background image

Gjersoe Ann-Christin 

 
 

Dziedzictwo II 20 

 
 

Ukojenie

background image

Galeria postaci: 
Abelone Ladefoss 
- wdowa po Eriku Ladefossie 
Aksel Gimle - ojciec Abelone, właściciel Gimle 
Marie Gimle - najmłodsza, siedmioletnia siostra Abelone 
Jorgen Gimle - młodszy brat Abelone, dziedzic Gimle, 
niedługo skończy trzy lata 
Isak Gimle - brat bliźniak Jorgena 
Mały Erik - dziewięciomiesięczny syn Abelone 
Blanche Bjerkely - kuzynka Abelone 
Alf Bjerkely - mąż Blanche 
Helenę Augusta - dwuletnia córka Blanche i Alfa 
Ellen Bjerregaard - siostra Abelone 
Ulrik Bjerregaard - mąż Ellen 
Bera - służąca w Gimle 
Hilmar - parobek w Gimle 
Sofie - pokojówka w Gimle 
Malinę - nowa służąca w Gimle 
Anders - dawniej parobek w Gimle, wrócił po dwóch latach 
spędzonych na morzu 
Doktor Greni - miejscowy lekarz 
Pastor Munthe - nowy pastor 
Pani Agnes - wdowa, bratowa i gospodyni pastora 
Greger Langaard - zarządca Ladefoss 
Marinius - były parobek w Ladefoss, zwolniony z pracy 
Profesor Calmeyer - ordynator szpitala dla obłąkanych 
Panna Marstrand - strażniczka w szpitalu dla obłąkanych 
Pani Lognvig - strażniczka w szpitalu dla obłąkanych 
Aslak Sorensen - mieszka w chatce drwala 
Signe - gospodyni sierocińca 
Line - siostra Signe, pracuje w sierocińcu 
Pernille - niemowlę znalezione przez Blanche na schodach jej 
domu 

background image

Anna Karoliusdatter - służąca w sierocińcu, matka Pernille 

Wdowa Lucie Archer - matka nowego dziedzica Rosenlowe 

background image


 
Ellen  wstała  ze  swojego  miejsca  przy  oknie  dopiero  wtedy, 

gdy  większość  pozostałych  pacjentek  przeszła  do  salonu 
jadalnego.  Chociaż  trudno  było  nazywać  ten  pokój  salonem, 
ponieważ  wielkie  pomieszczenie,  w  którym  jedzono  posiłki, 
nie było ani trochę przytulne. Ściany pomalowano tam na ten 
sam  chłodny,  seledynowy  kolor,  co  w  innych  pokojach,  ani 
trochę  nie  postarano  się  też,  by  uczynić  wnętrze  salonu 
przyjemnym.  Stojący  pośrodku  długi  stół  był  poza  tym 
podniszczony,  a  na  prostych  krzesłach  siedziało  się 
niewygodnie.  Pod  jedną  ścianą  rozdawano  jedzenie,  a 
pacjentki same musiały ustawiać się w kolejkę w oczekiwaniu 
na posiłek. 

background image

Ellen  wstała  z  ociąganiem,  gdyż  spostrzegła,  że  jedna  ze 

strażniczek spogląda na nią niecierpliwie. 

Niedawna  rozmowa  z  profesorem  Calmeyerem  niezbyt 

podniosła ją na duchu. Dał on jej jasno do zrozumienia, że jest 
jeszcze zbyt wcześnie, by mogła wrócić do domu, chociaż - jak 
twierdził - poczyniła zadowalające postępy. 

Lekarz  podkreślał,  że  jego  zdaniem  nie  jest  jeszcze 

wystarczająco  zdrowa.  Wspomniał  między  innymi  o  jej 
pierwszym  dniu  na  nowym  oddziale,  kiedy  ogarnęło  ją 
zwątpienie,  gdy  za  oknem  zobaczyła  Abelone,  ojca  i  Ulrika. 
Czego innego się spodziewał? Próbowała wyjaśnić, jak bardzo 
za nimi tęskni, ale nie okazał jej zrozumienia. A gdy zapytała, 
czy może odwiedzić ją Ulrik, profesor stwierdził, że nie byłoby 
to wskazane. 

Ellen coraz trudniej było pojąć, co profesor o niej myśli, skoro 

uważa,  że  nie  powinna  rozmawiać  z  Ulrikiem,  jej  własnym 
mężem. 

- Pani Bjerregaard? - Pani Lognvig podążała w jej stronę. 
Ellen przyglądała się jej twarzy. Pani Lognvig 

background image

nie  należała  do  pięknych  kobiet,  a  to,  co  parę  godzin  temu 

widziała  w  gabinecie  profesora,  wydawało  jej  się  niemal 
nierealne. Tych dwoje w namiętnym uścisku... 

- Proszę ze mną, pani Bjerregaard - powiedziała strażniczka. 
Ellen  podążyła  za  nią,  zdezorientowana.  -Nie  będę  jadła  ze 

wszystkimi? - zapytała. 

Pani  Lognvig,  nie  odpowiadając,  posłała  jej  surowe 

spojrzenie. 

Przeprowadziła  ją  przez  bawialnię  na  korytarz.  -  Tędy  - 

oznajmiła, niemal ciągnąc Ellen za ramię. Zdawało jej się, że 
strażniczce  się  śpieszy,  ale  nie  było  w  tym  nic  dziwnego. 
Zawsze tak wyglądała, jakby dokądś pędziła. 

Pani  Lognvig  zatrzymała  się  przed  drzwiami  na  końcu 

korytarza. - Ma pani gości, pani Bjerregaard. 

Ellen  poczuła  kołatanie  w  piersi.  Gości?  Czyżby  profesor 

jednak zdecydował się pozwolić jej na spotkanie z Ulrikiem? 
Serce podskoczyło jej do gardła, gdy otworzono drzwi i stanęła 
twarzą w twarz z Ulrikiem. 

background image

Wtuliła  się  w  jego  ramiona,  przywierając  do  niego  całym 

ciałem. On mocno ją ścisnął. 

Nie wypuszczaj mnie, Ulriku, nie wypuść mnie nigdy więcej. 
Łzy spłynęły po jej policzkach. Tak bardzo tęskniła za tym, by 

znów go zobaczyć, a teraz tak nagle przed nią stanął. 

- Profesor Calmeyer obiecał, że będziemy mogli pobyć sami - 

powiedział  Ulrik  zdecydowanie  do  pani  Lognvig,  która  na 
szczęście wyszła po cichu. 

Stali  przez  chwilę  obejmując  się  nawzajem,  po  czym  Ellen 

odsunęła  się  od  męża.  -  Wiem,  że  nie  pozwalano  ci  mnie 
odwiedzać - wyjąkała. 

Ulrik  chwycił  jej  dłonie  i  spojrzał  w  oczy.  -Wbrew  mojej 

woli. Setki razy prosiłem profesora o możliwość wizyty, ale on 
twierdził, że nie jest to wskazane. Wypuścił jedną z jej dłoni i 
pogładził ją po policzku. Miała taką miękką twarz, a spojrzenie 
pełne cierpienia. - Co oni ci zrobili? Jesteś taka chuda i blada. 

Nie wiedziała, od czego zacząć, zbyt wiele 

background image

miała do powiedzenia. Poza tym liczyła się teraz tylko jedna 

rzecz. 

-  Musisz  mnie  stąd  zabrać,  Ulriku  -  spojrzała  na  niego 

błagalnie,  nie  mogąc  powstrzymać  nowych  łez.  -  Tutaj  jest 
strasznie, tak bardzo tęsknię za domem i... 

Ulrik znów ją przytulił. - Słyszałem o kobiecie, która odebrała 

sobie życie, Ellen. 

Podniosła na niego wzrok, próbując powstrzymać płynące z 

oczu  łzy.  -  Chciałam  jej  pomóc,  ale  nie  mogłam  nic  zrobić. 
Cała ta krew, krwawiła bez końca, tak bardzo zbladła i... 

Ulrik  ujął  jej  twarz  w  dłonie.  -  To  nie  twoja  wina,  Ellen, 

słyszysz?  To  lekarze  byli  za  nią  odpowiedzialni  i  nigdy  nie 
powinni byli dopuścić, abyście przebywały razem same. 

Przez  chwilę  Ellen  zastanowiła  się,  skąd  Ulrik  wie  o  tym 

wszystkim. - Ale jak się dowiedziałeś... 

Ulrik pocałował ją ostrożnie w policzek. -Wyjaśnię później. 

Zamilkł.  Na  jego  twarzy  malowało  się  zwątpienie.  - 
Próbowałem nakłonić profesora Calmeyera, by cię wypisał, ale 
on twierdzi, że nie jesteś jeszcze dość zdrowa. 

background image

Spuściła wzrok. - Wiem - odparła cicho. 
Spletli  swoje  palce,  a  Ulrik  ścisnął  jej  dłonie.  -  Odwiedził 

mnie wczoraj Johannes. 

Zerknęła  na  Ulrika.  Johannes?  Przyjaciel  Ulrika,  który 

sprzedał  im  dom?  Dlaczego  Ulrik  mówi  o  nim,  kiedy  mają 
sobie  tyle  innych  rzeczy  do  powiedzenia?  Przypuszczała,  że 
nie będą mieli zbyt wiele czasu. 

-  Johannes  powiedział  mi,  że  zarówno  on,  jak  i  jego  matka 

wielokrotnie widywali jego siostrę po jej śmierci. 

Wpatrywała się w Ulrika, nie mogąc niemal uwierzyć w to, co 

właśnie powiedział. - Wierzysz mu? - zapytała cicho. 

Wzrok Ulrika był ponury, a twarz miała zacięty wyraz. - Nie 

mam podstaw, by mu nie wierzyć. 

Spojrzała w dół. Johannesowi ufał, ale nie jej, swojej własnej 

żonie. 

Przełknęła łzy i podniosła oczy na Ulrika. -A więc myślisz, że 

nie jestem obłąkana? 

Ulrik położył dłoń na jej policzku, pogładził skórę kciukiem. - 

Myślę, że okropnie się pomyliłem, Ellen. Powinienem był cię 
posłuchać. 

background image

Nie potrafiła na niego patrzeć. Tak bardzo było mu przykro, 

wiedziała też, jak bardzo muszą męczyć go wyrzuty sumienia, 
ale to ona musiała tu mieszkać, a Ulrikowi nie udało się prze-
konać profesora, by ją wypuścił. 

Odetchnęła głęboko spoglądając Ulrikowi w oczy. 
Chyba wiedziała, jak się stąd wydostać. 
Profesor  wpatrywał  się  w  Ulrika.  -  Co  takiego  raczy  pan 

twierdzić? - jego głos ledwie było słychać, a Ulrik widział, że 
lekarz musi opierać się o krzesło, by stać prosto. 

Ulrik  wytrzymał  jego  spojrzenie.  -  To,  co  właśnie 

powiedziałem. Moja żona wie, że popełnił pan cudzołóstwo z 
jedną ze strażniczek szpitalnych, nazywa się pani Lognvig, o 
ile pamięć mnie nie myli. 

Jego słowa zawisły w powietrzu, nastała między nimi cisza. 
Profesor opadł na krzesło, a usta mu drżały. - 

background image

Nie  rozumiem,  na  jakiej  podstawie  pańska  małżonka  może 

coś takiego twierdzić. Najwyraźniej wziął się w garść. - I jak w 
ogóle może pan jej wierzyć? Pańska żona jest obłąkana, ona... 

- Dość! - krzyknął Ulrik do profesora, który najwyraźniej ze 

wszystkich sił starał się ukryć romans ze strażniczką. - Tylko 
pan  i  ja  wiemy,  że  Ellen  nie  kłamie,  profesorze  Calmeyer!  - 
pochylił się nad biurkiem. - Nie obchodzi mnie, czego się pan 
dopuszcza,  ale  proszę  zważyć  na  moje  słowa:  Jeżeli 
natychmiast nie wypisze pan Ellen, nie omieszkam przekazać 
tego,  co  wiem,  dalej.  Wpatrywał  się  w  lekarza,  który  musiał 
spuścić wzrok. 

Wysunął gwałtownie szufladę biurka, znalazł kartkę i coś na 

niej nabazgrał, po czym podał ją Ulrikowi. 

- Skoro tak bardzo chce pan powrotu żony do domu, niech tak 

się stanie, ale proszę tu nie wracać, kiedy zrozumie pan, że jest 
nadal chora! 

Ulrik  wyrwał  mu  kartkę,  przeczytał  i  stwierdził,  że  Ellen 

została wypisana ze szpitala. 

Bez słowa odwrócił się na pięcie i poszedł do drzwi. 

background image

Nie  miał zamiaru  dziękować.  Kiedy  przekazywał  Ellen  pod 

opiekę lekarzom był przekonany, że postępuje właściwie, ale 
teraz wiedział, że popełnił jeden z największych błędów w ży-
ciu. 

Nigdy  więcej  nie  podważy  wiarygodności  Ellen.  Był  jej 

mężem, najbliższą jej osobą. I najmocniej ją zawiódł. 

Mocno trzymała się ramienia Ulrika, kiedy przechodzili przez 

wielki  hol  w  stronę  drzwi  wyjściowych.  Wpatrywała  się 
sztywno przed siebie czekając, aż ktoś zawoła jej imię i wezwie 
z powrotem na oddział. Ale nikt nie zawołał. Nie słychać było 
za nimi żadnych śpiesznych kroków. 

Nie  uwierzyła  Ulrikowi,  kiedy  powiedział  jej,  że  jadą  do 

domu. Wszystko wydarzyło się tak szybko, i  wtedy jedna  ze 
strażniczek  przyniosła  jej  rzeczy,  które  skonfiskowano 
pierwszego dnia. 

background image

Jeszcze  przed  chwilą  nie  mogła  nawet  mieć  nadziei  na 

opuszczenie  szpitala,  a  teraz  byli  w  drodze  do  domu.  Domu. 
Jeszcze tego samego  ranka  byłoby to  nie do pomyślenia, tak 
bardzo, że nawet o tym nie marzyła. Nie widziała przed sobą 
końca tego „okresu rekonwalescencji", który tak bardzo różnił 
się od jej wyobrażeń. 

Ulrik  otworzył  drzwi.  Zwolniła  kroku.  Nagle  opuszczenie 

szpitala  wydało  jej  się  przerażające.  Przywykła  do  tego 
zamkniętego świata, gdzie każdy dzień wyglądał dokładnie tak 
samo i gdzie codziennie rozmawiała z dokładnie tymi samymi 
ludźmi. Chociaż tęskniła za powrotem na zewnątrz, chociaż nie 
podobało jej się, że inni decydują o jej życiu, czuła się niczym 
małe dziecko, gdy wreszcie mogła się stąd wydostać. 

Małe  płatki  śniegu  spadły  na  jej  twarz,  gdy  schodziła  po 

kamiennych schodach. Przystanęła na chwilę, wdychając ostre 
zimowe powietrze i rozglądając się wokół. 

Wolna.  Była  wolna.  Nic  innego  nie  miało  znaczenia. 

Wszystko, co przedtem było trudne, teraz stało się błahe. 

background image

Znów  decydowała  o  własnym  życiu.  Tylko  ona  mogła 

postanowić, co dalej z nim uczynić. 

Nikt inny nie będzie już nigdy decydować o jej losie. 

background image


 
Abelone zerknęła na drzwi do gabinetu. Lensmann, ojciec i 

Bera  siedzieli  tam  już  od  ponad  godziny.  Bera  okazywała 
spokój  i  opanowanie,  kiedy  lensmann  zjawił  się  w  Gimle, 
chociaż  i  tak  musiało  jej  być  trudno  ponownie  opowiadać  o 
tym, co wydarzyło się, gdy miała siedemnaście lat. 

Abelone spojrzała w górę. Bera była u Marie i Isaka tuż przed 

przyjściem lensmanna, teraz dobiegł ją silny kaszel jednego z 
dzieci. 

Sofie  gotowała  w  kuchni  wodę  do  wyparzenia  beczek, 

których mieli używać przy świnio-biciu, zebrała też potrzebne 
gałązki  jałowca.  Czy  powinna  sama  pójść  do  dzieci?  Doktor 
Greni 

background image

ostrzegał,  by  się  do  nich  nie  zbliżać, ale  słyszała, że  kaszel 

przybrał na sile. 

Wchodząc śpiesznie po schodach zerknęła na kołyskę Małego 

Erika, który spał i nie powinien się obudzić jeszcze przez dobrą 
godzinę. Musiała jedynie później dobrze się umyć. 

Sądziła,  że  to  Marie  kaszle,  lecz  kiedy  zamknęła  za  sobą 

drzwi do pokoju ojca i zajrzała do dzieci, kaszel ucichł. Może 
Marie znów zasnęła? 

Zwróciła  uwagę  na  świeże  powietrze  wewnątrz,  Bera 

dokładnie  wywietrzyła  pokój.  Poza  tym  codziennie 
pielęgnowała  dzieci  i  zmieniała  im  pościel,  aby  podczas 
choroby  nie  leżały  na  brudnym  posłaniu.  Pod  wpływem 
gorączki  pociły  się  i  mogłyby  zmarznąć,  leżąc  w  wilgotnej 
pościeli. 

Abelone  po  cichu  weszła  do  środka.  Okna  były  zasłonięte, 

gdyż Bera wspominała, że dzieci miały podrażnione oczy, co 
ponoć  często  zdarzało  się  przy  odrze.  Rodzeństwo  leżało  w 
tym  samym  łóżku,  Isak  z  twarzą  zwróconą  do  ściany.  Spał 
twardo,  słyszała  dochodzące  z  jego  nosa  gulgotanie.  Twarz 
pokrytą  miał  czerwonymi  kropkami,  zlewającymi  się  w 
rumień. Na szyi krostek było mniej. 

background image

- Abelone? - odezwała się Marie. Abelone uśmiechnęła się do 

niej, siadając na 

krawędzi  łóżka.  -  Nie  śpisz?  -  zapytała  szeptem,  by  nie 

obudzić Isaka. - Wydawało mi się, że kaszlałaś. 

Marie rozejrzała się lekko wokół. - Bardzo chce mi się pić. 
Abelone nalała wody do stojącej na nocnym stoliku szklanki. 

- Pomogę ci się podnieść, żeby łatwiej było ci pić. 

Poczuła  w  piersi  niepokój,  pomagając  rozognionej  siostrze 

usiąść.  Może  nie  powinna  tego  robić?  A  jeśli  zarazi  Małego 
Erika? 

Podała szklankę Marie, siostrzyczka wypiła wodę niemal do 

dna. 

- Chciałabyś coś jeszcze? - Abelone pogładziła ją po policzku. 

Twarz  siostry  była  opuchnięta,  powieki  miała  nabrzmiałe  i 
czerwone.  Krostki  zlewały  się  z  sobą,  tworząc  na  jej  twarzy 
wielkie placki. Nawet rączki pokrywała wysypka. 

Marie potrząsnęła głową. - Jestem taka zmęczona. 

background image

Abelone  spróbowała  uśmiechnąć  się.  -  Musisz  teraz  dużo 

odpoczywać  i  spać  -  wyjaśniła.  -  Wtedy  szybciej 
wyzdrowiejesz. Ścisnęło ją w gardle. Marie była wystarczająco 
duża, by wiedzieć, że na odrę można umrzeć. 

Siostra  opadła  znów  na  łóżko,  ułożyła  się  pod  kołdrą  i 

zamknęła oczy. Abelone zerknęła na Isaka, który nadal spał. 

Ostrożnie wymknęła się do pokoju ojca, tam najpierw umyła 

w misce twarz, a następnie ręce. 

W piersi wzbierał jej płacz. 
Wyszedłszy  na  korytarz,  oparła  się  plecami  o  drzwi  i 

zacisnęła powieki. Łzy napłynęły jej do oczu. 

Mamo,  musisz  ich  pilnować.  Obiecaj  mi,  że  będziesz  ich 

pilnować. 

Nie potrafiła znieść myśli, że mogłaby któreś z nich stracić. 
Gdy  Abelone  wróciła  na  dół,  Bera  ciągle  jeszcze  była  w 

gabinecie. O czym tam tak rozma- 

background image

wiali? I co  zrobi lensmann? Wszyscy wiedzieli, że rodzenie 

po kryjomu jest nielegalne, lecz od tamtego wydarzenia minęło 
już w końcu bardzo wiele lat. Poza tym Bera była leciwą kobie-
tą.  Może  lensmann  mógłby  spojrzeć  przez  palce  na  to,  co 
zrobiła  jako  młoda  dziewczyna?  Abelone  miała  wątpliwości. 
Lensmann Austad mocno trzymał się prawa. Twierdził, że nie 
jego  zadaniem  jest  osądzanie  innych.  Musiał  postępować 
zgodnie  z  obowiązującymi  w  kraju  przepisami,  a  do  sądu 
należało wydanie odpowiedniego wyroku. 

A co z mężczyzną, który dopadł wtedy Berę? Pewnie nawet 

nie myślał o wziętej przemocą dziewczynie, która przez resztę 
życia ukrywała prawdę o potajemnie urodzonym dziecku. I co 
z Mariniusem? Może kiedyś znów zaatakuje inną? 

Z  ciężkim  sercem  poszła  do  kuchni,  gdzie  Sofie  właśnie 

zabierała się za sprzątanie. Wyścielone jałowcem i przykryte 
beczki  i  koryta  stały  na  zewnątrz.  Wieczorem  musieli  je 
opróżnić i zostawić do wyschnięcia. 

background image

- Jak dzieci? - Sofie wytarła ręce, po czym usiadła przy stole z 

kubkiem kawy w dłoniach. 

Abelone również usiadła i ciężko westchnęła. - Isak spał, ale 

Marie obudziła się od kaszlu. Wypiła trochę wody i znów się 
położyła. 

Z kojca Shepa dobiegły jakieś dźwięki. Abelone wstała. Pies 

prawie  nie  poruszał  się  w  ciągu  dnia,  twardo  śpiąc.  Teraz 
wydawało  jej  się,  że  zaraz  się  obudzi,  próbował  się 
przeciągnąć, ale musiał zapomnieć, że jedną łapę ma chorą, bo 
zaczął skomleć. 

Abelone  podeszła  do  niego  i  pochyliła  się.  -Dobrze  było 

trochę pospać? - odezwała się, drapiąc go po szyi. Jego białe 
futro było tam miękkie i miłe w dotyku. 

Shep spróbował usiąść, ale sprawiał wrażenie skołowanego i 

zmęczonego. 

Abelone dotknęła łapy. Obawiała się wcześniej, że może być 

złamana, jednak bandażując ją nie wyczuwała tego. 

Shep zaczął lizać ją po twarzy, najpierw ostrożnie, a później 

bardziej intensywnie, piszcząc jednocześnie. 

background image

Zrozumiała.  Może  musiał  wyjść?  Nie  zdziwiłoby  ją  to  w 

każdym razie, bo przed zaśnięciem wypił mnóstwo wody. 

- Wychodzisz? - zapytała wstając. Shep zdołał w jakiś sposób 

stanąć na trzech łapach, po czym kuśtykając wyszedł z kojca. 
Przez chwilę stał, rozglądając się wokół, jak gdyby zdziwiony 
tym, gdzie się znajduje. 

Abelone podeszła do drzwi. - Chodź! - przypomniała sobie, 

jak  właściciel  psa  mówił  do  niego.  Zaskoczyło  ją  to,  gdyż 
mężczyzna odzywał się do niego jak do człowieka. 

Shep  pokuśtykał  do  niej,  ale  z  trudnością  stawiał  na  ziemi 

chorą łapę. 

Gdy tylko wyszedł na dziedziniec, uniósł tylną nogę. Trwało 

to długo. 

Abelone  spojrzała  na  dużą,  żółtą  plamę  na  śniegu  tuż  koło 

schodów. Wiedziała, że ojciec ją skomentuje, ale nic nie można 
było na to poradzić. Shep nie miał siły iść dalej. 

Przez  chwilę  pies  stał  w  miejscu.  Węszył  w  powietrzu, 

jednocześnie  rozglądając  się  wokół,  a  następnie  podreptał  z 
powrotem do domu. 

background image

Abelone  musiała  się  uśmiechnąć.  Myślała,  że  Shep  będzie 

chciał uciec, ale nie zdawał się 

tym w ogóle myśleć. 
Wręcz przeciwnie, wrócił do swojego kojca 
1 wygodnie się w nim ułożył. 
Abelone  miała  właśnie  zamknąć  drzwi,  kiedy  usłyszała 

nadjeżdżające sanie. Wyszła na dziedziniec, by zobaczyć, kto 
przyjechał. 

Pastor Munthe. 
Ostatnio nie czynił jej awansów, ale trudno było zapomnieć, 

że  wyznał  jej  miłość.  Pastor  twierdził,  co  prawda,  że  nie 
oczekuje odwzajemnienia uczuć, ale wiedziała, że ma nadzieję 
na zmianę sytuacji. Ojciec również starał się ich ze-swatać, nie 
tak  dawno  zaprosił  pastora  i  Andersa  na  obiad.  Abelone 
doskonale zdawała sobie sprawę z nadziei ojca. 

Pragnął, aby kiedyś została nową pastorową. 
Poza tym martwiło ją co innego. Pani Agnes, której ostatnio 

prawie  nie  widywała  -  po  tym,  jak  bratowa  i  zarazem 
gospodyni pastora oskarżyła ją o uwodzenie duchownego. 

Tak jakby to była jej wina, że pastor zwró- 

background image

cił  na  nią  uwagę.  Wiedziała,  że  pani  Agnes  jest  o  nią 

zazdrosna,  ale  to  przecież  nie  przez  nią  pastor  nie  chciał 
poślubić bratowej. 

Gdy tylko sanie wjechały na dziedziniec zrozumiała, że coś 

musiało się stać. Pastor Munthe zawsze był uśmiechnięty, lecz 
teraz jego twarz była śmiertelnie poważna. 

Czy  on  również  znał  tajemnicę  Bery?  Przypuszczała,  że 

niewiele czasu minie, gdy cała wieś o niej się dowie. 

Pastor  wysiadł  z  sań  i  uprzejmie  się  z  nią  przywitał. 

Uśmiechał  się,  lecz  Abelone  zauważyła,  że  coś  ciąży  mu  na 
sercu. 

W  tej  samej  chwili  otworzyły  się  drzwi  wejściowe,  wyszli 

przez  nie  lensmann  Austad  i  ojciec.  Abelone  spostrzegła, jak 
ojcu pojaśniała twarz, kiedy zdał sobie sprawę, że rozmawiała 
z pastorem sam na sam. 

Mężczyźni  wymienili  grzeczności,  po  czym  lensmann 

podziękował za wizytę. 

-  Miło  pana  widzieć,  pastorze  Munthe  -  powiedział  Aksel 

radośnie, wskazując mu drogę do środka. 

background image

Pastor złożył dłonie na sutannie i pochylił głowę. - Obawiam 

się, że przynoszę złe wieści - zaczął ponurym głosem. - Chodzi 
o rodzinę pańskiej służącej Malinę. 

Abelone poczuła, jak ścisnęło ją w żołądku, gdyż wiedziała, 

co zaraz usłyszy. 

-  Najmłodsze  dziecko  -  ciągnął,  spoglądając  na  Abelone 

przepraszającym wzrokiem. -Jak może słyszeliście, niemowlę 
miało powikłania po odrze. Niestety, dziś w nocy Bóg zabrał 
dziewczynkę do siebie. 


Aksel zamknął drzwi gabinetu za pastorem, który poprosił go 

o rozmowę na osobności. Zmęczyło go już długie spotkanie z 
lensmannem, ale zgodził się. 

- Proszę usiąść, pastorze - poprosił Aksel, próbując nie myśleć 

za  bardzo  o  tym,  co  właśnie  powiedział  mu  duchowny.  W 
Renningen nie mogli stracić żadnego dziecka, w Gimle też nie. 
W zagrodzie wyrobników mieszkała spora gro- 

background image

madka dzieci, a wdowie ciężko było wiązać koniec z końcem. 

Aksel  dobrze  wiedział,  że  smutek  z  powodu  utraty  potomka 
jest tak samo duży, obojętnie czy jest się bogatym, czy bied-
nym. 

-  Strasznie  przykre  to  wieści  -  powiedział,  siadając  za 

biurkiem. 

Pastor powoli skinął głową. - Tak, w takich chwilach trudno 

może zrozumieć, że Bóg jest wszechmogący, ale tak napisane 
jest  w  Piśmie.  Wie  pan  chyba  na  jakie  próby  wystawił  Bóg\ 
Hioba, kiedy zmarły jego dzieci? Nawet w najgłębszym żalu 
Hiob  zwracał  się  do  Boga  mówiąc:  Nagi  wyszedłem  z  łona 
matki i  nagi  tam wrócę. Dał Pan i  zabrał Pan. Niech będzie 
imię Pańskie błogosławione. 

Aksel zmrużył oczy. - To niesprawiedliwe, że dziecko, które 

ledwie rozpoczęło życie, musi umrzeć. 

Pastor nie odpowiedział, a Aksel czuł, że chce przekazać mu 

coś  jeszcze,  poza  wieściami  o  śmierci  niemowlęcia. 
Przypuszczał,  że  wie,  o  co  chodzi,  a  w  każdym  razie  miał 
nadzieję, 
że wła- 

background image

śnie  o  to.  Pastor  Munthe  był  honorowym  człowiekiem,  a 

Aksel  sądził,  że  będzie  chciał  zapytać  go  o  pozwolenie,  aby 
starać się o rękę Abelone. 

Aksel  odchrząknął.  Czekał,  aż  pastor  się  odezwie,  ale  ten 

milczał. - Rozumiem zatem, że pozostałe dzieci z Ronningen 
mają się lepiej? 

Pastor  wyglądał  na  wyrwanego  z  zadumy.  Skinął  głową, 

uśmiechając się. - Tak, jak najbardziej. Z tego, co mi wiadomo, 
i dzieci, i ich matka są już niemal zdrowi. Wyprostował się na 
krześle. - Chciałbym o czymś panu powiedzieć, panie Gimle - 
zaczął. 

Aksel  uśmiechnął  się,  rozpierając  się  na  krześle.  -  Proszę  - 

powiedział  tylko.  Musiał  przyznać,  że  bawiło  go  oglądanie 
pastora w tej sytuacji. Na ogół był pewnym siebie mężczyzną, 
który  wiedział,  jak  się  wysławiać  i  zachowywać,  lecz  teraz 
wydawał się niemal czuć nie na miejscu. 

-  Słyszał  pan  oczywiście  o  przebudowie  starej  plebanii  - 

ciągnął pastor, spoglądając na niego pytająco. 

Aksel zdziwił się. Rozmowa przyjęła inny 

background image

obrót,  niż  się  spodziewał.  -  Tak.  Rozumiem,  że  wraz  z 

władzami  gminy  zamierza  pan  przemienić  budynek  w  dom 
opieki dla starych ludzi. 

Pastor Munthe skinął głową. - Zgadza się, ale teraz okazuje 

się, że koszty przebudowy będą dużo wyższe, niż początkowo 
sądziliśmy. Odchrząknął, niespokojnie poruszając się na krze-
śle. - W budynku żyło pełno żerujących na drewnie owadów, 
przez  co  przebudowa  musi  być  większa,  niż  myśleliśmy  na 
początku. 

Aksel zrozumiał, do czego zmierzał pastor i nie podobało mu 

się to. Nie pierwszy raz ktoś przychodził do niego błagając o 
pieniądze. Z drugiej strony chodziło mimo wszystko o pastora, 
człowieka,  którego  w  przyszłości  miał  nadzieję  zobaczyć  w 
roli zięcia. 

-  Przejdę  do  sedna  sprawy,  panie  Gimle.  Mam  nadzieję,  że 

pan, jako jedna z najlepiej sytuowanych osób we wsi, dostrzeże 
wartość prac prowadzonych w starej plebanii. 

Pastor zamilkł, a Aksel zrozumiał, że oczekuje, by teraz to on 

coś powiedział. 

- Tak, bez wątpienia są we wsi starsi ludzie, 

background image

którzy  nie  otrzymują  w  swoich  ostatnich  dniach  należytej 

opieki  -  powiedział  Aksel  i  skinął  głową.  -  O  jakiej  kwocie 
mowa? 

Twarz  pastora  pojaśniała.  -  Oczywiście  do  pana  należy 

decyzja, w jakim stopniu chciałby pan wesprzeć pracę, ale, jak 
powiedziałem,  potrzeba  nam  znacznych  środków.  Przybrał 
minę, którą miewał podczas wygłaszania niedzielnych kazań. - 
Ale skoro pan pyta, panie Gimle, to mam nadzieję, że mógłby 
pan pomóc nam pożyczką w wysokości pięciu tysięcy koron. 

Aksel  nie  wiedział,  co  powiedzieć.  Pięć  tysięcy  koron?  To 

dużo  pieniędzy,  chociaż  z  drugiej  strony,  gdyby  pastor  w 
przyszłości  został  jego  zięciem,  pięć  tysięcy  nie  było  aż  tak 
pokaźną kwotą. Poza tym mowa była o pożyczce. 

-  Oczywiście  nie  musi  pan  podejmować  decyzji  od  razu  - 

dodał  pastor  śpiesznie,  zanim  Aksel  zdążył  odpowiedzieć.  - 
Rozumiem, że musi pan się nad tym dokładnie zastanowić, ale 
oczywiście  zwrócimy  pieniądze,  jak  tylko  będziemy  mogli. 
Poza  tym  teraz,  kiedy  pana  dzieci  są  chore,  ma  pan  wiele 
innych zmartwień. 

background image

Aksel  cieszył  się,  że  pastor  dał  mu  czas  do  zastanowienia. 

Nigdy nie zapomni tarapatów, w jakie wpędził majątek parę lat 
temu,  kiedy  Carl  von  Wittenheim  nakłonił  go  do  za-
inwestowania  dużych  pieniędzy  w  kopalnię.  Gdyby  nie 
Blanche, teraz byłby pewnie bez majątku i bez ziemi. Czegoś 
podobnego nie chciałby ponownie ryzykować, chociaż w ciągu 
ostatniego roku odłożył sporą sumę. Na pewno jednak nauczył 
się,  że  trzeba  oszczędzać  na  czarną  godzinę.  Prędzej  czy 
później ona nadchodzi. 

-  Z  chęcią  pomogę  panu  w  pracy,  pastorze  Munthe,  ale 

najpierw muszę zdecydować, na ile będzie mnie stać. 

Uśmiech  pastora  wrócił  na  swoje  miejsce.  -Naturalnie, 

naturalnie - odpowiedział wstając. 

Mieli  właśnie  pójść  do  drzwi,  kiedy  pastor  zatrzymał  się.  - 

Panie Gimle, ja... - szukał słów. 

- Coś pana trapi? - zapytał Aksel z uśmiechem. 
Zakłopotany  pastor  odwzajemnił  uśmiech.  -Jedynie  to,  że 

uważam za swój obowiązek powie- 

background image

dzieć  panu,  że  wobec  pańskiej  córki,  pani  Abelone, 

powiedziałem jej, że bliski jestem, cóż... 

Aksel  postanowił,  że  mu  nie  pomoże.  Pastor  Munthe  w 

innych sytuacjach bez problemu znajdował słowa. 

-  Chcę,  aby  wiedział  pan,  że  pańska  córka  zrobiła  na  mnie 

wielkie wrażenie - ciągnął. 

- I chciałbym prosić o pana pozwolenie, abym mógł okazać jej 

zainteresowanie jako zalotnik. 

Aksel musiał postarać się, by powstrzymać uśmiech. Pastor 

dziwnie  dobrał słowa,  ale  nietrudno  było  zrozumieć, że były 
szczere. - Mogę jedynie powiedzieć, że mnie to cieszy - odparł 
-ale  niech  moja  córka  sama  zadecyduje,  czy  przyjąć  pańskie 
zaloty. 

Pastor wyglądał na rozczarowanego. - Obawiam się, że pana 

córka  już  dała  mi  do  zrozumienia,  że  w  chwili  obecnej  nie 
odwzajemnia... 

-  przerwał,  uśmiech  miał  niepewny.  -  Żywię  nadzieję,  że  z 

czasem zmieni zdanie. Jest mimo wszystko nadal w żałobie. 

Aksel  spojrzał  na  pastora  w  zamyśleniu.  Nie  zdawał  sobie 

sprawy, że Abelone odrzuciła kon- 

background image

kury pastora.  - Ma pan rację. Moja córka nadal pozostaje w 

głębokim żalu po śmierci Erika - powiedział cicho. 

Pastor  skinął  głową.  -  Naturalnie,  panie  Gimle,  i  uszanuję 

oczywiście jej wybór. 

Aksel odprowadził pastora i zamieniając z nim parę słów w 

przedsionku  zauważył,  że  duchowny  zerka  w  stronę  kuchni. 
Abelone nie było widać. 

- Skontaktuję się z panem w ciągu kilku dni - zapewnił Aksel. 
Pastor  wyciągnął  dłoń  na  pożegnanie.  -  Czekam  zatem  na 

pańską decyzję. 

Aksel  zamknął  drzwi  za  pastorem.  Czy  powinien  dać  mu 

pieniądze?  Czuł  się  jak  skąpiec  odprawiając  pastora  z 
kwitkiem, nie obiecawszy mu kwoty, o którą prosił. 

W tej samej chwili z salonu wyszła Abelone. Może czekała, 

aż pastor sobie pójdzie? 

-  Czego  chciał  pastor  Munthe,  ojcze?  Odpowiedział 

wymijająco, nie chcąc mówić, 

że duchowny prosił o pożyczkę, wolał też nie wspominać, że 

pastor zapytał go o możliwość 

background image

stanięcia  do  niej  w  konkury.  Córka  wypowiedziała  się  już 

najwyraźniej w tej sprawie, przynajmniej tymczasowo. 

Weszli  do  salonu  i  usiedli.  Musiał  przekazać  Abelone,  co 

stanie się teraz z  Berą.  - Gdzie jest Bera? -  zapytał, gdyż nie 
widział jej w kuchni. 

Abelone  wskazała  głową  w  stronę  piętra.  -  Po  wyjściu 

lensmanna poszła się położyć, chyba jest zmęczona. 

- Nic w tym dziwnego, to musiał być dla niej ciężki dzień. 
- Ale co powiedział lensmann? - zapytała Abelone, wyraźnie 

zniecierpliwiona. - Nie chciałam pytać Bery. 

Aksel przeczesał włosy. - Myślę, że wszystko przyjmie dobry 

obrót  -  wyjaśnił.  -  Lensmann  się  ze  mną  zgodził.  Sprawa 
dotyczy  tak  odległych  czasów,  że  nierozsądnie  byłoby  karać 
Berę.  Musiał  uśmiechnąć  się  na  widok  radości  i  ulgi 
malujących  się  na  twarzy  córki,  oczy  jej  się  zaszkliły.  Bera 
była  dla  niej  zawsze  jak  babka,  może  nawet  bardziej  niż 
prawdziwa  babka.  Jego  matka  nigdy  nie  okazywała  swoim 
wnu- 

background image

kom szczególnej serdeczności lub troski. Sądził, że z powodu 

jej domowych zajęć. - Lensmann ma oświadczyć, że wie, kto 
jest matką dziecka z bagien oraz że potwierdziły się pogłoski, 
iż była nią Cyganka. 

- A co z Sofie? - zapytała Abelone. - Ona słyszała opowieść 

Bery. 

- Niedługo z nią porozmawiam - powiedział z uśmiechem. - 

Sofie dochowa tajemnicy. 

Abelone  poklepała  koc,  którym  wyścieliła  dno  kojca.  - 

Chodź, Shep, tutaj będziesz dziś spał. Ojciec nalegał, żeby pies 
nie  zostawał  na  noc  w  kuchni  oraz  by  wyniosła  kojec  do 
stodoły.  Twierdził,  że  może  zacząć  się  załatwiać  w  domu, 
czego sobie nie życzył. 

Abelone pomyślała, że Shep i tak czegoś takiego by nie zrobił, 

bo kiedy musiał wyjść -skomlał. Poza tym Hilmar powiedział, 
że  jeśli  wyprowadziłoby  się  go  na  wieczór,  to  wówczas 
potrzebowałby wyjść dopiero rano. 

background image

Shep stał, patrząc na nią ciemnymi oczami i trzymając przed 

sobą chorą łapę. Jeszcze raz ostrożnie podszedł do kojca. Już 
kilkakrotnie próbowała zmusić go, by się położył i nawet jej się 
to udało, ale za każdym razem, gdy szła do drzwi, pies wstawał 
i ruszał za nią. 

-  Tak,  dobry  piesek,  tutaj  będziesz  spał.  -Shep  położył  się 

ciężko  i  oparł  głowę  o  krawędź  kojca.  Wyglądał  na 
niezadowolonego. 

Abelone  upewniła  się,  że  ma  dość  wody  w  misce  i  wstała. 

Teraz również dolała do wody parę kropel laudanum i zmieniła 
psu opatrunek. Shep zjadł też sporo resztek jedzenia, które mu 
dała.  Miała  wrażenie,  że  jakby  nadrabiał  swój  wcześniejszy 
brak apetytu. 

Chwyciła lampę i poszła w stronę drzwi. Czy tym razem pies 

zostanie na miejscu? 

Zatrzymała się usłyszawszy, że Shep wyskakuje z kojca. 
Odwróciła  się  i  spojrzała  na  niego  surowo.  -Masz  leżeć  w 

kojcu, Shep. 

Pies nie spuścił z niej wzroku i usiadł. Spoj- 

background image

rzenie  miał  wprost  obezwładniające.  Abelone  cierpiała 

widząc, jak unosi chorą łapę. 

Pochyliła się i objęła szyję psa. - Możesz wejść do środka, ale 

musisz być cicho. 

Ojciec  zdenerwowałby  się,  gdyby  zobaczył,  że  Shep  śpi  w 

kuchni, lecz miała jeszcze inny plan. Ojcu pewnie też się nie 
spodoba, ale to w końcu jej pokój. Może się nie zorientuje. 

-  Chodź  -  powiedziała,  otwierając  drzwi  stodoły.  Shep 

pokuśtykał za nią. Zamerdał z zadowoleniem ogonem, a chód, 
pomimo chorej łapy, miał lekki. 

Cicho  otworzyła  drzwi  wejściowe.  Pozostali  domownicy 

poszli spać, więc nikt nie zauważy, że zabrała Shepa na górę. 

Pies poczłapał w stronę schodów. Ostrożnie stawiał pierwsze 

kroki na krętych schodach i przez chwilę Abelone pomyślała, 
że nie da rady wejść na górę, ale się nie poddał. Wkrótce stanął 
na szczycie schodów i mocno zamerdał ogonem. 

Otworzyła  drzwi  do  swojego  pokoju,  a  Shep  wbiegł  do 

środka. Rzuciła okiem na kołyskę Małego Erika. Chłopiec, jak 
zwykle, mocno 

background image

spał. Shep zaczął węszyć i szybko zainteresował się kołyską. 

Abelone wstrzymała oddech. Może nie powinna wpuszczać tu 
psa? A jeśli zacznie szczekać na jej synka? 

Nie  miała  się  czym  przejmować.  Shep  obwąchał  ostrożnie 

kołyskę,  po  czym  podszedł  do  leżącego  koło  jej  łóżka 
szmacianego dywanika, na którym cicho się położył. 

Abelone  uśmiechnęła  się.  Pies musiał  chyba  sypiać  w  nocy 

koło łóżka właściciela. 

Cicho  zdjęła  ubranie  i  położyła  się.  To  był  długi  dzień  - 

najpierw sprawa z psem, a później opowieść Bery o dziecku, 
które  urodziła  za  młodu.  Na  szczęście  ojciec  powiedział,  że 
Sofie dochowa tajemnicy. 

Nie zawsze było najlepszym wyjściem, by prawda wyszła na 

jaw. 

Już  prawie  zapadała  w  sen,  gdy  usłyszała  w  pokoju  jakiś 

odgłos.  Początkowo  nie  wiedziała,  co  to  jest,  ale  po  chwili 
poczuła przy szyi chłodny, wilgotny nos. 

Shep wskoczył na jej posłanie, a teraz się do niej łasił. 

background image

Jej serce stopniało. Ciepłe, miękkie zwierzęce ciało przytuliło 

się do niej, pies leżał cicho jak mysz pod miotłą. Zrozumiała, 
że zwierzę czeka na pozwolenie. Powinna kazać mu zejść, ale 
nie potrafiła. 

Zatopiła  palce  w  puszystym  futrze.  Pies  pachniał  ładnie. 

Zdecydowała, że nikomu nie będzie przeszkadzać, jeśli Shep 
spędzi tę noc w jej łóżku. 

Jak dobrze było nie spać samotnie. 

background image


 
Ulrik  pomógł  jej  zdjąć  płaszcz.  Lekko  uśmiechnęli  się  do 

siebie, choć nastrój między nimi w drodze ze szpitala do domu 
był  nerwowy  i  wymuszony.  Rozmawiali  o  drobiazgach,  jak 
gdyby byli znajomymi, a nie małżonkami. 

Ellen miała wrażenie, jakby Ulrik był jej teraz obcy. 
Zerknęła  na  uprzątniętą  kuchnię,  lecz  nigdzie  nie  widziała 

Betsy. - Gdzie Betsy? 

Ulrik stanął za nią.- Dałem jej dziś wolne. 
A  więc  byli  sami,  jednak  wolałaby,  aby  Betsy  tu  była. 

Wówczas, zamiast rozmawiać z Ulrikiem, mogłaby omówić ze 
służącą kwestię prac domowych. 

background image

-  Idziesz  do  pracy?  -  zapytała  Ellen.  Położył  jej  ręce  na 

ramionach i spojrzał jej 

w oczy. - Nie, Ellen, nie dzisiaj. Nie powiedział nic więcej, a 

jedynie  stał,  wpatrzony  w  nią.  Widziała,  że  chce  jej  coś 
przekazać, lecz się nie odezwał. 

Ellen poszła do salonu. Wszystko wyglądało tak, jak kiedyś, 

ale czuła to samo, co po powrocie z dłuższej podróży. Patrzyła 
na dom świeżym spojrzeniem, zwracając uwagę na bezpiecz-
ny, znajomy zapach. Niemal zapomniała, jak pachnie ich dom. 

Podeszła do kanapy i usiadła. Po chwili podbiegł do niej kot i 

wskoczył na jej kolana. Położył się na plecach, wyciągając się 
jak długi. Zamruczał z zadowoleniem, gdy podrapała go pod 
brodą. 

-  Cieszy  się, że znów  cię  widzi  -  powiedział  Ulrik,  siadając 

obok.  Pogłaskał  kota  po  głowie  i  przez  chwilę  ich  palce 
zetknęły się. 

Ulrik chwycił jej dłonie. - Ellen, tak mi przykro. Patrzył na nią 

z desperacją w oczach. - Nie powinienem był... Pochylił głowę 
i spojrzał 

background image

w dół. - Nie powinienem był wątpić w twoje słowa. 
Wiedziała,  że  Ulrik  jest  przybity  i  bardzo  żałuje,  ale  czy 

rozumiał,  że  prosząc  ją,  aby  porozmawiała  z  profesorem  ze 
szpitala, zniszczył coś, co między nimi było? Czy pojmował, 
jak to jest zostać posądzonym o obłęd? Ellen zaczęła już nawet 
sama wątpić. A tygodnie spędzone w szpitalu... 

Wzdrygnęła  się.  Podczas  pobytu  na  oddziale  dla  wyższych 

sfer miała  wrażenie, że pozostałe  kobiety również nie mogły 
być obłąkane. Były spokojne i z trudem pojmowała, dlaczego 
musiały  się  tam  znaleźć.  Może  potrzebowały  spokoju  i 
odpoczynku,  ale  na  pewno  nie  były  chore  -  sądziła  tak 
przynajmniej do czasu, kiedy pani Berner odebrała sobie życie. 
Wówczas  zrozumiała,  że  chorobę  nie  zawsze  widać  na 
zewnątrz.  Na  oddziale,  gdzie  ją  umieszczono  ostatnio,  było 
inaczej. Wiele z pacjentek sprawiało wrażenie wyczerpanych, 
nie tylko z powodu zaniedbania i braku higieny osobistej, ale 
również ze względu na zdradzające ich ciężką sytuację twarze. 

background image

- Co Johannes mówił o dziewczynce? - zapytała cicho. 
Słuchała  w  milczeniu,  gdy  Ulrik  przekazywał  jej  opowieść 

przyjaciela. 

-  A  więc  myślisz,  że  coś  w  tym  może  być?  Że  ta  mała 

dziewczynka może być Emily, siostrą Johannesa, która zmarła 
w pożarze? 

Ulrik  nie  odpowiedział  od  razu;  Ellen  widziała,  że  się 

zastanawia.  -  Wiem  jedynie,  że  wiele  osób,  niezależnie  od 
siebie mówi, że przeżyły to samo - powiedział wreszcie. - Nie 
potrafię  wyjaśnić,  co  takiego  widzieliście  i  słyszeliście,  ale 
Johannes twierdził, że zna kogoś, kto może pomóc. 

Ellen  spojrzała  na  Ulrika.  Próbowała  skorzystać  z  pomocy 

pastora, ale on nie chciał nawet jej słuchać. - Kogo? - zapytała 
podejrzliwie. 

Ulrik  pogładził  ją  po  dłoni.  -  Johannes  zna  niejakiego  ojca 

Fredro, księdza katolickiego z Kristianii. Johannes mówił mi, 
że Kościół katolicki od wieków ma inny pogląd na takie spra-
wy niż nasz Kościół. 

Ellen spojrzała na niego z powątpiewaniem. 

background image

-  Chyba  nie  rozumiem,  co  masz  na  myśli  -  powiedziała  z 

wahaniem. 

Ulrik potrząsnął głową, a na jego twarzy pojawił się delikatny 

uśmiech.  -  Sam  nie  do  końca  to  rozumiem,  ale  Johannes 
twierdzi, że warto z nim porozmawiać. Spojrzał na Ellen bła-
galnym wzrokiem. - Co myślisz? Chyba warto spróbować, nie 
sądzisz? 

Coś w wyrazie twarzy i głosie Ulrika ją poruszyło. Wiedziała, 

że  trudno  jest  mu  uwierzyć  w  to,  co  przeżyła,  ale  chyba 
rozumiał, że nie chodzi tu jedynie o omamy. 

Za bardzo szanował Johannesa, by tak uważać. 
Zmusiła się do uśmiechu i skinęła głową. 
-  Chętnie  skorzystam  z  pomocy  katolickiego  księdza,  jeżeli 

on twierdzi, że może nam pomóc. 

Ellen  wpatrywała  się  w  spokojny  płomień.  Miała  za  sobą 

długi dzień, a w głowie kłębiło jej się tyle myśli, że i tak nie 
mogłaby  od  razu  zasnąć.  Również  Ulrik  nie  przyszedł  się 
położyć. 

background image

Kto  by  pomyślał,  że  tego  wieczoru  będzie  mogła  spać  we 

własnym łóżku? 

Skierowała swe myśli w stronę profesora Calmeyera i surowej 

pani  Lognvig  oraz  tego,  czego  świadkiem  była  w  gabinecie 
lekarza.  Miała  nadzieję,  że  już  nigdy  ich  nie  zobaczy.  Tych 
dwoje mogło zniszczyć jej życie i już prawie im się to udało. 
Odebrali  jej  to,  co  każdy  uważał  za  oczywiste:  wolną  wolę. 
Była  im  podporządkowana  i  nic  nie  mogła  zrobić,  by  temu 
zapobiec. 

Co innego, gdyby była chora, ale nie była. Mimo to wmówili 

jej chorobę. 

Przerażało  ją,  że  ludzi,  którzy  powinni  wiele  wiedzieć  o 

umyśle człowieka, nie stać na nic lepszego. Profesor powinien 
był  zrozumieć,  że  nie  jest  obłąkana.  W  swoim  zawodzie 
widywał  w  końcu  codziennie  wiele  chorych  osób,  które 
naprawdę potrzebowały pomocy. 

Ale  jak  miał  im  pomóc,  skoro  nie  rozumiał  nawet,  że  ona 

nigdy nie powinna była trafić do szpitala? 

Usłyszała  kroki  Ulrika  na  schodach.  Czy  powinna  zgasić 

światło i udać, że śpi? Dobrze było 

background image

znów znaleźć się w domu, lecz z trudem znosiła świadomość, 

że  Ulrik  wkrótce  koło  niej  się  położy.  Wiedziała,  że  za  nią 
tęsknił, ale nie wyobrażała sobie, aby mieli teraz być blisko, nie 
ten sposób. Po odebraniu jej ze szpitala okazywał jej jednak 
troskę, chciał dla niej jak najlepiej. 

Zdecydowała się zostawić światło. Ulrik był jej mężem i nie 

zasługiwał na obojętność. Wszystko, co zrobił, czynił w dobrej 
wierze. 

A jednak ją zranił. 
Ulrik uśmiechnął się do niej i zamknął drzwi. - Nie możesz 

spać? - zapytał cicho. 

Pokręciła  głową.  -  Tyle  mam  myśli.  Jak  czułaby  się,  leżąc 

tego wieczoru w szpitalnym łóżku i nie wiedząc, kiedy wróci 
do  domu?  I  te  krzyki?  Chyba  nigdy  nie  zapomni  tych  wrza-
sków. Zwłaszcza w nocy ludzie brzmieli jak chore zwierzęta. 
Ich  wrzaski  przepełniał  strach,  ale  najgorsze  stało  się  tamtej 
nocy, gdy zmarła pani Berner. 

Ulrik  wpełzł  do  łóżka.  Leżała  zwrócona  do  niego  plecami. 

Nie potrafiła się odwró- 

background image

cić,  ponieważ  wiedziała,  że  uznałby  to  za  znak,  że  chce 

czegoś więcej. 

Leżała  wpatrzona  w  płomień.  Czy  powinna  się  odezwać? 

Powiedzieć Ulrikowi, jak jest na niego zła? Bo była na niego 
zła,  chociaż  Ulrik  może  tego  nie  rozumiał.  Jednocześnie 
wstydziła  się  tych  uczuć,  gdyż  Ulrik  zrobił  jedynie  to,  co 
uważał za słuszne. 

Ulrik przywarł do niej. Pogładził jej ramiona i objął ją. Leżała 

sztywno bez ruchu. Czy chciał czegoś więcej? 

Pocałował ją ostrożnie w kark, przesunął nosem w stronę jej 

ramienia. 

Me mów, że mnie kochasz, nie mów. 
Zamknęła  oczy,  a  płacz  palił  ją  w  piersi.  Oddech  stał  się 

ciężki.  Chciała  wstać,  wykrzyczeć,  że  ją  zawiódł.  Czy  on 
kiedykolwiek zrozumie, jak czuła się mieszkając w szpitalu dla 
obłąkanych? 

Jednocześnie wiedziała, że mogła nie chcieć tam jechać. Nikt 

jej nie zmuszał, więc niesłusznie zrzucała całą winę na Ulrika. 

Ulrik  leżał  spokojnie,  obejmując  ją.  Powoli  uniósł  głowę  i 

zdmuchnął świecę. 

background image

Łzy  cicho  spłynęły  po  jej  policzkach.  Ulrik  był  mądry  i  ją 

znał. Wiedział, że nie chce się dziś kochać. Ani jutro. Ani w 
najbliższych dniach. 

Nie powiedział też, że ją kocha, bo wiedział, że nie powinien 

jej dziś tego mówić. 

Oboje  mieli  świadomość,  że  ona  nie  może  powiedzieć  mu 

tego samego. 

background image


 
Abelone  chwyciła  duży  dzbanek  z  wrzątkiem  i  wyszła  na 

dziedziniec. Pierwsza przeznaczona do uboju świnia leżała na 
sankach. Spuszczono już z niej krew, a Sofie mieszała ją, aby 
nie zakrzepła. 

Świniobicie  to  ciężka  praca,  już  bladym  świtem  wstała,  by 

zagotować  wodę  i  przygotować  wszystko  na  przybycie 
wiejskiego rzeźnika. 

Podeszła  do  świni  i  zaczęła  polewać  ją  wrzątkiem,  aby 

odparzyć  szczecinę.  Następnie  za  pomocą  nożyka  musiała 
zeskrobać  ją  ze  skóry.  Zazwyczaj  zostawało  jednak  nieco 
włosia, więc później należało spłukać świnię zimną wodą i na 
nowo oskrobać ją nożem. 

background image

Skrobała  szczecinę,  gdy  podeszła  do  niej  Bera  z  lekkim 

uśmiechem  na  pomarszczonej  twarzy.  Może  jej  również 
dobrze było zająć myśli ubojem, chociaż nadal martwiła się o 
dzieci.  Tego  ranka  przynajmniej  nieco  zjadły  i  zaspokoiły 
pragnienie. 

Zerknęła  na  Jorgena,  który  pomagał  Sofie  mieszać  ciepłą 

krew,  po  czym  pobiegł  do  stodoły,  gdzie  mężczyźni 
przygotowywali właśnie drugą świnię. Na szczęście malec nie 
zachorował.  Mały  Erik  również  był  zdrowy,  choć  Abelone 
wiedziała, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by stwierdzić, czy nie 
zaraziło się więcej osób. 

Przesunęła  nożykiem  po  szorstkiej  skórze  świni  i  poczuła 

odchodzącą  szczecinę.  Praca  szła  pełną  parą,  wszyscy 
wiedzieli, co mają tego dnia do zrobienia. Bera krzątała się tu i 
tam,  doglądając  jednocześnie  dzieci.  Ojciec  zapytał,  czy  nie 
potrzebuje  więcej  pomocy  teraz,  gdy  Malinę  była  chora,  ale 
sądziła, że dadzą sobie radę. 

Skończywszy  skrobać  świnię,  Abelone  przesunęła  po  niej 

palcami. Najlepiej byłoby, gdyby zdarła całą szczecinę od razu, 
ale jak zawsze zostało jej trochę, mimo że bardzo się starała. 

background image

- Można już opłukać świnię? - Bera pojawiła się nagle obok. 
Abelone  skinęła  głową.  -  Tak,  ale  będę  później  musiała 

oskrobać ją jeszcze raz. 

Gdy  skończyła  pracę,  dołączyli  do  niej  mężczyźni.  Świnię 

przeciągnięto  na  sankach  przez  dziedziniec,  przed 
powieszeniem  trzeba  było  odciąć  jej  nogi.  Później  mieli  ją 
wypatroszyć, a następnie ubić ostatniego prosiaka. 

Wiejski rzeźnik paląc fajkę przechadzał się z Akselem przez 

dziedziniec.  Ojciec  spojrzał  spode  łba  na  Shepa,  który 
wygodnie ułożył się na dużej kamiennej płycie przed pralnią. 
Leżał tam przez cały czas, pilnie obserwując wszystko, co się 
działo.  Nawet  podczas  zarzynania  świni  nie  szczekał  ani  nie 
próbował wstać. 

Abelone przypuszczała, że ani ojciec, ani ktokolwiek inny nie 

zorientował się, że tej nocy pies był u niej. Nie pytali też, gdzie 
spał, więc nic nie musiała mówić. 

W  tej  samej  chwili  usłyszała  zbliżającego  się  jeźdźca. 

Zobaczyła, że to pan Langaard. Może chciał zobaczyć, jak ma 
się pies? Była przeko- 

background image

nana, że się zdziwi, gdy zobaczy psa. Gdyby mu pozwoliła, 

wczoraj  dobiłby  Shepa,  gdyż  zarówno  on,  jak  i  ojciec 
twierdzili,  że  tak  byłoby  najlepiej,  jednak  zwierzę  już  teraz 
zdawało  się  być  w  lepszej  formie.  Oczywiście,  chora  łapa 
bolała go podczas chodzenia, więc mocno utykał, lecz Abelone 
miała  nadzieję,  że  niedługo  znów  będzie  mógł  biegać 
normalnie. Choć pewnie już na zawsze zostanie kulawy, ale to 
nic. 

Wytarła  ręce.  Ojciec  mówił,  że  muszą  znaleźć  właściciela 

Shepa, jednak ani ojciec, ani lensmann nie wiedzieli, gdzie on 
się podział, więc jak mogliby go odszukać? Ponadto sądziła, że 
Shepowi  podoba  się  u  nich,  jakby  się  uspokoił,  a  zatem  nie 
miała  nic  przeciwko  temu,  by  został.  Był  to  miły,  mądry  i 
oddany pies. Poza tym [kto inny, jeśli nie ona, miałby się nim 
zająć? 

Langaard  kiwnął  głową  w  stronę  psa  i  uśmiechnął  się.  - 

Wygląda lepiej. 

Przytaknęła.  Mężczyźni  trochę  zbyt  szybko  decydowali  się 

dobijać zwierzęta. - Zgadza się. Najadł się i napił, ale nadal boli 
go łapa. Zarządca Ladefoss mrugnął do niej. 

background image

-  Rozumiem,  że  był  pod  dobrą  opieką  -  powiedział  cicho, 

zanim podeszli do nich ojciec i rzeźnik. 

- To pan, panie Langaard? - ojciec podał rękę i przywitał się z 

zarządcą. Abelone wiedziała, że nie lubi, gdy przeszkadza mu 
się podczas świniobicia, ale jak zawsze znalazł czas, by uciąć 
sobie pogawędkę. Był towarzyskim człowiekiem. 

-  Widzę,  że  jest  pan  zajęty  ubojem,  ale  chciałem  jedynie 

zobaczyć, jak miewa się pies -usprawiedliwił się pan Langaard. 

Ojciec  zerknął  niezadowolony  na  zwierzę.  -Wygląda  lepiej, 

dzięki  Abelone,  ale  nie  wiem,  co  z  nim  poczniemy.  Jego 
właściciel jakby zapadł się pod ziemię. 

Twarz  zarządcy  majątku  pociemniała.  -  Słyszałem,  że 

podejrzewa go pan o zastawianie sideł w lesie? 

Ojciec  prychnął.  -  To  pewne,  ale  nie  można  niczego  mu 

udowodnić. 

Langaard potrząsnął głową. - Tak, nie znoszę kłusowników, 

wszyscy, co do jednego, to zbiry. Zbliżył się do Aksela. - Nie 
chcę panu przeszka- 

background image

dzać,  panie  Gimle,  ale  czy  mógłbym  zamienić  z  panem 

słowo? Na osobności? 

Abelone  spojrzała  zaciekawiona  na  zarządcę.  Musiał 

wiedzieć, że przychodzi w złą porę, podczas uboju. 

Na pewno chodziło mu o coś ważnego. 
Aksel zatrzymał się za rogiem domu, gdzie mogli rozmawiać 

swobodnie.  Miała  nadzieję,  że  zarządca  się  pośpieszy,  bo 
rzeźnik miał wkrótce przystąpić do pracy. 

-  Panie  Gimle,  nie  wiem,  czy  to  słuszne,  że  do  pana 

przychodzę,  ale...  -  zarządca  spoglądał  w  ziemię,  jak  gdyby 
wzbraniał  się  przed  powiedzeniem  tego,  co  ciążyło  mu  na 
sercu.  Zaskoczyło  to  Aksela.  Greger  Langaard  był  pro-
stolinijnym  człowiekiem,  na  ogół  zawsze  mówił  wprost,  co 
myśli; pastor nie mógł znaleźć lepszego zarządcy dla swojego 
majątku.  Langaarda  lubiano  także  we  wsi,  bo  chociaż  wciąż 
uchodził za obcego, łatwo nawiązywał kontakty z ludźmi. 

Zarządca spojrzał na niego. - Mam wobec pana dług, po tym, 

jak pomógł mi pan z majątkiem. 

background image

Aksel  zastanowił  się.  Uważał,  że  nie  pomógł  w  jakiejś 

wielkiej  sprawie,  latem  pożyczył  mu  jedynie  swoją  konną 
kosiarkę, kiedy sam przestał jej używać. Kosiarka w Ladefoss 
zepsuła się, więc skoro sam jej nie potrzebował, mógł ją po-
życzyć. 

- To nie było nic wielkiego - odparł zastanawiając się, jakie 

wieści faktycznie przynosi Langaard. 

Zarządca  spojrzał  mu  prosto  w  twarz.  -  Chodzi  o  pastora 

Munthe - zaczął zdecydowanym głosem. 

Aksel spojrzał na niego zdziwiony. Skoro chciał powiedzieć 

coś o pastorze, zrozumiałe było, że się wzbraniał. W końcu dla 
niego pracował. - Tak? 

Zarządca przestąpił z nogi na nogę. - Sprawa wygląda tak, że 

wiem,  iż  pastor  prosił  pana  o  pożyczenie  pieniędzy  na  prace 
nad starą plebanią - ciągnął. 

Aksel  zmarszczył  czoło,  zaczynając  odczuwać  irytację.  Nie 

wiedział, że pastor rozmawiał o tym z innymi osobami, sądził, 
że sprawa ta 

background image

pozostanie między nimi. - Tak, to prawda - odrzekł. - Z tego, 

co zrozumiałem, przebudowa ma być droższa niż szacowano. 

Pan  Langaard  skinął  głową.  -  Tak,  w  wielu  miejscach 

budynku żerują robaki - wyjaśnił, po czym ściszył głos. - Nie 
powinienem  tego  panu  mówić,  ale  to  zrobię.  Spojrzał 
zdecydowanie  na  Aksela.  -  Musi  pan  wiedzieć,  że  pastor  ma 
duży dług, tak wielki, że nie radzi sobie z jego spłatą. 

Słowa  zdumiały  Aksela.  Pastor  Munthe  był  chyba  dość 

zamożny?  Kupił  udział  w  Ladefoss  i  mocno  przebudował 
sąsiedni  majątek;  nikt  nie  mógł  zaprzeczyć, że  jego  plebania 
jest  okazała.  -  Chyba  nie  rozumiem,  do  czego  pan  zmierza  - 
odpowiedział Aksel, chociaż domyślał się, dlaczego zarządca 
mu  o  tym  wspomina.  Czyżby  chciał  odzyskać  pieniądze,  o 
których pożyczenie poprosił go pastor? 

Langaard  westchnął  ciężko  i  pokręcił  głową.  -  Nie 

powinienem był tego mówić. Spojrzał niepewnie na Aksela. - 
Ja jednak uważałbym z pożyczaniem mu pieniędzy. 

background image

Aksel  spostrzegł,  że  rzeźnik  spojrzał  niecierpliwie  w  jego 

stronę - chciał dalej pracować. 

Aksel  podał  zarządcy  dłoń.  -  Dziękuję,  panie  Langaard, 

doceniam, że mi pan o tym powiedział. 

Mężczyzna  odwzajemnił  uścisk  dłoni.  -  Mam  nadzieję,  że 

zostanie to między nami? 

Aksel skinął głową. - Naturalnie. 
Zarządca  majątku  Ladefoss  ostrzegł  go  przed  utratą  pięciu 

tysięcy koron - oczywiście, że nie wspomni pastorowi o tym, 
czego się od niego dowiedział. 

Abelone umyła się w misce stojącej za kuchennymi drzwiami. 

Burczało  jej  w  brzuchu,  była  głodna  jak  wilk,  a  w 
nadchodzących  dniach  czekało  ich  jeszcze  więcej  pracy. 
Świniobicie  mogło  zająć  nawet  tydzień.  Na  szczęście  świnie 
wyglądały  okazale,  dobrze  je  utuczono.  Jedna  z  nich  miała 
tłuszcz gruby na trzy palce, co wielce ucieszyło ojca. 

background image

Odpowiadała jej ta krzątanina. W ten sposób mogła przestać 

myśleć  o  chorobie,  która  dotknęła  Gimle  w  tym 
przedświątecznym  miesiącu,  poza  tym  zauważyła  też,  że  nie 
myśli już tak dużo o Eriku. W pewnym sensie ją to bolało, bo 
chciała o nim myśleć. Czuła niemal wówczas jego obecność, a 
jednocześnie myśli te zawsze napełniały ją smutkiem, bo Erik 
już  nigdy  do  niej  nie  wróci.  Ta  świadomość  rozdzierała  jej 
serce. 

Wycierała dłonie, gdy nagle do kuchni wpadł ojciec. Twarz 

miał  rozpromienioną,  zauważyła  też,  że  jego  ciemne  oczy 
błyszczały - chyba radością. 

Podszedł  do  niej  i  pokazał  jej  trzymany  w  dłoni  papier.  - 

Chodzi  o  Ellen  -  powiedział  cicho.  -  Ulrik  przysłał telegram. 
Wyszła ze szpitala. 


Abelone  przewróciła  się  na  bok.  Dlaczego  nie  może  spać? 

Była  chyba  wystarczająco zmęczona! Ciało miała  obolałe, w 
głowie dudniło 

background image

jej  jak  zawsze,  gdy  była  wyczerpana.  W  czasie  świniobicia 

nikt nie miał czasu na odpoczynek, a jednak nie mogła zasnąć. 
Parę razy nawet się zdrzemnęła, ale teraz znów się obudziła. 

Wtuliła twarz w miękkie futro Shepa i podrapała go wolno. 

On w każdym razie spał, bo oddychał spokojnie. 

Uśmiechnęła  się  na  myśl  o  tym,  że  również  tego  wieczoru 

pies  zakradł  się  do  jej  pokoju.  Zdecydowała  się  ponownie 
spróbować wstawić jego kojec do stodoły, ale Shep nawet nie 
chciał  tam  z  nią  iść.  Zignorował  ją,  podszedł  do  drzwi 
wejściowych i usiadł na schodach, by na nią poczekać. Nikt nie 
widział, jak zabiera psa na górę, ale wiedziała, że wkrótce ktoś 
może to odkryć. A gdyby Shep zacząłby szczekać? Albo gdyby 
ktoś wszedł niespodziewanie do jej pokoju? 

- Damy radę - wymamrotała mu w futro. Nigdy nie sądziła, że 

pies  może  być  takim  dobrym  towarzyszem,  myślała  też,  że 
zwierzę ją lubi. Gdy tracił ją z oczu, od razu za nią szedł, cho-
ciaż poruszanie się sprawiało mu ból. 

Miała wrażenie, że zaraz ogarnie ją sen, ale 

background image

nadal coś jej przeszkadzało. I dlaczego Shep wstał? Pies leżał 

cichutko,  ale  teraz  zeskoczył  z  łóżka.  Wydał  z  siebie  ciche 
szczeknięcie. 

- Shep, nie! - nalegała, bo tego właśnie się obawiała. 
Shep zaczął cicho skomleć, chodząc niespokojnie w kółko, po 

czym stanął pośrodku ciemnego pokoju i rozejrzał się na boki. 

-  Shep?  -  szepnęła.  Zdawał  się  jej  nie  słyszeć,  ale  siedział 

teraz spokojnie na ziemi. Chyba zapomniał o chorej łapie, bo 
postawił ją na podłodze. 

Usiadła  na  łóżku.  Czy  znów  jedno  z  dzieci  kaszlało? 

Siedziała, nasłuchując. Widziała, że Mały Erik leży spokojnie 
w  kołysce.  Poranki  były  o  tej  porze  roku  tak  ciemne,  że  nie 
zasłaniała okien, przez co pokój spowijało srebrnobiałe światło 
księżyca. Kratki okna rzucały sieć cieni na podłogę, część jej 
łóżka i kołyskę. 

Siedziała wpatrzona w kołyskę. 
Kołyska  poruszyła  się.  Niemocno,  ale  widziała,  jak  lekko 

przechyliła się na boki. Czyżby Mały Erik jednak nie spał? A 
może to Shep podszedł do kołyski? 

background image

Zagryzła  wargi  i  wpatrywała  się  w  nią,  ale  teraz  stała  bez 

ruchu. 

Nagle  usłyszała  kaszel  jednego  z  dzieci.  Może  to  jednak  je 

słyszała wcześniej. Zdecydowała się  wstać i  zajrzeć  do nich, 
skoro i tak nie spała. 

Zarzuciła na ramiona podomkę i zakradła się do drzwi.- Shep 

od razu wstał i podreptał za nią. 

- Nie, ty zostaniesz tutaj - szepnęła. 
Shep posłusznie się położył. 
Otworzyła drzwi i szybko przemknęła przez korytarz. Żadne z 

dzieci teraz nie kaszlało, ale i tak chciała do nich zajrzeć. 

Otworzyła drzwi do pokoju ojca. Słyszała, że mocno śpi i jak 

zwykle chrapie. 

Zatrzymała się tuż przed drzwiami. 
Poczuła w sobie dziwne uczucie, którego jednak nie potrafiła 

określić. 

Zrobiła kilka kroków w stronę pokoju dziecięcego, ale znów 

się zatrzymała. 

Nagle zrozumiała, co było nie tak. Zapach. Od dawna go nie 

czuła. 

Zapach  wiosny,  który  unosił  się  przy  południowej  ścianie, 

kiedy kwitły błękitno-fioletowe bzy. 

background image

Tak  zawsze  pachniała  matka.  Poczuła  na  skórze  ciepły 

dreszcz. Drzwi do pokoju dziecięcego były uchylone i widziała 
leżące w nim rodzeństwo. 

Nagle  wstrzymała  oddech:  w  pokoju,  na  krawędzi  łóżka 

siedziała matka. Dokładnie taka, 'ak ją pamiętała, gdy tyle razy 
siedziała na jej własnym łóżku, kiedy była chora. 

Jasne  włosy  splecione  miała  w  wieniec  otaczający  głowę, 

ubrana  była  w  błękitną  codzienną  suknię,  którą  tak  lubiła. 
Teraz usłyszała też szept matki, śpiewającej dzieciom. - Cicho, 
maleństwo, dzień już się skończył, kochanie, teraz ora spać... 

Łzy wezbrały jej w oczach. Tę piosenkę matka śpiewała im 

zawsze przed snem. Uniosła dłoń do ust. Matka. Była tu, tak 
jak prosiła. Prosiła matkę o opiekę nad Marie i Isakiem, a teraz 
tu była. 

-  ...zamknij  oczka,  niech  ci  się  przyśni  słodki  sen,  jutro 

nadejdzie nowy dzień. 

Próbowała wytrzeć łzy, ale nie umiała ich powstrzymać. 

background image

Zbliżyła się do matki, która teraz wstała, uśmiechnęła się do 

niej łagodnie i złożyła przed sobą dłonie. 

-  Nie  bój  się,  Abelone  -  wyszeptała,  zwracając  się  w  stronę 

Isaka i Marie. - Bóg będzie mieć ich w swojej opiece, za życia i 
po śmierci. 

Abelone miała właśnie unieść dłoń, aby dotknąć matkę, lecz 

w tej samej chwili postać zniknęła jej z oczu. 

Stała  roztrzęsiona.  Czyżby  wyobraziła  sobie  to,  co  właśnie 

zobaczyła? Tak jak zdaniem Ulrika Ellen wyobrażała sobie w 
swoim domu zmarłą dziewczynkę? 

Od razu odrzuciła tę myśl. Widziała matkę tak samo wyraźnie 

jak dzieci w łóżku. W pokoju było co prawda ciemno, ale nie 
tylko ją widziała. Matka również mówiła, a tego nie mogła so-
bie wyobrazić. 

Podeszła do łóżka, rodzeństwo spokojnie leżało koło siebie i 

spało. Zniknął już gryzący ją od środka strach, który czuła od 
tamtego dnia, gdy dowiedziała się, że Isak i Marie mają odrę. 
To było coś innego. Coś, czego nie czuła od dawna. 

background image

Nie była sama. Marie i Isak nie byli sami. Strzegła ich matka. 

background image


 
Blanche  zajrzała  do  jednej  z  sypialni  w  sierocińcu,  ostatnie 

dzieci ułożyły się już do snu. 

W pomieszczeniu było ciemno i spokojnie, a ona zawsze, gdy 

odwiedzała sierociniec, lubiła wieczorem zajrzeć do dzieci. 

Cicho  zamknęła  drzwi,  po  czym  przeszła  do  następnego 

pokoju, w którym spali starsi chłopcy. Trzeba było ich w ten 
sposób podzielić, gdyż starsi kładli się później niż młodsi. 

U starszych chłopców też było już spokojnie, więc został jej 

już tylko ostatni pokój, w którym swoje łóżka mieli Hogne i 
Thorstein.  Minął  tydzień,  odkąd  do  nich  przyszli.  Blanche 
cieszy- 

background image

la  się,  że  im  się  tu  podoba.  Hogne  był  bardziej  otwarty  i 

zdążył  się  już  zapoznać  z  niektórymi  spośród  pozostałych 
chłopców.  Thorstein  zachowywał  większą  ostrożność,  cały 
czas niewiele mówił, ale Blanche miała nadzieję, że z czadem 
się to zmieni. Obaj dobrze się też zachowali i wbrew temu, co o 
nich słyszała - mieli świetne maniery. 

Już stąd słyszała, jak dzieci cicho rozmawiają, kacia dzielili 

pokój z innymi chłopcami, którzy byli nieco starsi od Hognego. 
Podeszła  do  drzwi  i  zaczęła  nasłuchiwać,  czym  rozmawiali? 
Wszyscy na pewno wiedzieli, że pół godziny po położeniu się 
spać powinni być cicho. 

Słyszała, że to Hogne i dwóch innych chłopców przewodzili 

rozmowie. 

- Jak długo mieszkaliście w Angelsten? - zapytał Hogne. 
- Trzy lata - usłyszała cichą odpowiedź jednego z chłopców. 
Ja mieszkałem tam prawie rok, ale później przeniesiono mnie 

na szczęście gdzie indziej. 

background image

Uszkodziłem sobie rękę spadając z dachu, więc pan Angelsten 

już nie chciał, żebym u nich pracował. 

Blanche wstrzymała oddech, aby lepiej słyszeć rozmowę. 
- Zleciałeś z dachu? 
-  Tak,  zimą  spadło  parę  dachówek  i  pan  Angelsten  chciał, 

żebym  je  tam  z  powrotem  położył.  Na  szczęście  spadłem  w 
zaspę. 

Chłopcy  powiedzieli  jeszcze  coś,  czego  nie  usłyszała,  po 

czym jeden z nich stwierdził, że trzeba spać. 

-  W  pokoju  musi  być  cicho  pół  godziny  po  położeniu  się  do 

łóżek  -  usłyszała.  -  W  każdym  razie  jest  tu  dużo  lepiej  niż  w 
Angelsten - 
odpowiedział Hogne. 

Drugi z nich sucho się zaśmiał. 
- Nie ma gorszego miejsca niż Angelsten. 
Blanche leżała wpatrując się w ciemność, chociaż była bardzo 

zmęczona. Alf był w Lau- 

background image

rvig  i  miał  wrócić  dopiero  następnego  dnia,  więc 

zdecydowała się przenocować w sierocińcu. 

Miała  tyle  spraw  do  przemyślenia.  Czy  szantażysta  zostawi 

ich  w  przyszłości  w  spokoju?  Jeżeli  faktycznie  to  kobieta  z 
buduaru, kim ona była? I czy to ona włożyła do torby fałszywe 
banknoty? 

Kręciła  się  i  podciągała  kołdrę  pod  samą  brodę.  Nadal  nie 

pojmowała,  kim  była  ta  kobieta  i  skąd  wiedziała  o  śmierci 
Oskara.  Może  to  żona  któregoś  z  członków  loży?  Ojciec 
opowiedział  poprzedniemu  wielkiemu  mistrzowi  o  tym,  jak 
zginął Oskar. Może ona znała wielkiego mistrza? 

Zacisnęła powieki. Gdyby tylko powiedzieli prawdę, wtedy, 

gdy Oskar zmarł! A ojciec -co takiego myślał, spowiadając się 
wielkiemu  mistrzowi?  Rozumiała,  że  takie  były  zwyczaje  w 
loży, ale czy nie zdawał sobie sprawy, że to może kiedyś odbić 
się  na  niej?  Wielki  mistrz  powiedział  jej,  że  spowiedź  ojca 
została nawet spisana. 

Próbowała uspokoić oddech, ale wciąż ogarniał ją strach na 

myśl o tym, że ktoś wie. Jedno- 

background image

cześnie miała nadzieję, że szantażysta, kimkolwiek był, da im 

odtąd spokój. W końcu dostał swoje pieniądze. 

Jej  myśli  popłynęły  znów  w  stronę  rozmowy  chłopców. 

Zaskoczyło ją to, w jaki sposób wypowiadali się o Angelsten. 
Wiedziała,  że  wcześniej  mieszkało  tam  kilkoro  spośród 
wychowanków  sierocińca,  ale  żaden  z  nich  nie  wspominał 
nazwy  majątku.  Może  Hogne  i  pozostali  chłopcy  sądzili,  że 
państwo Angelsten są zbyt surowi? Mogłaby to zrozumieć, ale 
miała też pewność, że małżeństwo chciało dla dzieci jedynie 
dobra.  W  końcu  byli  dobrymi  chrześcijanami,  którzy  chcieli 
wychowywać dzieci po chrześcijańsku. 

Jednocześnie  zaś  uderzyło  ją  to,  co  powiedział  jeden  z 

chłopców.  Kiedy  pan  Angelsten  nie  mógł  korzystać  z  jego 
pomocy przy pracy, bo uszkodził sobie rękę, został odesłany z 
gospodarstwa. 

Czyżby  pan  Angelsten,  podobnie  jak  wielu  innych  ludzi, 

wykorzystywał dzieci do pracy w majątku? Wiedziała, że to z 
tego powodu brano 

background image

pod opiekę większość dzieci. Pożądano zwłaszcza młodych, 

silnych chłopców. Chłopi dostawali za to niewielką zapłatę od 
komisji do spraw ubogich, licytowali się o tych chłopców, gdyż 
otrzymywali w ten sposób dobrą siłę roboczą. 

Nie, musiała przestać tak myśleć. 
Wiedziała już dość domów, gdzie zaniedbywano dzieci. 
W Angelsten tak nie było. 
Blanche  czekała,  aż  trzech  chłopców  przyjdzie  do  jej 

gabinetu.  Czy  dobrze  robiła,  chcąc  wypytać  ich  o  pobyt  w 
Angelsten? 

Tego samego ranka rozmawiała z Signe i Line i wspomniała 

im o swoim niepokoju o dzieci z majątku, a jej zmartwienia nie 
zmniejszyła  wcale  podsłuchana  rozmowa  Hognego.  Signe  i 
Line również uważały, że powinna porozmawiać z chłopcami, 
którzy wcześniej mieszkali w majątku, gdyż obie słyszały co 
nieco o surowości pani Angelsten. 

background image

Zapukano  do  drzwi,  po  czym  Signe  wpuściła  trzech 

chłopców. 

Blanche poprosiła ich, by usiedli. Widziała, że się denerwują, 

więc zdecydowała się przejść od razu do rzeczy. 

Uśmiechnęła  się  do  nich  uspokajająco.  -  Chciałabym  tylko 

was o coś zapytać - wyjaśniła - i proszę was, abyście byli ze 
mną jak najbardziej szczerzy. 

Trzej  chłopcy  skinęli  jednocześnie  głowami.  Najmłodszy  z 

nich,  Halvor,  miał  dziesięć  lat,  a  dwaj  starsi,  Toger  i  Lars  - 
trzynaście.  Przed  chwilą  przejrzała  ich  papiery,  z  których 
wynikało,  że  byli  w  Angelsten  w  różnych  okresach.  Z 
niecierpliwością oczekiwała ich opowieści. 

Wyprostowała  plecy  i  zaczęła.  -  Wszyscy  mieszkaliście  w 

Angelsten, prawda? 

Od  razu  spostrzegła,  jak  twarze  chłopców  się  zmieniły. 

Widziała  wcześniej,  że  się  denerwują,  zastanawiając  się 
pewnie,  czego  od  nich  chce,  ale  teraz  wyglądali  na 
wystraszonych. 

Najstarszy, Toger, który wyglądał na najsilniejszego z nich, 

poruszył się na krześle. - Tak, 

background image

pani Bjerkely. Zerknął na pozostałych.  - Chce pani nas tam 

odesłać? - wymsknęło mu się. 

Blanche potrząsnęła prędko głową. - Nie, oczywiście, że nie, 

nie obawiajcie się tego. Wasz dom jest tutaj. 

Chłopcy spojrzeli po sobie z ulgą. 
Odchrząknęła.  -  Chciałabym,  abyście  powiedzieli  mi,  jak 

mieszkało się wam w Angelsten -powiedziała, przyglądając się 
chłopcom. 

Żaden z nich nic nie mówił ani na nią nie patrzył. Najmłodszy 

Halvor zaczął bezwiednie kopać nogi stołu. 

Dlaczego nie odpowiadali? Wszyscy trzej byli na ogół dość 

gadatliwi, dwaj starsi często żartowali, czasem nawet podnosili 
głos. 

- Toger? - spytała, spoglądając na chłopca. 
Poruszył  się  niespokojnie,  zwlekając  z  odpowiedzią.  -  Nie 

mam  o  tym  zbyt  wiele  do  powiedzenia  -  odparł  wreszcie. 
Siedział ze spuszczonym wzrokiem, ale Blanche spostrzegła, 
że ściągnął usta. 

-  Co  przez  to  rozumiesz?  -  zapytała.  Toger  wzruszył 

ramionami i podniósł wzrok. 

background image

- Źle się tam mieszkało. Wypowiedział te słowa prędko, lecz 

zdecydowanym głosem. 

Widziała,  jak  spogląda  na  pozostałych  chłopców,  którzy 

skinęli głowami. 

- To prawda, co mówi Toger - dodał Lars. Halvor spojrzał na 

nią. - Byli tacy źli, zwłaszcza wobec nowych dzieci. 

- Tak - ciągnął Toger. - Nigdy nie zapomnę pierwszego dnia... 

Nagle zamilkł, zacisnął usta i pochylił głowę. 

Blanche przyglądała się temu zazwyczaj radosnemu chłopcu. 

Jakby skurczył się na swoim miejscu. - Co się stało? - zapytała 
ostrożnie,  niepewna,  czy  powinna  to  robić.  Chłopcy  nie 
wyglądali  na  chętnych  do  rozmowy  o  swoim  pobycie  w 
Angelsten,  ale  chciała  dogłębnie  zbadać  tę  sprawę.  Zaczęła 
rozumieć, że jej złe przeczucia nie były bezpodstawne. 

Toger zastanawiał się. Widziała jak niepewnie się czuje. 
- Musiałeś kąpać się w morzu? - zapytał Lars, spoglądając na 

kolegę. 

Toger skinął głową, nie mówiąc nic więcej. 

background image

Blanche  nie  rozumiała.  Co  złego  było  w  kąpieli  w  morzu? 

Również  w  sierocińcu  było  to  pierwszą  rzeczą,  którą  dzieci 
robiły po przybyciu - były kąpane w balii i dokładnie oglądane, 
aby nie zaraziły innych wszawicą czy innymi chorobami. - Czy 
pani Angelsten chciała, abyś się umył? 

Wzrok Togera stał się twardy. - Przyjechałem do Angelsten w 

środku zimy - odpowiedział jedynie. 

Halvor skinął głową i spojrzał na Blanche. -Zawsze robili to 

samo  z  nowymi  dziećmi,  bez  względu  na  porę  roku.  Zimą 
musiały się najpierw wykąpać, a później umyć w śniegu, zanim 
mogły wejść do środka i umyć się w ciepłej wodzie. 

Lars kiwnął głową. - Ja miałem szczęście, bo przyjechałem do 

majątku latem, ale szybko odkryłem, że najlepiej jest być jak 
najspokojniejszym  i  najbardziej  niewidzialnym  oraz  ciężko 
pracować. 

Blanche pochyliła się nad biurkiem. - Co masz na myśli? 

background image

Lars zdawał się opowiadać chętniej niż Toger. 
-  Na  początku  mojego  pobytu  w  majątku  trochę  późno 

wstawałem, bo byłem bardzo zmęczony. Zamilkł. 

- I co? - zapytała Blanche cicho. 
Lars zastanowił się. - Państwo Angelsten uważają lenistwo za 

grzech. 

Toger zerknął na Larsa. - Lenistwo przywodzi twardy sen, a 

dusza gnuśna będzie łaknęła. 

Lars westchnął ciężko i potrząsnął głową. -Właśnie. 
Blanche wpatrywała się w chłopców. - To z Biblii, prawda? - 

zapytała. 

Toger skinął głową. - Ze Starego Testamentu, z Przypowieści 

Salomona. 

- Rozdział 19, wers 15 - dodał Lars. Blanche nie wiedziała, co 

ma myśleć. Co to 

znaczyło?  Wiedziała,  że  państwo  Angelsten  są  bardzo 

religijni,  wspominały  też  o  tym  Signe  i  Line,  ale  nie 
pojmowała,  jak  można  było  w  taki  sposób  zaszczepiać 
chłopcom znajomość tekstu. 

- Karali cię za zbyt późne wstawanie? 
Lars skinął głową. - Karą za lenistwo jest gło- 

background image

dówka  -  powiedział  wzruszając  ramionami.  -Musiałem  cały 

dzień nie jeść, ale dostawałem wodę. 

Blanche  aż  ścisnął  się  żołądek.  A  więc  to  w  taki  sposób 

państwo Angelsten wychowywali dzieci? Głodząc je? - Często 
cię karali? 

-  Nie  trzeba  było  wiele  -  powiedział  Lars  sucho.  -  Raz 

musiałem stać boso na śniegu i w samych majtkach, bo przez 
przypadek  zrzuciłem  na  ziemię  miskę  z  owsianką,  która 
pobrudziła suknię pani Angelsten. 

Blanche nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Co takiego? 

Ukarano cię za wypadek? 

Lars wzruszył ramionami. - Tak już jest w Angelsten. Poza 

tym oni twierdzili, że to nie był wypadek, że powinienem był 
bardziej uważać. 

- I musiałeś przez to stać boso na śniegu? -zapytała Blanche 

cicho. Było gorzej, niż sądziła. 

Lars nie odpowiedział. 
-  Moim  zdaniem  najgorsza  była  piwnica  -odezwał  się  cicho 

Halvor.  Dwaj  starsi  chłopcy  spojrzeli  na  niego,  kiwając  z 
wolna głowami. 

background image

-  Piwnica?  -  spytała  Blanche  czując, jak  znów  ściska  się  jej 

żołądek. Na co narażone były te dzieci? 

Halvor przytaknął. - Zamykali nas na klucz w piwnicy, kiedy 

zrobiliśmy coś bardzo złego. 

Pomyślała o piwnicy, w której ją samą więziono i wzdrygnęła 

się. Dzieci musiały być przerażone. 

-  Często  tam  siedziałeś?  -  zapytała  ostrożnie,  próbując 

stworzyć  w  głowie  obraz  tego,  jak  musiało  się  mieszkać  w 
Angelsten. 

Halvor spojrzał na nią. - Nie pamiętam, pewnie często, ale za 

pierwszym  razem  trafiłem  tam,  bo  pokłóciłem  się  z  nowym 
chłopcem, a za drugim, bo zwymiotowałem do łóżka. 

Opowieść  Halvora  przyprawiała  ją  o  łzy.  Jakimi  ludźmi 

musieli być ci Angelstenowie, by robić coś takiego dzieciom? - 
Długo siedziałeś w piwnicy? 

Halvor  nie  odpowiedział  od  razu.  -  Nie  wiem.  Czasami 

siedzieliśmy  cały  dzień,  zdarzało  się,  że  mogliśmy  wyjść  po 
jakimś czasie. 

Toger prychnął. - Najgorzej było zimą, kiedy było zimno. 
 

background image

Halvor  spojrzał  na  kolegę.  -  Moim  zdaniem  najgorsza  była 

ciemność. 

Blanche  wiedziała,  że  Halvor  boi  się  ciemności  i  bez  trudu 

wyobrażała  sobie,  jak  się  bał,  zamknięty  w  ciemnej,  zimnej 
piwnicy. 

Blanche  obserwowała  siedzących  przed  nią  chłopców. 

Opowiadali  cicho  i  spokojnie,  nie  miała  też  wątpliwości,  że 
mówili  prawdę.  -  Nigdy  nie  powinniście  byli  czegoś  takiego 
doświadczyć - powiedziała cicho na koniec. 

Toger spojrzał prosto na nią. - To im nigdy Inie powinno było 

się pozwolić przyjmować    dzieci. 

Blanche  skinęła  głową.  -  Masz  absolutną  rację.  Wstała.  - 

Dziękuję, że mi o tym powiedzieliście. 

Chłopcy wstali i poszli do drzwi. Toger odwrócił się w progu. 

- Wie pani, że to dlatego Hogne chciał zabrać Thorsteina? Bo 
wiedział, co znosi jego brat w Angelsten. 

Blanche  skinęła  głową,  gdyż  zrozumiała  to,  [gdy  tylko 

usłyszała opowieść chłopców. 

Miała ochotę powiedzieć im, że zrobi wszyst- 
 

background image

ko, co w jej mocy, by mieszkające tam dzieci znalazły inny 

dom, ale zdecydowała się milczeć. 

Chłopcy wyszli z gabinetu, a ona znów opadła na krzesło. 
Musiała  zadbać  o  to,  by  nie  wysyłano  do  Angelsten  więcej 

dzieci. Z opowieści chłopców dowiedziała się o tym miejscu 
wszystkiego, co musiała wiedzieć. 

Ale jak miałaby temu zapobiec? 
Państwo  Angelsten  uważani  byli  za  dobrych  chrześcijan  i 

obywateli,  wiedziała  też,  że  zdaniem  wielu  takie  surowe 
wychowanie jest słuszne. 

Wiele  osób  sądziło,  że  urodzone  poza  małżeństwem  dzieci 

nosiły  w  sobie  grzech  rodziców,  a  w  Angelsten  mieszkało 
sporo takich właśnie dzieci. 

Które każdego dnia cierpiały. 

background image


 
Ksiądz Fredro przyszedł do nich tydzień po powrocie Ellen ze 

szpitala.  Był  niskim,  uśmiechniętym  mężczyzną  o  cichym 
głosie. Ellen od razu go polubiła. Wcześniej obawiała się, że 
będzie  równie  surowy,  tak  jak  poprzedni  duchowny,  którego 
prosiła o pomoc, ale gdy tylko się z nim przywitała, zrobił na 
niej  dobre  wrażenie.  Ulrik  również  zapewniał  ją,  że  to  miły 
człowiek.  Rozmawiał  z  nim  wcześniej,  żeby  nie  musiała  na 
nowo wszystkiego wyjaśniać. 

-  Miły  macie  dom  -  stwierdził  ksiądz  popijając  kawę,  którą 

podała im Betsy. 

Ellen uśmiechnęła się. Duchowny pochodził 

background image

z  małej  wioski  na  zachodzie  Rosji  i  nie  mówił  dobrze  po 

norwesku, ale najważniejsze było to, że obiecał im pomóc. 

- Tak, to miły dom - odpowiedziała, licząc jednak, że ksiądz 

Fredro skieruje rozmowę na powód swojej wizyty. - Ale jak już 
powiedział  panu  mój  mąż...  Nie  wiedziała,  jak  ma  się  wy-
słowić. 

Ksiądz  spojrzał  na  nią  z  uśmiechem  i  odstawił  filiżankę  z 

kawą. - Rozumiem, że trudno jest pani opisać słowami swoje 
przeżycia, ale mogę panią zapewnić, że już o tym słyszałem. W 
Kościele  katolickim  od  wieków  znamy  rytuały  pozwalające 
nam radzić sobie z takimi przypadkami. 

Zerknęła na Ulrika. Miała wyrzuty sumienia, że rozmawiali z 

nim, a nie swoim własnym pastorem, ale on nie chciał im w 
końcu pomóc. 

- Wiem, że pastorzy waszego Kościoła nie lubią tego tematu, 

ale z pewnością zna pani wiele fragmentów Biblii dotyczących 
tych  spraw.  Ksiądz  Fredro  otworzył  Biblię  i  spojrzał  na  nią 
pytająco. - Mogę? 

background image

Zaczął  czytać  z  Pierwszej  Księgi  Samuela  o  tym,  jak  Saul 

rozmawiał ze zmarłym Samuelem. Ellen znała oczywiście ten 
fragment Biblii, ale wcześniej nie myślała o nim w ten sposób. 

Ksiądz Fredro uśmiechnął się do niej ostrożnie. - Chciałbym 

też  przeczytać  z  księgi  proroka  Ezechiela,  aby  lepiej 
zrozumiała pani, co mam na myśli. 

Wysłuchała opowieści o Ezechielu, w której duch postawił go 

na nogi, następnie zaś ksiądz przeczytał ustęp z księgi proroka 
Daniela  o  tym,  jak  król  ujrzał  pojawiającą  się  znikąd  rękę, 
która umieściła napis na wapiennej ścianie. 

Ksiądz  przeczytał  jeszcze  parę  innych  fragmentów,  nim 

zamknął  księgę.  -  Jak  pani  rozumie,  pani  Bjerregaard,  pani 
przeżycia nie są obce Biblii ani mnie. Odłożył księgę na stół 
obok  przyniesionego  z  sobą  dzbana,  z  wodą  święconą,  którą 
chciał skropić ściany domu. 

- Może słyszała pani, że w Kościele katolickim istnieje rytuał, 

w którym egzorcysta pomaga osobom opętanym przez diabła? 
- ciągnął. 

Potrząsnęła głową. Nigdy o czymś takim nie 

background image

słyszała.  Opętanym  przez  diabła?  Przerażał  ją,  chociaż 

wydawał się taki łagodny. Poza tym mówił o tym, jakby to było 
coś powszechnego. 

Ksiądz  Fredro  uśmiechnął  się.  -  Widzę,  że  panią 

przestraszyłem, pani Bjerregaard, proszę mi jednak wierzyć, że 
nie miałem takiego zamiaru. Wiem, że w waszym Kościele nie 
mówi  się  o  takich  sprawach.  Złożył  przed  sobą  dłonie, 
spoglądając  na  nią  przyjaźnie  brązowymi  oczami.  - 
Zapewniam,  że  w  pani  przypadku  nie  ma  mowy  o  żadnym 
diable. Rozejrzał się po pokoju. - Na podstawie tego, co mówił 
mi  pani  mąż,  sądzę,  że  chodzi  raczej  o  małą,  zagubioną 
dziewczynkę,  która  nie  odnalazła  spokoju.  Tak  się  czasem 
dzieje, kiedy młoda dusza niespodziewanie umiera. 

Ellen poruszyła się na krześle, czuła się pewniej widząc, że 

ksiądz wie, o czym mówi. 

Wstał  i  podał  jej  rękę.  -  Teraz  pomodlimy  się  za  tę 

dziewczynkę, a później poproszę Boga, by pobłogosławił ten 
dom. 

Ulrik  również  wstał.  Nie  odzywał  się  za  bardzo  podczas 

rozmowy. Ellen wiedziała, że czu- 

background image

je się nie na miejscu. Ona również miała podobne odczucie i 

cieszyła się, że wkrótce będą mieć to za sobą. 

Ale  przede  wszystkim  miała  nadzieję,  że  już  nigdy  nie 

zobaczy małej Emily. 

Ulrik otworzył przed Ellen cmentarną bramę. Jak zwykle w 

takim miejscu otaczała ją uroczysta cisza. Wyjątkowy spokój 
wypełniał ją, gdy przechadzała się między nagrobkami i spo-
glądała na inskrypcje. 

Nie  była  wcześniej  na  tym  cmentarzu  -  to  ksiądz  Fredro 

poprosił ich wczoraj o odwiedzenie grobu Emily. 

Ujęła Ulrika pod ramię. 
Czyżby  więc  katolicki  ksiądz  poprzez  swoje  rytuały  miał 

zapewnić dziewczynce spokój? Chodził od pokoju do pokoju i 
skrapiał ściany wodą święconą, dużo czasu spędził w pokoju 
dziecięcym. Zostawił również powieszony na ścianie krzyż. A 
jego modlitwy... Niektóre 

background image

z nich odmawiał po łacinie, więc nie rozumiała jego słów, ale 

zapewniał ją, że teraz w domu się uspokoi. 

Nie  wiedziała,  czy  modlitwy,  błogosławieństwo  i  woda 

święcona przyniosą jakiś rezultat, ale coś się w każdym razie 
zmieniło.  Nie  wiedziała  dokładnie  co,  lecz  zwróciła  na  to 
uwagę poprzedniego wieczoru przed pójściem spać. Nigdy nie 
lubiła  sama  wchodzić  do  sypialni,  ale  tym  razem,  jak  nigdy 
wcześniej,  odczuwała  spokój.  Może  to  przez  zmęczenie?  A 
może wmówiła sobie, że po błogosławieństwie księdza będzie 
lepiej?  Wiedziała  jedynie,  że  teraz  przyjemniej  było  jej  się 
rozebrać i położyć. Wcześniej przerażała ją ciemność, więc na 
ogół  śpiesznie  gasiła  świecę  i  zamykała  oczy  czekając,  by 
nadszedł sen. 

Była teraz pewna, że nie wyobraziła sobie tego, co widziała i 

słyszała. Johannes odwiedził ich przed powrotem do Bergen i 
jego opowieść umocniła ją w przekonaniu, że to była jego sio-
stra, która nie odnalazła spokoju. Nie potrafiła wyjaśnić jak to 
było możliwe. Nie wiedzia- 

background image

ła też, czy należy szukać wyjaśnienia, poza tym było tak, jak 

powiedział  ksiądz  Fredro:  Ludzie  nie  muszą  wszystkiego 
rozumieć. Należy jedynie powierzyć swoje życie w ręce Boga. 

Zdecydowała,  że  zostawi  już  tę  sprawę.  Gdy  zbyt  często 

zastanawiała się nad wyjaśnieniem tego, jak mała dziewczynka 
po  swojej  śmierci  mogła  pokazywać  się  innym  i  mieć  takie 
moce, czuła, że myśli zaczynają wirować jej w głowie. 

Najważniejsze, aby Emily odnalazła spokój. 
- Johannes powiedział, że jej grób jest na zachód od kościoła, 

blisko  kamiennego  ogrodzenia  -  powiedział  Ulrik  ściszonym 
głosem. 

Ellen  skinęła  głową.  -  Ma  tam  być  obelisk.  Od  razu  go 

spostrzegła. - Widzisz? - zapytała, wskazując głową na wysoki 
kamień nagrobny w kształcie piramidy. 

Przeszli  spokojnie  między  grobami,  a  zbliżając  się  do 

grobowca rodziny Vintertorn, jeszcze zwolnili kroku. 

Ellen rozejrzała się wokół. Cmentarz spowijały zaspy śniegu, 

ale w dwóch miejscach widziała ślady niedawnych pogrzebów. 

background image

Zatrzymali się przed obeliskiem. 
-  To  tutaj  -  powiedział  Ulrik,  a  Ellen  słyszała,  jak  głos  mu 

drży. 

Zerknęła na niego - na policzkach miał czerwone plamy, które 

czasem pojawiały się, gdy był poruszony. 

Emily  miała  oddzielny nagrobek,  był to  okrągły,  dość  niski 

kamień  stojący  tuż  przy  rzędzie  niskich  świerków.  Pochyliła 
się. Czas zatarł napis nagrobny, ale nadal można było odczytać 
wyryte nazwisko. 

Ellen odsunęła kilka gałęzi i przesunęła palcami po nazwisku: 

Emily  Vintertorn.  Kamień  był  gładki  i  zimny.  Poruszyły  ją 
słowa  wypisane  pod  datą  urodzin  i  śmierci.  W  niewinnym 
wieku opuściłaś ziemię i stałaś się aniołem w niebie. 

-  Nie  rozumiem  -  powiedział  Ulrik  cicho.  Powoli  wstała. 

Myślała to samo, co on. Śnieg był odgarnięty, tworząc ścieżkę 
między 

grobami, lecz okolica mogiły Emily wyglądała inaczej. 
Śnieg przed małym nagrobkiem stopniał. 

background image

Trawa nie była nawet brązowa, jak zwykle podczas wiosennej 

odwilży. 

Trawa na grobie Emily była świeża i zielona. 
Ellen  zapaliła  w  salonie  świece  i  wyciągnęła  niewielkie 

naczynie z ciasteczkami. Wkrótce gotowa miała też być kawa - 
właśnie się parzyła. 

Przesunęła  kilka  gazet  i  wyjęła  talerzyki.  Może  Ulrik  zaraz 

przyjdzie?  Pracował  właśnie  w  gabinecie,  ale  powiedział,  że 
nie zajmie mu to dużo czasu. 

Zawsze cieszyła się na ich wspólne wieczory, tak miło było ze 

sobą  rozmawiać,  a  dziś  miała  mu  tak  wiele  do  powiedzenia. 
Gdy wyszli z cmentarza, odwiedziła swoją ciotkę Sibylle, która 
opowiedziała  jej  o  pani  Berner.  Nie  wiedziała  wcześniej,  że 
były  przyjaciółkami.  Ciotka  znała  ją  najwyraźniej  wiele  lat, 
jeszcze gdy pani Berner była młodą dziewczyną. 

Przypuszczenia Ellen potwierdziły się - pani 

background image

Berner miała złamane serce. Sprawa była sporym skandalem, 

a mąż pani Berner próbował go zatuszować. 

Pani  Berner  miała  ponoć  romans  z  innym  mężczyzną,  co 

oczywiście  było  nie  do  pomyślenia.  Jednocześnie...  Ellen 
odstawiła filiżanki na spodki. Myśląc o napisanym przez panią 
Berner wierszu, cały czas słyszała w głowie jej głos. 

w mojej piersi zaśpiewał słowik 
odchodzę od zmysłów 
że nie mogę być blisko ciebie 
a moje serce ucichło już 
nadeszła nasza noc, nasza serenada 
Słowa  przepełniała  tęsknota.  Pani  Berner  musiała  bardzo 

kochać tego mężczyznę, chociaż nie był jej mężem. 

Ellen podeszła do okna i zerknęła na ogród. Mimo że nie było 

nawet jeszcze szóstej, spowijała go już ciemność. 

Ciotka  Sibylle  powiedziała  jej,  że  pani  Berner  wystąpiła  o 

rozwód, jednak jej mąż nie zgo- 

background image

dził się na to. Zdarzało się jej już słyszeć o parach, które się 

rozwodziły,  ale  zawsze  towarzyszył  temu  skandal,  co 
potwierdziła ciotka Sibylle. I w tym przypadku nie obeszło się 
bez  zgorszenia.  Mąż  pani  Berner  był  właścicielem  dużej 
fabryki  włókienniczej,  a  ukochany  pani  Berner  należał  do 
najbardziej  zaufanych  pracowników  jej  męża.  Początkowo 
mąż  starał  się  ignorować  postępki  żony,  żądając  jednak 
natychmiastowego zakończenia związku. Jego wspólnik stracił 
oczywiście pracę i pewnie zasługą pana Bernera było, że nie 
znalazł  już  nigdzie  równie  intratnej  posady.  Zamiast  tego 
musiał znosić ciężkie i długie dni pracując na kolei, gdzie uległ 
okropnemu wypadkowi. Urazy były tak rozległe, że nie dało 
się uratować mu życia. 

Pani Berner była zdruzgotana, a jej mąż uznał, że pomoże jej 

pobyt  w  szpitalu  dla  obłąkanych.  W  końcu  zdarzało  się  jej 
bywać tam już wcześniej. 

Teraz  Ellen  wiedziała  już,  dlaczego  pani  Berner  odebrała 

sobie  życie.  Tak  bardzo  tęskniła  za  ukochanym,  że  wolała 
umrzeć niż żyć. 

 

background image

Sama  zdawała  sobie  sprawę,  jak  silnie  można  przeżywać 

miłość, lecz wiedziała również, że płonące pożądanie drugiej 
osoby  z  czasem  przechodzi.  To  wtedy  nadchodził  czas  na 
rozkwit miłości - o ile nie zginęła ona wraz z pożądaniem. 

- Ellen? 
Odwróciła się do Ulrika. Nie słyszała, kiedy przyszedł. 
- Przestraszyłem cię? - przeprosił i zbliżył się do niej. 
Potrząsnęła głową. - Nie, zamyśliłam się. 
Pogładził  ją  po  policzku.  -  Chciałaś  ze  mną  o  czymś 

porozmawiać? 

Skinęła głową. - Ciotka Sibylle powiedziała mi dzisiaj coś o 

pani Berner. 

Usiedli,  ale  poczęstowali  się  ciastkami  dopiero,  gdy 

skończyła opowieść. 

Ulrik potrząsnął głową. - To strasznie smutna historia. Ujął jej 

dłoń i ostrożnie ją pogłaskał. 

Przez chwilę siedzieli w ciszy, po czym Ulrik wstał. - Naleję 

kawy. 

Spojrzała na niego zmieszana. Ulrik chyba nigdy nie podawał 

kawy? 

background image

Z  niewielkim  uśmiechem  na  ustach  napełnił  filiżanki,  po 

czym  znów  usiadł.  Opowiedział  jej  nieco  o  tym,  co  ma  do 
zrobienia  następnego  dnia  w  muzeum,  a  następnie  wyjął  z 
wewnętrznej kieszeni list. 

Pokazując go jej, uśmiechnął się przebiegle. -Chciałbym cię o 

coś zapytać, Ellen. 

Spojrzała na niego skonsternowana. Był taki tajemniczy. 
Przechylił  się  na  kanapie,  nie  spuszczając  z  niej  wzroku.  - 

Pamiętasz,  jak  wspominałem  ci  o  moim  przyjacielu  z 
Madagaskaru? 

Skinęła  głową.  Ulrik  mówił,  że  zna  pewnego  przyrodnika, 

który mieszka tam w chacie w dżungli. 

Ulrik  odchrząknął,  siadając  na  krawędzi  siedzenia.  -  Nie 

powiedziałem ci jednak, że mnie tam zaprosił. 

Jej  serce  zatrzymało  się.  Na  Madagaskar?  Przecież  to  po 

drugiej stronie kuli ziemskiej!  -Nie, nie wspominałeś o tym  - 
odparła, nie wiedząc, co powiedzieć. Ulrik wiele podróżował, 
ale nie sądziła, że znów będzie chciał wyjechać. 

background image

Nie teraz, kiedy był żonaty - poza tym miał pracę w muzeum. 
Ulrik  pokiwał  skwapliwie  głową.  Nie  mógł  rozumieć  jej 

rozczarowania. 

-  Zobacz,  pokażę  ci.  Wstał  i  wrócił  z  wielkim  atlasem. 

Wzbierała w niej irytacja. Wiedziała, gdzie leży Madagaskar, 
w końcu pracowała jako nauczycielka! 

Ulrik otworzył atlas na właściwej stronie i wskazał palcem. - 

Widzisz, tu leży Madagaskar, a mój przyjaciel Rej er mieszka 
mniej więcej pośrodku wyspy. Patrzył na Ellen w zachwycie. - 
Rej er zaprosił też profesora Wergelanda, może pamiętasz go i 
jego małżonkę z przyjęcia u państwa Lindów? 

Milcząc skinęła głową. 
- Muzeum chce, żebym jechał. Sądzą, że może mi to bardzo 

się  przydać  w  pracy.  Wskazał  na  małą  kropkę  na  północny 
zachód  od  Madagaskaru.  -  Widzisz  też  tę  wysepkę?  To 
Reunion, mała wyspa wulkaniczna. Profesor Wergeland chce 
również ją zobaczyć. 

Ellen słuchając opowieści Ulrika czuła su- 

background image

chość w ustach. Czy nie myślał o tym, jak ona znów zniesie 

samotność?  Nie  mając  innych  zajęć  poza  dbaniem  o  dom  i 
ogród?  I  jak  mógł  mówić  o  tym  zaledwie  tydzień  po  jej 
powrocie ze szpitala? 

-  Rej  er  uważa,  że  na  Madagaskarze  musi  żyć  wiele 

nieznanych  jeszcze  gatunków  motyli,  przypuszczam,  że  na 
Reunionie, poza ciekawą florą, także. 

Ulrik zaczął opowiadać o orchideach, zwierzętach morskich i 

nieznanych egzotycznych stworzeniach, lecz ona nie potrafiła 
się cieszyć. Na koniec zamilkł i zrozumiała, że rozczarował go 
jej brak entuzjazmu. 

Wyprostowała  plecy  i  próbowała  przełknąć  rozżalenie.  - 

Kiedy jedziecie? 

Wpatrywał  się  w  nią.  -  Kiedy  my  jedziemy?  -  Wybuchnął 

śmiechem.  -  Nie  wiem  jeszcze,  trzeba  najpierw  wiele 
zaplanować, ale nie myśl, że chciałem zostawić cię tutaj znów 
samą. 

Patrzyła  się  na  niego,  usiłując  przetrawić  jego  słowa.  -  Co 

masz na myśli? - wyjąkała. 

Ulrik pogładził ją po policzku i uśmiechnął 

background image

się szeroko. - Co pani powie na to, pani Bjerregaard? Pojedzie 

pani ze mną nad Ocean Indyjski? 

background image


 
- Jesteś pewna, że chłopcy mówili prawdę? - zapytała Signe z 

powątpiewaniem. 

Blanche skinęła głową. - Tak, dlaczego mieliby kłamać? Nie 

miała wątpliwości, że Lars, Halvor i Toger mówili prawdę. 

Anna,  która  nalała  im  kawy,  odchrząknęła.  -  Przypadkiem 

podsłuchałam waszą rozmowę -zaczęła. 

Blanche spojrzała na Annę. Dobrze zrobiła zatrudniając ją i 

zapewniając  jej  i  synowi  schronienie  w  sierocińcu.  Ciężko 
pracowała, a poza tym lubiła przebywać z dziećmi. 

- Najmłodszy syn mojej siostry wylądował 
 

background image

w  Angelsten  -  ciągnęła  Anna,  stojąc  z  dzbankiem  kawy  w 

dłoni. 

-  Nie  usiądziesz,  Anno?  -  zapytała  Blanche.  Nieczęsto 

widziała w ciągu dnia, aby Anna siedziała i wiedziała, dlaczego 
tak  się  dzieje.  Robiła,  co  w  jej  mocy,  by  zachować  pracę, 
chociaż  Blanche  nieraz  zapewniała  ją,  że  nie  ma  zamiaru  jej 
zwalniać. 

Anna  usiadła,  a  Pernille,  która  zawsze  trzymała  się  blisko 

matki, skorzystała z okazji, by wejść jej na kolana. 

- Angelsten to nie jest dobre miejsce dla dzieci - powiedziała 

Anna,  potrząsając  głową.  -  Oni  tam  są  tacy  religijni,  to  nie 
wpływa dobrze na dzieci. 

- Co stało się z twoim siostrzeńcem? - zapytała Blanche. 
- Miał szczęście. Nie mieszkał tam zbyt długo, bo moja siostra 

zdążyła się pozbierać - poznała kogoś ze Slagen, ale wiem, że 
wiele  dzieciaków  z  Angelsten  dostawało  lanie  za  to,  że  się 
garbiły. 

Blanche poczuła wzbierającą złość. - Nie poj- 

background image

muję,  jak  komisja  do  spraw  ubogich  może  wysyłać  tam 

dzieci.  Z  tego,  co  wiedziała,  państwo  Angelsten przyjmowali 
dzieci pod opiekę od wielu, wielu lat. 

Anna  zaśmiała  się  sucho.  -  Komisja  nie  przejmuje  się  za 

bardzo  biednymi  dzieciakami,  mówię  pani,  pani  Bjerkely. 
Grunt, żeby znaleźć im jakieś miejsce, a najlepiej jak najtańsze. 

Blanche  skinęła  głową,  gdyż  wiedziała,  że  tak  jest,  ale  jak 

komisja  do  spraw  ubogich  mogła  nie  zauważyć  tak  złego 
traktowania dzieci? 

- Może to dlatego Thorstein płakał tej nocy? - zapytała Line. 
Blanche  spojrzała  na  nią  pytającym  wzrokiem.  Jej  pokój 

znajdował  się  w  końcu  korytarza,  ale  nie  słyszała  płaczu 
Thorsteina. - Miał złe sny? 

Line skinęła głową. - Thorstein nie chce sam nic powiedzieć, 

wiesz zresztą, jak mało mówi, ale Hogne twierdzi, że czasami 
budzi  się  w  nocy  przerażony.  Myślę,  że  dużo  myślał  o 
młodszym bracie, chociaż mieszkali w różnych miejscach. 

Signe skinęła głową. - Obaj chyba cieszą się, że wreszcie są 

razem. 

background image

Blanche  wstała.  Bolały  ją  te  wszystkie  słowa.  Jeszcze  tego 

samego  dnia  planowała  złożyć  państwu  Angelsten 
niezapowiedzianą wizytę. 

-  Muszę  się  przygotować,  zanim  przyjdzie  pan  Lothe  - 

powiedziała, ale już żałowała, że zgodziła się na to, by artysta 
namalował jej obraz. Zajmie to dużo czasu, poza tym chciała 
położyć już kres wykorzystywaniu dzieci przez Angelstenów. 

Blanche stała przy oknie w salonie zimowym i wyglądała na 

ulicę.  Pan  Lothe  spóźniał  się  prawie  godzinę,  ale 
przypuszczała, że tacy są właśnie artyści. Mówiono w każdym 
razie,  że  lubią  pracować  wieczorem  i  nocą,  przez  co  późno 
wstają. 

Pan  Lothe  odwiedził  ją  wcześniej  w  tym  tygodniu,  aby 

zdecydować,  czy  będzie  mógł  użyć  któregoś  z  pomieszczeń 
jako  atelier.  Od  razu  przypadł  mu  do  gustu  salon  zimowy, 
gdzie światło było ponoć dokładnie takie, jak sobie życzył. 

background image

Właśnie  miała  wyjść  do  gabinetu,  gdy  pod  bramą  z  kutego 

żelaza zatrzymały się okazałe sanie. 

Woźnica  otworzył  drzwi,  z  których  wyszedł  pan  Lothe, 

pomagając następnie wysiąść pani Archer. 

Pani Archer? Nie spodziewała się jej! Poczuła rozlewające się 

po całym ciele ciepło. Poprosiła Annę, aby przygotowała coś 
do  jedzenia, ale  pani  Archer  przyzwyczajona  była  do  czegoś 
więcej niż prosty posiłek. 

Pobiegła do kuchni, Anna właśnie zmywała naczynia. 
- Anno, przyjdzie też pani Archer. Mogłabyś wyjąć ciasta ze 

śmietaną?  Na  szczęście  Signe  upiekła  na  początku  tygodnia 
słodkie ciasta. 

W  tej  samej  chwili  rozległ  się  dzwonek  do  drzwi  i  Anna 

poszła otworzyć. 

Blanche przejrzała się prędko w wielkim lustrze wiszącym w 

przedpokoju.  Bardzo  starannie  zakręciła  i  ułożyła  włosy, 
dobrze wyglądała też w sukni koloru butelkowej zieleni. 

Anna  wróciła,  a  Blanche  wyszła  artyście  i  wdowie  na 

powitanie. 

background image

-  Mam  nadzieję,  że  nie  przeszkadzam,  pani  Bjerkely?  - 

zaszczebiotała  pani  Archer.  -  Rozumie  pani,  mam  odwiedzić 
przyjaciółkę,  ale  chciałam  też  przekazać  pani  ubrania  na  bal 
dziecięcy. 

Nie  miała  nawet  czasu,  aby  myśleć  o  balu,  o  którym 

rozmawiały,  a  następnego  dnia  w  gazecie  miało  ukazać  się 
stosowne zawiadomienie. Dzieci wprost wybuchnęły radością 
na  wieść  o  planach  na  świąteczny  tydzień.  Wiedziała,  że 
również Signe, Line i Anna się cieszą. 

Pan Lothe zajął się swoimi rzeczami - wniósł wielkie sztalugi 

i poplamiony farbą drewniany kufer. W środku znajdowały się 
potrzebne mu pędzle, terpentyna oraz tuby z farbami. 

Po chwili woźnica przyniósł stos ubrań. - Zebrałam stroje od 

wielu znajomych - ciągnęła pani Archer. 

- Gdzie mam położyć ubrania, proszę pani? 
-  zapytał  fiakier.  Blanche  ledwie  widziała  jego  twarz  zza 

wysokiego stosu pudeł. 

Czym prędzej zaprowadziła go do bawialni. 
- Proszę położyć pudła na stole - poleciła. Już 

background image

wyobrażała sobie, jak dzieci będą przymierzać piękne stroje, 

aby sprawdzić, czy pasują. Woźnica ustawił pudła i wyszedł. 

-  Może  chciałaby  coś  pani  przekąsić?  -  zapytała  Blanche 

panią Archer, która jednak z uśmiechem pokręciła głową. 

- Ależ nie

}

 nie będę przeszkadzać pani ani panu Lothe - dodała 

ciszej, przymrużając oko. - On nie lubi, gdy spowolnia się jego 
pracę. 

Woźnica wkroczył do salonu z kolejnymi pudłami. 
- Mam wielką nadzieję, że dzieci znajdą w tym coś dla siebie - 

powiedziała wdowa zmartwionym głosem. 

Blanche spojrzała na pudła i zaczęła się śmiać. - Myślę, że nie 

będzie to trudne, pani Archer. Mogę pani powiedzieć, że już 
bardzo  cieszą  się  na  bal,  dziewczynki  mówią  niemal  tylko  o 
nim. 

Pani  Archer  zaniosła  się  śmiechem.  -  Jak  miło,  tak  właśnie 

powinno być. 

Z salonu zimowego, w którym ustawiał sztalugi, wrócił pan 

Lothe. 

background image

-  Pani  Bjerkely,  mam  nadzieję,  że  będzie  pani  wkrótce 

gotowa? 

-  Jak  powiedziałam,  pani  Bjerkely,  nie  będę  państwu 

przeszkadzać - uśmiechnęła się pani Archer, machając dłonią. - 
Sama znajdę drogę do drzwi. 

Blanche miała wyrzuty sumienia, bo nie poczęstowała niczym 

pani  Archer,  ale  uspokoiła  się  widząc,  że  wdowa,  pomimo 
swego  bogactwa,  sprawia  wrażenie  osoby  sympatycznej  i 
trzeźwo myślącej. Widziała już dość zamożnych kobiet, które 
zadzierały nosa. 

Pan Lothe przechadzał się po salonie zimowym, lecz prędko 

zatrzymał  się  przed  wiszącymi  w  przedpokoju  obrazami  jej 
rodziców. 

Wskazał  na  portret  jej  matki. Zawsze  lubiła  ten  obraz,  jako 

dziecko wyobrażała sobie nawet, że matka żyje, tak dobrze był 
namalowany. 

- Nie wiedziałem, że ma już pani swój portret? 
Pytanie  pana  Lothe  wydało  jej  się  ostre,  tak  samo  jak  jego 

wzrok. 

Potrząsnęła głową. - To nie ja. To moja mat- 

background image

ka.  Musiała  uśmiechnąć  się,  widząc  zaskoczenie  na  twarzy 

artysty. 

- Nie pierwszy raz ktoś myśli, że to ja na nim jestem - dodała. 

Sama  również  to  widziała,  była  bardzo  podobna  do  matki. 
Była, co prawda, nieco krągłej sza niż matka na obrazie, ale na 
pewno były do siebie podobne. 

Pan  Lothe  przyjrzał  się  badawczo  portretowi.  -  To  dobry 

obraz,  ale  mogę  pani  obiecać,  że  pani  portret  będzie  jeszcze 
lepszy - powiedział nieskromnie. 

Nie  była  pewna,  czy  podoba  jej  się  sposób,  w  jaki  się 

wypowiadał,  miał  jednak  w  sobie  coś  rozbrajającego. 
Przypuszczała,  że  należał  do  artystów,  którzy  otaczają  się 
wieloma kobietami. Może również paniami lekkich obyczajów 
- pomyślała też, lecz szybko przegoniła tę myśl. 

Nie miała podstaw do takich przypuszczeń. 
-  Zaczynamy,  proszę  pani?  -  uśmiechnął  się,  kłaniając  się 

elegancko. 

Skinęła głową i weszła do salonu. 
-  Mogłaby  pani  usiąść?  Ustawił  krzesło  w  ten  sposób,  że 

światło padające z okna oświetlało 

background image

połowę jej twarzy. Lothe ułożył też niebieskie firanki inaczej, 

niż  drapowała  je  zazwyczaj  Signe.  Usiadła  wygodnie  na 
krześle. 

-  Proszę  spojrzeć  przed  siebie  pani  Bjerkely.  Malarz 

przypatrywał się jej, co było niemal 

nieprzyjemne.  Spoglądała  na  niego  kątem  oka.  Podparł 

podbródek ręką, wyraz twarzy miał skoncentrowany. 

Bez słowa podszedł do niej i włożył palec pod jej brodę, żeby 

uniosła głowę. 

-  O  tak.  Może  pani  się  nieco  przesunąć  w  stronę  okna? 

Chciałbym, aby spoglądała pani na zewnątrz. 

Zrobiła, jak jej kazano i czekała, aż malarz powie, że siedzi w 

dobrej pozycji, ale on milczał. Zamiast tego podszedł do drzwi, 
gdzie stanął, przyglądając się jej badawczo. 

- Wiem już, co jest nie tak - powiedział w końcu. 
Uniosła brwi. 
-  Pani  suknia.  Ma  pani  niebieską?  W  jaśniejszym  odcieniu? 

Lawendową? - spojrzał na nią pytająco. 

background image

Zastanowiła się. Miała taką suknię, ale nosiła ją na co dzień 

latem. - Tak, ale obawiam się, że nie jest zbyt ładna - odparła z 
wahaniem. 

Pan Lothe uśmiechnął się. - Nie szkodzi, najważniejszy jest 

kolor. 

Blanche wstała, nieco zmieszana. - Zaraz się przebiorę. 
Naprawdę żałowała, że się na to zgodziła. 
Gdy przybyła do Angelsten, było już ciemno. Alf wrócił do 

domu  tego  samego  popołudnia,  ale  pojechała  dopiero  gdy 
Helenę Augusta poszła spać. 

Wzdrygnęła  się,  gdy  wzdłuż  niewielkiego  wzniesienia 

wjeżdżali  do  głównego  budynku.  Wieczór  był  zimny,  chłód 
szczypał ją w nos, a z ust wydobywała się para. Skonstatowała, 
że  nad  morzem  zawsze  jest  zimniej,  pewnie  ze  względu  na 
chłodne wiatry wiejące znad fiordu. 

Zwolnili,  gdy  wjechali  na  dziedziniec.  Ku  jej  zaskoczeniu 

zastali tam wiele sań, ktoś prowa- 

background image

dził konia do stajni, a inny właśnie zdejmował z konia uprząż. 

Coś się działo tego wieczoru w Angelsten. 

Woźnica zatrzymał sanie i odwrócił się do niej. 
Może powinni zawrócić do Brzozowego Zakątka? 
Zaczęła  szybko  zastanawiać  się.  Opowieść  chłopców 

wywarła na niej silne wrażenie i nie mogła przestać myśleć o 
mieszkających w majątku dzieciach. Jak często karano je tak, 
jak opowiadał Toger i pozostali chłopcy? Tak czy inaczej nie 
można  było  traktować  dzieci  w  ten  sposób,  to  było  nie  do 
pomyślenia.  Dzieciom  z  sierocińca  co  prawda  również 
zdarzało się źle zachowywać, ale żeby karać je tak, jak mówił 
Toger?  I  mały  Halvor,  którego  ukarano  nawet  za 
zwymiotowanie do łóżka! 

Zdecydowała  się.  Nie  mogła  wrócić  do  domu,  nie 

porozmawiawszy z państwem Angelsten. 

Wysiadła z sań i skierowała się w stronę głównego budynku. 

Lęk przed rozmową  z małżeństwem sprawił, że dłonie miała 
wilgotne od potu, 

background image

a  serce  waliło  jej  w  piersi.  A  jeśli  się  rozgniewają?  I 

wszystkiemu zaprzeczą twierdząc, że to tylko wymysły? 

Weszła  po  małych  kamiennych  schodkach.  Czy  inni  też 

wiedzieli, jak traktowane są dzieci z Angelsten? Tak sądziła. 
Signe mówiła, że dzieci przyjmowane są do majątku od ponad 
dwudziestu  lat.  Oznaczało  to,  że  pierwsze  z  nich  były  już 
dorosłe. 

Dlaczego  nikt  nic  wcześniej  nie  powiedział?  A  może 

mówiono,  ale  nikt  nie  zareagował?  Albo  państwo  Angelsten 
zaprzeczyli?  Poza  tym  trudno  było  ich  krytykować,  mimo 
wszystko przygarniali tu sieroty. 

Uniosła  rękę  i  zapukała.  Czekając,  rozglądała  się  po 

dziedzińcu.  Nikogo  nie  było  widać,  ale  zaskoczyło  ją,  że 
nikogo też nie słyszy. Gdy tyle osób zbierało się razem, bywało 
na ogół głośno. I co z dziećmi? Nie widziała żadnego z nich. 
Może spały, było w końcu dość późno. 

Znów zapukała, ale nadal nikt nie otwierał. Zdecydowała się 

wejść. Podłoga cicho zaskrzypiała, gdy przestąpiła 

background image

próg. W dużym przedpokoju było pusto, ale kiedy zajrzała do 

kuchni, zobaczyła dwie służące oraz starszą gospodynię, zajęte 
nakładaniem jedzenia. 

Gospodyni musiała ją dostrzec, bo prędko do niej podeszła. 
- Zebrali się w głównym salonie - wyjaśniła. - Pokażę pani. 
Blanche zwróciła w tej samej chwili uwagę na dochodzący z 

drugiego pokoju głęboki męski głos. 

- Znacie Pismo. Głupota człowieka niszczy mu drogę, a serce 

na Pana się gniewa! 

Rozpoznała  wysoki  i  podniosły  głos.  To  przemawiał  pan 

Angelsten. 

Uśmiechnęła  się  do  gospodyni.  -  Dziękuję,  sama  znajdę 

drogę. 

Kobieta  śpiesznie  wróciła  do  swojej  pracy.  Blanche  stała 

przez  chwilę  spokojnie.  Chyba  zrozumiała,  co  takiego 
odbywało  się  dziś  u  Angelstenów.  Już  wcześniej  o  tym 
słyszała. Państwo Angelsten znani byli ze swojej pobożności, 
lecz  także  z  wyrażanych  głośno  opinii,  że  wielu  pastorów  i 
chrześcijan źle interpretuje słowo Boże, 

background image

ignorując  części  Biblii,  które  uważano  za  zbyt  surowe  i 

przestarzałe. 

Blanche przeszła przez hol, teraz wyraźniej słyszała głos pana 

Angelstena.  Po  chwili  mogła  go  dostrzec  w  najbliższym 
pokoju, drzwi do niego były uchylone. 

Odeszła nieco na bok. Przystanęła przy schodach, w mroku, 

będąc przekonaną, że nikt jej tam nie zauważy. 

Pan Angelsten stał przed zgromadzonymi, którzy siedzieli w 

półokręgu.  Kobiety  zajmowały  miejsca  pod  ścianami,  a 
mężczyźni z przodu. Salon rozjaśniało stłumione światło świec 
i kinkietów. 

- Podstawą wiedzy jest bojaźń Pańska, lecz głupcy odrzucają 

mądrość i karność. 

Stała wpatrzona w pana Angelstena. Był jakby przemieniony. 

Poprzednio uśmiechał się, był pełen spokoju i opanowania, a 
teraz przemawiał silnym głosem, którego wręcz się bała. 

Następnie pan Angelsten ściszył głos, mówił niskim tonem, 

przez  co  nie  słyszała  jego  słów,  po  czym  znów  odezwał  się 
głośno. 

background image

Ponieważ  prosiłem,  lecz  wyście  nie  dbali,  rękę  podałem,  a 

nikt  nie  zważał,  gardziliście  każdą  mą  radą,  nie  chcieliście 
moich  upomnień:  więc  i  ja  waszą  klęskę  wyszydzę,  zadrwię 
sobie  z  waszej  bo-jaźni,  gdy  bojaźń  nadciągnie  jak  burza,  a 
wasza zagłada jak wicher, gdy spotka was ucisk i boleść. Wtedy 
będą mnie prosić - lecz ja nie odpowiem, i szukać - lecz mnie 
nie znajdą, gdyż wiedzy nienawidzili, gardzili bojaźnią Pańską, 
nie poszli za mymi radami, zlekceważyli moje napomnienie. 

Blanche  czuła,  że  drży.  Pan  Angelsten  mówił  o 

napomnieniach Pana - czy odnosił się tak również do dzieci? 

- Pani Bjerkely? 
Wzdrygnęła się, słysząc za sobą głos. 
Obróciła  się  wokół  siebie  i  spojrzała  w  twarz  starszego 

mężczyzny. Człowiek, który przed nią stał, był niższy od niej, 
chudy  i  żylasty.  Miał  rzadkie  włosy  zaczesane  na  czubku 
głowy,  kilkudniowy  zarost  pokrywał  białymi  kępkami  za-
padnięte policzki. 

Nie  widziała  go  nigdy  wcześniej  i  nie  pojmowała,  skąd 

wiedział kim ona jest. 

background image

Już miała go przeprosić, ale on prędko pomachał do niej ręką, 

przywołując ją do siebie. 

Poszła za nim przez hol na schody; mężczyzna rozejrzał się 

wokół. 

- Jak mają się chłopcy? - zapytał łamiącym się głosem. 
- Chłopcy? - spytała zdezorientowana. Kim był ten człowiek? 

Sądząc  po  ubiorze,  mógł  być  parobkiem,  a  ludzie,  których 
widziała  w  salonie,  gdzie  przemawiał  pan  Angelsten,  byli 
zamożni. 

-  Hogne  i  Thorstein  -  powiedział  niecierpliwie.  Napotkała 

jego wzrok. - Chyba podoba im 

się w sierocińcu - odparła. - Obaj prędko odnaleźli spokój. 
Mężczyzna  pogładził  się  po  rzadkich  włosach.  -  Dobrze  to 

słyszeć.  Jego  głos  drżał.  -Thorsteinowi  nie  było  lekko  w 
Angelsten. 

Zbliżyła  się  na  krok  do  parobka.  -  Co  masz  na  myśli?  - 

zapytała cicho. 

Parobek spojrzał na nią z ukosa. - Thorsteinowi było chyba 

ciężej niż innym dzieciom -powiedział cicho. 

- Dlaczego tak myślisz? 

background image

Mężczyzna  odwrócił  wzrok.  -  Nikomu  nie  jest  łatwo 

przychodzić  do  Angelsten,  proszę  pani  -  odparł  niemal 
bezgłośnie. 

Chwyciła go za ramię. - Dlaczego nie jest dzieciom łatwo tu 

przychodzić? 

Patrzył  na  nią,  a  na  jego  twarzy  malowały  się  smutek  i 

zmęczenie. Spojrzenie miał puste. -Pan Angelsten jest surowy, 
ale to pani Angelsten jest bardziej podstępna. 

- Masz na myśli kary, jakie otrzymują dzieci? 
Mężczyzna  skinął  głową,  jego  oczy  zaczęły  błyszczeć  i 

spuścił wzrok. - Są takie małe i nie mogą nawet protestować. A 
jeśli któreś ucieknie, odbija się to na pozostałych. 

Blanche  przełknęła  ślinę.  -  Ale  dlaczego  Thorsteinowi  było 

tu, twoim zdaniem, gorzej? 

Parobek zastanowił się. - Wygląda jak inne dzieci, ale nie jest 

taki, jak one. 

Blanche  miała  już  zapytać,  co  przez  to  rozumie,  ale  z 

wewnątrz zaczęły dobiegać ich głosy. Może mieli przerwę. 

Parobek zniknął i nim zdążyła się zorientować, biegł już przez 

dziedziniec. 

background image

Prędko  ruszyła  za  nim.  -  Poczekaj,  chcę  z  tobą  jeszcze 

porozmawiać! 

Usłyszała  otwierające  się  drzwi  wejściowe  i  odwróciła  się. 

Kilkoro gości wyszło na zewnątrz i rozmawiało z sobą. 

Przeszła  kilka  kroków  przez  dziedziniec,  ale  parobek  jakby 

zapadł się pod ziemię. 

Znów  skierowała  się  w  stronę  głównego  budynku,  skąd 

wyszedł właśnie z na schody pan Angelsten i podjął z gośćmi 
cichą rozmowę. 

W  końcu  pewnie  uznali,  że  jest  zimno,  bo  prędko  zaczęli 

wracać do środka. 

Wtem  pan  Angelsten  dostrzegł  Blanche.  Na  jego  twarzy 

pojawił się szeroki uśmiech. - Pani Bjerkely, to pani? Jak miło 
panią widzieć!- 

Podszedł  do  niej  z  rozpostartymi  ramionami.  -  Nie  wejdzie 

pani? Zimny mamy wieczór. 

Wahała  się.  Czyżby  sądził,  że  powinna  wziąć  udział  w 

spotkaniu? Nie miała zupełnie na to ochoty. 

Jego  twarz  spoważniała.  -  Bardzo  ucieszyłoby  mnie,  gdyby 

dołączyła pani do spotkania, któ- 

background image

re organizujemy dziś w Angelsten. Zajmujemy się upadkiem 

społeczeństwa 

oraz 

koniecznością 

twardej 

ręki 

wychowującego  pokolenia.  Zbliżył  się  do  niej.  - 
Przypuszczam,  że  sama  pani  to  zauważyła,  pani  Bjerkely?  - 
jego  oczy  błysnęły  w  ciemności.  -  Wiele  dzieci 
przychodzących do Angelsten zostało poczętych i zrodzonych 
z grzechu. I noszą w sobie grzech. 

Podniósł głos, a Blanche pomyślała, że pan Angelsten musi 

należeć  do  tych,  którzy  rozpalali  się,  słuchając  własnych 
przemówień. 

- To  pogańskie dusze, które należy nauczać słowa Bożego i 

Pisma. Niektóre nawet nie pozbyły się grzechu pierworodnego 
poprzez chrzest. Potrząsnął głową. - Tak wiele z nich nosi w 
sobie  zło,  widzę  to  w  ich  oczach.  Są  leniwe,  kradną,  żebrzą, 
tak, brak mi słów, by opisać to, co wyrabiają te dzieci. Pochylił 
się do niej. -Ale najgorsze jest nieposłuszeństwo, które w sobie 
noszą,  niechęć,  by  przyjąć  słowo  Boże.  Zamilkł,  a  na  twarz 
wypłynął  mu  uśmiech.  -  Staramy  się,  najlepiej  jak  umiemy, 
pomagać tym dzieciom żyć po chrześcijańsku, ale  niektóre z 
nich 

background image

bywają  wyjątkowo  uparte.  Złożył  dłonie.  -  Ale  pani  zna 

Pismo, pani Bjerkely. Kogo się miłuje, tego karze. A te dzieci 
ponad  wszystko  potrzebują  kary,  aby  móc  podążać  właściwą 
drogą. 

Patrzyła prosto na niego. Rozpierała go duma. Czy w ogóle 

przejąłby się, gdyby skrytykowała ich metody? Angelsten był 
najpewniej  człowiekiem,  któremu  z  trudem  przyszłoby 
zauważyć niewłaściwość własnego postępowania. 

Mimo wszystko nie potrafiła milczeć. 
- To dlatego zamykacie państwo dzieci w piwnicy? - zapytała. 
Twarz  pana  Angelstena  prędko  przybrała  inny  wyraz.  Jego 

wzrok nabrał ostrości, Blanche wydało się nawet, że ma ochotę 
podnieść  na  nią  rękę.  Nie  był  zapewne  przyzwyczajony  do 
sprzeciwu. 

- Albo je głodzą? - ciągnęła. 
-  Nie  głodzimy  dzieci,  pani  Bjerkely!  -  odezwał  się.  -  Co 

takiego  usiłuje  pani  powiedzieć?  Słowa  mieszały  mu  się  w 
ustach, a Blanche widziała, jak bardzo się zezłościł. - Thorstein 
pani to powiedział? Mogę pani w każdym razie po- 

background image

wiedzieć, że razem z żoną od dawna podejrzewaliśmy, że ten 

chłopak jest niespełna rozumu. 

- To nie Thorstein o tym powiedział - przerwała mu. - Karzą 

państwo  dzieci  również  za  to,  że  są  chore  i  wymiotują  do 
łóżka? 

Wyglądało na to, że pan Angelsten próbował się opanować. - 

To  niesłychane,  pani  Bjerkely  -  wydusił.  -  Musi  pani 
zrozumieć, że tutaj, w Angelsten, przyjmujemy dzieci, które są 
bardzo trudne, a naszym obowiązkiem jest wskazać im drogę, 
by  stały  się  dobrymi  chrześcijanami  i  dobrymi  obywatelami. 
Po  prostu  nie  rozumiem,  skąd  wzięła  pani  takie  straszliwe 
oskarżenia! 

-  Powiedziały  mi  o  tym  dzieci,  które  kiedyś  przebywały  w 

Angelsten - rzekła zdecydowanym głosem. 

Twarz  pana  Angelstena  pociemniała.  -  Pani  Bjerkely  - 

powiedział z napięciem. - Musi pani pojąć, że chcemy dla tych 
dzieci  jedynie  dobra,  ale  jak  już  mówiłem,  niektóre  z  nich 
noszą  w  sobie  zło.  Wtedy  musimy  wskazywać  im  właściwą 
drogę. Na chwilę zamilkł i zmrużył oczy. - Je- 

background image

stem pewien, że sama pani tego doświadczyła, pani Bjerkely. 

Nikt nie ma zamiaru karcić dzieci, ale my robimy to z miłości 
do ich młodych dusz. Gdybyśmy pozwolili złu nadal w nich ro-
snąć, nie wypełnilibyśmy naszego obowiązku. Lub jak mówi 
Pan: Czy zapomnieliście o upomnieniu, z jakim się zwraca do 
was, jako do synów: Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie 
upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. 

Blanche stała i przyglądała się mężczyźnie stojącemu przed 

nią.  Był  tak  zarozumiały  i  wyraźnie  sądził,  że  postępuje 
właściwie,  ale  jednocześnie  zaprzeczał  złemu  traktowaniu 
dzieci.  Dlaczego  to  robił,  skoro  twierdził,  że  dzieci  należy 
karcić?  Może  jednak  wiedział,  że  wymierzane  im  kary  były 
zbyt  surowe?  Blanche  wiedziała  jedynie,  że  nie  da  rady 
przemówić mu do rozsądku. 

- Pójdę już, panie Angelsten - odparła tylko. 
Uśmiechnął  się  do  niej,  ale  spostrzegła  w  jego  oczach 

niepewność.  -  Miałem  nadzieję,  że  weźmie  pani  udział  w 
dzisiejszym  spotkaniu,  pani  Bjerkely.  Jestem  pewien,  że 
usłyszałaby tam pani 

background image

odpowiedzi na niektóre z trapiących panią pytań. 
Potrząsnęła  głową.  -  Wiem  to,  czego  potrzebuję  - 

odpowiedziała, odwracając się do niego plecami. 

Podbiegła do sań, woźnica cały czas na nią czekał. 
Jutro porozmawia z komisją do spraw ubogich. 
Miała  nadzieję,  że  jej  opowieść  zapobiegnie  w  przyszłości 

wysyłaniu dzieci do Angelsten. 

Może też uda się znaleźć nowy dom dla dzieci, które już tam 

mieszkały. 

background image


 
Kościelne dzwony biły, kiedy mały orszak żałobny przeciskał 

się  przez bramę. Abelone  wetknęła dłonie głębiej w futrzaną 
mufkę i wzdrygnęła się na ostrym wietrze, próbując pozbyć się 
napływających do oczu łez. 

Pogrzeby zawsze były smutne, ale do najgorszych należały te, 

gdy chowano dziecko, kiedy w ciemności ginęła mała, czarna 
trumna... Mała Sara miała ledwie pół roku, gdy choroba ode-
brała jej życie. 

Abelone zerknęła na Malinę i jej matkę, które szły ramię w 

ramię  z  pochylonymi  głowami.  Obok  nich,  trzymając  się  za 
ręce,  kroczyło  pięciu  ubranych  na  czarno  braci  Malinę. 
Wszyscy byli poważ- 

background image

ni i bladzi - Abelone widziała, że choroba odcisnęła piętno na 

dzieciach. Najmłodszy chłopiec, którego matka niosła na ręku, 
miał  zapadnięte  policzki  i  podkrążone  oczy.  Doktor  Greni 
twierdził  jednak,  że  wszyscy  wyzdrowieją.  U  nikogo,  poza 
niemowlęciem, nie wystąpiły powikłania. 

Malinę wraz z matką rozmawiały cicho z pastorem Munthe, 

reszta żałobników powoli zaczęła się rozchodzić. 

Abelone  podeszła  do  ojca,  który  przystanął  przy  saniach  i 

rozmawiał z lensmannem. Ojciec obiecał zawieźć po pogrzebie 
Malinę i jej rodzinę do Ronningen, aby nie musieli iść pieszo. 

- A więc policja w Tonsbergu też nie wie, gdzie jest Marinius? 

- usłyszała pytanie ojca. 

Lensmann  potrząsnął  przepraszająco  głową.  -  Niestety. 

Ostatnio słyszałem, że mógł przekroczyć granicę ze Szwecją. 

Ojciec spojrzał na nią ponuro. - Chodzi o Mariniusa. Wygląda 

na to, że uciekł. 

Wiedziała,  jak  bardzo  martwi  ojca,  że  parobek  nie  został 

aresztowany.  Kto  by  pomyślał,  że  ktoś  mógł  coś  takiego 
zrobić? Poza tym ojcu 

background image

nie wystarczało tylko przekonanie, że to Marinius dopuścił się 

występku.  W  stajni  znaleźli  co  prawda  jego  nóż  i  wszystko 
wskazywało  na  to,  że  to  parobek  dokonał  tego  straszliwego 
czynu,  jednak  ojciec  uspokoiłby  się  dopiero  wtedy,  gdyby 
mógł stanąć z nim twarzą w twarz i usłyszeć, jak przyznaje się 
do winy. 

Lensmann  spojrzał  na  nią  przepraszającym  wzrokiem.  - 

Jestem pewien, że pewnego dnia będzie musiał odpowiedzieć 
za to, co zrobił, w najgorszym wypadku przed Bogiem. 

Austad  z  ponurą  miną  pożegnał  ich  uchylając  kapelusza  i 

Abelone została sama z ojcem. 

-  Nie  wydaje  mi  się,  aby  lensmann  szczególnie  starał  się 

znaleźć Mariniusa - powiedział ojciec gorzko. 

Ujęła go pod ramię. - Nic nie możemy zrobić, ojcze - tylko tak 

mogła go pocieszyć. 

Cieszyłaby się, gdyby nigdy nie zobaczyła już Mariniusa. 

background image

Gdy  Abelone  wezwano  do  kuchni,  Aksel  postanowił 

skorzystać z okazji i porozmawiać z pastorem Munthe. Pastor 
pojechał z nimi do Ronningen, po czym Aksel zaprosił go do 
Gimle. 

  Duchowny nie poruszał kwestii pożyczki, ale 
prędzej  czy  później  musieli  o  niej  porozmawiać.  Poza  tym 

podjął  decyzję.  Opowieść  Gregera  nastawiła  go  sceptycznie. 
Nie chciał ryzykować pięciu tysięcy koron, chociaż chodziło o 
pastora,  który  może  się  poczuć  z  tego  powodu  urażony. 
Oczywiście,  taka  decyzja  zaogni  pewnie  nieco  ich  stosunki, 
przynajmniej na jakiś czas, ale trudno. Pastor musiał liczyć się 
z  odmowną  odpowiedzią,  chociaż  najpewniej  jej  się  nie 
spodziewał.  Poza  tym  mógł  prosić  o  pożyczkę  innych 
gospodarzy.  Na  pewno  znalazłoby  się  sporo  takich,  którzy 
chętnie  sprzyjaliby  człowiekowi  Kościoła  w  nadziei,  że 
pomoże im to w dniu ostatecznym. 

Aksel odczekał, aż pastor skończy rozmawiać. 
- Pastorze, muszę powiedzieć, że zastanawia- 

background image

łem się mocno nad tym, o czym poprzednio rozmawialiśmy, o 

sprawie  starej  plebanii.  Dostrzegł  na  twarzy  pastora 
oczekiwanie i na chwilę dopadły go wyrzuty sumienia. Pastor 
prosił mimo wszystko o pożyczkę na szczytny cel. Może nie-
ładnie było mu odmawiać? 

Unikając  jego  spojrzenia,  poruszył  się  na  krześle  i  założył 

nogę na nogę. - Obawiam się, że nie mogę pozwolić sobie na 
tak dużą kwotę, ale z chęcią wesprę pana prace. 

-  Mogę  zapewnić,  że  chodzi  wyłącznie  o  pożyczkę  - 

zaoponował  pastor.  -  I  jak  pan  może  wie,  mam  dobre 
zabezpieczenie. 

Aksel poczuł irytację, słysząc jego sprzeciw. Miał nadzieję, 

że pastor przyjmie jego odmowę. 

Spojrzał  na  duchownego,  na  którego  ustach,  jak  zwykle, 

gościł uśmiech. Wcześniej o tym nie pomyślał, bo go lubił, ale 
czy pastor nie był nieco zarozumiały? 

-  Jak  już  mówiłem,  chcę  wesprzeć  pańskie  prace,  więc 

zamiast pożyczki chciałbym przekazać panu pięćset koron jako 
datek na rzecz domu opieki. Zdecydował się postąpić w ten 

background image

sposób, aby nie musieć się martwić, czy pieniądze zostaną mu 

zwrócone i jednocześnie wspierając szczytny cel. 

Pastor wyglądał przez chwilę na zdezorientowanego i Aksel 

zrozumiał, że liczył na co innego. 

-  To  bardzo  uprzejmie  z  pana  strony,  panie  Gimle  - 

odpowiedział  wstając.  Wyciągnął  obie  dłonie  i  ścisnął  rękę 
Aksela. - Pański dar będzie miał duże znaczenie. 

-  Miło  mi  będzie  pomóc  -  odpowiedział  Aksel,  czując  się 

jednocześnie jak skąpiec. Pastor zdawał się naprawdę cieszyć z 
jego ofiary. 

Odprowadził go do przedsionka, zjawiła się tam też Abelone, 

by się pożegnać. 

-  Pastor  Munthe  musiał  jechać,  ojcze?  -  zapytała,  gdy  sanie 

opuściły dziedziniec. 

- Nie wiem. Dlaczego? 
Abelone  potrząsnęła  głową.  -  Wydaje  mi  się,  że  był  dość 

małomówny. 

Aksel uśmiechnął się do córki. - Może zrozumiał, że na nic 

zdadzą się jego wysiłki, by wzbudzić twe zainteresowanie? 

background image

Abelone  spojrzała  na  niego  ze  złością.  -  Ojcze!  Nie 

powiedziała nic więcej, tylko odwróciła się do niego plecami i 
wróciła do kuchni. 

Aksel  cicho  westchnął  i  poszedł  do  gabinetu.  Może  nie 

powinien był nic mówić. 

Obawiał  się,  że  pastor  i  Abelone  nigdy  się  nie  zejdą,  lecz 

prawdę mówiąc, nie wiedział też, czy by mu się to podobało. 
Chętnie  widziałby  córkę  w  roli  pastorowej,  ale  pragnął  też 
czegoś więcej. 

Tak dawno już nie widział córki szczęśliwej. 
Abelone  wzdrygnęła  się,  słysząc  mocne  pukanie  do  drzwi. 

Nie skończyli jeszcze prac po świniobiciu - dzisiaj mieli kroić 
mięso i tłuszcz na kiełbasy. 

- Kto tak wali do drzwi? - wymamrotała do Bery, podczas gdy 

Sofie  pośpieszyła,  by  otworzyć.  Jedynie  ona  miała  czyste  i 
suche ręce. Również Shep się poruszył i wyskoczył z kojca. 

- Shep, leżeć - nakazała mu Abelone. Pies posłuchał od razu, 

chociaż miał ochotę znów 

background image

wstać,  bo  leżał  i  merdał  ogonem.  Jego  stan  poprawiał  się  z 

każdym  dniem,  a  ostatnio  mógł  nawet  chodzić  na  czterech 
łapach. 

Znalazła  to,  czego  potrzebowała  do  siekania  mięsa,  ale  jej 

uwagę zwrócił Shep, który skomlał.  - Co jest, Shep? Chcesz 
wyjść? Pies spojrzał na nią ciemnymi oczami, ale nie wstał. 

Próbowała podsłuchać, z kim Sofie rozmawia w przedpokoju, 

ale nie rozpoznawała głębokiego, silnego męskiego głosu. 

Sofie  wróciła  do  kuchni.  Ku  zdziwieniu  Abelone,  zamknęła 

za sobą drzwi. Miała szeroko otwarte oczy i lekko czerwone 
policzki. - Abelone? Wskazała głową drzwi. - To on. 

Abelone nie rozumiała. - Kto? 
-  On  -  powiedziała  Sofie  bardziej  stanowczo.  -  Człowiek  z 

chaty. Aslak Sorensen. 

Abelone odłożyła nóż. Aslak Sorensen? Zerknęła na Shepa. 

Nie  spuszczał  wzroku  z  drzwi,  węsząc  jednocześnie  w 
powietrzu. 

Ścisnęło  ją  w  żołądku.  Czy  Sorensen  przyszedł  po  swojego 

psa? Teraz, ponad tydzień po tym, jak znalazła go w lesie? 

background image

Powoli umyła i wytarła ręce. Dlaczego Sorensen pojawił się 

właśnie teraz? Ojciec w tym tygodniu kilka razy był w chacie i 
go nie widział. Wiedziała, że ojciec miał nadzieję, że Sorensen 
będzie chciał odebrać Shepa. Poza tym cały czas sądził, że to 
on zastawiał sidła. Anders ostatnio nie znalazł w lesie nowych 
pułapek, co potwierdzało podejrzenie, że wnyki były dziełem 
Sorensena. 

Dziwiło  ją  co  innego.  Sidła  zniknęły  wraz  ze  zniknięciem 

Sorensena. 

Gdy szła do drzwi, Shep właśnie wstawał. Nie miała w ogóle 

ochoty  oddawać  psa.  Poza  tym  nikt  nie  pytał,  gdzie  Shep 
nocuje, choć przypuszczała, że Bera coś podejrzewa. 

Zaczęła traktować Shepa  niemal jak swojego psa. - Leżeć - 

powiedziała cicho w nadziei, że zwierzę nie skoczy za nią. 

Przecisnęła się przez drzwi i zamknęła je za sobą. 
Nie poznała od razu Sorensena. Wyglądał inaczej, zgoliwszy 

wielką czarną brodę. Było to dość dziwne, bo w miejscu brody 
skórę miał 

background image

jasną,  a  resztę  twarzy  -  ogorzałą.  Jednocześnie  zdawał  się 

żałować tego, co zrobił, bo widać było, że broda zaczynała mu 
odrastać.  Jego  ubranie  było,  jak  poprzednio,  mocno  sfatygo-
wane, 

ale 

przynajmniej 

czyste. 

Takim 

niechlujnym 

mężczyznom najczęściej towarzyszył wyrazisty zapach. 

-  Dzień  dobry  -  zaczęła  ostrożnie,  nie  wiedząc,  co  tak 

naprawdę  ma  powiedzieć.  Gdyby  ojciec  był  w  domu,  to  on 
rozmawiałby  z  gościem,  ale,  niestety,  był  w  mieście.  - 
Obawiam  się,  że  ojciec  załatwia  sprawy  w  Tonsbergu  - 
wyjaśniła,  czując  zdenerwowanie  pod  ostrym  i  ponurym 
spojrzeniem  mężczyzny.  Zauważyła,  że  jego  oczy  były 
właściwie  ciemnoniebieskie,  ale  wyglądały  na  niemal 
brązowe. 

- Nie chcę rozmawiać z pani ojcem - odpowiedział. 
Znów  poczuła  niepokój  w  żołądku.  Dlaczego  chciał 

rozmawiać akurat z nią? Czyżby wiedział, że Shep jest u nich? 
A może co innego ciążyło mu na sercu? 

Czekała, aż powie coś więcej. Spostrzegła, 

background image

że rozglądał się wokół i nie spodobało jej się to. Może szukał 

czegoś, co mógłby ukraść? A może chciał wyżebrać jedzenie? 

-  Może  dostać  pan  chleb  i  nieco  solonego  mięsa  -  rzekła 

prędko. Wiedziała, jacy są włóczędzy. Nie lubili, gdy nic się im 
nie dawało, a nierzadko mścili się też za brak szczodrości. 

Sorensen  utkwił  w  niej  wzrok.  Wyglądał  teraz  na 

zezłoszczonego i aż zadrżała, widząc wyraz jego twarzy. - Nie 
przyszedłem tu na żebry -powiedział zajadle. - Ale słyszałem, 
że ma pani mojego psa. 

Nagle serce jej stanęło. Nie wiedziała też, co ma powiedzieć. 

Najchętniej  oświadczyłaby,  że  nie  widziała  psa.  A  jeśli 
Sorensen  źle  traktował  Shepa?  W  końcu  rozstawiał  sidła,  w 
które  pies  wpadł.  Nie  chciało  mu  się  też  szukać  Shepa,  po 
prostu zniknął. 

Poza  tym  nigdy  wcześniej  nie  spotkała  psa,  który  byłby 

równie mądry jak człowiek. 

- Pana psa? Nie, nie widziałam go - skłamała. 
- A więc go pani nie ma? - odparł mężczyzna szorstko. 

background image

Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. 
- Bo słyszałem, że go pani tu przyprowadziła i od tamtej pory 

trzyma go u siebie. 

Jego słowa zdenerwowały ją. - A pan? Nie może pan tak po 

prostu zostawiać psa! Ojciec wiele razy był w chacie, ale pana 
nie widział! Poza tym - dodała czując, że nie może tego prze-
milczeć  -  Shep  wpadł  w  jedną  z  pana  okropnych  pułapek. 
Gdyby nie one, nadal miałby pan psa u siebie. 

Mężczyzna ruszył naprzód, usłyszawszy jej ostatnie słowa i 

przez chwilę myślała, że podniesie na nią rękę, lecz zatrzymał 
się tuż przed nią. Jego twarz miała groźny wygląd, widziała też, 
jak usta drżą mu ze złości. 

- Co mam powiedzieć, żeby pani i pani ojciec zrozumieli, że 

nigdy nie zastawiałem sideł w waszym lesie? - warknął. - Pani 
ojciec  powinien  się  raczej  rozejrzeć  wokół,  a  może  wtedy 
odkryłby, że kłusownikiem jest jeden z jego ludzi! 

Abelone  wycofała  się  nieco,  gdyż  zdjął  ją  strach.  Ojciec 

mówił, że bił się z tym mężczyzną. A jeśli ją też uderzy? W 
końcu został skazany. 

background image

Już miała mu odpowiedzieć, kiedy drzwi za nią uchyliły się. 

Odwróciła  się.  Wybiegł  z  nich  Shep,  minął  ją  i  popędził  do 
Sorensena. 

Stała, obserwując radosne powitanie. Shep niemal zapomniał 

o bolącej łapie, bo podskakiwał i gonił wokół swojego pana, 
który śmiał się, próbując go poklepywać. Kiedy ukucnął, pies 
zbliżył  się  do  niego,  stanął  na  tylnych  nogach  i  objął  łapami 
jego szyję. 

Czy  Shep  okazywałby  taki  zachwyt,  gdyby  bał  się  swojego 

właściciela? Wątpiła w to, widać było, że pies cieszy się z tego 
spotkania. 

Kiedy  Shep  się  uspokoił,  Sorensen  uniósł  ranną  łapę  i 

pogładził kciukiem bandaż. 

Spojrzał na Abelone. - A więc wpadł w sidła? - zapytał cicho. 
Abelone  skinęła  głową,  zauważając,  że  Sorensen  jakby 

sprawiał wrażenie milszego. - Tak. Nie wiedziała, czy powinna 
mówić coś więcej. Sorensen nie był szczególnie rozmowny. 

Otworzył szerzej oczy. - Gdzie go pani znalazła? 
- Szłam drogą na północ od Gimle, w stro- 

background image

nę Jaettedalen. Leżał w lesie za pagórkiem, tam gdzie rośnie 

dużo jałowca. 

Sorensen skinął głową. - Wiem gdzie to jest. 
Spojrzał  znowu  na  psa,  pogłaskał  go,  wolno  przesuwając 

dłonią  po  błyszczącej,  czarnej  sierści  na  grzbiecie.  -  Nie 
mogłem cię znaleźć, chociaż tam też szukałem - wymamrotał. 

Jego słowa zaskoczyły ją. - Więc pan go szukał? 
Mężczyzna  spojrzał  na  nią  spode  łba.  -  Oczywiście,  że  go 

szukałem.  Zniknął  mi  z  oczu  podczas  konnej  przejażdżki. 
Myślałem, że wywęszył zwierzynę. 

Abelone zdziwiła się. Konnej przejażdżki? Nie wiedziała, że 

Sorensen ma konia. 

- Ale ojciec pana szukał - zaoponowała. Spojrzał znów na psa, 

dotykając ponownie 

bandaża. - Widzę, że dobrze się nim pani zajęła. Zerknął na 

nią. - Jak go tu pani przyniosła? Wyjaśniła, jak się to odbyło. 

- A więc sama wydostała pani Shepa z sideł na lisy? 
Skinęła  głową  i  zauważyła  we  wzroku  Sorensena  pełen 

uznania wyraz. - Bałam się, że nie 

background image

wyzdrowieje  - ciągnęła. -  Dość mocno  się wykrwawił, poza 

tym próbował przegryźć sobie łapę, aby się wydostać. 

Sorensen  zaklął  cicho,  a  spojrzenie  mu  pociemniało. 

Wyjaśniła,  jak  opatrzyła  mu  rany.  Na  twarzy  mężczyzny 
pojawił się drobny uśmiech. - A więc dała mu pani opium? Nie 
rozumiała. - Co ma pan na myśli? - Powiedziała pani, że dolała 
mu do wody parę kropel laudanum. W laudanum znajduje się 
opium. 

Nie  pomyślała  o  tym.  -  Tak,  może  ma  pan  rację  - 

odpowiedziała wymijająco. 

Sorensen  wstał.  Przez  chwilę  stał,  górując  nad  nią  swą 

postacią, by następnie podać jej rękę. - Dziękuję bardzo, pani 
Ladefoss - powiedział wreszcie przyjacielskim tonem. - Shep 
nie mógł otrzymać lepszej opieki. 

Nieco  zdziwiona  ujęła  jego  rękę.  Miała  wrażenie,  jakby  jej 

własna  dłoń  w  niej  zniknęła.  -  Shep  to  dobry  pies  - 
odpowiedziała,  czując  wzbierający  w  gardle  płacz.  Pochyliła 
się, a Shep 

background image

od razu się do niej przysunął, jak robił zazwyczaj, gdy chciał, 

by po poklepała. 

Sorensen skierował się do drzwi, a pies ruszył zaraz za nim. 

Radośnie  machał  na  boki  ogonem.  Całym  ciałem  okazywał 
swoją radość, wiedział, kto jest jego panem. 

-  Raz  jeszcze  dziękuję  -  rzekł  Sorensen,  naciągnął  czapkę  i 

wyszedł razem z Shepem. 

Abelone stała zdezorientowana. Przez ten krótki czas zdążyła 

tak bardzo polubić Shepa, nigdy wcześniej nie spotkała takiego 
psa. 

Zerknęła w stronę kuchni, gdzie Sofie i Bera przygotowały się 

do wypychania kiełbas. 

Nie pozostało jej nic innego, jak kontynuować pracę. 
- Przylatują ptaki. 
Abelone  zbudziła  się  nagle  z  głębokiego,  pozbawionego 

marzeń sennych snu, a jej myśli rozjaśniły się. Przylatują ptaki. 
Ptaki? Może jednak coś jej się śniło? 

background image

- Przylatuję ptaki. 
Zerwała  się  z  łóżka,  serce  waliło  jej  w  piersi  młotem. 

Mężczyzna. W jej pokoju stał mężczyzna! W środku nocy! I 
właśnie wyszeptał jej coś do ucha! 

Przysunęła się prędko do ściany, przykryła się kołdrą po samą 

szyję. Ledwie dostrzegała jego postać na tle okna. Przerażenie 
odczuwała  w  każdym  mięśniu.  Musisz  zawołać  o  pomoc. 
Musisz zawołać o pomoc. 

-  Musisz  iść.  Przylatują  ptaki  -  mężczyzna  mówił  coraz 

głośniej. - Ptaki przylatują! Lecą! 

Zwrócił  twarz  w  stronę  okna.  Oświetlił  ją  słaby  blask 

księżyca.  Bała  się,  ale  on  wyglądał  na  jeszcze  bardziej 
przestraszonego. 

Teraz widziała, kim on jest. 
 

background image


 
Surowo wyglądająca kobieta po drugiej stronie biurka uniosła 

lekko brwi.   

- Państwo Angelsten? 
Blanche  skinęła  głową.  Właśnie  powtórzyła  opowieści 

chłopców z sierocińca, ale kobieta z komisji do spraw ubogich 
zdawała  się  tym  nie  przejmować.  -  Chłopcy  mówią,  że 
zamykano ich w ciemnej, zimnej piwnicy, a jeden powiedział, 
że musiał stać boso na śniegu, bo strącił miskę z jedzeniem - 
powtórzyła, ale kobieta pokręciła jedynie głową. - Poza tym, 
kiedy  dzieci  tam  przyjeżdżają,  nawet  zimą  zmusza  się  je  do 
kąpieli  w  morzu,  a  następnie  do  mycia  w  śniegu  -  ciągnęła 
Blanche z nadzieją, że kobieta jej posłucha. 

background image

-  Pani  Bjerkely  -  kobieta  złożyła  przed  sobą  dłonie.  -  Wie 

pani, ile dzieci w tym mieście nie ma rodziców, którzy mogliby 
ich wychować? 

Blanche niecierpliwiła się. - To nie o to chodzi! 
- Tak, pani Bjerkely, właśnie o to. Czy ma pani choćby blade 

pojęcie  o  tym,  jak  trudno  jest  znaleźć  dom  dla  wszystkich 
dzieci, które go potrzebują? 

Blanche kiwnęła głową. - Oczywiście, że mam - odparła, ale 

wiedziała, że musi być ostrożna, jeżeli chce skłonić kobietę do 
wysłuchania jej. 

- Tak myślałam. Ile dzieci może pani przyjąć do sierocińca? 

Szesnaścioro? To znaczy, że nie możecie przyjąć trzydziestu, 
prawda? 

Blanche dopadło poczucie winy. Komisja do spraw ubogich 

niejednokrotnie  zwracała  się  do  niej,  czy  może  przygarnąć 
więcej  dzieci,  ale  musiała  odmawiać,  choć  w  kilku 
przypadkach zgodziła się, bo dzieci pochodziły z tak biednych 
środowisk, że nie mogła pozostać im obojętna. 

background image

Po raz pierwszy kobieta z komisji uśmiechnęła się do niej. - 

Tak to już jest, pani Bjerkely, poza tym mogę panią zapewnić, 
że  Angelsten  jest  jednym  z  tych  miejsc,  gdzie  chętnie  od-
dajemy dzieci. Sama tam pani była, nieprawdaż? Musi mi pani 
uwierzyć,  że  niewielu  ubogim  dzieciom  zdarza  się  trafić  do 
takiego domu. Poza tym państwo Angelsten to dobrzy ludzie, 
których  misją  jest  sprowadzać  na  dobrą  drogę  dzieci,  które 
miały w życiu trudny start. 

Blanche  pokręciła  głową.  -  Obawiam  się,  że  mnie  pani  nie 

rozumie. Parobek, o którym pani wcześniej wspominałam, nie 
powiedziałby mi tego, co powiedział, gdyby nie martwił się o 
dzieci z Angelsten. 

Uśmiech  zniknął  z  twarzy  kobiety,  a  Blanche  widziała,  że 

rozmowa  zaczyna  ją  nużyć.  -  Jestem  świadoma  tego,  że 
państwo  Angelsten  surowo  wychowują  dzieci,  ale  czy  pani 
wie,  z  jakich  środowisk  one  pochodzą?  Niektóre  biegały 
jedynie po ulicach, rodzice innych nie dawali im prawie nic do 
jedzenia,  samemu  próbując  zapić  się  na  śmierć,  inne  znów 
wywodzą się z ta- 

background image

kiej  nędzy,  że  nawet  nie  jest  pani  w  stanie  sobie  tego 

wyobrazić. 

Blanche  zacisnęła  usta.  -  Myli  się  pani.  Doskonale  wiem,  z 

jakich  środowisk  pochodzą  te  dzieci.  A  z  jakich  domów 
pochodziły, jej zdaniem, dzieci z sierocińca? 

Kobieta  przekrzywiła  głowę.  -  W  takim  razie  powinna  się 

pani  cieszyć,  że  istnieją  tacy  ludzie  jak  państwo  Angelsten, 
którzy pragną przygarniać dzieci pochodzące z takich domów. 
Wstała.  -  Powinna  wiedzieć  też  pani  o  innej  sprawie,  pani 
Bjerkely. 

Blanche też podniosła się z miejsca, rozumiejąc, że rozmowa 

dobiegła końca. 

-  Musi  pani  wiedzieć,  że  mamy  w  zwyczaju  wysyłać 

najtrudniejsze  dzieci do Angelsten, gdyż mamy świadomość, 
że zostaną tam właściwie wychowane. 

Blanche wpatrywała się w nią. Co takiego miała na myśli? - 

Mówi  pani,  że  nie  możemy  przyjmować  tych  dzieci  do 
sierocińca? 

Kobieta  zastanowiła  się.  -  Mówię  jedynie,  że  widzimy,  jak 

dobry uczynek państwo Angel- 

background image

sten  robią  dla  tych  dzieci.  Potrzeba  twardej  ręki,  aby 

wychować  najbardziej  nieposłuszne  z  nich,  i  w  takich 
przypadkach  Angelsten  jest,  moim  zdaniem,  właściwym 
miejscem. 

Blanche nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Może mi pani 

powiedzieć,  dlaczego  bracia,  których  właśnie  przyjęliśmy, 
Thorstein  i  Hogne,  uspokoili  się  tuż  po  przybyciu  do 
sierocińca? Uprzedzono nas, że obaj są szczególnie trudni, ale 
niczego takiego sami nie doświadczyliśmy. 

Kobieta potrząsnęła głową. - Doprawdy nie wiem, ale cieszy 

mnie oczywiście, że chłopcom się u was podoba. Podeszła do 
drzwi i otworzyła je. 

Blanche westchnęła. Co mogła poradzić na to, że kobieta nie 

chciała  jej  słuchać?  Komisja  do  spraw  ubogich  będzie  dalej 
wysyłać  dzieci  do  Angelsten,  pomimo  jej  opowieści  o  cze-
kających  je  tam  karach.  Miała  wrażenie,  jakby  urzędniczka 
komisji sądziła, że takie postępowanie jest uzasadnione. 

Kobieta  zatrzymała  ją,  gdy  Blanche  wychodziła.  -  Proszę 

zrobić sobie samej przysługę, pani 

background image

Bjerkely.  Niech  cieszy  się  pani  z  tych  dzieci,  którym  może 

pani pomóc. Nie uratuje pani wszystkich, komisja do sprawy 
ubogich też nie. Poza tym dzieci dorastają i nawet jeśli trafiają 
do  gospodarstwa,  gdzie  im  się  nie  podoba,  nie  trwa  to 
wiecznie. 

Blanche  piła  kawę  z  Signe,  pilnującą  dzieci  w  salonie. 

Najstarsze nie wróciły jeszcze ze szkoły, więc bawiły się tam 
tylko młodsze. 

-  A  więc  komisja  do  spraw  ubogich  nie  chce  nic  zrobić?  - 

zapytała Signe. 

Blanche pokręciła głową. - Powiedzieli, że wiedzą, iż dzieci w 

Angelsten są traktowane surowo, ale ich zdaniem tak już musi 
być. 

Signe  prychnęła.  -  Słyszałam,  że  Halvora  zamknięto  w 

piwnicy, bo zwymiotował do łóżka. 

Blanche  zerknęła  na  Thorsteina,  który  siedział  sam  na 

kanapie, wpatrując się jedynie przed siebie. Jak wyglądał jego 
pobyt w Angelsten? Na pewno nie bez powodu parobek pytał o 
niego, a zdaniem Blanche miał rację także 

background image

w  innej  kwestii.  Thorstein  różnił  się  od  innych  dzieci.  Z 

początku tego nie zauważyła, sądziła, że nie ma nic dziwnego 
w tym, że jest zamknięty w sobie i spokojny, ale chłopiec cały 
czas  prawie  się  nie  odzywał.  Czasem  sprawiał  też  wrażenie 
zdezorientowanego,  ale  zawsze  pomagał  mu  starszy  brat. 
Widziała to każdego dnia. 

- Obawiam się, że nic nie mogę uczynić dla dzieci z Angelsten 

-  odpowiedziała  Blanche  cicho.  -  Dopóki  państwo  Angelsten 
będą w stanie je przyjmować, dopóty komisja do spraw ubo-
gich będzie je tam wysyłać. 

Signe  westchnęła.  -  Myślę,  że  oni  nie  przyjmują  dzieci  ze 

względu na pieniądze. 

Blanche  skinęła  głową.  -  Też  tak  sądzę.  Są  zamożni,  nie 

potrzebują pieniędzy. 

Uważała  raczej,  że  państwo  Angelsten  naprawdę  pragnęli 

sprowadzać  te  dzieci  na  właściwą  drogę.  Może  traktowali  to 
zadanie  niemal  jak  posłannictwo,  jak  zauważyła  kobieta  z 
komisji. 

-  Zwróciłaś  uwagę,  że  Thorstein  spędza  czas  najczęściej 

samotnie? - zapytała Signe w zamyśleniu. 

background image

Blanche przytaknęła. - Tak, rozmawia tylko z bratem. 
Signe przypatrywała się chłopcu. - Widziałaś, jak ogląda inne 

dzieci? 

Blanche  spojrzała  na  chłopców.  Signe  miała  rację.  Blanche 

wydawało  się,  że  Thorstein  jest  zamyślony,  lecz  teraz 
zauważyła,  że  pilnie  przygląda  się  pozostałym  dzieciom.  - 
Może z czasem zacznie się z nimi bawić, kiedy lepiej je pozna - 
powiedziała. 

Signe wstała. - Chodź, coś ci pokażę. 
Blanche poszła za Signe do Thorsteina. Signe dała ręką znak, 

aby Blanche stanęła nieco dalej. 

- Thorsteinie? - zapytała Signe, siadając koło chłopca, który 

cały  czas  patrzył  wprost  przed  siebie.  -  Thorsteinie?  - 
powtórzyła Signe, kładąc mu dłoń na kolanie. 

Chłopiec prędko odwrócił się do Signe i jak gdyby drgnął, jak 

zauważyła Blanche. 

Signe  wzięła  go  na  swoje  kolana,  co  wyraźnie  mu  się 

podobało,  bo  się  do  niej  przytulił.  -  Thorsteinie,  chcę  tylko 
obejrzeć twoje plecy, mogę? 

background image

Chłopiec wyglądał na zmieszanego, ale skinął głową. 
Blanche  przyglądała  się,  jak  Signe  ostrożnie  podnosi  jego 

koszulę, odsłaniając plecy. 

- Widzisz? - zapytała Signe, spoglądając w stronę Blanche. 
Blanche wstała i podeszła wolno do Thorsteina. 
Na wąskich plecach chłopca widać było kilka poprzecznych, 

bladych, czerwono-fioletowych kresek. 

Kiedyś musiały być w tym miejscu głębokie rany. 

background image

10 
 
Abelone siedziała bez ruchu w łóżku, nie spuszczając wzroku 

z mężczyzny. 

Teraz  niemalże bełkotał  słowa  bez  składu.  Ptaki  przylatuję, 

niebo szarzeje, słyszysz, jaka cisza? Wiedziała, że ojciec pana 
Langaarda jest pomylony, ale już drugi raz przyszedł do Gimle 
w nocy. Jak udało mu się wejść do środka? Nie miał tu czego 
szukać, zarówno na dziedzińcu, jak i w domu! 

Na  szczęście  wydawał  się  nieszkodliwy,  ale  sposób,  w  jaki 

mówił...  Jej  własna  babcia  również  doznała  pomieszania 
zmysłów,  typowego  dla  starszych  ludzi  u  kresu  życia,  ale 
chyba nigdy nie zachowywała się w taki sposób. 

background image

Mężczyzna,  którego  ze  względu  na  jego  zainteresowanie 

ptakami we wsi przezywano Człowiekiem-Ptakiem, odszedł od 
niej i zbliżył się do okna i stał tam, obserwując w ciszy ciemne 
nocne niebo. 

Zerknęła na drzwi. Gdyby się pośpieszyła, mogłaby wybiec 

na korytarz. Starzec miał słabe nogi, chodził o lasce, więc nie 
mógłby jej dogonić. 

Wpatrywała się w mężczyznę, jednocześnie cicho odsuwając 

na  bok  kołdrę.  Palce  jej  stóp  dotknęły  zimnej  drewnianej 
podłogi i ostrożnie wstała. Podłoga skrzypnęła. 

Mężczyzna  odwrócił  się  do  niej,  wywracając  oczami.  -  Nie 

możesz  iść,  nie  teraz.  Musisz  tu  zostać,  na  zewnątrz  jest 
niebezpiecznie!  -  mówił  coraz  głośniej,  lecz  ona  jednym 
skokiem znalazła się przy częściowo otwartych drzwiach. 

-  Nie,  poczekaj!  -  mężczyzna  krzyknął  za  nią  drżącym, 

słabym głosem, ale nie śmiała się zatrzymać. 

Przebiegła  przez  korytarz  i  otworzyła  na  oścież  drzwi  do 

pokoju ojca. Musiał lekko spać, bo od razu uniósł głowę. 

background image

-  Abelone?  -  zapytał  niewyraźnym  głosem,  widocznie 

zdezorientowany. 

- Chodź, ojcze - zawołała, oglądając się przez ramię. - Chodzi 

o ojca pana Langaarda, obudziłam się, bo stał w moim pokoju! 

Ojciec wzburzył się. - Co takiego? 
- Jest w moim pokoju - szepnęła. - Chyba pomieszało mu się 

w głowie. 

Ojciec pobiegł do drzwi, a Abelone poszła za nim. Wkrótce 

natknęli  się  na  mężczyznę,  który  był  teraz  na  korytarzu,  w 
drodze na schody. 

Aksel  prędko  zatrzymał  go,  zanim  mężczyzna zdążył  wejść 

na  schody.  -  Panie  Tunsberg?  -  głos  ojca  był  szorstki  i 
zdenerwowany. 

W  ciemności  trudno  było  dojrzeć  starca,  lecz  Abelone 

dostrzegała jego błyszczące oczy o pomylonym spojrzeniu. 

- Panie Tunsberg  - powtórzył  ojciec  spokojniej. -  Co pan tu 

robi? 

Mężczyzna  zdawał  się  nie  wiedzieć,  co  ma  odpowiedzieć. 

Czy dopiero teraz pojął, gdzie się znajduje? Było to możliwe - 
starsi ludzie, którym pomieszał się umysł nie zawsze wiedzieli, 

background image

gdzie są i po co. Babcia też taka była, raz nawet wyszła bez 

ubrania na dwór w środku zimy. 

- Ja... ja... nie wiem - głos starca łamał się, Abelone widziała, 

jak ściska swoją laskę. 

Wymieniła z ojcem spojrzenia. Co powinni zrobić? Nie mogli 

tak  po  prostu  pozwolić  mu  samemu  wrócić  do  domu  -  nie 
sądziła, by był w stanie znaleźć drogę. 

- Będę musiał odprowadzić go do Gregera - powiedział ojciec 

cicho. - Muszę tylko się ubrać. 

Abelone pomogła mężczyźnie zejść ze schodów, podczas gdy 

ojciec się ubierał. Na dole uderzyło ją zimne powietrze. Drzwi 
wejściowe były otwarte, pewnie pan Tunsberg nie zamknął ich 
za sobą. 

Przymknęła  drzwi  i  aż  się  wzdrygnęła.  Na  dworze  było 

zimno. A gdyby ten stary człowiek zgubił drogę? Albo upadł i 
się uderzył? 

Zapaliła  lampę  naftową,  stojącą  na  stoliku  przy  lustrze.  - 

Ojciec  zaraz  przyjdzie  -  wyjaśniła,  zerkając  na  pana 
Tunsberga.  Wydawał  się  wycieńczony  i  zaskoczony,  ale  się 
uśmiechał. 

background image

Podeszła  do  niego.  -  Panie  Tunsberg,  ojciec  pomoże  panu 

wrócić do domu. 

Starzec  uniósł  krzaczaste  brwi,  rozglądając  się  ze 

zdziwieniem wokół. - Ale nie trzeba. 

Abelone skinęła głową. - Myślę, że tak będzie najlepiej. 
Wzrok mężczyzny nagle się zmienił, zdawał się jaśniejszy. - 

Dlaczego? Jestem przecież w domu. 

Abelone  zerknęła  na  schody.  -  Ojciec  właśnie  idzie,  panie 

Tunsberg. 

Odsunął się, gdy ojciec wyjaśniał mu, że mają iść. Czy będzie 

protestował? Przed chwilą wydawał się taki zdecydowany. 

Abelone zauważyła, że pan Tunsberg przyglądał się jej, kiedy 

ojciec odprowadzał go do drzwi. Wcześniej wystraszył ją w jej 
własnym pokoju, ale przerażało ją jeszcze co innego. 

Patrzył na nią  w taki  dziwny sposób. Nagle jego spojrzenie 

wydało się jej jasne, pomylenie i uśmiech zniknęły, poza tym 
mężczyzna  przestał  też  mówić  o  ptakach,  które  tak  go 
interesowały. 

background image

Kiedy  wyszli,  prędko  pobiegła  na  górę,  zamknęła  za  sobą 

starannie drzwi i wpełzła pod ciepłą kołdrę. 

Miała nadzieję, że pan Langaard zatroszczy się o to, by jego 

ojciec nie wrócił już do Gimle. 

Abelone usiadła z ojcem przy kuchennym stole, Bera podała 

im pierwszą tego dnia kawę. 

- Greger najmocniej przeprasza, że jego ojciec przyszedł tu w 

nocy - wyjaśnił ojciec, popijając kawę. - Nie wie, co ma zrobić 
ze starcem. Boi się, że pewnego dnia się zgubi. 

-  Nie  ma  innej  rodziny,  która  mogłaby  się  nim  zająć?  - 

zapytała Abelone. Bała się, że to, co stało się tej nocy, będzie 
się powtarzać. 

Ojciec  potrząsnął  głową.  -  Z  tego,  co  zrozumiałem,  ich 

rodzina jest w Ameryce. 

Bera usiadła naprzeciwko Abelone. - Musiałaś się przerazić, 

kiedy zobaczyłaś go w swoim pokoju? 

Abelone przytaknęła. - Tak, ale dość prędko 

background image

zorientowałam się, kto to. To nieszkodliwy człowiek, ale i tak 

się przestraszyłam. 

Bera pokręciła głową. - Miejmy nadzieję, że to się nie więcej 

nie  wydarzy.  Na  jej  pomarszczonej  twarzy  pojawił  się 
delikatny uśmiech. -Tak w ogóle, to dzieci czują się dziś chyba 
lepiej. 

Ojciec  cicho  zachichotał.  -  Tak,  słyszałem  rano  Marie. 

Wcześnie się obudziła i zaczęła zagadywać Isaka. Dość długo 
rozmawiali. 

- Tak, pytali, czy mogą dzisiaj wstać, ale myślę, że powinni 

poczekać do jutra - powiedziała Bera. 

Ojciec  skinął  głową,  zgadzając  się  z  nią.  -  Lepiej  poczekać 

jeden dzień, niż ryzykować, że się im pogorszy. 

Spojrzeli na sufit, usłyszawszy odgłosy dobiegające z piętra. - 

Chyba  wstali  -  powiedziała  Abelone  z  uśmiechem.  Sama 
pamiętała, jak trudno jest wytrzymać w łóżku, kiedy zaczyna 
się zdrowieć. 

Bera wstała i pokręciła z rezygnacją głową. 
  -Pójdę i z nimi porozmawiam. Pewnie czekają na jedzenie. 

background image

Nagle  Mały  Erik,  siedzący  na  swoim  krzesełku,  zaczął 

wydawać z siebie głosy niezadowolenia. Hilmar zbudował dla 
niego tej jesieni dość wysokie krzesło, na którym malec lubił 
siedzieć. Mógł w ten sposób obserwować, co dzieje się wokół. 

Abelone wstała i podeszła do niego. - Ty też jesteś głodny? 

Pochyliła się przed krzesłem, aby Mały Erik mógł zobaczyć jej 
twarz. Małe, pulchne rączki chwyciły od razu jej włosy. Chyba 
jeszcze nie rozumiał, że ciągnięcie ich sprawia jej ból. 

Odsunęła  rączki  syna  i  uniosła  go.  Okrągła  twarzyczka 

promieniała niczym słońce, a w uśmiechniętych ustach widać 
było małe dolne ząbki. 

Pogładziła  go  po  zdrowych,  pulchnych  policzkach.  Chyba 

każdy sądził, że jego dziecko jest najpiękniejsze na świecie, ale 
Mały Erik naprawdę był piękny. 

Przytuliła  go  do  siebie  i  ucałowała  jego  puszyste, 

jasnobrązowe włosy. 

W ten sposób mogła być najbliżej Erika. 

background image

11 
 
Kiedy  Blanche  przyszła  do  sierocińca,  zastała  w  bawialni 

mrowie  roześmianych  dzieci  w  pięknych  strojach.  Dzieci 
przymierzały ubrania, które jakiś czas temu przyniosła wdowa 
Archer. Większość z nich zdawała się już znaleźć dla siebie coś 
odpowiedniego, zaś reszta przeglądała jeszcze stroje. 

Signe  zaśmiała  się  do  niej  zachwycona.  -  Chyba  każdy 

znajdzie dla siebie coś na bal - stwierdziła. 

- Pani Bjerkely - proszę spojrzeć na mnie! 
Rudowłosa dziewczynka, 01ava, która na ogół była skromna i 

zamknięta  w  sobie,  posłała  jej  roześmiane  spojrzenie 
błyszczących oczu, obraca- 

background image

jąc się przed nią w seledynowej jedwabnej sukni z szerokim 

welwetowym  pasem  w  ciemniejszym  odcieniu  zieleni. 
Delikatny kolor sukni znakomicie pasował do jej jasnej skóry i 
szarych oczu. 

Blanche  uśmiechnęła  się  do  dziewczynki.  -Wspaniale 

wyglądasz, Olavo. 

Dwie inne dziewczynki podeszły do 01avy i przekrzykując się 

wzajem, prędko wybiegły razem z pokoju. 

- Będą przeglądać się w lustrze w korytarzu -wyjaśniła Signe 

z uśmiechem. 

Blanche  przesunęła  spojrzeniem  po  dzieciach.  Nawet 

najstarsi chłopcy pochłonięci byli szukaniem ubrań. 

Skinęła głową w stronę Thorsteina, który stał sam pod ścianą. 

- Thorstein nie znalazł nic dla siebie? 

Signe  spojrzała  na  chłopca.  -  Nie  wiem.  Próbowałam 

namówić go, by obejrzał spodnie i kamizelkę, ale nie chciał. 
Również Hogne próbował, bezskutecznie. 

Jeden z chłopców podszedł do Signe i poprosił ją o pomoc w 

zapięciu koszuli. Blanche przy- 

background image

glądała się Thorsteinowi. Twarz miał skupioną, przypatrywał 

się  uważnie  innym  dzieciom,  ale  sam  nawet  nie  próbował 
zerknąć na ubrania. 

Podeszła do niego i pochyliła się. - Może pomóc ci znaleźć 

pasujący strój? - zapytała z uśmiechem. 

Thorstein  popatrzył  na  nią.  Niebieskie  dziecięce  oczy 

otaczały gęste, ciemne rzęsy. Spojrzenie miał mądre. 

Czekała, aż jej odpowie, ale tego nie uczynił. 
Wyciągnęła rękę. - Chodź, pokażę ci. Na pewno coś dla ciebie 

znajdziemy. 

Thorstein dalej na nią patrzył, po czym z wahaniem wyciągnął 

dłoń.  Blanche  ujęła  ją  i  poprowadziła  go  do  stołu,  na  który 
Signe i Line wyłożyły ubrania. 

Blanche  znalazła  koszulę  i  granatową  kamizelkę,  które  jej 

zdaniem powinny na niego pasować. - Przymierzysz? 

Zastanawiała  się,  co  takiego  jest  z  tym  chłopcem.  Nie 

spuszczał  z  niej  wzroku,  a  spojrzenie  miał  takie  poważne, 
niemal smutne. 

Wskazała palcem na Hognego i uśmiechnęła 

background image

się.  -  Widzisz,  jak  ładnie  wygląda  Hogne?  Brat  Thorsteina 

znalazł  brązowe  spodnie  wraz  z  marynarką  i  kamizelką. 
Wyglądał w tym stroju niczym mały mężczyzna. 

Hogne podszedł do nich. - Ty też musisz ładnie wyglądać na 

balu - wyjaśnił, kładąc dłoń na ramieniu brata, lecz Thorstein 
wyrwał mu się i wybiegł z pokoju. 

Hogne  spojrzał  zrezygnowany  na  Blanche.  -Nie  wiem, 

dlaczego taki jest, pani Bjerkely. 

Ona  też  tego  nie  rozumiała.  Zupełnie  jakby  nie  mogła  do 

niego dotrzeć. 

Może z czasem się to zmieni, w końcu od przybycia braci do 

sierocińca nie minęło wiele tygodni. 

Signe mówiła to samo - uważała, że chłopcy potrzebują czasu, 

by się ze wszystkimi zapoznać. 


Blanche  otworzyła  drzwi  do  sklepu  z  wyrobami  szklanymi. 

Zakupy w mieście były zawsze dla dzieci z sierocińca wielką 
frajdą, dzisiaj poje- 

background image

chali  z  nią  Hogne  i  Thorstein.  Zbliżały  się  święta.  Blanche 

przejrzawszy  ozdoby  choinkowe  zdecydowała,  że  potrzebują 
więcej bombek i świec. 

Pulchna, siwa kobieta uśmiechnęła się do niej zza lady. Była 

to jedna z dwóch sióstr, które były właścicielkami sklepu. 

-  To  pani,  pani  Bjerkely?  -  zapytała  przyjaźnie,  po  czym 

spojrzała  na  Hognego  i  Thorsteina.  Chłopcy  przyglądali  się 
zabawkom wystawionym w oszklonej witrynie. 

Blanche podeszła do lady. - Chciałabym kupić kilka bombek - 

wyjaśniła. - Oraz świece. 

Zerknęła na chłopców, ale nie musiała obawiać się, że będą 

nieostrożni.  Stali  z  dala  od  półek  z  kryształami,  szkłem  i 
bibelotami, nadal zajęci zabawkami. 

Kobieta za ladą wyjęła parę pudeł, a kiedy zdjęła pokrywki, 

ukazały się niebieskie, czerwone i srebrne bombki. 

Uniosła  srebrną  kulę  ozdobioną  niewielkim  niebieskim 

wzorem.  -  Czyż  nie  są  urocze,  pani  Bjerkely?  Bombki 
pochodzą z Niemiec. 

Chłopcy podeszli do niej. Obaj oglądali 

background image

bombkę  szeroko  otwartymi  oczami.  -  Ozdobimy  drzewko 

takimi kulami? - zapytał Hogne. 

Blanche  spojrzała  na  niego  z  uśmiechem.  W  lepiej 

sytuowanych  mieszczańskich  rodzinach  choinki  stawały  się 
coraz bardziej popularne, ale chyba niewiele dzieci z sierocińca 
widziało  wcześniej  takie  drzewko.  -  Tak,  weźmiemy  ładny 
świerk, który ozdobimy świecami, bombkami i koszyczkami z 
papieru. 

Hogne patrzył na nią, nie rozumiejąc, ale ani on, ani Thorstein 

nie odzywali się, zajęci podziwianiem leżących w pudełkach 
ozdób. 

Kobieta  za  ladą  wyjęła  więcej  bombek,  by  pokazać  je 

dzieciom. 

- Możecie wybrać po jednej - powiedziała Blanche. Bombki 

były drogie, więc nie mogli kupić wielu. 

Hogne prędko wybrał czerwoną kulę. Thorstein nie mógł się 

zdecydować. 

-  Która  jest  twoim  zdaniem  najładniejsza,  Thorsteinie?  - 

zapytała Blanche. 

Chłopiec nie odpowiedział, a jego wzrok 

background image

przesuwał  się  po  barwnych,  błyszczących  kulach,  które 

sprzedawczyni unosiła do góry. 

Blanche postanowiła dać mu czas, nie śpieszyło im się. 
W końcu Hogne dał mu kuksańca w bok. -Musisz wybrać - 

szepnął. 

Spojrzenie  chłopca  zatrzymało  się  na  srebrnej  bombce  z 

niebieskim wzorem. Powoli uniósł palec i wskazał na nią. 

Blanche skinęła głową, uśmiechając się. - Podoba ci się? 
Chłopiec ledwie kiwnął głową. 
-  Niech  będzie  więc  czerwona  i  srebrna  -  powiedziała,  po 

czym  dodała,  że  potrzebuje  też  dziesięć  świec  i  papier 
kolorowy, z którego zrobią ozdoby. 

Kiedy płaciła, chłopcy pobiegli znów do zabawek. Słuchała 

ich  rozmowy,  podczas  gdy  bombki  i  świece  były  starannie 
pakowane. W sierocińcu Thorstein prawie się nie odzywał, ale 
słyszała, jak rozmawiał z bratem. 

Podeszła do nich, gdy była gotowa. Zobaczyła, jakie zabawki 

ich interesują - figurki uzbrojo- 

background image

nych  ołowianych  żołnierzyków  w  różnych  mundurach. 

Niektóre siedziały na koniach, pewnie musiały być generałami. 

-  Widzisz?  -  powiedział  Hogne  ożywiony,  wskazując  na 

jednego z żołnierzyków. - Chłopiec gra na bębnie. 

Hogne  miał  rację,  a  Blanche  rozumiała,  dlaczego  braci  tak 

pochłonęły  żołnierzyki.  Były  starannie  wykonane  i  misternie 
pomalowane. 

-  Musimy  już  iść  -  powiedziała,  podchodząc  do  drzwi. 

Chłopcy poszli za nią niechętnie, posyłając tęskne spojrzenia w 
stronę żołnierzyków. 

Wyszli na pokrytą rozmokłym śniegiem ulicę. - Musimy też 

wejść do sklepu kolonialnego - wyjaśniła, idąc w dół ulicy. 

Hogne i Thorstein pobiegli przodem. Zauważyła, że tacy już 

są chłopcy w tym wieku. Trudno było im iść, musieli biec, gdy 
tylko mieli okazję. 

Szła  zamyślona  w  stronę  sklepu  kolonialnego,  z  zadumy 

wyrwał ją dopiero głos Hognego. 

- Thorstein! 
Minęły ją sanie zaprzężone w dwa konie, ale 

background image

Thorstein chyba ich nie słyszał. Już miał wbiec na ulicę, kiedy 

Hogne zaczął go wołać. 

- Thorstein! - usłyszała własny krzyk, gdy woźnica w ostatniej 

sekundzie zdążył wyminąć chłopca. 

Blanche pobiegła do braci. Thorstein rozglądał się przerażony 

wokół, Hogne również wyglądał na wystraszonego. 

- Musisz uważać! - zawołał zdenerwowany, szturchając brata 

w ramię. 

Thorstein  jakby  miał  się  zaraz  rozpłakać  -spoglądał 

niespokojnie na woźnicę, który zatrzymał konie. 

Blanche pochyliła się nad chłopcem. - Nie słyszałeś koni? - 

zapytała, głaszcząc go po włosach. 

Thorstein potrząsnął głową, a w oczach miał łzy. Widziała, że 

zaraz wybuchnie płaczem. 

-  Chodź  -  powiedziała,  przytulając  go.  Czuła,  jak  chłopiec 

przyciska twarz do jej ramienia, wiedziała też, że płacze. 

Ujrzała kroczącego w ich stronę wściekłego woźnicę. 

background image

-  Musi  pani  lepiej  pilnować  dzieci!  -  krzyczał,  nim  jeszcze 

zdążył do niej podejść. 

Uniosła Thorsteina, ściskając mocno jego szyję. 
- A może to pan powinien bardziej uważać -odparła Blanche 

zdenerwowana. - Musiał pan widzieć dzieci! 

-  Bardziej  uważać?  -  zagrzmiał  mężczyzna,  wymachując 

pięścią.  -  Pani  chłopak  wybiegł  prosto  przed  konie!  Ma 
szczęście, że go nie zadeptały na śmierć. 

Blanche przełknęła ślinę. Wiedziała, że woźnica ma rację. - 

Tak, jestem panu oczywiście wdzięczna, że udało się panu go 
ominąć  -  wymamrotała  przeprosiny.  Nic  dziwnego,  że  męż-
czyzna był zły. 

Rzucił wściekłe spojrzenie na Thorsteina i prychnął, po czym 

odwrócił się na pięcie i wrócił do sań. 

Blanche pogładziła Thorsteina po plecach. Chłopiec nadal się 

trząsł. - Już dobrze? - zapytała. 

Thorstein nie odpowiedział, ale gdy usiadł, widziała, że twarz 

ma czerwoną od płaczu. 

background image

Wytarła  mu  łzy  i  uśmiechnęła  się  do  niego  pocieszająco.  - 

Wszystko  dobrze  się  skończyło,  prawda?  Pogłaskała  go  po 
policzku.  -  Chodź,  teraz  pójdziemy  do  sklepu  kolonialnego. 
Ścisnęła jego dłoń i pochyliła się nad jego uchem. - Kto idzie 
ze mną do sklepu kolonialnego, dostaje rodzynki! - mrugnęła 
do Hognego, który usłyszał jej słowa. 

Thorstein ściskał mocno jej dłoń, gdy szli dalej w dół ulicy. 

Hogne szedł obok bez słowa. 

Nawet obietnica rodzynków nie poprawiła humoru chłopców. 
Wszyscy troje byli w szoku. 

background image

12 
 
Gimle, Wigilia 1884 roku 
 
Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym 

jest  Mesjasz,  Pan.  A  to  będzie  znakiem  dla  was:  Znajdziecie 
niemowlę,  owinięte  w  pieluszki  i  leżące  w  żłobie.  I  nagle 
przyłączyło się do anioła mnóstwo zastępów niebieskich, które 
wielbiły Boga słowami: Chwała Bogu na wysokościach, a na 
ziemi pokój ludziom Jego upodobania. 

Aksel zamknął Biblię i przesunął wzrokiem po zgromadzonej 

wokół stołu rodzinie. Tego wieczoru nosił w sercu spokój. Już 
dawno tak nie było, by przy świątecznym stole zgroma- 

background image

dzili się wszyscy. Aksel siedział na swoim stałym miejscu u 

końca stołu. Po jego prawej stronie zasiedli Ellen i Ulrik, a po 
drugiej  -  Blanche  i  Alf.  Helenę  Augusta  siedziała  niczym 
księżniczka koło ojca, a obok niej Marie. Aksel domyślał się, 
że  obie  dziewczynki  bardzo  cieszyły  się,  mogąc  przebywać 
razem,  mimo  że  Marie  była  o  parę  lat  starsza.  Bliźnięta 
siedziały koło Ulrika, a dalej Bera, zaś po drugiej stronie stołu - 
Abelone. Mały Erik spał w kołysce. Jedynym nieobecnym w 
Gimle był Sjur, którego Ingvarda zaprosiła do Tonsbergu. 

Jeszcze  parę  tygodni  temu  obawiał  się,  że  te  święta 

przepełniać  będzie  atmosfera  smutku,  jednak  dzieci 
wyzdrowiały.  Nikt  inny  się  też  nie  zaraził,  co  oznaczało,  że 
Bóg ma ich w swojej opiece. 

Kobiety wstały, więc już za chwilę na stole miały się pojawić 

wspaniałe  świąteczne  potrawy,  na  które  wszyscy  tak  się 
cieszyli. On sam najbardziej nie mógł doczekać się piwa, gdyż 
nic  innego  tak  bardzo  nie  kojarzyło  mu  się  z  Bożym 
Narodzeniem, jak dobre chmielowe piwo warzone w Gimle. 

background image

Po  chwili  kobiety  wniosły  naczynia  ze  świątecznym 

jedzeniem.  Zapach  żeberek,  kiełbas  i  kiszonej  kapusty  cały 
dzień  spowijał  gospodarstwo.  Nadeszło  Boże  Narodzenie  - 
można było zacząć posiłek. 

Kobiety postawiły półmiski na stole, a on sam, jak miał to w 

zwyczaju, napełnił szklanki piwem. 

Kiedy  wszyscy  ponownie  zasiedli,  uniósł  szklankę.  - 

Chciałbym powitać wszystkich w Gimle! Bardzo cieszy mnie, 
że jesteśmy tutaj. 

Unieśli szklanki. 
- Niech święta i Nowy Rok przyniosą wszystkim nam, którzy 

tu  mieszkamy  i  pracujemy,  wyciszenie  po  całorocznym 
zgiełku. Na zdrowie! 

Wypił pierwszy łyk piwa, delektując się jego smakiem. Było 

dokładnie takie, jakie powinno być, jak zawsze. 

Nad Gimle roztoczył się świąteczny nastrój. 
Blanche zerknęła na córkę, by upewnić się, 

background image

czy dobrze siedzi. Nie musiała się martwić. Helenę Augusta 

siedziała wyprostowana jak struna i zajadała z zapałem. 

Popatrzyła na Alfa i uśmiechnęła się. Planowali spędzić Boże 

Narodzenie sami w Brzozowym Zakątku, lecz gdy wuj Aksel 
zaprosił  ich  do  Gimle,  wspólnie  uznali,  że  to  tam  powinni 
świętować.  Matka  Alfa  i  Anders  i  tak  zostali  zaproszeni  do 
krewnych we wsi, więc zostaliby w domu sami, tylko we troje. 

Wcześniej była w sierocińcu, by zjeść tradycyjne świąteczne 

molje.  Dzieci  od  dawna  cieszyły  się  na  ten  wielki  dzień, 
przygotowały  też  dla  siebie  drobne  upominki.  Nie  mogły 
oczywiście  obdarować  każdego,  ale  Signe  zadbała  o  to,  by 
każde  otrzymało  dwa  prezenty.  Starsze  dziewczynki  umiały 
dobrze  robić  na  drutach,  więc  wiedziała,  że  wielu 
wychowanków  dostanie  nowe  skarpety  i  rękawiczki,  ale 
również młodsze dzieci same coś przygotowały. Kiedy starsze 
były w szkole, one w tajemnicy zrobiły dla nich drobne ozdoby 
ze słomy i czerwonych wstążek. Ozdobiły również świąteczną 
gałąź zawieszoną 

background image

w westybulu, a Thorstein i Hogne z dumą spoglądali na swoje 

bombki  wiszące  na  choince.  Blanche  miała  nadzieję,  że 
chłopcom spodoba się mały zestaw ołowianych żołnierzyków, 
które kupiła im w sklepie. Dla dziewczynek wybrała zaś dwie 
nowe lalki, którymi z pewnością chętnie będą się bawić. 

Dziś postarała się przyjść do sierocińca wczesnym rankiem. 

Poprzedniego  wieczoru  razem  z  Signe,  Line  i  Anną  ubrały 
choinkę, aby dzieci, gdy rano wstaną, miały niespodziankę. 

Gdy  wspomniała  ich  roziskrzone  spojrzenia,  kiedy  dzieci 

zobaczyły  drzewko,  łzy  znów  napłynęły  jej  do  oczu.  Tak 
niewiele trzeba było, by je ucieszyć. 

Znów pomyślała o dzieciach z Angelsten. Czy zrobiła dla nich 

wystarczająco  dużo?  Próbowała  uspokoić  się  myślą,  że 
zdarzenia,  o  których  opowiadali  chłopcy,  były  odosobnione. 
Nie zawsze łatwo było robić to, co należy, sama wiedziała, jak 
trudno czasem jest postępować z niesfornymi dziećmi. 

Zatopiona w myślach skosztowała piwa. 

background image

Również  Alf  poprosił  ją,  by  zapomniała  o  opowieści 

chłopców,  zgadzał  się  z  kobietą  komisji  do  spraw  ubogich. 
Tyle  dzieci  cierpiało,  a  w  Angelsten  było  im  lepiej  niż  w 
innych miejscach, gdzie może nie miały rodziców. Nie mogła 
stworzyć dla wszystkich domu. 

Wciąż  nie  potrafiła  przestać  myśleć  o  dzieciach,  które 

widziała w Angelsten. Były takie przygaszone. I co ze śladami 
na  plecach  małego  Thorsteina?  Zapytała  chłopca,  skąd  się 
wzięły, ale nie odpowiedział. Gdy spytała Hognego, czy wie 
coś o tym, tylko potrząsnął głową. 

- Mamo? - szepnęła Helenę Augusta. 
- Tak? - odpowiedziała Blanche z uśmiechem. 
-  Prezenty?  -  córka  patrzyła  na  nią  szeroko  otwartymi, 

pełnymi wyczekiwania oczami. 

Blanche mrugnęła do niej. - Musimy poczekać, aż skończymy 

jeść - odparła cicho. 

Helenę Augusta wyglądała na zawiedzioną, bo wydęła usta. 
Blanche  zdecydowała  się  nie  myśleć  więcej  o  dzieciach  z 

Angelsten. 

background image

W końcu i tak nic nie mogła dla nich zrobić. W każdym razie 

nie tego wieczoru. 

Ellen zerknęła w napięciu na Ulrika. Czy powinni powiedzieć 

to  teraz?  Wszyscy  akurat  jedli  świąteczny  budyń  ryżowy  z 
migdałami. 

Skinęła nieznacznie głową Ulrikowi, który wytarł usta lnianą 

serwetką  i  odchrząknął.  Zapadła  cisza,  a  wszyscy  skupili  na 
nim uwagę. 

- Ellen i ja chcielibyśmy wam coś powiedzieć - zaczął. 
Ellen  spojrzała  na  wszystkich  w  napięciu  i  znalazła  dłoń 

Ulrika pod stołem. 

-  Dostałem  zaproszenie  od  przyjaciela  -  ciągnął  -  który 

chciałby, abym odwiedził go wraz z Ellen. 

Ellen poczuła trzepotanie w żołądku. Wiedziała, że będzie to 

wielkie  zaskoczenie  dla  rodziny,  a  zwłaszcza  dla  ojca. 
Przyjechali do Gimle poprzedniego wieczoru, ale postanowili 
wstrzymać się z przekazaniem tej nowiny. 

background image

Ojciec  odstawił  szklankę  z  piwem.  -  Ach  tak,  Ulriku?  - 

powiedział w oczekiwaniu. - A gdzie mieszka twój przyjaciel? 

Ulrik  musiał  zebrać  się  w  sobie,  by  odpowiedzieć,  Ellen 

poznała to po jego głosie. 

-  Mój  przyjaciel  jest  przyrodnikiem  na  Madagaskarze. 

Zaprosił mnie, Ellen i profesora z muzeum. 

Wszyscy  wstrzymali  oddechy,  ojciec  nie  wyglądał  jednak 

wcale  na  zachwyconego.  Nikt  nic  nie  powiedział,  wszyscy 
wpatrywali się jedynie w ojca, nie chcąc odzywać się, zanim on 
wyrazi swoje zdanie. 

- Na Madagaskarze? - rzekł po chwili ponuro. 
Ulrik skinął głową. - Tak, Akselu. Odwiedzimy też francuską 

wyspę,  Reunion,  gdzie  jest  ponoć  fantastyczna  flora  i  fauna. 
Profesor  Wergeland,  z  którym  pojedziemy,  twierdzi,  że 
również geologia wyspy jest niezwykle ciekawa. 

Ellen  zauważyła,  jak  twarz  ojca  ciemniała  z  każdym 

wypowiadanym przez Ulrika słowem. 

- Nie rozumiem, w jaki sposób taka podróż 

background image

miałaby  być  odpowiednia  dla  kobiety  -  powiedział  z 

wysiłkiem. - Młodej kobiety - dodał. 

Ellen  pojęła,  do  czego  zmierzał  ojciec  -  a  gdyby  zaszła  w 

ciążę?  Sama  również  myślała  o  tym  i  rozmawiała  też  na  ten 
temat Ulrikiem, ale nie chcieli, by stanęło to na przeszkodzie 
tej fantastycznej możliwości. 

-  Mogę  cię  zapewnić,  że  nigdy  nie  zabrałbym  Ellen  w 

jakąkolwiek  podróż,  gdybym  obawiał  się,  że  w  jakiś  sposób 
może  to  jej  zaszkodzić  -odparł  Ulrik  spokojnie.  -  Poza  tym 
jedzie również żona pana Wergelanda. 

Ojciec spojrzał na Ulrika spode łba. 
- Ojcze, tak bardzo chciałabym pojechać  -powiedziała Ellen 

spokojnie.  -  Fantastycznie  byłoby  móc  coś  takiego  przeżyć. 
Znów  poczuła  w  brzuchu  niepokój,  radość  i  oczekiwanie. 
Myślała niemal tylko o tym, odkąd Ulrik zapytał ją, czy zechce 
z  nim  pojechać.  Przejrzała  już  kilka  jego  książek,  by  mieć 
wyobrażenie, co ją tam czeka. I rejs - jakie to uczucie być przez 
wiele  tygodni  na  statku?  Bała  się,  że  nabawi  się  choroby 
morskiej, ale Ulrik zapewniał 

background image

ją, że prędko przyzwyczai się do morza. Jak to będzie wysiąść 

na  małej  francuskiej  wysepce  Reunion,  położonej  niedaleko 
Madagaskaru? Ulrik mówił, że to wyspa o bujnej przyrodzie, 
białych jak śnieg piaszczystych plażach, otoczona krystalicznie 
czystą,  błękitną  wodą.  A  Madagaskar  -  w  książkach  Ulrika 
widziała  zdjęcia  tubylców  -  ciemnoskórych  ludzi  niemal  bez 
żadnych ubrań! 

Blanche  roześmiała  się.  -  Oczywiście,  że  pojedziesz,  Ellen. 

Inni mogą jedynie pomarzyć o takiej podróży. 

Alf skinął głową w stronę Ulrika. - Poza tym pojedziecie ze 

znajomymi, a twój przyjaciel na pewno dobrze się tam wami 
zaopiekuje. 

Ulrik skinął głową z uśmiechem. - Na pewno ucieszy się na 

naszą wizytę. 

Ellen zerknęła na ojca. Twarz miał nadal ponurą. Było tak, jak 

się obawiała - ojcu nie podobała się perspektywa ich wyjazdu. 

- Pamiętasz Edith i jej męża, którzy pracowali w Ladefoss? - 

zapytała Abelone. 

Ellen skinęła głową. 

background image

-  Zeszłej  zimy  przeprowadzili  się  do  osady  handlowej  na 

Madagaskarze. 

Ulrik  spojrzał  na  Ellen  z  uśmiechem.  -  A  więc  musimy 

dowiedzieć się, gdzie są, żebyśmy mogli ich odwiedzić. 

Musiała  się  zaśmiać.  Nietrudno  było  jej  wyobrazić  sobie 

zdziwienie  Edith  na  ich  widok.  -Na  pewno  ucieszy  ją  wizyta 
kogoś z rodzinnych stron. 

Przy stole zapadła cisza. Ellen wiedziała, że wszyscy czekają, 

aż Aksel powie coś więcej. Abelone i Blanche sądziły, że jej 
podróż  jest  świetnym  pomysłem,  jednak  ojciec  nie  podzielał 
tego zachwytu. 

- Uważam, że przed takim wyjazdem powinniście się dobrze 

zastanowić  -  ojciec  powiedział  to  mocnym  głosem.  -  Podróż 
morska jest niebezpieczna, poza tym co takiego wiecie o tych 
wyspach,  na  które  się  wybieracie?  Mogą  grozić  wam  tam 
poważne choroby, poza tym Bóg jeden wie, jacy mieszkają tam 
poganie. Utkwił wzrok w Ulriku. - Do tego taka wyprawa jest 
niebezpieczniejsza dla kobiety. 

background image

Ellen  z  niecierpliwością  czekała  na  odpowiedź  Ulrika. 

Wiedziała, że bardzo szanuje jej ojca. Może jednak nie będzie 
chciał jechać po usłyszeniu jego opinii? Przypuszczał, że Aksel 
sprzeciwi  się  wyjazdowi,  lecz  ona  odrzuciła  te  wątpliwości 
mówiąc,  że  nie  mogą  pozwolić,  by  zdanie  ojca  ich 
powstrzymało. 

Ulrik  odchrząknął.  -  Oczywiście,  że  nie  pojedziemy,  jeżeli 

sobie tego nie życzysz. 

Serce  stanęło  jej  w  piersi.  Chyba  tak  nie  myślał?  Mimo 

protestów ojca nie mogli zrezygnować z podróży! 

Odwróciła się do niego. Wiedziała, jak niezręcznie się czuje. 
Napotkał jej spojrzenie. Widziała, że mocno się zastanawia, 

lecz po chwili na jego ustach pojawił się drobny uśmiech. 

- Chyba nie mogę ci czegoś takiego odmówić? 
Ellen zerwała się i rzuciła się ojcu w ramiona. - Och, dziękuję! 
Ojciec poklepał ją po plecach. - Ani ja, ani twoja matka nie 

sądziliśmy, że będzie ci dane 

background image

coś takiego przeżyć. Potrząsnął głową, gładząc powoli włosy 

swoją szorstką dłonią. - Ocean Indyjski - westchnął. 

Ellen  spojrzała  na  jego  twarz.  Miał  błyszczące  oczy, 

wiedziała,  że  nie  chce,  by  jechała.  Bał  się  o  nią,  lecz  było 
dokładnie tak, jak powiedział jej mąż: nie pojechaliby nigdy, 
gdyby Ulrik uważał podróż za niebezpieczną. 

- Będę pisać tak często, jak to możliwe - obiecała. 
Ojciec  parsknął.  -  Tak,  pewnie  będziecie  mieli  o  czym 

opowiadać. 

Abelone  sprzątnęła  resztki  z  kuchennej  lady.  Wszyscy 

siedzieli w salonie, nawet Bera, której Abelone powiedziała, że 
sama zajmie się tym, co było w kuchni do zrobienia. 

Pomyśleć, że Ellen pojedzie nad Ocean Indyjski! Niemal nie 

mogła  w  to  uwierzyć,  ale  cieszyła  się  z  podroży  siostry. 
Ostatnie pół roku było dla niej ciężkie. Najpierw dziecko, które 
straci- 

background image

ła, a później trudny pobyt w szpitalu dla obłąkanych. 
Sama nic nie wiedziała o wyspach, o których mówił Ulrik, ale 

rozumiała,  że  Ellen  się  cieszy.  Jednocześnie  martwiła  się.  A 
jeśli  siostra  znów  zajdzie  w  ciążę? Taka  podróż  musiała być 
męcząca, a Ellen straciła już dwoje dzieci. 

Nietrudno  było  zrozumieć  obawy  ojca,  ale  światło,  które 

widziała  w  oczach  Ellen...  Ojciec  nie  mógł  zabronić  jej  tego 
wyjazdu. 

Uśmiechnęła się sama do siebie na myśl o siostrze z czasów 

ich dzieciństwa. Zawsze była spokojna i ostrożna, lecz w ciągu 
ostatnich lat się zmieniła, zwłaszcza po pobycie w Danii. Stała 
się doroślejsza, silniejsza. 

Czy ona sama zdecydowałaby się na taką podróż? Zresztą nie 

było nawet nad czym się zastanawiać - Abelone miała swoje 
życie w Gimle, musiała myśleć o rodzeństwie, Małym Eriku, 
ojcu  i  gospodarstwie.  I jeszcze  dom.  Nie,  nigdy nie  mogłaby 
pojechać,  ale  Ellen  miała  taką  możliwość.  Już  widziała,  jak 
wszyscy będą rzucać się na jej listy. 

background image

Przetarła szmatką ladę. Życie Blanche też bardzo różniło się 

od  jej  życia.  Kuzynka  prowadziła  sierociniec,  poza  tym 
doglądała  kopalni,  chociaż  to  Alf  był  jej  zarządcą.  Oboje 
wydawali się przy tym tacy szczęśliwi, nic nigdy nie mogło ich 
rozdzielić, a przecież byli tacy młodzi, gdy Blanche zaszła w 
ciążę. A Bóg jeden wie, że życie jej nie pieściło. 

Wyprostowała  się  i  spojrzała  na  okno,  w  szybie  zobaczyła 

swoje odbicie. A co z nią samą? Myślała, że zestarzeją się z 
Erikiem, ale życie nagle przybrało inny obrót. Z dnia na dzień 
wszystko całkowicie się zmieniło. Ona straciła męża, a Mały 
Erik ojca. 

Poczuła napływające do oczu łzy. W ciągu dnia próbowała nie 

myśleć  zbyt  wiele  o  Eriku,  ale  przychodziło  jej  to  z  trudem. 
Powinien  tu  być,  wspólnie  powinni  cieszyć  się  na  święta,  a 
tego wieczoru powinni siedzieć obok siebie przy stole. 

Zakryła  oczy  dłońmi.  Jakoś  potrafiła  znosić  tęsknotę,  ale 

czasami  nagle  dopadał  ją  smutek.  Mogły  wywołać  go 
drobiazgi, tak jak poprzedniego dnia, kiedy Mały Erik uderzył 
się w głowę. 

background image

To nie było nic poważnego, ale kiedy skończyła go pocieszać, 

musiała pójść do swojego pokoju. Nie chciała, by inni widzieli, 
że płacze. 

Dlaczego nie doceniała bardziej dni, które wspólnie przeżyli

7

Nie  sądziła,  że  będą  razem  tak  krótko.  Nikt  nie  mógł  się 
spodziewać, że Erik umrze tak młodo, był przecież taki silny. 

Oddałaby  wszystko,  aby  odzyskać  chociaż  jeden  z  ich 

wspólnych dni. 

Próbowała przełknąć łzy, czekali na nią w salonie. 
Babcia zawsze powtarzała, że nikt nie zna jutra. 
Tak właśnie było. 
Zanurzyła  ręcznik  w  wiadrze  i  zwilżyła  twarz  zimną  wodą, 

wytarła  ją  i  przejrzała  się  znów  w  oknie.  Chyba  nikt  nie 
zauważy, że płakała. 

Już  miała  wyjść  z  kuchni,  kiedy  coś  za  oknem zwróciło  jej 

uwagę.  Księżyc  świecił  jasno,  nadając  śniegowi  błękitnawy 
odcień, ale za budynkiem pralni dostrzegała złoty blask. 

Uniosła  spódnice  i  przebiegła  przez  bawialnię  do  salonu, 

gdzie siedzieli wszyscy. 

background image

- Abelone? - usłyszała pytanie ojca. 
Zatrzymała się przy oknie. Stąd widziała pralnię i znajdujący 

się za nią zagajnik. 

Poczuła niepokój, a serce zabiło jej mocniej. 
Odwróciła  się  do  pozostałych,  którzy  patrzyli  na  nią 

zdziwieni. - Ojcze, musisz to zobaczyć - powiedziała drżącym 
głosem. 

Wstał i podszedł do niej. 
Wskazała palcem, lecz ojciec również dostrzegł to samo, co 

ona. 

Za pralnią, na wzgórzu przy zagajniku, płonął krzyż.