background image

Barbara Boswell 

DOBRANA PACZKA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Jak już się nie wiedzie, to we wszystkim? - Wielebny Will Franklin potrząsnął głową z 

niedowierzaniem. - Trudno się z tym zgodzić, Mac. - Za dużo cynizmu i pesymizmu. A 

gdzie...

- Pozytywne myślenie? - wtrącił Macauley Wilde. - Wiem, wiem. Przeczytałem książkę, 

którą   mi   pożyczyłeś.   Próbowałem   myśleć   pozytywnie,   kiedy   już   po   pierwszym   dniu 

pobytu   zabroniono   Brickowi   na   tydzień   wstępu   do   nowej   szkoły,   bo   bił   kolegów. 

Podobnie, kiedy Lily chyłkiem wykradła się z domu i nie wróciła na noc, a także gdy mały 

Clay został zawieszony w prawach ucznia po tym, jak ze swoim „gangiem” włamał się do 

laboratorium biologicznego i wypuścił z klatek wszystkie białe myszki.

- Wiem, że to bywa trudne - przerwał pastor, nie godząc się z czarnowidztwem Maca, 

choć w tej sytuacji pesymizm mógł wydawać się uzasadniony. - Dzieci twojego brata, 

Reida, rzeczywiście miały trudności z przystosowaniem się do życia w Bear Creek.

- Wcale się nie przystosowały - rzekł ponuro Mac. - A co gorsza, nie mają zamiaru tego 

uczynić. To maniacy.

-   Nie   przeczę,   że   cała   czwórka   jest...   trudna.   -   Wielebny   pastor   chrząknął,   mając 

świadomość, że nie użył najtrafniejszego przymiotnika, lecz jako duchowny chciał znaleźć 

możliwie taktowne określenie.

Przecież w odniesieniu do dzieci nie mógł zastosować słów: „skandaliczne”, „potworne” 

albo „ohydne”.

- Myślałem raczej o sile modlitwy - wyjaśnił.

1

background image

- Środki religijne nie poskutkują, chyba że zaczniemy odprawiać egzorcyzmy.

- Żartujesz, Mac. - Pastor uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Zawsze miałeś poczucie 

humoru.

- Nie żartuję. Dzieci są u mnie prawie pięć miesięcy i coś trzeba z tym zrobić. Kiedy 

zjawiły się w czerwcu, sądziłem, że przez lato jakoś się ustatkują i we wrześniu spokojnie 

pójdą do szkoły. Ale nic z tego. Jest coraz gorzej. Mamy połowę października i jestem w 

rozpaczy. To nie może trwać dłużej.

- Myślisz o oddaniu ich stanowej opiece społecznej?

- Ha! Nikt ich nie weźmie. Skoro są tu tak krótko, władze Montany uważają, że powinny 

zostać odesłane do swego rodzinnego stanu, Kalifornii, a ci z Kalifornii odpowiadają, że 

to już nie ich problem. Dzieciaki są niepoprawne i sieją postrach wśród pracowników 

opieki społecznej.

- Widzę, że za wszelką cenę chcesz zatrzymać potomstwo Reida i Lindy. Godna podziwu 

odwaga. Chciałem powiedzieć: oddanie - poprawił się wielebny Will.

- To moi bliscy - westchnął Mac. - Kochałem brata i bardzo lubiłem jego żonę, chociaż 

inaczej podchodziliśmy do wielu spraw.

- Większość ludzi miała inne poglądy na życie niż Reid i Linda - taktownie zauważył 

pastor. - Szkoda, że nie wziąłeś dzieci zaraz po śmierci ich rodziców. Rok, który spędziły 

u twego  brata Jamesa  i  jego żony,  Ewy,  był dość... niefortunny.  Sądzę, że większość 

problemów, które masz z nimi, wzięła się z tamtego... trudnego okresu.

- Wiem. Ja też nie chciałbym mieszkać z Jamesem i Ewą. Proponowałem, że zaopiekuję 

się dziećmi, ale oni stwierdzili, iż tylko małżeństwo może się nimi zająć. - Mac skrzywił 

się. - Uznali, że skoro mam za sobą nieudany związek, to przebywanie ze mną pod jednym 

dachem będzie szkodliwe dla dzieci. Nie nadawałem się do wychowywania dzieci brata, 

dopóki nie okazało się, że James i jego żona nie mogą wytrzymać z małymi potworami.

- James i Ewa bez wątpienia mieli dobre zamiary, ale są... - pastor przerwał i odkaszlnął. 

- Trudni. Znów użyłem tego słowa, lecz jako duchowny nie mogę użyć określeń: zadufani 

w   sobie,   obłudni   i   małostkowi,   kiedy   mówię   o   stadle   małżeńskim.  A  temu,   że   twoje 

małżeństwo się rozpadło, nie jesteś winien. Byliście z Amy zbyt młodzi, kiedy się pobiera-

liście. Każde z was oczekiwało czegoś innego, więc się rozstaliście. Trudno. Nieszczęście. 

Stało się. Było, minęło i nie powinno cięto powstrzymywać od wejścia w następny, trwały 

2

background image

związek.

- Wyszło szydło z worka. Ciągle mi powtarzasz: „znajdź sobie miłą dziewczynę i ożeń 

się”.

-   Małżeństwo   oznacza   stabilizację.   Nie   wspominając   o   tym,   że   dzieci   rozpaczliwie 

potrzebują matki.

- Wiedziałem, że to powiesz. - Mac wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem wzdłuż 

ściany ozdobionej łbem łosia o wspaniałym porożu, pośrodku której znajdował się duży, 

granitowy   kominek.   -   Rzeczywiście   nie   spieszno   mi   było   do   małżeństwa   po 

doświadczeniach z Amy, choć wiem, że sam nie mogę wychowywać dzieci. Jednak kiedy 

w końcu uznałem, że powinienem się ożenić, to zgadnij, co się okazało. Oto żadna kobieta 

nie jest zainteresowana małżeństwem, jeśli wiąże się to z opieką nad potomstwem mojego 

brata.

- Naprawdę rozmawiałeś o ślubie z którąś z twoich... znajomych? - spytał zaciekawiony 

pastor.

-   Niezupełnie,   ale   im   o   tym   napomykałem.   Jill   Finlay   wzruszyła   ramionami   i 

powiedziała, że nie będzie wychowywać żadnych innych dzieci poza własnymi. Tonya 

Bennett   zaproponowała,   bym   pozbył   się   całej   czwórki,   a   wówczas   porozmawiamy   o 

małżeństwie. Marcy Tanner przyznała, że chce wyjść za mnie, ale była przekonana, że 

dzieci pozbawią nas szansy na szczęście, więc powinienem poszukać im innego domu. 

Oczywiście, gdyby nie dzieci, nie potrzebowałbym się żenić z żadną z nich. Nawet nie 

chciałbym. Ale jest jak jest... To  beznadziejne. Jaka kobieta  przy zdrowych  zmysłach 

zostanie moją żoną i zamieszka z „bandą czworga”?

- Pomyśleć, że zaledwie rok temu, na  walentynkowym balu dobroczynnym, zostałeś 

uznany za najbardziej pożądanego kandydata na męża w całym Bear Creek - westchnął 

wielebny Will. - Cóż, jestem rozczarowany postawą Jill, Tonyi i Marcy, ale trudno im się 

dziwić. Potrzebujesz kobiety o wyjątkowej wrażliwości i zaangażowaniu, a te panie nie 

odznaczają się takimi cechami. Za to ja znam kogoś odpowiedniego.

- Próbujesz bawić się w swata? Dziękuję, ale nie trzeba. Jeśli sam nie mogę znaleźć...

-   Mac,   wybacz,   że   przeszkadzam!   -   Do   pokoju   wpadł   wysoki,   dobrze   zbudowany 

kowboj, najwyraźniej czymś poruszony.

Macauley poczuł, że zamiera mu serce. Zarządca rancza, Webb Asher, nie zwykł bez 

3

background image

powodu wpadać w panikę.

- Co się stało, Webb?

- Mamy zniszczone ogrodzenie na północnym pastwisku. Nie wiem, jak do tego doszło, 

ale   zostało   stratowane   przez   bydło,   które   przemieszcza   się   teraz   w   kierunku   Blood 

Canyon.

- A już myślałem, że nie może być gorzej! - jęknął Mac. - Musimy natychmiast naprawić 

płot   i   zacząć   zaganiać   krowy.   -   Spojrzał   na   zegarek.   -   O   piątej   powinienem   odebrać 

Autumn po lekcji tańca w miejskim ośrodku kultury.

- Mógłbym poprosić moją córkę, żeby odwiozła małą do Double R - zaofiarował się 

pastor. - Myślisz, że Autumn wsiądzie do auta z Tricią?

- Nie wiem. - Mac znowu zaczął krążyć po pokoju. - Autumn nie zna Tricii zbyt dobrze, 

a te jej lęki... Wszędzie widzi czające się niebezpieczeństwo. Jak mogę być w dwóch miej-

scach jednocześnie? Odebrać Autumn i pracować na północnym pastwisku?

- Gdybyś miał żonę, pilnowałaby dzieci, gotowałaby i...

- Obiad! - Mac z rozpaczą złapał się za głowę. - Do licha, zapomniałem o obiedzie.

- A Lily nie może czegoś ugotować? - spytał pastor. - Wiem, że w liceum ma lekcje 

gotowania, bo i moja Tricią tam się uczy.

- Lily prędzej podpali kuchnię albo otruje pozostałe dzieci. I to umyślnie - westchnął 

Mac. - Pani Lattimore przygotowuje nam gulasz na trzy dni, kiedy przychodzi sprzątać, 

lecz przez następne cztery dni tygodnia ja muszę martwić się o posiłki.

- Ta młoda dama, którą miałem na myśli, przepada za gotowaniem - zauważył wielebny 

Will.  -  Znakomicie  radzi sobie z  dziećmi  i zawsze  pragnęła  mieć rodzinę.  Pracuje  w 

Waszyngtonie. Z jej listów wynika, że chciałaby coś zmienić w swoim życiu. Możemy 

sprowadzić ją do Bear Creek i...

- Byłaby kimś w rodzaju narzeczonej na zamówienie?

- To nie gorsze niż ogłoszenie matrymonialne w gazecie - nie ustępował pastor. - A mój 

plan z pewnością jest lepszy i bezpieczniejszy. Mogę ręczyć za ciebie i Karę. Oboje...

- Hej,  Mac,  twój  bratanek  prowadzi  dżipa!  -  krzyknął Webb  i  ruszył  ku  frontowym 

drzwiom.

- Brick? Powinien być w szkole. Jeśli znowu go wyrzucili...

Trzej mężczyźni wybiegli na ganek.

4

background image

- Dobry Boże, to mały Clay! - sapnął pastor. Przez moment jak sparaliżowani wpatrywali 

się w drugoklasistę siedzącego za kierownicą.

- Wujku Mac! - zawołał Clay, wtaczając się dżipem na podjazd. - Dzisiaj wcześniej 

odesłali mnie do domu, bo jestem zarażony. Zobacz, jak dobrze prowadzę!

- Czym zarażony?

-   Słyszałem,   że   w   szkole   podstawowej   zanotowano   przypadki   wietrznej   ospy   - 

powiedział wielebny Will. - Jeśli Clay to złapał, co najmniej przez tydzień nie będzie 

chodził do szkoły. Moja mała Joanna parę lat temu przez dwa tygodnie leżała w łóżku 

chora na ospę.

- Ożenek wydaje się sprawą nie cierpiącą zwłoki - przyznał Mac. - Rozsądny związek 

między dwojgiem dorosłych ludzi, którzy wiedzą, czego chcą. Pastorze, czym prędzej 

sprowadź   tę   dziewczynę,   o   której   wspomniałeś.   Na   mój   koszt   -   dorzucił,   biegnąc   w 

kierunku dżipa.

Kara Kirby po raz kolejny czytała list, bezskutecznie pragnąc odmienić jego sens:

Z   przykrością   informujemy,   że   ze   względu   na   cięcia   budżetowe   zmuszeni   jesteśmy 

zmniejszyć zatrudnienie w naszym ministerstwie i pani stanowisko zostało przewidziane 

do redukcji w terminie trzydziestu dni od niniejszej daty.

Z listu wynikało, że nie chodzi o kwestionowanie jakości pracy, którą Kara wykonywała 

doskonale, lecz o oszczędności budżetowe w dziedzinie, która przestała być traktowana 

priorytetowo.

Straciła pracę statystyka! Za trzydzieści dni będzie bezrobotna. Gorące łzy napłynęły jej 

do oczu. Poczuła, że ogarnia ją strach. Wykonywała to zajęcie przez ostatnich pięć lat! 

Prawda,   że   przeważnie   było   nudno,   ale   zarabiała   nieźle,   miała   zapewnioną   opiekę 

medyczną, a także tydzień płatnego urlopu. W zeszłym roku Kara mogła sobie pozwolić 

na   opłacanie   czynszu   za   mieszkanie   bez   brania   współlokatorki.   Zawsze   była   raczej 

introwertyczna i nieśmiała, ale dzielenie lokum z różnymi dziewczętami sprawiało, że 

prowadziła   bardziej   urozmaicony   tryb   życia.   Kiedy   jednak   ostatnia   współmieszkanka 

wyszła   za   mąż,   Kara   zdecydowała   się   mieszkać   sama,   mając   za   towarzysza   jedynie 

syjamskiego kota o imieniu Tai.

Trzy miesiące temu, w dniu własnych urodzin, siedziała przed telewizorem z kotem na 

5

background image

kolanach i podsumowywała swoje życie. Miała dwadzieścia sześć lat, była samotna. Nie-

wielki krąg przyjaciół rozpadł się, znajomi pozakładali rodziny albo wyjechali i tylko w 

jej życiu nic się nie zmieniło. W perspektywie rysowała się smutna, samotna przyszłość 

bez męża i dzieci. A teraz jeszcze bez pracy!

Tai miauknął i zeskoczył z tapczanu.

- Och, koteczku, co my zrobimy? - Kara z trudem przełknęła ślinę.

W   najczarniejszych   myślach   nie   przypuszczała,   że   może   być   aż   tak   źle.   Dzwonek 

telefonu wyrwał ją z ponurych rozmyślań.

- Kara? - w słuchawce rozległ się ciepły głos wielebnego Willa Franklina.

- Wujek Will! - wykrzyknęła dziewczyna z przejęciem.

- Nie chciałabyś przyjechać do nas z wizytą, moja droga?

- Bardzo bym chciała, ale...

- Żadnych „ale”. Opłacę całą podróż. Ginny, dziewczynkom i mnie bardzo zależy na 

twoim przyjeździe do Montany tak szybko, jak to możliwe.

Stojąc przy wyjściu z lotniska w Helenie, Mac Wilde po raz setny oglądał fotografię 

otrzymaną ty dzień temu od pastora. Na zdjęciu widniała podobizna Kary Jo Kirby.

Ostatnio Mac był zmuszony ponaglić wielebnego Willa, by ten skontaktował się jak 

najszybciej z dziewczyną z Waszyngtonu. Po tym, jak parę dni temu przyłapano Bricka 

ukrytego w dziewczęcej przebieralni z polaroidem w ręku i po gonitwie za chorym na 

ospę Clayem, który uciekał, nie pozwalając sobie posmarować krost maścią, Mac uznał, 

że związek małżeński to po prostu życiowa konieczność.

Wielebny Will był zachwycony.

- Znam Karę od lat i gwarantuję, że jest godną zaufania dziewczyną. Musisz wiedzieć, że 

prawie przez pięć i pół roku byłem jej ojczymem. Wychowywałem ją od trzeciego do ós-

mego roku życia, a potem ja i jej matka rozwiedliśmy się - powiedział.

Mac przyglądał się mu bez słowa. Znał Willa i Ginny Franklinów od piętnastu lat, odkąd 

pastor   przybył   do   Bear   Creek.   Oboje   wraz   z   córkami,   szesnasto-   i   dwunastoletnią, 

stanowili   niezwykle   przykładną   rodzinę.   Mac   Wilde   po   raz   pierwszy   usłyszał   o 

poprzedniej pani Franklin.

-   To   nie   tajemnica,   choć   rzadko   mówię   o   swoim   pierwszym   małżeństwie.   Nie   ma 

powodu, a poza tym Ginny nie chce do tego wracać. Przez lata utrzymywałem kontakt z 

6

background image

Karą,   choć   nie   widywaliśmy   się   tak   często,   jak   byśmy   tego   pragnęli.   -   Pastor   podał 

Macowi fotografię. - Została zrobiona prawie pięć lat temu. Miałem wówczas konferencję 

w Waszyngtonie i odwiedziłem moją byłą pasierbicę.

Mac wpatrywał  się  w zdjęcie. Uśmiech Kary  Kirby  wyglądał na  wymuszony. Miała 

zgrabny, mały nosek, ładne, białe zęby i brązowe, ostrzyżone na pazia włosy. Grzywka, 

przy której modelowaniu na pewno nie użyto żadnego żelu, podkreślała duże, szeroko 

otwarte oczy dziewczyny, w których na czerwono odbił się błysk flesza. Według opinii 

wielebnego Willa, Kara miała piwne oczy. Młoda kobieta z fotografii, ubrana w białe 

spodnie i brzoskwiniową bluzkę, była szczupła, choć przez ostatnie pięć lat mogła utyć.

Jakieś parę kilogramów, pomyślał Mac, przełykając ślinę. Nic nie szkodzi. Jeśli tylko 

miała taki charakter i zalety, o których wspominał pastor, i jeśli zechce poświęcić się dla 

zrozpaczonego mężczyzny oraz czwórki nieznośnych dzieci, to on, Mac, miał diabelne 

szczęście, że na nią trafił.

Dźwigając podróżną klatkę kota, Kara skierowała się ku wyjściu. Po drodze rozglądała 

się uważnie, ale wśród osób oczekujących na pasażerów samolotu nie mogła dostrzec wie-

lebnego Willa Franklina.

- Przepraszam, czy pani Kara Kirby?

- Tak. - Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na dużo wyższego od siebie mężczyznę.

- Jestem Mac Wilde.

Przyglądał się jej uważnie. Nie zmieniła się przez te pięć lat. Miała taką samą fryzurę jak 

na starym zdjęciu i duże piwne oczy. Była kruchą, delikatną dziewczyną o smukłych 

kształtach, choć to, co interesowało go najbardziej, skrywał gruby, przypominający tunikę 

beżowy sweter i szerokie popielate spodnie.

Ubranie utrzymane w dobrym guście, ale wyjątkowo pozbawione fantazji i za bardzo 

maskujące figurę. Mac spróbował sobie wyobrazić, jak wyglądałaby w jaśniejszych kolo-

rach i stroju podkreślającym kobiece kształty. Zmarszczył brwi, uświadomiwszy sobie 

trop   własnych   skojarzeń.   Nie   spodziewał   się   oczywiście,   że   Kara   będzie   ubrana   jak 

nastolatka Lily, która swymi ekstrawaganckimi kreacjami często go szokowała.

Zachmurzył się na myśl o tym, że wczoraj koło trzeciej nad ranem przyłapał bratanicę, 

jak wślizgiwała się do domu. Mała cwaniara nie chciała powiedzieć, gdzie była i z kim.

Kara zaniepokoiła się, spostrzegłszy wyraz dezaprobaty na twarzy mężczyzny. Domyśliła 

7

background image

się, że Mac został wysłany przez pastora, by ją przywieźć z lotniska, i ta misja najwy-

raźniej nie przypadła mu do gustu. Zapewne nie spodobała mu się również sama Kara. 

Mężczyzna taki jak on - ciemnowłosy, wysoki, przystojny - nigdy nie zwróciłby uwagi na 

kogoś tak przeciętnego jak ona.

Wuj Will mówił, że z  lotniska  do domu  w Bear Creek jedzie  się  parę godzin,  a  to 

oznaczało dłuższą podróż w towarzystwie Maca Wilde’a, który z pewnością będzie się z 

nią okropnie nudził.

Kara wysiliła umysł, by coś powiedzieć. Pragnęła zdobyć się na jakiś błyskotliwy bon 

mot, lecz, jak zwykle, nic z tego nie wyszło.

- Rozumiem, że pastor Franklin nie mógł przyjechać po mnie na lotnisko i poprosił pana 

o tę przysługę - rzekła, karcąc się natychmiast za stwierdzenie oczywistości.

- Sam chciałem przyjechać - odpowiedział Mac.

Opłacił   dziewczynie   bilet   pierwszej   klasy,   miał   zamiar   się   z   nią   ożenić,   więc   nic 

dziwnego, że spieszyło mu się, by obejrzeć przyszłą żonę.

- To miło z pana strony. - Kara uśmiechnęła się.

Mac   popatrzył   uważnie   na   pannę   Kirby.   Jej   uśmiech   w   niczym   nie   przypominał 

wymuszonego grymasu ze zdjęcia. Był szczery, rozjaśniał i odmieniał twarz. Ten nagły 

błysk ożywienia sprawił, że dziewczyna wydała się mu bardzo ładna. Najpierw zwrócił 

uwagę na jej cerę, nie smagłą jak u miejscowych kobiet, lecz jasną i gładką jak kość 

słoniowa.

Kara szybko zmieniła wyraz twarzy, przybierając maskę spokoju i ostrożności. Znowu 

wyglądała tak, jak w chwili spotkania. Mac zmrużył oczy. Nagle ta maska również zaczęła 

go interesować, bo już wiedział, że pod nią kryje się oblicze innej kobiety. Piwne oczy 

tamtej lśniły ciepłem, gdy się uśmiechała, a pełne wargi nabierały zmysłowości.

Wyobraził sobie, że całuje te słodkie usta, i poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po 

ciele. Spodobał mu się pomysł z pocałunkiem. Uświadomił sobie, że nie miał kobiety, 

odkąd pod jego dachem zjawiły się dzieci.

Kara ukradkiem obrzuciła go wzrokiem, czując się niezręcznie pod ostrzałem spojrzeń. 

Jak na kobietę w jej wieku, miała niewielkie doświadczenie w stosunkach z mężczyznami. 

Teraz wyczuwała jakieś napięcie, towarzyszące temu spotkaniu.

- Czy... czy daleko jest do domu pastora w Bear Creek?

8

background image

- Jakieś trzy godziny jazdy do miasteczka i jeszcze ze dwadzieścia minut do rancza.

- Jakiego rancza?

- Mojego. Wielebny Will nie wspomniał o Double R?

Mac był najwyraźniej zaskoczony. Zakładał, że pastor przedstawił dziewczynie sytuację i 

przekazał jej podstawowe informacje o przyszłym mężu i jego gospodarstwie.

- Nie. Mówił trochę o własnym domu - wyjaśniła Kara, zastanawiając się, dlaczego 

ranczo Maca miałoby stanowić temat rozmowy między nią i pastorem.

W tym momencie Tai zamiauczał tak przeraźliwie, że musiano go usłyszeć na całym 

lotnisku.

- Widzę, że Autumn będzie miała konkurencję we wrzaskach - mruknął Mac.

Kara nie wiedziała, do czego odnosi się ta uwaga, lecz była pewna, że  nie ma ona 

związku z jej ulubieńcem.

-   Tai   nie   jest   wytrawnym   podróżnikiem   -   wyjaśniła   przepraszająco.   -   To   był   jego 

pierwszy   lot   i   czuje   się   nieszczęśliwy.   Cieszę   się,   że   wzięłam   go   ze   sobą   do   kabiny 

pasażerskiej.

Głębokie   spojrzenie   ciemnobrązowych   oczu   Maca   Wilde’a   wprawiało   Karę   w 

zakłopotanie. Kiedy znowu poczuła je na sobie, zarumieniła się gwałtownie.

- Wiem, że nie ucieszyło to załogi ani pozostałych pasażerów, ale po prostu nie mogłam 

skazać go na lot w przedziale towarowym - ciągnęła, odwracając wzrok. - Tai nigdy przed-

tem nie podróżował. To może pozostawić w jego psychice trwałe urazy.

- Kot z urazami w psychice - powtórzył Mac.

Pomyślał,   że   taka   wrażliwość   dziewczyny   dobrze   rokuje,   jeśli   chodzi   o   stosunki   z 

dziećmi. W końcu były sierotami, które od czasu śmierci rodziców po raz drugi zmieniły 

dom.

- Chodźmy, odbierzemy pani bagaż i ruszamy na ranczo.

- Ja... wolałabym raczej pojechać do domu wielebnego Franklina - zauważyła Kara, która 

przez cały czas kurczowo trzymała w ręku klatkę z Taiem. - Nie mogę się doczekać 

spotkania z wujem Willem. Z Ginny i dziewczynkami także - dodała szybko.

Mac nie był zachwycony, ale przystał na to życzenie.

- Tylko nie mogę zbyt długo zostawiać dzieci bez opieki. Naprawdę powinniśmy zaraz 

jechać.

9

background image

Poszedł po bagaż, a Kara podążyła za nim, podziwiając po drodze wspaniałą sylwetkę 

swego   towarzysza.   Miał   dzieci.   To   oczywiste,   że   taki   atrakcyjny   mężczyzna   założył 

rodzinę. Kara zastanawiała się, gdzie też może być jego żona, skoro tak spieszno mu do 

dzieci, i dlaczego w tej sytuacji zgodził się wyjechać po nią na lotnisko.

Pomyślała, że żonaty mężczyzna nie powinien patrzeć na kobiety taksującym wzrokiem. 

A może była przewrażliwiona lub źle zrozumiała jego spojrzenia?

- Dużo ma pan dzieci? - spytała, gdy już opuścili lotnisko i znaleźli się w dżipie Maca.

Wydobyła kota z klatki i trzymała go na kolanach, co sprawiło, że przestał rozpaczliwie 

miauczeć.

- Czworo - odrzekł Mac.

Pastor   z   pewnością   musiał   wspomnieć   o   dzieciach.   W  końcu   to   główny   powód   jej 

przyjazdu tutaj! Mac rzucił okiem na Karę i spostrzegł, iż ukradkiem go obserwuje. Przy-

łapana, zarumieniła się lekko ze zmieszania.

- To miło - ciągnęła tym samym, bezosobowym tonem.

Co   też   pastor   mógł   jej   powiedzieć,   skoro   dziewczyna   przyjmuje   wszystko   z   takim 

spokojem? Z radia dobiegały słowa romantycznej piosenki. Kara gładziła futerko kota i 

próbowała się uspokoić. Czuła się nieswojo. Była w dżipie sam na sam z mężczyzną.

- W jakim wieku są pańskie dzieci? - zapytała, bawiąc się obróżką Taia.

Mac   zmarszczył   brwi.   Nie   tak   to   sobie   wyobrażał.   Sądził,   że   Kara   przyjedzie   do 

Montany poinformowana przez pastora o wszystkim, co dotyczyło jej przyszłej rodziny. A 

może dziewczyna tylko udawała nieświadomą, próbując przełamać lody pytaniami, na 

które od dawna znała odpowiedź?

Z  radia rozległy się podniecające dźwięki saksofonu. Melodia wyczarowywała  obraz 

pary kołyszącej się rytmicznie w jej takt. Mac powędrował wzrokiem ku szyi panny Kirby. 

Kusiła go jedwabiście miękka skóra i lekko zaróżowione policzki. Zastanawiał się, jaki 

smak mają wargi tej dziewczyny.

- Jakie mają imiona? - zadała następne pytanie, nie doczekawszy się odpowiedzi na 

pierwsze.

Towarzysz podróży najwyraźniej nie przejawiał chęci do rozmowy, ale jego spojrzenia 

świadczyły, że jest Karą zainteresowany. Jak mógł wujek Will wysłać go po nią na lotni-

sko? - zastanawiała się zdenerwowana. A co będzie, jeśli ten małomówny mężczyzna 

10

background image

okaże się zboczeńcem?

- Chce pani dowiedzieć się czegoś o dzieciach? - westchnął Mac. - Dobrze. Nieuczciwie 

byłoby   owijać   rzeczy   w   bawełnę,   więc   powiem   wprost.   Lily   właśnie   skończyła   sie-

demnaście   lat.   Jest   gwałtowna   i   kłamie   na   potęgę.   Brick   na   Nowy   Rok   skończy 

czternaście   i   jeśli   nie   ma   w   danej   chwili   kłopotów,   to   sam   ich   szuka.  Autumn   jest 

dziesięciolatką. To mały wampirek z obsesją na punkcie zbrodni i klęsk żywiołowych. 

Wszędzie   wietrzy   niebezpieczeństwo.   Wreszcie   najmłodszy,   Clay,   siedmioletni   diabeł, 

który żyje po swojemu, nie słuchając nikogo. Trzeba przyznać, że niełatwo mieszkać z 

taką czwórką.

- Z pewnością - odrzekła Kara. Może to jego zły dzień, pomyślała. Uznała, że w tej 

sytuacji wypada zachować się dyplomatycznie.

- Dzieci mają dość oryginalne imiona

 - zauważyła.

- Jakie dzieci, takie imiona - zgodził się ponuro Mac. - Ich rodzice, mój brat Reid i jego 

żona, Linda, pragnęli nazwać swoich potomków tak, by podkreślić związek człowieka z 

naturą i naszą planetą.

- Sądzę, że rozumiem - rzekła Kara.

To nie są jego dzieci, pomyślała zaskoczona.

Mac odczuł wewnętrzne zadowolenie. Nie potępiła dzieciaków ani nie wydrwiła filozofii 

życia Reida i Lindy. Wydawała się tolerancyjna, a tego właśnie potrzebowali jego bra-

tankowie i bratanice. Dobrze zrobił, że ją tu sprowadził. Im wcześniej zamieszka z nimi, 

tym lepiej dla wszystkich.

- Teraz dzieci są u pana? - Kara próbowała uporządkować sobie całą historię.

- Mieszkają ze mną na stałe. Straciły rodziców w wypadku samochodowym prawie dwa 

lata temu.

- Straszne! Biedne dzieci!

- Tak. Najpierw zajmowała się nimi matka Lindy, ale tylko przez trzy miesiące. Nie 

mogła sobie dać z nimi rady i wkrótce przeniosła się do pensjonatu dla emerytów, w któ-

rym zabrania się przyjmować dzieci poniżej dwudziestu lat nawet w charakterze gości. 

Potem mój brat, James, i jego żona podjęli się opieki nad sierotami. Wytrwali przez rok.

- Zabrakło sprzyjającej atmosfery - wyraziła przypuszczenie Kara, a w jej ciepłym głosie 

 Lily w jęz. ang. znaczy: lilia, brick - cegła, autumn - jesień, clay - glina (przyp. red.).

11

background image

zabrzmiało współczucie.

- Można tak to określić - uznał Mac.

Macauleyowi przypadła do gustu wyważona reakcja, nikogo i niczego nie potępiającej 

Kary. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna miała zamiar zamieszkać z czwórką 

młodocianych terrorystów.

- Skoro sprawy nie układały się najlepiej, wziął pan sieroty do siebie?

- Mieszkają ze mną od czerwca. Muszę zaznaczyć, że niewiele wiem o wychowywaniu 

dzieci. Zdaję sobie sprawę, jaki ojciec może być z kawalera - powiedział Mac i obrzucił 

Karę przeciągłym spojrzeniem.

Nie   był   żonaty.   Kara   poczuła   wewnętrzne   ciepło   i   zaczęła   rozważać   możliwości 

zainteresowania sobą tego mężczyzny.

Mac sięgnął po telefon.

- Powiem dzieciom, że już jedziemy.

Odczekał dłuższą chwilę, lecz w domu nie podnoszono słuchawki.

- Dlaczego nikt nie odpowiada? Gdzie są dzieci?

Telefon dzwonił bez przerwy. Mac spojrzał na zegarek.

- Już piąta. Powinny były wrócić ze szkoły.

- Może coś... je zatrzymało? - zasugerowała Kara.

W końcu w słuchawce odezwał się cienki głosik:

- Halo?

-  Autumn,   tu   wujek   Mac.   -   Mężczyzna   odetchnął   z   ulgą.   -   Dlaczego   tak   długo   nie 

odbierałaś telefonu?

- Byłam  w  swoim  pokoju  i  musiałam  najpierw  odciągnąć  komodę  spod   drzwi,  a   to 

zabrało trochę czasu.

- Co tam robiłaś zabarykadowana? I gdzie są pozostali?

- Oglądałam telewizję.

- W swoim pokoju? Przecież nie masz telewizora.

- Teraz mam - odpowiedziała z dumą Autumn. - Przeniosłam go do siebie z salonu. 

Wujku, wiesz, jacy źli ludzie siedzą w więzieniach?

- Autumn, mówiłem, że nie wolno ci oglądać takich programów. Telewizor ma wrócić na 

swoje miejsce. - Mac przerwał na moment. - Nie powiedziałaś mi, gdzie są inni.

12

background image

- Wyszli - odparła dziewczynka. - Nie wiem, dokąd. Po prostu wyszli. Wujku, co będzie, 

jeśli któryś z tych zabójców znajdzie Lily albo Bricka, albo Claya i...

- Przestań, Autumn. Na pewno nie wiesz, gdzie oni są?

- Nie wiem, gdzie jest Lily i Brick, ale Clay powiedział, że chce pojeździć na tym 

czarnym koniu.

- Na Blackjacku? Wielki Boże?! Autumn, musisz...

- Wujku, ktoś stuka do drzwi. Bardzo głośno, jak morderca. - Autumn wydała z siebie 

krzyk mrożący krew w żyłach.

- Czy z nią wszystko w porządku? - spytała Kara z troską w głosie.

-  Autumn!   -   Mac   kilkakrotnie   wołał   bratanicę,   zanim   udało   mu   się   skłonić   ją   do 

rozmowy.

- On mówi, że jest Webbem Asherem i przyprowadził Claya - raportowała dziewczynka. 

- Chce, żebym otworzyła drzwi, ale ja tego nie zrobię. Myślę, że to morderca z więzienia 

udaje Webba - zakończyła dramatycznie.

- Autumn Wilde, natychmiast otwórz drzwi i poproś Webba do telefonu - zażądał Mac.

Wysłuchał Ashera, a potem odłożył słuchawkę.

-   Mój   zarządca   przyłapał   Claya   na   karmieniu   ogiera   ciastkami.   Mały   próbował 

zaprzyjaźnić się z koniem, bo chciał na nim pojeździć. To groźne zwierzę. Mogło go zabić 

jednym kopnięciem. Gdyby nie Webb... Muszę natychmiast tam wracać. Jeden Bóg wie, 

gdzie są Lily i Brick. Nie mogę zostawić dwójki maluchów bez opieki. Prosiłem Webba, 

żeby   posiedział   z   nimi,   dopóki   nie   wrócimy,   ale   pewnie   nie   na   długo   starczy   mu 

cierpliwości.

- Daleko jeszcze do Bear Creek? - spytała Kara.

- Nie jedziemy tam. Wybrałem drogę, która omija miasteczko.

Kara   ukryła   rozczarowanie.   W   tych   okolicznościach   nie   mogła   wymagać,   by   Mac 

odwiózł ją najpierw do pastora.

- Zadzwonię do wujka Willa, jak tylko przyjedziemy na ranczo, i poproszę, by po mnie 

przyjechał. Nie będzie pan musiał zostawiać dzieci i wozić mnie do miasta.

- Nie można zaczekać ze spotkaniem do jutra? - spytał Mac. - Odbyła pani długą podróż, 

a poza tym nie ma potrzeby fatygować po nocy wielebnego Willa.

- Czekać do jutra? - powtórzyła Kara. - Niemożliwe!

13

background image

-   Załatwimy   to   inaczej.   Dziś   w   nocy   nikt   nigdzie   nie   pojedzie.   Jutro   pomówimy   o 

odwiedzinach w Bear Creek.

- Nie mogę zostać u pana na noc! - Kara wpadła w panikę.

- Kochanie, możesz i zostaniesz. Rozumiem, że na samą myśl o spotkaniu z dziećmi 

mogłaś się zdenerwować. Każdy by tak zareagował, bo to naprawdę dobrana paczka. Ale 

nie zapominajmy o przyczynie twojego przyjazdu do Montany...

-   Właśnie.   -   Kara   przerwała   jego   wywody.   Pod   wpływem   strachu   nabrała   nagłej 

śmiałości. - Przyjechałam odwiedzić wuja Willa.

- Bądźmy wobec siebie szczerzy, Karo. Wiesz, że jesteś tu po to, by wyjść za mnie za 

mąż i pomóc wychować dzieci.

ROZDZIAŁ DRUGI

Kara nie mogła wydobyć z siebie głosu. Czuła, jak jej policzki pokrywają się rumieńcem.

- Jeśli to żart, to w bardzo złym guście - powiedziała.

Nigdy   dotąd   w   jej   spokojnym   życiu   nie   zdarzyło   się,   by   ktoś   do   tego   stopnia 

wyprowadził ją z równowagi.

- Wujek Will kupił mi bilet i...

- Nieprawda. Ja opłaciłem twoją podróż. Jeśli pastor powiedział coś innego, to... skłamał. 

Nikt nie jest bez grzechu.

- Naprawdę mam uwierzyć, iż wujek mógłby zaprosić mnie tutaj na takich warunkach? - 

Kara dobitnym tonem podkreśliła niewiarygodność takiej koncepcji. - Że sprowadziłby 

mnie po to, bym... wyszła za pana za mąż i słowem nie wspomniał o pańskim istnieniu?

- Nie tak to miało wyglądać. - Mac nie ukrywał niezadowolenia. - Sądziłem, że pastor 

wszystko dokładnie wyjaśni. Sam to wymyślił.

- Nie mógł zrobić czegoś takiego! Nie wujek Will!

- Słuchaj, kochana, nie miałem pojęcia, że istniejesz, dopóki mi o tobie nie wspomniał. 

Wiedział, że mam kłopoty z dziećmi i potrzebuję żony do pomocy. Zasugerował, iż może 

zechcesz przyjechać, by wyjść za mnie. Skoro przyjęłaś bilet, uznałem, że odpowiada ci... 

rola mojej żony.

- Och! To nie może być prawda! - Kara skryła w dłoniach rozpaloną twarz.

- Wiesz, że tak jest.

- Nie! Przyjechałam tu odwiedzić wuja...

14

background image

- Ojczyma - poprawił ją Mac. - Pastor opowiedział mi o swoim poprzednim małżeństwie. 

Chyba nikt w Bear Creek nie wie, iż był już raz żonaty i miał pasierbicę w swoim pier-

wszym związku.

-   Byłą   pasierbicę.   To   zasługa   jego   żony.   Kiedy   byłam   jeszcze   małą   dziewczynką, 

zabroniła   mi   zwracać   się   do   niego   „tatusiu”.   Powiedziała,   że   Will   ma   własne   córki. 

Zabolało mnie to, ale  pastor prosił, bym mówiła  do niego „wujku” i tak już zostało, 

chociaż przez długi czas myślałam o nim jak o tacie. Mój prawdziwy ojciec zmarł, gdy 

byłam niemowlęciem. Will był jedynym tatą, jakiego znałam.

- Twoim kosztem zadowolił Ginny?

- Nie miał wyboru. - Kara lojalnie broniła ojczyma.

- Trudno uwierzyć, że to, co usłyszałem, dotyczy pastora i jego żony. W końcu znam ich 

od piętnastu lat.

- Wujek Will miał złamane serce, kiedy moja matka porzuciła go dla innego mężczyzny. 

Ja zresztą również. - Głos Kary przycichł, gdy wspomniała tamten smutny okres. - Mama 

zawsze uważała, że ożenił się z Ginny po to, by się na niej zemścić. Sądzi, że nowa pani 

Franklin dobrze o tym wie i dlatego zabrania mu kontaktu ze mną. Jego serdeczny sto-

sunek do pasierbicy musiał jej przypominać, że to moja matka, a nie ona była największą 

miłością w życiu Willa.

- Jakoś nie mogę wyobrazić sobie pastora w tak romantycznej roli, a tym bardziej Ginny 

jako jędzy dokuczającej małym dziewczynkom.

- Żadna kobieta nie lubi myśleć o sobie jako o tej drugiej w życiu kochanego mężczyzny, 

a moja matka była i jest piękna. Niestety, ja bardziej przypominam ojca. Jestem pospolita 

w każdym calu - wyjaśniła pospiesznie.

- Niczego ci nie brak.

Kara zmieszała się i zaczęła głaskać kota. Z żadnym mężczyzną nie rozmawiała dotąd 

tak otwarcie o swojej przeszłości.

- Myślisz, że powiedziałem to tak sobie - Mac zareagował na milczenie dziewczyny. - 

Nie należę do mężczyzn prawiących słodkie słówka...

- Oczywiście - przerwała Kara. - Wydaje się pan wyjątkowo praktyczny w dziedzinie 

uczuć. I choć to drażliwy temat, to czy nie przyszło panu na myśl, że może zachodzić 

związek między pańską trzeźwością w tych sprawach a potrzebą... kupienia żony?

15

background image

Nigdy w życiu nie zdobyła się jeszcze na tak zjadliwą szczerość, lecz Mac sprawił, że 

przestała być sobą. Zaatakowany, uniósł brwi, zdjął rękę z kierownicy i przesunął palcem 

od ramienia ku dłoni Kary.

- Dama pokazuje pazurki, prawda? Zupełnie jak kot.

Kara zadrżała. Nawet przez grubą warstwę wełny poczuła mrowienie na skórze wzdłuż 

linii, po której przesunął ręką.

- Proszę się nie spoufalać - warknęła.

- Jak sobie życzysz, kochanie. - Uśmiechnął się szeroko.

Ten uśmiech miał zniewalającą siłę, a Mac pewnie doskonale o tym wiedział. Instynkt 

ostrzegał ją, że taki mężczyzna potrafi spożytkować swój czar dla osiągnięcia konkretnego 

celu.

Przestali rozmawiać. Kara nerwowo rozpatrywała własną  kłopotliwą  sytuację. Co on 

sobie myśli? Że z wdzięczności za bilet lotniczy wyjdzie za niego i zajmie się dziećmi?

Mac nie wyglądał na poruszonego.

- Zwrócę pieniądze za bilet - oznajmiła Kara, bezowocnie starając się zachować chłodny 

ton i opanowanie. - Bar... bardzo mi przykro, że powstało takie nieporozumienie.

- Nie chcę zwrotu kosztów. Spodziewam się, że dotrzymasz umowy i wyjdziesz za mnie.

- Nie było żadnej umowy!

-   Kupiłem   bilet   w   dobrej   wierze   i   zakładam,   że   przyjęłaś   go   wraz   z   pozostałymi 

warunkami kontraktu - spojrzał znacząco.

Dziwił się, że tak łatwo potrafi ją przeniknąć. Była skonfundowana tym, co mówił, i 

najwyraźniej brała jego słowa za dobrą monetę.

- A może mnie zwodzisz? Użyłaś moich pieniędzy, żeby zafundować sobie wycieczkę do 

Montany. Kto wie, ile jeszcze zamierzałaś ode mnie wyciągnąć? Czy wielebny Will też 

jest w zmowie?

-   Jak   pan   może   mówić   coś   podobnego?   To   po   prostu   okropne   nieporozumienie!   - 

krzyknęła Kara.

- Nie przekonasz mnie, kochanie. Myślę, że razem z pastorem próbujecie mnie naciągnąć 

- zakończył Mac nadspodziewanie pogodnym tonem.

- Ależ nie!

Kara wpatrywała się w twarz Maca. Podejrzany błysk w oczach i nutka triumfu w głosie 

16

background image

nasunęły jej myśl, że ten mężczyzna z niej żartuje.

- Nie ma pan podstaw zakładać, że coś knujemy.

- Nie? Więc odpowiedz, dlaczego Ginny Franklin miałaby cię zapraszać do swego domu 

i pozwalać mężowi, żeby płacił za bilet, skoro przypominasz jej przeszłość?

Kara otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, i natychmiast je zamknęła. Po rozmowie z 

wujem sama zadawała sobie podobne pytanie, ale była zbyt uradowana zaproszeniem, by 

głębiej się nad tym zastanawiać.

-   Nigdy   przedtem   ich   nie   odwiedzałaś   -   ciągnął   Mac.   -   Tylko   raz   widziałaś   się   z 

pastorem, gdy przyjechał do Waszyngtonu służbowo, a więc bez Ginny i dziewczynek. 

Nie mam racji?

Kara niechętnie skinęła głową.

- Już w dzieciństwie Ginny jasno dała ci do zrozumienia, że nie życzy sobie, by twój 

były ojczym podtrzymywał z tobą kontakty. Pastor też wspominał, iż nie mogliście się 

widywać tak często, jak tego pragnęliście. Czemu wszystko miałoby się nagle zmienić? 

Prawda jest taka, że nie oczekują cię w tamtym domu. Jeśli Ginny w ogóle wie o twoim 

przyjeździe, to pewnie tylko tyle, że zatrzymasz się u mnie, w Double R. Will nie mógł 

kupić ci biletu. Chyba po trupie Ginny.

- Wszystko, co powiedziałam, zostało użyte przeciwko mnie - rzekła, spuszczając głowę.

- Miłość albo wojna, dziecino.

- Ani jedno, ani drugie. Proszę się zatrzymać. Wysiadam!

- Zamierzasz wracać autostopem na lotnisko? Z bagażem i tym miauczącym kotem? - 

Roześmiał się głośno.

- Tak.

- Jesteś pewna? Słońce już zachodzi, a w nocy jest tu dość niebezpiecznie. Wzdłuż szosy 

grasują niedźwiedzie i kuguary.

- Chce mnie pan przestraszyć. - Kara próbowała zignorować dreszcz przenikający jej 

ciało. - Myślę, że większe niebezpieczeństwo zagraża mi tutaj. Proszę się zatrzymać, bo 

wyskoczę!

Mac gwałtownie skierował dżipa w zakole parkingowe na poboczu szosy. Kara zadrżała. 

Wyglądało, że zamierzał spełnić jej życzenie. Dławiący strach ścisnął gardło. Jak wrócić 

na lotnisko? Tai zamiauczał rozpaczliwie. Kara stłumiła szloch. A jeśli naprawdę grasują 

17

background image

tu drapieżniki?

- Lepiej wsadź kota do klatki - poradził Mac.

Dziewczyna bez słowa niemal na siłę wepchnęła tam opierające się zwierzątko. Mac 

przełożył klatkę na tylne siedzenie.

- Wyjmę swój bagaż, a potem wezmę kota - powiedziała, chwytając za klamkę.

-   To   nie   będzie   konieczne   -   rzekł   i   zanim   zdążyła   się   zorientować,   odpiął   pasy 

bezpieczeństwa i ujął jej ręce.

- Co pan robi? - krzyknęła, widząc twarz Maca tuż przy swojej i wyczuwając kolanami 

dotyk jego ud.

Próbowała uwolnić ręce, ale uścisk okazał się zbyt silny.

- Powiem ci, czego nie zrobię. Nie porzucę cię z kotem na autostradzie i nie narażę na 

żadne niebezpieczeństwo.

Serce dziewczyny gwałtownie tłukło się w piersiach. Czuła się zagrożona tu, w dżipie!

- Uspokój się - powiedział Mac łagodnie. - Widzę, że drżysz. Nie mam zamiaru cię 

skrzywdzić.

- Proszę mnie natychmiast puścić!

- Nie musisz się bać.

- To po co pan mnie straszy?

- Chciałaś, żebym się zatrzymał, i groziłaś, że wyskoczysz, jeśli tego nie zrobię. Trudno 

było ocenić, czy to blef. Nie najlepiej radzę sobie z histerycznymi kobietami. Możesz 

zapytać moją byłą żonę.

- Był pan żonaty?

- Kiedyś. To trwało trzy lata. Rozwiedliśmy się prawie dziewięć lat temu, więc to odległa 

przeszłość.   Nie   patrz   na   mnie   z   takim   przerażeniem.   Większość   mężczyzn   w   wieku 

trzydziestu pięciu lat doświadczyła słodyczy świętego stanu małżeńskiego.

- Świętego stanu - powtórzyła. - Jeśli tak pan to traktuje, to dlaczego...

- Zmusiło mnie do tego kilka przyczyn - powiedział Mac, a zawtórowało mu gniewne 

miauczenie kota. - Pozwoliłem ci wierzyć, że mam zamiar wypuścić cię z samochodu, bo 

chciałem, żebyś wsadziła do klatki tego drapieżnika. Wolałem, by nie odwracał twojej 

uwagi i nie przeszkadzał nam rozmawiać.

- Biedny Tai. - Kara powoli wyzbywała się strachu, lecz nie opuszczało jej napięcie.

18

background image

Czuła, że Mac gładzi kciukiem przeguby jej rąk. Ten delikatny dotyk wywoływał falę 

podniecenia.

- Powinniśmy porozmawiać, zanim posuniemy się dalej.

- Tt... Tak - przyznała, starając się zapanować nad sobą. - Bardzo mi przykro, że naraził 

się pan na koszt i kłopot...

- Zapomnij o tym. Skończmy tę zabawę w kotka i myszkę. Wiem, że sytuacja jest trochę 

niezwykła. Panna młoda dostarczona na zamówienie...

- Panna młoda na zamówienie? To mam być ja? - Kara nie mogła powstrzymać śmiechu.

- Tak, to brzmi zabawnie. I ja się roześmiałem, kiedy pastor wspomniał o tym po raz 

pierwszy. A potem pomyślałem, że to doskonały pomysł. Teraz, kiedy zobaczyłem ciebie, 

sądzę, że wprost znakomity. - Obrzucił ją wzrokiem.

- Och, proszę! Wystarczy, iż uznał mnie pan za kobietę tak spragnioną mężczyzny, że aż 

w Montanie gotową szukać kandydata na męża. Nie musi pan jeszcze udawać, że się panu 

podobam.

- Niczego nie udaję. Naprawdę mi się podobasz.

-   Po   co   ta   gra?   Mówi   pan   to,   co   według   pana   chciałabym   usłyszeć   -   rzuciła   Kara 

przygnębiona świadomością, że jego fałszywe komplementy sprawiają jej przyjemność. - 

Nie jestem aż tak naiwna, by uwierzyć, że mógłby pan...

- Skończmy mówić o mnie i zajmijmy się tobą - przerwał jej wywody Mac. - Myślę, że ja 

też ci się podobam. Trochę się mnie boisz, ale na pewno ci się podobam.

Szybkim ruchem przesunął ręce ku jej talii, objął ją i posadził sobie na kolanach.

-   Popracujmy   nad   wyeliminowaniem   strachu   i   sprawieniem,   bym   stał   się   dla   ciebie 

bardziej atrakcyjny.

- Nie, Mac! - zaprotestowała Kara.

Uśmiechnął się i przytulił ją mocniej do siebie.

- Zróbmy coś, żeby zamienić twój okrzyk na: och. Mac!

Kara   uświadomiła   sobie   bliskość   tego   silnego,   podnieconego   mężczyzny.   Zmieszana 

sytuacją, zamknęła oczy.

- Mówiłem, że ci się podobam. - Mac zaczął delikatnie pieścić wargami jej usta.

- Nie jestem taka łatwowierna, jak myślisz - szepnęła Kara, z trudem wymawiając słowa 

i zbierając myśli. - Nie należę do tych kobiet, które natychmiast budzą pożądanie...

19

background image

- Nie?

Koniuszkiem   języka   delikatnie   przesunął   po   jej   ustach,   aż   nieświadomie   rozchyliła 

wargi.

- Nie widzę tu nikogo oprócz ciebie. Rozumiesz chyba, co to znaczy? - zapytał.

- Pewnie tyle, że każda kobieta doprowadza cię do takiego stanu.

Zarumieniona ze wstydu Kara próbowała wyzwolić się z uścisku. Wiedziała jednak, że 

sobie nie poradzi.

- Dlaczego nie doceniasz własnej wartości? - rzucił ochrypłym, hipnotyzującym głosem. 

- Tylko ty tak mnie podniecasz.

Ciepłą dłonią otoczył jej pierś. Nie było w tym geście żadnej natarczywości. Pieścił 

delikatnie, jakby to była najnaturalniejsza w świecie czynność.

Kara   oddychała   gwałtownie.   Miała   świadomość,   że   Mac   ją   uwodzi,   a   ona   się   temu 

poddaje. Wędrował ustami po jej policzkach, szyi, płatkach uszu. Nigdy dotąd nie miała 

do czynienia z tak doświadczonym mężczyzną.

- Jaka cudownie gładka skóra! - zachwycał się. - Chcę zobaczyć więcej. Poznać twój 

smak.

Pewnym, spokojnym ruchem wsunął rękę pod sweter Kary i sięgnął do stanika. Palce 

dotknęły pieszczotliwie nabrzmiałej sutki.

- Mac, nie! - krzyknęła Kara przerażona falą gorąca, które ogarnęło jej ciało i jak pożar 

rozprzestrzeniało się w każdym miejscu, do którego dotarło.

W najintymniejszym zakątku ciała czuła bolesne napięcie i krępującą wilgotność.

-   Nie?   -   Mac   niechętnie   wysunął   dłoń   spod   swetra.   -   Jestem   dla   ciebie   za   szybki, 

kochanie?

Zacisnęła uda, starając się opanować rosnące podniecenie.

- Zz...za szybki. W końcu dopiero się poznaliśmy.

Nie mogła zdobyć się na to, by zejść z kolan Maca i wrócić na swoje miejsce.

- To prawda, ale nie będziemy przejmować się konwenansami.

Mac przesunął dłoń ku krągłym pośladkom Kary i pieszczotliwym ruchem przygarnął ją 

mocniej do siebie.

- Oto co w tym wszystkim jest najlepsze. Nie będziemy się bawić w żadne wstępne gry, 

przejmować się tym, czy coś wypada robić. Jesteśmy ponad to, mimo że spotkaliśmy się 

20

background image

dziś  po  raz  pierwszy.  Zamierzamy  się  pobrać,  więc  zwlekanie   nie   ma  sensu   - mówił 

łagodnym, uspokajającym tonem, a jego ręce nie ustawały w pieszczotach.

Ściskał   coraz   mocniej   pośladki   i   uda   Kary.   Opuszkami   palców   przesuwał   ku   ich 

wewnętrznej stronie. Wreszcie sięgnął wyżej, a ona instynktownie rozsunęła nogi. Mac 

zaczął pieścić najintymniejsze fragmenty ciała, dotykiem pobudzając Karę do drżenia.

Przestała nad sobą panować, czuła, że kręci się jej w głowie i serce zaczyna gwałtownie 

bić w piersi. Nie kontrolowała już ogarniającej ją namiętności.

- Pocałuj mnie - zamruczał Mac.

Nie czekając na reakcję, sam wsunął język w usta Kary i przygarnął ją do siebie jeszcze 

mocniej. Jedną ręką podtrzymywał jej głowę, a drugą pieścił ciało. Pocałunek przedłużał 

się i stawał coraz gwałtowniejszy. Nikt dotąd nie całował jej w ten sposób. Drżała, czując, 

że ten mężczyzna rozbudził w niej dziką zmysłowość. Poruszała się nerwowo i tuliła do 

niego coraz mocniej. Pierwszy raz w życiu czuła w sobie narkotyczną moc pragnień, 

domagających się natychmiastowego spełnienia.

Nagle, w najmniej odpowiednim momencie, rozległ się ostry dzwonek telefonu.

- Do licha - mruknął Mac. - Nie ma to jak telefon w samochodzie.

Przerwał pocałunek, lecz ciągle trzymał Karę w ramionach. Telefon zadzwonił jeszcze 

raz, co zmobilizowało kota do głośnego miauczenia. Kara wróciła na swoje miejsce i za-

częła uspokajać Taia. Poczucie niespełnienia i napięte nerwy wprawiły ją w irytację.

- Tak, to ja, Autumn - mówił Mac. - Nie jestem żadnym złoczyńcą, który udaje wujka. 

Dobrze, że zadzwoniłaś. Po to mam telefon w samochodzie, żebyś zawsze mogła się ze 

mną skontaktować.

Słowa   Maca   z   trudem   docierały   do   Kary,   nie   mogła   pozbierać   myśli.   Kiedy   nieco 

ochłonęła, zauważyła, że jej towarzysz zachowuje się zupełnie spokojnie. Bardzo szybko 

zapomniał o tym, co zaszło przed chwilą, i jak gdyby nigdy nic rozmawiał z bratanicą. A 

może rzeczywiście to niewiele dla niego znaczyło?

Kara przeraziła się oczywistości owego stwierdzenia. Takie przygody w dżipie to dla 

niego nic nowego. Tylko ona straciła głowę. Mac całkowicie panował nad sytuacją.

- Co zrobiła? - krzyknął do słuchawki. - Autumn, poproś Webba do telefonu. Co takiego? 

Bardzo dobrze!

Wzburzenie, z jakim wypowiedział ostatnie słowa, świadczyło wyraźnie, iż wszystko 

21

background image

musiało układać się fatalnie.

- Autumn, zawrzyjmy umowę. Jeśli ty i Clay będziecie, dopóki nie wrócę, spokojnie 

oglądać telewizję, to pozwolę wam wybrać z katalogu dowolną zabawkę. Ale pamiętaj, 

umowa straci ważność, jeśli wdacie się w bójkę albo odejdziecie od telewizora.

Mac odłożył słuchawkę, włączył silnik i wrócił na autostradę. W ponurym wyrazie jego 

oczu próżno by szukać śladów namiętności sprzed paru minut.

-   Rozumiem,   że...   na   ranczu   stało   się   coś   złego?   Czy   chodzi   o   dzieci?   -   Kara 

zaryzykowała pytanie.

- Z nimi zawsze coś się dzieje - burknął. - Autumn powiedziała, że szeryf zatrzymał Lily 

w zajeździe przy drodze do Bear Creek, w którym spotykają się tutejsi kowboje, nie 

stroniący od hazardu, pijaństwa i bijatyk.

- Pewnie kobiety tam nie bywają.

- Och, są takie, które przesiadują w barze, ale im chodzi o...

- Zawieranie przelotnych znajomości? - zauważyła taktownie.

- Można to tak nazwać - zgodził się Mac z lekkim uśmiechem. - W każdym razie nie jest 

to miejsce odpowiednie dla siedemnastoletnich uczennic. Mój zarządca pojechał, żeby 

przywieźć Lily do domu, a to znaczy, że Autumn i Clay znowu są sami.

- Dlatego próbowałeś przekupstwa?

- Jesteś temu przeciwna? - spytał z rozdrażnieniem. - Nie mogę ryzykować stosowania w 

pewnych   sytuacjach   bardziej   pedagogicznych   metod   wychowawczych.   Przekupywanie 

zabawkami i słodyczami przynajmniej skutkuje - dodał ponuro.

- A czym przekupujesz starsze dzieci?

-   Niczym   ich   nie   przekupisz.   Robią,   co   chcą.   Czasem   myślę,   że   wyrosną   z   nich 

kryminaliści. Reid i Linda bardzo cenili wolność i w niczym nie ograniczali swobody 

swego potomstwa.

-   Wydaje   mi   się,   że   pewne   ograniczenia   dałyby   dzieciom   wyobrażenie   o   poczuciu 

bezpieczeństwa - zauważyła Kara. - Taka zupełna swoboda musi być przerażająca.

- I ja tak myślę. - Mac uśmiechnął się z widoczną ulgą, zdjął rękę z kierownicy i położył 

ją na kolanie Kary. - Będziemy dobraną parą. Jestem wdzięczny, że zechciałaś...

- Nie pragnę wdzięczności - przerwała. - Na nic się jeszcze nie zgodziłam.

Założyła nogę na nogę, chcąc pozbyć się jego dłoni z kolana. Mac zrozumiał to i odsunął 

22

background image

rękę.

Jego słowa dotknęły Karę. Czy aż do tego stopnia potrzebuje pomocy w wychowywaniu 

dzieci, iż udaje, że mu się spodobała jako kobieta? Skrzywiła się.

Mac nie wiedział, jak rozumieć ten grymas. Żałował, że nie zna jej lepiej, i zastanawiał 

się, czy naciskać bardziej, czy też wprost przeciwnie. W końcu zdecydował na wszelki 

wypadek dać jej trochę czasu, by oswoiła się z sytuacją. Uznał też, że najbezpieczniej 

będzie zmienić temat rozmowy.

- Opowiedz mi o swojej pracy - zaproponował. - Pastor wspominał, że pracujesz w 

ministerstwie...

- Jestem statystykiem w ministerstwie handlu.

- Pewnie świetnie sobie radzisz z liczbami.

- Zawsze byłam dobra z matematyki - twierdziła obojętnie.

- Wspaniale! - wykrzyknął Mac. - Zajmiesz się naszymi podatkami. Co roku przeżywam 

koszmar, gdy zbliża się termin rozliczeń. A teraz jeszcze w grę wchodzą fundusze po-

wiernicze dzieci, ich polisy ubezpieczeniowe... Chętnie ci to wszystko przekażę. Będziesz 

prowadzić księgi rachunkowe rancza i zawiadywać budżetem.

- Ja...

-   Och,   znowu   pospieszyłem   się   z   planami.   -   Mac   próbował   udawać   skruszonego.   - 

Chciałem tylko powiedzieć, że jeśli zdecydujesz się zostać, będziesz mogła zająć się tym 

wszystkim.

- Wyjmę Taia z klatki - oznajmiła, wykorzystując miauczenie niezadowolonego kota jako 

pretekst do zmiany tematu.

- Dobry pomysł - zgodził się Mac, uśmiechając się do własnych myśli.

Za cenę biletu lotniczego w jedną stronę otrzymał podniecającą kandydatkę na żonę, 

opiekunkę   do   dzieci   i   księgową.   Opłacalna   inwestycja,   nawet   jeśli   to   rozpieszczone 

kocisko miało być częścią transakcji.

- Miły kotek - mruknął, głaszcząc Taia, który usadowił się na kolanach Kary. Kot pokazał 

pazury, chcąc podrapać mu rękę.

- Denerwują go obcy - wyjaśniła Kara.

- Będzie miał dużo czasu, by mnie poznać.

Mac   miał   ochotę   dotknąć   jej   nóg,   a   może   nawet   wziąć   za   rękę.   Sądził,   że   Karze 

23

background image

spodobałby się taki romantyczny gest, ale Tai wyraźnie nie sprzyjał jego zamiarom.

- Czy wspominałem, że starsza córka pastora, Tricia, jest uczulona na koty? - spytał 

obojętnym tonem. - Wiem o tym, bo kiedy parę lat temu rodzice kupili jej na urodziny 

kociaka, to biedna Tricia wylądowała w pogotowiu. Dostała okropnej alergii. Następnej 

niedzieli pastor pytał po mszy, czy ktoś nie wziąłby kota do siebie, bo jego rodzina nie 

może go zatrzymać.

- Wymyśliłeś to! - uznała Kara.

- Po co miałbym kłamać? Tylko cię informuję.

- Chcesz powiedzieć, że Tai nie będzie mógł zostać ze mną w domu wuja - rzekła z 

obawą.

- Oczywiście, że nie - zapewnił Mac. - Ale chciałbym, abyś wiedziała, iż Tai jest mile 

widziany   na   ranczu,   nawet   jeśli   ty   zdecydujesz   zatrzymać   się   u   pastora.   Chociaż 

pozostawienie   tak   wrażliwego   kota   wśród   obcych   pewnie   będzie   dla   niego   bolesnym 

przeżyciem i spowoduje uraz psychiczny.

- Akurat cię to porusza - zawołała Kara. - Po prostu chcesz, żebym...

- Tak - przerwał jej Mac z diabolicznym uśmieszkiem. - Masz rację, chcę.

Minęło kilka sekund, zanim Kara zrozumiała, o co mu chodzi. Nie miała zbyt wielkiego 

doświadczenia w żonglowaniu niedomówieniami. Zaczerwieniła się i ucichła.

Przez dalszą część drogi mówił tylko Mac. Opowiadał o historii tych okolic i własnej 

rodziny.

Ranczo Double R, którego herbem były dwie odwrócone do siebie tyłem litery „R”, 

należało do Wilde’ów od czterech pokoleń i zwyczajowo przechodziło z ojca na syna.

- W pierwszych trzech pokoleniach zdarzał się zawsze jeden męski potomek i same 

córki, ale moi rodzice mieli trzech synów - wyjaśniał Mac. - Jednak tylko ja kochałem tę 

ziemię i chciałem na niej zostać. Reid wyjechał do Kalifornii, a James wybrał karierę 

akademicką. Dziesięć lat temu, wkrótce po śmierci mamy, ojciec przepisał na mnie ranczo 

i przeniósł się do Arizony.

- Dostałeś ranczo, a twoi bracia nic? - zdziwiła się Kara.

- Reid bogato się ożenił. Jamesowi, który chciał pieniędzy, ojciec odmówił. Stwierdził, 

że wystarczająco dużo łożył na jego studia, umożliwiając tym samym osiągnięcie pozycji 

dobrze sytuowanego naukowca.

24

background image

- Czy James ciągle jeszcze czuje się oszukany?

- Oczywiście. Uważa, że został pokrzywdzony. Nie licz na to, iż on i Ewa przyjadą na 

nasze wesele.

- Jak można było pozbawić dziedzictwa wszystkie córki Wilde’ów? - zauważyła Kara, 

ignorując napomknienie o weselu. - To jakiś średniowieczny obyczaj.

- Tak, moje ciotki nie były nim zachwycone - przyznał Mac.

- Cóż za niemądra tradycja! Gdybym ja miała córkę...

- Wierzę, że tak będzie, co nie wyklucza urodzenia również męskiego potomka rodu - 

wtrącił Mac.

- Moja córka dostałaby tyle samo, co jej brat - rzekła Kara, puszczając mimo uszu słowa 

Maca.

- Dzielimy skórę na niedźwiedziu, kochanie - wycedził Mac. - Po spotkaniu z dziećmi 

Reida opowiesz się za natychmiastową sterylizacją.

- Nie mogą chyba być tak okropne, jak twierdzisz - zauważyła Kara, czując wielką chęć, 

by mu się we wszystkim sprzeciwiać.

- Masz rację. Są znacznie gorsze. - Mac zjechał z autostrady na boczną drogę. - Jeszcze 

kilka kilometrów i będziemy w domu. Przygotuj się na atak.

ROZDZIAŁ TRZECI

Światła   dżipa   wydobyły   z   mroku   szeroki   podjazd   przed   domem.   Kara   ujrzała 

zabudowania   z   trzech   stron   otoczone   drzewami,   które   osłaniały   ranczo   od   wiatru. 

Kamienna   alejka,   prowadząca   do   frontowych   drzwi,   obsadzona   była   ozdobnymi 

krzewami.

- Dom, słodki dom. Już słyszę owację powitalną - zażartował Mac.

Oczywiście   przesadzał.   Niczego   nie   było   słychać.   Obawy,   które   dręczyły   Karę   od 

dłuższego czasu, teraz dały o sobie znać ze wzmożoną siłą. Spojrzała na Maca zupełnie 

zrozpaczona. Nie była w stanie spędzić nocy w jego domu!

- Mac, proszę... nie mogę tego zrobić. Odwieź mnie jeszcze dziś do wujka Willa.

- Sprawiasz, że czuję się jak potwór - odrzekł Mac, widząc, jak piwne oczy panny Kirby 

zachodzą łzami. - Przerażam taką miłą dziewczynę i doprowadzam ją do płaczu.

Delikatnie   przesunął   palcem   po   jej   zmysłowych,   pełnych   wargach.   Na   samo 

wspomnienie pocałunków poczuł bolesne napięcie w lędźwiach.

25

background image

- Ja nie płaczę - rzekła drżącym głosem.

Odsunęła   rękę   Maca.   Jego   dotyk   pobudzał   wszystkie   zmysły.   Kara   pragnęła   tego 

mężczyzny równie mocno, jak się go obawiała.

Ujął jej dłoń i przytulił do swego policzka. Miał szorstką skórę, której dotknięcie znowu 

przejęło ją dreszczem. Czuła przyspieszony rytm serca. Wiedziała, że musi od niego uciec, 

zanim...

- Po prostu chcę... - zaczęła.

-  Wiem,   wiem.   Jesteś   bardzo   dzielna,   biorąc   pod   uwagę   sposób,   w   jaki   zostałaś   tu 

sprowadzona. Doskonale się spisałaś. Przepraszam, że cię denerwuję.

- To nie twoja wina. Wujek Will od razu powinien był mi wszystko powiedzieć. Wtedy 

uniknęlibyśmy tego okropnego...

- Nieporozumienia - dokończył Mac.

Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się jednocześnie. Po raz drugi uśmiech Kary wywarł na 

nim niezwykłe wrażenie.

- Odwiozę cię do wuja - powiedział miękko. - Ale najpierw muszę sprawdzić, co się 

dzieje z dziećmi i czy Webb już wrócił. Wejdziesz ze mną do środka?

Odczuła ulgę. Nie było powodu do obaw. Mac nie miał zamiaru zatrzymywać jej siłą.

- Oczywiście. Sprawdź, czy wszystko jest w porządku.

Mac uśmiechnął się z satysfakcją. Wcale nie zamierzał odwozić jej do miasta, choć nie 

bardzo wiedział, jak z tego wybrnie, skoro przed chwilą złożył obietnicę. Pomyślał, że 

zajmie   się   tym   później.   Spojrzał   w   pełne   ufności   oczy   Kary.   Z   całą   pewnością   mu 

uwierzyła.

- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem. - Nie martw się. Dzieciom na pewno nic się nie 

stało. Jeśli pozwolisz, to zadzwonię do pastora i uprzedzę go, że wkrótce przyjedziemy do 

Bear Creek.

Nie wspomniała o kocie. Ciągle wątpiła w tę historię z Tricią.

- Dobry pomysł. Zadzwoń - zgodził się Mac.

Wysiadł z dżipa i podszedł, by, jak prawdziwy dżentelmen, otworzyć drzwi Karze, a 

potem pomógł jej wysiąść z auta. Na koniec podniósł rękę dziewczyny do ust i delikatnie 

ucałował koniuszki palców.

- Witaj w Double R - rzekł z uśmiechem.

26

background image

Gdy   tylko   Kara   zatopiła   wzrok   w   ciemnych   oczach   Maca,   natychmiast   ogarnęła   ją 

słabość.

- Wniesiemy kota do środka? - spytał troskliwie.

- Tt... tak, lepiej wziąć go ze sobą. Będzie się bał tu zostać. - Słowa Maca ledwie do niej 

docierały.

- Oczywiście. - Macauley puścił jej rękę i sięgnął po kocią klatkę.

Drzwi   domu   nie   były   zamknięte.   Mac   wszedł   do   środka,   a   Kara   podążyła   za   nim. 

Znaleźli   się   w   obszernym   holu   o   zniszczonej   drewnianej   podłodze   i   ścianach 

pomalowanych na beżowo.

Kara rozejrzała się wokoło. Po lewej stronie zauważyła zamknięte drzwi. Dalej widać 

było jadalnię z olbrzymim prostokątnym stołem, który niemal w całości wypełniał pokój.

Po prawej znajdowało się obszerne wnętrze, w którym najbardziej rzucał się w oczy 

wielki granitowy kominek, a nad nim przytwierdzony do ściany jeleni łeb. Poroże jelenia 

było   ozdobione   rękawicami   do   baseballu.   Jedna   ze   ścian   salonu   była   całkowicie 

przeszklona i za dnia rozciągał się stąd zapewne wspaniały widok. Pozostałe wyłożono 

ciemną boazerią.

Mały   chłopiec   i   dziewczynka   siedzieli   na   poduszkach   rozrzuconych   na   podłodze   i 

oglądali   telewizję.   Żadne   nie   zwróciło   uwagi   na   pojawienie   się   Kary   i   Maca.   Nawet 

miauczenie Taia nie odwróciło ich uwagi od ekranu.

-   To   Clay   i  Autumn   -   mruknął   Mac.   -   Uwielbiają   telewizję.   Kiedy   tu   zamieszkali, 

zainstalowałem antenę satelitarną.

Kara nie uważała się, co prawda, za eksperta od wychowywania dzieci, ale nie sądziła 

też, by wysiadywanie przed telewizorem dobrze służyło maluchom.

W głosie Maca pobrzmiewała autentyczna duma z tego, że uszczęśliwił dzieci, więc nie 

miała serca mu powiedzieć, iż nie najlepiej im się przysłużył.

-   Co   teraz   oglądają?   -   spytała,   słysząc   straszliwe   wrzaski,   które   wydobywały   się   z 

telewizora.

Kilka   skąpo   odzianych   kobiet   biegało   z   krzykiem   w   kółko,   starając   się   uciec   przed 

jakimiś terrorystami w czarnych skórzanych kurtkach. Autumn i Clay z zapartym tchem 

chłonęli brutalne sceny.

- Cześć, dzieciaki, co oglądacie? - zapytał Mac.

27

background image

- Dobry film - odpowiedział Clay, nie odrywając oczu od ekranu. - „Wampiry w szkole”.

- Bardzo pouczające - zauważył ich opiekun.

- Jak będę mieszkać w internacie, to obok łóżka na wszelki wypadek postawię krzyż i 

święconą wodę - oznajmiła Autumn, a po chwili skryła twarz w poduszce, nie mogąc 

znieść widoku kolejnej przerażającej sceny.

- Czy nie będą ich męczyć po nocach koszmary? - mruknęła Kara.

- To fałszywa krew i nieprawdziwe wampiry - pisnął Clay.

- Czasem prawdziwi mordercy udają wampiry i wysysają krew z ludzi - wtrąciła Autumn 

z wyraźną przyjemnością.

- Wyłączcie to i przywitajcie się z Karą, moją... znajomą - powiedział Mac.

Dzieci   nawet   nie   ruszyły   się   z   miejsc,   więc   Mac   podszedł   do   odbiornika   i   sam   go 

wyłączył. Dwie naburmuszone dziecięce buzie odwróciły się do Kary. Twarzyczkę Claya 

pokrywały wysmarowane na fioletowo krostki.

- Wspominałem ci, że mały zaraził się wietrzną ospą. Od tygodnia nie chodzi do szkoły i 

pewnie jeszcze z tydzień posiedzi w domu - powiedział Mac.

- A ty potrzebujesz kogoś, żeby się nim zaopiekował - domyśliła się Kara, rozumiejąc 

teraz, czemu ranczerowi tak bardzo zależy mu na żonie.

Współczuła   Macowi,   lecz   nie   uważała,   by   jego   sytuacja   stanowiła   wystarczającą 

motywację do zawarcia małżeństwa.

-  Ani   ja   nie   nadaję   się   na   pielęgniarkę,   ani   Clay   nie   jest   przykładnym   pacjentem   - 

przyznał Mac.

- Jestem okropny - potwierdził Clay. - Cały czas się drapałem, nawet kiedy wujek mi 

płacił, żebym tego nie robił.

- Płaciłeś mu? - zdziwiła się Kara.

- Nic innego nie skutkowało. - Mac wzruszył ramionami,

- Teraz jestem bogaty - pochwalił się mały - ale i tak czasem się drapię.

- Tu jest kot! - wykrzyknęła Autumn, podchodząc do klatki. - Jak ma na imię?

- Tai - powiedziała Kara. - Odbył długą podróż i jest zdenerwowany, dlatego tak miauczy.

- Biedny kotek! - rozczuliła się Autumn. - Czy można go wyjąć z klatki?

-   Lepiej   nie...   -   zaczęła   Kara,   lecz   dziewczynka   z   prędkością   światła   podbiegła   i 

otworzyła drzwiczki.

28

background image

Tai natychmiast wyskoczył z klatki, korzystając z okazji, by zniknąć w zakamarkach 

holu.

- Podoba mu się u nas! Zabawimy się w chowanego! - wykrzyknął z zachwytem Clay i 

pobiegł za kotem.

- Ja  pierwsza  go  zobaczyłam  i pierwsza będę  się z  niani bawić. Nie  ty!  -  zawołała 

Autumn, goniąc brata.

Kara i Mac wymienili znaczące spojrzenia.

- Miła scenka rodzinna. Czyż jest coś bardziej sympatycznego niż zwierzątka i dzieci 

bawiące się razem? - zauważył Mac z ironią.

Głosy dzieciaków niosły się echem po całym domu. Tai ukrył się gdzieś przed nowymi 

wielbicielami i nie zamierzał pozwolić się schwytać.

- Mac! Dzięki Bogu, że wróciłeś! - W holu rozległ się głęboki męski głos, w którym 

dźwięczała wyraźna ulga.

- Przywiozłeś ją, Webb? Gdzie Lily?

- Musiałem związać tę twoją piekielną bratanicę.

- Wujku! Na pomoc! - wołał ktoś z kuchni.

Przestronne,   wyłożone   kafelkami   wnętrze   mogło   uchodzić   za   wzór   kuchennej 

nowoczesności.   Wszystko   było   tu   zautomatyzowane,   od   elektrycznego   otwieracza   do 

konserw po kuchenkę mikrofal ową. Akcent rustykalny stanowiło zdobiące ścianę poroże 

łosia. Kara dostrzegła drewnianą ławę, owalny stół i cztery krzesła. Do jednego z nich 

była przywiązana ładna, kruczowłosa i ciemnooka nastolatka.

Na ten widok oczy Kary zaokrągliły się ze zdumienia. To musiała być Lily, najstarsza 

bratanica Maca. Dziewczyna miała ręce wykręcone do tyłu i przywiązane do krzesła. Jej 

długie   nogi   w   obcisłych   niebieskich   dżinsach   również   zostały   skrępowane   linką   i 

unieruchomione. Kołysała się raz w przód, raz w tył, ale nie mogła się uwolnić.

- Co tu się dzieje? - zażądał wyjaśnień Mac.

- Szeryf kazał mi ją zabrać z przydrożnego zajazdu i zagroził, że jeśli tego nie zrobię, to 

wsadzi tę idiotkę do więzienia. Trzymałby ją tam, dopóki ty byś się po nią nie zgłosił. 

Miałem mu na to pozwolić?

- Zwiąż mnie mocniej, Webb - przerwała Lily. - Naprawdę masz szczególne upodobania! 

Założę się, że najbardziej byś chciał przywiązać mnie do swego łóżka.

29

background image

Lily ubrana była w obcisły niebieski sweterek i prężąc się na krześle, wypinała do przodu 

krągłe piersi.

- Przede wszystkim bym cię zakneblował - warknął Webb.

- Ooch! Mówiłam, że ma sprośne myśli - drażniła się ze swym prześladowcą nastolatka, 

koniuszkiem języka prowokacyjnie oblizując wargi. - Może byś mi jeszcze zawiązał oczy?

Skoro żaden z mężczyzn nie kwapił się do uwolnienia Lily, zajęła się tym Kara.

- Dzięki ci, kimkolwiek jesteś - rzekła bratanica Maca.

- Jestem Kara Kirby... zaprzyjaźniona z rodziną pastora Franklina.

- Chyba zabłądziłaś i znalazłaś się w domu, który w niczym nie przypomina zacnej 

siedziby wielebnego Willa - chłodno zauważyła Lily.

Kiedy Kara uporała się z rozplątywaniem linek, Webb wyciągnął do niej rękę:

- Jestem Webb Asher. Miło mi panią poznać, panno Kirby.

- Są jeszcze jacyś przyjaciele pastora, z którymi chciałbyś się zaprzyjaźnić, Webb? - 

zgryźliwie spytała Lily.

Zrzuciła więzy i nagle zamachnęła się, by wymierzyć zarządcy potężny cios w splot 

słoneczny. Ale Webb Asher okazał się szybszy. Błyskawicznie, chwycił dziewczynę za 

rękę i wykręcił jej ramię do tyłu.

- Chciałaś być lepsza ode mnie, malutka? - warknął.

- Lily, nie możesz się tak zachowywać! - krzyknął Mac.

- Nawet jeżeli przywiązał mnie do krzesła? - Dziewczyna szarpała się w uścisku Webba. 

- Powiedz mu, żeby mnie puścił!

- Ale obiecaj, że go nie zaatakujesz - upomniał Mac.

Lily nagle zaprzestała walki i przylgnęła do Ashera.

- A może dla odmiany zostanę w takiej pozycji? Lubię się przytulić do przystojnego 

mężczyzny - rzuciła prowokacyjnie.

Webb  odepchnął  ją  od  siebie  z  taką  siłą,  że  aż   zatoczyła  się  na  Karę.  Panna  Kirby 

spojrzała   jej   w   oczy   i   zorientowała   się,   że   dziewczyna   panuje   nad   sytuacją,   a   nawet 

doskonale się bawi, wprawiając w zakłopotanie dwóch dorosłych mężczyzn.

- Wynoszę się stąd, żeby być jak najdalej od tej małej wiedźmy - zawołał zarządca i 

pośpiesznie opuścił kuchnię.

- Do licha, Lily! Jeszcze tego brakuje, żebym przez ciebie stracił dobrego pracownika - 

30

background image

rzucił Mac i wybiegł za Asherem.

-   Co   mogę   na   to   poradzić,   że   facet   mnie   pociąga   -   powiedziała   Lily,   wzruszając 

ramionami.

- Żartujesz chyba! Czyżbyś interesowała się Webbem? - spytała niepewnie Kara.

- Zabawne. Od lat do nikogo tak się nie paliłam. Działa na mnie jego muskularne ciało. 

Gdybyś widziała Webba Ashera bez koszuli... Jest taki silny. Może mnie podnieść jedną 

ręką. Dziś wyniósł mnie z zajazdu! Było cudownie! - dodała z entuzjazmem.

- Przecież on jest od ciebie dwa razy starszy - zauważyła Kara. - Ma ze trzydzieści cztery 

lata.

-   No   to   co?!   -   wykrzyknęła   Lily.   -   Jako   przyjaciółka   świętoszkowatych   Franklinów 

pewnie myślisz, że powinnam się umawiać tylko ze szkolnymi kolegami.

- Czy wujek wie, co czujesz do zarządcy rancza?

- O, tak! - zaśmiała się lekceważąco nastolatka. - Siadamy i gawędzimy. Ja o swoim 

życiu miłosnym, a on o jego braku.

- Nie  ma  żadnej sympatii?  - Kara poczuła  wstyd, że wypytuje podlotka o prywatne 

sprawy wuja, lecz nie mogła powstrzymać ciekawości.

- Skoro jesteś nowa w tym mieście, możesz się nim zająć. Biedny facet nie był z kobietą, 

odkąd u niego zamieszkaliśmy.

- Naprawdę?

Serce   Kary   zabiło   mocniej.  Teraz   już   wiedziała,   dlaczego   Mac   tak   zareagował,   gdy 

znalazła się w pobliżu. Po prostu był spragniony kobiety.

- Z  tego, co słyszałam, damska  populacja Bear Creek uważała wujka za najbardziej 

łakomy kąsek. Dziewczyny jedna przez drugą pchały się mu do łóżka - ciągnęła Lily z 

błyskiem w oczach. - Kiedy zabrał nas do siebie, skończyło się balowanie! Został głową 

rodziny, a tego panienki nie lubią. Dzieci też nie znoszą.

- A dużo jest takich... polujących na twego wujka dziewczyn w okolicy? - zapytała Kara, 

przygryzając wargę.

- Sporo. Jeśli wierzyć plotkom, to wujek miał je wszystkie. Ale od czerwca sytuacja się 

zmieniła.

Kara przypomniała sobie scenę w dżipie i poczerwieniała.

Skłonna   była   uwierzyć   w   te   plotki.   Mac   okazał   się   przecież   doświadczonym 

31

background image

uwodzicielem. Pewnie w duchu naśmiewał się z jej żałosnej naiwności.

- Czemu tak o niego wypytujesz? Wpadł ci w oko?

Mac, który właśnie wrócił do kuchni, spostrzegł rozbawienie bratanicy oraz zmieszanie 

swego gościa.

- Przestań dokuczać Karze - powiedział.

- Ależ nic się nie stało. Lily opowiadała mi o... niektórych mieszkańcach Bear Creek.

- Tak i jeszcze nie doszłam do jej przyjaciół, Franklinów, a można by o nich sporo 

powiedzieć. Na przykład o Ginny, która uśmiecha się nawet wtedy, gdy nie ma na to 

ochoty, i o słodziutkiej Tricii, udającej przyjaciółkę całego świata, a za plecami wbijającej 

ci nóż w plecy.

-   Przestań   -  zawołał   Mac.   -   Kara   z   pewnością   nie   chce   słuchać,   jak   obmawiasz   jej 

znajomych. A tak się składa, że ja też lubię Ginny i Tricię.

- To nic nie znaczy, bo masz  spaczony gust. Po kimś, kto jest fanem telewizyjnych 

meczów   golfowych   i   trującego   gulaszu   pani   Lattimore,   można   spodziewać   się 

wszystkiego.

- Nie możemy znaleźć kota! - Do kuchni wpadli Clay i Autumn. - Gdzieś zniknął - 

wołała dziewczynka.

- Jakiego kota? - spytała Lily. - Był tu prawdziwy kot czy znowu coś wymyśliłaś?

- Prawdziwy - potwierdził Clay. - Ona go przywiozła! - Wskazał palcem właścicielkę 

Taia. - Chcieliśmy się z nim bawić, ale on uciekł. Powiedz mu, żeby się z nami bawił - 

malec zwrócił się z żądaniem do Kary.

- Koty zawsze robią, co chcą - wyjaśnił Mac. - Może, jak będziecie cicho, sam zdecyduje 

się wyjść z kryjówki. Idźcie pooglądać telewizję. Tylko żadnych filmów o wampirach - 

dodał. - Czemu nie obejrzycie kasety z „Małą syrenką”, którą wam kupiłem?

Malcy jęknęli, protestując.

- No dobrze, to może „Piękną i bestię”. - Mac poszedł na kompromis. - Możecie sobie 

wyobrażać, że bestia to wampir.

- Ale to takie nudne, wujku - zawołała Autumn.

- Dziękuję ci. Nie sypiam po nocach, żeby wymyślić wam jakąś sensowną rozrywkę, a 

wy tak to doceniacie...

Dzieci wybiegły z kuchni, po odrodzę obdzielając się kuksańcami.

32

background image

- Poznałaś już troje, teraz muszę znaleźć Bricka - powiedział Mac, zwracając się do Kary. 

- Lily, gdzie twój brat?

-   Skąd   mam   wiedzieć?   Brick   chadza   własnymi   ścieżkami   -   odparła   dziewczyna   ze 

wzruszeniem ramion i skupiła uwagę na pannie Kirby.

- Jesteś pewna, że chcesz odwiedzić Franklinów?

- Prawdę mówiąc, powinnam teraz do nich zadzwonić... - odrzekła Kara.

-   Niesamowite!   -   zawołała   Lily.   -   Wyglądasz   tak   słodko   i   nieszkodliwie,   ale   w 

rzeczywistości musi być z ciebie niezły numer. - Z tonu bratanicy Maca wynikało, że to 

komplement.

- Nie rozumiem.

- Ależ to jasne! Mówisz tak niewinnym głosikiem, że nawet Ginny ci uwierzy. Jednak 

przyjechać z kotem w odwiedziny do Franklinów, to bombowy pomysł! Masz zamiar je-

szcze raz wysłać tę zasmarkaną Tricię do szpitala? Jesteś niesamowita!

- Słyszałaś o uczuleniu Tricii na koty? - Mac obojętnym tonem zwrócił się do bratanicy.

- Każdy, kto zna Franklinów, musiał o tym słyszeć. Przecież to najważniejsze wydarzenie 

w nudnym życiu Tricii. Dostała kociaka i o mało nie umarła, bo prawie przestała oddy-

chać. Jak tylko kogoś spotka, to po pięciu minutach zaczyna o tym nawijać.

Kara  poczuła,  że   nogi  się   pod  nią   uginają.  Opadła   na   najbliższe   krzesło. A  więc  to 

prawda. Jej przyszywana przyrodnia siostra cierpiała na alergię. Lily nie umawiała się 

przecież z wujem, by ją zwodzić. A jeśli Ginny, jak sugerował Mac, nie miała udziału w 

zaproszeniu jej do Bear Creek, to można sobie wyobrazić, jak zareaguje na widok kota, 

zagrażającego zdrowiu córki! 

- Naprawdę nic o tym nie wiedziałam - wymamrotała. - Co mam zrobić z Taiem?

- Wpuść go do pokoju Tricii i wytarzaj w jej pościeli - entuzjazmowała się Lily.

-   Zawsze   możesz   zostawić   go   tutaj   -   zaproponował   Mac.   -   Autumn   i   Clay   będą 

zachwyceni.

- Chciałabym zadzwonić do wujka Willa, jeśli można - powiedziała cicho.

- Wujka? - zdziwiła się Lily,

- Oczywiście. Tu jest telefon. - Mac wskazał aparat i zwrócił się do Lily: - Później ci to 

wyjaśnię, a teraz wyjdźmy stąd, żeby mogła spokojnie porozmawiać.

Wielebny Franklin od razu podniósł słuchawkę.

33

background image

- Wujku, tu Kara.

- Kara! - powtórzył jowialnie pastor. - Jesteś już spakowana? Jutro wielki dzień! Nie 

mogę   się   doczekać,   moja   droga!   Będę   na   lotnisku.   Zjemy   razem   obiad,   a   potem 

pojedziemy do Bear Creek.

- Wujku, już tu jestem. Przyleciałam dzisiaj - rzekła zakłopotana.

- Co? Tutaj? Dziś? - zdumiał się pastor. - Jak to możliwe? Przecież zapisałem sobie datę 

twojego przyjazdu. Miałaś przylecieć jutro!

- Kto ci tak powiedział? - spytała podejrzliwie. - Czy nie Mac Wilde?

- Tak, a dlaczego...? - zaczął pastor, a potem westchnął. - Właśnie. Teraz już wiesz, w 

czym rzecz?

Wszystko było jasne. Mac, który opłacił bilet, celowo wprowadził w błąd pastora, ale 

dlaczego to zrobił?

- Kiedy miałeś zamiar wspomnieć mi o Macu i całej... intrydze ze ślubem?

- Spotkałaś go? Powiedział ci? - Will Franklin był wyraźnie przygnębiony.

- Wszystko - potwierdziła.

- Ślub? - wykrzyknęła Lily po drugiej stronie kuchennych drzwi.

Oboje z wujem tkwili tam, starając się podsłuchać rozmowę, choć Mac przez cały czas 

próbował odesłać bratanicę do jej pokoju. 

- Wujku, zamierzasz się z nią ożenić?

- No, dalej, powiedz, jak bardzo nie odpowiada ci ten plan - warknął Mac. - Pewnie 

zrobisz wszystko, by do tego nie dopuścić.

- Przeciwnie. Myślę, że to dobry pomysł. Autumn i Clay potrzebują matczynej ręki. A 

założę się, że i ty przestaniesz zrzędzić, gdy będziesz miał kobietę...

- Uspokój się i odsuń od drzwi! Przestań szpiegować Karę.

- Dobra. Tobie zostawię to zajęcie. Mam nadzieję, że będziesz z nią szczęśliwy - rzuciła 

bratanica.

Lily odeszła, by dołączyć do Autumn i Claya, a Mac przylgnął uchem do drzwi.

- Dlaczego o niczym nie powiedziałeś i pozwoliłeś mi wierzyć, że to ty kupiłeś bilet? - 

Kara domagała się wyjaśnień od pastora.

- Pragnąłem twoich odwiedzin, moje dziecko. Bardzo za tobą tęskniłem przez te lata. 

Dlatego od razu pomyślałem o tobie... jako towarzyszce życia Maca. Wydawało mi się, że 

34

background image

to świetne rozwiązanie dla nas wszystkich. Mac potrzebuje żony, by wychować dzieci, a 

ty byłaś taka samotna w wielkim mieście. Wiem, że zawsze pragnęłaś mieć rodzinę.

Kara wzięła głęboki oddech. Starała się, żeby jej listy do wuja Willa były pogodne i 

dowcipne.   Nigdy   nawet   słowem   nie   wspomniała   o   samotności.   Musiał   to   wyczytać 

między   wierszami   i   uznać   ją   za   zdesperowaną   osobę,   która   nie   potrafi   znaleźć   sobie 

stałego partnera, nie mówiąc już o mężu i rodzinie. Czuła się upokorzona.

- Jeśli wyjdziesz za Maca, zamieszkasz w Double R, blisko Bear Creek - ciągnął pastor. - 

Znowu   stanę   się   częścią   twego   życia.   Wiem,   że   powinienem   był   cię   o   wszystkim 

uprzedzić,   ale   wydawało   mi   się,   że   nie   należy   robić   tego   przez   telefon.   -   W   głosie 

wielebnego   Willa   brzmiało   zawstydzenie.   -   Myślałem,   że   jak   przyjedziesz   tutaj, 

przedstawię cię Macowi, on zacznie się o ciebie starać i wszystko się ułoży.

- A ja nigdy bym się nie dowiedziała, że ukartowaliście to małżeństwo? Miałam wierzyć, 

że zakochał się we mnie?

Ogarnął ją gniew na samą myśl o podstępie. Czuła się rozczarowana i zdradzona. Mac 

Wilde przynajmniej niczego nie ukrywał. Można mu było zaliczyć to na plus.

-   Mylisz   się   co   do   Maca,   wujku.   On   nie   jest   zainteresowany   zalotami.   Pragnie 

natychmiast   zrekompensować   sobie   wydatki   poniesione   na   tę   inwestycję.   Sądził,   że 

wyjaśniłeś mi wszystko, i chciał uniknąć... Och! - Drgnęła, gdy gwałtownie otworzyły się 

drzwi i stanął w nich Macauley.

Kara była przekonana, że cokolwiek Mac zechce powiedzieć pastorowi, nie będzie to 

przyjemne. Nie życzyła sobie takiej konfrontacji. Popatrzyła na Maca. Oto mężczyzna, 

który oszukał wielebnego Willa, chciał sobie kupić żonę, ale też potrafił ją rozbawić i 

całować tak, jak każda kobieta chciałaby być całowana. Schowała słuchawkę za siebie, nie 

dopuszczając go do telefonu.

- Najpierw musisz ochłonąć, Mac, bo powiesz coś, czego będziesz żałował.

- To wzruszające, że chcesz bronić pastora przede mną, a mnie przed samym sobą - 

powiedział schrypniętym głosem.

Podszedł tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. Zaparło jej dech na widok muskularnej 

klatki piersiowej i mocno dopasowanych dżinsów, które wyraźnie podkreślały męskość 

Maca. Próbowała schwycić oddech i nie mogła. Wydawało się jej, że czuje dotyk jego 

dłoni na piersiach. Cofnęła się, a Mac postąpił krok do przodu i uśmiechnął się zmysłowo. 

35

background image

Słuchawka wyśliznęła się z drżących palców Kary i zawisła nad podłogą.

- Mac - zaczęła, próbując go skłonić do zachowania dystansu.

Dotknęła ręką jego piersi i znowu poczuła ciepło. W uszach dźwięczały jej słowa Lily: 

„Dziewczyny jedna przez drugą pchały się mu do łóżka”.

- Karo - wymówił pieszczotliwie.

Pochwycił ją za biodra i przycisnął do siebie tak, by odczuła, jak jest podniecony.

- Mac - szepnęła, topniejąc w jego ramionach.

Bliskość tego mężczyzny nie pozwalała myśleć o niczym innym.

- Halo! - w słuchawce rozległ się głos pastora. - Jest tam kto?

- Nie zwracaj na niego uwagi - mruknął Mac i lekkim kopnięciem przesunął telefon w 

odległy kąt kuchni.

- Halo! Halo! Co się dzieje? - niepokoił się wielebny Will.

Kara zamrugała powiekami, budząc się z erotycznego oszołomienia. Wyzwoliła się z 

objęć Maca i chwyciła za słuchawkę.

- Wujku!

- Powiedz mu, że zostaniesz tutaj - cicho poprosił Macauley.

- Ja... ja... - Odwróciła wzrok od wpatrzonych w nią oczu Maca. - Czy to prawda, że 

Tricia jest uczulona na koty? - usłyszała samą siebie, zadającą głupie pytanie.

Pastor milczał przez chwilę zaskoczony.

- Tak. Na jedenaste urodziny kupiliśmy jej kotka, bo męczyła nas miesiącami...

Szczegółowo   opowiadał   całą   historię,   a   Kara   musiała   jej   słuchać,   nie   zdradzając 

znudzenia.

Mac zasiadł na krześle, krztusząc się ze śmiechu.

Do kuchni wpadł Clay.

- Znaleźliśmy kota! Siedzi na belce pod sufitem w twojej sypialni, wujku. Nad samym 

łóżkiem.

- Oczywiście! A gdzie indziej mógł się schować? Mam nadzieję, że z przerażenia nie 

zwymiotował na moją poduszkę wszystkiego, co zjadł w ciągu dnia?

-  Wujku,   muszę   kończyć   -   powiedziała   szybko   Kara.   -   Przenocuję   u   pana  Wilde’a. 

Porozmawiamy jutro.

Odłożyła   słuchawkę   i   wąskim   korytarzem   podążyła   za   Makiem   oraz   Clayem   do 

36

background image

wyłożonej ciemną boazerią sypialni, w której królowało olbrzymie łoże przykryte ciepłą, 

puchową kołdrą. W pokoju znajdował się granitowy kominek, podobny do tego z salonu, 

choć nie tak duży. Wisiał nad nim wypchany potężny łeb górskiego barana.

Kara skrzywiła się. Jeleń i łoś nie wyglądały tak groźnie jak to zwierzę.

- Czy każdy pokój zdobią jakieś trofea? - spytała zaniepokojona.

- U mnie jest górska kozica! - wykrzyknął Clay.

- A u mnie niedźwiedź - pisnęła Autumn, która właśnie weszła do sypialni. - Bałam się, 

więc wujek przykrył go kocem.

- Dziadek był zapalonym myśliwym, stąd te ozdoby - wyjaśnił Mac.

- Tam siedzi Tai! - Clay wskazał sufitową belkę, na której przycupnął kot.

Oboje z Autumn wdrapali się na łóżko i podskakując, próbowali dosięgnąć zwierzaka. 

Tai tylko parskał odstraszająco.

- Zwabię go jedzeniem - rzekła Kara. - Nie jadł nic przez cały dzień. Mam w torbie jego 

smakołyki. Ale muszę tu z nim zostać sama, bo Tai obawia się obcych.

- Zostawimy Karę, by mogła zająć się kotem - powiedział Mac i wyszedł, zabierając 

dzieci.

Kara czuła się nieswojo w sypialni Maca. Nakarmiła Taia i rozejrzała się wokół. Nigdzie 

nie było widać fotografii, książek ani niczego osobistego. Wyobraziła sobie Maca w łóżku 

pod   puchową   kołdrą,   strzeżonego   przez   dzikiego   barana.   Sypiał   w   piżamie   czy   w 

spodenkach? A może nago? Na myśl o tym ogarnęła ją taka fala gorąca, że machinalnie 

rozsunęła uda.

Z jękiem rozpaczy przysiadła na krawędzi łóżka. Co się z nią stało? Nigdy w życiu nie 

myślała w ten sposób o żadnym mężczyźnie! Dotknęła ręką czoła. Była bardzo zmęczona.

- Widzę, że Tai zdecydował się zejść na kolację - w sypialni rozległ się niski, spokojny 

głos Maca.

Stał   w   drzwiach,   spoglądając   na   Karę   wzrokiem   pełnym   ukrytych   pragnień.   To 

spojrzenie sprawiło, że zerwała się na równe nogi i odskoczyła od łóżka.

- Malcy już śpią. Lily poszła do swego pokoju, wyjawiwszy przedtem, że Brick spędzi 

dzisiejszą noc u swego przyjaciela, Jimmy’ego Crowa - westchnął Mac. - Brick i Jimmy 

znani   są   w   całym   Bear   Creek   z   różnych   wybryków.   Czasami   fotografują   dziewczęta 

przebierające się w szatni, innym razem przebijają opony w samochodach nauczycieli...

37

background image

- Masz z tymi dziećmi masę kłopotów.

- Nie uważaj mnie przypadkiem za świętego - zastrzegł Mac, zbliżając się do Kary. - 

Zapewniam cię, że jestem tylko człowiekiem - powiedział i przyciągnął ją do siebie.

Kara przełknęła ślinę. Miała opuszczone ręce i robiła wszystko, by nie zarzucić mu ich 

na szyję.

- Według Lily nie byłeś z kobietą, odkąd sprowadziłeś tu dzieci, a nie przywykłeś do tak 

długiego... celibatu. Podobno jesteś mężczyzną, o którego biją się okoliczne damy.

- Nie wierz we wszystko, co usłyszysz, a już szczególnie od Lily - rzekł Mac, patrząc jej 

w oczy.

- To oczywiste, że tak mówisz. Trudno, żebyś się chwalił swoimi... - Nie mogła znaleźć 

odpowiedniego słowa na określenie łóżkowych przygód.

- Podbojami? - Mac uśmiechnął się i zmrużył oczy.

-   Czemu   sądzisz,   że   taki   podejrzany   typ   jak   ja   nie   miałby   się   tym   chełpić?   Nie 

zauważyłaś   nacięć   na   słupkach   baldachimu?   Każde   z   nich   oznacza   kolejną   miłosną 

przygodę.

Ujął jej głowę w obie dłonie.

- Aha! Mam cię! Już chciałaś przekonać się, czy mówię prawdę.

Kara wiedziała, że Mac żartuje.

- Przecież nie ma tu żadnego baldachimu.

Z jednej strony miała ochotę uśmiechnąć się, ale z drugiej ogarniała ją wściekłość na 

myśl o nim w ramionach innej kobiety. W końcu rzekła:

- Na zagłówku też nie ma żadnych nacięć.

- A o czym to świadczy? - spytał ochryple, przytulając swój szorstki policzek do twarzy 

Kary i przesuwając dłońmi wzdłuż jej ciała.

- O tym, że wiesz, jak prowadzić rozmowę, bym poczuła się zakłopotana i straciła wątek.

- Mówiliśmy o przeszłości. Liczy się jednak tylko teraźniejszość i fakt, że mamy zamiar 

się pobrać - przypomniał, tuląc Karę w objęciach i pokrywając pocałunkami jej szyję.

Dziewczyna z rozkoszą poddawała się pieszczotom. Mac wziął ją na ręce i podszedł do 

łóżka, a potem usiadł, trzymając na kolanach.

- Jesteś taka piękna, podniecająca. Bardzo cię pragnę, kochanie - szepnął.

38

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Kara zamarła w bezruchu.

- Co się stało? - spytał Mac, spragniony jej bliskości.

Przed chwilą tuliła się do niego, nagle usiadła wyprostowana, a potem poderwała się i 

poszukała   wzrokiem   kota,   który   chłeptał   wodę   z   miseczki.   Mac   patrzył   na   nią 

oszołomiony. Może nie chciała się kochać z nim w obecności kota? Chociaż sam nie miał 

nic przeciwko takiemu towarzystwu, gotów był zrobić wszystko, by Kara poczuła się 

swobodnie.

- Mam go przenieść do innego pomieszczenia? - zapytał.

- Kot może zostać, jeśli chce, ale ja wyjdę - odrzekła, kierując się do drzwi.

Mac podniósł się wolno i ruszył za nią.

- Czy mogłabyś chociaż wyjaśnić, co się stało, że zmieniłaś zdanie?

- Powiedziałeś, że jestem piękna i podniecająca.

- To cię dotknęło? - Mac był wyraźnie zaskoczony.

- Tak, bo to wierutne kłamstwo. Więcej nie praw mi tego typu komplementów.

- Komplementów?

- Mówisz je pewnie każdej kobiecie, którą bierzesz do łóżka. To obraźliwe! - wybuchnęła 

i nie oglądając się za siebie, wyszła z sypialni.

Nie miała pojęcia, co zrobi. Kot został w sypialni Maca, a ona nie dysponowała żadnym 

środkiem transportu, by dotrzeć do miasta. Zresztą gdyby nawet jakoś się tam dostała, nie 

miała się gdzie zatrzymać.

Nagle   tuż   za   Karą   pojawił   się   gospodarz   rancza   i   łagodnie   położył   dłonie   na   jej 

ramionach.

- Musisz być głodna - powiedział, zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować. - 

Oboje nic nie jedliśmy. Powinniśmy byli pójść na obiad w Helenie i...

- Spieszyłeś się do dzieci - przypomniała drżącym głosem, czując, jak Mac delikatnie 

gładzi jej ramiona. - Z twojego punktu widzenia nie warto było tracić czasu na restauracje. 

W końcu przyjechałam tu, żeby się za ciebie wydać, więc po co miałbyś czynić jakieś 

dodatkowe zabiegi o moje względy?

Odsunęła się od niego, choć ciągle czuła na ramionach ciepło jego dotyku.

39

background image

- Nieźle mnie podsumowałaś - zauważył sucho. - Pewnie na to zasłużyłem. Ale skoro Już 

tu   jesteś,   może   ogłosimy   zawieszenie   broni   i   coś   zjemy?   Była   dziś   na   ranczu   pani 

Lattimore i zostawiła...

- Swój paskudny gulasz? - Kara przytoczyła opinię Lily. - Może jakoś go przełknę.

- Nie doniosę pani Lattimore, co powiedziałaś. Chodź, skosztujemy wspaniałego dania - 

rzekł i podał jej ramię, prowadząc do kuchni.

Pozwoliła mu na to, bo naprawdę czuła głód i nie było sensu uciekać przed panem tego 

rancza. Musiała gdzieś przenocować, więc zgodziła się zawrzeć rozejm.

Usiadła przy kuchennym stole i spoglądając na telefon, myślała o dzisiejszej rozmowie z 

pastorem, podczas gdy Mac podgrzewał gulasz w kuchence mikrofalowej.

- Dlaczego tak naprawdę nie podałeś wujkowi Willowi właściwej daty mego przyjazdu?

- Pomyślałem, że przyjedzie po ciebie na lotnisko, a ja nie chciałem z nikim dzielić 

chwili naszego spotkania. Pragnąłem, byś pierwsze godziny w Montanie spędziła tylko ze 

mną. 

- To nie brzmi wiarygodnie. Jaki był prawdziwy powód?

- No dobrze. Muszę przyznać, że niepokoiła mnie myśl o spotkaniu przyszłej panny 

młodej w obecności pastora. Sądziłem, że będzie niezręcznie, jeśli się sobie nie spodo-

bamy, a on zacznie grać rolę swata. Z drugiej strony, gdybyśmy od razu przypadli sobie do 

gustu, pastor tylko by nam zawadzał.

Kara oparła się przemożnej chęci, by zapytać o wrażenie, jakie na nim wywarła w chwili 

spotkania. Pewnie nie wydała mu się wyjątkowo odpychająca i pogodził się z tym, że nie 

jest tak piękna, jak przypuszczał, choć się do tego nie przyzna. Będzie opowiadał, jak to 

oczarowała go od pierwszego wejrzenia.

- Nie potrafię prawić oryginalnych komplementów - przyznał, nakrywając do stołu. - Ale 

na swoją obronę mogę powiedzieć, że jeśli coś mówię, to naprawdę tak uważam.

Kara automatycznie położyła sztućce przy dwóch nakryciach. Wiedziała, co Mac miał na 

myśli.

- A więc jeżeli kochasz się z kobieta, to wierzysz, że jest piękna i podniecająca?

- Oczywiście. Dlaczego miałbym się kochać z jakimś brzydactwem?

- Właśnie, dlaczego? - powtórzyła.

- Wybacz, jeśli cię uraziłem. Naprawdę nie chciałem cię dotknąć, używając banalnych 

40

background image

słów dla wyrażenia moich uczuć.

- Po prostu miałeś zamiar iść ze mną do łóżka. Pragnąłeś mnie tak bardzo, bo jestem 

piękna i seksowna - zażartowała.

- Nie wiem, dlaczego nie możesz w to uwierzyć - jęknął Mac. - Pamiętasz, już wcześniej, 

w dżipie...

- Nie chcę o tym mówić. Po to zawarliśmy rozejm, by do tego nie wracać - przerwała 

mu.

-   Kto   ustalił   zasady   rozejmu?   Czy   to   ja   nalegałem,   by   wprowadzić   do   niego   taką 

klauzulę? - spytał Mac, stawiając na stole naczynie z parującym gulaszem.

Znowu się z nią droczył, a to mogło przywrócić atmosferę intymności, w której Kara 

czuła się niepewnie. Postanowiła więc skierować rozmowę na inny temat.

- Co za niespodzianki kryją się w tej potrawie? - spytała.

- Jeśli ci powiem, to już nie będzie niespodzianek. Ale wierz mi, że całość zupełnie 

nieźle smakuje z zimnym piwem - powiedział i wyjął dwie puszki z lodówki.

- Nigdy nie widziałam tego gatunku - rzekła Kara, przyglądając się kuguarowi na puszce.

- To ulubiony napitek ranczerów. Niezłe. Świetnie nadaje się do przepłukania gardła po 

gulaszu pani Lattimore.

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wolałabym napić się wody.

- Proszę bardzo. Masz do wyboru mineralną, którą zwykle pija Lily, albo kranówkę 

przeznaczoną dla nas, proletariuszy.

Kara nalała do szklanki wody z kranu i oboje zajęli się potrawą, którą pani Lattimore 

doprawiła w sposób trudny do zaakceptowania przez szanującego się kucharza. Jednakże 

mimo oryginalnych przypraw danie okazało się jadalne.

- Zaniosę twój bagaż do pokoju gościnnego - zaproponował Mac po kolacji, gdy Kara 

zbierała talerze ze stołu. - Chociaż zaproszenie do mojej sypialni jest ciągle aktualne - za-

znaczył.

-   Dziękuję.   Tai   i   ja   wolimy   oddzielny   pokój.   Przywiozłam   ze   sobą   torbę   na   kocie 

nieczystości,   a   jeśli   znajdziesz   jeszcze   dla   niego   jakieś   kartonowe   pudełko,   to   będzie 

całkowicie usatysfakcjonowany.

- Znajdę - obiecał, przyglądając się jej uważnie. Ktoś, kto tak jak ona woził żywność dla 

kota i torebki na nieczystości, musiał być niezwykle odpowiedzialną osobą.

41

background image

- Nie mogłam oczekiwać, że wujek Will będzie biegał po mieście i kupował drobiazgi 

potrzebne Taiowi - wyjaśniła. - Pewnie myślisz, że dziwaczka ze mnie...

- Skądże. Uważam, że jesteś po prostu bardzo przewidująca - odrzekł, nie dodając, iż 

docenia w niej również inne zalety i że z każdą minutą coraz bardziej jej pragnie.

Nie   ośmielił   się   tego   powiedzieć,   by   znowu   nie   pomyślała,   że   prawi   jej   tanie 

komplementy.

Kiedy posprzątali po kolacji, Mac pomógł Karze przenieść kota do wolnej sypialni, która 

poprzez łazienkę łączyła się z jego pokojem. Wnętrze umeblowane było bardzo skromnie. 

Poza łóżkiem stała tu jedynie mahoniowa szyfonierka, której przydałaby się renowacja. 

Znad łóżka łagodnym wzrokiem spoglądała sama.

- Widzę, że twój dziadek nie oszczędzał nawet kuzynek jelonka Bambi - zauważyła Kara.

- Masz coś przeciwko polowaniom?

- Nie zastanawiałam się nad tym, dopóki tu nie przyjechałam. A teraz nie wiem już, od 

czego dostałam gęsiej skórki. Na myśl o polowaniach czy na widok tych trofeów. Przecież 

cały dom wygląda jak koszmar ze snu wypychacza zwierząt.

-   Kiedy   zostaniesz   moją   żoną   i   zamieszkasz   tu,   zmienisz   wystrój   wnętrza.   Zamiast 

trofeów myśliwskich powiesisz obrazki przedstawiające kwiaty albo owoce. Wybacz, że 

ten pokój tak wygląda - powiedział Mac. - Jest mały i wyziębiony, ale tylko ten był wolny. 

Pewnie nie chciałabyś spać z którymś z dzieci. Dałaś też jasno do zrozumienia, że moja 

sypialnia ci nie odpowiada. Możesz się tu zamknąć, jeśli boisz się, bym nie naruszył zasad 

naszego rozejmu.

- Nie obawiam się ciebie - odrzekła z uśmiechem.

Przerażał ją raczej fakt, iż pod wpływem samego spojrzenia Maca przenikają fala gorąca.

- To dobrze - mruknął.

Mieli dzielić wygodną łazienkę z dwiema umywalkami, prysznicem i staroświecką, dużą 

wanną.   Godzinę   wcześniej   ta   okoliczność   niepokoiłaby   Karę.   Teraz   była   na   to   zbyt 

zmęczona.

Mac szarmancko ustąpił jej pierwszeństwa przy myciu. Po dokonaniu wieczornej toalety 

i włożeniu sięgającej kostek bawełnianej różowej koszuli z długimi rękawami i zapięciem 

pod samą szyję, Kara wśliznęła się pod koc. Tai usnął w nogach łóżka.

W pokoju było chłodno. Wełniany koc i bawełniana narzuta nie zapewniały tyle ciepła, 

42

background image

by można było spokojnie zasnąć. Kara tęsknie pomyślała o puchowej kołdrze w sypialni 

Maca i spróbowała szczelniej otulić się tym, co miała pod ręką.

Ciągle trzęsła się z zimna. Już zaczęła się zastanawiać nad włożeniem swetra i skarpet...

- Karo?

W   pokoju   rozległ   się   głos   Maca.   Mógł   wejść   przez   łazienkę.   Mimo   panujących 

ciemności dostrzegła zarys wysokiej, męskiej sylwetki, która powoli zbliżała się do łóżka. 

Przez moment przestało jej bić serce. Usiadła na łóżku, szczelnie owijając się kocem.

- Czego chcesz? - zapytała przestraszona.

Jak w transie patrzyła na muskularną, pokrytą czarnymi włosami pierś Maca. Był tylko w 

slipach, które znakomicie uwydatniały jego męskość.

- Przyniosłem dodatkowe koce. Jest zimno, z pewnością ci się przydadzą - powiedział 

niskim, głębokim głosem.

Wpatrzona w Maca i przerażona jego obecnością w pokoju nawet nie zauważyła koców, 

które teraz układał na łóżku.

W   świetle   księżyca   Kara   wydała   się   Macowi   zachwycająca.   Przysiadł   na   krawędzi 

posłania.

- Myślałem, że się mnie nie boisz, więc czemu wyglądasz na śmiertelnie wystraszoną? - 

spytał łagodnie i dotknął palcami warg dziewczyny.

-   Zdałam   sobie   sprawę,   że   jestem   okropnie   niemądra.   Sama   narażam   się   na 

niebezpieczeństwo - szepnęła jednym tchem.

- To prawda - przyznał Mac. - Potrzebujesz męża, który by cię chronił - dodał, wsuwając 

ręce pod koc, by dosięgnąć piersi Kary. Dziewczyna była oszołomiona i przerażona przy-

jemnością, którą sprawiła jej ta pieszczota. Mac delikatnie gładził kciukami okolice sutek, 

nie dotykając samych koniuszków piersi.

Zapragnęła go gwałtownie.

- Proszę, ja nie... Nie możemy... - Głos się jej załamał pod wpływem intensywnych 

odczuć.

- Możemy, ale nie będziemy - poprawił Mac. - W każdym razie nie dzisiaj. Teraz pocałuj 

mnie na dobranoc, to sobie pójdę.

Jęknęła, gdy dotknął jej warg i zaczął namiętnie ją całować.

Karę przeniknął dreszcz pożądania. Kiedy Mac po raz drugi położył dłoń na jej piersiach, 

43

background image

gwałtownie przycisnęła ją do siebie. Znowu zaczął gładzić wrażliwą skórę wokół sutek. 

Dziewczynę oblała fala rozkoszy.

Położył ją delikatnie na wznak, pozwolił, żeby się przytuliła i zaczęła pieścić mu włosy. 

Pod bawełnianą koszulą Kary wyraźnie rysowały się nabrzmiałe koniuszki piersi. Mac 

zmrużył oczy i dotknął ustami jednego z nich.

Kara poczuła ciepło oddechu, a potem czubek języka dotykającego sutki. Wygięła się, 

unosząc piersi ku górze i spazmatycznie powtarzając imię Maca. Przy tym ruchu rozpięła 

się jej koszula. Mac pieścił teraz językiem nagie piersi, a ciało Kary przeniknęła fala 

rozkoszy. Dziewczyna przylgnęła do niego mocno, pragnąc otrzymać więcej i więcej...

Nagle wszystko się skończyło. Mac usiadł, oddychając ciężko.

- Albo przerwiemy teraz, albo wcale - rzekł, z trudem chwytając oddech.

Kara leżała podniecona, odczuwając bolesne pulsowanie między udami. Pierwszy raz w 

życiu straciła nad sobą kontrolę. Nawet nie przypuszczała, że jest w stanie przeżywać tak 

gwałtowną   namiętność.   Nie   mogła   się   dłużej   oszukiwać.   Gdyby   Mac   nie   przerwał 

pieszczot z własnej woli, ona by go nie powstrzymała. Zamknęła oczy, by nie patrzeć mu 

w twarz.

- Dobranoc, maleńka. Spij dobrze - szepnął i mocno pocałował w ją usta, a potem jeszcze 

raz złożył pocałunek między jej piersiami. Przeszedł przez pokój, a Kara nie poprosiła, by 

zawrócił. Gdyby choć raz spojrzał na nią, z pewnością zostałby tu do rana.

Nie powinienem tego robić, upomniał sam siebie. Mógł ją posiąść. Wiedział, że tego 

pragnęła.   To   czyste   szaleństwo,   mieć   w   łóżku   spragnioną   kobietę   i   zrezygnować   z 

rozkoszy.   Na   myśl   o   spełnieniu   poczuł,   że   się   poci.   Mimo   iż   noc   była   chłodna,   nie 

przykrył się kołdrą.

Tai   siedział   pośrodku   małej   sypialni,   miaucząc   i   popatrując   na   Karę.   Dziewczyna 

zbudziła się właśnie z głębokiego snu, w który zapadła tuż przed świtem, i sięgnęła po 

zegarek.   Dochodziła   dziewiąta,   a   według   czasu   waszyngtońskiego   -   jedenasta.   Nigdy 

jeszcze nie wstawała tak późno.

Czuła się nieco zdezorientowana. W domu panowała cisza. Umyła się szybko, dokładnie 

zamknąwszy   drzwi   od   łazienki,   choć   z   sypialni   Maca   nie   dobiegały   żadne   odgłosy. 

Włożyła dżinsy i cienką liliową bluzeczkę. Ostrożnie zajrzała do pokoju Macauleya, lecz 

44

background image

nie zastała tam nikogo.

- Ładnie wyglądasz - powitała ją Autumn, gdy tylko Kara wyszła na korytarz.

Drgnęła zaskoczona, że dziewczynka na nią czekała.

- Lily powiedziała, że mam ci nie przeszkadzać, dopóki nie wyjdziesz z pokoju. Gdzie 

kotek? - zainteresowała się nagle. - Słyszałam, jak miauczał.

Kiedy szły korytarzem, Tai wybiegł z sypialni i czmychnął w głąb domu, jakby go ktoś 

gonił. Kara zauważyła, że dziewczynka jest w nocnej koszuli. Jej długie ciemne włosy 

splątaną kaskadą spadały na ramiona. Był wtorek, a więc mała powinna być w szkole. Nie 

wyglądała na chorą.

- Jak chcesz, to w mikrofalówce rozmrożę ci coś na śniadanie. Można w niej podgrzewać 

już przygotowane jedzenie - paplała dziewczynka - ale lepiej nie gotować surowego kur-

czaka,   bo   się   nie   zniszczy   wszystkich   bakterii.   Można   się   zatruć   i   umrzeć.   Od 

hamburgerów też można umrzeć. Moja mama i tata umarli, ale nie otruli się, tylko zginęli 

w wypadku. Mówiłam Brickowi, że on też może zginąć w katastrofie samochodowej, ale 

się śmiał.

- Czy Brick pojechał gdzieś samochodem? - spytała Kara, próbując uzyskać w miarę 

dokładne informacje od dziewczynki, mieszającej przeszłość z teraźniejszością.

- Dziś rano razem z Jimmym Crowem wzięli samochód jego mamy i pojechali do parku 

Yellowstone.

- Sami? A wujek o tym wie? - spytała Kara w zdumieniu,

- Wujek nie pozwolił mu opuszczać lekcji.

- Brick ma przecież tylko trzynaście lat! Pojechał bez prawa jazdy! Musimy natychmiast 

zawiadomić wujka Maca! - zawołała Kara.

- A gdzie on jest?

- Myślałam, że ty mi powiesz - przyznała skonsternowana Kara. - A może Lily wie? 

Zadzwonimy do niej do szkoły.

- Nie ma jej w szkole. Wybrała się do... raju.

Kara zaniepokoiła się nie na żarty.

- Lily mówiła, że ja też nie muszę dziś iść do szkoły, jeśli nie chcę, i że ty zaopiekujesz 

się mną i Clayem - wyznała Autumn.

- Gdzie jest Clay? - Serce Kary o mało nie wyskoczyło z piersi.

45

background image

Cisza   panująca   w   domu   wyraźnie   wskazywała,   że   chłopiec   musiał   być   gdzieś   na 

zewnątrz.

- Poszedł do konia.

- Chyba nie do Blackjacka? - Kara przypomniała sobie, co Mac mówił o narowistym 

ogierze.

- Tak, Clay go uwielbia i chce na nim jeździć.

Troje młodych Wilde’ów potrzebowało natychmiastowej pomocy, ale Clayowi zagrażało 

bezpośrednie niebezpieczeństwo.

- Autumn, musisz mi pokazać, gdzie jest ten koń.

W   chwilę   później   biegły   wzdłuż   podjazdu.   Kara   modliła   się   w   duchu,   by   zdążyły 

odnaleźć Claya, zanim ogier zrobi mu krzywdę.

- Tu są stajnie. - Autumn przyprowadziła Karę do świeżo odnowionych zabudowań.

Z   trudem   otworzyły   ciężkie   wrota.   Wewnątrz   nowoczesnej,   przestronnej   stajni   stały 

dobrze utrzymane konie, ale nie było wśród nich czarnego ogiera. Kara zawołała chłopca, 

lecz nikt się nie odezwał.

- Tu jest bury kot - zauważyła Autumn. - Mieszka w stajni. Wujek mówi, że nie ma 

imienia, ale ja nazywam go Prążek, bo jest pręgowany jak tygrys. Chciałam go wziąć do 

mieszkania, lecz wujek powiedział, że to dziki kot. Czy myślisz, że Tai chciałby mieć 

przyjaciela?

Kara   była   zbyt   zaabsorbowana   sprawą   Claya,   by   zwracać   uwagę   na   paplaninę 

dziewczynki.

- Gdzie może być ten ogier i twój brat?

- Może na którymś z wybiegów. Weźmy Prążka do domu, żeby spotkał się z Taiem.

- Najpierw musimy znaleźć Claya. Pokażesz mi, gdzie są wybiegi?

Kara była zdziwiona, że mała, zwykle tak wyczulona na wszystkie niebezpieczeństwa, 

nie niepokoi się o brata.

Na   szczęście   nie   trzeba   było   iść   daleko,   by   dotrzeć   do   ogrodzonych   wybiegów   dla 

zwierząt.

Dostrzegła   Claya   wcześniej   niż  Autumn.   Siedział   na   płocie,   obserwując   potężnego 

ogiera,   który   biegał   jak   szalony   i   od   czasu   do   czasu   stawał   dęba,   najwyraźniej   mało 

zachwycony towarzystwem chłopca.

46

background image

- Chodź tu, Blackie! Mam coś dla ciebie! - wołał siedmiolatek, wyciągając rękę do konia, 

który, niepokojony przez intruza, wściekle rył ziemię kopytami.

Karze   zaparło   dech   w   piersiach.   Clay   najwyraźniej   traktował   ogiera   jak   łagodnego 

kucyka. Wcale nie zwracał uwagi na jego nieprzyjazne zachowanie.

Podbiegła do malca i ściągnęła go z ogrodzenia. Był boso, w szortach i podkoszulku. 

Miał zimne ręce i nogi. Mimo iż świeciło jesienne słońce, dzień był chłodny, a mały nie 

wykurował się jeszcze do końca z wietrznej ospy.

- Clay, powinieneś trzymać się z daleka od tego konia. To dzikie, niebezpieczne zwierzę. 

Mógł ci zrobić krzywdę - powiedziała drżącym głosem.

- Blackie mógł zabić Claya? Nie wiedziałam, że konie to robią. - Autumn aż sapnęła ze 

zdziwienia.

- Zwykle nie są groźne dla ludzi, ale Blackjack to wyjątek - wyjaśniła Kara.

- Chciałem się z nim zaprzyjaźnić - rzekł ponuro Clay.

- Może pomyślałbyś o jakimś mniejszym i łagodniejszym zwierzątku - zaproponowała 

Kara, próbując za wszelką cenę odwrócić uwagę chłopca od ogiera.

- Na przykład o psie? - zainteresował się malec. - Kiedy go dostaniemy?

- Będziemy mieć szczeniaczka! Szczeniaczka! - pisnęła Autumn.

- Zawsze chciałem dostać szczeniaka - wyznał chłopiec i umie wziął Karę za rękę.

Wzruszyła się tym gestem. Clay był taki mały, bezradny. Płonącymi, ciemnymi oczami i 

gęstością włosów bardzo przypominał Maca,

- Uwielbiam psy! - entuzjazmowała się Autumn. - Rodzice nie pozwalali ich hodować, 

wujek James i ciocia Ewa również nie. A wujek Mac powiedział, że tutaj nie miałby kto 

zajmować się szczeniaczkiem, gdy my jesteśmy w szkole.

- Ale Lily mówiła, że ty zamieszkasz z nami. - Clay zwrócił się do Kary.

Nie odpowiedziała, lecz malcy wzięli jej milczenie za dobrą monetę. Kiedy wrócili do 

domu,   znalazła   dla   obojga   ciepłe   ubrania.   Clay   był   już   bezpieczny,   lecz   co   z   Lily   i 

Brickiem?   Zastanawiała   się   właśnie,   jak   zawiadomić   Maca,   gdy   jej   wzrok   padł   na 

kuchenny telefon. Wykręciła numer zapisany na kartce przy aparacie, mając nadzieję, że 

Macauley będzie w pobliżu dżipa. Nerwowo zastanawiała się, co mu powiedzieć.

Kiedy już miała zrezygnować, bo nikt się nie zgłaszał, Mac podniósł słuchawkę.

- Tak? - odezwał się znużonym głosem.

47

background image

- Nie chciałam ci przeszkadzać - zaczęła niepewnie.

- Co się stało?

Kara zdecydowała, że zaoszczędzi mu opowieści o Clayu, a przekaże tylko to, czego 

dowiedziała się o Bricku. Mac nie przyjął dobrze tych nowin. Wybuchnął gniewem i 

zaczął kląć, a Kara słuchała w milczeniu, rozumiejąc, że jako opiekun takich niesfornych 

dzieci ma prawo się denerwować.

- Naprawiam ogrodzenie na południowym pastwisku. Zajmie mi to jeszcze godzinę albo 

dłużej.   Jeśli   zostaniesz   z   Clayem,   pojadę   prosto   do   szeryfa.   To   mój   przyjaciel   i   z 

pewnością   pomoże   odnaleźć   chłopców,   nie   aresztując   ich   przy   okazji.  Autumn   i   Lily 

powinny wrócić ze szkoły około...

- Autumn jest w domu - przerwała Kara.

- Dlaczego? Zachorowała?

- Nie. Ale tu jest. Nie martw się o dzieci. Zostanę z nimi.

Mac   był   tak   zdenerwowany,   że   Kara   nie   wspomniała   nawet   o   wyprawie   Lily   do 

tajemniczego raju. Lepiej, żeby myślała iż dziewczyna jest w szkole, i zajął się Brickiem.

- Wybacz, że rano nie zastałaś mnie w domu - powiedział Mac. - Zwykle wcześniej 

planuję swoje zajęcia, ale dzisiaj Webb ma wolne i wyjechał poza ranczo, więc pracuję za 

dwóch. Zajrzałem do twojej sypialni po piątej, lecz spałaś tak głęboko, że nie miąłem 

serca cię budzić.

Myśl o tym, że widział ją śpiącą, wprawiła Karę w zakłopotanie. Może chrapała albo coś 

w tym rodzaju.

-   Wyglądałaś   tak   słodko   i   podniecająco,   że   musiałem   użyć   całej   siły   woli,   by   nie 

wśliznąć się do twego łóżka. Któregoś ranka to zrobię i zostanę aż do świtu - dodał.

Kara   westchnęła   głęboko.   Słowa   Maca   podziałały   na   jej   wyobraźnię   i   zmysły.   Zbyt 

dobrze pamiętała wieczorne pieszczoty i pocałunki. Znowu poczuła podniecenie. Była w 

nie   lada   niebezpieczeństwie,   skoro   samo   brzmienie   głosu   Maca   doprowadzało   ją   do 

takiego stanu.

- Musisz znaleźć Bricka - powiedziała szybko, odpędzając natrętne myśli.

Roześmiał się, jak gdyby wiedział, co przeżywała.

- Nie martw się - rzekł łagodnie. - Przywiozę go do domu. Do zobaczenia, kochanie.

48

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Kara   odłożyła   słuchawkę   i   siedziała   bez   ruchu,   patrząc   w   przestrzeń.   Bezskutecznie 

starała się odnaleźć w sobie ślady oburzenia wobec faktu, że Mac znowu użył słowa 

„kochanie”.

Nagle do jej uszu dotarł hałas z salonu. Zerwała się z krzesła i poszła sprawdzić, co się 

dzieje. Na podłodze prężył się i syczał bury kot ze stajni. Gotowy do skoku Tai, groźnie 

pomrukując, tkwił na łbie łosia wiszącym nad kominkiem. Powoli przesuwał się ku rogom 

i mierzył intruza groźnym spojrzeniem.

- Chyba się nie polubili - mruknęła Autumn, która wraz z Clayem obserwowała przebieg 

spotkania.

-   Myślę,   że   trzeba   zabrać   stąd   Prążka,   zanim  Tai   skoczy   mu   do   gardła   -   spokojnie 

zauważyła Kara.

- Wygonię go. - Clay zgłosił się na ochotnika.

Stajenny  kocur   wrzasnął   dziko.  Kara   pobiegła  otworzyć   frontowe   drzwi   i  z   pomocą 

Claya, który gonił Prążka po całym domu, udało się go wreszcie skierować na dwór.

Kiedy wrócili do salonu, Tai ciągle siedział na łbie łosia, a Autumn przemawiała doń 

łagodnie, próbując skłonić do zejścia.

-   Pewnie   nie   powinnam   była   sprowadzać   tu   Prążka,   lecz   chciałam,   żeby   Tai   miał 

przyjaciela. Ciężko żyć w nowym miejscu, nie znając nikogo.

Kara   przytuliła   dziewczynkę,   domyślając   się,   że   mała   ma   na   myśli   nie   tylko   kocią 

samotność.

- Wszystko w porządku - powiedziała. - Tai lubi samotność. Zachowuje się zupełnie 

inaczej niż ludzie. Woli być jedynym kotem w domu.

-   Zawsze   będzie   jedyny.   Nawet   kiedy   dostaniemy   szczeniaczka   -   wtrącił   Clay.   - 

Szczeniak to przecież pies.

- Autumn, dlaczego nie poszłaś dziś do szkoły? - Kara zmieniła temat.

- Bo dzieci dobierają się w grupy, które będą przygotowywać przyjęcie na Halloween. 

Wiedziałam, że nikt mnie nie wybierze, więc zostałam w domu - wyznała dziewczynka, 

patrząc w podłogę. - Pomyślałam, że i tak przydzielą mi jakieś zajęcie, nawet jeśli nie 

przyjdę. Wolałam to niż stanie i czekanie do samego końca.

49

background image

Kara spojrzała na małą ze współczuciem. Wiedziała, co to znaczy być outsiderem. Ona 

też przez całe życie chciała przynależeć do czegoś lub kogoś.

- Trudno przenosić się do nowej szkoły, szczególnie w małym miasteczku, w którym 

ludzie się znają.

- Niekoniecznie - zaszczebiotał Clay. - Mnie wszyscy lubią. Mam wielu przyjaciół.

- Bo jesteś w drugiej klasie, a nie w piątej - rzekła Autumn. - Małe dzieci łatwiej się 

zaprzyjaźniają.

-   Może   spróbowałabyś   znaleźć   chociaż   jedną   koleżankę   -   zaproponowała   Kara, 

przypominając sobie, że w tym wieku miała przyjaciółkę od serca, która zastępowała 

wszystkie inne. - Zapytaj którąś dziewczynkę z klasy, czy nie chciałaby z tobą pójść do 

kina albo odwiedzić cię w domu?

- Miałam koleżanki w Kalifornii, kiedy byliśmy jeszcze z rodzicami, ale w Ohio u wuja 

Jamesa i ciotki Ewy już nie, bo nie chciałam, by ktoś wiedział, że u nich mieszkam.

- A u wujka Maca? - spytała Kara.

- Kocham wujka, ale po co miałabym tu kogoś zapraszać? Clay ciągle by nam tylko 

przeszkadzał. Przecież koleżanki nie przyjdą na ranczo, żeby zajmować się moim bratem.

-   Tu   nie   ma   mamy,   która   by   mi   nie   kazała   dokuczać   dziewczynkom   -   powiedział 

chłopiec.

- Wujek ciągle pracuje, a Brick i Lily tylko krzyczą, kiedy się bijemy albo kłócimy - 

dodała Autumn. - Więc po co ktoś miałby do mnie przychodzić?

Karę ogarnęło głębokie współczucie dla malców. Clay podszedł do telewizora i włączył 

odbiornik. Razem z Autumn zaczęli oglądać program. Tai, widząc, że nic mu nie zagraża, 

opuścił strategiczną pozycję i zeskoczył na podłogę.

Kara zdecydowała, że może zostawić dzieci, by przygotować coś do jedzenia. Akcja z 

ogierem   i   kotem   wypełniła   czas   do   południa.   Teraz   już   rozumiała,   dlaczego   Mac 

zainstalował antenę satelitarną, ale sama nie była skłonna godzić się, by dzieci spędzały 

cały czas przed telewizorem.

- Muszę wykonać kilka telefonów, potem oprowadzicie mnie po ranczu, a na koniec 

upieczemy ciastka, dobrze? - zaproponowała.

Nie   zareagowali,   zaabsorbowani   oglądaniem   filmu,   lecz   Kara   i   tak   dopięła   swego. 

Szybko zjadła śniadanie i przestudiowała książkę telefoniczną, starając się znaleźć bar, 

50

background image

restaurację   lub   motel   pod   nazwą   „Raj”.   Gdyby   tylko   udało   się   jej   znaleźć   Lily   i 

sprowadzić ją do domu, zanim Mac wróci na ranczo i zaczną się kłopoty!

W spisie telefonów nie było żadnego „Raju”. Gdziekolwiek znajdowała się najstarsza 

bratanica Maca, trudno by było się z nią skontaktować. Albo okłamała młodszą siostrę, 

albo tamta źle zapamiętała nazwę.

Lily wróciła do domu koło piątej. Zatrzymała się w drzwiach pokoju, w którym Kara 

siedziała z Autumn w otoczeniu pudeł z zabawkami i ubrankami. Kara popatrzyła na 

ekscentryczny strój nastolatki. Tylko tak piękna i zgrabna dziewczyna jak Lily mogła 

włożyć niemal przezroczystą, krótką sukieneczkę w kwiatki, a do tego obcisłe szorty i wy-

sokie czarne buty.

- Cześć, Lily! - zawołała Autumn. - Kara pomaga mi urządzić pokój, żeby nie wyglądał 

już tak głupio jak dotąd.

- Upiekliśmy ciastka - oznajmił Clay, który siedział na podłodze z komiksem w ręku i 

jadł właśnie jedno z nich.

- Dostaniemy też szczeniaka.

- Nieźle - odparła Lily i poszła do swego pokoju, a Kara pobiegła za nią.

- Wiem, że nie byłaś dziś w szkole - powiedziała po wejściu do sypialni Lily, która była 

mniejsza niż pokoje Claya oraz Autumn i cała pomalowana na czerwono. Na głównej 

ścianie pyszniła się tu olbrzymia ryba. Coś innego, choć niewiele ładniejszego niż trofea w 

pozostałych pokojach. Lily leżała na łóżku z rękami pod głową.

- Tam, gdzie byłam, nauczyłam się więcej niż w szkole - odparła.

Kara   przyjrzała   się   jej   uważnie.   Lily   miała   obrzmiałe   wargi,   potargane   włosy   i 

rozmazany makijaż. Nawet tak niedoświadczona osoba jak Kara nie mogła mieć żadnych 

wątpliwości, iż Lily doświadczyła dziś gwałtownych przeżyć erotycznych.

- Autumn powiedziała, że wybrałaś się do jakiegoś „raju”, ale nie natrafiłam na nic 

podobnego   w   książce   telefonicznej   -   rzekła   Kara,   starając   się,   by   w   jej   głosie   nie 

zabrzmiało oskarżenie ani nagana.

- Próbowałaś dzwonić do raju? - spytała z uśmiechem dziewczyna. - Co za spryt!

Kara nie wiedziała, jak zareagować na takie zachowanie kogoś o dziewięć lat młodszego 

od siebie.

-   Martwiłam   się,   czy   nic   ci   się   nie   stało.   Nie   powiedziałam   wujkowi,   że   byłaś   na 

51

background image

wagarach, bo jest zbyt zdenerwowany wyprawą Bricka, ale nie jestem pewna, czy dobrze 

postąpiłam.

-  Dzięki!  -   Lily   podeszła   do   Kary   i   objęła   ją   siostrzanym,   a   może   konspiracyjnym, 

uściskiem. - Nie musisz się o mnie martwić. Wiem, co robię i czego chcę. Miałaś rację, nie 

mówiąc o niczym wujkowi. On nic na to nie poradzi, a i tak ma masę kłopotów z moim 

rodzeństwem i ranczem. Po co zawracać mu głowę? Powiedz, co z tą wyprawą Bricka?

Kara   opowiedziała   o   eskapadzie   chłopców   do   Yellowstone,   a   Lily   zareagowała 

zdziwieniem i rozbawieniem.

-   Brick   to   niespokojny   duch.   Uwielbia   wolność.   Jimmy   też.   Świetnie,   że   się 

zaprzyjaźnili, choć władze szkolne, wujek i matka Jimmy’ego pewnie tak nie myślą.

- Nie masz zamiaru mi powiedzieć, gdzie dzisiaj byłaś, prawda?

- Byłam w raju przez małe „r”. I nie chodzi tu o miejsce, a raczej o stan... rozkoszy. - Lily 

prowokacyjnie uniosła brwi. - Tyle mogę ci wyjaśnić. Gdy prześpisz się z wujkiem, to 

może wymienimy poglądy.

Lily   najwyraźniej   starała   się   zaszokować   pannę   Kirby   i   osiągnęła   swój   cel.   Kara 

przypomniała sobie swoje koleżanki ze szkoły, na wszelki wypadek noszące w torebkach 

prezerwatywy i umawiające się ze starszymi od nich mężczyznami na rozbierane randki. 

Takie dziewczyny cieszyły się w klasie niezwykłą popularnością. Kara uświadomiła sobie 

z niechęcią, że jeszcze dziś nastolatki takie jak bratanica Maca ciągle ją onieśmielają.

- Chciałabym się zdrzemnąć - oznajmiła Lily, ziewnąwszy. - Mam za sobą niezwykły, 

lecz bardzo wyczerpujący dzień. Dziękuję, że zajęłaś się dziećmi. Jesteś aniołem - dodała, 

obejmując Karę po przyjacielsku i odprowadzając do drzwi.

Wyprowadziła   ją   na   korytarz,   a   potem   zamknęła   się   w   swoim  pokoju.   Kara   powoli 

schodziła na dół, próbując zebrać myśli. Na dźwięk silnika samochodu, zatrzymującego 

się przed domem, przystanęła na schodach. Po chwili usłyszała kroki na ganku.

A potem otwarły się frontowe drzwi i stanął w nich Mac. Na widok silnej męskiej postaci 

w kowbojskich butach, dżinsach, ciemnej koszuli i drelichowej marynarce Karę ogarnęła 

fala ciepła.

Zaschło jej w ustach. Spędziła dzień z dziećmi i dobrze jej było z nimi. Mac wnosił do tej 

domowej atmosfery erotyczne napięcie, przed którym najchętniej skryłaby się w mysiej 

dziurze. A tymczasem nie mogła się nawet poruszyć. Mac podszedł bliżej i wziął ją w 

52

background image

ramiona.

- Tak się cieszę, że cię widzę - rzekł i mocno ją pocałował.

Kara aż przymknęła oczy, ogarnięta uczuciem szczęścia. Mac pieścił jej usta, wsuwając 

język między wargi i smakując ich słodycz. Dziewczynę ogarnęło gorące pragnienie, by 

mu się oddać. Był nienasycony w pocałunkach, a ona chciała więcej i więcej. Wreszcie 

przerwał pocałunek i spojrzał na nią płomiennym wzrokiem. Jęknęła cicho obezwładniona 

siłą uczuć. Z jednej strony miała ochotę przytulić się do niego i kontynuować pieszczoty, a 

z drugiej niewiele brakowało, by umknęła do swego pokoju, próbując w samotności dojść 

z sobą do ładu.

Zanim zdążyła cokolwiek zdecydować, tuż obok rozległ się czyjś głos.

-   Nie   lubię   przeszkadzać   w   takich   chwilach,   lecz   mamy   gości.   Nie   uwierzycie,   kto 

przyjechał.

-   Gości?   -   powtórzył   z   niezadowoleniem   Mac,   ciągle   trzymając   w   ramionach 

rozdygotaną Karę.

Dziewczyna   wyrwała   mu   się   z   objęć.   Czuła,   że   drżą   jej   nogi,   a   całe   ciało   płonie 

podnieceniem. Była bardzo zmieszana. Odwróciła wzrok od Maca i spojrzała na chłopca, 

który właśnie pojawił się w holu.

- Ty musisz być Karą - powiedział domyślnie i podszedł, by się przedstawić. - Jestem 

Brick. Wujek powiedział, że zawiadomiłaś go o mojej wyprawie do Yellowstone.

Kara   nie   bardzo   wiedziała,   jak   zareagować.   Brick   przyglądał   się   jej   badawczo,   bez 

wrogości.   Miał   przydługie,   ciemne   włosy   i   brązowe   oczy,   nieco   jaśniejsze   niż   u 

pozostałych Wilde’ów. Był niewysoki, trochę piegowaty. Wyglądał na wysportowanego, 

zwinnego chłopca.

- Miło mi cię poznać. Mam nadzieję, że rozumiesz, iż nie miałam wyboru i musiałam w 

twojej sprawie porozumieć się z wujkiem - rzekła, wyciągając rękę.

- Wiem -  odparł.  - Ale  powinienem dać wycisk  Autumn. Gdyby  ci wszystkiego  nie 

wypaplała, bylibyśmy już w Yellowstone.

Przyjął wyciągniętą dłoń, uścisnął ją i natychmiast wsadził ręce do kieszeni.

- Idę do siebie. Nie pokażę się na dole, żeby nie spotkać tej okropnej Joanny Franklin.

- Franklinowie są tutaj?

- Właśnie wchodzą. Trzymajcie Joannę z daleka ode mnie - zawołał Brick, znikając w 

53

background image

zamieszkanym przez dzieci skrzydle domu.

Przez uchylone frontowe drzwi widać było pastora z żoną i córkami, którzy właśnie 

wkraczali na ganek.

Kara zamarła na ten widok. Z przerażeniem spojrzała na Maca. Natychmiast podszedł i 

stanął obok, obejmując ją ramieniem.

- Karo, moja droga! - wykrzyknął pastor, patrząc ze wzruszeniem na swą byłą pasierbicę.

W pierwszej chwili Kara chciała rzucić się mu na szyję tak jak dawniej, lecz opanowała 

to pragnienie. Stała się już dorosła, a wielebny Will nie był ani jej ojcem, ani ojczymem, 

ani nawet wujem. Poza tym pojawił się w otoczeniu własnej rodziny.

Kara rzuciła okiem na Ginny, którą widziała wiele lat temu, na krótko przed wyjazdem 

Franklinów do Bear Creek.

Żona pastora była wymuskaną blondynką. Nie wyglądała na swoje czterdzieści pięć lat. 

Tricia, starsza latorośl, wówczas małe dziecko, wyrosła na jasnowłosą nastolatkę. Kara 

znała ją i jej młodszą siostrę, Joannę, ze zdjęć przysyłanych przez wielebnego Willa na 

Boże Narodzenie.

- Witam, pastorze - rzekła uprzejmie, nie wiedząc, czy dziewczynki orientują się w jej 

powiązaniach z ich ojcem.

- Cieszę się, że was widzę - zwróciła się do Ginny i jej córek.

Mac dostrzegł skrywany ból w spojrzeniu pastora, który wyraźnie przejął się chłodnym 

powitaniem byłej pasierbicy.

Ale   jak   miała   się   przywitać,   pomyślał,   czując   gwałtowną   potrzebę,   by   stanąć   w   jej 

obronie.

- Mój Boże! Czemu tak oficjalnie? - zauważyła Ginny. - Lepiej zwracaj się do nas: Will i 

Ginny! Kara, Mac - wyglądacie wspaniale - dodała.

- Przywieźliśmy dla was kolację - oznajmiła Joanna, jasnowłosa siódmoklasistka. - Ja 

zrobiłam cytrynową galaretkę - pochwaliła się.

- Są pieczone kurczaki, sałatka ziemniaczana i ciasto z dynią na deser - dodała Ginny. - 

Możemy zanieść wszystko do kuchni?

Kara zaczerwieniła się i niepewnie spojrzała na Maca.

- Myślę, że... tak - wymamrotała, czując w okolicach talii ciepło jego dłoni.

Ginny z córkami udała się do kuchni, pozostawiając Maca, Karę i pastora w holu.

54

background image

- Próbowałem dzwonić w ciągu dnia, lecz nikt nie odpowiadał. - Wielebny Will przerwał 

niezręczne milczenie. - Nie miałem pojęcia, gdzie jesteś. Skoro Mac wyjechał na poszu-

kiwanie Bricka, ty powinnaś była zostać na ranczu - zwrócił się do Kary.

- A więc w Bear Creek już wiedzą o wyczynie chłopców? - jęknął Mac.

- Oczywiście - potwierdził pastor. - Chciałem przyjechać od razu po południu, ale skoro 

nikt nie odbierał telefonów, zmieniłem plany.

- Pewnie wtedy Autumn i Clay oprowadzali mnie po ranchu.

- Ach! Więc dzieci już to zrobiły - ucieszył się Mac. - Jutro zabiorę cię dżipem na 

przejażdżkę. Zobaczysz, gdzie hodujemy cielęta, gdzie są nasze pastwiska i jak wygląda 

przełęcz. Nie doszłabyś tam pieszo.

- Miałem nadzieję, że jutrzejszy dzień spędzisz z nami w mieście - rzekł pastor do Kary. - 

Chciałem pokazać ci Bear Creek, zaprosić na lunch i namówić, byś zatrzymała się w na-

szym domu. Mamy pokój gościnny...

- Tatusiu, w kuchni jest kot! - Tricia Franklin jak burza wpadła do holu. - Wstrętny, 

syjamski kot. Siedzi na łbie łosia i prycha. Oczy zaczęły mi łzawić, dwa razy kichnęłam. 

Mama kazała mi natychmiast wyjść. Ona z Joanną skończą nakrywać do stołu. Musimy 

zaraz stąd odjechać.

- Kot wdrapał się na łeb łosia? - Mac był wyraźnie zdumiony.

-   Syjamskie   koty   lubią   wysokość   -   wyjaśniła   Kara.   -   Tai   upodobał   sobie   trofea 

myśliwskie na ścianach jako znakomite punkty obserwacyjne.

- Lepiej wywietrzę to pomieszczenie. Nie mogę narażać się na kontakt z kocią sierścią. 

Byłam w szpitalu... - zaczęła Tricia, otwierając drzwi.

- Kara zostanie tutaj - przerwał Mac, ignorując wywody przerażonej Tricii.

- Pomówimy o tym później - ugodowo zaproponował wielebny Will. - Ustalmy nasze 

jutrzejsze plany - rzekł, zwracając się do Kary. - Byłbym szczęśliwy, mogąc przyjechać po 

ciebie jutro rano albo jeszcze lepiej - zabrać cię do nas już dzisiaj...

- To niemożliwe - przerwał mu stanowczo Mac. Kara poczuła, że przytulił ją mocniej do 

siebie. Widziała, jak zacisnął szczęki i jak spochmurniało jego spojrzenie. Nie pozwolił mi 

nawet zabrać głosu w tej sprawie, pomyślała zirytowana.

- Bardzo bym chciała zobaczyć Bear Creek... - zaczęła.

- Clay nie wydobrzał jeszcze po wietrznej ospie i nie może iść do szkoły, a Kara nie 

55

background image

zostawi go samego, żeby zwiedzać miasto - przerwał Mac. - Będzie miała na to jeszcze 

dużo czasu.

Jego arogancja wyprowadziła Karę z równowagi. Nie była tu więźniem i mogła mówić 

za siebie, ale zanim zdążyła to wypowiedzieć, w holu pojawiła się Ginny z Joanną. Obie 

niosły puste naczynia.

- Wyłożyłyśmy jedzenie. Wszystko jest przygotowane. Mam nadzieję, że będzie wam 

smakowało - rzekła żona pastora.

- Czy jest Brick? - spytała Joanna. - Muszę mu powiedzieć, że przywieźliśmy pieczone 

kurczaki. Wiem, że je lubi. W sierpniu, na kościelnym festynie zjadł dwadzieścia dwie 

porcje. To był rekord.

- Siedzi w swoim pokoju. Żyje tam jak w klasztorze, nie dopuszczając do siebie nikogo - 

szybko wyjaśnił Mac.

Miał ochotę ukarać Bricka, posyłając do niego Joannę, której chłopak unikał jak ognia, 

ale powstrzymał się przed takim aktem terroru.

- Powiemy Brickowi, jakie smakołyki będą na kolację - zapewnił.

- A gdzie Lily? Mam nadzieję, że nie jest chora - wtrąciła się Tricia. - Znowu nie było jej 

dziś na lekcji gotowania - zauważyła słodko.

- Lily nie była w szkole? - spytał ze zdziwieniem Mac.

- Nie poszła na zajęcia z gotowania - wyjaśniła Kara. - Jak tylko wróciła do domu, od 

razu się położyła. Teraz śpi - ciągnęła, zastanawiając się, do czego może doprowadzić 

takie mieszanie prawdy z półprawdą.

Nie chciała jednak przy Franklinach rozpatrywać problemu Lily. Wiedziona lojalnością 

wobec   Maca   i   jego   bratanicy   postanowiła   milczeć,   choć   towarzyszyło   temu   poczucie 

winy.

- Karo, postanówmy coś w sprawie jutrzejszego dnia. Chciałbym... - nalegał pastor.

- Myślę, że będzie lepiej, jeśli jutro zostanę z Clayem - odparła świadoma, iż dokonała 

wyboru.

Mac   uśmiechnął   się   zadowolony.   Władczo   położył   rękę   na   biodrze   Kary,   która 

zarumieniła się i spróbowała nieco się odsunąć, ale jej nie puścił.

- Tai  skoczył  na  stół, złapał kawałek kurczaka  i wdrapał  się  z  powrotem  na łosia - 

oznajmiła Autumn, wybiegając z kuchni. - Nie wiecie, czy lubi sałatkę ziemniaczaną? 

56

background image

Mogę mu jej trochę dać?

- Kot! - jęknęła Tricia. - Och! Już mnie drapie w gardle! Zaraz zacznę kichać! Czy już 

mam spuchnięte oczy?

- Autumn, nie waż się kłaść sałatki ziemniaczanej na łeb łosia - ostrzegł Mac.

-   Czy   Brick   przyjdzie   jutro   do   szkoły?   -   zapytała   Joanna.   -   Organizujemy   dzień 

przebierańców.   W   każdej   klasie   wybieramy   najzabawniejsze   przebranie,   a   potem 

organizujemy paradę zwycięzców.

-   To   może   dlatego   Brick   z   Jimmym   chcieli   uciec   do  Yellowstone?   -   domyśliła   się 

Autumn.

- Idź i pilnuj, żeby kot nie zjadł wszystkiego. - Mac odesłał dziewczynkę do kuchni.

Wzmianka o kocie zmobilizowała Franklinów.

- Naprawdę musimy już jechać - powiedziała Ginny. - Wy pewnie jesteście głodni i 

chcielibyście zasiąść do stołu, a my nie możemy narażać Tricii na kontakt z kotem.

Zaczęły się pożegnania i podziękowania. Autumn odciągnęła Karę od Maca, namawiając, 

by dziewczyna zajrzała z nią do kuchni. W holu pozostali jedynie Mac i pastor.

- Dlaczego próbujesz odseparować mnie od Kary? - spytał wielebny Will.

-   Myślę,   że   dla   własnego   dobra   powinna   zostać   z   nami   -   odrzekł   Mac,   wzruszając 

ramionami.

-   Przecież   poznałeś   ją   zaledwie   wczoraj.   Skąd   możesz   wiedzieć,   co   jest   dla   niej 

najlepsze?

- Mam zamiar się z nią ożenić. Przecież sam podsunąłeś mi ten znakomity pomysł. 

Jednak   nie   powinieneś   się   wtrącać   w   nasze   sprawy.   Obiecuję,   że   pobierzemy   się   tak 

szybko, jak to możliwe, a ty udzielisz nam ślubu.

- Nie tak to sobie wyobrażałem. - Wielebny Will poczuł się dotknięty. - Myślałem, że 

Kara   zatrzyma   się   w   moim   domu,   dopóki   się   lepiej   nie   poznacie.   Miałem   zamiar 

pozostawić jej całkowitą swobodę co do decyzji o małżeństwie.

- Ona go pragnie. - Mac uśmiechnął się z nie ukrywaną satysfakcją.

- Nie wątpię, że twój czar może działać na kobiety i że potrafisz zdobywać ich względy - 

zauważył pastor, z trudem przełykając ślinę. - Tak wrażliwa dziewczyna jak Kara z ła-

twością może ci ulec.

- Tato, mamusia mówi, że musimy już jechać! - W drzwiach wejściowych pojawiła się 

57

background image

Joanna. - Powiedziała, że powinniśmy pozwolić Wilde’om zjeść kolację.

- Zaraz przyjdę, kochanie. Wróć do samochodu i zaczekaj tam na mnie z mamą i Tricią - 

odrzekł wielebny Franklin i zwrócił się do Maca:

- Masz   najlepiej  prosperujące  ranczo  w  całym stanie.  Prowadzisz  je,  używając  całej 

inteligencji, determinacji, a nawet bardziej agresywnych środków, lecz nie da się w ten 

sam sposób skłonić młodej dziewczyny, żeby...

- Lepiej już jedź - przerwał chłodno Mac. - Przecież kiedy w grę wchodzi dobro Kary lub 

podporządkowanie się życzeniom własnej żony, robisz wszystko, by zadowolić Ginny, 

nawet kosztem uczuć byłej pasierbicy.

- Wiem, że ją opuściłem, gdy była dzieckiem - wymamrotał wielebny Will, spuszczając 

oczy. - I nie powinno się to powtórzyć. Tym razem mam zamiar służyć Karze pomocą.

- Ale ona tego nie potrzebuje. Dorosła już, a ja potrafię zaspokoić jej wszystkie potrzeby. 

Ona moje - również. Nie musisz się w to angażować.

- Przeciwnie. Jako pomysłodawca czuję się za wszystko odpowiedzialny...

- Powiedziałem, że się z nią ożenię - przerwał mu Mac. - Nie rozumiem, czemu nagle 

stałeś się temu przeciwny.

- Chciałem, żebyś ją lepiej poznał, pokochał, a nie żenił się, bo potrzebna ci opiekunka 

do dzieci.

- Nie stać mnie na luksus długotrwałych zalotów. Dzieci i ja potrzebujemy kogoś od 

zaraz. Wszystko wskazuje, że będzie to Kara.

-  To   nieuczciwe   wobec   niej.   Nie   postrzegasz   Kary   jako   niepowtarzalnej,   niezwykłej 

kobiety, którą w istocie jest. Ożeniłbyś się z każdą, która dałaby się do tego skłonić i zgo-

dziła się zająć dziećmi.

- A czy nie na tym polega sens poszukiwania żony poprzez ogłoszenia, po prostu: na 

zamówienie?   Wtedy   również   nie   wchodzą   w   grę   zalecanki.   Obie   strony   zdają   sobie 

sprawę, że mężczyzna występujący z taką propozycją po prostu potrzebuje żony.

- A kobieta? Co z nią?

- Będzie miała męża i rodzinę. Mówiłeś przecież, że panna Kirby bardzo tego pragnie.

- To przykre, że Kara nie miałaby zostać doceniona dla niej samej. Z tego, co mówisz, 

jasno wynika, iż poślubiłbyś każdą, która wysiadłaby wówczas z samolotu.

- Jesteś przewrażliwiony - zaczął Mac, lecz przerwał mu niecierpliwy dźwięk klaksonu. - 

58

background image

Nie martw się o Karę. Ja się nią zajmę.

Klakson rozległ się ponownie i pastor pospiesznie opuścił dom.

Kara   wyszła   z   kuchni,   by   porozmawiać   z   wielebnym  Willem   bez   towarzystwa   jego 

rodziny,   lecz   w   połowie   drogi   zatrzymała   ją   rozmowa   tocząca   się   w   holu   między 

Macauleyem i pastorem, a przede wszystkim temat wymiany zdań, który dotyczył jej 

osoby.

Słyszała, jak były ojczym wyrażał troskę i z jak zimną krwią podchodził do całej sprawy 

Mac Wilde, traktując kandydatkę na żonę w kategoriach towaru bądź życiowego udo-

godnienia. Wyraźnie było mu wszystko jedno, z jaką kobietą miałby się ożenić.

Słuchając tego, Kara stała nieruchomo w salonie i milczała. Fragmenty zasłyszanych 

zdań dźwięczały jej w głowie. Kiedy zorientowała się, że pastor opuszcza ranczo, coś ścis-

nęło ją za gardło. Zapragnęła uciec stąd z wujkiem Willem.

Gwałtownie ruszyła do drzwi i zderzyła się w holu z Macauleyem.

- Chcesz pobić rekord Claya w bieganiu po domu? - roześmiał się, kładąc dłonie na jej 

ramionach.

Kara   nie   odwzajemniła   uśmiechu,   a   nawet   nie   spojrzała   na   Maca.   Odepchnęła   go   i 

wybiegła na ganek, by zobaczyć już tylko oddalający się samochód pastora.

- Wielebny Will musiał odjechać - powiedział Mac, który wyszedł za nią na zewnątrz. - 

Ginny uparła się, by jak najszybciej wywieźć stąd Tricię - dodał, otaczając ramionami talię 

Kary. - To miło z ich strony, że przywieźli nam kolację, ale prawdę mówiąc, cieszę się, że 

już odjechali - przyznał, próbując pocałować Karę w szyję.

- Och, przestań! - krzyknęła, uwalniając się z uścisku.

Z błyskiem w oczach wbiegła do domu, a Mac podążył za nią.

- Co się stało? - zapytał, wyraźnie nie mając pojęcia, dlaczego Kara się złości.

-   Byłam   w   salonie,   kiedy   rozmawiałeś   z   pastorem,   i   wszystko   słyszałam   -   odparła 

doprowadzona do wściekłości.

- I? - zapytał.

- Jeszcze nie rozumiesz? - zdumiała się.

- Powiedziałaś, że słyszałaś naszą rozmowę. Nie padło w niej nic, o czym byś wcześniej 

nie wiedziała, więc o co chodzi?

- Po prostu nie mogę uwierzyć, że jesteś do tego stopnia pozbawiony uczuć, by traktować 

59

background image

mnie jak towar. Nie cenisz we mnie człowieka, po prostu potrzebna ci...

- Chwileczkę! - Mac pochwycił ją w talii, zaciągnął do małego pokoiku obok salonu i 

przycisnął do ściany, a potem ujął twarz Kary w dłonie i odwrócił ku sobie.

Pojęła, że znajdują się w jego gabinecie, o czym świadczyło znajdujące się tu biurko i 

komputer.

- Jeśli uważnie słuchałaś, to powinnaś wiedzieć, że niczego takiego nie powiedziałem - 

zawołał. - To były słowa twego ukochanego wuja, a nie moje.

- Puść mnie! - Kara nie była w stanie opanować ogarniającej ją wściekłości. Wyrzucała 

sobie naiwność i to, że przez moment zapomniała, po co właściwie została sprowadzona 

do   Montany.   -   Postanowiłam   spędzić   dzisiejszą   noc   u   Franklinów,   a   jutro   wrócić   do 

Waszyngtonu - wyrzuciła z siebie, nie patrząc Macowi w oczy, mimo że próbował ją do 

tego zmusić. - Tai przenocuje u nich w garażu. Nic mu się nie stanie przez jedną noc. A 

teraz puść mnie! Chcę się spakować.

- Nigdzie nie pojedziesz.

Przycisnął ją do siebie tak mocno, że odczuła, iż jest podniecony, choć nawet jej nie 

pocałował. Bezskutecznie próbowała się wyrwać.

- Byłem szczęśliwy, mogąc się z tobą przywitać po powrocie do domu - rzekł ochrypłym 

głosem, muskając ustami wargi Kary. - Wróćmy do tamtej chwili, kiedy wszedłem do 

domu i nikt nam jeszcze nie przeszkadzał... 

Mówiąc to, całował delikatnie jej usta.

- Nie! - Kara spróbowała odwrócić głowę, ale Mac trzymał mocno. - Pozwól mi odejść. 

Nie chcę być częścią twego niemądrego planu. Po prostu...

Mac wsunął kolano między uda Kary. Zabrakło jej tchu. Wydała cichy okrzyk, czując, 

jak napiera na nią całym ciałem.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Karę ogarnęła fala ciepła. Spróbowała gwałtownie wzbudzić w sobie uczucie obrazy.

- Nie myśl, że mnie... oczarujesz...

- Nie mam zamiaru tracić czasu na spory. Lepiej niech czyny zastąpią słowa - rzekł Mac i 

wsunąwszy   rękę   w   jej   włosy,   tak   przytrzymał   głowę,   by   Kara   nie   mogła   uniknąć 

pocałunków.

Jęknęła.   Znowu   przegrywała   w   starciu   z   Macauleyem.   Wiedziała,   że   powinna   go 

60

background image

odepchnąć. Miała wolne ręce, ale coś ją obezwładniało, odbierając wolę walki.

Mac pocałował ją namiętnie. Wygięła się, przeniknięta dreszczem rozkoszy. To uczucie 

było tak silne, iż porzuciła wszelką myśl o oporze. Zarzuciła Macowi ręce na szyję i z 

namiętnością równą jego własnej zaczęła odwzajemniać pocałunki.

Chwycił   ją   za   pośladki.   Zaczął   je   pieścić   i   unosić   Karę   do   góry,   jednocześnie 

przyciskając   do   siebie   tak   mocno,   by   odczuła,   jak   bardzo   jej   pragnie.   Karę   ogarnęło 

podniecenie. Mac rytmicznie poruszał biodrami, wciskając się między jej uda i sprawiając, 

że całe ciało zaczynało pulsować pożądaniem. Po chwili przerwał pocałunek i powiedział:

- Mam nadzieję, że to wyjaśniło idiotyczne wątpliwości, które miałaś na mój temat. 

Chyba widzisz, że cię pragnę. Kiedy tylko cię dotykam, cały płonę.

Słowa Maca poruszyły Karę do głębi. Niczego podobnego nigdy nie słyszała od żadnego 

mężczyzny, a tak namiętne pocałunki widziała tylko w kinie.

Jednak po chwili przypomniała sobie słowa wuja Willa o umiejętnym wykorzystywaniu 

męskiego   uroku.   Pastor   zdawał   się   przestrzegać,   by   nie   traktowała   serio   namiętności 

Maca.

-   Powiedziałbyś   to   samo   każdej,   która   wysiadłaby   wówczas   z   samolotu   -   rzekła, 

spuszczając wzrok, by nie widzieć jego płonących oczu. - Chcesz jedynie kobiety do...

- Chcę tylko ciebie - przerwał jej Mac. - I ty też mnie pragniesz. Tak bardzo, że aż 

drżysz.

Rzeczywiście cała się trzęsła, czując, że z trudnością utrzymuje się na nogach. Pożądała 

go, nawet ze świadomością, iż traktuje ją wyłącznie jak opiekunkę do dzieci. Mac musiał 

się tego domyślać, bo w żaden sposób nie potrafiła ukryć, iż bardzo go pragnie. Czuła łzy 

napływające do oczu.

Mac z uwagą obserwował Karę, zastanawiając się, o czym może myśleć. Podniecała go 

bardziej  niż  jakakolwiek  inna  kobieta,  włącznie  z  byłą  żoną,  którą  zawsze   uważał  za 

mistrzynię w tych sprawach. Popatrzył na wilgotne, piwne oczy Kary i przesunął kciukiem 

po jej drżących, nabrzmiałych wargach.

- Przykro mi, że pastor cię zdenerwował - rzekł łagodnie. - Byłaś szczęśliwa, zanim 

pojawili się Franklinowie. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli przez jakiś czas nie będziesz się 

z nimi spotykać.

Kara spojrzała na Maca. Wydawało się, że mówił to szczerze. Rzeczywiście wierzył, iż 

61

background image

to pastor i jego rodzina wyprowadzili ją z równowagi. Trochę się przeraziła, widząc, jak 

opacznie rozumiał całą sytuację. Widać mężczyźni i kobiety zupełnie inaczej podchodzili 

do tych samych kwestii.

Do gabinetu dobiegły hałasy z kuchni. Mac otoczył Karę ramieniem i przytulił do siebie.

- Skończymy później tę rozmowę - mruknął, całując ją pospiesznie w czubek głowy.

Obietnica zawarta w tych słowach przejęła Karę dreszczem.

-   Nie   mogę...   Nie...   -   nabrała   tchu.   -   Nie   miewam   przypadkowych   przygód   z 

mężczyznami.

- Wiesz, że nie to ci proponuję. Przecież chodzi o małżeństwo.

-   Naprawdę   myślisz,   że   zachowam   się   jak   narzeczona   na   zamówienie?   -   spytała, 

przygryzając wargę. - Wujek tylko zakładał, że moglibyśmy się pobrać, ale ty uważasz, że 

to już przesądzone, prawda?

- Oczywiście.

- Myślisz, że tak bardzo potrzebuję mężczyzny, iż wyjdę nawet za człowieka, którego 

znam od dwóch dni? Skąd wiesz, czy nie jestem zakochana w kimś innym?

- Przecież nie jesteś.

- A może jestem! - wybuchnęła, dotknięta jego pewnością siebie.

- To czemu pastor sugerował, że mogę cię zaprosić w charakterze kandydatki na żonę? 

Pewnie by tego nie zrobił, wiedząc, że kogoś masz.

- Nie musiał wiedzieć!

- Powiedziałabyś mu, gdybyś się w kimś naprawdę zakochała. Kobiety nie trzymają 

takich rzeczy w sekrecie.

- Są sytuacje wymagające zachowania tajemnicy - odrzekła Kara, mając wielką ochotę 

potrząsnąć tym zarozumialcem, by wyzbył się tonu samozadowolenia. - Nie powiedzia-

łabym o niczym wujkowi, gdyby mężczyzna obdarzany przeze mnie miłością był żonaty.

Przerażona własnymi słowami, zakryła ręką usta. Nigdy nie miała romansu z żonatym 

człowiekiem. Zaczerwieniona ze wstydu, nie patrząc na Maca, pobiegła do kuchni.

Clay, Autumn i Brick zajadali kolację przywiezioną przez Franklinów.

- Można się przyłączyć? - zapytała.

Podczas jedzenia z niepokojem, a potem z rozczarowaniem, wpatrywała się w drzwi, w 

których nie pojawił się Mac.

62

background image

- To całkiem niezłe - rzekł Brick, podsuwając jej talerz z kurczakiem. - Bije na głowę 

gulasz z łosia produkcji pani Lattimore.

- Ona robi gulasz z łosia? - zdziwiła się Kara, wspominając danie, które zjadła wczoraj 

na kolację.

- Może z jelenia, węża albo niedźwiedzia. - Clay roześmiał się.

- A może pani Lattimore jest w rzeczywistości kanibalem. - Brick trącił łokciem Autumn.

- Kanibale siedzą w więzieniu - stwierdziła z powagą dziewczynka.

Tai pomrukiwał z zadowolenia, siedząc na łbie łosia ze swoim kawałkiem kurczaka w 

pyszczku. Dzieci wdały się w dyskusję o kanibalach, a Kara machinalnie jadła kolację.

W salonie Mac patrzył nie widzącym wzrokiem na myśliwskie trofea nad kominkiem i 

nie mógł dojść do siebie po gwałtownym rozstaniu z Karą.

- Nie wiem, czy ci gratulować, czy współczuć, wujku! - w pokoju rozległ się głos Lily. - 

Jeśli chciałeś zranić dziewczynę i pozbyć się jej, to gratuluję sukcesu, ale jeśli zamierzałeś 

skłonić ją, by cię poślubiła albo poszła z tobą do łóżka, możesz to sobie wybić z głowy.

-   Kiedy   tu   weszłaś?   -   Mac   z   zaskoczeniem   spojrzał   na   bratanicę,   która,   siedząc   na 

kanapie, obgryzała kurze udko.

- Byłam tu, kiedy pojawiłeś się z Karą, ale mnie nie zauważyłeś. Powiadają, że kobiety w 

Bear   Creek   szalały   za   tobą,   ale   po   tym,   co   tu   usłyszałam,   myślę,   że   to   były   jakieś 

desperatki.

- Nie powinnaś podsłuchiwać prywatnej rozmowy - mruknął Mac.

- Przepraszam - rzekła Lily bez cienia skruchy. - Ale co ty próbujesz zrobić, wujku? Już 

nie masz zamiaru żenić się z Karą i chcesz ją odesłać do Waszyngtonu?

-   Podsłuchiwałaś   niezbyt   uważnie.   Nie   zmieniłem   zamiarów   i   nie   będę   jej   nigdzie 

wysyłał! - 

- Nie? No to mnie zmyliłeś! - Lily dramatycznie potrząsnęła głową i odgryzła potężny 

kęs kurczaka. - Założę się, że Kara też nie wie, o co ci chodzi!

- Co to znaczy? - Mac zażądał wyjaśnień.

- Że mężczyźni nie mówią tego, co myślą, albo nie myślą tego, co mówią - powiedziała 

bratanica i skierowała się do kuchni.

- A kobiety nie?

- Mogłybyśmy być szczere, gdyby mężczyźni nie zmuszali nas do kłamstw i ciągłego 

63

background image

odgrywania jakichś ról, ale skoro tak nie jest, musimy się bronić.

- Jak Kara poprzez wyznanie, że jest związana z żonatym człowiekiem? Nie wierzę w to, 

a ty?

- Wujku, rzecz w tym, że wymusiłeś na niej to kłamstwo, sugerując, iż jest zdesperowaną 

starą panną, która nie ma innego wyjścia, jak tylko cię poślubić. Jakaż kobieta będzie 

słuchać czegoś podobnego, nie próbując bronić zranionej dumy?

- Wcale tak nie myślałem, jak sugerujesz. Ani niczego podobnego nie powiedziałem.

-  A  jednak   obie   tak   to   zrozumiałyśmy.   Kara   nie   mogła   twoich   słów   puścić   płazem. 

Kobiety mówią i robią to, co muszą, by wyprowadzić mężczyzn w pole.

- Ach, więc to tak?

W   głosie   Lily   było   coś,   co   zaniepokoiło   Maca.   Jego   piękna   bratanica   patrzyła   w 

przestrzeń z takim wyrazem twarzy i tak błyszczącymi oczami, że wyglądała jak dorosła 

kobieta, która z każdym mężczyzną może zrobić wszystko.

- Lily, co się z tobą dzieje? - zapytał Mac.

- Właściwie to ja powinnam cię o to zapytać, wujku - roześmiała się.

- Kochanie, martwię się o ciebie.

- Nie trzeba. Wiem, co robię - odparła, otwierając kuchenne drzwi. - A przynajmniej tak 

myślę - mruknęła pod nosem.

Mac wszedł do kuchni tuż za nią. Stało się to akurat w momencie, gdy Clay włożył ręce 

do miseczki i nabrawszy pełne garście galaretki, obrzucił nią brata. Twarz i włosy Bricka 

pokryły się zielonym żelem.

- Clay, przestań! - krzyknął Mac, widząc, że chłopiec zamierza kontynuować akcję. - 

Brick, nie waż się! - dodał na widok reakcji starszego bratanka gotowego do kontrataku. - 

Żadnego obrzucania się jedzeniem! Nie będę tolerował takich zabaw!

- Pomocy! - wrzasnął Clay na widok rozgniewanego Maca, który zbliżał się do stołu.

Malec wskoczył na kolana Kary, objął ją mocno i przytulił buzię do piersi dziewczyny.

- Nie pozwól, żeby mnie bił, ciociu Karo!

Kara,   która   dotąd   obserwowała   całą   scenę   z   rozbawieniem,   poczuła   się   zaskoczona 

słowami chłopczyka, ale instynktownie przytuliła go do siebie.

Brick, śmiejąc się i rozmazując galaretkę na twarzy, podszedł do zlewu, by ją spłukać. 

Mac stanął nad Karą i spojrzał na Claya.

64

background image

- Clayu Wilde, chcę z tobą porozmawiać - powiedział.

- On mnie zbije!

- Mac, nie! - Kara ujęła się za malcem. - Uspokój się! Clay po prostu... - umilkła, 

szukając właściwych słów.

W końcu chłopak obrzucił galaretką brata i nie sposób go za to chwalić. Lecz Clay tak 

mocno się do niej tulił i był taki mały w porównaniu z potężnym wujkiem.

- Nie? - krzyknął Mac. - Do licha, nie dam sobą manipulować. Jeśli coś powinienem 

zrobić, to...

-   Spokojnie,   wujku!   -   zachichotał   Brick.   -   Zaraz   pomogę   ci   ochłonąć   -   zawołał   i 

przyciskając palcem kran, skierował strumień zimnej wody wprost na Macauleya.

Przez kilka minut zaskoczony atakiem Mac stał bez ruchu i nawet nie próbował uchylić 

się   przed   nieoczekiwanym   prysznicem.   Trwało   to   wystarczająco   długo,   by   został 

całkowicie zmoczony i aby starszy bratanek zdążył uciec z kuchni. Woda rozprysła się po 

całym pomieszczeniu.

Mac oprzytomniał, a potem ruszył do ataku.

- Brick! - krzyknął, goniąc za chłopakiem, który zamknął się w swoim pokoju. - Otwórz 

natychmiast!

- Wygląda na to, że Brick jest już bezpieczny - zauważyła Lily, zakręcając kran.

- Jeśli nie otworzysz, przysięgam, że wyłamię drzwi!

Autumn, która siedziała obok Kary, nagle wydała z siebie przeraźliwy okrzyk:

- Wujek zamienił się w dziką bestię!

Kara   pomyślała,   że   telewizyjne   horrory   poczyniły   straszne   spustoszenie   w   psychice 

małej.

- Nie bój się. Wujek jest zdenerwowany, ale... - zaczęła uspokajać Autumn, lecz dziecko 

krzyczało coraz głośniej.

Kara zerwała się od stołu, sadzając Claya obok siostry.

- Autumn, dosyć tego, a ty, Clay, trzymaj się z dala od galaretki. Idę porozmawiać z 

wujkiem.

- Wujek w opałach - pisnął malec z satysfakcją w głosie.

- Zadowolona jesteś, że znalazłaś się wśród Wilde’ów? - spytała Lily. - To rodzina w 

stanie rozpadu.

65

background image

- Po prostu... reagujecie bardzo gwałtownie - odrzekła Kara.

Powtarzała to sobie w duchu, wchodząc na górę, gdzie pan domu walił pięścią w drzwi 

pokoju Bricka.

-   Mac   -   rzekła,   kładąc   mu   rękę   na   ramieniu   -   jesteś   cały   mokry.   Czemu   się   nie 

przebierzesz i nie usiądziesz do kolacji? Jeśli nie przestaniesz krzyczeć, Autumn się nie 

uspokoi. Myśli, że zamieniłeś się w bestię, a jeden Bóg wie, co to dla niej znaczy... Może 

sądzi, że urwiesz jej głowę, by zawiesić ją obok innych trofeów na ścianie. - Spokojny 

głos Kary kontrastował z gniewnym nastrojem Maca.

Mac przycisnął jej dłoń do swego ramienia, westchnął głęboko i oparł się o ścianę. Za 

drzwiami Bricka rozległ się zduszony śmiech.

- To wcale nie jest zabawne - mruknął, ale przestał krzyczeć i dobijać się do drzwi.

W kuchni też się uciszyło, więc Kara odczuła ulgę.

- Myślisz, że zachowuję się nierozsądnie? - spytał. - Czyż nie mogłem się zdenerwować, 

kiedy te małe potwory zaczęły rozrzucać jedzenie...

- To nie potwory, a po prostu wyjątkowo żywi chłopcy. Czy ty z braćmi nigdy... nie 

zachowywałeś się podobnie?

- Oczywiście. Czasem kilka razy dziennie braliśmy się za łby, ale na interwencję matki 

przerywaliśmy bijatykę. Miałem chyba prawo oczekiwać...

- Moja mama także nie tolerowała zabaw z wodą. Dobrze pamiętam, jak skonfiskowała 

mój   wodny   rewolwer,   na   który   wydałam   wszystkie   oszczędności.   Wyrzuciła   go   do 

śmietnika, a ja zostałam bez broni i bez pieniędzy.

Mac nie uśmiechnął się. Jeśli chciała go rozbroić, to nie zamierzał poddawać się tak 

łatwo.

-   I   bardzo   dobrze.   Rozlewanie   wody   po   mieszkaniu   to   anarchia.   Co   prawda   nie 

pamiętam, czy nasza matka konfiskowała wodną broń, ale ja bym to zrobił i żądam...

-   Nie   oblałbym   mamy,   wujku   -   zza   drzwi   dobiegł   głos   Bricka,   który   najwyraźniej 

przysłuchiwał się rozmowie. - Ale ty nie jesteś moją mamą, tylko wujkiem, który lubi 

psikusy. Przecież sam kiedyś oblałeś mnie wodą, gdy narzekałem, że mi gorąco. Byłem 

cały mokry, a ty się śmiałeś, pamiętasz? Wszyscy się śmieliśmy.

- To co innego - odrzekł Mac, czerwieniąc się trochę.

- Jak to? - skrzywiła się Kara. - Albo oblewanie się wodą jest w tym domu dozwolone, 

66

background image

albo zabronione dla wszystkich.

- Ja też tak myślę - odezwał się Brick.

- W porządku. - Mac przesunął ręką po mokrej czuprynie i uśmiechnął się. - Odtąd 

nikomu nie wolno oblewać innych wodą. Każdy, kto złamie tę zasadę...

- Zawiśnie na ścianie w charakterze trofeum? - spytał Brick, wychodząc z pokoju. - A co 

z obrzucaniem się jedzeniem? Też jest zabronione?

- Tak - rzekła stanowczo Kara. - I lepiej od razu poinformujmy o tym Claya.

- Autumn także. Nie widziałaś, jak dała Clayowi dolara, żeby rzucił we mnie galaretką - 

dodał Brick, uśmiechając się do Kary.

Mac stłumił okrzyk oburzenia i poszedł do kuchni.

- Nigdy więcej żadnego rzucania jedzeniem - oznajmił, patrząc na Claya. - I podżegania 

do takich wybryków - dorzucił, spoglądając na Autumn.

Rozejrzał się po zalanej wodą kuchni i rzekł do Lily:

- Posprzątaj to.

- Ani mi się śni - odparła, potrząsając głową. - Brick narozrabiał, to niech sprząta.

- Mac, przeziębisz się w tym mokrym ubraniu - wtrąciła Kara. - Idź się przebrać, a my tu 

zrobimy porządek.

- Ojej, biedny wujek! Dostanie kataru - zakpił Brick.

Kara zamarła. Ten chłopak naprawdę przebierał miarę. Szybko stanęła przed Makiem i 

położyła   mu   ręce   na   piersiach,   by   powstrzymać   go   przed   gwałtowną   reakcją,   choć 

przypuszczała, że ją odsunie i zajmie się Brickiem. Ale nie zrobił tego, tylko przycisnął jej 

palce do mokrej koszuli tak, że poczuła ciepło męskiego ciała.

- Nie myśl, że jestem tyranem, który bije dzieci - powiedział, patrząc jej w oczy. - Nigdy 

nie podniosłem ręki na żadne z nich, chociaż chłopakom pewnie nie zaszkodziłoby tęgie 

lanie.

Kara przypomniała sobie, z jakim przerażeniem Clay szukał u niej obrony.

- Może twój brat, James, bił dzieci, kiedy wpadał w złość.

- A może Clay dobrze wie, jak wykorzystać twoje macierzyńskie instynkty - zauważył 

prowokacyjnie Mac.

-   To   cyniczne,   co   powiedziałeś.   On   ma   dopiero   siedem   lat   -   odrzekła,   próbując 

oswobodzić ręce, ale Mac przycisnął je mocniej.

67

background image

- Lubisz dzieci, prawda? I nie jest ci wszystko jedno, co z nimi będzie? - spytał, patrząc 

na nią uważnie.

- Oczywiście - przyznała zahipnotyzowana spojrzeniem ciemnych oczu. - To przecież 

tylko dzieci, które dużo przeszły i...

- Nigdy więcej nie będę rzucał jedzeniem - przyrzekł Clay, który stanął między Makiem i 

Karą, a potem przytulił się do obojga. - Kiedy możemy dostać szczeniaczka? Ciocia Kara 

obiecała, że go dostaniemy - zwrócił się do Maca.

-   O   tak,   tylko   szczeniaka   brak   nam   do   szczęścia.   A   może   małego   wilczka   lub 

niedźwiadka? Bardzo by tu pasowały.

- Wcale nie żartujemy - Autumn poparła brata. - Ciocia naprawdę nam to obiecała.

- Jeśli ciocia będzie się nim zajmować, to nie mam nic przeciwko temu - rzekł spokojnie 

Mac, spoglądając z wyzwaniem na Karę.

No dalej, powiedz dzieciom, że nie dostaną szczeniaka, bo nie zaopiekujesz się ani nim, 

ani nimi, zdawał się mówić wzrok Macauleya.

Kara   nie   potrafiła   wymówić   ani   słowa,   gdy   mały   Clay   tulił   się   do   niej,   a   trójka 

pozostałych, wraz z Makiem, wpatrywała się w nią wyczekująco.

- Jak w serialu telewizyjnym - zauważyła Lily. - Kryzys został zażegnany. Wszyscy 

uśmiechają się do wszystkich.

- Lubię takie seriale - przyznała Autumn, a pozostali roześmieli się serdecznie.

Kara   poczuła,   że   ogarniają   fala   ciepła.   W   kuchni   zapanowała   prawdziwie   rodzinna 

atmosfera,   za   którą   zawsze   tęskniła.   Nie   miała   jej   we   własnym   domu,   odkąd   matka 

opuściła Willa Franklina i wyszła za Drew Ansella. Bardzo kochała nowego męża, ale ta 

miłość nie zostawiała czasu na zajmowanie się dzieckiem.

Drew nigdy nie był nieuprzejmy wobec Kary, lecz mała czuła się w domu jak intruz. 

Pamiętała,   z   jaką   radością   Drew   Ansell   opłacał   jej   kolonie   letnie,   pozbywając   się 

dziewczynki z domu. Proponował nawet, by odwiedzała wujka Willa w Montanie, ale 

Kara odmawiała, wiedząc, że u Ginny Franklin nie będzie mile widzianym gościem.

A w domu Wilde’ów odnalazła wreszcie rodzinne ciepło i poczuła się potrzebna. Po raz 

pierwszy w życiu Kary zdarzyło się, że kogoś obchodziło, czy zostanie, czy też wyjedzie.

Popatrzyła na dzieci oraz Maca, który ciągle przyciskał jej ręce do piersi, i pomyślała, że 

jego wzrok nie pozostawia wątpliwości, iż jest pożądana jako kobieta. Spojrzenie Maca 

68

background image

przerażało ją i przejmowało dreszczem.

Szybko usunęła ręce z piersi Maca i odwróciła się.

- Pójdę się przebrać, żeby nie złapać kataru - powiedział z uśmiechem Mac i wyszedł z 

kuchni.

Ku zdumieniu Kary dzieci bez kłótni i sporów spokojnie rozeszły się do sypialń, a Lily 

pomogła jej w sprzątaniu.

-   Świetnie   poradziłaś   sobie   z   wujkiem   Makiem   -   zauważyła   nastolatka.   -   Umiesz 

zaprowadzić ład i spokój w tej rodzinie. A trzymanie go na dystans w sprawach łóżkowych 

tylko działa na twoją korzyść. Jest taki napalony, że nawet oblewanie wodą niewiele mu 

pomogło.

- Lily! - przerwała jej gwałtownie Kara.

-   Założę   się,   że   teraz   bierze   lodowaty   prysznic   -   ciągnęła   dziewczyna.   -   Jak   długo 

zamierzasz to ciągnąć? Mam nadzieję, że nie przesadzisz, bo wujek jest...

- Lily, proszę!

- Zaczerwieniłaś się? To zabawne!

- Przestań! - jęknęła Kara.

- Jeśli rumienisz się na samą myśl o wujku Macu pod zimnym prysznicem, to nie możesz 

być zakochana w żadnym żonatym mężczyźnie, prawda?

- Przykro mi, że słyszałaś naszą rozmowę - rzekła Kara, wypuszczając z rąk mokrą 

gąbkę. - Rzeczywiście skłamałam. Nie powinnam była tego mówić... 

- Wiem, dlaczego to zrobiłaś - przerwała Lily. - Wujek nie dał ci innego wyboru. Już mu 

powiedziałam, jak głupio postąpił, na wypadek, gdyby nie wiedział, a rzeczywiście nie 

miał o tym pojęcia!

Kara skuliła się na myśl, że Lily dyskutowała o niej z Makiem. Poczuła się niezręcznie, 

lecz dziewczyna nie zamierzała porzucić pasjonującego tematu.

- Dlaczego mężczyźni nigdy nie przyznają wprost, czego pragną, zamiast wynajdywać 

jakieś głupie preteksty - ciągnęła. - Przecież można by od razu uczciwie wyznać: kocham 

cię, zostań ze mną. Ale, nie! Zamiast tego będzie: zostań, bo dzieci potrzebują opieki, a ty 

nie masz nikogo. Albo dlaczego nie powiedzą wprost: szaleję za tobą, tylko: jesteś za 

młoda, a ja nie mogę znieść, że tak bardzo cię pragnę.

Kara czuła się upokorzona tymi uwagami. Domyślała się, że część z nich odnosi się do 

69

background image

niej i Maca. Pozostałe to zapewne aluzje do osobistych problemów Lily.

- Tak ci powiedział pan „Raj”? - zapytała.

- Pan „Raj” - powtórzyła Lily, krzywiąc się. - Tak, to on, a nie powinien był mówić w ten 

sposób. To głupie. Pasujemy do siebie, a on ciągle gada o różnicy wieku... Gdzie się po-

dziali nowocześni mężczyźni, nie kryjący uczuć? I jak mamy sobie poradzić z tymi typami 

w stylu retro, którzy raczej pozwolą się przypiekać rozpalonym żelazem, niż przyznają, że 

potrzebują kobiety do czegoś więcej niż tylko dla uprawiania seksu?

-   Wujek   zna   tego   mężczyznę,   z   którym   się   spotykasz?   -   spytała   ostrożnie   Kara, 

przypominając sobie, jak prowokacyjnie zachowywała się Lily wobec Webba Ashera.

Przez moment zastanawiała się, czy to aby nie on jest tajemniczym ukochanym bratanicy 

Maca,   ale   odrzuciła   tę   myśl,   pamiętając,   jak   nieprzyjaźnie   zachowywał   się   zarządca 

rancza wobec kpiącej z niego dziewczyny. Z ulgą pomyślała, że to nie mógłby być Asher.

- Tak, wujek go zna, ale więcej nie mogę powiedzieć. Lepiej, żebyś nie wiedziała, jak się 

nazywa, bo mogłabyś uznać, że należy powiedzieć o tym wujkowi.

- A to by go rozgniewało?

- Możliwe. Prawdopodobnie tak. Na pewno - westchnęła Lily.

- Lily, gdybym mogła ci coś poradzić...

- Jedyna rada, jakiej mi potrzeba, to „tak trzymać”!

- Nie znając szczegółów, nie mogę radzić w ten sposób.

- Wiem - odparła Lily, odkładając gąbkę, którą dotąd wycierała stół. - Lepiej pójdę się 

położyć.  W  końcu   muszę   jutro  wstać  do   szkoły   -  rzekła   z  niechęcią,  a   wychodząc  z 

kuchni, rzuciła pod adresem Kary:

- Dziś w nocy tak trzymaj, dziewczyno!

ROZDZIAŁ SIÓDMY

„Tak trzymaj!” Słowa Lily rozbrzmiewały w uszach Kary, gdy sprawdzała, czy Autumn i 

Clay są już w łóżkach. Oboje zarzucili jej ręce na szyję i pocałowali na dobranoc. Te 

oznaki akceptacji wzruszyły ją.

Przystanęła   pod  drzwiami  Bricka  oraz   Lily  i   powiedziała   głośno   „dobranoc”.   Z   obu 

sypialń dobiegła taka sama odpowiedź. Starsze dzieci także nie miały nic przeciwko jej 

pozostaniu na ranczu.

Mac również tego pragnął, choć kierowały nim wyjątkowo egoistyczne pobudki. Lecz 

70

background image

gdyby nie uwagi wujka Willa na ten temat, nie miałoby to dla Kary tak dużego znaczenia. 

Ważne, że była potrzebna.

Słowa   Lily   znów   zadźwięczały   jej   w   głowie.   Ta   dziewczyna   wyraźnie   traktowała 

stosunki między kobietami i mężczyznami jako rodzaj gry wojennej, ale Kara podchodziła 

do   tego   inaczej.   Znajdowała   się   na   ranczu   w   dość   dziwnej   sytuacji,   lecz   zamierzała 

zachowywać się jak uczciwa, dojrzała kobieta, którą w istocie była. A to znaczyło, że 

powinna zanieść Macowi tacę z kolacją, bo nie wrócił do kuchni, a musiał być głodny. 

Potem zamierzała się położyć, bo ciągle jeszcze odczuwała skutki różnicy czasu i miała za 

sobą męczący dzień.

Z tacą zastawioną jedzeniem zapukała do drzwi sypialni Maca.

- Wejdź! - usłyszała.

Na dźwięk tego głosu zadrżała i zarumieniła się mocno.

- Nie mogę otworzyć drzwi, bo mam zajęte ręce - rzekła jednym tchem. - Przyniosłam ci 

kolację.

Drzwi   otworzyły   się   i   stanął   w   nich   Mac   w   białym   szlafroku   kąpielowym.   Wytarł 

ręcznikiem mokre włosy, a potem obrzucił spojrzeniem trzymaną przez Karę tacę.

- Nie ma galaretki?

- Odkąd użyto jej jako broni, zniknęła z menu - roześmiała się Kara.

- Myślę, że trochę przesadziłem dziś wieczorem - przyznał, biorąc od niej tacę. - Prawdę 

mówiąc, zachowałem się głupio - rzekł, potrząsając głową.

- Miałeś powody, zostałeś sprowokowany. Po całym dniu spędzonym na poszukiwaniach 

Bricka   ostatnią   rzeczą,   jakiej   potrzebowałeś,   był   widok   chłopców   obrzucających   się 

jedzeniem.

- Nie, to tylko był pretekst do awantury. Naprawdę dopiekła mi wizyta Franklinów - 

powiedział, stawiając tacę i sadowiąc się w wygodnym fotelu. - Zastanawiałem się, czy 

dzwoniłaś do pastora z prośbą, by zabrał cię stąd dziś wieczorem.

- Nie, zdecydowałam się tego nie robić - odparła, podchodząc, by podać mu szklankę z 

napojem.

- Może znalazłoby się trochę kawy? - spytał, bez przekonania wpatrując się w szklankę z 

sokiem pomarańczowym.

- Za późno na kawę. Nie mógłbyś potem zasnąć - rzekła Kara. - Mogę ci zaproponować 

71

background image

mleko albo piwo.

- Wystarczy sok - uznał Mac. - Dotrzymasz mi towarzystwa przy kolacji?

Kara spojrzała na zamknięte drzwi sypialni i mężczyznę z tacą na kolanach.

- Zgoda - powiedziała z wahaniem. - Zostanę chwilę.

Przysiadła ostrożnie na skraju łóżka, bo w pokoju nie było drugiego fotela.

- Kiedy  brałem  prysznic,  kombinowałem,  jak  uszkodzić  samochód  pastora,  żeby  nie 

mógł   cię   stąd   wywieźć.   Dobrze,   że   do   niego   nie   dzwoniłaś   -   rzekł,   obgryzając   udko 

kurczaka.

- Mac, ja naprawdę... - Kara w zażenowaniu zaczęła wykręcać palce, a potem podniosła 

się z miejsca. - Zobaczę, co z Taiem, i położę się...

- Później - przerwał stanowczo Mac i powstrzymał ją wzrokiem.

- Musisz być bardzo zmęczony - zauważyła, siadając z powrotem na łóżku. - Wiem, bo ja 

też   czuję   zmęczenie.   Pewnie   chciałbyś   odpocząć.   Nawet   nie   powiedziałeś,   ile   czasu 

zabrało ci odszukanie Bricka.

Kara popadła w konsternację. Zaczęła mówić byle co, żeby tylko opanować ogarniające 

ją podniecenie. Sam widok Maca tak na nią działał, a przecież ten mężczyzna tylko jadł 

kurczaka.

Ścisnęła   uda   i   skrzyżowała   ręce   na   piersiach.   Przez   bluzkę   i   stanik   wyczuwała,   jak 

stwardniały jej sutki. Mac kończył kolację, nie dostrzegając niepokoju Kary.

- Chłopcy mieli nad nami kilkugodzinną przewagę - zaczął opowiadać - ale szeryf, Jack 

Tate, zawiadomił przez radio inne posterunki, by zatrzymały uciekinierów, nie przerażając 

ich   przy   tym   nadmierną   prędkością   pościgu.   Na   szczęście   nic   złego   się   nie   stało. 

Policjanci dobrze obeszli się z Brickiem i Jimmym. Wzięli ich tylko na posterunek, a 

stamtąd już my ich odebraliśmy.

- Musiałeś zapłacić jakiś mandat?

- Tym razem nie. Lecz słowa policjantów zrobiły wrażenie na chłopakach, więc nie będą 

już chyba próbować po raz drugi, Ja i Jack też dorzuciliśmy swoje trzy grosze po drodze 

do domu. On odwiózł Jimmy’ego Crowa, a ja wróciłem z Brickiem. Rozmawiał ze mną i 

w tym samym czasie słuchał jakichś najnowszych przebojów. - Mac skrzywił się. - Co za 

okropna muzyka! Przypomina wycie alarmu samochodowego.

- Nie bądź taki staroświecki, bo młode pokolenie uzna cię za wapniaka.

72

background image

- Mogę być wapniakiem, ale mówię prawdę. Nastolatki mają teraz okropny gust.

Odstawił tacę na mały stolik obok fotela. Zjadł wszystko oprócz ciasta.

- Co z deserem? - zapytała.

- Wolę inny, a ty?

Podniósł się i zbliżył do Kary. Usiadł w nogach łóżka. Poczuła, że brak jej tchu.

- Muszę już iść - wymamrotała, nie ruszając się z miejsca.

- Dziękuję, że przyniosłaś kolację - rzekł i pogłaskał Karę po gęstych, jasnobrązowych 

włosach.

Dziewczyna   opuściła   wzrok,   podziwiając   kontrast   między   bielą   szlafroka   a   opaloną, 

porośniętą   ciemnymi   włosami   skórą   Maca.   Uświadomiła   sobie,   że   jest   nagi   pod 

szlafrokiem, a ona siedzi obok niego na łóżku, lecz mimo to nie wstała z miejsca.

- Połóż się - powiedział łagodnie.

Gdy milczała, delikatnie popchnął ją na poduszki, a sam położył się obok, obrzucając 

Karę namiętnym spojrzeniem, które rodziło w niej jednocześnie podniecenie i strach. Lecz 

nawet strach podszyty był jakąś wewnętrzną radością.

- Co za wielkie oczy, okrągłe jak spodeczki - szepnął i pochylił się, by je pocałować.

Kara   opuściła   powieki.   Nie   potrafiła   ich   podnieść.   Ogarnęło   ją   przyjemne   ciepło   i 

ociężałość. Nie miała sił, by się poruszyć. Mac zajął się nią jak lalką. Przełożył jej nogi 

przez swoje i zaczął pieścić, przesuwając dłonią od pośladków i bioder ku kolanom.

-   Masz   wspaniałe   nogi   -   mruknął.   -   Długie   i   zgrabne.   Chcę   je   zobaczyć.   Świetnie 

wyglądasz w dżinsach, ale spróbujmy się ich pozbyć.

Znaczenie słów nie docierało do oszołomionej dziewczyny. Tchnący namiętnością ton 

Maca sprawiał jej rozkosz. Przemknął ją dreszcz, gdy ręka mężczyzny zaczęła powrotną 

podróż przez kolana, wewnętrzną stronę ud i dotarła wyżej. Gdy Mac osiągnął swój cel, 

zatrzymał się. Stało się jasne, do czego zmierzał. Kara westchnęła głęboko, zbladła, potem 

zaczerwieniła się i spróbowała się podnieść, mimo iż Mac nie usunął ręki.

- Proszę - szepnęła. - Ledwie się znamy - zakończyła drżącym głosem, czując napięcie i 

wilgotność w miejscu, którego dotykał.

Jeśli nie cofnie dłoni...

Nie cofnął.

Kara opadła na materac jak zahipnotyzowana. Aktywność Maca szokowała, ale teraz 

73

background image

Kara pragnęła już czegoś więcej niż tylko łagodnego nacisku jego dłoni. Chciała...

Mac uniósł rękę, a potem przesunął ją wyżej. Zanim zdążyła go powstrzymać, szybko 

rozpiął  pierwszy  guzik  dżinsów  i  skutecznie   powstrzymał  Karę,  gdy  chciała  zapobiec 

rozpięciu następnego,

- Znamy się dopiero dwa dni - przypomniała, tracąc oddech. Podniósł jej rękę do ust i 

koniuszkiem języka dotknął wnętrza dłoni, a ona poczuła efekty tej pieszczoty dokładnie 

tam, gdzie się tego spodziewał.

- Kochanie, jeden dzień w tym domu znaczy tyle, co pięć lat w więzieniu, a to już 

poważny wyrok.

Kara przestała myśleć o opuszczeniu łóżka. To było takie niezwykłe. Leżeć z Makiem i 

pozwalać, by ją pieścił.

- A skoro znamy się dwa dni, to znaczy tyle samo.

- Dziesięć lat?

- Świetny z ciebie rachmistrz - uśmiechnął się. - Ale naprawdę oznacza to dziesięć lat 

ciężkich robót.

Jakby mimo woli zaczęła gładzić twarz Maca, pieścić dotykiem jego szyję.

- Nie czuję się tu jak w więzieniu - powiedziała.

- Nie? Myślisz, że mogłabyś z nami wytrzymać? - zapytał, masując jej barki i ramiona 

tak długo, aż się zupełnie rozluźniła.

- Podoba mi się tutaj - odparła, gdy delikatnie muskał wargami jej czoło, policzki i szyję.

- Wiesz, że już przynależysz do naszego rancza. To przesądzone - zaśmiał się cicho.

Nie mógł  powiedzieć  niczego  lepszego, by  ją uszczęśliwić. Wreszcie  znalazła  swoje 

miejsce i ludzi, którzy czekali na nią przez całe życie.

Mac nie był typem mężczyzny poświęcającego dużo czasu na myślenie o szczęściu i o 

tym, jak je osiągnąć. Borykanie się z codziennymi trudnościami całkowicie wyczerpywało 

energię. Tym bardziej czuł się dumny, że intuicyjnie dobrał słowa, które tak podziałały na 

Karę. Chciał, by należała do niego i by mógł otoczyć ją opieką. Pragnął jej z mocą, którą 

ledwie mógł opanować. Rozwiązał szlafrok i rozsunął jego poły.

-   Nie   przejmuj   się   konwenansami,   dziecino.   Niektórzy   już   po   godzinie   znajomości 

spędzają ze sobą noc, innym potrzeba na to weekendu. Czas nie ma znaczenia, a już na 

pewno nie dla nas. Przecież zamierzamy się pobrać. - Musnął wargami jej usta. - Myśl, że 

74

background image

od dziś będziesz spędzać ze mną każdą noc, sprawia mi wielką radość.

Słowa Maca zainspirowały fantazję Kary. Wyobrażała sobie, że trzyma go w ramionach, 

kocha się z nim, ale potem nie spotykają się więcej. Nie potrafiła znieść bólu rozstania, 

przemiany   intymnego   dziś   w   niewiadome   jutro.   Może   dlatego   w   wieku   dwudziestu 

sześciu lat była ciągle dziewicą i tak bardzo potrzebowała zapewnień Maca o stałości ich 

związku, zanim zaczęliby się kochać.

Całą sobą pragnęła należeć do tego mężczyzny. Teraz już była pewna, że chce wyjść za 

Maca Wilde’a. Nie potrafiła tylko oddzielić panieńskiej tremy od ekscytacji.

- Wyglądasz jak przestraszona dziewczynka, a przecież wiem, że się mnie nie boisz i 

chcesz, żebyśmy się kochali. Po to przyszłaś do mojej sypialni. 

- Zamierzałam jedynie przynieść kolację - szepnęła.

- Sama się oszukujesz - zapewnił. - Lecz jeśli to doprowadziło cię tutaj... - zawiesił głos i 

zajął się guziczkami u liliowej bluzki.

Zdziwiła się, że tak szybko sobie z nimi poradził, a potem rozpiął stanik.

- Pragnę cię! - Brązowe oczy Maca zapłonęły pożądaniem na widok krągłych, białych 

piersi i ciemnoróżowych sutek Kary.

Kara   walczyła   z   pokusą,   by   chwycić   za   poły   bluzki   i   okryć   nagość.   Wzrok   Maca 

krępował ją i podniecał.

- Jesteś piękna, kochanie. To nie żaden wyświechtany komplement. Naprawdę tak myślę 

- zamruczał Mac, a jego słowa podziałały na Karę jak balsam.

- Chcę ci wierzyć - powiedziała, zdając sobie sprawę, że i tak nie opuści jego sypialni.

Mac pochylił i zaczął ssać jedną z sutek tak mocno, aż Kara krzyknęła z rozkoszy. Potem 

wargami i językiem pieścił obie piersi. Dziewczyna z jękiem poruszyła biodrami. To było 

coś zupełnie nowego. Instynktownie powtarzała rytm ruchów pieszczącego ją mężczyzny.

Mac   wsunął   kolano   między   jej   uda   i   przycisnął   tak,   że   poczuła,   jak   bardzo   jest 

podniecony. Przytuliła się, a Mac jęknął z pożądania. Pocałował gwałtownie jej usta. Kara 

zarzuciła   mu   ręce   na   szyję   i   odwzajemniła   pocałunek.   Całowali   się   z   coraz   większą 

namiętnością. Kara wsunęła ręce pod szlafrok, by dotknąć gorącej, muskularnej piersi 

tulącego ją mężczyzny. Ten gest jeszcze bardziej podniecił Maca.

Kara zdusiła w gardle szloch. Drżąca i rozgorączkowana czuła na przemian panikę i 

pożądanie. Przerażała ją zmysłowa moc własnych pragnień.

75

background image

-   Nigdy   przedtem   tak   się   nie   czułam.   Nie   przypuszczałam,   że   można   coś   takiego 

przeżywać - szepnęła, kiedy przez moment przestał ją całować i pozwolił zaczerpnąć 

powietrza.

Z obawą i ekscytacją pomyślała, że za chwilę straci kontrolę nad sobą i odda się Macowi. 

W tym momencie zsunął z niej dżinsy i majteczki.

- Rozluźnij się, najdroższa - szepnął. - Wiem, że się denerwujesz, ale nie powinnaś.

Była naga, a on, zrzucając z siebie szlafrok, pieścił ją wzrokiem. Karze zaschło w ustach 

na widok muskularnego, proporcjonalnego ciała Maca. Przestała się bać. Zafascynowana, 

zapragnęła go dotknąć i sięgnęła dłonią pomiędzy jego uda.

Mac przymknął oczy, rozkoszując się pieszczotą. Kara zrozumiała, że bardzo jej pragnie, 

czuła to, widziała...

Otworzył oczy. Delikatnie usunął jej rękę.

- Jeszcze trochę i skończymy, zanim zaczęliśmy - powiedział.

Całą swoją wiedzę o seksie Kara czerpała z książek. Nie była przygotowana na taką 

burzę zmysłów, którą przyszło jej teraz przeżywać.

Wygięła się gwałtownie, gdy Mac dotknął najintymniejszego zakątka jej ciała i zaczął go 

pieścić, zapuszczając się coraz głębiej. Przenikała ją dzika rozkosz. Napięcie stawało się 

trudne do zniesienia.

- Błagam! - krzyknęła, pragnąc czegoś, czego nie potrafiła nazwać.

Czuła, że promieniuje gorącem. Mac patrzył namiętnie prosto w jej oczy.

- Teraz, najdroższa - szepnął. - Chodź do mnie.

- Nie mogę...

- Ależ możesz.

I stało się. Drżenie, które przeniknęło jej ciało, było zupełnie nowym doświadczeniem.

Mac   nie   pozwolił,   by   podniecenie   Kary   osłabło.   Kiedy.   ciągle   jeszcze   pulsowała 

rozkoszą, rozsunął szeroko jej nogi i wniknął w nią. Krzyknęła, a potem poczuła łzy w 

oczach.

Zaskoczony Mac uniósł głowę. Dyszał gwałtownie.

- Nigdy wcześniej tego nie robiłaś, prawda? - zapytał, choć znał odpowiedź.

Kara drgnęła, słysząc niedowierzanie w jego głosie.

- Nie - odparła i zamknęła oczy, by nie widzieć osłupienia we wzroku Maca.

76

background image

Rozkoszne prądy przenikające ciało powoli zanikały. Mac nie wysunął się z niej. Jego 

obecność sprawiała ból i wzniecała pożar.

- Domyślałem się, że jesteś... niedoświadczona, ale nie sądziłem, że...

-   Mówisz,   jakbyś   nie   wiedział,   czym   jest   dziewictwo   -   Kara   próbowała   udawać 

rozbawienie.

Był nią rozczarowany, a najgorsze, co mogła teraz zrobić, to się rozpłakać.

Mac spostrzegł, że łzy kręcą się jej w oczach.

- Mój Boże! Nie płacz! - poprosił.

- Biedny Mac. Najbardziej pożądany kawaler w całym Bear Creek musiał trafić w łóżku 

na dziewicę. - Próbowała się roześmiać. - Wybacz. Współczuję ci.

- I pomyśleć, że powiedziałem, iż nie musisz się denerwować - mruknął. - A ty naprawdę 

miałaś powody! Po prostu przyniosłaś mi kolację, a ja to źle zrozumiałem. Skłoniłem cię 

do   czegoś,   czego   nigdy   w   życiu   nie   robiłaś.   Nie   byłaś   jeszcze   z   mężczyzną!   Byłaś 

dziewicą...

- Wystarczy - przerwała Kara. - I tak czuję się upokorzona...

- Upokorzona? Myślałem, że cię boli.

- Boli. To znaczy bolało - uzupełniła.

Wstrzymała oddech, lecz ból zdawał się odpływać, a jej ciało przyzwyczajało się do 

męskiej obecności.

Mac poruszył się lekko. Kara stężała w oczekiwaniu bólu, ale nie nadszedł.

- Teraz lepiej? - spytał ochryple.

Skinęła głową. Naprawdę było lepiej. Pieczenie ustąpiło, zastąpione czymś przyjemnym, 

a trudnym do nazwania. Żar zamienił się w łagodne ciepło. Rozdzierający ból zniknął, w 

zamian pojawiło się uczucie pełni. Zamknęła oczy. Było jej dobrze.

- Nie chcę, żebyś się czuła upokorzona - powiedział łagodnie Mac.

Gdybym był prawdziwym dżentelmenem, wycofałbym się natychmiast i pozwolił jej 

wrócić do własnej sypialni, ale nim nie jestem, pomyślał.

- Kochanie, jeżeli... jeżeli chciałaś poczekać do wesela, to wiesz, że się z tobą ożenię. 

Wszystko będzie dobrze, najdroższa. Możemy udawać, że... to nasza noc poślubna.

- Niczego nie rozumiesz. Czułam się upokorzona, bo potraktowałeś mnie jak dziecko, jak 

jakiś wybryk natury, ponieważ... - odwróciła wzrok i zaczerwieniła się. - Ponieważ nigdy 

77

background image

jeszcze nie byłam z mężczyzną - dokończyła.

Zebrała się na odwagę i spojrzała mu prosto w oczy.

- Przykro mi, że tak to odebrałaś - rzekł spokojnie. - Nie jesteś żadnym wybrykiem 

natury,   tylko   piękną,   namiętną   kobietą   i   czuję   się   zaszczycony,   że   jestem   twoim 

pierwszym kochankiem.

Przymknęła oczy, czując, że zbiera się jej na płacz.

- Dziękuję, Mac - szepnęła.

Pochylił się, by delikatnie ją pocałować, i poruszył się wewnątrz jej ciała.

- Przysięgam, że nigdy nie mówiłem tego innej kobiecie, bo nigdy nie miałem dziewicy. 

To pierwszy raz dla nas obojga, kochanie.

Cudowny   dreszcz   przeniknął   Karę   od   stóp   do   głów.   Mac   pocałował   ją,   głęboko 

wsuwając język w usta, a ona objęła go mocno.

- Bardzo dobrze - mruknął, pieszcząc najwrażliwszy punkt jej ciała.

To podniecające dotknięcie sprawiło, że instynktownie zgięła kolana.

- Obejmij mnie nogami - powiedział szybko, a ona zrobiła to, czując, że Mac wnika w 

nią jeszcze głębiej.

Zakołysał się lekko, potęgując w niej uczucie rozkoszy. W chwilę później odpowiedziała 

mu rytmicznymi ruchami ciała.

- Jak dobrze, Mac - powiedziała schrypniętym głosem.

- Tak, kochanie, bardzo dobrze!

Choć próbował przeciągać chwile obezwładniającego szczęścia, natura upomniała się o 

swoje prawa. Mac przyspieszył ruchy. Coraz gwałtowniej i głębiej wchodził w ciało Kary, 

wprowadzając ich oboje na szczyt. W chwilę potem osunął się na nią z jękiem rozkoszy.

Kara objęła go mocno. Czuła, jak bije mu serce. Twarz miała mokrą od potu i łez. 

Pieściła plecy Maca, który leżał na niej bez ruchu.

- Mac? - Niepewny głos Kary kazał mu unieść głowę.

- Dobrze się czujesz? - szepnął, wspierając się na łokciach. - Czy coś ci zrobiłem? - 

zapytał, a potem wysunął się z jej ciała i położył na plecach. - Przepraszam. Mało cię nie 

zmiażdżyłem. - Delikatnie pogładził policzek Kary. - Możesz oddychać?

- Nic mi nie jest - zapewniła.

Czuła   się   wprost   znakomicie.   Chciała   śmiać   się   i   krzyczeć.   Poznać   jego   myśli   i 

78

background image

opowiedzieć mu o swoich marzeniach, rozmawiać o rozkoszy, której przed chwilą oboje 

zaznali. Ale zauważyła, że Mac zasypia. To, co dla niej było największym przeżyciem, dla 

niego nie miało takiego znaczenia. Znał wiele kobiet, a ona stała się jeszcze jedną jego 

zabawką. Ta świadomość zmartwiła ją i przygasiła euforię.

- Powinnam wrócić do siebie - szepnęła. - Nie mogę tu zostać.

- Dlaczego? - Mac wyciągnął rękę, by zgasić nocną lampę.

- Nie chcę, żeby dzieci zastały nas razem.

- Drzwi są zamknięte. Nikt nie będzie nas niepokoić. I co to znaczy, że nie możesz spać 

tutaj? - zapytał Mac, wyczuwając, że Kara zaczyna się czegoś obawiać. - W tym łóżku jest 

znacznie lepszy materac niż w twojej sypialni.

Przysunął się do niej i od tyłu objął w talii, a potem mocno przytulił do siebie.

- Nie chodzi o materac - odparła Kara. - Rzecz w tym, że ja nie tylko nie kochałam się 

dotąd z mężczyzną, ale i nie spałam z nim. Nie będę mogła zasnąć. Jeśli nie odejdę, żadne 

z nas nie wypocznie.

- Zaryzykuję - powiedział, całując ją w skroń. - Zostaniesz tu, kochanie.

- Jesteś okropny! Agresywny, apodyktyczny i... - krzyknęła, próbując mu się wyrwać, ale 

ramię Maca było jak z żelaza.

- Wyliczyłaś same zalety. Dobranoc, najdroższa.

Poczuła gniew. To irracjonalne złościć się na mężczyznę, który dał jej tyle rozkoszy, 

pomyślała. Nawet jeśli myślał inaczej, Kara chciała usłyszeć go mówiącego, że przeżył z 

nią cudowne chwile, ale Mac milczał.

- Słuchaj, to nie ma sensu - zaczęła, szamocząc się w jego uścisku. - Nie usnę tutaj. 

Pozwól mi odejść.

- Nie!

Próbowała się opanować. Nie mogła go winić, że nie uważał ich wspólnych przeżyć za 

coś nadzwyczajnego.

-   Łatwo   ci   przyszło   -   mruknęła.   Szybko   mu   uległa.   Choć   nie   żałowała   niczego, 

brakowało jej większego zaangażowania Maca. Zbyt dobrze siebie znała i wiedziała, że 

nie poszłaby do łóżka z pierwszym lepszym. Była z Macauleyem, bo w ciągu tych dwóch 

dni bez pamięci się w nim zakochała. Tak bardzo pragnęła usłyszeć od niego, że to, co się 

między nimi zdarzyło, dla niego też miało wyjątkowe znaczenie i że nie traktuje jej jak 

79

background image

narzeczonej na zamówienie. Lecz Mac inaczej wytłumaczył sobie milczenie Kary.

- Łatwo? Po prostu kochałem się z moją przyszłą żoną, a teraz czas spać.

Od miesięcy, a może nawet nigdy w życiu nie czuł się równie wspaniale. Zamknął oczy. 

Nie czas ani miejsce na retrospekcje. Pastor zrobił mu ogromną przysługę, proponując 

zaproszenie Kary do Montany. Trzeba by mu za to ufundować dzwon kościelny albo coś w 

tym rodzaju, pomyślał zasypiając.

Kara   leżała   cicho   i   nasłuchiwała   spokojnego   oddechu   Maca.   Postanowiła   zmienić 

taktykę. Nie było sensu się z nim spierać, skoro postanowił ją zatrzymać. Zaczeka, aż jego 

pozwolenie nie będzie potrzebne, i odejdzie.

Kiedy upewniła się, że zasnął, mogła już wyśliznąć się z sypialni. Czekała tylko na 

właściwy moment. Mimo podenerwowania czuła, że powoli zaczyna się rozluźniać.

W pokoju było ciemno i cicho. Mac otulił ich oboje ciepłą kołdrą. Obok siebie czuła jego 

gorące ciało. Powieki zaczynały jej ciążyć. Leżenie z otwartymi oczami wymagało zbyt 

wiele   wysiłku,   więc   je   przymknęła.   Poleży   jeszcze   kilka   minut,   a   potem   wstanie, 

pomyślała z westchnieniem. Tylko kilka minut...

ROZDZIAŁ ÓSMY

Dzwonek   budzika   wyrwał   Karę   z   głębokiego   snu.   Uświadomiwszy   sobie,   gdzie   się 

znajduje, szeroko otworzyła oczy. Leżała naga z mężczyzną w łóżku! Mac westchnął i po 

omacku wyłączył alarm.

Przypomniała sobie wszystko, włącznie z nocnym zamierzeniem, by wrócić do swojej 

sypialni.

- Zostań tu i śpij - powiedział Mac. - Muszę wyprawić dzieci do szkoły, ale ty...

- Wstanę.

Kara wyskoczyła z łóżka, wbiegła do łazienki i zamknęła drzwi. Słysząc trzask zamka, 

Mac uśmiechnął się lekko. Rozbawiła go skromność dziewczyny, tak bardzo kontrastująca 

z jej wczorajszą namiętnością. Czule pomyślał o minionej nocy. A więc był pierwszym 

mężczyzną w życiu Kary i mógłby zostać jedynym.

Podszedł do okna, by rozsunąć zasłony. Zapowiadał się pochmurny, deszczowy dzień, ale 

Mac wkładał szlafrok, pogwizdując wesoło.

80

background image

Kara podsunęła Brickowi kolejny placek, podziwiając apetyt chłopca. To była trzecia 

dokładka. Autumn pracowała nad pierwszym, polewając go obficie słodkim sosem. Lily 

małymi łyczkami popijała herbatę i skubała grzankę. Rekonwalescent Clay jeszcze spał w 

swoim pokoju.

Tai wkroczył do kuchni z podniesionym ogonem i donośnym miauczeniem oznajmił 

swoje przybycie.

- Spędził dziś noc w moim łóżku - powiedziała Autumn.

Kot dostał swoje jedzenie i przestał interesować się ludźmi.

- Czy to nie wspaniałe? Prawdziwe, domowe śniadanie! - zachwycał się Mac, kończąc 

swoją porcję placków. - Kiedyż to ostatnio jedliśmy coś podobnego? Pastor miał rację. 

Znakomicie gotujesz - rzekł z uśmiechem do Kary.

- Biorąc pod uwagę twój dzisiejszy poranny nastrój, chyba nie tylko w tym jest dobra - 

zauważyła Lily.

Kara   zaczerwieniła   się   i   o   mało   nie   wypuściła   z   rąk   patelni,   którą   zamierzała 

wyszorować.

- Lily! - upomniał bratanicę Mac, ale zabrzmiało to raczej żartobliwie niż surowo.

 - Co ona miała na myśli? - chciała wiedzieć Autumn.

- Że jesteśmy bardzo zadowoleni, iż Kara jest z nami i zrobiła śniadanie - wyjaśnił Mac.

- Brick, czemu idziesz do szkoły w białym swetrze i dżinsach? Joanna Franklin mówiła, 

że dziś macie dzień przebierańców, więc powinieneś włożyć coś śmiesznego - zauważyła 

Autumn.

-   Co?   -   Brick   mało   nie   zakrztusił   się   mlekiem.   -   Nie   idę!   Nie   mam   zamiaru   się 

wygłupiać! Nikt mnie nie zmusi - dodał, spoglądając z wyzwaniem na wuja.

- Brick, musisz iść do szkoły. Wystarczy, że wczoraj opuściłeś zajęcia. I tak masz dużo 

do nadrobienia... - stwierdził Mac.

- Mogę jeszcze raz nie pójść - przerwał mu chłopak.

Obaj wstali z miejsc.

- Przestańcie. Jest dopiero siódma rano - rzekła Lily.

Kara popatrzyła na obu Wilde’ów. I wuj, i bratanek zacinali się w uporze. Spostrzegła 

też, że Autumn uśmiecha się z satysfakcją i korzystając z zamieszania, bezkarnie sięga po 

słodki sos, którego Mac nie pozwalał jej nadużywać.

81

background image

- Nie szkodzi, jeśli Brick zostanie dziś w domu - ośmieliła się wtrącić. - Zajmie się 

trochę Clayem, pogra z nim w coś, pomoże odrobić lekcje, które mu zadano.

- Oczywiście - zgodził się Brick.

- Chłopak nie zostanie w domu. Nie ma o czym mówić! - Mac był niezadowolony z 

interwencji Kary.

- Kara powiedziała, że mogę zostać, i będę jej słuchać.

- Znowu to samo - rzekła znudzonym tonem Lily. - To mogło działać u wuja Jamesa i 

ciotki   Ewy,   którzy   o   mało   się   nie   rozwiedli,   zanim   zdecydowali,   że   pieniądze 

otrzymywane z naszego ubezpieczenia nie są tego warte, i odesłali nas tutaj.

- Rozumiem, że Brick może nie mieć ochoty na przebieranie się - powiedziała spokojnie 

Kara. - U mnie w szkole też kiedyś wprowadzono taki zwyczaj. Każdy starał się o naj-

zabawniejszy kostium. To było w ósmej klasie. Właśnie się przeprowadziliśmy i wszystkie 

dziewczynki ubierały się w tej szkole inaczej niż tam, gdzie uczyłam się poprzednio. Tego 

dnia kilka z nich przyszło ubranych dokładnie jak ja. Domyśliłam się, że posłużyłam im za 

model. To nie był miły moment - przyznała. 

- Musiało być ci głupio - zauważył Brick.

- To zdarzyło się dawno temu, ale pozostało mi przeświadczenie, że takiego dnia zawsze 

komuś jest przykro.

- U nas w klasie też jest paru takich, z których mogą się nabijać, ale my z Jimmym nie 

dopuścimy do tego. Idę do szkoły, wujku - zdecydował Brick, biegnąc po książki.

- Brick obrońcą uciśnionych! Sam, z własnej woli, chce iść do szkoły! Dobra jesteś, Karo 

- rzekła z uznaniem Lily.

- Jest wspaniała - stwierdził Mac, podchodząc do Kary i obejmując ją w talii. - Historia, 

którą opowiedziałaś, to znakomity chwyt - dodał i przytulił ją mocniej do siebie. - Dzię-

kuję,   kochanie,   że   powstrzymałaś   mnie   od   kolejnego   wybuchu   gniewu.  Twój   sposób 

okazał się znacznie lepszy.

Kara zadrżała, kiedy Mac przesunął dłońmi po jej bladoróżowym szlafroczku. W czasie 

śniadania w obecności dzieci starała się zachować spokój, lecz teraz wróciła świadomość, 

że ostatniej nocy zostali kochankami.

Mac spróbował wsunąć dłonie pod szlafroczek, ale wyśliznęła mu się z objęć. Nie mogła 

sobie pozwolić na takie intymności przy Lily.

82

background image

-   Sądzisz,   że   wymyśliłam   tę   historię?   -   spytała,   próbując   przywrócić   między   nimi 

dystans.

Opowieść była prawdziwa i stanowiła jedno z pierwszych doświadczeń decydujących o 

tym,   że   Kara   stała   się   tak   wrażliwa   na   upokorzenia.  Ale   żadne   z  Wilde’ów   tego   nie 

rozumiało.

Brick   i   Autumn   wbiegli   z   książkami   do   kuchni.   Za   nimi   wszedł   Webb   Asher   w 

kowbojskim stroju.

- Pada, więc myślę, że wszyscy będą dziś pracować w stajniach, a ja chcę załatwić parę 

rzeczy w mieście, więc mogę podwieźć dzieciaki do szkoły.

- Świetnie! Nie będziemy musieli siedzieć w dżipie - ucieszyli się Brick i Autumn.

- W  czasie  deszczu  zawsze  podwożę ich do  drogi  i  tam czekają  w samochodzie  na 

szkolny autobus - wyjaśnił Mac.

- Jak się pobierzecie, tobie przypadnie to w udziale, a także wiele innych obowiązków, 

pani Wilde - zauważyła Lily, zwracając się do Kary.

- Znajdzie się również parę pozytywnych aspektów tego statusu - mruknął Mac, całując 

Karę w szyję.

Dziewczyna zarumieniła się i spróbowała odsunąć Maca. Przestał całować, lecz wciąż 

obejmował ją w talii.

- Mogę jeden wymienić - oznajmiła Autumn. - Oglądanie telewizji satelitarnej!

Słysząc to, wszyscy roześmieli się głośno.

- Bierz swoje książki, uczennico. Chyba nie chcesz spóźnić się do szkoły? - zwrócił się 

Webb do Lily.

Kara   gwałtownie   odwróciła   głowę,   by   spojrzeć   na   zarządcę.   W   głosie,   którym 

przemawiał   do   bratanicy   Maca,   było   coś   prowokacyjnego.   Lily   zakołysała   zalotnie 

biodrami.

- Stokrotne dzięki, Webb. Naprawdę doceniam to, co dla nas robisz - rzekł Mac.

- Ja również - dorzuciła Lily z uśmiechem.

Czyżby dziewczyna była jednak bliżej związana z tym kowbojem, zastanowiła się Kara, 

śledząc chłodny wzrok Ashera skierowany ku Lily. I czy jej wuj niczego się nie domyślał? 

Lecz Mac ścigał spojrzeniem tylko ją i nie w głowie mu było obserwowanie zarządcy 

rancza albo własnej bratanicy.

83

background image

- Skoro Clay jeszcze śpi, a my nie byliśmy pod prysznicem, to zaoszczędźmy czasu oraz 

ciepłej wody i weźmy wspólną kąpiel.

Karze zaparło dech z wrażenia. Obawiała się, czy Webb i dzieci wychodzące właśnie z 

domu nie usłyszały tej niezwykłej propozycji. Mac nie żywił podobnych obaw. Objął Karę 

i poprowadził do sypialni.

Zamknął dokładnie drzwi, a potem gwałtownie ją pocałował. Kara zarzuciła mu ręce na 

szyję i przylgnęła doń całym ciałem.

Zanim zupełnie straciła kontrolę nad sytuacją, pomyślała jeszcze, że szybko nauczyła się 

odwzajemniać pieszczoty. Uwielbiała całować i dotykać Maca.

- Pragnąłem tego, odkąd się obudziliśmy - powiedział Mac, przerywając dla złapania 

oddechu. - Lecz wyskoczyłaś z łóżka jak gazela, a potem byliśmy otoczeni przez całą pa-

czkę nieletnich przyzwoitek.

- Dzieci dobrze wiedzą, co się święci - rzekła Kara.

Kochała Maca Wilde’a bez wzajemności i należało o tym pamiętać. Przypadek sprawił, 

że to ona wysiadła z samolotu. Na jej miejscu mogła się znaleźć każda inna kobieta.

- Nie zajmujmy się tym teraz - zaproponował Mac, jakby znał jej myśli. - Kochaliśmy się 

i wiesz, że jesteś moja!

Miał spore doświadczenie w stosunkach z kobietami, lecz żadna z nich nie podniecała go 

tak bardzo jak Kara.

- Chodź! - powiedział.

Wziął ją za rękę, by pociągnąć do łazienki. Natychmiast odkręcił kurek, a potem zrzucił 

szlafrok.

- Rozbierz się i wejdź pod prysznic!

Oczy Kary rozszerzyły się na widok jego podniecenia. Spędziła z nim noc, ale po raz 

pierwszy widziała go bez ubrania w świetle dziennym.

- Lepiej zajrzę do Claya. Może się obudził... - wymamrotała okropnie zawstydzona.

- Sam potrafi zjeść śniadanie i włączyć telewizor.

Mac rozpiął jej szlafroczek i zsunął go z ramion, a potem dotknął białych majteczek.

- Po co je wkładałaś?

- Mac!

Zarumieniona patrzyła, jak ją rozbierał i przesuwał palcami po intymnych zakątkach 

84

background image

ciała. Potem popchnął pod ciepły strumień i roześmiał się, gdy zachłysnęła się wodą.

- Nie ma obawy, nie rozpuścisz się jak cukier!

- Ja się z ciebie nie śmiałam, gdy cię wczoraj oblano wodą - przypomniała. - Autumn 

miała rację. Zachowujesz się jak dzikus.

- Właśnie - zgodził się i namydlił ręce. - Podejdź do mnie!

- Łamiesz zasady, które sam ustaliłeś - rzekła, czując, że cała drży z podniecenia.

- Cofam zakaz i ustanawiam wyjątek od reguły, bo ty jesteś  wyjątkowa, kochanie  - 

oznajmił i pochwycił ją w namydlone dłonie.

Mokrymi   ustami   rozchylił   jej   wargi,   a   rękami   rozpoczął   wędrówkę   po   całym   ciele. 

Mydlił piersi, pieszcząc i uciskając je delikatnie palcami, aż jęknęła z rozkoszy. Potem 

zrobił to samo z każdym centymetrem jej ciała.

Niecierpliwie czekała, aż dłonie Maca wsuną się między nogi. Szeptała jego imię i tuliła 

się do niego. Było jej tak dobrze! Zaciskała palce, pragnąc tych samych doznań, które 

ofiarował jej nocą.

- Jeszcze nie, najdroższa - szepnął.

Krótki   szloch   wyrwał   się   jej   z   gardła,   ale   Mac   nie   zaprzestawał   działań,   co   chwila 

doprowadzając   ją   na   krawędź   ekstazy.   Gwałtownie   zapragnęła   spełnienia   i   sięgnęła 

między uda Maca, sama rozpoczynając pieszczoty.

- O tak, kochanie - westchnął. - Teraz już jesteś gotowa do następnej lekcji.

Przycisnął Karę do ściany i wszedł głęboko w jej ciało. Krzyknęła, czując, jak eksploduje 

rozkoszą...

A potem ona mydliła wspaniałe ciało Maca, myła mu włosy i rozpryskiwała wodę po 

całej łazience.

- Co to było? Usunięcie wyrostka? Kiedy? - zapytał Mac, dotykając palcem blizny na 

brzuchu Kary.

- Miałam wtedy sześć lat - odparła. - Zachorowałam w szkole i wzięto mnie do szpitala. 

Tego samego dnia zrobili operację. Bardzo się bałam, ale tatuś tak ułożył swoje zajęcia, 

żeby   być   ze   mną   w   szpitalu.   Mama,   która   pracowała   jako   zaopatrzeniowiec   wielkich 

domów towarowych, nie miała czasu. Jak zwykle podróżowała wówczas służbowo, ale 

mnie nie robiło to różnicy, bo został ze mną tatuś. Przez pierwszą noc nawet spał w 

szpitalu na rozkładanym łóżku.

85

background image

- Mówisz o pastorze?

- Tak. - Kara skinęła głową. - Zawsze myślałam o nim jak o tacie i we wspomnieniach 

nim pozostał.

- Musiałaś się dziwnie czuć, kiedy nagle przestał być twoim ojcem i zamienił się w niby-

wujka, którego rzadko widywałaś.

- To prawda - odrzekła, choć słowa, których użył, nie oddawały w pełni ani bólu, ani 

poczucia odrzucenia, które wtedy przeżywała.

- Nic dziwnego, że trudno ci teraz zaufać jakiemukolwiek mężczyźnie, skoro już raz cię 

porzucono. To by wyjaśniało, dlaczego tak długo pozostałaś dziewicą - rzekł Mac dumny 

z własnej przenikliwości.

- Proszę! Dosyć już tych zabaw w psychologa - rzekła Kara i wyskoczyła spod prysznica.

Nie chciała, by Mac analizował jej osobowość ani żeby się nad nią użalał.

- Zostaniesz ze mną, prawda? - spytał, chwytając ją za rękę. - Wczoraj udowodniłaś, że 

ufasz mi dostatecznie, by ze mną sypiać.

- A może byłam już zmęczona rolą ostatniej dziewicy na tej planecie? - roześmiała się.

- Teraz jesteś moją słodką narzeczoną na zamówienie - rzekł, wycierając ją miękkim, 

błękitnym ręcznikiem.

- Wiem, że potrzebujesz kogoś do opieki nad dziećmi - odparła, przymykając oczy, bo 

pieszczoty Maca sprawiały jej niewysłowioną przyjemność. - Ale jeśli za kilka lat sprawy 

między nami nie będą się układały, to nasze rozstanie boleśnie zrani Claya i Autumn.

- Nic takiego się nie zdarzy. Wszystko będzie dobrze - zapewnił.

Przecież to najlepszy moment, by Mac wyznał jej miłość, jeśli w ogóle żywił do niej to 

uczucie. Kara pragnęła tego tak bardzo, że gotowa była przystać nawet na kłamstwa. Ale 

Mac, który nigdy nie kłamał, nie rzekł ani słowa.

Kara powiedziała sobie, że powinna docenić jego uczciwość. Lepiej, że nie wyznał tego, 

czego nie czuł, uznała w duchu.

W pół godziny później oboje schodzili na dół do holu. Mac władczo obejmował Karę.

- Ciągle pada - zauważył. - Pewnie przesiedzę cały dzień w gabinecie. Muszę przejrzeć 

papiery. Nienawidzę tego.

- Siedzenia w domu czy papierkowej roboty? - spytała.

- I jednego, i drugiego. Jestem ranczerem, więc lubię otwartą przestrzeń. Nie wiem, jak te 

86

background image

wszystkie gryzipiórki mogą cały dzień siedzieć zamknięte w biurowcach.

- Ja także pracowałam w biurze - mruknęła Kara.

- Ale już tam nie wrócisz.

Ta władczość w jego głosie podniecała ją w łóżku, lecz w ciągu dnia Mac powinien 

wiedzieć, że nie we wszystkim może narzucać swoją wolę.

- Muszę wrócić...

-   Nie!   Opłacimy   zapakowanie   twoich   rzeczy   i   przesłanie   ich   tutaj.   Wyślesz   do 

ministerstwa zawiadomienie, że rezygnujesz z pracy, a wszystkie inne sprawy możesz 

załatwić faksem lub przez telefon. Nie pozwolę ci odejść.

- W rzeczywistości nie muszę z niczego rezygnować. Zwalniają mnie za miesiąc - rzekła 

z trudem, czując, że winna jest szczerość temu mężczyźnie. - Teraz mam tygodniowy 

urlop i powinnam wrócić do pracy jeszcze na kilkanaście dni.

- Nigdzie nie wrócisz. Jeśli byli tacy głupi, że cię zwolnili, to sami są sobie winni. Nam 

jesteś potrzebna. Zrozum, że nie będziesz już dłużej żadną urzędniczką - powiedział i 

pocałował ją mocno.

Z   pokoju   dobiegły   dźwięki   telewizora.   Clay   siedział   na   podłodze,   jadł   płatki 

kukurydziane i gapił się w ekran. Na oknie siedział Tai i obserwował wiewiórki. Obaj 

zignorowali wejście Maca oraz Kary.

- Widzisz, elektroniczna niańka to prawdziwy dar niebios - rzucił Mac i pocałowawszy ją 

w czubek głowy, zniknął w gabinecie.

Przysiadła obok Claya, akceptując rolę opiekunki. W pół godziny później, gdy mały 

tkwił przy kuchennym stole, pracowicie wypisując litery na żółtym liniowanym papierze, 

zadzwonił telefon. Kara podniosła słuchawkę.

- Tu szkoła średnia w Bear Creek - usłyszała. - Chcieliśmy sprawdzić, czy Lily Wilde 

ciągle jest chora?

- Ciągle chora - powtórzyła Kara, a szkolna sekretarka przyjęła to jako potwierdzenie.

- Dziękuję, mamy nadzieję, że wkrótce wyzdrowieje - powiedziała i odłożyła słuchawkę.

Kara   przypomniała   sobie   poranną   wymianę   spojrzeń   między   Lily   i   Webbem.   Jego 

zielone, chłodne oczy i zaciśnięte usta. Więc ta dziewczyna znowu nie poszła do szkoły? A 

może Asher jest niewinny, a ona ma zbyt bujną wyobraźnię? Lecz jeśli mała ma romans z 

zarządcą? Zdecydowała, że musi dokładnie wypytać Lily, zanim porozmawia z Makiem.

87

background image

Ciągle padało, kiedy Lily z Brickiem i Autumn wrócili do domu późnym popołudniem.

- Webb podwiózł nas rano pod samą szkołę - oznajmiła Autumn.

Kara skinęła głową i uważnie przyjrzała się starszej bratanicy Maca. Rozmarzone oczy 

Lily nie pozostawiały wątpliwości co do tego, jak spędziła dzień. Teraz, narzekając na ból, 

głowy,  skierowała  się  do   swego  pokoju.  Nie   zwiodła   Kary,  ale   obecność   pozostałych 

dzieci i Maca uniemożliwiła śledztwo.

Wszyscy zasiedli w kuchni, żartując i jedząc maślane bułeczki z orzechami, które upiekła 

wcześniej. Mac cieszył się wyraźnie z domowej atmosfery i ścigał uroczą gospodynię 

roznamiętnionym wzrokiem.

Kara miała na sobie popielatą spódniczkę, wystarczająco krótką, by odsłaniała zgrabne 

nogi, piaskowy sweterek i kamizelkę. Mac wiedział, jaką bieliznę nosiła pod spodem, bo 

był przy tym, kiedy ją wkładała.

-   Chodzę   teraz   z   Courtney   Egan.   -   Głos   Bricka   przerwał   erotyczne   fantazje   Maca 

Wilde’a. - Jest najfajniejszą dziewczyną w ósmej klasie, a może w całej szkole.

- Z córką mojego kolegi, tego adwokata, Toma Egana? - spytał Mac, żywiąc nadzieję, iż 

przyjaźń z tak znakomicie ułożoną dziewczynką dobrze wpłynie na Bricka.

- Dziś wszyscy wyglądali okropnie głupio. Tylko ja i Jimmy jak ludzie. Courtney rzuciła 

Chada Waltersa i powiedziała swojej przyjaciółce Bethany, że jestem fajny i zaprosi mnie 

w piątek na przyjęcie.

- Szybko się dogadaliście - rzekła Kara, patrząc z uśmiechem na Maca. 

- Brick jest równie impulsywny jak ja - mruknął Macauley tak cicho, by bratanek go nie 

słyszał. - Miejmy nadzieję, że nie będzie równie szybki - zażartował, chwycił Karę za rękę 

i pocałował w dłoń.

Przybycie   Willa   Franklina   przerwało   sielankę.   Mac   powitał   pastora,   ale   nie   był 

zachwycony wizytą. Wielebny Franklin zignorował niechęć gospodarza.

- Musisz zjeść z nami kolację, kochana - zwrócił się do Kary. - Ginny przygotowała coś 

pysznego. Chcielibyśmy cię zabrać na festyn związany z kwestą na rzecz kościoła. Będzie 

doroczna wyprzedaż „Pod białym wielbłądem”, jak ją nazywamy.

- Ja też chcę zobaczyć wielbłądy - zawołał Clay, a poparła go Autumn. - Wujku, jedźmy!

-   To   nie   ma   nic   wspólnego   z   prawdziwymi   wielbłądami   -   wyjaśnił   Mac.   -   Ludzie 

88

background image

przynoszą na wyprzedaż najdziwniejsze rzeczy, które są już im niepotrzebne, ale mogą 

przydać się innym.

- Chcę, żeby ciocia Kara została tutaj, a nie jeździła na jakąś głupią wyprzedaż. - Clay 

dał wyraz swemu niezadowoleniu.

- Wujku, powiedz jej, że nie może jechać.

Kara   zamarła,   widząc,   jak   dzieci   spoglądają   raz   na   pastora,   raz   na   Maca,   wyraźnie 

czekając na pojedynek.

- Ależ oczywiście, że może - powiedział stanowczo pastor. - Nie jest tu więźniem i 

najwyższy czas, by odwiedziła przyjaciół w mieście.

- A jeśli będzie chciała zostać z przyjaciółmi tutaj? - spytała niewinnie Autumn, ale jej 

oczy błyszczały niebezpiecznie.

- Tak - przyznał Brick. - Ona jest dziewczyną wujka, więc tylko on może decydować, co 

ma robić.

Mac uśmiechnął się z aprobatą, ale Kara nie mogła powstrzymać się od reakcji.

- Niezupełnie jestem dziewczyną twego wujka, Brick - rzekła zarumieniona. - Poza tym 

mężczyźni nie mogą rządzić kobietami, bo one mają własny rozum. Nikt nie będzie mi 

dyktował, co powinnam zrobić.

- To znaczy, że możesz robić, co chcesz? - upewniała się Autumn.

-  W   granicach   rozsądku.   Nie   można   zachowywać   się   nieodpowiedzialnie   ani   łamać 

prawa - wyjaśniła Kara.

- Tutaj wujek ustanawia prawo, a ty nie możesz go łamać - upierał się Brick.

- Właśnie, pamiętaj o tym. - Mac wpadł mu w słowo.

-  Możemy  wrócić   do  sedna  sprawy?  -  zniecierpliwił   się   pastor.   -  Bardzo   chciałbym 

spędzić z tobą trochę czasu, Karo.

- Ja też - przyznała dziewczyna.

- Oczywiście, możesz zjeść kolację z Franklinami - zgodził się Mac bez entuzjazmu.

-   Jestem   wdzięczna   za   pozwolenie,   szefie   -   wycedziła   przez   zęby.   -   Dziękuję   za 

zaproszenie, pastorze - dodała.

- Już nawet nie „wujku” - zmartwił się wielebny Will.

- Tak miała zwracać się do ojczyma mała dziewczynka zamiast „tatusiu”, prawda? - 

zauważył zimno Mac. - Ale Kara już dorosła i wkrótce będzie panią Wilde.

89

background image

Kara spojrzała na Macauleya. Podjęłaby wyzwanie, gdyby nie pastor i dzieci, ale Mac 

niczym się nie przejmował.

- Czy wspomniałem, że zamierzam zabrać wszystkich na kolację do miasta? - zapytał. - 

Clay czuje się już dobrze i może z nami jechać. No jak, dzieci, Burger Bam czy Pizza 

Ranch?

Propozycja wujka wywołała spory wśród małych Wilde’ów, a Mac odprowadził Karę i 

pastora do drzwi.

- Po kolacji zajrzymy na tę wyprzedaż „Pod białym wielbłądem”, skoro Clay tak się do 

niej pali - rzucił przy pożegnaniu.

-   Przecież   nawet   nie   wiedział,   co   to   jest   -   zauważyła   Kara,   wzburzona   faktem,   że 

najpierw pastor, a teraz Mac wywierają na nią presję.

- No to powinien wreszcie się dowiedzieć. Spotkamy się potem przy kościele i przywiozę 

cię do domu. Nie ma sensu fatygować ponownie pastora.

- Miałem zaproponować, by Kara przenocowała u nas - rzekł wielebny Will.

- Przywiozę ją tutaj. - Mac potrząsnął głową i na dłuższą chwilę przygarnął Karę do 

piersi. - Zobaczymy się później, kochanie - powiedział, dotykając policzkiem jej skroni.

- To obietnica czy groźba? - Pastor zrobił aluzję do ponurego tonu Macauleya.

- Ona sama zadecyduje - odrzekł Mac, uwalniając Karę z objęć.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Karo, kochanie, tak mi przykro, że sprowadziłem cię do Bear Creek pod fałszywym 

pretekstem - powiedział pastor w drodze do miasta. - Nie wiem, czy mi wybaczysz, że na-

raziłem cię na towarzystwo Wilde’ów.

- W porządku, wujku - przerwała mu dziewczyna.

- Wcale nie. Widzę, że Mac za wszelką cenę dąży do ślubu. Podziwiam jego oddanie 

dzieciom, ale uważam, iż postępuje nieuczciwie, chcąc cię wykorzystać. To byłby nie-

udany związek.

Kara milczała. Czuła się niezręcznie, mając świadomość, jak daleko zaszły jej stosunki z 

Makiem.

- To silny, apodyktyczny mężczyzna. Jest dobry, ale przywykł chodzić własnymi drogami 

- ciągnął wielebny Will. - Obawiam się, że może posunąć się za daleko, by cię zatrzymać 

90

background image

na ranczu z tymi trudnymi dziećmi.

- Są po prostu bardzo żywe. - Kara ujęła się za dobraną paczką z Double R.

- Kochanie, ze mną możesz być szczera. Nie chcę, żebyś wpadła w pułapkę.

- Wujku - przerwała - lepiej od razu ci powiem, że jestem poważnie zainteresowana tym 

małżeństwem.

- Byłbym zachwycony, słysząc to, gdybyś naprawdę zdawała sobie sprawę, co robisz - 

rzekł pastor, ocierając chusteczką spocone czoło. - Ale tak nie jest. Mac trzymał cię na 

ranczu w izolacji. Użył wszelkich sposobów, by cię oczarować i skłonić do małżeństwa, 

które tylko dla niego jest korzystne.

- Mac do niczego mnie nie zmuszał - odparła.

- Z pewnością potrafił sprawić, byś postępowała tak, jak on zechce.

- Przecież sam mu powiedziałeś, że będę odpowiednia do... jego celów.

- Miałem nadzieję, iż przypadniecie sobie do gustu. Sądziłem jednak, że zapoznacie się 

w cywilizowany sposób, a to zaowocuje kiedyś małżeństwem. Tymczasem on porwał cię z 

lotniska i niemal uwięził na ranczu...

- Jak widzisz, nie jestem więziona.

- Wypuścił cię na parę godzin, byś się łudziła, że jesteś wolna. Nie zauważyłaś, jak 

nalegał, by przywieźć cię wieczorem do domu?

- Tak - odrzekła z ekscytacją, bo przypomniała sobie błysk pożądania w oczach Maca i 

wyraźne podniecenie w chwili, gdy się żegnali.

Nawet jeśli Mac był wobec niej nieszczery, to godząc się na ślub, zyskiwała dom i 

rodzinę. Rzuciła okiem na byłego ojczyma. On i jej matka odeszli do osób, które kochali, 

nie   dbając   o   uczucia   Kary,   która   nie   miała   odtąd   prawdziwego   domu   aż   do   chwili 

spotkania Wilde’ów. Wiedziała, że nie potrafi tego wytłumaczyć pastorowi.

- Gdzie twój zdrowy rozsądek i duma? - lamentował wielebny Will Franklin. - Zawsze 

byłaś taka praktyczna. Przecież to nie ciebie chce Mac, ale opiekunki do dzieci. Ożeniłby 

się z pierwszą lepszą, która zgodziłaby się na jego warunki.

-   Był   ze   mną   uczciwy.   Powiedział,   dlaczego   chce   się   żenić,   a   uczciwość   to   dobry 

fundament małżeństwa, prawda? Będziemy szczęśliwym stadłem...

- Dokonujesz cudów, żeby samą siebie oszukać. Z własnego doświadczenia wiem, że 

takie małżeństwa się nie udają - powiedział pastor i zaczerpnął powietrza. - Bardzo kocha-

91

background image

łem twoją matkę i pragnąłem, by wyszła za mnie. Wyznała uczciwie, że nie odwzajemnia 

moich uczuć i jeśli zgodzi się na małżeństwo, to tylko dla dobra córeczki, która potrzebuje 

ojca. Przypomniała mi to, gdy spotkała Drew Ansella i zakochała się w nim do szaleństwa. 

Nie chcę, żeby i tobie ktoś złamał serce.

Kara nie odezwała się ani słowem, dopóki nie dojechali do miasta. Przez cały czas mówił 

pastor, starając się  odwieść swą byłą pasierbicę od związku z Makiem Wilde’em. Im 

dłużej to trwało, tym Kara gorzej się czuła. Gdy dojechali do domu wielebnego pastora, 

była niemal przekonana, że Mac chce ją po prostu wyzyskać.

- Karo, zanim wysiądziemy... Tricia i Joanna nie wiedzą, że byłem już raz żonaty. Ginny 

nigdy nie chciała im o tym powiedzieć, by nie doznały urazu.

- Myślę, że jedynie Ginny miała uraz - rzekła cicho dziewczyna. - I chyba dotąd się go 

nie wyzbyła. Ale nie martw się. Niczego nie powiem. Po prostu będę uchodzić za córkę 

twoich znajomych ze wschodniego wybrzeża.

Wielebny Will westchnął z ulgą i odrobiną żalu.

Ginny,   Tricia   i   Joanna   przywitały   Karę   serdecznie.   Żyjąc   w   rodzinie   pastora,   były 

przyzwyczajone do przyjmowania gości. Kara zauważyła, że jest traktowana jak jedna z 

parafianek   wielebnego  Willa.   Kolacja   -   stek,   warzywa   i   szarlotka   -   była   wyśmienita. 

Rozmowa toczyła się wartko, choć Kara stale miała się na baczności. Ginny ani słowem 

nie napomknęła o dawnych animozjach. Pastor zabawiał gościa anegdotkami, a Tricia i Jo-

anna nie szczędziły plotek o Lily i Bricku Wilde’ach.

Po   kolacji,   gdy   dziewczynki   zmywały   naczynia   w   kuchni,   a   pastor   musiał   odebrać 

telefon, Kara została sam na sam z Ginny. Mimo iż nie miała już ośmiu lat, poczuła, że się 

poci i  coś  ściska  ją w  gardle. Spodziewała  się, że  skoro  zniknęli świadkowie,  Ginny 

pokaże okrutne oblicze macochy.

-   Jak   się   miewa   twoja   matka?   -   zapytała   żona   wielebnego   Willa,   a   Kara   omal   nie 

wypuściła z rąk filiżanki z kawą.

- Świetnie. Dziękuję za pamięć - odparła, gdy zdołała zebrać myśli. - Siedem lat temu 

wyjechała z Drew do Kalifornii. Nadal pracuje jako zaopatrzeniowiec sieci domów to-

warowych Millera i Richardsa, a Drew prowadzi swoją kancelarię adwokacką. Są bardzo 

zajęci - powiedziała i spuściła oczy pod badawczym spojrzeniem Ginny.

- Twoja matka była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałam - rzekła Ginny, a 

92

background image

Kara czekała na nieuniknioną uwagę, że ona sama w niczym jej nie przypomina, ale, o 

dziwo, nic takiego nie padło.

- Trudno mi było uwierzyć, że Will po rozstaniu z taką pięknością mógł ożenić się z 

kimś, kto wygląda jak ja - wyznała żona pastora, niespokojnie rzucając okiem na drzwi, by 

upewnić się, czy córki nie słyszą tej rozmowy. - Nie potrafiłam też zrozumieć, jak ona 

mogła odejść od tak wspaniałego mężczyzny jak Will. Myślałam, że może się opamięta i 

nieoczekiwanie pojawi u naszych drzwi, próbując odzyskać męża - wyznała, czerwieniąc 

się gwałtownie.

Kara poczuła współczucie dla tej kobiety i przez moment pomyślała, że coś je łączy. 

Pastorowa   kochała   mężczyznę,   który   ożenił   się   z   nią   wiedziony   pragmatycznymi 

motywami. Czy świadomość tego faktu stała się po latach mniej bolesna? Kara uznała, że 

po tak długim okresie małżeństwa Ginny Franklin nie może już chyba czuć się zraniona.

- Jestem przekonana, że Will nie ożeniłby się z tobą bez miłości - zapewniła żonę pastora 

z czystej uprzejmości, choć nie była do końca pewna, czy jest to prawda.

Dobrze   wiedziała,   że   mogło   być   inaczej,   skoro   Mac   gotów   był  się   z   nią   żenić,   nie 

kochając jej, tak jak jej własna matka poślubiła kiedyś wielebnego Franklina.

- Chciałam porozmawiać z tobą jak kobieta z kobietą - zaczęła Ginny. - Z tego co słyszę, 

być może zamieszkasz w Double R i będziemy się często spotykać.

Kara nie odpowiedziała. Daleko od Maca i dzieci, poddana wpływom rodziny pastora, 

zaczęła popadać w pesymizm, myśląc o swojej przyszłości.

Jeśli Mac jej nie kochał, a wiedziała, że tak jest, pewnie niedługo się nią znuży. Tylko 

przez   moment   wzbudziła   w   nim   erotyczne   zainteresowanie,   bo   chwilowo   nie   miała 

konkurencji. Naprawdę jednak nic dla niego nie znaczy. W przyszłości może spotkać jakąś 

inną kobietę i namiętnie ją pokochać. Jej matka bez chwili zastanowienia porzuciła męża, 

gdy zakochała się w innym mężczyźnie. Ludzie rzadko zachowują się rozsądnie, gdy w 

grę wchodzi miłość. Ona sama była tego żywym dowodem, gotowa wyjść za Maca po 

dwudniowej   znajomości.  Ale   czyż   waszyngtońska   samotność   z   kotem   jako   jedynym 

towarzyszem i sytuacja bezrobotnej poszukującej pracy była lepsza niż wizja nie kochanej 

żony ranczera? Tutaj czuła się potrzebna.

- Zdziwiłam się, kiedy Will powiedział, że odwiedziłaś Maca - kontynuowała Ginny. - 

Nawet nie wiedziałam, że się znacie, ale w końcu wasze ścieżki mogły się przeciąć, skoro 

93

background image

podobnie jak Will i bracia Wilde’owie interesujesz się ochroną środowiska.

A więc w ten sposób wielebny Will wyjaśnił powiązania Kary z Makiem i jej obecność w 

Bear Creek, nie angażując w całą sprawę własnej osoby. Kara była pod wrażeniem jego 

przemyślności.

- Czy twoja matka przyjedzie na wesele? - spytała Ginny z udaną obojętnością.

- Nie robiliśmy jeszcze weselnych planów - odparła Kara, czując, że się rumieni.

- Mogę zrozumieć twoje wahanie. Nie w sprawie Maca, oczywiście. Jest przystojnym, 

choć   szorstkim   w   obejściu   ranczerem,   na   którego   widok   mdleją   wszystkie   kobiety.   - 

Ginny zniżyła głos do szeptu. - Ale odkąd wziął na wychowanie te okropne dzieci brata, 

praktycznie stracił powodzenie.

Kara drgnęła. Nie miała zamiaru dyskutować z żoną pastora o rodzinie Wilde’ów, ale to 

wcale nie zbiło z tropu Ginny.

- Jako młoda żona pewnie będziesz chciała pobyć tylko z mężem, bez tych nieznośnych 

dzieci. Kiedy przyjdzie na świat wasz pierwszy potomek, nie starczy ci czasu, by się 

zajmować tamtą czwórką. Na twoim miejscu zrobiłabym wszystko, żeby odesłać dzieciaki 

Jamesowi i Ewie albo dziadkom.

Karę ogarnęło wzburzenie. Sama była nie chcianym dzieckiem i nie zamierzała nikomu 

zgotować podobnego losu, lecz teraz znajdowała się w takim stanie, że widziała swoją 

przyszłość dzieloną tylko z Taiem.

Do pokoju wszedł uśmiechnięty pastor.

- Skończyłem rozmowy telefoniczne, dziewczynki uwinęły się ze zmywaniem. A wy, 

moje panie, czy jesteście gotowe jechać na wyprzedaż?

- Oczywiście - odparła Ginny i czule pocałowała męża w policzek. - Myślę, że spodoba 

ci się, Karo, nasz doroczny festyn. Biorą w nim udział nie tylko parafianie, ale wszyscy, 

którzy mają na to ochotę.

Sala wyprzedaży wygląda jak wysypisko śmieci, pomyślała Kara, wędrując za Willem i 

Ginny wzdłuż stołów rozstawionych w piwnicach kościoła. Pastorostwo przystawali co 

chwila,   by   pogawędzić   ze   znajomymi.   Jednym   przedstawiali   Karę   jako   przyjaciółkę 

rodziny przybyłą ze wschodniego wybrzeża, a innym jako sympatię Maca Wilde’a. Kara 

zdecydowanie wolała tę pierwszą wersję. Spotkała tu mnóstwo ludzi i miała trudności z 

94

background image

zapamiętaniem ich nazwisk oraz twarzy. Czuła się trochę jak biały wielbłąd w klatce 

oglądany przez zwiedzających.

Ginny   bez   przerwy   z   kimś   rozmawiała.   W  pewnej   chwili   Kara   zauważyła,   iż   żona 

pastora konwersuje na jej temat z jakąś rudowłosą dziewczyną, bo tamta obrzuciła ją 

taksującym, niechętnym wzrokiem. Nie zdziwiła się, gdy przedstawiono jej Jill Finlay, 

która była w swoim czasie „dosyć blisko” z Makiem.

- Niełatwo odmawiać Wilde’owi, gdy się oświadcza - rzekła Jill - ale powiedziałam mu, 

że mogę wychowywać tylko własne dzieci. Jeśli sądzisz, że tobie uda się wyjść za niego i 

namówić, by odesłał potomstwo brata, to się mylisz - zwróciła się do Kary.

- Już jej to mówiłam - rzuciła Ginny. - Waha się i zastanawia, czy za niego wyjść.

- Pewnie! Jaka kobieta przy zdrowych zmysłach dałaby sobie radę z taką bandą? Nawet 

Tonya nie zgodziła się na to, a ona jest trzydziestoczteroletnią rozwódką i nie ma wiele do 

stracenia. Sądzę, że Mac wreszcie zrozumie, iż z tymi strasznymi dziećmi w domu nie ma 

szans u żadnej kobiety.

- Lubię dzieci i mogłabym z nimi mieszkać. To raczej sam Mac jest przyczyną moich 

wahań - odparła chłodno Kara, mając dosyć wysłuchiwania opinii rudowłosej Jill.

Odeszła z uśmiechem na ustach, pozostawiając obie kobiety w niemym zdumieniu.

-   Ciociu   Karo!   Ciociu   Karo!   Jesteśmy!   -   Kara   przeglądała   właśnie   stare   płyty,   gdy 

rozległy się głosy Claya i Autumn.

Tak bardzo ucieszyła się na widok małych Wilde’ów, że omal ich nie uściskała.

- Byliśmy w Pizza Ranch - zawołała Autumn - a teraz chcemy coś kupić.

- Kupisz mi żelaźniaka, ciociu? - błagał Clay. - Kosztuje tylko cztery dolary, jest prawie 

nowy, a ja zapomniałem wziąć pieniędzy.

- Nie bawiłeś się swoimi żelaźniakami, odkąd przyjechaliśmy do Montany, głupi ośle - 

powiedziała Autumn.

- Ale je lubię, a ty nic nie wiesz i sama jesteś głupia! - krzyknął chłopiec, a potem 

popchnął siostrę na stół ze stosem czasopism, które rozsypały się po podłodze.

- Złamał mi rękę w trzech miejscach! - Autumn rozpłakała się głośno, przytrzymując 

dłonią stłuczone ramię.

- Powiedziała do mnie „głupi” - bronił się malec.

Kara spostrzegła, że wszyscy mieszkańcy Bear Creek przyglądają się awanturze. Tylko 

95

background image

Maca nie było w pobliżu. Ignorując gapiów, Kara wytłumaczyła Autumn, że ramię nie zo-

stało złamane, i zaczęła zbierać czasopisma, próbując skłonić dzieci do pomocy. Jednak 

oboje byli zbyt zajęci płaczem.

Brick pojawił się, gdy podnosiła z ziemi ostatnią gazetę.

- Cicho bądźcie! - skarcił rodzeństwo.

- Gdzie Lily i wujek Mac? - spytała Kara, widząc, że wraz z małymi Wilde’ami ciągle 

stanowi atrakcję dla tłumu.

- Lily skarżyła się na ból głowy i wolała zostać w domu. Wujek podejrzewał, że to 

wymówka, i wysłał Webba Ashera, żeby jej pilnował.

- Dobry pomysł - rzekła ponuro Kara.

Jeśli miała rację, że Lily romansuje z zarządcą rancza, to Mac wpuścił lisa do kurnika.

- Wujek jest ciągle z tamtą. Wyszli już i wciąż rozmawiają. - Brick zaadresował tę uwagę 

do rodzeństwa, które przyjęło nowinę z jękiem pogardy.

- Z tamtą? - powtórzyła Kara, czując, że zasycha jej w ustach.

- Z Marcy Tanner. Przysiadła się do nas w Pizza Ranch i starała się być bardzo miła dla 

wujka.

- Do nas się nie odzywała, bo nas nie znosi - dodała Autumn. - Tricia opowiedziała Lily o 

wszystkich kobietach, które nie chciały wyjść za wujka, bo wziął nas na wychowanie. 

Marcy Tanner też do nich należy.

-   Ciociu,   jeśli   przyznam   ci   się   do   czegoś   okropnego,   to   kupisz   mi   mimo   wszystko 

żelaźniaka? - szepnął Clay.

W tym momencie Kara zauważyła Maca z drobną, niebieskooką blondynką uczepioną 

jego ramienia. Oboje uśmiechali się do siebie. Poczuła zazdrość. Z trudem pohamowała 

się, by siłą nie odciągnąć tamtej od Macauleya. Przeraziła się gwałtowności własnych 

uczuć.

- Nie przejmuj się. Ona sobie zaraz pójdzie - zauważyła Autumn.

- Już zadbaliśmy o to, by się jej pozbyć - zachichotał Brick.

- Co zrobiliście? - zaniepokoiła się Kara.

- Zabraliśmy jej portmonetkę. Brick wyjął ją z torebki, a ja schowałam w damskiej 

toalecie w restauracji - rzekła Autumn z zadowoleniem w głosie.

- Jak tylko zechce coś kupić, to zobaczy, że ją straciła, i będzie musiała wrócić, by 

96

background image

szukać zguby - zaśmiał się Brick.

- To okropne - uznała Kara. - Wiecie, że nie wolno nikogo okradać. Co będzie, jeśli ktoś 

inny zabierze portmonetkę z toalety? Musicie natychmiast wszystko jej wytłumaczyć!

- O! Jest Courtney Egan. Idę się z nią przywitać. Do zobaczenia! - zawołał Brick i 

zniknął.

- Ciociu, ciociu! Kupisz mi... - nie ustawał Clay, gdy Kara starała się zebrać myśli.

- Proszę, zdradzę ci sekret! - błagał.

- Dobrze, jaki sekret? Ale obiecaj, że nie będziesz więcej popychał siostry!

- Obiecuję - przyrzekł chłopiec.

-  A  ty   nie   będziesz   nazywać   go   głupim   i   zaraz   przyznacie   się   Marcy   Tanner,   co 

zrobiliście z jej portmonetką - Kara zwróciła się do Autumn.

- Marcy jest obrzydliwa. Zjada plwociny - zawołała Autumn.

- Przestań! - zawołała Kara.

- Naplułem jej do sałatki - zaśmiał się Clay - a ona nie zauważyła i zjadła.

- O mało nie zwymiotowałam - potwierdziła Autumn.

- Musicie natychmiast przeprosić Marcy Tanner - zarządziła Kara.

- Jak nam coś kupisz - targowały się dzieci.

- Nic z tego, dopóki jej nie przeprosicie i nie powiecie o portmonetce. Nie musicie 

wdawać się w szczegóły! - dorzuciła, myśląc o sałatce. - Poczekam tu na was. - Kara nie 

miała zamiaru podchodzić do Maca.

Autumn   wzięła   Claya   za   rękę   i   ruszyli   do   Marcy.   Po   chwili   wszyscy   obecni   mogli 

usłyszeć przeraźliwy wrzask panny Tanner, która starała się pochwycić dzieci. Te jednak 

umknęły szybko, prosto do Kary. Blondynka w pośpiechu opuściła wyprzedaż. Cała scena 

nie   trwała   dłużej   niż   minutę.   Kara   zauważyła   wściekłość   Maca,   który   zbliżał   się   ku 

winowajcom wczepionym w jej spódnicę. Wszyscy obecni obserwowali bieg wypadków.

- Zrobiliśmy to, ciociu Karo! - wykrzyknął Clay.

- Powiedziałem, że ją przepraszam za naplucie do sałatki, którą zjadła.

-  A  ja,   że   widziałam   jej   portmonetkę   w   toalecie   i   przepraszam,   że   jej   o   tym   nie 

zawiadomiłam   wcześniej   -   pisnęła  Autumn.   -   Ona   jest   niedobra.   Chciała   nas   zbić   i 

przysięgła, że to zrobi. Czy myślisz, że może zakraść się na ranczo i nas zamordować? - 

niepokoiła się dziewczynka.

97

background image

- Nie. Raczej będzie trzymać się od was z daleka - zapewniła Kara.

- To dobrze - ucieszył się Clay. - Teraz chodźmy na zakupy!

- Wychodzimy stąd! Nikt nie będzie niczego kupował! - zarządził rozeźlony Mac, który 

stanął właśnie przed nimi.

- Ciocia nam obiecała! - nie poddawał się Clay.

- Nie dbam o to - wybuchnął. - Tym razem przebraliście miarę. Nie ma nagród za plucie 

do sałatek i kradzieże portfeli.

- Powiedziałam, że widziałam jej portmonetkę, a nie że ją ukradłam - broniła się Autumn.

- Pewnie Brick to zrobił. Nie próbuj mnie zwieść - grzmiał Mac. - Wychodzimy, bez 

gadania! - Popchnął przed sobą Autumn i zawołał do Kary: - Bierz Bricka! Idziemy! 

Natychmiast!

- Złamiesz mi ramię! - protestowała Autumn.

-   Ciociu,   kupmy   coś,   zanim   on   nas   zabierze!   -   Clay   ciągnął   Karę   w   przeciwnym 

kierunku.

- Jeśli natychmiast nie wyjdziecie, to przysięgam... - Mac z gniewem odwrócił się do 

Kary.

W tym momencie podeszła do nich Jill Finlay.

- Możesz mi poświęcić kilka minut? - zapytała Maca.

- Właśnie wychodzimy - burknął, ale rozluźnił uchwyt, co Autumn wykorzystała, żeby 

się wymknąć i skryć za plecak mi Kary.

- Zostawimy was, byście mogli spokojnie porozmawiać - rzekła Kara, nie mając zamiaru 

uczestniczyć w przyjacielskiej pogawędce Maca z byłą sympatią.

Otoczyła dzieci ramionami i odeszła.

-  Wszyscy   zauważyli,   że   twoja   nowa   narzeczona   umie   sobie   radzić   z   tymi   małymi 

psychopatami. Nie wiadomo, co by się tu działo, gdyby nie ona - zaczęła Jill.

- O co ci chodzi? - przerwał Mac.

- Po prostu chciałam ci pogratulować. Ginny przedstawiła mi dziś przyszłą panią Wilde. 

Myślę, że wreszcie ktoś ci się trafił, ale muszę cię ostrzec. Niezależnie od tego, ile jej pła-

cisz, by przebywała na ranczu, musisz wyasygnować więcej. Jasno dała do zrozumienia, 

że myśli o wyjeździe, a po tej scenie z Marcy Tanner chyba będziesz musiał przepisać na 

nią całą posiadłość, by ją zatrzymać.

98

background image

- To wszystko? - zapytał z taką wrogością, iż Jill cofnęła się kilka kroków, z wysiłkiem 

zdobywając się na uśmiech.

- Chciałam też zapewnić, że nie żywię do ciebie urazy. Jestem zaręczona  z Tomem 

Eganem. Zeszłej wiosny w końcu rozwiódł się z Mary. Myślimy o małżeństwie.

- Tom ma dwoje dzieci - przypomniał Mac. - A ty zamierzałaś unikać cudzych dzieci.

- Niczego takiego nie powiedziałam. Nie unikam dzieci innych ludzi, tylko nie chcę z 

nimi mieszkać. Courtney i Tommy junior mieszkają z matką, a poza tym bardzo się różnią 

od dobranej paczki z twojego rancza.

- Może tylko tak ci się wydaje - zauważył Mac, przypominając sobie, że Courtney Egan 

zaprzyjaźniła się niedawno z Brickiem.

Gdy   Jill   odeszła,   Mac   podziękował   losowi,   że   usunął   pannę   Finlay   z   jego   życia. 

Podobnie myślał o Marcy Tanner, szukając wzrokiem Kary. Zauważył ją przy stole z 

zabawkami i wtedy przemknęły mu przez myśl ostrzeżenia Jill. Nie bardzo w nie wierzył, 

ale co będzie, jeśli Kara naprawdę przeprowadziła taką rozmowę z panną Finlay?

Clay i Autumn ściskali w ręku prezenty.

- Mam nadzieję, że rozumiecie, iż nie są to nagrody za to, co zrobiliście Marcy Tanner - 

zauważyła   Kara,   z   niepokojem   rozpatrując   swoje   szansę   wobec   konkurencji   takich 

piękności jak Marcy i Jill.

Wstrzymała oddech na widok zbliżającego się Maca.

- Teraz możemy, już jechać, wujku - uznały dzieci, chwaląc się podarunkami od Kary.

- Ciekawe, co im dasz, jak wrzucą komuś szczura do talerza albo okradną sklep? - spytał 

Mac z ironią.

- Ciągle jesteś na nas zły? - upewniał się Clay.

- Tak, na was wszystkich - rzekł, obejmując Karę.

Dotknięcie dziewczyny sprawiło, że opuściło go całe wzburzenie i napięcie.

- Jedziemy do domu - rzekł spokojnie.

-   Musimy   poszukać   Bricka.   Może   całuje   się   gdzieś   ze   swoją   nową   dziewczyną   - 

zauważyła Autumn i wybiegła z bratem na zewnątrz.

- Boże, co za wieczór - westchnął Mac. - Najpierw ta piekielna kolacja w Pizza Ranch, a 

potem widowisko tutaj. Nie mogę się doczekać powrotu na ranczo, by przeprowadzić z 

tobą poważną dyskusję o nagradzaniu małych terrorystów.

99

background image

- Jeśli nie będziesz trzymał rąk przy sobie, to zacznę krzyczeć głośniej niż Autumn. - 

Kara dała ujście własnym emocjom.

-  Myślę,   że   blefujesz.   -   Mac   nie   zwolnił   uścisku.   - A  jeśli   natychmiast   ze   mną   nie 

wyjdziesz,   to   cię   stąd   wyniosę   i   połowa   mieszkańców   Bear   Creek   będzie   się   temu 

przyglądać.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

-   Nie   zamierzam   nigdzie   wychodzić,   by   zaspokoić   twoją   męską   próżność   -   odparła 

rozzłoszczona. - Wystarczająco dobrze się dziś bawiłeś z Marcy i Jill.

-   Jeśli   myślisz,   że   było   mi   przyjemnie,   to   się   mylisz.   Jesteś   zazdrosna,   bo   z   nimi 

rozmawiałem.

-   Wcale   nie.   Nie   obchodzi   mnie,   co   robisz.   Możesz   się   spotykać   ze   swoimi 

dziewczynami, kiedy tylko chcesz - rzekła i skierowała się do drzwi.

Najatrakcyjniejszy kawaler w Bear Creek został porzucony na oczach całego miasta. 

Mac zrobił dobrą minę do złej gry i udając, że nic nie zaszło, podążył za Karą.

- Gratuluję - powiedział, gdy odnalazł ją na zewnątrz. - Wszyscy się nam przyglądali.

- Postanowiłam wyjść. Ty nie musiałeś.

- Tak, miałem nadal gawędzić z Jill albo czekać, aż wróci Marcy. Dziękuję, ale nic z 

tego. Nie mam zamiaru cieszyć oczu gawiedzi. Wolę być z tobą - dodał, podchodząc 

bliżej.

- Myślisz, że nie wiem, iż świadomie próbujesz mnie omotać.

- I co? Udało mi się? - zapytał.

Kara   skrzyżowała   ręce   na   piersi   i   popatrzyła   na   parking,   gdzie   Autumn   i   Clay 

przeszukiwali samochody, by w którymś z nich zaskoczyć Bricka z Courtney.

-   Ignorujesz   mnie.   -   Mac   dotknął   włosów   Kary.   -   To   niedobrze.   Nie   lubię   być   nie 

zauważany.

Kara milczała, nie wiedząc, co powiedzieć, a Mac podążył za jej wzrokiem.

- Co, u licha, robią te dzieci?

- Chcą przyłapać Bricka z Courtney, lecz mam nadzieję, że im się nie uda - wyjaśniła 

spokojnie.

- Brick jest za młody, żeby zadawać się z dziewczętami.

100

background image

- Może to dziedziczne. Ty chyba wcześnie zaczynałeś i ciągle jeszcze cię to bawi - 

odrzekła i natychmiast po» żałowała własnych słów, które wyraźnie świadczyły o zaz-

drości.

- Mylisz się, jeśli sądzisz, że Marcy lub Jill cokolwiek dla mnie znaczą.

- Ożeniłbyś się z każdą, gdyby tylko chciała zająć się dziećmi.

-   Już   nie.   Tamte   kobiety   nie   nadają   się   dla   mężczyzny   z   rodziną.   To   oczywiste   - 

powiedział i ujął ją pod brodę, chcąc, by spojrzała mu w oczy. - Już się dla mnie nie liczą - 

dodał.

- Nie mówisz mi wszystkiego - rzekła twardo.

- Nie? To powiem. - Mac pochwycił ją za przeguby rąk i przyciągnął do siebie, choć się 

opierała, mając w pamięci opinie pastora i uwagi Jill Finlay.

- Słuchaj, kochanie. Marcy przysiadła się do nas w restauracji, a kiedy dowiedziała się, 

że zmierzamy tutaj, przyjechała za nami swoim samochodem. Nie wiem dlaczego, bo 

dzieci zachowywały się wobec niej okropnie...

- Widziałam was razem - przerwała Kara. - Flirtowała z tobą, a ty się uśmiechałeś.

- Robiłem to mimo woli. Mogę się uśmiechać i myśleć o czymś innym. Zastanawiałem 

się właśnie nad spędem bydła, gdy Autumn i Clay przyznali się do swoich wybryków.

- Dowiedzieli się od Tricii, że Marcy odeszła od ciebie, bo ich nie znosi - powiedziała 

cicho Kara. - Myślę, że dokuczając jej, chcieli wykazać lojalność wobec ciebie.

-   Już   raczej   wobec   ciebie.   Uznali,   że   tylko   ty   możesz   zamieszkać   z   Wilde’ami,   i 

postanowili zlikwidować konkurencję. A teraz chodź tu, pocałuj mnie, jedźmy do domu i...

- Nie. Myślałam o tym, ale... - Kara odsunęła się.

- A więc Jill miała rację. Potraktowała mnie jak idiotę, ale ty wywarłaś na niej wrażenie. 

Zachowywała się niczym twoja agentka występująca w sprawie przedślubnego kontraktu.

- Przedślubnego kontraktu?

- Jill sądzi, że przed ślubem powinienem przeznaczyć dla ciebie sporą sumę, bo inaczej z 

nami nie zostaniesz. Czy to prawda? O to ci chodzi?

- Nigdy niczego podobnego nie mówiłam. Nie wiem, skąd jej to przyszło do głowy. Nie 

chcę żadnych pieniędzy... - Kara nie mogła złapać oddechu.

- Jeśli zależy ci na zabezpieczeniu finansowym, jeszcze dziś możemy porozmawiać o 

intercyzie ślubnej z nowym narzeczonym Jill, Tomem Eganem. To przecież prawnik.

101

background image

- Nie chcę twoich pieniędzy!

- Wyjdziesz za mnie bez intercyzy?

- Tak! To znaczy, mogłabym, jeśli zamierzałabym cię poślubić, ale... potrzebuję czasu, by 

to przemyśleć.

- Możesz zastanawiać się na ranczu, jeśli chcesz.

- Nie. Muszę być sama. Nie potrafię przy tobie rozsądnie myśleć.

- Wcale tego nie wymagam, gdy się kochamy. Zostaw myślenie na czas zajmowania się 

dziećmi i księgami rachunkowymi.

- Nie mogę zostać na ranczu. Jutro wracam do Waszyngtonu. Poproszę pastora, żeby dziś 

zabrał moje rzeczy z Double R. Przenocuję u Franklinów. Taia zabierzemy jutro po drodze 

na lotnisko. Pozwolisz mu zostać przez tę noc na ranczu?

- Oczywiście, że zostanie - rzekł chłodno Mac. - W ogóle nie opuści Double R.

- Co masz na myśli?

- To co słyszałaś. Zatrzymam go w niewoli. Jeśli będziesz chciała mieszkać z kotem, to 

tylko w moim domu.

- Nie możesz tego zrobić. - Karze zakręciły się łzy w oczach.

- Nie? A kto mnie powstrzyma?

Dziewczyna nie była pewna, czy ranczer mówi serio.

- Nie zabierzesz mi przecież Taia, prawda?

- Będziemy negocjować - odrzekł, udając, że się zastanawia.

-   Co   za   wspaniałomyślność!   -   Kara   miała   ochotę   potrząsnąć   nim,   by   wyzbył   się 

arogancji.

-   Zrób   to!   Uderz   mnie!   Przecież   widzę,   że   chcesz   to   zrobić.   Wolę,   żebyś   ze   mną 

walczyła, niż odeszła. Nie pozwolę na to!

-   Nie   sprowokujesz   mnie   do   aktu   fizycznej   przemocy   -   odrzekła   Kara,   opanowując 

zdenerwowanie. - A może wolisz inny kontakt fizyczny?

Mac pochwycił ją w ramiona. Miał gorące, natarczywe wargi, gdy przygarnął Karę do 

siebie. Jęknęła i zadrżała z rozkoszy. Reagowała namiętnie na każde dotknięcie Maca. Za-

rzuciła   mu   ręce   na   szyję   i   przylgnęła   do   niego,   czując,   jak   bardzo   jest   podniecony. 

Pragnęła go i tylko to miało znaczenie.

- O! Tak się całują w mydlanych operach. - Głos Autumn przerwał ich ekstazę.

102

background image

Mac westchnął i oderwał wargi od ust Kary, nie wypuszczając jej z objęć. Oboje byli tak 

roznamiętnieni, że nie mogli w żaden sposób prowadzić rzeczowej rozmowy, lecz Autumn 

zupełnie się tym nie przejmowała.

- Myślicie, że Brick i Courtney też się tak całują? - zapytała.

- Boże! Mam nadzieję, że nie - odrzekł Mac, gdy Kara oswobodziła się z jego ramion.

- Ale Webb i Lily tak - rzucił Clay swobodnym tonem.

Kara spojrzała na Maca, który aż zamarł z wrażenia.

- Co powiedziałeś? - spytał Claya z udawanym spokojem.

-   Zapomniałem,   że   to   sekret.   -   Mały   zakrył   ręką   buzię.   -   Miałem   nic   nie   mówić. 

Zobaczyłem, jak Lily i Webb całują się w stajni, ale ona kupiła mi grę komputerową, 

żebym się nie wygadał. Teraz będzie wściekła.

- Webb Asher i Lily? Boże! A ja poprosiłem go, żeby z nią został. Natychmiast jedziemy 

do domu!

Nawet w świetle księżyca Mac miał kredowobiałą twarz. Jego gwałtowność przeraziła 

Autumn.

- Czy Webb zabije Lily, jeśli go nie powstrzymamy?! - krzyknęła dziewczynka, tuląc się 

do Kary.

- Nie - odparła Kara, lecz nie dodała, że sam może zginąć z ręki Maca.

Ranczer pobiegł do dżipa, a Kara zrezygnowała z zamiaru nocowania u Franklinów. 

Wiedziała, że tylko ona może uratować sytuację.

- Mac, zaczekaj, nie możemy jechać bez Bricka! - zawołała.

- Zapomniałem o nim - powiedział, chwytając się za głowę. - Boże! Lily i Webb! Jak 

długo to może trwać? Przysięgam, że...

-   Poważnie   z   nimi   porozmawiasz   -   przerwała   mu   Kara,   widząc   przerażony   wzrok 

Autumn.

- Witaj, Mac. Rozmawialiśmy o tobie. - Z ciemności wyłonił się wysoki mężczyzna, 

któremu towarzyszyła Jill Finlay.

- Właśnie wracamy do domu. - Mac nie zamierzał wdawać się w pogawędki nawet z 

Tomem Eganem.

- My też. Szukam mojej Courtney. Muszę ją odwieźć do matki. Nie widzieliście jej? 

Podobno wyszła na dwór, bo na wyprzedaży było za gorąco.

103

background image

Kara wymieniła z dziećmi znaczące spojrzenia.

- Znajdziemy ją, panie Egan. Chodź, Clay! - powiedziała Autumn i krzyknęła ile sił w 

płucach:

- Courtney, tata cię szuka!

Kara zaczęła rozmawiać o pogodzie z Tomem i Jill, bo Mac nie zdradzał ochoty do 

dyskusji. Wreszcie pojawiły się dzieci, a wraz z nimi Courtney.

- Cześć, tato - rzuciła córka Toma, patrząc niechętnie na Jill, a potem wzięła ojca za rękę 

i oddalili się we trójkę.

- Powiedziała, że Brick obiecał pomóc jej pozbyć się Jill - oznajmił Clay, kiedy jego 

starszy brat wyłonił się spoza drzew.

Mac nie pytał o nic, zbyt przejęty myślą o Webbie i Lily.

Do Double R jechali z kosmiczną prędkością. Gdy Mac zatrzymał się przed domem i 

otworzył frontowe drzwi, Kara pochwyciła go za rękaw.

- O co chodzi? - warknął.

- Muszę z tobą porozmawiać - rzekła stanowczo. - Czemu nie wchodzicie do środka? - 

zwróciła się do dzieci. - Wujek odstawi wóz do garażu i zaraz wrócimy.

Brick rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie.

- Słuchaj, wiem, że masz zamiar posłać dzieci, by uprzedziły Webba i Lily, a mnie chcesz 

uspokoić. Nic nie zdziałasz, Asher zasługuje na to, by go zastrzelić za uwiedzenie niewin-

nej uczennicy, i jako jej opiekun...

- Mac, nikt nie nazwałby Lily niewinną uczennicą - rzekła łagodnie Kara. - Mam zamiar 

cię powstrzymać przed bójką z Webbem. Dzieci nie muszą tego oglądać.

- A co chcesz, żebym zrobił? Mam ich pobłogosławić?

- Na razie odprowadź dżipa - rzekła, obawiając się, by nie wszedł do domu.

Mac   włączył   silnik   i   podjechał   do   garażu.   Otworzył   automatyczne   drzwi,   które 

zatrzasnęły się, gdy wjechali do środka. Do wnętrza wpadało tylko światło księżyca. Kara 

nie zdawała sobie sprawy, że ciągle ściska Maca za ramię, jak gdyby chciała go przed 

czymś powstrzymać.

- Może to nie najlepszy moment, by ci powiedzieć, ale muszę...

- Nie! - krzyknął Mac, obracając się ku niej. - Nie chcę słyszeć o twoim wyjeździe. Nie 

wiem, jak pastor cię do tego namówił. Cokolwiek powiedział, nie miał racji. Należysz do 

104

background image

mnie i do dzieci. Zrobię wszystko, by ułatwić ci życie z nami, ale cię nie puszczę.

- Bo potrzebujesz opiekunki dla małych Wilde’ów.

- Bo pragnę ciebie. Nie udawaj, że o tym nie wiesz. Każdy twój uśmiech, spojrzenie, 

ruch są takie podniecające.

- Dawno nie miałeś kobiety, a ja jestem pod ręką. Żadna cię nie chciała ze względu na 

dzieci - rzekła, próbując powstrzymać łzy.

- Chyba nie wierzysz w to, co mówisz. Franklinowie naopowiadali ci takich głupstw? 

Wiedziałem, że nie powinnaś była do nich jechać.

- Chciałam odwiedzić wujka, a ty nie możesz narzucać mi swego zdania.

- Rozumiem, że pastor pragnie cię uchronić przed krzywdą, ale ja nie zamierzam cię 

porzucać ani pozwolić, byś ode mnie odeszła.

Mac uniósł Karę, przesunął się na jej miejsce i posadził ją sobie na kolanach.

- Jestem zaskoczony, że wielebny Will tak źle o mnie myśli. Wściekłość mnie ogarnia, 

gdy słyszę, że ci wmówił, iż nie jesteś dla mnie jedyna i niepowtarzalna. Nieważne, jak się 

poznaliśmy, lecz ważne, że jesteśmy razem. Zostań ze mną - poprosił.

- Dobrze - szepnęła ogarnięta radością. - Kocham cię! Próbowałam ci powiedzieć o 

moim uczuciu, a nie o tym, że odchodzę. Nie mogę już opuścić ani ciebie, ani dzieci.

- Chcę się z tobą kochać - rzekł, tuląc ją i całując.

- Tutaj? Teraz?

- Tak - odparł i pociągnął ją na tylne siedzenie.

Czuła, jak bardzo jej pragnął, gdy wsunął ręce pod spódniczkę i dotknął gładkiej skóry 

ud. Pieścił tak długo, aż zaczęła wić się w jego objęciach, wargami szukając spragnionych 

ust, szybko rozpinając mu koszulę i pasek u spodni.

- Chcesz mnie! Kochasz! - uśmiechnął się triumfująco.

- Tak! Tak! - powtarzała ogarnięta namiętnością.

Całowali się i gwałtownie zdzierali z siebie ubranie.

- Spróbujemy dziś czegoś nowego, chcesz? - zapytał Mac. 

Skinęła głową, zdziwiona, że sadzają na kolanach twarzą do siebie. Mac objął jej biodra i 

uniósł   ją   lekko,   a   potem   wszedł   w   nią   głęboko.   Kara   wtuliła   się   w   jego   objęcia   i 

wstrzymała oddech.

- Rozluźnij się - szepnął, pieszcząc pocałunkami jej wargi i kołysząc się lekko. - Zrobimy 

105

background image

to powoli. Poruszaj się razem ze mną.

Jęczała z rozkoszy, gdy jej ciało odnalazło właściwy rytm i nadszedł moment ekstazy. 

Krzyknęła, przeżywając go całą sobą, a w trzy sekundy później dołączył do niej Mac. 

Zamknął ją w uścisku i pozostali w tej pozycji, nie otwierając oczu. W końcu dotknął 

włosów Kary i przytulił policzek do jej twarzy.

- Zdumiewasz mnie - powiedział ochrypłym głosem.

- Bo tak szybko się uczę? - spytała, całując go mocno. - W końcu jesteś fantastycznym 

nauczycielem.

Ciągle   czuła   go   w   sobie.   Nawet   jeśli   Mac   nie   wypowiedział   tego   słowami,   miała 

świadomość, że jest kochana.

- Nie mogę uwierzyć! W samochodzie? Kazałaś mi jechać do garażu, by mnie uwieść?

- Masz coś przeciwko temu?

- Ależ skąd. Chciałbym, żeby stało się to naszym zwyczajem.

Powoli rozłączyli się i sięgnęli po ubrania. Mac włączył światła, a Kara przyczesała 

włosy i umalowała usta. Patrząc w lusterko, nie mogła rozpoznać własnego odbicia. W 

szkle odbijała się twarz pięknej, namiętnej kobiety. Skromna ministerialna urzędniczka, 

która dwa dni temu przybyła do Montany, zniknęła gdzieś bez śladu.

Kiedy doprowadziła swój wygląd do porządku, Mac pomógł jej wysiąść z auta. Szli do 

domu objęci i całowali się po drodze.

- Mac, co do Webba i Lily... - zaczęła z wahaniem Kara, gdy dotarli na ganek.

- Nie bój się. Nie mam siły na awanturę. To twoja zasługa - rzekł z uśmiechem.

- Lily pewnie udaje, że śpi, a Webb jest w stajni - zauważyła Kara. - Nie moglibyśmy 

wszystkiego odłożyć do rana?

- Dobrze - zgodził się Mac. - Mam zamiar zwolnić Webba. Szkoda, bo był dobrym 

zarządcą. Nigdy nie podejrzewałem, że coś takiego może się zdarzyć między nim i Lily. 

Myślałem, że smarkula gra mu na nerwach, a ona go uwodziła.

W domu panowała cisza. Nagle w holu pojawili się Clay i Autumn. Oboje w piżamach. 

Dziewczynka dźwigała kota.

- Czy Tai może dziś spać ze mną, ciociu? - spytała.

Kara skinęła głową, a mała pobiegła do sypialni. Clay pocałował ich oboje na dobranoc i 

również zniknął.

106

background image

- Zeszli z linii ognia - skomentował Mac. - Nie wiedzą, że jedyna batalia odbędzie się w 

naszej sypialni.

- Już nie mogę się doczekać - szepnęła Kara, a za chwilę otworzyła usta ze zdumienia, bo 

przed nimi pojawił się Webb.

Mac nasrożył się i jeszcze moment, a rzuciłby się na swego zarządcę.

- Nie! - krzyknęła Kara, chwytając go za rękę.

- Wujku, przestań! - W holu rozległ się głos Lily, która wraz z Brickiem chwyciła drugą 

rękę Maca.

- Zetrzyj mnie na proszek, szefie. Po to tu przyszedłem. - Webb nie próbował się bronić.

- Wynoś się stąd, Asher! Do rana ma cię nie być ani na ranczu, ani w tym stanie! - 

krzyczał Mac.

- Nie, wujku! - przerwała Lily i podbiegła do zarządcy, by go objąć.

- Brick, idź do łóżka. To ciebie nie dotyczy - zarządziła Kara.

- Wujek może mnie potrzebować przy rozprawie z Webbem - upierał się chłopak.

- Nie będzie żadnej rozprawy. Kładź się spać - rzekł z westchnieniem Mac.

- Webb ma zamiar powiedzieć, jak bardzo się kochamy, prawda? - powiedziała Lily, 

uśmiechając się do Ashera.

- Nie chce mi się tego słuchać. Idę stąd - mruknął Brick.

Pozostali tylko we czwórkę.

- Czemu nie pójdziemy do kuchni? Napijemy się herbaty - rzekła Kara.

- Myślę, że wujek i Webb woleliby coś mocniejszego. - Lily uśmiechnęła się.

Kara   czuła,   że   Mac   powoli   się   uspokaja,   choć   nie   był   zachwycony   słowami   i 

zachowaniem bratanicy. Popchnęła go lekko w stronę kuchni, a Webb i Lily poszli za 

nimi.

- Czemu jeszcze nie jesteś w drodze do Teksasu, Webb? - rzucił Mac, siadając ciężko na 

krześle.

- Za bardzo mnie kocha, żeby uciekać - wtrąciła Lily.

-   Bóg   mi   świadkiem,   że   to   prawda   -   odrzekł   Asher,   patrząc   szefowi   w   oczy.   - 

Próbowałem z tym walczyć, ale naprawdę ją kocham. Czułem się wobec ciebie jak łajdak. 

Kiedy dziś wieczorem dzieci wbiegły do domu, by nas ostrzec, postanowiłem stanąć przed 

tobą i wyznać, jak bardzo mi na niej zależy. 

107

background image

- Ależ to jeszcze dziecko! - wykrzyknął Mac.

- Dawno temu przestałam być dzieckiem, wujku - powiedziała spokojnie Lily. - Jestem 

kobietą w każdym calu. Zapragnęłam Webba, jak tylko go ujrzałam. Próbował mnie trzy-

mać   na   dystans.   Miałam   zamiar   go   uwieść,   lecz   mi   na   to   nie   pozwolił.   Dużo 

rozmawialiśmy. Twierdził, że jest dla mnie za stary, lecz to nieprawda.

- I to jest mężczyzna, którego pragniesz? - spytał ironicznie Mac.

- Tak. Chodziłam za nim całe lato, ale nawet mnie nie pocałował. A kiedy stało się to we 

wrześniu, czuł się winny, lecz nie mogliśmy się już rozstać.

- Nieustępliwa jesteś - zauważył ponuro Mac.

- To musi być u was dziedziczne - mruknęła Kara, masując mu zesztywniałe mięśnie 

szyi.

Jeszcze przed paroma minutami czuł się taki odprężony, a teraz znowu wróciło napięcie. 

Kara pocałowała go w czubek głowy, próbując złagodzić jego stres. Mac odpowiedział na 

pieszczotę Kary, przytrzymując jej rękę w swojej. Na widok tej sceny bratanicy Maca 

rozbłysły oczy. Posłała Karze aprobujący uśmiech i ciągnęła dalej:

-  Wiem,   że   się   kochamy.  Webb   długo   nie   chciał   się   przyznać   do   swych   uczuć,   ale 

zmusiłam go do tego, uciekając do przydrożnego zajazdu w dniu przybycia Kary. Szalał z 

niepokoju, gdy przyjechał po mnie na wezwanie szeryfa. Specjalnie go prowokowałam. I 

następnego dnia...

- Dosyć - przerwał Webb. - Wiem, że to szaleństwo. Gdyby jeszcze niedawno ktoś mi 

powiedział, że w moim wieku pozwolę, by siedemnastolatka owinęła mnie sobie wokół 

palca, za nic bym nie uwierzył. Nigdy nie zależało mi na trwałym związku z kobietą. 

Przez całe lata starałem się tego unikać. Kiedy pracowałem w Teksasie, zakochała się we 

mnie młodsza siostra właściciela rancza. Odszedłem, bo oczekiwała więcej, niż chciałem 

jej ofiarować. Kiedy zostałem tu zarządcą, ostatnią rzeczą, jakiej mogłem się spodziewać, 

było...

- To, że padniesz ofiarą żądzy mojej bratanicy - dokończył ironicznie Mac. - Wierzę, iż 

nie ponosisz całej winy, ale zrozum, że ona jest jeszcze uczennicą, a ja nie mogę tolerować 

waszego związku.

- Wiem, lecz to coś poważniejszego. Dziś zrozumiałem, że chcę się z nią ożenić. Mam 

trochę pieniędzy, a dziadek przekaże mi swoje ranczo w Kolorado. Wyjadę, jak tylko mnie 

108

background image

zwolnisz, i zabiorę Lily. Może tam skończyć szkołę...

- Chcecie się pobrać? Co za pomysł? - Mac wyraźnie okazywał swą dezaprobatę.

- Znam głupsze - wtrąciła Lily. - Sam posłałeś po narzeczoną na zamówienie, zakochałeś 

się w niej i chcesz się żenić, znając dziewczynę zaledwie od kilku dni.

- To co innego - warknął Mac.

- Wszyscy jesteśmy tacy sami! Wilde’owie właśnie tak się zachowują. Dobrana z nas 

paczka. 

- W tej sytuacji nie mam wyjścia, jak tylko życzyć wam szczęścia - westchnął Mac. - Nie 

chcę krzywdzić mojej bratanicy ani zmuszać jej do ucieczki z domu.

-   Zrobiłabym   to   natychmiast   -   zapewniła   Lily,   podbiegając   do   wuja   i   Kary,   by   ich 

uściskać. - Dziś jest najszczęśliwszy dzień mego życia. Nie martw się o mnie, wujku. 

Pasujemy do siebie z Webbem!

Kara była zdumiona determinacją tej smarkuli. W jej zachowaniu rozpoznawała tę samą 

pewność siebie i arogancję, którą odznaczał się Mac. Bratanica, podobnie jak wuj, nie 

wierzyła, by szalone plany matrymonialne mogły się nie powieść.

Mac przytulił Lily i z kamienną twarzą podał rękę zarządcy, lecz nie pozwolił jej pójść za 

Asherem do przyczepy samochodowej.

- Nie będziesz z nim spała przed ślubem - rzekł.

- To staroświeckie zasady, wujku - sprzeciwiła się dziewczyna.

Kara wstrzymała oddech. Na tyle znała już Wilde’ów, by się spodziewać, że za chwilę 

zacznie się nowa sprzeczka, bo żadne z nich nie ustąpi. Nieoczekiwanie po stronie Maca 

opowiedział się Webb.

- Wuj ma rację, Lily. Nie będziemy ze sobą, dopóki się nie pobierzemy - oznajmił.

- Mogę robić, co chcę - upierała się dziewczyna. - Jeśli pragnę spędzić tę noc z tobą, to 

tak będzie!

- Nie, dopóki nie zostaniesz panią Asher - oświadczył stanowczo Webb.

Kara i Mac wymienili znaczące spojrzenia, lecz Lily zaskoczyła ich swoją reakcją.

- W porządku - mruknęła. - Zostanę tutaj.

Odwróciła się i ruszyła do wyjścia z podniesioną głową.

- Dobranoc - rzuciła przez ramię.

- O nie! - Webb zatrzymał ją i ogarnął ramieniem. - Najpierw odprowadzisz mnie do 

109

background image

drzwi i pocałujesz na dobranoc - zarządził.

Lily zawahała się przez moment, jak gdyby rozważała wszystkie za i przeciw, a potem 

przytuliła się do Ashera i oboje zniknęli w holu.

- Może sobie z nią poradzi - zauważył Mac, wchodząc z Karą na górę do sypialni - ale 

czuję się, jakbym zdradził to dziecko. Jest taka młoda...

- Nie masz się o co obwiniać - rzekła Kara. - Lily pragnie do kogoś należeć i mieć kogoś 

dla siebie. Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Ona wyczuwa, że Webb zapewni jej bezpieczeń-

stwo i miłość. Was, Wilde’ów, nie da się powstrzymać, gdy postanowicie zdobyć coś, na 

czym wam zależy - dodała z uśmiechem.

- Mówisz o Lily i o mnie - domyślił się Mac. - Ona chciała Webba i zdobyła go, a ja 

pragnąłem ciebie.

- A więc mnie masz - zapewniła Kara.

Mac pochylił się, wziął ją na ręce i, całując, zaniósł do łóżka.

- Kocham cię, Mac - szepnęła Kara.

- Ja też cię kocham, najdroższa - wyznał i położył się obok.

- Nie musisz mi mówić tego, co, jak sądzisz, chciałabym usłyszeć.

- Ależ ja cię naprawdę kocham. To musiało się stać, jak tylko cię zobaczyłem na lotnisku. 

Od razu wiedziałem, że zrobię wszystko, by cię zatrzymać. Nigdy nie przeżyłem czegoś 

podobnego.

Kara popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

- To prawda. Jeśli jakaś kobieta odmówiła mi ręki wcześniej ze względu na dzieci, nie 

próbowałem przekonywać, by zmieniła zdanie. Ale twojej odmowy nie mogłem znieść. 

Jesteś jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna. Kocham cię i przez resztę życia będę ci to 

udowadniał.

- Mam nadzieję, że zaczniesz już teraz - szepnęła Kara, zarzucając mu ręce na szyję.

- Natychmiast - zapewnił ją Mac.

110


Document Outline