background image

BENTE PEDERSEN

ZE ŁZAMI W OCZACH

background image

1

- ...i taki jest koniec opowieści o Człowieku w Masce.

Ida płakała. Nie robiła nic, żeby to ukryć. Nie starała się nawet otrzeć łez.

Pozwolili jej płakać. Był wieczór. Jasny, choć późny wieczór złocistego lata.

Siedzieli w bardzo przytulnej kuchni w zagrodzie Idy i Sedolfa. Ściany obejmowały 

ludzi, którzy tu mieszkali. Reijo i Helena zapełniali puste krawędzie stołu.

Dzieci spały.

Nastał rok 1751. Ida i Sedolf powrócili tego ranka z Finlandii.  Przywieźli  ze sobą 

wieści, od których w oczach kręciły się łzy.

- Przepraszam... - Ida pociągnęła nosem. Otarła łzy rękawem bluzki, policzki miała 

czerwone. - Myślałam, że już to z siebie wypłakałam. Sądziłam, że przywykłam do tej myśli, że 

się z nią pogodziłam, ale to wciąż we mnie tkwi. Niczym hak wbity w truchło, tak strasznie 

trudno go wyciągnąć.

Reijo poklepał ją po ramieniu wręcz niezgrabnymi ruchami. Ten człowiek ją wychował 

i tyle już przeżył, dni dobrych i złych. Był ojcem Idy, lecz teraz nie potrafił dać jej pociechy. 

Mógł współodczuwać z nią żal i ból, bo to był również jego żal i jego ból, lecz nie potrafił jej w 

niczym ulżyć.

- Ailo sam dokonał wyboru - oświadczył Sedolf mocnym głosem.

Nie dotykał Idy. Ręce złożył na stole przed sobą i tylko przytrzymywał ją piwnym 

spojrzeniem. Nic więcej. Łączył ich ten rodzaj bliskości, który nie zawsze potrzebuje dotyku. Z 

takiej bliskości można czerpać tyle samo poczucia bezpieczeństwa, co z trzymania się za ręce.

- Ailo wybrał taką śmierć. Trzeba być mężczyzną, żeby tak zdecydować. Nie możemy 

go winić, pokusa stała się zbyt duża, gdy przyjechaliśmy. Każdy by się tak zachował. Zapewne 

ja również. Lecz kiedy już się to stało, Ailo dokonał wyboru, na jaki mało kto by się poważył. - 

Sedolf pochwycił przelotne brązowo - zielone spojrzenie Idy. - Ja bym za tobą krzyczał, dziec-

ko, krzyczał, dopóki gardło by mi nie zaczęło krwawić. Błagałbym cię, żebyś została przy mnie, 

razem ze mną, dla mnie. Przywiązałbym cię do siebie za ręce i za nogi. Nie mogłabyś się 

ruszyć.

Zapadła cisza.

- To było naprawdę wielkie - stwierdził w końcu Sedolf.

- Wymagało wiele miłości - przyznał Reijo cicho. - Masz rację, Sedolfie, to wielka rzecz 

i bardzo podobna do Ailo. - Westchnął. - Pewnie więcej tam już nie pojadę, a tak bardzo bym 

chciał. Chciałbym z nim porozmawiać. To również prawie mój syn.

background image

Pozdrowienia, które przywieźli, były takie nijakie. Takie ubogie. Ida żałowała, że ojciec 

nie wybrał się razem z nimi, nie porozmawiał, nie zobaczył, nie zorientował się.

Starała się opisać wszystko jak najdokładniej, lecz nie potrafiła zrobić tego tak, jak 

ojciec,   jej   zdaniem,   powinien   to   zobaczyć.   Nie   umiała   odmalować   słowami   wszystkich 

szczegółów.

- Mikkal musi kiedyś poznać prawdę - oświadczył Reijo, przenosząc wzrok z Idy na 

Sedolfa. Pragnął upewnić się, czy dokonali właściwego wyboru. Gdyby musiał, zdecydowałby 

za nich. Gotów był się wtrącić, jeśli uznałby, że powinien.

- Kiedyś ją pozna - odparła Ida z naciskiem. - Będzie pamiętał. A kiedy się dowie o tym, 

na czego zrozumienie jest teraz jeszcze za mały, to zrozumie. Ma prawo znać prawdę. My, 

czworo   dorosłych   ludzi,   żyjemy   kłamstwem,   wciągamy   w   nie   innych.   Ale   wszyscy   mogą 

wybierać, tylko nie Mikkal. Ja go ciągnę za sobą. Ailo wybrał za nas wszystkich, a my to zaak-

ceptowaliśmy. Mikkal jest jedyną osobą, która rzeczywiście ma prawo znać prawdę.

Reijo popatrzył na córkę. Miała dwadzieścia jeden lat, wchodziła w dwudziesty drugi 

rok życia. Urodziła się w noc Bożego Narodzenia na wybrzeżu Finnmarku tego roku, gdy jego 

tam nie było. Wciąż miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Tylko ten jeden jedyny rok spędził 

na poszukiwaniu czegoś, sensu, celu, czegoś większego niż on sam, niż samo tylko przeżycie.

Doświadczył pięknych chwil, choć nie pozbawionych goryczy czarnej jak noc, lecz i tak 

niemal bliskich szczęścia.

A potem ta naga pustka, kiedy nie znalazł Raiji i dzieci. Miesiące, o których nie chciał 

myśleć, dopóki nie wpadł na ich ślad.

A teraz Ida była już dorosła, jego dziecko. Tamten mały tłumoczek, który dwadzieścia 

lat temu na wschód od twierdzy Vardo trzymał w ramionach, kiedy Raija wpatrywała się w 

wilgotną ciemność lochu dla czarownic.

Teraz Ida już dorosła. Ida Reijosdatter. Była piękna. Miała włosy z miedzi i ognia. Oczy 

o niezwykłej mieszance barw jego i Raiji, brąz wymieszany z zielenią tak staranną ręką, że 

widziało się naraz oba te kolory.

Reijo coraz rzadziej dostrzegał w córce siebie. Widział Raiję, jej podniesioną głowę, 

dumę, silną wolę. Lecz zauważał w Idzie również miękkość, zdolność wczuwania się w życie 

innych, zdolność ich rozumienia.

Raija nie była tego pozbawiona, nie pozwalała sobie jednak na okazywanie łagodności. 

Inaczej niż Ida. Raija nie chciała być taka miękka.

Raija była przede wszystkim Raiją..

Reijo ujął Helenę za rękę, pochwycił dłoń Idy. Ida złapała za rękę Sedolfa, a on drugą 

background image

podał Helenie. Utworzyli wokół kuchennego stołu żywy łańcuch, ścisnęli swoje dłonie i mocno 

się trzymali.

- Mój ty świecie, ależ z nas rodzina! - westchnęła Ida.

Reijo pokiwał głową, odpowiedział jej uśmiechem, zamyślił się. Wrócił pamięcią do 

samego  początku. Wszystko zaczęło się dokładnie przed dwudziestoma sześcioma laty, od 

dwóch   siedemnastoletnich   przyjaciół   i   pięknej   dziewczyny,   w   której   obaj   się   kochali.   Od 

gwałtownie   dojrzałej   piętnastolatki   o   oczach   jak   węgle   i   włosach   czarnych   jak   sadza. 

Nieopanowanej, dzikiej i samowolnej. Od chodzącej burzy z północy.

Od Raiji.

Byli na to ślepi, obaj, i on, i Kalle. Walczyli o nią. Wydawało im się, że oni także mogą 

mieć coś do powiedzenia.

Młodzi tyle snują myśli, wierzą, że są w stanie decydować. Ale miękkie gałązki uginają 

się na wietrze. Stare gałęzie mają w sobie mniej soków, prędzej się łamią.

Norweska opiekunka Raiji zatroszczyła się o odpowiednią partię dla swej wychowanicy. 

Wybrała Kallego, Norwega.

Reijo  natomiast   był   synem  Anttiego   z   cypla,   Fina   przybyłego   z  daleka,   złą  partią, 

chociaż Raija sama pochodziła z ubogiej fińskiej rodziny.

Karl Kristianson Elvejord chciał przychylić Raiji nieba, ale w rzeczywistości dawał jej 

dużo mniej. Nie dlatego, że nie chciał, nie dlatego, że nie próbował, ani też nie dlatego, że ona 

nie chciała od niego przyjąć.

Kochali ją obaj, Kalle i Reijo. Kochali ją z całym żarem swej młodości. I ona ich 

kochała. Na swój sposób.

Ze strony Raiji na nic więcej nie można było liczyć.

Tamten wypełnił jej serce w stopniu, o jakim ani Kalle, ani Reijo nigdy nie mogli nawet 

marzyć. Tamten człowiek, którego w ogóle nie brali pod uwagę, a który pojawił się w jej życiu 

równie nagle jak wiosenne słońce.

Mikkal syn Pehra.

Ten, którego zrazu nazywała bratem. Ten, który z początku rzeczywiście był kimś w 

rodzaju jej przyrodniego brata. Syn Lapończyków, którzy przywieźli ją z równin Tornedalen na 

górzyste wybrzeże północnej Norwegii.

Najpierw był tylko bratem.

Potem kimś więcej.

Później wszystkim.

Właściwie wszystko zaczęło się od nich, od Mikkala i Raiji. Ona miała wtedy osiem lat, 

background image

on czternaście.  Mikkal był  wówczas  jedynym obcym człowiekiem,  którego  tamto samotne 

dziecko ośmieliło się obdarzyć zaufaniem.

Osiem lat później urodziła jego córkę, Maję. Kalle dał jej także jedno dziecko, Knuta. 

Rei jo był ojcem Idy. Raija wzięła również pod skrzydła Elise, osieroconą córkę rybaka. A na 

wschodzie   świata   żył   jeszcze   chłopczyk,   który   miał   oczy   Raiji   i   jej   rysy,   Michaił,   syn 

Jewgienija.

Raija wielu kochała na swój sposób. Wielu. Ale tak naprawdę kochała Mikkala. Tylko 

Mikkala.

Teraz nastały inne czasy. Reijo patrzył na swoją Idę i widział dorosłą kobietę. Czasy się 

zmieniły. Dzieci rozpostarły skrzydła i wyfrunęły z gniazda. Miały swoje własne życie, same 

dokonywały wyboru.

Odeszli również tamci, Kalle, Mikkal, Raija. Nie było ich już. Został tylko on.

Tylko on pamiętał tamten początek. Pamiętał, jak sam był młodym chłopcem. Pamiętał 

Kallego, Mikkala i Raiję.

Teraz nadszedł inny czas.

Był rok 1751 i życie musiało toczyć się naprzód.

- Oni przynajmniej dobrze się miewają? - spytał. - Mai wszystko układa się pomyślnie?

Reijo   sam   tam  był   i   widział   to  na  własne   oczy,   ale   ciągle   musiał   pytać,   stale   się 

upewniać. Chociaż wszyscy już dorośli, lecz on nie przestawał się o nich niepokoić. O Maję, 

córkę Mikkala i Raiji, która stała się jego ukochanym dzieckiem, źrenicą jego oka, za którą czuł 

się odpowiedzialny na dobre i na złe. O Knuta, syna Kallego i Raiji, którego w równym stopniu 

uważał  za swego rodzonego syna. O Ailo,  syna Mikkala  i Siggi,  również niemal rodzone 

dziecko, z którym wprawdzie nie łączyły go więzy krwi, lecz te płynące z serca.

- Żyje im się dobrze - odparł Sedolf. - Dla wieśniaków na północy Finlandii nastały 

ciężkie czasy, ale oni nie klepią biedy. Przynależność do szlachty ma swoje zalety.

Reijo uśmiechnął się. Rozejrzał się po kuchni, popatrzył na drewniane bale, na ślady 

siekiery na ścianach. Ludzie z okolic nad fiordem Lyngen, którzy nie oglądali salonów Mai na 

Hailuoto, uważali taki dom za bogactwo.

- Chciałbym, żeby Raija przynajmniej o tym wiedziała - westchnął. - Tak bym chciał, 

żeby wiedziała, że dobrze sobie radzicie, wszyscy. Żałuję, że przynajmniej tego nie dożyła...

- Wtedy ty również żyłbyś w kłamstwie, tato - powiedziała Ida. - Nie uważasz, że dość 

już kłamstw jak na jedną rodzinę?

- Może kłamiemy przekonująco? - stwierdził Reijo, wzruszając ramionami.

-   A   może   i   w   innych   rodzinach   jest   równie   wiele   tajemnic   -   wtrąciła   się   Helena. 

background image

Przemawiało przez nią gorzkie doświadczenie.

- Może i tak - zawtórował jej Sedolf. Pochodził z prostej rodziny, z rodu, w którym 

przeplatała się krew żyjących na wybrzeżu Lapończyków i norweskich osadników. Lyngen 

było całym ich światem. Stanowili  jednak splątaną przędzę, kryjącą w sobie równie wiele 

niedopowiedzeń, co szlachecki ród Heleny z Tornedalen.

- Jak to by się wszystko potoczyło - zamyśliła się Ida - gdyby jej rodzice w Tornedalen 

mieli dość mąki tamtej zimy?

- Mogłyby nadejść inne lata nieurodzaju - odparł Reijo. - Nie przybylibyśmy tutaj tak 

liczną gromadą, gdyby tam, w rodzinnych stronach, nie przycisnęła nas bieda. Rodzina Raiji nie 

była jedyną, którą dręczył głód. Nie tylko jej rodzice oddawali dzieci. Niektórzy wciąż są do 

tego zmuszeni.

Reijo   uścisnął   dłoń   Heleny.   Być   może   była   zbyt   młoda,   żeby   pojąć,   co   chciał 

powiedzieć, lecz nie mógł milczeć ze względu na Idę.

- Cieszę się, że tu przybyła. Inaczej bym jej nie spotkał. Miłość do niej często sprawiała 

ból, lecz nie chciałbym jej nie zaznać. - Napotkał spojrzenie córki. - Gdybyś sama mogła 

decydować, wolałabyś nigdy nie poznać Ailo, nigdy go nie kochać?

Ida milczała przez chwilę, a potem pokręciła głową.

- Ona była tym samym dla mnie - powiedział Reijo. - Może nawet czymś więcej. Jestem 

wdzięczny   za   tamte   nieudane   zbiory,   za   mrozy   na   północy   Finlandii   w   tysiąc   siedemset 

siedemnastym. Może to zabrzmieć okrutnie, lecz to one przywiodły ją w moje życie. A Raija 

tyle dla mnie znaczyła.

Dużo   później   Ida   wciąż   jeszcze   nie   spała.   Policzek   miała   wtulony   w   nagie   ramię 

Sedolfa, rozkoszowała się jego ciepłem. Jego objęcia były domem, który na zawsze pragnęła 

nazwać swoim.

- Potrafiłbyś zrobić to dla mnie? - spytała cicho. - To, co tata zrobił dla niej, dla mamy? 

Wychowałbyś czworo dzieci, z których tylko jedno byłoby twoje? Inni ludzie oddaliby resztę 

gdzieś do obcych, rozdzieliliby to stadko. Mógłbyś to dla mnie zrobić? Kochasz mnie równie 

mocno, jak on kochał ją?

- Nie wiem, czy bym potrafił - odparł Sedolf szczerze. - Zatrzymałbym Mikkala i Raiję. 

Miałem wrażenie, że to moje dzieci. Zawsze tak czułem. Zawsze uważałem je w równym 

stopniu za swoje, jak za dzieci Ailo. Nawet jeszcze zanim ty i ja... Urwał.

- A gdybyś miał ich więcej? Zapadło milczenie.

- Nie wiem - odparł wreszcie Sedolf. - Być może w równym stopniu, co jego uczucia dla 

niej, liczyło się tu, jakim naprawdę człowiekiem jest Reijo. A może kochał ją właśnie dlatego, 

background image

że był sobą? Że był właśnie tym człowiekiem, jakim jest?

Ida roześmiała się.

- Strasznie głęboko sięgasz tej nocy, kochany! Sedolf przygarnął ją do siebie. Pocałował 

w czoło i w policzki.

-   Pierwsza   od   wieków   noc   we   własnym   łóżku,   moje   dziecko.   To   prawie   jak   noc 

poślubna, moja słodyczy!

Jego pocałunki były jak pierwsze płatki śniegu zimą, duże i mokre. Topiły się na jej 

skórze, chłodziły ją.

- I niech pani nie ma żadnych wątpliwości co do moich uczuć, pani Bakken - ostrzegł ją 

pomiędzy śmiechem a powagą. - Nie zadawaj mi takich niemądrych pytań, moja mała. Pod 

wieloma względami jestem bardzo śmiały. A jeśli o to chodzi, Ido Reijosdatter, to ubijemy 

interes bez zbędnego targowania. Idziemy noga w nogę, jak mówią Ruscy. Wymienimy się po 

równo, kobieto, na mniej się nie zgodzę! A dopóki nie pozbędziesz się swoich wątpliwości, nie 

zamierzam dawać ci nic więcej.

Ida roześmiała się.

Sedolf przyciągnął ją bliżej, Ida poddała mu się z jeszcze większą miękkością. Była 

teraz łagodna jak kot, lecz w jej spojrzeniu mieściło się więcej niż w oczach mruczka. Ida miała 

w sobie coś z dzikiego zwierzęcia. Choć wciąż ogryzała paznokcie, nie traciła pazurków.

Wbiła mu zęby w bark, żartobliwie ugryzła. Smakowała jego czystość. Razem wypocili 

się w saunie, pozbyli się brudu, który oblepił ich podczas podróży. Teraz Sedolf nie pachniał 

już potem, nie wyczuwało się też w nim nawet cienia perfum. Przestał pachnieć podróżą, 

pozbył się zapachu Hailuoto.

Pachniał domem.

Pachniał Lyngen.

Pachniał Sedolfem.

Ida wciągała ten zapach z rozkoszą. Z głośną rozkoszą. Z uśmiechem uniesienia na 

twarzy. Z tym dwuznacznym błyskiem w oku, który Sedolf tak dobrze znał i wiedział, co 

oznacza. Który dawał mu pewną nadzieję.

- Hrabia Bakken ładnie pachnie? - spytał, chichocząc.

- W każdym razie hrabina uważa ten zapach za cudowny - odparła Ida ze śmiechem w 

głosie.

Pocałowała   go   w   ramię.   Obsypała   pocałunkami   szyję.   Całowała   i   lekko   kąsała   na 

przemian, ale jej ząbki tylko leciutko skubały jego skórę, nie zostawiały na niej śladów.

Pocałowała   płatek   ucha,   ugryzła,   z   rozbawieniem   pieściła   go   czubkiem   języka, 

background image

pocałunkami zaznaczyła linię szczęki. Sedolf miał miękkie, gładkie policzki, świeżo ogolone.

Ida pocałowała go w kąciki ust, przytrzymała jego ręce. Tak rozłożyła swój ciężar, by 

zrozumiał, że jeszcze nie czas na niego.

- Jesteś mój - oświadczyła, przekrzywiając głowę.

W jej oczach błyskało więcej zieleni niż brązu, lśniły zielone błyskawice, zielony ogień, 

namiętność, kryjąca w sobie również wiele wesołości.

- Jesteś całkiem mój, Sedolfie...

-   Hrabio   Bakken   -   poprawił   ją   z   powagą.   Ida   mu   nie   odpowiedziała,   a   on   to 

zaakceptował.

Oddawał się jej, był jej, w pełni i całkiem. Tylko jej.

Pozwolił, by obsypała go deszczem pocałunków. Pozwolił, by grała na wszystkich jego 

strunach leciutkimi dotknięciami koniuszków palców i bardziej wymagającymi pieszczotami, 

lecz   wciąż   lekkimi   jak   muśnięcie   skrzydeł   motyla,   dotykiem   włosów.   Ida   zrzuciła   nocną 

koszulę i pieściła go teraz całym ciałem. Oswobodziła go z ubrań.

Leciutko   dmuchała   na  niego.   Niemalże   dotykała  go   oddechem,   była   tak  blisko,   że 

powietrze między nimi zmieniło się w pieszczotę.

- Dosyć! - Sedolf otworzył oczy i uniósł się na materacu.

Niczym morska fala wciągnął ją pod siebie, wykorzystując inne niż ona sposoby do 

rozbudzenia jej pożądania. Stał się bardziej gwałtowny, cięższy, był bliżej.

Niewiele miał w sobie skrzydeł motyla. Jego pocałunki zostawiały ślady na jej skórze. 

Ściskał ją tak, że niemal odczuwała ból. Sprawiało jej to jednak przyjemność.

Był gwałtowny i podniecony. Spieszył się. Pragnął wszystkiego od razu. Również w 

miłości stawał się niespokojny, natychmiast chciał zaspokoić głód.

Ta chwila jednak nie należała do niego. Ida wzięła ją w swoje ręce. Wzięła w ręce 

Sedolf a. Poprowadziła go, rozgrzana, mroczna, rozpalona do czerwoności.

Sedolf zgodził się, żeby to ona wybierała rytm, powolny i łagodny.

Byli razem.

Długo.

Miękko.

Mieli czas. W swoim otoczeniu. W domu. W bezpiecznym domu.

To trwało długo.

I było takie słuszne.

I piękne niczym taniec wiatru ponad bujnymi, letnimi łąkami. Tworzyli niebo w swoich 

objęciach.

background image

Noc stała się jeszcze bardziej złocista, aniżeli zdołało wyzłocić ją słońce.

- Twoje perfumy są cudowne, hrabino - szepnął Sedolf dużo później, zlizując jej pot z 

szyi. - Na królewskim dworze oszaleliby za nimi, ukochana. Uwielbiam, kiedy jesteś taka 

spocona i rozgrzana do czerwoności. I kiedy masz tę swoją zadowoloną minkę.

- Minkę?

- Wyglądasz jak kot, który wylizał całą miskę śmietanki - odparł. Mrugnął do niej i 

oparł się na łokciu. Napawał się jej widokiem.

- Mało brakuje - odparła Ida, równie dwuznacznie jak on.

- Wiem, dlaczego wyglądasz na tak szczerze zadowoloną, skarbie. I dlatego tak cię 

kocham w tych chwilach. Nikt i nic na świecie nie potrafi sprawić, żebyś tak wyglądała. Tylko 

ja mogę oglądać taką Idę. Kocham cię, wiesz o tym? Naprawdę o tym wiesz? Kocham cię 

bardzo.

Ida kiwnęła głową.

- Ja także cię kocham.

- Bardziej niż Ailo?

- Inaczej niż Ailo. Dobrze o tym wiesz. Rozumiesz. Spoglądała na niego z powagą.

- To prawda - przyznał. - Ale przyjemnie słyszeć, jak to powtarzasz. Już taki ze mnie 

błazen. Lubię tego słuchać. Lubię patrzeć na twoje usta, gdy to mówisz. Wypowiadając te 

słowa, całujesz powietrze. Nikt inny na świecie nie wymawia tego tak jak ty, wiesz o tym?

Ida uśmiechnęła się.

- Chcę całować ciebie, Sedolfie, a nie powietrze. Przysuń się bliżej, bądź blisko mnie. 

Chcę, żebyś był blisko, bardzo blisko. Chcę, żebyś zawsze przy mnie był.

- Nie mam już siły - jęknął żartobliwie, ale przysunął się do niej i pozwolił się objąć. 

Spotkał się z jej ustami.

- Czy tak samo będzie, kiedy dożyjemy wieku Reijo? - spytał Sedolf, nabrawszy znów 

powietrza. - Ty na pewno się nie zmienisz - sam sobie odparł. - Rozumiem, dlaczego taka 

jesteś. Widziałem tego kozła, którego masz za ojca. Słyszałem też plotki o twojej matce. Ale 

czy sądzisz, że zdołam dotrzymać ci kroku, mój ty aniele?

- Musisz - odparła mu Ida do ucha, lekko je kąsając. - Musisz, Sedolfie Bakken, bo 

inaczej wbiję pazurki w mięso młodszego kozła!

- Niech Bóg tego broni - uśmiechnął się. Tak dobrze mu było w jej ramionach. Ida 

objęła   go   swoim   ogniem.   Tak   bardzo   pragnął   od   nowa   dać   się   jej   pochwycić.   A   potem, 

całkowicie się jej poddając, dorzucił: - I oby niebo zapewniło mi, nieszczęsnemu, wieczną 

młodość.

background image

2

Dni nad fiordem Lyngen zaczynały się wcześnie. Słońce przetaczało się nad górami na 

wschodzie leniwie, wciąż nie odczuwając pragnienia, bo przecież przez całą noc piło wodę z 

morza, moczyło końce promieni w fiordzie. Teraz mogło oprzeć się o strome, wzbijające się w 

niebo góry na wschodzie: Nordnesfjellan, Balggesvarri, Foranesfjellet, Adjit; mogło odpocząć, 

nim wstanie prawdziwy dzień.

Zbocza   uśmiechały   się   zielenią   do   błękitu   skał.   Liściaste   drzewa   szerokimi   pasami 

porastały stoki, jaśniały świeżą zielonością. Nieco bardziej w dole, przy równinie, którą płynęła 

rzeka, tam gdzie ziemia więcej miała piasku, królowała sosna, ciemniejszej barwy, żywotna i 

pokorna. Jej korzenie rozpościerały się w ziemi szeroko. Podobna w tym była do ludzi, wzno-

szących swoje domostwa wzdłuż fiordu na otwartych równinach, których stworzenie zabrało 

rzece setki lat.

Piękny był to krajobraz. Piękny również wtedy, gdy nie leżał skąpany w słońcu. Nie 

pasował jednak do tych, którzy lubili siedzieć z założonymi rękami albo wygrzewać się pod 

pierzyną, dopóki słońce nie przetnie doliny Skibotn na południowym wschodzie.

Ten pejzaż odpowiadał ludziom, którzy lubili popluć w dłonie, nie bali się ciężkiej 

pracy i potrafili dostrzec możliwości. Bo świat na północy, nawet w głębi odnóg fiordów, był 

tajemniczy. Nie dawał nic za darmo, nie został stworzony dla leniwych. Świat na północy był 

dla tych, którzy lubili się trudzić, dla dumnych i upartych, dla tych, którzy potrafili upodobnić 

się do krajobrazu, przyrody i pogody.

Dla   tych,   którzy   posiadali   dość   fantazji,   by   kochać   te   zakątki,   nie   tylko   w   letnim 

wietrzyku,   lecz   także   w   burzach   i   zamieciach,   wędrujących   z   północnego   zachodu   w 

najczarniejsze grudnie.

Reijo Kesaniemi  nigdy  nie był   leniwy.   Również  w dojrzałych  latach  nie zamierzał 

zasłużyć na takie określenie.

Siedział w wiosłowej łodzi, jeszcze nim słońce przesunęło się w stronę Adjit. Lubił 

wypływać na fiord o świcie. Lubił wkładać siłę w każde poruszenie wiosłem, kołysać się na 

zmarszczkach wody i widzieć ląd, lecz jednocześnie znajdować się od niego na taką odległość, 

by nie słyszeć żadnego dochodzącego stamtąd odgłosu. Lubił wypływać tak daleko, by bez 

przeszkód rozmawiać z mewami, kaczkami lodówkami i może jeszcze edredonami.

Lubił patrzeć w niebo i czuć, że niebo i morze zlewają się w jedno.

Na fiordzie o świcie było dość przestrzeni dla myśli. To właśnie lubił Reijo Kesaniemi.

Oczywiście były też ryby na zupę, lecz dla Reijo miały one drugorzędne znaczenie.

background image

Reijo się nie spieszył. Zużywał tyle czasu, ile go potrzebował. O tej porze roku owce 

były na pastwiskach, krowami i końmi zajmowała się Helena. Prawdziwa się zrobiła gospodyni 

z tej córki bogaczy z południa. Helena prędko się uczyła, lubiła pracować i postanowiła, że 

będzie radzić sobie tak samo, jak inne kobiety znad fiordu, a może nawet jeszcze odrobinę 

lepiej.

Reijo spokojnie wiosłował do brzegu. Dzień wciąż jeszcze był bardzo młody. Miał w 

związku z nim pewne plany, lecz nie ociosane na tyle, żeby nie móc ich zmienić. Może pozwoli 

o nich zdecydować Ivarowi?

Reijo zachichotał pod nosem. Powinien mieć po dziurki w nosie dzieciaków i całego 

zamieszania, jakie się z nimi wiązało. Powinien okrążać malców szerokim łukiem. Nie robił 

tego jednak. Nie chciał. I nie potrafił.

Ivar na nowo obudził w nim radość życia i dziecinną ciekawość. Reijo pragnął spędzać 

z synem tyle czasu, ile tylko możliwe. Tym razem Reijo nie musiał rozdzielać się na wiele 

części, Ivar był tylko jeden.

Doprawdy, wielkie szczęście, że jeszcze raz mu się to udało. Przy tamtej czwórce miał o 

wiele mniej czasu, o wiele rzadsze były złociste chwile.

Każdego ranka Reijo cieszył się na resztę czekającego go dnia. Wraz z Heleną w jego 

życie wróciło światło. Z Heleną i z Ivarem Anttim.

Ten dzień go zaskoczył. Skierował jakby w inną stronę, niż Reijo to sobie wyobrażał.

Gdy dobił do lądu, zobaczył mężczyznę, który siedział na brzegu i spluwał na brązowo. 

Nawet o tej porze roku, gdy doba nie miała właściwie żadnych wyraźnych granic, pora była 

zbyt wczesna na wizyty.

Paivaa - przywitał się mężczyzna i pomógł Reijo wyciągnąć łódź na brzeg. - Udało ci 

się coś złapać tak wcześnie?

- Ale nie za darmo - uśmiechnął się Reijo, wskazując na drobne czarniaki w ilości 

wystarczającej na obiad dla mieszkańców domu na cyplu, a z pewnością również dla Idy i 

Sedolfa. Oni potrafią docenić takie jedzenie, przecież całymi miesiącami musieli się obywać 

bez świeżych ryb prosto z morza.

-   Nie   przychodzisz   tu,   żeby  się   dowiedzieć,   jak  mi  się   udał   połów,   Lars.   -   Reijo, 

oprawiając ryby, zerkał na przybysza.

Lars Jensen przyznał Reijo rację. Rzeczywiście, przypłynięcie tu z Kileng po drugiej 

stronie fiordu tylko po to, by pytać o błahostki, to dziwna wyprawa. Łatwiej było znaleźć 

odpowiedź, samemu rzucając wędkę.

A poza tym przyszedł piechotą, nie przypłynął łodzią.

background image

- Przeprawiliśmy się z Kileng już wczoraj - oznajmił Lars.

Królewskie   „my”,   jakim   się   posługiwał,   nie   oznaczało   wcale,   że   ma   do   tego 

jakiekolwiek prawo. Jak większość mieszkańców okolic nad fiordem przyszedł na świat jako 

bardzo zwykły śmiertelnik. Był niski i krępy, miał ciemne włosy, wydatne kości policzkowe i 

twarz   naznaczoną   zmarszczkami.   Żył   na   fiordzie   i   z   fiordu,   utrzymywało   go   maleńkie 

gospodarstwo i ryby. Jego rodzina nie różniła się od większości innych, stanowiła łataninę 

nadmorskich Lapończyków i Norwegów. Jak wielu innych mężczyzn liczących sobie około 

czterdziestu lat, Lars Jensen mówił zarówno po lapońsku, jak i po norwesku. „I jednym źle, i 

drugim źle”, jak sam twierdził, inni nie musieli więc już mu tego powtarzać. Gdy ktoś pytał go, 

kim jest, najczęściej odpowiadał po norwesku, to znacznie ułatwiało większość spraw. I jako 

syn   Jensa   przyjął   nazwisko   najłatwiejsze   do   zapisania   dla   tych,   którzy   zajmowali   się 

podobnymi sprawami.

Na przykład dla lensmana.

Lars Jensen znany był jako wioślarz lensmana. Gdy przedstawiciel władzy wybierał się 

gdzieś łodzią, właśnie Lars nią kierował.

- Nie mam żadnej niewyjaśnionej sprawy z lensmanem - oznajmił Reijo po namyśle. - 

Nic takiego przynajmniej sobie nie przypominam.

Lars zachichotał.

- Widać on ma z tobą coś do omówienia, Kesaniemi. Chciał rozmawiać z tymi, którzy 

mieszkają tu od dawna, znają wielu.

- I zwraca się z tym do Fina Kesaniemiego? - zaśmiał się serdecznie Reijo, płucząc ryby 

w morskiej wodzie. - To dopiero! Może władza doszła do wniosku, że chce zmienić koszulę?

Lars umiał śmiać się razem z nim. On nie reprezentował władzy. Po prostu woził ją 

łodzią.

- Jest jakaś awantura o granice - oświadczył, kręcąc głową.

- Czy to nie zostało rozsądzone już dawno temu? - zdziwił się Reijo. - Upłynęło już 

chyba jakieś sześć czy siedem lat, odkąd ten Schnitler krążył po tych okolicach i zwołał sąd, 

który rozstrzygnął sprawę granic. A może nawet osiem lat, jeśli dobrze pamiętam.

-   Renifery   stratowały   komuś   pole   -   oświadczył   Lars   z   westchnieniem.   -   Przeklęci 

Lapończycy z gór nie zważają na płoty. Moim zdaniem niczego się nie boją - dodał i zamyślony 

daleko splunął.

W świecie, w którym nie czuło się, że istnieją granice, zawsze trudno było je zaznaczyć.

Narody miały swoje granice, miały swoje mapy i swoje kreski na mapie.

Te kreski często się krzyżowały.

background image

Ziemia to władza. Nawet gdy ta ziemia leży daleko za kołem polarnym. Nawet jeśli zna 

się ją jedynie z opisów na papierze.

Narody pragnęły zapewnić sobie swoje obszary. Tym razem, o dziwo, bez użycia broni.

Negocjacje wymagały czasu.

Granica pomiędzy Norwegią a Szwecją była długa. Liczne możliwości niezgody.

Majorowi Peterowi Schnitlerowi przydzielono trudną i mozolną pracę zbadania granic 

na odcinku pomiędzy Roros a Varanger. Zabrało mu to trzy i pół roku, od wiosny 1742.

Jeździł po obszarach granicznych od Roros na południu do Varanger na północnym 

wschodzie. Zbierał zeznania świadków, mieszkańców nadgranicznych okolic, wypowiadali się, 

którędy ich zdaniem biegną granice. Należało ich wysłuchać. Znający te okolice ludzie mieli 

uczestniczyć w wyznaczaniu granic.

Jesienią   1743   Schnitler   przyjechał   do   Lyngen.   A   tu   ustalenie   granic   okazało   się 

niezwykle trudne.

Zdania były bardzo podzielone.

Kreski na mapie pociągały za sobą następstwa, o których wcześniej nie myśleli, a poza 

tym sąd Schnitlera nie wypytywał wszystkich mieszkańców nadgranicznych okolic.

Część ludzi korzystających z tej ziemi nie stawiała płotów i nie nazywała tej ziemi 

swoją. Ich nie pytano o zdanie.

Nadszedł rok 1751, a sprawa granic wciąż pozostawała niewyjaśniona.

-   Skoro   lensman   już   chciał   zapytać   Fina,   to   chyba   mógł   pomówić   z   Mikkelem   - 

stwierdził  Reijo. - Krótsza do niego droga. Ale może wolał przeprawić się przez fiord do 

Skibom? Może miał inne sprawy do załatwienia?

Mówił o Mikkelu Kwenie. Powiadano, że to pierwszy Fin, który przybył do Lyngen. 

Nikt nie bardzo już wiedział kiedy, lecz stało się to w czasach wielkiej wojny północnej. Mikkel 

był teraz starym człowiekiem, ale głowę miał jasną. Pozostał równie bystry i zdatny do walki 

jak za młodych lat. Nie wszyscy go kochali, taką już miał naturę, ale przynajmniej go znali. 

Mikkel z Tornestad, syn córki dzwonnika i kapitana królewskiej armii szwedzkiej. Również on 

wyruszył w drogę na północ i uczynił kawałek Ruiji swoim. Wyznaczył granicę wokół swego 

świata, pasma zielonego lądu pomiędzy górami a fiordem w Kileng. Nie potrzebował żadnego 

urzędnika, który by mu powiedział, którędy biegną granice. Sam je wytyczył. Zawsze też miał 

jasne przekonanie, którędy wiedzie granica państwowa. W ogóle znany był z jasnych opinii. 

Nie zawsze zresztą zgodnych z otaczającym go światem.

-  Może  lensman  chciał   posłuchać  Kwena,   który  nie  ma  takiego   ciętego   języka  jak 

Mikkel Nielsen - stwierdził Lars ze śmiechem. - Takiego, który pamięta więcej niż Mikkel.

background image

-  To   znaczy,   że  jestem  dla  władz  łatwiejszy   do  przełknięcia  aniżeli   sam  Mikkel   z 

Kileng! - Reijo nie mógł powstrzymać się od śmiechu. - To dopiero niezły początek dnia, Lars, 

naprawdę!

- Nie zwołano żadnego sądu - oznajmił Lars. - To żadne przesłuchanie. Lensman chce 

po prostu usłyszeć twoje zdanie, ty przecież znasz rozmaitych ludzi.

Reijo rozumiał. Znaczenie miał nie tylko fakt, że był Finem. Gdyby chodziło jedynie o 

to, lensman równie dobrze mógł zwrócić się do Mikkela Nielsena Pellega z Vestersida. Ale 

Reijo Anttisen Kesaniemi znał rozmaitych ludzi. Jego córki nie odrzucały ani Kwenów, ani 

osiadłych Lapończyków z wybrzeża, ani tych wędrujących, ani także Szwedów i Rosjan.

Reijo nie różnicował ludzi. Może lensman sądził, że on nie ma w ogóle żadnego zdania? 

Ze czuje się zmuszony do zachowania neutralności, skoro styka się z nimi wszystkimi? Jeśli 

tak, lensmana czeka niespodzianka.

- Przygotuję teraz ryby, potem się trochę oporządzę i powiosłuję. Możesz popłynąć ze 

mną, nie przemoczysz nóg drugi raz. Ze też wyprawiłeś się bez łodzi!

Lars roześmiał się.

- To by znacznie dłużej trwało!

- Nie możecie pytać tego miłośnika Lapończyków z gór! Sam tak chętnie nosi dork, że 

można by przypuszczać, iż jest jednym z nich!

Reijo poklepał Johannesa po ramieniu, ale ten odtrącił jego rękę, jakby była natrętnym 

komarem.

- Strasznie jesteś dzisiaj zły, Johannesie Hansen! - zaśmiał się Reijo. - Powinienem był 

się domyślić, że to ty mącisz w sprawie granic. Nie wiesz, że narysowali już mapy królowi w 

Kopenhadze? Jest ich bardziej pewien niż ty, mój drogi Johannesie!

- O granicach nigdy nie było nic do dodania - odciął się Johannes. - Wiem, którędy 

biegną. To ci przeklęci szwedzcy Lapończycy nie mają o tym pojęcia. Brak im też wstydu, żeby 

zrozumieć,   że   płot   to   płot.   Wdzierają   się   wprost   na   cudzą   ziemię!   Dosyć   mam   tego.   Te 

przeklęte reny dość  zdeptały mi już  ziemi  i zżarły trawy. Powtarzałem to już  wiele  razy, 

mówiłem, że jak zobaczę na swoim terenie choćby jeszcze jednego renifera, to go zastrzelę. 

Skoro upasł się na mojej trawie, to rozsądek sam nakazuje, żebym ja zjadł to mięso!

Reijo nie starał się uspokoić rozsierdzonego Johannesa. Zwykłe przemawianie mu do 

rozsądku na nic się nie zdawało. Reijo słyszał to już wcześniej. Nie tylko Johannes tak myślał. 

Jego ojciec powtarzał to samo. Wielu osadników znad fiordu Lyngen posłużyłoby się dokładnie 

tymi samymi słowami, bez zmrużenia oka. I to nawet po namyśle.

- Te Japońskie łachy ze Szwecji gotowe są przeciągnąć granicę przez fiord, żeby móc 

background image

nazywać tę ziemię swoją i twierdzić, że mają prawo sprowadzać tu renifery. Gdyby miało im to 

w czymś pomóc, to nawet Pollen nazwą Szwecją!

Johannesowi pałały policzki. Posiadał ziemię uprawną i nieużytki, dwie krowy, owce 

jak większość innych. Wypływał na połów, trochę handlował drewnem, nie najgorszy był z 

niego stolarz. Miał żonę i jedenaścioro dzieci.

A renifery należące do Lapończyków, przybywających ze szwedzko - fińskich obszarów 

na letnie pastwiska nad fiordem Lyngen, od czasu do czasu wdzierały się na ogrodzony przez 

niego teren. Skubały soczyście zieloną trawę, niszczyły płoty, tratowały łąkę.

Wtrącił się lensman. Głos miał ostry jak fiński nóż.

- Ty, Reijo Kesaniemi, powinieneś mieć pojęcie o stosunkach panujących po tej stronie 

fiordu. Mieszkasz tu od dawna, wiele podróżowałeś.

-   On   się   przyjaźni   z   Lapończykami!   -   wypalił   Johannes.   Kark   mu   poczerwieniał. 

Policzki także. Patrzył ponuro spode łba, oczy miał ciemne, i z natury, i z gniewu. Rysy twarzy 

wskazywały,  że mógł  pochodzić zarówno od jednej,  jak i drugiej  strony, choć oczywiście 

uważał za niemożliwe, by w jego rodzinie znalazł się jakiś Lapończyk ze Szwecji.

- O tym będziesz gadał, jak cię dopuszczę do głosu, Johannes - zwrócił mu uwagę 

lensman, nie obdarzając ani jednym spojrzeniem.

Reijo nie widział powodów do śmiechu. Miał wrażenie, że spogląda w otchłań, równie 

głęboką jak tamta, nad którą stał na południe od Alty.

Ta otchłań nie była dziełem żadnej rzeki i, doprawdy, nie dało jej się nazwać piękną.

Ta otchłań, mroczna i niebezpieczna, została stworzona przez ludzi.

- Jon, brat Hendrika Larsena, trzyma tu swoje reny - powiedział lensman.

Dla Reijo nie była to żadna nowina.

- Tratują pola Johannesa Hansena, a Jon Larsen twierdzi, że nie może poprowadzić 

swoich reniferów w inne miejsce. Jest tak samo zapiekły jak Johannes.

Reijo westchnął.

- Na letnim tingu w Rotsund w tysiąc siedemset czterdziestym piątym postanowiono, że 

szwedzcy Lapończycy nie mają prawa przepędzać reniferów nad fiord. Zakaz obowiązuje od 

ponad   dziesięciu   lat,   wydano   go   przed   tysiąc   siedemset   czterdziestym.   Szwedzkim 

Lapończykom nie wolno sprowadzać renów poniżej ich dawnych siedzib w górach.

- Stare nowiny - odparł Reijo. - Słyszałem również o żądaniach granicznych, jakie 

wysuwali   Szwedzi.   Domagali   się   pięciu   siódmych   części   terenów   lapońskich   pastwisk. 

Norweska  miała  być reszta.  Chcieli  przeciągnąć granicę  niemal  nad  sam fiord. To  byłoby 

niesprawiedliwe, panie lensmanie.

background image

- Może mógłbyś powiedzieć, którędy, twoim zdaniem, powinny iść granice?

Reijo wyjaśnił. Oddalił się przy tym bardzo od szwedzkich żądań, zarówno od południa, 

jak i od wschodu.

- Wskazujesz, że Jon Larsen bezprawnie wypasa swoje renifery na tych terenach - 

zauważył lensman.

- Jego rodzina zawsze hodowała reny w tym miejscu, co Jon Larsen - odparł Reijo. - 

Jego brat mieszka tu na stale. Moim zdaniem, nietrudno jest pogodzić się z faktem, że Jon 

przybywa tu ze swoim stadem. Przecież nie chodzi o nieprzeliczone stada i niemożliwe też, 

żeby zwierzęta tak dokuczały Johannesowi, jak ten to przedstawia...

- My wiemy, że to nie jest samo tylko gadanie! - wtrącił lodowatym tonem Johannes. - 

Mogę wyliczyć więcej niż jeden przypadek... - Podniósł do góry ręce z rozsuniętymi palcami. - 

Mogę wyliczyć tyle przypadków, a nawet jeszcze więcej, w których zagrożeni byli zwykli, 

porządni ludzie. Tak, tak, ci górscy Finowie grozili, że odbiorą im życie, a tamci wolą trzymać 

język za zębami, bo się boją. Przymykają oczy na to, że renifery niszczą im plony. Godzą się z 

tym, chociaż to ich wiele kosztuje. Bo ci twoi przyjaciele, Kesaniemi, ostrzą noże i gadają, że 

grzech   spadnie   na   tych,   którzy   przepędzą   renifery   z   pastwisk.   Twoi   zawszeni   przyjaciele 

niejednego mają na sumieniu. Te diabły w dorkach, przybywające ze Szwecji, nie raz pobiły 

osadników. Ziemię, której ci ludzie nadali własne nazwy, na którą mają papier ze stemplem, 

zaświadczającym, że jest ich własnością, nazywają teraz pastwiskiem dla reniferów. Ale ci 

ludzie się boją. Doskonale ich rozumiem! Na szczęście ja mam w sobie więcej gniewu niż 

strachu   i   dość   uczciwości,   żeby   się   do   tego   przyznać,   Reijo   Kwenie,   że   jestem   diabelnie 

wściekły na tych twoich hodowców wszy, których tak chętnie gościsz na cyplu! Szwedzcy 

Lapończycy nie mają czego szukać nad fiordem Lyngen! Nie mają czego szukać na moich 

polach czy łąkach. Będę strzelał do reniferów, które wejdą na moją ziemię. Wiem, że wielu jest 

gotowych   postąpić   jak   ja.   Jon   Larsen   nie   jest   właścicielem   tej   wioski,   chociaż   jego   brat 

przypadkiem się tu osiedlił. Ale to, że Hendrik ożenił się z kobietą stąd, również nie oznacza, że 

będzie nam tu królował. Dobrze wiemy, skąd pochodzi Hansine. Znamy jej rodzinę. To dla niej 

żadna nowość przenieść się do lapońskiej ziemianki!

Żadne ze słów, które padły jeszcze później, nie były ani trochę łagodniejsze. Johannes 

wyraźnie rysował granice swego zdania.

Reijo nie zastanawiał się, co o tej sprawie myśli lensman. Sam uważał ją za bardzo 

przykrą.

- Powinniście chyba porozmawiać również z samym Jonem - stwierdził jeszcze przed 

wyjściem. Nie czuł, żeby czemukolwiek się tu przysłużył. Nie powiedział nic nowego. Nie 

background image

uważał, żeby się to na cokolwiek zdało.

- Hendrik mówi, że on pilnuje swoich renów - stwierdził kwaśno Johannes. - I że jest 

gdzieś na południe od granicy. Ciekawe tylko, którędy ona, zdaniem Hendrika, przebiega?

- Rozmawiałem już z Hendrikiem Larsenem - powiedział lensman głuchym głosem. - I 

wydaje mi się, że jego brat nie potrzebuje lepszego obrońcy. Opinia Jona Larsena nie będzie się 

różniła   od   tego,   co   twierdzi   Hendrik.   A   Hendrik   przynajmniej   mówi   tak,   że   możemy   go 

zrozumieć. Nie najgorzej posługuje się norweskim. Oczywiście słychać, że to Lapończyk, ale 

doprawdy nauczył się tu nad fiordem cywilizowanego języka.

Reijo wyszedł stamtąd z paskudną kulą w brzuchu. Być może zawsze tak się działo. Ale 

były czasy, kiedy się tym nie przejmował.

Ta część jego życia istniała przed Raiją, przed Mikkalem. Zanim ludzie z gór stali się 

dla niego kimś więcej, aniżeli jedynie wszawymi górskimi Finami i przeklętymi szwedzkimi 

łachami.

Teraz jednak wydobyło się to na powierzchnię. Uniosło się niczym osad.

Przecież kraj jest taki rozległy. Tyle tu miejsca.

Reijo wrócił do domu, zabrał Ivara. Wziął kociołek z rybami i wybrał się do Idy i 

Sedolfa.

Zastał córkę na schodach.

- Jak dobrze być w domu! - oznajmiła mu z tym swoim szerokim uśmiechem, który 

Reijo tak lubił.

Młodszy brat zajął jej całe kolana. Ida mierzwiła mu włosy, nim także nie mogła się 

nasycić.

- Sedolf poszedł do Emila. Zabrał ze sobą Mikkala. Miał pomóc Emilowi w stawianiu 

jakichś płotów. Widzisz,  tato, jesteśmy potrzebni tu, w domu! Niewiele minęło dni, a już 

nastała   powszedniość.   Sedolf   dostrzega   tysiąc   rzeczy,   które   trzeba   zrobić.   No   i   jest   też 

potrzebny innym. - Śmiała się.

- Na Hailuoto widywałam go aż za często. Czy ty sobie wyobrażasz, że ci bogaci mogą 

to wytrzymać? Są tacy, którzy potykają się o siebie przez wszystkie dni, jakie Bóg stworzył w 

tygodniu. Nie miałam Sedolfowi nic do powiedzenia, bo przecież przez cały czas był tam ze 

mną. Przeżywał to samo. Dobrze jest się na trochę rozstać, nawet kiedy człowiek jest tak bardzo 

zakochany. - Ida westchnęła. - A teraz już się skarżę, że tak rzadko go widuję. Co ze mną jest, 

tato? Dlaczego nigdy nie jestem zadowolona?

Reijo uśmiechnął się. Ida zdołała wnieść świeży powiew przynajmniej w jego życie.

- Jesteś moją córką. Córką Raiji. Być może odziedziczyłaś chciwość po obojgu z nas. 

background image

Nigdy nie będziesz miała dość.

Mrugnął do niej.

- Zawsze to moje dziedzictwo! - westchnęła Ida. - Zawsze nawiązujesz do tej, której nie 

pamiętam. O wszystko, czego w sobie nie potrafię wytłumaczyć, o wszystko to ją obwiniasz!

Możliwe,   że   Ida   miała   rację,   Reijo   nie   wiedział.   Po   prostu   dostrzegał   w   Idzie 

nieskończenie  wiele  z  Raiji.   Im  córka robiła  się  starsza,   tym stawało  się  to  wyraźniejsze. 

Również przerażające.

- Mówiłaś coś o płotach? - wpadł jej w słowo. Zakłuło go, gdy tylko wymieniła to 

słowo. - Emil również dosiadł tego samego konika?

Ida zdawała się nie rozumieć. Reijo opowiedział więc, jak spędził przedpołudnie, w 

jakiej sprawie go wezwano.

- Johannes będzie próbował podburzyć tylu, ilu tylko zdoła - prorokował Reijo. - Będzie 

malował diabła na ścianie, a na tym obrazie diabeł będzie pasł renifery! Bardzo mi się to nie 

podoba. Dobrze, że to i owo jest na papierze, ale jesteśmy ludźmi, a nie literami. Żyjemy na 

prawdziwej   ziemi,   nie   zaś   na   mapie   czy   na   papierze.   Obawiam   się,   do   czego   zechcą 

wykorzystać te swoje papierowe prawa. Boję się, co będą mogli zrobić, mając prawo w ręku.

- Dawno już nie widziałam Jona - stwierdziła Ida w zamyśleniu, wypuszczając Ivara z 

objęć. - To ten ładniejszy z braci, prawda?

Reijo wybuchnął śmiechem.

- Jesteś nieodrodną córką swojej matki, o, tak! Możliwe, że inne kobiety również myślą 

podobnie, kochana Ido, ale niewiele odważyłoby się powiedzieć to głośno.

-  Tak,   Jon   to  ten  ładniejszy  z  braci   -  stwierdziła  Ida   z  mocą.   Zmarszczka   między 

brwiami wygładziła się. - Równie piękny jak był kiedyś Ailo. Nie jest ode mnie o wiele starszy, 

prawda? Hendrik jest w wieku Knuta. Musi tak być.

Reijo kiwnął głową.

- To Jon ma takie czarujące oczy - uśmiechnęła się jego córka. - Piwne, przepastne, 

trochę skośne. Również jego twarz wygląda jak wyrzeźbiona w kamieniu, a na szczęce ma 

bliznę, po renie, który go kopnął. Tak, to on jest taki piękny. Ożenił się?

- To ty jesteś mężatką - przypomniał jej Reijo z szerokim uśmiechem. - Z tego co wiem, 

Jon nie jest żonaty. Sedolf nie zalecałby ci umizgiwać się do niego, Ido Reijosdatter.

Ida ze śmiechem zamachnęła się na ojca. Zaraz potem jednak i ona spoważniała.

- Emil, zdaje się, wspominał, że ploty zostały stratowane - powiedziała.

- Nie należy o tym rozpowiadać - uznał Reijo. - Z nienawiści nigdy nie wynika nic 

dobrego.

background image

3

Znad Zatoki Botnickiej drogi ku morzu mogły obrać wiele kierunków. Ta zmierzająca 

najdalej na zachód prowadziła do fiordu Lyngen.

Przewędrowało nią niemało ludzi, a miało przejść jeszcze więcej. Morze zawsze kryło w 

sobie magię dla tych, którzy urodzili się wśród lasów w głębi lądu.

Oni szli tymi ścieżkami już dawniej. Już kiedyś wszystko to oglądali. On widział to 

wielokrotnie, ona tylko raz.

Minęło już blisko osiem lat, odkąd wędrowali tędy w przeciwną stronę. Na południe. Ku 

nadziei.

Później wyprawili się jeszcze dalej na południe, ku nowym nadziejom. I nauczyli się, że 

nadzieja jest jak szkło.

Tak łatwo pęka.

Ona miała dwadzieścia   osiem  lat, on prawie  trzydzieści  cztery.  Prowadzili  ze sobą 

czworo dzieci. Dwoje złożyli w grobie. Spoczęły w ziemi, której rodzice nigdy już nie zobaczą.

Ciężko było je tam zostawiać. Ale krzyż na cmentarzu nigdy nie mógł być jedyną 

rzeczą, jaka wiąże człowieka z danym miejscem. Zmarłe dzieci nie potrzebują rodziców. Mieli 

czworo, które musieli wykarmić. Ich puste ręce pragnęły się czegoś uchwycić, kosy, grabi, pary 

wioseł, nosideł, czegoś, co byłoby ich własne.

Wyjeżdżali   z   nadzieją   na   coś   własnego.   Raz   po   raz   przeżywali   rozczarowania. 

Oszukiwano ich, niekiedy popadali w rozgoryczenie.

Teraz znów podążali na północ, ku temu, co mogli tam mieć, a czego wówczas nie 

chcieli dostrzec. Osiem lat temu on tęsknił za domem, a ona była gotowa wyruszyć wraz z nim, 

nawet na koniec świata, gdyby tak jej przyszło.

Tym razem to ona tęskniła do domu, on zaś jej towarzyszył. Rozumiał jej tęsknotę. Sam 

pamiętał smak małych czarniaków, gotowanych nocą w morskiej wodzie.

Rui ja być może nie była krainą płynącą mlekiem i miodem, wiele jednak trzeba, by 

morze opróżniło się z ryb.

Droga była daleka. Im przeciągnęła się na cały rok. Wędrówkę rozpoczęli niemal na 

samym  południu  Finlandii.   Wielu   się   tam   od   nich   odłączyło,  wyruszyło  na  zachód,  przez 

Bałtyk, do Szwecji.

Oni nie chcieli.

Wzrok   mieli   skierowany   na  północ.   Nie   słuchali   tych,   którzy   wmawiali   im,   że   na 

północy   Finlandii   nie   jest   wcale   lepiej.   Na   ziemiach   Lapończyków   żyć   mogli   jedynie 

background image

Lapończycy. A przecież mimo wszystko nie byli nędznymi Lapończykami! Lecz oni wciąż 

spoglądali na północ. Nie słuchali innych. Znali ten kraj. W głębi ducha zawsze marzyli o 

powrocie. Tęsknili za jasnymi, złocistymi nocami, za nie mającym kresu niebieskim mrokiem 

zimy, za leniwymi letnimi wiatrami i lodowymi igłami mrozu.

Jeśli ktoś przyszedł na świat w tej krainie, należącej do wszystkich i do nikogo, w 

żadnym innym miejscu nie potrafił poczuć się jak w domu.

Wędrowali, kierując się ku morzu. Ku niebieskiemu fiordowi. Ku widokowi pokrytych 

śniegiem szczytów po jego drugiej stronie. Ku spłachetkom ziemi wśród gór u ujścia rzeki 

Skibotn.

Wędrowali do domu.

U schyłku wieczoru na cyplu rozległo się pukanie do drzwi. Pora była na tyle późna, że 

Reijo   zdążył   już   dwukrotnie   przekręcić   klucz   w   zamku,   jak   to   miał   w   zwyczaju.   Słońce 

przetoczyło się ponad szczytem Pollen, zmierzało ku nowemu dniu nad górami na samym 

końcu fiordu.

Reijo otworzył jednak, nie pytając, kto przychodzi. Wciąż wierzył w dobre intencje 

ludzi.   I   za   każdym   razem,   gdy   dzienne   światło   wydobywało   na   wierzch   inne   ich   strony, 

przeżywał głębokie rozczarowanie.

Musiał aż oprzeć się o futrynę, kiedy zdał sobie sprawę, kim są włóczędzy na jego 

progu. Zabrakło mu słów.

Mężczyzna był jasnowłosy i ciemnooki. Reijo w życiu widział tylko jedną parę oczu, 

które posiadały tę samą głębię, tę samą barwę.

Kobieta również miała jasne włosy, lecz bardziej złociste niż mężczyzna, jaśniejsze, 

niemal białe. Oczy były natomiast niebieskie jak kawałki nocnego nieba letnią porą.

Mijające lata nie obeszły się z nimi łagodnie. Wyryły bruzdy na twarzach, wypisały 

swym atramentem historię udręki i rozczarowania.

- Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś was zobaczę - powiedział Reijo szczerze, 

szeroko otwierając przed nimi drzwi. Wziął na ręce jedno z małych.

Matti niósł dwoje, ostatnie dziecko trzymało Elise za rękę. - Ale zawsze będzie tu dla 

was dom.

Reijo już zachęcał ich do wejścia w ciepło izby.

- Na Jumalę, jak wy wyglądacie! Elise nareszcie się roześmiała, z ulgą, dźwięcznie.

Pozwoliła Reijo przygarnąć się do piersi. Ściskała go, śmiejąc mu się w koszulę.

- Małe ptaszki wracają z powrotem do gniazda - uśmiechnął się w jej włosy wzruszony 

Reijo. - Nie wierzyłem, że jeszcze was zobaczę. Nie sądziłem, że ktokolwiek z nas jeszcze o 

background image

was usłyszy.

- Dobrze wrócić do domu - powiedziała Elise.

Nie puszczała Reijo. To był ojciec, taki, jakiego zapamiętała. Opoka z dzieciństwa. 

Najlepszy człowiek na tej ziemi.

- Jak dobrze jest wrócić do domu!

To była na cyplu dziwna noc. Noc, w której trzeba było opowiedzieć o ośmiu minionych 

latach.

Helena   pościeliła   dzieciom,   nie   zadając   zbędnych   pytań.   Poznawała   wszystkich   z 

opowiadań Reijo. Stała się do tego stopnia gospodynią znad fiordu, że nie żądała nawet mycia 

malców przed położeniem ich spać.

Tak czy owak były na to zbyt zmęczone.

Przy stole w kuchni zostali jedynie dorośli. Elise gładziła jego blat dłońmi, pieściła 

wypolerowaną powierzchnię.

- Dobrze było przy nim siedzieć - wspominała. - Pamiętasz, Reijo, te wieczory, kiedy 

każde z nas chciało cię mieć tylko dla siebie, żeby móc z tobą dzielić myśli, spytać o coś, co 

wydawało się trudne?

Reijo również się uśmiechnął, na poły ze smutkiem.

To stało się już historią, ale rzeczywiście były takie złote chwile, takie, które miały 

prawdziwą wartość.

Zachował je, zapamiętał wiele problemów, z którymi zwracali się do niego jako dzieci. 

Teraz stanowiły one w jego pamięci wielobarwny kopiec liści.

-   Chciałbym   znów   zgromadzić   was   wszystkich   wokół   tego   stołu   -   mruknął.   - 

Wszystkich. Nigdy nie zabraknie tu miejsca dla żadnego z was. Miło byłoby znowu zobaczyć 

wasze twarze.

Reijo długo patrzył na Elise. Kiedyś była z nich wszystkich najładniejsza. Miała śliczną 

twarzyczkę, błyszczące niebieskie oczy, usta jak kwiat, a włosy koloru kłosów zboża spływały 

jej falą po plecach. Sylwetka drobna i delikatna, Elise poruszała się lekkim krokiem, a od całej 

postaci biła łagodność.

Teraz   miała   już   dwadzieścia   osiem   lat.   Zeszczuplała.   W   opinii   Reijo   była   wprost 

nieprzyzwoicie   wychudzona.   Jej   ręce   nabrały   czerwonawego   odcienia,   przynależnego 

spracowanym dłoniom. Te ręce trudziły się i marzły.

Na twarzy widoczne były bruzdy, których nie wyrzeźbił uśmiech. Chociaż i zmarszczek 

od uśmiechu nie brakowało, lecz tych niedobrych Elise miała więcej, w kącikach ust, na czole, 

nie potrafiła też rozluźnić szczęk, jak gdyby przyzwyczaiła się je napinać.

background image

Barki lekko pochylały się ku przodowi.

Reijo pamiętał, jak prosto trzymała się kiedyś. Elise jako jedyne z dzieci pamiętało 

Raiję. Elise zawsze starała się ją naśladować w drobiazgach, przejęła po niej gesty i miny. 

Może sama nawet nie czuła, że tak się dzieje.

Wciąż poruszała w osobliwy sposób głową, składała dłonie na piersiach dokładnie tak 

jak   Raija,   budowała   przed   sobą   płot,   granicę   oddzielającą   ją   od   innych.   Opierała   ręce   na 

biodrach i stawała na szeroko rozstawionych nogach, tak samo jak robiła kiedyś Raija.

Ale wyraz jej twarzy gdzieś przepadł, podobnie jak błysk oczu. Teraz Elise wydawała 

się przede wszystkim zmęczona. Reijo przyszło do głowy, że może wtedy powinien był bardziej 

starać się zatrzymać ich nad fiordem.

Tu byłoby im lepiej.

- Myślisz teraz, że nigdy nie powinniśmy stąd wyjeżdżać - powiedział Matti, brat Raiji. 

Podobnie   jak   ona   miał   w   sobie   coś   tajemniczego.   Coś,   co   rzucało   urok.   Mógłby   stać   w 

łachmanach, czarny od brudu, a mimo to wzbudziłby zaufanie.

Matti Alatalo miał w sobie ciepło, jakąś iskrę na dnie brunatnoczarnego spojrzenia.

- Było tu dla was miejsce - westchnął Reijo. Nie musiał się przed nikim ukrywać, wszak 

to jego rodzina. - Mogliście mieć dziś o wiele, wiele więcej, Matti. Tak, myślę o tym. Ojciec 

myśli w ten sposób. Ojciec pragnie wszystkiego, co najlepsze dla swoich dzieci, a Elise jest 

moim dzieckiem, nie mojej krwi, lecz serca. Oczywiście, że o tym myślę i wcale się tego nie 

wstydzę.

-  W domu  mogło  być  dobrze  -  odparł  Matti.  On,  mówiąc  o  domu,  miał   na myśli 

Tornedalen. Nie musiał tego nikomu wyjaśniać. Oni go rozumieli. Rozumiała go nawet Helena. 

- Gdyby mama nie wyszła za Akiego. Gdyby Aki nie postanowił ograbić mnie ze wszystkiego, 

gdyby nie był tak potwornie zazdrosny o tatę. Nie wystarczyło mu, że ojciec nie żyje, ja byłem 

jego synem i ja także nie mogłem dostać nic ponad ziemię, która kiedyś mnie zakryje. Tak 

właśnie myślał Aki. Gdy nie mogliśmy już dłużej wytrzymać, wybraliśmy się na południe. 

Długo wędrowaliśmy, zatrzymywaliśmy się u obcych. Szukaliśmy miejsca, gdzie byłoby nam 

lepiej, gdzie znalazłyby się dla nas przestrzeń i nadzieja, choć nie mieliśmy nic ponad dwie pary 

rąk. Byliśmy na tyle młodzi, że dalibyśmy sobie radę. Tak nam się wydawało.

- Pochowaliśmy dwoje dzieci wśród jezior i lasów w Savolaks - oznajmiła Elise z 

goryczą. - Tak daleko zawędrowaliśmy. One zawędrowały tak daleko. Hannu i Eeva, nie pożyli 

dłużej. Nigdy nie zobaczyli więcej ze świata niż ścieżki, lasy i jeziora. Mieszkaliśmy w ubogiej 

chacie, ona była ich domem. Mieli trzy i cztery lata. Nigdy nie chcę tam wracać. Lecz pocho-

wałam tam również część swojej serdecznej krwi, zostały tam moje najstarsze dzieci.

background image

Matti delikatnie pogładził Elise po włosach. Dłoń na moment zatrzymała mu się przy jej 

policzku. Powiódł po nim dwoma palcami, a potem ujął ręką obie jej dłonie. Bez względu na to, 

co przeżyli, nigdy nie stracili siebie nawzajem.

- Tam, na południowym wschodzie, w Suomi, też nie jest jak w niebie - powiedział 

Matti z ponurą miną. - Nie my jedni stamtąd odeszliśmy, wielu wyjechało już w zeszłym roku. 

Rok wcześniej także. Ubodzy wszędzie klepią biedę. Nas ona dotyka jako pierwszych. My 

pierwsi   wyrywamy   korzenie,   jak   gdyby   nasze   nie   sięgały   równie   głęboko   jak   bogaczy. 

Większość wyruszyła na zachód, chodziły słuchy, że na południu Szwecji są lepsze czasy, a to 

podobno ten sam kraj, ten sam król. - Matti wzruszył ramionami. - Czegóż mieliśmy szukać w 

Szwecji? Ludzie mówili, że jesteśmy szaleni, ale my woleliśmy wrócić tutaj.

- Do domu - szepnęła Elise, a w oczach zapaliły jej się gwiazdki.

- Bardzo się cieszę, że wróciliście - powtórzył Reijo i pogładził Elise po policzku.

- Do domu...

- Nie możemy siedzieć wam na głowie - stwierdził Matti. - Nie moglibyśmy, nawet 

gdybyś   był   sam.   A   już   na   pewno   nie   teraz,   kiedy   masz   rodzinę,   Reijo.   Dość   już   dzieci 

upychałeś po wszystkich kątach.

- Zawsze znajdzie się tu dla was miejsce - oświadczyła Helena.

Reijo rozpierała duma z żony. Była w tej chwili panią tego domu, okazała serce, jakiego 

zawsze się po niej spodziewał. Objawiła te strony swojej osoby, przez które ją pokochał.

- Ida i Sedolf także mają dość miejsca - dodał Reijo z błyskiem w oku. - A nie są świeżo 

upieczonym małżeństwem.

Matti zawtórował mu w śmiechu.

- Poza tym - dodał Reijo - poza tym mam ziemię, którą mogę przepisać na swoją córkę. 

Jeśli Matti będzie się opierał, Elise, tobie nie wolno ustępować. Masz do niej prawo, nie dam ci 

więcej, niż dałbym każdemu z was. Marny z tego miejsca widok, ale wy przecież jesteście 

przyzwyczajeni do nizin, do lasów i równin. To do was pasuje. W przyszłym tygodniu możemy 

zacząć ścinać drzewa na dom. Pewnie trzeba będzie wyprawić się dalej w dolinę, żeby znaleźć 

odpowiednie drewno. Musicie przecież mieć ściany, które zniosą zimę.

-   Dobrze   wiesz,   że   nie   możemy   odmówić   -   odparł   Matti.   Z   wielkim   trudem 

przychodziło mu branie czegokolwiek. Nie umiał prosić o pomoc, nie bardzo umiał ją też 

przyjmować.

- Ogromnie jesteś podobny do swojej siostry - powiedział Reijo z uśmiechem. - Dobry 

Boże, Matti, masz taki sam upór w oczach jak Raija. Pozbądź się go! Takiej dumie towarzyszy 

wiele smutku. Wiele bólu łączy się z dumnie podniesioną głową. Wszyscy możemy ugiąć 

background image

karku. Uważam, że jest w tym sens, że są chwile, w których wymaga się od nas właśnie ugięcia 

karku. Inaczej stałby się twardy jak skała. Przyjmij tę ziemię, w niczym cię to nie umniejszy, a 

ja   nie   stanę   się   większy.   Zmieni   się   jedynie   to,   że   będziecie   mieć   dom.   Dość   już   chyba 

przewędrowaliście, dostatecznie dużo straciliście. Dość wycierpieliście. Po letnich miesiącach 

nadejdzie zima, możecie ją powitać wśród własnych ścian. Dam wam ziemię i pomogę przy 

budowie domu, nie będę się wtrącał, co dalej z tym zrobicie. To będzie zależało wyłącznie od 

ciebie i od Elise. Wykorzystacie swoje ręce i swój rozum. Jeśli nie przyjmiesz tego, Matti 

Alatalo, to okażesz się większym głupcem, niż za jakiego cię kiedykolwiek miałem.

- Dobrze wiesz, że nie możemy odmówić - powtórzył Matti cicho. Była to dla niego 

niezwykle trudna chwila, ale ugiął kark i przyjął pomoc.

Ten jeden jedyny raz.

- Dziękuję ci. - Matti wyciągnął do Reijo rękę, którą ten mocno uścisnął.

- Przynajmniej tyle mogę dla was zrobić - rzekł Reijo z uśmiechem. - Przecież jesteśmy 

spowinowaceni. Jesteś dla mnie jak zięć, no a jako brat Raiji również czymś w rodzaju szwagra. 

Do diabła, Matti, twoje dzieci są moimi wnukami! Miałbym się nie troszczyć o własne wnuki?

- Wiedziałam, że wszystko jakoś się ułoży, gdy tylko wrócimy do domu - westchnęła 

Elise.   Zarzuciła   Reijo   ręce   na   szyję   i   mocno   go   uściskała.   -   Dziękuję   ci,   tatusiu   Reijo   - 

powiedziała, całując go w oba policzki. - Tak cię kocham i dziękuję za to, że ty wciąż kochasz 

mnie i moją rodzinę!

Reijo w oczach zakręciły się łzy. Głos lekko mu zachrypł. Prawie się zawstydził.

- Nazwaliście jedno z dzieci po mnie? - chrząknął.

- Reijo Fredrika - uśmiechnęła się Elise. - Ma trzy lata. Urodził się w styczniu tysiąc 

siedemset czterdziestego ósmego. Tego roku wydałam na świat dwoje.

- Urodzajny rok - zachichotał Matti z wisielczym humorem.

- Mikael Elias urodził się w grudniu - wyjaśniła Elise z rumieńcem na policzkach. - Eija 

-   Marja,   najstarsza   z   tych,   które   nam  zostały,   jest   z   lipca   tysiąc   siedemset   czterdziestego 

siódmego. A w listopadzie w czterdziestym dziewiątym przyszła na świat najmłodsza, Inkeri 

Raija.

- Nadaliście im imiona, które wiele ważą - stwierdził Reijo. - Cieszę się, że tylu z nas 

zapamiętaliście.

- Nie sądziliśmy, że kiedykolwiek tu wrócimy - rzekła Elise ściszonym głosem. - I nie 

chcieliśmy was zapomnieć. Nadanie im imion po was miało być pewnym sposobem na to, 

żebyście byli z nami. Sposobem, by zachować was żywych w pamięci.

-   My   mamy   jednego   Mikkala   -   powiedział   Reijo.   -   Mieliśmy   też   Raiję.   -   Musiał 

background image

chrząknąć, nim opowiedział, co się wydarzyło w Lyngen, w Tornedalen i w Archangielsku.

Rozwijał wątki ze wszystkich tych stron świata. Przekazywał im to, co sam wiedział.

To była długa,  dziwna noc w chacie z bali na cyplu. Jasna, przytulna, wypełniona 

słowami. Wypełniona opowieściami.

Dopiero gdy nadszedł ranek, dorośli się położyli.

Tego ranka Reijo nie wyprawi! się na fiord, żeby łowić ryby na obiad.

- To koń ojca! - stwierdziła Ida, marszcząc brwi. Odgarnęła włosy z czoła. Niepokój 

kąsał ją jak mrówki. - Ale na koźle nie siedzi Helena i to na pewno nie jest ojciec! Na Jumalę!

Złapała Sedolfa za ramię i uścisnęła go tak mocno, że ze śmiechem prosił, by przestała.

I Ida puściła go, puściła i jego, i wiadro, które trzymała w drugiej ręce. Rzuciła się 

biegiem. Spódnice zadarła niemal do kolan, by w niczym jej nie powstrzymywały. Ida nigdy nie 

ulegała temu, co nazywano nakazami przyzwoitości. Myślała sercem i na ogól docierała tam, 

gdzie chciała, zazwyczaj bardzo prędko.

Pobiegła im na spotkanie. Płakała i śmiała się przez łzy, które prawie ją oślepiły, lecz 

stopy śmigały po kępach trawy. Znała je dobrze, nie próbowały podstawiać jej nogi.

Zdążyli zatrzymać wóz, nim do nich dotarła. Elise zeskoczyła na ziemię, jeszcze zanim 

znieruchomiał, i rzuciła się biegiem do Idy. Ich spojrzenia spotkały się wcześniej, niż otworzyły 

swoje objęcia. Płacz i śmiech splotły się ze sobą, tak samo jak one oplotły się ramionami.

Słowa były tu zbędne.

Matti, zsiadłszy z wozu, przez chwilę się im przyglądał. Patrzył też na piękny dom i 

poczuł lekkie ukłucie w sercu. Nie dlatego, żeby zazdrościł Idzie czegokolwiek, lecz to, co 

widział, nie mogło się równać z życiem, jakie oni wiedli przez ostatnie osiem lat.

Ida przypomniała sobie o Mattim, popatrzyła na niego ponad ramieniem Elise, lecz nie 

chciała puszczać siostry.

Matti ze śmiechem objął je obydwie. Tulił obie. Poczuł policzek Idy przy swoim.

-   Jumala!   Ależ   jestem   szczęśliwa!   -   westchnęła   Ida.   -   Nie   można   być   aż   tak 

szczęśliwym!   Kiedy   wróciliście?   Skąd   przybywacie?   Wielkie   nieba,   nikt   nigdy   nie   przy-

puszczał, że kiedykolwiek jeszcze was zobaczymy! Nie sądziłam, że dane mi będzie to przeżyć! 

Że zobaczę was,  o których ledwie  miałam śmiałość myśleć,  bo tak mi się od razu robiło 

smutno. Bo was nie było...

Nadszedł Sedolf, niósł Mikkala na barana. Chłopczyk przyglądał się scenie szeroko 

otwartymi z ciekawości oczyma.

Elise na widok małego dech zaparło w piersiach.

- Na Boga, Ido, przecież to cała Raija! Nie można być aż tak do kogoś podobnym!

background image

- Ida też jest podobna do Raiji - stwierdził ciepło Matti, wichrząc rude włosy Idy. - 

Tylko to ciepło różni ją od Raiji.

Podał rękę Sedolfowi.

-   Zakładam,   że   to   ty   jesteś   nieszczęśnikiem,   który   musi   poskromić   moją   dziką 

siostrzenicę. Krew Alatalo nigdy nie milknie. Trzeba się nauczyć z nią żyć. Jestem Matti.

Sedolf kiwnął głową, zachichotał. Spojrzenie, jakie posłał żonie, powiedziało Mattiemu 

i Elise, że Ida mądrze wybrała. Być może był to jeden z chłopaków z rodziny Bakken, lecz ten 

miał w sobie coś więcej niż tylko uśmiech i błysk w oku.

- Elise poznałem od razu - powiedział Sedolf. W piwnych oczach zapaliło mu się ciepło, 

gdy na nią patrzył. Przez to spojrzenie Elise poczuła się jak jedna na tysiąc. Podziw Sedolfa był 

szczery, nie udawany, jak u niektórych mężczyzn.

Sedolf dostrzegał piękno w każdej kobiecie. Kochał kobiety, uważał, że są piękne i 

bardzo interesujące, na razie jednak żadnej nie udało się odciągnąć go od Idy. Wolno przecież 

dostrzegać piękno również u tych, których się nie kocha.

- Pamiętam, że Simon biegał w zaloty na cypel również z myślą o tobie - ciągnął z 

uśmiechem. - Ty na pewno mnie nie zapamiętałaś, byłem wtedy ledwie chłopczykiem, takim 

jak Ida, lecz nie tak samo czarującym.

Spojrzał niemal z pieszczotą na kobietę, którą poślubił.

- Słyszeliśmy już o tobie - roześmiał się Matti, jowialnie klepiąc Sedolfa po plecach. 

Ogolony   wyglądał   teraz   znacznie   młodziej,   trochę   się   też   oporządził.   -   Reijo   i   Helena 

opowiedzieli nam o wszystkim, co się z wami działo, odkąd opuściliśmy cypel. To prawdziwie 

poplątana tkanina, moja Ido. I twoje życie, i innych. Ale być może taki już jest los ludzi naszej 

krwi, nie wiem.

- Czyż nie cudownie, że tatuś ma Helenę? - Ida wprost tryskała radością. Obejmowała 

Elise w pasie. Wciąż nie bardzo mogła uwierzyć, że to Elise. Ich Elise. Jej Elise.

- Zasłużył na to - stwierdził Matti. - Może to musiała być kobieta, pochodząca z innych 

stron. Taka, która nie znała Raiji, nic o niej nie wiedziała. Trudno jest mierzyć się z Raiją i 

naśladować ją.

- Opowiadajcie teraz! - Ida pociągnęła ich w stronę domu. - Muszę wiedzieć wszystko. 

Moja ciekawość jest taka sama jak dawniej. Macie dzieci?

- Czworo - odparła Elise. Uśmiechała się. Na twarzy miała wypisaną dumę.

Ida znów ją uściskała.

- Helena podbiła ich serca. Uczepiły się jej spódnicy. Rozmawiają z nią po fińsku, 

śpiewają   piosenki,   które   znają.   Jestem   o   nią   prawie   zazdrosna.   Ale   muszę   przyznać,   że 

background image

cudownie jest iść swobodnie bez jednego dzieciaka na ręku, a drugiego na plecach. Wiem, że 

to, co mówię, może zabrzmieć nieładnie, ale tak w tej chwili czuję. Przybywamy z daleka. 

Dwoje tam zostało. Dwoje oddaliśmy ziemi w Savolaks.

Musieli opowiadać jeszcze raz. Czynili to chętnie, choć rozdrapywali w ten sposób stare 

rany, którym powinno pozwolić się zabliźnić. Może jednak w ten sposób usuną przynajmniej 

część ropy zebranej pod strupami. Być może dzięki temu unikną wrzodu. Może rana zagoi się, 

nie pozostawiając blizny.

Sedolf pokazywał Mattiemu zagrodę. Mikkala prowadził za rękę.

Matti nigdy nie darzył sympatią Simona, może przede wszystkim dlatego, że Simon był 

kiedyś jego rywalem, również ubiegał się o względy Elise. W drodze omówił to z żoną dość 

dokładnie.

Oboje nastawili się już, że Sedolf okaże się nowym Simonem, że z pewnością go nie 

polubią. Był jednak mężem Idy, postanowili więc przynajmniej udawać, że wszystko jest w 

porządku.

Mikkalowi  pozwolono pobiegać,  chociaż  łąka właściwie  powinna spokojnie czekać. 

Mieli kosić dopiero za kilka dni.

- Dobrze, że wróciliście - powiedział Sedolf, uśmiechając się półgębkiem.

Typowy uśmiech Bakkenów, pomyślał Matti.

- Potrzeba nam ludzi do sianokosów.

-   To   akurat   potrafimy   -   odparł   Matti   cierpko.   -   Nakosiliśmy   się   już   dla   innych.   - 

Popatrzył na swoje ręce. - Nigdy się nie spodziewałem, że będę wielkim gospodarzem, ale 

marzyłem o własnym spłachetku ziemi. O utrzymaniu dla siebie i swojej rodziny. To właśnie 

chciałem ofiarować Elise w Finlandii. Ale Finlandia mnie nie chciała. Jestem więc z powrotem 

tutaj, przyjmę ziemię od Reijo. Nie wydaje mi się to słuszne. Ale nie mam wyboru. Elise 

wróciła, żeby tu zostać. W Suomi nigdy nie czuła się jak u siebie. Teraz wróciła do domu. - 

Uśmiechnął się. - A mój dom jest tam, gdzie ona.

- Reijo nie spodziewa się, że to, co daje, dostanie z powrotem - powiedział Sedolf, 

zrywając źdźbło trawy. Nie spuszczał z oczu Mikkala. Pilnował chłopca. - Ale tak trudno jest 

dziękować. Ja też nie chciałem nic od niego przyjąć. Łatwiej już było coś wziąć od Knuta i 

Anjo. Reijo to mój najlepszy przyjaciel, ale jest też moim teściem. I jest na tyle mężczyzną, 

żeby zrozumieć, że mężczyzna czuje się coraz mniejszy, gdy stale musi za coś dziękować...

- Jak zdołałeś zdobyć Idę? - wyrwało się Mattiemu. Śmiechem próbował zamaskować 

ostrość swoich słów. - Pamiętam ją tylko jako dziewczynkę - powiedział. - Ale już wtedy była 

ślicznym małym trollem. Upartym jak sam diabeł. Reijo mówił, że poruszyła niebo i piekło, 

background image

kiedy Ailo zniknął. Ale przy tobie uspokoiła się i dorosła. Okiełznanie kogoś z rodu Alatalo to 

według mnie prawdziwie bohaterski czyn. Jestem jednym z nich. Wiem, z czego zrobiona jest 

nasza krew. Żar na palenisku wieczorem to drobiazg w porównaniu z nią. To chyba coś na 

kształt przekleństwa. Jak ci się to udało?

- Słynnym urokiem Bakkenów - odparł Sedolf natychmiast, śmiejąc się. - Przyznaj się, 

że właśnie o tym myślałeś?

Matti zachichotał. Zauważył, że wzrok Sedolfa nawet na moment nie odrywa się od 

Mikkala. To również nie było udawane, lecz jak najbardziej szczere.

- Owszem, przyszło mi to do głowy - potwierdził. - Ida jest tak bardzo podobna do Raiji, 

a z Raiją zawsze łączyła się powaga. Wielu było w jej życiu, lecz każdy z nich coś dla niej 

znaczył. Nigdy z nikim nie igrała. Może obdarzała ich różnymi kawałkami swego serca, lecz 

troszczyła się o każdego z nich. Ja też miałem kobiety przed Elise. Odkąd się z nią związałem, 

jest już tylko ona. My również jesteśmy sobie straszliwie wierni. Raija też była wierna. Na swój 

sposób. Mikkal powinien żyć. Kochałaby go, pozostałaby z nim aż do śmierci. Reijo by na to 

pozwolił, już taki jest. Zrobiłby to dla niej. - Matti westchnął. - Tacy już jesteśmy. Po prostu. 

Dlatego musi być z ciebie kawał chłopa, Sedolfie Bakken, skoro nasza Ida wybrała akurat 

ciebie.

- Skoro mogła wybrać mnie tak prędko? Wszyscy myśleliśmy, że Ailo nie żyje. I w 

pewnym sensie tak jest. Ja, gdybym był Ailo, uczepiłbym się jej. Za diabła bym jej od siebie nie 

puścił.

Sedolfowi stanął przed oczami Ailo. Zobaczył twarz w masce, bez maski. Widział ten 

ból.

- Kochałem Idę. Kocham ją. Po prostu tak się stało. Nie dlatego, że tego chciałem, a już 

na pewno nie dlatego, że ona tego chciała. Chciała czekać na Ailo, dopóki nie osiwieje. I była 

pierwszą kobietą, z którą mogłem rozmawiać. Pierwszą, którą mogłem nazwać przyjacielem. 

Ida nie była z tych, z którymi człowiek przewala się na sianie. Ida zawsze była taką, z którą 

człowiek się żeni.

Matti wyciągnął do Sedolfa rękę. Tamten ujął ją zaskoczony. Nie rozumiał.

- Nie liczyłem na to, że cię polubię - wyjaśnił Matti. - Sądziłem raczej, że nie będzie 

między nami sympatii. Stać mnie na taką szczerość. Łatwiej byłoby mi przyjąć w rodzinie syna 

Mikkala. Pamiętam Ailo jako chłopca. Pamiętam go, jak Maja i Simon się pobierali. I później. 

Przystojny był z niego chłopak. Był synem Mikkala. Bardzo lubiłem Mikkala.

- Ja natomiast jestem kuzynem Simona? A ty nigdy go nie lubiłeś...

- To prawda, jesteś kuzynem Simona. Ale masz w sobie coś - roześmiał się Matti. - A 

background image

pamiętaj, że nie patrzę na ciebie oczami kobiety. Elise zdążyła już szepnąć Idzie, że jesteś 

przystojniejszy od Simona, a to znaczyło, że masz jej błogosławieństwo.

Śmiali się teraz razem.

- Troszczysz się o Idę - rzekł Matti z powagą. - Troszczysz się o małego. Niczego ponad 

to od ciebie nie wymagam. I jesteś mężczyzną.

- I nic już więcej? - spytał Sedolf. Potrafili śmiać się razem. Matti lubił takich ludzi.

Lubił,   gdy   nosili   w   sobie   śmiech.   W   ostatnich   latach   niewiele   miał   powodów   do 

śmiechu, lecz skłonność do żartu i tak w nim pozostała. Gdyby nie śmiech, z pewnością już by 

nie żyli.

- Poza tym potrzebna mi pomoc, gdy będę ścinał drewno na dom - powiedział Matti. - 

Miałem nadzieję, że się zaofiarujesz.

- Ależ oczywiście. - Sedolf oparł się na łokciu. - Uważałem, że uznasz to za oczywiste. 

Jesteśmy rodziną. Trzymamy się razem. To mi się najbardziej podoba w tej dziwnej rodzinie 

Idy. To, że wszyscy są sobie tacy bliscy. Ze wszyscy do niej należą. Wszyscy sobie pomagają. 

Dzięki temu nietrudno jest komuś podziękować.

A Matti, patrząc na niego, oświadczył:

- Jesteś jednym z nas.

background image

4

Plotki   w   wiosce   nad   fiordem   miały   stopy   i   skrzydła.   Podobnie   jak   we   wszystkich 

małych wioskach, w których każda nowa twarz stanowi temat do rozmów.

Lensman   uznał,   że   skoro   znalazł   się   już   we   wsi,   musi   zajrzeć   na   cypel   do   Reijo 

Kesaniemiego. W ten sposób przynajmniej ukróci gadki, że nie przejmuje się tym, co do niego 

dociera.

- Słyszałem, że gościsz pod swoim dachem obcych, Kesaniemi. - lensman nie zauważył 

tu nikogo poza Reijo, jego żoną i całą gromadą dzieciaków. Najstarsze wyglądało na nie więcej 

niż cztery, może pięć lat. Ale z pewnością wszystkie te maluchy nie mogły być rodzonymi 

dzieciakami Reijo.

- Lensman jest w błędzie - odparł Reijo, na moment odrywając wzrok od kosy, którą 

ostrzył. Sianokosy stały już u progu, roboty było więcej niż dość.

- Goszczę moją przybraną córkę, jej męża i dzieci - ciągnął Reijo. - Rodzina to nie obcy.

Lensman poczuł się nieswojo, niemal się zakłopotał. Ten Fin jakby go poprawiał, mówił 

mu, co jest słuszne, a co nie. Jak gdyby Reijo podejrzewał go o błędny pogląd na tę sprawę.

- Pobrali się tutaj podczas jarmarku w roku tysiąc siedemset czterdziestym trzecim - 

powiedział Reijo.

- Elise jest córką Evy i Fredrika Skogslett. Fredrik utonął w Finnmarku, kiedy Elise była 

zaledwie dziewczynką. Zaciągnął się na łódź Kristiana Elvejord, pierwszego teścia Raiji, mojej 

pierwszej żony. Eva spodziewała się drugiego dziecka, kiedy nadeszły wieści o jego śmierci. 

Nie   wytrzymała   tego.   Zginęła   z   własnej   ręki,   powiesiła   się.   Ogromnie   smutna   historia. 

Dziewczynka ją znalazła. Raija zajęła się Elise, wzięła ją do siebie. Ja ją wychowałem, jest dla 

mnie jak rodzona córka. Jak moje dziecko. Matti to brat Raiji, z Elise nie łączyły go żadne 

więzy krwi, mogli się pobrać bez przeszkód. Nie wymieszała się ta sama krew. Postanowili 

wyjechać do Finlandii. Okazało się, że źle wybrali. Teraz tu wrócili. To rodzinna wioska Elise. 

Matti to zdolny chłop. Dam im ziemię. A ty, lensmanie, zadbasz o właściwe pieczęcie.

- Dopóki za nich gwarantujesz - mruknął lensman. Słyszał już wcześniej urywki historii, 

którą nakreślił mu teraz Reijo. W historii większości rodzin znad fiordu było wiele osobliwości. 

W dużym stopniu wynikały one z faktu, że tyle ludów mieszało się ze sobą, tyle różnych nacji.

- Miałbym za nich nie gwarantować? - z ostrością w głosie spytał Reijo. - To moja 

rodzina. Tu jest ich miejsce. Prawda, że zniknęli na jakiś czas, lecz to nie znaczy, że nie należą 

do   tego   miejsca.   Mogli   odejść   stąd   nawet   na   trzydzieści   lat,   a   potem   tu   wrócić.   Wciąż 

nazywaliby to miejsce swoim domem. Lensman to rozumie? Czy w sercu lensmana nie ma 

background image

również takiego miejsca?

Lensman nie odpowiedział. Surowo rzecz biorąc, ten Kwen nie miał prawa zadawać 

podobnych   pytań,   myśli   przedstawiciela  władzy  to  nie  ich  sprawa,   tych   ludzi   znad  fiordu 

Lyngen. On po prostu sprawował swój urząd, wywiązywał się ze swoich powinności, był spra-

wiedliwy. Niewiele mieli powodów, żeby skarżyć się na niego i na sposób, w jaki wykonywał 

swoją pracę.

Ale myśli z nimi nie dzielił. Oni nie byli tacy jak on, nie mogli go zrozumieć.

Nie odpowiedział. Rzucił tylko parę zdań o pogodzie. Oznajmił, że spodziewa się w 

wiosce Lapończyków i że zamierza pomówić z nimi o reniferach, nad którymi nie byli w stanie 

zapanować. Przecież można chyba upilnować stado, by trzymało się z daleka od cudzej ziemi?

Na to pytanie Reijo nic nie odparł. Udał, że w ogóle nie padło. Nie zachęcał lensmana 

do pozostania. Niczym go nie poczęstował.

- Zachowałeś się chyba trochę nieuprzejmie? - spytała go później ostrożnie Helena.

Władza budziła w niej lęk. Znała język ludzi sprawujących władzę, znała muśnięcia 

skrzydeł władzy. Zawsze się bała, że Reijo stanie się coś złego. On tak mało zważał na granice, 

które przekracza.

- Byłem szczery - odparł Reijo. Zmiękł od jej troski, w głosie zabrzmiała mu łagodność. 

- Sądzę, że lensman to rozumie, Heleno. Wydaje mi się, że ceni sobie szczerość i odrobinę 

męskiej odwagi. Raczej nie spodziewa się, że wszyscy będą przed nim pełzać i lizać mu buty.

Przyszedł pieszo z gór. Nogi miał lekko wykrzywione na zewnątrz, ubrany w skóry, w 

skórzanej czapie naciśniętej na uszy. Niewyrośnięty. Stopy niosły go naprzód, lecz w chodzie 

wyczuwało się niechęć. Jak gdyby nie w smak mu była ta wędrówka.

Ida poznała go od razu. W przeszłości, w dzieciństwie, pojawiał się każdego lata. Krył 

się w cieniu letnich miesięcy jej młodości. Upłynęło już kilka lat, odkąd widziała go ostatnio.

Jeden z letnich przybyszy. Jeden z tych, którzy co roku ściągali z płaskowyżów Szwecji 

na wybrzeże, zgodnie czy niezgodnie z prawem. Stada reniferów nie znały granic. Jego ludzie 

zawsze wędrowali z porami roku. I z renami. Przemierzali tę ziemię. Żyli na niej. Nie szukali 

wśród mchu i porostów kresek widocznych na mapach. Ludzie po obu stronach byli tacy sami. 

Dopiero za życia ostatnich trzech, czterech pokoleń granice zaczął wyznaczać język. Wciąż jed-

nak mówili tak, że mogli się ze sobą porozumiewać po obu stronach kresek na mapie.

Ida kiwnęła do niego ze schodów, gdzie siedziała razem z Elise. Ich kubki z miodem 

były do połowy napełnione. W dzbanku sporo jeszcze zostało.

- Przyjdź, odpocznij, Jonie Larsonie! - zawołała. - To ten z braci, który był taki piękny - 

szepnęła do Elise, chichocząc. - Pamiętasz?

background image

Elise pamiętała. Szwedzkich Lapończyków nie przewijało się tu aż tylu, żeby ich twarze 

nie wbiły się w pamięć mieszkańców wioski, którzy widywali ich rok po roku.

- On nie jest dużo młodszy ode mnie - powiedziała Elise. - Kiedy więc widziałam go 

ostatnio, był zaledwie chłopcem, ale najwyraźniej i on wyrósł na mężczyznę.

Przypatrywały mu się oczami kobiet.  Zapamiętywały męskość. Ida miała rację, był 

piękny. Ciemny jak zimowa noc, jak czas ciemności. Spoglądał podejrzliwie spod prostych 

czarnych brwi. Patrzył wręcz nieprzychylnie. Nie spodziewał się po otaczającym go świecie 

zbyt   wiele   dobrego.   Nos   miał   prosty,   nieduży,   mocno   zaznaczone   kości   policzkowe, 

prostokątną twarz ze zmarszczkami śmiechu i bruzdami, które narysowało zmęczenie. Mocna 

twarz. Taka, którą się pamięta.

Oczy   miał   prawie   czarne,   ciemniejsze   nawet   niż   Sedolf,   lekko   skośne.   Patrzyły 

badawczo, oceniająco, nieufnie. Znak na szczęce, w którą kiedyś kopnął go renifer, drobna 

nierówna blizna. Zapowiedź dołeczka w brodzie, jak gdyby ktoś nacisnął ją kciukiem i znak 

został.

Na pewno delikatnej budowy pod skórzaną kurtą. Pas ciasno opinał biodra. Podkreślał, 

że   są   bardzo   wąskie.   Szczupłe   nogi   w   spodniach   z   garbowanej   skóry.   Wstążki   kumagów 

opinały łydki niczym tęcza.

Rzeczywiście był piękny.

Ściągnął czapkę. Spróbował przygładzić czarne, rozczochrane włosy, ale nie na wiele 

się to zdało. Przywitawszy się z nimi, przysiadł na trawie, chociaż Ida wskazała mu miejsce 

obok nich na schodach.

Nalała mu miodu. Włożyła kubek do żylastych rąk. Wypił łyk. Pijąc, nawet na moment 

nie spuszczał z nich oka. Jakby cały czas się pilnował.

- Lata minęły, odkąd cię widziałam - powiedziała Ida, obdarzając go najpiękniejszym ze 

swych uśmiechów. Zwykle niosły ze sobą mnóstwo słońca, na ogół roztapiały wszelkie lody.

- Lepiej, żebyśmy się tu w ogóle nie pokazywali - odparł, podnosząc jeden kącik ust. - 

Mamy nie schodzić nad fiord. A ty też byłaś ostatnimi laty zajęta, Ido Reijosdatter.

- Zwykle zaglądałeś do ojca się przywitać. Uśmiechnął się.

- Robiłem tak co roku. Nie mam aż tylu przyjaciół w okolicach Ivguvuotna, żebym nie 

zdążył zajrzeć do wszystkich. Fiord może jest i duży, lecz progi, które przekraczam, nie tak 

liczne, bym nie umiał ich policzyć.

- Wybierasz się teraz gdzieś dalej? - dopytywała się Elise. - Mamy wóz, możesz się 

zabrać z nami.

- Idę do lensmana. - Jonowi Larsonowi pociemniała twarz. - Żąda od nas wyjaśnień. 

background image

Chce wiedzieć, gdzie przebywamy. Podobno niektórzy twierdzą, że renifery stratowały im łąki. 

- Westchnął. - Nie pojmuję, dlaczego w ogóle chce nas słuchać. Przecież nasze słowa i tak nic 

nie znaczą. Gdy przyjdzie co do czego, to i tak będzie ufać tym, którzy mieszkają tu na stałe. 

Nasze wyjaśnienia zostaną zapisane, ale nic nie będą znaczyły. Nikt się nimi nie przejmie.

-   Z   ojcem   też   lensman   rozmawiał.   -   Ida   mówiła   z   taką   samą   powagą   jak   młody 

Lapończyk, siedzący przed nimi w trawie. - Ojciec się bał - dodała. - Bał się nienawiści.

- Twój ojciec to niezwykły człowiek pod tym względem - stwierdził Jon. - U nikogo nie 

liczy wszy na karku. Trzyma się raczej tego, co kto ma w środku. Tak, to nie jest zwyczajny 

człowiek.

- Tylko ty masz zeznawać? - zdziwiła się Elise.

- Tylko ja mogę przyjść - odparł Jon. - Ktoś musi przecież zostać przy reniferach. Żeby 

nie stratowały cudzych łąk - dodał z chichotem.

Kobiety śmiały się wraz z nim.

-   Niektórych   z   mężczyzn   straciliśmy   na  jakiś   czas.   Pojawiła   się   plotka,   że  pewien 

człowiek za górami na północy sprzedaje wódkę. Droga tam natychmiast się skróciła. - Oczy 

mu pociemniały. - U nas też, niestety, są ludzie o słabych duszach - rzeki z przygnębieniem. - 

Niektórych wódka zwyciężyła. Dzbany z gorzałką stały się dla nich jedynym bogiem. Teraz 

my, inni, musimy się zajmować ich rodzinami. Przecież baby i dzieciaki nie są niczemu winne. 

Nikt z nich nie prosił, żeby mężczyźni sprzedawali duszę za wódkę.

- Nie tylko u was tak się dzieje - zauważyła Ida.

- Ale nas tak mocno to dotyka - odparł Jon. - Nam są potrzebne ręce do pracy. Nasza 

bieda jest taka naga, kiedy wódka płynie swobodnym strumieniem. Wiedzą o tym również ci, 

którzy nią handlują. Oni chcą czegoś więcej niż tylko pieniędzy.

Ida nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła jedynie, że Jon nie powinien powtarzać tego 

każdej napotkanej osobie. Mogło się to dla niego okazać niebezpieczne.

- Nie powiem o tym lensmanowi - rzekł, jakby czytał w jej myślach. Może domyślił się 

po   uniesionych   brwiach,   poznał   po   spojrzeniu,   proszącym,   by   miał   się   na   baczności.   - 

Przynajmniej nie teraz. Taki już się zrobił ze mnie tchórz. Teraz chcę tylko spokoju. Mój brat tu 

mieszka i będzie mieszkał dalej. Nie chcę niczego psuć Hendrikowi. Jeśli zrobi się gorzej niż 

jest, będziemy musieli raczej poszukać sobie nowych pastwisk, bez względu na to, jak bardzo 

może się to okazać trudne. Będę trzymał język za zębami. Mówienie o swoim na nic się nie zda. 

To i tak będą jedynie litery na papierze. A kto wie, co się z tymi papierami stanie. Może je 

spalą? Wtedy nikt nie będzie pamiętał, co mówiłem. Tak już po prostu jest.

Zarówno Ida, jak i Elise mu wierzyły. Rzeczywiście tak było. Nawet tu, nad samym 

background image

fiordem, istniała drabina. Być może nie miała aż tak wielu stopni, lecz i tak każdy znał swoje 

miejsce na niej.

Jon był Lapończykiem. Górskim Lapończykiem. Szwedzkim. Wędrownym. Finem z 

gór. Tyle miał nazw. Ich brzmienie również mówiło za siebie.

Dla takich jak on przeznaczony był najniższy stopień drabiny.

Znów stanął na nogi, ciało miał miękkie i sprężyste. Krok lekki. Z uśmiechem odstawił 

opróżniony kubek na schody, niedaleko od spódnicy Idy.

- Dobrze było zwilżyć gardło - powiedział. - Niezły miód warzysz, Ido żono Sedolfa. 

Mnie na pewno nie uda się znaleźć żony, która by równie dobrze opanowała tę sztukę.

- Czy aby dawno już nie powinieneś był się ożenić? - zażartowała Ida. - Jesteś przecież 

starszy ode mnie.

- Musiałem najpierw mieć własne zwierzęta - odparł z powagą. - Upłynęło kilka lat, nim 

naznaczyłem dość cieląt dla siebie. Mój ojciec wciąż jeszcze żyje, a z dobrego serca nie odda 

stada nikomu. Teraz mam już własne stado. I wybrałem pewną dziewczynę, ale nie wiem, czy 

to się stanie tej zimy, czy może następnej. Chciałbym mieć też własne gospodarstwo, kiedy się 

będę żenił. Nie chcę dzielić namiotu z moją rodziną ani z rodziną żony. A ona ciągle jeszcze 

potrzebna jest w domu. Będzie więc, jak będzie. Prędzej czy później na pewno się ożenię.

Ida mu wierzyła. Wiedziała, że ich zwyczaje i sposób życia bardzo się różnią od jej 

świata. Ailo w nim żył, lecz ona ledwie się ich domyślała. Były jej obce.

-   Idę  nad   fiord   -  oznajmił.   -  Jestem   przyzwyczajony  do   marszu.   My  nie  jeździmy 

wozami.

Kobiety spoglądały za nim. Towarzyszyły mu wzrokiem tak długo, jak się dało.

- Tak mogło wyglądać moje życie - powiedziała Ida cicho, gdy Jon zniknął wśród sosen 

i nie widziały już nawet jego cienia. - Ailo i ja moglibyśmy tak teraz żyć. Takie mogłoby być 

moje   życie.   Nigdy   się   nad   tym   nie   zastanawiałam.   Właściwie   nigdy   nie   dostrzegałam 

nienawiści, a ty?

- Wcześniej mnie to nie dotyczyło - odparła Elise. Bruzdy wokół jej ust zaznaczyły się 

wyraźniej. - Teraz mogę się domyślać, jak to jest. Przez wiele lat ja również byłam równie mało 

ważna.   Poślubiłam   Fina,  uchodziłam  więc   za   osobę  odpowiedniego   urodzenia,   ale   tam  na 

południu Finlandii nie to się liczyło. My byliśmy na samym dole. Tam nie pojawiali się Lapoń-

czycy.   Nie   mieliśmy   własnej   ziemi,   jedynie   gołe   ręce   i   siłę   do   pracy.   Byliśmy   ubodzy, 

najnędzniejsi, na samym dnie. Jak pomyje. Najprostsi. Teraz potrafię się już domyślić, jak się 

czują tacy ludzie jak Jon. - Urwała na chwilę. - Z czasem zrozumiałam, jak musiał się czuć 

Mikkal. I Raija. Raija, gdyby mogła, tak czy inaczej by go wybrała. Czy ty rozumiesz, jak 

background image

bardzo go kochała? Zdecydowałaby się bez zmrużenia oka spaść na najniższy stopień, by móc 

go dzielić razem z nim.

- Powinnaś była powiedzieć to Mai - westchnęła Ida, trąc brodą o podciągnięte kolana. - 

Maja ciągle żywi gorycz wobec mamy. Nawet teraz, całe lata po jej śmierci, wciąż ma do niej 

pretensje. A Maja żyła inaczej niż większość ludzi. Powinna ją zrozumieć. Tak dobrze przecież 

rozumie Ailo. Ze względu na Ailo okazała tyle śmiałości.

- Więzy krwi pomiędzy Ailo a Mają zawsze były silne, wprost niezwykłe. Rzadko się 

takie spotyka. Wydaje mi się, że Maja byłaby w stanie więcej zrobić dla Ailo niż dla kochanka, 

tak głęboko sięgają. To wynika z czegoś więcej niż tylko z faktu, że są rodzeństwem. Są sobie 

tacy bliscy, jak gdyby krew między nimi była jeszcze gęściejsza.

Elise odetchnęła głęboko. Patrzyła na Mattiego i Sedolfa. Sedolf prowadził za rękę 

Mikkala.

- Lubię tego twojego Sedolfa - uśmiechnęła się Elise. - Masz teraz bardziej zwyczajne 

życie, niż miałabyś z Ailo. Tak czy owak.

- Tak. - Ida o tym wiedziała. - Właśnie takiego życia pragnę. Świadomość, że Ailo żyje, 

ogromnie boli. Czasami boli naprawdę. Nie pragnę jego śmierci. To nie jest aż takie złe, jak 

może zabrzmieć. Po prostu przyzwyczaiłam się do myślenia o nim jak o umarłym i teraz gdy 

wiem, że to nieprawda, wielki ból sprawia mi świadomość, że, Ailo nie może dostać tego, co ja 

mam. Ani nic, co byłoby choć trochę podobne. A ja tak bardzo bym chciała, by miał coś 

takiego. Życzę mu tego z całego serca.

Elise   zmieniła   temat.   I   to   bez  zbędnych   wstępów.   Najwyraźniej   pragnęła   zdążyć  z 

powiedzeniem tego przed nadejściem mężczyzn.

- Ja nie wierzę, że Raija nie żyje.

- Przecież on tak mówił! - oburzyła się Ida. - Kapitan rosyjskiego statku powiedział nam 

o tym. Ojciec go poznał. Ojciec widział chłopczyka. Mały był podobny do mnie. Do mamy. A 

tamten oświadczył, że ona nie żyje.

- Macie na to tylko jego słowa - obstawała przy swoim Elise. - Nie jest to z mojej strony 

jedynie życzenie, Ido. Nie wierzę, że ona umarła. Któreś z nas wyczułoby, gdyby naprawdę 

odeszła. A przecież żadne z nas nie odniosło takiego wrażenia. Ja czuję, że ona żyje, wciąż żyje.

Ida tylko kręciła głową. Dyskutowali już na ten temat, zarówno tu, w domu, jak i na 

Hailuoto.

Nie miała siły dłużej tego roztrząsać.

- Ona nie żyje - oświadczyła. - A nawet jeśli rzeczywiście nie umarła, to muszę wobec 

niej czuć to samo co Maja. Nigdy jej nie zrozumiem. Ona powinna wrócić, Elise! Nie możesz 

background image

twierdzić, że ona ciągle żyje, bo wtedy mówisz jednocześnie, że nas zdradziła. Że pozostała 

tam,   chociaż   wiedziała   o   naszym   istnieniu.   Tego   bym   nie   zniosła!   Nie   potrafię   znieść 

świadomości, że aż tak bardzo mnie nie chciała. Dla własnego dobra wolę myśleć, że ona nie 

żyje.

Widać było, że mężczyźni znaleźli odpowiedni ton między sobą. Idzie cieplej się zrobiło 

na sercu. Tak bardzo chciała, żeby się polubili. Bez Sedolfa nie czuła się pełna. A Mattiego 

darzyła wielką sympatią.

- Kto tu do was zaglądał? - dopytywał się Sedolf. Zauważył mężczyznę odchodzącego z 

okolic ich domu. Widział jego plecy.

- To był Jon, brat Hendrika. - Ida poczuła, że ogarnia ją bezsilność. - Lensman chciał z 

nim mówić. Nie podoba mi się to tak samo jak ojcu.

- Łąki są ważne - powiedział Sedolf cicho. - Nawet jeśli nikt nie liczy źdźbeł trawy, to 

każdy spłachetek ziemi, jaki da się skosić, jest ogromnie cenny. A reny tratują trawę, choć może 

nie tak często i nie tak dużo, jak niektórzy twierdzą. Nietrudno o przesadę, zwłaszcza gdy mówi 

się o kimś, kogo się ani nie zna, ani nie chce polubić.

- To wyznaczanie granic wprowadziło jeszcze więcej wrogości - stwierdziła Ida. W jej 

głosie zadźwięczała uraza. Poczuła, że w piersiach jej się sznuruje. Przecież Lapończycy ze 

Szwecji nie byli obcy. Z ich rodu wywodził się Ailo, a ona go kochała.

- Zawsze wybuchały kłótnie pomiędzy tymi, którzy mieszkali tu na stałe, a tymi, którzy 

wędrowali - przypomniał Matti. Od tak dawna wędrował, że dobrze o tym wiedział. - To samo 

dzieje   się   w   Finlandii,   a   tam   wcale   nie   Lapończycy   wędrują,   przynajmniej   nie   w   tych 

miejscach,   gdzie   byliśmy.   Wcale   nie   okazywano   nam   większej   sympatii,   chociaż   byliśmy 

Finami jak oni.

- To coś zupełnie innego - powiedziała Ida, upierając się przy swoim. - To jeszcze 

gorsze. Nienawiść wybuchła nie tylko dlatego, że renifery tratują łąki. Gdyby tak się nie działo, 

znaleźliby się tacy, którzy wymyśliliby inny powód. Tu chodzi o coś innego. Musicie to chyba 

widzieć.

Sedolf uścisnął ją, roześmiał się jej we włosy, w połysk miedzi.

- Ida tak bardzo się tym przejmuje, ponieważ jej zdaniem Jon jest taki przystojny. 

Prawda, kochanie? Gdyby nie miał takich przepastnych piwnych oczu, do których czujesz taką 

słabość, pewnie nie przemawiałabyś tak gorąco w jego obronie?

Ida   wyrwała   mu   się,   zaklęła   z   wściekłością   tak   ostro,   że   pozostali   nie   mogli 

powstrzymać się od śmiechu.

- Nie możesz obrócić tego w żart, Sedolfie! To poważna sprawa! Nie słyszałeś, co 

background image

mówił   ojciec?   Powinieneś   słuchać   raczej   jego   niż   Emila   i   innych   głupków,   którzy   myślą 

jedynie o sobie!

Zgarnęła spódnice i zniknęła w domu. Mocno szarpnięte drzwi trzasnęły o futrynę jak 

monety na ladzie kupca.

- Czy ona już zupełnie nie zna się na żartach? - zdziwił się Sedolf z niepokojem i z 

rezygnacją w oczach.

- Może posunąłeś się trochę za daleko? - stwierdziła cicho Elise. W tej chwili dostrzegła 

w Sedolfie podobieństwo do Simona. Nie każdy śmiech dźwięczy równie przyjemnie. Nie z 

każdego żartu można się serdecznie śmiać.

-   Ida   plonie   gorąco,   gdy   już   się   do   czegoś   zapali,   Sedolfie.   Była   taka   już   jako 

dziewczynka. I zbyt wiele się pod tym względem nie zmieniła. Dla niej to bardzo poważna 

sprawa. Zrozumiesz, dlaczego, jak tylko głębiej się nad tym zastanowisz.

Oczy Elise przesunęły się po czarnowłosym chłopczyku na podwórzu. Mały miał twarz 

Raiji, imię nosił po Mikkalu.

Syn Ailo.

- Nie dostrzegasz jej lęku, Sedolfie? Zapominasz, dlaczego? Taka nienawiść potrafi 

błądzić różnymi drogami. Może się obrócić również przeciwko niewinnym. Ida o tym pamięta.

Sedolf przełknął ślinę. Własne niemądre słowa zaczęły dławić go w gardle, jakby trudno 

było je przeżuć. Zaserwował je Idzie. Cóż za bezmyślność!

- Zawsze myślę o Mikkalu jak o własnym synu - powiedział wreszcie. - Jest naszym 

dzieckiem. Nie uważam, żeby był inny. Ona nigdy o tym nie mówiła. - Pochylił głowę. - Co wy 

musicie sobie o mnie myśleć?

Nie zaczekał jednak, aż mu to powiedzą, tylko poszedł za Idą.

Ida siedziała na wełnianej derce, którą na dzień zaścielali łóżko. Skuliła się, rękami 

obejmując łydki, z policzkiem przytulonym do kolan. Na twarzy miała wypisany gniew i ból. 

Zęby zacisnęła na dolnej wardze. Z uporem nie dopuszczała do siebie płaczu. Walczyła z nim.

Jego Ida. I niczyja.

Swoja własna. Niezwykła.

- Wybacz mi!

Sedolf przysiadł na samym skraju łóżka i delikatnie dotknął ręki żony, pogładził ją 

palcami. Odszukał spojrzenie Idy.

Była   teraz   taka   trudna.   Równie   trudno   było   pochwycić   jej   wzrok,   jak   zachęcić 

przejedzoną rybę do złapania się na haczyk z przynętą w leniwe letnie dni.

- Nie pomyślałem - dodał.

background image

Wzburzył jej włosy, odgarnął z czoła do tylu. Wsunął palce pod drobną, zdecydowaną 

bródkę.

Na twarzy Idy pojawiło się coś na kształt uśmiechu.

- Rzeczywiście nie pomyślałeś, Sedolfie - westchnęła. - Tyle masz w sobie wesołości. 

Tak łatwo być Sedolfem, to ci spada wprost z nieba. Nawet wśród bólu potrafisz się śmiać. 

Umiesz żartować wśród żałoby. To dobrze. Innym również osładzasz życie. Często tak się 

dzieje.   Nie   potrafię   cię   zrozumieć.   Dziękuję   Bogu   za   ciebie.   Czasami   jestem   najzupełniej 

przekonana, że na ciebie nie zasłużyłam, a w chwilach takich jak poprzednio mam przeklętą 

pewność, że tak samo ty nie zasługujesz na mnie.

Nareszcie wyraz jej twarzy już bardziej przypominał uśmiech, był bardziej rzeczywisty. 

Jego także.

- Chyba jesteś teraz na tropie prawdy - stwierdził Sedolf, ale zaraz spoważniał. - Nigdy 

na ciebie  nie zasługiwałem, Ido Reijosdatter. Ostrzegałem cię o tym od samego początku. 

Mówiłem ci przecież, że dokonałaś marnego wyboru.

Pocałował ją w kąciki ust. W obydwa. A potem wtulił wargi w jej usta.

-   Nigdy   mnie   nie   odwodziłeś   od   tej   decyzji   -   powiedziała   Ida,   tuląc   się   do   niego 

policzkiem. - Sam tak nie myślałeś, Sedolfie Bakken. Jak chcesz, potrafisz namieszać ludziom 

w głowie.

- Chciałem, żebyś mnie wybrała - przyznał. - A to, co stało się przed chwilą, to był żart, 

którego ostrości nie dostrzegłem. Wiem, że mówisz poważnie, kochana. Ja też uważam, że to 

źle, kiedy dzieje się niesprawiedliwość. Bez względu na to, kogo się krzywdzi. Nie trzymam 

strony tych, których nazywasz głupcami, ale też i nie twierdzę, że Jon i szwedzcy Lapończycy 

zawsze mają rację. Jeślibym tak powiedział, byłoby to kłamstwem. Oni popełniają błędy jak 

wszyscy inni. Gdybym temu zaprzeczył, zrobiłbym z nich dzieci, którymi przecież wcale nie są. 

Są tacy jak my, chociaż się od nas różnią.

-   Jeśli   nienawiść   trafi   na   podatny   grunt,   zacznie   rosnąć   i   rozprzestrzeniać   się   - 

powiedziała Ida drżącym głosem. - A wtedy niewiele czasu upłynie, jak ktoś sobie przypomni, 

że   ojciec   Mikkala   był   Lapończykiem.   Ta   nienawiść   może   się   obrócić   przeciwko   mojemu 

dziecku. Boję się, Sedolfie.

Objął ją, nie mógł powiedzieć nic innego, niż zapewnić ją, że to się nie stanie. On także 

się bał.

background image

5

Matti i Elise wybrali się z powrotem na cypel, zanim zrobiło się prawdziwe popołudnie. 

Nie   dogonili   Jona   po   drodze.   Widać   szedł   lekkim   krokiem,   przywykł   do   wędrówek   w 

kumagach.

Wszystko było takie zwyczajne. Mglisty błękit, niemal szarość nad ich głowami. Lasy 

wyciągały do nich ramiona. Palcami gałązek gładziły i ich, i konia.

- Nie czujesz, że jesteśmy w domu? - dopytywała się Elise. Chłonęła aromaty lata. 

Rzeka śpiewała dla nich pieśni zupełnie inne od tych, których słuchali ostatnio. Nie było drugiej 

takiej rzeki.

- Wkrótce tak będzie - powiedział Matti szczerze. - Troszczę się o to miejsce. Polubiłem 

Ruiję już od pierwszego razu, gdy się tu znalazłem. Polubiłem ją i nie polubiłem.

- To nie jest Finlandia - uśmiechnęła się Elise, a jej dłoń przemknęła po jego policzka 

Rozumiała go, rozumiała jego miłość. Widziała, jak z nabożeństwem szedł po zarośniętych 

polach, z których jego ojciec powyciągał kamienie, które jego ojciec uprawiał. Matti głęboko 

zapuścił tam korzenie. Zboże rosło w Tornedalen.

- To nie jest Finlandia - zgodził się z nią. Byli wobec siebie tacy szczerzy.

Znaleźli Jona. Dogonili go. Plac targowy był pusty, jak być powinno o tej porze roku.

Niektóre kramy poddały się wiatrowi. Część rozebrano po ostatnim jarmarku. Deski 

ułożono w stosy, czekały na następny targ. Czekały, aż ten nieduży, otwarty, nieco bagnisty 

spłachetek ziemi znów zapełni się ludźmi. Ludźmi przychodzącymi z gór, z morza, znad rzeki. 

Ze skrawków łąk nad fiordami, z równin nad Zatoką Botnicką, z ponurych lasów na wschodzie 

Finlandii, z otwartych płaskowyżów, na których wiatr śpiewa najczystszym głosem...

Niektóre   kramy   wciąż   stały,   postawione   przez   ludzi   mających   dość   środków   na 

wzniesienie budowli dostatecznie mocnej, by stawiła opór przyrodzie.

Znaleźli Jona. Dogonili go. Leżał twarzą do ziemi, nos miał wciśnięty w suchą trawę, 

usta niemal jej pełne. Gdyby upadł na plecy, udusiłby się własną krwią.

Elise zacisnęła oczy. Poznała go raczej po ubraniu niż po twarzy, strasznie napuchniętej, 

posiniaczonej   i   zakrwawionej.   Na   policzku   widać   było   odsłonięte   żywe   ciało,   jedno   oko 

całkiem zapuchło. Włosy zlepiły się krwią.

- Dobry Boże - szepnął Matti. Przez moment klęczał przy Jonie, nie wiedząc, co robić. 

Narastał w nim gniew, a łzy cisnęły mu się do oczu. Przeklął je w duchu, miękka strona jego 

osoby znów chciała zwyciężyć. Miał oczy na mokrym miejscu.

- Nie ruszaj go, on musi strasznie cierpieć. Matti popatrzył na Elise i powoli pokręcił 

background image

głową.

Na twarzy ukazał mu się grymas przypominający śmiech. Przypominający tyle innych 

uczuć.

- On nic nie czuje - zapewnił żonę. W ustach miał gorycz. - Piekło go pochłonie, jeśli go 

nie przeniesiemy, Elise.   Ci,  którzy  go pobili,   porządnie wzięli  się  do  roboty. Jumala  wie, 

dlaczego to zrobili. Być może wrócą, żeby dokończyć swego dzieła.

Matti rozejrzał się dokoła, ale nikogo nie zobaczył. Mimo wszystko nie czuł się zbyt 

pewnie. On teraz również był tu obcy. Wiele lat upłynęło, odkąd żył nad fiordem. Dawno już 

nikt go tu nie znał. Domyślał się, że to nie przemawia na jego korzyść.

- Musisz mi pomóc, Elise. Przeniesiemy go na wóz. Trzeba go zabrać na cypel, do 

Reijo.

Elise tylko kiwnęła głową. Nie podobało jej się, że go ruszają. Chociaż widziała, że 

mężczyzna jest nieprzytomny, czuła, że jej dotyk również sprawia mu ból. A nie chciała tego.

Ujęła go jednak za stopy obute w kumagi, pomogła dźwignąć.

Nie spuszczała wzroku z twarzy Jona, jakby czekając, aż Lapończyk jęknie z bólu albo 

otworzy oczy i powie, że robią mu krzywdę.

Wyglądał, jakby całkiem uszło z niego życie.

- Kto? - rzuciła Elise w powietrze. Wypatrywała również winowajców. Spojrzenie było 

niczym igła, prowadząca fastrygę pomiędzy pniami sosen w stronę gór przez brzozowy las i 

kępy wrzosu na morze, na fiord, który tkwił nieporuszony. Nie dostrzegła na nim żadnej łodzi.

Nikogo nigdzie nie było.

- Taka jest Ruija - powiedział Reijo przygnębiony. Wypłukał szmatkę w zimnej wodzie 

i   znów   delikatnie   przycisnął   do   rany.   -   Dość   tu   jedzenia   dla   wszystkich   i   miejsca   dla 

wszystkich. To Ruija, a granice istnieją tylko na papierze.

W jego głosie brzmiało rozgoryczenie, lecz przebijał przez nie gniew.

Dzieci, przypatrując się wszystkiemu szeroko otwartymi oczami, ścisnęły się w kącie 

kuchennym. Słuchały i usiłowały zrozumieć na swój sposób. Szerokie spódnice Heleny nie 

zdołały zasłonić ich przed tym widokiem, chociaż siedziała przed nimi, tworząc jakby ścianę 

odgradzającą ich od tego, co działo się w izbie. Ale ciekawskie pary oczu wyglądały ponad jej 

kolanami, zza pleców.

Jon leżał na ławie przy stole, krew ciekła mu z twarzy, z otwartych ran na nagim torsie. 

Ułożenie ręki zakrywającej oczy mówiło, że cierpi, ale był przynajmniej przytomny. Sporo 

czasu musiało minąć, nim wróciła mu świadomość.

- Potrzebujesz czegoś? - spytała Elise jednym tchem. Wielkimi  oczami patrzyła na 

background image

Reijo. Miała wrażenie, że przeniosła się w czasie. Były już kiedyś chwile podobne do tej, może 

nie tak znów wiele i nie takie poważne, ale wryły się w pamięć.

-   Może   ziół?   Trzeba   obłożyć  przynajmniej   niektóre   rany.  Dobry   Boże,   poranili   go 

nożem?

Elise nigdy czegoś podobnego nie widziała, nie próbowała nawet sobie wyobrazić. Nie 

pytała, w jaki sposób Jon otrzymał te rany. Zadawała sobie jedynie pytanie, kto mógł to zrobić. 

Tylko to.

- Nożem i zaostrzonym kijem - powiedział Reijo. - Niech Matti zabierze stąd dzieci. Dla 

Elise krew to nie pierwszyzna. Szkoda, że nie ma Raiji, jej dłonie potrafiły przynieść ulgę. Albo 

Mai. Maja też to umie.

-   Masz   korę   wierzbową?   -   dopytywała   się   Elise.   Starannie   przeszukiwała   małe 

naczynka, które Reijo przechowywał w głębi narożnej szafki.

-   W   tym   małym   drewnianym   pudełeczku.   Reijo   ocierał   krew,   dotykając   na   tyle 

delikatnie, żeby nie zaczęła płynąć obficiej.

Helena przyniosła napełniony do połowy dzbanek wódki. Bez słowa postawiła go na 

stole. Elise zajęła się gotowaniem wysuszonej kory z wierzby. Na cyplu uważali, że najlepsza 

na rany jest kora wierzby albo czeremchy.

Nauczyła ich tego Raija, która sama zdobyła tę wiedzę od Ravny, swojej przybranej 

matki. Od Ravny, matki Mikkala, babki Ailo.

- Dlaczego? - pytała Elise. - Kto to zrobił?

- Powinienem był pojechać z wami - zduszonym głosem powiedział Jon.

Opuścił   rękę.   Cierpiał,   lecz   miał   również   dość   odwagi,   by   obejrzeć   własne   rany   i 

obrażenia.

- Zabito kogoś w Kafjorden - powiedział Reijo przygnębiony.

Wziął nawleczoną przez Helenę wygiętą igłę. Używał jej do szycia żagli. Nić również 

przeznaczona była do tego celu. Dosyć długo się gotowała.

- Nikt dokładnie nie wie gdzie. Lensman otrzymał o tym wiadomość. Nie mógł czekać 

na   Lapończyków,   po   których   posłał.   Był   tutaj.   Plotki   szybko   się   rozprzestrzeniły, 

prawdopodobnie właśnie o to chodzi. Pewnie wystarczyło, że Jon jest jednym z ludzi z gór.

- Ale przecież Jon nie miał nic wspólnego z tym, co się stało w Kafjorden - zdumiała się 

Elise.

- Podobno szwedzcy Lapończycy zabili kogoś w jakiejś odludnej zagrodzie. Również 

tutaj   są   ludzie,   którzy   nie   potrafią   należycie   ocenić   sytuacji,   kochana   Elise.   Jon   to   Jon, 

Lapończyk, z drugiej strony granicy, której sami nawet nie jesteśmy w stanie zobaczyć. Reijo 

background image

był mroczniejszy niż październikowe dni, pełne wichrów z południowego zachodu, zrywają-

cych liście z drzew.

- Muszę cię pozszywać, chłopcze - rzekł, zwracając się do Jona.

Lapończyk lekko kiwnął głową i już zacisnął zęby. Ściągnął brwi, jakby chciał bronić 

się przed tym, co, jak się spodziewał, nadejdzie.

Elise otworzyła dzban z wódką. Podała mu go.

- Nie, dziękuję - odmówił.

- To jak lekarstwo. Trochę znieczuli. Z pewnością odczujesz cholerny ból.

Jon  zdołał  się  uśmiechnąć.  Po  Elise  słychać było  i  widać,  że  nie jest   pierwsza  do 

przeklinania. Jej usta rzadko miewały okazję posmakowania takich słów.

- Niech sobie cholernie boli - odparł ochryple. - Ja nie biorę wódki do ust.

- Będę musiał nalać jej na rany, które zeszyję. Ale nikt nie powie, że wypiłeś tę wódkę. 

Będzie cię paliło tak mocno, że może nawet nie poczujesz szycia.

Zaśmiał się z goryczą. Ten uśmiech był w nadmorskich wioskach niczym piekąca sól, 

niczym fale, załamujące się o brzeg.

- Szyj już wreszcie! - zniecierpliwiła się Helena, wiedziona współczuciem dla rannego. - 

To nie jest niedzielna wizyta, podczas której należy najpierw uciąć sobie pogawędkę!

Reijo uśmiechnął się do niej. Zajął się tym, co musiał zrobić. Brzydził się każdym 

szwem, rozlewał wódkę, nitka wielokrotnie mu się supłała.

Jon jakoś wytrzymywał. Niemal przez cały czas miał otwarte to oko, na które widział. 

Jego spojrzenie śledziło ruch igły. Zaledwie kilka razy musiał je zamknąć.

Usłyszeli, jak zgrzyta zębami. Z tym wyjątkiem spomiędzy jego warg nie wydobył się 

żaden dźwięk.

Tylko z czoła płynął mu pot, który sprawiał, że twarz stawała się mokra, a czarne włosy 

lepiły się do skóry.

Elise prędkimi, chłodnymi rękami opatrzyła rany. W miejscach najgłębszych obrażeń 

przyłożyła   okład   z   wywaru   z   kory   wierzbowej.   Jon   bacznie   ją   obserwował.   Z   cichym, 

mrocznym żalem mieszała się wdzięczność.

Helena czekała już z miękkimi wełnianymi okryciami, w które starannie go opatuliła. 

Pod kark wsunęła mu puchową poduszkę. Ręce jej się trzęsły.

- Ja nie mogę tu zostać - oświadczył Jon Larson. Równie jasne było, że nigdzie nie może 

pójść. Jeszcze przez jakiś czas.

- Jestem potrzebny na pastwiskach.

- Nie możesz teraz biegać po płaskowyżu za reniferami - powiedział mu Reijo. - Prawdę 

background image

mówiąc, nie powinieneś teraz nawet rozmawiać, powinieneś już dawno temu zemdleć. Nie 

możesz tam teraz pójść. Przede wszystkim dlatego, że donikąd nie dojdziesz. A poza tym nie na 

wiele byś im się tam przydał.

- Oni prawdopodobnie się tam wybiorą. Nie mogę tu zostać. W obozowisku nic o tym 

nie wiedzą!

Reijo westchnął. Widać los postanowił, że podejmowanie trudnych decyzji na stale już 

będzie   jego   udziałem.   Jon   miał   rację.   W   niejednym   krew   się   teraz   gotowała.   Rozsądek 

wdeptano  w  ziemię.   Bardzo   prawdopodobne,   że  ludzie   znad  fiordu  wyprawią   się  do  obo-

zowiska Lapończyków. Bardzo prawdopodobne, że ukarają tych, którzy nic złego nie zrobili.

- Pójdę tam z Mattim - obiecał Reijo. - Ciebie zawieziemy do Idy i Sedolfa. Lepiej, żeby 

w domu, w którym będziesz leżał, był mężczyzna. Na wypadek, gdyby głupota zwyciężyła.

Jon zgodził się z tym. W milczeniu. Przede wszystkim dlatego, że już sama próba 

poruszenia się sprawiła mu potworny ból.

- Byłem w młodości lekkonogim pasterzem - powiedział Reijo. Mimo wszystko zdołał 

się uśmiechnąć. - Możecie w to wątpić, chociaż Elise powinna mnie takiego pamiętać. Ona 

może zaświadczyć, że stary człowiek was nie oszukuje.

- Ty mogłeś być wszystkim - przyznał Jon ochryple. Ból nie pozwalał mu na więcej 

słów.

Przenosiny nie wpłynęły na poprawienie stanu Jona. Ale ból wzmógł się aż do takich 

granic, że przestał już coś znaczyć. Jon starał się z nim walczyć, zatrzymać go, lecz następnym 

krokiem było zapomnienie, sen i utrata przytomności.

Pot lał się z niego strumieniem. Widział tylko na jedno oko, a i - to przez mgłę. Zmuszał 

się jednak, by je otwierać. Zęby zgrzytały o siebie, krótko obcięte paznokcie raniły spód dłoni.

Nad sobą widział niebo pod postacią niewyraźnych trójkątów, blaknący niebieski połysk 

wśród   zieleni   i   bieli   liściastego   lasu.   Błękitne   kawałki   lustra   wśród   sterczących   iglastych 

palców sosen.

Nic innego nie widział, nie był w stanie dźwignąć głowy, by choć trochę poszerzyć pole 

widzenia.

Był zdany na tych ludzi. Nie na tyle nieznajomych, by nazwać ich obcymi, nie dość 

bliskich jednak, by uważać ich za swoich. Mógł jedynie leżeć i ufać, że pragną jego dobra. Nie 

znosił  takiego   uzależnienia.  Zawsze stał  na  własnych  nogach,  owszem,  zależny od innych 

mieszkańców siida, lecz od nikogo więcej. Z tamtymi łączyły go więzy krwi, trzymali się 

razem.

Byli ptakami z jednego stada, z tego samego klucza, ciągnącego po pogodnym niebie.

background image

Przejrzyste,   brunatnozielone   oczy   Idy   pomiędzy   czarnymi   rzęsami   napełniły   się 

gniewem, bólem i żałością.

Ida była jak rodzina. Wszyscy znali jej historię, również Jon. Pamiętał tamtą młodą 

dziewczynę, która poruszała się tak lekko, pamiętał jej śmiech tak dźwięczny, że nie opuszczał 

go  nawet  w snach. Nie  pozwalał   mu  zasnąć,   jak  potrafi  czasami  zrobić  letni  deszcz,  nie-

zmordowanie stukający lekko o płótno namiotu.

Jon znał Ailo. Ida stała mu się niemal rodziną. A zatem nic złego w tym, że będzie jej 

ciężarem.

- Jest kilku takich, którzy wcale nie myślą - westchnęła później, gdy ułożyli Jona w 

łóżku na strychu. Okryła go starannie, miała takie matczyne ręce. Pod skórą i wełnianymi 

derkami Jon zmienił się w dziecko.

- Dobrze się tu mieszka - ciągnęła Ida. Pomiędzy brwiami zarysowała jej się pionowa 

zmarszczka. Zapowiadało się, że z latami zrobi się ostrzejsza. Będzie mówić o jej życiu nawet 

wówczas, gdy Ida nie otworzy ust.

-   Starczy   tu   miejsca   dla   wszystkich.   Wasze   stada   nigdy   nam   nie   przeszkadzały,   a 

przecież mamy łąki o wiele bliżej waszych pastwisk niż inni. To dziwne, że nam nie wadzą. I 

przecież wy zawsze tu byliście. Ta ziemia jest również wasza.

Jon spróbował się uśmiechnąć, lecz to nie było łatwe. W każdym razie Ida na dobre 

zdobyła sobie teraz miejsce w jego sercu. Stała się jakby rodziną. Stała się kimś, kogo chętnie 

widziałby w siida. Ludzie byli różni i myśli także miewali różne. Rodzina Reijo Kesaniemiego 

bardzo się pod tym względem odcinała od innych. Oni potrafili oglądać jedną i tę samą rzecz z 

dwóch różnych stron. Potrafili wejść w położenie innych.

-  Chętnie  porozmawiałabym  z  królem  i   z  tym  Schnitlerem!   -  oświadczyła  Ida,   tak 

mocno   poruszając   przy   tym   głową,   że   węzeł   włosów   na   karku   groził,   że   się   rozpadnie. 

Wzbudziła w Jonie wiarę, że gdyby tylko udało jej się porozmawiać z królem i z ludźmi wy-

tyczającymi tu granice, zdołałaby pozmieniać mapy.

- Nigdzie nie ma tak, żeby tylko niektórzy mogli korzystać z ziemi, z nieużytków czy z 

lasów. Tyle przecież jest miejsc, których nie grodzimy. Tyle jest przestrzeni, z której wspólnie 

korzystamy!

- Ty powinnaś być królową - jęknął Jon. - Królem! Ida roześmiała się. Zostawiła go w 

spokoju, żeby odpoczął. Może zdoła usnąć, choć w to akurat wątpiła. Bóle nie pozwolą mu 

spać. Musi być wycieńczony, żeby zasnąć.

Nadciągnęli gromadą. Nie przywykli do działania w pojedynkę. Stawali się odważni, 

gdy wiedzieli, że za plecami mają innych.

background image

W rękach trzymali zaostrzone kije. Johannes niósł strzelbę.

Mikkal akurat zasnął. Ida przed chwilą do niego zaglądała. Nie minęła ani jedna noc, 

żeby nie wstawała do synka. Przecież to noc zabrała jej maleńką Raiję. Ida nie ufała nocom. 

Nawet tym jasnym.

Sedolf   wcześniej   wyprawił   się   do   Emila.   Chciał   pożyczyć   strzelbę.   Ida   prawie 

wybuchała śmiechem, gdy sobie o tym przypominała. Aż do chwili, kiedy skryta za zasłonami 

zobaczyła, jak podchodzą pod dom.

Wstrząsnął nią strach. Była tu tak samotna, jak tylko człowiek może być sam. Na pomoc 

tych, którzy pozostali w domu, nie mogła liczyć. To ona musiała bronić rannego mężczyzny i 

dziecka.

Wbiegła na górę po schodach. Jon przynajmniej powinien wiedzieć, co się dzieje.

Zdyszana stanęła w drzwiach. Jon zdołał do połowy podnieść się na łóżku.

- Przychodzą po mnie? - wydusił z siebie. Był tak blady, że zdaniem Idy w każdej chwili 

mógł zemdleć.

Kiwnęła głową.

- Niech mnie biorą! - szepnął, wbijając w nią ciemne oczy. Jarzyło się w nich błaganie. - 

Niech wezmą raczej mnie niż ciebie. Tobie nie może się nic stać! Ani tobie, ani chłopcu.

Ida   uśmiechnęła   się   lekko.   Położyła   nóż,   który   w   biegu   schwyciła   w   kuchni,   na 

wełnianym   kocu,   tuż   przy   jego   prawej   ręce.   Zaczekała,   aż   zdziwiony   Lapończyk   ujmie 

rękojeść. Jon osunął się z powrotem na posłanie, zaciskając rękę na nożu. Strasznie się pocił. 

Wyglądał teraz jeszcze gorzej, niż gdy weszła.

Słychać już było głosy i dźwięczący w nich gniew. Nie jeden głos, lecz wiele głosów, 

tworzących chór, który nie brzmiał czysto. Nieczysto powtarzał te same słowa.

- Zamknę cię tu na klucz - oświadczyła Ida. Więcej powiedzieć nie zdążyła. Zamknęła 

drzwi, przekręciła też klucz w zamku do alkowy, w której spał Mikkal. Pęk kluczy zawiesiła na 

prawym biodrze. Dzwoniły, gdy zbiegała po schodach.

Niewiele było w niej odwagi. Bała się, że zaraz zacznie szczękać zębami. Że zacznie po 

prostu krzyczeć. Lecz teraz nie było miejsca na łzy.

Ida mocno poruszyła głową. Czuła, że kok jej się rozluźnia, ale nie miała czasu, by go 

poprawiać. Zęby jej zazgrzytały, gdy śmiała się z siebie.

Przecież oni nie przyszli tu, by na nią patrzeć i podziwiać jej urodę!

Pozamykała za sobą wszystkie drzwi, lecz nie na klucz. Długo stała, przyciskając czoło 

do   drzwi   wejściowych.   Słyszała   ich   głosy   z   zewnątrz.   Słyszała   niemalże   ich   oddechy,   a 

właściwie oddech jednej potwornej gardzieli.

background image

Tak wielu ich przyszło.

-   Sedolfie!   Przyszliśmy   z   tobą   pomówić.   Jesteś   rozsądnym   człowiekiem.   Wyjdź, 

Sedolfie!

Ida   próbowała   oddychać   miarowo.  Wytarła  ręce   w  fartuch,   ze  spokojem  otworzyła 

drzwi  i  wyszła.  Zamknęła  je za  sobą  i  stanęła  przed gromadą.   Ręce  złożyła  na piersiach. 

Potrzebowała tej tarczy, którą się od nich odgrodzi.

- Dlaczego tak krzyczycie? - spytała przejrzystym głosem. Nie starała się wcale mówić 

głośniej. Nie chciała się przed nimi upokarzać i krzyczeć.

Bala się, lecz obudził się w niej także gniew.

- Dziecko śpi w środku - powiedziała. - Nie ma powodów, żeby krzyczeć.

Głosy trochę ucichły. Zmieniły się w wiele głosów, nie były już jak tamten jeden, 

przerażający.

- Chcemy mówić z Sedolfem, Ido! Ty wcale nie musiałaś wychodzić. Nie chcieliśmy cię 

budzić, chcieliśmy tylko porozmawiać z Sedolfem.

- Możecie rozmawiać ze mną. Sedolf i ja nie mamy przed sobą żadnych tajemnic. - 

Mocno poruszyła głową, węzeł rozplatał się i włosy opadły jej na ramiona i plecy. Lekki 

wietrzyk nieco pomógł, nagarnął jej loki na twarz. Musiała opuścić swoją tarczę, by zapanować 

nad najbardziej niesfornymi kosmykami i założyć je za uszy. Nie spuszczała jednak wzroku z 

Johannesa.

To   on   mówił.   On   był   osobą,   do  której   Ida  musiała  się   zwracać.   To   jego   należało 

powstrzymać.

- Cholera, Ido! - Johannes zbliżył się do niej na kilka kroków. Stanął przed schodami, 

zaś towarzysząca mu gromada wolno przesunęła się za nim. Została jednak nieco z tyłu.

To z nim musiała mówić.

- Masz tam w środku nie tylko małego - ciągnął Johannes, odsłaniając w uśmiechu zęby, 

przynajmniej te, które mu jeszcze zostały. - Wiemy, że trzymasz tam kogoś jeszcze. To o nim 

chcemy rozmawiać z Sedolfem. Nic więcej. To nie jest ani trochę niebezpieczne. Nic ci się nie 

stanie, Ido, przyrzekam. Na mój honor!

Ida również odczuwała chęć odsłonięcia zębów, uśmiechała się jednak zaciśniętymi 

ustami. Ręce oparła na biodrach. Znała wszystkich tych ludzi. Wielu odwracało spojrzenie, gdy 

dosięgnął ich jej wzrok. Na nic więcej nie było ich stać.

I nie przyszło ich aż tak wielu.

Tylko z początku tak się wydawało.

Ida wolno odwróciła się do nich plecami, wyszukała klucz, na ich oczach zamknęła 

background image

dom.  Wmieszała   go  w  wiele   innych  w  pokaźnym  pęku,   dopiero   wtedy  znów  się  do  nich 

odwróciła. Ręce znów spoczęły na biodrach.

Uśmiechnęła się.

- Obawiam się, że to ze mną musicie rozmawiać, Johannesie. Sedolfa nie ma w domu.

Johannes wszedł aż na schody. Przed sobą trzymał strzelbę. Ida zdawała sobie z tego 

sprawę, lecz zmusiła się, żeby na nią nie patrzeć. Przytrzymywała go wzrokiem. Nie wierzyła, 

że mógłby wyrządzić jej krzywdę.

- Ona jest sama w domu, Johannesie! Dlaczego więc, u diabła, stoimy? Wejdźmy, po 

prostu zabierzmy tego zawszonego Lapończyka. I wystarczy ją przytrzymać. Niejeden miałby 

na to ochotę!

Śmiech w niczym im nie pomógł. Johannes sięgnął po klucze Idy.

-   Jesteś   słownym   człowiekiem,   Johannesie   Hansenie   -   powiedziała   Ida   lodowatym 

tonem. Powstrzymała go słowami.

Johannes zerknął na nią. Spojrzenie Idy przypominało zimną skałę. Ta kobieta się nie 

bała, to było najgorsze. Nie wyglądała na ani trochę przestraszoną.

Palce Johannesa puściły klucze Idy.

- Wielu tu obecnych słyszało, jak mówisz, że nic mi się nie stanie. Że nikt mnie nie 

skrzywdzi.

- Daj mi klucz - poprosił. - Zabierzemy tylko tego szwedzkiego łacha! Przecież on, u 

diabła, nic dla ciebie nie znaczy. Możesz powiedzieć, że nie miałaś wyboru. Bo nie masz 

żadnego wyboru, Ido żono Sedolfa. Możemy cię ominąć i wyprowadzić go na zewnątrz. Nie 

powstrzymasz nas, jest nas przecież więcej!

Ida   uśmiechnęła   się.   Pokazała   teraz   zęby.   Zrobiła   słodką   minę,   ale   wciąż   musiała 

poprawiać włosy. Wiatr wyraźnie nie był po jej stronie.

- Rzeczywiście, nie mogę was zatrzymać - zgodziła się. - Ale jeśli chcecie wejść do 

środka, musicie mnie skrzywdzić. Musicie użyć siły, żeby dostać klucz. Musicie użyć siły, żeby 

mnie wyminąć i przejść przez te drzwi, do tego domu. Będziecie musieli skrzywdzić Idę żonę 

Sedolfa. Będziecie musieli coś zrobić z Idą córką Reijo!

Głupio się czuła, powołując się na mężczyzn, lecz oni stanowili jej tarczę. Ci ludzie 

muszą wiedzieć, że nie jest sama, chociaż przed drzwiami domu widzieli tylko ją.

Nie groziła im, lecz przypomniała, kto za nimi pójdzie, jeśli zrobią jej coś złego.

- Głupio robicie, chroniąc takiego, którego poszukuje lensman!

Ida roześmiała się. Czuła się taka swobodna. Jakby przestała się ich bać. Rzuciła im 

prosto w twarz:

background image

- Jon dopiero dzisiaj zszedł z pastwisk. Przechodził tędy. Siedział tutaj, rozmawiał ze 

mną i z moją rodziną. Pił mój miód. Schodził w dół, żeby złożyć zeznanie przed lensmanem na 

temat zupełnie innych rzeczy aniżeli to, przez co go ścigacie. Jeżeli udało mu się przyjść tutaj z 

Kafjorden, nie tracąc w ogóle czasu na wędrówkę, to znaczy, że umie chodzić o wiele szybciej 

niż ktokolwiek, kogo znam! To niemożliwe, a wy, do cholery, wiecie o tym równie dobrze jak 

ja!

- Kobiety nie powinny przeklinać!

Ida  odszukała  twarz,  należącą  do gardła,  z  którego  padły te słowa.  Długo  patrzyła 

mężczyźnie w oczy. Nie śmiał spuścić wzroku. Ta świadomość jeszcze dodała jej sił.

To była władza, choć akurat w tej chwili wydawała jej się taka krucha. Należało się z 

nią obchodzić delikatnie, jak z jajeczkami maleńkich ptaszków.

- Rozsądni mężczyźni nie powinni biegać po wsi jak żądne zemsty stado wilków i 

bezrozumnie rzucać się na niewinnych! O wielu z was miałam lepsze zdanie, naprawdę. Ale 

każdy z was może próbować mnie wyminąć. Ja zostanę tu, gdzie stoję. Dopóki ostatni z was nie 

przejdzie po mnie, żeby wedrzeć się do środka. Albo dopóki nie zobaczę waszych pleców 

znikających w tamtym lesie!

-  Nawet  jeśli   Jon  Larson   tego  nie zrobił,   to i   tak  oni wszyscy są  winni. Wszyscy 

jednacy! Są jak wilki, nie można im ufać. Tym razem zabili kogoś w Kafjorden, ale na tym się 

nie skończy. Tutaj też kogoś dopadną. Zabiją kogoś, wspomnisz moje słowa, Ido córko Reijo, 

żono Sedolfa! Chcesz wziąć to na swoje sumienie? Wtedy i dla ciebie będzie za późno. Wtedy 

już wszyscy się dowiedzą, że broniłaś jednego z nich. Ty również będziesz winna tej śmierci!

Słowa te przeraziły Idę. Ci  ludzie nie mogli  się domyślić,  że zrobiły na niej  takie 

wrażenie. Nie mogli się domyślić, że słowa potrafią uderzać mocniej niż kule i proch.

- Od ilu lat Lapończycy schodzą nad fiord? - spytała. - Który z was umie policzyć tak 

odległe lata? Czy w ciągu tego czasu kogoś zabili? Czy przez ten czas popełnili jakąś zbrodnię? 

Opowiadacie   sobie   o   nich   jakieś   przerażające   historie,   siedząc   wieczorami   przy   ogniu?   - 

Nabrała   powietrza.   -   Powiem   wam,   czym   straszycie   dzieci!   Opowiadacie   o   okropnych 

Rosjanach,   którzy   zjawili   się   tu,   kradli   i   rabowali.   Kilkaset   lat   temu.   Opowiadacie   o 

przybyszach zza morza, którzy kradli, palili, gwałcili i zabijali. Ale nie opowiadacie żadnej, 

powtarzam, żadnej historii o Lapończykach ze Szwecji, którzy by mordowali, podpalali i kradli. 

O niczym takim nie mówicie!

- To zrozumiałe, że przemawiasz w ich sprawie - splunął Johannes. - Wiemy, dlaczego 

to robisz. Nie zapomniałaś pewnie, co miał w portkach ten twój pierwszy Lapończyk! Może 

chcesz  spróbować czegoś   nowego?   Co też  oni mają takiego,  czego   nie  możesz  dostać  od 

background image

mężczyzny, który nie chodzi w dorku? Czyżby Sedolf tak marnie spisywał się w łóżku? Chętnie 

go   zastąpimy,   gdyby   coś   mu   nie   wychodziło,   gdyby   ci   za   mało   dogadzał!   Nie   musisz 

wpuszczać pod pierzynę Lapończyka z gór, żeby dostać to, czego tak potrzebujesz, Ido! My też 

możemy coś naprawić! Wystarczy nas tylko poprosić!

Ida   nie   odpowiedziała.   Policzki   poczerwieniały   jej   z   gniewu.   Przez   moment 

znienawidziła ich. Nie z uwagi na siebie, ona aż tak bardzo się nie liczyła.

Nienawidziła ich z powodu Ailo. On był takim wspaniałym człowiekiem. Nikomu nie 

wolno tak o nim mówić. Nikt nie ma prawa po nim deptać.

Milczała  jednak.  Bala  się,   że jeśli   zacznie   się  z nimi  kłócić,  wyrwie  jej  się  jakieś 

nieodpowiednie słowo. Wiedziała, że gdy spróbuje dać ujście gniewowi, może nad nim nie 

zapanować. Jej gniew był jak koń na płaskowyżu.

- Skoro chcecie wejść do środka, to wchodźcie - oświadczyła. - Na dworze zrobiło się 

chłodno. Późno już. Nie macie żon, które na was czekają? Uporaliście się już z wieczornym 

obrządkiem w oborach? A może to kobiety zajmują się oborą w zagrodach takich rosłych, 

silnych mężczyzn? Skoro tak się troszczycie o łąki, musicie też troszczyć się o zwierzęta. I o 

kobiety...

- Powinni ci zaszyć tę twoją jadaczkę - splunął żółcią Johannes. Plwocina trafiła na 

czubek buta Idy. Aż ścisnęło się w niej z obrzydzenia, nic jednak nie powiedziała. Nie mogła 

wpaść w większy gniew niż ten, który już ją ogarnął. Nie uda mu się jej sprowokować. Aż taka 

głupia nie jest.

- Wrócimy jutro rano, Ido żono Sedolfa. Przyjdziemy rano. Będziemy rozmawiać z 

Sedolfem, a wtedy na nic się nie zda, że staniesz przed drzwiami i będziesz się prosić, żeby 

odsunąć cię na bok. Nie będziesz musiała ukrywać dorosłego mężczyzny za swoją spódnicą, 

lapońska dziwko!

Ida nie odpowiedziała,  milczała. Nie odezwała się ani słowem, chociaż paliły ją w 

ustach jak ogień. Musiała lekko uchylić wargi, żeby wpuścić w nie odrobinę powietrza. Serce 

jej waliło. Było niczym setka rąk zajętych przy budowie domu. Stukało, stukało, stukało.

Ale nie ruszyła się z miejsca, dopóki nie ujrzała pleców ostatniego znikającego w lesie. 

Stała przed domem,  dopóki z oczu nie zniknęła jej szeroka lawa męskich  pleców między 

drzewami. Czekała, aż las ich pochłonął.

Dopiero wtedy zsunęła buty. Brzydziła się ich dotknąć. Ręce trzęsły jej się tak, że 

niełatwo jej było odnaleźć właściwy klucz i wsunąć go w dziurkę. Z trudem go przekręciła, 

lekko unosząc, co było konieczne do otwarcia zamka.

Gdy zamykała się od środka, gniew z niej uleciał. Stała boso w sieni, plecami oparta o 

background image

drzwi, z szeroko otwartymi oczami. Wpatrywała się w mrok pod sufitem. Nic nie widziała. Nic 

tam nie było do oglądania.

Roześmiała się.

Potem ciężko weszła po schodach. Otworzyła izdebkę Mikkala. Dłonie wciąż lekko jej 

drżały. Klucz zazgrzytał w zamku. Długo stała w uchylonych drzwiach, patrząc na śpiącego 

synka.   Nie   zbudził   się.   Spał   z   uśmiechem   na   ustach,   taki   podobny   do   niej.   Wcale   nie 

przypominał Ailo. A mimo to w dziecięcej twarzyczce dostrzegała rysy Ailo.

Mikkal był jego synem.

Ta nienawiść nigdy nie może go dotknąć.

Nie zakłócili mu snu. Nie wolno im nic mu zrobić. Nigdy. Nikt nie może go nienawidzić 

przez to, że jego ojciec nosił dork i skórzane nogawice, że urodził się w jurcie na płaskowyżu. 

Nikt nigdy nie może mu nic zrobić za to, że jego ojciec wędrował z porami roku i nigdy nie 

posiadał kawałka ziemi na własność. Wszak Ailo miał o wiele, wiele więcej.

Mikkal musi się o tym dowiedzieć. A ona będzie go bronić przed nienawiścią. Jeśli 

zajdzie taka potrzeba, będzie go bronić z narażeniem własnego życia.

Ida otworzyła drzwi do izdebki Jona. Czekał na nią. Nasłuchiwał. Dłoń wciąż zaciskała 

się na rękojeści noża, który mu przyniosła. Puścił broń, dopiero gdy ją zobaczył, gdy przysiadła 

na brzegu łóżka, żeby nie musiał się wysilać, chcąc ją widzieć.

Oddał jej wtedy nóż.

- Słyszałem cię... - Słowom tym towarzyszył uśmiech. Szeptał. Mówienie sprawiało mu 

trudność.

Ida otarła mu pot z czoła gołymi rękami. Wciąż były zimne. Chłodziły, jak chłodziłaby 

wilgotna ściereczka.

-  Masz  język ostry  jak  brzytwa.  Ida  uśmiechnęła  się.  Odsunęła  mu  z czoła  czarną 

grzywkę, odsłoniła oczy. Miał takie same sztywne włosy jak Ailo. A grzywka jakby żyła 

własnym życiem.

Zbieg okoliczności.

Nie byli braćmi.

Pochodzili z tego samego ludu, lecz to brednia uważać, że są z tego powodu tacy sami. 

Myślała jak dziecko.

- Nie są tak odważni, jak mogłoby się wydawać - powiedziała krótko.

- Wrócą tu. Jutro.

- Wtedy będzie Sedolf - odparła Ida lekko. - Zresztą może wcale nie przyjdą. Przed 

nami jeszcze noc. Może któryś z nich się zastanowi? Jeden głos mniej oznacza, że chór będzie 

background image

słabszy. Nie są aż tacy odważni. Zwłaszcza wtedy, gdy nie ma ich wielu. Teraz też było ich za 

mało, żeby mnie ominąć. A przecież jestem drobną kobietą. Nie miałam broni. Ich zaś była 

gromada, mieli kije i strzelbę. Jutro będzie tu Sedolf. Jutro Sedolf też będzie miał strzelbę. Nie 

ośmielą się. Mnie nie wyminęli.

- Jesteś niezwykłą osobą - szepnął. - Muszę stąd odejść. Musicie zabrać mnie z tego 

domu!

Ale Ida zdecydowanie pokręciła głową.

- O, nie, Jonie Larsonie, tobie też się nie uda mnie wyminąć!

background image

6

- Szalona jesteś, że tak się zachowałaś!

Sedolf obejmował Idę. Jego ciało pod nocną koszulą było gorące. Ani on, ani Ida nie 

próbowali nawet zasnąć.

- A co oni mi mogli zrobić?

- Raczej czego nie mogli ci zrobić? - Pocałował ją w czoło i objął jeszcze mocniej. - 

Sama widziałaś, jak postąpili z Jonem. Nawet Emil uznał, że to zbyt okrutne. A przecież i on za 

bardzo nie kocha reniferów, chyba że chodzi o mięso w kociołku. Stale się odgraża, że będzie 

strzelał do renów, jak zobaczy je na swoich polach. Mówi, że przyda mu się na zimę suszone 

mięso.

Twarz Idy przy jego szyi. Nawet z zamkniętymi oczami nie mogła zapomnieć.

- Rozmawiałyśmy z Elise o tym, jaki piękny jest Jon - uśmiechnęła się Ida.

Jej suche wargi musnęły szyję Sedolfa. Skóra w tym miejscu była taka cienka. Krew 

pulsowała równym rytmem.

-   Myślałem,   że   już   z   tym   skończyłaś   -   powiedział   Sedolf   żartobliwym   tonem,   z 

sympatią.   Palcami   przesunął   po   policzku   żony,   jak   gdyby   to   on   ją   tworzył,   formował, 

kształtował w miękkiej glinie. - Sądziłem, że przestałaś się już oglądać za innymi mężczyznami 

- dodał. - Bez względu na to, jak bardzo są urodziwi. Być może powinienem zachować wobec 

ciebie ostrożność, Ido. Takie piękne oczy nie powinny zbyt długo zatrzymywać się na innych 

twarzach. Nie powinny znajdować radości u innych. Mogę się zrobić zazdrosny!

- Nie możesz mi wykłuć oczu, Sedolfie Bakken - mrugnęła do niego. - Muszę mieć 

prawo  do patrzenia! Nie  jesteś  jedynym przystojnym mężczyzną nad fiordem Lyngen,  nie 

wyobrażaj sobie za wiele! Chyba nigdy nie zestarzeję się na tyle, że przestanę się cieszyć, 

patrząc na coś ładnego. Tak samo zresztą jak i ty. Nie mów mi więc o zazdrości!

Ida umilkła. Przypomniała sobie, od czego zaczęło się to niemądre droczenie. Jej palce 

zacisnęły się mocno na koszuli Sedolfa. Gotowa była porwać płótno na strzępy, gdyby rozum 

nie podszeptywał jej, kto będzie musiał je wyłatać.

-   Jak   oni   mogą?   -   spytała.   -   Jak   mogą,   Sedolfie?   Ty   to   rozumiesz?   Potrafisz   to 

zrozumieć?

Pokręcił głową. Czul jej smutek. Czuł też ciężar we własnej piersi.

- Oni nie przyjdą o świcie - powiedział. Starał się być tego pewny, ale nie bardzo mu się 

to udawało. Idy także nie zdołał przekonać.

- Jesteś najdzielniejszą osobą, jaką znam, moja Ido. - Ucałował jej brwi, koniuszek nosa. 

background image

Miał czas. Musiał się uspokoić. I dotrzeć do jej spokoju. - Gdyby zaatakował mnie niedźwiedź, 

gdybym leżał zakrwawiony i bezbronny, chciałbym, żebyś ty tam przyszła. Jesteś jedyną osobą, 

której bym zaufał. A taka jesteś mała. Założę się, że nawet niedźwiedzia naprowadziłabyś na 

inne myśli!

- Lepiej było na Hailuoto? - spytała Ida nagle. Wyrzuciła z siebie te słowa. Nie chciała 

ich dłużej zatrzymywać dla siebie. Pozwoliła im upaść do jego stóp. - Czy tam było nam lepiej?

- To się dzieje wcale nie dlatego, że wróciliśmy do domu - powiedział cicho Sedolf. - 

Mogliby prawie zabić Jona, również gdybyśmy byli na Hailuoto i wylegiwali się na jedwabiach. 

Sytuacji Jona w niczym by to nie odmieniło.

- Ale byśmy o tym nie wiedzieli - westchnęła Ida, zaciskając powieki.

Taka była jej dziecinna obrona. Nie zawsze to działało, nawet gdy była dzieckiem. Tym 

razem również się nie powiodło. Ale Ida nigdy nie przestała próbować.

- Masz rację. Sedolfie. Nie byłoby żadnej różnicy. To fałsz sądzić, że wszystko jest w 

porządku, dopóki samemu nie widzi się tego zła.

- Ono jest również tutaj - powiedział Sedolf. - Wśród nas. To właśnie jest najgorsze. 

Ludzie, których się zna, powinni być porządnymi ludźmi, ale to nie takie proste. Ty i ja również 

moglibyśmy czynić zło. Są chwile stworzone również dla tych stron w nas. Boję się tego.

- Zapomnij o tym razem ze mną. - W Idzie obudziła się gwałtowność. Rzuciła się w 

objęcia Sedolfa, jej wargi były bez litości, pocałunki przymuszały, nie łagodniały.

Podciągnęła nocną koszulę, aż skłębiła jej się w pasie. Usiadła okrakiem na brzuchu 

męża, całowała go w milczeniu, aż do chwili, gdy wiedziała, że niczego jej nie odmówi.

Ręce zrywały bieliznę, pieściły skórę. Topiła go, bez litości. Topiła go raz po raz. Była 

wodą, pochłaniającą nurkującego ptaka.

Jej włosy spadły mu na pierś. Na ramiona. Pieściły i smagały. Wargi rodziły wiatr, który 

chłodził mu rozpaloną twarz.

Był przy niej bezbronny. Zdany na jej łaskę. Na jej humory. Poddany temu nowemu 

aktowi tworzenia. Jego dłonie trzymały tak mocno, były niemal jak nowa skóra, nowe członki 

na jej biodrach. Nie pieściły, tylko przytrzymywały jeźdźca.

Oczy Sedolfa schowane za powiekami. Rzęsy takie długie, takie miękkie, niezwykłe u 

mężczyzny. Szczęki mu się poruszały. Drgały nozdrza. Mocna twarz była tak obnażona, taka 

inna. Ida tworzyła go od nowa, za każdym razem, gdy obejmowała go swoim łonem. Ida 

szukała, szukała czegoś jeszcze bliższego, szukała czegoś, co nie zawsze znajdowała, nawet u 

Sedolfa. Szukała czegoś, czego nikt nie ma prawa żądać od drugiego człowieka. Nikt nie ma 

pewności, że kiedykolwiek będzie mu to dane.

background image

Poszukiwała bliskości, od której topnieje skóra.

Spoczęła   na   nim.   Była   jego   okryciem   i   jego   kołdrą.   Rozkoszowała   się   ciepłem   i 

spokojem, który należał wyłącznie do nich, do ich połączonych ciał. Odwlekała moment, który 

zaślepia i ogłusza.

Rozkoszowała   się   twardością   ciała   męża.   Wyczuwała   pod   sobą   mocne   mięśnie   i 

ramiona na gołym karku. Lubiła czuć, jak on ją wypełnia, jak każde najlżejsze poruszenie 

bioder   wywołuje   w   niej   falę   przypływu.   Jak   Sedolf   odpowiada,   coraz   mocniej   się   w   nią 

zagłębiając, coraz bardziej ją wypełniając, wznosząc się i opadając.

Odwlekała ten moment.

Odwlekała.

Aż wreszcie stała się nieobliczalnymi porywami wichru. Wyrwała się dłoniom, które ją 

przytrzymywały, sądząc, że nad nią panują. Wcisnęła uda w jego biodra. Kości wbiły się w 

miękkie   ciało.   Stała   się   burzą,   która   nie   pozwala   się   nasycić,   gwałtownymi   uderzeniami 

wichury. Nie było już żadnego rytmu, a kiedy on próbował zmienić się w falujące morze, tylko 

o siebie uderzali.

Sedolf   w   końcu   się   poddał.   Leżał   nieruchomo   niczym   w   oku   nawałnicy,   jakby 

powierzchni wody nie marszczyła żadna zmarszczka. Oddawał się jej i tym napawał.

Ida była szalonym jeźdźcem. Jej oczy nie widziały żadnych granic. Żadnego horyzontu, 

ku któremu by się kierowała, lecz mimo to pędziła naprzód, coraz dalej.

Zadrżała, czując, że grunt usuwa się spod niej. W oczach miała okrągłą tarczę słońca. 

Oślepiło ją, wypełniło, uszczęśliwiło.

Osunęła się na niego. Opadła łagodnie niczym jesienne liście.  Odpoczywała. Tylko 

oddychała razem z nim.

Dwa oddechy złączone w jeden.

Serca   bijące   niemal   tym   samym   rytmem.   Tłukące   się   o   żebra   tego   drugiego.   Pot 

mieszający się ze sobą.

To było jak złote żniwa. Chwila, dla której niemal warto umrzeć. Bliskość tak niepojęta, 

że mogła równać się ze śmiercią. Rozkosz w bólu.

Błogość.

Sedolf okrył ich oboje kocem. Jego ramię służyło Idzie za poduszkę. Już mu trochę 

zdrętwiało, lecz nie miał serca o tym mówić.

- Wróciłaś już? - spytał i obwiódł palcem miękkie linie jej warg.

- Wróciłam - kiwnęła głową Ida. Wciąż kryła się za przymkniętymi powiekami.

- W takich chwilach - powiedział Sedolf. - W takich chwilach pragnę spędzić z tobą 

background image

wszystkie dni mojego życia i chciałbym, żebyś umarła wcześniej niż ja. Tak, byś żadnego 

innego nie pobłogosławiła tym szczęściem. Czy to wstrętne?

-   Świadczy   o   twoim   samolubstwie   -   mruknęła,   ale   uśmiechała   się   z   takim 

zadowoleniem, jakby również ona mogła wypowiedzieć te słowa.

Sedolf także się uśmiechnął.

O nic nie pytali.

Wiedzieli.

Tylko niepewni pytają. Oni nie musieli sobie nic udowadniać. Bliżej nie można już być 

ze sobą. Nie za każdym razem.

Niedobrze ciągle od nowa się zatracać.

- Spij już - poprosił. - Może teraz jakoś nam się uda zasnąć. A poza tym zaraz musisz 

wstawać do obory, moja babo!

Jak zwyczajne może wydawać się to, co takie straszne. Jak łatwo może się przebrać, 

przeobrazić   w   letnią   noc,   przetykaną   promieniami   słońca,   które   zmienia   krople   rosy   w 

diamenty.

Ida zaczęła już wierzyć, że nie przyjdą. Poranek w oborze ją ukoił. Krowy patrzyły z 

takim spokojem, leniwie machały ogonami. Ciężko tupały, z porykiwaniem, jakby starały się 

powiedzieć Idzie, że ten dzień będzie taki sam jak wszystkie inne.

Zaniosła skopki z mlekiem do domu, wypuściła bydło. Zamknęła furtkę na haczyk.

Wkrótce   obudzi   się   Mikkal.   Musi   ugotować   polewkę   na  śniadanie.   Jonowi   pewnie 

trzeba będzie zmienić bandaże. Sedolf miał do niego zajrzeć w czasie, gdy będzie zajmowała 

się obrządkiem. Jon zapewne wolał, by w niektórych sprawach pomógł mu mężczyzna.

Na bezkresnym morzu nieba ku południowemu wschodowi wędrowało kilka strzępów 

piórek. Może płynęły aż do Finlandii? Trudno było to stwierdzić z całą pewnością. Wśród 

błękitu nie dało się wypatrzyć żadnych granic.

Słońce   zaczynało   zyskiwać   przewagę.   Muchy   krążyły   ociężałe   od   ciepła,   bzyczały 

obijając się o szklaną szybę w oknie Idy.

Pojawili się niemal jak muchy. Czarne kropki wyłoniły się z lasu. Tymczasem słońce 

porannym zwyczajem wciąż się leniło. Nie zdążyło jeszcze roztopić nocnego mrozu w kościach 

wielu z nich.

- Sedolfie! - zawołała męża Ida. Sedolf prawie bezszelestnie zszedł po schodach.

Wciąż był bosy. Wsunął stopy w drewniaki. Mogli sobie pozwolić na lepsze obuwie, ale 

Sedolf zawsze ze śmiechem powtarzał, że dobrze pamięta, gdzie się urodził. A latem najlepiej 

chodzić boso. Podeszwy stóp to jedyna rzecz, za którą nie trzeba płacić u szewca.

background image

- Chcą nas zaskoczyć. - Sedolf obserwował zbliżających się mężczyzn. - Tylu samo co 

wczoraj?

Ida zauważyła, że niektórych brakuje. Poczuła iskierkę nadziei. A więc korzenie tego 

szaleństwa nie sięgały aż tak głęboko!

- Strzelba? - spytała.

Bardziej bała się teraz o Sedolfa niż o siebie poprzedniego wieczoru. Teraz nie mogła 

już nic zrobić. Wtedy czuła, że ma jeszcze pewną władzę.

- Niepotrzebna mi teraz - odparł Sedolf z pełnym przekonaniem.

Kąciki ust podciągnęły mu się w górę, przez co zmarszczki od śmiechu uwidoczniły się 

jeszcze bardziej.

-   Ale   możesz   ją   mieć   pod   ręką,   na   wypadek   gdybym   jej   potrzebował.   Wczoraj 

wieczorem ją naładowałem, obchodź się więc z nią ostrożnie. Nie wybaczyłbym ci, gdybyś 

mnie zastrzeliła.

Idę przeniknął dreszcz. Słowa Sedolfa ani trochę jej nie rozbawiły. Ale śmiech męża 

rozbrzmiewał jej w uszach. Miała nadzieję, że ci ludzie nie pomyślą, że Sedolf śmieje się z 

nich.

- Przychodzicie mówić ze mną? Ida nie widziała Sedolfa, domyślała się jednak, że ubrał 

się w pewność siebie i powitał przybyszy z uśmiechem. Domyślała się diabelskiego błysku w 

jego oczach, kciuków zatkniętych za pasek spodni. Brakowało mu guzika u koszuli, wiedziała, 

że powinna go przyszyć, ale nie miała czasu. Uznała, że są ważniejsze sprawy. Dobry Boże, 

żeby tylko nic mu nie zrobili!

- Pewnie wciąż gościsz u siebie tego lapońskiego czorta?

-   Jon   zostanie.   -   Sedolf   również   potrafił   być   twardy.   -   Jon   jest   moim   gościem   i 

przyjacielem. Nie pozwolę, żeby sąsiedzi wyrzucali ode mnie moich gości. U siebie w domu to 

ja jestem panem!

- Aha, dobrze to słyszeć. To Johannes. Ida poznała go po głosie.

- Bo już wydawało mi się, że tym domem rządzi osoba, która nosi spódnicę!

Ten śmiech nie był przyjazny.

- Nie chcemy tego truchła! Nie mamy takiego upodobania do tych wszarzy, jak twoja 

żona i ty!

- Miło, że się trudziliście, żeby przyjść tu tak wcześnie i mi o tym powiedzieć - odparł 

Sedolf.

Ida miała wielką ochotę wyjść do nich, rozumiała jednak, że nie powinna się w tę 

rozgrywkę mieszać. Sedolf musiałby ją wspierać, a nie miała pewności, czy zdoła milczeć. Już 

background image

w niej wrzało.

Poszła   na   górę.   Jon   przysłuchiwał   się   wymianie   zdań.   Słowa   nie   dochodziły   tu 

wyraźnie. Poranek przynosił więcej odgłosów niż wieczór. Może do niej krzyczeli, a przy 

Sedolfie przycichli.

Ida   lekko   uniosła   okno   do   góry.   Niedużo,   dość   jednak,   żeby   szkło   przestało 

zatrzymywać głosy.

- Lensman złapał jednego. Może było ich więcej, ale przynajmniej jednego schwytali. 

Spytaj Jona, czy zna Monsa. Żona Hendrika mówi, że to ich kuzyn. Kobieta płacze, Hendrika 

nie ma w domu. Może on też brał w tym udział?

Jon mruknął coś, lecz Ida go nie zrozumiała. Mówił za cicho i w swoim języku. Znała 

mowę Lapończyków dość dobrze, na tyle, by rozumieć i prowadzić rozmowę, lecz te słowa 

wyraźnie nie były przeznaczone dla jej uszu.

Głosy   na   zewnątrz   nie   milkły.   Usta   nie   potrafiły   wstrzymać   tego,   co   miały   do 

powiedzenia. Przez noc wieści obiegły góry. Tyle było jasne. Albo może przepłynęły przez 

fiord. Tak czy owak trafiły tu na brzeg, pochwyciło je wiele rąk, wiele ust chciało ponieść je 

dalej, rozrastały się, pieniły się obficiej niż ziarno w nadzwyczajne, pełne słonecznego ciepła 

lato.

-   Tych   starych   zarżnięto.   Mężczyźnie   zmiażdżono   głowę   kamieniami,   a   kobiecie 

podcięto gardło nożem. Gdy ją znaleziono, nie było w niej ani kropli krwi. Nie mieli żadnych 

szans. Możesz o tym opowiedzieć temu zawszonemu Lapończykowi, którego trzymasz pod 

swoim dachem, Sedolfie Bakken! Temu, który jest twoim gościem i przyjacielem!

- Wszystkim sprawia to wielki ból - odparł Sedolf. - Lecz Jon nie zawinił temu bardziej 

niż ty i ja. Jon nie ma nic wspólnego z tym zabójstwem. Tak samo jak ty, Johannesie!

- Wiesz, dlaczego zaatakowali tych starców? Bo nie pozwolili Lapończykom wejść na 

swoją ziemię. W każdym razie prosili, żeby trzymali się z daleka. Źle zrobili,  że im tego 

zabronili. I tak nic by nie poradzili, gdyby renifery stratowały im siano. Ale wystarczyło, że im 

nie pozwolili. Nikt z nas ich nie zabił, nikt z naszych, Sedolfie Bakken! Zrobili to ci, którzy nie 

mają czego szukać tu, nad fiordem. Ich miejsce jest w innym kraju, żadne prawo nie daje im 

tych skrawków ziemi. To Lapończycy, Sedolfie! Lapończycy! I nie po raz ostatni kierują swoje 

noże na człowieka. Wspomnisz jeszcze moje słowa! Ale my, w wiosce, od tej pory będziemy 

już czujni. Przekaż to swojemu przyjacielowi. A jeśli usłyszymy o jakichś innych, którzy też 

byli w Kafjorden, i przypadkiem zastaniemy ich tutaj, to lepiej niech ich od razu pogrzebią, 

zamiast   wysyłać   do   więzienia   na   południe.   Sami   wymierzymy   karę.   My   nie   jesteśmy   tak 

łagodni jak nadzorcy więzienni. A ty powinieneś cokolwiek wiedzieć o więzieniach, Sedolfie 

background image

Bakken. Wszak Simon to twój krewniak. No i szwagier Idy.

- Nie ma powodu karać całego ludu za to, co zrobiło kilku z nich!

-   My  nie   karzemy,   dopóki   nie   jesteśmy   do  tego   zmuszeni!   Ale   będziemy  czujni  i 

zaczniemy strzelać do renów, które wejdą na cudzą ziemię! Straciliśmy już cierpliwość! Teraz 

od razu będziemy strzelać. Bez pytania, do kogo należą renifery. A to, co padnie na naszą 

ziemię, należy do nas. Pozdrów swego gościa, Sedolfie, i przekaż mu te słowa!

Jon miał za plecami poduszkę, półsiedział. Teraz wreszcie widać było, że ma dwoje 

oczu. To drugie otworzyło się wąziutką szparką. Kolorów jego twarzy nie dawało się nawet 

opisać.

- My też mamy kule i proch - oznajmił ze smutkiem Sedolfowi i Idzie. - Obawiam się, 

że   jeśli   ktoś   zabije   renifery,   komuś   równie   dobrze   może   przyjść   do   głowy   strzelić   w 

odpowiedzi.

Mówił z wielką powagą. Ogromnie ciężko przyjął wiadomość o Monsie.

- To nasz kuzyn - wyjaśnił. - W siida wszyscy bez wyjątku są ze sobą spokrewnieni. 

Mons nie jest zły. To przez wódkę.

Jon nabrał oddechu. W piersiach nie bolało go już tak jak przedtem, lecz mówienie 

wciąż sprawiało mu wiele trudu. Ale teraz już musiał mówić. Milczenie stało się zbyt bolesne. 

Złe wieści dotknęły go mocniej, aniżeli uderzenia i kopniaki, które spadły na jego ciało.

- Nie jesteśmy samymi aniołami - uśmiechnął się. - U nas, w siida, też są różni ludzie. 

Rozmaite typy ludzkie. Nie tylko źli, nie tylko dobrzy. Ci tutaj krzyczą „Lapończycy” i traktują 

wszystkich   jak   jednego,   a   przecież   to   nieprawda.   I   Mons   nie   jest   mordercą,   owszem,   to 

gwałtownik, ale nie zbrodniarz. Był mi jak brat. Razem dorastaliśmy.

Długo patrzył na swoje dłonie. Nie poruszał nimi, tylko się w nie wpatrywał.

- Muszę teraz wracać - rzekł w końcu cicho. - Muszę do nich iść.

- Wieści dotrą tam i bez ciebie - stwierdził Sedolf. - Ledwie jesteś w stanie siedzieć. Jak 

miałbyś tam dojść?

- Mons to jej brat - powiedział Jon, jakby nie usłyszał Sedolfa. - Ona pewnego dnia 

zostanie moją żoną. Mons to jej brat. Nie mogę tu zostać.

- Nie możesz tu zostać - powtórzyła Ida. Ona go rozumiała. Kiedy zniknął Ailo, mówili, 

że to niemożliwe. Twierdzili,  że nikt nie może za nim jechać. Ale wyruszyli na północny 

wschód. Ona również. Ida rozumiała Jona.

- Nie wiem, jak - powiedziała prędko. - Ale musi istnieć jakiś sposób, żeby cię tam 

dowieźć, nie zabijając cię po drodze.

- Nie możemy pojechać wozem - stwierdził Sedolf. - Nie ma też sensu sposobić sań. 

background image

Tam jest za stromo. Nawet Reijo i Matti poszli piechotą. Jon nie da rady iść. Powinnaś o tym 

wiedzieć, Ido, przecież to ty opatrujesz mu rany!

- Słyszałeś, co mówił. Sedolf westchnął.

- Może by wykrzesał z siebie odrobinę rozumu, gdybyś go nie poparła. A ty tak nagle 

się z nim zgodziłaś. Czasami naprawdę cię nie rozumiem, moja Ido.

Ida oparła czoło o okienną szybę. Szkło przyjemnie chłodziło, studziło też myśli.

- To straszne dla tych, których to dotyczy - szepnęła. - Zabójcy również mają rodziny. 

Są ludzie, którzy ich kochają. A plotki gonią prędko, nawet pod górę, Sedolfie! Nawet jeśli 

ojciec opowie im o Jonie, będą się bali i o niego. Ta kobieta straci brata, i to w pewnym sensie 

w sposób gorszy, niż gdyby po prostu umarł. Będzie się martwić również o Jona.

- Nie są jeszcze ze sobą zaręczeni.

- Ty i ja również nie byliśmy zaręczeni. - Ida odwróciła się w stronę męża. - Myślałeś o 

mnie, kiedy byłeś na Lofotach? Czy mimo wszystko coś dla ciebie znaczyłam? Byłam żoną 

innego człowieka. Nosiłam w łonie dziecko innego człowieka. Jon zwleka jedynie dlatego, że 

pragnie dać jej coś, co będzie ich własne.

- Gdyby zdołał utrzymać się na koniu... Ida pokiwała głową. Ona również już o tym my-

ślała.

- Ale mamy przecież zwierzęta, Ido, pamiętasz o tym? Nie możemy też ciągnąć Mikkala 

w góry. Przecież nie tak dawno wróciliśmy z Finlandii. Dzieciak dość ma włóczęgi.

- To jego lud.

- Mikkala nie będziemy w to wciągać! - zdecydowanie zaprotestował Sedolf. - Zostanie 

na cyplu u Heleny i Elise. Tam jest dużo dzieci. Dobrze mu tam będzie. Ale nie możemy ich 

prosić, żeby zajęły się też naszą oborą!

Sedolf westchnął.

- No dobrze, ja z nim pójdę. Jedno z nas musi przecież zostać w domu.

Ida uśmiechnęła się. Miała nadzieję, że tak się skończy. Sądziła jednak, że namówienie 

Sedolfa będzie wymagało więcej czasu.

Zacisnął zęby,  kiedy Ida i Sedolf  wspólnymi siłami sprowadzali  go po schodach z 

poddasza. Wyraźnie było widać, jak bardzo cierpi. Ale chciał wracać do swoich.

Mówił o powrocie do domu.

Ida cierpiała wraz z nim, gdy wsadzali go na grzbiet konia. Jon ze wszystkich sił starał 

się   im   pomóc.   Przy   pełnych   udręki   próbach   zagryzał   wargi   aż   do  krwi.   Zacisnął   ręce   na 

cuglach. Siedzenie jednak sprawiało mu zbyt wielki ból, pochylił się do przodu. Cały spływał 

potem, wyglądał, jakby pół dnia spędził w ulewnym deszczu.

background image

- To się nie uda. - Sedolf pomroczniał na twarzy i z rezygnacją popatrzył na Idę. - Ten 

człowiek nie może jechać wierzchem. Spróbowaliśmy. To niemożliwe. Spadnie na stromiźnie. 

Tyle wystarczy. A i bez tego droga niepewna. To się po prostu nie uda.

Jon się nie odzywał. Nie miał siły.

- Ja pójdę.

Idzie   trudno   było   się   sprzeciwiać,   kiedy   oparła   ręce   na   biodrach   i   już   się   na   coś 

zdecydowała.

Sedolf przynajmniej spróbował:

- Nie możesz! Na Boga, kobieto, mam tu zostać i jeszcze bardziej się niepokoić? Nie 

dasz sobie rady, jeśli on spadnie!

Dobrze rozumiał, o czym Ida myśli, lecz nie chciał jej na to pozwolić. Najrozsądniej 

było pozostawić Jona w domu, dopóki nie nabierze sił przynajmniej na tyle, by utrzymać się na 

koniu. Wszystko inne to czyste szaleństwo.

- Jon jest dosyć lekki - oświadczyła Ida. Głos miała słodki jak roztopiony brązowy 

cukier.

Sedolf dobrze znał już ten ton. Westchnął.

- Ja też jestem lekka. Koń udźwignie nas oboje w miejscach, gdzie trzeba będzie Jona 

przytrzymywać.

Tam, gdzie bardziej płasko, zsiądę. A jakby się zsuwał, to go podsadzę. Każę koniowi 

się położyć i wciągnę mu go na grzbiet. - Wzruszyła ramionami. - Zobaczysz, wszystko się uda. 

Jedno   z   nas   musi   zostać   w   domu.   Sam   tak   mówiłeś.   Mądrzej   byłoby,   gdybyś   ty   mu 

towarzyszył. Ale Jon nie może jechać sam na koniu. W takiej sytuacji mądrze jest, żebym to ja 

się wyprawiła. Poza tym potrzebny mi będzie tylko jeden koń.

- Już się zdecydowałaś, prawda?

Sedolf długo przyglądał się żonie. On też oparł ręce na biodrach, lecz ten gest nie miał 

tak wielkiego znaczenia jak w jej wykonaniu. Sedolf poczuł tylko jeszcze większą rezygnację.

-   Dlaczego   nie   ożeniłem   się   z   którąś   z   tych   potulnych   dziewcząt   znad   fiordu? 

Rozumiesz, że mogło mi się do tego stopnia pomieszać w głowie? Mam za żonę prawdziwą 

jędzę!

Ida uśmiechnęła się. Sięgnęła po wełniany sweter i chustę. Swetrem przewiązała się w 

pasie, chustę zarzuciła na ramiona. Skrzyżowała jej końce na piersiach i związała je z tyłu na 

plecach.

- Chcę zobaczyć, czy koń udźwignie was oboje. Ida dosiadła konia. Obejmowała Jona i 

trzymała cugle. On również nie wypuszczał rzemieni. Koń ruszył.

background image

Nie mogła pomachać Sedolfowi. To nie było żadne pożegnanie.

- Niedługo wrócę! - zawołała tylko.

Skierowała się w górę, wzdłuż rzeki. Dopóki mogła, wybierała najłatwiejszą drogę. Gdy 

Sedolf stracił ją już z pola widzenia, zeskoczyła z konia.

- Utrzymasz się sam? - spytała Jona z troską. Przykucnęła przy wierzchowcu, zerkając 

na twarz Lapończyka.

- Dziękuję, że nie spytałaś o to wcześniej - szepnął i zdobył się na coś na kształt 

uśmiechu.

Ida wyplątała się z chusty, dużej i ciepłej.

- Jeśli spadniesz, nie zdołasz się podnieść - powiedziała z namysłem. - Spróbuję cię 

jakoś przywiązać, może to choć odrobinę pomoże.

Chusty starczyło na owinięcie Jona i przewiązanie pod brzuchem konia. Węzeł Jon miał 

na plecach. Ida starała się, żeby zwierzę nie odczuwało żadnych dodatkowych niedogodności. 

Wszystko przecież zależało od konia.

- Świetnie - powiedział Jon. - Potrafisz prędko znaleźć radę.

- Jestem też samowolna. Tak uważa Sedolf - odezwała się Ida. Pociągnęła konia za 

sobą. Wyruszyli w dalszą drogę. - Kobiety muszą takie być, czasami musimy myśleć również 

za was. Gdybyś powiedział choć słowo, Sedolf zaniósłby cię z powrotem na strych.

- Dlaczego to robisz? - spytał szeptem, z ogromnym trudem wymawiając poszczególne 

słowa. - Dlaczego? Przecież nic mi nie jesteś winna.

- Może cię lubię. - Ida wzruszyła ramionami. Jon zapewne nie dostrzegał nawet jej 

gestów. Widział tylko na jedno oko. Drugie wciąż było zapuchnięte, choć powoli dawało się 

zauważyć jego istnienie.

- Może mnie również to dotyczy. - Idzie zaczynało brakować słów.

- Ailo?

- Ailo. To imię wciąż miało w ustach taki przyjemny smak.

Wiedziała o wiele więcej, niż mogła powiedzieć.

- No i Mikkal - dodała prędko. - Być może pewnego dnia ci ludzie zwrócą się przeciwko 

Mikkalowi.

Pewnego dnia mogą sobie przypomnieć, że jego ojciec był Lapończykiem, wszarzem z 

gór, a wtedy na pewno będzie mnie to dotyczyć. Niezauważanie tego oznacza ślepotę. A wiara, 

że tak się nie stanie - głupotę. Ja też nie jestem prawdziwą Norweżką. Czasami władzy się to 

przypomina, choć na ogół ludzie o tym nie pamiętają. Mama była Finką. I ojciec jest Finem.

- Masz męża Norwega - szepnął Jon Larson. - I mówisz po norwesku. Twój mąż jest 

background image

Norwegiem. Nosisz norweskie imię. To wystarczy, Ido. Bardziej norweska nie możesz już być.

- To prawda - odparła Ida. - Bardziej norweska już być nie mogę. I właśnie tego się 

boję.

Przed nimi rozpościerała się rzeka. Musieli ją przekroczyć.

background image

7

Przeprawa przez rzekę poszła gładko. Żadne z nich nie było jeszcze wtedy zmęczone. 

Dość długo posuwali się bez przeszkód, spokojnie pokonali pierwsze wzniesienia. Gdy oboje, i 

Ida, i Jon, zaczęli odczuwać zmęczenie, Ida pożałowała, że nie wzięła nic do jedzenia.

Na szczęście w strumieniach płynęła woda. Koń mógł do woli zaspokajać pragnienie. 

Ida, leżąc na brzuchu, piła wodę wprost z brzegu, Jonowi za kubek musiały służyć jej złożone 

ręce.

- Nie sądziłam, że to tak daleko - jęknęła Ida. - Powinnam być przyzwyczajona do 

chodzenia, ale łydki tak mnie bolą!

- Wsiądź i ty na konia. Pokręciła głową.

- Nie mogę. Od konia zależy, czy dotrzemy na miejsce. Nie chcę go męczyć bardziej, 

niż muszę.

Dalej szła piechotą. Robiło się coraz stromiej, coraz trudniej.

- Już niedaleko - powiedział Jon. Jego słowom towarzyszyło coś w rodzaju śmiechu. - 

Właściwie to bardzo niedaleko.

To był tylko strumień. Wąski tak, że Ida nie zdołałaby się chyba położyć w poprzek. Ale 

pieniło się w nim obficie, dno okazało się zdradliwe. W miejscach, gdzie, jak się wydawało, 

leżą kamienie, w rzeczywistości były głębokie jamy.

Koń źle stąpnął.

Sekundę później świat zapełnił się wierzgającymi kopytami i strugami rozchlapywanej 

wody. Niebo było takie niebieskie, korony drzew kołysały się, fruwały po błękicie.

Ida   rzuciła   się   za   Jonem.   Jej   szara   chusta   odcinała   się   od   niemal   czarnej   sierści 

zwierzęcia. Jon był brązowy, ubrany w brunatną skórę. Teraz wszystkie te kolory, brąz, czerń i 

szarość, zlały się w jedno. Obracały, jak we młynie.

Skoczyła za nim, wypuszczając z rąk cugle. I tak nie zdołałaby utrzymać konia.

Słyszała swój własny głos. Tak wyraźnie docierały do niej wszystkie dźwięki. Później to 

je właśnie zapamiętała, nie zaś to, co zobaczyły jej oczy. Słyszała rżenie konia, chlupot wody, 

uderzenia kopyt o żwirowe dno, a później stąpanie po trawie. Oddalające się ścieżką, która wiła 

się w stronę lasu czy gór.

Słyszała plusk wody wokół spódnicy. Przemokła. Spódnica lepiła jej się do łydek.

Ida weszła do tej samej jamy, w której przewrócił się koń. Stanęła po pas w wodzie. W 

strumieniu o tej porze roku nie powinno być aż tak głęboko. Śniegi dawno już stopniały. Nie 

było przecież powodzi.

background image

- Uderzyłeś się?

Udało jej się chwycić go jakoś pod pachy. Stała za Jonem i próbowała wyciągnąć go z 

wody. Namoknięte skóry sprawiły, że stał się jeszcze cięższy. Prąd nie chciał go wypuścić.

Idiotyczne pytanie, pomyślała, chwytając go z całej siły, lecz i tak nie otrzymała żadnej 

odpowiedzi.

Z wolna woda sięgała jej już tylko do połowy ud, do kolan, do pół łydki.

Przemarzła jak pies, gdy stała w wodzie po kostki, a Jon w połowie leżał już na brzegu. 

Szczękała zębami, wyciągnąwszy go całkiem i ułożywszy na trawie, która tu, nad strumieniem, 

rosła zielona i bujna, w gęstych kępach. Była miękkim posłaniem.

- Jesteś  tu? - spytała, klękając przy nim. Kolejne głupie pytanie. Przecież  jej oczy 

widziały.

- Gorzej ci? - poprawiła się.

Jon zdołał popatrzeć na nią spod zmrużonych powiek. Wyszczerzył zęby. Spróbował się 

uśmiechnąć.

- Nie wiem - odszepnął, dzwoniąc zębami. - Nie wiem. Strasznie zimno.

- Chłód może uśmierzy trochę ból - stwierdziła Ida. - Szlag trafił moją chustę, ale to nie 

takie   ważne.   Że   też   na   tym  ostatnim   odcinku   do   waszego   obozu   musi   być   tak   diabelska 

stromizna!

Rozejrzała się dokoła. Wypatrzyła trochę suchych gałązek. Zdjęła wierzchnie spódnice, 

wykręciła je nad strumieniem i powiesiła na najbliższej olszynie, która ugięła się prawie do 

ziemi. Na pewno nie wyschną tak od razu. Żadne popołudniowe słońce nie niesie w sobie tyle 

ciepła, w dodatku bez wiatru.

Wyżęła halkę na tyle, żeby przynajmniej z niej nie ciekło. Przy każdym ruchu lepiła jej 

się do nóg, lekko przy tym kląskając. Nie było to przyjemne, lecz zachowała przynajmniej 

resztki przyzwoitości.

Ida nie musiała iść daleko, żeby przynieść parę naręczy drew czy też tak naprawdę 

czegoś w rodzaju drzewa: Gałązek grubości jej kciuków, suchych i na wpół wysuszonych, 

niektórych   wręcz   świeżych.   Ale   nie   miała   teraz   czasu   na   staranne   wyszukiwanie   od-

powiedniego opalu.

Przygotowała nieduże ognisko w pobliżu Jona. Obłożyła je piaskiem i żwirem, zrobiła 

porządne brzegi z kamienia. Musiała rozpalić je na trawie, bo nie mogła przecież toczyć Jona 

jak piłki.

Ida bała się pożaru, dlatego tak starannie wznosiła ściany, odgradzające ognisko od 

trawy. Ogień nie był przyjacielem jej rodziny.

background image

Nożem Jona skrzesała iskry. Swój własny zostawiła w domu. Ogromnie złościła się za 

to na siebie, na ogół nie postępowała do tego stopnia bezmyślnie.

Pewnie stało się tak dlatego, że już od dawna nie musiała się sama o siebie troszczyć. 

Od dawna już mogła zaufać Sedolfowi. Łatwo dała się rozpieścić.

Ogień pochwycił gałązki. Polizał następne, które zaraz podłożyła. Były jak zabawki, 

takie drobne. W końcu mogła dołożyć grubsze, ostrożnie, bardzo ostrożnie budować większe 

ognisko.

Ściągnęła z Jona kurtkę, uszytą z reniferowej skóry, włosem do wewnątrz. Wystarczyło 

ją tylko kilka razy strzepnąć, a już była sucha od środka. Ubrawszy go z powrotem w dork, 

szczerze mu pozazdrościła.

A jednocześnie poczuła coś w rodzaju szacunku. Ona w samodziale i bawełnie marzła. 

Zimno jej było nawet w wełnianym swetrze.

Rozsznurowała jego kumagi. Przesunęła nagie stopy bliżej ogniska. Buty też przy nim 

postawiła, w takiej odległości, żeby schły, a jednocześnie się nie zapaliły.

- Lepiej tak?

- Lepiej.

Ściągnęła sweter, zmoczył się tylko na dole i na rękawach. Trzymała go blisko źródła 

ciepła, aż zapachniało przypaloną wełną.

Ida nasłuchiwała konia. Wołanie go na nic by się nie zdało, a przynajmniej nie od razu. 

Klacz była spokojną istotą, która z pewnością sama do niej wróci.

- W każdym razie żadna z ran nie zaczęła krwawić - zauważyła Ida. Miała pustkę w 

brzuchu, a od tego i pustkę w głowie. - Jak ma na imię ta twoja dziewczyna?

- Anna.

Zrozumiałe było, że nie miał ochoty na rozmowę. Przymusowa kąpiel na pewno nie 

poprawiła mu samopoczucia.

- Czy ona cię kocha?

- Hm - odparł Jon. Leżał z zamkniętymi oczyma, mokre włosy tworzyły czepek na 

głowie.

- Ładna jest? - Tak.

O czymś przecież musieli rozmawiać. Ida czuła się głupio. Bardzo ją to rozzłościło. 

Najbardziej ze wszystkiego nie chciała wydawać się głupia. Wolała być brzydka niż głupia.

- Mogłam żyć tak jak ty.

Ta myśl nie opuszczała jej nawet przez chwilę, teraz Ida ubrała ją w słowa. Jon pytał ją 

wcześniej, dlaczego mu pomaga. Powiedziała mu trochę prawdy, dała mięso. Teraz postanowiła 

background image

wyjawić mu najskrytsze obawy.

-   Oni   równie   dobrze   mogli   się   rzucić   na   kogoś   z   mojej   rodziny   i   pobić   go   do 

nieprzytomności.

- Albo ktoś z twoich mógł zostać zabójcą.

Tak,   to   również   stanowiło   część   tej   prawdy.   Tkwiło   w  cieniach   jej   własnej   myśli. 

Przymykała na to oczy. Nikt, kogo znała, tego nie zrobił. Nikt, kogo znała, nie był zabójcą.

Echo dawnego bólu.

Ailo zabił. Knut zabił. Heino zabił. Nie przestała ich kochać, choć o tym wiedziała.

To stawało się takie trudne, gdy wysuwało się poza czerń i biel. Szarość ma tyle odcieni, 

nie sposób osądzać.

- On ma dwadzieścia sześć lat - powiedział Jon. - Ma żonę i troje dzieci. Przez ostatnie 

trzy lata przepijał wszystko, co tylko wpadło mu w ręce.

Ida przymknęła oczy. Nie była to dla niej nowa historia, na ogól jednak oglądała ją od 

drugiej strony. Widywała Lapończyków, którzy wymieniali mięso i futra na wódkę. Przeklinała 

przez zęby i odwracała się do nich tyłem. Zachodziła w głowę, jak można mieć taką słabą wolę. 

Za plecami pijanych ojców widziała głodne dzieci. Kobiety z czarną rozpaczą w oczach.

- Są ludzie, którzy tłusto jedzą za pieniądze z handlu wódką - odezwał się Jon. - Z 

początku wódka jest tania, dopiero kiedy już muszą ją kupować, cena nagle rośnie. A kiedy 

cena przestaje mieć znaczenie, płaci się za nią krwią.

Ida poczuła w ustach wstrętny posmak. Każda rzecz miała co najmniej dwie strony. Co 

najmniej. A ta, której się nie widzi, mogła okazać się tą najprawdziwszą.

- Mons był taki jak ja. Jest taki jak ja. Kiedy się nie upije. To butelka nas rozdzieliła. 

Nic więcej. Rozumiesz? Dlatego stał się zabójcą.

Umilkł.

- Lepiej by było, żeby go zabili - podjął twardo po pewnym czasie. - Lepsze to niż 

powolna śmierć w więzieniu. Co to za życie w zamknięciu?

Tak, co to za życie dla człowieka, który za sufit miał niebo?

- Dlaczego akurat tych starców? - wyrwało się Idzie. - To takie straszne, wstrętne, Jon. 

Takie obrzydliwe.

- Ja kocham Monsa i dla mnie jest to jeszcze wstrętniejsze. Przecież mogło być zupełnie 

inaczej. I wiem, że są ludzie, którzy zabijają i jeszcze na tym zarabiają, a nikt nie dostrzega w 

tym nic złego. Ci, którzy handlują wódką, cieszą się szacunkiem. Nie mamy jak się przed nimi 

bronić.

Zamilkł. Wzrok wbił w niebo. Patrzył na przemieszczające się ponad nimi chmury.

background image

- Możesz mi dać trochę wody? - spytał. Poprosił. Ida przyniosła mu wodę w rękach. Jon 

zdołał oprzeć się na jednym łokciu na tyle, by móc się napić. Wargi mu spierzchły, ale zaczęły 

już odzyskiwać normalne rozmiary. Policzki wciąż były rozpalone, gorączka trawiła ciało.

Ida   kilkakrotnie   napełniała   wodą   kubek   ze   swoich   dłoni.   Wreszcie   Jon   zaspokoił 

pragnienie.

- Nie możemy tu zostać - powiedział. - Z koniem dotrzemy na miejsce, nim wieczór 

zrobi się późny.

- Nie pójdę sama, nie znajdę ich! - Ida domyślała się, co chciał zaproponować.

- Zaczekamy więc na konia.

Był taki cierpliwy, taki łagodny i uległy. Nie pasowało to do człowieka, który przyszedł 

do   nich   do   zagrody.   Nawet   teraz,   wśród   opuchlizny,   Ida   dostrzegała   na   jego   twarzy   siłę. 

Widziała, że to człowiek, który potrafi także przewodzić.

- On umarł, Ailo syn Mikkala?

- W pewnym sensie - odparła Ida. Zrozumiała, jak poczuł się Jon, gdy nieoczekiwanie 

wtargnęła poza wyznaczone przez niego granice.

- Urodziłam dwoje jego dzieci - rzuciła w powietrze, niepewna, ile ten mężczyzna wie o 

jej życiu. - Jedno straciłam. Dziewczynkę, bardziej do niego podobną. To było tak, jakbym 

traciła go po raz drugi.

Ida nie wyjawiła, że Ailo wrócił z zaświatów. Nie powiedziała, że istnieje inny Ailo niż 

ten, którego poślubiła. Ze pod odrobinę innym niebem żyje mężczyzna w skórze Ailo i z jego 

pamięcią. A jednak odmieniony.

Traciła Ailo wiele razy. Nic o tym nie wspomniała. Jak Jon mógłby to zrozumieć?

- On też stracił swoją rodzinę - ciągnęła. Nie mówiła nic złego, wciąż opowiadała o 

Ailo. O jej Ailo. - Wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby tylko został. Ta samotna wyprawa 

była szaleństwem. Ale zbyt długo żył z dala od swoich. Mógł im pomóc przetrwać zimę. Mu-

siał. Jakiś głos mu to nakazywał. To te więzi. Szukał swoich, ale nigdy do nich nie dotarł. 

Stracił ich już wcześniej. Wydaje mi się, że to było dla niego najgorsze. Dobrze nam się żyło 

tutaj, lecz jego więziły ściany. Wśród czterech ścian Ailo nie czuł się naprawdę wolny. To, co 

dla mnie było domem, jego wstrzymywało wbrew woli.

- W głębi serca nie jesteś Norweżką - zauważył Jon. Spoglądał na nią jednym okiem. - 

Rozumiesz więcej niż zwykli ludzie. Wszyscy przecież uważają ściany za świętość.

- Kochałam Ailo.

- I bez tego byś go rozumiała. Wyczuwasz takie rzeczy. Czujesz, jakbyś posiadała 

szósty zmysł. Nie mam racji?

background image

Ida kiwnęła głową. Z niedowierzaniem. Skąd mógł to wiedzieć?

- Ze mną jest podobnie. Często dostrzegam więcej niż samo to, co mogą zobaczyć oczy. 

Często wiem więcej, niż powinienem wiedzieć. Tak już jest. To taki dar. Wielu rzeczy nie 

możemy zobaczyć. Wiele jest poza nami.

Ida   starała   się   ogrzać   przy  ogniu.   Dołożyła  więcej   drewna.   Przeszła   kawałek   dalej 

wzdłuż strumienia. Miała wymówkę, że musi nazbierać gałązek. Nie była w stanie patrzeć mu 

w twarz. Bała się, co może w niej znaleźć. Nie chciała zanadto się do niego zbliżać.

Nie chciała dotykać czegoś, co mogło być podobne do jej duszy. Nie chciała otrzeć się o 

coś, co mogło okazać się niebezpieczne.

Nie chciała.

Czuła, że wiele jest poza nimi, albo może w nich. Przecież w głowie miała cały świat. 

Może i z innymi było podobnie?

Nie umiała powiedzieć, dlaczego tak nagle wydało jej się to takie groźne. Nie wiedziała, 

dlaczego nie pragnie jego bliskości.

Zwykle   miewała   otwarte   serce.   Ida   lubiła   ludzi.   Lubiła   odnajdywać   takich,   którzy 

unosili się na tych samych falach.

Ale Jon Larson był zbyt bliski.

Wśród   drzew   nad   strumieniem   coś   zaszeleściło.   Lekko   zadudniło   o   ziemię.   Ida 

nasłuchiwała. Dobrze znała chód Musti. Klaczka pewnie już się wybiegała.

Koń przyszedł się napić. Lekko tylko szarpnął łbem, gdy Ida ujęła go za uzdę.

-   Już   pokonaliśmy   strumień   -   przemówiła   łagodnie   do   zwierzęcia,   pogłaskała   je, 

przytuliła   policzek   do   jego   pyska.   Ciepło   konia   wróciło   jej   trochę   spokoju,   jakże   teraz 

potrzebnego. - Już niedaleko, kochana Musti! Zaraz odpoczniesz. Musimy tylko zaprowadzić 

Jona do domu. Ciężko ci teraz będzie, ale bez ciebie nigdzie nie dotrzemy. Jesteś teraz dla nas 

najważniejszy, koniku.

Drewno, którego nazbierała, zostało. Spódnica prawie wcale nie wyschła, lecz nie było 

żadnej wymówki, żeby pozostawać tu dłużej.

Wsadzenie Jona na konia okazało się znacznie trudniejsze, niż to sobie wyobrażała. 

Pomagał jej jak mógł, lecz niewiele z tego przyszło.

Ida nie miała siły nawet na niego patrzeć. Wiedziała, jak bardzo musi cierpieć. Nie 

chciała widzieć dowodów udręki w postaci grymasów, od których nie mógł się powstrzymać.

Musti leżała nieruchomo jak kamień. Więcej od zwierzęcia nie mogli wymagać.

Ida zaparła się, przetoczyła ciało Jona. Starała się nie ściskać go zbyt mocno.

- Pchaj - powiedział wreszcie. - Po prostu pchaj.

background image

Ida usłuchała. Palce Jona zacisnęły się na grzywie Musti tak mocno, że koń aż rzucił 

łbem, starając się podnieść. Ida musiała przytrzymać klacz z całych sił, żeby Musti znów nie 

uciekła.

Droga wiodła głównie pod górę. Na pewno Musti było ciężko, a podróż stała się jeszcze 

trudniejsza, ponieważ zabrakło chusty Idy, którą przywiązywała Jona do zwierzęcia.

Na   większych   stromiznach   Ida   musiała   siadać   za   Jonem   i   mocno   go   trzymać.   W 

miejscach, gdzie było bardziej płasko, zeskakiwała. Próbowała biec przy Musti. Dobrać tempo, 

które pasowałoby im obu. Zmęczyła się jednak znacznie prędzej niż koń.

- Już niedaleko - obiecał Jon, gdy Ida z trudem gramoliła się na konia przed kolejnym 

wzniesieniem. Z ziemi sterczały pokruszone skały, trudno było iść naprzód. Ale kręta ścieżynka 

wiodła w górę. Znikała na skalnym grzebieniu. Wyglądało to tak, jakby z tamtego miejsca 

mogli się wznieść wprost do nieba.

Ida jedną ręką obejmowała Jona w pasie. Przytrzymywała go również udami i kolanami. 

Wolną ręką starała się kierować Musti cuglami.

Nie było to proste. Jon także utrudniał. Czasami jego ciało ciężko przechylało się na 

jedną stronę, a wtedy następowało szarpnięcie cuglami, które mówiło Musti coś, czego Ida 

wcale nie miała zamiaru koniowi przekazywać.

Ida starała się prowadzić Musti prosto. Wierzyła, że klacz jest na tyle stara i mądra, iż 

jej kopyta same odnajdą najlepszą drogę.

- Tamtędy - szepnął Jon. - Stamtąd zaraz zobaczysz jurty. Będziesz mogła kierować się 

wzrokiem, Ido.

Ostatnia próba sił. Ida wskazywała koniowi drogę, uderzając go piętami w boki. Sama 

była już strasznie zmęczona i zmarznięta. Nastał wieczór. Chłodny letni wieczór. Jechali w 

cieniu gór, a ona wciąż miała na sobie przemoczone ubranie. Nie włożyła spódnicy, bo w niej 

marzłaby jeszcze bardziej. Schowała ją pod derkę, na której siedział Jon, bo siodła przecież nie 

wzięli. Ciepło Musti mogło nieco wysuszyć spódnice.

W samej halce wieczorem było jej chłodno. Nogi miała odsłonięte do kolan, inaczej w 

ogóle nie mogłaby siedzieć. Jon ledwie na to zważał. Ida najmniej ze wszystkiego obawiała się, 

iż podziała na niego jej kobiecość i sytuacja stanie się nieprzyzwoita.

Myślała po prostu rozsądnie. W tej części świata człowiek pozbawiony rozsądku daleko 

nie zajdzie.

Musti   wielokrotnie   odmawiała   dalszej   wędrówki.   Zatrzymywała   się   i   stawała 

nieruchomo. Nie miała zamiaru postąpić bodaj o krok. Smutnymi oczyma patrzyła na Idę, gdy 

ta próbowała ją namawiać, popychać i grozić.

background image

Ida   musiała   w   końcu   zsiąść,   ulżyć   koniowi.   Mogła   teraz   podpierać   Jona   tylko 

ramieniem. Było to znacznie trudniejsze. Kołysał się jak łódka na ostrych falach.

Powędrowali jeszcze przez chwilę, aż w końcu Musti kompletnie się zaparła. Odmówiła 

dalszej wędrówki. Stanęła w miejscu, chociaż nie było tu zbyt stromo, zwłaszcza w porównaniu 

z odcinkami, które zostawili już za sobą.

Ale Musti nie chciała iść dalej.

Ani na krok.

- Trzeba cię zsadzić - westchnęła Ida. Pomogła Jonowi zejść na ziemię, powoli i bardzo 

ostrożnie. Nie mogła jednak zrobić tego całkiem delikatnie. Musiało zaboleć.

Zaciągnęła go pod skały. Spływał potem i płakał z bólu.

Musti, pozbawiona już wszelkiego ciężaru, poszła dalej. Do szczytu wzgórza, do nieba, 

pozostał jeszcze kawałek.

Ida   usiadła   przy   Jonie.   Ujęła   go   za   ręce,   uścisnął   ją   zrozpaczony   w   bólu,   niemal 

miażdżąc jej palce. Ale Ida nie powiedziała mu, że ją zabolało.

On przecież i tak cierpiał bardziej.

- Zimno ci?

Pokręcił głową. Ruchy miał takie powolne. Płacił za nie od razu, a kosztowały słono.

Musti była już na górze. Sama. Zniknęła za szczytem. Pochłonęło ją niebo.

- Muszę cię tu zostawić - powiedziała Ida z czołem wtulonym niemal w czoło Jona. - 

Daleko jeszcze od tej góry?

- Zobaczysz. Nie widzisz dymu? Nie widzisz tych rozedrganych smużek?

Ida   podniosła   wzrok,   lecz   przed   sobą   widziała   tylko   stromiznę.   Nic   więcej.   Nie 

dostrzegała nawet chmur.

- Może tylko mi się tak wydaje.

Jon oparł się plecami o skałę, pochylił głowę. Czoło miał mokre. Ida otarła je rękawem 

bluzki. Od potu piekłyby go oczy.

- Taki jestem zmęczony - szepnął. - Strasznie zmęczony. Pić.

- Tu nie ma wody.

Ida chętnie by mu pomogła, ale za bardzo oddalili się już od strumienia. Powrót w dół 

byłby szaleństwem. Jon nie dałby rady, nie wytrzymałby tego.

Nic nie powiedziała. Zresztą on na pewno tak czy owak to rozumie.

- Idę w górę. Przyprowadzę kogoś. Nie dam rady sama cię zanieść. W żaden sposób nie 

zdołam cię tam zaprowadzić, rozumiesz? - uśmiechnęła się na próbę.

Jon kiwnął głową.

background image

- Zostań jeszcze chwilę - poprosił. - Jeszcze tylko małą chwilę. Potem możesz iść.

Ręką wskazał jej miejsce obok siebie na ziemi, wśród przywiędłych kępek bażyny. 

Gdzieniegdzie rosły krzewinki czarnych jagód, usiane bladozielonymi twardymi zawiązkami. 

Jesień mogła przynieść sporo owoców.

Ida usiadła. Cały czas trzymała go za rękę.

Jon się nie odzywał, siedział z zamkniętymi oczami, ściskając dłoń Idy.

Nagle ją puścił. Również teraz się nie odezwał, jedynie na nią patrzył. Uśmiechnął się 

kącikiem ust. Rany na dolnej wardze otworzyły się, pociekły z nich ropa i krew. Zalały mu 

brodę.

- Niedługo ktoś przyjdzie - obiecała Ida, puszczając się biegiem. Tak strasznie bolały ją 

łydki i uda, bolały ręce, całe ciało.

Nie oglądała się w tył, pnąc się pod górę, a momentami podbiegając. Wiedziała, że on 

śledzi ją wzrokiem. Wyczuwała jego spojrzenie niemal jak dotyk.

Czy dlatego, że powiedział, że jest taki jak ona?

Ida nie wiedziała.

Jon był nie tylko piękny, okazał się również niezwykły.

Gdy stanęła na szczycie wzgórza, zobaczyła Musti. Koń był niczym czarna plama wśród 

zieleni   otwartego  krajobrazu.  Niebo  stykało  się  z zielonością.  Ida  nabrała ochoty,  żeby tu 

zatańczyć, lecz stopy głośnym krzykiem domagały się odpoczynku.

Jednak ani dusza, ani stopy nie doczekały się spełnienia swoich żądań. Ida powlokła się 

dalej. Już nie biegła. Była na to zbyt zmęczona.

Jon miał rację. Widziała już namioty. Dostrzegła dym. Nie potrafiła pojąć, jak on mógł 

zobaczyć coś, czego jej oczy nie były w stanie odnaleźć.

Roztańczone smugi dymu wijące się po niebie. One nie musiały się wspinać. Wznosiły 

się   w   górę   bez   skrzydeł.   W   lekkim   tańcu   wzbijały   się   ponad   dymniki,   wysnuwały   się   z 

ciemności w bezmierną szerokość.

Za daleko było jeszcze, żeby Ida mogła dostrzec ludzi. Widziała tylko jurty i dym, a 

jeszcze bardziej w oddali - renifery. Stado wielkie tak, że wydawało się wręcz nierzeczywiste, 

przypominało dym, szare i niewyraźne. Poruszało się. Żyło przez cały czas. Stanowiło jedno, 

lecz tworzyło w sobie rozmaite niezwykłe wzory.

Zauważą chyba konia! Musti była przecież czarna i tak bardzo się tu wyróżniała. Muszą 

zachodzić w głowę, skąd się tu wzięła. Ojciec się zdziwi. Przecież na pewno rozpozna Musti!

Będą musieli  podejść, żeby zobaczyć, co się dzieje. Może wieści o zabójstwach w 

Kafjorden już zdążyły tu dotrzeć?

background image

Tak rozmyślając, Ida wlokła się dalej. Z mozołem stawiała kroki, oddalające ją od 

stromizny i od Jona, a przybliżające do jego siida. Muszą go zabrać pod dach, zająć się nim.

Jeśli już o tym wiedzą.,. Możliwe, że ktoś z nich tam był.

Ida odrzuciła tę myśl. Może ktoś przyszedł tu z wiadomością w nocy, albo jeszcze 

wczoraj wieczorem? Przecież Hendrik nie nocował w domu.

Hendrik nie mógł nikogo zabić. Ida go znała. Wiedziała, kim jest.

Pobiegła.

- Koń!

Matti złapał Reijo za ramię, pokazał palcem czarnego konia biegającego po równinie. 

Widać było, że koń ma uprząż.

- To Musti! - Reijo wypuścił to, co trzymał w rękach. - Koń Idy i Sedolfa! Co on tu, u 

diabła, robi?

Już więcej osób zauważyło zwierzę. Wielu porzuciło swoje zajęcia i poszło za Reijo i 

Mattim.

Okazało się, że Musti nie da się pojmać. Okrążanie jej na nic się nie zdawało.

- Przydałby nam się teraz Mons - westchnął ktoś. - Nikt nie umie posługiwać się lassem 

tak jak on. Schwytałby tego konia!

- Ona się na pewno uspokoi. - Reijo się poddał, ocierając pot z czoła.

I nagle ze słońca wynurzyła się postać, którą natychmiast poznał. Ta, którą poznałby 

zawsze i wszędzie.

- Do kroćset, Ida!

Tym razem tylko on puścił się biegiem. Pozostali patrzyli, jak przemierza płaskowyż. 

Jak dociera do niej.

Ida nie miała już siły, gdy usłyszała własne imię szybujące przez powietrze. Zatrzymała 

się, nasłuchiwała ze wszystkich stron. Nie bardzo mogła zrozumieć, skąd nadchodzi. Przez 

chwilę wydawało jej się, że rozbrzmiało gdzieś w jej wnętrzu.

Wreszcie zobaczyła ojca.

Nie miała jednak siły pobiec mu na spotkanie. Nie dała rady. Nogi już nawet nie bolały. 

Były niczym pale, które pragną jedynie wrosnąć w ziemię. Nie zdołała ich przesuwać.

Usiadła.

Czekała.

Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Ida stała oparta o ojca, podtrzymywał 

ją. Był równie silny i bezpieczny jak zawsze. Kiedy ją obejmował, czuła, że znalazła się w 

domu. Czuła, że dotarła do domu, gdy głaskał ją po włosach, prosząc, by opowiedziała, co się 

background image

stało.

Jej głos opowiadał.

Reijo zaniósł ją do namiotów. Wziął ją na ręce, tak jak zapamiętała z dzieciństwa. Czuła 

się bezpieczna. Mogłaby tak zasnąć.

Reijo zatrzymał się tam, gdzie ludzie na nich czekali, ale Idy nie puszczał. Krótko 

wytłumaczył, gdzie znajdą Jona. Dwaj mężczyźni natychmiast wyruszyli.

Matti podszedł do konia. Ze śmiechem twierdził, że zawsze był wytrawnym koniarzem. 

Na pewno zdoła zwabić klacz. Z kobietami też umiał radzić sobie nie najgorzej.

Wciąż wszyscy śmiali się razem.

Ida nie powiedziała im 'wszystkiego.

Wyznała  prawdę  tylko   Reijo.   On  wiedział,   jeszcze  zanim  dotarli   do  siida.   Kobiety 

czekały między namiotami.

- Ani słowa! - nakazał jej Reijo. - To Jon musi ich powiadomić. My nie jesteśmy stąd, 

Ido.

- Nic jeszcze nie słyszeli?

Reijo pokręcił głową.

Ida   nie   wiedziała,   czy   ma   się   z   tego   cieszyć.   Jonowi   będzie   ciężko   im   o   tym 

opowiedzieć.   Takie   przesłanie   zostanie   zapamiętane   na   zawsze.   Ludzie   nie   zapomną,   kto 

przyniósł złe wieści.

Wszyscy chyba jednak rozumieli, że nic nie jest tak, jak być powinno. Pojęli, jak bardzo 

jest źle, gdy zobaczyli Jona. Nie mordowałby się tak, gdyby spokoju nie dawała mu jedynie 

tęsknota za domem.

- Co się stało? - dopytywali się.

Gromadzili się wokół Jona. Nieśli go dwaj mężczyźni. Nie dał rady o własnych siłach 

zajść do namiotu.

Matti jeszcze nie złapał Musti.

Jon zaczął mówić.

background image

8

Helena nie lubiła, kiedy Reijo opuszczał dom.

Wokół   niej   nie   było   jednak   pusto.   Elise   odzyskiwała   rumieńce   na   policzkach. 

Uśmiechała się trochę, żartowała.

Jej dzieci wraz z Ivarem i Mikkalem wypełniały wszystkie izby. Wszędzie rozlegał się 

odgłos rozbieganych nóżek.

Mimo to Helena czuła się samotna. Bez Reijo była sama. Wiedziała, że tak być musi, 

lecz nie mogła pozbyć się wrażenia, że gdy jego nie ma, ona chodzi, nie rzucając cienia. Jak 

gdyby bez niego nie była pełna.

Helena nie pojmowała, jak mogła bez niego żyć. Nie rozumiała, dlaczego nie pokochała 

go od pierwszej chwili, gdy tylko go zobaczyła.

Niewiele   czasu   zmarnowali,   lecz   chętnie   przeżyłaby   te   chwile   jeszcze   raz.   Może 

udałoby jej się je odmienić. Przeobrazić w czas spędzony z Reijo, pełen miłości.

Nigdy wcześniej nie chciała posiąść kogoś do tego stopnia na własność. Sama tego nie 

lubiła. Być może wynikało to stąd, iż dorastała w dobrobycie, zawsze miała wszystkiego więcej 

niż dość. Nigdy nie musiała za niczym tęsknić.

Ani niczego pragnąć.

A nie miała dość rozumu, żeby tęsknić za takim mężczyzną jak Reijo.

To brzmiało tak zwyczajnie, jak gdyby po prostu była głupia. A ona tylko czasem 

chciała zawładnąć Reijo. Chciała, by zawsze towarzyszył jej jak cień.

Dzieliła się nim z tyloma innymi. Reijo każdego dnia otwierał ramiona, nie tylko dla 

niej i dla Ivara, nie tylko dla własnej rodziny.

Reijo miał wielkie serce. To było słuszne. Dobre.

Helena podziwiała go za to. Coś jednak w niej pragnęło, żeby został przy niej, poświęcił 

jej całą swoją uwagę.

Teraz się bała. Nie o siebie ani nie o Reijo.

To był większy strach. Głębszy.

Reijo nie zauważył, że w wiosce wokół fiordu zaczyna wrzeć. Zaskoczył go szum, jaki 

podniósł się w związku ze stratowanymi polami i Lapończykami zagarniającymi ziemię.

Reijo rozmawiał  z nią. Mówił długo w noc. Wielu rzeczy wcześniej nie zauważył. 

Wielu rzeczy on również się bał.

W innych miejscach także wybuchały niesnaski, słyszeli już o tym. Dochodziły do nich 

pogłoski o użyciu siły, i to przez obie strony. Czarne owce mogą się zaplątać do każdego stada.

background image

W obu stronach kipiał gniew. I krew równie gorąca u jednych, jak i drugich.

Obie strony uważały, że ich spiżarnia jest zagrożona. Nic dziwnego, że i jedni, i drudzy 

pragnęli chronić siebie i swoje rodziny.

Teraz jednak to zaszło za daleko.

Reijo nic nie mówił, lecz Helena wyczuwała jego lęk. Nie była na tyle głupia, by go nie 

podzielać. To był też jej lęk. Miał ostre ciernie, którymi zahaczał się głęboko w jej duszy. 

Wbijał się w ciało.

Nad fiordem mogło się zrobić niebezpiecznie, jeśli to, co zauważyli, stanowiło zaledwie 

początek.

Wyglądało na to, że nienawiść już się zakorzeniła. Nie potrzebowała wiele nawozu, by 

wykiełkować i wzrosnąć im ponad głowy.

Nienawiść miała kwiaty czerwone jak krew.

Helena i Elise prały ubrania. Elise i Matti niewiele przywieźli do Ruiji, lecz Elise i tak 

była z tego dumna. Dbała o swój dobytek. Łatała i cerowała ubrania tak długo, jak się dało.

Ich podróżna odzież i właściwie większość z tego, co mieli, wymagała prania. Być może 

były to ubogie rzeczy, lecz należały do nich. Elise zresztą życie nauczyło, że każde ubranie 

nadaje się do noszenia, byle tylko było czyste i całe. Wszystko i tak zależy od tego, kto je nosi. 

Elise przeszła w Finlandii twardą szkołę.

- Prawie jak za dawnych dni - powiedziała teraz, gdy razem z Heleną niosły kosz z 

praniem do strumienia poniżej cypla. Ciężko było dźwigać kosz z mokrymi rzeczami, ale jakoś 

posuwały się naprzód. - Maja, ja i kosz z praniem - wspominała Elise. - I nasze powłóczyste 

spojrzenia słane na brzeg. Nadzieja na to, że ktoś milszy od innych przypłynie łodzią. Maja 

obrócona plecami do brzegu, z twarzą spuszczoną do ziemi. Zawsze tak się bała, że jej blizny 

od razu rzucą się w oczy. Ale jak można było ich nie zauważyć? Zresztą może jej plecy 

odpychały o wiele bardziej niż te blizny?

Elise zapatrzyła się w fiord. W wodę i w góry. W zmarszczki na wodzie. W ptaki 

pływające   tam,   gdzie   dno  stromo   opadało   w   dół,   poza   linią   niemal   bielejącego   zielonego 

błękitu. Tam gdzie woda robiła się głębsza, bardziej zielona wśród niebieskości.

Szopy na brzegu, łodzie. Zapach wodorostów i słonej wody. Drażnił jej nozdrza, odkąd 

powrócili.

Nie zdawała sobie z tego sprawy, lecz ogromnie za nim tęskniła. Ledwie zwracała na 

niego uwagę, będąc dziewczynką i dorastającą panną. Nawet w Finlandii nie przypuszczała, że 

za nim tęskni. Swojej tęsknoty nie potrafiła nazwać słowami.

Ale teraz stała, czując zapach morza kręcący w nosie, i wiedziała, że to zapach jej 

background image

fiordu. Że on należy do niej. Ze tak naprawdę wróciła do domu dopiero wtedy, gdy go poczuła.

Do domu.

-   Wydaje   mi   się,   że   Maja   jest   szczęśliwsza   gdzie   indziej   -   powiedziała   Elise   w 

zamyśleniu.   -   Ona   miała   w   sobie   tęsknotę   ludzi   z   głębi   kraju.   Tęskniła   za   lasami.   Nie 

potrzebowała morza. Ja nie wiedziałam, że go potrzebuję. Teraz już wiem.

Z ulgą odstawiły kosz. Strumień był taki sam jak za jej młodych lat. Z pluskiem szeptał 

prawie te same słowa. Może pozdrawiał?

Dobrze mieć przed oczami tę ziemię. Dobrze, po prostu dobrze. Elise pozbyła się już 

tęsknoty. W Finlandii chodziło jedynie o przeżycie.

- Czy ty nigdy nie tęsknisz za powrotem? - spytała Helenę.

Napotkała jej spojrzenie z drugiej strony strumienia. Stojąc każda na swoim brzegu, nie 

wchodziły sobie w drogę.

Helena pokręciła głową, nie wahała się nawet przez sekundę.

- Mój dom jest tutaj. U Reijo.

Elise z pokorą przyjęła tę odpowiedź. Niezmiernie cieszyła się w imieniu Reijo. Nikt 

bardziej niż on nie zasługiwał na taką miłość. Reijo zawsze dawał, zawsze ofiarowywał. Bez 

zmrużenia powiek. W środku miał taką jasną duszę. Tyle ciepła. Nigdy nie pozwolił im odczuć, 

że cokolwiek dla nich poświęca. Dopiero gdy dorośli na tyle, by móc myśleć samodzielnie, 

zdali sobie sprawę z jego wielkiej wartości.

Jak wspaniale, że życie obdarowało go Heleną. Że dało mu Ivara.

Elise już wyobrażała sobie kolejne, wypełnione słońcem lata, niebieszczące się zimy, 

ogień na palenisku w chacie z bali na cypla Ciepło, którym Reijo potrafił wypełnić izby, ciepło 

płynące   od   niego.   Cały   szereg   takich   lat.   Zasłużył   na   to.   Zasłużył   na   spokój   w   cichej 

szczęśliwej rodzinie, zasłużył na taką kobietę jak Helena.

Były kobietami.

Letnie dni nagrzały strumień. Ich palce znały dotyk zimniejszej wody.

Ręce i  strumień  wytwarzały dźwięki.  Nie  pozwalały napełnić  tych chwil  rozmową. 

Cisza potrafiła być taka dobra, potrafiła tworzyć wspólnotę.

Mewy krzyczały. Morze przemawiało cicho, tak cicho. Było w dobrym humorze.

Ten   obraz   był   niemal   aż   za   piękny.   Tak   bardzo   nie   pasował   do   nienawiści,   która 

przecież się tu pojawiła, wtargnęła również na ich brzeg, pomiędzy ich góry.

Również pomiędzy nich.

Kosz   był   już   od   nowa   prawie   pełen   czystej   wypłukanej   bielizny.   Ręce   kobiet 

poczerwieniały. W plecach, w miejscu, gdzie zaczynał się pasek od spódnicy, dał się wyczuć 

background image

znajomy ucisk.

Morze przyniosło lodzie. Niektóre były znajome. Elise wyprostowała się, to stało się 

nierzeczywiste, prawie tak, jakby czas się cofnął. Niemalże się spodziewała, że ujrzy Simona, 

idącego długim krokiem od brzegu, przystojnego, pewnego siebie. Niemal się spodziewała, że 

zaraz   zobaczy   plecy   Mai.   Mai,   która   zostawia   kosz   i   woli   uciec   do   lasu,   aniżeli   widzieć 

obojętne spojrzenia Simona, omiatające naznaczoną bliznami twarz.

Ale to były inne czasy.

Wszystko ułożyło się inaczej, niż im się wtedy wydawało. Wszystkim się odmieniło. 

Simon już nie żył. Również teraz na brzegu pojawili się obcy. Stosunkowo duża łódź. Musiała 

przycumować w pewnym oddaleniu. Nie mogła podpłynąć pod sam brzeg, bo płycizna sięgała 

daleko. Ujście rzeki znajdowało się w pobliżu, akurat był odpływ i do obcej łodzi dało się 

niemal dojść piechotą.

Elise zrobiła z dłoni daszek nad oczami, próbując zorientować się, kto to może być. Z 

pewnością nie jest to lensman. Jego łódź już widziała.

Ale serce na widok obcych trochę jej się ścisnęło. Czego można się po nich spodziewać, 

skoro ludzie, których znała, wyprawiali takie straszne rzeczy?

- Ciekawe, co to za jedni? - zwróciła się do Heleny. - Znasz ich? Ja się stałam tutaj obca. 

Właściwie nikogo nie znam.

Helena zebrała spódnice i lekką nogą przeskoczyła przez strumień. Elise uważała ją za 

bardzo młodą. Dziwnie było pomyśleć, że Helena jest młodsza od niej. Trudno było myśleć o 

niej jak o żonie Reijo, o kimś w rodzaju matki.

- Nigdy wcześniej nie widziałam tej łodzi - powiedziała Helena, mrużąc oczy.

Dostrzegały już ludzi na pokładzie. Słyszały pokrzykiwania mężczyzn w mniejszych 

łódkach i udzielane im odpowiedzi, lecz słowa do nich nie dochodziły. Jedynie po akcencie 

poznawały, że ci ludzie mówią po norwesku.

- Ale... - zaczęła Helena. Nagle złożyła ręce na piersi, zadrżała. Podsunęła się o kilka 

kroków do brzegu, nie spuszczając wzroku z obcej łodzi. Podeszła jeszcze bliżej, niemal do 

samych kamieni nad wodą. Ciało miała takie sztywne, ruchy jak gdyby zamknięte.

Jakby się bała.

Nagle zawróciła. Chwyciła ucho kosza z bielizną i nie czekała, żeby Elise złapała za 

drugie. Zaczęła ciągnąć kosz w stronę cypla. Prawie biegła. Nie oglądała się w tył.

Elise nie pytała. Minione lata nauczyły ją również taktu. Stawianie pytań nie zawsze 

było na miejscu.

Zerkała jednak przez ramię, zaciekawiona, co to za ludzie. Żagiel wyglądał na nowy. 

background image

Łódź była dobrze utrzymana, na pewno nie należy do biedaków.

Widziała dwóch członków załogi, jeden był ciemny, średniego wzrostu, drugi rosły i 

potężny. Włosy miał białe. Elise nie znała żadnego z nich, lecz dawno przecież nie była nad 

fiordem Lyngen. W ciągu ośmiu lat wiele mogło tutaj się zmienić.

Rozwieszały bieliznę w milczeniu. Helenie zaokrągliły się ramiona. Zrobiła się jakby 

mniejsza niż w rzeczywistości, skuliła się. Była jak łasiczka. Czujna.

Zmrużone   oczy   wędrowały   cały   czas   w   stronę   fiordu.   Stała   ukryta   za   węgłem   i 

spoglądała   na brzeg.   Śledziła.   Ale   drgnęła  przestraszona  i  wbiegła  do  domu,   kiedy  dzieci 

wołaniem zachęcały ją do tańca na podwórzu.

- Poznałaś kogoś z tej łodzi? - spytała Elise. Musiała spytać, bo cisza stała się już zbyt 

wielka. Niosła ze sobą coś więcej.

- Nie  - odpowiedziała   natychmiast  Helena,  nie  podnosząc nawet  oczu  znad szycia. 

Siedziała w najmroczniejszym kącie kuchni, tak daleko od okna, jak tylko zdołała się odsunąć. 

Wejściowe drzwi zamknęła, a przecież w letnie dni często pozostawały przez cały czas otwarte.

- To tylko przypadkowe podobieństwo - wyjaśniła, również jakby odrobinę za prędko. 

Kącik jej ust drgnął. Szczęki były takie napięte. - Przypadkowe podobieństwo, ale bardzo mnie 

poruszyło, nic poza tym.

Więcej nie powiedziała.

Elise przypomniała sobie złego wójta w Alcie. Bała się go. Raija również się go bala. 

Maja także. Elise nigdy nie zapomniała twardej kuli w brzuchu, ubitej grudy, której się nie 

pozbyła, i która pojawiała się zawsze, gdy o nim myślała. Pamiętała, jak wiele czasu upłynęło, 

zanim znów poczuła się bezpieczna. Elise pamiętała również twarz Raiji z tamtego czasu. Miała 

barwę tego samego strachu, który czytała teraz w twarzy Heleny.

Takie samo niespokojne spojrzenie.

Wciąż była zbyt obca dla Heleny. Należała do rodziny, lecz nie zdołała jeszcze zbliżyć 

się do niej na tyle, żeby wejść pod skórę tej drugiej kobiety. Nie była jej przyjaciółką. Gdyby 

Elise zaczęła ją wypytywać, Helena zamknęłaby się w sobie jeszcze bardziej. Mogła jedynie 

czekać z nadzieją, że Helena w końcu przemówi.

Nad fiord przybyli kupcy. Przeczesywali wybrzeże. Przeszukiwali każdą społeczność 

nad każdym najmniejszym fiordem.

Nie bali się, że nie zdołają sprzedać swych towarów. Szły jak ciepłe pszenne bułeczki w 

świąteczny dzień.

Mieli klientów w każdej społeczności. Wiedzieli, że tutaj też znajdą ich wielu.

Handlowali wódką.

background image

On był kapitanem. Zaszedł dość wysoko od czasu, gdy ostatnio tu przebywał, nie dość 

wysoko jednak, ale wspiął się kawałek po drabinie.

Chichotał, rozglądając się dokoła. Śmiał się. Przypominał sobie tamten poprzedni raz, 

pamiętał fiord, pamiętał dziewczynę, która wiosłowała.

Doprawdy, kobieta pełna temperamentu!

Przepędzili  go. Urządzili na niego polowanie. Oczywiście, że musiał tu wrócić.  To 

wyzwanie.

Co mogli mu zrobić? Przecież go nie znali. Niewielu z nich go widziało.

Nikt nie mógł mu nic zrobić.

Na brzegu stały jakieś kobiety. Płukały pranie. Jego wzrok zawisł na nich na chwilę, ale 

były za daleko. Ot, zwykłe, zajęte pracą kobiety. Żadna z nich nie miała takich ognistych 

włosów jak tamta dziewczyna.

Cypel.

Kobieta zbliżyła się do kamieni na brzegu.

Drgnął. Jedna ręka zacisnęła się na relingu. Druga sięgnęła do rękojeści noża na biodrze. 

Zacisnęła się na niej.

To niemożliwe.

Stała na brzegu. Ręce założyła na piersi. Patrzyła na nich. Gotów był to przysiąc. Potem 

zniknęła. Widział jeszcze tylko, jak niesie kosz z bielizną razem z tą drugą.

Niemożliwe.

Tylko mu się to przywidziało. Nic innego. Wszystko inne jest niemożliwe.

Przecież ona nie żyła. Nie żyła, gdy od niej odchodził. A już na pewno była umierająca. 

Powiedzieli  mu,  że  nie żyje.  Ze umarła.  To  tylko  jakieś   podobieństwo,  nic więcej.  Tylko 

podobieństwo.

Przypadkowe podobieństwo.

Ona nie żyła.

Ale serce zaczęło uderzać mu szybciej niż dotychczas, na czole zaperlił się pot. Ręce 

zwilgotniały.

Poczuł mdłości.

Ona już nie żyła.

-  Macie   tu  niezłe  baby  -  rzucił   zachrypniętym  głosem.  Ruchem  głowy  wskazał   na 

kobiety, które biegły pod górę na cypel. Zwrócił się do jednego z członków załogi w sąsiedniej 

łodzi. Kołysała się na boki. Przywiozła klientów.

- Obie mężatki - odpowiedzieli mu ze śmiechem. - Elise była kiedyś najpiękniejszą 

background image

dziewczyną nad fiordem. Najśliczniejszą panną nad całym fiordem Lyngen. Poślubiła Fina, 

wyjechali stąd osiem lat temu, a teraz wrócili z podkulonym ogonem. Ale ona ciągle jest pięk-

na. Helena wzięła się nie wiadomo skąd i wyszła za Reijo z cypla. Jest od niej co najmniej dwa 

razy starszy. Szczęściarz z niego! Ładna dziewczyna, Finka. Nie pamięta, skąd jest. Tak się 

przynajmniej mówi.

-   A   więc   mężatki...   -   Jasnowłosy   olbrzym   odsłonił   zęby   w   uśmiechu.   -   Szkoda. 

Naprawdę szkoda, kiedy wreszcie znalazły się takie, na których warto zawiesić oko.

Helena. Imię uderzyło go jak młotem. Helena. A więc jednak żyła.

To znaczy, że go okłamali. Źle wykonał swoją robotę.

Żyła.

Wyszła za mąż?

Roześmiał się pod nosem.

Owszem, była mężatką. Dobrze to pamiętał. Pamiętał dzień jej ślubu. Jedynego, który 

się liczył.

Może powinien zostawić ją w spokoju. Tak byłoby najłatwiej. Dostrzegał w tym pewną 

ironię.

Urodziła się w wielkim dobrobycie. Wyrosła w nim. Miała wszystko, co tylko chciała. 

A przez jakiś czas również jego. Lecz on również zmienił się w coś, czego już nie chciała. 

Wiedział o tym.

Nikt by nie pomyślał, że zostanie gospodynią w jakiejś maleńkiej zagrodzie na tym 

pustkowiu. Płukała ubrania w strumieniu. Nie do tego się urodziła.

Ale go to rozbawiło. Musiał mocno wziąć się w garść, żeby nie wybuchnąć głośnym 

śmiechem.

Dobry Boże, jakże go to bawiło! Doprawdy, niezłą cenę za to zapłaciła!

W   ten   letni   dzień   u   końca   fiordu   Lyngen   pierwsi   kupujący   dostali   wódkę   za 

niesłychanie niską cenę.

Handlujący   wódką   nie   zamierzali   pozostawać.   Liczyli,   że   sprzedadzą   wszystko   i 

popłyną dalej. Na zachodnim brzegu fiordu w magazynie czekał na nich większy zapas towaru.

Tam załadowywali łódź przed wyruszeniem w kolejną handlową podróż.

Tymczasem   sprzedanie   zabranego   ładunku   przeciągnęło   się   na   dłużej,   niż   się   tego 

spodziewali. Wyraźnie było widać, że kobiety z całych sił starają się utrzymać mężczyzn z dala 

od nich. Niektóre spódnice naprawdę potrafiły zapanować nad swoimi chłopami. Sporo było 

takich,   którzy   musieli   poprzestać   na   tęsknych   spojrzeniach   rzucanych   łodzi   przywożącej 

wódkę.

background image

Gdy   zaoferowano   im   nocleg,   przyjęli   propozycję   z   ochotą.   Urządzili   też   niewielką 

zabawę. Rzadko podobna sytuacja źle wpływała na handel.

Przyzwyczajeni byli,   że  ci,  którzy tłoczą  się wokół nich, nie  stoją na  najwyższych 

stopniach drabiny społecznej w wiosce. Na ogół schodzili się ci, którzy stali nieco niżej. Bogaci 

i stojący najwyżej mieli swoje sposoby na zaopatrzenie się w trunki. Woleli szlachetniejsze 

napitki. Większość ludzi zadowalała się warzonym w domu piwem i od czasu do czasu jakąś 

marną   butelczyną,   którą   ojciec   rodziny   przywiózł   z   dalekiej   wyprawy,   wyłącznie   jako 

lekarstwo, jak niewinnie tłumaczył swojej lepszej połowie.

- Mało tu Lapończyków - zauważył białowłosy mężczyzna, gdy noc już była późna. - A 

jak się sprzedaje Lapończykom, to można dostać dobrą cenę - dodał, śmiejąc się zimno.

Wśród 'wioskowych zapanowała cisza. Wymieniono spojrzenia. Przez dłuższą chwilę 

nikt się nie odzywał.

- Cieszymy się, że się trzymają z daleka - powiedział w końcu któryś z mężczyzn. Starał 

się nie wyróżniać z masy. Raczej próbował się w niej zatopić. Było ich jednak zbyt niewielu.

- Nie chcemy skończyć jako zimne trupy - uzupełnił któryś. - Jak tamci z Kafjorden.

- Stamtąd płyniemy. - Jasnowłosy pił powoli. Czekał, aż wszelka wrzawa wokół niego 

ucichnie. - Paskudna sprawa. Kto by przypuszczał, że tak się zachowają? Tacy wydawali się 

spokojni. Nie patrzyli w oczy, choćbyś się bardzo starał pochwycić ich spojrzenia. Ale płacili 

uczciwie, pod tym względem nic się im nie da zarzucić. Gdybym wiedział, że pójdą zabić, nic 

bym im nie sprzedał. Ale człowiekowi nie dane jest wiedzieć wcześniej takich rzeczy. Na 

żadnym z nas nie jest napisane, kim będzie. Trudno wskazać takiego, który stanie się mordercą. 

A jeżeli pisany mu taki los, że zabije, to i zabił. Wszystko jedno, czy upił się moją wódką, czy 

nie. To nie wódka zrobiła z niego mordercę, to tkwiło w nim już wcześniej.

Przepili. Serdecznie się z nim zgadzali, wszyscy co do jednego. Lapończycy to głupcy. 

Nie wiadomo, co się kryje w głowach za tymi skośnymi oczyma.

- Na pewno wiele w nich nie mają, ale to, co tam jest, z pewnością nie jest dobre!

Za to również wypili. Wielka panowała zgodność wśród ścian małej chaty. W jedynej 

izbie zrobiło się gorąco. Przez małe okienka buchał śmiech. Nie było w nich szyb.

Kobieta, która szorowała podłogi i miała posprzątać, gdy wstanie dzień, poszła położyć 

się w stodole na sianie. Ubogie to było posłanie, bo większość siana zużyli już przez zimę. 

Spod tego, co zostało, prześwitywały gołe deski.

Wypytywał o rodzinę z cypla. O tego Reijo. I przypomniał sobie tego człowieka. Śmiał 

się do siebie na to wspomnienie. Na myśl o tym, że ta elegancka panna dzieli łoże z takim 

staruchem. Z biedakiem. Z synem jednego z tych, którzy uciekli z kraju, ponieważ w Finlandii 

background image

nie byli w stanie zatroszczyć się o jakieś źródło utrzymania.

Szkoda, że jej rodzina o tym nie wie!

Nakłonił   tutejszych   ludzi   do   rozmowy   o   Helenie.   I   okazało   się,   że   tak   naprawdę 

wszyscy wiedzą, jak została znaleziona. Jaka była zmaltretowana.

Przeklinali   trochę łotra,  który tak ją  potraktował,  lecz  nie padło  żadne  jednogłośne 

przekleństwo. Wszyscy byli mężczyznami.

Wszyscy   mieli   własne   zdanie   na   temat   kobiet   i   tego,   jakie   potrafią   być.   Czasami 

konieczne, aby mężczyzna przypomniał im, gdzie ich miejsce.

Oczywiście Helenę potraktowano nieco zbyt brutalnie, być może miała do czynienia z 

prawdziwym zbrodniarzem.

Przecież córka Kesaniemiego też została porwana. O tym również wszyscy wiedzieli. 

Musiał to zrobić ten sam człowiek, ale jakoś z tego uszła. Skończyło się na strachu.

Dzieci   z   cypla   miały   w   sobie   coś   dziwnego.   Z   pewnością   nie   była   to   wina 

Kesaniemiego, o, nie. To całkiem zwyczajny chłop. To miało związek raczej z jego pierwszą 

żoną.

Więcej nie mówili o Helenie, a on nie chciał, żeby zapamiętali, iż w ogóle ich o nią 

wypytywał. Udawał, że słucha, jak rozmawiają o kimś pośrednim pomiędzy księżniczką a 

czarownicą.   O   kobiecie   noszącej   bezbożne   imię   Raija.   Podobno   o   poprzedniczce   Heleny. 

Przypuszczał, że więcej w tym bajdy niż prawdy. W takich miejscach jak to ludzie muszą mieć 

o czym gadać. W takich miejscach, gdzie nic się nie dzieje, gdzie życie jest puste i nudne.

Myślał o niej. O Helenie. O tym, jak przyczyniła się do zniszczenia jego życia.

Ręka coraz częściej sięgała do noża. Palce bawiły się rękojeścią.

Może czuła się tu bezpieczna. Uśmiechnął się na tę myśl. Nie zostałaby tu, gdyby nie 

czuła się bezpieczna. Na tyle dobrze ją znał.

Helena, dziki ptak.

Dorastała   w   najpiękniejszych   klatkach,   jakie   tylko   można   sobie   wyobrazić.   Nie 

przypuszczał, by kiedykolwiek zapragnęła wzbić się w powietrze. Tymczasem zmieniła się w 

dzikiego ptaka.

Tamtym razem nie powinien być taki miękki. Powinien był użyć noża tak, jak potrafił 

go używać, a nie tylko się nim bawić.

Przypomniał to sobie, kiedy zaczęli opowiadać, jak bardzo była poraniona. Wcześniej 

wspomnienie spowijała wełnista mgła.

Lepiej pamiętał tamtą dziewczynę z rudymi włosami. O nią jednak w ogóle nie mógł 

pytać.

background image

Helena wiedziała, kim on jest. Mogła go rozpoznać, chociaż dzieliła ich spora odległość. 

Raczej jednak nie widziała go wyraźnie.

Ale   z   własnym   mężem   jest   inaczej.   Na   ogół   zna   się   go   lepiej   niż   innych   ludzi. 

Przypuszczał, że go poznała.

Helena była jedyną osobą, która mogła zdradzić, że on żyje. I z czego się utrzymuje.

Drogi pomiędzy Skibotn a Zatoką Botnicką nie były długie. Owszem, dzieliła je pewna 

odległość, ale ścieżki pozostawały otwarte. Chodzili nimi ludzie.

A tam, gdzie chodzili ludzie, mogły również wędrować słowa.

Wyszedł w noc. Było jasno. Niemal za jasno. Pożyczył sobie łódź wyciągniętą na brzeg. 

Nikogo nie pytał o pozwolenie. Nie interesowało go, do kogo może należeć. Z pewnością nikt i 

tak nie zamierza nocą wyprawiać się na fiord.

Mocnymi   ruchami   wiosłował   w  stronę   cypla.   Alkoholowe   oszołomienie   prawie  już 

wywietrzało mu z głowy. Nie pił zresztą tak dużo, i nim dopłynął prawie całkiem wytrzeźwiał.

Na   cyplu   również   panowała   cisza.   Z   komina   nie   unosił   się   dym.   Okna   zasłonięte 

firankami.

Po   drodze   do   domu  zachichotał.   Ostatnio,   gdy   tędy   szedł,   wyglądało   to   tak  samo. 

Firanki w oknach. Widać, że nie stoją na samym dole, na najniższym stopniu drabiny. Może 

jednak powinien tak to zostawić?

Ale ona wie, kim on jest.

Podszedł   do   samego   domu.   Nasłuchiwał.   Żadnego   odgłosu   ludzi.   A   przecież   nad 

fiordami wcześnie się zrywali. W drewnianych chatach budzili się o świcie.

Z pewnością była to wielka zmiana dla Heleny. O ile dobrze pamiętał, zawsze lubiła 

długo się wylegiwać. Słońce potrafiło stać już pośrodku nieba, nim w końcu podniosła się z 

pierzyn. Ale to być może należało już do przeszłości.

Stanął pod niskimi drzwiami, zastanawiając się, co może zrobić. Większość pomysłów 

odrzucał.

W końcu wyciągnął nóż.

Zaczął nacinać futrynę. Wyrył w drewnie znak, który Helena zrozumie.

A potem odszedł równie bezszelestnie, jak się pojawił.

background image

9

Niepokój utkwił w ciele Heleny niczym ostra zadra. Usnęła, ale spała źle. Raz po raz się 

budziła. Mokra od potu. Przestraszona.

Czy to on?

W snach gonił ją. Znów. Słyszała jego śmiech. Widziała błysk znajomego noża.

Nienawidziła.

Walczyła.

We śnie udało jej się przed nim uciec. Pokonała go. Uwolniła się.

Do obory szła już spokojniejsza. Elise zaofiarowała się, że obrządzi zwierzęta, lecz 

Helena sucho odpowiedziała, że bardziej jej pomoże, wystawiając jedzenie na stół i ubierając 

wszystkie dzieci.

Przemawianie do krów napełniło ją osobliwym spokojem. Dobrze podziałał znajomy 

zapach nawozu i zwierząt. Ich bliskie ciepło.

Przytulność obory.

To nie była praca, raczej poczucie wspólnoty. Coś, o czego istnieniu nie wiedziała, gdy 

na jej życie składały się piękne suknie i czcze gadanie.

Wtedy wyłącznie końmi warto się było zajmować. Wszystkie inne zwierzęta się nie 

liczyły. Uważano je za brudne.

Jakże ci ludzie się mylili.

Tego  dnia poszarzało.  Na wierzchołkach  gór  usadowiła  się  mgła.  Spuściła  nogi  na 

zbocza, gęsta, nieprzenikniona, jak stara owsianka.

W   górach   na   pewno   jest   zimno   i   wilgotno.   Pomyślała   o   Reijo.   Uśmiechnęła   się. 

Zapragnęła, żeby jej myśli pogładziły go jak wiatr po policzku. Zapragnęła, by właśnie w tej 

chwili uświadomił sobie, jak mocno go kocha. Sama tak wyraźnie czuła, że on jest przy niej.

Ledwie to zauważyła. Nie miała zwyczaju wpatrywać się w futryny. Ale jej chusta o coś 

zahaczyła. Zdradliwy podmuch wiatru szarpnął jednym końcem i zaczepił go o drzazgę.

Gdy Helena go uwalniała, jej palce znalazły coś innego. Świeże nacięcia w starym 

drewnie.

Palce przesunęły się po śladach nacięć. Opuszki je rozpoznały. Zobaczyła.

I zamknęła oczy.

Palce nie mogły oderwać się od nierównych wyżłobień. Przesuwały się po nich raz po 

raz.

Z oczu popłynęły jej łzy.

background image

Wreszcie była w stanie to zobaczyć.

Okrąg. Podzielony przez wijącą się kreskę. Przez rzekę, wiodącą z lewa i wznoszącą się 

ku prawej stronie. W lewej części dwa skrzyżowane oszczepy, w prawej koński łeb.

Od tego właśnie uciekła. Od tego się uwolniła.

Prawie o tym zapomniała.

A więc się nie pomyliła. Dobrze widziała. Białowłosy olbrzym na obcej łodzi to był on. 

Nikt inny.

Curt.

Zobaczył,  że ona żyje. Wiedział,   gdzie  jest.  Przyszedł  tu w nocy  i wyciął  znak w 

drewnie.   Poświęcił   czas   na   naznaczenie   nawet   najmniejszych   kresek.   Pięknie   to   zrobił. 

Starannie wyrył herb rodzinny. Nawet jego ojciec nie miałby mu nic do zarzucenia.

A więc wiedział, gdzie jej szukać.

To groźba. Znów się na nią rzucił, rzucił się jej do gardła. Helena czuła jego nóż. 

Twarde ręce. Słyszała jego śmiech.

Nie może nic zrobić Ivarowi! Ta myśl wbiła jej się w głowę. Zakrzyczała wszystkie 

inne.

Ten człowiek nie może tknąć jej syna. Nie wolno mu nawet spojrzeć na jej dziecko!

Jedli już, kiedy weszła do domu. W izbie panował spokój, oczywiście taki, jakiego 

można oczekiwać z sześciorgiem malców przy stole.

Pełnia życia.

- Chcę, żebyś zabrała dzieci i poszła do Sedolfa - oświadczyła Helena z mocą.

- Ale Sedolf uważał, że tu jest najbezpieczniej. - Elise ze zdziwieniem patrzyła na żonę 

Reijo.

Na   drobnej   twarzy   w   kształcie   serca   malował   się   niepokój.   Ręce   przez   cały   czas 

poruszały się nerwowo, poprawiały coś, przesuwały. Wygładzały spódnice.

- Umiesz poprowadzić wóz?

Helena jakby nie usłyszała protestu Elise, zatopiona głęboko we własnych myślach. 

Spojrzenie nie potrafiło utkwić w jednym punkcie.

- Oczywiście, że potrafisz - odpowiedziała sobie, nim Elise zdążyła choćby otworzyć 

usta.   -   Nie   byłabyś   córką   Reijo,   gdybyś   tego   nie   umiała.   Starsze   dzieci   zdołają   chyba 

zapanować na młodszymi, dopóki nie dojedziecie na miejsce. Pomogę ci zaprząc. Jak zjecie, 

możesz je ubierać. Ja sprzątnę ze stołu.

- Heleno...

To na nic. Helena już podniosła Ivara. Elise zdążyła tylko zobaczyć jej plecy, nim 

background image

zamknęła się z synkiem w alkowie.

Wkrótce potem wyszła razem z ubranym już i uczesanym chłopczykiem. Trzymał matkę 

za rękę. Widać było, z jaką niechęcią Helena go puszcza. Nie chciała go jednak zabierać do 

stajni. Elise przyszła do niej, kiedy już ubrała całą gromadkę. Dzieci biegały po podwórzu, ani 

trochę nie przejmując się tym, że niebo szarzeje w obramowaniu jeszcze większej szarości, ani 

tym, że fale są tak wysokie i pieniąc się biją o brzeg. Była ich cała gromadka, a milo jest biegać 

w tak licznym towarzystwie.

Gdy można się bawić w takiej gromadzie, pogoda nie ma najmniejszego znaczenia.

- Stało się coś złego - stwierdziła Elise, patrząc na Helenę, która zaprzęgła już oba 

konie. A przecież wystarczyłby jeden.

- Dasz sobie radę z powożeniem dwoma? - Helena odwróciła się plecami do Elise.

- Miałam osiem lat, kiedy pierwszy raz powoziłam dwoma końmi - odparła Elise. - Co 

się stało? Ty się boisz, Heleno. Czy nie mogę ci w tym pomóc? Wiem, że mnie nie znasz, lecz 

Reijo jest tym moim ojcem, którego pamiętam najlepiej. Dlatego jesteś dla mnie rodziną. Masz 

już swoje własne miejsce w moim sercu. Możesz mi zaufać, Heleno.

Helena nie odpowiedziała od razu. Dokończyła swoje zajęcie. Przytuliła czoło i ręce do 

ciepłej szyi konia, lecz spokój zwierzęcia nie był w stanie do niej przeniknąć. Wiedziała, że 

również konie wyczuwają jej zdenerwowanie.

One jednak niczego od niej nie żądały.

- To nie dlatego, że jesteś tu nowa, Elise. - Przyłożyła do piersi dłoń zaciśniętą w pięść. 

- To moja sprawa. Tylko moja. To ja muszę jej sprostać. Boję się. Być może mam ku temu 

powody. Ale to moja sprawa. Nie chcę, by mieszali się w to inni. To nie dotyczy nikogo innego. 

Wyłącznie mnie.

-   A   Reijo?   -   spytała   Elise.   Bala   się   zadawać   to   pytanie.   Helena   wyglądała   na  tak 

zdecydowaną. Zamknęła się w sobie jak muszla. Zatrzasnęła się.

- Reijo tu nie ma - powiedziała Helena.

Elise jednak po jej głosie poznała, że to, co się dzieje, mimo wszystko dotyczy również 

Reijo. Nie była to więc wyłącznie jej sprawa, sprawa samej tylko Heleny.

-  Bardzo   ważne   dla   mnie,   żeby   nikt   się   w   to   nie   mieszał   -   oświadczyła   Helena. 

Okazywała, że ma w sobie siłę. Ze nie żyje wyłącznie u boku Reijo. - Ivara trzeba trzymać z 

daleka.

- To ma związek z tą dużą łodzią?

- Nie pytaj o nic więcej. - Helena znów zmieniła się w muszlę. Znów zamknęła się w 

sobie. - Możesz spytać Sedolfa, czy pamięta pierścień - dodała.

background image

Zagadka. Klucz. Na granicy dziecinady, lecz mimo wszystko ze śmiertelną powagą.

- Pierścień? Elise nie usłyszała żadnego wyjaśnienia. Helena powiedziała już swoje.

Sedolf pamiętał pierścień.

- Do kroćset! - wyrwało mu się. Nie zważał nawet na to, że przysłuchuje mu się kilka 

par małych uszu. - Przyszedł ktoś na cypel? Jacyś obcy?

- Nie na cypel - odparła Elise. Nie mogła pojąć, dlaczego Sedolf już szykuje się do 

biegu. Dlaczego jest taki niecierpliwy, jak gdyby chciał siłą wyciągnąć z niej słowa.

- Wydaje mi się, że na cyplu nikogo nie było. Chyba bym to zauważyła. Ale Helena już 

od wczoraj jest jakaś dziwna. Od kiedy pojawiła się tamta duża łódź.

- Duża łódź?

- Tak, obca - tłumaczyła Elise. - Wyglądało na to, że przypłynęli nią handlarze.

Nabrała powietrza. Przypomniała sobie, że jest w domu. Ze przecież tutaj dorastała.

- To mi wyglądało na handlarzy wódką - powiedziała wprost. - Mężczyźni zlatywali się 

do niej jak ćmy do światła.

- I Helena od tego zrobiła się dziwna? Zauważyłaś kogoś na pokładzie? Poznałaś kogoś? 

Nie, na Boga, nie mogłaś poznać! Widziałaś takiego wielkiego mężczyznę o białych włosach?

- Skąd wiesz?

Sedolf uderzył pięścią w ścianę. Sześć par dziecięcych oczu bacznie śledziło każdy jego 

ruch. Elise starała się nie patrzeć.

- Dasz radę zaprowadzić zwierzęta do stajni? - spytał. - Przepraszam, wiem, że nie jesteś 

taka bezradna. Czasami zapominam, kim jesteś. Zabierz dzieci do domu i zamknij drzwi na 

klucz. Nikogo nie wpuszczaj, chyba żebym to był ja, Reijo albo Matti. I Ida...

- Co to ma znaczyć? Sedolf już wciągał kurtkę i wzuwał buty. Poprawił pasek, wyjął 

nóż z pochwy i sprawdził ostrze. Odczuł zadowolenie, gdy zaciął się w kciuk.

- Nie wiem - odparł. - Lecz jeśli ten człowiek, o którym myślę, znów się tu pojawił, to 

znaczy, że powracają upiory. Albo nawet jeszcze gorzej. I przypuszczam, że Helena się nie 

myli. Jeśli się boi, ma ku temu wszelkie powody. Przeklinać należy tylko nieobecność Reijo.

- To on? - dopytywała się Elise.

Reijo opowiadał przecież, co przytrafiło się rodzinie w ciągu tych ośmiu lat. Wiedzieli, 

w jaki sposób Helena znalazła się w ich wiosce.

-   Ja   też   mam   z   tym   człowiekiem   parę   niezałatwionych   spraw   -   oświadczył   Sedolf 

twardo. - Ida tamtą noc, którą z nim spędziła, nazywa nocą, w której przemówił los. Zły był to 

los. Wspomnienie długo ją potem dręczyło. Idę do Heleny. Ona nie może zostać z tym sama. 

Nie może sama zetknąć się z tym człowiekiem.

background image

Wszystko było takie dobre. Wszystko ułożyło się jak najlepiej dla niej. Tak pomyślnie i 

tak słusznie. Należała do Reijo. Kochała Reijo i była przez niego kochana. Mieli Ivara. Mieli 

tak wiele. Tyle jeszcze przed nimi. Przed nią i przed Reijo. Była żoną Reijo.

Ze schodów widziała łódź. Obcą łódź. Tę, którą on przypłynął.

Wciąż był tutaj. Na tyle daleko, że musiała mrużyć oczy, by dostrzec czubek masztu, 

lecz dostatecznie blisko, by bez trudu do niej dotrzeć.

Był tutaj.

Helenę   przeszył   dreszcz.   Narzuciła   kaftan   i   obwiązała   się   chustą.   Poprawiła   węzeł 

włosów   na   karku,   a   potem   popatrzyła   na   swoje   dłonie.   Nagie,   bez   pierścionka.   Tępo 

zakończone paznokcie. Takie wyraźne linie dłoni. Kiedyś miała miękkie, białe rączki. Teraz 

pod skórą rysowały się mocne ścięgna. Skóra od pracy zrobiła się bardziej szorstka, twardsza. 

W jej dłoniach nie było już miękkości. Nie mogłaby nimi przesuwać po jedwabiu. Zaczepiałyby 

o nitki.

Ale on był tutaj. Odszukał ją. Wyciął swój znak na jej domu. Pokazał jej, że wie. W ten 

sposób naznaczył ją jako swoją. Naznaczył ją nożem, jak zawsze to robił.

Jak w ogóle mogło jej przyjść do głowy, że ucieczka jest możliwa? Jak w ogóle mogła 

pomyśleć, że ma prawo do szczęścia?

Był tutaj. Ona nie była żoną Reijo. Nie była wcale Heleną Kesaniemi. Nie była Heleną 

żoną Reijo.

Jej mężem był on. Curt Hallencrantz. Przypomniał jej o tym.

Czego jeszcze mógł chcieć? Nie wiedziała. Wiedziała jedynie, że nie może mu tego dać.

Dokąd mogła pójść? Gdzie uciec? Nie przypuszczała, że on kiedykolwiek jeszcze tu 

wróci. Sądziła, że na zawsze już zniknął z jej życia. Wszyscy sądzili, że mogą mówić o nim jak 

o umarłym.

Dokąd pójść?

Reijo, kiedy potrzebował spokoju i chciał pomyśleć, wypływał na fiord.

Helena poszła na brzeg. Wiosłować nie bardzo umiała. Poza tym morze solidnie się już 

marszczyło.

Ale zepchnęła łódź na wodę i wsiadła do niej. Dłonie miała tak drobne, że ledwie 

obejmowały wiosła.

W łodzi mogła być bliżej Reijo.

Helena zaczęła wiosłować. Nie wiedziała, dokąd płynie, tylko wiosłowała.

Spowiła ich mgła, niczym mokra zasłona, przez którą można przeniknąć.

Ida trzęsła się z zimna. Była taka niespokojna. Nie bała się, tylko ten niepokój nie 

background image

pozwalał odpocząć. Źle spała.

Nikt   w   całej   siida   nie   spał   zbyt   wiele   tej   nocy.   Wiadomość,   którą   przyniósł   Jon, 

dotknęła wszystkich.

Wszędzie dookoła panowała cisza. Idy wcale nie dziwiło, że mało kto z nią rozmawia. 

Była tu obca. A odkąd otrzymali wieści, stała się obca po dwakroć. Rodziny z siida jeszcze 

bardziej zamknęły się w sobie, pragnąc chronić się przed zewnętrznym światem.

Ida wyczuwała mur, jakim się od niej odgradzali.

Chciała wracać, lecz ojciec jej zabronił. Prosił, żeby zaczekała, żeby odpoczęła.

A teraz pojawiła się mgła. Teraz nikt nie musiał już jej powstrzymywać. Zejście do wsi 

stało się niemożliwe.

Ida   zagłębiła   się   w   mgłę,   oddaliła   się   od   jurt.   Do   nich   zawsze   znajdzie   drogę. 

Doprawdy, wiele trzeba, żeby nie słyszeć psów.

Wszyscy w siida byli członkami jednego i tego samego rodu. Siedem czy osiem rodzin, 

o ile Ida zdążyła się zorientować. Trzy pokolenia. Najstarsi wciąż posiadali największą liczbę 

zwierząt, chociaż to średnie pokolenie wykonywało większość pracy.

Tak jak w siida Ailo.

Taki sposób na życie był jej obcy. Po podróży do wschodniego Finnmarku nie miała 

powodów, by go poznawać.

Nie chciała się zbliżać do życia tych ludzi.

Z początku tylko rozdrapywałoby to rany, sprawiało zbyt duży ból. Później stała się za 

bardzo obca. To nie było jej życie, nie dotyczyło jej. Mała Raija i Mikkal byli jej dziećmi. 

Tylko jej. Ale Mikkal miał prawo również do tego. Zdziwiło ją to nowe odkrycie.

Mikkal nie był spokrewniony z członkami siida Jona, lecz należeli do tego samego ludu. 

A krew tworzy mocne więzi. Tu, wśród najgęstszej mgły, Ida uświadomiła sobie, że Mikkal 

musi się o tym dowiedzieć. Musi to poznać.

Chciała, żeby był dumny również ze sposobu, w jaki oni żyją. Pragnęła, by zrozumiał, 

że jakaś jego część należy do tego półmroku pod dymnikiem, wśród żerdzi, na których rozpina 

się jurtę. Mikkal musi wiedzieć, że jest tego częścią. Musi to poczuć.

We mgle pojawiła się również inna postać. Siedziała na kamieniu, nie przejmując się 

tym, że powietrze wokół niej ocieka wodą.

Łzy mieszały się z pocałunkami mgły. Twarz miała mokrą. Włosy aż pociemniałe od 

wilgoci. Była blondynką.

Ida widziała ją poprzedniego wieczoru. Zatrzymała się teraz przy skulonej postaci.

Anna popatrzyła na nią, lecz jakby jej nie zauważała. Spojrzała na swoje podciągnięte 

background image

kolana, potem znów na Idę. Przekrzywiła głowę. Wzrokiem pytała, czego Ida od niej chce.

Musiała tu siedzieć od dawna. Mokra mgła zabarwiła jej skórzaną spódnicę na ciemny 

brąz. Anna trzęsła się z zimna. Policzki miała białe.

- Śpiewałam joik - rzuciła w powietrze, wyzywająco patrząc na Idę. - Śpiewałam joik o 

moim  bracie  Monsie.  On  nie jest  zabójcą.  Śpiewałam  joik  o tym,  który  dźwigał  mnie  na 

plecach, gdy byłam dziewczynką i nie potrafiłam zajść tak daleko. O tym, który obejmował 

mnie,   kiedy   się   uderzyłam   i   płakałam.   O  tym,   który   sam  płakał.   Wzywałam  joikiem   łzy, 

których nikt nie mógł zobaczyć. O których nie mogłam opowiedzieć nikomu. I wzywałam też 

jego śmiech. Historie, które opowiadał przy ognisku. Postaci, które wyczarowywał słowami. O 

nim właśnie śpiewałam. O moim bracie. - Anna umilkła. - Tak, wzywałam też jego duszę. Ale 

nie tę czarną. Nie tę pijaną, która tylko chciała trwać w upojeniu. Nie tę, która bila Beret. Nie 

tę, która w gniewie krzyczała na dzieci. Mój brat nigdy nie pozostawał taki na długo. Tworzyła 

go wódka. Ten człowiek wyłaniał się z butelki. Nie potrafię wzywać joikiem tego, co jest w bu-

telkach. Nie potrafię wezwać wódki.

Ida  siadła   przy  Annie,   na  tym  samym  kamieniu.  Był   bardzo  zimny.  Anna  musiała 

przemarznąć do szpiku kości.

- Masz brata? - spytała Anna, patrząc na nią.

- Dwóch - odparła Ida. - Obu kocham. Mam też brata, którego nie znam. Jest obcy. Ale 

na pewno mogłabym go również pokochać.

- Nie przestałabyś kochać brata, nawet gdyby dopuścił się rzeczy najbardziej niepojętej?

- Nie - odparła Ida.

Nie   zdołała   się   przemóc,   by   powiedzieć,   że   sama   znalazła   się   kiedyś   w   podobnej 

sytuacji. Podobne uczucia, w jakich Anna tonęła teraz, były i jej udziałem. Rozumiała ją.

- Ojciec mówi, że on nie żyje, że już go nie ma. Twierdzi, że nie ma już syna. Mons to 

mój jedyny brat. Poza nim mam tylko siostry. Ojciec powtarza, że ściągnął wstyd na nas 

wszystkich, na całą wspólnotę. Mamy nawet o nim nie rozmawiać. Ojciec zapomina też o 

Beret. Upiera się, że ona ma swoją rodzinę. Twierdzi, że nie ma synowej, ponieważ nie ma 

syna.

- Mówi tak tylko teraz - zapewniła ją Ida. Delikatnie dotknęła ramienia Anny.

Anna była tak drobna, szczupła. Taka lekka, że wydawało się, iż może zdmuchnąć ją 

wiatr. Twarz miała mocną, kwadratową, ze zdecydowanie zarysowaną brodą. Mały nos, oczy 

jak poranne niebo w styczniu, jasne, przejrzyście niebieskie. Być może nie była taka młodziut-

ka, za jaką Ida wzięła ją z początku. Niektórzy zostają pobłogosławieni wyglądem, który przez 

długi czas się nie zmienia. Właśnie do nich zaliczała się Anna.

background image

Miała niemal ten sam rodzaj zmarszczek co Ida. Musiała być w jej wieku. W wieku 

Jona.

- Porozmawiaj o tym z Jonem - poprosiła Ida. Próbowała pocieszać dziewczynę. - W 

każdym razie dla Jona on nie umarł. Jon po drodze wiele o nim mówił.

Anna popatrzyła na Idę wzrokiem pełnym rezygnacji.

- Z kim, jak z kim, ale z Jonem na pewno nie mogę o tym rozmawiać. Ojciec twierdzi, 

że teraz nic już z tego nie może być. Powtarza, że na całe szczęście nigdy nic o nas nie 

postanowiono, rozumiesz? Nie wolno mi poślubić Jona. Żadnej z nas nie wolno wyjść za mąż, 

dopóki ta sprawa nie pójdzie w zapomnienie. Ojciec mówi, że nie chce, aby nasz wstyd padł na 

innych. A jak ci się wydaje, jak prędko ludzie zdążą zapomnieć?

Nie próbowała nawet ocierać łez. Pozwoliła im płynąć swobodnie.

- Nie było żadnej umowy dotyczącej Jona i mnie. Ale nikt inny też o mnie nie prosił, bo 

wszyscy   wiedzieli,   że   to   my   mamy   się   pobrać.   Wszyscy   o   tym   wiedzieli,   to   już   zostało 

postanowione. Wszyscy też wiedzieli,  dlaczego  Jon jeszcze się ze mną nie żeni. Wszyscy 

wiedzieli, czego chciał. Jon jest taki uporządkowany. Tyle mi pragnął dać. Miało nam ułożyć 

się jak najlepiej. Ale czekał za długo. Teraz nic już z tego nie wyjdzie. Nie będę miała męża. 

Ojciec nie jest z tych, którzy cofają swoje słowa.

- Czy Jon o tym wie?

- A jak mogłabym mu o tym powiedzieć?

Ida popatrzyła w zmrożone bólem oczy. Odkąd sięgała pamięcią, w rodzinnej okolicy 

nie widziała aż tyle bólu. Gdy niespokojna krążyła po wspaniałych komnatach nad Zatoką 

Botnicką, pamiętała jedynie blask słońca.

-   Nie   powinnaś   tu   siedzieć.   Uśmiech   Anny.   Przelotny,   niczym   promyk   słońca 

przedzierający się przez mgłę. Ogrzewał jednak, niósł w sobie piękno.

- Ja tu mieszkam - powiedziała Anna, głaszcząc Idę po ręce. - Wiem, że chcesz dobrze, 

ale ty mieszkasz w domu. Żyjesz wśród ścian. A ja mieszkam tutaj. To również jest mój dom.

Ida nie mogła dalej przedzierać się przez tę mgłę. Po tych słowach nie mogła też dłużej 

zostać przy Annie. Dziewczyna nie zachęcała jej do tego. Nie potrzebowała Idy.

Kierując się ujadaniem psów, Ida wróciła do namiotów. Ojciec razem z Mattim byli 

przy reniferach. Towarzyszyli kilku mężczyznom z siida.

Nie wiedziała, kto dla nich wyprowadził się ze swojej jurty. Ale mieli ją tylko dla siebie.

Ida zajrzała do środka.

Pusto. Na palenisku nie pozostał nawet żar.

Odszukała jurtę Jona. Jego matka wyszła, kiedy wsunęła się do środka. Poza nią nikogo 

background image

przy nim nie było, nawet ojca.

Ida   trochę   się   bała   ojca   Jona.   Jego   pomarszczona,   naznaczona   bruzdami   twarz 

wydawała się taka stara. Był rówieśnikiem Reijo, ojciec sam o tym wspominał.

Może właśnie dlatego Ida tak się go bała. Przestraszyła się, że mijające lata potrafią się 

rysować w tak różny sposób.

Jon leżał z zamkniętymi oczami. Wyglądał, jakby spał, lecz Ida była pewna, że tylko 

udaje. Chociaż oddech miał wyrównany jak u śpiącego.

Usiadła przy nim. Próbowała siedzieć ze skrzyżowanymi nogami, ale w spódnicy nie 

było to łatwe.

- Anna? - wydusił z siebie, przewracając oczyma. Teraz wreszcie był w stanie otworzyć 

to drugie, a przynajmniej je zmrużyć. Błysnęło coś białego wśród wszystkich tych fioletów.

- To tylko ja - powiedziała Ida. - Anna wzywa joikiem swego brata. Być może ciebie 

również, ale o tym nic nie mówiła.

- Rozmawiałaś z nią?

- Ona mówi, że ojciec po tym, co się stało, zakazuje dziewczętom wychodzić za mąż. 

Wstyd ma pozostać w rodzinie. Nie wolno go przerzucać na innych. Musiałeś czekać, żeby się z 

nią ożenić?

Idę ogarnął niepojęty gniew. Była zła na Jona. Zła, ponieważ tak bardzo pragnął dobra 

dla dziewczyny, którą kochał, że zrobiło się na to za późno.

- On prędko mówi to, czego w głębi serca tak naprawdę nie myśli. Potem trudno mu 

cofnąć te słowa. Ale ja się ożenię z Anną. Nawet jej ojciec mnie nie powstrzyma. Ona powinna 

to zrozumieć.

Ida nic nie powiedziała. Sama była bliska płaczu. Rozpacz Anny przelała się również na 

nią. Chciała tylko płakać. Wszystko wydawało się takie czarne i ponure. Gęste jak mgła. Nie 

pozwalające na swobodę ruchów.

- Możesz ją przyprowadzić? - poprosił. - Martwię się o nią. Chciałbym jej powiedzieć, 

że to, co się stało, niczego między nami nie zmieniło. Muszę jej to powiedzieć. Przyprowadzisz 

ją, Ido? Znajdziesz ją?

To   wydawało   się   wręcz   niemożliwym   zadaniem.   Mgła   się   nie   rozrzedziła,   raczej 

przeciwnie. Przetaczała się tuż nad ziemią, całowała mech i szła dalej.

Ida długo szukała, nim odnalazła tamten kamień. Tyle było do niego podobnych. Kiedy 

szła tu za pierwszym razem, nawet nie próbowała się rozglądać. Ale też i wtedy nikogo nie 

szukała.

Anny już na nim nie było. Być może zostawiła jakieś ślady w mchu wśród krzewinek, 

background image

lecz   oczy   Idy   nie   potrafiły   ich   odnaleźć.   Jej   oczy   umiały   czytać   litery,   lecz   nie   umiały 

odczytywać pisma przyrody.

Ida wędrowała razem z mgłą, przeciwko mgle i we mgle. Nie bardzo wiedziała, w którą 

stronę idzie. Nie rozpoznawała ziemi. Nie przyglądała jej się, nim nadciągnęła mgła. Teraz 

wszystko wydawało się identyczne.

Każde miejsce, w którym się zatrzymywała, wyglądało tak samo jak inne.

Chwilami odnosiła wrażenie, że słyszy dzwonki reniferów. Nie przypuszczała, że Anna 

pójdzie do stada. Sądziła, że raczej będzie unikać ludzi.

Ale tak trudno było stwierdzić, który z kierunków jest przeciwny. Nie dało się iść cały 

czas w tę samą stronę.

Ida przestała już słyszeć psy. Poczuła się zagubiona. Musiała mocno zacisnąć pięści i 

bardzo powoli oddychać, żeby nie krzyczeć w głos.

Nie wolno jej tracić głowy.

Ogarnęło ją jeszcze większe przygnębienie, jak gdyby Anna zaraziła ją swoją rozpaczą.

Teraz nie było już nic.

Ida zadawała sobie pytanie, dlaczego Jon tak nagle zaniepokoił się o Annę. Możliwa 

odpowiedź ją przeraziła.

Znów zaczęła szukać we mgle. Wielokrotnie kręciła się w koło, teraz już nawet ona 

zaczynała rozpoznawać pewne miejsca, w które trafiała najczęściej.

Mgła zalegała aż do samej ziemi. Podpełzła aż do sosnowego lasu nad fiordem.

W końcu się rozrzedziła i nastał wieczór.

Wtedy Ida znalazła Annę.

background image

10

Sedolf   na   cyplu   nie   zastał   nikogo.   Dom   nie   był   zamknięty   na   klucz.   Izby   puste   i 

milczące. Żadnego śladu, który zdradzałby, dokąd mogła pójść Helena.

Przebiegł przez dom. Otwarte drzwi machały do niego.

Na schodach jego oczy odnalazły to, co tak przeraziło Helenę. Podpis mężczyzny z 

nożem.

Sedolf miał ochotę wbić w to dzieło ostrze własnego noża, posiekać je na drobne, 

zniszczyć, unicestwić. Opanował się jednak, bo nie na wiele by się to zdało. Musiał znaleźć 

Helenę.

W gardle mu zaschło, jeszcze zanim zszedł na sam brzeg. Mgła dotykała już niemal 

powierzchni wody, flirtowała z falami.

W  szopie   została   tylko   jedna   łódź.   Łajba,   którą   Reijo   rankiem   wypływał   na   ryby, 

zniknęła.

Helena umiała wiosłować jedynie tak, jak potrafi to człowiek z wnętrza lądu.

- Heleno! - wrzasnął Sedolf nad fiordem. - Heleno!

Jego krzyk wsunął się we mgłę. I tam pozostał. U jego stóp widać było żółtą pianę, 

pianę ubitą przez morze. Poruszała się niespokojnie.

Nie mogła wypłynąć na fiord we mgle! Przecież ona nie rozumie morza!

Właśnie dlatego to zrobiła.

- Heleno! Ale swój krzyk kierował na fiord i nawet skała za jego plecami nie mogła mu 

odpowiedzieć. Sedolf wyciągnął łódź z szopy.

Helena wiosłowała. Ze złością. W gniewie. Płacz nie zwyciężał, gdy w każdym ruchu 

wioseł   musiała   toczyć   walkę   z   morzem.   Fale   chciały   zapędzić   ją   do   brzegu,   chciały 

poprowadzić z powrotem, nie chciały jej kołysać tak, jak kołysały Reijo.

Były przeciwko niej.

Bolały ją ramiona i plecy. Nie nawykła do takich ruchów. Wiosła uwierały w dłonie. 

Łódka, mała skorupka, tańczyła według własnej woli.

Helena naparła na wiosła i dalej walczyła. W gniewie zacisnęła zęby. Odczuwała przede 

wszystkim gniew.

Na morze, na łódź, na mgłę. Na Curta.

Wychowanie, jakie odebrała, utkwiło w niej głęboko. Trudno było obracać w ustach 

przekleństwa. Ale tu, wśród tej białej gęstwiny na fiordzie Lyngen, wyrwało jej się jedno i 

drugie przekleństwo. Opadło na dno niczym ciężarek sieci.

background image

To   Curta   malowała   czarnymi   słowami,   wstrętnymi   słowami,   które   w   jej   domu   w 

Finlandii   nazwano   by   wulgarnym   językiem   motłochu.   Wypowiadanie   takich   słów   było 

grzechem. Grzechem rzucanie ich drugiemu człowiekowi. Tymczasem Helena je wykrzyki-

wała. Wykrzykiwała aż do ochrypnięcia.

-   Przeklęte   chłopisko!   Szatański   pomiot!   Diable   nasienie!   Przeklęty!   Przeklęty, 

przeklęty! Prawdziwy diabeł w ludzkiej skórze!

W końcu zabrakło jej obelg. Pośród śmiechu przeplatanego z płaczem odkryła, że nie 

zna ich tak znów wiele. Po prostu ich nie umiała. Nie pamiętała. Owszem, słyszała je wśród 

kamieni na brzegu, kiedy mężczyźni stali po kolana w wodzie wśród wodorostów, lecz nie 

starała się ich zapamiętać. Wolała zamknąć się na nie, ogłuchnąć.

Helenie nigdy nie przyszło do głowy, że mogą jej się do czegoś przydać. Ze któregoś 

dnia będzie ich potrzebować.

Straciła orientację. Wpłynąwszy we mgłę, nie miała już według czego się kierować. 

Wciągnęła wiosła do łodzi i nieruchomo siedząc na ławeczce, pozwoliła wodzie się unosić. Od 

tego chociaż ciało nie bolało. Przynajmniej nie tak bardzo.

Spokój?

Reijo?

Jak mogła być taka głupia? Przecież w ten sposób się do niego nie zbliży!

Reijo wypływał na morze, jeszcze zanim nauczył się wyraźnie mówić. To oczywiste, że 

na wodzie odzyskiwał spokój. Ona we wzburzeniu wędrowała przy granicy lasu.

Helena położyła się w łodzi. Woda ją unosiła, kołysała teraz mocniej. Nie sprawiało jej 

to przyjemności, ale nie chciała dopuścić do siebie strachu. Nawet przed sobą samą nie chciała 

przyznać, że się boi morza.

Łatwiej było bać się Curta. Nawet on nie był tak przerażający jak morze.

W   końcu   zasnęła   zmarznięta.   Z   nieugiętą   dumą,   która   nie   pozwalała   jej   wezwać 

pomocy. Pomyślała, że w takiej mgle i tak nikt nie wypłynie na fiord. Jedynie ona mogła 

wykazać się dostateczną głupotą.

W snach nie było ani zimna, ani wilgoci. Nie było też strachu. Sny zatarły znaki na 

drzwiach w domu na cyplu.

Curt zniknął.

I nie pojawiał się.

Curt nie istniał.

Curt Hallencrantz zabrał ze sobą skrzyżowane oszczepy, wijącą się rzekę i koński łeb, i 

zniknął. Oddalił się od wszelkiej rzeczywistości. Od wszelkiej tej rzeczywistości, której Helena 

background image

pragnęła kiedykolwiek dotykać. Którą pragnęła nazywać swoją.

Sny malowały o wiele słodszą rzeczywistość. Trawę na należących do cypla łąkach 

barwiły na zielono. Żółtą jak jesienne liście czuprynę Reijo przetykały srebrem, czyniąc go w 

jej oczach jeszcze piękniejszym. Ivar wyrósł, był taki podobny do ojca. Chodził tak samo i 

śmiał się tak samo jak on. Reijo wypełniał jej łono, dawał siebie. W izbach rozlegał się odgłos 

biegających stopek. Śmiech Reijo, wydobywający się z wielu gardeł, jej gesty odbijały się w 

ruchach rączek małych dziewczynek.

Sny przędły złote nitki. Tkały z nich miękkie, ciepłe okrycie dla Heleny.

Leżała   tak   wygodnie.   Tak   jej   było   dobrze.   W   snach   przeżywała   całą   przyszłość. 

Przeżywała całe życie na cyplu. W pięknym śnie tworzyła ich dom.

Chłód do niego nie docierał.

Wszystko to istniało poza jej ciałem. Oddalone od tego, co widziała i czuła.

Dom na cyplu. W snach...

Lekka łódź nadawała się do wypływania na środek fiordu przy dobrej pogodzie. Pod 

błękitnym niebem. Kiedy wiatr i morze były w dobrych humorach, a sznur do łowienia ryb 

drążył na powierzchni wody dołeczki jak od śmiechu.

Lekka łódź była łodzią Reijo, z której łowił ryby na obiad. Łupinką, w której składał 

swoje myśli i marzenia, gdy wypływał tam, gdzie czuł, że jest sam i że dotyka nieba i słonej 

wody. Nie uważał, że jest w niej zdany tylko na siebie, zawsze widział góry otaczające go 

niczym rama. Nawet kiedy położył się i patrzył prosto w niebo, kątem oka dostrzegał zarys 

wierzchołków.

Łódka na dobrą pogodę.

Pod wieczór mgła musiała ustąpić. Rozwiała się. Zmieniła się w deszcz. W gęste szare 

niebo.

Ale   góry   znów   się   ukazały.   Wyłoniły   się   z   morza   mgły,   usiłując   powstrzymać 

deszczowe chmury, i zamknęły je między sobą.

Wiatr wiał od morza. Zalecał się do niego z potężną siłą. Musiał uciec się do gwałtu.

Łódka na dobrą pogodę wskakiwała na kolejne fale. Łykała słoną wodę. Uchylała się od 

pryszniców. Odrzuciła wiosła.

Łódka na dobrą pogodę długo dźwigała swój ciężar, cienkimi deskami broniła go przed 

mocą morza i wichru.

Helena zmarzła przez sen. Ale sny miała piękne, pełne blasku słońca. Sny zabierały ją 

do domu.

Nie zdążyła się obudzić, kiedy morze przelało się przez burtę, wywróciło łódkę na dobrą 

background image

pogodę, wciągnęło ją w siebie. Nie zdążyła się obudzić, kiedy morze jej zażądało. Wpadła w 

nie bez walki.

Łódka na dobrą pogodę unosiła się stępką do góry. Na spienionych falach wyglądała jak 

łupinka orzecha.

Sedolf wiosłował we mgle. Często robił przerwy, żeby wołać Helenę.

Z mgły nie nadchodziła żadna odpowiedź.

Starał się dość długi kawałek płynąć wzdłuż lądu. Wolał ją, ale musiał zawrócić.

Wypłynął nieco dalej na fiord, tak daleko jak tylko mógł, nie tracąc kierunku. Wciąż 

wiedział, gdzie jest ląd.

Nie znalazł ani Heleny, ani łodzi. Zaczynał zrywać się wiatr.

Przejaśniło się na tyle, że Sedolf mógł zobaczyć drugą część wioski, tę za ujściem rzeki. 

Zauważył jakąś łódź, gotującą się do stawiania żagla. Ktoś widocznie zakładał, że mgła się 

podniesie.

Sedolf przypomniał sobie, co mówiła mu Elise.

Nie widział  nigdzie żadnych innych obcych łodzi.  To musieli więc być handlujący 

wódką.

Mężczyzna z nożem z pewnością również był na pokładzie.

Mieli żagiel.

Nie  zdołałby  popłynąć  za  nimi,  nawet jeśli  by  chciał.  Miał  jedynie  wiosła. Był  za 

daleko.

I chociaż widoczność się poprawiła, to i tak minie pewien czas, nim wypłynięcie dalej 

na morze będzie bezpieczne.

Sedolf   zawrócił   do  lądu,   ale   nie   kierował   się   na  cypel.   Wiosłował   wzdłuż  brzegu. 

Znalazł ludzi, opowiedział im, co się dzieje. Kiedy mgła była już tylko jak gęsta zupa, po 

fiordzie krążyło sześć łodzi. Płynęły tyralierą. Porozumiewały się ze sobą, utrzymywały coś w 

rodzaju łączności.

Ludzie nawoływali.

Chociaż mgła się podnosiła, rzedła, pogoda się pogarszała. Wiatr w takich warunkach 

potrafił być nieobliczalny. Mogły ich dopaść porywy z gór.

Takie podmuchy tutejsi ludzie nazywali kozimi rogami. Dwa mocniejsze kozie rogi 

wystarczały, żeby prędko wywrócić rybacką łódkę.

Mężczyźni u wioseł wiedzieli o tym. Lecz ludzie, których życie uzależnione było od 

łodzi, wiedzieli także, że również inni zrobią co tylko w ich mocy, by ich uratować, jeśli 

kiedykolwiek stanie się to konieczne. Dlatego bez wahania spieszyli z pomocą innym.

background image

Teraz chodziło o żonę Kesaniemiego z cypla. To bardzo istotne.

Ludzie lubili Reijo. Nie był zupełnie taki jak wszyscy, ale niczego nie udawał. I nie 

oszczędzał się, gdy ktoś potrzebował pomocy, zawsze podawał rękę.

Większość z nich życzyła Reijo szczęścia z Heleną. Życzyła mu tego, co najlepsze. 

Wszyscy przecież wiedzieli, jak wyglądało jego życie. Większość z nich skłonna była sporo dla 

niego zaryzykować.

Poszukiwania   trwały,   dopóki   pozwalał   na   to   rozsądek.   Opierali   się   wichrowi   i 

deszczowi. Mgła odeszła. Przez pewien czas mieli dobrą widoczność, lecz nie trwało to długo.

Deszcz lunął gęsty jak ściana. Siekł niemiłosiernie. Wiatr uniemożliwia! utrzymanie 

łodzi na falach. To była przez cały czas walka. Walka przeciwko żywiołom.

Sedolf   jako   jeden   z   pierwszych   przyznał,   że   niemożliwe   jest   kontynuowanie 

poszukiwań, nie potrafił jednak o tym jako pierwszy powiedzieć.

Czuł, że nie wolno mu tego robić.

Helena była żoną Reijo. Dla Reijo musiał próbować. Chociaż nie wierzył, że to do 

czegokolwiek doprowadzi.

Pozostali być może myśleli podobnie. Ich jednak pętały inne więzy.

Sedolf był zięciem Reijo. Kimś więcej niż tylko przyjacielem. Kimś więcej niż osobą po 

prostu szanującą Reijo.

To jeden z najstarszych jako pierwszy zawrócił łódź. A gdy jeden już to zrobił, ośmielili 

się i inni.

Nikt   nie   oponował.   Nikt   nie   czynił   nikomu   wyrzutów.   Wszyscy   już   rozumieli,   że 

niewiele przyjdzie z ich wysiłków. Wyznanie tego na głos wymagało męskiej odwagi.

Przemokli i zmarzli. Ale byli ludźmi przywykłymi do morza. Gdyby chodziło tylko o 

nich, wielu  z nich jeszcze by się nie poddało. Zdarzało im się  być na fiordzie w gorszej 

pogodzie. Już wcześniej znosili drwinę morza.

Wszyscy jednak myśleli o tym samym.

Jeśli żona Reijo rzeczywiście wypłynęła na fiord, i jeśli rzeczywiście była na wodzie, 

gdy rozpętała się ta nawałnica, to na pewno jej nie odnajdą.

Tak   myśleli.   Nikt   z   nich   jednak   nie   powiedział   tego   na   głos.   Ponure   spojrzenia   i 

wzruszenia ramion mówiły same za siebie.

- Wypłyniemy znów, kiedy trochę się uspokoi - powiedział któryś ze starych, wiekowy 

na tyle, że mógł pamiętać Anttiego Kesaniemi.

- Popłynę na cypel - stwierdził Sedolf i z powrotem wsiadł do łodzi.

Trzymał   się   blisko   lądu,   lecz   mimo   tego   okropnie   ciężko   było   wiosłować.   Część 

background image

rozpaczy,   jaką   odczuwał,   przemieniała   się   w   nowe   siły.   Wiosłowaniem   wyrzucał   z   siebie 

gniew.

Płacz ściskał go w gardle. Tak mocno, iż cieszył się, że nie musi z nikim rozmawiać.

Zaciągnął łódź do szopy. Była ciężka, ale chciał mieć pewność, że jej nie straci.

Poświęcił również czas na staranne zamknięcie szopy. Dla wszelkiej pewności.

Ciężko było mu wejść do domu. Musiał napalić, żeby wysuszyć ubranie.

Rozebrał się do naga. Przemoczył się tak, że spływał wodą.

Trząsł się z zimna. Boso stąpał po chłodnej podłodze, tak czystej, że można by z niej 

jeść. Helena bardzo tego pilnowała.

Sedolf odszukał kufer z ubraniem Reijo. Pożyczył sobie jego suche rzeczy. Ubrał się, 

trochę były za małe, ale grzały.

Odpychał od siebie myśli.

Zjadł.   Odłamał   kawałek   chleba   ze   stosu   płaskich   okrągłych   chlebków   z   dziurką 

pośrodku, nasadzonych na patyk. Żytni chleb Heleny.

Nasycił się. Nie odczuł przy tym żadnej przyjemności, ale przynajmniej brzuch miał 

pełen. Popił wodą prosto z czerpaka. Wodą, którą przyniosła Helena.

Wyszedł na wieczór. Na deszcz. Na wiatr, który nie chciał się uciszyć.

Starał się znaleźć zajęcie dla rąk. Ktoś musiał dopilnować obrządku. Sedolf wierzył, że 

Elise nie straciła wieśniaczego rozsądku i zajmie się jego oborą. Nie mógł tam teraz wracać. 

Musiał czekać na cyplu. Czekać, aż pogoda się uspokoi. Czekać na powrót Heleny.

Zwierzęta również były niespokojne. Sedolf wyczuł to i zadrżał. Zadawał sobie pytanie, 

czy zwierzęta też wyczuwają takie rzeczy, jak na przykład to, że gospodyni umarła.

Brednie! Odpędził to od siebie.

To pewnie przez pogodę. Nawet krowy słyszą wichurę. Słyszą zacinający deszcz. To 

oczywiste, że się denerwują. Wyczuwają, że jest obcy. Po prostu to je niepokoi. Na pewno 

obchodzi się z nimi inaczej niż Helena.

Sedolf pracował w oborze i myślał o Idzie. Tak bardzo pragnął, żeby była teraz przy 

nim. Żeby nie zostawiała go z tym samego.

Ida była silna.

Często z trudem przychodziło mu to przyznać i przyjąć. Często jednak to ona dodawała 

mu siły. Odwagi, by żyć dalej.

Łatwo było pamiętać wszystkie te chwile, gdy obejmował jej wstrząsane płaczem ciało. 

Kiedy to ona szukała siły u niego.

Tak właśnie powinno być.

background image

Mężczyzna powinien być opoką kobiety. Jej wsparciem. Powinien mieć dość siły dla 

nich obojga.

To było kłamstwo.

Ida miała tyle siły. W tej chwili bardzo potrzebował bodaj jej odrobiny, choćby uścisku 

jej dłoni.

Głaskał krowy. Rozmawiał z nimi, ale jego głos brzmiał tak dziwnie. Krowy jednak nie 

mogły tego wiedzieć.

Deszcz nie ustawał. Bębnił o dach.

Wychodząc z obory, nie miał siły zamknąć starannie drzwi za sobą. Truchtem przebiegł 

przez podwórze ze skopkami pełnymi mleka. Zostawił je nakryte w sieni.

Wszedł do środka. Usiadł przy kuchennym stole, wyglądając na zewnątrz. Widoczność 

była marna.

Długo siedział, a wieczór płynął. Siedział aż do północy. Dopiero wtedy deszcz ustał.

Jego własne ubranie już jako tako wyschło. Przebrał się, poczuł chłód, ale wiedział, że 

wystarczy chwila na zewnątrz i nie będzie już czul żadnej różnicy. Wełna wchłonie wilgoć, lecz 

zapewni mu ciepło.

Podgrzał zupę rybną, stojącą w garnku. Strasznie mu było ciężko na duszy. Musiał się 

jednak czymś wzmocnić. Nie wiedział, kiedy go czeka następny posiłek.

Obawiał się najgorszego.

Rybna zupa Heleny.

Opłukał miskę, postawił ją na stole i wyjrzał przez okno. Przejaśniło się na tyle, że 

widział góry po przeciwnej stronie fiordu - Jiehkkevarre, Pollfjellet.

Deszcz ustał.

Wiatr   natomiast   hulał   tak   samo.   Teraz   jego   porywy   stały   się   jeszcze   silniejsze. 

Nadciągały nieoczekiwanie.

Sedolf włożył kurtkę i wyszedł. Nie miał siły dłużej siedzieć w domu. Nie wytrzymywał 

tkwienia wśród ścian Reijo. Wśród ich ścian.

Wśród ścian Heleny.

Zamknął drzwi na klucz, wsunął go pod przyzbę i wolnym krokiem poszedł nad wodę.

W szopie było sucho. Wolał siedzieć tu niż w domu, choć szopa nie chroniła przed 

chłodem.

Szopa należała do Reijo. Nie do niej.

Stał na brzegu, kiedy nagle usłyszał dudnienie. Przypominało ryk dzikiego zwierzęcia.

Sedolf nie mógł zrozumieć, skąd dochodzi. Nie pojmował, co to może być.

background image

Nie zrozumiał, dopóki nie podniósł wzroku i nie spojrzał na północny zachód. Zobaczył, 

że cała Pollfjellet drży.

To było niepojęte. Niezrozumiałe. Ze szczytu uniosła się chmura. Ciężka, brunatnoszara 

chmura.

Mroczny pomruk. Ryk dzikiego zwierzęcia.

Doprawdy, dzikie zwierzę wyrwało się na wolność! Od góry odpadło całe zbocze!

Zaczęło się wysoko, od szczytu.

Sedolf stał jak skamieniały. Nie potrafił oderwać oczu od tego, co widzi. Nie był w 

stanie.

To była krótka chwila. Dzięki Bogu, jedynie krótka chwila. Widok przywodził na myśl 

piekło. Tyle że nie pełne ognia, a kamienia.

Lawina poruszała się szeroką ławą. Niewiele czasu zajęło jej osunięcie się ze szczytu w 

dół długiego, stromego zbocza. Porywała ze sobą wszystko, cokolwiek stanęło jej na drodze. 

Pochłaniała, toczyła coraz więcej, stawała się coraz większa, ogromna.

Niepojęte.

To trwało tak krótko, a zrobiło tak wiele. Odgłos się wzmógł. Góra i ziemia wpadała z 

hukiem do wody. Fiord Lyngen zmienił się w kocioł.

Dymna zasłona otaczająca górę nie rozwiewała się, wiatr nie ustawał. Kolejne mniejsze 

lawiny spadały śladem tamtej pierwszej, tej niszczącej. Fiord u stóp Pollfjellet aż kipiał.

Sedolf   pojął,   co   się   teraz   stanie,   chociaż   myślał   powoli.   Nie   przypuszczał,   że 

kiedykolwiek będzie świadkiem czegoś podobnego. Jedynie bardzo nieliczni mieli okazję to 

zobaczyć. Nie w każdym pokoleniu.

Biegiem ruszył pod górę. Musiał wrócić do domu. Musiał tam pobiec.

Nogi miał jak spętane żelazem. Nie mógł oderwać wzroku od tego, co się działo. A 

niezmiernie trudno było jednocześnie wspinać się pod górę i patrzeć w przeciwną stronę.

Sedolfowi ciężko było w piersi. Tkwiący w niej ból tak uciskał.

On znał tę górę. Znał ją lepiej niż inni. Dorastał w cieniu Pollfjellet.

Niewielka rodzina mu została, lecz ludzie, wywodzący się z tego rodu co on, budowali 

swoje domy właśnie u podnóża Pollfjellet.

Oczy miał suche. Piekły, lecz były suche. Sedolf stał z rękami zaciśniętymi w pięści i 

patrzył, jak wody po przeciwnej stronie fiordu się gotują.

Nie potrzebował fantazji Idy, żeby pojąć, iż tam, gdzie zeszła lawina, nikt nie pozostał 

przy życiu.

Nikt.

background image

A potem nadeszła fala. Wznosiła się coraz większa, większa i większa.

Ogromna.

Sedolfowi nie starczyło fantazji, żeby wyobrazić sobie taką falę.

Nikt nie byłby w stanie wyobrazić sobie czegoś podobnego, nie widząc tego wcześniej 

na własne oczy.

Jeśli   lawina   pozostawiła  cokolwiek   u  podnóża  Pollfjellet,   i   tak  pochłonęło  to  teraz 

morze, wyszarpało chciwymi rękami.

Nie pozostawiło nic.

Chociaż było to po drugiej stronie fiordu, Sedolf widział domy pływające po wodzie. 

Zobaczył wywróconą łódź, maszt znikający w fali, która usiłowała cisnąć pianę aż do nieba.

Wiatr błogosławił jej szczyty.

Sedolf wciąż nie pojmował w pełni, co się dzieje.

W uszach ciągle miał huk, jak gdyby cała góra rozpadła się na kawałki. Cała wioska 

została obrócona w ruinę i zmyta do morza.

Sedolf nie pojmował. Nie starczało mu na to siły.

Wiedział, jak tam było. Jego stopy tam biegały. Deptały po kamieniach, po ścieżkach.

Teraz zostały tylko kamienie. Morze w dole było niespokojne. Kołysało się, kołysało się 

w zieleni i bieli.

Tej nocy stało się rozbójnikiem. Bezwzględnym, humorzastym jak to morze. Po prostu 

zbyt łatwo zapominało się o tym, gdy leżało gładkie jak lustro, uśmiechnięte w promieniach 

słońca, łapiąc w lekkich zmarszczkach przelatujące po niebie chmury.

Teraz poszarzało. Sedolf widział, jak się podnosi. Była przecież pora odpływu, lecz 

morze sięgało coraz dalej.

Rytm doby kompletnie się odmienił. Odpływ przeobraził się w przypływ. A przecież ten 

rytm był niezmienny. Ludzie znad fiordu zawsze mu ufali. Na codzienną przemianę niskiej 

wody w wysoką nie mógł wpłynąć żaden człowiek.

Ale też i to, co się działo, nie było dziełem ludzkich rąk. Tu wdały się potężniejsze 

moce.

Sedolf   nie  dostrzegał   w  tym żadnego  sensu.  To  była niepojęta gra.  Niezrozumiała, 

okrutna zabawa sił natury. A człowiek nie może siłować się z naturą.

Sedolf   znalazł   się   w   samym   środku   wydarzeń.   Nogi   jakby   wrosły   mu   w   ziemię. 

Wydawało mu się, że grunt pod nim drży. Lecz wiedział, że to za sprawą wiatru, który wciąż 

się wzmagał, rzucał się na wszystko, co ośmieliło mu się sprzeciwić. Ledwie dało się stać. Ale 

Sedolf nie mógł wejść do domu.

background image

Był świadkiem rzeczy nieludzkich. Czegoś, co żaden rozum nie zdoła pojąć.

Miał wrażenie, że jakaś ogromna dłoń zgarnia wszystko i miesza. Zabiera, co swoje, i 

żąda więcej.

Bał się. W myślach zwrócił się do Boga. Do samego diabla. Do duchów, o których 

poszeptywali co poniektórzy.

Z   głębi   serca   odezwały   się   modlitwy   dzieciństwa.   Wargi   wyszukiwały   słowa   tych 

najprostszych. Tak mało ich zapamiętał. Żałował, że nie zna więcej.

A może modlitwa na nic nie pomagała? Może nie istniała wola, która tego zapragnęła?

Jakaż wola mogła pragnąć takiej krzywdy?

Cały Sedolf zmienił się w zwątpienie, grozę i strach.

Nie mógł zostać sam na cyplu. Helena tu nie wróci. Nawet on to już teraz zrozumiał.

Helena nie znała nikogo, do kogo mogła popłynąć. Jej łódź zniknęła. Heleny również 

nie było.

Na fiordzie nie widział już żadnych łodzi. A gdyby nawet ktoś wypłynął, i tak stracił 

wszelkie szanse na powrót.

Sedolf ruszył w stronę nadbrzeżnych szop. Zobaczył, że kierują się tam również inni. 

Widać wielu aż za dobrze widziało, co się dzieje.

Wielu pragnęło przenieść łodzie wyżej na wypadek, gdyby woda jeszcze bardziej się 

podniosła.

Mężczyźni zginali się w porywach wiatru. Ale łodzie były ważne. Bez łodzi człowiek 

znad fiordu stawał się biedakiem. Głodował.

Stali   razem,   zdjęci   niedowierzaniem   i   przerażeniem.   Wciskali   głowy   w   ramiona, 

pragnąc   osłonić   się   przed   wichrem.   Próbowali   kryć   się   w   ciasnych   przejściach   pomiędzy 

szopami.

Tylko   od   czasu   do   czasu   ich   spojrzenia   kierowały   się   na   wodę.   Coś   jednak 

powstrzymywało ich od zbyt długiego wpatrywania się w szczyty fal.

Dla nich wszystkich morze było ukochaniem. Kusiło, obiecywało dobrobyt i szczęście. 

A oni mu wierzyli.

Teraz jednak pokazało im twarz, o której wiedzieli, lecz zawsze o niej zapominali, gdy 

się do nich uśmiechało.

Teraz morze pokazało im swoją brzydotę.

Stali zakłopotani, dobrze wiedząc, że wciąż są w nim zakochani. Że nigdy z niego nie 

zrezygnują. Nie zapomną tego, co się teraz stało, lecz prędko wybaczą.

To morze dawało im życie. Było jedną ze ścian ich istnienia. Umiłowaną na tyle, że 

background image

nigdy nie będą w stanie jej odrzucić.

Nawet teraz.

Nie wypłynęli ponownie. Wszyscy wiedzieli, że to nie ma sensu.

Zostali jednak przy szopach, dopóki wiatr nie ucichł. Morze podniosło się ponad linię 

przypływu. Polizało ściany szop, drewno pociemniało od wilgoci. Mężczyźni żartowali między 

sobą, że dobrze się stało, iż nasmołowali deski.

W końcu wrócili do domów. Każdy do swego. Szli z pochylonymi głowami. Niektórzy 

nie włożyli nawet czapek.

background image

11

Rozpacz Idy nie paraliżowała jej, a przecież tak o to łatwo.

Została z tym kompletnie sama. Do namiotów było tak daleko, tak daleko do stada. Do 

wszystkiego. Wołanie o pomoc także na nic by się nie zdało.

Anna nie wzywała pomocy. Prosiła, żeby Ida odeszła, a potem wyszukała najbardziej 

odosobnione   miejsce,   jakie   tylko   mogła   znaleźć.   Nóż   leżał   przy   jej   ręce.   Ostrze   było 

poplamione, a nadgarstki Anny spływały krwią.

Idę w to miejsce doprowadził wyłącznie przypadek. Leżało na całkowitym pustkowiu, 

osłonięte przez kamienie i niewielkie zarośla karłowatej brzozy i wierzby. Gdyby Ida sama nie 

szukała schronienia przed wiatrem i deszczem, nie znalazłaby Anny.

Działała, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi. Wiedziała jedynie, że nie 

może bezczynnie siedzieć przy Annie i patrzeć na jej śmierć.

Być może żadne wysiłki nic nie pomogą, ale musiała coś przedsięwziąć. Nigdy by sobie 

nie wybaczyła, gdyby chociaż nie spróbowała.

Przydała się halka. Ida ujęła nóż do ręki ze wstrętem, lecz innego wyjścia nie miała. Bez 

noża nie zdołałaby porwać płótna na pasy.

Obwiązała nadgarstki dziewczyny tak mocno jak tylko zdołała. Niemal aż po łokcie. 

Wiązała supły, oślepiona łzami. Powodował nią gniew. Umocowała węzły na spodzie ramion i 

patrzyła, jak krew barwi je czerwienią.

W   czarnej   rozpaczy   Ida   połączyła   obie   ręce   Anny,   a   potem,   uniósłszy   je   w   górę, 

przywiązała je do najgrubszej gałęzi rosnącej w pobliżu brzózki.

Ręce Anny wzniosły się ponad jej ciałem. Krew nie przestała jeszcze płynąć. Ida nie 

wiedziała, czy tego się spodziewała. Boleśnie zdawała sobie sprawę, że nie zna się na leczeniu i 

nie ma żadnych niezwykłych zdolności.

One przypadły innym członkom rodziny. Jej nigdy nie było pisane ratowanie życia.

Idę zalała gorycz.

Widziała,   jak   ludzie   zatrzymują   krew.   Nie   znała   zaklęć,   które   zwykle   mamrotali. 

Owszem, kilka oderwanych linijek, lecz one nie wystarczyły. Nie umiała tych tajemniczych, 

ledwie wypowiadanych ludzkim głosem zdań. Nie potrafiła ich użyć.

Nie wiedziała, kiedy Anna się urodziła. Nie znała jej pełnego imienia. Lapończycy 

potrafili mieć tyle imion, a Ida nie wiedziała nawet, jak nazywa się ojciec Anny.

Była bezradna.

Widywała jednak, jak ci ludzie to robią. Obserwowała gesty. Teraz przełknęła ślinę. Nie 

background image

mogła tak po prostu patrzeć na jej śmierć.

Może   jednak   poznała   któreś   z   tych   tajemnic,   może   utkwiły   gdzieś   w   jej 

podświadomości?

Dłonie   Idy   dotknęły   ręki   Anny.   Kciuki   przesunęły   się   wzdłuż   białego   delikatnego 

wnętrza ramienia, w stronę łokcia. Tam zatrzymały się na niebieskiej żyle.

Ida zamknęła oczy i nacisnęła.

Nie wiedziała, czy robi dobrze. Nie wiedziała, jak.

Po prostu próbowała, starała się wszystko sobie przypomnieć. Obserwowała podobne 

zabiegi,   zawsze   jednak   zwracała   uwagę   przede   wszystkim   na   magię   i   czary.   Nigdy   nie 

przypuszczała, że mogą im towarzyszyć jakieś proste sposoby. Nigdy nie sądziła, że gesty mo-

gą być ważniejsze niż te słowa.

Wciąż tego nie pojmowała. Po prostu to robiła. Na zmianę przenosiła się od jednej ręki 

Anny do drugiej.

Śmiertelnie się bała.

Ręce miała pełne krwi. Przyłapała się na zdumieniu, że w człowieku może jej być aż 

tyle. Czy w Annie jeszcze coś zostało?

A może ona już umarła?

Ale   wciąż   słabo   oddychała.   Koniuszki   palców   Idy   wychwytywały   leciuteńkie 

pulsowanie w żyłach, w miejscu gdzie naciskały.

Życie.

Ida straciła poczucie czasu. Pewna była jedynie tego, że to trwa już bardzo długo, nie 

zauważała, jak pogoda wokół niej się zmienia.

Ważna była jedynie Anna.

Życie Anny.

Ida tak mało mogła się tu przydać. Tak mało mogła zrobić. Dlaczego wszystko dostało 

się Mai? Czyż ona również nie była córką swojej matki?

Mai teraz nie potrzebne są żadne zdolności. Maja i tak ma dość wszystkiego!

Z zarośli wyłoniła się jakaś kobieta. Ida drgnęła przestraszona, bo nikogo nie słyszała. 

Nie zauważyła tamtej, dopóki nie stanęła tuż obok.

Może zresztą nie było w tym nic takiego dziwnego. Wiatr wciąż wiał z szaleńczą siłą, 

deszcz przestał już lać, ale Ida i tak miała ubranie przemoczone na wylot. Marzła jak pies.

Nieznajoma kobieta nie odzywała się. Tylko się uśmiechała, na próbę, niemal badawczo 

przyglądała się Idzie. Szukała czegoś w jej twarzy. Wprawiła Idę w zmieszanie.

Kobieta   wyciągnęła   szczupłą,   drobną   dłoń.   Paznokcie   miała   krótkie.   To   była   ręka 

background image

kobiety, która nie uchyla się od pracy.

Ida wycofała się, niepewna i zdumiona. Wystraszona. Nie wiedziała, gdzie podziać ręce, 

cale były zakrwawione, lepkie. Nie mogła wytrzeć ich o spódnice, nie mogła też złożyć.

Krew jest taka wstrętna.

Ta druga kobieta też była drobna. Wyglądała na spokojną. Pewną tego, co robi.

Twarz   pokrywały   jej   delikatne   zmarszczki.   Takie,   jakich   nie   widzi   się   z   daleka. 

Cieniuteńkie   linie   ukazujące   się   na   policzkach   przy   uśmiechu.   Rysy   wokół   oczu,   dobre 

zmarszczki stworzone przez uśmiech, kilka także przy kącikach ust. I bruzda między brwiami, 

ta głęboko wbiła się w skórę.

Kobieta miała włosy splecione w duży, ciężki węzeł na karku. Na głowie zawiązaną 

kolorową, nieco spłowiała chustkę, pięknie kontrastującą z ciemną cerą o złotawym odcieniu i 

ciemnymi włosami.

Rzęsy układały się w wachlarze.

Ida tak dobrze je widziała. Nie widziała natomiast oczu tamtej, bo kobieta patrzyła na 

Annę.

Ręce nieznajomej kobiety świetnie wiedziały, co mają robić. Poruszały się inaczej niż 

ręce wszystkich innych ludzi zatrzymujących krew.

Nieznajoma nie odmawiała też żadnych formuł, żadnych zaklęć. Nie spytała nawet o 

imię Anny.

Była taka pewna tego, co robi. Jak gdyby wiedziała wszystko. Jak gdyby wcale nie 

musiała pytać.

Ida osunęła się na ziemię przy Annie. Czuła, że musi ją trochę ogrzać.

Objęła dziewczynę, lecz uważała przy tym, by nie wchodzić w drogę nieznajomej.

Obca ubrana była w kosztowną pelerynę. Kobiece spojrzenie Idy zauważyło to od razu. 

Peleryna była mało zniszczona, podbita aksamitem. Podobne płaszcze Ida widziała tylko u Mai.

Tu, nad fiordem, nikt takich nie nosił. Kobiety w takich pelerynach nie wyprawiały się 

w góry ratować życie lapońskim dziewczynom.

Ida poczuła się zmęczona. Niewypowiedzianie zmęczona. Nie była w stanie utrzymać 

oczu otwartych. Nie miała siły czuwać. Nie miała siły wypełniać swego obowiązku.

Kobieta   patrzyła   na  nią.   Napotkała  wzrok   Idy   tuż   przedtem,   nim  ogarnął  ją   sen,  i 

wprowadziła w senny świat przyjemności.

Miała w sobie coś znajomego. Była obca, niezbyt młoda, lecz uśmiechała się do Idy 

niemal czule. Z miłością.

Ida jej zaufała.

background image

-   O   co   ją   poprosiłeś?   -   powtarzał   Reijo,   nie   posiadając   się   ze   zdumienia.   -   Nie 

spodziewałem się tego po tobie, Jonie! Posłałeś Idę w taką mgłę? Przecież ona nie zna tych 

okolic! Przecież ona nie chodzi po górach! Ona jest znad fiordu!

- Zrozumiała, jak poważna jest sytuacja - odparł Jon słabym głosem.

Spod licznych kolorowych siniaków prześwitywała bladość. Oblewał go pot. Nie mógł 

sobie  poradzić   ze sobą.  Źle  się  czuł,   lecz  nie było  to  wyłącznie  uczucie   fizyczne.  Wielki 

niepokój, ten, który wyczuła również Ida, ustąpił. Tego drugiego nie mógł pojąć.

- Jon wie - rzekł ojciec Anny ochryple, z powagą. - Jon wie. On widzi takie rzeczy.

- Ida jest najzupełniej zwyczajna! Reijo czuł się niemal zaatakowany. Nie miał siły 

słuchać dłużej o tym, co nie łączyło się z rzeczywistością. Jego życie również pełne było ludzi, 

którzy widzieli, czuli i przeczuwali. Znali się na niepojętym i potrafili czynić niepojęte.

Zawsze się z tym godził, chociaż tak naprawdę nic z tego nie pojmował. Po prostu się z 

tym godził.

Teraz   wierzył,   że  życie   potoczy  się   zwyklejszymi   ścieżkami.   Sądził,   że  będzie  żył 

zwyczajnie, bez takich, którzy widzą. Bez takich, którzy na jego oczach dokonują cudów.

Taki był już tym zmęczony.

- Ida nic nie umie!

- Ida rozumie - szepnął Jon. - Tak jak ja. Ja nie widzę, tylko rozumiem.

-   I   przez   to   twoje   rozumienie   Ida   także   się   zgubiła!   -   wybuchnął   Reijo.   -   To 

przekleństwo, że Anna zniknęła, ale ona przynajmniej zna tę okolicę. Możemy założyć, że ma 

jakieś   pojęcie,   dokąd   idzie.   Dla   Idy   wszystko   tu   jest   obce.   Mogła   się   zgubić   dosłownie 

wszędzie! - Nabrał powietrza. - Zakładam, że ani nie widzisz, ani nie rozumiesz, gdzie ona jest. 

Gdzie jest Anna?

- Nie mogę tego wiedzieć - powiedział Jon cicho. - Ale tam nie ma bólu.

- Pozostaje nam jedynie szukać - stwierdził ojciec Anny. - To jest teraz najważniejsze. 

Mgła też się rozstępuje i już tak nie pada. Powoli zaczyna być coś widać. Musimy je odnaleźć.

- To również twoja wina, Andarasie - oświadczył Jon. W blasku ognia na palenisku w 

oczach Jona błysnął wyrzut. W ciemnym ogniu odbiła się czerwień.

- Gdybyś nie był taki uparty, taki dumny, Anna nie odeszłaby z siida!

- Czy kryje się za tym coś więcej? - spytał Reijo. - Coś, czego ja nie rozumiem? Coś, 

czego nie wiem?

Nie doczekał się odpowiedzi.

- Co się stało, to się nie odstanie - cicho rzekł wreszcie Andaras. - Co powiedziane, to 

się nie wróci, Jonie Larsonie. Nic więcej nie ma do dodania. Znajdziemy Annę.

background image

- A potem? - spytał Jon ochryple.

- Co powiedziane, to się nie wróci.

Po pewnym czasie łatwiej było coś zobaczyć. Trudniej natomiast iść, bo ziemia wypiła 

tyle wody. Niebo otwarło wszystkie śluzy. Teraz wiatr starał się ich przewrócić. Podczas jego 

porywów najbezpieczniejsze było wszystko to, co nie wznosiło się wysoko nad ziemią. Każdy 

człowiek był za wysoki.

Szło ich czterech. Reijo, Matti, Andaras i ojciec Jona, Lars. Wędrowali zgięci wpół, 

osłaniając się przed wiatrem. Przeszukiwali okolice. Kiedy mgła zaczęła opadać ku dolinie, ku 

wiosce i fiordowi, krajobraz się obnażył.

Taki był otwarty.

Mogli widzieć daleko.

Ale ziemia tutaj falowała. Była niczym morze ziemi. Zielonobrunatne morze, po którym 

można stąpać.

W dolinach fal tyle się mogło ukrywać i nawet w miejscach, w których człowiekowi 

wydawało się, że może widzieć wszystko, wzrok mógł mamić. Owszem, ziemia była otwarta, 

ale potrafiła chronić, wstrzymywać. Potrafiła zamknąć w sobie tajemnicę.

Nie mogli ufać, że widzą wszystko. Nie wystarczyło spojrzeć z daleka.

Musieli szukać.

Niebo również nocą było szare, gęste, nieprzeniknione.

Posilali  się w milczeniu. Żaden z nich nie chciał  przyznać się do zniechęcenia, do 

niewiary. Nie mogli zrezygnować.

Oczy nie przestawały szukać nawet wówczas, gdy zatrzymali się odpocząć. Oczy nie 

odpoczywały. Szukały. Wypatrywały.

- Czy to nie jakaś kobieta? - wskazał Andaras, podnosząc się ze zdziwieniem.

Popatrzyli za jego wyciągniętym palcem.

Na płaskim wzniesieniu widniała jakaś postać. Wszyscy wyczuli to samo: Że ona patrzy 

na nich. Chciała, by ją zobaczyli. Czekała, aż zaczną działać.

Matti   powolnym   ruchem   potarł   dłonią   oczy   i   czoło.   Nie   śmiał   spojrzeć   na   Reijo. 

Oddychał tak ciężko, że niemal mógł dotknąć oddechu.

Nie potrafił oderwać oczu od tej kobiecej postaci. W piersiach ciążyło mu jak ołów.

- Żadna z nich nie była ubrana na czarno - ze zdziwieniem zauważył Lars. - Anna miała 

skórzaną kurtkę. A córka Reijo była w niebieskiej sukni i szarym swetrze.

- No właśnie - odparł Reijo zachrypniętym głosem. Zostawił wszystko, nie patrzył na 

węzełek  z  jedzeniem.   On   także   nie   mógł   oderwać   oczu  od   kobiety.   Wszyscy  ją   widzieli, 

background image

wszyscy. Tym razem nie tylko on. Oni zobaczyli ją także. To nie była Ida, nie była też Anna.

Reijo puścił się biegiem.

Gdy ujrzała, że zmierzają w jej stronę, gdy miała już pewność, że nie pobłądzą, ani że 

nie zrezygnują, obróciła się do nich plecami.

Wiatr zdmuchnął jej kaptur z głowy, rozpostarł poły peleryny jak żagiel.

Czarne włosy na wietrze.

Długie, czarne włosy jak skrzydła unoszące się na wietrze.

Mały Kruk.

Zniknęła im z oczu. Pobiegła z wiatrem i w wiatr. Zniknęła za wzniesieniem, w jednym 

z głębokich odmętów płaskowyżu. Ukryła się w nim.

Matti dogonił Reijo. Złapał go za ramię i zatrzymał. Obaj mieli w oczach tę samą 

dzikość.

- Widziałeś? - spytał Matti. Ledwie mógł mówić, a oczy miał takie czarne. - Widziałeś 

ją? Nie tylko ja ją zobaczyłem?

- Widziałem - odparł Reijo. - Nie mów nic więcej! Na Jumalę, Matti, nie mów więcej!

Wyrwał mu się i pognał naprzód. Nie chciał, by ktokolwiek inny dobiegł pierwszy. To 

była jego sprawa. Musiał ją zobaczyć pierwszy...

Ale w głębi ducha Reijo wiedział, że jej nie odnajdzie. Jego oczy ją zobaczyły. Pogodził 

się z tym. Tamci również ją widzieli.

Ale jej nie odnajdą.

Uleciała na skrzydłach kruka...

- Gdzie ona się podziała? - dopytywał się Lars. - Gdzie ta kobieta w pelerynie? Przecież 

nie tylko ja ją widziałem. Ona nie może się tu tak błąkać. Ją także musimy odszukać!

Reijo obejmował Idę. Obudzenie jej zabrało sporo czasu. Przemarzła. Lecz gdyby nie 

dotuliła się do Anny, z obydwiema byłoby o wiele gorzej. Ich ciała grzały się nawzajem.

Ida płakała. Reijo także płakał. Matti i Andaras już wyruszyli do siida z Anną. Zdołali 

sporządzić coś w rodzaju noszy.

Jeszcze żyła.

Rany przestały krwawić. Oddech miała słaby, lecz nie było jej bliżej do śmierci niż do 

życia.

- Zrobiłaś, co mogłaś - cicho przemawiał Reijo do Idy. - Nie płacz, Ido. Ona ma jeszcze 

szanse na przeżycie. Musimy się cieszyć, że ją znalazłaś.

Ida nie przestawała płakać.

- Ta kobieta... - znów zaczął ojciec Jona. Kręcił głową i nie przestawał rozglądać się 

background image

dokoła. - Nie pojmuję, jak mogła zniknąć tak nagle. Nie ma tu zbyt wielu miejsc, w których 

można się schować. To właściwie jedyne. Kto chodzi w góry w pelerynie? Ona nie może być 

przy zdrowych zmysłach! Ktoś musi jej szukać!

Chciał już wyruszyć. Dopiero Ida go zatrzymała. Wysunęła się z objęć ojca. Nie mogła 

ukryć się  w  jego ramionach,  nie mogła tam zostać.  Nie przed wszystkim był w stanie  ją 

ochronić.

- Nie znajdziesz jej - powiedziała. - Nie musisz jej szukać.

Lars   popatrzył   na   nią.   Pewnie   zastanawiał   się,   czy   i   jej   od   tego   wszystkiego   nie 

pomieszało się w głowie. Kobiety w ogóle wygadują tyle różnych dziwnych rzeczy, a ta w 

dodatku  miała  rude   włosy.  Słyszał,   że  takie   jak  ona  miewają  najdziwniejsze   humory.  Nie 

wiadomo, komu wierzyć.

- Ida ma rację - z ciężkim sercem przyznał Reijo. - Jej szukać nie trzeba. Bo jej i tak nikt 

nie odnajdzie.

- Przecież widzieliśmy tu kobietę! - Ojciec Jona nie przyjmował wszystkiego na wiarę. - 

Ja ją widziałem, wszyscy ją widzieliśmy!

Reijo kiwnął głową, napotkał wzrok Idy. Spytał:

- Ona przyszła tutaj, prawda? Ty też ją zobaczyłaś, moja Ido? Widziałaś tę kobietę?

Ida uśmiechnęła się z bólem.

- Tak. Przyszła tu. Kobieta. - I znów na jej ustach pojawił się smutny uśmiech. - Ja tylko 

opatrzyłam Annie rany. Przy mnie samej Anna by umarła. To ona zrobiła resztę. Utrzymała ją 

przy życiu. To ona...

Oczy Idy nie szukały. Ona również się z tym pogodziła. Przyjęła, że nie ma kogo 

szukać.

- To była ona, prawda? - Musiała uzyskać potwierdzenie od ojca. - To była ona?

Reijo kiwnął głową. Nie dotarł tak blisko tej kobiety, lecz i tak ją poznał.

- Była taka piękna - mówiła Ida. - Taka łagodna, taka silna. I piękna.

Więcej nie mogła powiedzieć. Nie potrafiła. Przed oczami wciąż miała wyraźny obraz 

nieznajomej. Sen, który stał się czymś więcej niż tylko snem. Lecz nie budził grozy.

To wszystko było takie dobre, przesycone łagodnością. Nie przerażało. Ida wiedziała, że 

może jej zaufać. Że tamta chce tylko jej dobra. Że pragnie jedynie jej pomóc.

- Zbliżyłeś się do niej? - . spytała Ida. Jej głos brzmiał tak głucho. Czuła się taka pusta.

Rei jo pokręcił głową.

- Widzieliśmy ją tylko z daleka. Zobaczyliśmy kobietę w pelerynie. I włosy rozwiane na 

wietrze. Jak skrzydła kruka. Mały Kruk. - Odetchnął głębiej. - Ale to nie znaczy, że mam 

background image

wątpliwości, Ido kochana. Widziałem ją ledwie z daleka, ale to była ona. Nie mogę się mylić. Ja 

również nic z tego nie pojmuję. Nigdy nie będę w stanie pojąć. Ale widziałem to. I Matti 

widział. Matti też ją poznał. Nie tylko ja. Lars i Andaras również ją zobaczyli. Na własne oczy 

ujrzeli tę kobietę.

Ida popatrzyła na ojca.  Serce  jej  rosło. Poczuła wewnętrzne ciepło. Tak  bardzo go 

kochała.

- Widziałeś ją z daleka - powtórzyła cicho.

Spuściła głowę. Przed ojcem zawsze tak trudno było cokolwiek ukryć. Nigdy tego nie 

potrafiła. Słowa przy nim zawsze zmieniały się w dojrzałe borówki, które same wypadały jej z 

ust, jak z przepełnionego garnka jesienią.

Tak bardzo kochała ojca.

Teraz musiała przełknąć słowa. Były rzeczy, które musiała przemilczeć.

Musi milczeć, dopóki nie będzie mogła podzielić się nimi z Sedolfem. Nie potrafiła tego 

udowodnić.

Jemu   to   się   nie   zmieści   w   głowie.   Ida   jednak   wiedziała,   że   musi   się   tym   z   kimś 

podzielić.

- Dasz radę sama iść, dziecko? - dopytywał się Reijo. - Noc tak szybko nie minie. Wiatr 

też najwyraźniej nie zamierza cichnąć. Nie chcę, żebyś się rozchorowała. - Urwał, lecz zaraz 

dodał: - Ani ona.

- Co to ma znaczyć? - dopytywał się Lars.

Domagał się odpowiedzi. Jedno spojrzenie rzucone na niego powiedziało Idzie, że Jon 

swojej wrażliwości nie odziedziczył po ojcu.

Lars mocno stąpał po ziemi. Miał to wyryte na twarzy. Był mężczyzną, którego trudno 

oszukać. Takim, który nie wierzy w nic, czego sam nie zobaczy na własne oczy. Który tak 

łatwo nie wypuści z rąk tego, co już w nich trzyma.

- Widziałem jakąś kobietę! Ona nie mogła rozpłynąć się w powietrzu! Przecież nie było 

nawet mgły. Kto to taki? Mówicie o niej tak, jakbyście ją znali!

- Ona jest jedną z nas - powiedział Reijo. - To jedna z takich rzeczy, których nie da się 

wytłumaczyć, Lars. Ja także ją widziałem. Widzieliśmy ją wszyscy czterej. Ida również.

- Była tak blisko mnie, że mogłam jej dotknąć - szepnęła Ida. - Ale czułam się taka 

zmęczona. Nie mogłam nawet unieść ręki.

- Jej nie ma - westchnął Reijo, patrząc w oczy drugiemu mężczyźnie. Dostrzegał w nich 

powątpiewanie. - Jej już nie ma, a mimo to przychodzi. Pojawia się, gdy ktoś z nas najbardziej 

potrzebuje pomocy. Nie potrafię tego wyjaśnić. Nie mam siły nawet o tym myśleć. To zbyt 

background image

trudne, żeby to pojąć. Nie ma jej już od łat, Lars. Wiele lat minęło od jej śmierci. Ida była 

wtedy maleńką dziewczynką.

- Ale kto to był?

- Moja pierwsza żona - odparł Reijo. - Raija. Ida nie była w stanie spojrzeć ojcu w oczy. 

Odwracała wzrok. Płaskowyż falował aż za horyzontem.

Anną zajęły się zręczne ręce. Była nieprzytomna, lecz żyła. Kobieta, która rozwiązała 

jej bandaże i założyła nowe, ze zdumieniem popatrzyła na Idę.

Jedna z młodych dziewcząt pożyczyła Idzie swój kaftan. Jej przemoczone ubranie schło 

teraz w którejś jurcie przy palenisku. Ida zjadła. Okazało się, że brzuch był pusty, choć nie 

miała na nic apetytu. Suszone mięso renifera syciło nawet w niewielkich ilościach. Dobrze jej 

też zrobił wywar z mięsa. Zrozumiała, że wszelkie siły z niej uszły. I powrót do obozowiska 

również wiele ją kosztował. A nie pozwoliła ojcu się nieść.

- Nigdy nic dziwniejszego nie widziałam - oznajmiła ciotka Anny, podobno znająca się 

na pielęgnacji chorych. - Nie spotkałam się jeszcze z tym, by podobne rany same się zamykały. 

Ona się zacięła tak głęboko, że powinna całkiem się wykrwawić. Tymczasem krew przestała 

płynąć. Rany się zamknęły, chociaż takie rzeczy się nie zdarzają.

- To nie dzięki mnie - oświadczyła Ida. Odszukała spojrzenie Jona. Nie spał. Zapomniał 

już o własnym bólu.

Kiedy przynieśli Annę, poruszył niebo i ziemię, żeby koniecznie położono ją przy nim.

Andaras długo się nie zgadzał. Zaciekle. Ale przynajmniej pod tym względem musiał 

ustąpić.

Kobiety wzięły stronę Jona. Choć może nie za bardzo na miejscu było, aby Jon dzielił 

jurtę z Anną, lecz w takim stanie nie zagrażał jej cnocie. Poza tym oboje potrzebowali opieki i 

właściwie umieszczenie ich w jednym namiocie było wszystkim na rękę.

Może mogli lepiej wpłynąć na siebie? Ciało to również wnętrze, jak zauważyła jedna z 

kobiet. Wszystko się ze sobą łączy. Nie tylko to, co człowiek może zobaczyć gołym okiem.

- Masz coś w sobie - powiedziała Laponka do Idy. - Wierzę ci. Ty tego nie mogłaś 

zrobić. Nie widziałam tego, ale o tym słyszałam. Zaklinanie krwi nie jest trudne, wielu to 

potrafi. Ale tu chodzi o coś więcej. Nie tylko o to, że ktoś zatrzymał krew. Tego może nauczyć 

się nawet dziecko. Ale te rany się zamknęły. Nie twoje to dzieło. Ty się niczym od nas nie 

różnisz. Jesteś zbyt zwyczajna. Ale masz kogoś przy sobie.

Ida kiwnęła głową. Nic więcej nie było już do powiedzenia. Nie chciała o tym mówić.

W głowie miała myśli, które sprawiały ból.

-   Sądzę,   że   Anna   przeżyje   -   powiedziała   kobieta.   A   patrząc   na   Jona,   dodała:   - 

background image

Powinieneś chyba rozmówić się z Andarasem. Wydaje mi się, że Anna przynajmniej na tyle 

sobie zasłużyła.

Ale ojciec Anny nie chciał rozmawiać. Obstawał przy słowach, które raz wypowiedział. 

Nigdy nie było mu łatwo cofnąć obietnicę.

Jon go znał. Znał go aż za dobrze. Ale tym razem się nie uginał.

- Słyszę, co mówisz - powtarzał ojcu Anny. Był zmęczony, powinien spać. Powinien 

odpocząć.

Walczył   jednak   ze   snem   i   z   tym   mężczyzną,   od   którego   mogła   zależeć   cała   jego 

przyszłość.

- Mnie to nie obchodzi - oświadczył Jon. - Gdybym to ja zabił, Anna i tak wciąż by 

mnie kochała. A gdyby to ona zabiła, i tak bym się z nią ożenił. Czekałbym na nią, jak ona 

czekałaby na mnie. Zabroniłbyś jej myśleć o mnie, gdybym to ja był na miejscu Monsa, lecz 

ona i tak by czekała. Znam dobrze twoją córkę, Andarasie Monsenie! I bardzo ją kocham. Chcę, 

żeby została moją żoną. I zamierzam jej o tym powiedzieć, gdy tylko się ocknie. Anna już 

nigdy nie będzie musiała się bać. Nigdy nie będzie musiała tak rozpaczać jak tej nocy. Nigdy 

więcej, Andarasie!

- Co powiedziane, to się nie wróci - odparł ojciec Anny. - Nie możesz podeptać mojego 

honoru. Nie mogę dopuścić do tego, aby nasza hańba przeniosła się na inny ród.

- Twój ród jest moim rodem! - wybuchnął Jon. - Nie ma więc o czym mówić. Moją 

matką jest twoja siostra, Sanna! A ty mówisz o przerzucaniu hańby na inny ród? Jesteśmy 

gałęziami tego samego drzewa! Kocham Annę. Powinienem się ożenić z nią już dawno. Od 

zawsze   planowano,  że   się   pobierzemy.   Wszyscy  o  tym   wiedzieli,   a   ty   to   zaakceptowałeś. 

Podobało ci się to. Nic tego nie zmieniło!

- Możemy o tym porozmawiać, kiedy będziemy mogli stanąć twarzą w twarz, Jonie. Nie 

mogę zawierać żadnych umów z chorym człowiekiem. Muszę omówić to z twoim ojcem. Nie 

jest wcale pewne, że on się z tobą zgadza. Nic nie jest jeszcze przesądzone.

Przesądzone nie było, lecz obietnica już unosiła się w powietrzu.

background image

12

- W jaki sposób powiesz o tym Reijo? - Elise płakała. Łzy nie przestawały płynąć.

Sedolf stał w samych spodniach i wycierał się przy piecu. Nawet latem, w takie noce jak 

ta, trzeba było palić.

Ogrzał wełniany sweter przy ogniu, zanim wciągnął go na siebie.

Przywlókł się do domu. Na cyplu nie miał czego szukać. Nie zdołał się przemóc, żeby 

dalej nawoływać Helenę. Po lawinie, po fali, to nie miało już sensu.

Elise   zrozumiała   powagę   sytuacji,   gdy   wrócił   przemoczony   i   blady   jak   trup. 

Przemarznięty do szpiku kości. Szczękający zębami, z twarzą, która zamknęła się, gdy spytała, 

co się stało.

W czasie gdy on zrzucał z siebie mokre ubranie, rozpaliła większy ogień. Siedział w 

samych spodniach, owinięty narzutą ściągniętą z łóżka, i opowiadał Elise o tym, co widziały 

jego oczy. Odciął wszystkie myśli, nie podzielił się z nią żadnym uczuciem. Relacjonował 

jedynie to, co zobaczył.

- Ona może przecież być zupełnie gdzie indziej. Sedolf odrzucił tę myśl, jeszcze nim 

Elise wypowiedziała ją do końca. Słowa zamarły na wargach.

- Dzięki Bogu, dzieci śpią. Biedny Ivar. Potrafisz pojąć, dlaczego tak się stało?

- Czy ktokolwiek potrafi? - spytał Sedolf. Pomyślał, że Ivar mógł mieć gorszego ojca 

niż Reijo. Reijo umiał być ojcem.

Te słowa niosły w sobie tyle goryczy.

Gotów był oddać wszystko, byle tylko ominęło go to, co go teraz czekało. Wiedział, że 

to, niestety, niemożliwe. To jego oczy widziały.

To on widział. I on musiał być osobą, która opowie o wszystkim Reijo. Chciał najpierw 

porozmawiać z Idą. Powinien być na tyle mężczyzną, żeby stanąć twarzą w twarz z Reijo, lecz 

tak bardzo potrzebował teraz siły żony.

Pogoda była taka dziwna. Tak prędko się zmieniała. Kiedy Sedolf mógł już zobaczyć 

siida, poranek stał się tak piękny, że Sedolf przez moment poczuł, że ktoś z niego zadrwił.

Natura się śmiała. Natura nie przywdziała żałoby.

Ptaki naokoło zanosiły się świergotem. A Sedolf nie potrafił otworzyć na nie serca. Nie 

umiał dostrzec w nich piękna. W piersi miał kamień.

Psy wyczuły go na długo, nim zbliżył się do jurt. Rozszczekały się, wybiegły mu na 

spotkanie. Nie pozwalały odpocząć gardłom.

Nie   zbliżał   się,   dopóki   ktoś   nie   wyszedł   z   namiotów.   Jakiś   mężczyzna,   który 

background image

zastanawiał się, co się stało. Sedolf spytał o Idę, lecz spotkał się z podejrzliwością. Tak było aż 

do chwili, kiedy powiedział, że jest jej mężem. Wtedy twarze od razu stały się bardziej otwarte, 

a uśmiechy cieplejsze.

Wskazali mu jurtę.

A więc dostał odroczenie. Ida leżała tam sama. Spala pod skórzanym okryciem. W 

palenisku na środku drzewo leciutko się żarzyło. Nie tyle, by dawać dym, lecz starczyło na 

odrobinę światła i ciepła.

Sedolf czuł, że powala go czułość na widok żony. Ida we śnie była taka piękna. W jego 

oczach nigdy nie przestawała być piękna, lecz we śnie wyglądała jak anioł.

Na ogół się śmiała, twierdząc, że on, kiedy śpi, wygląda jak chłopczyk. Lecz ona nie 

wyglądała na dziecko. Sedolf widział w niej kobietę. Ida była po prostu piękna.

Powinien być w stanie wyrazić to słowami, błyszczącymi jak miedź. Zawsze uchodził 

za   takiego,   który   umie   prawić   piękne   słówka.   Nie   było   jednak   słów,   które   oddawałyby 

sprawiedliwość śpiącej Idzie. Sedolf takich nie znał.

Nie powinien tak myśleć.

Usiadł przy niej. Nie przemógł się, by od razu ją zbudzić.

Sam jej widok i możliwość siedzenia przy niej przez moment przyniosły mu spokój. 

Wiedział, że w sercu ma tylko ją, lecz trwało to zaledwie kilka sekund.

Nie powinien o tym myśleć. Chociaż nikt mu tego wyraźnie nie powiedział, Sedolf był 

pewien, że stracił bliskich. Po drugiej stronie fiordu mieszkali jego kuzyni. Ciotki i wujowie.

Już ich nie ma.

Przynosił też Reijo najczarniejsze z możliwych wieści. To nie była dobra chwila na 

zaloty.

Delikatnie dotknął ramienia Idy. Musiał mocno potrząsnąć, by ją obudzić.

Otworzyła oczy i natychmiast się przebudziła. Poderwała się, usiadła i przez chwilę 

wpatrywała się w niego, nim zrozumiała, kim jest.

Sedolf miał jej pełne objęcia. Tuliła się do niego tak mocno, płacząc mu w ramię, że 

przyszło mu do głowy, iż może wie już, co jej zaraz powie.

Ale Ida zduszonym od płaczu głosem opowiadała mu zupełnie inne historie. Słowa jej 

się rwały, opowieść była niespójna. Sedolf nie bardzo potrafił uchwycić wszystkie wątki. Nie 

rozumiał, jak się to ze sobą łączy. Ale pozwolił jej mówić, nie przerywał. Wkrótce Ida miała 

przeżyć jeszcze większy ból.

- Tak strasznie cię potrzebowałam! - szlochała uszczęśliwiona w jego szyję. - Boże, jak 

ja cię potrzebowałam, Sedolfie! Tak o tobie myślałam. Tak pragnęłam, żebyś tu przyszedł. 

background image

Przywoływałam cię myślą, aż mnie głowa rozbolała.

Umilkła.

Milczenie Sedolfa wreszcie do niej przemówiło.

Ida puściła go. Trzymała go tylko lekko za ramiona. Patrzyła mu w oczy. Między 

brwiami zarysowała jej się zmarszczka. Sedolf potrafił wyobrazić ją sobie jako staruszkę z tą 

właśnie zmarszczką.

- Dlaczego przyszedłeś, Sedolfie? Czy coś się stało? Coś z Mikkalem?

Już była na nogach. Całą sobą błagała go, by nic złego nie spotkało synka.

- Z Heleną.

Ida wpatrywała się w męża. To niepojęte, co mówił. Pokręciła głową. Nie chciała tego 

słuchać. Nie wierzyła, że on to mówi. Nie słyszała tego imienia, które wydobyło się z jego ust. 

Nie chciała go słyszeć. Ida nie chciała o niczym wiedzieć.

Znów pokręciła głową.

- Nie z Mikkalem - powtórzył Sedolf. - Z Heleną. Nie mogła tego wytrzymać. Nie 

chciała dopuścić do siebie tej prawdy. Jej myśli objęły ojca. To nie może być prawda.

Sedolf podał jej rękę, Ida ją ujęła. Siadła przy nim. Prawie nieprzytomna. Tyle otaczało 

ją cierpienia, tyle że nie potrafiła go pojąć. Nie była w stanie dopuścić go do świadomości.

A teraz jeszcze to.

Sedolf   objął   ją,   wtulił   policzek   w   jej   włosy.   Dziwnie   było   obejmować   kobietę   w 

skórzanej kurtce. Sedolf zwrócił uwagę na strój żony, dopiero gdy ją objął. Nie miała na sobie 

gładkiego płótna, lecz skórę.

- Przypuszczamy, że Helena nie żyje. Ida z całych sił pożądliwie uchwyciła się tego 

jednego słowa. Nie chciała go puścić. Smakowała je w ustach.

- Przypuszczasz...

- Nie rób sobie nadziei - poprosił Sedolf. - To bardziej pewne, niż ci się może wydawać. 

Nie rozumiesz, jak maleńka jest szansa, by było inaczej.

Westchnął ciężko i objął ją jeszcze mocniej. Jak dobrze byłoby zamknąć oczy, a potem 

znów je otworzyć tak, by się okazało, że zniknęło wszystko, co widział. Wierzyć, że istnieje 

jakieś inne życie, należące tylko do nich.

Tak bardzo chciałby uciec.

- Cieszę się... na Boga, jak strasznie nie na miejscu wydaje się teraz to słowo, Ido! Ale 

tak dobrze było porozmawiać najpierw z tobą. Teraz muszę mówić z Reijo.

- Tatuś!

Ida przełknęła ślinę. Jeszcze nie wszystko rozumiała. Nie widziała, jak daleko to sięga. 

background image

Wciąż   nie   chciała   uwierzyć.   Pragnęła   odepchnąć   od   siebie   prawdę,   lecz   wtedy   musiałaby 

odepchnąć i Sedolfa.

A tego zrobić nie mogła.

- Tatuś musi się dowiedzieć. Już teraz.

- Czas nie ma żadnego znaczenia - stwierdził Sedolf. Żal był niczym rana w piersi. 

Wciąż krwawiła. Wciąż wszystko miał przed oczami.

Wszystko.

- Muszę ci o tym opowiedzieć, moja Ido - rzekł z przejęciem. - Nie mogę rozmawiać z 

Reijo, dopóki nie powiem tego tobie. Pomóż mi, Ido. Bez ciebie nie dam rady. Musisz być ze 

mną. On jest twoim ojcem. Potrzebuję cię. Może on również będzie cię potrzebował.

- Opowiadaj - poprosiła Ida. Dowiedziała się. Sedolf oddał jej wszystkie swoje obrazy. 

Wyciągnął je z pamięci. Wyciął z niej. Płakał jej we włosy. Nie był w stanie na nią patrzeć, nie 

mógł otworzyć oczu. Przeżywał te obrazy, żył w nich. Wypłakiwał je przed nią. Teraz to Ida 

była jego opoką.

- Tatuś i Matti są przy stadzie - poinformowała go później Ida.

Oboje mieli czerwone oczy.

- Dlaczego wszystko dzieje się w jednym czasie? - pytała. - To nie powinno spotkać 

Heleny! Właściwie każdego innego, tylko nie ją! Nie ją! Lepiej by było, gdyby to spotkało 

mnie!

Sedolf całował jej powieki. Jemu również przyszły do głowy podobne myśli, lecz od 

razu się z nich wycofał. Na tyle potrafił być szczery, nawet przed sobą. Nie zamieniłby swojego 

życia na śmierć. Nawet gdyby mógł tym wrócić życie Helenie.

- Ojciec musi się dowiedzieć.

Ida włożyła buty, zasznurowała je. Z oczu wciąż płynęły jej łzy, ale na nie nie zważała. 

Pozwoliła im płynąć.

Sedolf   poszedł   za   nią.   Psy  na  ich   widok   znów  się   rozszczekały.   Krążyły   przy   ich 

łydkach. Uspokoiły się dopiero, zrozumiawszy, że obcy wychodzą z siida.

Rozmowa nie miała sensu. Mało było do powiedzenia. Weszli na otwarty płaskowyż. 

Pod niebem wydawali się nieskończenie mali.

Poranek rozsypał miedź i złoto. Ptasie skrzydła trzepotały w stojącym powietrzu. A 

maleńkie gardziołka napełniały ich uszy najdelikatniejszą, najcudowniejszą muzyką.

Oni nie potrafili się tym cieszyć.

Ida i Sedolf ostrożnie zbliżali się do stada. Oboje zdawali sobie sprawę, że reny mogą 

być   płochliwe.   Nie   chcieli   też   nikogo   pytać   o   Reijo.   Nie   chcieli,   by   ktokolwiek   im   go 

background image

wskazywał. Chcieli go znaleźć od razu.

- Co złego się stało?

Reijo nawet nie przywitał się z Sedolfem. Ida puściła dłoń męża i przeszła w objęcia 

ojca. Sedolf opowiadał.

Reijo sam wytłumaczył starszyźnie siida, dlaczego muszą odejść. Patrzyli na niego z 

szacunkiem. Zaofiarowali pomoc, gdyby jej potrzebował.

- Niewielu ludzi możemy poświęcić, lecz gdyby brakowało ci paru rąk, to na pewno 

temu zaradzimy.

Reijo dziękował. Powiedział, że będzie o tym pamiętał.

Wyruszyli czteroosobową grupą.

Niedługo trwało, jak zostało ich tylko troje. Nikt nie mógł dotrzymać kroku Reijo.

- On musi być sam - doszedł do wniosku Matti. - Żadne z nas nie ma teraz prawa nic od 

niego żądać.

Ciężko było wracać do wioski. Reijo na chwilę zatrzymał się u Idy i Sedolfa.

Ivar miał zaledwie rok. Potrafił tęsknić, lecz nie rozumiał jeszcze czegoś takiego jak 

śmierć.

- On tylko siedział, tuląc Ivara w objęciach - opowiadała cicho Elise. Miała niespokojne 

ręce i rozbiegane spojrzenie - Nigdy go takim nie widziałam, Ido. Nigdy. Byłam przecież 

dostatecznie duża, żeby widzieć i rozumieć, kiedy odeszła Raija. Pamiętam to. I nigdy nie 

widziałam takiego Reijo jak dzisiaj. Nigdy.

Ida   przebrała   się   po   raz   drugi   w   ciągu   krótkiego   czasu.   Przed   opuszczeniem   siida 

włożyła swoje ubranie. Nie mogła odejść w rzeczach, będących własnością innej osoby, która w 

dodatku potrzebowała ich bardziej niż ona.

Teraz przebrała się w suche ciepłe ubranie. Nie chciała zostać w domu.

- Jest jeszcze coś - powiedziała Ida. Czuła się taka bezradna, na granicy utraty rozumu.

Rzeczywistość miała zatarte kontury. Była niczym koronka, przez którą można spojrzeć. 

To, co po drugiej stronie, stało się takie niewyraźne. Widziała jedynie kawałeczki.

- Matti wie o Annie. O tym, co wszyscy widzieliśmy. Spojrzeniem prosiła Mattiego o 

pomoc. Nie mogła tego ot, tak, po prostu, opowiedzieć i oczekiwać, że Elise jej uwierzy.

- To zabrzmi jak pijackie brednie - rzekł Matti 'przepraszającym tonem, lecz z pełną 

powagą. - Ale to, co ujrzałem, widziało również trzech innych ludzi.

Zarówno Elise, jak i Sedolf przenosili wzrok z Mattiego na Idę.

- Nie opowiedziałam ci tego porządnie - zwróciła się Ida do Sedolfa. - Inne rzeczy mnie 

zajęły.

background image

- My czterej - zaczął Matti - widzieliśmy kobietę w ciemnej pelerynie. Zobaczyliśmy ją 

z daleka. Wskazała nam drogę do miejsca, gdzie leżały Anna z Idą. Anna to ukochana Jona. 

Podcięła sobie żyły na nadgarstkach. Ida próbowała ją ocalić, co się najprawdopodobniej po-

wiodło. - Odetchnął głęboko. - Widzieliśmy kobietę na wietrze. W rozwianej pelerynie. Wiatr 

ściągnął jej kaptur z głowy i rozwiał włosy. Długie. Czarne. Stąpała tak lekko. Widać, że 

przywykła do poruszania się w takiej okolicy. Wiem, że będziecie powtarzać, że nie zobaczy-

liśmy jej  z bliska,  lecz  ja nie mam wątpliwości,  kogo widzieliśmy.  Reijo też był pewien. 

Poznaliśmy ją obaj. Tamci dwaj też ją widzieli. To jeden z nich ją zauważył Nie była żadnym 

omamem. Widzieliśmy ją naprawdę.

- Jestem gotowa uwierzyć w bardzo wiele, gdy ma to związek z Raiją - szepnęła Elise. - 

Wierzę, że istnieje jakiś świat później. A kto jak kto, lecz Raija na pewno tam trafiła. Mało jest 

lepszych od niej ludzi w tym życiu. Chodziło o Idę, prawda?

Ida  zapięła  kurtkę.  Popatrzyła na  swoje  ręce.  Żałowała,   że w  ogóle  zaczęła  o  tym 

mówić, że w ogóle się w to wplątała. Ojciec bardziej ich teraz potrzebował. Pogoda była tak 

spokojna, że postanowili przeszukać fiord. A w oborze na cyplu czekały zwierzęta.

Ojciec potrzebował ich bardziej.

Tu tracili tylko czas.

- Jest jeszcze coś. - Ida usłyszała swój własny głos. - Ja także ją widziałam. Przyszła 

tam. Sama nie ocaliłabym Anny. Nie potrafię nic z tego, co umiała mama. Ani tego, co umie 

Maja. Jest mi to najzupełniej obce.

Sensem mojego życia nie jest ratowanie istnień.

Ida rozpuściła warkocz. Zaplotła go od nowa. Tak ciasno, że zabolała ją skóra. Chciała, 

żeby ją bolało. Fizyczny ból odrywał myśli od wszelkiego innego cierpienia.

- Ja ją widziałam z bliska - oznajmiła Ida z naciskiem. - Byłam tak strasznie zmęczona, 

że na poły spalam. Ale widziałam ją. Na pewno mi się nie przyśniła. Widziałam tę samą 

pelerynę, o której opowiadają ojciec i Matti. Widziałam jej włosy. I widziałam także jej twarz.

Ida zwinęła warkocz w węzeł na karku. Zaczęła wpinać szpilki, ręce tak strasznie jej 

ciążyły.

- Nie mogę powiedzieć o tym ojcu, ale nie potrafię znieść tego sama. Brak mi na to siły. 

To dotyczy nas wszystkich. Sądziliśmy, że ona umarła już dawno temu. Przed piętnastoma, 

szesnastoma laty. Tak powiedział ojcu ten kapitan z Rosji. Ten, który ją tam zabrał i który miał 

z nią dziecko.

Ida popatrzyła na Mattiego, potem na Elise, aż w końcu odnalazła wzrok Sedolfa.

- Ona nie wyglądała jak ta kobieta, którą widziałam dawno temu. Nie pamiętam jej. Nie 

background image

na tyle, żebym sama to wiedziała. Ale przysięgam, że ta, którą teraz zobaczyłam, była starsza. 

Musiała mieć pod czterdziestkę, może więcej.

- Raija miałaby dzisiaj czterdzieści jeden lat - stwierdził Matti sucho. Nie powiedział nic 

więcej.

- A więc to się zgadza - oświadczyła Ida.

- I co by to miało znaczyć? - spytała Elise.

- Nie wiem - odparła Ida. - Po prostu mówię wam, co widziałam. Ailo nie wierzył, że 

ona nie żyje. Ailo twierdził, że to niemożliwe. Że wyczułby, gdyby ona naprawdę odeszła.

- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz? - spytał Sedolf miękko, masując Idzie 

ramiona i kark.

Ida kiwnęła głową.

- Rozumiem, że mama nie mogła do mnie przyjść tam w górach jako człowiek, którego 

można dotknąć. Rozumiem to. Ale ja ją widziałam. Widziałam coś. Ją... Ailo wierzy, że dusza 

potrafi   opuścić   ciało.   Jest  o   tym  szczerze  przekonany.   Noaida   w  jego   siida   opuścił   ciało, 

powędrował do innego świata i wrócił stamtąd.

- Tak przynajmniej mówił - zauważył cierpko Sedolf.

- My widzieliśmy jakąś kobietę - powtórzył Matti.

- A kto chodzi w góry w pelerynie? - wzdrygnęła się Elise.

- To kosztowna peleryna - powiedziała Ida. - To była mama. Od razu wydała mi się taka 

znajoma.   Ale   nie   zdołałam   pojąć,   kim   jest,   dopóki   się   nie   obudziłam.   Dopiero   wtedy 

zrozumiałam,   że   wydała   mi   się   znajoma,   ponieważ   jestem   do   niej   taka   podobna.   Jakbym 

widziała siebie, tylko starszą. To nie mógł być nikt inny.

- Mówisz, że ona wtedy nie umarła - wtrącił się Sedolf. Wyciągnął na światło to, o czym 

wszyscy z nich myśleli, lecz czego Ida nie miała śmiałości poruszyć. Usiłowała się do tego 

zbliżyć, lecz nie dała rady.

- Chcesz powiedzieć, że ona się postarzała, że być może żyje. Zobaczyłaś kobietę w 

wieku, w jakim powinna być teraz Raija.

Ida kiwnęła głową.

- Nie wiem, czy potrafię w to uwierzyć - powiedział nagle Matti, wyraźnie pobladły.

- Ja natomiast wiem, że ani słowem nie wolno nam o tym wspominać Reijo - oświadczył 

zdecydowanie   Sedolf.   -   Reijo   dość   ma   zmartwień.   Ida   podzieliła   się   przeżyciami   z   nami, 

możemy to rozważyć. Porozmawiamy o tym później, Ido. Teraz idę na fiord.

- Sedolf nie wierzy w to, czego nie zobaczy na własne oczy - podsumowała Ida z 

uśmiechem.

background image

Pogoda pozostawała w sprzeczności do tego, co widziało się wokół fiordu.

Widok przerażał.

Ida   uścisnęła   rękę   Sedolfa.   Jej   myśli   bezustannie   krążyły   wokół   cierpienia   ojca   i 

całkiem zapomniała o Sedolfie.

Przecież on czuł się tam kiedyś jak w domu. Jej tamta strona zawsze wydawała się obca. 

Sedolf był taki swobodny, zawsze sam. Nie miał rodziny, z którą by go coś łączyło, dopóki nie 

związali się ze sobą najmocniejszymi więzami z możliwych. Nim stali się jednością.

- Nic tam nie mogło zostać - powiedział Sedolf zachrypniętym, zardzewiałym głosem. - 

Wszystko wpadło do morza. Widziałem to na własne oczy.

Na   zboczu   góry   widniało   szerokie,   brunatne   pasmo,   zaczynające   się   niemal   od 

wierzchołka. Szerokie na tyle, że przejście przez nie wymagało nieco czasu. Sięgało prawie od 

pokrytego śniegiem szczytu aż do samego fiordu.

Najpierw lawina, potem fala.

Zrozumienie tego, co się stało, nie leżało w możliwościach Idy. Sedolf widział to na 

własne oczy. Opowiedział jej o tym w najprostszych słowach, jakie umiał znaleźć.

Ida nie potrafiła ich ubarwić, nie była w stanie się na to zdobyć.

To tak strasznie bolało.

Nad brzegiem spotkali ludzi. Mężczyzn, którzy już zdążyli spuścić łodzie na wodę.

- Paskudnie to wygląda po drugiej stronie. Mówią, że łódź z gorzałką pochłonęła fala. 

Zmyła do morza co najmniej trzy domy. Bóg jeden wie, czy ktoś zdołał się uratować. Podobno 

zniosło też obory, zwierzęta. Najgorzej z ludźmi, i z krowami. To niepojęte.

- Możemy pomóc przeszukiwać fiord - zaofiarowali się. - Reijo przechodził tędy, z 

nikim nie rozmawiał. To zrozumiałe, ale może liczyć na naszą pomoc, gdyby jej potrzebował. 

Pamiętaj o tym, Sedolfie.

Sedolf kiwnął głową, podziękował. Nie zostali sami. Nie teraz. Było im ciężko, lecz 

ludzie otoczyli ich kręgiem. Nikt teraz nie mówił o Finie z cypla. Z niczyich ust nie padło 

określenie „Kwen”.

Stopy   zaprowadziły   ich   na   cypel.   Poziom   morza   wciąż   utrzymywał   się   wysoki, 

pachniało morską wodą. Szarozielony fiord sprawiał wrażenie nasyconego. Nawet głębie nie 

wydawały się mroczne i tajemnicze jak zazwyczaj.

Nic nie było takie jak zawsze.

- Szopa na łodzie w każdym razie się uchowała - powiedział Sedolf tylko po to, żeby się 

odezwać. Wszystko stawało się po dwakroć cięższe, po dwakroć bardziej złowieszcze, gdy 

między nimi zalegała wyłącznie cisza.

background image

Zauważyli, że morze w pewnym momencie musiało liznąć ściany szopy na łodzie.

- Fala mogła porwać szopę! - Ida była bliska płaczu. Jej drobna ręka utonęła w dłoni 

Sedolfa.

Matti przelotnie pogładził ją po włosach. Nie miał słów. Żadne z nich nie potrafiło ich 

znaleźć.

Ścieżka prowadząca do zabudowań była długa i ciężka. Z komina powinien unosić się 

dym. Z podwórza powinny dobiegać głosy.

Usłyszeli   uderzenia   młotka,   gwałtowne   stukanie   dochodzące   z   szopy,   którą   Reijo 

żartobliwie   nazywał   swoim   warsztatem.   Nieźle   znał   się   na   obrabianiu   drewna.   Nie   był 

wytrawnym stolarzem, ale potrafił połączyć dwie deski w taki sposób, żeby coś z nich wyszło.

Wszyscy troje wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- Widocznie to dla niego zbyt wiele - stwierdził Matti. - Nic dziwnego. Musi to jakoś z 

siebie wyrzucić.

Ida czuła, że tak nie jest. Jej ojciec się nie załamywał. Jej ojciec był najsilniejszym 

człowiekiem na świecie. Potrafił oprzeć się wszystkiemu.

Nie poszedł do szopy i nie porwał się z młotkiem na sprzęty, bezrozumnie je niszcząc, 

jedynie po to, by wyrzucić z piersi najcięższe, najczarniejsze uczucia.

Jej ojciec tak by nie zrobił.

Reijo Kesaniemi tak by się nie zachował.

Zostawiła   mężczyzn   i   pobiegła   do   szopy.   Rzeczywiście   zastała   go   tam.   Heblował. 

Ruchy miał gniewne, pełne złości. Przesycone czarnymi uczuciami.

Zauważył ją w szparze w drzwiach, widocznie zwrócił uwagę na smugę światła, którą 

wpuściła do środka.

Sam stał  raczej  w  mroku  niż w jasności.   W ścianach były jedynie dwa  niewielkie 

okienka. Reijo otworzył jedno z nich, ale nie przyniósł ze sobą lampy.

-   Szykuję   jej   trumnę   -   oznajmił.   -   Nie   będzie   leżeć   na   nieheblowanych   deskach. 

Urodziła się, żeby mieć to, co najlepsze. Helena będzie miała najpiękniejszą trumnę, jaką są w 

stanie zbić te ręce!

Ida potrafiła tylko milczeć.

- Myślałem, że ja umrę pierwszy - ciągnął Reijo. Nie wypuszczał hebla z dłoni. Mówił 

do siebie, chociaż patrzył na Idę.

Teraz dotarli już do nich Matti i Sedolf. Weszli do środka. Ale Reijo nie zwrócił na nich 

uwagi.

- Dopiero teraz zaczęliśmy żyć. Było jej tu dobrze. Wiem, że było jej dobrze. To nie ma 

background image

żadnego sensu, a przynajmniej ja go nie widzę. Strasznie mi będzie jej brakować. To już tak 

boli. Ale nie tylko o to chodzi. Ona powinna żyć. Była tak młoda.

- Mogę zwołać ludzi do przeszukiwania fiordu - powiedział Sedolf po długiej chwili 

milczenia.

Cisza stała się taka ciężka.

- Wielu ci współczuje, Reijo. Wielu chce ci pomóc, najlepiej jak potrafi. Nie zostaniesz 

z tym sam. I nie wszystko musisz robić sam.

- Ona wróciła do domu - powiedział Reijo. Ida nie na żarty się przestraszyła. Te słowa 

były  oderwane  od reszty. Graniczyły  z  szaleństwem,  o  jakie nigdy nie  podejrzewała ojca. 

Nawet wśród czarnej rozpaczy. Nawet teraz.

- Helena wróciła do domu - powtórzył Reijo spokojnie. Mrok w jego oczach nie miał 

granic. - Zdążyła wrócić - wyjaśnił. - Znalazłem ją na brzegu, kiedy przyszedłem. Położyłem ją 

w alkierzu. Taka była zimna i mokra. - Reijo pokręcił głową, ręce znów zacisnęły się na heblu. - 

Wiem, że od tego nie będzie jej cieplej. Ale to również jej alkowa. Nie mogłem położyć jej w 

stajni. Nie potrafiłem jej położyć na trawie ani na deskach. Helena lubiła, żeby jej było miękko. 

- Podniósł głowę. - Ona tam leży. Nie wiem, czy powinnaś ją oglądać, Ido. To Helena, lecz 

mało jest do siebie podobna. Lepiej chyba zapamiętać ją taką, jaką była. A ty w środku jesteś 

taka miękka, moje dziecko.

- Trzeba ją przygotować - oświadczyła dorosła Ida. - Wydaje mi się, że jestem do tego 

najbardziej odpowiednią osobą, tato. Ja też ją kochałam. I być może muszę ją zobaczyć, żeby w 

to uwierzyć. Inaczej będę myśleć, że ona tak po prostu zniknęła...

- Chciałbym, żeby była ubrana w coś pięknego - oświadczył Reijo. - W najpiękniejszy 

strój, jaki tylko ma.

Ida kiwnęła głową.

- Ty patrzysz oczyma kobiety - powiedział jej ojciec. - Tak łatwo zapominam, że jesteś 

już   dorosła.   Ty   patrzysz   tak,   jak   patrzyłaby   Helena.   Wyszukasz   to,   w   czym   wyglądała 

najładniej. Nie mogłem zapewnić jej tego, do czego się urodziła, a jedynie to, co mogłem 

najlepszego. Teraz też ma dostać to, co najlepsze.

- Dostanie - przyrzekła Ida.

- Najwyraźniej postanowione już zostało, że żadne z moich dzieci nie będzie miało 

matki - dodał Reijo.

Była   to   najsmutniejsza   rzecz,   jaką   Ida   od   niego   usłyszała.   Te   słowa   tak   strasznie 

zabolały.

Pozwoliła mu heblować dalej. Sama poszła do domu. Miała swoją robotę.

background image

13

W dniu, w którym popłynęli na pogrzeb, powierzchnia fiordu była gładka jak lustro.

Wykopano wiele grobów. Dziewięć istnień z wioski u podnóża góry pochłonęła lawina i 

fala powodzi. Znaleziono też dwóch z pięciu członków załogi łodzi z wódką.

Dwanaście grobów w jeden dzień.

W domu na cyplu Reijo zdjął kurtkę, odpiął kołnierzyk i podwinął rękawy koszuli.

A potem wyłamał futrynę, na której Curt Hallencrantz wyrył swój znak. Porąbał drewno 

na kawałeczki i każdą najmniejszą nawet drzazgę rzucił w ogień.

Przed wieczorem zdążył zrobić nową futrynę. Wbił ją na miejsce.

Z nikim nie rozmawiał.

Lecz  kiedy  nadszedł   czas,   żeby położyć  spać  Ivara,  Reijo sam zajął   się  chłopcem. 

Siedział przy synku, trzymał go za małą rączkę, dopóki Ivar nie zasnął. Dopiero wtedy wyszedł 

na palcach z izdebki.

W kuchni czekało na niego jego krzesło, w tym samym miejscu, w którym stało zawsze. 

W kącie nieruchomy kołowrotek. Niedokończona robótka Heleny.

- Mogłabyś to przejąć? - spytał Reijo Idę, wskazując na koszyk z włóczką i drutami. 

Nieskończony   sweterek   dla   Ivara.   -   Nie   chciałaby,   żeby   się   to   zmarnowało.   Możesz   to 

dokończyć; tak, jak ona by zrobiła?

Ida kiwnęła głową. Kula w gardle utkwiła jeszcze głębiej.

- Wszystko ma swój sens - powiedział Reijo. - Nawet to. Musimy jakoś przez to przejść. 

Musimy  się  z  tym  pogodzić.   Nadejdzie   czas,   kiedy  wspomnienia  staną  się  tak  piękne,   że 

będziemy je przywoływać ze śmiechem. To z nas uczyni innych ludzi. Musimy żyć dalej. Przed 

nami jest jeszcze życie, chociaż jej nie ma już wśród nas. Nic nie jest bez sensu. Nawet to.

- Tak mi cholernie trudno traktować śmierć Heleny jako coś, co ma głębszy sens.

Ida wprost ociekała goryczą. Siedzieli z Sedolfem na dworze i rozmawiali.

Wieczorne   obowiązki   mieli   już   za   sobą.   Mikkal   spał.   Dom   z   otwartymi   na   oścież 

drzwiami czekał już, by połknąć ich na noc.

- Dobrze, że Matti i Elise przyjechali - zauważył Sedolf. Obejmował żonę ramieniem. - 

W tym na pewno jest jakiś sens. Reijo byłby taki samotny na cyplu.

- Tu by nigdy nie przyszedł. Nie zgodziłby się tu zamieszkać. Ojciec zostanie na cyplu, 

dopóki nie przewieziemy go w trumnie na drugą stronę fiordu.

Ida umilkła tylko na chwilę.

- Nie daje mi spokoju myśl, że go nie znaleziono. Takie mam uczucie, jakby on jeszcze 

background image

mógł wrócić. Znów wyrządzać krzywdę.

- Nikt nie przeżył tej fali - odpowiedział jej Sedolf. - Ja ją widziałem. Nikt z tej łodzi nie 

uszedł z życiem. Sam diabeł by temu nie poradził.

- Rzeczywiście temu człowiekowi najbliżej do diabla - warknęła Ida ogarnięta nagłą 

złością. - Wydaje mi się, że ojciec teraz dręczy się tym, że tak naprawdę nie byli z Heleną 

małżeństwem. Że ona nie ma prawa do nazwiska Kesaniemi, pod którym ją pochowano. Tylko 

dlatego, że on tu wrócił. Dlaczego jeden człowiek może wyrządzić tyle zła? Dlaczego nie mógł 

zostawić jej w spokoju?

- Ty też o tym myślisz - Sedolf przejrzał Idę. - Myślisz o tym, że jeśli ona, twoja matka, 

żyje, to wówczas z całą pewnością nie mogliby się uważać za małżeństwo. Boisz się, że taki 

właśnie sens może się kryć za tym wszystkim.

Ida wreszcie kiwnęła głową. Ciężko przytuliła się do męża. Od śmierci Heleny dręczyło 

ją tyle rozmaitych myśli. Tą jedną nie zdołała podzielić się z Sedolfem i w pewnym sensie z 

ulgą przyjęła, że sam ją odgadł. Być może nie była wcale taka wyjątkowa, jak jej się czasami 

wydawało.

- Jej nie ma tu tak dawno. I tak powinno być. Nigdy jej nie było. I źle by się stało, gdyby 

się pojawiła. Nie chcę, żeby wracała, Sedolfie. Nie chcę, by okazało się, że żyje. Nic już teraz 

nie może zrobić dla żadnego z nas. Jest tutaj obca. Teraz sprowadziłaby na nas tylko ból.

Sedolf mocniej przytulił Idę. Wierzchołki drzew lizały czerwieniejące niebo. To dziwne, 

jak głębokie ślady pozostawiła w życiu wszystkich swoich dzieci ta kobieta, której nie było tu 

od zawsze. W życiu wszystkich tych, z którymi się zetknęła.

-   A   ja   bym   chciał,   żeby   ona   żyła   naprawdę   -   powiedział,   nie   patrząc   na   żonę.   - 

Chciałbym, żeby naprawdę tu przyszła. Bo wtedy może ty i inni zdołalibyście  się pozbyć 

rzucanego przez nią cienia.

- Wiem, że zabrzmię teraz jak Maja, ale to dla mnie takie nowe uczucia. Ailo miał w 

sobie tyle wybaczenia i miłości. Ale też może właśnie on dostał z nas najwięcej miłości od niej. 

On, który nie był jej dzieckiem. To budzi we mnie gorycz. Wolę, żeby ona pozostała w mojej 

fantazji. Jestem już na tyle dorosła, że nie potrzebuję mamy. Teraz nie musi już wracać.

- Najprawdopodobniej nie może - stwierdził Sedolf, rozcierając palcami skronie Idy. Na 

ogół od tego łagodniało jej spojrzenie, uspokajały się wzburzone uczucia. - Prawdopodobnie 

coś ją wstrzymuje, Ido. Zapewne spoczywa w zimnym grobie gdzieś na wschodzie, w Rosji. 

Prawdopodobnie leży tam już od czasu, gdy miałaś sześć czy siedem lat, moja droga. Zgrzytasz 

zębami ze złości, mówiąc o duchu. To do ciebie niepodobne, kochana!

- W ogóle jestem do siebie niepodobna - westchnęła Ida, chowając twarz na szyi męża. - 

background image

Zbyt wiele się wydarzyło, żebym była podobna do siebie. Może po drodze do domu gdzieś się 

zgubiłam?

Wieczór był łagodny. Komary dobrze się w nim czuły. Wokół nich rozbrzmiewało 

nieustanne   brzęczenie.   Lądowały   długonogie,   lecz   niemal   wszystkie   spotykała   nagła 

bezkrwawa śmierć.

Wróbel, który miał gniazdo pod dachem stodoły, zrobił kilka rundek nad ich głowami. 

Powitał ich otwartym dziobkiem, nim pofrunął do domu, do małżonki.

Z domku na górze też dobiegała jedynie spokojna rozmowa.

- Przyniosę dzbanek z miodem, który chłodzę w studni.

Sedolf, nim wstał, rozprostował nogi. Pociągnął żonę do góry.

- Ty przynieś dla nas kubki. Posiedzimy tu sobie i pokarmimy komary i muszki. Może 

się zmęczymy. Przecież o świcie krowy będą czekać na ciebie w oborze. Ja muszę naostrzyć 

kosę. Chyba jako jedyni nie zaczęliśmy jeszcze kosić. Musimy się prędko z tym uporać, skoro 

mamy ścinać drzewo na dom dla Mattiego i Elise. Czeka nas pracowite lato. Może i przyda nam 

się taka robota.

Rzeczywiście pracy mieli dużo. Sianokosy przeszły prędko, ponieważ mieli wiele rąk 

do   pomocy.   Przydała   się   obecność   Mattiego   i   Elise,   ich   chęć   do   pracy,   no   i   dwie   pary 

dodatkowych rąk, na które wcześniej nie liczyli.

Nastały dni, w których mewy przecinały rozedrgane powietrze, zbyt leniwe i rozgrzane, 

by mocniej machać skrzydłami. Dni, gdy pot płynął z czoła, chociaż człowiek stał nieruchomo, 

a przecież sianokosów nie można zakończyć w bezruchu.

Pozostała im jeszcze tylko łąka pod górami. We wsi uporali się z koszeniem szybciej, 

niż się spodziewali. Wprawdzie mieli tydzień opóźnienia w stosunku do innych, lecz wyglądało 

na to, że dobra pogoda się utrzyma.

Niebo lubiło pokazywać się w błękitnej sukience. Słońce piekło. Gołe ramiona nabierały 

koloru.   Twarze   brązowiały.   Mężczyźni   na   czołach   mieli   białe   paski   w   miejscach,   które 

zasłaniały kapelusze.

Przyroda jakby usiłowała odpłacić się za niepogodę, za lawinę, za falę powodzi. Starała 

się wszystko wygładzić. Wszystko naprawić.

Kiedy dotarli do łąk, musieli odpocząć. Przeprawa była naprawdę ciężka, gdy miało się 

ze sobą tyle maleńkich dzieci, przyzwyczajonych wprawdzie do dalekich wędrówek, lecz nawet 

one pociły się w upale.

-  Masz  piegi   -  uśmiechnął   się  Sedolf,   przelotnym  gestem  dotykając  policzka   Idy  i 

czubka jej nosa. - Masz tysiąc ślicznych piegów, moja kochana! Wyglądasz bardzo młodo, 

background image

jakbyś miała dwanaście lat.

Ida wykrzywiła się paskudnie, ale nie dała się sprowokować, chociaż nie znosiła tego 

żartu. Ten o piegach to najstarszy z dowcipów Sedolfa.

Latem   zawsze  do  nich   wracał.   Lubił,   kiedy   gniewały  ją   takie   drobnostki.   Na   ogół 

dawała się rozzłościć, czasami godziła się na tę jego grę.

- Pamiętasz letnią oborę? - spytał cicho. Żuł źdźbło trawy i wyglądał na nieznośnie 

zadowolonego z życia. Jak gdyby ani trochę nie pamiętał już o Helenie. Jak gdyby w ogóle nie 

przejął się jej śmiercią.

Ida rozgniewała się na niego.

Za to, wcale nie za piegi.

- Jesteś taki diabelnie beztroski, Sedolfie! - powiedziała z wyrzutem. - Czy ty się zawsze 

musisz śmiać? Dobrze by było, gdybyś czasem umiał zachować powagę!

Poderwała się na nogi i odeszła od wszystkich. Akurat w tej chwili nie obchodziło jej 

ani trochę, co sobie o niej pomyślą. Niech uważają, co chcą! Niech sądzą, że pokłóciła się z 

Sedolfem. To nic nie szkodzi.

On nie zawsze jest taki cudowny, jak się wszystkim wydaje. Potrafiłby rozzłościć nawet 

kamień. Stale uśmiechnięty, pewny siebie i taki piękny. Zdołałby wycisnąć żywicę z drewna, 

od dziesięciu lat służącego za stołową nogę.

Góry były tak blisko. Ida wolała iść tam, aniżeli w stronę wioski. I tak miała przecież 

wrócić. Musiała tylko zaczerpnąć powietrza w samotności.

Uciec na chwilę od nieustannych żartów Sedolfa.

Wędrowała przez lasek. Soczyście zielone gałęzie były tu tak gęste, że mogły całkiem ją 

ukryć.

Ona jednak, gdy zechciała, bez trudu mogła zobaczyć kosiarzy.

Usiadła w jagodniku. Spódnica tak czy owak szła do prania. A tu było miękko i sucho, 

nieduże brzózki rzucały cień.

Na pewno zachowała się dziecinnie.

Długo leżała z rękami pod głową. Patrzyła w błękit, który nie miał w sobie żadnych 

innych barw. Zmrużonymi oczyma rozejrzała się na boki, a wtedy wśród błękitu pojawiła się 

też zieleń, a także czarne i białe plamki.

Wpatrywanie   się   w   niebo   nie   przynosiło   żadnych   odpowiedzi.   Niebo   nie   chciało 

zdradzić żadnych tajemnic.

- Coś ci się stało?

Ida poderwała się natychmiast. Po prostu nie spodziewała się, że ktoś ją tu odnajdzie. 

background image

Przecież uciekła od najczęściej uczęszczanych ścieżek. Szła po mchu i po wrzosie.

To   był   tylko   Jon.  Przykucnął   przy  niej.   Zrzucił   z  ramion   ciężar.   Kosz  z  łyka.   Idę 

zaciekawiło, czy sam go zrobił.

- Zdawało mi się, że kosicie - powiedział. - Widziałem was z góry. Chciałem wam 

zaproponować pomoc.

- Widziałeś ich - poprawiła go Ida. - Pogniewałam się na Sedolfa. Zachowuję się jak 

dziecko!

-   Tobie   też   nie   było   łatwo,   prawda?   -   Jon   usiadł   przy   niej.   Jego   twarz   odzyskała 

wreszcie zwyczajne rysy.

- Jak się miewa Anna?

- Dobrze. - Rozjaśnił się. - Nikt jeszcze nie widział, żeby jakieś rany tak się goiły. 

Wszyscy twierdzą, że musisz w sobie coś mieć.

Ida skrzywiła się. Pod uśmiechem chowała przygnębienie. Tak mało ją cieszyło.

- Ale czy ona naprawdę dobrze się czuje?

- Andaras ustąpił - oznajmił Jon, uśmiechając się szeroko. - Bałem się, że posunę się za 

daleko. Przemawiałem do niego pięknie i próbowałem mu grozić. Przez pewien czas sądziłem, 

że już nigdy nie ustąpi. Zacząłem być tym kandydatem na męża Anny, którego najmniej sobie 

życzył, gdyby nawet zdecydował się, że przerzuci swoją hańbę na inny ród. Bardzo się ze sobą 

spieraliśmy.   On   twierdził,   że   dla   niczego   nie   mam   szacunku.   Doprawdy,   wiele   stromizn 

musiałem pokonać!

- Ale on ustąpił?

- Ustąpił. Mamy już własną jurtę. To również trochę nie tak, jak być powinno. Ale 

oboje, Anna i ja, mało się tym przejmujemy. Mieszkamy teraz razem.

Ida zamrugała.

-   Nie   powinniście   się   najpierw   pobrać?   Jon   wybuchnął   śmiechem.   W   oczach   Idy 

również zapaliły się iskierki wesołości. Ucieszyła ją ta nowina. Jon pokazał jej też jedną rękę. 

Widniała na niej ukośna szrama. Nie głęboka, lecz najwyraźniej po ranie zadanej nożem.

- Zawarliśmy małżeństwo na nasz dawny sposób - powiedział ciepło. - Kiedyś tyle 

wystarczało. Zmieszaliśmy swoją krew. Potem dostaniemy też błogosławieństwo od księdza, 

Andaras   bardzo   tego   pilnuje.   Mnie   wystarczy   to.   Sądzę,   że   Annę   również   to   zadowala, 

przynajmniej na razie. - Jon odetchnął głębiej. - Wahałem się z zaproponowaniem jej tego 

rytuału.   Wystarczyłoby,   żebyśmy   wspólnie   „wznieśli   jurtę.   Nie   chciałem   jej   naciskać, 

zwłaszcza że chodziło o nóż. Ida rozumiała.

- Ale ona sama tego chciała. To Anna zaproponowała stary ślubny rytuał naszego ludu, 

background image

akceptowany przez naszych przodków.

- Szczęśliwy jesteś? Jon kiwnął głową. Uśmiechnął się. Był taki piękny.

Zniknęła   gdzieś   przesadna   czujność.   A   więc   ufał   jej.   Ida   wiele   przecież   dla   niego 

zrobiła.

- Nie powinieneś być tam teraz? - spytała. - Nie potrzebują cię?

- Uznali, że jesteśmy wam coś winni.

Uśmiechnął się, znów wskazując na górę. Niedaleko od miejsca, w którym siedzieli, 

pasły się kiedyś renifery. Bobki na zboczu też mówiły swoje. Gdyby nie one, trudno byłoby się 

tego domyślić. Nie mogło tędy iść całe stado, raczej pojedyncze zwierzęta.

-   Do   was   należy   ta   łąka   położona   najbliżej   nas.  Renifery   wam  powinny   dokuczać 

najbardziej. A wy się na nic nie skarżycie. Może dlatego, że się krępujecie? Uznaliśmy, że ktoś 

z nas powinien wam pomóc.

Ida mu nie wierzyła. Wiedziała, dlaczego się tu zjawił. Jej zdaniem nic nie szkodziło, że 

nie chciał o tym mówić.

Nie będzie go zmuszać, by się przed nią obnażał. Miło było popatrzeć, że ktoś tak ładnie 

pielęgnuje swoją godność.

Jon   był   taki   cichy,   niepodobny   do   Sedolfa.   Ani   nawet   do   Ailo.   Ailo   również   nie 

grzeszył przesadną skromnością.

Jon należał do tych, którzy potrafią przewodzić, lecz nie robił tego za wszelką cenę. To 

niemal wzruszało.

- Czy Hendrik jest we wsi?

Ida wzruszyła ramionami. Nie wiedziała. Tak mało interesowała się wioską.

- Nawet nie próbuję się orientować. Dlaczego pytasz?

- A czy człowiek nie lubi wiedzieć, co się dzieje z jego braćmi?

Powiedział to tak lekko, jak gdyby nie miało to żadnego ważniejszego znaczenia. Ida 

zadała sobie pytanie, dlaczego próbuje ją oszukać. Była pewna, że Jon jest niespokojny.

-   Zamierzasz   tu   siedzieć?   -   spytał.   -   Nie   przydadzą   wam   się   te   ręce,   które   mają 

pracować? Czy może naprawdę pokłóciłaś się z Sedolfem?

- Już nawet nie pamiętam, od czego się to zaczęło - westchnęła Ida, mrużąc oczy do 

słońca. Czuła, jak promienie pieką w twarz. Przypomniała sobie. - Poszło o te moje przeklęte 

piegi. On się ze mnie wyśmiewał. Ale powinnam umieć to znieść. Przecież zawsze się Z nich 

śmieje. Mówił, że mam włosy jak ogień. Bawią go takie rzeczy, a ja nie mogę teraz wytrzymać 

tej wesołości...

Jon wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać. Miał twarde dłonie o wyraźnych liniach. 

background image

Spracowane. Krótko obcięte paznokcie.

Puszczając   ją,   delikatnie   pogładził   ją   po   nasadzie   nosa,   przelotną   pieszczotą   kilku 

palców, jak gdyby byli z tej samej rodziny. Jakby był jej kuzynem.

- Są słodkie - powiedział. Usta wygięły mu się w uśmiechu. Miał zmysłową dolną 

wargę. Ida dostrzegała takie rzeczy. Sedolf potrafił z niej drwić również z tego powodu. Nie za-

wsze powtarzała mu, co zauważyła. Czasami jego żarty za bardzo ją piekły.

Jon pogładził ją po włosach. Pochwycił kilka kosmyków, które wysunęły się po drodze 

z warkocza. Splótł je w palcach, owinął wokół kciuka.

- Masz piękne włosy - oświadczył. - Są jak ogień. On ma rację. Może nie potrafi 

przekazać ci najpiękniejszych myśli, nie obracając ich w żart, ale jego słowa na pewno płyną z 

głębi serca.

Ida nie potrafiła odpowiedzieć. Nie wiedziała, czy jej się to podoba. Jon był tak blisko.

Tak blisko...

Jego   ręka   na   jej   policzku.   Ida   złapała   ją,   chciała   odepchnąć,   lecz   zamiast   tego 

przytrzymała. Przycisnęła do twarzy. Chciała czuć jej dotyk.

- Ta chwila trwa tylko teraz - rzekł Jon. - Ona nie wróci.

Ida czekała. Zdawała sobie sprawę, co tkwi w tej chwili. Wiedziała, do czego może 

doprowadzić. To była tylko chwila. Jedna jedyna krótka chwila.

- Moglibyśmy się pocałować - powiedział Jon, uśmiechając się kącikiem ust. Palcem 

delikatnie dotknął jej ucha. - Mam na to ochotę. Twoje usta kuszą. Masz takie piękne usta. On 

na pewno też ci to powtarza. Powinien ci to mówić.

Oddychał tak prędko, ale panował nad sobą. Miał w sobie tyle spokoju, że Idę aż 

przeniknął dreszcz.

- Ty też tego pragniesz - ciągnął. - Wiem o tym. Czujemy tak samo.

- To by było bardzo niemądre - wydusiła z siebie Ida, ale jego ręki nie puszczała.

-   To   byłoby   okropnie   głupie   -   powtórzył   ze   smutkiem.   -   Może   powinniśmy   byli 

zauważyć się dawno temu. Ale ja nie patrzyłem w ten sposób na norweskie dziewczyny. Ani na 

Szwedki czy Finki. Nie wiem w ogóle, czy miałem śmiałość patrzeć na dziewczęta. Zawsze 

była tylko Anna. Zawsze wiedziałem, że się z nią ożenię. A ty obracałaś oczy we wszystkie 

inne strony, Ido córko Reijo!

Puścił ją. Przytrzymywał jedynie wzrokiem. Spoglądał badawczo, lecz Idy wcale to nie 

onieśmielało. Czuła, że on lubi na nią patrzeć. Że sprawia mu to przyjemność. Może czuł to 

samo co ona, gdy patrzyła na niego. Był taki piękny. I tyle w sobie miał.

Aż tyle, że być może lepiej nie poznawać go bliżej.

background image

- Nie czujesz, jak bardzo jesteśmy sobie bliscy? Czy Ida mogła zaprzeczyć? Przecież 

rzeczywiście tak czuła. Wychwytywała to każdą cząstką ciała. Trzymała ręce za plecami, żeby 

nie ulec pokusie i nie dotknąć go.

A Jon stal na szeroko rozstawionych nogach, w spodniach i kumagach. W lżejszej 

bluzie niż dork, który nosił ostatnio.

Ida wiedziała, jak pod tą koszulą wygląda jego ciało. Jej dłonie dotykały już jego skóry.

Nie  mogła   spojrzeć   na  łąkę.   Jej   oczy  doznawały  radości,   również   patrząc   na  ciało 

Sedolfa.

- Wydaje mi się, że człowiek wcale nie kocha mniej, nawet gdy dostrzega piękno w 

innych - powiedział Jon. - Można ulec pokusie. Można spotkać jakiegoś człowieka i mieć 

przekonanie, że byłoby się z nim szczęśliwym, gdyby dni się odmieniły. Gdyby wszystko 

wyglądało inaczej. Wcale nie kocha się mniej z tego powodu. Jedyne, co należy zrobić, to 

oprzeć się pokusie.

- Kocham Sedolfa. Nigdy nie potrafiłabym go zranić. Nie wyobrażam sobie nikogo na 

jego miejscu. - Ida mówiła szybko, lecz wszystko było prawdą.

Ale jej oczy oglądały ciało Jona. Spojrzenie zatrzymało się na ustach.

- A czy ja chciałbym zranić Annę? Jon pokręcił głową. Zdjął czapkę. Słońce grzało tak 

mocno. Włosy miał rozwichrzone. Idę ogarnęła idiotyczna wprost czułość dla tego człowieka.

Przecież wszyscy mężczyźni byli kiedyś chłopcami! Niektórzy pozostali nimi we śnie. 

Inni gdy się śmiali. Jeszcze inni w smutku.

A Jon stawał się taki wrażliwy i młody, kiedy miał zwichrzone włosy.

Mogłaby wtedy być jego matką!

- Ale jakaś część mnie mogłaby należeć do ciebie  - próbował jej coś wyjaśniać. - 

Widywałem cię każdego lata przez całe życie. Patrzyłem na ciebie z odległości kilku kroków. 

Ale tu chodzi o coś więcej. Jakaś część mnie czuje się przy tobie spokojna i bezpieczna. Nie 

jesteś obca. Ani ja nie jestem obcy tobie. To trochę tak, jakbyśmy zostali wycięci z tego samego 

kawałka duszy. Czuję, że jesteś do mnie podobna i że ja jestem podobny do ciebie.

- Bliźniacze dusze - powiedziała Ida z cieniem bólu. Zastanawiała się, dlaczego do 

niektórych mężczyzn potrafi się tak zbliżyć, a nie ma żadnej przyjaciółki - kobiety.

W młodości było inaczej. Później dystans, który oddzielił ją od innych kobiet, stale się 

powiększał. Jak gdyby mogła stanowić zagrożenie dla jakieś kobiety! Przecież wszystkie były 

już mężatkami, a ona nie miała zamiaru kraść niczyjego męża. Mężczyźni w samodziałowych 

portkach, mający w rękach powszedniość, nie pochodzili od tej samej wielkiej duszy co ona.

Jon tak pięknie to ujął.

background image

- Jesteś mi jak siostra - uśmiechnął się i objął ją w pasie. Gest ten nie wywołał żadnych 

mrocznych dreszczy, jedynie wielką czułość i ciepło.

- Wciąż złościsz się na tego żartownisia, którego masz za męża? Czy też możemy już 

tam do nich zejść? Chciałbym trochę popracować. Choć trochę zasłużyć na twój pyszny miód. 

Dlatego tu przyszedłem. Nigdy w życiu nie piłem pyszniejszego.

Ida roześmiała się. Ona również objęła go w pasie. Pobiegli razem przez krzewy i 

zarośla. Ida śmiała się wraz z nim. Czuła łączące ich więzi.

Jon miał rację. Była mu siostrą, a on jej bratem. Łączyła ich niezwykła bliskość.

Ich dusze były tak blisko ze sobą spokrewnione.

- Prowadzę kosiarza! - zawołała, gdy dotarli już do łąki.

Mężczyźni wsparli  się o kosy. Elise  nadziewała siano na żerdzie. Suszyli  trawę na 

sposób fiński. Trzy kępy siana na jednej żerdzi. Powstawał z tego las wysokich strachów. Z 

dala   mogły   budzić   przerażenie,   lecz   o   tej   porze   roku   nie   robiło   się   na   tyle   ciemno,   by 

ktokolwiek mógł się naprawdę przestraszyć.

- Nieprawdopodobne, co można znaleźć w lesie! - stwierdził Sedolf, uśmiechając się 

szeroko. - Obrazisz się, jak będziesz grabił? Może to dla ciebie za bardzo babska robota, Jonie?

- To dla niego bez znaczenia, jeśli tylko dam mu posmakować miodu.

Ida już niosła Jonowi grabie. Ujął je i natychmiast zabrał się do roboty. Pracował obok 

niej.

Kiedy  przez  chwilę  odpoczywali,  trzymał  się  blisko mężczyzn. Z powagą  mówił  z 

Reijo. Ida mogła się jedynie domyślać, o czym rozmawiają.

Żartował z Sedolfem i Mattim. Biegał z dziećmi. Podrzucał je prawie do nieba.

- On jest naprawdę piękny - powiedziała Elise do Idy. Nie próbowały nawet ukryć, że 

mu się  przypatrują. - To wspaniały mężczyzna. Przyjemnie,  kiedy robi się tak gorąco jak 

dzisiaj. Przyjemnie spojrzeć na męskie ciała.

Elise roześmiała się, a Ida odkryła, że ona również jest w stanie się śmiać.

Zastanawiała się, czy nie powinna mieć wyrzutów sumienia. Przecież Helena umarła tak 

niedawno.

- Sedolf przypomina trochę Simona - oceniła Elise. - On także miał pod koszulą piękne 

ciało.

- Tak jakbyś ty miała na co narzekać. - Ida puściła do niej oko.

- Takich rzeczy nie powinnaś mówić o swoim wujku, skarbie. - Elise zabłysły oczy. - 

Matti jest cudowny - westchnęła po chwili. - Zawsze tak uważałam. Pamiętasz? Błagałaś, 

żebym ci opowiedziała, jaki był ten pierwszy raz...

background image

- Tak, pierwszy raz, kiedy wszedł ci pod spódnicę... - zaśmiała się Ida.

Tarzały się po sianie, zaśmiewały ze wspomnień sprzed wielu lat, aż łzy pociekły im z 

oczu.

- Skąd miałam to wiedzieć? - broniła się Ida. - Byłam wtedy jeszcze dzieckiem, a ty, 

jako   dobra   starsza   siostra,   powinnaś   mi   wszystko   opowiedzieć.   W   tamtych   dniach   byłam 

chodzącą niewinnością. Spójrz na nas teraz. Gdzie się podziały tamte lata?

Elise usiadła. Wygładziła spódnicę w jako tako przyzwoite fałdy.

- Ja mam pewne pojęcie, co zrobiłam ze swoimi - powiedziała z naciskiem. - I nie 

chodzi mi wcale o to, że chciałabym je cofnąć. Przeżyłam wiele dobrego. Matti i ja nigdy nie 

oddaliliśmy się od siebie. Dorośliśmy wspólnie. Ale powinnam mieć sześcioro dzieci. Bez 

względu na to, ile jeszcze ich urodzę, i tak będę miała o dwoje za mało. Zabrały je głód i zimno. 

A mogło być inaczej. Chciałabym też pozbyć się zmęczenia. - Elise westchnęła. - Ale teraz 

pragnę przede wszystkim spokoju. Chcę czegoś, co mogłabym nazwać domem. Matti z natury 

jest tak naprawdę Finem z gór. Potrafiłby żyć jak Jon. Byłby szczęśliwy, gdyby mógł wędrować 

wraz z porami roku. Raija tej skłonności nie nabyła jedynie w ciągu lat spędzonych z rodziną 

Mikkala. To tkwiło w niej już wcześniej. Może ojciec Mattiego miał w żyłach kilka kropel 

lapońskiej krwi? Matti mówi, że był czarny jak noc. W każdym razie na pewno nie odziedziczył 

tych ciągot po matce. Ona była wieśniaczą córką, nikim innym. Nie wierzę, żeby mogło być 

inaczej. Ona jest bardziej podobna do mnie. A ja potrzebuję drzwi.

- Po sianokosach mężczyźni zamierzają ścinać drzewa. Ojciec uważa, że przed zimą 

będziecie mieć nowy dom.

Elise miała w spojrzeniu tęsknotę. Wygładziła spódnicę na biodrach.

- Tak bardzo bym chciała nosić pęk kluczy. Może wtedy moje biodra wydawałyby się 

szersze?

Prawie już uporali się z koszeniem, wieczór powoli przechodził w noc. Dzieci spały na 

zeszłorocznym   sianie   w   letniej   oborze.   Ciała   po   znojnej   pracy   były   ociężałe.   Przyjemnie 

ociężałe.

Z   lasu   wyłonił   się   nagle   jakiś   mężczyzna.   Szedł   z   rękami   w   kieszeniach.   Stanął, 

przyglądając im się, jego spojrzenie na dłużej zatrzymało się na Jonie.

- Wędrujesz po nocy, Johannes? - zatrzymał się Reijo. - Co robisz w tych stronach?

- Pomyślałem, że zaniosę Lapończykom nowinę - zachichotał Johannes. - Ale widzę, że 

mogę sobie zaoszczędzić wspinaczki. Złapali drugiego, który uczestniczył w tym zabójstwie w 

Kafjorden. Uczciwi ludzie znów mogą czuć się bezpieczni. Lensman przywiózł go ze Szwecji. 

Tam też nie lubią morderców. To był Hendrik, twój brat.

background image

14

Johannes niewiele więcej miał do powiedzenia. Nie próbował nawet ukryć radości z 

cudzego nieszczęścia. Wyraźnie napawał się rozpaczą Jona.

- Zabierajcie jego żonę i dzieciaki do Szwecji! Tu zostać nie mogą. Nie chcemy wśród 

nas rodziny zabójcy. Bóg jeden wie, co wyrośnie z tych dzieci!

- Nie mieszaj w to Boga! - Ida już pokazywała pazury. - Wracaj do domu i pilnuj 

własnej żony i dzieci, Johannesie Hansenie, bo inaczej trudno będzie stwierdzić, co z nich 

wyrośnie, skoro ojciec wałęsa się, nie wiadomo gdzie, o każdej porze dnia i nocy!

- Mówiłem już, jakie mam zdanie o twojej niewyparzonej gębie, Sedolfowo. - Johannes 

wyglądał tak, jakby chciał to powtórzyć, ale się opanował. Za wiele osób go słuchało. Wzruszył 

ramionami,   ale   na   odchodne   wypalił   jeszcze   ostatnią   salwę:   -   Przewieźli   go   łodzią   przez 

cieśninę Lyng, pewnie więcej już go nie zobaczycie. Jutro mają go wysłać na południe.

Jon przyjął to niezwykle ciężko. Grabie miał przerzucone przez ramię, ręce oparte o nie. 

Wraz z ciałem tworzyły coś w rodzaju krzyża. Spojrzenie utkwił w niebie.

Nie   znalazł   tam   żadnej   odpowiedzi.   Nie   ujrzał   żadnego   złotego   napisu,   jedynie 

przejrzyste powietrze. Nieskończoność miała barwę błękitu, otulonego w czerwień, nabierającą 

intensywności wokół pokrytych wiecznym śniegiem szczytów.

Ida nie mogła na niego patrzeć w takim stanie. Omiotła spódnicą świeżo skoszoną 

trawę. Obie dłonie dotknęły jego policzków, popatrzyła mu głęboko w oczy, dotarła do niego 

tam, gdzie się ukrył.

- Nie jesteś sam - oświadczyła. - Nie musisz być sam, Jonie.

Puścił grabie i wtulił się w nią. Ukrył twarz w jej ramieniu i włosach. Płakał.

Potem był niemal zawstydzony. Ida wciąż nie wypuszczała go z objęć, chociaż Jon 

wypatrzył wzrok Sedolfa w poszukiwaniu oznak niezadowolenia. Nie znalazł ich.

Jona otaczało ciepło.

- Takie plotki krążyły już wcześniej - powiedział Reijo cicho. Odłożył kosę. - Ludzie o 

tym gadali, jak gdyby uznali to za niepodważalną prawdę.

Do Idy te plotki nie dotarły. Brakowało jej siły, by się nimi zajmować. Nie bardzo 

rozumiała, skąd ojciec o tym wie, w ostatnim czasie wszak miał dosyć własnych zmartwień.

- To tak strasznie boli - powiedział Jon cicho. Trudno mu było znaleźć słowa. - Ja w to 

nie wierzę.

Pokręcił głową. Spojrzał niebu w oczy. Z bezsilnością. Nic nie mógł na to poradzić.

- A może jednak mimo wszystko wierzę. Nie wiem. Muszę się dowiedzieć. Nie chcę w 

background image

to wierzyć. On jest moim bratem. Wiele w sobie ma, ale jest moim bratem. Nie mogę ot, tak po 

prostu, tego przyjąć, prawda? Nie wiem, co on mi powie. Może zwyczajnie złapali go, bo 

musieli kogoś złapać?

Reijo od dłuższej chwili o czymś myślał. Teraz podszedł do córki i Jona. Poklepał 

Lapończyka po plecach. Obdarowywał go swoją łagodnością.

- Popłynę na drugą stronę fiordu - oświadczył. - Zrobię, co tylko w mojej mocy, żebyś 

mógł spotkać się ż Hendrikiem. Porozmawiać z nim. Chcesz tego?

- Naprawdę możesz to zrobić?

- Mogę - odparł Reijo. - Ale musimy się przeprawić jeszcze tej nocy. Słyszałeś, co 

powiedział Johannes. Jutro wyślą go na południe. Niczego nie mogę ci obiecać, ale spróbuję. 

Lensman to myślący człowiek. Nie jest jednym z nas, nie możemy się więc spodziewać, że 

będzie myślał tak jak my, ale stara się jak potrafi. Może zgodzi się dać nam kilka minut.

Jon kiwnął głową. Przenosił wzrok z Reijo na Idę, uśmiechał się lekko.

- Nic dziwnego, że masz taką córkę, Reijo Kesaniemi - powiedział. - Wiadomo, po kim 

dziedziczy. Dobrze byłoby przychodzić tu nad fiord, gdyby wszyscy mieli takie wielkie serca i 

tyle ciepła co wy.

-   I   nam   ciążą   grzechy   na   sumieniu   -   odparł   Reijo.   Nie   umiał   przyjmować   takich 

pochwał. Po prostu był sobą. Zawsze sobą. A za to jego zdaniem nie należała mu się pochwała. 

Robił to, co wydawało mu się najbardziej naturalne pod słońcem.

- Wobec tego idziemy, Jonie Larsonie. A ktoś z was też musi zejść do wsi, zająć się 

obrządkiem.

Sedolf kiwnął głową.

- Pójdziemy z Idą. Matti i Elise niech zostaną tu z dziećmi. Wrócimy jutro rano po 

obrządku i dokończymy robotę.

Matti i Elise się nie sprzeciwiali. Dzieci już spały, a noc była taka ciepła. Nie musieli się 

spieszyć z koszeniem, a głupotą byłoby budzić malców i zadręczać ich powrotną drogą do 

domu.

Wyruszyli we czworo. Po drodze mało rozmawiali. Połączyły ich przygnębiające myśli, 

zaprowadziły na cypel.

Reijo i  Sedolf zajęli  się łodzią.  Ida stała na brzegu,  czując,  jak wiatr wypełnia jej 

spódnice. Jon miał mroczne spojrzenie, twarz obnażoną.

- Może się okazać, że wrócę do domu i oznajmię Andarasowi, że Anna wcale nie rzuciła 

wstydu na nasz ród, bo sami sobie to załatwiliśmy.

- Jeszcze nic o tym nie wiesz - stwierdziła Ida. - A nawet gdyby okazało się, że Hendrik 

background image

rzeczywiście brał w tym udział, to was i tak to nie zmieni. Wy nikomu nie odebraliście życia.

- Powiedz to innym. Ojciec umrze od tego. A co będzie z tą kobietą, która zostanie sama 

nad fiordem? Andaras nie odzywa się do żony Monsa. Stale powtarza, że nie miał syna. I nie 

ma  żadnej   synowej.  I   żadnych  wnuków.   Mój   ojciec   nie  jest   mniej   od niego   dumny,   a  tu 

wszyscy będą ją znali. Nie zapomną, czyją była żoną, ani co on zrobił. Jakie życie czeka ją i 

dzieci? To przecież dzieci mojego brata! To naznaczy nas wszystkich. Lato ma się już ku 

końcowi, ale niełatwo nam będzie tu wrócić, Ido. Mało kto ciepło nas powita, kiedy znów się 

pojawimy. Nasz letni dom zatrzaśnie przed nami drzwi. Nie wiem, czy nawet ty jesteś w stanie 

to pojąć. To również mój dom. Ten fiord należy również do mnie, ale próbują mnie od niego 

odgrodzić. Mówią mi, że jestem tu obcy.

Wsiadł do łodzi. Reijo był już gotowy do żeglugi.

Fiord ledwie się marszczył. Wiatr im sprzyjał. Przynajmniej on stanął po ich stronie.

Ida i Sedolf mieli dużo roboty. Pracowali razem, ramię przy ramieniu.

Nie mieli czasu na zmęczenie. Wracali do domu, trzymając się za ręce.

W ich własnej oborze powitało ich ciepło. Uporali się z jeszcze jednym wieczornym 

obrządkiem.

- Pachniesz tak wyszukanie, Ido - zaśmiał się Sedolf, cmokając językiem. - Pomyśl 

tylko, jakie zamieszanie wzbudziłabyś w wyperfumowanych komnatach szlachty, mój skarbie. 

Ida pachnąca sianokosami i ciepłą oborą. Mężczyźni nie pozwoliliby ci przejść wolno. Byłabyś 

wśród nich jak róża!

- Wyrosła na krowim placku? - spytała Ida niewinnie. Uśmiechała się. Była zmęczona, 

ale uśmiech mimo wszystko sprawił jej przyjemność.

Sedolf nalał jej miodu. Sam też wypił. Ciała mieli strudzone, rozleniwione zmęczeniem.

- Nie będę mogła zasnąć - powiedziała Ida, wypijając miód. - Ledwie się trzymam na 

nogach, ale zasnąć nie zdołam. Jestem za bardzo zmęczona. Coś we mnie jakby nie mogło się 

zatrzymać. Wydaje mi się, że coś się kończy, a zaraz potem pojawia się coś nowego.

Sedolf otworzył przed nią ramiona, a ona dała się im pochwycić. Zamknęła oczy.

- Ty sam pięknie pachniesz, Sedolfie Bakken - mruknęła w jego szyję. - Mówiłam ci 

już, że cię kocham? Może dzisiaj o tym zapomniałam. Nie pamiętam. W każdym razie kocham 

cię.

- Myślałem, że się na mnie gniewasz. - Sedolf uśmiechnął się w jej ucho. - Ja się ze 

wszystkiego śmieję. Nie mam głębi. Żartuję wtedy, gdy ty chcesz zatonąć w smutku. Wracasz 

do mnie, obejmując Lapończyka, o którym często mówiłaś, że jest piękny. Okazujesz mu tyle 

czułości, że nieszczęsnemu mężowi aż serce pęka. Masz dla niego tyle zrozumienia i jesteś 

background image

chodzącą dobrocią.

- Zazdrosny jesteś? - Ida odsunęła się od niego na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. - 

Naprawdę jesteś zazdrosny, Sedolfie? O Jona? On jest rzeczywiście piękny... Ale ja przecież 

kocham ciebie!

W jego oczach błysnęła iskierka wesołości. Ida nie miała całkowitej pewności, czy 

Sedolf żartuje, czy też mówi poważnie.

- Widziałem niebezpieczny ogień w tobie, gdy o nim mówiłaś - stwierdził Sedolf z 

powagą. - Naprawdę, Ido To nie żart. Może sama nie zdawałaś sobie z tego sprawy. Za tym 

kryło się coś więcej niż sama tylko uroda. On jest piękny, nawet ja to widzę. Nie lubiłbym go, 

gdybyśmy razem dorastali. Byłby za piękny. Ale Jon jest taki głęboki. Ma w sobie wszystko to, 

czego ja nie mam. Zaczęłaś to zauważać, mój aniele. Gdyby był okropnie brzydki, może nie 

zapłonęłabyś aż tak, ale to się stało. Zauważyłem. Dobrze cię znam.

Ida na krótką chwilę uciekła z jego objęć. Sedolf nie próbował jej zatrzymać. Puścił ją. 

Zostawił jej swobodę.

Ida potrzebowała wiele swobody. Należała do tych ludzi, którzy muszą poczuć wiatr 

pod skrzydłami.

Nalała jeszcze miodu. Tego miodu, który tak lubił Jon. Nie powinna o tym mówić 

Sedolfowi.

- Jon twierdzi, że warzę najlepszy miód na świecie. Sedolf roześmiał się cicho.

- My z Jonem pod wieloma względami w pełni zgadzamy się ze sobą, na przykład co do 

tego,   że   twój   miód   jest   najlepszy.   Że   jesteś   niezwykłym   człowiekiem.   Że   masz   gorącą, 

wspaniałą duszę. Ale ja cię kocham. On nie planuje cię pokochać. Być może mógłby, ale nie 

chce. Na szczęście dla mnie ma już kogoś, bo tym razem czuję, że na myśl o nim kolana się pod 

tobą uginają.

- Była dzisiaj taka chwila - przyznała Ida, patrząc Sedolfowi w oczy. - Kiedy mogłam 

go pocałować. Miałam na to ochotę. To była ta iskra, o której mówiłeś. Miałam na niego 

ochotę. Byłam na ciebie zła i świat wokół mnie przestał istnieć. On to zauważył, rozpoznał. 

Również w nim to było. Mało nas dzieliło od pocałunku. Może nawet od czegoś groźniejszego. 

Pożądałam go. - Pokręciła głową. - Czy ja jestem po prostu zmęczona? Na Boga, Sedolfie, 

mówię jak wariatka. I jeszcze opowiadam ci o tym wszystkim. Za kogo ty mnie weźmiesz?

- Cenię szczerość - powiedział Sedolf cicho. - I to ja cię pocałuję. I nie powstrzyma 

mnie przed tym rozsądek.

Pocałunek miał  smak miodu. Był  jedynie  miłością.   Jeszcze  mocniej  zbliżyli  się  do 

siebie.

background image

- Kocham cię, Ido. Wykąpiesz się ze mną w rzece?

- Teraz?

- Tak, teraz. Obojgu nam przyda się kąpiel, a ja nie mam siły nosić wody, żebyś mogła 

pielęgnować swoją urodę. Zaszalej raz ze mną, Ido.

Ida się zgodziła. Pobiegli razem do zakola rzeki poniżej domu. Jak dzieci. Trzymali się 

za ręce, byli boso. Bielizna rozrzucona na brzegu przypominała białe pagórki.

Ciała   w   zetknięciu   z   zimną   wodą   zadrżały.   Ale   odważyli   się   przejść   tam,   gdzie 

najgłębiej. Woda sięgała Sedolfowi niemal do pasa, Idzie prawie do piersi.

Zanurzyli się, głośno krzycząc z radości. Chlapali się jak dzieci. Bawili się i śmiali 

razem. Dzielili tę samą radość.

Wspólny śmiech.

Sedolf, trzęsąc się z zimna, podszedł do żony. Woda sięgała mu już tylko do kolan. Nie 

bardzo miał się czym chwalić, woda była za zimna.

Wziął Idę na ręce i przytulił do piersi.

- Ładniej teraz pachniesz - roześmiał się, całując ją w szyję. A potem w usta, które mu 

podsunęła.

Wyszedł na brzeg. Powietrze wydawało się chłodniejsze niż woda, lecz oboje wiedzieli, 

że to złudzenie. Mokre ciała nie zatrzymywały ciepła.

- Pamiętasz? - spytał Sedolf z ustami przy jej uchu. - Pamiętasz tamten pierwszy raz, 

najdroższa? Daleko na obcym płaskowyżu? Kąpałaś się...

- ...a ty byłeś tak nieprzyzwoity, że się temu przyglądałeś - dokończyła Ida, rękami 

dotykając wspaniałego ciała mężczyzny, rozkoszując się nim, chłonąc je dłońmi i nagą skórą.

-   Byłaś   tak   cudowna   -   powiedział,   pieszcząc   ją   gorącym   oddechem.   Rozpalonymi 

wargami smakował jej szyję i ramiona. - Jak mogłem ci się oprzeć? Taka biała, miękka i bujna. 

Nigdy nie widziałem piękniejszych bioder. Kołysały się tak pięknie, a twoje piersi... Wielkie 

nieba, Ido, tak strasznie chciałem ich dotknąć! Byłem tak rozpłomieniony, że można by ode 

mnie zapalić ognisko. A miałem udawać, że nic się ze mną nie dzieje, gdy ty tymczasem 

brodziłaś   po   wodzie   ubrana   jedynie   w   swoje   ogniste   włosy.   Sięgały   ci   aż   do   pośladków. 

Zapragnąłem się w nie zanurzyć, chciałem je poczuć na skórze. Przesiać przez palce. Chciałem 

objąć te twoje krągłości. Wiedziałem, że jesteś taka miękka. Chciałem wsunąć ręce pomiędzy 

białe uda. Zobaczyć, jak się przede mną otwierasz. Chciałem w ciebie wejść.

- Wygadujesz świństwa, Sedolfie Bakken!

Pocałunkiem zmusił ją do milczenia. Ręce spokojnie spoczywały na jej plecach, nie 

urzeczywistniały tych tęsknot, o których jej mówił, wywodzących się z przeszłości, gdy nie 

background image

miał jeszcze do niej żadnych praw.

- Cudowne świństwa - powiedziała Ida, łapiąc oddech. - Czy ty wiesz, co twoje oczy 

zrobiły ze mną tamtym razem?

- Wydaje mi się, że to pamiętam.

- Tak dawno nie dotykał mnie żaden mężczyzna. Tak dawno nie smakowałam innego 

ciała. Ailo uosabiał wszystkie moje pragnienia. Był moim mężczyzną. Pierwszym, który oddał 

mi i ciało, i duszę. Nauczył mnie tych radości. Nauczył mnie nie wstydzić się. Sądziłam, że nie 

jestem   w   stanie   pożądać   żadnego   innego.   Tak   było   aż   do   chwili,   gdy   bez   skrępowania 

przyglądałeś   się,   jak   się   kąpię.   Rozzłościłeś   mnie   wtedy,   Sedolfie.   Do   diabła,   taki   byłeś 

bezczelny! I  taki  piękny! Taki  męski.  Niezmiernie   pociągający.   Moje oczy sięgały   ci  pod 

ubranie. Zastanawiałam się, jakim jesteś mężczyzną, jakim kochankiem. Podzieliłeś się ze mną 

swoim żarem. Pociągnąłeś mnie poza granice, które sobie wyobrażałam. Pokazałeś mi, że gdy 

dwoje ludzi się kocha, nie ma żadnych granic.

- Chciałaś się kochać na stojąco, oparta o drzewo. - Sedolf ukąsił ją w ucho.

Śmiech okrążył ich głowy, otulił ich, jeszcze bardziej do siebie zbliżył.

- Spodziewałem się chodzącej niewinności, tymczasem ty poprosiłaś mnie o coś, o co 

bałbym się poprosić dziwkę, to znaczy doświadczoną kobietę.

Ida również miała śmiech w oczach. Dłonie wsunęła pomiędzy ich ciała, znalazły to, 

czego szukały. Sedolf westchnął.

- Chcesz tego teraz? Chcesz to teraz powtórzyć, skarbie? Chcesz, żeby było tak jak 

wtedy, za pierwszym razem?

- Tu nie ma takich cienkich drzewek - odparła Ida. - Nie ma takich wystrzępionych 

brzózek. Ale chcę. Pragnę tego, Sedolfie. Zabiję cię, jeśli tego nie zrobisz. Znajdź drzewo dla 

moich pleców.

Śmiech niczego nie psuł. Wiązał ich mocniej ze sobą. Oplątywał ich swoją siecią.

Byli roześmiani i rozbawieni. Boso biegli po kamieniach i sztywnym ściernisku. Po 

starannie wygrabionej łące.

Sedolf pogłaskał na poły wyrośniętą brzózkę. Pocałował ją, udawał, że jest kobietą. 

Uklęknąwszy, wodził językiem po korze. Dłonie zaciskały się na białym pniu.

Ida się śmiała.

- Jakaż ona biała! - powiedziała, podchodząc do niego. Kołysała biodrami. Chciała mu 

się   pokazać.   Włosy   rozpuściła.   Nie   wyschły   jeszcze   całkiem,   lecz   wiatr   jakoś   zdołał   je 

pochwycić. Nie mogła stanąć przed nim już lżej ubrana.

- Ale czy jest miękka, Sedolfie? Wydaje mi się też, że ma bardzo wąskie biodra. Jesteś 

background image

pewien, że to ktoś dla ciebie? Ty przecież wolisz bujniejsze kobiety. O tej porze roku niewiele 

ma w sobie soków. A twoje usta są takie spragnione... Nie zaspokoisz u niej pragnienia, mój 

kochany. Nie znajdziesz też ciepła!

- Nie jest również zbyt chętna - zaśmiał się Sedolf i wstał w oczekiwaniu na Idę. - 

Chyba musiałbym ją złamać, by się przede mną otworzyła. A może są tu w okolicy inne, 

cieplejsze kobiety? Może znajdzie się jakaś miękka, która ogrzeje zlodowaciałego mężczyznę? 

On zgodzi się na wszystko, czego ona tylko zechce. Zrobi z nią i dla niej wszystko.

Ida odgarnęła włosy z czoła. Leciutko drżała. Nadszedł najchłodniejszy moment nocy.

Ale  pod skórą była rozpalona. Krążyły  w  niej  soki.  Pączki  piersi   naprężyły się  na 

chłodnym powietrzu, pragnąc tego ciepła, które miał w sobie, pomimo iż jego usta twierdziły co 

innego.

Sedolf uśmiechnął się, spoglądając w dół na własne ciało. Jeszcze szerzej rozstawił 

nogi, by nie odbierać radości jej oczom. Uśmiech miał szeroki, biały. W spojrzeniu diabelski 

błysk.

- Tyle ci wystarczy? - spytał. - Jeśli chciałabyś czegoś więcej, to obawiam się, że nie 

mogę ci tego dać. Obawiam się, że nie ma większego drzewa.

Ida okrążyła go, przeszła za jego plecy. Przysunęła się do innej brzozy niż ta, którą z 

takim uniesieniem pieścił.

- Nie przy niej - powiedziała z uśmiechem. - Nie przy tamtej. Jestem o nią zazdrosna. 

Podzielmy się tym z nieznajomą. Z taką, której nie zna żadne z nas.

Zaczekała na niego. Ramionami oplotła jego kark. Pomogła mu. Użyła własnej siły, gdy 

ją podnosił.

Pień, o który się opierała, był chłodny. Kora gładka, przyjemna w dotyku.

Biodra miał twarde w zetknięciu z wnętrzem jej uda, klatkę piersiową mocną. Jego 

dłonie złożyły się dla niej w siedzisko. Palce odszukały ciepło i miękkość.

Odsunął się na moment, odszukał, wniknął w nią i pchnął ją na drzewo, które sobie 

wybrała.

Wcześniejsza zabawa już ich do tego przygotowała. Napełniła pożądaniem. Tak dobrze 

się znali. Znali swoje ciała. Byli sobie tak bliscy również pod skórą.

Bawili   się,   rozdmuchując   żar.   Prawie   się   przy   tym   nie   dotykali,   przywoływali 

wspomnienia i słowa. Łączyło ich znacznie więcej niż ta jedna chwila.

Poczucie bezpieczeństwa i ogień.

Kochali się zmęczeni, z braku snu. Usuwali płoty, które mogły między nimi wyrosnąć. 

Kochali się teraz jeszcze mocniej.

background image

Prawdziwie j.

Prędko osiągnęli rozkosz. Sedolf nie mógł już dłużej wytrzymać. Wymieszały się ich 

soki...

Nie dał się jednak całkiem porwać ekstazie. Wsunął rękę pomiędzy ich ciała, odnalazł 

mały pączek wśród zarośli włosów i wyniósł Idę na jej własne morze.

Zamknęła się wokół niego, wśród rozkoszy. Była taka ciepła, rozgrzana, rozpalona.

Gdy wreszcie się puścili, serca uderzały spokojniej.

Ale nie mogli się od siebie oddalić. Nie mogli się rozstać. To by oznaczało zbyt wielką 

samotność.

- Jesteś taki cudowny - powiedziała Ida. - Wiem, że lubisz tego słuchać. To prawda. 

Nigdy nie znajdę innego, który byłby równie cudowny jak ty. Nie muszę więc nikogo szukać.

- Chociaż brakuje mi głębi? - pytał Sedolf. Ciało pokryło mu się gęsią skórką. A to, co 

miał pomiędzy nogami, wyraźnie się skurczyło. - Tobie starczy głębi za nas oboje - dodał, 

całując ją w czoło. - I to pod wieloma różnymi względami, Ido. Jesteś naprawdę wspaniale 

głęboka.

- A ty cudowny - powtórzyła. - Zimno mi. Pójdziemy teraz spać?

- Ale do łóżka - zastrzegł. - Jeśli mnie też wolno o czymś decydować. Niczego więcej 

nie żądam. Słyszałem, że zamożni ludzie do tego właśnie używają łóżek. Tobie też obiło się to 

o uszy?

Ze śmiechem weszli do domu. Nadzy, opleceni ramionami zapadli w sen.

Bliżej siebie nie mogli już dotrzeć. Ani we dwoje, ani osobno.

Odpoczynek był taki krótki. Krótka noc. Ale obudzili się razem. Należeli do siebie.

Sedolf sam wyprawił się na cypel. Zabrał konia. Ida zajęła się obrządkiem w ich oborze. 

Ugotowała pożywną zupę na mięsie, nastawiła ją jeszcze przed wyjściem do obory, była więc 

prawie gotowa, nim przelała ją do naczynia, które mieli zabrać ze sobą.

Teraz   wzięli   też   konie,   żeby   dzieci   w   powrotnej   drodze   mogły   na   nich   jechać.   O 

zabraniu wozu nie było mowy, droga na łąkę była na to zbyt stroma.

Dotarli na miejsce, zanim dzieci się obudziły. Przynosili jedzenie i czułe uściski dla 

Mikkala   i   Ivara.   I   dla   ciotecznych   dzieci,   które   zdążyły   już   dobrze   poznać   tych   nowych 

dorosłych, tę wielką, pełną ciepła rodzinę.

- Od spania w letniej oborze powróciły mi wspomnienia z młodości - śmiał się Matti. - 

Są takie radości, o których człowiek z czasem zapomina, prawda Sedolfie?

- Takie, których nigdy się nie spodziewał w letniej oborze - odparł Sedolf, mrugając do 

Idy. Ciepło między nimi znów dało się wyczuć.

background image

Zdążyli już dotrzeć na cypel. Wszyscy. Kiedy żagiel Reijo pojawił się na środku fiordu, 

nastał już senny wieczór.

Czekali niespokojni. Jon nie był rodziną, lecz stał się przyjacielem.

Ta sprawa dotyczyła również ich.

Żagiel i łódź tak wolno rosły. Żałowali, że nie ma lepszej pogody do żeglugi, bardziej 

sprzyjających wiatrów.

Wszyscy wyszli na brzeg. Wiele pomocnych dłoni wyciągało łódź na ląd.

Nikt nie zadawał żadnych pytań.

Jon miał policzki czerwone, osmagane wiatrem z fiordu. Na wodzie wiało bardziej niż 

na brzegu. Czapkę mocno wcisnął na uszy. Cienki pasek czarnych włosów wystawał pomiędzy 

brunatną skórą czapki a czołem. Pod nim brwi proste niemal jak krawędź czapki. Wąskie czarne 

oczy, wąskie usta.

- Zabrali go na południe? - spytała wreszcie Ida. Jon kiwnął głową. Jego ręce również 

pomagały, wciągały łódź na brzeg. Uścisnął potem dłoń Reijo.

- Dziękuję ci. To było z twojej strony bardzo wielkoduszne, Reijo. Nie jesteś skąpy. 

Nigdy ci tego nie zapomnę.

Ciężko szedł pod górę. Jon, który był taki lekkonogi.

Na szczycie wzgórza objął wzrokiem fiord. Od północnego zachodu, gdzie Jiehkkevarre 

nigdy   nie  zdejmowała  śnieżnej   peleryny,   aż  po  Adjit   z  jej   postrzępionymi   wierzchołkami, 

rozcinającymi niebo.

- Hendrik również brał w tym udział - oznajmił Idzie z niezmiernym smutkiem.

Ona jedna podeszła aż do niego. Jedyna, która mogła to zrobić.

-   A   więc   i   w   jurcie   mego   ojca   wyhodowaliśmy   mroczne   siły,   Ido.   Ciężka   jest 

świadomość, że zło może wyrosnąć wszędzie.

- Bardzo mnie to boli.

Ida dotknęła jego ramienia, lekko je uścisnęła, a potem ujęła go za rękę i przytrzymała 

ją przez chwilę.

- Wracam teraz do domu. Do swego letniego domu. Do Anny. Ojciec ciężko to zniesie. 

Żona Hendrika i dzieci nie mogą tu zostać. Boję się o nich. U nas będzie im lepiej. Mimo 

wszystko. Hendrik i Mons już nie wrócą. Za taką zbrodnię ścinają głowy. To było trudne lato, 

Ido. Zawsze tak bardzo kochałem ten fiord. Lubiłem tu wracać. Zawsze się na to cieszyłem. 

Teraz nie wiem, czy kiedykolwiek tu powrócimy.

Popatrzył na wodę. Ida również. Fiord był taki piękny. Otaczało ich niezwykłe piękno. 

Lecz wiele było tu również zła.

background image

Oboje teraz płakali. Ze łzami w oczach patrzyli na wieczorne słońce.