background image

BARBARA BOSWELL 

DOBRANA PACZKA 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

- Jak już się nie wiedzie, to we wszystkim? - Wielebny Will Franklin potrząsnął głową 

z  niedowierzaniem.  -  Trudno  się  z  tym  zgodzić,  Mac.  -  Za  dużo  cynizmu  i  pesymizmu.  A 

gdzie... 

-  Pozytywne  myślenie?  -  wtrącił  Macauley  Wilde.  -  Wiem,  wiem.  Przeczytałem 

książkę, którą mi pożyczyłeś. Próbowałem myśleć pozytywnie, kiedy już po pierwszym dniu 

pobytu zabroniono Brickowi na tydzień wstępu do nowej szkoły,  bo bił kolegów. Podobnie, 

kiedy Lily chyłkiem wykradła się z domu i nie wróciła na noc, a także gdy mały Clay został 

zawieszony w prawach ucznia po tym,  jak ze swoim  „gangiem” włamał  się do laboratorium 

biologicznego i wypuścił z klatek wszystkie białe myszki. 

- Wiem, że to bywa trudne - przerwał pastor, nie godząc się z czarnowidztwem Maca, 

choć w tej sytuacji pesymizm mógł wydawać się uzasadniony. - Dzieci twojego brata, Reida, 

rzeczywiście miały trudności z przystosowaniem się do życia w Bear Creek. 

-  Wcale  się  nie  przystosowały  -  rzekł  ponuro  Mac.  -  A  co  gorsza,  nie  mają  zamiaru 

tego uczynić. To maniacy. 

-  Nie  przeczę,  że  cała  czwórka  jest...  trudna.  -  Wielebny  pastor  chrząknął,  mając 

świadomość,  że  nie  użył  najtrafniejszego  przymiotnika,  lecz  jako  duchowny  chciał  znaleźć 

możliwie taktowne określenie. 

Przecież  w  odniesieniu  do  dzieci  nie  mógł  zastosować  słów:  „skandaliczne”, 

„potworne” albo „ohydne”. 

- Myślałem raczej o sile modlitwy - wyjaśnił. 

- Środki religijne nie poskutkują, chyba że zaczniemy odprawiać egzorcyzmy. 

- Żartujesz, Mac. - Pastor uśmiechnął  się z zakłopotaniem. - Zawsze  miałeś poczucie 

humoru. 

- Nie żartuję. Dzieci są u mnie prawie pięć miesięcy i coś trzeba z tym zrobić. Kiedy 

zjawiły  się  w  czerwcu,  sądziłem,  że  przez  lato  jakoś  się  ustatkują  i  we  wrześniu  spokojnie 

pójdą  do  szkoły.  Ale  nic  z  tego.  Jest  coraz  gorzej.  Mamy  połowę  października  i  jestem  w 

rozpaczy. To nie może trwać dłużej. 

- Myślisz o oddaniu ich stanowej opiece społecznej? 

-  Ha!  Nikt  ich  nie  weźmie.  Skoro  są  tu  tak  krótko,  władze  Montany  uważają,  że 

powinny  zostać  odesłane  do  swego  rodzinnego  stanu,  Kalifornii,  a  ci  z  Kalifornii 

odpowiadają,  że  to  już  nie  ich  problem.  Dzieciaki  są  niepoprawne  i  sieją  postrach  wśród 

background image

pracowników opieki społecznej. 

-  Widzę,  że  za  wszelką  cenę  chcesz  zatrzymać  potomstwo  Reida  i  Lindy.  Godna 

podziwu odwaga. Chciałem powiedzieć: oddanie - poprawił się wielebny Will. 

-  To  moi  bliscy  -  westchnął  Mac.  -  Kochałem  brata  i  bardzo  lubiłem  jego  żonę, 

chociaż inaczej podchodziliśmy do wielu spraw. 

- Większość ludzi miała inne poglądy na życie niż Reid i Linda - taktownie zauważył 

pastor. - Szkoda, że nie wziąłeś dzieci zaraz po śmierci  ich rodziców. Rok, który spędziły u 

twego  brata  Jamesa  i  jego  żony,  Ewy,  był  dość...  niefortunny.  Sądzę,  że  większość 

problemów, które masz z nimi, wzięła się z tamtego... trudnego okresu. 

-  Wiem.  Ja  też  nie  chciałbym  mieszkać  z  Jamesem  i  Ewą.  Proponowałem,  że 

zaopiekuję  się  dziećmi,  ale  oni  stwierdzili,  iż  tylko  małżeństwo  może  się  nimi  zająć. -  Mac 

skrzywił się. - Uznali, że skoro mam za sobą nieudany związek, to przebywanie ze mną pod 

jednym  dachem  będzie  szkodliwe  dla  dzieci.  Nie  nadawałem  się  do  wychowywania  dzieci 

brata, dopóki nie okazało się, że James i jego żona nie mogą wytrzymać z małymi potworami. 

-  James  i  Ewa  bez  wątpienia  mieli  dobre  zamiary,  ale  są...  -  pastor  przerwał  i 

odkaszlnął. - Trudni. Znów użyłem tego słowa, lecz jako duchowny nie mogę użyć określeń: 

zadufani w sobie, obłudni i małostkowi, kiedy mówię o stadle małżeńskim. A temu, że twoje 

małżeństwo  się  rozpadło,  nie  jesteś  winien.  Byliście  z  Amy  zbyt  młodzi,  kiedy  się  pobiera-

liście.  Każde  z  was  oczekiwało  czegoś  innego,  więc  się  rozstaliście.  Trudno.  Nieszczęście. 

Stało  się.  Było,  minęło  i  nie  powinno  cięto  powstrzymywać  od  wejścia  w  następny,  trwały 

związek. 

- Wyszło szydło z worka. Ciągle mi powtarzasz: „znajdź sobie miłą dziewczynę i ożeń 

się”. 

-  Małżeństwo  oznacza  stabilizację.  Nie  wspominając  o  tym,  że  dzieci  rozpaczliwie 

potrzebują matki. 

- Wiedziałem, że to powiesz. - Mac wstał  i zaczął  chodzić tam  i z powrotem wzdłuż 

ściany  ozdobionej  łbem  łosia  o  wspaniałym  porożu,  pośrodku  której  znajdował  się  duży, 

granitowy kominek. - Rzeczywiście nie spieszno mi było do małżeństwa po doświadczeniach 

z Amy, choć wiem, że sam nie mogę wychowywać dzieci. Jednak kiedy w końcu uznałem, że 

powinienem się ożenić, to zgadnij, co się okazało. Oto żadna kobieta nie jest zainteresowana 

małżeństwem, jeśli wiąże się to z opieką nad potomstwem mojego brata. 

-  Naprawdę  rozmawiałeś  o  ślubie  z  którąś  z  twoich...  znajomych?  -  spytał 

zaciekawiony pastor. 

-  Niezupełnie,  ale  im  o  tym  napomykałem.  Jill  Finlay  wzruszyła  ramionami  i 

background image

powiedziała,  że  nie  będzie  wychowywać  żadnych  innych  dzieci  poza  własnymi.  Tonya 

Bennett  zaproponowała,  bym  pozbył  się  całej  czwórki,  a  wówczas  porozmawiamy  o 

małżeństwie. Marcy Tanner przyznała, że chce wyjść za mnie, ale była przekonana, że dzieci 

pozbawią nas szansy na szczęście, więc powinienem poszukać im innego domu. Oczywiście, 

gdyby nie dzieci, nie potrzebowałbym się żenić z żadną z nich. Nawet nie chciałbym. Ale jest 

jak  jest...  To  beznadziejne.  Jaka  kobieta  przy  zdrowych  zmysłach  zostanie  moją  żoną  i 

zamieszka z „bandą czworga”? 

-  Pomyśleć,  że  zaledwie  rok temu,  na  walentynkowym  balu  dobroczynnym,  zostałeś 

uznany  za  najbardziej  pożądanego  kandydata  na  męża  w  całym  Bear  Creek  -  westchnął 

wielebny  Will.  -  Cóż,  jestem  rozczarowany  postawą  Jill,  Tonyi  i  Marcy,  ale  trudno  im  się 

dziwić.  Potrzebujesz  kobiety  o  wyjątkowej  wrażliwości  i  zaangażowaniu,  a  te  panie  nie 

odznaczają się takimi cechami. Za to ja znam kogoś odpowiedniego. 

- Próbujesz bawić się w swata? Dziękuję, ale nie trzeba. Jeśli sam nie mogę znaleźć... 

-  Mac,  wybacz,  że  przeszkadzam!  -  Do  pokoju  wpadł  wysoki,  dobrze  zbudowany 

kowboj, najwyraźniej czymś poruszony. 

Macauley poczuł, że zamiera mu serce. Zarządca rancza, Webb Asher, nie zwykł bez 

powodu wpadać w panikę. 

- Co się stało, Webb? 

-  Mamy  zniszczone  ogrodzenie  na  północnym  pastwisku.  Nie  wiem,  jak  do  tego 

doszło,  ale  zostało  stratowane  przez  bydło,  które  przemieszcza  się  teraz  w  kierunku  Blood 

Canyon. 

-  A  już  myślałem,  że  nie  może  być  gorzej!  -  jęknął  Mac.  -  Musimy  natychmiast 

naprawić płot i zacząć zaganiać krowy. - Spojrzał na zegarek. - O piątej powinienem odebrać 

Autumn po lekcji tańca w miejskim ośrodku kultury. 

- Mógłbym poprosić  moją córkę, żeby odwiozła  małą do Double R - zaofiarował się 

pastor. - Myślisz, że Autumn wsiądzie do auta z Tricią? 

-  Nie  wiem.  -  Mac  znowu  zaczął  krążyć  po  pokoju.  -  Autumn  nie  zna  Tricii  zbyt 

dobrze, a te jej lęki... Wszędzie widzi czające się niebezpieczeństwo. Jak mogę być w dwóch 

miejscach jednocześnie? Odebrać Autumn i pracować na północnym pastwisku? 

- Gdybyś miał żonę, pilnowałaby dzieci, gotowałaby i... 

- Obiad! - Mac z rozpaczą złapał się za głowę. - Do licha, zapomniałem o obiedzie. 

- A Lily  nie  może czegoś ugotować? - spytał pastor. - Wiem, że w  liceum  ma  lekcje 

gotowania, bo i moja Tricią tam się uczy. 

- Lily prędzej podpali kuchnię albo otruje pozostałe dzieci. I to umyślnie - westchnął 

background image

Mac. - Pani Lattimore przygotowuje nam gulasz na trzy dni, kiedy przychodzi sprzątać, lecz 

przez następne cztery dni tygodnia ja muszę martwić się o posiłki. 

-  Ta  młoda  dama,  którą  miałem  na  myśli,  przepada  za  gotowaniem  -  zauważył 

wielebny Will. - Znakomicie radzi sobie z dziećmi i zawsze pragnęła mieć rodzinę. Pracuje w 

Waszyngtonie.  Z  jej  listów  wynika,  że  chciałaby  coś  zmienić  w  swoim  życiu.  Możemy 

sprowadzić ją do Bear Creek i... 

- Byłaby kimś w rodzaju narzeczonej na zamówienie? 

-  To  nie  gorsze  niż  ogłoszenie  matrymonialne  w  gazecie  -  nie  ustępował  pastor. -  A 

mój plan z pewnością jest lepszy i bezpieczniejszy. Mogę ręczyć za ciebie i Karę. Oboje... 

-  Hej,  Mac,  twój  bratanek  prowadzi  dżipa!  -  krzyknął  Webb  i  ruszył  ku  frontowym 

drzwiom. 

- Brick? Powinien być w szkole. Jeśli znowu go wyrzucili... 

Trzej mężczyźni wybiegli na ganek. 

-  Dobry  Boże,  to  mały  Clay!  -  sapnął  pastor.  Przez  moment  jak  sparaliżowani 

wpatrywali się w drugoklasistę siedzącego za kierownicą. 

-  Wujku  Mac!  -  zawołał  Clay,  wtaczając  się  dżipem  na  podjazd.  -  Dzisiaj  wcześniej 

odesłali mnie do domu, bo jestem zarażony. Zobacz, jak dobrze prowadzę! 

- Czym zarażony? 

-  Słyszałem,  że  w  szkole  podstawowej  zanotowano  przypadki  wietrznej  ospy  - 

powiedział wielebny Will. - Jeśli Clay to złapał, co najmniej przez tydzień nie będzie chodził 

do szkoły. Moja mała Joanna parę lat temu przez dwa tygodnie leżała w łóżku chora na ospę. 

- Ożenek wydaje się sprawą nie cierpiącą zwłoki - przyznał Mac. - Rozsądny związek 

między  dwojgiem  dorosłych  ludzi,  którzy  wiedzą,  czego  chcą.  Pastorze,  czym  prędzej 

sprowadź tę dziewczynę, o której wspomniałeś. Na mój koszt - dorzucił, biegnąc w kierunku 

dżipa. 

Kara Kirby po raz kolejny czytała list, bezskutecznie pragnąc odmienić jego sens: 

Z  przykrością  informujemy,  że  ze  względu  na  cięcia  budżetowe  zmuszeni  jesteśmy 

zmniejszyć  zatrudnienie  w  naszym  ministerstwie  i  pani  stanowisko  zostało  przewidziane  do 

redukcji w terminie trzydziestu dni od niniejszej daty. 

Z  listu  wynikało,  że  nie  chodzi  o  kwestionowanie  jakości  pracy,  którą  Kara 

wykonywała  doskonale,  lecz  o  oszczędności  budżetowe  w  dziedzinie,  która  przestała  być 

traktowana priorytetowo. 

Straciła pracę statystyka! Za trzydzieści dni  będzie bezrobotna. Gorące łzy  napłynęły 

jej  do  oczu.  Poczuła,  że  ogarnia  ją  strach.  Wykonywała  to  zajęcie  przez  ostatnich  pięć  lat! 

background image

Prawda, że przeważnie było nudno, ale zarabiała nieźle, miała zapewnioną opiekę medyczną, 

a  także  tydzień  płatnego  urlopu.  W  zeszłym  roku  Kara  mogła  sobie  pozwolić  na  opłacanie 

czynszu  za  mieszkanie  bez  brania  współlokatorki.  Zawsze  była  raczej  introwertyczna  i 

nieśmiała,  ale  dzielenie  lokum  z  różnymi  dziewczętami  sprawiało,  że  prowadziła  bardziej 

urozmaicony  tryb  życia.  Kiedy  jednak  ostatnia  współmieszkanka  wyszła  za  mąż,  Kara 

zdecydowała  się  mieszkać  sama,  mając  za  towarzysza  jedynie  syjamskiego  kota  o  imieniu 

Tai. 

Trzy miesiące temu, w dniu własnych urodzin, siedziała przed telewizorem z kotem na 

kolanach  i  podsumowywała  swoje  życie.  Miała  dwadzieścia  sześć  lat,  była  samotna.  Nie-

wielki  krąg  przyjaciół  rozpadł  się,  znajomi  pozakładali  rodziny  albo  wyjechali  i  tylko  w  jej 

życiu  nic  się  nie  zmieniło.  W  perspektywie  rysowała  się  smutna,  samotna  przyszłość  bez 

męża i dzieci. A teraz jeszcze bez pracy! 

Tai miauknął i zeskoczył z tapczanu. 

- Och, koteczku, co my zrobimy? - Kara z trudem przełknęła ślinę. 

W  najczarniejszych  myślach  nie  przypuszczała,  że  może  być  aż  tak  źle.  Dzwonek 

telefonu wyrwał ją z ponurych rozmyślań. 

- Kara? - w słuchawce rozległ się ciepły głos wielebnego Willa Franklina. 

- Wujek Will! - wykrzyknęła dziewczyna z przejęciem. 

- Nie chciałabyś przyjechać do nas z wizytą, moja droga? 

- Bardzo bym chciała, ale... 

- Żadnych „ale”. Opłacę całą podróż. Ginny, dziewczynkom  i  mnie bardzo zależy  na 

twoim przyjeździe do Montany tak szybko, jak to możliwe. 

Stojąc przy wyjściu z  lotniska w Helenie, Mac  Wilde po raz setny oglądał  fotografię 

otrzymaną ty dzień temu od pastora. Na zdjęciu widniała podobizna Kary Jo Kirby. 

Ostatnio  Mac  był  zmuszony  ponaglić  wielebnego  Willa,  by  ten  skontaktował  się  jak 

najszybciej z dziewczyną z Waszyngtonu. Po tym, jak parę dni temu przyłapano Bricka ukry-

tego  w  dziewczęcej  przebieralni  z  polaroidem  w  ręku  i  po  gonitwie  za  chorym  na  ospę 

Clayem,  który  uciekał,  nie  pozwalając  sobie  posmarować  krost  maścią,  Mac  uznał,  że 

związek małżeński to po prostu życiowa konieczność. 

Wielebny Will był zachwycony. 

- Znam Karę od lat i gwarantuję, że jest godną zaufania dziewczyną. Musisz wiedzieć, 

że prawie przez pięć i pół roku byłem jej ojczymem. Wychowywałem ją od trzeciego do ós-

mego roku życia, a potem ja i jej matka rozwiedliśmy się - powiedział. 

Mac  przyglądał  się  mu  bez  słowa.  Znał  Willa  i  Ginny  Franklinów  od  piętnastu  lat, 

background image

odkąd  pastor  przybył  do  Bear  Creek.  Oboje  wraz  z  córkami,  szesnasto  -  i  dwunastoletnią, 

stanowili  niezwykle  przykładną  rodzinę.  Mac  Wilde  po raz  pierwszy  usłyszał  o  poprzedniej 

pani Franklin. 

-  To  nie  tajemnica,  choć  rzadko  mówię  o  swoim  pierwszym  małżeństwie.  Nie  ma 

powodu, a poza tym Ginny nie chce do tego wracać. Przez lata utrzymywałem kontakt z Karą, 

choć  nie  widywaliśmy  się  tak  często,  jak  byśmy  tego  pragnęli.  -  Pastor  podał  Macowi 

fotografię.  -  Została  zrobiona  prawie  pięć  lat  temu.  Miałem  wówczas  konferencję  w  Wa-

szyngtonie i odwiedziłem moją byłą pasierbicę. 

Mac  wpatrywał  się  w  zdjęcie.  Uśmiech  Kary  Kirby  wyglądał  na  wymuszony.  Miała 

zgrabny, mały nosek, ładne, białe zęby i brązowe, ostrzyżone na pazia włosy. Grzywka, przy 

której  modelowaniu  na  pewno  nie  użyto  żadnego  żelu,  podkreślała  duże,  szeroko  otwarte 

oczy  dziewczyny,  w  których  na  czerwono odbił  się  błysk  flesza.  Według  opinii  wielebnego 

Willa,  Kara  miała  piwne  oczy.  Młoda  kobieta  z  fotografii,  ubrana  w  białe  spodnie  i 

brzoskwiniową bluzkę, była szczupła, choć przez ostatnie pięć lat mogła utyć. 

Jakieś parę kilogramów, pomyślał Mac, przełykając ślinę. Nic nie szkodzi. Jeśli tylko 

miała  taki  charakter  i  zalety,  o  których  wspominał  pastor,  i  jeśli  zechce  poświęcić  się  dla 

zrozpaczonego  mężczyzny  oraz  czwórki  nieznośnych  dzieci,  to  on,  Mac,  miał  diabelne 

szczęście, że na nią trafił. 

Dźwigając  podróżną  klatkę  kota,  Kara  skierowała  się  ku  wyjściu.  Po  drodze 

rozglądała  się  uważnie,  ale  wśród  osób  oczekujących  na  pasażerów  samolotu  nie  mogła 

dostrzec wielebnego Willa Franklina. 

- Przepraszam, czy pani Kara Kirby? 

-  Tak.  -  Dziewczyna  zatrzymała  się  i  spojrzała  na  dużo  wyższego  od  siebie 

mężczyznę. 

- Jestem Mac Wilde. 

Przyglądał się jej uważnie. Nie zmieniła się przez te pięć lat. Miała taką samą fryzurę 

jak  na  starym  zdjęciu  i  duże  piwne  oczy.  Była  kruchą,  delikatną  dziewczyną  o  smukłych 

kształtach,  choć  to,  co  interesowało  go  najbardziej,  skrywał  gruby,  przypominający  tunikę 

beżowy sweter i szerokie popielate spodnie. 

Ubranie utrzymane w dobrym guście, ale wyjątkowo pozbawione fantazji i za bardzo 

maskujące figurę. Mac spróbował sobie wyobrazić, jak wyglądałaby w jaśniejszych kolorach 

i  stroju  podkreślającym  kobiece  kształty.  Zmarszczył  brwi,  uświadomiwszy  sobie  trop 

własnych  skojarzeń.  Nie  spodziewał  się  oczywiście,  że  Kara  będzie  ubrana  jak  nastolatka 

Lily, która swymi ekstrawaganckimi kreacjami często go szokowała. 

background image

Zachmurzył się na myśl o tym, że wczoraj koło trzeciej nad ranem przyłapał bratanicę, 

jak wślizgiwała się do domu. Mała cwaniara nie chciała powiedzieć, gdzie była i z kim. 

Kara  zaniepokoiła  się,  spostrzegłszy  wyraz  dezaprobaty  na  twarzy  mężczyzny. 

Domyśliła  się,  że  Mac  został  wysłany  przez  pastora,  by  ją  przywieźć  z  lotniska,  i  ta  misja 

najwyraźniej nie przypadła mu do gustu. Zapewne nie spodobała mu się również sama Kara. 

Mężczyzna  taki  jak  on  -  ciemnowłosy,  wysoki,  przystojny  -  nigdy  nie  zwróciłby  uwagi  na 

kogoś tak przeciętnego jak ona. 

Wuj  Will  mówił,  że  z  lotniska  do  domu  w  Bear  Creek  jedzie  się  parę  godzin,  a  to 

oznaczało dłuższą podróż w towarzystwie Maca Wilde’a, który z pewnością będzie się z nią 

okropnie nudził. 

Kara wysiliła umysł, by coś powiedzieć. Pragnęła zdobyć się na jakiś błyskotliwy bon 

mot, lecz, jak zwykle, nic z tego nie wyszło. 

-  Rozumiem,  że  pastor  Franklin  nie  mógł  przyjechać  po  mnie  na  lotnisko  i  poprosił 

pana o tę przysługę - rzekła, karcąc się natychmiast za stwierdzenie oczywistości. 

- Sam chciałem przyjechać - odpowiedział Mac. 

Opłacił  dziewczynie  bilet  pierwszej  klasy,  miał  zamiar  się  z  nią  ożenić,  więc  nic 

dziwnego, że spieszyło mu się, by obejrzeć przyszłą żonę. 

- To miło z pana strony. - Kara uśmiechnęła się. 

Mac  popatrzył  uważnie  na  pannę  Kirby.  Jej  uśmiech  w  niczym  nie  przypominał 

wymuszonego grymasu ze zdjęcia. Był szczery, rozjaśniał i odmieniał twarz. Ten nagły błysk 

ożywienia  sprawił,  że  dziewczyna  wydała  się  mu  bardzo  ładna.  Najpierw  zwrócił  uwagę  na 

jej cerę, nie smagłą jak u miejscowych kobiet, lecz jasną i gładką jak kość słoniowa. 

Kara szybko zmieniła wyraz twarzy, przybierając maskę spokoju i ostrożności. Znowu 

wyglądała tak, jak w chwili spotkania. Mac zmrużył oczy. Nagle ta maska również zaczęła go 

interesować,  bo  już  wiedział,  że  pod  nią  kryje  się  oblicze  innej  kobiety.  Piwne  oczy  tamtej 

lśniły ciepłem, gdy się uśmiechała, a pełne wargi nabierały zmysłowości. 

Wyobraził sobie, że całuje te słodkie usta, i poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się 

po  ciele.  Spodobał  mu  się  pomysł  z  pocałunkiem.  Uświadomił  sobie,  że  nie  miał  kobiety, 

odkąd pod jego dachem zjawiły się dzieci. 

Kara  ukradkiem  obrzuciła  go  wzrokiem,  czując  się  niezręcznie  pod  ostrzałem 

spojrzeń.  Jak  na  kobietę  w  jej  wieku,  miała  niewielkie  doświadczenie  w  stosunkach  z 

mężczyznami. Teraz wyczuwała jakieś napięcie, towarzyszące temu spotkaniu. 

- Czy... czy daleko jest do domu pastora w Bear Creek? 

- Jakieś trzy godziny jazdy do miasteczka i jeszcze ze dwadzieścia minut do rancza. 

background image

- Jakiego rancza? 

- Mojego. Wielebny Will nie wspomniał o Double R? 

Mac  był  najwyraźniej  zaskoczony.  Zakładał,  że  pastor  przedstawił  dziewczynie 

sytuację i przekazał jej podstawowe informacje o przyszłym mężu i jego gospodarstwie. 

-  Nie.  Mówił  trochę  o  własnym  domu  -  wyjaśniła  Kara,  zastanawiając  się,  dlaczego 

ranczo Maca miałoby stanowić temat rozmowy między nią i pastorem. 

W tym  momencie Tai zamiauczał tak przeraźliwie, że musiano go usłyszeć na całym 

lotnisku. 

- Widzę, że Autumn będzie miała konkurencję we wrzaskach - mruknął Mac. 

Kara  nie  wiedziała,  do  czego  odnosi  się  ta  uwaga,  lecz  była  pewna,  że  nie  ma  ona 

związku z jej ulubieńcem. 

-  Tai  nie  jest  wytrawnym  podróżnikiem  -  wyjaśniła  przepraszająco.  -  To  był  jego 

pierwszy  lot  i  czuje  się  nieszczęśliwy.  Cieszę  się,  że  wzięłam  go  ze  sobą  do  kabiny 

pasażerskiej. 

Głębokie  spojrzenie  ciemnobrązowych  oczu  Maca  Wilde’a  wprawiało  Karę  w 

zakłopotanie. Kiedy znowu poczuła je na sobie, zarumieniła się gwałtownie. 

-  Wiem,  że  nie  ucieszyło  to  załogi  ani  pozostałych  pasażerów,  ale  po  prostu  nie 

mogłam skazać go na lot w przedziale towarowym - ciągnęła, odwracając wzrok. - Tai nigdy 

przedtem nie podróżował. To może pozostawić w jego psychice trwałe urazy. 

- Kot z urazami w psychice - powtórzył Mac. 

Pomyślał,  że  taka  wrażliwość  dziewczyny  dobrze  rokuje,  jeśli  chodzi  o  stosunki  z 

dziećmi.  W  końcu  były  sierotami,  które  od  czasu  śmierci  rodziców  po  raz  drugi  zmieniły 

dom. 

- Chodźmy, odbierzemy pani bagaż i ruszamy na ranczo. 

-  Ja...  wolałabym  raczej  pojechać  do  domu  wielebnego  Franklina  -  zauważyła  Kara, 

która  przez  cały  czas  kurczowo  trzymała  w  ręku  klatkę  z  Taiem.  -  Nie  mogę  się  doczekać 

spotkania z wujem Willem. Z Ginny i dziewczynkami także - dodała szybko. 

Mac nie był zachwycony, ale przystał na to życzenie. 

- Tylko nie mogę zbyt długo zostawiać dzieci bez opieki. Naprawdę powinniśmy zaraz 

jechać. 

Poszedł po bagaż, a Kara podążyła za nim, podziwiając po drodze wspaniałą sylwetkę 

swego towarzysza. Miał dzieci. To oczywiste, że taki atrakcyjny mężczyzna założył rodzinę. 

Kara  zastanawiała  się,  gdzie  też  może  być  jego  żona,  skoro  tak  spieszno  mu  do  dzieci,  i 

dlaczego w tej sytuacji zgodził się wyjechać po nią na lotnisko. 

background image

Pomyślała,  że  żonaty  mężczyzna  nie  powinien  patrzeć  na  kobiety  taksującym 

wzrokiem. A może była przewrażliwiona lub źle zrozumiała jego spojrzenia? 

- Dużo ma pan dzieci? - spytała, gdy już opuścili lotnisko i znaleźli się w dżipie Maca. 

Wydobyła  kota  z  klatki  i  trzymała  go  na  kolanach,  co  sprawiło,  że  przestał 

rozpaczliwie miauczeć. 

- Czworo - odrzekł Mac. 

Pastor  z  pewnością  musiał  wspomnieć  o  dzieciach.  W  końcu  to  główny  powód  jej 

przyjazdu  tutaj!  Mac  rzucił  okiem  na  Karę  i  spostrzegł,  iż  ukradkiem  go  obserwuje.  Przy-

łapana, zarumieniła się lekko ze zmieszania. 

- To miło - ciągnęła tym samym, bezosobowym tonem. 

Co  też  pastor  mógł  jej  powiedzieć,  skoro  dziewczyna  przyjmuje  wszystko  z  takim 

spokojem?  Z  radia  dobiegały  słowa  romantycznej  piosenki.  Kara  gładziła  futerko  kota  i 

próbowała się uspokoić. Czuła się nieswojo. Była w dżipie sam na sam z mężczyzną. 

- W jakim wieku są pańskie dzieci? - zapytała, bawiąc się obróżką Taia. 

Mac  zmarszczył  brwi.  Nie  tak  to  sobie  wyobrażał.  Sądził,  że  Kara  przyjedzie  do 

Montany  poinformowana  przez  pastora  o  wszystkim,  co  dotyczyło  jej  przyszłej  rodziny.  A 

może dziewczyna tylko udawała nieświadomą, próbując przełamać  lody pytaniami,  na które 

od dawna znała odpowiedź? 

Z  radia  rozległy  się  podniecające  dźwięki  saksofonu.  Melodia  wyczarowywała  obraz 

pary  kołyszącej  się  rytmicznie  w  jej  takt.  Mac  powędrował  wzrokiem  ku  szyi  panny  Kirby. 

Kusiła go jedwabiście miękka skóra i lekko zaróżowione policzki. Zastanawiał się, jaki smak 

mają wargi tej dziewczyny. 

-  Jakie  mają  imiona?  -  zadała  następne  pytanie,  nie  doczekawszy  się  odpowiedzi  na 

pierwsze. 

Towarzysz  podróży  najwyraźniej  nie  przejawiał  chęci  do  rozmowy,  ale  jego 

spojrzenia świadczyły, że jest Karą zainteresowany. Jak mógł wujek Will wysłać go po nią na 

lotnisko?  -  zastanawiała  się  zdenerwowana.  A  co  będzie,  jeśli  ten  małomówny  mężczyzna 

okaże się zboczeńcem? 

-  Chce  pani  dowiedzieć  się  czegoś  o  dzieciach?  -  westchnął  Mac.  -  Dobrze. 

Nieuczciwie byłoby owijać rzeczy w  bawełnę, więc powiem wprost. Lily właśnie skończyła 

siedemnaście lat. Jest gwałtowna i kłamie na potęgę. Brick na Nowy Rok skończy czternaście 

i  jeśli  nie  ma  w  danej  chwili  kłopotów,  to  sam  ich  szuka.  Autumn  jest  dziesięciolatką.  To 

mały  wampirek  z  obsesją  na  punkcie  zbrodni  i  klęsk  żywiołowych.  Wszędzie  wietrzy 

niebezpieczeństwo. Wreszcie  najmłodszy, Clay, siedmioletni diabeł, który żyje po swojemu, 

background image

nie słuchając nikogo. Trzeba przyznać, że niełatwo mieszkać z taką czwórką. 

-  Z  pewnością  - odrzekła  Kara.  Może to  jego  zły  dzień,  pomyślała.  Uznała,  że  w tej 

sytuacji wypada zachować się dyplomatycznie. 

- Dzieci mają dość oryginalne imiona

 - zauważyła. 

-  Jakie  dzieci,  takie  imiona  -  zgodził  się  ponuro  Mac.  -  Ich  rodzice,  mój  brat  Reid  i 

jego żona, Linda, pragnęli nazwać swoich potomków tak, by podkreślić związek człowieka z 

naturą i naszą planetą. 

- Sądzę, że rozumiem - rzekła Kara. 

To nie są jego dzieci, pomyślała zaskoczona. 

Mac  odczuł  wewnętrzne  zadowolenie.  Nie  potępiła  dzieciaków  ani  nie  wydrwiła 

filozofii  życia  Reida  i  Lindy.  Wydawała  się  tolerancyjna,  a  tego  właśnie  potrzebowali  jego 

bratankowie  i  bratanice. Dobrze zrobił, że  ją tu sprowadził. Im wcześniej zamieszka z  nimi, 

tym lepiej dla wszystkich. 

- Teraz dzieci są u pana? - Kara próbowała uporządkować sobie całą historię. 

-  Mieszkają  ze  mną  na  stałe.  Straciły  rodziców  w  wypadku  samochodowym  prawie 

dwa lata temu. 

- Straszne! Biedne dzieci! 

- Tak.  Najpierw  zajmowała  się  nimi  matka  Lindy,  ale  tylko  przez trzy  miesiące.  Nie 

mogła sobie dać z nimi rady i wkrótce przeniosła się do pensjonatu dla emerytów, w którym 

zabrania się przyjmować dzieci poniżej dwudziestu lat nawet w charakterze gości. Potem mój 

brat, James, i jego żona podjęli się opieki nad sierotami. Wytrwali przez rok. 

-  Zabrakło  sprzyjającej  atmosfery  -  wyraziła  przypuszczenie  Kara,  a  w  jej  ciepłym 

głosie zabrzmiało współczucie. 

- Można tak to określić - uznał Mac. 

Macauleyowi przypadła do gustu wyważona reakcja, nikogo i niczego nie potępiającej 

Kary. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna miała zamiar zamieszkać z czwórką mło-

docianych terrorystów. 

- Skoro sprawy nie układały się najlepiej, wziął pan sieroty do siebie? 

-  Mieszkają  ze  mną  od  czerwca.  Muszę  zaznaczyć,  że  niewiele  wiem  o 

wychowywaniu dzieci. Zdaję sobie sprawę, jaki ojciec może być z kawalera - powiedział Mac 

i obrzucił Karę przeciągłym spojrzeniem. 

Nie  był  żonaty.  Kara  poczuła  wewnętrzne  ciepło  i  zaczęła  rozważać  możliwości 

                                                

 

Lily w jęz. ang. znaczy: lilia, brick - cegła, autumn - jesień, clay - glina (przyp. red.)

.

 

background image

zainteresowania sobą tego mężczyzny. 

Mac sięgnął po telefon. 

- Powiem dzieciom, że już jedziemy. 

Odczekał dłuższą chwilę, lecz w domu nie podnoszono słuchawki. 

- Dlaczego nikt nie odpowiada? Gdzie są dzieci? 

Telefon dzwonił bez przerwy. Mac spojrzał na zegarek. 

- Już piąta. Powinny były wrócić ze szkoły. 

- Może coś... je zatrzymało? - zasugerowała Kara. 

W końcu w słuchawce odezwał się cienki głosik: 

- Halo? 

-  Autumn,  tu  wujek  Mac.  -  Mężczyzna  odetchnął  z  ulgą.  -  Dlaczego  tak  długo  nie 

odbierałaś telefonu? 

-  Byłam  w  swoim  pokoju  i  musiałam  najpierw  odciągnąć  komodę  spod  drzwi,  a  to 

zabrało trochę czasu. 

- Co tam robiłaś zabarykadowana? I gdzie są pozostali? 

- Oglądałam telewizję. 

- W swoim pokoju? Przecież nie masz telewizora. 

-  Teraz  mam  -  odpowiedziała  z  dumą  Autumn.  - Przeniosłam  go  do  siebie  z  salonu. 

Wujku, wiesz, jacy źli ludzie siedzą w więzieniach? 

- Autumn, mówiłem, że nie wolno ci oglądać takich programów. Telewizor ma wrócić 

na swoje miejsce. - Mac przerwał na moment. - Nie powiedziałaś mi, gdzie są inni. 

-  Wyszli  -  odparła  dziewczynka.  -  Nie  wiem,  dokąd.  Po  prostu  wyszli.  Wujku,  co 

będzie, jeśli któryś z tych zabójców znajdzie Lily albo Bricka, albo Claya i... 

- Przestań, Autumn. Na pewno nie wiesz, gdzie oni są? 

-  Nie  wiem,  gdzie  jest  Lily  i  Brick,  ale  Clay  powiedział,  że  chce  pojeździć  na  tym 

czarnym koniu. 

- Na Blackjacku? Wielki Boże?! Autumn, musisz... 

- Wujku, ktoś stuka do drzwi. Bardzo głośno, jak morderca. - Autumn wydała z siebie 

krzyk mrożący krew w żyłach. 

- Czy z nią wszystko w porządku? - spytała Kara z troską w głosie. 

-  Autumn!  -  Mac  kilkakrotnie  wołał  bratanicę,  zanim  udało  mu  się  skłonić  ją  do 

rozmowy. 

-  On  mówi,  że  jest  Webbem  Asherem  i  przyprowadził  Claya  -  raportowała 

dziewczynka. - Chce, żebym otworzyła drzwi, ale ja tego nie zrobię. Myślę, że to morderca z 

background image

więzienia udaje Webba - zakończyła dramatycznie. 

-  Autumn  Wilde,  natychmiast  otwórz  drzwi  i  poproś  Webba  do  telefonu  -  zażądał 

Mac. 

Wysłuchał Ashera, a potem odłożył słuchawkę. 

-  Mój  zarządca  przyłapał  Claya  na  karmieniu  ogiera  ciastkami.  Mały  próbował 

zaprzyjaźnić  się  z  koniem,  bo  chciał  na  nim  pojeździć.  To  groźne  zwierzę.  Mogło  go  zabić 

jednym  kopnięciem.  Gdyby  nie  Webb...  Muszę  natychmiast  tam  wracać.  Jeden  Bóg  wie, 

gdzie są Lily i Brick. Nie mogę zostawić dwójki maluchów bez opieki. Prosiłem Webba, żeby 

posiedział z nimi, dopóki nie wrócimy, ale pewnie nie na długo starczy mu cierpliwości. 

- Daleko jeszcze do Bear Creek? - spytała Kara. 

- Nie jedziemy tam. Wybrałem drogę, która omija miasteczko. 

Kara  ukryła  rozczarowanie.  W  tych  okolicznościach  nie  mogła  wymagać,  by  Mac 

odwiózł ją najpierw do pastora. 

-  Zadzwonię  do  wujka  Willa,  jak  tylko  przyjedziemy  na  ranczo,  i  poproszę,  by  po 

mnie przyjechał. Nie będzie pan musiał zostawiać dzieci i wozić mnie do miasta. 

-  Nie  można  zaczekać  ze  spotkaniem  do  jutra?  -  spytał  Mac.  -  Odbyła  pani  długą 

podróż, a poza tym nie ma potrzeby fatygować po nocy wielebnego Willa. 

- Czekać do jutra? - powtórzyła Kara. - Niemożliwe! 

-  Załatwimy  to  inaczej.  Dziś  w  nocy  nikt  nigdzie  nie  pojedzie.  Jutro  pomówimy  o 

odwiedzinach w Bear Creek. 

- Nie mogę zostać u pana na noc! - Kara wpadła w panikę. 

- Kochanie,  możesz  i zostaniesz. Rozumiem, że na samą  myśl o spotkaniu z dziećmi 

mogłaś się zdenerwować. Każdy by tak zareagował, bo to naprawdę dobrana paczka. Ale nie 

zapominajmy o przyczynie twojego przyjazdu do Montany... 

-  Właśnie.  -  Kara  przerwała  jego  wywody.  Pod  wpływem  strachu  nabrała  nagłej 

śmiałości. - Przyjechałam odwiedzić wuja Willa. 

- Bądźmy wobec siebie szczerzy, Karo. Wiesz, że jesteś tu po to, by wyjść za mnie za 

mąż i pomóc wychować dzieci. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Kara  nie  mogła  wydobyć  z  siebie  głosu.  Czuła,  jak  jej  policzki  pokrywają  się 

rumieńcem. 

- Jeśli to żart, to w bardzo złym guście - powiedziała. 

Nigdy  dotąd  w  jej  spokojnym  życiu  nie  zdarzyło  się,  by  ktoś  do  tego  stopnia 

wyprowadził ją z równowagi. 

- Wujek Will kupił mi bilet i... 

-  Nieprawda.  Ja  opłaciłem  twoją  podróż.  Jeśli  pastor  powiedział  coś  innego,  to... 

skłamał. Nikt nie jest bez grzechu. 

-  Naprawdę  mam  uwierzyć,  iż  wujek  mógłby  zaprosić  mnie  tutaj  na  takich 

warunkach?  -  Kara  dobitnym  tonem  podkreśliła  niewiarygodność  takiej  koncepcji.  -  Że 

sprowadziłby  mnie po to, bym... wyszła za pana za mąż  i słowem nie wspomniał o pańskim 

istnieniu? 

- Nie tak to miało wyglądać. - Mac nie ukrywał niezadowolenia. - Sądziłem, że pastor 

wszystko dokładnie wyjaśni. Sam to wymyślił. 

- Nie mógł zrobić czegoś takiego! Nie wujek Will! 

-  Słuchaj,  kochana,  nie  miałem  pojęcia,  że  istniejesz,  dopóki  mi  o  tobie  nie 

wspomniał. Wiedział, że mam kłopoty z dziećmi i potrzebuję żony do pomocy. Zasugerował, 

iż może zechcesz przyjechać, by wyjść za mnie. Skoro przyjęłaś bilet, uznałem, że odpowiada 

ci... rola mojej żony. 

- Och! To nie może być prawda! - Kara skryła w dłoniach rozpaloną twarz. 

- Wiesz, że tak jest. 

- Nie! Przyjechałam tu odwiedzić wuja... 

-  Ojczyma  -  poprawił  ją  Mac.  -  Pastor  opowiedział  mi  o  swoim  poprzednim 

małżeństwie.  Chyba  nikt  w  Bear  Creek  nie  wie,  iż  był  już  raz  żonaty  i  miał  pasierbicę  w 

swoim pierwszym związku. 

-  Byłą  pasierbicę.  To  zasługa  jego  żony.  Kiedy  byłam  jeszcze  małą  dziewczynką, 

zabroniła mi zwracać się do niego „tatusiu”. Powiedziała, że Will ma własne córki. Zabolało 

mnie to, ale pastor prosił, bym mówiła do niego „wujku” i tak już zostało, chociaż przez długi 

czas  myślałam  o  nim  jak  o  tacie.  Mój  prawdziwy  ojciec  zmarł,  gdy  byłam  niemowlęciem. 

Will był jedynym tatą, jakiego znałam. 

- Twoim kosztem zadowolił Ginny? 

background image

- Nie miał wyboru. - Kara lojalnie broniła ojczyma. 

- Trudno uwierzyć, że to, co usłyszałem, dotyczy pastora i jego żony. W końcu znam 

ich od piętnastu lat. 

-  Wujek  Will  miał  złamane  serce,  kiedy  moja  matka  porzuciła  go  dla  innego 

mężczyzny. Ja zresztą również. - Głos Kary przycichł, gdy wspomniała tamten smutny okres. 

- Mama zawsze uważała, że ożenił się z Ginny po to, by się na niej zemścić. Sądzi, że nowa 

pani  Franklin dobrze o tym wie  i dlatego zabrania mu kontaktu ze mną. Jego serdeczny sto-

sunek  do  pasierbicy  musiał  jej  przypominać,  że  to  moja  matka,  a  nie  ona  była  największą 

miłością w życiu Willa. 

-  Jakoś  nie  mogę  wyobrazić  sobie  pastora  w  tak  romantycznej  roli,  a  tym  bardziej 

Ginny jako jędzy dokuczającej małym dziewczynkom. 

-  Żadna  kobieta  nie  lubi  myśleć  o  sobie  jako  o  tej  drugiej  w  życiu  kochanego 

mężczyzny, a moja matka była i jest piękna. Niestety, ja bardziej przypominam ojca. Jestem 

pospolita w każdym calu - wyjaśniła pospiesznie. 

- Niczego ci nie brak. 

Kara zmieszała się i zaczęła głaskać kota. Z żadnym mężczyzną nie rozmawiała dotąd 

tak otwarcie o swojej przeszłości. 

- Myślisz, że powiedziałem to tak sobie - Mac zareagował na milczenie dziewczyny. - 

Nie należę do mężczyzn prawiących słodkie słówka... 

- Oczywiście - przerwała Kara. - Wydaje się pan wyjątkowo praktyczny w dziedzinie 

uczuć. I choć to drażliwy temat, to czy nie przyszło panu na myśl, że może zachodzić związek 

między pańską trzeźwością w tych sprawach a potrzebą... kupienia żony? 

Nigdy w życiu nie zdobyła się jeszcze na tak zjadliwą szczerość, lecz Mac sprawił, że 

przestała być sobą. Zaatakowany, uniósł brwi, zdjął rękę z kierownicy i przesunął palcem od 

ramienia ku dłoni Kary. 

- Dama pokazuje pazurki, prawda? Zupełnie jak kot. 

Kara  zadrżała.  Nawet  przez  grubą  warstwę  wełny  poczuła  mrowienie  na  skórze 

wzdłuż linii, po której przesunął ręką. 

- Proszę się nie spoufalać - warknęła. 

- Jak sobie życzysz, kochanie. - Uśmiechnął się szeroko. 

Ten uśmiech miał zniewalającą siłę, a Mac pewnie doskonale o tym wiedział. Instynkt 

ostrzegał  ją,  że  taki  mężczyzna  potrafi  spożytkować  swój  czar  dla  osiągnięcia  konkretnego 

celu. 

Przestali  rozmawiać.  Kara  nerwowo  rozpatrywała  własną  kłopotliwą sytuację.  Co on 

background image

sobie myśli? Że z wdzięczności za bilet lotniczy wyjdzie za niego i zajmie się dziećmi? 

Mac nie wyglądał na poruszonego. 

-  Zwrócę  pieniądze  za  bilet  -  oznajmiła  Kara,  bezowocnie  starając  się  zachować 

chłodny ton i opanowanie. - Bar... bardzo mi przykro, że powstało takie nieporozumienie. 

-  Nie  chcę  zwrotu  kosztów.  Spodziewam  się,  że  dotrzymasz  umowy  i  wyjdziesz  za 

mnie. 

- Nie było żadnej umowy! 

-  Kupiłem  bilet  w  dobrej  wierze  i  zakładam,  że  przyjęłaś  go  wraz  z  pozostałymi 

warunkami kontraktu - spojrzał znacząco. 

Dziwił się, że tak łatwo potrafi  ją przeniknąć. Była skonfundowana tym, co mówił,  i 

najwyraźniej brała jego słowa za dobrą monetę. 

- A może mnie zwodzisz? Użyłaś moich pieniędzy, żeby zafundować sobie wycieczkę 

do  Montany.  Kto  wie,  ile  jeszcze  zamierzałaś  ode  mnie  wyciągnąć?  Czy  wielebny  Will  też 

jest w zmowie? 

-  Jak  pan  może  mówić  coś  podobnego?  To  po  prostu  okropne  nieporozumienie!  - 

krzyknęła Kara. 

-  Nie  przekonasz  mnie,  kochanie.  Myślę,  że  razem  z  pastorem  próbujecie  mnie 

naciągnąć - zakończył Mac nadspodziewanie pogodnym tonem. 

- Ależ nie! 

Kara  wpatrywała  się  w  twarz  Maca.  Podejrzany  błysk  w  oczach  i  nutka  triumfu  w 

głosie nasunęły jej myśl, że ten mężczyzna z niej żartuje. 

- Nie ma pan podstaw zakładać, że coś knujemy. 

-  Nie?  Więc  odpowiedz,  dlaczego  Ginny  Franklin  miałaby  cię  zapraszać  do  swego 

domu i pozwalać mężowi, żeby płacił za bilet, skoro przypominasz jej przeszłość? 

Kara otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, i natychmiast je zamknęła. Po rozmowie z 

wujem  sama  zadawała  sobie  podobne  pytanie,  ale  była  zbyt  uradowana  zaproszeniem,  by 

głębiej się nad tym zastanawiać. 

-  Nigdy  przedtem  ich  nie  odwiedzałaś  -  ciągnął  Mac.  -  Tylko  raz  widziałaś  się  z 

pastorem,  gdy  przyjechał  do  Waszyngtonu  służbowo,  a  więc  bez  Ginny  i  dziewczynek.  Nie 

mam racji? 

Kara niechętnie skinęła głową. 

- Już w dzieciństwie Ginny jasno dała ci do zrozumienia, że nie życzy sobie, by twój 

były  ojczym  podtrzymywał  z  tobą  kontakty.  Pastor  też  wspominał,  iż  nie  mogliście  się 

widywać  tak  często,  jak  tego  pragnęliście.  Czemu  wszystko  miałoby  się  nagle  zmienić? 

background image

Prawda  jest  taka,  że  nie  oczekują  cię  w  tamtym  domu.  Jeśli  Ginny  w  ogóle  wie  o  twoim 

przyjeździe, to pewnie tylko tyle, że zatrzymasz się u mnie, w Double R. Will nie mógł kupić 

ci biletu. Chyba po trupie Ginny. 

-  Wszystko,  co  powiedziałam,  zostało  użyte  przeciwko  mnie  -  rzekła,  spuszczając 

głowę. 

- Miłość albo wojna, dziecino. 

- Ani jedno, ani drugie. Proszę się zatrzymać. Wysiadam! 

- Zamierzasz wracać autostopem na lotnisko? Z bagażem i tym miauczącym kotem? - 

Roześmiał się głośno. 

- Tak. 

-  Jesteś  pewna?  Słońce  już  zachodzi,  a  w  nocy  jest  tu  dość  niebezpiecznie.  Wzdłuż 

szosy grasują niedźwiedzie i kuguary. 

- Chce mnie pan przestraszyć. - Kara próbowała zignorować dreszcz przenikający  jej 

ciało.  -  Myślę,  że  większe  niebezpieczeństwo  zagraża  mi  tutaj.  Proszę  się  zatrzymać,  bo 

wyskoczę! 

Mac  gwałtownie  skierował  dżipa  w  zakole  parkingowe  na  poboczu  szosy.  Kara 

zadrżała.  Wyglądało,  że  zamierzał  spełnić  jej  życzenie.  Dławiący  strach  ścisnął  gardło.  Jak 

wrócić  na  lotnisko?  Tai  zamiauczał  rozpaczliwie.  Kara  stłumiła  szloch.  A  jeśli  naprawdę 

grasują tu drapieżniki? 

- Lepiej wsadź kota do klatki - poradził Mac. 

Dziewczyna  bez słowa niemal  na  siłę wepchnęła  tam opierające się zwierzątko. Mac 

przełożył klatkę na tylne siedzenie. 

- Wyjmę swój bagaż, a potem wezmę kota - powiedziała, chwytając za klamkę. 

-  To  nie  będzie  konieczne  -  rzekł  i  zanim  zdążyła  się  zorientować,  odpiął  pasy 

bezpieczeństwa i ujął jej ręce. 

-  Co  pan  robi?  -  krzyknęła,  widząc  twarz  Maca  tuż  przy  swojej  i  wyczuwając 

kolanami dotyk jego ud. 

Próbowała uwolnić ręce, ale uścisk okazał się zbyt silny. 

- Powiem ci, czego nie zrobię. Nie porzucę cię z kotem na autostradzie i nie narażę na 

żadne niebezpieczeństwo. 

Serce dziewczyny gwałtownie tłukło się w piersiach. Czuła się zagrożona tu, w dżipie! 

-  Uspokój  się  -  powiedział  Mac  łagodnie.  -  Widzę,  że  drżysz.  Nie  mam  zamiaru  cię 

skrzywdzić. 

- Proszę mnie natychmiast puścić! 

background image

- Nie musisz się bać. 

- To po co pan mnie straszy? 

-  Chciałaś,  żebym  się  zatrzymał,  i  groziłaś,  że  wyskoczysz,  jeśli  tego  nie  zrobię. 

Trudno było ocenić, czy to blef. Nie najlepiej radzę sobie z histerycznymi kobietami. Możesz 

zapytać moją byłą żonę. 

- Był pan żonaty? 

-  Kiedyś.  To  trwało  trzy  lata.  Rozwiedliśmy  się  prawie  dziewięć  lat  temu,  więc  to 

odległa  przeszłość.  Nie  patrz  na  mnie  z  takim  przerażeniem.  Większość  mężczyzn  w  wieku 

trzydziestu pięciu lat doświadczyła słodyczy świętego stanu małżeńskiego. 

- Świętego stanu - powtórzyła. - Jeśli tak pan to traktuje, to dlaczego... 

- Zmusiło mnie do tego kilka przyczyn - powiedział Mac, a zawtórowało mu gniewne 

miauczenie  kota.  -  Pozwoliłem  ci  wierzyć,  że  mam  zamiar  wypuścić  cię  z  samochodu,  bo 

chciałem, żebyś wsadziła do klatki tego drapieżnika. Wolałem, by nie odwracał twojej uwagi 

i nie przeszkadzał nam rozmawiać. 

- Biedny Tai. - Kara powoli wyzbywała się strachu, lecz nie opuszczało jej napięcie. 

Czuła, że Mac gładzi kciukiem przeguby jej rąk. Ten delikatny dotyk wywoływał falę 

podniecenia. 

- Powinniśmy porozmawiać, zanim posuniemy się dalej. 

-  Tt...  Tak  -  przyznała,  starając  się  zapanować  nad  sobą.  -  Bardzo  mi  przykro,  że 

naraził się pan na koszt i kłopot... 

-  Zapomnij  o  tym.  Skończmy  tę  zabawę  w  kotka  i  myszkę.  Wiem,  że  sytuacja  jest 

trochę niezwykła. Panna młoda dostarczona na zamówienie... 

-  Panna  młoda  na  zamówienie?  To  mam  być  ja?  -  Kara  nie  mogła  powstrzymać 

śmiechu. 

- Tak, to brzmi zabawnie. I ja się roześmiałem, kiedy pastor wspomniał o tym po raz 

pierwszy.  A  potem  pomyślałem,  że  to  doskonały  pomysł.  Teraz,  kiedy  zobaczyłem  ciebie, 

sądzę, że wprost znakomity. - Obrzucił ją wzrokiem. 

- Och, proszę! Wystarczy, iż uznał mnie pan za kobietę tak spragnioną mężczyzny, że 

aż w Montanie gotową szukać kandydata na męża. Nie musi pan jeszcze udawać, że się panu 

podobam. 

- Niczego nie udaję. Naprawdę mi się podobasz. 

-  Po  co  ta  gra?  Mówi  pan  to,  co  według  pana  chciałabym  usłyszeć  -  rzuciła  Kara 

przygnębiona świadomością, że jego fałszywe komplementy sprawiają jej przyjemność. - Nie 

jestem aż tak naiwna, by uwierzyć, że mógłby pan... 

background image

- Skończmy mówić o mnie i zajmijmy się tobą - przerwał jej wywody Mac. - Myślę, 

że ja też ci się podobam. Trochę się mnie boisz, ale na pewno ci się podobam. 

Szybkim ruchem przesunął ręce ku jej talii, objął ją i posadził sobie na kolanach. 

-  Popracujmy  nad  wyeliminowaniem  strachu  i  sprawieniem,  bym  stał  się  dla  ciebie 

bardziej atrakcyjny. 

- Nie, Mac! - zaprotestowała Kara. 

Uśmiechnął się i przytulił ją mocniej do siebie. 

- Zróbmy coś, żeby zamienić twój okrzyk na: och. Mac! 

Kara  uświadomiła  sobie  bliskość  tego  silnego,  podnieconego  mężczyzny.  Zmieszana 

sytuacją, zamknęła oczy. 

- Mówiłem, że ci się podobam. - Mac zaczął delikatnie pieścić wargami jej usta. 

-  Nie  jestem  taka  łatwowierna,  jak  myślisz  -  szepnęła  Kara,  z  trudem  wymawiając 

słowa i zbierając myśli. - Nie należę do tych kobiet, które natychmiast budzą pożądanie... 

- Nie? 

Koniuszkiem  języka  delikatnie  przesunął  po  jej  ustach,  aż  nieświadomie  rozchyliła 

wargi. 

- Nie widzę tu nikogo oprócz ciebie. Rozumiesz chyba, co to znaczy? - zapytał. 

- Pewnie tyle, że każda kobieta doprowadza cię do takiego stanu. 

Zarumieniona  ze  wstydu  Kara  próbowała  wyzwolić  się  z  uścisku.  Wiedziała  jednak, 

że sobie nie poradzi. 

-  Dlaczego  nie  doceniasz  własnej  wartości?  -  rzucił  ochrypłym,  hipnotyzującym 

głosem. - Tylko ty tak mnie podniecasz. 

Ciepłą  dłonią  otoczył  jej  pierś.  Nie  było  w  tym  geście  żadnej  natarczywości.  Pieścił 

delikatnie, jakby to była najnaturalniejsza w świecie czynność. 

Kara  oddychała  gwałtownie.  Miała  świadomość,  że  Mac  ją  uwodzi,  a  ona  się  temu 

poddaje.  Wędrował  ustami  po  jej  policzkach,  szyi,  płatkach  uszu.  Nigdy  dotąd  nie  miała  do 

czynienia z tak doświadczonym mężczyzną. 

- Jaka cudownie gładka skóra! - zachwycał się. - Chcę zobaczyć więcej. Poznać twój 

smak. 

Pewnym, spokojnym ruchem wsunął rękę pod sweter Kary i sięgnął do stanika. Palce 

dotknęły pieszczotliwie nabrzmiałej sutki. 

-  Mac,  nie!  -  krzyknęła  Kara  przerażona  falą  gorąca,  które  ogarnęło  jej  ciało  i  jak 

pożar rozprzestrzeniało się w każdym miejscu, do którego dotarło. 

W najintymniejszym zakątku ciała czuła bolesne napięcie i krępującą wilgotność. 

background image

-  Nie?  -  Mac  niechętnie  wysunął  dłoń  spod  swetra.  -  Jestem  dla  ciebie  za  szybki, 

kochanie? 

Zacisnęła uda, starając się opanować rosnące podniecenie. 

- Zz...za szybki. W końcu dopiero się poznaliśmy. 

Nie mogła zdobyć się na to, by zejść z kolan Maca i wrócić na swoje miejsce. 

- To prawda, ale nie będziemy przejmować się konwenansami. 

Mac przesunął dłoń ku krągłym pośladkom Kary i pieszczotliwym ruchem przygarnął 

ją mocniej do siebie. 

-  Oto  co  w tym  wszystkim  jest  najlepsze.  Nie  będziemy  się  bawić  w  żadne  wstępne 

gry, przejmować się tym, czy coś wypada robić. Jesteśmy ponad to, mimo że spotkaliśmy się 

dziś  po  raz  pierwszy.  Zamierzamy  się  pobrać,  więc  zwlekanie  nie  ma  sensu  -  mówił 

łagodnym, uspokajającym tonem, a jego ręce nie ustawały w pieszczotach. 

Ściskał  coraz  mocniej  pośladki  i  uda  Kary.  Opuszkami  palców  przesuwał  ku  ich 

wewnętrznej stronie. Wreszcie sięgnął wyżej, a ona instynktownie rozsunęła nogi. Mac zaczął 

pieścić najintymniejsze fragmenty ciała, dotykiem pobudzając Karę do drżenia. 

Przestała  nad  sobą  panować,  czuła,  że  kręci  się  jej  w  głowie  i  serce  zaczyna 

gwałtownie bić w piersi. Nie kontrolowała już ogarniającej ją namiętności. 

- Pocałuj mnie - zamruczał Mac. 

Nie  czekając  na  reakcję,  sam  wsunął  język  w  usta  Kary  i  przygarnął  ją  do  siebie 

jeszcze  mocniej.  Jedną  ręką  podtrzymywał  jej  głowę,  a  drugą  pieścił  ciało.  Pocałunek 

przedłużał się i stawał coraz gwałtowniejszy. Nikt dotąd nie całował jej w ten sposób. Drżała, 

czując, że ten mężczyzna rozbudził w niej dziką zmysłowość. Poruszała się nerwowo i tuliła 

do  niego  coraz  mocniej.  Pierwszy  raz  w  życiu  czuła  w  sobie  narkotyczną  moc  pragnień, 

domagających się natychmiastowego spełnienia. 

Nagle, w najmniej odpowiednim momencie, rozległ się ostry dzwonek telefonu. 

- Do licha - mruknął Mac. - Nie ma to jak telefon w samochodzie. 

Przerwał pocałunek, lecz ciągle trzymał Karę w ramionach. Telefon zadzwonił jeszcze 

raz, co zmobilizowało kota do głośnego miauczenia. Kara wróciła na swoje miejsce i zaczęła 

uspokajać Taia. Poczucie niespełnienia i napięte nerwy wprawiły ją w irytację. 

- Tak, to ja, Autumn - mówił Mac. - Nie jestem żadnym złoczyńcą, który udaje wujka. 

Dobrze, że zadzwoniłaś. Po to mam telefon w samochodzie, żebyś zawsze mogła się ze mną 

skontaktować. 

Słowa  Maca  z  trudem  docierały  do  Kary,  nie  mogła  pozbierać  myśli.  Kiedy  nieco 

ochłonęła,  zauważyła,  że  jej  towarzysz  zachowuje  się  zupełnie  spokojnie.  Bardzo  szybko 

background image

zapomniał  o  tym,  co  zaszło  przed  chwilą,  i  jak  gdyby  nigdy  nic  rozmawiał  z  bratanicą.  A 

może rzeczywiście to niewiele dla niego znaczyło? 

Kara przeraziła się oczywistości owego stwierdzenia. Takie przygody w dżipie to dla 

niego nic nowego. Tylko ona straciła głowę. Mac całkowicie panował nad sytuacją. 

-  Co  zrobiła?  -  krzyknął  do  słuchawki.  -  Autumn,  poproś  Webba  do  telefonu.  Co 

takiego? Bardzo dobrze! 

Wzburzenie, z jakim wypowiedział ostatnie słowa, świadczyło wyraźnie, iż wszystko 

musiało układać się fatalnie. 

- Autumn, zawrzyjmy umowę. Jeśli ty  i Clay  będziecie, dopóki nie wrócę, spokojnie 

oglądać  telewizję,  to  pozwolę  wam  wybrać  z  katalogu  dowolną  zabawkę.  Ale  pamiętaj, 

umowa straci ważność, jeśli wdacie się w bójkę albo odejdziecie od telewizora. 

Mac  odłożył  słuchawkę,  włączył  silnik  i  wrócił  na  autostradę.  W  ponurym  wyrazie 

jego oczu próżno by szukać śladów namiętności sprzed paru minut. 

-  Rozumiem,  że...  na  ranczu  stało  się  coś  złego?  Czy  chodzi  o  dzieci?  -  Kara 

zaryzykowała pytanie. 

- Z nimi  zawsze coś się dzieje - burknął. -  Autumn powiedziała, że szeryf zatrzymał 

Lily  w  zajeździe  przy  drodze  do  Bear  Creek,  w  którym  spotykają  się  tutejsi  kowboje,  nie 

stroniący od hazardu, pijaństwa i bijatyk. 

- Pewnie kobiety tam nie bywają. 

- Och, są takie, które przesiadują w barze, ale im chodzi o... 

- Zawieranie przelotnych znajomości? - zauważyła taktownie. 

- Można to tak nazwać - zgodził się Mac z lekkim uśmiechem. - W każdym razie nie 

jest  to  miejsce  odpowiednie  dla  siedemnastoletnich  uczennic.  Mój  zarządca  pojechał,  żeby 

przywieźć Lily do domu, a to znaczy, że Autumn i Clay znowu są sami. 

- Dlatego próbowałeś przekupstwa? 

- Jesteś temu przeciwna? - spytał z rozdrażnieniem. - Nie mogę ryzykować stosowania 

w  pewnych  sytuacjach  bardziej  pedagogicznych  metod  wychowawczych.  Przekupywanie 

zabawkami i słodyczami przynajmniej skutkuje - dodał ponuro. 

- A czym przekupujesz starsze dzieci? 

-  Niczym  ich  nie  przekupisz.  Robią,  co  chcą.  Czasem  myślę,  że  wyrosną  z  nich 

kryminaliści. Reid i Linda bardzo cenili wolność i w niczym nie ograniczali swobody swego 

potomstwa. 

-  Wydaje  mi  się,  że  pewne  ograniczenia  dałyby  dzieciom  wyobrażenie  o  poczuciu 

bezpieczeństwa - zauważyła Kara. - Taka zupełna swoboda musi być przerażająca. 

background image

-  I  ja  tak  myślę.  -  Mac  uśmiechnął  się  z  widoczną  ulgą,  zdjął  rękę  z  kierownicy  i 

położył ją na kolanie Kary. - Będziemy dobraną parą. Jestem wdzięczny, że zechciałaś... 

- Nie pragnę wdzięczności - przerwała. - Na nic się jeszcze nie zgodziłam. 

Założyła  nogę  na  nogę,  chcąc  pozbyć  się  jego  dłoni  z  kolana.  Mac  zrozumiał  to  i 

odsunął rękę. 

Jego  słowa  dotknęły  Karę.  Czy  aż  do  tego  stopnia  potrzebuje  pomocy  w 

wychowywaniu dzieci, iż udaje, że mu się spodobała jako kobieta? Skrzywiła się. 

Mac  nie  wiedział,  jak  rozumieć  ten  grymas.  Żałował,  że  nie  zna  jej  lepiej,  i 

zastanawiał  się,  czy  naciskać  bardziej,  czy  też  wprost  przeciwnie.  W  końcu  zdecydował  na 

wszelki wypadek dać jej trochę czasu, by oswoiła się z sytuacją. Uznał też, że najbezpieczniej 

będzie zmienić temat rozmowy. 

-  Opowiedz  mi  o  swojej  pracy  -  zaproponował.  -  Pastor  wspominał,  że  pracujesz  w 

ministerstwie... 

- Jestem statystykiem w ministerstwie handlu. 

- Pewnie świetnie sobie radzisz z liczbami. 

- Zawsze byłam dobra z matematyki - twierdziła obojętnie. 

-  Wspaniale!  -  wykrzyknął  Mac.  -  Zajmiesz  się  naszymi  podatkami.  Co  roku 

przeżywam koszmar, gdy zbliża się termin rozliczeń. A teraz jeszcze w grę wchodzą fundusze 

powiernicze dzieci, ich polisy ubezpieczeniowe... Chętnie ci to wszystko przekażę. Będziesz 

prowadzić księgi rachunkowe rancza i zawiadywać budżetem. 

- Ja... 

-  Och,  znowu  pospieszyłem  się  z  planami.  -  Mac  próbował  udawać  skruszonego.  - 

Chciałem  tylko  powiedzieć,  że  jeśli  zdecydujesz  się  zostać,  będziesz  mogła  zająć  się  tym 

wszystkim. 

- Wyjmę Taia z klatki - oznajmiła, wykorzystując  miauczenie  niezadowolonego kota 

jako pretekst do zmiany tematu. 

- Dobry pomysł - zgodził się Mac, uśmiechając się do własnych myśli. 

Za cenę  biletu lotniczego w jedną stronę otrzymał podniecającą kandydatkę na żonę, 

opiekunkę do dzieci  i księgową. Opłacalna  inwestycja,  nawet  jeśli to rozpieszczone kocisko 

miało być częścią transakcji. 

-  Miły  kotek  -  mruknął,  głaszcząc  Taia,  który  usadowił  się  na  kolanach  Kary.  Kot 

pokazał pazury, chcąc podrapać mu rękę. 

- Denerwują go obcy - wyjaśniła Kara. 

- Będzie miał dużo czasu, by mnie poznać. 

background image

Mac  miał  ochotę  dotknąć  jej  nóg,  a  może  nawet  wziąć  za  rękę.  Sądził,  że  Karze 

spodobałby się taki romantyczny gest, ale Tai wyraźnie nie sprzyjał jego zamiarom. 

-  Czy  wspominałem,  że  starsza  córka  pastora,  Tricia,  jest  uczulona  na  koty? -  spytał 

obojętnym  tonem.  -  Wiem  o  tym,  bo  kiedy  parę  lat  temu  rodzice  kupili  jej  na  urodziny 

kociaka,  to  biedna  Tricia  wylądowała  w  pogotowiu.  Dostała  okropnej  alergii.  Następnej 

niedzieli pastor pytał po mszy, czy ktoś nie wziąłby kota do siebie, bo jego rodzina nie może 

go zatrzymać. 

- Wymyśliłeś to! - uznała Kara. 

- Po co miałbym kłamać? Tylko cię informuję. 

- Chcesz powiedzieć, że Tai  nie  będzie  mógł zostać ze  mną w domu wuja - rzekła z 

obawą. 

- Oczywiście, że nie - zapewnił Mac. - Ale chciałbym, abyś wiedziała, iż Tai jest mile 

widziany na ranczu, nawet jeśli ty zdecydujesz zatrzymać się u pastora. Chociaż pozostawie-

nie  tak  wrażliwego  kota  wśród  obcych  pewnie  będzie  dla  niego  bolesnym  przeżyciem  i 

spowoduje uraz psychiczny. 

- Akurat cię to porusza - zawołała Kara. - Po prostu chcesz, żebym... 

- Tak - przerwał jej Mac z diabolicznym uśmieszkiem. - Masz rację, chcę. 

Minęło  kilka  sekund,  zanim  Kara  zrozumiała,  o  co  mu  chodzi.  Nie  miała  zbyt 

wielkiego doświadczenia w żonglowaniu niedomówieniami. Zaczerwieniła się i ucichła. 

Przez dalszą część drogi mówił tylko Mac. Opowiadał o historii tych okolic i własnej 

rodziny. 

Ranczo  Double  R,  którego  herbem  były  dwie  odwrócone  do  siebie  tyłem  litery  „R”, 

należało do Wilde’ów od czterech pokoleń i zwyczajowo przechodziło z ojca na syna. 

-  W  pierwszych  trzech  pokoleniach  zdarzał  się  zawsze  jeden  męski  potomek  i  same 

córki,  ale  moi  rodzice  mieli  trzech  synów  -  wyjaśniał  Mac.  -  Jednak  tylko  ja  kochałem  tę 

ziemię  i  chciałem  na  niej  zostać.  Reid  wyjechał  do  Kalifornii,  a  James  wybrał  karierę 

akademicką. Dziesięć  lat temu, wkrótce po śmierci  mamy, ojciec przepisał  na  mnie ranczo i 

przeniósł się do Arizony. 

- Dostałeś ranczo, a twoi bracia nic? - zdziwiła się Kara. 

-  Reid  bogato  się  ożenił.  Jamesowi,  który  chciał  pieniędzy,  ojciec  odmówił. 

Stwierdził, że wystarczająco dużo łożył na jego studia, umożliwiając tym samym osiągnięcie 

pozycji dobrze sytuowanego naukowca. 

- Czy James ciągle jeszcze czuje się oszukany? 

- Oczywiście. Uważa, że został pokrzywdzony. Nie licz na to, iż on i Ewa przyjadą na 

background image

nasze wesele. 

- Jak można było pozbawić dziedzictwa wszystkie córki Wilde’ów? - zauważyła Kara, 

ignorując napomknienie o weselu. - To jakiś średniowieczny obyczaj. 

- Tak, moje ciotki nie były nim zachwycone - przyznał Mac. 

- Cóż za niemądra tradycja! Gdybym ja miała córkę... 

- Wierzę, że tak będzie, co nie wyklucza urodzenia również męskiego potomka rodu - 

wtrącił Mac. 

-  Moja  córka  dostałaby  tyle  samo,  co  jej  brat  -  rzekła  Kara,  puszczając  mimo  uszu 

słowa Maca. 

- Dzielimy skórę na niedźwiedziu, kochanie - wycedził Mac. - Po spotkaniu z dziećmi 

Reida opowiesz się za natychmiastową sterylizacją. 

-  Nie  mogą  chyba  być  tak  okropne,  jak  twierdzisz  -  zauważyła  Kara,  czując  wielką 

chęć, by mu się we wszystkim sprzeciwiać. 

-  Masz  rację.  Są  znacznie  gorsze.  -  Mac  zjechał  z  autostrady  na  boczną  drogę.  - 

Jeszcze kilka kilometrów i będziemy w domu. Przygotuj się na atak. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Światła  dżipa  wydobyły  z  mroku  szeroki  podjazd  przed  domem.  Kara  ujrzała 

zabudowania z trzech stron otoczone drzewami, które osłaniały ranczo od wiatru. Kamienna 

alejka, prowadząca do frontowych drzwi, obsadzona była ozdobnymi krzewami. 

- Dom, słodki dom. Już słyszę owację powitalną - zażartował Mac. 

Oczywiście  przesadzał.  Niczego  nie  było  słychać.  Obawy,  które  dręczyły  Karę  od 

dłuższego  czasu,  teraz  dały  o  sobie  znać  ze  wzmożoną  siłą.  Spojrzała  na  Maca  zupełnie 

zrozpaczona. Nie była w stanie spędzić nocy w jego domu! 

- Mac, proszę... nie mogę tego zrobić. Odwieź mnie jeszcze dziś do wujka Willa. 

-  Sprawiasz,  że  czuję  się  jak  potwór  -  odrzekł  Mac,  widząc,  jak  piwne  oczy  panny 

Kirby zachodzą łzami. - Przerażam taką miłą dziewczynę i doprowadzam ją do płaczu. 

Delikatnie  przesunął  palcem  po  jej  zmysłowych,  pełnych  wargach.  Na  samo 

wspomnienie pocałunków poczuł bolesne napięcie w lędźwiach. 

- Ja nie płaczę - rzekła drżącym głosem. 

Odsunęła  rękę  Maca.  Jego  dotyk  pobudzał  wszystkie  zmysły.  Kara  pragnęła  tego 

mężczyzny równie mocno, jak się go obawiała. 

Ujął  jej  dłoń  i  przytulił  do  swego  policzka.  Miał  szorstką  skórę,  której  dotknięcie 

znowu  przejęło  ją  dreszczem.  Czuła  przyspieszony  rytm  serca.  Wiedziała,  że  musi  od  niego 

uciec, zanim... 

- Po prostu chcę... - zaczęła. 

-  Wiem,  wiem.  Jesteś  bardzo  dzielna,  biorąc  pod  uwagę  sposób,  w  jaki  zostałaś  tu 

sprowadzona. Doskonale się spisałaś. Przepraszam, że cię denerwuję. 

-  To  nie  twoja  wina.  Wujek  Will  od  razu  powinien  był  mi  wszystko  powiedzieć. 

Wtedy uniknęlibyśmy tego okropnego... 

- Nieporozumienia - dokończył Mac. 

Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się jednocześnie. Po raz drugi uśmiech Kary wywarł 

na nim niezwykłe wrażenie. 

- Odwiozę cię do wuja - powiedział  miękko. - Ale najpierw  muszę sprawdzić, co się 

dzieje z dziećmi i czy Webb już wrócił. Wejdziesz ze mną do środka? 

Odczuła ulgę. Nie było powodu do obaw. Mac nie miał zamiaru zatrzymywać jej siłą. 

- Oczywiście. Sprawdź, czy wszystko jest w porządku. 

Mac  uśmiechnął  się  z  satysfakcją.  Wcale  nie  zamierzał  odwozić  jej  do  miasta,  choć 

background image

nie  bardzo  wiedział,  jak  z  tego  wybrnie,  skoro  przed  chwilą  złożył  obietnicę.  Pomyślał,  że 

zajmie się tym później. Spojrzał w pełne ufności oczy Kary. Z całą pewnością mu uwierzyła. 

-  Dziękuję  -  powiedziała  z  uśmiechem.  -  Nie  martw  się.  Dzieciom  na  pewno  nic  się 

nie stało. Jeśli pozwolisz, to zadzwonię do pastora i uprzedzę go, że wkrótce przyjedziemy do 

Bear Creek. 

Nie wspomniała o kocie. Ciągle wątpiła w tę historię z Tricią. 

- Dobry pomysł. Zadzwoń - zgodził się Mac. 

Wysiadł z dżipa  i podszedł, by,  jak prawdziwy dżentelmen, otworzyć drzwi  Karze, a 

potem  pomógł  jej  wysiąść  z  auta.  Na  koniec  podniósł  rękę  dziewczyny  do  ust  i  delikatnie 

ucałował koniuszki palców. 

- Witaj w Double R - rzekł z uśmiechem. 

Gdy  tylko  Kara  zatopiła  wzrok  w  ciemnych  oczach  Maca,  natychmiast  ogarnęła  ją 

słabość. 

- Wniesiemy kota do środka? - spytał troskliwie. 

- Tt... tak, lepiej wziąć go ze sobą. Będzie się bał tu zostać. - Słowa Maca  ledwie do 

niej docierały. 

- Oczywiście. - Macauley puścił jej rękę i sięgnął po kocią klatkę. 

Drzwi  domu  nie  były  zamknięte.  Mac  wszedł  do  środka,  a  Kara  podążyła  za  nim. 

Znaleźli się w obszernym holu o zniszczonej drewnianej podłodze i ścianach pomalowanych 

na beżowo. 

Kara rozejrzała się wokoło. Po lewej stronie zauważyła zamknięte drzwi. Dalej widać 

było jadalnię z olbrzymim prostokątnym stołem, który niemal w całości wypełniał pokój. 

Po  prawej  znajdowało  się  obszerne  wnętrze,  w  którym  najbardziej  rzucał  się  w oczy 

wielki granitowy kominek, a nad nim przytwierdzony do ściany jeleni łeb. Poroże jelenia było 

ozdobione  rękawicami  do  baseballu.  Jedna  ze  ścian  salonu  była  całkowicie  przeszklona  i  za 

dnia rozciągał się stąd zapewne wspaniały widok. Pozostałe wyłożono ciemną boazerią. 

Mały  chłopiec  i  dziewczynka  siedzieli  na  poduszkach  rozrzuconych  na  podłodze  i 

oglądali  telewizję.  Żadne  nie  zwróciło  uwagi  na  pojawienie  się  Kary  i  Maca.  Nawet 

miauczenie Taia nie odwróciło ich uwagi od ekranu. 

-  To  Clay  i  Autumn  -  mruknął  Mac.  -  Uwielbiają  telewizję.  Kiedy  tu  zamieszkali, 

zainstalowałem antenę satelitarną. 

Kara nie uważała się, co prawda, za eksperta od wychowywania dzieci, ale nie sądziła 

też, by wysiadywanie przed telewizorem dobrze służyło maluchom. 

W  głosie  Maca  pobrzmiewała  autentyczna  duma  z  tego,  że  uszczęśliwił  dzieci,  więc 

background image

nie miała serca mu powiedzieć, iż nie najlepiej im się przysłużył. 

-  Co  teraz  oglądają?  -  spytała,  słysząc  straszliwe  wrzaski,  które  wydobywały  się  z 

telewizora. 

Kilka  skąpo  odzianych  kobiet  biegało  z  krzykiem  w  kółko,  starając  się  uciec  przed 

jakimiś  terrorystami  w  czarnych  skórzanych  kurtkach.  Autumn  i  Clay  z  zapartym  tchem 

chłonęli brutalne sceny. 

- Cześć, dzieciaki, co oglądacie? - zapytał Mac. 

-  Dobry  film  -  odpowiedział  Clay,  nie  odrywając  oczu  od  ekranu.  -  „Wampiry  w 

szkole”. 

- Bardzo pouczające - zauważył ich opiekun. 

- Jak będę mieszkać w internacie, to obok łóżka na wszelki wypadek postawię krzyż i 

święconą wodę - oznajmiła Autumn, a po chwili skryła twarz w poduszce, nie mogąc znieść 

widoku kolejnej przerażającej sceny. 

- Czy nie będą ich męczyć po nocach koszmary? - mruknęła Kara. 

- To fałszywa krew i nieprawdziwe wampiry - pisnął Clay. 

-  Czasem  prawdziwi  mordercy  udają  wampiry  i  wysysają  krew  z  ludzi  -  wtrąciła 

Autumn z wyraźną przyjemnością. 

- Wyłączcie to i przywitajcie się z Karą, moją... znajomą - powiedział Mac. 

Dzieci  nawet  nie  ruszyły  się  z  miejsc,  więc  Mac  podszedł  do  odbiornika  i  sam  go 

wyłączył.  Dwie  naburmuszone  dziecięce  buzie  odwróciły  się  do  Kary.  Twarzyczkę  Claya 

pokrywały wysmarowane na fioletowo krostki. 

-  Wspominałem  ci,  że  mały  zaraził  się  wietrzną  ospą.  Od  tygodnia  nie  chodzi  do 

szkoły i pewnie jeszcze z tydzień posiedzi w domu - powiedział Mac. 

- A ty potrzebujesz kogoś, żeby się nim zaopiekował - domyśliła się Kara, rozumiejąc 

teraz, czemu ranczerowi tak bardzo zależy mu na żonie. 

Współczuła  Macowi,  lecz  nie  uważała,  by  jego  sytuacja  stanowiła  wystarczającą 

motywację do zawarcia małżeństwa. 

-  Ani  ja  nie  nadaję  się  na  pielęgniarkę,  ani  Clay  nie  jest  przykładnym  pacjentem  - 

przyznał Mac. 

- Jestem okropny - potwierdził Clay. - Cały czas się drapałem, nawet kiedy wujek mi 

płacił, żebym tego nie robił. 

- Płaciłeś mu? - zdziwiła się Kara. 

- Nic innego nie skutkowało. - Mac wzruszył ramionami. 

- Teraz jestem bogaty - pochwalił się mały - ale i tak czasem się drapię. 

background image

- Tu jest kot! - wykrzyknęła Autumn, podchodząc do klatki. - Jak ma na imię? 

-  Tai  -  powiedziała  Kara.  -  Odbył  długą  podróż  i  jest  zdenerwowany,  dlatego  tak 

miauczy. 

- Biedny kotek! - rozczuliła się Autumn. - Czy można go wyjąć z klatki? 

-  Lepiej  nie...  -  zaczęła  Kara,  lecz  dziewczynka  z  prędkością  światła  podbiegła  i 

otworzyła drzwiczki. 

Tai natychmiast wyskoczył z klatki, korzystając z okazji, by zniknąć w zakamarkach 

holu. 

- Podoba mu się u nas! Zabawimy się w chowanego! - wykrzyknął z zachwytem Clay 

i pobiegł za kotem. 

-  Ja  pierwsza  go  zobaczyłam  i  pierwsza  będę  się  z  niani  bawić.  Nie  ty!  -  zawołała 

Autumn, goniąc brata. 

Kara i Mac wymienili znaczące spojrzenia. 

- Miła scenka rodzinna. Czyż jest coś bardziej sympatycznego niż zwierzątka i dzieci 

bawiące się razem? - zauważył Mac z ironią. 

Głosy  dzieciaków  niosły  się  echem  po  całym  domu.  Tai  ukrył  się  gdzieś  przed 

nowymi wielbicielami i nie zamierzał pozwolić się schwytać. 

- Mac! Dzięki Bogu, że wróciłeś! - W holu rozległ się głęboki męski głos, w którym 

dźwięczała wyraźna ulga. 

- Przywiozłeś ją, Webb? Gdzie Lily? 

- Musiałem związać tę twoją piekielną bratanicę. 

- Wujku! Na pomoc! - wołał ktoś z kuchni. 

Przestronne,  wyłożone  kafelkami  wnętrze  mogło  uchodzić  za  wzór  kuchennej 

nowoczesności.  Wszystko  było  tu  zautomatyzowane,  od  elektrycznego  otwieracza  do 

konserw  po  kuchenkę  mikrofal  ową.  Akcent  rustykalny  stanowiło  zdobiące  ścianę  poroże 

łosia.  Kara  dostrzegła  drewnianą  ławę, owalny  stół  i  cztery  krzesła.  Do  jednego  z  nich  była 

przywiązana ładna, kruczowłosa i ciemnooka nastolatka. 

Na ten widok oczy Kary zaokrągliły się ze zdumienia. To musiała być Lily, najstarsza 

bratanica  Maca.  Dziewczyna  miała  ręce  wykręcone  do  tyłu  i  przywiązane  do  krzesła.  Jej 

długie  nogi  w  obcisłych  niebieskich  dżinsach  również  zostały  skrępowane  linką  i 

unieruchomione. Kołysała się raz w przód, raz w tył, ale nie mogła się uwolnić. 

- Co tu się dzieje? - zażądał wyjaśnień Mac. 

- Szeryf kazał mi ją zabrać z przydrożnego zajazdu i zagroził, że jeśli tego nie zrobię, 

to  wsadzi  tę  idiotkę  do  więzienia.  Trzymałby  ją  tam,  dopóki  ty  byś  się  po  nią  nie  zgłosił. 

background image

Miałem mu na to pozwolić? 

-  Zwiąż  mnie  mocniej,  Webb  -  przerwała  Lily.  -  Naprawdę  masz  szczególne 

upodobania! Założę się, że najbardziej byś chciał przywiązać mnie do swego łóżka. 

Lily  ubrana  była  w  obcisły  niebieski  sweterek  i  prężąc  się  na  krześle,  wypinała  do 

przodu krągłe piersi. 

- Przede wszystkim bym cię zakneblował - warknął Webb. 

-  Ooch!  Mówiłam,  że  ma  sprośne  myśli  -  drażniła  się  ze  swym  prześladowcą 

nastolatka,  koniuszkiem  języka  prowokacyjnie  oblizując  wargi.  -  Może  byś  mi  jeszcze 

zawiązał oczy? 

Skoro żaden z mężczyzn nie kwapił się do uwolnienia Lily, zajęła się tym Kara. 

- Dzięki ci, kimkolwiek jesteś - rzekła bratanica Maca. 

- Jestem Kara Kirby... zaprzyjaźniona z rodziną pastora Franklina. 

-  Chyba  zabłądziłaś  i  znalazłaś  się  w  domu,  który  w  niczym  nie  przypomina  zacnej 

siedziby wielebnego Willa - chłodno zauważyła Lily. 

Kiedy Kara uporała się z rozplątywaniem linek, Webb wyciągnął do niej rękę: 

- Jestem Webb Asher. Miło mi panią poznać, panno Kirby. 

- Są jeszcze  jacyś przyjaciele pastora, z którymi  chciałbyś się zaprzyjaźnić, Webb? - 

zgryźliwie spytała Lily. 

Zrzuciła  więzy  i  nagle  zamachnęła  się,  by  wymierzyć  zarządcy  potężny  cios  w  splot 

słoneczny. Ale Webb Asher okazał się szybszy. Błyskawicznie, chwycił dziewczynę za rękę i 

wykręcił jej ramię do tyłu. 

- Chciałaś być lepsza ode mnie, malutka? - warknął. 

- Lily, nie możesz się tak zachowywać! - krzyknął Mac. 

-  Nawet  jeżeli  przywiązał  mnie  do  krzesła?  -  Dziewczyna  szarpała  się  w  uścisku 

Webba. - Powiedz mu, żeby mnie puścił! 

- Ale obiecaj, że go nie zaatakujesz - upomniał Mac. 

Lily nagle zaprzestała walki i przylgnęła do Ashera. 

- A  może dla odmiany zostanę w takiej pozycji?  Lubię się przytulić do przystojnego 

mężczyzny - rzuciła prowokacyjnie. 

Webb  odepchnął  ją  od  siebie  z  taką  siłą,  że  aż  zatoczyła  się  na  Karę.  Panna  Kirby 

spojrzała jej w oczy i zorientowała się, że dziewczyna panuje nad sytuacją, a nawet doskonale 

się bawi, wprawiając w zakłopotanie dwóch dorosłych mężczyzn. 

- Wynoszę się stąd, żeby  być  jak  najdalej od tej  małej wiedźmy - zawołał zarządca  i 

pośpiesznie opuścił kuchnię. 

background image

- Do licha, Lily! Jeszcze tego brakuje, żebym przez ciebie stracił dobrego pracownika 

- rzucił Mac i wybiegł za Asherem. 

-  Co  mogę  na  to  poradzić,  że  facet  mnie  pociąga  -  powiedziała  Lily,  wzruszając 

ramionami. 

- Żartujesz chyba! Czyżbyś interesowała się Webbem? - spytała niepewnie Kara. 

-  Zabawne.  Od  lat  do  nikogo  tak  się  nie  paliłam.  Działa  na  mnie  jego  muskularne 

ciało.  Gdybyś  widziała  Webba  Ashera  bez  koszuli...  Jest  taki  silny.  Może  mnie  podnieść 

jedną ręką. Dziś wyniósł mnie z zajazdu! Było cudownie! - dodała z entuzjazmem. 

-  Przecież  on  jest  od  ciebie  dwa  razy  starszy  -  zauważyła  Kara.  -  Ma  ze  trzydzieści 

cztery lata. 

-  No  to  co?!  -  wykrzyknęła  Lily.  -  Jako  przyjaciółka  świętoszkowatych  Franklinów 

pewnie myślisz, że powinnam się umawiać tylko ze szkolnymi kolegami. 

- Czy wujek wie, co czujesz do zarządcy rancza? 

- O, tak! - zaśmiała  się  lekceważąco nastolatka. - Siadamy  i gawędzimy. Ja o swoim 

życiu miłosnym, a on o jego braku. 

-  Nie  ma  żadnej  sympatii?  -  Kara  poczuła  wstyd,  że  wypytuje  podlotka  o  prywatne 

sprawy wuja, lecz nie mogła powstrzymać ciekawości. 

-  Skoro  jesteś  nowa  w  tym  mieście,  możesz  się  nim  zająć.  Biedny  facet  nie  był  z 

kobietą, odkąd u niego zamieszkaliśmy. 

- Naprawdę? 

Serce  Kary  zabiło  mocniej.  Teraz  już  wiedziała,  dlaczego  Mac  tak  zareagował,  gdy 

znalazła się w pobliżu. Po prostu był spragniony kobiety. 

-  Z  tego,  co  słyszałam,  damska  populacja  Bear  Creek  uważała  wujka  za  najbardziej 

łakomy kąsek. Dziewczyny  jedna przez drugą pchały się  mu do łóżka - ciągnęła  Lily  z bły-

skiem w oczach. - Kiedy zabrał nas do siebie, skończyło się balowanie! Został głową rodziny, 

a tego panienki nie lubią. Dzieci też nie znoszą. 

-  A  dużo  jest  takich...  polujących  na  twego  wujka  dziewczyn  w  okolicy?  -  zapytała 

Kara, przygryzając wargę. 

- Sporo. Jeśli wierzyć plotkom, to wujek  miał  je  wszystkie.  Ale od czerwca sytuacja 

się zmieniła. 

Kara przypomniała sobie scenę w dżipie i poczerwieniała. 

Skłonna  była  uwierzyć  w  te  plotki.  Mac  okazał  się  przecież  doświadczonym 

uwodzicielem. Pewnie w duchu naśmiewał się z jej żałosnej naiwności. 

- Czemu tak o niego wypytujesz? Wpadł ci w oko? 

background image

Mac,  który  właśnie  wrócił  do  kuchni,  spostrzegł  rozbawienie  bratanicy  oraz 

zmieszanie swego gościa. 

- Przestań dokuczać Karze - powiedział. 

- Ależ nic się nie stało. Lily opowiadała mi o... niektórych mieszkańcach Bear Creek. 

-  Tak  i  jeszcze  nie  doszłam  do  jej  przyjaciół,  Franklinów,  a  można  by  o  nich  sporo 

powiedzieć. Na przykład o Ginny, która uśmiecha się nawet wtedy, gdy nie ma na to ochoty, i 

o  słodziutkiej  Tricii,  udającej  przyjaciółkę  całego  świata,  a  za  plecami  wbijającej  ci  nóż  w 

plecy. 

-  Przestań  -  zawołał  Mac.  -  Kara  z  pewnością  nie  chce  słuchać,  jak  obmawiasz  jej 

znajomych. A tak się składa, że ja też lubię Ginny i Tricię. 

-  To  nic  nie  znaczy,  bo  masz  spaczony  gust.  Po  kimś,  kto  jest  fanem  telewizyjnych 

meczów golfowych i trującego gulaszu pani Lattimore, można spodziewać się wszystkiego. 

-  Nie  możemy  znaleźć  kota!  -  Do  kuchni  wpadli  Clay  i  Autumn.  -  Gdzieś  zniknął  - 

wołała dziewczynka. 

- Jakiego kota? - spytała Lily. - Był tu prawdziwy kot czy znowu coś wymyśliłaś? 

- Prawdziwy - potwierdził Clay. - Ona go przywiozła! - Wskazał palcem właścicielkę 

Taia. - Chcieliśmy się z nim bawić, ale on uciekł. Powiedz mu, żeby się z nami bawił - malec 

zwrócił się z żądaniem do Kary. 

-  Koty  zawsze  robią,  co  chcą  -  wyjaśnił  Mac.  -  Może,  jak  będziecie  cicho,  sam 

zdecyduje  się  wyjść  z  kryjówki.  Idźcie  pooglądać  telewizję.  Tylko  żadnych  filmów  o 

wampirach - dodał. - Czemu nie obejrzycie kasety z „Małą syrenką”, którą wam kupiłem? 

Malcy jęknęli, protestując. 

- No dobrze, to może „Piękną i bestię”. - Mac poszedł na kompromis. - Możecie sobie 

wyobrażać, że bestia to wampir. 

- Ale to takie nudne, wujku - zawołała Autumn. 

- Dziękuję ci. Nie sypiam po nocach, żeby wymyślić wam jakąś sensowną rozrywkę, a 

wy tak to doceniacie... 

Dzieci wybiegły z kuchni, po odrodzę obdzielając się kuksańcami. 

-  Poznałaś  już  troje,  teraz  muszę  znaleźć  Bricka  -  powiedział  Mac,  zwracając  się  do 

Kary. - Lily, gdzie twój brat? 

-  Skąd  mam  wiedzieć?  Brick  chadza  własnymi  ścieżkami  -  odparła  dziewczyna  ze 

wzruszeniem ramion i skupiła uwagę na pannie Kirby. 

- Jesteś pewna, że chcesz odwiedzić Franklinów? 

- Prawdę mówiąc, powinnam teraz do nich zadzwonić... - odrzekła Kara. 

background image

-  Niesamowite!  -  zawołała  Lily.  -  Wyglądasz  tak  słodko  i  nieszkodliwie,  ale  w 

rzeczywistości  musi  być  z  ciebie  niezły  numer.  -  Z  tonu  bratanicy  Maca  wynikało,  że  to 

komplement. 

- Nie rozumiem. 

- Ależ to jasne! Mówisz tak niewinnym głosikiem, że nawet Ginny ci uwierzy. Jednak 

przyjechać z kotem w odwiedziny do Franklinów, to bombowy pomysł! Masz zamiar jeszcze 

raz wysłać tę zasmarkaną Tricię do szpitala? Jesteś niesamowita! 

-  Słyszałaś  o  uczuleniu  Tricii  na  koty?  -  Mac  obojętnym  tonem  zwrócił  się  do 

bratanicy. 

-  Każdy,  kto  zna  Franklinów,  musiał  o  tym  słyszeć.  Przecież  to  najważniejsze 

wydarzenie w nudnym życiu Tricii. Dostała kociaka i o mało nie umarła, bo prawie przestała 

oddychać. Jak tylko kogoś spotka, to po pięciu minutach zaczyna o tym nawijać. 

Kara  poczuła,  że  nogi  się  pod  nią  uginają.  Opadła  na  najbliższe  krzesło.  A  więc  to 

prawda.  Jej  przyszywana  przyrodnia  siostra  cierpiała  na  alergię.  Lily  nie  umawiała  się 

przecież  z  wujem,  by  ją  zwodzić.  A  jeśli  Ginny,  jak  sugerował  Mac,  nie  miała  udziału  w 

zaproszeniu  jej  do  Bear  Creek,  to  można  sobie  wyobrazić,  jak  zareaguje  na  widok  kota, 

zagrażającego zdrowiu córki! 

- Naprawdę nic o tym nie wiedziałam - wymamrotała. - Co mam zrobić z Taiem? 

- Wpuść go do pokoju Tricii i wytarzaj w jej pościeli - entuzjazmowała się Lily. 

-  Zawsze  możesz  zostawić  go  tutaj  -  zaproponował  Mac.  -  Autumn  i  Clay  będą 

zachwyceni. 

- Chciałabym zadzwonić do wujka Willa, jeśli można - powiedziała cicho. 

- Wujka? - zdziwiła się Lily. 

- Oczywiście. Tu jest telefon. - Mac wskazał aparat i zwrócił się do Lily: - Później ci 

to wyjaśnię, a teraz wyjdźmy stąd, żeby mogła spokojnie porozmawiać. 

Wielebny Franklin od razu podniósł słuchawkę. 

- Wujku, tu Kara. 

- Kara! - powtórzył  jowialnie pastor. - Jesteś już spakowana? Jutro wielki dzień! Nie 

mogę się doczekać, moja droga! Będę na  lotnisku. Zjemy razem obiad, a potem pojedziemy 

do Bear Creek. 

- Wujku, już tu jestem. Przyleciałam dzisiaj - rzekła zakłopotana. 

-  Co?  Tutaj?  Dziś?  -  zdumiał  się  pastor.  -  Jak to możliwe?  Przecież  zapisałem  sobie 

datę twojego przyjazdu. Miałaś przylecieć jutro! 

- Kto ci tak powiedział? - spytała podejrzliwie. - Czy nie Mac Wilde? 

background image

- Tak, a dlaczego...? - zaczął pastor, a potem westchnął. - Właśnie. Teraz już wiesz, w 

czym rzecz? 

Wszystko było jasne. Mac, który opłacił bilet, celowo wprowadził w błąd pastora, ale 

dlaczego to zrobił? 

- Kiedy miałeś zamiar wspomnieć mi o Macu i całej... intrydze ze ślubem? 

- Spotkałaś go? Powiedział ci? - Will Franklin był wyraźnie przygnębiony. 

- Wszystko - potwierdziła. 

- Ślub? - wykrzyknęła Lily po drugiej stronie kuchennych drzwi. 

Oboje z wujem tkwili tam, starając się podsłuchać rozmowę, choć Mac przez cały czas 

próbował odesłać bratanicę do jej pokoju. 

- Wujku, zamierzasz się z nią ożenić? 

-  No,  dalej,  powiedz,  jak  bardzo  nie  odpowiada  ci  ten  plan  -  warknął  Mac.  -  Pewnie 

zrobisz wszystko, by do tego nie dopuścić. 

- Przeciwnie. Myślę, że to dobry pomysł. Autumn i Clay potrzebują matczynej ręki. A 

założę się, że i ty przestaniesz zrzędzić, gdy będziesz miał kobietę... 

- Uspokój się i odsuń od drzwi! Przestań szpiegować Karę. 

-  Dobra.  Tobie  zostawię  to  zajęcie.  Mam  nadzieję,  że  będziesz  z  nią  szczęśliwy  - 

rzuciła bratanica. 

Lily odeszła, by dołączyć do Autumn i Claya, a Mac przylgnął uchem do drzwi. 

- Dlaczego o niczym nie powiedziałeś i pozwoliłeś mi wierzyć, że to ty kupiłeś bilet? - 

Kara domagała się wyjaśnień od pastora. 

- Pragnąłem twoich odwiedzin, moje dziecko. Bardzo za tobą tęskniłem przez te lata. 

Dlatego od razu pomyślałem o tobie... jako towarzyszce życia Maca. Wydawało mi się, że to 

świetne  rozwiązanie  dla  nas  wszystkich.  Mac  potrzebuje  żony,  by  wychować  dzieci,  a  ty 

byłaś taka samotna w wielkim mieście. Wiem, że zawsze pragnęłaś mieć rodzinę. 

Kara wzięła głęboki oddech. Starała  się, żeby  jej  listy do wuja  Willa  były pogodne  i 

dowcipne.  Nigdy  nawet  słowem  nie  wspomniała  o  samotności.  Musiał  to  wyczytać  między 

wierszami i uznać ją za zdesperowaną osobę, która nie potrafi znaleźć sobie stałego partnera, 

nie mówiąc już o mężu i rodzinie. Czuła się upokorzona. 

-  Jeśli  wyjdziesz  za  Maca,  zamieszkasz  w  Double  R,  blisko  Bear  Creek  -  ciągnął 

pastor.  -  Znowu  stanę  się  częścią  twego  życia.  Wiem,  że  powinienem  był  cię  o  wszystkim 

uprzedzić, ale wydawało mi się, że nie należy robić tego przez telefon. - W głosie wielebnego 

Willa brzmiało zawstydzenie. - Myślałem, że jak przyjedziesz tutaj, przedstawię cię Macowi, 

on zacznie się o ciebie starać i wszystko się ułoży. 

background image

-  A  ja  nigdy  bym  się  nie  dowiedziała,  że  ukartowaliście  to  małżeństwo?  Miałam 

wierzyć, że zakochał się we mnie? 

Ogarnął ją gniew na samą myśl o podstępie. Czuła się rozczarowana i zdradzona. Mac 

Wilde przynajmniej niczego nie ukrywał. Można mu było zaliczyć to na plus. 

-  Mylisz  się  co  do  Maca,  wujku.  On  nie  jest  zainteresowany  zalotami.  Pragnie 

natychmiast  zrekompensować  sobie  wydatki  poniesione  na  tę  inwestycję.  Sądził,  że 

wyjaśniłeś  mi  wszystko,  i  chciał  uniknąć...  Och!  -  Drgnęła,  gdy  gwałtownie  otworzyły  się 

drzwi i stanął w nich Macauley. 

Kara była przekonana, że cokolwiek Mac zechce powiedzieć pastorowi, nie będzie to 

przyjemne. Nie życzyła sobie takiej konfrontacji. Popatrzyła na Maca. Oto mężczyzna, który 

oszukał wielebnego Willa, chciał sobie kupić żonę, ale też potrafił ją rozbawić i całować tak, 

jak  każda  kobieta  chciałaby  być  całowana.  Schowała  słuchawkę za  siebie,  nie  dopuszczając 

go do telefonu. 

- Najpierw musisz ochłonąć, Mac, bo powiesz coś, czego będziesz żałował. 

-  To  wzruszające,  że  chcesz  bronić  pastora  przede  mną,  a  mnie  przed  samym  sobą - 

powiedział schrypniętym głosem. 

Podszedł tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. Zaparło jej dech na widok muskularnej 

klatki piersiowej  i  mocno dopasowanych dżinsów, które wyraźnie podkreślały  męskość Ma-

ca. Próbowała schwycić oddech i nie  mogła. Wydawało się  jej, że czuje dotyk  jego dłoni  na 

piersiach. Cofnęła się, a Mac postąpił krok do przodu i uśmiechnął się zmysłowo. Słuchawka 

wyśliznęła się z drżących palców Kary i zawisła nad podłogą. 

- Mac - zaczęła, próbując go skłonić do zachowania dystansu. 

Dotknęła ręką jego piersi i znowu poczuła ciepło. W uszach dźwięczały jej słowa Lily: 

„Dziewczyny jedna przez drugą pchały się mu do łóżka”. 

- Karo - wymówił pieszczotliwie. 

Pochwycił ją za biodra i przycisnął do siebie tak, by odczuła, jak jest podniecony. 

- Mac - szepnęła, topniejąc w jego ramionach. 

Bliskość tego mężczyzny nie pozwalała myśleć o niczym innym. 

- Halo! - w słuchawce rozległ się głos pastora. - Jest tam kto? 

- Nie zwracaj na niego uwagi - mruknął Mac i lekkim kopnięciem przesunął telefon w 

odległy kąt kuchni. 

- Halo! Halo! Co się dzieje? - niepokoił się wielebny Will. 

Kara zamrugała powiekami, budząc się z erotycznego oszołomienia. Wyzwoliła się z 

objęć Maca i chwyciła za słuchawkę. 

background image

- Wujku! 

- Powiedz mu, że zostaniesz tutaj - cicho poprosił Macauley. 

- Ja... ja... - Odwróciła wzrok od wpatrzonych w nią oczu Maca. - Czy to prawda, że 

Tricia jest uczulona na koty? - usłyszała samą siebie, zadającą głupie pytanie. 

Pastor milczał przez chwilę zaskoczony. 

- Tak. Na jedenaste urodziny kupiliśmy jej kotka, bo męczyła nas miesiącami... 

Szczegółowo  opowiadał  całą  historię,  a  Kara  musiała  jej  słuchać,  nie  zdradzając 

znudzenia. 

Mac zasiadł na krześle, krztusząc się ze śmiechu. 

Do kuchni wpadł Clay. 

- Znaleźliśmy kota! Siedzi na belce pod sufitem w twojej sypialni, wujku. Nad samym 

łóżkiem. 

- Oczywiście! A gdzie indziej mógł się schować? Mam nadzieję, że z przerażenia nie 

zwymiotował na moją poduszkę wszystkiego, co zjadł w ciągu dnia? 

-  Wujku,  muszę  kończyć  -  powiedziała  szybko  Kara.  -  Przenocuję  u  pana  Wilde’a. 

Porozmawiamy jutro. 

Odłożyła  słuchawkę  i  wąskim  korytarzem  podążyła  za  Makiem  oraz  Clayem  do 

wyłożonej  ciemną  boazerią  sypialni,  w  której  królowało  olbrzymie  łoże  przykryte  ciepłą, 

puchową  kołdrą.  W  pokoju  znajdował  się  granitowy  kominek,  podobny  do  tego  z  salonu, 

choć nie tak duży. Wisiał nad nim wypchany potężny łeb górskiego barana. 

Kara skrzywiła się. Jeleń i łoś nie wyglądały tak groźnie jak to zwierzę. 

- Czy każdy pokój zdobią jakieś trofea? - spytała zaniepokojona. 

- U mnie jest górska kozica! - wykrzyknął Clay. 

-  A  u  mnie  niedźwiedź  -  pisnęła  Autumn,  która właśnie  weszła  do  sypialni.  -  Bałam 

się, więc wujek przykrył go kocem. 

- Dziadek był zapalonym myśliwym, stąd te ozdoby - wyjaśnił Mac. 

- Tam siedzi Tai! - Clay wskazał sufitową belkę, na której przycupnął kot. 

Oboje z Autumn wdrapali się na łóżko i podskakując, próbowali dosięgnąć zwierzaka. 

Tai tylko parskał odstraszająco. 

-  Zwabię  go  jedzeniem  -  rzekła  Kara.  -  Nie  jadł  nic  przez  cały  dzień.  Mam  w  torbie 

jego smakołyki. Ale muszę tu z nim zostać sama, bo Tai obawia się obcych. 

- Zostawimy  Karę, by  mogła zająć się kotem - powiedział Mac  i wyszedł, zabierając 

dzieci. 

Kara  czuła  się  nieswojo  w  sypialni  Maca.  Nakarmiła  Taia  i  rozejrzała  się  wokół. 

background image

Nigdzie nie było widać fotografii, książek ani niczego osobistego. Wyobraziła sobie Maca w 

łóżku  pod  puchową  kołdrą,  strzeżonego  przez  dzikiego  barana.  Sypiał  w  piżamie  czy  w 

spodenkach? A może nago? Na myśl o tym ogarnęła ją taka fala gorąca, że machinalnie roz-

sunęła uda. 

Z jękiem rozpaczy przysiadła na krawędzi łóżka. Co się z nią stało? Nigdy w życiu nie 

myślała w ten sposób o żadnym mężczyźnie! Dotknęła ręką czoła. Była bardzo zmęczona. 

-  Widzę,  że  Tai  zdecydował  się  zejść  na  kolację  -  w  sypialni  rozległ  się  niski, 

spokojny głos Maca. 

Stał  w  drzwiach,  spoglądając  na  Karę  wzrokiem  pełnym  ukrytych  pragnień.  To 

spojrzenie sprawiło, że zerwała się na równe nogi i odskoczyła od łóżka. 

- Malcy już śpią. Lily poszła do swego pokoju, wyjawiwszy przedtem, że Brick spędzi 

dzisiejszą noc u swego przyjaciela, Jimmy’ego Crowa - westchnął Mac. - Brick i Jimmy znani 

są w całym Bear Creek z różnych wybryków. Czasami  fotografują dziewczęta przebierające 

się w szatni, innym razem przebijają opony w samochodach nauczycieli... 

- Masz z tymi dziećmi masę kłopotów. 

- Nie uważaj mnie przypadkiem za świętego - zastrzegł Mac, zbliżając się do Kary. - 

Zapewniam cię, że jestem tylko człowiekiem - powiedział i przyciągnął ją do siebie. 

Kara przełknęła ślinę. Miała opuszczone ręce i robiła wszystko, by nie zarzucić mu ich 

na szyję. 

- Według Lily nie byłeś z kobietą, odkąd sprowadziłeś tu dzieci, a nie przywykłeś do 

tak długiego... celibatu. Podobno jesteś mężczyzną, o którego biją się okoliczne damy. 

- Nie wierz we wszystko, co usłyszysz, a już szczególnie od Lily - rzekł Mac, patrząc 

jej w oczy. 

-  To  oczywiste,  że  tak  mówisz.  Trudno,  żebyś  się  chwalił  swoimi...  -  Nie  mogła 

znaleźć odpowiedniego słowa na określenie łóżkowych przygód. 

- Podbojami? - Mac uśmiechnął się i zmrużył oczy. 

-  Czemu  sądzisz,  że  taki  podejrzany  typ  jak  ja  nie  miałby  się  tym  chełpić?  Nie 

zauważyłaś nacięć na słupkach baldachimu? Każde z nich oznacza kolejną miłosną przygodę. 

Ujął jej głowę w obie dłonie. 

- Aha! Mam cię! Już chciałaś przekonać się, czy mówię prawdę. 

Kara wiedziała, że Mac żartuje. 

- Przecież nie ma tu żadnego baldachimu. 

Z jednej strony miała ochotę uśmiechnąć się, ale z drugiej ogarniała ją wściekłość na 

myśl o nim w ramionach innej kobiety. W końcu rzekła: 

background image

- Na zagłówku też nie ma żadnych nacięć. 

-  A  o  czym  to  świadczy?  -  spytał  ochryple,  przytulając  swój  szorstki  policzek  do 

twarzy Kary i przesuwając dłońmi wzdłuż jej ciała. 

-  O  tym,  że  wiesz,  jak  prowadzić  rozmowę,  bym  poczuła  się  zakłopotana  i  straciła 

wątek. 

-  Mówiliśmy  o  przeszłości.  Liczy  się  jednak  tylko  teraźniejszość  i  fakt,  że  mamy 

zamiar się pobrać - przypomniał, tuląc Karę w objęciach i pokrywając pocałunkami jej szyję. 

Dziewczyna z rozkoszą poddawała  się pieszczotom.  Mac wziął  ją  na ręce  i podszedł 

do łóżka, a potem usiadł, trzymając na kolanach. 

- Jesteś taka piękna, podniecająca. Bardzo cię pragnę, kochanie - szepnął. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Kara zamarła w bezruchu. 

- Co się stało? - spytał Mac, spragniony jej bliskości. 

Przed chwilą tuliła się do niego, nagle usiadła wyprostowana, a potem poderwała się i 

poszukała wzrokiem kota, który chłeptał wodę z miseczki. Mac patrzył  na nią oszołomiony. 

Może  nie  chciała  się  kochać  z  nim  w  obecności  kota?  Chociaż  sam  nie  miał  nic  przeciwko 

takiemu towarzystwu, gotów był zrobić wszystko, by Kara poczuła się swobodnie. 

- Mam go przenieść do innego pomieszczenia? - zapytał. 

- Kot może zostać, jeśli chce, ale ja wyjdę - odrzekła, kierując się do drzwi. 

Mac podniósł się wolno i ruszył za nią. 

- Czy mogłabyś chociaż wyjaśnić, co się stało, że zmieniłaś zdanie? 

- Powiedziałeś, że jestem piękna i podniecająca. 

- To cię dotknęło? - Mac był wyraźnie zaskoczony. 

- Tak, bo to wierutne kłamstwo. Więcej nie praw mi tego typu komplementów. 

- Komplementów? 

-  Mówisz  je  pewnie  każdej  kobiecie,  którą  bierzesz  do  łóżka.  To  obraźliwe!  - 

wybuchnęła i nie oglądając się za siebie, wyszła z sypialni. 

Nie  miała  pojęcia,  co  zrobi.  Kot  został  w  sypialni  Maca,  a  ona  nie  dysponowała 

żadnym  środkiem  transportu,  by  dotrzeć  do  miasta.  Zresztą  gdyby  nawet  jakoś  się  tam 

dostała, nie miała się gdzie zatrzymać. 

Nagle  tuż  za  Karą  pojawił  się  gospodarz  rancza  i  łagodnie  położył  dłonie  na  jej 

ramionach. 

- Musisz być głodna - powiedział, zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. - 

Oboje nic nie jedliśmy. Powinniśmy byli pójść na obiad w Helenie i... 

- Spieszyłeś się do dzieci - przypomniała drżącym głosem, czując, jak Mac delikatnie 

gładzi jej ramiona. - Z twojego punktu widzenia nie warto było tracić czasu na restauracje. W 

końcu  przyjechałam  tu,  żeby  się  za  ciebie  wydać,  więc  po  co  miałbyś  czynić  jakieś 

dodatkowe zabiegi o moje względy? 

Odsunęła się od niego, choć ciągle czuła na ramionach ciepło jego dotyku. 

- Nieźle mnie podsumowałaś - zauważył sucho. - Pewnie na to zasłużyłem. Ale skoro 

Już  tu  jesteś,  może  ogłosimy  zawieszenie  broni  i  coś  zjemy?  Była  dziś  na  ranczu  pani 

Lattimore i zostawiła... 

background image

- Swój paskudny gulasz? - Kara przytoczyła opinię Lily. - Może jakoś go przełknę. 

- Nie doniosę pani Lattimore, co powiedziałaś. Chodź, skosztujemy wspaniałego dania 

- rzekł i podał jej ramię, prowadząc do kuchni. 

Pozwoliła  mu  na  to,  bo  naprawdę  czuła  głód  i  nie  było  sensu  uciekać  przed  panem 

tego rancza. Musiała gdzieś przenocować, więc zgodziła się zawrzeć rozejm. 

Usiadła  przy  kuchennym  stole  i  spoglądając  na  telefon,  myślała  o  dzisiejszej 

rozmowie z pastorem, podczas gdy Mac podgrzewał gulasz w kuchence mikrofalowej. 

-  Dlaczego  tak  naprawdę  nie  podałeś  wujkowi  Willowi  właściwej  daty  mego 

przyjazdu? 

-  Pomyślałem,  że  przyjedzie  po  ciebie  na  lotnisko,  a  ja  nie  chciałem  z  nikim  dzielić 

chwili  naszego  spotkania.  Pragnąłem,  byś  pierwsze  godziny  w  Montanie  spędziła  tylko  ze 

mną. 

- To nie brzmi wiarygodnie. Jaki był prawdziwy powód? 

-  No  dobrze.  Muszę  przyznać,  że  niepokoiła  mnie  myśl  o  spotkaniu  przyszłej  panny 

młodej w obecności pastora. Sądziłem, że będzie niezręcznie, jeśli się sobie nie spodobamy, a 

on  zacznie  grać  rolę  swata.  Z  drugiej  strony,  gdybyśmy  od  razu  przypadli  sobie  do  gustu, 

pastor tylko by nam zawadzał. 

Kara  oparła  się  przemożnej  chęci,  by  zapytać  o  wrażenie,  jakie  na  nim  wywarła  w 

chwili spotkania. Pewnie nie wydała mu się wyjątkowo odpychająca i pogodził się z tym, że 

nie jest tak piękna, jak przypuszczał, choć się do tego nie przyzna. Będzie opowiadał, jak to 

oczarowała go od pierwszego wejrzenia. 

- Nie potrafię prawić oryginalnych komplementów - przyznał, nakrywając do stołu. - 

Ale na swoją obronę mogę powiedzieć, że jeśli coś mówię, to naprawdę tak uważam. 

Kara automatycznie położyła sztućce przy dwóch nakryciach. Wiedziała, co Mac miał 

na myśli. 

- A więc jeżeli kochasz się z kobieta, to wierzysz, że jest piękna i podniecająca? 

- Oczywiście. Dlaczego miałbym się kochać z jakimś brzydactwem? 

- Właśnie, dlaczego? - powtórzyła. 

- Wybacz, jeśli cię uraziłem. Naprawdę nie chciałem cię dotknąć, używając banalnych 

słów dla wyrażenia moich uczuć. 

- Po prostu miałeś zamiar iść ze mną do łóżka. Pragnąłeś mnie tak bardzo, bo jestem 

piękna i seksowna - zażartowała. 

-  Nie  wiem,  dlaczego  nie  możesz  w  to  uwierzyć  -  jęknął  Mac.  -  Pamiętasz,  już 

wcześniej, w dżipie... 

background image

- Nie chcę o tym mówić. Po to zawarliśmy rozejm, by do tego nie wracać - przerwała 

mu. 

-  Kto  ustalił  zasady  rozejmu?  Czy  to  ja  nalegałem,  by  wprowadzić  do  niego  taką 

klauzulę? - spytał Mac, stawiając na stole naczynie z parującym gulaszem. 

Znowu się z nią droczył, a to mogło przywrócić atmosferę intymności, w której Kara 

czuła się niepewnie. Postanowiła więc skierować rozmowę na inny temat. 

- Co za niespodzianki kryją się w tej potrawie? - spytała. 

-  Jeśli  ci  powiem,  to  już  nie  będzie  niespodzianek.  Ale  wierz  mi,  że  całość  zupełnie 

nieźle smakuje z zimnym piwem - powiedział i wyjął dwie puszki z lodówki. 

-  Nigdy  nie  widziałam  tego  gatunku  -  rzekła  Kara,  przyglądając  się  kuguarowi  na 

puszce. 

- To ulubiony  napitek ranczerów. Niezłe. Świetnie nadaje  się do przepłukania gardła 

po gulaszu pani Lattimore. 

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wolałabym napić się wody. 

-  Proszę  bardzo.  Masz  do  wyboru  mineralną,  którą  zwykle  pija  Lily,  albo  kranówkę 

przeznaczoną dla nas, proletariuszy. 

Kara nalała do szklanki wody z kranu i oboje zajęli się potrawą, którą pani Lattimore 

doprawiła w sposób trudny do zaakceptowania przez szanującego się kucharza. Jednakże mi-

mo oryginalnych przypraw danie okazało się jadalne. 

- Zaniosę twój bagaż do pokoju gościnnego - zaproponował Mac po kolacji, gdy Kara 

zbierała  talerze  ze  stołu.  -  Chociaż  zaproszenie  do  mojej  sypialni  jest  ciągle  aktualne  -  za-

znaczył. 

-  Dziękuję.  Tai  i  ja  wolimy  oddzielny  pokój.  Przywiozłam  ze  sobą  torbę  na  kocie 

nieczystości,  a  jeśli  znajdziesz  jeszcze  dla  niego  jakieś  kartonowe  pudełko,  to  będzie 

całkowicie usatysfakcjonowany. 

- Znajdę - obiecał, przyglądając się jej uważnie. Ktoś, kto tak jak ona woził żywność 

dla kota i torebki na nieczystości, musiał być niezwykle odpowiedzialną osobą. 

- Nie mogłam oczekiwać, że wujek Will będzie biegał po mieście i kupował drobiazgi 

potrzebne Taiowi - wyjaśniła. - Pewnie myślisz, że dziwaczka ze mnie... 

- Skądże. Uważam, że jesteś po prostu bardzo przewidująca - odrzekł, nie dodając, iż 

docenia w niej również inne zalety i że z każdą minutą coraz bardziej jej pragnie. 

Nie  ośmielił  się  tego  powiedzieć,  by  znowu  nie  pomyślała,  że  prawi  jej  tanie 

komplementy. 

Kiedy  posprzątali  po  kolacji,  Mac  pomógł  Karze  przenieść  kota  do  wolnej  sypialni, 

background image

która  poprzez  łazienkę  łączyła  się  z  jego  pokojem.  Wnętrze  umeblowane  było  bardzo 

skromnie.  Poza  łóżkiem  stała  tu  jedynie  mahoniowa  szyfonierka,  której  przydałaby  się 

renowacja. Znad łóżka łagodnym wzrokiem spoglądała sama. 

-  Widzę,  że  twój  dziadek  nie  oszczędzał  nawet  kuzynek  jelonka  Bambi  -  zauważyła 

Kara. 

- Masz coś przeciwko polowaniom? 

- Nie zastanawiałam się nad tym, dopóki tu nie przyjechałam. A teraz nie wiem już, od 

czego  dostałam  gęsiej  skórki.  Na  myśl  o  polowaniach  czy  na  widok  tych  trofeów.  Przecież 

cały dom wygląda jak koszmar ze snu wypychacza zwierząt. 

-  Kiedy  zostaniesz  moją  żoną  i  zamieszkasz  tu,  zmienisz  wystrój  wnętrza.  Zamiast 

trofeów myśliwskich powiesisz obrazki przedstawiające kwiaty albo owoce. Wybacz, że ten 

pokój  tak  wygląda  -  powiedział  Mac.  -  Jest  mały  i  wyziębiony,  ale  tylko  ten  był  wolny. 

Pewnie  nie  chciałabyś  spać  z  którymś  z  dzieci.  Dałaś  też  jasno  do  zrozumienia,  że  moja 

sypialnia  ci  nie  odpowiada.  Możesz  się  tu  zamknąć,  jeśli  boisz  się,  bym  nie  naruszył  zasad 

naszego rozejmu. 

- Nie obawiam się ciebie - odrzekła z uśmiechem. 

Przerażał  ją  raczej  fakt,  iż  pod  wpływem  samego  spojrzenia  Maca  przenikają  fala 

gorąca. 

- To dobrze - mruknął. 

Mieli  dzielić  wygodną  łazienkę  z  dwiema  umywalkami,  prysznicem  i  staroświecką, 

dużą  wanną.  Godzinę  wcześniej  ta  okoliczność  niepokoiłaby  Karę.  Teraz  była  na  to  zbyt 

zmęczona. 

Mac  szarmancko  ustąpił  jej  pierwszeństwa  przy  myciu.  Po  dokonaniu  wieczornej 

toalety  i  włożeniu  sięgającej  kostek  bawełnianej  różowej  koszuli  z  długimi  rękawami  i 

zapięciem pod samą szyję, Kara wśliznęła się pod koc. Tai usnął w nogach łóżka. 

W  pokoju  było  chłodno.  Wełniany  koc  i  bawełniana  narzuta  nie  zapewniały  tyle 

ciepła,  by  można  było  spokojnie  zasnąć.  Kara  tęsknie  pomyślała  o  puchowej  kołdrze  w 

sypialni Maca i spróbowała szczelniej otulić się tym, co miała pod ręką. 

Ciągle  trzęsła  się  z  zimna.  Już  zaczęła  się  zastanawiać  nad  włożeniem  swetra  i 

skarpet... 

- Karo? 

W  pokoju  rozległ  się  głos  Maca.  Mógł  wejść  przez  łazienkę.  Mimo  panujących 

ciemności  dostrzegła  zarys  wysokiej,  męskiej  sylwetki,  która  powoli  zbliżała  się  do  łóżka. 

Przez moment przestało jej bić serce. Usiadła na łóżku, szczelnie owijając się kocem. 

background image

- Czego chcesz? - zapytała przestraszona. 

Jak  w  transie  patrzyła  na  muskularną,  pokrytą  czarnymi  włosami  pierś  Maca.  Był 

tylko w slipach, które znakomicie uwydatniały jego męskość. 

- Przyniosłem dodatkowe koce. Jest zimno, z pewnością ci się przydadzą - powiedział 

niskim, głębokim głosem. 

Wpatrzona  w  Maca  i  przerażona  jego  obecnością  w  pokoju  nawet  nie  zauważyła 

koców, które teraz układał na łóżku. 

W  świetle  księżyca  Kara  wydała  się  Macowi  zachwycająca.  Przysiadł  na  krawędzi 

posłania. 

- Myślałem, że się mnie nie boisz, więc czemu wyglądasz na śmiertelnie wystraszoną? 

- spytał łagodnie i dotknął palcami warg dziewczyny. 

-  Zdałam  sobie  sprawę,  że  jestem  okropnie  niemądra.  Sama  narażam  się  na 

niebezpieczeństwo - szepnęła jednym tchem. 

-  To  prawda  -  przyznał  Mac.  -  Potrzebujesz  męża,  który  by  cię  chronił  -  dodał, 

wsuwając ręce pod koc, by dosięgnąć piersi Kary. Dziewczyna była oszołomiona i przerażona 

przyjemnością,  którą  sprawiła  jej  ta  pieszczota.  Mac  delikatnie  gładził  kciukami  okolice 

sutek, nie dotykając samych koniuszków piersi. 

Zapragnęła go gwałtownie. 

-  Proszę,  ja  nie...  Nie  możemy...  -  Głos  się  jej  załamał  pod  wpływem  intensywnych 

odczuć. 

-  Możemy,  ale  nie  będziemy  -  poprawił  Mac.  -  W  każdym  razie  nie  dzisiaj.  Teraz 

pocałuj mnie na dobranoc, to sobie pójdę. 

Jęknęła, gdy dotknął jej warg i zaczął namiętnie ją całować. 

Karę  przeniknął  dreszcz  pożądania.  Kiedy  Mac  po  raz  drugi  położył  dłoń  na  jej 

piersiach,  gwałtownie  przycisnęła  ją  do  siebie.  Znowu  zaczął  gładzić  wrażliwą  skórę  wokół 

sutek. Dziewczynę oblała fala rozkoszy. 

Położył  ją  delikatnie  na  wznak,  pozwolił,  żeby  się  przytuliła  i  zaczęła  pieścić  mu 

włosy. Pod bawełnianą koszulą Kary wyraźnie rysowały się nabrzmiałe koniuszki piersi. Mac 

zmrużył oczy i dotknął ustami jednego z nich. 

Kara poczuła ciepło oddechu, a potem czubek języka dotykającego sutki. Wygięła się, 

unosząc piersi ku górze i spazmatycznie powtarzając imię Maca. Przy tym ruchu rozpięła się 

jej  koszula.  Mac  pieścił  teraz  językiem  nagie  piersi,  a  ciało  Kary  przeniknęła  fala  rozkoszy. 

Dziewczyna przylgnęła do niego mocno, pragnąc otrzymać więcej i więcej... 

Nagle wszystko się skończyło. Mac usiadł, oddychając ciężko. 

background image

- Albo przerwiemy teraz, albo wcale - rzekł, z trudem chwytając oddech. 

Kara leżała podniecona, odczuwając bolesne pulsowanie między udami. Pierwszy raz 

w życiu straciła  nad sobą kontrolę. Nawet nie przypuszczała, że  jest w stanie przeżywać tak 

gwałtowną namiętność. Nie mogła się dłużej oszukiwać. Gdyby Mac nie przerwał pieszczot z 

własnej woli, ona by go nie powstrzymała. Zamknęła oczy, by nie patrzeć mu w twarz. 

-  Dobranoc,  maleńka.  Spij  dobrze  -  szepnął  i  mocno  pocałował  w  ją  usta,  a  potem 

jeszcze  raz  złożył  pocałunek  między  jej  piersiami.  Przeszedł  przez  pokój,  a  Kara  nie 

poprosiła, by zawrócił. Gdyby choć raz spojrzał na nią, z pewnością zostałby tu do rana. 

Nie powinienem tego robić, upomniał  sam siebie. Mógł  ją posiąść. Wiedział, że tego 

pragnęła. To czyste szaleństwo, mieć w łóżku spragnioną kobietę i zrezygnować z rozkoszy. 

Na myśl o spełnieniu poczuł, że się poci. Mimo iż noc była chłodna, nie przykrył się kołdrą. 

Tai  siedział  pośrodku  małej  sypialni,  miaucząc  i  popatrując  na  Karę.  Dziewczyna 

zbudziła  się  właśnie  z  głębokiego  snu,  w  który  zapadła  tuż  przed  świtem,  i  sięgnęła  po 

zegarek. Dochodziła dziewiąta, a według czasu waszyngtońskiego - jedenasta. Nigdy jeszcze 

nie wstawała tak późno. 

Czuła  się  nieco  zdezorientowana.  W  domu  panowała  cisza.  Umyła  się  szybko, 

dokładnie zamknąwszy drzwi od łazienki, choć z sypialni Maca nie dobiegały żadne odgłosy. 

Włożyła dżinsy i cienką liliową bluzeczkę. Ostrożnie zajrzała do pokoju Macauleya, lecz nie 

zastała tam nikogo. 

- Ładnie wyglądasz - powitała ją Autumn, gdy tylko Kara wyszła na korytarz. 

Drgnęła zaskoczona, że dziewczynka na nią czekała. 

- Lily powiedziała, że mam ci nie przeszkadzać, dopóki nie wyjdziesz z pokoju. Gdzie 

kotek? - zainteresowała się nagle. - Słyszałam, jak miauczał. 

Kiedy  szły  korytarzem,  Tai  wybiegł  z  sypialni  i  czmychnął  w  głąb  domu,  jakby  go 

ktoś  gonił.  Kara  zauważyła,  że  dziewczynka  jest w  nocnej  koszuli.  Jej  długie  ciemne  włosy 

splątaną  kaskadą  spadały  na  ramiona.  Był  wtorek,  a  więc  mała  powinna  być  w  szkole.  Nie 

wyglądała na chorą. 

-  Jak  chcesz,  to  w  mikrofalówce  rozmrożę  ci  coś  na  śniadanie.  Można  w  niej 

podgrzewać  już  przygotowane  jedzenie  -  paplała  dziewczynka  -  ale  lepiej  nie  gotować 

surowego  kurczaka,  bo  się  nie  zniszczy  wszystkich  bakterii.  Można  się  zatruć  i  umrzeć.  Od 

hamburgerów też można umrzeć. Moja mama i tata umarli, ale nie otruli się, tylko zginęli w 

wypadku.  Mówiłam  Brickowi,  że  on  też  może  zginąć  w  katastrofie  samochodowej,  ale  się 

śmiał. 

- Czy Brick pojechał gdzieś samochodem? - spytała  Kara, próbując uzyskać w miarę 

background image

dokładne informacje od dziewczynki, mieszającej przeszłość z teraźniejszością. 

-  Dziś  rano  razem  z  Jimmym  Crowem  wzięli  samochód  jego  mamy  i  pojechali  do 

parku Yellowstone. 

- Sami? A wujek o tym wie? - spytała Kara w zdumieniu. 

- Wujek nie pozwolił mu opuszczać lekcji. 

-  Brick  ma  przecież  tylko  trzynaście  lat!  Pojechał  bez  prawa  jazdy!  Musimy 

natychmiast zawiadomić wujka Maca! - zawołała Kara. 

- A gdzie on jest? 

- Myślałam, że ty  mi powiesz - przyznała skonsternowana  Kara. - A może Lily wie? 

Zadzwonimy do niej do szkoły. 

- Nie ma jej w szkole. Wybrała się do... raju. 

Kara zaniepokoiła się nie na żarty. 

-  Lily  mówiła,  że  ja  też  nie  muszę  dziś  iść  do  szkoły,  jeśli  nie  chcę,  i  że  ty 

zaopiekujesz się mną i Clayem - wyznała Autumn. 

- Gdzie jest Clay? - Serce Kary o mało nie wyskoczyło z piersi. 

Cisza  panująca  w  domu  wyraźnie  wskazywała,  że  chłopiec  musiał  być  gdzieś  na 

zewnątrz. 

- Poszedł do konia. 

- Chyba nie do Blackjacka? - Kara przypomniała sobie, co Mac mówił o narowistym 

ogierze. 

- Tak, Clay go uwielbia i chce na nim jeździć. 

Troje  młodych  Wilde’ów  potrzebowało  natychmiastowej  pomocy,  ale  Clayowi 

zagrażało bezpośrednie niebezpieczeństwo. 

- Autumn, musisz mi pokazać, gdzie jest ten koń. 

W  chwilę  później  biegły  wzdłuż  podjazdu.  Kara  modliła  się  w  duchu,  by  zdążyły 

odnaleźć Claya, zanim ogier zrobi mu krzywdę. 

- Tu są stajnie. - Autumn przyprowadziła Karę do świeżo odnowionych zabudowań. 

Z  trudem  otworzyły  ciężkie  wrota.  Wewnątrz  nowoczesnej,  przestronnej  stajni  stały 

dobrze  utrzymane  konie,  ale  nie  było  wśród  nich  czarnego  ogiera.  Kara  zawołała  chłopca, 

lecz nikt się nie odezwał. 

- Tu jest bury kot - zauważyła  Autumn. - Mieszka w stajni.  Wujek  mówi, że nie  ma 

imienia,  ale  ja  nazywam  go  Prążek,  bo  jest  pręgowany  jak  tygrys.  Chciałam  go  wziąć  do 

mieszkania,  lecz  wujek  powiedział,  że  to  dziki  kot.  Czy  myślisz,  że  Tai  chciałby  mieć 

przyjaciela? 

background image

Kara  była  zbyt  zaabsorbowana  sprawą  Claya,  by  zwracać  uwagę  na  paplaninę 

dziewczynki. 

- Gdzie może być ten ogier i twój brat? 

- Może na którymś z wybiegów. Weźmy Prążka do domu, żeby spotkał się z Taiem. 

- Najpierw musimy znaleźć Claya. Pokażesz mi, gdzie są wybiegi? 

Kara była zdziwiona, że mała, zwykle tak wyczulona na wszystkie niebezpieczeństwa, 

nie niepokoi się o brata. 

Na  szczęście  nie  trzeba  było  iść  daleko,  by  dotrzeć  do  ogrodzonych  wybiegów  dla 

zwierząt. 

Dostrzegła  Claya  wcześniej  niż  Autumn.  Siedział  na  płocie,  obserwując  potężnego 

ogiera, który biegał jak szalony i od czasu do czasu stawał dęba, najwyraźniej mało zachwy-

cony towarzystwem chłopca. 

-  Chodź  tu,  Blackie!  Mam  coś  dla  ciebie!  -  wołał  siedmiolatek,  wyciągając  rękę  do 

konia, który, niepokojony przez intruza, wściekle rył ziemię kopytami. 

Karze  zaparło  dech  w  piersiach.  Clay  najwyraźniej  traktował  ogiera  jak  łagodnego 

kucyka. Wcale nie zwracał uwagi na jego nieprzyjazne zachowanie. 

Podbiegła do malca i ściągnęła go z ogrodzenia. Był boso, w szortach i podkoszulku. 

Miał  zimne  ręce  i  nogi.  Mimo  iż  świeciło  jesienne  słońce,  dzień  był  chłodny,  a  mały  nie 

wykurował się jeszcze do końca z wietrznej ospy. 

-  Clay,  powinieneś  trzymać  się  z  daleka  od  tego  konia.  To  dzikie,  niebezpieczne 

zwierzę. Mógł ci zrobić krzywdę - powiedziała drżącym głosem. 

- Blackie  mógł zabić Claya? Nie wiedziałam, że konie to robią. - Autumn aż sapnęła 

ze zdziwienia. 

- Zwykle nie są groźne dla ludzi, ale Blackjack to wyjątek - wyjaśniła Kara. 

- Chciałem się z nim zaprzyjaźnić - rzekł ponuro Clay. 

- Może pomyślałbyś o jakimś mniejszym i łagodniejszym zwierzątku - zaproponowała 

Kara, próbując za wszelką cenę odwrócić uwagę chłopca od ogiera. 

- Na przykład o psie? - zainteresował się malec. - Kiedy go dostaniemy? 

- Będziemy mieć szczeniaczka! Szczeniaczka! - pisnęła Autumn. 

- Zawsze chciałem dostać szczeniaka - wyznał chłopiec i umie wziął Karę za rękę. 

Wzruszyła  się  tym  gestem.  Clay  był  taki  mały,  bezradny.  Płonącymi,  ciemnymi 

oczami i gęstością włosów bardzo przypominał Maca. 

- Uwielbiam psy! - entuzjazmowała się Autumn. - Rodzice nie pozwalali ich hodować, 

wujek  James  i  ciocia  Ewa  również  nie.  A  wujek  Mac  powiedział,  że  tutaj  nie  miałby  kto 

background image

zajmować się szczeniaczkiem, gdy my jesteśmy w szkole. 

- Ale Lily mówiła, że ty zamieszkasz z nami. - Clay zwrócił się do Kary. 

Nie odpowiedziała, lecz malcy wzięli jej milczenie za dobrą monetę. Kiedy wrócili do 

domu, znalazła dla obojga ciepłe ubrania. Clay był już bezpieczny, lecz co z Lily i Brickiem? 

Zastanawiała  się  właśnie,  jak  zawiadomić  Maca,  gdy  jej  wzrok  padł  na  kuchenny  telefon. 

Wykręciła  numer  zapisany  na  kartce  przy  aparacie,  mając  nadzieję,  że  Macauley  będzie  w 

pobliżu dżipa. Nerwowo zastanawiała się, co mu powiedzieć. 

Kiedy już miała zrezygnować, bo nikt się nie zgłaszał, Mac podniósł słuchawkę. 

- Tak? - odezwał się znużonym głosem. 

- Nie chciałam ci przeszkadzać - zaczęła niepewnie. 

- Co się stało? 

Kara zdecydowała, że zaoszczędzi  mu opowieści  o Clayu, a przekaże tylko to, czego 

dowiedziała  się o Bricku. Mac  nie przyjął dobrze tych nowin.  Wybuchnął gniewem  i zaczął 

kląć, a Kara słuchała w milczeniu, rozumiejąc, że jako opiekun takich niesfornych dzieci ma 

prawo się denerwować. 

-  Naprawiam  ogrodzenie  na  południowym  pastwisku.  Zajmie  mi  to  jeszcze  godzinę 

albo  dłużej.  Jeśli  zostaniesz  z  Clayem,  pojadę  prosto  do  szeryfa.  To  mój  przyjaciel  i  z 

pewnością pomoże odnaleźć chłopców, nie aresztując ich przy okazji. Autumn i Lily powinny 

wrócić ze szkoły około... 

- Autumn jest w domu - przerwała Kara. 

- Dlaczego? Zachorowała? 

- Nie. Ale tu jest. Nie martw się o dzieci. Zostanę z nimi. 

Mac  był  tak  zdenerwowany,  że  Kara  nie  wspomniała  nawet  o  wyprawie  Lily  do 

tajemniczego raju. Lepiej, żeby myślała iż dziewczyna jest w szkole, i zajął się Brickiem. 

-  Wybacz,  że  rano  nie  zastałaś  mnie  w  domu  -  powiedział  Mac.  -  Zwykle  wcześniej 

planuję  swoje  zajęcia,  ale  dzisiaj  Webb  ma  wolne  i  wyjechał  poza  ranczo,  więc  pracuję  za 

dwóch. Zajrzałem do twojej  sypialni po piątej,  lecz spałaś tak głęboko, że nie  miąłem  serca 

cię budzić. 

Myśl o tym, że widział ją śpiącą, wprawiła Karę w zakłopotanie. Może chrapała albo 

coś w tym rodzaju. 

-  Wyglądałaś  tak  słodko  i  podniecająco,  że  musiałem  użyć  całej  siły  woli,  by  nie 

wśliznąć się do twego łóżka. Któregoś ranka to zrobię i zostanę aż do świtu - dodał. 

Kara  westchnęła  głęboko.  Słowa  Maca  podziałały  na  jej  wyobraźnię  i  zmysły.  Zbyt 

dobrze pamiętała wieczorne pieszczoty i pocałunki. Znowu poczuła podniecenie. Była w nie 

background image

lada  niebezpieczeństwie,  skoro  samo  brzmienie  głosu  Maca  doprowadzało  ją  do  takiego 

stanu. 

- Musisz znaleźć Bricka - powiedziała szybko, odpędzając natrętne myśli. 

Roześmiał się, jak gdyby wiedział, co przeżywała. 

- Nie martw się - rzekł łagodnie. - Przywiozę go do domu. Do zobaczenia, kochanie. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Kara  odłożyła  słuchawkę  i  siedziała  bez  ruchu,  patrząc  w  przestrzeń.  Bezskutecznie 

starała  się  odnaleźć  w  sobie  ślady  oburzenia  wobec  faktu,  że  Mac  znowu  użył  słowa 

„kochanie”. 

Nagle do jej uszu dotarł hałas z salonu. Zerwała się z krzesła i poszła sprawdzić, co się 

dzieje.  Na  podłodze  prężył  się  i  syczał  bury  kot  ze  stajni.  Gotowy  do  skoku  Tai,  groźnie 

pomrukując, tkwił  na  łbie  łosia wiszącym  nad kominkiem. Powoli przesuwał  się ku rogom  i 

mierzył intruza groźnym spojrzeniem. 

-  Chyba  się  nie  polubili  -  mruknęła  Autumn,  która  wraz  z  Clayem  obserwowała 

przebieg spotkania. 

-  Myślę,  że  trzeba  zabrać  stąd  Prążka,  zanim  Tai  skoczy  mu  do  gardła  -  spokojnie 

zauważyła Kara. 

- Wygonię go. - Clay zgłosił się na ochotnika. 

Stajenny  kocur  wrzasnął  dziko.  Kara  pobiegła  otworzyć  frontowe  drzwi  i  z  pomocą 

Claya, który gonił Prążka po całym domu, udało się go wreszcie skierować na dwór. 

Kiedy wrócili do salonu, Tai ciągle siedział na łbie łosia, a Autumn przemawiała doń 

łagodnie, próbując skłonić do zejścia. 

-  Pewnie  nie  powinnam  była  sprowadzać  tu  Prążka,  lecz  chciałam,  żeby  Tai  miał 

przyjaciela. Ciężko żyć w nowym miejscu, nie znając nikogo. 

Kara  przytuliła  dziewczynkę,  domyślając  się,  że  mała  ma  na  myśli  nie  tylko  kocią 

samotność. 

- Wszystko w porządku - powiedziała. - Tai  lubi  samotność. Zachowuje  się zupełnie 

inaczej niż ludzie. Woli być jedynym kotem w domu. 

-  Zawsze  będzie  jedyny.  Nawet  kiedy  dostaniemy  szczeniaczka  -  wtrącił  Clay.  - 

Szczeniak to przecież pies. 

- Autumn, dlaczego nie poszłaś dziś do szkoły? - Kara zmieniła temat. 

- Bo dzieci dobierają się w grupy, które będą przygotowywać przyjęcie na Halloween. 

Wiedziałam,  że  nikt  mnie  nie  wybierze,  więc  zostałam  w  domu  -  wyznała  dziewczynka, 

patrząc  w  podłogę.  -  Pomyślałam,  że  i  tak  przydzielą  mi  jakieś  zajęcie,  nawet  jeśli  nie 

przyjdę. Wolałam to niż stanie i czekanie do samego końca. 

Kara  spojrzała  na  małą  ze  współczuciem.  Wiedziała,  co  to  znaczy  być  outsiderem. 

Ona też przez całe życie chciała przynależeć do czegoś lub kogoś. 

background image

- Trudno przenosić się do nowej szkoły, szczególnie w małym miasteczku, w którym 

ludzie się znają. 

- Niekoniecznie - zaszczebiotał Clay. - Mnie wszyscy lubią. Mam wielu przyjaciół. 

- Bo jesteś w drugiej klasie, a nie w piątej - rzekła Autumn. - Małe dzieci łatwiej się 

zaprzyjaźniają. 

-  Może  spróbowałabyś  znaleźć  chociaż  jedną  koleżankę  -  zaproponowała  Kara, 

przypominając  sobie,  że  w  tym  wieku  miała  przyjaciółkę  od  serca,  która  zastępowała 

wszystkie inne. - Zapytaj którąś dziewczynkę z klasy, czy nie chciałaby z tobą pójść do kina 

albo odwiedzić cię w domu? 

-  Miałam  koleżanki  w  Kalifornii,  kiedy  byliśmy  jeszcze  z  rodzicami,  ale  w  Ohio  u 

wuja Jamesa i ciotki Ewy już nie, bo nie chciałam, by ktoś wiedział, że u nich mieszkam. 

- A u wujka Maca? - spytała Kara. 

- Kocham wujka, ale po co miałabym tu kogoś zapraszać?  Clay ciągle  by  nam tylko 

przeszkadzał. Przecież koleżanki nie przyjdą na ranczo, żeby zajmować się moim bratem. 

-  Tu  nie  ma  mamy,  która  by  mi  nie  kazała  dokuczać  dziewczynkom  -  powiedział 

chłopiec. 

- Wujek ciągle pracuje, a Brick i Lily tylko krzyczą, kiedy się bijemy albo kłócimy - 

dodała Autumn. - Więc po co ktoś miałby do mnie przychodzić? 

Karę  ogarnęło  głębokie  współczucie  dla  malców.  Clay  podszedł  do  telewizora  i 

włączył  odbiornik.  Razem  z  Autumn  zaczęli  oglądać  program.  Tai,  widząc,  że  nic  mu  nie 

zagraża, opuścił strategiczną pozycję i zeskoczył na podłogę. 

Kara zdecydowała, że może zostawić dzieci, by przygotować coś do jedzenia. Akcja z 

ogierem i kotem wypełniła czas do południa. Teraz już rozumiała, dlaczego Mac zainstalował 

antenę  satelitarną,  ale  sama  nie  była  skłonna  godzić  się,  by  dzieci  spędzały  cały  czas  przed 

telewizorem. 

-  Muszę  wykonać  kilka  telefonów,  potem  oprowadzicie  mnie  po ranczu,  a  na  koniec 

upieczemy ciastka, dobrze? - zaproponowała. 

Nie  zareagowali,  zaabsorbowani  oglądaniem  filmu,  lecz  Kara  i  tak  dopięła  swego. 

Szybko  zjadła  śniadanie  i  przestudiowała  książkę  telefoniczną,  starając  się  znaleźć  bar, 

restaurację lub motel pod nazwą „Raj”. Gdyby tylko udało się jej znaleźć Lily i sprowadzić ją 

do domu, zanim Mac wróci na ranczo i zaczną się kłopoty! 

W spisie telefonów nie było żadnego „Raju”. Gdziekolwiek znajdowała się najstarsza 

bratanica Maca, trudno by było się z nią skontaktować. Albo okłamała młodszą siostrę, albo 

tamta źle zapamiętała nazwę. 

background image

Lily wróciła do domu koło piątej. Zatrzymała się w drzwiach pokoju, w którym Kara 

siedziała  z  Autumn  w  otoczeniu  pudeł  z  zabawkami  i  ubrankami.  Kara  popatrzyła  na 

ekscentryczny strój nastolatki. Tylko tak piękna i zgrabna dziewczyna jak Lily mogła włożyć 

niemal  przezroczystą,  krótką  sukieneczkę  w  kwiatki,  a  do  tego  obcisłe  szorty  i  wysokie 

czarne buty. 

-  Cześć,  Lily!  -  zawołała  Autumn.  -  Kara  pomaga  mi  urządzić  pokój,  żeby  nie 

wyglądał już tak głupio jak dotąd. 

- Upiekliśmy ciastka - oznajmił Clay, który siedział na podłodze z komiksem w ręku i 

jadł właśnie jedno z nich. 

- Dostaniemy też szczeniaka. 

- Nieźle - odparła Lily i poszła do swego pokoju, a Kara pobiegła za nią. 

-  Wiem,  że  nie  byłaś  dziś  w  szkole  -  powiedziała  po  wejściu  do  sypialni  Lily,  która 

była  mniejsza  niż  pokoje  Claya  oraz  Autumn  i  cała  pomalowana  na  czerwono.  Na  głównej 

ścianie  pyszniła  się  tu  olbrzymia  ryba.  Coś  innego,  choć  niewiele  ładniejszego  niż  trofea  w 

pozostałych pokojach. Lily leżała na łóżku z rękami pod głową. 

- Tam, gdzie byłam, nauczyłam się więcej niż w szkole - odparła. 

Kara  przyjrzała  się  jej  uważnie.  Lily  miała  obrzmiałe  wargi,  potargane  włosy  i 

rozmazany  makijaż.  Nawet  tak  niedoświadczona  osoba  jak  Kara  nie  mogła  mieć  żadnych 

wątpliwości, iż Lily doświadczyła dziś gwałtownych przeżyć erotycznych. 

-  Autumn  powiedziała,  że  wybrałaś  się  do  jakiegoś  „raju”,  ale  nie  natrafiłam  na  nic 

podobnego w książce telefonicznej - rzekła Kara, starając się, by w jej głosie nie zabrzmiało 

oskarżenie ani nagana. 

- Próbowałaś dzwonić do raju? - spytała z uśmiechem dziewczyna. - Co za spryt! 

Kara  nie  wiedziała,  jak  zareagować  na  takie  zachowanie  kogoś  o  dziewięć  lat 

młodszego od siebie. 

-  Martwiłam  się,  czy  nic  ci  się  nie  stało.  Nie  powiedziałam  wujkowi,  że  byłaś  na 

wagarach,  bo  jest  zbyt  zdenerwowany  wyprawą  Bricka,  ale  nie  jestem  pewna,  czy  dobrze 

postąpiłam. 

-  Dzięki!  -  Lily  podeszła  do  Kary  i  objęła  ją  siostrzanym,  a  może  konspiracyjnym, 

uściskiem. - Nie  musisz się o mnie  martwić.  Wiem, co robię  i czego chcę. Miałaś rację, nie 

mówiąc  o  niczym  wujkowi.  On  nic  na  to  nie  poradzi,  a  i  tak  ma  masę  kłopotów  z  moim 

rodzeństwem i ranczem. Po co zawracać mu głowę? Powiedz, co z tą wyprawą Bricka? 

Kara  opowiedziała  o  eskapadzie  chłopców  do  Yellowstone,  a  Lily  zareagowała 

zdziwieniem i rozbawieniem. 

background image

-  Brick  to  niespokojny  duch.  Uwielbia  wolność.  Jimmy  też.  Świetnie,  że  się 

zaprzyjaźnili, choć władze szkolne, wujek i matka Jimmy’ego pewnie tak nie myślą. 

- Nie masz zamiaru mi powiedzieć, gdzie dzisiaj byłaś, prawda? 

- Byłam w raju przez małe „r”. I nie chodzi tu o miejsce, a raczej o stan... rozkoszy. - 

Lily prowokacyjnie uniosła  brwi. - Tyle  mogę ci  wyjaśnić. Gdy prześpisz  się z wujkiem, to 

może wymienimy poglądy. 

Lily  najwyraźniej  starała  się  zaszokować  pannę  Kirby  i  osiągnęła  swój  cel.  Kara 

przypomniała sobie swoje koleżanki ze szkoły, na wszelki wypadek noszące w torebkach pre-

zerwatywy  i umawiające się ze starszymi od nich  mężczyznami  na rozbierane randki. Takie 

dziewczyny  cieszyły  się  w  klasie  niezwykłą  popularnością.  Kara  uświadomiła  sobie  z  nie-

chęcią, że jeszcze dziś nastolatki takie jak bratanica Maca ciągle ją onieśmielają. 

- Chciałabym się zdrzemnąć - oznajmiła Lily, ziewnąwszy. - Mam za sobą niezwykły, 

lecz  bardzo  wyczerpujący  dzień.  Dziękuję,  że  zajęłaś  się  dziećmi.  Jesteś  aniołem  -  dodała, 

obejmując Karę po przyjacielsku i odprowadzając do drzwi. 

Wyprowadziła  ją  na  korytarz,  a  potem  zamknęła  się  w  swoim  pokoju.  Kara  powoli 

schodziła  na  dół,  próbując  zebrać  myśli.  Na  dźwięk  silnika  samochodu,  zatrzymującego  się 

przed domem, przystanęła na schodach. Po chwili usłyszała kroki na ganku. 

A  potem  otwarły  się  frontowe  drzwi  i  stanął  w  nich  Mac.  Na  widok  silnej  męskiej 

postaci  w  kowbojskich  butach,  dżinsach,  ciemnej  koszuli  i  drelichowej  marynarce  Karę 

ogarnęła fala ciepła. 

Zaschło jej w ustach. Spędziła dzień z dziećmi i dobrze jej było z nimi. Mac wnosił do 

tej  domowej  atmosfery  erotyczne  napięcie,  przed  którym  najchętniej  skryłaby  się  w  mysiej 

dziurze.  A  tymczasem  nie  mogła  się  nawet  poruszyć.  Mac  podszedł  bliżej  i  wziął  ją  w 

ramiona. 

- Tak się cieszę, że cię widzę - rzekł i mocno ją pocałował. 

Kara  aż  przymknęła  oczy,  ogarnięta  uczuciem  szczęścia.  Mac  pieścił  jej  usta, 

wsuwając  język  między  wargi  i  smakując  ich  słodycz.  Dziewczynę  ogarnęło  gorące 

pragnienie, by mu się oddać. Był nienasycony w pocałunkach, a ona chciała więcej i więcej. 

Wreszcie  przerwał  pocałunek  i  spojrzał  na  nią  płomiennym  wzrokiem.  Jęknęła  cicho 

obezwładniona siłą uczuć. Z jednej strony miała ochotę przytulić się do niego i kontynuować 

pieszczoty,  a  z  drugiej  niewiele  brakowało,  by  umknęła  do  swego  pokoju,  próbując  w 

samotności dojść z sobą do ładu. 

Zanim zdążyła cokolwiek zdecydować, tuż obok rozległ się czyjś głos. 

-  Nie  lubię  przeszkadzać  w  takich  chwilach,  lecz  mamy  gości.  Nie  uwierzycie,  kto 

background image

przyjechał. 

-  Gości?  -  powtórzył  z  niezadowoleniem  Mac,  ciągle  trzymając  w  ramionach 

rozdygotaną Karę. 

Dziewczyna  wyrwała  mu  się  z  objęć.  Czuła,  że  drżą  jej  nogi,  a  całe  ciało  płonie 

podnieceniem.  Była  bardzo  zmieszana.  Odwróciła  wzrok  od  Maca  i  spojrzała  na  chłopca, 

który właśnie pojawił się w holu. 

- Ty musisz być Karą - powiedział domyślnie i podszedł, by się przedstawić. - Jestem 

Brick. Wujek powiedział, że zawiadomiłaś go o mojej wyprawie do Yellowstone. 

Kara  nie  bardzo  wiedziała,  jak  zareagować.  Brick  przyglądał  się  jej  badawczo,  bez 

wrogości. Miał przydługie, ciemne włosy i brązowe oczy, nieco jaśniejsze niż u pozostałych 

Wilde’ów.  Był  niewysoki,  trochę  piegowaty.  Wyglądał  na  wysportowanego,  zwinnego 

chłopca. 

- Miło mi cię poznać. Mam nadzieję, że rozumiesz, iż nie miałam wyboru i musiałam 

w twojej sprawie porozumieć się z wujkiem - rzekła, wyciągając rękę. 

-  Wiem  -  odparł.  -  Ale  powinienem  dać  wycisk  Autumn.  Gdyby  ci  wszystkiego  nie 

wypaplała, bylibyśmy już w Yellowstone. 

Przyjął wyciągniętą dłoń, uścisnął ją i natychmiast wsadził ręce do kieszeni. 

- Idę do siebie. Nie pokażę się na dole, żeby nie spotkać tej okropnej Joanny Franklin. 

- Franklinowie są tutaj? 

- Właśnie wchodzą. Trzymajcie Joannę z daleka ode mnie - zawołał Brick, znikając w 

zamieszkanym przez dzieci skrzydle domu. 

Przez  uchylone  frontowe  drzwi  widać  było  pastora  z  żoną  i  córkami,  którzy  właśnie 

wkraczali na ganek. 

Kara zamarła na ten widok. Z przerażeniem spojrzała na Maca. Natychmiast podszedł 

i stanął obok, obejmując ją ramieniem. 

-  Karo,  moja  droga!  -  wykrzyknął  pastor,  patrząc  ze  wzruszeniem  na  swą  byłą 

pasierbicę. 

W  pierwszej  chwili  Kara  chciała  rzucić  się  mu  na  szyję  tak  jak  dawniej,  lecz 

opanowała  to  pragnienie.  Stała  się  już  dorosła,  a  wielebny  Will  nie  był  ani  jej  ojcem,  ani 

ojczymem, ani nawet wujem. Poza tym pojawił się w otoczeniu własnej rodziny. 

Kara  rzuciła  okiem  na  Ginny,  którą  widziała  wiele  lat  temu,  na  krótko  przed 

wyjazdem Franklinów do Bear Creek. 

Żona  pastora  była  wymuskaną  blondynką.  Nie  wyglądała  na  swoje  czterdzieści  pięć 

lat.  Tricia,  starsza  latorośl,  wówczas  małe  dziecko,  wyrosła  na  jasnowłosą  nastolatkę.  Kara 

background image

znała ją i jej młodszą siostrę, Joannę, ze zdjęć przysyłanych przez wielebnego Willa na Boże 

Narodzenie. 

- Witam, pastorze - rzekła uprzejmie, nie wiedząc, czy dziewczynki orientują się w jej 

powiązaniach z ich ojcem. 

- Cieszę się, że was widzę - zwróciła się do Ginny i jej córek. 

Mac  dostrzegł  skrywany  ból  w  spojrzeniu  pastora,  który  wyraźnie  przejął  się 

chłodnym powitaniem byłej pasierbicy. 

Ale  jak  miała  się  przywitać,  pomyślał,  czując  gwałtowną  potrzebę,  by  stanąć  w  jej 

obronie. 

-  Mój  Boże!  Czemu  tak  oficjalnie?  -  zauważyła  Ginny.  -  Lepiej  zwracaj  się  do  nas: 

Will i Ginny! Kara, Mac - wyglądacie wspaniale - dodała. 

- Przywieźliśmy dla was kolację - oznajmiła Joanna, jasnowłosa siódmoklasistka. - Ja 

zrobiłam cytrynową galaretkę - pochwaliła się. 

- Są pieczone kurczaki, sałatka ziemniaczana i ciasto z dynią na deser - dodała Ginny. 

- Możemy zanieść wszystko do kuchni? 

Kara zaczerwieniła się i niepewnie spojrzała na Maca. 

- Myślę, że... tak - wymamrotała, czując w okolicach talii ciepło jego dłoni. 

Ginny z córkami udała się do kuchni, pozostawiając Maca, Karę i pastora w holu. 

-  Próbowałem  dzwonić  w  ciągu  dnia,  lecz  nikt  nie  odpowiadał.  -  Wielebny  Will 

przerwał  niezręczne  milczenie.  -  Nie  miałem  pojęcia,  gdzie  jesteś.  Skoro  Mac  wyjechał  na 

poszukiwanie Bricka, ty powinnaś była zostać na ranczu - zwrócił się do Kary. 

- A więc w Bear Creek już wiedzą o wyczynie chłopców? - jęknął Mac. 

-  Oczywiście  -  potwierdził  pastor.  -  Chciałem  przyjechać  od  razu  po  południu,  ale 

skoro nikt nie odbierał telefonów, zmieniłem plany. 

- Pewnie wtedy Autumn i Clay oprowadzali mnie po ranchu. 

-  Ach!  Więc  dzieci  już  to  zrobiły  -  ucieszył  się  Mac.  -  Jutro  zabiorę  cię  dżipem  na 

przejażdżkę.  Zobaczysz,  gdzie  hodujemy  cielęta,  gdzie  są  nasze  pastwiska  i  jak  wygląda 

przełęcz. Nie doszłabyś tam pieszo. 

-  Miałem  nadzieję,  że  jutrzejszy  dzień  spędzisz  z  nami  w  mieście  -  rzekł  pastor  do 

Kary. - Chciałem pokazać ci Bear Creek, zaprosić na lunch i namówić, byś zatrzymała się w 

naszym domu. Mamy pokój gościnny... 

- Tatusiu, w kuchni  jest kot! - Tricia  Franklin  jak burza wpadła do holu. - Wstrętny, 

syjamski  kot.  Siedzi  na  łbie  łosia  i  prycha.  Oczy  zaczęły  mi  łzawić,  dwa  razy  kichnęłam. 

Mama kazała mi natychmiast wyjść. Ona z Joanną skończą nakrywać do stołu. Musimy zaraz 

background image

stąd odjechać. 

- Kot wdrapał się na łeb łosia? - Mac był wyraźnie zdumiony. 

-  Syjamskie  koty  lubią  wysokość  -  wyjaśniła  Kara.  -  Tai  upodobał  sobie  trofea 

myśliwskie na ścianach jako znakomite punkty obserwacyjne. 

-  Lepiej  wywietrzę  to  pomieszczenie.  Nie  mogę  narażać  się  na  kontakt  z  kocią 

sierścią. Byłam w szpitalu... - zaczęła Tricia, otwierając drzwi. 

- Kara zostanie tutaj - przerwał Mac, ignorując wywody przerażonej Tricii. 

- Pomówimy o tym później - ugodowo zaproponował wielebny Will. - Ustalmy nasze 

jutrzejsze  plany  -  rzekł,  zwracając  się  do  Kary.  -  Byłbym  szczęśliwy,  mogąc  przyjechać  po 

ciebie jutro rano albo jeszcze lepiej - zabrać cię do nas już dzisiaj... 

- To niemożliwe - przerwał mu stanowczo Mac. Kara poczuła, że przytulił ją mocniej 

do siebie. Widziała, jak zacisnął szczęki i jak spochmurniało jego spojrzenie. Nie pozwolił mi 

nawet zabrać głosu w tej sprawie, pomyślała zirytowana. 

- Bardzo bym chciała zobaczyć Bear Creek... - zaczęła. 

- Clay  nie wydobrzał  jeszcze po wietrznej ospie  i nie  może  iść do szkoły, a Kara nie 

zostawi go samego, żeby zwiedzać miasto - przerwał Mac. - Będzie miała na to jeszcze dużo 

czasu. 

Jego  arogancja  wyprowadziła  Karę  z  równowagi.  Nie  była  tu  więźniem  i  mogła 

mówić  za  siebie,  ale  zanim  zdążyła  to  wypowiedzieć,  w  holu  pojawiła  się  Ginny  z  Joanną. 

Obie niosły puste naczynia. 

- Wyłożyłyśmy jedzenie. Wszystko jest przygotowane. Mam nadzieję, że będzie wam 

smakowało - rzekła żona pastora. 

-  Czy  jest  Brick?  -  spytała  Joanna.  -  Muszę  mu  powiedzieć,  że  przywieźliśmy 

pieczone  kurczaki.  Wiem,  że  je  lubi.  W  sierpniu,  na  kościelnym  festynie  zjadł  dwadzieścia 

dwie porcje. To był rekord. 

-  Siedzi  w  swoim  pokoju.  Żyje  tam  jak  w  klasztorze,  nie  dopuszczając  do  siebie 

nikogo - szybko wyjaśnił Mac. 

Miał  ochotę  ukarać  Bricka,  posyłając  do  niego  Joannę,  której  chłopak  unikał  jak 

ognia, ale powstrzymał się przed takim aktem terroru. 

- Powiemy Brickowi, jakie smakołyki będą na kolację - zapewnił. 

- A gdzie Lily? Mam nadzieję, że nie jest chora - wtrąciła się Tricia. - Znowu nie było 

jej dziś na lekcji gotowania - zauważyła słodko. 

- Lily nie była w szkole? - spytał ze zdziwieniem Mac. 

- Nie poszła na zajęcia z gotowania - wyjaśniła Kara. - Jak tylko wróciła do domu, od 

background image

razu się położyła. Teraz śpi - ciągnęła, zastanawiając  się, do czego może doprowadzić takie 

mieszanie prawdy z półprawdą. 

Nie  chciała  jednak  przy  Franklinach  rozpatrywać  problemu  Lily.  Wiedziona 

lojalnością  wobec  Maca  i  jego  bratanicy  postanowiła  milczeć,  choć  towarzyszyło  temu 

poczucie winy. 

- Karo, postanówmy coś w sprawie jutrzejszego dnia. Chciałbym... - nalegał pastor. 

- Myślę, że będzie lepiej, jeśli jutro zostanę z Clayem - odparła świadoma, iż dokonała 

wyboru. 

Mac  uśmiechnął  się  zadowolony.  Władczo  położył  rękę  na  biodrze  Kary,  która 

zarumieniła się i spróbowała nieco się odsunąć, ale jej nie puścił. 

-  Tai  skoczył  na  stół,  złapał  kawałek  kurczaka  i  wdrapał  się  z  powrotem  na  łosia  - 

oznajmiła Autumn, wybiegając z kuchni. - Nie wiecie, czy lubi sałatkę ziemniaczaną? Mogę 

mu jej trochę dać? 

- Kot! - jęknęła Tricia. - Och! Już mnie drapie w gardle! Zaraz zacznę kichać! Czy już 

mam spuchnięte oczy? 

- Autumn, nie waż się kłaść sałatki ziemniaczanej na łeb łosia - ostrzegł Mac. 

-  Czy  Brick  przyjdzie  jutro  do  szkoły?  -  zapytała  Joanna.  -  Organizujemy  dzień 

przebierańców.  W  każdej  klasie  wybieramy  najzabawniejsze  przebranie,  a  potem 

organizujemy paradę zwycięzców. 

-  To  może  dlatego  Brick  z  Jimmym  chcieli  uciec  do  Yellowstone?  -  domyśliła  się 

Autumn. 

- Idź i pilnuj, żeby kot nie zjadł wszystkiego. - Mac odesłał dziewczynkę do kuchni. 

Wzmianka o kocie zmobilizowała Franklinów. 

-  Naprawdę  musimy  już  jechać  -  powiedziała  Ginny.  -  Wy  pewnie  jesteście  głodni  i 

chcielibyście zasiąść do stołu, a my nie możemy narażać Tricii na kontakt z kotem. 

Zaczęły  się  pożegnania  i  podziękowania.  Autumn  odciągnęła  Karę  od  Maca, 

namawiając, by dziewczyna zajrzała z nią do kuchni. W holu pozostali jedynie Mac i pastor. 

- Dlaczego próbujesz odseparować mnie od Kary? - spytał wielebny Will. 

-  Myślę,  że  dla  własnego  dobra  powinna  zostać  z  nami  -  odrzekł  Mac,  wzruszając 

ramionami. 

-  Przecież  poznałeś  ją  zaledwie  wczoraj.  Skąd  możesz  wiedzieć,  co  jest  dla  niej 

najlepsze? 

-  Mam  zamiar  się  z  nią  ożenić.  Przecież  sam  podsunąłeś  mi  ten  znakomity  pomysł. 

Jednak nie powinieneś się wtrącać w nasze sprawy. Obiecuję, że pobierzemy się tak szybko, 

background image

jak to możliwe, a ty udzielisz nam ślubu. 

- Nie tak to sobie wyobrażałem. - Wielebny Will poczuł się dotknięty. - Myślałem, że 

Kara zatrzyma się w moim domu, dopóki się lepiej nie poznacie. Miałem zamiar pozostawić 

jej całkowitą swobodę co do decyzji o małżeństwie. 

- Ona go pragnie. - Mac uśmiechnął się z nie ukrywaną satysfakcją. 

-  Nie  wątpię,  że  twój  czar  może  działać  na  kobiety  i  że  potrafisz  zdobywać  ich 

względy - zauważył pastor, z trudem przełykając ślinę. - Tak wrażliwa dziewczyna jak Kara z 

łatwością może ci ulec. 

- Tato, mamusia mówi, że musimy już jechać! - W drzwiach wejściowych pojawiła się 

Joanna. - Powiedziała, że powinniśmy pozwolić Wilde’om zjeść kolację. 

-  Zaraz  przyjdę,  kochanie.  Wróć  do  samochodu  i  zaczekaj  tam  na  mnie  z  mamą  i 

Tricią - odrzekł wielebny Franklin i zwrócił się do Maca: 

-  Masz  najlepiej  prosperujące  ranczo  w  całym  stanie.  Prowadzisz  je,  używając  całej 

inteligencji, determinacji, a  nawet bardziej agresywnych środków, lecz nie da się w ten sam 

sposób skłonić młodej dziewczyny, żeby... 

- Lepiej już jedź - przerwał chłodno Mac. - Przecież kiedy w grę wchodzi dobro Kary 

lub  podporządkowanie  się  życzeniom  własnej  żony,  robisz  wszystko,  by  zadowolić  Ginny, 

nawet kosztem uczuć byłej pasierbicy. 

-  Wiem,  że  ją  opuściłem,  gdy  była  dzieckiem  -  wymamrotał  wielebny  Will, 

spuszczając  oczy.  -  I  nie  powinno  się  to  powtórzyć.  Tym  razem  mam  zamiar  służyć  Karze 

pomocą. 

-  Ale  ona  tego  nie  potrzebuje.  Dorosła  już,  a  ja  potrafię  zaspokoić  jej  wszystkie 

potrzeby. Ona moje - również. Nie musisz się w to angażować. 

- Przeciwnie. Jako pomysłodawca czuję się za wszystko odpowiedzialny... 

- Powiedziałem, że się z nią ożenię - przerwał mu Mac. - Nie rozumiem, czemu nagle 

stałeś się temu przeciwny. 

- Chciałem, żebyś ją lepiej poznał, pokochał, a nie żenił się, bo potrzebna ci opiekunka 

do dzieci. 

- Nie stać  mnie  na  luksus długotrwałych zalotów. Dzieci  i  ja potrzebujemy kogoś od 

zaraz. Wszystko wskazuje, że będzie to Kara. 

-  To  nieuczciwe  wobec  niej.  Nie  postrzegasz  Kary  jako  niepowtarzalnej,  niezwykłej 

kobiety, którą w istocie jest. Ożeniłbyś się z każdą, która dałaby się do tego skłonić i zgodziła 

się zająć dziećmi. 

- A czy nie na tym polega sens poszukiwania żony poprzez ogłoszenia, po prostu: na 

background image

zamówienie?  Wtedy również  nie wchodzą w grę zalecanki. Obie  strony zdają  sobie sprawę, 

że mężczyzna występujący z taką propozycją po prostu potrzebuje żony. 

- A kobieta? Co z nią? 

- Będzie miała męża i rodzinę. Mówiłeś przecież, że panna Kirby bardzo tego pragnie. 

- To przykre, że Kara nie miałaby zostać doceniona dla niej samej. Z tego, co mówisz, 

jasno wynika, iż poślubiłbyś każdą, która wysiadłaby wówczas z samolotu. 

-  Jesteś  przewrażliwiony  -  zaczął  Mac,  lecz  przerwał  mu  niecierpliwy  dźwięk 

klaksonu. - Nie martw się o Karę. Ja się nią zajmę. 

Klakson rozległ się ponownie i pastor pospiesznie opuścił dom. 

Kara  wyszła  z  kuchni,  by  porozmawiać  z  wielebnym  Willem  bez  towarzystwa  jego 

rodziny, lecz w połowie drogi zatrzymała ją rozmowa tocząca się w holu między Macauleyem 

i pastorem, a przede wszystkim temat wymiany zdań, który dotyczył jej osoby. 

Słyszała,  jak  były  ojczym  wyrażał  troskę  i  z  jak  zimną  krwią  podchodził  do  całej 

sprawy Mac Wilde, traktując kandydatkę na żonę w kategoriach towaru bądź życiowego udo-

godnienia. Wyraźnie było mu wszystko jedno, z jaką kobietą miałby się ożenić. 

Słuchając tego, Kara stała  nieruchomo w salonie i  milczała. Fragmenty zasłyszanych 

zdań dźwięczały jej w głowie. Kiedy zorientowała się, że pastor opuszcza ranczo, coś ścisnęło 

ją za gardło. Zapragnęła uciec stąd z wujkiem Willem. 

Gwałtownie ruszyła do drzwi i zderzyła się w holu z Macauleyem. 

- Chcesz pobić rekord Claya w bieganiu po domu? - roześmiał się, kładąc dłonie na jej 

ramionach. 

Kara  nie  odwzajemniła  uśmiechu,  a  nawet  nie  spojrzała  na  Maca.  Odepchnęła  go  i 

wybiegła na ganek, by zobaczyć już tylko oddalający się samochód pastora. 

- Wielebny Will musiał odjechać - powiedział Mac, który wyszedł za nią na zewnątrz. 

- Ginny uparła się, by jak najszybciej wywieźć stąd Tricię - dodał, otaczając ramionami talię 

Kary. - To miło z ich strony, że przywieźli nam kolację, ale prawdę mówiąc, cieszę się, że już 

odjechali - przyznał, próbując pocałować Karę w szyję. 

- Och, przestań! - krzyknęła, uwalniając się z uścisku. 

Z błyskiem w oczach wbiegła do domu, a Mac podążył za nią. 

- Co się stało? - zapytał, wyraźnie nie mając pojęcia, dlaczego Kara się złości. 

-  Byłam  w  salonie,  kiedy  rozmawiałeś  z  pastorem,  i  wszystko  słyszałam  -  odparła 

doprowadzona do wściekłości. 

- I? - zapytał. 

- Jeszcze nie rozumiesz? - zdumiała się. 

background image

-  Powiedziałaś,  że  słyszałaś  naszą  rozmowę.  Nie  padło  w  niej  nic,  o  czym  byś 

wcześniej nie wiedziała, więc o co chodzi? 

-  Po  prostu  nie  mogę  uwierzyć,  że  jesteś  do  tego  stopnia  pozbawiony  uczuć,  by 

traktować mnie jak towar. Nie cenisz we mnie człowieka, po prostu potrzebna ci... 

- Chwileczkę! - Mac pochwycił ją w talii, zaciągnął do małego pokoiku obok salonu i 

przycisnął do ściany, a potem ujął twarz Kary w dłonie i odwrócił ku sobie. 

Pojęła, że znajdują się w jego gabinecie, o czym świadczyło znajdujące się tu biurko i 

komputer. 

- Jeśli uważnie słuchałaś, to powinnaś wiedzieć, że niczego takiego nie powiedziałem 

- zawołał. - To były słowa twego ukochanego wuja, a nie moje. 

-  Puść  mnie!  -  Kara  nie  była  w  stanie  opanować  ogarniającej  ją  wściekłości. 

Wyrzucała  sobie  naiwność  i  to,  że  przez  moment  zapomniała,  po  co  właściwie  została 

sprowadzona  do  Montany.  -  Postanowiłam  spędzić  dzisiejszą  noc  u  Franklinów,  a  jutro 

wrócić do Waszyngtonu - wyrzuciła z siebie, nie patrząc Macowi w oczy, mimo że próbował 

ją do tego zmusić. - Tai przenocuje u nich w garażu. Nic mu się nie stanie przez jedną noc. A 

teraz puść mnie! Chcę się spakować. 

- Nigdzie nie pojedziesz. 

Przycisnął  ją do siebie tak  mocno, że odczuła,  iż  jest podniecony, choć nawet jej  nie 

pocałował. Bezskutecznie próbowała się wyrwać. 

-  Byłem  szczęśliwy,  mogąc  się  z  tobą  przywitać  po  powrocie  do  domu  -  rzekł 

ochrypłym głosem, muskając ustami wargi Kary. - Wróćmy do tamtej chwili, kiedy wszedłem 

do domu i nikt nam jeszcze nie przeszkadzał... 

Mówiąc to, całował delikatnie jej usta. 

-  Nie!  -  Kara  spróbowała  odwrócić  głowę,  ale  Mac  trzymał  mocno.  -  Pozwól  mi 

odejść. Nie chcę być częścią twego niemądrego planu. Po prostu... 

Mac wsunął kolano między uda Kary. Zabrakło jej tchu. Wydała cichy okrzyk, czując, 

jak napiera na nią całym ciałem. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Karę ogarnęła fala ciepła. Spróbowała gwałtownie wzbudzić w sobie uczucie obrazy. 

- Nie myśl, że mnie... oczarujesz... 

-  Nie  mam  zamiaru  tracić  czasu  na  spory.  Lepiej  niech  czyny  zastąpią  słowa -  rzekł 

Mac  i  wsunąwszy  rękę  w  jej  włosy,  tak  przytrzymał  głowę,  by  Kara  nie  mogła  uniknąć 

pocałunków. 

Jęknęła.  Znowu  przegrywała  w  starciu  z  Macauleyem.  Wiedziała,  że  powinna  go 

odepchnąć. Miała wolne ręce, ale coś ją obezwładniało, odbierając wolę walki. 

Mac  pocałował  ją  namiętnie.  Wygięła  się,  przeniknięta  dreszczem  rozkoszy.  To 

uczucie było tak silne, iż porzuciła wszelką myśl o oporze. Zarzuciła Macowi ręce na szyję i z 

namiętnością równą jego własnej zaczęła odwzajemniać pocałunki. 

Chwycił  ją  za  pośladki.  Zaczął  je  pieścić  i  unosić  Karę  do  góry,  jednocześnie 

przyciskając  do  siebie  tak  mocno,  by  odczuła,  jak  bardzo  jej  pragnie.  Karę  ogarnęło 

podniecenie. Mac rytmicznie poruszał biodrami, wciskając się między jej uda i sprawiając, że 

całe ciało zaczynało pulsować pożądaniem. Po chwili przerwał pocałunek i powiedział: 

-  Mam  nadzieję,  że  to  wyjaśniło  idiotyczne  wątpliwości,  które  miałaś  na  mój  temat. 

Chyba widzisz, że cię pragnę. Kiedy tylko cię dotykam, cały płonę. 

Słowa  Maca  poruszyły  Karę  do  głębi.  Niczego  podobnego  nigdy  nie  słyszała  od 

żadnego mężczyzny, a tak namiętne pocałunki widziała tylko w kinie. 

Jednak  po  chwili  przypomniała  sobie  słowa  wuja  Willa  o  umiejętnym 

wykorzystywaniu  męskiego  uroku.  Pastor  zdawał  się  przestrzegać,  by  nie  traktowała  serio 

namiętności Maca. 

-  Powiedziałbyś  to  samo  każdej,  która  wysiadłaby  wówczas  z  samolotu  -  rzekła, 

spuszczając wzrok, by nie widzieć jego płonących oczu. - Chcesz jedynie kobiety do... 

-  Chcę  tylko  ciebie  -  przerwał  jej  Mac.  -  I  ty  też  mnie  pragniesz.  Tak  bardzo,  że  aż 

drżysz. 

Rzeczywiście  cała  się  trzęsła,  czując,  że  z  trudnością  utrzymuje  się  na  nogach. 

Pożądała go, nawet ze świadomością,  iż traktuje  ją wyłącznie  jak opiekunkę do dzieci. Mac 

musiał się tego domyślać, bo w żaden sposób nie potrafiła ukryć, iż bardzo go pragnie. Czuła 

łzy napływające do oczu. 

Mac  z  uwagą obserwował  Karę,  zastanawiając  się, o  czym  może  myśleć.  Podniecała 

go  bardziej  niż  jakakolwiek  inna  kobieta,  włącznie  z  byłą  żoną,  którą  zawsze  uważał  za 

background image

mistrzynię w tych sprawach. Popatrzył na wilgotne, piwne oczy Kary i przesunął kciukiem po 

jej drżących, nabrzmiałych wargach. 

-  Przykro  mi,  że  pastor  cię  zdenerwował  -  rzekł  łagodnie.  -  Byłaś  szczęśliwa,  zanim 

pojawili się Franklinowie. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli przez jakiś czas nie będziesz się z 

nimi spotykać. 

Kara spojrzała na Maca. Wydawało się, że mówił to szczerze. Rzeczywiście wierzył, 

iż  to  pastor  i  jego  rodzina  wyprowadzili  ją  z  równowagi.  Trochę  się  przeraziła,  widząc,  jak 

opacznie rozumiał całą sytuację. Widać mężczyźni i kobiety zupełnie inaczej podchodzili do 

tych samych kwestii. 

Do  gabinetu  dobiegły  hałasy  z  kuchni.  Mac  otoczył  Karę  ramieniem  i  przytulił  do 

siebie. 

- Skończymy później tę rozmowę - mruknął, całując ją pospiesznie w czubek głowy. 

Obietnica zawarta w tych słowach przejęła Karę dreszczem. 

-  Nie  mogę...  Nie...  -  nabrała  tchu.  -  Nie  miewam  przypadkowych  przygód  z 

mężczyznami. 

- Wiesz, że nie to ci proponuję. Przecież chodzi o małżeństwo. 

-  Naprawdę  myślisz,  że  zachowam  się  jak  narzeczona  na  zamówienie?  -  spytała, 

przygryzając wargę. - Wujek tylko zakładał, że moglibyśmy się pobrać, ale ty uważasz, że to 

już przesądzone, prawda? 

- Oczywiście. 

- Myślisz, że tak bardzo potrzebuję mężczyzny, iż wyjdę nawet za człowieka, którego 

znam od dwóch dni? Skąd wiesz, czy nie jestem zakochana w kimś innym? 

- Przecież nie jesteś. 

- A może jestem! - wybuchnęła, dotknięta jego pewnością siebie. 

- To czemu pastor sugerował, że mogę cię zaprosić w charakterze kandydatki na żonę? 

Pewnie by tego nie zrobił, wiedząc, że kogoś masz. 

- Nie musiał wiedzieć! 

-  Powiedziałabyś  mu,  gdybyś  się  w  kimś  naprawdę  zakochała.  Kobiety  nie  trzymają 

takich rzeczy w sekrecie. 

- Są sytuacje wymagające zachowania tajemnicy - odrzekła Kara, mając wielką ochotę 

potrząsnąć tym zarozumialcem, by wyzbył się tonu samozadowolenia. - Nie powiedziałabym 

o niczym wujkowi, gdyby mężczyzna obdarzany przeze mnie miłością był żonaty. 

Przerażona własnymi słowami, zakryła ręką usta. Nigdy nie miała romansu z żonatym 

człowiekiem. Zaczerwieniona ze wstydu, nie patrząc na Maca, pobiegła do kuchni. 

background image

Clay, Autumn i Brick zajadali kolację przywiezioną przez Franklinów. 

- Można się przyłączyć? - zapytała. 

Podczas jedzenia z niepokojem, a potem z rozczarowaniem, wpatrywała się w drzwi, 

w których nie pojawił się Mac. 

- To całkiem niezłe - rzekł Brick, podsuwając jej talerz z kurczakiem. - Bije na głowę 

gulasz z łosia produkcji pani Lattimore. 

- Ona robi gulasz z łosia? - zdziwiła się Kara, wspominając danie, które zjadła wczoraj 

na kolację. 

- Może z jelenia, węża albo niedźwiedzia. - Clay roześmiał się. 

-  A  może  pani  Lattimore  jest  w  rzeczywistości  kanibalem.  -  Brick  trącił  łokciem 

Autumn. 

- Kanibale siedzą w więzieniu - stwierdziła z powagą dziewczynka. 

Tai pomrukiwał z zadowolenia, siedząc na łbie łosia ze swoim kawałkiem kurczaka w 

pyszczku. Dzieci wdały się w dyskusję o kanibalach, a Kara machinalnie jadła kolację. 

W salonie Mac patrzył nie widzącym wzrokiem na myśliwskie trofea nad kominkiem i 

nie mógł dojść do siebie po gwałtownym rozstaniu z Karą. 

- Nie wiem, czy ci gratulować, czy współczuć, wujku! - w pokoju rozległ się głos Lily. 

- Jeśli chciałeś zranić dziewczynę i pozbyć się jej, to gratuluję sukcesu, ale jeśli zamierzałeś 

skłonić ją, by cię poślubiła albo poszła z tobą do łóżka, możesz to sobie wybić z głowy. 

-  Kiedy  tu  weszłaś?  -  Mac  z  zaskoczeniem  spojrzał  na  bratanicę,  która,  siedząc  na 

kanapie, obgryzała kurze udko. 

-  Byłam  tu,  kiedy  pojawiłeś  się  z  Karą,  ale  mnie  nie  zauważyłeś.  Powiadają,  że 

kobiety w Bear Creek szalały za tobą, ale po tym, co tu usłyszałam, myślę, że to były jakieś 

desperatki. 

- Nie powinnaś podsłuchiwać prywatnej rozmowy - mruknął Mac. 

- Przepraszam - rzekła Lily  bez cienia skruchy. - Ale co ty próbujesz zrobić, wujku? 

Już nie masz zamiaru żenić się z Karą i chcesz ją odesłać do Waszyngtonu? 

-  Podsłuchiwałaś  niezbyt  uważnie.  Nie  zmieniłem  zamiarów  i  nie  będę  jej  nigdzie 

wysyłał! 

- Nie? No to mnie zmyliłeś! - Lily dramatycznie potrząsnęła głową i odgryzła potężny 

kęs kurczaka. - Założę się, że Kara też nie wie, o co ci chodzi! 

- Co to znaczy? - Mac zażądał wyjaśnień. 

-  Że  mężczyźni  nie  mówią  tego,  co  myślą,  albo  nie  myślą  tego,  co  mówią  - 

powiedziała bratanica i skierowała się do kuchni. 

background image

- A kobiety nie? 

- Mogłybyśmy być szczere, gdyby mężczyźni nie zmuszali nas do kłamstw i ciągłego 

odgrywania jakichś ról, ale skoro tak nie jest, musimy się bronić. 

- Jak Kara poprzez wyznanie, że jest związana z żonatym człowiekiem? Nie wierzę w 

to, a ty? 

-  Wujku,  rzecz  w  tym,  że  wymusiłeś  na  niej  to  kłamstwo,  sugerując,  iż  jest 

zdesperowaną starą panną, która nie ma innego wyjścia, jak tylko cię poślubić. Jakaż kobieta 

będzie słuchać czegoś podobnego, nie próbując bronić zranionej dumy? 

- Wcale tak nie myślałem, jak sugerujesz. Ani niczego podobnego nie powiedziałem. 

-  A  jednak  obie  tak  to  zrozumiałyśmy.  Kara  nie  mogła  twoich  słów  puścić  płazem. 

Kobiety mówią i robią to, co muszą, by wyprowadzić mężczyzn w pole. 

- Ach, więc to tak? 

W  głosie  Lily  było  coś,  co  zaniepokoiło  Maca.  Jego  piękna  bratanica  patrzyła  w 

przestrzeń  z  takim  wyrazem  twarzy  i  tak  błyszczącymi  oczami,  że  wyglądała  jak  dorosła 

kobieta, która z każdym mężczyzną może zrobić wszystko. 

- Lily, co się z tobą dzieje? - zapytał Mac. 

- Właściwie to ja powinnam cię o to zapytać, wujku - roześmiała się. 

- Kochanie, martwię się o ciebie. 

- Nie trzeba. Wiem, co robię - odparła, otwierając kuchenne drzwi. - A przynajmniej 

tak myślę - mruknęła pod nosem. 

Mac  wszedł  do  kuchni  tuż  za  nią.  Stało  się  to  akurat  w  momencie,  gdy  Clay  włożył 

ręce do miseczki i nabrawszy pełne garście galaretki, obrzucił nią brata. Twarz i włosy Bricka 

pokryły się zielonym żelem. 

- Clay, przestań! - krzyknął Mac, widząc, że chłopiec zamierza kontynuować akcję. - 

Brick,  nie  waż  się!  -  dodał  na  widok  reakcji  starszego  bratanka  gotowego  do  kontrataku.  - 

Żadnego obrzucania się jedzeniem! Nie będę tolerował takich zabaw! 

- Pomocy! - wrzasnął Clay na widok rozgniewanego Maca, który zbliżał się do stołu. 

Malec  wskoczył  na  kolana  Kary,  objął  ją  mocno  i  przytulił  buzię  do  piersi 

dziewczyny. 

- Nie pozwól, żeby mnie bił, ciociu Karo! 

Kara,  która  dotąd  obserwowała  całą  scenę  z  rozbawieniem,  poczuła  się  zaskoczona 

słowami chłopczyka, ale instynktownie przytuliła go do siebie. 

Brick, śmiejąc się i rozmazując galaretkę na twarzy, podszedł do zlewu, by ją spłukać. 

Mac stanął nad Karą i spojrzał na Claya. 

background image

- Clayu Wilde, chcę z tobą porozmawiać - powiedział. 

- On mnie zbije! 

-  Mac,  nie!  -  Kara  ujęła  się  za  malcem.  -  Uspokój  się!  Clay  po  prostu...  -  umilkła, 

szukając właściwych słów. 

W końcu chłopak obrzucił galaretką brata i nie sposób go za to chwalić. Lecz Clay tak 

mocno się do niej tulił i był taki mały w porównaniu z potężnym wujkiem. 

- Nie? - krzyknął  Mac. - Do licha, nie dam sobą manipulować. Jeśli coś powinienem 

zrobić, to... 

-  Spokojnie,  wujku!  -  zachichotał  Brick.  -  Zaraz  pomogę  ci  ochłonąć  -  zawołał  i 

przyciskając palcem kran, skierował strumień zimnej wody wprost na Macauleya. 

Przez  kilka  minut  zaskoczony  atakiem  Mac  stał  bez  ruchu  i  nawet  nie  próbował 

uchylić  się  przed  nieoczekiwanym  prysznicem.  Trwało  to  wystarczająco  długo,  by  został 

całkowicie  zmoczony  i  aby  starszy  bratanek  zdążył  uciec  z  kuchni.  Woda  rozprysła  się  po 

całym pomieszczeniu. 

Mac oprzytomniał, a potem ruszył do ataku. 

-  Brick!  -  krzyknął,  goniąc  za  chłopakiem,  który  zamknął  się  w  swoim  pokoju.  - 

Otwórz natychmiast! 

- Wygląda na to, że Brick jest już bezpieczny - zauważyła Lily, zakręcając kran. 

- Jeśli nie otworzysz, przysięgam, że wyłamię drzwi! 

Autumn, która siedziała obok Kary, nagle wydała z siebie przeraźliwy okrzyk: 

- Wujek zamienił się w dziką bestię! 

Kara  pomyślała,  że  telewizyjne  horrory  poczyniły  straszne  spustoszenie  w  psychice 

małej. 

-  Nie  bój  się.  Wujek  jest  zdenerwowany,  ale...  -  zaczęła  uspokajać  Autumn,  lecz 

dziecko krzyczało coraz głośniej. 

Kara zerwała się od stołu, sadzając Claya obok siostry. 

- Autumn, dosyć tego, a ty, Clay, trzymaj  się z dala od galaretki. Idę porozmawiać z 

wujkiem. 

- Wujek w opałach - pisnął malec z satysfakcją w głosie. 

- Zadowolona jesteś, że znalazłaś się wśród Wilde’ów? - spytała Lily. - To rodzina w 

stanie rozpadu. 

- Po prostu... reagujecie bardzo gwałtownie - odrzekła Kara. 

Powtarzała  to  sobie  w  duchu,  wchodząc  na  górę,  gdzie  pan  domu  walił  pięścią  w 

drzwi pokoju Bricka. 

background image

-  Mac  -  rzekła,  kładąc  mu  rękę  na  ramieniu  -  jesteś  cały  mokry.  Czemu  się  nie 

przebierzesz  i  nie  usiądziesz  do  kolacji?  Jeśli  nie  przestaniesz  krzyczeć,  Autumn  się  nie 

uspokoi.  Myśli,  że  zamieniłeś  się  w  bestię,  a  jeden  Bóg  wie,  co  to  dla  niej  znaczy...  Może 

sądzi, że urwiesz  jej głowę,  by zawiesić  ją obok innych trofeów na ścianie. - Spokojny głos 

Kary kontrastował z gniewnym nastrojem Maca. 

Mac przycisnął jej dłoń do swego ramienia, westchnął głęboko i oparł się o ścianę. Za 

drzwiami Bricka rozległ się zduszony śmiech. 

- To wcale nie jest zabawne - mruknął, ale przestał krzyczeć i dobijać się do drzwi. 

W kuchni też się uciszyło, więc Kara odczuła ulgę. 

-  Myślisz,  że  zachowuję  się  nierozsądnie?  -  spytał.  -  Czyż  nie  mogłem  się 

zdenerwować, kiedy te małe potwory zaczęły rozrzucać jedzenie... 

- To nie potwory, a po prostu wyjątkowo żywi chłopcy. Czy ty z braćmi  nigdy... nie 

zachowywałeś się podobnie? 

-  Oczywiście.  Czasem  kilka  razy  dziennie  braliśmy  się  za  łby,  ale  na  interwencję 

matki przerywaliśmy bijatykę. Miałem chyba prawo oczekiwać... 

-  Moja  mama  także  nie  tolerowała  zabaw  z  wodą.  Dobrze  pamiętam,  jak 

skonfiskowała  mój  wodny  rewolwer,  na  który  wydałam  wszystkie  oszczędności.  Wyrzuciła 

go do śmietnika, a ja zostałam bez broni i bez pieniędzy. 

Mac  nie  uśmiechnął  się.  Jeśli  chciała  go  rozbroić, to  nie  zamierzał  poddawać  się  tak 

łatwo. 

-  I  bardzo  dobrze.  Rozlewanie  wody  po  mieszkaniu  to  anarchia.  Co  prawda  nie 

pamiętam, czy nasza matka konfiskowała wodną broń, ale ja bym to zrobił i żądam... 

-  Nie  oblałbym  mamy,  wujku  -  zza  drzwi  dobiegł  głos  Bricka,  który  najwyraźniej 

przysłuchiwał  się  rozmowie.  -  Ale  ty  nie  jesteś  moją  mamą,  tylko  wujkiem,  który  lubi 

psikusy. Przecież sam kiedyś oblałeś mnie wodą, gdy narzekałem, że mi gorąco. Byłem cały 

mokry, a ty się śmiałeś, pamiętasz? Wszyscy się śmieliśmy. 

- To co innego - odrzekł Mac, czerwieniąc się trochę. 

- Jak to? - skrzywiła się Kara. - Albo oblewanie się wodą jest w tym domu dozwolone, 

albo zabronione dla wszystkich. 

- Ja też tak myślę - odezwał się Brick. 

-  W  porządku.  -  Mac  przesunął  ręką  po  mokrej  czuprynie  i  uśmiechnął  się.  -  Odtąd 

nikomu nie wolno oblewać innych wodą. Każdy, kto złamie tę zasadę... 

- Zawiśnie na ścianie w charakterze trofeum? - spytał Brick, wychodząc z pokoju. - A 

co z obrzucaniem się jedzeniem? Też jest zabronione? 

background image

- Tak - rzekła stanowczo Kara. - I lepiej od razu poinformujmy o tym Claya. 

- Autumn także. Nie widziałaś, jak dała Clayowi dolara, żeby rzucił we mnie galaretką 

- dodał Brick, uśmiechając się do Kary. 

Mac stłumił okrzyk oburzenia i poszedł do kuchni. 

-  Nigdy  więcej  żadnego  rzucania  jedzeniem  -  oznajmił,  patrząc  na  Claya.  -  I 

podżegania do takich wybryków - dorzucił, spoglądając na Autumn. 

Rozejrzał się po zalanej wodą kuchni i rzekł do Lily: 

- Posprzątaj to. 

- Ani mi się śni - odparła, potrząsając głową. - Brick narozrabiał, to niech sprząta. 

- Mac, przeziębisz się w tym mokrym ubraniu - wtrąciła Kara. - Idź się przebrać, a my 

tu zrobimy porządek. 

- Ojej, biedny wujek! Dostanie kataru - zakpił Brick. 

Kara zamarła. Ten chłopak naprawdę przebierał miarę. Szybko stanęła przed Makiem 

i położyła mu ręce na piersiach, by powstrzymać go przed gwałtowną reakcją, choć przypusz-

czała,  że  ją  odsunie  i  zajmie  się  Brickiem.  Ale  nie  zrobił  tego, tylko  przycisnął  jej  palce  do 

mokrej koszuli tak, że poczuła ciepło męskiego ciała. 

-  Nie  myśl,  że  jestem  tyranem,  który  bije  dzieci  -  powiedział,  patrząc  jej  w  oczy.  - 

Nigdy  nie  podniosłem  ręki  na  żadne  z  nich,  chociaż  chłopakom  pewnie  nie  zaszkodziłoby 

tęgie lanie. 

Kara przypomniała sobie, z jakim przerażeniem Clay szukał u niej obrony. 

- Może twój brat, James, bił dzieci, kiedy wpadał w złość. 

- A może Clay dobrze wie, jak wykorzystać twoje macierzyńskie instynkty - zauważył 

prowokacyjnie Mac. 

-  To  cyniczne,  co  powiedziałeś.  On  ma  dopiero  siedem  lat  -  odrzekła,  próbując 

oswobodzić ręce, ale Mac przycisnął je mocniej. 

-  Lubisz  dzieci,  prawda?  I  nie  jest  ci  wszystko  jedno,  co  z  nimi  będzie?  -  spytał, 

patrząc na nią uważnie. 

- Oczywiście - przyznała zahipnotyzowana spojrzeniem ciemnych oczu. - To przecież 

tylko dzieci, które dużo przeszły i... 

-  Nigdy  więcej  nie  będę  rzucał  jedzeniem  -  przyrzekł  Clay,  który  stanął  między 

Makiem i Karą, a potem przytulił się do obojga. - Kiedy możemy dostać szczeniaczka? Ciocia 

Kara obiecała, że go dostaniemy - zwrócił się do Maca. 

-  O  tak,  tylko  szczeniaka  brak  nam  do  szczęścia.  A  może  małego  wilczka  lub 

niedźwiadka? Bardzo by tu pasowały. 

background image

- Wcale nie żartujemy - Autumn poparła brata. - Ciocia naprawdę nam to obiecała. 

-  Jeśli  ciocia  będzie  się  nim  zajmować,  to  nie  mam  nic  przeciwko  temu  -  rzekł 

spokojnie Mac, spoglądając z wyzwaniem na Karę. 

No  dalej,  powiedz  dzieciom,  że  nie  dostaną  szczeniaka,  bo  nie  zaopiekujesz  się  ani 

nim, ani nimi, zdawał się mówić wzrok Macauleya. 

Kara  nie  potrafiła  wymówić  ani  słowa,  gdy  mały  Clay  tulił  się  do  niej,  a  trójka 

pozostałych, wraz z Makiem, wpatrywała się w nią wyczekująco. 

-  Jak  w  serialu  telewizyjnym  -  zauważyła  Lily.  -  Kryzys  został  zażegnany.  Wszyscy 

uśmiechają się do wszystkich. 

- Lubię takie seriale - przyznała Autumn, a pozostali roześmieli się serdecznie. 

Kara  poczuła,  że  ogarniają  fala  ciepła.  W  kuchni  zapanowała  prawdziwie  rodzinna 

atmosfera, za którą zawsze tęskniła. Nie  miała  jej we własnym domu, odkąd matka opuściła 

Willa  Franklina  i  wyszła  za  Drew  Ansella.  Bardzo  kochała  nowego  męża,  ale  ta  miłość  nie 

zostawiała czasu na zajmowanie się dzieckiem. 

Drew nigdy nie był nieuprzejmy wobec Kary, lecz mała czuła się w domu jak intruz. 

Pamiętała, z jaką radością Drew Ansell opłacał jej kolonie letnie, pozbywając się dziewczynki 

z  domu.  Proponował  nawet,  by  odwiedzała  wujka  Willa  w  Montanie,  ale  Kara  odmawiała, 

wiedząc, że u Ginny Franklin nie będzie mile widzianym gościem. 

A w domu  Wilde’ów odnalazła wreszcie rodzinne ciepło  i poczuła się potrzebna. Po 

raz pierwszy w życiu Kary zdarzyło się, że kogoś obchodziło, czy zostanie, czy też wyjedzie. 

Popatrzyła na dzieci oraz Maca, który ciągle przyciskał jej ręce do piersi, i pomyślała, 

że  jego  wzrok  nie  pozostawia  wątpliwości,  iż  jest  pożądana  jako  kobieta.  Spojrzenie  Maca 

przerażało ją i przejmowało dreszczem. 

Szybko usunęła ręce z piersi Maca i odwróciła się. 

- Pójdę się przebrać, żeby nie złapać kataru - powiedział z uśmiechem Mac i wyszedł 

z kuchni. 

Ku  zdumieniu  Kary  dzieci  bez  kłótni  i  sporów  spokojnie  rozeszły  się  do  sypialń,  a 

Lily pomogła jej w sprzątaniu. 

-  Świetnie  poradziłaś  sobie  z  wujkiem  Makiem  -  zauważyła  nastolatka.  -  Umiesz 

zaprowadzić  ład  i  spokój w tej rodzinie.  A trzymanie go na dystans w  sprawach  łóżkowych 

tylko  działa  na  twoją  korzyść.  Jest  taki  napalony,  że  nawet  oblewanie  wodą  niewiele  mu 

pomogło. 

- Lily! - przerwała jej gwałtownie Kara. 

-  Założę  się,  że  teraz  bierze  lodowaty  prysznic  -  ciągnęła  dziewczyna.  -  Jak  długo 

background image

zamierzasz to ciągnąć? Mam nadzieję, że nie przesadzisz, bo wujek jest... 

- Lily, proszę! 

- Zaczerwieniłaś się? To zabawne! 

- Przestań! - jęknęła Kara. 

-  Jeśli  rumienisz  się  na  samą  myśl  o  wujku  Macu  pod  zimnym  prysznicem,  to  nie 

możesz być zakochana w żadnym żonatym mężczyźnie, prawda? 

-  Przykro  mi,  że  słyszałaś  naszą  rozmowę  -  rzekła  Kara,  wypuszczając  z  rąk  mokrą 

gąbkę. - Rzeczywiście skłamałam. Nie powinnam była tego mówić... 

- Wiem, dlaczego to zrobiłaś - przerwała Lily. - Wujek nie dał ci innego wyboru. Już 

mu  powiedziałam,  jak  głupio  postąpił,  na  wypadek,  gdyby  nie  wiedział,  a  rzeczywiście  nie 

miał o tym pojęcia! 

Kara  skuliła  się  na  myśl,  że  Lily  dyskutowała  o  niej  z  Makiem.  Poczuła  się 

niezręcznie, lecz dziewczyna nie zamierzała porzucić pasjonującego tematu. 

- Dlaczego mężczyźni nigdy nie przyznają wprost, czego pragną, zamiast wynajdywać 

jakieś głupie preteksty - ciągnęła. - Przecież można by od razu uczciwie wyznać: kocham cię, 

zostań  ze  mną.  Ale,  nie!  Zamiast  tego  będzie:  zostań,  bo  dzieci  potrzebują  opieki,  a  ty  nie 

masz nikogo. Albo dlaczego nie powiedzą wprost: szaleję za tobą, tylko: jesteś za młoda, a ja 

nie mogę znieść, że tak bardzo cię pragnę. 

Kara  czuła  się  upokorzona tymi  uwagami.  Domyślała  się,  że  część  z  nich  odnosi  się 

do niej i Maca. Pozostałe to zapewne aluzje do osobistych problemów Lily. 

- Tak ci powiedział pan „Raj”? - zapytała. 

- Pan „Raj” - powtórzyła Lily, krzywiąc się. - Tak, to on, a nie powinien był mówić w 

ten sposób. To głupie. Pasujemy do siebie, a on ciągle gada o różnicy wieku... Gdzie się po-

dziali nowocześni mężczyźni, nie kryjący uczuć? I jak mamy sobie poradzić z tymi typami w 

stylu  retro,  którzy  raczej  pozwolą  się  przypiekać  rozpalonym  żelazem,  niż  przyznają,  że 

potrzebują kobiety do czegoś więcej niż tylko dla uprawiania seksu? 

-  Wujek  zna  tego  mężczyznę,  z  którym  się  spotykasz?  -  spytała  ostrożnie  Kara, 

przypominając sobie, jak prowokacyjnie zachowywała się Lily wobec Webba Ashera. 

Przez  moment  zastanawiała  się,  czy  to  aby  nie  on  jest  tajemniczym  ukochanym 

bratanicy Maca, ale odrzuciła tę myśl, pamiętając, jak nieprzyjaźnie zachowywał się zarządca 

rancza wobec kpiącej z niego dziewczyny. Z ulgą pomyślała, że to nie mógłby być Asher. 

- Tak, wujek go zna, ale więcej nie mogę powiedzieć. Lepiej, żebyś nie wiedziała, jak 

się nazywa, bo mogłabyś uznać, że należy powiedzieć o tym wujkowi. 

- A to by go rozgniewało? 

background image

- Możliwe. Prawdopodobnie tak. Na pewno - westchnęła Lily. 

- Lily, gdybym mogła ci coś poradzić... 

- Jedyna rada, jakiej mi potrzeba, to „tak trzymać”! 

- Nie znając szczegółów, nie mogę radzić w ten sposób. 

- Wiem - odparła Lily, odkładając gąbkę, którą dotąd wycierała stół. - Lepiej pójdę się 

położyć.  W końcu  muszę  jutro wstać do szkoły - rzekła z  niechęcią, a wychodząc z kuchni, 

rzuciła pod adresem Kary: 

- Dziś w nocy tak trzymaj, dziewczyno! 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

„Tak  trzymaj!”  Słowa  Lily  rozbrzmiewały  w  uszach  Kary,  gdy  sprawdzała,  czy 

Autumn i Clay są już w łóżkach. Oboje zarzucili jej ręce na szyję i pocałowali na dobranoc. 

Te oznaki akceptacji wzruszyły ją. 

Przystanęła  pod  drzwiami  Bricka  oraz  Lily  i  powiedziała  głośno  „dobranoc”.  Z  obu 

sypialń dobiegła taka sama odpowiedź. Starsze dzieci także nie miały nic przeciwko jej pozo-

staniu na ranczu. 

Mac również tego pragnął, choć kierowały nim wyjątkowo egoistyczne pobudki. Lecz 

gdyby  nie  uwagi  wujka  Willa  na  ten  temat,  nie  miałoby  to  dla  Kary  tak  dużego  znaczenia. 

Ważne, że była potrzebna. 

Słowa  Lily  znów  zadźwięczały  jej  w  głowie.  Ta  dziewczyna  wyraźnie  traktowała 

stosunki między kobietami i mężczyznami jako rodzaj gry wojennej, ale Kara podchodziła do 

tego inaczej. Znajdowała się na ranczu w dość dziwnej sytuacji, lecz zamierzała zachowywać 

się  jak  uczciwa,  dojrzała  kobieta,  którą  w  istocie  była.  A  to  znaczyło,  że  powinna  zanieść 

Macowi tacę z kolacją,  bo nie wrócił do kuchni,  a  musiał  być głodny. Potem zamierzała się 

położyć, bo ciągle jeszcze odczuwała skutki różnicy czasu i miała za sobą męczący dzień. 

Z tacą zastawioną jedzeniem zapukała do drzwi sypialni Maca. 

- Wejdź! - usłyszała. 

Na dźwięk tego głosu zadrżała i zarumieniła się mocno. 

- Nie mogę otworzyć drzwi, bo mam zajęte ręce - rzekła jednym tchem. - Przyniosłam 

ci kolację. 

Drzwi  otworzyły  się  i  stanął  w  nich  Mac  w  białym  szlafroku  kąpielowym.  Wytarł 

ręcznikiem mokre włosy, a potem obrzucił spojrzeniem trzymaną przez Karę tacę. 

- Nie ma galaretki? 

- Odkąd użyto jej jako broni, zniknęła z menu - roześmiała się Kara. 

-  Myślę,  że  trochę  przesadziłem  dziś  wieczorem  -  przyznał,  biorąc  od  niej  tacę.  - 

Prawdę mówiąc, zachowałem się głupio - rzekł, potrząsając głową. 

-  Miałeś  powody,  zostałeś  sprowokowany.  Po  całym  dniu  spędzonym  na 

poszukiwaniach  Bricka  ostatnią  rzeczą,  jakiej  potrzebowałeś,  był  widok  chłopców 

obrzucających się jedzeniem. 

- Nie, to tylko był pretekst do awantury. Naprawdę dopiekła  mi wizyta  Franklinów - 

powiedział,  stawiając  tacę  i  sadowiąc  się  w  wygodnym  fotelu.  -  Zastanawiałem  się,  czy 

background image

dzwoniłaś do pastora z prośbą, by zabrał cię stąd dziś wieczorem. 

- Nie, zdecydowałam się tego nie robić - odparła, podchodząc, by podać mu szklankę 

z napojem. 

-  Może  znalazłoby  się  trochę  kawy?  -  spytał,  bez  przekonania  wpatrując  się  w 

szklankę z sokiem pomarańczowym. 

-  Za  późno  na  kawę.  Nie  mógłbyś  potem  zasnąć  -  rzekła  Kara.  -  Mogę  ci 

zaproponować mleko albo piwo. 

- Wystarczy sok - uznał Mac. - Dotrzymasz mi towarzystwa przy kolacji? 

Kara spojrzała na zamknięte drzwi sypialni i mężczyznę z tacą na kolanach. 

- Zgoda - powiedziała z wahaniem. - Zostanę chwilę. 

Przysiadła ostrożnie na skraju łóżka, bo w pokoju nie było drugiego fotela. 

-  Kiedy  brałem  prysznic,  kombinowałem,  jak  uszkodzić  samochód  pastora,  żeby  nie 

mógł cię stąd wywieźć. Dobrze, że do niego nie dzwoniłaś - rzekł, obgryzając udko kurczaka. 

-  Mac,  ja  naprawdę...  -  Kara  w  zażenowaniu  zaczęła  wykręcać  palce,  a  potem 

podniosła się z miejsca. - Zobaczę, co z Taiem, i położę się... 

- Później - przerwał stanowczo Mac i powstrzymał ją wzrokiem. 

- Musisz  być  bardzo zmęczony - zauważyła, siadając  z powrotem  na  łóżku. -  Wiem, 

bo  ja  też  czuję  zmęczenie.  Pewnie  chciałbyś  odpocząć.  Nawet  nie  powiedziałeś,  ile  czasu 

zabrało ci odszukanie Bricka. 

Kara  popadła  w  konsternację.  Zaczęła  mówić  byle  co,  żeby  tylko  opanować 

ogarniające  ją  podniecenie.  Sam  widok  Maca  tak  na  nią  działał,  a  przecież  ten  mężczyzna 

tylko jadł kurczaka. 

Ścisnęła  uda  i  skrzyżowała  ręce  na  piersiach.  Przez  bluzkę  i  stanik  wyczuwała,  jak 

stwardniały jej sutki. Mac kończył kolację, nie dostrzegając niepokoju Kary. 

-  Chłopcy  mieli  nad  nami  kilkugodzinną  przewagę  -  zaczął  opowiadać  -  ale  szeryf, 

Jack  Tate,  zawiadomił  przez  radio  inne  posterunki,  by  zatrzymały  uciekinierów,  nie  prze-

rażając  ich  przy  tym  nadmierną  prędkością  pościgu.  Na  szczęście  nic  złego  się  nie  stało. 

Policjanci dobrze obeszli się z Brickiem i Jimmym. Wzięli ich tylko na posterunek, a stamtąd 

już my ich odebraliśmy. 

- Musiałeś zapłacić jakiś mandat? 

-  Tym  razem  nie.  Lecz  słowa  policjantów  zrobiły  wrażenie  na  chłopakach,  więc  nie 

będą już chyba próbować po raz drugi, Ja i Jack też dorzuciliśmy swoje trzy grosze po drodze 

do domu. On odwiózł Jimmy’ego Crowa, a ja wróciłem z Brickiem. Rozmawiał ze  mną  i w 

tym  samym  czasie  słuchał  jakichś  najnowszych  przebojów.  -  Mac  skrzywił  się.  -  Co  za 

background image

okropna muzyka! Przypomina wycie alarmu samochodowego. 

- Nie bądź taki staroświecki, bo młode pokolenie uzna cię za wapniaka. 

- Mogę być wapniakiem, ale mówię prawdę. Nastolatki mają teraz okropny gust. 

Odstawił tacę na mały stolik obok fotela. Zjadł wszystko oprócz ciasta. 

- Co z deserem? - zapytała. 

- Wolę inny, a ty? 

Podniósł się i zbliżył do Kary. Usiadł w nogach łóżka. Poczuła, że brak jej tchu. 

- Muszę już iść - wymamrotała, nie ruszając się z miejsca. 

- Dziękuję, że przyniosłaś kolację - rzekł i pogłaskał Karę po gęstych, jasnobrązowych 

włosach. 

Dziewczyna  opuściła  wzrok,  podziwiając  kontrast  między  bielą  szlafroka  a  opaloną, 

porośniętą ciemnymi włosami skórą Maca. Uświadomiła sobie, że jest nagi pod szlafrokiem, 

a ona siedzi obok niego na łóżku, lecz mimo to nie wstała z miejsca. 

- Połóż się - powiedział łagodnie. 

Gdy milczała, delikatnie popchnął ją na poduszki, a sam położył się obok, obrzucając 

Karę  namiętnym  spojrzeniem,  które  rodziło  w  niej  jednocześnie  podniecenie  i  strach.  Lecz 

nawet strach podszyty był jakąś wewnętrzną radością. 

- Co za wielkie oczy, okrągłe jak spodeczki - szepnął i pochylił się, by je pocałować. 

Kara  opuściła  powieki.  Nie  potrafiła  ich  podnieść.  Ogarnęło  ją  przyjemne  ciepło  i 

ociężałość. Nie miała sił, by się poruszyć. Mac zajął się nią jak lalką. Przełożył jej nogi przez 

swoje i zaczął pieścić, przesuwając dłonią od pośladków i bioder ku kolanom. 

-  Masz  wspaniałe  nogi  -  mruknął.  -  Długie  i  zgrabne.  Chcę  je  zobaczyć.  Świetnie 

wyglądasz w dżinsach, ale spróbujmy się ich pozbyć. 

Znaczenie słów nie docierało do oszołomionej dziewczyny. Tchnący namiętnością ton 

Maca  sprawiał  jej  rozkosz.  Przemknął  ją  dreszcz,  gdy  ręka  mężczyzny  zaczęła  powrotną 

podróż  przez  kolana,  wewnętrzną  stronę  ud  i  dotarła  wyżej.  Gdy  Mac  osiągnął  swój  cel, 

zatrzymał się. Stało się jasne, do czego zmierzał. Kara westchnęła głęboko, zbladła, potem za-

czerwieniła się i spróbowała się podnieść, mimo iż Mac nie usunął ręki. 

- Proszę - szepnęła. - Ledwie się znamy - zakończyła drżącym głosem, czując napięcie 

i wilgotność w miejscu, którego dotykał. 

Jeśli nie cofnie dłoni... 

Nie cofnął. 

Kara opadła na  materac jak zahipnotyzowana. Aktywność Maca szokowała, ale teraz 

Kara pragnęła już czegoś więcej niż tylko łagodnego nacisku jego dłoni. Chciała... 

background image

Mac uniósł rękę, a potem przesunął ją wyżej. Zanim zdążyła go powstrzymać, szybko 

rozpiął pierwszy guzik dżinsów i skutecznie powstrzymał Karę, gdy chciała zapobiec rozpię-

ciu następnego. 

- Znamy się dopiero dwa dni - przypomniała, tracąc oddech. Podniósł jej rękę do ust i 

koniuszkiem języka dotknął wnętrza dłoni, a ona poczuła efekty tej pieszczoty dokładnie tam, 

gdzie się tego spodziewał. 

-  Kochanie,  jeden  dzień  w  tym  domu  znaczy  tyle,  co  pięć  lat  w  więzieniu,  a  to  już 

poważny wyrok. 

Kara przestała myśleć o opuszczeniu łóżka. To było takie niezwykłe. Leżeć z Makiem 

i pozwalać, by ją pieścił. 

- A skoro znamy się dwa dni, to znaczy tyle samo. 

- Dziesięć lat? 

- Świetny z ciebie rachmistrz - uśmiechnął się. - Ale naprawdę oznacza to dziesięć lat 

ciężkich robót. 

Jakby mimo woli zaczęła gładzić twarz Maca, pieścić dotykiem jego szyję. 

- Nie czuję się tu jak w więzieniu - powiedziała. 

- Nie? Myślisz, że mogłabyś z nami wytrzymać? - zapytał, masując jej barki i ramiona 

tak długo, aż się zupełnie rozluźniła. 

-  Podoba  mi  się  tutaj  -  odparła,  gdy  delikatnie  muskał  wargami  jej  czoło,  policzki  i 

szyję. 

- Wiesz, że już przynależysz do naszego rancza. To przesądzone - zaśmiał się cicho. 

Nie  mógł  powiedzieć  niczego  lepszego,  by  ją  uszczęśliwić.  Wreszcie  znalazła  swoje 

miejsce i ludzi, którzy czekali na nią przez całe życie. 

Mac nie był typem mężczyzny poświęcającego dużo czasu na myślenie o szczęściu i o 

tym,  jak  je  osiągnąć.  Borykanie  się  z  codziennymi  trudnościami  całkowicie  wyczerpywało 

energię.  Tym  bardziej  czuł  się  dumny,  że  intuicyjnie  dobrał  słowa,  które  tak  podziałały  na 

Karę.  Chciał,  by  należała  do  niego  i  by  mógł  otoczyć  ją  opieką.  Pragnął  jej  z  mocą,  którą 

ledwie mógł opanować. Rozwiązał szlafrok i rozsunął jego poły. 

-  Nie  przejmuj  się  konwenansami,  dziecino.  Niektórzy  już  po  godzinie  znajomości 

spędzają ze sobą noc, innym potrzeba na to weekendu. Czas nie ma znaczenia, a już na pewno 

nie  dla  nas.  Przecież  zamierzamy  się  pobrać.  -  Musnął  wargami  jej  usta.  -  Myśl,  że  od  dziś 

będziesz spędzać ze mną każdą noc, sprawia mi wielką radość. 

Słowa  Maca  zainspirowały  fantazję  Kary.  Wyobrażała  sobie,  że  trzyma  go  w 

ramionach,  kocha  się  z  nim,  ale  potem  nie  spotykają  się  więcej.  Nie  potrafiła  znieść  bólu 

background image

rozstania, przemiany intymnego dziś w niewiadome jutro. Może dlatego w wieku dwudziestu 

sześciu  lat  była  ciągle  dziewicą  i  tak  bardzo  potrzebowała  zapewnień  Maca  o  stałości  ich 

związku, zanim zaczęliby się kochać. 

Całą sobą pragnęła należeć do tego mężczyzny. Teraz już była pewna, że chce wyjść 

za Maca Wilde’a. Nie potrafiła tylko oddzielić panieńskiej tremy od ekscytacji. 

- Wyglądasz jak przestraszona dziewczynka, a przecież wiem, że się mnie nie boisz i 

chcesz, żebyśmy się kochali. Po to przyszłaś do mojej sypialni. 

- Zamierzałam jedynie przynieść kolację - szepnęła. 

-  Sama  się  oszukujesz  -  zapewnił.  -  Lecz  jeśli  to  doprowadziło  cię  tutaj...  -  zawiesił 

głos i zajął się guziczkami u liliowej bluzki. 

Zdziwiła się, że tak szybko sobie z nimi poradził, a potem rozpiął stanik. 

- Pragnę cię! - Brązowe oczy Maca zapłonęły pożądaniem na widok krągłych, białych 

piersi i ciemnoróżowych sutek Kary. 

Kara  walczyła  z  pokusą,  by  chwycić  za  poły  bluzki  i  okryć  nagość.  Wzrok  Maca 

krępował ją i podniecał. 

-  Jesteś  piękna,  kochanie.  To  nie  żaden  wyświechtany  komplement.  Naprawdę  tak 

myślę - zamruczał Mac, a jego słowa podziałały na Karę jak balsam. 

- Chcę ci wierzyć - powiedziała, zdając sobie sprawę, że i tak nie opuści jego sypialni. 

Mac  pochylił  i  zaczął  ssać  jedną  z  sutek  tak  mocno,  aż  Kara  krzyknęła  z  rozkoszy. 

Potem wargami  i  językiem pieścił obie piersi. Dziewczyna z  jękiem poruszyła  biodrami. To 

było  coś  zupełnie  nowego.  Instynktownie  powtarzała  rytm  ruchów  pieszczącego  ją 

mężczyzny. 

Mac  wsunął  kolano  między  jej  uda  i  przycisnął  tak,  że  poczuła,  jak  bardzo  jest 

podniecony. Przytuliła się, a Mac jęknął z pożądania. Pocałował gwałtownie jej usta. Kara za-

rzuciła  mu  ręce  na  szyję  i  odwzajemniła  pocałunek.  Całowali  się  z  coraz  większą 

namiętnością.  Kara  wsunęła  ręce  pod  szlafrok,  by  dotknąć  gorącej,  muskularnej  piersi 

tulącego ją mężczyzny. Ten gest jeszcze bardziej podniecił Maca. 

Kara  zdusiła  w  gardle  szloch.  Drżąca  i  rozgorączkowana  czuła  na  przemian  panikę  i 

pożądanie. Przerażała ją zmysłowa moc własnych pragnień. 

-  Nigdy  przedtem  tak  się  nie  czułam.  Nie  przypuszczałam,  że  można  coś  takiego 

przeżywać  -  szepnęła,  kiedy  przez  moment  przestał  ją  całować  i  pozwolił  zaczerpnąć 

powietrza. 

Z  obawą  i  ekscytacją  pomyślała,  że  za  chwilę  straci  kontrolę  nad  sobą  i  odda  się 

Macowi. W tym momencie zsunął z niej dżinsy i majteczki. 

background image

- Rozluźnij się, najdroższa - szepnął. - Wiem, że się denerwujesz, ale nie powinnaś. 

Była  naga,  a  on,  zrzucając  z  siebie  szlafrok,  pieścił  ją  wzrokiem.  Karze  zaschło  w 

ustach  na  widok  muskularnego,  proporcjonalnego  ciała  Maca.  Przestała  się  bać. 

Zafascynowana, zapragnęła go dotknąć i sięgnęła dłonią pomiędzy jego uda. 

Mac  przymknął  oczy,  rozkoszując  się  pieszczotą.  Kara  zrozumiała,  że  bardzo  jej 

pragnie, czuła to, widziała... 

Otworzył oczy. Delikatnie usunął jej rękę. 

- Jeszcze trochę i skończymy, zanim zaczęliśmy - powiedział. 

Całą  swoją  wiedzę  o  seksie  Kara  czerpała  z  książek.  Nie  była  przygotowana  na  taką 

burzę zmysłów, którą przyszło jej teraz przeżywać. 

Wygięła się gwałtownie, gdy Mac dotknął najintymniejszego zakątka jej ciała i zaczął 

go  pieścić,  zapuszczając  się  coraz  głębiej.  Przenikała  ją  dzika  rozkosz.  Napięcie  stawało  się 

trudne do zniesienia. 

- Błagam! - krzyknęła, pragnąc czegoś, czego nie potrafiła nazwać. 

Czuła, że promieniuje gorącem. Mac patrzył namiętnie prosto w jej oczy. 

- Teraz, najdroższa - szepnął. - Chodź do mnie. 

- Nie mogę... 

- Ależ możesz. 

I stało się. Drżenie, które przeniknęło jej ciało, było zupełnie nowym doświadczeniem. 

Mac  nie  pozwolił,  by  podniecenie  Kary  osłabło.  Kiedy.  ciągle  jeszcze  pulsowała 

rozkoszą,  rozsunął  szeroko  jej  nogi  i  wniknął  w  nią.  Krzyknęła,  a  potem  poczuła  łzy  w 

oczach. 

Zaskoczony Mac uniósł głowę. Dyszał gwałtownie. 

- Nigdy wcześniej tego nie robiłaś, prawda? - zapytał, choć znał odpowiedź. 

Kara drgnęła, słysząc niedowierzanie w jego głosie. 

- Nie - odparła i zamknęła oczy, by nie widzieć osłupienia we wzroku Maca. 

Rozkoszne prądy przenikające ciało powoli zanikały. Mac nie wysunął się z niej. Jego 

obecność sprawiała ból i wzniecała pożar. 

- Domyślałem się, że jesteś... niedoświadczona, ale nie sądziłem, że... 

-  Mówisz,  jakbyś  nie  wiedział,  czym  jest  dziewictwo  -  Kara  próbowała  udawać 

rozbawienie. 

Był nią rozczarowany, a najgorsze, co mogła teraz zrobić, to się rozpłakać. 

Mac spostrzegł, że łzy kręcą się jej w oczach. 

- Mój Boże! Nie płacz! - poprosił. 

background image

-  Biedny  Mac.  Najbardziej  pożądany  kawaler  w  całym  Bear  Creek  musiał  trafić  w 

łóżku na dziewicę. - Próbowała się roześmiać. - Wybacz. Współczuję ci. 

-  I  pomyśleć,  że  powiedziałem,  iż  nie  musisz  się  denerwować  -  mruknął.  -  A  ty 

naprawdę  miałaś  powody!  Po  prostu  przyniosłaś  mi  kolację,  a  ja  to  źle  zrozumiałem. 

Skłoniłem  cię  do  czegoś,  czego  nigdy  w  życiu  nie  robiłaś.  Nie  byłaś  jeszcze  z  mężczyzną! 

Byłaś dziewicą... 

- Wystarczy - przerwała Kara. - I tak czuję się upokorzona... 

- Upokorzona? Myślałem, że cię boli. 

- Boli. To znaczy bolało - uzupełniła. 

Wstrzymała  oddech,  lecz  ból  zdawał  się  odpływać,  a  jej  ciało  przyzwyczajało  się  do 

męskiej obecności. 

Mac poruszył się lekko. Kara stężała w oczekiwaniu bólu, ale nie nadszedł. 

- Teraz lepiej? - spytał ochryple. 

Skinęła  głową.  Naprawdę  było  lepiej.  Pieczenie  ustąpiło,  zastąpione  czymś 

przyjemnym,  a trudnym  do  nazwania.  Żar  zamienił  się  w  łagodne  ciepło.  Rozdzierający  ból 

zniknął, w zamian pojawiło się uczucie pełni. Zamknęła oczy. Było jej dobrze. 

- Nie chcę, żebyś się czuła upokorzona - powiedział łagodnie Mac. 

Gdybym  był prawdziwym dżentelmenem, wycofałbym się  natychmiast  i pozwolił  jej 

wrócić do własnej sypialni, ale nim nie jestem, pomyślał. 

- Kochanie, jeżeli... jeżeli chciałaś poczekać do wesela, to wiesz, że się z tobą ożenię. 

Wszystko będzie dobrze, najdroższa. Możemy udawać, że... to nasza noc poślubna. 

- Niczego nie rozumiesz. Czułam się upokorzona, bo potraktowałeś mnie jak dziecko, 

jak jakiś wybryk natury, ponieważ... - odwróciła wzrok i zaczerwieniła się. - Ponieważ nigdy 

jeszcze nie byłam z mężczyzną - dokończyła. 

Zebrała się na odwagę i spojrzała mu prosto w oczy. 

-  Przykro  mi,  że  tak  to  odebrałaś  -  rzekł  spokojnie.  -  Nie  jesteś  żadnym  wybrykiem 

natury, tylko  piękną,  namiętną  kobietą  i  czuję  się  zaszczycony,  że  jestem  twoim  pierwszym 

kochankiem. 

Przymknęła oczy, czując, że zbiera się jej na płacz. 

- Dziękuję, Mac - szepnęła. 

Pochylił się, by delikatnie ją pocałować, i poruszył się wewnątrz jej ciała. 

-  Przysięgam,  że  nigdy  nie  mówiłem  tego  innej  kobiecie,  bo  nigdy  nie  miałem 

dziewicy. To pierwszy raz dla nas obojga, kochanie. 

Cudowny  dreszcz  przeniknął  Karę  od  stóp  do  głów.  Mac  pocałował  ją,  głęboko 

background image

wsuwając język w usta, a ona objęła go mocno. 

- Bardzo dobrze - mruknął, pieszcząc najwrażliwszy punkt jej ciała. 

To podniecające dotknięcie sprawiło, że instynktownie zgięła kolana. 

- Obejmij mnie nogami - powiedział szybko, a ona zrobiła to, czując, że Mac wnika w 

nią jeszcze głębiej. 

Zakołysał  się  lekko,  potęgując  w  niej  uczucie  rozkoszy.  W  chwilę  później 

odpowiedziała mu rytmicznymi ruchami ciała. 

- Jak dobrze, Mac - powiedziała schrypniętym głosem. 

- Tak, kochanie, bardzo dobrze! 

Choć próbował przeciągać chwile obezwładniającego szczęścia, natura upomniała się 

o swoje prawa. Mac przyspieszył ruchy. Coraz gwałtowniej i głębiej wchodził w ciało Kary, 

wprowadzając ich oboje na szczyt. W chwilę potem osunął się na nią z jękiem rozkoszy. 

Kara  objęła  go  mocno.  Czuła,  jak  bije  mu  serce.  Twarz  miała  mokrą  od  potu  i  łez. 

Pieściła plecy Maca, który leżał na niej bez ruchu. 

- Mac? - Niepewny głos Kary kazał mu unieść głowę. 

-  Dobrze  się  czujesz?  -  szepnął,  wspierając  się  na  łokciach.  -  Czy  coś  ci  zrobiłem?  - 

zapytał,  a  potem  wysunął  się  z  jej  ciała  i  położył  na  plecach.  -  Przepraszam.  Mało  cię  nie 

zmiażdżyłem. - Delikatnie pogładził policzek Kary. - Możesz oddychać? 

- Nic mi nie jest - zapewniła. 

Czuła  się  wprost  znakomicie.  Chciała  śmiać  się  i  krzyczeć.  Poznać  jego  myśli  i 

opowiedzieć  mu  o  swoich  marzeniach,  rozmawiać  o  rozkoszy,  której  przed  chwilą  oboje 

zaznali.  Ale  zauważyła,  że  Mac  zasypia.  To,  co  dla  niej  było  największym  przeżyciem,  dla 

niego  nie  miało  takiego  znaczenia.  Znał  wiele  kobiet,  a  ona  stała  się  jeszcze  jedną  jego 

zabawką. Ta świadomość zmartwiła ją i przygasiła euforię. 

- Powinnam wrócić do siebie - szepnęła. - Nie mogę tu zostać. 

- Dlaczego? - Mac wyciągnął rękę, by zgasić nocną lampę. 

- Nie chcę, żeby dzieci zastały nas razem. 

-  Drzwi  są  zamknięte.  Nikt  nie  będzie  nas  niepokoić.  I  co  to  znaczy,  że  nie  możesz 

spać tutaj? - zapytał Mac, wyczuwając, że Kara zaczyna się czegoś obawiać. - W tym  łóżku 

jest znacznie lepszy materac niż w twojej sypialni. 

Przysunął się do niej i od tyłu objął w talii, a potem mocno przytulił do siebie. 

- Nie chodzi o materac - odparła Kara. - Rzecz w tym, że ja nie tylko nie kochałam się 

dotąd z mężczyzną, ale i nie spałam z nim. Nie będę mogła zasnąć. Jeśli nie odejdę, żadne z 

nas nie wypocznie. 

background image

- Zaryzykuję - powiedział, całując ją w skroń. - Zostaniesz tu, kochanie. 

- Jesteś okropny! Agresywny, apodyktyczny i... - krzyknęła, próbując mu się wyrwać, 

ale ramię Maca było jak z żelaza. 

- Wyliczyłaś same zalety. Dobranoc, najdroższa. 

Poczuła gniew. To irracjonalne złościć się na  mężczyznę, który dał  jej tyle rozkoszy, 

pomyślała. Nawet jeśli myślał inaczej, Kara chciała usłyszeć go mówiącego, że przeżył z nią 

cudowne chwile, ale Mac milczał. 

-  Słuchaj,  to  nie  ma  sensu  -  zaczęła,  szamocząc  się  w  jego  uścisku. -  Nie  usnę  tutaj. 

Pozwól mi odejść. 

- Nie! 

Próbowała  się  opanować.  Nie  mogła  go  winić,  że  nie  uważał  ich  wspólnych  przeżyć 

za coś nadzwyczajnego. 

-  Łatwo  ci  przyszło  -  mruknęła.  Szybko  mu  uległa.  Choć  nie  żałowała  niczego, 

brakowało  jej  większego  zaangażowania  Maca.  Zbyt  dobrze  siebie  znała  i  wiedziała,  że  nie 

poszłaby do łóżka z pierwszym lepszym. Była z Macauleyem, bo w ciągu tych dwóch dni bez 

pamięci  się  w  nim  zakochała.  Tak  bardzo  pragnęła  usłyszeć  od  niego,  że  to,  co  się  między 

nimi zdarzyło, dla niego też miało wyjątkowe znaczenie  i że nie traktuje  jej  jak  narzeczonej 

na zamówienie. Lecz Mac inaczej wytłumaczył sobie milczenie Kary. 

- Łatwo? Po prostu kochałem się z moją przyszłą żoną, a teraz czas spać. 

Od  miesięcy,  a  może  nawet  nigdy  w  życiu  nie  czuł  się  równie  wspaniale.  Zamknął 

oczy. Nie czas ani miejsce na retrospekcje. Pastor zrobił mu ogromną przysługę, proponując 

zaproszenie  Kary do Montany. Trzeba  by  mu za  to ufundować dzwon kościelny albo coś w 

tym rodzaju, pomyślał zasypiając. 

Kara  leżała  cicho  i  nasłuchiwała  spokojnego  oddechu  Maca.  Postanowiła  zmienić 

taktykę.  Nie  było  sensu  się  z  nim  spierać,  skoro  postanowił  ją  zatrzymać.  Zaczeka,  aż  jego 

pozwolenie nie będzie potrzebne, i odejdzie. 

Kiedy  upewniła  się,  że  zasnął,  mogła  już  wyśliznąć  się  z  sypialni.  Czekała  tylko  na 

właściwy moment. Mimo podenerwowania czuła, że powoli zaczyna się rozluźniać. 

W pokoju było ciemno  i cicho. Mac otulił  ich oboje ciepłą kołdrą. Obok siebie czuła 

jego gorące ciało. Powieki zaczynały jej ciążyć. Leżenie z otwartymi oczami wymagało zbyt 

wiele wysiłku, więc je przymknęła. Poleży jeszcze kilka minut, a potem wstanie, pomyślała z 

westchnieniem. Tylko kilka minut... 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Dzwonek  budzika  wyrwał  Karę  z  głębokiego  snu.  Uświadomiwszy  sobie,  gdzie  się 

znajduje,  szeroko  otworzyła  oczy.  Leżała  naga  z  mężczyzną  w  łóżku!  Mac  westchnął  i  po 

omacku wyłączył alarm. 

Przypomniała sobie wszystko, włącznie z nocnym zamierzeniem, by wrócić do swojej 

sypialni. 

- Zostań tu i śpij - powiedział Mac. - Muszę wyprawić dzieci do szkoły, ale ty... 

- Wstanę. 

Kara wyskoczyła z łóżka, wbiegła do łazienki i zamknęła drzwi. Słysząc trzask zamka, 

Mac uśmiechnął się lekko. Rozbawiła go skromność dziewczyny, tak bardzo kontrastująca z 

jej  wczorajszą  namiętnością.  Czule  pomyślał  o  minionej  nocy.  A  więc  był  pierwszym 

mężczyzną w życiu Kary i mógłby zostać jedynym. 

Podszedł do okna, by rozsunąć zasłony. Zapowiadał się pochmurny, deszczowy dzień, 

ale Mac wkładał szlafrok, pogwizdując wesoło. 

Kara podsunęła Brickowi kolejny placek, podziwiając apetyt chłopca. To była trzecia 

dokładka.  Autumn  pracowała  nad  pierwszym,  polewając  go  obficie  słodkim  sosem.  Lily 

małymi  łyczkami  popijała  herbatę  i  skubała  grzankę.  Rekonwalescent  Clay  jeszcze  spał  w 

swoim pokoju. 

Tai  wkroczył  do  kuchni  z  podniesionym  ogonem  i  donośnym  miauczeniem  oznajmił 

swoje przybycie. 

- Spędził dziś noc w moim łóżku - powiedziała Autumn. 

Kot dostał swoje jedzenie i przestał interesować się ludźmi. 

- Czy to nie wspaniałe? Prawdziwe, domowe śniadanie! - zachwycał się Mac, kończąc 

swoją  porcję  placków.  -  Kiedyż  to  ostatnio  jedliśmy  coś  podobnego?  Pastor  miał  rację. 

Znakomicie gotujesz - rzekł z uśmiechem do Kary. 

- Biorąc pod uwagę twój dzisiejszy poranny nastrój, chyba nie tylko w tym jest dobra - 

zauważyła Lily. 

Kara  zaczerwieniła  się  i  o  mało  nie  wypuściła  z  rąk  patelni,  którą  zamierzała 

wyszorować. 

- Lily! - upomniał bratanicę Mac, ale zabrzmiało to raczej żartobliwie niż surowo. 

- Co ona miała na myśli? - chciała wiedzieć Autumn. 

-  Że  jesteśmy  bardzo  zadowoleni,  iż  Kara  jest  z  nami  i  zrobiła  śniadanie  -  wyjaśnił 

background image

Mac. 

-  Brick,  czemu  idziesz  do  szkoły  w  białym  swetrze  i  dżinsach?  Joanna  Franklin 

mówiła,  że  dziś  macie  dzień  przebierańców,  więc  powinieneś  włożyć  coś  śmiesznego  - 

zauważyła Autumn. 

-  Co?  -  Brick  mało  nie  zakrztusił  się  mlekiem.  -  Nie  idę!  Nie  mam  zamiaru  się 

wygłupiać! Nikt mnie nie zmusi - dodał, spoglądając z wyzwaniem na wuja. 

-  Brick,  musisz  iść  do  szkoły.  Wystarczy,  że  wczoraj  opuściłeś  zajęcia.  I  tak  masz 

dużo do nadrobienia... - stwierdził Mac. 

- Mogę jeszcze raz nie pójść - przerwał mu chłopak. 

Obaj wstali z miejsc. 

- Przestańcie. Jest dopiero siódma rano - rzekła Lily. 

Kara popatrzyła na obu Wilde’ów. I wuj, i bratanek zacinali się w uporze. Spostrzegła 

też,  że  Autumn  uśmiecha  się  z  satysfakcją  i  korzystając  z  zamieszania,  bezkarnie  sięga  po 

słodki sos, którego Mac nie pozwalał jej nadużywać. 

-  Nie  szkodzi,  jeśli  Brick  zostanie  dziś  w  domu  -  ośmieliła  się  wtrącić.  -  Zajmie  się 

trochę Clayem, pogra z nim w coś, pomoże odrobić lekcje, które mu zadano. 

- Oczywiście - zgodził się Brick. 

- Chłopak nie zostanie w domu. Nie  ma o czym  mówić! - Mac był  niezadowolony z 

interwencji Kary. 

- Kara powiedziała, że mogę zostać, i będę jej słuchać. 

- Znowu to samo - rzekła znudzonym tonem Lily. - To mogło działać u wuja Jamesa i 

ciotki Ewy, którzy o mało się nie rozwiedli, zanim zdecydowali, że pieniądze otrzymywane z 

naszego ubezpieczenia nie są tego warte, i odesłali nas tutaj. 

-  Rozumiem,  że  Brick  może  nie  mieć  ochoty  na  przebieranie  się  -  powiedziała 

spokojnie Kara. - U mnie w szkole też kiedyś wprowadzono taki zwyczaj. Każdy starał się o 

najzabawniejszy kostium. To było w ósmej klasie. Właśnie się przeprowadziliśmy i wszystkie 

dziewczynki  ubierały  się  w  tej  szkole  inaczej  niż  tam,  gdzie  uczyłam  się  poprzednio.  Tego 

dnia  kilka  z  nich  przyszło  ubranych  dokładnie  jak  ja.  Domyśliłam  się,  że  posłużyłam  im  za 

model. To nie był miły moment - przyznała. 

- Musiało być ci głupio - zauważył Brick. 

-  To  zdarzyło  się  dawno  temu,  ale  pozostało  mi  przeświadczenie,  że  takiego  dnia 

zawsze komuś jest przykro. 

- U nas w klasie też jest paru takich, z których mogą się nabijać, ale my z Jimmym nie 

dopuścimy do tego. Idę do szkoły, wujku - zdecydował Brick, biegnąc po książki. 

background image

-  Brick  obrońcą  uciśnionych!  Sam,  z  własnej  woli,  chce  iść  do  szkoły!  Dobra  jesteś, 

Karo - rzekła z uznaniem Lily. 

-  Jest  wspaniała  -  stwierdził  Mac,  podchodząc  do  Kary  i  obejmując  ją  w  talii.  - 

Historia, którą opowiedziałaś, to znakomity  chwyt - dodał  i przytulił  ją  mocniej do siebie. - 

Dziękuję,  kochanie,  że  powstrzymałaś  mnie  od  kolejnego  wybuchu  gniewu.  Twój  sposób 

okazał się znacznie lepszy. 

Kara  zadrżała,  kiedy  Mac  przesunął  dłońmi  po  jej  bladoróżowym  szlafroczku.  W 

czasie  śniadania  w  obecności  dzieci  starała  się  zachować  spokój,  lecz  teraz  wróciła 

świadomość, że ostatniej nocy zostali kochankami. 

Mac  spróbował  wsunąć  dłonie  pod  szlafroczek,  ale  wyśliznęła  mu  się  z  objęć.  Nie 

mogła sobie pozwolić na takie intymności przy Lily. 

-  Sądzisz,  że  wymyśliłam  tę  historię?  -  spytała,  próbując  przywrócić  między  nimi 

dystans. 

Opowieść była prawdziwa i stanowiła jedno z pierwszych doświadczeń decydujących 

o  tym,  że  Kara  stała  się  tak  wrażliwa  na  upokorzenia.  Ale  żadne  z  Wilde’ów  tego  nie 

rozumiało. 

Brick  i  Autumn  wbiegli  z  książkami  do  kuchni.  Za  nimi  wszedł  Webb  Asher  w 

kowbojskim stroju. 

-  Pada,  więc  myślę,  że  wszyscy  będą  dziś  pracować  w  stajniach,  a  ja  chcę  załatwić 

parę rzeczy w mieście, więc mogę podwieźć dzieciaki do szkoły. 

- Świetnie! Nie będziemy musieli siedzieć w dżipie - ucieszyli się Brick i Autumn. 

-  W  czasie  deszczu  zawsze  podwożę  ich  do  drogi  i  tam  czekają  w  samochodzie  na 

szkolny autobus - wyjaśnił Mac. 

- Jak się pobierzecie, tobie przypadnie to w udziale, a także wiele innych obowiązków, 

pani Wilde - zauważyła Lily, zwracając się do Kary. 

-  Znajdzie  się  również  parę  pozytywnych  aspektów  tego  statusu  -  mruknął  Mac, 

całując Karę w szyję. 

Dziewczyna zarumieniła się i spróbowała odsunąć Maca. Przestał całować, lecz wciąż 

obejmował ją w talii. 

- Mogę jeden wymienić - oznajmiła Autumn. - Oglądanie telewizji satelitarnej! 

Słysząc to, wszyscy roześmieli się głośno. 

-  Bierz  swoje  książki,  uczennico.  Chyba  nie  chcesz  spóźnić  się  do  szkoły? -  zwrócił 

się Webb do Lily. 

Kara  gwałtownie  odwróciła  głowę,  by  spojrzeć  na  zarządcę.  W  głosie,  którym 

background image

przemawiał do bratanicy Maca, było coś prowokacyjnego. Lily zakołysała zalotnie biodrami. 

- Stokrotne dzięki, Webb. Naprawdę doceniam to, co dla nas robisz - rzekł Mac. 

- Ja również - dorzuciła Lily z uśmiechem. 

Czyżby  dziewczyna  była  jednak  bliżej  związana  z  tym  kowbojem,  zastanowiła  się 

Kara,  śledząc  chłodny  wzrok  Ashera  skierowany  ku  Lily.  I  czy  jej  wuj  niczego  się  nie 

domyślał?  Lecz  Mac  ścigał  spojrzeniem  tylko  ją  i  nie  w  głowie  mu  było  obserwowanie 

zarządcy rancza albo własnej bratanicy. 

-  Skoro  Clay  jeszcze  śpi,  a  my  nie  byliśmy  pod  prysznicem,  to  zaoszczędźmy  czasu 

oraz ciepłej wody i weźmy wspólną kąpiel. 

Karze zaparło dech z wrażenia. Obawiała się, czy Webb i dzieci wychodzące właśnie 

z domu nie usłyszały tej niezwykłej propozycji. Mac nie żywił podobnych obaw. Objął Karę i 

poprowadził do sypialni. 

Zamknął dokładnie drzwi, a potem gwałtownie  ją pocałował. Kara zarzuciła  mu ręce 

na szyję i przylgnęła doń całym ciałem. 

Zanim zupełnie straciła kontrolę nad sytuacją, pomyślała jeszcze, że szybko nauczyła 

się odwzajemniać pieszczoty. Uwielbiała całować i dotykać Maca. 

- Pragnąłem tego, odkąd się obudziliśmy - powiedział  Mac, przerywając dla złapania 

oddechu. - Lecz wyskoczyłaś z łóżka jak gazela, a potem byliśmy otoczeni przez całą paczkę 

nieletnich przyzwoitek. 

- Dzieci dobrze wiedzą, co się święci - rzekła Kara. 

Kochała  Maca  Wilde’a  bez  wzajemności  i  należało  o  tym  pamiętać.  Przypadek 

sprawił, że to ona wysiadła z samolotu. Na jej miejscu mogła się znaleźć każda inna kobieta. 

- Nie zajmujmy się tym teraz - zaproponował Mac, jakby znał jej myśli. - Kochaliśmy 

się i wiesz, że jesteś moja! 

Miał spore doświadczenie w stosunkach z kobietami, lecz żadna z nich nie podniecała 

go tak bardzo jak Kara. 

- Chodź! - powiedział. 

Wziął  ją  za  rękę,  by  pociągnąć  do  łazienki.  Natychmiast  odkręcił  kurek,  a  potem 

zrzucił szlafrok. 

- Rozbierz się i wejdź pod prysznic! 

Oczy Kary rozszerzyły się na widok jego podniecenia. Spędziła z nim noc, ale po raz 

pierwszy widziała go bez ubrania w świetle dziennym. 

- Lepiej zajrzę do Claya. Może się obudził... - wymamrotała okropnie zawstydzona. 

- Sam potrafi zjeść śniadanie i włączyć telewizor. 

background image

Mac rozpiął jej szlafroczek i zsunął go z ramion, a potem dotknął białych majteczek. 

- Po co je wkładałaś? 

- Mac! 

Zarumieniona  patrzyła,  jak  ją  rozbierał  i  przesuwał  palcami  po  intymnych  zakątkach 

ciała. Potem popchnął pod ciepły strumień i roześmiał się, gdy zachłysnęła się wodą. 

- Nie ma obawy, nie rozpuścisz się jak cukier! 

- Ja się z ciebie nie śmiałam, gdy cię wczoraj oblano wodą - przypomniała. - Autumn 

miała rację. Zachowujesz się jak dzikus. 

- Właśnie - zgodził się i namydlił ręce. - Podejdź do mnie! 

- Łamiesz zasady, które sam ustaliłeś - rzekła, czując, że cała drży z podniecenia. 

-  Cofam  zakaz  i  ustanawiam  wyjątek  od  reguły,  bo  ty  jesteś  wyjątkowa,  kochanie  - 

oznajmił i pochwycił ją w namydlone dłonie. 

Mokrymi  ustami  rozchylił  jej  wargi,  a  rękami  rozpoczął  wędrówkę  po  całym  ciele. 

Mydlił piersi, pieszcząc i uciskając je delikatnie palcami, aż jęknęła z rozkoszy. Potem zrobił 

to samo z każdym centymetrem jej ciała. 

Niecierpliwie  czekała,  aż  dłonie  Maca  wsuną  się  między  nogi.  Szeptała  jego  imię  i 

tuliła się do niego. Było  jej tak dobrze! Zaciskała palce, pragnąc tych samych doznań, które 

ofiarował jej nocą. 

- Jeszcze nie, najdroższa - szepnął. 

Krótki  szloch  wyrwał  się  jej  z  gardła,  ale  Mac  nie  zaprzestawał  działań,  co  chwila 

doprowadzając  ją  na  krawędź  ekstazy.  Gwałtownie  zapragnęła  spełnienia  i  sięgnęła  między 

uda Maca, sama rozpoczynając pieszczoty. 

- O tak, kochanie - westchnął. - Teraz już jesteś gotowa do następnej lekcji. 

Przycisnął  Karę  do  ściany  i  wszedł  głęboko  w  jej  ciało.  Krzyknęła,  czując,  jak 

eksploduje rozkoszą... 

A potem ona mydliła wspaniałe ciało Maca, myła mu włosy i rozpryskiwała wodę po 

całej łazience. 

- Co to było? Usunięcie wyrostka? Kiedy? - zapytał Mac, dotykając palcem blizny na 

brzuchu Kary. 

-  Miałam  wtedy  sześć  lat  -  odparła.  -  Zachorowałam  w  szkole  i  wzięto  mnie  do 

szpitala.  Tego  samego  dnia  zrobili  operację.  Bardzo  się  bałam,  ale  tatuś  tak  ułożył  swoje 

zajęcia, żeby być ze mną w szpitalu. Mama, która pracowała jako zaopatrzeniowiec wielkich 

domów towarowych, nie miała czasu. Jak zwykle podróżowała wówczas służbowo, ale mnie 

nie  robiło  to  różnicy,  bo  został  ze  mną  tatuś.  Przez  pierwszą  noc  nawet  spał  w  szpitalu  na 

background image

rozkładanym łóżku. 

- Mówisz o pastorze? 

- Tak. - Kara skinęła głową. - Zawsze myślałam o nim jak o tacie i we wspomnieniach 

nim pozostał. 

-  Musiałaś  się  dziwnie  czuć,  kiedy  nagle  przestał  być  twoim  ojcem  i  zamienił  się  w 

niby - wujka, którego rzadko widywałaś. 

- To prawda - odrzekła, choć słowa, których użył, nie oddawały w pełni ani bólu, ani 

poczucia odrzucenia, które wtedy przeżywała. 

- Nic dziwnego, że trudno ci teraz zaufać  jakiemukolwiek  mężczyźnie, skoro już raz 

cię porzucono. To by wyjaśniało, dlaczego tak długo pozostałaś dziewicą - rzekł Mac dumny 

z własnej przenikliwości. 

-  Proszę!  Dosyć  już  tych  zabaw  w  psychologa  -  rzekła  Kara  i  wyskoczyła  spod 

prysznica. 

Nie chciała, by Mac analizował jej osobowość ani żeby się nad nią użalał. 

- Zostaniesz ze  mną, prawda? - spytał, chwytając ją za rękę. - Wczoraj udowodniłaś, 

że ufasz mi dostatecznie, by ze mną sypiać. 

- A może byłam już zmęczona rolą ostatniej dziewicy na tej planecie? - roześmiała się. 

- Teraz jesteś moją słodką narzeczoną na zamówienie - rzekł, wycierając ją miękkim, 

błękitnym ręcznikiem. 

- Wiem, że potrzebujesz kogoś do opieki nad dziećmi - odparła, przymykając oczy, bo 

pieszczoty  Maca  sprawiały  jej  niewysłowioną  przyjemność.  -  Ale  jeśli  za  kilka  lat  sprawy 

między nami nie będą się układały, to nasze rozstanie boleśnie zrani Claya i Autumn. 

- Nic takiego się nie zdarzy. Wszystko będzie dobrze - zapewnił. 

Przecież to najlepszy moment, by Mac wyznał jej miłość, jeśli w ogóle żywił do niej 

to uczucie. Kara pragnęła tego tak bardzo, że gotowa była przystać nawet na kłamstwa. Ale 

Mac, który nigdy nie kłamał, nie rzekł ani słowa. 

Kara  powiedziała  sobie,  że  powinna  docenić  jego  uczciwość.  Lepiej,  że  nie  wyznał 

tego, czego nie czuł, uznała w duchu. 

W pół godziny później oboje schodzili na dół do holu. Mac władczo obejmował Karę. 

-  Ciągle  pada  -  zauważył.  -  Pewnie  przesiedzę  cały  dzień  w  gabinecie.  Muszę 

przejrzeć papiery. Nienawidzę tego. 

- Siedzenia w domu czy papierkowej roboty? - spytała. 

-  I  jednego,  i  drugiego.  Jestem  ranczerem,  więc  lubię  otwartą  przestrzeń.  Nie  wiem, 

jak te wszystkie gryzipiórki mogą cały dzień siedzieć zamknięte w biurowcach. 

background image

- Ja także pracowałam w biurze - mruknęła Kara. 

- Ale już tam nie wrócisz. 

Ta  władczość  w  jego  głosie  podniecała  ją  w  łóżku,  lecz  w  ciągu  dnia  Mac  powinien 

wiedzieć, że nie we wszystkim może narzucać swoją wolę. 

- Muszę wrócić... 

-  Nie!  Opłacimy  zapakowanie  twoich  rzeczy  i  przesłanie  ich  tutaj.  Wyślesz  do 

ministerstwa  zawiadomienie,  że  rezygnujesz  z  pracy,  a  wszystkie  inne  sprawy  możesz 

załatwić faksem lub przez telefon. Nie pozwolę ci odejść. 

-  W  rzeczywistości  nie  muszę  z  niczego  rezygnować.  Zwalniają  mnie  za  miesiąc  - 

rzekła z trudem, czując, że winna jest szczerość temu mężczyźnie. - Teraz mam tygodniowy 

urlop i powinnam wrócić do pracy jeszcze na kilkanaście dni. 

-  Nigdzie  nie  wrócisz.  Jeśli  byli  tacy  głupi,  że  cię  zwolnili,  to  sami  są  sobie  winni. 

Nam  jesteś  potrzebna.  Zrozum,  że  nie  będziesz  już  dłużej  żadną  urzędniczką -  powiedział  i 

pocałował ją mocno. 

Z  pokoju  dobiegły  dźwięki  telewizora.  Clay  siedział  na  podłodze,  jadł  płatki 

kukurydziane  i  gapił  się  w  ekran.  Na  oknie  siedział  Tai  i  obserwował  wiewiórki.  Obaj 

zignorowali wejście Maca oraz Kary. 

-  Widzisz,  elektroniczna  niańka  to  prawdziwy  dar  niebios  -  rzucił  Mac  i 

pocałowawszy ją w czubek głowy, zniknął w gabinecie. 

Przysiadła  obok  Claya,  akceptując  rolę  opiekunki.  W  pół  godziny  później,  gdy  mały 

tkwił przy kuchennym stole, pracowicie wypisując litery na żółtym liniowanym papierze, za-

dzwonił telefon. Kara podniosła słuchawkę. 

- Tu szkoła średnia w Bear Creek - usłyszała. - Chcieliśmy sprawdzić, czy Lily Wilde 

ciągle jest chora? 

- Ciągle chora - powtórzyła Kara, a szkolna sekretarka przyjęła to jako potwierdzenie. 

-  Dziękuję,  mamy  nadzieję,  że  wkrótce  wyzdrowieje  -  powiedziała  i  odłożyła 

słuchawkę. 

Kara  przypomniała  sobie  poranną  wymianę  spojrzeń  między  Lily  i  Webbem.  Jego 

zielone, chłodne oczy  i zaciśnięte usta. Więc ta dziewczyna znowu nie poszła do szkoły?  A 

może  Asher  jest  niewinny,  a  ona  ma  zbyt  bujną  wyobraźnię?  Lecz  jeśli  mała  ma  romans  z 

zarządcą? Zdecydowała, że musi dokładnie wypytać Lily, zanim porozmawia z Makiem. 

Ciągle  padało,  kiedy  Lily  z  Brickiem  i  Autumn  wrócili  do  domu  późnym 

popołudniem. 

- Webb podwiózł nas rano pod samą szkołę - oznajmiła Autumn. 

background image

Kara  skinęła  głową  i  uważnie  przyjrzała  się  starszej  bratanicy  Maca.  Rozmarzone 

oczy Lily  nie pozostawiały wątpliwości co do tego, jak spędziła dzień. Teraz, narzekając na 

ból,  głowy,  skierowała  się  do  swego  pokoju.  Nie  zwiodła  Kary,  ale  obecność  pozostałych 

dzieci i Maca uniemożliwiła śledztwo. 

Wszyscy  zasiedli  w  kuchni,  żartując  i  jedząc  maślane  bułeczki  z  orzechami,  które 

upiekła wcześniej. Mac cieszył się wyraźnie z domowej atmosfery i ścigał uroczą gospodynię 

roznamiętnionym wzrokiem. 

Kara  miała  na  sobie  popielatą  spódniczkę,  wystarczająco  krótką,  by  odsłaniała 

zgrabne nogi, piaskowy sweterek i kamizelkę. Mac wiedział, jaką bieliznę nosiła pod spodem, 

bo był przy tym, kiedy ją wkładała. 

-  Chodzę  teraz  z  Courtney  Egan.  -  Głos  Bricka  przerwał  erotyczne  fantazje  Maca 

Wilde’a. - Jest najfajniejszą dziewczyną w ósmej klasie, a może w całej szkole. 

- Z córką mojego kolegi, tego adwokata, Toma Egana? - spytał Mac, żywiąc nadzieję, 

iż przyjaźń z tak znakomicie ułożoną dziewczynką dobrze wpłynie na Bricka. 

-  Dziś  wszyscy  wyglądali  okropnie  głupio.  Tylko  ja  i  Jimmy  jak  ludzie.  Courtney 

rzuciła Chada Waltersa  i powiedziała swojej przyjaciółce  Bethany, że  jestem  fajny  i zaprosi 

mnie w piątek na przyjęcie. 

- Szybko się dogadaliście - rzekła Kara, patrząc z uśmiechem na Maca. 

- Brick  jest równie  impulsywny  jak  ja - mruknął  Macauley tak cicho, by bratanek go 

nie słyszał. - Miejmy nadzieję, że nie będzie równie szybki - zażartował, chwycił Karę za rękę 

i pocałował w dłoń. 

Przybycie  Willa  Franklina  przerwało  sielankę.  Mac  powitał  pastora,  ale  nie  był 

zachwycony wizytą. Wielebny Franklin zignorował niechęć gospodarza. 

- Musisz zjeść z nami kolację, kochana - zwrócił się do Kary. - Ginny przygotowała 

coś pysznego. Chcielibyśmy cię zabrać na festyn związany z kwestą na rzecz kościoła. Będzie 

doroczna wyprzedaż „Pod białym wielbłądem”, jak ją nazywamy. 

-  Ja  też  chcę  zobaczyć  wielbłądy  -  zawołał  Clay,  a  poparła  go  Autumn.  -  Wujku, 

jedźmy! 

-  To  nie  ma  nic  wspólnego  z  prawdziwymi  wielbłądami  -  wyjaśnił  Mac.  -  Ludzie 

przynoszą  na  wyprzedaż  najdziwniejsze  rzeczy,  które  są  już  im  niepotrzebne,  ale  mogą 

przydać się innym. 

- Chcę, żeby ciocia Kara została tutaj, a nie jeździła na jakąś głupią wyprzedaż. - Clay 

dał wyraz swemu niezadowoleniu. 

- Wujku, powiedz jej, że nie może jechać. 

background image

Kara  zamarła,  widząc,  jak  dzieci  spoglądają  raz  na  pastora,  raz  na  Maca,  wyraźnie 

czekając na pojedynek. 

-  Ależ  oczywiście,  że  może  -  powiedział  stanowczo  pastor.  -  Nie  jest  tu  więźniem  i 

najwyższy czas, by odwiedziła przyjaciół w mieście. 

- A jeśli będzie chciała zostać z przyjaciółmi tutaj? - spytała niewinnie Autumn, ale jej 

oczy błyszczały niebezpiecznie. 

- Tak - przyznał Brick. - Ona jest dziewczyną wujka, więc tylko on może decydować, 

co ma robić. 

Mac uśmiechnął się z aprobatą, ale Kara nie mogła powstrzymać się od reakcji. 

-  Niezupełnie  jestem  dziewczyną  twego  wujka,  Brick  -  rzekła  zarumieniona.  -  Poza 

tym  mężczyźni  nie  mogą rządzić kobietami, bo one  mają własny rozum. Nikt nie  będzie  mi 

dyktował, co powinnam zrobić. 

- To znaczy, że możesz robić, co chcesz? - upewniała się Autumn. 

-  W  granicach  rozsądku.  Nie  można  zachowywać  się  nieodpowiedzialnie  ani  łamać 

prawa - wyjaśniła Kara. 

- Tutaj wujek ustanawia prawo, a ty nie możesz go łamać - upierał się Brick. 

- Właśnie, pamiętaj o tym. - Mac wpadł mu w słowo. 

-  Możemy  wrócić  do  sedna  sprawy?  -  zniecierpliwił  się  pastor.  -  Bardzo  chciałbym 

spędzić z tobą trochę czasu, Karo. 

- Ja też - przyznała dziewczyna. 

- Oczywiście, możesz zjeść kolację z Franklinami - zgodził się Mac bez entuzjazmu. 

-  Jestem  wdzięczna  za  pozwolenie,  szefie  -  wycedziła  przez  zęby.  -  Dziękuję  za 

zaproszenie, pastorze - dodała. 

- Już nawet nie „wujku” - zmartwił się wielebny Will. 

-  Tak  miała  zwracać  się  do ojczyma  mała  dziewczynka  zamiast  „tatusiu”,  prawda? - 

zauważył zimno Mac. - Ale Kara już dorosła i wkrótce będzie panią Wilde. 

Kara spojrzała na Macauleya. Podjęłaby wyzwanie, gdyby nie pastor i dzieci, ale Mac 

niczym się nie przejmował. 

- Czy wspomniałem, że zamierzam zabrać wszystkich na kolację do miasta? - zapytał. 

-  Clay  czuje  się  już  dobrze  i  może  z  nami  jechać.  No  jak,  dzieci,  Burger  Bam  czy  Pizza 

Ranch? 

Propozycja wujka wywołała spory wśród małych Wilde’ów, a Mac odprowadził Karę 

i pastora do drzwi. 

- Po kolacji  zajrzymy  na tę wyprzedaż  „Pod białym wielbłądem”, skoro Clay tak się 

background image

do niej pali - rzucił przy pożegnaniu. 

-  Przecież  nawet  nie  wiedział,  co  to  jest  -  zauważyła  Kara,  wzburzona  faktem,  że 

najpierw pastor, a teraz Mac wywierają na nią presję. 

-  No  to  powinien  wreszcie  się  dowiedzieć.  Spotkamy  się  potem  przy  kościele  i 

przywiozę cię do domu. Nie ma sensu fatygować ponownie pastora. 

- Miałem zaproponować, by Kara przenocowała u nas - rzekł wielebny Will. 

- Przywiozę  ją tutaj. - Mac potrząsnął głową  i  na dłuższą chwilę przygarnął  Karę do 

piersi. - Zobaczymy się później, kochanie - powiedział, dotykając policzkiem jej skroni. 

- To obietnica czy groźba? - Pastor zrobił aluzję do ponurego tonu Macauleya. 

- Ona sama zadecyduje - odrzekł Mac, uwalniając Karę z objęć. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

- Karo, kochanie, tak mi przykro, że sprowadziłem cię do Bear Creek pod fałszywym 

pretekstem  -  powiedział  pastor  w  drodze  do  miasta.  -  Nie  wiem,  czy  mi  wybaczysz,  że  na-

raziłem cię na towarzystwo Wilde’ów. 

- W porządku, wujku - przerwała mu dziewczyna. 

- Wcale nie. Widzę, że Mac za wszelką cenę dąży do ślubu. Podziwiam jego oddanie 

dzieciom, ale uważam,  iż postępuje  nieuczciwie,  chcąc cię wykorzystać. To byłby  nieudany 

związek. 

Kara  milczała.  Czuła  się  niezręcznie,  mając  świadomość,  jak  daleko  zaszły  jej 

stosunki z Makiem. 

-  To  silny,  apodyktyczny  mężczyzna.  Jest  dobry,  ale  przywykł  chodzić  własnymi 

drogami  -  ciągnął  wielebny  Will.  -  Obawiam  się,  że  może  posunąć  się  za  daleko,  by  cię 

zatrzymać na ranczu z tymi trudnymi dziećmi. 

- Są po prostu bardzo żywe. - Kara ujęła się za dobraną paczką z Double R. 

- Kochanie, ze mną możesz być szczera. Nie chcę, żebyś wpadła w pułapkę. 

-  Wujku  -  przerwała  -  lepiej  od  razu  ci  powiem,  że  jestem  poważnie  zainteresowana 

tym małżeństwem. 

- Byłbym zachwycony, słysząc to, gdybyś naprawdę zdawała sobie sprawę, co robisz - 

rzekł pastor, ocierając chusteczką spocone czoło. - Ale tak nie jest. Mac trzymał cię na ranczu 

w izolacji. Użył wszelkich sposobów, by cię oczarować i skłonić do małżeństwa, które tylko 

dla niego jest korzystne. 

- Mac do niczego mnie nie zmuszał - odparła. 

- Z pewnością potrafił sprawić, byś postępowała tak, jak on zechce. 

- Przecież sam mu powiedziałeś, że będę odpowiednia do... jego celów. 

-  Miałem  nadzieję,  iż  przypadniecie  sobie  do  gustu.  Sądziłem  jednak,  że  zapoznacie 

się w cywilizowany sposób, a to zaowocuje kiedyś małżeństwem. Tymczasem on porwał cię 

z lotniska i niemal uwięził na ranczu... 

- Jak widzisz, nie jestem więziona. 

-  Wypuścił  cię  na  parę  godzin,  byś  się  łudziła,  że  jesteś  wolna.  Nie  zauważyłaś,  jak 

nalegał, by przywieźć cię wieczorem do domu? 

- Tak - odrzekła z ekscytacją, bo przypomniała sobie błysk pożądania w oczach Maca 

i wyraźne podniecenie w chwili, gdy się żegnali. 

background image

Nawet  jeśli  Mac  był  wobec  niej  nieszczery,  to  godząc  się  na  ślub,  zyskiwała  dom  i 

rodzinę. Rzuciła okiem na byłego ojczyma. On i jej matka odeszli do osób, które kochali, nie 

dbając  o  uczucia  Kary,  która  nie  miała  odtąd  prawdziwego  domu  aż  do  chwili  spotkania 

Wilde’ów. Wiedziała, że nie potrafi tego wytłumaczyć pastorowi. 

- Gdzie twój zdrowy rozsądek i duma? - lamentował wielebny Will Franklin. - Zawsze 

byłaś taka praktyczna. Przecież to nie ciebie chce Mac, ale opiekunki do dzieci. Ożeniłby się 

z pierwszą lepszą, która zgodziłaby się na jego warunki. 

-  Był  ze  mną  uczciwy.  Powiedział,  dlaczego  chce  się  żenić,  a  uczciwość  to  dobry 

fundament małżeństwa, prawda? Będziemy szczęśliwym stadłem... 

- Dokonujesz cudów, żeby samą siebie oszukać. Z własnego doświadczenia wiem, że 

takie małżeństwa się nie udają - powiedział pastor i zaczerpnął powietrza. - Bardzo kochałem 

twoją matkę i pragnąłem, by wyszła za mnie. Wyznała uczciwie, że nie odwzajemnia moich 

uczuć  i  jeśli  zgodzi  się  na  małżeństwo,  to  tylko  dla  dobra  córeczki,  która  potrzebuje  ojca. 

Przypomniała  mi  to,  gdy  spotkała  Drew  Ansella  i  zakochała  się  w  nim  do  szaleństwa.  Nie 

chcę, żeby i tobie ktoś złamał serce. 

Kara  nie  odezwała  się  ani  słowem,  dopóki  nie  dojechali  do  miasta.  Przez  cały  czas 

mówił pastor, starając się odwieść swą  byłą pasierbicę od związku z Makiem  Wilde’em. Im 

dłużej to trwało, tym Kara gorzej się czuła. Gdy dojechali do domu wielebnego pastora, była 

niemal przekonana, że Mac chce ją po prostu wyzyskać. 

-  Karo,  zanim  wysiądziemy...  Tricia  i  Joanna  nie  wiedzą,  że  byłem  już  raz  żonaty. 

Ginny nigdy nie chciała im o tym powiedzieć, by nie doznały urazu. 

- Myślę, że jedynie Ginny miała uraz - rzekła cicho dziewczyna. - I chyba dotąd się go 

nie  wyzbyła.  Ale  nie  martw  się.  Niczego  nie  powiem.  Po  prostu  będę  uchodzić  za  córkę 

twoich znajomych ze wschodniego wybrzeża. 

Wielebny Will westchnął z ulgą i odrobiną żalu. 

Ginny,  Tricia  i  Joanna  przywitały  Karę  serdecznie.  Żyjąc  w  rodzinie  pastora,  były 

przyzwyczajone  do  przyjmowania  gości.  Kara  zauważyła,  że  jest  traktowana  jak  jedna  z 

parafianek  wielebnego  Willa.  Kolacja  -  stek,  warzywa  i  szarlotka  -  była  wyśmienita. 

Rozmowa toczyła się wartko, choć Kara stale  miała się na baczności. Ginny ani  słowem  nie 

napomknęła  o  dawnych  animozjach.  Pastor  zabawiał  gościa  anegdotkami,  a  Tricia  i  Joanna 

nie szczędziły plotek o Lily i Bricku Wilde’ach. 

Po  kolacji,  gdy  dziewczynki  zmywały  naczynia  w  kuchni,  a  pastor  musiał  odebrać 

telefon, Kara została  sam  na sam  z Ginny.  Mimo  iż  nie  miała  już ośmiu  lat, poczuła, że  się 

poci  i coś ściska  ją w gardle. Spodziewała się, że skoro zniknęli świadkowie, Ginny pokaże 

background image

okrutne oblicze macochy. 

-  Jak  się  miewa  twoja  matka?  -  zapytała  żona  wielebnego  Willa,  a  Kara  omal  nie 

wypuściła z rąk filiżanki z kawą. 

- Świetnie. Dziękuję za pamięć - odparła, gdy zdołała zebrać myśli. - Siedem lat temu 

wyjechała  z  Drew  do  Kalifornii.  Nadal  pracuje  jako  zaopatrzeniowiec  sieci  domów  to-

warowych  Millera  i  Richardsa,  a  Drew  prowadzi  swoją  kancelarię  adwokacką.  Są  bardzo 

zajęci - powiedziała i spuściła oczy pod badawczym spojrzeniem Ginny. 

- Twoja matka była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałam - rzekła Ginny, a 

Kara czekała na nieuniknioną uwagę, że ona sama w niczym jej nie przypomina, ale, o dziwo, 

nic takiego nie padło. 

- Trudno mi  było uwierzyć, że Will po rozstaniu z taką pięknością  mógł ożenić się z 

kimś,  kto  wygląda  jak  ja  -  wyznała  żona  pastora,  niespokojnie  rzucając  okiem  na  drzwi,  by 

upewnić się, czy córki nie słyszą tej rozmowy. - Nie potrafiłam też zrozumieć, jak ona mogła 

odejść  od  tak  wspaniałego  mężczyzny  jak  Will.  Myślałam,  że  może  się  opamięta  i  nie-

oczekiwanie  pojawi  u  naszych  drzwi,  próbując  odzyskać  męża  -  wyznała,  czerwieniąc  się 

gwałtownie. 

Kara poczuła współczucie dla tej kobiety  i przez moment pomyślała, że coś je  łączy. 

Pastorowa kochała mężczyznę, który ożenił się z nią wiedziony pragmatycznymi motywami. 

Czy świadomość tego faktu stała się po latach mniej bolesna? Kara uznała, że po tak długim 

okresie małżeństwa Ginny Franklin nie może już chyba czuć się zraniona. 

-  Jestem  przekonana,  że  Will  nie  ożeniłby  się  z  tobą  bez  miłości  -  zapewniła  żonę 

pastora z czystej uprzejmości, choć nie była do końca pewna, czy jest to prawda. 

Dobrze  wiedziała,  że  mogło  być  inaczej,  skoro  Mac  gotów  był  się  z  nią  żenić,  nie 

kochając jej, tak jak jej własna matka poślubiła kiedyś wielebnego Franklina. 

-  Chciałam  porozmawiać  z  tobą  jak  kobieta  z  kobietą  -  zaczęła  Ginny.  -  Z  tego  co 

słyszę, być może zamieszkasz w Double R i będziemy się często spotykać. 

Kara nie odpowiedziała. Daleko od Maca i dzieci, poddana wpływom rodziny pastora, 

zaczęła popadać w pesymizm, myśląc o swojej przyszłości. 

Jeśli Mac jej nie kochał, a wiedziała, że tak jest, pewnie niedługo się nią znuży. Tylko 

przez  moment  wzbudziła  w  nim  erotyczne  zainteresowanie,  bo  chwilowo  nie  miała 

konkurencji.  Naprawdę  jednak  nic  dla  niego  nie  znaczy.  W  przyszłości  może  spotkać  jakąś 

inną kobietę i namiętnie ją pokochać. Jej matka bez chwili zastanowienia porzuciła męża, gdy 

zakochała  się  w  innym  mężczyźnie.  Ludzie  rzadko  zachowują  się  rozsądnie,  gdy  w  grę 

wchodzi  miłość.  Ona  sama  była  tego  żywym  dowodem,  gotowa  wyjść  za  Maca  po 

background image

dwudniowej  znajomości.  Ale  czyż  waszyngtońska  samotność  z  kotem  jako  jedynym 

towarzyszem  i  sytuacja  bezrobotnej  poszukującej  pracy  była  lepsza  niż  wizja  nie  kochanej 

żony ranczera? Tutaj czuła się potrzebna. 

- Zdziwiłam się, kiedy Will powiedział, że odwiedziłaś Maca - kontynuowała Ginny. - 

Nawet  nie  wiedziałam,  że  się  znacie,  ale  w  końcu  wasze  ścieżki  mogły  się  przeciąć,  skoro 

podobnie jak Will i bracia Wilde’owie interesujesz się ochroną środowiska. 

A  więc  w  ten  sposób  wielebny  Will  wyjaśnił  powiązania  Kary  z  Makiem  i  jej 

obecność  w  Bear  Creek,  nie  angażując  w  całą  sprawę  własnej  osoby.  Kara  była  pod 

wrażeniem jego przemyślności. 

- Czy twoja matka przyjedzie na wesele? - spytała Ginny z udaną obojętnością. 

- Nie robiliśmy jeszcze weselnych planów - odparła Kara, czując, że się rumieni. 

- Mogę zrozumieć twoje wahanie. Nie w sprawie Maca, oczywiście. Jest przystojnym, 

choć  szorstkim  w  obejściu  ranczerem,  na  którego  widok  mdleją  wszystkie  kobiety. -  Ginny 

zniżyła głos do szeptu. - Ale odkąd wziął na wychowanie te okropne dzieci brata, praktycznie 

stracił powodzenie. 

Kara drgnęła. Nie miała zamiaru dyskutować z żoną pastora o rodzinie Wilde’ów, ale 

to wcale nie zbiło z tropu Ginny. 

-  Jako  młoda  żona  pewnie  będziesz  chciała  pobyć  tylko  z  mężem,  bez  tych 

nieznośnych dzieci. Kiedy przyjdzie na świat wasz pierwszy potomek, nie starczy ci czasu, by 

się zajmować tamtą czwórką. Na twoim miejscu zrobiłabym wszystko, żeby odesłać dzieciaki 

Jamesowi i Ewie albo dziadkom. 

Karę  ogarnęło  wzburzenie.  Sama  była  nie  chcianym  dzieckiem  i  nie  zamierzała 

nikomu  zgotować  podobnego  losu,  lecz  teraz  znajdowała  się  w  takim  stanie,  że  widziała 

swoją przyszłość dzieloną tylko z Taiem. 

Do pokoju wszedł uśmiechnięty pastor. 

- Skończyłem rozmowy telefoniczne, dziewczynki uwinęły się ze zmywaniem. A wy, 

moje panie, czy jesteście gotowe jechać na wyprzedaż? 

-  Oczywiście  -  odparła  Ginny  i  czule  pocałowała  męża  w  policzek.  -  Myślę,  że 

spodoba  ci  się,  Karo,  nasz  doroczny  festyn.  Biorą  w  nim  udział  nie  tylko  parafianie,  ale 

wszyscy, którzy mają na to ochotę. 

Sala wyprzedaży wygląda jak wysypisko śmieci, pomyślała Kara, wędrując za Willem 

i  Ginny  wzdłuż  stołów  rozstawionych  w  piwnicach  kościoła.  Pastorostwo  przystawali  co 

chwila, by pogawędzić ze znajomymi. Jednym przedstawiali  Karę  jako przyjaciółkę rodziny 

przybyłą  ze  wschodniego  wybrzeża,  a  innym  jako  sympatię  Maca  Wilde’a.  Kara  zdecydo-

background image

wanie  wolała  tę  pierwszą  wersję.  Spotkała  tu  mnóstwo  ludzi  i  miała  trudności  z 

zapamiętaniem  ich  nazwisk  oraz  twarzy.  Czuła  się  trochę  jak  biały  wielbłąd  w  klatce 

oglądany przez zwiedzających. 

Ginny  bez  przerwy  z  kimś  rozmawiała.  W  pewnej  chwili  Kara  zauważyła,  iż  żona 

pastora konwersuje na jej temat z jakąś rudowłosą dziewczyną, bo tamta obrzuciła ją taksują-

cym, niechętnym wzrokiem. Nie zdziwiła się, gdy przedstawiono jej Jill Finlay, która była w 

swoim czasie „dosyć blisko” z Makiem. 

-  Niełatwo odmawiać  Wilde’owi,  gdy  się  oświadcza  -  rzekła  Jill  -  ale  powiedziałam 

mu, że mogę wychowywać tylko własne dzieci. Jeśli sądzisz, że tobie uda się wyjść za niego i 

namówić, by odesłał potomstwo brata, to się mylisz - zwróciła się do Kary. 

- Już jej to mówiłam - rzuciła Ginny. - Waha się i zastanawia, czy za niego wyjść. 

-  Pewnie!  Jaka  kobieta  przy  zdrowych  zmysłach  dałaby  sobie  radę  z  taką  bandą? 

Nawet Tonya nie zgodziła się na to, a ona jest trzydziestoczteroletnią rozwódką i nie ma wiele 

do stracenia. Sądzę, że Mac wreszcie zrozumie, iż z tymi strasznymi dziećmi w domu nie ma 

szans u żadnej kobiety. 

- Lubię dzieci i mogłabym z nimi mieszkać. To raczej sam Mac jest przyczyną moich 

wahań - odparła chłodno Kara, mając dosyć wysłuchiwania opinii rudowłosej Jill. 

Odeszła z uśmiechem na ustach, pozostawiając obie kobiety w niemym zdumieniu. 

-  Ciociu  Karo!  Ciociu  Karo!  Jesteśmy!  -  Kara  przeglądała  właśnie  stare  płyty,  gdy 

rozległy się głosy Claya i Autumn. 

Tak bardzo ucieszyła się na widok małych Wilde’ów, że omal ich nie uściskała. 

- Byliśmy w Pizza Ranch - zawołała Autumn - a teraz chcemy coś kupić. 

-  Kupisz  mi  żelaźniaka,  ciociu?  -  błagał  Clay.  -  Kosztuje  tylko  cztery  dolary,  jest 

prawie nowy, a ja zapomniałem wziąć pieniędzy. 

- Nie bawiłeś się swoimi żelaźniakami, odkąd przyjechaliśmy do Montany, głupi ośle 

- powiedziała Autumn. 

-  Ale  je  lubię,  a  ty  nic  nie  wiesz  i  sama  jesteś  głupia!  -  krzyknął  chłopiec,  a  potem 

popchnął siostrę na stół ze stosem czasopism, które rozsypały się po podłodze. 

- Złamał mi rękę w trzech miejscach! - Autumn rozpłakała się głośno, przytrzymując 

dłonią stłuczone ramię. 

- Powiedziała do mnie „głupi” - bronił się malec. 

Kara  spostrzegła,  że  wszyscy  mieszkańcy  Bear  Creek  przyglądają  się  awanturze. 

Tylko Maca nie było w pobliżu. Ignorując gapiów, Kara wytłumaczyła Autumn, że ramię nie 

zostało  złamane,  i  zaczęła  zbierać  czasopisma,  próbując  skłonić  dzieci  do  pomocy.  Jednak 

background image

oboje byli zbyt zajęci płaczem. 

Brick pojawił się, gdy podnosiła z ziemi ostatnią gazetę. 

- Cicho bądźcie! - skarcił rodzeństwo. 

- Gdzie Lily i wujek Mac? - spytała Kara, widząc, że wraz z małymi Wilde’ami ciągle 

stanowi atrakcję dla tłumu. 

-  Lily  skarżyła  się  na  ból  głowy  i  wolała  zostać  w  domu.  Wujek  podejrzewał,  że  to 

wymówka, i wysłał Webba Ashera, żeby jej pilnował. 

- Dobry pomysł - rzekła ponuro Kara. 

Jeśli miała rację, że Lily romansuje z zarządcą rancza, to Mac wpuścił lisa do kurnika. 

-  Wujek  jest  ciągle  z  tamtą.  Wyszli  już  i  wciąż  rozmawiają.  -  Brick  zaadresował  tę 

uwagę do rodzeństwa, które przyjęło nowinę z jękiem pogardy. 

- Z tamtą? - powtórzyła Kara, czując, że zasycha jej w ustach. 

- Z Marcy Tanner. Przysiadła się do nas w Pizza  Ranch  i starała się być  bardzo miła 

dla wujka. 

-  Do  nas  się  nie  odzywała,  bo  nas  nie  znosi  -  dodała  Autumn.  - Tricia  opowiedziała 

Lily o wszystkich kobietach, które nie chciały wyjść za wujka, bo wziął nas na wychowanie. 

Marcy Tanner też do nich należy. 

-  Ciociu,  jeśli  przyznam  ci  się  do  czegoś  okropnego,  to  kupisz  mi  mimo  wszystko 

żelaźniaka? - szepnął Clay. 

W tym momencie Kara zauważyła Maca z drobną, niebieskooką blondynką uczepioną 

jego ramienia. Oboje uśmiechali się do siebie. Poczuła zazdrość. Z trudem pohamowała się, 

by siłą nie odciągnąć tamtej od Macauleya. Przeraziła się gwałtowności własnych uczuć. 

- Nie przejmuj się. Ona sobie zaraz pójdzie - zauważyła Autumn. 

- Już zadbaliśmy o to, by się jej pozbyć - zachichotał Brick. 

- Co zrobiliście? - zaniepokoiła się Kara. 

-  Zabraliśmy  jej  portmonetkę.  Brick  wyjął  ją  z  torebki,  a  ja  schowałam  w  damskiej 

toalecie w restauracji - rzekła Autumn z zadowoleniem w głosie. 

-  Jak  tylko  zechce  coś  kupić,  to  zobaczy,  że  ją  straciła,  i  będzie  musiała  wrócić,  by 

szukać zguby - zaśmiał się Brick. 

- To okropne - uznała  Kara. - Wiecie, że nie wolno nikogo okradać. Co będzie,  jeśli 

ktoś inny zabierze portmonetkę z toalety? Musicie natychmiast wszystko jej wytłumaczyć! 

-  O!  Jest  Courtney  Egan.  Idę  się  z  nią  przywitać.  Do  zobaczenia!  -  zawołał  Brick  i 

zniknął. 

- Ciociu, ciociu! Kupisz mi... - nie ustawał Clay, gdy Kara starała się zebrać myśli. 

background image

- Proszę, zdradzę ci sekret! - błagał. 

- Dobrze, jaki sekret? Ale obiecaj, że nie będziesz więcej popychał siostry! 

- Obiecuję - przyrzekł chłopiec. 

-  A  ty  nie  będziesz  nazywać  go  głupim  i  zaraz  przyznacie  się  Marcy  Tanner,  co 

zrobiliście z jej portmonetką - Kara zwróciła się do Autumn. 

- Marcy jest obrzydliwa. Zjada plwociny - zawołała Autumn. 

- Przestań! - zawołała Kara. 

- Naplułem jej do sałatki - zaśmiał się Clay - a ona nie zauważyła i zjadła. 

- O mało nie zwymiotowałam - potwierdziła Autumn. 

- Musicie natychmiast przeprosić Marcy Tanner - zarządziła Kara. 

- Jak nam coś kupisz - targowały się dzieci. 

-  Nic  z  tego,  dopóki  jej  nie  przeprosicie  i  nie  powiecie  o  portmonetce.  Nie  musicie 

wdawać  się  w  szczegóły!  -  dorzuciła,  myśląc  o  sałatce.  -  Poczekam  tu  na  was.  -  Kara  nie 

miała zamiaru podchodzić do Maca. 

Autumn  wzięła  Claya  za  rękę  i  ruszyli  do  Marcy.  Po  chwili  wszyscy  obecni  mogli 

usłyszeć  przeraźliwy  wrzask  panny  Tanner,  która  starała  się  pochwycić  dzieci.  Te  jednak 

umknęły szybko, prosto do Kary. Blondynka w pośpiechu opuściła wyprzedaż. Cała scena nie 

trwała dłużej niż minutę. Kara zauważyła wściekłość Maca, który zbliżał się ku winowajcom 

wczepionym w jej spódnicę. Wszyscy obecni obserwowali bieg wypadków. 

- Zrobiliśmy to, ciociu Karo! - wykrzyknął Clay. 

- Powiedziałem, że ją przepraszam za naplucie do sałatki, którą zjadła. 

-  A  ja,  że  widziałam  jej  portmonetkę  w  toalecie  i  przepraszam,  że  jej  o  tym  nie 

zawiadomiłam wcześniej - pisnęła Autumn. - Ona jest niedobra. Chciała nas zbić i przysięgła, 

że to zrobi. Czy  myślisz, że  może zakraść się  na  ranczo  i nas zamordować? - niepokoiła się 

dziewczynka. 

- Nie. Raczej będzie trzymać się od was z daleka - zapewniła Kara. 

- To dobrze - ucieszył się Clay. - Teraz chodźmy na zakupy! 

-  Wychodzimy  stąd!  Nikt  nie  będzie  niczego  kupował!  -  zarządził  rozeźlony  Mac, 

który stanął właśnie przed nimi. 

- Ciocia nam obiecała! - nie poddawał się Clay. 

-  Nie  dbam  o  to  -  wybuchnął.  -  Tym  razem  przebraliście  miarę.  Nie  ma  nagród  za 

plucie do sałatek i kradzieże portfeli. 

-  Powiedziałam,  że  widziałam  jej  portmonetkę,  a  nie  że  ją  ukradłam  -  broniła  się 

Autumn. 

background image

- Pewnie Brick to zrobił. Nie próbuj mnie zwieść - grzmiał Mac. - Wychodzimy, bez 

gadania!  -  Popchnął  przed  sobą  Autumn  i  zawołał  do  Kary:  -  Bierz  Bricka!  Idziemy! 

Natychmiast! 

- Złamiesz mi ramię! - protestowała Autumn. 

-  Ciociu,  kupmy  coś,  zanim  on  nas  zabierze!  -  Clay  ciągnął  Karę  w  przeciwnym 

kierunku. 

- Jeśli natychmiast nie wyjdziecie, to przysięgam... - Mac z gniewem odwrócił się do 

Kary. 

W tym momencie podeszła do nich Jill Finlay. 

- Możesz mi poświęcić kilka minut? - zapytała Maca. 

- Właśnie wychodzimy - burknął, ale rozluźnił uchwyt, co Autumn wykorzystała, żeby 

się wymknąć i skryć za plecak mi Kary. 

-  Zostawimy  was,  byście  mogli  spokojnie  porozmawiać  -  rzekła  Kara,  nie  mając 

zamiaru uczestniczyć w przyjacielskiej pogawędce Maca z byłą sympatią. 

Otoczyła dzieci ramionami i odeszła. 

-  Wszyscy  zauważyli,  że  twoja  nowa  narzeczona  umie  sobie  radzić  z  tymi  małymi 

psychopatami. Nie wiadomo, co by się tu działo, gdyby nie ona - zaczęła Jill. 

- O co ci chodzi? - przerwał Mac. 

-  Po  prostu  chciałam  ci  pogratulować.  Ginny  przedstawiła  mi  dziś  przyszłą  panią 

Wilde. Myślę, że wreszcie ktoś ci się trafił, ale muszę cię ostrzec. Niezależnie od tego, ile jej 

płacisz, by przebywała na ranczu, musisz wyasygnować więcej. Jasno dała do zrozumienia, że 

myśli  o  wyjeździe,  a  po  tej  scenie  z  Marcy  Tanner  chyba  będziesz  musiał  przepisać  na  nią 

całą posiadłość, by ją zatrzymać. 

-  To  wszystko?  -  zapytał  z  taką  wrogością,  iż  Jill  cofnęła  się  kilka  kroków,  z 

wysiłkiem zdobywając się na uśmiech. 

-  Chciałam  też  zapewnić,  że  nie  żywię  do  ciebie  urazy.  Jestem  zaręczona  z  Tomem 

Eganem. Zeszłej wiosny w końcu rozwiódł się z Mary. Myślimy o małżeństwie. 

- Tom ma dwoje dzieci - przypomniał Mac. - A ty zamierzałaś unikać cudzych dzieci. 

- Niczego takiego nie powiedziałam. Nie unikam dzieci innych ludzi, tylko nie chcę z 

nimi mieszkać. Courtney i Tommy junior mieszkają z matką, a poza tym bardzo się różnią od 

dobranej paczki z twojego rancza. 

-  Może  tylko  tak  ci  się  wydaje  -  zauważył  Mac,  przypominając  sobie,  że  Courtney 

Egan zaprzyjaźniła się niedawno z Brickiem. 

Gdy  Jill  odeszła,  Mac  podziękował  losowi,  że  usunął  pannę  Finlay  z  jego  życia. 

background image

Podobnie  myślał  o  Marcy  Tanner,  szukając  wzrokiem  Kary.  Zauważył  ją  przy  stole  z 

zabawkami i wtedy przemknęły mu przez myśl ostrzeżenia Jill. Nie bardzo w nie wierzył, ale 

co będzie, jeśli Kara naprawdę przeprowadziła taką rozmowę z panną Finlay? 

Clay i Autumn ściskali w ręku prezenty. 

- Mam nadzieję, że rozumiecie, iż nie są to nagrody za to, co zrobiliście Marcy Tanner 

- zauważyła Kara, z niepokojem rozpatrując swoje szansę wobec konkurencji takich piękności 

jak Marcy i Jill. 

Wstrzymała oddech na widok zbliżającego się Maca. 

- Teraz możemy, już jechać, wujku - uznały dzieci, chwaląc się podarunkami od Kary. 

-  Ciekawe,  co  im  dasz,  jak  wrzucą  komuś  szczura  do  talerza  albo  okradną  sklep?  - 

spytał Mac z ironią. 

- Ciągle jesteś na nas zły? - upewniał się Clay. 

- Tak, na was wszystkich - rzekł, obejmując Karę. 

Dotknięcie dziewczyny sprawiło, że opuściło go całe wzburzenie i napięcie. 

- Jedziemy do domu - rzekł spokojnie. 

-  Musimy  poszukać  Bricka.  Może  całuje  się  gdzieś  ze  swoją  nową  dziewczyną  - 

zauważyła Autumn i wybiegła z bratem na zewnątrz. 

- Boże, co za wieczór - westchnął Mac. - Najpierw ta piekielna kolacja w Pizza Ranch, 

a potem widowisko tutaj. Nie mogę się doczekać powrotu na ranczo, by przeprowadzić z tobą 

poważną dyskusję o nagradzaniu małych terrorystów. 

- Jeśli nie będziesz trzymał rąk przy sobie, to zacznę krzyczeć głośniej niż Autumn. - 

Kara dała ujście własnym emocjom. 

-  Myślę,  że  blefujesz.  -  Mac  nie  zwolnił  uścisku.  -  A  jeśli  natychmiast  ze  mną  nie 

wyjdziesz, to cię stąd wyniosę i połowa mieszkańców Bear Creek będzie się temu przyglądać. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

-  Nie  zamierzam  nigdzie  wychodzić,  by  zaspokoić  twoją  męską  próżność  -  odparła 

rozzłoszczona. - Wystarczająco dobrze się dziś bawiłeś z Marcy i Jill. 

-  Jeśli  myślisz,  że  było  mi  przyjemnie,  to  się  mylisz.  Jesteś  zazdrosna,  bo  z  nimi 

rozmawiałem. 

-  Wcale  nie.  Nie  obchodzi  mnie,  co  robisz.  Możesz  się  spotykać  ze  swoimi 

dziewczynami, kiedy tylko chcesz - rzekła i skierowała się do drzwi. 

Najatrakcyjniejszy  kawaler  w  Bear  Creek  został  porzucony  na  oczach  całego  miasta. 

Mac zrobił dobrą minę do złej gry i udając, że nic nie zaszło, podążył za Karą. 

- Gratuluję - powiedział, gdy odnalazł ją na zewnątrz. - Wszyscy się nam przyglądali. 

- Postanowiłam wyjść. Ty nie musiałeś. 

- Tak, miałem nadal gawędzić z Jill albo czekać, aż wróci Marcy. Dziękuję, ale nic z 

tego. Nie mam zamiaru cieszyć oczu gawiedzi. Wolę być z tobą - dodał, podchodząc bliżej. 

- Myślisz, że nie wiem, iż świadomie próbujesz mnie omotać. 

- I co? Udało mi się? - zapytał. 

Kara  skrzyżowała  ręce  na  piersi  i  popatrzyła  na  parking,  gdzie  Autumn  i  Clay 

przeszukiwali samochody, by w którymś z nich zaskoczyć Bricka z Courtney. 

-  Ignorujesz  mnie.  -  Mac  dotknął  włosów  Kary.  -  To  niedobrze.  Nie  lubię  być  nie 

zauważany. 

Kara milczała, nie wiedząc, co powiedzieć, a Mac podążył za jej wzrokiem. 

- Co, u licha, robią te dzieci? 

- Chcą przyłapać Bricka z Courtney, lecz mam nadzieję, że im się nie uda - wyjaśniła 

spokojnie. 

- Brick jest za młody, żeby zadawać się z dziewczętami. 

-  Może  to  dziedziczne.  Ty  chyba  wcześnie  zaczynałeś  i  ciągle  jeszcze  cię  to  bawi  - 

odrzekła i natychmiast po» żałowała własnych słów, które wyraźnie świadczyły o zazdrości. 

- Mylisz się, jeśli sądzisz, że Marcy lub Jill cokolwiek dla mnie znaczą. 

- Ożeniłbyś się z każdą, gdyby tylko chciała zająć się dziećmi. 

-  Już  nie.  Tamte  kobiety  nie  nadają  się  dla  mężczyzny  z  rodziną.  To  oczywiste  - 

powiedział  i ujął  ją pod brodę, chcąc, by spojrzała mu w oczy. - Już się dla  mnie nie  liczą - 

dodał. 

- Nie mówisz mi wszystkiego - rzekła twardo. 

background image

- Nie? To powiem. - Mac pochwycił ją za przeguby rąk i przyciągnął do siebie, choć 

się opierała, mając w pamięci opinie pastora i uwagi Jill Finlay. 

-  Słuchaj,  kochanie.  Marcy  przysiadła  się  do  nas  w  restauracji,  a  kiedy  dowiedziała 

się,  że  zmierzamy  tutaj,  przyjechała  za  nami  swoim  samochodem.  Nie  wiem  dlaczego,  bo 

dzieci zachowywały się wobec niej okropnie... 

- Widziałam was razem - przerwała Kara. - Flirtowała z tobą, a ty się uśmiechałeś. 

-  Robiłem  to  mimo  woli.  Mogę  się  uśmiechać  i  myśleć  o  czymś  innym. 

Zastanawiałem  się  właśnie  nad  spędem  bydła,  gdy  Autumn  i  Clay  przyznali  się  do  swoich 

wybryków. 

- Dowiedzieli się od Tricii, że Marcy odeszła od ciebie, bo ich nie znosi - powiedziała 

cicho Kara. - Myślę, że dokuczając jej, chcieli wykazać lojalność wobec ciebie. 

-  Już  raczej  wobec  ciebie.  Uznali,  że  tylko  ty  możesz  zamieszkać  z  Wilde’ami,  i 

postanowili zlikwidować konkurencję. A teraz chodź tu, pocałuj mnie, jedźmy do domu i... 

- Nie. Myślałam o tym, ale... - Kara odsunęła się. 

-  A  więc  Jill  miała  rację.  Potraktowała  mnie  jak  idiotę,  ale  ty  wywarłaś  na  niej 

wrażenie.  Zachowywała  się  niczym  twoja  agentka  występująca  w  sprawie  przedślubnego 

kontraktu. 

- Przedślubnego kontraktu? 

-  Jill  sądzi,  że  przed  ślubem  powinienem  przeznaczyć  dla  ciebie  sporą  sumę,  bo 

inaczej z nami nie zostaniesz. Czy to prawda? O to ci chodzi? 

-  Nigdy  niczego  podobnego  nie  mówiłam.  Nie  wiem,  skąd  jej  to  przyszło  do  głowy. 

Nie chcę żadnych pieniędzy... - Kara nie mogła złapać oddechu. 

- Jeśli zależy ci na zabezpieczeniu finansowym, jeszcze dziś możemy porozmawiać o 

intercyzie ślubnej z nowym narzeczonym Jill, Tomem Eganem. To przecież prawnik. 

- Nie chcę twoich pieniędzy! 

- Wyjdziesz za mnie bez intercyzy? 

-  Tak!  To  znaczy,  mogłabym,  jeśli  zamierzałabym  cię  poślubić,  ale...  potrzebuję 

czasu, by to przemyśleć. 

- Możesz zastanawiać się na ranczu, jeśli chcesz. 

- Nie. Muszę być sama. Nie potrafię przy tobie rozsądnie myśleć. 

- Wcale tego nie wymagam, gdy się kochamy. Zostaw myślenie na czas zajmowania 

się dziećmi i księgami rachunkowymi. 

- Nie  mogę zostać na ranczu. Jutro wracam do Waszyngtonu. Poproszę pastora, żeby 

dziś  zabrał  moje  rzeczy  z  Double  R.  Przenocuję  u  Franklinów.  Taia  zabierzemy  jutro  po 

background image

drodze na lotnisko. Pozwolisz mu zostać przez tę noc na ranczu? 

- Oczywiście, że zostanie - rzekł chłodno Mac. - W ogóle nie opuści Double R. 

- Co masz na myśli? 

- To co słyszałaś. Zatrzymam go w niewoli. Jeśli będziesz chciała mieszkać z kotem, 

to tylko w moim domu. 

- Nie możesz tego zrobić. - Karze zakręciły się łzy w oczach. 

- Nie? A kto mnie powstrzyma? 

Dziewczyna nie była pewna, czy ranczer mówi serio. 

- Nie zabierzesz mi przecież Taia, prawda? 

- Będziemy negocjować - odrzekł, udając, że się zastanawia. 

-  Co  za  wspaniałomyślność!  -  Kara  miała  ochotę  potrząsnąć  nim,  by  wyzbył  się 

arogancji. 

-  Zrób  to!  Uderz  mnie!  Przecież  widzę,  że  chcesz  to  zrobić.  Wolę,  żebyś  ze  mną 

walczyła, niż odeszła. Nie pozwolę na to! 

-  Nie  sprowokujesz  mnie  do  aktu  fizycznej  przemocy  -  odrzekła  Kara,  opanowując 

zdenerwowanie. - A może wolisz inny kontakt fizyczny? 

Mac pochwycił ją w ramiona. Miał gorące, natarczywe wargi, gdy przygarnął Karę do 

siebie.  Jęknęła  i  zadrżała  z  rozkoszy.  Reagowała  namiętnie  na  każde  dotknięcie  Maca.  Za-

rzuciła  mu ręce na szyję  i przylgnęła do niego, czując,  jak  bardzo jest podniecony. Pragnęła 

go i tylko to miało znaczenie. 

- O! Tak się całują w mydlanych operach. - Głos Autumn przerwał ich ekstazę. 

Mac westchnął i oderwał wargi od ust Kary, nie wypuszczając jej z objęć. Oboje byli 

tak  roznamiętnieni,  że  nie  mogli  w  żaden  sposób  prowadzić  rzeczowej  rozmowy,  lecz 

Autumn zupełnie się tym nie przejmowała. 

- Myślicie, że Brick i Courtney też się tak całują? - zapytała. 

- Boże! Mam nadzieję, że nie - odrzekł Mac, gdy Kara oswobodziła się z jego ramion. 

- Ale Webb i Lily tak - rzucił Clay swobodnym tonem. 

Kara spojrzała na Maca, który aż zamarł z wrażenia. 

- Co powiedziałeś? - spytał Claya z udawanym spokojem. 

-  Zapomniałem,  że  to  sekret.  -  Mały  zakrył  ręką  buzię.  -  Miałem  nic  nie  mówić. 

Zobaczyłem, jak Lily i Webb całują się w stajni, ale ona kupiła mi grę komputerową, żebym 

się nie wygadał. Teraz będzie wściekła. 

-  Webb  Asher  i  Lily?  Boże!  A  ja  poprosiłem  go,  żeby  z  nią  został.  Natychmiast 

jedziemy do domu! 

background image

Nawet w świetle księżyca Mac miał kredowobiałą twarz. Jego gwałtowność przeraziła 

Autumn. 

- Czy Webb zabije Lily, jeśli go nie powstrzymamy?! - krzyknęła dziewczynka, tuląc 

się do Kary. 

- Nie - odparła Kara, lecz nie dodała, że sam może zginąć z ręki Maca. 

Ranczer  pobiegł  do  dżipa,  a  Kara  zrezygnowała  z  zamiaru  nocowania  u  Franklinów. 

Wiedziała, że tylko ona może uratować sytuację. 

- Mac, zaczekaj, nie możemy jechać bez Bricka! - zawołała. 

- Zapomniałem o nim - powiedział, chwytając się za głowę. - Boże! Lily i Webb! Jak 

długo to może trwać? Przysięgam, że... 

-  Poważnie  z  nimi  porozmawiasz  -  przerwała  mu  Kara,  widząc  przerażony  wzrok 

Autumn. 

- Witaj, Mac. Rozmawialiśmy o tobie. - Z ciemności wyłonił się wysoki  mężczyzna, 

któremu towarzyszyła Jill Finlay. 

- Właśnie wracamy do domu. - Mac nie zamierzał wdawać się w pogawędki nawet z 

Tomem Eganem. 

- My też. Szukam  mojej  Courtney. Muszę  ją odwieźć do matki. Nie widzieliście  jej? 

Podobno wyszła na dwór, bo na wyprzedaży było za gorąco. 

Kara wymieniła z dziećmi znaczące spojrzenia. 

- Znajdziemy ją, panie Egan. Chodź, Clay! - powiedziała Autumn i krzyknęła ile sił w 

płucach: 

- Courtney, tata cię szuka! 

Kara  zaczęła  rozmawiać  o  pogodzie  z  Tomem  i  Jill,  bo  Mac  nie  zdradzał  ochoty  do 

dyskusji. Wreszcie pojawiły się dzieci, a wraz z nimi Courtney. 

- Cześć, tato - rzuciła córka Toma, patrząc niechętnie  na Jill, a potem wzięła ojca za 

rękę i oddalili się we trójkę. 

- Powiedziała, że Brick obiecał pomóc jej pozbyć się Jill - oznajmił  Clay, kiedy  jego 

starszy brat wyłonił się spoza drzew. 

Mac nie pytał o nic, zbyt przejęty myślą o Webbie i Lily. 

Do Double R jechali z kosmiczną prędkością. Gdy Mac zatrzymał się przed domem i 

otworzył frontowe drzwi, Kara pochwyciła go za rękaw. 

- O co chodzi? - warknął. 

- Muszę z tobą porozmawiać - rzekła stanowczo. - Czemu nie wchodzicie do środka? - 

zwróciła się do dzieci. - Wujek odstawi wóz do garażu i zaraz wrócimy. 

background image

Brick rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie. 

-  Słuchaj,  wiem,  że  masz  zamiar  posłać  dzieci,  by  uprzedziły  Webba  i  Lily,  a  mnie 

chcesz  uspokoić.  Nic  nie  zdziałasz,  Asher  zasługuje  na  to,  by  go  zastrzelić  za  uwiedzenie 

niewinnej uczennicy, i jako jej opiekun... 

-  Mac,  nikt  nie  nazwałby  Lily  niewinną  uczennicą  -  rzekła  łagodnie  Kara.  -  Mam 

zamiar cię powstrzymać przed bójką z Webbem. Dzieci nie muszą tego oglądać. 

- A co chcesz, żebym zrobił? Mam ich pobłogosławić? 

- Na razie odprowadź dżipa - rzekła, obawiając się, by nie wszedł do domu. 

Mac  włączył  silnik  i  podjechał  do  garażu.  Otworzył  automatyczne  drzwi,  które 

zatrzasnęły się, gdy wjechali do środka. Do wnętrza wpadało tylko światło księżyca. Kara nie 

zdawała  sobie  sprawy,  że  ciągle  ściska  Maca  za  ramię,  jak  gdyby  chciała  go  przed  czymś 

powstrzymać. 

- Może to nie najlepszy moment, by ci powiedzieć, ale muszę... 

-  Nie!  -  krzyknął  Mac,  obracając  się  ku  niej.  -  Nie  chcę  słyszeć  o  twoim  wyjeździe. 

Nie wiem, jak pastor cię do tego namówił. Cokolwiek powiedział, nie miał racji. Należysz do 

mnie i do dzieci. Zrobię wszystko, by ułatwić ci życie z nami, ale cię nie puszczę. 

- Bo potrzebujesz opiekunki dla małych Wilde’ów. 

- Bo pragnę ciebie. Nie udawaj, że o tym nie wiesz. Każdy twój uśmiech, spojrzenie, 

ruch są takie podniecające. 

- Dawno nie miałeś kobiety, a ja jestem pod ręką. Żadna cię nie chciała ze względu na 

dzieci - rzekła, próbując powstrzymać łzy. 

- Chyba nie wierzysz w to, co mówisz. Franklinowie naopowiadali ci takich głupstw? 

Wiedziałem, że nie powinnaś była do nich jechać. 

- Chciałam odwiedzić wujka, a ty nie możesz narzucać mi swego zdania. 

- Rozumiem, że pastor pragnie cię uchronić przed krzywdą, ale  ja  nie zamierzam cię 

porzucać ani pozwolić, byś ode mnie odeszła. 

Mac uniósł Karę, przesunął się na jej miejsce i posadził ją sobie na kolanach. 

- Jestem zaskoczony, że wielebny Will tak źle o mnie myśli. Wściekłość mnie ogarnia, 

gdy  słyszę,  że  ci  wmówił,  iż  nie  jesteś  dla  mnie  jedyna  i  niepowtarzalna.  Nieważne,  jak  się 

poznaliśmy, lecz ważne, że jesteśmy razem. Zostań ze mną - poprosił. 

-  Dobrze  -  szepnęła  ogarnięta  radością.  -  Kocham  cię!  Próbowałam  ci  powiedzieć  o 

moim uczuciu, a nie o tym, że odchodzę. Nie mogę już opuścić ani ciebie, ani dzieci. 

- Chcę się z tobą kochać - rzekł, tuląc ją i całując. 

- Tutaj? Teraz? 

background image

- Tak - odparł i pociągnął ją na tylne siedzenie. 

Czuła, jak bardzo jej pragnął, gdy wsunął ręce pod spódniczkę i dotknął gładkiej skóry 

ud.  Pieścił  tak  długo,  aż  zaczęła  wić  się  w  jego  objęciach,  wargami  szukając  spragnionych 

ust, szybko rozpinając mu koszulę i pasek u spodni. 

- Chcesz mnie! Kochasz! - uśmiechnął się triumfująco. 

- Tak! Tak! - powtarzała ogarnięta namiętnością. 

Całowali się i gwałtownie zdzierali z siebie ubranie. 

- Spróbujemy dziś czegoś nowego, chcesz? - zapytał Mac. 

Skinęła  głową,  zdziwiona,  że  sadzają  na  kolanach  twarzą  do  siebie.  Mac  objął  jej 

biodra  i  uniósł  ją  lekko,  a  potem  wszedł  w  nią  głęboko.  Kara  wtuliła  się  w  jego  objęcia  i 

wstrzymała oddech. 

-  Rozluźnij  się  -  szepnął,  pieszcząc  pocałunkami  jej  wargi  i  kołysząc  się  lekko.  - 

Zrobimy to powoli. Poruszaj się razem ze mną. 

Jęczała z rozkoszy, gdy jej ciało odnalazło właściwy rytm i nadszedł moment ekstazy. 

Krzyknęła,  przeżywając  go  całą  sobą,  a  w  trzy  sekundy  później  dołączył  do  niej  Mac. 

Zamknął ją w uścisku i pozostali w tej pozycji, nie otwierając oczu. W końcu dotknął włosów 

Kary i przytulił policzek do jej twarzy. 

- Zdumiewasz mnie - powiedział ochrypłym głosem. 

- Bo tak szybko się uczę? - spytała, całując go mocno. - W końcu jesteś fantastycznym 

nauczycielem. 

Ciągle  czuła  go  w  sobie.  Nawet  jeśli  Mac  nie  wypowiedział  tego  słowami,  miała 

świadomość, że jest kochana. 

- Nie mogę uwierzyć! W samochodzie? Kazałaś mi jechać do garażu, by mnie uwieść? 

- Masz coś przeciwko temu? 

- Ależ skąd. Chciałbym, żeby stało się to naszym zwyczajem. 

Powoli  rozłączyli  się  i  sięgnęli  po  ubrania.  Mac  włączył  światła,  a  Kara  przyczesała 

włosy i umalowała usta. Patrząc w lusterko, nie mogła rozpoznać własnego odbicia. W szkle 

odbijała się twarz pięknej, namiętnej kobiety. Skromna ministerialna urzędniczka, która dwa 

dni temu przybyła do Montany, zniknęła gdzieś bez śladu. 

Kiedy  doprowadziła  swój  wygląd  do  porządku, Mac  pomógł  jej  wysiąść  z  auta.  Szli 

do domu objęci i całowali się po drodze. 

- Mac, co do Webba i Lily... - zaczęła z wahaniem Kara, gdy dotarli na ganek. 

- Nie bój się. Nie mam siły na awanturę. To twoja zasługa - rzekł z uśmiechem. 

- Lily pewnie udaje, że śpi, a Webb jest w stajni - zauważyła Kara. - Nie moglibyśmy 

background image

wszystkiego odłożyć do rana? 

-  Dobrze  -  zgodził  się  Mac.  -  Mam  zamiar  zwolnić  Webba.  Szkoda,  bo  był  dobrym 

zarządcą.  Nigdy  nie  podejrzewałem,  że  coś  takiego  może  się  zdarzyć  między  nim  i  Lily. 

Myślałem, że smarkula gra mu na nerwach, a ona go uwodziła. 

W  domu  panowała  cisza.  Nagle  w  holu  pojawili  się  Clay  i  Autumn.  Oboje  w 

piżamach. Dziewczynka dźwigała kota. 

- Czy Tai może dziś spać ze mną, ciociu? - spytała. 

Kara  skinęła  głową,  a  mała  pobiegła  do  sypialni.  Clay  pocałował  ich  oboje  na 

dobranoc i również zniknął. 

- Zeszli z linii ognia - skomentował Mac. - Nie wiedzą, że jedyna batalia odbędzie się 

w naszej sypialni. 

- Już nie mogę się doczekać - szepnęła Kara, a za chwilę otworzyła usta ze zdumienia, 

bo przed nimi pojawił się Webb. 

Mac nasrożył się i jeszcze moment, a rzuciłby się na swego zarządcę. 

- Nie! - krzyknęła Kara, chwytając go za rękę. 

-  Wujku,  przestań!  -  W  holu  rozległ  się  głos  Lily,  która  wraz  z  Brickiem  chwyciła 

drugą rękę Maca. 

-  Zetrzyj  mnie  na  proszek,  szefie.  Po  to  tu  przyszedłem.  -  Webb  nie  próbował  się 

bronić. 

-  Wynoś  się  stąd,  Asher!  Do  rana  ma  cię  nie  być  ani  na  ranczu,  ani  w  tym  stanie! - 

krzyczał Mac. 

- Nie, wujku! - przerwała Lily i podbiegła do zarządcy, by go objąć. 

- Brick, idź do łóżka. To ciebie nie dotyczy - zarządziła Kara. 

- Wujek może mnie potrzebować przy rozprawie z Webbem - upierał się chłopak. 

- Nie będzie żadnej rozprawy. Kładź się spać - rzekł z westchnieniem Mac. 

- Webb  ma zamiar powiedzieć,  jak bardzo się kochamy, prawda? - powiedziała Lily, 

uśmiechając się do Ashera. 

- Nie chce mi się tego słuchać. Idę stąd - mruknął Brick. 

Pozostali tylko we czwórkę. 

- Czemu nie pójdziemy do kuchni? Napijemy się herbaty - rzekła Kara. 

- Myślę, że wujek i Webb woleliby coś mocniejszego. - Lily uśmiechnęła się. 

Kara  czuła,  że  Mac  powoli  się  uspokaja,  choć  nie  był  zachwycony  słowami  i 

zachowaniem bratanicy. Popchnęła go lekko w stronę kuchni, a Webb i Lily poszli za nimi. 

- Czemu jeszcze nie jesteś w drodze do Teksasu, Webb? - rzucił Mac, siadając ciężko 

background image

na krześle. 

- Za bardzo mnie kocha, żeby uciekać - wtrąciła Lily. 

-  Bóg  mi  świadkiem,  że  to  prawda  -  odrzekł  Asher,  patrząc  szefowi  w  oczy.  - 

Próbowałem  z  tym  walczyć,  ale  naprawdę  ją  kocham.  Czułem  się  wobec  ciebie  jak  łajdak. 

Kiedy  dziś  wieczorem  dzieci  wbiegły  do  domu,  by  nas  ostrzec,  postanowiłem  stanąć  przed 

tobą i wyznać, jak bardzo mi na niej zależy. 

- Ależ to jeszcze dziecko! - wykrzyknął Mac. 

-  Dawno  temu  przestałam  być  dzieckiem,  wujku  -  powiedziała  spokojnie  Lily.  - 

Jestem  kobietą  w  każdym  calu.  Zapragnęłam  Webba,  jak  tylko  go  ujrzałam.  Próbował  mnie 

trzymać  na  dystans.  Miałam  zamiar  go  uwieść,  lecz  mi  na  to  nie  pozwolił.  Dużo 

rozmawialiśmy. Twierdził, że jest dla mnie za stary, lecz to nieprawda. 

- I to jest mężczyzna, którego pragniesz? - spytał ironicznie Mac. 

- Tak. Chodziłam za nim całe lato, ale nawet mnie nie pocałował. A kiedy stało się to 

we wrześniu, czuł się winny, lecz nie mogliśmy się już rozstać. 

- Nieustępliwa jesteś - zauważył ponuro Mac. 

- To musi być u was dziedziczne - mruknęła Kara, masując mu zesztywniałe mięśnie 

szyi. 

Jeszcze  przed  paroma  minutami  czuł  się  taki  odprężony,  a  teraz  znowu  wróciło 

napięcie.  Kara  pocałowała  go  w  czubek  głowy,  próbując  złagodzić  jego  stres.  Mac 

odpowiedział  na  pieszczotę  Kary,  przytrzymując  jej  rękę  w  swojej.  Na  widok  tej  sceny 

bratanicy Maca rozbłysły oczy. Posłała Karze aprobujący uśmiech i ciągnęła dalej: 

-  Wiem,  że  się  kochamy.  Webb  długo  nie  chciał  się  przyznać  do  swych  uczuć,  ale 

zmusiłam  go  do  tego,  uciekając  do  przydrożnego  zajazdu  w  dniu  przybycia  Kary.  Szalał  z 

niepokoju,  gdy  przyjechał  po  mnie  na  wezwanie  szeryfa.  Specjalnie  go  prowokowałam.  I 

następnego dnia... 

- Dosyć - przerwał Webb. - Wiem, że to szaleństwo. Gdyby jeszcze niedawno ktoś mi 

powiedział, że w moim wieku pozwolę, by siedemnastolatka owinęła mnie sobie wokół palca, 

za nic bym nie uwierzył. Nigdy nie zależało mi na trwałym związku z kobietą. Przez całe lata 

starałem  się  tego  unikać.  Kiedy  pracowałem  w  Teksasie,  zakochała  się  we  mnie  młodsza 

siostra  właściciela  rancza.  Odszedłem,  bo  oczekiwała  więcej,  niż  chciałem  jej  ofiarować. 

Kiedy zostałem tu zarządcą, ostatnią rzeczą, jakiej mogłem się spodziewać, było... 

- To, że padniesz ofiarą żądzy mojej bratanicy - dokończył ironicznie Mac. - Wierzę, 

iż nie ponosisz całej winy, ale zrozum, że ona jest jeszcze uczennicą, a ja nie mogę tolerować 

waszego związku. 

background image

- Wiem, lecz to coś poważniejszego. Dziś zrozumiałem, że chcę się z nią ożenić. Mam 

trochę  pieniędzy,  a  dziadek  przekaże  mi  swoje  ranczo  w  Kolorado.  Wyjadę,  jak  tylko  mnie 

zwolnisz, i zabiorę Lily. Może tam skończyć szkołę... 

- Chcecie się pobrać? Co za pomysł? - Mac wyraźnie okazywał swą dezaprobatę. 

-  Znam  głupsze  -  wtrąciła  Lily.  -  Sam  posłałeś  po  narzeczoną  na  zamówienie, 

zakochałeś się w niej i chcesz się żenić, znając dziewczynę zaledwie od kilku dni. 

- To co innego - warknął Mac. 

- Wszyscy jesteśmy tacy sami! Wilde’owie właśnie tak się zachowują. Dobrana z nas 

paczka. 

- W tej sytuacji nie mam wyjścia, jak tylko życzyć wam szczęścia - westchnął Mac. - 

Nie chcę krzywdzić mojej bratanicy ani zmuszać jej do ucieczki z domu. 

-  Zrobiłabym  to  natychmiast  -  zapewniła  Lily,  podbiegając  do  wuja  i  Kary,  by  ich 

uściskać. - Dziś  jest najszczęśliwszy dzień  mego życia. Nie  martw się o mnie, wujku. Pasu-

jemy do siebie z Webbem! 

Kara  była  zdumiona  determinacją  tej  smarkuli.  W  jej  zachowaniu  rozpoznawała  tę 

samą pewność siebie  i arogancję, którą odznaczał się Mac. Bratanica, podobnie  jak wuj,  nie 

wierzyła, by szalone plany matrymonialne mogły się nie powieść. 

Mac przytulił Lily i z kamienną twarzą podał rękę zarządcy, lecz nie pozwolił jej pójść 

za Asherem do przyczepy samochodowej. 

- Nie będziesz z nim spała przed ślubem - rzekł. 

- To staroświeckie zasady, wujku - sprzeciwiła się dziewczyna. 

Kara wstrzymała oddech. Na tyle znała już Wilde’ów, by się spodziewać, że za chwilę 

zacznie się nowa sprzeczka, bo żadne z nich nie ustąpi. Nieoczekiwanie po stronie Maca opo-

wiedział się Webb. 

- Wuj ma rację, Lily. Nie będziemy ze sobą, dopóki się nie pobierzemy - oznajmił. 

- Mogę robić, co chcę - upierała się dziewczyna. - Jeśli pragnę spędzić tę noc z tobą, 

to tak będzie! 

- Nie, dopóki nie zostaniesz panią Asher - oświadczył stanowczo Webb. 

Kara i Mac wymienili znaczące spojrzenia, lecz Lily zaskoczyła ich swoją reakcją. 

- W porządku - mruknęła. - Zostanę tutaj. 

Odwróciła się i ruszyła do wyjścia z podniesioną głową. 

- Dobranoc - rzuciła przez ramię. 

- O nie! - Webb zatrzymał ją i ogarnął ramieniem. - Najpierw odprowadzisz mnie do 

drzwi i pocałujesz na dobranoc - zarządził. 

background image

Lily zawahała się przez moment, jak gdyby rozważała wszystkie za i przeciw, a potem 

przytuliła się do Ashera i oboje zniknęli w holu. 

- Może sobie z nią poradzi - zauważył Mac, wchodząc z Karą na górę do sypialni - ale 

czuję się, jakbym zdradził to dziecko. Jest taka młoda... 

-  Nie  masz  się  o  co  obwiniać  -  rzekła  Kara.  -  Lily  pragnie  do  kogoś  należeć  i  mieć 

kogoś  dla  siebie.  Wiek  nie  ma  tu  nic  do  rzeczy.  Ona  wyczuwa,  że  Webb  zapewni  jej 

bezpieczeństwo i miłość. Was, Wilde’ów, nie da się powstrzymać, gdy postanowicie zdobyć 

coś, na czym wam zależy - dodała z uśmiechem. 

- Mówisz o Lily i o mnie - domyślił się Mac. - Ona chciała Webba i zdobyła go, a ja 

pragnąłem ciebie. 

- A więc mnie masz - zapewniła Kara. 

Mac pochylił się, wziął ją na ręce i, całując, zaniósł do łóżka. 

- Kocham cię, Mac - szepnęła Kara. 

- Ja też cię kocham, najdroższa - wyznał i położył się obok. 

- Nie musisz mi mówić tego, co, jak sądzisz, chciałabym usłyszeć. 

-  Ależ  ja  cię  naprawdę  kocham.  To  musiało  się  stać,  jak  tylko  cię  zobaczyłem  na 

lotnisku.  Od  razu  wiedziałem,  że  zrobię  wszystko,  by  cię  zatrzymać.  Nigdy  nie  przeżyłem 

czegoś podobnego. 

Kara popatrzyła na niego z niedowierzaniem. 

- To prawda. Jeśli jakaś kobieta odmówiła mi ręki wcześniej ze względu na dzieci, nie 

próbowałem przekonywać, by zmieniła zdanie. Ale twojej odmowy nie mogłem znieść. Jesteś 

jedyna  w  swoim  rodzaju,  niepowtarzalna.  Kocham  cię  i  przez  resztę  życia  będę  ci  to 

udowadniał. 

- Mam nadzieję, że zaczniesz już teraz - szepnęła Kara, zarzucając mu ręce na szyję. 

- Natychmiast - zapewnił ją Mac.