background image

 

SHUTTERST

OCK

prawnik

Piątek – niedziela | 9–11 stycznia 2015

To bardzo ważne,

aby patrzeć 

na daną historię 

jak sąd, czyli 

z perspektywy 

osoby, która 

dostaje akta 

do czytania

NIE MA 

PRZEGRANYCH 

SPRAW

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               1 / 8

background image

 

D2

 

„Prawnik” powstaje we współpracy z   

Krajową Radą Sądownictwa

   

Naczelną Radą Adwokacką 

 

Krajową Radą Komorniczą

   

Krajową Radą Notarialną

 

 

Krajową Izbą Doradców Podatkowych 

 

Krajową Radą Radców Prawnych

Profesjonalne zarządzanie gruntem czy 

budynkiem wymaga dużej wiedzy i to ta-

kiej, która obejmuje wiele dziedzin. Na-

leży przede wszystkim znać podstawowe 

regulacje prawne, procedury i system po-

datkowy. Prezentowane drugie uaktual-

nione wydanie książki „Nieruchomości. 

Zagadnienia prawne i zarząd” na ponad 

1300 kartach przybliża w bardzo przy-

stępny sposób te i wiele innych kwestii. 

Autorzy omawiają m.in. sposoby nabycia 

nieruchomości i korzystania z niej, postę-

powania w sprawach z nią związanych 

(m.in. administracyjne czy egzekucyjne), 

zagadnienia podatkowe i ochrony infor-

macji. Opisują też zawody osób działają-

cych w branży (temat aktualny z uwagi 

na deregulację przepisów określających 

dojście do zawodu zarządcy). 

Zaletą publikacji jest przejrzysty układ 

treści z podziałem na niewielkie zwięzłe 

fragmenty, graficzne wyodrębnienie waż-

nych informacji oraz zaprezentowanie 

wzorów umów i pism do praktycznego 

stosowania. Książka nie zawiera wyłącz-

nie wywodów teoretycznych, lecz także 

wskazówki, jak postąpić w danej sytuacji, 

opatrzone licznymi przykładami. Poziom 

merytoryczny pracy gwarantuje sędzia 

Sądu Okręgowego w Krakowie Barbara 

Baran.  

AM

Książka dr Magdaleny Wilejczyk z Uni-

wersytetu Wrocławskiego jest pierw-

szym monograficznym opracowaniem 

zagadnień wchodzących w zakres czę-

ści ogólnej prawa cywilnego w aspekcie 

ich związków z problematyką etyczną. 

Autorka omawia nie tylko te regulacje 

prawne, które wprost odsyłają do norm 

moralnych, ale również te, u których 

podłoża leżą jakieś wyraźne rozstrzy-

gnięcia o charakterze etycznym. Ty-

tułowa materia została przedstawiona 

w sposób pogłębiony i  przede wszyst-

kim nieograniczający się wyłącznie do 

literatury cywilistycznej. W pracy znaj-

dziemy liczne odwołania do piśmien-

nictwa z zakresu teorii i filozofii prawa, 

a także etyki. Jak wskazuje sama autor-

ka, jej publikacja nie zawiera omówie-

nia wszystkich bez wyjątku zagadnień 

etycznych, które mogłyby zostać uznane 

za wchodzące w zakres ogólnej części 

prawa cywilnego, lecz tylko te, które 

są jej zdaniem najważniejsze. Mono-

grafia składa się z 16 rozdziałów. Przy-

bliżają one takie ciekawe zagadnienia, 

jak m.in. wpływ moralności na system 

prawny, etyczny wymiar ochrony dóbr 

osobistych, etyczne uzasadnienie ochro-

ny zaufania przy zawieraniu umów czy 

kontrola treści czynności prawnych 

z punktu widzenia zgodności z nor-

mami moralnymi.  

AM

biblioteka

 

prawnika

Dla właścicieli 

i zarządców

Etyka w prawie 

cywilnym

Barbara 

Baran (red.) 

„Nieruchomości. 

Zagadnienia 

prawne i zarząd”, 

Warszawa 2014, 

wyd. Wolters 

Kluwer Polska 

Magdalena 

Wilejczyk, 

„Zagadnienia 

etyczne części 
ogólnej prawa 

cywilnego”, 

Warszawa 2014, 

wyd. C.H. Beck 

 

Stan faktyczny

Do Sądu Rejonowego w Wieluniu wpły-

nął akt oskarżenia, w którym zarzu-

cono kobiecie, że od grudnia 2011 r. 

do stycznia 2012 r., działając syste-

matycznie i w podobny sposób, kie-

rowała wobec sędzi groźby bezprawne, 

wzbudzające uzasadnione obawy ich 

spełnienia. Robiła to też, wykorzystu-

jąc do tego inne osoby. Cel był prosty 

– kobieta chciała, aby sędzia zmieniła 

wydane orzeczenie. Chodziło o spra-

wę rodzinną, a konkretnie o to, że sąd 

ustalił miejsce pobytu dzieci w miejscu 

zamieszkania ich ojca. Tak więc ko-

bieta podjęła wiele działań mających 

odwrócić sytuację. Pisała do rzecznika 

praw dziecka, ministra sprawiedliwo-

ści, rzecznika dyscyplinarnego, proku-

ratury, przedstawiając nieprawdziwe 

okoliczności dotyczące procedowania 

w sprawie rodzinnej, kwestionując rze-

telność sędzi, podważając jej nieska-

zitelny charakter oraz sugerując, że 

względy natury osobistej, a nie mery-

torycznej miały znaczenie przy podej-

mowaniu decyzji. Na tym nie koniec. 

Kobieta na parkingu przed sklepem, 

w obecności swych dzieci zwyzywała 

sędzię oraz jej groziła. Wszystko to, co 

zrobiła, podpadało zatem pod art. 232 

par. 1 kodeksu karnego i art. 231a k.k. 

oraz art. 234 k.k. i art. 212 par. 1 k.k. 

 Wyrok I instancji

Sąd uznał kobietę za winną i za cały 

powyższy katalog zachowań wymierzył 

jej karę łączną 8 miesięcy pozbawienia 

wolności, której wykonanie warunko-

wo zawiesił na 4 lata. Oddał też kobie-

tę w okresie próby pod dozór kurato-

ra. Apelację na niekorzyść oskarżonej 

wniósł prokurator. Podniósł w niej, że 

kara jest zbyt łagodna. Rodzaj zaś po-

pełnionego czynu, jego stopień społecz-

nej szkodliwości, okoliczności i sposób 

jego popełnienia, a także uprzednia kil-

kukrotna karalność oskarżonej, w tym 

za przestępstwa podobne, i charakter 

naruszonych dóbr uzasadniają twier-

dzenie, że słuszna i sprawiedliwa będzie 

kara 8 miesięcy pozbawienia wolności. 

Bez zawieszenia.

 Wyrok II instancji

Sąd Okręgowy w Sieradzu wyrokiem 

z 15 października 2014 r. (sygn. akt II 

Ka 234/14) utrzymał w mocy zaskarżo-

ny wyrok. Wyjaśnił, że zarzut rażącej 

niewspółmierności kary można zasad-

nie podnosić, gdy kara nie uwzględnia 

w sposób właściwy zarówno okoliczno-

ści popełnienia przestępstwa, jak i oso-

bowości sprawcy. Innymi słowy, gdy 

w społecznym odczuciu jest niespra-

wiedliwa. Określenie „rażąca” należy 

odczytywać dosłownie i jednoznacznie 

jako cechę kary, która istotnie przez 

swą niewspółmierność razi, oślepia.

Sąd stwierdził, że w tej sprawie wy-

mierzona kara jest łagodna, a nawet 

bardzo łagodna, lecz nie w stopniu 

rażącym. Zasadnicze znaczenie przy 

wymiarze kary w tej sprawie miały: 

wysoki stopień szkodliwości społecz-

nej czynów oraz fakt uprzedniej wie-

lokrotnej karalności, którą sąd uznał 

za najistotniejszą okoliczność obcią-

żającą. Działania podejmowane przez 

oskarżoną miały swoje niepożądane 

konsekwencje zarówno w sferze ży-

cia prywatnego sędzi, jak i sferze jej 

życia zawodowego. Niemniej jednak 

w sprawie zaistniały istotne okolicz-

ności przemawiające na korzyść ko-

biety, które zadecydowały, że zasłużyła 

na warunkowe zawieszenie wykona-

nia kary. Chodzi tu o takie okoliczno-

ści, jak: przeproszenie sędzi, wysłanie 

„sprostowania” do wszystkich insty-

tucji państwowych, którym wcześniej 

przedstawiła nieprawdziwe okolicz-

ności dotyczące sposobu procedowa-

nia sądu. W świetle powyższego sąd 

I instancji słusznie przyjął, że pro-

gnoza kryminologiczna odnośnie do 

oskarżonej jest pozytywna i zachodzą 

przesłanki do zastosowania instytucji 

warunkowego zawieszenie wykonania 

kary pozbawienia wolności. Decydują-

ce znaczenie dla oceny, czy w konkret-

nej sprawie zachodzą takie przesłanki, 

mają okoliczności związane z osobą 

oskarżonego – jego dotychczasową po-

stawą, właściwościami i warunkami 

osobistymi, sposobem życia i zacho-

waniem się po popełnieniu przestęp-

stwa. W tym przypadku choć oskarżo-

na była wcześniej kilkakrotnie karana 

za przestępstwa, to jej postawa w toku 

postępowania pozwala sądzić, że kara 

pozbawienia wolności z warunkowym 

zawieszeniem będzie wystarczająca 

dla zapobieżenia popełnieniu przez 

nią kolejnych czynów w przyszłości.

 

Komentarz

Rafał Puchalski  
sędzia Sądu Rejonowego w Jarosławiu

Z ubolewaniem należy przyznać, że 

podobne zdarzenia mają miejsce co-

raz częściej. Strony postępowań są-

dowych wiedzę o  sędziach czerpią 

głównie z mediów, nieprzychylnych 

i anonimowych wpisów pod artyku-

łami internetowymi oraz uprawianej 

przez polityków nagonki na środowi-

sko. W sieci można znaleźć wiele po-

rad, jak odsunąć od prowadzenia swo-

jej sprawy sędziego, który nie orzeka 

zgodnie z oczekiwaniami strony, a ta-

kim dobrym sposobem ma być choćby 

pomówienie o czyn przestępczy lub 

delikt dyscyplinarny. I tak w ramach 

wolności słowa dochodzi do patolo-

gicznych sytuacji, wspomaganych 

przez polityków. Przykładem może 

być art. 41d ustawy – Prawo o ustro-

ju sądów powszechnych, nakazujący 

przekazywanie każdej, nawet nieuza-

sadnionej skargi zawierającej wniosek 

o wszczęcie postępowania dyscypli-

narnego, właściwemu rzecznikowi. 

Siłą rzeczy powoduje to przedłużenie 

postępowania sądowego i pieniacze 

sądowi korzystają z tych uprawnień 

bardzo często. Podobny rezultat daje 

pomówienie o popełnienie przestęp-

stwa i tylko istniejąca wciąż instytucja 

immunitetu pozwala w miarę skutecz-

nie przeciwdziałać tym praktykom.

Ze smutkiem stwierdzam, że nasze 

państwo w swoich standardach odbiega 

od ogólnie przyjętych norm europej-

skich, gdzie np. we Francji za bezpod-

stawne złożenie wniosku o wyłączenie 

sędziego wnioskodawca musi się liczyć 

z  tym, że przyjdzie mu zapłacić do 

3 tys. euro grzywny, nie wspominając 

już o bardzo wysokich karach więzienia 

za pomówienie sędziego o popełnienie 

przestępstwa.

Sędziowie jako środowisko w swojej 

zdecydowanej większości starają się ba-

gatelizować zdarzenia podobne do opi-

sywanego. Uzasadniają to ilością pracy, 

„ryzykiem zawodowym” i brakiem cza-

su na udział w postępowaniach sądo-

wych, w których są pokrzywdzonymi. 

Osobiście jednak jestem zdecydowa-

nym przeciwnikiem takiej postawy, al-

bowiem brak reakcji skutkuje jedynie 

poczuciem bezkarności i powielaniem 

takich zachowań. Należy pamiętać, że 

sędzia broni nie tylko swoich dóbr, ale 

autorytetu państwa, w imieniu którego 

występuje. Tym samym jeżeli państwo 

nie staje w obronie jednego ze swoich 

filarów, siłą rzeczy generuje patologicz-

ne zachowania stron.

Wydaje się, że wymiar sprawiedli-

wości powinien przykładnie karać za 

podobne czyny w ramach prewencji 

ogólnej. Z kolei zachowania polegają-

ce na kierowaniu pod adresem sędziego 

gróźb karalnych, w mojej indywidu-

alnej ocenie, świadczą o całkowitym 

już lekceważeniu instytucji państwa 

i nie dziwię się wnioskom prokuratu-

ry o wymierzenie bezwzględnej kary 

pozbawienia wolności.

ewa MaRia RadlińSka

ewa.radlinska@infor.pl

FOT

W

O

JT

e

K

 gó

RSKI

Należy pamiętać, 

że sędzia broni nie 

tylko swoich dóbr, 

ale autorytetu 

państwa, 

w imieniu którego 

występuje. 

Tym samym jeżeli 

państwo nie staje 

w obronie jednego 

ze swoich filarów, 

siłą rzeczy generuje 

patologiczne 

zachowania stron

z wokandy

 

analiza wyroku

Po pierwsze: nie grozić sędziemu

Prokurator zażądał 8 miesięcy pozbawienia wolności dla kobiety, 

która wyzywała sędzię i jej groziła. Bo ta wydała wyrok inny, niż 

strona oczekiwała. Sąd jednak zastopował zapędy oskarżyciela 

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               2 / 8

background image

 

prawnik 

 9–11 stycznia 2015 nr 5 (3898)  

gazetaprawna.pl

Paulina Szewioła 
paulina.szewiola@infor.pl

 N

a studia prawnicze trafił 

przypadkowo. O ile bowiem 

w Technikum Ekonomicznym 

w Elblągu, do którego uczęsz-

czał, lekcje z prawoznawstwa 

ciekawie prowadził prof. Michalski, to 

nauczanie matematyki mocno kulało, 

a to nie rokowało najlepiej przed egza-

minami wstępnymi na ekonomię. Dla-

tego próbował się dokształcać we włas- 

nym zakresie, co wiązało się jednak 

z koniecznością wcześniejszego odby-

cia służby wojskowej.

I  tak na dwa lata został saperem 

w Unieściu. – Oprócz trywialnego wy-

sadzania różnych obiektów w powietrze 

nauczyłem się też paru pożytecznych 

rzeczy, np. układania bruku w różnych 

formatach – wspomina z uśmiechem 

prof. Bogumił Brzeziński. I chwali się, 

że najlepiej wychodziły mu kocie łby.

Zniechęcony brakiem widocznych po-

stępów w matematyce za namową ko-

legi zdecydował się ostatecznie podejść 

do egzaminów wstępnych na prawo na 

Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w To-

runiu. Dostał się, chociaż na jedno miej-

sce przypadało wówczas siedmiu kan-

dydatów. Po ukończeniu studiów przyjął 

ofertę pracy na stanowisku asystenta 

w Zakładzie Prawa Finansowego UMK. 

A niedługo potem odbył aplikację sądo-

wą i zdał najpierw egzamin sędziowski, 

a następnie radcowski. Ostatecznie zde-

cydował się jednak poświęcić karierze 

naukowej i szedł typową ścieżką akade-

micką: doktorat, habilitacja, profesura.

Na swoją specjalność wybrał prawo 

podatkowe. Kulisy tej decyzji po latach 

opisuje tak: – W stanie wojennym na 

uczelni panowało dosyć ogólne przy-

gnębienie, pogłębiane pogłoskami 

o planowanym rozwiązaniu Wydziału 

Prawa UMK. Prawdopodobieństwo ta-

kiego scenariusza było wówczas bardzo 

realne, tym bardziej że był on już raz 

zlikwidowany w latach 50. Trzeba było 

znaleźć na taką sytuację jakąś odtrutkę 

psychiczną. Początkowo była to lektu-

ra „Przygód dobrego wojaka Szwejka”. 

A kiedy ta powieść już się trochę prze-

jadła, doszliśmy z jednym z kolegów do 

wniosku, że równie zabawne (chociaż 

niekoniecznie śmieszne) jest prawo po-

datkowe. I skoncentrowaliśmy się na na-

ukowej analizie orzecznictwa sądowego 

w sprawach podatkowych. Tym właśnie 

zajmowałem się przez ostatnie 30 lat. 

Jednocześnie podkreśla, że decyzji 

o wyborze tej ścieżki kariery nigdy nie 

żałował, zwłaszcza że, jak mówi, trafił 

do wyjątkowego – także  w kategoriach 

stosunków międzyludzkich – zespołu 

naukowego, jakim był Zakład Prawa Fi-

nansowego UMK w Toruniu. Z uniwer-

sytetem związany jest zresztą do dziś, 

obecnie pełni funkcję kierownika Ka-

tedry Prawa Finansów Publicznych oraz 

kierownika Ośrodka Studiów Fiskalnych. 

Działalność naukowa prof. Brzeziń-

skiego to jednak nie tylko UMK. Wy-

kładał m.in. na Uniwersytecie Łódzkim, 

którego władze przyznały mu w 2010 r. 

tytuł doktora honoris causa UŁ. A obec-

nie kieruje również Zakładem Prawa 

Finansowego Uniwersytetu Jagielloń-

skiego. – Prof. Bogumił Brzeziński jest 

wybitnym znawcą prawa podatkowe-

go. Na jego dorobek naukowy składa się 

kilkaset publikacji cenionych zarówno 

przez przedstawicieli nauki, jak i prak-

tyki. Jego prace odgrywają znaczącą rolę 

w kształtowaniu polskiej myśli podat-

kowoprawnej. Odwoływanie się do jego 

poglądów znajdziemy w wielu wyro-

kach sądów administracyjnych – mówi 

prof. Włodzimierz Nykiel, rektor Uni-

wersytetu Łódzkiego. A prof. Andrzej 

Gomułowicz z Uniwersytetu im. Adama 

Mickiewicza w Poznaniu, który z prof. 

Brzezińskim zna się od lat, dodaje: – Jest 

indywidualnością o wyraźnie zarysowa-

nej osobowości. Ma poczucie własnej 

wartości i godności, ale nie ma w nim 

cienia zadufania, pychy czy też wynio-

słości. Pisze wnikliwie, bywa, że i ostro, 

jest przy tym doskonałym polemistą.

Chociaż pracy na uczelni prof. Brze-

ziński poświęcił całe życie zawodowe, 

to nie tylko na niej się koncentrował. 

Jako uznany autorytet w dziedzinie 

prawa finansowego i  podatkowego 

pełnił również rozmaite funkcje do-

radcze i opiniodawcze. Jego uwagi nie 

zawsze spotykały się jednak z atencją, 

której prawdopodobnie życzyłby sobie 

jako autor. Na przykład dla Senatu jed-

nej z poprzednich kadencji opiniował 

ok. 10 projektów ustaw, sugerując za-

sadność wprowadzenia w sumie ponad 

150 poprawek, jednak ostatecznie izba 

nie uwzględniła żadnej z nich. Cała sy-

tuacja może służyć za odpowiedź na do-

syć często zadawane pytanie: dlaczego 

mimo istnienia w naturze profesorów 

prawa podatkowego jakość ustaw po-

datkowych jest tak niska? Trzeba przy 

tym przyznać, że wiele z zalecanych 

przez niego poprawek Ministerstwo 

Finansów uwzględniło przy kolejnych 

nowelizacjach ustaw. 

Karierę eksperta sejmowego przerwał 

po tym, jak były już dyrektor Biura Ana-

liz Sejmowych poprosił go o przereda-

gowanie treści gotowej ekspertyzy tylko 

dlatego, bo była zbyt… dowcipna. Pro-

fesor Brzeziński opinię skorygował, ale 

postanowił z ponurakami więcej się nie 

zadawać.   

Uczestniczył również w pracach ze-

społu problemowego Rady Legislacyj-

nej IV kadencji, działającej przy preze-

sie Rady Ministrów, ale mówi, że było 

to tak dawno, że jedyne, co pamięta, to 

dobra atmosfera towarzysząca obradom 

i poczucie, że bierze udział w czymś po-

żytecznym. 

Z charakterystycznym dla siebie hu-

morem marginalizuje także swoją rolę 

w Zespole Prawa Karnego Skarbowe-

go, działającego w ramach Komisji ds. 

Reformy Prawa Karnego. – Moim za-

daniem było jedynie pilnowanie, czy 

w projektowanych przepisach nie po-

mylono aby obowiązku podatkowego 

z zobowiązaniem podatkowym, a po-

datnika z  płatnikiem – przekonuje 

prof. Brzeziński. I  dodaje: – Najza-

bawniejsze było jednak to, że po kil-

ku latach prac komisji przyszła pani 

z Ministerstwa Finansów i treść naj-

ważniejszych przepisów po prostu po-

dyktowała.

Działalność zespołu unaoczniła mu 

jednak pilną potrzebę powołania Komi-

sji Kodyfikacyjnej Prawa Podatkowego, 

bez której, jak sam twierdzi, szansa na 

pozytywne zmiany w dziedzinie prawa 

podatkowego byłaby znikoma. Pod ko-

niec ubiegłego roku taki organ został 

ustanowiony, a jego zaplecze ma sta-

nowić Rada Konsultacyjna Prawa Po-

datkowego. Do jej zadań należeć będzie 

przede wszystkim ocena pomysłów do-

tyczących zmian prawa podatkowego. 

Ma też doradzać szefowi resortu finan-

sów i przedstawiać własne propozycje 

reform, które uzna za potrzebne.

A tym nowo utworzonym zespołem 

25 ekspertów pokieruje właśnie prof. 

Bogumił Brzeziński. Chociaż on sam 

z oceną swojej roli woli się wstrzymać 

do końca prac gremium, to biorąc pod 

uwagę jego wiedzę i doświadczenie, 

można już teraz uznać, że trudno by-

łoby o trafniejszą nominację. – Profesor 

Bogumił Brzeziński problemy prawa 

podatkowego widzi nie w oderwaniu 

od siebie, ale w związku przyczyno-

wym ze zjawiskami społecznymi, go-

spodarczymi i ustrojowymi – podkreśla 

prof. Gomułowicz. I dodaje: – Ma ory-

ginalną wizję ochrony praw podatnika 

i ciągle dodaje do niej nowe elementy, 

wzbogacając to co już na ten temat na-

pisał. Cały czas poszukuje. To nie jest 

typ człowieka, który odcina kupony od 

sławy. Nie zatrzymuje się w miejscu. 

Sam prof. Brzeziński pytany o zain-

teresowania pozazawodowe z żalem 

opowiada, że niedawno pożegnał się 

z siatkówką, w którą grał zawodniczo, 

a potem rekreacyjnie równo 50 lat. Te-

raz niezbędnej porcji ruchu dostarcza 

mu jazda na rowerze. Lubi muzykę, bez 

względu na gatunek. Interesuje się także 

historią i architekturą Pomorza Nadwi-

ślańskiego i terenów przyległych, cho-

ciaż coraz częściej ogranicza się jedynie 

do kupowania książek na ten temat. 

Oryginał i indywidualista 

z doświadczeniem sapera 

i zawodnika siatkówki. 

Profesora Bogumiła 

Brzezińskiego, który  

stanął niedawno na czele  

Rady Konsultacyjnej  

Prawa Podatkowego,  

nie da się nie lubić

FOT

MA

T.

 P

RASO

WE

Prawnik w dobrym humorze

PoStać tygodnia

 

Bogumił Brzeziński

Karierę eksperta sejmowego 

przerwał po tym, jak były już 

dyrektor Biura Analiz Sejmowych 

poprosił go o przeredagowanie 

treści gotowej ekspertyzy tylko 

dlatego, że była zbyt... dowcipna. 

Z ponurakami nie chciał się 

zadawać

Prenumerata:

Cena prenumeraty DZIENNIKA GAZETA PRAWNA: Wersja Standard – miesięczna (styczeń 2015 r.): 100,00 zł, styczeń–grudzień 2015 r: 1.146,00 zł. Wersja Premium – miesięczna  
(styczeń 2015 r.): 116,00 zł., styczeń–grudzień 2015 r: 1.347,00 zł. Wszystkie ceny brutto (zawierają 8% VAT). Więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/oferta2015

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               3 / 8

background image

 

 

G

dyby kogoś urażała ru-

baszność, to przypomnę, 

że ostatnia książka bądź 

co bądź noblisty, Gabriela 

Garcii Márqueza, nosi ty-

tuł „Rzecz o mych smut-

nych dziwkach”. I bynaj-

mniej nie jest to dzieło frywolne czy 

nieprzyzwoite. Temat może posłużyć 

jako  przykład  niedostrzegania  przez 

prawników dynamizacji pojęć zasta-

nych. Mówiąc po ludzku, idzie o to, 

że ich ulubiony świat (iheringowskie 

„niebo pojęć prawniczych”) jest zako-

rzeniony w utrwalonych  stereotypach,  

od których oderwanie się samym praw-

nikom przychodzi z dużą trudnością.  

Gdy zajrzymy do polskich podręczni-

ków (ba, monografii!) prawa cywilnego 

i będziemy w nich poszukiwali  przy-

kładów na umowę nieważną, to zwykle 

wypłynie nam umowa o świadczenie 

niegodziwe. Taka umowa nie rodzi żad-

nych prawnych skutków jako nieważ-

na od samego początku. Jej rozliczenie  

następuje wedle kondykcji o świadcze-

niu ob turpem vel iniustam causam, 

trudnej konstrukcyjnie i  praktycz-

nie. Ale jeśli patrzymy na taką umo-

wę w momencie, zanim zostanie wy-

konana – nie rodzi ona zaskarżalnego 

roszczenia o wykonanie. Jako klasycz-

ny przykład takiej sytuacji podaje się 

prostytucję. Czym zatem – z punktu 

wymiany świadczeń – jest prostytu-

cja? Pracą? 

Bo wiza była turystyczna

Tak rozumowały chyba organy admi-

nistracji, gdy kilka lat temu uznały, że 

korzystająca z turystycznego paszportu 

obywatelka Białorusi została wydalona 

z Polski za naruszenie ustawy o zatrud-

nieniu i przeciwdziałaniu bezrobociu 

z 1994 r., wymagającej zgody organu 

administracji na wykonywanie przez 

cudzoziemca pracy zarobkowej lub pod-

jęcie zatrudnienia. Skarżąca tę decyzję  

(V SA 3275/00) działała jako prostytutka 

w agencji towarzyskiej. W decyzji pod-

kreślono, że  charakter posiadanej wizy 

(turystyczna) nie uprawnia do podej-

mowania pracy zarobkowej, którą lega-

lizuje (oprócz wspomnianej już zgody 

organu administracji) posiadanie wizy 

z prawem do pracy.

Naczelny Sąd Administracyjny tak 

skrytykował to rozumowanie: „Organy 

administracji odnoszą obowiązek uzy-

skiwania zgody na pracę (zatrudnienie) 

także do zarobkowania w wyniku pro-

stytucji. Prostytucja jest procederem, 

gdzie usługi nie mogą być świadczone 

w ramach stosunku pracy, zatrudnienia 

lub innego prawnego stosunku, wska-

zanego w ustawie o zatrudnieniu. Su-

gerowanie, iż problemem w wypadku 

prostytucji cudzoziemki jest okolicz-

ność, że dzieje się to bez »wymaganej 

zgody« organu administracji, sugeru-

je, że w ogólności możliwe jest legal-

ne  świadczenie usług polegających na 

prostytucji w ramach stosunku pracy 

lub zatrudnienia, a także, że – co do 

samej zasady – możliwa jest sytuacja, 

gdy organ administracji, udzielając zgo-

dy na prostytuowanie się cudzoziem-

ki, zalegalizuje tego rodzaju sytuację. 

Takie stawianie sprawy wręcz ośmie-

szałoby administrację odpowiedzialną 

za prowadzenie polityki zatrudnienia 

cudzoziemców i realizatorów tej po-

lityki. Ustawa o zatrudnieniu i prze-

ciwdziałaniu bezrobociu z 1994 r. (…) 

definiując swój przedmiotowy zakres, 

czyni to poprzez odwołanie się do wy-

konywania pracy w ramach wskazanych 

tam stosunków prawnych. Takie ujęcie, 

wiążące pojęcie legalnej pracy z pracą 

świadczoną w ramach stosunku praw-

nego, jest ujęciem sformalizowanym. 

Tymczasem prostytucja nigdy nie może 

D4

opinie

 

Moralność i usługi

być przedmiotem ważnego, skuteczne-

go stosunku prawnego, ponieważ taki 

stosunek prawny byłby z uwagi na swą 

treść bezwzględnie nieważny. Zatem 

bezprzedmiotowe jest także podejmo-

wanie prób objęcia zgody na prostytucję 

zakresem art. 50 ustawy – gdyby świad-

czącym usługi prostytutki miała być 

cudzoziemka. Także doktrynalna kon-

cepcja »faktycznych stosunków pracy« 

niczego tu nie może rozstrzygnąć, bo-

wiem odnosi się ona tylko do świadczeń 

realizowanych bez stosunku prawnego, 

jednakowoż takich, które potencjalnie, 

co do zasady mogą być świadczone w ra-

mach takiego stosunku prawnego, a to 

nie zachodzi w wypadku prostytucji”.

Gdyby organ w zaskarżonej decyzji 

sam nie ograniczył  swych zarzutów 

względem cudzoziemki ramami usta-

wy o zatrudnieniu i tam wskazanych 

stosunków prawnych, być może NSA 

miałby podstawę do przeanalizowania 

koncepcji innych „niepracowniczych 

Nie tylko cywiliści 

mają kłopot 

z tytułowym 

pytaniem. Sprawa 

ma bardziej 

uniwersalny wymiar 

i z nim właśnie 

miałam okazję 

zetknąć się osobiście

Czy dziwce należy się zapłata?

W czasie II wojny światowej kobiety 

z Korei, Filipin i Tajwanu były zmuszane 

przez władze Japonii do pracy jako 

comfort woman w organizowanych 

przez władze cesarstwa  placówkach 

przeznaczonych dla żołnierzy. Skandal 

ujawnił się w 1991 r., gdy nieliczne już 

ofiary zaczęły szukać skutecznej drogi 

prawnej

FOT

. P

h

OT

OS

h

OT

/P

AP

prof. Ewa Łętowska

prawniczka, pierwszy polski rzecznik 

praw obywatelskich, sędzia trybunału 

konstytucyjnego w stanie spoczynku

R

AF

A

ł O

lek

SI

e

WI

CZ

/Re

PO

R

T

e

R

pod ostatnią

 instancją

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               4 / 8

background image

 

E

uropejski Trybunał Praw 

Człowieka, na kanwie sprawy 

Horncastle i inni przeciwko 

Wielkiej Brytanii (skarga nr 

4184/10), wypowiedział się na temat 

dowodów pośrednich wykorzystywa-

nych w postępowaniu karnym. 

Odwołując się do wcześniejszej 

sprawy rozstrzygniętej przez Wielką 

Izbę (Al-Khawaja i Tahery przeciwko 

Wielkiej Brytanii), strasburscy 

sędziowie uznali, że wydawanie 

przez sądy krajowe orzeczeń 

skazujących wyłącznie na podstawie 

oświadczenia nieobecnego świadka, 

nie jest sprzeczne z art. 6 par. 3 lit. d 

konwencji (prawo do rzetelnego 

postępowania oraz prawo do 

przesłuchania świadków oskarżenia 

i obrony na tych samych warunkach).

Dwóch skarżących, panowie: 

Horncastle i Blackmore, zostało 

skazanych przez brytyjskie sądy za 

spowodowanie poważnego uszkodze-

nia ciała. Ich ofiara złożyła pisemne 

oświadczenie w trakcie postępowa-

nia policyjnego, jednak zmarła przed 

rozpoczęciem procesu na niezwiąza-

ną z przestępstwem chorobę. 

Kolejnych dwóch skarżących, 

panowie: Marquis i Graham, zostali 

skazani za porwanie kobiety z jej 

domu. Podczas porwania grozili 

wyrządzeniem jej krzywdy. Ofiara 

oraz jej mąż złożyli pisemne oświad-

czenie dla policji, nie zdecydowali się 

jednak na złożenie zeznań podczas 

procesu z obawy o własne bezpie-

czeństwo.

Horncastle, Blackmore, Marquis 

i Graham wnieśli bezskuteczne 

apelacje i skargi do Sądu Najwyższe-

go. Występując ostatecznie do 

Strasburga, wskazali na nierzetel-

ność postępowania krajowego, ze 

względu na oparcie wyroku skazują-

cego wyłącznie na dowodach 

pisemnych. Trybunał w rozstrzygnię-

ciu z 16 grudnia 2014 r. przypomniał, 

iż pozostawia krajowym legislatorom 

i sądom swobodę regulowania 

kwestii dopuszczania dowodów 

w postępowaniu karnym. Podkreślił, 

że już w wyroku w sprawie Al-Kha-

waja wskazał na dwie okoliczności, 

które muszą być spełnione, by uznać 

postępowanie wyłącznie oparte na 

zeznaniach pisemnych za rzetelne. 

Pierwszą z nich jest wystarczające 

uzasadnienie niestawienia się 

osobistego przez świadka. Drugą 

z kolei jest istnienie mocnych 

proceduralnych zabezpieczeń, które 

prowadzą do skrupulatnej oceny 

dowodów przez sąd.

Co do pierwszych dwóch skarżących 

ETPC uznał, że zeznania ofiary nie 

były jedyną podstawą skazania. Obaj 

oskarżeni przyznali się bowiem do 

tego, iż w dniu ataku przebywali 

w domu ofiary. Niemniej jednak, 

gdyby nawet uznać, że dowód 

w postaci pisemnego oświadczenia 

był decydujący w sprawie, to istniały 

wystarczające gwarancje procesowe 

dotyczące wykorzystania dowodów 

ze słyszenia. Skarżącym przysługiwa-

ła proceduralna możliwość kwestio-

nowania przyjęcia dowodu 

pośredniego. Dodatkowo w trakcie 

postępowania sędzia prowadzący 

w sposób zrównoważony i uzasad-

niony dobierał dowody, co umożliwi-

ło ławie przysięgłych rzetelne 

rozstrzygnięcie o sprawie. Tym 

samym w tym przypadku nie doszło 

do naruszenia konwencji. 

Co do kolejnych dwóch skarżących 

trybunał zauważył, iż sędzia krajowy 

wyczerpująco uzasadnił fakt 

przyjęcia wyłącznie pisemnego 

zeznania ofiary. Wskazał bowiem, iż 

była ona zastraszona przez sprawców 

do tego stopnia, iż wolała sama 

narazić się na areszt (w związku 

z niestawieniem się na wezwanie 

sądu), niż zeznawać na sali sądowej. 

Jak wytłumaczył sędzia krajowy, była 

„przerażona i w poczuciu prawdzi-

wego zagrożenia”. Strasburscy 

sędziowie podkreślili, że jednoczesna 

odmowa przyjęcia pisemnych zeznań 

męża świadczy o dokładności 

i rzetelności prowadzonego postępo-

wania w kraju.

Trybunał, za sądami krajowymi, 

uznał, iż dowód z zeznań kobiety  

nie był jedyny i decydujący.  

W postępowaniu uwzględniono 

bowiem dowody z nagrania sprzed 

jej domu, billingi rozmów telefonicz-

nych wykonywanych przez porywa-

czy do jej męża, jak również to, że 

skarżący zameldowali się w noc 

porwania w hotelu, podjeżdżając 

skradzionym samochodem ofiary. 

Trybunał uznał więc, że wyrok nie 

został oparty wyłącznie na pisem-

nych zeznaniach poszkodowanej. 

Nie było zatem powodu, by badać 

istnienie gwarancji proceduralnych 

zabezpieczeń. W tym zakresie 

również nie dopatrzono się narusze-

nia konwencji. 

Wyrok w sprawie Horncastle i inni 

przeciwko Wielkiej Brytanii warto 

zapamiętać w związku z wchodzący-

mi w życie w lipcu tego roku 

zmianami procedury karnej, 

w świetle której sąd stanie się 

arbitrem bez inicjatywy dowodowej 

(ta będzie w rękach stron). Zmiana ta 

już teraz budzi wątpliwości co do 

równowagi postępowania. 

prawnik 

 9–11 stycznia 2015 nr 5 (3898)  

gazetaprawna.pl

stosunków zatrudnienia” (obecnie pod 

tym terminem kryją się różne postaci 

śmieciówek) i być może zakwalifiko-

wałby  relacje między agencją towarzy-

ską i jej pensjonariuszką do tej właśnie 

kategorii.

Świadczenia po niemiecku

Inną drogą poszedł ustawodawca 

niemiecki. W  tym samym 2001 r., 

gdy orzekał polski NSA, w Niemczech 

wydano ustawę Gesetz der Regelung 

Rechtsverhaeltnisse der Prostituier-

ten. Tu ten typ stosunków prawnych 

uregulowano bardziej szczegółowo. In-

teresujące, że bynajmniej nie wprowa-

dzono tu konstrukcji ważnej umowy, 

lecz przewidziano możliwość prawne-

go wyegzekwowania zapłaty za usłu-

gę, uznając tu istnienie zaskarżalnego 

roszczenia.

Natomiast już w  odniesieniu do 

świadczenia klientowi in natura takiej 

konstrukcji nie przyjęto. Tego rodzaju 

świadczenie – tradycyjnie – uznano za 

niemoralne, pozostając przy  koncep-

cji turpitudo. Dla cywilisty niemiecka 

regulacja otwiera tu nowe perspekty-

wy analizy wielu kwestii: kondykcji 

i rozróżniania jej poszczególnych ty-

pów, wieloreżimowości  roszczeń, kon-

strukcji zobowiązania i różnych jeszcze 

prawniczo-dogmatycznych piękności.

Azjatki dla żołnierzy

To nie koniec prawniczych problemów 

z tytułowym pytaniem. Nie tylko cywi-

liści mają tu kłopot. Sprawa ma bardziej 

uniwersalny wymiar i z nim właśnie  

miałam okazję zetknąć się osobiście. 

W czasie II wojny światowej kobiety 

z Korei, Filipin i Tajwanu były zmusza-

ne przez władze Japonii do pracy jako 

tzw. comfort woman (co jest synoni-

mem prostytucji) w organizowanych 

oficjalnie, bo przez władze cesarstwa,  

placówkach przeznaczonych dla żoł-

nierzy. Po wojnie przez wiele lat daw-

ne pensjonariuszki daremnie kołatały 

o pomoc i wsparcie.

Skandal ujawnił się w 1991 r. gdy 

nieliczne już ofiary zaczęły szukać 

skutecznej drogi prawnej. Nieweso-

łą historię tych zmagań z wymiarem 

sprawiedliwości Japonii można prze-

śledzić w internecie. Przyczyną oporu 

była zmowa milczenia, jaka otaczała 

problem comfort woman. Nie tylko do-

tyczyło to japońskich władz, ale i me-

diów. Także historycy pomijali sprawę 

wstydliwym milczeniem. Chyba coś to 

miało wspólnego z obawą przed utratą 

twarzy w konfrontacji z bardzo nie-

miłą prawdą o krzywdzie cudzoziem-

skich kobiet.

Bodajże w 1994 r. sprawa trafiła do 

Komitetu Ekspertów MOP. Niezależna 

(zasiadają w niej osoby niebędące ofi-

cjalnymi przedstawicielami poszczegól-

nych krajów) instytucja zajmująca się 

oceną przestrzegania konwencji wiążą-

cych jej członków musiała odpowiedzieć 

na pytanie, czy w wypadku comfort wo-

man  doszło do  niewolniczej pracy. Tyl-

ko bowiem wtedy było możliwe zajęcie 

się sprawą (co następuje w postaci wy-

rażenia delikatnego krytycyzmu pod 

adresem państwa, które dopuściło się 

naruszenia konwencji MOP).

Byłam wówczas członkiem Komisji 

Ekspertów i pamiętam moje zdziwienie, 

gdy dotarł do mnie (do innych człon-

ków komisji zresztą także) emisariusz 

przedstawicielstwa dyplomatycznego 

państwa-organizatora sieci domów pu-

blicznych. Usilnie mnie przekonywał, 

że sprawa nie jest warta uwagi komi-

sji. Pierwszy raz zobaczyłam wtedy na 

własne oczy, jak działa lobbing. To było 

ciekawe doświadczenie.

Począwszy od 1996 r., sprawa comfort 

woman  znalazła trwałe miejsca w ra-

portach Komisji Ekspertów, uznającej 

ten przypadek za naruszenie Konwen-

cji (w tym wypadku z 1929 r.) o zakazie 

niewolniczej pracy. Stopniowo ton po-

nawianych uwag, krytycznych wobec 

bezczynności władz, stawał się coraz 

bardziej dobitny. Próby ograniczenia 

rekompensaty do świadczenia pomo-

cowego, wypłacanego przez prywatne 

fundacje czy NGO, zostały uznane za 

wybieg i rozmydlanie problemu (w koń-

cu nie tylko u nas istnieje tendencja do 

wyręczania się przy realizacji  obowiąz-

ku państwa organizacjami i osobami 

prywatnymi). W każdym razie na forum 

międzynarodowym, jakim jest Komi-

sja Ekspertów MOP, uznano, że byłym 

comfort woman zapłata i rekompen-

sata się należą.

Doktorat dla szacha

Jeżeli uznanie istnienia prawnej po-

winności zapłaty za usługi prostytu-

cji uznamy za tendencję rozwojową, 

to okaże się, że mimo konserwatyzmu 

polskiego prawa sama myśl o zasadno-

ści stosownej gratyfikacji nie była nie-

znana polskiemu życiu społecznemu.

W 1977 r. do Polski z oficjalną wizytą 

przybył szach Iranu, Reza Pahlavi, wraz 

z małżonką. Było to w lecie, w okresie 

wakacji. Dostojnych gości postanowio-

no uczcić doktoratami honoris causa: 

szacha – w zakresie prawa, Farah Dibę 

– w zakresie sztuki. Polityczna decyzja 

polityczną decyzją, ale doktoraty ho-

norowe przyznaje uniwersytet. Były 

akurat wakacje, profesura nieobecna.  

Procedura wymaga czasu.

Ówczesny rektor Uniwersytetu War-

szawskiego, Zygmunt Rybicki, jak widać 

zirytowany wymaganiami serwitutów 

(niestety, akurat Wydział Prawa najbar-

dziej się nadawał do obsługi polityków), 

miał się był wyrazić: „Jeżeli traktujecie 

uniwersytet jak dziwkę, to pamiętaj-

cie, że dziwce się dobrze płaci”. Szach 

honorowy doktorat  otrzymał. Czy i ile 

uniwersytet  wtedy dostał – nie wiem. 

Ale jakoś nie pamiętam, aby alma mater 

szczególnie po tym pobogaciała. 

Zawsze zastanawiało mnie, ile wy-

nosi „hańbiących usług zapłata” (żeby 

zacytować Miecznika ze „Strasznego 

dworu”). Teraz to pytanie dręczy mnie 

bardziej niż kiedykolwiek. Bo przecież 

dziwce nie płaci się byle jak, tylko do-

brze. Tak mówiono w 1977 r. Ile to było 

wtedy? I czy zapłacono? Wszystko z cza-

sem drożeje, w tej branży chyba też. Jaka 

jest dynamika wzrostu ceny i oczeki-

wań, dajmy na to w ciągu ćwierćwiecza? 

Tak np. do 2002 r.?

Czy dziwce należy się zapłata?

Ówczesny rektor 

UW Zygmunt 

Rybicki, zirytowany 

wymaganiami 

serwitutów 

(niestety wydział 

prawa najbardziej 

się nadawał do 

obsługi polityków), 

miał się wyrazić: 

„jeżeli traktujecie 

uniwersytet 

jak dziwkę, to 

pamiętajcie, że 

dziwce się dobrze 

płaci”. Szach Iranu 

honorowy doktorat  

otrzymał

Niedawny wyrok 

Europejskiego 

Trybunału 

Praw Człowieka 

w sprawie 

Horncastle 

i inni przeciwko 

Wielkiej Brytanii 

warto zapamiętać 

w związku 

z wchodzącymi 

w życie 

w lipcu tego 

roku zmianami 

procedury karnej 

w Polsce

prosto

 

ze Strasburga

Dowody pośrednie 

wystarczająco rzetelne

Dominika  

Bychawska-Siniarska

 

koordynatorka projektu „Europa 
Praw Człowieka” Helsińskiej 
Fundacji Praw Człowieka

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               5 / 8

background image

 

D6

WyWiaD

 

Prawnik w sądzie

kiem, sędzią. Z nikim na sali sądowej. 

Lepiej być merytorycznym i uprzejmym. 

Czy takich zachowań nie powinno się 
uczyć aplikantów radcowskich i adwo-
kackich?

Takie postawy powinny przechodzić 

z mistrza na ucznia. W adwokaturze 

jest silniejszy związek z patronem, rad-

cy prawni uczą się postępowania w są-

dzie trochę metodą prób i błędów. Tu 

związek z patronem często jest bardzo 

luźny i nauka polega często na obser-

wowaniu innych prawników. Młodzi 

ludzie nie dostają na tacy informacji, jak 

postępować na sali sądowej. Pamiętam 

swoje początki: nie wiedziałem choćby 

tego, jak kontaktować się ze świadkiem 

przed rozprawą. I miałem wiele pytań: 

rozmawiać ze świadkiem poza salą roz-

praw czy nie, a jeśli tak, to w jaki sposób 

prowadzić tę rozmowę, żebym na nie-

go nie wpływał, nie ingerował w treść 

jego zeznań.

Kontakty ze świadkami to kontrower-
syjny temat w świecie prawników. Miał 
pan problemy na tym polu?

Będąc aplikantem, prowadziłem pewną 

sprawę gospodarczą i przed rozprawą 

zamieniłem kilka słów ze świadkiem 

przed salą rozpraw. W obecności pełno-

mocnika drugiej strony pokazałem mu 

dokumenty, o które chciałem go zapytać 

na rozprawie. Podczas rozprawy pełno-

mocnik drugiej strony zapytał świadka, 

Nie ma z góry przegranych spraw

Przyznam, że niewiele pytań 

z przygotowanej wcześniej listy zadaję 

świadkom. Ale z tymi listami jest trochę 

tak jak z planami wojennymi. Podobno 

generał Dwight Eisenhower mówił,  

że plany wojenne są bezużyteczne,  

ale planowanie jest nieodzowne

Warto być uprzejmym i dobrym dla 
przeciwnika procesowego?

Tak. 

ale czy to nie jest najlepsza droga do 
przegrania procesu?

Z mojego doświadczenia (które odnosi 

się do spraw gospodarczych, ewentual-

nie cywilnych, ponieważ nie zajmuję się 

sprawami karnymi) wynika, że bycie fair 

i eleganckie obchodzenie się z przeciw-

nikiem na sali sądowej może przynieść 

tylko korzyści. 

Przetłumaczył pan książkę 
iaina Morleya „adwokat diabła. Krótki 
traktat o tym, jak być naprawdę 
dobrym w sądzie”. Postępuj z honorem, 
nie obchodź się ostro z kolegami – to 
rady brytyjskiego prawnika, autora 
książki. ale czy proces nie przypomina 
bardziej ringu bokserskiego niż miejsca 
na wymianę uprzejmości?

Sam wielokrotnie zastanawiałem się nad 

tym, jak zachowywać się w procesie i czy 

np. nie jest lepiej działać z zaskoczenia. 

Morley pisze, żeby tak nie robić. Radzi 

wręcz, aby uprzedzać pełnomocnika dru-

giej strony o swoich działaniach i okazy-

wać mu szacunek. I coś w tym jest. Im 

dłużej praktykuję, tym bardziej docho-

dzę do przekonania, że takie podejście 

jest słuszne. Jako aplikant czy następ-

nie początkujący radca prawny miałem 

inne wyobrażenie: uważałem często, że 

każdy mój ruch muszę ukrywać przed 

prawnikiem drugiej strony i zaskakiwać 

go czy nawet być niesympatycznym dla 

przeciwnika procesowego. Sam też spo-

tkałem się parę razy z tym, że prawnik 

drugiej strony ostro mnie potraktował. 

Zauważyłem jednak, że ci, którzy pod-

chodzą do przeciwnika łagodnie, spo-

kojnie i uprzejmie, lepiej sobie radzą ze 

sprawą. Ale to, jak się prawnik zachowu-

je, w dużej mierze zdeterminowane jest 

osobowością danego radcy czy adwokata. 

a w jakich postępowaniach zasady 
uprzejmości są najbardziej widoczne?

Wielokrotnie miałem okazję uczest-

niczyć w międzynarodowych postę-

powaniach arbitrażowych, w których 

występowali zagraniczni prawnicy. I to 

właśnie w tych sprawach uderzające 

jest to, że prawnicy obu stron są wobec 

siebie uprzejmi i odnoszą się do siebie 

z szacunkiem i ze zrozumieniem. Oczy-

wiście uprzejmych prawników można 

także spotkać w każdym innym pro-

cesie. Wykonywanie tego zawodu jest 

działalnością, w której nasza osobo-

wość i charakter dobrze się ujawniają. 

I tak, metodą prób i błędów dochodzę 

do przekonania, że działanie w sposób, 

który sugeruje Morley, w ostatecznym 

rozrachunku daje lepszy efekt. 

No to jak skutecznie znokautować 
przeciwnika w uprzejmy sposób?

Chodzi o to, żeby nie robić osobistych 

aluzji, nie uśmiechać się ironicznie, gdy 

przemawia przeciwnik, nie robić głu-

pich min, nawet gdy z przekonaniem 

mówi rzeczy, z którymi się nie zga-

dzamy i które budzą nasz wewnętrzny 

sprzeciw. Zachowanie dystansu do spra-

wy polega na tym, że nie angażujemy się 

w emocjonalne walki z pełnomocnikiem 

drugiej strony. 

Ja rozumiem dystans do drugiej strony 
inaczej.

Ja kiedyś też rozumiałem to inaczej, że  

mam traktować daną sprawę tak, jak-

by to nie była moja własna sprawa i nie 

chodziło w niej o moje pieniądze. Te-

raz, po latach pracy w zawodzie radcy 

prawnego, uważam, że każdą sprawę 

powinienem traktować tak, jakby cho-

dziło w niej o moje pieniądze.  I z takim 

zaangażowaniem podchodzę do sprawy 

i walczę w sądzie w sprawie klienta tak, 

jakbym walczył o przedmiot sporu dla 

siebie. Wtedy podejmuję wszystkie po-

trzebne działania, by czegoś nie utracić 

czy coś zyskać. Dystans do sprawy po-

lega zaś na tym, że nie powinienem się 

wdawać w emocjonalne rozgrywki z ko-

legą w todze po drugiej stronie, świad-

Radca prawny  

Piotr Staroń:  

To bardzo ważne, 

aby patrzeć  

na sprawę jak sąd, 

czyli z perspektywy 

osoby, która dostaje 

akta do czytania

Piotr Staroń

radca prawny, 

partner zarządzający 

w kancelarii  

Staroń & Partners Sp. k.

fOT

. MA

TERIAŁ

Y

 P

RASO

WE

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               6 / 8

background image

 

prawnik 

 9–11 stycznia 2015 nr 5 (3898)  

gazetaprawna.pl

skąd ma wiedzę na temat tych doku-

mentów, a świadek powiedział, że wie 

o nich, ponieważ mecenas (czyli ja) mu 

je pokazał. Pełnomocnik drugiej strony 

złożył wtedy zastrzeżenia do protokołu 

i zagroził mi postępowaniem dyscypli-

narnym. 

I jaka nauka stąd wynika?

Nie mogę przecież nie kontaktować się 

ze świadkiem, który ma zeznawać dla 

mojego klienta i chce w dodatku ze mną 

rozmawiać. Prowadziłem kolejne spra-

wy i przez wiele lat miałem ten sam 

dylemat: czy rozmawiać ze świadkiem. 

Odpowiedź jest prosta: oczywiście, że 

rozmawiać. I oczywiście, że nie manipu-

lować. Jednak od rozmowy do manipu-

lacji droga jest daleka. Nie widzę zatem 

nic złego w pokazaniu świadkowi przed 

rozprawą dokumentów, o które chcę go 

przepytać w sądzie. Uważam nawet, że 

działając w interesie klienta, należy tak 

zrobić. Prawnik powinien przed prze-

słuchaniem świadka przepytać go i do-

wiedzieć się, co świadek wie. Dziś nie 

wyobrażam sobie, żebym nie rozmawiał 

ze świadkiem. Ostatnio miałem proces 

arbitrażowy, w którym rozmawiałem 

ze świadkiem przed rozprawą właśnie 

w taki sposób. Na rozprawie zdarzyło 

mi się jednak to, co na początku mojej 

drogi zawodowej, i świadek w pewnym 

momencie, odpowiadając na pytanie, 

powiedział do mnie: „Panie mecenasie, 

co my tam jeszcze mówiliśmy? Niech 

mi pan przypomni, to ja jeszcze o tym 

powiem”.

To jaki wypracował pan pomysł na 
świadków?

Wydaje mi się, że dobrym rozwiąza-

niem jest spotykanie się ze świadkiem 

w obecności jeszcze jednego prawnika 

z kancelarii. Wtedy osoba trzecia jest 

świadkiem tego, jak przebiegła taka roz-

mowa. Gdybym jednak nie spotykał się 

ze świadkiem i nie zapytał go o to, co 

wie, to miałbym obawy, że przegram 

proces, ponieważ świadkowie przyjdą 

i powiedzą sądowi o okolicznościach, 

o których nie mam pojęcia i nie jestem 

przygotowany w tym zakresie. Na roz-

prawie jest niewiele czasu. Trzeba szyb-

ko reagować i zadawać przemyślane py-

tania. W sprawach karnych ten aspekt 

wygląda inaczej, ponieważ adwokat ma 

do dyspozycji zeznania świadków zło-

żone w postępowaniu przygotowaw-

czym. W sprawach gospodarczych często 

bywa tak, że jest firma, a więc organi-

zacja składająca się z wielu ludzi, i sam 

klient o wielu sprawach nie wie. Aby 

mieć możliwie pełny obraz, muszę zbie-

rać informacje z wielu źródeł. Gdybym 

więc nie przepytał świadków, to wszedł-

bym do sądu i nie wiedział zbyt wiele 

o sprawie mojego klienta. Co ciekawe, 

w arbitrażu panują zupełnie inne reguły 

gry, i to nawet w postępowaniach pro-

wadzonych w Polsce. Jest przyjęte, że 

składa się pisemne zeznania świadków. 

Prawnicy przepytują świadka i redagują 

treść jego wypowiedzi. 

A jak zadawać pytania, aby usłyszeć 
odpowiedź taką, jakiej się oczekuje?

Do tego też trzeba być przygotowanym. 

Chociażby sporządzając z wyprzedze-

niem listę pytań do świadka. Wielu 

prawników nie ma tego w nawyku. Poza 

tym lubimy być spontaniczni. Sam kie-

dyś nie robiłem takich list. Wynikało to 

głównie z tego, że na wszystko brakowa-

ło mi czasu. Teraz wiem, że ważniejsze 

od obszernego pozwu jest dobre przy-

gotowanie się do sprawy i działanie na 

rozprawie. Dlatego regularnie robię listę 

pytań. Zapisuję pytania, zastanawiam 

się, co świadek odpowie, myślę o tym, 

co chciałbym, żeby odpowiedział. I jakie 

pytanie zadać, gdy odpowie inaczej, niż 

oczekiwałem. Przygotowując listę py-

tań, przechodzę zatem myślowo przez 

cały proces przesłuchiwania świadka, 

a potem idę z tą listą do sądu. 

I realizuje pan plan?

Przyznam, że niewiele pytań z tej listy 

zadaję. Ale z tymi listami jest trochę 

tak jak z planami wojennymi. Podob-

no generał Dwight Eisenhower mówił, 

że plany wojenne są bezużyteczne, ale 

planowanie jest nieodzowne.

Z podobnymi dylematami polscy 
prawnicy stykają się codziennie. 
Nie kontaktuj się ze świadkiem, nie 
wchodź do gabinetu sędziego ustalić 
termin rozprawy. Jak więc mają 
uprawiać ten zawód w stylu opisanym 
przez brytyjskiego prawnika?

W polskiej rzeczywistości procesowej 

duży nacisk kładzie się na formalizm. 

Moim zdaniem jest jednak miejsce na 

to, by wykorzystywać metody pracy opi-

sane przez Morleya, ponieważ w jego 

radach nie ma niczego specyficznego 

dla systemu brytyjskiego. Może poza 

tym, że na gruncie prawa brytyjskiego 

funkcjonują pisemne zeznania świad-

ków, a na sali poza stronami i sędzią 

jest jeszcze ława przysięgłych. Nieważ-

ne jest jednak to, czy na sali jest ława 

przysięgłych, czy jedynie sąd. Chodzi 

bowiem o to, że zawsze trzeba kogoś 

przekonać do swoich argumentów. Za-

dawanie pytań świadkom, obchodzenie 

się z przeciwnikiem czy relacje z sądem 

i odnoszenie się do sędziego, mówie-

nie na sali rozpraw, przygotowywanie 

się do sprawy – to wszystko ma zasto-

sowanie w realiach polskich. W jakimś 

zakresie jest zawarte w zbiorach zasad 

etyki zawodowej. Znajomość tych zasad 

to punkt wyjściowy wykonywania tego 

zawodu. To jak z egzaminem na prawo 

jazdy. Musimy znać przepisy ruchu dro-

gowego i potrafić obsługiwać samochód, 

ale poza tym musimy nauczyć się pro-

wadzić. I o tym jest ta książka. 

Tylko czy bycie dobrym nie opłaca się 
jedynie wtedy, gdy wiadomo, że ma się 
w garści wygraną sprawę?

Nigdy tego nie wiem. 

Ale nie zdaje się panu czasem, że jest 
pan w gorszej czy lepszej sytuacji niż 
druga strona?

Nigdy nie miałem takiej sytuacji. Kiedy 

byłem aplikantem, ludzie często mnie 

pytali, jak to jest, kiedy reprezentujesz 

klienta i masz przegraną sprawę. 

I co pan odpowiadał?

Że nigdy nie spotkałem się z taką sy-

tuacją, ponieważ nigdy tak nie jest. 

Naprawdę. Chyba że przychodzi klient 

i mówi: drugiej stronie należy się to, 

czego się domaga. Ale takie sytuacje ze-

ro-jedynkowe nie zdarzają się w życiu, 

a co za tym idzie – w procesie. Zawsze 

klient ma swoje racje. Można taką sy-

tuację porównać do choinki bożona-

rodzeniowej, na której wiszą czerwo-

ne i niebieskie bombki i wiele innych 

ozdób różnego koloru i kształtu. Zadanie 

sędziego i adwokata polega zatem na 

tym, aby odpowiedzieć na pytanie: czy 

ta choinka jest bardziej czerwona, czy 

niebieska? I trudno z góry to przesądzić. 

Miałem sprawy, które klienci uważali za 

przegrane i które udało mi się wygrać. 

To nauczyło mnie, że nie ma przegra-

nych spraw. Czytając orzeczenia, moż-

na często dostrzec, że mamy problem, 

który da się jednym zdaniem określić 

tak, jak wskazuje na to teza wydanego 

już wyroku. Jednak stan faktyczny ni-

gdy nie jest identyczny. Nie ma dwóch 

identycznych spraw. Jeżeli więc praw-

nik zajmie się stanem faktycznym, to 

nigdy nie ma przegranej sprawy. Choć 

de facto na końcu może się okazać, że 

przegrał. Im dłużej wykonuję ten zawód, 

tym lepiej widzę, że sprawy są nieprze-

widywalne, i tu jest pole do popisu dla 

pełnomocnika. Morley napisał, że jeżeli 

ktoś ci mówi, że sprawy prowadzą się 

same i nic nie możesz zdziałać, to są 

dwie możliwości: albo się nie zna, albo 

mówi tak, żeby nie ujawnić, jak duży 

wpływ wywiera na sprawę. Nie widzia-

łem sprawy, w której nic nie dałoby się 

zrobić. 

W przetłumaczonej przez pana książce 
jest też wskazówka, żeby patrzeć na 
sprawę tak, jak patrzy na nią sędzia. 
Ale jak widzieć to, co sędzia widzi?

Trzeba to ćwiczyć. Trzeba starać się 

wejść w inną perspektywę. I to nie 

tylko sądu, ale nawet drugiej strony. 

Trzeba również zmusić się do spojrze-

nia na prowadzoną przez siebie sprawę 

z niekorzystnej strony. Zadawać sobie 

wiele pytań: co byś zrobił, gdybyś był na 

miejscu drugiej strony? I odpowiadać 

na tak postawione pytania. I wracać 

myślami na swoje miejsce, i zadawać 

sobie kolejne pytania: to co byś teraz 

zrobił? Podobnie jest z wchodzeniem 

w perspektywę sądu. To bardzo waż-

ne, aby patrzeć na sprawę jak sąd. Sąd 

nie zna bowiem sprawy od początku, 

ponieważ nie ma czegoś takiego jak 

początek sprawy. Trzeba więc umieć 

spojrzeć na sprawę z perspektywy oso-

by, która dostanie akta do czytania. Je-

żeli przedstawia się fakty, argumenty, 

przepisy, to sąd nie widzi tego, co praw-

nik czuje. I tu wracamy do przeczucia 

o przegranej. Nie ma czegoś takiego 

jak przeświadczenie o przegranej i nikt 

poza prawnikiem nie ma takiego prze-

czucia. Bo takich emocji nie ma w ak-

tach sprawy.

Mówi się, że sąd wie, jaki wyda wyrok, 
zanim to zrobi…

To prawda, ale nie wie tego dużo wcześ- 

niej. Czeka, słucha, analizuje dowody.

Czyli mowa końcowa nie ma wielkiego 
znaczenia?

W sprawach gospodarczych nie ma ta-

kich płomiennych mów jak w procesach 

karnych. Sam też nie przygotowuję ta-

kich przemówień. Inna jest specyfika 

procesów gospodarczych i inne są emo-

cje na sali rozpraw. Ze swojego doświad-

czenie wiem jednak, że kilka razy udało 

mi się wpłynąć na decyzję sądu właśnie 

mową końcową.

A skąd pan to wie?

Ponieważ sąd wdał się ze mną w dys-

kusję, prezentując zdanie przeciwne 

do mojego poglądu. W trakcie mojego 

przemówienia sąd zapytał, czy nie widzę 

sprzeczności w tym, co mówię.

I co dalej?

Nie było sprzeczności. Tylko ja nie poda-

łem sądowi w pismach swojej argumen-

tacji w wystarczająco klarowny sposób. 

W sprawach gospodarczych mowy koń-

cowe mają zatem głównie takie znacze-

nie, by powiedzieć prostymi słowami to, 

co zostało zawarte w piśmie. I co może 

być niezauważalne dla sądu. W tam-

tym przypadku byłem przekonany, że 

przegram proces, ale sąd uchylił wyrok. 

Nie ma z góry przegranych spraw

W filmie „Filadelfia” pada takie zdanie: 

„Opowiedz mi to w taki sposób, żeby 

zrozumiała to moja 13-letnia córka”. 

I zawsze kiedy rozmawiam z klientem 

czy świadkiem, a także gdy piszę 

pismo do sądu, staram się tak właśnie 

to robić. Prosty argument to większe 

prawdopodobieństwo, że będzie 

skuteczny

Dlatego też ważne jest chodzenie oso-

biście na ostatnią rozprawę.

A co pan robi, jak sędzia nie jest zainte-
resowany pana sprawą?

Tego przeskoczyć się już nie da. Wtedy 

czekam na drugą instancję. 

Sporo mówimy o młodych prawnikach, 
a w książce, do której się odwołujemy, 
jest zastrzeżenie, że jest ona polecana 
prawnikom z doświadczeniem. To komu 
bardziej jest potrzebna?

Komuś, kto był już w sądzie. Nie odnie-

sie z niej korzyści osoba, która nie była 

jeszcze na sali rozpraw. To jak czytanie 

o tym, jak malować obrazy, przez osobę, 

która nie miała w ręku pędzla do ma-

lowania. Doświadczenie dobrze wpływa 

na przyswojenie rad Morleya. 

Czy książka Morleya jest wyjątkową 
pozycją na gruncie brytyjskiej literatu-
ry prawniczej?

Jest jedną z wielu książek na temat za-

chowywania się w sądzie i uprawia-

nia tego zawodu. Napisana jest jednak 

w dość niespotykany sposób. To, co jest 

w niej wyjątkowe, to to, że czytając ją, 

odnosi się wrażenie, jakby autor mówił 

do czytelnika. To nie jest suchy akade-

micki tekst. I to jest jej siła.

Wróćmy jeszcze do jednego z przy-
kazań zawartych w książce: nie kłam 
w sądzie. Ale czy od razu trzeba 
wszystko mówić jak na spowiedzi?

W naszym systemie prawnym jesteśmy 

postawieni w wyjątkowo niezręcznej sy-

tuacji, ponieważ postępowanie oparte 

jest na zasadzie sporności, natomiast 

mamy obowiązek ujawniać tylko to, 

co jest korzystne dla naszego klienta. 

No i tu pojawia się problem, w którym 

momencie to, czego nie ujawnimy, nie 

okaże się próbą oszustwa sądowego. 

W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjedno-

czonych jest inaczej. Zachodni prawnicy 

mają obowiązek ujawniania wszystkich 

dowodów w sprawie. 

Zataił pan kiedyś jakiś dowód przed 
sądem?

Raz mi się zdarzyło natrafić na doku-

ment, który mógł istotnie wpłynąć na 

ocenę mojego roszczenia. Trafiłem na 

niego po tym, jak zacząłem prowadzić 

sprawę. Byłem wtedy na konferencji 

ICC i konsultowałem się w tej sprawie 

z kolegami, także zagranicznymi adwo-

katami. Nie wiedziałem, co mam zrobić 

z tym pismem. Teoretycznie nie mam 

obowiązku biec z nim do sądu, ale za-

stanawiałem się, co się stanie, gdy sąd 

wyda wyrok, a w posiadanie dokumen-

tu wejdzie druga strona i podniesie, że 

miałem takie informacje wynikające 

z tego dokumentu, a ich nie ujawniłem.

I co pan zrobił?

Koledzy prawnicy doradzili mi, abym 

ujawnił w sądzie dokument. Nie wpły-

nął on zasadniczo na ocenę roszczenia 

mojego klienta, ale wcześniej nie było 

wiadomo, jakie będą skutki takiego dzia-

łania. Uznałem jednak, że dużo gorsze 

byłoby ukrywanie pisma i ewentualne 

odpieranie ataku, gdyby pismo wyszło 

od drugiej strony.

No to jaka jest ostatnia rada dla praw-
ników czytających tę rozmowę?

Może taka, żeby pisać i mówić w są-

dzie jak najprościej. Prosto znaczy sku-

tecznie. W filmie „Filadelfia” pada takie 

zdanie: „Opowiedz mi to w taki sposób, 

żeby zrozumiała to moja 13-letnia cór-

ka”. I zawsze kiedy rozmawiam z klien-

tem czy świadkiem, a także gdy piszę 

pismo do sądu, staram się tak właśnie 

to robić. Prosty argument to większe 

prawdopodobieństwo, że będzie sku-

teczny.

Rozmawiała Ewa Maria Radlińska

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               7 / 8

background image

 

D8

Sylwia  

Zarzycka 

radca prawny, 

prezes zarządu 

Fundacji Między 

Niebem a Ziemią

G

dybym mogła, to 

z pewnością 

zmieniłabym treść 

art. 17 ust. 1 ustawy 

z 28 listopada 2003 r. 

o świadczeniach rodzinnych 

(Dz.U. z 2013 r., poz. 1456), 

który przyznaje świadczenie 

pielęgnacyjne rodzicom 

i opiekunom niepełnospraw-

nych dzieci w sytuacji, gdy 

podejmują oni stałą 

i długotrwałą opiekę nad 

niepełnosprawnym 

dzieckiem, uczestnicząc 

w procesie jego leczenia, 

rehabilitacji i edukacji. 

Warunkiem przyznania tego 

świadczenia jest jednak 

rezygnacja z zatrudnienia 

lub innej pracy zarobkowej.

W ostatnim roku wiele się 

w tej kwestii zmieniło na 

skutek protestów rodziców 

niepełnosprawnych dzieci. 

Przede wszystkim zwiększo-

na została wysokość 

świadczenia pielęgnacyjnego 

docelowo do 1300 zł netto 

miesięcznie (od 2016 r., 

w tym roku jest to 1200 zł). 

Taka zmiana to już wiele, bo 

dotychczas rodzice niepełno-

sprawnych dzieci otrzymy-

wali zaledwie 420 zł 

miesięcznie, ale wciąż mało 

w sytuacji, gdy w rodzinie 

jest ciężko chore dziecko.

Moim zdaniem w kontek-

ście powyższego przepisu 

problem leży nie tylko 

w wysokości świadczenia, 

ale przede wszystkim 

w całkowitym ograniczeniu 

możliwości zarobkowania 

przez rodziców. Od 4 lat 

prowadzę Fundację Między 

Niebem a Ziemią, której 

celem statutowym jest 

pomoc niepełnosprawnym 

i nieuleczalnie chorym 

dzieciom i ich rodzinom. 

Problemy, z którymi 

borykają się te osoby, są 

niewyobrażalne dla ludzi, 

którzy nigdy nie zetknęli się 

z takim dramatem.

Gdy na świat przychodzi 

bardzo ciężko chore dziecko, 

które nie mówi, nie chodzi, 

nie siedzi, nie utrzymuje 

samodzielnie głowy, nie jest 

zdolne do samodzielnej 

egzystencji, lub gdy dziecko 

zdrowe nagle staje się 

całkowicie niepełnosprawne 

– sytuacja życiowa rodziców 

zmienia się diametralnie.

Przy takim dziecku trzeba 

zrobić wszystko i być 

w pełnej gotowości  

24 godziny na dobę. Jeśli 

rodzina jest pełna, zazwy-

czaj jeden z rodziców 

całkowicie rezygnuje z pracy. 

Gdy mamy do czynienia 

z samotną matką, ojcem lub 

opiekunem – sytuacja staje 

się tragiczna. Taka osoba 

zmuszona jest samodzielnie 

podjąć trud opieki nad 

chorym dzieckiem. Najczę-

ściej rezygnuje z pracy 

zarobkowej i z dotychczaso-

wego trybu życia. W naszej 

fundacji rodzice bardzo 

różnie radzą sobie z tą 

sytuacją: 

– w przypadku pełnych 

rodzin zazwyczaj jeden 

z rodziców rezygnuje z pracy 

i poświęca się opiece nad 

niepełnosprawnym 

dzieckiem, a drugi pracuje;

– w przypadku gdy dziec-

kiem opiekuje się samotna 

mama (a takich jest 70 proc. 

w naszej fundacji), albo 

rezygnuje ona całkowicie 

z pracy i korzysta z pomocy 

państwa, albo stara się 

pracować i wtedy na pomoc 

państwa liczyć nie może, 

ponieważ świadczenie 

pielęgnacyjne przysługuje 

jedynie w przypadku 

rezygnacji z zatrudnienia lub 

jakiejkolwiek pracy zarobko-

wej.

Niepracujący rodzic 

niepełnosprawnego dziecka 

jeszcze do niedawna, 

przypomnę, otrzymywał 

420 zł miesięcznie (plus 

dodatki z tytułu niepełno-

sprawności), w tym roku 

może liczyć na 1200 zł. Za 

taką kwotę – w szczególno-

ści mając chore dziecko – nie 

da się godnie żyć. Być może 

da się skromnie przeżyć od 

pierwszego do pierwszego, 

ale co z leczeniem i rehabili-

tacją dziecka?

Jeden turnus rehabilitacyjny 

kosztuje 5,8 tys. zł (dzieci, 

które mają szanse chodzić, 

potrzebują kilku turnusów 

w roku), wózki rehabilitacyj-

ne to średni koszt rzędu  

22 tys. zł (najdroższy, jaki 

w naszej fundacji kupiliśmy, 

kosztował 84 tys. zł), na 

lekarstwa średnio miesięcz-

nie wydaje się 500 zł, 

miesięczna rehabilitacja 

niepełnosprawnego dziecka 

to koszt 1 tys. zł netto, 

pionizator – 8 tys. zł.

Są w naszej fundacji 

samotne mamy, które 

próbują pracować i świado-

mie rezygnują ze świadcze-

nia pielęgnacyjnego. 

W czasie gdy pracują, ich 

dziećmi zajmują się 

zatrudnione przez nie 

opiekunki. Na opłacenie niań 

często przeznaczone zostaje 

całe bądź większość 

wynagrodzenia. Po co więc 

pracują, skoro mogłyby 

otrzymywać 1200 zł od 

państwa i same zajmować 

się swoimi dziećmi?

Praca (lub jakakolwiek 

aktywność poza domem) 

w sytuacji ciężkiej choroby 

dziecka niejednokrotnie 

utrzymuje rodziców w dobrej 

kondycji psychicznej. 

W naszej fundacji w najtrud-

niejszej kondycji nie tylko 

finansowej, ale i psychicznej 

są samotne mamy, które nie 

pracują i na długie lata 

pozostają w domu, opiekując 

się swoimi ciężko chorymi 

dziećmi. Po pewnym czasie 

same potrzebują terapii.

Dlatego tak ważne jest, aby 

państwo nie ograniczało im 

możliwości zarobkowania. 

Kiedyś zaproponowałam 

jednej z naszych mam pracę 

na zlecenie w naszej 

fundacji. Wykonywać miała 

zdalnie kilka prostych 

czynności – prowadzić bloga 

i pisać teksty na stronę 

internetową. Ta praca była 

dla niej bardzo ważna, ale już 

następnego dnia powiedzia-

ła, że nie może jej przyjąć, bo 

dowiedziała się, że straci 

świadczenie pielęgnacyjne, 

gdy zacznie w jakikolwiek 

sposób zarobkować. 

Kuriozalna sytuacja.

Gdybym więc mogła zmienić 

treść art. 17 ust. 1, to brzmiał-

by on w taki sposób, że 

świadczenie pielęgnacyjne 

przysługiwałoby rodzicom 

i opiekunom zajmującymi 

się niepełnosprawnymi 

dziećmi bez względu na to, 

czy musieli zrezygnować 

z zatrudnienia, czy też 

wykonują pracę. 

Rodzic ciężko chorego 

dziecka zazwyczaj nie jest 

w stanie pracować na etacie, 

ale może podejmować prace 

dorywcze – na podstawie 

umowy-zlecenia czy umowy 

o dzieło oraz w ramach 

prowadzonej działalności 

gospodarczej. Dzięki temu, 

gdy niepełnosprawnego 

dziecka zabraknie, jest 

w stanie wykonywać dalej 

pracę i nie czuje się bezwar-

tościowy. W najtrudniejszej 

sytuacji zostają bowiem 

rodzice, którzy rezygnują 

całkowicie z pracy zarobko-

wej, a ich chore dziecko po 

kilkunastu bądź kilkudzie-

sięciu latach odchodzi. 

 Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl 

 Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska 

 Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki, Marek Tejchman 

 Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska, 

Elżbieta Pietrak, Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska 

 Redaguje: Ewa Szadkowska 

 Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz 

 Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44): 

Dyrektor Centrum Reklamy: Katarzyna Jasińska-Szulc 

 Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz 

 Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24

opinie

 

Gdybym mogła zmienić jeden przepis...

Pozwoliłabym rodzicom niepełnosprawnych 

dzieci na podejmowanie pracy zarobkowej

  AUTOPROMOCJA

S p r a w d ź

 

w w w . p r a w n i k . p l

SERWIS DLA PRAWNIKÓW

▪  wnikliwe komentarze 

i opinie prawniczych 

autorytetów

▪ orzeczenia sądów 
▪ projekty ustaw
▪  trendy na rynku 

▪  aktualne informacje 

dla każdej z korporacji 

prawniczych

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               8 / 8