background image

BARBARA BOSWELL

DOBRANA PACZKA

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Jak już się nie wiedzie, to we wszystkim? - Wielebny Will Franklin potrząsnął głową 

z niedowierzaniem. - Trudno się z tym zgodzić, Mac. - Za dużo cynizmu i pesymizmu. A 

gdzie...

-   Pozytywne   myślenie?   -   wtrącił   Macauley   Wilde.   -   Wiem,   wiem.   Przeczytałem 

książkę, którą mi pożyczyłeś. Próbowałem myśleć pozytywnie, kiedy już po pierwszym dniu 

pobytu zabroniono Brickowi na tydzień wstępu do nowej szkoły, bo bił kolegów. Podobnie, 

kiedy Lily chyłkiem wykradła się z domu i nie wróciła na noc, a także gdy mały Clay został 

zawieszony w prawach ucznia po tym, jak ze swoim „gangiem” włamał się do laboratorium 

biologicznego i wypuścił z klatek wszystkie białe myszki.

- Wiem, że to bywa trudne - przerwał pastor, nie godząc się z czarnowidztwem Maca, 

choć w tej sytuacji pesymizm mógł wydawać się uzasadniony. - Dzieci twojego brata, Reida, 

rzeczywiście miały trudności z przystosowaniem się do życia w Bear Creek.

- Wcale się nie przystosowały - rzekł ponuro Mac. - A co gorsza, nie mają zamiaru 

tego uczynić. To maniacy.

-  Nie  przeczę,  że   cała  czwórka  jest...   trudna.  -  Wielebny   pastor  chrząknął,  mając 

świadomość, że nie użył najtrafniejszego przymiotnika, lecz jako duchowny chciał znaleźć 

możliwie taktowne określenie.

Przecież   w   odniesieniu   do   dzieci   nie   mógł   zastosować   słów:   „skandaliczne”, 

„potworne” albo „ohydne”.

- Myślałem raczej o sile modlitwy - wyjaśnił.

- Środki religijne nie poskutkują, chyba że zaczniemy odprawiać egzorcyzmy.

- Żartujesz, Mac. - Pastor uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Zawsze miałeś poczucie 

humoru.

- Nie żartuję. Dzieci są u mnie prawie pięć miesięcy i coś trzeba z tym zrobić. Kiedy 

zjawiły się w czerwcu, sądziłem, że przez lato jakoś się ustatkują i we wrześniu spokojnie 

pójdą do szkoły. Ale nic z tego. Jest coraz gorzej. Mamy połowę października i jestem w 

rozpaczy. To nie może trwać dłużej.

- Myślisz o oddaniu ich stanowej opiece społecznej?

- Ha! Nikt ich nie weźmie.  Skoro  są tu tak krótko, władze Montany uważają,  że 

powinny   zostać   odesłane   do   swego   rodzinnego   stanu,   Kalifornii,   a   ci   z   Kalifornii 

odpowiadają, że to już nie ich problem. Dzieciaki są niepoprawne i sieją postrach wśród 

pracowników opieki społecznej.

background image

- Widzę,  że  za  wszelką   cenę  chcesz  zatrzymać   potomstwo Reida   i  Lindy.   Godna 

podziwu odwaga. Chciałem powiedzieć: oddanie - poprawił się wielebny Will.

-  To   moi   bliscy  -   westchnął   Mac.   -  Kochałem   brata   i   bardzo   lubiłem   jego   żonę, 

chociaż inaczej podchodziliśmy do wielu spraw.

- Większość ludzi miała inne poglądy na życie niż Reid i Linda - taktownie zauważył 

pastor. - Szkoda, że nie wziąłeś dzieci zaraz po śmierci ich rodziców. Rok, który spędziły u 

twego   brata   Jamesa   i   jego   żony,   Ewy,   był   dość...   niefortunny.   Sądzę,   że   większość 

problemów, które masz z nimi, wzięła się z tamtego... trudnego okresu.

-   Wiem.   Ja   też   nie   chciałbym   mieszkać   z   Jamesem   i   Ewą.   Proponowałem,   że 

zaopiekuję się dziećmi, ale oni stwierdzili, iż tylko małżeństwo może się nimi zająć. - Mac 

skrzywił się. - Uznali, że skoro mam za sobą nieudany związek, to przebywanie ze mną pod 

jednym dachem będzie szkodliwe dla dzieci. Nie nadawałem się do wychowywania dzieci 

brata, dopóki nie okazało się, że James i jego żona nie mogą wytrzymać z małymi potworami.

-   James   i   Ewa   bez   wątpienia   mieli   dobre   zamiary,   ale   są...   -   pastor   przerwał   i 

odkaszlnął. - Trudni. Znów użyłem tego słowa, lecz jako duchowny nie mogę użyć określeń: 

zadufani w sobie, obłudni i małostkowi, kiedy mówię o stadle małżeńskim. A temu, że twoje 

małżeństwo się rozpadło, nie jesteś winien. Byliście z Amy zbyt młodzi, kiedy się pobiera-

liście. Każde z was oczekiwało czegoś innego, więc się rozstaliście. Trudno. Nieszczęście. 

Stało się. Było, minęło i nie powinno cięto powstrzymywać od wejścia w następny, trwały 

związek.

- Wyszło szydło z worka. Ciągle mi powtarzasz: „znajdź sobie miłą dziewczynę i ożeń 

się”.

- Małżeństwo oznacza stabilizację. Nie wspominając o tym, że dzieci rozpaczliwie 

potrzebują matki.

- Wiedziałem, że to powiesz. - Mac wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem wzdłuż 

ściany ozdobionej łbem łosia o wspaniałym  porożu, pośrodku  której  znajdował  się duży, 

granitowy kominek. - Rzeczywiście nie spieszno mi było do małżeństwa po doświadczeniach 

z Amy, choć wiem, że sam nie mogę wychowywać dzieci. Jednak kiedy w końcu uznałem, że 

powinienem się ożenić, to zgadnij, co się okazało. Oto żadna kobieta nie jest zainteresowana 

małżeństwem, jeśli wiąże się to z opieką nad potomstwem mojego brata.

-   Naprawdę   rozmawiałeś   o   ślubie   z   którąś   z   twoich...   znajomych?   -   spytał 

zaciekawiony pastor.

-   Niezupełnie,   ale   im   o   tym   napomykałem.   Jill   Finlay   wzruszyła   ramionami   i 

powiedziała,   że   nie   będzie   wychowywać   żadnych   innych   dzieci   poza   własnymi.   Tonya 

background image

Bennett   zaproponowała,   bym   pozbył   się   całej   czwórki,   a   wówczas   porozmawiamy   o 

małżeństwie. Marcy Tanner przyznała, że chce wyjść za mnie, ale była przekonana, że dzieci 

pozbawią nas szansy na szczęście, więc powinienem poszukać im innego domu. Oczywiście, 

gdyby nie dzieci, nie potrzebowałbym się żenić z żadną z nich. Nawet nie chciałbym. Ale jest 

jak   jest...   To   beznadziejne.   Jaka   kobieta   przy   zdrowych   zmysłach   zostanie   moją   żoną   i 

zamieszka z „bandą czworga”?

- Pomyśleć, że zaledwie rok temu, na walentynkowym balu dobroczynnym, zostałeś 

uznany   za   najbardziej   pożądanego   kandydata   na   męża   w   całym   Bear   Creek   -   westchnął 

wielebny Will. - Cóż, jestem rozczarowany postawą Jill, Tonyi i Marcy, ale trudno im się 

dziwić.   Potrzebujesz   kobiety   o   wyjątkowej   wrażliwości   i   zaangażowaniu,   a   te   panie   nie 

odznaczają się takimi cechami. Za to ja znam kogoś odpowiedniego.

- Próbujesz bawić się w swata? Dziękuję, ale nie trzeba. Jeśli sam nie mogę znaleźć...

- Mac, wybacz, że przeszkadzam! - Do pokoju wpadł wysoki, dobrze zbudowany 

kowboj, najwyraźniej czymś poruszony.

Macauley poczuł, że zamiera mu serce. Zarządca rancza, Webb Asher, nie zwykł bez 

powodu wpadać w panikę.

- Co się stało, Webb?

-   Mamy   zniszczone   ogrodzenie   na   północnym   pastwisku.   Nie   wiem,   jak   do   tego 

doszło, ale zostało stratowane przez bydło, które przemieszcza się teraz w kierunku Blood 

Canyon.

- A już  myślałem,  że nie  może być gorzej!  - jęknął  Mac. - Musimy  natychmiast 

naprawić płot i zacząć zaganiać krowy. - Spojrzał na zegarek. - O piątej powinienem odebrać 

Autumn po lekcji tańca w miejskim ośrodku kultury.

- Mógłbym poprosić moją córkę, żeby odwiozła małą do Double R - zaofiarował się 

pastor. - Myślisz, że Autumn wsiądzie do auta z Tricią?

- Nie wiem. - Mac znowu zaczął krążyć po pokoju. - Autumn nie zna Tricii zbyt 

dobrze, a te jej lęki... Wszędzie widzi czające się niebezpieczeństwo. Jak mogę być w dwóch 

miejscach jednocześnie? Odebrać Autumn i pracować na północnym pastwisku?

- Gdybyś miał żonę, pilnowałaby dzieci, gotowałaby i...

- Obiad! - Mac z rozpaczą złapał się za głowę. - Do licha, zapomniałem o obiedzie.

- A Lily nie może czegoś ugotować? - spytał pastor. - Wiem, że w liceum ma lekcje 

gotowania, bo i moja Tricią tam się uczy.

- Lily prędzej podpali kuchnię albo otruje pozostałe dzieci. I to umyślnie - westchnął 

Mac. - Pani Lattimore przygotowuje nam gulasz na trzy dni, kiedy przychodzi sprzątać, lecz 

background image

przez następne cztery dni tygodnia ja muszę martwić się o posiłki.

-   Ta   młoda   dama,   którą   miałem   na   myśli,   przepada   za   gotowaniem   -   zauważył 

wielebny Will. - Znakomicie radzi sobie z dziećmi i zawsze pragnęła mieć rodzinę. Pracuje w 

Waszyngtonie.   Z   jej   listów   wynika,   że   chciałaby   coś   zmienić   w   swoim   życiu.   Możemy 

sprowadzić ją do Bear Creek i...

- Byłaby kimś w rodzaju narzeczonej na zamówienie?

- To nie gorsze niż ogłoszenie matrymonialne w gazecie - nie ustępował pastor. - A 

mój plan z pewnością jest lepszy i bezpieczniejszy. Mogę ręczyć za ciebie i Karę. Oboje...

- Hej, Mac, twój bratanek prowadzi dżipa! - krzyknął Webb i ruszył ku frontowym 

drzwiom.

- Brick? Powinien być w szkole. Jeśli znowu go wyrzucili...

Trzej mężczyźni wybiegli na ganek.

-   Dobry   Boże,   to   mały   Clay!   -   sapnął   pastor.   Przez   moment   jak   sparaliżowani 

wpatrywali się w drugoklasistę siedzącego za kierownicą.

- Wujku Mac! - zawołał Clay, wtaczając się dżipem na podjazd. - Dzisiaj wcześniej 

odesłali mnie do domu, bo jestem zarażony. Zobacz, jak dobrze prowadzę!

- Czym zarażony?

-   Słyszałem,   że   w   szkole   podstawowej   zanotowano   przypadki   wietrznej   ospy   - 

powiedział wielebny Will. - Jeśli Clay to złapał, co najmniej przez tydzień nie będzie chodził 

do szkoły. Moja mała Joanna parę lat temu przez dwa tygodnie leżała w łóżku chora na ospę.

- Ożenek wydaje się sprawą nie cierpiącą zwłoki - przyznał Mac. - Rozsądny związek 

między   dwojgiem   dorosłych   ludzi,   którzy   wiedzą,   czego   chcą.   Pastorze,   czym   prędzej 

sprowadź tę dziewczynę, o której wspomniałeś. Na mój koszt - dorzucił, biegnąc w kierunku 

dżipa.

Kara Kirby po raz kolejny czytała list, bezskutecznie pragnąc odmienić jego sens:

Z przykrością informujemy, że ze względu na cięcia budżetowe zmuszeni jesteśmy 

zmniejszyć zatrudnienie w naszym ministerstwie i pani stanowisko zostało przewidziane do 

redukcji w terminie trzydziestu dni od niniejszej daty.

Z   listu   wynikało,   że   nie   chodzi   o   kwestionowanie   jakości   pracy,   którą   Kara 

wykonywała  doskonale, lecz o oszczędności budżetowe w dziedzinie, która przestała być 

traktowana priorytetowo.

Straciła pracę statystyka! Za trzydzieści dni będzie bezrobotna. Gorące łzy napłynęły 

jej do oczu. Poczuła, że ogarnia ją strach. Wykonywała to zajęcie przez ostatnich pięć lat! 

Prawda, że przeważnie było nudno, ale zarabiała nieźle, miała zapewnioną opiekę medyczną, 

background image

a także tydzień płatnego urlopu. W zeszłym roku Kara mogła sobie pozwolić na opłacanie 

czynszu   za   mieszkanie   bez   brania   współlokatorki.   Zawsze   była   raczej   introwertyczna   i 

nieśmiała, ale dzielenie lokum z różnymi  dziewczętami sprawiało, że prowadziła bardziej 

urozmaicony   tryb   życia.   Kiedy   jednak   ostatnia   współmieszkanka   wyszła   za   mąż,   Kara 

zdecydowała się mieszkać sama, mając za towarzysza jedynie syjamskiego kota o imieniu 

Tai.

Trzy miesiące temu, w dniu własnych urodzin, siedziała przed telewizorem z kotem na 

kolanach i podsumowywała swoje życie. Miała dwadzieścia sześć lat, była samotna. Nie-

wielki krąg przyjaciół rozpadł się, znajomi pozakładali rodziny albo wyjechali i tylko w jej 

życiu nic się nie zmieniło. W perspektywie rysowała się smutna, samotna przyszłość bez 

męża i dzieci. A teraz jeszcze bez pracy!

Tai miauknął i zeskoczył z tapczanu.

- Och, koteczku, co my zrobimy? - Kara z trudem przełknęła ślinę.

W najczarniejszych  myślach nie przypuszczała, że może być aż tak źle. Dzwonek 

telefonu wyrwał ją z ponurych rozmyślań.

- Kara? - w słuchawce rozległ się ciepły głos wielebnego Willa Franklina.

- Wujek Will! - wykrzyknęła dziewczyna z przejęciem.

- Nie chciałabyś przyjechać do nas z wizytą, moja droga?

- Bardzo bym chciała, ale...

- Żadnych „ale”. Opłacę całą podróż. Ginny, dziewczynkom i mnie bardzo zależy na 

twoim przyjeździe do Montany tak szybko, jak to możliwe.

Stojąc przy wyjściu z lotniska w Helenie, Mac Wilde po raz setny oglądał fotografię 

otrzymaną ty dzień temu od pastora. Na zdjęciu widniała podobizna Kary Jo Kirby.

Ostatnio Mac był zmuszony ponaglić wielebnego Willa, by ten skontaktował się jak 

najszybciej z dziewczyną z Waszyngtonu. Po tym, jak parę dni temu przyłapano Bricka ukry-

tego   w   dziewczęcej   przebieralni   z  polaroidem  w  ręku  i   po  gonitwie   za  chorym   na  ospę 

Clayem,   który   uciekał,   nie   pozwalając   sobie   posmarować   krost   maścią,   Mac   uznał,   że 

związek małżeński to po prostu życiowa konieczność.

Wielebny Will był zachwycony.

- Znam Karę od lat i gwarantuję, że jest godną zaufania dziewczyną. Musisz wiedzieć, 

że prawie przez pięć i pół roku byłem jej ojczymem. Wychowywałem ją od trzeciego do ós-

mego roku życia, a potem ja i jej matka rozwiedliśmy się - powiedział.

Mac przyglądał się mu bez słowa. Znał Willa i Ginny Franklinów od piętnastu lat, 

odkąd pastor przybył do Bear Creek. Oboje wraz z córkami, szesnasto - i dwunastoletnią, 

background image

stanowili niezwykle przykładną rodzinę. Mac Wilde po raz pierwszy usłyszał o poprzedniej 

pani Franklin.

- To nie tajemnica, choć rzadko mówię o swoim pierwszym małżeństwie. Nie ma 

powodu, a poza tym Ginny nie chce do tego wracać. Przez lata utrzymywałem kontakt z Karą, 

choć   nie   widywaliśmy   się   tak   często,   jak   byśmy   tego   pragnęli.   -   Pastor   podał   Macowi 

fotografię. - Została zrobiona prawie pięć lat temu. Miałem wówczas konferencję w Wa-

szyngtonie i odwiedziłem moją byłą pasierbicę.

Mac wpatrywał się w zdjęcie. Uśmiech Kary Kirby wyglądał na wymuszony. Miała 

zgrabny, mały nosek, ładne, białe zęby i brązowe, ostrzyżone na pazia włosy. Grzywka, przy 

której modelowaniu na pewno nie użyto żadnego żelu, podkreślała duże, szeroko otwarte 

oczy dziewczyny, w których na czerwono odbił się błysk flesza. Według opinii wielebnego 

Willa,   Kara   miała   piwne   oczy.   Młoda   kobieta   z   fotografii,   ubrana   w   białe   spodnie   i 

brzoskwiniową bluzkę, była szczupła, choć przez ostatnie pięć lat mogła utyć.

Jakieś parę kilogramów, pomyślał Mac, przełykając ślinę. Nic nie szkodzi. Jeśli tylko 

miała taki charakter i zalety, o których wspominał pastor, i jeśli zechce poświęcić się dla 

zrozpaczonego   mężczyzny   oraz   czwórki   nieznośnych   dzieci,   to   on,   Mac,   miał   diabelne 

szczęście, że na nią trafił.

Dźwigając   podróżną   klatkę   kota,   Kara   skierowała   się   ku   wyjściu.   Po   drodze 

rozglądała   się   uważnie,   ale   wśród   osób   oczekujących   na   pasażerów   samolotu   nie   mogła 

dostrzec wielebnego Willa Franklina.

- Przepraszam, czy pani Kara Kirby?

-   Tak.   -   Dziewczyna   zatrzymała   się   i   spojrzała   na   dużo   wyższego   od   siebie 

mężczyznę.

- Jestem Mac Wilde.

Przyglądał się jej uważnie. Nie zmieniła się przez te pięć lat. Miała taką samą fryzurę 

jak na starym zdjęciu i duże piwne oczy. Była kruchą, delikatną dziewczyną o smukłych 

kształtach, choć to, co interesowało go najbardziej, skrywał gruby, przypominający tunikę 

beżowy sweter i szerokie popielate spodnie.

Ubranie utrzymane w dobrym guście, ale wyjątkowo pozbawione fantazji i za bardzo 

maskujące figurę. Mac spróbował sobie wyobrazić, jak wyglądałaby w jaśniejszych kolorach 

i   stroju   podkreślającym   kobiece   kształty.   Zmarszczył   brwi,   uświadomiwszy   sobie   trop 

własnych skojarzeń. Nie spodziewał się oczywiście, że Kara będzie ubrana jak nastolatka 

Lily, która swymi ekstrawaganckimi kreacjami często go szokowała.

Zachmurzył się na myśl o tym, że wczoraj koło trzeciej nad ranem przyłapał bratanicę, 

background image

jak wślizgiwała się do domu. Mała cwaniara nie chciała powiedzieć, gdzie była i z kim.

Kara   zaniepokoiła   się,   spostrzegłszy   wyraz   dezaprobaty   na   twarzy   mężczyzny. 

Domyśliła się, że Mac został wysłany przez pastora, by ją przywieźć z lotniska, i ta misja 

najwyraźniej nie przypadła mu do gustu. Zapewne nie spodobała mu się również sama Kara. 

Mężczyzna taki jak on - ciemnowłosy, wysoki, przystojny - nigdy nie zwróciłby uwagi na 

kogoś tak przeciętnego jak ona.

Wuj Will mówił, że z lotniska do domu w Bear Creek jedzie się parę godzin, a to 

oznaczało dłuższą podróż w towarzystwie Maca Wilde’a, który z pewnością będzie się z nią 

okropnie nudził.

Kara wysiliła umysł, by coś powiedzieć. Pragnęła zdobyć się na jakiś błyskotliwy bon 

mot, lecz, jak zwykle, nic z tego nie wyszło.

- Rozumiem, że pastor Franklin nie mógł przyjechać po mnie na lotnisko i poprosił 

pana o tę przysługę - rzekła, karcąc się natychmiast za stwierdzenie oczywistości.

- Sam chciałem przyjechać - odpowiedział Mac.

Opłacił  dziewczynie   bilet pierwszej   klasy,  miał  zamiar   się  z nią   ożenić, więc  nic 

dziwnego, że spieszyło mu się, by obejrzeć przyszłą żonę.

- To miło z pana strony. - Kara uśmiechnęła się.

Mac   popatrzył   uważnie   na   pannę   Kirby.   Jej   uśmiech   w   niczym   nie   przypominał 

wymuszonego grymasu ze zdjęcia. Był szczery, rozjaśniał i odmieniał twarz. Ten nagły błysk 

ożywienia sprawił, że dziewczyna wydała się mu bardzo ładna. Najpierw zwrócił uwagę na 

jej cerę, nie smagłą jak u miejscowych kobiet, lecz jasną i gładką jak kość słoniowa.

Kara szybko zmieniła wyraz twarzy, przybierając maskę spokoju i ostrożności. Znowu 

wyglądała tak, jak w chwili spotkania. Mac zmrużył oczy. Nagle ta maska również zaczęła go 

interesować, bo już wiedział, że pod nią kryje się oblicze innej kobiety. Piwne oczy tamtej 

lśniły ciepłem, gdy się uśmiechała, a pełne wargi nabierały zmysłowości.

Wyobraził sobie, że całuje te słodkie usta, i poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się 

po ciele. Spodobał mu się pomysł z pocałunkiem. Uświadomił sobie, że nie miał kobiety, 

odkąd pod jego dachem zjawiły się dzieci.

Kara   ukradkiem   obrzuciła   go   wzrokiem,   czując   się   niezręcznie   pod   ostrzałem 

spojrzeń.   Jak   na   kobietę   w   jej   wieku,   miała   niewielkie   doświadczenie   w   stosunkach   z 

mężczyznami. Teraz wyczuwała jakieś napięcie, towarzyszące temu spotkaniu.

- Czy... czy daleko jest do domu pastora w Bear Creek?

- Jakieś trzy godziny jazdy do miasteczka i jeszcze ze dwadzieścia minut do rancza.

- Jakiego rancza?

background image

- Mojego. Wielebny Will nie wspomniał o Double R?

Mac   był   najwyraźniej   zaskoczony.   Zakładał,   że   pastor   przedstawił   dziewczynie 

sytuację i przekazał jej podstawowe informacje o przyszłym mężu i jego gospodarstwie.

- Nie. Mówił trochę o własnym domu - wyjaśniła Kara, zastanawiając się, dlaczego 

ranczo Maca miałoby stanowić temat rozmowy między nią i pastorem.

W tym momencie Tai zamiauczał tak przeraźliwie, że musiano go usłyszeć na całym 

lotnisku.

- Widzę, że Autumn będzie miała konkurencję we wrzaskach - mruknął Mac.

Kara nie wiedziała, do czego odnosi się ta uwaga, lecz była pewna, że nie ma ona 

związku z jej ulubieńcem.

- Tai nie jest wytrawnym  podróżnikiem - wyjaśniła przepraszająco. - To był  jego 

pierwszy   lot   i   czuje   się   nieszczęśliwy.   Cieszę   się,   że   wzięłam   go   ze   sobą   do   kabiny 

pasażerskiej.

Głębokie   spojrzenie   ciemnobrązowych   oczu   Maca   Wilde’a   wprawiało   Karę   w 

zakłopotanie. Kiedy znowu poczuła je na sobie, zarumieniła się gwałtownie.

-   Wiem,   że   nie   ucieszyło   to   załogi   ani   pozostałych   pasażerów,   ale   po   prostu   nie 

mogłam skazać go na lot w przedziale towarowym - ciągnęła, odwracając wzrok. - Tai nigdy 

przedtem nie podróżował. To może pozostawić w jego psychice trwałe urazy.

- Kot z urazami w psychice - powtórzył Mac.

Pomyślał, że taka wrażliwość dziewczyny dobrze rokuje, jeśli chodzi o stosunki z 

dziećmi. W końcu były sierotami, które od czasu śmierci rodziców po raz drugi zmieniły 

dom.

- Chodźmy, odbierzemy pani bagaż i ruszamy na ranczo.

- Ja... wolałabym raczej pojechać do domu wielebnego Franklina - zauważyła Kara, 

która przez cały czas kurczowo trzymała w ręku klatkę z Taiem. - Nie mogę się doczekać 

spotkania z wujem Willem. Z Ginny i dziewczynkami także - dodała szybko.

Mac nie był zachwycony, ale przystał na to życzenie.

- Tylko nie mogę zbyt długo zostawiać dzieci bez opieki. Naprawdę powinniśmy zaraz 

jechać.

Poszedł po bagaż, a Kara podążyła za nim, podziwiając po drodze wspaniałą sylwetkę 

swego towarzysza. Miał dzieci. To oczywiste, że taki atrakcyjny mężczyzna założył rodzinę. 

Kara zastanawiała się, gdzie też może być jego żona, skoro tak spieszno mu do dzieci, i 

dlaczego w tej sytuacji zgodził się wyjechać po nią na lotnisko.

Pomyślała,   że   żonaty   mężczyzna   nie   powinien   patrzeć   na   kobiety   taksującym 

background image

wzrokiem. A może była przewrażliwiona lub źle zrozumiała jego spojrzenia?

- Dużo ma pan dzieci? - spytała, gdy już opuścili lotnisko i znaleźli się w dżipie Maca.

Wydobyła   kota   z   klatki   i   trzymała   go   na   kolanach,   co   sprawiło,   że   przestał 

rozpaczliwie miauczeć.

- Czworo - odrzekł Mac.

Pastor z pewnością musiał wspomnieć o dzieciach. W końcu to główny powód jej 

przyjazdu tutaj! Mac rzucił okiem na Karę i spostrzegł, iż ukradkiem go obserwuje. Przy-

łapana, zarumieniła się lekko ze zmieszania.

- To miło - ciągnęła tym samym, bezosobowym tonem.

Co też pastor mógł jej powiedzieć, skoro dziewczyna przyjmuje wszystko z takim 

spokojem?   Z   radia   dobiegały   słowa   romantycznej   piosenki.   Kara   gładziła   futerko   kota   i 

próbowała się uspokoić. Czuła się nieswojo. Była w dżipie sam na sam z mężczyzną.

- W jakim wieku są pańskie dzieci? - zapytała, bawiąc się obróżką Taia.

Mac  zmarszczył   brwi.   Nie   tak   to   sobie   wyobrażał.   Sądził,   że   Kara   przyjedzie   do 

Montany poinformowana przez pastora o wszystkim, co dotyczyło jej przyszłej rodziny. A 

może dziewczyna tylko udawała nieświadomą, próbując przełamać lody pytaniami, na które 

od dawna znała odpowiedź?

Z radia rozległy się podniecające dźwięki saksofonu. Melodia wyczarowywała obraz 

pary kołyszącej się rytmicznie w jej takt. Mac powędrował wzrokiem ku szyi panny Kirby. 

Kusiła go jedwabiście miękka skóra i lekko zaróżowione policzki. Zastanawiał się, jaki smak 

mają wargi tej dziewczyny.

- Jakie mają imiona? - zadała następne pytanie, nie doczekawszy się odpowiedzi na 

pierwsze.

Towarzysz   podróży   najwyraźniej   nie   przejawiał   chęci   do   rozmowy,   ale   jego 

spojrzenia świadczyły, że jest Karą zainteresowany. Jak mógł wujek Will wysłać go po nią na 

lotnisko? - zastanawiała się zdenerwowana. A co będzie, jeśli ten małomówny mężczyzna 

okaże się zboczeńcem?

-   Chce   pani   dowiedzieć   się   czegoś   o   dzieciach?   -   westchnął   Mac.   -   Dobrze. 

Nieuczciwie byłoby owijać rzeczy w bawełnę, więc powiem wprost. Lily właśnie skończyła 

siedemnaście lat. Jest gwałtowna i kłamie na potęgę. Brick na Nowy Rok skończy czternaście 

i jeśli nie ma w danej chwili kłopotów, to sam ich szuka. Autumn jest dziesięciolatką. To 

mały   wampirek   z   obsesją   na   punkcie   zbrodni   i   klęsk   żywiołowych.   Wszędzie   wietrzy 

niebezpieczeństwo. Wreszcie najmłodszy, Clay, siedmioletni diabeł, który żyje po swojemu, 

nie słuchając nikogo. Trzeba przyznać, że niełatwo mieszkać z taką czwórką.

background image

- Z pewnością - odrzekła Kara. Może to jego zły dzień, pomyślała. Uznała, że w tej 

sytuacji wypada zachować się dyplomatycznie.

- Dzieci mają dość oryginalne imiona

1

 - zauważyła.

- Jakie dzieci, takie imiona - zgodził się ponuro Mac. - Ich rodzice, mój brat Reid i 

jego żona, Linda, pragnęli nazwać swoich potomków tak, by podkreślić związek człowieka z 

naturą i naszą planetą.

- Sądzę, że rozumiem - rzekła Kara.

To nie są jego dzieci, pomyślała zaskoczona.

Mac   odczuł   wewnętrzne   zadowolenie.   Nie   potępiła   dzieciaków   ani   nie   wydrwiła 

filozofii życia Reida i Lindy. Wydawała się tolerancyjna, a tego właśnie potrzebowali jego 

bratankowie i bratanice. Dobrze zrobił, że ją tu sprowadził. Im wcześniej zamieszka z nimi, 

tym lepiej dla wszystkich.

- Teraz dzieci są u pana? - Kara próbowała uporządkować sobie całą historię.

- Mieszkają ze mną na stałe. Straciły rodziców w wypadku samochodowym prawie 

dwa lata temu.

- Straszne! Biedne dzieci!

- Tak. Najpierw zajmowała się nimi matka Lindy, ale tylko przez trzy miesiące. Nie 

mogła sobie dać z nimi rady i wkrótce przeniosła się do pensjonatu dla emerytów, w którym 

zabrania się przyjmować dzieci poniżej dwudziestu lat nawet w charakterze gości. Potem mój 

brat, James, i jego żona podjęli się opieki nad sierotami. Wytrwali przez rok.

- Zabrakło sprzyjającej atmosfery - wyraziła przypuszczenie Kara, a w jej ciepłym 

głosie zabrzmiało współczucie.

- Można tak to określić - uznał Mac.

Macauleyowi przypadła do gustu wyważona reakcja, nikogo i niczego nie potępiającej 

Kary. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna miała zamiar zamieszkać z czwórką mło-

docianych terrorystów.

- Skoro sprawy nie układały się najlepiej, wziął pan sieroty do siebie?

-   Mieszkają   ze   mną   od   czerwca.   Muszę   zaznaczyć,   że   niewiele   wiem   o 

wychowywaniu dzieci. Zdaję sobie sprawę, jaki ojciec może być z kawalera - powiedział Mac 

i obrzucił Karę przeciągłym spojrzeniem.

Nie   był   żonaty.   Kara   poczuła   wewnętrzne   ciepło   i   zaczęła   rozważać   możliwości 

zainteresowania sobą tego mężczyzny.

Mac sięgnął po telefon.

1

 

Lily w jęz. ang. znaczy: lilia, brick - cegła, autumn - jesień, clay - glina (przyp. red.)

.

background image

- Powiem dzieciom, że już jedziemy.

Odczekał dłuższą chwilę, lecz w domu nie podnoszono słuchawki.

- Dlaczego nikt nie odpowiada? Gdzie są dzieci?

Telefon dzwonił bez przerwy. Mac spojrzał na zegarek.

- Już piąta. Powinny były wrócić ze szkoły.

- Może coś... je zatrzymało? - zasugerowała Kara.

W końcu w słuchawce odezwał się cienki głosik:

- Halo?

- Autumn, tu wujek Mac. - Mężczyzna odetchnął z ulgą. - Dlaczego tak długo nie 

odbierałaś telefonu?

- Byłam w swoim pokoju i musiałam najpierw odciągnąć komodę spod drzwi, a to 

zabrało trochę czasu.

- Co tam robiłaś zabarykadowana? I gdzie są pozostali?

- Oglądałam telewizję.

- W swoim pokoju? Przecież nie masz telewizora.

- Teraz mam - odpowiedziała z dumą Autumn. - Przeniosłam go do siebie z salonu. 

Wujku, wiesz, jacy źli ludzie siedzą w więzieniach?

- Autumn, mówiłem, że nie wolno ci oglądać takich programów. Telewizor ma wrócić 

na swoje miejsce. - Mac przerwał na moment. - Nie powiedziałaś mi, gdzie są inni.

- Wyszli - odparła dziewczynka. - Nie wiem, dokąd. Po prostu wyszli. Wujku, co 

będzie, jeśli któryś z tych zabójców znajdzie Lily albo Bricka, albo Claya i...

- Przestań, Autumn. Na pewno nie wiesz, gdzie oni są?

- Nie wiem, gdzie jest Lily i Brick, ale Clay powiedział, że chce pojeździć na tym 

czarnym koniu.

- Na Blackjacku? Wielki Boże?! Autumn, musisz...

- Wujku, ktoś stuka do drzwi. Bardzo głośno, jak morderca. - Autumn wydała z siebie 

krzyk mrożący krew w żyłach.

- Czy z nią wszystko w porządku? - spytała Kara z troską w głosie.

- Autumn!  -  Mac kilkakrotnie   wołał   bratanicę,  zanim  udało  mu się  skłonić  ją  do 

rozmowy.

-   On   mówi,   że   jest   Webbem   Asherem   i   przyprowadził   Claya   -   raportowała 

dziewczynka. - Chce, żebym otworzyła drzwi, ale ja tego nie zrobię. Myślę, że to morderca z 

więzienia udaje Webba - zakończyła dramatycznie.

- Autumn Wilde, natychmiast otwórz drzwi i poproś Webba do telefonu - zażądał 

background image

Mac.

Wysłuchał Ashera, a potem odłożył słuchawkę.

-   Mój   zarządca   przyłapał   Claya   na   karmieniu   ogiera   ciastkami.   Mały   próbował 

zaprzyjaźnić się z koniem, bo chciał na nim pojeździć. To groźne zwierzę. Mogło go zabić 

jednym  kopnięciem. Gdyby nie Webb... Muszę natychmiast  tam wracać. Jeden Bóg wie, 

gdzie są Lily i Brick. Nie mogę zostawić dwójki maluchów bez opieki. Prosiłem Webba, żeby 

posiedział z nimi, dopóki nie wrócimy, ale pewnie nie na długo starczy mu cierpliwości.

- Daleko jeszcze do Bear Creek? - spytała Kara.

- Nie jedziemy tam. Wybrałem drogę, która omija miasteczko.

Kara ukryła  rozczarowanie. W tych  okolicznościach nie mogła wymagać, by Mac 

odwiózł ją najpierw do pastora.

- Zadzwonię do wujka Willa, jak tylko przyjedziemy na ranczo, i poproszę, by po 

mnie przyjechał. Nie będzie pan musiał zostawiać dzieci i wozić mnie do miasta.

- Nie można zaczekać ze spotkaniem do jutra? - spytał Mac. - Odbyła pani długą 

podróż, a poza tym nie ma potrzeby fatygować po nocy wielebnego Willa.

- Czekać do jutra? - powtórzyła Kara. - Niemożliwe!

- Załatwimy to inaczej. Dziś w nocy nikt nigdzie nie pojedzie. Jutro pomówimy o 

odwiedzinach w Bear Creek.

- Nie mogę zostać u pana na noc! - Kara wpadła w panikę.

- Kochanie, możesz i zostaniesz. Rozumiem, że na samą myśl o spotkaniu z dziećmi 

mogłaś się zdenerwować. Każdy by tak zareagował, bo to naprawdę dobrana paczka. Ale nie 

zapominajmy o przyczynie twojego przyjazdu do Montany...

-   Właśnie.   -   Kara   przerwała   jego   wywody.   Pod   wpływem   strachu   nabrała   nagłej 

śmiałości. - Przyjechałam odwiedzić wuja Willa.

- Bądźmy wobec siebie szczerzy, Karo. Wiesz, że jesteś tu po to, by wyjść za mnie za 

mąż i pomóc wychować dzieci.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Kara   nie   mogła   wydobyć   z   siebie   głosu.   Czuła,   jak   jej   policzki   pokrywają   się 

rumieńcem.

- Jeśli to żart, to w bardzo złym guście - powiedziała.

Nigdy   dotąd   w   jej   spokojnym   życiu   nie   zdarzyło   się,   by   ktoś   do   tego   stopnia 

wyprowadził ją z równowagi.

- Wujek Will kupił mi bilet i...

-   Nieprawda.   Ja   opłaciłem   twoją   podróż.   Jeśli   pastor   powiedział   coś   innego,   to... 

skłamał. Nikt nie jest bez grzechu.

-   Naprawdę   mam   uwierzyć,   iż   wujek   mógłby   zaprosić   mnie   tutaj   na   takich 

warunkach?   -   Kara   dobitnym   tonem   podkreśliła   niewiarygodność   takiej   koncepcji.   -   Że 

sprowadziłby mnie po to, bym... wyszła za pana za mąż i słowem nie wspomniał o pańskim 

istnieniu?

- Nie tak to miało wyglądać. - Mac nie ukrywał niezadowolenia. - Sądziłem, że pastor 

wszystko dokładnie wyjaśni. Sam to wymyślił.

- Nie mógł zrobić czegoś takiego! Nie wujek Will!

-   Słuchaj,   kochana,   nie   miałem   pojęcia,   że   istniejesz,   dopóki   mi   o   tobie   nie 

wspomniał. Wiedział, że mam kłopoty z dziećmi i potrzebuję żony do pomocy. Zasugerował, 

iż może zechcesz przyjechać, by wyjść za mnie. Skoro przyjęłaś bilet, uznałem, że odpowiada 

ci... rola mojej żony.

- Och! To nie może być prawda! - Kara skryła w dłoniach rozpaloną twarz.

- Wiesz, że tak jest.

- Nie! Przyjechałam tu odwiedzić wuja...

-   Ojczyma   -   poprawił   ją   Mac.   -   Pastor   opowiedział   mi   o   swoim   poprzednim 

małżeństwie. Chyba nikt w Bear Creek nie wie, iż był już raz żonaty i miał pasierbicę w 

swoim pierwszym związku.

- Byłą  pasierbicę. To zasługa jego żony. Kiedy byłam  jeszcze małą dziewczynką, 

zabroniła mi zwracać się do niego „tatusiu”. Powiedziała, że Will ma własne córki. Zabolało 

mnie to, ale pastor prosił, bym mówiła do niego „wujku” i tak już zostało, chociaż przez długi 

czas myślałam o nim jak o tacie. Mój prawdziwy ojciec zmarł, gdy byłam niemowlęciem. 

Will był jedynym tatą, jakiego znałam.

- Twoim kosztem zadowolił Ginny?

- Nie miał wyboru. - Kara lojalnie broniła ojczyma.

background image

- Trudno uwierzyć, że to, co usłyszałem, dotyczy pastora i jego żony. W końcu znam 

ich od piętnastu lat.

-   Wujek   Will   miał   złamane   serce,   kiedy   moja   matka   porzuciła   go   dla   innego 

mężczyzny. Ja zresztą również. - Głos Kary przycichł, gdy wspomniała tamten smutny okres. 

- Mama zawsze uważała, że ożenił się z Ginny po to, by się na niej zemścić. Sądzi, że nowa 

pani Franklin dobrze o tym wie i dlatego zabrania mu kontaktu ze mną. Jego serdeczny sto-

sunek do pasierbicy musiał jej przypominać, że to moja matka, a nie ona była największą 

miłością w życiu Willa.

- Jakoś nie mogę wyobrazić sobie pastora w tak romantycznej roli, a tym bardziej 

Ginny jako jędzy dokuczającej małym dziewczynkom.

-   Żadna   kobieta   nie   lubi   myśleć   o   sobie   jako   o   tej   drugiej   w   życiu   kochanego 

mężczyzny, a moja matka była i jest piękna. Niestety, ja bardziej przypominam ojca. Jestem 

pospolita w każdym calu - wyjaśniła pospiesznie.

- Niczego ci nie brak.

Kara zmieszała się i zaczęła głaskać kota. Z żadnym mężczyzną nie rozmawiała dotąd 

tak otwarcie o swojej przeszłości.

- Myślisz, że powiedziałem to tak sobie - Mac zareagował na milczenie dziewczyny. - 

Nie należę do mężczyzn prawiących słodkie słówka...

- Oczywiście - przerwała Kara. - Wydaje się pan wyjątkowo praktyczny w dziedzinie 

uczuć. I choć to drażliwy temat, to czy nie przyszło panu na myśl, że może zachodzić związek 

między pańską trzeźwością w tych sprawach a potrzebą... kupienia żony?

Nigdy w życiu nie zdobyła się jeszcze na tak zjadliwą szczerość, lecz Mac sprawił, że 

przestała być sobą. Zaatakowany, uniósł brwi, zdjął rękę z kierownicy i przesunął palcem od 

ramienia ku dłoni Kary.

- Dama pokazuje pazurki, prawda? Zupełnie jak kot.

Kara   zadrżała.   Nawet   przez   grubą   warstwę   wełny   poczuła   mrowienie   na   skórze 

wzdłuż linii, po której przesunął ręką.

- Proszę się nie spoufalać - warknęła.

- Jak sobie życzysz, kochanie. - Uśmiechnął się szeroko.

Ten uśmiech miał zniewalającą siłę, a Mac pewnie doskonale o tym wiedział. Instynkt 

ostrzegał ją, że taki mężczyzna potrafi spożytkować swój czar dla osiągnięcia konkretnego 

celu.

Przestali rozmawiać. Kara nerwowo rozpatrywała własną kłopotliwą sytuację. Co on 

sobie myśli? Że z wdzięczności za bilet lotniczy wyjdzie za niego i zajmie się dziećmi?

background image

Mac nie wyglądał na poruszonego.

-   Zwrócę   pieniądze   za   bilet   -   oznajmiła   Kara,   bezowocnie   starając   się   zachować 

chłodny ton i opanowanie. - Bar... bardzo mi przykro, że powstało takie nieporozumienie.

- Nie chcę zwrotu kosztów. Spodziewam się, że dotrzymasz umowy i wyjdziesz za 

mnie.

- Nie było żadnej umowy!

- Kupiłem   bilet w   dobrej   wierze  i  zakładam,   że  przyjęłaś   go wraz  z pozostałymi 

warunkami kontraktu - spojrzał znacząco.

Dziwił się, że tak łatwo potrafi ją przeniknąć. Była skonfundowana tym, co mówił, i 

najwyraźniej brała jego słowa za dobrą monetę.

- A może mnie zwodzisz? Użyłaś moich pieniędzy, żeby zafundować sobie wycieczkę 

do Montany. Kto wie, ile jeszcze zamierzałaś ode mnie wyciągnąć? Czy wielebny Will też 

jest w zmowie?

- Jak pan może mówić coś podobnego? To po prostu okropne nieporozumienie! - 

krzyknęła Kara.

-   Nie   przekonasz   mnie,   kochanie.   Myślę,   że   razem   z   pastorem   próbujecie   mnie 

naciągnąć - zakończył Mac nadspodziewanie pogodnym tonem.

- Ależ nie!

Kara wpatrywała się w twarz Maca. Podejrzany błysk w oczach i nutka triumfu w 

głosie nasunęły jej myśl, że ten mężczyzna z niej żartuje.

- Nie ma pan podstaw zakładać, że coś knujemy.

- Nie? Więc odpowiedz, dlaczego Ginny Franklin miałaby cię zapraszać do swego 

domu i pozwalać mężowi, żeby płacił za bilet, skoro przypominasz jej przeszłość?

Kara otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, i natychmiast je zamknęła. Po rozmowie z 

wujem sama zadawała sobie podobne pytanie, ale była zbyt uradowana zaproszeniem, by 

głębiej się nad tym zastanawiać.

- Nigdy przedtem ich nie odwiedzałaś - ciągnął Mac. - Tylko  raz widziałaś się z 

pastorem, gdy przyjechał do Waszyngtonu służbowo, a więc bez Ginny i dziewczynek. Nie 

mam racji?

Kara niechętnie skinęła głową.

- Już w dzieciństwie Ginny jasno dała ci do zrozumienia, że nie życzy sobie, by twój 

były   ojczym   podtrzymywał   z   tobą   kontakty.   Pastor   też   wspominał,   iż   nie   mogliście   się 

widywać   tak   często,   jak   tego   pragnęliście.   Czemu   wszystko   miałoby   się   nagle   zmienić? 

Prawda jest taka, że nie oczekują cię w tamtym domu. Jeśli Ginny w ogóle wie o twoim 

background image

przyjeździe, to pewnie tylko tyle, że zatrzymasz się u mnie, w Double R. Will nie mógł kupić 

ci biletu. Chyba po trupie Ginny.

- Wszystko,  co powiedziałam,  zostało  użyte  przeciwko mnie - rzekła, spuszczając 

głowę.

- Miłość albo wojna, dziecino.

- Ani jedno, ani drugie. Proszę się zatrzymać. Wysiadam!

- Zamierzasz wracać autostopem na lotnisko? Z bagażem i tym miauczącym kotem? - 

Roześmiał się głośno.

- Tak.

- Jesteś pewna? Słońce już zachodzi, a w nocy jest tu dość niebezpiecznie. Wzdłuż 

szosy grasują niedźwiedzie i kuguary.

- Chce mnie pan przestraszyć. - Kara próbowała zignorować dreszcz przenikający jej 

ciało. - Myślę,  że większe niebezpieczeństwo zagraża mi tutaj. Proszę się zatrzymać,  bo 

wyskoczę!

Mac   gwałtownie   skierował   dżipa   w   zakole   parkingowe   na   poboczu   szosy.   Kara 

zadrżała. Wyglądało, że zamierzał spełnić jej życzenie. Dławiący strach ścisnął gardło. Jak 

wrócić na lotnisko? Tai zamiauczał rozpaczliwie. Kara stłumiła  szloch. A jeśli naprawdę 

grasują tu drapieżniki?

- Lepiej wsadź kota do klatki - poradził Mac.

Dziewczyna bez słowa niemal na siłę wepchnęła tam opierające się zwierzątko. Mac 

przełożył klatkę na tylne siedzenie.

- Wyjmę swój bagaż, a potem wezmę kota - powiedziała, chwytając za klamkę.

-   To   nie   będzie   konieczne   -   rzekł   i   zanim   zdążyła   się   zorientować,   odpiął   pasy 

bezpieczeństwa i ujął jej ręce.

-   Co   pan   robi?   -   krzyknęła,   widząc   twarz   Maca   tuż   przy   swojej   i   wyczuwając 

kolanami dotyk jego ud.

Próbowała uwolnić ręce, ale uścisk okazał się zbyt silny.

- Powiem ci, czego nie zrobię. Nie porzucę cię z kotem na autostradzie i nie narażę na 

żadne niebezpieczeństwo.

Serce dziewczyny gwałtownie tłukło się w piersiach. Czuła się zagrożona tu, w dżipie!

- Uspokój się - powiedział Mac łagodnie. - Widzę, że drżysz. Nie mam zamiaru cię 

skrzywdzić.

- Proszę mnie natychmiast puścić!

- Nie musisz się bać.

background image

- To po co pan mnie straszy?

-   Chciałaś,   żebym   się   zatrzymał,   i   groziłaś,   że   wyskoczysz,   jeśli   tego   nie   zrobię. 

Trudno było ocenić, czy to blef. Nie najlepiej radzę sobie z histerycznymi kobietami. Możesz 

zapytać moją byłą żonę.

- Był pan żonaty?

- Kiedyś. To trwało trzy lata. Rozwiedliśmy się prawie dziewięć lat temu, więc to 

odległa przeszłość. Nie patrz na mnie z takim przerażeniem. Większość mężczyzn w wieku 

trzydziestu pięciu lat doświadczyła słodyczy świętego stanu małżeńskiego.

- Świętego stanu - powtórzyła. - Jeśli tak pan to traktuje, to dlaczego...

- Zmusiło mnie do tego kilka przyczyn - powiedział Mac, a zawtórowało mu gniewne 

miauczenie kota. - Pozwoliłem ci wierzyć, że mam zamiar wypuścić cię z samochodu, bo 

chciałem, żebyś wsadziła do klatki tego drapieżnika. Wolałem, by nie odwracał twojej uwagi 

i nie przeszkadzał nam rozmawiać.

- Biedny Tai. - Kara powoli wyzbywała się strachu, lecz nie opuszczało jej napięcie.

Czuła, że Mac gładzi kciukiem przeguby jej rąk. Ten delikatny dotyk wywoływał falę 

podniecenia.

- Powinniśmy porozmawiać, zanim posuniemy się dalej.

- Tt... Tak - przyznała, starając się zapanować nad sobą. - Bardzo mi przykro, że 

naraził się pan na koszt i kłopot...

- Zapomnij o tym. Skończmy tę zabawę w kotka i myszkę. Wiem, że sytuacja jest 

trochę niezwykła. Panna młoda dostarczona na zamówienie...

-  Panna   młoda   na   zamówienie?   To  mam   być   ja?   -  Kara   nie   mogła   powstrzymać 

śmiechu.

- Tak, to brzmi zabawnie. I ja się roześmiałem, kiedy pastor wspomniał o tym po raz 

pierwszy. A potem pomyślałem, że to doskonały pomysł. Teraz, kiedy zobaczyłem ciebie, 

sądzę, że wprost znakomity. - Obrzucił ją wzrokiem.

- Och, proszę! Wystarczy, iż uznał mnie pan za kobietę tak spragnioną mężczyzny, że 

aż w Montanie gotową szukać kandydata na męża. Nie musi pan jeszcze udawać, że się panu 

podobam.

- Niczego nie udaję. Naprawdę mi się podobasz.

- Po co ta gra? Mówi pan to, co według pana chciałabym  usłyszeć - rzuciła Kara 

przygnębiona świadomością, że jego fałszywe komplementy sprawiają jej przyjemność. - Nie 

jestem aż tak naiwna, by uwierzyć, że mógłby pan...

- Skończmy mówić o mnie i zajmijmy się tobą - przerwał jej wywody Mac. - Myślę, 

background image

że ja też ci się podobam. Trochę się mnie boisz, ale na pewno ci się podobam.

Szybkim ruchem przesunął ręce ku jej talii, objął ją i posadził sobie na kolanach.

- Popracujmy nad wyeliminowaniem strachu i sprawieniem, bym stał się dla ciebie 

bardziej atrakcyjny.

- Nie, Mac! - zaprotestowała Kara.

Uśmiechnął się i przytulił ją mocniej do siebie.

- Zróbmy coś, żeby zamienić twój okrzyk na: och. Mac!

Kara uświadomiła sobie bliskość tego silnego, podnieconego mężczyzny. Zmieszana 

sytuacją, zamknęła oczy.

- Mówiłem, że ci się podobam. - Mac zaczął delikatnie pieścić wargami jej usta.

- Nie jestem taka łatwowierna, jak myślisz - szepnęła Kara, z trudem wymawiając 

słowa i zbierając myśli. - Nie należę do tych kobiet, które natychmiast budzą pożądanie...

- Nie?

Koniuszkiem języka delikatnie przesunął po jej ustach, aż nieświadomie rozchyliła 

wargi.

- Nie widzę tu nikogo oprócz ciebie. Rozumiesz chyba, co to znaczy? - zapytał.

- Pewnie tyle, że każda kobieta doprowadza cię do takiego stanu.

Zarumieniona ze wstydu Kara próbowała wyzwolić się z uścisku. Wiedziała jednak, 

że sobie nie poradzi.

-   Dlaczego   nie   doceniasz   własnej   wartości?   -   rzucił   ochrypłym,   hipnotyzującym 

głosem. - Tylko ty tak mnie podniecasz.

Ciepłą dłonią otoczył jej pierś. Nie było w tym geście żadnej natarczywości. Pieścił 

delikatnie, jakby to była najnaturalniejsza w świecie czynność.

Kara oddychała gwałtownie. Miała świadomość, że Mac ją uwodzi, a ona się temu 

poddaje. Wędrował ustami po jej policzkach, szyi, płatkach uszu. Nigdy dotąd nie miała do 

czynienia z tak doświadczonym mężczyzną.

- Jaka cudownie gładka skóra! - zachwycał się. - Chcę zobaczyć więcej. Poznać twój 

smak.

Pewnym, spokojnym ruchem wsunął rękę pod sweter Kary i sięgnął do stanika. Palce 

dotknęły pieszczotliwie nabrzmiałej sutki.

- Mac, nie! - krzyknęła Kara przerażona falą gorąca, które ogarnęło jej ciało i jak 

pożar rozprzestrzeniało się w każdym miejscu, do którego dotarło.

W najintymniejszym zakątku ciała czuła bolesne napięcie i krępującą wilgotność.

- Nie? - Mac niechętnie wysunął dłoń spod swetra. - Jestem dla ciebie za szybki, 

background image

kochanie?

Zacisnęła uda, starając się opanować rosnące podniecenie.

- Zz...za szybki. W końcu dopiero się poznaliśmy.

Nie mogła zdobyć się na to, by zejść z kolan Maca i wrócić na swoje miejsce.

- To prawda, ale nie będziemy przejmować się konwenansami.

Mac przesunął dłoń ku krągłym pośladkom Kary i pieszczotliwym ruchem przygarnął 

ją mocniej do siebie.

- Oto co w tym wszystkim jest najlepsze. Nie będziemy się bawić w żadne wstępne 

gry, przejmować się tym, czy coś wypada robić. Jesteśmy ponad to, mimo że spotkaliśmy się 

dziś   po   raz   pierwszy.   Zamierzamy   się   pobrać,   więc   zwlekanie   nie   ma   sensu   -   mówił 

łagodnym, uspokajającym tonem, a jego ręce nie ustawały w pieszczotach.

Ściskał   coraz   mocniej   pośladki   i   uda   Kary.   Opuszkami   palców   przesuwał   ku   ich 

wewnętrznej stronie. Wreszcie sięgnął wyżej, a ona instynktownie rozsunęła nogi. Mac zaczął 

pieścić najintymniejsze fragmenty ciała, dotykiem pobudzając Karę do drżenia.

Przestała   nad   sobą   panować,   czuła,   że   kręci   się   jej   w   głowie   i   serce   zaczyna 

gwałtownie bić w piersi. Nie kontrolowała już ogarniającej ją namiętności.

- Pocałuj mnie - zamruczał Mac.

Nie czekając na reakcję, sam wsunął język w usta Kary i przygarnął  ją do siebie 

jeszcze   mocniej.   Jedną   ręką   podtrzymywał   jej   głowę,   a   drugą   pieścił   ciało.   Pocałunek 

przedłużał się i stawał coraz gwałtowniejszy. Nikt dotąd nie całował jej w ten sposób. Drżała, 

czując, że ten mężczyzna rozbudził w niej dziką zmysłowość. Poruszała się nerwowo i tuliła 

do niego coraz mocniej. Pierwszy raz w życiu czuła w sobie narkotyczną moc pragnień, 

domagających się natychmiastowego spełnienia.

Nagle, w najmniej odpowiednim momencie, rozległ się ostry dzwonek telefonu.

- Do licha - mruknął Mac. - Nie ma to jak telefon w samochodzie.

Przerwał pocałunek, lecz ciągle trzymał Karę w ramionach. Telefon zadzwonił jeszcze 

raz, co zmobilizowało kota do głośnego miauczenia. Kara wróciła na swoje miejsce i zaczęła 

uspokajać Taia. Poczucie niespełnienia i napięte nerwy wprawiły ją w irytację.

- Tak, to ja, Autumn - mówił Mac. - Nie jestem żadnym złoczyńcą, który udaje wujka. 

Dobrze, że zadzwoniłaś. Po to mam telefon w samochodzie, żebyś zawsze mogła się ze mną 

skontaktować.

Słowa Maca z trudem docierały do Kary, nie mogła pozbierać myśli. Kiedy nieco 

ochłonęła, zauważyła,  że jej  towarzysz  zachowuje się zupełnie spokojnie.  Bardzo szybko 

zapomniał o tym, co zaszło przed chwilą, i jak gdyby nigdy nic rozmawiał z bratanicą. A 

background image

może rzeczywiście to niewiele dla niego znaczyło?

Kara przeraziła się oczywistości owego stwierdzenia. Takie przygody w dżipie to dla 

niego nic nowego. Tylko ona straciła głowę. Mac całkowicie panował nad sytuacją.

- Co zrobiła? - krzyknął do słuchawki. - Autumn, poproś Webba do telefonu. Co 

takiego? Bardzo dobrze!

Wzburzenie, z jakim wypowiedział ostatnie słowa, świadczyło wyraźnie, iż wszystko 

musiało układać się fatalnie.

- Autumn, zawrzyjmy umowę. Jeśli ty i Clay będziecie, dopóki nie wrócę, spokojnie 

oglądać   telewizję,   to   pozwolę   wam   wybrać   z   katalogu   dowolną   zabawkę.   Ale   pamiętaj, 

umowa straci ważność, jeśli wdacie się w bójkę albo odejdziecie od telewizora.

Mac odłożył słuchawkę, włączył silnik i wrócił na autostradę. W ponurym wyrazie 

jego oczu próżno by szukać śladów namiętności sprzed paru minut.

-   Rozumiem,   że...   na   ranczu   stało   się   coś   złego?   Czy   chodzi   o   dzieci?   -   Kara 

zaryzykowała pytanie.

- Z nimi zawsze coś się dzieje - burknął. - Autumn powiedziała, że szeryf zatrzymał 

Lily w zajeździe przy drodze do Bear Creek, w którym spotykają się tutejsi kowboje, nie 

stroniący od hazardu, pijaństwa i bijatyk.

- Pewnie kobiety tam nie bywają.

- Och, są takie, które przesiadują w barze, ale im chodzi o...

- Zawieranie przelotnych znajomości? - zauważyła taktownie.

- Można to tak nazwać - zgodził się Mac z lekkim uśmiechem. - W każdym razie nie 

jest to miejsce odpowiednie dla siedemnastoletnich uczennic. Mój zarządca pojechał, żeby 

przywieźć Lily do domu, a to znaczy, że Autumn i Clay znowu są sami.

- Dlatego próbowałeś przekupstwa?

- Jesteś temu przeciwna? - spytał z rozdrażnieniem. - Nie mogę ryzykować stosowania 

w   pewnych   sytuacjach   bardziej   pedagogicznych   metod   wychowawczych.   Przekupywanie 

zabawkami i słodyczami przynajmniej skutkuje - dodał ponuro.

- A czym przekupujesz starsze dzieci?

-   Niczym   ich   nie   przekupisz.   Robią,   co   chcą.   Czasem   myślę,   że   wyrosną   z   nich 

kryminaliści. Reid i Linda bardzo cenili wolność i w niczym nie ograniczali swobody swego 

potomstwa.

- Wydaje mi się, że pewne ograniczenia dałyby dzieciom wyobrażenie o poczuciu 

bezpieczeństwa - zauważyła Kara. - Taka zupełna swoboda musi być przerażająca.

- I ja tak myślę. - Mac uśmiechnął się z widoczną ulgą, zdjął rękę z kierownicy i 

background image

położył ją na kolanie Kary. - Będziemy dobraną parą. Jestem wdzięczny, że zechciałaś...

- Nie pragnę wdzięczności - przerwała. - Na nic się jeszcze nie zgodziłam.

Założyła nogę na nogę, chcąc pozbyć się jego dłoni z kolana. Mac zrozumiał to i 

odsunął rękę.

Jego   słowa   dotknęły   Karę.   Czy   aż   do   tego   stopnia   potrzebuje   pomocy   w 

wychowywaniu dzieci, iż udaje, że mu się spodobała jako kobieta? Skrzywiła się.

Mac   nie   wiedział,   jak   rozumieć   ten   grymas.   Żałował,   że   nie   zna   jej   lepiej,   i 

zastanawiał się, czy naciskać bardziej, czy też wprost przeciwnie. W końcu zdecydował na 

wszelki wypadek dać jej trochę czasu, by oswoiła się z sytuacją. Uznał też, że najbezpieczniej 

będzie zmienić temat rozmowy.

- Opowiedz mi o swojej pracy - zaproponował. - Pastor wspominał, że pracujesz w 

ministerstwie...

- Jestem statystykiem w ministerstwie handlu.

- Pewnie świetnie sobie radzisz z liczbami.

- Zawsze byłam dobra z matematyki - twierdziła obojętnie.

-   Wspaniale!   -   wykrzyknął   Mac.   -   Zajmiesz   się   naszymi   podatkami.   Co   roku 

przeżywam koszmar, gdy zbliża się termin rozliczeń. A teraz jeszcze w grę wchodzą fundusze 

powiernicze dzieci, ich polisy ubezpieczeniowe... Chętnie ci to wszystko przekażę. Będziesz 

prowadzić księgi rachunkowe rancza i zawiadywać budżetem.

- Ja...

- Och, znowu pospieszyłem się z planami. - Mac próbował udawać skruszonego. - 

Chciałem tylko powiedzieć, że jeśli zdecydujesz się zostać, będziesz mogła zająć się tym 

wszystkim.

- Wyjmę Taia z klatki - oznajmiła, wykorzystując miauczenie niezadowolonego kota 

jako pretekst do zmiany tematu.

- Dobry pomysł - zgodził się Mac, uśmiechając się do własnych myśli.

Za cenę biletu lotniczego w jedną stronę otrzymał podniecającą kandydatkę na żonę, 

opiekunkę do dzieci i księgową. Opłacalna inwestycja, nawet jeśli to rozpieszczone kocisko 

miało być częścią transakcji.

- Miły kotek - mruknął, głaszcząc Taia, który usadowił się na kolanach Kary. Kot 

pokazał pazury, chcąc podrapać mu rękę.

- Denerwują go obcy - wyjaśniła Kara.

- Będzie miał dużo czasu, by mnie poznać.

Mac miał  ochotę  dotknąć jej nóg, a może nawet wziąć za rękę. Sądził,  że Karze 

background image

spodobałby się taki romantyczny gest, ale Tai wyraźnie nie sprzyjał jego zamiarom.

- Czy wspominałem, że starsza córka pastora, Tricia, jest uczulona na koty? - spytał 

obojętnym  tonem. - Wiem o tym,  bo kiedy parę lat temu rodzice kupili jej na urodziny 

kociaka,   to   biedna   Tricia   wylądowała   w   pogotowiu.   Dostała   okropnej   alergii.   Następnej 

niedzieli pastor pytał po mszy, czy ktoś nie wziąłby kota do siebie, bo jego rodzina nie może 

go zatrzymać.

- Wymyśliłeś to! - uznała Kara.

- Po co miałbym kłamać? Tylko cię informuję.

- Chcesz powiedzieć, że Tai nie będzie mógł zostać ze mną w domu wuja - rzekła z 

obawą.

- Oczywiście, że nie - zapewnił Mac. - Ale chciałbym, abyś wiedziała, iż Tai jest mile 

widziany na ranczu, nawet jeśli ty zdecydujesz zatrzymać się u pastora. Chociaż pozostawie-

nie   tak   wrażliwego   kota   wśród   obcych   pewnie   będzie   dla   niego   bolesnym   przeżyciem   i 

spowoduje uraz psychiczny.

- Akurat cię to porusza - zawołała Kara. - Po prostu chcesz, żebym...

- Tak - przerwał jej Mac z diabolicznym uśmieszkiem. - Masz rację, chcę.

Minęło   kilka   sekund,   zanim   Kara   zrozumiała,   o   co   mu   chodzi.   Nie   miała   zbyt 

wielkiego doświadczenia w żonglowaniu niedomówieniami. Zaczerwieniła się i ucichła.

Przez dalszą część drogi mówił tylko Mac. Opowiadał o historii tych okolic i własnej 

rodziny.

Ranczo Double R, którego herbem były dwie odwrócone do siebie tyłem litery „R”, 

należało do Wilde’ów od czterech pokoleń i zwyczajowo przechodziło z ojca na syna.

- W pierwszych trzech pokoleniach zdarzał się zawsze jeden męski potomek i same 

córki, ale moi rodzice mieli trzech synów - wyjaśniał Mac. - Jednak tylko ja kochałem tę 

ziemię   i   chciałem   na   niej   zostać.   Reid   wyjechał   do   Kalifornii,   a   James   wybrał   karierę 

akademicką. Dziesięć lat temu, wkrótce po śmierci mamy, ojciec przepisał na mnie ranczo i 

przeniósł się do Arizony.

- Dostałeś ranczo, a twoi bracia nic? - zdziwiła się Kara.

-   Reid   bogato   się   ożenił.   Jamesowi,   który   chciał   pieniędzy,   ojciec   odmówił. 

Stwierdził, że wystarczająco dużo łożył na jego studia, umożliwiając tym samym osiągnięcie 

pozycji dobrze sytuowanego naukowca.

- Czy James ciągle jeszcze czuje się oszukany?

- Oczywiście. Uważa, że został pokrzywdzony. Nie licz na to, iż on i Ewa przyjadą na 

nasze wesele.

background image

- Jak można było pozbawić dziedzictwa wszystkie córki Wilde’ów? - zauważyła Kara, 

ignorując napomknienie o weselu. - To jakiś średniowieczny obyczaj.

- Tak, moje ciotki nie były nim zachwycone - przyznał Mac.

- Cóż za niemądra tradycja! Gdybym ja miała córkę...

- Wierzę, że tak będzie, co nie wyklucza urodzenia również męskiego potomka rodu - 

wtrącił Mac.

- Moja córka dostałaby tyle samo, co jej brat - rzekła Kara, puszczając mimo uszu 

słowa Maca.

- Dzielimy skórę na niedźwiedziu, kochanie - wycedził Mac. - Po spotkaniu z dziećmi 

Reida opowiesz się za natychmiastową sterylizacją.

- Nie mogą chyba być tak okropne, jak twierdzisz - zauważyła Kara, czując wielką 

chęć, by mu się we wszystkim sprzeciwiać.

- Masz  rację.  Są znacznie gorsze. - Mac  zjechał  z  autostrady na boczną  drogę. - 

Jeszcze kilka kilometrów i będziemy w domu. Przygotuj się na atak.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Światła   dżipa   wydobyły   z   mroku   szeroki   podjazd   przed   domem.   Kara   ujrzała 

zabudowania z trzech stron otoczone drzewami, które osłaniały ranczo od wiatru. Kamienna 

alejka, prowadząca do frontowych drzwi, obsadzona była ozdobnymi krzewami.

- Dom, słodki dom. Już słyszę owację powitalną - zażartował Mac.

Oczywiście przesadzał.  Niczego nie było słychać. Obawy,  które dręczyły Karę od 

dłuższego  czasu, teraz  dały o sobie znać  ze wzmożoną siłą. Spojrzała  na Maca zupełnie 

zrozpaczona. Nie była w stanie spędzić nocy w jego domu!

- Mac, proszę... nie mogę tego zrobić. Odwieź mnie jeszcze dziś do wujka Willa.

- Sprawiasz, że czuję się jak potwór - odrzekł Mac, widząc, jak piwne oczy panny 

Kirby zachodzą łzami. - Przerażam taką miłą dziewczynę i doprowadzam ją do płaczu.

Delikatnie   przesunął   palcem   po   jej   zmysłowych,   pełnych   wargach.   Na   samo 

wspomnienie pocałunków poczuł bolesne napięcie w lędźwiach.

- Ja nie płaczę - rzekła drżącym głosem.

Odsunęła   rękę   Maca.   Jego   dotyk   pobudzał   wszystkie   zmysły.   Kara   pragnęła   tego 

mężczyzny równie mocno, jak się go obawiała.

Ujął jej dłoń i przytulił do swego policzka. Miał szorstką skórę, której dotknięcie 

znowu przejęło ją dreszczem. Czuła przyspieszony rytm serca. Wiedziała, że musi od niego 

uciec, zanim...

- Po prostu chcę... - zaczęła.

- Wiem, wiem. Jesteś bardzo dzielna, biorąc pod uwagę sposób, w jaki zostałaś tu 

sprowadzona. Doskonale się spisałaś. Przepraszam, że cię denerwuję.

- To nie twoja  wina. Wujek  Will od razu powinien był  mi wszystko  powiedzieć. 

Wtedy uniknęlibyśmy tego okropnego...

- Nieporozumienia - dokończył Mac.

Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się jednocześnie. Po raz drugi uśmiech Kary wywarł 

na nim niezwykłe wrażenie.

- Odwiozę cię do wuja - powiedział miękko. - Ale najpierw muszę sprawdzić, co się 

dzieje z dziećmi i czy Webb już wrócił. Wejdziesz ze mną do środka?

Odczuła ulgę. Nie było powodu do obaw. Mac nie miał zamiaru zatrzymywać jej siłą.

- Oczywiście. Sprawdź, czy wszystko jest w porządku.

Mac uśmiechnął się z satysfakcją. Wcale nie zamierzał odwozić jej do miasta, choć 

nie bardzo wiedział, jak z tego wybrnie, skoro przed chwilą złożył obietnicę. Pomyślał, że 

background image

zajmie się tym później. Spojrzał w pełne ufności oczy Kary. Z całą pewnością mu uwierzyła.

- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem. - Nie martw się. Dzieciom na pewno nic się 

nie stało. Jeśli pozwolisz, to zadzwonię do pastora i uprzedzę go, że wkrótce przyjedziemy do 

Bear Creek.

Nie wspomniała o kocie. Ciągle wątpiła w tę historię z Tricią.

- Dobry pomysł. Zadzwoń - zgodził się Mac.

Wysiadł z dżipa i podszedł, by, jak prawdziwy dżentelmen, otworzyć drzwi Karze, a 

potem pomógł jej wysiąść z auta. Na koniec podniósł rękę dziewczyny do ust i delikatnie 

ucałował koniuszki palców.

- Witaj w Double R - rzekł z uśmiechem.

Gdy tylko Kara zatopiła wzrok w ciemnych oczach Maca, natychmiast ogarnęła ją 

słabość.

- Wniesiemy kota do środka? - spytał troskliwie.

- Tt... tak, lepiej wziąć go ze sobą. Będzie się bał tu zostać. - Słowa Maca ledwie do 

niej docierały.

- Oczywiście. - Macauley puścił jej rękę i sięgnął po kocią klatkę.

Drzwi domu nie były zamknięte. Mac wszedł do środka, a Kara podążyła za nim. 

Znaleźli się w obszernym holu o zniszczonej drewnianej podłodze i ścianach pomalowanych 

na beżowo.

Kara rozejrzała się wokoło. Po lewej stronie zauważyła zamknięte drzwi. Dalej widać 

było jadalnię z olbrzymim prostokątnym stołem, który niemal w całości wypełniał pokój.

Po prawej znajdowało się obszerne wnętrze, w którym najbardziej rzucał się w oczy 

wielki granitowy kominek, a nad nim przytwierdzony do ściany jeleni łeb. Poroże jelenia było 

ozdobione rękawicami do baseballu. Jedna ze ścian salonu była całkowicie przeszklona i za 

dnia rozciągał się stąd zapewne wspaniały widok. Pozostałe wyłożono ciemną boazerią.

Mały chłopiec i dziewczynka  siedzieli na poduszkach rozrzuconych  na podłodze i 

oglądali   telewizję.   Żadne   nie   zwróciło   uwagi   na   pojawienie   się   Kary   i   Maca.   Nawet 

miauczenie Taia nie odwróciło ich uwagi od ekranu.

- To Clay i Autumn - mruknął Mac. - Uwielbiają telewizję. Kiedy tu zamieszkali, 

zainstalowałem antenę satelitarną.

Kara nie uważała się, co prawda, za eksperta od wychowywania dzieci, ale nie sądziła 

też, by wysiadywanie przed telewizorem dobrze służyło maluchom.

W głosie Maca pobrzmiewała autentyczna duma z tego, że uszczęśliwił dzieci, więc 

nie miała serca mu powiedzieć, iż nie najlepiej im się przysłużył.

background image

- Co teraz oglądają? - spytała, słysząc straszliwe wrzaski, które wydobywały się z 

telewizora.

Kilka skąpo odzianych kobiet biegało z krzykiem w kółko, starając się uciec przed 

jakimiś   terrorystami  w   czarnych   skórzanych  kurtkach.   Autumn  i   Clay  z  zapartym   tchem 

chłonęli brutalne sceny.

- Cześć, dzieciaki, co oglądacie? - zapytał Mac.

- Dobry film - odpowiedział Clay,  nie odrywając oczu od ekranu. - „Wampiry w 

szkole”.

- Bardzo pouczające - zauważył ich opiekun.

- Jak będę mieszkać w internacie, to obok łóżka na wszelki wypadek postawię krzyż i 

święconą wodę - oznajmiła Autumn, a po chwili skryła twarz w poduszce, nie mogąc znieść 

widoku kolejnej przerażającej sceny.

- Czy nie będą ich męczyć po nocach koszmary? - mruknęła Kara.

- To fałszywa krew i nieprawdziwe wampiry - pisnął Clay.

- Czasem  prawdziwi  mordercy  udają  wampiry i  wysysają  krew z  ludzi  - wtrąciła 

Autumn z wyraźną przyjemnością.

- Wyłączcie to i przywitajcie się z Karą, moją... znajomą - powiedział Mac.

Dzieci nawet nie ruszyły się z miejsc, więc Mac podszedł do odbiornika i sam go 

wyłączył. Dwie naburmuszone dziecięce buzie odwróciły się do Kary. Twarzyczkę Claya 

pokrywały wysmarowane na fioletowo krostki.

- Wspominałem  ci, że mały zaraził się wietrzną  ospą. Od tygodnia nie chodzi do 

szkoły i pewnie jeszcze z tydzień posiedzi w domu - powiedział Mac.

- A ty potrzebujesz kogoś, żeby się nim zaopiekował - domyśliła się Kara, rozumiejąc 

teraz, czemu ranczerowi tak bardzo zależy mu na żonie.

Współczuła   Macowi,   lecz   nie   uważała,   by   jego   sytuacja   stanowiła   wystarczającą 

motywację do zawarcia małżeństwa.

- Ani ja nie nadaję się na pielęgniarkę, ani Clay nie jest przykładnym pacjentem - 

przyznał Mac.

- Jestem okropny - potwierdził Clay. - Cały czas się drapałem, nawet kiedy wujek mi 

płacił, żebym tego nie robił.

- Płaciłeś mu? - zdziwiła się Kara.

- Nic innego nie skutkowało. - Mac wzruszył ramionami.

- Teraz jestem bogaty - pochwalił się mały - ale i tak czasem się drapię.

- Tu jest kot! - wykrzyknęła Autumn, podchodząc do klatki. - Jak ma na imię?

background image

- Tai - powiedziała Kara. - Odbył długą podróż i jest zdenerwowany,  dlatego tak 

miauczy.

- Biedny kotek! - rozczuliła się Autumn. - Czy można go wyjąć z klatki?

-   Lepiej   nie...   -   zaczęła   Kara,   lecz   dziewczynka   z   prędkością   światła   podbiegła   i 

otworzyła drzwiczki.

Tai natychmiast wyskoczył z klatki, korzystając z okazji, by zniknąć w zakamarkach 

holu.

- Podoba mu się u nas! Zabawimy się w chowanego! - wykrzyknął z zachwytem Clay 

i pobiegł za kotem.

- Ja pierwsza go zobaczyłam i pierwsza będę się z niani bawić. Nie ty! - zawołała 

Autumn, goniąc brata.

Kara i Mac wymienili znaczące spojrzenia.

- Miła scenka rodzinna. Czyż jest coś bardziej sympatycznego niż zwierzątka i dzieci 

bawiące się razem? - zauważył Mac z ironią.

Głosy   dzieciaków   niosły   się   echem   po   całym   domu.   Tai   ukrył   się   gdzieś   przed 

nowymi wielbicielami i nie zamierzał pozwolić się schwytać.

- Mac! Dzięki Bogu, że wróciłeś! - W holu rozległ się głęboki męski głos, w którym 

dźwięczała wyraźna ulga.

- Przywiozłeś ją, Webb? Gdzie Lily?

- Musiałem związać tę twoją piekielną bratanicę.

- Wujku! Na pomoc! - wołał ktoś z kuchni.

Przestronne,   wyłożone   kafelkami   wnętrze   mogło   uchodzić   za   wzór   kuchennej 

nowoczesności.   Wszystko   było   tu   zautomatyzowane,   od   elektrycznego   otwieracza   do 

konserw po kuchenkę mikrofal ową. Akcent rustykalny stanowiło zdobiące ścianę poroże 

łosia. Kara dostrzegła drewnianą ławę, owalny stół i cztery krzesła. Do jednego z nich była 

przywiązana ładna, kruczowłosa i ciemnooka nastolatka.

Na ten widok oczy Kary zaokrągliły się ze zdumienia. To musiała być Lily, najstarsza 

bratanica Maca. Dziewczyna  miała ręce wykręcone do tyłu i przywiązane do krzesła. Jej 

długie   nogi   w   obcisłych   niebieskich   dżinsach   również   zostały   skrępowane   linką   i 

unieruchomione. Kołysała się raz w przód, raz w tył, ale nie mogła się uwolnić.

- Co tu się dzieje? - zażądał wyjaśnień Mac.

- Szeryf kazał mi ją zabrać z przydrożnego zajazdu i zagroził, że jeśli tego nie zrobię, 

to wsadzi tę idiotkę do więzienia. Trzymałby ją tam, dopóki ty byś się po nią nie zgłosił. 

Miałem mu na to pozwolić?

background image

-   Zwiąż   mnie   mocniej,   Webb   -   przerwała   Lily.   -   Naprawdę   masz   szczególne 

upodobania! Założę się, że najbardziej byś chciał przywiązać mnie do swego łóżka.

Lily ubrana była w obcisły niebieski sweterek i prężąc się na krześle, wypinała do 

przodu krągłe piersi.

- Przede wszystkim bym cię zakneblował - warknął Webb.

-   Ooch!   Mówiłam,   że   ma   sprośne   myśli   -   drażniła   się   ze   swym   prześladowcą 

nastolatka,   koniuszkiem   języka   prowokacyjnie   oblizując   wargi.   -   Może   byś   mi   jeszcze 

zawiązał oczy?

Skoro żaden z mężczyzn nie kwapił się do uwolnienia Lily, zajęła się tym Kara.

- Dzięki ci, kimkolwiek jesteś - rzekła bratanica Maca.

- Jestem Kara Kirby... zaprzyjaźniona z rodziną pastora Franklina.

- Chyba zabłądziłaś i znalazłaś się w domu, który w niczym nie przypomina zacnej 

siedziby wielebnego Willa - chłodno zauważyła Lily.

Kiedy Kara uporała się z rozplątywaniem linek, Webb wyciągnął do niej rękę:

- Jestem Webb Asher. Miło mi panią poznać, panno Kirby.

- Są jeszcze jacyś przyjaciele pastora, z którymi chciałbyś się zaprzyjaźnić, Webb? - 

zgryźliwie spytała Lily.

Zrzuciła więzy i nagle zamachnęła się, by wymierzyć zarządcy potężny cios w splot 

słoneczny. Ale Webb Asher okazał się szybszy. Błyskawicznie, chwycił dziewczynę za rękę i 

wykręcił jej ramię do tyłu.

- Chciałaś być lepsza ode mnie, malutka? - warknął.

- Lily, nie możesz się tak zachowywać! - krzyknął Mac.

- Nawet  jeżeli  przywiązał  mnie  do  krzesła?  -  Dziewczyna  szarpała  się  w  uścisku 

Webba. - Powiedz mu, żeby mnie puścił!

- Ale obiecaj, że go nie zaatakujesz - upomniał Mac.

Lily nagle zaprzestała walki i przylgnęła do Ashera.

- A może dla odmiany zostanę w takiej pozycji? Lubię się przytulić do przystojnego 

mężczyzny - rzuciła prowokacyjnie.

Webb odepchnął ją od siebie z taką siłą, że aż zatoczyła się na Karę. Panna Kirby 

spojrzała jej w oczy i zorientowała się, że dziewczyna panuje nad sytuacją, a nawet doskonale 

się bawi, wprawiając w zakłopotanie dwóch dorosłych mężczyzn.

- Wynoszę się stąd, żeby być jak najdalej od tej małej wiedźmy - zawołał zarządca i 

pośpiesznie opuścił kuchnię.

- Do licha, Lily! Jeszcze tego brakuje, żebym przez ciebie stracił dobrego pracownika 

background image

- rzucił Mac i wybiegł za Asherem.

-  Co  mogę  na   to  poradzić,  że   facet   mnie   pociąga  -  powiedziała   Lily,  wzruszając 

ramionami.

- Żartujesz chyba! Czyżbyś interesowała się Webbem? - spytała niepewnie Kara.

- Zabawne. Od lat do nikogo tak się nie paliłam. Działa na mnie jego muskularne 

ciało. Gdybyś widziała Webba Ashera bez koszuli... Jest taki silny. Może mnie podnieść 

jedną ręką. Dziś wyniósł mnie z zajazdu! Było cudownie! - dodała z entuzjazmem.

- Przecież on jest od ciebie dwa razy starszy - zauważyła Kara. - Ma ze trzydzieści 

cztery lata.

- No to co?! - wykrzyknęła Lily. - Jako przyjaciółka świętoszkowatych Franklinów 

pewnie myślisz, że powinnam się umawiać tylko ze szkolnymi kolegami.

- Czy wujek wie, co czujesz do zarządcy rancza?

- O, tak! - zaśmiała się lekceważąco nastolatka. - Siadamy i gawędzimy. Ja o swoim 

życiu miłosnym, a on o jego braku.

- Nie ma żadnej sympatii? - Kara poczuła wstyd, że wypytuje podlotka o prywatne 

sprawy wuja, lecz nie mogła powstrzymać ciekawości.

- Skoro jesteś nowa w tym mieście, możesz się nim zająć. Biedny facet nie był z 

kobietą, odkąd u niego zamieszkaliśmy.

- Naprawdę?

Serce Kary zabiło mocniej. Teraz już wiedziała, dlaczego Mac tak zareagował, gdy 

znalazła się w pobliżu. Po prostu był spragniony kobiety.

- Z tego, co słyszałam, damska populacja Bear Creek uważała wujka za najbardziej 

łakomy kąsek. Dziewczyny jedna przez drugą pchały się mu do łóżka - ciągnęła Lily z bły-

skiem w oczach. - Kiedy zabrał nas do siebie, skończyło się balowanie! Został głową rodziny, 

a tego panienki nie lubią. Dzieci też nie znoszą.

- A dużo jest takich... polujących na twego wujka dziewczyn w okolicy? - zapytała 

Kara, przygryzając wargę.

- Sporo. Jeśli wierzyć plotkom, to wujek miał je wszystkie. Ale od czerwca sytuacja 

się zmieniła.

Kara przypomniała sobie scenę w dżipie i poczerwieniała.

Skłonna   była   uwierzyć   w   te   plotki.   Mac   okazał   się   przecież   doświadczonym 

uwodzicielem. Pewnie w duchu naśmiewał się z jej żałosnej naiwności.

- Czemu tak o niego wypytujesz? Wpadł ci w oko?

Mac,   który   właśnie   wrócił   do   kuchni,   spostrzegł   rozbawienie   bratanicy   oraz 

background image

zmieszanie swego gościa.

- Przestań dokuczać Karze - powiedział.

- Ależ nic się nie stało. Lily opowiadała mi o... niektórych mieszkańcach Bear Creek.

- Tak i jeszcze nie doszłam do jej przyjaciół, Franklinów, a można by o nich sporo 

powiedzieć. Na przykład o Ginny, która uśmiecha się nawet wtedy, gdy nie ma na to ochoty, i 

o słodziutkiej Tricii, udającej przyjaciółkę całego świata, a za plecami wbijającej ci nóż w 

plecy.

- Przestań - zawołał Mac. - Kara z pewnością nie chce słuchać, jak obmawiasz jej 

znajomych. A tak się składa, że ja też lubię Ginny i Tricię.

- To nic nie znaczy, bo masz spaczony gust. Po kimś, kto jest fanem telewizyjnych 

meczów golfowych i trującego gulaszu pani Lattimore, można spodziewać się wszystkiego.

- Nie możemy znaleźć kota! - Do kuchni wpadli Clay i Autumn. - Gdzieś zniknął - 

wołała dziewczynka.

- Jakiego kota? - spytała Lily. - Był tu prawdziwy kot czy znowu coś wymyśliłaś?

- Prawdziwy - potwierdził Clay. - Ona go przywiozła! - Wskazał palcem właścicielkę 

Taia. - Chcieliśmy się z nim bawić, ale on uciekł. Powiedz mu, żeby się z nami bawił - malec 

zwrócił się z żądaniem do Kary.

-   Koty   zawsze   robią,   co   chcą   -   wyjaśnił   Mac.   -   Może,   jak   będziecie   cicho,   sam 

zdecyduje   się   wyjść   z   kryjówki.   Idźcie   pooglądać   telewizję.   Tylko   żadnych   filmów   o 

wampirach - dodał. - Czemu nie obejrzycie kasety z „Małą syrenką”, którą wam kupiłem?

Malcy jęknęli, protestując.

- No dobrze, to może „Piękną i bestię”. - Mac poszedł na kompromis. - Możecie sobie 

wyobrażać, że bestia to wampir.

- Ale to takie nudne, wujku - zawołała Autumn.

- Dziękuję ci. Nie sypiam po nocach, żeby wymyślić wam jakąś sensowną rozrywkę, a 

wy tak to doceniacie...

Dzieci wybiegły z kuchni, po odrodzę obdzielając się kuksańcami.

- Poznałaś już troje, teraz muszę znaleźć Bricka - powiedział Mac, zwracając się do 

Kary. - Lily, gdzie twój brat?

- Skąd mam wiedzieć? Brick chadza własnymi ścieżkami - odparła dziewczyna ze 

wzruszeniem ramion i skupiła uwagę na pannie Kirby.

- Jesteś pewna, że chcesz odwiedzić Franklinów?

- Prawdę mówiąc, powinnam teraz do nich zadzwonić... - odrzekła Kara.

-   Niesamowite!   -   zawołała   Lily.   -   Wyglądasz   tak   słodko   i   nieszkodliwie,   ale   w 

background image

rzeczywistości musi być z ciebie niezły numer. - Z tonu bratanicy Maca wynikało, że to 

komplement.

- Nie rozumiem.

- Ależ to jasne! Mówisz tak niewinnym głosikiem, że nawet Ginny ci uwierzy. Jednak 

przyjechać z kotem w odwiedziny do Franklinów, to bombowy pomysł! Masz zamiar jeszcze 

raz wysłać tę zasmarkaną Tricię do szpitala? Jesteś niesamowita!

-   Słyszałaś   o   uczuleniu   Tricii   na   koty?   -   Mac   obojętnym   tonem   zwrócił   się   do 

bratanicy.

-   Każdy,   kto   zna   Franklinów,   musiał   o   tym   słyszeć.   Przecież   to   najważniejsze 

wydarzenie w nudnym życiu Tricii. Dostała kociaka i o mało nie umarła, bo prawie przestała 

oddychać. Jak tylko kogoś spotka, to po pięciu minutach zaczyna o tym nawijać.

Kara poczuła, że nogi się pod nią uginają. Opadła na najbliższe krzesło. A więc to 

prawda.   Jej   przyszywana   przyrodnia   siostra   cierpiała   na   alergię.   Lily   nie   umawiała   się 

przecież z wujem, by ją zwodzić. A jeśli Ginny, jak sugerował Mac, nie miała udziału w 

zaproszeniu  jej do Bear Creek, to można sobie wyobrazić,  jak zareaguje na widok kota, 

zagrażającego zdrowiu córki!

- Naprawdę nic o tym nie wiedziałam - wymamrotała. - Co mam zrobić z Taiem?

- Wpuść go do pokoju Tricii i wytarzaj w jej pościeli - entuzjazmowała się Lily.

-   Zawsze   możesz   zostawić   go   tutaj   -   zaproponował   Mac.   -   Autumn   i   Clay   będą 

zachwyceni.

- Chciałabym zadzwonić do wujka Willa, jeśli można - powiedziała cicho.

- Wujka? - zdziwiła się Lily.

- Oczywiście. Tu jest telefon. - Mac wskazał aparat i zwrócił się do Lily: - Później ci 

to wyjaśnię, a teraz wyjdźmy stąd, żeby mogła spokojnie porozmawiać.

Wielebny Franklin od razu podniósł słuchawkę.

- Wujku, tu Kara.

- Kara! - powtórzył jowialnie pastor. - Jesteś już spakowana? Jutro wielki dzień! Nie 

mogę się doczekać, moja droga! Będę na lotnisku. Zjemy razem obiad, a potem pojedziemy 

do Bear Creek.

- Wujku, już tu jestem. Przyleciałam dzisiaj - rzekła zakłopotana.

- Co? Tutaj? Dziś? - zdumiał się pastor. - Jak to możliwe? Przecież zapisałem sobie 

datę twojego przyjazdu. Miałaś przylecieć jutro!

- Kto ci tak powiedział? - spytała podejrzliwie. - Czy nie Mac Wilde?

- Tak, a dlaczego...? - zaczął pastor, a potem westchnął. - Właśnie. Teraz już wiesz, w 

background image

czym rzecz?

Wszystko było jasne. Mac, który opłacił bilet, celowo wprowadził w błąd pastora, ale 

dlaczego to zrobił?

- Kiedy miałeś zamiar wspomnieć mi o Macu i całej... intrydze ze ślubem?

- Spotkałaś go? Powiedział ci? - Will Franklin był wyraźnie przygnębiony.

- Wszystko - potwierdziła.

- Ślub? - wykrzyknęła Lily po drugiej stronie kuchennych drzwi.

Oboje z wujem tkwili tam, starając się podsłuchać rozmowę, choć Mac przez cały czas 

próbował odesłać bratanicę do jej pokoju.

- Wujku, zamierzasz się z nią ożenić?

- No, dalej, powiedz, jak bardzo nie odpowiada ci ten plan - warknął Mac. - Pewnie 

zrobisz wszystko, by do tego nie dopuścić.

- Przeciwnie. Myślę, że to dobry pomysł. Autumn i Clay potrzebują matczynej ręki. A 

założę się, że i ty przestaniesz zrzędzić, gdy będziesz miał kobietę...

- Uspokój się i odsuń od drzwi! Przestań szpiegować Karę.

- Dobra. Tobie zostawię to zajęcie. Mam nadzieję, że będziesz z nią szczęśliwy - 

rzuciła bratanica.

Lily odeszła, by dołączyć do Autumn i Claya, a Mac przylgnął uchem do drzwi.

- Dlaczego o niczym nie powiedziałeś i pozwoliłeś mi wierzyć, że to ty kupiłeś bilet? - 

Kara domagała się wyjaśnień od pastora.

- Pragnąłem twoich odwiedzin, moje dziecko. Bardzo za tobą tęskniłem przez te lata. 

Dlatego od razu pomyślałem o tobie... jako towarzyszce życia Maca. Wydawało mi się, że to 

świetne rozwiązanie dla nas wszystkich. Mac potrzebuje żony, by wychować dzieci, a ty 

byłaś taka samotna w wielkim mieście. Wiem, że zawsze pragnęłaś mieć rodzinę.

Kara wzięła głęboki oddech. Starała się, żeby jej listy do wuja Willa były pogodne i 

dowcipne. Nigdy nawet słowem nie wspomniała o samotności. Musiał to wyczytać między 

wierszami i uznać ją za zdesperowaną osobę, która nie potrafi znaleźć sobie stałego partnera, 

nie mówiąc już o mężu i rodzinie. Czuła się upokorzona.

- Jeśli wyjdziesz za Maca, zamieszkasz w Double R, blisko Bear Creek - ciągnął 

pastor. - Znowu stanę się częścią twego życia. Wiem, że powinienem był cię o wszystkim 

uprzedzić, ale wydawało mi się, że nie należy robić tego przez telefon. - W głosie wielebnego 

Willa brzmiało zawstydzenie. - Myślałem, że jak przyjedziesz tutaj, przedstawię cię Macowi, 

on zacznie się o ciebie starać i wszystko się ułoży.

-  A  ja  nigdy bym   się  nie   dowiedziała,  że   ukartowaliście  to   małżeństwo?  Miałam 

background image

wierzyć, że zakochał się we mnie?

Ogarnął ją gniew na samą myśl o podstępie. Czuła się rozczarowana i zdradzona. Mac 

Wilde przynajmniej niczego nie ukrywał. Można mu było zaliczyć to na plus.

-   Mylisz   się   co   do   Maca,   wujku.   On   nie   jest   zainteresowany   zalotami.   Pragnie 

natychmiast   zrekompensować   sobie   wydatki   poniesione   na   tę   inwestycję.   Sądził,   że 

wyjaśniłeś mi wszystko, i chciał uniknąć... Och! - Drgnęła, gdy gwałtownie otworzyły się 

drzwi i stanął w nich Macauley.

Kara była przekonana, że cokolwiek Mac zechce powiedzieć pastorowi, nie będzie to 

przyjemne. Nie życzyła sobie takiej konfrontacji. Popatrzyła na Maca. Oto mężczyzna, który 

oszukał wielebnego Willa, chciał sobie kupić żonę, ale też potrafił ją rozbawić i całować tak, 

jak każda kobieta chciałaby być całowana. Schowała słuchawkę za siebie, nie dopuszczając 

go do telefonu.

- Najpierw musisz ochłonąć, Mac, bo powiesz coś, czego będziesz żałował.

- To wzruszające, że chcesz bronić pastora przede mną, a mnie przed samym sobą - 

powiedział schrypniętym głosem.

Podszedł tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. Zaparło jej dech na widok muskularnej 

klatki piersiowej i mocno dopasowanych dżinsów, które wyraźnie podkreślały męskość Ma-

ca. Próbowała schwycić oddech i nie mogła. Wydawało się jej, że czuje dotyk jego dłoni na 

piersiach. Cofnęła się, a Mac postąpił krok do przodu i uśmiechnął się zmysłowo. Słuchawka 

wyśliznęła się z drżących palców Kary i zawisła nad podłogą.

- Mac - zaczęła, próbując go skłonić do zachowania dystansu.

Dotknęła ręką jego piersi i znowu poczuła ciepło. W uszach dźwięczały jej słowa Lily: 

„Dziewczyny jedna przez drugą pchały się mu do łóżka”.

- Karo - wymówił pieszczotliwie.

Pochwycił ją za biodra i przycisnął do siebie tak, by odczuła, jak jest podniecony.

- Mac - szepnęła, topniejąc w jego ramionach.

Bliskość tego mężczyzny nie pozwalała myśleć o niczym innym.

- Halo! - w słuchawce rozległ się głos pastora. - Jest tam kto?

- Nie zwracaj na niego uwagi - mruknął Mac i lekkim kopnięciem przesunął telefon w 

odległy kąt kuchni.

- Halo! Halo! Co się dzieje? - niepokoił się wielebny Will.

Kara zamrugała powiekami, budząc się z erotycznego oszołomienia. Wyzwoliła się z 

objęć Maca i chwyciła za słuchawkę.

- Wujku!

background image

- Powiedz mu, że zostaniesz tutaj - cicho poprosił Macauley.

- Ja... ja... - Odwróciła wzrok od wpatrzonych w nią oczu Maca. - Czy to prawda, że 

Tricia jest uczulona na koty? - usłyszała samą siebie, zadającą głupie pytanie.

Pastor milczał przez chwilę zaskoczony.

- Tak. Na jedenaste urodziny kupiliśmy jej kotka, bo męczyła nas miesiącami...

Szczegółowo   opowiadał   całą   historię,   a   Kara   musiała   jej   słuchać,   nie   zdradzając 

znudzenia.

Mac zasiadł na krześle, krztusząc się ze śmiechu.

Do kuchni wpadł Clay.

- Znaleźliśmy kota! Siedzi na belce pod sufitem w twojej sypialni, wujku. Nad samym 

łóżkiem.

- Oczywiście! A gdzie indziej mógł się schować? Mam nadzieję, że z przerażenia nie 

zwymiotował na moją poduszkę wszystkiego, co zjadł w ciągu dnia?

- Wujku, muszę kończyć - powiedziała szybko Kara. - Przenocuję u pana Wilde’a. 

Porozmawiamy jutro.

Odłożyła   słuchawkę   i   wąskim   korytarzem   podążyła   za   Makiem   oraz   Clayem   do 

wyłożonej  ciemną boazerią sypialni,  w której  królowało olbrzymie  łoże  przykryte  ciepłą, 

puchową kołdrą. W pokoju znajdował się granitowy kominek, podobny do tego z salonu, 

choć nie tak duży. Wisiał nad nim wypchany potężny łeb górskiego barana.

Kara skrzywiła się. Jeleń i łoś nie wyglądały tak groźnie jak to zwierzę.

- Czy każdy pokój zdobią jakieś trofea? - spytała zaniepokojona.

- U mnie jest górska kozica! - wykrzyknął Clay.

- A u mnie niedźwiedź - pisnęła Autumn, która właśnie weszła do sypialni. - Bałam 

się, więc wujek przykrył go kocem.

- Dziadek był zapalonym myśliwym, stąd te ozdoby - wyjaśnił Mac.

- Tam siedzi Tai! - Clay wskazał sufitową belkę, na której przycupnął kot.

Oboje z Autumn wdrapali się na łóżko i podskakując, próbowali dosięgnąć zwierzaka. 

Tai tylko parskał odstraszająco.

- Zwabię go jedzeniem - rzekła Kara. - Nie jadł nic przez cały dzień. Mam w torbie 

jego smakołyki. Ale muszę tu z nim zostać sama, bo Tai obawia się obcych.

- Zostawimy Karę, by mogła zająć się kotem - powiedział Mac i wyszedł, zabierając 

dzieci.

Kara czuła się nieswojo  w sypialni  Maca.  Nakarmiła Taia i rozejrzała  się  wokół. 

Nigdzie nie było widać fotografii, książek ani niczego osobistego. Wyobraziła sobie Maca w 

background image

łóżku  pod   puchową  kołdrą,   strzeżonego   przez   dzikiego   barana.   Sypiał   w   piżamie   czy  w 

spodenkach? A może nago? Na myśl o tym ogarnęła ją taka fala gorąca, że machinalnie roz-

sunęła uda.

Z jękiem rozpaczy przysiadła na krawędzi łóżka. Co się z nią stało? Nigdy w życiu nie 

myślała w ten sposób o żadnym mężczyźnie! Dotknęła ręką czoła. Była bardzo zmęczona.

-   Widzę,   że   Tai   zdecydował   się   zejść   na   kolację   -   w   sypialni   rozległ   się   niski, 

spokojny głos Maca.

Stał   w   drzwiach,   spoglądając   na   Karę   wzrokiem   pełnym   ukrytych   pragnień.   To 

spojrzenie sprawiło, że zerwała się na równe nogi i odskoczyła od łóżka.

- Malcy już śpią. Lily poszła do swego pokoju, wyjawiwszy przedtem, że Brick spędzi 

dzisiejszą noc u swego przyjaciela, Jimmy’ego Crowa - westchnął Mac. - Brick i Jimmy znani 

są w całym Bear Creek z różnych wybryków. Czasami fotografują dziewczęta przebierające 

się w szatni, innym razem przebijają opony w samochodach nauczycieli...

- Masz z tymi dziećmi masę kłopotów.

- Nie uważaj mnie przypadkiem za świętego - zastrzegł Mac, zbliżając się do Kary. - 

Zapewniam cię, że jestem tylko człowiekiem - powiedział i przyciągnął ją do siebie.

Kara przełknęła ślinę. Miała opuszczone ręce i robiła wszystko, by nie zarzucić mu ich 

na szyję.

- Według Lily nie byłeś z kobietą, odkąd sprowadziłeś tu dzieci, a nie przywykłeś do 

tak długiego... celibatu. Podobno jesteś mężczyzną, o którego biją się okoliczne damy.

- Nie wierz we wszystko, co usłyszysz, a już szczególnie od Lily - rzekł Mac, patrząc 

jej w oczy.

- To  oczywiste,  że  tak  mówisz.  Trudno,  żebyś  się chwalił  swoimi...  - Nie  mogła 

znaleźć odpowiedniego słowa na określenie łóżkowych przygód.

- Podbojami? - Mac uśmiechnął się i zmrużył oczy.

-   Czemu   sądzisz,   że   taki   podejrzany   typ   jak   ja   nie   miałby   się   tym   chełpić?   Nie 

zauważyłaś nacięć na słupkach baldachimu? Każde z nich oznacza kolejną miłosną przygodę.

Ujął jej głowę w obie dłonie.

- Aha! Mam cię! Już chciałaś przekonać się, czy mówię prawdę.

Kara wiedziała, że Mac żartuje.

- Przecież nie ma tu żadnego baldachimu.

Z jednej strony miała ochotę uśmiechnąć się, ale z drugiej ogarniała ją wściekłość na 

myśl o nim w ramionach innej kobiety. W końcu rzekła:

- Na zagłówku też nie ma żadnych nacięć.

background image

- A o czym  to świadczy?  - spytał  ochryple,  przytulając  swój szorstki policzek do 

twarzy Kary i przesuwając dłońmi wzdłuż jej ciała.

- O tym, że wiesz, jak prowadzić rozmowę, bym poczuła się zakłopotana i straciła 

wątek.

- Mówiliśmy o przeszłości. Liczy się jednak tylko  teraźniejszość i fakt, że mamy 

zamiar się pobrać - przypomniał, tuląc Karę w objęciach i pokrywając pocałunkami jej szyję.

Dziewczyna z rozkoszą poddawała się pieszczotom. Mac wziął ją na ręce i podszedł 

do łóżka, a potem usiadł, trzymając na kolanach.

- Jesteś taka piękna, podniecająca. Bardzo cię pragnę, kochanie - szepnął.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Kara zamarła w bezruchu.

- Co się stało? - spytał Mac, spragniony jej bliskości.

Przed chwilą tuliła się do niego, nagle usiadła wyprostowana, a potem poderwała się i 

poszukała wzrokiem kota, który chłeptał wodę z miseczki. Mac patrzył na nią oszołomiony. 

Może nie chciała się kochać z nim w obecności kota? Chociaż sam nie miał nic przeciwko 

takiemu towarzystwu, gotów był zrobić wszystko, by Kara poczuła się swobodnie.

- Mam go przenieść do innego pomieszczenia? - zapytał.

- Kot może zostać, jeśli chce, ale ja wyjdę - odrzekła, kierując się do drzwi.

Mac podniósł się wolno i ruszył za nią.

- Czy mogłabyś chociaż wyjaśnić, co się stało, że zmieniłaś zdanie?

- Powiedziałeś, że jestem piękna i podniecająca.

- To cię dotknęło? - Mac był wyraźnie zaskoczony.

- Tak, bo to wierutne kłamstwo. Więcej nie praw mi tego typu komplementów.

- Komplementów?

-   Mówisz   je   pewnie   każdej   kobiecie,   którą   bierzesz   do   łóżka.   To   obraźliwe!   - 

wybuchnęła i nie oglądając się za siebie, wyszła z sypialni.

Nie  miała   pojęcia,   co  zrobi.   Kot   został   w  sypialni  Maca,   a  ona  nie   dysponowała 

żadnym   środkiem   transportu,   by   dotrzeć   do   miasta.   Zresztą   gdyby   nawet   jakoś   się   tam 

dostała, nie miała się gdzie zatrzymać.

Nagle   tuż   za   Karą   pojawił   się   gospodarz   rancza   i   łagodnie   położył   dłonie   na   jej 

ramionach.

- Musisz być głodna - powiedział, zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. - 

Oboje nic nie jedliśmy. Powinniśmy byli pójść na obiad w Helenie i...

- Spieszyłeś się do dzieci - przypomniała drżącym głosem, czując, jak Mac delikatnie 

gładzi jej ramiona. - Z twojego punktu widzenia nie warto było tracić czasu na restauracje. W 

końcu   przyjechałam   tu,   żeby   się   za   ciebie   wydać,   więc   po   co   miałbyś   czynić   jakieś 

dodatkowe zabiegi o moje względy?

Odsunęła się od niego, choć ciągle czuła na ramionach ciepło jego dotyku.

- Nieźle mnie podsumowałaś - zauważył sucho. - Pewnie na to zasłużyłem. Ale skoro 

Już   tu   jesteś,   może   ogłosimy   zawieszenie   broni   i   coś   zjemy?   Była   dziś   na   ranczu   pani 

Lattimore i zostawiła...

- Swój paskudny gulasz? - Kara przytoczyła opinię Lily. - Może jakoś go przełknę.

background image

- Nie doniosę pani Lattimore, co powiedziałaś. Chodź, skosztujemy wspaniałego dania 

- rzekł i podał jej ramię, prowadząc do kuchni.

Pozwoliła mu na to, bo naprawdę czuła głód i nie było sensu uciekać przed panem 

tego rancza. Musiała gdzieś przenocować, więc zgodziła się zawrzeć rozejm.

Usiadła   przy   kuchennym   stole   i   spoglądając   na   telefon,   myślała   o   dzisiejszej 

rozmowie z pastorem, podczas gdy Mac podgrzewał gulasz w kuchence mikrofalowej.

-   Dlaczego   tak   naprawdę   nie   podałeś   wujkowi   Willowi   właściwej   daty   mego 

przyjazdu?

- Pomyślałem, że przyjedzie po ciebie na lotnisko, a ja nie chciałem z nikim dzielić 

chwili naszego spotkania. Pragnąłem, byś pierwsze godziny w Montanie spędziła tylko ze 

mną.

- To nie brzmi wiarygodnie. Jaki był prawdziwy powód?

- No dobrze. Muszę przyznać, że niepokoiła mnie myśl o spotkaniu przyszłej panny 

młodej w obecności pastora. Sądziłem, że będzie niezręcznie, jeśli się sobie nie spodobamy, a 

on zacznie grać rolę swata. Z drugiej strony, gdybyśmy od razu przypadli sobie do gustu, 

pastor tylko by nam zawadzał.

Kara oparła się przemożnej chęci, by zapytać o wrażenie, jakie na nim wywarła w 

chwili spotkania. Pewnie nie wydała mu się wyjątkowo odpychająca i pogodził się z tym, że 

nie jest tak piękna, jak przypuszczał, choć się do tego nie przyzna. Będzie opowiadał, jak to 

oczarowała go od pierwszego wejrzenia.

- Nie potrafię prawić oryginalnych komplementów - przyznał, nakrywając do stołu. - 

Ale na swoją obronę mogę powiedzieć, że jeśli coś mówię, to naprawdę tak uważam.

Kara automatycznie położyła sztućce przy dwóch nakryciach. Wiedziała, co Mac miał 

na myśli.

- A więc jeżeli kochasz się z kobieta, to wierzysz, że jest piękna i podniecająca?

- Oczywiście. Dlaczego miałbym się kochać z jakimś brzydactwem?

- Właśnie, dlaczego? - powtórzyła.

- Wybacz, jeśli cię uraziłem. Naprawdę nie chciałem cię dotknąć, używając banalnych 

słów dla wyrażenia moich uczuć.

- Po prostu miałeś zamiar iść ze mną do łóżka. Pragnąłeś mnie tak bardzo, bo jestem 

piękna i seksowna - zażartowała.

-   Nie   wiem,   dlaczego   nie   możesz   w   to   uwierzyć   -   jęknął   Mac.   -   Pamiętasz,   już 

wcześniej, w dżipie...

- Nie chcę o tym mówić. Po to zawarliśmy rozejm, by do tego nie wracać - przerwała 

background image

mu.

- Kto ustalił zasady rozejmu? Czy to ja nalegałem, by wprowadzić do niego taką 

klauzulę? - spytał Mac, stawiając na stole naczynie z parującym gulaszem.

Znowu się z nią droczył, a to mogło przywrócić atmosferę intymności, w której Kara 

czuła się niepewnie. Postanowiła więc skierować rozmowę na inny temat.

- Co za niespodzianki kryją się w tej potrawie? - spytała.

- Jeśli ci powiem, to już nie będzie niespodzianek. Ale wierz mi, że całość zupełnie 

nieźle smakuje z zimnym piwem - powiedział i wyjął dwie puszki z lodówki.

- Nigdy nie widziałam tego gatunku - rzekła Kara, przyglądając się kuguarowi na 

puszce.

- To ulubiony napitek ranczerów. Niezłe. Świetnie nadaje się do przepłukania gardła 

po gulaszu pani Lattimore.

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wolałabym napić się wody.

- Proszę bardzo. Masz do wyboru mineralną, którą zwykle pija Lily, albo kranówkę 

przeznaczoną dla nas, proletariuszy.

Kara nalała do szklanki wody z kranu i oboje zajęli się potrawą, którą pani Lattimore 

doprawiła w sposób trudny do zaakceptowania przez szanującego się kucharza. Jednakże mi-

mo oryginalnych przypraw danie okazało się jadalne.

- Zaniosę twój bagaż do pokoju gościnnego - zaproponował Mac po kolacji, gdy Kara 

zbierała talerze ze stołu. - Chociaż zaproszenie do mojej sypialni jest ciągle aktualne - za-

znaczył.

- Dziękuję. Tai i ja wolimy oddzielny pokój. Przywiozłam ze sobą torbę na kocie 

nieczystości,   a   jeśli   znajdziesz   jeszcze   dla   niego   jakieś   kartonowe   pudełko,   to   będzie 

całkowicie usatysfakcjonowany.

- Znajdę - obiecał, przyglądając się jej uważnie. Ktoś, kto tak jak ona woził żywność 

dla kota i torebki na nieczystości, musiał być niezwykle odpowiedzialną osobą.

- Nie mogłam oczekiwać, że wujek Will będzie biegał po mieście i kupował drobiazgi 

potrzebne Taiowi - wyjaśniła. - Pewnie myślisz, że dziwaczka ze mnie...

- Skądże. Uważam, że jesteś po prostu bardzo przewidująca - odrzekł, nie dodając, iż 

docenia w niej również inne zalety i że z każdą minutą coraz bardziej jej pragnie.

Nie   ośmielił   się   tego   powiedzieć,   by   znowu   nie   pomyślała,   że   prawi   jej   tanie 

komplementy.

Kiedy posprzątali po kolacji, Mac pomógł Karze przenieść kota do wolnej sypialni, 

która   poprzez   łazienkę   łączyła   się   z   jego   pokojem.   Wnętrze   umeblowane   było   bardzo 

background image

skromnie.   Poza   łóżkiem   stała   tu   jedynie   mahoniowa   szyfonierka,   której   przydałaby   się 

renowacja. Znad łóżka łagodnym wzrokiem spoglądała sama.

- Widzę, że twój dziadek nie oszczędzał nawet kuzynek jelonka Bambi - zauważyła 

Kara.

- Masz coś przeciwko polowaniom?

- Nie zastanawiałam się nad tym, dopóki tu nie przyjechałam. A teraz nie wiem już, od 

czego dostałam gęsiej skórki. Na myśl o polowaniach czy na widok tych trofeów. Przecież 

cały dom wygląda jak koszmar ze snu wypychacza zwierząt.

- Kiedy zostaniesz moją żoną i zamieszkasz tu, zmienisz wystrój wnętrza. Zamiast 

trofeów myśliwskich powiesisz obrazki przedstawiające kwiaty albo owoce. Wybacz, że ten 

pokój tak wygląda - powiedział Mac. - Jest mały i wyziębiony, ale tylko ten był wolny. 

Pewnie nie chciałabyś  spać z którymś  z dzieci. Dałaś też jasno do zrozumienia, że moja 

sypialnia ci nie odpowiada. Możesz się tu zamknąć, jeśli boisz się, bym nie naruszył zasad 

naszego rozejmu.

- Nie obawiam się ciebie - odrzekła z uśmiechem.

Przerażał ją raczej fakt, iż pod wpływem samego spojrzenia Maca przenikają fala 

gorąca.

- To dobrze - mruknął.

Mieli dzielić wygodną łazienkę z dwiema umywalkami, prysznicem i staroświecką, 

dużą wanną. Godzinę wcześniej ta okoliczność niepokoiłaby Karę. Teraz była na to zbyt 

zmęczona.

Mac   szarmancko   ustąpił   jej   pierwszeństwa   przy   myciu.   Po   dokonaniu   wieczornej 

toalety   i   włożeniu   sięgającej   kostek   bawełnianej   różowej   koszuli   z   długimi   rękawami   i 

zapięciem pod samą szyję, Kara wśliznęła się pod koc. Tai usnął w nogach łóżka.

W   pokoju   było   chłodno.   Wełniany   koc   i   bawełniana   narzuta   nie   zapewniały   tyle 

ciepła,   by  można   było   spokojnie   zasnąć.   Kara   tęsknie   pomyślała   o   puchowej   kołdrze   w 

sypialni Maca i spróbowała szczelniej otulić się tym, co miała pod ręką.

Ciągle   trzęsła   się   z   zimna.   Już   zaczęła   się   zastanawiać   nad   włożeniem   swetra   i 

skarpet...

- Karo?

W   pokoju   rozległ   się   głos   Maca.   Mógł   wejść   przez   łazienkę.   Mimo   panujących 

ciemności dostrzegła zarys wysokiej, męskiej sylwetki, która powoli zbliżała się do łóżka. 

Przez moment przestało jej bić serce. Usiadła na łóżku, szczelnie owijając się kocem.

- Czego chcesz? - zapytała przestraszona.

background image

Jak w transie patrzyła  na muskularną, pokrytą  czarnymi  włosami pierś Maca. Był 

tylko w slipach, które znakomicie uwydatniały jego męskość.

- Przyniosłem dodatkowe koce. Jest zimno, z pewnością ci się przydadzą - powiedział 

niskim, głębokim głosem.

Wpatrzona   w   Maca   i   przerażona   jego   obecnością   w   pokoju   nawet   nie   zauważyła 

koców, które teraz układał na łóżku.

W świetle księżyca Kara wydała się Macowi zachwycająca. Przysiadł na krawędzi 

posłania.

- Myślałem, że się mnie nie boisz, więc czemu wyglądasz na śmiertelnie wystraszoną? 

- spytał łagodnie i dotknął palcami warg dziewczyny.

-   Zdałam   sobie   sprawę,   że   jestem   okropnie   niemądra.   Sama   narażam   się   na 

niebezpieczeństwo - szepnęła jednym tchem.

-   To   prawda   -   przyznał   Mac.   -   Potrzebujesz   męża,   który   by   cię   chronił   -   dodał, 

wsuwając ręce pod koc, by dosięgnąć piersi Kary. Dziewczyna była oszołomiona i przerażona 

przyjemnością,   którą   sprawiła   jej   ta   pieszczota.   Mac   delikatnie   gładził   kciukami   okolice 

sutek, nie dotykając samych koniuszków piersi.

Zapragnęła go gwałtownie.

- Proszę, ja nie... Nie możemy... - Głos się jej załamał pod wpływem intensywnych 

odczuć.

- Możemy, ale nie będziemy - poprawił Mac. - W każdym razie nie dzisiaj. Teraz 

pocałuj mnie na dobranoc, to sobie pójdę.

Jęknęła, gdy dotknął jej warg i zaczął namiętnie ją całować.

Karę   przeniknął   dreszcz   pożądania.   Kiedy   Mac   po   raz   drugi   położył   dłoń   na   jej 

piersiach, gwałtownie przycisnęła ją do siebie. Znowu zaczął gładzić wrażliwą skórę wokół 

sutek. Dziewczynę oblała fala rozkoszy.

Położył  ją delikatnie na wznak, pozwolił, żeby się przytuliła i zaczęła pieścić mu 

włosy. Pod bawełnianą koszulą Kary wyraźnie rysowały się nabrzmiałe koniuszki piersi. Mac 

zmrużył oczy i dotknął ustami jednego z nich.

Kara poczuła ciepło oddechu, a potem czubek języka dotykającego sutki. Wygięła się, 

unosząc piersi ku górze i spazmatycznie powtarzając imię Maca. Przy tym ruchu rozpięła się 

jej koszula. Mac pieścił teraz językiem nagie piersi, a ciało Kary przeniknęła fala rozkoszy. 

Dziewczyna przylgnęła do niego mocno, pragnąc otrzymać więcej i więcej...

Nagle wszystko się skończyło. Mac usiadł, oddychając ciężko.

- Albo przerwiemy teraz, albo wcale - rzekł, z trudem chwytając oddech.

background image

Kara leżała podniecona, odczuwając bolesne pulsowanie między udami. Pierwszy raz 

w życiu straciła nad sobą kontrolę. Nawet nie przypuszczała, że jest w stanie przeżywać tak 

gwałtowną namiętność. Nie mogła się dłużej oszukiwać. Gdyby Mac nie przerwał pieszczot z 

własnej woli, ona by go nie powstrzymała. Zamknęła oczy, by nie patrzeć mu w twarz.

- Dobranoc, maleńka. Spij dobrze - szepnął i mocno pocałował w ją usta, a potem 

jeszcze   raz   złożył   pocałunek   między   jej   piersiami.   Przeszedł   przez   pokój,   a   Kara   nie 

poprosiła, by zawrócił. Gdyby choć raz spojrzał na nią, z pewnością zostałby tu do rana.

Nie powinienem tego robić, upomniał sam siebie. Mógł ją posiąść. Wiedział, że tego 

pragnęła. To czyste szaleństwo, mieć w łóżku spragnioną kobietę i zrezygnować z rozkoszy. 

Na myśl o spełnieniu poczuł, że się poci. Mimo iż noc była chłodna, nie przykrył się kołdrą.

Tai  siedział  pośrodku  małej  sypialni,   miaucząc  i  popatrując  na  Karę. Dziewczyna 

zbudziła   się  właśnie  z   głębokiego  snu,   w  który  zapadła  tuż  przed   świtem,   i  sięgnęła   po 

zegarek. Dochodziła dziewiąta, a według czasu waszyngtońskiego - jedenasta. Nigdy jeszcze 

nie wstawała tak późno.

Czuła   się   nieco   zdezorientowana.   W   domu   panowała   cisza.   Umyła   się   szybko, 

dokładnie zamknąwszy drzwi od łazienki, choć z sypialni Maca nie dobiegały żadne odgłosy. 

Włożyła dżinsy i cienką liliową bluzeczkę. Ostrożnie zajrzała do pokoju Macauleya, lecz nie 

zastała tam nikogo.

- Ładnie wyglądasz - powitała ją Autumn, gdy tylko Kara wyszła na korytarz.

Drgnęła zaskoczona, że dziewczynka na nią czekała.

- Lily powiedziała, że mam ci nie przeszkadzać, dopóki nie wyjdziesz z pokoju. Gdzie 

kotek? - zainteresowała się nagle. - Słyszałam, jak miauczał.

Kiedy szły korytarzem, Tai wybiegł z sypialni i czmychnął w głąb domu, jakby go 

ktoś gonił. Kara zauważyła, że dziewczynka jest w nocnej koszuli. Jej długie ciemne włosy 

splątaną kaskadą spadały na ramiona. Był wtorek, a więc mała powinna być w szkole. Nie 

wyglądała na chorą.

-   Jak   chcesz,   to   w   mikrofalówce   rozmrożę   ci   coś   na   śniadanie.   Można   w   niej 

podgrzewać   już   przygotowane   jedzenie   -   paplała   dziewczynka   -   ale   lepiej   nie   gotować 

surowego kurczaka, bo się nie zniszczy wszystkich bakterii. Można się zatruć i umrzeć. Od 

hamburgerów też można umrzeć. Moja mama i tata umarli, ale nie otruli się, tylko zginęli w 

wypadku. Mówiłam Brickowi, że on też może zginąć w katastrofie samochodowej, ale się 

śmiał.

- Czy Brick pojechał gdzieś samochodem? - spytała Kara, próbując uzyskać w miarę 

dokładne informacje od dziewczynki, mieszającej przeszłość z teraźniejszością.

background image

- Dziś rano razem z Jimmym Crowem wzięli samochód jego mamy i pojechali do 

parku Yellowstone.

- Sami? A wujek o tym wie? - spytała Kara w zdumieniu.

- Wujek nie pozwolił mu opuszczać lekcji.

-   Brick   ma   przecież   tylko   trzynaście   lat!   Pojechał   bez   prawa   jazdy!   Musimy 

natychmiast zawiadomić wujka Maca! - zawołała Kara.

- A gdzie on jest?

- Myślałam, że ty mi powiesz - przyznała skonsternowana Kara. - A może Lily wie? 

Zadzwonimy do niej do szkoły.

- Nie ma jej w szkole. Wybrała się do... raju.

Kara zaniepokoiła się nie na żarty.

-   Lily   mówiła,   że   ja   też   nie   muszę   dziś   iść   do   szkoły,   jeśli   nie   chcę,   i   że   ty 

zaopiekujesz się mną i Clayem - wyznała Autumn.

- Gdzie jest Clay? - Serce Kary o mało nie wyskoczyło z piersi.

Cisza   panująca   w   domu   wyraźnie   wskazywała,   że   chłopiec   musiał   być   gdzieś   na 

zewnątrz.

- Poszedł do konia.

- Chyba nie do Blackjacka? - Kara przypomniała sobie, co Mac mówił o narowistym 

ogierze.

- Tak, Clay go uwielbia i chce na nim jeździć.

Troje   młodych   Wilde’ów   potrzebowało   natychmiastowej   pomocy,   ale   Clayowi 

zagrażało bezpośrednie niebezpieczeństwo.

- Autumn, musisz mi pokazać, gdzie jest ten koń.

W chwilę później biegły wzdłuż podjazdu. Kara modliła się w duchu, by zdążyły 

odnaleźć Claya, zanim ogier zrobi mu krzywdę.

- Tu są stajnie. - Autumn przyprowadziła Karę do świeżo odnowionych zabudowań.

Z trudem otworzyły ciężkie wrota. Wewnątrz nowoczesnej, przestronnej stajni stały 

dobrze utrzymane konie, ale nie było wśród nich czarnego ogiera. Kara zawołała chłopca, 

lecz nikt się nie odezwał.

- Tu jest bury kot - zauważyła Autumn. - Mieszka w stajni. Wujek mówi, że nie ma 

imienia, ale ja nazywam go Prążek, bo jest pręgowany jak tygrys. Chciałam go wziąć do 

mieszkania,   lecz   wujek   powiedział,   że   to   dziki   kot.   Czy   myślisz,   że   Tai   chciałby   mieć 

przyjaciela?

Kara   była   zbyt   zaabsorbowana   sprawą   Claya,   by   zwracać   uwagę   na   paplaninę 

background image

dziewczynki.

- Gdzie może być ten ogier i twój brat?

- Może na którymś z wybiegów. Weźmy Prążka do domu, żeby spotkał się z Taiem.

- Najpierw musimy znaleźć Claya. Pokażesz mi, gdzie są wybiegi?

Kara była zdziwiona, że mała, zwykle tak wyczulona na wszystkie niebezpieczeństwa, 

nie niepokoi się o brata.

Na szczęście nie trzeba było iść daleko, by dotrzeć do ogrodzonych wybiegów dla 

zwierząt.

Dostrzegła Claya wcześniej niż Autumn. Siedział na płocie, obserwując potężnego 

ogiera, który biegał jak szalony i od czasu do czasu stawał dęba, najwyraźniej mało zachwy-

cony towarzystwem chłopca.

- Chodź tu, Blackie! Mam coś dla ciebie! - wołał siedmiolatek, wyciągając rękę do 

konia, który, niepokojony przez intruza, wściekle rył ziemię kopytami.

Karze zaparło dech w piersiach. Clay najwyraźniej traktował ogiera jak łagodnego 

kucyka. Wcale nie zwracał uwagi na jego nieprzyjazne zachowanie.

Podbiegła do malca i ściągnęła go z ogrodzenia. Był boso, w szortach i podkoszulku. 

Miał zimne ręce i nogi. Mimo iż świeciło jesienne słońce, dzień był chłodny, a mały nie 

wykurował się jeszcze do końca z wietrznej ospy.

-  Clay,  powinieneś   trzymać   się   z   daleka  od   tego   konia.   To   dzikie,   niebezpieczne 

zwierzę. Mógł ci zrobić krzywdę - powiedziała drżącym głosem.

- Blackie mógł zabić Claya? Nie wiedziałam, że konie to robią. - Autumn aż sapnęła 

ze zdziwienia.

- Zwykle nie są groźne dla ludzi, ale Blackjack to wyjątek - wyjaśniła Kara.

- Chciałem się z nim zaprzyjaźnić - rzekł ponuro Clay.

- Może pomyślałbyś o jakimś mniejszym i łagodniejszym zwierzątku - zaproponowała 

Kara, próbując za wszelką cenę odwrócić uwagę chłopca od ogiera.

- Na przykład o psie? - zainteresował się malec. - Kiedy go dostaniemy?

- Będziemy mieć szczeniaczka! Szczeniaczka! - pisnęła Autumn.

- Zawsze chciałem dostać szczeniaka - wyznał chłopiec i umie wziął Karę za rękę.

Wzruszyła   się   tym   gestem.   Clay   był   taki   mały,   bezradny.   Płonącymi,   ciemnymi 

oczami i gęstością włosów bardzo przypominał Maca.

- Uwielbiam psy! - entuzjazmowała się Autumn. - Rodzice nie pozwalali ich hodować, 

wujek James i ciocia Ewa również nie. A wujek Mac powiedział, że tutaj nie miałby kto 

zajmować się szczeniaczkiem, gdy my jesteśmy w szkole.

background image

- Ale Lily mówiła, że ty zamieszkasz z nami. - Clay zwrócił się do Kary.

Nie odpowiedziała, lecz malcy wzięli jej milczenie za dobrą monetę. Kiedy wrócili do 

domu, znalazła dla obojga ciepłe ubrania. Clay był już bezpieczny, lecz co z Lily i Brickiem? 

Zastanawiała się właśnie, jak zawiadomić Maca, gdy jej wzrok padł na kuchenny telefon. 

Wykręciła numer zapisany na kartce przy aparacie, mając nadzieję, że Macauley będzie w 

pobliżu dżipa. Nerwowo zastanawiała się, co mu powiedzieć.

Kiedy już miała zrezygnować, bo nikt się nie zgłaszał, Mac podniósł słuchawkę.

- Tak? - odezwał się znużonym głosem.

- Nie chciałam ci przeszkadzać - zaczęła niepewnie.

- Co się stało?

Kara zdecydowała, że zaoszczędzi mu opowieści o Clayu, a przekaże tylko to, czego 

dowiedziała się o Bricku. Mac nie przyjął dobrze tych nowin. Wybuchnął gniewem i zaczął 

kląć, a Kara słuchała w milczeniu, rozumiejąc, że jako opiekun takich niesfornych dzieci ma 

prawo się denerwować.

- Naprawiam ogrodzenie na południowym pastwisku. Zajmie mi to jeszcze godzinę 

albo   dłużej.   Jeśli   zostaniesz   z   Clayem,   pojadę   prosto   do   szeryfa.   To   mój   przyjaciel   i   z 

pewnością pomoże odnaleźć chłopców, nie aresztując ich przy okazji. Autumn i Lily powinny 

wrócić ze szkoły około...

- Autumn jest w domu - przerwała Kara.

- Dlaczego? Zachorowała?

- Nie. Ale tu jest. Nie martw się o dzieci. Zostanę z nimi.

Mac   był   tak   zdenerwowany,   że   Kara   nie   wspomniała   nawet   o   wyprawie   Lily   do 

tajemniczego raju. Lepiej, żeby myślała iż dziewczyna jest w szkole, i zajął się Brickiem.

- Wybacz, że rano nie zastałaś mnie w domu - powiedział Mac. - Zwykle wcześniej 

planuję swoje zajęcia, ale dzisiaj Webb ma wolne i wyjechał poza ranczo, więc pracuję za 

dwóch. Zajrzałem do twojej sypialni po piątej, lecz spałaś tak głęboko, że nie miąłem serca 

cię budzić.

Myśl o tym, że widział ją śpiącą, wprawiła Karę w zakłopotanie. Może chrapała albo 

coś w tym rodzaju.

- Wyglądałaś tak słodko i podniecająco, że musiałem użyć  całej siły woli, by nie 

wśliznąć się do twego łóżka. Któregoś ranka to zrobię i zostanę aż do świtu - dodał.

Kara westchnęła głęboko. Słowa Maca podziałały na jej wyobraźnię i zmysły. Zbyt 

dobrze pamiętała wieczorne pieszczoty i pocałunki. Znowu poczuła podniecenie. Była w nie 

lada   niebezpieczeństwie,   skoro   samo   brzmienie   głosu   Maca   doprowadzało   ją   do   takiego 

background image

stanu.

- Musisz znaleźć Bricka - powiedziała szybko, odpędzając natrętne myśli.

Roześmiał się, jak gdyby wiedział, co przeżywała.

- Nie martw się - rzekł łagodnie. - Przywiozę go do domu. Do zobaczenia, kochanie.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Kara odłożyła słuchawkę i siedziała bez ruchu, patrząc w przestrzeń. Bezskutecznie 

starała   się   odnaleźć   w   sobie   ślady   oburzenia   wobec   faktu,   że   Mac   znowu   użył   słowa 

„kochanie”.

Nagle do jej uszu dotarł hałas z salonu. Zerwała się z krzesła i poszła sprawdzić, co się 

dzieje. Na podłodze prężył się i syczał bury kot ze stajni. Gotowy do skoku Tai, groźnie 

pomrukując, tkwił na łbie łosia wiszącym nad kominkiem. Powoli przesuwał się ku rogom i 

mierzył intruza groźnym spojrzeniem.

-   Chyba   się   nie   polubili   -   mruknęła   Autumn,   która   wraz   z   Clayem   obserwowała 

przebieg spotkania.

- Myślę, że trzeba zabrać stąd Prążka, zanim Tai skoczy mu do gardła - spokojnie 

zauważyła Kara.

- Wygonię go. - Clay zgłosił się na ochotnika.

Stajenny kocur wrzasnął dziko. Kara pobiegła otworzyć frontowe drzwi i z pomocą 

Claya, który gonił Prążka po całym domu, udało się go wreszcie skierować na dwór.

Kiedy wrócili do salonu, Tai ciągle siedział na łbie łosia, a Autumn przemawiała doń 

łagodnie, próbując skłonić do zejścia.

- Pewnie nie powinnam była  sprowadzać tu Prążka, lecz chciałam, żeby Tai miał 

przyjaciela. Ciężko żyć w nowym miejscu, nie znając nikogo.

Kara przytuliła dziewczynkę, domyślając się, że mała ma na myśli nie tylko kocią 

samotność.

- Wszystko w porządku - powiedziała. - Tai lubi samotność. Zachowuje się zupełnie 

inaczej niż ludzie. Woli być jedynym kotem w domu.

-   Zawsze   będzie   jedyny.   Nawet   kiedy   dostaniemy   szczeniaczka   -   wtrącił   Clay.   - 

Szczeniak to przecież pies.

- Autumn, dlaczego nie poszłaś dziś do szkoły? - Kara zmieniła temat.

- Bo dzieci dobierają się w grupy, które będą przygotowywać przyjęcie na Halloween. 

Wiedziałam, że nikt  mnie nie wybierze,  więc zostałam w domu - wyznała  dziewczynka, 

patrząc   w   podłogę.   -   Pomyślałam,   że   i   tak   przydzielą   mi   jakieś   zajęcie,   nawet   jeśli   nie 

przyjdę. Wolałam to niż stanie i czekanie do samego końca.

Kara spojrzała na małą ze współczuciem. Wiedziała, co to znaczy być outsiderem. 

Ona też przez całe życie chciała przynależeć do czegoś lub kogoś.

- Trudno przenosić się do nowej szkoły, szczególnie w małym miasteczku, w którym 

background image

ludzie się znają.

- Niekoniecznie - zaszczebiotał Clay. - Mnie wszyscy lubią. Mam wielu przyjaciół.

- Bo jesteś w drugiej klasie, a nie w piątej - rzekła Autumn. - Małe dzieci łatwiej się 

zaprzyjaźniają.

-   Może   spróbowałabyś   znaleźć   chociaż   jedną   koleżankę   -   zaproponowała   Kara, 

przypominając   sobie,   że   w   tym   wieku   miała   przyjaciółkę   od   serca,   która   zastępowała 

wszystkie inne. - Zapytaj którąś dziewczynkę z klasy, czy nie chciałaby z tobą pójść do kina 

albo odwiedzić cię w domu?

- Miałam koleżanki w Kalifornii, kiedy byliśmy jeszcze z rodzicami, ale w Ohio u 

wuja Jamesa i ciotki Ewy już nie, bo nie chciałam, by ktoś wiedział, że u nich mieszkam.

- A u wujka Maca? - spytała Kara.

- Kocham wujka, ale po co miałabym tu kogoś zapraszać? Clay ciągle by nam tylko 

przeszkadzał. Przecież koleżanki nie przyjdą na ranczo, żeby zajmować się moim bratem.

- Tu nie ma mamy,  która by mi nie kazała dokuczać dziewczynkom - powiedział 

chłopiec.

- Wujek ciągle pracuje, a Brick i Lily tylko krzyczą, kiedy się bijemy albo kłócimy - 

dodała Autumn. - Więc po co ktoś miałby do mnie przychodzić?

Karę   ogarnęło   głębokie   współczucie   dla   malców.   Clay   podszedł   do   telewizora   i 

włączył odbiornik. Razem z Autumn zaczęli oglądać program. Tai, widząc, że nic mu nie 

zagraża, opuścił strategiczną pozycję i zeskoczył na podłogę.

Kara zdecydowała, że może zostawić dzieci, by przygotować coś do jedzenia. Akcja z 

ogierem i kotem wypełniła czas do południa. Teraz już rozumiała, dlaczego Mac zainstalował 

antenę satelitarną, ale sama nie była skłonna godzić się, by dzieci spędzały cały czas przed 

telewizorem.

- Muszę wykonać kilka telefonów, potem oprowadzicie mnie po ranczu, a na koniec 

upieczemy ciastka, dobrze? - zaproponowała.

Nie zareagowali, zaabsorbowani oglądaniem filmu, lecz Kara i tak dopięła swego. 

Szybko   zjadła   śniadanie   i   przestudiowała   książkę   telefoniczną,   starając   się   znaleźć   bar, 

restaurację lub motel pod nazwą „Raj”. Gdyby tylko udało się jej znaleźć Lily i sprowadzić ją 

do domu, zanim Mac wróci na ranczo i zaczną się kłopoty!

W spisie telefonów nie było żadnego „Raju”. Gdziekolwiek znajdowała się najstarsza 

bratanica Maca, trudno by było się z nią skontaktować. Albo okłamała młodszą siostrę, albo 

tamta źle zapamiętała nazwę.

Lily wróciła do domu koło piątej. Zatrzymała się w drzwiach pokoju, w którym Kara 

background image

siedziała   z   Autumn   w   otoczeniu   pudeł   z   zabawkami   i   ubrankami.   Kara   popatrzyła   na 

ekscentryczny strój nastolatki. Tylko tak piękna i zgrabna dziewczyna jak Lily mogła włożyć 

niemal   przezroczystą,   krótką   sukieneczkę   w   kwiatki,   a   do   tego   obcisłe   szorty   i   wysokie 

czarne buty.

-   Cześć,   Lily!   -   zawołała   Autumn.   -   Kara   pomaga   mi   urządzić   pokój,   żeby   nie 

wyglądał już tak głupio jak dotąd.

- Upiekliśmy ciastka - oznajmił Clay, który siedział na podłodze z komiksem w ręku i 

jadł właśnie jedno z nich.

- Dostaniemy też szczeniaka.

- Nieźle - odparła Lily i poszła do swego pokoju, a Kara pobiegła za nią.

- Wiem, że nie byłaś dziś w szkole - powiedziała po wejściu do sypialni Lily, która 

była mniejsza niż pokoje Claya oraz Autumn i cała pomalowana na czerwono. Na głównej 

ścianie pyszniła się tu olbrzymia ryba. Coś innego, choć niewiele ładniejszego niż trofea w 

pozostałych pokojach. Lily leżała na łóżku z rękami pod głową.

- Tam, gdzie byłam, nauczyłam się więcej niż w szkole - odparła.

Kara   przyjrzała   się   jej   uważnie.   Lily   miała   obrzmiałe   wargi,   potargane   włosy   i 

rozmazany makijaż. Nawet tak niedoświadczona osoba jak Kara nie mogła mieć żadnych 

wątpliwości, iż Lily doświadczyła dziś gwałtownych przeżyć erotycznych.

- Autumn powiedziała, że wybrałaś się do jakiegoś „raju”, ale nie natrafiłam na nic 

podobnego w książce telefonicznej - rzekła Kara, starając się, by w jej głosie nie zabrzmiało 

oskarżenie ani nagana.

- Próbowałaś dzwonić do raju? - spytała z uśmiechem dziewczyna. - Co za spryt!

Kara   nie   wiedziała,   jak   zareagować   na   takie   zachowanie   kogoś   o   dziewięć   lat 

młodszego od siebie.

- Martwiłam się, czy nic ci się nie stało. Nie powiedziałam wujkowi, że byłaś na 

wagarach, bo jest zbyt zdenerwowany wyprawą Bricka, ale nie jestem pewna, czy dobrze 

postąpiłam.

- Dzięki! - Lily podeszła do Kary i objęła ją siostrzanym, a może konspiracyjnym, 

uściskiem. - Nie musisz się o mnie martwić. Wiem, co robię i czego chcę. Miałaś rację, nie 

mówiąc o niczym wujkowi. On nic na to nie poradzi, a i tak ma masę kłopotów z moim 

rodzeństwem i ranczem. Po co zawracać mu głowę? Powiedz, co z tą wyprawą Bricka?

Kara   opowiedziała   o   eskapadzie   chłopców   do   Yellowstone,   a   Lily   zareagowała 

zdziwieniem i rozbawieniem.

-   Brick   to   niespokojny   duch.   Uwielbia   wolność.   Jimmy   też.   Świetnie,   że   się 

background image

zaprzyjaźnili, choć władze szkolne, wujek i matka Jimmy’ego pewnie tak nie myślą.

- Nie masz zamiaru mi powiedzieć, gdzie dzisiaj byłaś, prawda?

- Byłam w raju przez małe „r”. I nie chodzi tu o miejsce, a raczej o stan... rozkoszy. - 

Lily prowokacyjnie uniosła brwi. - Tyle mogę ci wyjaśnić. Gdy prześpisz się z wujkiem, to 

może wymienimy poglądy.

Lily   najwyraźniej   starała   się   zaszokować   pannę   Kirby   i   osiągnęła   swój   cel.   Kara 

przypomniała sobie swoje koleżanki ze szkoły, na wszelki wypadek noszące w torebkach pre-

zerwatywy i umawiające się ze starszymi od nich mężczyznami na rozbierane randki. Takie 

dziewczyny cieszyły się w klasie niezwykłą popularnością. Kara uświadomiła sobie z nie-

chęcią, że jeszcze dziś nastolatki takie jak bratanica Maca ciągle ją onieśmielają.

- Chciałabym się zdrzemnąć - oznajmiła Lily, ziewnąwszy. - Mam za sobą niezwykły, 

lecz bardzo wyczerpujący dzień. Dziękuję, że zajęłaś się dziećmi. Jesteś aniołem - dodała, 

obejmując Karę po przyjacielsku i odprowadzając do drzwi.

Wyprowadziła ją na korytarz, a potem zamknęła się w swoim pokoju. Kara powoli 

schodziła na dół, próbując zebrać myśli. Na dźwięk silnika samochodu, zatrzymującego się 

przed domem, przystanęła na schodach. Po chwili usłyszała kroki na ganku.

A potem otwarły się frontowe drzwi i stanął w nich Mac. Na widok silnej męskiej 

postaci   w   kowbojskich   butach,   dżinsach,   ciemnej   koszuli   i   drelichowej   marynarce   Karę 

ogarnęła fala ciepła.

Zaschło jej w ustach. Spędziła dzień z dziećmi i dobrze jej było z nimi. Mac wnosił do 

tej domowej atmosfery erotyczne napięcie, przed którym najchętniej skryłaby się w mysiej 

dziurze.   A   tymczasem   nie   mogła   się   nawet   poruszyć.   Mac   podszedł   bliżej   i   wziął   ją   w 

ramiona.

- Tak się cieszę, że cię widzę - rzekł i mocno ją pocałował.

Kara   aż   przymknęła   oczy,   ogarnięta   uczuciem   szczęścia.   Mac   pieścił   jej   usta, 

wsuwając   język   między   wargi   i   smakując   ich   słodycz.   Dziewczynę   ogarnęło   gorące 

pragnienie, by mu się oddać. Był nienasycony w pocałunkach, a ona chciała więcej i więcej. 

Wreszcie   przerwał   pocałunek   i   spojrzał   na   nią   płomiennym   wzrokiem.   Jęknęła   cicho 

obezwładniona siłą uczuć. Z jednej strony miała ochotę przytulić się do niego i kontynuować 

pieszczoty,   a   z   drugiej   niewiele   brakowało,   by   umknęła   do   swego   pokoju,   próbując   w 

samotności dojść z sobą do ładu.

Zanim zdążyła cokolwiek zdecydować, tuż obok rozległ się czyjś głos.

- Nie lubię przeszkadzać w takich chwilach, lecz mamy gości. Nie uwierzycie, kto 

przyjechał.

background image

-   Gości?   -   powtórzył   z   niezadowoleniem   Mac,   ciągle   trzymając   w   ramionach 

rozdygotaną Karę.

Dziewczyna  wyrwała  mu się z objęć.  Czuła, że drżą jej  nogi, a całe ciało płonie 

podnieceniem. Była bardzo zmieszana. Odwróciła wzrok od Maca i spojrzała na chłopca, 

który właśnie pojawił się w holu.

- Ty musisz być Karą - powiedział domyślnie i podszedł, by się przedstawić. - Jestem 

Brick. Wujek powiedział, że zawiadomiłaś go o mojej wyprawie do Yellowstone.

Kara nie bardzo wiedziała, jak zareagować. Brick przyglądał się jej badawczo, bez 

wrogości. Miał przydługie, ciemne włosy i brązowe oczy, nieco jaśniejsze niż u pozostałych 

Wilde’ów.   Był   niewysoki,   trochę   piegowaty.   Wyglądał   na   wysportowanego,   zwinnego 

chłopca.

- Miło mi cię poznać. Mam nadzieję, że rozumiesz, iż nie miałam wyboru i musiałam 

w twojej sprawie porozumieć się z wujkiem - rzekła, wyciągając rękę.

- Wiem - odparł. - Ale powinienem dać wycisk Autumn. Gdyby ci wszystkiego nie 

wypaplała, bylibyśmy już w Yellowstone.

Przyjął wyciągniętą dłoń, uścisnął ją i natychmiast wsadził ręce do kieszeni.

- Idę do siebie. Nie pokażę się na dole, żeby nie spotkać tej okropnej Joanny Franklin.

- Franklinowie są tutaj?

- Właśnie wchodzą. Trzymajcie Joannę z daleka ode mnie - zawołał Brick, znikając w 

zamieszkanym przez dzieci skrzydle domu.

Przez uchylone frontowe drzwi widać było pastora z żoną i córkami, którzy właśnie 

wkraczali na ganek.

Kara zamarła na ten widok. Z przerażeniem spojrzała na Maca. Natychmiast podszedł 

i stanął obok, obejmując ją ramieniem.

-   Karo,   moja   droga!   -   wykrzyknął   pastor,   patrząc   ze   wzruszeniem   na   swą   byłą 

pasierbicę.

W   pierwszej   chwili   Kara   chciała   rzucić   się   mu   na   szyję   tak   jak   dawniej,   lecz 

opanowała to pragnienie. Stała się już dorosła, a wielebny Will nie był ani jej ojcem, ani 

ojczymem, ani nawet wujem. Poza tym pojawił się w otoczeniu własnej rodziny.

Kara   rzuciła   okiem   na   Ginny,   którą   widziała   wiele   lat   temu,   na   krótko   przed 

wyjazdem Franklinów do Bear Creek.

Żona pastora była wymuskaną blondynką. Nie wyglądała na swoje czterdzieści pięć 

lat. Tricia, starsza latorośl, wówczas małe dziecko, wyrosła na jasnowłosą nastolatkę. Kara 

znała ją i jej młodszą siostrę, Joannę, ze zdjęć przysyłanych przez wielebnego Willa na Boże 

background image

Narodzenie.

- Witam, pastorze - rzekła uprzejmie, nie wiedząc, czy dziewczynki orientują się w jej 

powiązaniach z ich ojcem.

- Cieszę się, że was widzę - zwróciła się do Ginny i jej córek.

Mac   dostrzegł   skrywany   ból   w   spojrzeniu   pastora,   który   wyraźnie   przejął   się 

chłodnym powitaniem byłej pasierbicy.

Ale jak miała się przywitać, pomyślał, czując gwałtowną potrzebę, by stanąć w jej 

obronie.

- Mój Boże! Czemu tak oficjalnie? - zauważyła Ginny. - Lepiej zwracaj się do nas: 

Will i Ginny! Kara, Mac - wyglądacie wspaniale - dodała.

- Przywieźliśmy dla was kolację - oznajmiła Joanna, jasnowłosa siódmoklasistka. - Ja 

zrobiłam cytrynową galaretkę - pochwaliła się.

- Są pieczone kurczaki, sałatka ziemniaczana i ciasto z dynią na deser - dodała Ginny. 

- Możemy zanieść wszystko do kuchni?

Kara zaczerwieniła się i niepewnie spojrzała na Maca.

- Myślę, że... tak - wymamrotała, czując w okolicach talii ciepło jego dłoni.

Ginny z córkami udała się do kuchni, pozostawiając Maca, Karę i pastora w holu.

-   Próbowałem   dzwonić   w   ciągu   dnia,   lecz   nikt   nie   odpowiadał.   -   Wielebny   Will 

przerwał niezręczne milczenie. - Nie miałem pojęcia, gdzie jesteś. Skoro Mac wyjechał na 

poszukiwanie Bricka, ty powinnaś była zostać na ranczu - zwrócił się do Kary.

- A więc w Bear Creek już wiedzą o wyczynie chłopców? - jęknął Mac.

- Oczywiście - potwierdził pastor. - Chciałem przyjechać od razu po południu, ale 

skoro nikt nie odbierał telefonów, zmieniłem plany.

- Pewnie wtedy Autumn i Clay oprowadzali mnie po ranchu.

- Ach! Więc dzieci już to zrobiły - ucieszył się Mac. - Jutro zabiorę cię dżipem na 

przejażdżkę.  Zobaczysz,  gdzie  hodujemy  cielęta,  gdzie  są nasze pastwiska i  jak wygląda 

przełęcz. Nie doszłabyś tam pieszo.

- Miałem nadzieję, że jutrzejszy dzień spędzisz z nami w mieście - rzekł pastor do 

Kary. - Chciałem pokazać ci Bear Creek, zaprosić na lunch i namówić, byś zatrzymała się w 

naszym domu. Mamy pokój gościnny...

- Tatusiu, w kuchni jest kot! - Tricia Franklin jak burza wpadła do holu. - Wstrętny, 

syjamski kot. Siedzi na łbie łosia i prycha. Oczy zaczęły mi łzawić, dwa razy kichnęłam. 

Mama kazała mi natychmiast wyjść. Ona z Joanną skończą nakrywać do stołu. Musimy zaraz 

stąd odjechać.

background image

- Kot wdrapał się na łeb łosia? - Mac był wyraźnie zdumiony.

-   Syjamskie   koty   lubią   wysokość   -   wyjaśniła   Kara.   -   Tai   upodobał   sobie   trofea 

myśliwskie na ścianach jako znakomite punkty obserwacyjne.

-   Lepiej   wywietrzę   to   pomieszczenie.   Nie   mogę   narażać   się   na   kontakt   z   kocią 

sierścią. Byłam w szpitalu... - zaczęła Tricia, otwierając drzwi.

- Kara zostanie tutaj - przerwał Mac, ignorując wywody przerażonej Tricii.

- Pomówimy o tym później - ugodowo zaproponował wielebny Will. - Ustalmy nasze 

jutrzejsze plany - rzekł, zwracając się do Kary. - Byłbym szczęśliwy, mogąc przyjechać po 

ciebie jutro rano albo jeszcze lepiej - zabrać cię do nas już dzisiaj...

- To niemożliwe - przerwał mu stanowczo Mac. Kara poczuła, że przytulił ją mocniej 

do siebie. Widziała, jak zacisnął szczęki i jak spochmurniało jego spojrzenie. Nie pozwolił mi 

nawet zabrać głosu w tej sprawie, pomyślała zirytowana.

- Bardzo bym chciała zobaczyć Bear Creek... - zaczęła.

- Clay nie wydobrzał jeszcze po wietrznej ospie i nie może iść do szkoły, a Kara nie 

zostawi go samego, żeby zwiedzać miasto - przerwał Mac. - Będzie miała na to jeszcze dużo 

czasu.

Jego   arogancja   wyprowadziła   Karę   z   równowagi.   Nie   była   tu   więźniem   i   mogła 

mówić za siebie, ale zanim zdążyła to wypowiedzieć, w holu pojawiła się Ginny z Joanną. 

Obie niosły puste naczynia.

- Wyłożyłyśmy jedzenie. Wszystko jest przygotowane. Mam nadzieję, że będzie wam 

smakowało - rzekła żona pastora.

-   Czy   jest   Brick?   -   spytała   Joanna.   -   Muszę   mu   powiedzieć,   że   przywieźliśmy 

pieczone kurczaki. Wiem, że je lubi. W sierpniu, na kościelnym festynie zjadł dwadzieścia 

dwie porcje. To był rekord.

- Siedzi  w swoim pokoju.  Żyje  tam  jak w  klasztorze, nie  dopuszczając  do siebie 

nikogo - szybko wyjaśnił Mac.

Miał   ochotę   ukarać   Bricka,   posyłając   do   niego   Joannę,   której   chłopak   unikał   jak 

ognia, ale powstrzymał się przed takim aktem terroru.

- Powiemy Brickowi, jakie smakołyki będą na kolację - zapewnił.

- A gdzie Lily? Mam nadzieję, że nie jest chora - wtrąciła się Tricia. - Znowu nie było 

jej dziś na lekcji gotowania - zauważyła słodko.

- Lily nie była w szkole? - spytał ze zdziwieniem Mac.

- Nie poszła na zajęcia z gotowania - wyjaśniła Kara. - Jak tylko wróciła do domu, od 

razu się położyła. Teraz śpi - ciągnęła, zastanawiając się, do czego może doprowadzić takie 

background image

mieszanie prawdy z półprawdą.

Nie   chciała   jednak   przy   Franklinach   rozpatrywać   problemu   Lily.   Wiedziona 

lojalnością   wobec   Maca   i   jego   bratanicy   postanowiła   milczeć,   choć   towarzyszyło   temu 

poczucie winy.

- Karo, postanówmy coś w sprawie jutrzejszego dnia. Chciałbym... - nalegał pastor.

- Myślę, że będzie lepiej, jeśli jutro zostanę z Clayem - odparła świadoma, iż dokonała 

wyboru.

Mac   uśmiechnął   się   zadowolony.   Władczo   położył   rękę   na   biodrze   Kary,   która 

zarumieniła się i spróbowała nieco się odsunąć, ale jej nie puścił.

- Tai skoczył na stół, złapał kawałek kurczaka i wdrapał się z powrotem na łosia - 

oznajmiła Autumn, wybiegając z kuchni. - Nie wiecie, czy lubi sałatkę ziemniaczaną? Mogę 

mu jej trochę dać?

- Kot! - jęknęła Tricia. - Och! Już mnie drapie w gardle! Zaraz zacznę kichać! Czy już 

mam spuchnięte oczy?

- Autumn, nie waż się kłaść sałatki ziemniaczanej na łeb łosia - ostrzegł Mac.

-   Czy   Brick   przyjdzie   jutro   do   szkoły?   -   zapytała   Joanna.   -   Organizujemy   dzień 

przebierańców.   W   każdej   klasie   wybieramy   najzabawniejsze   przebranie,   a   potem 

organizujemy paradę zwycięzców.

- To może dlatego Brick z Jimmym  chcieli uciec do Yellowstone? - domyśliła się 

Autumn.

- Idź i pilnuj, żeby kot nie zjadł wszystkiego. - Mac odesłał dziewczynkę do kuchni.

Wzmianka o kocie zmobilizowała Franklinów.

- Naprawdę musimy już jechać - powiedziała Ginny. - Wy pewnie jesteście głodni i 

chcielibyście zasiąść do stołu, a my nie możemy narażać Tricii na kontakt z kotem.

Zaczęły   się   pożegnania   i   podziękowania.   Autumn   odciągnęła   Karę   od   Maca, 

namawiając, by dziewczyna zajrzała z nią do kuchni. W holu pozostali jedynie Mac i pastor.

- Dlaczego próbujesz odseparować mnie od Kary? - spytał wielebny Will.

- Myślę, że dla własnego dobra powinna zostać z nami - odrzekł Mac, wzruszając 

ramionami.

-   Przecież   poznałeś   ją   zaledwie   wczoraj.   Skąd   możesz   wiedzieć,   co   jest   dla   niej 

najlepsze?

- Mam zamiar się z nią ożenić. Przecież sam podsunąłeś mi ten znakomity pomysł. 

Jednak nie powinieneś się wtrącać w nasze sprawy. Obiecuję, że pobierzemy się tak szybko, 

jak to możliwe, a ty udzielisz nam ślubu.

background image

- Nie tak to sobie wyobrażałem. - Wielebny Will poczuł się dotknięty. - Myślałem, że 

Kara zatrzyma się w moim domu, dopóki się lepiej nie poznacie. Miałem zamiar pozostawić 

jej całkowitą swobodę co do decyzji o małżeństwie.

- Ona go pragnie. - Mac uśmiechnął się z nie ukrywaną satysfakcją.

-   Nie   wątpię,   że   twój   czar   może   działać   na   kobiety   i   że   potrafisz   zdobywać   ich 

względy - zauważył pastor, z trudem przełykając ślinę. - Tak wrażliwa dziewczyna jak Kara z 

łatwością może ci ulec.

- Tato, mamusia mówi, że musimy już jechać! - W drzwiach wejściowych pojawiła się 

Joanna. - Powiedziała, że powinniśmy pozwolić Wilde’om zjeść kolację.

- Zaraz przyjdę, kochanie. Wróć do samochodu i zaczekaj tam na mnie z mamą i 

Tricią - odrzekł wielebny Franklin i zwrócił się do Maca:

- Masz najlepiej prosperujące ranczo w całym stanie. Prowadzisz je, używając całej 

inteligencji, determinacji, a nawet bardziej agresywnych środków, lecz nie da się w ten sam 

sposób skłonić młodej dziewczyny, żeby...

- Lepiej już jedź - przerwał chłodno Mac. - Przecież kiedy w grę wchodzi dobro Kary 

lub podporządkowanie się życzeniom własnej żony, robisz wszystko, by zadowolić Ginny, 

nawet kosztem uczuć byłej pasierbicy.

-   Wiem,   że   ją   opuściłem,   gdy   była   dzieckiem   -   wymamrotał   wielebny   Will, 

spuszczając oczy. - I nie powinno się to powtórzyć. Tym razem mam zamiar służyć Karze 

pomocą.

-   Ale   ona   tego   nie   potrzebuje.   Dorosła   już,   a   ja   potrafię   zaspokoić   jej   wszystkie 

potrzeby. Ona moje - również. Nie musisz się w to angażować.

- Przeciwnie. Jako pomysłodawca czuję się za wszystko odpowiedzialny...

- Powiedziałem, że się z nią ożenię - przerwał mu Mac. - Nie rozumiem, czemu nagle 

stałeś się temu przeciwny.

- Chciałem, żebyś ją lepiej poznał, pokochał, a nie żenił się, bo potrzebna ci opiekunka 

do dzieci.

- Nie stać mnie na luksus długotrwałych zalotów. Dzieci i ja potrzebujemy kogoś od 

zaraz. Wszystko wskazuje, że będzie to Kara.

- To nieuczciwe wobec niej. Nie postrzegasz Kary jako niepowtarzalnej, niezwykłej 

kobiety, którą w istocie jest. Ożeniłbyś się z każdą, która dałaby się do tego skłonić i zgodziła 

się zająć dziećmi.

- A czy nie na tym polega sens poszukiwania żony poprzez ogłoszenia, po prostu: na 

zamówienie? Wtedy również nie wchodzą w grę zalecanki. Obie strony zdają sobie sprawę, 

background image

że mężczyzna występujący z taką propozycją po prostu potrzebuje żony.

- A kobieta? Co z nią?

- Będzie miała męża i rodzinę. Mówiłeś przecież, że panna Kirby bardzo tego pragnie.

- To przykre, że Kara nie miałaby zostać doceniona dla niej samej. Z tego, co mówisz, 

jasno wynika, iż poślubiłbyś każdą, która wysiadłaby wówczas z samolotu.

-   Jesteś   przewrażliwiony   -   zaczął   Mac,   lecz   przerwał   mu   niecierpliwy   dźwięk 

klaksonu. - Nie martw się o Karę. Ja się nią zajmę.

Klakson rozległ się ponownie i pastor pospiesznie opuścił dom.

Kara wyszła z kuchni, by porozmawiać z wielebnym Willem bez towarzystwa jego 

rodziny, lecz w połowie drogi zatrzymała ją rozmowa tocząca się w holu między Macauleyem 

i pastorem, a przede wszystkim temat wymiany zdań, który dotyczył jej osoby.

Słyszała, jak były ojczym wyrażał troskę i z jak zimną krwią podchodził do całej 

sprawy Mac Wilde, traktując kandydatkę na żonę w kategoriach towaru bądź życiowego udo-

godnienia. Wyraźnie było mu wszystko jedno, z jaką kobietą miałby się ożenić.

Słuchając tego, Kara stała nieruchomo w salonie i milczała. Fragmenty zasłyszanych 

zdań dźwięczały jej w głowie. Kiedy zorientowała się, że pastor opuszcza ranczo, coś ścisnęło 

ją za gardło. Zapragnęła uciec stąd z wujkiem Willem.

Gwałtownie ruszyła do drzwi i zderzyła się w holu z Macauleyem.

- Chcesz pobić rekord Claya w bieganiu po domu? - roześmiał się, kładąc dłonie na jej 

ramionach.

Kara nie odwzajemniła uśmiechu, a nawet nie spojrzała na Maca. Odepchnęła go i 

wybiegła na ganek, by zobaczyć już tylko oddalający się samochód pastora.

- Wielebny Will musiał odjechać - powiedział Mac, który wyszedł za nią na zewnątrz. 

- Ginny uparła się, by jak najszybciej wywieźć stąd Tricię - dodał, otaczając ramionami talię 

Kary. - To miło z ich strony, że przywieźli nam kolację, ale prawdę mówiąc, cieszę się, że już 

odjechali - przyznał, próbując pocałować Karę w szyję.

- Och, przestań! - krzyknęła, uwalniając się z uścisku.

Z błyskiem w oczach wbiegła do domu, a Mac podążył za nią.

- Co się stało? - zapytał, wyraźnie nie mając pojęcia, dlaczego Kara się złości.

- Byłam w salonie, kiedy rozmawiałeś z pastorem, i wszystko słyszałam - odparła 

doprowadzona do wściekłości.

- I? - zapytał.

- Jeszcze nie rozumiesz? - zdumiała się.

-   Powiedziałaś,   że   słyszałaś   naszą   rozmowę.   Nie   padło   w   niej   nic,   o   czym   byś 

background image

wcześniej nie wiedziała, więc o co chodzi?

-   Po   prostu   nie   mogę   uwierzyć,   że   jesteś   do   tego   stopnia   pozbawiony   uczuć,   by 

traktować mnie jak towar. Nie cenisz we mnie człowieka, po prostu potrzebna ci...

- Chwileczkę! - Mac pochwycił ją w talii, zaciągnął do małego pokoiku obok salonu i 

przycisnął do ściany, a potem ujął twarz Kary w dłonie i odwrócił ku sobie.

Pojęła, że znajdują się w jego gabinecie, o czym świadczyło znajdujące się tu biurko i 

komputer.

- Jeśli uważnie słuchałaś, to powinnaś wiedzieć, że niczego takiego nie powiedziałem 

- zawołał. - To były słowa twego ukochanego wuja, a nie moje.

-   Puść   mnie!   -   Kara   nie   była   w   stanie   opanować   ogarniającej   ją   wściekłości. 

Wyrzucała   sobie   naiwność   i   to,   że   przez   moment   zapomniała,   po   co   właściwie   została 

sprowadzona   do   Montany.   -   Postanowiłam   spędzić   dzisiejszą   noc   u   Franklinów,   a   jutro 

wrócić do Waszyngtonu - wyrzuciła z siebie, nie patrząc Macowi w oczy, mimo że próbował 

ją do tego zmusić. - Tai przenocuje u nich w garażu. Nic mu się nie stanie przez jedną noc. A 

teraz puść mnie! Chcę się spakować.

- Nigdzie nie pojedziesz.

Przycisnął ją do siebie tak mocno, że odczuła, iż jest podniecony, choć nawet jej nie 

pocałował. Bezskutecznie próbowała się wyrwać.

-   Byłem   szczęśliwy,   mogąc   się   z   tobą   przywitać   po   powrocie   do   domu   -   rzekł 

ochrypłym głosem, muskając ustami wargi Kary. - Wróćmy do tamtej chwili, kiedy wszedłem 

do domu i nikt nam jeszcze nie przeszkadzał...

Mówiąc to, całował delikatnie jej usta.

- Nie! - Kara spróbowała odwrócić głowę, ale Mac trzymał  mocno. - Pozwól mi 

odejść. Nie chcę być częścią twego niemądrego planu. Po prostu...

Mac wsunął kolano między uda Kary. Zabrakło jej tchu. Wydała cichy okrzyk, czując, 

jak napiera na nią całym ciałem.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Karę ogarnęła fala ciepła. Spróbowała gwałtownie wzbudzić w sobie uczucie obrazy.

- Nie myśl, że mnie... oczarujesz...

- Nie mam zamiaru tracić czasu na spory. Lepiej niech czyny zastąpią słowa - rzekł 

Mac i wsunąwszy rękę w  jej  włosy,  tak przytrzymał  głowę, by Kara nie  mogła uniknąć 

pocałunków.

Jęknęła.   Znowu   przegrywała   w   starciu   z   Macauleyem.   Wiedziała,   że   powinna   go 

odepchnąć. Miała wolne ręce, ale coś ją obezwładniało, odbierając wolę walki.

Mac   pocałował   ją   namiętnie.   Wygięła   się,   przeniknięta   dreszczem   rozkoszy.   To 

uczucie było tak silne, iż porzuciła wszelką myśl o oporze. Zarzuciła Macowi ręce na szyję i z 

namiętnością równą jego własnej zaczęła odwzajemniać pocałunki.

Chwycił   ją   za   pośladki.   Zaczął   je   pieścić   i   unosić   Karę   do   góry,   jednocześnie 

przyciskając   do   siebie   tak   mocno,   by   odczuła,   jak   bardzo   jej   pragnie.   Karę   ogarnęło 

podniecenie. Mac rytmicznie poruszał biodrami, wciskając się między jej uda i sprawiając, że 

całe ciało zaczynało pulsować pożądaniem. Po chwili przerwał pocałunek i powiedział:

- Mam nadzieję, że to wyjaśniło idiotyczne wątpliwości, które miałaś na mój temat. 

Chyba widzisz, że cię pragnę. Kiedy tylko cię dotykam, cały płonę.

Słowa   Maca   poruszyły   Karę   do   głębi.   Niczego   podobnego   nigdy   nie   słyszała   od 

żadnego mężczyzny, a tak namiętne pocałunki widziała tylko w kinie.

Jednak   po   chwili   przypomniała   sobie   słowa   wuja   Willa   o   umiejętnym 

wykorzystywaniu męskiego uroku. Pastor zdawał się przestrzegać, by nie traktowała serio 

namiętności Maca.

-   Powiedziałbyś   to   samo   każdej,   która   wysiadłaby   wówczas   z   samolotu   -   rzekła, 

spuszczając wzrok, by nie widzieć jego płonących oczu. - Chcesz jedynie kobiety do...

- Chcę tylko ciebie - przerwał jej Mac. - I ty też mnie pragniesz. Tak bardzo, że aż 

drżysz.

Rzeczywiście   cała   się   trzęsła,   czując,   że   z   trudnością   utrzymuje   się   na   nogach. 

Pożądała go, nawet ze świadomością, iż traktuje ją wyłącznie jak opiekunkę do dzieci. Mac 

musiał się tego domyślać, bo w żaden sposób nie potrafiła ukryć, iż bardzo go pragnie. Czuła 

łzy napływające do oczu.

Mac z uwagą obserwował Karę, zastanawiając się, o czym może myśleć. Podniecała 

go bardziej niż jakakolwiek  inna kobieta, włącznie z byłą  żoną, którą zawsze uważał za 

mistrzynię w tych sprawach. Popatrzył na wilgotne, piwne oczy Kary i przesunął kciukiem po 

background image

jej drżących, nabrzmiałych wargach.

- Przykro mi, że pastor cię zdenerwował - rzekł łagodnie. - Byłaś szczęśliwa, zanim 

pojawili się Franklinowie. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli przez jakiś czas nie będziesz się z 

nimi spotykać.

Kara spojrzała na Maca. Wydawało się, że mówił to szczerze. Rzeczywiście wierzył, 

iż to pastor i jego rodzina wyprowadzili ją z równowagi. Trochę się przeraziła, widząc, jak 

opacznie rozumiał całą sytuację. Widać mężczyźni i kobiety zupełnie inaczej podchodzili do 

tych samych kwestii.

Do gabinetu dobiegły hałasy z kuchni. Mac otoczył Karę ramieniem i przytulił do 

siebie.

- Skończymy później tę rozmowę - mruknął, całując ją pospiesznie w czubek głowy.

Obietnica zawarta w tych słowach przejęła Karę dreszczem.

-   Nie   mogę...   Nie...   -   nabrała   tchu.   -   Nie   miewam   przypadkowych   przygód   z 

mężczyznami.

- Wiesz, że nie to ci proponuję. Przecież chodzi o małżeństwo.

-   Naprawdę   myślisz,   że   zachowam   się   jak   narzeczona   na   zamówienie?   -   spytała, 

przygryzając wargę. - Wujek tylko zakładał, że moglibyśmy się pobrać, ale ty uważasz, że to 

już przesądzone, prawda?

- Oczywiście.

- Myślisz, że tak bardzo potrzebuję mężczyzny, iż wyjdę nawet za człowieka, którego 

znam od dwóch dni? Skąd wiesz, czy nie jestem zakochana w kimś innym?

- Przecież nie jesteś.

- A może jestem! - wybuchnęła, dotknięta jego pewnością siebie.

- To czemu pastor sugerował, że mogę cię zaprosić w charakterze kandydatki na żonę? 

Pewnie by tego nie zrobił, wiedząc, że kogoś masz.

- Nie musiał wiedzieć!

- Powiedziałabyś mu, gdybyś się w kimś naprawdę zakochała. Kobiety nie trzymają 

takich rzeczy w sekrecie.

- Są sytuacje wymagające zachowania tajemnicy - odrzekła Kara, mając wielką ochotę 

potrząsnąć tym zarozumialcem, by wyzbył się tonu samozadowolenia. - Nie powiedziałabym 

o niczym wujkowi, gdyby mężczyzna obdarzany przeze mnie miłością był żonaty.

Przerażona własnymi słowami, zakryła ręką usta. Nigdy nie miała romansu z żonatym 

człowiekiem. Zaczerwieniona ze wstydu, nie patrząc na Maca, pobiegła do kuchni.

Clay, Autumn i Brick zajadali kolację przywiezioną przez Franklinów.

background image

- Można się przyłączyć? - zapytała.

Podczas jedzenia z niepokojem, a potem z rozczarowaniem, wpatrywała się w drzwi, 

w których nie pojawił się Mac.

- To całkiem niezłe - rzekł Brick, podsuwając jej talerz z kurczakiem. - Bije na głowę 

gulasz z łosia produkcji pani Lattimore.

- Ona robi gulasz z łosia? - zdziwiła się Kara, wspominając danie, które zjadła wczoraj 

na kolację.

- Może z jelenia, węża albo niedźwiedzia. - Clay roześmiał się.

- A  może   pani  Lattimore   jest  w  rzeczywistości   kanibalem.   - Brick  trącił  łokciem 

Autumn.

- Kanibale siedzą w więzieniu - stwierdziła z powagą dziewczynka.

Tai pomrukiwał z zadowolenia, siedząc na łbie łosia ze swoim kawałkiem kurczaka w 

pyszczku. Dzieci wdały się w dyskusję o kanibalach, a Kara machinalnie jadła kolację.

W salonie Mac patrzył nie widzącym wzrokiem na myśliwskie trofea nad kominkiem i 

nie mógł dojść do siebie po gwałtownym rozstaniu z Karą.

- Nie wiem, czy ci gratulować, czy współczuć, wujku! - w pokoju rozległ się głos Lily. 

- Jeśli chciałeś zranić dziewczynę i pozbyć się jej, to gratuluję sukcesu, ale jeśli zamierzałeś 

skłonić ją, by cię poślubiła albo poszła z tobą do łóżka, możesz to sobie wybić z głowy.

- Kiedy tu weszłaś? - Mac z zaskoczeniem spojrzał na bratanicę, która, siedząc na 

kanapie, obgryzała kurze udko.

-   Byłam   tu,   kiedy   pojawiłeś   się   z   Karą,   ale   mnie   nie   zauważyłeś.   Powiadają,   że 

kobiety w Bear Creek szalały za tobą, ale po tym, co tu usłyszałam, myślę, że to były jakieś 

desperatki.

- Nie powinnaś podsłuchiwać prywatnej rozmowy - mruknął Mac.

- Przepraszam - rzekła Lily bez cienia skruchy. - Ale co ty próbujesz zrobić, wujku? 

Już nie masz zamiaru żenić się z Karą i chcesz ją odesłać do Waszyngtonu?

- Podsłuchiwałaś niezbyt uważnie. Nie zmieniłem zamiarów i nie będę jej nigdzie 

wysyłał!

- Nie? No to mnie zmyliłeś! - Lily dramatycznie potrząsnęła głową i odgryzła potężny 

kęs kurczaka. - Założę się, że Kara też nie wie, o co ci chodzi!

- Co to znaczy? - Mac zażądał wyjaśnień.

-   Że   mężczyźni   nie   mówią   tego,   co   myślą,   albo   nie   myślą   tego,   co   mówią   - 

powiedziała bratanica i skierowała się do kuchni.

- A kobiety nie?

background image

- Mogłybyśmy być szczere, gdyby mężczyźni nie zmuszali nas do kłamstw i ciągłego 

odgrywania jakichś ról, ale skoro tak nie jest, musimy się bronić.

- Jak Kara poprzez wyznanie, że jest związana z żonatym człowiekiem? Nie wierzę w 

to, a ty?

-   Wujku,   rzecz   w   tym,   że   wymusiłeś   na   niej   to   kłamstwo,   sugerując,   iż   jest 

zdesperowaną starą panną, która nie ma innego wyjścia, jak tylko cię poślubić. Jakaż kobieta 

będzie słuchać czegoś podobnego, nie próbując bronić zranionej dumy?

- Wcale tak nie myślałem, jak sugerujesz. Ani niczego podobnego nie powiedziałem.

- A jednak obie tak to zrozumiałyśmy. Kara nie mogła twoich słów puścić płazem. 

Kobiety mówią i robią to, co muszą, by wyprowadzić mężczyzn w pole.

- Ach, więc to tak?

W   głosie   Lily  było   coś,  co   zaniepokoiło   Maca.   Jego   piękna   bratanica   patrzyła   w 

przestrzeń z takim wyrazem twarzy i tak błyszczącymi  oczami, że wyglądała jak dorosła 

kobieta, która z każdym mężczyzną może zrobić wszystko.

- Lily, co się z tobą dzieje? - zapytał Mac.

- Właściwie to ja powinnam cię o to zapytać, wujku - roześmiała się.

- Kochanie, martwię się o ciebie.

- Nie trzeba. Wiem, co robię - odparła, otwierając kuchenne drzwi. - A przynajmniej 

tak myślę - mruknęła pod nosem.

Mac wszedł do kuchni tuż za nią. Stało się to akurat w momencie, gdy Clay włożył 

ręce do miseczki i nabrawszy pełne garście galaretki, obrzucił nią brata. Twarz i włosy Bricka 

pokryły się zielonym żelem.

- Clay, przestań! - krzyknął Mac, widząc, że chłopiec zamierza kontynuować akcję. - 

Brick, nie waż się! - dodał na widok reakcji starszego bratanka gotowego do kontrataku. - 

Żadnego obrzucania się jedzeniem! Nie będę tolerował takich zabaw!

- Pomocy! - wrzasnął Clay na widok rozgniewanego Maca, który zbliżał się do stołu.

Malec   wskoczył   na   kolana   Kary,   objął   ją   mocno   i   przytulił   buzię   do   piersi 

dziewczyny.

- Nie pozwól, żeby mnie bił, ciociu Karo!

Kara, która dotąd obserwowała całą scenę z rozbawieniem, poczuła się zaskoczona 

słowami chłopczyka, ale instynktownie przytuliła go do siebie.

Brick, śmiejąc się i rozmazując galaretkę na twarzy, podszedł do zlewu, by ją spłukać. 

Mac stanął nad Karą i spojrzał na Claya.

- Clayu Wilde, chcę z tobą porozmawiać - powiedział.

background image

- On mnie zbije!

- Mac, nie! - Kara ujęła się za malcem. - Uspokój się! Clay po prostu... - umilkła, 

szukając właściwych słów.

W końcu chłopak obrzucił galaretką brata i nie sposób go za to chwalić. Lecz Clay tak 

mocno się do niej tulił i był taki mały w porównaniu z potężnym wujkiem.

- Nie? - krzyknął Mac. - Do licha, nie dam sobą manipulować. Jeśli coś powinienem 

zrobić, to...

- Spokojnie,  wujku! - zachichotał  Brick. - Zaraz  pomogę  ci  ochłonąć - zawołał  i 

przyciskając palcem kran, skierował strumień zimnej wody wprost na Macauleya.

Przez   kilka   minut   zaskoczony   atakiem   Mac   stał   bez   ruchu   i   nawet   nie   próbował 

uchylić  się  przed nieoczekiwanym  prysznicem. Trwało  to wystarczająco  długo, by został 

całkowicie zmoczony i aby starszy bratanek zdążył uciec z kuchni. Woda rozprysła się po 

całym pomieszczeniu.

Mac oprzytomniał, a potem ruszył do ataku.

- Brick! - krzyknął,  goniąc  za chłopakiem,  który zamknął  się w swoim pokoju.  - 

Otwórz natychmiast!

- Wygląda na to, że Brick jest już bezpieczny - zauważyła Lily, zakręcając kran.

- Jeśli nie otworzysz, przysięgam, że wyłamię drzwi!

Autumn, która siedziała obok Kary, nagle wydała z siebie przeraźliwy okrzyk:

- Wujek zamienił się w dziką bestię!

Kara pomyślała, że telewizyjne horrory poczyniły straszne spustoszenie w psychice 

małej.

-  Nie  bój  się.   Wujek  jest  zdenerwowany, ale...  -  zaczęła  uspokajać   Autumn,  lecz 

dziecko krzyczało coraz głośniej.

Kara zerwała się od stołu, sadzając Claya obok siostry.

- Autumn, dosyć tego, a ty, Clay, trzymaj się z dala od galaretki. Idę porozmawiać z 

wujkiem.

- Wujek w opałach - pisnął malec z satysfakcją w głosie.

- Zadowolona jesteś, że znalazłaś się wśród Wilde’ów? - spytała Lily. - To rodzina w 

stanie rozpadu.

- Po prostu... reagujecie bardzo gwałtownie - odrzekła Kara.

Powtarzała to sobie w duchu, wchodząc na górę, gdzie pan domu walił pięścią w 

drzwi pokoju Bricka.

-   Mac   -   rzekła,   kładąc   mu   rękę   na   ramieniu   -   jesteś   cały   mokry.   Czemu   się   nie 

background image

przebierzesz   i  nie   usiądziesz   do  kolacji?  Jeśli   nie  przestaniesz   krzyczeć,   Autumn  się  nie 

uspokoi. Myśli, że zamieniłeś się w bestię, a jeden Bóg wie, co to dla niej znaczy... Może 

sądzi, że urwiesz jej głowę, by zawiesić ją obok innych trofeów na ścianie. - Spokojny głos 

Kary kontrastował z gniewnym nastrojem Maca.

Mac przycisnął jej dłoń do swego ramienia, westchnął głęboko i oparł się o ścianę. Za 

drzwiami Bricka rozległ się zduszony śmiech.

- To wcale nie jest zabawne - mruknął, ale przestał krzyczeć i dobijać się do drzwi.

W kuchni też się uciszyło, więc Kara odczuła ulgę.

-   Myślisz,   że   zachowuję   się   nierozsądnie?   -   spytał.   -   Czyż   nie   mogłem   się 

zdenerwować, kiedy te małe potwory zaczęły rozrzucać jedzenie...

- To nie potwory, a po prostu wyjątkowo żywi chłopcy. Czy ty z braćmi nigdy... nie 

zachowywałeś się podobnie?

- Oczywiście.  Czasem kilka  razy dziennie braliśmy się za łby,  ale na interwencję 

matki przerywaliśmy bijatykę. Miałem chyba prawo oczekiwać...

-   Moja   mama   także   nie   tolerowała   zabaw   z   wodą.   Dobrze   pamiętam,   jak 

skonfiskowała mój wodny rewolwer, na który wydałam wszystkie oszczędności. Wyrzuciła 

go do śmietnika, a ja zostałam bez broni i bez pieniędzy.

Mac nie uśmiechnął się. Jeśli chciała go rozbroić, to nie zamierzał poddawać się tak 

łatwo.

-   I   bardzo   dobrze.   Rozlewanie   wody   po   mieszkaniu   to   anarchia.   Co   prawda   nie 

pamiętam, czy nasza matka konfiskowała wodną broń, ale ja bym to zrobił i żądam...

- Nie oblałbym mamy,  wujku - zza drzwi dobiegł głos Bricka, który najwyraźniej 

przysłuchiwał   się   rozmowie.   -   Ale   ty   nie   jesteś   moją   mamą,   tylko   wujkiem,   który   lubi 

psikusy. Przecież sam kiedyś oblałeś mnie wodą, gdy narzekałem, że mi gorąco. Byłem cały 

mokry, a ty się śmiałeś, pamiętasz? Wszyscy się śmieliśmy.

- To co innego - odrzekł Mac, czerwieniąc się trochę.

- Jak to? - skrzywiła się Kara. - Albo oblewanie się wodą jest w tym domu dozwolone, 

albo zabronione dla wszystkich.

- Ja też tak myślę - odezwał się Brick.

- W porządku. - Mac przesunął ręką po mokrej czuprynie i uśmiechnął się. - Odtąd 

nikomu nie wolno oblewać innych wodą. Każdy, kto złamie tę zasadę...

- Zawiśnie na ścianie w charakterze trofeum? - spytał Brick, wychodząc z pokoju. - A 

co z obrzucaniem się jedzeniem? Też jest zabronione?

- Tak - rzekła stanowczo Kara. - I lepiej od razu poinformujmy o tym Claya.

background image

- Autumn także. Nie widziałaś, jak dała Clayowi dolara, żeby rzucił we mnie galaretką 

- dodał Brick, uśmiechając się do Kary.

Mac stłumił okrzyk oburzenia i poszedł do kuchni.

-   Nigdy   więcej   żadnego   rzucania   jedzeniem   -   oznajmił,   patrząc   na   Claya.   -   I 

podżegania do takich wybryków - dorzucił, spoglądając na Autumn.

Rozejrzał się po zalanej wodą kuchni i rzekł do Lily:

- Posprzątaj to.

- Ani mi się śni - odparła, potrząsając głową. - Brick narozrabiał, to niech sprząta.

- Mac, przeziębisz się w tym mokrym ubraniu - wtrąciła Kara. - Idź się przebrać, a my 

tu zrobimy porządek.

- Ojej, biedny wujek! Dostanie kataru - zakpił Brick.

Kara zamarła. Ten chłopak naprawdę przebierał miarę. Szybko stanęła przed Makiem 

i położyła mu ręce na piersiach, by powstrzymać go przed gwałtowną reakcją, choć przypusz-

czała, że ją odsunie i zajmie się Brickiem. Ale nie zrobił tego, tylko przycisnął jej palce do 

mokrej koszuli tak, że poczuła ciepło męskiego ciała.

- Nie myśl, że jestem tyranem, który bije dzieci - powiedział, patrząc jej w oczy. - 

Nigdy nie podniosłem ręki na żadne z nich, chociaż chłopakom pewnie nie zaszkodziłoby 

tęgie lanie.

Kara przypomniała sobie, z jakim przerażeniem Clay szukał u niej obrony.

- Może twój brat, James, bił dzieci, kiedy wpadał w złość.

- A może Clay dobrze wie, jak wykorzystać twoje macierzyńskie instynkty - zauważył 

prowokacyjnie Mac.

-   To   cyniczne,   co   powiedziałeś.   On   ma   dopiero   siedem   lat   -   odrzekła,   próbując 

oswobodzić ręce, ale Mac przycisnął je mocniej.

- Lubisz dzieci, prawda? I nie jest ci wszystko jedno, co z nimi będzie? - spytał, 

patrząc na nią uważnie.

- Oczywiście - przyznała zahipnotyzowana spojrzeniem ciemnych oczu. - To przecież 

tylko dzieci, które dużo przeszły i...

-   Nigdy   więcej   nie   będę   rzucał   jedzeniem   -   przyrzekł   Clay,   który   stanął   między 

Makiem i Karą, a potem przytulił się do obojga. - Kiedy możemy dostać szczeniaczka? Ciocia 

Kara obiecała, że go dostaniemy - zwrócił się do Maca.

-   O   tak,   tylko   szczeniaka   brak   nam   do   szczęścia.   A   może   małego   wilczka   lub 

niedźwiadka? Bardzo by tu pasowały.

- Wcale nie żartujemy - Autumn poparła brata. - Ciocia naprawdę nam to obiecała.

background image

-   Jeśli   ciocia   będzie   się   nim   zajmować,   to   nie   mam   nic   przeciwko   temu   -   rzekł 

spokojnie Mac, spoglądając z wyzwaniem na Karę.

No dalej, powiedz dzieciom, że nie dostaną szczeniaka, bo nie zaopiekujesz się ani 

nim, ani nimi, zdawał się mówić wzrok Macauleya.

Kara   nie   potrafiła   wymówić   ani   słowa,   gdy   mały   Clay   tulił   się   do   niej,   a   trójka 

pozostałych, wraz z Makiem, wpatrywała się w nią wyczekująco.

- Jak w serialu telewizyjnym - zauważyła Lily. - Kryzys został zażegnany. Wszyscy 

uśmiechają się do wszystkich.

- Lubię takie seriale - przyznała Autumn, a pozostali roześmieli się serdecznie.

Kara poczuła, że ogarniają fala ciepła. W kuchni zapanowała prawdziwie rodzinna 

atmosfera, za którą zawsze tęskniła. Nie miała jej we własnym domu, odkąd matka opuściła 

Willa Franklina i wyszła za Drew Ansella. Bardzo kochała nowego męża, ale ta miłość nie 

zostawiała czasu na zajmowanie się dzieckiem.

Drew nigdy nie był nieuprzejmy wobec Kary, lecz mała czuła się w domu jak intruz. 

Pamiętała, z jaką radością Drew Ansell opłacał jej kolonie letnie, pozbywając się dziewczynki 

z domu. Proponował nawet, by odwiedzała wujka Willa w Montanie, ale Kara odmawiała, 

wiedząc, że u Ginny Franklin nie będzie mile widzianym gościem.

A w domu Wilde’ów odnalazła wreszcie rodzinne ciepło i poczuła się potrzebna. Po 

raz pierwszy w życiu Kary zdarzyło się, że kogoś obchodziło, czy zostanie, czy też wyjedzie.

Popatrzyła na dzieci oraz Maca, który ciągle przyciskał jej ręce do piersi, i pomyślała, 

że jego wzrok nie pozostawia wątpliwości, iż jest pożądana jako kobieta. Spojrzenie Maca 

przerażało ją i przejmowało dreszczem.

Szybko usunęła ręce z piersi Maca i odwróciła się.

- Pójdę się przebrać, żeby nie złapać kataru - powiedział z uśmiechem Mac i wyszedł 

z kuchni.

Ku zdumieniu Kary dzieci bez kłótni i sporów spokojnie rozeszły się do sypialń, a 

Lily pomogła jej w sprzątaniu.

-  Świetnie   poradziłaś   sobie  z  wujkiem  Makiem  -  zauważyła   nastolatka.  -  Umiesz 

zaprowadzić ład i spokój w tej rodzinie. A trzymanie go na dystans w sprawach łóżkowych 

tylko działa na twoją korzyść. Jest taki napalony, że nawet oblewanie wodą niewiele mu 

pomogło.

- Lily! - przerwała jej gwałtownie Kara.

- Założę się, że teraz bierze lodowaty prysznic - ciągnęła dziewczyna. - Jak długo 

zamierzasz to ciągnąć? Mam nadzieję, że nie przesadzisz, bo wujek jest...

background image

- Lily, proszę!

- Zaczerwieniłaś się? To zabawne!

- Przestań! - jęknęła Kara.

- Jeśli rumienisz się na samą myśl o wujku Macu pod zimnym prysznicem, to nie 

możesz być zakochana w żadnym żonatym mężczyźnie, prawda?

- Przykro mi, że słyszałaś naszą rozmowę - rzekła Kara, wypuszczając z rąk mokrą 

gąbkę. - Rzeczywiście skłamałam. Nie powinnam była tego mówić...

- Wiem, dlaczego to zrobiłaś - przerwała Lily. - Wujek nie dał ci innego wyboru. Już 

mu powiedziałam, jak głupio postąpił, na wypadek, gdyby nie wiedział, a rzeczywiście nie 

miał o tym pojęcia!

Kara   skuliła   się   na   myśl,   że   Lily   dyskutowała   o   niej   z   Makiem.   Poczuła   się 

niezręcznie, lecz dziewczyna nie zamierzała porzucić pasjonującego tematu.

- Dlaczego mężczyźni nigdy nie przyznają wprost, czego pragną, zamiast wynajdywać 

jakieś głupie preteksty - ciągnęła. - Przecież można by od razu uczciwie wyznać: kocham cię, 

zostań ze mną. Ale, nie! Zamiast tego będzie: zostań, bo dzieci potrzebują opieki, a ty nie 

masz nikogo. Albo dlaczego nie powiedzą wprost: szaleję za tobą, tylko: jesteś za młoda, a ja 

nie mogę znieść, że tak bardzo cię pragnę.

Kara czuła się upokorzona tymi uwagami. Domyślała się, że część z nich odnosi się 

do niej i Maca. Pozostałe to zapewne aluzje do osobistych problemów Lily.

- Tak ci powiedział pan „Raj”? - zapytała.

- Pan „Raj” - powtórzyła Lily, krzywiąc się. - Tak, to on, a nie powinien był mówić w 

ten sposób. To głupie. Pasujemy do siebie, a on ciągle gada o różnicy wieku... Gdzie się po-

dziali nowocześni mężczyźni, nie kryjący uczuć? I jak mamy sobie poradzić z tymi typami w 

stylu   retro,   którzy   raczej   pozwolą   się   przypiekać   rozpalonym   żelazem,   niż   przyznają,   że 

potrzebują kobiety do czegoś więcej niż tylko dla uprawiania seksu?

-   Wujek   zna   tego   mężczyznę,   z   którym   się   spotykasz?   -   spytała   ostrożnie   Kara, 

przypominając sobie, jak prowokacyjnie zachowywała się Lily wobec Webba Ashera.

Przez   moment   zastanawiała   się,   czy   to   aby   nie   on   jest   tajemniczym   ukochanym 

bratanicy Maca, ale odrzuciła tę myśl, pamiętając, jak nieprzyjaźnie zachowywał się zarządca 

rancza wobec kpiącej z niego dziewczyny. Z ulgą pomyślała, że to nie mógłby być Asher.

- Tak, wujek go zna, ale więcej nie mogę powiedzieć. Lepiej, żebyś nie wiedziała, jak 

się nazywa, bo mogłabyś uznać, że należy powiedzieć o tym wujkowi.

- A to by go rozgniewało?

- Możliwe. Prawdopodobnie tak. Na pewno - westchnęła Lily.

background image

- Lily, gdybym mogła ci coś poradzić...

- Jedyna rada, jakiej mi potrzeba, to „tak trzymać”!

- Nie znając szczegółów, nie mogę radzić w ten sposób.

- Wiem - odparła Lily, odkładając gąbkę, którą dotąd wycierała stół. - Lepiej pójdę się 

położyć. W końcu muszę jutro wstać do szkoły - rzekła z niechęcią, a wychodząc z kuchni, 

rzuciła pod adresem Kary:

- Dziś w nocy tak trzymaj, dziewczyno!

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

„Tak   trzymaj!”   Słowa   Lily   rozbrzmiewały   w   uszach   Kary,   gdy   sprawdzała,   czy 

Autumn i Clay są już w łóżkach. Oboje zarzucili jej ręce na szyję i pocałowali na dobranoc. 

Te oznaki akceptacji wzruszyły ją.

Przystanęła pod drzwiami Bricka oraz Lily i powiedziała głośno „dobranoc”. Z obu 

sypialń dobiegła taka sama odpowiedź. Starsze dzieci także nie miały nic przeciwko jej pozo-

staniu na ranczu.

Mac również tego pragnął, choć kierowały nim wyjątkowo egoistyczne pobudki. Lecz 

gdyby nie uwagi wujka Willa na ten temat, nie miałoby to dla Kary tak dużego znaczenia. 

Ważne, że była potrzebna.

Słowa Lily  znów zadźwięczały  jej  w  głowie.  Ta   dziewczyna  wyraźnie  traktowała 

stosunki między kobietami i mężczyznami jako rodzaj gry wojennej, ale Kara podchodziła do 

tego inaczej. Znajdowała się na ranczu w dość dziwnej sytuacji, lecz zamierzała zachowywać 

się jak uczciwa, dojrzała kobieta, którą w istocie była. A to znaczyło, że powinna zanieść 

Macowi tacę z kolacją, bo nie wrócił do kuchni, a musiał być głodny. Potem zamierzała się 

położyć, bo ciągle jeszcze odczuwała skutki różnicy czasu i miała za sobą męczący dzień.

Z tacą zastawioną jedzeniem zapukała do drzwi sypialni Maca.

- Wejdź! - usłyszała.

Na dźwięk tego głosu zadrżała i zarumieniła się mocno.

- Nie mogę otworzyć drzwi, bo mam zajęte ręce - rzekła jednym tchem. - Przyniosłam 

ci kolację.

Drzwi otworzyły się i stanął w nich Mac w białym szlafroku kąpielowym. Wytarł 

ręcznikiem mokre włosy, a potem obrzucił spojrzeniem trzymaną przez Karę tacę.

- Nie ma galaretki?

- Odkąd użyto jej jako broni, zniknęła z menu - roześmiała się Kara.

- Myślę,  że trochę przesadziłem dziś wieczorem - przyznał, biorąc od niej tacę. - 

Prawdę mówiąc, zachowałem się głupio - rzekł, potrząsając głową.

-   Miałeś   powody,   zostałeś   sprowokowany.   Po   całym   dniu   spędzonym   na 

poszukiwaniach   Bricka   ostatnią   rzeczą,   jakiej   potrzebowałeś,   był   widok   chłopców 

obrzucających się jedzeniem.

- Nie, to tylko był pretekst do awantury. Naprawdę dopiekła mi wizyta Franklinów - 

powiedział,   stawiając   tacę   i  sadowiąc   się   w   wygodnym   fotelu.   -   Zastanawiałem   się,   czy 

dzwoniłaś do pastora z prośbą, by zabrał cię stąd dziś wieczorem.

background image

- Nie, zdecydowałam się tego nie robić - odparła, podchodząc, by podać mu szklankę 

z napojem.

-   Może   znalazłoby   się   trochę   kawy?   -   spytał,   bez   przekonania   wpatrując   się   w 

szklankę z sokiem pomarańczowym.

-   Za   późno   na   kawę.   Nie   mógłbyś   potem   zasnąć   -   rzekła   Kara.   -   Mogę   ci 

zaproponować mleko albo piwo.

- Wystarczy sok - uznał Mac. - Dotrzymasz mi towarzystwa przy kolacji?

Kara spojrzała na zamknięte drzwi sypialni i mężczyznę z tacą na kolanach.

- Zgoda - powiedziała z wahaniem. - Zostanę chwilę.

Przysiadła ostrożnie na skraju łóżka, bo w pokoju nie było drugiego fotela.

- Kiedy brałem prysznic, kombinowałem, jak uszkodzić samochód pastora, żeby nie 

mógł cię stąd wywieźć. Dobrze, że do niego nie dzwoniłaś - rzekł, obgryzając udko kurczaka.

-   Mac,   ja   naprawdę...   -   Kara   w   zażenowaniu   zaczęła   wykręcać   palce,   a   potem 

podniosła się z miejsca. - Zobaczę, co z Taiem, i położę się...

- Później - przerwał stanowczo Mac i powstrzymał ją wzrokiem.

- Musisz być bardzo zmęczony - zauważyła, siadając z powrotem na łóżku. - Wiem, 

bo ja też czuję zmęczenie. Pewnie chciałbyś odpocząć. Nawet nie powiedziałeś, ile czasu 

zabrało ci odszukanie Bricka.

Kara   popadła   w   konsternację.   Zaczęła   mówić   byle   co,   żeby   tylko   opanować 

ogarniające ją podniecenie. Sam widok Maca tak na nią działał, a przecież ten mężczyzna 

tylko jadł kurczaka.

Ścisnęła uda i skrzyżowała ręce na piersiach. Przez bluzkę i stanik wyczuwała, jak 

stwardniały jej sutki. Mac kończył kolację, nie dostrzegając niepokoju Kary.

- Chłopcy mieli nad nami kilkugodzinną przewagę - zaczął opowiadać - ale szeryf, 

Jack Tate, zawiadomił przez radio inne posterunki, by zatrzymały uciekinierów, nie prze-

rażając ich przy tym nadmierną prędkością pościgu. Na szczęście nic złego się nie stało. 

Policjanci dobrze obeszli się z Brickiem i Jimmym. Wzięli ich tylko na posterunek, a stamtąd 

już my ich odebraliśmy.

- Musiałeś zapłacić jakiś mandat?

- Tym razem nie. Lecz słowa policjantów zrobiły wrażenie na chłopakach, więc nie 

będą już chyba próbować po raz drugi, Ja i Jack też dorzuciliśmy swoje trzy grosze po drodze 

do domu. On odwiózł Jimmy’ego Crowa, a ja wróciłem z Brickiem. Rozmawiał ze mną i w 

tym   samym   czasie   słuchał   jakichś   najnowszych   przebojów.   -  Mac   skrzywił   się.  -   Co  za 

okropna muzyka! Przypomina wycie alarmu samochodowego.

background image

- Nie bądź taki staroświecki, bo młode pokolenie uzna cię za wapniaka.

- Mogę być wapniakiem, ale mówię prawdę. Nastolatki mają teraz okropny gust.

Odstawił tacę na mały stolik obok fotela. Zjadł wszystko oprócz ciasta.

- Co z deserem? - zapytała.

- Wolę inny, a ty?

Podniósł się i zbliżył do Kary. Usiadł w nogach łóżka. Poczuła, że brak jej tchu.

- Muszę już iść - wymamrotała, nie ruszając się z miejsca.

- Dziękuję, że przyniosłaś kolację - rzekł i pogłaskał Karę po gęstych, jasnobrązowych 

włosach.

Dziewczyna opuściła wzrok, podziwiając kontrast między bielą szlafroka a opaloną, 

porośniętą ciemnymi włosami skórą Maca. Uświadomiła sobie, że jest nagi pod szlafrokiem, 

a ona siedzi obok niego na łóżku, lecz mimo to nie wstała z miejsca.

- Połóż się - powiedział łagodnie.

Gdy milczała, delikatnie popchnął ją na poduszki, a sam położył się obok, obrzucając 

Karę namiętnym spojrzeniem, które rodziło w niej jednocześnie podniecenie i strach. Lecz 

nawet strach podszyty był jakąś wewnętrzną radością.

- Co za wielkie oczy, okrągłe jak spodeczki - szepnął i pochylił się, by je pocałować.

Kara opuściła powieki. Nie potrafiła ich podnieść. Ogarnęło ją przyjemne ciepło i 

ociężałość. Nie miała sił, by się poruszyć. Mac zajął się nią jak lalką. Przełożył jej nogi przez 

swoje i zaczął pieścić, przesuwając dłonią od pośladków i bioder ku kolanom.

- Masz wspaniałe nogi - mruknął. - Długie i zgrabne. Chcę je zobaczyć.  Świetnie 

wyglądasz w dżinsach, ale spróbujmy się ich pozbyć.

Znaczenie słów nie docierało do oszołomionej dziewczyny. Tchnący namiętnością ton 

Maca sprawiał jej  rozkosz. Przemknął  ją dreszcz, gdy ręka mężczyzny  zaczęła powrotną 

podróż przez kolana, wewnętrzną stronę ud i dotarła wyżej.  Gdy Mac osiągnął swój cel, 

zatrzymał się. Stało się jasne, do czego zmierzał. Kara westchnęła głęboko, zbladła, potem za-

czerwieniła się i spróbowała się podnieść, mimo iż Mac nie usunął ręki.

- Proszę - szepnęła. - Ledwie się znamy - zakończyła drżącym głosem, czując napięcie 

i wilgotność w miejscu, którego dotykał.

Jeśli nie cofnie dłoni...

Nie cofnął.

Kara opadła na materac jak zahipnotyzowana. Aktywność Maca szokowała, ale teraz 

Kara pragnęła już czegoś więcej niż tylko łagodnego nacisku jego dłoni. Chciała...

Mac uniósł rękę, a potem przesunął ją wyżej. Zanim zdążyła go powstrzymać, szybko 

background image

rozpiął pierwszy guzik dżinsów i skutecznie powstrzymał Karę, gdy chciała zapobiec rozpię-

ciu następnego.

- Znamy się dopiero dwa dni - przypomniała, tracąc oddech. Podniósł jej rękę do ust i 

koniuszkiem języka dotknął wnętrza dłoni, a ona poczuła efekty tej pieszczoty dokładnie tam, 

gdzie się tego spodziewał.

- Kochanie, jeden dzień w tym domu znaczy tyle, co pięć lat w więzieniu, a to już 

poważny wyrok.

Kara przestała myśleć o opuszczeniu łóżka. To było takie niezwykłe. Leżeć z Makiem 

i pozwalać, by ją pieścił.

- A skoro znamy się dwa dni, to znaczy tyle samo.

- Dziesięć lat?

- Świetny z ciebie rachmistrz - uśmiechnął się. - Ale naprawdę oznacza to dziesięć lat 

ciężkich robót.

Jakby mimo woli zaczęła gładzić twarz Maca, pieścić dotykiem jego szyję.

- Nie czuję się tu jak w więzieniu - powiedziała.

- Nie? Myślisz, że mogłabyś z nami wytrzymać? - zapytał, masując jej barki i ramiona 

tak długo, aż się zupełnie rozluźniła.

- Podoba mi się tutaj - odparła, gdy delikatnie muskał wargami jej czoło, policzki i 

szyję.

- Wiesz, że już przynależysz do naszego rancza. To przesądzone - zaśmiał się cicho.

Nie mógł powiedzieć niczego lepszego, by ją uszczęśliwić. Wreszcie znalazła swoje 

miejsce i ludzi, którzy czekali na nią przez całe życie.

Mac nie był typem mężczyzny poświęcającego dużo czasu na myślenie o szczęściu i o 

tym, jak je osiągnąć. Borykanie się z codziennymi trudnościami całkowicie wyczerpywało 

energię. Tym bardziej czuł się dumny, że intuicyjnie dobrał słowa, które tak podziałały na 

Karę. Chciał, by należała do niego i by mógł otoczyć ją opieką. Pragnął jej z mocą, którą 

ledwie mógł opanować. Rozwiązał szlafrok i rozsunął jego poły.

- Nie przejmuj się konwenansami, dziecino. Niektórzy już po godzinie znajomości 

spędzają ze sobą noc, innym potrzeba na to weekendu. Czas nie ma znaczenia, a już na pewno 

nie dla nas. Przecież zamierzamy się pobrać. - Musnął wargami jej usta. - Myśl, że od dziś 

będziesz spędzać ze mną każdą noc, sprawia mi wielką radość.

Słowa   Maca   zainspirowały   fantazję   Kary.   Wyobrażała   sobie,   że   trzyma   go   w 

ramionach, kocha się z nim, ale potem nie spotykają się więcej. Nie potrafiła znieść bólu 

rozstania, przemiany intymnego dziś w niewiadome jutro. Może dlatego w wieku dwudziestu 

background image

sześciu lat była ciągle dziewicą i tak bardzo potrzebowała zapewnień Maca o stałości ich 

związku, zanim zaczęliby się kochać.

Całą sobą pragnęła należeć do tego mężczyzny. Teraz już była pewna, że chce wyjść 

za Maca Wilde’a. Nie potrafiła tylko oddzielić panieńskiej tremy od ekscytacji.

- Wyglądasz jak przestraszona dziewczynka, a przecież wiem, że się mnie nie boisz i 

chcesz, żebyśmy się kochali. Po to przyszłaś do mojej sypialni.

- Zamierzałam jedynie przynieść kolację - szepnęła.

- Sama się oszukujesz - zapewnił. - Lecz jeśli to doprowadziło cię tutaj... - zawiesił 

głos i zajął się guziczkami u liliowej bluzki.

Zdziwiła się, że tak szybko sobie z nimi poradził, a potem rozpiął stanik.

- Pragnę cię! - Brązowe oczy Maca zapłonęły pożądaniem na widok krągłych, białych 

piersi i ciemnoróżowych sutek Kary.

Kara walczyła  z pokusą, by chwycić  za poły bluzki i okryć nagość. Wzrok Maca 

krępował ją i podniecał.

- Jesteś piękna, kochanie. To nie żaden wyświechtany komplement. Naprawdę tak 

myślę - zamruczał Mac, a jego słowa podziałały na Karę jak balsam.

- Chcę ci wierzyć - powiedziała, zdając sobie sprawę, że i tak nie opuści jego sypialni.

Mac pochylił i zaczął ssać jedną z sutek tak mocno, aż Kara krzyknęła z rozkoszy. 

Potem wargami i językiem pieścił obie piersi. Dziewczyna z jękiem poruszyła biodrami. To 

było   coś   zupełnie   nowego.   Instynktownie   powtarzała   rytm   ruchów   pieszczącego   ją 

mężczyzny.

Mac   wsunął   kolano   między   jej   uda   i   przycisnął   tak,   że   poczuła,   jak   bardzo   jest 

podniecony. Przytuliła się, a Mac jęknął z pożądania. Pocałował gwałtownie jej usta. Kara za-

rzuciła   mu   ręce   na   szyję   i   odwzajemniła   pocałunek.   Całowali   się   z   coraz   większą 

namiętnością.   Kara   wsunęła   ręce   pod   szlafrok,   by   dotknąć   gorącej,   muskularnej   piersi 

tulącego ją mężczyzny. Ten gest jeszcze bardziej podniecił Maca.

Kara zdusiła w gardle szloch. Drżąca i rozgorączkowana czuła na przemian panikę i 

pożądanie. Przerażała ją zmysłowa moc własnych pragnień.

- Nigdy przedtem tak  się nie  czułam.  Nie przypuszczałam,  że  można coś takiego 

przeżywać   -   szepnęła,   kiedy   przez   moment   przestał   ją   całować   i   pozwolił   zaczerpnąć 

powietrza.

Z obawą i ekscytacją pomyślała, że za chwilę straci kontrolę nad sobą i odda się 

Macowi. W tym momencie zsunął z niej dżinsy i majteczki.

- Rozluźnij się, najdroższa - szepnął. - Wiem, że się denerwujesz, ale nie powinnaś.

background image

Była naga, a on, zrzucając z siebie szlafrok, pieścił ją wzrokiem. Karze zaschło w 

ustach   na   widok   muskularnego,   proporcjonalnego   ciała   Maca.   Przestała   się   bać. 

Zafascynowana, zapragnęła go dotknąć i sięgnęła dłonią pomiędzy jego uda.

Mac   przymknął   oczy,   rozkoszując   się   pieszczotą.   Kara   zrozumiała,   że   bardzo   jej 

pragnie, czuła to, widziała...

Otworzył oczy. Delikatnie usunął jej rękę.

- Jeszcze trochę i skończymy, zanim zaczęliśmy - powiedział.

Całą swoją wiedzę o seksie Kara czerpała z książek. Nie była przygotowana na taką 

burzę zmysłów, którą przyszło jej teraz przeżywać.

Wygięła się gwałtownie, gdy Mac dotknął najintymniejszego zakątka jej ciała i zaczął 

go pieścić, zapuszczając się coraz głębiej. Przenikała ją dzika rozkosz. Napięcie stawało się 

trudne do zniesienia.

- Błagam! - krzyknęła, pragnąc czegoś, czego nie potrafiła nazwać.

Czuła, że promieniuje gorącem. Mac patrzył namiętnie prosto w jej oczy.

- Teraz, najdroższa - szepnął. - Chodź do mnie.

- Nie mogę...

- Ależ możesz.

I stało się. Drżenie, które przeniknęło jej ciało, było zupełnie nowym doświadczeniem.

Mac   nie   pozwolił,   by   podniecenie   Kary   osłabło.   Kiedy.   ciągle   jeszcze   pulsowała 

rozkoszą,  rozsunął szeroko jej  nogi  i wniknął  w nią.  Krzyknęła,  a potem  poczuła łzy w 

oczach.

Zaskoczony Mac uniósł głowę. Dyszał gwałtownie.

- Nigdy wcześniej tego nie robiłaś, prawda? - zapytał, choć znał odpowiedź.

Kara drgnęła, słysząc niedowierzanie w jego głosie.

- Nie - odparła i zamknęła oczy, by nie widzieć osłupienia we wzroku Maca.

Rozkoszne prądy przenikające ciało powoli zanikały. Mac nie wysunął się z niej. Jego 

obecność sprawiała ból i wzniecała pożar.

- Domyślałem się, że jesteś... niedoświadczona, ale nie sądziłem, że...

-   Mówisz,   jakbyś   nie   wiedział,   czym   jest   dziewictwo   -   Kara   próbowała   udawać 

rozbawienie.

Był nią rozczarowany, a najgorsze, co mogła teraz zrobić, to się rozpłakać.

Mac spostrzegł, że łzy kręcą się jej w oczach.

- Mój Boże! Nie płacz! - poprosił.

- Biedny Mac. Najbardziej pożądany kawaler w całym Bear Creek musiał trafić w 

background image

łóżku na dziewicę. - Próbowała się roześmiać. - Wybacz. Współczuję ci.

-  I  pomyśleć,   że  powiedziałem,  iż   nie  musisz   się  denerwować   -  mruknął.   -  A  ty 

naprawdę   miałaś   powody!   Po   prostu   przyniosłaś   mi   kolację,   a   ja   to   źle   zrozumiałem. 

Skłoniłem cię do czegoś, czego nigdy w życiu nie robiłaś. Nie byłaś jeszcze z mężczyzną! 

Byłaś dziewicą...

- Wystarczy - przerwała Kara. - I tak czuję się upokorzona...

- Upokorzona? Myślałem, że cię boli.

- Boli. To znaczy bolało - uzupełniła.

Wstrzymała oddech, lecz ból zdawał się odpływać, a jej ciało przyzwyczajało się do 

męskiej obecności.

Mac poruszył się lekko. Kara stężała w oczekiwaniu bólu, ale nie nadszedł.

- Teraz lepiej? - spytał ochryple.

Skinęła   głową.   Naprawdę   było   lepiej.   Pieczenie   ustąpiło,   zastąpione   czymś 

przyjemnym, a trudnym do nazwania. Żar zamienił się w łagodne ciepło. Rozdzierający ból 

zniknął, w zamian pojawiło się uczucie pełni. Zamknęła oczy. Było jej dobrze.

- Nie chcę, żebyś się czuła upokorzona - powiedział łagodnie Mac.

Gdybym był prawdziwym dżentelmenem, wycofałbym się natychmiast i pozwolił jej 

wrócić do własnej sypialni, ale nim nie jestem, pomyślał.

- Kochanie, jeżeli... jeżeli chciałaś poczekać do wesela, to wiesz, że się z tobą ożenię. 

Wszystko będzie dobrze, najdroższa. Możemy udawać, że... to nasza noc poślubna.

- Niczego nie rozumiesz. Czułam się upokorzona, bo potraktowałeś mnie jak dziecko, 

jak jakiś wybryk natury, ponieważ... - odwróciła wzrok i zaczerwieniła się. - Ponieważ nigdy 

jeszcze nie byłam z mężczyzną - dokończyła.

Zebrała się na odwagę i spojrzała mu prosto w oczy.

- Przykro mi, że tak to odebrałaś - rzekł spokojnie. - Nie jesteś żadnym wybrykiem 

natury, tylko piękną, namiętną kobietą i czuję się zaszczycony, że jestem twoim pierwszym 

kochankiem.

Przymknęła oczy, czując, że zbiera się jej na płacz.

- Dziękuję, Mac - szepnęła.

Pochylił się, by delikatnie ją pocałować, i poruszył się wewnątrz jej ciała.

-   Przysięgam,   że   nigdy   nie   mówiłem   tego   innej   kobiecie,   bo   nigdy   nie   miałem 

dziewicy. To pierwszy raz dla nas obojga, kochanie.

Cudowny   dreszcz   przeniknął   Karę   od   stóp   do   głów.   Mac   pocałował   ją,   głęboko 

wsuwając język w usta, a ona objęła go mocno.

background image

- Bardzo dobrze - mruknął, pieszcząc najwrażliwszy punkt jej ciała.

To podniecające dotknięcie sprawiło, że instynktownie zgięła kolana.

- Obejmij mnie nogami - powiedział szybko, a ona zrobiła to, czując, że Mac wnika w 

nią jeszcze głębiej.

Zakołysał   się   lekko,   potęgując   w   niej   uczucie   rozkoszy.   W   chwilę   później 

odpowiedziała mu rytmicznymi ruchami ciała.

- Jak dobrze, Mac - powiedziała schrypniętym głosem.

- Tak, kochanie, bardzo dobrze!

Choć próbował przeciągać chwile obezwładniającego szczęścia, natura upomniała się 

o swoje prawa. Mac przyspieszył ruchy. Coraz gwałtowniej i głębiej wchodził w ciało Kary, 

wprowadzając ich oboje na szczyt. W chwilę potem osunął się na nią z jękiem rozkoszy.

Kara objęła go mocno. Czuła, jak bije mu serce. Twarz miała mokrą od potu i łez. 

Pieściła plecy Maca, który leżał na niej bez ruchu.

- Mac? - Niepewny głos Kary kazał mu unieść głowę.

- Dobrze się czujesz? - szepnął, wspierając się na łokciach. - Czy coś ci zrobiłem? - 

zapytał, a potem wysunął się z jej ciała i położył na plecach. - Przepraszam. Mało cię nie 

zmiażdżyłem. - Delikatnie pogładził policzek Kary. - Możesz oddychać?

- Nic mi nie jest - zapewniła.

Czuła   się   wprost   znakomicie.   Chciała   śmiać   się   i   krzyczeć.   Poznać   jego   myśli   i 

opowiedzieć mu o swoich marzeniach,  rozmawiać  o rozkoszy, której  przed chwilą oboje 

zaznali. Ale zauważyła, że Mac zasypia. To, co dla niej było największym przeżyciem, dla 

niego  nie miało  takiego znaczenia.  Znał  wiele kobiet,  a  ona stała  się jeszcze  jedną  jego 

zabawką. Ta świadomość zmartwiła ją i przygasiła euforię.

- Powinnam wrócić do siebie - szepnęła. - Nie mogę tu zostać.

- Dlaczego? - Mac wyciągnął rękę, by zgasić nocną lampę.

- Nie chcę, żeby dzieci zastały nas razem.

- Drzwi są zamknięte. Nikt nie będzie nas niepokoić. I co to znaczy, że nie możesz 

spać tutaj? - zapytał Mac, wyczuwając, że Kara zaczyna się czegoś obawiać. - W tym łóżku 

jest znacznie lepszy materac niż w twojej sypialni.

Przysunął się do niej i od tyłu objął w talii, a potem mocno przytulił do siebie.

- Nie chodzi o materac - odparła Kara. - Rzecz w tym, że ja nie tylko nie kochałam się 

dotąd z mężczyzną, ale i nie spałam z nim. Nie będę mogła zasnąć. Jeśli nie odejdę, żadne z 

nas nie wypocznie.

- Zaryzykuję - powiedział, całując ją w skroń. - Zostaniesz tu, kochanie.

background image

- Jesteś okropny! Agresywny, apodyktyczny i... - krzyknęła, próbując mu się wyrwać, 

ale ramię Maca było jak z żelaza.

- Wyliczyłaś same zalety. Dobranoc, najdroższa.

Poczuła gniew. To irracjonalne złościć się na mężczyznę, który dał jej tyle rozkoszy, 

pomyślała. Nawet jeśli myślał inaczej, Kara chciała usłyszeć go mówiącego, że przeżył z nią 

cudowne chwile, ale Mac milczał.

- Słuchaj, to nie ma sensu - zaczęła, szamocząc się w jego uścisku. - Nie usnę tutaj. 

Pozwól mi odejść.

- Nie!

Próbowała się opanować. Nie mogła go winić, że nie uważał ich wspólnych przeżyć 

za coś nadzwyczajnego.

-   Łatwo   ci   przyszło   -   mruknęła.   Szybko   mu   uległa.   Choć   nie   żałowała   niczego, 

brakowało jej większego zaangażowania Maca. Zbyt dobrze siebie znała i wiedziała, że nie 

poszłaby do łóżka z pierwszym lepszym. Była z Macauleyem, bo w ciągu tych dwóch dni bez 

pamięci się w nim zakochała. Tak bardzo pragnęła usłyszeć od niego, że to, co się między 

nimi zdarzyło, dla niego też miało wyjątkowe znaczenie i że nie traktuje jej jak narzeczonej 

na zamówienie. Lecz Mac inaczej wytłumaczył sobie milczenie Kary.

- Łatwo? Po prostu kochałem się z moją przyszłą żoną, a teraz czas spać.

Od miesięcy, a może nawet nigdy w życiu nie czuł się równie wspaniale. Zamknął 

oczy. Nie czas ani miejsce na retrospekcje. Pastor zrobił mu ogromną przysługę, proponując 

zaproszenie Kary do Montany. Trzeba by mu za to ufundować dzwon kościelny albo coś w 

tym rodzaju, pomyślał zasypiając.

Kara   leżała   cicho   i   nasłuchiwała   spokojnego   oddechu   Maca.   Postanowiła   zmienić 

taktykę. Nie było sensu się z nim spierać, skoro postanowił ją zatrzymać. Zaczeka, aż jego 

pozwolenie nie będzie potrzebne, i odejdzie.

Kiedy upewniła się, że zasnął, mogła już wyśliznąć się z sypialni. Czekała tylko na 

właściwy moment. Mimo podenerwowania czuła, że powoli zaczyna się rozluźniać.

W pokoju było ciemno i cicho. Mac otulił ich oboje ciepłą kołdrą. Obok siebie czuła 

jego gorące ciało. Powieki zaczynały jej ciążyć. Leżenie z otwartymi oczami wymagało zbyt 

wiele wysiłku, więc je przymknęła. Poleży jeszcze kilka minut, a potem wstanie, pomyślała z 

westchnieniem. Tylko kilka minut...

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Dzwonek budzika wyrwał Karę z głębokiego snu. Uświadomiwszy sobie, gdzie się 

znajduje, szeroko otworzyła oczy. Leżała naga z mężczyzną w łóżku! Mac westchnął i po 

omacku wyłączył alarm.

Przypomniała sobie wszystko, włącznie z nocnym zamierzeniem, by wrócić do swojej 

sypialni.

- Zostań tu i śpij - powiedział Mac. - Muszę wyprawić dzieci do szkoły, ale ty...

- Wstanę.

Kara wyskoczyła z łóżka, wbiegła do łazienki i zamknęła drzwi. Słysząc trzask zamka, 

Mac uśmiechnął się lekko. Rozbawiła go skromność dziewczyny, tak bardzo kontrastująca z 

jej   wczorajszą   namiętnością.   Czule   pomyślał   o   minionej   nocy.   A   więc   był   pierwszym 

mężczyzną w życiu Kary i mógłby zostać jedynym.

Podszedł do okna, by rozsunąć zasłony. Zapowiadał się pochmurny, deszczowy dzień, 

ale Mac wkładał szlafrok, pogwizdując wesoło.

Kara podsunęła Brickowi kolejny placek, podziwiając apetyt chłopca. To była trzecia 

dokładka.   Autumn   pracowała   nad   pierwszym,   polewając   go   obficie   słodkim   sosem.   Lily 

małymi łyczkami popijała herbatę i skubała grzankę. Rekonwalescent Clay jeszcze spał w 

swoim pokoju.

Tai wkroczył do kuchni z podniesionym ogonem i donośnym miauczeniem oznajmił 

swoje przybycie.

- Spędził dziś noc w moim łóżku - powiedziała Autumn.

Kot dostał swoje jedzenie i przestał interesować się ludźmi.

- Czy to nie wspaniałe? Prawdziwe, domowe śniadanie! - zachwycał się Mac, kończąc 

swoją   porcję   placków.   -   Kiedyż   to   ostatnio   jedliśmy   coś   podobnego?   Pastor   miał   rację. 

Znakomicie gotujesz - rzekł z uśmiechem do Kary.

- Biorąc pod uwagę twój dzisiejszy poranny nastrój, chyba nie tylko w tym jest dobra - 

zauważyła Lily.

Kara   zaczerwieniła   się   i   o   mało   nie   wypuściła   z   rąk   patelni,   którą   zamierzała 

wyszorować.

- Lily! - upomniał bratanicę Mac, ale zabrzmiało to raczej żartobliwie niż surowo.

- Co ona miała na myśli? - chciała wiedzieć Autumn.

- Że jesteśmy bardzo zadowoleni, iż Kara jest z nami i zrobiła śniadanie - wyjaśnił 

Mac.

background image

-   Brick,   czemu   idziesz   do   szkoły   w   białym   swetrze   i   dżinsach?   Joanna   Franklin 

mówiła,   że   dziś   macie   dzień   przebierańców,   więc   powinieneś   włożyć   coś   śmiesznego   - 

zauważyła Autumn.

-  Co?   -   Brick   mało   nie   zakrztusił   się   mlekiem.   -   Nie  idę!   Nie   mam   zamiaru   się 

wygłupiać! Nikt mnie nie zmusi - dodał, spoglądając z wyzwaniem na wuja.

- Brick, musisz iść do szkoły. Wystarczy, że wczoraj opuściłeś zajęcia. I tak masz 

dużo do nadrobienia... - stwierdził Mac.

- Mogę jeszcze raz nie pójść - przerwał mu chłopak.

Obaj wstali z miejsc.

- Przestańcie. Jest dopiero siódma rano - rzekła Lily.

Kara popatrzyła na obu Wilde’ów. I wuj, i bratanek zacinali się w uporze. Spostrzegła 

też, że Autumn uśmiecha się z satysfakcją i korzystając z zamieszania, bezkarnie sięga po 

słodki sos, którego Mac nie pozwalał jej nadużywać.

- Nie szkodzi, jeśli Brick zostanie dziś w domu - ośmieliła się wtrącić. - Zajmie się 

trochę Clayem, pogra z nim w coś, pomoże odrobić lekcje, które mu zadano.

- Oczywiście - zgodził się Brick.

- Chłopak nie zostanie w domu. Nie ma o czym mówić! - Mac był niezadowolony z 

interwencji Kary.

- Kara powiedziała, że mogę zostać, i będę jej słuchać.

- Znowu to samo - rzekła znudzonym tonem Lily. - To mogło działać u wuja Jamesa i 

ciotki Ewy, którzy o mało się nie rozwiedli, zanim zdecydowali, że pieniądze otrzymywane z 

naszego ubezpieczenia nie są tego warte, i odesłali nas tutaj.

-   Rozumiem,   że   Brick   może   nie   mieć   ochoty   na   przebieranie   się   -   powiedziała 

spokojnie Kara. - U mnie w szkole też kiedyś wprowadzono taki zwyczaj. Każdy starał się o 

najzabawniejszy kostium. To było w ósmej klasie. Właśnie się przeprowadziliśmy i wszystkie 

dziewczynki ubierały się w tej szkole inaczej niż tam, gdzie uczyłam się poprzednio. Tego 

dnia kilka z nich przyszło ubranych dokładnie jak ja. Domyśliłam się, że posłużyłam im za 

model. To nie był miły moment - przyznała.

- Musiało być ci głupio - zauważył Brick.

- To zdarzyło  się dawno temu, ale pozostało mi przeświadczenie, że takiego dnia 

zawsze komuś jest przykro.

- U nas w klasie też jest paru takich, z których mogą się nabijać, ale my z Jimmym nie 

dopuścimy do tego. Idę do szkoły, wujku - zdecydował Brick, biegnąc po książki.

- Brick obrońcą uciśnionych! Sam, z własnej woli, chce iść do szkoły! Dobra jesteś, 

background image

Karo - rzekła z uznaniem Lily.

-   Jest   wspaniała   -   stwierdził   Mac,   podchodząc   do   Kary   i   obejmując   ją   w   talii.   - 

Historia, którą opowiedziałaś, to znakomity chwyt - dodał i przytulił ją mocniej do siebie. - 

Dziękuję, kochanie, że powstrzymałaś  mnie od kolejnego wybuchu gniewu. Twój sposób 

okazał się znacznie lepszy.

Kara  zadrżała,   kiedy   Mac  przesunął   dłońmi  po   jej   bladoróżowym   szlafroczku.   W 

czasie   śniadania   w   obecności   dzieci   starała   się   zachować   spokój,   lecz   teraz   wróciła 

świadomość, że ostatniej nocy zostali kochankami.

Mac spróbował wsunąć dłonie pod szlafroczek, ale wyśliznęła mu się z objęć. Nie 

mogła sobie pozwolić na takie intymności przy Lily.

- Sądzisz, że wymyśliłam  tę historię? - spytała, próbując przywrócić  między nimi 

dystans.

Opowieść była prawdziwa i stanowiła jedno z pierwszych doświadczeń decydujących 

o   tym,   że   Kara   stała   się   tak   wrażliwa   na   upokorzenia.   Ale   żadne   z   Wilde’ów   tego   nie 

rozumiało.

Brick   i   Autumn   wbiegli   z   książkami   do   kuchni.   Za   nimi   wszedł   Webb   Asher   w 

kowbojskim stroju.

- Pada, więc myślę, że wszyscy będą dziś pracować w stajniach, a ja chcę załatwić 

parę rzeczy w mieście, więc mogę podwieźć dzieciaki do szkoły.

- Świetnie! Nie będziemy musieli siedzieć w dżipie - ucieszyli się Brick i Autumn.

- W czasie deszczu zawsze podwożę ich do drogi i tam czekają w samochodzie na 

szkolny autobus - wyjaśnił Mac.

- Jak się pobierzecie, tobie przypadnie to w udziale, a także wiele innych obowiązków, 

pani Wilde - zauważyła Lily, zwracając się do Kary.

-   Znajdzie   się   również   parę   pozytywnych   aspektów   tego   statusu   -   mruknął   Mac, 

całując Karę w szyję.

Dziewczyna zarumieniła się i spróbowała odsunąć Maca. Przestał całować, lecz wciąż 

obejmował ją w talii.

- Mogę jeden wymienić - oznajmiła Autumn. - Oglądanie telewizji satelitarnej!

Słysząc to, wszyscy roześmieli się głośno.

- Bierz swoje książki, uczennico. Chyba nie chcesz spóźnić się do szkoły? - zwrócił 

się Webb do Lily.

Kara   gwałtownie   odwróciła   głowę,   by   spojrzeć   na   zarządcę.   W   głosie,   którym 

przemawiał do bratanicy Maca, było coś prowokacyjnego. Lily zakołysała zalotnie biodrami.

background image

- Stokrotne dzięki, Webb. Naprawdę doceniam to, co dla nas robisz - rzekł Mac.

- Ja również - dorzuciła Lily z uśmiechem.

Czyżby dziewczyna  była  jednak bliżej związana z tym  kowbojem, zastanowiła się 

Kara,   śledząc   chłodny   wzrok   Ashera   skierowany   ku   Lily.   I   czy   jej   wuj   niczego   się   nie 

domyślał?   Lecz   Mac  ścigał   spojrzeniem  tylko   ją  i  nie  w  głowie  mu było  obserwowanie 

zarządcy rancza albo własnej bratanicy.

- Skoro Clay jeszcze śpi, a my nie byliśmy pod prysznicem, to zaoszczędźmy czasu 

oraz ciepłej wody i weźmy wspólną kąpiel.

Karze zaparło dech z wrażenia. Obawiała się, czy Webb i dzieci wychodzące właśnie 

z domu nie usłyszały tej niezwykłej propozycji. Mac nie żywił podobnych obaw. Objął Karę i 

poprowadził do sypialni.

Zamknął dokładnie drzwi, a potem gwałtownie ją pocałował. Kara zarzuciła mu ręce 

na szyję i przylgnęła doń całym ciałem.

Zanim zupełnie straciła kontrolę nad sytuacją, pomyślała jeszcze, że szybko nauczyła 

się odwzajemniać pieszczoty. Uwielbiała całować i dotykać Maca.

- Pragnąłem tego, odkąd się obudziliśmy - powiedział Mac, przerywając dla złapania 

oddechu. - Lecz wyskoczyłaś z łóżka jak gazela, a potem byliśmy otoczeni przez całą paczkę 

nieletnich przyzwoitek.

- Dzieci dobrze wiedzą, co się święci - rzekła Kara.

Kochała   Maca   Wilde’a   bez   wzajemności   i   należało   o   tym   pamiętać.   Przypadek 

sprawił, że to ona wysiadła z samolotu. Na jej miejscu mogła się znaleźć każda inna kobieta.

- Nie zajmujmy się tym teraz - zaproponował Mac, jakby znał jej myśli. - Kochaliśmy 

się i wiesz, że jesteś moja!

Miał spore doświadczenie w stosunkach z kobietami, lecz żadna z nich nie podniecała 

go tak bardzo jak Kara.

- Chodź! - powiedział.

Wziął ją za rękę, by pociągnąć do łazienki. Natychmiast  odkręcił kurek, a potem 

zrzucił szlafrok.

- Rozbierz się i wejdź pod prysznic!

Oczy Kary rozszerzyły się na widok jego podniecenia. Spędziła z nim noc, ale po raz 

pierwszy widziała go bez ubrania w świetle dziennym.

- Lepiej zajrzę do Claya. Może się obudził... - wymamrotała okropnie zawstydzona.

- Sam potrafi zjeść śniadanie i włączyć telewizor.

Mac rozpiął jej szlafroczek i zsunął go z ramion, a potem dotknął białych majteczek.

background image

- Po co je wkładałaś?

- Mac!

Zarumieniona patrzyła, jak ją rozbierał i przesuwał palcami po intymnych zakątkach 

ciała. Potem popchnął pod ciepły strumień i roześmiał się, gdy zachłysnęła się wodą.

- Nie ma obawy, nie rozpuścisz się jak cukier!

- Ja się z ciebie nie śmiałam, gdy cię wczoraj oblano wodą - przypomniała. - Autumn 

miała rację. Zachowujesz się jak dzikus.

- Właśnie - zgodził się i namydlił ręce. - Podejdź do mnie!

- Łamiesz zasady, które sam ustaliłeś - rzekła, czując, że cała drży z podniecenia.

- Cofam zakaz i ustanawiam wyjątek od reguły, bo ty jesteś wyjątkowa, kochanie - 

oznajmił i pochwycił ją w namydlone dłonie.

Mokrymi ustami rozchylił jej wargi, a rękami rozpoczął wędrówkę po całym ciele. 

Mydlił piersi, pieszcząc i uciskając je delikatnie palcami, aż jęknęła z rozkoszy. Potem zrobił 

to samo z każdym centymetrem jej ciała.

Niecierpliwie czekała, aż dłonie Maca wsuną się między nogi. Szeptała jego imię i 

tuliła się do niego. Było jej tak dobrze! Zaciskała palce, pragnąc tych samych doznań, które 

ofiarował jej nocą.

- Jeszcze nie, najdroższa - szepnął.

Krótki szloch wyrwał się jej z gardła, ale Mac nie zaprzestawał działań, co chwila 

doprowadzając ją na krawędź ekstazy. Gwałtownie zapragnęła spełnienia i sięgnęła między 

uda Maca, sama rozpoczynając pieszczoty.

- O tak, kochanie - westchnął. - Teraz już jesteś gotowa do następnej lekcji.

Przycisnął   Karę   do   ściany   i   wszedł   głęboko   w   jej   ciało.   Krzyknęła,   czując,   jak 

eksploduje rozkoszą...

A potem ona mydliła wspaniałe ciało Maca, myła mu włosy i rozpryskiwała wodę po 

całej łazience.

- Co to było? Usunięcie wyrostka? Kiedy? - zapytał Mac, dotykając palcem blizny na 

brzuchu Kary.

-  Miałam  wtedy  sześć  lat  -  odparła.  -  Zachorowałam   w  szkole   i  wzięto  mnie   do 

szpitala. Tego samego dnia zrobili operację. Bardzo się bałam, ale tatuś tak ułożył swoje 

zajęcia, żeby być ze mną w szpitalu. Mama, która pracowała jako zaopatrzeniowiec wielkich 

domów towarowych, nie miała czasu. Jak zwykle podróżowała wówczas służbowo, ale mnie 

nie robiło to różnicy, bo został ze mną tatuś. Przez pierwszą noc nawet spał w szpitalu na 

rozkładanym łóżku.

background image

- Mówisz o pastorze?

- Tak. - Kara skinęła głową. - Zawsze myślałam o nim jak o tacie i we wspomnieniach 

nim pozostał.

- Musiałaś się dziwnie czuć, kiedy nagle przestał być twoim ojcem i zamienił się w 

niby - wujka, którego rzadko widywałaś.

- To prawda - odrzekła, choć słowa, których użył, nie oddawały w pełni ani bólu, ani 

poczucia odrzucenia, które wtedy przeżywała.

- Nic dziwnego, że trudno ci teraz zaufać jakiemukolwiek mężczyźnie, skoro już raz 

cię porzucono. To by wyjaśniało, dlaczego tak długo pozostałaś dziewicą - rzekł Mac dumny 

z własnej przenikliwości.

-   Proszę!   Dosyć   już   tych   zabaw   w   psychologa   -   rzekła   Kara   i   wyskoczyła   spod 

prysznica.

Nie chciała, by Mac analizował jej osobowość ani żeby się nad nią użalał.

- Zostaniesz ze mną, prawda? - spytał, chwytając ją za rękę. - Wczoraj udowodniłaś, 

że ufasz mi dostatecznie, by ze mną sypiać.

- A może byłam już zmęczona rolą ostatniej dziewicy na tej planecie? - roześmiała się.

- Teraz jesteś moją słodką narzeczoną na zamówienie - rzekł, wycierając ją miękkim, 

błękitnym ręcznikiem.

- Wiem, że potrzebujesz kogoś do opieki nad dziećmi - odparła, przymykając oczy, bo 

pieszczoty Maca sprawiały jej niewysłowioną przyjemność. - Ale jeśli za kilka lat sprawy 

między nami nie będą się układały, to nasze rozstanie boleśnie zrani Claya i Autumn.

- Nic takiego się nie zdarzy. Wszystko będzie dobrze - zapewnił.

Przecież to najlepszy moment, by Mac wyznał jej miłość, jeśli w ogóle żywił do niej 

to uczucie. Kara pragnęła tego tak bardzo, że gotowa była przystać nawet na kłamstwa. Ale 

Mac, który nigdy nie kłamał, nie rzekł ani słowa.

Kara powiedziała sobie, że powinna docenić jego uczciwość. Lepiej, że nie wyznał 

tego, czego nie czuł, uznała w duchu.

W pół godziny później oboje schodzili na dół do holu. Mac władczo obejmował Karę.

-   Ciągle   pada   -   zauważył.   -   Pewnie   przesiedzę   cały   dzień   w   gabinecie.   Muszę 

przejrzeć papiery. Nienawidzę tego.

- Siedzenia w domu czy papierkowej roboty? - spytała.

- I jednego, i drugiego. Jestem ranczerem, więc lubię otwartą przestrzeń. Nie wiem, 

jak te wszystkie gryzipiórki mogą cały dzień siedzieć zamknięte w biurowcach.

- Ja także pracowałam w biurze - mruknęła Kara.

background image

- Ale już tam nie wrócisz.

Ta władczość w jego głosie podniecała ją w łóżku, lecz w ciągu dnia Mac powinien 

wiedzieć, że nie we wszystkim może narzucać swoją wolę.

- Muszę wrócić...

-   Nie!   Opłacimy   zapakowanie   twoich   rzeczy   i   przesłanie   ich   tutaj.   Wyślesz   do 

ministerstwa   zawiadomienie,   że   rezygnujesz   z   pracy,   a   wszystkie   inne   sprawy   możesz 

załatwić faksem lub przez telefon. Nie pozwolę ci odejść.

- W rzeczywistości nie muszę z niczego rezygnować. Zwalniają mnie za miesiąc - 

rzekła z trudem, czując, że winna jest szczerość temu mężczyźnie. - Teraz mam tygodniowy 

urlop i powinnam wrócić do pracy jeszcze na kilkanaście dni.

- Nigdzie nie wrócisz. Jeśli byli tacy głupi, że cię zwolnili, to sami są sobie winni. 

Nam jesteś potrzebna. Zrozum, że nie będziesz już dłużej żadną urzędniczką - powiedział i 

pocałował ją mocno.

Z   pokoju   dobiegły   dźwięki   telewizora.   Clay   siedział   na   podłodze,   jadł   płatki 

kukurydziane   i   gapił   się   w   ekran.   Na   oknie   siedział   Tai   i   obserwował   wiewiórki.   Obaj 

zignorowali wejście Maca oraz Kary.

-   Widzisz,   elektroniczna   niańka   to   prawdziwy   dar   niebios   -   rzucił   Mac   i 

pocałowawszy ją w czubek głowy, zniknął w gabinecie.

Przysiadła obok Claya, akceptując rolę opiekunki. W pół godziny później, gdy mały 

tkwił przy kuchennym stole, pracowicie wypisując litery na żółtym liniowanym papierze, za-

dzwonił telefon. Kara podniosła słuchawkę.

- Tu szkoła średnia w Bear Creek - usłyszała. - Chcieliśmy sprawdzić, czy Lily Wilde 

ciągle jest chora?

- Ciągle chora - powtórzyła Kara, a szkolna sekretarka przyjęła to jako potwierdzenie.

-   Dziękuję,   mamy   nadzieję,   że   wkrótce   wyzdrowieje   -   powiedziała   i   odłożyła 

słuchawkę.

Kara przypomniała sobie poranną wymianę spojrzeń między Lily i Webbem. Jego 

zielone, chłodne oczy i zaciśnięte usta. Więc ta dziewczyna znowu nie poszła do szkoły? A 

może Asher jest niewinny, a ona ma zbyt bujną wyobraźnię? Lecz jeśli mała ma romans z 

zarządcą? Zdecydowała, że musi dokładnie wypytać Lily, zanim porozmawia z Makiem.

Ciągle   padało,   kiedy   Lily   z   Brickiem   i   Autumn   wrócili   do   domu   późnym 

popołudniem.

- Webb podwiózł nas rano pod samą szkołę - oznajmiła Autumn.

Kara skinęła  głową i uważnie  przyjrzała  się starszej  bratanicy Maca. Rozmarzone 

background image

oczy Lily nie pozostawiały wątpliwości co do tego, jak spędziła dzień. Teraz, narzekając na 

ból, głowy, skierowała się do swego pokoju. Nie zwiodła Kary, ale obecność pozostałych 

dzieci i Maca uniemożliwiła śledztwo.

Wszyscy zasiedli w kuchni, żartując i jedząc maślane bułeczki z orzechami, które 

upiekła wcześniej. Mac cieszył się wyraźnie z domowej atmosfery i ścigał uroczą gospodynię 

roznamiętnionym wzrokiem.

Kara   miała   na   sobie   popielatą   spódniczkę,   wystarczająco   krótką,   by   odsłaniała 

zgrabne nogi, piaskowy sweterek i kamizelkę. Mac wiedział, jaką bieliznę nosiła pod spodem, 

bo był przy tym, kiedy ją wkładała.

- Chodzę teraz z Courtney Egan. - Głos Bricka przerwał erotyczne fantazje Maca 

Wilde’a. - Jest najfajniejszą dziewczyną w ósmej klasie, a może w całej szkole.

- Z córką mojego kolegi, tego adwokata, Toma Egana? - spytał Mac, żywiąc nadzieję, 

iż przyjaźń z tak znakomicie ułożoną dziewczynką dobrze wpłynie na Bricka.

- Dziś wszyscy wyglądali okropnie głupio. Tylko ja i Jimmy jak ludzie. Courtney 

rzuciła Chada Waltersa i powiedziała swojej przyjaciółce Bethany, że jestem fajny i zaprosi 

mnie w piątek na przyjęcie.

- Szybko się dogadaliście - rzekła Kara, patrząc z uśmiechem na Maca.

- Brick jest równie impulsywny jak ja - mruknął Macauley tak cicho, by bratanek go 

nie słyszał. - Miejmy nadzieję, że nie będzie równie szybki - zażartował, chwycił Karę za rękę 

i pocałował w dłoń.

Przybycie   Willa   Franklina   przerwało   sielankę.   Mac   powitał   pastora,   ale   nie   był 

zachwycony wizytą. Wielebny Franklin zignorował niechęć gospodarza.

- Musisz zjeść z nami kolację, kochana - zwrócił się do Kary. - Ginny przygotowała 

coś pysznego. Chcielibyśmy cię zabrać na festyn związany z kwestą na rzecz kościoła. Będzie 

doroczna wyprzedaż „Pod białym wielbłądem”, jak ją nazywamy.

- Ja też chcę zobaczyć  wielbłądy - zawołał Clay, a poparła go Autumn. - Wujku, 

jedźmy!

- To nie ma nic wspólnego z prawdziwymi  wielbłądami - wyjaśnił Mac. - Ludzie 

przynoszą   na   wyprzedaż   najdziwniejsze   rzeczy,   które   są   już   im   niepotrzebne,   ale   mogą 

przydać się innym.

- Chcę, żeby ciocia Kara została tutaj, a nie jeździła na jakąś głupią wyprzedaż. - Clay 

dał wyraz swemu niezadowoleniu.

- Wujku, powiedz jej, że nie może jechać.

Kara zamarła, widząc, jak dzieci spoglądają raz na pastora, raz na Maca, wyraźnie 

background image

czekając na pojedynek.

- Ależ oczywiście, że może - powiedział stanowczo pastor. - Nie jest tu więźniem i 

najwyższy czas, by odwiedziła przyjaciół w mieście.

- A jeśli będzie chciała zostać z przyjaciółmi tutaj? - spytała niewinnie Autumn, ale jej 

oczy błyszczały niebezpiecznie.

- Tak - przyznał Brick. - Ona jest dziewczyną wujka, więc tylko on może decydować, 

co ma robić.

Mac uśmiechnął się z aprobatą, ale Kara nie mogła powstrzymać się od reakcji.

- Niezupełnie jestem dziewczyną twego wujka, Brick - rzekła zarumieniona. - Poza 

tym mężczyźni nie mogą rządzić kobietami, bo one mają własny rozum. Nikt nie będzie mi 

dyktował, co powinnam zrobić.

- To znaczy, że możesz robić, co chcesz? - upewniała się Autumn.

- W granicach rozsądku. Nie można zachowywać się nieodpowiedzialnie ani łamać 

prawa - wyjaśniła Kara.

- Tutaj wujek ustanawia prawo, a ty nie możesz go łamać - upierał się Brick.

- Właśnie, pamiętaj o tym. - Mac wpadł mu w słowo.

- Możemy wrócić do sedna sprawy? - zniecierpliwił się pastor. - Bardzo chciałbym 

spędzić z tobą trochę czasu, Karo.

- Ja też - przyznała dziewczyna.

- Oczywiście, możesz zjeść kolację z Franklinami - zgodził się Mac bez entuzjazmu.

-   Jestem   wdzięczna   za   pozwolenie,   szefie   -   wycedziła   przez   zęby.   -   Dziękuję   za 

zaproszenie, pastorze - dodała.

- Już nawet nie „wujku” - zmartwił się wielebny Will.

- Tak miała zwracać się do ojczyma mała dziewczynka zamiast „tatusiu”, prawda? - 

zauważył zimno Mac. - Ale Kara już dorosła i wkrótce będzie panią Wilde.

Kara spojrzała na Macauleya. Podjęłaby wyzwanie, gdyby nie pastor i dzieci, ale Mac 

niczym się nie przejmował.

- Czy wspomniałem, że zamierzam zabrać wszystkich na kolację do miasta? - zapytał. 

- Clay czuje się już dobrze i może z nami jechać. No jak, dzieci, Burger Bam czy Pizza 

Ranch?

Propozycja wujka wywołała spory wśród małych Wilde’ów, a Mac odprowadził Karę 

i pastora do drzwi.

- Po kolacji zajrzymy na tę wyprzedaż „Pod białym wielbłądem”, skoro Clay tak się 

do niej pali - rzucił przy pożegnaniu.

background image

- Przecież nawet nie wiedział, co to jest - zauważyła  Kara, wzburzona faktem, że 

najpierw pastor, a teraz Mac wywierają na nią presję.

-   No   to   powinien   wreszcie   się   dowiedzieć.   Spotkamy   się   potem   przy   kościele   i 

przywiozę cię do domu. Nie ma sensu fatygować ponownie pastora.

- Miałem zaproponować, by Kara przenocowała u nas - rzekł wielebny Will.

- Przywiozę ją tutaj. - Mac potrząsnął głową i na dłuższą chwilę przygarnął Karę do 

piersi. - Zobaczymy się później, kochanie - powiedział, dotykając policzkiem jej skroni.

- To obietnica czy groźba? - Pastor zrobił aluzję do ponurego tonu Macauleya.

- Ona sama zadecyduje - odrzekł Mac, uwalniając Karę z objęć.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Karo, kochanie, tak mi przykro, że sprowadziłem cię do Bear Creek pod fałszywym 

pretekstem - powiedział pastor w drodze do miasta. - Nie wiem, czy mi wybaczysz, że na-

raziłem cię na towarzystwo Wilde’ów.

- W porządku, wujku - przerwała mu dziewczyna.

- Wcale nie. Widzę, że Mac za wszelką cenę dąży do ślubu. Podziwiam jego oddanie 

dzieciom, ale uważam, iż postępuje nieuczciwie, chcąc cię wykorzystać. To byłby nieudany 

związek.

Kara   milczała.   Czuła   się   niezręcznie,   mając   świadomość,   jak   daleko   zaszły   jej 

stosunki z Makiem.

-   To   silny,  apodyktyczny   mężczyzna.   Jest   dobry,  ale   przywykł   chodzić   własnymi 

drogami - ciągnął wielebny Will. - Obawiam się, że może posunąć się za daleko, by cię 

zatrzymać na ranczu z tymi trudnymi dziećmi.

- Są po prostu bardzo żywe. - Kara ujęła się za dobraną paczką z Double R.

- Kochanie, ze mną możesz być szczera. Nie chcę, żebyś wpadła w pułapkę.

- Wujku - przerwała - lepiej od razu ci powiem, że jestem poważnie zainteresowana 

tym małżeństwem.

- Byłbym zachwycony, słysząc to, gdybyś naprawdę zdawała sobie sprawę, co robisz - 

rzekł pastor, ocierając chusteczką spocone czoło. - Ale tak nie jest. Mac trzymał cię na ranczu 

w izolacji. Użył wszelkich sposobów, by cię oczarować i skłonić do małżeństwa, które tylko 

dla niego jest korzystne.

- Mac do niczego mnie nie zmuszał - odparła.

- Z pewnością potrafił sprawić, byś postępowała tak, jak on zechce.

- Przecież sam mu powiedziałeś, że będę odpowiednia do... jego celów.

- Miałem nadzieję, iż przypadniecie sobie do gustu. Sądziłem jednak, że zapoznacie 

się w cywilizowany sposób, a to zaowocuje kiedyś małżeństwem. Tymczasem on porwał cię 

z lotniska i niemal uwięził na ranczu...

- Jak widzisz, nie jestem więziona.

- Wypuścił cię na parę godzin, byś się łudziła, że jesteś wolna. Nie zauważyłaś, jak 

nalegał, by przywieźć cię wieczorem do domu?

- Tak - odrzekła z ekscytacją, bo przypomniała sobie błysk pożądania w oczach Maca 

i wyraźne podniecenie w chwili, gdy się żegnali.

Nawet jeśli Mac był wobec niej nieszczery, to godząc się na ślub, zyskiwała dom i 

background image

rodzinę. Rzuciła okiem na byłego ojczyma. On i jej matka odeszli do osób, które kochali, nie 

dbając o uczucia Kary, która nie miała odtąd prawdziwego domu aż do chwili spotkania 

Wilde’ów. Wiedziała, że nie potrafi tego wytłumaczyć pastorowi.

- Gdzie twój zdrowy rozsądek i duma? - lamentował wielebny Will Franklin. - Zawsze 

byłaś taka praktyczna. Przecież to nie ciebie chce Mac, ale opiekunki do dzieci. Ożeniłby się 

z pierwszą lepszą, która zgodziłaby się na jego warunki.

- Był ze mną uczciwy. Powiedział, dlaczego chce się żenić, a uczciwość to dobry 

fundament małżeństwa, prawda? Będziemy szczęśliwym stadłem...

- Dokonujesz cudów, żeby samą siebie oszukać. Z własnego doświadczenia wiem, że 

takie małżeństwa się nie udają - powiedział pastor i zaczerpnął powietrza. - Bardzo kochałem 

twoją matkę i pragnąłem, by wyszła za mnie. Wyznała uczciwie, że nie odwzajemnia moich 

uczuć i jeśli zgodzi się na małżeństwo, to tylko dla dobra córeczki, która potrzebuje ojca. 

Przypomniała mi to, gdy spotkała Drew Ansella i zakochała się w nim do szaleństwa. Nie 

chcę, żeby i tobie ktoś złamał serce.

Kara nie odezwała się ani słowem, dopóki nie dojechali do miasta. Przez cały czas 

mówił pastor, starając się odwieść swą byłą pasierbicę od związku z Makiem Wilde’em. Im 

dłużej to trwało, tym Kara gorzej się czuła. Gdy dojechali do domu wielebnego pastora, była 

niemal przekonana, że Mac chce ją po prostu wyzyskać.

- Karo, zanim wysiądziemy... Tricia i Joanna nie wiedzą, że byłem już raz żonaty. 

Ginny nigdy nie chciała im o tym powiedzieć, by nie doznały urazu.

- Myślę, że jedynie Ginny miała uraz - rzekła cicho dziewczyna. - I chyba dotąd się go 

nie wyzbyła. Ale nie martw się. Niczego nie powiem. Po prostu będę uchodzić za córkę 

twoich znajomych ze wschodniego wybrzeża.

Wielebny Will westchnął z ulgą i odrobiną żalu.

Ginny, Tricia i Joanna przywitały Karę serdecznie. Żyjąc w rodzinie pastora, były 

przyzwyczajone   do  przyjmowania  gości.   Kara   zauważyła,   że  jest  traktowana  jak   jedna   z 

parafianek   wielebnego   Willa.   Kolacja   -   stek,   warzywa   i   szarlotka   -   była   wyśmienita. 

Rozmowa toczyła się wartko, choć Kara stale miała się na baczności. Ginny ani słowem nie 

napomknęła o dawnych animozjach. Pastor zabawiał gościa anegdotkami, a Tricia i Joanna 

nie szczędziły plotek o Lily i Bricku Wilde’ach.

Po kolacji, gdy dziewczynki zmywały naczynia w kuchni, a pastor musiał odebrać 

telefon, Kara została sam na sam z Ginny. Mimo iż nie miała już ośmiu lat, poczuła, że się 

poci i coś ściska ją w gardle. Spodziewała się, że skoro zniknęli świadkowie, Ginny pokaże 

okrutne oblicze macochy.

background image

- Jak się miewa twoja matka? - zapytała żona wielebnego Willa, a Kara omal nie 

wypuściła z rąk filiżanki z kawą.

- Świetnie. Dziękuję za pamięć - odparła, gdy zdołała zebrać myśli. - Siedem lat temu 

wyjechała   z   Drew   do   Kalifornii.   Nadal   pracuje   jako   zaopatrzeniowiec   sieci   domów   to-

warowych Millera i Richardsa, a Drew prowadzi swoją kancelarię adwokacką. Są bardzo 

zajęci - powiedziała i spuściła oczy pod badawczym spojrzeniem Ginny.

- Twoja matka była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałam - rzekła Ginny, a 

Kara czekała na nieuniknioną uwagę, że ona sama w niczym jej nie przypomina, ale, o dziwo, 

nic takiego nie padło.

- Trudno mi było uwierzyć, że Will po rozstaniu z taką pięknością mógł ożenić się z 

kimś, kto wygląda jak ja - wyznała żona pastora, niespokojnie rzucając okiem na drzwi, by 

upewnić się, czy córki nie słyszą tej rozmowy. - Nie potrafiłam też zrozumieć, jak ona mogła 

odejść   od   tak   wspaniałego   mężczyzny   jak   Will.   Myślałam,   że   może   się   opamięta   i   nie-

oczekiwanie pojawi u naszych drzwi, próbując odzyskać męża - wyznała, czerwieniąc się 

gwałtownie.

Kara poczuła współczucie dla tej kobiety i przez moment pomyślała, że coś je łączy. 

Pastorowa kochała mężczyznę, który ożenił się z nią wiedziony pragmatycznymi motywami. 

Czy świadomość tego faktu stała się po latach mniej bolesna? Kara uznała, że po tak długim 

okresie małżeństwa Ginny Franklin nie może już chyba czuć się zraniona.

- Jestem przekonana, że Will nie ożeniłby się z tobą bez miłości - zapewniła żonę 

pastora z czystej uprzejmości, choć nie była do końca pewna, czy jest to prawda.

Dobrze wiedziała, że mogło być inaczej, skoro Mac gotów był się z nią żenić, nie 

kochając jej, tak jak jej własna matka poślubiła kiedyś wielebnego Franklina.

- Chciałam porozmawiać z tobą jak kobieta z kobietą - zaczęła Ginny. - Z tego co 

słyszę, być może zamieszkasz w Double R i będziemy się często spotykać.

Kara nie odpowiedziała. Daleko od Maca i dzieci, poddana wpływom rodziny pastora, 

zaczęła popadać w pesymizm, myśląc o swojej przyszłości.

Jeśli Mac jej nie kochał, a wiedziała, że tak jest, pewnie niedługo się nią znuży. Tylko 

przez   moment   wzbudziła   w   nim   erotyczne   zainteresowanie,   bo   chwilowo   nie   miała 

konkurencji. Naprawdę jednak nic dla niego nie znaczy. W przyszłości może spotkać jakąś 

inną kobietę i namiętnie ją pokochać. Jej matka bez chwili zastanowienia porzuciła męża, gdy 

zakochała   się   w   innym   mężczyźnie.   Ludzie   rzadko   zachowują   się   rozsądnie,   gdy   w   grę 

wchodzi   miłość.   Ona   sama   była   tego   żywym   dowodem,   gotowa   wyjść   za   Maca   po 

dwudniowej   znajomości.   Ale   czyż   waszyngtońska   samotność   z   kotem   jako   jedynym 

background image

towarzyszem i sytuacja bezrobotnej poszukującej pracy była lepsza niż wizja nie kochanej 

żony ranczera? Tutaj czuła się potrzebna.

- Zdziwiłam się, kiedy Will powiedział, że odwiedziłaś Maca - kontynuowała Ginny. - 

Nawet nie wiedziałam, że się znacie, ale w końcu wasze ścieżki mogły się przeciąć, skoro 

podobnie jak Will i bracia Wilde’owie interesujesz się ochroną środowiska.

A   więc   w   ten   sposób   wielebny   Will   wyjaśnił   powiązania   Kary   z   Makiem   i   jej 

obecność   w   Bear   Creek,   nie   angażując   w   całą   sprawę   własnej   osoby.   Kara   była   pod 

wrażeniem jego przemyślności.

- Czy twoja matka przyjedzie na wesele? - spytała Ginny z udaną obojętnością.

- Nie robiliśmy jeszcze weselnych planów - odparła Kara, czując, że się rumieni.

- Mogę zrozumieć twoje wahanie. Nie w sprawie Maca, oczywiście. Jest przystojnym, 

choć szorstkim w obejściu ranczerem, na którego widok mdleją wszystkie kobiety. - Ginny 

zniżyła głos do szeptu. - Ale odkąd wziął na wychowanie te okropne dzieci brata, praktycznie 

stracił powodzenie.

Kara drgnęła. Nie miała zamiaru dyskutować z żoną pastora o rodzinie Wilde’ów, ale 

to wcale nie zbiło z tropu Ginny.

-   Jako   młoda   żona   pewnie   będziesz   chciała   pobyć   tylko   z   mężem,   bez   tych 

nieznośnych dzieci. Kiedy przyjdzie na świat wasz pierwszy potomek, nie starczy ci czasu, by 

się zajmować tamtą czwórką. Na twoim miejscu zrobiłabym wszystko, żeby odesłać dzieciaki 

Jamesowi i Ewie albo dziadkom.

Karę   ogarnęło   wzburzenie.   Sama   była   nie   chcianym   dzieckiem   i   nie   zamierzała 

nikomu zgotować podobnego losu, lecz teraz znajdowała się w takim stanie, że widziała 

swoją przyszłość dzieloną tylko z Taiem.

Do pokoju wszedł uśmiechnięty pastor.

- Skończyłem rozmowy telefoniczne, dziewczynki uwinęły się ze zmywaniem. A wy, 

moje panie, czy jesteście gotowe jechać na wyprzedaż?

-   Oczywiście   -   odparła   Ginny   i   czule   pocałowała   męża   w   policzek.   -   Myślę,   że 

spodoba ci się, Karo, nasz doroczny festyn. Biorą w nim udział nie tylko parafianie, ale 

wszyscy, którzy mają na to ochotę.

Sala wyprzedaży wygląda jak wysypisko śmieci, pomyślała Kara, wędrując za Willem 

i   Ginny  wzdłuż  stołów  rozstawionych  w   piwnicach   kościoła.   Pastorostwo  przystawali  co 

chwila, by pogawędzić ze znajomymi. Jednym przedstawiali Karę jako przyjaciółkę rodziny 

przybyłą ze wschodniego wybrzeża, a innym jako sympatię Maca Wilde’a. Kara zdecydo-

wanie   wolała   tę   pierwszą   wersję.   Spotkała   tu   mnóstwo   ludzi   i   miała   trudności   z 

background image

zapamiętaniem   ich   nazwisk   oraz   twarzy.   Czuła   się   trochę   jak   biały   wielbłąd   w   klatce 

oglądany przez zwiedzających.

Ginny bez przerwy z kimś rozmawiała. W pewnej chwili Kara zauważyła, iż żona 

pastora konwersuje na jej temat z jakąś rudowłosą dziewczyną, bo tamta obrzuciła ją taksują-

cym, niechętnym wzrokiem. Nie zdziwiła się, gdy przedstawiono jej Jill Finlay, która była w 

swoim czasie „dosyć blisko” z Makiem.

- Niełatwo odmawiać Wilde’owi, gdy się oświadcza - rzekła Jill - ale powiedziałam 

mu, że mogę wychowywać tylko własne dzieci. Jeśli sądzisz, że tobie uda się wyjść za niego i 

namówić, by odesłał potomstwo brata, to się mylisz - zwróciła się do Kary.

- Już jej to mówiłam - rzuciła Ginny. - Waha się i zastanawia, czy za niego wyjść.

- Pewnie! Jaka kobieta przy zdrowych  zmysłach  dałaby sobie radę z taką  bandą? 

Nawet Tonya nie zgodziła się na to, a ona jest trzydziestoczteroletnią rozwódką i nie ma wiele 

do stracenia. Sądzę, że Mac wreszcie zrozumie, iż z tymi strasznymi dziećmi w domu nie ma 

szans u żadnej kobiety.

- Lubię dzieci i mogłabym z nimi mieszkać. To raczej sam Mac jest przyczyną moich 

wahań - odparła chłodno Kara, mając dosyć wysłuchiwania opinii rudowłosej Jill.

Odeszła z uśmiechem na ustach, pozostawiając obie kobiety w niemym zdumieniu.

- Ciociu Karo! Ciociu Karo! Jesteśmy! - Kara przeglądała właśnie stare płyty, gdy 

rozległy się głosy Claya i Autumn.

Tak bardzo ucieszyła się na widok małych Wilde’ów, że omal ich nie uściskała.

- Byliśmy w Pizza Ranch - zawołała Autumn - a teraz chcemy coś kupić.

- Kupisz mi żelaźniaka, ciociu? - błagał Clay. - Kosztuje tylko cztery dolary, jest 

prawie nowy, a ja zapomniałem wziąć pieniędzy.

- Nie bawiłeś się swoimi żelaźniakami, odkąd przyjechaliśmy do Montany, głupi ośle 

- powiedziała Autumn.

- Ale je lubię, a ty nic nie wiesz i sama jesteś głupia! - krzyknął chłopiec, a potem 

popchnął siostrę na stół ze stosem czasopism, które rozsypały się po podłodze.

- Złamał mi rękę w trzech miejscach! - Autumn rozpłakała się głośno, przytrzymując 

dłonią stłuczone ramię.

- Powiedziała do mnie „głupi” - bronił się malec.

Kara   spostrzegła,   że   wszyscy   mieszkańcy   Bear   Creek   przyglądają   się   awanturze. 

Tylko Maca nie było w pobliżu. Ignorując gapiów, Kara wytłumaczyła Autumn, że ramię nie 

zostało złamane, i zaczęła zbierać czasopisma, próbując skłonić dzieci do pomocy. Jednak 

oboje byli zbyt zajęci płaczem.

background image

Brick pojawił się, gdy podnosiła z ziemi ostatnią gazetę.

- Cicho bądźcie! - skarcił rodzeństwo.

- Gdzie Lily i wujek Mac? - spytała Kara, widząc, że wraz z małymi Wilde’ami ciągle 

stanowi atrakcję dla tłumu.

- Lily skarżyła się na ból głowy i wolała zostać w domu. Wujek podejrzewał, że to 

wymówka, i wysłał Webba Ashera, żeby jej pilnował.

- Dobry pomysł - rzekła ponuro Kara.

Jeśli miała rację, że Lily romansuje z zarządcą rancza, to Mac wpuścił lisa do kurnika.

- Wujek jest ciągle z tamtą. Wyszli już i wciąż rozmawiają. - Brick zaadresował tę 

uwagę do rodzeństwa, które przyjęło nowinę z jękiem pogardy.

- Z tamtą? - powtórzyła Kara, czując, że zasycha jej w ustach.

- Z Marcy Tanner. Przysiadła się do nas w Pizza Ranch i starała się być bardzo miła 

dla wujka.

- Do nas się nie odzywała, bo nas nie znosi - dodała Autumn. - Tricia opowiedziała 

Lily o wszystkich kobietach, które nie chciały wyjść za wujka, bo wziął nas na wychowanie. 

Marcy Tanner też do nich należy.

- Ciociu, jeśli przyznam ci się do czegoś okropnego, to kupisz mi mimo wszystko 

żelaźniaka? - szepnął Clay.

W tym momencie Kara zauważyła Maca z drobną, niebieskooką blondynką uczepioną 

jego ramienia. Oboje uśmiechali się do siebie. Poczuła zazdrość. Z trudem pohamowała się, 

by siłą nie odciągnąć tamtej od Macauleya. Przeraziła się gwałtowności własnych uczuć.

- Nie przejmuj się. Ona sobie zaraz pójdzie - zauważyła Autumn.

- Już zadbaliśmy o to, by się jej pozbyć - zachichotał Brick.

- Co zrobiliście? - zaniepokoiła się Kara.

- Zabraliśmy jej portmonetkę. Brick wyjął ją z torebki, a ja schowałam w damskiej 

toalecie w restauracji - rzekła Autumn z zadowoleniem w głosie.

- Jak tylko zechce coś kupić, to zobaczy, że ją straciła, i będzie musiała wrócić, by 

szukać zguby - zaśmiał się Brick.

- To okropne - uznała Kara. - Wiecie, że nie wolno nikogo okradać. Co będzie, jeśli 

ktoś inny zabierze portmonetkę z toalety? Musicie natychmiast wszystko jej wytłumaczyć!

- O! Jest Courtney Egan. Idę się z nią przywitać. Do zobaczenia! - zawołał Brick i 

zniknął.

- Ciociu, ciociu! Kupisz mi... - nie ustawał Clay, gdy Kara starała się zebrać myśli.

- Proszę, zdradzę ci sekret! - błagał.

background image

- Dobrze, jaki sekret? Ale obiecaj, że nie będziesz więcej popychał siostry!

- Obiecuję - przyrzekł chłopiec.

- A ty nie będziesz  nazywać  go głupim i zaraz przyznacie  się Marcy Tanner, co 

zrobiliście z jej portmonetką - Kara zwróciła się do Autumn.

- Marcy jest obrzydliwa. Zjada plwociny - zawołała Autumn.

- Przestań! - zawołała Kara.

- Naplułem jej do sałatki - zaśmiał się Clay - a ona nie zauważyła i zjadła.

- O mało nie zwymiotowałam - potwierdziła Autumn.

- Musicie natychmiast przeprosić Marcy Tanner - zarządziła Kara.

- Jak nam coś kupisz - targowały się dzieci.

- Nic z tego, dopóki jej nie przeprosicie i nie powiecie o portmonetce. Nie musicie 

wdawać się w szczegóły! - dorzuciła, myśląc o sałatce. - Poczekam tu na was. - Kara nie 

miała zamiaru podchodzić do Maca.

Autumn wzięła Claya za rękę i ruszyli do Marcy. Po chwili wszyscy obecni mogli 

usłyszeć przeraźliwy wrzask panny Tanner, która starała się pochwycić dzieci. Te jednak 

umknęły szybko, prosto do Kary. Blondynka w pośpiechu opuściła wyprzedaż. Cała scena nie 

trwała dłużej niż minutę. Kara zauważyła wściekłość Maca, który zbliżał się ku winowajcom 

wczepionym w jej spódnicę. Wszyscy obecni obserwowali bieg wypadków.

- Zrobiliśmy to, ciociu Karo! - wykrzyknął Clay.

- Powiedziałem, że ją przepraszam za naplucie do sałatki, którą zjadła.

- A  ja,   że  widziałam  jej  portmonetkę  w  toalecie   i  przepraszam,  że  jej   o tym  nie 

zawiadomiłam wcześniej - pisnęła Autumn. - Ona jest niedobra. Chciała nas zbić i przysięgła, 

że to zrobi. Czy myślisz, że może zakraść się na ranczo i nas zamordować? - niepokoiła się 

dziewczynka.

- Nie. Raczej będzie trzymać się od was z daleka - zapewniła Kara.

- To dobrze - ucieszył się Clay. - Teraz chodźmy na zakupy!

- Wychodzimy stąd! Nikt nie będzie niczego kupował! - zarządził rozeźlony Mac, 

który stanął właśnie przed nimi.

- Ciocia nam obiecała! - nie poddawał się Clay.

- Nie dbam o to - wybuchnął. - Tym razem przebraliście miarę. Nie ma nagród za 

plucie do sałatek i kradzieże portfeli.

- Powiedziałam,  że widziałam jej portmonetkę, a nie że ją ukradłam - broniła się 

Autumn.

- Pewnie Brick to zrobił. Nie próbuj mnie zwieść - grzmiał Mac. - Wychodzimy, bez 

background image

gadania!   -   Popchnął   przed   sobą   Autumn   i   zawołał   do   Kary:   -   Bierz   Bricka!   Idziemy! 

Natychmiast!

- Złamiesz mi ramię! - protestowała Autumn.

- Ciociu,  kupmy coś,  zanim on nas zabierze! - Clay ciągnął Karę w przeciwnym 

kierunku.

- Jeśli natychmiast nie wyjdziecie, to przysięgam... - Mac z gniewem odwrócił się do 

Kary.

W tym momencie podeszła do nich Jill Finlay.

- Możesz mi poświęcić kilka minut? - zapytała Maca.

- Właśnie wychodzimy - burknął, ale rozluźnił uchwyt, co Autumn wykorzystała, żeby 

się wymknąć i skryć za plecak mi Kary.

-   Zostawimy   was,   byście   mogli   spokojnie   porozmawiać   -   rzekła   Kara,   nie   mając 

zamiaru uczestniczyć w przyjacielskiej pogawędce Maca z byłą sympatią.

Otoczyła dzieci ramionami i odeszła.

- Wszyscy zauważyli, że twoja nowa narzeczona umie sobie radzić z tymi małymi 

psychopatami. Nie wiadomo, co by się tu działo, gdyby nie ona - zaczęła Jill.

- O co ci chodzi? - przerwał Mac.

- Po  prostu  chciałam   ci  pogratulować.  Ginny  przedstawiła   mi  dziś przyszłą   panią 

Wilde. Myślę, że wreszcie ktoś ci się trafił, ale muszę cię ostrzec. Niezależnie od tego, ile jej 

płacisz, by przebywała na ranczu, musisz wyasygnować więcej. Jasno dała do zrozumienia, że 

myśli o wyjeździe, a po tej scenie z Marcy Tanner chyba będziesz musiał przepisać na nią 

całą posiadłość, by ją zatrzymać.

-   To   wszystko?   -   zapytał   z   taką   wrogością,   iż   Jill   cofnęła   się   kilka   kroków,   z 

wysiłkiem zdobywając się na uśmiech.

- Chciałam też zapewnić, że nie żywię do ciebie urazy. Jestem zaręczona z Tomem 

Eganem. Zeszłej wiosny w końcu rozwiódł się z Mary. Myślimy o małżeństwie.

- Tom ma dwoje dzieci - przypomniał Mac. - A ty zamierzałaś unikać cudzych dzieci.

- Niczego takiego nie powiedziałam. Nie unikam dzieci innych ludzi, tylko nie chcę z 

nimi mieszkać. Courtney i Tommy junior mieszkają z matką, a poza tym bardzo się różnią od 

dobranej paczki z twojego rancza.

- Może tylko tak ci się wydaje - zauważył Mac, przypominając sobie, że Courtney 

Egan zaprzyjaźniła się niedawno z Brickiem.

Gdy  Jill   odeszła,   Mac   podziękował   losowi,   że   usunął   pannę   Finlay   z   jego   życia. 

Podobnie   myślał   o   Marcy   Tanner,   szukając   wzrokiem   Kary.   Zauważył   ją   przy   stole   z 

background image

zabawkami i wtedy przemknęły mu przez myśl ostrzeżenia Jill. Nie bardzo w nie wierzył, ale 

co będzie, jeśli Kara naprawdę przeprowadziła taką rozmowę z panną Finlay?

Clay i Autumn ściskali w ręku prezenty.

- Mam nadzieję, że rozumiecie, iż nie są to nagrody za to, co zrobiliście Marcy Tanner 

- zauważyła Kara, z niepokojem rozpatrując swoje szansę wobec konkurencji takich piękności 

jak Marcy i Jill.

Wstrzymała oddech na widok zbliżającego się Maca.

- Teraz możemy, już jechać, wujku - uznały dzieci, chwaląc się podarunkami od Kary.

- Ciekawe, co im dasz, jak wrzucą komuś szczura do talerza albo okradną sklep? - 

spytał Mac z ironią.

- Ciągle jesteś na nas zły? - upewniał się Clay.

- Tak, na was wszystkich - rzekł, obejmując Karę.

Dotknięcie dziewczyny sprawiło, że opuściło go całe wzburzenie i napięcie.

- Jedziemy do domu - rzekł spokojnie.

-  Musimy   poszukać   Bricka.   Może   całuje   się  gdzieś   ze   swoją   nową   dziewczyną   - 

zauważyła Autumn i wybiegła z bratem na zewnątrz.

- Boże, co za wieczór - westchnął Mac. - Najpierw ta piekielna kolacja w Pizza Ranch, 

a potem widowisko tutaj. Nie mogę się doczekać powrotu na ranczo, by przeprowadzić z tobą 

poważną dyskusję o nagradzaniu małych terrorystów.

- Jeśli nie będziesz trzymał rąk przy sobie, to zacznę krzyczeć głośniej niż Autumn. - 

Kara dała ujście własnym emocjom.

- Myślę, że blefujesz. - Mac nie zwolnił uścisku. - A jeśli natychmiast ze mną nie 

wyjdziesz, to cię stąd wyniosę i połowa mieszkańców Bear Creek będzie się temu przyglądać.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Nie zamierzam nigdzie wychodzić, by zaspokoić twoją męską próżność - odparła 

rozzłoszczona. - Wystarczająco dobrze się dziś bawiłeś z Marcy i Jill.

- Jeśli myślisz, że było mi przyjemnie, to się mylisz. Jesteś zazdrosna, bo z nimi 

rozmawiałem.

-   Wcale   nie.   Nie   obchodzi   mnie,   co   robisz.   Możesz   się   spotykać   ze   swoimi 

dziewczynami, kiedy tylko chcesz - rzekła i skierowała się do drzwi.

Najatrakcyjniejszy kawaler w Bear Creek został porzucony na oczach całego miasta. 

Mac zrobił dobrą minę do złej gry i udając, że nic nie zaszło, podążył za Karą.

- Gratuluję - powiedział, gdy odnalazł ją na zewnątrz. - Wszyscy się nam przyglądali.

- Postanowiłam wyjść. Ty nie musiałeś.

- Tak, miałem nadal gawędzić z Jill albo czekać, aż wróci Marcy. Dziękuję, ale nic z 

tego. Nie mam zamiaru cieszyć oczu gawiedzi. Wolę być z tobą - dodał, podchodząc bliżej.

- Myślisz, że nie wiem, iż świadomie próbujesz mnie omotać.

- I co? Udało mi się? - zapytał.

Kara   skrzyżowała   ręce   na   piersi   i   popatrzyła   na   parking,   gdzie   Autumn   i   Clay 

przeszukiwali samochody, by w którymś z nich zaskoczyć Bricka z Courtney.

- Ignorujesz mnie. - Mac dotknął włosów Kary. - To niedobrze. Nie lubię być nie 

zauważany.

Kara milczała, nie wiedząc, co powiedzieć, a Mac podążył za jej wzrokiem.

- Co, u licha, robią te dzieci?

- Chcą przyłapać Bricka z Courtney, lecz mam nadzieję, że im się nie uda - wyjaśniła 

spokojnie.

- Brick jest za młody, żeby zadawać się z dziewczętami.

- Może to dziedziczne. Ty chyba wcześnie zaczynałeś i ciągle jeszcze cię to bawi - 

odrzekła i natychmiast po» żałowała własnych słów, które wyraźnie świadczyły o zazdrości.

- Mylisz się, jeśli sądzisz, że Marcy lub Jill cokolwiek dla mnie znaczą.

- Ożeniłbyś się z każdą, gdyby tylko chciała zająć się dziećmi.

- Już nie. Tamte kobiety nie nadają się dla mężczyzny  z rodziną. To oczywiste  - 

powiedział i ujął ją pod brodę, chcąc, by spojrzała mu w oczy. - Już się dla mnie nie liczą - 

dodał.

- Nie mówisz mi wszystkiego - rzekła twardo.

- Nie? To powiem. - Mac pochwycił ją za przeguby rąk i przyciągnął do siebie, choć 

background image

się opierała, mając w pamięci opinie pastora i uwagi Jill Finlay.

- Słuchaj, kochanie. Marcy przysiadła się do nas w restauracji, a kiedy dowiedziała 

się, że zmierzamy tutaj, przyjechała za nami swoim samochodem. Nie wiem dlaczego, bo 

dzieci zachowywały się wobec niej okropnie...

- Widziałam was razem - przerwała Kara. - Flirtowała z tobą, a ty się uśmiechałeś.

-   Robiłem   to   mimo   woli.   Mogę   się   uśmiechać   i   myśleć   o   czymś   innym. 

Zastanawiałem się właśnie nad spędem bydła, gdy Autumn i Clay przyznali się do swoich 

wybryków.

- Dowiedzieli się od Tricii, że Marcy odeszła od ciebie, bo ich nie znosi - powiedziała 

cicho Kara. - Myślę, że dokuczając jej, chcieli wykazać lojalność wobec ciebie.

- Już raczej wobec ciebie. Uznali, że tylko  ty możesz  zamieszkać  z Wilde’ami,  i 

postanowili zlikwidować konkurencję. A teraz chodź tu, pocałuj mnie, jedźmy do domu i...

- Nie. Myślałam o tym, ale... - Kara odsunęła się.

-   A   więc   Jill   miała   rację.   Potraktowała   mnie   jak   idiotę,   ale   ty   wywarłaś   na   niej 

wrażenie.   Zachowywała   się   niczym   twoja   agentka  występująca   w   sprawie   przedślubnego 

kontraktu.

- Przedślubnego kontraktu?

-   Jill   sądzi,   że   przed   ślubem   powinienem   przeznaczyć   dla   ciebie   sporą   sumę,   bo 

inaczej z nami nie zostaniesz. Czy to prawda? O to ci chodzi?

- Nigdy niczego podobnego nie mówiłam. Nie wiem, skąd jej to przyszło do głowy. 

Nie chcę żadnych pieniędzy... - Kara nie mogła złapać oddechu.

- Jeśli zależy ci na zabezpieczeniu finansowym, jeszcze dziś możemy porozmawiać o 

intercyzie ślubnej z nowym narzeczonym Jill, Tomem Eganem. To przecież prawnik.

- Nie chcę twoich pieniędzy!

- Wyjdziesz za mnie bez intercyzy?

-   Tak!   To   znaczy,   mogłabym,   jeśli   zamierzałabym   cię   poślubić,   ale...   potrzebuję 

czasu, by to przemyśleć.

- Możesz zastanawiać się na ranczu, jeśli chcesz.

- Nie. Muszę być sama. Nie potrafię przy tobie rozsądnie myśleć.

- Wcale tego nie wymagam, gdy się kochamy. Zostaw myślenie na czas zajmowania 

się dziećmi i księgami rachunkowymi.

- Nie mogę zostać na ranczu. Jutro wracam do Waszyngtonu. Poproszę pastora, żeby 

dziś zabrał moje rzeczy z Double R. Przenocuję u Franklinów. Taia zabierzemy jutro po 

drodze na lotnisko. Pozwolisz mu zostać przez tę noc na ranczu?

background image

- Oczywiście, że zostanie - rzekł chłodno Mac. - W ogóle nie opuści Double R.

- Co masz na myśli?

- To co słyszałaś. Zatrzymam go w niewoli. Jeśli będziesz chciała mieszkać z kotem, 

to tylko w moim domu.

- Nie możesz tego zrobić. - Karze zakręciły się łzy w oczach.

- Nie? A kto mnie powstrzyma?

Dziewczyna nie była pewna, czy ranczer mówi serio.

- Nie zabierzesz mi przecież Taia, prawda?

- Będziemy negocjować - odrzekł, udając, że się zastanawia.

-   Co   za   wspaniałomyślność!   -   Kara   miała   ochotę   potrząsnąć   nim,   by   wyzbył   się 

arogancji.

- Zrób to! Uderz mnie! Przecież widzę, że chcesz to zrobić. Wolę, żebyś ze mną 

walczyła, niż odeszła. Nie pozwolę na to!

- Nie sprowokujesz mnie do aktu fizycznej przemocy - odrzekła Kara, opanowując 

zdenerwowanie. - A może wolisz inny kontakt fizyczny?

Mac pochwycił ją w ramiona. Miał gorące, natarczywe wargi, gdy przygarnął Karę do 

siebie. Jęknęła i zadrżała z rozkoszy. Reagowała namiętnie na każde dotknięcie Maca. Za-

rzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do niego, czując, jak bardzo jest podniecony. Pragnęła 

go i tylko to miało znaczenie.

- O! Tak się całują w mydlanych operach. - Głos Autumn przerwał ich ekstazę.

Mac westchnął i oderwał wargi od ust Kary, nie wypuszczając jej z objęć. Oboje byli 

tak   roznamiętnieni,   że   nie   mogli   w   żaden   sposób   prowadzić   rzeczowej   rozmowy,   lecz 

Autumn zupełnie się tym nie przejmowała.

- Myślicie, że Brick i Courtney też się tak całują? - zapytała.

- Boże! Mam nadzieję, że nie - odrzekł Mac, gdy Kara oswobodziła się z jego ramion.

- Ale Webb i Lily tak - rzucił Clay swobodnym tonem.

Kara spojrzała na Maca, który aż zamarł z wrażenia.

- Co powiedziałeś? - spytał Claya z udawanym spokojem.

- Zapomniałem,  że to sekret. - Mały zakrył  ręką buzię. - Miałem nic nie mówić. 

Zobaczyłem, jak Lily i Webb całują się w stajni, ale ona kupiła mi grę komputerową, żebym 

się nie wygadał. Teraz będzie wściekła.

- Webb Asher  i Lily?  Boże! A  ja  poprosiłem go, żeby z nią  został.  Natychmiast 

jedziemy do domu!

Nawet w świetle księżyca Mac miał kredowobiałą twarz. Jego gwałtowność przeraziła 

background image

Autumn.

- Czy Webb zabije Lily, jeśli go nie powstrzymamy?! - krzyknęła dziewczynka, tuląc 

się do Kary.

- Nie - odparła Kara, lecz nie dodała, że sam może zginąć z ręki Maca.

Ranczer pobiegł do dżipa, a Kara zrezygnowała z zamiaru nocowania u Franklinów. 

Wiedziała, że tylko ona może uratować sytuację.

- Mac, zaczekaj, nie możemy jechać bez Bricka! - zawołała.

- Zapomniałem o nim - powiedział, chwytając się za głowę. - Boże! Lily i Webb! Jak 

długo to może trwać? Przysięgam, że...

- Poważnie z nimi porozmawiasz - przerwała mu Kara, widząc przerażony wzrok 

Autumn.

- Witaj, Mac. Rozmawialiśmy o tobie. - Z ciemności wyłonił się wysoki mężczyzna, 

któremu towarzyszyła Jill Finlay.

- Właśnie wracamy do domu. - Mac nie zamierzał wdawać się w pogawędki nawet z 

Tomem Eganem.

- My też. Szukam mojej Courtney. Muszę ją odwieźć do matki. Nie widzieliście jej? 

Podobno wyszła na dwór, bo na wyprzedaży było za gorąco.

Kara wymieniła z dziećmi znaczące spojrzenia.

- Znajdziemy ją, panie Egan. Chodź, Clay! - powiedziała Autumn i krzyknęła ile sił w 

płucach:

- Courtney, tata cię szuka!

Kara zaczęła rozmawiać o pogodzie z Tomem i Jill, bo Mac nie zdradzał ochoty do 

dyskusji. Wreszcie pojawiły się dzieci, a wraz z nimi Courtney.

- Cześć, tato - rzuciła córka Toma, patrząc niechętnie na Jill, a potem wzięła ojca za 

rękę i oddalili się we trójkę.

- Powiedziała, że Brick obiecał pomóc jej pozbyć się Jill - oznajmił Clay, kiedy jego 

starszy brat wyłonił się spoza drzew.

Mac nie pytał o nic, zbyt przejęty myślą o Webbie i Lily.

Do Double R jechali z kosmiczną prędkością. Gdy Mac zatrzymał się przed domem i 

otworzył frontowe drzwi, Kara pochwyciła go za rękaw.

- O co chodzi? - warknął.

- Muszę z tobą porozmawiać - rzekła stanowczo. - Czemu nie wchodzicie do środka? - 

zwróciła się do dzieci. - Wujek odstawi wóz do garażu i zaraz wrócimy.

Brick rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie.

background image

- Słuchaj, wiem, że masz zamiar posłać dzieci, by uprzedziły Webba i Lily, a mnie 

chcesz uspokoić. Nic nie zdziałasz, Asher zasługuje na to, by go zastrzelić za uwiedzenie 

niewinnej uczennicy, i jako jej opiekun...

- Mac, nikt nie nazwałby Lily niewinną uczennicą - rzekła łagodnie Kara. - Mam 

zamiar cię powstrzymać przed bójką z Webbem. Dzieci nie muszą tego oglądać.

- A co chcesz, żebym zrobił? Mam ich pobłogosławić?

- Na razie odprowadź dżipa - rzekła, obawiając się, by nie wszedł do domu.

Mac   włączył   silnik   i   podjechał   do   garażu.   Otworzył   automatyczne   drzwi,   które 

zatrzasnęły się, gdy wjechali do środka. Do wnętrza wpadało tylko światło księżyca. Kara nie 

zdawała sobie sprawy, że ciągle ściska Maca za ramię, jak gdyby chciała go przed czymś 

powstrzymać.

- Może to nie najlepszy moment, by ci powiedzieć, ale muszę...

- Nie! - krzyknął Mac, obracając się ku niej. - Nie chcę słyszeć o twoim wyjeździe. 

Nie wiem, jak pastor cię do tego namówił. Cokolwiek powiedział, nie miał racji. Należysz do 

mnie i do dzieci. Zrobię wszystko, by ułatwić ci życie z nami, ale cię nie puszczę.

- Bo potrzebujesz opiekunki dla małych Wilde’ów.

- Bo pragnę ciebie. Nie udawaj, że o tym nie wiesz. Każdy twój uśmiech, spojrzenie, 

ruch są takie podniecające.

- Dawno nie miałeś kobiety, a ja jestem pod ręką. Żadna cię nie chciała ze względu na 

dzieci - rzekła, próbując powstrzymać łzy.

- Chyba nie wierzysz w to, co mówisz. Franklinowie naopowiadali ci takich głupstw? 

Wiedziałem, że nie powinnaś była do nich jechać.

- Chciałam odwiedzić wujka, a ty nie możesz narzucać mi swego zdania.

- Rozumiem, że pastor pragnie cię uchronić przed krzywdą, ale ja nie zamierzam cię 

porzucać ani pozwolić, byś ode mnie odeszła.

Mac uniósł Karę, przesunął się na jej miejsce i posadził ją sobie na kolanach.

- Jestem zaskoczony, że wielebny Will tak źle o mnie myśli. Wściekłość mnie ogarnia, 

gdy słyszę, że ci wmówił, iż nie jesteś dla mnie jedyna i niepowtarzalna. Nieważne, jak się 

poznaliśmy, lecz ważne, że jesteśmy razem. Zostań ze mną - poprosił.

- Dobrze - szepnęła ogarnięta radością. - Kocham cię! Próbowałam ci powiedzieć o 

moim uczuciu, a nie o tym, że odchodzę. Nie mogę już opuścić ani ciebie, ani dzieci.

- Chcę się z tobą kochać - rzekł, tuląc ją i całując.

- Tutaj? Teraz?

- Tak - odparł i pociągnął ją na tylne siedzenie.

background image

Czuła, jak bardzo jej pragnął, gdy wsunął ręce pod spódniczkę i dotknął gładkiej skóry 

ud. Pieścił tak długo, aż zaczęła wić się w jego objęciach, wargami szukając spragnionych 

ust, szybko rozpinając mu koszulę i pasek u spodni.

- Chcesz mnie! Kochasz! - uśmiechnął się triumfująco.

- Tak! Tak! - powtarzała ogarnięta namiętnością.

Całowali się i gwałtownie zdzierali z siebie ubranie.

- Spróbujemy dziś czegoś nowego, chcesz? - zapytał Mac.

Skinęła głową, zdziwiona, że sadzają na kolanach twarzą do siebie. Mac objął jej 

biodra i uniósł ją lekko, a potem wszedł w nią głęboko. Kara wtuliła się w jego objęcia i 

wstrzymała oddech.

- Rozluźnij się - szepnął, pieszcząc pocałunkami  jej wargi i kołysząc  się lekko. - 

Zrobimy to powoli. Poruszaj się razem ze mną.

Jęczała z rozkoszy, gdy jej ciało odnalazło właściwy rytm i nadszedł moment ekstazy. 

Krzyknęła,   przeżywając   go   całą   sobą,   a   w   trzy   sekundy   później   dołączył   do   niej   Mac. 

Zamknął ją w uścisku i pozostali w tej pozycji, nie otwierając oczu. W końcu dotknął włosów 

Kary i przytulił policzek do jej twarzy.

- Zdumiewasz mnie - powiedział ochrypłym głosem.

- Bo tak szybko się uczę? - spytała, całując go mocno. - W końcu jesteś fantastycznym 

nauczycielem.

Ciągle czuła go w sobie. Nawet jeśli  Mac nie wypowiedział tego słowami, miała 

świadomość, że jest kochana.

- Nie mogę uwierzyć! W samochodzie? Kazałaś mi jechać do garażu, by mnie uwieść?

- Masz coś przeciwko temu?

- Ależ skąd. Chciałbym, żeby stało się to naszym zwyczajem.

Powoli rozłączyli się i sięgnęli po ubrania. Mac włączył światła, a Kara przyczesała 

włosy i umalowała usta. Patrząc w lusterko, nie mogła rozpoznać własnego odbicia. W szkle 

odbijała się twarz pięknej, namiętnej kobiety. Skromna ministerialna urzędniczka, która dwa 

dni temu przybyła do Montany, zniknęła gdzieś bez śladu.

Kiedy doprowadziła swój wygląd do porządku, Mac pomógł jej wysiąść z auta. Szli 

do domu objęci i całowali się po drodze.

- Mac, co do Webba i Lily... - zaczęła z wahaniem Kara, gdy dotarli na ganek.

- Nie bój się. Nie mam siły na awanturę. To twoja zasługa - rzekł z uśmiechem.

- Lily pewnie udaje, że śpi, a Webb jest w stajni - zauważyła Kara. - Nie moglibyśmy 

wszystkiego odłożyć do rana?

background image

- Dobrze - zgodził się Mac. - Mam zamiar zwolnić Webba. Szkoda, bo był dobrym 

zarządcą. Nigdy nie podejrzewałem, że coś takiego może się zdarzyć między nim i Lily. 

Myślałem, że smarkula gra mu na nerwach, a ona go uwodziła.

W   domu   panowała   cisza.   Nagle   w   holu   pojawili   się   Clay   i   Autumn.   Oboje   w 

piżamach. Dziewczynka dźwigała kota.

- Czy Tai może dziś spać ze mną, ciociu? - spytała.

Kara   skinęła   głową,   a   mała   pobiegła   do   sypialni.   Clay   pocałował   ich   oboje   na 

dobranoc i również zniknął.

- Zeszli z linii ognia - skomentował Mac. - Nie wiedzą, że jedyna batalia odbędzie się 

w naszej sypialni.

- Już nie mogę się doczekać - szepnęła Kara, a za chwilę otworzyła usta ze zdumienia, 

bo przed nimi pojawił się Webb.

Mac nasrożył się i jeszcze moment, a rzuciłby się na swego zarządcę.

- Nie! - krzyknęła Kara, chwytając go za rękę.

- Wujku, przestań! - W holu rozległ się głos Lily, która wraz z Brickiem chwyciła 

drugą rękę Maca.

- Zetrzyj mnie na proszek, szefie. Po to tu przyszedłem. - Webb nie próbował się 

bronić.

- Wynoś się stąd, Asher! Do rana ma cię nie być ani na ranczu, ani w tym stanie! - 

krzyczał Mac.

- Nie, wujku! - przerwała Lily i podbiegła do zarządcy, by go objąć.

- Brick, idź do łóżka. To ciebie nie dotyczy - zarządziła Kara.

- Wujek może mnie potrzebować przy rozprawie z Webbem - upierał się chłopak.

- Nie będzie żadnej rozprawy. Kładź się spać - rzekł z westchnieniem Mac.

- Webb ma zamiar powiedzieć, jak bardzo się kochamy, prawda? - powiedziała Lily, 

uśmiechając się do Ashera.

- Nie chce mi się tego słuchać. Idę stąd - mruknął Brick.

Pozostali tylko we czwórkę.

- Czemu nie pójdziemy do kuchni? Napijemy się herbaty - rzekła Kara.

- Myślę, że wujek i Webb woleliby coś mocniejszego. - Lily uśmiechnęła się.

Kara   czuła,   że   Mac   powoli   się   uspokaja,   choć   nie   był   zachwycony   słowami   i 

zachowaniem bratanicy. Popchnęła go lekko w stronę kuchni, a Webb i Lily poszli za nimi.

- Czemu jeszcze nie jesteś w drodze do Teksasu, Webb? - rzucił Mac, siadając ciężko 

na krześle.

background image

- Za bardzo mnie kocha, żeby uciekać - wtrąciła Lily.

-   Bóg   mi   świadkiem,   że   to   prawda   -   odrzekł   Asher,   patrząc   szefowi   w   oczy.   - 

Próbowałem z tym walczyć, ale naprawdę ją kocham. Czułem się wobec ciebie jak łajdak. 

Kiedy dziś wieczorem dzieci wbiegły do domu, by nas ostrzec, postanowiłem stanąć przed 

tobą i wyznać, jak bardzo mi na niej zależy.

- Ależ to jeszcze dziecko! - wykrzyknął Mac.

-   Dawno   temu   przestałam   być   dzieckiem,   wujku   -   powiedziała   spokojnie   Lily.   - 

Jestem kobietą w każdym calu. Zapragnęłam Webba, jak tylko go ujrzałam. Próbował mnie 

trzymać   na   dystans.   Miałam   zamiar   go   uwieść,   lecz   mi   na   to   nie   pozwolił.   Dużo 

rozmawialiśmy. Twierdził, że jest dla mnie za stary, lecz to nieprawda.

- I to jest mężczyzna, którego pragniesz? - spytał ironicznie Mac.

- Tak. Chodziłam za nim całe lato, ale nawet mnie nie pocałował. A kiedy stało się to 

we wrześniu, czuł się winny, lecz nie mogliśmy się już rozstać.

- Nieustępliwa jesteś - zauważył ponuro Mac.

- To musi być u was dziedziczne - mruknęła Kara, masując mu zesztywniałe mięśnie 

szyi.

Jeszcze   przed   paroma   minutami   czuł   się   taki   odprężony,   a   teraz   znowu   wróciło 

napięcie.   Kara   pocałowała   go   w   czubek   głowy,   próbując   złagodzić   jego   stres.   Mac 

odpowiedział   na   pieszczotę   Kary,   przytrzymując   jej   rękę   w   swojej.   Na   widok   tej   sceny 

bratanicy Maca rozbłysły oczy. Posłała Karze aprobujący uśmiech i ciągnęła dalej:

- Wiem, że się kochamy. Webb długo nie chciał się przyznać do swych uczuć, ale 

zmusiłam go do tego, uciekając do przydrożnego zajazdu w dniu przybycia Kary. Szalał z 

niepokoju, gdy przyjechał po mnie na wezwanie szeryfa. Specjalnie go prowokowałam. I 

następnego dnia...

- Dosyć - przerwał Webb. - Wiem, że to szaleństwo. Gdyby jeszcze niedawno ktoś mi 

powiedział, że w moim wieku pozwolę, by siedemnastolatka owinęła mnie sobie wokół palca, 

za nic bym nie uwierzył. Nigdy nie zależało mi na trwałym związku z kobietą. Przez całe lata 

starałem się tego unikać. Kiedy pracowałem w Teksasie, zakochała się we mnie młodsza 

siostra  właściciela  rancza.  Odszedłem,  bo oczekiwała  więcej,  niż chciałem  jej  ofiarować. 

Kiedy zostałem tu zarządcą, ostatnią rzeczą, jakiej mogłem się spodziewać, było...

- To, że padniesz ofiarą żądzy mojej bratanicy - dokończył ironicznie Mac. - Wierzę, 

iż nie ponosisz całej winy, ale zrozum, że ona jest jeszcze uczennicą, a ja nie mogę tolerować 

waszego związku.

- Wiem, lecz to coś poważniejszego. Dziś zrozumiałem, że chcę się z nią ożenić. Mam 

background image

trochę pieniędzy, a dziadek przekaże mi swoje ranczo w Kolorado. Wyjadę, jak tylko mnie 

zwolnisz, i zabiorę Lily. Może tam skończyć szkołę...

- Chcecie się pobrać? Co za pomysł? - Mac wyraźnie okazywał swą dezaprobatę.

-   Znam   głupsze   -   wtrąciła   Lily.   -   Sam   posłałeś   po   narzeczoną   na   zamówienie, 

zakochałeś się w niej i chcesz się żenić, znając dziewczynę zaledwie od kilku dni.

- To co innego - warknął Mac.

- Wszyscy jesteśmy tacy sami! Wilde’owie właśnie tak się zachowują. Dobrana z nas 

paczka.

- W tej sytuacji nie mam wyjścia, jak tylko życzyć wam szczęścia - westchnął Mac. - 

Nie chcę krzywdzić mojej bratanicy ani zmuszać jej do ucieczki z domu.

- Zrobiłabym to natychmiast - zapewniła Lily, podbiegając do wuja i Kary, by ich 

uściskać. - Dziś jest najszczęśliwszy dzień mego życia. Nie martw się o mnie, wujku. Pasu-

jemy do siebie z Webbem!

Kara była zdumiona determinacją tej smarkuli. W jej zachowaniu rozpoznawała tę 

samą pewność siebie i arogancję, którą odznaczał się Mac. Bratanica, podobnie jak wuj, nie 

wierzyła, by szalone plany matrymonialne mogły się nie powieść.

Mac przytulił Lily i z kamienną twarzą podał rękę zarządcy, lecz nie pozwolił jej pójść 

za Asherem do przyczepy samochodowej.

- Nie będziesz z nim spała przed ślubem - rzekł.

- To staroświeckie zasady, wujku - sprzeciwiła się dziewczyna.

Kara wstrzymała oddech. Na tyle znała już Wilde’ów, by się spodziewać, że za chwilę 

zacznie się nowa sprzeczka, bo żadne z nich nie ustąpi. Nieoczekiwanie po stronie Maca opo-

wiedział się Webb.

- Wuj ma rację, Lily. Nie będziemy ze sobą, dopóki się nie pobierzemy - oznajmił.

- Mogę robić, co chcę - upierała się dziewczyna. - Jeśli pragnę spędzić tę noc z tobą, 

to tak będzie!

- Nie, dopóki nie zostaniesz panią Asher - oświadczył stanowczo Webb.

Kara i Mac wymienili znaczące spojrzenia, lecz Lily zaskoczyła ich swoją reakcją.

- W porządku - mruknęła. - Zostanę tutaj.

Odwróciła się i ruszyła do wyjścia z podniesioną głową.

- Dobranoc - rzuciła przez ramię.

- O nie! - Webb zatrzymał ją i ogarnął ramieniem. - Najpierw odprowadzisz mnie do 

drzwi i pocałujesz na dobranoc - zarządził.

Lily zawahała się przez moment, jak gdyby rozważała wszystkie za i przeciw, a potem 

background image

przytuliła się do Ashera i oboje zniknęli w holu.

- Może sobie z nią poradzi - zauważył Mac, wchodząc z Karą na górę do sypialni - ale 

czuję się, jakbym zdradził to dziecko. Jest taka młoda...

- Nie masz się o co obwiniać - rzekła Kara. - Lily pragnie do kogoś należeć i mieć 

kogoś   dla   siebie.   Wiek   nie   ma   tu   nic   do   rzeczy.   Ona   wyczuwa,   że   Webb   zapewni   jej 

bezpieczeństwo i miłość. Was, Wilde’ów, nie da się powstrzymać, gdy postanowicie zdobyć 

coś, na czym wam zależy - dodała z uśmiechem.

- Mówisz o Lily i o mnie - domyślił się Mac. - Ona chciała Webba i zdobyła go, a ja 

pragnąłem ciebie.

- A więc mnie masz - zapewniła Kara.

Mac pochylił się, wziął ją na ręce i, całując, zaniósł do łóżka.

- Kocham cię, Mac - szepnęła Kara.

- Ja też cię kocham, najdroższa - wyznał i położył się obok.

- Nie musisz mi mówić tego, co, jak sądzisz, chciałabym usłyszeć.

- Ależ ja cię naprawdę kocham. To musiało się stać, jak tylko cię zobaczyłem na 

lotnisku. Od razu wiedziałem, że zrobię wszystko, by cię zatrzymać. Nigdy nie przeżyłem 

czegoś podobnego.

Kara popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

- To prawda. Jeśli jakaś kobieta odmówiła mi ręki wcześniej ze względu na dzieci, nie 

próbowałem przekonywać, by zmieniła zdanie. Ale twojej odmowy nie mogłem znieść. Jesteś 

jedyna   w   swoim   rodzaju,   niepowtarzalna.   Kocham   cię   i   przez   resztę   życia   będę   ci   to 

udowadniał.

- Mam nadzieję, że zaczniesz już teraz - szepnęła Kara, zarzucając mu ręce na szyję.

- Natychmiast - zapewnił ją Mac.