background image

BENTE PEDERSEN 

OBCY PTAK ODLATUJE 

background image

- Tęsknisz za nim. 

Reijo lekko pogładził Raiję po włosach. Przysunęła policzek do jego dłoni, spoczął na 

ciepłej powierzchni. Palce Reijo były szorstkie i pełne czułości. 

- On da sobie radę - odparła. Ton jej głosu nie różnił się od słów. Ale zdradził ją wyraz 

twarzy. Zdradził tęsknotę, choć Raija z pewnością wierzyła w to, co powiedziała. 

- Tym razem statek przypłynie we właściwej porze - wyraził swoją opinię Reijo. 

Objął  ją,  a  ona  jego.  Stali  razem  na  cyplu,  zielona  trawa  sięgała  im  do  pół  łydki. 

Spojrzenia  obojga  kierowały  się  na  fiord,  przesuwały  po  wypiętrzeniach  fal.  Na  szczytach 

Pollfjellet, Jiehkkevarre wciąż leżał śnieg... 

Lipiec  przyniósł  tęsknotę.  Narosła  ona  w  Raiji,  aż  zmieniła  się  w  kulę  w  brzuchu, 

ciepło  letnich  dni  jakby  jeszcze  ją  pielęgnowało,  dopieszczało.  Nie  było  w  ciągu  dnia  go-

dziny, w której Raija nie kierowałaby spojrzenia na północ. Robiła to na poły ukradkiem, nie 

chciała niepokoić innych. Nie chciała nikogo zbyt obarczać swoim bólem. 

Lecz Reijo i tak go widział. 

-  Michaił  przypłynie  -  powiedział.  Nigdy  nie  mówił  „Misza”.  Nie  potrafił 

przyzwyczaić się do spieszczenia, jakim Raija nazywała syna. Dla Fina, rybaka znad fiordu 

Lyngen, brzmiało ono raczej jak imię odpowiednie dla konia. Nie wspominał o tym Raiji, lecz 

mówiąc o jej najmłodszym synu, zawsze używał imienia, jakie nadano mu na chrzcie. 

-  Wymieniłam  go  na  was.  Znów  stało  się  to  samo.  -  Raija  nie  szczędziła  sobie 

goryczy. Tam, gdzie innym okazywała wyrozumiałość, tam własną skórę drapała do krwi. - 

Tyle że tym razem na odwrót - dodała po chwili. 

Jej spojrzenie na krótki moment skrzyżowało się ze wzrokiem Reijo. Było bezdennie 

brunatne, graniczące z czernią. 

- Czy mogłam postąpić inaczej? Przecież ta decyzja była także słuszna, równie słuszna 

jak wiele innych. A być może tak samo błędna. Co ja o tym wiem? Dane nam jest podążać 

wyznaczonymi  ścieżkami  tylko  jeden  jedyny  raz.  -  Raija  westchnęła.  -  Oczywiście  masz 

rację. Misza oczywiście przypłynie. Ale tęsknię za nim. Czekam. Archangielsk również był 

moim światem, Reijo. Może ciekawa jestem także nowin z Rosji. Mosty  palą się tak słabo, 

czy ty też to zauważyłeś? 

- Ja ich nie paliłem - odparł Reijo cicho. - Ja po prostu po nich przechodziłem... 

background image

Dzieliły ich duże i liczne różnice.  Oboje dostrzegali je tak samo wyraźnie. Niektóre 

istniały  od  zawsze,  inne  zrodziło  życie.  Inne  były  przebłyski  światła,  ku  którym  dorastali, 

których starali się dosięgnąć. Słońce i gwiazdy skłaniały do tak różnych działań, Raija i Reijo 

kierowali się ku bardzo różnym celom, lecz mimo wszystko znów byli razem. 

- Późno już - powiedział Reijo, oślepiony czerwonawą łuną wieczornego nieba. 

Promienie słońca bezwstydnie flirtowały z leciutko marszczącym się fiordem. Niczym 

w  lustrze  odbijały  na  powierzchni  wody  całe  swoje  ciepło,  przeganiając  z  ruchomego 

zwierciadła blady błękit nieba. 

- On nie przypłynie dzisiejszej nocy. 

Raija  wiedziała  o  tym  równie  dobrze  jak  Reijo,  lecz  wypatrując  Miszy,  miała 

wrażenie, że jest bliżej niego. Czuła wiatr we włosach, wokół kostek. 

- On jest już w drodze - powiedziała z niezachwianą pewnością, jak gdyby niedawno 

rozmawiała  z  synem.  Jak  gdyby  położonego  w  nieskończonej  dali  na  wschodzie 

Archangielska od Skibotn, małej wioski nad fiordem, nie dzieliły ani morze, ani ziemia. 

Reijo  godził  się  z  tym,  że  Raija  wie.  Taka  już  była.  Nigdy  nie  przestał  się  tym 

martwić, lecz również on nie potrafił jej odmienić. Wielu tego próbowało. Tymczasem Reijo 

nie miał nawet pewności, czy tego chce. Raija zawsze była taka. Z wiekiem być może jedynie 

stała się mądrzejsza, zaglądała wszak do wielu różnych głębi. 

Ale na zawsze pozostała sobą. Zachowała jądro, to, czego nie dało się wytłumaczyć, 

choćby nie wiadomo jak wielu i jak pięknych słów się używało. Zachowała to, co naprawdę 

było nią. Co było Raiją. 

Jej spojrzenie wciąż nie mogło oderwać się od fiordu, poszukiwało żagli, których, jak 

podpowiadał jej rozsądek, nie mogła zobaczyć. Jakaś jej cząstka utrzymywała więź z synem, 

tym dzieckiem, które z chłopca wyrosło już prawie na mężczyznę. Nie widziała go przez cały 

długi rok. 

Miejsce  Michaiła  było  tam,  na  wschodzie.  Gdzie  było  jej  miejsce,  tego  Raija  nie 

wiedziała. 

- Masz rację - powiedziała do Reijo. Słowom towarzyszyło westchnienie. - Późno już, 

pora spać. 

Niebo czerwieniało coraz bardziej i bardziej. Zapowiadał się cudowny poranek. 

- Oczywiście, że nie będzie zła. Dlaczego miałaby się gniewać? - zaśmiała się Olga. - 

Szkoda, że załoga nie wie, że kapitan leży w swojej kajucie i boi się, co powie matka! 

Michaił nie potrafił się śmiać. 

background image

-  Mama  i  tatuś  przyjęli  to  bardzo  dobrze,  gdy  tylko  przywykli  już  do  tej  myśli. 

Kochany Misza, przecież Raija - Raisa przez wiele lat była mi matką tak jak tobie! 

-  Nie  powiedziałem  wcale,  że  ona  cię  nie  lubi.  -  Michaił  uśmiechnął  się  leciutko.  - 

Pamiętam przecież, Olgo, że bywałem o ciebie zazdrosny. Zawsze mi się wydawało, że mama 

bardzo pragnęła mieć córkę. Ty byłaś dziewczynką. 

Brała cię na kolana tak samo często jak mnie. Pamiętasz? Olga skinęła głową. Wiele 

miała wspomnień z domu nad Dwiną. Dobrych wspomnień, choć mieścił się w nich także ból. 

Wielka  pustka  z  czasu,  gdy  jej  rodzona  matka  ich  opuściła.  Z  lat,  kiedy  Olga  zaczęła  już 

niemal  wierzyć,  że  Raija  jest  również  jej  matką.  Z  czasów,  kiedy  ojciec  nie  chciał  dłużej 

mieszkać  w  domu,  który  kiedyś  był  ich  domem,  i  ułożył  sobie  inne  życie  na  zachodzie,  w 

Norwegii. I tamten czas po powrocie Antonii, długie dni i lata, podczas których Olga czuła się 

nic nie warta dla tych, którzy ją spłodzili. 

- Nigdy niczego ci nie odebrałam - stwierdziła Olga. - Ona, Raija - Raisa, ma bardzo 

wiele do ofiarowania. Ogromnie się cieszę, że się z nią zobaczę. Nie rozumiem, czego ty się 

możesz bać! 

- To przecież mama - odparł Michaił, uśmiechając się lekko. - Potrafi też być surowa, 

czyżbyś  już  o  tym  zapomniała?  Wciąż  traktuje  nas  jak  dzieci,  a  przecież  jesteśmy 

małżeństwem... 

Olga uśmiechnęła się z pewną goryczą. 

-  Oniemieje,  kiedy  się  dowie,  że  zdołałeś  się  nauczyć  aż  tylu  słów  z  Biblii,  że 

pozwolono ci się ożenić, mój Misza! Jesteś już dostatecznie dorosły. Raija - Raisa na pewno 

to zrozumie. 

Ostatnie  słowa  wypowiedziała  z  powagą,  świadczącą  o  większej  dojrzałości,  niż 

należałoby się spodziewać po siedemnastoletniej dziewczynie, jaką Olga wciąż przecież była. 

Michaił  pogładził  ją  po  policzku.  Jego  palce  zaczęły  się  bawić  brązowoczarnym 

lokiem. Ta zabawa wciąż była dla niego nowa.  Znał tę dziewczynę przez całe swoje życie, 

wiedział  o  niej  niemal  równie  dużo,  jak  o  sobie  samym,  lecz  mimo  to  wciąż  budził  się  ze 

zdziwieniem. Obok niej. 

Teraz należeli do siebie. To była nowość. 

Czuł, że tak powinno być. Powiedział o tym Raiji, pozostawiając ją w Lyngen. Mówił 

wtedy szczerze, z głębi serca. Nie miał pewności, czy mu uwierzyła. 

Nie po raz pierwszy zdarzyło się, że pochwycił jakąś myśl i gwałtownie tchnął w nią 

ż

ycie.  Być  może  matka  sądziła,  iż  ten  pomysł  również  jest  jednym  z  tych  ptaków,  który 

spadnie na ziemię, nim skrzydła zdołają go unieść w przestworza. 

background image

Teraz Michaił obawiał się, że matka może nie zaakceptować tego małżeństwa. Bał się, 

ż

e Raija znów zechce uczynić z niego dziecko. A przecież czuł się dorosły. Wykonywał pracę 

dorosłego mężczyzny, żył jak mężczyzna. 

Jego policzki wciąż ledwie pokrywał puch, rysy miał miękkie. Dopiero zbliżał się do 

siedemnastego roku życia, ale nie chciał na powrót stać się małym chłopcem. 

- Przecież tatuś jest z nami - Olga mówiąc, odpowiadała na jego wręcz roztargnione 

pieszczoty. Jej gesty niosły o wiele więcej namiętności. - I choć być może twojej matce nie od 

razu się to spodoba, to jednak ona prędko przychodzi po rozum do głowy. Przecież nic już nie 

może na to zaradzić, Misza! 

- Chcę, żeby to od razu zaakceptowała - odparł zamyślony. - Chcę, żeby cieszyła się 

razem z nami. Od razu. 

Olga  uśmiechnęła  się,  przesunęła  wargami  po  jego  policzku.  Podobało  jej  się,  że 

wciąż jest taki miękki. Niewiele się od siebie różnili. Oboje musieli jeszcze dorosnąć, razem 

uczyć się powagi i odpowiedzialności. 

- Chyba jestem do niej podobny - zaczął się tłumaczyć Misza, uświadomiwszy sobie, 

ż

e Olga na niego patrzy. - Do mamy - dodał. - Ona też jest taka. Wymagająca... 

- Rzeczywiście, jesteś do niej podobny - przyznała Olga. - Oboje potraficie dawać. I 

za wiele myślicie. Zbyt mocno żyjecie we własnym wnętrzu. 

Michaił nie chciał od razu zrozumieć słów Olgi. Wolał obrócić je w żart. Ale to, co 

powiedziała, zapadło mu głęboko. 

Miała rację. Właśnie tacy byli. 

Jego ojciec różnił się od nich. Ta jedna tajemnica, którą w sobie nosił, naznaczyła go 

już  od  chwili,  w  której  skłamał  po  raz  pierwszy.  Ale  żył  chwilą  i  potrafił  być  szczęśliwy 

pomimo  kłamstwa,  bólu  i  tego,  czego  nie  dało  się  nazwać.  To  drugie,  co  było  nim, 

Michaiłem, pochodziło z innej gałęzi rodziny. Z tej, której nie znał. Z tej, z którą ledwie się 

zetknął poprzedniego lata, nad brzegami fiordu Lyngen. 

Nagle  pojawiło  się  tyle  osób,  za  którymi  tęsknił  i  które  pragnął  spotkać  tam,  nad 

brzegami tego fiordu, wcześniej tak bardzo obcego. 

- Spij! - poprosiła Olga, przysuwając się do niego. Ramiona ułożyły się na jego karku, 

wargi  dotknęły  czoła.  Usiłowały  zetrzeć  troski,  od  których  pomiędzy  brwiami  Michaiła 

pojawiła się zmarszczka. Nawet jednak pocałunki nie zdołały wygładzić mu czoła. Zamknął 

jej ciało w ramionach, a policzek wtulił w kędziory. 

-  Nie  mógłbym  żyć  bez  ciebie  -  powiedział  z  westchnieniem.  -  Nie  potrafiłbym  żyć 

sam... 

background image

Olga mogłaby uznać to stwierdzenie za bardzo wątpliwe wyznanie miłości, ale Misza 

miał  inne  intencje.  W  wypowiadane  przez  siebie  słowa  wkładał  wiele  serca,  choć  niekiedy 

bywały  dwuznaczne.  On  tego  nie  słyszał.  Niezbyt  dobrze  sobie  radził  ze  słowami.  Nad 

wieloma innymi rzeczami panował o wiele lepiej. 

Zasnął, nim Olga zdążyła mu powiedzieć, że go kocha. Przez krótką chwilę odczuwała 

rozczarowanie. Zachowywali się niemal jak stare małżeństwo i pod pewnymi względami nie 

mijało  się  to  z  prawdą.  Przecież  znali  się  przez  całe  swoje  życie,  niczym  nie  mogli  się 

zaskoczyć. Olga uśmiechnęła się i wtuliła policzek wygodniej w jego ramię. Zasypianie przy 

nim i budzenie się w otoczeniu jego ciepła wciąż jednak było nowe. 

Ich życie mogło być nudne. Tyle dało się przewidzieć. 

Ale ona go kochała. 

I była pewna, że on również ją kocha. 

Ufała mu. Misza nie zawodził, nie oszukiwał. Tyle z siebie dawał. 

Statek  kołysał  ich  do  snu.  Tym  razem  płynęli  „Sankt  Nikołajem”,  statkiem 

towarowym,  który  nosił  imię  patrona  morskich  podróżników.  Olga  nie  wiedziała,  czy  to 

dobrze, czy źle. Nie potrafiła ani przyznać się do wiary w świętych, anioły czy diabły, ani też 

jej odrzucić. Na wszelki wypadek jednak podejmowała pewne działania, mogące stanowić ja-

kieś zabezpieczenie. Nie różniła się w tym od innych. 

Ojciec i Misza twierdzili, że to już niedaleko, że wkrótce ujrzą fiord, którym popłyną 

niemal  do  samego  końca.  Olga  im  wierzyła.  Usiłowała  zrozumieć  szkice  i  odczytać  coś  z 

krajobrazu, oglądanego ze statku. 

Oczarowało ją gwiaździste niebo, lecz letnią porą w ich północnym świecie niewiele 

było  gwiazd,  ułatwiających  nawigację.  W  jesienne  wieczory,  w  ojczyźnie,  w  Rosji,  Oleg  i 

Misza usiłowali przekazać jej bodaj część tej sztuki. Oldze nauka przychodziła z łatwością. 

Nazwy  gwiazd  nie  były  dla  niej  niczym  nowym,  podobnie  jak  obrazy,  które  malowały  na 

sklepieniu niebieskim. Raija - Raisa i matka opowiadały jej baśnie o gwiazdach. Olga splatała 

je z wiedzą mężczyzn. Czytała mapy nieba w inny sposób niż oni. Misza śmiał się z niej, gdy 

przypominała mu baśnie. On również kiedyś je słyszał, lecz nigdy nie przyswoił ich do tego 

stopnia, jak zrobiła to Olga. 

Olga kołysała się w objęciach Michaiła i „Sankt Nikołaja”. Jak okiem sięgnąć, morze 

nie miało żadnych granic. Olga nie czuła się na nim obca. Owszem, na pokładzie było brudno 

i żyło się prosto, zwłaszcza gdy podróż się przeciągała, ale jej to wcale nie przeszkadzało. 

background image

Czuła  się  na  morzu  jak  w  domu.  Zawsze  czuła  się  jak  w  domu  przy  Miszy.  Tak 

niewiarygodnie  bezpieczna,  chociaż  na  obcym  wybrzeżu,  wzdłuż  którego  żeglowali,  góry 

wznosiły się tak wysoko, że przebijały chmury. 

Siedział  przy  ognisku  i  rzeźbił  w  rogu  renifera.  Miał  brązowe  dłonie  z  mocno 

zaznaczonymi ścięgnami. 

Uderzyło ją, że tam zawsze jest słońce, że  u  niego  niebo  zawsze  jest  błękitne.  Taka 

cisza. Taki spokój. 

Kark miał pochylony, głowę gołą. Czapka leżała obok. Skrzyżowane nogi, znoszone 

brązowe kumagi i taśmy jak tęcze oplatające łydki. 

Kto tka mu wstążki do kumagów? 

Czy  oczy  matki  Ravny  mogły  się  tu  do  czegoś  przydać?  Czy  jej  palce  były  na  tyle 

zwinne, że mogła tkać? 

Czuła, że ona sama jest boso. Zawsze tak do niego przychodziła. 

Czy on wyczuwał jej oczekiwanie? 

Czy wyczuwał, że ona stara się stłumić coś na podobieństwo niechęci? 

- Dni bez ciebie tak się dłużą - powiedział, podnosząc wzrok. 

Wiedział,  że  ona  tu  jest.  Ten  żółty  błysk  w  jego  oczach.  Kąciki  ust  leciuteńko 

opadające w dół w uśmiechu. Raija wszystko to znała. Kochała to. Kochała jego. Przez długi 

czas stanowili dla siebie nawzajem sens życia. Dlaczego miałaby go nie kochać? 

- Ja też o tobie myślę -  wyznała. W ustach jej zaschło, ręce schowały się w fałdach 

spódnicy. Pragnęła go dotknąć, a zarazem nie chciała. 

Czy on to wyczuwał? 

Poszukującym  oczom  nic  nie  umykało.  Przyjemnie  było  oddać  się  jego  spojrzeniu, 

pozwolić mu się pieścić. Ale było w niej coś, co pragnęła przed nim ukryć. 

- Pamiętasz moją obietnicę? - spytał Mikkal. Raija skinęła głową. 

-  Czekam  na  ciebie  -  podjął.  Nie  przestawał  rzeźbić.  Prawie  nie  patrzył  na  to,  co 

trzymał  w  rękach,  lecz  ani  razu  się  nie  zaciął.  Zawsze  posługiwał  się  nożem  z  wprost 

niewiarygodną sprawnością. 

A  ona  zawsze  była  taka  dumna  z  tego,  co  potrafił  nim  stworzyć.  Teraz  nie  wycinał 

ptaków. 

- Czekam z wielką niecierpliwością, Mały Kruku. Z ogromną tęsknotą. 

Jej spojrzenie omiotło całe to piękno. Soczystą zieleń, taką łagodną. To był krajobraz, 

w którym można odpoczywać, w którym można żyć. 

background image

Tęskniła za tym miejscem. Śniła o tym. I o nim. Wiele razy bliska już była zrobienia 

tego kroku i przyjścia tutaj. Czuła tę ogromną, wprost nadludzką pokusę. 

Teraz ciarki przebiegły jej po plecach. Opierała się. 

Miała nadzieję, że on tego nie zauważy... 

Ale jego oczy widziały. 

-  Masz  teraz  inne  tęsknoty?  -  spytał  z  łagodnym  smutkiem  w  głosie.  Tym,  który 

dobrze pamiętała, lecz nie była pewna, czy go lubi. 

- Jest mi dobrze - odparła szczerze. Zawsze starali się być wobec siebie szczerzy. Dla 

niej to było ważne. Czasami ta szczerość potrafiła ugodzić ją jak nożem. Tym razem wezwał 

ją nie po to, by o niej słuchać. 

- Coś w rodzaju miłości? - popatrzył na nią. Odsłonił zęby w uśmiechu. Powiódł po 

wargach czubkiem języka. Ona wciąż poprzez czas i wszelkie inne granice, które ich dzieliły, 

czuła smak jego pocałunków. 

-  Reijo  coś  w  tobie  znalazł  -  powiedział  wolno.  Nie  wypuszczał  noża  z  ręki.  Ostry 

metal drążył róg. 

Zastanawiała  się,  czy  jego  nóż  byłby  w  stanie  ją  tu  sprowadzić.  Zadawała  sobie 

pytanie, czy on mógłby  ją zabić tutaj, a jednocześnie uśmiercić i to, co  pozostało z niej po 

tamtej drugiej stronie. Takiego pytania nie mogła jednak zadać. 

On nigdy nie zrobiłby jej czegoś podobnego. Ani tu, ani w żadnym innym miejscu. To 

jemu zawdzięczała swoje życie. 

-  Może  ja  to  przeoczyłem  -  zamyślił  się,  patrząc  na  nią.  Jego  spojrzenie  za  każdym 

razem  jakby  odnajdywało  w  niej  coś  nowego.  A  może  znajdowało  jedynie  coś,  o  czym 

zapomniał.  O  to  również  nigdy  go  nie  pytała.  Na  pewno  przyjdzie  jeszcze  czas  na  pytania. 

Później. 

- Między nami są więzy, Mały Kruku. Między tobą a mną. Zawsze byliśmy tylko my. 

Teraz pieścił ją głosem. Zmiękła pod wpływem ukrytej w nim magii. 

- Żadne z nas nie zdoła od tego uciec. Ja nie mogłem, i ty nie możesz. Więzów, które 

nas  łączą,  nie  da  się  przeciąć.  Są  stare  jak  cała  wieczność.  I  ja  tak  długo  już  czekam!  Tak 

długo, bardzo długo! Nie wiem, czy rozumiesz moją samotność. 

Zabolało ją, że nie może mu odpowiedzieć. Czuła teraz jego tęsknotę, tak mocną, że 

wręcz jej dotykała niczym promienie słońca. 

Ale ona, odkąd go straciła, wiodła niejedno życie. I zawsze mocno chwytała się tego, 

co miała. Raija w jednej chwili zdała sobie sprawę, że nie jest jeszcze dostatecznie zmęczona. 

background image

Odczuwała  głód życia.  Głód tego, czego  wolno jej było dotknąć. Głód  powszednich 

dni spędzonych na cyplu razem z Reijo i jego maleńkim synkiem. 

Tych  słów  nigdy  nie  mogła  powiedzieć  Mikkalowi,  lecz  on  być  może  i  tak  był  ich 

ś

wiadom. Sprawiał wrażenie, że wie o niej wszystko to, co wiedzieć warto. 

Raiję ścisnęło w sercu, mocno, aż do bólu. Miała ochotę płakać nad sobą. I nad nim. 

Nad obojgiem. 

Stała  jednak  dumnie  wyprostowana  w  tym  śnie,  który  był  jego  światem.  Napotkała 

jego udręczone spojrzenie, widziała, jak bardzo cierpi. Tak bardzo chciał do niej dosięgnąć. 

- Nie jestem jeszcze gotowa - oświadczyła. - Najdroższy, nie jestem gotowa... 

Nie odpowiedział. 

Wreszcie  puścił  ją  wzrokiem  i  zajął  się  rogiem,  który  trzymał  w  dłoniach.  Rzeźbił 

gwałtownymi ruchami. Ostrze niebezpiecznie zbliżało się do jego skóry, ale nie ześlizgnęło 

się ani razu. 

Nie  wiedziała,  czy  obróciła  się  do  niego  plecami,  czy  też  raczej  się  wycofywała.  W 

końcu wszystko zmieniło się w wiatr i ziemię szepczącą pod jej stopami... 

- Obudź się! Czyjeś wargi przy jej policzku. Dłonie na ramionach. 

Szerokie palce. Szorstka skóra dłoni. Czyjeś duże, dobre ręce na plecach. 

- Obudź się, kochana! Tak prędko szła, wyłaniała się z wiatru. Sprawiało jej to ból, jak 

gdyby przebijała się przez styczniowy lód na rzece. 

- Pozwól mi tam zostać - szepnęła. Reijo pocałował ją w czoło, odgarnął włosy. Czuł, 

jak mokre od potu jest jej ciało pod koszulą. Serce waliło mu ze strachu, który budził się w 

nim  teraz  zbyt  łatwo.  Może  to  już  sprawa  wieku.  Upłynęło  wszak  sporo  czasu,  odkąd  był 

młodym chłopcem. I zbyt wiele już utracił. 

- Pozwól mi zostać, Reijo. - Jej usta szukały jego warg. Pocałunek miał w sobie tyle 

mocy, był słony od jej łez. I od jego. 

Spodziewał się, że usłyszy imię Mikkala, nie swoje własne. Czułość rosła w nim na 

kształt góry, obłoku. 

Reijo  gładził  ją  po  plecach,  po  włosach.  Tulił,  pragnąc  obdarzyć  własnym  ciepłem. 

Czuł taki sam strach jak ona, lecz razem z nią potrafił spojrzeć mu w oczy. 

Wiedział, gdzie była. 

- Już nie śpisz - szepnął wreszcie, biorąc jej twarz w dłonie. 

Oczy miał suche. Również Raija nie chciała nad tym płakać. 

- To był tylko sen - rzekł Reijo, być może próbując raczej przekonać samego siebie. - 

Spałaś, Raiju, coś ci się przyśniło. Wszystko jedno, co to było, i tak to tylko sen. 

background image

Raija pokręciła głową. Popatrzyła mu w oczy, wiedząc że jest inaczej. Była tam. 

- On ma już dość czekania - powiedziała cicho. 

- To był tylko sen! 

Raija przyjmowała jego słowa z tym swoim nowym spokojem. Tym, którego nabrała, 

dopiero  gdy  tu  powróciła.  Rosja  ją  odmieniła.  Potrafiła  ująć  w  dłonie  najgorętszy  ogień  i 

długo na niego patrzeć. Wcześniej tego nie umiała. 

-  W  Archangielsku  -  zaczęła,  tuląc  usta  do  dłoni  Reijo  -  w  Archangielsku  tego 

chciałam. Pragnęłam uciec od wszystkiego. Chciałam po prostu zniknąć. Miałam nadzieję, że 

tam pójdę, do miejsca, gdzie jest on. Dla mnie to było coś w rodzaju nieba, Reijo. To była 

najwspanialsza rzecz, na jaką mogłam mieć w życiu nadzieję. 

Zaczerpnęła oddechu i uprzedziła Reijo: 

-  To  w  istocie  był  sen,  w  pewnym  sensie.  A  jednocześnie  coś  innego.  Coś  bardziej 

rzeczywistego. To był Mikkal. Żałuję, że posiadłam ten dar... 

- Jesteś tutaj - oświadczył Reijo. - Z nami. Żyjesz. To właśnie jest rzeczywistość, moja 

Raiju. 

I  znów  zobaczył  to  przekonanie  w  jej  oczach.  Raija  posiadała  pewność,  jakiej  on 

nigdy nie zdobędzie. Do której nigdy nawet się nie zbliży. 

- Tak mi tu dobrze - powiedziała Raija. Ułożyła się wygodniej, wtulając w jego bark. 

Reijo poczuł na szyi jej gorący oddech. 

- Od tak dawna nie czułam się taka pełna i cała, tak bardzo na właściwym miejscu, jak 

przy tobie, Reijo. Wydaje mi się nawet, że zaprzyjaźniłam się z tymi górami. Pogodziłam się 

z nimi. 

- To był tylko sen - powtórzył niezgrabnie. Co innego mógł jej powiedzieć? Musiał z 

całych sił uchwycić się tej prawdy. Musiał uczepić się rzeczywistości, którą widział na własne 

oczy,  której  część  sam  stanowił.  Oczywiście  wierzył  Raiji,  wierzył  w  jej  podróże,  lecz 

wiedział, że nigdy ich nie zrozumie. 

Musiał zatrzymać ją tutaj. Tu, w tej rzeczywistości, która należała do nich obojga. 

- Nie chcę cię utracić, moja Raiju - szepnął. Jego oczy wpatrywały się gdzieś daleko 

poza belki stropu. - Należymy teraz do siebie, Raiju. Ty i ja. My. 

- Ja także pragnę tu zostać. 

W taki sposób starali się jeszcze mocniej związać ze sobą, związać słowami. 

-  Mikkal  był  moim  życiem  -  powiedziała  cicho  Raija.  -  Stanowił  jakby  część  mnie. 

Byliśmy  sobie  tacy  bliscy.  Lecz  tyle  czasu  już  minęło.  Chcę  zostać  tutaj,  Reijo.  Tu,  przy 

tobie... 

background image

Leżeli  długo  w  swoich  objęciach.  Starali  się  zatrzeć  strach  poczuciem  bliskości. 

Czekali, aż wstanie dzień. 

background image

Coś  zacisnęło  się  w  jej  plecach.  Naprężone  barki  wygięły  się  do  tyłu.  Raija 

zachowywała  czujność.  Starała  się  nasłuchiwać  wszystkiego,  co  tylko  możliwe.  Usiłowała 

zajrzeć dalej, poza rzeczywistość. Czekała... 

Szeroko  otwartymi  oczami  wypatrywała  tego,  czego  jednocześnie  się  obawiała. 

Usiłowała  przeniknąć  przez  tę  ścianę,  która  była  przed  nią  zamknięta  i  której  istnienie 

najchętniej usunęłaby ze świadomości. 

Mężczyźni budowali oborę dla Mattiego i Elise. Zdążyli zapewnić im dach nad głową 

przed zimą, ale na postawienie obory czasu już nie starczyło. 

Teraz wreszcie miała stanąć przed końcem lata, by mogli wypełnić ją kilkoma owcami 

i być może wprowadzić do niej też krowę. 

Obrabianie pni, często grubości człowieka, było mozolną pracą. Należało umocować 

na zrąb kolejne warstwy bali, między którymi mogło zostać jedynie tyle pustej przestrzeni, by 

zmieścił się w niej uszczelniający mech. 

Dla Reijo, Mattiego i Sedolfa nie była to pierwszyzna, zresztą obora nie miała być z 

tych największych. Liczyli, że w ciągu jednego dnia dadzą radę chociaż dwóm okrążeniom. 

Nie  przeciągali  przerw  w  robocie,  przychodzili  na  miejsce  pracy  o  świcie,  a  narzędzia 

odkładali, gdy wieczór przynosił już prawdziwy chłód. 

Elise gotowała i zajmowała się gromadką dzieci z wszystkich trzech domostw, a także 

pozostałymi maluchami, które przychodziły z wioski. Gdzie coś się działo, tam natychmiast 

pojawiały się dzieci. Te, którym w jakiś sposób udało się wyrwać od domowych obowiązków 

czy też po prostu z nimi uporać, przychodziły bez słowa do drewnianej chaty Elise i Mattiego, 

wybudowanej na środku zielonej polany, tam gdzie góry nie tłoczyły się aż tak bardzo i nawet 

las starał się zachować pewien dystans. 

Raija i Ida cięły korę, której warstwę zamierzano ułożyć na dachu obory pod darnią. 

Potrzeba  jej  było  naprawdę  dużo.  Cały  dach  miał  zostać  pokryty  najpierw  korą,  następnie 

warstwą darni, zwróconą trawą do dołu, a potem kolejną, której trawa miała rosnąć w górę, do 

nieba. 

Raija i Ida napełniały każda swój worek paskami kory ściągniętymi z brzóz. Rosyjskie 

worki, grubo tkane... Rosjanie sprzedawali w nich mąkę. 

Raiję ogarnął smutek. Nosiła w sobie również tęsknotę za wschodem. 

background image

Rosja  pozostała  w  jej  sercu.  Wyniosła  stamtąd  różne  wspomnienia,  nie  tylko  złe. 

Przeżyła  tam  przecież  wiele  dobrego.  Wiele  zostawiła  tam,  na  wschodzie,  nad  brzegiem 

Dwiny. 

Szły  teraz  brzegiem  rzeki.  Wyruszyły  na  wysokości  polany  należącej  do  Mattiego  i 

Elise, teraz dotarły już prawie do Idy i Sedolfa. Pomiędzy brzozami widać było zabudowania 

ich obejścia. 

Raija uwolniła krawędź spódnicy, zaczepioną o gałązkę. Worek z korą leżał oparty o 

pień, który dokładnie już odarły. 

Ida, tak jak stała, usiadła w trawie. Pochwę noża miała umocowaną na biodrach, przy 

pasku pożyczonym od Sedolfa. Nóż był długości jej przedramienia, lecz nie cięższy od pęku 

kluczy,  który  zwykle  nosiła  przypięty  w  pasie.  Podciągnęła  spódnicę  nad  kolana,  żeby 

przewietrzyć  łydki.  Rozsznurowała  wstążki  kumagów  i  oswobodziła  stopy.  Twarz  zwróciła 

ku słońcu, ciepłe promienie przyjemnie osuszały pot. 

Raija usadowiła się przy niej. Ostrze noża wbiła w torf, tak by nie mogło wyrządzić 

nikomu krzywdy. Nie miała na nie innej osłony. 

- Te okolice przemawiają do mnie - wyznała cicho, przesuwając wzrokiem tak daleko, 

jak mógł sięgnąć. 

-  Byłaś  tu  szczęśliwa?  -  spytała  Ida,  nie  otwierając  oczu.  Jej  twarz  pozostała 

niewzruszona, lecz głos zdradzał, że jest bardzo ciekawa odpowiedzi. 

Raija  odgarnęła  włosy  z  czoła.  Nie  potrzebowała  zamykać  oczu,  żeby  wspominać. 

Otoczenie naprawdę do niej przemawiało. Szeptało o jej przeszłości. Pamiętało ją. 

-  Biegałam  tutaj  razem  z  Kallem  i  Reijo  -  powiedziała,  dodając  do  swoich  słów 

uśmiech. - Być może stanowiłam dla nich powód do kłótni, lecz one nigdy nie były poważne, 

ot, taka zabawa. Oni mi dawali władzę, a ja z niej korzystałam bez zmrużenia oka. Na Jumalę, 

byłam  taka  młoda.  Czy  i  ty  się  tak  zachowywałaś  w  młodości,  Ido?  Musiałaś  być  bardzo 

piękna, dziewczyno. Chłopcy pewnie walczyli o twój uśmiech, o twoje łaski. 

Ida roześmiała się. 

-  Widziałam,  co  się  dzieje  z  Elise  i  Mają.  Mnie  chłopcy  uważali  za  lodową 

księżniczkę. Bardzo wcześnie oddałam serce Ailo. 

Raija westchnęła. Ogromnie żałowała, że nie znała Idy jako młodej dziewczyny. Tyle 

ją ominęło. 

-  Ja  miałam  tajemniczego  przyjaciela.  Żył  w  moich  myślach,  dawał  mi  dobre  rady, 

pocieszał mnie, zawsze brał moją stronę. Pojawił się w chwili, gdy przybyłam tu, do Skibotn, 

z  płaskowyżu.  I  żył  aż  do  czasu,  kiedy  znów  spotkałam  Mikkala.  Skończyłam  wtedy 

background image

piętnaście  lat.  Zorientowałam  się  wówczas,  że  tym  moim  bezimiennym  przyjacielem  był 

właśnie on. Mikkal. 

I  znów  jej  spojrzenie  zaczęło  czegoś  szukać  wśród  pni  brzóz,  wśród  wysmukłych, 

ukształtowanych  wiatrem  białych  ciał  drzew.  Palce  gałązek  w  ciepłym  letnim  powietrzu 

wyciągały się ku niebu. Tryskała z nich siła życia, jakby na przekór surowemu krajobrazowi. 

Krążące  soki  ożywiły  i  nadały  barwę  nieprzeliczonym  zielonym  liściom  w  lesie.  To  było 

ż

ycie. 

- Tutaj Mikkal bronił mnie nożem przed jednym takim, który  chciał mi  się wedrzeć 

pod  spódnicę.  Tutaj  zrozumiałam,  że  nie  możemy  od  siebie  uciec.  Tu  zbudowaliśmy  mój 

dom.  Tutaj  przetańczyłam  z  Reijo  pół  nocy  poślubnej,  podczas  gdy  Kalle,  pan  młody,  się 

dąsał. Tutaj dostałam boli, kiedy miała urodzić się Maja. Tu razem z Anttim gasiłam ogień, 

który  się  wyrwał  spod  kontroli.  Tu  mi  powiedzieli,  że  Kalle  zaginął  na  morzu.  Tutaj 

wychowywałam troje dzieci bez ojców i spalam w jednym łóżku z twoim ojcem, a w wiosce 

gadali  tylko  o  tym,  jak  grzesznie  żyjemy,  bez  ślubu.  Wszystko  tutaj  przeżyłam,  moja  Ido, 

wszystko.  Również  szczęście.  Kochałam  tutaj,  nienawidziłam  i  płakałam.  Biegałam  tu, 

bawiłam się i aż do ochrypnięcia zdzierałam gardło, krzycząc ze strachu. Pracowałam tu w 

pocie czoła, dźwigałam wiadra z wodą aż do bólu ramion. W środku zimy płukałam ubrania 

w  lodowatej  wodzie.  Latem  kąpałam  się  w  rzece,  brodziłam  w  wodzie  razem  z  Kallem  i 

Reijo, gdy moja opiekunka rwała sobie włosy z głowy i przeklinała chwilę, w której zgodziła 

się przyjąć pod swój dach to nieposłuszne fińskie dziecko. Tyle się tu wydarzyło, Ido. Bardzo 

wiele. Tyle różnych rodzajów miłości. 

- I zawsze był Mikkal? 

-  Mikkal  był  w  moim  życiu  niczym  ptak  zesłany  z  niebios  -  odparła  Raija.  -  Był 

pierwszym,  którego  pokochałam.  Jedynym,  którego  ośmieliłam  się  obdarzyć  tak  wielkim 

zaufaniem. I on mnie kochał tak mocno, pomimo wszystkiego, czym byłam i czym nie byłam. 

O wiele później zrozumiałam, że mama i ojciec również musieli mnie bardzo kochać. Zbyt 

długo sądziłam, że mnie zdradzili. Ale to, na co się poważyli, wymagało ogromnej miłości, 

Ido. Naprawdę bardzo mnie kochali. Inaczej nie mogliby mnie oddać. Trzeba dużej mądrości 

i wielu lat, żeby to w końcu pojąć. Żałuję, że ja nie mogę znaleźć podobnego wytłumaczenia 

dla tego, co zrobiłam. 

-  Nie  miałaś  wyboru.  Zwłaszcza  tam,  na  wschodzie.  Ida  pogodziła  się  już  z 

rzeczywistością. Gorycz nie minęła jej sama z siebie, lecz Ida czuła, jak z niej uchodzi. Po-

frunęła wysoko pod niebo niczym czarny ptak. 

background image

- Kogo kochałaś najbardziej? Najmocniej? - Ida otworzyła oczy. - Czy to Mikkal jest 

tym, z którym zawsze czułaś się najsilniej związana? 

-  O  to  samo  mogłabym  spytać  ciebie  -  uśmiechnęła  się  Raija.  -  Ty  również  nie 

potrafisz zmierzyć ich ze sobą. Kochałam ich wszystkich  - westchnęła  Raija. - Każdego na 

swój  sposób.  Na  różne  sposoby.  Ale  z  Mikkalem  łączyły  mnie  więzi  rozmaitego  rodzaju. 

Nadal mnie łączą. Nic ich nie zniszczyło. 

- Nawet śmierć? Raija pokręciła głową. 

- Tatuś jest teraz szczęśliwy - powiedziała Ida. 

- Wiem o tym. Ja także. Z twoim ojcem łatwo jest dobrze żyć. Łatwo jest razem z nim 

znaleźć  szczęście.  To  mój  najstarszy  przyjaciel  z  tych,  którzy  jeszcze  pozostali  przy  życiu. 

Gdyby  moje  życie  mogło  być  takie  jak  teraz,  tu,  nad  fiordem,  to  chciałabym  wypełnić  je 

dniami powszednimi i Reijo. 

- Nie do tego się urodziłaś - stwierdziła Ida cierpko. - Nie do powszednich dni. Nie po 

to, żeby całe życie przeżyć tylko tu, nad fiordem. 

-  Czy  ty  nigdy  nie  tęsknisz  za  tym,  żeby  się  stąd  wyrwać?  -  spytała  Raija  z 

zainteresowaniem. - Czy to, co masz, ci wystarcza? 

- Kiedy jestem w innych miejscach, tęsknię za domem - odrzekła Ida sucho. - Ja się 

urodziłam  dla  tego  fiordu,  mamo.  To,  co  mam,  wypełnia  mi  życie,  ręce  i  objęcia.  Mam  o 

jedno dziecko za mało, lecz poza tym niczego mi nie brakuje. 

-  To  krew  Kesaniemi  -  oświadczyła  Raija.  -  Dzięki  Bogu,  jesteś  również  dzieckiem 

Reijo.  Nie  dotknął  cię  ten  niepokój,  przekleństwo  mojej  rodziny.  Ominęły  cię  moje 

przekleństwa. 

- Rzeczywiście, urodziłam się, żeby przeżyć więcej powszednich dni. - Ida na powrót 

wsunęła  stopy  w  kumagi,  zasznurowała  je  na  łydkach.  -  Cóż,  rozbierzemy  jeszcze  kilka 

brzózek  do  naga.  Prawie  mi  ich  szkoda  -  roześmiała  się  śmiechem  tak  perlistym,  że  aż 

zadzwonił wśród gór. 

Trzymały się w pobliżu zabudowań. Unikały wkraczania na cudzą ziemię, chociaż na 

ogól kończyło się to dobrze, o ile rozmawiały wcześniej z właścicielami. 

Do  codzienności  jednak  należało,  że  mniej  lub  bardziej  dobrzy  sąsiedzi  wytaczali 

sobie nawzajem procesy o rozmaite ważne i mniej ważne sprawy. Przyczyn mogło być wiele. 

Od  całkiem  zwyczajnej  zazdrości  do  równie  zwyczajnej  chciwości.  Czasami  spór  wynikał 

również  dlatego,  że  sąsiad  zanadto  strzelał  oczami  za  żoną  sąsiada  albo  też  poważył  się  na 

potajemne uściski. Życie wśród ścian z drewna i mchu miewało rozmaite barwy. 

background image

Teraz,  gdy  na  powrót  zajęły  się  odzieraniem  kory  z  drzew,  nie  rozmawiały  już  tak 

dużo. Nóż wymagał uwagi. 

Spojrzenie  Raiji  nie  odrywało  się  od  błyszczącego  ostrza.  Reijo  naostrzył  nóż,  nim 

wyruszyła z cypla o poranku. Prosił, żeby była ostrożna. 

Ale  to  głos  Wasilija  przemawiał  do  niej  z  przeszłości.  Głos  Wasi  o  brzmieniu  z 

tamtego  lata,  kiedy  kochali  się  bez  rozumu,  bez  myśli,  bez  głowy.  Do  szaleństwa.  I  tak 

pięknie... 

On to powiedział. Być może sama również o tym wiedziała. Teraz Raija nie pamiętała 

już,  jak  było.  To  zresztą  nie  miało  znaczenia.  Ponadto  Wasia  nigdy  nie  proponował  tego 

poważnie, a ona nie uważała tego za właściwy klucz do tych drzwi. Przynajmniej do czasu, 

dopóki dane jej będzie dokonywanie swobodnego wyboru. 

Ostrze noża było takie błyszczące... 

Załadowały  worki  na  wóz  i  wróciły  do  Mattiego  i  Elise.  Siedziały  obok  siebie  na 

koźle, Ida udawała, że kieruje koniem, lecz prawdą było, że zwierzę kierowało sobą same. 

Raija napawała się ciszą, panującą między nimi. Wielu ludzi zawsze musiało mówić, 

tak  wielu  uważało  wspólne  przebywanie  za  nieudane,  jeśli  przez  cały  czas  usta  im  się  nie 

zamykały.  Jakże  bardzo  się  mylili!  To  przecież  w  chwilach  milczenia  rodziło  się  coś,  co 

należało tylko do nich, pojawiało się w ciszy przy palenisku, przy ogniu. Poprzez ciszę, przez 

wspólne dobre milczenie tak bardzo można się zbliżyć do innych. 

To  była  niezwykła  nowa  więź.  Raiji  zawsze  o  wiele  łatwiej  przychodziło 

nawiązywanie głębokich przyjaźni, braterstwo duszy, z mężczyznami. Dopiero przy Antonii 

zrozumiała, jak głęboka może być przyjaźń kobiet. Teraz właśnie czuła to nowe, ledwie się 

budzące, dobre, to coś, co przypominało przyjaźń, lecz w stosunku do rodzonego dziecka. Ida 

była jej rodzoną córką i niewiele już brakowało, by mogła nazwać ją prawdziwą przyjaciółką. 

To naprawdę niezwykłe. Nowe. 

-  Będę  miała  dziecko  -  oznajmiła  Ida  nieoczekiwanie,  jak  gdyby  nie  wiadomo  skąd 

czerpiąc  słowa.  Całą  twarzą  uśmiechała  się  do  Raiji.  W  Raiji  coś  aż  się  ścisnęło.  Przy-

pomniało o sobie samej. Tak nieskończenie dawno temu. Ona również była głodna życia. Nie 

pamiętała  jednak,  by  miała  jakiekolwiek  powody,  by  przyjąć  którąś  ze  swoich  ciąż  z 

uśmiechem tak pogodnym jak Ida. 

Za  każdym  razem  była  taka  samotna.  Wyjątek  stanowił  czas,  gdy  spodziewała  się 

Miszy. 

- Boję się - ciągnęła Ida. - Boję się, że coś pójdzie nie tak. Już kiedyś poroniłam. 

background image

Raija wiedziała o tym, Reijo jej opowiadał. Ida być może się domyślała. W każdym 

razie więcej o tym nie wspominała. 

- To małe urodzi się w okresie targu - mówiła Ida z radością. - Jeśli wszystko ułoży się 

jak  trzeba.  W  listopadzie.  Sedolf  mówi,  że  za  bardzo  się  martwię,  a  ja  udaję,  że  nic  szcze-

gólnego się nie dzieje. Może więc wszystko będzie dobrze. 

- Nie powinnaś się przemęczać - powiedziała Raija, uświadomiwszy sobie właśnie, że 

wóz mocno podskakuje. 

- Przecież nie jestem chora - stwierdziła Ida. - I nie mogę przez tyle miesięcy siedzieć 

jedynie na tyłku i być ku ozdobie. Nie żyję przecież jak szlachcianka... 

Urwała zawstydzona. 

- Nie miałaś nic złego na myśli - próbowała łagodzić Raija. 

- Maja w pewnym sensie dokonała słusznego wyboru  - stwierdziła  Ida zamyślona.  - 

Ona  na  to  zasługiwała.  I  czuła  się  tam  jak  w  domu.  Na  tyle,  na  ile  w  ogóle  mogła  się  tak 

poczuć w jakimkolwiek miejscu. Maja tak naprawdę nigdy nie należała do żadnego miejsca. 

Ale  Hailuoto  i  William  dali  jej  szczęście.  Mimo  wszystko  jednak  pozostała  Mają.  Nie 

zmieniła się. I znalazła tam coś w rodzaju spokoju. Tu zawsze za czymś tęskniła. 

Raiję  zabolało  w  sercu.  Ona  znała  ten  stan  aż  za  dobrze.  Nikt  nie  powinien  się  tak 

czuć. Maja nie powinna była się tak czuć. Lichym dziedzictwem obdarzyła swoje potomstwo. 

-  Cieszę  się,  że  ciebie  to  ominęło.  Powinno  zniknąć  razem  ze  mną.  Dziecko  Mai 

wydaje się takie jak inne dzieci. Mały Mikkal również. Ty nigdy nie miałaś tego w sobie, Ido. 

Mój Misza nie ma ani krztyny. Nie należy przekazywać tego dalej. 

Raiji przed oczami stanął obraz ze snu. Mikkal. Jego spojrzenie, jego ręce. Być może 

miał rację, mówiąc, że czekał już zbyt długo. 

Być może nikt nie powinien tak długo z tym żyć. Może dostatecznie rozciągnęła już 

ból. Pewnego dnia zabraknie jej sił. 

Być może lepiej odejść, zanim ten dzień nastąpi. Zanim wewnętrzny ból pochłonie ją 

doszczętnie, pochłonie wszystko, co w niej ludzkiego. 

Raija nie umiała sobie na to odpowiedzieć, ale bała się. 

Miała po co żyć. Tyle było różnych radości, tyle nadziei. 

- Już się cieszę na spotkanie z tym małym - oświadczyła. - Czy to tajemnica? 

- Na razie wiemy o tym tylko ty, ja i Sedolf. - Ida uśmiechnęła się prawie nieśmiało. - 

Ale możesz powiedzieć też o tym tatusiowi. 

-  Sama  mu  powiedz,  Ido  -  stwierdziła  Raija.  -  Nie  sądzisz,  że  najprzyjemniej  mu 

będzie, jak usłyszy tę nowinę od ciebie? 

background image

-  Wiedziałaś  o  tym?  -  spytał  Reijo,  gdy  zapadła  noc,  a  oni  właściwie  byli  już  zbyt 

zmęczeni, by dłużej zwlekać ze spaniem. Ale ich czas był tak drogocenny. Chcieli dzielić ze 

sobą każdą daną im krótką chwilę. Widzieli już tak wiele, że nie wierzyli, iż jest jeszcze czas 

na odkładanie czegoś na później. Jeśli coś leżało im na sercu, natychmiast o tym mówili. Nie 

zwlekali. 

- Tak, powiedziała mi. 

Leżeli zwróceni do siebie twarzami. Spletli palce. Uchylone okno wpuszczało noc do 

ś

rodka. Z zewnątrz dobiegał śpiew wielu gardeł. Morze jednoczyło się z brzozowym lasem i 

skałami.  Nieprzeliczone  istnienia  unosiły  się  na  skrzydłach.  Gdzieś  w  oddali  szczekał  lis. 

Ś

wiergot  ptaków  mówił  więcej  o  niebezpieczeństwie,  lecz  uderzenia  skrzydeł  brzmiały 

leniwie. Lis był zbyt daleko. 

- To takie dziwne, że przeżywam to razem z tobą - powiedział Reijo z uśmiechem. 

- Wyglądasz teraz, jakbyś miał siedemnaście lat. 

- Nie całkiem. - Uśmiech zmienił się w chichot. - Powinnaś mi się baczniej przyjrzeć, 

Raiju. Ty też nie wyglądasz na piętnastolatkę. Niech to będzie jasne! 

Ś

miali się już razem. Cicho, żeby  nie zbudzić  Ivara, który  niespokojnie  kręcił się  w 

swoim łóżeczku pod ścianą. Chłopczyk miał taki lekki sen jak zajączek. 

Raija widziała zmarszczki Reijo. Nie była na tyle głupia, by wmawiać sobie, że jest 

inaczej.  Zauważyła,  że  włosy  mu  się  przerzedziły,  przyblakły,  nie  miały  już  koloru  zboża 

przetykanego  promieniami  słońca.  Przypominały  raczej  srebrzysty  księżyc.  Dostrzegała  na 

jego  twarzy  ślady  pozostawione  przez  lata.  Życie  odmalowane  cieniuteńkim  pędzelkiem. 

Zmarszczki były cienkie jak włos, utkane z najprzeróżniejszych rodzajów zmartwień. 

Raija lubiła twarz Reijo. Patrzyło się na nią z przyjemnością. 

- Miałeś ten sam wyraz twarzy - wyjaśniła. - Tego samego diabła, który wtedy w tobie 

mieszkał. Tego samego dobrego diabła. 

- Ja powiedziałbym raczej: łobuza - poprawił ją Reijo. łagodnie. 

- To nie oddaje wszystkiego. Zgodził się z nią. 

- Tak czy owak to dziwne. Siedemnastoletni Reijo nigdy by nie uwierzył, że dane nam 

będzie  przeżyć  to  wszystko  razem.  Że  zostaniemy  dziadkami.  To  prawdziwy  cud.  Nasze 

dziecko, Raiju. Ona ma już Mikkala, a urodzi się jeszcze jedno. Czy to nie cud? 

Raija kiwnęła głową. Być może powinna poczuć się staro, tak jednak się nie działo. 

To również było dziwne. 

- Tym razem musi pójść dobrze - rzekł Reijo z, powagą. Ida wciąż nie schodziła mu z 

głowy. - Ona się załamie, jeśli straci również to dziecko. 

background image

- Ida ma w sobie więcej siły - stwierdziła Raija z niezachwianą pewnością, jaką tylko 

ona potrafiła mieć. - Nie pozwoli się złamać. 

Reijo żałował, że nie potrafi jej uwierzyć. 

-  Będziemy  się  nią  razem  opiekować  -  powiedział.  I  za  nic  nie  chciał  przyjąć  do 

wiadomości, że to ich dziecko ma już dwadzieścia dwa lata i własną rodzinę. I tak naprawdę 

ani trochę nie potrzebuje opiekuńczych skrzydeł troskliwych rodziców. 

Tym razem nie mogła dostać się do środka. 

Były  tam  cienie,  ich  obecność  ją  zaniepokoiła.  Wcześniej  zawsze  otaczało  ją  jasne 

ś

wiatło, wszystko było jasne. 

Niebo takie wysokie, takie niebieskie. 

Teraz panował tu mrok. 

Cienie były ponure, nieostre. Szare. 

Nie widziała go wyraźnie. 

Również on był cieniem wśród całej tej szarości, nie wychodził z niej, pozwalał otulać 

się mgle. 

Mgła stanowiła barierę. 

Trzymała ją na dystans. 

Raija czuła to i marzła. 

W  powietrzu  unosiła  się  ciężka  wilgoć,  jak  gdyby  ta  chwila  została  wyjęta  z 

niekończącego się szeregu zimnych jesiennych dni, zaraz po trwającym tydzień deszczu. 

Zadrżała, zdjęta chłodem. 

Nie chciała się do niego zbliżać. 

Ale świadomość, że on tam jest, bolała. On nie należał do takiego mroku. 

On nie powinien marznąć. 

Nie chciała, żeby marzł. 

- Chodź - powiedział. - Ogrzej mnie! Raija się cofnęła. 

-  Możesz  mnie  ogrzać  -  mówił  jego  głos.  -  Zimno  tu  samemu.  Bez  ciebie  będzie 

ciemno.  Ty  zawsze  byłaś  moim  światłem.  Byłaś  ogniskiem,  przy  którym  się  grzałem.  Bez 

ciebie wszystko jest zamarznięte. 

Chłód wyraźnie ciągnął w jej stronę. Był niczym ciężka mgła, którą widziała i której 

niemal mogła dotknąć. Ją także chciała otoczyć. Mgła przypominała dym z ogniska, którego 

nigdzie nie mogła dostrzec. Snuł się po ziemi pod ciężką wilgocią. Szare połyskujące palce, 

które chciały się zamknąć wokół niej. 

Jej krzyk się nie rozległ. 

background image

W milczeniu zaczęła się cofać. 

Odsuwała się w tył. 

Uciekała od jego głosu. Od niego. Uciekała od mgły, w której się pławił. 

Nie chciała tego. 

Nie teraz! 

- Nie teraz! 

Reijo spał, kiedy się obudziła. Ivar także. Nie krzyczała. Jej głos szeptał we mgle. W 

tej ciężkiej wilgotnej szarej masie jakby nie było miejsca na krzyk. 

Oblewał ją pot. 

Zmusiła  się,  żeby  leżeć  spokojnie.  Tylko  stopy  wysunęła  spod  przytulnego  ciepła 

okryć. W izbie panował błogosławiony chłód, który orzeźwiał jej nagą skórę. 

Mikkal nie chciał wyrządzić jej żadnej krzywdy. 

Nigdy  nie  może  dopuścić  do  siebie  myśli,  że  jest  inaczej.  To  nigdy  nie  stanie  się 

prawdą. 

Mikkal  nie  chciał  jej  skrzywdzić.  Mikkal  zawsze  ją  kochał.  Tylko  po  to  żył.  Jego 

miłość do niej była największym i najprawdziwszym uczuciem w jego życiu. 

Nigdy nie wolno jej przestać w to wierzyć. 

Ręką sięgnęła do ptaszka, którego nosiła na szyi. Był gładki i chłodny. Przyjemny w 

dotyku na skórze. 

Wyschnięte wargi zaczęły go pieścić, całowały leciutko, ogrzały. 

Nigdy nie wolno jej przestać wierzyć w miłość Mikkala. Nigdy nie wolno jej przestać 

wierzyć, że to, co ją czeka, będzie dobre. 

Dziecko Idy... 

Raija rozrzewniła się na myśl o nienarodzonym dziecku. To była nadzieja. 

Czuła,  że  pragnie  tu  być  w  chwili,  gdy  ono  przyjdzie  na  świat.  Że  chce  to  przeżyć. 

Uczestniczyć w tym i być świadkiem narodzin dziecka. Powitać je na świecie! 

Pragnęła wziąć je w objęcia, ujrzeć nowo narodzone życie i wiedzieć, że oto dalszy 

ciąg życia jej dziecka, dalszy ciąg życia jej i Reijo... 

Nadzieja. 

Zaczynało w niej narastać zdecydowanie. 

A  w  głowie  monotonnie  rozlegał  się  głos  Wasi.  Taki,  jak  brzmiał  w  tamto  ich  lato. 

Lato 1748 roku nad Dwiną. Ich ślepe, bezrozumne opętanie. 

background image

Nie  żałowała  tego  lata.  Nawet  teraz,  po  wszystkim.  Wiedziała,  do  czego 

doprowadziło,  lecz  nie  żałowała  niczego.  Gdyby  miała  teraz  przed  sobą  początek  tamtego 

lata, postąpiłaby tak samo. Nie mogłaby zrobić inaczej. 

Takie właśnie miało być jej życie. 

Nie piękne, lecz mocne. 

Pragnęła teraz, by wciąż trwało. Dłonie odnalazły się nawzajem, złożyły się. Było to 

dla niej niezwykłe, ale zaczęła się modlić. Modliła się o to, by jej życie nadal trwało. 

Głos Wasi sprzed czterech lat. 

Powiedział to, nie zastanawiając się, że ona może nad tym rozmyślać. Chodziło mu o 

pewną osobliwość, którą wyciągnął z pamięci. Nawet przez chwilę nie kierował tych słów do 

niej. 

Lecz  ona  od  tamtego  razu  wielokrotnie  wracała  do  tego,  co  powiedział.  Rozmyślała 

nad tym, bardzo wnikliwie. 

Teraz  znów  się  to  odezwało,  zmieniło  w  decyzję.  Być  może  stanowiło  klucz  do 

odsunięcia w czasie tego, co nieuchronne. 

Nie przypadkiem Mikkal przychodził do niej w snach. To nie były jedynie sny. 

Raija  leżała,  nie  śpiąc,  a  przed  oczami  przesuwały  jej  się  niezliczone  momenty 

własnego  życia.  Przyjmowała  je  z  otwartymi  oczyma.  Ból  i  radość.  Tkanina,  której  sama 

nigdy nie potrafiłaby utkać, gdyż kolory zbyt często się zmieniały. Jeden zabijał drugi. Innym 

razem tonęły w odcieniach zbyt delikatnych, za bardzo do siebie zbliżonych. 

Ta tkanina nie była piękna. 

Jedynie mocna. 

Pragnęła wpleść w nią nadzieję. 

Pragnęła wpleść w nią listopadowe dziecko Idy. 

Pragnęła wpleść nadzieję i radość, połyskującą żółcią i czerwienią. To dziecko musi 

zajaśnieć w tkaninie jej życia niczym ognisko. Ozdobić roziskrzonym ogniem jej krawędzie. 

Taka cena za to nie będzie zbyt wysoka. 

Przemyślała  wszystko  na  zimno,  na  spokojnie. Krok  po  kroku.  Wyobraziła  to  sobie. 

Oceniła czas i miejsce. 

Oceniła ból. 

Nie bała się bólu. Potrafiła się od niego odciąć. Jej tkanina już i tak była przesiąknięta 

bólem. To będzie jedynie maleńką plamką, ledwie widoczną w całości. 

Raiję wypełnił spokój. 

background image

Zasnęła nad ranem. Obudziła się wypoczęta. Uśmiechnęła się, kiedy Reijo pocałował 

ją  na  dzień  dobry.  Nanosił  jej  wody,  Raija  napaliła  w  piecu.  Potem  boso  wymknęła  się  na 

schody, wypatrując żagli, które wciąż się nie pojawiały. Fiord był zaledwie odrobinę bardziej 

niebieski niż niebo. Wiatr wiał z południowego wschodu. Z domu. Kiedyś, dawno temu, tak 

właśnie w żartach razem z Reijo nazywali południowy wschód. To było wtedy, gdy on kradł 

jej uściski, a ona słała mu spojrzenia, zawierające obietnice, których wcale nie miała zamiaru 

dotrzymać. 

Raija jednak ani trochę nie pragnęła odzyskać niewinności tamtego czasu. Miejsce tej 

niewinności  przynależne  było  początkowi  życia,  a  ona  zbliżała  się  teraz  do  jego  drugiego 

krańca i dostrzegała wartość wszystkich zdobytych w ciągu tych lat doświadczeń. 

To one uczyniły ją silną. 

Dostatecznie silną, by zrobić również to. 

- Zabierz Ivara do reszty dzieci - powiedziała do Reijo, kiedy przygotowywał się do 

wyjścia. Oborze wciąż brakowało do ukończenia kilku ładnych okrążeń z drewnianych bali. - 

Ja będę miała dość roboty z praniem. 

Reijo  uścisnął  ją  kilka  razy,  nim  zniknęli  wraz  z  synkiem,  zwróceni  twarzami  do 

wiatru. 

Raija  harowała,  aż  spływał  z  niej  pot.  Gdy  stała  nad  gotującą  się  bielizną,  gorąco 

wprost buchało w twarz. Ciężko było wylewać wodę z drewnianej balii. Ciężko nieść pranie 

do strumienia, w którym płukała je na klęczkach. Mimo pełni lata woda w strumieniu wciąż 

była zimna. Palce prędko drętwiały. 

Przydźwigała pranie z powrotem do domu i rozwiesiła je sztywnymi palcami. 

Jej myśli odrzuciły nóż. Tego by nie zniosła. 

Głos Wasi. Wasia przy piecu u siebie w domu, w Archangielsku. Dotyk jego nagiego 

ciała pod okryciem. Ona, opowiadająca mu o mężczyźnie w porcie, tym jednym, którego nie 

była  w  stanie  uzdrowić  z  zaropiałych  pęcherzy  na  dłoniach.  Z  tej  dziwnej  choroby,  którą 

przywieźli ze sobą z Norwegii. 

Wasia,  który  mówi  jej,  że  człowiek  ten  pewnej  zimy  odmroził  sobie  palce  u  stóp,  i 

jego głos, gdy ciągnie: 

- Powiadają, że aby zachować moc, trzeba mieć wszystkie członki. 

Raija zdecydowała się na siekierę. 

background image

- Wydaje mi się, że powinieneś iść do domu, tato! 

To  Ida  nagle  stanęła  przed  Reijo.  Na  twarzy  miała  wyraz  dziwnego  napięcia,  włosy 

nie  chciały  trzymać  się  w  węźle  na  karku.  Kosmyki  wysuwały  się  z  niego,  jakby  chciały 

podążyć własną drogą. Pod tym względem była bardzo podobna do Raiji, tyle że włosy Idy 

były niczym ogień, Raiji natomiast jak węgiel, czy teraz może raczej jak sadza. 

Ida przyciskała koniuszki palców do skroni. Wyraźnie czymś się niepokoiła. 

-  Coś  się  stało,  tato!  Coś...  Reijo  nie  domagał  się  wyjaśnień.  I  nie  musiał  też  prosić 

Sedolfa, by ten zajął się Idą. Zięć był na tyle mężczyzną, że rozumiał, co ma robić. 

-  Nie  musisz  iść  sam  -  powiedział  Matti.  On  również  odłożył  już  narzędzia.  W 

gorącym lipcowym słońcu każda przerwa dobrze robiła. 

- Pójdę sam. Opiekujcie się tylko Ivarem Anttim! Niedługo wrócę. 

- Co się stało, skarbie? - dopytywał się Sedolf łagodnie, obejmując Idę. Miał ochotę 

wziąć ją na ręce, gdyby tylko mu na to pozwoliła. Ona jednak się sprzeciwiła, stała mocno na 

własnych nogach. 

Patrzyli,  jak  Reijo  wskakuje  na  konia  i  rusza  galopem,  bez  siodła.  Widać  było,  że 

poważnie potraktował słowa córki. 

Nie wiem - odparła Ida przygnębiona. - To mnie tak naszło. Coś się stało. 

- Z Raiją? 

Ida skinęła głową. 

- Tak mi się wydaje. Sedolfie, ale nic nie wiem. Coś się stało... 

Wtuliła twarz w jego kurtkę. Nie zdołała odepchnąć od siebie złych przeczuć. Zimne 

kleszcze zacisnęły jej się na sercu, sprawiając ból. 

Ida powtarzała sama sobie, że to nie to samo, co okryło mrokiem życie Mai. To nie 

mogło być to samo. Ona nie miała w sobie pewności, a jedynie przeczucie mroku. 

Reijo znalazł ją w kuchni. Skuloną na ławie, z prawą ręką owiniętą fartuchem. 

Białe płótno przesiąkło krwią. Twarz miała bladą, pod oczami sińce. W kuchni unosił 

się dziwny zapach. 

- Co tu się, u licha, dzieje? 

Reijo  siadł  przy  niej  i  objął  za  ramiona.  Pot  wprost  z  niego  parował,  bo  starał  się 

jechać jak najszybciej. Cały czas poganiał konia. 

background image

- Może głupio zrobiłam - szepnęła, ciężko opierając się plecami o drewnianą ścianę z 

bali. Z miejsca, w którym siedziała, rozciągał się widok na fiord. 

Reijo  rozwinął  fartuch.  I  nie  chciał  uwierzyć  własnym  oczom.  Delikatnie  przycisnął 

płótno do jej zranionej ręki i uniósł tak, by znajdowała się wyżej niż serce. 

- To nie był wypadek! Wolną ręką chwycił Raiję pod brodę, podniósł jej twarz. 

Głos  brzmiał  łagodnie,  choć  ledwie  się  powstrzymywał,  żeby  na  nią  nie  krzyczeć. 

Miał ochotę mocno nią  potrząsnąć i spuścić jej lanie, ale nawet żadnego z dzieci nigdy nie 

uderzył, i to wówczas, gdy sprawowały się najgorzej. To nie leżało w jego zwyczaju. 

- Raiju, nie mogłaś sobie odciąć pół małego palca niechcący. W dodatku prawej ręki... 

Raija przekrzywiła głowę. 

Reij o zauważył, że płakała. 

I  nagle  w  jednej  chwili  zrozumiał,  co  to  za  zapach.  Musiała  spalić  odcięty  kawałek 

ciała. W żołądku go ścisnęło. 

- W imię niebios, Raiju, dlaczego? 

- To przez te sny - szepnęła. Wargi miała pobladłe. - Nie chcę ich już więcej, Reijo. 

Nie chcę tego. Już nie. Chcę się od tego uwolnić. 

Reijo siedział przy niej, przytrzymując jej prawą rękę wysoko przy ścianie, niemalże 

ponad jej głową. Wpatrywał się w nią, słuchał. 

Nie był w stanie zrozumieć. 

Raija siedziała z zamkniętymi oczyma, lecz oddychała normalnie. Wiedział, że musi 

odczuwać niewyobrażalny ból, ale ona go wytrzymywała, tylko oddech lekko jej drżał. 

Nie znikała. 

Nie wyruszyła w tę podróż w nieznane. 

Z wolna Reijo przejaśniało się w głowie, chociaż nie mógł się z tym pogodzić. Ale jej 

myśli też musiały się pomieszać. Nie byłaby  w stanie tego zrobić,  gdyby poważnie się nad 

tym zastanowiła. 

Chociaż co do tego Reijo nie miał pewności. 

- Wiem, co zrobiłaś - powiedział zmienionym  głosem. Od dawna już tak mocno nie 

ś

ciskało go w gardle. - Wiem, dlaczego to zrobiłaś, moja Raiju. 

Ledwie  uchyliła  powieki,  żeby  na  niego  spojrzeć.  Uśmiechnęła  się,  wciąż  mocno 

zaciskając zęby. 

- Gdybym wiedział, jak wielkie ma to dla ciebie znaczenie... - Głos mu się załamał, 

musiał odwrócić głowę. —... Do diabła, Raiju, mógłbym ci wybić kilka zębów, to by było o 

wiele lepsze! 

background image

Nie  odpowiedziała,  przynajmniej  nie  słowami,  ale  w  brązowoczarnych  oczach  coś 

błysnęło. 

-  Nie  jestem  wcale  pewien,  czy  ci  się  udało,  Raiju.  Wcale  nie  jestem  pewien,  czy 

twoja moc przez to zniknie. Spotkałem już bezzębnych i bezrękich czarowników, najdroższa. 

Nie jestem pewien, czy osiągniesz coś w zamian. Położył ją do łóżka, opatrzył ranę. Lekko 

przywiązał chustką jej prawą rękę do wezgłowia. 

-  Oby  Bóg  sprawił,  żebyś  się  nie  wykrwawiła!  -  Popatrzył  na  nią,  kręcąc  głową.  - 

Nigdy cię nie zrozumiem, kobieto! 

Nie odpowiedziała, może nie miała na to siły, tego Reijo nie wiedział. Nie dopuszczał 

do siebie żadnych myśli. Czuł na sobie jej spojrzenie, ale nawet nie usiłował sobie wmówić, 

ż

e ona chce go za cokolwiek przeprosić. O ile dobrze ją znał, to wiedział, że przeżyłaby swoje 

ż

ycie  w  dokładnie  taki  sam  sposób,  gdyby  ofiarowano  jej  możliwość  nowej  próby.  On 

natomiast dokonałby kilku drobnych zmian. Na tym polegała różnica między nimi. 

- Idę sprowadzić tu Elise. Nie chcę cię zostawiać samej, ale muszę. Zamknę drzwi na 

klucz. Masz tu wodę i chleb, na wypadek gdyby zrobiło ci się słabo. Staraj się za bardzo nie 

poruszać. 

-  Wszystko  w  porządku  -  odparła  słabym  głosem.  Reijo  dobrze  widział,  na  ile 

wszystko jest w porządku, lecz nie powiedział nic. Przed wyjściem jeszcze tylko ucałował ją 

w oba policzki. 

-  To  moja  matka!  -  powtarzała  Ida.  Na  policzkach  z  gniewu  wykwitły  jej  róże. 

Spojrzenia dwóch par zielonych oczu zwarły się ze sobą, ten pojedynek przegrał ojciec. 

- W dodatku poczuję się o wiele gorzej, jak będę tu siedziała, nic nie wiedząc! 

- Idź, idź - włączyła się Elise. Roztaczała wokół siebie taki spokój. - Zaopiekuję się 

dziećmi. Przyjdę, jak Matti wróci. My jesteśmy przyzwyczajeni działać na zmianę. Zajmę się 

wszystkim tutaj. 

- Tylko żadnych wyrzutów - ostrzegł córkę Reijo. Konia zaprzęgnięto już do bryczki. 

- A ty co jej powiedziałeś? - dopytywała się Ida. 

-  Wstrzymam  się  z  tym,  aż  ona  dojdzie  do  siebie  -  odparł  ojciec,  mocniej  ściągając 

brwi. 

- Raija jest rozsądna - stwierdził Matti. - Na ogół. Jumala wie, co ją naznaczyło tam, 

na wschodzie. Bo ten postępek, doprawdy, trudno nazwać rozsądnym. 

-  Ona  ma  sny  -  wyjaśnił  Reijo  krótko.  -  O  Mikkalu.  I  własne  przekonanie  o  tym, 

dlaczego tak się dzieje. 

Matti westchnął. 

background image

- Naprawdę w to wierzy? Wierzy w to, że on jest... gdzieś? I że ona tam pójdzie... 

- Nie dane nam jest zrozumieć tego, co łączyło ją i Mikkala - ostro skwitował Reijo. - 

Powinieneś  o  tym  pamiętać,  Matti.  Przecież  widziałeś  ich  razem.  Wyczuwałeś  to.  Między 

nimi istnieje jakaś więź. 

- Istniała - poprawił go Matti. Był trzeźwo myślącym człowiekiem. - I przyjmuję, iż 

rzeczywiście  tak  było.  Ale  widziałem  zwłoki  Mikkala.  Wiem,  w  którym  miejscu  wpadł  do 

morza. I wiem, że był zimny na długo, nim się to stało. Mikkal nie żyje. Dla Raiji najlepiej by 

było, gdyby również to zaakceptowała. Bez względu na to, jak bardzo ją to boli. Mikkal już 

nie żyje. 

- Teraz ani słowa na ten temat! - ostrzegł Reijo. Matti pokręcił jasnoblond głową. 

- Ja też ją kocham - powiedział cicho. 

- W każdym razie nie można jej odmówić odwagi - stwierdził Sedolf. Uśmiechał się 

przy tym lekko, narażając się na karcące spojrzenie żony. Nie na wiele jednak się ono zdało. 

- Wiem, że nie jest to odpowiedni moment, żeby o tym mówić - dodał, przyglądając 

się  własnym  dłoniom.  -  Ja  bym  tego  nie  potrafił.  Ale  to,  co  ona  zrobiła,  jeszcze  lepiej  mi 

tłumaczy niektóre strony Idy. 

- Jesteś człowiekiem pozbawionym wszelkich uczuć, Sedolfie Bakken! - syknęła Ida 

przez zęby. - Jak możesz w ogóle powiedzieć coś takiego! 

Reijo zerknął na Sedolfa. Sedolf całym sobą prosił jakby o wybaczenie, ale Ida tego 

nie widziała. Reijo puścił oko do zięcia, ostrzegawczo. Dostatecznie długo mieszkał z córką 

pod  jednym  dachem,  by  znać  jej  humory.  Nie  roztrząsali  już  tego  dłużej,  ale  mieli 

ś

wiadomość, że Ida raczej nie zapomni tego mężowi. 

Ida,  gdy  przyszło  co  do  czego,  okazała  się  najbardziej  ugodowa  z  nich  wszystkich. 

Nawet spojrzeniem nie zdradzała gniewu, który się w niej gotował. Nic nie mówiąc, usiadła 

przy Raiji. Popatrzyła matce w oczy z czułością. 

- Do kroćset! - zaklął Matti, zatrzymując się przy wezgłowiu łóżka. 

Raija wysiliła się na uśmiech. Zęby jej zazgrzytały. Matti przekrzywił głowę. 

- Co, u diabła, w ciebie wstąpiło? 

Odpowiedziała takim samym poruszeniem głowy. Wynieśli je z tego samego domu. 

-  Nie  śpię  -  odparła  z  wysiłkiem.  Najdrobniejszy  ruch  wiele  ją  kosztował.  Ale  ból 

utrzymywał  ją  w  przytomności,  sprawiając,  że  wszystko  stawało  się  po  dwakroć  bardziej 

rzeczywiste. 

Reijo  się  nie  odzywał.  Stał  oparty  o  drzwi  i  przyglądał  się  im  w  milczeniu.  Żonie, 

córce i szwagrowi. 

background image

I widział, że bandaż na dłoni Raiji jest czerwony. 

Krew  Alatalo,  przemknęło  mu  przez  głowę  w  przypływie  wisielczego  humoru.  Być 

może Raija kiedyś jeszcze będzie się śmiała z tego dowcipu. Może później... 

-  Dlaczego  nie  ząb?  -  dopytywał  się  gniewnie  Matti,  ale  nie  dal  Raiji  czasu  na 

odpowiedź.  -  Przypuszczam,  że  dlatego,  że  miałabyś  wtedy  brzydszy  uśmiech!  Na  Jumalę, 

Raiju, przecież my cię tak kochamy! Nie rób nam tego! Nie rób tego sobie! Do stu piorunów! 

Jeśli chcesz się zabić, możesz to zrobić inaczej! 

- Chcę żyć - szepnęła Raija. Swobodną ręką sięgnęła po dłoń córki. Ida uścisnęła ją 

obiema rękami. 

Rei jo wyszedł. „W saunie przechowywał dzban z piwem. Wśród żaru parowej kąpieli 

dobrze  było  schłodzić  gardło.  Zawsze  dbał,  by  nigdy  nie  zabrakło  tam  piwa.  A  teraz,  choć 

daleko jeszcze było do kolejnego dnia kąpieli, czuł, że musi się napić. 

-  Opłukałem  siekierę  w  morzu.  -  Z  szopy  wyłonił  się  Sedolf.  Był  z  natury  bardzo 

porządny.  -  Pomyślałem,  że  najlepiej  będzie,  jak  odwieszę  ją  na  miejsce.  Niedobrze,  żeby 

takie  narzędzia  walały  się  nie  wiadomo  gdzie.  Jeszcze  jakiś  dzieciak  się  na  nią  natknie  i 

pokaleczy. 

Reijo zaśmiał się głucho. Podsunął dzbanek zięciowi. Wypili w milczeniu. 

-  Wygląda  na  to,  że  Ruscy  płyną  -  stwierdził  Sedolf,  ruchem  głowy  wskazując  na 

fiord. 

Reijo również dostrzegł widoczną w oddali maleńką plamkę. Zorientował się już, że 

tym  razem  jest  to  statek  stosownych  rozmiarów,  a  o  tej  porze  tu,  w  głębi  fiordu,  nie 

spodziewano się innych statków poza rosyjskimi. 

-  Tylko  tego  brakowało!  -  westchnął.  Ciężko  przysiadł  na  schodach  sauny.  Sedolf 

poszedł w jego ślady. 

- To dopiero kobieta - mruknął. Reijo pokiwał głową. 

- Dzięki Bogu, Ida to również moje dziecko - powiedział w końcu. 

- Rozmawialiśmy o tym już wcześniej - uśmiechnął się Sedolf. 

- Czasami zastanawiam się, jak potoczyłoby się moje życie - wyrzucił z siebie Reijo - 

gdybym nie spotkał Raiji. 

• - Czy kiedykolwiek żałowałeś, że ją spotkałeś? 

-  Nie  wiem  -  odparł  Reijo.  -  Ale  w  tej  chwili  nad  tym  się  też  zastanawiam.  Co,  u 

wszystkich diabłów, powiemy, jeśli to jej syn wpływa właśnie na fiord? 

-  Nic  szczególnego  -  stwierdził  Sedolf.  -  Przecież  nikt  z  nas  nie  bardzo  umie  po 

rosyjsku. 

background image

Reijo zachichotał. Dzban z piwem przeszedł z rąk do rąk. 

- Ona się boi - wydusił z siebie wreszcie Reijo, wręcz niechętnie. - Wydaje mi się, że 

to na nic - dodał, upiwszy w zamyśleniu kilka łyków z dzbana. - Raija nie jest noaidą, to coś 

zupełnie innego. Myślę,  że na to nie ma żadnej nazwy i że nie byłaby  w stanie się od tego 

uwolnić, nawet jeśliby odrąbała sobie obie ręce. 

-  To  mogłoby  być  trudne  bez  pomocy  drugiej  osoby  -  zauważył  Sedolf  i  już  przy 

następnym  oddechu  zaczął  się  usprawiedliwiać  ze  swych  nieprzemyślanych  słów:  -  Nie 

potrafię  wszystkiego  widzieć  w  czarnych  barwach,  ale  ty  przynajmniej  nie  obetniesz  mi 

głowy, co z pewnością próbowałaby zrobić Ida. 

- Na dzisiaj siekiera zrobiła już swoje - stwierdził Reijo, uśmiechając się krzywo. 

Zaśmiali się gorzko. 

Później było dużo rozmów i mało śmiechu. 

-  Tym  razem  to  właściwy  statek.  -  Reijo  uporczywie  grzebał  w  kieszeni,  szukając 

czegoś, czego na pewno tam nie było. 

Pewność uzyskali dopiero wówczas, gdy ze statku spuszczono na wodę szalupę. Reijo 

rozpoznał  młodego  chłopaka,  który  do  niej  wsiadał.  Rosłego  Olega  również  trudno  było  z 

kimś pomylić. 

- Co im powiemy? - spytał Matti, niepewnie popatrując na innych. Ściany z bali nagle 

jakby zaczęły się tłoczyć. 

- Ona w każdym razie musi teraz spać. - Ida zamknęła drzwi do alkowy. Stanęła przed 

nimi  z  rękami  założonymi  na  piersi.  Wszyscy  trzej  mężczyźni  dobrze  już  wiedzieli,  co 

oznacza ten gest. 

- Oleg mówi po norwesku - stwierdził Reijo, lecz wcale nie cieszył się na to spotkanie. 

- Przynieś jakiś dzban z piwem, Sedolfie. Musimy przynajmniej okazać im gościnność. 

- Weź też udziec barani! - dodała Ida. - Zostało ci chyba jeszcze trochę masła, tato? 

Przynieś i je. I chleb. Mama niedawno piekła... 

Sedolf  kiwnął  głową.  Już  się  kierował  w  stronę  wykopanej  nieco  dalej  piwniczki  w 

ziemi, w której przechowywali latem jedzenie. Panował tam chłód, a wykładane kamieniem 

ś

ciany  tym  bardziej  nie  przepuszczały  ciepła.  Suszone  mięso  i  chleb  wisiały  w  spichrzu,  z 

dala od myszy, chyba że zwierzątka ośmieliłyby się z narażeniem życia powędrować wzdłuż 

sznurów. 

Sedolf  zdążył  wrócić  akurat  w  chwili,  kiedy  łódka  z  rosyjskiego  statku  zaszurała  o 

przybrzeżne kamienie na krańcu cypla. Zaczął już kroić plastry suszonego i solonego udźca, 

background image

którymi  mieli  ugościć  przybyszów.  Ida  niemalże  wyjmowała  mu  je  z  rąk  i  układała 

równiutkim rządkiem na drewnianym półmisku, stojącym na środku stołu. 

Kręciła się jak fryga, nakrywając do posiłku. 

Talerze  ustawiła  wianuszkiem  w  towarzystwie  kubków.  Przy  półmisku  z  mięsem 

stanęło również masło, chleb i piwo. 

-  Wszystko  będzie  dobrze  -  powiedział  Sedolf  i  przez  chwilę  rozcierał  jej  kark.  Ida 

napawała  się  dotykiem  dłoni  męża.  -  Przecież  się  nie  zapowiedzieli,  a  my  mieliśmy  inne 

rzeczy na głowie, aniżeli piękne przybieranie stołu, moja Ido! 

- Kim może być ta dziewczynka? - zachodził w głowę Matti, który wraz z Reijo stał 

na szczycie pagórka tuż poniżej zabudowań i patrzył, jak Rosjanie schodzą na ląd. 

- Od naszej młodości minęło już sporo czasu - odparł Reijo. - Ona właściwie jest już 

dorosła,  albo  prawie.  Kiedy  Raija  wyglądała  mniej  więcej  tak  jak  ona,  kochałem  ją  już  od 

dawna. 

Matti zerknął na szwagra z ukosa. Pomyślał, że i on również nie powinien pierwszy 

rzucać kamienia. 

Reijo  powitał  gości,  być  może  nie  z  takim  uśmiechem  jak  należy,  ale  miał 

przynajmniej  nadzieję,  że  nie  wypadł  on  wrogo.  Troski  nie  zdołał  od  siebie  odegnać,  ale 

przecież  to  nie  wina  gości.  Skąd  mogli  wiedzieć,  że  pojawiają  się  akurat  w  najmniej 

odpowiednim momencie? I pod pewnymi względami to, co się stało, dotyczyło również ich. 

Raija była wszak matką Michaiła. 

- Raija nie jest zupełnie zdrowa - oznajmił, na tyle wolno i wyraźnie, żeby  Oleg  go 

zrozumiał. Na tyle wolno, że trudno było ukryć, iż za tymi słowami kryje się coś więcej. 

Nawet Michaił, który nie znal języka, wychwycił jakiś dziwny ton. 

Zresztą to na Michaiła Reijo patrzył, wypowiadając te słowa. Zwracał się do jej syna. 

Słowa musiały wprawdzie korzystać z pośrednictwa Olega, lecz tak naprawdę Reijo kierował 

je do chłopaka. 

-  Odcięła  sobie  palec  -  dodał  Reijo.  Nie  dało  się  tego  powiedzieć  delikatniej. 

Wiadomość, bez względu na to, jak by ją opakował, nie mogła być przyjemna. 

Michaił zapytał o coś zachrypniętym głosem. Oleg przetłumaczył. 

- Czy to jakiś wypadek? 

- Tak naprawdę to nie - odparł Reijo. - Nic już jej nie grozi - dodał. - Śpi. I musimy jej 

na to pozwolić. Ale wy chodźcie teraz do domu trochę się posilić. 

- Czy mogę ją zobaczyć? - Michaił uczynił gwałtowny ruch głową. 

background image

Równie  dziwnie  było  oglądać  gesty  Raiji  u  tego  młodego  chłopaka  teraz,  jak  i 

wówczas, gdy Reijo widział go po raz pierwszy. 

- O tym zdecyduje Ida - odparł Reijo, uśmiechając się leciutko. - Nawet ja nie mam 

odwagi jej wyminąć, kiedy stanie przed drzwiami na straży. 

Syn  Raiji  nie  miał  czasu  na  wysłuchiwanie  całego  tłumaczenia  Olega.  Wielkimi 

krokami  już  maszerował  pod  górę  w  stronę  domu.  Oleg  ucichł,  przepraszająco  wzruszył 

ramionami. 

- On jest jej synem, no tak... - Reijo uśmiechnął się kącikiem ust. 

Oleg  pokiwał  głową.  Objął  ramiona  ciemnowłosej  dziewczyny,  która  przez  cały  ten 

czas  trzymała  się  z  tyłu.  Reijo  miał  wrażenie,  że  dostrzega  w  jej  oczach  błysk,  który  nie 

bardzo pasuje do takiej skromności. 

-  To  moja  córka  -  oznajmił  Oleg.  -  Olga.  Ten  młody  szaławiła  ożenił  się  z  nią. 

Musieliśmy trochę skłamać co do jego wieku, a Antonia, moja żona, sfałszowała podpis Raiji, 

ż

eby  w  ogóle  doszło  do  ślubu.  Do  dokumentów  dodaliśmy  trochę  rubli,  dla  wszelkiej 

pewności. I zostali sobie formalnie poślubieni. Miszy trudno się sprzeciwić. W każdym razie 

zdobył sobie żonę, z którą w życiu na pewno nie będzie mu nudno. 

- Tatusiu! - poprosiła Olga. - Stawiasz mnie w kłopotliwej sytuacji! 

Reijo roześmiał się. 

- Wszyscy byliśmy kiedyś młodzi - rzucił lekko. - Raija w jego wieku już dawno była 

mężatką. Nie moją żoną, ale teraz nią jest. 

Oleg zamrugał. 

- I co na to ludzie? 

- Niewiele gadają. Raija wróciła teraz do domu. 

- Skąd to nieszczęście? Reijo w jednej chwili spoważniał. 

- O tym porozmawiamy w środku. Chodźcie. Ida wszystko przygotowała. Nie wolno 

wam  odrzucać  naszej  gościnności.  Raija  nigdy  by  mi  nie  wybaczyła,  gdybym  do  tego 

dopuścił. 

Michaiłowi udało się wyminąć Idę. 

Nieoczekiwanie pojawił się w izbie, ciemne włosy przeczesał mu wiatr. Bił od niego 

zapach morza. Ich spojrzenia spotkały się i niczego więcej już nie było trzeba. 

Ida wskazała głową. Zresztą nie było tu zbyt wielu drzwi do wyboru. Dom Reijo nie 

zaliczał się do dużych. Dzieci, dorastając, mieściły się w jednej izbie. Żyło się tu skromnie, 

lecz nie ubogo. 

Michaił poszedł za jej ruchem. Stawiał kroki tak, jakby wciąż chodził po pokładzie. 

background image

Oczy Idy zwracały uwagę na takie rzeczy. Zauważyła również, że Michaił jest dobrze 

ubrany.  Miał  na  sobie  czystą  koszulę,  szeroką  i  białą,  wsuniętą  w  spodnie  bardziej 

nieokreślonego koloru, coś pomiędzy brązowym a czarnym. Był tak szczupły, że spodnie na 

nim wisiały. Nosił skórzany pas, dość zniszczony, podobnie zresztą jak długie buty do konnej 

jazdy, o które wyraźnie bardzo dbał. Ida nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Takie buty 

u marynarza to dziwny widok. 

Kurtkę miał z tego samego materiału co spodnie, ale nie tak zniszczoną. I dobrze na 

nim leżała. Chłopak był wysoki i chudy, ale Ida już widziała, że na pewno z czasem nabierze 

ciała, i to w taki sposób, że będzie podobał się kobietom. 

Ta świadomość wypełniła ją niezwykłym uczuciem. Czymś w rodzaju dumy. Tak, tak, 

kobiety  będą  się  oglądały  za  tym  chłopakiem.  Już  był  bardzo  ładnym  chłopcem,  a  raczej 

należałoby powiedzieć: młodym mężczyzną. I był jej bratem. Poczuła dumę. To idiotyczne, 

stwierdziła, zastanawiając się nad tym głębiej, lecz ani trochę się tym nie przejęła. 

Michaił nie zabawił długo u Raiji. 

Ida za nim nie poszła. Uznała, że nie powinna. Miał prawo zostać sam na sam z Raiją. 

Z ich wspólną matką. Ida nie nosiła w sobie zazdrości. 

Raija była matką Michaiła, prawdziwą matką. Przeżył dzieciństwo, do którego mógł 

wracać  myślami,  przywoływać  je  w  pamięci.  Ale  Ida  już  mu  nie  zazdrościła  jak  kiedyś. 

Michaił otrzymał coś,  czego ona nigdy nie doświadczyła, ale żadne z nich nie mogło na to 

nijak zaradzić. A gorycz miała przecież nieprzyjemny smak. 

Michaił,  wróciwszy  do  izby,  delikatnie  zamknął  za  sobą  drzwi.  Był  to  drobiazg,  ale 

Idzie od razu cieplej zrobiło się na sercu. Porządny chłopak ten ich brat. Od razu widać, że 

odebrał należyte wychowanie. Miły ten Michaił. Żałowała, że nie może z nim porozmawiać 

bez cudzego pośrednictwa. Bardzo chętnie podzieliłaby się z nim swoimi myślami i bacznie 

przyjrzała przynajmniej niektórym z jego myśli. Niestety, język rozdzielał ich jak wzburzone 

morze. 

Reijo i Matti przyszli z pozostałym dwojgiem. Ręka młodej dziewczyny czym prędzej 

odszukała dłoń Michaiła, Ida wyczuła u nieznajomej silę. Przywitały się, przelotnie dotknęły 

miękkimi policzkami. 

Olga  miała  włosy  przewiązane  chustką,  której  ostra  zieleń  mocno  odcinała  się  od 

ciemnego  brązu  włosów.  Loki  jednak  wysuwały  się  spod  niej,  tak  jak  chciały.  Dziewczyna 

była niewysoka i niemalże piękna, lecz nie miała w sobie miękkości świadczącej o uległości. 

background image

Ida  wyczuła  to,  wychwyciła  już  w  momencie,  gdy  się  z  nią  witała.  I  rozumiała, 

dlaczego Michaił wybrał akurat tę dziewczynę. Ta panna miała w sobie coś, co przypominało 

ich, lecz przede wszystkim była podobna do Raiji. 

O wiele większe trudności Ida miała ze zrozumieniem, dlaczego dziewczyna wybrała 

akurat  Michaiła.  Raczej  spodziewałaby  się  po  Oldze,  że  wybierze  mężczyznę  starszego, 

posiadającego więcej siły. 

Idzie nie przyszło do głowy, że Olga być może dokonała identycznego wyboru jak ona 

sama.  Ida  nie  od  razu  zauważyła,  że  tego  jej  brata  z  Rosji  łączy  z  Sedolfem  bardzo  wiele 

wspólnych cech. 

Nikt nie jadł zbyt dużo, gdy zgromadzili się wokół stołu Reijo. Nakryciu nic nie dało 

się zarzucić, ale zabrakło chęci do jedzenia. 

Reijo na swój bezpośredni sposób wyjawił, co się stało. 

- Ale dlaczego? - dopytywał się Oleg. 

- Nie chcę wnikać w przyczyny - odparł Reijo, chociaż Raija wszystko mu wyjaśniła. - 

Niech sama wam o tym powie. 

- Ona chciała się tego pozbyć - stwierdził Michaił bez namysłu. 

Oleg  niechętnie  przetłumaczył  po  tym,  jak  Michaił  mu  na  to  pozwolił,  a  właściwie 

niemal do tego zmusił. 

- Czy nie jest tak, że przez to jej moc zniknie? - Syn Raiji dobrze znał swoją matkę. 

- Misza? 

Raija stanęła w drzwiach. Zachwiała się lekko, lecz przytrzymała się futryny. Reijo i 

Michaił  przypadli  do  niej  jednocześnie.  Reijo  pozwolił,  żeby  to  syn  ją  podparł.  Raija 

skinieniem głowy wskazała na ławę, nie chciała, by zostawiono ją samą. Pragnęła być teraz 

wśród nich. 

-  Już  przyjechałeś?  -  Pogłaskała  syna  po  policzkach,  a  on  uśmiechnął  się  do  niej 

zawstydzony, lecz pozwolił jej na pieszczotę. Pozwolił mierzwić sobie włosy, mówić, że są za 

długie, pytać, czy w Archangielsku nie ma nikogo, kto by go ostrzygł. 

Raija patrzyła na Olega, na Olgę. Uśmiechnęła się blado. 

-  Wyszłaś  za  mąż  za  mojego  syna?  -  spytała  Olgę.  Dziewczyna  potwierdziła 

skinieniem głowy. 

- To dobrze - stwierdziła Raija. - Dużo o was dwojgu myślałam. Tacy jesteście jeszcze 

młodzi,  ale  być  może  zostaliście  stworzeni  dla  siebie  nawzajem.  Szkoda,  że  nie  byłam  na 

ś

lubie. 

background image

Raija nie puszczała Michaiła. Prawą rękę trzymała na kolanach. Reijo spostrzegł, że 

nie  przestała  krwawić.  Ale  ten  przykry  dzień  zdążył  już  nabrać  innego  blasku,  ponieważ 

statkiem przypłynął Michaił. Reijo cieszył się z tego, cieszył się mimo wszystko. 

-  Taka  jestem  głupia,  że  bardzo  chciałabym  poznać  również  to  pokolenie,  które 

nadejdzie po was - powiedziała Raija, długo wpatrując się w syna i w Olgę, a potem w Idę i 

Sedolfa. - Moje własne życie mi nie wystarcza. Mało wielkich wydarzeń jest jeszcze przede 

mną.  To  nic  nie  szkodzi,  ale  odkryłam,  że  chcę  zobaczyć,  co  wy  poczniecie  z  danym  wam 

czasem. To takie wspaniałe móc oglądać wasze dzieci. Pragnę przeżyć tego jak najwięcej. 

Powiedziała to w obydwu językach. Wszyscy mieli ją zrozumieć. To było ważne dla 

Raiji. 

- Stąd ta nieostrożność z siekierą? - W głosie Michaiła zabrzmiała twardość, w której 

jednak mieściło się nieskończenie wiele miłości i oddania, a także lęku. 

- Próbuję się wykupić. Próbuję kupić sobie czas. - Raija nie tłumaczyła się dokładniej. 

- Dlaczego akurat teraz? 

-  Ponieważ  wydaje  mi  się,  że  mój  czas  jest  wymierzony.  Ponieważ  widzę  otwarte 

drzwi, które czekają. 

- Na ciebie? Raija skinęła głową. 

- Widnieje na nich moje imię, Misza, a widzę, że wciąż jeszcze mało mi życia. Nie 

chcę przejść przez te drzwi. Pragnę zobaczyć, jak rosną moje wnuki, marzę też o tym, żeby 

jeszcze raz ujrzeć Rosję. A na to potrzeba mi czasu. 

Ucichła.  Była  taka  zmęczona.  Straciła  wiele  krwi.  W  oczach  jej  pociemniało,  ale 

zdołała trzymać się rzeczywistości. 

Reijo  widział,  że  Raiji  jest  trudno.  Podniósł  ją  z  ławy,  tym  razem  jego  spojrzenie 

mówiło, że nie zniesie żadnych sprzeciwów. 

- Wrócisz teraz do łóżka, moja pani! Oni przecież zostaną, najdroższa. Masz w sobie 

na tyle życia, że na pewno odzyskasz siły. Na dzisiaj dość już uroczystych spotkań! 

Raija się nie opierała. Z westchnieniem wtuliła tylko policzek w jego koszulę. 

- Dobrze mi z tobą - powiedziała. 

background image

Ludzie nie biegają pod górę po to, by poczuć wiatr we włosach. Gdy biegną, znaczy, 

ż

e stało się coś poważnego. 

Reijo spotkał Klemeta na podwórzu. 

Mężczyzna ten, nieco starszy od Reijo, był jednym z tych, którzy całkiem niedawno 

przenieśli się z ziemianki do niziutkiej chatynki z drewnianych bali. Pokryty darnią dach jego 

domostwa ledwie zaczął się zielenić dopiero tego lata. Klemet dorobił się kilku owiec, lecz 

nie miał konia. Stopy musiały go zanieść tam, dokąd się wybierał. 

- Skąd taki pośpiech? - spytał Reijo. Klemet z trudem chwytał oddech.  Nogi trzęsły 

mu się tak, że wreszcie osunął się na porośniętą trawą ziemię. Po twarzy kilkoma strumykami 

spływał mu pot. 

- Dziewczyna - wydyszał. - Maret... Reijo przed oczami stanęła córka Klemeta. Jedyna 

dziewczynka  w  gromadce  piętnaściorga  dzieci,  która  jednak  dawno  już  przestała  być 

dzieckiem. Przez zimę i wiosnę brzuch stałe jej się powiększał, a ludzie uchodzący za tych, 

którzy wiedzą najlepiej, gadali, że chyba za wysoko zadarła spódnice przed pewnym kupcem 

z okolic Tornea podczas listopadowego jarmarku w ubiegłym roku. 

- Maret leży w bólach już drugą dobę... Reijo przymknął oczy. 

- Moja baba mówi, że Raija musi przyjść. 

Reijo  już  wcześniej  wiedział,  że  Klemet  przybiegł  właśnie  po  Raiję.  Nikt  w  innych 

sprawach nie przybiegał na cypel. 

-  Raija  jest  chora  -  powiedział  Reijo  wolno.  Z  bólem  patrzył,  jak  w  szarych 

przekrwionych oczach wieśniaka blaknie nadzieja. 

Być  może  w  chałupie  Klemeta  i  tak  dość  już  było  gąb  do  wykarmienia,  lecz  mimo 

wszystko każde istnienie miało dla nich wartość, nakazującą podjąć o nie walkę. 

-  Zraniła  się  -  ciągnął  Reijo.  Trudno  było  mu  wyjaśnić  to  zranienie,  ale  postanowił 

przynajmniej podjąć próbę bez wdawania się w szczegóły. - Straciła palec. Kroiła mięso na 

tyle  twarde,  że  zdecydowała  się  użyć  siekiery,  a  kobiety  nie  umieją  się  obchodzić  z  takim 

narzędziem. 

Cieszył  się,  że  Raija  go  nie  słyszy,  ale  po  prostu  nie  potrafił  się  przemóc,  by 

powiedzieć prawdę. Uważał, że innym ludziom nic do tego. 

Klemet nawet wśród własnego lęku wyraził współczucie. 

background image

-  Nie  ma  nikogo  innego,  kogo  można  by  poprosić  o  pomoc?  -  spytał  Reijo  i  znów 

napotkał spojrzenie tamtego. Ono samo wystarczyło za odpowiedź. 

Wioska  nie  zawracała  Raiji  głowy  w  porę  i  nie  w  porę,  lecz  ludzie  wiedzieli  o  jej 

zdolnościach.  Nikt  nie  rozprawiał  o  nich  wielkimi  słowami,  ale  nie  miał  przy  tym  wąt-

pliwości,  jak  się  sprawy  mają,  i  zwracano  się  do  niej,  gdy  wszystkie  inne  sposoby  już 

zawiodły. 

- Drugą dobę, mówisz? Dowiem się, czy Ida nie zechce do was pójść. 

Reijo  niemal  od  razu  pożałował  swoich  słów.  Ida  w  jej  stanie  nie  powinna  tego 

oglądać, ale co się rzekło, to się rzekło. 

- Powinna raczej przyjść jej matka - stwierdził Klemet i wstał. Chciał już odejść. 

-  Nie  napijesz  się  niczego  przedtem?  -  Nic  więcej  nie  miał  do  zaproponowania,  a 

Klemet i tak odmówił. 

- Jak Raija dojdzie do siebie - powiedział tylko - spytasz ją, czy nie mogłaby... 

Reijo  kiwnął  głową.  Myślał  o  Maret,  o  Raiji.  I  nie  wiedział,  czy  będzie  w  stanie 

powiadomić Raiję. Przecież chciałaby pomóc. 

Reijo  nie  mógł  pozbyć  się  wrażenia,  że  zamiast serca  ma  kamień,  gdy  opowiadał,  z 

czym przyszedł Klemet. 

- Maret jest taka chuda! - wyrwało się Idzie. - I taka wąska w biodrach! A przecież i ze 

mną było źle, jak rodziłam swoje. 

W  pamięci  Reijo  również  obnażyły  się  tamte  wspomnienia.  Ida  miała  ciężki  poród. 

Niemal przez cały czas dźwigał ją na własnych plecach, krzycząc, kiedy chciała zapaść się w 

ciemność i pustkę. 

Młodziutkiej  Oldze,  gdy  wszystko  jej  przetłumaczono,  również  pobladły  policzki. 

Dłonie zaczęły poruszać się nerwowo. 

- Ktoś musi pomóc - oświadczyła i kazała ojcu przekazać swoje słowa. 

Spojrzenia obu młodych kobiet, Olgi i Idy, spotkały się na chwilę. Obie myślały tak 

samo, chociaż nie rozumiały swoich słów. 

- Idę tam - oznajmiła Ida. Jej mina świadczyła o tym, że podjęła już decyzję. - I gdy 

tylko mama odzyska trochę siły, też powinna przyjść. 

Zmierzyła się wzrokiem z ojcem. W końcu to Reijo ustąpił. 

Olga również podniosła się zdecydowanym ruchem. Z wściekłą prędkością wyrzuciła 

z  siebie  po  rosyjsku  jakieś  słowa,  skierowane  do  Michaiła  i  Olega.  Michaił  kiwnął  głową  i 

wyszedł  z  chaty.  Oleg  wyjaśnił,  że  Misza  wraca  na  statek  po  lekarstwa,  i  nieco  bardziej 

zrezygnowanym tonem dodał, że córka postanowiła iść razem z Idą. 

background image

-  Może  zdoła  w  czymś  pomóc  -  powiedział,  wzdychając.  -  A  przemawianie  jej  do 

rozumu na nic się nie zda. Przynajmniej na pewno nie będzie nikomu przeszkadzać. Ona jest 

silna - wyjaśnił. 

Kobiety  zaczekały,  aż  Misza  wróci  ze  statku.  Wręczył  swej  młodej  żonie  skórzany 

woreczek.  Ida  w  tym  czasie  zaprzęgła  już  jednego  z  koni  i  wyruszyły  we  dwie.  Córka  i 

synowa  Raiji.  Siedziały  tak  samo,  plecy  miały  tak  samo  proste  i  tak  samo  gwałtownie 

poruszały głowami. Jedna miała ten ruch we krwi, druga długo musiała się w nim wprawiać. 

- Tak tu cicho - powiedziała Raija po przebudzeniu. Sen nie chciał się zatrzymać na 

dłużej. Wstrząs, który zadała swemu ciału, ustąpił. Jego miejsce zajął ból. 

- Przestałaś krwawić. 

Reijo odgarnął jej włosy z czoła. Raija się pociła. Wiedział, że bardzo teraz cierpi, lecz 

swoim  zwyczajem  nie  wspomniała  o  tym  ani  słowem.  Tym  razem  sama  zawiniła  i  Reijo 

podejrzewał, że w związku z tym będzie milczeć jeszcze bardziej uparcie. 

- Wrócili na statek? 

- Michaił jest tutaj - odparł Reijo powoli. - Siedzi nad piwem i żuje suszone mięso. 

Trochę  trudno  nam  się  gada.  Rusko  -  norweski  najbardziej  nadaje  się  do  handlu.  Próbo-

waliśmy, ale wyszło z tego tylko „moja” i „twoja”, niewiele więcej. Przecież nie o rybach i 

workach mąki chcemy rozmawiać, moja Raiju. 

Przez twarz Reijo na wspomnienie podjętych prób przemknął uśmiech. Zawsze łatwo 

się  uczył  nowych  słów,  innych  języków.  Nawet  rusko  -  norweski  nie  sprawiał  mu 

najmniejszego kłopotu. 

Ale też i był to język, który najlepiej nadawał się do handlu. Po to został stworzony. 

Stanowił narzędzie dla rozmaitych ludzi, zajmujących się handlem na wybrzeżu, od Malangen 

na  zachodzie  po  położony  na  wschodzie  Archangielsk.  Stanowił  łataninę  kilku  garści  słów 

odartych do pnia, jeśli można tak powiedzieć. Znalazły się w nim słowa i zwroty z portów, 

norweskie  i  rosyjskie,  niemieckie,  holenderskie,  od  czasu  do  czasu  trafiały  się  lapońskie  i 

fińskie.  Ludzie  dzięki  tym  słowom  sprzedawali  i  kupowali,  rozmawiali  o  pogodzie,  o 

wiatrach, o złej i dobrej żegludze. O tym, gdzie nocowali i jak długo. Poza te sprawy jednak 

język ten sięgał niewiele dalej. Być może udawało im się nawiązać przyjaźń za pomocą tych 

prostych słów, na ogół jednak pogłębiano ją przy wykorzystaniu innych języków. 

Byli  kupcy  z  północy,  którzy  uczyli  się  rosyjskiego  i  traktowali  to  jako  inwestycję, 

równie  dobrą  jak  te,  które  inni  czynili  w  złocie.  I  byli  też  handlarze  ze  wschodu,  którzy 

przyswajali sobie norweskie słowa z dokładnie tych samych przyczyn. 

background image

Patrzono w przyszłość i już wtedy wielu rozumiało, że znajomości nawiązane wzdłuż 

północnego wybrzeża mogą pod wieloma względami okazać się bardzo korzystne. 

-  Boli?  -  spytał  Reijo.  Musnął  wargami  koniuszki  własnych  palców,  nim  pogładził 

nimi jej wargi. 

Raija kiwnęła głową. 

- Jest już noc? 

- Niedługo będzie rano - odparł. 

- A ty z Misza piliście przez całą noc piwo? 

- Nie. Raija usiadła na łóżku. Spuściła nogi. Nie kręciło jej się od tego w głowie, tylko 

w miejscu, gdzie kiedyś miała palec, pulsowało, ale dało się to wytrzymać. 

- Nic mi się nie śniło - powiedziała. - Nawet się nie zbliżyłam do żadnego snu, Reijo. 

Może jednak słusznie zrobiłam! 

-  Córka  Klemeta,  Maret,  leży  w  bólach  -  oznajmił  Reijo.  Trzeba  jej  było  o  tym 

powiedzieć. Chodziło wszak o życie, i to nie jednej, a dwóch istot. - Ida pojechała tam z Olgą. 

Oleg twierdzi, że jego córka przynajmniej nie będzie przeszkadzać. Klemet był tutaj, to już 

wówczas trwało drugą dobę. A one nie wróciły. 

Upłynęła dobra chwila, zanim Raija coś powiedziała. Tyle miała w sobie sprzecznych 

uczuć.  Lęk,  jakiego  nigdy  wcześniej  nie  zaznała,  i  poczucie  obowiązku,  które  znała  aż  za 

dobrze. 

- Zawieziesz mnie tam, Reijo? 

Długo się jej przyglądał. Opieranie się nie miało żadnego sensu. Z wiekiem czegoś się 

nauczył. 

-  Jumala!  -  westchnęła  Raija,  stając  w  małej  mrocznej  chacie  Klemeta  i  jego  żony 

Marie. Cztery sąsiadki, Ida, Olga i sama Marie już od dwóch dni robiły, co mogły. 

Maret, szczupła i wąska w biodrach, leżała na łóżku. Na twarzy miała ślady płaczu. 

Pod oczami sińce, policzki szaroblade. Spękane wargi na okrągło formowały te same słowa: 

„Chcę umrzeć!” 

- Dzięki Bogu, że mogłaś przyjść, Raiju! - Matka Maret również płakała. 

Kobiety ze zszarzałych  chat nad fiordem rzadko pozwalały sobie na płacz.  Idąc pod 

wiatr, prostowały plecy. Gdy los atakował niczym ostry podmuch z południowego zachodu, 

stawały  na  szeroko  rozstawionych  nogach,  zakasywały  rękawy  robionych  na  drutach 

swetrów,  mocniej  zawiązywały  chustki  pod  brodą  i  przedzierały  się  przez  trudności  w  po-

jedynkę lub wspólnie. 

background image

Marie  Klemetowa  płakała,  lecz  nie  pozwoliła,  by  żal  ją  sparaliżował.  Kobiety 

wykorzystały  już  wszystkie  znane  sposoby,  wszystkie  sztuczki  akuszerskie.  Modliły  się  do 

Pana Boga i próbowały zaklęć, których pastor na pewno by nie pochwalił. 

- Dziewczyna nam umiera! - oznajmiła Marie. - Tylko ty możesz ją ocalić! 

- Olga dała jakiś proszek ze wschodu - powiedziała Ida. Widać było, że ona również 

płakała. Na twarzy miała ślady potu i łez, czerwone oczy. Bliska była rezygnacji, lecz wciąż 

zbyt mocno rozgniewana na wyższe moce, które do tego dopuściły, by móc całkiem ustąpić. 

- Nie miałyśmy śmiałości podawać jej dużej dawki. Robi się od tego taka zamroczona, 

nie ma siły przeć. 

-  Tak,  z  tym  proszkiem  trzeba  uważać  -  przyznała  Raija,  która  go  znała.  Oleg  jej 

mówił,  jak  bardzo  potrafi  być  niebezpieczny.  I  widziała  jego  działanie  u  Jewgienija.  Sama 

starała się go od tamtej pory nie używać, ale środek ten złagodził najstraszniejsze bóle, kiedy 

Jewiegienij stracił rękę.  Przez jakiś czas sądziła, że proszek rozwiązuje  wszelkie problemy, 

dopóki nie zorientowała się, że jedynie stwarza nowe. 

-  Ona  ma  nieustanne  skurcze  prawie  przez  cały  czas  -  powiedziała  Marie.  - 

Dziewczyna umiera, a dzieciak, czy raczej dzieci, razem z nią. 

Zebrane wokół łóżka kobiety pokiwały głowami. 

- Na pewno jest więcej niż jedno - westchnęła Ida. - Wygląda na to, że pierwsze jest 

ź

le ułożone. Marie próbowała je obrócić. 

-  Moje  dziecko  to  nie  krowa  -  oświadczyła  Marie  twardo.  -  Nie  mogę  tego  zrobić. 

Niech mi Bóg wybaczy, lecz wolę raczej poświęcić życie tych nienarodzonych w zamian za 

moją córkę. Może to i niechrześcijańskie, ale taka jest prawda. 

Raija ją rozumiała. 

W całej prawej ręce jej pulsowało. To będzie próba. Być może teraz dowie się, czy jej 

się powiodło. 

Któraś  z  innych  kobiet  powiedziała  to,  o  czym  wszystkie  myślały.  To,  co  Marie 

usiłowała im przekazać, lecz nie potrafiła ubrać w słowa. 

- Musimy ją rozciąć i próbować wyciągnąć dzieci. 

- To już zaszło tak daleko, że jeśli nic nie zrobimy, możemy ją stracić - dodała inna. 

Wspólnie kobiety te były świadkami narodzin większości dzieci we wsi. Ich zręczne 

dłonie pomogły wszystkim tym istotom ujrzeć światło. 

Marie odłożyła nożyce. 

- Nie mogę kroić ciała, które sama wydałam na świat. 

background image

Kobiety  popatrzyły  na  Raiję,  która  w  odpowiedzi  wysunęła  zabandażowaną  prawą 

rękę.  Wiedziała,  że  nie  na  wiele  może  się  tu  przydać.  W  końcu  nacięcie  zrobiła  jedna  z 

najstarszych. 

Maret płakała. Zanadto zachrypła, żeby krzyczeć. Gardło miała zbyt obolałe. 

- Przywiążcie jej nadgarstki do słupków łóżka - powiedziała Marie nieswoim głosem i 

odwróciła się. 

Ida  z  trudem  przełknęła  ślinę  i  poświęciła  chustkę  zdjętą  z  głowy.  Olga  prędko 

rozwiązała tę, którą nosiła w pasie. 

-  Mocno  -  przykazała  Raija,  kiedy  młode  kobiety  wiązały.  -  Ale  tak,  żeby  nie 

zatamować przepływu krwi. 

Siadła przy Maret. Popatrzyła w nabiegłe krwią, półprzytomne oczy. 

-  Nie  wiem,  czy  będę  mogła  ci  pomóc,  Maret  -  powiedziała  spokojnie.  Lewą  ręką 

pogładziła  dziewczynę  po  spoconym  czole.  Próbowała  je  schłodzić.  Dłonie  Raiji  były  lo-

dowato zimne. Nawet ta, w której opętańczo pulsowało i której brakowało jednego palca, była 

zimna jak lód. - Ale spróbuję. Postaraj się użyć tych sił, jakie ci jeszcze zostały, Maret. To się 

wkrótce skończy. 

-  Chcę  umrzeć  -  szepnęła  Maret  ochryple.  Lecz  nawet  te  słowa  nie  brzmiały  już 

przekonująco. 

-  Musisz  żyć,  Maret.  -  Raija  przyłożyła  dłonie  do  obu  policzków  dziewczyny. 

Siedziała odwrócona plecami do kobiet, które tak się starały uratować dzieci, Maret lub i mat-

kę,  i  dzieci.  Jej  ciało  zasłaniało  Maret  widok  na  to,  co  robiły  z  nią  kobiety,  gdyby  nagle 

zebrała siły i podniosła głowę. 

- Ida ma szczupłe dłonie - powiedziała cierpko jedna ze starszych niewiast. 

-  Ja  nie  potrafię!  -  odparła  Ida.  Raija  odwróciła  głowę.  Zdołała  pochwycić  wzrok 

córki. 

Patrzyła, jak Ida ulega. Ida kiwnęła głową. 

- Umyj ręce! - nakazała Raija. A potem znów odwróciła się do rodzącej i widziała już 

tylko ją. 

Próbowała. 

Przywołując  wszystko,  co  w  sobie  miała,  wykorzystując  wszystkie  zdobyte 

dotychczas  doświadczenia,  usiłowała  zebrać  całą  swoją  moc.  Chciała  skupić  ją  w  ciele, 

wyprowadzić z niego i przekazać Maret. Nie wiedziała, w jaki sposób to w ogóle możliwe, 

lecz robiła to już wielokrotnie, tyle  razy, by móc wierzyć, że to się może stać. Chodziło tu 

bardziej o wiarę i wolę aniżeli o wiedzę. 

background image

Raija  czuła  pod  dłońmi  skórę  Maret,  lepką  i  wilgotną.  Czuła  ruchy  szczęk  młodej 

dziewczyny, czuła, jak rodząca mocno zaciska zęby. 

Raija chciała. 

Słyszała  głosy  za  plecami.  Kobiety,  które  krótkimi  słowami  starały  się  pomóc  Idzie 

dokonać tego, co niemożliwe. 

Raija także zacisnęła zęby. W całej prawej ręce pulsowało, w myślach zginała palec, 

którego, jak przecież wiedziała, nie ma. Rzadko aż tak bardzo pragnęła pomóc. W skroniach 

jej tętniło, głowa zdawała się pękać, tak bardzo, bardzo chciała ulżyć Maret. 

Ciało dziewczyny walczyło z takim samym zacięciem. Oddech z trudem przeciskał się 

przez  zaciśnięte  zęby,  lecz  matka  najwyraźniej  zakazała  jej  wykrzykiwania  bólu.  Takie 

zachowanie nie było dobrze widziane. Kobiety wszak znały swój los od dzieciństwa. Musiały 

przygotować  się  do  tego,  co  je  czeka,  najlepiej  jak  umiary.  Zresztą  i  w  Biblii  napisano,  że 

dzieci  rodzić  będą  w  bólach.  Miało  to  swój  początek  jeszcze  w  ogrodach  raju,  w  dniach 

grzesznego upadku. Taką karę Pan Bóg wymierzył wszystkim córkom Ewy; podczas każdego 

porodu musiały odpokutować za jej grzech. 

Ten ból znały wszystkie kobiety. Matki przekazywały córkom, że muszą znosić go z 

godnością i nie wyszarpywać wnętrzności krzykiem. 

Tak robić nie wolno! 

Nie powinna mieć takich myśli. One powinny gdzieś odpłynąć, powinny się zatrzeć. 

Powinna całkiem odgrodzić się od rzeczywistości. 

Tymczasem Raija w pełni uświadamiała sobie, gdzie jest, o czym myśli. Wyczuwała 

wszystko jasno i wyraźnie. 

A najmocniej ze wszystkiego własny ból. I rozczarowanie tym, że nie może nic zrobić 

dla Maret. Nie może ulżyć jej w cierpieniu. 

Ciało  Maret  opierało  się  kobietom,  opierało  się  ich  rękom,  przytrzymującym  je, 

przeszukującym  wnętrze.  Maret  opierała  się  falom,  które  przez  nią  przechodziły,  walczyła 

resztką sił, jaka jeszcze jej została. 

Raija  sama  bliska  była  krzyku,  ale  zdawała  sobie  sprawę,  że  krzycząc,  na  pewno  w 

niczym nie pomoże. A w głębi ducha żyła w niej resztka nadziei, maleńka, ostatnia resztka 

wiary, że w końcu to odnajdzie i pochwyci, że zdoła przekazać Maret swoją moc, pokonać jej 

udrękę, stłumić ten niszczący ciało dziewczyny ból. 

- Ciągnij! - za plecami Raiji rozległ się czyjś zduszony głos. Rozpoznała w nim jedną 

z najbardziej doświadczonych kobiet. Mało w nim było nadziei. 

background image

- Próbuję! - to głos Idy na granicy przenikliwości. Ostry niczym nóż, chociaż jeszcze 

nie tnący. 

- Ciągnij! - powtórzyła tamta druga. Raija nie mogła otworzyć oczu, nie miała na to 

siły, nie miała siły już na nic! Bała się spojrzeć na Idę, bała spojrzeć na kobiety i pokazać im, 

ż

e nie jest w stanie podołać temu, co jej zleciły. Przecież one tak w nią wierzyły, a ona nie 

potrafiła zrobić dla Maret nic! 

Przez ciało rodzącej przetoczyła się kolejna fala i tym razem dziewczyna zaniosła się 

krzykiem,  jednocześnie  zaś  rozległ  się  inny  krzyk.  To  Ida  wypuściła  z  siebie  ból,  o  jaki 

przyprawiało ją to, co musiała zrobić. 

- Sama widzisz - rozległ się pomruk jednej ze starszych. Raija nie miała siły patrzeć. 

Nie miała siły obnażać się przed tymi kobietami. 

- Jumala! - wyrwało się Idzie. Głos jej drżał. Raija była pewna, że cała Ida się trzęsie. 

Ona  nie  powinna  zbierać  takich  doświadczeń!  Zresztą  taka  młoda  dziewczyna  jak  Maret 

również... 

-  Chłopiec,  Marie  -  powiedziała  któraś  z  kobiet.  Spódnica  zaszeleściła  po 

wyszorowanej podłodze. 

Czystość  kobiety  poczytywały  sobie  za  punkt  honoru.  Podłogowe  deski  tarły  do 

białości piaskiem przyniesionym z rzeki. Nawet jeśli żyli w biedzie, to nie znaczyło, że muszą 

ż

yć jak świnie. 

- I życie się w nim tli - dodał inny głos. A potem Marie na granicy płaczu: 

- Na Boga, jakież to piękne dziecko! Maret, słyszysz mnie, dziewczyno? Chłopiec i w 

dodatku śliczny! 

- To jeszcze nie koniec - rozległ się cierpki głos za plecami Raiji. - To nie ostatnie. 

Ona musi się jeszcze postarać. Przyj, Maret! Jeszcze nie skończyłaś! 

Raija poczuła, że Maret płacze. 

Ale  nawet  pragnienie  zniknięcia  w  tym  nieznanym  świecie  nie  oddaliło  Raiji  od 

rzeczywistości, w której tkwiła. Czuła pod udami krawędź łóżka. Wprawdzie pod dotykiem 

wielu pokoleń wytarła się i zaokrągliła, lecz przy dłuższym siedzeniu wciąż się ją czuło. Ale 

Raija nie była też w stanie się poruszyć, nie miała siły ujawniać, że nie potrafi dokonać tego, 

czego się po niej oczekuje. 

A  przecież  tak  bardzo  tego  chciała.  Dla  Maret.  Tym  razem  jednak  pragnienie  nie 

wystarczało. 

- Przyj! - nakazywały kobiety za plecami Raiji. I Raija czuła, że Maret się stara, lecz 

po kilku dobach w bolesnych skurczach była zanadto wycieńczona. 

background image

- Przyj! - zaklinały kobiety. Raija usłyszała, że Ida kolejny raz musi się szykować, by 

pomóc rodzącej. Raiję zakłuło w sercu. Tak bardzo było jej szkoda obydwu, i Idy, i Maret. 

- Przyj! 

- Idzie drugi. - Głos Idy brzmiał ochryple. 

Rozległ  się  dźwięk  przypominający  popiskiwanie  szczeniaka  i  Raija  poczuła,  że 

miękko jej się robi na sercu. Przynajmniej dzieci żyją. Gorzej było z kobietą, która właśnie 

została matką. Oddychała drżąco, osłabła, no ale wciąż jeszcze oddychała. 

Raija  tak  strasznie  żałowała,  że  nie  może  się  z  nią  podzielić  swoimi  siłami,  swoim 

ż

yciem. Wyglądało jednak na to, że jej okrutny zabieg się powiódł. Być może to przez cały 

czas było takie proste. Ktoś obdarzony mocami, jakich jej użyczono, musiał mieć wszystkie 

członki... 

- Znowu chłopiec - rozległ się czyjś głos. Maret nie miała sił już nawet na to, żeby się 

uśmiechnąć. 

To, co w niej zostało, starało się jedynie przeżyć, przetrwać. 

- Niech Klemet znajdzie kogoś, kto będzie mógł ochrzcić dzieci - oświadczyła któraś. 

- Są nie większe od kociąt. Nie należy się spodziewać, że przeżyją, zwłaszcza kiedy matka 

jest  taka  słaba.  Lepiej  je  ochrzcić  niż  skazać  na  wieczne  potępienie.  Przecież  to  nie  wina 

dzieci, że zostały poczęte w grzechu! 

- Nie gadaj tak! - Głos  Idy zabrzmiał jeszcze ostrzej. - Maret i tak ma już dość, nie 

dokładajcie jej jeszcze ciężaru! 

- Proszę, proszę, słuchajcie tej młodej owieczki! 

Raija  pogardzała  sobą  za  to,  że  nic  nie  mówi.  Nie  mogła  jednak  zdobyć  się  na  nic, 

potrafiła jedynie pozostawać niewidzialna. 

Usłyszała  trzaśniecie  drzwi.  Ktoś  więc  wyszedł  poszukać  osoby  uważanej  za 

odpowiednią do udzielenia chrztu w potrzebie. Raija słyszała, że Marie w ustach smakuje róż-

ne imiona. Należało uczcić imię krewnych, chociaż dzieci Maret przyszły na świat bez ojca, 

który by się do nich przyznał. 

- Trzeba pomóc przy łożysku. 

Za  plecami  Raiji  coś  się  zakołysało.  Doświadczone  kobiety  miały  okrągłe  ciała  i 

mocne,  zdecydowane  ruchy;  wiedziały,  co  teraz  do  nich  należy.  Jedna  z  nich  całym  swym 

ciężarem położyła się na brzuchu Maret, ciałem i rękami starała się wycisnąć z niej łożysko. 

- Na Boga Ojca! 

- Jeszcze jeden! Zręczne dłonie pośpieszyły z pomocą, ciągnęły, pomagały przyjść na 

ś

wiat. 

background image

- Tego i tak nie dałoby się uratować - oświadczyła Marie, gdy przedłużająca się cisza 

zaczęła już bardzo ciążyć. 

- Szyję ma oplataną pępowiną - dodała inna z kobiet. Maret oddychała słabo, straciła 

już przytomność. 

- Umyjcie go i nadajcie mu imię - nakazała Marie. - Nawet nam musi być wolno to 

zrobić w takiej sytuacji. 

- Ale przecież on urodził się martwy! Umarł już w łonie matki! 

-  To  mój  wnuk!  Nie  zamierzam  skazywać  go  na  zatracenie.  Nadamy  mu  imię  i 

oddamy pod opiekę Panu Bogu. I powiemy, że ostatnie tchnienie wydał później. 

Marie okazywała taką władczość, jaką mało kto widział u niej wcześniej. 

- Jak go nazwiemy? - spytała miękko Ida. 

- Jakub - oświadczyła  Marie stanowczo. - Maret bardzo lubiła opowieść o Jakubie i 

jego braciach. 

-  To  musiało  być  tak  czy  owak  już  dawno  temu  -  zauważyła  któraś  kwaśno,  lecz 

prędko ją uciszono. 

- Chrzczę cię, Jakubie,  w imię Jezusa Chrystusa - powiedziała  Ida.  - Nie wiem,  czy 

dobrze robię, ale Bóg musi mieć przynajmniej tyle dobroci, by przyjąć go do siebie, pomimo 

iż ja nie znam może właściwych słów. 

Marie polała ciemną główkę wodą. 

Potem  tą  samą  wodą  obmyły  martwego  chłopczyka  i  Marie  owinęła  go  w  biały 

ręcznik. Wyglądał, jakby  tylko spał. Maleńki i  pomarszczony, wręcz nie do odróżnienia od 

swych  dwóch  braci,  którzy  wciąż  trzymali  się  życia  maleńkimi,  niemal  przezroczystymi 

paluszkami. 

Raija wzięła się w garść i powoli otworzyła oczy. Ciało miała takie ospałe. 

- Daj Maret trochę tego białego proszku - zwróciła się cicho do Olgi. 

Spojrzenie dziewczyny się ożywiło. 

- Nic nie mogłaś zrobić? 

- Nie mogłam. Raija powiedziała Marie i pozostałym kobietom, że jej zdaniem Maret 

powinna dostać ów środek uśmierzający ból. 

Marie kiwnęła głową. Wzięła na siebie odpowiedzialność. Maret była jej córką, to ona 

musiała pozwolić lub się sprzeciwić. Pozwoliła. 

Olga  rozmieszała  szczyptę  proszku  w  ciepłej  wodzie,  Raija  pomogła  wlać  ją  w  usta 

Maret.  Niewiele  spłynęło  do  gardła  dziewczyny,  bały  się  zresztą  wlewać  więcej,  bo  Maret 

była prawie nieprzytomna. Leżała jakby w śpiączce, która przerażała Marie. 

background image

-  Połóż  jej  trochę  tego  proszku  na  języku  -  poprosiła  Olgę  i  dziewczyna  posypała 

szczyptą język Maret najdalej jak udało jej się sięgnąć. 

- To powinno uśmierzyć ból - powiedziała Raija, nie spuszczając z oczu Marie. - Ale 

nie mogę obiecać, że ona to przetrwa. 

-  Może  to  za  wiele,  by  można  się  tego  spodziewać  -  stwierdziła  Marie.  Była  blada, 

lecz  nie  bała  się  spojrzeć  w  oczy  rzeczywistości.  -  Jak  Klemet  wróci,  ochrzcimy  Dawida  i 

Eliasza. 

- Chyba mi się powiodło - powiedziała Raija, kiedy Reijo wiózł je do domu. 

Jechali  wozem  we  czworo,  Reijo,  Raija,  Ida  i  Olga,  lecz  poza  Raiją  nikt  się  nie 

odzywał. 

- Nie miałam możności jej pomóc, musiałam udawać, bo tak przykro było sprawić im 

zawód. Bałam się o siebie i bałam się o nich wszystkich, i o to, że rozczarowanie odbierze im 

siły. 

- Czy nie tego właśnie chciałaś? - spytał Reijo przybity. 

-  Chciałam  sama  się  od  tego  uwolnić  -  odparła  Raija  słabym  głosem.  -  Miałam  w 

myślach tylko jedno i wolałam nie pamiętać o takich ludziach jak Maret. To również ciężar, 

który teraz trudno mi udźwignąć. Zapłaciłam cenę wyższą niż mój własny ból. 

- Myślisz, że dzieci przeżyją? - spytała Ida drżącym głosem. Raija popatrzyła córce w 

oczy. 

- Są bardzo małe - powiedziała w końcu z rezygnacją. Widziała już śmierć tylu dzieci. 

Widziała takie, które powinny dorosnąć, ale nigdy nie miały możliwości przeżycia. Nadzieje, 

które w sobie nosiła, gdy była młodsza, okryły się ciężkim płaszczem rzeczywistości. 

A rzeczywistość miała smak goryczy. 

- A Maret? - dopytywała się Ida. 

- Maret sama widziałaś - odparła Raija. - Jest taka drobna i chuda. Jej matka mówi, że 

zawsze była słabowita. Walczyła przez dwie doby, myślisz, że zostały jej jeszcze siły? 

- Mogłabyś jej pomóc, gdybyś... 

Raija patrzyła gdzieś daleko poza córkę. Dalej niż sięgał jej wzrok. 

- Tego nigdy się nie dowiemy, prawda? Również Raija miała w ustach smak goryczy. 

background image

Reijo  delikatnie  zmieniał  opatrunek  na  kikucie  palca.  Bolało  bardzo.  Bardziej  niż  w 

chwilę po tym, gdy się to stało. Bardziej niż wówczas, gdy próbowała pomóc Maret, a sama 

starała się jedynie ukryć. 

- Zawsze tak gruntownie bierzesz się do dzieła - stwierdził Reijo. Dłonie miał bardzo 

delikatne. 

-  Nie  myślałam  o  tym,  że  będzie  bolało  -  odparła  Raija.  Oboje  wiedzieli,  że  nie 

rozmawiają  o  bólu  wywołanym  zranieniem.  -  Nie  sądziłam,  że  tak  mnie  dotknie  to,  że  nie 

mogę  pomóc,  że  nie  jestem  w  stanie  tego  zrobić.  Z  czasem  przyjęłam  to  za  pewnik.  Na 

Jumalę, pamiętasz, Reijo? Pamiętasz, jak się to wszystko zaczęło? 

Reijo skinął głową. Myślami przyłączył się do jej myśli, które pofrunęły na pustkowia, 

w zaklęte miejsce, gdzie tańczą huldry, na płaskowyżu na północy. 

Od tamtego czasu upłynęło całe życie. Byli wówczas tacy młodzi. Wierzyli, że tam, na 

północy, dane im będzie rozpocząć wszystko od nowa. I chyba tak się stało, lecz inaczej, niż 

sobie to wyobrażali. Poruszyli coś, co raczej powinno pozostać nietknięte. Być może należało 

ominąć to szerokim lukiem. 

Raija  znalazła  duszę,  która  nie  mogła  zaznać  spokoju.  Przyjęła  to  z  dumnie 

podniesioną głową, z prostym karkiem. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co bierze w swoje 

ręce.  Nigdy  nie  miała  wyboru.  Reijo  jednak  przeczuwał,  Że  postąpiłaby  tak  samo  nawet 

wówczas, gdyby pokazano jej skutki tej decyzji jeszcze przed jej podjęciem. 

-  Po  co  cały  ten  ból?  -  zastanawiała  się  Raija.  Jej  dłoń  wciąż  spoczywała  między 

rękami Reijo. - Nie chodzi mi o mój ból - wyjaśniła natychmiast - lecz wszystko to, co widzę. 

Cierpienie  Maret.  Ból,  który  mieszka  w  małych  chatach.  Wszystko  to,  czemu  nie  da  się 

zaradzić. Wszystko, co tkwi tak głęboko, Reijo. Co wrosło w ściany. Utkwiło pod dachami z 

darni. Co jest w kamieniach, które wydobywa się z ziemi. W pęcherzach, pojawiających się 

na  dłoniach  podczas  wiosłowania  przez  fiord.  Ten  ból,  który  tkwi  w  barkach  zgiętych  od 

nosidła po całym życiu wypełnionym dźwiganiem wody. Rozumiesz to, Reijo? Skąd cały ten 

ból? Reijo  wiedział,  o  czym  mówi  Raija.  Ale  od  zrozumienia  do  odpowiedzi  jeszcze  droga 

daleka. 

- Mieliśmy szczęście - powiedział tylko. 

- Przecież to moglibyśmy być my. - Raija ubrała w słowa resztę jego myśli. 

background image

Oboje pochodzili z szarych ubogich  chałup.  Z torfowych ziemianek.  Z  powszednich 

dni wypełnionych prostym jedzeniem biedaków, podawanym na zniszczonych stołach. Nie z 

nędzy i głodu, ale też i nie ze zbytku. 

Pochodzili od ludzi, którzy zawsze marzyli o czymś innym, lepszym. Od ludzi, którzy 

nie wierzyli w spełnienie marzeń, jeśli o nich chodzi, lecz nie tracili nadziei, że być może ich 

dzieciom  uda  się  pochwycić  szczerozłoty  puszek  dmuchawca.  Marzenia  zawsze  wiązano  z 

tymi,  którzy  przyjdą  później.  Żyło  się  dla  następnych  pokoleń,  dla  nich  spędzało  się 

powszednie  dni  wśród  brązu  i  szarości.  Na  tyle  jednak  zdawano  sobie  sprawę  z 

rzeczywistości, że nie pozwalano uwieść się baśniom. 

Marzenia  nigdy  nie  dotyczyły  tego,  kto  je  snuł.  Marzenia  dotyczyły  dzieci.  Zawsze 

dzieci. 

Ból natomiast przynależny był ich własnemu pokoleniu. 

-  Doprawdy,  mam  za  co  dziękować,  mimo  wszystko,  Reijo.  Mogłabym  siedzieć  w 

chacie  o  wiele  nędzniejszej  niż  ta.  Odkąd  odesłali  mnie  z  domu,  już  nigdy  nie  zaznałam 

głodu. 

- Tak teraz myślisz? - spytał Reijo cicho. 

Wokół nich panowała cisza. Żar na palenisku też jakby wstrzymał oddech. Zmienił się 

w czerwoną ciszę w jasności nocy. 

- Tak, tak myślę teraz. - Raija odetchnęła głęboko i drżąco. - Ale chętnie obeszłabym 

się bez tego bólu. Nie mam tu na myśli siebie, to nie tak. Ale widzę mnóstwo rzeczy, które 

chciałabym odmienić, Reijo. 

Ż

adne z nich jednak nie mogło zrobić zbyt wiele. Mieli przynajmniej tę świadomość. 

- Może nie powinniśmy aż tak dużo myśleć - stwierdził Reijo. - Trzeba po prostu żyć, 

moja  Raiju.  Tylko  żyć.  My  dwoje  widzieliśmy  już  prawie  wszystko.  Próby  zobaczenia  na-

prawdę wszystkiego i tak na nic się nie zdadzą. Tak mało czasu już zostało tobie i mnie, a 

myśli niosą ze sobą tyle bólu. 

- Obejmij mnie - poprosiła. 

Być może jednak tak naprawdę to ona objęła jego. Mieli swoje objęcia dla siebie. 

Tyle było między nimi czułości. 

- Bez wątpienia właśnie ty byłeś tym moim jedynym wiernym przyjacielem w życiu - 

powiedziała  Raija.  Wyciągnęła  z  pamięci  dawne  słowa,  przepowiednię  Elle,  wygłoszoną  w 

przełomowej chwili dzieciństwa. 

-  Wtedy  nie  chciałem  być  jedynie  twoim  przyjacielem  -  uśmiechnął  się  Reijo.  - 

Uraziłabyś mnie, gdybyś mi o tym powiedziała wcześniej. Potrafiłem przecież wówczas przez 

background image

tyle dni czekać na jeden twój uśmiech. Teraz cieszę się, że tak mówisz. Przyjaciel to słowo, 

które tak pięknie brzmi, moja Raiju. 

Obydwoje dorośli. 

Ów  gorący  ogień,  którego  oboje  szukali,  bardziej  ich  oparzył,  niż  ogrzał.  Przytulna 

bliskość  była  dla  nich  o  wiele  ważniejsza  aniżeli  owe  lśnienia  błyskawic,  które  podpalają 

wyschnięte wrzosowiska podczas nagłych letnich burz. 

- Dlaczego musi upłynąć tyle czasu, nim człowiek się nauczy? - zadawał sobie pytanie 

Reijo. 

To  był  czas  stawiania  pytań,  na  które  żadne  z  nich  nie  mogło  tak  naprawdę 

odpowiedzieć. 

-  Bardziej  niż  czegokolwiek  pragnę  teraz  spokoju  -  wyznała  Raija.  -  Bliskości.  W 

ciszy. Pragnę dobrego spokoju i chcę się nim dzielić z tobą. Dzielić się nim ze wszystkimi, 

którzy są naszą rodziną. Pragnę trzymać się tego, co jest nasze. 

- Nasze... - Reijo słowo zawisło na  wargach. -  Nie wiem, czy  potrafisz zostać tylko 

Raiją żoną Reijo, nawet jeśli będziesz się bardzo starać, moja kochana. Twoje imię nigdy nie 

łączyło się z moim w taki sposób, nigdy nie wypowiadano ich jednym tchem. 

- Jestem swoja własna. Uśmiech Reijo pofrunął do niej. Czuł kolce wystawione w jego 

stronę, przypominające sterczące ciernie karmazyna. 

-  Raija  żona  Mikkala  też  nigdy  nie  brzmiało  dobrze  w  moich  uszach  -  powiedział 

spokojnie. 

-  Bo  w  rzeczywistości  nigdy  tak  nie  było  -  odparła.  Ale  ramiona,  którymi  go 

obejmowała, były rzeczywiste. 

Reijo  żył  już  za  długo,  żeby  się  zastanawiać,  dlaczego  dzieje  się  tak,  a  nie  inaczej. 

Chwile następowały jedna po drugiej, a on je przyjmował. Tylko to miało jakieś znaczenie. 

Uczestniczyć, być przytomnym, czuć, gdy życie je przynosiło. 

Pocałunki  były  niczym  sierpniowe  moroszki.  Odcienie  stawały  się  takie  wyraźne. 

Wszystko się ze sobą łączyło. 

Uwolnili  ową  nabrzmiałą  dojrzałą  tęsknotę.  W  spokoju.  Zmysły  piły  powoli. 

Zaspokajali pragnienie, nie zadając sobie nawzajem bólu. 

Koniuszki  palców  Raiji  przebiegły  po  twarzy  Reijo.  Dotykanie  go  w  taki  sposób 

niemal koiło ból. Było dziwne, dobre. I niepojęte. 

Ale  człowiek  nie  wszystko  musi  pojąć.  Coś  powinno  pozostać  tajemnicą.  Istnieją 

rzeczy, których nigdy nie powinien wziąć w ręce, jedynie domyślać się ich i w nie wierzyć. 

background image

W tej chwili czuła, że istnieje. Wiedziała to z niezachwianą pewnością, która wręcz ją 

przerażała.  Niemal  mogła  zobaczyć  tę  rzeczywistość  z  jakiegoś  innego  miejsca.  Widziała 

własne palce na skórze Reijo. Bandaż, który z taką troskliwością jej założył. Na jego twarzy 

odblask porannych godzin spędzonych na łodzi, na fiordzie, dni w lesie i w górach. To gorące 

pieszczoty nieba nadały jego skórze ten odcień. 

Jej oczy patrzyły, chłonęły ów obraz ich obojga. Podobał się Raiji, lecz nie potrafiła 

stwierdzić, czy pragnie, by zawsze taki pozostał. 

Na  wodach  fiordu  kołysał  się  statek  i  obcym  językiem  opowiadał,  że  wiodła  różne 

ż

ycia, na wiele sposobów. Wszystkie były równie rzeczywiste. 

Na Jumalę! Jak mogła sądzić, że krew przyniesie jej wyzwolenie? 

Rzeczywistość obnażyła się przed nią do naga. 

Reijo  zapiął  spodnie.  Spódnicą  porządnie  zakrył  jej  łydki.  Tyle  mieli  wspólnie 

przeżytych chwil, które gdzieś się zagubiły. Wpadły jak krople wody do kałuży i po jakimś 

czasie wyparowały w słońcu. 

Raija  nie  chciała,  by  taki  sam  los  spotkał  tę  chwilę.  Tę,  w  której  tkwiła  i  którą 

nazywała teraźniejszością. 

- Coś w rodzaju miłości - powiedział Reijo miękko. Zatopił dłoń w jej włosach. Raija 

dostrzegła  w  jego  oczach  znajomą  zadumę.  Nie  rozumiała  jej,  lecz  lubiła  na  nią  patrzeć. 

Słowa,  które  przed  chwilą  wypowiedział,  były  tak  naprawdę  jej  słowami.  Tymi,  które 

powtarzała  tak  często,  że  aż  wytarły  się  po  brzegach.  Teraz  zabrzmiały  jak  nowe.  Słowa. 

Znaczenie. Teraz należały również do niego. Były prawdziwe inaczej, niż gdy należały tylko 

do niej: 

- Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się żałować, że wplątałam się w twoje życie? 

Na  twarzy  Reijo  pojawiła  się  wesołość,  gdy  na  nią  patrzył.  Oczyma  szukał  śladów 

tego, co kryło się za jej pytaniem. Raija była poważna. 

- A kto wie, kogo mógłbym dostać zamiast ciebie? 

- Musiałeś o tym myśleć! 

Oczywiście, że myślał. Przeklinał każdą chwilę, którą z nią spędził. I to nie raz, a po 

wielekroć. Nie dałoby się zliczyć, ile razy pragnął, by ktoś oczyścił jego czas i dni. Marzył o 

nowych możliwościach, o zaczynaniu od samego początku. 

Marzył o kobiecie takiej jak Helena. O całym nowym życiu. Bez zmartwień. O całym 

ż

yciu leniwym jak popołudnie późnego lata, kołyszącym się na fiordzie, niemal zapadającym 

w sen. 

Dobry Stwórco, jakże on potrafił marzyć! Snuć fantazje! 

background image

-  Gdybyś  ty  mogła  wybierać,  moja  Raiju,  gdybyś  mogła  na  nowo  wybierać  swoje 

ś

cieżki...  Zrobiłabyś  to?  Czy  był  jakiś  zakręt  na  twojej  drodze,  na  którym  mogłaś  wybrać 

Mikkala?  Potrafisz  wyobrazić  sobie  życie  razem  z  nim?  Zdecydowałabyś  się  na  to? 

Zamieniłabyś wszystko, co przeżyłaś, na to marzenie? 

Raija wiedziała, jak bardzo niesprawiedliwy byłby taki handel. Zamienić wszystko, co 

miało dla niej wartość,  na coś tak nieuchwytnego jak marzenie. Na dym unoszący się znad 

ogniska. 

Pojawiały  się  jednak  chwile,  w  których  gotowa  była  odpowiedzieć  na  pytanie  Reijo 

twierdząco. 

- Teraz nie - powiedziała. 

Ta odpowiedź niosła w sobie coś w rodzaju prawdy. Pomógł jej wstać, dołożył jeszcze 

polano, żeby w chacie było ciepło aż do rana. 

Statek kołysał się tak daleko, jak pozwalał mu na to łańcuch kotwicy. Ciężki i obcy tu, 

niemal w samej głębi fiordu. 

-  Powinniśmy  pojechać  do  Archangielska!  -  wybuchnęła  nagle  Raija.  -  Tyle  tam 

rzeczy, które chciałabym ci pokazać, Reijo! 

- Może to by się udało jakoś zrobić. 

- Mówisz poważnie? Naprawdę? 

- Tak, poważnie. Może dlatego, że taki jestem śpiący. Przytul się do mnie, żeby mogły 

nam się przyśnić te same sny. Pozwól mi najpierw zbliżyć się do Archangielska w myślach, 

Raiju. Gdybym miał łódkę, sam bym pożeglował na wschód. 

- Moglibyśmy tam zostać przez zimę. Ta myśl była niczym ptak, który pierwszy raz 

unosi się na skrzydłach. Niepewny, lecz szczęśliwy... 

Reijo nie odpowiedział. Powiódł ją tylko do alkowy. 

Z policzkiem wtulonym w jego bark, z zapachem i ciepłem jego skóry jako przyprawy 

dla zmysłów, w samej koszuli pod wełnianym kocem, tęsknota Raiji powędrowała na wschód. 

To było takie rzeczywiste. 

We śnie brakło miejsca na zrozumienie, lecz mimo to się pojawiło. 

Takie rzeczywiste. 

Nawet w Tornedalen jego wzrok nie sięgał tak szeroko. Tam wznoszący się ku niebu 

ś

wierkowy las stanowił obramowanie rozłożystych krajobrazów. 

Przed oczami przesunęło mu się wiele obrazów, zanim horyzont odgrodził ostateczną 

cienką jak włos kreską to, czego mógł dotknąć, i to, co znajdowało się na zewnątrz. 

background image

Wiedział, że nie może tego dotykać, lecz nie stało się to z tego powodu wcale mniej 

rzeczywiste. 

Również głos był rzeczywisty. 

Znał  go,  to  głos  brata.  Nie  brata  tej  samej  krwi,  lecz  tego  samego  serca,  wolności  i 

wyboru. 

-  Nigdy  nie  chciałem  jej  straszyć.  Nie  chciałem  posiąść  jej  na  własność.  Nigdy  nie 

przyjdę  po  to,  żeby  ją  zabrać.  Musi  przyjść  sama.  Z  własnej  nieprzymuszonej  woli.  To  dla 

mnie bolesne, że sama zadała sobie taką ranę. 

To nie dawało objąć się rozumem. Reijo w pełni zdawał sobie sprawę z tego, że on do 

tego  świata  nie  należy.  Było  takim  samym  szaleństwem  jak  próba  złowienia  czarniaków  w 

strumieniu poniżej cypla. 

-  Nie  spodziewałeś  się,  że  ciebie  wezwę?  Reijo  pokręcił  głową.  Tu  było  pięknie, 

zielono. Nieskończona bujność. Te okolice musiały być nadzwyczaj żyzne. 

Reijo rozumiał, że panuje tu spokój, że za tym miejscem można tęsknić. 

- Jej jest dobrze. - To zabrzmiał jego własny głos. Dziwnie było napotkać żółtopiwne 

spojrzenie, mające w sobie więcej barwy słońca aniżeli drewna. 

Jaka ta twarz młoda! 

Mikkal  nosił  ciało  z  czasów  pamiętanych  przez  Reijo.  Potrafił  nazwać  wydarzenia, 

które powinny pozostawić świeże ślady na tej młodej twarzy. Być może te zmarszczki wciąż 

na niej tkwiły, oczy Reijo szukały, lecz nie znalazły. Może żywymi oczami nie dawało się ich 

dostrzec? 

- Nie przeniknę w jej dzień. Nie wejdę między was. 

- Nie możesz czy nie chcesz? - spytał Reijo. Jakże jasno myślał w tym śnie! 

- Nie chcę. 

Pomiędzy  ich  spojrzeniami  zawisło  zrozumienie.  Niczym  most  bez  słupów 

zawieszony na linach i zaciśniętych na mrozie węzłach. 

-  Od  tego,  co  w  niej  tkwi,  nie  ma  ucieczki  -  oznajmił  Mikkal.  -  Nie  ma  żadnych 

ś

cieżek na skróty. Nie ma dokąd uciekać. Nie ma innego miejsca niż tutaj. 

- Dlaczego Maret umarła? 

-  Dla  Maret  nie  było  już  więcej  dni.  Tak  już  jest  z  nami  wszystkimi.  Nasze  dni  się 

kończą. Potem następuje kolejny początek. 

Reijo nie był przekonany do takiego spojrzenia na życie. 

Było ono podobne do tego tak chętnie wbijanego im do głów przez pastora. Bóg, który 

karze i zbawia. Człowiek, który nigdy nie jest w stanie sprostać w życiu przykazaniom i wy-

background image

maganiom, na kolanach, ze zgiętym karkiem, pogrążony w na poły szczerym żalu, nawet za 

grzechy, których nie rozumie. 

- Życie łapie śmierć za ogon - powiedział Mikkal. Posiadł o wiele większą mądrość, 

aniżeli w czasach, które zapamiętał Reijo. To się nie trzymało kupy. 

Ten  młody  człowiek  musiał  być  kim  innym  niż  zewnętrzna  powłoka  człowieka, 

pozostająca w pamięci Reijo. 

- To się wszystko ze sobą łączy, wszystko. Śmierć rodzi życie, życie zaś musi podążać 

do śmierci. Taka jest rzeczywistość, nie zauważyłeś tego, Reijo? 

Reijo poczuł, że kiwa głową. I pomyślał o kwiatach. Trudno mu było wyobrazić sobie 

ludzi żyjących tak jak kwiaty. Nie bardzo mu się to udało, ale przyjął przynajmniej początek 

tej myśli. 

- Nie chcę jej odbierać niczego, co ona pragnie zachować - rzekł Mikkal ze smutkiem. 

- Ona nigdzie nie pójdzie, jeśli sama nie będzie tego chciała. I to bardzo... 

Reijo  zrozumiał.  I  dziwił  się,  dlaczego  strach  Raiji  był  taki  uporczywy.  Musiał  z 

czegoś wyrosnąć. Przecież Raija nigdy nie bała się cieni. Na to zbyt długo żyła między nimi. 

Czy w takim miejscu można kłamać? 

- Przyjdzie, kiedy zechce - zapewnił Mikkal jeszcze raz, jak gdyby torując sobie drogę 

do  myśli  Reijo  z  równą  łatwością,  jak  uchyla  się  połę  jurty.  -  Nie  skradnę  czasu  z  twojej 

rzeczywistości. Nie chcę kraść niczego, co należy do innych. Tutaj jest dosyć czasu. 

Rozłożył  ręce.  Objął  nimi  cały  krajobraz,  jaki  Reijo  widział  dookoła.  Teraz 

przynajmniej wierzył Mikkalowi. Tutaj był czas i spokój. 

- Ona nie może się mnie bać! 

Pod  pewnymi  względami  byli  braćmi,  lecz  na  ich  braterstwo,  na  ich  więź  zabrakło 

przestrzeni ponad granicami dzielącymi ich istnienia. 

Reijo  nie  potrafił  się  przemóc,  żeby  nazwać  to  życiem.  Niech  więc  pozostanie 

istnieniem... 

- Nie jestem pewien, czy mogę jej zanieść takie przesłanie. 

- Może masz rację, lecz mógłbyś jej pomóc to zrozumieć. 

Niech  nie  będą  to  moje  słowa,  lecz  kwiat  wyrastający  z  jej  własnych  myśli,  Rei  jo. 

Niech to będzie lodowy jaskier, wykwitający ze zmrożonych kamieni jej wątpliwości. Niech 

jej zimny jak śniegowa zaspa lęk zapłonie i obdarzy ten kwiatek życiem. Niech pomoże mu 

rozpostrzeć białe płatki. Niech staną się czerwone, niemal niebieskie. Niech ona zrozumie, że 

mnie  nie  musi  się  bać.  Nie  chcę  odbierać  jej  życia.  Nie  chcę  nic  szarpać  na  strzępy.  Nie 

potrafię jej skrzywdzić. Ona musi o tym wiedzieć. Jej zaufanie nie może zblaknąć! 

background image

- Uczynię, co tylko będę mógł. Ale nie zaszczepię jej żadnych nowych myśli. O to nie 

możesz mnie prosić. Nie mogłeś mnie o to prosić również przedtem. 

Młoda twarz Mikkala rozjaśniła się w uśmiechu, lecz Reijo to nie wzruszyło. 

Zorientował się, że się z tego cieszy. 

Być może było tu pięknie, wzrok sięgał daleko, lecz czuł, że ten krajobraz nie jest dla 

niego. 

- Nie będę cię więcej nachodził - obiecał Mikkal. Biła teraz od niego wielka powaga. - 

Lecz kiedy ona mnie wezwie, będę gotowy. 

Reijo wciągnął oddech, ale nie znalazł żadnych słów odpowiednich na pożegnanie. Z 

gestu, który miał zamiar uczynić, nic nie wyszło. 

Nadszedł ranek. 

Mężczyźni  nie  mogli  sobie  zrobić  wolnego  w  środku  tygodnia.  Rankiem  znów 

wyprawili  się  na  polanę  do  Mattiego  i  Elise,  którzy  czekali  na  ukończenie  obory.  Nie 

powinno się siedzieć z założonymi rękami, kiedy wśród gór zawitała dobra pogoda. 

Wioskowi ludzie już handlowali z Michaiłem. On przecież był również kupcem, choć 

przyjechał  przede  wszystkim  w  odwiedziny  do  matki.  Statek  wyładowany  był  rosyjskimi 

towarami,  a  mąka  w  odnogach  fiordów  wzdłuż  norweskiego  wybrzeża  cieszyła  się  dużym 

popytem. Znad fiordu Lyngen daleko było do Bergen. 

Wzdłuż  północnych  wybrzeży  rozmawiano  o  wyłowieniu  z  morza  dostatecznych 

ilości mąki, by starczyło jej na zimowe zapasy. Mało kto nie wymieniał złowionych ryb na 

przeznaczoną na przetrwanie zimy mąkę. Ci, którym połów się udał, mogli teraz powiosłować 

do domu, wioząc pięć, sześć worków pełnych mąki. 

Rosyjska  mąka  była  dobra,  a  dla  worków  po  opróżnieniu  również  znajdowało  się 

zastosowanie. Niewiele szło na straty u ludzi, u których pod niską powałą musiała stale gościć 

oszczędność. 

Raija przyglądała się łódkom otaczającym statek. Widok ten napełniał ją dumą. 

Jewgienij  również  byłby  dumny.  Misza  doprawdy  nie  miał  się  czego  powstydzić. 

Raija jednak nie chciała wierzyć, że Jewgienij pilnuje syna albo jej. 

Jewgienij umarł. Odszedł. 

Mikkal wciąż był... 

Nie śnił jej się już teraz, lecz wyczuwała jego obecność. Mikkal nie odszedł. Został. 

Był równie rzeczywisty jak krew krążąca w jej żyłach. Tkwił w jej krwi. 

- Wciąż mnie boli - odpowiedziała na pytanie Reijo, które przeniknęło do niej poprzez 

mur myśli. 

background image

Stał już gotów do wyjścia, służyć młodzieży pomocą w tym, co opanował lepiej niż 

większość innych ludzi. 

- Ale dam sobie radę. Musiała na niego popatrzeć. Reijo miał w oczach jakieś głębokie 

zdumienie.  Przyglądał  się  jej  badawczo,  jak  gdyby  szukał  w  niej  czegoś  nowego.  Raija 

poczuła  się  nieswojo.  Jeśli  ktoś  w  ogóle  potrafił  czytać  z  jej  twarzy,  to  człowiekiem  tym 

musiał być właśnie Reijo. 

Ale on nic tam nie zobaczył. Być może więc nie było czego szukać. 

- Możliwe, że na nic nie zda się ucieczka od tego, co posiadasz - powiedział tylko. 

Raija westchnęła. Patrzyła, jak on się oddala. Zachodziła w głowę, co też właściwie 

usiłował  jej  przekazać.  Rozumiała  myśl,  która  kryła  się  za  tymi  słowami.  Nie  wiedziała 

jednak, co skłoniło Reijo, by wystąpił z tym akurat teraz. 

Pod bandażem wciąż jej pulsowało. Raija stale czuła tamten palec, którego nie było. 

Zginała go w myślach, a to, że Mikkal już jej się nie śnił, o niczym nie świadczyło. 

Raija  została  sama  na  cyplu.  Jej  spojrzenie  kąpało  się  w  fiordzie.  Pragnęła,  aby. 

Michaiłowi  zostało  to  oszczędzone.  Olga.  Wciąż  pewną  trudność  sprawiało  jej  myślenie  o 

Oldze  jako  synowej.  Jako  żonie  Miszy.  Olga  przecież  była  w  pewnym  sensie  również  jej 

dzieckiem, Raija żywiła wobec niej takie właśnie uczucia. Lecz może jednak podświadomie 

pragnęła tego małżeństwa? Raija nie miała pewności. Żartowały na ten temat z Antonią, lecz 

ż

adna z nich tak naprawdę w to nie wierzyła. 

Ale może był w tym jakiś głębszy sens. 

Raija  nie  miała  siły  dłużej  się  nad  tym  zastanawiać.  Przysięgła  sobie,  że  będzie  po 

prostu  żyć,  mniej  myśleć,  lecz  jakże  łatwo  zgrzeszyć  przeciwko  takim  obietnicom.  Wszak 

była odpowiedzialna jedynie sama przed sobą, skoro nikt inny o nich nie wiedział. 

Wśród wielu niebieskich i brunatnoszarych postaci na pokładzie pojawiła się sylwetka 

w czerwieni. Widać było rękę machającą w stronę lądu. Całe ciało Olgi machało. Chodziła z 

gołą  głową,  naśladując  w  tym  zarówno  Antonię,  jak  i  Raiję.  Raija  uśmiechnęła  się, 

odmachała. Widziała, jak wiatr śpiewa w kędziorach Olgi. Wezbrała w niej czułość, zaczęła 

ją wypełniać jak naczynie. 

Fantazja kolorowała pierwsze gorzkie wspomnienia Raiji. Widziała samą siebie wśród 

wiosennych roztopów na wietrze, dziecko pozostawione wśród obcych, gdy ojciec odchodził. 

Wcześniej utkwiły jej w pamięci tylko jego plecy, stopy zapadające się w żółtoszarej lodowej 

brei.  Teraz  Raija  była  w  stanie  zobaczyć  również  samą  siebie,  dziecko  owinięte  wielką 

brunatną  chustą.  Kosmyki  włosów  wysuwające  się  spod  niej  i  zmieniające  się  w  oczach 

Mikkala  w  krucze  skrzydła.  Widziała  też  czternastolatka  w  skórzanej  kurcie  i  spodniach  ze 

background image

skóry. Pamiętała, że jeden z rzemieni przy zimowych butach miał barwę bledszą niż drugi. 

Przypominała  sobie  jego  czapkę.  Poczucie  bezpieczeństwa  w  objęciach  chłopca  niewiele 

starszego od niej. 

Wiatr we włosach Olgi przywiał Raiję z powrotem do rzeczywistości. Zdołała patrzeć 

na to wspomnienie, nie zaprawiając go bólem. Widać pogodziła się z przeszłością. 

To dobre uczucie. 

Gorycz była zła. 

Olga  przypłynęła  na  brzeg  szalupą.  Raija  siedziała  na  schodach,  wędrując  daleko 

spojrzeniem. W myślach zrywała rośliny, w których miała farbować wełnę jesienią, a może 

dopiero przyszłą wiosną. Musi nakłonić Reijo, żeby zrobił jej warsztat tkacki. Miała wielką 

ochotę tkać! 

Ciemnoczerwona  spódnica  Olgi  była  mokra  aż  do  połowy  łydek.  Dziewczyna  pod 

pachą niosła buty do konnej jazdy. Przysiadłszy przy Raiji, wykręciła spódnicę. 

- Misza twierdzi, że jestem bardzo niecierpliwa - powiedziała. 

Raija potrafiła mówić brwiami. Uleciały w górę. 

-  Jestem  niecierpliwa.  -  Olga  wcisnęła  mokre  stopy  w  buty.  Nasiąkniętą  wodą 

spódnicą  wcale  się  nie  przejmowała.  -  I  tak  wyschnie  -  pocieszyła  się  sama.  -  Tutaj  lato 

wprost marnotrawi ciepło. To chyba przez te góry.  - Spojrzeniem omiotła cały krajobraz w 

obramowaniu szczytów. - One są takie ponure. To przerażające mieć tak ograniczony widok. 

Ty tak nie uważasz? Nie boisz się tego, co jest za nimi? 

-  Kiedyś  się  bałam  -  odparła  Raija.  Rozpoznawała  te  myśli,  lecz  sama  dawniej 

tłumaczyła je sobie inaczej. Olga dawała wiarę temu, co widzi. I wyrażała się z wielką sta-

rannością. Michaił raczej mruczał pod nosem, podobnie jak ona. I zawsze twierdził, że Olga o 

wiele lepiej radzi sobie ze słowami. 

Możliwe, że tak to odczuwał, ponieważ krajobrazy, które oglądał w swoim wnętrzu, 

były tak gwałtowne, że nie dawało się ich opisać. Nigdy nie potrafił przekazać ich innym. I 

wcale nie dlatego, że niezdarnie posługiwał się słowami. Po prostu nie zawsze starczało słów. 

Raija nie wiedziała, kiedy to zrozumiała. Nie da się przecież zajrzeć w cudze myśli, 

dlatego porównanie jest niemożliwe. Sądziła, iż wszyscy są tacy jak ona, a odkrycie, że nie 

każdy  żyje  równie  mocno  w  swoim  wnętrzu,  przeraziło  ją,  a  zarazem  sprawiło  niesłychaną 

ulgę. Odkryła świat, którego odczuwanie nie było dane wszystkim tak jak jej. Niektórzy żyli 

tylko ciałem. Nie wszystkim dano możliwość wędrówki po światach, które ona posiadała w 

myślach. To stanowiło jej bogactwo, a świadomość tego otworzyła w niej nowe drzwi. To, co 

background image

znajdowało się za nimi, nie zawsze było przyjemne, lecz ona wolała raczej zaznać również 

bólu, aniżeli żyć jedynie w połowie. 

Niektórym  udawało  się  żyć  pełnią  życia,  pomimo  iż  nie  posiadali  wewnętrznej 

rzeczywistości Raiji. Ona bez niej czułaby się pusta. Coś w niej wołałoby o jeszcze. 

-  Teraz  góry  mnie  tu  przytrzymują  -  tłumaczyła  Oldze.  -  Sprawiają,  że  czuję  się  tu 

bezpieczna.  A  moje  myśli  wyruszają  na  wyprawy  odkrywcze  wśród  szczytów.  Widać 

musiałam się zestarzeć, żeby móc osiąść gdzieś na stałe, znaleźć w sobie dość odwagi, by to 

zrobić, Olgo. A te góry pomimo wszystko są dla mnie niczym ściany rodzinnego domu. 

-  Nie  brak  ci  wcale  Archangielska?  -  spytała  Olga  niemal  z  przerażeniem.  -  Tam 

wszyscy za tobą tęsknią! - dodała. 

-  Czasami  jestem  bliska  krzyku  -  przyznała  Raija.  -  Tak  strasznie  tęsknię  za 

Archangielskiem.  Ale  to  mija.  Nic  więcej  już  tam  dla  mnie  nie  zostało,  Olgo.  Misza  ma 

ciebie, a tu są ludzie, którym jestem potrzebna. 

- Przywieźliśmy twój warsztat tkacki - uśmiechnęła się Olga. - Ja nie za bardzo umiem 

tkać. Wydaje mi się, że nigdy się tego nie nauczę. Zresztą wcale nie mam ochoty. A ty zawsze 

tak  się  cieszyłaś,  kiedy  mogłaś  przy  nim  usiąść.  Źle  by  było,  gdybym  próbowała  wpleść  w 

tkaninę wszystkie moje mocne wyrażenia, a Misza jest taki wymagający. Twierdzi, że tkam 

ś

wińską  szczecinę  tam,  gdzie  tobie  wychodziły  obłoki.  Powinno  istnieć prawo  zabraniające 

posiadania takich matek jak ty, Raiju - Raiso. Nigdy nie będę taka jak ty! 

- Przecież ty nie masz być matką Miszy - powiedziała Raija, gładząc Olgę po włosach. 

Na moment ogarnął ją żal, że nie będzie małej dziewczynki albo chłopca z uśmiechem Miszy 

i  kędziorami  Olgi.  -  Masz  być  dla  niego  Olgą.  Żoną,  kobietą,  zaufaną  przyjaciółką. 

Wszystkim, czym może być kobieta dla mężczyzny, tylko nie matką. 

-  Uważasz,  że  powinnam  była  zaczekać?  -  spytała  nagle  Olga.  Usposobienie  miała 

zmienne i gwałtowne, jak wiosna na północy świata, na wybrzeżu, na którym dorastała. - Je-

steśmy przecież tacy młodzi, a może później będzie to miało dla Miszy jakieś znaczenie. Być 

może zapragnie mieć rodzone dziecko. 

Tak  łatwo  było  wyobrazić  sobie  Olgę  jako  dorosłą.  Wypełniały  ją  tak  różnorodne 

doświadczenia. To za ich sprawą głos dziewczyny brzmiał rozsądniej i poważniej, niż można 

by się spodziewać po osobie w jej wieku. Teraz z jej piersi wyrwała się młodość i wrażliwość. 

Niemal tuląc się do Raiji, prosiła o radę, której nie dało się udzielić. 

- Jeśli rzeczywiście tak się stanie, musisz stawić temu czoło. Jesteście młodzi i nikt nie 

może wam obiecać, że wszystko zawsze będzie się dobrze układać. Takich obietnic nikt nie 

dostanie. Sama raz po raz parzyłam sobie palce. Ale to było moje życie. Drzewo potrafi żyć 

background image

dalej,  nawet  jeśli  odłamie  mu  się  kilka  gałęzi.  Jakaś  część  soku  w  nim  pozostanie.  Zresztą 

rzadko  się  zdarza,  by  wszystkie  gałęzie  odpadły  naraz.  Drzewa  można  przesadzać.  Życie 

można przeżywać na bardzo wiele różnych sposobów, ale nikt ci nie powie, że ten sposób jest 

lepszy czy gorszy od tamtego. Musisz starać się to wyczuć. I Misza także. Dopóki będziecie 

razem szczęśliwi, wszystko będzie dobrze. Cieszę się, że on ma ciebie. Sercu matki byłoby o 

wiele ciężej, gdyby wybrał sobie kwiatek, którego by nie znała. Teraz przynajmniej wiem, o 

co  mam  się  martwić.  Nie  jesteś  nieznajoma,  Olgo.  Pomogło  mi,  że  wybrał  sobie  za  żonę 

dziewczynę, którą również ja kocham. Przecież prędzej czy później musiałabym go oddać. 

-  Do  wczoraj  nie  myślałam  o  dziecku  -  wyznała  Olga  z  poważną  miną.  -  To,  co 

zobaczyłam, było straszne, ale żałowałam, że sama tego nie doświadczę. Że nie poczuję, jak 

dziecko we mnie rośnie. Że nie będę wiedziała, że to nasze dziecko. Że nie dam mu życia i 

ś

wiatła. Misza tego nie rozumie. Na razie o tym nie myśli, ale pewnego dnia może zacząć. A 

ja boję się tego dnia... 

Raija nie odpowiedziała. 

- Co się stanie z tymi dziećmi? - spytała Olga.  - Czy ich matka przeżyje? Jak sobie 

poradzi z tą dwójką? Tak było u nich ciasno i szaro. Co to będzie za życie? 

- Nie wiem - odparła Raija. 

A więc Olga również wyczuła ten ból, który Raija widziała tak wyraźnie. 

background image

Ida przyniosła odpowiedź na pierwszą część pytania Olgi. 

- Maret umarła dziś w nocy - oznajmiła, niczego nawet nie starając się ukryć. Oparła 

brodę o podciągnięte kolana, usadowiwszy się pomiędzy matką a Olgą. 

Raija  beznamiętnym  głosem  przetłumaczyła  jej  słowa.  Zaniepokoił  ją  wyraz  twarzy 

Olgi. 

- Co teraz będzie z małymi? - spytała dziewczyna, grzebiąc obcasem w czarnej ziemi 

pod schodami. 

-  Klemet  zbija  trumnę  -  poinformowała  Ida.  -  Marie  płacze,  ponieważ  nie  mogą 

znaleźć mamki dla chłopców. Twierdzi, że ludzie chcą, by te dwie sieroty też umarły. 

- Muszą być przecież jakieś kobiety, które ciągle karmią piersią swoje dzieci? 

Ida wzruszyła ramionami. 

- Własne to własne. A cudze dzieci to cudze. Na tym polega różnica, mamo. 

- Mam ochotę porządnie kimś potrząsnąć! - wyrwało się szczerze Raiji. 

- Te dzieci są takie maleńkie! - wybuchnęła Ida. - Klemet i Marie są za starzy, żeby 

zaczynać wszystko od nowa. Dosyć już mieli swoich. Ten dom zawsze był pełen dzieciaków. 

- W większości domów jest pełno dzieci - przypomniała jej Raija cierpko, tłumacząc 

Oldze jedynie połowę. Synowa za mocno to wszystko przeżywała. Nie warto informować jej 

o każdym westchnieniu. 

-  Mój  Boże,  i  to  jeszcze  aż  troje!  -  Ida  patrzyła  na  Raiję  ze  łzami  w  oczach.  -  W 

dodatku w taki sposób. Przecież ludzie tak czy owak gadają. Potrafisz sobie wyobrazić, jak to 

się będzie plątało za tymi dwoma, które przeżyły? Chyba że i one umrą. 

-  Nie  wolno  ci  myśleć,  że  tak  byłoby  dla  nich  najlepiej.  -  Głos  Raiji  był  ostry  jak 

ś

wieżo wyostrzona kosa. 

Córka nie odpowiedziała, a Olga cicho poprosiła, żeby Raija wszystko jej tłumaczyła. 

Zrobiła to niemal dosłownie. 

-  Jon  wspominał  o  kimś  z  ich  siida.  O  kobiecie,  która  straciła  własne...  -  Raija 

zamyślona popatrzyła na Idę. - U was też był? 

Ida  kiwnęła  głową.  Na  poły  o  tym  zapomniała.  Szwedzcy  Lapończycy  ciągnęli  nad 

morze,  wprawdzie  nie  schodzili  już  nad  sam  fiord,  lecz  wciąż  przekraczali  granice,  wyry-

sowane na mapach przez tak zwanych mądrych ludzi bez żadnej wiedzy o tych, którzy żyli w 

tej krainie i dzięki niej. 

background image

-  To  takie  nowiny,  które  staram  się  puszczać  mimo  uszu  -  powiedziała  Ida, 

uśmiechając się lekko. 

- Coś mi się wydaje, że zrobię sobie wycieczkę w góry - stwierdziła Raija po namyśle. 

- Pójdę z tobą - Ida oświadczyła to z prędkością lawiny schodzącej w marcu. 

- Kto jak kto, ale ty z pewnością nie powinnaś się przemęczać. - Raija nie pozwoliła 

córce na dyskusje i zaraz dodała z wyrozumiałym uśmiechem: - A poza tym mając takiego 

pięknego ubóstwiającego cię męża, nie powinnaś biegać po płaskowyżach, żeby przez chwilę 

popatrzeć na innego. 

Z oczu Idy strzeliły błyskawice, nim wybuchnęła śmiechem. Policzek oparła o kolano. 

Tym  razem  Raija  nie  tłumaczyła  swojej  synowej  z  Rosji  wszystkiego.  Istniały  tajemnice, 

których nie należało rozsiewać dokoła. 

- Jon coś w sobie ma - przyznała Ida lekko. - Ale to nie jest groźne... 

-  O  wilku  mowa...  -  powiedziała  nagle  Raija.  Ledwie  dostrzegalnym  ruchem  głowy 

skinęła  w  stronę  skały  nad  nimi.  Ida  całą  twarz  zwróciła  do  góry,  a  Olga,  która  niewiele 

wychwyciła  z  tego  potoku  wyrzucanych  z  niezwykłą  prędkością  słów,  popatrzyła  za  ich 

spojrzeniami. 

W  dół  zbocza,  na  którym  właściwie  nie  dało  się  dostrzec  żadnej  ścieżki,  schodził 

ubrany w skóry mężczyzna. Do pasa przytroczony miał nóż i worek, a przez pierś przewie-

szoną  zwiniętą  linę.  Czapkę  z  takiej  samej  skóry  jak  spodnie  i  kurtka  nasunął  głęboko  na 

czoło. 

Kiedy  się  zbliżył,  przeszedłszy  przez  porośnięty  trawą  placyk,  Olga  zobaczyła,  że 

człowiek ten ma cerę i włosy równie ciemne jak Raija. Duża nieregularna blizna sprawiała, że 

jego broda wydawała się lekko skrzywiona, ale nie można go było nazwać brzydkim. 

-  Buris  -  przywitał  się  z  uśmiechem,  przyjaźnie  podnosząc  rękę.  Opierał  się  na 

pasterskim kiju. Jego oczy też się uśmiechały. 

Buris, buris - odpowiedziała na jego pozdrowienie Raija. Poklepała zniszczony szary 

stopień  schodów,  gdzie  było  jeszcze  miejsce  do  siedzenia.  Przybysz  nie  zareagował  na 

zaproszenie,  lecz  nie  zrobił  tego  w  sposób  nieuprzejmy.  Wolał  usiąść  w  trawie  u  ich  stóp. 

Wypytywał o nowiny. 

- Czy ta kobieta u was, która straciła dziecko, ma jeszcze mleko? - przerwała mu Ida. 

Popatrzył na nią zdziwiony, odrobinę unosząc ciemne proste brwi. Nie był pewien, do 

czego  Ida  zmierza.  Myśli  żony  Sedolfa  Bakkena  poruszały  się  na  małych  ptasich  skrzy-

dełkach. Potrafiły dostać się wszędzie. A poza rym jej oczy potrafiły tak mocno przytrzymać. 

I była taka bezpośrednia. Umiała wkraść się w duszę mężczyzny, zburzyć mu spokój. 

background image

- Córka Klemeta urodziła wczoraj - wyjaśniła Raija, wzrokiem prosząc Idę o odrobinę 

opanowania.  -  A  sama  dzisiejszej  nocy  umarła.  Powiła  troje  dzieci,  jedno  zmarło  zaraz  po 

urodzeniu, pozostali dwaj chłopcy są maleńcy jak szczenięta. Klemet ostrzygł owce i otulił 

wnuczęta  wełną.  Potrzebują  mamki,  lecz  mało  mają  do  zaofiarowania  w  zamian.  Jedynie 

wdzięczność. 

Raija westchnęła. 

- Maret nie miała ojca dla tych dzieci, a ludzie, chociaż szkoda im Klemeta i Marie... 

-  ...  to  jednak  współczucie  aż  tak  daleko  nie  sięga  -  dokończył  Jon.  -  Pozwólcie  mi 

najpierw odpocząć. Przychodzę po mąkę. Podobno Rosjanie przypłynęli do zatoki. 

Wskazał  głową  na  fiord.  Patrzył  na  nieduże  łódki,  wianuszkiem  otaczające  ciężki 

handlowy statek, przypominający starą kaczkę z gromadką kacząt. 

- Mąkę dostaniesz - powiedziała Raija. - To mój syn prowadzi ten statek. A to moja 

synowa Olga. - Raija objęła dziewczynę za ramiona. Powiedziała coś po rosyjsku, wciągając 

Olgę w ten niewielki krąg. 

Wszyscy  zebrani  pod  jej  chatą  na  cyplu  byli  mieszkańcami  północy.  Ta  myśl  łatwo 

mogła urosnąć w siłę i przytłoczyć. Raija postanowiła nie igrać z nią zbyt długo. 

-  Pasuje  do  bukietu  -  uśmiechnął  się  Jon.  Olga  zarumieniła  się  leciutko,  gdy  Raija 

przekazała jej słowa Jona w języku zrozumiałym dla dziewczyny. 

- Przyniosę jedzenie i miód. -  Ida już zerwała się na nogi. Starała się nie patrzeć na 

Jona. - Tobie nasz miód smakuje - dodała. 

Lapończyk objął ją spojrzeniem z błyskiem w oczach, który wciąż jeszcze był tylko 

rozbawieniem.  Usta  rozciągnęły  mu  się  w  wąskim,  dobrodusznym  uśmiechu  na  brązowej 

twarzy. 

-  Poza  tym,  że  jesteście  piękne,  to  jeszcze  warzycie  doskonały  miód.  Sprytne  z  was 

kobiety, a wasi mężowie to szczęściarze. 

- Reijo załaduje mąkę dla was - powiedziała Raija. - Czy mogę przyprowadzić do was 

mego syna i Olgę? Chciałabym im pokazać, jak żyłam. Pokazać, jak otwarta jest moja kraina. 

Dlaczego  tak  niechętnie  osiadam  w  jednym  miejscu.  Być  może  mój  syn  i  tak  tego  nie 

zrozumie, lecz z pewnością chętnie wszystko zobaczy. 

-  Chyba  nie  mogę  odmówić.  -  Jon  ściągnął  czapkę,  dopuszczając  we  włosy  wiatr, 

który natychmiast zmierzwił je i schłodził. Na komary, które od razu przystąpiły do ataku, Jon 

nie zwracał uwagi. 

- Mój syn, Misza, ma szesnaście lat - powiedziała Raija nie bez dumy. - Być może do 

tej pory wszystko przychodziło mu łatwo - dodała - lecz teraz musi radzić sobie sam. 

background image

- Misza? - Jon smakował imię. - To nie bardzo pasuje do kapitana statku. 

-  Na  chrzcie  daliśmy  mu  imię  Michaił  -  powiedziała  Raija  wolno.  Jej  historia  od 

kilkudziesięciu  lat  wędrowała  już  po  północy  i  Jon  oczywiście  również  ją  znal  ze 

szczegółami. 

- To zabrzmiało o wiele bardziej znajomo. Tak, chyba będę nazywał go tym imieniem, 

bardziej podobnym do tego, które już znam. 

Raija nagle zrozumiała, dlaczego za sprawą tego Lapończyka ze Szwecji twarz Idy w 

jednej chwili stała się taka naga, a oczy bezbronne. Jon miał w sobie jakąś cichą wyrozumia-

łość, mądrość, której nie znajdzie się w książkach. I życzliwość. 

Raija nie lubiła nazywać nikogo miłym, to słowo mogło obrócić się na różne strony, a 

„miły” nie zawsze znaczyło „dobry”. 

Jon przypominał Raiji Ravnę, jej pierwszą przybraną matkę. Tę, którą Raija w sercu i 

w myślach nazywała teraz mamą. 

Raija  rozumiała  Marję,  tę,  która  ją  urodziła  i  pragnęła  wyłącznie  jej  dobra,  na  swój 

sposób kochała. Tę, która zrobiła to, co musiała, ponieważ przyszła na świat jako kobieta i 

musiała żyć w ciężkich czasach. Najpierw posłuchała głosu serca, a potem - rozsądku. 

Raija ją rozumiała. 

Nie potrafiła jednak kochać tej matki, Marji, tak jak kochała Ravnę, mamę. Tę, która 

była  matką  Mikkala  i  najłagodniejszym  człowiekiem,  jakiego  Raija  kiedykolwiek  poznała. 

Być może również najmądrzejszym. 

Od  Jona  biło  jakby  to  samo.  Niósł  spokój,  który  chwytał  za  serce.  Zapraszał  do 

poufności. 

Raija  cieszyła  się,  że  Ida  ma  rozum  na  właściwym  miejscu.  Nie  sądziła,  by  córka 

mogła skaleczyć się na przyjaźni z Jonem. Ida nie była z tych, które snują marzenia i splatają 

je w sieć, w którą same niechybnie wpadają. 

A spokój i mądrość Jona łączyły się też z pewną wstrzemięźliwością. Z pewnością już 

wcześniej dostrzegł to, co malowało się teraz na twarzy Idy. Przyglądał się temu ze swoistą 

skromnością. Raija zauważyła, że próbował stworzyć dystans, lecz nie pozostawał obojętny 

na czar Idy. 

Istniał  jakiś  podźwięk,  jakieś  echo  pomiędzy  Idą  a  tym  człowiekiem  w  skórzanym 

ubraniu. W Raiji zaczęło narastać przeświadczenie, że gdyby miała syna z Mikkalem, mógłby 

nim być Jon. 

background image

W drodze do Rosji straciła zalążek dziecka, dziecka Mikkala. Również to wydawało 

się  cząstką  jakiegoś  innego  życia.  Starannie  ukryte  myśli.  Niewiele  razy  się  nad  tym 

zastanawiała, wolała raczej unikać tych wspomnień. 

-  Jesteś  bardzo  młoda  jak  na  takie  dorosłe  dzieci.  Raija  przekrzywiła  głowę  tak,  jak 

miała to w zwyczaju Ida. Spostrzegła, że Jon zauważył ten ruch. Ze go rozpoznał. 

- Inaczej mnie sobie wyobrażałeś? 

- Starszą - odparł. - Albo nieżyjącą. Z baśni nigdy nie wyciąga się kogoś żywego. 

- Ja już nie żyłam. 

Raija uśmiechnęła się. Zapomniała o obecności Olgi. Zapomniała, że Ida rządzi się w 

jej kuchni. W tej kuchni, która o wiele dłużej należała do Idy niż do niej. 

-  Kiedy  tak  na  ciebie  patrzę  -  powiedziała  nagle  Raija  -  to  myślę  sobie,  że  mogłam 

mieć takiego syna jak ty. 

- Z nim? 

Uśmiech Raiji nie był właściwie uśmiechem, lecz muśnięciem wiatru. 

-  Syna,  ciemnowłosego,  smagłego,  niewysokiego  -  odpowiedziała,  nie  popadając 

wcale  w  rozmarzenie.  Wzrok  miała  wbity  w  tego  młodego  człowieka  pochodzącego  z 

południowo - wschodnich okolic Laponii, jeśli oczywiście w ogóle dało się powiedzieć, że on 

skądś pochodzi. 

- Syna, który by miał w oczach upór i spokój. I wiedzę. Ze skłonnością do ciągłego 

wędrowania bez przeświadczenia, że cokolwiek opuszcza. Który nie czułby, że po drodze coś 

traci. Takiego, który czerpałby radość z ulegania biegowi pór roku. Takiego, który posiadałby 

radość i niewiele poza nią. Syna o brązowych dłoniach. Który lubiłby czuć wiatr we włosach. 

Który  na  bosaka  biegałby  z  reniferami  po  mchu,  który  chodziłby  odziany  w  skóry  i  umiał 

wszędzie rozpalić ognisko. 

Raija  popatrzyła  w  ciemne  oczy  Jona.  Lapończyk  potrafił  słuchać.  Nie  wszyscy  to 

umieli.  A  już  na  pewno  nie  wszyscy  młodzi  tak  jak  on.  Raija  zrozumiała  zmarszczkę 

pomiędzy oczami Idy. 

- Tak, syna z nim. Z Mikkalem. Wydaje mi się, że mógłby być dobrym człowiekiem, 

może takim jak ty, nie wiem. To tylko taka myśl, która mi przyszła do głowy. Nigdy nie stała 

się rzeczywistością. I tak dosyć istnień zasiałam. 

-  Szkoda,  że  nigdy  nie  miałaś  tego  syna.  -  Jon  mówił  z  powagą.  Nie  był  młodym 

człowiekiem,  który  by  drwił  Z  kogoś  starszego.  Potrafił  słuchać.  I  posiadał  zdolność  wy-

powiadania właściwych słów. 

- Masz dzieci? - spytała go Raija. Pokręcił głową. 

background image

- Mam nadzieję, że będę je miał. Czy nie wszyscy, ją mają? 

Pytanie,  na  które  nie  dało  się  odpowiedzieć.  Raija  zastanawiała  się,  ile  jest  takich 

pytań. I dlaczego tak często stają się tematami rozmów. 

-  Uważasz,  że  moja  córka  jest  piękna?  To  go  zaskoczyło,  ale  się  nie  zaczerwienił. 

Tylko na twarzy ukazał się jeszcze szerszy uśmiech. 

- A czy większość ludzi tak nie sądzi? 

Raija westchnęła. 

- Gdybym miała syna, byłby taki jak ty. Mikkal mógł być taki jak ty. Za dużo jednak 

było  przeszkód.  Zresztą  może  byłby  inny,  nawet  gdyby  los  nam  sprzyjał.  Na  pewno  wiem 

tylko, że wiatr przeczesał mu włosy na inną stronę. 

- Nie jestem podobny do syna, którego mogłaś mieć. 

- Dlaczego? 

-  Jesteś  zbyt  piękna  -  odparł  Jon.  -  Przed  twoimi  oczami  czuję  się  jak  mężczyzna. 

Bardziej jak mężczyzna niż jak syn. To nie są dobre myśli dla syna. 

Raija wybuchnęła śmiechem. Odrzuciła głowę i śmiała się do nieba. Zauważyła, jak 

bardzo  jest  błękitne.  Nagle  w  oczach  mignął  jej  skrawek  czarnej  spódnicy  Idy.  Dzbanek  z 

miodem przesłonił niebo nad głową Raiji. 

Spojrzenie Idy było badawcze, uważne. Usłyszała ostatnie słowa Jona skierowane do 

Raiji. Rozpoznała niektóre z nich, chociaż od dawna już sama nie mówiła po lapońsku. Od 

dawna już myślała wyłącznie po norwesku i fińsku. Lapoński był językiem Ailo. 

Zrozumiała na tyle dużo, że nie mogła ich spytać, o czym rozmawiali. 

Czuła się jak dziecko, które przerwało rozmowę dorosłym. I Idę aż do bólu przeszyła 

ś

wiadomość, że bardzo jej się to nie podoba. Jon powinien mieć radość w oczach, gdy patrzył 

na nią. 

Teraz takim spojrzeniem obdarzał jej matkę. 

Przecież Raija miała dostatecznie dużo lat, by być również jego matką! 

Ida postawiła chleb i ryby u stóp Jona. Ledwie na niego patrzyła. Nie chciała patrzeć. 

Nie pojmowała własnych myśli. Nie wiązały się ze sobą. Przecież nigdy tak o nim nie 

myślała. Przecież on aż tyle dla niej nie znaczył. 

Takie uczucia nie są jej potrzebne. 

To  było  jedynie  oszołomienie,  przypominające  to,  które  wywołuje  miód.  A  Ida  nie 

potrzebowała  oszołomienia.  Miała  wszystko,  czego  kiedykolwiek  pragnęła.  Doprawdy, 

właściwie wszystko. Nie poszukiwała przypadkowego podziwu w czyimś spojrzeniu. 

background image

Ida  dość  już  się  naoglądała  podziwu.  Nie  zależało  jej  na  tym,  by  gościć  w 

przypadkowych myślach innych ludzi. Wystarczało jej przeglądanie się w oczach Sedolfa. 

Ale bliskość Jona miała ów słodki smak gorąca. Niegroźnego porozumienia. 

Zorientowała się, że nie może wedrzeć się w to, o czym rozmawiali. To nie dla niej. 

Jej matka nie została stworzona tylko i wyłącznie dla niej. Była kimś więcej niż tylko 

mamą. Była kobietą. Wśród nitek osnowy życia była także człowiekiem. 

Oczywiście Ida została wpleciona w jej tkaninę, lecz nie wypełniała jej w całości. I nie 

wiedziała,  co  tak  naprawdę  jeszcze  ją  wypełniało.  To  były  nowe  myśli,  w  pewnym  sensie 

również dobre. To było jak odkrywanie Raiji na nowo. 

To było jak odkrywanie na nowo samej siebie. 

Jon jadł. Wypijał głębokie łyki z dzbana. Gdy chwalił miód, w oczach pojawił mu się 

ów szczególny błysk. Powiedział, że po smaku poznaje, że matka i córka mają tę samą rękę. 

Raija się śmiała. 

Ida  przypomniała  sobie  ten  śmiech.  Nie  rozumiała,  jak  to  możliwe,  że  może  go 

pamiętać.  Była  przecież  niemowlęciem,  kiedy  Raija  przepadła  na  wschodzie.  Tymczasem 

tego  nie  dało  się  nazwać  świeżym  wspomnieniem.  Pochodziło  gdzieś  z  głębi  Idy.  Z 

dzieciństwa, w którym na samym początku była też gdzieś jakaś matka. 

-  Ristina  może  przyjść.  -  Jon,  najadłszy  się  do  syta,  nie  tracił  czasu  na  uprzejme 

pożegnania. Nasadził czapkę na głowę, ściągnął ją nieco w dół, aż zatrzymała się na uszach. - 

Dobrze jej to zrobi. A ty zawsze będziesz u nas mile widziana! 

Miał oczy jedynie dla Raiji. To ją zapraszał. 

Ida nagle zrozumiała rozgoryczenie Mai. Maja była dostatecznie duża, żeby pamiętać. 

I Ida nagle pojęła, że nawet dzieci stały w cieniu Raiji. Nie dlatego, że ona sama tego chciała, 

być może nigdy nawet tego nie zauważyła, trudno jednak było ją przyćmić. Nawet jej rodzone 

dzieci  nigdy  nie  mogły  mieć  pierwszeństwa  przed  Raiją.  A  Maja  zawsze  pragnęła  czuć  na 

sobie najgorętsze promienie słońca. 

Wszystkie dzieci mają do tego prawo. 

Mają prawo do tego, by padał na nie słoneczny blask. 

Ida  zrozumiała,  że  tę  chwilę  zapamięta  na  zawsze.  Wiedziała,  że  pozwoli  stanąć  w 

blasku słońca małemu Mikkalowi. Dla niego gotowa była sama zrezygnować ze światła. 

Przyłożyła dłoń do brzucha. Nie sądziła, by ktokolwiek inny to zauważył. 

Jon i Olga patrzyli na Raiję. 

background image

A Raija chłonęła powietrze i światło. Pozwalała słowom ulatywać z ust. Nic nie mogła 

na  to  poradzić.  Przyciągała  do  siebie  światło.  Przyciągała  do  siebie  spojrzenia.  I  kiedy 

odsuwała kogoś i stawiała go w cieniu samej siebie, nigdy nie robiła tego świadomie. 

Ida zrozumiała, dlaczego jej ojcu tak dobrze było z Heleną, a jednocześnie rozumiała, 

ż

e mógł żyć z Raiją. 

Jej  ojciec  był  chyba  jedynym  człowiekiem,  który  nie  pozwolił  Raiji  się  zaślepić. 

Widział ją taką, jaką była. Patrzył na nią raczej sercem niż oczyma. 

Reijo  był  jedynym,  któremu  starczyło  odwagi,  by  przy  niej  zostać,  nawet  wówczas, 

gdy już poznał ją do samego dna. Jedynym, który miał śmiałość objąć również jej mroczne 

strony. 

Ida to wszystko pojęła. 

I  po  raz  pierwszy  ośmieliła  się  pomyśleć  o  tym,  że  również  ona  została  zrodzona  z 

miłości.  Do  tej  pory  w  to  wątpiła,  gdyż  jej  ojciec  zawsze  stał  w  cieniu  ojca  Ailo,  w  cieniu 

Mikkala. 

Raija i Mikkal zawsze przebywali tak blisko siebie w słońcu, bezpośrednio pod nim, i 

rzucali cienie na wszystkie strony. Długie cienie. 

Ida poczuła, że teraz występuje z cienia. 

Nareszcie. 

- Piękny chłopak - powiedziała Raija, kiedy Jon znów powędrował stromą ścieżką. 

Ida  uśmiechnęła  się.  Domyślała  się,  co  matka  próbowała  jej  powiedzieć.  Starała  się 

wyczuć,  jakiego  zapewnienia  oczekuje  od  niej  Raija.  Złożenie  go  kosztowało  Idę  nie  tak 

znów wiele: 

- Jon to przyjaciel, który niesie ze sobą wiele światła. 

Odwiedzenie Marie i Klemeta Raija uznała za konieczne. Może nie było jej winy w 

tym, co się stało, lecz Raija nie potrafiła uciec od tego, co nazywała odpowiedzialnością. 

Kiedy przekroczyła próg niskiej chaty, Marie zdążyła już osuszyć łzy. Ślady po nich 

ukrywała, pochylając głowę. 

- Nie rozumiem, dlaczego tak musiało się stać - zwróciła się od razu do Raiji. - Cóż 

takiego złego mogła uczynić Maret, że spotkała ją taka kara? Jedyne, co zrobiła, to nosiła w 

łonie tych malców, nie mając kogo wskazać im za ojca. Ale przecież sama ich nie spłodziła. 

Dlaczego moja Maret musiała umrzeć? 

Raija słuchała jej, z trudem przełykając ślinę. Marie nie czekała na żadną odpowiedź. 

Wystarczało,  że  ktoś  w  ogóle  chce  jej  wysłuchać.  Musiała  o  tym  mówić.  Wiele  razy. 

Nazwanie tego żalu tylko raz to zbyt mało. Musiała się zaprzyjaźnić również z tymi słowami. 

background image

- Wydaje mi się, że nikomu nie wchodziliśmy w drogę. Maret również. Nigdy nie stroniła od 

ciężkiej  pracy,  nigdy  nie  bała  się  uczciwej  roboty.  Dlaczego  tak  została  nagrodzona?  A 

dzieci? Przecież dzieci w łonie matki są niewinne, prawda? Czy wszystko, w co wierzę, jest 

nieprawdą? Czy to dlatego spadła na nas taka kara? 

Raija rozejrzała się dokoła. Mieszkańcy chaty oszczędzali olej do lampy. Pod niskim 

sklepieniem  panował  półmrok,  a  malców  należało  chronić  przed  zimnem,  dlatego  otwory 

okienne również były zamknięte i do środka wpadało niewiele światła. 

Jakie prawo miała Raija, żeby mówić tej starszej kobiecie, iż być może nie chodzi tu 

wcale o karę? 

Raija  nie  mogła  twierdzić,  że  ma  wyłączność  na  prawdę.  Na  szukanie 

prawdopodobnych  przyczyn,  na  rozumienie  tego  życia,  które  robiło  z  ludźmi,  co  chciało, 

które igrało z nimi, zmuszało ich do przyjmowania radości i smutków. 

Nie miała prawa narzucać nikomu swojej prawdy, a już na pewno nie Marie. 

-  Przecież  życie  Maret  dopiero  się  rozpoczęło!  Te  słowa  zawierały  tyle  racji.  Raija 

ż

ałowała, że nie ma do zaofiarowania żadnej pociechy. 

Czuła się tak ubogo, gdy mogła tu jedynie być. Poświęcała swój czas. Nic więcej. A w 

dodatku niedługo już miała odejść. 

- Naprawdę chciałam pomóc, Marie, ale nie mogłam. 

- Widać czas Maret nadszedł. - Marie szukała wyjaśnień w swojej wierze. - A nikt nie 

mógł  jej  zatrzymać,  jeśli  jej  czas  już  się  dopełnił.  Nie  rozumiem  tylko,  dlaczego  to  było 

konieczne! 

Kołyska była już zniszczona. Wszystkie dzieci Klemeta i Marie korzystały z niej po 

kolei. Marie wniosła ją w posagu. Sama, gdy była długa na łokieć, leżała w niej w swym ro-

dzinnym domu, a poza nią jeszcze ośmioro jej rodzeństwa. 

Płozy  w  kształcie  półksiężyca  przekołysały  się  przez  wiele  mil.  Przynosiły  sen  i 

spokój zmęczonym rodzicom i dzieciom. 

Brązowa farba, którą ojciec Marie pokrył kiedyś nową kołyskę, gdy pierwsze dziecko 

miało przyjść na świat, starła się na wszystkich krawędziach. Na płozach nie pozostał po niej 

ż

aden  ślad.  Nawet  na  bokach  widoczne  zaczęły  być  słoje  drewna.  Teraz  kołyska  stała  przy 

samym palenisku, aż stare drewno trzeszczało. 

Raija  podeszła  do  niej  blisko.  Delikatnie  zakołysała  jedną  ręką.  Dzieci  leżały 

przytulone do siebie na posianiu z owczej wełny, otulone nią i przykryte skórą koźlątka. 

Maleńkie  czerwone,  pomarszczone  twarzyczki.  Czerwone  główki,  pokryte  ciemnym 

puchem.  Wszędzie  prześwitywały  naczynia  krwionośne,  błękitne  ścieżki  pod  cienką  jak 

background image

pajęczyna  skórą.  Rzęsy  przypominające  kawalątki  piór  na  policzkach.  Brwi  narysowane 

pewną ręką, maleńkie usta, maluteńkie noski. Paluszki takie cienkie, cieniutkie... Doprawdy, 

to  cud,  że  może  istnieć  życie  tak  maleńkie,  a  przy  tym  skończone.  Tak  niezwykle  piękne, 

choć malusieńkie, a jednocześnie doskonałe. 

- Dawid to ten z lewej - powiedziała Marie. Nie podnosiła się z ławy. Śledziła jedynie 

Raiję wzrokiem. - Mniejszego niż on nie widziałam - dodała. - Jeśli przeżyje i wyrośnie na 

człowieka, to znaczy, że wygrał z Goliatem. Z prawej jest Eliasz. Te imiona wpadły mi ot, 

tak,  do  głowy.  Klemet  twierdzi,  że  postradałam  rozum,  skoro  nadałam  dzieciom  Maret 

biblijne  imiona,  ale  one  pierwsze  przyszły  mi  na  myśl.  Nie  dlatego,  że  chcę  być  wielka  i 

dumna. Wydaje mi się, że Maret podobałyby się te imiona, a mały Jakub, biedak, po prostu 

nie mógł nazywać się inaczej. Tak już musiało być. 

- To piękne imiona - stwierdziła Raija. Przepełniające ją uczucia niemal rozdzierały jej 

serce, a odezwała się jeszcze ta sama troska, to samo zmartwienie, z którym Olga przyszła do 

niej rankiem. 

Co się stanie z tymi dziećmi? Czy będzie im dane. przeżyć? 

-  Klemet  poszedł  posłać  po  pastora  -  wyjaśniła  Marie.  -  Chce  ich  pochować 

najszybciej jak tylko się da. Ale to chyba nie przystoi. Musimy okazać cierpliwość, my, tak 

samo  jak  wszyscy  inni.  Jeśli  lato  nie  będzie  zbyt  gorące,  nikomu  zanadto  to  nie  dokuczy. 

Klemet chce jednak, żeby Maret i dziecko jak najszybciej znaleźli się w ziemi. Ułożył małego 

w jej objęciach. Musiałam przeszyć trochę rękawy jej bluzki, żeby wyglądało tak, jak gdyby 

obejmowała  małego.  Nie  dało  się  zgiąć  rąk,  ciało  tak  szybko  sztywnieje.  Robi  się  takie, że 

zaczyna ci się wydawać, iż jesteśmy jedynie skorupką. Może za dużo mówię? Raija pokręciła 

głową. 

- Miał się też rozejrzeć za mamką. Dzieci nie przeżyją, jeżeli żadna kobieta nie zgodzi 

się ich wykarmić. Zwierzęce mleko jest dla nich za mocne, dla tych maleńkich biedactw. 

- Rozmawiałam z Jonem z siida Lapończyków. - Raija nie przestawała bujać kołyski. - 

Ma  tu  przysłać  kobietę,  która  niedawno  urodziła  dziecko,  lecz  je  straciła.  Powiedział,  że 

Ristinie dobrze zrobi, jeśli będzie mogła w czymś pomóc. O ile, oczywiście, wy przyjmiecie 

jej pomoc. 

Marie prawie się rozpłakała. 

-  Czy  zechcemy  przyjąć?  Ach,  kochana,  będziemy  płakać  z  wdzięczności!  Nie 

obchodzi mnie, skąd ona jest, byle tylko mogła utrzymać przy życiu synków Maret! Nie mam 

nic przeciwko Lapończykom ze Szwecji. Wszyscy jesteśmy z tego samego ludu. Kiedyś nie 

było  mowy  o  żadnych  różnicach,  byliśmy  jedni  drugim  potrzebni.  Ale  kiedy  nad  fiordem 

background image

zaczęło przybywać ludzi, dopiero wtedy zaczęło się to gadanie o tym, skąd kto pochodzi i kim 

są jego rodzice. Nagłe okazało się, że ludzie muszą mieć papier na swój spłachetek ziemi. A 

niech  się  Bóg  zlituje  nad  tym,  kto  ośmieli  się  wejść  na  cudze  pole  w  kumagach  przed 

sianokosami! Niech cię Bóg błogosławi, Raiju! Nie mogę się już doczekać tej kobiety! 

background image

Raija zorientowała się, że patrzy oczyma Michaiła. Tak bardzo chciała mu to pokazać, 

sprawić, żeby on spojrzał jej oczyma, tymczasem stało się chyba odwrotnie. 

- Ona tego wszystkiego nienawidziła - wyjaśnił Reijo. Oleg przetłumaczył, a na jego 

twarzy ukazał się szeroki uśmiech. 

- Nie za bardzo lubiłam wtedy te góry - powiedziała Raija. - One mnie przytłaczały. 

Nie pozwalały ulecieć mojej tęsknocie. W cieniu tych gór tworzyłam jedynie nowe marzenia. 

- Ty musisz tęsknić - stwierdził Oleg. - Nie czujesz się całkiem dobrze, jeśli nie masz 

za czym tęsknić. 

Może mówił prawdę. Spoglądali na nią z różnych punktów widzenia. Składali w jedną 

osobę. Gdzieś w głębi tego obrazu była ona. Patrzyła na siebie od środka. Nie wiedziała, czy 

tamto  uczucie  powinna  nazywać  niepokojem,  czy  raczej  chciwością.  Tęsknota  była  o  wiele 

ładniejszym słowem, lecz te inne zawierały więcej prawdy. 

Przywieźli  Lapończykom  transport  mąki.  Wybrali  się  w  piątkę,  Raija,  Reijo,  Oleg, 

Olga i Misza. Ida, odmawiając pójścia w góry, puściła do matki oko, jak gdyby rozumiała, że 

Raija  może  nie  mieć  ochoty  na  to,  by  córka  towarzyszyła  jej  w  wędrówce  do  letniego 

obozowiska  Lapończyków.  Ida  z  uśmiechem  przejęła  obowiązki  w  opiece  nad  dziećmi  i  w 

oborze.  Prosiła  jeszcze  tylko  matkę,  żeby  uważnie  stąpała  po  niewygodnych,  zdradliwych 

ś

cieżkach.  Raija  najpierw  zbyła  ją  prychnięciem,  w  końcu  jednak  z  powagą  potraktowała 

ostrzeżenie. Zrozumiała, że nie jest już młodą dziewczyną, biegającą po zboczach jak koza. 

Teraz potrzebne jej były lepsze, szersze ścieżki. 

-  Niechętnie  to  wspominam  -  powiedział  cicho  Misza.  Pamiętał  przeprawę  w  głąb 

kraju  z  Soroya.  Jego  pierwszym  wspomnieniom  związanym  z  krainą  na  zachodzie  towa-

rzyszyły przerażające obrazy. 

Południowo - wschodni wiatr przeczesał mu czarne włosy. 

Raija przyglądała mu się z boku. Jej syn był tu obcy.  Ona być może mogła nazwać 

góry, doliny, ten fiord i otwarte płaskowyże swoim krajobrazem, lecz Misza nie był z nim ani 

trochę  związany.  Ona  go  urodziła,  lecz  w  innym  pejzażu.  Ta  świadomość  miała  smak 

goryczy.  Nie  wystarczało  pokazanie  mu,  wyjaśnienie  i  prośba  o  zrozumienie  tych  ukrytych 

kawałków jej przeszłości. Misza nie stanie się przez to jednym z ludzi znad fiordu. Do tego 

trzeba  czegoś  więcej,  a  Misza  przecież  nie  zabawi  tu  dostatecznie  długo.  Butów  do  konnej 

jazdy nie zamieni na kumagi, na mężczyznę wyrośnie w porcie w Archangielsku. 

background image

-  Lubiłaś  tak  się  przenosić?  -  dopytywał  się  Misza.  -  Lubiłaś  te  maleńkie  namioty? 

Lubiłaś nie mieć nic większego? 

Był Rosjaninem, kupcem. Być może rzeczy zaczynały go pętać. Raija wolałaby, żeby 

wybrał coś innego, ale nie mogła przeżyć życia za niego. 

- Wydaje mi się, że posiadałam więcej, kiedy mieszkałam w Jav'vo niż u twego ojca w 

Archangielsku  -  odparła  cicho,  prawie  niechętnie.  Nie  chciała  burzyć  obrazu  Jewgienija  w 

oczach ich syna, lecz winna była Michaiłowi prawdę. - Byłam wolna i nigdy niczego mi nie 

brakowało. Wydaje mi się, że nigdy za niczym nie tęskniłam w tym czasie, gdy mieszkałam 

w jurcie i wędrowałam wraz z reniferami. Wiedziałam, że będziemy się przenosić, za czym 

więc miałam tęsknić? 

W Rosji zawsze tęskniła. Nawet wtedy, gdy nie była w stanie nazwać słowami źródła 

tęsknoty.  Teraz  wiedziała  już,  że  nie  zdoła  niczego  Michaiłowi  wytłumaczyć.  Pokazała  mu 

obozowisko szwedzkich Lapończyków. Pokazała mu, jak żyją. Pokazała mu ułamki sposobu 

ż

ycia.  Coś,  co  nosiła  skryte  głęboko  w  sercu.  Podzielenie  się  z  nim  na  poły  oddaliło  ją  od 

tego, co pokazywała. 

Michaił  nie  dostrzegł,  nie  zrozumiał  i  nie  rozpoznał  jej  miłości.  Przyglądał  się 

wszystkiemu ze zdumieniem. Raija trochę żałowała. Wiele  czasu już upłynęło, odkąd sama 

nosiła  skórzaną  kurtę  i  zasypiała,  czując  w  nosie  łaskoczący  dym  z  paleniska.  Pokazując 

synowi to wszystko, czuła się taka obca. Nie chciała czynić z tych ludzi dziwowiska, lecz w 

swej bezmyślności właśnie to zrobiła. 

Kiedyś i ona należała do tego świata, ale teraz również wśród nich stała się obca. Tyle 

przynajmniej uświadomiła jej ta wyprawa. Górskie powietrze wypełniło swoją misję. 

Na  cyplu  Ida  śpiewała.  Na  podwórzu  aż  roiło  się  od  silnych  mężczyzn,  którzy 

taszczyli drewno do pieca, dźwigali wodę do obrządku w oborze i przynosili drobne ryby z 

fiordu. 

- To dopiero! - uśmiechnął się ciepło Reijo. Z trudem zachowywał powagę. 

- Statek sam się przypilnuje - wyjaśniła Ida, jego przedsiębiorcza córka. - Zaprosiłam 

marynarzy  na  kolację  na  lądzie.  Nie  uchodzi,  żeby  tkwili  tak  na  środku  fiordu.  Braciszek 

Misza  musi  mi  to  wybaczyć.  Weselej  będzie  zarówno  im,  jak  i  nam,  jak  posiedzimy  przez 

chwilę razem. Powiedzieli, że upieką rosyjski chleb w naszym piecu. Mój ty świecie, przecież 

muszą mieć świeży chleb na drogę! 

- Chyba byłoby trudno ci zostać samotną kobietą - powiedział Reijo ciepło; w głębi 

ducha przekonany, że Ida nie robi nic złego. - Coś mi się zdaje, że Sedolf powinien mieć na 

ciebie oko! 

background image

Ida zaśmiała się perlistym śmiechem. 

- Sam powiedział coś podobnego, nim poszedł do domu, zająć się obrządkiem. Zdążył 

jeszcze  tylko  wyjaśnić  tym  mężczyznom,  że  jestem  w  błogosławionym  stanie,  a  oni  od  tej 

pory  zmuszają  mnie,  żebym  siedziała  nieruchomo,  niemalże  pomagają  mi  oddychać.  Czy 

wszyscy Rosjanie są tacy rycerscy? 

Raija  patrzyła  na  marynarzy  Miszy.  Uwijali  się,  mało  butów  nie  pogubili,  chcąc 

zadowolić  Idę.  Filcowe  podeszwy  mogły  się  zniszczyć  na  przybrzeżnych  kamieniach,  ale 

wszyscy byli zadowoleni. Raija jasno widziała, czym została pobłogosławiona Ida: jej śmiech 

malował dookoła radość. Ludzie tacy jak Ida rozjaśniali życie innych blaskiem słońca. 

- W Rosji też są różni ludzie - odparła. - Ale niektórzy z każdego potrafią wydobyć 

tylko to, co najlepsze. 

Raija cieszyła, że Ida nie odziedziczyła po niej skłonności do przygnębienia. Pogoda 

Idy była warta więcej niż całe złoto, jakie Knut wydobył z wnętrza czarnej góry. 

Ida  nuciła  do  wtóru  melancholijnych  pieśni,  które  śpiewali  jej  marynarze.  Szare  od 

smutku,  ciężkie  słowa  pozostawały  dla  niej  niezrozumiałe,  Ida  napełniała  więc  zduszone 

płaczem rosyjskie pieśni nadzieją i wesołością. 

- Co to było o Raisie? - zainteresowała się nagle. Imię to zostało wplecione w jedną z 

tych wypełnianych uczuciami melodii, śpiewanych z takim zaangażowaniem. 

-  Oszczędź  mi  tłumaczenia  -  poprosiła  Raija,  zbierając  spódnice  i  szykując  się  do 

ucieczki, chociaż już podwinęła rękawy bluzki, żeby pomóc przy pieczeniu. 

Oleg puścił oko do Idy. 

- Raija - Raisa się wstydzi. Nie posądzałabyś jej o to? Widzisz, w niej wciąż mieszka 

młoda dziewczyna. 

-  To  o  niej  śpiewają?  Michaił,  który  zaczął  się  domyślać  przebiegu  rozmowy, 

podchwycił piosenkę. Miał w spojrzeniu tę samą wesołość co Oleg. 

- To nie będzie zupełnie to samo, jeśli zaśpiewam to po norwesku, albo  słowa będą 

kuleć, albo melodia. Ale spróbuję jedną zwrotkę. 

Zaczął  nucić  wolno,  w  zamyśleniu,  przypominając  sobie  rosyjski  tekst.  Misza 

przyłączył się do niego drugim głosem. W końcu Oleg zaczerpnął tchu i ułożył tekst, który i 

oni mogli zrozumieć: 

Raisa, Raisa, anioł najuboższych, mateczka ludzi z portu. 

Raisa, Raisa, czarnooka, w czarnej sukni caryca ubogiej ziemi. 

Kilku  marynarzy  przyłączyło  się  w  następnych  zwrotkach  po  rosyjsku,  gdy  Oleg 

zrezygnowała  dalszego  tłumaczenia.  Śpiewali  pełnym  głosem.  Ida  wyczuwała  w  słowach 

background image

piosenki szacunek, wprost go widziała. Wszyscy ci ludzie kochali jej matkę, choć być może 

nigdy wcześniej jej nie widzieli. 

-  W  Archangielsku  ona  jest  legendą.  Zresztą  nie  tylko  tam.  Nad  całym  Morzem 

Białym - wyjaśnił Oleg. - Raija to Raisa Morza Białego. Caryca zmrożonej ziemi. To z innej 

zwrotki. Odśpiewanie niektórych pieśni o niej w całości zajęłoby całą noc. 

- Chyba nie tylko dlatego, że jest piękna - powiedziała cicho Ida. 

- Nie, nie tylko dlatego - zgodził się Oleg. 

Ida w zamyśleniu przyglądała się matce. Ci ludzie śpiewali o takiej Raiji, jakiej ona 

nie znała. O takiej, o której nagle postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej. O takiej Raiji, o 

której nie opowiedziałaby jej sama matka. Nawet gdyby Ida ją o to poprosiła. 

-  Chcę  o  niej  usłyszeć.  O  tej  Raisie  znad  Morza  Białego.  Być  może  jej  się  to  nie 

podoba, lecz chcę usłyszeć te legendy, żebym mogła je opowiedzieć swoim dzieciom. 

-  Nie  możesz  poznać  tych  baśni  tu,  nad  fiordem  Lyngen  -  rzekł  Oleg  łagodnie.  - 

Musisz  stanąć  wśród  chat  rybaków  w  porcie  w  Archangielsku  i  posłuchać,  jak  nucą  o  niej 

staruszkowie. Powinnaś usłyszeć, jak małe, zgięte wpół babuszki opowiadają o niej cichym 

głosem wieczorem przy palenisku. Musisz zajrzeć do karczem i zobaczyć młodych chłopców 

tańczących na stołach i śpiewających na kilka głosów o niej, o Raisie z zasypanych śniegiem 

brzegów Morza Białego. Powinnaś stanąć nad zamarzniętym białym morzem i poczuć wiatr 

szepczący  o  niej.  Nie  zdołam  opowiedzieć  ci  wszystkich  baśni  o  Raisie  tu,  na  zachodzie, 

córko Raiji. 

- Ale pozwoliłbyś mi poznać te historie, które ludzie opowiadają, gdybym przyjechała 

na wschód? 

Oleg kiwnął głową, uśmiechając się całą twarzą. 

Ida  wyglądała  na  zdecydowaną.  Świat  w  jednej  chwili  zrobił  się  o  wiele  większy 

aniżeli ten kawałek, który widziała pomiędzy górami nad fiordem. Świat w jednej chwili stał 

się bezkresem mórz i wybrzeży, których nie potrafiła sobie wyobrazić. Na razie. 

Ale Olegowi nic więcej nie powiedziała. Pozwoliła tej myśli unieść się na wietrze na 

podobieństwo przygotowanemu już do lotu ptasiemu pisklęciu. 

To  był  długi  wieczór,  przeszedł  w  noc,  która  nie  przyniosła  zbyt  wiele  snu.  Piec 

wymagał kilku godzin palenia w nim bez przerwy, by nagrzał się dostatecznie i dało się upiec 

chleb.  Przez  kilka  tych  godzin  kuchnia  w  domu  na  cyplu  pełna  była  marynarzy,  którzy 

mieszali i ugniatali czarne żytnie ciasto, formując z niego okrągłe, płaskie bochny. Raija stała 

między nimi z mąką we włosach i energicznie zagniatała z nimi chleb, ani trochę niepodobny 

do tych, które piekła w domu na cyplu na co dzień. 

background image

Ida patrzyła i wiedziała, że te bochenki są przypomnieniem innych powszednich dni, 

których  Raija  nie  była  w  stanie  pozbyć  się  z  pamięci.  Ruchy  wciąż  tkwiły  w  jej  dłoniach. 

Robiła to już tyle razy wcześniej, że nie musiała bacznie przyglądać się swojej pracy. 

W  ustach  Rosjan  nieustannie  czaiły  się  żarty.  Słowa  przeskakiwały  z  kamienia  na 

kamień, momentami dawały się porwać biegowi strumienia, suchą nogą wychodziły na brzeg 

i przemykały dalej. 

Uszom Idy słowa te nie niosły żadnego znaczenia. W chacie jej ojca zagościł maleńki 

rosyjski  światek.  Ida  wyszła  na  podwórze.  Ognisko  nad  brzegiem  jeszcze  płonęło.  Na  tym 

ogniu  gotowali  w  morskiej  wodzie  ryby.  Krąg  wokół  ognia  był  duży  i  rozumieli  się 

nawzajem,  chociaż  rozmowa  się  przedłużała,  ponieważ  każde  słowo  musiało  się  przewinąć 

przynajmniej  w  dwóch  językach.  Tam  tworzyli  wspólnotę,  tak  jak  kamienie  łączą  się  w 

jedność, w brzeg, stanowiący front przeciwko morzu. Teraz natomiast Ida znów poczuła, że 

stało się inaczej. Trochę jakby brakowało dla niej miejsca tam, gdzie była jej matka. Ta druga, 

ta obca Raisa nie miała córki, którą mogłaby wciągnąć w krąg własnego ciepła. Ida stała się 

niewidzialna. 

To ojciec znalazł ją na brzegu. 

- Tylko ty się za mną stęskniłeś? - spytała Ida. Sama usłyszała, jak żałośnie zabrzmiało 

jej  pytanie.  A  przecież  wcale  tego  nie  chciała.  Nawet  w  jej  własnych  uszach  pretensje 

zabrzmiały dziecinnie. 

Reijo  ojcowskim  ruchem  objął  ją  za  ramiona,  uśmiechnął  się,  dojrzał  smutek  na 

twarzy. Rozpoznał go z minionych lat. Całym sobą wiedział, że Ida od dawna już nie musiała 

stawać w czyimś cieniu. 

-  To  czar  -  wyjaśnił  gdzieś  na  granicy  powagi  i  żartu.  -  Ona  mogłaby  tam  siedzieć 

siwa,  pomarszczona,  bezzębna  i  wychudła  jak  szczapa.  A  oni  mimo  wszystko  krążyliby 

wokół niej jak ćmy wokół światła. Ona tego nie robi, tak po prostu jest. Nie musisz z tego 

powodu zgrzytać zębami, Ido, i marznąć na brzegu. 

- Jestem zazdrosna - przyznała Ida. Zacisnęła szczęki i wcale nie poczuła się lepiej od 

tego, że Reijo pogładził ją po policzku i włosach. Przecież już kiedyś ją tak pocieszał.. 

- Głupia też jestem - dodała, czując w ustach smak goryczy. - Dorosła baba, mężatka, 

matka dzieciom. Ale zazdroszczę jej tego. Sama chciałabym pławić się w blasku tych spoj-

rzeń. Oni nie wyrażają się o niej wulgarnie. Nie rozumiem, co mówią, ale ton nigdy nie jest 

wulgarny. Traktują ją jak kogoś w rodzaju bogini, niemal jak obrazek na ołtarzu. Wiem, że to 

bliskie  bluźnierstwu,  ale  to  właśnie  przychodzi  mi  do  głowy.  Obraz  na  ołtarzu.  Jestem 

zazdrosna. 

background image

- Stoisz tak blisko niej, że czujesz ciepło ogniska - powiedział cicho Reijo. - Raija stoi 

w samym środku ognia, inaczej nie potrafi. Nie wszystko jest takie, na jakie wygląda, kocha-

na Ido. Ty odczuwasz na sposób kobiet, ja jestem jednym z wielu mężczyzn, którzy zaznali 

innego  uścisku  zazdrości.  To  równie  gorzkie,  niemądre,  ale  w  ognisku  nie  ma  miejsca  dla 

innych.  I  nikt  inny  też  by  tego  nie  zniósł.  Raija  będzie  tam  stała,  dopóki  nie  rozpostrze 

skrzydeł i nie odleci. 

- Obcy ptak... - powiedziała Ida rozmarzonym tonem, w którym zabrzmiał cień urazy. 

Nie mieściła się w nim jednak zazdrość. 

- Tak, tak, ona z pewnością nie jest pliszką - Reijo się uśmiechnął. - To my jesteśmy 

takimi zwyczajnymi kłębkami piór, wróblami, pliszkami i drozdami. Twoja matka ma więcej 

kolorów na skrzydłach. 

Siedzieli  razem  w  milczeniu.  Słuchali  fal  załamujących  się  o  brzeg.  Patrzyli,  jak 

podnoszą  się  daleko,  jak  przetaczają  się,  by  wreszcie  pieszczotliwie  oblać  pasek  ich  lądu. 

Biała piana znaczyła ziemię, przez chwilę. Jej ślad blakł, zakrywały go nowe, świeże ślady. 

Wszystko nieustannie się zmieniało, lecz mimo to pozostawało identyczne. 

- No i jak? - spytał w końcu Reijo. - Poderwiemy się już i pofruniemy do domu? 

Ida kiwnęła głową. W piersi wciąż jej ciążyło. Coś paliło w sercu. Teraz była w stanie 

powstrzymać łzy, lecz wiedziała, że w nocy będzie płakać na ramieniu Sedolfa. 

- Ty i  Ida jesteście sobie tacy bliscy. Raija mówiła ściszonym  głosem. W łagodnym 

ś

wietle  nocy  ściany  z  bali  wokół  ich  łóżka  przybrały  kolor  miodu.  Splotła  palce  z  palcami 

Reijo.  Jego  duże,  szerokie  dłonie  przy  jej  drobnych.  Opatrunek  na  kikucie  palca  był  nowy. 

Bolało ją teraz, trochę piekło. Ale w oczach iskrzyły się ślady radości. Poświata. Migoczący 

blask jak nocna mgła nad moczarami pełnymi moroszek po długim, ciepłym od słońca dniu. 

Reijo  nie  mógł  się  nadziwić,  jak  bardzo  matka  i  córka  są  do  siebie  podobne.  Obie 

wprost chłonęły światło. Obie pragnęły go więcej. Pragnęły wszystkiego. 

- To prawda, Ida i ja jesteśmy sobie bardzo bliscy - potwierdził. 

Raija westchnęła. Oczywiście miała świadomość, że zmarnowała swoje prawo. Nigdy 

nie  będzie  dla  dzieci  tym,  kim  stał  się  dla  nich  Reijo.  Reijo  zawsze  był  przy  nich.  Zawsze 

mogły do niego dotrzeć. Był ojcem i przyjacielem, siłą, a także łagodnością. Gromadził ich 

wokół tego zniszczonego kuchennego stołu. Stworzył im na cyplu dom. 

Ona nie mogła wybudować im domu w ciągu jednego tylko lata, choćby nie wiadomo 

jak  wydawało  się  magiczne.  Otworzyli  przed  nią  tyle  drzwi,  ile  mogli.  Obdarzyli  ją 

zaufaniem,  obdarowali  chwilami  błyszczącego  słońca.  Dlaczego  miałaby  chcieć  czegoś 

więcej? Dlaczego pragnęła więcej, niż była w stanie przetrawić? 

background image

-  Ida  jest  podobna  do  ciebie  -  rzekł  cicho  Reijo.  Nie  mógł  zawieść  zaufania  Idy, 

mówiąc Raiji, co powiedziała ich córka. Reijo poważnie traktował swoje dzieci. - Ida również 

pragnie chwytać wszystko obiema rękami. 

- Ja należę do tego miejsca - oświadczyła Raija z uporem, lecz już następne otwarcie 

ust zdradziło inną stronę jej myśli. - A mimo to wciąż jestem tutaj obca. 

- Już gdzieś cię niesie, coś cię niepokoi - wyjaśnił Reijo, który wcześniej miał okazję 

obserwować  u  Raiji  nadejście  tego  stanu.  Był  dla  niego  równie  oczywisty,  jak  widok  na-

brzmiałych pączków wierzby tuż przed ukazaniem się na gałązkach bazi pod koniec kwietnia. 

- Nie chcę tego niepokoju! Chcę być zadowolona i szczęśliwa. Jestem zadowolona i 

szczęśliwa. Niczego mi nie brak. Tak mi dobrze z tym spokojem. I tyle chcę zobaczyć. Chcę 

ujrzeć  jesień,  zimę,  jarmark  i  wszystkich  ludzi.  Chcę  zobaczyć,  jak  słońce  zawraca. 

Chciałabym  odlewać  świece  na  Boże  Narodzenie,  zbierać  śmietanę  na  świąteczny  obiad. 

Chcę popłynąć z tobą do kościoła w pierwszy dzień świąt i chcę wziąć w ramiona dziecko Idy 

i szukać w tym nowym człowieku twoich rysów. Chcę zobaczyć, jak słońce powraca. Chcę 

szorowaniem wpuścić wiosnę do naszych izb. Tak dobrze jest myśleć o wszystkim, co należy 

do mnie i do ciebie, Reijo. To taki spokój. 

-  Ale  skrzydła  cię  swędzą  -  odpowiedział  jej  Reijo,  tuląc  czoło  do  jej  czoła.  -  Ptaki 

odlatują, Raiju, nie są w stanie usiedzieć spokojnie. Ty również odfruniesz i przekonasz się, 

ż

e to będzie przyjemne. Zrozumiesz, że właśnie po to się urodziłaś. 

-  Kochasz  mnie?  -  spytała  nagle.  Jej  spojrzenie  zrobiło  się  niemal  czarne.  Żądało 

prawdziwej odpowiedzi. 

-  Teraz  cię  kocham  -  odparł  Reijo.  Miał  w  głosie  ciepłą  wesołość  i  posługiwał  się 

językiem, w którym oboje się urodzili. Ich intymne rozmowy nocami odbywały się po fińsku. 

Ż

aden inny język nie zawierał słów wyrastających prosto z serca. 

Ż

adne z nich nie dodało teraz „na swój sposób”... 

Znajome dłonie wsunęły się pod nocną koszulę. 

Raija  odpowiedziała.  Ich  stopy  otarły  się  o  siebie,  łydki  się  splotły.  Reijo  sypiał  w 

kalesonach, nie w koszuli. Dłonie Raiji zatrzymały się na mocnym, rozgrzanym męskim ciele. 

Wargi piły smak barków Reijo, jego szyi, piersi. Pulsowanie na szyi drżało pod jej wargami, 

poruszającymi  się  leciutko  i  zmysłowo.  Rysowała  go  językiem.  Biegła  za  każdą  linią 

mocnego ciała, które było nim. 

Wełniany pled spadł na podłogę. Miodowe ściany odgradzały ich od łagodnej letniej 

nocy.  Nocne  powietrze  nie  chłodziło  rozgrzanej  skóry.  Okienko  było  uchylone  i  chłonęło 

ć

wierkanie ptaków z brzozowych zarośli i cichą rozmowę fal u stóp cypla. 

background image

Zmieszali swoje dźwięki z nocą. 

Twarzą w twarz budzili w sobie nawzajem radość. Stawali się swoimi instrumentami. 

Razem zmieniali się w muzykę. 

Ręce Raiji musiały go poczuć. Wnętrze dłoni i koniuszki palców musiały prześlizgnąć 

się po całej skórze, która obejmowała jego wnętrze. Rękami, całym ciałem i ustami gładziła 

jego  barki,  silne,  kwadratowe.  Ramiona  miał  mocne,  lecz  skóra  na  nich  stała  się  cieńsza, 

mniej napięta niż u tamtego młodzika, którego  wciąż pamiętały jej dłonie. Tamten młodzik 

ciągle  tkwił  w  koniuszkach  jej  palców.  Wspomnienia  i  rzeczywisty  mężczyzna  zlały  się  w 

jedno.  Przeszłość,  którą  dzielili,  istniała  w  cieniach,  czyniąc  teraźniejsze  pieszczoty  jeszcze 

głębszymi i bardziej prawdziwymi. 

Przesunęła się obok jego piersi. Uderzenia serca pieściły jej policzek. Ciało miał takie 

gładkie, gorętsze niż ognisko. 

Duże  dłonie  wędrowały  po  niej.  Pieściły  plecy,  barki  i  kark.  Palce  wplotły  się  we 

włosy. Zalała jego pierś czarnym jedwabiem niczym zmysłowym letnim deszczem. 

Był  wąski  w  biodrach,  ale  pośladki  miał  mocne,  silne  mięśnie  poruszały  się  pod 

obejmującymi je dłońmi. 

Język i wargi były wilgotne na mocnych, napiętych udach. Pocałunki drżały od tych 

samych tęsknot, od których drżała jego skóra. Językiem szkicowały linie na silnych łydkach. 

Policzki ocierały się o sprężyste nogi. 

Piersi twardymi perełkami pieściły go, gdy wolno przesuwała się do góry. 

Wargi  otarły  się  o  niego  do  sucha.  Łaskotały  czułą  cienką  skórę.  Krew  krążyła 

szybciej. 

Zwilżyła  językiem  swoje  wargi.  Chłodziła  go  i  zarazem  grzała  wilgotną  rosą  ust. 

Lubiła  jego  smak.  I  zakryła  go  ustami  i  dłońmi.  Kochała  go  niesamolubnie,  była  szczodra, 

gorąca. 

Piła z niego. 

Oparła  się  o  jego  brzuch,  pełna  jego  zapachu  i  smaku,  mając  pod  policzkiem  jego 

zadowolone ciało, a łydki splecione na plecach. 

Na zewnątrz noc śpiewała tymi samymi głosami. 

Raija była tak gorąca, iż miała wrażenie, że plonie. 

Nareszcie  dotknął  dłońmi  jej  czoła.  Odgarnął  na  bok  włosy.  Uśmiechnął  się  do  niej 

jakby gdzieś z daleka, zza wzgórza, którym była jego pierś, podnosząca się i opadająca jak 

morze w rytmie księżyca. 

background image

Pochwycił  jej  dłonie,  prosił,  by  się  zbliżyła.  Twarz  miał  błyszczącą,  rozgrzaną. 

Zielona radość w oczach nie była ani błyskawicą, ani ogniem, jedynie spokojem i czułością. 

Być może również tym czymś większym, czego Raija w żaden sposób nie potrafiła nazwać. 

-  Kocham  cię  -  powiedział  Reijo,  przyciskając  wargi  do  jej  szyi.  Szorstkie  wnętrze 

jego dłoni załaskotało, ale pieszczoty niosły obietnicę. 

Nie był mężczyzną, który nie spełnia danych przyrzeczeń, nawet jeśli zostały złożone 

bez słów. 

Jego  pocałunki  miały  dźwięk.  Były  leniwie  gorące  i  głośne.  Reijo  wymyślał  słowa, 

nieistniejące w żadnym języku, które stawały się ich słowami. Rodziły się i w tej samej chwili 

znikały.  Słowa  stworzone  z  tej  samej  materii  co  tęcza  i  zorza  polarna,  zmysłowe  słowa, 

przyprawione pełnymi miłości szczęśliwymi dźwiękami. 

Ś

miałe ręce pieściły na granicy twardości. Palcami i ustami sprawił, że piersi napięły 

jej się niemal do bólu. 

Dłońmi szukała jego ciała, lecz Reijo zdecydowanie przycisnął je do materaca. Wziął 

głęboki oddech, żeby coś powiedzieć, lecz pozostało to bez słów. Mówił spojrzeniem, prosił 

ją, by przyjęła go tak samo, jak on przyjął od niej czuły podarek miłości. 

Jego  wargi  zatonęły  w  jeszcze  bardziej  miękkiej  skórze.  Lato  na  cyplu  sprawiło,  że 

znów  się  zaokrągliła.  Reijo  podobała  się  taka.  Jego  dłoniom  też  podobała  się  jej  bujność. 

Rozpalona bujność. Być może jej ciało nie stawało się przez to młodsze, lecz na cóż dojrzałej 

kobiecie ciało młodej dziewczyny? Reijo kochał to ciało, w którym mieszkała. Ono było jej. 

Zmysłowe, ciepłe i miękkie. 

Miękkie... 

Ta miękkość jej ciała, otulająca siłę, która się pod nim kryła, zawsze wprawiała go w 

oszołomienie. 

Dłonie zatrzymały się na krągłych udach. 

Nie  zdołała  zostawić  wszystkiego  jemu.  Ledwie  jej  dotknął,  a  już  się  przed  nim 

otworzyła. 

Język  zaczął  pieścić  na  próbę.  Zadrżała.  Uniosła  się  ku  niemu,  musiał  wykorzystać 

ciężar własnego ciała, by opuścić jej rozedrgane biodra. 

Jej głos wydobył się z głębi gardła. Ochrypły, bardziej jak ciężki oddech niż jak krzyk. 

Całował jej brzuch, czubkiem językiem bawił się w pępku, dopóki nie zmusiła go do 

podsunięcia się wyżej, pociągając go za włosy. 

Reijo  podniósł  pled,  wychłodzony  na  podłodze,  przyjemny  w  zetknięciu  z  ich 

leniwym gorącem. 

background image

Rękami naciągnęli go na swoje twarze, wierzchem dłoni ocierali pot. 

Pocałunki  były  powolne,  lekkie,  łaskotały  w  kącikach  ust.  Pieszczoty  przypominały 

ciepły oddech na wilgotnej skórze. Ruchy ospałe. 

A  potem  przyjemny  żar.  Ciche  poczucie  więzi,  dojrzałe  i  pełne.  Moroszki,  które 

zebrały słoneczne pocałunki w ciągu wspaniałego, długiego lata. 

Ż

ar niósł ze sobą ich spokój. Ich poczucie bezpieczeństwa. 

Ale nie był senny. 

Dojrzałe jagody miały najwięcej smaku. Tego, który najdłużej zostawał na języku. 

Kolano  Reijo  próbowało  wsunąć  się  pomiędzy  jej  uda.  Wytrzymała  nacisk,  nie 

puszczając go. Nie odpychając, lecz nie pozwalając się zbliżyć. 

-  W  starej  gałęzi  płyną  jeszcze  soki  -  roześmiał  się  Reijo  w  policzki  Raiji,  a  ona 

podsunęła się blisko niego i poczuła to, o czym mówił, na brzuchu. 

Ze śmiechem uniosła się odrobinę, by go do siebie wpuścić. Podciągnął się i zakradł w 

otwarcie miękkich drzwi. 

Leżeli zamknięci w swoich ramionach. Usta ich się spotkały, badały znajome głębie, 

które zawsze przynosiły tyle radości. 

Radość... 

Ruchy  były  delikatne,  niespieszne.  Przepojone  wielką  radością,  lecz  powolne  aż  do 

udręki. Żartobliwe, zaskakujące. Przewidywalne, lecz nie nużące. Biodra przetaczały się jak 

skore do zabawy fale, które chcą przechytrzyć jedna drugą. 

W gardłach wzbierał im śmiech. Z trudem łapali powietrze. Pocałunki unosiły się w 

noc. 

Ś

miech  wydobywał  się  z  dwóch  gardeł.  Z  otwartymi  oczyma,  pełnymi  objęciami 

napotkali  nawzajem  swoje  szczyty  fal.  Ze  śmiechem  kochali  się,  żeby  osiągnąć  dojrzałe, 

mocne spełnienie. 

Byli dwoma globami. Dwoma trzęsieniami ziemi. Dwoma różnymi rodzajami radości. 

Ale rozkosz odczuwali razem. 

Dzielili się ze sobą bez ograniczeń. Szczodrze obdarowywali pożądaniem, radością i 

zaufaniem. 

Później piosenka ptaków brzmiała w ich uszach inaczej. Reijo, kiedy serce przestało 

mu walić w uszach jak młotem, poczłapał do okna. 

- Już prawie ranek - oznajmił, uśmiechając się kącikiem ust. - Cóż, na miłość boską, 

skłania nas do czuwania aż do świtu, Raiju? 

background image

- Chodź tutaj, śpij razem ze mną, Reijo - mruknęła, wyciągając do niego rękę. - Bądź 

przy  mnie  teraz,  kiedy  jestem  taka  szczęśliwa.  Tak  leniwie  i  spokojnie  szczęśliwa.  Chodź, 

Kesaniemi, i zajmij łóżko, nie tylko mnie... 

Reijo  wsunął  się  pod  wełniane  okrycie,  wtulił  w  jej  pierś.  Raija  pocałowała  go  w 

czoło. 

Reijo czuł, jak ona zasypia. Czuł, jak jej puls powoli wpada w senny, spokojny rytm. 

Obejmował  jej  życie  i  dzielił  z  nią  szczęście.  Całym  sobą  czuł,  jak  bardzo  jest  prawdziwe. 

Byli wobec siebie szczerzy. 

Wciąż trwało lato. 

Słyszał  piosenkę  ptaków  na  dworze.  Wiedział,  że  to  letni  chór  wielu  gardeł.  Zimą 

piosenka była bardziej monotonna. 

Reijo miał świadomość, że prawem natury obce ptaki odlatują, gdy nadejdzie jesień. 

background image

Złe  wiadomości  często  mkną  zadziwiająco  lekkonogie.  Zanim  słońce  znalazło  się 

wysoko pośrodku nieba, wszyscy już wiedzieli, że Klemet nagle osunął się w łodzi na środku 

fiordu i wyzionął ducha, nim ktokolwiek zdążył przybyć mu na ratunek. Ludzie nie pływali 

przecież burta w burtę, gdy wyprawiali się po pożywienie. 

-  Miał  przywieźć  tylko  drobne  ryby  do  gotowania  -  płakała  Marie,  która  od  śmierci 

Maret chodziła z czerwonymi oczyma. Chude dłonie zaciśnięte kurczowo złożyła na podołku. 

Raija  przełknęła  kulę  w  gardle.  Zbyt  wiele  już  w  życiu  widziała,  żeby  teraz  płakać, 

lecz mimo wszystko losem Marie przejęła się jak swoim własnym. Rozsądek podpowiadał jej, 

ż

e  nie  powinna  tak  się  angażować,  ale  ona  wiedziała,  że  Marie  tak  nagle  została  zupełnie 

sama. 

- Panie Jezu, musimy mieć co włożyć do garnka! Miał wypłynąć po drobne ryby, po 

nic więcej. Niczego więcej nie żądamy. Razem dalibyśmy sobie jakoś radę, ale odkąd Maret 

odeszła,  on  nie  był  sobą.  Nie  mógł  tego  znieść.  To  dla  niego  za  wiele.  Ale  Pan  daje  i  Pan 

odbiera. Miał przywieźć jedynie drobne ryby, Raiju. Niczego więcej nie żądaliśmy... 

Urwała. 

Ristina posprzątała chatę. Miała zręczne dłonie i gorące serce. O ile Raija mogła się 

zorientować, sprawnie też zajmowała się malcami. Marie potrzebowała teraz kogoś w domu. I 

tak  ciężko  by  jej  było  bez  męża  i  córki,  a  gdyby  musiała  sama  opiekować  się  dwojgiem 

niemowląt, nie dałaby rady. 

- Mamy długi - oznajmiła Marie pustym głosem. - A teraz będą liczyć to, co zostało po 

nim.  Po  Klemecie.  Mamy  tylko  tę  chatę.  I  długi.  Nie  pojmuję,  jak  zdołamy  z  tego  pokryć 

wszystko, co się należy kupcowi z Karnes... I dzierżawę za ziemię... 

Raija obliczała w głowie, rozglądając się po ubogiej izbie. Marie z pewnością mówiła 

prawdę. Te sprzęty nie pokryją długu, jaki Klemet zaciągnął u kupca. 

- Jezu, nie chcę żebrać pod wioskowymi drzwiami! 

Raija spotkała wiele kobiet takich jak Marie. Nieraz słyszała już tę samą nagą rozpacz. 

Ich  losy  były  tak  do  siebie  podobne,  chociaż  Marie  siedziała  w  izbie  nad  rzeką  Skibom  i 

niemal cały świat dzielił ją od żon rybaków w Archangielsku. 

- Klemet i ja nic nie mieliśmy. - Marie z rozpaczą patrzyła na Raiję. Głos jej drżał. - I 

co się teraz stanie z tymi malcami Maret? Ja sobie z nimi nie poradzę. A Ristina odejdzie z 

reniferami i szwedzkimi Lapończykami. 

background image

- Nie wiem - odpowiedziała Raija, lecz czuła już, że ogarnia ją zdecydowanie. - Nie 

wiem, Marie, ale nie martw się tak. Na pewno znajdzie się jakaś rada. 

Ręka, całe ramię Raiji bolało, gdy odchodziła od Marie. Bolało ją serce. Ale złożyła 

obietnicę,  której  musiała  dotrzymać.  Jumala  wie,  w  jaki  sposób.  Wzięła  na  siebie  od-

powiedzialność, a Raija nie uciekała od odpowiedzialności. 

Przeszedł ją dreszcz, chociaż świeciło słońce.  Wiatr wiał od innej strony, od morza. 

Przydałaby jej się teraz peleryna. 

-  Wyobrażasz  sobie,  co  się  stanie  z  Marie,  kiedy  będą  dzielić  to,  co  zostało  po 

Klemecie?  -  pytała  Raija  wzburzona.  Nie  była  w  stanie  wykrzesać  z  siebie  nawet  odrobiny 

spokoju,  który  pozwoliłby  jej  usiąść  bodaj  na  chwilę.  Podłoga  aż  się  wybłyszczyła  od  jej 

chodzenia tam i z powrotem. 

- Mogą upłynąć lata, nim dojdzie do podziału spadku - stwierdził Reijo. - Nic przecież 

o tym nie wiemy. Nie pierwszy raz podział majątku może przeciągnąć się w nieskończoność. 

-  Marie...  -  zaczęła  Raija.  Zabrakło  jej  siły,  by  dokończyć.  Przed  oczami  miała 

wychudzoną, zmęczoną, pełną rezygnacji twarz wieśniaczki, która zbyt wielu bliskich straciła 

w tak krótkim czasie. - Marie nie ma zdrowia, żeby wypływać na fiord czy orać ziemię. Krzyż 

nie  pozwala  jej  właściwie  nawet  już  dźwigać  wody.  Ristina  powiedziała  mi,  że  to  Klemet 

przynosił  wodę  do  domu.  To  on  zajmował  się  szorowaniem,  a  ona  już  tylko  polerowała. 

Marie zawsze się chwaliła, że Klemet bardzo uważa i nie wnosi do domu brudu. 

Reijo westchnął. 

- Wiem, co wpiszą do tego wielkiego protokołu, Reijo. Wiem, co napiszą o Klemecie 

Olsenie ze Skibotn. Zostanie tam napisane, że pozostawił po sobie wdowę, Marie Persdatter, i 

niekoniecznie  wyliczeni  zostaną  spadkobiercy,  żyjące  dzieci,  bo  nie  będzie  czego 

dziedziczyć. Wpiszą, że własność przepadła. Wpiszą, że dom to prosta chata z drewnianych 

bali i zagroda dla bydła na ziemi, będącej własnością Johana Hvida. Napiszą, że stoi wielki 

bróg na siano, który nie przedstawia żadnej wartości. Że mają krowę i dwie owce. Że Klemet 

oprócz tego ubrania, w którym chodził, miał jeszcze kurtę, spodnie z samodziału i taką ko-

szulę, drugą na zmianę, kołnierzyk z płótna. Jeden kociołek i dwa garnki. Bóg jeden wie, co 

oni  jeszcze  mają.  Marną  łajbę  przy  brzegu,  która  przepuszcza  wodę.  I  wpisane  jeszcze 

zostanie, że miał tyle i tyle długu, wynoszącego tyle i tyle talarów, marek i szylingów. Krótko 

mówiąc, że po Klemecie nie zostaje nic. 

-  Wiem,  że  o  coś  mnie  teraz  pytasz  -  odezwał  się  wreszcie  Reijo.  -  I  wiem,  że 

prawdopodobnie nie odmówię. Czy Marie umie powiedzieć, ile on miał długu? 

background image

Raija pokręciła  głową.  Nie przypuszczała, żeby Marie musiała się kiedykolwiek nad 

tym zastanawiać. To Klemet zajmował się takimi sprawami. 

-  A  więc  kupiec  z  Karnes  -  powtórzył  Reijo.  -  Jutro  powinna  być  dobra  pogoda  do 

ż

eglugi, jeśli ten wiatr się utrzyma. 

-  Niech  Misza  popłynie  statkiem.  Załoga  będzie  miała  inne  zajęcie  niż  szorowanie 

pokładu. 

Reijo zachichotał. 

- A ty będziesz spokojna, że nie wpadnę do wody? Raija wzruszyła ramionami. 

- Narwę kwiatów, żebyś mógł je położyć na grobie Heleny. I małej Raiji. 

-  Pozostaje  jeszcze  sprawa  dzierżawy  za  ziemię  -  dodał  Reijo.  -  Powinniśmy  być 

właścicielami  ziemskimi  -  uśmiechnął  się  zmęczony.  -  Tak  czy  owak,  muszę  jechać  do 

Karnes. Michel Hvid na pewno będzie wiedział, ile syn zażąda dzierżawy za ziemię Klemeta. 

Jeśli zostanie zapłacona za dziesięć lat w przód, Marie powinna czuć się bezpieczna, a Hvid 

zadowolony. I ty także, Raiju. 

Mieszkańcy  Lyngen  byli  dzierżawcami.  Cała  ziemia  na  północy  od  wczesnego 

ś

redniowiecza  stanowiła  własność  Korony.  Ale  szereg  przygód  wojennych  sporo  kosztował 

króla Danii -  Norwegii.  Po pokoju w roku 1660  król zadłużył się po uszy  u bogatszych od 

niego, zarówno w kraju, jak i zagranicą. Pożyczony kapitał posłużył sfinansowaniu marzeń o 

ekspansji, które nie bardzo się opłaciły. Nadszedł wreszcie czas spłacania rachunków. 

Szambelan króla Joakim Jurgens zajmował również pozycję zarządcy dóbr koronnych. 

Był  głównym  właścicielem  kopalni  miedzi  w  Roros  i  podczas  wojny  dostarczał  Koronie 

wielu towarów. W okresie pokoju król nie był w stanie spłacić długu zaciągniętego u Joakima 

Jurgensa. 

Szambelan  nie  wyszedł  jednak  ze  swych  transakcji  z  państwem  z  pustymi  rękami. 

Otrzymał wielkie posiadłości w Danii i w Norwegii, stanowiące dotychczas własność Korony, 

z  prawem  pobierania  podatków.  -  Na  norweskiej  ziemi,  która  przeszła  w  jego  ręce,  znaj-

dowały się dwory w Helgeland, Salten i Troms. 

Jurgens zmarł w roku 1675 jako Joakim Irgens, otrzymawszy wcześniej szlachectwo, 

a po bliższym przyjrzeniu się jego interesom okazało się, że zacny Irgens oszukiwał w swoich 

żą

daniach  wobec  państwa.  Sprawy  o  podział  spadku  przybrały  przez  to  jeszcze  ostrzejszą 

formę niż zwykle, chociaż i do tej pory ludzie na ogół bardzo się ich obawiali. 

W roku 1682 państwo odzyskało dobra w Salten, na Lofotach i Vesterdlen, w Andenes 

i Senjen. 

background image

Najuboższe  ziemie,  te  położone  w  okręgu  Tromso,  pozostały  własnością  rodziny 

Irgensów. 

Baron  Jacob  de  Petersen  z  odległego  Amsterdamu,  jeden  ze  szwagrów  Joakima 

Irgensa,  zgłosił  swoje  żądania  wobec  majątku.  Otrzymał  kilka  pozostałych  dworów  w 

Helgeland.  Zarządca  dóbr  Irgensów,  sędzia  Gjert  Lange,  również  wystąpił  z  żądaniami. 

Posiadał  zastaw  na  wszystkie  nieruchomości  w  rejonie  Troms.  Tworzyły  one  wspólnie 

posiadłość  obejmującą  ziemie  w  okręgach  sądowych  Hillesoy,  Helgoy  i  Skjervoy.  Na 

początku  XVIII  wieku  pani  Bichers,  wdowa  po  Joakimie  Irgensie,  w  wyniku  procesu 

sądowego otrzymała prawo dysponowania tymi dobrami. Wykupiła Langego za dwa tysiące 

talarów. 

W roku 1713 roku baron de Petersen przejął owe posiadłości w okolicach Tromso, być 

może  wbrew  własnej  woli.  Jego  noga  nigdy  nie  postała  na  tych  włościach  położonych  na 

dalekiej północy, rozciągających się od Malangen na południu po Brynilen na północy. Baron 

de  Petersen  zmarł  wkrótce  po  przejęciu  dworu,  a  jego  syn,  noszący  to  samo  nazwisko, 

posiadał  pełnomocnictwo  występowania  w  imieniu  spadkobierców.  Właściciele  w  Holandii 

nie  wykazywali  żadnego  zainteresowania  dworem,  wystawiono  go  więc  na  sprzedaż  i  po 

pewnym czasie został zakupiony przez mieszczanina z Trondheim, Johana Christiana Hvida, 

który  zapłacił  za  posiadłości  dwadzieścia  tysięcy  caroli  gilden,  waluty  holenderskiej. 

Transakcja dokonana została 2 lipca 1751 roku. 

W Karnes mieszkał ojciec Johana Christiana Hvida, pisarz okręgowy, Michel Hvid, i 

zarządzał własnością w imieniu syna. Karnes stało się główną siedzibą dworu Tromso. 

Ludzie  znad  fiordu  Lyngen  mieli  więc  nowego  pana,  lecz  oni  nie  odczuli  żadnej 

szczególnej różnicy. 

-  Nikołaj  mieszka  lepiej  -  oznajmiła  Olga,  gdy  wieczorem  siedzieli  przy  ogniu  w 

chacie na cyplu. 

Reijo śmiał się, gdy Raija przetłumaczyła mu słowa dziewczyny. 

Olga  i  Michaił  towarzyszyli  Reijo,  gdy  załatwiał  interesy  z  pisarzem  okręgowym 

Hvidem. Wykupienie długów Klemeta kosztowało Reijo sporą część jego zapasów złota, lecz 

w  końcu  obie  strony  były  zadowolone.  Michel  Hvid  nie  pytał  o  nic  z  wyjątkiem  tego,  co 

konieczne, a Reijo Kesaniemi nie mówił niczego, o co nie został spytany. 

Olgi zaś ani trochę nie olśniło mieszkanie zarządcy posiadłości. Bacznie przyjrzawszy 

się  wszystkiemu  zmrużonymi  oczyma  i  biegle  to  oceniwszy,  sucho  stwierdziła,  że  rodzinie 

Norkinów  w  Archangielsku  powodzi  się  o  wiele  lepiej  aniżeli  tym  wielkim  właścicielom 

ziemskim. 

background image

-  Marie  może  odetchnąć.  -  Raija  lekko  dotknęła  policzka  Reijo.  Choć  jej  mąż  nie 

został  obdarzony  wysokim  wzrostem,  to  jednak  w  tej  chwili  zdawał  się  górować  nad 

wszystkimi. Przyszło jej do głowy, że Reijo pozostanie w pamięci ludzi jeszcze długo po tym, 

jak wszyscy, których widziała dookoła siebie, łącznie z nią samą, i których miała w pamięci, 

odejdą w zapomnienie. 

-  Marie  w  pojedynkę  nie  da  sobie  rady  -  stwierdziła  Ida  ostrym  głosem,  patrząc  na 

rodziców świdrującym spojrzeniem. 

- Chcesz płacić również za to, żeby ktoś jej pomagał w domu? - spytała ojca. 

- Może to jest jakiś pomysł. - Reijo wzruszył ramionami. Nie zdążył jeszcze pomyśleć 

aż tak daleko. Nie wiedział, czy chce, żeby wciągano go w sprawy tych ludzi aż tak głęboko. 

Tam, gdzie pomagał wcześniej, robił to w sposób ledwie zauważalny, nie rozgłaszał niczego. 

Zaraz wycofywał się w cień. 

- Marie nie podoła opiece nad dziećmi - podjęła Ida z bezpośredniością ostrą jak nóż. 

- Na Jumalę! - wtrąciła się Raija, oburzona w imieniu Marie. Wdowa nie mogła ich 

słyszeć, lecz Raiji ta rozmowa wcale się przez to bardziej nie podobała. - Nie wiemy nawet, 

czy malcy przeżyją, a ty o tym mówisz! 

-  Jeśli  mają  przeżyć,  to  ktoś  musi  o  tym  mówić!  -  Głos  Idy  brzmiał  przejrzyście 

niczym woda ze źródła. Nabrała powietrza i przelotnie zerknęła na Sedolfa. Zamierzała teraz 

ogłosić własne myśli, których na razie nie śmiała omawiać nawet z mężem. Zresztą i dla niej 

był to bardzo nowy pomysł. - Moglibyśmy zabrać te dzieci do siebie. 

- My? - Sedolf nawet nie udawał, że zna zamiary Idy. 

-  Nie  mówmy  o  rym  teraz!  -  Reijo  prosząco  wyciągnął  ręce.  Tym  jednym  drobnym 

gestem uspokoił wszystkich. 

Wiedział, że raz powiedziane słowa posiadały w sobie magię, gdyż z trudem blakły w 

pamięci. 

- Zamknij usta, Ido, zanim się z nich przeleje. Chcesz dobrze, ale teraz powinnaś się 

wiele  razy  zastanowić.  I  nie  podejmuj  żadnych  ostatecznych  decyzji  w  tej  swojej  pięknej 

główce. Musisz pomówić o tym z Sedolfem i musisz też być pewna tego, co zdecydujesz. Nie 

pozwól,  żeby  przemówiło  przez  ciebie  lekkomyślne  współczucie,  nieodpowiedzialność  i 

przesadne gadulstwo. 

Ida pod wpływem poważnego spojrzenia zielonych oczu ojca milczała. Zapewne i tym 

razem Reijo miał rację. Może ocalił ją przed sobą samą? 

- Czy to cię czasami dręczy? - Olga przetoczyła się na Michaiła i oparła łokcie na jego 

piersi. - Ja jestem ostatnia z mojego rodu, a ty będziesz ostatni z twojego. 

background image

Michaił ściągnął brwi, które wyglądały teraz jak para skrzydeł uciekającego ptaka. 

- Owszem, tak jest i będzie. Więcej nie ma o czym mówić. 

- Ty jeszcze możesz zostać ojcem. Michaił westchnął. 

-  Wydaje  mi  się,  że  rozmawialiśmy  o  tym  już  wcześniej.  Nie  jestem  szalony  na 

punkcie dzieci i obydwoje wiemy przecież, że dość jest dzieciaków, którym potrzeba praw-

dziwego  domu,  gdybyśmy  nagle  zapałali  taką  tęsknotą.  W  Archangielsku  nie  trzeba  nawet 

oddalać się od portu, żeby je znaleźć. 

Olga zamknęła oczy, wtuliła się policzkiem w jego policzek. Może i była głupia, ale ta 

myśl wryła się w nią na stałe. Zaczepiła się mocno w jej ciele i w sercu. 

Być  może  myśl  ta  zjawiła  się  zbyt  późno.  Ida  miała  takie  błyszczące  oczy  i  żar  na 

policzkach, kiedy zdradzała swoje zamiary. Babka malców z pewnością będzie wolała mieć 

dzieci blisko siebie, by móc patrzeć, jak dorastają, widywać je i poznawać. 

- Wiem, o czym myślisz. - Misza nigdy nie był  naiwny.  - Słyszałaś, co  powiedziała 

Ida. Uważam, że nie powinniśmy wchodzić w drogę jej i Sedolfowi. Miejsce dzieci jest tutaj, 

my jesteśmy tu obcy. 

Olga nie chciała ustąpić. 

'  -  A  jeśli  Ida  i  Sedolf  mimo  wszystko  nie  zdecydują  się  na  zabranie  bliźniąt,  czy 

wtedy  będę  mogła  o  tym  wspomnieć?  Czy  ty  uważasz,  że  to możliwe? Moglibyśmy  wtedy 

wziąć je do siebie? 

Na  jej  twarzy  widać  było  taką  bezbronność.  Olga  zwykle  aż  tak  się  nie  odsłaniała. 

Wyciągała rękę i dopuszczała do siebie świat na taką właśnie odległość, lecz nigdy bliżej. 

- Zastanawiałaś się nad tym? Kiwnęła głową. 

- I naprawdę tego chcesz? Znów potaknęła. 

- Dlaczego? Odpowiedź znajdowała się w Oldze. Prawdą było, jak powiedział Misza, 

ż

e  również  w  Archangielsku  są  dzieci,  którym  potrzeba  bezpiecznego  domu.  Nietrudno 

byłoby  im  znaleźć  nieszczęśliwe  maluchy,  którymi  mogliby  wypełnić  dom  nad  Dwiną.  Nie 

wywodzili  się  wprawdzie  z  któregoś  ze  starych,  na  wskroś  solidnych  rodów,  posiadających 

rodzinne więzy w całej okolicy, lecz ich sytuacja materialna i młodość sprawiały, że ludzie w 

Archangielsku,  i  to  nie  tylko  ci,  którzy  ich  kochali,  widzieli  ich  przyszłość  w  jasnych 

barwach. 

Mogli założyć wielką rodzinę, którą pobłogosławią wszyscy ludzie z ich stron. 

-  Wiem,  że  możemy  zapewnić  dom  jakimś  dzieciom  z  Archangielska  -  powiedziała 

wreszcie Olga. - Jesteśmy młodzi, Misza. Wiem, że nie ma z tym pośpiechu, ale te dzieci są 

mi  takie  bliskie.  Cierpiałam  razem  z  ich  matką,  kiedy  ona  walczyła  o  życie.  Płakałam  za 

background image

wszystkich troje, kiedy się rodziły. Trzymałam je na rękach, zanim zobaczyły słońce, Misza. 

Nie  mogę  liczyć  na  to,  że  będę  przy  narodzinach  dzieci,  które  będziemy  mieć  później. 

Tymczasem te widziałam od początku ich życia. 

Michaił nie bardzo mógł w tej kwestii protestować. A w każdym razie niewiele miał 

argumentów, które dotarłyby do Olgi. Zacisnął ręce na jej barkach, ich policzki się spotkały. 

Byli  młodzi.  Mieli  przed  sobą  czas,  wprost  niewiarygodnie  dużo  czasu,  jeśli  im  się 

poszczęści. Michaił nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak długo będzie żył. Ale też i nigdy 

nie myślał, że kiedyś umrze. 

Mieli czas. 

Słowa uwięzły mu w ustach. Pozostały tam, jak gdyby zabrakło wiatru, który uniósłby 

je  ze  sobą.  Nie  doszły  donikąd.  Nienarodzone.  Niemożliwe.  Tak  jak  te dzieci,  których  on  i 

Olga nigdy nie mieli spłodzić. Fakt, iż nie będzie miał z nią dzieci, naprawdę nic dla niego nie 

znaczył, kiedy wiązał się z Olgą. Teraz właściwie też nie. 

Ale  żywo  pamiętał  tamtą  noc  w  ciemnym  zaułku  Archangielska,  pamiętał  tamten 

krzyk. Wciąż miał w pamięci swój strach obnażony do kości. Olga nigdy więcej nie będzie 

już  tak  cierpieć.  Michaił  rozumiał,  że  jej  tęsknota  ma  głębokie  korzenie.  Pod  zamkniętymi 

powiekami  Michaił  widział  je,  rozciągające  się  aż  stąd,  ze  spokojnego  fiordu  Lyngen,  na 

wschód przez Morze Białe do ciasnych uliczek w ich rodzinnym Archangielsku. Jej tęsknota 

będzie  wciąż  istniała  i  otrzyma  imię,  które  on  znał.  Upływające  lata  być  może  skropią  ją 

goryczą. Tego Michaił nie wiedział. Nie wyznawał się na kobietach, ale kochał Olgę i uważał, 

ż

e zna ją lepiej niż ktokolwiek inny. 

To było dla niej ważne. 

- Wydaje mi się, że powinnaś porozmawiać z moją matką. Ja także. Pomówimy z nią 

razem, ale to ty musisz jej wszystko wyjaśnić. To ty musisz jej powiedzieć, dlaczego chcesz 

te dzieci. 

- A ty? - szepnęła pytająco. Michaił przełknął ślinę. 

- Jeśli ty tego chcesz, Olgo, to ja również tego pragnę. Ale dla mnie posiadanie dzieci 

nie jest sprawą życia i śmierci. 

Olga nie zrobiła nic, żeby go przekonać. Serce mocno zaciążyło jej w piersi. Poczuła, 

ż

e w połowie już przegrała. Być może powinna okazać się mądrzejsza i nie błagać go o to. 

Ale mieli tak mało czasu. Nie było czasu na to, by czekać, by mieć nadzieję, że Misza zmieni 

zdanie, albo wręcz sam jej to zaproponuje. 

W  domu  mogłaby  całą  sytuację  rozegrać  zręcznie  i  sprytnie,  tak  by  Misza  uznał,  iż 

propozycja wypłynęła od niego. W domu poruszałaby się po znajomym gruncie. 

background image

I tam miałaby czas. 

Już za mocno go nacisnęła. Misza nie lubił, gdy coś działo się zbyt prędko. Cenił sobie 

możliwość posiadania kontroli. Możność przewidzenia rozwoju wydarzeń. Lubił wiedzieć, co 

się dzieje w każdym kącie. Misza nie przepadał za niespodziankami. 

Oczywiście  takie  cechy  stanowiły  zalety  armatora,  Olga  doskonale  zdawała  sobie  z 

tego sprawę, bo przecież sama również dorastała niemal w porcie. Dobrze wiedziała, czego 

wymaga  się  od  ludzi zarabiających  na  chleb  w  taki  właśnie  sposób.  I  lubiła  Misze  takiego, 

jakim  był.  Akurat  jednak  w  tej  sprawie  wolałaby,  by  jego  wrodzona  powolność  nie 

zdominowała go do tego stopnia. Chętnie tchnęłaby w niego więcej życia, roznieciła zdolność 

podejmowania  szybkich  decyzji.  Naprawdę  nie  zaszkodziłoby  mu,  gdyby  umiał  się  prędzej 

decydować. 

Olga  stłumiła  westchnienie  i  wsłuchała  się  w  oddech  Miszy.  Był  taki  spokojny,  tak 

spokojny jak fale na fiordzie pod dnem statku. 

Olga była realistką. Znała jednak prawdę. Nie wierzyła, że zdoła zmienić Misze. Sama 

nie chciała ani trochę się zmieniać. Dlaczego w jego wypadku miałoby być inaczej? 

Przyszły po Raiję. 

- To ty się nią zajmowałaś - powiedziały. Miało to być coś w rodzaju wytłumaczenia. 

Jakieś  wyjaśnienie,  dlaczego  same  nie  chciały  wziąć  za  to  odpowiedzialności.  Nie 

umywałyby  rąk,  gdyby  nie  było  innej  osoby,  tak  wyraźnie  rzucającej  się  w  oczy.  To 

oczywiste, że zaopiekowałyby się jedną ze swoich. 

Ale  to  Raija  zajmowała  się  Marie,  odkąd  Maret  umarła  w  połogu.  To  Raija 

sprowadziła mamkę i pomagała, gdy Klemet odszedł tak nagle. To Raija i Reijo zadbali o to, 

by Marie mogła zostać w swojej chacie. 

Oczywiste więc, że zwróciły się do Raiji. 

Nie zrobiły tego ze złej woli, ufały jej. Nie oddałyby jej Marie pod opiekę, gdyby nie 

miały tego zaufania. Marie była wszak jedną z nich. 

Raija w pewnym sensie również. Długo jej tu nie było, lecz ludzie nie pozwolili sobie 

na  to,  by  ją  zapomnieć.  Ona  poruszyła  ich  sumienia.  I  kiedy  powróciła,  okryta  obcym 

nazwiskiem,  zaakceptowali  to.  Przyjęli  ją  z  powrotem  w  wielkie  wspólne  objęcia. 

Oczywiście, że jej ufali. 

A  Raija  pozwoliła  im  złożyć  odpowiedzialność  do  jej  fartucha.  Kula  wyrzutów 

sumienia ściskała w żołądku. Poczucie, że tragedia zaistniała z jej winy. To ona nie była w 

stanie  ocalić  Maret  w  najkrytyczniejszej  chwili.  Okazała  się  niegodna  pokładanego  w  niej 

background image

zaufania. Milczała teraz i spłacała dług, o którym wiedziała tylko ona i którego ciężar tylko 

ona czuła. 

Raija  zawsze  pozwalała  prowadzić  się  do  tych,  którzy  jej  potrzebowali.  To  było 

niezależne od jej woli. Nosiła w sobie krzyk, powołanie. 

Na  podwórzu  Marie  nad  paleniskiem  wciąż  wisiał  cynowy  kociołek,  z  wypalonego 

ogniska sączył się jeszcze dym. 

- Ocaliłyście jej przędzę? - spytała Raija. Być może nie była to najważniejsza sprawa, 

lecz motek przędzy miał wartość dla tego, kto w ogóle posiadał tak mało. 

Kobiety wymieniły spojrzenia. 

- Tak, zabrałyśmy ją i pofarbujemy to, czego sama nie zdążyła. 

Raija pozwoliła sobie na uśmiech. Nie traciła więcej czasu na rozmowy z gromadką 

kobiet.  Schyliła  się  i  weszła  do  chaty.  W  środku  było  czysto  i  porządnie  jak  zawsze.  Raija 

wiedziała, że teraz porządek ten jest raczej wynikiem starań Ristiny aniżeli zabiegów Marie. 

Przy palenisku leżały świeże gałęzie, a wiadro z dziegciem tuż przy ogniu rozsyłało zapach, 

który  przedostawał  się  do  każdego  kąta  chaty.  Dziegieć  był  dobry  na  mnóstwo  rzeczy, 

wiedzieli o tym zarówno mieszkańcy okolic nad fiordem, jak i ci z gór. 

Zatroskana, okrągła twarz Ristiny spływała potem. Kobieta podwinęła rękawy kaftana, 

bo w izbie było wręcz gorąco. Suchy torf trzeszczał w ogniu, Ristina nie szczędziła opalu. 

- Jej jest zimno - wyjaśniła Raiji. - Całe to jej chude ciało się trzęsie. Boję się o nią. 

Mówiła  ściszonym  głosem,  bo  Marie  miała  oczy  szeroko  otwarte,  a  lapoński  był 

językiem jej dzieciństwa. 

Raija sama widziała, że Marie trzęsie się jak na zimowym mrozie. Ristina opatuliła ją 

grubymi, tkanymi pledami z wełny i skórami, lecz mimo to ciało ukryte w tym kopczyku nie 

przestawało dygotać. W łóżku musiało być jak w saunie, lecz Marie nie mogła się rozgrzać. 

- Co się właściwie stało? 

- Zbierałyśmy brzozowe liście, Marie chciała farbować wełnę. Ja uważałam, że dobrze 

będzie, jeśli się czymś zajmie. Cały czas chciała coś robić. A to przecież nie jest taka ciężka 

praca. Niewiele zresztą ma motków przędzy. Chciała to robić. Nie sądziłam, że coś może jej 

się  stać.  -  Ristina  nabrała  powietrza.  -  Gotowała  sama  na  podwórzu,  miałam  na  nią  oko. 

Teraz, po tym, jak Klemet... ktoś musi mieć na nią oko przez cały czas. Nakarmiłam Eliasza i 

popatrzyłam  na  nią,  zanim  wzięłam  Dawida.  Biedny  mały  tak  długo  musiał  czekać  na 

jedzenie, ale na pewno da sobie radę. Żywotny malec... 

background image

Ristina opowiadała dalej, jak Marie, tak jak stała, upadła nagle przy cynowej balii, w 

której farbowała wełnę. Kołtuny żółtej wełnianej przędzy dalej kłębiły się w wodzie. - Trzęsła 

się z zimna i mówiła tak, jakby była zupełnie gdzie indziej, kiedy zaciągnęłam ją do chaty. 

Ristina  położyła  Marie  do  łóżka  i  dopiero  potem  sprowadziła  sąsiadki.  Kobiety 

zajrzały tu i zaraz wyruszyły po Raiję na cypel. 

-  Wygląda  na  to,  że  najbardziej  boli  ją  brzuch  -  wyjaśniła  Ristina,  obdarzona 

spojrzeniem, które potrafiło ogarnąć wiele spraw jednocześnie. 

- Widzę, że wymiotowała. - Raija odsunęła cynowe wiadro od łóżka. Pogładziła Marie 

po czole. Było chłodne. 

-  Pewnie  w  tym  domu  nie  ma  wódki  -  mówiła  dalej  do  siebie.  -  I  Klemet,  i  Marie 

zawsze  byli  pobożni  i  bogobojni.  Ludzie  z  chichotem  powtarzali,  że  najsłabszy  miód  nad 

całym fiordem Lyngen to ten, który warzy Marie Klemetowa. Niektórzy mówią, że wódka z 

pieprzem pomaga na mdłości - wyjaśniła Ristinie. Nie wiedziała, czy Laponka jej słucha, lecz 

to właściwie nie było wcale takie ważne. - Cóż, ale nie możemy skorzystać z tego, czego nie 

mamy. 

-  Spalone  i  pokruszone  rogi  renifera  -  powiedziała  Ristina  po  namyśle,  niemal 

niepewnie. - To pomaga na brzuch. Mieszamy z owsianką, zwykłą owsianką. Woda z mąką, 

bez mleka. 

- A róża reniferowa

, nie widziałaś jej tu w okolicy? - spytała Raija. - Rosła kiedyś na 

zboczu. Może potrafiłabym ci wytłumaczyć, gdzie jej szukać. Ida wie. Ona szaleje na punkcie 

kwiatów jak jakaś paniusia! Ale Ida nie może biegać po górach. Kochana Ristino, czy mimo 

wszystko mogłabyś iść  do  Idy? Niech Sedolf przyniesie mi trochę tej róży.  A ty po drodze 

nazrywaj, ile tylko znajdziesz, arcydzięgla i krwawnika. Nie wiem, czy to się na coś zda, ale 

musimy przynajmniej próbować. 

- Marie ma jagody jałowca w pudełeczku - poinformowała Ristina. 

Raija  sama  już  też  myślała  o  jałowcu.  Podobnie  jak  dziegieć,  jałowiec  był  dobry  na 

większość chorób. W każdej chacie znaleźć się dało i dziegieć, i jałowiec, przeznaczone do 

wykorzystania  w  leczeniu  jakichś  przypadłości.  Większość  ludzi  miała  własne  recepty  na 

każdy rodzaj choroby. 

Raija  z  westchnieniem  zaczęła  przeszukiwać  pojemniczki  Marie.  W  głowie  słyszała 

łagodny  głos  matki  Ravny,  przenikający  poprzez  wszystkie  te  lata,  które  dzieliły  dzisiejszy 

dzień od dzieciństwa. 

                                                 

 Dębik ośmiopłatkowy. 

background image

Ravna, zajmując się swoimi roślinami, bez końca powtarzała to samo. Odziedziczone 

kiedyś przepisy zmieniła w baśnie dla Raiji. Nigdy nie napierała na dziewczynkę, nie wbijała 

jej  do  głowy,  że  ma  wszystko  zapamiętać.  Ravna  nigdy  nie  wymagała  od  Raiji,  że  ma  tę 

wiedzę przekazać dalej. 

Ale Raija pamiętała. Potrafiła zamknąć oczy i wyciągnąć tamte wiadomości z pamięci. 

Nieraz już korzystała z tych wspomnień dzieciństwa. Do śmierci będzie wdzięczna Ravnie za 

przekazanie jej takiego spadku. 

Dotychczas  jednak  Raija  nigdy  nie  musiała  ufać  wyłącznie  siłom  natury.  Zawsze 

mogła wierzyć w to drugie, w ów dar, który otrzymała, zarówno ku swej radości, jak i bólowi. 

-  Róża  reniferowa  -  szeptała  przez  zęby.  -  Róża  reniferowa.  Matka  Ravna  zmuszała 

Mikkala do żucia tej róży, kiedy dostał skurczów żołądka, i Mikkalowi się poprawiło. 

W powietrzu aż gęsto było od zapachu dziegciu. Gałęzie też lekko pachniały. W Raiji 

coś aż krzykiem domagało się świeżego powietrza, lecz nie śmiała otworzyć ani okienek, ani 

drzwi.  Marie  było  zimno,  Raija  nie  mogła  ryzykować,  Że  chora  jeszcze  bardziej  się 

wychłodzi. 

Palce  Raiji  zacisnęły  się  na  brzegu  spódnicy,  lecz  nie  zdołała  złożyć  rąk.  Nie  miała 

siły się modlić. 

Na  szczęście  mali  chłopcy  wciąż  spali.  Raija  nie  mogła  się  powstrzymać,  żeby  nie 

podejść  do  kołyski  i  nie  pogładzić  maleńkich  policzków.  Obaj  poruszyli  się  leciutko,  małe 

buzie  skrzywiły  się,  ale  żaden  się  nie  obudził.  Przynajmniej  z  pozoru  wyglądało  na  to,  że 

bliźniakom niczego nie brakuje i miewają się dobrze. Ristina otoczyła ich miłością i troskliwą 

opieką.  A  więc  nie  sparaliżował  jej  żal  po  stracie  rodzonego  dziecka.  Pomimo  własnego 

nieszczęścia potrafiła podarować życie sierotom Maret. 

Raija  miała  wrażenie,  że  upłynęła  cała  doba,  nim  wreszcie  Ristina  wróciła.  Za  jej 

plecami dreptała Ida. 

-  Nie  powinnaś  była  tu  przybiegać!  Ida  tylko  wzruszyła  ramionami.  Wraz  z  Ristiną 

zajęły  się  przygotowywaniem  wywaru  z  krwawnika.  Ziele  powinno  być  jak  najlepiej 

wysuszone, ale sytuacja była krytyczna. Musiały zachować trzeźwość umysłu i zadowalać się 

tym, czym dysponowały. 

- Zbudzimy ją? - zastanawiała się Ristina, kiedy przewinęła i nakarmiła malców. Ida 

pomogła przy przewijaniu, a kiedy Ristina karmiła chłopców piersią,  w jej oczach błysnęło 

coś na kształt zazdrości. 

Raija  rozpoznała  ten  błysk.  To  cecha,  jaką  niosła  ze  sobą  krew  Alatalo:  wszyscy 

pragnęli  za  wiele.  Łatwo  przychodziło  im  wyznaczanie  zbyt  odległych  granic,  a  przecież 

background image

rzeczywistość potrafiła być bardziej gorzka niż marzenia.  Z wielką beztroską nie zauważali 

trudnych zboczy w okolicy, po której się poruszali. 

- Nie możemy - zaprzeczyła Raija. 

- Nawet po to, żeby coś jej podać? Żeby dać jej lekarstwo? - Ida wzięła stronę Ristiny. 

Raija pokręciła głową. Coś w niej prosiło, by spróbowała użyć swej mocy w rękach, 

siły płynącej z serca. Lecz brakowało jej już wiary. Nie zgodziła się usłuchać tego głosu. Nie 

zgadzała  się  na  to,  by  żałować  swojego  czynu.  Przecież  nie  zrobiła  nic,  by  odróżnić  się  od 

zwyczajnych ludzi. Nikt nie mógł żądać od niej niczego więcej. Była teraz taka jak wszyscy, 

ani mniej, ani więcej. 

Ale coś w niej krzyczało. 

Ale głos śpiewał wprost z serca. Błagał ją, by podjęła ostatnią próbę. 

Raija nie miała na to odwagi. 

Gorzka była świadomość, dlaczego tak jest: śmiertelnie się bała, że się jej powiedzie. 

Drgnęła przestraszona, gdy czyjaś ręka złapała ją za ramię. To Marie spoglądała na nią 

szeroko  otwartymi  oczyma,  dłoń  przytrzymywała  ją  równie  mocno  jak  szpon  drapieżnika 

trzyma zdobycz. Marie oddychała otwartymi drżącymi ustami. 

- Ja odchodzę - szepnęła. 

-  Zajmiemy  się  tobą  -  odparła  Raija,  lecz  na  uśmiech  się  nie  zdobyła.  - 

Wyzdrowiejesz, Marie. Odwagi! Musisz wyzdrowieć dla dzieci Maret! 

A Marie Klemetowa pokiwała głową z całych sił, na ile tylko jeszcze ją było stać. 

- Właśnie, dzieci, Raiju! Posłuchaj mnie! 

Raija  milczała.  Również  Ida  i  Ristina  przysunęły  się  bliżej  łóżka.  Niewiele  czasu 

upłynęło,  odkąd  Maret  umarła  na  tym  samym  posłaniu.  Wszystkie  miały  tego  świadomość, 

również Marie. 

- Zaopiekuj się dziećmi, Raiju! Oddaj je kapitanowi statku, twojemu synowi. Podobała 

mi  się  jego  żona.  Poproś,  żeby  wzięli  do  siebie  dzieci  Maret.  Tu  na  zawsze  pozostaną 

bękartami Maret, nic dobrego ich tu nie czeka. 

Raija  nie  zdołała  odpowiedzieć.  Posłała  tylko  krótkie  spojrzenie  Idzie,  która  stała  z 

płonącymi policzkami. Oczy córki zwęziły się, zapłonęło w nich więcej zieleni niż brązu. Ida 

jednak dość miała w sobie szacunku dla starszych, żeby milczeć, a Raija czuła, że nie potrafi 

dać Marie obietnicy, o którą chora błagała. 

- Zabierz je na wschód i sama opiekuj się nimi przez zimę. Zapewnij im życie w Rosji. 

Tam, gdzie nikt ich nie zna, gdzie nikt nie pamięta o wstydzie Maret. 

background image

-  Ty  wyzdrowiejesz!  Mamy  dla  ciebie  różę  reniferową,  Marie.  Przyrządziłyśmy 

wywar z krwawnika. Sama zaopiekujesz się dziećmi Maret! 

Ristina  przyniosła  kubek  parującego  przejrzystego  napoju.  Raija  na  poły  uniosła 

Marie, oparła ją o własne ciało i przyłożyła kubek z wywarem z krwawnika do warg Marie. 

Chora zacisnęła usta. Całą sobą wzbraniała się przed wypiciem. 

- Spróbuj, Marie! - prosiła Raija. 

-  Ja  odchodzę  -  upierała  się  Marie  przy  swoim,  jak  gdyby  dostała  boleści  z  własnej 

woli, jak gdyby pragnęła, żeby jej życie dobiegło końca. - Nic już dla mnie tutaj nie zostało. 

Obiecaj  mi,  Raiju,  obiecaj  mi,  że  zaopiekujesz  się  Dawidem  i  Eliaszem,  tak  jak  cię  o  to 

prosiłam! Przyrzeknij mi, że się o nich zatroszczysz! 

Raija widziała udrękę w oczach Marie. Czuła, jak siły chorej słabną, i zrozumiała, jak 

ważne jest dla Marie takie zapewnienie. 

- Zaopiekuję się nimi, Marie. Jeśli coś ci się stanie i nie będziesz mogła sama się nimi 

zająć,  zadbam  o  to,  żeby  znalazł  się  dla  chłopców  dobry  dom  i  żeby  ich  nie  rozłączono.  I 

obiecuję, że dowiedzą się o Maret, o tobie i o Klemecie. 

- To dobrze - westchnęła Marie i z powrotem osunęła się na poduszkę i materac. Na 

chudej twarzy pojawił się uśmiech. Uśmiechała się tak, że trzy kobiety zgromadzone przy jej 

posłaniu  dostrzegły  pośród  siateczki  zmarszczek,  pokrywającej  cienką  jak  pergamin  skórę, 

minioną urodę. 

Marie  Klemetowa  od  razu  usnęła.  Nie  wypiła  leczniczego  wywaru.  Żadna  z  trzech 

kobiet  nie  miała  serca  jej  budzić.  Wypowiedziana  ochrypłym  głosem  prośba  zabrała  jej 

mnóstwo  siły.  Więcej  niż  było  ich  w  chorym  ciele.  Teraz  nie  wstrząsały  nią  już  dreszcze, 

leżała spokojnie, a przez sen wciąż się uśmiechała. 

-  Wyzdrowieje  -  powiedziała  Ristina,  która  nie  chciała  dopuścić  myśli,  że  Marie 

mogłaby spotkać jeszcze jakaś krzywda. Nie miała siły oglądać więcej bólu. 

-  Musiałam  jej  przyrzec.  Ona  by  nie  ustąpiła.  Raija  popatrzyła  Idzie  w  oczy,  a  Ida 

spuściła  głowę.  To  nie  była  wina  matki.  Zresztą  kiedy  Marie  Klemetowa  wyzdrowieje, 

obietnica nie będzie się już liczyć. Wtedy Ida porozmawia z Marie, poprosi ją. Zaproponuje 

chłopcom ciepło własnego domu. 

Marie  Klemetowa,  kiedyś  Marie  Persdatter,  do  niedawna  wdowa  po  Klemecie 

Olsenie,  zasnęła  wiecznym  snem,  nim  nadszedł  wieczór.  Uśmiechała  się  w  chwili  śmierci, 

spokojna, że zapewniła wszystko, co najlepsze, dwóm najmłodszym z jej rodu. 

Raija spuściła głowę, gdy naciągały szaroczarny pled na twarz Marie. 

background image

-  Ristino,  ty  i  malcy  musicie  przenieść  się  do  nas  na  cypel  -  oświadczyła 

zdecydowanie. - Obietnica to obietnica - dodała, patrząc na Idę, która mocno zacisnęła wargi. 

background image

- Nie mogę w to uwierzyć! - mówił Reijo przez zaciśnięte zęby, z rękami na relingu 

rosyjskiego statku, płynącego na wschód. 

Raija  wsunęła  mu  rękę  pod  pachę  i  wtuliła  policzek  w  jego  ramię.  Był  jak  skała, 

zawsze był tym dla niej. Skałą, opoką. 

Stali  teraz  razem  i  patrzyli,  jak  dom  na  cyplu  staje  się  coraz  mniejszy  i  mniejszy. 

Nasmołowana kropka wśród blednącej zieleni, na tle czarnej skały i zielonych zarośli. 

- Wszystko potoczyło się tak prędko -  westchnął Reijo, wciąż nie będąc  w stanie  w 

pełni zrozumieć, że jest tutaj. Że naprawdę zdobył się na ten krok i wybrał się w podróż. 

Archangielsk. Język z takim trudem wymawiał tę nazwę, miała w sobie obce dźwięki, 

których  nie  umiał  wypowiedzieć.  Z  ust  Raiji  wydobywały  się  Z  taką  łatwością,  ale  ona 

spędziła kilka garści życia w tym mieście. Reijo przede wszystkim pragnął zobaczyć ją tam, 

przekonać się, kim była, nie będąc tą Raiją, którą znał. 

Dlatego właśnie jechał. 

Michaił Jewgienijewicz  i jego załoga zabrali znad fiordu  Lyngen nie tylko ryby.  Na 

wschód wieźli ponadto pięcioro dorosłych i czworo dzieci więcej, aniżeli przywieźli ze sobą 

na zachód. 

Raija wypełniała złożoną przez siebie obietnicę, którą słyszały obie, i Ida, i Ristina. Po 

rozmowie z Olgą i Misza postanowiła oddać bliźnięta Maret im, a sama również towarzyszyć 

im na wschód, by przez zimę opiekować się dziećmi, tak jak to przyrzekła Marie. 

Wielokrotnie od śmierci Marie Klemetowej Raija żałowała, że nie była z nią sama w 

jej  ostatniej  godzinie.  Mogłaby  wtedy  oddać  dzieci  na  wychowanie  Idzie  i  Sedolfowi.  Być 

może  nie  uczyniłaby  tego  z  lekkim  sercem,  lecz  obietnicę  złożoną  umierającej  kobiecie 

łatwiej byłoby złamać, gdyby tylko ona ją słyszała. 

Rodzina  Kesaniemi  z  cypla  położonego  niemal  na  samym  krańcu  fiordu  Lyngen  u 

jego wschodnich brzegów zaczęła przygotowywać się do wyjazdu do Rosji. Raija porozumia-

ła się z rodziną Ristiny w siida Lapończyków, a ponieważ sama Ristina również tego chciała, 

zgodzili się, by i ona wyruszyła przez morze do największego nad Morzem Białym miasta, 

Archangielska.  Dzieci  potrzebowały  mamki,  a  Ristinę  już  znały,  w  dodatku  Raija  miała  do 

niej zaufanie. 

O  wiele  mniej  zachwycona  była  Raija,  gdy  Ida,  mocno  wsparłszy  ręce  na  biodrach, 

oznajmiła,  że  ona  również  wybiera  się  na  wschód.  Niestety,  tym  razem  nie  podziałały  ani 

background image

prośby,  ani  groźby.  W  końcu  wtrącił  się  Reijo  i  z  powagą  oświadczył,  że  Ida  pojedzie  na 

własną odpowiedzialność. Miał w pamięci bolesne doświadczenie. Nie chciał wierzyć, że Ida 

o nim zapomniała. Nie chciał wierzyć, że Ida igra z tym życiem, które nosi w łonie. 

Ida wybrała się więc razem z nimi. 

Raija postawiła tylko jeden warunek: Sedolf i Mikkal będą jej towarzyszyć. 

-  Nie  należy  rozdzielać  kolejnych  rodzin  żadnymi  wyjazdami  na  wschód  - 

oświadczyła ostro, nikomu nie patrząc w oczy. 

To było pożegnanie pełne uczuć. Pożegnalny obiad w małej chacie na cyplu. Ciasno 

skupili  się  wokół  zniszczonego  stołu.  Izbę  wypełnił  śmiech.  Opowiedziano  wiele  historii, 

zanim ogień na palenisku wygasł. Dzieci pospały się na rękach i w pogrążonych w półmroku 

kątach. Elise i Matti ze swoją gromadką ułożyli się do snu na podłodze. Nie chcieli opuszczać 

najbliższych, dopóki statek nie podniesie kotwicy. 

Ledwie zdążyli ukończyć oborę Mattiego. On i Elise nie mieli aż tak dużo trzody w tę 

swoją pierwszą zimę nad fiordem, żeby nie mogli zająć się zwierzętami Idy i Sedolfa. Reijo 

również  swoje  stadko  przeprowadził  do  obory  córki.  I  ono  nie  było  zbyt  liczne.  Wszystko 

załatwili w pędzie. Tak bardzo spieszyło im się z wyruszeniem, jak gdyby wszyscy bali się, 

ż

e zaczną żałować, jeśli wstrzymają się z odjazdem. 

A teraz byli w drodze. 

- Cieszysz się na powrót do Rosji? - spytał Reijo, patrząc na żonę. 

Raija ciasno owinęła włosy czarną chustą. Tylko z brzegu wymykało się kilka loków. 

Wciąż  wyglądała  młodo,  on  zaś  nic  nie  mógł  poradzić  na  to,  że  ciągle  czuł  się  za  nią  od-

powiedzialny.  Mało  znał  ludzi  umiejących  sobie  dawać  radę  samodzielnie  tak  jak  właśnie 

Raija, lecz mimo wszystko odczuwał potrzebę chronienia jej, bycia przy niej i dla niej. Reijo 

miewał momenty, kiedy wciąż był młodym chłopcem, który  czuł się dorosły,  gdyż liczył o 

dwa lata więcej niż ona. 

- Czuję, że słusznie robimy - odpowiedziała Raija. Z pewną niechęcią patrzyła na fale 

na  fiordzie.  Chyba  nigdy  nie  polubi  morza!  Dawny  strach  nie  działał  już  z  taką  mocą,  to 

Wasilij go trochę osłabił, lecz miała świadomość, że z morzem nigdy nie będzie w zgodzie. 

Bała się go. 

- Tu, w środku, czuję, że to słuszne, Reijo - oświadczyła, przykładając swobodną rękę 

do serca. - Jak gdyby wszystko w moim życiu zmierzało do tej podróży. Wszystko kierowało 

się na nią. Nie mogłam zostać, musiałam teraz wyjechać. Na wschód. I musiałam zabrać was 

wszystkich ze sobą. 

background image

Reijo  nie  odpowiedział.  Na  moment  przed  oczami  stanęła  mu  twarz  Mikkala, 

dorosłego Mikkala, takiego, którego znał, a także tamto młode oblicze ze snu. Ale Reijo nie 

chciał wierzyć, że w tej podróży towarzyszą im upiory. Odepchnął tę myśl od siebie. Wolał 

wczuć się wszystkimi zmysłami w tę właśnie chwilę. Nie chciał ciągnąć za sobą podróżnych 

kufrów, wypełnionych przeszłością. Misza wyprowadził się ze swojej kajuty. Fakt, że kapitan 

sypia  wraz  ze  swoimi  marynarzami,  graniczył  z  szaleństwem,  lecz  Bykowowie  nie  urodzili 

się na armatorów. Nie należało się spodziewać, że będą wiedzieli, co uchodzi kapitanowi, a 

co nie. 

-  Nie  wolno  o  tym  rozpowiadać  po  mieście,  jak  wrócimy  do  domu  -  oświadczył 

najstarszy  marynarz  reszcie  załogi,  kiedy  w  sierpniowym  zmierzchu  siedzieli  zgromadzeni 

wokół garnka z rybami. Michaił na szczęście przynajmniej jadał z rodziną. 

-  Nie  możemy  pozwolić,  żeby  nasz  kapitan  stał  się  pośmiewiskiem  wśród  swoich  - 

pouczał  dalej  stary.  -  Byków  i  Jurków  już  i  tak  więcej  dla  nas  zrobili,  niż  wszyscy  inni 

właściciele  statków  razem  wzięci.  Nie  są  za  to  specjalnie  lubiani.  Nie  wolno  nam  jeszcze 

bardziej wszystkiego im popsuć. 

Nie powiedział na głos, że wówczas pogorszyć się może również im samym. Nie bali 

się  Olega  ani  Michaiła,  lecz  w  Archangielsku  istniały  siły,  które  mogły  wcisnąć  tych 

niewielkich armatorów na ścieżkę bardziej podobną do ich własnej. 

Ich flota była jedną z najmniejszych i najmłodszych w Archangielsku, a mimo to dla 

nikogo  nie  stanowiło  tajemnicy,  że  mężczyźni  wprost  przepychają  się  w  kolejce,  chcąc 

zaciągnąć się właśnie do nich. Kolejki stałyby się jeszcze dłuższe, gdyby wielu marynarzy nie 

wiązały ze swoimi armatorami długi. Mało kto mógł tak naprawdę wybierać, dla kogo chce 

pływać. Również morze miało swoich dzierżawców i wyrobników. 

Wszyscy zebrani wokół garnka z rybami przyrzekli trzymać język za zębami, choć w 

głębi serca i tak wiedzieli, że to właśnie z takich sytuacji rodzą się piosenki i opowieści. 

Michaił  wcale  nie  chciał  stać  się  bohaterem  tęsknych  śpiewów  w  karczmach.  Na 

statku  panowała  ciasnota,  a  kajuta  kapitana  była  największa.  Odstąpił  ją  więc  kobietom  i 

dzieciom. 

Tylko  Raija  nie  zgodziła  się  tam  spać.  Poszła  za  Reijo,  który  razem  z  Sedolfem 

codziennie rozkładał legowisko na podłodze w kajucie Olega. Wrodzony upór Raiji kazał jej 

odmówić  miejsca  na  łóżku.  Oleg  zatrzymał  więc  koję  i  zmagał  się  z  wyrzutami  sumienia, 

Raija natomiast spała bez złych snów wtulona w męża. Czasami rozdzielało ich tylko drobne, 

rozgrzane  ciałko  Ivara.  Chciała,  żeby  tak  właśnie  było.  Nie  życzyła  sobie  żadnego 

specjalnego  traktowania.  Powiedziała,  że  najważniejsze  są  dzieci,  a  potem  załoga. 

background image

Pasażerowie do niczego się nie przydają, wsiedli na statek z własnej woli i dlatego na liście 

Raiji zajmowali ostatnie miejsce. 

Przez  pierwszą  cześć  podróży  płynęli  z  wiatrem.  Kopuła  nieba  nad  ich  głowami 

połyskiwała  życzliwie  we  wszystkich  odcieniach  jasnego  błękitu.  Towarzyszyło  im  słońce, 

miłośnie  pieszcząc  promieniami.  Pokazywało  dobre  strony  tej  krainy,  która  już  zaczęła  się 

przebierać na spotkanie nowej pory roku. 

Potem  poszarzało.  Szarość  spadła  na  nich  ciężko  jak  pokrywa,  nie  wiadomo  skąd. 

Mgła była chłodna, całowała powierzchnię morza dopóty, dopóki ta nie uspokoiła się na tyle, 

ż

e nawet drobne zmarszczki ich nie kołysały. Statek lekko chwiał się pod własnym ciężarem. 

Nie było nawet tchnienia wiatru, który mógłby zawieźć ich dalej. Tkwili w białoszarej masie 

niczym  w  zimnej  owsiance,  która  wprawdzie  nie  zatykała,  ale  też  i  nie  stanowiła  żadnej 

pokusy. 

Wybrzeże  w  pobliżu  było  strome,  przynajmniej  tyle  zdążyli  zauważyć,  zanim  mgła 

spowiła ich i oślepiła na wszystko inne z wyjątkiem świata na pokładzie. Zresztą nawet tutaj 

nie na wiele kroków dało się cokolwiek zobaczyć. 

-  Wszyscy,  którzy  nie  mają  żadnej  ważnej  sprawy  na  pokładzie,  niech  się  trzymają 

pod nim - przykazał Michaił. - Dotyczy to również ciebie, mamo - dodał. 

Raija prychnęła. 

- Zła pogoda to dla mnie nie pierwszyzna, synu, panie pryncypale! 

Michaił westchnął i puścił jej słowa mimo uszu. Czego innego mógł się spodziewać 

po matce? 

Wielki  niepokój  ogarnął  ich  dopiero  w  połowie  drugiej  doby  we  flaucie.  Wszyscy 

przyłapywali  się  na  nasłuchiwaniu  wiatru.  Wmawiali  sobie,  że  morze  naprawdę  zaczęło 

poruszać się pod statkiem. Nie tracili nadziei, lecz mgła, wilgotna i biała, wciąż otaczała ich, 

nie  rzednąc  nawet  na  chwilę.  Niebo,  które  musiało  znajdować  się  gdzieś  ponad  nimi, 

wstrzymało oddech. 

Reijo  w  miarę  upływu  czasu  coraz  częściej  ściągał  brwi.  Przemierzał  pokład  wraz  z 

Olegiem  i  Michaiłem.  Wdychał  głęboko  morskie  powietrze,  słuchał  przeraźliwego  fałszy-

wego  wrzasku  mew,  pozostających  poza  zasięgiem  wzroku,  i  wcale  nie  chciał 

rozpamiętywać, co przypomina mu ta sytuacja. 

Zapadł drugi już wieczór w ciszy morskiej, a nic się nie zmieniało. 

Raija  owinięta  w  pelerynę  wybrała  się  na  pokład.  Michaił  już  otworzył  usta,  żeby 

prosić ją, by wróciła na dół, ale przełknął słowa. 

background image

-  Wykarmiłam  cię  i  nauczyłam  cię  chodzić.  Wycierałam  ci  zasmarkany  nos, 

podcierałam cię i myłam. I wciąż nie jesteś na tyle stary, żebym nie mogła przełożyć cię przez 

kolano i wymierzyć porządnego klapsa - oznajmiła Raija synowi cierpkim tonem. 

Nawet Misza nie mógł się nie uśmiechnąć. Zasalutował jej i pozwolił, żeby robiła, co 

chce.  Protesty  i  tak  na  nic  by  się  nie  zdały.  Zresztą  Raija  na  ogół  miała  rację.  Oczywiście, 

bardzo uważała, gdzie stawia stopy, aż tak głupia nie była, bez względu na to, co myślał o niej 

syn.  Jewgienij  być  może  nazwałby  Michaiła  przemądrzałym,  lecz  Raija  czuła,  że  synem 

kieruje jedynie miłość do niej. Misza bardzo wydoroślał, odkąd opuściła Archangielsk, odkąd 

opuściła jego. 

Coś  w  tej  mgle  przemawiało  do  niej.  Próbowało  nawiązać  ochrypłą,  szepczącą 

rozmowę. Na  razie jedynie to wyczuwała, nie była w stanie wychwycić słów. Nie  potrafiła 

pojąć tego przesłania i zrozumieć, dlaczego to coś dziwnego stara się do niej zbliżyć. Przecież 

za  tymi  ścianami  z  mgły  nie  było  nic,  co  grałoby  na  strunach  jej  duszy.  Znalazła  się 

nieskończenie daleko od osnowy w swojej własnej tkaninie życia. 

Podeszła do relingu. Wzrokiem usiłowała szukać czegoś w tej mlecznej bieli czy też w 

białej  szarości.  Nie  zdołała  niczego  wypatrzyć.  Nie  zdołała  odszukać  tego,  co  usiłowało  do 

niej dotrzeć. 

Drgnęła, kiedy obok pojawił się Reijo. Sercu nagle tak zaczęło się spieszyć. Upłynęło 

nieco czasu, nim ów szybki rytm się uspokoił, nim pozwoliła sobie znów oddychać miarowo. 

Łatwo  o  lęk  wśród  tych  nieprzezroczystych  ścian,  mogła  przez  nie  przeniknąć  ręka,  lecz 

wzrok nie potrafił. 

- Coś mnie tam ciągnie - oświadczyła cicho, niepewna, kto jeszcze może ją usłyszeć. 

Nie chciała, żeby się z niej śmiano. Nie chciała też ujawniać swoich lęków. 

- Po jednej stronie jest ląd, a po drugiej morze - odparł Reijo z charakterystyczną dla 

siebie  suchością.  Objął  ją  jednak,  żeby  pokazać,  że  są  razem.  -  Nie  mam  pewności,  co  jest 

gdzie - dodał. - Myślałem, że wiem, ale teraz nie jestem już pewien. I nie mam ochoty się tym 

przejmować. 

- To coś próbuje się do mnie zbliżyć - powiedziała Raija, nie zważając na jego próby 

obrócenia  w  żart  tej  mgły,  która  wdzierała  się  w  nich,  która  spowijała  ich  dusze  licznymi 

warstwami woalu. 

Peleryna Raiji całkiem już nasiąkła. Samodziałowa kurta Reijo nie była przeznaczona 

na taką pogodę, po krótkim czasie zrobiła się ciężka i wilgotna, bardziej przepuszczała zimno, 

aniżeli przed nim chroniła. 

- Coś jakby wyciąga się do mnie, Reijo. Nie rozumiem tego i bardzo mnie to niepokoi. 

background image

Reijo  ucałował  ją  w  skroń.  Ciało  miała  chłodne.  Choć  panowała  trudna  wprost  do 

pojęcia  cisza,  bez  najmniejszego  tchnienia  wiatru,  to  było  przenikliwie  zimno,  nie  tylko 

mokro i wilgotno. Reijo dręczyły wspomnienia, a niepokój Raiji wcale ich nie uciszał. Reijo 

domyślał się więcej, aniżeli jej mówił. 

-  Tkwienie  tutaj  całymi  dniami  każdego  wyprowadziłoby  z  równowagi.  -  Starał  się 

wypełnić swój uśmiech poczuciem bezpieczeństwa, a głos łagodnym spokojem. 

Jej skóra miała smak soli, zapach soli. Wszyscy na wskroś przesiąknęli morzem. 

- Jesteś wrażliwą duszą, moja najdroższa. Dręczy cię niepokój. Lubisz rozpościerające 

się szeroko płaskowyże, gdzie nic nie przesłania ci widoku, gdzie sama możesz decydować o 

tym,  w  którą  stronę  pójdziesz.  To  oczywiste,  że  popadasz  w  nerwowość,  poruszając  się  w 

obrębie granic statku i na dodatek nie widząc, gdzie jesteś. 

- To jeszcze nie wszystko - szepnęła Raija, wpatrując się w brudną, wilgotną ścianę, 

na przemian żółtą i szarą. Nie potrafiła stwierdzić, który z brudnych odcieni był mocniejszy. 

Mieszały  się  ze  sobą,  stawały  morzem  unoszącym  się  wokół  niej.  Czuła,  że  ją  duszą,  że 

próbują ją zatopić. 

-  To  coś  więcej,  Reijo.  Coś  usiłuje  do  mnie  dotrzeć.  To  coś  z  zewnątrz,  jakiś  głos, 

tchnienie wiatru. Jak ogień... 

Reijo  z  trudem  mógł  wyobrazić  sobie,  że  ta  mgła  może  komukolwiek  przywieść  na 

myśl  płomienie.  Zaniepokoiło  go  to  jeszcze  mocniej.  Raija  nie  mówiła  wcale  o  strachu, 

wynikającym z poczucia zamknięcia. Jej niepokój sięgał znacznie głębiej. 

Ż

ałował, że nie może mieć pewności. 

Objął  ją  obiema  rękami.  Ona  wciąż  należała  do  jego  objęć.  Wciąż  nie  tęskniła  za 

wyrwaniem  się  z  nich.  Dzieliła  z  nim  tę  samą  teraźniejszość,  którą  próbował  pojąć.  Nie 

chciała niczego innego. 

- Wydaje mi się, że nic nie osiągnęłaś, obcinając sobie palec - powiedział cicho. - Nie 

sądzę,  byś  kiedykolwiek  mogła  uciec  od  tego,  co  obrało  sobie  ciebie  za  siedzibę.  Nie 

przypuszczam,  byś  mogła  to  z  siebie  wykrwawić,  Raiju.  Wydaje  mi  się,  że  w  twoim  sercu 

odbija się coś z zewnątrz. 

-  To  nie  jest  nic  złego  -  uspokoiła  go  Raija.  Wychwyciła  to  przeświadczenie  z 

powietrza, wygłosiła je jak prawdę, której on ani trochę nie mógł zaprzeczyć. Przecież nawet 

z zamkniętymi oczami widziała więcej od Reijo. - To nie chce niczyjej krzywdy. 

Reijo  nie  dopytywał  się,  skąd  czerpie  to  przekonanie.  Nie  spytał  jej,  skąd  może 

wiedzieć.  Znali  się  przecież  przez  całe  życie.  Ten  czas  wystarczył,  by  się  ze  wszystkim 

pogodzić. 

background image

Zachował swoje myśli dla siebie. Prędzej czy później ta mgła i tak musi się podnieść. 

Prędzej  czy  później  pochwycą  wiatr  w  żagle.  Teraz  nawet  nie  unosił  ich  prąd.  Tu  nie  było 

prądów, które mogłyby ich dokądkolwiek zaprowadzić. 

- Zmierzamy na wschód - przypomniał, z uśmiechem tuląc się do jej policzka. Czuł, że 

ona  również  się  uśmiecha,  przelotnie,  lekko.  -  Muszę  znaleźć  Raisę  w  Archangielsku  - 

oświadczył. 

-  Tym  razem  wymówiłeś  to  naprawdę  dobrze,  Kesaniemi!  -  roześmiała  się  Raija, 

odrywając  się  od  tego,  czego  nie  potrafiła  nazwać,  i  obróciła  się  w  jego  objęciach,  aż  ich 

twarze  się  spotkały.  Uśmiechnęła  się  teraz  do  niego  i  tym  razem  uśmiechała  się  również 

oczyma. Jej ramiona obejmujące go w pasie prawie się spotkały, trochę ich zabrakło, lecz i 

tak przytrzymywała go mocno. 

- I znów razem wyruszamy po przygodę, Reijo. Myślisz, że to już ostatni raz? Myślisz, 

ż

e w końcu będziemy na to za starzy? 

-  Mam  nadzieję,  że  zdrowia  starczy  nam  do  wiosny  -  odparł  Reijo  ze  śmiertelną 

powagą.  -  Zamierzam  przecież  wrócić  z  powrotem  na  cypel  i  zobaczyć,  jak  bierzesz  się  za 

wielkie sprzątanie w chacie. 

Ś

miejąc się, złączyli usta w pocałunku, spokojnym, pełnym bliskości i przesyconym 

miłością.  Prawie  nierzeczywistym.  Nie  było  w  nim  ani  trochę  oczywistości,  za  to  wiele 

uniesienia. 

Roztopili mgłę, która ich otaczała. Rozgrzali powietrze wokół siebie, przynajmniej na 

chwilę. 

Noc przyniosła wiatr. Wiatr w stronę lądu, uderzający nagłymi porywami. Raz po raz 

napierał barkiem na burtę statku. Naciskał ile sił, ale statek wytrzymał. 

Morze pokryło się pianą. Burzyło się żółtozielone, ubite jak śmietana na szczytach fal 

wysokości masztu. 

Wiatr podarł mgłę na kawałki, poszarpał na strzępy, które pochłonęła zielona otchłań. 

Niektóre z nich porywy wiatru zaniosły ku poszarpanemu wybrzeżu. 

Nikt na pokładzie nie miał czasu przyglądać się lądowi, który ukazał się wreszcie ich 

oczom. Dość mieli roboty z utrzymywaniem statku na falach, próbami uniknięcia rozbicia się 

o  brzeg,  trzymania  się  z  dala  od  szkierów,  których  istnienia  obawiali  się  pod  kipiącą 

powierzchnią  wody,  niewidocznych  dla  oka.  Posiadane  przez  nich  mapy  tych  okolic  były 

ż

ałośnie oszczędne w informacje. Z każdą wyprawą nanosili na nie własne, nowe niezmiernie 

ważne  odkrycia.  Sterowali,  kierując  się  intuicją,  skurczami  żołądka  i  pulsowaniem  krwi  w 

background image

koniuszkach palców. Mieli nadzieję, że Pan Bóg ochroni ich swoją dłonią. Liczyli, że czuwa 

nad nimi święty Mikołaj. Najbezpieczniejszy jednak był ten, kto ufał własnym siłom. 

Reijo  nie  mógł  znaleźć  sobie  miejsca.  Wszyscy  zgromadzili  się  w  kajucie  kapitana, 

wszystkie dzieci usadzono na jednej koi, a Olga i Ristina siedziały każda na przeciwległym jej 

końcu, trzymając na rękach po jednym z dwóch najmniejszych. 

Raija opowiadała baśnie, jakich nikt nigdy dotąd nie słyszał. Mogłaby mówić, co tylko 

jej ślina na język przyniosła, bo jej głos uspokajał, lecz Reijo wydawało się, że dzieci i tak nie 

słuchają. Były na to zbyt przestraszone. Sedolf siedział oparty plecami o ścianę, a nogami o 

stół  umocowany  na  stałe.  Mocno  obejmował  Idę,  która  pobladła,  a  właściwie  wręcz 

pozieleniała, ale dzielnie zaciskała zęby. 

-  Do  kroćset!  -  zaklął  wreszcie  Reijo  i  wcale  nie  doczekał  się  oskarżycielskiego 

spojrzenia żony czy córki, jakby nikt go nie słuchał. 

Nie przestawał chodzić. Podłoga pod nim tańczyła, ale przebywanie na rozkołysanym 

pokładzie nie było dla niego pierwszyzną. Już wcześniej przeżywał burze na morzu. Nigdy 

jednak nie czuł się do tego stopnia niepotrzebny jak teraz. 

Raija nie zmieniła tonu opowiadanych baśni, spokojnie patrzyła na męża. Pochwyciła 

go spojrzeniem, ta sztuczka nigdy nie była jej obca. 

-  Reijo  Kesaniemi,  na  Jumalę,  przestań  niszczyć  podeszwy  butów!  Włóż  kurtkę  i 

wyjdź, do diabła, na pokład, zrób to, co musisz! Ale nigdy ci nie wybaczę, jeśli wyrządzisz 

sobie krzywdę albo wypadniesz za burtę! Przybędę w zaświaty i będę cię dręczyć jak upiór aż 

po sądny dzień! 

-  Myślałem,  że  to  właśnie  z  zaświatów  przybywają  dręczące  upiory  -  roześmiał  się 

Reijo i przesłał jej w powietrzu pocałunek. 

Raija udała, że tego nie zauważyła, lecz on znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, iż tak 

nie  jest.  I  dobrze  też  wiedział,  jak  bardzo  Raija  się  boi  pod  tą  przykrywką  udawanego 

spokoju. Cieplej zrobiło mu się na sercu. Raija była jedna na tysiąc. 

Wyszedł  w  końcu  na  pokład.  Musiał  natychmiast  postawić  kołnierz  i  odwrócić  się 

plecami do wiatru, dopiero tak mógł zacząć szukać Olega i Miszy. Miał dwie ręce i ciało, nie 

będące  już  być  może  ciałem  młodego  chłopaka,  lecz  wciąż  zdolne  oprzeć  się  wstrząsom  i 

odwalić  kawał  roboty.  Nigdy  jeszcze  nie  pływał  po  morzu  na  statku  tej  wielkości,  lecz 

przecież łajba to łajba. Reijo postanowił do czegoś się przydać. 

Wicher  nagle  ustąpił,  ale  paskudnie  poszarpał  żagle.  Poszarpał  też  ludzi  i  wytrząsł 

ładunek, który się przekrzywił. 

background image

Załoga przez całą noc i kawałek dnia walczyła z siłami natury. Zmarnowali już trzy 

doby  w  tym  miejscu,  a  wiedzieli,  że  muszą  poświęcić  przynajmniej  jeszcze  jedną  na 

naprawienie szkód, wyrządzonych przez niepogodę. Potrzebowali też wypoczynku. 

Kiedy statek wreszcie stanął na kotwicy na spokojnym morzu, wszystkie twarze były 

w  niezwykły  sposób  do  siebie  podobne.  Wszystkie  pokryły  się  szarą  bladością.  W 

zmarszczkach i na brwiach zastygły kryształki soli. Oczy miały czerwone obwódki od słonej 

wody. Patrzyli przed siebie tępo, z wysiłkiem. Ciała bolały przy każdym najmniejszym ruchu. 

-  Powinniśmy  być  tu  bezpieczni  -  stwierdził  Oleg,  przez  którego  przemawiało 

doświadczenie całego życia na morzu. - Teraz jedzenie i spanie - zaordynował. 

Nikt nie wyrażał sprzeciwu. Nikt nawet nie patrzył na ląd, gdy kolejno schodzili pod 

pokład. Ciała krzykiem domagały się odpoczynku. 

Reijo  też  był  śmiertelnie  zmęczony.  Dłonie  miał  poocierane,  plecy  i  barki  bolały. 

Przemókł do suchej nitki, a od słonej wody wzrok mu się mącił. 

Coś jednak wymagało potwierdzenia. 

Nie  schronił  się  pod  pokład.  Wyszedł  na  mostek  kapitański,  stanął  ramię  w  ramię  z 

Misza i zaczął wpatrywać się w ląd. 

Chłopak doskonale sobie radził, kiedy zmagali się z mgłą, ciszą morską i sztormem. 

Udowodnił,  że  więcej  ma  w  sobie  z  mężczyzny  niż  z  chłopca.  Raija  mogła  być  naprawdę 

dumna z tego syna. 

Oczy  Reijo  napotkały  widok  morza,  skał  i  nieba.  Kamienną  krainę,  której  nie 

łagodziła  najmniejsza  linia  zieleni.  Strome  skały.  Tylko  w  jednym  miejscu  możliwe  było 

przybicie do brzegu niedużą łódką. Ciągnął się tu wąski pas plaży, delikatnego piasku tuż pod 

dźwigającymi się w górę zaraz za nią skałami. Wąziutka ścieżka w skale. Niedobre miejsce 

dla rozbitków. 

Niedaleko  od  statku  leżała  pusta  kamienista  wysepka,  poszarpana  i  naga,  lecz 

przynajmniej wystająca z morza. Gdyby w tym miejscu straciło się łódź, dotarcie na nią wcale 

nie oznaczałoby ratunku. 

Reijo przeszedł dreszcz. A więc rzeczywiście było coś w tej niezwykłości, którą i on 

wyczuwał.  Może  Raija miała  rację.  Nie  chciał  zbyt  długo  się  nad  tym  zastanawiać,  to  było 

zbyt przerażające. 

-  Wiem,  gdzie  jesteśmy  -  rzekł  powoli.  Musiał  to  powtórzyć,  gdy  przyłączył  się  do 

nich Oleg, gdyż syn Raiji nie rozumiał przecież jego języka. 

- Tę wyspę nazywają Trupią Wysepką. Straciliśmy tu kiedyś łódź. Spędziliśmy zimę u 

pewnego  starca,  który  żył  z  tego,  co  morze  wyrzuciło  na  brzeg.  To  było  tamtej  zimy,  gdy 

background image

Raija musiała uciekać na wschód. Mieliśmy zawieźć zwłoki Mikkala do domu. To tutaj wpadł 

do morza. 

Oleg również milczał. 

- Powiesz jej o tym? - spytał wreszcie. 

- Nie wiem - odparł Reijo zgodnie z prawdą. - Ida była wtedy nie większa niż łokieć, 

nie może tego pamiętać. Matti i Elise zostali w domu. Santeri nie żyje, Maja nie żyje, Knut 

jest w Kengis, Ailo gdzieś w głębi lądu. Kto miałby się przed nią zdradzić? I w jakim celu? 

Oleg przetłumaczył wszystko Michaiłowi. Pomiędzy Olegiem a Reijo zapanowała już 

milcząca zgoda. 

- Ona nie musi o tym wiedzieć - powiedział Reijo. Nie chciał okłamywać Raiji, lecz to 

trudno by było tak określić. To nie kłamstwo, a jedynie przemilczenie. 

-  Co  dobrego  mogłoby  z  tego  dla  niej  wyniknąć?  -  dodał  pytająco,  a  Oleg  odparł 

kręceniem głowy. 

-  Ale  ja  na  ląd  muszę  zejść  -  stwierdził  Reijo  zdecydowanie.  -  Nie  potrzeba  nam 

słodkiej wody? 

Oleg się zgodził. 

-  Może  chata  staruszka  ciągle  jeszcze  stoi?  Dziwnie  by  było  ją  zobaczyć.  On  sam 

pewnie już nie żyje. Już wtedy był stary, a od tamtej pory minęło blisko dwadzieścia lat. 

- Prawie osiemnaście - poprawił go Oleg, który lubił ścisłość w takich obliczeniach. 

Ich  spojrzenia  znów  się  spotkały.  To  samo  porozumienie.  Tyle  czasu  upłynęło.  Raija  nie 

miała tu czego szukać. Lepiej, żeby o niczym nie wiedziała. 

Do szalupy, z zamiarem zejścia na ląd, weszli czterej mężczyźni. Reijo zabrał Sedolfa, 

lecz ani słowem nie zdradził mu, dlaczego koniecznie chce znaleźć się na brzegu. Obecność 

Olega i Miszy rozumiała się sama przez się. 

-  Miejsca  bardziej  zapomnianego  przez  Boga  niż  to  długo  trzeba  by  szukać  - 

stwierdziła Raija z pokładu. 

-  Musimy  tkwić  tu  dopóty,  dopóki  nie  naprawimy  wszystkich  szkód  wyrządzonych 

przez burzę. - Oleg mówił spokojnie, wyraz twarzy miał niezgłębiony. - A na lądzie powinna 

być słodka woda. 

- Prawdą jest, że każdy z was ma w sobie żyłkę poszukiwacza przygód - roześmiała 

się Raija z lekką rezygnacją. 

Reijo nie potrafił spojrzeć jej w oczy. Gdybyż wiedziała! Ciężko było milczeć, ale nie 

umiał przewidzieć, jaka będzie jej reakcja, gdy dowie się prawdy. Nie potrzeba im teraz jej 

przygnębienia. Bał się jej czarnej tęsknoty. Niebezpiecznej tęsknoty. 

background image

Gdy wyciągnęli szalupę na piaszczysty brzeg, prowadzenie objął Reijo. Pamiętał, jak 

miękka i delikatna jest ta plaża. Dzieci się na niej bawiły. Rozbrzmiewał tu ich śmiech. 

Jego stopy odnalazły wąską ścieżkę. W niektórych miejscach natura sama wyrzeźbiła 

ją w skale, gdzie indziej ludzie musieli jej pomóc i wyrąbać półkę dostatecznie szeroką, by 

dało się tędy przejść również zimą, w dodatku dźwigając ciężary. Reijo wiedział, że niekiedy 

bywały one pokaźne. 

Pozostali szli za nim. Kiedy stanęli na górze i spoglądali na morze i wysepkę w oddali, 

Sedolf po namyśle, surowo patrząc na teścia, spytał: 

- Dlaczego wydaje mi się, że ty już wcześniej tędy szedłeś? 

- Bo mnie za dobrze znasz. 

Reijo nie miał siły na zbędne dyskusje. 

Tak mało się tu zmieniło. Nawet pokrzywiona od wichrów chata ciągle jeszcze stała. 

Ale z komina nie unosił się dym, nie mogła więc być zamieszkana. 

Tuż obok natomiast pojawił się inny dom, z oborą i szopą. Wyglądało na to, że tam są 

ludzie. 

-  Mieszkałem  tutaj  zimą  tysiąc  siedemset  trzydziestego  trzeciego  -  wyznał  Reijo 

ciężko. - Matti, ja i pewien Fin, Aleksanteri Kilpi. Płynęliśmy do Varanger razem z dziećmi. 

Wieźliśmy  zwłoki  Mikkala.  Zerwał  się  straszny  wiatr  i  straciliśmy  łódź  przy  Trupiej 

Wysepce.  - Reijo wskazał ją palcem, nim podjął: - Pewien staruszek zaofiarował nam dach 

nad  głową  na  zimę.  Nigdy  nie  zdołaliśmy  ustalić,  czy  jest  bogobojną  duszą,  czy  też 

plądrującym wraki zwykłym piratem, uprzednio wabiącym statki na mieliznę, na szkiery przy 

wysepce.  Z  całą  pewnością  utrzymywał  się  z  tych  wraków.  Łowił  tylko  tyle,  ile  sam 

potrzebował do jedzenia. Ida była wtedy za mała, żeby to pamiętać... 

-  I  Raija  ma  o  tym  nie  wiedzieć?  Odpowiedzią  Reijo  był  tylko  blady  uśmiech. 

Skierowali się w stronę domów. 

background image

10 

W  położonej  na  takim  strasznym  odludziu  zagrodzie  przy  wznoszącym  się  pionowo 

wybrzeżu zastali młodą kobietę z pięciorgiem dzieci. Kobieta patrzyła na nich z przerażeniem 

i  nie  wpuściła  ich  do  środka.  Bacznie  im  się  tylko  przyglądała  przez  szparę  w  drzwiach, 

gotowa  w  każdej  chwili  je  zatrzasnąć,  gdyby  tylko  czymkolwiek  wywołali  jej  większy 

niepokój. 

Szara  chustka  zsunęła  jej  się  na  czoło.  Ręce  kobieta  miała  czerwone.  Oddychała 

szybko, jej oddech zaczynał się w piersiach, nie w brzuchu, jak zauważył Reijo. Ciemne oczy 

podejrzliwie zerkały to na jednego, to na drugiego. 

- Zaraz przyjdzie mój mąż - oznajmiła, nim zdążyli jej powiedzieć, kim są. 

-  Sztorm  nas  zatrzymał  -  wyjaśnił  Reijo.  Chciał  ją  uspokoić,  ale  sam  słyszał,  jak  w 

jego głosie przebija fiński akcent, świadczący o tym, że jest tu obcy. Młoda kobieta miała w 

oczach jeszcze mniej ufności, gdy na niego patrzyła. Przyłapał się na tym, że zastanawia się, 

czy ona ma ciemne, czy jasne włosy. Zobaczyć się tego nie dało. Chustka zbyt ciasno opinała 

jej głowę. Kiedyś być może kobieta była ładna, ale tego też nie umiał sobie wyobrazić. Nie 

potrafił odgadnąć jej wieku. Na pewno była młodsza od niego, a może nawet miała tyle lat co 

Ida. Tak duży mógł być rozrzut. Zresztą nie miało to ani trochę znaczenia. 

- Nasz statek cumuje na wprost - podjął Sedolf.  Na wystraszonej twarzy  odmalował 

się jakby cień ulgi. 

Ten człowiek przynajmniej mówił tak jak ona, no i Sedolf był przystojny. Jego piwne 

oczy budziły zaufanie. I uśmiechał się jak jakiś bóg. Wywołał u niej na twarzy również coś na 

kształt uśmiechu. 

-  Koło  Trupiej  Wysepki  -  szepnęła.  -  Nie  wolno  do  niej  dopływać.  To  niedobre 

miejsce. Mój mąż niedługo wróci. 

Reijo zastanawiał się, gdzie mógł pójść ten jej mąż. Z całą pewnością nie wybrał się 

na ryby. A na pola, które ci ludzie wydarli zaroślom, mieli stąd dobry widok. Nie było na nich 

ż

ywej duszy. Musiał wybrać się gdzieś dalej, w głąb lądu, może do najbliższego kupca? 

Doprawdy, przeklęte miejsce na pozostawienia w nim żony i dzieci! Przeklęte miejsce 

do życia! 

- Znałem dziadka, który tu mieszkał. - Reijo wskazał na poszarzałą chatę, którą Olai 

wybudował z drewna wyrzuconego przez morze. 

Nie była to informacja, dzięki której ta kobieta nabrała do niego więcej zaufania. 

background image

- On nie żyje - oznajmiła krótko. - Nie chcieli go pochować w poświęconej ziemi. Ma 

grób tam, na wzgórzu. - Pokazała palcem. - Nie ma na nim krzyża. To nie był człowiek, który 

by na to zasługiwał. 

Reijo  milczał.  Widać  stary  jednak  był  piratem  plądrującym  wraki  albo  też  plotki 

zrobiły z niego pirata. Teraz nie miało to już większego znaczenia. Wiadomość, że Olai nie 

ma chrześcijańskiego grobu, w żaden sposób nie wpłynęła na sympatię Reijo do staruszka. 

- Ocalił mi życie - rzekł Reijo tonem goryczy, nie całkiem zgodnie z prawdą. Sam nie 

wiedział, dlaczego to mówi. Trzymanie strony tego, kto wydawał się najsłabszy, nie zawsze 

było jednakowo słuszne. 

-  Umarł  jakieś  dziesięć  lat  temu  -  wyjaśniła  kobieta,  wciąż  czujna.  Nie  chciała 

obdarzyć Reijo sympatią. Ale Reijo Kesaniemi nie wyglądał na złoczyńcę, potrafił przeniknąć 

przez jej lęk. 

- Mój mąż jest synem jego brata. Olai Mikkelsen nie pozostawił żadnych potomków. I 

może stało się najlepiej jak mogło. 

Przeżegnała się. 

Reijo nawet się nie skrzywił. 

-  Przychodzimy  po  słodką  wodę  -  powiedział  Sedolf,  uśmiechając  się  tak  jak 

wówczas, gdy był prowodyrem chłopaków chodzących w nocne zaloty, zawsze chętnym do 

wypróbowania materacy, znanym wzdłuż całego fiordu Lyngen. I uśmiech ten wciąż działał. 

Kobieta wyraźnie zmiękła. 

- Wiem, gdzie jest strumień - powiedział Reijo. 

Nie chciał jej dłużej dręczyć. Życie tutaj i bez dodatkowych lęków było dostatecznie 

trudne. Ruszył ku strumieniowi, pozostali poszli za nim. Domyślał się, że Sedolf idzie jako 

ostatni.  Sedolf  był  taki  na  wskroś  miły.  Nie  chciał,  by  pozostawili  po  sobie  zły  obraz.  Nie 

chciał, żeby ta kobieta została w domu nad brzegiem morza sama ze swoim strachem. 

Napełnili bukłaki i przyniesione naczynia. Woda była zimna, Reijo wiedział, gdzie jest 

ź

ródło. Przemierzył kiedyś tę okolicę wzdłuż i wszerz, poznał ją podeszwami stóp. 

-  Mój  Boże!  -  westchnął  Sedolf,  który  jako  ostatni  napełniał  swoje  naczynia.  -  Jak 

można tu mieszkać? W dodatku z dziećmi! 

-  Morze  jest  blisko  -  powiedział  Reijo,  patrząc  w  dał.  Wybrzeże  było  dzikie  i 

niebezpieczne. Pamiętał, z jakim trudem panowali nad dziećmi.  Zadał sobie pytanie,  czy ta 

mała rodzina też kogoś  nie straciła.  Dziecięce stopy potrafią biegać tak  prędko, niełatwo je 

poskromić. - A morze to życie. Wiesz, Sedolfie, życie! 

background image

- Tu chyba raczej śmierć - stwierdził jego zięć, wzdrygając się. - Wydawało mi się, że 

widziałem  już  wszystkie  najbrzydsze  miejsca,  jakie  można  zobaczyć,  ale  nigdy  nie 

wyobrażałem  sobie  czegoś  podobnego.  Sam  diabeł  wie  tylko,  gdzie  jej  mąż!  Nie  umiem 

powiedzieć, czy poślubiłbym Idę, gdyby upierała się, że mamy tu zamieszkać. 

- Na pewno byś się z nią ożenił - odparł Reijo cierpko, wyraźnie zły. 

- Chyba że miałaby ojca, który by mnie sprał - uzupełnił Sedolf z chichotem. 

Oleg  z  wściekłą  prędkością  tłumaczył  każde  słowo  Michaiłowi,  teraz  śmiali  się  już 

wszyscy czterej. 

Nie  pozostało  już  im  tu  nic  więcej  do  zrobienia,  lecz  Reijo  czuł,  że  nie  ma  prawa 

odejść stąd z taką obojętnością. 

-  Perkele!  -  przeklął  przez  zęby.  -  Stary  dał  nam  dach  nad  głową  w  jedną  z 

najcięższych  zim,  jakich  doświadczyłem  w  życiu!  Być  może  zdołalibyśmy  przetrwać  w 

jurcie, ale nigdy bym się o to nie założył. Chyba winien mu jestem przynajmniej odwiedzenie 

jego grobu! 

Sedolf ruszył w ślad za Reijo. 

- Ida też tu z tobą była - wyjaśnił ze śmiechem. - Więc może i ja także powinienem 

być mu wdzięczny? 

Znaleźli  się  jeszcze  bliżej  morza,  w  miejscu,  w  którym  jedynie  jakieś  nieduże 

wzniesienia  wskazywały,  że  właśnie  tutaj  coś,  co  kiedyś  było  życiem,  znalazło  miejsce 

spoczynku. 

Pogański  grób,  lecz  Reijo  nie  miał  pewności,  czy  Olai  kiedykolwiek  był  wierzący. 

Stale  wygłaszał  słowa  z  Biblii,  lecz  z  ust  starego  nigdy  nie  wychodziły  one  z  większym 

przekonaniem,  raczej  jak  wyuczone  na  pamięć  fragmenty  tekstu.  Kiedyś  stary  miał  także 

ż

onę,  Olai  był  do  niej  przywiązany,  tyle  Reijo  zrozumiał.  Zawsze  też  przypuszczał,  że 

zniszczona Biblia należała właśnie do niej. 

-  Który  jest  jego?  -  spytał  Sedolf.  Kopce  były  dwa.  Jeden  niższy  od  drugiego.  Ten 

drugi wyglądał również na starszy. 

- Kiedy my tu mieszkaliśmy, nie było żadnych grobów - zapewnił Reijo. 

Sedolf patrzył na teścia. 

Reijo nie chciał myśleć. 

Nic do niego nie przemawiało, czuł to jednak w brzuchu. Starał się oddychać głęboko. 

Napotkał spojrzenie zięcia. Rozmawiali wzrokiem, nie wypowiadając ani słowa. 

background image

- Pójdziesz tam - oświadczył wreszcie Reijo z naciskiem na każde słowo. - Pójdziesz 

tam i spytasz, w jakikolwiek chcesz sposób, który z tych dwóch  grobów jest  grobem  Olaia 

Mikkelsena. I skłonisz ją, żeby ci powiedziała, kto spoczywa w tym drugim! 

Sedolf odstawił naczynia z wodą. Odszedł bez słowa. 

Gdy wrócił, pokazał palcem. 

-  Tam  leży  Olai  Mikkelsen  -  powiedział.  Stary  spoczywał  pod  wyższym  z  kopców. 

Reijo przymknął oczy i uklęknął przy drugim grobie. 

Tym  starszym.  Tym  ledwie  wystającym  ponad  ziemię.  Wówczas,  gdy  on,  Santeri, 

Matti i dzieci odpływali stąd wiosną, w tym miejscu nie było grobu. 

Matti i Elise by pamiętali. Będzie mógł ich o to spytać, gdy wróci do domu, gdy nad 

fiordem Lyngen znów nastanie lato. 

-  Powiedziała,  że  w  tym  drugim  grobie  pochowany  jest  jakiś  dzikus  -  odezwał  się 

Sedolf. 

Reijo spuścił głowę. 

- To sam Olai go pochował. Tego człowieka morze wyrzuciło na brzeg, był ubrany w 

skóry.  Opowiadała  o  tym  tak,  jakby  to  była  legenda.  Mówiła  coś  o  skórzanym  woreczku, 

który ten człowiek w skórach miał na szyi. 

Reijo płakał. 

A jego zięć miał dość rozumu, by milczeć. Reijo złożył dłonie i schylił kark. Może się 

modlił. Odmawiał modlitwę, jakiej nikt nigdy nie zapisał. 

Nawet  Sedolf  spuścił  głowę.  Jego  wielkie  łapy  też  się  złożyły.  Nie  pamiętał,  kiedy 

ostatni raz się modlił. Może gdy umarła mała Raija? 

Sedolf Bakken nigdy nie zaliczał się do częstych bywalców kościoła i nigdy nie miał 

się nim stać. To jednak również jego poruszyło. 

Reijo pogładził dłonią porośniętą krzewinkami ziemię. 

Krzewinki  to  krzewinki.  Czarne  jagody,  bażyna  i  chrobotek  reniferowy,  żółknące 

ź

dźbła trawy. I kiedy Rei jo Kesaniemi przymknął powieki, przed oczyma stanęła mu okrągła 

twarz  niewysokiej,  pulchnej  matki  Ravny.  Widział  żałość  w  jej  ciemnych  oczach.  Tylu 

bliskich już straciła, zostało jej jedynie dwoje wnuków. 

A teraz również Maja odeszła. 

Ailo zaś żył jak obcy. Matka Ravna nigdy nie potrafiłaby sobie wyobrazić człowieka, 

którym stał się jej wnuk. W jej języku nie było nazwy na to, co robił. W jej oczach Ailo byłby 

do  niczego  nie  przydatny.  Jego  dłonie  tworzyły  piękno,  lecz  bez  żadnego  pożytku.  Matka 

Ravna  płakałaby  nad  Ailo.  Słowo  „artysta”  nie  miało  dla  niej  żadnego  znaczenia.  Matka 

background image

Ravna nigdy  nie zdołałaby zrozumieć, z czego utrzymuje się Ailo. Całym jej światem było 

morze i płaskowyż. Ryby i renifery. Życie i śmierć. 

Stała przed nim i wypowiadała słowa, które teraz na nowo w nim ożyły: „Powinien 

mieć swój grób”. 

Sedolf chrząknął. 

- Sprowadzimy teraz Raiję? 

Reijo postanowił powiedzieć Raiji o wszystkim na statku. Zabrał ją na pokład, objął, 

gdy oboje zwrócili twarze ku wzgórzu, na którym znajdowały się groby. Przekazał jej to, co 

miał do powiedzenia. 

- Dlaczego nie powiedziałeś nic, zanim zeszliście na ląd? 

- Nie wiedziałem o tym... 

- Zamierzałeś to przede mną zataić? Reijo skinął głową w jej włosy. Chustka zsunęła 

jej się z głowy i wiatr miał teraz do nich swobodny dostęp. 

- Nie wiedziałem o tym, Raiju Mikkala. Zadrżała. 

-  Tylko  Raiju  -  poprosiła  cienkim  głosem.  Długo  tak  stali,  wpatrując  się  w  klif  i 

właściwie nie mogąc dostrzec tego, czego wypatrywali oboje. Wzgórze z grobami ukryte było 

za  skałą,  tak  samo  zresztą  jak  chałupy.  Od  strony  morza  okolica  wyglądała  na  kompletne 

pustkowie. 

- Całkowitej pewności mieć nie możemy - wyrzuciła z siebie Raija, jak gdyby chciała, 

by  jej  słowa  uleciały  z  wiatrem.  Próbowała  się  bronić  przed  prawdą.  -  To  było  tak  dawno 

temu - dodała. - Co miałoby to teraz oznaczać? 

Ale Reijo wiedział, że to musi coś znaczyć. Dla niego to również było ważne! Mikkal 

wszak to przyjaciel, być może nawet najlepszy, jakiego Reijo kiedykolwiek miał. Mikkal był 

człowiekiem, którego Reijo rozumiał najlepiej, tak mu się przynajmniej wydawało. 

-  Tutaj  nie  znał  nikogo...  -  W  głosie  Raiji  brzmiało  takie  zagubienie,  zatracenie. 

Spojrzenie  jeszcze  raz  omiotło  niegościnną  okolicę  i  zadrżała.  -  Dlaczego  przychodził  z 

morza, skoro leży w ziemi? 

Reijo również przeszedł dreszcz. Nie chciał śledzić jej myśli. Nie chciał zastanawiać 

się nad pytaniami, które zadawała. To jednak było niemożliwe. 

Raija  obróciła  się  gwałtownie  pomiędzy  Reijo  a  relingiem.  Przytrzymywała  się  liny 

mocno, obiema rękami. Palce jej pobielały. 

Morze  cofało  się  już,  osiągnąwszy  najwyższy  poziom  przypływu.  Piaszczysta  plaża 

powoli  stawała  się  szersza;  tam,  gdzie  morze  już  się  cofnęło,  naznaczona  paskami  jak 

lapońska tkanina. 

background image

Raijo  nie  wiedział,  dlaczego  zwraca  na  to  uwagę.  Nie  wiedział,  dlaczego  stara  się 

zapamiętać krzyki mew i to, że siedem ptaków unosiło się na skrzydłach nad statkiem. 

Być  może  był  to  gest  samoobrony.  To,  co  Raija  zamierzała  powiedzieć,  już  od 

pewnego czasu mroczne i niedokończone krążyło mu w myślach. Tak było od chwili, gdy na 

skałach zaczął się domyślać. W piersi czuł tępy ból. 

- Jest jeden sposób, byśmy się tego dowiedzieli. Reijo kiwnął głową. 

- Ale to już tak dawno - próbował słabo zaprotestować, głównie po to, by mieć czyste 

sumienie.  Raija  i  tak  nigdy  nie  pozwoliłaby  się  powstrzymać,  Reijo  zaś  w  głębi  ducha 

wiedział,  że  i  on  musi  to  zrobić.  Zrobiłby  to  również  nawet  wtedy,  gdyby  Raiji  z  nimi  nie 

było. Również on pragnął pewności. 

-  Jestem  już  dostatecznie  stara  na  to,  by  wiedzieć,  co  możemy  tam  znaleźć.  -  Oczy 

Raiji pociemniały. Biło z nich teraz lodowate zdecydowanie. 

-  Wyprawione  skóry  się  przetrzymują  -  powiedział  Reijo  cicho.  -  Za  resztę  nie 

odpowiadam. 

Raija  zacisnęła  wargi.  Reijo  dobrze  znal  tę  minę.  Robiła  ją  już  jako  piętnastolatka. 

Siedemnastoletni  Reijo  nie  umiał  przeciwko  niej  zaprotestować  tak  samo  jak  teraz 

czterdziestotrzylatek. 

- Obiecuję ci, że przyjmę wszystko, bez względu na to, co znajdziemy. - Raija mówiła 

z całkowitą powagą. - Obiecuję ci, że się nie załamię, ale muszę mieć pewność. Zrozum mnie, 

Reijo! 

Odpowiedział jej bez słów. Kiwnął głową i próbował zwilżyć wargi językiem. Słona 

woda  wszystko  wysuszała,  wargi  pękły,  poczuł  smak  krwi.  Oblizał  je,  nie  pozwolił  jej  się 

dotknąć. 

-  Ja  też  potrzebuję  pewności,  Raiju.  Ja  też  jej  potrzebuję.  Raija  długo  milczała. 

Schyliła  głowę,  nie  chcąc  patrzeć  już  ani  na  Reijo,  ani  na  skałę,  skrywającą  to,  o  czym  jej 

opowiedział. Najbardziej chciała wyruszyć tam natychmiast, lecz rozsądek podpowiadał jej, 

ż

e muszą zaczekać. Raija żyła już dostatecznie długo, żeby nauczyć się cierpliwości. 

- To jeszcze nie wszystko - powiedziała. 

Reijo  znów  westchnął.  Objął  ją  jeszcze  mocniej.  Również  tym  razem  wiedział,  co 

zamierzała powiedzieć. Mimo to jednak musiała to ubrać w słowa. 

-  To  nie  jest  jego  krajobraz  -  oświadczyła  Raija,  wpatrując  się  w  męża  palącym 

spojrzeniem. 

Reijo nie ugiął się pod nim. Dostrzegał w jej oczach własne myśli i zastanawiał się, 

czy ona w jego oczach też to widzi. Po wszystkich tych latach potrafili się zrymować. Żyli 

background image

według  tej  samej  melodii,  chociaż  jej  tony  różniły  się  od  siebie.  To  było  tak  jak  z  jej 

tkaninami. Rozmaite kolory, lecz pięknie ze sobą splecione. 

- Jeśli rzeczywiście znajdziemy szczątki Mikkala, Reijo, to znaczy, że on nie zaznał 

spokoju. Tutaj to niemożliwe. Tu go nigdy nie zazna. Nigdy nie zdołałby żyć wśród tych skał, 

Reijo.  Przecież  go  znałeś.  Byłby  tu  nieszczęśliwy,  stale  za  czymś  by  tęsknił.  Te  skały 

doprowadziłyby go do szaleństwa. 

Wsparła  czoło  o  jego  policzek.  Nie  płakała.  Łzy  nie  cisnęły  jej  się  do  oczu.  Ciągle 

jeszcze nie miała pewności. 

- Nie będę potrafiła z tym żyć - ciągnęła Raija z naciskiem. - Nie będę mogła znieść 

myśli, że on spoczywa tutaj. Jeśli to on. To miejsce jest równie złe jak morze. Morze również 

było  dla  niego  niedobre.  Nigdy  nie  pływaliśmy  łodzią  z  radością.  On  pływał  wyłącznie 

dlatego,  że  musiał.  Powinien  spocząć  pod  krzewinkami  na  płaskowyżu.  Powinien  dawać 

ż

ycie niskim górskim kwiatkom. Wiatr powinien mu śpiewać wśród turzycy. Zima powinna 

okrywać go śnieżną kołderką. To by było słuszne, Reijo, a nie ta kraina kamienia. Tu jest tak 

nago! A Mikkal, Mikkal to były przecież same uczucia, ciepło. Mikkal był słońcem i ogniem, 

Reijo. To miejsce jest dla niego ze wszech miar złe. 

Reijo się z nią zgadzał. Zdawał sobie sprawę, że ona musi zyskać pewność. 

- Moja pierwsza myśl była również taka sama. Reijo poczuł się nagle nieskończenie 

zmęczony.  On  i  Mikkal  byli  niemal  równolatkami.  Niewielu  już  zostało  tych,  z  którymi 

dzielił swoją młodość i radość. 

Był on i Raija. I wspomnienia, które z każdym upływającym rokiem stawały się coraz 

ważniejsze, a które coraz bardziej blakły. 

- Miejsce, gdzie plądruje się wraki, nie jest dobre dla niego. Wiem też, gdzie powinien 

spocząć,  moja  Raiju.  Nasza  Raiju.  Ravna  zabrała  mnie  kiedyś  w  pewne  miejsce  na  pła-

skowyżu  -  mówił  dalej,  przeszukując  pamięć.  -  Niełatwo  było  jej  tam  dojść.  Ciało  miała 

zmęczone długim życiem. Przeżyła oboje swoich dzieci. Ciężko jej się szło, ale zabrała mnie 

na wielogodzinną wędrówkę w głąb lądu. Szliśmy całe przedpołudnie od namiotów, od siida, 

i  nagle  stanęła  nieduża,  okrągła,  wyciągnęła  ręce,  jak  gdyby  wszystko  to  chciała  objąć. 

Powiedziała, że Mikkal tu właśnie powinien spocząć. 

- Nigdy mi o tym nie opowiadałeś. - W jej głosie dał się słyszeć niemal wyrzut. 

Reijo uśmiechnął się przepraszająco. Ściągnął jeden kącik ust, jak zawsze robił, gdy 

sumienie  zanadto  mu  dokuczało.  Wówczas  gdy  inni  mieli  rację,  a  on  nie  bardzo  chciał  to 

przyznać. 

background image

- Mieliśmy tylko rok dla siebie - próbował się bronić. Nie chciał, żeby w jej uszach to 

stwierdzenie zabrzmiało jak oskarżenie, lecz powiało między nimi pewnym chłodem. - Wiele 

rzeczy mieliśmy do wyjaśnienia, Raiju. Oświetliliśmy większość ciemnych kątów. Z czasem 

dotarlibyśmy i do tego. Teraz przybyliśmy tutaj. To wspomnienie w pewnym sensie należało 

tylko do mnie. 

- Ja także kochałam Ravnę! 

- Wiem o tym. 

Reijo delikatnie pogładził ją po skroniach, samymi koniuszkami palców. Tyle miał w 

sobie ciepła, będąc razem z nią. To było niezwykłe. Tak wiele powinno ich dzielić, lecz mimo 

wszystko wiązało ich znacznie więcej. 

- Ravna traktowała cię jak rodzone dziecko. Ceniła cię równie wysoko jak tych dwoje, 

których  urodziła.  I  straciła.  Lailę  i  Mikkala.  Ale  ta  chwila  należała  do  Ravny  i  do  mnie. 

Bardzo  ją  lubiłem.  Przy  niej  żadnemu  człowiekowi  bez  matki  niczego  nie  brakowało. 

Wypełniła część mojej pustki. Byłem bardzo mały, kiedy mama umarła. Nie wiedziałem na-

wet, że za nią tęsknię, dopóki nie zaprzyjaźniłem się z Ravną. 

Nigdy nie sądziłem, że to może dotyczyć kogokolwiek innego oprócz mnie. Nigdy nie 

myślałem o tym, że to może dotyczyć również ciebie, Raiju. Tak po prostu jest. Nie wszystko, 

co prawdziwe, musi być od razu piękne. 

Reijo  mógł  sobie  znacznie  ułatwić  sprawę,  lecz  oboje  przecież  byli  dorośli  i  tym 

razem obiecali sobie szczerość. 

-  W  każdym  razie  zgadzam  się  z  tobą  -  powiedział  prędko.  -  Jeśli  tam,  na  górze, 

naprawdę jest grób Mikkala, to powinien mieć inny. 

Raija tylko kiwnęła głową. 

-  Mamy  mnóstwo  czasu,  nim  Morze  Białe  zamarznie  -  powiedziała.  -  Być  może 

będzie to więcej kosztowało, lecz dopłyniemy przed zimą. Lód tak czy owak nie powstrzyma 

nas w dotarciu do Archangielska. 

- To twój syn jest pryncypałem, ale ja trzymam twoją stronę, Raiju. 

- Misza mnie posłucha. Pójdę do niego sama, lecz mimo wszystko dziękuję ci, Reijo. 

Gdy wieczór zaczął sinieć, na ląd popłynęło sześć osób. Czterej mężczyźni, którzy już 

wcześniej  tam  byli,  Raija  i  Ida,  która  z  wrodzonym  sobie  uporem  zażądała,  by  ją  także 

zabrali. 

- Przecież to ojciec Ailo! Raija tylko kiwnęła głową. Wszyscy byli ubrani na ciemno, 

czarna peleryna Raiji otulała ją jak grudniowa noc. Węzeł włosów na karku już się rozplatał. 

Nie  miała  w  sobie  spokoju.  Dłonie  musiały  dotykać  wszystkiego,  spojrzenie  mknęło  po 

background image

falach,  po  skałach,  po  twarzach  innych.  Serce  jej  waliło,  krew  pulsowała  w  uszach,  a  nie 

pozwolono jej nawet tknąć się wioseł. 

Wiosłowali Reijo i Oleg. Gdy szalupa zaszurała o dno, Sedolf i Misza wyskoczyli na 

brzeg. Wypchnęli łódź na piasek tak, aby Ida i Raija nie przemoczyły spódnic. 

Michaił miał latarnię. 

Sedolf niósł łopaty. 

Oleg  trzymał  pod  pachą  dwa  złożone  worki  po  mące.  Raija  wyczuwała  w  kieszeni 

zwój konopnego sznurka, igłę z nawleczonym kawałkiem nitki wpięła w spódnicę, tuż przy 

kieszeni. 

Gdy  już  wszyscy  wysiedli  z  łodzi,  mężczyźni  podciągnęli  ją  tuż  pod  skałę.  Nawet 

gdyby ktoś stanął na szczycie, nie od razu by ją zauważył, a już na pewno nie dostrzegłby jej 

ktoś, kto by nie wiedział, czego szuka. 

Reijo nasunął czapkę głęboko na czoło. Jego włosy lśniły jak srebro księżyca, jeśli ich 

nie zakrywał. 

Raija  zauważyła  to  z  czułością.  Ciepła,  panującego  między  nimi,  nie  dało  się 

zdmuchnąć. Ono trwało. 

-  Idziemy na  górę już teraz, póki coś jeszcze widać. Znam ścieżkę. Dobrze by było, 

gdybyście  i  wy  uważnie  się  jej  przyjrzeli.  To  jedyna  droga  w  dół.  Schodzić  będziemy,  gdy 

noc  nastanie  najczarniejsza.  Jeśli  wydaje  wam  się,  że  stanie  się  niebieska  i  prawie 

przezroczysta, mylicie się. Skała rzuci cień, obiecuję wam, że wszystko będzie się wydawało 

całkiem  czarne.  Ścieżka  jest  nierówna,  wąska,  w  niektórych  miejscach  bardzo  gładka.  Ze 

skały  kapie  woda,  no  i  przypominam  wam  o  pogodzie,  jaką  mieliśmy.  Kamień  i  mech  są 

bardzo śliskie. Ktoś, kto upadnie, może zrobić to po raz ostatni w życiu. 

Wokół niego pokiwano głowami. Przecież wszyscy sami prosili, żeby ich zabrać. 

- Ida i Raija muszą podciągnąć spódnice aż do kolan - przykazał Reijo. 

Usłuchały  go  bez  protestów.  Raija  zdjęła  pelerynę  i  po  złożeniu  w  tłumoczek 

przywiązała go na plecach chustką, którą nosiła na włosach. I tak zsuwała się z głowy, a jej 

włosy były przecież tak czy owak ciemniejsze niż noc. Nie będzie ich widać po ciemku. 

-  Na  górze  musimy  zachować  spokój.  -  Reijo  powiedział  to  z  wielkim  naciskiem. 

Upewnił się, czy wszyscy go zrozumieli. 

Pokiwali głowami z poważnymi minami. 

-  Ta  kobieta  powinna  już  udać  się  na  spoczynek  -  ciągnął.  -  Musi  pewnie  wcześnie 

wstawać, no i olej do lampy kosztuje. 

background image

-  Na  pewno  używają  tranu  -  powiedziała  Raija  z  uśmiechem.  To,  co  mieli  zamiar 

zrobić,  było  poważną  rzeczą,  lecz  przecież  nie  pogrzebem.  Zresztą  nawet  na  stypie  się 

ś

miano. Mikkal byłby pierwszy do wymyślania żartów. Lubił się śmiać. Kiedy się śmiał, miał 

w  oczach  rozgwieżdżone  niebo.  Zorza  polarna  połączyła  ich  serca,  ich  dusze  wędrowały 

wzdłuż jej ścieżek. 

-  Nie  wiemy,  czy  mąż  tej  kobiety  wrócił  do  domu  -  ciągnął  Reijo  tym  samym 

ś

ciszonym głosem. 

Raija  dostrzegała  zmarszczkę  między  jego  brwiami,  potrafiła  też  odczytać  jej 

znaczenie. Uważał, że powinna umieć znaleźć się w sytuacji z większą godnością. 

- Morzem nie przypłynął, ale przecież nic mogliśmy zobaczyć, co się dzieje na lądzie. 

- Odniosłem wrażenie, jakby  wybrał się  gdzieś  daleko - stwierdził Sedolf. - Ona się 

bała, dlatego musiała nam powiedzieć, że niedługo wróci. 

-  Musimy  jednak  założyć,  że  może  tam  być  mężczyzna  -  powiedział  Reijo.  -  Jeśli 

weźmiemy pod uwagę najgorsze, to przynajmniej nic nas nie zaskoczy. Plądrowanie grobów 

to poważna sprawa. To najohydniejsza z wszelkich form kradzieży. No i przecież nie chcemy, 

ż

eby  ktoś  wziął  nas  za  czarowników,  a  takie  plotki  prędko  się  rozchodzą.  Chyba  nikomu  z 

obecnych nie muszę o tym przypominać. 

Zapanowała głęboka cisza. 

-  Rozumiemy  cię,  Reijo.  -  To  Raija  musiała  to  powiedzieć.  -  Wszyscy  jesteśmy 

dorośli. Może powinniśmy pójść na górę, zanim zrobi się zupełnie ciemno? Gdybym ja była 

całkiem  sama  w  tej  chacie,  nie  ośmieliłabym  się  nawet  wyjrzeć  przez  okno  po  zapadnięciu 

ciemności. A gdybym jednak okazała się na tyle głupia, żeby wyjrzeć, i zobaczyłabym jakieś 

ciemne postaci wokół grobów człowieka z dziczy i rabusia wraków, cóż, na pewno okropnie 

bym się wystraszyła. Zabarykadowałabym drzwi i naciągnęła kołdrę na głowę. A ja przecież 

nie jestem prostą kobietą. 

- Amen - powiedział Reijo, który prowadził całą grupę z ostrożnością pod górę. 

Zapadła  cisza,  w  której  słuchać  było  tylko  szum  fal,  uderzenia  wiatru  i  odgłos  stóp 

przesuwających się po kamienistej ścieżce. Oddechy i zduszone okrzyki. I nic poza tym. 

Gdy dotarli na górę, pochylili się. Zgięci wpół, prawie na kolanach starali się przejść 

wzdłuż  krawędzi  skały,  jak  najbliżej  wzgórza  z  grobami,  lecz  nie  dochodząc  do  niego 

zupełnie. 

Krajobraz  nie  dawał  im  żadnej  osłony,  był  otwarty  kamienisty.  Uboga  ziemia, 

wykarczowana przez tych ludzi, nie zapewniała odpowiednich warunków życia. 

background image

- Dobry Boże - szepnęła Ida. - Wydaje mi się, że coś z tego pamiętam! Ten dom! Tyle 

w  nim  było  błyszczących  przedmiotów. Jakieś  lśniące  naczynie.  A  może  pomyliło  mi  się z 

domem Mai na Hailuoto? 

-  Stary  miał  przedmioty  z  mosiądzu  i  kryształu  -  odparł  Reijo  z  czymś  w  rodzaju 

uśmiechu. - Tędy przepływało mnóstwo rozmaitych statków, Ido, i zapewne wiele różnych się 

tu również rozbiło. Trupia Wysepka z pewnością słusznie nosi takie imię. Miałaś wtedy trzy 

lata, nie jest więc nieprawdopodobne, że coś zapamiętałaś. 

Ida zadrżała. 

- Dlaczego oni się tu osiedlili? Nie mieli innego wyboru? 

-  Może  nie  -  odpowiedziała  Raija.  Jej  spojrzenie  przemknęło  po  zabudowaniach. 

Widziała, że otwory okienne są pozamykane i znikąd nie przebijała najmniejsza nawet smuga 

ś

wiatła. Jej wzrok skierował się teraz na niewielkie wzgórze. 

To ty mnie wzywałeś? zastanawiała się w myślach. Próbowałeś do mnie dotrzeć? 

Ale nikt jej nie odpowiedział. 

Wciąż panował niebieski półmrok, widoczność przejrzysta jak szkło. Musieli czekać, 

aż noc rozpostrze swoje welony. 

Czekali. 

background image

11 

Czas  płynął  powoli,  a  nocą  wszystkie  odgłosy  niosły  się  daleko.  Sześcioosobowa 

grupa siedziała skulona, na poły skryta w cieniu wzgórza, na którym znajdowały się groby. 

Reijo  otoczył  Raiję  ramieniem.  Nie  rozmawiali,  lecz  mimo  wszystko  byli  ze  sobą 

bardzo blisko. Tak jak ciało dotykało ciała, tak i dusza dotykała duszy. 

Wokół  małej  chaty  niedaleko  od  nich  panował  spokój,  przez  cały  czas  nic  się  nie 

zmieniało. 

Raija podniosła się w końcu jako pierwsza. 

- Dzień wstanie, jeśli będziemy dłużej czekać - oświadczyła. 

Nikt nie odpowiedział, lecz w milczeniu usłuchali jej polecenia. Reijo i Oleg wzięli się 

do łopat. Sedolf i Misza, którzy mieli obserwować okolicę, o wiele bardziej interesowali się 

tym, co może skrywać liczący sobie blisko dwadzieścia lat grób. 

Noc wiodła swoje rozmowy z wiatrem i morzem. Odgłos łopat odrzucających ziemię i 

kamienie wwiercał się w uszy. Raija musiała zacisnąć dłonie, żeby powstrzymać ich dygot. 

Zmusiła się do powtarzania sobie, że to tylko wrażenie, iż te odgłosy są mocniejsze, niż jest 

naprawdę. To jej lęk i napięcie sprawiały, Że wydawały się jeszcze głośniejsze. Tak samo jak 

bicie  własnego  serca,  które  w  jej  uszach  urosło  do  rytmicznych  grzmotów,  zmieniło  się  w 

kamienną, nie mającą końca lawinę, a przecież rozum mówił jej, że nikt inny tego nie słyszy, 

nawet się nie domyśla. 

Wiara i dręczące zwątpienie przemykały jej przez głowę jak cienie, bezkształtne, lecz 

bardziej rzeczywiste od jakiejkolwiek wyrazistej myśli. 

Powinna była coś wyczuć! 

Przeniosła spojrzenie na kikut palca. Reijo przecież wciąż twierdził, że nie udało jej 

się  od  tego  uciec.  Od  tego  daru,  który  otrzymała,  który  wykorzystywała  i  który  uczyniła 

częścią siebie. Twierdził, że on w niej tkwi, nawet teraz. Nawet gdy sądziła, że jej się udało. 

Czy dokonała właściwego wyboru? 

- Mamy coś! - Reijo mówił ściszonym głosem, lecz nie zdołał ukryć podniecenia. 

Raija wychwyciła też u niego zdenerwowanie. Poczuła, jak bardzo kocha Reijo. Kopał 

z zapamiętaniem, z szacunkiem dla przyjaźni, która pół życia temu była prawdziwa i mocna. 

Z tej małej gromadki jedynie ona i Reijo naprawdę znali Mikkala. Pozostali słyszeli 

tylko opowieści, przedstawiające urywki jego życia. To nigdy nie będzie to samo. Mikkal był 

człowiekiem, którego żadne słowa nie zdołają odmalować prawdziwie. 

background image

Reijo odłożył łopatę i przyklęknął przy wykopanym dole. 

- Latarnia? - zaproponował Sedolf. 

-  Jeszcze  nie.  Reijo  oddychał  ciężko,  jego  ręce  poruszały  się  ostrożnie  w  suchej, 

jałowej  ziemi.  Musiał  robić  przerwy  i  na  chwilę  przymykać  oczy,  by  w  ogóle  móc  dalej 

pracować. 

- Raija? - głos Reijo aż ochrypł od uczuć. 

Ręka  Idy na moment spoczęła na plecach matki, pogładziła je łagodnie,  z czułością. 

Raija  słyszała,  jak  wszyscy  odetchnęli  mocniej,  niemal  jednocześnie,  jak  gdyby  oddychało 

tylko jedno gardło. 

Przełknęła ślinę. Powinna przecież coś wyczuć... 

Dostrzegła błysk oczu Miszy. Po jego postawie poznała, że syn się o nią niepokoi. Jej 

troskliwy syn! To być może jedna z tych chwil, którą miała zapamiętać do końca życia. 

Przez  moment  się  zawahała.  Uzgodniła  ze  sobą,  że  niczego  nie  żałuje,  niczego,  co 

sama wybrała po drodze. Nic, co tu znajdą, nie mogło odmienić tej pewności. 

Reijo  podał  jej  rękę,  a  ona  pochwyciła  ją  z  wdzięcznością.  Mrok  był  przejrzyście 

niebieski. Pomyślała, że chciałaby mieć płaszcz taki, jak barwa tej godziny. Poszuka takiego 

materiału w Archangielsku! To musi być jedwabny płaszcz, błyszczący i gładki, leciutki jak 

powietrze. 

Na kolanach przysunęła się do Reijo. Poczuła uścisk jego ręki, zachętę i ostrzeżenie. 

Jej oczy próbowały przeniknąć mrok. 

Reijo puścił ją, nachylił się w milczeniu i odgarnął pył, ziemię wysuszoną i lekką. 

- Lata zrobiły swoje - powiedział cicho. Raija była wdzięczna za te lata. Zdawała sobie 

sprawę, co mogliby znaleźć wcześniej. Fantazja potrafiła szkicować obrazy tak szybko, miała 

ś

wiadomość, że mogłaby tego nie znieść. 

To było coś innego. 

-  W  każdym  razie  nosił  skórzany  kaftan.  Jej  głos  nigdy  nie  brzmiał  tak  jak  teraz. 

Gotowa była się do niego nie przyznać, lecz rozpoznawała słowa, rodzące się z jej własnych 

myśli. 

Podeszła  za  Reijo  jeszcze  bliżej  dołu.  Ręce  miała  zlodowaciałe,  całe  ciało  chłodne. 

Odsunęła  dłonie  Reijo.  Sama  sięgnęła  ręką  ku  temu,  co  kiedyś  było  człowiekiem.  Czło-

wiekiem z płaskowyżu. Tyle wiedzieli na pewno. 

Raija nie potrafiła dopuścić myśli o tym, że mógł to być ktokolwiek inny niż Mikkal, 

jakiś  bezimienny  obcy.  Miała  w  sobie  nadzieję.  Oto  stanęła  przed  możliwością  zrobienia 

czegoś dla niego, chociaż następowało to o tyle lat za późno. 

background image

To  powinien  być  Mikkal.  A  ona  zawiezie  go  w  miejsce  na  płaskowyżu,  będące 

niegdyś  domem  dla  jego  ciała.  Tam  jego  szczątki  poczują  się  jak  w  domu.  Zapewni  mu 

spokój. 

To musi być Mikkal! 

-  Raiju  -  poprosił  Reijo.  -  Pozwól  mnie  to  zrobić!  Raija  podniosła  na  niego  wzrok, 

była bezbronna i blada. Usta jej drżały. 

Pokręciła głową. 

-  Jest  sposób  na  to,  żeby  stwierdzić,  czy  to  on,  Reijo.  Lecz  to  ja  muszę  zrobić.  On 

umarł dla mnie. Za życia nigdy nie wyrządził mi krzywdy. Te kości nie mogą mi zrobić nic 

złego. Nie boję się ich dotykać. 

- Latarnia! - zaordynował Reijo. Sedolf potrzebował trochę czasu na jej rozpalenie, nie 

chciał przy tym, by płomień był zbyt duży. Jak tylko mogli, osłaniali niewielki krąg światła 

ciałami.  Plecami  obrócili  się  do  chaty,  odległej  o  dobry  rzut  kamieniem,  i  przysunęli  się 

jeszcze bliżej otwartego grobu. 

Raija odgarnęła piasek i ziemię, pokrywającą górną część tego, co kiedyś było piersią 

mężczyzny. Skóra kurtki jeszcze się nie rozpadła. 

I Raija zyskała pewność, jeszcze nim znalazła to, czego szukała. Poznała szew kurtki. 

Dotknęła czegoś, co kiedyś zrobiły jej ręce. 

Dziurę po kuli też było widać. 

Reijo  westchnął.  W  tym  westchnieniu  była  również  ulga.  Żałoba  sprzed  pół  życia 

odświeżyła się, napłynęła gwałtowną falą. 

- A więc to jednak on. Raija przesunęła rękę bliżej gładkiej czaszki. Wiedziała, lecz 

nie  była  w  stanie  tego  przyjąć.  Nie  była  w  stanie  wychwycić  związku  pomiędzy  tym 

szkieletem, okrytym skórzaną kurtką, a silnym mężczyzną, którego kochała - na swój sposób 

- przez całe swoje życie. 

Miała już pewność. I pogodziła się z tym, lecz serce wciąż nie chciało tego pojąć. 

Palce znalazły. 

Rzemień jeszcze całkiem nie przegnił. Miał już prawie trzydzieści lat. Ona była wtedy 

trzynastolatką, Mikkal miał lat dziewiętnaście. Był już mężczyzną. Liczyła w głowie, chcąc 

uciec od innych myśli. Nie chciała nic teraz do siebie dopuścić, nie chciała dopuścić do siebie 

bólu. Znów słyszała strzał, który zabarwił jej życie niebezpieczną czerwienią. Pamiętała krew 

na śniegu. Pamiętała szorstką ścianę szopy, o którą się oparł. Pamiętała, jak ze strachu pojawił 

się w ustach smak krwi. 

Pamiętała... 

background image

Rzemień miał dwadzieścia osiem lat. 

Raija  uwalniała  go  kawałek  po  kawałku.  Z  zapamiętaniem.  Nie  było  to  łatwe. 

Rzemień leżał na gładkiej, silnej piersi i chłonął jej ciepło, w tych miejscach wbił się w kość. 

Raija zacisnęła zęby, lecz nie chciała go zerwać. Był zbyt cenny, aby to zrobić. 

Ostatni wieczór w siida. Raija miała przed oczami chudą drobną trzynastolatkę, której 

wywróżono  mało  szczęścia  i  wielu  mężczyzn.  Wciąż  potrafiła  przywołać  tamten  lęk  przed 

nieznanym, który odczuwała ostatniego wieczoru w siida, będąc jeszcze jedną z nich. 

Mikkal  dał  jej  srebrną  broszkę,  stanowiącą  część  ślubnego  podarku,  który  miał 

wręczyć przyszłej żonie. Raija przyjęła ją, bo nie wiedziała, jak ma odmówić i ponieważ już 

wtedy  czuła, kim on jest dla niej.  Była wówczas przede wszystkim jeszcze dzieckiem, lecz 

ptasie serce już zrozumiało to, czego dziecko nie mogło pojąć. 

Poprosił o kosmyk jej włosów. Odciął go tak delikatnie, że prawie nic nie było widać. 

I  śmiali  się  razem,  bo  ona  nie  chciała  być  taka  jak  stara  Elle,  która  była  łysa  i  sypiała  w 

czapce. Stara Elle, która na dłoni potrafiła dostrzec życie i śmierć. 

I  Raija  opróżniła  ze  wszystkich  swoich  skarbów  maleńki  skórzany  woreczek,  który 

zawsze  ze  sobą  nosiła.  Potem  z  namaszczeniem  zawiesiła  mu  go  na  szyi,  a  on  wsunął  do 

ś

rodka kosmyk jej obciętych włosów. 

Objął ją wtedy, trzymał mocno, jak gdyby nigdy nie chciał jej puścić, lecz to trwało 

zaledwie krótką chwilę. A potem pocałował ją w policzek. 

Raija pamiętała, jak obiecał, że zachowa jej włosy. 

„Zachowam  go  na  zawsze,  Raiju”.  To  odezwał  się  w  jej  głowie  zachrypnięty,  cichy 

głos z czasów niewinności. 

Nie  wiedziała,  czy  wziął  się  ze  wspomnień,  czy  też  może  skądinąd.  Ale  pieścił  jej 

uszy. 

Skórzany woreczek wciąż wisiał na końcu rzemyka. 

- Jumala! - wyrwało się Reijo. Położył jej dłoń na karku. Nacisnął. Wplótł palce we 

włosy. Dobrze było poczuć, że nie jest tutaj jedyną żywą istotą. 

Raija z trudem otwierała skórzany woreczek, w końcu jednak jej się to udało, chociaż 

palce  miała  zesztywniałe.  Koniuszkami  dotknęła  znajdującego  się  w  środku  pyłu.  Twarz 

uniesioną do Reijo miała uśmiechniętą. 

Reijo ze zdenerwowania cały  czas przełykał ślinę. Potem jego ręce sięgnęły po nóż, 

który miał u pasa. Również on się uśmiechał, rozluźniając węzeł włosów Raiji. Przeczesał je 

palcami swobodnej ręki, a potem pod spodem, na karku, wyszukał gruby na palec kosmyk. 

Pochyliła się, chcąc mu pomóc. 

background image

Ostrze  noża  błysnęło  lekko  w  blasku  lampy.  Kosmyk,  który  obciął,  miał  długość 

palca.  Podał  go  Raiji.  Przyjęła,  nie  dziękując,  i  z  wielką  starannością  włożyła  go  do  wy-

pełnionego  pyłem  skórzanego  woreczka,  który  następnie  zasznurowała  i  wsunęła  pod 

skórzaną kurtkę, kładąc na tym, co było kiedyś żywym, silnym ciałem Mikkala syna Pehra. 

Syna Ravny. Ojca Mai i Ailo. Męża Siggi. Przyjaciela Reijo. 

Jej Mikkala. 

To  Reijo  pomógł  jej  stanąć  na  nogi.  Podtrzymał  delikatnie  aż  do  chwili,  gdy 

zdrętwiałe  stopy  były  w  stanie  znów  ją  dźwigać.  Tulił  ją  jeszcze  przez  chwilę,  wargami 

muskając jej czoło. Reijo sprawiał, że świat był taki mały, mieścili się w nim tylko oni i to, co 

leżało w ziemi u ich stóp. Ten, o którym oboje myśleli. 

- Wszystko w porządku? - spytał cicho. Raija kiwnęła głową. On jednak wciąż przez 

dobrą  chwilę  jeszcze  obejmował  ją  swym  ciepłem.  Chciał  mieć  pewność,  że  ona  będzie  w 

stanie stawić temu czoło. Wciąż pozostawało wiele do zrobienia. 

-  Dam  sobie  radę  -  powiedziała  cicho  Raija.  Jej  głos  brzmiał  niepewnie,  lecz  sama 

tego  nie  czuła.  Mimo  wszystko  Reijo  jej  wierzył.  Zwrócił  się  do  niewielkiej  grupki  za  ich 

plecami, kolejno odszukiwał ich wzrok. 

-  To  on  -  powiedział,  choć  właściwie  wyjaśnienie  było  zbędne.  -  Musimy  go 

wydostać. Zasypać grób. I odejść stąd. Jest zbyt jasno. 

Z zatroskaniem ściągnął brwi i zmrużonymi oczyma spoglądał na morze daleko pod 

nimi. Nie podobało mu się to, co widział. 

- Zgaśmy latarnię! Reijo i Oleg kontynuowali pracę przy otwartym grobie. 

Sedolf  pomagał  gołymi  rękami.  Misza  też  już  zakasał  rękawy,  lecz  zmienił  decyzję. 

Za mało tu było miejsca, a matka niebezpiecznie pobladła. 

Odstawił lampę i objął ją, tak jak ona obejmowała go tyle razy. 

- Dziękuję - powiedziała cicho. Misza czuł, że przydaje się do czegoś jak mężczyzna, 

nie jest tylko zbędnym dodatkiem. 

Zmarszczki  pomiędzy  brwiami  Reijo  nie  wygładziły  się  nawet  na  chwilę  przez  cały 

czas, gdy opróżniali nieoznakowany grób. Worki po mące zmieniły się w całun. 

Spływali potem, choć oddech nocy był chłodny. Zgarniali do pustego grobu ziemię i 

piasek. Ida i Raija nasuwały z powrotem darń, na poły suchy mech i krzewinki oderwane od 

korzeni, tak by grób wyglądał prawie że nietknięty. 

- Zabiorę ten ładunek na dół - oświadczył Sedolf. 

Nikt  mu  się  nie  sprzeciwiał.  Był  młody  i  pod  względem  siły  mógł  się  mierzyć  z 

Olegiem. 

background image

Raija wciąż utykała kępki mchu w krawędziach rany zadanej ziemi przez szpadel. 

-  Wystarczy  już,  Raiju.  -  Reijo  stanął  przy  niej.  Podniosła  głowę  ledwie  na  tyle,  by 

widzieć jego kolana, nawet na chwilę nie przerywając ukrywania pozostawionych przez nich 

ś

ladów. 

- Tamci już odchodzą - powiedział Reijo. 

Przykucnął przy niej. Wzrokiem poprosił Idę, by przyłączyła się do Sedolfa i Olega. 

Córka  usłuchała,  Michaił  wahał  się  przez  chwilę,  lecz  nie  długo.  Raija  była  nie  tylko  jego 

matką, pojął to ze świadomością dorosłego człowieka. W milczeniu poszedł za tamtymi. 

Wokół Reijo i Raiji zaczęło jaśnieć. 

- Nie zdołamy zrobić tak, żeby wyglądał na zupełnie nietknięty. - Reijo złapał Raiję za 

nadgarstki. Przytrzymywał ją wzrokiem. Chciał wmusić w nią tę prawdę. 

-  To  będzie  dobrze  wyglądało  jedynie  po  ciemku.  Miejmy  nadzieję,  że  oni  tu  zbyt 

często nie zachodzą. I bez względu na wszystko, to nie ma żadnego znaczenia. Odpłyniemy o 

ś

wicie, nigdy więcej już się tu nie zatrzymamy. Nigdy tu nie wrócimy, Raiju. 

Głowę miała spuszczoną, włosy opadły jej na ramiona. Reijo zobaczył skrzydła kruka, 

które Mikkal odkrył jako pierwszy. 

- Oni się wkrótce zbudzą. - Raija wstała bez jego pomocy. Reijo pozwolił jej na to. 

Otrzepała kurz i mech ze spódnicy, zdjęła z pleców pelerynę. Reijo przerzucił ją sobie 

przez ramię. 

-  Ta  kobieta  musi  niedługo  zajrzeć  do  zwierząt  -  stwierdziła  Raija,  lecz  nawet  nie 

zerknęła  w  stronę  domu.  Nogą  ubiła  jeszcze  kawałek  darni,  który  ułożył  się  krzywo.  Ten 

zabieg jednak niczego nie poprawił. 

Raija westchnęła. 

Zadarła  brodę,  obróciła  się  do  wiatru.  Nie  czuła  jego  zimna,  lecz  na  szczęście 

schłodził zewnętrzne pokłady jej uczuć. Wygładził skórę. 

Raija piła morskie powietrze. Stała z zamkniętymi oczami i uniesioną twarzą, oddając 

się wiatrowi. 

- Idziemy. - Reijo dwoma palcami pogładził ją po policzku, sprowadził z powrotem na 

ziemię. 

Kiwnęła głową. Ruchy miała sztywne, kiedy schodzili w dół wąską ścieżką na brzeg. 

Musieli czekać pod skałą. Tamci czworo popłynęli już do statku ze swym ładunkiem. 

- Sedolf ma dobrze poukładane w głowie - stwierdził Reijo. Usiadł pod skalą i zrobił 

Raiji miejsce obok siebie. Jej peleryna choć odrobinę chroniła oboje przed porywami wiatru. 

Widać było, że gdy tylko statek odnajdzie właściwy tor żeglugi, popłynie szybko. 

background image

- Nawet jeśli teraz nas tu znajdą, nic się nie stanie. Jesteśmy już na dole, Raiju. Już 

wcześniej przeżywaliśmy niebezpieczne przygody. 

Próbował się uśmiechnąć. 

Raija opuściła głowę na jego ramię. 

- Dlaczego ja niczego nie czułam? - spytała. - Czy to pomogło? Czy raczej chcę, by 

okazało  się,  że  pomogło?  Może  nigdy  nie  powinnam  była  chwytać  się  tej  siekiery?  Teraz 

prawie już tego żałuję. Może coś bym poczuła, gdybym tego nie zrobiła? 

- Czułaś przecież. Wyczuwałaś coś - przypomniał jej Reijo. - Wyczuwałaś w tej mgle. 

Rozmawialiśmy o tym. Coś w tym było, nawet ja ci uwierzyłem. 

- To była mgła. Ucałował jej czoło suchymi spękanymi wargami. 

-  Niemożliwe,  żeby  to  był  wyłącznie  przypadek,  Raiju.  Nie  mam  pewności,  czy 

przeżywam to naprawdę, czy też to jeden ze snów, które sprawiają, że po przebudzeniu czu-

jesz się pusty i ubogi. 

-  Być  może  lepiej  by  było,  gdyby  okazało  się,  że  to  tylko  sen.  To  miejsce  zabija 

radość, Reijo. 

Raija rozejrzała się w koło, nie podnosząc głowy. Zadrżała i zaczęła szukać jego rąk. 

- Cieszę się, że byliśmy przy tym razem, Reijo. Sama nie zdołałabym przywieźć go do 

domu. Wolałabym się raczej rzucić ze skały, umrzeć, żeby nie musieć podejmować decyzji. 

Zostałabym wtedy z nim tutaj. 

Reijo nic nie powiedział. Ogrzewał ją ciałem i uściskiem. Dzielił z nią ból tej chwili. 

Humorzasty  Stwórca  kazał  im  przetrwać  wspólnie  wiele  prób.  Przynajmniej  tyle  im  było 

dane... 

- ... właściwie to wcale nie on. - Jej myśl uniosła się i uleciała dalej. 

Akurat te uderzenia skrzydeł Reijo rozumiał. Czuł podobnie. Poprzednio i teraz. 

- Kto by przypuścił, że szew tej kurtki wytrzyma - ciągnęła Raija. 

Przez  głowę  przelatywały  jej  stale  nowe  myśli.  Ledwie  zdążyły  przysiąść,  a  już 

odfruwały. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w stale nowe wspomnienia. 

- Miałam takie niewprawne ręce do szycia. Wciąż tak jest. Nigdy nie nauczyłam się 

szyć. Ale nie chciałam, żeby ktoś inny szył mu ubranie. Chciałam dać  mu wszystko, czego 

potrzebował, dopóki tylko mogłam. 

Było już niemal zupełnie jasno. 

-  Gdybyśmy  zostali  w  Finlandii,  on  może  by  jeszcze  żył,  Reijo.  Ale  nie  mogłam 

usiedzieć na miejscu! Mikkalowi się tam podobało, dobrze się tam czuł. Znaczył tam coś. Był 

background image

nie tylko synem Pehra. Mógłby żyć. Żyć tak jak musiał. Tak jak chciał. W taki sposób, w jaki 

czuł się szczęśliwy. 

- Powinnaś przestać myśleć o tych wszystkich „być może” - powiedział  Reijo. - Bo 

jeszcze się w tym zatracisz. Ty nie czułaś się tam szczęśliwa, Raiju. A zawsze byłaś najważ-

niejsza w życiu Mikkala. Rozmawialiśmy już o tym, Raiju. 

- Byłam przekleństwem jego życia - powiedziała z goryczą. - Byłam tą kulą, która go 

zabiła. 

- Byłaś również radością, dla której żył. - Reijo odgarnął jej z czoła ciężką grzywkę. 

Odsunął  włosy  do  tyłu,  odsłaniając  twarz.  -  Nikt  nie  potrafi  tak  malować  na  czarno  jak  ty, 

kiedy chcesz, żeby wszystko było czarne. Nikt tak jak ty nie potrafi zobaczyć tylko połowy 

krajobrazu, Raiju, gdy tego zechcesz. 

- Być może on by żył - powtórzyła z uporem. 

- Być może, ale nie żyje. Raija zamknęła oczy na długo. Na tak długo, że Reijo już 

zaczął myśleć, iż zapadła w sen. Nagle jednak gwałtownie je otworzyła i rzuciła głową. Ten 

dumny gest był charakterystyczny wyłącznie dla niej, choć Reijo swego czasu widział kilka 

prób naśladowania go. 

- Nie  chcę  go tutaj opłakiwać. Nie chcę płakać  w tym miejscu, Reijo. Już tak wiele 

razy płakałam za nim! Nie wiem, czy starczy mi odwagi, żeby znów wypuścić z siebie żałobę. 

Ona jest jak dziki koń w moim sercu. Stepowy koń. 

Nie było pociechy. Tylko dawny żal rozciągnięty w czasie na dłużej, niż chcieli o tym 

myśleć. Wiedzieli jednak, że będą do tego zmuszeni. 

- Będziemy dużo rozmawiać, nim zejdziemy na ląd - obiecał Reijo. - A potem pokażę 

ci to miejsce na płaskowyżu, w które zaprowadziła mnie Ravna. Tam pochowamy Mikkala. 

Tam wreszcie poczuje się jak w domu. 

- Wiem, gdzie to jest - powiedziała Raija, nawet na niego nie patrząc. W jej głosie nie 

dawało  się  wyczuć  żadnego  tonu.  -  Często  tam  pasał.  Raz  uciekło  mu  stado.  Ścinałam 

turzycę. Wydaje mi się, że jako dziecko byłam leniwa. To był taki piękny dzień, słoneczny i 

ciepły. Odszukałam  go tam. To było o wiele przyjemniejsze niż chodzenie na klęczkach ze 

zgiętym grzbietem i karmienie komarów. Mikkal wyciął wtedy ptaszka z kości. 

Obracała  w  palcach  czarny  wisiorek,  który  zrobił  dla  niej  Ailo.  Jej  własnego  ptaka, 

wyrzeźbionego  z  czarnego  kamienia,  który  Ailo  nazywał  onyksem.  Naśladownictwo  tego 

ptaka, który przelatywał przez dzieciństwo Ailo. Tego pierwszego, którego Mikkal zrobił dla 

Raiji. Dla swego Małego Kruka. 

background image

-  Wyrzeźbił  go  dla  mnie,  Reijo.  Ciągle  pamiętam  jego  palce.  Opalone,  smagłe. 

Pamiętam nóż i krzewinki, które kłuły mnie w łydki, dokuczając prawie tak samo jak komary. 

Miałam  spłowiałe  taśmy  od  kumagów,  a  on  miał  w  oczach  złoto.  Słoneczne  złoto.  Zawsze 

mówił, że mam krucze srebro we włosach, a mnie się wydawało, że on ugania się za Siggą, 

córką Pawy. Bardzo mnie to bolało, a nawet nie rozumiałam, dlaczego. Jumala, jakaż byłam 

młoda! 

Reijo mógł tylko jej słuchać i mieć nadzieję, że nieprędko jeszcze zrobi się jasno. 

Te historie słyszał już dawniej, lecz teraz Raija opowiadała więcej niż kiedykolwiek. 

Wcześniej nie otwierała  wszystkich okien, tak by inni mogli ze  wszystkich stron zobaczyć, 

jaka była. Teraz już się nie broniła. Pokazywała  mu tego Mikkala, którego znała, lecz przy 

tym również sama wychodziła na światło. 

- Gdyby on pozostał w moich marzeniach, wszystko mogłoby być inaczej - ciągnęła 

Raija. - Wtedy również mógłby dalej żyć. Mógłby mieć tylu synów, ile palców. Może i tyle 

samo córek. Nigdy nie wydarzyłoby się tyle zła. Na tyle istnień rzuciłam cień, Reijo. To boli. 

Reijo zastanawiał się, czy ona będzie pamiętać wszystkie te słowa, które wysypały się 

z  jej  ust,  tak  jak  ziarno  siewne  wysypuje  się  z  worka.  Pragnął,  by  to  z  siebie  wyrzuciła,  a 

potem o wszystkim zapomniała. Raija nosiła w sobie więcej lęków, więcej cieni, niż to sobie 

wyobrażał. Wciąż potrafiła go zaskakiwać. 

Reijo  sądził,  że  już  wcześniej  widział  ją  obnażoną  aż  do  szpiku  kości,  odartą  z 

wszystkich warstw jak cebula, lecz ta cebula najwidoczniej musiała mieć dostęp do światła, 

ziemi i wody, gdyż okryły ją nowe warstwy, nieznane, zaskakujące. 

- Lato tysiąc siedemset dwudziestego piątego - powiedziała Raija cicho jak tchnienie 

wiatru, czerwcowego wiatru. Na jej twarzy ukazał się cień żaru, który Reijo pamiętał u niej z 

tego okresu. 

Młoda dziewczyna, o którą walczyli z Kallem. Rzucili się na siebie z gołymi rękami. 

To  była  walka  niemal  na  śmierć  i  życie.  Mieli  wtedy  po  siedemnaście  lat  i  obaj  traktowali 

Raiję  ze  śmiertelną  powagą.  Kalle  wygrał  tę  walkę  na  pięści.  Nawet  teraz  Reijo  nie  mógł 

sobie  wyobrazić,  jak  to  się  mogło  stać.  Karl  Elvejord  zawsze  był  słabszy  od  przyjaciela,  z 

którym walczył o łaski Raiji. To Reijo był tym silnym, umiejącym znieść niejeden cios. 

I w walce o nią musiał nauczyć się przegrywać. Syn Anttiego Kwena skazany był na 

zajęcie  straconej  pozycji,  gdy  opiekunka  Raiji  wybierała  dla  dziewczyny  odpowiedniego 

męża. 

-  Spytałam  go,  czy  się  cieszy,  że  mnie  widzi.  -  Raija  miała  w  głosie  ton  smutku. 

Wtuliła  się  w  Reijo,  kurczowo  uchwyciła  się  przodu  kurtki.  -  Nosiłam  srebrną  broszkę, 

background image

podarunek od niego, a on pokazał mi ten skórzany woreczek, który miał na szyi, i powiedział 

mi, że nigdy go nie zdjął, odkąd sama mu go zawiesiłam. Poprosiłam, żeby mnie pocałował. I 

ten dorosły mężczyzna powiedział, że byłam dla niego wszystkim, nawet wtedy, gdy niczego 

nie  rozumiałam.  I  objął  mnie  mocno,  w  wieczornym  słońcu  liście  brzozy  wydawały  się 

jasnoczerwone.  Wrzosy  były  najbardziej  miękkim  łóżkiem,  jakie  kiedykolwiek  miałam.  On 

tak się bał mnie skrzywdzić. 

Reijo  wychwycił  w  jej  głosie  zdziwienie.  Doprawdy,  czy  to  tak  trudno  zrozumieć? 

Mikkal  przecież  przywiózłby  jej  z  Kopenhagi  królewską  koronę,  gdyby  tylko  go  o  to 

poprosiła. 

-  Pierwszy  raz  wtedy  powiedział,  że  mnie  kocha.  I  wówczas  zrozumiałam,  że  ja 

kocham jego.  Że właśnie to znaczy to dziwne uczucie. Kochałam  go, lecz to nie miało być 

łatwe. 

- Mikkala wychowano w poczuciu obowiązku. Reijo musiał bronić przyjaciela, zresztą 

nie po raz pierwszy w ciągu tych dwudziestu sześciu lat. Reijo polubił Mikkala od pierwszej 

chwili, gdy go spotkał, gdy zmierzyli się wzrokiem. Rozumieli się nawzajem i w dużej mierze 

ulepieni byli z tej samej gliny, między nimi więc nigdy nie mogła zapanować wrogość. Byli 

bratnimi duszami, a to być może znaczy więcej nawet niż bracia krwi. 

Pamiętał  nóż  Mikkala  przy  policzku  Isaka.  Gorące  uczucia  ujawnione  przed 

wszystkimi. 

Reijo pamiętał tamten szary, zimny, błotnisty dzień w kwietniu, gdy urodziła się Maja. 

Maleńka Maja ze złotym blaskiem słońca Mikkala w oczach. Tak wyraźnie było widać, że nie 

jest to dziecko Kallego. Reijo pamiętał, jak sam groził Kallemu tego dnia. Karl Elvejord bliski 

był pozostawienia Raiji i jej maleńkiej córeczki własnemu losowi. Reijo przysiągł mu wtedy, 

ż

e sam uzna Maję za swoją, jeśli Kalle tego nie zrobi. 

Gdyby wtedy tak się stało, ich życie również mogłoby w jakimś stopniu się odmienić. 

Lecz  Reijo  nic  o  tym  nie  wspomniał.  Kiedyś  jego  żal  również  wypłynie  na  powierzchnię. 

Teraz  przyszedł  jej  czas.  Czas  bólu  Raiji.  To  ona  miała  wpuścić  światło  do  chłodnych, 

zacienionych pomieszczeń w sercu. Wyczyścić kąty. 

- Aslak powiedział, że Mikkal i Sigga nigdy nie powinni byli się pobierać. 

Raija wciąż nie chciała ustąpić. Również ona krążyła wokół wiosny 1726 roku. 

- Żałuję, że nie udało mi się donosić tego dziecka. - Jej ciałem wstrząsnęło drżenie. 

I  Raija  opowiedziała  mu  o  tym,  jak  poświęciła  ów  zalążek  dziecka,  gdy  przed 

osiemnastoma laty walczyła na statku o życie Jewgienija. 

background image

-  Zapłaciłam  za  wszystko,  co  mam,  Reijo  -  powiedziała  to  tak  twardo,  że  aż  go 

przeraziła. 

- Możesz płakać - odparł. 

- Nie tutaj! 

Wśród ostatnich pobłysków nocnego błękitu przypłynął po nich Misza. W oczach krył 

mu się niepokój, ale milczał. Również on umiał czytać z twarzy Raiji. 

- Gdzie go położyliście? - spytała, gdy tylko znalazła się na pokładzie. 

Misza  szedł  przed  nią  do  sterów.  Tam,  tuż  przy  relingu  stała  drewniana  skrzynia, 

starannie obwiązana i umocowana do pokładu. 

-  Nie  mogłem  umieścić  go  w  ładowni,  mamo.  A  ty  mówiłaś  o  wietrze  i  otwartym 

niebie.  Załoga  wie,  co  jest  w  środku.  Nie  mogłem  go  ukryć  pod  pokładem.  Zgodzili  się  na 

zabranie,  go  tylko  dlatego,  że  jesteś  jaka  jesteś.  Nikt  nie  lubi  wieźć  trupa  statkiem,  choćby 

przez  kilka  dni.  Oni  się boją,  ale  znów  śpiewają  o  Raisie,  tylko  co  rusz  robią  znak  krzyża. 

Będę  tu  przychodził  tak  często,  jak  tylko  będę  mógł.  Oleg  twierdzi,  że  dopóki  go  nie 

pochowamy, od nikogo z załogi nie możemy wymagać przejęcia sterów. 

Misza zwilżył wargi. 

- To jego kochałaś najbardziej, prawda? Mówiłaś kiedyś, że nie potrafisz tego zważyć 

ani zmierzyć, ale to właśnie jego najbardziej kochałaś? 

Raija nie okłamywała syna. Była z niego dumna. Dumna z tego, kim się stał. Oddała 

mu  całe  swoje  serce,  niepodzielone,  jak  zresztą  wszystkim  swoim  dzieciom,  ale  Miszy 

dodatkowo ofiarowała jeszcze sporo swojego czasu. Wiedziała, że nie wyrządzi Jewgienijowi 

jako mężczyźnie krzywdy, mówiąc prawdę jego synowi. 

- Jego kochałam najbardziej, Misza. Mojego Mikkala... 

background image

12 

Reijo  musiał  sprowadzić  ją  pod  pokład,  gdy  przed  kilkoma  godzinami  otuliła  ich 

kolejna noc. Wciąż było na tyle jasno, że płynęli. Sterów pilnował Oleg. Doskonale znał kurs, 

lecz  nie  chciał  zbliżać  się  do  wybrzeża.  W  niektórych  okolicach  niechętnie  witano  Rosjan 

przy brzegu. 

- Ivar śpi razem z Idą i Mikkalem - powiedział Reijo cicho. - Dopytywał się o ciebie. 

Raija  poczuła  ukłucie  wyrzutów  sumienia.  Przecież  wcale  tego  nie  chciała,  lecz  syn 

Reijo  zbyt  często  musiał  stawać  w  cieniu.  Często  brakowało  dla  niego  miejsca  w  jej 

objęciach. To bolało. 

-  Jutro  -  powiedziała.  Obietnica  urosła  w  jej  ustach.  Raija  nie  lubiła  obiecywać. 

Następny  dzień  zawsze  był  niepewny.  Nie  chciała  układać  planów.  Nie  chciała  myśleć  o 

przyszłości, dopóki nie nadeszła. Myślenie o niej to jakby przeżywanie jej dwukrotnie, a w 

Raiji  wszystko  przeciwko  temu  protestowało.  Chciała  wyciągnąć  się  i  pochwycić  to,  co 

nadchodziło. Niekiedy nie mogła dosięgnąć, czasem jednak udawało jej się napełnić ręce. Nie 

lubiła obietnic. Nigdy nie miała pewności, czy będzie w stanie ich dotrzymać. 

- Nie jestem pewna, czy całkiem to rozumiem - powiedziała Raija. 

W rękach trzymała kubek herbaty. Na jedzenie nie miała ochoty. Reijo zaakceptował 

to,  lecz  wmuszał  w  nią  przynajmniej  coś  ciepłego.  Owinął  ją  w  koce  z  koi,  siedziała  w 

nogach, skulona i drobna, plecami oparta o ścianę. 

-  Myśl  o  tym,  że  jego  grobem  jest  całe  szerokie  morze,  wydawała  mi  się  taka 

spokojna.  Zniknął,  tak  żebym  nigdy  już  nie  mogła  dotknąć  niczego,  co  było  kiedyś  nim.  - 

Wyciągnęła  rękę,  wpatrywała  się  w  nią.  -  A  teraz  to  się  stało.  I  coś  we  mnie  nie  potrafi 

uwierzyć, że to prawda. Ja to wiem. Wszystkiego jestem pewna, a tymczasem jakaś połowa 

mnie nie zgadza się, by to zrozumieć. 

Reijo ściągnął buty.  Zrobiło się już na tyle późno, że nadszedł czas, by  się położyć. 

Lepiej było stawić czoło trudnościom ramię przy ramieniu. 

Kubek  nie  był  pusty,  lecz  mimo  wszystko  Reijo  odstawił  go  na  stół.  Trudno,  nawet 

jeśli coś się wyleje. Nie czas, by teraz myśleć o porządkach. 

Usiadł przy niej, rozluźnił węzeł włosów na karku. 

- Ta fryzura matrony i tak nigdy do ciebie nie pasowała - oświadczył, uśmiechając się 

lekko. 

background image

Wszystko było zabarwione przeszłością, niemal zatonęli we wspomnieniach. Jakież to 

dziwne, że znalezienie grobu mogło na powrót wyzłocić wyblakłe lata, tak bardzo je ożywić. 

-  Wydaje  mi  się,  że  uporałam  się  już  ze  wszystkimi  „jeśli”,  „być  może”  i  „gdyby”. 

Chyba  dotarłam  tutaj.  -  Poklepała  koję.  -  Jestem  tutaj.  Płyniemy  do  Archangielska. 

Zatrzymamy  się  w  Varanger  i  wyruszymy  w  głąb  lądu.  Wykopiemy  grób  na  płaskowyżu  i 

zakryjemy  go tak starannie, żebyśmy nawet my  sami nie mogli ponownie go odnaleźć. Nie 

będzie  na  nim  żadnego  znaku,  tylko  darń,  wrzosy  i  mech.  Może  pojedynczy  kwiatek 

moroszki.  Albo  maleńki  niebieski  fiołek,  w  którym  odbija  się  niebo.  Mikkalowi  by  się  to 

podobało. 

- Czy ta druga strona stanie się teraz bardziej nierzeczywista? - spytał Reijo ostrożnie. 

W palcach zwijał kosmyk jej włosów. To łączyło przeszłość z teraźniejszością. 

Raija z głową wspartą o ramię Reijo zaczęła się zastanawiać. Nie znała drugiej osoby, 

która napełniłaby ją takim spokojem jak Reijo. Nigdy nie znała nikogo, przy kim czułaby się 

tak  bardzo  bezpieczna.  On  wcale  nie  starał  się  wywołać  takich  uczuć.  Reijo  po  prostu  był. 

Spokojny i pewny jak skała. 

Zielone  wzgórza  z  podróży  w  zaświaty  również  stały  jej  przed  oczami  całkiem 

wyraźnie. Przecież je widziała! Jej stopy po nich biegały. Wdychała przejrzyste, świeże nie-

bieskie  powietrze  stamtąd.  Czuła  ciepło  słońca  na  wychłodzonej  skórze.  Wąchała  dym, 

snujący się kręto przez światło i wznoszący wprost pod błękitne niebo. 

To było rzeczywiste. 

Jedynie Mikkala nie mogła dotknąć. Lecz on był równie rzeczywisty. 

Reijo pytał ją, czy to przyblakło, a ona nigdy nie zdoła mu wytłumaczyć, jak bardzo to 

niemożliwe. Raija sama tego nie rozumiała. Tego nie dawało się zrozumieć. Akceptowała to, 

gdy czuła to całą sobą. Kiedy cały jej rozum mówił, że to działo się naprawdę, że sama tam 

przecież była. 

Nawet  teraz,  gdy  miała  to  jedynie  we  wspomnieniach,  akceptowała  to.  To  były 

wspomnienia takie same jak wszystkie inne, które ze sobą nosiła. Równie rzeczywiste. 

Nie oddaliła się od nich. 

Na  pokładzie  stała  skrzynia  zawierająca  szczątki  Mikkala.  Spowite  w  skórzane 

ubranie, które kiedyś sama mu uszyła. Ze skórzanym woreczkiem wokół tego, co kiedyś było 

szyją. 

To również było rzeczywiste. Tak rzeczywiste, że tego dotykała. Raija wiedziała, że to 

był Mikkal. 

background image

I Mikkal przemawiał do niej z tej bujnej zielonej krainy. Uchylał przed nią skrawek 

wejścia  do  swojej  jurty.  Szykował  dla  niej  drogę.  Robił  jej  miejsce  na  posłaniu  przy 

palenisku, u swego boku. 

To było rzeczywiste. 

Ale  Raija  nie  potrafiła  nazwać  tego  słowami  przy  Reijo.  Kochała  go  rozumem  i 

sercem. Połączyły ich te same uczucia, czas i przyjaźń tak stara, że Raija przestała już liczyć 

lata. 

Reijo  był  najwierniejszym  człowiekiem,  jakiego  znała. Jedynym,  który  stale  i  ciągle 

bez względu na wszystko pozostawał Kesaniemim. Rozumiał ją do dna jej duszy i nigdy nie 

czuła się przez niego zdradzona lub oszukana. Reijo akceptował ją taką, jaką była. Być może 

jako jedyny człowiek nigdy nawet nie próbował jej zmienić. 

-  Nie  -  odparła.  To  jedyna  prawdziwa  odpowiedź.  A  Reijo  zasługiwał  wyłącznie  na 

prawdę. Była mu to winna. 

Reijo odsunął jej z czoła ciężką grzywkę. Lekko ucałował w skronie, całował powieki, 

policzki i usta. 

A Raija przyjmowała. Tym razem nie żądał niczego w zamian. 

- Żałuję, że nie masz już Heleny - powiedziała szczerze. 

- Być może coś w tym jest - przyznał. Nie wzdychał już na wspomnienie Heleny, lecz 

w żołądku go ściskało. To była inna tęsknota niż ta, którą pozostawiła po sobie Raija. Miłości 

nie da się zmierzyć. Nie da się zmierzyć, kogo kochał bardziej, prawdziwiej, goręcej. Chociaż 

czasami pragnął, żeby dało się to zrobić. Teraz już o tym nie myślał, przyjmował wszystko, 

co nadchodziło. 

-  Ale  mamy  przed  sobą  całą  zimę  w  Archangielsku  -  ciągnęła  Raija.  W  spojrzeniu 

widać było zamyślenie. Lampa już się dopalała, lecz Reijo i tak zauważył ten błysk, tę oso-

bliwą mgłę, którą widywał u obydwu, i u Raiji, i u Idy. Poranną mgłę, przesłaniającą woalem 

ich oczy, gdy wędrowały w głąb siebie. Gdy ich myśli stawały się tak głębokie, że nie dawało 

się dotrzeć do nich, nie niszcząc tego, w co się wpatrywały. 

- Mam ci tyle do pokazania. Chcę, żebyś poznał i pokochał Antonię. Chcę pokazać ci 

grób  Jewgienija  i  Natalii.  Powinieneś  też  zobaczyć  grób  Wasi.  Czułam,  że  go  znam  już 

wtedy,  gdy  spotkałam  go  po  raz  pierwszy.  To  w  pewnym  sensie  przez  ciebie.  Po  śmierci 

Jewgienija, kiedy powoli zaczęło mi się przypominać, zorientowałam się, jak bardzo Wasia 

był do ciebie podobny. Na pewno byś go polubił. Miał w sobie wiele z ciebie, chociaż w inny 

sposób. Tyle jest na wschodzie rzeczy, które chciałabym, żebyś zobaczył i przyjął z otwartym 

sercem. Żebyś mógł poznać moje tamtejsze życie. Wszystkie moje lata tam spędzone. Bo one 

background image

nie były zmarnowane ani złe, stanowiły część mojego życia. Chcę, żebyś to poznał, Reijo. To 

dla mnie ważne. Pragnę wam wszystkim dać Archangielsk na pamiątkę. Wciąż mam w sobie 

wiele  miłości  do  tego  miasta.  Chciałabym,  żebyście  posłuchali  piosenki  Dwiny,  poznali 

tajemnice, które szepce we wszystkich językach. Matkę Dwinę zrozumie każdy. 

- Cieszę się - powiedział Reijo i mówił prawdę. Przecież marzył o tym wyjeździe. O 

najdalszej podróży w życiu. 

Niewielu  było  takich,  którzy  wybierali  się  poza  horyzont  widniejący  nad  fiordem 

Lyngen.  Mężczyźni  pływali  na  Lofoty  i  do  Finnmarku.  Ten  i  ów  wybrał  się  łódką  aż  do 

Bergen,  niektórzy  wędrowali  przez  Tornedalen.  Inni  wyprawiali  się  na  jarmarki  w  innych 

ramionach fiordu. 

Mało kto robił to wszystko. 

Niewielu marzyło o podróżach. 

Powszedni  dzień  wymagał  wytężenia  całych  sił.  Nawet  myśli  męczyły  się  zajęte 

najważniejszym: przeżyć. 

Reijo  marzył  o  tym,  czego  oko  nie  widziało.  W  myślach  był  włóczykijem,  gnał  z 

wiatrem i zbierał doświadczenia, tak jak kobiety jesienią zbierały borówki. Reijo cieszył się, 

ż

e zobaczy Archangielsk. Ze pozna to obce miasto Raiji nad Dwiną. Posmakuje teraz, jak to 

jest rozłożyć skrzydła i być obcym ptakiem. 

- Śni mi się córeczka Idy. Reijo zdumiał się. 

- Dziewczynka? 

Raija  kiwnęła  głową.  Na  ustach  miała  ten  wszechwiedzący  uśmiech,  stanowiący  jej 

nieodłączną część. Reijo nie mógł się oprzeć, żeby nie dotknąć jej policzków. Wciąż były tak 

samo  okrągłe,  jak  zapamiętał  je,  zaczerwienione  po  żartach  młodych  chłopców.  Słowami 

wkradali się do niej, znaczyli jej niewinność, przenosili bliżej tego, czego sama nie rozumiała. 

Reijo zastanawiał się, czy wciąż byłby w stanie wywołać u niej ten rumieniec. 

-  Ty  nie  zgadujesz?  -  spytał,  żałując,  że  przynajmniej  nie  wątpi.  Ale  przecież  jej 

wierzył. Wierzył, że ona wie to, o czym nikt inny nie może wiedzieć. 

- Nie będzie nawet miała rudych włosów - powiedziała Raija z uśmiechem w głosie. - 

Córeczka Idy będzie miała we włosach słoneczne złoto. Tak jak ty, dziadku. I jak Sedolf. A 

oczy będzie miała czarne jak grudzień. Wspomnisz moje słowa, kiedy ją zobaczysz. 

- A jeśli nie, ty mi o nich przypomnisz - odparł Reijo cierpko. O dziwo, nie przerażało 

go to. Przyzwyczaił się do poruszania w tym, czego nikt nie potrafił wyjaśnić. Nie bał się już 

z tym flirtować. 

background image

- Będziesz pamiętał - obiecała Raija. Reijo przyciągnął ją do siebie tak, że oboje legli 

na koi. 

Raija tak bardzo potrzebowała odpoczynku, lecz za nic by go nie usłuchała, gdyby o 

tym powiedział. 

Ale zasnęła. 

Reijo leżał, trzymając ją w objęciach, i czuł, że pod wieloma względami oboje wrócili 

do domu. 

Byli w drodze. Fale, które ich kołysały, nie miały żadnego imienia. Ale znaleźli się w 

domu.  On  i Raija.  Dalej  nie  mogli  już  dojść.  Drzwi  do  swoich  serc  mieli  otwarte,  nie  było 

ż

adnych mrocznych kątów, w które nie zajrzeli. 

A na twarzy Raiji malował się taki spokój. Być może to przez brak światła, lecz Reijo 

wydało się, że nawet zmarszczki jej się wygładziły. W kącikach ust czaił jej się uśmiech. Tak 

bardzo odpoczywała w jego objęciach. We śnie całkiem mu się oddawała. 

Zaufanie. 

- Ona tu zostanie - szepnął w mrok. Reijo szepnął to do siebie i do Mikkala. Nie do 

jego  ziemskich  szczątków,  które  miały  spocząć  w  grobie,  w  miejscu,  gdzie  kiedyś  biegało 

jego stado, gdzie sam Mikkal był młody, swobodny i pełen tęsknot. Nie do tego Mikkala. 

Reijo mówił to do Mikkala bez wieku wyrytego na twarzy. Do tego, który życie miał 

skryte w sercu i w oczach. 

-  Tutaj  -  dodał  Reijo,  przyciągając  Raiję  mocniej  do  siebie  i  nawet  przy  tym  jej  nie 

budząc. Był najzupełniej spokojny o to, że we śnie nie krąży ona po krainie Mikkala. Miała 

piękne sny, bezpieczne. Nie bała się we śnie. 

Płynęli  do  Archangielska.  Reijo  zamierzał  iść  na  spotkanie  nieznajomemu  miastu, 

trzymając Raiję za rękę. Przyrzekł sobie, że polubi to miasto o jakże trudnej nazwie. 

Zasnął i ogarnął go taki sam spokój jak ten, w którym już znajdowała się Raija. 

Ś

wit  wstał  czerwony  i  obiecał  na  wieczór  deszcz.  Raija  wysunęła  się  spod 

opiekuńczych  skrzydeł  Reijo.  Rozmowa  z  nim  dobrze  jej  zrobiła.  Nic  więcej  już  ich  nie 

dzieliło, byli sobie tacy bliscy. 

Rozczesała włosy, lecz nie związała ich tak jak zwykle. Chciała poczuć w nich wiatr. 

Wiatr i słońce. Chciała pić przejrzyste powietrze, chociaż miało smak soli. 

Morze nie było już niebezpieczne. Oddało jej to, co kiedyś skradło. 

Misza  czekał  przy  sterze.  Raiji  od  razu  cieplej  zrobiło  się  na  sercu  na  widok  tego 

prawie dorosłego już syna. Dała mu życie. Uczestniczyła w kształtowaniu z niego mężczyzny. 

Człowieka... To była wielka, cudowna świadomość. 

background image

- Spałaś? Okazywał jej troskę, która ją wzruszała i urażała. Za każdym razem, gdy tak 

się działo, Raija miała ochotę krzyknąć, że to przecież ona jest jego matką i ona powinna się o 

niego  lękać.  Za  każdym  razem  jednak  milczała,  ponieważ  wyraz  tej  chłopięcej  twarzy 

poruszał najczulsze struny w jej duszy. To była dobra troska. W dodatku Misza napawał ją 

dumą. 

Nie żyła na próżno. Ominęła przepowiednię Elle. 

Miała silne dzieci. Miała dzieci, które żyły według głosu serca. To najważniejsze. 

Wszystkie  jej  dzieci  miały  śmiałość  kochać.  I  odwagę  otworzyć  się  przed  drugim 

człowiekiem. Nie bały się miłości. Nic nie było na próżno, nic się nie zmarnowało. Wszystko 

do  siebie  pasowało.  Naczynie  się  stłukło,  lecz  ona  zlepiła  je  swoim  życiem.  Każdy 

najdrobniejszy kawałek odnalazł swoje miejsce i naczynie znów trzymało wodę. 

Czego miała żałować? 

Nic nie poszło na marne. Nawet ból miał w sobie tyle sensu. I wszystko znalazło się 

na właściwym miejscu. Fale nigdy nie przestaną uderzać o brzeg, wszystko wróci na miejsce. 

- Jak malcy? - spytała Raija. Michaił wzruszył ramionami. Ruchy wciąż miał trochę 

niezgrabne.  Raija  zastanawiała  się,  ile  trzeba,  żeby  z  nich  wyrósł.  Wypełniał  już  wełniany 

sweter, lecz przecież na dorosłość składa się tak wiele różnych elementów. 

- Czasami boję się, że nie zniosą tej podróży - odparł Misza prędko. - To by załamało 

Olgę. 

- Cieszysz się z nich, Misza? 

- Tak - odparł zaskoczony. - Owszem, poradziłbym sobie i bez nich, ale nie mam nic 

przeciwko  temu,  żebyśmy  je  wzięli.  Jeszcze  się  do  nich  nie  przyzwyczaiłem,  ale  kiedyś  w 

końcu będę musiał. Oni są tacy maleńcy! 

Raija  nie  mogła  powstrzymać  się  od  uśmiechu,  słysząc  ten  ostatni  okrzyk.  Miała 

wątpliwości  co  do  tego,  jak  Misza  przyjmie  dzieci  Maret,  i  wątpliwości  tych  na  razie  nie 

ubyło. 

Misza był jeszcze taki młody. Wprost trudno sobie wyobrazić go w roli ojca. Lecz ona 

i Olga zatroszczyły się o to, by nim został. 

Ciężar  odpowiedzialności  za  dzieci  spadnie  przede  wszystkim  na  Olgę,  o  tym  Raija 

wiedziała. Chciała jednak, aby i Misza mógł uczestniczyć w tej radości, jaką dają dzieci. Tak 

gorąco pragnęła, by został ojcem, by dzieci dostały to, co najlepsze od obojga, i od Olgi, i od 

Michaiła, mimo że nie poniosą dalej ich koloru włosów czy w ogóle podobieństwa, jakie da 

się zmierzyć okiem. 

background image

Raija nie chciała mówić o tym Miszy. Przede wszystkim pragnęła, żeby sam znalazł 

radość  w  tych  dwóch  chłopcach,  żeby  się  przekonał,  ile  księżycowego  srebra  zasiał  swoją 

miłością do nich. 

-  Myślę,  że  będziesz  wspaniałym  ojcem,  Misza  -  uśmiechnęła  się.  Słowa  brzmiały 

spokojniej  niż  serce.  Jej  syn  był  przecież  taki  młody,  tak  młody,  a  ciążyła  na  nim  wielka 

odpowiedzialność. 

- Przez zimę możesz mi udzielić kilku rad - zachichotał, nie odrywając rąk od steru. 

Miał takie mocne, dorosłe dłonie. Pewne. Raiji podobało się to, że Michaił potrafi śmiać się 

sam z siebie. Drwić z własnych słabości. Dobrze, że nie był tak dumny jak ona. Przynajmniej 

tego nie przekazała mu w spadku. 

Misza  miał  być  ostatnim  w  tym  łańcuchu.  Ta  gałąź  zakończy  się  wraz  z  nim.  Raija 

czuła się tego pewna. Jej syn zaliczał się do wiernych. Nigdy nie zdradzi Olgi. Ani myślą, ani 

uczynkiem. Nie zasieje synów ani córek w innych łóżkach. Jej krew będzie żyła nad Morzem 

Białym, dopóki żyć będzie Michaił. On będzie ostatni. 

Z jej łona nie wyszedł żaden duży ród. Ta świadomość była przykra, lecz właściwie 

nie  pragnęła,  by  jej  niespokojna,  niepewna  krew  płynęła  wciąż  dalej  i  dalej.  Znała  twarze 

wszystkich,  którzy  stanowili  jej  przedłużenie.  Widziała  też  twarzyczkę  nienarodzonego 

jeszcze dziecka Idy. Słyszała jego głos. 

Nie  miała  już  czego  więcej  pragnąć.  Jej  naczynie  było  pełne.  Nie  brakowało  w  nim 

ż

adnych cząstek. Trzymało wodę i było pełne. 

- Załoga nie boi się Mikkala? Misza odpowiedział ze śmiechem: 

- Układają nowe pieśni o miłości twojej młodości, ale tu na górę nikt nie ma odwagi 

przyjść. Doprawdy, nie wiem więc, co mam ci odpowiedzieć, matko Raiju - Raiso! 

Oczywiście,  że  się  bali!  Raija  o  tym  wiedziała.  I  pragnienie,  by  było  inaczej, 

ś

wiadczyłoby  o  głupocie.  Ale  Mikkala  nigdy  nie  należało  się  bać.  Mikkal  był  dobry.  Nie 

chciała, by ktokolwiek bał się tego, co po nim zostało. Tak dziecinne myśli błąkały się po jej 

głowie, a przecież była już starą babą! 

Raija  przegoniła  te  myśli.  Zmarłych  na  statkach  chowano  w  morzu.  Rzadko 

przewożono ich na ląd. Żeby tak się stało, umrzeć musiał kapitan, którego zaszywano w płót-

no i dobijano z nim do brzegu. 

Ci  marynarze  zapewne  nigdy  nie  byli  świadkami  takich  wydarzeń.  Nigdy  nie 

pomyśleli nawet, że ktoś może rozkopać grób i zabrać z niego zmarłego. 

Raija wiedziała, że nie zaśpiewają jej tych nowych pieśni o niej, postanowiła jednak, 

ż

e zadba o to, by je usłyszeć. Musiała przyznać sama przed sobą, że jest ich ciekawa. 

background image

Te baśnie opowiadane o niej i pieśni niosły coś na kształt radości... 

Raiji przypomniała się stara Elle, skryta w półmroku lav'vo. 

- Kiedyś mi wróżono, Misza - powiedziała z namysłem. 

- Sprawdziło się jak do tej pory? - spytał Michaił, szczerząc zęby w uśmiechu, jak to 

młody. 

-  To  była  stara  kobieta  -  powiedziała  Raija,  stając  między  synem  a  drewnianą 

skrzynią, umocowaną na stałe do pokładu. Stanęła między Mikkalem a Michaiłem. - Chyba 

trochę się jej bałam i byłam wtedy zaledwie dzieckiem. Twoja matka miała trzynaście lat, gdy 

wyłożono  przed  nią  całe  jej  przyszłe  życie.  Wciąż  nosiłam  skórzaną  kurtę,  a  naokoło  mnie 

rozciągał się płaskowyż. 

- A on? - Misza skinął głową, wskazując gdzieś z boku Raiji. 

- On też tam był - uśmiechnęła się Raija. 

Misza poczuł ukłucie w sercu. Widział, że matka ulatuje ku czemuś innemu. Ku temu 

ż

yciu na płaskowyżu, kiedy była młoda i szczęśliwa. Ku Mikkalowi. 

- Mikkal siedział w cieniach, nie wierząc w ani jedno słowo wypowiadane przez Elle. 

Był milczący, ponury i mroczny i chciał za wszelką cenę mnie stamtąd zabrać, nim ona powie 

za  dużo.  Ale  musiałam  pożegnać  się  z  Elle  i  siedziałam  dalej  na  rozłożonych  na  ziemi 

skórach. Przysunęłam się do niej na kolanach i pozwoliłam, by ujęła moją dłoń. Elle mówiła 

takim  ochrypłym  głosem.  Wcale  nie  cienkim,  jaki  na  ogół  miewają  stare  kobiety.  Zawsze 

nosiła czapkę, bo miała takie rzadkie włosy. Była prawie łysa, ale mądra. I być może potrafiła 

zobaczyć więcej niż inni ludzie. Wtedy jej nie wierzyłam, tylko się jej bałam. Ale pamiętam, 

co mówiła. 

- A co powiedziała? - dopytywał się z ciekawością jej syn. 

Raija grzebała we wspomnieniach. Odnalazła Elle. Odszukała tamtą chwilę. Klęczała 

w  jurcie  i  słuchała,  jak  Elle  szkicuje  jej  życie.  Raija  pamiętała  własne  niedowierzanie. 

Pamiętała, jak mało z tego zrozumiała. 

Teraz  nie  potrafiła  pojąć,  jak  mogła  być  taka  naiwna,  lecz  przecież  tamtą  chwilę  od 

dnia dzisiejszego dzieliło sporo lat. 

Raija uchwyciła ster razem z Michaiłem. Pozwoliła jemu sterować, lecz dobrze było 

się czegoś przytrzymywać. Dobrze było stać tak blisko tego swojego niemal dorosłego syna, 

którego  nie  mogła  ściskać  i  tulić  tyle,  ile  chciała.  Zrobił  się  już  za  bardzo  mężczyzną.  Nie 

mogła  doprowadzić  do  tego,  by  ktoś  pomyślał,  że  Misza  ciągle  czepia  się  matczynej 

spódnicy. 

background image

Ale mogła tutaj stać razem z nim, a on wciąż jej słuchał. W głowie tłumaczyła słowa 

Elle na język, który i on rozumiał. 

- Siedziała po ciemku i mówiła to mnie, trzynastolatce klęczącej przed nią: „... Bardzo 

prędko staniesz się dorosła. Widzę w twoim życiu wielu mężczyzn. Wielu mężczyzn będzie 

cię kochać. Niektórzy z nich są potężni, dzierżą władzę, żaden nie jest miernotą. Będą wśród 

nich tacy, dla których staniesz się przyczyną nieszczęść. Szczęście nie jest ci pisane, Raiju. 

Będziesz musiała o nie walczyć. Ludzie zwrócą się przeciwko tobie, niektórzy cię znienawi-

dzą, odwrócą się do ciebie plecami i zwątpisz nawet w tych, którzy będą po twojej stronie. 

Ale widzę niewiele łez. Jesteś dumna, dziecko. Widzę ludzi, którzy cię wspierają, lecz tylko 

jeden z nich będzie miał dla ciebie szczególne znaczenie. Ten jeden będzie ci przyjacielem i 

pozostanie ci wierny przez całe życie...” 

Raija odetchnęła głęboko, wciąż zatopiona we wspomnieniach. Za chwilę podjęła tym 

samym tonem, powoli i z namysłem, jak gdyby pożyczała głos od Elle z przepaści czasu. 

-  „Nie  będziesz  miała  dużo  dzieci,  widzę  więcej  mężczyzn  niż  dzieci.  A  te,  które 

urodzisz,  przysporzą  ci  tyle  samo  trosk  co  radości.  Widzę  jakieś  zimne  światło,  Raiju... 

Widzę, jak poświęcasz jedno z dzieci”. 

Raija uśmiechnęła się do sierpniowego poranka. 

- Elle mówiła, że nie czeka mnie wyłącznie piękne życie, lecz że muszę je przeżyć. 

Nie miałam wyboru, lecz niczego nie żałuję. 

- Nawet małżeństwa z tatą? Raija wyczula, jak bardzo syn jest spięty. Od dawna o tym 

myślała.  Misza  w  środku  tego  wyrośniętego  ciała  niemal  dorosłego  mężczyzny  był  bardzo 

wrażliwy. Kochał Jewgienija, chociaż ojciec przerzucił na niego swoją tajemnicę, nie będąc w 

stanie dłużej dźwigać jej sam. Gorzkie to było dziedzictwo, lecz Misza przyjął je i nie przestał 

kochać ojca. Ciężko było Miszy myśleć o tym, że życie w domu nad Ekviną dla Raiji mogło 

być  omyłką.  Że  jego  dzieciństwo,  które  uważał  za  takie  szczęśliwe  i  pełne  ciepła,  było 

przesiąknięte fałszem i dla Raiji stanowiło jedynie pełne goryczy wspomnienie. 

-  Nie,  tego  małżeństwa  też  nie  żałuję  -  oświadczyła  Raija  z  mocą.  -  Owszem, 

pragnęłabym, by w moim życiu nie było kilku chwil, na przykład dni spędzonych w lochu dla 

czarownic  w  twierdzy  Vardo.  Te  dni  chciałabym  cofnąć  i  te,  gdy  siedziałam  uwięziona  w 

Archangielsku. To były naprawdę przykre chwile, ale niczego więcej bym nie odmieniła. 

- Odmieniłabyś tamtą chwilę, gdy on umierał? - Misza znów skinął głową, wskazując 

z boku Raiji, na to, co się tam znajdowało. 

- Trudne pytania zadajesz - odparła Raija. 

background image

- Gdyby on żył, mnie by nie było na świecie - powiedział Misza, nie patrząc na nią. - 

Często o tym myślałem, gdy się o nim dowiedziałem. Wiele myślałem o nim, matko Raiju. 

Może równie wiele co ty. 

-  Jesteś  moim  synem  -  oświadczyła  Raija  zdecydowanym  głosem.  -  Jesteś  moim 

synem, którego kocham. Czy to wystarczy ci za odpowiedź na pytanie, na które tak naprawdę 

odpowiedzieć się nie da? 

Misza  nigdy  nie  zdążył  powiedzieć,  że  to  mu  wystarczy.  Usłyszeli  krzyk.  Łomot 

czegoś spadającego. I głos Sedolfa, aż mroczny ze strachu: 

- Ido, na miłość boską, Ido! Odezwij się do mnie! 

background image

13 

Było źle. 

Raija  postępowała  odruchowo,  lecz  nawet  zajęta  działaniem  miała  w  głowie  jedną 

wyraźną myśl: Było źle. Było inaczej, niż jej się to śniło, niż to widziała. Było źle. 

- Nie mogłeś, u diabła, jej pilnować? - krzyknęła do Sedolfa, który  klęczał tuż przy 

Raiji, co najmniej tak samo wystraszony jak ona. 

- Nie mogłem zanieść jej na górę - odparł słabym głosem, przygnębiony. 

- To nie była wina Sedolfa. - Reijo wziął Idę na ręce i zaniósł do kajuty, w której on i 

Raija  spędzili  noc.  Krzyk  i  rozpaczliwie  nawoływania  Sedolfa  wyrwały  go  ze  snu.  Bez 

pytania zrozumiał, co się stało. 

Raija z drżeniem wciągnęła oddech. 

-  To  nie  wina  Sedolfa,  przepraszam.  Nie  była  pewna,  czy  ją  usłyszał.  Raija 

przypuszczała, że Sedolf nie widzi niczego poza Idą. Żałowała, że nie potrafi go uspokoić, nie 

może  mu  powiedzieć,  że  nie  stało  się  nic  groźnego.  Taka  była  pewna  tych  przebłysków 

ś

wiatła w tym, co inni nazwaliby snami. Tymczasem czegoś podobnego nie dostrzegła nawet 

przez moment. To było złe. I Raija nie wiedziała już, czy może swoim snom ufać. 

Gestem  dłoni  odsunęła  wszystkich,  którzy  przyszli  za  nią.  W  jej  głosie  pojawiła  się 

surowość. 

- Potrzebna nam woda - powiedziała w końcu, żałując swojej ostrości. - I coś czystego 

na opatrunek. Wszystko na pewno będzie dobrze. 

Te słowa zapiekły ją w ustach jak kłamstwo. Strach zacisnął swoje zimne macki i zbił 

się w twardą kulę  w brzuchu. Była bliska mdłości, miała ochotę ów strach z siebie w jakiś 

sposób wyrzucić, lecz nie mogła. 

Tutaj nie chodziło o nią. 

Patrzyła, jak ludzie, potykając się w pośpiechu, popędzili po wodę, po płótno. 

Ida była jej córką, lecz wszyscy lubili ją dla niej samej. Ludzie prędko zaczynali czuć 

do Idy sympatię. Nie musieli nawet dobrze jej znać, Ida niosła ze sobą niezwykłą jasność. 

- Nigdy nie powinna była wybierać się w tę podróż - oświadczyła Raija, gdy Rei jo 

znalazł na głowie Idy ranę. Płynął z niej czerwony strumyczek krwi. 

- Umiałabyś ją zatrzymać? - spytał Sedolf z takim samym przygnębieniem, nie patrząc 

na Raiję. Nie udawało mu się ukryć ogromnej rozpaczy, być może czuł, że ona go oskarża. 

Raija westchnęła. To nie była wina Sedolfa. To nie była niczyja wina. 

background image

-  To  nie  twoja  wina  -  powtórzyła  słabym  głosem,  a  potem  poprosiła  Sedolfa,  żeby 

rozpiął Idzie spódnicę. 

Zrobił  to  bez  zastanowienia.  Wargi  miał  pobielałe,  zaciśnięte.  Bał  się  tak  samo  jak 

Raija i Reijo. 

Owszem, Ida to ich dziecko, lecz Sedolf to jej mąż. Dla niego Ida była człowiekiem, 

którego  kochał  najbardziej  na  świecie.  Raija  nie  mogła  opędzić  się  od  tej  myśli.  Trudno 

dopuścić do siebie prawdę, że nie jest się najważniejszą osobą w życiu rodzonego dziecka. 

-  Ona  krwawi.  Wszyscy  się  tego  bali,  choć  bez  słów.  Reijo  pamiętał  to  samo  co 

Sedolf. Okres Bożego Narodzenia, kiedy Ida straciła wytęsknione nienarodzone dziecko. 

To było równie wytęsknione. 

Mężczyźni wymienili identyczne spojrzenia. Reijo w gniewie zacisnął pięści. Nikogo 

nie powinien spotkać taki los. A już na pewno nie jego córkę. 

Co mógł zrobić? Olga przyniosła wody. 

-  Gorąca  -  wyjaśniła.  -  Nagrzałam  w  samowarze.  Niewiele  słów  wymieniono  w 

kajucie. Wszyscy oddychali wyłącznie dławiącym ich strachem. 

Olga  podarła  halkę  z  przeznaczeniem  na  opatrunek,  zasłużyła  tym  sobie  na  pełne 

uznania spojrzenie Raiji. 

Reijo  opatrzył  ranę  z  tyłu  na  głowie  Idy.  Córka  jęknęła  cichutko,  gdy  oczyszczał  ją 

wódką przyniesioną przez Michaiła. Nie otworzyła jednak oczu, nie przemówiła do nich. Była 

nieprzytomna. 

Raija zacisnęła zęby. Przede wszystkim miała ochotę krzyczeć. Ida krwawiła, a Raiji 

stanęła  przed  oczami  maleńka  dziewczynka  z  przebłysków  snów.  Mała  dziewczynka  z 

wplecionymi we włosy promieniami słońca czerwcowej nocy i z zimową nocą w spojrzeniu. 

Jej  wzrok  padł  na  kikut  palca.  Zagoił  się  już.  Nigdy  nie  będzie  piękny,  lecz  to  nie 

wygląd ręki sprawił, iż zapragnęła, by był na miejscu. 

Jumala,  dlaczego  uczyniła  coś  tak  bezrozumnego?  Dlaczego  zniszczyła  w  sobie  tę 

moc niesienia pomocy? 

Teraz  z  kolei  Raiji  przed  oczami  stanęła  blada,  mokra  od  potu  twarz  Maret  i  ślady, 

jakie pozostawiła na niej walka o życie dzieci i własne. Nie mogła pomóc Maret. 

A teraz chodziło o Idę, o rodzoną córkę. 

Było źle. 

Widziała, że na nic się nie zdadzą żadne wywary ani przykładanie noża. Nie pomogą 

modlitwy ani zaklęcia. Raija nie bardzo wierzyła ani w jedno, ani w drugie. Sama nigdy tego 

nie stosowała. Nigdy też nie okazywało się to konieczne. 

background image

Teraz gotowa była uciec się do wszystkich sposobów, byle by tylko pomogły! 

- Ida da sobie radę - powiedziała nieswoim głosem. Nie miała siły spojrzeć im w oczy, 

ani Reijo, ani Sedolfowi. Lęk zżerał ją od środka. Ciążył w piersi niczym kamień. 

Reijo mówił, że ona nie zdoła uciec od swego dziedzictwa. Od tego daru. 

Zerknęła na niego w przelocie. Widziała ból w zielonych oczach. Gdyby Reijo mógł, 

oddałby  w  tej  chwili  życie  za  córkę.  Gładził  Idę  po  policzku,  po  czole,  lecz  ona  nawet  nie 

drgnęła. Oddychała, była blada, ale nie przestawała krwawić. 

Ze  strachu  zaczęło  coś  wyrastać.  Coś  niezwykle  silnego,  pełnego  życia  -  niczym 

lodowy jaskier wiary z jałowego kamienistego podłoża, jakim stał się w Raiji jej lęk. 

Chwila  ta  trwała  krótko,  lecz  Raija  napotkała  siebie  samą.  Wzrokiem  przeniknęła 

przez  zamknięte  drzwi.  Coś  w  niej  się  rozwiązało.  Jakiś  supeł.  Grudka  mrozu  i  granitu 

tkwiąca  w  niej  zaczęła  się  rozpuszczać  jak  bryłka  kwietniowego  zmrożonego  błota  pod 

wpływem świecącego przez cały dzień słońca. 

Palec,  który  poświęciła,  nie  miał  żadnego  znaczenia.  Przyprawiła  się  o  ból,  który 

potrafiła  wyjaśnić,  i  zamieniła  go  na  to,  czego  nie  dało  się  objąć  rozumem.  Uznała,  że  jest 

wolna. 

- Miałeś rację - powiedziała ze wzrokiem wbitym w Reijo. On ją zrozumie. Zrozumie 

tę decyzję. Będzie wiedział, że ten krok należało uczynić. - Miałeś rację, Reijo. Nie mogłam 

uciec. 

Milczał. Domyślał się raczej, niż rozumiał. 

- To, co zrobię, uczynię z miłości. 

Głos  Raiji  brzmiał  przejrzyście.  Z  uśmiechem  zamknęła  dłonie  na  rękach  Idy. 

Niewygodnie jej było siedzieć w takiej pozycji na klęczkach przy koi, lecz nie zwracała na to 

uwagi. Raija zamknęła oczy i nawet się nie wysilała. 

Dłonie Idy były zimne, tak jak jej własne. Palce córki takie podobne do jej palców. 

Jednocześnie  czuła,  że  to  prawda,  a  zarazem  coś  niepojętego,  iż  wydała  tę  dorosłą 

kobietę na świat. To była jedna z prawd, których Raija nigdy tak naprawdę nie pojmie. 

To  takie  proste,  że  miłość  daje  życie,  lecz  mimo  to  niepojęte,  gdy  leżało  się  już  z 

dzieckiem w objęciach. Zlana potem, z ciałem obolałym po porodzie. 

To  samo  ogromne  zdumienie  wypełniło  ją  teraz.  To  samo  uczucie,  które  nigdy  nie 

przeminie. 

Czasu nigdy nie dała im dość. 

Ale kochała wszystkie swoje dzieci. Wszystkie te, którym dała życie, które wyrosły z 

miłości. Z tak wielu różnych rodzajów miłości. 

background image

Mocniej chwyciła ręce Idy. 

Statek się poruszał. Wiatr sprzyjał i mocno pchał go na wschód. Mając Olega u steru, 

płynął wzdłuż dróg, których oko nie potrafiło dostrzec wśród nieustannie zmieniającego się 

falowania morza. 

Raija usłyszała, jak Misza przenosi ciężar z jednej nogi na drugą. Zawsze robił wtedy 

nieduży krok, kroczek w prawo. Zawsze w prawo. Olga powiedziała coś prędko do niego po 

rosyjsku,  Raija  dopuściła  do  siebie  zaśpiew  języka,  lecz  bez  znaczenia  słów.  One  nie  były 

ważne. Słowa nie były ważne. Słowa przeszkadzały. 

Chciała wierzyć, że Misza obejmuje Olgę. Sedolf siedział tak blisko, że czuła bijące 

od  niego  ciepło.  Czuła,  jak  bardzo  jest  spięty.  Miał  tyle  do  stracenia.  Kochał  Idę  tak  jak 

Mikkal kochał ją. Raija myślała o Sedolfie ciepło i z wielką troską. Był dobrym mężem dla 

Idy. 

Słyszała  oddech  Reijo.  Nie  miała  jednak  siły  podnieść  głowy  i  popatrzeć  na  niego, 

choć była pewna, że on nie odrywa od niej wzroku. 

Reijo zrozumiał. 

Ida  była  światłem.  Ida  była  radością  i  wiosną.  Ida  powinna  mieć  zmarszczki  od 

uśmiechu,  a  nie  od  goryczy  i  trosk.  W  śmiechu  Idy  powinien  brzmieć  śpiew.  Jej  dłonie 

powinny  gładzić  łagodnie,  a  nie  kurczowo  się  zaciskać.  Ida  powinna  mieć  rumieniec  na 

policzkach,  a  jej  chata  rozbrzmiewać  dziecięcym  śmiechem.  Wśród  grubych  ścian  z 

drewnianych bali, w domu u niej i Sedolfa, powinno tętnić życie. Z ogniwa Idy w łańcuchu 

powinien ku niebu ulatywać ptak. 

Ręce Raiji trzymały dłonie Idy, lecz oderwała się od tej rzeczywistości, którą zmysły 

nazywały prawdziwą. 

Unosiła się wśród mrozu i światła. 

O letnim poranku podróżowała drogą zorzy polarnej. Czas przestał istnieć, skończył 

się strach. Była bezpieczna. Nareszcie nie miała już czego się bać. 

Ida  otworzyła  oczy  i  zobaczyła  ciemność,  dziwnie  znajomą  i  intymną,  lecz  mimo 

wszystko  obcą.  Pachniało  dymem.  Lekko,  przyjemnie  jak  z  paleniska  w  domu,  lecz  wy-

czuwała w tym coś jeszcze. 

Ś

wiatło było złociste. 

Gdzie się podział Sedolf? 

Jej wargi uformowały pytanie. Chciała wstać, lecz ciało miała zbyt słabe. Nic ją nie 

bolało, nie czuła bólu, lecz nie była w stanie się podnieść. 

- Leż spokojnie! 

background image

Ten głos był znajomy. Ida wolno obróciła głowę. Znajomy był również uśmiech. 

- Mama! 

Ręce chciały się do niej wyciągnąć, lecz Ida nie miała siły nawet unieść ramion. 

- Nic nie mów! Nie wysilaj się, Ido. Będziesz potrzebowała wszystkich swoich sił. To 

jeszcze  nie  zima.  Twoje  ciało  będzie  musiało  dźwigać  wielki  ciężar,  ale  wszystko  pójdzie 

dobrze. 

- A Sedolf? 

Musi mieć tu Sedolfa. On powinien być przy niej. Odrętwienie wszystkich członków 

przeraziło Idę. Dlaczego Sedolf nie przychodzi? 

- Jego tu nie ma. 

Upłynęło nieco czasu, zanim to dotarło do Idy. Głowa zaczynała ją boleć, gdy tylko 

bardziej wysiliła myśli. Serce waliło prędkim rytmem, krew krążyła szybciej. Przecież Sedolf 

kiedyś był. 

Ida  nie  zdawała  sobie  sprawy  z  tego,  co  się  wydarzyło.  Niektórych  momentów  w 

ogóle nie mogła sobie przypomnieć. Ale pamiętała Sedolfa. Sedolf był kiedyś. Obejmował ją, 

czuła jego ciepło. 

Sedolf powinien być przy niej! 

Jej spojrzenie przesuwało się po dziwnej spiczastej konstrukcji, wznoszącej się nad nią 

i stanowiącej jednocześnie ściany i powałę. Wędrowało wraz z dymem do otworu, będącego 

dymnikiem  w  miejscu,  gdzie  tyczki  namiotu  się  stykały,  ukazując  między  sobą  kawałek 

nieba,  tak  niebieskiego,  że  aż  oczy  ją  zapiekły.  Sierpień  w  tym  roku  mieli  wyjątkowo 

pogodny. 

Statek... 

Nie znajdowała się na statku. 

Dlaczego nie ma tu Sedolfa? 

-  Gdzie  my  jesteśmy?  -  spytała  szeptem.  Wargi  miała  takie  suche,  że  aż  popękały. 

Krew była gorąca. 

- Na statku nie mogłam ci pomóc, Ido. To głos Raiji. Ale brzmiał w nim ton, jakiego 

Ida nigdy jeszcze wcześniej nie słyszała. Wydawał się w pewnym sensie jaśniejszy, bardziej 

podobny do jej własnego głosu. 

-  Gdzie  my  jesteśmy?  -  powtórzyła  pytanie  Ida.  Podniosła  głos  tak,  by  sama  mogła 

uchwycić różnicę. Ona istniała. 

- Nie pytaj - poprosiła matka. 

background image

Ida  przełknęła  ślinę  i  zamknęła  oczy.  Leżała  pod  skórami.  I  na  skórach.  Ale  ciało 

miała chłodne. 

Raija prosiła, by nie pytała. Ale nikt nie prosił, by nie myślała. 

Ida  poczuła  gniew  wzbierający  w  piersi,  nie  było  tam  dla  niego  miejsca,  lecz  nie 

chciała go z siebie wypuścić. Czuła, że tylko on jest prawdziwy. 

Dotyk skór na ciele również był prawdziwy, łaskotały, gdy pozwalała im się gładzić w 

miejscach, gdzie jej skóra była odsłonięta, na łydkach, na nadgarstkach i na policzkach. 

Te  ledwie  widoczne  ruchy  sprawiały  jej  trudność.  Na  nic  więcej  jednak  nie  była  w 

stanie się zdobyć. Ręce miała jak z kamienia i tak samo zimne. 

Chłód. 

Przenikał ją jakiś inny rodzaj chłodu. 

Chłód. 

Czuła zapach dymu. Słyszała trzask drewna na ognisku. Widziała niebo. Wszystko to 

było rzeczywiste, musieli przewieźć ją na ląd. 

Ida pamiętała, że coś się wydarzyło, lecz nie potrafiła sobie przypomnieć, co. Głowa 

za bardzo ją bolała, gdy usiłowała to z siebie wydusić. 

Musieli  przewieźć  ją  na  ląd.  Rozstawili  Iav'vo.  Pewnie  nie  było  tu  innych  ludzi. 

Dlatego musieli zadbać o taki tymczasowy dach nad głową. To się wydawało zrozumiale. 

Matka powiedziała, że na statku nie mogła jej pomóc. Te słowa wciąż wydawały się 

sensowne. 

Tylko  dlaczego  nie  ma  Sedolfa?  Przecież  on  by  jej  nie  zostawił.  Dość  było  ludzi, 

którzy mogli się zająć Mikkalem. Nie musiał zostawać z chłopcem. Powinien przy niej być. 

Rozumie chyba, że ona tak bardzo go teraz potrzebuje. 

Chyba że... może Sedolfowi coś się stało? 

Idzie  zrobiło  się  jeszcze  zimniej.  Ten  chłód  brał  się  z  jej  wnętrza,  zawtórował  mu 

strach większy od tego, który czuła o siebie. 

-  Sedolf!  -  wykrzyczała  to  tak  głośno,  na  ile  tylko  starczyło  jej  sił.  Gdyby  tu  był, 

musiałby ją usłyszeć. Gdyby tu był, na pewno by do niej przyszedł. 

Jeśli tylko byłby w stanie. 

- Sedolf! 

- Jestem tutaj, Ido. Przytulił się do jej policzka, chciał ją wziąć na ręce i mocno objąć. 

Chciał własnym ciepłem ogrzać to lodowate ciało. Chciał okryć ją jeszcze mocniej. 

background image

- Jestem tutaj, skarbie! - odparł na drugi jej krzyk. - Jestem tutaj! - Całował jej policzki 

i  powieki,  ale  ona  nie  otworzyła  oczu.  Tylko  usta  leciutko  jej  zadrżały.  Taki  uśmiech  bez 

słów. 

Wargi  Sedolfa  musnęły  jej  zimne,  spierzchnięte  wargi.  Starł  z  nich  kropelkę  krwi, 

zwilżył  jej  wargi  własnymi.  Przesunął  po  nich  koniuszkiem  języka,  chcąc  jej  ulżyć  w 

cierpieniu. 

- Na Boga, Reijo! Nie możemy pozwolić, żeby to dalej trwało! 

Sedolf  przysiadł  na  brzeżku  koi.  Ciaśniej  otulił  Idę  kocami.  Oczu  nie  odrywał  od 

dwóch par rąk, trzymających się tak mocno. 

- Ja się boję, Reijo. To mnie doprowadza do szaleństwa ze strachu, słyszysz? 

Reijo  kiwnął  głową.  Patrzył  tak  poważnie.  Odsunął  się  od  koi,  nie  przerywając 

łańcucha utworzonego przez ręce Raiji i Idy. Narzucił jeden z własnoręcznie utkanych przez 

Raiję pledów na plecy żony, chociaż wiedział, że ona nie może tego poczuć tam, gdzie teraz 

przebywała. 

- Nie musisz się bać - odparł zięciowi. Szczęki miał wyraźnie napięte. Bolał go krzyż. 

Panował nad sobą, ponieważ ona tego chciała. 

To, co robiła, robiła z miłości. 

- Krwawienie ustało, prawda? 

Sedolf kiwnął głową. 

Nie pojmował tego, ale gdy Idę ogarnął taki chłód, kiedy zrobiła się zimna i lepka, a 

uderzeń serca prawie nie dawało się już wyczuć, krwawienie ustało. 

W  głowie  już  uformował  myśl,  że  stracą  również  i  to  dziecko.  Zaczynał  ją 

akceptować. To było straszne, lecz gorsze byłoby stracić Idę. 

Dlatego pozwolił, by się to działo. 

Reijo był taki spokojny, a Sedolf nie mógł uwierzyć, że Rei jo zgodziłby się na coś, co 

mogłoby zaszkodzić Idzie. Lecz to nie w pełni uspokajało Sedolfa. Nawet teraz, po tym, jak 

Ida zaczęła krzyczeć. 

- Ona mnie wzywa! 

- Nic teraz nie możesz dla niej zrobić - oświadczył Reijo twardo i tym razem zielone 

oczy błysnęły ostrzej. - Nikt poza Raiją nie może nic zrobić dla Idy, Sedolfie. Pogódź się z 

tym! 

Pogodzić się? 

background image

W środku coś aż w nim krzyczało, że nie może tak tylko na to patrzeć. Nie może tylko 

się przyglądać, jak Ida od niego odchodzi. Od nich wszystkich. Nie mógł po prostu siedzieć i 

słuchać, jak wzywa go po imieniu. Przecież nawet Reijo musiał słyszeć, jak bardzo się bała! 

Pogodzić się z tym? 

Gdyby  w  jego  mocy  było  uczynić  coś  dla  niej,  tej  drobnej  kobiety,  którą  kochał 

bardziej od wszystkiego innego na świecie, zrobiłby to. Lecz jego teść, jak zawsze, również i 

tym razem miał rację. To nie leżało w jego mocy. Siedział na brzegu posłania Idy i wiedział, 

ż

e  tu  chodzi  o  życie.  I  że  tylko  Raija  mogła  jej  pomóc.  W  jaki  sposób,  tego  Sedolf  nie 

wiedział. 

-  Wszystko  w  rękach  Boga  -  oświadczył.  Tak  czy  owak  lepiej  było  ufać  niepojętej 

boskości, aniżeli temu, co się działo z Raiją. 

Aż  zachrypła,  a  Sedolf  nie  przychodził.  Ida  -  zaczynała  już  rozumieć,  dlaczego.  I 

zamknęła  przed  tym  oczy.  Zacisnęła  je  tak  mocno,  aż  do  bólu.  Trysnęły  łzy.  One  przynaj-

mniej mówiły jej, że istnieje. Że znajduje się w jakiejś rzeczywistości. 

Nawet tutaj. 

Długo leżała sama w lav'vo. Gdy wreszcie trochę się uspokoiła, prawie ucieszyła ją ta 

samotność. Lęk igrał z nią, lecz dopóki była sama, mogła przynajmniej uniknąć pewności. 

Tak  bardzo  było  jej  zimno,  a  słyszała  jedynie  wiatr  i  własny  oddech.  Powolny. 

Wsłuchała się w niego. I bała się, że zabraknie jej powietrza, za każdym razem więc starała 

się  oddychać  coraz  głębiej.  To  bolało,  groziło,  że  ją  zadławi,  i  w  końcu  zmusiło,  by 

zaprzestała tej kontroli. Nie mogła dłużej tym sterować. 

Jej ciało żyło. Jej ciało decydowało. Ona sama była pozbawiona wszelkich sił i woli. 

Ida czekała. 

Rozpoznała głos Raiji, niemal identyczny z jej własnym głosem, a dobiegający skądś 

bardzo blisko. Raija mówiła cicho, spokojnie. Rozmawiała z kimś innym, z jakąś kobietą. 

Zasłona w namiocie się uchyliła.  Ida zobaczyła dwie ciemne sylwetki na tle jasnego 

ś

wiatła wpadającego z zewnątrz. Niebo wciąż było tak samo niebieskie. 

Stanęły obok niej, nad nią. Wrosły w cienie namiotu. Stały się cieniami pochylonymi 

nad nią. Oczy Idy z wysiłkiem starały się coś zobaczyć, lecz nie mogły. Światło z zewnątrz 

przebijało się przez boczne ściany lav'vo, oczy się przed nim broniły. 

- Piękna jest ta twoja córka. 

Ida  musiała  się  wysilać,  by  pojąć  te  słowa.  Znała  ten  język  dostatecznie,  by  je 

zrozumieć, lecz dawno już go nie używała. 

Ten głos był starszy. Życzliwy. Łagodny. Ida poczuła ciepło. 

background image

- Ona już więcej nie będzie marzła - ciągnął głos. Czyjaś dłoń pogładziła Idę po czole. 

Głaskała ją tak lekko, że ledwie tylko dotykała. 

- Ailo ją kochał. Widzę, dlaczego. 

-  Ailo  patrzył  sercem,  nie  oczami  -  odparła  Raija.  Również  jej  głos  miał  w  sobie 

uśmiech. 

- Ja także. Patrzę tylko sercem. Twoją córkę muszę wysoko ocenić. Córkę Reijo. On 

także  mógłby  być  moim  synem,  ten  twój  Reijo.  Lecz  że  można  mieć  taką  urodę  jak  ten 

kwiatuszek! Myślałam, że moje oczy ujrzały już to, co najpiękniejsze, gdy zobaczyły ciebie, 

Mały  Kruku,  lecz  ona  jest  piękniejsza.  Ma  we  włosach  ogień.  Ciepło  nie  wyrządzi  jej 

krzywdy. Twoja córka nie będzie marzła. 

Ida zobaczyła kobietę, która mówiła. Była drobna, czarnowłosa. Niższa od Raiji, lecz 

bardziej okrągła. Miała wydatny biust, była miękka, a jej uśmiech przydawał spokoju. 

Ida już wcześniej widziała ten uśmiech. 

Musiała zamknąć oczy, gdy przypomniała sobie, kto go miał. 

Mała Raija. 

Zanim kobieta znów się odezwała,  Ida wiedziała już, gdzie jest. Wiedziała, kim jest 

nieznajoma, towarzysząca jej matce. 

- Bylebyś tylko mogła ją uratować! - powiedział głos Raiji. 

- Przyprowadziłaś ją. 

- Nie mogłam inaczej. 

-  Mogłaś  utrzymać  ją  przy  życiu.  Raija  milczała  długo,  nim  odpowiedziała.  Ida 

słuchała  z  zamkniętymi  oczami,  nie  miała  siły  unieść  powiek.  Nie  miała  siły  stawić  czoła 

temu, co mogła zobaczyć. 

-  Ja  nie  mogłam  uratować  małej.  Ty  możesz.  Uratowanie  Idy  to  nie  dość.  Ona  nie 

może stracić tego dziecka. 

Przez Idę przetoczył się cichy śmiech. Zręczne ręce zajmowały się czymś, czego Ida 

nie  potrafiła  sobie  wyobrazić.  Słyszała,  że  zbliżyły  się  do  paleniska.  Słyszała,  że  kociołek 

wiszący nad nim został zdjęty z haka. 

- Ja mogę - powiedział łagodny głos. - I ona jest matką dziecka mojego wnuka. Mikkal 

syn Ailo syna Mikkala syna Pehra nie będzie żył bez matki. 

Ida przełknęła ślinę, język kleił się do podniebienia. Ravna. 

Babka Ailo. 

Ręce nie sięgały jedna do drugiej. Nie udało jej się ich złożyć. Modlitwa musiała trafić 

tam, gdzie zmierzała, i bez tego gestu. 

background image

Od jak dawna babka Ailo nie żyła? 

Przy  palenisku  panowało  milczenie,  a  Ida  wciąż  miała  oczy  zamknięte.  Chciała 

wierzyć, że to tylko sen. Chciała się tego mocno uchwycić. Jeśli pozwoli sobie na uwierzenie, 

ż

e jest inaczej, postrada rozum. 

- Sedolf! Nie wykrzyczała tego, jedynie wyszeptała. Musiały ją usłyszeć, lecz Ida nie 

otworzyła oczu, by na nie popatrzeć. Nie chciała. 

Raija  i  Ravna  wymieniły  spojrzenia.  Uśmiech  Ravny  wypełnił  się  smutkiem,  Raija 

poruszyła głową i wysunęła brodę do przodu, a Ravna wtedy zaśmiała się cicho. 

Na palenisku tańczył ogień. 

Ravna  wsypała  zawartość  dwóch  niedużych  skórzanych  woreczków  do  wrzątku. 

Wśród ukośnych ścian namiotu rozszedł się zapach płaskowyżu. 

Nagle  wejście  do  namiotu  się  poruszyło.  Po  zamkniętych  oczach  Idy  przebiegło 

ś

wiatło. Drażniło się z rzęsami, lecz ona wciąż zaciskała powieki. Nie chciała ich otworzyć. 

-  Ona  jest  piękna!  -  I  znów  to  zdziwienie  w  obcym  głosie.  -  Podobna  do  ciebie,  a 

zarazem wcale niepodobna. Nie przypuszczałem, że Reijo może spłodzić taką piękną córkę! 

Nastąpił śmiech pełen żartów, lecz bez cienia drwiny. 

- Ja mu w tym pomogłam. To głos Raiji. To głos Raiji, ale taki, jakiego Ida nigdy nie 

słyszała. 

Usłyszała  ruch.  Wyczuła  go,  choć  leżała  z  zamkniętymi  oczyma.  Jej  matka  i  ten 

mężczyzna o miękkim głosie zbliżyli się do siebie. Pokusa stała się zbyt wielka. Ida uchyliła 

powieki. Popatrzyła na nich przez zasłonę rzęs. 

Raija z rozpuszczonymi włosami, ubrana tak, jak Ida widziała ją poprzedniego dnia na 

statku,  lecz  z  obcą  twarzą,  młodszą.  Twarzą  wprost  przerażająco  podobną  do  jej  własnej 

twarzy. 

Mężczyzna  ubrany  był  w  skóry,  ruchy  miał  miękkie.  Oczy  jak  brąz  wymieszany  z 

bursztynem. Jego dłonie szukały Raiji. Ich palce się splotły. Na udzie wisiał nóż w pochwie, 

skórzana koszula była rozpięta przy szyi. 

Ida  dostrzegła  rzemień,  który  ginął  gdzieś  na  jego  piersi.  Wiedziała  już,  co  jest  do 

niego umocowane. Ich bliskość była taka pełna. 

Ida zacisnęła oczy. Usłyszała pytanie Raiji: 

- Przyprowadziłeś go? A mężczyzna odpowiedział: 

- Tak. On był taki samotny. Podczas podróży na północ stracił Annę Kajsę. 

Oczy Idy otwarły się, nie potrafiła temu zapobiec. Nic nie mogło przeszkodzić jej w 

patrzeniu. 

background image

Maski nie było. Idzie przez głowę przemknęło, że najwyraźniej zapomniała już, jak on 

wygląda. Być może wyrządziła mu krzywdę, lecz nie pamiętała go już takim. 

Ailo przypominał swojego ojca. 

Ida nie była w stanie przeciągać dłużej tego momentu. Zamknęła oczy. 

- Sedolfie - szepnęła. 

-  Musisz  to  wypić.  -  Czyjaś  ręka  pomogła  jej  podnieść  głowę.  Ida  poczuła  zapach 

Raiji.  Coś  w  każdym  razie  pozostawało  niezmienione,  nawet  tutaj.  Do  jej  warg  przyłożono 

drewniany kubek. Unosiła się z niego gorąca para, pachnąca jednocześnie wiosną i jesienią. 

Ida otworzyła usta i zmusiła się do wypicia naparu małymi łykami. Mimo to poparzyła 

się w język. Ale opróżniła cały kubek. Odważyła się otworzyć oczy na tyle, żeby to zobaczyć. 

Ż

eby zobaczyć twarz Raiji taką, jaką widział kiedyś również jej ojciec.  Oczy wypełniły się 

łzami. 

Raija wolno pokręciła głową. 

Ida  z  powrotem  osunęła  się  na  posłanie.  Napój  ją  rozgrzał,  najpierw  w  żołądku,  a 

potem zaczął rozprzestrzeniać się po całym ciele niczym promienie słońca. 

Dłoń Raiji wzięła Idę za rękę. 

Ida słyszała ruchy, dostrzegała cienie i rozumiała, co oni robią. Poprzez zasłonę rzęs 

widziała ich. Mikkal jedną ręką trzymający Raiję, drugą Ravnę. Ravna, która swobodną dłoń 

wyciągnęła do wnuka. 

Ida zawsze i wszędzie rozpoznałaby tę dłoń, która ujęła ją za drugą rękę. 

Ailo. 

Zakłuło  w  piersi,  lecz  nie  była  w  stanie  wyrwać  się  ze  stworzonego  przez  nich 

łańcucha. 

Ida zaakceptowała to i przyjmowała. 

Powoli ciepło rozprzestrzeniało się po całym ciele. Powoli ich traciła... 

-  Dzięki  ci,  dobry  Boże!  -  Sedolf  wyrzucił  to  z  siebie,  gdy  Ida  zaczęła  oddychać 

szybciej. 

Uniósł  przykrycie  i  zobaczył,  że  przestała  krwawić.  Znów  złożył  usta  w  kolejnej 

podzięce. Potem jeszcze troskliwiej ją okrył. 

Reijo rozluźnił uścisk rąk Raiji na dłoniach Idy. Na nikogo nie patrząc, wziął Raiję w 

ramiona i pocałował w czoło. Wciąż się uśmiechała. 

background image

14 

- Pościelę Raiji. - Ristina chciała przygotować dla niej miejsce do spania na podłodze. 

Reijo lekko pokręcił głową. 

- Ona już go nie potrzebuje. Raija nie żyje. 

-  Przyszłaś  sama  z  siebie.  Jego  dłonie  nie  potrafiły  zachować  spokoju.  Musiał  jej 

dotykać teraz, kiedy już mógł. Kiedy nie wyrządzał jej tym krzywdy, kiedy było mu to wolno. 

- Masz takie miękkie policzki. Raija uśmiechnęła się w jego dłoń, ucałowała wnętrze. 

- Nie czekałem na ciebie - powiedział Mikkal. 

- Nie chciałeś, żebym przyszła, chcąc tego? Kiwnął głową. 

- I tak się stało - odparła Raija. 

Ida raz po raz powtarzała wszystko, co zapamiętała. Wyciągała z pamięci urywki, aż 

obraz stał się pełny tak, że nie mogła go namalować dokładniej. 

Wszystko im powtórzyła. Każde słowo. 

Opisała każdy zapach, każdy dźwięk, każdy ruch. Opowiedziała, jaki smak miał napój, 

jak łaskotały ją skóry, którymi była okryta. Mówiła, jak wyglądali, gdy patrzyła na nich spod 

rzęs. Opisywała, co zobaczyła, gdy na moment otwierała oczy. 

Odmalowała im swoje uczucia. Strach miał czarną barwę. Mówiła, ile razy wzywała 

Sedolfa. 

Niczego więcej nie dawało się już dodać. 

Reijo jej wierzył. 

Sedolf nie był pewien. Miał ochotę nazwać to wszystko snem i cudem boskim. 

- Nie możemy mieć pewności - stwierdził. Ale Ida wiedziała na pewno. 

- Nie doszukuj się w tym niczego rozsądnego - prosił Reijo. Ale Sedolf kręcił głową. 

- Skąd możemy wiedzieć, że Ailo nie żyje? 

- Wiedzieć nie możemy - odparł Reijo. - Ale Ida tak mówi. Możemy jej wierzyć albo 

nie. Ja wierzę w to, co mówi Ida. Raija czasami mówiła jeszcze dziwniejsze rzeczy, a my z 

Raiją nigdy się nie okłamywaliśmy. 

Sedolf  milczał.  Lubił  zobaczyć.  Wziąć  jakąś  rzecz  do  ręki,  wtedy  ją  rozumiał. 

Pierwszą  niepojętą  rzeczą  w  jego  życiu  była  miłość  do  Idy.  Była  bardziej  rzeczywista  niż 

wszystko, co do tej pory przeżył, lecz niemożliwa do pochwycenia. Jak wiatr. 

- Tyle jest w was wiatru - westchnął. 

background image

- Nie we mnie - zapewnił go Reijo, kładąc rękę na ramieniu zięcia. - Ja jestem raczej 

skałą, Sedolfie. To krew Alatalo niesie ze sobą wiatr i ogień i nie mogę ci nie przypomnieć, 

ż

e za twoją sprawą rozniesie się ona jeszcze dalej. 

Jego śmiech brzmiał tak ciepło. 

-  Jak  ty  się  możesz  śmiać,  kiedy  ona  nie  żyje?  Reijo  zabrał  Sedolfa  na  pokład. 

Podeszli do relingu, skąd mogli po prawej burcie widzieć ląd. 

Płynęli już trzy doby, odkąd Raija odeszła. Przez całą drogę wiatr im sprzyjał, załoga 

pracowała w milczeniu, z zacięciem. Wszyscy żałowali Raiji. 

- Widzisz, jak tam pięknie? - spytał Reijo, wskazując na ląd. 

Sedolf  kiwnął  głową.  Za  skalistym  wybrzeżem  rozpościerał  się  żółtoczerwony 

krajobraz.  Sedolf  miał  oczy  w  porządku.  Oczywiście  widział,  że  tam  jest  pięknie,  lecz  nie 

rozumiał, co piękno krajobrazu może mieć wspólnego z tym, co się stało. 

- Czujesz wiatr? - spytał Reijo. Sedolf znów kiwnął głową. Przez moment przyglądał 

się  teściowi.  Być  może  Reijo  odczuł  śmierć  Raiji  boleśniej,  niż  mu  się  wydawało,  wszak 

niewiele czasu upłynęło, odkąd stracił Helenę. Nie każdemu człowiekowi przypada w udziale 

przeżyć taki cios raz po raz. 

- Dla mnie Raija jest w krajobrazie, który przebiera się na jesień. Jest w wietrze. Jest 

w pieśni fal. Widzę ją we wszystkim, Sedolfie, dlatego mogę się śmiać. 

Sedolf  milczał.  Spuścił  głowę.  Upłynęła  chwila,  nim  mógł  znów  spojrzeć  Reijo  w 

oczy. 

- Wybacz mi - poprosił. Reijo podciągnął w górę kącik ust. 

-  Jesteś  młody,  Sedolfie.  Nie  ma  czego  wybaczać.  A  Raija  wiedziała,  co  robi.  Nie 

pamiętasz jej ostatnich słów? 

Sedolf zaczął szukać głęboko w pamięci, a Raijo uśmiechał się z czułością. 

- Ona o tym wiedziała, Sedolfie, lecz zrobiła to, co musiała. Z radością i z miłością. 

To było bardzo trudne. Sedolf wciąż nie wiedział, czy może w to wierzyć. Być może 

otwarta również pozostawała kwestia tego, czy chce. To nie była jedna z tych rzeczy, którą 

można wziąć do ręki i poczuć jej ciężar. 

- Cieszę się, że mogłem ją poznać - powiedział Sedolf w końcu. Nie chciał nazywać 

słowami  swojego  zwątpienia,  bo  wiedział,  że  urazi  tym  i  Reijo,  i  Idę.  -  To  była  kobieta 

niepodobna do innych. 

Reijo kiwnął głową. 

- Jest, Sedolfie, ciągle jest. Sedolf nie miał śmiałości się z nim spierać.  Niech Reijo 

zachowa ją w pamięci, tak jak chce. 

background image

I gdzie chce. 

To, co Reijo czuł do Raiji, również było wielkie i niepojęte. Tego również nie dało się 

wziąć w rękę. 

Ida  stała  na  lądzie  z  rękami  w  kieszeniach  spódnicy.  Na  ramiona  narzuconą  miała 

pelerynę Raiji. 

- Ona na pewno by chciała, żebyś ją dostała. 

Reijo  położył  pelerynę  na  kolanach  córki,  gdy  pakowali  rzeczy  Raiji,  gdy 

przygotowywali ją do jej ostatniej podróży. 

Misza tylko pokiwał głową. 

-  Mam  w  Archangielsku  dość  rzeczy,  które  będą  mi  ją  przypominać.  Pelerynę  musi 

dostać Ida. 

W  tym  płaszczu  wciąż  tkwił  zapach  Raiji.  Ida  chłonęła  go  ze  świadomością,  jak 

bardzo  jest  ulotny,  że  zniknie,  nim  dobiją  do  portu  w  Rosji,  do  Archangielska.  Pozostanie 

wspomnienie, które być może uda jej się zachować jeszcze przez jakiś czas. Przez zimę. 

Może  będzie  pamiętać  go  jeszcze  następnego  lata,  gdy  pożeglują  z  powrotem  do 

domu? A może i to wspomnienie wcześniej uleci z wiatrem? 

Całą  dobę  zabrała  im  rozmowa  o  tym,  co  nastąpi.  Wszystko  przecież  wiązało  się  z 

Raiją,  a  teraz,  gdy  ona  odeszła,  tkanina  się  popruła.  Luźne  nitki  zaczęły  się  plątać.  Nie 

wiedzieli, czy opłaca się ją naprawiać. 

Wraz z Raiją zniknął jakby cały sens tej podróży. 

Płynęli jednak dalej. 

Oleg powiedział, że powinni zdążyć do portu nad Morzem Białym, nim skuje go lód, 

jeśli  dotrą  tam  na  początku  października. Jedynie  nadzwyczaj  mroźne  zimy  skuwały  morze 

wcześniej. 

Misza  miał  na  twarzy  wyraz  wskazujący  na  większe  wątpliwości,  nie  bardzo  też 

potrafi! udawać. 

Oleg zapewniał, że jest czas na to, by zawieźć ich z powrotem do Lyngen. Powiedział, 

ż

e zrozumie, jeśli takiego właśnie wyboru dokonają i postanowią przerwać podróż na wschód. 

Raiji już nie było. 

Ida miała powody obawiać się o dziecko, które nosiła w łonie. Raz przecież już była 

bliska jego utraty. 

- Więcej takich razów nie będzie - oświadczyła jednak zdecydowanie. -  Byłam przy 

tym,  jak  mama  obiecywała  Marie  Klemetowej,  że  zajmie  się  malcami  Maret  przez  zimę. 

Mama nie może tego zrobić, a wobec tego obowiązek ten spoczywa na mnie. 

background image

Ida  mówiła  o  obowiązku,  lecz  tak  samo  przemawiała  przez  nią  chęć  zobaczenia 

Archangielska. Poczucia tego miasta. Archangielska Raiji - Raisy. Archangielska Carycy. 

Raija odeszła. 

Dlatego  też  stało  się  to  jeszcze  ważniejsze  niż  przedtem.  Ida  musiała  poznać  te 

zewnętrzne skrawki życia Raiji. Musiała poczuć je wszystkimi zmysłami, nim będzie mogła 

powrócić nad fiord Lyngen i tam spokojnie już żyć. Być w domu. 

Reijo ją wspierał. 

I  chociaż  Sedolf  miał  wątpliwości,  nie  wyraził  ich  słowami.  Zaakceptował  życzenie 

ż

ony. Ani słowem nie wspomniał, że przecież mogą stracić to dziecko. Ida kochała go za to. 

Za to i za tysiąc innych rzeczy. On jej nie rozumiał, ten jej tak mocno stąpający po ziemi mąż, 

lecz akceptował ją taką, jaką była, i kochał ją. 

Teraz  Ida,  drżąc  na  wietrze,  patrzyła,  jak  ojciec  i  Misza  znoszą  na  ląd  podłużny 

płócienny worek. 

Kilka dni wcześniej uszyła go razem z Reijo. 

Nie umawiali się, że to zrobią. Po prostu to zrobili. 

Wspólnie. 

Ida żądała, by ją do tego dopuszczono. 

-  To  się  wydaje  słuszne  -  przyznał  Misza,  ustępując.  Oczy  miał  błyszczące,  lecz 

przełknął płacz. Był dorosłym mężczyzną, musiał pokazać, że nim jest. 

Reijo  zbił  coś  w  rodzaju  sanek,  umocował  na  nich  worek.  Do  sań  zaprzężono  dwa 

renifery, które udało mu się wypożyczyć po godzinie szukania na lądzie. 

Dzień dla jej ojca rozpoczął się wcześnie. Ida nie wiedziała, ile spał od śmierci Raiji. 

Na pewno w sumie nie była to cała noc, tyle przynajmniej umiała policzyć. 

- Ravnie i mnie potrzebny był cały jeden dzień na dojście do tego miejsca w głębi lądu 

- powiedział Reijo, stając przed Idą. Ujął córkę za ręce. - Z tym ciężarem przejście tam zajmie 

nam  z  pewnością  tyle  samo  czasu.  Być  może  nie  zdołam  tego  miejsca  odnaleźć  od  razu. 

Widziałem je wiosną, a teraz mamy jesień. Krajobraz się zmienia. No i upłynęło już ładnych 

parę lat, moja Ido. 

Kiwnęła głową. Rozumiała. 

- Nie szczędźcie też czasu na odpoczynek. - Ida pogładziła ojca po policzku. - Widzę 

już u ciebie zmęczenie, Reijo Kesaniemi! 

Reijo uśmiechnął się kącikiem ust. 

- Czasami jesteś strasznie do niej podobna. 

background image

-  Może  nawet  tam  przenocujemy  -  wtrącił  się  Sedolf.  -  Jest  pogodnie.  Zimno,  ale 

sucho. Wypatruj nas jutro rano. I nie przejmij dowodzenia na statku! 

Uśmiechnął się kątem ust i delikatnie ją objął. Nie bardzo mu się podobało, że zeszła 

na ląd, a on nie mógł jej odprowadzić z powrotem na statek i nabrać pewności, że po drodze 

nic złego jej się nie stało. Odkąd spadła z drabiny prowadzącej na pokład, stał się taki lękliwy. 

-  Oleg  powinien  dać  sobie  radę  ze  statkiem  -  żartował.  -  Ufam,  że  będziesz  o  tym 

pamiętać. Ja wrócę. 

Ida kiwnęła głową. 

Jego pocałunek był taki lekki. 

Tęskniła  za  nim,  już  kiedy  patrzyła  na  jego  plecy  pomiędzy  ojcem  a  Michaiłem. 

Cieszyła się, że Sedolf idzie wraz z nimi. Robił to dla niej. Ona również powinna z nimi iść, 

wraz z ojcem i Misza była Raiji najbliższa. 

Nikt  jednak  się  na  to  nie  zgodził.  Zresztą  sama  miała  pewne  obawy.  Życie,  które 

nosiła w łonie, było drogocenne. Nic nie może mu zaszkodzić, nawet jej duma i upór. Sedolf 

szedł w jej imieniu. Opowie jej wszystkich obrazach, dźwiękach i zapachach. Reijo przekaże 

jej całą resztę, wszystko, co wyczuje. To będzie prawie tak, jakby sama tam była. 

- Jesteś pewien, że już tu kiedyś byłeś? - spytał Sedolf, spocony, rozgrzany marszem. 

Reijo  niewiele  chwil  odpoczynku  im  darował.  A  krajobraz  tak  mało  różnił  się  od 

siebie. Sedolf doszedł do wniosku, że łatwiej nawigować na morzu niż tutaj. 

- Hm... - Reijo nie starał się za wszelką cenę wzbudzić zaufania jako przewodnik. - Tu 

jest przynajmniej podobnie - powiedział. 

Sedolfa ani trochę to nie uspokoiło. 

Misza bacznie obserwował położenie słońca i dokonywał w głowie swoich obliczeń. 

Tak czy owak wrócić im się uda. Wychwytywał to i owo ze słów, które rzucali sobie Reijo i 

Sedolf.  Słowa  te  dziwnie  brzmiały  w  jego  uszach,  lecz  chciał  je  zrozumieć.  Raija  była 

ogniwem łączącym go z nimi, ona czarowała słowami. Sprawiała, że stawały się zrozumiałe 

dla obydwu stron. Teraz jego matka odeszła, a on wciąż pragnął ich rozumieć. Michaił wciąż 

chciał do nich należeć. Uświadomił sobie, że Ida, Matti i ich dzieci to jedyni ludzie, z którymi 

był związany poprzez krew. 

W Archangielsku nie miał nikogo. 

Tak bardzo był sam. 

Ważne było opanowanie ich słów. Inaczej mógł utracić również ich. 

background image

Wykorzysta zimę na nauczenie się najwięcej, ile tylko się da. Potem Oleg będzie mógł 

mu pomagać. Nie może zerwać tych delikatnych nici, łączących go z rodziną, mieszkającą w 

dolinie, w głębi fiordu Lyngen. 

-  Oczywiście,  że  wiem,  gdzie  jesteśmy,  Sedolfie  Bakken!  Nie  masz  zaufania  do 

starego ojca twojej żony? 

Sedolf śmiał się z rezygnacją. Na Reijo nie można się było gniewać. To raczej on sam 

się złościł. Lecz nawet i ta burza nigdy nie trwała długo. 

Ida nie po ojcu odziedziczyła usposobienie. Sedolf już od dawna zdawał sobie z tego 

sprawę. 

-  Sam  diabeł  wie,  komu  mam  ufać!  -  westchnął  Sedolf.  -  Może  reniferom.  Mam 

wrażenie,  że  jesteśmy  już  w  połowie  drogi  do  domu.  Mówiłeś,  że  tobie  i  babce  Ailo 

wędrówka zajęła pół dnia. Mam wrażenie, że na stare lata zacząłeś już nieźle zapominać. 

- Może mimo wszystko nie doceniałem sprawności matki Ravny - odparł Reijo. Nie 

pozwolił młodzikowi się drażnić. 

Poznawał to, co miał przed oczyma. 

- Być może miała lżejszy krok, aniżeli te młode kozły, które ja, stary człowiek, muszę 

ciągnąć za sobą za rogi. I nie mam wcale na myśli reniferów! 

Sedolf  pokręcił  głową.  Żałował,  że  nie  może  porozmawiać  z  Michaiłem.  Młody 

chłopak był sympatyczny, miał taki błysk w oku, lecz dzielił ich język. Słowa, które powinny 

tworzyć mosty, zamiast tego budowały mur. 

Nie  cieszył  się  na  zimę,  którą  mieli  spędzić  w  Archangielsku.  Ale  Ida  chciała  tego 

ponad wszystko, a on nie potrafił jej niczego odmówić. 

No cóż, to tylko jedna zima. 

Szli dalej. 

Po pewnym czasie stanęli na niewielkim wzgórzu. Zaskoczyło ich, że Reijo przystanął 

właśnie tam. Od dawna już należał im się odpoczynek, lecz Sedolf nie zamierzał być osobą, 

która  to  zaproponuje.  Mimo  wszystko  Reijo  był  od  niego  starszy  i  z  pewnością  spał  w 

ostatnich dniach dużo mniej niż on. 

Mogli stąd dojrzeć nowe fragmenty krajobrazu. Kolejne lekko falujące wzgórza. Nie 

było  tu  stromych  zboczy,  lecz  i  nie  zupełnie  płasko.  Dopiero  daleko  na  ukos,  w  odległości 

długiego marszu wznosił się szczyt na tyle wysoki, że rzucał cień. 

Sedolf  zerknął  na  teścia.  Mało  kto  potrafił  mieć  tak  trudny  do  odczytania  wyraz 

twarzy  jak  Reijo.  Stał  teraz  zamyślony,  ogarniając  wzrokiem  to,  co  leżało  przed  nimi. 

Wyglądało na to, że wręcz stara się tym oddychać. 

background image

Było tu pięknie. 

Kolory  wyostrzyły  się  bardziej,  niż  widzieli z  miejsca,  w  którym  zacumował  statek. 

Ż

ółć  bawiła  się  tu  z  plamkami  we  wszystkich  możliwych  odcieniach  czerwieni.  Człowiek 

ledwie miał śmiałość postawić nogę przed sobą  ze strachu, że  wstąpi wprost w rozbuchane 

ognisko, które pochłonie cały płaskowyż. 

Sedolf  potrafił  zrozumieć,  że  ten  krajobraz  jest  w  stanie  do  siebie  przywiązać.  Że 

potrafi oczarować. 

Raija  mówiła  o  płaskowyżu  tak  jak  młoda  dziewczyna  opowiada  o  kochanku.  Było 

coś pociągającego w całej tej otwartości, w rozległości.  By  wszystko to ogarnąć wzrokiem, 

należało  się  obrócić  dokoła.  To  zupełnie  coś  innego,  aniżeli  przebywanie  w  otoczeniu  gór, 

zmuszających  człowieka  do  snucia  fantazji  o  tym,  co  jest  za  horyzontem.  Ten  krajobraz  w 

dziwny sposób wypełniał spokojem. 

Sedolf uśmiechnął się do siebie. Musiał to zapamiętać. Wryć w pamięć tak, by móc o 

wszystkim opowiedzieć Idzie. Niech ona przekona się, że on również potrafi czuć głębiej. 

I  znów  spojrzenie  Sedolfa  omiotło  rozpościerającą  się  przed  nim  krainę.  Gdyby 

płaskowyż był kobietą, z pewnością nie zaliczałaby się ona do skromnych. 

Sedolf nie wiedział, czy akurat tą myślą również się z Idą podzieli... 

- To tutaj - powiedział Reijo. Sedolf musiał na niego spojrzeć. 

- A właściwie tam. 

Reijo pokazał palcem. 

Sedolf  pociągnął  wzrokiem  wzdłuż  linii  pomiędzy  palcem  Reijo  a  pokrytą  mchem 

zmarszczką terenu, którą właściwie trudno byłoby nawet nazwać wzniesieniem. 

- Na co czekamy? - spytał, wychodząc przed męża i syna Raiji. 

Reijo  rozpalił  ognisko.  Znalazł  strumień,  który  wskazała  mu  Ravna.  Spokojnie 

odpoczywał  w  tym  miejscu,  po  którym  biegała  bosonoga  Raija  z  wiatrem  we  włosach.  Tu, 

gdzie Mikkal z rogu renifera wyrzeźbił kruka na rozłożonych skrzydłach. 

Ravna mówiła mu, dlaczego upatrzyła sobie to miejsce jako grób dla syna. 

Reijo uważał, że lepszego miejsca nie ma również dla Raiji. Wprawdzie żaden ksiądz 

nie pobłogosławi tego grobu, lecz jakoś nie potrafił z tego powodu żałować. 

Dla Raiji nie miałoby to żadnego znaczenia. 

Dla Mikkala również. 

Nigdy nie znalazł się nikt, kto pobłogosławiłby to, co łączyło Raiję z Mikkalem. Lecz 

ten fakt wcale nie umniejszył ich związku. 

background image

Kopali  na  zmianę.  Ziemia  była  tu  taka  płytka,  pokrywała  kamienie  ledwie  na 

szerokość  łopaty.  Musieli  wyjmować  je  ręcznie,  po  jednym,  najmniejsze  miały  rozmiar 

zaciśniętej pięści, największe były wielkości cielska renifera. 

Przeklinali  w  trzech  językach.  Od  czasu  do  czasu  chichotali,  kiedy  końce  palców 

raniły się do krwi, a oczy zalewał piekący pot. 

Dół sięgał Reijo do ramion, gdy uznał wreszcie, że wystarczy. 

-  Diabłu  należy  dziękować,  że  jesteś  taki  mały  -  stwierdził  Sedolf,  który  od  dawna 

uważał już, że Reijo przesadza. 

- Nie chcę, żeby dobrały się do niej dzikie zwierzęta - wyjaśnił Reijo. Dźwignął się na 

rękach i wyszedł z dołu. Wystarczyło jedno spojrzenie posłane Michaiłowi, by ten zrozumiał. 

Reijo rozplatał sznury, którymi przywiązał ładunek do sań. To on razem z Idą ułożyli 

martwe  ciało  Raiji  wraz  ze  szczątkami  Mikkala  na  środku  przyniesionego  przez  Michaiła 

ż

agla i starannie je nim owinęli. Potem usiedli każde u swego końca i zaczęli go zszywać. 

Reijo odróżniał swoje krzywe ściegi od ślicznych, prostych ściegów Idy. 

Uniósł teraz worek od strony głowy. Michaił trzymał za nogi. Niewiele kroków mieli 

do zrobienia. Powoli opuścili zmarłych do dołu. 

Reijo ułożył pierwszą warstwę kamieni. Następną również układał. Michaił także nie 

potrafił się przemóc, by je po prostu wrzucać do dołu. Budował z nich staranne rzędy. 

Reijo namoczył darń w  strumieniu, nim położył ją z powrotem na cienkiej warstwie 

ziemi. 

Pamiętał,  co  Raija  mówiła  o  przygotowaniu  grobu  tak,  żeby  był  jak  najmniej 

widoczny. Stwierdził, że chyba miałaby uznanie dla jego roboty. 

Obszedł grób szerokim kręgiem, wyrywając trochę mchu to tu, to tam. Nie wszystko 

brał  z  jednego  miejsca,  żeby  nie  zrobić  łysych  plam.  Utkał  mchem  mało  widoczne  ślady 

łopaty. To trochę trwało, a nie chciał żadnej pomocy. Ale zrobił w końcu tak, jak zrobiłaby 

sama Raija. 

Reijo  uśmiechał  się,  gdy  już  skończył.  Garstka  moroszek  czerwieniła  się  jasno,  nie 

zaszkodziło  im,  że  zostały  wyciągnięte  wraz  z  kawałkiem  ziemi  i  przesadzone  w  nowe 

miejsce. 

- Nie będziesz miała lodowego jaskra, moja Raiju - powiedział cicho. - Lecz wydaje 

mi się, że i to by ci się spodobało. - Milczał przez chwilę, a potem dodał: - Spoczywajcie w 

pokoju, Raiju i Mikkalu! Kochałem was oboje. 

Z zarośli rosnących na poły w cieniach skały ku nocnemu niebu wzbił się szaroczarny 

nieduży ptaszek, prędko bijąc skrzydłami. Reijo uśmiechnął się, widząc, że to pliszka. 

background image

Misza powiedział coś w swoim języku i z wielkim wysiłkiem zdołał przetłumaczyć to 

tak, by również Sedolf i Reijo go zrozumieli. 

- Obcy ptak odlatuje... Reijo patrzył dalej niż dwoje młodych. Wydawało mu się, że 

tam, gdzie niebo jest najbardziej przezroczyste, tam, gdzie na horyzoncie ziemia stapia się z 

niebem, dostrzega smużkę dymu. 

background image

EPILOG

 

Nad  Morze  Białe  zawitała  mroźna  zima,  ale  Michaił  Jewgienijewicz  dotarł  do 

rodzinnego Archangielska z rybami przywiezionymi z Norwegii, zanim lód gruby na wzrost 

mężczyzny skuł morze, odcinając Archangielsk od świata. 

Misza  nauczył  się  języka  ludzi z  Lyngen  i  przysiągł  sobie,  że  nauczy  się  też  w  nim 

pisać. Kiedy wiosna roztopiła Morze Białe, Mikkal i Ivar płynnie już mówili po rosyjsku. 

Maleńcy  synkowie  Maret  znieśli  podróż.  Podrośli  przez  zimę  i  kiedy  mocniej 

przygrzewające  słońce  zaczęło  topić  lodowe  róże  na  szybach,  pełzali  już  między  nogami 

dorosłych.  Ida  i  Reijo  chłonęli  miasto,  które  Raija  uczyniła  swoim  i  które  przytuliło  ją  do 

piersi. Raisa stała się ich dobrą znajomą. A gdy w mroczne wieczory dostrzegali wśród za-

ułków w pobliżu portu jakąś postać owiniętą w pelerynę, często myśleli o tym, że to Caryca 

sprawdza, czy jej ludziom niczego nie brak. 

Nawet Sedolf musiał przyznać, że Rosja nie jest aż tak smutna, jak to sobie wyobrażał. 

Nie żałował już, że się tu wybrał. 

Ristina dała się namówić na pozostanie w Archangielsku. Olga bardzo przywiązała się 

do mamki chłopców i obiecywała jej wszystko, co tylko mogła, byle tylko Ristina zgodziła 

się zostać. Ristina namyślała się jedną noc. Miała wielkie serce i wiedziała, że tutaj będzie jej 

dobrze. 

W końcu listopada przyszła na świat córeczka Idy i Sedolfa. Zorza polarna malowała 

wtedy niebo nad Dwiną. 

Nikt  tutaj  nie  widział  niczego  podobnego,  lecz  Reijo  i  Ida  pamiętali  noc,  w  którą 

urodzili się Mikkal i mała Raija. 

Oni znali już taki widok. 

Malutka miała włosy jak złoty blask słońca, a oczy jak grudniowa noc. 

Ida nazwała ją Ravna Natalia. A Sedolf stwierdził: - Ona poniesie dalej wiatr i gorącą 

krew.