background image

Gjersoe Ann-Christin 

 
 
 

Dziedzictwo II 23 

 
 
 

Podejrzenia

background image

Galeria postaci: 
Abelone Ladefoss 
- wdowa po Eriku Ladefossie   
Aksel Gimle - ojciec Abelone, właściciel Gimle   
Marie  Gimle  -  najmłodsza,  ośmioletnia  siostra  Abelone, 

Jorgen i Isak Gimle  - bliźnięta, trzyletni młodsi bracia Abe-
lone 

Mały Erik - roczny syn Abelone   
Blanche Bjerkely - kuzynka Abelone   
Alf Bjerkely - mąż Blanche 
Helene  Augusta  -  prawie  trzyletnia  córka  Blanche  i  Alfa 

Ellen Bjerregaard - siostra Abelone   

Ulrik Bjerregaard- mąż Ellen   
Bera - służąca w Gimle   
Hilmar - parobek w Gimle   
Sofie - służąca w Gimle   
Maline  -  służąca  w  Gimle  Anders  -  pracuje  w  odlewni 

dzwonów,  brat  Alfa  Greger  Langaard  -  zarządca  Ladefoss 
Aslak Sorensen - mieszka w lesie w chatce drwala, samotnik 

Signe - gospodyni sierocińca 
Line - siostra Signe, pracuje w sierocińcu 
Thorstein i Hogne - bracia mieszkający w sierocińcu 
Państwo Angelsten - małżeństwo opiekujące się ubogimi i 
osieroconymi dziećmi 
Wdowa Lucie Archer - matka nowego dziedzica Rosenlowe 

Pan Lothe - artysta malarz 

Fredrikke i Gustav - rodzeństwo mieszkające w Angelsten, 

Fredrikke uciekła do sierocińca 

Pan  i  pani  Aaroe  -  małżeństwo,  które  zaopiekowało  się 

osieroconymi Amalie i Mathiasem 

Dyrektor banku Schmidt i jego żona - rodzice pani Aaroe 

Nora i profesor Wergeland - małżeństwo podróżujące razem 
z Ulrikiem i Ellen 

background image

 

 
- Więc mówi pani, że mam brata albo siostrę? - głos Blanche 
zadrżał.  Państwo  Angelsten  spojrzeli  szybko  na  siebie,  po 

czym pan domu zrobił krok do przodu. Cicho chrząknął, zanim 
przemówił.  -  Prześpijmy  się  z  tym  problemem.  Teraz 
ważniejsze jest, żeby dowiedzieć się, gdzie jest Fredrikke. 

Spojrzał na Blanche, wyraźnie wyczekując odpowiedzi. 
Blanche potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Co oni sobie 

wyobrażają?  Właśnie  dowiedziała  się,  że  jej  matka  ma 
nieślubne dziecko, a teraz nie chcą nic więcej na ten temat po-
wiedzieć? 

 

background image

- Nie wiedziałam... - zająknęła się, poczuła suchość w ustach i 

miała mętlik w głowie. -Musi mi pani powiedzieć wszystko, co 
pani  wie.  Naprawdę  nie  wiedziałam,  że  matka  urodziła 
dziecko, zanim wyszła za ojca. 

Spojrzała  na  pana  Angelstena  i  jego  żonę,  czekała  aż 

powiedzą  coś  więcej,  jednak  nie  odezwali  się  ani  słowem. 
Zwróciła uwagę, że unikali jej wzroku. 

-  Czy  wiecie,  co  stało  się  z  dzieckiem?  -  kontynuowała 

Blanche.  Ojciec  nigdy  nie  powiedział  jej  o  tym,  że  miała 
rodzeństwo.  Może  sam  o  tym  nie  wiedział?  Albo  nie  chciał, 
żeby o tym się dowiedziała? 

Nie  odpowiedzieli  na  jej  pytanie,  ale  pani  Angelsten 

wyglądała jednak na zakłopotaną. 

- Wiecie, co stało się z dzieckiem? - powtórzyła Blanche, tym 

razem głośniej. Musieli coś wiedzieć, skoro wiadomo im było, 
że jej matka zaszła w ciążę. 

Pan Angelsten wykrzywił usta, oczy zwęziły 
 

background image

mu się, gdy się w nią wpatrzył. - Nie chce pani powiedzieć 

gdzie znajduje się Fredrikke, a my nie chcemy już rozmawiać 
na  ten  temat.  Spojrzał  na  żonę.  -  Poza  tym,  jak  już 
wspomnieliśmy, nie znaliśmy osobiście pani matki. 

Blanche poczuła, że wzbierała w niej naprzemiennie złość i 

desperacja,  ale  zrozumiała,  że  w  taki  sposób  nie  zdziała 
niczego. Para nie zamierzała powiedzieć jej niczego więcej, a 
ona sama nie chciała ich błagać. 

Musieli  istnieć  inni,  którzy  coś  na  ten  temat  wiedzieli  i 

których mogłaby zapytać, ale o tym będzie musiała pomyśleć 
później. Teraz  najważniejsze  było zadbanie o to, żeby dzieci 
żyjące w Angelsten mogły stamtąd odejść. Od dłuższego czasu 
podejrzewała, że w gospodarstwie nie wszystko działo się tak, 
jak należy. Jednak po usłyszeniu opowieści Fredrikke o tym, co 
miało miejsce, przyznała, że coś trzeba było z tym zrobić. Nie 
mogła już dłużej patrzeć przez palce na to, jak te biedne dzieci 
są traktowane. 

background image

Wyprostowała się i próbowała odsunąć od siebie myśli o tym, 

czego  właśnie  dowiedziała  się  o  matce.  Sądziła,  że  państwo 
Angelsten  specjalnie  wywołali  ten  temat,  aby  zapomniała  o 
pierwotnej  przyczynie  swojego  tu  przybycia.  To  właśnie 
wtedy, gdy wspomniała, że dzieci z gospodarstwa są chłostane 
w imię Pana, pani Angelsten powiedziała, że jej matka zaszła w 
ciążę jako panna. 

-  Ma  pan  rację,  panie  Angelsten  -  powiedziała  Blanche 

chłodno. - To nie o mojej matce pragnę rozmawiać. Chodzi o 
to, co dzieje się tutaj. 

Na twarzach państwa Angelsten ponownie pojawił się zacięty 

wyraz. 

-  Tu  dzieje  się  tylko  to,  że  wychowujemy  dzieci,  które  w 

przeciwnym  razie  mieszkałyby  na  bruku  -  szybko  i 
zdecydowanie  odpowiedział  pan  Angelsten.  -  Uczymy  ich 
Słowa  Bożego  i  kształtujemy  tak,  żeby  stały  się  dobrymi 
chrześcijanami i obywatelami. Może dla pani jest to trudne do 
zrozumienia... 

 

background image

Blanche przerwała mu, nie zdołała dłużej się powstrzymać. - 

Czy  dlatego  wychłostał  pan  tego  biednego  chłopca  w  domu 
modlitewnym? Uczył go pan Słowa Bożego, gdy wykrzykiwał, 
że diabeł musiał go opętać, ponieważ coś ukradł? 

Państwo Angelsten zgodnie aż wywrócili oczami. 
-  Co  to  za  oskarżenia!  -  wybuchnęła  pani  Angelsten  i 

wymachiwała rękami. - Nie znajduję słów, ja... 

Pan Angelsten położył dłoń na ramieniu żony, jakby chciał ją 

uciszyć.  -  Pozwól  mi  się  tym  zająć  -  powiedział  spokojnie  i 
spojrzał na Blanche badawczo, po czym na jego twarzy pojawił 
się władczy, sztywny uśmiech. 

-  Wypowiada  pani  potworne  oskarżenia,  pani  Bjerkely  - 

powiedział niskim głosem, w którym pobrzmiewał ton groźby. 
- Nie godzę się na to, żeby tak nas pani tu oskarżała. Podniósł 
głos, a Blanche obserwowała, jak niemal wybuchł. -Sądziłem, 
że przyszła tu pani, żeby powiedzieć 

 

background image

nam gdzie jest Fredrikke, a pani mówi nagle takie rzeczy... co 

za brednie! 

Blanche bez wahania spojrzała mu w oczy. Nie bała się go, 

mimo że zdawała sobie sprawę, że podnosząc głos próbował ją 
przestraszyć. Jednak ona przeżyła już w życiu niejedno i nie da 
się zastraszyć takim ludziom. 

-  Fredrikke  jest  małą,  bystrą  dziewczynką,  panie  Angelsten. 

Widziała,  co  miało  miejsce  w  kaplicy  i  wszystko  nam 
opowiedziała - powiedziała z rozwagą i spokojem. 

- Co? - wykrzyknął rozdzierająco pan Angelsten. - Wysuwa 

pani  tak  okropne  i  oczywiście  bezpodstawne  oskarżenia  z 
powodu  tego,  co  naopowiadała  pani  siedmioletnia  dziew-
czynka? Podniósł palec wskazujący i potrząsnął nim groźnie w 
jej kierunku, wyraźnie przestawał nad sobą panować. - Mogę 
panią  zapewnić,  że  Fredrikke  ma  bardzo  bujną  fantazję,  ale 
teraz muszę przyznać, że przeszła samą siebie. Głośno parsknął 
i potrząsnął głową, po czym skie- 

 

background image

rował  wzrok  ku  swojej  żonie.  Wyraźnie  oczekiwał  na  jej 

wsparcie. 

Pani Angelsten wykrzywiła w grymasie twarz i splotła dłonie 

na  piersi.  -  Musi  pani  wiedzieć,  że  stale  tego  doświadczamy, 
pani Bjerkely - powiedziała urażona. - Dzieci, które tu trafiają, 
nie  okazują  takiej  wdzięczności,  jakiej  można  by  się 
spodziewać.  Kłamią,  biją  się,  kradną  i  przeklinają  -  z 
rezygnacją potrząsnęła głową i przewróciła oczami. - Czasem 
obawiam się, że nasze starania są daremne. 

Blanche  stała,  słuchając  ich.  Wyraźnie  widać  było,  że  nie 

mieli  zamiaru  przyznać,  że  historia  opowiedziana  przez 
Fredrikke była prawdziwa. 

Gdy  na  chwilę  przerwali  potok  słów,  w  większości 

wymówek, zrobiła krok do przodu. - Ale czy prawdą jest, że 
jeden  z  chłopców  z  gospodarstwa  ukradł  złoty  zegarek?  - 
zapytała  i  popatrzyła  kolejno  na  każdego  z  nich.  Ponownie 
wymienili  się  spojrzeniami,  po  czym  odezwał  się  pan 
Angelsten, który wyraźnie starał się zacho- 

 

background image

wać  spokój.  -  Nie  mam  ochoty  mówić  o  tym,  co  dzieci  z 

gospodarstwa zrobiły lub nie, pani Bjerkely - odpowiedział z 
umiarem. - To sprawa między nami i dziećmi. 

Blanche  zrozumiała,  że  nie  planowali  powiedzieć,  dlaczego 

tak srogo ukarali chłopca. Wyraźnie nie chcieli, żeby ktoś obcy 
wtrącał się w to, jak wychowywali dzieci. 

- Powinni państwo wiedzieć, że jestem zmuszona zgłosić na 

policję to, o czym się dowiedziałam - stwierdziła. 

Słowa  wywołały  natychmiastowy  efekt.  Trafiła  w  czuły 

punkt, ich pewność siebie przemieniła się w pełne zawahania 
spojrzenie. 

Blanche podeszła do drzwi, nie było powodu, by miała czekać 

na protesty państwa Angelsten. 

Otwierając drzwi odwróciła się w ich kierunku. - Jak już pan 

powiedział, ta rozmowa jest skończona. 

Znów odwróciła się do nich plecami i wyszła do przedpokoju. 
 

background image

- Pani Bjerkely! 
Głos pana Angelstena zatrzymał ją. Spokojnie odwróciła się, 

będąc świadoma swej przewagi- 

Pan  Angelsten  wpatrując  się  w  nią,  kilka  razy  przeczesał 

swoją  siwą,  sztywną  brodę.  -  Dobrze,  dobrze,  pani  Bjerkely. 
Nie widzę innego wyjścia, opowiem więc, co zrobił Krestian i 
wtedy zrozumie pani, że to nie jest sprawa dla policji. 

Blanche  spojrzała  na  niego  wyczekująco.  Możliwe,  iż  robił 

sobie  nadzieje,  że  gdy  opowie  jej,  co  zaszło,  ona  nie  zgłosi 
sprawy policji. W każdym razie będzie rozczarowany. 

- Ma pani rację. Krestian ukradł mój złoty zegarek, ale to, co 

opowiedziała  Fredrikke...  Potrząsnął  głową  i  spojrzał  na  nią 
nagle.  -  Pani  Bjerkely,  musi  mi  pani  wierzyć,  to  nieprawda. 
Podszedł  do  niej.  -  Nie  zamierzaliśmy  iść  na  policję,  bo  nie 
chcieliśmy,  żeby  Krestian  wylądował  w  więzieniu.  Mimo 
wszystko  to  dobry  chłopiec.  Zawsze  ciężko  pracował,  poza 
tym jest mą- 

 

background image

dry  i  odpowiedzialny.  Trudno  stwierdzić,  co  sobie  myślał, 

gdy ukradł zegarek. 

Pani Angelsten stanęła obok swojego męża. - Czasem dzieci 

mają  niemądre  pomysły,  sama  pani  na  pewno  o  tym  wie. 
Wzięła  męża  pod  ramię  i  spojrzała  mu  w  oczy.  -  Sądzę,  że 
Krestian chciał sprzedać zegarek, żeby mieć pieniądze. 

Pan  Angelsten  skinął  głową.  -  Jest  rozsądnym  chłopcem, 

który chce coś dostać od życia, ale sądzi, że bez pieniędzy jest 
to niemożliwe. Poza tym planuje rzucić szkołę, po to, żeby móc 
pracować  i  zarabiać,  ale  sądzimy,  że  jest  na  to  zbyt  młody. 
Dobrze radzi sobie w szkole, więc szkoda by było, gdyby nie 
wykorzystał  swoich  zdolności.  Zamilkł  na  chwilę,  po  czym 
kontynuował.  -  Niedobrze,  że  ukradł  zegarek,  ale 
postanowiliśmy  z  żoną  dać  mu  szansę.  Więzienie  to  nie  jest 
odpowiednie  miejsce dla niego. Mam nadzieję, że  zgadza się 
pani z tym. 

Blanche przyglądała im się uważnie. Co oni 

background image

sobie  wyobrażają?  Że  nie  zrozumie,  iż  próbowali  ocalić 

własną skórę? 

- Źle zaczęliśmy, pani Bjerkely - kontynuował pan Angelsten 

-  ale  mam  nadzieję,  że  pani  wie,  iż  chcemy  dla  dzieci  jak 
najlepiej.  Spojrzał  na  żonę,  która  lekko  skinęła  głową. 
Wydawało się, że tak jak inne kobiety wolała, by to mężczyzna 
prowadził rozmowę. 

- Jak już powiedziałem, naszym celem jest, aby dzieciom żyło 

się jak najlepiej - mówił dalej pan Angelsten - ale pojęliśmy, że 
Fredrikke nie chce już u nas mieszkać. I jeśli tak się dzieje, to 
nie będziemy jej zmuszać. 

Blanche  wbiła  wzrok  w  Angelstena.  Co  on  właściwie 

powiedział?  Czy  ostatecznie  zaakceptował  ucieczkę 
Fredrikke? 

- Fredrikke i jej brat Gustav muszą się dostosować do decyzji 

komisji  do  spraw  ubogich,  muszą  tu  być  aż  do  czerwca  - 
zawiesił głos - ale nie bedziemy robić problemów, jeśli okaże 
się, że dzieci wołałyby mieszkać w sierocińcu. 

background image

Blanche  zmieszała  się.  Angelstenowie  stwierdzili  nagle,  że 

mogłaby zabrać rodzeństwo, gdyby tylko chciała. 

- Oczywiście, że chętnie przyjmiemy dzieci - odpowiedziała 

pospiesznie  Blanche,  mimo  że  właściwie  nie  mieli  na  to 
miejsca.  Ale  jeśli  byłaby  taka  potrzeba,  mogliby  przyjąć 
wszystkie dzieci, które mieszkają w Angelsten - każde miejsce 
byłoby lepsze od tego. 

Pan Angelsten uśmiechnął się z wysiłkiem i ukłonił się lekko. 

-  Więc  tak  to  wygląda,  pani  Bjerkely.  Może  pani  sama 
porozmawia z Fredrikke? 

Blanche  nie  wspomniała  nawet  słowem,  że  dziewczynka 

przebywała  w  sierocińcu,  ale  widać  było,  że  państwo 
Angelsten byli o tym przekonani. 

Skinęła głową. - Porozmawiam z nią - odparła wymijająco. - 

Ale chyba mogę powiedzieć, że chętnie zamieszkałaby u nas. 

-  Więc  zakładam,  że  Gustav  chce  tego  samego  -  dodał  pan 

Angelsten. - Rodzeństwo jest 

 

background image

mocno związane ze sobą. Czy odpowiada pani, żeby odebrać 

chłopca  za  dwa  dni?  Moglibyśmy  go  przygotować  do 
przenosin. 

Blanche  skinęła  głową,  nadal  zaskoczona  kierunkiem,  jaki 

obrała  rozmowa.  -  Oczywiście,  panie  Angelsten.  Niech  więc 
tak będzie. 

Myśli  kłębiły  się  w  jej  głowie,  gdy  żegnała  się  z 

gospodarzami  i  szła  do  czekającego  na  nią  na  podwórzu 
powozu. 

Teraz mogła pozwolić sobie na rozmyślanie o tym, czego się 

dowiedziała. 

Rodzeństwo  -  czy  naprawdę  miała  rodzeństwo?  Czy  matka 

urodziła  dziewczynkę,  czy  chłopca?  Czy  ona  lub  on  wie  o 
swoim pochodzeniu? I gdzie dorastało dziecko? 

Myśli  było  wiele,  ale  jedno  wiedziała  na  pewno.  Nie  bez 

przyczyny państwo Angelsten zgodzili się  na  przeprowadzkę 
Fredrikke  i  Gustava  do  sierocińca.  Najwyraźniej  mieli 
nadzieję,  że  wówczas  zostawiłaby  ich  w  spokoju.  Nie  mogli 
jednak bardziej się mylić. 

 

background image

Była  przekonana,  że  dzieci  z  Angelsten  bardzo  cierpiały  i 

miała pewność, że Fredrikke mówiła prawdę, gdy opowiadała, 
jaką karę Krestian otrzymał za kradzież złotego zegarka. 

Na  pewno  Angelstenowie  w  jednym  mieli  rację:  nie  mogła 

zgłosić  na  policję  postępku  Krestiana,  bez  wydania 
nieszczęsnego chłopca trudno byłoby przekazać, co Fredrikke 
widziała w domu modlitewnym. 

Nie mogła iść na policję, ale obiecała, że zrobi wszystko, co w 

jej  mocy,  żeby  uratować  dzieci  z  Angelsten  i  tej  obietnicy 
zamierzała dotrzymać. 

background image


 
Burzowe  chmury  w  kolorze  stali  zebrały  się  nad 

wierzchołkami  drzew,  gdy  Abelone  i  Marie  spokojnie  szły 
ścieżką  do  małej  chatki  starej  Holte.  Siostrzyczka  była 
zadowolona  i  pogodna  jak  zawsze,  śpiewała  podskakując  i 
tańcząc obok niej. 

Wilma  biegła  przed  nimi.  Abelone  pomyślała,  że  powinna 

wziąć ją na smycz, tak jak poradził jej Sorensen, ale szczeniak 
nigdy nie odchodził zbyt daleko. Jeśli oddalił się i stracił je z 
oczu, szybko przybiegał z powrotem. 

- Popatrz, ona jest taka słodka! - zaśmiała się Marie i wskazała 

w  kierunku  Wilmy,  która  z  dużą  wytrwałością kopała  dziurę 
pod jałowcem. 

 

background image

Abelone zwróciła uwagę, że pies często lubił to robić i ojciec 

powiedział, że Wilma bardziej przypomina nornicę niż psa. 

-  Może  zawołasz  ją?  -  zapytała  Abelone.  Chciała 

powstrzymać  psa,  zanim  zrobi  więcej  dziur  w  ich  ogrodzie. 
Ojciec nie był szczególnie zadowolony, gdy dziś rano odkrył 
dołki. 

-  Wilmo,  chodź!  -  krzyknęła  młodsza  siostra.  Gdy  tylko 

szczeniak  usłyszał  swoje  imię,  przestał  zajmować  się 
kopaniem  i  przybiegł  do  nich  natychmiast.  Jednym  susem 
wskoczył  na  Marie,  która  prawie  upadła.  Udało  się  jej 
odzyskać równowagę w ostatnim momencie. 

- Nie, Wilmo, nie wolno ci skakać - upomniała Abelone. Nie 

musiała używać srogiego tonu, szczeniak rozumiał dobrze, co 
oznaczało nie i przysiadł ze zmieszaną miną. 

Marie pochyliła się i poklepała go po grzbiecie. Wyglądało na 

to,  że  zapomniał  już  o  naganie.  Marie  została  dokładnie 
wylizana po twarzy, przed czym się nie broniła, wręcz przeciw- 

 

background image

nie, sprawiło to, że zaniosła się radosnym śmiechem. 
Abelone śmiała się z młodszej siostry. Dopiero co odsunęła 

od siebie szczeniaka, by po chwili znów się z nim pieścić, gdy 
tylko nadarzyła się okazja. Wilma również zadowolona była z 
uwagi, którą jej poświęcano. 

Abelone  przykucnęła  obok  Marie  i  zaczęła  drapać  Wilmę 

wokół obroży, tak jak lubiła. 

-  Ona  ma  taką  miękką  sierść  -  powiedziała  Marie  i  zbliżyła 

policzek do szczeniaka, ale ten akurat postanowił położyć się 
na grzbiecie. 

- Jakaż ona dziwna, gdy leży w ten sposób -powiedziała Marie 

i  pogłaskała  psa  po  żebrach.  -  Czy  sądzisz,  że  pan  Sorensen 
pozwoli  ją  nam  zatrzymać,  gdy  wróci  z  podróży?  Siostra 
popatrzyła na Abelone proszącym wzrokiem. 

Abelone  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Umowa  brzmiała 

tak, że przez  kilka  tygodni, gdy Sorensen będzie  w podróży, 
zaopiekuje się szczeniakiem po to, żeby mogła przekonać się, 

 

background image

co to znaczy mieć psa. - Sądzę, że pan Sorensen będzie chciał 

Wilmę z powrotem - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Ale 
możliwe, że znajdziemy sobie innego psa. 

Siostra wyglądała na zawiedzioną. - Ale ja chcę Wilmę. 
Nietrudno było to zrozumieć, Wilma była miła i posłuszna jak 

na  szczeniaka,  ale  Abelone  wiedziała,  że  nie  wszystkie  psy 
takie były. 

-  Zobaczymy  -  odpowiedziała.  Wiedziała,  że  ojciec  będzie 

miał w tej sprawie dużo do powiedzenia. 

Wstały i ruszyły ponownie w kierunku zagrody starej Holte. 

Podniszczona  chata  prawie  zniknęła  za  rozrośniętymi  teraz 
drzewami i gęstymi zaroślami. 

-  Jeśli  się  pospieszymy,  zdążymy  dotrzeć  do  pani  Holte, 

zanim  zacznie  znów  padać  -stwierdziła  Abelone  rzuciwszy 
okiem na ciemne chmury. Wczorajsza ciepła noc świętojańska 
zakończyła się gwałtowną burzą, rano też pa- 

 

background image

dało,  tak  jakby  to  była  późna  jesień.  Koło  południa 

rozpogodziło  się  jednak.  Teraz  wyglądało  na  to,  że  znów 
zebrały się chmury i obawiała się, że nadchodziła nowa ulewa. 

Zaczęły biec, gdy spadły pierwsze krople. 
- Mam nadzieję, że nie będzie burzy z piorunami, tak jak dziś 

rano  -  powiedziała  Marie  ze  strachem  w  głosie,  mocno 
chwytając siostrę za rękę. 

Abelone potrząsnęła głową. - Sądzę, że będzie jedynie padało. 

Rzuciła przelotne spojrzenie ku Wilmie, która zatrzymała się 
przy  kałuży,  aby  napić  się  wody.  Nie  tylko  Marie  nie  lubiła 
burzy. Dziś rano, gdy pierwsze grzmoty zahuczały na niebie, 
szczeniak wskoczył do jej łóżka i skulił się pod kołdrą. 

Doszły  do  furtki  prowadzącej  do  ogrodu.  Zawiasy  były 

przerdzewiałe i wydawało się, że ledwo się trzymała. Ostrożnie 
popchnęła bramkę. 

- Zapukasz? - zapytała Marie. Siostra spoj- 
 

background image

rzała  na  nią  z  obawą  malującą  się  na  twarzy,  po  czym 

zdecydowanie 

potrząsnęła  głową.  Abelone  wiedziała, 

dlaczego. Gdy była mała, sama również bała się starej Holte. 
Wszyscy wiedzieli, że niezbyt lubiła dzieci i nieraz groziła im 
laską,  gdy  zbliżały  się  do  jej  ogrodu.  Później  zrozumiała,  że 
Holte  miała  dosyć  urwisów,  którzy  kradli  owoce  z  ogrodu. 
Fakt, że niektórzy z nich lubili wprawiać ją w złość, nie był tu 
bez znaczenia. 

-  Może  wzięłabyś  kosz  z  jedzeniem?  -  zapytała  Abelone  i 

podała  go  siostrze.  Zostało  tak  dużo  smakołyków  z  nocy 
świętojańskiej,  że  Bera  zaproponowała,  by  przyszły  tu  z 
koszem. 

Maria spojrzała z wahaniem na koszyk. 
Abelone podeszła do drzwi i zapukała. Czekała rozmyślając o 

tym, że coś powinno się zrobić z rozpadającymi się drzwiami i 
zewnętrznymi ścianami chaty. 

Holte nie otwierała, zapukała więc ponownie. 
- To dziwne, że nie otwiera - powiedziała 
 

background image

cicho, schodząc z ganku i kierując się w stronę najbliższego 

okna. - Ona jest zawsze w domu. 

Musiała przedrzeć się przez krzaki, żeby dostać się do okna. 

Osłoniła oczy dłońmi i zajrzała do środka. 

Brudne  naczynia  jak  zwykle  piętrzyły  się  w  nieładzie  na 

ladzie  kuchennej.  Stara  kobieta  nie  przejmowała  się  zbytnio 
utrzymaniem porządku. 

Abelone nie spostrzegła nikogo, ale przy kominku ujrzała coś, 

co sprawiło, że aż zesztywniała. 

Krzesło leżało wywrócone na podłodze, obok leżał szal. 
Odsunęła się od okna i podbiegła do wejścia. Wilma piszczała 

i drapała łapą drzwi. 

Abelone ponownie mocno zapukała. - Pani Holte? - zapytała 

głośno i weszła do środka. 

Aż wzdrygnęła się, gdy poczuła ostry, nieprzyjemny zapach 

panujący  w  chacie,  szybko  jednak  o  nim  zapomniała.  Coś 
musiało się tu stać. W domu zielarki panował zazwyczaj duży 

 

background image

nieporządek, ale tym razem chodziło o coś innego. Drzwiczki 

starego regału stojącego naprzeciw niej były otwarte, szuflady 
powysuwane,  a  obrusy,  świeczniki  i  inne  rzeczy  leżały  po-
rozrzucane  na  podłodze.  Bujany  fotel  stał  lekko  oparty  o 
ścianę, a koc, który zazwyczaj leżał na nim, poniewierał się na 
ziemi. 

Abelone zaczęła mieć złe przeczucia. Czyżby była to sprawka 

złodziei? 

- Pani Holte? - powtórzyła głośniej i pospieszyła w kierunku 

izby. Wilma biegała wokół niej, gdy szła w kierunku sypialni, 
drzwi były uchylone. Szczeniak pyszczkiem popchnął skrzydło 
drzwi, które w coś uderzyło. 

Wilma  zaczęła  szczekać,  gdy  za  uchylonymi  drzwiami 

pokazały się dwie białe nogi. 

Abelone odwróciła się do siostry, która nadal stała na ganku z 

koszykiem w rękach. - Marie, zaczekaj tam! - powiedziała. 

Co to wszystko znaczy? Co się tu wydarzyło? 
Z drżącym sercem zebrała się na odwagę 
 

background image

i  wsunęła  głowę  za  drzwi.  Serce  jej  stanęło,  gdy  zobaczyła 

leżącą,  przewróconą  na  bok  starą  zielarkę,  oczy  miała 
zamknięte,  z  małej  ranki  na  czole  wyciekła  wyschnięta  już 
strużka krwi. 

Abelone  przecisnęła  się  przez  drzwi  i  uklękła  obok 

niedającego znaków życia ciała. Skóra na twarzy kobiety była 
blada i napięta, a kąciki ust opadły. 

Czy umarła? 
Spojrzała na jej pierś i odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że 

wolno unosi się i opada. W każdym razie nie umarła. Ale jak 
długo tak już leżała? 

-  Pani  Holte?  Pani  Holte?  -  Lekko  poklepała  kobietę  po 

policzku.  Jej  skóra  była  w  dotyku  chłodna  i  gładka.  -  Pani 
Holte? - powtórzyła cicho, po czym ponownie poklepała ją po 
policzku. - Pani Holte? Musi się pani obudzić. 

- Czy ona umarła? 
Abelone  odwróciła  się  w  kierunku  drzwi,  w  których  stała 

Marie,  szeroko  otwartymi  oczami  przyglądając  się  leżącej 
kobiecie. 

 

background image

Abelone  szybko  potrząsnęła  głową.  -  Nie,  nie  umarła,  ale 

uderzyła się w głowę. Może poszła-byś do kuchni i przyniosła 
jakiś ręcznik i trochę wody, żeby go zwilżyć? 

Siostra  nie  ruszyła  się  z  miejsca,  wzrok  utkwiony  miała  w 

staruszce. 

-  Marie?  -  powiedziała  Abelone  głośniej  i  to  sprawiło,  że 

siostra oprzytomniała i szybko zniknęła w drzwiach. 

Abelone rozpięła guziki przy szyi w sukience starej kobiety 

tak,  żeby  mogła  swobodnie  oddychać,  ale  pani  Holte  nadal 
leżała bez ruchu. 

W  tym  momencie  Maria  przybiegła  ze  zwilżonym 

ręcznikiem. Abelone wzięła go, złożyła i ostrożnie położyła na 
czole kobiety. 

Pomogło. Staruszka zaczęła mrugać oczami. 
- Pani Holte? - zapytała Abelone. 
Kobieta  zaczęła  poruszać  głową  próbując  złapać  powietrze, 

wyraźnie przestraszona i zamroczona. 

Abelone chwyciła ją za rękę. - Pani Holte, proszę się nie bać, 

to tylko ja... 

 

background image

-  Nie!  Zostaw  mnie  w  spokoju,  zostaw  mnie...  Staruszka 

usiłowała  walczyć,  kopała  i  próbowała  uderzyć  Abelone,  ale 
jej ciosy nie były silne. 

Abelone złapała ją za nadgarstki. - Holte, to ja, Abelone. 
Zdołała uchwycić jej zdezorientowane spojrzenie. Po chwili 

Abelone poczuła, że ciało zielarki rozluźniła się. 

-  To  tylko  ja,  Abelone  -  powtórzyła.  Staruszka  opadła  na 

podłogę, jej wzrok błądził po suficie, powieki znów opadły. 

Abelone podniosła ręcznik, który spadł na brudną podłogę i 

oddała go Marie. - Mogłabyś go przepłukać? 

Siostra zniknęła za drzwiami, a Abelone zastanawiała się, co 

powinna  zrobić.  Po  pierwsze,  koniecznie  musi  przenieść 
kobietę do łóżka, nie mogła tak tu leżeć. 

- Pani Holte? 
Staruszka ponownie otworzyła oczy, wzrok 
 

background image

błądził jak  we mgle, po  czym zatrzymał się.  -Cieszę się, że 

jesteś tutaj - odpowiedziała słabym, trzęsącym się głosem. 

- Pomogę ci, nie możesz tak tu leżeć. 
Usiłowała  się  poruszyć,  ale  Abelone  widziała, że  trudno  jej 

było stanąć na nogi. - Pomogę - powiedziała i wsparła jej plecy 
ramieniem. 

Kobieta wydała z siebie cichy jęk. - Mam takie zesztywniałe 

ciało. 

- Wesprzyj się na mnie, przeniosę cię na łóżko. 
Staruszka nie była dużą osobą i jej kruche ciało wydawało się 

być  lekkie  jak  piórko,  gdy  Abelone  ją  podniosła.  -  Widzisz, 
lepiej jak się tu położysz i odpoczniesz. 

Kobieta opadła na brzeg łóżka, Abelone chwyciła ją za nogi i 

pomogła ułożyć się. Próbowała nie zwracać uwagi na zapach 
brudnej pościeli i przykrą woń ciała. 

Staruszka ciężko westchnęła, moszcząc się w pościeli. 
 

background image

-  Czy  mogłabym  coś  ci  przynieść?  Może  coś  do  picia  albo 

jedzenia? - zapytała Abelone. 

Staruszka skierowała na nią wzrok i lekko kiwnęła głową. - 

Chętnie napiję się trochę wody. 

Marie wróciła już z kuchni i Abelone szeptem poprosiła ją o 

przyniesienie szklanki wody. 

- Może podłożę ci coś pod plecy? - zaproponowała Abelone i 

znalazła dwie poduszki, które ułożyła tak, aby zielarka mogła 
wygodnie usiąść. 

- Że też musiałam dożyć takiej chwili - wymamrotała kobieta 

potrząsając głową. 

Abelone  zrozumiała,  że  nadal  była  oszołomiona.  -  Możesz 

opowiedzieć,  co  się  stało?  -  zapytała  ostrożnie  i  usiadła  na 
drewnianym krześle, które stało obok łóżka. 

Staruszka siedziała patrząc przed siebie, ściągnęła bujne brwi 

nad zagiętym nosem. - Nie pamiętam... Popatrzyła na Abelone. 
- Nie pamiętam, dlaczego go wpuściłam. Nie mam w zwyczaju 
wpuszczać obcych mężczyzn do środka. 

background image

Abelone spojrzała na nią. - Więc to był jakiś obcy? 
Holte  skinęła  głową  i  bladymi  palcami  przeczesała  siwe, 

nieuczesane  włosy.  Zamyślona  spojrzała  przed  siebie.  - 
Zapytał, czy mogę coś poradzić na bolący palec u nogi, o to 
mnie  zapytał,  teraz  pamiętam.  Pokiwała  głową,  gdy  wspo-
mnienia zaczęły wracać. - Bardzo bolał go duży palec u nogi i 
chciał, żebym mu pomogła. 

Usłyszały ostrożne pukanie, weszła Marie ze szklanką wody. 
-  Dziękuję  Marie.  Popilnujesz  Wilmy?  -  cicho  zapytała 

Abelone. - Myślę, że jest w ogrodzie. 

Marie skinęła głową i znów zniknęła. Abelone domyślała się, 

że siostra cieszyła się, że mogła opuścić izbę, sama nie chciała, 
żeby siostra usłyszała, co przydarzyło się zielarce. 

Gdy  Holte  piła,  Abelone  siedziała  w  ciszy  i  usiłowała  nie 

patrzeć  na  długie,  zaniedbane  paznokcie  staruszki.  Gdy  była 
mała, kilku star- 

 

background image

szych chłopców twierdziło, że Holte jest czarownicą i wcale 

nie  wydawało  jej  się  to  dziwne.  Pewnie  też  i  dlatego,  że 
miejscowi  w  większości  nie  chcieli  mieć  z  nią  do  czynienia. 
Przychodzili jedynie, gdy potrzebowali leków na bóle czy inne 
dolegliwości,  albo  gdy  chcieli,  żeby  im  powróżyć  z  fusów. 
Prawdopodobnie  jedyną  osobą,  która  czasem  ją  odwiedzała, 
była  pani  Agnes  z  Ladefoss.  Gospodyni  pastora  zazwyczaj 
przynosiła jej trochę jedzenia. 

- Muszę przyznać, że chciało mi się pić -westchnęła staruszka, 

gdy szklanka była już pusta. 

Abelone wstała. - Czy przynieść więcej wody? 
- Nie, dziękuję. Holte potrząsnęła głową, a jej twarz przybrała 

gniewny  wyraz.  -  Powinnam  była  go  pogonić,  jak  tylko 
pokazał się w drzwiach. 

Abelone wzięła od niej szklankę i usiadła. -Ale co się stało? 

Zostawił cię tu tak bez pomocy? 

Kobieta spojrzała na nią wzrokiem pełnym 
 

background image

złości. - Zostawił mnie tutaj? Parsknęła, a Abelone ucieszyła 

się, że staruszka znowu zaczynała być sobą. 

- Gdy okazało się, że nie ma czym zapłacić za zioła, kazałam 

mu iść, a on wtedy wpadł w szał! Ogarnął go gniew, gdy nie 
chciałam przyjąć jako zapłaty jakiegoś kawałka metalu, który 
jego  zdaniem  miał  być  srebrem.  Ha!  Akurat  ze  srebra, 
powiedziałam!  I  jakby  to  nie  wystarczyło,  zaczął  otwierać 
szafki  i  szuflady  w  poszukiwaniu  czegoś,  co  mógłby  stąd 
wynieść. 

Abelone ze zdumienia aż otworzyła usta, choć zdawała sobie 

sprawę,  że  to  kiedyś  musiało  się  stać.  -  Nie  mogę  pojąć,  jak 
ktoś mógł zdobyć się na coś takiego. 

Staruszka spojrzała na nią gniewnym wzrokiem. - Myślisz, że 

to takie dziwne? Jestem starą kobietą. Dzieci ze wsi może się 
mnie boją, ale dorosłe chłopiska nie boją się takiej nieboraczki 
jak ja. Na jej twarzy pojawił się grymas, potarła zranione czoło. 
- Ale w każdym razie próbo- 

 

background image

wałam go powstrzymać, mimo że to nic nie pomogło. 
Abelone wstała. - Pozwól mi opatrzyć ranę. Wzięła wilgotny 

ręcznik i zmyła zaschniętą krew z jej czoła. - Na szczęście nie 
jest zbyt duża, przestała już krwawić. 

-  To  stało  się,  kiedy  próbowałam  się  ukryć  w  sypialni  - 

wyjaśniła Holte. - On był tak wściekły, więc zrozumiałam, że 
lepiej będzie, jeśli zejdę mu z oczu i pozwolę mu wziąć te kilka 
rzeczy, które znajdzie. Gdy wbiegłam tutaj, poszedł za mną i 
gdy zamykałam drzwi na haczyk, mocno w nie uderzył. 

- I wtedy drzwi uderzyły cię w głowę? Skinęła głową. - Tak, i 

po tym nie pamiętam 

już nic. Myślę, że upadłam. 
Abelone zastanowiła się. - Ale kiedy to się stało? Czy wtedy, 

gdy przyszłyśmy tu z Marie? 

Staruszka Holte spojrzała na nią zmieszana. - Był tutaj rano, 

tuż po tym, jak wstawiłam wodę na kawę. Nie wiem jak długo 
tu leżałam... 

 

background image

- powiedziała niepewnie i spojrzała pytająco na Abelone. 
-  Tak  więc  leżałaś  tu  od  kilku  godzin,  pani  Holte  - 

powiedziała cicho. - Wyszłam z domu około dziesiątej. 

Umilkły. Holte z powrotem oparła głowę na poduszkach, ale 

spojrzenie miała przytomne. 

-  Może  byś  coś  zjadła?  -  zapytała  Abelone.  -Przyniosłam 

jedzenie. 

Staruszka  potrząsnęła  głową.  - Dziękuję,  ale  nadal  kręci  mi 

się w głowie. Spojrzała na nią. -Wiesz może, czy coś ukradł? 

Abelone zajrzała do zagraconej izby. Trudno było stwierdzić, 

czy coś zostało skradzione. 

-  Nie  wiem,  ale  sądzę,  że  teraz  powinnaś  teraz  odpocząć,  a 

potem możemy sprawdzić. 

- Nie mogę sobie przypomnieć jak on wyglądał - powiedziała 

w  zamyśleniu  zielarka.  Widać  było,  że  nie  miała  ochoty 
odpoczywać. 

- Ale był szeroki w ramionach, miał czarne włosy i był dość 

wysoki. Spojrzał na Abelone. 

 

background image

-  Pamiętam  też  jego  oczy,  były  tak  czarne,  jak  jego  włosy. 

Potrząsnęła głową. - Gdybym była bardziej rozgarnięta, nigdy 
bym go nie wpuściła - powtórzyła. 

Abelone  zastanawiała  się,  ale  niemożliwe  było  dojście  do 

tego, kim był ten człowiek, zwłaszcza że staruszka mówiła, że 
musiał być obcym. Może był włóczęgą, wiedziała, że od czasu 
do czasu próbowali sprzedawać jakieś metalowe wyroby. 

- Jak już odpoczniesz, powinnaś pojechać z nami do Gimle - 

zaczęła mówić, ale przystanęła, widząc pełne złości spojrzenie 
Holte. 

-  Do  Gimle?  Dlaczego  niby  miałabym  tam  jechać?  O  nie, 

młoda damo, aż tak źle ze mną nie jest, żebym nie mogła sama 
o siebie zadbać 

- prawie parsknęła. 
Abelone pokiwała głową.  -  Oczywiście, że tak, ale  dostałaś 

mocny cios w głowę. Sądzę, że... 

Staruszka zdecydowanie potrząsnęła gło- 
 

background image

wą. - Mówię ci, że mieszkam w tym domu całe moje życie i tu 

też  wydam  moje  ostatnie  tchnienie.  Spojrzała  spod  oka  na 
Abelone. - Zawsze umiałam o siebie zadbać. 

Abelone widziała, że staruszka czuła się urażona, ale tak już 

musiało  być.  W  każdym  razie  zaproponowała  jej  pobyt  w 
Gimle, aby mogła dojść do siebie. 

- Wilmo, chodź tutaj, musisz tu przyjść -usłyszała z izby głos 

Marie, ale pies nie chciał jej słuchać, wbiegł w podskokach do 
sypialni machając ogonem i ze zwisającym z pyska językiem. 

- To on! - krzyknęła staruszka i przysunęła się do ściany. 
Abelone  popatrzyła  na  nią  zmieszana.  Schyliła  się,  żeby 

uspokoić  Wilmę.  Szczeniak  musiał  być  bardzo  zmęczony, 
dyszał i od razu ułożył się jej koło stóp. 

-  Co  masz  na  myśli?  -  zapytała,  głaszcząc  Wilmę,  aby  ją 

uspokoić. 

Holte wpatrywała się w psa, po czym potrzą- 

background image

snęła  głową.  -  Musiałam  się  pomylić,  ale  twój  pies  bardzo 

przypomina tego, z którym przyszedł tamten człowiek. 

Abelone  poczuła  w  piersi  gorąco.  -  Twierdzisz,  że 

mężczyzna, który to zrobił, miał ze sobą psa? 

Staruszka  skinęła  głową.  -  Zapomniałam  o  tym  aż  do  tej 

chwili, ale on miał psa i wyglądał mniej więcej tak, jak ten  - 
powiedziała i wskazała palcem. 

Abelone przełknęła ślinę. Czy to mógł być Aslak Sorensen? 

On był również wysoki i dobrze zbudowany, miał też ciemne 
włosy. Poza tym był wczoraj w Gimle, z Shepem i Wilmą. 

Czy to samotnik z chatki drwala zaatakował panią Holte? 
- Jesteś pewna? -  zapytała  Abelone  i spojrzała na staruszkę, 

która nadal wpatrywała się w Wilmę. Widać było, że bała się 
psa. 

Kobieta zadumała się. - Tak, czy owak, miał psa - powiedziała 

zdecydowanie.  -  Ale  był  większy  od  tego  -  dodała  i  kiwnęła 
głową w kierunku 

background image

  Wilmy,  która  teraz  przymknęła  ślepia.  -  Był  też  bardziej 

czarny. 

Abelone zastanowiła się. Nie zdziwiłoby jej, gdyby Sorensen 

w gniewie skrzywdził bezbronną staruszkę. Znany był z tego, 
że szybko wszczynał bójki, poza tym został skazany za mor-
derstwo w Szwecji. 

Nie, z tym człowiekiem nie było żartów. - Możliwe, że wiem, 

kto to zrobił - powiedziała Abelone, ale wiedziała, że musi być 
ostrożna  ze  słowami.  Nie  chciałaby  być  tą,  która  oskarża 
Sorensena o coś, czego być może nie uczynił. 

Holte  wywróciła  oczami.  -  Więc  wyrzuć  to  ;  z  siebie, 

dziewczyno! Kogo podejrzewasz? 

Abelone szybko potrząsnęła głową. - Nie jestem pewna, ale 

obiecuję, że porozmawiam o tym z lensmannem. Może on wie 
o nim coś więcej. 

Staruszka  mrugnęła  do  niej.  -  Lensmann  Austad  wie  o  nim 

tyle samo, co ja - wymamrota 

background image

ła.  -  Rzadko  zdarza  się  mieć  we  wsi  tak  nieudolnego 

lensmanna. 

Abelone  postanowiła  odłożyć  sprawę  na  bok,  mimo  że 

wiedziała,  iż  ojciec  i  kilka  innych  osób  myśleli  tak  samo. 
Lensmann nie przyłożył się zbytnio do poszukiwań Mariniusa 
po tym, co stało się z Rimfakse. 

-  Pani  Holte,  proszę  odpoczywać,  a  ja  posprzątam  w  izbie, 

potem pojadę do lensmanna i opowiem mu o tym, co się stało. 
Czy na pewno nie zjadłabyś czegoś? Martwiło ją, że nie chciała 
słyszeć o jedzeniu. 

Staruszka  wydała  z  siebie  głębokie  westchnienie.  -  Nie, 

dziękuję - odpowiedziała i nasunęła na siebie koc. - Poza tym 
nie szperaj w moich rzeczach przy sprzątaniu - ostrzegła, ale 
Abelone znała ją na tyle dobrze, że wiedziała, iż naprawdę nie 
była tak szorstka, jak się to wydawało. 

-  Pozwolisz,  że  poprawię  poduszkę,  będzie  ci  wygodniej  - 

zadowoliła się odpowiedzią. Sta- 

 

background image

ruszka  wodziła  za  nią  wzrokiem.  Abelone  zaczęła 

zastanawiać się, jak Holte wyglądała, gdy była młoda, zanim 
jej włosy zrobiły się rzadkie i posiwiały i głębokie zmarszczki 
utworzyły  na  twarzy  gęstą  sieć,  zanim  przestała  przejmować 
się  pielęgnacją  długich,  nieregularnych  brwi.  Wiedziała,  że 
Anna  Christense  była  wspaniałą  młodą  kobietą,  pamiętała 
mały obrazek z jej podobizną, który kiedyś widziała. 

Musiało być jej ciężko obserwować, jak piękne rysy twarzy 

powoli rozmywały się i zamieniały w zmarszczki i grubą skórę. 
Musiała  być  kobietą,  za  którą  mężczyźni  często  się  oglądali. 
Nie mogła również uwierzyć w to, że całe życie była równie 
szorstka, ale możliwe, że człowiek się staje takim, jeśli życie 
nie  układa  się  tak,  jak  się  chce,  jakie  ma  się  nadzieje  i 
oczekiwania. 

Wszyscy się starzeją, ona sama też będzie miała skórę pełną 

zmarszczek, ciało się zmieni, włosy staną się siwe, ale obiecała 
sobie, że nigdy 

background image

nie  przestanie  dbać  o  czystość  tylko  z  tego  powodu,  że  się 

starzeje. Chociaż Holte była starą kobietą, mogła z pewnością 
się  umyć.  Musiała  przecież  czuć  ten  przykry  zapach,  który 
zawsze jej towarzyszył. 

Gdy  się zestarzeje,  chciała  być  taka,  jak  Bera.  Zawsze była 

schludnie ubrana i dbała o wygląd. Mimo że jej skóra nie była 
już jędrna, była piękną kobietą. Sądziła, że miało to związek z 
jej osobowością. Bera była łagodna i przyjazna, a jej twarz, na 
której  zawsze  gościł  uśmiech,  bez  względu  na  wiek  była 
zawsze piękna. 

-  Proszę  spróbować  odpocząć,  pani  Holte  -poprosiła,  gdy 

zielarka mościła się na łóżku. 

Staruszka  przytaknęła  słabym  ruchem  głowy,  powieki 

zaczęły jej się zamykać. - Dziękuję ci, Abelone. Miło z twojej 
strony,  że  przejmujesz  się  starym,  samotnym  człowiekiem, 
takim jak ja. Mogę ci przysiąc, że niewiele osób to robi. Na jej 
twarzy  pojawił  się  delikatny  uśmiech.  -  Widocznie  nie 
zdołałam cię przestraszyć. 

 

background image

Abelone  uśmiechnęła  się.  -  Spróbuj  teraz  zasnąć,  przyjdę 

później. 

Cicho wyszła z sypialni, po czym stała, obserwując chaos w 

izbie. Ten, kto to zrobił, nieźle się napracował, ale w cichości 
ducha wierzyła, że za część tego bałaganu była odpowiedzialna 
sama Holte. 

Wciągnęła powietrze i głęboko odetchnęła. 
Nie miała tu już nic do zrobienia. 

background image


 
Kanał La Manche, 24 czerwca 1885 roku   
 
Pokład spacerowy parowca Angélique był szeroki, prawie jak 

ulica, pomyślała Ellen, spacerując po nim z Ulrikiem. Wczo-
rajszy  przelotny  deszcz  ustąpił  promieniom  słonecznym  i 
gdyby nie  powiew  bryzy, byłoby upalnie.  Miała  nadzieję, że 
kapelusz  z  szerokim  rondem  ochroni  ją  przed  powstaniem 
nowych  piegów,  ponieważ  widziała,  że  słońce  mocno  świe-
ciło.  Poza  tym  musiała  uważać,  żeby  nie  ulec  poparzeniu, 
którego zawsze doznawała, zanim jej skóra zbrązowiała. Ulrik 
stwierdził, że na pewno opali się, mimo że usiłowała osłonić 
się ka- 

A-7 

background image

peluszem. Spędzą wiele dni i tygodni na morzu, nim dotrą na 

Madagaskar. 

Nie byli jedynymi, którzy w spacerze po pokładzie widzieli 

miłą  rozrywkę.  Wielu  spośród  ponad  pięciuset  pasażerów 
parowca również spacerowało, inni stojąc wzdłuż relingu pa-
trzyli na morze albo oddawali się odpoczynkowi na leżakach. 
Na  pokładzie  spacerowym  było  wiele  salonów,  w  których 
można  było  spędzić  czas.  W  dalszej  części  tylnego  pokładu 
mieściła się palarnia i sala koncertowa. W położonym z przodu 
statku salonie kobiecym mieściło się osobne pomieszczenie, w 
którym  kobiety  mogły  poprawić  makijaż  i  fryzurę.  Na 
głównym  pokładzie  była  też  osobna  jadalnia  dla  wyższych 
klas,  kabiny  pierwszej  i  drugiej  klasy  oraz  poczta.  Najniżej 
znajdowały się ładownie, kabiny trzeciej klasy, salon sypialny i 
oczywiście jadalnia. 

- Czy czujesz się już lepiej? - zapytał Ulrik i spojrzał na nią 

zatroskany. Dziś rano po przebudzeniu czuła się niedobrze, a 
podczas śniada- 

background image

nia jej samopoczucie wcale się nie polepszyło. Jadalnia była 

przestronna, jednak czuła, że było zbyt duszno. Gdy wrócili do 
kabiny  powiedziała,  że  chciałaby  zażyć  świeżego  powietrza. 
Ulrik od razu zaczął się martwić, był zawsze taki opiekuńczy. 
Uznała, że za bardzo by się przejął jej stanem, więc rano nic już 
o tym nie wspomniała. 

-  Tak,  dziękuję,  świeże  powietrze  pomogło  mi  - 

odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Poza tym sam widok morza 
pomaga. 

Ulrik uśmiechnął się do niej łagodnie. - Czułem się podobnie, 

gdy  po  raz  pierwszy  byłem  na  morzu.  Gdy  nie  widzimy 
horyzontu, zazwyczaj ten stan się pogarsza. 

Podeszli to relingu i stali spoglądając w przestrzeń. W oddali 

mogli dojrzeć francuski ląd, który jawił się jako niskie, szarawe 
wzniesienie okryte mgłą. 

Ellen  schyliła  się,  żeby  móc  zobaczyć,  jak  dziób  statku 

przedzierał się przez granatowo- 

 

background image

czarną  wzburzoną  wodę.  Mimo  że  fale  były  dość  spore, 

wydawały się jej niewielkie. 

- Wygląda to jakby statek niczym strzała pędził przez fale - 

powiedziała podekscytowana. 

Ulrik  cicho  zachichotał.  -  Zgadza  się,  to  duży  i  solidny 

żelazny statek, ale obawiam się, że w okolicach Marsylii morze 
będzie wzburzone. 

Kilka razy wspominał o tym, jak zła pogoda mogła panować 

w  Zatoce  Biskajskiej,  ale  nie  mogli  nic  poradzić,  jedynie  to 
zaakceptować.  Na  morzu  byli  pozostawieni  bogom  morza  i 
kapitanowi  statku,  miłemu  panu  Peytonowi.  Poznała  go 
wczoraj podczas obiadu, kiedy podszedł do ich stolika. 

-  Popatrz,  to  lady  Juliet  i  jej  matka  -  szepnęła  Ellen,  kiedy 

zobaczyła dwie Angielki spacerujące w dali po pokładzie. 

Widziała, że nie była jedyną, która zwróciła uwagę na damy. 

Kobiety  wzbudzały  sensację  swoimi  pięknymi  sukniami  i  w 
ich stronę kierowało się wiele ciekawskich spojrzeń. 

background image

W tym samym momencie kobiety spojrzały na nich i podeszły 

z  wyćwiczonymi,  uprzejmymi  uśmiechami  na  twarzach.  Nie 
było  po  nich  widać,  by  pamiętały,  że  Ellen  była  świadkiem 
wczorajszej  kłótni  pomiędzy  lady  Juliet  i  rodzicami.  Ellen 
oczywiście nie domyślała się nawet, czego dotyczyła kłótnia, 
nie  mówiła  po  angielsku,  ale  przypuszczała,  że  chodziło  o 
zachowanie 

młodej  kobiety  podczas  obiadu.  Wraz 

Wergelandami zostali zaproszeni na wspólny obiad z angielską 
i  francuską  rodziną  szlachecką.  Podczas  posiłku  lady  Juliet 
nagle wstała i wybiegła z jadalni. 

Gdy kobiety podeszły do nich, Ulrik ukłonił się i ucałował ich 

dłonie,  po  czym  wymienili  kilka  słów  po  angielskim.  Ellen 
próbowała wyłowić pojedyncze słowa z ich rozmowy. 

Ulrik  jak  zwykle  zachowywał  się  elegancko  i  grzecznie, 

podczas gdy Ellen czuła się przy nich jak szara myszka. Nie 
rozumiała  ani  słowa  z  tego,  o  czym  rozmawiali!  Znała 
pojedyn- 

 

background image

cze słówka, ale nie była w stanie zrozumieć kontekstu. 
Ellen  obserwowała  podczas  rozmowy  twarz  łady  Juliet. 

Sprawiała  wrażenie  kruchej  i  delikatnej,  a  ona  sama  była  po 
prostu  zbyt  chuda.  Pod  dużymi,  niebieskimi  oczami 
uwidoczniły  się  cienie.  Możliwe,  że  przyczyną  jej  stanu  była 
morska podróż. 

Lady  z  uwagą  słuchała  słów  Ulrika  i  nagle  roześmiała  się 

serdecznie. Śmiejąc się zsunęła z dłoni rękawiczkę i pokazała 
pierścionek,  który  otrzymała  od  narzeczonego,  markiza  de 
Cavalière.  W  diamencie  wspaniałym  blaskiem  odbijały  się 
promienie słońca. 

Ulrik zwrócił się do Ellen. - Chciałem się jedynie upewnić, że 

pierścionek  jest  we  właściwych  rękach  -  wyjaśnił  z 
uśmiechem. 

Lady  Juliet  naciągnęła  z  powrotem  rękawiczkę,  po  czym 

angielskie  damy  pożegnały  się  i  ruszyły  w  dalszy  spacer  po 
pokładzie.  Ulrik  potrząsnął  głową  w  zamyśleniu.  -  Nigdy 
wcześniej 

background image

nie widziałem tak dużego diamentu. Musi być wart fortunę. 
Ellen przytaknęła. - I pomyśleć, że mógł należeć do jakiegoś 

hinduskiego  radży.  Spojrzała  na  Ulrika  i  zaśmiała  się.  -  A 
potem do jakiegoś angielskiego łotra, który nawet nie wiedział, 
jaką ten klejnot ma historię. 

Wzięła  Ulrika  pod  ramię  i  ruszyli  w  kierunku  dzioba. 

Niedaleko  siedzieli  Nora  i  profesor  Wergeland.  Nora  czytała 
książkę, a profesor wyciągnął nogi, położył książkę na brzuchu 
i drzemał. 

Gdy zbliżyli się, Nora odłożyła książkę na kolana i osłoniła 

oczy przed słońcem. - Tak, to wspaniała pogoda na spacery - 
uśmiechnęła się. 

Ulrik  przytaknął.  -  Racja.  Spojrzał  z  zaciekawieniem  na  jej 

książkę. - Co czytasz? 

Nora podniosła grubą, zieloną książkę z tytułem wypisanym 

złotą  czcionką:  O  powstawaniu  gatunków  drogę  naturalnego 
doboru czyli O utrzymywaniu się doskonalszych ras w walce o 
byt. 

 

background image

Ulrik wytrzeszczył oczy. - Czytasz Darwina po angielsku? 
Ellen  spojrzała  na  Ulrika.  Widać  było,  że  mężowi  to 

imponowało. 

Nora  skinęła  głową.  -  Tak,  oczywiście  czytałam  główne 

dzieło Darwina również po duńsku, ale chciałam przeczytać je 
w oryginale. 

Ulrik skinął głową z uznaniem. - Racja. 
-  Istnieje  wiele  publikacji,  które  nie  są  tłumaczone  na 

norweski czy duński, próbuję więc szlifować mój angielski  - 
uśmiechnęła się. 

- To mądre podejście - zgodził się Ulrik. - Bardzo się przyda, 

zarówno  w  dalszych  studiach,  jak  i  w  pracy  w  przyszłości. 
Mam na myśli znajomość angielskiego, rzecz jasna. 

Nora  usiadła  wygodniej  na  krześle  i  położyła  dłoń  na 

pokaźnej  książce.  -  Czy  możesz  pojąć,  że  zdaniem  Kościoła 
nauki  Darwina  są  herezją?  Darwin  i  wielu  innych 
przyrodników udowodnili teorią ewolucji, że kreacjonistyczny 
obraz 

 

background image

świata  jest  przestarzałym  i  nienaukowym  spojrzeniem  na 

świat. 

Ellen próbowała pojąć, co właśnie powiedziała Nora, ale bez 

powodzenia. Nie znała znaczenia większości słów. 

Ulrik cicho zachichotał. - Obawiam się, że Kościół już zawsze 

będzie walczył z teoriami i odkryciami Darwina. 

Ellen stała i przysłuchiwała się ich rozmowie, ale zdała sobie 

sprawę,  że  rozmawiali  o  czymś,  czego  nigdy  nie  będzie  w 
stanie  pojąć,  jeśli  nie  zaznajomi  się  gruntownie  z 
zagadnieniem, które poruszają. 

Jej  uwagę  przykuł  długowłosy  kot  o  białej  i  ciemnoszarej 

sierści, który skradał się między skrzynkami ułożonymi w stos 
na  pokładzie.  Z  wyglądu  przypominał  jej  własnego  kota, 
którego  dostała  w  zeszłym  roku,  gdy  przeprowadziła  się  do 
Kristianii.  Kota  na  czas  podróży  zostawili  u  Betsy,  służąca 
chętnie przyjęła go do siebie. Zaczęła też rozmyślać o ostatnim 
liście od ciotki Sibylle. 

 

background image

Kot przyszedł do niej i zaczął się łasić do spódnicy. Schyliła 

się i pogłaskała go po miękkiej niczym wełna sierści. 

Pan  Wergeland  w  tym  momencie  obudził  się.  -  Czy  to  kot 

okrętowy? - zachichotał i podrapał się po twarzy. - Musiałem 
się zdrzemnąć. 

Ellen podniosła kota, który od razu ułożył się wygodnie w jej 

ramionach i zaczął mruczeć z zadowoleniem. - Jaki on piękny - 
uśmiechnęła się i podrapała go za uszami. 

-  Byłabym  ostrożna  w  tym  kotem  -  upomniała  pani  Nora.  - 

Koty mogą przenosić choroby. 

Ellen pomyślała, że ma rację i miała już uwolnić kota z objęć, 

gdy przybiegła do niej mała dziewczynka. 

Dziewczynka, która mogła być mniej więcej w wieku Marie, 

wyciągnęła ramiona w kierunku kota. 

- Chcesz go potrzymać? - zapytała Ellen po norwesku, mimo 

że nie wiedziała, w jakim ję- 

background image

zyku mówiła dziewczynka. Pomyślała, że musiała pochodzić 

z  jednego  z  dalekich  krajów  na  Wschodzie.  Włosy  miała 
czarne  niczym  węgiel,  lśniącą  śniadą  cerę  i  wąskie,  lekko 
skośne oczy. 

Dziewczynka spojrzała na nią i uderzyła się dłonią w pierś. 
Ellen nie zrozumiała. - Chcesz wziąć kotka? 
- zapytała ponownie i podała jej zwierzę. 
Dziewczynka wzięła kota i przytuliła go do siebie. 
Wysoka,  smukła  kobieta  pospiesznie  podeszła  do 

dziewczynki.  -  There  you  are  -  powiedziała  i  szybko  ją 
przytuliła. Ellen pomyślała, że musiała szukać dziewczynki. 

Kobieta  uśmiechnęła  się  do  Ellen,  wyciągnęła  rękę  i 

powiedziała  coś,  czego  Ellen  nie  zrozumiała.  W  desperacji 
odwróciła się do Ulrika, który zaczął rozmowę z kobietą. 

- Dziewczynka jest głucha - wyjaśnił Ulrik. 
-  To  jej  kot,  ale  dziś  rano  zniknął  z  kabiny  i  dziewczynka 

wszędzie próbowała go znaleźć. 

 

background image

Uśmiechnął się do kobiety. - Pani Darcy szukała swojej córki, 

więc ucieszyła się, że w końcu ją odnalazła. I kota również. 

Ellen  zmieszana  popatrzyła  na  panią  Darcy.  W  odróżnieniu 

od  córki  wyglądała  na  Europejkę,  miała  jasną  cerę  i  włosy 
koloru piasku. 

-  Pani  Darcy  i  jej  małżonek  są  misjonarzami  w  Chinach  - 

wyjaśnił  Ulrik.  -  Wzięli  ze  sobą  tę  dziewczynkę,  Zhenmei, 
która jest sierotą. 

Ulrik  kontynuował  rozmowę  z  panią  Darcy,  podczas  gdy 

Ellen  pochyliła  się  nad  Zhenmei.  Mała  Chinka  ostrożnie 
spojrzała na nią, więc zrozumiała, że musi być delikatna. 

Uśmiechnęła się, wskazała palcem na kota i pogłaskała swoją 

rękę. 

Zhenmei od razu zrozumiała, co Ellen miała na myśli i słodka 

twarz dziewczynki rozjaśniła się w uśmiechu. 

Ellen  podrapała  kota  pod  pyszczkiem,  gdy  ten  wygodnie 

ułożył się w ramionach dziewczynki. 

 

background image

Spojrzała  w  górę  na  Ulrika.  -  Tak  bardzo  chciałabym  jej 

opowiedzieć, że sama mam bardzo podobnego kota. 

Ulrik ponownie zwrócił się do pani Darcy po angielsku. 
Kobieta trąciła Zhenmei w ramię i dziewczynka spojrzała na 

nią.  Ze  zdziwieniem  Ellen  patrzyła,  jak  matka  zrobiła  kilka 
szybkich ruchów dłońmi, po czym dziewczynka odwróciła się 
do niej i uśmiechnęła się szeroko. 

Matka używała znaków, żeby porozumieć się z dziewczynką! 

Wiedziała, że głusi ludzie uczyli się rozmawiania w ten sposób, 
jednak częściej uczyli się czytać z ust. 

Pani Darcy ponownie zrobiła kilka ruchów dłońmi, po czym 

dziewczynka  pomachała  ręką  i  oddaliły  się  wraz  z  kotem  w 
ramionach. 

-  Jaka  ona  słodka  -  uśmiechnęła  się  Ellen  i  przez  chwilę 

pomyślała o dzieciach, które uczyła i które tak dobrze znała w 
czasach,  gdy  mieszkała  w  Danii.  Utrzymywała  kontakt 
listowny 

 

background image

z Henny i matką Poula, była więc na bieżąco informowana o 

losach  dzieci.  W  szkole  przy  hucie  szkła  mieli  teraz  nową 
nauczycielkę. 

-  Nie  będziemy  już  państwu  więcej  przeszkadzać  - 

uśmiechnął  się  Ulrik  do  Wergelandów.  -  Zobaczymy  się  na 
obiedzie w jadalni? 

Profesor skinął głową i zamknął swoją książkę. - Będziemy 

czekać przed wejściem. 

Ulrik i Ellen ruszyli w dalszy spacer i  dochodzili  do prawej 

strony statku, gdy Ulrik nagle zwolnił kroku. 

Ellen popatrzyła na niego i zobaczyła, że zmarszczył czoło i 

wpatrywał się przed siebie. - O co chodzi? - zapytała i spojrzała 
tam, gdzie on. 

Ulrik  zatrzymał  się  i  teraz  stało  się  jasne,  co  przykuło  jego 

uwagę.  Niedaleko  przed  nimi  stał  oparty  o  barierkę  jakiś 
mężczyzna, który patrzył w morze. 

Ulrik skinął głową w jego kierunku. - Widzisz go? - zapytał 

cicho. 

 

background image

-Tak. 
- Widziałem już go kiedyś - powiedział z wolna. 
Ellen  ponownie  rzuciła  szybkie  spojrzenie  na  wysokiego, 

dobrze  zbudowanego  mężczyznę  o  ciemnych,  kręconych 
włosach. - Tak sądzisz? 

-  zapytała  pełna  wątpliwości.  Poza  Wergelanda-mi  nikogo 

prawie  nie  znali  na  pokładzie.  -  Ale  on  przypomina  Erika  - 
powiedziała zamyślona. 

- Może dlatego zdaje ci się, że jest w nim coś znajomego. 
Ulrik  potrząsnął  głową,  a  mężczyzna  odszedł  od  barierki  i 

zniknął, idąc w kierunku rufy. 

- Nie, wiem, że widziałem go już kiedyś. Nie pamiętam tylko 

gdzie. 

background image


 
Gdy  Abelone  wróciła  do  domu  pani  Holte  w  towarzystwie 

lensmanna, 

staruszka już krzątała się po izbie. Nie wydawało się, by poza 

raną na czole odniosła jakieś większe obrażenia. Zadała sobie 
nawet trudu, żeby wyszczotkować włosy i ładnie je upiąć. 

-  No  proszę,  sam  lensmann?  Proszę  wejść,  proszę  - 

powiedziała  wylewnie,  gdy  wchodził  do  izby.  Abelone  sama 
otworzyła  drzwi,  żeby  nie  obudzić  staruszki,  gdyby  nadal 
spała. 

-  Dziękuję  bardzo,  pani  Holte  -  odpowiedział  lensmann 

przyjacielsko,  a  gospodyni  zaprowadziła  go  do  części  domu, 
która była używana jako pokój dzienny. 

 

background image

Abelone miała nadzieję, że Holte nie zauważyła, że podczas 

sprzątania zostało zrobione więcej niż chciała, bo gdy zaczęły z 
Marie porządki, trudno było skończyć. Staruszka nagromadziła 
mnóstwo śmieci, które powinny być wyrzucone, ale to zależało 
tylko od niej. Przynajmniej udało się je uprzątnąć i teraz izba 
wydawała się większa i przyjemniejsza. 

Abelone pomogła znaleźć filiżanki do kawy i wyłożyła na stół 

ciasteczka, które przyniosła z sobą. Mimo że filiżanki mogłyby 
być czystsze, stół wyglądał całkiem zachęcająco, gdy staruszka 
położyła na stole chabrowy obrus. 

- Muszę przyznać, że to, co opowiedziała mi pani Ladefoss, 

jest przerażające - powiedział lensmann po zjedzeniu ciastka. 

Staruszka ochoczo przytaknęła i odstawiła filiżankę. - Zgadza 

się, lensmannie. Może pan sobie wyobrazić jak to było, gdy ten 
ogromny człowiek przyszedł tu, zastraszył mnie i wyzwał. Ale 
mimo że jestem stara, umiem stawić opór. 

background image

Abelone zakłopotana spoglądała w filiżankę, gdy pani Holte 

opowiedziała o tym, co się stało. Poprzednio trochę się myliła, 
ale  teraz  pamiętała  o  najmniejszych  szczegółach  zajścia. 
Abelone  pomyślała,  że  staruszka  mogła  trochę  ubarwić 
opowieść.  W  każdym  razie  historia  brzmiała  bardziej 
dramatycznie niż za pierwszym razem. 

-  Rzucił  mnie  na  podłogę,  może  pan  to  sobie  wyobrazić? 

Zrobić  coś  takiego  staremu  człowiekowi!  I  ten  kundel,  z 
którym przyszedł! Staruszka zadrżała. - Nigdy nie widziałam 
tak ujadającego psa! Gryzł i szczekał jak szalony. 

Abelone  rzuciła  jej  szybkie  spojrzenie.  Czy  to  mógł  być 

Shep? Jeśli to był Sorensen, to na pewno miał ze sobą Shepa. 
Ale Shep nigdy by się tak nie zachował. W każdym razie nigdy 
przy niej nie szczekał ani nie gryzł. 

Staruszka  kontynuowała  wyjaśnienia  i  gdy  skończyła, 

lensmann zwrócił się do Abelone. -Zastanawiała się pani, czy 
to nie Aslak Sorensen za tym stoi. 

background image

Poczuła, że się czerwieni, ponieważ nie miała dowodów na to, 

że to był on, a nie lubiła rozsiewać plotek. Również dlatego nie 
wymieniła wcześniej jego imienia, ale teraz zrobił to lensmann. 

-  Nie  mam  powodów,  żeby  tak  sądzić  -  zaczęła,  ale  Austad 

przerwał jej. 

- Ale czyż nie opowiedziała mi pani, że wczoraj był w Gimle i 

pani Holte sądzi, że pani pies przypomina jego psa? 

Abelone  skinęła  głową.  -  Tak,  ma  pan  rację  -musiała 

przyznać. 

Lensmann  spojrzał  na  Holte.  -1  według  tego,  co  pani 

opowiedziała  o  tym  człowieku,  nie  można  wykluczyć,  że  to 
Sorensen jest winny, ale, jak zrozumiałem, wyruszył w podróż 
i ma wrócić za kilka tygodni? 

Abelone przytaknęła. - Tak właśnie powiedział. W tym czasie 

miałam zaopiekować się jego drugim psem. 

Lensmann  wolno  skinął  głową  i  w  zamyśleniu  skierował 

wzrok na zielarkę. - Tak, jedynym 

 

background image

rozwiązaniem  jest  zaczekać,  aż  Aslak  Sorensen  wróci  z 

podróży.  A  na  razie  radzę  pani,  żeby  uważać,  kogo  się 
wpuszcza, pani Holte. Wstał i ukłonił się lekko. - Bardzo pani 
dziękuję za kawę i ciastka, były znakomite. 

Staruszka wyglądała na oszołomioną i szybko podała talerz. - 

Czy nie masz ochoty na więcej ciastek, lensmannie? Chyba się 
aż tak nie śpieszysz? 

Jej  spojrzenie  było  niemal  błagalne,  Abelone  pomyślała,  że 

była zadowolona, że lensmann wysłuchiwał jej opowiadań. Nie 
tak często ktoś ją odwiedzał. 

Austad spojrzał na Abelone, zrozumiała, że lensmann uznał 

rozmowę i wizytę za skończone. - Mam sprawę w sąsiedniej 
wsi,  pani  Holte,  muszę  już  iść  -  usprawiedliwił  się,  nałożył 
kapelusz i podążył ku drzwiom. 

Staruszka  długo  śledziła  go  wzrokiem,  a  talerz  z  ciastkami 

podała Abelone. - Może ty masz ochotę na więcej? 

background image

Nie  miała  serca  odmówić,  mimo  że  powinna  już  być  z 

powrotem  w  domu.  Nie  lubiła  być  z  dala  od  Małego  Erika, 
nawet gdy wiedziała, że był w dobrych rękach, gdy opiekowała 
się  nim  Sofie.  Co  prawda  wątpiła,  czy  tęsknił  za  nią  równie 
mocno, jak ona za nim. Prawdopodobnie nawet nie zauważył, 
że wyszła. 

Uśmiechnęła się i skinęła głową. - Dziękuję, ciasteczka Bery 

jak zawsze są wyśmienite. 

Jadły ciasteczka, gdy deszcz zaczął bębnić o szyby w oknach. 
Holte mrugnęła do niej. - Najlepiej będzie, jak zaczekasz tu, 

aż przestanie padać. 

Abelone  przytaknęła,  choć  wcale  nie  przejmowała  się 

deszczem. O tej porze roku nie było wcale zimno. 

Patrzyła  na  staruszkę,  która  wkładała  kolejne  ciasteczko  do 

ust. 

Wprawdzie  nie  chciała  jechać  z  nią  do  Gimle,  ale  nie  było 

dziwne, że bała się samotności po tym co się zdarzyło. 

 

background image

Krocząc  przez  zabłocony  dziedziniec,  spojrzała  w  szare 

niebo.  Gdy  była  u  staruszki,  lał  deszcz,  ale  jak  tylko  się 
wypogodziło, pożegnała się i pospieszyła do domu. Sądziła, że 
znów zanosiło się na deszcz, ciemne chmury zbierające się nad 
fiordem zapowiadały złą pogodę. 

Poirytowana spojrzała w dół na brzeg sukni, po czym uniosła 

spódnice,  żeby  wejść  po  schodach.  Wracając  starała  się  nie 
zamoczyć  i  nie  powalać  błotem,  ale  bezskutecznie.  Będzie 
musiała się przebrać. 

Otworzyła  drzwi  i  już  miała  wejść  na  górę  po  kręconych 

schodach,  ale  postanowiła  najpierw  zajrzeć  do  kuchni,  do 
Małego Erika. 

Sofie  obierała  ziemniaki  przy  kuchennej  ladzie,  a  Bera 

krzątała się przy piecu. Marie siedziała przy stole z makatką, 
którą dostała od Bery. Siostra lubiła haftować i tego lata 

 

background image

zaczęła wyszywać alfabet. Jesienią pójdzie do szkoły, z czego 

bardzo się cieszyła, na pewno nie będzie miała problemów z 
nauką. Siostra znała już litery i proste działania arytmetyczne. 

- Sofie, gdzie jest Mały Erik? - zapytała i rozejrzała się. Nie 

widziała go ani nie słyszała. 

Sofie spojrzała przez ramię. - Jest razem z Maline, na górze. 
Abelone skinęła głową i uśmiechnęła się. -Dziękuję. 
- Co powiedział lensmann? - zapytała Bera i podeszła do niej, 

wycierając ręce w ręcznik. 

Abelone popatrzyła na dół swej sukni i na jej twarzy pojawił 

się grymas. - Później opowiem, najpierw zmienię ubranie. 

Wbiegła  na  schody  i  zobaczyła  w  korytarzu  Maline 

wychodząca  z  pokoju  ojca.  Abelone  spojrzała  na  nią  ze 
zdziwieniem, nie widząc z nią synka. - Czy Mały Erik nie jest z 
tobą? - zapytała. 

 

background image

Maline  potrząsnęła  głową.  -  Nie,  sądzę,  że  jest  na  dole  w 

kuchni razem z Sofie. 

Poczuła ucisk w żołądku. - Nie, Małego Erika nie ma z Sofie, 

powiedziała, że jest z tobą. 

Maline zaczęła się rozglądać. - Ale ja myślałam... Sofie miała 

się nim zająć - powiedziała zdecydowanie. 

Abelone skinęła głową.  - Tak więc na pewno jest  na  dole - 

odparła, ale czuła coraz większy niepokój. 

Pospiesznie  zeszła  po  schodach  i  zajrzała  do  pokoju 

dziennego,  ale  synka  tam  nie  było.  Bliźnięta  bawiły  się 
drewnianymi  zabawkami,  które  dostały  od  jednego  z 
parobków. 

Weszła  do  kuchni  razem  z  Maline.  Sofie  skończyła  już 

obierać ziemniaki i właśnie zaczynała gotować wodę. - Sofie, 
gdzie ostatnio widziałaś Małego Erika? - zapytała Abelone. 

Sofie  odwróciła  się  do  niej,  na  jej  twarzy  malowało  się 

zaskoczenie. - Wtedy, gdy prosiłam cię, Maline, o opiekę nad 
nim - wyjaśniła. - Miałam... 

 

background image

- Miałam się nim zaopiekować, gdy ty po-szłaś po drewno! - 

zaprotestowała  Maline.  -Kiedy  wróciłaś,  myślałam,  że  go 
weźmiesz. 

Sofie potrząsnęła głową ze złością. - Myślałam, że poszedł z 

tobą na górę, widziałam was razem w przedsionku i myślałam, 
że... 

Abelone patrzyła na nie i zrozumiała. Każda była przekonana, 

że to ta druga opiekowała się Małym Erikiem. 

Zwróciła  się  do  Sofie.  -  Sofie,  jak  dawno  temu  przyniosłaś 

drewno? Sofie szybko zastanowiła się. - Nie wiem, może minął 
kwadrans. 

-1 od tego czasu żadna z was go nie widziała? 
Dziewczęta spojrzały na siebie. 
-  Sądziłam,  że  opiekowałaś  się  nim,  odkąd  wróciłaś.  Oczy 

Maline błyszczały. - A ja myślałam, że... 

- Abelone przerwała im. - Teraz to nieistotne 
- powiedziała surowiej, niż chciała, ale prawda była taka, że 

żadna  z  nich  nie  wiedziała,  gdzie  przez  ostatni  kwadrans 
znajdował się jej syn. Albo gdzie był teraz. 

background image


 
Blanche  spojrzała  na  siedzącego  obok  niej  w  powozie  pana 

Floysviga  z  komisji  do  spraw  ubogich.  Po  rozmowie  z 
Angelstenami pojechała prosto do biura komisji. Na szczęście 
nie  było  tam  kobiety,  z  którą  poprzednio  rozmawiała.  Pan 
Floysvig przynajmniej jej wysłuchał, mimo że patrzył na nią z 
niedowierzaniem,  gdy  opowiedziała  historię  Fredrikke. 
Powiedział  również,  że  wątpi,  żeby  coś  podobnego  mogło 
zdarzyć  się  u  Angelstenów,  o  których  mówił,  że  byli 
prawdziwie zatroskani o los swoich podopiecznych. 

Pojęła,  że  ponownie  zostanie  zignorowana,  ale  teraz  miała 

silny argument, którego nie 

background image

można  było  pominąć:  jeśli  Fredrikke  mówiła  prawdę,  to 

chłopiec,  który  został  wychłostany  w  domu  modlitewnym, 
musi mieć rany na plecach. Dziewczynka dokładnie opisała, co 
zobaczyła. Między innymi powiedziała, że wzdłuż jego pleców 
spływała krew. To znaczyło, że musi nadal mieć rany, które się 
nie zagoiły. 

Pan Floysvig był jej niechętny, ale rzeczywistość była taka, że 

komisja do spraw ubogich była zobowiązana do odwiedzania 
miejsc, gdzie ubodzy i inni podopieczni potrzebowali pomocy. 
Podobnie było w sierocińcu. Przedstawiciel komisji odwiedzał 
go  dwa  razy  w  roku,  jedna  wizyta  była  niezapowiedziana,  a 
druga zaplanowana. Zapowiedziana, czy nie - dla Blanche nie 
stanowiło to różnicy. Była  pewna, że  dzieci były szczęśliwe. 
Komisja nie zawsze wywiązywała się z obowiązku wizytacji, 
ale wiedziała, że urzędnicy byli zadowoleni z sytuacji w siero-
cińcu  i  uważali,  że  inne  miejsca  bardziej  potrzebują  ich 
odwiedzin. 

 

background image

Sądziła,  że  podobnie  było  w  przypadku  Angelsten. 

Gospodarstwo  było  czyste  i  dobrze  prowadzone,  państwo 
Angelsten  byli  powszechnie  szanowani  i  nie  można  było 
niczego  zarzucić  ich  opiece  nad  dziećmi.  Zdaniem  Blanche 
niezbyt często byli odwiedzani przez urzędników. 

Siedzieli  w  milczeniu,  gdy ukazał  się  im  w całej  okazałości 

główny  budynek  Angelsten.  Gdy  wczoraj  wieczorem 
świętowali noc świętojańską, było duszno i wilgotno, ale o tej 
porze  roku  często  po  takiej  upalnej  pogodzie  przychodziła 
burza  z  piorunami  i  deszcz.  Obecnie  zbierało  się  na  deszcz, 
poznała  to  po  zimnym  wietrze  i  burzowych  chmurach,  które 
zbierały  się  nad  fiordem.  Poza  tym  spienione  morze 
pociemniało. 

Urzędnik  z  komisji  odwrócił  się  do  niej.  -  Czy  jest  pani 

świadoma, że wysuwa pani poważne oskarżenia pod adresem 
państwa Angelsten? 

Jakby  sama  tego  nie  wiedziała!  Wiedząc,  jak  sielankowo 

przedstawiają  siebie  Angelstenowie,  mogła  zrozumieć 
wątpliwości Floysviga. Poza 

 

background image

tym było powszechnie wiadomo, że są bardzo religijni, stali 

na  czele  kongregacji,  która  wyrażała  konserwatywny  i  -  jej 
zdaniem  -  staromodny  pogląd  na  Biblię  i  Słowo  Boże,  ale 
wiedziała,  że  wielu  podzielało  ich  poglądy.  W  niedługim 
czasie zyskali wielu nowych zwolenników. 

- Sama bym w to nie uwierzyła, gdybym nie była pewna, że 

dzieci  powiedziały  prawdę  -  odpowiedziała  i  spojrzała  mu 
prosto w oczy. 

Przedstawiciel  komisji  spojrzał  na  nią  bez  zrozumienia.  - 

Zobaczymy,  pani  Bjerkely.  Czy  będzie  tak,  jak  pani  mówi. 
Jeśli  dziewczynka  mówi  prawdę,  będziemy  mieć  na  to 
dowody. 

Jeśli Angelstenowie byli zdziwieni jej ponownym widokiem, 

to potrafili to dobrze ukryć. 

-  To  pani,  pani  Bjerkely?  -  powiedział  pan  Angelsten  z 

uśmiechem i ukłonił się, gdy za gospodynią przeszli do salonu. 

 

background image

Blanche  zdobyła  się  na  równie  grzeczną  odpowiedź.  Ku  jej 

zdziwieniu, pan domu serdecznie przywitał się z urzędnikiem. 
Czyżby Angelstenowie zrozumieli, że to nie jest wizyta grzecz-
nościowa? 

-  Tak  miło  pana  widzieć,  panie  Floysvig  -powiedział  pan 

Angelsten  zapraszająco.  -  Muszę  przyznać,  że  przyjęcie 
zorganizowane dla kongregacji przez pana i pańską żonę było 
szczególnie udane. 

Blanche stała i patrzyła na rozmawiających mężczyzn. Widać 

było  wyraźnie,  że  pan  Floysvig  należał  do  tej  samej 
kongregacji. 

W  takim  razie  mógł  wspomnieć,  że  znał  Angelstenów!  Nie 

było więc nic zaskakującego w tym, że nie dawał wiary w jej 
historię, jeśli przyjaźnił się z nimi. 

Zdusiła w sobie złość, nie zamierzała opuścić gospodarstwa, 

zanim pan Floysvig nie zobaczy pleców Krestiana. 

Westchnęła cicho i aż cała się napięła. 
 

background image

Angelsten  skierował  wzrok  na  Blanche.  -  Tak  miło  panią 

widzieć  ponownie,  pani  Bjerkely  -zwrócił  się  do  niej 
przymilnym tonem, po czym spoważniał. - Czy chodzi może o 
Fredrikke? Muszę przyznać, że dużo myślimy o dziewczynce, 
bardzo  martwiliśmy  się  o  nią.  Popatrzył  ponownie  na 
urzędnika.  -  Niektóre  dzieci  są  bardziej  nieokrzesane  od 
innych,  a  ta  dziewczynka  uciekła  z  Angelsten,  ale  pani 
Bjerkely  zapewniła  nas,  że  jest  w  dobrych  rękach.  Dzisiaj 
zgodziliśmy  się,  że  ona  i  oczywiście  jej  brat  będą  odtąd 
mieszkać w sierocińcu imienia Heleny Augusty Blickenfeldt. 

Blanche wprost zagotowała się ze złości. Ten człowiek był nie 

tylko zły, ale i przebiegły. - Dziękuję, panie Angelsten, jest tak, 
jak pan mówi, Fredrikke ma się dobrze. Zwróciła się do pana 
Floysviga.  -  Fredrikke  to  ta  dziewczynka,  o  której  panu 
mówiłam. To ona opowiedziała nam, co zdarzyło się wczoraj w 
domu modlitewnym. 

 

background image

Pan Angelsten spojrzał na Blanche zmieszały. - Co ma pani na 

myśli? 

Zacisnęła  zęby,  Angelsten  wiedział  dokładne,  o  czym 

mówiła.  -  Sądzę,  że  nie  mógł  pan  napomnieć  o  czym 
rozmawialiśmy przed południem, panie Angelsten - odparła. - 
A może takie rzeczy są tu powszechnym zwyczajem? 

Widziała, jak błysnęły mu oczy, ale uśmiech pozostał mu na 

ustach. 

Angelsten zachichotał krótko. - Czy wierzy pani w tę historię 

zmyśloną  przez Fredrikke? -zapytał zrezygnowanym tonem i 
potrząsnął  głową.  -  Poznając  Fredrikke  zrozumie  pani 
stopniowo,  że  ona  na  poczekaniu  jest  w  stanie  zmyślić  takie 
historie.  Spojrzał  na  pana  Floysviga,  przybierając  poważną 
minę.  -  Muszę  przygnać,  że  jestem  zaniepokojony  stanem 
umysłowym dziewczynki, ale przyjmuję, że takie rzeczy mogą 
się dziać z młodą, wrażliwą głową. Ciężko jest zostać sierotą w 
tak  młodym  wieku  i  muszę  przyznać,  że  boli  mnie,  że  nie 
zdołaliśmy do- 

 

background image

trzeć do niej z dobrym, kojącym Słowem Pana. W trudnych 

chwilach mogłoby to być dużą pomocą dla niej i jej brata. 

Blanche  zadrżała  z  gniewu.  -  A  co  z  Gustavem,  którego 

państwo  zamykają  w  piwnicy,  ponieważ  się  jąka?  Czy 
Fredrikke  to  również  zmyśliła?  Co  z  Thorsteinem?  Ile  razy 
ukarali go państwo za to, że prawie nie słyszy? 

Zapadła  krępująca  cisza.  Floysvig  spojrzał  pytająco  na 

Angelstena. 

Pan  domu  uśmiechnął  się  ironicznie  i  odkaszlnął.  -  Mogę 

panią zapewnić, że robimy, co w naszej mocy, żeby wychować 
te  dzieci  na  dobrych  chrześcijan,  pani  Bjerkely.  Ponownie 
zwrócił się do swojego przyjaciela, Floysviga. 

-  Pani  Bjerkely  ma  rację,  rzadko,  ale  czasem  jesteśmy 

zmuszeni zastosować surowsze środki, żeby dzieci czegoś się 
nauczyły.  Ale  musi  pani  pamiętać,  że  to  są  harde  dzieci. 
Łagodne kary często nie odnoszą skutku. Przykro mi samemu, 
że tak jest, ale zdecydowanie stwierdzam, 

 

background image

że  naszym  obowiązkiem  jest  pokazać  im  właściwą  drogę.  I 

zgadza się, wiem, że dzieci sądzą, że jesteśmy surowi, ale które 
dorastające  pokolenie  tego  nie  myśli  o  swoich  rodzicach? 
Zaśmiał  się  cicho  i  spojrzał  na  pana  Floysviga,  który  skinął 
aprobująco  głową.  -  Byłoby  oszustwem  wobec  dzieci, 
gdybyśmy  nie  zrobili  wszystkiego,  co  w  naszej  mocy,  żeby 
wychować je na dobrych chrześcijan i obywateli. Poza tym to 
nasz Pan powiedział, że jeśli się kocha, to się również karci - 
zakończył z pobożną miną. 

Pan  Floysvig  spojrzał  znacząco  na  Blanche.  -  Poza  tym  te 

dzieci były zupełnie zaniedbane, nie otrzymały wskazówek jak 
powinny  się  zachować.  Na  początku,  gdy  pojawiają  się  w 
domu i mówi im się, żeby porządnie się zachowywały, trudno 
im to przyjąć. 

Spojrzała na każdego z nich po kolei, byli razem, przeciwko 

niej. 

Co  miała  powiedzieć  i  co  mogła  uczynić?  Miała  ochotę 

odpowiedzieć, że w sierocińcu nie 

 

background image

musieli uciekać się do takich rozwiązań, ale powstrzymała się 

od  tego.  Nic  tu  nie  pomoże  żadna  dyskusja,  jedynie  widok 
pleców Krestiana mógł otworzyć oczy pana Floysviga. 

Mężczyźni stali rozmawiając ze sobą, najwyraźniej zgadzali 

się, że w obecnych czasach dzieci miały za dużo swobody i nie 
były wychowywane w duchu chrześcijańskim. 

Blanche  spojrzała  na  panią  Angelsten,  która  milcząco 

przysłuchiwała się rozmowie. Ich spojrzenia się spotkały, ale 
pani Angelsten odwróciła wzrok. 

Czy  miała  wyrzuty  sumienia?  Blanche  wiedziała,  że  pani 

Angelsten miała syna z pierwszego małżeństwa, który uciekł z 
domu, gdy był młodym chłopcem. Nikt nie wiedział, gdzie się 
podział, ale w miarę, jak mijały lata uznano, że pewnie już nie 
żyje. Państwo Angelsten nie mieli wspólnych dzieci. 

Jak kobieta, która sama była matką, mogła narazić dziecko na 

to, czego świadkiem była 

 

background image

Fredrikke?  Sama  wiedziała,  jak  trudne  bywają  niesforne 

dzieci, ale kary stosowane w Angelsten były niesłychane. 

-  Chciałabym,  żebyście  przyprowadzili  Krestiana  -  ostrym 

głosem przerwała mężczyznom. 

Państwo Angelsten i pan Floysvig wpatrywali się w nią. 
-  Krestian?  -  zapytał  pan  Angelsten.  Zirytowało  ją,  że 

próbował  zabrzmieć  i  wyglądać  na  zmieszanego.  -  Dlaczego 
chce pani z nim rozmawiać? - 

- Po prostu przyprowadź go - zażądała Blanche. Widziała, jak 

jego twarz napięła się. Wiedziała, że według mężczyzn kobiety 
nie powinny zabierać  głosu na  spotkaniach ani przerywać im 
rozmowy,  ale  teraz  przebrała  się  miarka.  Poza  tym 
doświadczyła  już  w  życiu  zbyt  wiele,  żeby  przejmować  się 
zbytnio  tym,  co  mężczyźni  uważali  o  tym,  jak  powinna  się 
zachowywać.  Mężczyźni  potrafili  zachowywać  się  gwałtow-
nie, więc dlaczego nie mogą tego i kobiety? Zbyt 

 

background image

mało  kobiet  odważało  się  podnieść  głos  w  obecności 

mężczyzn. 

Pan Angelsten skinął w stronę żony, która wyszła z salonu. 
Mężczyźni  odeszli  od  Blanche  w  stronę  okna,  gdzie 

rozmawiali z cicha. Nieprzyjazne spojrzenia, które jej wysyłali 
sprawiły,  że  pojęła,  że  pan  Floysvig  nie  był  do  niej  tak 
przyjaźnie  nastawiony,  jak  pierwotnie  zakładała.  Poza  tym 
urywki rozmowy nie napawały optymizmem. -...W mieście jest 
wiele głosów mówiących, że kobiecie nie godzi się zajmować 
takiej  pozycji  w  społeczeństwie...  Niedługo  kobiety  zaczną 
chodzić w spodniach! Nawet same kobiety z kongregacji sądzą, 
że kobiety nie powinny się tak zachowywać... 

Głęboko  wciągnęła  powietrze  i  starała  się  nie  słuchać, 

ponieważ czuła, że starali się, by usłyszała, o czym mówili. 

W  głębi  duszy  miała  nadzieję,  że  nie  przerodzi  się  to  w 

dyskusję o niej. Od długiego czasu 

 

background image

widziała  zarówno  mężczyzn,  jak  i  kobiety  rzucających  jej 

wrogie spojrzenia i wiedziała dlaczego. Wielu nie podobała się 
jej  pozycja.  Była  udziałowcem  w  miejskim  banku,  który 
przecież  należał  wcześniej  do  jej  ojca.  Zasiadała  w  radzie 
nadzorczej  kopalni  i  nie  należała  do  kobiet,  które  milczały 
podczas zgromadzeń. Sama nie zastanawiała się nad tym zbyt 
wiele,  taka  po  prostu  była,  a  bogactwo  osiągnęła  dzięki 
zbiegowi okoliczności. 

Wiedziała  doskonale,  że  w  sumie  niewiele  różniło  ją  od 

kobiet, które musiały żebrać, żeby nakarmić swoje dzieci. 

Miała  szczęście  urodzić  się  w  bogatej  rodzinie,  co  było 

przywilejem niewielu ludzi. Wiedziała również, że wiele było 
kobiet, które nigdy nie będą miały możliwości wydostania się z 
ubóstwa,  w  którym  żyły,  bez  względu  na  to,  jak  ciężko  by 
pracowały. Faktem było jednak, że wiele z tych kobiet miało 
nieślubne dzieci. 

Myśl o tych kobietach i ich dzieciach spra- 
 

background image

wiała, że nie przejmowała się tymi, którzy sądzili, że kobiecie 

nie  wypadało  się  zachowywać  tak,  jak  ona.  Ktoś  musiał 
przemawiać w imieniu kobiet, które nie były w stanie albo nie 
umiały zabrać głosu. Ona miała taką możliwość i w tej sytuacji 
to,  co  Angelsten  i  jemu  podobni  sądzili,  miało  mniejsze 
znaczenie. 

Minęło trochę czasu, zanim pani Angelsten wróciła. Blanche 

poczuła, że zwilgotniały jej ręce. Co się stanie, jeśli powie, że 
Krestiana nie ma w gospodarstwie? 

Przez  dwuskrzydłowe  drzwi  razem  z  panią  Angelsten  do 

salonu  wszedł  jasnowłosy  chłopiec.  Domyśliła  się,  że  to 
Krestian. Był wysoki, ale garbił się, oczy miał spuszczone. 

Blanche  poczuła  wyrzuty  sumienia.  Czy  na  pewno  dobrze 

zrobi, jeśli zapyta go jak wyglądają jego plecy? Było coś w tej 
całej sytuacji, co jej się nie podobało. 

Spojrzała na pana Floysviga, który stał w oczekiwaniu na bieg 

wydarzeń. Miała obowiązek to 

background image

zrobić, skoro już zaangażowała się w tę sprawę. Miało to być 

dowodem,  jak  strasznie  karane  były  dzieci  z  gospodarstwa. 
Miała  nadzieję, że  pan  Floysvig  i  komisja  do  spraw  ubogich 
zrozumieją, że dzieci nie powinny tu mieszkać. 

Podeszła do chłopca i próbowała się uśmiechnąć. - Czy to ty 

jesteś Krestian? 

Chłopiec przytaknął, ale nie podniósł na nią wzroku.  - Tak, 

proszę pani - odpowiedział cicho. 

Blanche popatrzyła na panią Angelsten, która przysłuchiwała 

im  się  uważnie.  Możliwe,  że  domyśliła  się,  co  zamierzała 
zrobić. 

-  Krestianie  -  ostrożnie  zaczęła  Blanche.  -Czy  moglibyśmy 

może zobaczyć twoje plecy? 

Chłopiec  spojrzał  niepewnie  na  panią  Angelten.  Blanche 

wstrzymała  oddech.  A  jeśli  zabroni  chłopcu  podciągnąć 
koszulę? Ku jej zdziwieniu kobieta skinęła głową. - Krestianie, 
zrób jak mówi pani Bjerkely. 

Chłopiec najpierw odpiął guziki koszuli, po czym podciągnął 

ją i powoli odwrócił się. 

background image

Nie  wiedziała,  czego  się  spodziewać.  Wierzyła  słowom 

Fredrikke,  ale  mimo  to  nie  była  przygotowana  na  widok 
obrzmiałych, czerwonych pleców. Czerwone pręgi biegnące w 
poprzek  linii  kręgosłupa  świadczyły  o  tym,  że  Fredrikke 
mówiła prawdę. W tym momencie pomyślała o pręgach, które 
widziała również na plecach Thorsteina. 

Widok był tak okropny, że musiała na moment zamknąć oczy. 
- Mógł się nawet zabić - usłyszała głos pana Angelstena. Jego 

słowa przywróciły ją do rzeczywistości. 

- To działanie Boga sprawiło, że rany nie były poważniejsze. 
Blanche  wpatrzyła  się  w  niego  bez  słowa.  Co  on  próbował 

powiedzieć? Że chłopiec sam się zranił? 

-  Krestianie  -  powiedziała  szybko.  -  Czy  mógłbyś 

opowiedzieć, co ci się stało w plecy? -spojrzała na niego, ale 
chłopiec nadal na nią nie patrzył. 

background image

-  To  stało  się  wczoraj  wieczorem,  było  dość  późno  -  zaczął 

wolno cichym głosem. - Szedłem po skałach, żeby popatrzeć 
na ogniska świętojańskie, pośliznąłem się i upadłem. 

Blanche  poczuła  sprzeciw  całą  sobą.  -  To  nieprawda!  -  nie 

wytrzymała. - Fredrikke powiedziała, że... - 

-  Pani  Bjerkely!  -  pan  Fleysyig  przerwał  jej  ostro.  -  Proszę 

pozwolić  mu  opowiedzieć  -spojrzał  na  nią  gniewnym 
wzrokiem. - Muszę przyznać, że bardziej wolałbym wysłuchać 
słów chłopca niż tego, co pani chciałaby opowiedzieć. 

Zamilkła. 
Nie musiała dalej słuchać opowieści chłopca. Już przegrała. 

Dzieci w Angelsten przegrały. 

Pan Angelsten podszedł do Krestiana i położył dłoń na jego 

ramieniu. - Krestianie, opowiedz co się stało - poprosił. 

Krestian  zapinając  z  powrotem  koszulę  nadal  patrzył  w 

podłogę.  -  Było  tak,  jak  powiedziałem  -  powiedział  cicho.  - 
Szedłem przez skały. Spoj- 

background image

rzał  na  pana  domu.  Twarz  miał  bez  wyrazu,  a  spojrzenie 

matowe i puste. - Później upadłem na plecy i spadłem w dół. 

Pan Angelsten kiwnął głową i spojrzał na pana Floysviga. 
-  Musiało  cię  to  bardzo  boleć,  rana  krwawiła  mocno,  ale 

wszystko  skończyło  się  dobrze.  Na  szczęście  moja  żona 
opatrzyła  go,  mogę  pana  zapewnić,  że  przez  lata  opatrywała 
niejedną ranę. Zaśmiał się krótko, po czym uśmiechnął się do 
Krestiana i skinął lekko głową. - Możesz już iść. 

Chłopiec zniknął z salonu jak cień, a pan Floysvig skierował 

na Blanche spojrzenie pełne oskarżeń. 

-  Myślę,  że  wyjaśniliśmy  już  tę  sprawę,  czyż  nie,  pani 

Bjerkely? 

Co powinna odpowiedzieć: że była przekonana, że chłopiec 

kłamał, ponieważ bał się, że skończy w więzieniu, gdy prawda 
wyjdzie na jaw? Była pewna, że użyli faktu kradzieży zło 

background image

tego  zegarka  przeciw  niemu,  aby  nie  opowiedział,  co 

naprawdę zaszło w domu modlitewnym wczoraj wieczorem. 

A  co  stałoby  się,  gdyby  powiedziała  panu  Floysvigowi,  że 

Krestian ukradł zegarek? Czy zażądałby wysłania chłopca do 
więzienia? 

Postanowiła spróbować. 
-  Panie  Floysyig,  nie  sądzę,  aby  chłopiec  mówił  prawdę  - 

powiedziała  spokojnie.  Nie  mogła  opuścić  tego  miejsca  bez 
uczynienia  wszystkiego,  co  w  jej  mocy,  by  uchronić  jak 
najwięcej  dzieci  od  krzywdy.  - Sądzę,  iż  boi  się,  że zostanie 
zamknięty w więzieniu. Pan Angelsten sam mi opowiedział, że 
Krestian ukradł złoty zegarek... 

Pan  Floysvig  pokiwał  głową.  -  Pani  Bjerkely,  teraz  posuwa 

się  pani  za  daleko  -przerwał  jej.  -  Najpierw  wysuwa  pani 
poważne  oskarżenia  pod  adresem  państwa  Angelsten,  którzy 
od wielu lat pomagali sierotom, później oskarża pani chłopca o 
kłamstwo! Nie, proszę pani, takie rze- 

 

background image

czy  powinna  pani  zachować  dla  siebie.  Odwrócił  się  do 

Angelstenów i wyciągnął rękę. - Przepraszam najmocniej, że 
próbowałem  zająć  się  ustaleniem,  czy  okrutne  zarzuty  tej 
kobiety są prawdziwe. 

Blanche stała rażona. Tej kobiety. Mówił o niej tak, jakby jej 

tam  nie  było!  Ale  to  mogła  zaakceptować.  Najgorsza  była 
pewność, że Fredrikke mówiła prawdę. 

Czy  naprawdę  nie  mogła  zrobić  niczego  dla  dzieci  w 

Angelsten? 

Przytuliła się do Alfa i położyła mu głowę na piersi. 
- To nie ma sensu - powiedziała z westchnieniem. - Wygląda 

to tak, jakby nikt nie chciał słuchać tych dzieci. Opowiadają, co 
się stało, ale nikt im nie wierzy. 

Alf nie odpowiedział. Podniosła głowę i spoj- 
 

background image

rzała  na  niego.  Leżał  z  zamkniętymi  oczami  i  wiedziała,  że 

właśnie  zapadał  w  sen.  Powiedział,  że  dzień  w  kopalni  był 
wyczerpujący. 

Odsunęła  się  od  męża  i  zakopała  w  chłodnej  pościeli.  Co 

powinna zrobić? Nawet Alf nie chce jej wysłuchać. Wiedziała, 
że miał dosyć słuchania o jej zmartwieniach. Wiele razy mówił 
już,  że  nie  może  pomóc  wszystkim  dzieciom,  które  spotkało 
nieszczęście. Mówił nawet, że powinna się cieszyć, że istnieli 
tacy  ludzie  jak  Angelstenowie,  którzy  również  zajmowali  się 
dziećmi. 

Zamknęła  oczy  i  próbowała  sobie  przypomnieć,  że  zrobiła 

wszystko, co mogła, żeby pan Floysvig jej uwierzył. 

A co z Krestianem? Musiało mu nie być łatwo kłamać o tym, 

co się stało. 

Myśli  zaczęły  jej  płynąć  wolniej,  była  zmęczona  po 

wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce tego dnia. Było 
tyle rzeczy, nad którym trzeba było się zastanowić. 

Tylko pomyśleć, że miała rodzeństwo! Ktoś, 
 

background image

kogo nie znała, a kto miał tę samą matkę, co ona. Co stało się, 

gdy  urodziła  dziecko?  Musiała  je  komuś  oddać,  ale  komu?  I 
gdzie? 

Czy  dziecko  wiedziało,  kto  był  jej  prawdziwą  matką?  Czy 

przeżyło? 

Myśli kłębiły się jej w głowie i nie pozwalały na zaśnięcie. 

Brat lub siostra, starsi od niej. 

Czy  ojciec  wiedział  o  dziecku?  Nie  wiedziała  tego,  ale 

powróciła myślami do rozmowy, którą z nim odbyła tuż przed 
jego  śmiercią.  Ojciec  nie  chciał  z  nią  rozmawiać,  gdy 
przeprowadziła  się  do  willi  i  do  Lille  Bjerkely,  ale  pewnego 
wieczoru posłano po nią, gdy doznał zawału serca. W ostatnich 
chwilach  życia  powiedział  jej,  jak  bardzo  się  cieszył,  że 
nazwała Helene Augustę po matce. Tuż przed śmiercią dał jej i 
Alfowi błogosławieństwo. 

Myśl  o  ostatnich  chwilach  życia  ojca  sprawiła,  że  łzy 

napłynęły jej do oczu. Gdy dorastała, prawie nie rozmawiali o 
matce, ale tego wieczoru opowiedział jej to, czego musiała się 
dowiedzieć. 

 

background image

Rodzice  poznali  się,  gdy  matka  miała  19  lat.  Rok  później 

pobrali  się.  Czy  matka  trzymałaby  w  tajemnicy  przed  ojcem 
fakt, że urodziła dziecko przed ślubem? 

Powoli  zapadała  w  sen,  ale  ostatnia  myśl  była  jasna:  musi 

odnaleźć osobę, która jest jej bratem lub siostrą. Była pewna, 
że  nie  ma  żadnej  bliskiej  rodziny,  poza  ciotką  i kuzynami  w 
Gimle, ale tak nie było. 

Miała rodzeństwo, o czym zawsze marzyła. 

background image


 
Gdzie jest mój synek? 
 
Abelone stała na krańcu fiordu ponad głównym budynkiem 

gospodarstwa i ogarniała wzrokiem pola, morze i jego brzegi. 

Gdzie jesteś? Gdzie zniknąłeś? 
Musiała  walczyć  z  ogarniającą  ją  desperacją.  Odkąd  Sofie 

wróciła z drewnem, nikt nie widział Małego Erika. 

Nie  było  go  w  domu,  nie  było  na  zewnątrz,  w  żadnych 

budynkach gospodarczych. 

Gdzie mógł się podziać? 
Każdy  mięsień,  każda  jej  żyła  były  napięte,  ciało  drżało, 

oddychała ciężko. 

 

background image

Gdzie jesteś? Gdzie jesteś? 
Rozglądała  się  po  szarych  wodach  morza,  powiewy  wiatru 

gromadziły  białą  pianę.  -  Gdzie  jesteś?  -  słowa  były  jak 
pochodzący z głębi duszy krzyk, który milkł w jej ustach. 

- Abelone? Ojciec stanął za nią. Ostrożnie położył dłoń na jej 

ramieniu. - Abelone, nie możesz tak tu stać w deszczu. Wejdź 
do  środka  i  rozgrzej  się,  a  my  z  innymi  będziemy  szukać 
Małego Erika. 

Spojrzała na twarz ojca. Był ubrany w sztormiak, ale głowę 

miał gołą. Strugi deszczu spływały mu po twarzy, na rzęsach 
osiadły małe krople. Sama nie czuła ani deszczu, ani zimna. 

Ojciec mocniej ścisnął ją za ramiona. - Abelone? Chodź, nie 

możesz tak stać w deszczu -powtórzył cicho. 

Wyraz jego oczu, cichy, drżący głos. Znała swojego ojca. Bał 

się równie mocno, jak ona, ale próbował to ukryć. 

Potrząsnęła  głową  i  strzepnęła  krople  deszczu  z  twarzy.  - 

Pewnie zszedł na plażę - tłuma- 

background image

czyła sobie. Nie mogła się poddać. Musiała pomyśleć gdzie 

mógł być jej synek. 

Mały Erik. Nie mogła o nim myśleć, myśleć 
jego imieniu. Nie mogła myśleć o tym, jak jego małe nóżki 

podreptały z salonu na dziedziniec 

1 potem gdzieś dalej. Ale gdzie? 
- Pewnie zszedł na plażę - powtórzyła głośniej. - Musimy tam 

pójść i przeszukać skały. Musimy... 

Ojciec chwycił ją za ramiona. - Abelone, szukaliśmy już tam. 

Nie ma go tam, on... 

Wyrwała  mu  się  z  objęć.  -  Ojcze,  on  może  być  w  wodzie! 

Może  poszedł  nad  morze,  upadł  i  nie  może  się  podnieść. 
Musimy... 

Usłyszała swój krzyk. 
Ojciec, spoglądając na nią skupionym wzrokiem, powiedział 

zdecydowanym tonem: - Abelone, wszyscy szukają. Szukamy 
wszędzie, znajdziemy go. Prawie mu uwierzyła. 

-  Znajdziemy  go  -  powtórzył  ojciec.  -  Wiesz,  on  szybko 

chodzi, mimo że jest taki malutki. 

background image

Zaczęła  spokojniej  oddychać.  Ojciec  miał  rację.  Ma  rację. 

Mały Erik mógł odejść daleko od domu. 

Kilka  razy  głęboko  odetchnęła,  próbowała  zwalczyć  strach, 

który ją obezwładniał. Najlepszą rzeczą, którą mogła zrobić dla 
syna, było zachowanie rozwagi i spokoju. 

Co zrobiłby Erik w takiej sytuacji? 
Eriku, co mam zrobić, co mam zrobić? 
Nie wiedziała, co się z nią stało, nagle myśli uspokoiły się, 

ciało odprężyło. 

Obraz w głowie stał się wyrazisty. 
Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? 
Zaczęła biec. 
- Drogi Boże, proszę spraw, żeby nie było za późno, żeby nie 

było za późno. 

-  Abelone!  -  usłyszała  krzyk  ojca,  ale  nie  miała  czasu  na 

odpowiedź. Nie było czasu. 

Nigdy  wcześniej  nie  biegła  szybciej,  nigdy  nie  sądziła,  że 

nogi  mogą ją nieść tak szybko. Nie  sądziła, że kiedykolwiek 
mogła wykrzesać z siebie taką siłę. 

background image


 
Ellen zapaliła stojącą na stole lampę naftową. W tym czasie 

Ulrik  przygotował  się  do  preparowania  motyla.  Przed 
południem,  ku  swojemu  zaskoczeniu  i  radości,  znalazł  pod 
pokładem motyla, który zagubił się  w salonie dla  kobiet. Od 
razu pobiegł po swoją siatkę na motyle, a ją poprosił o wzięcie 
słoika  -  zabójczego  słoika  -  jak  zwykł  go  nazywać,  którego 
używał  do  uśmiercania  owadów.  Do  słoika  musiała  włożyć 
zwitki bibuły, zwilżone eterem octowym z małych buteleczek, 
które Ulrik kupował w aptece. Przed podróżą nabył ich wiele, 
na wypadek, gdyby eteru octowego nie można było zdobyć na 
Madagaskarze. 

background image

Kobiety  w  salonie  śledziły  z  ciekawością,  jak  spokojnymi 

ruchami  zdołał  schwycić  pięknego,  purpurowo  ubarwionego 
motyla, którego umieścił w zabójczym słoiku. Następnie Ellen 
dokładnie zamknęła słoik. 

Kilka  razy  widziała,  jak  to  robił  i  ciekawe  było  teraz  mu 

pomagać, ale zawsze smutno było widzieć zamierający powoli 
ruch  delikatnych  skrzydeł  motyla.  Na  szczęście  trwało  to 
krótko. 

-  Czy  jesteś  pewien, że  on  nie żyje?  -  zapytała zmartwiona, 

gdy  Ulrik  otworzył  słoik  i  włożył  do  niego  długą  szpilkę. 
Wiedziała, że nazywała się szpilką entomologiczną. 

Ulrik skoncentrowany na pracy skinął głową. - Leżał w słoiku 

od ponad dwóch godzin, to więcej niż wystarczająco długo dla 
motyla - wyjaśnił. - Widzisz? - zapytał, trzymając słoik w gó-
rze. - Wbijam szpilkę w górną część tułowia. 

Przez moment bała się, że motyl zacznie machać skrzydłami, 

gdy zostanie ukłuty, ale owad nie poruszył się. 

background image

- Podasz mi płytkę? - zapytał, wyciągnąwszy dłoń. 
Znalazła  płytkę,  której  Ulrik  używał  do  suszenia  motyli  i 

innych zebranych owadów. 

Ostrożnie umieścił motyla w górnej części płytki i przybił go 

szpilką. 

-  Spróbujesz  przymocować  motyla?  -  zapytał.  Spojrzała  na 

niego z wahaniem, ponieważ wiedziała, jak bardzo cieszył się 
akurat z tej zdobyczy. Ulrik powiedział, że był to rzadki okaz, 
mieniak  tęczowiec,  którego  w  Anglii  nazywano  Purple 
Emperor. 

- Mogę spróbować  - odpowiedziała, ponieważ sądziła, że to 

ciekawe  zajęcie  i  miło  było  z  jego  strony,  że  chciał,  by 
pomagała mu w pracy. Najlepsze dopiero miało nadejść, gdy 
umieszczą motyla w jednym z drewnianych pudełek ze szklaną 
pokrywą.  Zanim  wyjechali  z  Norwegii,  Ulrik  zapytał,  czy 
mogłaby  mu  wyświadczyć  przysługę.  Chciał,  żeby 
namalowała wszystkie owady, które uda mu się zebrać. Na 

background image

początku  sądziła,  że  to  niemożliwe  do  wykonania,  nie  była 

przecież malarką, ale pewnego dnia Ulrik przyniósł do domu 
całe wyposażenie, którego potrzebowała: farby akwarelowe we 
wszystkich możliwych kolorach, pędzle z włosia ogona sobola 
i różne rodzaje papieru. Wszystko było umieszczone w małym, 
poręcznym kuferku, łatwym do przenoszenia. 

Jej pierwsze próby nie były szczególnie udane. Obawiała się, 

że  Ulrik  miał  wobec  niej  zbyt  duże  oczekiwania.  Jednak  po 
kilku  tygodniach  pojęła,  jakie  możliwości  dawały  akwarele. 
Nadal  musiała  się  wiele  nauczyć,  ale  było  tak,  jak  Ulrik 
powiedział: ćwiczenie czyni mistrza. 

Usiadła  na  krześle  obok  Ulrika.  -  Musisz  szpilką  rozsunąć 

skrzydła - wyjaśnił i podał jej nową szpilkę. - Uważaj tylko, 
żebyś nie zrobiła dziury w skrzydełkach. 

Ostrożnie rozpostarła na płytce skrzydełka motyla. 
- Jaka jesteś zdolna - zachichotał Ulrik 
 

background image

i  podał  jej  pasek  papieru.  -  Teraz  przyłóż  kalkę  do  jednego 

skrzydła, ale upewnij się, czyjego tylna strona leży prostopadle 
do boku ciała. 

Upewniła się, że skrzydła motyla leżały tak, jak chciał Ulrik, 

po czym delikatnie, aby go nie uszkodzić, umieściła szpilkę w 
każdym rogu papieru. Następnie postąpiła podobnie z drugim 
skrzydłem. 

- Widzisz? - powiedział Ulrik z zadowoleniem i uśmiechnął 

się.  -  Perfekcyjnie  go  spreparowałaś.  Teraz  musi  tak  leżeć 
przez  kilka  tygodni  aż  wyschnie,  po  czym  będzie  mógł  być   
umieszczony w słoiku. Pochylił się nad motylem i oglądał go z 
każdej  strony.  -  Prawie  nie  mogę  w  to  uwierzyć.  Pomyśleć 
tylko, że znaleźliśmy mieniaka na pokładzie. Potrząsnął głową 
i śmiejąc się z niedowierzaniem spojrzał na nią. - To jeden z 
najbardziej  imponujących  motyli  -wyjaśnił.  -  Jego  piękny 
kolor, to jedno. Czy widzisz, jak się zmienia w zależności od 
tego, z jakiej strony się na niego patrzy? - Ulrik trzymał 

background image

płytkę tak, żeby mogła to zobaczyć. - Złapanie go jest prawie 

niemożliwe,  żyje  w  wierzchołkach  drzew,  ale  jest  świetnym 
lotnikiem i może przemieszczać się przez duże przestrzenie. 

Zachwyt  Ulrika  wywołał  uśmiech  na  jej  twarzy.  Ta  podróż 

będzie dla niego jak baśń, wiedziała, że nie mógł doczekać się, 
aż dojadą na Madagaskar, gdzie miał nadzieję znaleźć motyle, 
które nie występowały nigdzie indziej na świecie. 

Wstała z krzesła. - Myślę, że pójdę na pokład spacerowy, żeby 

zaczerpnąć świeżego powietrza. 

Ulrik zmarszczył czoło. - Czy znów źle się czujesz? 
Przed  południem  cieszyli  się  słońcem,  ale  teraz  znów 

zniknęło i po południu dość nagle nastała chłodna, deszczowa i 
wietrzna aura. Dlatego też wrócili do kabiny, ale stało się to, co 
dzisiaj rano opisywał Ulrik. Gdy nie widziała horyzontu, źle się 
czuła, poza tym powietrze w kabi- 

background image

nie  szybko  robiło  się  nieprzyjemne,  aczkolwiek  mieli 

szczęście, że mieli kabinę w pierwszej klasie. 

- Znowu potrzebuję trochę świeżego powietrza - wyjaśniła. - 

Ty tu zostań, pójdę sama na pokład. 

Ulrik popatrzył na nią z wahaniem. - Czy jesteś pewna? 
Skinęła  głową,  uśmiechnęła  się  i  podeszła  do  szafy  po 

płaszcz. - Oczywiście, niedługo wrócę. 

Wiedziała,  że  Ulrik  chciał  skupić  się  na  pracy  i  łatwiej  mu 

będzie skoncentrować się, jeśli zostanie sam w kabinie. Poza 
tym  nie  miała  nic  przeciwko  samotnym  spacerom.  Zarówno 
pani Nora, jak i profesor również pracowali w swojej kabinie, 
więc będzie miała trochę czasu dla siebie. 

Zadrżała  z  zimna  otwierając  drzwi  wychodzące  na  pokład. 

Nikogo  nie  było  na  pokładowych  leżakach,  ale  kilka  osób 
spacerowało, 

 

background image

mimo  wiatru  i  fal,  które  mocno  uderzały  o  dziób  statku  i 

spryskiwały ich strugami wody. 

Lubiła  taką  pogodę,  choć  powodowała  kołysanie  statku. 

Każda fala wprawiała kadłub statku w drżenie, po czym dziób 
ponownie opadał w dół, aby zmierzyć się z kolejną falą. 

Podeszła  do  relingu  i  wygodnie  oparła  ramiona.  Wiatr 

chłodził jej twarz, wiał bardzo mocno, ale dobrze było tak stać i 
patrzeć  w  niespokojne,  szaroniebieskie  morze.  Było  coś  do-
stojnego w sile natury wzburzającej morze i piętrzącej fale. 

Wróciła  myślami  do  dawnych  czasów,  gdy  stała  w  swoim 

pokoju w Gimle i patrzyła przez okno w dal. Odkąd była mała, 
ojciec  uczył  ją  jak  przewidywać  pogodę  poprzez  obserwację 
fiordu,  kierunku  wiatru  i  znaków  na  niebie,  zrozumiała  więc 
już,  że  podczas  ich  długiej  morskiej  podróży  doświadczą 
szybkich zmian pogody. 

Zawsze  lubiła,  gdy  przychodziły  ciężkie  jesienne  burze, 

mimo że pod podmuchami wia- 

background image

tru  dom  skrzypiał,  a  wierzchołki  drzew  kołysały  się 

niebezpiecznie.  Było  w  tym  coś  potężnego,  co  sprawiało,  że 
czuła się mała, ale równocześnie silna. 

Teraz również tak się czuła. To był ich pierwszy cały dzień na 

morzu,  kiedy  byli  pozostawieni  kapryśnym  siłom  natury.  Na 
szczęście mieli dobrego kapitana, który dowodził Angélique od 
wielu lat i doskonale znał swój statek. 

Stała pogrążona we własnych myślach, gdy coś trąciło ją w 

plecy. 

Trochę zdezorientowana odwróciła się, ale uśmiechnęła się, 

gdy  zobaczyła  małą  Zhenmei.  Była  tak  zamyślona,  że  nie 
usłyszała, jak podeszła do niej mała Chinka. 

Ellen  nie  wiedziała,  co  powinna  powiedzieć  albo  zrobić,  bo 

jak się rozmawia z głuchym dzieckiem? 

Nie  musiała  się  martwić,  ponieważ  dziewczynka  wyraźnie 

pokazywała,  by  z  nią  poszła.  Zhenmei  pomachała  do  niej,  a 
Ellen z ciekawo- 

background image

ścią  podążyła  za  nią  w  kierunku  drzwi  i  miejsca,  skąd 

dochodziło przyjemne ciepło. 

Zhenmei  szła  dalej  wzdłuż  korytarza  i  co  chwilę  odwracała 

się,  by  upewnić  się,  że  Ellen  idzie  za  nią.  Czego  chciała 
dziewczynka? Na jej twarzy widniał tajemniczy uśmiech. 

Zhenmei  otworzyła  kolejne  drzwi,  a  Ellen  szła  za  nią  po 

stromych,  wąskich  schodach  wiodących  pod  główny  pokład, 
po  czym  zeszły  po  jeszcze  jednych  schodach  niżej.  Wkrótce 
były na jednym z korytarzy trzeciej klasy. 

Tu na dole wszystko wyglądało inaczej. Było ciemno i ciasno, 

sufit był bardzo nisko. Drzwi do niektórych kabin stały otwarte 
i  mogła  zobaczyć,  w  jak  nędznych  warunkach  niektórzy  po-
dróżowali.  Ellen  spostrzegła  wiele  dzieci  w  różnym  wieku, 
słyszała ich głosy. 

Zhenmei  ponownie  odwróciła  się  do  niej  i  kiwnęła,  aby 

podeszła. 

Zbliżały  się  do  końca  korytarza  i  dziewczynka  zwolniła 

kroku, po czym zatrzymała się przed 

 

background image

otwartymi  drzwiami,  które  lekko  poruszały  się  wraz  z 

kołysaniem się statku. 

Ellen  podeszła  do  Zhenmei,  która  wskazywała  na  coś  w 

kabinie. Spostrzegła, że to nie była kabina, ale pomieszczenie 
sypialne  na  najniższym  pokładzie.  W  kącie  zgromadziło  się 
około  piętnastu  osób,  które  chyba  odprawiały  jakieś 
nabożeństwo, ponieważ trzymali otwarte psałterze i śpiewali. 
Zobaczyła  matkę  Zhenmei,  panią  Darcy,  która  stała  przy 
ścianie. Uśmiechnęła się i mrugnęła do córki, nie przerywając 
śpiewu. Może podróżowało z nimi więcej misjonarzy? Jedna z 
kobiet  wypakowała  z  kufra  rodzaj  małych  organów.  Dobrze 
jest mieć taki instrument na misji, pomyślała. 

Zhenmei  szarpnęła  ją  za  rękaw  i  Ellen  zrozumiała,  że 

dziewczynka chciała, żeby poszły dalej. 

Mała  Chinka  otworzyła  drzwi  do  następnej  kabiny  i 

uśmiechnęła się zachęcająco. 

Zhenmei zamknęła za nimi drzwi, położyła 
 

background image

palec  na  ustach  i  wczołgała  się  do  najbliższego  łóżka  w 

kabinie. 

Ellen poszła za nią ciekawa, co mała chce jej pokazać. 
Gdy  dziewczynka  wśliznęła  się  na  brzeg  łóżka,  Ellen 

zobaczyła  jej  kota  i  dwa  małe  kocięta,  zwinięte  w  kłębek  i 
przytulone do swojej mamy. 

Serce jej stopniało, zawsze miała słabość do kotów. - Ależ one 

piękne  -  powiedziała  i  uśmiechnęła  się  do  Zhenmei. 
Dziewczynka  skinęła  głową,  mimo  że  niemożliwe  było,  aby 
cokolwiek usłyszała albo zrozumiała z jej słów. 

Zhenmei spokojnym ruchem chwyciła jedno z kociąt. Kotek 

był  jednolicie  jasnoszary  i  miał  zamknięte  ślepia.  Ellen 
wiedziała, że kocięta po urodzeniu były ślepe. 

Dziewczynka  pogłaskała  kotka,  po  czym  podała  go  Ellen. 

Zwierzę było tak małe, że prawie ginęło w jej dłoni. 

Siedziały  i  bawiły  się  kotkami,  aż  nagle  zaczęły  piszczeć  i 

zrobiły się niespokojne. Kot- 

background image

ka wstała leniwie, ugniotła lekko łapkami materiał na spodzie 

koszyka i ułożyła się na boku, aby móc nakarmić potomstwo. 
Kocięta  pełzały,  piszczały  i  przeciskały  się  przez  siebie,  aż 
każde znalazło sutek. 

Ellen  zastanawiała  się,  co  by  powiedział  kapitan,  gdyby 

wiedział  o  kotkach.  Pamiętała  doskonale,  co  zazwyczaj  robił 
ojciec, gdy w gospodarstwie było - jego zdaniem - zbyt wiele 
kotów.  Nie  mówił  tego  wprost,  a  ona  po  pewnym  czasie 
zrozumiała  co  się  działo,  gdy  mówił,  że  kocięta  zniknęły. 
Zazwyczaj zabierał je tuż po urodzeniu. Mówił, że nie było na 
co czekać i tu mogła mu przyznać rację, mimo że sama nigdy 
nie była w stanie uśmiercić kociaka. Były zbyt słodkie. 

Ale czy trzy koty to niezbyt dużo na długą podróż Zhenmei do 

Chin? Kocięta przez jakiś czas będą karmione mlekiem matki, 
ale  wkrótce  mleko  się  skończy.  Poza  tym  za  kilka  tygodni 
znacznie się ożywią. 

 

background image

Drzwi otworzyły się ostrożnie i do środka zajrzała pani Darcy. 

Skinęła Ellen i powiedziała coś po angielsku, ale Ellen mogła 
jedynie  uśmiechnąć  się  do  niej  przepraszająco.  Lecz  znaki, 
które dawała córce, nie były trudne do zrozumienia. Był czas 
posiłku. 

Wyszły z kabiny, przy jadalni Ellen pożegnała się z Zhenmei i 

jej matką. 

Miała  właśnie  wejść  na  górę  wąskimi,  stromymi  schodami, 

gdy  z  przeciwnej  strony  weszła  na  nie  jakaś  kobieta.  Była 
okryta  szerokim,  znoszonym  brązowym  szalem,  który 
zakrywał dużą część jej twarzy i ciała. 

Ellen odsunęła się, schody były zbyt wąskie by zmieściły się 

na nich dwie osoby, ale kobieta musiała być albo niegrzeczna 
albo  bardzo  spieszyć  się,  ponieważ  odepchnęła  Ellen 
przepychając się obok niej. 

Na moment wzrok Ellen spotkał się z jej dużymi, niebieskimi 

oczami, kobieta spuściła wzrok i pospieszyła dalej. 

background image

Ellen  stała,  wciąż  patrząc  za  nią.  Widziała  ją  przez  krótki 

moment, ale mimo to rozpoznała jej oczy. Poza tym pod dużym 
szalem ujrzała brzeg sukni. Granatowej, połyskującej jedwab-
nej tafty nie spotykało się na niższych pokładach. 

Co  do  licha  robiła  tutaj  lady  Juliet,  ukryta  pod 

wyświechtanym, brudnym szalem? 

background image


 
Nie  była  w  stanie  myśleć.  Nie  zauważyła,  że  doszła  już  do 

lasu rosnącego za budynkiem pralni. Miała przed sobą jeszcze 
duży  kawałek  drogi.  Nie  przejęła  się,  że  pośliznęła  się  na 
korzeniach, wystających z urwiska jak ramiona trolla. Wstała i 
pobiegła dalej, nie zważając na ból dłoni. Wspięła się i biegła 
po stromym zboczu za chatką Myr i nawet nie zorientowała się, 
że krwawi z poranionych rąk. 

Nie czuła uderzających ją po twarzy wilgotnych, wystających 

gałęzi,  gdy  zeszła  z  wiodącej  przez  gęsto  zarośnięty  las 
świerkowy  wąskiej  ścieżki  i  biegła  na  skróty.  Tak  było 
szybciej. 

Zbliżyła się do starego ujęcia wody, dokąd kil- 
 

background image

ka dni temu wybrała się z Małym Erikiem. Zrobiła mu z kory 

małą  łódkę,  którą  syn  bawił  się,  popychając  ją  patykiem. 
Pomogła  mu  też  wejść  na  duży  kamień,  z  którego  rzucał  do 
wody kamyki. Jego śmiech wirował nad lasem, gdy pokazała 
mu, jak rzuca się kaczki na wodzie. 

Nie  było  innych  miejsc,  w  które  mógł  pójść.  Wiedziała,  że 

musiał  pójść  właśnie  tam.  Była  pewna,  że  właśnie  tam  go 
znajdzie. 

Przedzierając się przez drzewa na moment zamknęła oczy. 
- Dobry Boże, spraw, aby stał tam i rzucał kamyki do wody. 

Spraw, żeby odwrócił się do mnie, gdy tam dobiegnę. Pozwól 
mi zobaczyć, jak na jego twarzy pojawia się uśmiech. 

Pozwól mi go odzyskać. 
Przed sobą, między drzewami, dostrzegła staw. 
Po  wczorajszym  deszczu  wystąpił  z  brzegów,  a  kamień,  na 

który  Mały  Erik  parę  dni  temu  mógł  się  wdrapać,  był  teraz 
otoczony wodą. 

background image

Chciała  ujrzeć,  jak  stał  na  brzegu  i  rzucał  kamyki,  ale  nie 

zobaczyła nikogo. 

Pomyliła  się  jednak?  Była  tak  pewna,  szukali  przecież  już 

wszędzie. 

Ogarnął  ją  chłód,  gdy  podeszła  bliżej.  Miejsce,  w  którym 

stała, było błotniste i grząskie. Jeśli Mały Erik dotarłby do tego 
miejsca,  poszedłby  ścieżką,  tak  jak  zrobili  to,  gdy  byli  tu 
ostatnim razem. 

Dobry Boże, proszę, spraw, żeby go tu nie było, dobry Boże, 

proszę, nie dopuść, żeby on tu był. 

Pospiesznie  rozejrzała  się,  miała  nadzieję  zobaczyć  go 

siedzącego  pod  drzewem.  Miała  nadzieję  zobaczyć  małego 
chłopca, który albo rozpromieni się na jej widok, albo będzie 
płakał ze strachu. 

Wszystko było lepsze niż... 
Wstrzymała  oddech,  biegając  wokół  rozlanego  stawu  i 

oddalonego teraz  od brzegu wielkiego kamienia. Wpatrywała 
się w szarą i mętną wodę, którą wzburzył padający deszcz. 

 

background image

Nie mogło go tu być. Musiała się pomylić. 
Może  siedział  cichutko  w  stodole?  Może  ukrył  się  tam  i 

później zasnął? 

Nagle  ujrzała  go.  Poznała  jego  białą  koszulkę.  Leżała 

zanurzona w wodzie po zewnętrznej części kamienia. 

Poczuła  się  tak,  jakby  nagle  przestała  oddychać.  Jej  myśli 

rozpłynęły się, przestała słyszeć cokolwiek. 

Później nie była w stanie przypomnieć sobie, jak znalazła się 

w  wodzie  przy  Małym  Eriku,  ale  na  zawsze  zapamięta 
moment,  gdy  chwyciła  jego  białą  koszulkę.  Na  zawsze  za-
pamięta  tlący  się  w  niej  promyk  nadziei,  że  to  nie  była  jego 
koszulka, tylko coś innego, byle nie koszulka jej synka. I na 
zawsze zapamięta tę chwilę, gdy zrozumiała, że małe, mokre 
ciałko, które trzymała w ramionach, to był jej syn. 

I  zawsze  będzie  pamiętała  jego  małą,  bladą  twarz, 

szaroniebieskie usta i mokre, cienkie 

 

background image

włoski  przyklejone  do  główki.  I  oczy.  Zamknięte  oczy  na 

nieruchomej twarzy. 

Jej serce przestało bić. 
Umarła, światełko jej życia zgasło. 
 

background image


 
Padła  na  kolana,  trzymając  Małego  Erika  w  ramionach. 

Położyła go na wilgotnej, zimnej trawie. Objęła jego chłodną i 
mokrą twarz. 

Gładziła  go  drżącymi  palcami.  Jego  małe  ciało  leżało  bez 

ruchu, pierś nie unosiła się, a oddech ustał. 

Stwórco, cóż ja pocznę? Powiedz mi, co mam zrobić! 
Miała  pustkę  w  głowie,  wiedziała  tylko,  że  Ten,  którego 

właśnie poprosiła o pomoc, odebrał jej najukochańszą istotę na 
świecie. Jedyną, dla której żyła. 

- Pomocy! - krzyknęła z całych sił, rozejrza- 

background image

ła  się  rozpaczliwie,  ale  nie  widziała  wokół  siebie  nic  poza 

lasem.  -  Pomocy!  Niech  ktoś  mi  pomoże!  Niech  ktoś  mi 
pomoże! 

Nie  słyszała  własnego  głosu,  który  odbijał  się  echem  aż  do 

wierzchołków  drzew.  Jedynym  głosem,  który  słyszała,  był 
krzyk w jej głowie. 

Mały Erik nie żyje. Mały Erik nie żyje. Mały Erik nie żyje. 
Zwróciła  wzrok  ku  niebu,  wiedziała,  że  rzuca  wyzwanie 

siłom,  którym  nie  będzie  umiała  stawić  czoła, ale  przeciwko 
którym będzie walczyć do końca. 

- Nie możesz! Nie możesz mi go zabrać, tak jak zabrałeś Erika, 

jak  zabrałeś  matkę!  Nie  możesz  mi  go  zabrać.  Nie  Małego 
Erika! 
Nie Małego Erika. 

background image

10 
 
Upadła  koło  umarłego  synka.  Abelone,  weź  się  w  garść. 

Musisz się pozbierać. Nie możesz przestać myśleć. Tylko twój 
umysł może pomóc uratować twoje dziecko. 

Tylko  ty  możesz  uratować  Małego  Erika.  Nie  ma  tu  nikogo 

poza tobą. Nie ma Boga, nie ma Erika, nie ma innych. 

Tylko ty tu jesteś, jego matka, musisz zrobić wszystko, co w 

twojej mocy, żeby go uratować. 

Jej umysł rozjaśnił się. Strach zniknął. Oddech się uspokoił, 

ciało przestało drżeć. 

Mały Erik nie oddychał, musiała to zrobić za niego. 
Mały Erik nie oddychał, tak jak małe zwie- 

background image

rzęta  tuż  po  narodzinach.  Skoro  Mały  Erik  nie  oddychał, 

musiała to zrobić za niego. 

Widok  nieruchomego,  mokrego  i  zimnego  ciała  przerwał 

początki opanowującej ją histerii. Nie mogła teraz poddać się 
panice, nie mogła pozwolić, aby paraliżujący strach przejął nad 
nią kontrolę. 

Jeśli  był  jakikolwiek  cień  nadziei  na  uratowanie  synka,  jej 

własny strach nie mógł temu przeszkodzić. 

Klęknęła  obok  syna,  gdy  usłyszała  głośny  krzyk  i  odgłos 

butów dudniących z dali na leśnej ścieżce. 

Przyszli inni. 
Przyjęła  do  wiadomości  to,  co  się  stało,  ale  jej  uwaga  była 

skoncentrowana na tym, co zamierzała zrobić. 

Musiała  zacisnąć  jego  nos,  bo  inaczej  powietrze,  które  mu 

wdmuchnie w usta, uleciałoby przez nozdrza - pamiętała, jak 
matka wyjaśniła jej to po raz pierwszy, gdy ratowały prosiaka. 

Musisz ostrożnie wdmuchiwać powietrze. 

background image

Jakby słyszała głos matki. 
Musisz  pamiętać,  że  ciało  jest  malutkie,  mówiła  spokojnie. 

Jego płuca są małe w porównaniu z twoimi. 

Ostrożnie zbliżyła usta do warg Małego Erika i wdmuchnęła 

powietrze. 

Usłyszała innych ludzi, ich donośne, przestraszone głosy, ale 

nie zwracała na to uwagi. Musiała robić to, co do niej należało i 
nie przejmować się innymi rzeczami. 

Mimo to trudno było nie usłyszeć płaczu Sofie. Wyła z bólu, 

podczas gdy inni próbowali ją uspokoić. 

Ostrożnie wdmuchuj, pozwól ujść powietrzu. Spójrz na klatkę 

piersiową. Wdmuchaj ponownie. - Abelone? 

Podniosła  wzrok,  czekając  aż  piersi  dziecka  ponownie  się 

uniosą. 

Ojciec  pochylił  się  nad  nimi.  -  Abelone,  pozwól  panu 

Langaardowi go przejąć. Miał już z tym do czynienia. 

background image

Wtedy zauważyła obecność Gregera Langa-arda. Przykucnął 

koło jej ojca. Spojrzał na nią badawczo. - Nauczyłem się kiedyś 
w Ameryce, co powinno się zrobić, gdy ktoś wpadnie do wody 
i nie oddycha. 

Nie zdołała się ruszyć. Jej ciało było sztywne. 
Pomoc. Langaard miał na myśli, że może jej pomóc. Ale ona 

musiała... 

- Nie, ja muszę... ja muszę... 
Próbowała  zaprotestować,  gdy  ojciec  ją  odciągnął,  ale  nie 

była w stanie z nim walczyć. 

- Abelone, pozwól zrobić to panu Langaardowi - prosił ojciec. 

- Mówi, że zna się na tym i że zrobi wszystko, co może, żeby 
ocalić Małego Erika. 

Trzęsła  się  widząc,  co  robi  zarządca  Ladefoss.  Nacisnął 

kilkakrotnie  klatkę  piersiową  dziecka,  po  czym  zrobił  mniej 
więcej to samo, co ona. Odgiął głowę chłopczyka, zacisnął nos 
i wdmuchał mu powietrze w usta. 

- Musi ostrożnie wdmuchiwać - szepta- 

background image

ła  Abelone,  mimo  że  chciała  to  wykrzyczeć.  Ponownie 

spróbowała  z  wysiłkiem.  -  Musisz  ostrożnie  wdmuchiwać  - 
powiedziała głośniej, ale jej głos był chrypliwy i nie brzmiał 
odpowiednio. - On ma takie małe płuca, musisz... - 

Ojciec  położył  dłoń  na  jej  ramieniu.  -  Abelone,  on  wie  co 

należy  robić  -  powiedział cicho i  przytulił  ją  do  siebie.  -  On 
wie. 

Wtuliła się w jego ramiona. 
- Nie patrz na to, Abelone. 
Mocno wtuliła twarz w olejak ojca, przesiąknięty intensywną 

wonią lasu i morza. 

Starała się nie słyszeć szlochu Sofie, próbowała nie myśleć. 
Oddychaj, Mały Eriku, musisz oddychać. 
Zamknęła oczy. Wyobraziła sobie, że oddychała dla syna, że 

pomagała  jego  płucom  ponownie  nabrać  powietrza. 
Wyobraziła sobie, że jego małe serce zaczęło bić, że jego ciało 
ponownie  ożyło,  że  przelała  na  niego  siłę,  której  w  tym 
momencie nie miał. 

 

background image

Nie  możesz  go  wziąć  do  siebie,  Eriku.  Nie  możesz  mi  go 

odebrać. Nie możesz mnie znów zostawić samej. 

Nasza  córka  jest  z  tobą,  nie  możesz  pozwolić,  żeby  odszedł 

ode mnie również Mały Erik. 

Nie pozwól, żeby Pan zabrał go do siebie. 
Nie wiedziała, jak długo stała przytulona do ojca, gdy cichy 

dźwięk sprawił, że otworzyła oczy i spojrzała na Małego Erika. 

Długi, płytki oddech poruszył małym ciałem. 
Wyrwała  się  z  objęć  ojca  i  podbiegła  do  syna,  który  w  tej 

samej chwili zaczął odkrztuszać wodę. 

Greger Langaard podniósł go i położył na brzuchu na swoich 

udach. Wtedy woda wytrysnęła z ust i nosa chłopca. 

-  Boże  drogi,  dziękuję  -  szlochała  bez  tchu,  a  łzy  płynęły 

strumieniami po jej policzkach. 

Langaard  podał  jej  synka,  gdy  chłopiec  zaczął  przeraźliwie 

krzyczeć. 

Przytuliła go do siebie tak mocno, jak zdo- 

background image

łała,  trzymała  w  ramionach,  całowała,  gładziła  po  włosach, 

podczas gdy ojciec otulił ich swoją kurtką. 

- Myślałam, że cię straciłam, już myślałam, że cię straciłam. 

Opadła  na  kamień  i  kołysała  Małego  Erika.  Chłopiec  nadal 
płakał,  krzyczał  jak  nigdy  dotąd,  ale  to  nie  miało  znaczenia. 
Cudownie było słyszeć jego krzyki. To oznaczało, że żył. 

- W każdym razie, z jego płucami jest wszystko w porządku - 

powiedział  ucieszony  Greger  Langaard.  Pozostali  z  ulgą 
wybuchnęli śmiechem. 

Cały  czas  gładziła  synka  po  plecach,  widząc,  jak  pozostali 

ściskali sobie dłonie i poklepywali się po plecach. Śmiali się, 
tylko  Sofie  stała  odwrócona  plecami  i  Abelone  słyszała  jej 
nieustający płacz. 

-  Ojcze  -  powiedziała  i  skinęła  głową  w  kierunku  Sofie. 

Dziewczyna potrzebowała słów pocieszenia, ale nikt z nią nie 
rozmawiał. 

background image

Twarz ojca naprężyła się. - W rzeczy samej, mam nadzieję, że 

to będzie dla niej nauczka. To ona miała opiekować się Małym 
Erikiem - powiedział z oburzeniem, ale na tyle cicho, że Sofie 
pewnie go nie usłyszała. 

Spojrzał posępnie na Sofie. - I wszyscy wiemy, jak to mogło 

się  skończyć.  Zrobił  krok  w  kierunku  zarządcy  i  wyciągnął 
rękę. - Nigdy nie będę potrafił odwdzięczyć za to, co pan dzi-
siaj zrobił, panie Langaard. 

Abelone  zobaczyła,  że  ojciec  był  bliski  płaczu,  a  to  nie 

zdarzało się często. 

Greger Langaard uśmiechnął się i potrząsnął głową. - Cieszę 

się,  że  mogłem  pomóc.  Spojrzał  na  Abelone  i  chłopca.  Miał 
poważną twarz. - Poza tym powinien pan podziękować córce. 
Gdyby nie odnalazła Małego Erika, nie wiem jak skończyłoby 
się to wszystko. 

Słowa  zawisły  w  powietrzu  i  nikt  już  nic  więcej  nie 

powiedział. Wszyscy wiedzieli, jak to by się skończyło, gdyby 
znalazła Małego Erika później. 

background image

Wstała. Nogi miała ciężkie, czuła w ciele pustkę i jedynym, 

czego  chciała,  to  znaleźć  się  w  domu,  by  przebrać  synka  w 
suche rzeczy. Na szczęście mimo deszczu nie było zimno, ale 
był przemarznięty. 

Podeszła  do  Gregera  Langaarda.  -  Ojciec  ma  rację,  panie 

Langaard. Nigdy nie będę w stanie wyrazić, jak bardzo jestem 
wdzięczna za to, co pan uczynił. 

Słowa  wydały  się  puste  i  bezwartościowe.  Chciała 

podziękować Langaardowi, ale nie mogła znaleźć słów. 

Myśl  o  tym,  jak  blisko  była  utraty  syna  sprawiła,  że  łzy 

płynęły jej rzęsiście. 

Odwróciła się od tego, który uratował jej syna i podeszła do 

Sofie. Ostrożnie położyła dłoń na jej ramieniu i próbowała się 
uśmiechać. - Sofie, chodź, wracamy do domu. 

Ból w oczach Sofie sprawił, że ścisnęło jej się serce. 
- Sofie, to nie była twoja wina - powiedziała 
 

background image

cicho.  -  Mały  Erik  mógł  wymknąć  się  również,  kiedy  to  ja 

przy nim byłam. 

Sofie  spojrzała  na  nią.  -  Nigdy  bym  sobie  nie  wybaczyła, 

gdyby... 

Abelone potrząsnęła głową. - Sofie, nie możesz myśleć w ten 

sposób.  Pogłaskała  synka  po  zaróżowionym,  gorącym 
policzku.  Płacz  przeszedł  w  czkawkę.  -  Najważniejsze,  że 
wszystko dobrze się skończyło, nieprawdaż? 

Wrócili wszyscy razem do Gimle, gdzie inni, którzy nie udali 

się na poszukiwania, wybiegli do nich. 

Nadal roztrzęsiona weszła do domu i udała się na piętro, gdzie 

ściągnęła z Małego Erika mokre ubrania. Musiał się ogrzać. 

Gdy miał już na sobie suche ubrania i gdy sama się przebrała, 

poczuła obezwładniające zmęczenie. Zdawała sobie sprawę, że 
na dole wszyscy czekali na nią, ale nie wiedziała, czy będzie w 
stanie zejść do nich. 

Zamiast tego położyła się w łóżku obok syna. Wtulił się w nią 

mocno. 

background image

- Ty też jesteś zmęczony? - zapytała cicho. 
Jęknął cichutko i położył się na boku z twarzą zwróconą ku 

niej. Oczy mu lśniły, policzki miał czerwone i rozpalone. 

Abelone okryła go kołdrą i ramieniem otuliła synka. 
Nie było nic dziwnego, że on również musiał być zmęczony 

po tym wszystkim, co przeszedł. 

Leżała patrząc jak spał. Od dawna z nią już nie zasypiał. Był 

już  dużym  chłopcem  i  teraz  miał  swoje  własne  łóżeczko. 
Delikatnie pocałowała go w czoło. 

Wiedziała,  jak  blisko  była  utraty  syna,  znów  doświadczyła, 

jak kruche jest życie. W ciągu jednej chwili wszystko mogło 
tak bardzo się zmienić. 

Wszystko mogło zostać stracone, gdyby coś nie tknęło jej, że 

musi pójść nad staw. 

Pojawienie się myśli nie było może tak zaskakujące, dobrze 

wiedziała, że Mały Erik bardzo lubił to miejsce, ale i tak czuła, 
że ktoś tego 

 

background image

dnia się nimi opiekował. Ktoś, kogo już z nimi nie ma. Ktoś, 

kto kochał syna równie mocno, jak ona. 

Nie  była  już  w  stanie  powstrzymać  się,  łzy  polały  się 

strumieniem. Tak mocno dzisiaj walczyła, tak bardzo się bała. 

Myślała, że straciła swój najdroższy skarb. 
Gdy usłyszała, że oddycha, było to tak, jakby wrócił do niej z 

tamtej, drugiej strony. 

Wzięła  go  delikatnie  za  rękę.  Jego  mała,  ciepła  rączka 

spoczęła w jej dłoniach. 

- Twój ojciec czuwał nad tobą dzisiaj, wiesz? - szepnęła. 
Nie potrafiła znaleźć innego wyjaśnienia. 
Ręka anioła czuwała dzisiaj nad Małym Erikiem i przywróciła 

go do żywych. 

Ręka ojca, która ochroniła syna. 
Ręka Erika. 

background image

11 
 
W  salonie  muzycznym  na  parowcu  Angelique  pianista 

zdecydowanymi  ruchami  uderzał  w  klawisze,  a  pasażerowie 
pierwszej klasy skorzystali z okazji do tańca. 

Ellen  i  Ulrik  wraz  z  państwem  Wergeland  zajęli  wygodnie 

miejsca przy stole w głębi salonu. Tak jak zazwyczaj, Ulrik i 
Wergelandowie  rozmawiali  o  tym,  co  czeka  na  nich  na  Ma-
dagaskarze.  Po  południu  dokładnie  studiowali  mapę  wielkiej 
wyspy i snuli plany o tym, dokąd warto byłoby zorganizować 
większą ekspedycję. Ellen wiedziała, że Ulrik nie mógł się do-
czekać badania fauny i świata owadów, Wergelandowie chcieli 
zaś skoncentrować się na bada- 

 

background image

niu roślinności wyspy. Poza tym słyszała, że pan Wergeland 

był zainteresowany geologią wyspy. Sama nie wiedziała o tym 
zbyt  dużo,  ale  zrozumiała,  że  chciał  dokonać  odkryć,  które 
mogłyby  wnieść  wkład  w  badania  naukowe  ustalające  wiek 
kuli ziemskiej. 

Nie była pewna, jak ta ekspedycja będzie wyglądać. Poza tym 

nie wiedziała, czy przyłączy się do nich. Profesor Wergeland 
znał w Antananarywie pewnego misjonarza. Miał udzielić im 
schronienia,  ale  nie  wiedziała,  czy  będzie  miała  ochotę  tam 
zostać,  gdy  Ulrik  i  Wergelandowie  wyjadą  na  ekspedycję. 
Ulrik mówił jej ponadto, że czeka ich od ośmiu do dziesięciu 
dni podróży z portu w Tamatawie na wschodnim wybrzeżu do 
miejsca, w którym będą mieszkać. Żeby tam się dostać, musieli 
skorzystać z używanego od wieków na Madagaskarze środka 
transportu - filanjana lub inaczej palankinu. Widziała już jego 
szkic, przypominał najbardziej rodzaj lektyki. Zrozumiała, że 
lektykę będzie niosło czte- 

background image

rech mężczyzn. Wydawało jej się początkowo, że to dziwny 

sposób  podróżowania,  ale  zdaniem  Ulrika,  tam  było  to 
codziennością.  Nie  istniały  koleje,  a  drogi  nie  pozwalały,  by 
poruszać się po nich konno albo powozem. 

Poza tym zarówno Ulrik, jak i państwo Wergeland stwierdzili, 

że  jest  to  znakomity  środek  transportu.  Mogli  w  każdym 
momencie  zejść  z  palankinu  i  zająć  się  obserwacją  ptactwa, 
zwierząt i owadów lub zrywać kwiaty. Celem ich podróży nie 
było  przemieszczanie  się  tak  szybko,  jak  to  możliwe,  ale 
dokonywanie nowych odkryć. 

-  Proponuję,  żebyśmy  trzymali  się  planu  -powiedział  pan 

Wergeland. - Gdy dotrzemy do Antananarywy, zatrzymamy się 
tam  na  tydzień,  żeby  odpocząć  po  podróży  z  Tamatawy. 
Następnie  ruszymy  do  naszego  przyjaciela  Rejera,  który  bez 
wątpienia  da  nam  garść  rad  przydatnych  podczas  naszej 
ekspedycji. 

Nora skinęła głową. - Może miałby jakieś 

background image

zastrzeżenia do trasy, którą przygotowaliśmy -powiedziała. 
Ellen  wiedziała,  że  młoda  żona  profesora  Wergelanda 

starannie  przygotowała  trasę,  wbrew  opinii  pozostałych,  że 
trudno było ją zaplanować przed przyjazdem na wyspę. 

- Najważniejsze jest, żebyśmy nie zapomnieli o nadrzędnym 

celu  tej  podróży  -  powiedział  Wergeland.  -  Zarówno 
uniwersytet, jak i muzeum chcą, żebyśmy zebrali jak najwięcej 
danych z dziedziny zoologii, botaniki i geologii. 

Ulrik skinął głową. - Zbieranie materiału jest dość ważne, ale 

musimy  również  pamiętać,  że  nie  jesteśmy  w  stanie  zebrać 
wszystkiego.  Spojrzał  na  Ellen  i  uśmiechnął  się  z  dumą.  - 
Chciałbym wam coś pokazać. 

Schylił  się,  przy  jego  krześle  stał  podróżny  kuferek  z 

notatkami, papierami i innymi rzeczami, które lubił mieć pod 
ręką. 

Ellen  poczuła,  że  się  czerwieni,  gdy  wyciągnął  jej  trzy 

akwarele. Mógł ją najpierw zapytać! 

background image

Nora  oglądała  obrazy  z  dużym  zaciekawieniem.  Ellen 

pomyślała,  że  na  szczęście  nie  pokazał  jej  pierwszych  prac. 
Ostatni  obraz  skończyła  przed  południem.  Dwie  z  akwareli 
przedstawiały motyle, ostatnią był krajobraz Dover. Sądziła, że 
białe  skały  były  piękne.  Nie  była  w  stanie  oddać  tego 
szczególnego  blasku  słońca,  gdy  chmury  rozrzedziły  się,  ale 
musiała przyznać, że to był udany obraz. 

- Nie wiedziałam, że jesteś tak zdolną malarką - uśmiechnęła 

się Nora i spojrzała na nią zaskoczona. 

Przez  ostatnie  dni,  z  powodu  złej  pogody,  większość  czasu 

spędzali  w  kabinie  i  gdy  Ulrik  przeglądał  książki  i  mapy  o 
Madagaskarze, znalazła zestaw malarski, który dla niej kupił. 
Zaczęła malować. 

-  Och,  sama  nie  wiem  -  odpowiedziała  wymijająco.  Nora 

spojrzała na akwarelę z motylami w pomarańczowe, czarne i 
białe cętki. Ulrik mówił o nich po duńsku Nceldens takvinge, 
sama 

background image

nie znała norweskiej nazwy. Zdecydowała się namalować te 

motyle  ze  zbiorów  Ulrika,  które  miały  piękne  kolory,  choć 
większość z nich była szarawa i brązowa. 

- Widzisz? - zapytała Ellen i wskazała palcem. - Trudno jest 

uzyskać właściwy kolor pomarańczowy. 

Nora  zaśmiała  się.  -  Namalowałaś  Aglais  urticae,  czyli 

rusałkę pokrzywnika dokładnie tak, jak wygląda - stwierdziła i 
podała obraz mężowi, który potwierdził jej opinię skinięciem 
głowy. 

- Muszę się z tym zgodzić - powiedział wolno, spoglądając na 

pozostałe  akwarele.  -  To  wspaniałe  prace.-  wymienił  się 
spojrzeniem z żoną. 

Ellen zauważyła, że wszyscy znacząco popatrzyli na siebie. 
Ulrik  złożył  akwarele  i  uśmiechnął  się  do  niej.  -  Sądzę,  że 

myślimy o tym samym - powiedział. 

Ellen zerknęła na niego zmieszana, potem 

background image

spojrzała na Wergelandów. - Co masz na myśli? 
-  Podczas  naszej  ekspedycji  bardzo  pomocne  byłyby  dobre 

ilustracje,  które  dokumentowałyby  gatunki,  które  trudno  jest 
zebrać - powiedział. 

Ellen  milczała  przez  chwilę.  -  To  znaczy,  że  mam  się 

przyłączyć do ekspedycji w dżungli? - zapytała z  wahaniem. 
To było zupełnie co innego, niż to, o co ją z początku poprosił, 
czyli o namalowanie zebranych owadów. Sądziła, że tej pracy 
będzie mogła się poświęcić, gdy pozostali będą poza osadą. 

Ulrik  uśmiechnął  się.  -  Jeśli  zechcesz.  Byłoby  to  dla  nas 

bardzo  pomocne,  gdybyś  swoimi  obrazami  mogła 
udokumentować to, co będziemy odkrywać. 

Nora przytaknęła ochoczo. - Będziemy na przykład napotykać 

gatunki zwierząt, o których świat wcześniej nie słyszał i ich nie 
widział. Jeśli mogłabyś namalować te zwierzęta, miałoby to 

background image

ogromne znaczenie - zaśmiała się cicho. - Muszę przyznać, że 

sama próbowałam coś namalować, ale obawiam się, że to nie 
jest zajęcie dla mnie. 

Profesor  przytaknął  głową.  -  Tak,  nie  mówiąc  już  o 

formacjach krajobrazu albo drzewach. Twoje ilustracje, tak jak 
fotografie,  będą  dodatkowym  udokumentowaniem  tego,  co 
zobaczymy.  Wskazał  palcem  na  akwarelę,  która  leżała  na 
wierzchu. - Twój obraz Dover jest fantastyczny. 

Ulrik przytaknął i popatrzył na Ellen. - Takie ilustracje będą 

miały  ogromne  znaczenie,  gdy  wrócimy  do  domu  i 
zrelacjonujemy nasze odkrycia. 

Ellen  zmieszana  patrzyła  na  nich.  Do  tej  pory  czuła,  że 

znajduje  się  poza  grupą  i  w  przeciwieństwie  do  Nory  była 
zdania,  że  jej  obecność  ma  niewielkie  lub  wręcz  żadne 
znaczenie. 

Nie  musiała  długo  się  namyślać.  -  Oczywiście,  spróbuję 

wykonać ilustracje, o które mnie 

background image

prosicie - odpowiedziała. Już zaczął rozpalać ją entuzjazm. To 

będzie ciekawe i ekscytujące zajęcie! 

Ulrik  szeroko  uśmiechnął  się  do  niej.  -  Może  będziesz 

potrzebowała  więcej  sprzętu?  W  tym  przypadku  sądzę,  że 
mądrze  będzie,  jeśli  zaopatrzymy  się  w  materiały,  gdy 
zawiniemy  do  portu  w  Marsylii.  Myślę,  że  będzie  tam  go 
więcej niż w Antananarywie. 

Ellen napotkała jego ciepłe, dumne spojrzenie i uśmiechnęła 

się  do niego.  - Pomyślę o tym, ale sądzę, że mam wszystko, 
czego potrzebuję. 

Siedzieli  i  rozmawiali  na  różne  tematy,  a  Ellen  śledziła 

wzrokiem tańczących. To takie ekscytujące, że będzie mogła 
się  przyłączyć  do  ekspedycji!  Od  dawna  sądziła,  że  będzie 
jedynie osobą towarzyszącą, a teraz, gdy okazało się, że będzie 
miała do wykonania zadanie, sprawa wyglądała inaczej. 

Jej myśli płynęły wolno, gdy śledziła wzro- 

background image

kiem lady Juliet i jej narzeczonego, markiza de Cavalière. 
Młoda  kobieta  wydawała  się  być  sztywna  w  tańcu,  nie 

patrzyła  również  na  swego  partnera,  przyszłego  męża.  Ellen 
odniosła wrażenie, że ich związek nie szedł w parze z miłością. 
Często działo się tak w wyższych sferach, również w Norwegii. 
Niewiele  młodych,  zamożnych  kobiet  było  w  stanie 
samodzielnie wybierać dla siebie męża. Poza tym oczekiwało 
się,  że  małżonka  wybierać  się  będzie  spośród  swojej  grupy 
społecznej, ktoś z innych sfer nie był akceptowany. 

A  jak  było  w  przypadku  markiza?  Czy  sam  wybrał  swoją 

przyszłą żonę? Ukradkiem spoglądała na niego. Nie dziwiło ją, 
że  zakochał  się  w  angielskiej  damie,  była  piękną,  młodą 
kobietą. 

Pianista  skończył  grać  i  tańczący  podziękowali  sobie 

nawzajem.  Nie  upłynęło  wiele  czasu  i  muzyk  wybrał  nową 
melodię, ale Ellen zwróciła uwagę, że lady Juliet zdecydowała 
się opuścić markiza i wyjść z salonu. 

background image

Widziała,  że  przez  moment  markiz  de  Cavalière  stał 

bezradnie,  po  czym  skierował  na  nią  swój  wzrok.  Na  jego 
bladej, delikatnej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. 

Szybko spojrzała w bok, poirytowana swoim zachowaniem. 

Miała  zły  nawyk  obserwowania  ludzi,  a  było  to  bardzo 
niegrzeczne. 

Kątem oka widziała, że markiz podszedł do ich stolika. 
Poczuła, że czerwieni się, gdy przystanął, ukłonił się i zwrócił 

się  do  Ulrika.  Wymienili  ze  sobą  kilka  zdań,  sądziła,  że 
musiały to być uprzejmości, po czym Ulrik zwrócił się do niej. 

- Markiz de Cavalière zapytał, czy mógłby z tobą zatańczyć - 

wyjaśnił i mrugnął do niej. 

Zaskoczona  skierowała  wzrok  na  francuskiego  szlachcica, 

który wyciągnął rękę, uśmiechając się do niej przyjaźnie. Gdy 
tańczył  z  lady  Juliet,  sprawiał  wrażenie  niezręcznego.  Teraz 
jednak wydawał się zupełnie inny. 

background image

Wstała,  dygnęła  i  podała  mu  dłoń.  Inne  zachowanie  byłoby 

niegrzeczne. 

Prowadził ją  po parkiecie  pewnymi  ruchami, a niepewność, 

którą czuła wcześniej, zniknęła, gdy spojrzała w śmiejące się 
przyjaźnie oczy markiza. Nie miała wątpliwości, że był bardzo 
miłym człowiekiem. 

Miała nadzieję, że lady Juliet wkrótce przekona się o tym. 
Przyjemnie  było  tańczyć,  mimo  że  nie  umiała  mówić  w 

języku markiza. Wręcz przeciwnie, poczuła ulgę, nie mógł od 
niej oczekiwać, że będzie z nim rozmawiać. 

Uśmiechnęła  się  do  niego,  czując  przyjemne  łaskotanie  w 

brzuchu. 

Powinni ją teraz zobaczyć wszyscy w Gimle! 
Nikt  tam  nie  miał  pojęcia  o  tym,  że  tańczy  z  francuskim 

markizem. 

Mogła sobie wyobrazić, jak wytrzeszczą oczy ze zdziwienia, 

gdy przeczytają jej następny list. 

background image

Ellen  i  Nora  wyszły  na  pokład  spacerowy,  aby  zaczerpnąć 

świeżego  powietrza,  w  salonie  muzycznym  było  już  zbyt 
duszno. 

-  Wygląda  na  to,  że  wiatr  cichnie  -  stwierdziła  Nora,  gdy 

spacerowały po pokładzie. 

Ellen skinęła głową. - Może w najbliższych dniach pogoda się 

poprawi. 

Wieczór  był  spokojny,  burza,  w  którą  wpadli  w  Zatoce 

Biskajskiej,  przeszła  w  łagodny  wiatr,  na  horyzoncie  żarzyło 
się słońce. 

-  Możliwe, że zatęsknimy za chłodem,  gdy  zbliżymy  się  do 

Cieśniny Gibraltarskiej - powiedziała Nora. - Gdy wpłyniemy 
na Morze Śródziemne, zacznie być gorąco. 

- W takim razie cieszę się, że nie podróżujemy żaglowcem - 

odparła  Ellen.  -Nie  mielibyśmy  dużo  wiatru  w  żaglach  tego 
wieczoru. 

Nora  przytaknęła.  -  Para  jest  przyszłością.  Za  kilka  lat 

żaglowce prawie znikną z mórz. 

Uwagę Ellen przyciągnęła mała, ciemnowłosa dziewczynka, 

która wbiegła na pokład. 

background image

- To Zhenmei - wyjaśniła Norze. 
Mała  Chinka  uśmiechnęła  się  do  niej  szeroko,  wkrótce 

przyszła  jej  matka,  pani  Darcy.  Nora  od  razu  zaczęła 
rozmawiać z misjonarką. 

-  Zhenmei  to  piękne  imię  -  Ellen  usłyszała  głos  Nory.  Była 

trochę zaskoczona, że zrozumiała wypowiadane po angielsku 
słowa.  Może  rzeczywiście  zaszło  tak,  jak  mówił  Ulrik,  że 
stopniowo  nauczy  się  tego  języka?  W  każdym  razie  zaczęła 
rozumieć pojedyncze słowa i zwroty. 

Kontynuowały  rozmowę,  podczas  gdy  Zhenmei  stała 

przytulona do spódnicy matki. 

Ellen poprosiła Norę, aby zapytała co słychać u kociąt. 
Twarz  małej  Zhenmei  posmutniała,  gdy  matka  za  pomocą 

znaków przekazała jej pytanie. 

- Jedno nie żyje - wyjaśniła Nora. 
Ellen, widząc jak dziewczynce zaszkliły się jej oczy, szybko 

pogłaskała ją po policzku. Mała Chinka z powrotem przytuliła 
się do spódnicy matki. 

background image

Nora rozmawiała dalej z panią Darcy, a uwagę Ellen przykuło 

coś  innego,  co  miało  miejsce  daleko  na  przedzie,  przed 
salonem dla kobiet. 

Zobaczyła  lady  Juliet  razem  z  jakimś  mężczyzną,  stali  za 

stosem  drewnianych  skrzyń,  przymocowanych  grubą  liną  do 
jednego z kominów. 

Nie  domyśliłaby  się,  że  rozmawiali  ze  sobą,  gdyby  nie 

sposób, w jaki stali, dość blisko siebie, rozglądając się wokół 
pospiesznie. 

Mężczyzna zbliżył się do lady Juliet i Ellen była pewna, że 

rozmowa musiała być poufna. Poza tym wyglądali tak, jakby 
byli w trakcie żywej dyskusji, zważywszy na ich gestykulację. 

Kim on mógł być? Nie był pasażerem pierwszej klasy, Ellen 

nie  widziała  go  w  jadalni  dla  wyższych  klas.  Jego  ubiór 
zdradzał, że raczej nie był europejskim dżentelmenem. Nie był 
biednie ubrany, ale jego odzież była dość zwyczajna. 

Coś  musiało  się  stać,  ponieważ  teraz  lady  Juliet  pochyliła 

głowę. Ellen zdumiała się. Czyżby płakała? 

background image

To,  co  zdarzyło  się  później  sprawiło,  że  aż  wstrzymała 

oddech. Nagle mężczyzna położył dłonie na twarzy lady Juliet 
i szybko ją pocałował. Angielska dama nie wydawała się mieć 
coś przeciwko temu, ale szybko wyrwała mu się i pobiegła w 
kierunku rufy. 

Ellen rozejrzała się szybko. Czy ktoś poza nią był świadkiem 

tej  sceny?  Nie  sądziła,  aby  tak  było,  Nora  chyba  też  nic  nie 
widziała. Właśnie kończyła rozmowę z angielską misjonarką. 
Razem  ruszyły  przez  pokład  spacerowy.  Norę  niezwykle 
interesowała podróży pani Darcy do Chin i rozmawiały o tym, 
jak  ekscytująco  byłoby  wyruszyć  na  wyprawę  do  tego 
ogromnego kraju leżącego tak daleko na wschodzie. 

Ellen  była  najbardziej  zainteresowana  tym,  czego  właśnie 

była świadkiem. 

Co prawda nie wiedziała z początku, kim był mężczyzna, ale 

rozpoznała go, gdy tylko go zobaczyła. 

background image

Był tak podobny do Erika i to o nim Ulrik mówił, że widział 

już go wcześniej. 

Ellen była bardzo zmęczona, gdy opuścili salon muzyczny i 

zeszli  z  głównego  pokładu  do  swojej  kabiny.  Mimo 
wygodnego łóżka nadal nie mogła się przyzwyczaić do spania 
na  statku.  Otaczało  ją  tak  wiele  nieznanych  dźwięków,  poza 
tym ostatnio statkiem mocno kołysało. 

Już  miała  powiedzieć  Ulrikowi,  że  wieczorem  morze 

uspokoiło się, ale zamilkła, gdy za rogiem korytarza zobaczyła 
grupę ludzi przed kabiną lady Juliet. 

- To rodzice lady Juliet - wyszeptała. 
Ulrik  przytaknął.  -  Tak,  i  reszta  towarzystwa,  które  z  nimi 

podróżuje. 

Zwolnili kroku, wyraźnie widać było, że są czymś poruszeni, 

przekrzykiwali się głośno. 

background image

Lady  Juliet zasłaniała  usta  dłonią,  a  jej  matka  próbowała  ją 

pocieszyć. 

Ojciec  Juliet,  lord  Mountbatten,  dostrzegł  ich  i  podszedł 

pospiesznie. 

-  I  cannot  believe  it  -  powiedział,  kilkakrotnie  przecierając 

czoło. 

Ellen  próbowała  wsłuchiwać  się  i  zrozumieć,  co  mówił,  ale 

słowa wypływały z jego ust wartkim strumieniem. 

-  Chodzi  o  pierścionek  zaręczynowy  lady  Juliet  -  wyjaśnił 

Ulrik, na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka. - Został 
skradziony, gdy przebywała w salonie muzycznym. 

background image

12 
 
Nadszedł  wreszcie  dzień,  w  którym  Blanche  miała  odebrać 

Gustava. 

Miała nadzieję, że wizyta upłynie spokojnie. Angelstenowie 

zaproponowali  zresztą,  że  wraz  z  Gustavem  do  sierocińca 
mogłaby przenieść się i Fredrikke. Blanche liczyła więc, że nie 
zmienili zdania. 

Przemierzając dziedziniec czuła jednak zaniepokojenie. Było 

zbyt wiele burzliwych dyskusji z Angelstenami, by łudzić się 
teraz,  że  wizyta  będzie  przyjemna,  ale  miała  nadzieję,  że 
choćby  ze  względu  na  Gustava  będą  się  zachowywać  jak 
dorosłym przystało. 

Zapytała Fredrikke, czy chciałaby pójść z nią 

background image

po  brata,  ale  dziewczynka  odmówiła,  mimo  że  Blanche 

zapewniła ją, że do Angelsten już nie wróci. 

Fredrikke  była  niepocieszona,  gdy  dowiedziała  się  o 

opowieści Krestiana, który niby to poranił sobie plecy upadając 
na  skałę.  Blanche  ani  przez  chwilę  nie  wierzyła  słowom 
chłopca,  wiedziała,  że  takich  ran  nie  mógł  doznać  wskutek 
upadku.  Fredrikke  ze  łzami  powtórzyła,  co  widziała  w  domu 
modlitewnym i Blanche zapewniła ją, że jej wierzy. Niestety, 
nie zmieniało to sytuacji dzieci mieszkających w Angelsten. 

Przybrała bojową postawę wchodząc po schodkach i pukając 

do  drzwi.  Miała  nadzieję,  że  Gustav  był  gotów  do  wyjścia  i 
będą mogli natychmiast opuścić dom. 

Jedna  z  pokojówek  otworzyła  drzwi  i  wprowadziła  ich  do 

salonu. 

- Pani przyjdzie za chwilę - wyjaśniła dziewczyna i dygnęła, 

gdy pojawiła się pani Angelsten. 

 

background image

Blanche  spojrzała  na  nią  badawczo.  Trudno  było  pojąć,  że 

ktoś mógł traktować dzieci w taki sposób, jak to czynili pani 
Angelsten wraz z mężem. Miała ochotę po prostu nakrzyczeć 
na  nią.  Obie  wiedziały,  że  to,  co  powiedział  Krestian,  było 
wierutnym kłamstwem, ale kłamał, żeby się chronić i przez to 
chronił również Angelstenów. 

Dzisiaj  nie  mogła  już  nic  zrobić  w  tej  sprawie,  nic,  skoro 

wszyscy byli przeciwko niej. Poza tym dzisiaj najważniejszy 
był Gustav. 

-  Dzień  dobry,  pani  Bjerkely  -  powitała  ją  pani  Angelsten  i 

Blanche od razu wyczuła duże napięcie w jej głosie. 

Odpowiedziała równie grzecznie i czekała na to, co powie. 
- Zechce pani usiąść? - zapytała pani domu i wskazała dłonią 

duży stół ze szlachetnego drewna, stojący na środku salonu. 

Blanche  przysiadła  na  krześle,  miała  nadzieję,  że  szybko 

wrócą do sierocińca. 

 

background image

Pani  Angelsten  cicho  zakaszlała,  coś  w  jej  zachowaniu 

sprawiało,  iż  Blanche  zrozumiała,  że  czuje  się  niepewnie. 
Zazwyczaj była pewna siebie i władcza. 

-  Chciałabym  z  panią  porozmawiać,  zanim  przyprowadzę 

Gustava - zaczęła pani Angelsten. 

Blanche spojrzała w jej zimne, szare oczy. Było w niej coś, 

czego  nie  potrafiła  pojąć.  Była  surowa,  mówiła  krótkimi 
zdaniami,  ale  w  sposobie,  w  jaki  na  nią  patrzyła,  w  jej 
spojrzeniu,  było  coś  nieuchwytnego.  Od  pierwszej  chwili 
poczuła, że pani Angelsten jej nie lubi, ale było w tym też coś 
więcej. 

- Oczywiście - odpowiedziała Blanche, choć zastanawiała się 

o czym mogłyby rozmawiać. Państwo Angelsten jasno dali do 
zrozumienia,  że  po  tym,  jak  wysunęła  przeciwko  nim  oskar-
żenia, nie mieli już o czym rozmawiać. 

- To dotyczy pani matki - kontynuowała pani Angelsten. 
 

background image

Blanche  poczuła  palenie  w  żołądku.  Nie  mogła  się 

powstrzymać  od  myślenia  o  tym,  co  pani  Angelsten 
powiedziała niedawno o jej matce. 

- Ach tak - tylko tyle była w stanie odpowiedzieć. Pamiętała 

triumfującą panią Angelsten, gdy wyjawiła to, co wiedziała o 
jej matce, jakby radowało  ją opowiadanie  o tym, jaki  grzech 
popełniła. 

-  Chciałabym  przeprosić  za  sposób,  w  jaki  dowiedziała  się 

pani,  że  pani  matka...  -  pani  Angelsten  zamilkła  i 
zdezorientowanej  Blanche  wydało  się,  że  wydawała  się  być 
niepewna. 

-  Przykro  mi,  że  dowiedziała  się  pani  o tym  w  ten  sposób  - 

pani Angelsten poprawiła samą siebie. 

Blanche wpatrywała się w nią. Nigdy nie sądziła, że ta kobieta 

przeprosiłaby za cokolwiek. Co więc skłoniło ją do tego? Pani 
Angelsten  nie  była  kobietą,  która  najpierw  mówiła,  a  potem 
wycofała się ze swoich słów. 

- Nie wiem co mam powiedzieć - odpowie- 
 

background image

działa.  Pani  Angelsten  siedziała  oto  przed  nią  i  prosiła  o 

wybaczenie,  ale  jej  zacięta  twarz,  ton  głosu  i  spojrzenie  nie 
wyrażały szczerych chęci. 

Cóż to miało być? Czuła, że coś innego kryło się za skruchą 

pani Angelsten. 

Blanche  wyprostowała  się.  -  Jak  pani  z  pewnością  wie,  nie 

wiedziałam,  że  matka  urodziła  dziecko  nie  będąc  mężatką  - 
powiedziała. 

Pani  Angelsten  bawiła  się  chusteczką,  którą  trzymała  w 

dłoniach, spuściła wzrok. - Tak, rozumiem i nie mogę zrobić 
niczego innego, jak przeprosić za mój nietakt. 

Blanche  parsknęła  w  myślach.  Nietakt!  A  więc  to  tak  pani 

Angelsten nazywała radość z nieszczęścia innych. 

- Chciałabym dowiedzieć się więcej o dziecku, które urodziła 

- ciągnęła w nadziei, że dowie się więcej, co zaszło, gdy matka 
była ciężarna. 

Pani  Angelsten  popatrzyła  na  nią,  jej  twarz  nie  wyrażała 

emocji.  -  Obawiam  się,  że  nie  ma  już  nic  więcej  do 
opowiedzenia. Zamil- 

 

background image

kła na moment. - Pani matka urodziła martwe dziecko. 
Blanche osłupiała. - Ale... ale powiedziała pani... 
Pani Angelsten nie uciekała już wzrokiem. -Wnioskuję, że to 

dlatego nigdy nie słyszała pani o dziecku. 

Blanche  potrząsnęła  głową.  Była  bardziej  zdezorientowana 

niż kiedykolwiek. 

- Pani Angelsten, proszę mi powiedzieć, dlaczego mi to pani 

właściwie opowiada? - zapytała. 

Jej spojrzenie krążyło przez moment w przestrzeni, po czym 

wstała.  -  Źle  się  stało,  że  opowiedziałam  pani  o  matce, 
powinnam była to zostawić - odpowiedziała krótko. 

Blanche również wstała. - Ale jak się pani o tym dowiedziała? 
Pani Angelsten podeszła do drzwi. - Wie pani, ludzie gadają. 

Urwała. - Gustav jest gotów, przyprowadzę go. 

 

background image

Blanche była zawiedziona i zdezorientowana. Była pewna, że 

pani  Angelsten  mówiła  o  żyjącym  dziecku.  Próbowała 
wyobrazić sobie, jak jej brat lub siostra wyglądali, jakie wiedli 
życie, a teraz okazało się, że matka urodziła martwe dziecko. 

- Pani Bjerkely, oto Gustav. 
Blanche próbowała zebrać myśli, mimo wszystko była tam po 

to, aby odebrać chłopca, który teraz  stał przed nią:  szczupłe, 
piegowate  dziecko  o  rudych  jak  ogień  włosach.  Miał  po-
chyloną  głowę,  mocno  trzymał  w  rękach  worek,  w  którym 
zapewne mieścił się cały jego dobytek. 

Odrzuciła swoje problemy i pospieszyła ku niemu. 
- Czy nie nauczyliśmy się, jak się witać? -ostro zapytała pani 

Angelsten. 

Gustav szybko odłożył worek i ukłonił się nisko. 
-  Dzień  dobry,  Gustavie  -  powiedziała  Blanche  i  skinęła 

głową. 

Chłopiec spojrzał na nią. Nietrudno było do- 

background image

strzec,  że  jest  zażenowany.  -  Dz...dzień  d...d...  dobry  pani, 

pani Bjerkely - wyjąkał. 

Uśmiechnęła się do niego, by poczuł  się  lepiej. - Cieszymy 

się,  że  do  nas  przyjedziesz.  Mrugnęła  do  niego  wesoło.  - 
Fredrikke wprost nie może się doczekać. 

Poważną  twarz  chłopca  rozjaśnił  ostrożny  uśmiech,  ale  nie 

odezwał  się  więcej.  Blanche  rozumiała,  dlaczego.  Jąkał  się 
bardzo,  a  Fredrikke  opowiadała,  jak  był  za  to  karany. 
Angelstenowie  twierdzili,  że  to  diabeł  próbował  przejąć 
władzę nad jego językiem. 

Obrzuciła  wzrokiem  panią  Angelsten,  gdy  szli  w  kierunku 

drzwi. Jak można było wierzyć w coś takiego? Przerażało ją to 
i oburzało jednocześnie. 

Atmosfera była napięta, gdy Gustav miał się pożegnać, tak jak 

to było, kiedy odbierała stąd Thorsteina. Na szczęście nie było 
pana  Angelstena  i  nie  zamierzała  pytać  o  niego.  Pragnęła  je-
dynie wyjść stąd. 

 

background image

Pani  Angelsten  łaskawie  kiwnęła głową  do  Gustava. - Mam 

nadzieję, że nie narobisz nam wstydu - powiedziała władczo. - 
I mam nadzieję, że zrobisz wszystko, żeby przestać się jąkać. 
Przeniosła spojrzenie na Blanche. - Musi pani być wobec niego 
surowa. Za duży jest, żeby mówić w ten sposób. 

Blanche spojrzała jej w oczy. - Gustav nic nie poradzi na to, 

że się jąka, pani Angelsten. Znam pewnego mężczyznę, który 
jąkał  się  przez  całe  życie  i  bez  względu  na  to,  jak  bardzo 
próbował,  nigdy  mu  się  to  nie  udało.  Uśmiechnęła  się 
pocieszająco do Gustava. - Nie sądzę więc, żebyśmy zbytnio 
się tym martwili, nieprawdaż? 

- Żegnam, pani Bjerkely - powiedziała sucho pani Angelsten. 

- Mam nadzieję, że powiedzie się pani z dziećmi. 

Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Blanche stała na schodach 

wraz  z  Gustavem,  który  ułożył  usta  w  delikatnym  uśmiechu. 
Rozpoznała by- 

background image

stre, skore do zabawy spojrzenie i pomyślała, że są do siebie z 

Fredrikke podobni. 

Ujęła jego dłoń, choć być może w swoim mniemaniu był już 

za duży, by być prowadzonym za rękę. Od dzieci nauczyła się 
jednego:  zawsze  potrzebowały  pomocnej  dłoni,  na  której 
mogły się wesprzeć, nieważne w jakim były wieku. -Myślę, że 
teraz pójdziemy, Gustavie. 

Skinął głową i poszli w kierunku czekającego powozu. 
-  Sądzę,  że  i  Fredrikke,  i  Gustav  szybko  się  uspokoją  - 

powiedziała  Signe  z  przekonaniem.  Stały  z  Blanche  w 
drzwiach do salonu i patrzyły na bawiące się dzieci. - Są mądre 
i żwawe, i wygląda na to, że inne dzieci nie zwracają uwagi na 
to, że Gustav się jąka. 

Blanche skinęła głową. - Wygląda na to, że Fredrikke znalazła 

sobie już więcej koleżanek. 

- Tak, jest dojrzała jak na swój wiek, ale tak się dzieje, gdy 

straci się matkę tak wcześnie. 

 

background image

Blanche  cieszyła  się  widząc,  że  Gustav  bawił  się  już  z 

niektórymi  chłopcami.  Znał  już  wcześniej  Thorsteina  i 
Hognego  i  wyglądało  na  to,  że  rodzeństwa  lubiły  się. 
Zauważyła też, że dzieci wzięły pod uwagę, że Thorstein miał 
kłopoty ze słuchem. 

- Muszę wypełnić dokumenty - wyjaśniła Blanche odchodząc 

do  gabinetu.  Zamknęła  drzwi,  podeszła  do  okna  i  stała  tam 
wpatrując się w przestrzeń. Lato zagościło u nich na dobre i o 
tej porze dnia słońce świeciło prosto w okna. Chociaż szkoda 
jej  było  tracić  letnie  promienie,  zdecydowała  się  zaciągnąć 
zasłony, w przeciwnym wypadku w pokoju wkrótce zrobiłoby 
się gorąco i duszno. 

Westchnęła  i  usiadła  za  biurkiem.  Musiała  uporać  się  z 

dokumentami,  wymagała  tego  od  niej  komisja  do  spraw 
ubogich, ale jednak jej myśli błądziły daleko i to nie upał był 
temu winny. 

Oparła podbródek na dłoni i siedziała patrząc przed siebie. 
 

background image

Była  bardzo  rozczarowana,  gdy  dowiedziała  się  od  pani 

Angelsten, że jednak nie ma rodzeństwa, ale myślała jeszcze o 
czymś  innym.  Dręczyło  ją,  że  tak  mało  wiedziała  o  swojej 
matce,  tak  bardzo  chciała  poznać  jej  losy.  Znała  jedynie 
opowieści  ciotki  Louise,  ale  wujostwo  z  Gimle  poznali  jej 
matkę już po tym, jak wyszła za mąż. 

Pomyśleć tylko, że matka, podobnie jak ona, zaszła w ciążę 

nie  będąc  mężatką.  Co  powiedzieli  jej  rodzice,  gdy  się 
dowiedzieli?  I  kim  był  ojciec  dziecka?  Trudno  uwierzyć,  że 
matka  była  w  związku  z  innym  mężczyzną,  była  tak  młoda, 
gdy poznała ojca Blanche. Czy była w ciąży, gdy się poznali? 
Czy  może  już  wtedy  była  po  rozwiązaniu?  A  może  dziecko 
urodziło się już po ślubie? Pani Angelsten nie powiedziała nic 
więcej na ten temat i Blanche nie myślała o tym wcześniej aż 
do teraz. 

Uderzyła ją przerażająca myśl. Czy mogła paść ofiarą gwałtu? 

Mężczyźni potrafili wziąć 

 

background image

sobie  to,  czego  pragną,  a  sądząc  po  portretach,  matka  była 

piękną kobietą. 

Uprzytomniła sobie również coś innego. Pani Angelsten nie 

znała jej matki, a mimo to wiedziała, że była przy nadziei. Czy 
inni mogli wiedzieć coś więcej o tym, co wtedy miało miejsce? 
Nie  byłoby  to  dziwne,  wiadomo,  że  takie  plotki  szybko 
rozchodziły się po okolicy. 

Dziadkowie zmarli, gdy była mała, więc ich nie pamiętała, ale 

wiedziała,  że  rodzice  matki  mieli  w  mieście  silną  pozycję. 
Dziadek  był  właścicielem  dużej  manufaktury,  która  po  jego 
śmierci została sprzedana. Niestety, nie było już w Tonsbergu 
nikogo, kto nosiłby z dumą nazwisko Borchgrevink. 

Bez  wątpienia  dziadkowie  byli  bardzo  majętni,  dobrze 

pamiętała ich wspaniały dom z bujnym ogrodem. Wieloletnia 
gospodyni  ojca  opowiadała  jej  o  świetnym  towarzystwie, 
którym  się  otaczali.  Byli  to  armatorzy  i  inne  wysoko  po-
stawione osoby z rady miasta. Niestety, kilka lat 

 

background image

temu,  po  tym,  jak  dom  zyskał  nowych  właścicieli,  uległ 

spaleniu. 

Skierowała myśli ku pani Martens, która zanim przeniosła się 

do  willi  Blickenfeldtów,  gdy  matka  Blanche  wyszła  za  mąż, 
była pokojówką w domu dziadków. Przez wiele późniejszych 
lat  pełniła  w  domu  ojca  rolę  gospodyni,  zanim  została 
zarządzającą w hotelu, który był własnością jej znajomej. Gdy 
odeszła, Blanche miała siedem-osiem lat, ale nadal pamiętała, 
jakie to było dla niej smutne. Pani Martens zawsze była bardzo 
miła,  szczególnie  dobrze  zapamiętała,  jak  przesiadywała  w 
kuchni, gdy pani Martens gotowała. Sądziła, że pani Martens 
lubiła z nią rozmawiać, i tak było również w jej przypadku. Na 
samą myśl o jej pysznej szarlotce ciekła jej ślinka, nikt tak jak 
ona nie piekł francuskich ciasteczek z musem jabłkowym. Pani 
Martens  podawała  je  zazwyczaj  na  letnio,  wtedy  rozpływały 
się w ustach. 

Może pani Martens mogłaby opowiedzieć 
 

background image

jej o matce? Poznała ją przecież, zanim wyszła za mąż. Było 

zresztą  wiadome,  że  służba  często  wiedziała  więcej  niż 
powinna o rodzinach, u których pracowała. 

Nie zastanawiając się wiele poszła do kuchni, gdzie poprosiła 

Signe  o  opiekę  nad  Heleną  Augustą,  podczas  swojej 
nieobecności. 

W  przedsionku  wyciągnęła  biały  parasol,  który  zazwyczaj 

używała  dla  osłony  przed  słońcem  podczas  ciepłych  dni,  po 
czym wyszła pełna nadziei na dwór. 

background image

13 
 
Ellen  stała  nieco  z  boku,  gdy  Ulrik  rozmawiał  z  lordem 

Mountbattenem.  Zrozumiała,  że  dokładnie  przetrząśnięto  ka-
binę  lady  Juliet  w  poszukiwaniu  kosztownego  pierścionka,  a 
teraz przyszedł również kapitan. Wraz z nim pojawił się młody 
Anglik, sądziła, że musiał być swego rodzaju asystentem. 

Pełne oburzenia głosy ucichły, gdy kapitan Peyton podszedł 

do nich. Nie był wysoki, wręcz przeciwnie, był dość niski, a 
jego  siwa,  zadbana  broda,  postawa  i  mundur  wzbudzały 
zaufanie.  Twarz  po  wielu  latach  spędzonych  na  morzu  miał 
spaloną słońcem. 

Wszyscy otoczyli kapitana, Ellen usłyszała, 
 

background image

jak  zadał  lady  Juliet  kilka  krótkich  pytań,  i  zaraz  potem 

podszedł do niej Ulrik. 

- Nie możemy niczego zrobić - powiedział cicho. - Chodźmy 

do naszej kabiny. Kiedy się w niej znaleźli, cicho zamknęli za 
sobą drzwi. 

- Czy możesz uwierzyć w to, że ktoś znowu próbował ukraść 

pierścionek  zaręczynowy  lady  Juliet?  -  zapytała  z 
niedowierzaniem Ellen. 

Ulrik  potrząsnął  głową  i  poluźnił  jedwabną  muszkę.  -  Ktoś 

musiał wiedzieć, że miała diament markiza. 

Ellen zamyślona spojrzała na Ulrika, który rozpinał guziki w 

kamizelce. - Mimo wszystko sądzę, że to dziwne - powiedziała 
wolno i wyciągnęła dłoń, na której nosiła obrączkę. 

- Gdy otrzymałam od ciebie pierścionek zaręczynowy, od tej 

pory nigdy go nie zdejmowałam. 

Ulrik usiadł na łóżku i uśmiechnął się do niej. 
-  Pomyślałem  o  tym  samym.  Młoda  kobieta,  która  jest 

zaręczona i kocha swojego wybranka, 

 

background image

nigdy by go nie zdjęła - przyznał jej rację. Schylił się i zaczął 

rozsznurowywać buty. 

Ellen skinęła głową. - Nieprawdaż? 
Ulrik mrugnął do niej. - Myślę, że można to łatwo wyjaśnić - 

powiedział,  po  czym  wstał  i  podszedł  do  niej.  -  Lord 
Mountbatten powiedział mi, że pierścionek jest za ciasny i że 
córce  puchną  palce  od  noszenia  go.  Dlatego  zostawiła  go  w 
kabinie, gdy poszli do salonu muzycznego. 

Ellen  spojrzała  na  Ulrika,  myśli  kłębiły  jej  się  w  głowie. 

Postanowiła  nie  wspominać  o  tym,  co  widziała  na  pokładzie 
wcześniej  tego  wieczoru.  -  Czy  zginęło  coś  jeszcze  z  jej 
kabiny? 

Ulrik  zaśmiał  się  cicho  i  pocałował  ją.  -  Masz  zamiar 

przeprowadzić dochodzenie w tej sprawie? 

Uśmiechnęła się w odpowiedzi i potrząsnęła głową. - Sądzę, 

że najlepiej będzie zostawić tę sprawę kapitanowi Peytonowi, 
jestem pewna, że on rozwiąże tę zagadkę. 

Ulrik delikatnie pogłaskał ją po czole. Zmru- 
 

background image

żył oczy. - Jestem z ciebie dumny - powiedział cicho. 
Ellen  popatrzyła  do  niego  nie  rozumiejąc.  -Dumny? 

Dlaczego? 

Oczy  mu  pociemniały,  mimo  że  się  uśmiechał.  -  Zarówno 

Norze, jak i profesorowi zaimponowały dzisiaj twoje akwarele, 
i nie bez przyczyny. Ale dumny jestem z ciebie najbardziej, bo 
chcesz przyłączyć się do ekspedycji. 

Spuściła  wzrok.  -  Mam  nadzieję,  że  nie  będę  dla  was 

balastem. 

Ulrik  chwycił  jej  dłonie  i  starał  się  spojrzeć  w  oczy.  - 

Balastem  dla  nas?  -  wybuchnął  z  zaskoczeniem.  -  Nie,  nie 
możesz tak myśleć. Wręcz przeciwnie, twoja praca będzie dla 
nas bardzo ważna. 

Ellen  spojrzała  na  niego.  Na  myśl  o  tym,  co  ich  czekało, 

poczuła  mrowienie  w  żołądku.  -Cieszę  się.  Prawie  nie  mogę 
uwierzyć, że mogę w tym uczestniczyć. 

Zaczęli zdejmować ubrania i wśliznęli się pod 
 

background image

kołdrę.  Ellen  przytuliła  się  do  Ulrika,  który  leżał  z  dłońmi 

splecionymi pod głową i zamyślony wpatrywał się w sufit. 

-  Muszę  zacząć  zastanawiać  się,  co  wezmę  ze  sobą  - 

powiedziała  pogrążona  w  myślach.  -  Naturalnie  nie  mogę 
wziąć  wszystkiego,  co  przywiozłam.  Może  cienka,  niebieska 
sukienka  byłaby  odpowiednia?  -  spojrzała  na  Ulrika,  ale 
spostrzegła, że jej nie słuchał. Wyglądało na to, że rozmyślał o 
czymś, jego spojrzenie było tak odległe. 

Pogłaskała go po piersi. - O czym myślisz? 
Ulrik  głęboko  odetchnął  i  przeczesał  włosy  palcami.  -  Nie 

mogę  sobie  przypomnieć,  gdzie  wcześniej  widziałem  tego 
mężczyznę,  którego  wczoraj  spotkaliśmy  na  pokładzie. 
Pamiętam jego twarz, ale nie mogę przypomnieć sobie, gdzie 
go widziałem. 

Ellen  przytuliła  się  do  niego  mocniej,  a  Ulrik  objął  ją 

ramieniem.  Zdecydowała  się  opowiedzieć,  że  wcześniej  tego 
wieczoru widziała tego 

 

background image

człowieka z lady Juliet.  - Widziałam go razem z lady Juliet 

dziś wieczorem. Oni... 

Ulrik podniósł się i usiadł. - Widziałaś go razem z lady Juliet? 

- zawołał i uderzył dłonią 

czoło. 
Ellen nasunęła na siebie kołdrę i skinęła głową. - Tak, stali i 

rozmawiali ze sobą. Usiadła, nieco zdezorientowana, że Ulrik 
wyskoczył z łóżka i zaczął wciągać spodnie. - Sądzę, że muszą 
się dobrze znać. W każdym razie całowali się. 

Widziałaś, jak się całowali

7

. - wyrzucił z siebie gwałtownie. 

Ellen skinęła głową bez słowa. 
Rękami przeczesał włosy. - Że też nie pojąłem tego wcześniej 

- wysyczał. 

Nie zrozumiała, co się działo. - Co masz na myśli? - zapytała 

skonsternowana. 

- Pamiętasz mężczyznę, za którym biegłem w Londynie, tego, 

który skradł lady Juliet torebkę? - 

Ellen skinęła wolno głową. - Tak? 
 

background image

-  To  ten  sam  człowiek,  którego  widziałem  na  pokładzie  i 

którego widziałaś dziś wieczorem razem z lady Juliet. 

Ellen otworzyła usta ze zdziwienia. - Twierdzisz, że... 
Ulrik skinął głową. - Jest właśnie tak, jak mówię. 
Próbowała  zebrać  myśli.  -  Twierdzisz  więc,  że  mężczyzna, 

który próbował ukraść diament lady Juliet w Londynie, jest na 
pokładzie tego statku? 

Skinął  głową.  -  Nie  ma  wątpliwości.  Nie  mogę  sobie  tylko 

przypomnieć, gdzie go wcześniej spotkałem. Spojrzał na nią. - 
I jesteś pewna, że to ten sam mężczyzna, który całował się z 
lady Juliet? 

Ellen  skinęła  głową.  -  Tak,  jestem  pewna,  że  to  on,  bo  tak 

bardzo jest podobny do Erika. 

Ulrik chodził w tę i z powrotem, pocierając podbródek. 
Było jeszcze coś, o czym musiała opowie- 
 

background image

dzieć.  Odrzuciła  pościel  i  postawiła  stopy  na  podłodze.  - 

Kilka  dni  temu,  gdy  Zhenmei  zaprowadziła  mnie  na  dolny 
pokład, zderzyłam się z lady Juliet na schodach. Prawie jej nie 
poznałam,  bo  miała  na  sobie  duży  szal,  który  częściowo 
zakrywał jej twarz, ale jestem pewna, że to była ona. 

Popatrzyli na siebie. Ellen znała Ulrika wystarczająco dobrze, 

by wiedzieć, że myślał o tym samym, co ona. 

-  Są  tu  dwie  możliwości  -  stwierdził,  po  czym  usiadł  na 

stojącym przy biurku fotelu. -Albo ten człowiek, kimkolwiek 
jest, poznał lady Juliet na pokładzie, albo... 

Zamilkł. 
- Albo znali się przez cały ten czas - dokończyła Ellen cicho. 
Ulrik skinął głową, miał poważny wyraz twarzy. - Oczywiście 

możliwe jest, że próbował zaznajomić się z lady Juliet i w ten 
sposób być bliżej diamentu markiza. 

 

background image

Ellen pomyślała o tym samym, ale sądziła, że Ulrik się mylił. 

- W takim wypadku dużo by ryzykował. Lady Juliet mogła go 
rozpoznać w porcie w Londynie, tak jak ty. 

Ulrik skinął głową. - Ale pamiętasz sama, jaki chaos panował 

na pomoście. Może go nie rozpoznała. 

Ellen  spojrzała  na  niego.  -  Albo  znali  się  cały  ten  czas.  I 

pompadurka lady Juliet nie została skradziona, a ona wiedziała, 
że on przyszedł, żeby ją ukraść? 

Ulrik podrapał się po twarzy. - Ale dlaczego? Mogła mu ją po 

prostu dać i twierdzić, że została okradziona. 

Ellen wzruszyła ramionami. - Może w ten sposób wyglądało 

to bardziej wiarygodnie? Poza tym pamiętam, co się stało, gdy 
torebkę  skradziono.  Zwróciłam  na  nią  uwagę  z  powodu  jej 
ubioru. Gdy już miała wejść na trap, odwróciła się i zaczęła coś 
wyciągać z dna pompadurki, jakby czegoś szukała. 

 

background image

Ulrik  przytaknął  skwapliwie.  -  Masz  rację,  sam  to  również 

pamiętam,  ponieważ  chwilę  później  wyrwano  jej  torebkę. 
Przyglądałem się jej wtedy. 

Ellen  wstała.  -  Poza  tym  zadziwiające  jest,  że  za  każdym 

razem  nie  miała  na  palcu  pierścionka.  Potrząsnęła  głową.  - 
Sądzę, że są w sobie zakochani. 

Ulrik  parsknął  cicho.  -  Tak,  w  każdym  razie  nie  jest 

tajemnicą, że lady Juliet nie żywi jakichś głębszych uczuć do 
markiza de Cavalière. A jeśli tak, to dobrze to ukrywa. 

- Myślę, że masz rację - odpowiedziała. - Jest wobec niego tak 

zimna  i  wyrachowana,  zachowuje  się  tak,  jakby  go  nie 
zauważała. 

-  Nie  mogę  tego  pojąć.  Czy  nie  mogłaby  po  prostu 

powiedzieć, że nie chce za niego wyjść za mąż? 

Ellen  zaśmiała  się  cicho.  -  Ludzie  pobierają  się  nie  tylko  z 

miłości. Poza tym sądzę, iż rodzina lady Juliet jest zachwycona 
faktem, że ich córka wyjdzie za bogatego francuskiego marki-
za. Słyszałam zresztą, jak kłóciła się ze swoimi 

background image

rodzicami tego wieczoru, gdy wybiegła z jadalni. Wtedy, gdy 

zaproszono nas do ich stołu. 

Ulrik  bębnił  palcami  po  blacie.  -  Tak,  nie  sądzę,  by 

odpowiadał  im  jej  związek  z  kimś  prostym,  w  dodatku 
zapewne biednym. 

- Może on ma kabinę w trzeciej klasie? -rzuciła Ellen. -1 może 

dlatego widziałam ją tego dnia na dole. 

-  Może  tak  być  -  Ulrik  i  wstał.  -  Tak,  czy  inaczej,  jestem 

zmuszony porozmawiać o tym z kapitanem Peytonem. 

- Ale co zamierzasz mu powiedzieć? Umilkli. Sądzili, że lady 

Juliet  mogła  być  zamieszana  w  kradzież  diamentu,  ale 
mówienie o tym to jedno, a formułowanie oskarżeń - drugie. 

- Opowiem mu to, co wiem - stanowczo powiedział Ulrik. - 

Jestem  zobowiązany  powiedzieć  mu,  że  człowiek,  którego 
widziałem  w  Londynie,  przebywa  na  pokładzie  tego  statku. 
Będzie zależało od kapitana Peytona, co zrobi z tą informacją. 

 

background image

Ellen  wstała.  -  Ale  czy  wspomnisz  mu,  że  widziałam  ich 

oboje? - zapytała z wahaniem. 

Ulrik  nie  odpowiedział  od  razu,  kończył  ubieranie  się. 

Zatrzymał  się  przy  drzwiach.  -Obawiam  się,  że  nie  mam 
wyboru - westchnął. 

Drzwi zamknęły się za nim i Ellen została sama. Ulrik miał 

oczywiście rację, ale mimo to czuła w żołądku nieprzyjemne 
gniecenie. 

Nie  znała  lady  Juliet,  ale  miała  nadzieję,  że  nie  była 

zamieszana w zaginięcie diamentu. 

Jeśli była winna, będzie to ciężkim ciosem dla miłego markiza 

de Cavalière. 

Zanim  Ulrik  wrócił  musiała  upłynąć  prawie  godzina.  Ellen 

spędziła ten czas na lekturze Podróży wokół Azji i Europy na 
statku Vega 
Adolfa Erika Nordenskiôlda, ale mimo że książka 
była interesująca i ekscytująca, treść nie zapadła jej w pamięć. 
Odłożyła książkę, gdy Ulrik wszedł 

 

background image

do kabiny. Podekscytowana usiadła na łóżku. -Rozmawiałeś z 

kapitanem Peytonem? 

Ulrik  skinął  głową,  widziała,  że  był  zmęczony.  -  Tak  i 

przeszukaliśmy  zarówno  główny,  jak  i  dolny  pokład,  ale 
bezskutecznie.  Poza  tym  kapitan  nie  chciał,  żeby  wzniecać 
poruszenie. 

Ellen, rozczarowana, opadła z powrotem na poduszki, a Ulrik 

rozbierał  się.  -  Czy  opowiedziałeś  mu,  iż  sądzimy,  że  lady 
Juliet zna tego człowieka? 

Ulrik wspiął się na łóżko. - Z tego, co mi mówiłaś, wygląda na 

to, że jest między nimi coś więcej niż tylko zwykła znajomość - 
odpowiedział  z  uśmiechem  i  ułożył  się  pod  kołdrą.  -  Tak, 
opowiedziałem, że widziałaś ich razem. 

Doznała  nieprzyjemnego  uczucia  w  żołądku.  Nie  miała 

ochoty być w to wciągnięta. Może powinna była zatrzymać ten 
fakt dla siebie? Nietrudno było wyobrazić sobie, co się stanie, 
jeśli markiz de Cavalière dowie się o tym, co się stało. Ale jeśli 
źle zrozumiała sytuację? Szybko od- 

 

background image

sunęła  od  siebie  tę  myśl,  wiedziała,  czego  była  świadkiem, 

niemniej jednak źle się poczuła, gdy Ulrik opowiadał dalej o 
tym, że pewnie są w sobie zakochani. 

-  Ale  co  zrobi  kapitan?  Czy  opowie  o  tym  lordowi 

Mountbattenowi i markizowi? 

Ulrik potrząsnął głową. - Poprosił, aby na razie zatrzymać to 

dla  siebie.  Jak  tylko  zobaczę  łajdaka,  mam  mu  o  tym 
zameldować. 

Ellen  oparła  głowę  na  dłoni.  -  Kapitan  Peyton  nie  chce 

pewnie,  żeby  lady  Juliet  miała  możliwość  ostrzec  go  - 
powiedziała zamyślona. 

Ulrik skinął głową. - Sądzę, że masz rację -wsunął dłoń pod 

jej szyję i zaczął gładzić ją po plecach. 

Rozluźniła się i mocno przytuliła do niego. Przyjemnie było 

tak leżeć, czuć jego ciepło i mieć poczucie bezpieczeństwa. 

Dobrze było wiedzieć, że byli razem.