- No, to jesteśmy w komplecie - powiedział tato wychodząc z samochodu. Po chwili nieśmiało wygramoliły się z niego Monika i Gabrysia. Mama pomogła tacie rozłożyć wózek i przesadzić na niego Piotrusia. Popatrzyłam na niego i serce ścisnęło mi się z żalu. Nie wyglądał na więcej niż pięć lat - chudziutki, ręce i nóżki jak patyczki, przygięte ku sobie. Spojrzał na mnie przez okropnie grube okulary i uśmiechnął się. Poczułam, że cały niepokój, jaki męczył mnie przez ostanie dni, odfruwa gdzieś w siną dal.
Piotrusia bałam się najbardziej, a tymczasem to właśnie on jest moim „oczkiem w głowie". Przyznaję się, że nie przepadam za Moniką. Bardzo lubi strofować Gabrysię. Zadziera nosa, a czasem kiedy coś palnie, to... No trudno, mama mówi, że nie trzeba wszystkich, lubić, wystarczy kochać. Kiedy usłyszałam to pierwszy raz, wybałuszyłam oczy ze zdziwienia. Jak można kogoś kochać, a nie lubić? Okazuje się, że można.
Zbyszek z Bartkiem majstrują huśtawkę dla Piotrusia - taką zawieszaną na drzwiach. Powiedziałam, że pozwolę im go pohuśtać, kiedy sama sprawdzę, czy jest wystarczająco mocna. Zbyszek chrząknął, że jest pewna różnica pomiędzy piórkiem - tu zerknął na Piotrusia, a gęsią - tu spojrzał na mnie. Myślałam, że go trzepnę, tym bardziej, że Bartek na widok mojej miny aż się skręcił ze śmiechu. Ale ten się śmieje najlepiej, kto się śmieje ostatni. Patrzę, a za Zbyszkiem stoi Gabrysia z koneweczką w ręce. - Nie wolno dokuczać Madzi - piszczy cieniutkim głosikiem, polewa go wodą i w nogi. - Ale masz obstawę - kręci głową Zbyszek, wylewając wodę z kapcia.
- Bo Madzi nie należy dokuczać - powtarza Bartek i puszcza do mnie perskie oko. Ojej, jak on to ładnie robi.
Muszę podziękować Gabrysi za wsparcie. Chłopcy są w naszym domu w zdecydowanej mniejszości i po prostu nie mają szans.
Ewa Stadmuller
Dominik 40(2006) s. 5