background image

 
 
 
 

HEATHER ALLISON 

 

Zapach szczęścia 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 
 -  Poszukuję  Hillary  Simpson  -  odezwał  się  niski  męski 

głos, z niewielkim tylko śladem obcego akcentu. 

Hillary  przestała  pakować  flakony  i  odwróciła  się,  by 

złożyć  głęboki  ukłon,  jakiego  wymagał  regulamin 
Renaissance Festival. 

Mężczyzna, który pojawił się w jej stoisku, nie był jednak 

zwykłym  klientem.  Ciemnoszare  spodnie  i  nienagannie  biała 
koszula, 

której 

nie 

zaszkodziły 

nawet 

teksańskie 

październikowe  upały,  były  niezwykle  szykowne,  mimo  że 
zdjął krawat i marynarkę. 

 -  To  ja jestem Hillary  Simpson,  milordzie  -  powiedziała. 

Ujmując  fałdy  purpurowej,  renesansowej  sukni  złożyła  mu 
głęboki ukłon. 

Cisza.  Słońce,  wdzierające  się  do  pomieszczenia  przez 

brudne,  pseudorenesansowe  okna,  sprawiało,  że  w  pawilonie 
można  było  się  usmażyć.  Hillary  czuła,  jak  pod  ciężkim 
aksamitnym kostiumem ścieka jej po łopatkach cienka strużka 
potu. 

 -  W  czym  mogę  pomóc?  -  zaczęła  i  zamilkła,  widząc 

wściekłość  w  oczach  przystojnego  nieznajomego.  Jeszcze 
przed  chwilą  widziała  w  nich  uznanie.  Wtedy  jeszcze  nie 
wiedział, z kim rozmawia. 

Czyżby  ktoś  poskarżył  się,  że  wcześniej  zamyka  swoje 

stoisko?  Nie  było  zbyt  wielu  chętnych,  gotowych  kupić  jej 
drogie perfumy. Ile razy natomiast zerkała przez drzwi łączące 
ją  ze  stoiskiem  Melody  Anderson,  widziała  tłum  klientów 
kupujących  u  wspólniczki  naturalne  kosmetyki  i  płyny. 
Skinęła  głową  w  kierunku  stołu  z  grubo  ciosanego  drewna. 
Stały  na  nim  rządkami,  kryształowe  flakony,  wypełnione 
bursztynowym płynem. 

 -  Zechciałby  pan  może,  milordzie,  zapoznać  się  z 

próbkami  moich  perfum?  Mogę  nawet  stworzyć  zapach 

background image

specjalnie dla pana. Może taki, który przypominałby panu ten 
dzień? 

 -  Bez  obaw,  tego  dnia  długo  nie  zapomnę.  Nieznajomy 

rozejrzał się po surowym wnętrzu pawilonu, po czym schylił 
głowę, by wejść do środka przez zwieńczone łukiem drzwi. 

 - Nazywam się Paul St. Steven. 
Nic jej to nazwisko nie mówiło. Melody prawdopodobnie 

była  lepiej  poinformowana,  gdyż  podczas  festiwalu  spędzała 
każdy  weekend  na  terenie  wystawy.  Mężczyzna  był  pewnie 
jednym  z  jego  organizatorów  i  przyszedł  zganić  Hillary,  że 
zbyt wcześnie zamknęła stoisko. 

Wyciągnęła  do  niego  rękę  w  geście  powitania.  Ujął  ją 

natychmiast, uśmiechając się przy tym grzecznościowo. 

Uśmiech ozdobił jego i tak już przystojną twarz. 
 - Był męski i urodziwy. 
 -  Mogę  wszystko  wyjaśnić  -  powiedziała,  pragnąc  go 

udobruchać. 

 - Byłbym zobowiązany. 
 -  Słońce  szkodzi  perfumom.  Z  pewnością  nie  chciałby 

pan,  bym  w  czasie  pańskiego  festiwalu  sprzedawała  towar 
gorszej jakości? 

 - Nie, nie chciałbym. - Zrobił krótką przerwę. 
 -  Tylko  że  to  nie  jest  mój  festiwal.  -  Czy  pani  wie,  kim 

jestem? - powiedział z pewnym odcieniem dumy. 

 - Jednym z członków zarządu Renaissance Festival? 
 - Nie. 
 -  Ach  -  westchnęła  z  ulgą  i  uśmiechnęła  się.  A  więc  nie 

przyszedł, by czynić jej wymówki. 

Nie odpowiedział na jej uśmiech. 
Jaki  był  wobec  tego  powód  jego  wyraźnie  narastającej 

irytacji? 

 - Gdzie są pozostali? - spytał. 
 - Jacy pozostali? 

background image

Nie  spuszczając  oczu  z  jej  twarzy,  Paul  zdecydowanym 

ruchem  sięgnął  do  kieszeni  marynarki  i  wyciągnął  z  niej 
złożoną kartkę. Rozłożył ją i podsunął Hillary pod nos. 

 - Pozostali wytwórcy perfum. 
Utkwiła wzrok w wycinku z gazety i przeczytała: „Hillary 

Simpson, właścicielka «Scentsations» w Buffalo Bayou Mall, 
Houston,  organizuje  Seminarium  Niezależnych  Wytwórców 
Perfum..." 

Hillary doskonale znała dalszą treść ogłoszenia. Z trudem 

przełknęła  ślinę.  Zmuszona  była  przesunąć  pierwotny  termin 
seminarium.  Na  domiar  złego,  w  „Perfumers  Quarterly" 
zdążyło  się  już  ukazać  ogłoszenie  zapowiadające  jej 
seminarium. Ale to mogło tylko oznaczać, że Paul jest... Nie, 
to niemożliwe. Po tylu telefonach... Tylko nie to! 

 - Czy jest pan może przedstawicielem „St. Etienne"? 
 - A więc jednak oczekiwano mnie? - powiedział. 
 -  Co  pan  tu  robi?  -  Niepokój  nadał  głosowi  Hillary  ostre 

brzmienie.  -  To  znaczy,  mam  na  myśli,  że  tutaj  przebiega 
Renaissance Festival. 

 -  Czy  tutaj  odbywa  się  pani  seminarium?  -  spytał  Paul, 

wskazując ręką na otaczające jej stoisko tereny wystawowe. 

 -  Seminarium  zostało  odwołane  już  jakiś  czas  temu  - 

powiedziała zduszonym głosem. 

 -  Nie  mogła  się  pani  pofatygować  i  zawiadomić  mnie  w 

porę? 

Hillary  starała  się  zachować  spokój.  Dom  mody  „St. 

Etienne", choć czasy swej świetności miał już za sobą, wciąż 
liczył  się  w  branży.  Należał  do  tych  nielicznych  francuskich 
domów  mody,  które  zatrudniały  własnego  kreatora  perfum. 
Pozostała  większość  zamawiała  dla  siebie  perfumy  w 
zakładach  chemicznych  i  laboratoriach  wytwarzających 
sztuczne zapachy. 

background image

Ale  firma  „St.  Etienne"  hołdowała  tradycji.  Była  stara, 

bogata i miała najwyraźniej równie stary system łączności. 

 - Próbowałam się z panem skontaktować - odparła Hillary 

z  czarującym  uśmiechem.  -  Wielokrotnie  zostawiałam 
wiadomości  u  różnych  ludzi  na  dwóch  kontynentach.  Przez 
dwadzieścia cztery godziny na dobę wywoływany był pan na 
lotnisku im. Kennedy 'ego, co było nieco kłopotliwe, jako że 
nikt  nie  chciał  mi  podać  pańskiego  nazwiska.  Rzekomo  nikt 
nie znał trasy pańskiej podróży. Nikt nie chciał mnie połączyć 
z pana sekretarką czy jakimkolwiek przełożonym. Może nie są 
zainteresowani,  by  otrzymywał  pan  przeznaczone  dla  siebie 
informacje? 

 - No cóż, być może moi  ludzie... zbyt  mocno się  starają, 

by nie naruszano mojego spokoju. 

 - A przed kim oni tak pana strzegą? 
Zamiast odpowiedzi, Paul ponownie podsunął jej pod nos 

wycinek z kwartalnika. 

 - A więc jak pani to wytłumaczy? 
 -  Chciałam  zarezerwować  miejsce  na  ogłoszenie  w 

wydaniu letnim. Wysłałam im więc tekst i zaliczkę. Niestety, 
przez pomyłkę „Perfumer's Quarterly" wydrukował ogłoszenie 
w wydaniu wiosennym. Nie byłam zupełnie przygotowana na 
taką  ewentualność.  Wszystko  było  jeszcze  nie  dopięte, 
rezerwacja hotelu nie potwierdzona... 

 -  Hotele  rezerwuje  się  co  najmniej  z  rocznym 

wyprzedzeniem! - przerwał jej Paul. 

 -  Rok  temu  nawet  mi  się  nie  śniło  o  organizowaniu 

takiego spotkania. 

Wtedy  nie  przypuszczała  nawet,  w  co  się  wpakuje. 

Wydawało jej się, że poprzez zorganizowanie seminarium uda 
jej  się  zdobyć  nazwisko  w  przemyśle  perfumeryjnym.  Być 
może  powiodłoby  się,  gdyby  nie  ten  przeklęty  „Perfumer's 
Quarterly" i błąd ich działu ogłoszeń. 

background image

Gdyby  wcześniej  wiedziała,  że  jeden  z  najbardziej 

prestiżowych  francuskich  domów  mody  zamierza  wysłać 
swego  przedstawiciela,  być  może  seminarium  dałoby  się 
uratować. 

 - Czy pani przygotowywała wszystko sama? 
 - Tylko z moją wspólniczką. 
 - Tak, to wszystko tłumaczy - pokiwał głową Paul. 
 - Co tłumaczy? 
 -  Wygląda  na  to,  iż  nie  jest  pani  w  stanie  zorganizować 

jakiejkolwiek imprezy - powiedział. 

Hillary  pomyślała,  jak  bardzo  przydałby  się  jej  w  tej 

chwili  słuszny  wzrost,  głębszy  głos,  proste,  ciemne  włosy. 
Zapragnęła,  by  zniknęły  wszystkie  jej  piegi  i  dołeczki  w 
policzkach.  Przydałby  się  też  inny  ubiór.  Paul  St.  Steven 
uważał ją za podfruwajkę. 

 -  A  więc  przebył  pan  wiele  tysięcy  mil  tylko  po  to,  by 

wytknąć mi mój brak kompetencji? 

Teraz naprawdę się zdenerwował. 
 -  Przebyłem  kawał  drogi,  by  wziąć  udział  w  spotkaniu 

niezależnych wytwórców perfum! 

 - Ja też nim jestem! Pogardliwie rozejrzał się wokół. 
 - Czyżby? 
Przeszedł na zaplecze prostokątnego pomieszczenia. 
 -  Czy  to  pani  paleta  zapachowa?  -  spytał,  wskazując  na 

wielopoziomowy  stojak,  zawierający  fioleczki  z  olejkami  i 
esencjami.  -  Musi  tu  być  co  najmniej  pięćdziesiąt  różnych 
zapachów - stwierdził sarkastycznie. 

Dotknięta tą uwagą Hillary odpowiedziała: 
 - Na ten festiwal tyle akurat potrzeba. Nie  jest  to  zresztą 

moje normalne miejsce pracy. 

 - A, tak. Zdążyłem poznać słynne „Scentsations". Hillary 

przymrużyła oczy. Była niezwykle dumna 

ze swego małego, ale eleganckiego sklepu. 

background image

 - Buffalo Bayou to bardzo prestiżowa lokalizacja. 
 - To pani jedyny sklep, poza tym, co tutaj widzę? 
 -  Znów  w  całym  jego  zachowaniu  wyczuwało  się 

sarkazm. 

 -  Nie.  -  Hillary  ponownie  zabrała  się  do  pakowania 

pozostałych  flakonów.  -  Trzy  lata  temu  podzieliłyśmy  ze 
wspólniczką „Scentsations" na dwa różne sklepy. Ona została 
w poprzednim miejscu, a ja przeniosłam się na Promenadę. Ja 
wychodzę  naprzeciw  potrzebom  wyrafinowanego  klienta,  a 
ona raczej miłośnika wszystkiego, co naturalne, rozumie pan, 
bliskie naturze. 

 -  A  co  to  takiego,  ten  „wyrafinowany  klient"?  -  spytał 

Paul. 

 - To również wasz klient. 
 - Trzymajcie się lepiej miłośników natury - poradził. 
 - Jest ich więcej i łatwiej ich zadowolić. 
Hillary  zaintrygowała  natychmiast  przebijająca  w  jego 

słowach  gorycz.  Doszła  do  wniosku,  iż  był  nie  tyle 
zagniewany, co zawiedziony. Ale dlaczego? Tylko dlatego, że 
przeszło mu koło nosa seminarium? 

 - Czy przemawia przez pana doświadczenie? 
 -  Raczej  zdrowy  rozsądek  -  odpowiedział,  spoglądając 

przez  otwarte  drzwi  łącznikowe  na  oblężone  stoisko  jej 
wspólniczki.  Hillary  przez  chwilę  mogła  mu  się  lepiej 
przyjrzeć. 

Był  niezwykle  atrakcyjny  i  bardzo  opanowany.  Ciekawa 

była,  czy  wie,  iż  jego  oczy  zdradzają  więcej,  niżby  tego 
chciał? 

Gdyby  miała  dla  niego  wykreować  zapach,  musiałby  być 

złożony  jak  on  sam.  Nie  korzenny,  lecz  spokojny,  ciężki  i 
piżmowy. 

 -  To  był  dobry  pomysł  z  tym  seminarium  -  powiedział, 

odwracając się znów do niej. - Dlaczego nie wyszło? 

background image

Hillary zawahała się. 
 - Mój przyjazd tutaj przysporzył mi wielu kłopotów... 
 -  To  wyłącznie  pańska  wina.  Gdyby  Jaśnie  Pan 

pofatygował  się  i  przesłał  wcześniej  swoje  zgłoszenie  - 
dowiedziałby się pan, że seminarium się nie odbędzie! 

 -  Jakże  mogłoby  się  odbyć,  skoro  to  pani  jest  za  to 

odpowiedzialna! 

 - Nic pan o mnie nie wie! 
 -  Dość,  by  wiedzieć,  że  jest  pani  kobietą  małych 

interesów i wielkich pomysłów! 

 -  Lepsze  to  niż  gigant  bez  żadnych  pomysłów!  Hillary 

czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. 

 -  To,  to  wszystko...  -  Paul  urwał  -  to  nic  nie  znaczy! 

Zwykły stół na wystawie rolniczej! 

 - Moim głównym sklepem jest „Scentsations". 
 - Ach, tak. „Kryształowy gabinecik". 
 - Nie narzekam na brak klientów! 
 - Wcale o to nie pytałem. 
 - Bo i po co? Pan już wydał wyrok. 
 - Nic na to nie poradzę, ale muszę wam przerwać. Słychać 

was  w  całej  okolicy  -  powiedziała  Melody,  wspólniczka 
Hillary, wchodząc do pomieszczenia. 

Hillary  dostrzegła  w  sklepiku  Melody  mały  tłumek, 

ciekawskich klientów patrzących w ich stronę. 

Opamiętała  się  natychmiast.  Pomyśleć,  że  wdała  się  w 

niesmaczną pyskówkę z przedstawicielem firmy „St. Etienne". 
Musiała chyba stracić rozum! 

Uniosła  głowę  i  spojrzała  w  jego  pełne  skruchy  oczy. 

Wyciągnął dłoń. 

 - Najmocniej przepraszam - powiedział. 
 - Jestem Melody Anderson, wspólniczka Hillary 
 - powiedziała Melody, podchodząc z wyciągniętą rękę do 

Paula.  -  Jest  nam  bardzo  przykro  z  powodu  całego  tego 

background image

nieporozumienia, ale naprawdę starałyśmy się pana wcześniej 
powiadomić o odwołaniu seminarium. 

 -  Przebywałem  w  Kanadzie,  na  wizytacji  jednego  z 

naszych  butików.  Przepraszam,  że  sprawiłem  paniom  tyle 
kłopotów - urwał, sam zdziwiony własnymi słowami. 

Hillary  uśmiechnęła  się  w  duchu.  To  właśnie  była  cała 

Melody. Zawsze spokojna i opanowana. 

 - Chciałbym się dowiedzieć, co się stało. Panna Simpson 

odmówiła mi wyjaśnień. 

 -  Wcale  nie.  Stwierdziłam  tylko,  że  nie  jestem 

obowiązana tłumaczyć się panu. 

 -  To  ten  upał  tak  na  nią  działa  -  stwierdziła  Melody, 

popychając  ich  w  kierunku  drzwi.  -  A  i  pan  jest  na  pewno 
zmęczony  całodzienną  podróżą.  Idźcie  się  czegoś  napić  i 
rozejrzyjcie się po wystawie. 

Zanim  Hillary  i  Paul  zdążyli  się  zorientować,  wypchnęła 

ich z pawilonu. 

 -  Przypomina  mi  moją  nianię  -  powiedział  Paul.  Hillary 

uniosła głowę, by zaczerpnąć świeżego powietrza. 

 - Chciałaby się pani czegoś napić? 
 -  Tak,  chętnie.  Może  być  koktajl  truskawkowy.  W 

powietrzu  unosiły  się  tumany  kurzu.  Szli  wolno  między 
stoiskami  -  szałasami,  zbudowanymi  na  podobieństwo 
średniowiecznej  wsi  europejskiej,  aż  dotarli  do  Queen's 
Tavern.  W  chwili  gdy  kupowali  napój  serwowany  w 
drewnianych kubkach, zabrzmiały fanfary. 

Hillary zerknęła na zegarek. 
 -  Początek  turnieju.  Są  punktualni  co  do  minuty  - 

stwierdziła. 

 - Idziemy? - spytał Paul, nie spuszczając z niej wzroku. 
 - Dokąd? - spytała speszona Hillary. 

background image

Paul  uśmiechnął  się  szeroko,  ukazując  równy  rząd 

olśniewająco  białych  zębów,  odcinających  się  wyraźnie  od 
jego opalonej twarzy. 

 - Od dawna już nie brałem udziału w turnieju. W chwilę 

później zmieszali się z rozentuzjazmowanym tłumem. 

Na  widowni  rozległy  się  wiwaty.  Ruszyła  właśnie  parada 

rycerzy w zbrojach, koni  i  powozów,  ozdobionych  barwnymi 
tkaninami. 

Ku  zdumieniu  Hillary,  Paul  przyłączył  się  do  okrzyków 

wiwatujących ludzi. 

Po skończonym widowisku Paul opiekuńczym gestem ujął 

ją  pod  ramię  i  prowadził  tak  aż  do  chwili,  gdy  podeszli  pod 
wysoką  sosnę  przed  jej  pawilonem.  Hillary  opadła  na 
drewnianą ławkę i wskazała mu miejsce obok siebie. 

 -  Jeśli  chodzi  o  seminarium  -  zaczęła,  gdy  tylko  usiadł  - 

nic z tego nie wyszło tylko dlatego, że brak mi poparcia. Nie 
znam nikogo z wielkim nazwiskiem, kto chciałby mi pomóc. 
Gdybym  wcześniej  wiedziała,  że  „St.  Etienne"  chce  wziąć 
udział...  Hotele  na  Promenadzie  przyjmują  tylko  warunkową 
rezerwację. Gdy tylko pojawia się ktoś bardziej znaczący lub z 
wypchanym  portfelem,  trzeba  wpłacić  sporą  kaucję,  by 
zechcieli dalej trzymać pokoje. I dokładnie tak się stało. Ktoś 
inny chciał dokonać rezerwacji na ten weekend, a ja po prostu 
nie miałam dość pieniędzy. 

 - A więc to tak - westchnął Paul. 
Wyglądał na bardziej zawiedzionego niż ona sama. 
 -  Prowadziłam  korespondencję  z  każdym,  kto  prosił  o 

dodatkowe  informacje.  Zorganizuję  swoje  seminarium. 
Niezależni domagają się tego. 

 - Będąc w Montrealu, zobaczyłem po prostu ogłoszenie w 

wiosennym wydaniu „Perfumer's Quarterly". 

 - Sprostowanie ukazało się w wydaniu letnim. 

background image

 - To powinno mnie nauczyć, że nie wolno mieć zaległości 

w czytaniu - próbował zażartować Paul. 

Hillary  nie  mogła  zupełnie  pojąć  powodu  jego  tak 

wyraźnego  rozczarowania.  Zdaje  się,  że  chodziło  tu  o  coś 
więcej niż tylko o zmarnowany czas. 

 -  Skoro  już  przebył  pan  taką  drogę,  to  chciałabym 

pokazać panu mój... „kryształowy gabinecik". 

Na moment Paul przymknął oczy. 
 - Jeszcze raz najmocniej przepraszam - powiedział, a głos 

jego zabrzmiał szczerze. - Zwiedzenie pani perfumerii sprawi 
mi wielką przyjemność. 

Jak  mogłaby  się  oprzeć  jego  uśmiechowi,  który  wyraźnie 

prosił o wybaczenie? Bądź co bądź była przecież kobietą. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 
I co ja mam na siebie włożyć ? - zastanawiała się Hillary, 

podskakując  w  rytm  muzyki  dobiegającej  z  kasety  wideo. 
Zamierzała  włożyć  coś  szykownego  i  wyrafinowanego. 
Zawsze  marzyła  o  tym,  by  wyglądać  ponętnie.  Coś  jednak 
mówiło  jej, że  to dobre dla  brunetek i  Francuzek, ale nie dla 
Hillary Simpson. 

Sięgnęła  po  czarny  gabardynowy  kostium.  Nosiła  dużo 

czerni,  w  nadziei,  iż  kolor  ten  nada  jej,  właścicielce  burzy 
jasnych włosów, nieco dostojeństwa i stylu. Ponadto wybrała 
szmaragdowozieloną jedwabną bluzkę pod kolor oczu, rzuciła 
wszystko na tapczan i tanecznym krokiem weszła do łazienki. 

Godzinę  później,  tylnym  wejściem  wchodziła  do 

„Scentsations",  spięta  na  myśl  o  czekającym  ją  spotkaniu  z 
Paulem  St.  Steven.  Zazwyczaj  z  przyjemnością  korzystała  z 
frontowych  drzwi,  wciąż  na  nowo  podziwiając  na  wystawie 
wypełnione bursztynowym płynem kryształowe flakony. 

 -  Hillary,  czy  ten  człowiek  skontaktował  się  z  tobą?  - 

spytała żując gumę asystentka Hillary, Natasha. 

Hillary  westchnęła.  Osiemnastoletnia  Natasha  wyglądała 

uwodzicielsko  w  swej  czarnej  minisukience  z  dzianiny  i 
czarnych 

pończochach. 

Całość 

uzupełniały 

modnie, 

asymetrycznie  ostrzyżone  kruczoczarne  włosy  i  pełne, 
pomalowane na krwistoczerwono usta. Zatrudniając ją, Hillary 
uważała, że uroda Natashy będzie ciekawie kontrastowała z jej 
własną. 

 -  A  więc? -  powtórzyła  pytanie  Natasha.  -  Powiedziałam 

mu, że jesteś na festynie, a on poprosił o informacje, jak tam 
dojechać. 

 - Nie sądziłam, że w ogóle o to spyta. 
 -  No  cóż,  zrobiłam,  co  mogłam,  by  mu  pomóc  - 

stwierdziła Natasha. 

background image

 - Wiem - przytaknęła Hillary. - Odnalazł mnie. Będzie tu 

dzisiaj, by obejrzeć sklep. 

 - Nie zajmie mu to zbyt wiele czasu - mruknęła Natasha. 
 -  Pozwól,  że  ja  się  tym  zajmę  -  przerwała  jej 

zniecierpliwiona  Hillary.  -  Mogłabyś  odstawić  na  miejsce 
perfumy, które wróciły z nami z festynu? Są w laboratorium. 

Hillary  zajęła  się  wyładowywaniem  palety  zapachowej, 

którą miała z sobą podczas festynu. 

 - Dzień dobry - odezwał się za jej plecami znajomy głos. 
Hillary,  choć  niechętnie,  musiała  przyznać  w  duchu,  że 

wypoczęty wyglądał jeszcze atrakcyjniej niż wczoraj. 

 -  Dzień  dobry  -  odparła  -  Gotowy  do  wielkiego 

zwiedzania? - spytała. 

 -  Niczego  bardziej  nie  pragnę,  ale  za  kilka  minut  mam 

spotkanie z dyrektorem Pavilionu. Zna ich pani? 

 - Największego konkurenta Promenady? Oczywiście. 
Jego twarz rozpogodziła się. 
 - Robi tam pani może zakupy? 
Rozmowa  dotyczyła  najdroższej  ulicy  w  mieście,  ulicy 

projektantów  mody.  Horrendalne  ceny,  jakich  tam  żądano, 
znacznie przewyższały finansowe możliwości Hillary. Czyżby 
celowo chciał ją urazić? Raczej nie... 

 -  Czasami  -  odparła,  dodając  w  duchu,  że  wprawdzie 

bywa tam, ale nic nie kupuje. 

 - Pomyślałem sobie, że Pavilion byłby dobrym miejscem 

na  butik  domu  mody  „St.  Etienne".  Dyrektor  dysponował 
czasem wyłącznie dzisiaj rano. Nawet się z tego cieszę, gdyż 
dzięki temu będę mógł zjeść z panią kolację. 

Mówiąc to, zbliżył się do niej odrobinę za blisko. 
Hillary  mimo  woli  cofnęła  się  nieco.  Natychmiast 

uświadomiła sobie, że zachowuje się naiwnie i nietaktownie. 

 - Zgoda, niech i tak będzie. 

background image

 -  Wrócę  późnym  popołudniem.  Pójdziemy  wtedy  na 

barbarzyńsko wczesną kolację. 

 - Świetnie. Będę czekała. 
Paul 

obdarzył 

ją  jeszcze  jednym  olśniewającym 

uśmiechem. 

 - Au revoir - rzucił na odchodnym. 
 -  Ciao  -  odpowiedziała  Hillary  wesoło  i  natychmiast 

ugryzła  się  w  język.  Do  końca  dnia  dźwięczał  jej  w  uszach 
rozbawiony chichot Paula. 

Czyżby  stroił  sobie  z  niej  żarty?  A  może  traktował  tak 

wszystkie  kobiety,  podtrzymując  mit  o  code  d'amour 
Francuzów? 

Code d'amour. Co się z nią, na Boga, dzieje? To, że facet 

jest  Francuzem,  nie  oznacza  od  razu,  że  jej  cnota  jest  w 
niebezpieczeństwie. Przede wszystkim zaś zamierzała być dla 
niego partnerem w interesach, a nie krótką przygodą. 

Hillary zapaliła światło na zapleczu. 
 - Czy mogę sobie zrobić teraz przerwę? - spytała Natasha 

z nadzieją w głosie. 

 - Natasho, za pięć minut otwieramy sklep - przypomniała 

jej łagodnie Hillary. 

 -  Tak,  wiem,  ale  u  „Toodle  Lou"  jest  dziś  wyprzedaż. 

Moja  koleżanka,  która  u  niej  pracuje,  odłożyła  dla  mnie 
świetną  kieckę.  -  Będzie  miała  kłopoty,  kiedy  ją  na  tym 
przyłapią.  Ale  jeśli  będę  tam  w  chwili  otwarcia  sklepu, 
wszystko będzie w porządku. 

Hillary zrezygnowana machnęła ręką. 
 -  Dobrze.  Masz  na  to  kwadrans.  Myślisz,  że  uda  ci  się 

wkręcić do kolejki? 

 - Pewnie! - zawołała Natasha, wybiegając. - Moja siostra 

zajęła już miejsce. Jest piąta. 

background image

Natasha  miała  siostrę  -  bliźniaczkę,  Nanette.  Hillary 

zatrudniła ją również. Nanette nie była może tak atrakcyjna i 
błyskotliwa jak jej siostra, ale nadrabiała to inteligencją. 

Hillary  uśmiechnęła  się  i  wyszła  z  pokoju,  by  zabrać  się 

do  pracy  przy  palecie  zapachowej.  Napełniła  ją  kilkoma 
kombinacjami  popularnych  zapachów.  Opracowywała  teraz 
perfumy z myślą o „Toodle Lou". 

Ich zapach powinien być niesłychanie egzotyczny. Hillary 

zaczęła  od  olejku  z  tuberozy,  należącego  do  najdroższych  na 
świecie. Kosztował dwa tysiące dolarów za pół kilograma, ale 
dla  „Toodle  Lou"  warto  było  ponieść  koszty.  „White 
Shoulders"  i  „Chloe"  zawierały  tuberozę.  A  także  jaśmin, 
który był obecny we wszystkich grands perfums. 

Celem  Hillary  było  połączenie  jednego  ze  stworzonych 

przez  nią  zapachów  z  nazwiskiem  któregoś  z  wielkich 
kreatorów mody. Większość słynnych twórców mody prędzej 
czy później zaczyna lansować własne perfumy. 

Hillary  liczyła  na  nawiązanie  korzystnych  kontaktów 

podczas  swojego  seminarium.  Można  by  wtedy  rozdzielić 
„Scentsations"  i  „Earth  Scents".  Ona  i  Melody  miały  każda 
inną  wizję  rozwoju  swoich  sklepów.  Rozwiązanie  tej  spółki 
powitałyby z ulgą, ale było to możliwe dopiero wtedy, kiedy 
„Scentsations" stanie mocno na nogi. 

Pieniądze  automatycznie  rozwiązałyby  ten  problem.  A 

perfumy, które stają się przebojem, oznaczają pieniądze. Być 
może wystarczyłoby nawet na zakupy w Pavilionie. 

Nagle uświadomiła sobie, że los zesłał jej przedstawiciela 

„St. Etienne", z którym jest umówiona na kolację. Los nigdy 
by jej nie wybaczył, gdyby zaprzepaściła taką szansę. 

Właśnie odstawiała fiolki, gdy do sklepu wbiegła Natasha. 
Dziewczyna  dobrze  radziła  sobie  z  klientami,  Hillary 

mogła  więc  bez  obaw  zniknąć  na  zapleczu  i  zająć  się  pracą. 
Zamierzała  zaprezentować  Paulowi  St.  Steven  próbki  swych 

background image

dwóch  najlepszych  perfum,  „Słoneczne  Skry"  i  „Księżycowe 
Cienie". 

Przelała pokaźne porcje swych perfum do najładniejszych 

flakonów.  Przygotowała  propozycje  cenowe  oraz  kilka 
wzorów opakowań. Rozplanowała dwie kampanie reklamowe 
i  sporządziła  ich  szacunkowe  kosztorysy.  Teraz  pozostało 
tylko czekać. 

 - Przyszedł - zakomunikowała Natasha.  - Całkiem niezły 

jak na faceta w jego wieku - dodała. 

Paul  stał  odwrócony  profilem  Hillary  zauważyła  ledwie 

przyprószone  siwizną  skronie;  co  jednak  miał  oznaczać 
zatroskany wyraz jego twarzy? Ujrzawszy ją, natychmiast się 
rozpogodził. 

Uznała, że musi mieć jakieś trzydzieści parę lat. 
 -  Świetna  lokalizacja  -  powiedział.  -  Pani  sklep  jest 

widoczny aż z trzech stron. Czy pani sama projektowała front? 

Hillary  uśmiechnęła  się.  Zawsze  z  przyjemnością 

przyjmowała komplementy na temat „Scentsations". 

 -  Zdobycie  lokalizacji  na  deptaku  to  była  kwestia 

szczęścia, ale to ja powiększyłam okna wystawowe. 

 - Bardzo sprytnie. Dookoła panuje duży ruch, nie sposób 

nie zauważyć sklepu. 

 - O to mi właśnie chodziło. 
Hillary złapała się na tym, że cieszy się z jego pochwał jak 

pensjonarka. 

 -  I  jak  ?  Możemy  się  spodziewać  w  Houston  rychłego 

otwarcia filii „St. Etienne"? - spytała. 

 -  Raczej  nieprędko  -  odparł  Paul.  -  Mieszkańcy  Houston 

są młodzi i niecierpliwi. 

Czego  nie  można  powiedzieć  o  kreacjach  ,,St.  Etienne", 

pomyślała w duchu Hillary. 

 -  Jesteśmy  bardziej  nastawieni  na  wielkie  krawiectwo. 

Naszymi  klientkami  są  kobiety  w  pewnym  wieku,  które 

background image

potrafią docenić piękne, trwałe i znakomicie skrojone ubiory. - 
Uśmiechnął się. - Wy, kobiety w Houston, musicie dopiero do 
tego dojrzeć. 

Nagle  wszystko  zrozumiała.  ,,St.  Etienne"  potrzebowała 

pilnie kuracji odmładzającej. Przydałaby się jej nieco młodsza 
klientela. Hillary Simpson zamierzała im w tym dopomóc. 

 - Czy tym właśnie zajmuje się pan dla „St. Etienne"? Jest 

pan handlowcem? 

 -  Chyba  tak  -  odpowiedział  Paul  z  osobliwym  wyrazem 

twarzy. - Zajmuję się wszystkim po trochu. 

 - Z wyjątkiem produkcji perfum. 
 - Z wyjątkiem produkcji perfum - potwierdził. 
 - Ja też, chcąc nie chcąc, zajmuję się wszystkim po trochu 

- powiedziała. - Oprócz perfum sprzedajemy również flakony i 
inne dodatki. 

 - Kto jest waszym kreatorem perfum? - spytał Paul. 
 - Ja. 
Wyglądał na zdziwionego. 
 - Byłem pewny, że korzysta pani z usług jakiegoś dużego 

laboratorium chemicznego, lub że to wasza macierzysta firma 
zaopatruje was w perfumy i mikstury. 

 - To jest mój sklep. Jestem niezależna. 
 -  A  więc  raz  jeszcze  proszę  o  wybaczenie  -  powiedział 

Paul,  przyglądając  się  bliżej  wystawionym  w  witrynie 
buteleczkom. 

 -  „Znakomite  imitacje.  Na  te  wonności  nie  wydasz 

majątku."  -  Przeczytał.  -  Sprytnie!  -  stwierdził,  cmokając  z 
uznaniem. 

Paul  wziął  mały  pasek  bibułki  i  zamoczył  ją  w  jednej  z 

probówek. Powąchał. 

 -  Nieźle!  -  pochwalił  jej  imitację  popularnych  perfum.  - 

Choć nie każdy dałby się na to nabrać. 

 - Ale są bardzo podobne - powiedziała Hillary. 

background image

 -  Powinienem  być  chyba  wdzięczny,  iż  nie  próbowała 

pani  skopiować  „Volitaire"  lub  „Sainte"  -  oświadczył, 
wymieniając  znane  od  ponad  pięćdziesięciu  lat  perfumy  .,St. 
Etienne". 

Chciała coś odpowiedzieć, ale urwała. 
Jego uśmiech zgasł, gdy dostrzegł wyraz jej twarzy. 
 -  Nie  skopiowała  ich  pani,  ponieważ  nie  było  na  nie 

popytu? - Twarz Hillary wystarczyła mu za odpowiedź. 

 -  Oczywiście,  znam  je  -  powiedziała.  -  To  klasyka.  Są 

ciężkie i zmysłowe. 

 -  Tak  -  potwierdził  Paul  cicho.  -  Zawierają  po  kilkaset 

składników. 

 -  Sam  pan  widzi,  że  nie  warto  było  nawet  próbować  - 

oznajmiła Hillary. - Gdyby pan... 

 -  Już  dobrze,  Hillary  -  powiedział  Paul,  po  raz  pierwszy 

zwracając się do niej po imieniu. 

Podobał jej się sposób, w jaki je wymawiał. Każda sylaba 

sączyła  się  wolno  jak  miód.  Wyciągnął  rękę  i  lekko  dotknął 
kciukiem jej policzka. 

Zorientował 

się,  że  próbowała  oszczędzić  mu 

zakłopotania. 

 -  A  teraz  chciałbym  zobaczyć  twoje  laboratorium  - 

oświadczył. 

 -  Bez  wątpienia,  gdybym  zobaczył  to  wcześniej,  nie 

miałbym  żadnych  wątpliwości,  że  powstają  tu  perfumy  - 
stwierdził na widok stojącej tam wielkiej palety zapachowej. 

Była 

to 

półkolista, 

ośmiopoziomowa 

drewniana 

konstrukcja. Każdy ze stojaków zawierał ponad sto fiolek. 

 - Niezła inwestycja! 
 - To prezent od moich rodziców. Niezasłużony. 
 -  Uśmiechnęła  się  sama  do  siebie.  –  Korzystając  z  tego, 

zawsze  ich  wspominam.  Jestem  zdecydowana  spełnić 
pokładane we mnie nadzieje. 

background image

 - To dobrze. Masz poważne podejście do życia 
 - powiedział Paul. - Jakżebym chciał żebyś... - urwał, lecz 

po  chwili  przemógł  się  i  z  nieśmiałym  uśmiechem  na  ustach 
oświadczył: 

 -  Wiesz  co?  Mam  zarezerwowany  stolik  w  restauracji 

mojego hotelu. Tu, w centrum handlowym. Pójdziemy? 

 - W „Brookfield"? 
 -  Tak  -  przytaknął  Paul.  -  Pisałaś,  że  tam  ma  się  odbyć 

seminarium. 

 - Taką miałam nadzieję. - Hillary skrzywiła się. 
 - Może jeszcze kiedyś spróbuję. Przyjrzał się jej uważnie. 
 - Może powinnaś. 
 - Mam taki zamiar. 
Przybycie Nanette pozwoliło im opuścić sklep. Wyszli na 

rozjarzoną  blaskiem  neonów  ulicę,  częściowo  już 
udekorowaną na zbliżające się Święta Bożego Narodzenia. 

 -  Miałem  nadzieję  wykorzystać  twoje  seminarium,  by 

ogłosić  konkurs.  Nagrodą  byłoby  ufundowane  przez  „St. 
Etienne"  stypendium  dla  najlepiej  zapowiadającego  się 
młodego kreatora perfum. - W głosie Paula pobrzmiewała nuta 
żalu. 

Hillary gwałtownie się zatrzymała. 
 -  Ależ  to  wspaniale!  To  znaczy...  byłoby  wspaniale. 

Gdybym  tylko...  Gdybym  tylko  o  tym  wcześniej  wiedziała... 
gdybyś mi o tym powiedział... 

 - Przyszło mi to do głowy, gdy ujrzałem twoje ogłoszenie 

w  „Perfumers  Quarterly".  Seminarium  wydało  mi  się 
wyśmienitą okazją do spotkania wytwórców perfum. 

 -  Bo  to  byłaby  wyśmienita  okazja.  Paul,  gdybyśmy  nad 

tym popracowali... 

 - My? 
Hillary,  pełna  nowych  nadziei,  zignorowała  jego  pełne 

powątpiewania spojrzenie i nie zrażona kontynuowała: 

background image

 -  To  będzie  najlepsze  ze  wszystkich  seminariów 

niezależnych  wytwórców  perfum,  jakie  kiedykolwiek  się 
odbyło. „St. Etienne" jest niesłychanie hojna... 

 -  Bynajmniej.  -  Paul  ze  zniecierpliwieniem  pokręcił 

głową.  -  Nie  uważaj  mnie  za  filantropa.  Po  prostu  „St. 
Etienne" zyskałaby pokaźną reklamę. Nie wiem... moglibyśmy 
na przykład wyglansować jakieś perfumy zwycięzcy... 

 -  Albo  zwyciężczyni...  -  wtrąciła  Hillary.  Paul  skinął 

głową. 

 -  ...lub  zwyciężczyni.  Ale  i  tak  te  rozważania  są  czysto 

teoretyczne. - Widać było, że jest rozczarowany. 

A  więc  „St.  Etienne"  gotowa  jest  przyjąć  perfumy  od 

kogoś  spoza  firmy,  pomyślała  Hillary.  Z  podniecenia  mocno 
ściskała w dłoniach pasek swojej torebki. Tuż przed wyjściem 
wetknęła do niej próbki własnych perfum. Teraz musiała tylko 
poczekać na sprzyjający moment, by je zaprezentować. 

 -  Pański  stolik  będzie  gotowy  za  kilka  minut  -  oznajmił 

im kierownik sali. - Może zechcą państwo zaczekać w barze? 

Po  jednej  stronie  bufetu  siedziała  brunetka  w  sukni 

naszywanej  złotymi  cekinami,  po  drugiej  czytająca  „Wall 
Street  Journal"  ciemnowłosa,  wytworna  kobieta  w  żakiecie 
musztardowego  koloru.  W  jadalni  siadała  właśnie  do  stołu 
atrakcyjna  para  o  latynoskich  rysach.  Mężczyzna  nosił 
doskonale  skrojony  brązowy  garnitur,  a  jego  towarzyszka 
złocistą, jedwabną suknię wieczorową. 

Paul spojrzał na poirytowaną Hillary, po czym pochylił się 

i  szepnął  coś  kierownikowi  sali.  Ten  bez  słowa  wskazał,  by 
udali się za nim. 

Gdy  podchodzili  do  swojego  stolika,  tuż  obok  zasiadała 

jakaś  para.  Suknia  kobiety,  uszyta  ze  złotej  lamy,  miała 
głęboki dekolt z tyłu i z przodu i powiewną spódnicę. Kobieta 
przerzuciła  przez  ramię  bujne  kruczoczarne  włosy  i  utkwiła 
wzrok w twarzy towarzyszącego jej mężczyzny. 

background image

Hillary  zmuszała  się  do  konwersacji.  Paul  był  niezwykle 

uprzejmy,  choć  widać  było  wyraźnie,  że  jest  sfrustrowany 
niepowodzeniem  butiku  „St.  Etienne"  i  odwołaniem  jej 
seminarium. 

 -  Bardzo  mi  przykro,  że  „St.  Etienne"  nie  otworzy  w 

Houston  swojego  butiku.  Wydaje  mi  się  jednak,  że  wasze 
kreacje  mają  opinię...  raczej  ekskluzywnych.  Być  może, 
gdybyście się zwrócili w stronę nieco młodszej klienteli... 

Oczy Paula przybrały gniewny wyraz. 
 -  Jestem  pewna,  że  macie  bardzo  dobrego  projektanta  - 

zgodziła się pospiesznie Hillary. - Ale co z waszą promocją? 
Kto, jaka firma, zajmuje się waszą reklamą? 

Paul  wydał  z  siebie  odgłos  przypominający  śmiech  lub 

kaszel. 

 -  Moja  droga  Hillary.  „St.  Etienne"  nie  potrzebuje 

reklamy,  chyba  że  w  „Vogue"  i  temu  podobnych  pismach 
poświęconych modzie. 

Nie potrzebują reklamy? Hillary chciała nim potrząsnąć. 
 -  No  dobrze.  Ale,  jak  sam  powiedziałeś,  wasze  stroje 

przeznaczone  są  dla  kobiet  w  średnim  wieku...  a  ja  mam 
pewien pomysł. - Pochyliła się do przodu. 

 - Macie ubrania i macie perfumy. 
Paul  pokiwał  niedbale  głową,  utkwiwszy  wzrok  gdzieś 

poza plecami Hillary. 

 - Spójrz na „Chanel". Znów są popularni. 
 -  Nie  wiedziałem,  że  był  czas,  kiedy  „Chanel"  nie  była 

modna.  -  odparł  Paul.  -  Ubierasz  się  u  „Chanel"?  -  spytał  z 
wyraźnym zamiarem skierowania rozmowy na inny temat. 

 - Od czasu do czasu - błyskawicznie odparowała Hillary, 

uznając, że jej szminka firmy „Chanel" w torebce przecież też 
się  liczy.  -  Ale  wracając  do  „St.  Etienne".  Większość  kobiet 
nie może sobie pozwolić na wasze modele. Mam pomysł, jak 
to rozwiązać. Paul odłożył widelec i wygodnie się usadowił. 

background image

 - Tego właśnie się obawiałem. 
Hillary,  nie  zrażona  rezygnacją  na  jego  twarzy, 

kontynuowała: 

 -  „St.  Etienne"  mogłaby  być  pierwszym  domem  mody, 

którego perfumy wykreują nowy styl w ubiorze. Wylansujcie 
nowy,  świeży  i  młodzieńczy  zapach.  Kobiety  przyzwyczają 
się do nazwy „St. Etienne", po czym zechcą nosić stroje, które 
pasują  do  tego wyobrażenia.  Zyskacie  w  ten  sposób  młodszą 
klientelę i swój butik w Pavilionie. 

Paul poczerwieniał. Widocznie posunęła się za daleko. 
 -  Trzeba  lat,  by  stworzyć  nowe  perfumy  -  warknął. 

Hillary  uznała,  że  nadeszła  pora,  by  przystąpić  do  rzeczy. 
Sięgnęła do torebki. 

 -  Mam  takie  perfumy.  „Słoneczne  Skry"  i  „Księżycowe 

Cienie". 

Odpowiedź była natychmiastowa: 
 - Mamy własnego kreatora perfum. 
 - Który od lat nie stworzył nic nowego. 
Tym  razem  Paul  zbladł  i  zacisnął  zęby.  Musiała  trafić  w 

czuły punkt. 

 -  Te  natomiast  nie  wymagają  długiego  procesu 

dojrzewania  -  kontynuowała  mimo  to.  -  Tyle,  ile  trwałoby 
przygotowanie  kampanii  reklamowej.  To  nowoczesne 
perfumy dla nowoczesnych kobiet. 

Hillary aż zadygotała ze złości na widok protekcjonalnego 

uśmiechu Paula. 

 -  Jakkolwiek  kusząca  byłaby  ta  myśl,  to  i  tak  z 

przykrością muszę ci odmówić... 

 -  A  może  powinnam  porozmawiać  z  kimś  innym  z 

zarządu „St. Etienne"? 

Paul  spojrzał  na  nią  z  niedowierzaniem.  W  jego  oczach 

dostrzegła  nie  tylko  złość.  Czyżby  dotychczas  nikt  nigdy  nie 
podawał w wątpliwość jego zdania? 

background image

Widać było po nim, jak stara się nie stracić panowania nad 

sobą. 

 -  Muszę  przyznać,  że  nie  brak  ci  tupetu  -  powiedział  z 

wymuszonym uśmiechem. - Jesteś chyba jedyną osobą, która 
odważyła się mówić do mnie w ten sposób. 

 -  Może  ktoś  wreszcie  powinien?  -  odparła  Hillary  bez 

zastanowienia. Natychmiast ugryzła się w język. 

Paul  zgniótł  w  dłoniach  serwetkę  i  rzucił  ją  obok  talerza, 

najwyraźniej gotów, by wstać. 

 - Proszę... 
 - Jesteś moim gościem. Powinniśmy wyjść, zanim o tym 

zapomnę. 

Hillary  odetchnęła,  gdyż  w  tej  samej  chwili  pojawił  się 

kelner z  butelką francuskiego szampana na  tacy. Okrywająca 
korek 

złota 

folia 

pięknie 

połyskiwała 

znad 

czekoladowobrązowej zamszowej kokardy. 

 -  Z  pozdrowieniami  od  brunetki  w  złotej  sukni  - 

powiedział. 

Paul  wyglądał  jak  rażony  gromem.  Wbił  wzrok  w 

załączoną do szampana kremową kopertę. 

 - Nie zamierzasz jej otworzyć? - spytała Hillary. 
 -  Kopertę  lub  szampana  -  dodała,  gdy  Paul  nie 

zareagował.  -  Hmm  -  pociągnęła  nosem  -  kimkolwiek  jest 
twoja  znajoma,  muszę  powiedzieć,  że  używa  wspaniałych 
perfum. 

Wolnym  ruchem  uniósł  brzeg  koperty.  Zapach  wzmógł 

się. Paul na chwilę przymknął oczy. 

Hillary  zastanawiała  się,  kim  jest  kobieta  w  złocistej 

sukni. Byłą kochanką? Ze zdziwieniem zauważyła, że myśl ta 
zaniepokoiła  ją.  Zaciekawiona  rozejrzała  się  wokół,  szukając 
tajemniczej nieznajomej. Nagle dostrzegła coś, co przykuło jej 
uwagę. 

background image

 -  To  niewiarygodne!  -  wyszeptała  zdumiona,  aż  Paul 

spojrzał na nią pytająco. - Oni wszyscy... 

Za  plecami  Paula  widziała  po  kolei  panią  Złotą  Lamę, 

panią  Złocisty  Jedwab  i  jeszcze  jedną  -  w  złotym  brokacie. 
Każda z kobiet w zasięgu jej wzroku była brunetką i miała na 
sobie coś złotego. 

Ktoś musiał sobie zadać wiele trudu, by wyreżyserować to 

przedstawienie.  Tylko  po  co?  Nie  mogąc  opanować 
ciekawości,  Hillary  sięgnęła  po  kopertę  i  otworzyła  ją.  Na 
papierze  widniało,  napisane  brązowym  atramentem,  jedno 
słowo, „Dominique". 

 -  No  cóż,  Dominique,  kimkolwiek  jesteś,  trzeba  ci 

przyznać, że masz styl! 

Hillary  wyciągnęła  rękę  przez  stół  i  pocieszająco 

poklepała Paula po dłoni. 

Mogła  sobie  na  to  pozwolić.  Bądź  co  bądź  to  ona,  a  nie 

Dominique, była w jego towarzystwie. 

Próbowała zwrócić na siebie uwagę kelnera. 
Zaczęła  ją  ogarniać  złość.  Przynajmniej  mógłby  im 

otworzyć butelkę! Gwałtownie wstała. Z pewnością kelner nie 
pozwoli  im  wyjść  bez  zapłacenia.  Wyciągnęła  z  torebki 
wizytówkę,  mrugnęła  na  Paula  i  wzięła  jeszcze  ze  stołu 
butelkę z szampanem. 

Uśmiechając się promiennie do Paula, położyła mu wolną 

rękę na ramieniu. 

 - Chodź, zmywamy się stąd. 
Niespodziewanie 

Paul 

roześmiał 

się. 

Hillary 

zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę kierownika sali. Tuż 
za nią dreptał kelner, próbując protestować. 

Paul podszedł do baru i tuż pod nosem pani Musztardowej 

Garsonki  zaopatrzył  się  w  dwa  kieliszki  do  szampana.  Jeśli 
Dominique chce współzawodnictwa, to będzie je miała! 

Hillary rzuciła wizytówkę na książkę rezerwacji. 

background image

 -  Rachunek  proszę  przesłać  Dominique,  wraz  z  moimi 

pozdrowieniami! 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 
 - Czyż tak nie jest lepiej? 
Hillary i Paul siedzieli obok siebie na tarasie restauracji w 

pobliżu deptaku. 

 -  Dużo  lepiej.  -  Tylko  niespokojne  ruchy  palców 

zdradzały  jego  wewnętrzne  napięcie  -  Jesteś  niezwykłą 
kobietą. 

Hillary  zajęła  się  zdzieraniem  z  korka  złotej  folii,  lecz 

zmieniła zdanie i wręczyła butelkę Paulowi. 

 - 

Nie 

masz 

tej 

dziedzinie  zbyt 

wielkiego 

doświadczenia? 

Paul zerknął na nią rozbawiony. 
 - Otworzyłem już w życiu kilka butelek szampana. Teraz 

roześmiała się Hillary. 

 - Nie to miałam na myśli. Nie przywykłeś chyba do tego, 

że  kobiety  ciebie  ścigają...  Nie  chcę  się  wtrącać,  ale 
najwyraźniej ty i Dominique... 

 -  Co? Ty  nie  chcesz  się  wtrącać?  -  Paul  odchylił  do  tyłu 

głowę  i  roześmiał  się  głośno.  -  Hillary,  jesteś  wprost 
rozkoszna. 

Nalał jej nieco szampana i spojrzał na nią uważnie. 
 -  Gdy  ja  i  jakaś  kobieta  rozstajemy  się,  pozostajemy 

przyjaciółmi.  Związku,  który  nie  przynosi  już  przyjemności, 
nie warto kontynuować. 

 -  Brzmi  to  bardzo  po  europejsku.  Musisz  mieć  wielu 

przyjaciół. 

 - Więcej przyjaciół niż wrogów. Ale masz rację, że jestem 

ścigany. Dominique dąży do połączenia. 

 -  Pewnie,  kto  by  nie  chciał?  -  mruknęła  Hillary  w 

kieliszek. 

Paul przygryzł wargę. 
 -  „Dominique  Parfums"  -  powiedział  tylko.  Hillary 

szeroko  otworzyła  oczy.  Był  to  znany  francuski  dom  mody  i 

background image

perfum,  który  stał  się  ostatnio  sławny  również  z  tej  strony 
Atlantyku. 

 -  Trasa  moich  podróży  nie  jest  podawana  do  publicznej 

wiadomości  i  muszę  przyznać,  że  fakt,  iż  ktoś  mnie  ściga, 
wyprowadza mnie z równowagi. Ta kobieta jest uparta. 

A więc jest jakaś kobieta, pomyślała Hillary. 
 -  Czym  zajmuje  się  ona  u  „Dominique"?  Oczywiście, 

poza kupowaniem ci szampana na koszt firmy. 

 - Jest wiceprezesem - i to niezwykle ambitnym. 
 - Czyli pełni funkcję podobną do twojej? - spytała Hillary. 
Paul wzruszył ramionami i pociągnął łyk szampana. 
 - Można to i tak określić. 
Hillary była naprawdę poruszona. „St. Etienne" wysłała na 

jej seminarium aż wiceprezesa! 

 - Robiła już kiedyś takie numery? Paul pokręcił głową. 
 - Nic równie spektakularnego. Najczęściej były to krótkie 

liściki, jak na przykład rysunki łączące białą różę „St. Etienne" 
z  brązową  kokardą  „Dominique"  i  wykaz  sklepów 
sprzedających  ich  odzież.  Kiedyś  dostarczono  mi  do  hotelu 
przerobioną suknię wieczorową „St. Etienne". Byle tylko dać 
mi  znać,  że  wiedzą,  gdzie  jestem,  bez  względu  na  to,  jak 
bardzo  starałem  się  być  dyskretny.  To  dlatego  nie  mogłaś 
mnie odnaleźć. Moi ludzie bywają nadopiekuńczy. 

 - Dlaczego ona to robi, skoro ciebie to drażni? 
 - Ona... stara się zaprezentować swe twórcze możliwości i 

dać do zrozumienia, jakimi zasobami finansowymi dysponuje 
„Dominique Parfums". Wygląda na to, że wynajęła aktorów i 
zamieniła  całą  restaurację  w  złocistobrązową  reklamę 
„Dominique". 

 - A co to za zapach? - spytała Hillary, sięgając po kopertę 

i  wąchając  ją.  -  Tuberoza,  ylang  -  ylang  i  prawdopodobnie 
jaśmin... Wspaniałe perfumy zazwyczaj zawierają jaśmin. 

background image

 -  Bardzo  dobrze!  -  pochwalił  ją  Paul  i,  nachylając  się 

nieco, spytał: - Myślisz, że umiałabyś podrobić ten zapach? 

Hillary wyszczerzyła zęby w uśmiechu. 
 - Chcesz, bym zrobiła wspaniałą kopię? 
 -  Może  po  prostu  chcę  sprawdzić,  czy  jesteś  naprawdę 

dobra w swoim fachu. 

 - A więc proszę - westchnęła Hillary, otwierając torebkę. 

Wyjęła  z  niej  oba  flakoniki  ze  „Słonecznymi  Skrami"  i 
„Księżycowymi  Cieniami"  i  postawiła  je  na  stoliku, 
odsuwając  na  bok  przesyconą  zapachem  „Dominique" 
kremową kopertę. 

Bez  entuzjazmu  sięgnął  po  „Słoneczne  Skry"  i  otworzył 

zatyczkę buteleczki. 

 -  Lekkie,  świeże,  czyste,  leśne,  prawie  jak  męska  woda 

kolońska  -  oświadczył,  zakręcając  korek.  -  Twoja  wersja 
wyzwolonej kobiecości? 

 - Nie próbowałeś jeszcze ich działania na skórze. Proszę. 

-  Podała  mu  swoją  dłoń.  -  Mam  na  sobie  „Skry".  Perfumy 
wchodzą w reakcję ze skórą kobiety. Na słońcu nie wywołują 
przebarwień. Nie są też zbyt intensywne. 

Paul  ujął  jej  nadgarstek  i  schylił  głowę.  Hillary  poczuła 

jego oddech na swojej ręce. 

 -  Ach!  -  zawołał  zdumiony.  -  Eksperymentujesz  z 

feromonami?  To  wzmacnia  naturalny  zapach  kobiecy,  który 
staje  się  częścią  bukietu  zapachowego.  Na  każdej  kobiecie 
będzie  inny.  To  dużo  więcej  niż  mają  do  zaoferowania  inne 
perfumy. Używasz ich w tradycyjnych miejscach? 

 -  I  w  kilku  mniej  tradycyjnych  -  odparła  Hillary  z 

uśmiechem. 

 -  Za  uchem  też?  -  Przysunął  się  bliżej.  Zakłopotana 

Hillary  pochyliła  się  do  przodu,  zginając  lekko  głowę.  Tym 
razem jego oddech na  jej karku spowodował, że przeszedł ją 
dreszcz.  Przez  krótki  moment  czuła  ciepło  jego  skóry  i 

background image

chłodne,  miękkie  włosy,  zanim  powoli  wyprostował  się,  nie 
spuszczając z niej oczu. 

 - Urocze! 
 - Dziękuję - wyszeptała. 
W  ciszy,  która  nastała,  Hillary  czuła,  jak  wali  jej  serce. 

Nic się przecież nie stało, a była zupełnie roztrzęsiona. 

Wyciągnął rękę po „Księżycowe Cienie", ale Hillary była 

szybsza. Co będzie, jeśli Paul znów zechce się pochylić? 

 - Myślę, że za dużo tu teraz różnych zapachów. „Cienie" 

są bardzo podobne, tyle że... na noc. 

Ostrożnie  zapakowała  swoje  próbki  i  włożyła  je  do 

torebki. Wzięła w dłoń kopertę „Dominique". 

 - Spróbuję skopiować te perfumy. 
 -  Jestem  ciekaw,  co  potrafisz.  -  Zawahał  się.  -  Mam... 

mam więcej takich kopert. Są w moim pokoju. 

 -  Mogą  się  przydać.  Chodźmy  po  nie  -  powiedziała 

Hillary, wstając. Poczuła, że zaczyna ją drażnić wyrafinowana 
ekstrawagancja  „Dominique".  Zapach,  który  wcześniej  tak 
bardzo jej się  podobał, teraz przyprawiał ją  o mdłości... Cała 
winda była nim przesiąknięta. 

Gdy  rozsunęły  się  drzwi,  oczekiwała,  że  zapach  zniknie, 

ale  tak  się  nie  stało.  Wydawało się  nawet,  że  stał  się  jeszcze 
intensywniejszy. 

Paul zatrzymał się przed drzwiami swego apartamentu. 
 - To dochodzi stąd - stwierdziła Hillary. 
Gdy  tylko  Paul  otworzył  drzwi,  ogarnął  ich  przejmujący 

zaduch. Hillary zrobiło się niedobrze. 

 - Róże! 
Ogromne  bukiety  pokrywały  każdy  wolny  kawałek 

przestrzeni. 

 - Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś podobnego. Chyba 

że w filmie. A i tam zazwyczaj otrzymywały je kobiety. 

background image

 -  Biała  róża  jest  symbolem  „St.  Etienne"  -  wykrztusił 

Paul. 

 - Pewnie lubisz swoją pracę?! 
Paul spojrzał na nią z wyrzutem i spytał: 
 - Widzisz jakąś kopertę? 
Hillary  pociągnęła  za  znajomą  już  aksamitną  brązową 

wstążkę,  przypiętą  do  złotego  papieru.  Każdy  bukiet  został 
udekorowany w ten sam sposób. 

 - Naprawdę jest ci potrzebna? 
 - Nie - odpowiedział, przeglądając po kolei każdy bukiet. 
 -  Kokarda  „Dominique"  dobrze  wygląda  z  różą  „St. 

Etienne". 

 -  Jak  możesz  mówić  coś  takiego?  -  spytał  z  gniewem.  - 

Ona  przytłacza  róże,  tak  samo  jak  „Dominique" 
przytłamsiłaby „St. Etienne". 

 - Paul - powiedziała, wskazując na łóżko. 
Paul 

wszedł 

do  sypialni.  Na  poduszce  leżała 

ciemnokremowa  koperta  w  kształcie  róży.  Złotym 
sznureczkiem  przytwierdzono  do  niej  mały  flakonik 
wypełniony  złotym  płynem.  Ktoś  informował  brązowym 
atramentem: „Należymy do siebie - Dominique". 

Hillary  nie  wiedziała  już,  czy  ten  prezent  z  dedykacją 

pochodzi  od  „Dominique"  -  firmy  czy  od  jej  niesamowitej 
pani wiceprezes. 

 -  To  już  szczyt  bezczelności!  Czy  już  nikt  w  tym  hotelu 

nie potrafi oprzeć się łapówkom? - zawołał Paul gniewnie. 

 - Na to wygląda - odparła Hillary, równie zdegustowana. - 

Nie  możesz  tu  pozostać.  Znam  inny  hotel,  też  przy 
promenadzie - powiedziała, przechodząc do salonu. - Chcesz, 
żebym do nich zadzwoniła? 

 - Tak, proszę. Ja w tym czasie spakuję swoje ubrania. 
Chwilę  później,  z  walizką  w  ręku,  dołączył  do  niej  przy 

windzie. Odprowadził Hillary do jej sklepu. 

background image

 - Zniosłaś to wszystko z zadziwiającym spokojem. 
 -  Chyba  teraz  musisz  powiedzieć  mi  wreszcie  całą 

prawdę. 

 -  Ach  -  westchnął  Paul.  -  Ludzie  „Dominique" 

przypominają  mi  ciągle  o  swojej  propozycji,  a  ona  mi  wcale 
nie odpowiada. 

Hillary  zdumiała  się,  słysząc,  iż  to  jemu  osobiście 

przedłożono  propozycję  fuzji.  W  takim  razie  musiał  być  co 
najmniej wicedyrektorem wykonawczym! 

 - A co ci się w niej nie podoba? 
Paul z trudem wydusił z siebie uśmiech. 
 - Sam fakt, że pochodzi od „Dominique". 
 - A perfumy? O co chodzi z perfumami? 
Na ten temat jednak Paul nie miał chęci rozmawiać. 
 - Zostawmy to - odparł lekko. 
 -  Mogłabym  oddać  ich  próbkę  do  analizy  za  pomocą 

chromatografii  gazowej  -  zaproponowała,  przezwyciężając 
opory.  -  Wtedy  znałbyś  przynajmniej  składniki,  bo  dokładne 
proporcje  są,  niestety,  trudne  do  ustalenia.  Uniwersytet  w 
Houston dysponuje takim urządzeniem. 

Dotarli właśnie do jej sklepu. 
 - Naprawdę? - zapytał Paul z niedowierzaniem. - Ależ to 

wspaniale! Sam je tam zawiozę. Muszę jak najszybciej poznać 
wyniki. - Schwycił ją za ramiona i ucałował w oba policzki. 

 - Dziękuję ci, Hillary. Do jutra. 
 - Do jutra - odpowiedziała z bladym uśmiechem. 
 -  Próbowałaś  sprzedać  mu  swoje  perfumy?  -  Melody 

przyglądała jej się z ogromnym zdziwieniem. 

 - A dlaczego nie? Są dobre. 
 - Tak, ale... 
Melody  przestała  na  chwilę  ustawiać  na  półkach  „Earth 

Scents"  nowe  słoiczki  ze  swoimi  emulsjami  nawilżającymi. 

background image

Najwyraźniej  brakowało  jej  słów,  by  wyrazić  to,  co  chciała 
powiedzieć, nie urażając Hillary. 

 -  Wydaje  mi  się,  że  one  są  niezupełnie  w  stylu  „St. 

Etienne". 

W  przeciwieństwie  do  perfum  „Dominique",  pomyślała 

Hillary. 

 -  Ale  „St.  Etienne"  nie  potrzebuje  jeszcze  jednego 

ciężkiego,  złożonego  zapachu  -  stwierdziła  Hillary.  -  Tylko 
muszę jeszcze przekonać do tego Paula. 

Raz  w  tygodniu  Melody  i  Hillary  pracowały  u  siebie 

nawzajem. Dzisiaj była kolej na Hillary w „Earth Scents". 

 - No i jak ci idzie? - spytała Melody. 
 - Jak krew z nosa - westchnęła Hillary. 
 -  Nie  przejmuj  się  tak  bardzo.  „St.  Etienne"  to 

przedpotopowa firma. 

Hillary wiedziała już o tym. 
 - Ale o starej, ustalonej reputacji. 
 - Na której jadą przez ostatnie dwadzieścia czy trzydzieści 

lat. 

 -  W  takim  razie  „Słoneczne  Skry"  są  dokładnie  tym, 

czego  im  trzeba!  Nie  zmieniają  się  ani  nie  ulatniają  pod 
wpływem upału i słońca. 

 - A odstraszają też komary? 
Hillary  udała,  że  nie  słyszy  sarkazmu  w  głosie 

wspólniczki. 

 - Nie. Ale ich też nie przywabiają. „Skry" współpracują z 

naturalnymi  zapachami  ciała,  a  nie  przeciwko  nim.  To  ty 
zawsze  wzywasz  do  powrotu  do  natury,  musisz  więc  to 
docenić.  Czy  nie  powinnaś  zapisywać,  ile  butelek  emulsji 
masz na składzie? - zapytała, zmieniając temat. 

 - Nie zawracam tym sobie głowy. 
 -  Skąd  w  takim  razie  wiesz,  ile  czego  i  w  jakim  czasie 

sprzedałaś? 

background image

Melody wzięła pusty karton z rąk Hillary. 
 -  Półka  jest  teraz  pełna.  Jeśli  będę  musiała  odkurzyć 

butelki częściej  niż dwa razy, to znaczy, że  nie sprzedają się 
zbyt szybko. 

 - Jak wobec tego obliczasz zyski? - westchnęła Hillary. 
 - Jeśli  po zapłaceniu rachunków zostają  jakieś pieniądze, 

to  znaczy,  że  interes  przynosi  zyski.  A  więc,  co  Paul 
powiedział na temat twoich perfum? 

Hillary  uśmiechnęła  się  na  wspomnienie  wrażenia,  jakie 

wywołała na niej bliskość Paula. 

 - Że są jedyne w swoim rodzaju. 
 -  Coś  takiego!  Przestań  zmieniać  temat  i  powiedz  coś 

więcej o tym wspaniałym facecie. 

Hillary chciała zaprotestować, ale nagle zmieniła zdanie. 
 -  Chciał  przyznać  podczas  naszego  seminarium 

stypendium  dla  najbardziej  obiecującego  kreatora  perfum. 
Powinnam się zastrzelić! 

 - Skąd więc to zaproszenie na kolację? 
 - To przeprosiny za odwołane spotkanie. - Hillary unikała 

oczu Melody. 

 - Aha.. 
 - Przestań bawić się w swatkę, Melody. Nie jestem w jego 

typie.  Gdybym  włożyła  na  siebie  brylanty,  i  tak  każdy 
myślałby, że są fałszywe. Ja po prostu wyglądam... pospolicie. 

 -  Więc  może  to  jest  przyciąganie  się  przeciwieństw  - 

roześmiała się Melody. 

 - Nie wiadomo co się zdarzy podczas obiadu! - zawołała 

Hillary i przeszła na zaplecze, podczas gdy Melody zajęła się 
klientami. 

Ta 

scena 

była 

cichym 

potwierdzeniem 

pogłębiających się rozbieżności między wspólniczkami - i ich 
klientelą. 

Hillary  starała  się  zaakceptować  swobodną  atmosferę 

„Earth  Scents".  Była  to  niegdyś  główna  siedziba 

background image

„Scentsations", zlokalizowana w starszej części Houston. Dziś 
większość  domów  w  okolicy  wynajmowali  studenci. 
Liberalna,  kawiarniana  atmosfera  odpowiadała  Melody  i 
Benowi,  jej  mężowi.  Była  to  para  niewinnych,  łagodnie 
starzejących  się  dzieci  -  kwiatów.  Zasady,  jakie  wyznawali 
oboje,  były  godne  pochwały,  ale  -  zdaniem  Hillary  -  mało 
praktyczne  w  trudnych  realiach  konkurencji  w  wielkim 
mieście. 

Odkąd  Hillary  otworzyła  sklep  na  Buffalo  Bayou, 

większość  jej  perfum  wystawianych  było  tam,  podczas  gdy 
domowej  roboty  preparaty  Melody  pozostały  tutaj. 
„Scentsations"  zmieniło  się  tak  samo,  jak  zmienili  się 
partnerzy.  Dawno  temu  przestały  już  udawać,  że  jest 
„Scentsations I" i „Scentsations II". Tu po prostu było „Earth 
Scents". 

„Zapachy natury". Nazwa ta dobrze pasowała do Melody. 

Hillary ukradkiem przyglądała się jej, jak obsługiwała dwóch 
studentów  w  dżinsach.  Melody  miała  na  sobie  prostą, 
meksykańską,  haftowaną  sukienkę  oraz  sandały.  Jej  długie, 
falujące  włosy  rozdzielone  były  przedziałkiem  na  środku 
głowy. Nie stosowała makijażu. 

Hillary  zerknęła  na  własną  jedwabną  sukienkę.  Mimo  iż 

sukienka była skromna, czuła, że nie pasuje do tego miejsca. 

 - Hillary, czy jesteś bardzo zajęta? 
Wejście Bena wyrwało Hillary z głębokiego zamyślenia. 
 - A o co chodzi? 
 - 

Przyszła 

nowa  przesyłka  olejków  i  esencji 

zapachowych. Wiem, że przywiązujesz wagę do rachunków i 
takich rzeczy. Może chciałabyś rzucić okiem na faktury? 

Hillary spojrzała na niego z goryczą. 
 -  Ty  prawdopodobnie  po  prostu  wyjąłbyś  to  z  kartonu  i 

postawił na półce. A gdyby tak ktoś cię oszukał? 

 - To się rzadko zdarza. 

background image

 -  A  gdyby  ci  przysłano  marokański  olejek  różany  i 

policzono jak za bułgarski? 

 - 

Prawdopodobnie 

byłabyś 

jedyną  osobą,  która 

potrafiłaby  wyczuć  różnicę  -  odpowiedział  Ben,  wzruszając 
ramionami. 

 -  Tylko  że  ten  drugi  jest  dwa  razy  droższy,  Ben. 

Wzdychając,  Ben  wziął  od  niej  wydruk  komputerowy,  po 
czym otworzył jeden z kartonów. 

 - Wiesz, pracuję nad czymś do twojego supersklepu. 
 -  Wszystko,  byleby  uniknąć  inwentaryzacji,  no  nie?  - 

roześmiała  się  Hillary  odbierając  mu  wydruk.  -  No  dobrze, 
pokaż to. 

Ben  włożył  jej  w  dłoń  kilka  srebrnych,  filigranowych 

kulek. Druciki ułożyły się na kształt klatki. 

 -  Futeraliki  na  wonne  gałki?  -  spytała  Hillary  dotykając 

delikatnej konstrukcji. 

 -  Bardzo  dobrze  -  odpowiedział  Ben.  -  Melody 

przygotowuje  już  kadzidła  i  gałki  z  mirry,  by  włożyć  je  do 
środka.  Ciepło ciała  ich  użytkownika  spowoduje  wydzielanie 
się  zapachu.  Gdy tylko  zdobędę  więcej  doświadczenia,  użyję 
złota. 

 - Świetnie - zapaliła się do projektu Hillary. - Ile możesz 

ich zrobić na Boże Narodzenie? 

 -  Cała  masę,  jeśli  nie  będę  musiał  zawracać  sobie  głowy 

inną robotą. 

 - Wygrałeś. Zajmę się inwentaryzacją. 
Hillary podniosła kolejny karton i oderwała z niego taśmę. 
 -  Jeśli  będziesz  przyjmował  zamówienia,  nie  zapomnij 

poprosić o czek, zanim wyślesz towar. 

 -  Oczywiście  -  odpowiedział  Ben.  -  Melody  i  dzieciaki 

bardzo lubią przebywać tam, gdzie odbywa się festiwal. Z dala 
od dużego miasta. Wiesz, gdyby tylko było stać nas na... 

background image

 -  Tak  mi  się  wydawało,  że  cię  tu  znajdę  -  przerwała 

mężowi  Melody.  -  Hillary,  weź z  sobą  ten  karton  i  chodź  ze 
mną do sklepu. W ten sposób będę mogła pilnować interesu i 
posłuchać twojej opowieści. Niedługo musisz już iść. 

Obie  wyszły  z  magazynu  zostawiając  Bena  samego. 

Hillary opowiedziała Melody o „Dominique Parfums". 

 -  Nie  poddam  się  tak  łatwo!  Muszę  tylko  przekonać 

Paula,  by  kupił  jedne  z  moich  perfum.  On  jest  moją  wielką 
szansą. 

 - Nie poniesiesz porażki, jeśli nie kupi twoich perfum. 
 - Ale odniosę sukces, jeśli je kupi. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 
Hillary cały czas zastanawiała się, jak przekonać Paula, by 

kupił  jej  perfumy.  Było  południe.  Włączyła  się  samochodem 
do  ruchu  na  autostradzie  Zachód  -  Południe.  Dopiero  teraz 
dotarło do niej, jak błyskotliwy był pomysł Dominique, który 
zaaranżowała w restauracji. Musiała przyznać, że Dominique 
ma  talent  i  pieniądze.  Nie  mówiąc  już  o  wysokiej  klasy 
perfumach. 

Ale  nie  wszystko  jeszcze  było  stracone.  Na  razie  Paul 

przebywał  w  jej  towarzystwie,  a  ona  sama  miała  kilka 
własnych  pomysłów.  Prędzej  czy  później  Paul  będzie 
zmuszony pójść z  duchem czasu,  jeśli  chce,  by „St. Etienne" 
powróciła  do  grona  wiodących  domów  mody.  Nie  doceniał 
rynku  młodzieżowego.  Powinien  zobaczyć,  jaki  się  w  nim 
kryje potencjał nabywczy. 

Hillary  zaparkowała  samochód  na  swym  stałym  miejscu. 

Paul wciąż jeszcze winien był jej trzy czwarte kolacji. 

Nagle  przyszedł  jej  do  głowy  pomysł.  „Księżycowe 

Cienie".  Paul  nie  znał  jeszcze  tego  zapachu.  Może  nadeszła 
pora, by poznał go dziś wieczorem? 

Mogłaby 

zademonstrować 

mu 

młodą 

klientelę, 

powodzenie  swoich  perfum  i  przekonać  go,  że  nie  tylko 
Dominique  umie  sypać  pomysłami.  Energicznie  otworzyła 
drzwi  samochodu  i  udała  się  w  kierunku  „Toodle  Lou", 
ulubionego sklepu Natashy. 

Lou  zgodziła  się  współdziałać  -  ale  nie  za  darmo.  W 

zamian  za  skorzystanie  z  jej  sklepu  tego  wieczora  Lou 
zażądała  sporządzenia  specjalnie  dla  niej  perfum  „Toodle 
Lou",  które  będzie  mogła  sprzedawać  w  swoim  sklepie. 
Jedyny kłopot polegał na tym, iż Lou chciała mieć te perfumy 
natychmiast.  Hillary  zaczęła  już  wprawdzie  pracować  nad 
nimi,  ale  musiała  przedtem  wywiązać  się  z  zamówienia  dla 

background image

Paula. A kopiowanie perfum „Dominique" z pewnością zajmie 
jej więcej czasu. 

 -  Co  za  ponura  mina?  Pokłóciłaś  się  ze  swoim 

chłopakiem? - spytała ją Natasha. 

 -  Nie  -  odpowiedziała  Hillary,  nie  wdając  się  w 

wyjaśnienia,  że  Paul  nie  jest  jej  chłopakiem.  -  Będę  na 
zapleczu przy palecie. Zawołaj mnie, jeśli będę potrzebna. 

Postanowiła  popracować  najpierw  nad  kopią.  Mając  w 

ręku  wyniki  chromatografii  gazowej,  będzie  w  stanie  z 
grubsza  określić  skład  perfum  „Dominique".  Pomyślała 
jednak,  że  zrobi  na  nim  większe  wrażenie,  jeśli  przygotuje 
kopię, zanim Paul dostarczy jej wydruk z komputera. 

Hillary usiadła do swego przyrządu i otworzyła plastikową 

torebkę,  zawierającą  pachnące  liściki,  które  Dominique 
pozostawiła  u  Paula.  Wdychając  zmysłowy  zapach,  Hillary 
zastanawiała  się,  skąd  u  pani  wiceprezes  „Dominique"  taka 
determinacja, by zwrócić na siebie uwagę Paula? 

„Należymy  do  siebie  -  Dominique",  przypomniała  sobie 

treść listu. Nagle pojęła, że tamta kobieta zainteresowana jest 
nie tylko firmą. 

Udała, że niewiele ją to obchodzi. Postanowiła ograniczyć 

ich  znajomość  do  spraw  czysto  zawodowych.  Nie  będą  jej 
więcej przenikać dreszcze na dźwięk jego głębokiego głosu, a 
serce nie będzie wariować przy każdym dotknięciu rąk Paula. 

Zdecydowanym  ruchem  podniosła  do  nosa  pachnące 

koperty.  Nie  dysponując  próbką  w  płynie,  nie  mogła  jednak 
mieć  pewności  co  do  głównej  nuty  -  błyskawicznie 
ulatniającej się pierwszej impresji perfum. 

Pracowała  przez  wiele  godzin.  Zużywając  niezliczoną 

ilość  pasków  bibuły  mieszała,  wąchała,  i  znów  mieszała. 
Wciąż  od  nowa  wypracowywała  kolejne  kombinacje 
zapachowe. Perfumy należały do ciężkich, orientalnych. 

 - Witaj, Hillary. 

background image

Na dźwięk znajomego męskiego głosu Hillary zadrżała od 

stóp do głów. Wzięła głęboki oddech. 

 -  Witaj,  Paul  -  odpowiedziała  uprzejmie.  Paul  zbliżył  się 

do jej stołu. 

 - Są już jakieś postępy? - Pochylił się nad nią, sięgnął po 

pasek bibuły i powąchał. 

 -  Jesteś  na  dobrym  tropie.  To  powinno  ci  pomóc.  - 

Wręczył  jej  oryginalną  próbkę  perfum  i  długi  wydruk 
komputerowy, zapełniony nierównymi liniami. 

Hillary  ledwie  spojrzała  na  wyniki,  koncentrując  cała 

uwagę  na  flakoniku,  który  Dominique  tak  nieopatrznie 
zostawiła. Otworzyła buteleczkę i powąchała. 

 -  Wśród  głównych  składników  nie  ma  nic  specjalnie 

zaskakującego  -  powiedziała.  -  Jaśmin  i  róże.  Wiedziałam!  - 
Koniecznie  chciała  odkryć  podstawową  woń,  która 
przypominała nieco wodę kolońską. 

 - Muszę coś sprawdzić - powiedziała, zdejmując fiolkę ze 

stojaka  i  mieszając  jej  zawartość  z  jedną  z  trzech 
sporządzonych wcześniej kombinacji. 

 - Co to takiego? - spytał Paul. 
 -  Dobra,  stara  woda  kolońska.  Spirytus  gronowy,  olejek 

bergamotowy, rozmarynowy i lawendowy. Madame du Barry 
zużywała tego na tony. 

 - Tak, wiem - odparł Paul. 
Hillary obrzuciła go szybkim spojrzeniem. 
 - Czyżby „St. Etienne" jej go dostarczała? 
 -  Aż  tacy  starzy  to  nie  jesteśmy.  Teraz  albo  nigdy, 

pomyślała Hillary. 

 - Niektórzy uważają, że jesteście - mruknęła, zerkając na 

niego, by zobaczyć, jak zareaguje. Twarz Paula nie wyrażała 
jednak nic poza lekkim rozbawieniem. 

 - A więc - ciągnęła dalej Hillary, nie przestając wąchać i 

mieszać  -  wiesz  już,  jaki  jest  skład  tych  perfum.  Jeśli  ja 

background image

potrafię  je  skopiować,  to  tym  bardziej  potrafi  to  wasz 
człowiek.  Ale  to  jest  i  pozostanie  kopią.  „St.  Etienne"  nie 
powinna kopiować. Powinna przewodzić. 

 -  Dom  mody  „St.  Etienne"  wciąż  jest  w  czołówce  - 

zauważył Paul. 

 - Był - zareplikowała Hillary. 
Paul  wstał  z  krzesła  i  zaczął  nerwowo  chodzić.  Wreszcie 

stanął i spojrzał na nią. 

 - Hillary, jesteś niespokojnym duchem. 
 - Spokojni ludzie daleko nie zajdą. Chcę, by „St. Etienne" 

wylansowała  moje  perfumy.  Próbuję  cię  tylko  przekonać,  że 
są  dokładnie  takie,  jakich  potrzebujecie!  A  ty  wolisz 
skopiować czyjś pomysł. 

Hillary  wstrzymała  oddech  w  oczekiwaniu  wybuchu 

gniewu. 

 - Mam swoje powody - powiedział Paul i dodał: 
 - Czy masz coś przeciwko temu, jeśli powiem, że nie chcę 

ich tu teraz roztrząsać? 

 - Nie. 
 -  Tak  też  myślałem  -  oświadczył,  siadając  z  powrotem 

obok Hillary. 

 -  Jesteś  mi  winien  kolację  -  powiedziała,  siląc  się  na 

uśmiech. 

 - O tym możemy porozmawiać - roześmiał się Paul. 
 -  Świetnie,  bo  tym  razem  to  ja  zrobiłam  rezerwację  - 

odparła. 

Pozostawiając 

Natashę  na  gospodarstwie,  Hillary 

wyciągnęła  Paula  na  ulicę.  Szła  wolnym  krokiem,  specjalnie 
zatrzymując się przed błyszczącymi butikami. 

 -  Popatrz,  dzień  powszedni,  do  świąt  pozostało  jeszcze 

trochę czasu, a mimo to w sklepach jest tłok. 

 - Na to wygląda. Skręcili za róg. 

background image

 -  W  każdym  razie  w  większości  sklepów  jest  tłok  - 

sprostowała Hillary, zatrzymując się przed sklepem firmowym 
dużego  domu  mody  konkurującego  bezpośrednio  z  „St. 
Etienne".  Dwie  sprzedawczynie  wyraźnie  znudzone  siedziały 
na  bogato  wyściełanych  krzesłach  w  recepcyjnej  części 
salonu. 

 -  Doskonale  wiem,  do  czego  zmierzasz,  mały  łobuziaku. 

Tyle że sprzedaż jednej rzeczy tutaj... 

 -  Paul  wskazał  głową  na  okno  wystawowe  -  ...równa  się 

sprzedaży kilku gdzie indziej. 

Hillary  odczuwała  całkiem  niezrozumiałe  zadowolenie  z 

faktu,  iż  nazwał  ją  „małym  łobuziakiem".  Dobrze  wiedziała, 
że  w  jakimkolwiek  języku  świata  trudno  byłoby  uznać  to 
sformułowanie  za  komplement.  Wzięła  go  pod  rękę  i 
pociągnęła  kilka  sklepów  dalej,  po  czym  skręciła  w 
poprzeczną uliczkę. 

 -  Jesteśmy  na  miejscu  -  powiedziała,  wskazując  na 

„Toodle Lou". - Przyjrzyjmy się ich cenom. 

Przed  błyszczącymi,  mosiężnymi  drzwiami  ustawiła  się 

kolejka. 

 - Czy sklep jest zamknięty? - spytał Paul. 
 - Jedynie tymczasowo. 
 -  Mają  dziś  specjalną  ofertę  -  rzekła,  podchodząc  do 

drzwi.  Sprzedawczyni  otworzyła  im  i  wpuściła  do  środka, 
wywołując tym gniewny pomruk czekających w kolejce. 

 -  Rozejrzyj  się  może  trochę,  a  ja  przebiorę  się  w  tym 

czasie w coś bardziej wygodnego - zaproponowała. 

Wróciła po chwili, ubrana w zwiewną kreację. 
 - Urocza - skomplementował ją oszołomiony nieco Paul. 
Hillary 

głęboko 

wciągnęła  nosem  powietrze.  W 

pomieszczeniu  unosił  się  zapach  „Księżycowych  Cieni". 
Uśmiech Paula świadczył o tym, że i on to zauważył. 

 - Perfumy też są urocze - pochwalił. 

background image

 -  Tylko  na  kobiecie  można  poznać  ich  pełny  aromat  - 

powiedziała Hillary. 

Zanim zdążyła się obejrzeć, Paul przyciągnął ją do siebie. 

Zdziwiona  nieco,  szybko zdała  sobie  sprawę  z  bliskości  jego 
ciała.  Przechylając  głowę,  Paul  zajrzał  jej  głęboko  w  oczy. 
Następnie  muskając  policzkiem  jej  usta,  schylił  głowę  i 
chłonąc zapach perfum, delikatnie dotknął ustami jej szyi. 

 - Właściwie powinienem powąchać jeszcze w tych mniej 

tradycyjnych  miejscach,  o  których  wspominałaś...  Ale 
zostawmy to może na później. 

Hillary czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. 
 -  Czy  państwo  są  gotowi?  -  spytała  sprzedawczyni, 

podchodząc do nich. 

Hillary,  nieco  oszołomiona,  skinęła  głową,  a  wtedy 

kobieta  rozsunęła  kotarę,  odsłaniając  frontowe  okno 
wystawowe. Było tam wszystko: palmy, piasek, złoty księżyc 
na granatowym tle i nakryty dla dwóch osób stolik. 

 -  No  nie  -  roześmiał  się  Paul,  kręcąc  głową  z 

niedowierzaniem. 

 - Ależ tak. I zwróć, proszę, uwagę na napis. 
 -  „«Księżycowe  Cienie»  -  fantazja  zapachowa  na  każdą 

okazję" - odczytał napis na szybie. 

Paul  odwrócił się  i obdarzył Hillary długim, spojrzeniem, 

zanim odsunął dla niej krzesło. Odetchnęła z ulgą i usiadła. 

 -  Czy  miałeś  okazję  przyjrzeć  się  nieco  strojom,  jakie 

sprzedaje się w „Toodle Lou"? Zwłaszcza - ich cenom? 

 - Tak, Hillary. 
 -  I  widzisz  ten  tłum  klientów  czekających  na  otwarcie 

sklepu? 

 - Trudno ich nie zauważyć. 
 -  No  cóż  -  westchnęła.  -  Z  tego  miejsca  będziesz  mógł 

obserwować  ruch  w  sklepie,  jak  również  wiek  klientów 

background image

„Toodle  Lou".  Tak  się  składa,  że  dziś  odbywa  się  sprzedaż 
„Księżycowych Cieni". 

Wskazała  na  stoisko  tuż  obok  głównej  kasy  i  dała  znak 

stojącemu dyskretnie z boku kelnerowi. Natychmiast podszedł 
do nich, przynosząc tropikalne drinki. 

Nagle  ogarnęły  ją  wątpliwości,  czy  kolacja  w  sklepie  to 

istotnie  taki  dobry  pomysł.  Nie  zdawała  sobie  sprawy,  jak 
blisko  okna  znajdą  się  ludzie  czekający  przed  sklepem  i  jak 
bardzo będą się na nich gapić. Tymczasem Paul zachowywał 
się zupełnie swobodnie, mimo iż wszyscy im się przyglądali. 

 - Czy to prawdziwe jedzenie? 
Hillary,  zdumiona,  spojrzała  na  kobietę,  której  głowa 

znajdowała się na wysokości blatu ich stolika. 

 - Czy pani je swoją bułkę? 
Hillary  otworzyła  usta,  ale  nie  bardzo  wiedziała,  o  co 

chodzi.  Po  chwili  zrozumiała  -  siedzieli  przecież  na 
wystawie... 

 - Pozwoli pani... 
Paul  wziął  bułkę  ze  swojego  talerza,  by  zaoferować  ją 

popłakującemu maluchowi. Płacz dziecka natychmiast ustał. 

 - Dzięki - uśmiechnęła się matka. 
 -  Nie  ma  za  co  -  odparł  Paul,  odpowiadając  jej 

uśmiechem. 

Z  niezmąconym  spokojem  powrócił  do  jedzenia, 

najwyraźniej  bardziej  zadowolony  niż  Hillary,  która  straciła 
apetyt.  Gdy  kolejna  dłoń  wyciągnęła  się  po  jej  bułkę, 
pomyślała, że ma to, na co sobie zasłużyła. 

 - To już chyba ostatnia? - zauważył ktoś. 
 - Na to wygląda - odparła, uśmiechając się z wysiłkiem. 
 -  Czy  będzie  też  degustacja  ryb?  -  pytał  dalej  ten  sam 

mężczyzna,  wskazując  na  stygnącą  na  jej  talerzu  czerwoną 
morską rybę. 

background image

Hillary  rzuciła  Paulowi  rozpaczliwe  spojrzenie,  po  czym 

przeniosła wzrok na pytającego. 

 - To... to jest z plastiku - wycedziła. 
 - To guma - mruknął Paul - ale dobrze przyprawiona. 
Miłośnik bułki, nie zważając na Hillary, wyciągnął palec i 

pomacał rybę. 

 -  A  niech  to!  Zupełnie  jak  prawdziwa.  Czego  to  dziś 

ludzie nie wymyślą! - Pokiwał głową i poszedł sobie. 

 - Hillary, co też opowiadasz? Ryba jest wprawdzie nieco 

przesmażona, ale dlaczego od razu z plastiku? Nie ma powodu 
obrażać kucharza. 

Gdzieś  tak  między  rybą  a  deserem  wyprzedano  ostatnie 

„Księżycowe  Cienie".  Dopiero  wtedy  Hillary  odprężyła  się 
nieco. Powstrzymała się jednak od pokazania Paulowi pustego 
stoiska. 

 -  Chciałbym  dowiedzieć  się  czegoś  więcej  o  tobie, 

Hillary. Dlaczego robisz to wszystko? 

Czasami sama by chciała wiedzieć. 
 -  Interesuje  cię,  w  jaki  sposób  zostałam  kreatorem 

perfum?  -  spytała,  interpretując  jego  pytanie  w  najbardziej 
dogodny  dla  siebie  sposób.  -  Nauczyłam  się  tego  we 
wspólnocie. 

Paul spojrzał na nią z niedowierzaniem. 
 - Nie wyglądasz na fanatyczkę religijną. 
 -  Bo  też  nią  nie  jestem.  Po  prostu  poznałam  grupę  osób, 

które postanowiły zamieszkać na wsi. 

 - To do ciebie nie pasuje. 
 -  To  był  typowy  młodzieńczy  bunt  -  powiedziała  - 

obliczony na zdenerwowanie moich rodziców. Tam poznałam 
Melody, moją wspólniczkę. 

 - Ach, więc to tak. Zastanawiałem się już, skąd się znacie. 

Jesteście tak niepodobne do siebie. 

background image

 -  Ona  produkowała  mydła  i  inne  kosmetyki,  które 

sprzedawała wspólnota. Zostałam przydzielona do niej i to ona 
wszystkiego  mnie  nauczyła.  Strasznie  mi  się  podobało 
mieszanie  różnych  emulsji  i  mydeł,  i  dobrze  sobie  z  tym 
radziłam. 

 - Ale jednak opuściłaś komunę? 
 -  Życie  tam  nie  było  wcale  przyjemne,  a  na  moich 

rodzicach  nie  zrobiło  to  wrażenia,  jakiego  oczekiwałam  - 
roześmiała się Hillary. - Wręcz przeciwnie, powiedzieli mi, iż 
podziwiają mnie za to, że postanowiłam żyć zgodnie z moimi 
przekonaniami.  Ja  tu  siedzę  bez  prądu,  bez  bieżącej  wody,  a 
oni jeszcze mnie zachęcają do takiego życia! 

 - Twoi rodzice bardzo mądrze to rozegrali - roześmiał się 

Paul. - I co było dalej? 

 -  Syn  Melody  cierpiał  na  ból  ucha,  a  zioła  mu  nie 

pomagały. Chciała zaprowadzić go do lekarza, ale przywódcy 
grupy  nie  zgadzali  się  na  stosowanie  konwencjonalnych 
środków medycznych. Gdy wraz z mężem zdecydowali się nie 
posłuchać,  powiedziano  im,  że  nie  mają  po  co  wracać. 
Wyruszyli  wtedy,  jak  wszyscy  w  tamtych  latach,  na  wschód 
od Houston, a ja pojechałam z nimi. 

 - A później połączyłyście siły i otworzyłyście wasz sklep? 
 -  Ten,  w  którym  mieści  się  teraz  „Earth  Scents"  - 

przytaknęła Hillary. 

 - A gdzie wyuczyłaś się zawodu? 
 -  Uwielbiałam  eksperymentować  z  zapachami,  tak  więc 

na  moje  dwudzieste  pierwsze  urodziny  rodzina  wysłała  mnie 
do Francji. Uczyłam się tam w jednym z laboratoriów, a raczej 
pracowałam nad rozwinięciem swojego zmysłu węchu. 

 -  Nie  miałem  pojęcia,  że  studiowałaś  we  Francji!  - 

zawołał Paul, najwyraźniej pod wrażeniem tego, co usłyszał. 

background image

 -  To  było  tylko  kilka  tygodni,  a  nie  lat,  które  powinnam 

była przeznaczyć na studia. Ale nauczyłam się wystarczająco 
dużo, by móc zapamiętywać odcienie zapachów. 

 -  Nasz  kreator  perfum  prowadzi  specjalne  notatki  na  ten 

temat - zauważył Paul. 

 - Ja również - przyznała z uśmiechem Hillary. 
 - Za każdym razem, gdy poczuję nowy składnik, ogarnia 

mnie prawdziwe podniecenie. 

 -  Widzę,  że  twoja  praca  wiele  dla  ciebie  znaczy  - 

powiedział Paul, przyglądając się jej uważnie. 

 -  Teraz  twoja  kolej  -  stwierdziła  Hillary,  nieco  speszona 

jego spojrzeniem. - Jak na Francuza, mówisz bardzo dobrze po 
angielsku. 

 -  We  Francji  powiadają,  że  jak  na  Amerykanina  mówię 

bardzo  dobrze  po  francusku.  Moi  rodzice  rozwiedli  się,  gdy 
byłem  jeszcze  mały.  Matka  jest  Amerykanką.  Mieszkałem  z 
nią i chodziłem do szkoły w Filadelfii. 

 - Ale... 
 -  Teraz  Francja  jest  moim  domem.  Najwyraźniej  nie 

zamierzał rozwijać tematu.  

 -  Chciałbym  porozmawiać  z  tobą  o  czymś  innym  - 

powiedział,  ucinając  wszelkie  dalsze  pytania.  -  Moglibyśmy 
wrócić do laboratorium? 

Serce  Hillary  zabiło  mocno.  Czyżby  wreszcie  chciał 

poważnie  porozmawiać  z  nią  o  interesach?  Widział  przecież, 
jak  dobrze  się  sprzedają  „Księżycowe  Cienie"!  Chyba 
rzeczywiście przekonała go o swych umiejętnościach. 

 -  Muszę  się  tylko  przebrać  -  powiedziała,  starając  się, 

żeby nie usłyszał w jej głosie podniecenia. 

W  drodze  powrotnej  do  „Scentsations"  Hillary  nie 

zadawała już Paulowi żadnych pytań. Natychmiast poszedł do 
jej  laboratorium.  Wziął  do  ręki  jedną  z  kopii  perfum 
„Dominique". 

background image

 -  Wiesz,  twoje  kopie  są  całkiem  niezłe.  W  niektórych 

przypadkach nawet lepsze od oryginału. Artysta musi uważać, 
gdy kopiuje tak wiele, że nie potrafi stworzyć nic własnego. 

 - Ja nie... 
Paul niecierpliwie machnął ręką. 
 - Nie o tym chciałem z tobą rozmawiać. „Dominique" jest 

dla  nas  konkurencją.  Jak  wiesz,  minęło  już  kilka  lat,  odkąd 
„St. Etienne" wylansowała swoje ostatnie perfumy. 

 - Raczej kilka dziesięcioleci - wtrąciła Hillary. 
 -  Te  oto  perfumy  -  kontynuował,  nie  zrażając  się  Paul  - 

były osobistą własnością domu „St. Etienne" 

 -  Próbują  was  ubiec,  co?  To  po  prostu  wypuśćcie  je 

pierwsi na rynek. 

 - „Dominique" niedawno... weszła w posiadanie receptury 

- mówił Paul starannie dobierając słowa. 

 - W jaki sposób? 
 - To nie ma tu nic do rzeczy. 
Ton  jego  głosu  wyraźnie  ostrzegał  przed  dalszymi 

pytaniami. 

 - Przecież wasz kreator perfum i tak ma odpis receptury. 
 -  A  właśnie,  że  nie  ma!  -  stwierdził  gniewnie  Paul.  - 

Tylko  „Dominique"  ma  recepturę  i  w  każdej  chwili  jest 
gotowa wypuścić perfumy na rynek. 

 - Dlaczego więc tego nie robi? 
 -  Zrobi  to,  jeśli  „St.  Etienne"  nie  zgodzi  się  na  fuzję 

przedsiębiorstw. 

 - A ty tego  nie chcesz - stwierdziła Hillary, przyglądając 

się  jego  zagniewanej  twarzy.  -  „Dominique"  uważana  jest  za 
firmę z fantazją, nastawioną na młodego klienta. Te perfumy 
są zupełnie nie w ich stylu. W gruncie rzeczy reprezentujecie 
w modzie dwie zupełnie skrajne tendencje. Wy macie markę i 
reputację.  „Dominique"  ma  pieniądze  i  młodzieńczy 

background image

entuzjazm.  Przykro  mi,  ale  fuzja  wydaje  mi  się  najlepszym 
wyjściem dla obu stron. 

 -  Nigdy!  -  warknął  Paul  i  głęboko  wciągnął  powietrze.  - 

Nigdy - powtórzył. 

 -  Widzisz  więc,  że  potrzebujesz  moich  perfum.  Są 

gotowe.  „Dominique"  wylansuje  tradycyjny,  klasyczny 
zapach. Ty natomiast młodzieńczy i nowoczesny. Pobij ją jej 
własną bronią! 

Twarz Paula złagodniała nieco. 
 - Nie mogę. 
 - Po prostu nie chcesz - powiedziała rozczarowana. 
 -  Hillary,  specjaliści  twierdzą,  że  w  chwili  obecnej 

wypuszczenie przez dom mody nowych perfum na rynek musi 
kosztować  około  czterdziestu  milionów  dolarów.  Suma  ta 
przekracza możliwości „St. Etienne". 

Hillary  domyślała  się,  że  niełatwo  było  mu  zapewne 

przyznać się do tego. Wiedziała, że od wielu lat „St. Etienne" 
opiera  się  na  ustnej  reklamie  i  okazjonalnych  dyskretnych 
wzmiankach w magazynach mody. I tak każdy wiedział, czym 
w  świecie  haute  couture  jest  ta  firma.  Dopiero  teraz  Hillary 
uświadomiła  sobie,  że  już  od  dawna  nie  widziała  w 
magazynach mody zdjęć kolekcji „St. Etienne". 

Prawda  była  taka,  iż  firma  w  stu  procentach  należała  do 

rodziny  St.  Etienne.  Nie  mając  udziałowców,  zarząd  firmy 
robił  tylko  to,  na  co  miał  ochotę.  Jeśli  nie  zamierzali  iść  z 
duchem czasu, to nikt nie mógł ich do tego zmusić. 

Paul przysiadł się bliżej i ujął jej obie dłonie. 
 - Masz talent. Ale trzeba go jeszcze nieco oszlifować. Być 

może wtedy zechciałabyś wprowadzić kilka zmian do swoich 
perfum. Nadać im, powiedzmy... bardziej dojrzały zapach? 

 - Masz na myśli taki jak perfumy „St. Etienne"? - Hillary 

cofnęła  dłonie.  -  Moje  perfumy  są  wynikiem  wieloletnich 
eksperymentów.  Zapewniam  cię,  że  nie  stworzyłam  ich  dziś, 

background image

ot  tak,  od  ręki.  -  Hillary  starannie  dobierała  teraz  słowa,  nie 
chcąc  go  zrazić.  -  Myślisz,  że  udałoby  się  nam,  gdybyś 
zechciał zaprezentować mnie rodzinie St. Etienne? 

Paul odrzucił do tyłu głowę i wybuchnął śmiechem. Długo 

nie mógł się uspokoić. 

 -  Och,  Hillary.  Gdyby  twój  upór  i  determinację  można 

było sprzedawać, bylibyśmy bogaci. 

Hillary zmarszczyła brwi. Ludzie niskiego wzrostu często 

spotykają  się  z  protekcjonalnym  traktowaniem.  A  już  młode, 
zielonookie  blondynki  w  ogóle  nie  są  brane  poważnie.  W 
głębi  Hillary  drzemała  jednak  błyskotliwa  i  energiczna 
brunetka. 

 - Jesteś zła - powiedział Paul, pochylając się do przodu - 

Nie złość się, proszę. Chcę, byś wyświadczyła mi przysługę. - 
Tym razem zabrzmiało to całkiem poważnie. 

 -  Jaką?  -  spytała  Hillary,  jeszcze  nie  całkiem 

udobruchana. 

Paul na chwilę przymknął oczy. 
 - Ta kobieta od „Dominique" znużyła mnie już nieco. 
 - Czy ona jest brunetką? 
 - Słucham? 
 - Nieważne. Mów dalej. 
 -  Chcę  skopiować  te  perfumy.  Muszą  być  na  tyle  dobre, 

by oszukać kogoś, kto się na tym nie zna. 

 - A dlaczego wasz twórca perfum nie może tego zrobić? 
 -  Bo  ty  już  się  tym  zajęłaś  i  ty  dysponujesz  analizą 

chemiczną 

Uśmiechnął się. 
 - A poza tym myślę, że lubisz takie wyzwania. 
 -  Po  co  ci  kopia,  jeśli  masz  próbkę?  Paul  zawahał  się 

przez chwilę. 

 -  Chcę  zamówić  w  „Scentsations"  perfumy;  te konkretne 

perfumy. Czy musisz znać powody, dla których to czynię? 

background image

 - W porządku. Zaraz przygotuję kosztorys. Ile? 
 -  Jej  twarz  była  teraz  bez  wyrazu,  a  ton  głosu  czysto 

służbowy. Sięgnęła po ołówek i przygotowała formularz. 

Paul wyciągnął rękę i wyjął jej ołówek z dłoni. 
 - Nie złość się na mnie. 
 - Nie widzę powodu, by się na ciebie złościć. 
 - No to uśmiechnij się - poprosił, szczerząc zęby. Nie była 

małą dziewczynką. Nie była naiwną, głupią Amerykanką. Nie 
uśmiechnie  się.  I  natychmiast  jej  twarz  rozjaśniła  się  w 
uśmiechu.  

 -  Widzisz,  jestem  nieco  zakłopotany  -  powiedział.  -  Ta 

kobieta jest taka... 

 - Męcząca i uparta - uzupełniła Hillary. 
 - I powoduje, że jestem... 
 - Sfrustrowany. 
 - Tak bardzo, że chcę... 
 -  Wysłać  jej  cały  galon  tego  świństwa,  we  wspaniałej, 

lekko cieknącej butelce? 

 - Dokładnie! 
Uśmiechnęli  się  do  siebie  szelmowsko  z  pełnym 

zrozumieniem. 

 - Mogę to załatwić. Będzie wesoło. 
 - Świetnie - powiedział Paul odsuwając krzesło. 
 - Wiem, że nie mogę wymagać idealnej kopii. Postaraj się 

to jednak zrobić, powiedzmy, w tydzień, dobrze? 

Hillary skinęła głową. 
 - 

Ja 

tymczasem 

złożę 

wizytę  w  pozostałych 

północnoamerykańskich butikach „St. Etienne". Postaraj się o 
jakąś imponującą butelkę. 

To, że zgodziłam się skopiować dla niego te perfumy, nie 

oznacza  wcale,  że  zrezygnowałam  ze  sprzedania  mu  swoich 
własnych, pomyślała Hillary. 

A co będzie potem? Czy go jeszcze kiedyś zobaczy? 

background image

Paul  zdążył  już  wstać  i  Hillary  wiedziała,  że  jeśli  szybko 

czegoś  nie  powie,  to  następnym  słowem,  jakie  od  niego 
usłyszy,  będzie  „do  widzenia".  A  ona  jeszcze  nie  chciała 
mówić  mu  „do  widzenia".  Potrzebowała  więcej  czasu,  by  go 
przekonać,  że  napływ  świeżej  krwi  może  tylko  pomóc  „St. 
Etienne". Wzięła ze stołu próbkę z perfumami „Dominique". 

 -  One  zawierają  cybet,  wydzielinę  gruczołów  cybety, 

takiego  etiopskiego  kota.  Żeby  zwiększyć  ilość  wydzieliny, 
pobudza się gruczoły zwierzęcia, a to jest bolesne. Dlatego ja 
nie stosuję cybetu. 

Wyraz  twarzy  Paula  sugerował,  że  myślami  był  już 

daleko. 

 - Domyślam się, że nie nosisz również futer. Przynajmniej 

starał się dać wiarę, że w grę wchodzą jej przekonania, a nie 
fakt, iż po prostu nie stać jej na futro. 

 - Nie, nie noszę. - Odparła, po czym dodała przekornie: - 

Poza tym w Houston sezon na futra trwa mniej więcej trzy dni 
w roku. 

Paul  spojrzał  na  nią  i  lekko  się  uśmiechnął.  Chyba 

domyślił  się  już,  że  gada  tyle,  by  tylko  zatrzymać  go  przy 
sobie. 

 -  Nie  będzie  ci  przeszkadzało,  jeśli  siądę  sobie  tutaj  i 

popatrzę na to, co robisz? - zapytał. 

 - Siadaj, proszę. 
 -  Jestem  pewien,  że  istnieją  jakieś  esencje  syntetyczne, 

utrwalające zapach, które mogą zastąpić cybet. 

 - Oczywiście, ale uprzedzam cię, że nie będzie to całkiem 

to  samo  -  powiedziała  Hillary,  zabierając  się  do  pracy.  -  W 
jakich  miastach  znajdują  się  butiki  z  wyrobami  firmy  „St. 
Etienne"? 

 -  Poczekaj,  zastanowię  się.  W  Montrealu,  Palm  Beach, 

Scottsdale i Miami. Tam mamy najwięcej klientów. 

background image

Hillary  powstrzymała  się  od  komentarza.  Z  wyjątkiem 

Montrealu,  większość  mieszkańców  tych  miast  stanowili 
ludzie w wieku emerytalnym. 

 - Większe sklepy mamy też w Hongkongu i Abu Dhabi. 
 - Nieźle. 
Paul wzruszył ramionami. 
 -  Saudyjczycy  kochają  się  w  zdobnych  brokatach,  z 

których szyjemy nasze suknie wieczorowe. 

Tak  jak  pokochaliby  ciężkie  perfumy,  pomyślała  Hillary. 

Głośno jednak powiedziała: 

 -  Sądziłam,  że  tamtejsze  kobiety  muszą  nosić  czarne 

worki. 

 -  Noszą  nasze  kreacje  pod  tradycyjną  szatą  -  stwierdził 

sucho Paul. 

 - A jak z samopoczuciem waszych projektantów? 
 - Są dobrze opłacani. 
Z tonu jego wypowiedzi wywnioskowała, że lepiej będzie 

zmienić temat. Podała mu pasek bibuły. 

 -  To  dopiero  przymiarka,  ale  co  o  tym  sądzisz?  Paul 

powąchał. 

 -  Jest  już  esencja  zapachu,  ale  brakuje  jakby  samej 

kwintesencji. Tak mi się wydaje. Masz szczególne zdolności. 

 - Po prostu nieźle sobie radzę z zapachami. 
 - Myślałaś kiedyś o dalszym kształceniu? 
 -  Tak  -  odparła  wolno.  -  Gdybym  tylko  wiedziała,  że 

pomoże mi to w karierze. 

 -  Powinnaś  ubiegać  się  o  możliwość  odbycia  praktyki  w 

jednym  z  dużych  domów  mody.  Wówczas  znalazłabyś 
wszędzie pracę. 

 - Ja już mam pracę. 
 - Miałem na myśli pracę kreatora perfum. Na przykład w 

jednym z dużych laboratoriów wytwarzających perfumy. 

background image

 - Ale ja już jestem kretorem perfum! - Zirytowana rzuciła 

bibułki  na  stół.  -  Dlaczego  miałabym  pracować  dla  kogoś? 
Znakomita  większość  twórców  perfum  pracuje  w 
laboratoriach  chemicznych.  Ale  moim  celem  w  życiu 
bynajmniej nie jest stworzenie jakiegoś kolejnego sosnowego 
zapachu.  Ja  kocham  perfumy.  Wszystko,  co  dotyczy  perfum. 
Nie  tylko  sam  zapach.  To  jedna  wielka  wspaniała  fantazja, 
którą się tworzy i utrwala. 

 -  Pomyśl  więc  o  możliwościach,  jakie  otworzą  się  przed 

tobą, gdy będziesz pracować dla kogoś z Wielkich. 

 - Wiem! Dlatego też staram się uczynić wielkim ten dom, 

„Scentsations".  Któregoś  dnia,  być  może,  będę  w  stanie 
konkurować z „St. Etienne" - dodała zadziornie. 

 -  Tak  -  odparł  Paul  spokojnie  -  któregoś  dnia  być  może 

będziesz.  Ale  na  razie  zrób  to,  o  co  cię  prosiłem:  dobrą 
imitację, zgoda? Odezwę się za kilka dni... 

Wstał i przyglądał się jej przez chwilę, która wydawała się 

wiecznością. 

 - Au revoir, Hillary - powiedział wreszcie, odwrócił się i 

wyszedł. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 
Tęskniła  za  nim,  choć  tłumaczyła  sobie,  że  zna  go  za 

krótko, żeby za nim tęsknić. Być może tęskniła nie tyle za nim 
samym,  tylko  za  tym,  w  jaki  sposób  pozwolił  jej  poczuć  się 
ponętną i kobiecą. 

Hillary  chciała  jak  najszybciej  skończyć  pracę  nad  kopią 

perfum  „Dominique".  Postanowiła  zacząć  od  tańszych 
składników,  a  dopiero  później  zabrać  się  za  cenne  olejki 
eteryczne. 

 -  Hillary?  -  Melody  wniosła  właśnie  duży  karton  do 

laboratorium. - Zerknij na te butelki. 

 -  Co  tam  masz?  -  spytała  Hillary  i  spojrzała  na 

przyjaciółkę. Jęknęła z dezaprobatą. 

Dzisiaj  przypadała  na  Melody  kolej  w  „Scentsations". 

Miała na sobie cienką czarną spódnicę i biała bluzkę z długimi 
rękawami,  co,  jak  na  nią,  było  szczytem  elegancji.  Długie 
włosy,  upięte  na  karku  w  luźny  węzeł,  rozsypywały  się 
niesfornie na ramiona. Obrazu dopełniały pantofle na płaskim 
obcasie  i  brak  jakiegokolwiek  makijażu.  Tak  samo  nie 
pasowała  do  „Scentsations",  jak  Hillary  nie  pasowała  do 
„Earth Scents". 

 -  To  jest  największa  butelka,  jaką  mam  -  stwierdziła 

Melody,  wyciągając  z  kartonu  kwadratowy  flakon,  podobny 
nieco do klasycznie pięknego opakowania „Chanel N°5". 

Hillary pokręciła głową. 
 - Nie, potrzebuję czegoś większego. O, czegoś takiego jak 

to!  -  powiedziała  Hillary,  wskazując  na  stojące  blisko  drzwi 
naczynie. 

 -  Hillary,  ależ  w  tym  jest  woda  mineralna  z  Ozark 

Springs! 

 -  Potrzebuję  czegoś  mniej  więcej  tej  wielkości.  Melody 

przyjrzała się uważniej niebieskawemu, grubemu naczyniu. 

background image

 - Nie ma do tego porządnej zakrętki. Musiałybyśmy same 

coś wymyślić, a i tak pewnie by przeciekało. 

Hillary uśmiechnęła się szelmowsko. 
 - Jaka szkoda... 
Melody niewiele z tego rozumiała. 
 - Cóż, Natasha mogłaby to trochę podszykować. Przybrać 

na przykład koralikami i cekinami... 

Hillary  jęknęła,  wyobrażając  sobie  dwudziestolitrowy 

dzban z wodą mineralną przybrany koralikami. 

 - Może poeksperymentujmy najpierw z jakimś naczyniem 

kilkulitrowym - zaproponowała. 

 -  Sok  jabłkowy!  -  zawołała  natychmiast  Melody.  - 

Możemy kupić sok jabłkowy i wykorzystać butelkę. 

 -  Nie  -  powiedziała  Hillary,  niezbyt  zachwycona  tym 

pomysłem. 

 -  Jaka  szkoda,  że  jakiś  artysta  szklarz  nie  może 

wydmuchać ci tej butelki. Miałabyś wtedy dokładnie to, czego 
chcesz. 

 -  A  nie  znasz  przypadkiem  kogoś  takiego?  -  spytała 

Hillary niecierpliwie. 

 - Poznałam jednego na Renaissance Festival. Mieszka tam 

w pobliżu. 

 - Melody! - zawołała Hillary. - Jesteś wspaniała! 
 -  Prawdę  mówiąc,  dzwoniłam  już  do  niego.  Powiedział, 

że  gdyby  zrobił  taką  butelkę,  jaką  chcesz,  szyjka  byłaby 
niezwykle  krucha.  Zatyczkę  należałoby  umieszczać  bardzo 
ostrożnie, inaczej pęknie. 

 - Pęknie? - spytała Hillary, nie ukrywając zadowolenia. 
 - Mhm. Tak więc to nie wchodzi w rachubę. 
 - Wręcz przeciwnie. To świetny pomysł - odparła Hillary, 

podnosząc słuchawkę telefonu. - Jaki jest jego numer? 

 - Co chcesz zrobić? - spytała Melody podejrzliwie. 

background image

 -  Pamiętasz,  co  zrobiła  Józefina,  gdy  Napoleon  ją 

porzucił? 

 -  Nie  mam  pojęcia  -  mruknęła  Melody,  grzebiąc  w 

wizytówkach. 

 -  Skropiła  apartament  cesarski  piżmem,  a  to  jeden  z 

najbardziej  trwałych  zapachów.  Napoleon  wręcz  go 
nienawidził. 

 -  Naprawdę?  -  zawołała  zaniepokojona  nie  na  żarty 

Melody. 

Hillary wzięła od niej pogniecioną wizytówkę. 
 -  Dzięki  cudom  współczesnej  chemii  w  tej  butelce 

znajdzie się dużo piżma. 

Nie mogła się doczekać powrotu Paula. 
Artysta  szklarz  dostarczył  piękny  flakon  z  mlecznobiałą 

zatyczką w kształcie róży. Hillary posłużyła się tym znakiem 
„St. Etienne" z premedytacją. Oczami wyobraźni widziała już 
tę  kobietę  od  „Dominique",  jak  zirytowana  wbija  korek  w 
butelkę,  krusząc  delikatne  szkło.  Biała  róża  pozostanie  jako 
niemy,  kpiący  świadek  jej  panicznej  ucieczki  przed 
wszechogarniającym zapachem rozlanych perfum. 

Ilekroć Hillary pracowała nad próbką, przypominała sobie 

pokój  hotelowy  Paula.  Ogarniała  ją  wtedy  złość.  Perfumy 
„Dominique"  miały  wszelkie  szanse,  by  zdobyć  opinię 
klasycznych.  Bukiet  zapachowy  był  wprawdzie  nieco 
staroświecki, 

ale  na  pewno  przypadnie  do  gustu 

dotychczasowej  klienteli  „St.  Etienne".  Tej,  której  wciąż 
podobają  się  bogato  zdobione,  niemodne  już  dziś  stroje. 
Czyżby  „Dominique"  próbowała  pozyskać  sobie  miłośników 
„St. Etienne"? 

Myśl  ta  podziałała  na  nią  przygnębiająco.  Może  powinna 

spotkać się z kimś od „St. Etienne", kto nie byłby tak uparcie 
przeciwny wejściu w lata dziewięćdziesiąte. 

background image

Hillary  tak  wiele  myślała  o  Paulu,  że  nie  zdziwiła  się 

nawet, gdy któregoś dnia wreszcie zadzwonił. 

 - No i jak tam z naszą wspaniałą kopią? - spytał pogodnie. 
 -  Lada  chwila  zacznę  dodawać  kosztowne  olejki  - 

odpowiedziała,  trochę  rozczarowana,  że  interesują  go 
perfumy, a nie ona sama. 

 -  Wygląda  na  to,  że  będziesz  miała  kilka  dni  ekstra. 

Utknąłem w śniegu. 

 -  Gdzie?  W  Palm  Beach  czy  w  Miami?  Paul  roześmiał 

się. 

 -  Hillary,  co  ty  sobie  o  mnie  myślisz?  Jestem  znów  w 

Montrealu  i  walczę  z  niespodziewanie  wczesnym  atakiem 
zimy. Rozkłady lotów są w zupełnej rozsypce. 

 -  Mam  nadzieję,  że  dobrze  się  bawisz.  Ja  tymczasem 

ciężko  pracuję  przygotowując  się  do  Świąt  Bożego 
Narodzenia. 

 -  Nie  martw  się.  Zabawimy  się  po  moim  powrocie  do 

Houston. 

Hillary  pomyślała,  że  powinna  wreszcie  położyć  temu 

kres, i to natychmiast. Z Paulem świetnie się flirtowało, tylko 
że gdy flirtował, nie myślał o jej perfumach. Dopóki jest jakaś 
nadzieja, że uda jej się sprzedać je „St. Etienne", nie ma mowy 
o żadnym flircie. 

 -  Nic  z  tego.  Wiesz,  my,  detaliści,  nie  mamy  czasu  na 

rozrywki podczas szaleństwa zakupów. 

 - To najlepszy czas na zabawę. Wybierz coś... 
 - Paul... 
 - Albo ja to zrobię. Cześć! 
Nie wyglądało na to, by Paul chciał serio potraktować jej 

perfumy. Chyba znalazła się ponownie w punkcie wyjścia. 

Nic  to!  Miała  na  razie  dość  pracy  nad  perfumami 

„Dominique".  Udała  się  na  front  sklepu,  usiadła  za  ladą 
zastanawiając  się,  czy  zdjąć  żakiet,  czy  przygasić  nieco 

background image

światło.  Nadmiar  ciepła,  jakie  wytwarzało  oświetlenie,  był 
ceną,  jaką  musiała  płacić,  by  móc  odpowiednio 
wyeksponować swe kryształowe butelki i flakony. 

 -  No,  nareszcie  zdecydowała  się  wejść  do  środka  - 

powiedziała Natasha wskazując na drzwi. 

Do  sklepu  wchodziła  właśnie  elegancko  ubrana, 

ciemnowłosa  kobieta.  Hillary  z  powrotem  zapięła  guziki 
żakietu. 

 - Była tu już i zaglądała do środka przynajmniej trzy razy 

- szepnęła Natasha. 

Hillary  postanowiła  nie  ruszać  się  zza  kontuaru. 

Wiedziała, że nie wolno narzucać się klientowi. 

Zaskoczona  zauważyła  jednak,  iż  klientka  zignorowała 

wystawione  w  witrynach  perfumy  i  skierowała  swe  kroki 
bezpośrednio do niej. 

 -  Z  pewnością  to  pani  jest  właścicielką  -  stwierdziła  z 

olśniewającym uśmiechem. 

Hillary 

przytaknęła, 

odsłaniając 

rząd 

równie 

śnieżnobiałych zębów. 

 - Tak, jestem Hillary Simpson. 
 -  Caroline  Waite  -  przedstawiła  się  kobieta,  wyciągając 

dłoń. - Wiedziałam, że to musi być pani. 

ustach 

każdej  innej 

osoby  zabrzmiałoby  to 

pretensjonalnie. Ale widać wysokim, szczupłym, nienagannie 
ubranym brunetkom wiele rzeczy uchodzi na sucho. 

 - W czym mogę pani pomóc? - spytała Hillary. 
 -  Wydaje  mi  się, że jest coś,  w  czym  mogłybyśmy  sobie 

pomóc nawzajem - stwierdziła kobieta. 

Hillary  błyskawicznie  przebiegła  w  pamięci  wszystkie 

znane jej nazwiska. Caroline Waite. Nikogo takiego nie znała. 

 - Co pani ma na myśli? 
Caroline zmrużyła oczy. 

background image

 -  Czy  Paul  nie  wspominał  pani  o  mnie?  Nigdy  nie 

rozmawiał z nią o żadnej Caroline. 

 -  Nie,  nie  wspominał  -  musiała  przyznać  z  lekko 

przepraszającym uśmiechem. 

W  oczach  Caroline  dostrzegła  zaskoczenie i  coś  jakby na 

kształt ulgi. 

 -  A  niech  to...  Być  może  nie  powinnam...  -  Caroline 

przygryzła  dolną  wargę  i  dotknęła  wymanikiurowanymi 
dłońmi  ramienia  Hillary.  -  Proszę,  niech  pani  nikomu  nie 
wspomina,  że  tutaj  byłam.  Nie  wiedziałam,  że  Paul...  ach, 
czuję  się  taka  zakłopotana.  -  Roześmiała  się  z  pewnym 
wysiłkiem. -  A może po prostu przyjmiemy, że wstąpiłam tu 
po perfumy? 

 - Czemu nie? Skąd  mam  zresztą  wiedzieć, czy naprawdę 

tak  nie  jest?  -  zgodziła  się  Hillary,  nie  chcąc  niepotrzebnie 
zrażać nikogo do siebie. 

 - Ach, dziękuję. - Caroline uśmiechnęła się promiennie. 
 - Skąd pani zna Paula? - spytała Hillary, starając się, by w 

głosie jej nie zabrzmiała podejrzliwość... lub zazdrość. 

 - My... my pracujemy razem. - Caroline spuściła głowę i 

przyjrzała  się  bliżej  wystawionym  pod  szkłem  kopiom 
perfum. 

Ta kobieta i Paul pracowali razem? Na myśl o tym Hillary 

rozbolały  zęby.  Tym  bardziej  że  Paul  ani  słowem  o  niej  nie 
wspomniał. 

 -  Czy  sprzedaje  pani  tylko  kopie?  -  spytała  Caroline, 

sięgając po jedną z próbek. 

 - Nie, mam również kilka własnych perfum. 
Po  krótkim  wahaniu  sięgnęła  pod  ladę,  wyciągając 

stamtąd dwie fiolki ze swym cennym skarbem. 

 -  Oto  dwa  z  naszych  własnych  zapachów.  „Słoneczne 

Skry" i „Księżycowe Cienie". Komponujemy również zapachy 
na życzenie klienta. 

background image

Tak  jak  oczekiwała,  Caroline  odłożyła  próbkę,  którą 

trzymała w dłoni, by zapoznać się z perfumami Hillary. 

Caroline  była  ubrana  niezwykle  szykownie.  To,  co  miała 

na  sobie,  świadczyło  o  wyrafinowanym  smaku.  Hillary 
mogłaby przysiąc, że nie była to żadna z kreacji „St. Etienne". 
Spódniczka odsłaniała kolana, a „St. Etienne" nigdy by sobie 
na to nie pozwoliła. 

Caroline zatknęła z powrotem maleńkie koreczki. 
 - Są urocze - powiedziała, chowając próbki do kieszeni. 
 - Dziękuję. 
Hillary  nie  mogła  oprzeć  się  myśli,  że  Carolina  jest 

dokładnie takim typem kobiety, o jakie powinna zabiegać „St. 
Etienne". Może ona zdoła przekonać Paula, by kupił perfumy 
Hillary, jeśli jej się spodobają. 

 -  „Komponowanie  perfum  na  życzenie  klienta"  - 

odczytała Caroline z dyskretnie umieszczonego cennika. - Czy 
wie  pani,  że  jeszcze  nigdy  nie  miałam  perfum 
przygotowanych specjalnie dla mnie? 

 - A więc trafiła pani we właściwe  miejsce  - uśmiechnęła 

się Hillary. 

Umierała  z  ciekawości,  by  dowiedzieć  się,  jaką  pozycję 

zajmuje Caroline w „St. Etienne". Nie wiedziała tylko, jak się 
do tego zabrać. 

 - Kto przygotowuje dla pani perfumy? 
 - Sama to robię. 
 -  Oczywiście.  Powinnam  była  się  domyślić,  że  pani 

lansuje  własne perfumy.  Będę zaszczycona, jeśli  zechce  pani 
stworzyć perfumy i dla mnie. 

Hillary  pomyślała,  iż  Caroline  za  wszelką  cenę  stara  się 

ukryć  powód,  dla  którego  się  tu  znalazła.  Być  może  Paul 
wspomniał  o  niej,  a  Caroline  ma  ją  ocenić?  Może  to  jakiś 
kolejny sprawdzian? Postanowiła, że tak to potraktuje. 

background image

 -  Zobaczmy,  jak  spodobają  się  pani  te  mikstury  - 

powiedziała. Podeszła do wystawionej w witrynie okna małej 
palety zapachowej. 

 - 

Najpierw 

zaprezentuję 

pani 

kilka 

akordów 

zapachowych. 

 - Co to takiego? 
 -  To  mieszanka  kilku  poszczególnych  zapachów, 

stanowiących  podstawę  wszystkich  perfum.  Zobaczmy,  co 
pani  najbardziej  odpowiada  -  powiedziała  Hillary,  zanurzając 
cienką bibułkę w fiolce z zapachem cytrusowym. 

Caroline  odrzuciła  go,  podobnie  jak  i  kwiatowy.  Hillary 

zastanawiała się, czy robi to szczerze. 

 -  Czy  nie  mogłabym  zapoznać  się  z  poszczególnymi 

zapachami?  -  spytała  Caroline  lekko  zniecierpliwionym 
tonem. 

 - Są ich dziesiątki tysięcy - odpowiedziała Hillary. 
 - 

Przygotowując 

pani  perfumy  będę  używała 

oryginalnych  surowców  -  powiedziała,  wręczając  Caroline 
próbkę z grupy pochodzenia zwierzęcego. 

 - Mhm. Pachnie seksownie - skomentowała Caroline. 
Hillary podsunęła jej próbkę z chypre'em. 
 - Wspaniałe - westchnęła Caroline przymykając oczy. 
 - To delikatny, ciepły i słodki zapach. Podobny do „Miss 

Dior".  Proszę  teraz  spróbować  tego  -  powiedziała  Hillary 
podając następną bibułkę. 

 -  Znam  to.  Czuję  drzewo  sandałowe.  Ale  nie  przepadam 

za tym. 

 -  To  grupa  zapachów  orientalnych.  Wywodzą  się  z  tego 

„Youth  Dew",  „Shalimar",  „Opium",  „Tabu"  -  wyjaśniała 
nieco zaskoczona Hillary. - Dziwię się, że nie odpowiada pani 
ten zapach, skoro podobał się pani chypre. 

 - Nie podoba mi się i już! - warknęła Caroline. 

background image

Hillary  była  tak  zdumiona,  że  musiało  to  się  odbić  na  jej 

twarzy. Spokojniejszym tonem Caroline spytała: 

 - Nie ma pani czegoś lżejszego? 
 -  Jedną  z  próbek,  które  pani  zatrzymała,  są  „Słoneczne 

Skry".  To  lekkie  perfumy  -  zauważyła  Hillary  mimochodem, 
wręczając  Caroline  bibułkę  z  kompozycją  z  grupy 
„zielonych". 

 -  Sosna  -  skonstatowała  Caroline.  -  Ładne,  ale  nie  chcę 

pachnieć jak odświeżacz powietrza. 

Hillary  podała  Caroline  ostatnią  próbkę,  w  myślach 

przygotowując już dla niej nowoczesne, eklektyczne perfumy. 
Entuzjastyczna  reakcja  Caroline  po  powąchaniu  aldehydowej 
kompozycji bynajmniej jej nie zaskoczyła. 

 -  Podoba  mi  się  ich  ostrość  -  powiedziała  Caroline, 

aprobująco  kiwając  głową.  -  Zwracają  na  siebie  uwagę,  po 
czym jak gdyby się wycofują. 

 -  Niczym  „Chanel  N°5"  -  odparła  Hillary,  oddzielając 

mieszanki, które podobały się Caroline, od pozostałych. -  To 
niezwykła  kombinacja.  Widzę,  że  chce  pani  perfum,  które 
wpierw nokautują, a potem stają się łagodne. 

Caroline spojrzała na Hillary, udając zaskoczenie. 
 -  Dokładnie  tak!  To  pasuje  do  mojej  osobowości. 

Ciekawe, czy ktoś już badał zależność między osobowością a 
upodobaniami zapachowymi? 

 - Z całą pewnością - zauważyła Hillary, zastanawiając się, 

do czego Caroline naprawdę zmierza. 

 -  Czy  miała  pani  zamiar  uczestniczyć  z  Paulem  w 

seminarium? - spytała. 

 - Nie tym razem. 
Hillary z trudem siliła się na spokój. Liczyła, że Caroline 

zdradzi  coś  na  temat  swojej  i  Paula  pozycji  w  „St.  Etienne". 
Zamiast tego Caroline zaproponowała: 

 - Niech mi pani opowie o seminarium. 

background image

O  niczym  innym  Hillary  nie  marzyła.  Natychmiast  z 

entuzjazmem  zaczęła  informować  ją  o  swoich  planach, 
upiększając je w miarę opowiadania. Nie odstraszał jej nawet 
fakt, iż Paul okazał mierne zainteresowanie i byłby zdziwiony, 
słysząc  o  jej  pomysłach.  Byłoby  dobrze,  gdyby  Paul  wziął 
udział  w  seminarium,  ale  nawet  bez  jego  uczestnictwa  nie 
zrezygnuje  ze  swoich  projektów.  Gdyby  tylko  udało  jej  się 
zrobić wrażenie na Caroline, to może wstawiłaby się za nią u 
Paula. 

 -  Z  pewnością  pani  wie,  że  Paul  zainteresował  się 

seminarium  -  zwierzyła  się,  zadowolona,  widząc  zdziwienie 
na twarzy drugiej kobiety. 

 - Ach, ten Paul - zaśmiała się perliście Caroline. 
 - To na pewno jeden z jego kolejnych kaprysów. 
 - Zmierzyła Hillary spojrzeniem od góry do dołu. Hillary 

bardzo się nie podobało, że ktoś nazywa ją kaprysem.  

 - Poczyniliśmy już pewne plany. 
I znów ten śmiech. 
 - Doprawdy? 
 -  Tak.  -  Tym  razem  Hillary  odpowiedziała  tym  samym 

tonem. 

 - Co za pomysł! - Caroline pokręciła głową. 
 -  Hillary,  przysługa  za  przysługę.  Proszę  nie  spodziewać 

się jakiejkolwiek pomocy finansowej ze strony „St. Etienne". 

 - Dlaczego? 
Caroline z uwagą studiowała swoje paznokcie. 
 -  Bo  Paul  sam  na  gwałt  potrzebuje  gotówki.  Hillary  nie 

potrafiła ukryć zdumienia. 

 -  Ależ  on  ma  zamiar  ufundować  stypendium  dla 

perfumerzysty!  Podczas  seminarium  rozpisany  zostanie 
konkurs,  którego  zwycięzca  wyjedzie  na  praktykę  do  „St. 
Etienne". 

Tym razem w głosie Caroline zabrzmiało politowanie. 

background image

 -  Nie  wiem,  co  Paul  pani  naopowiadał,  ale  zapewniam 

panią,  że  poparcie  moralne  to  wszystko,  na  co  może  pani 
liczyć. Bardzo mi przykro. 

Hillary  ogarnęła  fala  goryczy.  Dlaczego  Paul  obiecywał 

coś,  czego  nie  mógł  dotrzymać?  Albo...  Straszna  myśl 
przyszła jej do głowy. A może Caroline jest przełożoną Paula? 

 -  Ale  on  przyrzekł,  że,  być  może,  wylansuje  perfumy, 

które zdobędą pierwsze miejsce. 

Caroline  spojrzała  na  wystawione  za  plecami  Hillary 

flakony. 

 -  Co  za  piękny  chwyt  reklamowy  -  szepnęła  do  siebie. 

Trudno było uwierzyć w szczerość tego zachwytu. 

 -  Proszę  zauważyć,  że  powiedział  „być  może"  - 

stwierdziła  Caroline.  -  „St.  Etienne"  jest  przedsiębiorstwem 
rodzinnym.  Są  z  tego  niezwykle  dumni  i  -  jak  dotąd  -  nikt z 
zewnątrz nie zaszedł w firmie zbyt wysoko. 

 - Pani jednak również jest outsiderem, jeśli się nie mylę? 
Caroline dumnie odchyliła głowę. 
 - Zapewniam panią, że to się niedługo zmieni. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 
 -  Okłamał  mnie!  -  wybuchnęła  Hillary  wkraczając  do 

„Earth Scents". 

Melody  obrzuciła  wspólniczkę  krótkim  spojrzeniem  i 

wręczyła jej wiklinowy koszyk z koronkowymi saszetkami. 

 -  Są  napełnione  marchewnikiem,  miętą,  wrzosem  i 

trybulą;  wszystko  na  podniesienie  ducha.  Wygląda  na  to,  że 
możesz  tego  potrzebować.  Pomożesz  mi  zawiązywać 
tasiemki? 

Hillary westchnęła ciężko i usiadła z rezygnacją. 
 - Dlaczego Paul mnie okłamał? 
 -  A  zrobił  to?  -  spytała  spokojnie  Melody.  -  W  jaki 

sposób? 

 -  Wygląda  na  to,  że  „St.  Etienne"  jest  praktycznie 

bankrutem. 

Nie 

stać 

ich 

nawet 

na 

stypendium. 

Najprawdopodobniej nie stać ich nawet na bilet powrotny do 
Francji dla Paula! 

Odkurzając  butelki  po  soku  jabłkowym,  Melody  zdawała 

się zastanawiać nad tym, co właśnie usłyszała. 

Hillary  zauważyła  butelki  i  skrzywiła  się  z  niesmakiem. 

Zaczęła żałować swej impulsywnej wizyty w „Earth Scents". 
Musiała  jednak  po  prostu  z  kimś  porozmawiać,  by  się 
rozładować. 

Polubiła Paula. Spotkania z nim dawały jej nowe impulsy 

do  pracy  i  ożywiały  ją.  Wizyta  Caroline  wszystko  jednak 
zepsuła.  Uprzejmość  Paula  była  najwyraźniej  zimną 
kalkulacją. 

 - Co się stało? Wystawił czek bez pokrycia? 
 - Dobre pytanie. Nawet go o to nie poprosiłam - przyznała 

Hillary. - Wydawało mi się, że będzie niezręcznie prosić go o 
czek, skoro firma ma butiki w najdroższych miejscach świata. 

 -  To  ty  zawsze  naskakujesz  na  mnie,  gdy  pozwalam 

niektórym moim klientom płacić później - stwierdziła Melody. 

background image

 - To zupełnie co innego. 
Jak  można  było  porównywać  eleganckiego  Paula  St. 

Steven, 

co 

najmniej 

wiceprezesa 

domu 

mody, 

przychodzącymi 

do 

Melody 

zwykłymi, 

najczęściej 

spłukanymi studentami. 

 - Nic nie stoi na przeszkodzie, byś podniosła słuchawkę i 

sprawdziła,  czy  „St.  Etienne"  faktycznie  ma  swoje  butiki  w 
wymienionych przez Paula miejscach. 

Melody wykrzywiła usta w półuśmiechu. 
 - Co, oczywiście, już zrobiłaś. 
 - Zrobiłam - przyznała Hillary. - „St. Etienne" faktycznie 

miała butiki. Niezwykle zresztą ekskluzywne, co tak naprawdę 
oznacza malutkie i milutkie. 

 -  To  dlaczego  jego  słowo  nagle  przestało  się  liczyć? 

Hillary zawahała się, po czym opowiedziała Melody o wizycie 
Caroline. Wiedziała, że Melody była dyskretna. 

 -  Więc  ty  bardziej  wierzysz  tej  kobiecie  niż  Paulowi? 

Czym właściwie zajmuje się ona w „St. Etienne"? 

Hillary westchnęła, wiążąc kolejną kokardę. 
 - Nie udało mi się tego dowiedzieć. 
 - Czyli tak naprawdę to nic nie wiesz? 
 - Na to wygląda - odparła Hillary. 
 -  A  jaki  to  pracownik  odkrywa  sekrety  swej  firmy  przed 

kimś  zupełnie  obcym?  A  jeśli  Paul  naprawdę  rozważa 
możliwość kupienia twoich perfum? 

 - W takim razie cieszę się, że w porę dowiedziałam się o 

jego kłopotach finansowych! 

 -  Może  i  masz  rację  -  westchnęła  Melody.  –  Nie  jest 

bynajmniej tajemnicą, że „St. Etienne" ma lepszą reputację niż 
majątek  -  ciągnęła  dalej  -  ale  skoro  przedsiębiorstwo 
całkowicie należy do rodziny, powodem takiej kondycji raczej 
nie  są  przepisy  państwowe,  ale  sytuacja  na  giełdzie.  Hillary 
nie wierzyła własnym uszom. 

background image

 -  Ciężko  jest  też  uzyskać  prawidłowe  dane  na  temat 

zysków,  gdyż  firmy  prywatne  nie  mają  obowiązku 
publicznego  składania  zeznań  na  temat  swych  dochodów  - 
kontynuowała Melody. 

Hillary dopiero po chwili odzyskała głos. 
 -  Skąd  ty  to  wszystko  wiesz?  -  udało  jej  się  wreszcie 

wykrztusić. 

Melody spojrzała na nią ze zdziwieniem. 
 - Ben mi powiedział. 
 - Twój mąż? Ben śledzi wydarzenia na giełdzie? Melody 

przytaknęła. 

 - Korzysta w tym celu ze swego komputera. 
 - Ben ma komputer? 
 -  Tak  -  potwierdziła  Melody  zniecierpliwiona,  tak  jakby 

oczekiwała, że Hillary o tym wie. - Parę dni temu zadałam mu 
kilka  pytań  na  temat  „St.  Etienne".  Powiedział,  że  nie  są 
podłączeni  do  komputerowego  systemu  danych,  a  poza  tym 
ich siedzibą jest Francja. 

Hillary wciąż jeszcze myślała o komputerze. 
 - Jeśli masz komputer... 
 - To komputer Bena. 
Hillary pominęła uwagę machnięciem dłoni. 
 -  Dlaczego  wobec  tego  nie  prowadzisz  księgowości  na 

komputerze? 

 - Ponieważ ty się tym zajmujesz. 
 - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że masz komputer? 
 - A czy to takie ważne? - zareagowała Melody ze złością, 

a ona rzadko kiedy traciła opanowanie. 

Hillary z trudem skrywała poirytowanie. 
 - Mogę nauczyć Bena, jak prowadzić księgowość sklepu - 

wyjaśniła. - Księgowanie zabiera mi wiele czasu. 

Melody odpowiedziała już spokojniej: 

background image

 - To dlatego, że ty zawsze utrudniasz sobie pracę. Hillary 

przypomniała  sobie  godziny  spędzone  nad  zeznaniami 
podatkowymi. 

 - Co sądzisz na temat zmiany wystawy? - spytała Melody 

całkiem pogodnie. - Zamiast grupować towar według rodzaju, 
zaczęłam  go  grupować  według  zapachu.  Chwyciło.  Ludzie 
zaczęli więcej kupować. 

 - Naprawdę? Ile więcej? Melody zawahała się. 
 -  Nie  wiem.  Po  prostu  więcej.  -  Wiesz,  cyfry  zawsze 

doprowadzały mnie do pasji - powiedziała przepraszająco. 

 - A więc nie myśl o nich - powiedziała rzeczowo Hillary. 

- To moja sprawa. 

 -  A  jeśli  wyjdzie  ci  interes  z  Paulem?  Nie  możemy  być 

stale na twoim utrzymaniu. 

 - Nigdy was nie opuszczę. 
Melody  odstawiła  na  miejsce  koszyk  z  mydłami  i  wolno 

pokręciła głową. 

 - Nie jesteś nam nic winna, Hillary. 
 - Owszem, jestem. Tyle się od was nauczyłam. To dzięki 

wam jestem tym, kim jestem. 

 -  A  gdyby  nie  ty,  nigdy  nie  byłoby  nas  stać  na  robienie 

tego, co kochamy robić. 

Hillary  popatrzyła  na  pełną  słodyczy  twarz  przyjaciółki  i 

wspólniczki.  Przez  wszystkie  te  lata  Melody  była  dla  niej 
wielką  podporą.  Jeśli  ich  drogi  kiedyś  się  rozejdą,  jak  ci 
przemili ludzie będą w stanie sami się utrzymać? 

 -  Masz  przecież  swoje  własne  marzenia  -  kontynuowała 

Melody z zadziwiającym uporem. - A jeśli Paul może pomóc 
ci je zrealizować, to my nie chcemy ci w tym przeszkadzać. 

Jak ona sama. 
Hillary  westchnęła.  Melody  nie  byłaby  sobą,  gdyby  się 

zmieniła, a  Hillary tak  naprawdę wcale tego nie pragnęła. W 
przeciwieństwie  do  niej,  Melody  była  zadowolona  z  tego,  co 

background image

miała. Hillary natomiast żądna była  zmian. Cieszyły ją nowe 
wyzwania. Chciała się rozwijać. 

Niestety,  przez  te  ostatnie  dziewięć  lat,  odkąd  założyły 

interes, podatki, prąd, gaz, woda, kredyty, znacznie podrożały. 
Hillary znów westchnęła. Może powinna jednak porozmawiać 
z Benem. Byłby gotów intensywniej zająć się księgowością. 

Hillary  zaparkowała  samochód,  po  czym  na  piechotę 

przeszła na deptak handlowy. Chciała wejść do „Scentsations" 
głównym  wejściem,  tak  jak  klienci.  Chciała  sprawdzić,  jak 
prezentuje się jej sklep na tle innych. 

Zerknęła przez szybę do środka i zamarła. 
Tuż  obok  małej  palety  zapachowej  stał  za  ladą  Paul  St. 

Steven  i  prezentował  próbki  jej  perfum  dwóm  mocno 
wymalowanym  kobietom  o  srebrzystoniebieskich  włosach. 
Musiała  przyznać,  że  w  otoczeniu  delikatnych,  kobiecych 
cacuszek Paul prezentował się niezwykle męsko. 

Radość,  jaką  odczuła  na  jego  widok,  złagodziła  nieco  jej 

złość.  Bądź  co  bądź  faktycznie  uwierzyła  w  słowa  zupełnie 
obcej kobiety, nie wysłuchawszy wpierw jego wersji. 

Paul schylił głowę szukając czegoś, po czym pojawił się z 

jej  książką  zamówień  w  ręku.  Czyżby  miał  zamiar  przyjąć 
zamówienie? Hillary pospiesznie weszła do sklepu. 

 - Cześć! - powitał ją radośnie Paul. - Cieszę się, że jesteś. 

-  Czy  to  wyobraźnia  płatała  jej  figla,  czy  też  słowa  te  kryły 
jakiś głębszy sens? 

 - Szanowne panie, oto właścicielka, Hillary Simpson. 
Kobiety  po  prostu  zignorowały  ją.  Z  kamienną  twarzą 

Hillary zajęła miejsce za kontuarem. 

 -  Zdaje  się,  że  zdecydowała  się  pani  już  na  ten  flakon, a 

teraz  chce  pani  dobrać  do  niego  perfumy?  Jakiego  rodzaju 
zapach szczególnie pani odpowiada? - spytała Hillary. 

 - A co pan by doradził? - zwróciła się klientka do Paula, 

chichocząc. 

background image

 -  Mam  swoje  ulubione  zapachy  -  odpowiedział  Paul. 

Pochylił  się  do  przodu  i  przyciszonym  głosem  dodał:  - 
Zapachy kojarzą mi się z kobietami, które ich używają. 

Obie klientki patrzyły na niego jak urzeczone. 
 -  Te,  na  przykład  -  powiedział  Paul,  otwierając  fiolkę,  z 

której  natychmiast  dobył  się  intensywny  zapach  gardenii  - 
przypominają mi moją matkę. 

Jedna z kobiet żartobliwie poklepała go po ręku. 
 - No, no, niegrzeczny z pana chłopak. 
Hillary  ze  zdumieniem  stwierdziła,  że  Paul  flirtuje  z 

klientkami! 

 - Proszę, oto słodki, kwiatowy zapach, który powinien się 

paniom  spodobać  -  oznajmiła  zdecydowanym  tonem  Hillary, 
ale klientki podążyły już za Paulem na drugi koniec kontuaru, 
gdzie wystawione były znakomite kopie równie znakomitych' 
perfum. 

Choć  wiedziała,  że  to  idiotyczne,  była  wściekła,  gdy 

wkrótce potem, za namową Paula, klientki zdecydowały się na 
perfumy,  które  ona  wcześniej  proponowała.  Bądź  co  bądź  to 
jej  sklep!  Czyżby  Paul  nie  rozumiał,  jak  ona  czuje  się  w  tej 
sytuacji? 

 - Zechce pani to zanotować, panno Simpson? - powiedział 

Paul,  najwyraźniej  dobrze  się  bawiąc.  Klientki,  w 
przeciwieństwie do Hillary, też były w świetnych humorach. 

 -  Chciałyśmy  jeszcze  wypróbować  tamte  -  powiedziała 

jedna z klientek, wskazując „Słoneczne Skry". 

Hillary  uśmiechnęła  się  w  duchu.  Sprawiedliwości  stało 

się wreszcie zadość. 

Nie  tracąc  ani  chwili,  Paul  podciągnął  do  góry  rękaw 

marynarki,  odpiął  platynową  spinkę  i  podwinął  rękaw. 
Spryskał  perfumami  nadgarstek  i  ruszając  lekko  ręką 
odczekał,  by  alkohol  wyparował.  Następnie  podstawił 
klientkom dłoń do powąchania. 

background image

Zachichotały, marszcząc nosy: 
 - Ach, nie. To nam się zupełnie nie podoba. Trudno, żeby 

się podobało, pomyślała Hillary. 

„Słoneczne  Skry"  to  damskie  perfumy  i  na  męskiej  ręce 

nie mogą się właściwie zaprezentować. 

Niedługo  potem  Paul  zręcznie  zapakował  wszystkie 

sprawunki  i  pożegnał  obie  kobiety  wesołym  „zapraszamy 
ponownie". 

Ciszę, jaka zapadła, pierwsza przerwała Hillary: 
 -  Zapomniałeś  dodać:  „Życzę  miłego  dnia".  W  kącikach 

ust Paula pojawił się uśmieszek. 

 - Może się mylę, ale zdaje się, że jesteś na mnie zła? 
 - Jeszcze nie wiem. Gdzie jest Natasha? 
 - Ktoś tam urządza wyprzedaż. 
 - A ona tak po prostu wyszła? 
Tego było już za wiele, nawet jeśli chodzi o Natashę. 
 - Powiedziała, że po południu nie macie wielkiego ruchu. 

Obiecałem,  że  mogę  popilnować  sklepu,  jeśli  chce  zrobić 
zakupy - powiedział Paul wzruszając ramionami i uśmiechnął 
się. 

Hillary zmarszczyła brwi. Wszystko wskazywało na to, że 

Paul  St.  Steven  nie  traktuje  poważnie  ani  jej,  ani 
„Scentsations". 

 - Wiem - zauważył Paul - złościsz się na mnie, ponieważ 

klientki  nie  potraktowały  cię  jak  na  właścicielkę  sklepu 
przystało. A co miały zrobić, zasalutować? 

 -  Przestań  odzywać  się  do  mnie  takim  protekcjonalnym 

tonem - odpowiedziała Hillary. 

 - Nigdy bym sobie na to nie pozwolił. 
 - Ale pozwalasz sobie na mieszanie się w sprawy mojego 

sklepu. 

Tym razem w jego głosie nie było ani krzty humoru. 

background image

 - Przesadzasz, nic takiego się  nie stało. Nie  pierwszy raz 

występuję jako sprzedawca. 

 - Nie o to chodzi. Natasha jest moim pracownikiem, a ty 

nie jesteś. 

Po  jego  minie  poznała,  że  wcale  nie  chciałby  być  jej 

pracownikiem. 

 - Nie zwolnisz jej chyba z tego powodu? 
 - Nie twój interes. 
Hillary niemal usłyszała, jak zazgrzytał zębami. 
 - Nie musisz karać jej tylko dlatego, że jesteś zła na mnie. 
 -  A  gdybym  to  ja  weszła  do  jednego  z  butików  „St. 

Etienne"  i  powiedziała  sprzedawcom,  że  mogą  sobie  zrobić 
przerwę, to jak byś zareagował? - spytała Hillary zimno. 

Z zadowoleniem zauważyła, że się zarumienił. 
 -  Nie  mam  zamiaru  zwalniać  Natashy.  Jest  świetną 

sprzedawczynią.  Ludzie  chętnie  u  niej  kupują.  Ale  ponieważ 
jest młoda, popełnia błędy. Takie jak dzisiaj. 

 -  Czy  skończyłaś  już?  -  spytał  Paul  spokojnym  tonem, 

który jednak wskazywał, że chyba nieco przeholowała. 

W tej samej chwili do sklepu wpadła jak burza Natasha. 
 -  Zobaczcie,  co  kupiłam  w  „Toodle  Lou"!  -  zawołała, 

prezentując im purpurowy zamszowy żakiet. 

Z  podziwem  spoglądała  na  swój  łup  i  dopiero  po  chwili 

zdała sobie sprawę z milczenia Hillary. 

 -  Och  -  zwróciła  się  do  Paula.  -  Mówiłeś,  że  Hillary  nie 

będzie miała nic przeciwko temu. 

 - Myliłem się. 
 -  No  cóż,  ona  nigdy  długo  się  nie  gniewa  -  powiedziała 

Natasha. 

 - Skoro Natasha już wróciła, mogę przedstawić ci wyniki 

swojej pracy - stwierdziła Hillary oficjalnym tonem. 

Paul wyciągnął rękę i delikatnie dotknął Hillary. 
 - Przepraszam, nie miałem racji - powiedział 

background image

 - Wiem, że chciałeś jak najlepiej. 
 - Zgadza się. 
Hillary rozchmurzyła się nieco: 
 -  To  nie  tylko  twoja  wina.  To  Natasha  sprzedała  ci  ten 

pomysł, a sprzedawać to ona potrafi! 

 -  Nie  wiem,  czy  powinienem  czuć  się  z  tego  powodu 

lepiej, czy nie - mruknął Paul. 

 -  Te  perfumy  sprawią,  że  od  razu  poczujesz  się  lepiej. 

Hillary miała nadzieję, że i jej samej poprawią humor. A także 
przypomną jej i Paulowi, iż łączą ich sprawy zawodowe. 

 -  Masz  tu  cztery  wersje  perfum  „Dominique".  Tę  tutaj  - 

powiedziała wskazując jedną z fiolek - uważam za najlepszą, 
ale  nie  byłam  w  stanie  idealnie  ich  skopiować.  Nawet 
dysponując chromatogramem. Musisz więc sam zadecydować, 
które wybierzesz. 

Hillary  wyszła  z  pokoju,  tak  by  Paul  mógł  w  spokoju 

zapoznać  się  z  wynikami  jej  pracy.  W  gruncie  rzeczy  była  z 
nich bardzo dumna. Tylko znawca mógłby odróżnić kopię od 
oryginału.  Ludzie  kupują  kopie,  ponieważ  są  tańsze  od 
oryginałów.  Ale  tańsze  olejki  pachną  nieco  inaczej.  Tym 
razem  nie  oszczędzała  więc  na  cennych  olejkach 
zapachowych. 

Perfumy  te  powinny  otrzymać  eleganckie  i  wyróżniające 

się  opakowanie  oraz  flakon,  który  byłby  dziełem  samym  w 
sobie. Jeśli dodać do tego koszty marketingu, reklamy i opłaty 
licencyjne,  łatwo  się  domyślić,  że  klient  zapłaci  co  najmniej 
dwieście  dolarów  za  uncję.  Prawie  połowa  z  tego  to  czysty 
zysk. 

Hillary  westchnęła,  marząc  w  duchu,  by  mogła  być  u 

„Dominique"  członkiem  zespołu  lansującego  te  perfumy. 
Ciekawe, czy nadali im już jakąś nazwę? 

Paul stanął w drzwiach, trzymając w dłoni jedną z fiolek. 
 - Nie opisałaś tych tutaj. 

background image

 -  Nie  ma  takiej  potrzeby.  To  te  wybrałeś?  -  spytała.  -  Ja 

też  uważam,  że  te  są  najlepsze.  Nie  mają  wprawdzie  tak 
trwałego  zapachu,  jak  bym  chciała,  ale  poprawię  to,  dodając 
mocniejsze koncentraty olejków. 

 - Jak ty to robisz? I to tak szybko? 
 -  Jak  kopiuję  perfumy?  -  Hillary  uśmiechnęła  się  w 

sposób wskazujący na to, że nie po raz pierwszy odpowiada na 
to pytanie. - To tak jak z dyrygowaniem orkiestrą. Zaczynasz 
od  melodii.  Nie  jest  obojętne,  czy  grasz  ją  na  rogu,  czy  na 
trąbce.  Każdy  instrument  wnosi  do  melodii  swój  własny 
rezonans. Podobnie jest z perfumami. Mogę odtworzyć zapach 
na wiele sposobów. Sztuką jest znalezienie właściwego, tego, 
którym  posłużył  się  twórca  perfum.  Naturalny  czy 
syntetyczny? A może trochę jednego i drugiego? 

Hillary prześlizgnęła się w wąskim przejściu obok Paula i 

wzięła do ręki oryginalne perfumy „Dominique". 

 -  Tutaj  musiano  użyć  dość  starej  receptury.  Wielu  ze 

składników  rzadko  się  już  dziś  używa  lub  zastępuje  ich 
chemicznymi  odpowiednikami.  Tu  natomiast  prawie  nie  ma 
syntetyków. 

 -  Zostały  opracowane  przed  drugą  wojną  światową. 

Hilary wyczuła napięcie w jego głosie i zmieniła temat. 

 - Pozwól, że pokażę ci flakon. - Wymyśliłam go wspólnie 

z artystą szklarzem. To oryginalna butelka, choć perfumy będą 
tylko kopią. 

Zauważyła,  że  uwagę  Paula  natychmiast  przykuło 

zamknięcie  w  postaci  białej  róży,  znaku  firmowego  „St. 
Etienne". 

 -  Przepiękna!  -  powiedział  zwracając  się  do  Hillary.  - 

Nawet my nie mamy tak pięknych flakonów. A powinniśmy. 

Hillary zadrżała na samą myśl o tym. 
 - Może lepiej nie. Szyjka butelki jest bardzo słaba i gdyby 

ktoś  za  mocno  wcisnął  korek,  prawdopodobnie  pęknie.  - 

background image

Mówiąc to przyglądała się Paulowi, ciekawa, jak zareaguje. - 
Pozostałaby tylko kupa szkła i szklana róża. 

Z  chwilą,  gdy  Paul  pojął  znaczenie  jej  ostrzeżenia, 

szelmowski uśmiech zagościł na jego twarzy. 

 - Jesteś świetna, Hillary - powiedział z błyskiem w oku. - 

Jesteś wręcz rozkoszna. Dobrze by nam się razem pracowało. 

 - Cały czas ci to mówię. Jedno twoje słowo, a „Słoneczne 

Skry"  i  „Księżycowe  Cienie"  staną  się  najnowszymi 
perfumami  „St.  Etienne"  -  powiedziała  Hillary  i  wstrzymała 
oddech. 

Paul pokręcił głową. 
 - Nie, Hillary, nie twoje perfumy. 
 - Czyżbyś więc oferował mi pracę? - spytała żartobliwie, 

kryjąc rozczarowanie. 

Paul przyjrzał jej się bacznie. 
 - A chciałabyś? Moglibyśmy zrezygnować z seminarium, 

a ty odbyłabyś praktykę w „St. Etienne". 

Hillary nie wiedziała, co odpowiedzieć. 
 -  Ja...  ja  nie  potrafiłabym  chyba  zrezygnować  z 

„Scentsations". 

 - Ale... „St. Etienne"... - zaczął Paul. 
Taak, „St. Etienne" - pomyślała Hillary. Według Caroline, 

firma  znajdowała  się  na  równi  pochyłej.  Nawet  Melody 
przyznawała,  że  jest  to  całkiem  możliwe.  Powiedzmy,  że 
przyjęłaby tę pracę. Ciekawe, ile byliby w stanie jej zapłacić? 

 -  Mój  sklep  zapewnia  mi  całkiem  niezłe  utrzymanie  - 

napomknęła mimochodem. 

 -  Sama  wiesz,  że  w  życiu  liczą  się  nie  tylko  pieniądze. 

Kryształowa reputacja jest cenniejsza od złota. - Paul zaśmiał 
się cicho z tej gry słów, nie przypuszczając, że nieświadomie 
potwierdził podejrzenia Hillary. 

 - Z czegoś jednak trzeba żyć. 
Paul popatrzył na nią lekko zdziwiony. 

background image

 - Przecież dojrzałaś do podjęcia nowego wyzwania. Czuję 

to. Chcesz wreszcie wyrobić sobie nazwisko. 

 -  Tak  -  zgodziła  się  Hillary.  -  Tylko  czy  ktokolwiek  w 

„St. Etienne" wziąłby to pod uwagę? Czy też oczekiwano by 
ode mnie, że będę kopiować wasz styl? 

 -  Kreatorzy  perfum  z  całego  świata  ubiegają  się  o 

możliwość pracy w laboratoriach „St. Etienne" - zaprotestował 
Paul z dumą w głosie. 

Hillary odstawiła zamykany białą różą flakon. 
 - Czy kiedykolwiek wylansowaliście już perfumy jednego 

z  nich,  czy  wyłącznie  te,  które  opracował  wasz  nadworny 
kreator perfum? 

 - „St. Etienne" stawia wysokie wymagania - obruszył się 

Paul. 

 -  Tak  wysokie,  że  jak  dotychczas,  mógł  im  sprostać 

jedynie słynny Maurice St. Etienne. 

Paul z trudem powstrzymywał swój gniew. 
 -  Być  może...  być  może  nie  powinniśmy  jednak  razem 

pracować.  To  nie  był  najlepszy  pomysł  -  dodał  już  nieco 
łagodniejszym tonem. 

Co  za  egotyzm!  -  pomyślała  Hillary.  On  naprawdę  chyba 

uważał,  że  robi  jej  ogromną  przysługę,  proponując  pracę  u 
siebie i rzucenie dobrze prosperującego interesu. 

 - A ja uważam, że dobrze by nam się pracowało. Tyle że 

może  nie  w  „St.  Etienne".  Dziś  po  południu  byłeś  świetnym 
sprzedawcą, a „Scentsations" będzie potrzebowało pomocy w 
okresie Świąt. Jeśli tylko chcesz, masz tę robotę. 

Paul uniósł gniewnie głowę. 
 -  Świadomie  mnie  obraziłaś!  Wystarczyło  tylko 

powiedzieć, że nie chcesz pracować dla „St. Etienne". 

 -  Obraziłam  cię  nie  bardziej  niż  ty  mnie  -  podniesionym 

głosem  odpaliła  Hillary.  -  Bądź  co  bądź  jestem 
współwłaścicielką własnej firmy! 

background image

 - Podobnie jak ja! 
Zabrzmiało  to  tak,  jakby  był  więcej  niż  wiceprezesem. 

Hillary ściszyła głos. 

 - Co masz na myśli? 
 - Moje prawdziwe nazwisko brzmi St. Etienne. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 
Hillary 

zaniemówiła. 

Otworzyła  usta,  żeby  coś 

powiedzieć, ale zmieniła zdanie. Aż za dobrze zdawała sobie 
sprawę, że musi przypominać Paulowi rybę łapiącą powietrze. 
Paul  wzruszył  przepraszająco  ramionami,  uśmiechając  się 
łobuzersko. 

 - Wiesz, większość ludzi kojarzy moje nazwisko. 
 -  Ale  mówiłeś  przecież,  że  nazywasz  się  Paul  St...  - 

Hillary odzyskała głos, ale znów się zacięła. 

 - St. Steven. Tak, wiem. 
Westchnął,  podprowadził  Hillary  do  stołu,  przy  którym 

pracowała, i odsunął krzesło. Pomógł jej usiąść. 

 -  Kiedy  byłem  chłopcem  i  mieszkałem  w  Stanach 

Zjednoczonych, 

używałem  angielskiej  wersji  mojego 

nazwiska. 

 -  Wiem,  że  Steven  to  po  francusku  Etienne.  Po  prostu 

myślałam,  że  gdybyś  był  członkiem  rodziny,  używałbyś 
nazwiska  Etienne.  Nic  dziwnego,  że  uważasz  mnie  za 
trzpiotkę. 

Paul roześmiał się. 
 - Uważam, że jesteś urocza i pełna życia. 
A także bezgranicznie naiwna i prowincjonalna, dodała w 

duchu Hillary. 

 - Trzeba było mi powiedzieć! 
 -  A  jak  byś  zareagowała,  dowiedziawszy  się,  że  jestem 

wnukiem Maurice'a St. Etienne? 

Hillary  znowu  odebrało  mowę.  Nagle  jęknęła  i  ukryła 

twarz w dłoniach. 

 -  Moje  seminarium!  -  wykrztusiła  zduszonym  głosem.  - 

Mogłam  mieć  wnuka  Maurice'a  St.  Etienne  na  swoim 
seminarium,  a  ja  je  odwołałam!  Nie  mogę  w  to  uwierzyć... 
Przecież seminarium mogło... - urwała. 

 - Hillary? 

background image

Poczuła jego ciepłą dłoń na ramieniu. 
 -  Dobrze.  Już  w  porządku.  Nie  widziałeś  jeszcze  nigdy 

kogoś, kto użalałby się nad sobą tak jak ja? 

 -  W  każdym  razie  nie  z  takim  przejęciem.  Podniosła 

głowę i zobaczyła uśmiechniętą twarz Paula. 

 - Obiecuję, że przyjadę na twoje seminarium. 
 - Będę cię trzymać za słowo - oświadczyła Hilary. 
 - Przebaczyłaś mi więc? 
 - Nie mam ci co wybaczać. To ja byłam głupia. - Jęknęła 

znowu. 

Nie 

mogę 

uwierzyć, 

że 

rzeczywiście 

zaproponowałam ci pracę! 

 -  Może  będzie  mi  potrzebna.  „Dominique",  pomyślała 

Hillary. Czyżby chcieli go wyrolować? 

 - Chodzi o fuzję? Paul skinął głową. 
 -  Widzisz...  nie  podoba  mi  się  sposób,  w  jaki 

„Dominique" prowadzi interesy. - Uśmiechnął się do siebie. - I 
raczej nie kryłem się ze swoimi poglądami. 

Hillary spytała niepewnie: 
 -  Poczta  pantoflowa  niesie,  że  „St.  Etienne"  ma  kłopoty. 

Czy to prawda? 

 - Przesada. 
 - Czyżby? 
 - No, może trochę. 
 -  Myślałam,  że  jesteśmy...  -  zawahała  się  na  moment, 

szukając  odpowiedniego  określenia  -  ...że  jesteśmy 
przyjaciółmi. Chcę, byś opowiedział mi o „St. Etienne". 

Paul spojrzał na nią z uśmiechem. 
 -  Zazwyczaj,  gdy  kobieta  pyta  mnie  o  „St.  Etienne", 

interesują ją kreacje, projekty, stosunki panujące w barwnym 
świecie  mody.  Ty  natomiast  chcesz  wiedzieć  wszystko  na 
temat  zarządzania  wielką  korporacją,  podejmowania  decyzji 
handlowych. Członków mojej własnej rodziny interesuje tylko 
ich  kwartalne  uposażenie.  Nie  są  jednak  na  tyle 

background image

zainteresowani  firma,  by  reinwestować  te  pieniądze  w 
przedsiębiorstwo. 

 -  A  co  sądzi  twój  dziadek  na  temat  tego  braku 

zainteresowania firmą ze strony rodziny? 

 - Nie wie o tym, i mam zamiar dopilnować, by nigdy się 

nie dowiedział. 

Hillary  nie  podobało  się,  że  spoglądał  na  nią  jak  na  małe 

dziecko. 

 - Mam dwadzieścia dziewięć lat - powiedziała nagle. 
 - Dlaczego mi to mówisz? 
 -  Wiem,  jestem  niska  i  młodo  wyglądam.  Natura 

poskąpiła  mi  wprawdzie  wzrostu,  ale  nie  jestem  już 
dzieckiem. 

 - Przyjmij jeszcze raz moje przeprosiny - powiedział Paul 

skruszony. 

Hillary  rozparła  się  wygodnie  w  krześle  i  przyjrzała  mu 

uważnie. 

 - Meksykańskie jedzenie - powiedziała nagle. 
 - Dużo taniego meksykańskiego jedzenia. 
 -  Czy  rozmawiamy  może  o  kolacji?  -  spytał  zaskoczony 

Paul. 

Hillary roześmiała się i ściągnęła go ze stołka. 
 - Gdy jestem w kiepskim nastroju, objadam się czekoladą 

albo  meksykańskim  jedzeniem.  Wyglądasz  na  takiego,  który 
woli jedzenie u Meksykanina. 

 -  Ale  ty  mówiłaś  coś  o  tanim  jedzeniu.  Hillary  skinęła 

głową. 

 - Dużo taniego jedzenia. 
 - Hillary... - urwał, jakby brakowało mu słów. 
 - Ja bynajmniej jeszcze nie zbankrutowałem. 
 -  No  i  dobrze.  Poczekaj,  aż  otrzymasz  rachunek  za 

perfumy. - No, chodź już. Spodoba ci się. 

background image

 - Ale nie będziemy znowu jedli w oknie wystawowym? - 

spytał, gdy znaleźli się w barze. 

 -  Nie.  I  gwarantuję  ci,  że  nie  znajdzie  nas  tu  również 

Dominique.  Pamiętaj  tylko,  że  masz  stale  potakiwać,  a 
naładują ci pełny talerz - pouczyła Paula. 

 - A jeśli nie będę chciał pełnego talerza? - Paul nie bardzo 

dowierzał dziewczynie. 

 -  Podczas  pierwszej  wizyty  nie  wymigasz  się  od  tego  - 

poinformowała Hillary, ustawiając się w kolejce do bufetu. 

 -  Chili  relleno?  -  spytał  kelner,  podczas  gdy  Hillary 

śmiejąc  się  wręczała  Paulowi  plastikową  tacę  i  owinięte 
serwetą sztućce. 

 - Co takiego? 
Paul  pochylił  się,  by  lepiej  przyjrzeć  się  zawartości 

patelni. 

 -  To  smażona,  nadziewana  serem  papryka  -  wyjaśniła 

Hillary. 

 - Relleno? - powtórzył niecierpliwie kelner. 
 - Powiedz, że tak, Paul. Spójrz, jaka kolejka utworzyła się 

za nami. 

Paul uśmiechnął się i skinął głową. 
 -  Proszę  po  prostu  nałożyć  nam  wszystkiego  po  trochu  - 

powiedziała  Hillary,  po  czym  tylko  przyglądali  się,  jak  ich 
talerze  fruwają  z  rąk  do  rąk,  zapełniając  się  pieczoną  fasolą, 
ryżem,  sosem  z  homara,  czterema  rodzajami  pikantnych 
naleśników, plackami... 

Paul popatrzył nieufnie na swoją tacę. 
 - Czy jadłaś to już kiedyś? 
 -  Tak  i  wyszło  mi  to  tylko  na  zdrowie  -  odpowiedziała 

pogodnie. 

Paul okazał się wielkim entuzjastą meksykańskiej kuchni. 
 - Nawet ja nigdy dotąd nie zjadłam tu sześciu sopaipillas 

na raz - powiedziała Hillary z podziwem. 

background image

Paul  oblizał  miód  z  palców  i  zapalił  stojącą  na  stole 

lampkę w kształcie sombrera. Był to sygnał dla uśmiechniętej 
kelnerki, iż powinna ponownie napełnić plastikowy koszyczek 
gorącymi  ciasteczkami.  Hillary  pokręciła  głową  i  roześmiała 
się. 

 - Będziesz tego jeszcze żałował. 
 -  Będę  się  o  to  martwił  jutro  -  odparł  Paul.  nalewając 

miód  we  wgłębienie  ciastka.  -  O  czym  mam  teraz  zacząć 
śpiewać w ramach rewanżu? 

 - Nie byłeś dotąd zbyt rozmowny. Paul zachichotał. 
 -  Już  wcześniej  chodziło  mi  po  głowie,  by  się  tobie 

zwierzyć.  Może  to  zresztą  jeszcze  zrobię.  Nasza...  nasza 
przyjaźń rozwinęła się dość szybko. Ja... nie mam zbyt wiele 
czasu dla przyjaciół... 

 - Dla przyjaciół czy przyjaciółek? 
 - Wiele kobiet zaliczam do swoich przyjaciół - powiedział 

Paul, unosząc lekko brwi. - Czyżby zazdrosna? - zaśmiał się. 

 - Przyjaciele nie czynią sobie takich uwag 
 - Jeszcze nie zdecydowałem się, czy chcę, byś była tylko 

moim przyjacielem, czy też kimś więcej. 

 -  Daj  spokój,  Paul.  Mamy  lata  dziewięćdziesiąte.  Można 

być i jednym, i drugim. 

Paul  uśmiechnął  się  tylko.  Dopiero  wtedy  dotarło  do 

Hillary,  co  powiedziała.  Za  wszelką  cenę  starała  się  nie 
zarumienić.  Paul  wyciągnął  rękę  przez  stół,  ujął  jej  dłoń  i 
złożył na niej delikatny pocałunek. 

Hillary wiedziała, że to tylko gra, ale w żaden sposób nie 

potrafiła przekonać o tym swego serca, które nagle zaczęło bić 
jak  oszalałe.  Gdyby  ona  i  Paul  stali  się  dla  siebie  więcej  niż 
przyjaciółmi, co stałoby się po jego powrocie do Francji? Nie. 
Nie ma mowy. Musiałaby chyba postradać zmysły. 

 - Nie nabierzesz mnie. Wiem, że zapchałeś się ciastkami. 
Paul popatrzył na nią z rozgoryczeniem. 

background image

 -  Wypełniają  tylko  miejsce  po  moim  skurczonym  ego.  - 

Puścił  jej  rękę.  -  Powrócimy  do  tego  kiedy  indziej.  A  tak 
całkiem  na  serio,  to  uważam,  że  kobiety  powinny  przyjaźnić 
się  ze  swoimi  kochankami,  ale nie  powinny być  kochankami 
swoich  przyjaciół.  Oboje  powinni  też  unikać  robienia 
wspólnych interesów. 

 - A więc żadnych figli, jeśli będziemy z sobą pracować? - 

spytała  żartobliwie,  zarazem  zafascynowana  i  onieśmielona 
jego wywodami na temat wzajemnych stosunków. 

 - Dla ciebie skłonny jestem zrobić wyjątek. 
Ale  Hillary  wiedziała,  że  nic  takiego  nie  zrobi.  Miał  na 

myśli tylko to, że nie będą ze sobą współpracowali. 

 -  Szkoda,  że  nie  poznałem  cię  dawniej  -  oświadczył 

impulsywnie. 

 - Nie byłam tym, kim jestem dzisiaj. 
 - A ja byłem - powiedział zamyślony. 
 - Nie jesteś aż taki stary. 
 - Mam trzydzieści osiem lat. - Pokręcił głową. - Nikt poza 

mną  w  rodzinie,  z  wyjątkiem  dziadka,  nie  miał  zdolności, 
wykształcenia ani chęci do tej pracy. „St. Etienne" należy do 
rodziny  i  zawsze  zapewniała  jej  utrzymanie.  Ale  rodzina 
powoli  rozrastała  się  i  w  końcu  stała  się,  przykro  o  tym 
mówić, zachłanna. Potrafią tylko brać, nie dając nic w zamian. 
A  wydatki  wciąż  rosną.  Musimy  przeprowadzić  potężne 
zmiany w zarządzaniu. 

 - Dlaczego więc tego nie robisz? 
 - Ze względu na dziadka. To by go zabiło. 
 -  Więc  pozwoliłby  umrzeć  jednemu  z  najsłynniejszych 

domów  mody,  nie  wyrażając  zgody  na  pójście  z  duchem 
czasu? 

 - On nie wie, że firma kona! - powiedział Paul z bólem w 

głosie. - I nigdy nie powinien się dowiedzieć. 

background image

Czyżby  dziadek  Paula  nie  miał  naprawdę  pojęcia  o  tym, 

co  dzieje  się  z  jego  firmą?  Hillary  nie  znała  wprawdzie 
Maurice'a St. Etienne, ale była więcej niż pewna, że na pewno 
coś podejrzewa. Paul nie pozwolił jej dokończyć. 

 -  W  gruncie  rzeczy  musieliśmy  się  już  nieco 

przystosować.  W  miarę  starzenia  się  naszej  stałej  klienteli 
zaczęliśmy projektować więcej kreacji wieczorowych i mocno 
drapowanych  sukni,  by  ukryć...  -  mówiąc  to  gestykulował 
rękami,  starając  się  wyrazić  to,  czego  nie  chciał  powiedzieć 
mało pochlebnymi słowami. 

Hillary nie była aż tak taktowna. 
 -  Masz  na  myśli  sflaczałe  mięśnie  i  obwisłe  biusty.  Paul 

jęknął i spojrzał na nią ponuro. 

 -  Tak.  Zaczęliśmy  też  szyć  z  cięższych  materiałów  z 

myślą o marznących starszych ludziach. Projektujemy również 
tkaniny  dla  domu.  Choć  niechętnie  się  do  tego  przyznajemy, 
wiele  narzut  i  zasłon  wzięło  swój  początek  w  pracowniach 
„St. Etienne". 

 -  A  więc  potraficie  się  jednak  przestawić.  Paul 

potwierdził. 

 -  Mógłbyś  wreszcie  zacząć  ubiegać  się  o  młodszą 

klientelę. Dzisiejsza młodzież sięgnie po wasze kreacje może 
za jakieś dwadzieścia lat. 

 - Tak, wiem o tym - odparł Paul. 
 - Mam jeszcze kilka pytań - powiedziała Hillary. 
 - Pytań? Powiedziałem  ci już i tak więcej niż... -  urwał  i 

po chwili wolno dodał - niż komukolwiek innemu. 

 - To dlatego że nie nawykłeś do obcowania z bezczelnymi 

Amerykankami. 

 - Hillary, jestem tylko pół - Francuzem. 
 - A która to połowa? 
 - Ze strony ojca. 

background image

 -  Zgadza  się.  Mówiłeś  przecież,  że  mieszkałeś  z  matką. 

Ile miałeś lat, gdy zmarł twój ojciec? 

 - On wcale nie umarł. 
 - To dlaczego to nie on kieruje waszą firmą? Paul spojrzał 

na nią i westchnął. 

 - Subtelność nie jest, zdaje się, twoją mocną stroną? 
 - To tylko strata czasu. 
 -  A  więc  dobrze.  Moi  rodzice  pobrali  się,  mimo  że  obie 

rodziny  były  temu  przeciwne,  w  bardzo  młodym  wieku.  Po 
prostu  byłem  już  w  drodze.  Nie  upłynęły  nawet  dwa  lata  i 
rozstali  się.  Gdy  urodziłem  się,  matka  miała  siedemnaście,  a 
ojciec  dziewiętnaście  lat.  Dziś  jest...  staroświeckim 
playboyem.  Dba  tylko  o  własne  przyjemności.  Rzadko  go 
widuję. 

 -  To  właściwie  twój  dziadek  jest  bardziej  twoim  ojcem, 

prawda? - spytała Hillary otwierając drzwi samochodu. 

 - Nie tak trudno było to zgadnąć - uśmiechnął się Paul. - 

Tak,  moja  matka  wręcz  zmuszała  mnie,  bym  każde  wakacje 
spędzał  z  ludźmi  ojca,  jak  to  nazywała.  Nienawidziłem  tych 
wizyt. 

 -  W  rezultacie  jednak  mieszkasz  we  Francji.  Paul 

usadowił  się  na  fotelu  samochodu  tak,  że  mógł  patrzeć  na 
Hillary. 

 -  Mówię  ci  to  wszystko  po  to,  byś  lepiej  rozumiała, 

dlaczego podejmuję w interesach takie, a nie inne decyzje. Nie 
chcę litości czy przejawów sympatii, tylko zrozumienia. Moje 
dzieciństwo  to  istna  fabuła  z  bardzo  kiepskiego  filmu  - 
powiedział,  śmiejąc  się.  -  Na  początku  przywoziła  mnie  do 
Francji matka. Później musiałem sam sobie dawać radę. Nigdy 
nie wiedziałem, kto i kiedy odbierze mnie z lotniska. Mojego 
ojca  nigdy  tam  nie  było.  -  Ponownie  roześmiał  się.  -  Jak  na 
ironię, moje amerykańskie przyrodnie rodzeństwo miało mi za 
złe te europejskie „wakacje". A propos, wspominałem ci już, 

background image

że podczas jednego z moich pobytów w Europie moja matka 
wyszła ponownie za mąż? 

 - Nie, nie wspominałeś. 
 -  Nie  wróciłem  wówczas  nawet  do  tego  samego  miasta. 

To wtedy zacząłem używać nazwiska St. Steven. 

 - Czułeś się jak ktoś, kto nie ma własnego katu. 
 - Tak było, póki nie zawędrowałem do laboratorium i nie 

znalazłem  tam  mojego  dziadka.  Zbliżyliśmy  się  do  siebie. 
Opowiadał  mi  o  czasach,  gdy  walczył  we  francuskim  ruchu 
oporu.  Widzisz,  dziadek  jest  dumny  z  tego,  co  sam  osiągnął. 
Przedsiębiorstwo  podczas  wojny  ledwie  nie  zbankrutowało. 
Zaopatrzenie,  którego  potrzebowaliśmy,  nie  przenikało  przez 
blokady. On sam jeden postawił „St. Etienne" znów na nogi. 

 - Poczekaj. Wydawało mi się, że jest kreatorem perfum. 
Upłynęło kilka długich jak wieczność sekund, zanim Paul 

odpowiedział: 

 - Był ranny podczas wojny. Dostał w głowę. Nie chce na 

ten temat mówić, ale przeszedł kilka operacji i od tamtej pory 
nie rozróżnia niektórych zapachów. 

A  więc  legendarny  kreator  perfum  „St.  Etienne"  nie 

istnieje?  Hillary  wolno  pokiwała  głową,  podczas  gdy  w  jej 
głowie wrzało. 

 - Słyszałam o tym. To anosmia, utrata powonienia. 
 - Dziadek do niczego się nie przyznaje i nie pozwala nam 

na zatrudnienie nowego perfumerzysty - nawet w charakterze 
swojego asystenta. 

 -  Więc  to  dlatego  nie  słychać  nic  o  nowych  perfumach 

„St. Etienne"! 

Hillary  wiedziała,  że  Paul  właśnie  powierzył  jej 

informacje,  które  byłyby  niezwykle  cenne  dla  konkurencji. 
Szczególnie dla „Dominique". Ufał jej. Czuła się zaszczycona 
i  nareszcie  dowartościowana.  Postanowiła  nie  zawieść  jego 
zaufania. Nagle coś zaczęło jej świtać w głowie. 

background image

 -  Stypendium.  Chciałeś  znaleźć  podczas  seminarium 

kogoś,  kogo  twój  dziadek  mógłby  wyszkolić  na  swego 
następcę. W ten sposób nigdy nie musiałby się przyznawać do 
swojej  niedyspozycji,  a  ty  mógłbyś  lansować  perfumy,  nie 
raniąc jego uczuć. 

 - A .,St. Etienne" zyskałaby ponownie rozgłos. 
 -  Ale  przecież  nowy  asystent  prędzej  czy  później 

dowiedziałby się... 

 -  Niekoniecznie.  Dziadek  bardzo  dobrze  się  z  tym  kryje. 

Przez całe lata udawało mu się nabierać nawet mnie. 

 -  Nie  jesteś  fachowcem  w  branży  perfumeryjnej  - 

zauważyła Hillary. 

 - Ale inni są. Jeśli nawet ktoś się domyślał, to nie pisnął o 

tym ani słówkiem. 

 -  Czy  zamówienie  u  mnie  kopii  perfum  „Dominique"  to 

był sprawdzian? 

 - Tak - odparł Paul i zamilkł. 
Teraz jednak Hillary potrafiła sobie dośpiewać resztę. 
 -  Miałeś  nadzieję,  że  u  „Dominique"  uwierzą,  iż  twój 

dziadek odnalazł kopię receptury? 

Nie  od  razu  zwróciła  uwagę  na  ciszę,  jaka  zapanowała. 

Paul  przez  chwilę  przyglądał  się  jej,  po  czym  utkwił  wzrok 
przed siebie. 

Hillary wyłączyła stacyjkę. 
 - Chcesz, żeby myśleli, że twój dziadek sam przygotował 

te perfumy? 

 - A miałabyś coś przeciwko temu? 
 - Chyba żartujesz? Żeby ktoś wziął mnie za Maurice'a St. 

Etienne? Pochlebiasz mi, ale nie liczyłabym za bardzo na to. 

Paul uśmiechnął się. 
 - Ale „Dominique" nie miałaby i tak pewności, czy mimo 

wszystko nie dysponujemy recepturą. 

 - Wiesz - powiedziała Hillary, głośno myśląc. 

background image

 - Właściwie chciałam tylko zrobić „Dominique" na złość. 

Ale  jeśli  flakon  się  rozbije,  ciężko  im  będzie  przeprowadzić 
chemiczną  analizę  perfum  i  sprawdzić,  na  ile  byłam  bliska 
prawdy. 

W  padającym  ze  strony  hotelu  świetle  neonów  Hillary 

dostrzegła  biel  zębów  Paula,  odsłoniętych  w  szerokim 
uśmiechu. 

 -  Wiem.  Wiem  też,  że  jesteś  naprawdę  dobra.  Mój 

dziadek mógłby sprawić, że stałabyś się wielka. 

Hillary  wstrzymała  oddech.  Była  to  kusząca  propozycja. 

Pracować z legendarnym kreatorem perfum, choć  nie  był już 
dzisiaj  tym,  kim  dawniej.  Mogłaby  zamieszkać  we  Francji. 
Być blisko Paula. Z drugiej strony... 

 -  Nie  chcę  być  kolejnym  Maurice'em  St.  Etienne.  Chcę 

być Hillary Simpson. 

 -  Rozumiem  -  powiedział  Paul,  choć  ton  głosu  raczej 

wskazywał, że wcale tak nie jest. 

 - Ale jestem przekonana, że wiele osób dałoby się zabić, 

by  móc  pracować  z  twoim  dziadkiem.  Znajdziemy  wspólnie 
osobę, o jaką ci chodzi. 

Paul odwrócił się do niej. 
 - Myślisz o seminarium? 
 -  Tak!  Jeśli  wspólnie  się  za  to  weźmiemy,  możemy 

przygotować je w ciągu kilku miesięcy. A ty zyskasz jeszcze 
wcześniej rozgłos! 

 - Jeszcze chwila, a uwierzę, że jest to możliwe... 
 - Możesz zostać w Houston na trochę dłużej? 
 - Mówisz poważnie!? - powiedział Paul. 
 - A o co się założysz? 
Paul przyjrzał się jej przez chwilę, po czym pochylił się i 

pocałował ją. 

Był to zdecydowanie pocałunek eksperta. Ciepłe, miękkie 

usta Paula badały i odkrywały wargi Hillary. 

background image

Ręka  Hillary  powędrowała  do  jego  twarzy,  wyczuwając 

ciepło policzka i lekką szorstkość wieczornego zarostu. 

Ktoś  włączył  światła  reflektorów  i  Paul  gwałtownie 

odsunął  się  od  niej.  Hillary,  zaskoczona,  musiała  przyznać 
sama  przed  sobą,  że  wcale  nie  chciała,  by  to  się  tak  szybko 
skończyło.  Każda  cząstka  jej  ciała,  rozbudzona  już  przy 
pierwszym  dotyku  jego  ust,  wołała  o  więcej,  żądała  nowych 
pocałunków. 

 -  Jesteś  zupełnie  niepodobna  do  kobiet,  które  dotychczas 

znałem - szepnął Paul, zanim ponownie zawładnął jej ustami. 

On  również  nie  był  podobny  do  żadnego  z  mężczyzn, 

jakich  znała.  Nie  umywali  się  do  niego.  A  Paul  pragnął  jej. 
Żył w świecie pięknych, zmysłowych kobiet, ale to ją, Hillary 
Simpson, trzymał w swych ramionach. 

Przynajmniej na razie. 
Hillary wolała nie myśleć o tym: chciała tylko przeżywać 

tę chwilę jak najdłużej. 

Paul  gładził  jej  twarz  swymi  dłońmi,  delikatnie  masował 

palcami kark, pieścił wargami jej gorące, wilgotne usta... 

Hillary  drżała  z  podniecenia.  Jaka  szkoda,  że  siedzą  w 

małym  samochodzie  przed  samym  wejściem  do  hotelu.  Na 
oczach odźwiernego, boyów hotelowych i kierowców limuzyn 
przywożących gości z lotniska. 

Paul uniósł głowę by przyjrzeć się jej i, wciąż głaszcząc ją 

po szyi i bawiąc się kosmykami jej włosów, spytał: 

 - Coś nie tak? 
Hillary wzięła głęboki oddech, zanim odpowiedziała: 
 -  A  co  z  twoją  teorią  na  temat  stosunków  w  pracy? 

Przyglądając  jej  się  bacznie,  Paul  nie  przestawał  pieścić  jej 
szyi. 

 -  Mówiłem  ci  już  przecież  -  dla  ciebie  gotów  jestem 

zrobić wyjątek. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 
Paul  zalecał  się  do  Hillary.  Trudno  byłoby  to  inaczej 

nazwać.  Nie  miało  to  nic  wspólnego  z  tradycyjnymi 
amerykańskimi randkami, jakie znała. Paul posługiwał się całą 
gamą  środków  wyrazu  z  arsenału  całkiem  innego  pokolenia. 
Choć była z tego zadowolona, nie bardzo wiedziała, co o tym 
myśleć.  Czy  naprawdę  zalecał  się  do  niej,  czy  tylko  robił  to 
dla zabawy? 

Przez  cały  następny  tydzień  zajęci  byli  planowaniem 

seminarium. W przeciwieństwie do Paula, Hillary nie potrafiła 
jednak  skoncentrować  się  wyłącznie  na  pracy.  Na  przykład 
teraz  przyglądała  się  Paulowi,  jak  rozmawiał  przez  telefon, 
zamiast zająć się układaniem tekstu do broszur. 

 -  Jeśli  otrzymamy  potwierdzenie  ze  strony  „International 

Oils and  Essences" -  mówił  do  słuchawki  -  dyrekcja  centrum 
handlowego da nam zgodę na trzydniową wystawę. 

Mrugnął  do  Hillary  i  podniósł  kciuk  do  góry. 

Odpowiedziała  takim  samym  gestem.  Paul  podejmował  dużo 
większe  ryzyko  niż  ona.  Był  świetnym  organizatorem,  a 
wystawa była jego pomysłem. 

 - Trzy narożne stoiska? Hillary wstrzymała oddech. 
 -  Nie  wiem...  Zaraz  sprawdzę  w  wykazie  -  mówił 

tymczasem  Paul  do  rozmówcy,  wyciągając  rękę  po  ostatnie 
wydanie  „Cosmopolitan".  Zaczął  szeleścić  kartkami  tuż  przy 
słuchawce. 

Hillary  zamknęła  oczy.  Paul  blefował.  Nie  było  żadnych 

planów  i  wykazów.  Jak  dotąd  nikt  jeszcze  nie  dokonał 
rezerwacji. 

 -  Wie  pan,  co  mogę  zrobić?  Mogę  przesunąć  nieco  "Far 

Eastern  Importers".  Dostaniecie  dwa  przeznaczone  dla  nich 
miejsca. Będziecie mieli razem sześć stoisk w narożniku. Ale 
musicie  się  natychmiast  decydować!  Hillary  usłyszała,  jak 

background image

Paul strzelił palcami i otworzyła oczy. Szeroko uśmiechał się 
do słuchawki. 

 -  Świetnie.  W  takim  razie  czekam  na  posłańca.  Odwiesił 

słuchawkę. 

 - Potwierdzili. Hillary odetchnęła. 
 - A gdyby nie potwierdzili?  
Paul  rozpostarł  ramiona,  a  Hillary  podeszła  do  niego. 

Posadził ją sobie na kolanach. 

 - Wtedy zadzwoniłbym do kogoś innego. 
 - Jesteś niesamowity. 
 - Wiem o tym - powiedział przyciągając ją do siebie, by ją 

pocałować. 

Błogie  ciepło  ogarnęło  Hillary  od  stóp  do  głów.  Zbyt 

prędko Paul zsunął ją ze swych kolan. 

 -  Wstawaj.  Muszę  zadzwonić  do  „Far  Eastern"  i 

powiedzieć im, że jeśli się pośpieszą, mogą dostać stoiska tuż 
obok „International Oils". Wtedy możemy pójść na lunch, by 
to uczcić. 

 -  Hillary!  -  wykrzyknął  po  chwili.  -  „Far  Eastern" 

potwierdzili.  Przesuńmy  może  nasz  lunch.  Chcę  kuć  żelazo, 
póki gorące. 

 - Dobrze. Zamówię kanapki - zaproponowała Hillary, ale 

Paul był już zajęty wykręcaniem kolejnego numeru telefonu. 

 - Zrobione - oświadczył po skończonej rozmowie. - Przed 

chwilą rozdysponowałem ostatnie miejsca w pobliżu fontanny. 
Dyrekcja  zgodziła  się  nawet  przesunąć  wystawę  rzemiosła 
wiejskiego  na  późniejszy  termin,  byśmy  mogli  odbyć  nasze 
seminarium. 

 - Wprost nie mogę w to uwierzyć - powiedziała Hillary z 

podziwem. - Zajęło ci to tylko jeden dzień. Ja w zeszłym roku 
wisiałam na telefonie całymi tygodniami i nic nie osiągnęłam. 
Ludzie  z  Promenady  nawet  nie  pofatygowali  się,  żeby 
oddzwonić. 

background image

 - Zazdrosna? 
 -  Uhm.  Chciałabym,  żeby  kiedyś  moje  nazwisko 

otwierało przede mną każde drzwi. 

Uśmiech Paula przygasł nieco. 
 -  Gorzej,  gdy  twoje  nazwisko  powoduje,  że  wszystkie 

drzwi zatrzaskują ci się przed nosem. 

Hillary  przypomniała  sobie  jego  spotkanie  z  dyrekcją 

Pavilionu. Ciekawe, czy to miał na myśli. 

 -  Ale  na  dzisiaj  wystarczy.  Odkryłem  takie  wspaniałe 

miejsce, gdzie... 

Hillary  ucieszyła  się.  W  jaki  sposób  Paul  wynajdywał  te 

urocze  restauracyjki?  Skąd  miał  w  ogóle  czas,  by  je 
wynajdywać? 

Codziennie pod koniec dnia, po długich  godzinach  pracy, 

Paul  wysyłał  ją  do  domu,  by  odpoczęła  i  przebrała  się. 
Następnie  przyjeżdżał  po  nią  swym  małym,  eleganckim 
samochodem, który wynajął na czas pobytu w Houston. 

Po  kolacji,  za  każdym  razem  zapraszała  go  do  siebie. 

Zawsze  odmawiał,  całując  ją  przy  tym  na  dobranoc  tak,  że 
godzinami nie mogła zasnąć. 

Tego 

wieczora 

Hillary 

postanowiła 

skończyć  z 

grzecznymi  pożegnaniami.  Jak  długo  może  trwać  ta 
ciuciubabka?  Gdy  Paul,  jak  zazwyczaj,  odprowadził  ją  pod 
drzwi  jej  mieszkania,  czuła,  jak  trzęsą  się  pod  nią  kolana. 
Drżącą ręką usiłowała włożyć klucz do zamka, póki Paul nie 
wyjął go jej z rąk i sam nie otworzył drzwi. 

Wówczas  Hillary  złapała  go  za  rękę  i  prawie  siłą 

wciągnęła do środka. 

 -  Hej!  -  zawołał,  z  trudem  łapiąc  równowagę.  -  Czy  to 

próba uwiedzenia? 

 -  Mam  taką  nadzieje  -  szepnęła  Hillary,  sama  zdumiona 

własną śmiałością 

background image

 -  A  więc  dobrze  powiedział  Paul,  po  czym  wziął  ją  na 

ręce i zaniósł przez zaciemniony pokój na wąską kanapę. 

Ułożył  ją  na  miękkim  pluszu,  po  czym  sam  przylgnął 

ciałem  do  jej  ciała.  Wolno  przejechał  palcami  po  jej  dolnej 
wardze i brodzie. 

 -  Paul,  proszę!  -  jęknęła  Hillary,  czując  jego  obecność 

każdą cząstką ciała. 

Przez moment poczuła na twarzy pieszczotę jego oddechu. 

Zaraz  potem  usta  zaczęły  delikatnie  muskać  jej  policzek, 
podbródek i wgłębienie szyi. 

Cała drżąca, Hillary wykrztusiła: 
 - Paul! 
 - Uhm? - zamruczał jej do ucha. 
 - Pocałuj mnie - szepnęła błagalnie. Natychmiast poczuła 

jego usta na swoich. Ulga, jaką odczuła, była jednak krótka. 

Wydawało  jej  się,  że  zna  już  pocałunki  Paula.  Były  to 

wzruszające  chwile  namiętności  na  zakończenie  długich, 
pracowitych  dni.  Chwile,  w  których  radowali  się  małymi 
sukcesami  i  pocieszali  po  drobnych  porażkach.  Słodkie 
odkrywanie  nowej  przyjaźni  i  oczekiwanie,  w  co  ta  przyjaźń 
może się przerodzić. 

A  jednak...  a  jednak  to  Paul  zawsze  był  tym,  który  z 

pełnym ubolewania, tkliwym uśmiechem odrywał się od niej. 

Teraz  wiedziała,  dlaczego.  Ten  pocałunek  różnił  się  od 

wszystkich  poprzednich.  Ten  pocałunek  przenosił  ich 
wzajemne stosunki na zupełnie inny szczebel. 

Ten pocałunek przeraził Hillary. 
Zwolniła  uścisk  palców  na  jego  ramionach.  Jej  ciało 

zamarło w bezruchu. 

Paul  uniósł  głowę.  Słyszała  jego  głośny  oddech  w 

ciemnym pokoju. 

 -  Widzisz?  -  szepnął.  -  Widzisz,  jak  mogą  potoczyć  się 

sprawy między nami? 

background image

 - Ja... 
 -  Cicho  -  powiedział.  -  Zastanów  się  nad  tym.  Będziesz 

musiała  niedługo  podjąć  jakąś  decyzję.  Tylko  pamiętaj,  w 
naszym przypadku to będzie wszystko - albo nic. 

Wszystko  albo nic.  Nic  albo  wszystko.  Hillary pracowała 

nad paletą zapachową, ale te słowa zaprzątały całą jej uwagę. 
Wiedziała, co znaczy - nic. Ale czym było wszystko? 

Paul  wszedł  do  sklepu  i  położył  przed  nią  na  szklanej 

ladzie piękną, czerwoną różę. 

 - Dzień dobry - powiedział z uśmiechem, zanim odwrócił 

się,  by  przywitać  Melody.  Hillary  chwiejąc  się  oparła  o 
kontuar.  A  niech  go!  Nie  miała  najmniejszego  zamiaru 
zakochać  się  w  nim.  Czy  to  miał  na  myśli  mówiąc  o 
„wszystkim"? 

Melody skrzyżowała nogi i obróciła się na swoim czarnym 

chromowanym stołku w kierunku Hillary. Popatrzyła uważnie 
wpierw na nią, potem na różę. 

 -  Można  zjeść  dwadzieścia  jeden  posiłków  w  ciągu 

tygodnia.  Czternaście  z  nich,  z  tego,  co  wiem,  zjadłaś  z 
Paulem. Czy to coś poważnego? 

 -  Jeśli  chodzi  o  ścisłość,  to  było  jeszcze  kilka  śniadań  w 

dni, kiedy musieliśmy wcześnie zaczynać 

 - powiedziała Hillary żartobliwym tonem. - Nie patrz tak 

na  mnie!  Wiele  osób,  do  których  dzwonimy  w  sprawie 
seminarium, mieszka w różnych strefach czasowych. 

 - Chyba w strefach zmierzchu? 
 -  Przepraszam  za  spóźnienie!  -  zawołała  Natasha  już  na 

progu,  wpadając  do  sklepu.  -  Ach,  jakie  to  romantyczne!  - 
zaszczebiotała.  -  Dokładnie  tak  jak  na  tych  starych  filmach, 
które wypożycza moja mama. Najpierw jest pojedyncza róża, 
prawdopodobnie czerwona, ale to trudno  określić na  czarno - 
białej  taśmie,  później  całe  bukiety.  Nie  pamiętam,  co  jest 
potem,  brylantowy  naszyjnik  czy  futro  z  norek.  -  Pokręciła 

background image

głową.  -  Zresztą,  nieważne.  Później  on  zabiera  ją  na  jakąś 
wyspę. 

 - Na Galveston? - wtrąciła Hillary. 
 -  Co  ty,  niemądra?  -  zachichotała  Natasha.  -  Na  jedną  z 

tych  zagranicznych  wysp,  gdzie  jest  ruletka,  gdzie  nosisz 
eleganckie suknie i gdzie liczysz na szczęście w grze w kości. 

Hillary  miała  nadzieję,  że  Paul  rozmawia  właśnie  przez 

telefon i nie słyszy tego wszystkiego, co wygaduje Natasha. 

 -  Słuchaj!  Prawie  zapomniałam.  Kiedy  nadejdzie  już  ten 

bukiet  róż,  uważaj,  gdy  będziesz  je  wyjmowała.  Niektórzy 
faceci  chowają  tam  czasami  pierścionek  zaręczynowy,  a  z 
pewnością nie chciałabyś go zgubić? 

 - Dziękuję za ostrzeżenie. 
 -  Wyjdziesz  za  niego?  -  spytała  Melody,  gdy  Natasha 

zajęła się klientką, która właśnie weszła. 

 - Melody!!! 
Hillary odchyliła się na krześle do tyłu, by sprawdzić, czy 

Paul nadal siedzi przy biurku. 

 -  Na  miłość  boską!  Pracujemy  razem  nad  seminarium. 

Nikt nie prosił mnie o rękę. 

 - To dla ciebie żadna przeszkoda. 
 -  Jesteśmy  tylko  partnerami  w  interesach.  Melody 

przyjęła to wyjaśnienie z powątpiewaniem. 

 - Wygląda na to, że on cię bardzo lubi - powiedziała. 
 -  Ja  też  go  lubię.  Wydawało  mi  się  zresztą,  że  i  ty  go 

lubisz. 

 -  Lubię  go  -  odparła  Melody.  -  A  co  się  stanie,  gdy 

zakończycie  przygotowania  do  seminarium?  Czy  wasza...  - 
urwała,  poszukując  właściwego  słowa  -  ...przyjaźń... 
przetrwa? 

 - Nie wiem! - jęknęła Hillary, zakrywając twarz dłońmi. 
 - A chciałabyś? Hillary opuściła ręce. 
 - Dlaczego zadajesz mi te wszystkie pytania? 

background image

 -  Bo  czasami  potrafisz  działać  zbyt  pochopnie. 

Angażujesz się w coś, bez względu na skutki. 

Hillary pokręciła przecząco głową. 
 -  Ale  nie  tym  razem.  Tym  razem  nie  robię  nic  innego, 

tylko rozważam konsekwencje. 

Szczególnie od ostatniej nocy, dodała w duchu. 
 -  A  jak  daleko  zaszły  sprawy  między  wami?  -  spytała 

Melody z niepokojem w głosie. 

 - No cóż, nie... nie... - Hillary wykonała ręką nieokreślony 

gest, czując, że się czerwieni. 

 - Kochasz go? 
 - Nie! 
Wypowiedziane  ostrym  tonem  słowo  przyciągnęło 

spojrzenia  Natashy  i  jej  klientki.  Hillary  zamknęła  oczy  i 
westchnęła. 

 -  Już  za  późno,  prawda?  Już  się  w  nim  zakochałaś? 

Hillary zacisnęła dłoń w pięść. 

 -  Nie  wolno  mi  się  poddać...  to  się  nie  może  udać. 

Zwalczę to. 

 - Dlaczego? - spytała Melody zdumiona. 
 -  Dlatego...  pomyśl,  co  by  to  oznaczało.  Gdy  jest  się 

zakochanym, chce się, chce się być... razem. 

 - Czy słowo „małżeństwo" jest tym, którego szukasz? 
 - A więc dobrze, właśnie to miałam na myśli. Jak myślisz, 

gdzie  byśmy  mieszkali?  W  moim  małym  mieszkanku?  Z 
pewnością  nie.  Mieszkalibyśmy  we  Francji  we  wspaniałym, 
niewątpliwie 

arystokratycznym 

zamku. 

Musiałabym 

poświęcić  mój  dom,  przyjaciół,  ojczyznę  i  tożsamość.  Kto 
zająłby się „Scentstations"? Może ty? 

 -  Może  Natasha?  -  spytała  Melody  niepewnie.  Hillary 

pokręciła głową. 

 - O czym my w ogóle rozmawiamy? Kocham ten sklep i 

nie chcę być właścicielką na odległość. Porozmawiajmy teraz 

background image

o  perfumach.  Nie  podobają  mu  się.  Chociaż  nie  -  poprawiła 
się, chcąc oddać Paulowi sprawiedliwość. - Podobają mu się, 
ale  nie  odpowiadają  stylowi  „St.  Etienne".  Mogę  stworzyć 
inne  propozycje,  ale  one  też  im  się  nie  spodobają.  To  ja  nie 
pasuję do stylu „St. Etienne". 

 -  A  czy  jakakolwiek  kobieta  poniżej  siedemdziesiątki 

może w ogóle pasować? 

Może,  pomyślała  Hillary.  Podstępna,  kusząca  brunetka. 

Caroline. 

 -  Ja  byłabym  skazana  na  noszenie  tych  okropnych 

ciuchów,  bo  przecież  nie  wypada,  by  żona  jednego  z  St. 
Etienne'ów  nosiła  gotową  garderobę.  Nie  mówiąc  już  o 
rzeczach  od  konkurencji..  -  urwała,  widząc,  że  Melody  z 
trudem tłumi śmiech. 

 -  Może  wybiegamy  nieco  zbyt  daleko  w  przyszłość  - 

powiedziała w końcu. - Może... może on nie myśli w ogóle o 
małżeństwie? 

Hillary  przypomniała  sobie  ostatnią  noc.  Zdecydowanym 

głosem odparła: 

 -  Paul  nie  jest  mężczyzną,  który  chce  się  tylko  szybko 

zabawić. Więc albo odjedzie w siną dal, albo... 

 -  Zabierze  cię  z  sobą  -  uzupełniła  Melody.  Hillary 

przytaknęła. 

 -  Prawie  zakończyliśmy  nasze  przygotowania  do 

seminarium. On nie pozostanie tu już długo. 

 -  Nie  byłabym tego  taka  pewna  -  powiedziała  Melody  w 

zamyśleniu.  -  Mamy  tu  do  czynienia  z  podręcznikowymi 
wręcz  zalotami.  A  według  tradycyjnego  podręcznika  zaloty 
zazwyczaj kończą się tradycyjnymi oświadczynami. 

 -  Nie  dopuszczę,  by  tak  się  stało.  Nie  zakocham  się  w 

nim, przynajmniej do czasu, póki nie sprzedam moich perfum. 
Ja  również  zamierzam  wykorzystać  seminarium  do 
nawiązania nowych kontaktów. 

background image

 -  Seminarium  odbędzie  się  dopiero  na  wiosnę  - 

przypomniała Melody. 

 -  Wiem  o  tym.  Ale  to  moja  wielka  szansa  na  sukces. 

Muszę spróbować. 

Melody westchnęła. 
 - Miłość albo kariera. To trudna decyzja. 
Czy właśnie to miał na myśli Paul, zastanowiła się Hillary, 

mówiąc,  że  będzie  musiała  podjąć  decyzję?  Miłość  albo 
kariera?  Wszystko  albo  nic?  Dlaczego  nagle  zaczęło  to 
wyglądać tak, jakby on miał wszystko, a ona nic? 

Następnego  dnia  rano  przyniesiono  pudło  długich, 

czerwonych róż, ozdobione wielką kokardą. 

 - A nie mówiłam? - Natasha aż podskoczyła, klaszcząc w 

dłonie. - Nie zapomnij sprawdzić między łodygami! 

 - Sprawy nie zaszły aż tak daleko, Natasho - oświadczyła 

Hillary,  ale  z  niezwykłą  ostrożnością  rozwiązała  kokardę  i 
uchyliła wieka pudełka. 

 -  „Po  jednej  róży  za  każdy  dzień  naszej  znajomości"  - 

przeczytała na głos. 

 - Jest ich dwadzieścia osiem - oznajmiła Natasha. 
 -  A  teraz  należałoby  je  może  wstawić  do  wody  - 

zaproponował męski głos. 

 - Paul! - zawołała Hillary z szerokim uśmiechem, starając 

się  wyglądać  na  zachwyconą.  - Obawiam  się,  że  nie  mam  tu 
wazonu, który byłby ich godny. 

 - Więc spróbuj wziąć ten - powiedział, stawiając na ladzie 

przezroczysty, delikatnie żłobiony wazon. 

 - Myślisz absolutnie o wszystkim. 
Scena  żywcem  wyjęta  z  kiepskiego  melodramatu, 

pomyślała Hillary. 

 -  Zaplanowałem  na  dziś  uroczysty  obiad  -  powiedział 

Paul,  zerkając  na  Hillary,  której  uśmiech  zamarł  na  ustach. 
Nie była jeszcze gotowa do podjęcia decyzji. 

background image

 -  Nie  bardzo  jest  chyba  na  to  czas?  Myślałam  raczej,  że 

wyskoczymy  do  jakiegoś  baru  szybkiej  obsługi?  -  Wzięła  do 
ręki kilka róż i niemal wrzuciła je do wazonu. 

Paul spojrzał na nią z wyrzutem i sam zajął się układaniem 

kwiatów. Hillary nie potrafiłaby powiedzieć, co takiego zrobił, 
ale w kilka minut wyczarował wspaniały bukiet. 

 -  A  dlaczego  sądzisz,  że  właśnie  tam  nie  idziemy? 

Spojrzała na niego spod oka. Paul uśmiechnął się łobuzersko. 

 -  No  dobrze  -  przyznał.  -  Zarezerwowałem  stolik  w  tym 

małym lokaliku, w którym podają te pyszne naleśniki. Wiesz, 
te z czekoladą, które tak bardzo lubisz. 

Hillary skinęła głową. Co jak co, ale naleśniki z czekoladą 

z pewnością potrafią poprawić jej humor. 

Na stole czekała na nią pojedyncza róża. Czuła, że ogarnia 

ją  coraz  większe  zdenerwowanie.  Dlaczego  nie  mógł  to  być 
taki sam roboczy lunch jak te, które dotychczas jadali razem z 
taką przyjemnością? Dlaczego Paul musiał wszystko popsuć? 

Postanowiła  zrezygnować  z  głównego  dania  i  przejść  od 

razu do naleśników. 

Paul pochylił się do niej i ujął jej dłoń w swoją rękę. 
 -  Twoja  skóra  jest  tak  gładka  jak  płatki  tej  róży.  Hillary 

poczuła  przyspieszone  bicie  serca;  tym  razem  jednak  nie  z 
radości i oczekiwania. Cała ta sytuacja była dość żenująca. 

 - Czy dlatego, że jest czerwona? 
Paul  popatrzył  na  nią  rozżalony.  Wyglądał  jak  kiepski 

aktor z trzeciorzędnego filmu. 

Kiedy kelnerka podała naleśniki, Hillary nagle poczuła, że 

zupełnie straciła apetyt. 

W  pewnej  chwili  Paul  odstawił  filiżankę  z  kawą.  Sięgnął 

ręką  do  wewnętrznej  kieszeni  marynarki  i  wyjął  płaskie 
aksamitne pudełko. Położył je tuż przed Hillary. 

Hillary  poczuła,  że  robi  jej  się  niedobrze.  Nieomal 

zakrztusiła się ostatnim kęsem. 

background image

 - To taki mały dowód uznania! 
To  było  nie  do  zniesienia!  Wszystkie  przepowiednie 

Natashy sprawdzały się. 

Hillary otarła dłonie o serwetkę i powoli sięgnęła ręką do 

czarnego  aksamitnego  pudełka.  Otworzyła  jego  wieko  i 
zamarła,  ujrzawszy  leżący  w  nim  przepysznie  połyskujący 
brylantowy naszyjnik. 

„A później będziesz z nim musiała pojechać na wyspę..." 
To był koszmar. 
Miało być jeszcze gorzej. 
Paul ponownie sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął z niej 

dwie koperty opatrzone znakami biura podróży. 

 -  Jedź  ze  mną  -  powiedział  wsuwając  je  pod  pudełko  z 

naszyjnikiem. - Teraz. 

Hillary jęknęła. 
Jedyne  słowo,  jakie  przychodziło  jej  do  głowy,  to 

„kochanka". 

Poczuła,  jak  ogarnia  ją  zaskoczenie,  oburzenie  i 

rozczarowanie.  Podczas,  gdy  ona  zamartwiała  się  nad 
najważniejszą,  być  może,  w  jej  życiu  decyzją,  on  myślał 
wyłącznie  o  romansie.  I  to  nawet  nie  romansie  między 
równymi  sobie  partnerami.  Chciał,  by  została  jego... 
utrzymanką! 

Dobrze, że pamiętał, iż nie nosi futer. 
Paul wydał z siebie jakiś odgłos. 
Nie zwróciła na niego uwagi. 
 -  Dłużej  już  tego  nie  wytrzymam  -  usłyszała  jego  głos, 

dziwnie przytłumiony. 

Dopiero teraz podniosła wzrok. 
Z trudem hamował się, by nie parsknąć śmiechem. 
 -  Ty  draniu!  Ty  wredny  draniu!  Podsłuchiwałeś 

wczorajszą  paplaninę  Natashy?  -  wykrzyknęła  Hillary, 
pojmując nagle wszystko. 

background image

Paul  zdołał  tylko  pokiwać  twierdząco  głową  i  wybuchnął 

śmiechem. 

Hillary odczuła jednocześnie ulgę i coś na kształt urazy. 
 -  Miałbyś  dopiero  za  swoje,  gdybym  to  zatrzymała  - 

powiedziała  machając  mu  przed  nosem  brylantowym 
naszyjnikiem. 

 - Jeśli tylko chcesz. 
 - To kopia, prawda? 
 - Bynajmniej.  To autentyczne kamienie. Hillary odłożyła 

naszyjnik do pudełka i zerknęła do kopert. Były puste. 

 -  Mam  nadzieję,  że  dobrze  się  bawiłeś. Zepsułeś  mi  całe 

jedzenie. 

 - Bardzo mi  przykro z  tego powodu. Ale  może teraz  byś 

zjadła.  Chcę  z  tobą  porozmawiać  -  powiedział  Paul  już 
poważnym  tonem.  -  Przepraszam  cię  za  banalność  mojego 
małego przedstawienia. 

Hillary  czuła  się  podle  na  myśl  o  tym,  że  był  świadkiem 

paplaniny  Natashy.  Miała  tylko  nadzieję,  że  nie  słyszał 
również jej rozmowy z Melody. 

 - Nic nie szkodzi. 
 -  Ale  byłaś  taka  zdenerwowana.  Pozwól,  że  ci  coś 

wyjaśnię. Gdy mężczyzna obdarowuje kobietę czerwoną różą, 
nie może być żadnych wątpliwości co do tego, co to oznacza. 
Nie  mamy  wiele  czasu  na  niedomówienia.  Zresztą  myślę,  że 
prawidłowo mnie zrozumiałaś. 

 - Czułam się jak bohaterka jakiegoś taniego romansidła - 

odpowiedziała Hillary, odkładając widelec. 

 - Mogłaś się chyba tego po mnie spodziewać - westchnął 

Paul.  -  Przecież  my,  Francuzi,  uważani  jesteśmy  tu,  w 
Ameryce,  za  niezwykle  szarmanckich.  Miałem  w  tym  swój 
ukryty cel. Nie było po prostu czasu na długie starania o twoje 
względy. 

background image

 - Teraz widzę, że za bardzo na ciebie naciskałem - mówił 

dalej Paul z odcieniem znużenia w głosie. 

 - Miałem jednak nadzieję... - zawahał się przez moment - 

że  uda  mi  się,  jak  to  powiadają,  zdobyć  twoją  przychylność 
przed powrotem do Francji. 

 - To bardzo w stylu francuskim. Paul jęknął. 
 -  Hillary,  zrozum,  nie  chciałem,  by  to,  co  zrodziło  się 

między nami, wypaliło się w ciągu kilku namiętnych nocy. 

Hillary  oczyma  wyobraźni  ujrzała  siebie  i  Paula 

splecionych  w  miłosnym  uścisku...  Ale,  oczywiście,  były  to 
wyłącznie wyobrażenia. Wszystko albo nic. Bardzo mądrze to 
zaplanował. 

 - Pamiętaj, wolny ogień najmocniej płonie. 
Miał rację. Hillary milcząc zabrała się znów do jedzenia. 
 - A teraz chcę cię o coś prosić... 
„Wszystko albo nic". Hillary w popłochu uniosła głowę. 
 - Musisz się zdecydować.... 
 -  Nie!  -  prawie  krzyknęła  Hillary  nie  mogąc  opanować 

paniki w głosie. - Nie spodziewałam się... 

 - Ja też nie - powiedział Paul z uśmiechem. 
 -  Zakończyliśmy  przygotowania  do  seminarium.  Kopię 

perfum „Dominique" wysłałem już kilka dni temu i od tej pory 
nie byłem przez nich więcej niepokojony. Nadszedł czas, bym 
wracał  do  Francji.  A  więc...  co  z  nami  będzie,  Hillary?  - 
spytał, przygryzając dolną wargę. - Jedź ze mną do Francji. 

Hillary  wpatrywała  się  nie  widzącym  wzrokiem  w 

nakrycie,  zaciskając  dłonie  pod  stołem.  Przestała  już  nawet 
udawać, że je swojego naleśnika. 

 -  Nie  jestem  wysoką,  powabną  brunetką.  Paul  zamrugał 

oczami. 

 -  Oczywiście,  że  nie.  Jesteś  filigranową,  tryskającą 

energią blondynką. 

background image

 - Czyżby? - uśmiechając się spytała Hillary. Podobało jej 

się  to  stwierdzenie,  a  także  fakt,  iż  natychmiast  wyczuł,  jak 
bardzo brakuje jej wiary w siebie. 

 -  Dlaczego  chciałabyś  być  wysoką  brunetką?  Hillary 

zmarszczyła brwi i bawiąc się różą odparła: 

 - Wyglądałabym źle w sukienkach „St. Etienne". 
 - Jestem tego samego zdania. 
Oboje  uśmiechnęli  się.  Hillary  poczuła  niebezpieczny 

przypływ  czułości.  Paul,  ze  swoim  europejskim  wyglądem  i 
amerykańskim  wychowaniem,  był  takim  intrygującym 
mężczyzną. 

 -  Chcę,  żebyś  zobaczyła,  jak  mieszkam.  Hillary  poczuła 

zamęt w głowie. 

 - Teraz? 
 -  Za  kilka  dni.  Przyjedź  w  odwiedziny.  Poznasz  mojego 

dziadka. 

 - Może jemu spodobają się moje perfumy - powiedziała i 

zaraz pożałowała tych słów. 

 - Nie sądzę. Za to ty na pewno mu się spodobasz. 
 -  Bardzo  bym  chciała  go  poznać  i  udowodnić  ci,  jak 

bardzo się mylisz co do moich perfum. 

Pochylił się nad stołem i mocno ścisnął jej dłonie. 
 - Sam się wszystkim zajmę. Masz ważny paszport? 
 - Ależ Paul, nie mogę teraz wyjechać! 
 - Dlaczego nie? 
Dlatego  że  jej  gorące  serce  wzięłoby  wtedy  górę  nad 

chłodnym  umysłem,  pomyślała,  ale  nie  powiedziała  tego 
głośno. 

 -  Dlatego...  dlatego  że  zaczyna  się  właśnie  sezon 

przedświąteczny. 

 -  To  tylko  kilka  dni.  Masz  przecież  Melody  i  Natashę,  a 

także jej siostrę, które z powodzeniem mogą cię tu zastąpić. 

background image

Miał  w  zupełności  rację.  Gdyby  chciała,  mogłaby 

wyjechać. 

 - To nie takie proste wyjechać właśnie teraz. 
 -  Dla  mnie  też  nie  było  takie  proste  przebywać  tutaj  - 

nalegał  dalej.  -  A  mimo  to  wykradłem  dla  ciebie  czas,  gdyż 
wydaje mi się, że to, co czujemy do siebie, jest czymś rzadkim 
i niesłychanie cennym. 

Jak  miała  mu  wytłumaczyć,  że  nie  chodzi  o  tydzień 

nieobecności  w  Houston?  Że  po  zobaczeniu  „St.  Etienne" 
będzie chciała tam pozostać? A to by oznaczało rezygnację ze 
wszystkiego, co tu osiągnęła. 

 -  W  sezonie  zimowym  osiągam  sześćdziesiąt  procent 

moich rocznych dochodów... 

 -  Hillary,  przecież  chodzi  tylko  o  kilka  dni  -  stwierdził 

Paul z kamienną twarzą. 

 - Ale Francja... 
 -  Gdybyś  tylko  chciała,  przyjechałabyś.  Najwyraźniej 

jednak błędnie oceniłem głębię twoich uczuć do mnie. 

Hillary  zdała  sobie  z  bólem  sprawę,  że  zabrnęła  w  ślepy 

zaułek. 

 - Potrzebuję więcej czasu... 
 -  Ile  czasu?  -  wyrzucił  z  siebie  gniewnie  Paul. 

Przyciśnięta do muru Hillary wybuchnęła: 

 -  Po  prostu  nie  chcę  teraz  jechać  z  tobą  do  Francji.  Jeśli 

pojadę, to jako Hillary Simpson, znana kreatorka perfum. Dziś 
jeszcze jestem nikim w tej branży. 

Dostrzegła  nagły  przebłysk  bólu  w  jego  oczach,  zanim 

spytał z lodowatym spokojem: 

 -  A  kiedy,  twoim  zdaniem,  będziesz  na  tyle  znana,  by 

odwiedzić mój dom? 

 -  Gdy  któreś  z  moich  perfum  można  będzie  kupić  w 

całym kraju. 

Paul wziął głęboki oddech, uścisnął jej dłoń i powiedział: 

background image

 - Rozumiem wobec tego, że podjęłaś już decyzję. 
Dwadzieścia  osiem  róż  od  Paula,  do  których  należałoby 

dodać kolejne dwie, dominowało w niewielkim pomieszczeniu 
„Scentsations". 

Hillary żałowała teraz, że nie potrafiła być z nim bardziej 

szczera  i  że  nie zwierzyła  mu  się  ze  swoich  obaw.  Z  drugiej 
strony,  choć  Paul  to  zignorował,  obroty  w  trakcie  sezonu 
przedświątecznego 

rekompensowały 

straty 

poniesione 

podczas długich miesięcy, gdy wydatki na horrendalny czynsz 
na Promenadzie znacznie przewyższały jej dochody. 

Być może powinna pojechać z nim do Francji. Przecież to 

tylko krótka podróż... 

Gdy  Paul  nie  pojawił  się  w  porze  lunchu,  poczuła  się 

jeszcze gorzej. Nie poprawiło jej humoru nawet meksykańskie 
jedzenie. 

Nic nie było w stanie spowodować, by poczuła się lepiej. 
Hillary  ożywiła  się  na  widok  wchodzącej  do  sklepu 

Caroline Waite. Czyżby przysyłał ją Paul? Czy była to wizyta 
oficjalna?  A  może  Caroline  powróciła  jedynie,  by  odebrać 
swoje  perfumy?  Z  uwagi  na  mało  serdeczne  pożegnanie 
Hillary nie zabrała się dotąd do pracy nad nimi. 

 -  Dzień  dobry.  To  ja,  Caroline  Waite.  Spotkałyśmy  się 

przed  kilkoma  tygodniami  -  Caroline  wyciągnęła  rękę  na 
powitanie. 

 - Tak, pamiętam panią. Pracuje pani dla Paula. 
Caroline  chciała  coś  powiedzieć,  żeby  wyprowadzić 

Hillary z błędu, ale zrezygnowała. 

Hillary  miała  wyrzuty  sumienia,  bo  nawet  nie  zaczęła 

przygotowywać perfum dla Caroline. 

 -  Cieszę  się,  że  znów  panią  widzę  -  powiedziała, 

otwierając  książkę  z  zamówieniami.  -  Mam  do  pani  kilka 
pytań  w  związku  z  pani  preferencjami  zapachowymi,  a  nie 

background image

zostawiła  mi  pani  ostatnim  razem  swojego  numeru  telefonu 
lub adresu. 

Caroline spojrzała na nią, nic nie rozumiejąc. 
 - W związku z pani perfumami. 
 - Moimi perfumami? 
 - Chciała pani, bym stworzyła dla niej perfumy. 
 - Ach, o to chodzi. 
Wyglądało na to, że Caroline znalazła wreszcie jakiś punkt 

zaczepienia.  Wyjęła  ze  swojej  torebki  z  krokodylowej  skóry 
próbki perfum „Słoneczne Skry" i „Księżycowe Cienie". 

 -  Te  perfumy  nawet  mi  się  podobają.  Zresztą  nie  tylko 

mnie.  Są  nowoczesne  i  młodzieżowe.  W  sam  raz  dla 
współczesnej amerykańskiej kobiety. 

Hillary  bała  się  odetchnąć.  Czyżby  Caroline  udało  się 

zmienić zdanie Paula na temat jej perfum? 

 -  Uważam,  że  zwłaszcza  „Słoneczne  Skry"  byłyby 

znakomitym uzupełnieniem swobodnej, nowoczesnej kolekcji 
przeznaczonej dla młodych kobiet. 

 -  Właśnie  cały  czas  próbuję  to  wytłumaczyć  Paulowi!  - 

wtrąciła pospiesznie Hillary. 

 -  A  więc  podoba  się  pani  ten  pomysł?  -  uśmiechnęła  się 

Caroline. 

 - Oczywiście, że tak! 
 - Więc tym bardziej spodoba się pani moja propozycja. 
Hillary myślała, że zaraz zemdleje. 
 -  Przejdźmy  może  do  mojego  biura,  gdzie  będziemy 

mogły w spokoju porozmawiać - zaproponowała. 

 - Nie będzie mnie teraz dla nikogo, Natasho. Dla nikogo. 
Paul, ty słodki uparciuchu, pomyślała z rozczuleniem. Gdy 

żadne  z  nich  nie  chciało  ustąpić,  przysłał  Caroline.  Tak  było 
lepiej.  Pod  tym  względem  zgadzała  się  z  Paulem;  nie  należy 
robić interesów z przyjaciółmi. Zwłaszcza, gdy są kimś więcej 
niż przyjaciółmi. 

background image

Wyobrażając  sobie  już  w  myślach  podróż  do  Francji, 

podprowadziła  Caroline  do  biurka  i  przysunęła  jej  bliżej 
krzesło. 

 - Jakie ma pani propozycje dla moich perfum? 
Z  uwagą  przysłuchiwała  się  wywodom  Caroline,  która 

roztaczała  przed  nią  wizję  prezentacji  perfum  na  rynku  w 
ciągu  najbliższego  roku.  Poczynając  od  indywidualnych 
pokazów,  poprzez  serię  obiadów  i  przedstawień  na  cele 
dobroczynne 

ekskluzywnych 

domach 

towarowych. 

Oferowane  warunki  były  wyśmienite,  wręcz  przechodzące 
wszelkie  wyobrażenia,  ale  Hillary  wolała  od  razu  wyjaśnić 
kilka wątpliwości. 

 -  Czy  jeśli  zgodzę  się  na  to,  zostanę  uznana  za  twórcę 

tych  perfum?  -  Nie  chciała,  by  Maurice  St.  Etienne  przypisał 
sobie cała zasługę. 

Caroline przytaknęła. 
 -  Chcę  mieć  też  wpływ  na  opakowanie  i  kampanię 

reklamową. 

Caroline zgodziła się również na to. 
 - Chciałabym być też konsultantką projektantów mody. 
 -  A  ma  pani  jakieś  doświadczenie  w  dziedzinie 

projektowania? - spytała Caroline. 

 - Jako klientka - uśmiechnęła się Hillary. - Po prostu nie 

chcę być kojarzona z niemodnymi ubiorami. 

Caroline  zatrzepotała  rzęsami  i  ogarnęła  Hillary 

spojrzeniem. 

Hillary  wiedziała,  że  dobrze  wygląda.  Miała  na  sobie 

elegancki czarny kostium z bluzką borówkowej barwy. W tym 
kolorze było jej bardzo do twarzy. Był tylko nieco ciemniejszy 
od naturalnych rumieńców jej policzków. 

 -  Wykluczone,  by  którykolwiek  z  naszych  projektantów 

kiedykolwiek  stworzył  coś...  -  Caroline  zawahała  się  przez 
moment - niemodnego. 

background image

Hillary  zdębiała.  Czy  Caroline  kiedykolwiek  widziała 

ubiory od „St. Etienne"? 

 - Proszę mi zaufać - powiedziała Caroline z uśmiechem. 
Było  coś  takiego  w  tym  uśmiechu...  Nagle  Hillary 

przypomniała  sobie  komentarz  Caroline  na  temat  osób  spoza 
rodziny. Zapewniła wtedy, że nie potrwa to już długo. 

Czyżby Caroline żywiła jakieś uczucia do Paula? Jeśli tak, 

konieczność  negocjowania  z  Hillary  musiała  napełniać  ją 
goryczą. Hillary postanowiła mieć się na baczności. 

 -  Chcę  mieć  ostatnie  słowo  w  sprawie  opakowania  dla 

moich perfum i moje nazwisko na pudełku - oznajmiła, licząc 
na to, że wreszcie dowie się, jak dalece Paul gotów jest pójść 
na ustępstwa. 

Oczy Caroline zwęziły się. 
 - Czy nie żąda pani zbyt wiele? 
 - Jeśli perfumy nie zostaną odpowiednio rozreklamowane, 

nic  z  tego  nie  wyjdzie.  „St.  Etienne"  nie  lansował  jeszcze 
perfum  na  tę  skalę,  a  ja  mam  pod  tym  względem 
doświadczenie. 

 - Ale chyba nie aż takie? 
 - Chcę mieć wpływ na to - odpowiedziała twardo Hillary. 

- Tak jak żądam udziału w zyskach. 

 -  Myśleliśmy  raczej  o  jakimś  ryczałcie  -  ripostowała 

Caroline. 

 - Maurice St. Etienne ma swój udział w zyskach. 
 -  Tak...  ale...  -  Caroline  pokręciła  się  niespokojnie  na 

krześle i głęboko odetchnęła. - Obawiam się, że odniosła pani 
wrażenie, iż pracuję dla „St. Etienne"... 

 -  Powiedziała  pani  przecież,  że  pracuje  pani  z  Paulem!  - 

przerwała jej Hillary w popłochu. 

 - W chwili obecnej nie jestem związana... z „St. Etienne". 

-  Caroline  odchrząknęła.  -  Reprezentuję  inny  dom  mody. 

background image

Bardzo  mi  przykro  z  powodu  tego  podstępu,  ale  chciałabym 
dojść z panią do porozumienia. 

Caroline wstała spoglądając z góry na Hillary. 
 -  Chcę,  by  zastanowiła  się  pani  nad  tym,  o  czym  dziś 

rozmawiałyśmy. Będziemy z sobą w kontakcie. 

Sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej kremową wizytówkę ó 

złoconych brzegach. 

 -  Proszę  pamiętać  o  tym,  że  dzięki  wylansowaniu  przez 

nas pani perfum będzie pani sławna - oświadczyła, wręczając 
Hillary wizytówkę. 

Z  kartonika  biło  w  oczy  jedno  wykaligrafowane  na 

brązowo słowo: „Dominique". 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 
 -  No  i  co  o  tym  sądzisz?  -  spytała  Hillary, 

opowiedziawszy Melody o propozycji Caroline. 

 -  Nie  uważasz,  że  to  zadziwiający  zbieg  okoliczności,  iż 

„Dominique"  właśnie  teraz  zamierza  wylansować  twoje 
perfumy? 

 - Po prostu są dobre! 
 -  Wierzysz,  że  to  przypadek?  Właśnie  teraz,  gdy 

„Dominique" dąży do fuzji z przedsiębiorstwem Paula? A co z 
perfumami, które dla niego skopiowałaś? I dlaczego Caroline 
okłamywała cię? 

 - Nie wiem. - Ale pracowałam na to przez całe lata. Po to 

przecież w ogóle chciałam zorganizować to seminarium. 

Melody zastanowiła się przez chwilę. 
 - Do kiedy musisz podjąć decyzję? 
 -  Dziś  po  południu  powinnam  spotkać  się  z  ich 

adwokatami, by przedyskutować kontrakt. 

 - Powinnaś? 
Hillary przymknęła oczy i westchnęła. 
 -  Czuję  się  jak  zdrajca,  bo  to  „Dominique".  Dla  mnie  to 

wszystko  jest  jak  sen,  ale  nie  mogę  zapomnieć,  że  właśnie 
Caroline uczyniła z życia Paula jeden wielki koszmar. 

Melody  pocieszającym  gestem  położyła  rękę  na  ramieniu 

Hillary. 

 - Czy on już wie o twoich zamiarach? 
 -  Jeszcze  nie  -  odpowiedziała  Hillary,  wpatrując  się  w 

rozkwitłe już w pełni róże od Paula. - Nie mogłam się z nim 
skontaktować. 

Ledwie skończyła mówić, gdy w drzwiach prowadzących 

do „Scentsations" pojawił się Paul. 

Paul  tym  razem  nie  obdarzył  Hillary  swym  zabójczym 

uśmiechem i w ogóle wyglądał, jakby wypompowano z niego 
całą energię. 

background image

 -  Miałem  dziś  niezwykle  interesujący  dzień  -  zaczął,  ale 

coś  w  jego  głosie  ostrzegło  Hillary,  że  nie  wszystko  jest  w 
porządku. 

 -  Podobnie  jak  ja  -  wtrąciła,  ale  Paul  nie  zwrócił  na  to 

uwagi. 

 -  Otrzymałem  wiadomość,  że  ludzie  od  „Dominique" 

chcą się ze mną spotkać. I to na dodatek w Dallas. 

 -  To  jeszcze  nie  koniec  świata.  Tylko  czterdzieści  pięć 

minut samolotem. 

Paul nawet się nie uśmiechnął. 
 - Do tego dochodzi dojazd na lotnisko, czas przeznaczony 

na  zakup  biletu,  przejazd  taksówką  do  restauracji  w  centrum 
miasta,  a  wreszcie  dwie  godziny  oczekiwania  na  to...  - 
Mówiąc  to  sięgnął  do  kieszeni  i  wydobył  z  niej  małe 
pudełeczko zawierające mlecznobiały korek w kształcie róży. 
Ten  sam,  który  zaprojektowała  Hillary  do  flakonu  z  kopią 
perfum „Dominique". Korek tkwił nadal w obtłuczonej szyjce 
butelki. 

 -  A  więc  udało  się  -  roześmiała  się  Hillary.  Paul  nie 

wyglądał na rozbawionego. 

 - Później musiałem powtórzyć cała drogę w drugą stronę. 

Ktoś zadał sobie wiele trudu, by pozbyć się mnie z Houston. 

Caroline!  -  pomyślała  Hillary.  To  ona  usunęła  z  drogi 

Paula,  by  móc  spokojnie  przedstawić  swoją  propozycję.  Ta 
myśl  sprawiła,  iż  Hillary  poczuła  się  jeszcze  bardziej  winna. 
Nagle zauważyła, jak Natasha bezwstydnie nadstawia ucha. 

 - Pomówmy może o tym na zapleczu - zaproponowała. 
 - Widzę, że wiesz coś na ten temat - stwierdził Paul. 
 - Być może - odparła. Caroline Waite złożyła mi wizytę. 
 -  Wiceprezes  „Dominique"?  -  Paul  nie  ukrywał 

zdumienia.  -  To  właśnie  ona  miała  się  ze  mną  spotkać  w 
Dallas! 

background image

 - Nic nie wiedziałam o jej związkach z „Dominique", do 

czasu  gdy  pod  koniec  spotkania  wręczyła  mi  wizytówkę. 
Przedtem sądziłam, że pracuje dla ciebie. 

Paul rzucił pudełko z białą różą na biurko Hillary. 
 -  Spotykałaś  się  z  nią  wcześniej  i  nic  mi  o  tym  nie 

powiedziałaś? 

 - Prosiła mnie o to. 
 - I nie widziałaś w tym nic dziwnego? 
 - Mówiła mi, że nie chce, byś się zdenerwował. 
 -  Oczywiście,  że  jestem  zły,  iż  spotykasz  się  za  moimi 

plecami z wiceprezesem „Dominique"! 

 -  Ale  ja  nie  wiedziałam,  kim  ona  jest!  Kiedy 

rozmawialiśmy  o  „Dominique",  nigdy  nie  wymieniałeś 
nazwiska ich wiceprezesa. Zresztą sądziłam, że to Francuzka. 

 -  To  nie  do  wiary!  -  denerwował  się  Paul.  -  W  jaki 

sposób...?  Ach,  już  wiem.  Przesłałaś  jej  swoją  wizytówkę, 
wtedy jak przerwała nam obiad. Czego od ciebie chciała? 

 -  Jest  zainteresowana  moimi  perfumami.  Zarówno 

„Słonecznymi  Skrami",  jak  i  „Księżycowymi  Cieniami".  Po 
prostu  chce  je  kupić!  -  wyrzuciła  z  siebie.  Zabrzmiało  to  jak 
wyrzut pod jego adresem. 

Paul zatrzymał się i odwrócił przodem do niej. 
 - No i co w tym złego? - zaatakowała go, choć nawet się 

nie  odezwał.  -  „Dominique"  ma  dobrą  reputację  wśród 
młodszej klienteli. To wymarzona firma dla moich perfum. 

 -  Chcesz  powiedzieć,  że  zamierzają  wypuścić  na  rynek 

twoje perfumy? 

 -  Chcą  zrobić  to  w  ciągu  roku  -  poinformowała  go.  Paul 

osunął się na jedno z krzeseł. 

 - Do czego ona zmierza? - mruczał sam do siebie. 
 -  Po  prostu  chce,  by  jej  firma  szła  z  duchem  czasu, 

zamiast polegać na  wsparciu ze strony zatęchłej arystokracji! 
Zwracają się do dzisiejszych, nowoczesnych kobiet. 

background image

Paul obrzucił ją szybkim spojrzeniem. 
 -  Nie  bądź  naiwna.  Jesteś  jeszcze  zupełnie  nie  znana. 

Hillary poczuła się tak, jakby ją ktoś spoliczkował. 

 -  To  się  zmieni.  Poczekaj,  aż  zacznę  pokazywać  się 

publicznie,  a  ludzie  ujrzą  moje  nazwisko  na  opakowaniach 
perfum. 

 - Sama w to nie wierzysz. Nigdy się na to nie zgodzą. 
 - Już się zgodzili - zauważyła z uśmiechem. 
 - Podpisałaś z nimi umowę? - zareplikował Paul. 
 -  Jeszcze  nie  -  musiała  przyznać  Hillary  -  ale  jestem  z 

nimi umówiona dziś po południu. 

 -  Nie  przeocz  tylko  tego,  co  będzie  napisane  drobnym 

maczkiem - warknął Paul. 

 - Dziękuję. Będę o tym pamiętać. 
Paul wciąż wpatrywał się w nią twardym wzrokiem. 
 - Czy ty w ogóle masz pojęcie, w co się pakujesz? 
 - To moja życiowa szansa - odparła Hillary. 
 -  Pozwól,  że  coś  ci  powiem  na  temat  twoich  nowych 

pracodawców... 

 -  Nie  waż  się  psuć  tego  wszystkiego!  Jesteś  po  prostu 

zazdrosny! 

 -  To  oportunistyczne  rekiny.  Receptura,  której  kopię 

wykonałaś, była prezentem mojego dziadka dla kobiety, którą 
kochał.  Kobiety,  która  zdradziła  go  poślubiając  Gerarda 
Dominique! 

 - Więc dlaczego wcześniej nie przystąpili do produkcji? 
 - Wierzysz, że Dominique pozwoliłby nosić swojej żonie 

prezent,  który  otrzymała  od  innego  mężczyzny  w  dowód 
miłości? 

Hillary pokręciła przecząco głową, choć nie znała przecież 

Gerarda Dominique. 

Paul wygodnie oparł się o krzesło. 

background image

 -  Wątpię  zresztą,  by  Gerard  w  ogóle  wiedział,  że  jego 

zmarła  w  zeszłym  roku  żona  jest  właścicielką  receptury. 
Prawdopodobnie odnaleziono ją w jej osobistych papierach. 

 - Bardzo mi przykro - powiedziała automatycznie Hillary. 
 -  Tak...  -  Paul  zamilkł  na  chwilę.  -  Wiem,  że  dziadek 

kochał babcię, ale... to nie była Chantal. 

 - Chantal musiała być jego pierwszą miłością. 
 - Tak - przytaknął. - Bardzo przeżył jej śmierć. Była jego 

muzą.  Całe  życie  ciężko  pracował,  by  zapewnić  sławę  „St. 
Etienne". Myślę, że chciał, by żałowała swego wyboru. Nasze 
dwa domy zawsze z sobą ostro rywalizowały. Trudno mówić 
o sympatii między obiema rodzinami. 

 -  Dlaczego  więc  „Dominique"  pragnie  doprowadzić  do 

fuzji z „St. Etienne"? 

 -  Rodzina  Dominique  nigdy  nie  była  akceptowana  we 

francuskich  wyższych  sferach.  Ich  rynek  zbytu  leży  przede 
wszystkim  za  granicą.  Na  przykład  w  tym  kraju.  Nowe 
pokolenie  dyrektorów  u  „Dominique"  to  ludzie  inteligentni  i 
pozbawieni  skrupułów.  Przyznasz,  że  to  niebezpieczna 
kombinacja.  Proponowali  mi  kupno  receptur.  Nie  mogłem 
sobie na to pozwolić. Zaproponowali mi więc fuzję, a ja na to 
też nie mogę przystać. 

Hillary zaczynała powoli rozumieć. 
 - Tak więc teraz chcą cię wypchnąć z rynku. 
 - W każdym razie będą próbowali - odparł Paul. Spojrzał 

na Hillary. 

 -  Mój  dziadek  był  jedynym  człowiekiem,  który  dał  mi 

odczuć,  że  mu  na  mnie  zależy,  że  mnie  kocha.  Mój  własny 
ojciec  zapomniał  o  moim  istnieniu.  -  Twarz  jego  przybrała 
nagle  twardy  wyraz.  -  Czy  wiesz,  że  kazał  anulować  swoje 
małżeństwo?  Anulował  je!  Czy  wiesz,  co  to  dla  mnie 
oznaczało? 

Hillary nie wiedziała, co odpowiedzieć. 

background image

 - W nowym życiu mojej matki nie było dla mnie miejsca - 

ciągnął  dalej.  -  Za  bardzo  przypominałem  jej  czasy 
młodzieńczej nierozwagi. Dziadek był i jest dla mnie matką i 
ojcem. Teraz przyszła kolej na mnie, by się nim zaopiekować. 
Zrobię  wszystko,  by  ochronić  jego  i  przedsiębiorstwo,  które 
stworzył. 

Hillary niezwykle starannie dobierała słów. 
 -  Ja  to  wszystko  rozumiem;  to,  dlaczego  chcesz  być 

absolutnie  lojalny  wobec  swego  dziadka.  Ale  „Dominique" 
może urzeczywistnić moje wielkie marzenie. - Ściszyła nieco 
głos  i  niepewnie  dodała:  -  Być  może  i  nasze  marzenia... 
Mogłabym pojechać do Francji... 

Po  oczach  Paula  poznała,  że  użyła  niewłaściwych  słów. 

Czyżby jego uczucia do niej tak szybko się zmieniły? 

W miejsce wahania w jej głosie pojawiła się teraz złość. 
 -  Miałam  nadzieję,  że  zapomnisz  o  rywalizacji,  która 

mnie nie dotyczy, i ucieszysz się z mojego sukcesu. 

Paul zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w kolano. 
 -  Przecież  wiesz,  iż  pragnę,  byśmy  pewnego  dnia 

wspólnie  dzielili  nasze  sprawy.  Zarówno  sukcesy,  jak  i 
niepowodzenia. Całe życie. 

 -  A  co  z  twoim  nazwiskiem,  twoim  krajem,  twoją  firmą, 

twoim stylem, twoimi kreacjami...? 

Paul złapał ją za ramiona wołając: 
 - Hillary! 
Zacisnęła  z  całej  siły  powieki,  by  tylko  nie  patrzeć  na 

niego. 

 - Czy kiedykolwiek  prosiłem cię, żebyś zrezygnowała ze 

swoich planów? 

Hillary otworzyła oczy. 
 -  Nie.  Nigdy  nie  prosiłeś.  Ty  zakładałeś,  że  tak  będzie. 

Czy nie dlatego właśnie chcesz, bym akurat teraz pojechała z 
tobą  do  Francji?  Bym  ujrzała  potężną  „St.  Etienne"  i 

background image

zrozumiała, jak nieistotne w porównaniu z nią są moje własne 
pragnienia? 

Paul gwałtownie pobladł, puszczając jej ramiona. 
 -  Gratuluję,  Paul.  Rozegrałeś  to  po  mistrzowsku. 

Wystarczyło  jedynie  zamieszać  nieco  w  głowie  tej  małej 
Amerykance, aż będzie sama prosiła o możliwość współpracy 
z tobą - oznajmiła z goryczą. 

 -  Wydawało  mi  się,  że  coś  dla  siebie  znaczymy  - 

powiedział Paul cicho. 

Hillary zauważyła, jak starannie unika słowa „miłość". 
 - Ja też tak myślałam. 
 - A więc nie przyjmuj propozycji „Dominique". 
 - A masz może lepszą? 
 -  Nie  -  wydusił  z  siebie  cichym  głosem.  Hillary 

początkowo ogarnęło poczucie winy, 

po  chwili  jednak  uznała,  że  Paul  chce  ją  wykorzystać. 

Żądał  od  niej,  by  zrezygnowała z  życiowej  szansy  w  zamian 
za mgliste obietnice wspólnego życia. 

 -  Jeśli  podpiszę  umowę  z  „Dominique",  wniosę  do 

naszego  życia...  moją  własną  tożsamość.  To  dla  mnie 
niezwykle  ważne.  Płynęłyby  z  tego  również  wymierne 
korzyści.  Są  niezwykle  hojni  -  powiedziała,  siląc  się  na 
uśmiech. 

 -  Naprawdę  wierzysz  w  to,  że  „Dominique"  wylansuje 

perfumy,  które  opracowała  żona  ich  największego 
konkurenta? 

Co za uparty człowiek, pomyślała Hillary. 
 - Żona? Czyżbym przeoczyła oświadczyny? 
Paul  zmierzwił  włosy  palcami,  po  raz  pierwszy 

doprowadzony do ostateczności. 

 - Nie miałem zamiaru... no cóż, tak, miałem taką nadzieję, 

za jakiś czas...  gdy zobaczysz mój  dom...  Do diabła,  Hillary, 
jestem szefem podupadającej firmy. Nie mogę spełnić twoich 

background image

marzeń.  A  ty  chcesz,  by  „St.  Etienne"  wylansowała  twoje 
perfumy i zrealizowała twoje marzenia. Wszystko, co mogę ci 
zaoferować, to moje serce. Czy to ci nie wystarczy? 

Poczuła  się  okropnie,  jak  zachłanny  oportunista, 

poświęcający  miłość  dla  kariery.  Nie,  nie  miłość.  Oboje 
unikali przecież tego słowa. 

 - Paul - jęknęła, chwytając go za ramię. 
Nie pocałował jej, mimo że tak bardzo tego pragnęła. 
 -  Zapomnij  o  tym  wszystkim.  Jedź  ze  mną  do  Francji  - 

poprosił. 

 - Nie! - zawołała odsuwając się. Uniosła dumnie głowę. - 

Niczego nie chcesz zrozumieć! 

 -  To  ty  nie  masz  pojęcia  o  tym,  czym  jest  „St.  Etienne", 

inaczej  nie  wahałabyś  się  jechać  ze  mną.  -  Mówił  ostrym, 
podniesionym  głosem.  -  Twój  sklepik  jest  mniejszy  od 
najmniejszego  butiku  „St.  Etienne".  Zacznij  wreszcie  myśleć 
innymi  kategoriami,  Hillary.  Wydawało  mi  się,  że  tu,  w 
Teksasie, wszyscy tak czynią. 

Im  większy  człowiek,  tym  twardszy  upadek,  pomyślała 

Hillary.  Postanowiła  uzmysłowić  mu  raz  jeszcze  korzyści 
płynące z podpisania umowy z „Dominique". 

Paul niemalże eksplodował ze złości. 
 - Nie ma mowy! Zabraniam ci przyjąć tę propozycję. 
 - Zabraniasz? Ty mi zabraniasz? - Zdenerwowanie Hillary 

rosło z minuty na minutę. 

Paul  zdążył  się  już  opanować.  Lodowatym  tonem 

spokojnie oznajmił: 

 - Proszę cię, byś nie spotykała się więcej z „Dominique". 

Jeśli to zrobisz, nie widzę dla nas przyszłości. 

Jednak  słowo  „zabraniam"  wciąż  jeszcze  dźwięczało  w 

uszach Hillary. Jeśli teraz ustąpi, będzie tego stale się od niej 
domagał.  Będzie  chciał  ukształtować  ją  na  modłę  „St. 
Etienne". Hillary Simpson nie będzie się w ogóle liczyć. 

background image

 -  To  są  moje  sprawy,  Paul.  Nie  powinny  mieć  nic 

wspólnego  z  uczuciami,  jakie  żywimy  względem  siebie.  Nie 
każ mi wybierać, co jest dla mnie ważniejsze. Opowiem ci o 
wszystkim.  Gdy  wrócę  ze  spotkania,  będziemy mieli  czas  na 
przemyślenia - mówiąc to skierowała się do wyjścia. 

 - Hillary, kocham cię. Kolana ugięły się pod nią. . 
 - To nie fair. 
 - Ale to prawda. 
Stał  na  tyle  blisko,  że  czuła  jego  ciepły  oddech  na  szyi. 

Wystarczyło, by odwróciła się, a wpadłaby w jego ramiona. 

Ale gdyby tak się stało, byłaby zgubiona. 
 - Więc ciesz się moim szczęściem. Życz mi powodzenia. 
Wymamrotał  coś  w  odpowiedzi,  gdy  opuszczała  go,  z 

wdziękiem  przemierzając  salę  wystawową  swojego  sklepu. 
Dopiero  na  parkingu  uświadomiła  sobie,  że  nie  życzył  jej 
powodzenia. Powiedział jej „żegnaj". 

Nie  była  w  nastroju  na  spotkanie  z  Caroline  Waite. 

Ruszyła wozem z miejsca, starając wziąć się w garść. 

„Zabraniam".  Paul  był  równie  staroświecki  jak  jego 

przedsiębiorstwo. 

Jeśli kochał ją, czy nie powinien cieszyć się wraz z nią? 
Uznała,  że  podjęła  słuszną  decyzję.  Jedyną  możliwą.  „St. 

Etienne" połknęłaby ją. Nie byłoby Hillary Simpson, a jedynie 
żona Paula. 

Powtarzała to sobie przez całą drogę, póki nie znalazła się 

pod windami smukłego, szklanego wieżowca, w którym mieli 
swoje biuro adwokaci „Dominique". 

Była  względnie  spokojna,  gdy  udawała  się  na 

poszukiwanie jakiegoś baru czy poczekalni, w której mogłaby 
spędzić godzinę, jaka pozostała jej do spotkania. 

Paul  powiedział,  że  ją  kocha.  Czy  naprawdę?  Nie  mogła 

sobie teraz pozwolić na myślenie o tym. 

background image

Dokładnie  wiedziała,  co  musi  zrobić.  Powinna  dojść  do 

porozumienia  z  „Dominique".  Na  początku  Paul  będzie  się 
nieco  boczył.  Szybko  jednak  przekona  się,  że  gdy  tylko 
„Dominique"  wypuści  na  rynek  jej  perfumy,  spełnią  się  nie 
tylko  jej,  Hillary,  marzenia,  ale  i  on  będzie  mógł  uratować 
firmę. 

Drzwi  windy  otworzyły  się,  odsłaniając  widok  na  małą 

salkę,  w  której  przebywał  tylko  jeden  mężczyzna.  Hillary 
kupiła  sobie  napój  orzeźwiający,  wahając  się,  co  robić  dalej. 
Poza nią i tym człowiekiem nie było nikogo w pomieszczeniu. 

Mężczyzna zdawał się pochłonięty lekturą jakiegoś pisma. 

Nagle poznała okładkę „Perfumer's Quarterly". 

Podeszła do niego uśmiechając się uprzejmie. Był jeszcze 

dość młody. 

 -  Przepraszam,  czy  pan  jest  może  perfumerzystą  - 

konsultantem u „Dominique"? 

 -  Jestem  jednym  z  nich  -  odpowiedział,  wstając.  Hillary 

wyciągnęła rękę. 

 - Jestem Hillary Simpson. 
 - Alain Brun - odparł, z lekkim, niewątpliwie francuskim 

akcentem. 

 - Oboje jesteśmy przed czasem. 
 -  Tak.  Opowiadano  mi  niestworzone  rzeczy  o  korkach 

ulicznych  w  Houston,  więc  postanowiłem  wyjechać 
wcześniej. 

 - To wszystko przez tę przebudowę dróg. 
Hillary  nie  mogła  ukryć  podenerwowania.  Alain  Brun 

musiał to zauważyć. 

 -  Proszę  się  nie  martwić.  Jestem  tu  tylko  po  to,  by 

upewnić  się,  że  nie  przedstawi  nam  pani  receptury  na, 
powiedzmy, keczup czy pastę do podłóg... 

Hillary poczuła, że zaschło jej w gardle. 

background image

 -  Po  raz  pierwszy  sprzedaję  swoje  perfumy.  Wszystko 

stało  się  tak  szybko.  Caroline  powiedziała,  że  w  ciągu  roku 
wprowadzą je na rynek. To takie podniecające. Mam pomóc w 
projektowaniu flakonu i opakowania, a później mam jechać z 
kampanią reklamową... 

Alain  spuścił  wzrok.  Gdyby  nie  przyglądała  mu  się  tak 

uważnie, w ogóle nie zwróciłaby na to uwagi. 

Nagle  pomyślała  o  niezręcznej  sytuacji,  w  jakiej  Alain 

musi  się  znajdować.  On  prawdopodobnie  nigdy  nie  otrzymał 
takiej szansy, jaka stała się jej udziałem. 

Co za brak delikatności z jej strony. Pospiesznie zmieniła 

temat. 

 -  Czy  słyszał  pan  już  może  o  moim  seminarium? 

Informacja  o  nim  ukazała  się  w  wiosennym  wydaniu 
„Perfumer's  Quarterly".  Niestety,  musiałam  je  wówczas 
przełożyć,  ale  wygląda  na  to,  że  tej  wiosny  wreszcie  się 
odbędzie - szczebiotała bez wytchnienia. - Chciałby pan może 
wziąć w nim udział? Będzie też przedstawiciel „St. Etienne". 

Hillary zreflektowała się, że mówi właśnie o największym 

rywalu „Dominique". 

 -  Zresztą,  kto  wie,  czy  będę  w  stanie  zająć  się 

seminarium,  jeśli  „Dominique"  będzie  mnie  akurat  wtedy 
potrzebowała... - raptownie urwała. 

Alain uśmiechnął się. 
 -  Na  pani  miejscu  nie  zarzucałbym  seminarium,  które 

zapowiada się interesująco. 

 - Ale z chwilą, gdy ruszy produkcja moich perfum, mogę 

już nie mieć na to czasu. 

 - Muszę przygotować jeden wzorcowy flakon i przekazać 

go  do  produkcji.  Naturalnie,  zrobię  to  tak  szybko,  jak  tylko 
możliwe,  gdyż  dopiero  wtedy  będziemy  mogli  przystąpić  do 
badania rynku pod kątem pani perfum. 

background image

 -  Tylko  jeden  flakon?  Ależ...  zagwarantowano  mi  udział 

w  kampanii  reklamowej...  mam  pomóc  w  projektowaniu 
opakowania... 

Alain  spojrzał  na  nią  tak,  jak  robili  to  ostatnio  często 

Melody i Paul. 

 -  Jest  pani  bardzo  młoda  i  bardzo  ambitna.  Ciekawe 

dlaczego wszyscy mężczyźni tak o niej mówią. 

 -  Widzi  pani,  ja...  co  nieco  orientuję  się  w  panujących 

zasadach i, szczerze mówiąc, wątpię, czy w tak krótkim czasie 
możliwa jest promocja, jakiej pani oczekuje. 

 -  Ależ  w  kontrakcie...  Mężczyzna  wzruszył  tylko 

ramionami. 

Gest  ten  przypomniał  jej  od  razu  Paula.  Ciekawe,  czy 

wciąż jeszcze złościł się na nią? Zapragnęła mieć go teraz przy 
sobie. Z pewnością natychmiast rozgryzłby wszystkie kruczki 
prawne. 

 -  Niech  się  pani  nie  martwi.  Pani  prawnik  wszystkiego 

przecież dopilnuje. 

Wolała  mu  nie  mówić,  że  w  ogóle  nie  rozmawiała  z 

żadnym prawnikiem o propozycji „Dominique". 

Nagle zdała sobie sprawę, że zachowała się bardzo głupio. 

Paul  próbował  ją  ostrzec,  ale  ona  tak  bardzo  chciała  zostać 
sławna i uratować „St. Etienne", że go nie słuchała. Teraz, gdy 
wróciła jej zdolność racjonalnego myślenia, sama dostrzegała 
ewidentne  sprzeczności.  Im  więcej  o  tym  myślała,  tym 
większy  ogarniał  ją  niepokój.  Jeszcze  przed  chwilą  wszystko 
wydawało się takie proste. 

 -  Chyba  już  czas,  byśmy  udali  się  na  spotkanie  - 

zaproponował  Alain,  taktownie  nie  zwracając  uwagi  na 
malujące się na twarzy Hillary rozczarowanie. 

Hillary  postanowiła,  że  nie  podpisze  niczego,  zanim  nie 

zapozna się z tym jej prawnik. Jak również Paul. To wszystko 

background image

było  zbyt  piękne,  aby  mogło  być  prawdziwe.  Szkoda,  że 
wcześniej o tym nie pomyślała. 

Na górze powitała ją niezwykle pewna siebie Caroline. 
 -  Oto  twój  kontrakt,  Hillary.  Jeśli  go  przejrzysz, 

zauważysz,  że  zawiera  wszystko,  co  ustaliłyśmy  wcześniej 
ustnie. 

Umowa była dużo bardziej skomplikowana, niż się Hillary 

tego  spodziewała.  Prawnicy  „Dominique"  starali  się 
prawdopodobnie  ukryć  pod  dużą  liczbą  słów  korzystne  dla 
swego klienta postanowienia kontraktu. 

 - A teraz może Alain mógłby rzucić okiem na recepturę? 
Hillary  nerwowym  gestem  wyciągnęła  swoje  papiery. 

Nigdy dotąd nie ujawniała jeszcze swoich receptur. 

Przeglądała kontrakt, podczas gdy Alain zapoznawał się z 

jej notatkami. Jego twarz była bez wyrazu; momentami tylko 
unosił nieco brwi. 

Mijały  minuty.  Hillary  odnalazła  ustępy  informujące  ją  o 

tym, że kampania reklamowa i produkcja są od siebie zupełnie 
niezależne.  Gdyby  nie  Alain,  w  ogóle  nie  zwróciłaby  na  to 
uwagi, myśląc, że tak powinno być. Teraz wszystko wydawało 
jej się podejrzane. 

 -  Widzę,  że  zyskałem  konkurentkę  -  zauważył  wreszcie 

Alain.  -  Bardzo  ciekawe.  Od  niedawna  obserwuję  nawrót  do 
bardziej naturalnych składników. 

Komplement ten dobrze podziałał na nadszarpnięte nerwy 

Hillary.  Tak  rzadko  miała  okazję  do  rozmowy  z  kolegą  po 
fachu. 

 -  W  moich  badaniach  uwzględniłam  wpływ  promieni 

słonecznych  na  perfumy.  Użyłam  olejków,  które  nie 
rozkładają  się  tak  szybko.  Alain  pokiwał  głową  i  oddał  jej 
dokumenty. 

 - Z góry cieszę się na przygotowywanie tych perfum. Jest 

pani niezwykle utalentowana. 

background image

Hillary przyjęła pochwałę z prawdziwą wdzięcznością. 
Nagle  Hillary  poczuła  niewymowną  tęsknotę  za  Paulem. 

Powinni  to  wszystko  razem  przedyskutować.  Dotyczyło  to 
przecież ich przyszłości. Powinien być razem z nią. 

Wiedziała teraz, że jest w nim po uszy zakochana  i  to od 

dawna.  Była  głupia,  że  wcześniej  nie  zdała  sobie  z  tego 
sprawy. Nie musiała się niczego obawiać. Miłość pozwoli im 
znaleźć prawidłowe rozwiązanie. Niepotrzebne były wszystkie 
ostre  słowa,  jakie  padły  między  nimi.  Wiedziała,  że  Paul 
będzie z niej dumny. 

Podniesiona  na  duchu,  Hillary  z  trudem  mogła  się 

doczekać końca spotkania, by pobiec do jego hotelu. Przyzna 
mu się, że  i  ona go kocha, i padną  sobie  w ramiona. Później 
spokojnie 

przedyskutują 

propozycję 

„Dominique" 

oczywiście po tym, gdy nadrobią stracony czas. 

Uśmiechnęła  się  na  samą  myśl.  Zobaczyła,  że  Caroline 

odpowiada jej uśmiechem. 

 -  A  więc,  Hillary.  Jeśli  jesteś  gotowa...  -  powiedziała, 

wręczając Hillary złote pióro. 

 - Chcę, by wpierw zapoznał się z tym mój adwokat. 
 - Świetnie - odpowiedziała z uśmiechem Caroline. - Mam 

nadzieję, że niedługo się pojawi? 

 -  Nie.  Zaniosę  jej  ten  kontrakt  -  odpowiedziała  Hillary 

sięgając po torebkę. 

Caroline zmarszczyła brwi. 
 -  Hillary,  chcemy  podpisać  to  dziś.  Powinnaś  wcześniej 

podjąć jakieś ustalenia. Chcemy znać twoją odpowiedź dzisiaj. 

 -  Bardzo  mi  przykro.  -  Nie  miałam  pojęcia,  że  ten 

kontrakt będzie taki długi i skomplikowany. 

 -  Jedyna  rzecz,  jaka  powinna  cię  interesować,  to 

wymieniona w tym miejscu suma - powiedziała Caroline. 

 -  Jest  jeszcze  kilka  innych  rzeczy,  które  chciałabym 

wyjaśnić - rzuciła od niechcenia Hillary. 

background image

 - Co na przykład? 
Hillary  zerknęła  na  Alaina,  który  bacznie  starał  się  nie 

okazać,  po  czyjej  stoi  stronie.  Hillary  zdawała  sobie  sprawę, 
że  Caroline  wie  o  jej  powiązaniach  z  Paulem.  Nikt  nie 
powinien  więc  podejrzewać  Alaina  o  ujawnianie  sekretów 
przedsiębiorstwa. 

 - Słyszałam, że planujecie wypuścić na rynek jeszcze inne 

perfumy. Nie bardzo więc rozumiem, w jaki sposób mogłaby 
się odbyć w przyszłym roku promocja moich perfum. - Hillary 
przekartkowała kilka stron kontraktu. - Jeśli chodzi o ścisłość, 
nie widzę tu ani słowa o sposobie ich prezentacji ani o moim 
udziale 

w  kampanii 

reklamowej,  o  czym  przecież 

rozmawiałyśmy. 

 - Trudno byłoby zmieścić wszystko w kontrakcie. Hillary 

spojrzała na Caroline kątem oka. 

 -  A  więc  niech  mój  prawnik  pokusi  się  o  taką  próbę  - 

odparła, odkładając złote pióro na stół. 

 -  Jestem  zmuszona  nalegać,  byś  mimo  to  podjęła  dzisiaj 

decyzję i podpisała kontrakt taki, jaki jest. Czy zdajesz sobie 
sprawę,  że  możesz  wyjść  stąd  z  czekiem  na  sto  tysięcy 
dolarów? 

Hillary  wiedziała,  że  to  mnóstwo  pieniędzy,  ale  mogła 

zarobić miliony, gdyby jej perfumy znalazły się na rynku. 

 - Skąd ten pośpiech? 
 -  By  nie  sprzedała  pani  swoich  perfum  komu  innemu  - 

odezwał się Alain. 

Caroline  z  ledwie  hamowaną  wściekłością  odwróciła  się 

do swego konsultanta, oczami ostrzegając go, by milczał. 

Było jednak za późno. Hillary w końcu zrozumiała. 
 -  Chodzi  o  Paula.  Kupujecie  moje  perfumy,  bo  nie 

chcecie,  by  on  to  zrobił  -  powiedziała  wolno,  czując,  jak 
opuszcza ją cała radość. 

background image

 -  Hillary  -  powiedziała  Caroline  pojednawczo.  -  Powód, 

dla  którego  kupujemy  twoje  perfumy,  jest  nieistotny.  Ważne 
jest jedynie to, że chcemy je kupić. 

Hillary  zrobiło  się  niedobrze.  Dla  niej  powód  był 

niezmiernie  ważny.  Wcale  nie  chcieli  jej  perfum.  Chcieli 
jedynie pokrzyżować plany Paulowi. Skąd mogli wiedzieć, że 
„St. Etienne" wcale nie zamierza produkować jej perfum? 

„Dominique" zresztą też nie. Caroline postrzegała Hillary 

jako  zagrożenie  dla  planowanej  fuzji  i  podjęła  kroki,  by 
pozbyć się tego zagrożenia. 

Hillary ogarnęła fala ogromnego rozczarowania. Z trudem 

wstała. 

 -  Jeśli  je  wam  teraz  sprzedam,  nigdy  więcej  o  nich  nie 

usłyszę, prawda? - spytała. 

 - Niekoniecznie. 
 - Cóż, w każdym razie próbowałaś. 
 - Zaczekaj! 
Wypowiedziane  władczym  tonem  słowo  zatrzymało  ją  w 

pół drogi. 

 - Podwajamy ofertę, jaką złożyła ci „St. Etienne". Dwóch 

mężów?  Hillary  roześmiała  się  do  swojej  myśli,  co  tylko 
rozzłościło Caroline. 

 -  Powinnaś  się  jeszcze  zastanowić  -  powiedziała  biorąc 

ponownie  w  rękę  złote  pióro.  -  „St.  Etienne"  nie  przetrwa 
kolejnego roku. 

 -  Nie  byłabym  tego  taka  pewna  -  stwierdziła  Hillary.  - 

Paul ma jeszcze w zanadrzu kilka pomysłów. 

 -  Nie  masz  chyba  na  myśli  swojego  skromniutkiego 

seminarium. 

Tak  właśnie  było,  ale  po  raz  pierwszy  w  życiu  Hillary 

postanowiła  trzymać  język  za  zębami.  Skoro  Caroline  nie 
wiedziała,  że  „St.  Etienne"  potrzebuje  nowego  kreatora 
perfum, z pewnością nie dowie się tego od niej. 

background image

Hillary  wyszła,  świadoma,  że  zyskała  nowego  wroga. 

Wsiadła do samochodu i siedziała tam bez ruchu tak długo, aż 
przestała  dygotać.  Jaka  była  głupia!  Gdyby  tylko  posłuchała 
Paula. Gdyby tylko Paul próbował ją zrozumieć. 

Pojechała  bezpośrednio  do  jego  hotelu.  Postanowiła,  że 

dołoży wszelkich starań, by dojść z Paulem do porozumienia. 
A potem pomoże mu uratować „St. Etienne" przed Caroline. 

Caroline  okłamała  ją  i  obraziła.  Była  zagrożeniem  dla 

mężczyzny, którego Hillary kochała. 

Pełna niepokoju wjechała windą na górę i prawie biegnąc 

ruszyła w stronę apartamentu Paula. 

Drzwi  były  otwarte,  a  z  pokoju  dobiegał  odgłos 

pracującego odkurzacza. Hillary zajrzała do sypialni i jednym 
spojrzeniem  ogarnęła  pusty  stojak  na  walizki  i  ściągniętą  z 
łóżka pościel. 

Paul St. Steven wyjechał. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 
Paul  wyjechał.  Recepcjonista  to  potwierdził.  Oczekiwała 

przejmującego uczucia bólu, ale jedyne, co naprawdę czuła, to 
pustka. 

Czy  naprawdę  wyjechał?  Jak  mógł  coś  takiego  zrobić  po 

wyznaniu, że ją kocha? Na pewno wkrótce się do niej odezwie 
lub wpadnie do „Scentsations". 

Hillary  zatrzymała  się  przed  głównym  wejściem  do 

„Scentsations".  Zaglądając  przez  okno  do  sklepu,  dostrzegła, 
że  perfumy  straciły  coś  ze  swej  magii.  Nie  wiadomo  gdzie 
podział się blask rżniętego szkła, a i sam sklep, wydał jej się 
duszny i zatęchły. 

Natasha przerwała na chwilę polerowanie kontuaru. 
 -  Paul  zostawił  to  dla  ciebie  -  oznajmiła,  wręczając 

Hillary kopertę z umieszczoną w nagłówku nazwą hotelu. 

Koperta  zawierała  czek  owinięty  pojedynczą  kartką  z 

hotelowej papeterii. 

„W  załączeniu  czek  za  skopiowanie  perfum.  Jeśli  suma 

jest za niska, obciąż mnie, proszę, różnicą. Żegnaj." 

Hillary zauważyła, że Paul użył zwrotu „żegnaj", a nie „au 

revoir".  „Żegnaj"  było  ostateczne.  „Au  revoir"  oznaczałoby, 
że chce ją jeszcze ujrzeć. Pisząc to Paul musiał być wściekły i 
urażony. Zraniła go bardzo głęboko. Oznajmił jej, że ją kocha, 
a ona mimo to udała się do „Dominique". 

 - Pewnie wraca do Francji? - spytała Natasha. 
 - Na to wygląda - odparła Hillary. Bo chyba tylko to mógł 

oznaczać ten list? A może Paul rozmawiał z Natashą? Hillary 
postanowiła spytać ją o to. 

 - Czy... czy coś ci mówił o swoich dalszych planach? 
 -  Nie,  ale  kręcił  się  tu  przez  jakiś  czas  i  trochę 

rozmawialiśmy.  Pytał  mnie,  co  chcę  dalej  robić  w  życiu. 
Melody też tu była. Przyszły właśnie jej zamówienia na mirrę 
i trociczki. 

background image

 - Rozmawiali ze sobą? 
 - Nie o tobie. 
 - A o czym? - zapytała Hillary niecierpliwie, zła, że musi 

ją tak ciągnąć za język. 

 -  Radził  Melody,  by  nie  popełniła  tego  samego  błędu  co 

on - odpowiedziała Natasha, marszcząc czoło. - Powiedział, że 
czasami  trzeba  się  zmienić,  by  wszystko  mogło  pozostać  po 
staremu. Co to może znaczyć? 

Hillary wzięła głęboki oddech. 
 -  To  znaczy,  że  powinien  zaczekać  na  mnie,  zamiast 

rozmawiać z tobą i Melody. 

 - Wiem, że to nie moja sprawa, ale musieliście się chyba 

nieźle pokłócić. 

 - Wcale się nie pokłóciliśmy - odparła wolno Hillary. - Po 

prostu każde z nas miało własne zdanie na określony temat i 
nie chciało go zmienić. 

Przeszła na zaplecze, do laboratorium i siadła przy biurku, 

bawiąc  się  kopertą.  Wypisana  na  czeku  suma  aż  nadto 
pokrywała  wszelkie wydatki  związane z  przygotowaniem dla 
Paula kopii perfum. 

Zakochała  się  w  mężczyźnie,  który  najwyraźniej  miał 

nieco  staroświeckie  wyobrażenie  o  kobietach.  Próbowała 
wmówić sobie, że w porę to odkryła. 

Pomyślała  o  seminarium.  Ono  było  kluczem  do 

wszystkiego  i  jedyną  nicią,  jaka  wciąż  jeszcze  wiąże  ją  z 
Paulem. Może właśnie ta impreza będzie w stanie pomóc mu 
w jego rozgrywce z „Dominique"? 

Hillary postanowiła napisać do niego kilka słów i odesłać 

mu nadpłaconą sumę. 

Poinformuje  go  jedynie,  że,  zgodnie  z  wcześniejszymi 

ustaleniami,  zamierza  kontynuować  przygotowania  do 
seminarium. Paul może i jest dumny, ale nie jest głupi. Musi 

background image

zdawać  sobie  sprawę,  że  spotkanie  producentów  perfum 
przyniesie korzyści im obojgu. 

„Postanowiłam 

nie 

podejmować 

współpracy 

«Dominique», pisała. „Teraz mogę w pełni skoncentrować się 
na  seminarium.  Jestem  przekonana,  że  ty  i  ja  odniesiemy 
dzięki  niemu  ogromny  sukces.  Pozdrowienia  dla  twojego 
dziadka".  Specjalnie  pozostawiła  na  dole  tylko  tyle  miejsca, 
by zmieścił się jedynie podpis. 

Raz  jeszcze  przebiegła  wzrokiem  treść.  Była  z  siebie 

zadowolona.  List  był  ciepły  i  serdeczny,  ale  nie  powinien 
wprawić  Paula  w  zakłopotanie, na  wypadek  gdyby  otworzyła 
go  jego  sekretarka.  Dowiadywał  się  z  niego,  że  Hillary  nie 
żywi do niego urazy. 

Jedyną  odpowiedzią,  jaką  otrzymała,  był  ukryty  w 

świątecznej  poczcie  krótki  list,  równie  lakoniczny  jak  ten, 
który  sama  wysłała.  „Droga  Hillary",  pisał.  „W  sprawie 
«Dominique»  podjęłaś  szybką  decyzję.  Ja  potrzebuję  na  to 
więcej  czasu.  Powodzenia  z  twoim  seminarium.  Skontaktuję 
się z tobą, gdy podejmę decyzję. Pozdrowienia, Paul". 

Innymi  słowy:  nie  dzwoń  do  mnie,  to  ja  odezwę  się  do 

ciebie. 

Hillary  z  trudem  powstrzymywała  łzy.  Mogło  się  jeszcze 

okazać,  że  straciła  Paula  nie  tylko  jako  przyjaciela,  ale 
również, jako partnera w interesach. 

Postanowiła, że seminarium stanie się takim sukcesem, iż 

będzie po prostu musiał na nie przyjechać. 

 -  Co  ustawiasz  na  tym  oknie?  -  spytała  Melody, 

przygotowując na półce miejsce na olejki kąpielowe. 

 -  Staram  się  zwabić  do  sklepu  studentów  –  odparła 

Hillary, upinając na wystawie czerwoną satynę. Wiedziała, że 
czerwona satyna wcale się Melody nie spodoba. Nie pasowała 
do  „Earth  Scents".  Bardziej  pasowała  do  Dnia  Świętego 

background image

Walentego. Hillary miała nadzieję na zwiększenie obrotów w 
sklepie Melody. Zbyt wiele towarów zalegało na półkach. 

 -  Seler  nie  sprzedawał  się  ostatnio  najlepiej,  prawda?  - 

zapytała Hillary. 

 - Skąd mam wiedzieć? - Melody zmarszczyła brwi. 
 -  W  sklepie  panuje  taki  zamęt...  jest  taki  tłok.  Nie 

pozostało  nic  z  dotychczasowej  spokojnej  atmosfery.  Moi 
klienci czują się stłamszeni. 

 - Nie masz aż tak wielu klientów. 
 - Mam dużo klientów! 
 -  Tylko  tu  zaglądają.  -  Melody  przez  cały  dzień  parzyła 

ziołową herbatę i  wiele osób przychodziło kosztować jej, nic 
nie kupując. 

 -  Dlatego  też  sprzedaż  wysyłkowa  byłaby  dla  ciebie 

wyśmienitym rozwiązaniem. 

Melody zamarła. 
 - Jaka sprzedaż wysyłkowa? 
 -  Ben  i  ja  rozmawialiśmy  kiedyś  na  ten  temat. Zastanów 

się  może  nad  tym.  Mogłabyś  mieć  zarówno  ten  sklep,  jak  i 
herbatkę  i  pogaduszki  z  przyjaciółmi.  Przez  pozostały  czas 
mogłabyś wypełniać zamówienia. Co na to powiesz? 

 - Myślę, że to dużo roboty. 
Hillary  odwróciła  się,  tak  by  Melody  nie  widziała 

rozczarowania  na  jej  twarzy.  Wraz  ze  spadkiem  sprzedaży 
Melody  przyzwyczaiła  się  do  ciszy  i  spokoju  w  „Earth 
Scents". 

 -  Oczywiście,  że  sprzedaż  wysyłkowa  wymaga  trochę 

starań, ale wasze dzieci są już wystarczająco duże, by pomóc. 
Zresztą duża część pracy została już wykonana. 

 - Co masz na myśli? - spytała Melody podejrzliwie. 
 - Po pierwsze, potrzebny ci będzie katalog... 
 -  Ach,  ten  fotograf!  A  ja  myślałam,  że  on  przygotowuje 

broszurę na twoje seminarium! 

background image

 - Tym również się zajmował - przyznała Hillary. 
 - Zrobiłaś to wszystko, nie mówiąc mi ani słowa? Hillary 

oczekiwała, że Melody przyjmie to z ulgą, a nie ze złością. 

 - Chciałam ci zrobić niespodziankę. 
 -  Nie  -  odparła  Melody  z  niezwykłym  u  niej  gniewem.  - 

Chciałaś  przeforsować  swoje  pomysły,  stawiając  mnie  przed 
faktem dokonanym. 

 - Nie chcieliśmy cię denerwować. 
 -  Ale  mnie  zdenerwowaliście!  Wszystko  ułożyło  się  nie 

tak jak należy. 

 -  Melody,  proszę.  Starałam  się  jedynie  znaleźć  takie 

rozwiązanie, które pozwoli zwiększyć twoje dochody. Nikt nie 
chciał sprawić ci przykrości. 

 - Przestań się lepiej troszczyć o moje dochody i zajmij się 

swoim  seminarium!  Kiedy  masz  zamiar  skontaktować  się  z 
Paulem? 

Hillary  nie  była  przygotowana  na  ten  niespodziewany 

atak.  Drżącą  ręką  przejechała  po  włosach.  Przez  ostatnie 
tygodnie,  jak  zawsze  zresztą,  Melody  była  dla  niej  wielką 
ostoją.  Bez  jej  pomocy  Hillary  nie  byłaby  w  stanie  sama 
przebrnąć  przez  sezon  świąteczny  i  zająć  się  ostatnimi 
przygotowaniami  do  seminarium.  Wydawało  jej  się,  że 
pomysł  ze  sprzedażą  wysyłkową  będzie  jakąś  formą 
podziękowania dla Melody. Zamiast tego, tylko zdenerwowała 
ją. 

 -  Paul  powiedział,  że  potrzebuje  czasu.  Miał  się  ze  mną 

skontaktować. 

 - Od tamtej pory nie miałaś od niego żadnych wieści. Nie 

możesz  uwzględniać  go  w  swoich  planach  dotyczących 
seminarium, nie informując go o tym. 

Hillary  poczuła,  że  zaczynają  ją  szczypać  oczy.  Nie 

chciała myśleć o Paulu. 

 - Czy Paul przyjedzie na seminarium? 

background image

Hillary  powstrzymała  napływające  do  oczu  łzy  i 

zeskoczyła z wystawy. 

 - Nic mi o tym nie wiadomo, by nie przyjeżdżał. 
 -  Ale  ty  wszystkim  opowiadasz,  że  on  przyjeżdża!  Cały 

mój  magazyn  załadowany  jest  literaturą  na  seminarium.  Co 
zrobisz, jeśli się nie pojawi? 

Przejeżdżający  tuż  obok  sklepu  Melody  wóz  dostawczy 

zagłuszył odpowiedź Hillary. 

Pisk  hamujących  opon  i  dwa  krótkie  sygnały  klaksonu 

były znakiem, że samochód stanął przed sklepem. 

 - Ja się tym zajmę - powiedziała Hillary. 
 - Co, znów coś do nas? - zawołała Melody z wyrzutem w 

głosie. - Nie ma już miejsca! 

 - Masz tu i tak więcej miejsca niż ja w swoim sklepie czy 

mieszkaniu  -  stwierdziła  Hillary,  podpisując  rachunek.  - 
Możemy przesunąć twoje biurko bardziej do przodu. 

 -  Ale  ja  nie  chcę  mieć  go  z  przodu!  -  zawołała  Melody 

podążając za nią. 

 - Tylko tymczasowo. 
 -  Czy  to  wszystko  dla  nas?  A  gdzie  zmieszczą  się  moje 

zapasy? 

 - Ułożymy kartony jeden na drugim - starała się pocieszyć 

przyjaciółkę 

Hillary, 

podczas 

gdy 

samochodu 

wyładowywano kolejne kartony. Było ich naprawdę dużo. 

 -  Ile  to  wszystko  kosztowało?  -  spytała  zza  kartonowej 

góry. 

Hillary zaczęła otwierać kartony. 
 -  Uczciwie  zapracowali  na  swoje  pieniądze.  To  będzie 

pierwszorzędne  seminarium.  Wszystko  na  błyszczącym 
papierze, elegancko wydrukowane... 

 - Ile egzemplarzy zamówiłaś? 
Hillary  podniosła  głowę  znad  broszury,  którą  właśnie 

przeglądała, i westchnęła. 

background image

 - Dziesięć tysięcy. Jest zniżka... 
 - Hillary! - Melody złapała się za głowę. - Ja tego dłużej 

nie wytrzymam! Czy sądzisz, że w seminarium weźmie udział 
dziesięć tysięcy osób? 

 -  Uspokój  się  i  posłuchaj.  To  są  wkładki  do  „Perfumer's 

Quarterly". Ludzie będą przysyłać na nich swoje zgłoszenia. 

 -  A  to  co  takiego?  -  spytała  Melody,  wskazując  na 

eleganckie, błyszczące okładki. 

 - To twoje katalogi. Czyż nie są wspaniałe? 
 - A ile one kosztowały? - Melody wzięła jeden do ręki. 
 -  Dużo  -  przyznała  Hillary  nie  wchodząc  w  szczegóły.  - 

Jeśli  chcesz  prowadzić  sprzedaż  wysyłkową,  potrzebny  ci 
będzie katalog. 

 -  Nie  wiedziałam,  że  prowadzimy  sprzedaż  wysyłkową  - 

stwierdziła Melody, dotykając skroni. 

Hillary policzyła do trzech, zanim odpowiedziała. 
 - Ben i ja uważamy, że to ma przyszłość. 
 - Na nic się nie zgadzałam! 
 - Ale to dobry pomysł, prawda? 
 -  Tak  -  musiała  przyznać  Melody  -  ale  nie  tak  od  razu. 

Wetknęła katalog z powrotem do kartonu. 

 - Oczywiście, że nie natychmiast. Po seminarium. 
 - Dlaczego się ze mną nie skonsultowałaś? 
 -  Dlatego  że  to  ja  zawsze  zajmuję  się  szczegółami.  Ty 

nigdy nie miałaś na to ochoty. 

 - To trochę więcej niż tylko szczegół. - Głos Melody drżał 

nieco. 

 -  Tak  mi  przykro.  -  Tym  razem  to  Hillary  musiała 

pocieszać Melody. Czuła się w tej nowej roli nieco dziwnie. - 
Zapomnij  o  sprzedaży  wysyłkowej.  Widzę,  że  to  był  nie 
najlepszy pomysł. 

 - Nie możesz przecież odesłać katalogów. 
 - Melody, proszę. Nie zawracaj sobie tym głowy. 

background image

 - I do tego wszystkiego jeszcze to! – powiedziała Melody 

rozglądając  się  po  zapchanym  kartonami  magazynie.  -  Masz 
obsesję  na  punkcie  tego  seminarium.  Tak  jakby  ono  mogło 
rozwiązać  wszystkie  twoje  problemy.  Setki  ludzi  musiałoby 
wziąć w tym udział, byś mogła wyjść na swoje. A ty nawet do 
końca nie wiesz, czy ten, który ma być jego główną atrakcją, 
zamierza przyjechać. 

 - Nie wiem - przyznała ze skruchą. 
Ciężki oddech Melody przemieniał się powoli w szloch. 
 - Spójrz tylko na to! - zawołała, wymachując Hillary pod 

nosem jedną z broszur. - Nazwisko St. Etienne'a widnieje tutaj 
wszędzie,  dużo  częściej  niż  twoje,  a  on  w  ogóle  nie 
partycypuje  w  kosztach.  A  ten  rachunek  -  wskazała  ręką  na 
fakturę  -  to  tylko  jeden  z  wielu;  suma,  na  jaką  opiewa,  jest 
prawie  taka  sama  jak  stan  naszych  oszczędności.  Nic 
dziwnego, że chciałaś zwiększyć obroty w moim sklepie! 

 - Melody! - wykrztusiła z rozpaczą w głosie Hillary. 
 -  Jak  mogłaś  wydać  tyle  pieniędzy?  -  Melody  zaczęła 

bezgłośnie poruszać ustami. 

Hillary delikatnie dotknęła jej ramienia. 
 - Melody, co z tobą? 
Jedyną odpowiedzią było ciche zawodzenie. Co się stało?, 

zastanawiała  się  Hillary.  Dlaczego  Melody  nagle  tak  się  tym 
denerwuje? 

 - Ciiicho. Wszystko będzie dobrze. Sama za to zapłacę. 
 -  Melody,  jestem  tu  -  usłyszała  Hillary  głos  Bena.  Mąż 

Melody  stał  z  surową  miną  w  drzwiach  prowadzących  do 
mieszkania nad sklepem. 

 -  Pójdź  na  górę  i  zrób  sobie  herbaty.  Woda  właśnie  się 

zagotowała.  -  Wyciągnął  rękę,  by  pomóc  żonie  wejść  na 
schody.  Melody  potknęła  się  i  przywarła  do  niego  całym 
ciałem.  Ben  odwrócił  się  do  Hillary  i  znużonym  głosem 
oznajmił: 

background image

 - Musimy porozmawiać. 
Stres.  Jakim  cudem  pogodna  i  spokojna  Melody  mogła 

cierpieć  pod  wpływem  stresu?  I  jakim  cudem  ona,  Hillary, 
mogła tego nie zauważyć? 

Przez wszystkie lata wydawało jej się, że to ona opiekuje 

się Melody, a Melody myślała, że to ona opiekuje się Hillary. 
Było  to  niezwykłe  partnerstwo.  Hillary  nie  mogła  wprost 
uwierzyć, iż w ciągu tylko kilku dni rozpadło się coś, co ona i 
Melody  budowały  przez  całe  lata.  Wraz  z  postanowieniem  o 
rozwiązaniu  spółki  i  złożeniem  oświadczeń  podatkowych, 
formalne więzy między stronami przestały istnieć. 

Melody  i  jej  rodzina  postanowili  przeprowadzić  się  w 

okolice  terenów  wystawowych  Renaissance  Festival.  Kiedy 
Ben  wytłumaczył  żonie,  że  zajęcie  się  sprzedażą  wysyłkową 
umożliwi im przeprowadzkę, Melody zaczęła okazywać byłej 
wspólniczce  głęboką  wdzięczność.  W  przeciwieństwie  do 
Hillary,  Andersonowie  nie  mogli  się  już  doczekać 
przeprowadzki. 

Wszystko,  co  pozostało  Hillary  -  to  seminarium. 

Seminarium  było  jej  receptą  na  szczęście  i  na  odzyskanie 
Paula. 

Siedziała  teraz  na  zapleczu,  odpieczętowując  kartony  i 

przeglądając zapakowane tam broszury. Były świetnie wydane 
i  niezwykle  eleganckie.  Hillary  miała  nadzieję,  że  spodobają 
się  również  Paulowi.  Z  podziwem  przyglądała  się 
zestawionym  tuż  obok  siebie  nazwom  „Scentsations"  i  „St. 
Etienne". Samo to warte było wysiłku i pieniędzy. 

Właśnie  podjechał  samochód  dostawczy.  Wkrótce 

wszystko zostało załadowane i wyekspediowane. 

Został  tylko  jeden  karton.  Zawierał  oficjalne  zaproszenia 

na  seminarium.  Hillary  zamierzała  osobiście  zająć  się  ich 
wysyłką do wybranych osób. 

Pierwsze miał otrzymać dom mody „St. Etienne". 

background image

Spodziewała  się,  że  będzie  na  to  jakiś  odzew.  Paul  nigdy 

nie zignorowałby prośby o potwierdzenie przybycia. 

Melody  z  zapałem  pakowała  swoje  rzeczy  do  kartonów. 

Ben  i  dzieci  pojechali  już  z  całym  dobytkiem  do 
elżbietańskiego dwurodzinnego domu, który od tej  pory miał 
się  stać  ich  domem  i  miejscem  pracy.  „Earth  Scents" 
natomiast  miało  przekształcić  się  w  magazyn  sprzedaży 
wysyłkowej. 

 -  Popatrzmy,  co  tu  jeszcze  mamy...  Wezmę  od  ciebie 

może kilka ładnych flakonów. 

 -  Są  na  zapleczu  -  powiedziała  Hillary.  Podczas  gdy 

Melody wybierała flakony, Hillary 

zdejmowała  podwieszone  do  sufitu  bukiety  suchych 

kwiatów.  Melody  chciała  wziąć  je  ze  sobą,  by  udekorować 
nimi stoisko na terenach wystawowych. 

 -  Hillary,  Ben  przywiózł  ci  z  „Scentsations"  całą  pocztę 

dotyczącą  seminarium  -  powiedziała  Melody,  pojawiając  się 
po chwili z naręczem kopert. Położyła je na pustej półce, tuż 
obok drabiny. 

Melody poklepała dłonią po kopertach. 
 - Masz je tutaj, nie zapomnij. 
 - Zaraz się tym zajmę - odpowiedziała Hillary, delikatnie 

rozwiązując sznurek, na którym wisiały suszki. 

 -  Pamiętaj,  nie  zapomnij  -  powtórzyła  po  raz  kolejny 

Melody. 

Hillary  popatrzyła  na  nią  z  uwagą.  O  co  jej  chodziło?  - 

zastanawiała  się  patrząc,  jak  Melody  wychodzi  z 
pomieszczenia. Zeszła z drabiny. Na samym wierzchu paczki 
z  korespondencją  leżała  ciemnokremowa  koperta  ze  znakiem 
firmowym „St. Etienne". 

„Moja droga Hillary, 
Mamy sobie wiele do powiedzenia, ale będziemy musieli z 

tym poczekać do następnego spotkania. 

background image

Teraz mogę tylko powiedzieć, iż w zaistniałej sytuacji nie 

będę mógł reprezentować „St. Etienne" na seminarium. 

Jestem pewien, że mnie zrozumiesz. 
Serdeczne pozdrowienia, Paul". 
 - Tylko nie to! Nie! 
 - Co się stało? - spytała Melody, pojawiwszy się jak spod 

ziemi. 

Hillary  nie  była  w  stanie  wykrztusić  z  siebie  ani  słowa. 

Starała się zebrać myśli. 

 - Nie! - zawołała raz jeszcze. 
Melody wyjęła jej list z trzęsących się rąk. 
Jak mógł jej zrobić coś takiego? Jak mógł wycofać się tak 

w ostatniej chwili? Jak mógł ją tak poniżyć w oczach całego 
przemysłu  perfumeryjnego?  Ruszyła  w  stronę  telefonu,  nie 
zwracając uwagi na Melody. 

Ktoś  z  drugiej  strony  odebrał  telefon  i  odezwał  się  po 

francusku.  Hillary  odpowiedziała  po  angielsku.  Nie  miała 
zamiaru odkurzać tym razem swego francuskiego. 

 - Z Paulem St. Steven, proszę. - Nazwisko St. Etienne nie 

przeszło jej nawet przez gardło. 

Głos odpowiedział coś po francusku. 
Hillary raz jeszcze powtórzyła nazwisko Paula. 
 -  Bardzo  mi  przykro,  ale  monsieur  St.  Etienne  w  chwili 

obecnej nie przyjmuje żadnych telefonów. 

 -  Proszę  powiedzieć  mu,  że  dzwoni  Hillary  Simpson. 

Głos raz jeszcze wyrecytował poprzednią formułkę. 

 - Proszę mu to przekazać!! 
Po tym nastąpiła cisza, a w słuchawce odezwał się trzeci, 

tym razem damski głos: 

 -  Mówi  Jeanette  Poulenc,  asystentka.  Niestety  monsieur 

St. Etienne jest dzisiaj nieosiągalny. 

 - Więc proszę go odszukać! - Hillary nawet nie starała się 

być uprzejma. 

background image

 - Jest już wieczór. O tej porze prawie wszyscy wyszli do 

domu. 

Różnica czasu! Hillary poczuła się jak idiotka. 
 - Czy pani jest z prasy? - spytała kobieta. 
 - Nie - oznajmiła Hillary dużo spokojniej. 
Po  chwili,  zachęcona  uprzejmymi  pytaniami  asystentki 

Paula, udzieliła jej wyjaśnień na temat swojego seminarium. 

 - Zaraz  zerknę do jego kalendarza. Ze  słuchawki  dobiegł 

szelest papieru. 

 -  Bardzo  mi  przykro,  ale  monsieur  St.  Etienne będzie  do 

tego czasu nieuchwytny. 

 - Gdzie jest obecnie? 
 - Poza granicami kraju. 
 - Niech mi pani choć powie, czy w moim kraju? Kobieta 

westchnęła głęboko, zanim odpowiedziała. 

 -  Nie  wiem,  gdzie  dokładnie  w  tej  chwili  przebywa 

monsieur St. Etienne. 

 -  Czy  mogę  mu  coś  od  pani  przekazać...?  -  spytała 

jeszcze. 

 -  Proszę  się  nie  fatygować,  już  wcześniej  tego 

próbowałam.  -  Nie  chcąc  nadwerężać  zbytnio  francusko  - 
amerykańskich  stosunków,  Hillary  podziękowała  asystentce 
Paula  i  odłożyła  słuchawkę.  Następnie  sięgnęła  ręką  do 
najbliższego kartonu z literaturą przeznaczoną na seminarium 
i zaczęła ją rwać na drobne kawałki. 

Melody złapała ją za rękę. 
 - Przestań! - krzyknęła. 
 -  A  to  dlaczego?  -  Hillary  wyrwała  rękę  i  zaczęła  drzeć 

kolejny formularz zgłoszeniowy. 

 -  Może  coś  jeszcze  da  się  uratować.  Przecież  ty  zawsze 

masz jakieś pomysły. 

background image

 -  Tym  razem  nic  z  tego  -  powiedziała  Hillary i  rzuciła  o 

ścianę  potwornie  drogą  skórzaną  teczką  na  dokumenty,  jaką 
miał otrzymać każdy z uczestników. 

Po chwili zmieniła obiekt zainteresowania i przerzuciła się 

na kolejne dokumenty. Te z kolei były z wysokogatunkowego 
papieru i z trudem dały się rwać. 

 - U żadnego z moich dzieci nie widziałam jeszcze takiego 

napadu złego humoru jak u ciebie - stwierdziła Melody. 

Po policzku Hillary potoczyła się samotna łza. Wiedziała, 

że za nią popłyną następne. 

 - 

Stanę 

się  pośmiewiskiem  całego  przemysłu 

perfumeryjnego. 

 - To zależy tylko od ciebie. 
 -  Daj  spokój,  Melody!  Co  pomyślą  ludzie,  gdy  po  raz 

drugi w ciągu roku odwołam seminarium? 

 -  Nie  odwołasz  go  -  odparła  szorstko  Melody.  Hillary 

popatrzyła na nią zdumiona. 

 - Przecież Paul pisze, że „w zaistniałej sytuacji"... To taki 

miły,  elastyczny  zwrot,  pod  który  można  podciągnąć 
absolutnie wszystko... 

 -  Melody  -  wydusiła  Hillary,  uśmiechając  się  przez  łzy  - 

nie wiedziałam, że sztuka zwodzenia nie jest ci obca. 

Melody zaczerwieniła się. 
 -  Jeszcze  coś.  Możesz  przecież  przyjmować  zgłoszenia 

osób ubiegających się o stypendium „St. Etienne" i wysłać je 
do  nich  po  zakończeniu  seminarium.  Możesz  nawet  nagrać z 
nimi wywiady na wideo - oznajmiła triumfalnie. 

Hillary  roześmiała  się  i  sięgnęła  do  stojącego  na  biurku 

pudełka po chusteczkę. 

 -  Brzmi  nieźle.  Właśnie  teraz,  gdy  jak  widać  dobrze  cię 

podszkoliłam, odchodzisz. 

background image

 - Pomogę ci z tym seminarium. Jestem taka szczęśliwa, że 

mogę mieszkać z dala od Houston. Zawdzięczam to tobie. Po 
odwiezieniu dzieciaków do szkoły mogę ci pomagać. 

 - Dziękuję, Melody. Ale przecież wiesz, że to seminarium 

było równie ważne dla Paula, jak i dla mnie. - Hillary sięgnęła 
po drugą chusteczkę. - Jak ja sobie dam radę bez niego? 

 - Po prostu zrobisz to. 
Następnego  dnia  nadeszła  druga  kremowa  koperta  „St. 

Etienne"  i  Hillary  raz  jeszcze  przeżywała  mękę,  ból  i 
zdenerwowanie. Tym razem otrzymała ją w „Scentsations". 

Hillary wzięła głęboki oddech i otworzyła list. 
„Maurice  St.  Etienne  z  przyjemnością  przyjmuje 

zaproszenie..." 

 - Maurice? - pytała z niedowierzaniem Melody. 
 -  Jest  tu  napisane,  że  Maurice  St.  Etienne  przyjedzie  na 

seminarium - powiedziała Hillary. 

Melody spojrzała jej przez ramię. 
 - Maurice? Jesteś pewna? 
 -  Tak  tu  jest  napisane.  -  Hillary  po  raz  czwarty  czytała 

tekst. 

 -  Ależ  to  wspaniale!  Musimy  o  tym  wszystkich 

poinformować.  Hillary!  Natychmiast  dzwoń  do  hotelu  i 
zarezerwuj dodatkowe pokoje. Musisz to dobrze rozegrać. 

 - Ja... 
 -  Spójrz  tylko  na  siebie!  -  roześmiała  się  Melody.  -  Z 

wrażenia  przestałaś  myśleć.  -  Zaczęła  grzebać  w  stercie 
leżących na stole kopert. - Wiesz co? Powinnaś zastanowić się 
nad  wydaniem  przyjęcia  lub  czegoś  w  tym  rodzaju  na  cześć 
Maurice'a.  Zyskasz  tym  samym  pretekst  do  rozesłania 
kolejnych  zaproszeń.  Tym  razem  nie  będziesz  się  musiała 
martwić, że zabraknie chętnych. 

Hillary usiadła na jednym z kartonów. 
 - Hej - Melody dotknęła jej ramienia. - Co z tobą? 

background image

 -  Myślałam,  że  Paul  może  zmieni  jeszcze  zdanie.  A 

tymczasem przysyła swojego dziadka. 

Głos  jej  zadrżał.  Dostrzegła  współczucie  w  oczach 

przyjaciółki i szybko odwróciła wzrok. 

 -  Wygląda  na  to,  że  naprawdę  nie  chce  mnie  więcej 

widzieć - wykrztusiła. 

 - A więc co? Zamierzasz się poddać? - W głosie Melody 

nie było cienia współczucia, raczej złość. 

 - A co mam robić? 
 - Zastanów się raczej, jak najlepiej wykorzystać obecność 

Maurice'a St. Etienne na swoim seminarium. A potem wsiadaj 
w  samolot  i  leć  do  Francji  wywierać  prawdziwy  nacisk  na 
Paula. 

W  kilka  dni  później  Hillary  zajęta  była  wypisywaniem 

zaproszeń  na  przyjęcie  na  cześć  Maurice'a  St.  Etienne. 
Postanowiła wysłać jedno także do Paula 

Na  dwa  tygodnie  przed  seminarium,  z  przerażeniem 

dostrzegła  kolejną  kremową  kopertę  opieczętowaną  złotym 
woskiem i różą. Wydobywał się z niej znajomy zapach, który 
jeszcze wzmógł się, gdy złamała pieczęć. 

Zmroziło ją, gdy dotarł do niej sens zawiadomienia. 
„Francuskie  domy  mody  «Dominique»  i  «St.  Etienne»  z 

przyjemnością  zawiadamiają  o  połączeniu  obu  firm. 
Wydarzenie to chcą uczcić wypuszczeniem na rynek nowych 
wspaniałych perfum, które wykreował legendarny Maurice St. 
Etienne. Po okazaniu niniejszej karty w dziale perfumeryjnym 
renomowanych domów towarowych otrzyma pan/pani próbkę 
naszych najnowszych perfum «Chantal»". 

Hillary  powąchała  kopertę.  Zapach  wyzwolił  falę 

wspomnień... i łez. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 
 - Miałaś rację. Wszyscy są ubrani na czarno. - Melody, z 

włosami upiętymi i schowanymi pod złotą siatką, zerknęła na 
Hillary,  która  miała  na  sobie  skromną  czarną  sukienkę.  - 
Skoro  wiedziałaś  o  tym,  dlaczego  nie  kupiłaś  sobie  tej 
czerwonej  jedwabnej  kiecki?  Przynajmniej  rzucałabyś  się  w 
oczy. 

 -  W  ciągu  najbliższego  weekendu  z  pewnością  nie  będę 

uskarżać  się  na  brak  zainteresowania  -  odpowiedziała 
spokojnie  Hillary,  wdychając  zapach  perfum  roztaczający  się 
pośród  uczestników  seminarium.  -  Dzisiejszego  wieczora  w 
centrum uwagi powinien znaleźć się Maurice St. Etienne. 

 - Można by pomyśleć, że jesteśmy na pogrzebie, a nie na 

przyjęciu - mruknęła Melody, rozglądając się po sali balowej 
hotelu. - Ci ludzie są tacy ponurzy. 

 -  To  dystyngowana  cisza  mająca  wyrażać  ogólny 

szacunek  -  powiedziała  Hillary,  zdobywając  się  na 
półuśmiech. 

 - A gdzie się podział twój dobry humor i energia? Hillary 

znów uśmiechnęła się lekko. 

 - To nerwy. 
 - Czy wypiłaś ziołową herbatkę, którą ci przygotowałam? 
 -  Starałam  się,  jak  mogłam.  Przygotowałaś  tego 

hektolitry. 

Minęło  piętnaście,  potem  dwadzieścia  minut.  Hillary 

krążyła  po  zatłoczonym  pomieszczeniu.  Liczba  zgłoszeń 
przeszła  jej  najśmielsze  oczekiwania.  Nie  tylko  pojawiła  się 
szansa,  że  „Scentsations"  wypłynie  na  szerokie  wody,  ale 
wszystko  wskazywało  na  to,  że  zacznie  zarabiać  jakieś 
pieniądze. 

Nie  każda  z  obecnych  na  przyjęciu  osób  pracowała  w 

branży  perfumeryjnej.  Hillary  zdawała  sobie  sprawę,  że  ma 
niebywałe  szczęście,  mogąc  gościć  Maurice'a  St.  Etienne, 

background image

który  po  raz  pierwszy  miał  pokazać  się  publicznie  po 
ogłoszeniu fuzji z „Dominique". Przybyło wiele osób z prasy. 
Dyrektorzy  domów  handlowych,  wydawcy  „Vogue"  i 
„Harper's Bazaar", fotografowie... 

Nie było tylko Paula. 
 -  Te  harfy  w  tle  są  całkiem  przyjemne  -  powiedziała 

Melody,  pojawiając  się  ponownie  u  boku  Hillary.  -  Wiesz, 
spodziewałam  się  prezentacji  próbek  „Chantal".  Byłaby  to 
przecież dla nich wyśmienita okazja do reklamy. 

 -  Też  masz  pomysły  -  odparła  Hillary,  sięgając  po 

kieliszek  szampana.  -  To  zbyt  nowoczesne  i  pospolite  dla 
Wielkiego Domu Mody „St. Etienne". 

Melody podziękowała za szampana. 
 - Dom mody „St. Etienne" już nie istnieje. 
 - To prawda. 
Ile razy Hillary myślała o porażce „St. Etienne", tyle razy 

wyobrażała sobie, jak Paul musi cierpieć z tego powodu. Nic 
dziwnego,  że  nie  chciał  pokazywać  się  pośród  uczestników 
seminarium.  Czułby  się  tu  jak  ktoś,  kto  zawiódł  zarówno  ją, 
Hillary, jak i własnego dziadka. 

Rozejrzała  się  po  pomieszczeniu  utrzymanym  w  kolorze 

złocistobrzoskwiniowym,  tak  korzystnym  dla  kobiecej  cery. 
Przygaszone  światło  padało  na  strzeliste  szyjki  butelek 
szampana, a dyskretne dźwięki harf mieszały się z subtelnym 
szmerem wielojęzycznych głosów. 

Było lepiej niż marzyła. 
I gorzej niż się spodziewała. 
Hillary przygotowała sobie kilka wersji powitania dziadka 

Paula.  Zastanawiała  się,  czy  w  rysach  Maurice'a  dostrzeże 
podobieństwo do Paula? Czy Paul wspominał mu o niej? 

 -  Hillary  -  usłyszała  nagle  zaniepokojony  głos  Melody.  - 

Czekamy już przeszło czterdzieści pięć minut. Nie wiesz, czy 
Maurice dotarł już do hotelu? 

background image

Hillary przytaknęła. 
 -  Ludzie  z  jego  otoczenia  poinformowali  mnie,  że 

odpoczywa.  Powiedzieli  też,  że  sami  wszystkim  się  zajmą.  - 
Nagle złapała Melody za rękę i gestem wskazała na wejście do 
sali. 

W drzwiach pojawił się w tej właśnie chwili niski, starszy 

mężczyzna. Głosy natychmiast zamilkły i rozległy się gromkie 
brawa. Wszystkie pary oczu skierowane były na Maurice'a St. 
Etienne,  który  wykonał  wpierw  elegancki  ukłon,  a  następnie 
rozłożył ręce w geście powitania. 

Przyglądali  mu  się  wszyscy,  z  wyjątkiem  Hillary,  która 

wpatrywała  się  w  mężczyznę  u  boku  Maurice'a.  Mężczyznę, 
który w tej właśnie chwili troskliwie prowadził swego dziadka 
w kierunku przyniesionego pospiesznie krzesła. 

Był to Paul. 
Hillary  zakręciło  się  w  głowie  i  z  trudem  dobrnęła  do 

stojącego w pobliżu stolika. 

Tłum gości ruszył w stronę Maurice'a. 
 - Oddychaj powoli i wyprostuj się - usłyszała obok siebie 

uspokajający  głos  Melody.  -  Musisz  wziąć  się  w  garść. 
Powiem kelnerom, by zaczęli podawać hors d'oeuvres. 

Przyjechał. Ale dlaczego? 
Przez wszystkie te tygodnie Hillary nieustannie myślała o 

Paulu.  Wszystko  jej  go  przypominało.  Przecież  realizowała 
ich  wspólne  plany.  To  miało  być  ich  seminarium.  A  później 
on się poddał i wyraził zgodę na połączenie z „Dominique". 

Hillary  uważnie  przypatrywała  się  obydwu  mężczyznom. 

Maurice  zdawał  się  pławić  w  uznaniu,  jakiego  nie  szczędzili 
mu  zebrani.  Nie  wyglądał  bynajmniej  na  zgorzkniałego  z 
powodu ogłoszenia fuzji, jak się tego spodziewała Hillary. W 
tej  właśnie  chwili  odrzucił  do  tyłu  głowę  i  serdecznie  się 
roześmiał,  aż  słychać  go  było  w  całej  sali.  Wyglądał  na 
szczęśliwego, albo wyśmienicie udawał, że tak jest. 

background image

A Paul? Stał zwrócony do niej profilem, tak że nie mogła 

dostrzec  wyrazu  jego  twarzy.  Jak  się  miewał?  Wyglądał  na 
zmęczonego. 

Nagle  Paul  odwrócił  głowę  i  ich  spojrzenia  spotkały  się. 

Ruszył w jej stronę. 

Hillary  poczuła,  jak  w  tym  najbardziej  nieodpowiednim 

momencie  zasycha  jej  w  gardle.  Tak  bardzo  pragnęła 
zachować  zimną  krew.  Nie  chciała,  by  dostrzegł,  że  jest 
jednym kłębkiem nerwów. 

Tymczasem Paul dotarł już do niej. 
 -  Hillary  -  powiedział  ciepło,  a  sylaby  tego  wyrazu 

sączyły  się  jak  miód.  Dokładnie  w  ten  sam  sposób  jak 
wówczas, gdy po raz pierwszy wymówił jej imię. 

Hillary nie była przygotowana na jego powitanie. 
 -  Dlaczego...?  -  wydusiła  tylko,  nie  wiedząc,  czy  nie 

zawiedzie jej własny głos. 

 -  Potem  -  szepnął  Paul.  -  Chodź,  chcę,  byś  poznała 

mojego dziadka. - Ujął jej dłoń i poprowadził na środek sali. 

Ręka,  która  ją  trzymała,  była  mocna,  silna  i  dająca 

poczucie  bezpieczeństwa.  Czyli  dokładnie  to,  czego  jej 
brakowało. 

Nie  czuła  się  na  siłach,  aby  wygłosić  mowę  powitalną. 

Bała się, że zrobi z siebie prowincjonalną niezdarę. Na pewno 
będzie się jąkać, albo seplenić, albo jeszcze coś gorszego. 

Na  jej  widok  dziadek  Paula  wstał,  korzystając  z  pomocy 

wnuka. Był tylko trochę od niej wyższy. 

Wyciągnął  do  niej  obie  dłonie,  choć  nikt  jej  przecież  nie 

przedstawił. 

 -  Moja  droga  -  Maurice  uniósł  jej  dłonie  do  ust  i 

ucałował,  po  czym  obdarzył  ją  tym  samym  promiennym 
uśmiechem, który zdążyła już poznać u Paula. 

background image

Uścisk  dłoni  Maurice'a  był  silny,  a  jego  brązowe  oczy 

niezwykle  żywe.  Nim  zdążyła  cokolwiek  pomyśleć,  Maurice 
przyciągnął ją do siebie i serdecznie ucałował w oba policzki. 

 - Mam nadzieję, że uszczęśliwisz mojego wnuka, dobrze? 

-  Raz  jeszcze  przycisnął  ją  do  siebie.  -  A  teraz  idźcie  i 
porozmawiajcie z sobą - polecił. 

Hillary  zrozumiała  w  tej  samej  chwili,  że  Paul  wcale  nie 

musiał  jej  przedstawiać.  Z  bijącym  sercem  unikała  jego 
wzroku. 

 -  Bardzo  chciał  ciebie  poznać  -  powiedział  Paul, 

pochylając się nad nią. 

 - Naprawdę? - spytała Hillary drżącym głosem. 
 - Hillary, proszę, nie płacz. 
Nie chciała wcale płakać, do czasu, gdy usłyszała troskę w 

jego głosie. Gwałtownie zamrugała oczami, podążając za nim 
ślepo przez tłum. 

Paul  wyciągnął  z  kieszeni  białą  chusteczkę  i  podał  ją 

Hillary. Wyprowadził ją z sali i posadził na stojącej w pobliżu 
kanapie. 

 - Nie spodziewałam się, że przyjedziesz. 
 - Nie byłem pewien, czy będziesz chciała mnie zobaczyć 

po  usłyszeniu  najnowszych  wieści  -  odpowiedział  Paul, 
siadając obok niej. 

 -  Owszem  -  odparła  Hillary  z  przekąsem.  -  Otrzymałam 

zawiadomienie. Nie  miałam tylko dotąd czasu zaopatrzyć  się 
w reklamówkę „Chantal". 

Paul jęknął. 
 -  Jesteś  pewnie  okropnie  rozczarowana,  że  nie 

połączyliśmy 

sił, 

by 

wspólnie 

zwalczyć 

okropną 

„Dominique". 

 - Raczej zraniona. Zarówno tym, jak i  dlatego, że tak po 

prostu wyniosłeś się z mojego życia. 

 - Czułem się podobnie jak ty. 

background image

 -  Dlatego  że  nie  odwołałam  spotkania  z  „Dominique", 

kiedy  mi  tego  zabroniłeś?  -  spytała,  patrząc  mu  w  oczy.  - 
Czego się po mnie spodziewałeś? 

W kącikach ust pojawił mu się uśmiech. 
 - Tego, że jednak spotkasz się z „Dominique". 
 - Chciałam z nimi przecież tylko porozmawiać. Nawet nie 

zaczekałeś, by dowiedzieć się, co się stało. 

 - Byłem zły. 
 - Ja również. 
 - Czy cokolwiek by się zmieniło, gdybym cię wówczas o 

to poprosił? 

Hillary zastanowiła się przez chwilę, wracając myślami do 

tamtej rozmowy. 

Słowa „proszę" i „zabraniam" zazwyczaj nie występują w 

tym samym zdaniu. 

 -  No  tak  -  powiedział  -  dziadek  ma  rację.  Powiada,  że 

czasami bywam nieco arogancki. 

 -  Ja  również  użyłabym  tego  słowa.  Paul  uśmiechnął  się 

pełen skruchy. 

 - Gdy napisałaś, że nie podpisałaś umowy z „Dominique", 

pomyślałem sobie, że to może z mojego powodu. 

 -  Tak!  Chcieli  kupić  moje  perfumy  tylko  dlatego,  że 

myśleli, iż ty jesteś nimi zainteresowany. 

Paul  uniósł  palcami  jej  brodę  i  zaczekał,  aż  spojrzała 

wreszcie na niego. 

 - „Dominique" chciała kupić twoje perfumy, ponieważ są 

naprawdę dobre. Wierzę w to tak samo mocno jak w ciebie i w 
to, że masz talent. 

 -  Tak  długo  czekałam,  a  ty  nawet  nie  zadzwoniłeś!  - 

poskarżyła się żałośnie. 

Paul rozpostarł ramiona i przycisnął ją mocno do siebie. 
 -  Potrzebowałem  czasu,  Hillary.  Zawiodłem  się  w  życiu 

na tak wielu osobach. Wydawało mi się, że znalazłem w tobie 

background image

zarazem  ukochaną  i  partnera.  Kogoś,  kto  będzie  trwał  przy 
moim boku bez względu na wszystko. Na dobre i na złe. 

 - Ale taki układ musi działać w obie strony. 
 -  Teraz  zdaję  sobie  z  tego  sprawę.  Gdy  wróciłem  do 

Francji, dziadek natychmiast się domyślił, że coś jest nie tak. 
Opowiedziałem  mu  o  tobie  i  naszej  sprzeczce.  Na  to  on 
odrzekł,  że  nie  mogę  narzucać  innym  swojego  zdania.  On 
właśnie tak zrobił i utracił Chantal. 

 - Powiedziałeś mu o „Dominique"? Paul przytaknął. 
 - A on zgodził się na fuzję. 
 -  No  właśnie  -  powiedział  cicho  Paul.  -  Miałaś  rację. 

Popełniłem  błąd,  starając  się  trzymać  go  w  nieświadomości. 
Myślał,  że  Chantal  dawno  już  wyrzuciła  recepturę  tych 
perfum. Był wręcz zachwycony, iż ktoś odnalazł te papiery i 
że raz jeszcze będzie mógł wylansować nowe perfumy. - Taka 
możliwość nigdy nie przyszła mi do głowy. 

 - Wiele rzeczy nigdy nie przyszło ci do głowy - mruknęła 

Hillary. - Na przykład powiadomienie mnie, że przyjeżdżasz. 

Paul pogłaskał ją po policzku. 
 - Przecież obiecałem ci, że przyjadę. 
 - Napisałeś, że dasz mi znać, gdy podejmiesz decyzję. 
 -  Na  temat  „Dominique".  Ty  potrafiłaś  się  szybko 

zdecydować. Ja, jak mówiłem, potrzebowałem więcej czasu. 

 -  Ale  przecież  napisałeś...  -  Hillary  starała  się 

przypomnieć  sobie  drugi  list  od  Paula  -  ...napisałeś,  że  „w 
danych  okolicznościach"  nie  możesz  reprezentować...  - 
Urwała, gdyż nagle wszystko stało się jasne. 

 - No tak, teraz rozumiem, że mogłaś mnie źle zrozumieć - 

powiedział Paul. 

 -  Przez  ostatnie  kilka  miesięcy  rzadko  miałam  okazję 

czytać gazety - musiała przyznać Hillary. 

 -  Napisałem,  że  nie  mogę  być  przedstawicielem  naszej 

firmy, gdyż nie piastuję w niej już żadnej funkcji. 

background image

 - Słucham? - spytała Hillary, zdumiona tym, co usłyszała. 

- A kto jest teraz szefem? Caroline? 

Paul wzruszył ramionami. 
 - Jestem pewien,  że zostanie  członkiem zarządu. Tak jak 

mój dziadek. 

 -  Jak  mogłeś  dać  się  tak  wymanewrować?  Paul  spojrzał 

na nią zaskoczony. 

 - To ja złożyłem rezygnację. 
 - Dlaczego? - Hillary odsunęła się od niego tak, że mogła 

uważnie mu się przyjrzeć. Faktycznie, zmienił się na twarzy. 
Dostrzegła zmęczenie i... smutek. 

 -  Bo  nie  miałbym  czasu  dla  ciebie  -  powiedział,  całując 

lekko jej włosy. 

Serce Hillary zabiło gwałtownie. 
 - Dopiero w zeszłym tygodniu zakończyłem instalowanie 

komputerów  i  programów  komputerowych.  -  Zaśmiał  się.  - 
Czy uwierzysz, że poleciałem z Montrealu do Paryża tylko po 
to,  by  towarzyszyć  dziadkowi  w  podróży  do  Houston?  Nie 
spałem od nie wiem jak dawna, a w swoim biurze nie byłem 
od ponad dwóch miesięcy. 

 - Paul, jesteś wykończony! Ujął jej dłoń i ucałował. 
 - Nic mi nie jest. 
 - Nieprawda! 
Paul przymknął oczy i uśmiechnął się z niejakim trudem. 
 -  To  nic  takiego.  Nic,  czego  kilka  tygodni  snu  nie 

potrafiłoby  uleczyć.  -  Zaczerwieniony  jeszcze  przed  chwilą, 
pobladł nagle. 

Wyraźnie widać było, że źle się czuje. 
 -  Paul  -  Hillary  delikatnie  dotknęła  jego  dłoni.  -  Kiedy 

ostatnio coś jadłeś? 

 - Nie pamiętam. 
Hillary z przerażeniem patrzyła na niego, gdy nagle wstał, 

by  natychmiast  osunąć  się  przed  nią  na  jedno  kolano. 

background image

Pomyślała, że podczas gdy ona zawraca mu głowę pytaniami, 
on dosłownie pada z nóg. 

 - Paul, daj  spokój. Wszystko jest  w porządku. Po prostu, 

gdy nie zadzwoniłeś... 

 - Hillary. 
 -  Myślałam  już,  że  cię  nigdy  więcej  nie  zobaczę. 

Wiedziałam,  że  byłam  głupia,  nie  rzucając  wszystkiego  i  nie 
lecąc z tobą do Francji, ale wydawało mi się że wiem, co jest 
dla mnie ważne, ale nie... 

 - Hillary - powtórzył, chwytając ją za dłonie. 
 -  Ułóż  spokojnie  głowę  między  kolanami  -  poleciła, 

starając się, by jej głos brzmiał beznamiętnie i spokojnie. 

 - Nie ma mowy! - wykrztusił Paul, dusząc się ze śmiechu. 
Hillary była bliska histerii. 
 - Paul, musisz to zrobić! 
 -  Nie,  bo  nie  będę  wtedy  widział,  jak  zareagujesz  na 

pytanie, czy chcesz zostać moją żoną. 

 - Co? 
 -  Warto  było  -  stwierdził  Paul,  wpatrując  się  w  nią 

przenikliwie.  -  Warto  było  widzieć  ten  wyraz  na  twojej 
twarzy. 

 -  To  ty  nie  jesteś  chory?  -  Dopiero  teraz  Hillary 

zauważyła,  że  ma  do  czynienia  z  oświadczynami,  a  nie 
nagłym przypadkiem choroby. 

Twarz  Paula  odzyskała  już  swój  normalny  kolor. 

Sparafrazował znane powiedzenie. 

 -  W  wykończonym  ciele  zdrowy  duch.  -  Po czym  dodał, 

zerkając  na  nią  spod  oka:  -  No,  może  jeszcze  trochę 
zdenerwowany. 

 - Ty chcesz się ze mną ożenić? 
 - Jak najbardziej. Kocham cię, maleńka. 

background image

 - Nie przypuszczałam, że jeszcze kiedykolwiek usłyszę to 

od  ciebie  -  powiedziała  Hillary,  ocierając  znów  oczy 
chusteczką. 

 -  No,  koniec  ze  łzami  -  oznajmił  Paul  siadając.  Ujął  jej 

twarz  w  dłonie.  -  Wiem  już,  jakie  uczucia  żywisz  wobec 
swoich perfum, ale nadal nie wiem, jakie one są wobec mnie. - 
Uważnie  przypatrywał  się  jej  twarzy,  szukając  w  niej 
odpowiedzi, po czym pochylił się nad nią. 

Jego  pocałunek  ożywił  na  nowo  wszystkie  uczucia,  które 

starała  się  w  sobie  zagłuszyć  ciężką  pracą.  Był  to  pocałunek 
pełen czułości i obietnic; zapowiadający lepsze czasy. 

 - A więc? 
Hillary  potrafiła  jedynie  niemo  wpatrywać  się  w 

mężczyznę, o którym myślała, że utraciła go już na zawsze. 

 - Ależ ty drżysz - szepnął, gładząc ją po włosach. 
 - Wiesz, ja też drżę. 
I tak też było. Pod opuszkami palców czuła przyspieszone 

bicie jego serca. 

 -  Dlaczego  nie  powiedziałeś  mi,  co  cię  trapi?  Dlaczego 

nie chciałeś podzielić się ze mną swymi problemami? - spytała 
cicho. 

 - Nie przywykłem dzielić się z kimś swoimi problemami - 

odparł Paul, dotykając czołem jej czoła. 

 - Ale nie zawracajmy sobie już głowy „Dominique" i ,,St. 

Etienne"  -  czy  też  jakkolwiek  będą  się  oba  przedsiębiorstwa 
nazywały.  Nie  chciałem  cię  prosić,  byś  stała  się  częścią 
tamtego życia. Chciałbym zacząć budować wszystko od nowa. 
Wraz z tobą. 

 - Ja też tego pragnę. - Położyła ręce na jego dłoniach. 
 -  A  więc  powiedz  „tak"  -  poprosił,  uśmiechając  się 

szeroko. 

 - Tak. 

background image

 - I nie zapomnij powiedzieć dziadkowi, że prosiłem cię na 

kolanach. Bardzo na to nalegał. 

 - Tak bardzo cię kocham, ale wtedy nie zdawałam sobie z 

tego sprawy. Bałam się, że stracę swoją tożsamość. 

 -  Było  to  wielce  prawdopodobne  -  przyznał  Paul.  -  W 

zamian... to ja utraciłem swoją. 

Jak mogła być tak nietaktowna? Ona nic nie straciła. Paul 

stracił wszystko. 

Coś z  tego, o czym myślała, musiało uzewnętrznić się  na 

jej twarzy, gdyż Paul szybko dodał: 

 - Nie martw się, mam dalekosiężne plany. 
 - Jakie? - spytała, wstrzymując oddech. 
 -  Po  tych  wszystkich  latach  podtrzymywania  przy  życiu 

reliktu przeszłości mam zamiar zacząć wszystko od zera. Już 
dawno  zauważyłem,  że  młodzi  projektanci  bez  wyrobionego 
jeszcze nazwiska nie mają nikogo, kto by im pomógł. Zawsze 
chciałem się tym zająć. 

 - Masz zamiar otworzyć butik i prezentować ich modele? 
 - Tak, ale nie tylko to. Chciałbym zająć się promocją ich 

projektów.  Dać  im  miejsce,  gdzie  mogliby  urządzać  swoje 
pokazy mody. 

Hillary złapała go za ramię. 
 -  Znam  takie  miejsce.  „Earth  Scents"!  Czy  też  to,  co 

pozostało  po  „Earth  Scents"!  Melody  przeprowadziła  się 
stamtąd - później ci opowiem. W każdym razie wykorzystuje 
teraz  budynek  „Earth  Scents"  na  magazyn.  Paul,  jego 
usytuowanie  jest  idealne!  Leży  w  pobliżu  odrestaurowanej 
dzielnicy  handlowej,  która  przyciąga  tłumy  studentów  i  osób 
odwiedzających  muzea.  Stamtąd  do  „Earth  Scents"  jest  już 
tylko kilka kroków. Poza tym jest tam jeszcze jedno piętro! 

 -  Czyli  jest  dużo  większe  niż  twój  „kryształowy 

gabinecik"? 

Hillary, podekscytowana, pokiwała twierdząco głową. 

background image

 -  To  wymarzone  miejsce  na  pokazy  mody.  Moglibyśmy 

urządzać jeden pokaz w miesiącu... 

Jego śmiech przerwał ten potok słów. 
 -  Bardzo  mi  ciebie  brakowało,  Hillary.  Ścisnęła  mocno 

jego rękę. 

 -  Mnie  również  bardzo  ciebie  brakowało,  ale  poczekaj, 

mam  właśnie  pomysł...  Paul!  Nazwiemy  to  „Kryształową 
Szafą"!  Zrobimy  wielkie  okna  na  wysokość  dwóch  pięter... 
mnóstwo  szkła,  tak  by  ludzie  wszystko  widzieli  na 
wystawach... a ja mogłabym komponować zapachy do każdej 
kolekcji! 

 -  Będę  wręcz  nalegał,  byś  tworzyła  zapachy  do  każdej 

nowej kolekcji. Chcę, byś miała pole do popisu. 

Hillary zerknęła w jego stronę. 
 - Czy będziemy konkurowali bezpośrednio z „Dominique 

- St. Etienne"? 

 - Jak najbardziej. 
Hillary  pomyślała  o  Caroline  i  uśmiechnęła  się 

szelmowsko. 

 - Nie mogę się już doczekać. 
 -  Jak  myślisz,  czy  „Scentsations"  może  się  obyć  bez 

Natashy? - spytał Paul wstając i biorąc Hillary za rękę. 

 - Byłaby świetna w wyszukiwaniu młodych talentów.  
 -  Och,  Paul,  masz  rację.  Nie  mogę  się  już  doczekać!  - 

zawołała  Hillary,  kręcąc  się  niecierpliwie.  -  Pojedźmy  tam 
zaraz po koktajlu! 

Paul pokręcił głową. 
 - Nic z tego. Najpierw przynajmniej kilka godzin snu. 
Skruszona Hillary przyznała, że poniosła ją fantazja. 
 -  Pamiętaj,  nigdy  się  nie  zmieniaj  -  powiedział,  raz 

jeszcze  biorąc  ją  w  ramiona.  Jego  pocałunek  oszołomił  ją 
bardziej niż szalona jazda na karuzeli. 

 - Ty też nie - szepnęła. 

background image

 -  Jestem  zwolennikiem  krótkiego  narzeczeństwa,  bardzo 

krótkiego  -  stwierdził  Paul,  zdejmując  ręce  Hillary  ze  swojej 
szyi.  -  Wracajmy  na  salę  -  powiedział,  wyciągając  do  niej 
dłoń. - Mamy im przecież coś do zakomunikowania.