background image

Gjersoe Ann-Christin 

 
 

Dziedzictwo II 16 

 
 

Tajemne księgi

background image

Galeria postaci: 
 
Abelone Ladefoss 
- dwudziestodwuletnia żona Erika   
Aksel Gimle - ojciec Abelone, właściciel Gimle   
Ellen  Bjerregaard  -  młodsza  o  dwa  lata  siostra  Abelone 

Marie  Gimle  -  najmłodsza,  siedmioletnia  siostra  Abelone 
Jorgen  Gimle  -  dwuletni  młodszy  brat  Abelone,  przyszły 
dziedzic Gimle 

Isak Gimle - brat bliźniak Jorgena 
Erik Ladefoss - mąż Abelone, były właściciel Ladefoss 
Sjur Ladefoss - dziadek Erika 
Ingvarda Ladefoss - teściowa Abelone 
Ole Ladefoss - ośmioletni młodszy brat Erika 
Blanche Bjerkely - kuzynka Abelone 
Alf Bjerkely - mąż Blanche 
Helenę Augusta - półtoraroczna córka Blanche i Alfa   
Bera - służąca w Gimle   
Hilmar - parobek w Gimle   
Sofie - pokojówka w Gimle   
Signe - gospodyni sierocińca 
Line  -  siostra  Signe,  mamka  Pernille,  pracuje  w  sierocińcu 

Pernille - niemowie znalezione przez Blanche na schodach jej 
domu 

Ulrik Bjerregaard - mąż Ellen 
Pastor Munthe - nowy pastor 
Pani Agnes - wdowa, bratowa i gospodyni pastora 
Malinę - nowa służąca w Gimle 
Greger Langaard - zarządca Ladefoss 
Amalie i Mathias - rodzeństwo mieszkające w sierocińcu 

background image


 
Abelone położyła na stole szydełkowe serwetki 
  oraz inne drobne nagrody. Jej zdaniem udało się zebrać wiele 

pięknych przedmiotów. Główną nagrodą loterii był kosz pełen 
czekolady,  rodzynek  i  fig,  pozostałe  też  były  przygotowane 
własnoręcznie:  para  ciepłych  skarpet,  kilka  par  mitenek  bez 
palców,  podłużna,  haftowana  makatka,  para  zrobionych  na 
drutach  rękawiczek  z  jednym  palcem,  z  wyjątkowo  pięknym 
wzorem,  poza  tym  szydełkowe  bieżniki  i  serwetki.  Abelone 
liczyła na to, że ludzie będą chętnie kupowali losy po dwa ore. 

Cofnęła  się  o  dwa  kroki  i  przyjrzała  się  stołowi,  na  którym 

leżały nagrody, żeby ocenić, czy wygląda on zachęcająco. 

background image

Podeszła  do  niej  pani  Agnes.  Zbliżała  się  dziesiąta,  o  tej 

godzinie miał się rozpocząć kiermasz. - Wszystko gotowe? 

Abelone  skinęła  głową.  -  Losy  leżą  w  drewnianej  skrzynce 

pod stołem z nagrodami. 

Pani  Agnes  podeszła  do  stołu,  a  na  jej  twarz  wypłynął 

zadowolony  uśmiech.  -  Jakie  ładne  rzeczy  udało  ci  się 
zgromadzić. 

- Ludzie cieszą się, że mogą pomóc. Czy stoiska są gotowe? 
-  Większość  tak,  ale  niektórzy  jeszcze  nie  powyjmowali 

swoich towarów. 

Abelone  podążyła  za  panią  Agnes  w  kierunku  schodów. 

Dziedziniec  Ladefoss  wypełniały  kramy.  Ponad  nimi 
rozciągnięto grube płótno, jednak bóstwa pogody pokazały się 
tego  dnia  z  dobrej  strony.  Było  wprawdzie  zimno,  lecz  z 
jasnego  nieba  świeciło  słońce.  Na  szczęście  nie  musieli 
obawiać  się  niepogody,  ale  pani  Agnes  miała  też  plan  na 
wypadek  ulewy  lub  mrozu.  W  Ladefoss  używano  już  nowej 
stodoły,  więc  stoiska  mogłyby  zostać  przeniesione  do  starej. 
Abelone sądziła, że byłoby tam zbyt ciemno i ciasno, lecz 

 

background image

pani Agnes uważała, iż będzie przyjemnie, jeśli tylko zadbają 

o odpowiednie oświetlenie. 

Pani Agnes uśmiechnęła się do Abelone. -Cieszę się, że udało 

nam się uniknąć kiermaszu w starej stodole. 

Abelone skinęła głową, widziała, że nadchodzą już ludzie. Na 

stoiskach  było  dużo  do  oglądania  oraz  do  kupienia.  I  jak 
zwykle,  pewien  procent  z  dochodu  przeznaczony  był  na 
dobroczynny cel. 

Przez  dziedziniec  przebiegł  jeden  z  parobków  z  Ladefoss. 

Abelone  już  wcześniej  zwróciła  na  niego  uwagę.  Był  niski, 
miał sztywne, jasne włosy, zaczesane do przodu i duże uszy. 
Nosił okulary, które ciągle spadały mu na nos, chodził więc z 
nosem  w  górze.  Miał  też  odrobinę  krzywe  plecy,  co 
powodowało, że lekko pociągał jedną nogą. 

-  Pani  Agnes?  Zatrzymał  się  przed  nimi,  jego  spojrzenie 

prześliznęło  się  z  pani  Agnes  na  Abelone  i  znów  na  panią 
Agnes. 

To  dziwny  człowiek,  pomyślała  Abelone.  Nie  sądziła,  żeby 

był opóźniony w rozwoju jak Albert, nie był jednak jak inni. 

background image

-  Pani  Agnes,  czy  widziała  pani  zarządcę?  Abelone 

zgadywała, że parobek musiał mieć 

około dwudziestu pięciu lat, nikt jednak by w to nie uwierzył, 

słysząc jego głos. Był cienki jak u chłopca. 

- Myślę, że pan Langaard jest przy koniach, Mariniusie. 
Dopiero  teraz  ściągnął  czapkę  i  ukłonił  się.  -Dziękuję,  pani 

Agnes. 

Abelone zauważyła, że jego wzrok spoczywał na niej, chociaż 

dziękował pani Agnes. 

Parobek zniknął, a pani Agnes zrobiła krok w stronę Abelone. 

- Myślę, że mu się podobasz - roześmiała się cicho. 

Abelone spojrzała na nią. - Nie dałam mu ku temu żadnych 

powodów. 

Pani  Agnes  spoważniała.  -  Wiem,  że  niechętnie  o  tym 

myślisz, ale musisz liczyć się z tym, że nieżonaci mężczyźni ze 
wsi stopniowo zaczną na ciebie spoglądać. Urwała na chwilę. 
-Jesteś młodą i piękną kobietą, Abelone. Nikt nie oczekuje, że 
resztę życia spędzisz samotnie. 

Abelone odwróciła wzrok, miała ochotę ostro 
 

background image

odpowiedzieć, ale zdusiła tę chęć w sobie. Wszyscy mówią to 

samo.  Wiedziała,  że  chcą  ją  pocieszyć,  ale  mimo  wszystko 
raniło  ją  to.  Me  chciała  nowego  męża.  Nie  potrzebowała 
innego mężczyzny i nie rozglądała się za kolejnym mężem. 

Nikt nie był taki jak Erik. 
Nikt. 

Losowanie  już  się  kończyło.  Gdy  tylko  zostaną  ogłoszeni 

zwycięzcy  i  otrzymają  swe  nagrody,  Abelone  pomoże  w 
przygotowaniach do wieczornego koncertu i pójdzie do domu. 
Dzień był długi, tęskniła już za Małym Erikiem. W ciągu dnia 
skorzystała  wprawdzie  z  okazji,  żeby  zrobić  sobie  małą 
wycieczkę do domu, wtedy jednak synek spał. 

Zobaczyła,  że  pani  Agnes  spogląda  w  jej  stronę,  stała  koło 

żony  pastora  z  sąsiedniej  wsi.  Wyraźnie  miały  ochotę  z  nią 
porozmawiać, bo właśnie zaczęły się zbliżać. 

- Tak bardzo mi przykro, pani Ladefoss - powie- 
 

background image

działa żona  pastora  i  ujęła  dłonie  Abelone  w  swoje.  -  Musi 

pani  wiedzieć,  że  wszyscy  łączą  się  z  panią  w  bólu.  Stracić 
męża  w  taki  straszny  sposób...  Potrząsnęła  głową.  -  Nie 
znajduję wprost słów. 

Abelone  poczuła  się  nieprzyjemnie  poruszona,  nie  chciała 

rozmawiać  o  tym,  co  wtedy  zaszło,  a  w  każdym  razie  nie 
chciała o tym rozmawiać tutaj z pastorową, którą ledwo znała. 

-  We  wsi  wydarzyło  się  w  tym  roku  wiele  nieszczęść  - 

ciągnęła  niewzruszenie  żona  pastora.  Abelone  pomyślała,  że 
jej  współczucie  nie  sięga  głęboko.  Często  się  zdarzało,  że 
ludzie,  którzy  nie  znali  Erika,  najbardziej  interesowali  się 
szczegółami jego śmierci. 

Pastorowa nachyliła się do niej. - To okropne z tym nieżywym 

dzieckiem znalezionym w bagnie. 

Abelone spojrzała na panią Agnes, która z zapałem pokiwała 

głową.  -  A  lensmann  niewiele  zrobił,  aby  odnaleźć  matkę  - 
rzekła. 

Abelone  nie  wiedziała,  co  powinna  powiedzieć.  Prawie  w 

ogóle nie myślała o martwym dziecku w bagnie, ale wiedziała, 
że wciąż się 

 

background image

o tym mówi. Wielu ludzi utrzymywało, że wiedzą, kim jest 

matka, ale nikt nie przyznał się do dziecka. 

-  Tak  pani  sądzi?  Pastorowa  spojrzała  pytająco  na  panią 

Agnes, która skinęła głową. 

- Uważam, że powinien przynajmniej przesłuchać wszystkie 

niezamężne kobiety - stwierdziła. 

Twarz pastorowej ściągnęła się. - Czy nie zrobił nawet tego?. 

Potrząsnęła głową, wyraźnie wstrząśnięta, a potem zwróciła się 
do Abelone. - A co pani o tym sądzi, pani Ladefoss? 

Abelone zrozumiała, że pastorowa oczekuje odpowiedzi, ale 

nie  wiedziała,  co  mogłaby  odrzec.  -  Nie  wiem  dokładnie  - 
powiedziała z ociąganiem. - Ale nikt nie wie, jak długo dziecko 
mogło  leżeć  w  bagnie.  Doktor  Greni  uważa,  że  było  nowo 
narodzone, gdy je tam złożono, sądzę jednak, że musiało tam 
leżeć  przez  jakiś  czas.  Spojrzała  z  wyczekiwaniem  na  panią 
Agnes, która wolno pokiwała głową. Obie widziały, w jakim 
stanie było ciało dziecka. 

- Myślę, że pani Ladefoss może mieć rację. 
 

background image

Pastorowa prychnęła. - Sądzę, że mógł jednak przeprowadzić 

dochodzenie, ale być może zbyt był zajęty szukaniem łupu tego 
złodzieja, który wiele lat temu mieszkał w Ladefoss. 

Abelone  zobaczyła,  że  pani  Agnes  posłała  pastorowej 

ostrzegawcze  spojrzenie.  Kobieta  mogła  nie  pomyśleć,  że 
mówi  o  stryjecznym  dziadku  Erika,  Laurentiusie.  Ale  było 
prawdą, że lensmann poszukiwał srebra i łupu, o którym Lau-
rentius pisał w liście do Bergithy. Abelone znała rozwiązanie 
zagadki: srebro było zakopane w tym miejscu, o którym pisał 
Laurentius. A był to niemały majątek - wiele srebra, poza tym 
różne  drogocenne  przedmioty  skradzione  z  Rosenlowe. 
Znaleźli  też  srebrne  pieniądze  pochodzące,  jak  sądzili,  z 
kradzieży dokonanych przez Olego Hollanda. 

W tym momencie pastorowa zorientowała się, że powiedziała 

coś,  co  mogło  zaboleć  Abelone  i  przez  chwilę  wyglądała  na 
zawstydzoną. - Proszę wybaczyć mi mój nietakt, pani Ladefoss 
- poprosiła. Nie pomyślałam o tym, że mówię o krewnym pani 
zmarłego męża. 

 

background image

Abelone  potrząsnęła  głową  i  uśmiechnęła  się,  chociaż 

zaczynała  mieć  dość  tej  kobiety.  Chciała  jedynie  dopełnić 
swoich  obowiązków  i  wrócić  do  domu.  -  Nic  się  nie  stało  - 
powiedziała  niepewnym  głosem,  przerwał  jej  jednak  pastor 
Munthe, który zaklaskał, aby zwrócić na siebie uwagę. Dzięki 
temu nie musiała już dłużej rozmawiać z wścibską pastorową. 

- Czy mogę prosić o uwagę? 
Abelone  rozejrzała  się,  wszyscy  zwrócili  się  teraz  ku 

pastorowi, ciekawi, czy ich losy zostaną wyciągnięte. 

Pastor Munthe był młody jak na duchownego, lecz cieszył się 

sympatią  mieszkańców  wsi,  także  dlatego,  że  wykazywał 
mniejszą  surowość  niż  poprzedni  pastor.  Niektórzy  sądzili 
nawet,  że  jest  zbyt  liberalny,  jak  mówili,  większość  jednak 
pogodziła się ze sposobem bycia nowego duszpasterza. 

Pastor  stanął  na  skrzynce  znajdującej  się  koło  stołu  z 

nagrodami,  żeby  wszyscy  go  widzieli.  Nie  należał  do 
najwyższych mężczyzn. - Cieszę się, że tak wielu z was kupiło 
losy, z których dochód 

background image

przeznaczony  jest  dla  najuboższych  -  zaczął.  -To  właśnie 

spostrzegłem,  gdy  tylko  zacząłem  działać  jako  pastor  w  tej 
okolicy:  miłość  bliźniego.  W  świątecznym  czasie  łatwo 
zapomnieć  o  biedaku,  który  nie  ma  domu  ani  strawy.  Boże 
Narodzenie  to  czas,  gdy  większość  z  nas  stawia  na  stole 
najsmaczniejsze  jedzenie,  gdy  zbieramy  się,  aby  przyjemnie 
spędzić  czas,  musimy  jednak  pamiętać  słowa  Boga:  Me 
będziesz ogołacał winnicy i nie będziesz zbierał tego, co spadło 
na ziemię w winnicy. Zostawisz to dla ubogich i dla przybysza. 

Uniósł pudełko z losami i uśmiechnął się. -A teraz proponuję, 

żebyśmy zaczęli wyłanianie szczęśliwych zwycięzców. 

Zwrócił  się  do  Abelone.  -  Najpierw  jednak  chciałbym 

podziękować pani Ladefoss, która była tak dobra i zebrała te 
piękne nagrody. 

Poczuła,  że  na  jej  policzki  wypływa  rumieniec,  gdy  ludzie 

klaskali, nie sądziła, że pastor wymieni jej nazwisko. Poza tym 
zauważyła,  że  ludzie  patrzą  na  nią,  jakby  oczekiwali,  że  coś 
powie. 

 

background image

Kiedy oklaski umilkły, przełknęła ślinę, starając się znaleźć 

odpowiednie słowa. - To nie mnie pastor powinien dziękować, 
lecz  wam  wszystkim,  którzy  ofiarowaliście  dary  na  loterię  - 
powiedziała  niepewnie.  Nie  była  przyzwyczajona  do 
zabierania  głosu  na  większych  zgromadzeniach,  ale  nie 
wyglądało na to, żeby Munthe o tym pomyślał. Uśmiechał się 
tylko i kiwał głową. Abelone wiedziała, że nie każdy pastor do-
puściłby do głosu kobietę podczas takiego zgromadzenia. A ich 
nowy duszpasterz okazał się taki łaskawy. 

-  Pani  Ladefoss  ma  oczywiście  rację.  Bardzo  dziękuję 

wszystkim, którzy ofiarowali dary na nasz kiermasz! 

Pastor  zaczął  ogłaszać  nazwiska  zwycięzców,  a  Abelone 

wręczała  nagrody,  gdy  występowali  oni  z  tłumu.  W  końcu 
wszystkie  przedmioty  zostały  rozdzielone  i  zaczęto  sprzątać 
jadalnię,  aby  przygotować  ją  do  koncertu.  Abelone  nie 
powiedziała Agnes, lecz wiedziała, że tego samego wieczoru w 
Mellomgarden  ma  się  odbyć  zabawa  taneczna.  Nie  wszyscy 
chcieli przyjść na 

background image

koncert,  przynajmniej  jeśli  mowa  o  młodych.  Poza  tym  na 

plebanii nie wypada wypić sobie kieliszka czy dwóch, więc ci, 
którzy będą chcieli się zabawić, znikną w Mellomgarden. 

Służba  ustawiła  stoły  i  krzesła  potrzebne  podczas  koncertu. 

Pod ścianą stanął podłużny stół, przy którym goście będą mogli 
się posilić i czegoś napić. Abelone uderzyło, że pastor Munthe 
naprawdę na niczym nie oszczędza i teraz rozumiała, dlaczego 
pani Agnes jest tak zajęta. Taka uroczystość wymagała dużych 
przygotowań. 

Miała właśnie wsunąć kilka krzeseł pod stół, gdy ujrzała, że 

jedna ze służących niesie tacę z napełnionymi szklankami. Na 
chwilę  wstrzymała  oddech  na  widok  Mariniusa,  parobka  o 
krzywych  plecach,  który  pomagał  innemu  parobkowi  unieść 
stół. Sądziła, że nie widzi służącej, bo wpadł prosto na nią. 

Szklanki zachybotały się, a służąca nie miała szansy zapobiec, 

żeby większa ich część nie spadła na ziemię i się nie zbiła. 

Wszyscy  przerwali  swoje  zajęcia,  obracając  się  w  stronę 

parobka  i  służącej,  która  prawie  się  rozpłakała.  -  Musisz 
uważać, Mariniusie! - syk- 

 

background image

nęła dziewczyna, po czym nachyliła się, starając się pozbierać 

największe odłamki szkła. 

Abelone  spojrzała  na  Mariniusa,  który  stał  nieporuszony  i 

wpatrywał się w stłuczone szklanki. Zaczęła się zastanawiać. 
Wyglądał jakoś inaczej. Z początku nie wiedziała dlaczego, ale 
w końcu to zauważyła. 

Podeszła do niego i delikatnie ujęła go za ramię. Spojrzał na 

nią zdziwiony. - Mariniusie, gdzie masz swoje okulary? 

-  Pani  Ladefoss?  Parobek  wlepił  w  nią  wzrok,  przekrzywił 

głowę i uśmiechnął się jakby na próbę. 

Abelone  zrozumiała.  Marinius  prawie  nic  nie  widział  bez 

swoich  okularów.  -  Tak,  to  ja,  Mariniusie.  Niewiele  widzisz 
bez okularów, prawda? 

Marinius potrząsnął głową i spuścił oczy. -Niewiele, proszę 

pani - odpowiedział cicho. 

Podeszła do nich inna służąca i pomogła pozamiatać okruchy 

szkła. 

Marinius kręcił się, stojąc w miejscu. Abelone rozejrzała się 

za panią Agnes, ale nie mogła jej dostrzec. - Chodź ze mną do 
kuchni - poprosi- 

background image

ła,  widząc,  jak  nieswojo  czuje  się  parobek.  Szkoda  jej  było 

chłopaka, poza tym zauważyła, jak inni parobkowie odsuwają 
się  od  niego.  Często  tak  jest  z  ludźmi,  którzy  różnią  się  od 
innych. 

Marinius  ze  zwieszoną  głową  przycupnął  na  skraju 

kuchennego krzesła. 

- Gdzie masz okulary? - zapytała Abelone. 
Marinius  włożył  rękę  do  kieszeni  spodni  i  wyciągnął  je.  - 

Jedno szkło jest stłuczone - wyjaśnił swoim cienkim głosem. - 
Zbiłem je po południu, okulary spadły, kiedy pomagałem panu 
Langaardowi w stajni i jeden z koni nastąpił na szkło. 

Abelone  wzięła  okulary  i  potrzymała  przed  oczami,  żeby 

spojrzeć  przez  ocalałe  szkło.  Było  tak,  jak  przypuszczała. 
Marinius  używał  mocnych  okularów.  Podobnie  jak  pani 
Agnes.  Może  będzie  miała  jakieś  okulary,  które  Marinius 
mógłby pożyczyć, zanim uda mu się kupić nowe? Są na pewno 
drogie, ale chłopak musi mieć jakieś okulary. - Poczekaj tu - 
powiedziała tonem, który miał dodawać otuchy. 

Marinius popatrzył na nią, a jego chłopięcą 
 

background image

twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. - Jak pani sobie życzy, pani 

Ladefoss. 

Posłała  mu  przelotny  uśmiech,  zauważyła  jednak,  że  pani 

Agnes mogła mieć rację; podobała się Mariniusowi. Musi być 
ostrożna, żeby go nie zachęcać. Przeszła przez pokoje na dole, 
nie  znalazła  tam  pani  Agnes,  zatrzymała  więc  jedną  ze 
służących, która niosła właśnie tacę z ciastami. - Czy nie wiesz, 
gdzie może być pani Agnes? 

Dziewczyna kiwnęła głową w stronę schodów. - Przed chwilą 

poszła na górę. 

Abelone stała przez chwilę, niepewna, czy powinna wejść po 

schodach. Chociaż nie tak dawno temu to był jej dom, teraz jest 
tu  tylko  gościem.  Z  drugiej  strony,  ostatnio  dobrze  poznała 
panią  Agnes,  więc  gospodyni  nie  powinna  się  poczuć 
dotknięta. 

Szybko weszła na schody i skierowała się przez korytarz w 

stronę pokoju, który, jak wiedziała, należał do pani Agnes. 

Drzwi były półotwarte i Abelone zobaczyła, że w środku ktoś 

jest. 

 

background image

Zatrzymała się gwałtownie. 
Że też wcześniej tego nie zrozumiała! 
Szybko  się  wycofała,  skradając  się  cicho  ku  schodom. 

Okulary mogą poczekać. Abelone nie powinna była wchodzić 
do  prywatnej  części  mieszkania  pastora.  Nie  miała  tu  nic  do 
roboty, a uniknęłaby widoku pani Agnes przyciskającej się do 
pastora Munthego i starającej się go pocałować. Pastor jednak 
odsunął ją na bok. 

Abelone zmieszana schodziła po schodach. 
Sądziła, że panią Agnes i pastora Munthego łączy obustronne 

uczucie, ale myliła się. 

Munthe nie odsunąłby pani Agnes w taki sposób, gdyby była 

mu droga. 

background image


 
Ellen  nałożyła  na  policzki  trochę  różu.  Skóra  nie  wyglądała 

już  tak  blado,  poza  tym  Ellen  do  twarzy  było  w  sukience  z 
jasnofioletowej tafty. 

Uśmiechnęła  się  do  swojego  odbicia  w  lustrze  i  poprawiła 

trochę szydełkowy kołnierzyk. Tak bardzo się cieszyła na ten 
wieczór!  Caroline,  starsza  z  sióstr  Skagen,  obchodziła 
dwudzieste urodziny, na które zaprosiła Ulrika i Ellen. Po raz 
pierwszy od dawna Ellen cieszyła się, że wyjdzie z domu. Była 
na  wielu  przyjęciach  u  przyjaciół  Ulrika,  ale  siostry  Skagen 
były jej przyjaciółkami, a przynajmniej znajomymi. Wiedziała, 
że Ulrik tylko z nimi się witał. 

 

background image

Ulrik stanął za nią, ich oczy spotkały się w lustrze. Był taki 

przystojny w niebieskiej kamizelce i z tą swoją perłowoszarą 
chustką.  A  uśmiech,  który  jej  posłał...  Dobrze  wiedzieć,  że 
wciąż może odczuwać drżenie w brzuchu na jego widok. 

Z uśmiechem odwróciła się do męża. Atmosfera między nimi 

uległa  zmianie  po  rozmowie,  którą  przeprowadzili 
poprzedniego  dnia.  Było  to  niemal  dziwne,  bo  wyraźnie  nie 
rozumieli  się  nawzajem,  ale  udało  im  się  nie  mówić  o  małej 
dziewczynce,  którą  Ellen  czasami  widziała  i  słyszała.  Jeżeli 
Ulrik nie potrafi zrozumieć tego, co ona widzi i słyszy, może 
pastor to pojmie. Jutro Ellen skontaktuje się z księdzem, który 
wygłasza  niedzielne  kazania  w  ich  kościele.  Słyszała,  że 
duchowni  mogą  pomóc  w  takich  sprawach.  Ulrik  próbował 
odwieść ją od tego pomysłu. Dlatego wolała mu nie mówić, że 
chce zaprosić pastora. Może porozmawiać z nim za dnia, gdy 
Ulrik będzie w pracy. 

Podszedł bliżej i pocałował ją w policzek. -Jak pięknie dziś 

wyglądasz. 

Dobrze było stać blisko niego. Tęskniła za bli- 
 

background image

skością, którą odczuwali dawniej. Mimo wszystko to jest jej 

mąż, najbliższa jej osoba. 

Znów  odwróciła  się  do  lustra  i  założyła  perłowe  kolczyki. 

Wzrok  Ulrika  wciąż  na  niej  spoczywał,  podobało  mu  się,  że 
żona zakłada ozdoby. 

-  Przyniosę  tylko  ciasto  i  już  jestem  gotowa  -powiedziała 

uśmiechając się do męża. 

Ulrik  chwycił  ją,  gdy  wychodziła  i  przyciągnął  do  siebie.  - 

Kocham  cię,  pani  Bjerregaard,  wiesz  o  tym?  Głos  miał 
ochrypły, z oczu wyzierało pożądanie. 

Uniosła  wzrok  i  spojrzała  w  jego  szarozielone  oczy. 

Wiedziała, że ją kocha. Nigdy nie uczynił nic, co pozwalałoby 
jej w to wątpić, wręcz przeciwnie. 

-  Panie  Bjerregaard,  czy  mam  panu  przypomnieć,  że  za 

piętnaście  minut  mamy  być  na  przyjęciu  u  panny  Caroline 
Skagen? - spytała z lekką ironią. 

Roześmiali się i Ellen pospieszyła na dół. Upiekła szarlotkę, 

którą obiecała przynieść na przyjęcie urodzinowe. 

background image

Otworzyła  drzwi  do  spiżarni.  Ciasto  umieściła  wcześniej  w 

piwniczce, gdzie było najchłodniej. Uniosła klapę do piwnicy i 
zadrżała,  gdy  powiało  ku  niej  chłodem.  Nie  ulegało 
wątpliwości, że zbliża się zima. Ellen spojrzała na strome, wą-
skie schody. Może powinna zapytać Ulrika, czy nie zszedłby 
do piwnicy? To takie kłopotliwe, schodzić tam w tak szerokiej 
sukni. 

Wyszła z kuchni i stanęła, spoglądając na schody prowadzące 

na piętro, Ulrik jednak się nie pokazał. Zawsze zwracał dużą 
uwagę na swój strój. 

Spojrzała na ścienny zegar. Za pięć minut muszą wychodzić. 

Musi przynieść ciasto sama. 

Zdecydowanym ruchem uniosła spódnice, chwyciła lichtarz i 

ruszyła  w  dół  schodów.  Dom  był  duży,  ale  chciałaby,  żeby 
sufit  w  piwnicy  był  wyżej.  Ulrik  ledwo  mógł  się  tu 
wyprostować. 

Otworzyła drzwi spiżarki, w której zamocowała kilka nowych 

półek, żeby mieściło się więcej rzeczy. Zostało kilka starych, 
lecz  dobrze  było  mieć  więcej  miejsca.  Stara  wdowa,  która 
mieszkała tu wcześniej, raczej nie potrzebowała go aż tyle. 

background image

Ellen  z  zadowoleniem  przyglądała  się  szarlotce.  Jesienią 

upiekła wiele takich ciast i były one bardzo smaczne. 

Chwyciła tacę i już miała wracać, gdy usłyszała lekki trzask. 

Słaby  podmuch sprawił,  że  płomień  świecy lekko  zamigotał. 
Ellen  stanęła,  spoglądając  na  sufit.  Może  to  kot,  który  przed 
chwilą był w kuchni. 

Wyszła ze spiżarki i skierowała się w stronę schodów. Wtedy 

właśnie to dostrzegła - zatrzasnęła się klapa do piwnicy. Betsy 
uskarżała się na to samo. Kiedy klapę unoszono, opierała się 
ona 

0 jedną z półek i niewiele brakowało, aby opadła. 
Ellen postawiła ciasto na najniższym stopniu 
1 nacisnęła klapę ręką, usiłując ją podnieść. Klapa jednak się 

nie poruszyła. 

Zirytowana  i  trochę  przestraszona,  bo  piwnica  nie  była 

miejscem,  w  którym  lubiłaby  przebywać,  odstawiła  lichtarz, 
żeby  móc  użyć  obu  rąk.  Ze  wszystkich  sił  starała  się  unieść 
klapę, ale wciąż nie mogła jej ruszyć. 

Ellen nabrała powietrza głęboko do płuc. - Ulriku? Nie mogę 

unieść klapy! 

 

background image

Wołała  głośniej  niż  zwykle,  ale  Ulrik  nie  mógł  jej  słyszeć. 

Rozejrzała  się  po  ciemnym  pomieszczeniu  i  zauważyła  starą 
motykę stojącą w kącie. Może spróbuje postukać nią w klapę, 
wtedy Ulrik będzie musiał usłyszeć, gdzie jest jego żona. 

Nie wiedziała, jak się to stało, ale udało się jej strącić stojący 

na  schodku  lichtarz.  Świeca  po  upadku  na  ziemię  wciąż  się 
paliła, lecz po chwili mały płomyk skurczył się, zmienił barwę 
na niebieską, po czym zgasł. 

Ellen otoczyły ciemności. 
Mocno  ściskała  poręcz  schodów,  czekając  aż  wzrok 

przyzwyczai się do mroku, wszystko jednak było czarne. 

-  Ulriku?  Krzyczała  tak  głośno,  jak  tylko  potrafiła,  a  potem 

znów  zaczęła  walić  w  klapę.  Po  chwili  przestała  i  zaczęła 
nasłuchiwać kroków Ulrika, nic jednak nie słyszała. Wezbrała 
w niej irytacja. Dlaczego natychmiast nie zszedł na dół? 

Chciała znów zacząć krzyczeć, ale coś sprawiło, że milczała. 

Stała nasłuchując. Co takiego usłyszała? 

background image

Owiał ją powiew zimna. Wolno odwróciła się, wpatrując się 

w ciemność. 

Poczuła słodkawy zapach zgnilizny, było jednak coś jeszcze. 

Czuła suchość w gardle, jak zawsze, gdy chciało się jej kasłać. 

Uniosła  dłoń  do  szyi,  starając  się  oczyścić  gardło.  Wtedy 

znów to usłyszała. 

Emily... 
Chwyciła się poręczy, czując, że serce niemal wyskakuje jej 

w piersi. Nie rozpoznawała tego głosu, a może jednak? Brzmiał 
głucho  i  wydawał  się  nie  dochodzić  z  jakiegoś  konkretnego 
miejsca, rozlegając się zarazem wszędzie. 

Emily... 
Głos  był  przepełniony  bólem  i  tęsknotą,  brzmiał  niemal 

błagalnie.  Był  inny  niż  cienki,  przerażony  głos  dziewczynki, 
który słyszała wcześniej. 

Ellen zaczęła walić w klapę do piwnicy. - Ulriku, jestem tutaj! 
W  tej  chwili  usłyszała  nad  głową  szybkie  kroki  i  po  chwili 

klapa gwałtownie się uniosła. 

- Ellen! Co tu robisz? Ulrik spojrzał w dół i podał żonie rękę. 
 

background image

Chwyciła  ją  drżącą  dłonią  i  szybko  wyszła  na  górę.  - 

Chciałam wziąć szarlotkę - starała się mówić tak spokojnie, jak 
tylko była w stanie. Nie mogła powiedzieć Ulrikowi o tym, co 
słyszała  na  dole.  Teraz  w  każdym  razie  nie  śniła.  -  A  wtedy 
klapa się zatrzasnęła i nie mogłam jej unieść. 

Ulrik przyjrzał się klapie. - Musiała się zaklinować. 
Ellen przełknęła ślinę, starając się oddychać spokojnie. - Tak, 

jak też tak myślę. 

Nie  mogło  być  innego  wytłumaczenia,  klapa  nie  miała 

żadnego zamka ani zasuwy. 

Ulrik  położył  jej  rękę  na  plecach  i  przyjrzał  się  uważnie.  - 

Uderzyłaś się? Jesteś taka blada. 

Potrząsnęła głową, starała się jednak na niego nie patrzeć. - 

Nie, teraz czuję się już dobrze. 

Ulrik zszedł do piwnicy po ciasto i po chwili byli już gotowi 

do wyjścia. 

- Idziemy, pani Bjerregaard? 
Wsunęła  rękę  pod  jego  ramię,  skinęła  głową  i  uśmiechnęła 

się, chociaż strach wciąż w niej tkwił. 

background image

Miała  nadzieję,  że  następnego  dnia  uda  się  jej  sprowadzić 

pastora. 

Na przyjęciu było bardzo miło. Ellen sądziła, że zjawiło się 

około  dwudziestu  gości,  z  których  większości  nie  znała, 
rozpoznawała jednak kilkoro sąsiadów. Przy obiedzie Fanny, 
młodsza  z  sióstr,  powiedziała  jej,  że  nie  mają  aż  tak  dużej 
rodziny, dlatego chciały zaprosić także sąsiadów i przyjaciół. 

Ellen  upiła  łyk  lodowego  ponczu,  spoglądając  przy  tym  na 

Caroline, która zabawiała gości śpiewem i grą na fortepianie. 
Starsza z sióstr Skagen była pełną gracji, piękną młodą kobietą, 
Ellen zauważyła, że niektórzy z młodych panów, którzy zebrali 
się  wokół  niej  przy  fortepianie,  posyłali  jej  spojrzenia  pełne 
podziwu. 

Przez chwilę stała w miejscu, rozglądając się dookoła. Ulrik 

spotkał  znajomego  ze  studiów,  gdy  ona  sama  zaczęła 
rozmawiać z tymi sąsiadami, których znała. 

 

background image

- Stoi tak pani sama, pani Bjerregaard? Odwróciła się w stronę 

sympatycznego  pana  Skagena,  ojca  Caroline  i  Fanny.  Był  to 
dobrotliwy  wdowiec  w  starszym  wieku,  pracował  jako 
dentysta. 

-  Pańska  córka  pięknie  gra  i  śpiewa,  panie  Skagen  - 

pochwaliła Ellen. 

Pan  Skagen  pokiwał  głową.  -  Muszę  przyznać  pani  rację  - 

uśmiechnął się. Ale proszę się jeszcze napić, pani Bjerregaard - 
widzę, że ma pani pustą szklankę. 

Szklanka Ellen nie była jeszcze pusta, lecz gospodarz zadbał, 

aby dostała nową. 

-  Tak,  Caroline  jest  uzdolniona  muzycznie  -ciągnął 

spoglądając na córkę. 

- W przeciwieństwie do mnie, ojcze? Podeszła do nich Fanny, 

uśmiechając się ironicznie do ojca, który się roześmiał. 

- Nie mówiłem nic o twoich muzycznych zdolnościach, Fanny 

- odparł. 

Oczy Fanny błysnęły szelmowsko. - To nie takie straszne, że 

nie umiem grać ani śpiewać, skoro Caroline jest taka zdolna. 

background image

-  No,  no,  Fanny,  masz  inne  uzdolnienia,  które  są  chyba  tak 

samo dobre. 

Do  pana  Skagena  podszedł  starszy  mężczyzna.  Gospodarz 

przeprosił panie. - Bawcie się dalej - mrugnął do nich. 

Fanny  skinęła  głową  w  stronę  siostry,  która  przerwała  grę. 

Stojący  wokół  niej  młodzi  mężczyźni  sprawiali  wrażenie,  że 
rywalizują o jej względy; wszyscy zebrali się koło niej. 

- Ojciec uważa, że już czas, aby Caroline znalazła męża, teraz, 

gdy skończyła dwadzieścia lat. Myślę, że jego życzenie spełni 
się szybciej, niż przypuszcza - rzekła cicho Fanny. 

Ellen musiała się roześmiać. Zrozumiała, że Fanny i Caroline 

różnią się od siebie, chociaż są siostrami. - Czy oddała serce 
któremuś z nich? 

Fanny potrząsnęła głową. - Nie, nie sądzę, żeby się już w kimś 

zakochała. 

Ellen  spojrzała  na  Fanny.  Coś  kazało  jej  pomyśleć,  że  z 

młodszą siostrą jest inaczej. Na swoje nieszczęście nie miała 
czystych, pięknych rysów Caroline, była jednak słodka. 

background image

- Czy zje pani jeszcze trochę ciasta? - Fanny rzuciła przeciągłe 

spojrzenie w stronę stołu, na którym stały ciasta. 

Ellen zauważyła, że dziewczyna uwielbia słodycze. - Chętnie. 
Wzięły sobie po kawałku upieczonej przez Ellen szarlotki. - 

Ciasto  jest  pyszne,  pani  Bjerregaard  -  powiedziała  Fanny 
między jednym kęsem a drugim. 

-  Czy  mogłabyś  mówić  do  mnie  Ellen?  To  brzmi  dużo 

przyjemniej. 

Dziewczyna  roześmiała  się.  -  Jeżeli  ty  będziesz  nazywała 

mnie Fanny. 

Stały i gawędziły o tym, kto jest kim, gdy podeszła do nich 

Caroline.  Przy  fortepianie  zasiadła  teraz  kobieta  w  średnim 
wieku, a jej silny głos wypełnił pokój. 

-  Ciocia  Gunda  bardzo  się  stara,  żeby  wszyscy  ją  słyszeli  - 

szepnęła  Fanny  i  zachichotała,  chociaż  Caroline  posłała  jej 
ostrzegawcze spojrzenie. 

- To miło ze strony cioci, że mnie zastąpiła. Ellen spojrzała na 

Caroline. - Bardzo pięknie pani gra i śpiewa. 

 

background image

Caroline  uśmiechnęła  się.  -  Tak  pani  uważa?  To  pani 

Vintertorn nauczyła mnie grać. 

Ellen pomyślała o fortepianie stojącym w jej pokoju. Należał 

do pani Vintertorn, która kiedyś mieszkała w ich domu. 

- A więc pani Vintertorn lubiła grać na fortepianie? - zapytała 

ciekawie. 

W  tej  chwili  podszedł  do  nich  jeden  z  młodych  mężczyzn  i 

skłonił się przed Caroline. - Czy uczyni mi pani ten zaszczyt i 
zatańczy ze mną, panno Skagen? 

Caroline  dygnęła  i  pozwoliła  poprowadzić  się  na  parkiet 

kawalerowi, który wyglądał na szczęśliwego, że udało mu się 
zdobyć  jeden  taniec  z  nią.  Ellen  zauważyła,  że  oczy  Fanny 
śledzą siostrę. Może ona też chciałaby zatańczyć, uderzyła ja 
nagła myśl. Miała nadzieję, że młodszą siostrę też ktoś poprosi. 

- Często odwiedzałyście państwa Vintertorn? - zapytała Ellen, 

pamiętając, że siostry opowiadały kiedyś o wizytach w Domu 
Róż. Ona sama nie nazywała już tak swojego domu. Pielęgno-
wała różane krzaki najlepiej, jak umiała, ale nie 

background image

miała do nich tak dobrej ręki jak poprzednia właścicielka. 
Fanny skinęła głową.  - Kiedy byłyśmy młodsze, wtedy tak, 

ale przez ostatnie lata swego życia pani Vintertorn najchętniej 
przebywała sama. Myślę, że to najbardziej lubiła. Potrząsnęła 
głową.  -  Gdyby  nie  to,  ktoś  by  może  zauważył,  co  się  z  nią 
stało. 

Ellen zamarła. - O czym mówisz? 
Fanny  dała  Ellen  znak,  żeby  przeszła  z  nią  do  drugiego 

pokoju, gdzie było spokojniej. - Jej syn był wtedy w podróży - 
ciągnęła. - Jedynie służąca zaglądała do pani Vintertorn, lecz 
tamtego  dnia,  gdy  pani  Vintertorn  spadła,  dała  dziewczynie 
wolne. 

Ellen starała się zrozumieć sens słów Fanny. - Spadła? 
Fanny skinęła głową. - Pani Vintertorn miała coś do roboty w 

piwnicy i spadła ze stromych schodów. 

Ellen  wpatrywała  się  w  Fanny.  Nikt  jej  tego  wcześniej  nie 

mówił. - A więc pani Vintertorn spadła ze schodów? I nikt nie 
mógł jej pomóc? 

Fanny pokiwała głową. - Nikt nie słyszał jej 

background image

krzyków, a służąca wróciła dopiero w poniedziałek rano. 
Ellen poczuła drżenie kolan. - A więc leżała w piwnicy przez 

cały dzień i nikt nie słyszał jej wołania? 

Fanny przytaknęła i spuściła wzrok. - Przez dwa dni. To było 

straszne. Złamała szyjkę kości udowej i była bardzo osłabiona 
po  tym  wypadku.  Zmarła  dwa  tygodnie  później  na  zapalenie 
płuc. 

Usiadły przy małym stoliku, a Ellen usiłowała ułożyć sobie w 

głowie tę historię. Może to wyjaśni część z tych niezwykłych 
rzeczy, które dzieją się w domu? 

-  Jakie  macie  ponure  miny!  Pan  Skagen  stanął  przy  krześle 

Fanny i położył jej rękę na ramieniu. 

Fanny  uniosła  wzrok  i  spojrzała  na  ojca.  -Właśnie 

opowiadałam  Ellen,  co  się  wydarzyło,  gdy  zmarła  pani 
Vintertorn. 

Pan Skagen natychmiast spoważniał i potrząsnął głową. - Tak, 

to okropne. 

Fanny przytaknę ruchem głowy. - Pomyśleć, 

background image

że  leżała  tam  i  wołała  o  pomoc,  a  my  jej  nie  słyszeliśmy. 

Chociaż wiele razy przechodziłyśmy z Caroline koło jej domu. 
Spojrzała  na  swe  dłonie.  -  Zazwyczaj  widywałyśmy  ją  w 
ogrodzie,  ale  nic  nam  nie  przyszło  do  głowy,  gdy  nie  uj-
rzałyśmy jej w tamte dni. Myślałyśmy, że może nie ma jej w 
domu. 

Pan  Skagen  poklepał  córkę  po  ręce.  -  No,  no,  Fanny,  nie 

można  nikogo  obwiniać  o  to,  co  się  stało.  A  jeśli  mam  być 
szczery,  to  pani  Vin-tertorn  nie  powinna  była  schodzić  do 
piwnicy, wiedząc, że jest sama w domu. 

Fanny  zamyślona  spojrzała  na  ojca.  -  Gdyby  była  trochę 

bardziej  towarzyska,  może  wiedzielibyśmy,  że  jest  sama  w 
domu, ale rzadko z nami rozmawiała. 

Pan Skagen skinął głową. - Stała się taka po śmierci córki. 
Fanny spuściła wzrok. - Tak, może to nie takie dziwne. 
Ellen  przeniosła  wzrok  z  Fanny  na  pana  Skagena.  Mówili, 

jakby  wiedziała,  o  czym  mowa.  -Czy  pani  Vintertorn  miała 
córkę? 

background image

Pan  Skagen  pokiwał  głową  i  pogładził  swe  cienkie,  siwe 

włosy. - Zginęła podczas pożaru ich domu. 

Żołądek  Ellen  nagle  się  skurczył.  Pożaru?  Czy  pani 

Vintertorn  straciła  córkę  w  pożarze?  -  Jakie  to  straszne  - 
wyjąkała. 

Pan  Skagen  spojrzał  na  nią  ze  zdziwieniem.  -Nie  wiedziała 

pani? 

Ellen w milczeniu potrząsnęła głową. 
-  To  się  zdarzyło  przed  wielu  laty  -  wyjaśniła  Fanny. 

Słyszałam jedynie, jak ojciec o tym opowiadał. 

Pan  Skagen  skinął  głową.  -  Myślę,  że  niedługo  upłynie 

trzydzieści  lat  od  tamtych  wydarzeń.  Państwo  Vintertorn 
właśnie się wprowadzili ze swoją córeczką, wydaje mi się, że 
miała wtedy pięć lat. 

Ellen  wpatrywała  się  w  ojca  Fanny,  czując  nagły  ciężar  na 

sercu. 

- Nie mieszkali tam dłużej niż pół roku, gdy wybuchł pożar. 

Państwu Vintertorn udało się wydostać, ale ich mała córeczka 
zginęła w płomieniach. 

background image

Pan  Skagen  spuścił  wzrok  i  potarł  nos  palcem.  -  Zbudowali 

wtedy nowy dom w tym samym  miejscu  - podjął po chwili  - 
lecz tym razem użyli cegieł. 

Fanny spojrzała na ojca. - Żeby znów nie spłonął? 
Pan  Skagen  kiwnął  głową.  -  To  było  dla  nich  straszne 

przeżycie, stracić swe jedyne dziecko, lecz rok później urodził 
się  im  syn.  Skinął  ku  Ellen.  -  Który,  o  ile  mi  wiadomo,  jest 
przyjacielem pani męża. 

Ellen starała wziąć się w garść, ale myśli kotłowały się w jej 

głowie. Mała dziewczynka, którą widziała w morzu płomieni, 
nie mogła być nikim innym jak tylko córeczką pani Vintertorn. 
Teraz  Ulrik  musi  jej  uwierzyć  -  Ellen  nigdy  przedtem  nie 
słyszała o dziewczynce, która zginęła ani o pożarze. 

Nie  mogła  sobie  tego  wmówić.  I  ona  jeszcze  bała  się,  że 

popada w obłęd! 

-  Tak,  ma  pan  rację,  panie  Skagen,  Johannes  to  przyjaciel 

mojego  męża  -  odpowiedziała  poprawiając  się  na  krześle. 
Musiała o coś zapytać. - Ta mała dziewczynka, która zginęła - 
jak miała na imię? 

background image

Zmarszczki na czole pana Skagena pogłębiły się, oczy miał 

błyszczące. - Córka państwa Vintertorn nazywała się Emily. 

background image


 
Abelone  spojrzała  na  panią  Agnes,  która  pouczała  kilka 

służących,  co  należy  zrobić  w  salonie,  w  którym  orkiestra 
właśnie zajmowała miejsca. Gdyby Abelone nie znała jej tak 
dobrze, pewnie nie zwróciłaby uwagi na bolesny rys wokół jej 
ust. 

Abelone odetchnęła głęboko, czując, że boli ją każdy kawałek 

ciała.  Ten  dzień  okazał  się  bardziej  męczący,  niż 
przypuszczała,  teraz  jednak  nadszedł  czas,  żeby  jechać  do 
domu. Nigdy dotąd nie opuściła Małego Erika na tak długo i 
wiedziała, że synek tęskni za nią tak jak ona za nim. 

Wyszła pani Agnes na spotkanie, przed pożegnaniem chciała 

zapytać o okulary, które, jak miała nadzieję, mógłby pożyczyć 
Marinius. 

 

background image

Starała  się  odsunąć  sprzed  oczu  obraz,  który  ujrzała  przed 

chwilą.  Układ  między  panią  Agnes  a  pastorem  to  nie  jej 
sprawa. 

-  Muszę  już  wracać  do  domu,  ale  mam  nadzieję,  że  mogę 

najpierw poprosić cię o przysługę. 

Pani Agnes rozejrzała się, jakby nie słysząc Abelone. 
- Pani Agnes? - powtórzyła Abelone głośniej. 
Spojrzała  na  nią  zaskoczona,  potrząsnęła  głową  i  potarła 

czoło,  starając  się  wykrzesać  jakiś  uśmiech.  -  Przepraszam, 
Abelone. W czym mogę ci pomóc? 

Abelone  opowiedziała  o  pechowym  parobku,  który  stłukł 

swoje  okulary.  -  Miałam  nadzieję,  że  masz  może  parę 
okularów, którą mógłby pożyczyć. 

Pani Agnes zmarszczyła czoło. - Nie wiem, czy będzie mógł 

ich używać, ale mam stare okulary, które musiałam wymienić 
na nowe, bo były za bardzo porysowane. 

Abelone  poszła  za  panią  Agnes  na  górę  i  weszła  za  nią  do 

pokoju,  w  którym  widziała  ją  wcześniej z  pastorem  Munthe. 
Tam pani Agnes 

background image

znalazła  parę  okularów,  kiedy  jednak  podała  je  Abęlone, 

opadła na swoje łóżko. 

Abelone  wzięła  okulary,  niepewna,  co  powiedzieć.  Sądziła, 

że wie, dlaczego pani Agnes nagle wydała się taka zmieszana. 

Pani  Agnes  zakryła  oczy  rękami.  Abelone  zrozumiała,  że 

gospodyni  płacze.  Z  ociąganiem  podeszła  do  niej,  nie 
wiedziała,  co  powinna  zrobić.  Dobrze  się  poznały  w  czasie, 
gdy pani Agnes mieszkała w Ladefoss, a jednocześnie Abelone 
czuła, że naprawdę wcale jej nie zna. 

Usiadła przy niej. - Pani Agnes? - zapytała ostrożnie. 
Pani Agnes uniosła oczy i spróbowała uśmiechnąć się przez 

łzy. - Tak jestem głupia, " Abelone - wyjąkała ocierając oczy. 

Abelone potrząsnęła głową. - Nie mogę w to uwierzyć. 
Pani Agnes spojrzała na nią ponuro i pokiwała głową. - Ależ 

tak. Możesz mi wierzyć, że tak jest. Wciąż wycierała oczy. 

Abelone  szukała  właściwych  słów,  ale  było  to  trudne.  Nie 

mogła zdradzić, czego była świadkiem. 

 

background image

- Powinnam była wiedzieć, że nie będzie tak, jak chciałam - 

ciągnęła pani Agnes, chowając chusteczkę w rękawie sukni. 

Abelone napotkała jej wzrok. - O czym mówisz? 
Pani Agnes urwała, a potem ostrożnie się uśmiechnęła. 
-  Musieliśmy  się  ukrywać  podczas  żałoby,  ale  teraz,  kiedy 

nareszcie  możemy  ujawnić  naszą  miłość,  on  mówi,  że  nasze 
małżeństwo byłoby błędem. 

Prychnęła cicho i spuściła wzrok. - Mówi, że pomylił się co 

do swoich uczuć. 

Abelone  słuchała.  Było  więc  tak,  jak  przypuszczała.  -  A  ty 

wciąż go kochasz? 

Pani  Agnes  przytaknęła.  Jej  oczy  stały  się  jeszcze 

mroczniejsze. - Nie myśl, że nie kochałam swego męża. 

Abelone  szybko  potrząsnęła  głową,  zwróciwszy  uwagę  na 

lekkie napięcie w głosie pani Agnes. - Oczywiście, że tak nie 
myślę. 

Bratowa  pastora  przesunęła  dłońmi  po  twarzy.  -  Pewnego 

dnia sama to zrozumiesz. To 

 

background image

straszne,  kiedy  zostajesz  wdową,  ale  pewnego  dnia 

zauważasz, że znów doznajesz uczucia, które  - jak sądziłaś - 
umarło wraz z twoim mężem. 

Długo spoglądała  na  Abelone.  - Nie  jesteśmy stworzone do 

samotności. 

Abelone odwróciła wzrok. Wszyscy tak mówili, jakby sądzili, 

że ona chciałaby znów wyjść za mąż. A tak nie było. Dlaczego 
wszyscy tak bardzo chcą, żeby inni zawierali małżeństwa? Jeśli 
ktoś  straci  małżonka  w  zaawansowanym  wieku,  ludzie  nie 
oczekują,  że  znajdzie  nową  żonę  lub  nowego  męża,  lecz 
Abelone  jest  młoda  i  dlatego  myślą,  że  chce  znów  wyjść  za 
mąż, gdy tylko upłynie odpowiedni czas. 

Pani Agnes chwyciła ją za rękę. - Wiesz, co jest napisane w 

Piśmie Świętym? Jeżeli bracia mieszkają razem, a jeden z nich 
umrze,  nie  pozostawiwszy  po  sobie  syna,  żona  zmarłego  nie 
wyjdzie za mąż na zewnątrz za obcego mężczyznę. Jej szwagier 
sprowadzi się do niej i weźmie ją sobie za żonę, i ożeni się z 
bezdzietną wdową po swoim bracie. 

 

background image

Abelone wpatrywała się w panią Agnes. Znała oczywiście ten 

fragment z Biblii, ale nigdy nie brała go dosłownie. Nikt nie 
może  oczekiwać  od  nieżonatego  mężczyzny,  że  ożeni  się  z 
wdową po swoim bracie, jeśli z małżeństwa nie było dzieci. 

Teraz jednak nie musi przynajmniej udawać, iż nie wie, że to 

pastor  jest  obiektem  uczuć  pani  Agnes.  Ona  sama  to 
powiedziała.  -  Czy  to  pastor  Munthe  jest  ci  taki  drogi?  - 
zapytała cicho. 

Agnes  przytaknęła  i  zmarszczyła  nos.  -  Był  dla  mnie  taki 

dobry, gdy zmarł mój mąż, żałował go tak samo mocno jak ja. 

Abelone  lekko  się  poruszyła.  Nie  wiedziała,  czy  chce 

dowiadywać  się  aż  tak  szczegółowo,  co  się  działo  pomiędzy 
pastorem a jego bratową. To nie jej sprawa. 

-  Może  lepiej,  że  tak  się  stało  -  powiedziała  na  próbę, 

zauważyła jednak ostre spojrzenie pani Agnes. 

-  To  niewłaściwe  -  powiedziała  gospodyni.  Abelone 

zaskoczyła  twardość  jej  głosu.  Agnes  była  zawsze  taka 
spokojna. 

 

background image

- Zgodziliśmy się, że po upływie okresu żałoby ogłosimy nasz 

związek.  Zacięty  wyraz  zniknął  z  jej  twarzy,  do  oczu  znów 
napłynęły łzy. -Ale ostatnio bardzo się zmienił, a wczoraj po-
wiedział, że między nami nic nie będzie. 

Agnes wstała i zaczęła chodzić tam i z powrotem, ściskając w 

dłoni  chusteczkę.  -  Nie  rozumiem  tylko  dlaczego!  Poza  tym 
powinien  być  lepiej  zorientowany,  jest  przecież  pastorem! 
Odetchnęła głęboko. 

Lecz  jeżeli  ten  mężczyzna  nie  będzie  chciał  pojąć  swojej 

bratowej,  to  jego  bratowa  pójdzie  do  bramy  miasta  do 
starszych i powie: Mój szwagier wzbrania się podtrzymać imię 
swego brata w Izraelu, nie chce ożenić się ze mną, bezdzietną 
wdową po swoim bracie. Wtedy starsi jego miasta przywołają 
go i przemówią do niego. Jeżeli on stanie i powie: Nie chcę jej 
pojąć za żonę, to jego bratowa przystąpi do niego na oczach 
starszych, zdejmie mu z nogi jego sandał i plunie mu w twarz, a 
potem  odezwie  się  i  powie  do  niego:  Tak  postępuje  się  z 
mężczyzną, który nie chce odbudować domu swego brata. 

Abelone wpatrywała się w panią Agnes. Bra- 
 

background image

towa  pastora  uniosła  głos,  cytując  słowa  z  Piątej  Księgi 

Mojżeszowej  i  teraz  sprawiała  wrażenie  po  prostu 
rozgniewanej. 

Jak  ona  może  wierzyć,  że  słowa  Biblii  mogą  dać  jej 

mężczyznę, który jest jej drogi? 

W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi i do środka zajrzała 

wzburzona służąca. - Pani Agnes, czy może pani przyjść? 

Pani Agnes wyprostowała się i szybko poprawiła włosy. - Już 

idę. 

Abelone także wstała. - Muszę wracać do domu, do Małego 

Erika - wyjaśniła, wciąż zadziwiona z powodu sposobu, a jaki 
wypowiadała  się  pani  Agnes.  -  Może  innym  razem  po-
rozmawiamy więcej na ten temat. 

Pani  Agnes skinęła głową, ale zatrzymała Abelone, gdy już 

była w drzwiach. - Nie powtórzysz tego nikomu, prawda? 

Abelone potrząsnęła głową. - Oczywiście, że nie. 
To  nie  jej  sprawa,  czy  między  panią  Agnes  a  pastorem  coś 

jest. 

A tym bardziej nie jest to sprawa innych. 
 

background image

Abelone podała okulary Mariniusowi. - Możesz pożyczyć je 

od pani Agnes, jeśli to ci pomoże. 

Marinius wsunął okulary na swój krzywy, trochę za długi nos. 

Na  twarz  wypłynął  mu  wyrażający  ulgę  uśmiech,  chłopak 
rozejrzał się, jakby po raz pierwszy ujrzał świat wokół siebie. - 
Bardzo dziękuję, pani Ladefoss! 

Abelone nie mogła się nie roześmiać. Marinius był dziwnym 

mężczyzną,  sądziła,  że  jest  miły,  poza  tym  wyraźnie  cieszył 
się,  że  znów  widzi.  -  Pani  Agnes  zadba,  abyś  dostał  nowe 
okulary - powiedziała. 

Marinius  popatrzył  na  Abelone  tak,  że  musiała  odwrócić 

wzrok.  Miał  w  oczach  coś  szczególnego,  patrzyły  tak 
błagalnie. - To miło z jej strony. 

Parobek skłonił się głęboko i ściągnął czapkę z głowy. - I z 

pani strony także. Że też zauważyła pani, że nic nie widzę. 

 

background image

Wyciągnął  do  niej  rękę.  Ujęła  ją  z  pewnym  ociąganiem. 

Parobek trzymał jej dłoń trochę zbyt długo. 

- Cieszę się, że mogłam pomóc - odpowiedziała i przyciągnęła 

rękę  do  siebie.  Posłała  mu  przelotny  uśmiech,  nim  ruszyła 
przez dziedziniec. 

Teraz już musiała wracać do domu. 
Zbliżała  się  do  kamiennego  mostu,  gdy  usłyszała  za  sobą 

odgłos  zbliżającego  się  powozu.  Zeszła  na  bok,  aby  go 
przepuścić, lecz woźnica zwolnił. 

Był  to  powóz  pastora.  Abelone  zauważyła,  że  powozi 

Marinius, lecz nie patrzyła w jego stronę. Że też można się tak 
jawnie  gapić!  To  znaczy  wiedziała,  że  się  nie  gapi,  on  się 
uśmiechał.  A  gdy  ktoś  tak  nachalnie  się  przygląda  komuś 
innemu, jest prawie  nie  do uniknięcia, aby ich spojrzenia się 
nie spotkały. 

- Pani Ladefoss - czy mogę podwieźć panią do Gimle? Pastor 

Munthe wstał w powozie i spojrzał na Abelone pytająco. 

Potakująco skinęła głową, chociaż do Gimle nie było daleko. 

Opuściła plebanię później niż 

 

background image

powinna, w domu w Gimle na pewno już od jakiegoś czasu na 

nią czekają. 

-  To  miło  z  pana  strony  -  podziękowała.  Pastor  pomógł  jej 

wsiąść. . 

- Posłano po pastora? - Zapytała. Wiedziała, że nie opuściłby 

koncertu, gdyby nie musiał. 

Munthe przytaknął z ponurym wyrazem twarzy. - Do jednej z 

zagród przy gospodarstwie doktora. Jeden z dzierżawców leży 
na łożu śmierci. 

Poprawił się na swoim miejscu, nim powóz ruszył dalej. - Jak 

mijają pani dni, pani Ladefoss? 

Czuła, że nie pyta z grzeczności, jak wielu innych. Pytał, bo 

chciał wiedzieć, jak się jej powodzi. 

-  Dziękuję,  już  lepiej  -  odparła,  lecz  sama  słyszała,  że  jej 

słowa nie brzmią przekonująco. Mogła powiedzieć tyle innych 
rzeczy, lecz łatwiej było nie mówić zbyt wiele. 

Pastor  przyjrzał  się  jej,  jakby  ją  lustrował  wzrokiem.  -  To 

dziwne, że my, ludzie, przyzwyczajamy się do wszystkiego - 
powiedział  wolno.  -  Gdy  traci  się  kogoś,  kogo  się  kochało, 
człowiek sądzi, że żałoba będzie trwać wiecznie, że nigdy nie 
przeminie, ale stopniowo ból przestaje być taki straszny. 

 

background image

Abelone spojrzała pastorowi w oczy. Skąd może wiedzieć, że 

ona  czuje  właśnie  tak?  Z  początku  jedynie  sen  dawał  jej 
wytchnienie. Jak gdyby żal tkwił głęboko w niej, bolało ją całe 
ciało.  Ale  potem,  powoli,  w  ciągu  lata,  żal  zaczął  ulegać 
zmianie. Nie wypuścił jej ze swych objęć, lecz zmienił się. 

Pastor posłał jej z ukosa zamyślony uśmiech. - Nie wiem, czy 

będzie to stanowić dla pani jakąś pociechę, ale w czasie mej 
działalności  poznałem  wiele  wdów  i  wdowców.  Mogę  panią 
zapewnić,  że  nie  wszyscy  wiedzą,  co  to  głęboka  i  szczera 
żałoba. 

Zastanowiła się nad jego słowami, chyba rozumiała, co ma na 

myśli.  Nie  wszystkim  było  dane  pobierać  się  z  miłości.  Nie 
wszyscy małżonkowie darzyli się miłością. 

- Wie pani - ciągnął pastor. Żeby czuć prawdziwy żal, trzeba 

naprawdę kochać. 

Jego słowa trafiły Abelone wprost do serca. Schowała ręce w 

mufce i spuściła wzrok. Poczuła pieczenie pod powiekami. 

Pastor nakrył swą dłonią mufkę i uścisnął. - 

background image

Żal po stracie kogoś, kogo się kochało. Nasz Pan dał nam ten 

cudowny dar - miłość, ale sprawił też, że potrafimy boleć tak 
głęboko, że wydaje nam się, iż nie damy sobie z tym rady. 

Abelone spojrzała na niego. Rozmawiała z nim wiele razy po 

śmierci Erika, te rozmowy były inne niż z ojcem i pozostałymi 
w Gimle. Oni nie mówili w ten sposób. Poza tym z pastorem 
rozmawiało się łatwiej. Nie znali się aż tak dobrze, dlatego nie 
było to aż takie prywatne. Dla niego była jedną z parafianek, 
był  człowiekiem  Kościoła  w  wiosce.  Poza  tym  Abelone  nie 
sądziła, żeby pastor oczekiwał od niej wielu słów, najczęściej 
to  on  mówił.  Na  ile  się  zdążyła  zorientować,  był  mądrym 
człowiekiem. Dlatego też nie chciała zbyt dużo wiedzieć o tym, 
co zaszło między nim a panią Agnes. Był jej pastorem i chciała, 
żeby tak pozostało. 

Powóz  podjechał  pod  Gimle  i  Munthe  wstał,  aby  pomóc 

Abelone wysiąść. - Nie sądzi pani, że lepiej jest być w żałobie, 
niż nie kochać? Uśmiechnął się do niej i wyciągnął rękę. 

Jego słowa niosły pociechę, wcześniej też to 
 

background image

mówił.  -  Dziękuję  panu  -  odparła  i  spojrzała  na  niego.  - 

Zawsze dobrze mi się z panem rozmawia. 

- Mnie też przyjemnie się z panią rozmawia, pani Ladefoss - 

odpowiedział przyjaźnie i wrócił do powozu. 

Uniosła rękę w geście pożegnania, nie mogła jednak uniknąć 

przy tym widoku Mariniusa, który przyglądał się jej z kozła. 
Dlaczego on tak na nią patrzy? Zaczynało ją to irytować. 

Szybko  odwróciła  wzrok,  pomachała  pastorowi,  po  czym 

odwróciła się i weszła do domu. 

 
Abelone  pochyliła  się  nad  grobem  Erika.  Czarny  nagrobek 

pokryty był cienką warstwą świeżego śniegu. Abelone wyjęła 
rękę z mufki i przesunęła palcami po inskrypcji. Erik Ladefoss, 
ur. 25 sierpnia 1859, f 12 maja 1884. 

Wciąż  nie  potrafiła  przyjść  tu  nie  odczuwając  pragnienia, 

żeby  położyć  się  na  grobie  Erika.  Kiedyś  nawet  to  zrobiła, 
zaraz po pogrzebie. Położyła się, zamknęła oczy i wyobraziła 
sobie, 

 

background image

że znów leży przy Eriku. Nie wiedziała, jak długo tak leży, 

gdy nadszedł pastor. Na szczęście miał na tyle rozsądku, aby 
nie wracać do tego wydarzenia. 

Zaczęła otrząsać śnieg z małej wierzby płaczącej, którą latem 

zasadziła  w  miejscu  pochówku.  Wciąż  trudno  jej  było 
uświadomić  sobie,  że  to  wszystko,  co  zostało  z  człowieka, 
którego  kochała.  Zimny  nagrobek  z  wyrytym  napisem.  To 
wszystko,  co  pozostało  po  Eriku,  którego  zawsze  było 
wszędzie tak pełno. 

Powoli  wstała  i  rozejrzała  się  po  cmentarzu,  patrząc  na 

nagrobki  i  myśląc  o  tych  wszystkich,  którzy  odprowadzili 
swych  ukochanych  na  miejsce  ostatniego  spoczynku. 
Pokolenia, które nadeszły i pokolenia, które odeszły. Erik żyje 
dalej  w  Małym  Eriku,  ale  to  nie  wróci  Abelone  męża. 
Jednocześnie  wiedziała,  że  żałoba  byłaby  cięższa  do  zniesie-
nia, gdyby nie pozostało jej ich wspólne dziecko. 

Życie  jest  takie  krótkie.  Jak  powiew  wiatru  w  historii 

ludzkości. Tylko nieliczni bywają zapamiętani w późniejszych 
czasach.  Z  czasem  większość  nazwisk  zniknie,  jak  słowa 
napisane na piasku. 

 

background image

Mały Erik dowie się o swoim ojcu tylko tego, co opowiedzą 

mu inni. A co z jego własnymi dziećmi, kiedy nadejdzie na nie 
czas?  Wspomnienia  o  Eriku  powoli  zbledną i  znikną.  A co  z 
tym  wszystkim,  co  nigdy  nie  zostanie  opowiedziane?  O  ich 
wspólnym życiu? Tych wszystkich krótkich chwilach. To nie 
wielkie uroczystości przychodziły jej na myśl, gdy wspominała 
Erika. Myślała o chwilach, które spędzali razem wieczorami, 
kiedy po długim dniu wreszcie zostawali sami, mogli leżeć w 
łóżku i cicho rozmawiać o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia. 
Żałowała, że nie może już go dotknąć, tak jak robiła to, gdy się 
kochali,  tęskniła  za  jego  niczego  nieskrywającym  wzrokiem. 
Tęskniła  za  lekkim,  tajonym  uśmieszkiem,  który  jej  posyłał, 
kiedy  siedzieli  przy  stole.  Tęskniła  za  porankami,  w  które 
budziła  się  przy  nim.  W  jej  głowie  pojawiał  się  jeden 
szczególny obraz i wiedziała, że nigdy go nie zapomni. Kiedy 
Erik po raz pierwszy wziął na ręce swojego syna. Sposób, w 
jaki traktował Małego Erika, jego duma i radość. 

Jak  coś  tak  dobrego  może  po  prostu  zniknąć?  Stać  się 

zaledwie wspomnieniem? 

 

background image

Pastor miał rację. Ceną za miłość jest żałoba. 
Wzrok Abelone przyciągnął wysoki, bezlistny jesion, rosnący 

w północno-wschodnim kącie cmentarza. Przy każdej wizycie 
tutaj  odwiedzała  nieoznaczony  grób  córeczki.  Przystanęła, 
wpatrzona  w  pokryte  śniegiem  wzgórze,  brązowozłote  liście, 
opadające z oszronionych gałęzi. Po śmieci Erika czuła się tu 
inaczej. W pewnym sensie dobrze było wiedzieć, że Erik jest 
tam,  gdzie  ich  córeczka,  bo  trudno  było  jej  wierzyć  w 
cokolwiek  innego  niż  to,  że  po  drugiej  stronie  spotyka  się 
swych bliskich. 

Krzyk ptaka w koronie drzewa sprawił, że uniosła wzrok. W 

tej  samej  chwili  stado  tłustych  jemiołuszek  uniosło  się  w 
powietrze i rozłożyło na niebie szerokim wachlarzem. 

Śledziła ptaki wzrokiem, widziała jak lecą najpierw każdy w 

swoją stronę, a potem razem siadają na jarzębinie i posilają się 
czerwonymi, zmarzniętymi owocami. 

Zamknęła oczy, czując spokój, którego nie zaznała od dawna. 

A teraz pojawiło się jednak coś jeszcze. Jakieś nowe uczucie w 
piersi. 

background image

Nie  tak  bardzo  ciężkie  i  nie  tak  bolesne  jak  przy  jej 

poprzednich wizytach na cmentarzu. Cieszyła się, że poznała 
smak miłości. 

background image


 
Ależ  Ulriku,  czy  ty  nic  nie  rozumiesz?  Ellen  z 

niecierpliwością w oczach patrzyła na męża.  - Dziewczynką, 
którą widziałam w płomieniach w pokoju dziecinnym, musiała 
być Emily! 

Ulrik rozwiązał jedwabną chustkę i ciężko usiadł na łóżku. - 

Ellen. Spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem, w którym 
dało  się  zauważyć  także  zatroskanie.  -  Przestań  wreszcie  tak 
mówić. 

Ogarnęło  ją  rozczarowanie.  Powinna  była  to  przewidzieć. 

Ulrik  nie  zmieni  zdania,  ale  czynie  mógłby  się  chociaż 
zastanowić? Spróbować pomyśleć o czymś innym, nie o tym, 
że żona jest niespełna rozumu? 

Podeszła do niego i przykucnęła przed nim. - 
 

background image

Pomyśl Ulriku, czy ty też nie sądzisz, że to dziwne? Że widzę 

dziewczynkę  w  morzu  płomieni,  a  potem  dowiaduję  się,  że 
przed wielu laty mała dziewczynka zginęła tu w pożarze? 

Nie  wiedziała,  jak  ma  sobie  tłumaczyć  spojrzenie  Ulrika. 

Widziała jedynie, że on jej nie rozumie. 

- Ja wiedziałem o siostrze Johannesa - powiedział w końcu i 

zaczął zdejmować spinki do mankietów. 

Ellen wstała i wlepiła w niego oczy. - Wiedziałeś

7

Ulrik skinął głową, nie patrząc przy tym na żonę. - Johannes 

mi powiedział. 

Wezbrała w niej złość. - I nic mi nie powiedziałeś? 
Ulrik wstał, podszedł do swojego stolika nocnego i położył na 

nim spinki. - Nie chciałem cię denerwować. 

Nie denerwować jej? Po tym wszystkim, co przeżyła! I on nie 

powiedział jej o tym, co wie! -Powinieneś był mi powiedzieć. 

Ulrik rozłożył ręce. - Ale po co? 
 

background image

Ellen nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. - Może 

zrozumiałabym więcej z tego, co się dzieje w tym domu! 

Ulrik  wciąż  trzymał  ręce  przed  sobą.  -  Ellen,  proszę  cię  - 

powiedział  wolno  i  spojrzał  na  nią  błagalnie.  -  Musisz 
zrozumieć, że ty to sobie wmawiasz. 

Zdecydowanie potrząsnęła głową. - Wiem, co widziałam i co 

słyszałam. 

Ulrik  mógł  myśleć,  co  chciał,  ona  była  pewna,  że  zmarła 

dziewczynka  nawiedza  ten  dom.  Że  nie  odnalazła  spokoju. 
Może tak się dzieje, gdy ktoś zostaje zabrany zbyt młodo? Albo 
gdy ginie nagłą i bolesną śmiercią? Nie wiedziała. Wiedziała 
jedynie, że sama  nie  daje sobie z tym rady. Musi poprosić o 
pomoc pastora. 

Ulrik podszedł do niej, ujął jej ręce i mocno uścisnął. Wzrok 

miał stanowczy. - Zmarli ludzie nie mogą ukazywać się w ten 
sposób, Ellen. Słyszałaś pewnie historie o duchach, ale to nic 
innego, jak tylko wymysły. 

Odsunęła się od niego, nie była już w stanie go słuchać. 

background image

    Tajemnice  życia  i  śmierci.  Wiedzą  o  wstawaniu  ze 

zmarłych i duszach, które nie zaznały spokoju. On jej pomoże. 
Musi jej pomóc. Dłużej tak nie może być. 

 

Ellen postawiła na stole tacę z kanapkami i nalała pastorowi 

kawy.  Sądziła,  że  musi  mieć  około  siedemdziesięciu  lat,  był 
mocno  zbudowany,  obfite  baki  przechodziły  w  krótki,  siwy 
zarost  na  brodzie.  Słuchała  jego  niedzielnych  kazań,  ale  nie 
rozmawiała z nim poza tą jedną wczorajszą wizytą u niego. 

- Proszę bardzo - zachęciła go do jedzenia. Ze zdenerwowania 

zrobiło  się  jej  gorąco.  Nie  powiedziała  jeszcze,  dlaczego  go 
zaprosiła.  Poprzestała  na  informacji,  że  to  sprawa  osobista  i 
trudno jej o tym mówić. 

-  Pyszne  kanapki,  pani  Bjerregaard  -  powiedział  pastor 

Sverdrup  swoim  melodyjnym  południowym  dialektem  z 
Sorlandet. 

 

background image

Ellen  sądziła,  że  jest  mądrym  człowiekiem,  przynajmniej 

wyglądał  na  mniej  surowego  niż  poprzedni  pastor  w  Gimle, 
chociaż ten nie był zbyt młody. 

-  Cieszę  się,  że  pastorowi  smakowało  -  odpowiedziała  i 

ugryzła kęs kanapki. Ona sama ledwo czuła smak wyśmienitej 
szynki, była na to zbyt zdenerwowana. 

-  Jak  rozumiem,  pochodzi  pani  z  gospodarskiej  rodziny?  - 

zapytał pastor. 

Ellen  skinęła  głową  i  zaczęli  rozmawiać  o  jej  rodzinie  w 

Gimle,  czasie  spędzonym  w  Danii  i  o  niedawno  zawartym 
przez Ellen małżeństwie. 

Po  chwili  pastor  odstawił  filiżankę  i  oparł  się  wygodnie  na 

krześle  z  zadowoloną  miną,  składając  ręce  na  pokaźnym 
brzuchu. 

-  Jeśli  dobrze  zrozumiałem,  ma  pani  dobre  życie,  pani 

Bjerregaard. 

Zrozumiała,  że  chce  skierować  rozmowę  na  cel  swojej 

wizyty. 

Przełknęła  ślinę, odstawiła filiżankę i zebrała się w sobie.  - 

Nie  wiem,  z  kim  innym  mogłabym  o  tym  porozmawiać, 
pastorze. 

 

background image

Pastor  zetknął  kciuki,  a  na  jego  twarz  wypłynął  przyjazny 

uśmiech.  -  A  zatem  mam  nadzieję,  że  naprawdę  mogę  pani 
pomóc, pani Bjerregaard. Jeżeli nie wie pani, z kim rozmawiać, 
należy zwrócić się do jednego z ludzi Kościoła. 

Pochyliła  się  na  krześle  i  skinęła  głową.  -  Taką  miałam 

nadzieję  -  powiedziała  czując,  że  głos  odrobinę  jej  drży. 
Odetchnęła głęboko. - Chodzi o ten dom - zaczęła i spojrzała na 
próbę na pastora. 

Uśmiech  zniknął  z  jego  twarzy,  duchowny  wydawał  się 

zaskoczony.  -  Dom?  Nie  bardzo  wiem,  o  czym  pani  mówi  - 
powiedział patrząc na nią pytająco. 

Przełknęła kulę, którą miała w gardle.  - Obawiam się, że w 

tym domu są dusze, które nie odnalazły spokoju - powiedziała 
cicho, spoglądając na gościa. 

Uniósł brwi, a podwójny podbródek opadł ku piersi. - Dusze, 

które nie odnalazły spokoju? - powtórzył. 

Nie  sądziła,  że  będzie  musiała  wyjaśniać,  co  ma  na  myśli. 

Natychmiast pożałowała, że we- 

background image

zwała pastora. - No tak, zmarli, którzy nie mogą nas opuścić - 

dodała. 

Pastor spoglądał na nią badawczo, spojrzenie miał niepewne. 

- Rozumiem. 

Ellen  poprawiła  się  na  krześle.  Nie  była  pewna,  czy  pastor 

rozumie.  Sprawiał  wrażenie  sceptycznego,  jak  gdyby  ją 
oceniał. 

-  A  co  każe  pani  tak  myśleć,  pani  Bjerregaard?  -  zapytał 

wolno. 

Nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, nie podobał się jej jego 

wyraz  twarzy  ani  sceptyczny  ton.  -  To  się  zaczęło  pewnego 
dnia, gdy byłam sama w domu - powiedziała niepewnie i nagle 
poczuła, że Ulrik może mieć jednak rację. Może to wszystko 
się  jej  przyśniło?  A  przynajmniej  ta  dziewczynka  w  pokoju 
dziecinnym? Mimo wszystko spała wtedy, a senne koszmary 
mogą wydawać się realne, gdy człowiek się obudzi. 

Teraz  wszystko  się  wyjaśni.  Zebrała  się  na  odwagę  i 

opowiedziała  o  swoich  przeżyciach,  o  grze  na  fortepianie,  o 
walizce  z  dziecięcymi  ubrankami  i  przerażającej  nocy,  gdy 
widziała 

 

background image

dziewczynkę w płomieniach. Na koniec wspomniała o swoim 

przeżyciu w piwnicy i usłyszanym szepcie. 

- Dziewczynka nazywała się Emily, to samo imię usłyszałam 

w piwnicy. A nigdy przedtem o niej nie słyszałam - dodała. 

Pastor  siedział  w  milczeniu  i  słuchał,  co  Ellen  ma  do 

powiedzenia,  teraz  wyprostował  się.  Ręce złożył  przed  sobą. 
Wiedziała,  że  szuka  odpowiednich  słów,  trochę  trwało,  nim 
zaczął  mówić.  -  Czy  zna  pani  wiele  osób  w  mieście,  pani 
Bjerregaard? 

To pytanie zadziwiło ją. Co to ma do rzeczy? 
Potrząsnęła głową. - Nie, tego nie mogę powiedzieć, ale znam 

kilku sąsiadów. 

Pastor  skinął  głową  i  zacisnął  usta,  jakby  nad  czymś  się 

zastanawiał.  -  Rola  żony  i  gospodyni  może  być  trudna  i 
wymagająca  dla  młodej  kobiety.  Urwał  na  chwilę.  -  A  co  z 
dziećmi, pani Bjerregaard, jeśli mogę mieć śmiałość zapytać? 

Poczuła gorąco na policzkach, pastor pytał tak bezpośrednio! 

Była zła. On też jej nie wierzy. - Wiosną straciłam dziecko - 
odparła krótko. 

background image

Pastor zaczął kiwać głową, a na jego twarz wypłynął łagodny 

uśmiech.  -1  tu  ma  pani  wyjaśnienie,  pani  Bjerregaard.  Takie 
przeżycie  może  stać  się  wielkim  ciężarem.  I  te  wszystkie 
zmiany w pani życiu - nic dziwnego, że wyobraźnia płata pani 
figle. 

Wpatrywała  się  w  niego  wielkimi  oczami.  Jak  pastor  może 

mówić coś takiego? Sądziła, że ze wszystkich ludzi właśnie on 
wykaże zrozumienie dla jej przeżyć. 

Posłał  jej  pełen  otuchy  uśmiech.  -  Potrzebuje  pani 

odpoczynku, żeby znów stać się  sobą. Proszę jak  najczęściej 
czytać Biblię i znajdować pocieszenie w słowach Pana. Złożył 
ręce i przekrzywił głowę. - Czy zna pani Jego słowa? Biegnę 
drogę  Twoich  przykazań,  bo  czynisz  moje  serce  szerokim.  

uśmiechem  skinął  głową.  -  Proszę  postępować  zgodnie  ze 
słowami  Pana,  pani  Bjerregaard,  a  odnajdzie  pani  właściwą 
drogę. 

Była tak samo mądra jak wcześniej. Czy pastor nie rozumie, o 

czym  ona  mówi?  Odpoczynek  i  spokój?  To  ostatnie,  czego 
potrzebuje  nie  zajmuje  się  teraz  niczym  innym,  tylko 
odpoczywa! 

 

background image

Pastor  wstał  i  ujął  jej  dłonie.  -  Pomódlmy  się  razem,  pani 

Bjerregaard. 

Opuścił głowę, złożył ręce i zamknął oczy. Ellen nie była w 

stanie tego uczynić. 

Panie,  przenikasz  i  znasz  mnie,  Ty  wiesz,  kiedy  siadam  i 

wstaję.  Z  daleka  przenikasz  moje  zamysły,  widzisz  moje 
działanie i mój spoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane. 
Amen. 

Uniósł  głowę  i  uśmiechnął  się  łagodnie.  Nie  sądziła,  żeby 

zauważył, że nie złożyła rąk. 

- Proszę zaufać naszemu Panu. Gdy pojawią się wizje, niech 

pani składa ręce i modli się do niego, aby zabrał ciężar, który 
złożył na pani ramionach, a zobaczy pani, że On uwolni panią 
od pani ciężkich myśli. 

Pastor ruszył do drzwi, zabierając  swój płaszcz. Twarz miał 

teraz poważną. - Bóg jest miłosierny, lecz niech pani wspomni 
Jego słowa: Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie 
jest Mnie godzien. 
Pozwolił, aby słowa zawisły w powietrzu i 
skłonił się przed Ellen. - Proszę na koniec dać mi znać, jak się 
pani ma, pani Bjerregaard. 

 

background image

Skinęła głową, czując suchość w ustach. -Oczywiście. 
Zamknęła za nim drzwi. Co miał na myśli, wypowiadając te 

ostatnie  słowa?  Czyżby  uważał,  że  Ellen  nie  jest  dobrą 
chrześcijanką? Czy sądził, że straciła wiarę z powodu swoich 
wizji? W takim razie mylił się. Jedyną troską Ellen było to, że 
dziewczynka nie może zaznać spokoju. Ktoś musi jej pomóc. 
Miała nadzieję, że pastor będzie uważał tak samo. 

Zamiast tego poradził jej, żeby modliła się do Boga. 
Wróciła do salonu i opadła na kanapę. 
Była taka pewna. Pastor mówił przecież z ambony o śmierci i 

zmartwychwstaniu. 

Kto mógłby jej pomóc, jeśli nawet on jej nie rozumie? 

Ulrik szybkim krokiem szedł w dół ulicy. Musi porozmawiać 

z  Ellen,  powiedzieć,  że  przeprowadził  rozmowę  z  doktorem 
Hartvigiem, 

 

background image

który  gorąco  zalecił  mu  pomoc  profesora  Calmeyera  ze 

szpitala dla obłąkanych. 

Szpital  dla  obłąkanych.  Ulrikowi  nie  podobała  się  ta  myśl, 

miał nadzieję, że Ellen odzyska rozsądek, ale jeśli tak się nie 
stało, to lepiej, żeby uzyskała pomoc, niż żeby cierpiała tak jak 
teraz. Musi wyzdrowieć, a pobyt w szpitalu dla obłąkanych to 
żaden  wstyd.  Wiedział,  że  przyjmują  tam  chorych  z  całego 
miasta,  ale  zamożni  pacjenci  nie  przebywali  w  tym  samym 
miejscu, co ubodzy. 

Ze wszystkich sił starał się wierzyć, że Ellen nie potrzebuje 

leczenia,  że  wyzdrowieje,  jeśli  będzie  miała  zapewniony 
spokój  i  wypoczynek,  wydawało  mu  się  jednak,  że  ataki 
zdarzają się teraz częściej. 

Pozostaje  pytanie,  czy Ellen  da się  namówić  na rozmowę  z 

profesorem Calmeyerem. Ulrik miał nadzieję, że tak, mogliby 
wtedy razem ocenić, jaki sposób leczenia mógłby jej pomóc. 

Skręcił  za  róg.  Ustalił  z  profesorem,  że  może  przyjść  do 

szpitala jutro, ale  co  będzie,  jeśli  Ellen  nie  zechce? Ulrik  nic 
nie będzie mógł zrobić, je- 

background image

śli odmówi. Słyszał wprawdzie o pacjentach kierowanych do 

szpitala wbrew ich woli, ale Ellen nie była aż tak bardzo chora. 
Nie  stanowiła  zagrożenia  dla  innych,  sądził  również,  że  dla 
siebie samej też nie, chociaż utrzymywała, że widzi zmarłych i 
słyszy głosy. 

Jednak  profesor  Calmeyer  uważał,  że  to  poważna  sprawa. 

Powiedział poza tym, że ważne jest, aby zaczęto leczyć Ellen 
jak najwcześniej, wtedy szanse wyleczenie będą największe. 

Już miał otworzyć furtkę, gdy zobaczył przechodzącego przez 

ogród  duchownego.  Natychmiast  go  rozpoznał,  to  pastor 
Sverdrup z ich kościoła. 

Ulrik zacisnął usta. A więc Ellen zrobiła, jak zapowiadała i 

wezwała  pastora,  mając  nadzieję,  że  będzie  mógł  jej  pomóc. 
Ulrik  słyszał,  że  niektórzy  księża  zajmują  się  czymś  takim, 
chyba  nazywa  się  to  egzorcyzmami  albo  wypędzaniem 
duchów. A jednak dziwiło go to. Wydawało mu się, że ludzie 
Kościoła są dość rozsądni, aby zdawać sobie sprawę z tego, że 
to  nic  innego  jak  tylko  wymysły,  przesądy,  których  miejsce 
powinno być w średniowieczu. 

 

background image

Czy ich własny pastor zajmuje się czymś takim? Jeśli tak, to 

umocnił  Ellen  w  przekonaniu,  że  jej  przeżycia  są  realne  i 
jeszcze bardziej jej zaszkodził. 

- Dzień dobry, pastorze Sverdrup - Ulrik uchylił kapelusza i 

podał  księdzu  rękę.  Wydawało  mu  się,  że  pastor  mierzy  go 
wzrokiem. - Czy rozmawiał pan z moją żoną? 

Pastor  skinął  głową  i  spojrzał  w  stronę  domu.  -  Tak,  panie 

Bjerregaard. 

Słowa  zawisły  w  powietrzu  i  Ulrik  postanowił  przejść  do 

sedna  sprawy.  - Wiem,  po co  pastor  przyszedł  - powiedział  i 
ujrzał,  że  brwi  duchownego  odrobinę  się  uniosły.  -1  muszę 
wyrazić swoją nadzieję, że nie dał pastor mojej żonie pożywki 
dla jej fantazji. 

Oczy  pastora  wpatrywały  się  w  niego.  -  Nie,  panie 

Bjerregaard. Prosiłem ją usilnie, aby zwracała się do Pana w 
modlitwie. Sam oczywiście będę modlił się w jej intencji. 

Ulrik z ulgą spojrzał na pastora. - A więc pastor też nie wierzy 

w te wizje? 

Ksiądz zdecydowanie potrząsnął głową. - 

background image

Oczywiście, że nie, panie Bjerregaard. Zbliżył się na krok do 

Ulrika.  -  Obawiam  się,  że  to  wina  słabego  umysłu  pańskiej 
żony. Wie pan, niektóre kobiety tak mają. To przecież znany 
fakt, że umysł kobiety jest słabszy niż u mężczyzny. One nie 
mają  naszej  siły  i  jasnego  osądu  ani  naszej  zdolności 
wykazywania 

rozsądku 

nieznanych 

wcześniej 

okolicznościach. 

Ulrik nie wiedział, co ma powiedzieć. Wątpił w to, że fantazje 

Ellen  miały  coś  wspólnego  z  tym,  że  jest  ona  kobietą, 
uspokoiło  go  jednak  to,  że  pastor  podziela  jego  zdanie.  - 
Dziękuję.  Muszę  przyznać,  iż  obawiałem  się,  że  pastor  jej 
uwierzy. 

Pastor  spojrzał  na  niego  mrocznym  wzrokiem.  -  Mam 

nadzieję, że moje zalecenia jej pomogą, ale muszę powiedzieć, 
że  bardzo  martwi  mnie  jej  stan.  Czy  rozmawiał  pan  z 
rodzinnym lekarzem? 

Ulrik skinął głową. - Zalecił, aby moja żona porozmawiała z 

profesorem Calmeyerem ze szpitala dla obłąkanych. 

Pastor  wyglądał  na  zadowolonego.  -  To  dobrze.  Nasz  Pan 

może bardzo pomóc, ale nie po- 

 

background image

winniśmy  nie  doceniać  naszych  zdolnych  lekarzy.  Wręcz 

przeciwnie, w tym przypadku poradziłbym panu to samo. 

Ulrik  uścisnął  dłoń  pastora,  zadowolony,  że  podziela  jego 

zdanie. 

Umocniło go to w przekonaniu, że postępuje właściwie. 
Ellen wpatrywała się w Ulrika, nie mogąc uwierzyć w to, co 

powiedział. - Szpital dla obłąkanych? 

Ledwo była w stanie wypowiedzieć te słowa, lecz gorsze było 

to, iż Ulrik najwyraźniej myślał, że ona powinna porozmawiać 
z profesorem, o którym tak ciepło się wyrażał. 

On  naprawdę  wierzył,  że  Ellen  traci  rozum.  Tak  samo  jak 

pastor. 

A teraz Ulrik siedzi tu i opowiada, że umówił na jutro rano 

wizytę w szpitalu u profesora Calmeyera. 

Skuliła się, czując zimny pot spływający po plecach. 

background image

Szpital dla obłąkanych! Zawsze szkoda jej było pacjentów. 
Jak bardzo żałowała tego, że opowiedziała Ulrikowi o swoich 

przeżyciach. 

-  Nie  mogę  uwierzyć,  iż  uważasz  za  konieczne,  żebym 

musiała  iść  do  szpitala  dla  obłąkanych  -  wyjąkała  czując,  że 
zbiera się jej na płacz. Że Ulrik nie wierzy w to, co ona widzi i 
słyszy, to jedna sprawa, ale to?. Nie mógł jej bardziej zranić. 

Ulrik  nachylił  się  ku  niej,  na  jego  twarzy  malowała  się 

bezradność. - Nie twierdzę, że musisz iść do szpitala, Ellen - 
powiedział spokojnie. -Chciałbym jedynie, abyś porozmawiała 
z profesorem Calmeyerem. On będzie umiał ci pomóc. 

Napotkała  spojrzenie  Ulrika.  Spojrzała  mu  prosto  w  oczy. 

Naprawdę sądzisz, że jestem szalona?. 

Wolno wstała, nie odwracając wzroku. - Zrobię, jak zechcesz 

-  powiedziała  zdecydowanym  głosem,  chociaż  miała  ochotę 
wybuchnąć płaczem. - Jeżeli naprawdę uważasz, że powinnam 
porozmawiać z lekarzem w szpitalu dla obłąkanych, zrobię to. 

 

background image

Odwróciła się do niego plecami i weszła na piętro. 
Profesor Calmeyer, który dużo wie o ludzkim umyśle, musi 

zrozumieć, że Ellen nie jest obłąkana. A więc jeśli rozmowa z 
lekarzem w szpitalu może przekonać Ulrika, że jego żona nie 
zwariowała, to Ellen pójdzie do niego. 

background image


 
Blanche przebiegła ogrodową ścieżką wiodącą do sierocińca. 

Co  za  paskudna  pogoda!  Spojrzała  na  Helenę  Augustę.  Na 
szczęście wydawało się, że córeczka nie przejmuje się wiatrem 
i  deszczem, wręcz przeciwnie; wiedziała, że Helenę  Augusta 
lubi  taką  pogodę.  Zwłaszcza  kałuże,  w  których  mogła  się 
taplać. 

Szybko otworzyła drzwi, a potem zamknęła parasolkę. Line 

musiała usłyszeć, że nadchodzi, bo pojawiła się i pomogła jej 
zdjąć płaszcz. 

- Wieje - powiedziała Blanche i wzdrygnęła się. Jesień bywała 

piękna,  ale  w  tym  roku  dużo  wiało  i  padało,  a  tego  dnia  w 
powietrzu unosiły się też płatki śniegu. 

 

background image

Line  skinęła  głową  i  uśmiechnęła  się  do  Helenę  Augusty.  - 

Wyglądacie na przemarznięte. Może chcecie coś ciepłego do 
picia? 

Blanche  skinęła  głową.  Wiedziała,  jak  bardzo  Helenę 

Augusta  lubi ciepły  sok,  który Line  podawała  dzieciom,  gdy 
były chore lub w dni zimne jak ten. - Wystarczy mi filiżanka 
kawy. 

Nalała  sobie  kawy  i  skierowała  się  do  gabinetu.  Helenę 

Augusta chyba już zapomniała o soku, bo zniknęła w pokoju, w 
którym bawiły się inne dzieci. 

Blanche  zamknęła  za  sobą  drzwi  i  opadła  na  krzesło  za 

biurkiem.  Musiała  przejrzeć  część  dokumentów  dzieci.  Po 
wiosennej  wyprowadzce  Mathiasa  i  Amalie  pojawiło  się 
więcej  par,  które  chciały  przygarnąć  dziecko,  a  po  południu 
mieli  przyjść  znajomi  państwa  Aaroe,  aby  poznać  malców. 
Blanche musi się przygotować. 

Upiła łyk mocnej, parującej kawy, czując ciepło rozlewające 

się po ciele, a potem wstała i podeszła do regału stojącego za 
biurkiem.  Przechowywała  tam  dokumenty  z  informacjami  o 
dzie- 

 

background image

ciach,  które  mieszkały  w  sierocińcu.  Zazwyczaj komisja  do 

spraw  ubogich  niewiele  wiedziała  o  ich  przeszłości,  dlatego 
Blanche  starała  się  zapisywać  jak  najwięcej  z  tego,  co  same 
opowiadały  i  czego  ona  sama  się  dowiedziała.  Szczególnie 
trudne było to w przypadku małych dzieci, które nie potrafiły 
jeszcze nic opowiedzieć. 

Chwyciła protokół, ale chyba Anna albo Line musiały ścierać 

tu kurze i robić porządek na półkach, bo tkwił ciasno między 
dwiema książkami. 

Udało się jej go wyciągnąć, coś jednak ją zastanowiło. Półka, 

na  której  leżał,  trochę  się  obluzowała.  Nieco  zdziwiona 
chwyciła  ją  i  spróbowała  wsunąć  ją  z  powrotem.  Wyższa  i 
niższa półka były umocowane tak, jak powinny. 

Teraz  zobaczyła,  że  półka  nie  jest  obluzowana.  Stanowiła 

rodzaj  drzwiczek,  musiała  być  gdzieś  przyczepiona  na 
zawiasach,  które  teraz  wypchnęły  ją  do  przodu.  Blanche 
szybko przyciągnęła ją do siebie. Z zaskoczeniem odkryła, że 
w  środku  znajduje  się  mała  półeczka  w  małym,  sekretnym 
schowku. 

 

background image

Stała  wpatrzona  w  skrytkę.  Nigdy  nie  słyszała,  żeby  ojciec 

mówił coś o tajnym schowku za regałem albo raczej regale. 
Nie  zauważyła  też,  żeby  ta  właśnie  półka  była  płytsza  od 
pozostałych. 

Z  ociąganiem  wyciągnęła  rękę.  Ojciec  musiał  być  ostatnią 

osobą, która włożyła coś do skrytki. Blanche z zapartym tchem 
podeszła bliżej. Co takiego ojciec tu trzymał? 

Pierwszą rzeczą, na którą padł jej wzrok, była jakaś ozdoba z 

mosiądzu,  dość  duża,  umocowana  na  ciemnoniebieskiej 
jedwabnej szarfie. Wzięła ją do ręki. Wydawała się ciężka, gdy 
tak leżała na dłoni. Blanche przyjrzała się jej bliżej. Nigdy nie 
widziała czegoś takiego. Ozdoba była tak  duża jak  jej dłoń i 
przypominała  cyrkiel,  lecz  dolna  krawędź  była  łukowato 
wygięta,  tworząc  trójkąt.  Blanche  odwróciła  przedmiot. 
Przypominał  przyrząd  służący  marynarzom  do  nawigacji,  ale 
na górze trójkąta znajdował się niebieski krzyż, na dole jakiś 
smok, a pomiędzy tymi figurami widniała czerwona róża. 

Blanche odłożyła ozdobę i wzięła do ręki gru- 
 

background image

bą, oprawioną w skórę księgę. Była duża i ciężka. Na okładce 

złotymi,  ozdobnymi  literami  wytłoczono  słowa  Złota  Wieża. 
Pod  spodem  wytłoczony  był  obraz  wieży.  W  każdym  z 
czterech  rogów  księgi  znajdował  się  symbol:  w  prawym 
górnym rogu oko otoczone czymś przypominającym słońce, w 
lewym  czterolistna  koniczyna.  Na  dole  widniały  czaszka  i 
kotwica wrysowana z gwiazdę. 

Blanche sądziła, że wie, co to takiego. Ojciec należał do loży 

Złota  Wieża.  Nigdy  nie  mówił wiele  o  tym,  co  się  działo  na 
spotkaniach, a ona nie pytała. Rozumiała, że jest to coś, o czym 
ojciec nie chce opowiadać. 

Otworzyła  księgę  i  jej  wzrok  prześliznął  się  po  pierwszej 

stronie. Słowa nie miały dla niej żadnego sensu. Nasi Bracia, 
przed Wami, jak czyni Zakon od epoki mroku. 

Blanche przejrzała stronę, słowa nic jej nie mówiły. Frères de 

la Rose Croix d'Or... 8

0

 Adeptus Minor, 9 

0

 Adeptus Major, 10 

0

 

Adeptus  Exemp-tus...  Nic  nie  rozumiejąc  kartkowała  dalej. 
Bracia się podzielili, a nasz nowy Wielki Mistrz mia- 

 

background image

nował swych najbliższych ludzi strażnikami naszej Loży Złota 

Wieża,  czytała  dalej.  Na  niektórych  stronach  było  też  wiele 
dziwnych rysunków, a także niezrozumiałych liczb i symboli. 

Jej wzrok zatrzymał się na czymś, co wydało się jej własnym 

imieniem, ale okazało się, że napisano tu coś innego. Bertrand 
de Blanchefort, szósty wielki mistrz templariuszy. 
Nigdy o nim 
nie słyszała. Ani o templariuszach, kimkolwiek by nie byli. 

Kartkowała  księgę  dalej,  zatrzymała  się,  gdy  na  jednej  ze 

stron ukazało się dziwne koło. Było podzielone na sześć części, 
narysowane w nich były smoki w różnych kolorach. Niebieski 
smok.  Czerwony  smok...  
Na  obrzeżu  koła  widniały  liczby  i 
znaki, których Blanche nie rozumiała. 

Potrząsnęła głową. Co to takiego? 
Nieco dalej w książce znalazła kolejny obraz wieży, takiej jak 

ta wytłoczona na okładce. Wieża podzielona była na nierówne 
części, w których wpisano różne słowa, takie jak braterstwo, 
szczerość 
wolność. W innym miejscu Blanche ujrzała trumnę, 
a w niej człowieka z czerwonym 

 

background image

sznurem  wokół  szyi.  Wokoło  trumny  stali  mężczyźni  w 

habitach, z pochylonymi głowami. 

Blanche  nabrała  powietrza  głęboko  do  płuc.  Czyjej  ojciec 

należał  do  tego  czegoś?  Zamknęła  księgę  z  uczuciem,  że 
uzyskała wgląd w coś, co nie było przeznaczone dla jej oczu. I 
tak musiało być, skoro ojciec ukrył księgę tutaj. 

Odłożyła oprawiony w skórę tom na miejsce, a potem wyjęła 

inną książkę, która także leżała na ukrytej półce. Był to mały, 
czarny  notatnik.  Blanche  otworzyła  go  na  przypadkowej 
stronie. 

13 lipca 1877, spotkanie Niebieski Smok. 
Musiała  usiąść,  kiedy  rozpoznała  pismo  ojca.  Zapisywał, 

kiedy odbywały się spotkania loży i co się na nich działo. 

Przesunęła  opuszkami  palców  przez  strony.  Nigdy  nie  była 

blisko z ojcem, a jednak za nim tęskniła. Gdyby miała innych 
bliskich  członków  rodziny,  pewnie  byłoby  inaczej.  Była 
oczywiście  rodzina  w  Gimle,  ale  oni  wiedli  własne  życie  na 
wsi, a ona swoje w Tonsbergu. 

Odchyliła się na krześle i wolno przekartkowała notes.   
5 września 1872, spotkanie Wielka Loża. 
 

background image

Dalej było podobnie. Część tekstu napisana była skrótami, tak 

że nie dało się zrozumieć sensu. 

Wtajemniczenie  dwóch  nowych  czeladników  w  dniu 

dzisiejszym. Ceremonię poprowadził S.M. Uważam, że A.L.0. i 
P.S. mogę być dobrymi braćmi. 

Przerwała  czytanie.  Skróty  -  sądziła,  że  to  inicjały.  Ojciec 

nigdy  nie  mówił,  kim  są  członkowie  loży,  chociaż  Blanche 
wiedziała, że należy do niej kilku z jego przyjaciół. 

Przeglądała dalej. 
20 kwietnia 1880, spotkanie Złoty Smok. 
Brat  G.L.  uważa,  że  należy  znieść  naszą  spowiedź  przed 

wielkim  mistrzem.  Wielki  mistrz  zalecił  mu  zmianę  zdania,  w 
przeciwnym  razie  zostanie  usunięty  z  loży.  Wydaje  mi  się,  że 
wielki mistrz nie docenia poparcia, jakie brat G.L. ma wśród 
innych braci. 

Blanche wypiła trochę kawy, która wciąż była ciepła. Trudno 

było zrozumieć sens tego, co pisał ojciec, coś jednak przykuło 
jej  uwagę.  Spowiedź?  Czy  członkowie  loży  spowiadali  się 
wielkiemu mistrzowi? Nie wiedziała dużo o spowie- 

 

background image

dzi,  tyle  tylko,  że  to  katolicki  zwyczaj.  O  ile  wiedziała, 

polegał na wyznaniu swoich grzechów księdzu, który udzielał 
rozgrzeszenia.  11  czerwca  1880,  spotkanie  Wielka  Loża 
Konflikt się zaostrza. Wielu braci jawnie popiera teraz zdanie 
brata G.L., że Sacramentum Poenitentiae należy zarzucić. Nie 
zająłem  jeszcze  stanowiska  w  tej  sprawie,  rozumiem  jednak 
punkt  widzenia  wielkiego  mistrza.  Tak  było  zawsze  w  loży. 
Wielki  mistrz  wysłuchiwał  spowiedzi  braci.  Mogliśmy 
przychodzić  ze  swoimi  grzechami  i  odprawiać  pokutę,  która 
wychodziła na dobre wszystkim braciom. 

Blanche siedziała wpatrzona w ostatnie słowa napisane przez 

ojca. O jakim to rodzaju pokuty jest tu mowa? 

Przewróciła kartkę, teraz ojciec wydawał się wzburzony. 
17  października  1880,  spotkanie  Złoty  Smok  Wielki  Mistrz 

usunął  z  loży  zbuntowanych  braci.  Trzej  bracia  musieli  dziś 
oddać  księgę  loży  i  swoje  znaki.  Gdy  opuszczali  ceremonię 
przysięgli, że założą własny zakon w zgodzie z tym, co 

 

background image

stanowiło  kiedyś  główne  założenia  Frères  de  la  Rose  Croix 

d'Or. 

Z  zainteresowaniem  wertowała  dalej  zapiski.  Wyglądało  na 

to, że ojciec pozostał lojalny wobec swojej loży, nowy zakon 
nie był już późnej wymieniany. 

Przerzuciła jeszcze kilka stron. 
6 stycznia 1883, spotkanie Wielka Loża 
Nie mogę uwierzyć w to, co usłyszałem, nie mam jednak także 

powodów, aby wątpić w słowa moich braci. 

Blanche uniosła się na krześle. O czym on pisze? 
J.P.A.  i  L.M.  powiedzieli  mi  w  najgłębszej  tajemnicy,  że 

wiedzą o czynach wbrew naturze, których dopuścił się wielki 
mistrz. 

Blanche wpatrywała się w zapisane przez ojca słowa. Czyny 

wbrew  naturze?  Przygryzła  wargę.  Nie  wiedziała,  kim  był 
wielki  mistrz,  ale  czy  naprawdę  utrzymywał  stosunki  z 
mężczyznami? 

To nie do pomyślenia, że Wielki Mistrz Złotej Wieży zadaje się 

w ten sposób z innymi mężczyznami, lecz jako jego najbardziej 
zaufany po- 

background image

wiernik jestem zmuszony jak najszybciej skonfrontować go z 

tą wieścią. 

Blanche łyknęła kawy, która teraz już była prawie zimna. Czy 

to naprawdę się wydarzyło? Wydawało się jej, że loża to tylko 
miejsce, w którym mężczyźni spotykają się, aby porozmawiać 
o interesujących ich sprawach. 

10 stycznia 1883 
Rozmawiałem  dziś  z  wielkim  mistrzem,  który  natychmiast 

zażądał,  abym  powiedział,  którzy  z  braci  rozpowszechniają 
takie  kłamstwa  na  jego  temat.  Mam  obowiązek  dochować 
tajemnicy, jeśli pozostali bracia przychodzą do mnie z takimi 
wieściami,  ale  wydaje  mi  się,  że  wielki  mistrz  musi 
podejrzewać, o kogo chodzi. Gdy odgadł ich nazwiska, trudno 
mi było zaprzeczyć. 

Boję się, że to zniszczy naszą lożę, nasze braterstwo. Wielki 

mistrz  zdecydowanie  zapewnił,  że  to  kłamstwo,  a  mnie  nie 
pozostaje  nic  innego, jak tylko mu uwierzyć, a przecież znam 
J.P.A. i L.M. jako rozsądnych i uczciwych ludzi. 

Blanche przerzuciła ostatnie strony, lecz ojciec nie pisał już o 

wielkim mistrzu i zarzuca- 

 

background image

nych  mu  stosunkach  z  innymi  mężczyznami.  23  kwietnia 

1883 

Spotkało  nas  wszystkich  wielkie  i  bolesne  zaskoczenie,  gdy 

dowiedzieliśmy  się  o  śmierci  wielkiego  mistrza.  Musiał  mieć 
problemy z sercem, tak jak ja. Wiem, iż oczekuje się, że wstąpię 
na  jego  miejsce,  ale  moje  zdrowie  na  to  nie  pozwala.  Loża 
potrzebuje  teraz  dynamicznego,  pełnego  sił  witalnych  wiel-
kiego mistrza, który może sprostać wyzwaniom, wobec których 
stanęliśmy w ostatnich miesiącach. 

Blanche odłożyła książkę. Ojciec napisał, że był najbardziej 

zaufanym  powiernikiem  wielkiego  mistrza  i  oczekiwano,  że 
zastąpi  go  w  loży.  Zamknęła  oczy,  a  jej  myśli  pobiegły  do 
wiosny  1883  roku.  Ojciec  zmarł  w  tamtym  roku  w  lecie, 
chociaż mówił jej, że czuje się dobrze. 

Nie czuł się jednak dość silny, aby zostać wielkim mistrzem 

loży. 

2 maja 1883, spotkanie Niebieski Smok 
Czy  mogę  trzymać  w  tajemnicy  grzechy  moich  braci?  Nie 

wiem.  Nie  mam  żadnego  dowodu  na  to,  że  moje  podejrzenia 
odzwierciedlają  rzeczywistość,  jednak  na  podstawie  tego,  co 
doszło do moich 

 

background image

uszu  po  śmierci  wielkiego  mistrza,  wątpię,  że  była  ona 

spowodowana naturalnymi przyczynami. 

Blanche zaparło dech w piersiach. O co tu chodzi? Ponownie 

przeczytała ostatnie słowa. Czyżby ojciec sądził, że ktoś stał za 
śmiercią wielkiego mistrza? Ktoś z członków loży? 

Właśnie przed tym ostrzegali bracia, którzy zostali usunięci z 

loży.  Poprzez  spowiedź  wielki  mistrz  zdobywa  wiedzę  o 
niecnych czynach, a ona może być dla niego niebezpieczna. 

W nadchodzącym czasie muszę zdecydować, co mam zrobić. 

Ci  bracia,  którzy  wiedzieli  o  nienaturalnych  skłonnościach 
wielkiego  mistrza,  czy  rzeczywiście  zagroził,  że  wyjawi 
tajemnice ich spowiedzi, jeżeli oni wyjawią to, co wiedzą o jego 
czynach wbrew naturze? 

Blanche szybko przeszła na kolejną stronę. 
16 czerwca 1883, spotkanie Wielka Loża 
Nowy  wielki  mistrz  prosi  nas,  abyśmy  trzymali  się  razem  i 

odnowili  silne  poczucie  braterstwa,  jakie  przez  wieki  obecne 
było  w  naszym  zakonie.  Opowiedziałem  o  moich  po-
dejrzeniach, lecz natychmiast je odrzucił. Jak 

background image

powiedział,  Złota  Wieża  stoi  ponad  prawem.  Tylko  w  ten 

sposób można utrzymać braterstwo. 

Blanche przeczytała ostatnie notatki ojca, nic tam jednak nie 

było  o  zmarłym  wielkim  mistrzu.  Niedługo  potem  ojciec  też 
umarł. 

Zamknęła  księgę  i  nakryła  ją  dłonią.  Notatki  ojca.  Czy 

pozostawiłby je w skrytce, gdyby wiedział, że zbliża się jego 
ostatnia  godzina?  Czuła,  że  księgi  i  znak  należą  do  loży  i 
wiedziała, że słowa zapisane w obu księgach są przeznaczone 
tylko dla braci. 

Wstała  i  znów  podeszła  do  ukrytej  półki.  Przed  chwilą 

zajrzała do świata, którego nie znała, o którym być może nikt 
nie  powinien  wiedzieć.  Przeczytane  zapiski  nie  dały  jej  nic 
poza  okruchem  wiedzy  o  małej,  zamkniętej  społeczności, 
zastrzeżonej dla nielicznych. 

Przez  chwilę  trzymała  rękę  na  oprawnej  w  skórę  książce. 

Sądziła,  że  ojciec  chciał,  aby  i  ona  i  znak  zostały  zwrócone 
braciom. 

Uderzyła ją pewna myśl. 
Pan Aaroe mówił kiedyś, że należy do loży. 
 

background image

Może Blanche mogłaby jemu zwrócić te przedmioty? 

Gdy tylko Blanche weszła do przedsionka w domu państwa 

Aaroe, usłyszała perlisty śmiech Amalie. Dzieci przeniosły się 
tu pół roku temu i Blanche odwiedzała je, kiedy tylko nadarzała 
się okazja. 

Pani Aaroe zaprosiła ją do salonu, w którym Amalie ubierała 

dwie laleczki z porcelany i jednocześnie coś do nich mówiła. 

-  Musicie  siedzieć  prosto  -  napomniała  je  surowo, 

poprawiając ich sukienki. 

Pani Aaroe uśmiechnęła się do Blanche. -Bawi się w szkołę. 

Tak  bardzo  chciałaby  chodzić  do  szkoły,  tak  jak  Mathias. 
Wskazała dłonią stolik do kawy. - Proszę usiąść, pani Bjerkely. 

Blanche usiadła, a pani Aaroe zaczęła opowiadać o Mathiasie 

i Amalie. Blanche bała się kiedyś, że nowa matka będzie bar-
dziej interesowała się dziewczynką, ale pani 

 

background image

Aaroe z takim samym zapałem opowiadała o jej bracie. 
- Wygląda na to, że Mathias wreszcie się uspokoił - mówiła, 

podając  Blanche  szklaną  paterę  z  ciasteczkami.  -  Myślę,  że 
zrozumiał, iż to będzie jego dom już na zawsze. 

Blanche  skinęła  głową,  zadowolona  z  tego,  co  usłyszała.  - 

Czy Mathiasa nie ma dziś w domu? 

- Zaraz przyjdzie razem z moim mężem - odparła pani Aaroe. 

- Mąż zabrał go na nabrzeże. Przed południem przypływa jeden 
ze  statków  transportujących  artykuły  kolonialne.  Niedługo 
wrócą. 

Blanche  upiła  łyk  kawy,  była  zadowolona,  że  pan  Aaroe 

niedługo się zjawi. Przyszła tu właśnie po to, żeby się z  nim 
zobaczyć. 

Spojrzała  na  gospodynię,  która  śledziła  wzrokiem  Amalie. 

Coś  w  jej  twarzy  zastanowiło  Blanche.  Policzki  pani  Aaroe 
zaokrągliły  się,  oczy  błyszczały.  Blanche  nie  mogła  nie 
spojrzeć  na  jej  brzuch.  Czy  to  możliwe,  żeby...?  Szybko 
odwróciła wzrok. Pani Aaroe musi zbliżać się do czterdziestu 
pięciu  lat,  czy  mimo  tego  może  być  w  ciąży?  W  tak 
zaawansowanym wieku? 

background image

Blanche  zauważyła,  że  pani  Aaroe  patrzy  na  nią.  Miała 

łagodny wyraz twarzy, a na policzki wystąpił rumieniec. 

- Pani Bjerkely, muszę pani coś powiedzieć. 
Blanche  odstawiła  filiżankę,  chyba  wiedziała,  co  zaraz 

usłyszy. Być może pani Aaroe zwróciła uwagę na jej wzrok. 

Na  twarzy  kobiety  pojawił  się  ostrożny  uśmiech.  -  Jestem 

przy nadziei, pani Bjerkely. 

Blanche  uśmiechnęła  się  do  niej,  widząc,  jak  bardzo  jest 

radosna. - Na pewno bardzo się cieszycie. 

Pani  Aaroe  z  zapałem  pokiwała  głową  i  pochyliła  się  ku 

Blanche.  -  Nie  rozumiem  tego  -po  tych  wszystkich  latach... 
Zawsze  tak  bardzo  chciałam  mieć  dziecko,  a  teraz,  gdy 
sądziłam, że jest już za późno, okazało się, że noszę maleństwo 
pod sercem. 

Blanche spojrzała na Amalie. Przez krótki czas życie państwa 

Aaroe zostało wywrócone do góry nogami. Z bezdzietnej pary 
staną się wkrótce opiekunami trojga dzieci. 

Pani Aaroe nachyliła się znów ku Blanche 
 

background image

i położyła jej rękę na ramieniu. - Wiem, o czym pani myśli, 

pani  Bjerkely,  ale  może  pani  wierzyć,  że  nie  żałuję  swojej 
decyzji.  Zawsze  chciałam  mieć  dużo  dzieci,  a  teraz  zostałam 
pobłogosławiona aż trojgiem. 

Blanche napotkała jej spojrzenie, wiedziała, że słowa płyną ze 

szczerego serca. - Kiedy nadejdzie pani czas? 

- Pod koniec marca - odrzekła pani Aaroe, zamilkła jednak na 

dźwięk otwieranych drzwi. 

Blanche wiedziała, że gospodyni należy do kobiet, które nie 

lubią wyjawiać zbyt osobistych spraw. 

- Już idą - powiedziała pani Aaroe wstając. -Jak miło, że może 

pani przywitać się także z Mathiasem. 

Mathias wyrzucił z siebie prawdziwy słowotok, opowiadając 

o  wszystkim,  co  widział  na  statku,  a  Blanche  siedziała 
przyglądając się chłopcu. Pani Aaroe miała rację. Wyglądał na 
szczęśliwego. Gdy mieszkał w sierocińcu, nie mówił tak wiele. 
Teraz słowa wprost płynęły z jego ust, a pan Aaroe spoglądał 
na niego z dumą. 

background image

Siedzieli  przez  chwilę  pogrążeni  w  rozmowie,  aż  Blanche 

wstała.  -  Muszę  już  wracać  do  sierocińca,  ale  najpierw 
chciałabym coś panu dać, panie Aaroe. 

Wyjęła z torebki oprawną w skórę księgę i znak. Na widok 

tych przedmiotów pan Aaroe zmienił się na twarzy. 

- Znalazłam to w rzeczach mojego zmarłego ojca - wyjaśniła 

Blanche. 

Pan Aaroe wstał. - Chodźmy do gabinetu. 
Blanche podążyła za nim, zdziwiona jego reakcją. Stał się taki 

sztywny, prawie opryskliwy. 

Położyła  księgę  i  znak  na  biurku.  Pan  Aaroe  natychmiast 

chwycił  obie  rzeczy  i  schował  je  do  szuflady.  -  Dobrze  pani 
zrobiła dając mi księgę i medalion - powiedział krótko, prawie 
kwaśno. 

Spojrzała  wprost  na  niego,  niepewna,  czy  powinna 

opowiedzieć  o  notatkach  ojca.  Wzięła  notes  ze  sobą,  bo  nie 
mogła zapomnieć o tym, co tam przeczytała. - Wydaje mi się, 
iż ojciec chciałby, aby księga i znak wróciły do loży - powie-
działa spokojnie, nie mówiąc jednak, że czytała 

background image

księgę. Miała uczucie, że panu Aaroe nie spodobałoby się to. 

Sądziła,  że  podobnie  jak  jej  ojciec,  pan  Aaroe  nie  chce,  aby 
opowiadano  o  tym,  co  dzieje  się  w  loży,  co  łatwiej  było  jej 
zrozumieć, gdy sama uzyskała pewien wgląd w te sprawy. 

Pan Aaroe skinął głową, a na jego twarz powrócił przyjazny 

uśmiech. - Uważam, że ma pani rację. Wciąż stał za biurkiem. - 
Wie pani, wiedza o sprawach loży jest przeznaczona tylko dla 
jej członków. 

Przytaknęła ruchem głowy.  - Ojciec nigdy nie opowiadał, o 

czym mówi się na spotkaniach - powiedziała. 

Czy ma pokazać panu Aaroe także notatki ojca? To uczciwy, 

przyjazny człowiek, a Blanche dręczyło to, co przeczytała. A 
jeśli  podejrzenia  ojca  były  słuszne?  A  jeśli  wielki  mistrz 
naprawdę nie zmarł naturalną śmiercią? 

Pan Aaroe spojrzał na nią z ukosa. - Bracia mają też własne 

księgi,  w  których  zapisują,  kiedy  odbywają  się  spotkania  - 
powiedział wolno. Czy ojciec pani miał taką? Jakby czytał w 
jej myślach. 

 

background image

Wyjęła notatnik z torebki. - Chciałabym to zachować. Myślę, 

że  może  zawierać  osobiste  notatki  ojca.  Spojrzała  na 
gospodarza, niepewna, co jeszcze powinna powiedzieć. 

Pan  Aaroe  skinął  głową  i  uśmiechnął  się.  -Sama  pani 

postanowi, pani Bjerkely. 

W  tej  samej  chwili  zdecydowała,  że  opowie  mu  o  tym,  co 

wyczytała z zapisków ojca. - Muszę przyznać, że przejrzałam 
te notatki - zaczęła. 

Pan Aaroe kiwnął głową. - Ma pani do tego oczywiście pełne 

prawo. 

Poruszyła się lekko, nie wiedziała, jak powiedzieć o tym, co 

leży jej na sercu. - Przede wszystkim zapisywał daty spotkań, 
ale jest coś jeszcze... 

Urwała. 
Pan Aaroe wskazał jej krzesło stojące przy biurku. - Myślę, że 

powinna pani usiąść, pani Bjerkely i powiedzieć, co leży pani 
na sercu. 

Spojrzała  na  niego.  Uśmiechał  się  przyjaźnie  czekając,  aby 

mówiła dalej. 

- Nie wiem, czy to coś ważnego, ale zaniepokoiły mnie pewne 

rzeczy, o których pisał ojciec. 

 

background image

Pan Aaroe zmarszczył czoło, gdy Blanche otworzyła księgę 

na odpowiednich stronach i podała mu ją. Bez słowa usiadł i 
zaczął czytać. 

Rozpostarła  ręce.  -  Nie  wiem,  czy  nie  zrozumiałam  czegoś 

źle, ale wydaje mi się, że ojciec wyraźnie podejrzewał, iż ktoś 
skrzywdził wielkiego mistrza. Przygryzła wargę. Kiedy tak tu 
siedziała i mówiła, brzmiało to głupio. - Może źle zrozumiałam 
- powtórzyła. 

Pan  Aaroe  przyjrzał  się  jej  z  namysłem,  po  czym  zamknął 

księgę  i  znów  odchylił  się  na  oparcie  fotela,  składając  ręce 
przed sobą na biurku. 

- Myślę, iż mogę panią zapewnić, że źle pani zrozumiała, pani 

Bjerkely. Nie wolno mi opowiadać o tym, co dzieje się w loży, 
ale mogę powiedzieć, że osoby z zewnątrz łatwo mogą źle to 
zrozumieć.  Dobrze  wiem,  że  przestraszyła  się  pani  czytając 
notatki ojca, ale jest tak, jak sama pani powiedziała. Pani ojciec 
jedynie  żywił  podejrzenia,  a  ja  mogę  zapewnić,  że  były  one 
bezpodstawne.  Wstał  z  uśmiechem  na  ustach.  -  Czy  mogę 
prosić, aby już więcej pani o tym nie myślała? Mrugnął do niej 
przyjaźnie. 

background image

Blanche wstała, czuła teraz ulgę. - Oczywiście, panie Aaroe. 

Spojrzała na księgę, a pan Aaroe wziął ją i podał jej. 

-  Niech  ją  pani  zatrzyma,  pani  Bjerkely.  Podziękowała, 

zadowolona, że pan Aaroe rozumie, iż ona pragnie zatrzymać 
książkę. 

Odprowadził ją do drzwi, teraz pojawiła się także pani Aaroe 

oraz dzieci. 

-  Mam  nadzieję,  że  wkrótce  znów  panią  ujrzymy,  pani 

Bjerkely  -  powiedziała  pani  Aaroe  ciepło.  Dzieci  uśmiechały 
się i machały do Blanche. 

- A wy możecie odwiedzać sierociniec, kiedy tylko chcecie - 

odparła i ucałowała je na pożegnanie. 

Pogrążona  w  myślach  szła  ścieżką  przez  ogród.  Może 

najlepiej będzie posłuchać rady pana Aaroe i zapomnieć o tym, 
co jest napisane w księdze. 

Wiedziała  jednak,  że  nie  uda  się  jej  zapomnieć  tak  od  razu 

notatek ojca. 

O  pułkowniku  można  było  powiedzieć  różne  rzeczy,  ale 

umysł miał na pewno jasny. 

background image

Alf spojrzał na Blanche z namysłem. - Myślę, że pan Aaroe 

ma rację, Blanche. Nie myśl już o tym, co tam jest napisane - 
powiedział i podał jej księgę. - Twój ojciec pisał przecież, że 
nie  posiada  dowodu  na  to,  iż  to  bracia  zgładzili  Wielkiego 
Mistrza. 

Blanche  usiadła  i  zamyślona  patrzyła  przed  siebie.  -  Lecz 

ojciec  sądził,  że  śmierć  wielkiego  mistrza  to  nie  przypadek. 
Kilku członków loży wykryło, iż utrzymywał miłosne stosunki 
z  innym  mężczyzną,  a  gdy  nie  chcieli  już,  żeby  dłużej  był 
wielkim mistrzem, zagroził im wyjawieniem ich spowiedzi. 

Alf prychnął i wstał. - To jakaś banda szaleńców. 
Blanche  roześmiała  się  cicho.  -  Tak,  to  dziwne,  że  dorośli 

mężczyźni zajmują się czymś takim. Nie mogę pojąć, po co im 
takie drobiazgowe rytuały i ceremonie. 

Alf  potrząsnął  głową,  nalewając  kawy  dla  nich  obojga.  - 

Leżeć w trumnie, żeby potem zo- 

 

background image

stać wyniesionym do grobu! Ja też tego nie rozumiem. 
Ktoś zapukał do drzwi i Alf poszedł otworzyć. Zaraz wrócił. - 

To wiadomość dla ciebie. 

Blanche wzięła złożoną kartkę i rozłożyła ją. Po przeczytaniu 

podała ją Alfowi. Było więc tak, jak myślała. 

- Pan Aaroe chyba jednak uważa, że ojciec się nie mylił. 
W liście proszono, aby przyszła do loży następnego dnia po 

południu. 

background image


 
Ellen wysiadła z powozu i spojrzała w górę na wznoszącą się 

przed nią wielką i wspaniałą murowaną budowlę. Szpital dla 
obłąkanych wyglądał inaczej, niż to sobie wyobrażała. Sądziła, 
że będzie to ponury, skromny budynek, myliła się jednak. 

Mieścił się w spokojnej okolicy, otoczony lasami, wśród pól i 

łąk. Ellen uważała, że to musi być dobre miejsce dla pacjentów, 
którzy potrzebują spokoju i odpoczynku. 

Ulrik  uśmiechnął  się  do  niej,  ale  widziała,  że  jest 

zdenerwowany. Może jednak wątpił, czy postępuje właściwie? 
W każdym razie Ellen ma tylko porozmawiać z profesorem, a 
jeśli  wszystko  pójdzie  po  jej  myśli,  szybko  stwierdzi,  iż  ona 
wcale nie traci rozumu. 

 

background image

Widziała przed sobą wieżę z zegarem i portalem, który musiał 

być  głównym  wejściem  do  budynku.  Trzymając  się  za  ręce 
weszli po niskich, szerokich schodach wiodących do otwartego 
holu. Tutaj też było inaczej, niż to sobie wyobrażała. Pośrodku 
holu znajdowała się fontanna ozdobiona posągiem, a galerię na 
piętrze podtrzymywały potężne kolumny. 

Ulrik dał jej znak, aby zaczekała, a gdy pytał o drogę, Ellen 

rozglądała  się  dokoła.  Nic  nie  wskazywało  na  to,  żeby 
mieszkali  tu  szaleńcy.  W  ogromnym  holu  było  cicho  i 
spokojnie. 

Odetchnęła  głęboko,  gdy  Ulrik  wrócił  do  niej.  Bała  się 

rozmowy z profesorem. A jeśli on też będzie uważał, że jest 
szalona? Nie wiedziała, co wtedy zrobi. Ostatnio wydawało się 
jej, że najlepiej by było, gdyby przeprowadzili się z Ulrikiem 
gdzie  indziej,  do  innego  domu.  Nigdy  nie  przeżyła  czegoś 
takiego  w  jakimkolwiek  miejscu.  W  nocy  też  słyszała  małą 
dziewczynkę,  wydawało  się,  że  odgłosy  dobiegają  z  kuchni. 
Najpierw  obudził  ją  brzęk  naczyń  i  dźwięk  zatrzaskiwanych 
mocno drzwi. Przez chwilę leżała na 

background image

słuchając,  a  gdy  wydało  jej  się,  że  słyszy  dziecięcy  głosik, 

który cicho śpiewa, wstała. Wyśliznęła się na korytarz, wtedy 
jednak wszystko umilkło. 

- Profesor ma gabinet na piętrze - powiedział Ulrik i wskazał 

jej  schody.  Ellen  poczuła  jeszcze  mocniejsze  ściskanie  w 
żołądku, kiedy stanęli przed drzwiami oznaczonymi tabliczką z 
napisem Profesor Christen Calmeyer. 

Zauważyła, że Ulrik na nią patrzy, ale nie chciała spojrzeć mu 

w oczy. To jego wina, że się tu znalazła. To on umówił ją na 
wizytę. 

Ulrik uniósł dłoń i zapukał. Rozległ się głęboki głos: Proszę. 
Weszli do dużego gabinetu. Przy ścianach stały tu wysokie aż 

pod sufit regały z książkami, zrobione ze szlachetnego drewna 
w  ciemnym  kolorze,  a  na  wprost  Ellen  i  Ulrika  królowało 
ogromne biurko. Profesor stał przy jednym z wysokich okien 
za biurkiem i wyglądał na zewnątrz. Teraz odwrócił się w ich 
stronę. 

Profesor  Calmeyer  musiał  zbliżać  się  do  sześćdziesiątki. 

Twarz miał przyjazną, chociaż Ellen zwróciła uwagę, że lekarz 
dyskretnie lustruje ją 

 

background image

wzrokiem. Stalowosiwe włosy kręciły się, ale były porządnie 

zaczesane  i  ułożone  za  pomocą  pomady.  Profesor  miał  też 
dobrze  utrzymaną  kozią  bródkę.  Nosił  nienaganny  strój  - 
granatowy garnitur z kamizelką i jedwabną chustką na szyi, od 
człowieka  na  jego  stanowisku  niczego  innego  nie  należało 
oczekiwać.  Spojrzenie  miał  surowe,  lecz  łagodziły  je 
zmarszczki od uśmiechu. 

-  Pani  Bjerregaard?  -  uśmiechnął  się  profesor  i  podszedł  do 

nich z wyciągniętą dłonią. 

Na  jego  widok  Ellen  natychmiast  stała  się  spokojniejsza, 

naprawdę wydawał się miły. Może nie będzie tak źle, jak się 
obawiała? 

Ulrik  także krótko przywitał  się, po czym profesor poprosił 

Ellen,  żeby  usiadła.  -  Jeśli  nie  ma  pan  nic  przeciwko,  panie 
Bjerregaard,  chciałbym  porozmawiać  z  pańską  żoną  na 
osobności. Uśmiechnął się do Ulrika i podszedł do otwartych 
drzwi. - Poza tym my już rozmawialiśmy - dodał cicho. 

Gdy  za  Ulrikiem  zamykały  się drzwi,  posłał Ellen  dodający 

odwagi uśmiech. To dobrze, że go tu nie ma. Łatwiej jej będzie 
swobodnie mówić bez zarzutów i komentarzy męża. 

 

background image

Profesor usiadł za biurkiem i uśmiechnął się do Ellen. - Czy 

siedzi pani wygodnie? 

Skinęła  głową,  odwzajemniając  jego  uśmiech.  -  Tak,  panie 

profesorze, dziękuję. 

Pochylił się nad biurkiem i złożył ręce przed sobą. Był inny 

niż  się  spodziewała,  sympatyczniejszy,  poza  tym  miło  się 
uśmiechał. 

- Pani mąż przedstawił mi w krótkim zarysie, co panią dręczy, 

pani  Bjerregaard,  ale  ja  chciałbym  też  usłyszeć,  jak  pani 
opisuje swoje przeżycia. 

Wyprostowała się na krześle, podobał jej się sposób, w jaki 

mówił  profesor.  A  więc  on  też  uważał  jej  przeżycia  za 
prawdziwe, nie za wytwór jej wyobraźni. 

Spokojnie  zaczęła  opowiadać,  jak  to  się  zaczęło,  o  grze  na 

fortepianie i walizce w pokoju dziecinnym. Profesor słuchał w 
milczeniu, czasami jednak kiwał do niej głową podczas robie-
nia notatek. 

Kiedy skończyła opowiadać, profesor odłożył pióro i oparł się 

na  krześle.  -  Nie  ulega  wątpliwości,  że  pani  naprawdę  to 
przeżywa, pani Bjerregaard - powiedział w końcu. 

 

background image

Ellen poczuła gorąco na policzkach. W końcu ktoś zechciał ją 

wysłuchać!  -  Cieszę  się,  że  pan  tak  mówi,  profesorze 
Calmeyer. 

-  Czy  odczuwa  pani  strach,  gdy  to  się  dzieje?  -  ciągnął 

profesor z namysłem. 

Ellen  skinęła  głową.  -  To  mnie  przeraża.  Nigdy  przedtem 

czegoś takiego nie przeżyłam. 

Profesor  spojrzał  na  nią.  -  Więc  chciałaby pani,  żeby to  się 

skończyło? 

- Bardzo. 
Profesor wstał. - Proponuję, żeby na krótki czas opuściła pani 

dom, w którym państwo mieszkają. Ponieważ nie miała pani 
takich problemów przed przybyciem do Christianii, sądzę, że 
mają one związek z państwa nowym życiem. Dlatego uważam, 
że dobrze by pani zrobiło, gdyby przyszła tu pani na kilka dni, 
żeby  odpocząć.  Zamilkł  na  chwilę.  -  Jak  zrozumiałem, 
wcześniej też miała pani pewne kłopoty? - dodał pytająco. 

Ellen spojrzała na niego, nie rozumiejąc, a potem domyśliła 

się,  do  czego  profesor  zmierza.  Zażenowana  spuściła  wzrok. 
To, co się wte- 

background image

dy stało, wydawało się takie odległe, jakby należało do innego 

życia. To było w innym życiu. Nigdy już nic takiego nie zrobi. 
Poza tym była rozczarowana, że Ulrik wyjawił to profesorowi. 
Opowiedziała  mu  o  tym  w  zaufaniu.  Nie  chciała  dzielić  się 
takimi przeżyciami z obcymi ludźmi. 

Profesor  podszedł  do  niej,  położył  jej  dłoń  na  ramieniu  i 

uśmiechnął  się.  -  Nie  chcemy,  żeby  coś  takiego  znów  się 
wydarzyło, prawda? 

Ellen potrząsnęła  głową.  - Mogę  zapewnić,  że nie mam już 

takich myśli, profesorze Calmeyer. 

Profesor pokiwał głową. - To dobrze. Jednak gorąco zalecam, 

aby  przybyła  tu  pani  na  rekonwalescencję,  pani  Bjerregaard, 
może  na  jakiś  tydzień.  Zostanie  pani  oczywiście 
zakwaterowana w osobnym pokoju w skrzydle dla pacjentów z 
wyższych warstw. Na tym oddziale są też duże salony i toalety. 
Zresztą w tym skrzydle jest mało pacjentek, tylko pięć innych 
kobiet. 

Ellen wpatrywała się w profesora. Czy on naprawdę uważa, 

że ona potrzebuje leczenia w szpitalu? 

 

background image

Spojrzał w stronę drzwi. - Zawołam teraz pani męża. 
Myślała,  że  profesor  jeszcze  z  nią  porozmawia,  dlatego 

zdziwiła  się  trochę,  gdy  do  gabinetu  wszedł  Ulrik.  Dwaj 
mężczyźni  stali  przez  chwilę  przy  drzwiach  i  cicho  o  czymś 
rozmawiali. W końcu Ulrik wolno pokiwał głową i podszedł do 
żony. 

- Profesor sądzi, że dobrze ci zrobi, jeśli spędzisz tu kilka dni, 

Ellen. 

Wpatrywała się w niego, widząc, jak bardzo jest zrozpaczony. 
-  Dobrze  ci  to  zrobi,  Ellen.  Potrzebujesz  spokoju  i 

wypoczynku  - powiedział błagalnie, ujął jej dłonie w swoje i 
uścisnął. - Po tym wszystkim, co się stało. 

Wiedziała, o czym myśli. O dziecku, które stracili. I może ma 

rację.  Jesień  była  naprawdę  nieskończenie  długa,  dni 
wydawały się szare i niekończące się. Ellen wiedziała, że nie 
jest  tak  dobrą  żoną,  jak  chciała  i  na  jaką  Ulrik  zasługuje. 
Myślała tylko o tym, żeby znów zajść w ciążę. 

Może  naprawdę  dobrze  by  jej  zrobiło,  gdyby  opuściła  ten 

dom i zaczęła myśleć o czymś 

 

background image

innym. Właściwie to  dobrze brzmiało  - spędzić kilka dni w 

spokoju  w  szpitalnym  skrzydle,  o  którym  mówił  profesor. 
Wolno skinęła głową. 

Profesor bez słowa wyciągnął jakąś kartkę. -Jeśli pani i pani 

mąż  tu  podpiszą  -  poprosił  -  jutro  może  pani  zacząć 
rekonwalescencję. 

Oboje podpisali. 
-  Gdy  przyjdzie  pani  jutro,  pani  Bjerregaard,  nie  musi  pani 

mieć ze sobą niczego poza najbardziej potrzebnymi ubraniami 
- powiedział profesor z uśmiechem. Wszystko inne znajduje się 
w miejscu, w którym będzie pani zakwaterowana. 

Ulrik podał mu rękę. - Dziękuję, profesorze. 
W  milczeniu  wyszli  z  gabinetu.  Ulrik  posłał  żonie  pełen 

otuchy uśmiech. - Jesteś w najlepszych rękach, Ellen. Profesor 
Calmeyer zrobi wszystko, abyś wyzdrowiała. 

Spojrzała na niego. Zrozumiała, że Ulrik wciąż sądzi, iż ona 

jest chora na umyśle. 

Na szczęście profesor wykazał zrozumienie dla jej przeżyć. 
 

background image

Ellen zamknęła walizkę i rozejrzała się po sypialni. Sądziła, 

że  zapakowała  wszystko,  co  może  okazać  się  potrzebne  w 
ciągu tego tygodnia, kiedy jej nie będzie. Profesor Calmeyer 
powiedział  wprawdzie,  że  nie  będzie  potrzebowała  niczego 
oprócz ubrań, ale wzięła też książki i przybory do pisania oraz 
dwie  robótki,  którymi  się  zajmowała:  podłużną  makatkę  i 
koronkowy kołnierz. 

Coś musi robić, nie chodzi chyba o to, żeby przez cały dzień 

siedziała  na  krześle  i  patrzyła  w  powietrze,  chociaż  ma 
odpoczywać. 

W  drzwiach  stanął  Ulrik  z  łagodnym  wyrazem  twarzy.  - 

Spakowałaś się już? 

Ellen  skinęła  głową, a  on  wszedł  do  środka, żeby  wziąć  jej 

walizkę. Przez chwilę stali obok siebie w milczeniu. 

-  Będę  za  tobą  tęsknił,  Ellen  -  szepnął  Ulrik  i  wziął  ją  w 

ramiona. 

Spojrzała  na  niego.  Pogodziła  się  już  z  myślą,  że  powinna 

opuścić dom na tydzień, ale wciąż 

 

background image

czuła  się  zraniona  i  rozczarowana,  że  Ulrik  odwiedził 

profesora, zanim z nią porozmawiał. A jak to będzie, kiedy po 
tygodniu wróci do domu? Nie mogła pojąć, jak spokój i odpo-
czynek mogą sprawić, że jej wizje znikną. To, co znajduje się z 
tym domu, nie zniknie przecież. A może Ulrik ma rację i to są 
tylko sny, których ona nie może odróżnić od rzeczywistości? 

-  Przyjdziesz  mnie  odwiedzić?  Unikała  wypowiadania  słów 

szpital  dla  obłąkanych.  Nie  tam  miała  iść,  szła  na 
rekonwalescencję,  miała  mieszkać  w  skrzydle  dla  ludzi  z 
wyższych warstw. To coś zupełnie innego. 

Ulrik  pogładził  ją  po  policzku.  -  Oczywiście,  że  będę  cię 

odwiedzał,  każdego  dnia.  Czas  wizyt  jest  między  szóstą  a 
siódmą. Delikatnie pocałował ją w usta. - Już się cieszę na twój 
powrót do domu. 

Ellen  spuściła  wzrok.  Bała  się  opuścić  dom,  ale  szpital  dla 

obłąkanych wcale nie wyglądał tak przerażająco, jak sądziła, 
poza tym miała mieć towarzystwo kobiet ze swojej warstwy. 
Stanowiło to pewną pociechę. I nie miało to prze- 

background image

cież  trwać  dłużej  niż  tydzień.  A  po  powrocie  do  domu  za 

niedługi  czas  pojedzie  do  Gimle  na  święta.  Zrezygnowali  z 
przedświątecznego  przyjęcia,  które  planowali  na  ostatnią 
sobotę przed Bożym Narodzeniem, bo Ulrik uważał, że Ellen 
nie powinna zajmować myśli takimi sprawami podczas pobytu 
w szpitalu. 

Wsunął palec wskazujący pod jej brodę i uniósł twarz. Oczy 

mu błyszczały, Ellen wiedziała, że jest mu smutno. - Kocham 
cię, Ellen. Powoli wypowiedziane słowa płynęły z głębi serca. 

Jej oczy napotkały jego wzrok, wiedziała, że on oczekuje od 

niej takich samych słów, tkwiły jednak mocno w jej krtani. A 
jednocześnie wiedziała, że będzie za nim tęskniła. 

-  Będzie  mi  ciebie  brakować  -  odrzekła  cicho  i  spuściła 

wzrok. 

Wiedziała, że Ulrik stoi i patrzy na nią, ale nie była w stanie 

powiedzieć, że go kocha. 

Nie dziś, nie po tym, co zrobił. 
Miała  nadzieję,  że  poczuje  inaczej,  kiedy  to  wszystko  się 

skończy. 

background image

-  Pani  Bjerregaard,  to  jest  pani  Lognvig,  która  pokaże  pani 

pokój.  Profesor  Calmeyer  wskazał  ręką  wysoką,  szczupłą 
kobietę o szarych włosach związanych w węzeł na karku. Na 
głowie  miała  małą,  białą  czapeczkę,  a  niebieską  suknię  z 
bawełny chronił biały fartuch, jaki nosiły wszystkie pracujące 
tu kobiety. 

Ellen zerknęła na profesora, miała nadzieję, że to on pokaże 

jej pokój, ale był wyraźnie zajęty, bo ledwo miał czas się z nią 
przywitać, nim przedstawił jej panią Lognvig. 

-  Muszę,  niestety,  już  iść,  pani  Bjerregaard  -powiedział,  po 

czym  szybko  pobiegł  długim  korytarzem  wraz  z  dwoma 
innymi, młodszymi mężczyznami. Ellen sądziła, że oni także 
są lekarzami. 

- A więc zostałyśmy same, pani Bjerregaard. 
Ellen  odwróciła  się  do  pani  Lognvig.  Zrozumiała,  że  to 

surowa  kobieta,  w  jej  wąskiej  twarzy  nie  było  śladów 
przyjaznych  uczuć.  Oczy  były  szare,  podobnie  włosy,  wargi 
prawie niewidoczne. 

 

background image

- Tędy 
Ellen  szybko  zauważyła,  że  trudno  dotrzymać  kroku  pani 

Lognvig,  kobieta  raźno  ruszyła  naprzód,  a  ona  sama  niosła 
ciężką walizkę. 

Pani  Lognvig  zatrzymała  się  przy  dwuskrzydłowych 

drzwiach,  wyciągnęła  pęk  kluczy,  znalazła  właściwy  i  dwa 
razy przekręciła go w zamku. 

- Tędy - powtórzyła i przytrzymała Ellen drzwi. 
Ellen  postawiła  walizkę  na  podłodze  i  przyglądała  się,  jak 

pani Lognvig zamyka drzwi na klucz. Czy naprawdę musi to 
robić?  Czy  ludzie  stąd  uciekają?  A  może  są  niebezpieczni? 
Zadrżała. 

- Na pani oddziale są tylko kobiety - objaśniła monotonnym 

głosem  pani  Lognvig  i  zaczęła  iść  korytarzem.  -  Szpital  jest 
podzielony na dwa pawilony; jeden dla mężczyzn i jeden dla 
kobiet. Zerknęła na Ellen. - Mężczyznom i kobietom nie wolno 
razem przebywać. 

Ellen skinęła głową. Może to nie jest takie dziwne, pomyślała, 

rozglądając  się  dookoła.  Korytarz  był  szeroki,  sufit  miał 
wysoko. Przez wy- 

 

background image

sokie  okna  wpadało  do  wnętrza  światło  słoneczne.  Ellen 

widziała  szereg  zamkniętych  drzwi,  przed  niektórymi  z  nich 
siedziały kobiety w takich samych strojach jak pani Lognvig. 
Co one tu robią? Nie widziała żadnych pacjentów. 

Udało  się  jej  zajrzeć  przez  otwarte  drzwi  do  dużej  sali. 

Zaparło jej dech w piersiach. Na szczęście profesor Calmeyer 
powiedział, że Ellen dostanie własny pokój. W dużej sali stało 
wiele  łóżek,  ściśniętych  jedno  przy  drugim.  Czy  ludzie 
naprawdę mogą spać tak blisko siebie? 

Pani  Lognvig  zatrzymała  się  przed  kolejnymi  drzwiami.  - 

Będzie  pani  na  oddziale  A,  pani  Bjerregaard.  Ellen  zwróciła 
uwagę na jej wiele mówiące spojrzenie. 

Oddział A? To brzmi tak zimno, pomyślała Ellen czując, że 

drży.  Nie  podobały  jej  się  te  wszystkie  drzwi,  które  wciąż 
trzeba było zamykać. Szpital wyglądał raczej jak więzienie. 

Weszła do korytarza, który wyglądał całkiem inaczej niż ten, 

przez  który  szła  poprzednio.  Był  ładnie  urządzony,  na 
podłodze leżał dywan z czerwonym wzorem, a przy ścianach 
stały 

 

background image

duże,  zielone  rośliny.  Na  ścianach  wisiały  obra-^  zy,  a  na 

samym końcu Ellen mogła dostrzec pokój, z którego dobiegała 
muzyka fortepianowa. Widziała także kobietę pochyloną nad 
robótką. 

Natychmiast  trochę  się  uspokoiła.  W  tym  skrzydle  jest  na 

szczęście inaczej i nie chodzi tylko o umeblowanie. Było tak, 
jak obiecał profesor Calmeyer. Miała mieszkać między ludźmi 
z  wyższych  warstw.  Tego  by  tylko  brakowało,  żeby  było 
inaczej. Ulrik zapłacił za jej pobyt majątek. 

-  Proszę  tu  poczekać,  pani  Bjerregaard  -  poprosiła  pani 

Lognvig  i  podeszła  do  korpulentnej  kobiety  w  uniformie. 
Zamieniły kilka słów, po czym pani Lognvig wróciła. - Pokażę 
pani pokój. 

Ellen szła za nią, aż zatrzymały się przed ostatnimi drzwiami 

na końcu korytarza. - To pani pokój - oznajmiła pani Lognvig i 
otworzyła drzwi. 

Ellen  przekroczyła  próg,  ciekawa,  jak  będzie  wyglądał. 

Natychmiast się uspokoiła. Dostała bardzo przestronny pokój. 
Pod oknem stało 

 

background image

biurko,  a  przy  jednej  ze  ścian  ładne  łóżko.  Znalazło  się  tu 

także  miejsce  na  szafę  na  ubrania i  mały  stolik.  Na  ścianach 
wisiały piękne obrazy, była też półka, na której Ellen będzie 
mogła postawić swoje książki. 

-  Zaraz  przyjdzie  jedna  ze  strażniczek.  Do  tego  czasu  może 

pani obejrzeć pokój. 

Ellen spojrzała na nią zdumiona. 
Strażniczka

Nie czekając na odpowiedź, kobieta zamknęła za sobą drzwi. 

Ellen usłyszała, że wkłada klucz do zamka i przekręca. 

Stała patrząc na zamknięte drzwi. Czy to naprawdę konieczne 

zamykać je? Coś ścisnęło ją w piersi. Nie wiedziała, czyjej to 
się podoba. 

Postawiła  walizkę  przy  szafie  na  ubrania  i  zaczęła  rozpinać 

płaszcz, wyglądając przy tym przez okno. Ma w każdym razie 
ładny widok na wielki ogród i rozciągające się za nim pola. 

Właśnie zdjęła płaszcz, kiedy drzwi znów otworzyły się. Do 

pokoju  weszła  kobieta,  o  której  mówiła  pani  Lognvig.  Była 
niska, Ellen sądziła, że może zbliżać się do pięćdzie- 

 

background image

siatki. Na szczęście nie wyglądała tak surowo jak poprzednia. 
-  Dzień  dobry, pani  Bjerregaard,  witam  w  szpitalu.  Przejrzę 

pani rzeczy, zanim przyjdzie do pani lekarz. 

Ellen  spojrzała  na  nią  zaskoczona.  -  Przejrzy  pani  moje 

rzeczy? 

Kobieta posłała jej ostrożny uśmiech. - Może pani mówić do 

mnie panno Marstrand. 

Ellen stała patrząc, jak panna Marstrand otwiera jej walizkę. - 

Muszę powiedzieć, że zabrała pani dużo odzieży - powiedziała 
i zaczęła rozwieszać ubrania w szafie. - Lekarz może uznać, że 
nie  potrzebuje  pani  tych  wszystkich  sukien,  ale  oceni  to 
później. Potrząsnęła głową nad książkami, które Ellen zabrała 
z domu. - Czy profesor Calmeyer nie powiedział, że ma pani 
wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy? 

Ellen  nie  wiedziała,  co  powiedzieć.  -  Myślałam,  że  to  nic 

złego. 

Panna  Marstrand  potrząsnęła  głową.  -  Profesor  Calmeyer 

uważa  za  istotne,  aby  pacjenci  mieli  ze  sobą  jak  najmniej 
przedmiotów należą- 

background image

cych  do  ich  zwykłego  życia,  gdy  tu  przychodzą.  Chwyciła 

przybory do pisania i robótkę. 

Ellen nic nie rozumiała. - Ale... ale dlaczego? 
Panna  Marstrand  uśmiechnęła  się  z  rezygnacją.  -  Wkrótce 

pani zrozumie, że o takich sprawach rozmawia się z lekarzami. 
My,  strażniczki,  jesteśmy  tu  tylko  po  to,  aby  pilnować,  czy 
pacjenci  zachowują  się  właściwie  i  czy  mają  opiekę,  jakiej 
potrzebują. 

Włożyła  wszystkie  rzeczy  do  skrzynki,  którą  przyniosła  ze 

sobą.  -  To  by  było  na  tyle,  pani  Bjerregaard,  ale  może  się 
zdarzyć, jak już mówiłam, że lekarz uzna, iż ma pani za dużo 
ubrań. 

Panna Marstrand skierowała się ku drzwiom. - Musi tu pani 

zostać, póki nie przyjdzie lekarz, żeby z panią porozmawiać. 
Wkrótce  będzie  miał  swój  popołudniowy  obchód.  Potem 
dostanie pani posiłek, tutaj albo z innymi pacjentami. 

Ellen  opadła  na  łóżko.  Siedziała  wpatrzona  w  drzwi,  które 

strażniczka zamknęła za sobą. 

Po chwili usłyszała odgłos przekręcanego w zamku klucza. 
Co ona robi w tym miejscu? 

background image


 
Abelone  zamknęła  dziennik  i  przez  chwilę  siedziała 

wpatrzona w okno. Która może być godzina? Sądziła, że zbliża 
się północ. Upłynęło już wiele godzin od czasu, gdy ostatnie 
nocne marki udały się na spoczynek, lecz ona nie mogła spać. 

Wsparła  podbródek  na  ręce  i  siedziała  patrząc  na  morze. 

Srebrzysty księżyc w pełni ciężko wisiał ponad wierzchołkami 
drzew,  nakrywając  czarną,  migoczącą  powierzchnię  morza 
wąskim,  iskrzącym  się  dywanem.  Jak  baśniowo  może 
wyglądać natura w nocy! Niestety, śnieg, zdążył już stopnieć, 
na  dworze  było  dużo  jaśniej,  gdy  ziemię  pokrywała  biel.  To 
deszcz, który spadł za dnia sprawił, że śnieg się stopił. 

 

background image

Abelone  zdmuchnęła  świecę,  nadal  jednak  siedziała 

zapatrzona  w  świat  za  oknem.  Wiedziała,  że  powinna  iść  do 
łóżka, ale nie była zmęczona. To znaczy była zmęczona, ale nie 
mogła  spać,  jak  się  jej  to  zresztą  często  zdarzało.  Nic 
dziwnego,  że  bywała  śmiertelnie  zmęczona  o  poranku,  gdy 
zwierzęta czekały na nią w oborze. 

Wciąż było jej trudno kłaść się wieczorami bez Erika u swego 

boku.  Tęskniła  za  dźwiękiem  jego  regularnego  oddechu 
podczas snu, tęskniła za jego zapachem. Chciałaby móc się w 
niego wtulić, gdy tego potrzebowała. 

Kiedy  przestanie  za  nim  tęsknić?  Wydawało  się  jej,  że 

tęsknota nigdy nie zelżeje. Nauczyła się żyć ze swoją żałobą, 
nie było to już takie straszne i paraliżujące, jak na początku, ale 
tęsknota... Były dni, gdy tęskniła tak strasznie, że czuła ból w 
całym ciele. I nic nie mogła z tym zrobić. To uczucie nigdy jej 
nie opuszczało. Tak 'ak poprzedniego dnia, kiedy była zajęta 
kiermaszem.  Miała  tyle  innych  rzeczy  na  głowie,  ale  potem, 
gdy wróciła do domu, zatęskniła za tym, 

 

background image

aby móc opowiedzieć Erikowi, co się wydarzyło. Tak samo 

tęskniła za jego opowieściami o tym, jak minął mu dzień. 

Spojrzała  na  skały,  na  plażę  i  odlewnię  dzwonów. 

Wspomniała swoje wyobrażenia o tym, jak będzie wyglądało 
życie  jej i  Erika.  Tego  dnia,  gdy  się  pobrali  sądziła, że  będą 
dzielić życie, że razem będą patrzyli, jak dorastają ich dzieci i 
jak rodzą się ich wnuki. Myślała, że się razem zestarzeją. 

A  potem  to  się  stało.  Erik  został  jej  zabrany,  nagle  i 

niespodziewanie.  Nawet  wtedy,  gdy  miał  taką  wysoką 
gorączkę i doktor przygotował ją na zbliżający się koniec, nie 
wierzyła, że Erik może umrzeć. 

Mieli plany i całe życie przed sobą, nagle wszystko potoczyło 

się całkiem inaczej, niż przewidywała. 

Przesunęła  rękami  po  twarzy,  czuła,  że  powieki  są  ciężkie. 

Może przynajmniej spróbować się położyć i zasnąć. 

Już miała wstać, gdy jej wzrok przykuł jakiś ruch na plaży. 

Wychyliła się i wpatrzyła w ciem- 

background image

ność.  Czy  to  może  być  zwierzę?  Może  jakiś  drapieżnik? 

Ostatnio wiele ich widziała w zagajniku leżącym na zachód od 
Gimle. Wstała i stanęła bliżej okna. Po śmierci Erika lubiła nie 
spać  o  tak  późnej  porze.  W  domu  panowała  wtedy  cisza  i 
Abelone miała okazję pomyśleć. Za dnia było tyle rzeczy, które 
zajmowały jej uwagę i zakłócały myśli. 

Nie,  musiało  się  jej  coś  przywidzieć.  Już  chciała  odejść  od 

okna, kiedy na plaży coś się poruszyło. Przyglądała się przez 
chwilę i dopiero wtedy ujrzała, co to takiego. Wydawało się jej, 
że to męska sylwetka. Postać zeszła ze skał i wspinała się teraz 
po  ścieżce.  Abelone  widziała,  że  mężczyzna  wspiera  się  na 
lasce. 

Nic  nie  rozumiała,  nie  rozpoznawała  też  mężczyzny.  Poza 

tym wyglądał na leciwego, plecy miał przygarbione. 

Co on tu robi o tak późnej porze? 
Teraz  mężczyzna  się  zatrzymał,  stał  przy  zabudowaniach 

gospodarczych i patrzył na dom. W blasku księżyca widziała 
go lepiej. Nosił ciemny garnitur, a jego broda sięgała brzucha. 
Na głowie miał czarny melonik. 

 

background image

Abelone  zrobiła  krok  w  stronę  okna,  gdy  nagle  mężczyzna 

zwrócił głowę w jej stronę. Uderzyło ją, że musi być słaby na 
umyśle.  Starsi  ludzie  często  tak  mają.  Może  potrzebuje 
pomocy. 

Znów  wyjrzała  przez  okno,  ale  mężczyzna  już  zniknął. 

Obrzuciła spojrzeniem plażę, lecz nigdzie nie było go widać. 

Postanowiła  zejść  na  dół  i  go  znaleźć.  Pamiętała,  że  babcia 

była taka pod koniec życia, zagubiona, o zamglonym umyśle. 
Zdarzało  się  jej  nawet  wychodzić  na  dwór  w  zimie  bez 
odpowiedniego ubrania. 

Abelone zarzuciła szal na ramiona i szybko zeszła na dół, ale 

gdy wyszła na schody, nikogo nie zobaczyła. Zadrżała z zimna 
i ciaśniej otuliła się szalem. Wieczór był zimny, więc przeszła 
tylko kawałek po dziedzińcu. Nikogo nie było widać. 

Zamknęła za sobą drzwi i szybko wróciła do swojego pokoju, 

Powie o tym jutro ojcu. 

Teraz czas iść do łóżka. 
 

background image

Abelone siedziała przy kołysce. Czasami widok Małego Erika 

sprawiał jej ból. Teraz właśnie zasnął i leżał z kciukiem w buzi. 
Zapewne wszystkie matki uważają swoje dzieci za piękne, ale 
Mały Erik naprawdę taki jest. Rysy twarzy ma tak czyste, że 
serce Abelone zawsze wzbierało dumą, gdy na niego patrzyła. 

Podeszła do niej Bera. - Twój syn to prawdziwy suseł. 
Abelone wstała i skinęła głową. - Na szczęście. 
Spojrzała na Berę i postanowiła opowiedzieć o mężczyźnie, 

którego widziała w nocy. - To było takie dziwne - zaczęła. - 
Wydawało mi się, że w nocy widziałam starszego mężczyznę 
na dziedzińcu. 

Bera spojrzała na nią zdumiona. - Mężczyznę? W nocy? 
Abelone  skinęła  głową.  -  Tak,  nie  mogłam  spać,  więc 

siedziałam przez jakiś czas. 

Bera  zmarszczyła  czoło.  -  Wciąż  masz  problemy  ze  snem? 

Wiesz, że doktor Greni może ci coś na to dać. 

 

background image

Abelone wiedziała o tym, ale nie chciała środków na sen od 

doktora  Greni.  Nie  poczuje  się  lepiej  dzięki  nim.  -  Nie 
rozumiem,  co  on  tu  robił  -  ciągnęła.  Nigdy  przedtem  go  nie 
widziałam. 

Bera podeszła do pieca. - To na pewno któryś ze staruszków z 

przytułku dla ubogich. Słyszałam, że niektórzy z nich mają coś 
z głową. 

Abelone przytaknęła. - Może masz rację. 
W tym momencie do kuchni wszedł ojciec. -W czym Bera ma 

rację? - uśmiechnął się. 

Abelone znów opowiedziała o mężczyźnie, którego zobaczyła 

w nocy. 

Ojciec usiadł i napił się kawy, którą nalała mu Bera. - Myślę, 

że Bera ma  rację. Opieka w przytułku wygląda jak wygląda, 
zwłaszcza w przypadku starszych ludzi, którzy nie potrafią o 
siebie zadbać. Rozmawiałem o tym z pastorem Munthe, który 
sądzi,  że  warunki  są  tam  tak  złe,  że  nie  przynosi  to  chluby 
naszej  wsi.  Rzucił  Abelone  spojrzenie  ponad  kubkiem.  - 
Chciałby przebudować starą plebanię i zrobić tam dom opieki, 
jak to nazywa. 

- Rodzaj przytułku dla starszych ludzi? - zapytała. 
 

background image

Ojciec zawahał się. - W pewnym sensie tak, ale starsi ludzie 

mieliby tam zapewnioną opiekę. Wielu nie daje sobie rady u 
schyłku życia. 

Bera usiadła i ogrzewała dłonie, obejmując nimi kubek. - To 

może być naprawdę potrzebne. Widziałam, jakie warunki mają 
niektórzy  staruszkowie  w  przytułku.  Zacisnęła  wargi  i  po-
trząsnęła głową. - Bóg wie, że lepiej byłoby leżeć w ziemi, niż 
tak żyć. 

Ojciec opróżnił kubek i wstał. - Tak, dobrze, że mamy we wsi 

tak przedsiębiorczego pastora. 

Abelone  patrzyła  przed  siebie,  miała  nadzieję,  że  widziany 

wieczorem człowiek nie wróci do Gimle. 

Wypełniło ją nieprzyjemne uczucie, gdy spojrzał w jej okno.       

Wydawało się jej, że kogoś wypatruje. 

Abelone, pchając przed sobą wózek z Małym Erikiem, weszła 

na dziedziniec w Ladefoss; była ciekawa, ile pieniędzy udało 
się pani Agnes i pa- 

 

background image

storowi zebrać podczas kiermaszu na rzecz ubogich. , 
Pani Agnes musiała ją dostrzec, bo wyszła na schody, aby się 

przywitać. - Jak miło, że wzięłaś też chłopca! - wykrzyknęła, 
składając ręce. 

Abelone  wyjęła  Małego  Erika  z  wózka,  któremu  na  widok 

wyciągającej do niego ręce pani Agnes twarzyczka rozjaśniła 
się w uśmiechu. 

Abelone  podała  synka  pani  Agnes,  wiedząc,  że  mu  się  to 

spodoba. Nie bał się już tak bardzo innych ludzi, a panią Agnes 
dobrze poznał w ciągu jesieni. A ona lubiła dzieci i Abelone są-
dziła, że Mały Erik to czuje. 

-  Jaki  ładny  chłopiec!  Pani  Agnes  uścisnęła  Małego  Erika 

przytrzymując Abelone drzwi. 

Abelone podążyła za nią do prywatnego pokoju pastora, gdzie 

gospodyni usiadła z Małym Erikiem na kolanach. 

- Jaki już jesteś duży - uśmiechnęła się pani Agnes trzymając 

chłopca. 

Zaczęły rozmawiać o kiermaszu, który zdaniem pani Agnes 

okazał się bardzo udanym przedsięwzięciem. 

background image

- Ojciec mówił mi, że pastor Munthe ma zamiar zmienić starą 

plebanię  w  przytułek  dla  starszych  ludzi  -  powiedziała 
Abelone. 

- Dom opieki - poprawiła ją pani Agnes. 
Abelone zwróciła uwagę na rys niezadowolenia wokół jej ust. 

Może wspominanie o pastorze nie było rozsądne? 

W tej samej chwili ujrzała, że i on sam wchodzi do pokoju w 

jadalni. Pani Agnes wydawała się nie zauważyć jego wejścia. 
Musi jej być trudno mieszkać w jednym domu z mężczyzną, do 
którego żywi ciepłe uczucia i o którym sądziła, że żywi takie 
uczucia do niej, pomyślała Abelone. Wydawało się, że pastor 
niczego nie zauważył. Podszedł do nich z uśmiechem. 

-  Czy  to  pani,  pani  Ladefoss?  Jak  miło.  Stanął  koło  pani 

Agnes,  wziął  Małego  Erika  za  rączkę  i  uścisnął  ją.  -  Jakże 
szybko on rośnie. 

Twarz  pani  Agnes  zesztywniała,  lecz  pastor  był  wciąż  tak 

samo przyjazny. 

-  Rozumiem,  że  kiermasz  się  udał?  -  zapytała  Abelone, 

czując, że musi podtrzymać rozmowę. 

 

background image

Pastor  skinął  głową.  -  Na  szczęście.  Pieniądze,  które 

zebraliśmy, bardzo się przydadzą. 

-  Rozumiem,  że  pastor  chciałby  założyć  dom  opieki  dla 

ubogich starszych ludzi z wioski? -ciągnęła Abelone. 

Pastor uśmiechnął się od niej. - Co za zbieg okoliczności, że 

pani  o  tym  wspomniała,  pani  Ladefoss.  Właśnie  o  tym 
chciałem z panią porozmawiać. 

Usiadł  zakładając  nogę  na  nogę.  Abelone  cieszyła  się,  że 

pastor nie wie, iż pani Agnes jej się zwierzyła. Bo chyba mu 
tego nie powiedziała? 

Pani  Agnes  wstała.  -  Jeśli  mi  wybaczycie,  pójdę  już  - 

powiedziała i oddała Małego Erika Abelone. 

Na twarzy pastora pojawił się cień. Musiało im niełatwo być 

tak blisko siebie. 

-  Ma  pani  rację,  chciałbym  założyć  na  starej  plebanii  dom 

opieki dla starszych ludzi - potwierdził. Na jego twarzy znów 
gościł uśmiech. - Widziałem wielu starszych ludzi, którzy nie 
potrafią  sami  o  siebie  zadbać  i  nie  mają  rodziny.  Wielu 
potrzebuje pomocy w najbardziej podsta- 

background image

wowych sprawach. Niektórzy nie mogą nawet sami jeść, że 

już  nie  wspomnę  o  higienie  osobistej,  a  w  przytułku  nie  ma 
odpowiednich warunków dla tych nieszczęsnych ludzi. 

Abelone przysłuchiwała się mu. - A więc myśli pastor, żeby ci 

starsi ludzie mieli zapewnioną opiekę na starej plebanii? 

Pastor  pokiwał  głową  i  uśmiechnął  się.  -I  w  związku  z  tym 

pomyślałem o pani, pani Ladefoss. 

Abelone  spojrzała  na  niego  zaskoczona.  Nie  rozumiała,  do 

czego on zmierza. - Co ma pastor na myśli? 

Pochylił  się  i  popatrzył  na  nią  z  napięciem.  -  Byłaby  pani 

dobrą zarządzającą tego domu opieki, pani Ladefoss. 

Nie musiała się nawet zastanawiać. Coś takiego było całkiem 

nie do pomyślenia. Potrząsnęła głową. - To miłe, że pomyślał 
pastor o mnie, ale boję się, że jako gospodyni w Gimle mam 
pełne ręce roboty. 

Prawdę  mówiąc,  nie  miała  też  ochoty  pracować  w  takim 

miejscu, ceniła jednak, że pastor 

background image

chciał zapewnić starszym ludziom z wioski dobre miejsce. 
Pastor oparł się wygodnie na krześle i skinął głową. - Bałem 

się, że pani to powie, ale oczywiście to rozumiem. 

Widziała, że jest rozczarowany, ale nie mogła się zgodzić. W 

Gimle  jest  dużo  pracy.  Poza  tym  podejrzewała,  iż  pastor 
zaproponował tę posadę tylko po to, by, skierować jej myśli na 
inne tory. W takim razie popełnia błąd. Chciała jedynie robić to 
samo,  co  przed  śmiercią  Erika.  Zajmować  się  zwierzętami, 
domem i służbą. 

-  Ale  jeśli  nie  znajdzie  pani  czasu  na  zarządzanie  domem 

opieki,  może  pomogłaby  pani  przy  jego  urządzaniu?  Pastor 
uśmiechnął  się.  -  Jak  pani  wie,  stara  plebania  jest  bardzo 
zniszczona.  Większość  pokoi  wymaga  odnowienia,  zarówno 
jeśli  chodzi  o  zasłony,  jak  i  meble.  Potrzebuję  kogoś,  kto 
potrafi zamienić dom opieki w miejsce, w którym przyjemnie 
będzie przebywać. 

Abelone  szybko  się  zastanowiła.  Nie  chciała  stwarzać 

problemów, a zadanie wydawało się 

background image

ciekawe.  -  Jeśli  pastor  uważa,  że  mogę  pomóc,  chętnie  się 

tego podejmę - odpowiedziała. 

Twarz  mu  się  rozjaśniła.  -  Jak  to  miło  z  pani  strony,  pani 

Ladefoss.  Odetchnął  głęboko  i  spoważniał.  -  Musi  pani 
wiedzieć, że trudno jest znaleźć odpowiednich ludzi, którzy by 
zadbali o doprowadzenie starej plebanii do przyzwoitego stanu 
i  zarządzanie  domem  opieki.  Ci,  którzy  się  do  tego  nadają, 
mają z reguły dużo innych zajęć. 

-  Jestem  pewna,  że  kogoś  pastor  znajdzie  -stwierdziła 

Abelone. 

Pastor zerknął na nią. - Chciałbym zapytać, czy nie wybrałaby 

się pani ze mną do domu opieki teraz. Jeśli oczywiście ma pani 
czas - dodał szybko. 

Abelone  skinęła  głową.  Mały  Erik  powinien  zostać 

nakarmiony dopiero za kilka godzin. -Niech pastor nie sądzi, że 
jestem aż tak zajęta - uśmiechnęła się. 

Pastor wstał i podszedł do niej. Na jego twarzy gościła teraz 

powaga.  Położył  Abelone  rękę  na  ramieniu.  -  Wiem,  że  ma 
pani wiele pracy 

background image

w Gimle. Musi pani też wiedzieć, że rozumiem, jaki to trudny 

dla pani czas. 

Pastor  Munthe  jak  zwykle  pełen  był  zrozumienia.  Nie 

oczekiwał, że Abelone przestanie odczuwać smutek, rozumiał, 
że  wciąż  jest  pogrążona  w żałobie, chociaż  od  śmierci  Erika 
minęło już kilka miesięcy. 

Cieszyła  się,  że  może  mu  odpłacić  za  jego  zrozumienie 

pomocą przy urządzaniu domu opieki. 


Pastor  Munthe  oprowadził  Abelone  po  piętrze  dużego 

budynku  mieszkalnego.  -  Mam nadzieję,  że  uda  się tu  zrobić 
miejsce  dla  szesnaściorga  starszych  ludzi  -  powiedział.  - 
Jednak,  jak  pani  rozumie,  musimy  dokonać  w  pokojach 
pewnych zmian. 

Abelone  skinęła  głową.  Naprawdę  było  dużo  do  zrobienia. 

Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, w jakim stanie jest 
stara  plebania.  Nic  dziwnego,  że  pastor  Munthe  chciał  się 
przenieść do Ladefoss. 

background image

- Poza tym musimy mieć tu sprzątaczki i dozorców, także w 

nocy. 

Abelone  zerknęła  na  pastora.  Jak  rozumiała,  bardzo 

angażował  się  w  sprawy  ludzi  znajdujących  się  w  trudnym 
położeniu.  Był  też  człowiekiem  czynu,  udało  mu  się  wiele 
zdziałać przez ten krótki czas, od kiedy został pastorem we wsi. 
Bardzo  ją  tym  zaskoczył,  bo  podczas  pierwszego  spotkania 
wydał jej się raczej nieco ostrożny. 

-  Kiedy,  zdaniem  pastora,  dom  będzie  gotowy  na  przyjęcie 

pierwszych  mieszkańców?  -  zapytała,  schodząc  po  stromych 
schodach na parter. Z nimi na pewno trzeba coś zrobić. Są zbyt 
strome dla starszych ludzi. 

- Na wiosnę - odparł. 
Zadziwiła ją ta odpowiedź, ale nic nie powiedziała. W takim 

razie trzeba wiele zrobić do tego czasu. 

Wyszli  na  dziedziniec,  gdzie  wyszedł  na  ich  spotkanie 

zarządca Ladefoss, Greger Langaard. - Dzień dobry, Gregerze. 
Pastor  Munthe  podał  zarządcy  rękę  i  wskazał  na  dach.  - 
Widziałeś? 

Greger wytężył wzrok, wpatrując się w okap. 

background image

- Boję się, że trzeba będzie wymienić cały dach. Przecieka w 

wielu miejscach, jest gorzej, niż z początku przypuszczaliśmy. 

Obaj  pogrążyli  się  w  rozmowie  o  zniszczonym  dachu. 

Abelone  zwróciła  uwagę  na  starszego  człowieka,  który 
przechodził  przez  dziedziniec.  Opierał  się  ciężko  na  swojej 
lasce i wyraźnie było widać, że boli go noga. Na chwilę przy-
stanął i spojrzał w ich stronę. 

Abelone  nie  miała  już  wątpliwości,  gdy  zobaczyła  jego 

rzadką brodę. To jego ujrzała w Gimle poprzedniej nocy. Jakie 
to dziwne, nigdy przedtem go nie widziała, a teraz aż dwa razy 
pod rząd. 

Zbliżyła się do rozmawiających mężczyzn. 
- Pastorze Munthe, czy mogę spytać, kim jest człowiek, który 

stoi przy tamtych zabudowaniach? - zapytała cicho. 

Pastor roześmiał się cicho. - Myślę, że Greger będzie umiał 

lepiej odpowiedzieć na to pytanie. 

Abelone  spojrzała  na  zarządcę,  który  skinął  głową  i 

uśmiechnął  się.  -  Mogę  pani  odpowiedzieć  na  pytanie,  pani 
Ladefoss. To mój ojciec. 

background image

Abelone nie przypuszczała, że ojciec pana Langaarda mieszka 

w  tej  okolicy. Wiedziała,  że  zarządca  przyjechał  tu  z  Foden, 
małej wioski w głębi kraju. 

-  Przyjechał  do  Norwegii  tydzień  temu  -ciągnął  zarządca 

cichszym  głosem.  Mieszkał  w  Ameryce  od  czasu  swej 
młodości. 

- Greger też wrócił do Norwegii przed kilku laty, prawda? - 

wtrącił pastor. 

Zarządca  przytaknął.  -  Tak,  ojciec  wiele  mi  opowiadał  o 

Tonsbergu  i  okolicy,  postanowiłem  więc  tu  przyjechać.  Pan 
Langaard  spojrzał  w  stronę  ojca,  który  szedł  teraz  przez 
dziedziniec w inną stronę. - Ojciec nie jest już sobą. 

-  Jak  wielu  ludzi  w  podeszłym  wieku  -  wyjaśnił  pastor 

Munthe. 

Pan Langaard przytaknął. - Tak, coraz bardziej jest oderwany 

od  rzeczywistości.  Dzisiaj  spytałem  go,  co  jadł  wczoraj  na 
obiad, ale już tego nie pamiętał. 

Pastor  Munthe  potrząsnął  głową.  -  To  dziwne,  że  dobrze 

pamięta wszystko, co przeżył w Ameryce. 

Pan Langaard przytaknął. - Też to zauważy- 
 

background image

łem.  Potrafi  opowiedzieć  o  wielu  wydarzeniach  z  czasów 

swej młodości, ale ostatni czas niemal nie istnieje dla niego. 

Abelone  zastanawiała  się,  czy  powinna  powiedzieć,  że  w 

nocy widziała ojca pana Langaarda na plaży przy Gimle, ale 
postanowiła to przemilczeć. Nie chciała niepotrzebnie martwić 
zarządcy. 

- Mam nadzieję, że dla ojca znajdzie się miejsce w tym domu, 

kiedy będzie on już gotowy -powiedział pan Langaard. - Jest w 
takim stanie, że ktoś musi na niego uważać. 

-  Teraz  mieszka  razem  z  Gregerem  -  powiedział  pastor 

Munthe. 

Abelone wiedziała, że pastor zatroszczył się o porządny dom 

dla zarządcy. Położony był na wschód od plebanii, w miejscu 
dawnej zagrody dzierżawców. 

Mały Erik zaczął się niecierpliwić, kręcił się i popłakiwał. 
-  Lepiej  wracajmy,  pani  Ladefoss  -  uśmiechnął  się  pastor. 

Chłopiec jest pewnie głodny i zmęczony? 

 

background image

Abelone  skinęła  głową.  -  Myślę,  że  przede  wszystkim 

zmęczony - odparła i wygodniej ułożyła synka w ramionach. 
Może zaśnie w drodze powrotnej. 

Abelone  spojrzała  na  spokojną  twarzyczkę  Małego  Erika. 

Zasnął natychmiast, gdy tylko powóz ruszył z miejsca. Musiał 
być bardziej zmęczony, niż przypuszczała. 

Siedzieli  w  milczeniu,  powóz  zbliżał  się  do  Ladefoss. 

Abelone też czuła zmęczenie i cieszyła się, że pastor Munthe 
nie  należy  do  ludzi,  którzy  muszę  cały  czas  mówić.  Na 
szczęście powoził inny parobek niż Marinius. 

Dziś  wieczorem  Abelone  musi  spać.  Nie  może  wciąż  być 

nogach  o  tak  późnej  godzinie,  dni  stają  się  przez  to  długie  i 
męczące. 

Mieli  właśnie  wjechać  w  długą  aleję  wiodącą  do  Ladefoss, 

gdy Abelone ujrzała jadący w ich stronę powóz. 

Kto to w nim siedzi? Poczuła w rozlewające 
 

background image

się w żołądku gorąco. Czy to może być...? Nie wiedziała, że 

wrócił  do  domu,  nie  widziała  go,  odkąd  przed  dwoma  laty 
pojechał polować na foki. Wiedziała, że od tego czasu zdarzało 
mu się pracować na różnych statkach. 

Widziała, że on też ją dostrzegł, jego twarz rozjaśniła się w 

szerokim uśmiechu. Uniósł rękę w geście powitania i poprosił 
woźnicę, aby zatrzymał powóz. 

Wysoki, postawny i dobrze ubrany mężczyzna wyskoczył z 

powozu i podbiegł do Abelone. 

Anders. 

background image


 
Blanche wiedziała, że nie ma się czego bać, a jednak czuła się 

nieswojo, gdy tak stała przed wielkim, szarym domem z cegły, 
w którym odbywały się spotkania loży. 

Dlaczego pan Aaroe poprosił ją o spotkanie w tym miejscu? 

Wiedziała, że kobiety nie mają tu wstępu, loża jest zastrzeżona 
dla  mężczyzn.  Poza  tym  niepokoiło  ją,  że  pan  Aaroe  chce 
jeszcze  coś  omówić.  Co  sprawiło,  że  zmienił  zdanie?  Alf 
sądził, że może rozmówił się z innymi braćmi i stąd ta zmiana. 

Blanche  odetchnęła  głęboko,  uniosła  dłoń  i  chwyciła  złotą 

kołatkę  w  kształcie  smoczej  głowy.  Natychmiast  rozległ  się 
odgłos szybkich kroków, drzwi zostały otwarte przez starszego 
mężczy- 

background image

znę, którego Blanche nigdy przedtem nie widziała. Wpuścił ją 

bez słowa, nie pytając nawet, kim jest. 

Po przestąpieniu progu rozejrzała się dookoła. Weszła w długi 

i szeroki korytarz o wysokim suficie. Na wprost niej stało coś 
w rodzaju biurka, przy którym zapewne ten człowiek zwykle 
siedział. 

Wskazał  jej  drogę  w  głąb  ciemnego  korytarza.  Blanche 

patrzyła  na  portrety  siwowłosych  mężczyzn  w  uroczystych 
pozach. Widziała, że niektóre obrazy muszą być bardzo stare, 
farba na nich była spękana. Ich strój jednak był wszędzie ten 
sam, chociaż zmieniały się fryzury: niebieski płaszcz z czymś 
w  rodzaju  szarfy  na  piersi.  Poza  tym  rozpoznała  znak,  który 
wszyscy  mieli  zawieszony  na  niebieskiej  wstążce  na  szyi  - 
cyrkiel ze złotym smokiem, niebieski krzyż i czerwona róża. 

-  Tędy,  proszę  pani.  Głos  mężczyzny rozniósł  się  echem  po 

wysokim  pomieszczeniu,  najwidoczniej  uważał,  że  Blanche 
idzie zbyt wolno. Może nie podobało mu się, że przygląda się 
obrazom. 

background image

Otworzył  przed  nią  dwuskrzydłowe  drzwi  i  złożył  sztywny 

ukłon. - Czy mogłaby pani tu poczekać? Bracia zaraz przyjdą. 

Zajrzała  do  dużego  pokoju.  Wcale  nie  miała  ochoty  tam 

wchodzić,  ale  ruch  ręki  nie  pozostawiał  wątpliwości  co  do 
tego, czego się od niej oczekuje. 

Z ociąganiem przestąpiła próg. Drzwi natychmiast się za nią 

zamknęły z głuchym dźwiękiem, który rozniósł się po wielkiej, 
otwartej przestrzeni. Sekretarz czy kim mógł on być, zniknął. 

Serce podskoczyło Blanche aż do gardła. Spróbowała wziąć 

się  w  garść.  Nie  masz  powodów  do  obaw,  Blanche.  To  pan 
Aaroe prosił, żebyś tu przyszła, on nigdy nie naraziłby cię na 
nieprzyjemności. 

To  jednak  było  nieprzyjemne.  Blanche  nigdy  czegoś 

podobnego nie widziała. I ta cisza. Przytłaczająca cisza. 

Tutaj także sufit umieszczony był wysoko, poza tym pokój nie 

miał  okien.  Wzdłuż  ścian  ustawione  były  pokryte  złoconą 
skórą krze- 

background image

sła  o  wysokich  oparciach.  Na  środku  pomieszczenia  stało 

proste  krzesło,  na  którym  prawdopodobnie  powinna  usiąść. 
Niedaleko  niego  znajdowało  się  małe  podwyższenie,  na 
którym  stały  trzy  kolejne  krzesła.  To  stojące  pośrodku  było 
większe  od  dwóch  pozostałych,  szersze  i  kunsztowniej 
wykonane, ozdobione złotymi rzeźbami. Oparcie miało kształt 
wieży, w której rozpoznała Złotą Wieżę, a poręcze -smoczych 
głów. Dwa pozostałe krzesła pokryte były białą tkaniną i miały 
oparcia  ozdobione  niebieskimi  krzyżami.  Za  nimi  wisiał  roz-
ciągający  się  na  całą  wysokość  pomieszczenia  granatowy 
gobelin  ozdobiony  cyrklem  i  czterema  symbolami,  które 
widziała już na oprawnej w skórę księdze: okiem, czterolistną 
koniczyną, kotwicą i czaszką. 

Z obu stron krzeseł stały dwa wysokie kandelabry z grubymi, 

białymi  świecami,  które  rzucały  na  ściany  złoty  blask  w 
ciemnym poza tym pokoju. 

Jeśli pan Aaroe chciał ją wystraszyć, udało mu się to. 

background image

Stanęła  w  drzwiach.  Nie  chciała  podejść  do  krzesła,  przy 

ścianie czuła się bezpieczniejsza. 

Czy to tak zwana Sala Ceremonii, o której czytała w księdze 

ojca? W takim razie to tutaj odbywają się dziwne rytuały loży. 
Zamknęła  oczy,  starając  się  odsunąć  wspomnienia  ilustro-
wanych opisów z księgi. O mężczyznach w ponurych habitach, 
trumnach i ludziach z czerwonymi pętlami na szyi. 

Wstrzymała oddech na dźwięk monotonnego odgłosu, który 

brzmiał  jak  uderzanie  w  bęben.  Cofnęła  się  o  dwa  kroki, 
chciała wracać do domu, stała jednak plecami do drzwi. Nagle 
wzdłuż ściany przesunęły się trzy sylwetki. Skąd oni nadeszli? 
Dźwięk bębna wypełniał teraz duże pomieszczenie i odbijał się 
echem  od  murowanych  ścian.  Teraz  Blanche  widziała,  że  to 
postać, która stoi na przedzie, uderza w bęben. 

Wpatrywała się w trzech mężczyzn, którzy zajmowali miejsca 

na podwyższeniu, a jej palce zaczęły szukać klamki. Wszyscy 
byli  dokładnie  spowici  w  granatowe  płaszcze,  twarze  mieli 
zasłonięte, nawet oczy zakryte mieli czymś w rodzaju siatki. 

 

background image

Oni ją widzieli, ale ona nie widziała ich. 
Bicie w bęben ustało, gdy dwaj pozostali zajęli miejsca przy 

swoich krzesłach. 

Ave Frater. To mężczyzna stojący pośrodku wypowiedział te 

słowa.  Zrobił  krok  do  przodu  i  odwrócił  się  do  dwóch 
pozostałych. 

Serce  omal  nie  wyskoczyło  jej  z  piersi.  Co  to  znaczy?  W 

jakim języku oni mówią? 

Rosce et aurce - odrzekli chórem dwaj pozostali. 
Crucis. 
Benedictus Deus qui dedit nobis signum. 
Kiedy mężczyźni siadali, Blanche starała się otworzyć drzwi, 

ale musiały być zamknięte na klucz. W każdym razie nie mogła 
się wydostać. 

- Proszę usiąść, pani Bjerkely. 
Słowa  te  padły  z  ust  mężczyzny  siedzącego  pośrodku, 

Blanche  sądziła,  że  musi  on  być  przywódcą  ich  wszystkich. 
Może to sam wielki mistrz? Nie wiedziała, czego od niej chcą, 
ale  przynajmniej  przemawiający  do  niej  mężczyzna  sprawiał 
wrażenie przyjaznego, spokojnego i  uprzejmego. I nie  był to 
pan Aaroe, rozpoznałaby jego głos. 

 

background image

Wciąż  stała,  przestraszona  tą  małą  ceremonią,  której  była 

świadkiem. Co to za ludzie, którzy ubierają się w ten sposób? 
Czy nie mogliby rozmawiać z nią twarzą w twarz? Jeśli panu 
Aaroe leżało coś na sercu, dlaczego nie przyszedł do sierocińca 
albo  do  Lille  Bjerkely?  I  czy  znajduje  się  on  między 
mężczyznami w płaszczach? 

-  Chcielibyśmy  tylko  z  panią  porozmawiać,  pani  Bjerkely. 

Teraz mówił mężczyzna z bębnem. Szybko stwierdziła, że to 
także nie był pan Aaroe, głos miał zbyt cienki. 

Z  ociąganiem  podeszła  do  krzesła,  rzucając  spojrzenie  na 

ostatniego z mężczyzn, który nic jeszcze nie powiedział oprócz 
tych  kilku  uroczystych  słów  przed  chwilą.  Czy  to  jest  pan 
Aaroe ukrywający się pod płaszczem i zasłoną na twarz? Nie 
wiedziała,  ale  mogła  dostrzec,  że  jest  niższy  niż  pozostali,  a 
także okrąglejszy. Nie wyglądał więc jak pan Aaroe. 

Usiadła  na  skraju  krzesła  i  czekała,  aż  któryś  z  mężczyzn 

zacznie znów mówić. 

Głos zabrał mężczyzna siedzący na środko- 
 

background image

wym  krześle.  -  Zaraz  pani  zrozumie,  dlaczego  chcieliśmy 

spotkać się z panią w takich okolicznościach, pani Bjerkely - 
zaczął. Głos miał wciąż przyjazny. 

Blanche poruszyła się, najchętniej odpowiedziałaby ostro, ale 

powstrzymała się. W żaden sposób nie mogła pojąć, że może 
istnieć  jakiś  powód,  dla  którego  muszą  spotkać  się  w  taki 
sposób,  jeśli  naprawdę  nie  mają  nic  do  ukrycia.  Z  drugiej 
strony,  nie  sprawiali  wrażenia,  jakby  chcieli  ją  przestraszyć, 
nie wydawali się w jakikolwiek sposób jej zagrażać. 

- Obawiam się, że nie rozumiem, dlaczego pan Aaroe prosił, 

żebym tu przyszła  - powiedziała tylko, zauważyła jednak, że 
mężczyźni wymienili spojrzenia. 

Mężczyzna na środkowym krześle przesunął się do przodu. - 

Dowiedzieliśmy się, że rozmawiała pani z jednym z naszych 
braci. 

Ponieważ nie widziała twarzy mężczyzny, zwróciła uwagę na 

brzmienie  jego  głosu.  Był  teraz  mroczniejszy  i  bardziej 
zdecydowany. 

- Jeśli chodzi o pana Aaroe, to prawda - od- 
 

background image

rzekła. Z jakiegoś powodu była przeświadczona, że pomimo 

ich  zakrytych  twarzy  i  tego,  że  sprowadzili  ją  tu  w  sposób, 
który mógł przerażać, ma nad nimi jakąś przewagę. Musiało to 
mieć związek z tym, co wyczytała z notatek ojca. 

- Nie musimy wymieniać nazwisk. Teraz przemówił ostatni z 

mężczyzn. Blanche spojrzała w jego stronę. Jego głos brzmiał 
znajomo, ale nie był to pan Aaroe. 

Mężczyzna,  który  zdaniem  Blanche  musiał  być  wielkim 

mistrzem, cicho odchrząknął. -Dowiedzieliśmy się o pewnych 
podejrzeniach pani ojca w związku z konfliktem między brać-
mi w loży, pani Bjerkely. 

A więc jest tak, jak przypuszczała. 
Postanowiła zachować spokój. Alf miał rację, w notatkach nie 

było wielu informacji. Pan Aaroe przeczytał tylko kilka stron. 
Dlaczego  to  takie  ważne?  -  Nie  jestem  pewna,  do  czego 
zmierzacie - odparła spokojnie. 

Przywódca  pochylił  się.  Niemal  czuła  jego  spojrzenie  zza 

czworokątnego skrawka grubo tkanego materiału. - Pani ojciec 
zapisał pewne 

background image

rzeczy, które nas zainteresowały - ciągnął mężczyzna. 
Blanche oparła się plecami o wysokie oparcie krzesła. Teraz 

rozumiała.  Oni  się  boją.  Podejrzenia  ojca  nie  były 
bezpodstawne,  a  oni  starają  się  ją  wypytać.  Próbują  się 
dowiedzieć, jak dużo wie. 

I to ją przestraszyło. 
Mężczyźni na podwyższeniu rozmawiali teraz cicho między 

sobą, tak cicho, że Blanche nie słyszała, o czym mówią. 

Znów odchylili się  na  swoich krzesłach, wydawali się  teraz 

spokojniejsi. - Pani Bjerkely? 

Nie podobał się jej głos przywódcy. Był wyższy i ostrzejszy. 
-  Tak?  Nie  wiedziała, co  jeszcze  mogłaby powiedzieć,  więc 

urwała. Przerażało ją, że tak zamilkł. 

- Musi  pani wiedzieć, że jest  nam wiadome, jak zginął  pani 

mąż, Oskar von Wittenheim. 

Wydało  się  jej,  że  serce  przestało  bić,  jakby  przestała 

oddychać. Oskar? Co oni wiedzą o Oskarze? Poczuła gorąco 
na plecach i szum w uszach. 

background image

- Może pani o tym nie wie, ale w naszej loży jest tak, że bracia 

wyznają  swe  grzechy  wielkiemu  mistrzowi  -  ciągnął 
mężczyzna. 

Zakręciło się jej w głowie, ale starała się jakoś ogarnąć to, co 

właśnie  usłyszała.  Czytała  o  tym  w  księdze  ojca,  to  dlatego 
niektórzy  odłączyli  się  od  loży,  uważając  to  za  niewłaściwe. 
Ojciec  też  sądził,  że  spowiedź  stała  się  przekleństwem 
wielkiego mistrza. 

- Nie rozumiem... wyjąkała. 
-  Pani  ojciec  wyznał  swoje  grzechy  wielkiemu  mistrzowi  - 

wyjaśnił mężczyzna na środkowym krześle, a potem wyciągnął 
zwitek  papieru  z  drewnianym  uchwytem.  -  Wszystko  zostało 
zapisane, pani Bjerkely. 

Szukała odpowiednich słów, ale nie mogła ich znaleźć. Czy 

oni siedzą tu i opowiadają, że wiedzą, co się zdarzyło tamtej 
nocy, gdy zginął Oskar? Że nie odebrał sobie życia, jak miało 
to wyglądać po tym, jak zaaranżował to ojciec? 

Teraz  przemówił  mężczyzna,  którego  głos  chyba 

rozpoznawała.  -  Czegoś  nie  rozumiem,  pani  Bjerkely.  Jeśli 
naprawdę pani mąż zginął, 

background image

ponieważ na panią napadł, a pani się broniła -dlaczego pani 

ojciec  chciał,  żeby  wyglądało  to  na  samobójstwo?  Czy  nie 
prościej byłoby powiedzieć prawdę? 

Blanche zacisnęła ręce na poręczach krzesła, czując mdłości 

podchodzące do gardła. Ci mężczyźni wiedzieli najwyraźniej 
wszystko.  Ojciec  powiedział,  co  się  wtedy  wydarzyło.  Od 
prawie dwóch lat po Tonsbergu chodzą ludzie, którzy wiedzą, 
że skłamała. 

Ale  było  coś  jeszcze.  Głos.  Wiedziała,  że  słyszała  go  już 

kiedyś. Znała tego człowieka! Nie mogła go tylko rozpoznać. 

Spojrzała  na  trzy  postacie  i  zwróciła  uwagę,  na  jak  bardzo 

zadowolonych wyglądają, kiedy tak siedzą, wygodnie rozparci. 

- Musi pani wiedzieć, że nie chcemy niszczyć pani życia, pani 

Bjerkely  -  ciągnął  przywódca,  w  którego  głosie  znów 
pobrzmiewała  łagodność.  Świadectwo  pani  ojca  pozostanie 
między  braćmi.  Urwał  na  chwilę.  -  Podobnie  chcielibyśmy, 
żeby to, co pani ojciec wiedział o braciach, pozostało tajemnicą 
nieznaną nikomu poza nami. 

 

background image

Wpatrywała się w nich. Proponowali handel wymienny. Nie 

wiedzieli, jak dużo lub jak mało wie o tym, co się wydarzyło, 
gdy w loży wybrano nowego wielkiego mistrza, ale musieli się 
bać.  Jednocześnie  wiedzą  ojej  kłamstwie,  o  tym,  że  ojciec 
urządził wszystko tak, aby wyglądało, że Oskar odebrał sobie 
życie. Nie żałowała ani jednego dnia, godziny i minuty z tamtej 
nocy.  Mogło  przeżyć  tylko  jedno  z  nich.  A  jednocześnie 
zdawała  sobie  sprawę,  że  w  oczach  innych  wyglądałoby  to 
dziwnie. I ojciec, i ona sama obawiali się wpływu, jaki mógłby 
mieć na przebieg procesu potężny wuj Oskara. To był właści-
wy powód, dla którego postąpili tak, a nie inaczej. 

Nie  miała  wyboru.  Nie  obchodziło  jej,  co  się  stało  z 

poprzednim wielkim mistrzem - nawet nie wiedziała, kim był. 
A przynajmniej nie przejmowała się tym aż tak bardzo, żeby 
miała ryzykować areszt. 

Spojrzała  przed  siebie  i  wolno  potrząsnęła  głową.  -  To,  co 

wiem  o  braciach,  pozostanie  tajemnicą  dla  innych  - 
powiedziała cicho. 

background image

Trzej  mężczyźni  powoli  wstali.  Zdziwiona  zobaczyła,  że 

składają przed nią ukłon. Dominus Vobiscum. 

Siedziała  i  spoglądała  za  nimi.  Najniższy  i  najmocniej 

zbudowany z nich wszystkich, którego głos rozpoznała, szedł z 
przodu. Nagle olśniło ją, kim jest. 

To pan Schmidt. Dyrektor banku. 
Teść pana Aaroe. 

Na  sztywnych  nogach  wyszła  na  ulicę,  zatrzymała  się  i 

rozejrzała dookoła. Nie czuła kropli deszczu na twarzy. 

Wszyscy  wyglądali  tak,  jakby  szli  gdzieś  w  jakimś  celu. 

Jakby szli skądś w jakieś nowe miejsce. 

Obok  niej  szybkim  krokiem  przeszedł  jakiś  mężczyzna. 

Ledwo  zdążyła  zobaczyć  jego  twarz.  Czy  to  jeden  z  braci? 
Zbliżył się ku niej inny, wiedziała, że to jeden ze znajomych 
ojca.  Uchylił  kapelusza  pod  parasolem,  skinął  głową  i 
uśmiechnął się. On mógłby być jednym z braci. 

 

background image

Obróciła  się  i  spojrzała  na  drugą  stronę  ulicy.  Z  jakiegoś 

podwórza  wychodzili  dwaj  mężczyźni,  którzy  obrzucili  ją 
spojrzeniem, nim przeszli przez ulicę. 

Czy to ci z sali ceremonii? 
Drżącymi  dłońmi  rozłożyła  parasolkę,  strużki  deszczu 

ukradkiem  spływały  jej  po  karku.  Ze  wzrokiem  sztywno 
utkwionym w brukowe kamienie szybko ruszyła z miejsca. 

Chciała zapomnieć o tym dniu. Zapomnieć, że po Tonsbergu 

chodzą ludzie, którzy wiedzą. Chciała, żeby wszystko było jak 
dawniej. Żeby nigdy nie przeczytała tego, co ojciec zapisał w 
swej księdze. 

Zacisnęła zęby. Wiedziała, czego oczekują od niej bracia. 
Jeśli  ona  będzie  milczała,  będą  milczeli  i  oni.  Obustronne 

zobowiązanie, na którym opierała się loża. 

Ona w każdym razie dotrzyma swojej części umowy, ale musi 

się  zabezpieczyć  na  wypadek,  gdyby  bracia  nie  dotrzymali 
swojej. 

 

background image

Lekko pchnęła regał na książki, aż pojawiła się ukryta półka. 

Ostrożnie  złożyła  księgę  ojca  tam,  gdzie  ją  schował  przed 
śmiercią.  Nie  sądziła,  żeby  mogła  istnieć  bezpieczniejsza 
kryjówka. Ojciec nie bez powodu wybrał akurat to miejsce na 
przechowanie przedmiotów, których używał w loży. 

Znów zamknęła półkę i przesunęła palcami po książkach. 
Prawda jest ukryta. 

background image


 
Abelone uścisnęła Andersa i roześmiała się. - Andersie - nie 

mogę uwierzyć, że to ty! 

Anders uśmiechnął się do niej. - Tak, to ja. 
Stali śmiejąc się i patrzyli na siebie nawzajem. Abelone nie 

mogła pojąć, że już tak dużo czasu minęło, od kiedy ostatnio 
się widzieli. 

- Czy Lydia wie, że przyjechałeś? 
Twarz  Andersa  rozjaśniła  się  w  kolejnym  uśmiechu.  -  Nie. 

Pomyślałem sobie, że ją zaskoczę. 

Abelone zakryła usta dłonią. - Nie napisałeś, że przyjeżdżasz? 

Lydia chyba zemdleje na widok syna. Mimo wszystko nie było 
go w domu przez niemal dwa lata. 

 

background image

Anders  potrząsnął  głową,  na  jego  ustach  igrał  lekki 

uśmieszek. -1 tak list nie przyszedłby przed moim przyjazdem. 
Dopiero kiedy wczoraj zszedłem na ląd w Christianii, podjąłem 
ostateczną decyzję. Mrugnął do Abelone. - Chciałem dostać się 
na jakiś statek handlowy pływający do Ameryki, ale zacząłem 
mieć dość życia na morzu. To trudna i męcząca praca. 

Abelone zauważyła to. Anders był w jej wieku, ale wydawało 

się jej, że przez ostatnie lata zmienił się bardziej niż ona. Stał 
się mocniejszy, rysy twarzy mu się wyostrzyły, zmieniło się też 
spojrzenie. Stał się dorosłym mężczyzną. 

Anders  spojrzał  na  Małego  Erika,  którego  trzymała  w 

ramionach. - To twoje dziecko? -zapytał, spoglądając na nią z 
uśmiechem. Wyglądał na zdziwionego. 

Abelone  skinęła  głową, czując w  gardle  dobrze  znaną  kulę. 

Nie  wiedziała,  czy  Anders  zwrócił  uwagę  na  to,  że  jest  w 
żałobie. - Tak, to Mały Erik. 

Spojrzała na Andersa niepewnie, nie wiedząc czy wie, co się 

stało z Erikiem. 

Twarz Andersa spoważniała. - To było strasz- 

background image

ne,  kiedy  dowiedziałem  się  o  Eriku  -  powiedział  cicho  ze 

wzrokiem utkwionym w ziemi. - Stracić życie w taki sposób... 
Potrząsnął głową. - Alf mi o tym opowiedział. W drodze tutaj 
wstąpiłem do Lille Bjerkely. 

Abelone  musiała  odwrócić  wzrok  i  zamrugać,  aby  odgonić 

łzy.  -  Musisz  się  dziwnie  czuć,  wracając  do  domu  - 
powiedziała, chcąc skierować rozmowę na inne tory. 

Twarz  Andersa  znów  się  rozjaśniła.  -  Tak,  wiele  się 

wydarzyło, kiedy byłem na morzu, ale dobrze jest wrócić do 
domu.  Mam  tylko  nadzieję, że znajdzie  się  tu  dla  mnie  jakaś 
praca. 

- To nie powinno być trudne  - powiedziała Abelone. Zdolni 

ludzie zawsze ją znajdują. 

Zwróciła się do pastora, który do nich podszedł. 
-  Pastorze  Munthe,  niech  pastor  pozna  Andersa  Pederssona. 

To syn Lydii z Myrstua - wyjaśniła. 

Podali sobie dłonie. 
- Miło pana poznać, panie Pedersson. Pańska matka ucieszy 

się, że wrócił pan do domu. 

 

background image

Pastor  spojrzał  pytająco  na  Andersa.  -  A  może  planuje  pan 

znów wyjechać za jakiś czas? 

Anders z uśmiechem potrząsnął głową. -Nie, obawiam się, że 

znudziło  mi  się  życie  marynarza.  Teraz  chciałbym  znaleźć 
pracę na stałym lądzie. 

Pastor  Munthe  skinął  głową.  -  Rozumiem,  ale  to  musi  być 

ciekawe zobaczyć taki kawał świata? 

Abelone zauważyła, że Anders się zawahał. - To dość dziwne, 

wielu ludzi sądzi, że to baśniowe podróże, ale prawda jest taka, 
że  morze  wszędzie  wygląda  tak  samo.  Marynarz  nie  spędza 
wielu dni na lądzie, a życie na morzu nauczyło mnie, że nigdzie 
nie jest tak, jak w domu. Nieważne, jak ciekawe i egzotyczne 
bywają portowe miasta. 

Pastor  w  zamyśleniu  skinął  głową.  -  Mądre  słowa  jak  na 

takiego młodego człowieka, jak pan, panie Pedersson. Wie pan 
-  mawia  się,  że  można  szukać  czegoś  po  całym  świecie,  ale 
trzeba wrócić do domu, żeby to znaleźć. 

Abelone  i  Anders  wymienili  spojrzenia.  Pastor  Munthe 

chętnie wzbogacał swoje wypo- 

background image

wiedzi takimi powiedzeniami. Abelone sądziła, że musi być 

uczonym człowiekiem. 

- Idziesz do domu? - zapytał Anders. 
Abelone skinęła głową. - Tak, ale wózek Małego Erika stoi w 

Ladefoss. Najpierw muszę go stamtąd zabrać. 

Anders  spojrzał  na  pastora.  -  A  tak,  matka  pisała,  że  w 

Ladefoss jest teraz nasza nowa plebania. 

Pastor  Munthe  pokiwał  głowa.  -  To  prawda.  Stara  plebania 

była w takim stanie, że nie nadawała się już do tego. 

Anders skinął głową. - Tak, niszczała od wielu lat. 
Uśmiechnął  się  do  Abelone  i  ruszył  w  stronę  swojego 

powozu. - Nie zatrzymuję was dłużej. 

Abelone potrząsnęła głową, wciąż zaskoczona spotkaniem. - 

Wcale  nam  nie  przeszkadzasz.  Zdała  sobie  sprawę,  że 
wypowiada  się  także  w  imieniu  pastora  i  wprawiło  ją  to  w 
zakłopotanie. - Zobaczymy się jeszcze dzisiaj. 

Anders  wdrapał  się  do  powozu,  a  pastor  pomógł  Abelone 

wsiąść do ich pojazdu. 

background image

- Czy dobrze mi się wydaje, że dobrze go pani zna? - zapytał 

pastor i usiał koło Abelone. 

Przytaknęła  ruchem  głowy.  Tęskniła  za  Andersem,  kiedy 

wyjechał. - Był dla mnie jak brat, kiedy byliśmy młodsi. 

Bera zbiegła ze schodów. Słyszała, że Mały Erik płacze coraz 

głośniej, ale nigdzie nie mogła znaleźć jego smoczka. 

Zobaczyła otwarte drzwi wejściowe i Abelone pochyloną nad 

wózkiem. - Tu też nie ma. 

Bera spojrzała w stronę kuchni, w której Sofie i Malinę starały 

się  odwrócić  uwagę  chłopca.  Synek  Abelone  zaczynał  się 
czasami  tak  zachowywać,  kiedy  był  przemęczony  albo  zbyt 
długo nie spał. Obudził się, kiedy Abelone wróciła do Gimle i 
stawał się coraz bardziej marudny. Teraz był już nakarmiony i 
znów ogarnęło go zmęczenie. 

Bera podeszła do Abelone i potrząsnęła głową. - W kołysce na 

górze też go nie ma. 

background image

Abelone rozłożyła ręce. - Gdzie on mógł się podziać? Mały 

Erik nie zaśnie bez niego. 

- Może zgubił go dziś po drodze do Ladefoss - zastanawiała 

się Bera i chciała powiedzieć, że może Abelone zostawiła go na 
plebanii,  lecz  jej  uwagę  przyciągnął  mężczyzna  kręcący  się 
koło  zabudowań  gospodarskich.  Zamarła.  Nie  widziała  go 
nigdy dotąd. Teraz skradał wzdłuż ściany stodoły. 

Szturchnęła Abelone w bok. - Abelone - kto to jest? Skinęła w 

stronę stodoły. 

Abelone odwróciła się w stronę mężczyzny i westchnęła. - To 

ojciec  zarządcy  Ladefoss  -wyjaśniła.  -  Jest  chyba  słaby  na 
umyśle. Zdaje się, że to jego widziałam w nocy. 

Bera  przyglądała  się  dziwnemu  mężczyźnie.  Zatrzymał  się, 

oparł dłonie na swej lasce i z uśmiechem na ustach spojrzał w 
niebo.  Stała  patrząc  na  niego.  Długa,  rzadka  broda,  trochę 
przygarbione plecy. W jego nosie i zmarszczkach wokół oczu 
było coś znajomego. A może się myli? 

Nie, na pewno jej się wydawało. On nie może być tutaj, nie po 

tych wszystkich latach. 

background image

-  Idzie  Greger  -  wykrzyknęła  Abelone.  Bera  patrzyła  na 

zarządcę, który pomagał 

ojcu  przy  wsiadaniu  do  powozu.  Nadal  nie  mogła  oderwać 

oczu od obcego. Abelone chyba ma rację. Sprawiał wrażenie 
słabego na umyśle. 

Podszedł  do  nich  Greger.  -  Przepraszam  za  to,  że  ojciec  tu 

przyszedł  -  powiedział.  -  Zdarza  mu  się  zabłądzić  w  inne 
miejsca. 

Abelone zaczęła pogawędkę z zarządcą. Bera myślała o tym, 

co  powiedziała  wcześniej,  że  starszy  mężczyzna  to  ojciec 
Gregera. Ale jeśli to prawda... Bała się dociągnąć tę myśl do 
końca. 

Ujrzała, że zarządca zbiera się do drogi. Abelone poszła do 

Małego Erika, który znów zaczął krzyczeć. 

- Panie Langaard? Berę niemal zaskoczył dźwięk jej własnego 

głosu.  Zagadnęła  zarządcę,  zanim  jeszcze  zdążyła  się 
zastanowić, jakich słów ma użyć. 

-  Tak?  -  zapytał  spoglądając  na  nią  przyjaźnie.  Podeszła 

bliżej.  -  Czy  mogę  zapytać,  jak  nazywa  się  pański  ojciec? 
Zarządca uśmiechnął się do niej wesoło.   

background image

Oczywiście.  Nazywa  się  Ole,  Ole  Tunsberg.  Zna  go  pani 

może? 

Potrząsnęła  głową,  zakłopotana  swoim  pytaniem.  -  Nie, 

myślałam, że to ktoś inny. 

Zarządca uchylił czapki i poszedł do swego ojca. 
Ole. Imię się zgadza, ale przecież wielu mężczyzn nazywa się 

Ole. To nie może być on. 

Abelone wskoczyła na grzbiet Rimfakse. Starała się znaleźć 

dla  Małego  Erika  coś  innego  do  ssania,  ale  reagował  na  to 
jeszcze  większą  złością  i  odrzucaniem  od  siebie  zastępczego 
smoczka.  Na  szczęście  Sofie  udało  się  trochę  go  uspokoić, 
służąca  zrobiła  dla  niego  grzechotkę  wypełnioną  grochem, 
która  zabawiła  chłopczyka  na  jakiś  czas,  po  chwili  jednak 
znów zaczął marudzić. 

Abelone  uderzyła  konia  piętami  i  wyjechała  z  dziedzińca. 

Bera ma rację, smoczek musiał zginąć po drodze albo zostać na 
plebanii. 

background image

Rozglądała się za smoczkiem po rowach, ale nie dostrzegła go 

w  drodze  do  Ladefoss  i  stała  się  bardziej  pewna  celu  swej 
wyprawy.  Musiała  zostawić  go  w  salonie  w  Ladefoss. 
Uzmysłowiła sobie nagle, że Mały Erik bawił się nim, kiedy 
ona  rozmawiała  z  pastorem.  Musiała  więc  zapomnieć  go 
zabrać,  gdy  jechali  na  starą  plebanię.  Nie  mogła  sobie 
przypomnieć, żeby później go widziała. 

Zeskakując  z  konia  zobaczyła  wychodzącego  ze  stajni  ojca 

Gregera.  Mężczyzna  skierował  się  w  jej  stronę.  To  dziwny 
człowiek,  Abelone  zastanawiała  się,  czy  można  zrzucić  to 
jedynie na karb jego podeszłego wieku. Teraz chodził patrząc 
w powietrze, tak jak robił to niedawno w Gimle. Na jego ustach 
gościł dziwny uśmiech. 

- Czy widzi pani ptaki? - zapytał nie patrząc na nią. 
Abelone spojrzała na ciemne listopadowe niebo. O tej porze 

roku  noc  zapadała  wcześnie.  Nie  było  też  widać  żadnych 
ptaków. 

-  Nie  jestem  pewna  -  odparła.  Najchętniej  poszłaby  stąd, 

odszukała smoczek Małego Erika i wróciła do domu. 

background image

-  Musi  się  pani  dobrze  przypatrzyć  -  nalegał,  wskazując  na 

niebo palcem. 

Abelone  przyjrzała  się  i  stwierdziła,  że  palec  mężczyzny 

śledzi  drogę  czegoś,  co  on  widzi.  Potem  ujrzała  lecącego 
wysoko, wysoko w górze ptaka. Był niemal niewidoczny. 

- To sokół - ciągnął mężczyzna. Słyszy pani te krzyki? 
Spojrzała ku drzwiom wejściowym w Ladefoss. - Obawiam 

się, że muszę już iść - przeprosiła. 

Teraz  wzrok  ojca  Gregera  spoczął  na  niej.  Twarz  miał 

poważną,  lecz  wyraz  jego  oczu  wyrażał  zdaniem  Abelone 
dezorientację. 

- Kim pani jest? 
- Abelone Ladefoss - odpowiedziała i chciała odejść. 
- A więc mieszka pani na plebanii? Potrząsnęła głową. - Nie, 

pochodzę z Gimle. 

Wyszłam za mężczyznę z Ladefoss. 
Uśmiechnęła się do ojca zarządcy, ciężko musiało być żyć w 

takim  stanie.  Wydawał  się  zdziwiony.  -  Chyba  muszę  się 
pospieszyć. 

background image

Odwróciła się do niego plecami i ruszyła ku drzwiom. Kiedy 

pociągnęła sznur dzwonka, otworzyła jej pani Agnes. 

-  To  ty?  -  wykrzyknęła  zaskoczona,  ale  uśmiechnęła  się  i 

otworzyła drzwi. - Ale na Boga... 

Abelone spojrzała na nią zmieszana. - O co chodzi? 
Pani  Agnes  uniosła  spódnice,  minęła  Abelone  i  zbiegła  ze 

schodów. 

Abelone odwróciła się za nią i dostrzegła, co ją tak przeraziło. 
Koło stajni leżał na ziemi ojciec zarządcy. 
Pastor Munthe wszedł do salonu, w którym czekała Abelone. 

- Wygląda na to, że wszystko z nim w porządku. 

Abelone  odetchnęła  głęboko.  -  Nie  widziałam,  że  upadł  - 

powiedziała cicho. - Chwilę wcześniej rozmawiałam z nim, to 
pani Agnes zauważyła, że tam leży. 

background image

Pastor  skinął  głową  i  przesunął  dłonią  po  twarzy.  Abelone 

pomyślała,  że  wygląda  na  zmęczonego.  -  Lekarz  powinien 
wkrótce przyjechać, ale myślę, że to paraliż serca. 

Abelone spojrzała w podłogę. Nie znała ojca pana Langaarda, 

lecz przeraziła się ujrzawszy, jak leży bezwładnie na ziemi. Na 
szczęście  szybko  doszedł  do  siebie,  kiedy  wnieśli  go  do 
budynku. 

-  Muszę  już  jechać  -  powiedziała  przepraszająco,  biorąc 

smoczek Małego Erika. Znalazła go pani Agnes. 

Pastor skinął głową. - Oczywiście, pani Ladefoss. 
Pożegnała  się  i  poszła  w  stronę  przedsionka.  Przechodząc 

przez kuchnię zobaczyła zarządcę siedzącego przy łóżku ojca. 

Pan Langaard trzymał ojca za rękę, ramiona mu drżały. Twarz 

starca  na  tle  białej  poduszki  była  blada,  usta  miał  lekko 
otwarte. 

Szybko poszła dalej. 
To niegrzecznie tak stać i gapić się na cudze nieszczęście. 

background image

Pani  Agnes  przyniosła  do  kuchni  miednicę  z  wodą.  Żeby 

tylko przyszedł lekarz! Wprawdzie ojciec Gregera doszedł już 
do siebie, ale pani Agnes nie podobał się jego ciężki oddech. 
Poza tym wciąż odczuwał bóle w piersi, a ona wiedziała, jak 
się  to  może  skończyć.  Szybko  może  nadejść  kolejny  paraliż 
serca i nie wiadomo, czy starzec go przetrzyma. 

Wyglądała przez kuchenne okno, przygotowując słabą kawę z 

mlekiem. Greger powiedział, że ojciec bardzo ją lubi. 

Greger mówił, że ojciec czasami jest jak dziecko, ona sama 

też  zwróciła  na  to  uwagę.  Najchętniej  obserwował  ptaki, 
widziała, jak o każdej porze dnia chodzi po dworze i patrzy w 
niebo. Kilku parobków dało mu już przydomek Człowiek-Ptak 
i pani Agnes wiedziała, że żartują sobie z niego za plecami. 

Miała nadzieję, że ona nie stanie się taka na starość. Wolałaby 

raczej nagłą śmierć niż utratę rozumu. 

background image

Wzięła filiżankę i poszła do izby służących. To dziwne, ale są 

chwile, gdy ojciec Gregera myśli całkiem jasno, słyszała też, że 
wcześniej był inny. Zrozumiała, że niemało przeżył w Amery-
ce,  gdzie  między  innymi  pracował  przy  budowie  linii 
kolejowej. 

Jeśli mogą wierzyć w to, co opowiada. 
Już  miała  wejść  do  swojego  pokoju,  ale  zatrzymała  się  na 

dźwięk ochrypłego, słabego głosu starca. 

Musisz mnie wysłuchać, Gregerze. Musisz wysłuchać moich 

słów. Stary człowiek chwycił syna za nadgarstek. 

Pani Agnes cofnęła się o dwa kroki. 
Słucham cię, ojcze, usłyszała cichą odpowiedź syna. 
Stała tuż za drzwiami i przysłuchiwała się rozmowie. Słowa 

starca napełniły ją strachem i niedowierzaniem. 

Wycofała się, musiała się oprzeć o kuchenną ladę. Odstawiła 

filiżankę. Czy to może być prawda? 

Czy słowa chorego, słabego na umyśle mężczyzny mogą być 

prawdą? 

background image

Usiadła i zaczęła rozmyślać o tym, co przed chwilą usłyszała. 
To nie może być prawda. Wstrząsnęłoby to ludźmi z Gimle. I 

całą wioską. 

Abelone podbiegła do konia i już miała odwiązać cugle, gdy 

przy  szopie  na  drewno  zauważyła  Mariniusa.  Pożałowała,  że 
spojrzała w jego stronę, bo parobek już machał do niej ręką. 

Zacisnęła  usta.  Rozmowa  z  nim  to  ostatnie,  na  co  ma  teraz 

ochotę. 

Na nieszczęście Marinius wyglądał na zdecydowanego, żeby 

z nią porozmawiać, szedł już w jej stronę. 

- Dzień dobry, pani Ladefoss - uśmiechnął się do niej. 
Z wyraźną ostentacją poprawił okulary. Zrozumiała, o co mu 

chodzi. - Dostałeś nowe okulary, Mariniusie? - zapytała. 

Skinął głową i uśmiechnął się jeszcze sze- 

background image

rzej.  -  Zauważyła  pani,  pani  Ladefoss  -  odpowiedział  ze 

skinieniem głowy. - Pani Agnes była taka dobra, że zamówiła 
dla mnie nową parę. 

Abelone zerknęła na Rimfakse. - Jak miło znów cię widzieć - 

powiedziała cofając się o krok. - Niestety, muszę już jechać. 

Marinius wydawał się rozczarowany. - Ale ja chciałbym coś 

pani  pokazać,  pani  Ladefoss  -poprosił.  -  To  zajmie  tylko 
chwilę. 

- Jeśli to nie potrwa długo - powiedziała z ociąganiem. 
Sądziła,  że  Marinius  jest  samotny,  dużo  przebywał  sam. 

Rzuci okiem na to, co parobek chce jej pokazać, potem jednak 
musi szybko wracać od domu. 

Twarz Mariniusa rozjaśniła się w uśmiechu. - Na pewno nie! 

Ruchem ręki dał znak, aby poszła za nim.  - Myślę, że nigdy 
dotąd  nie  widziała  pani  czegoś  takiego  -  powiedział  i 
uśmiechnął się tajemniczo. 

Przemknęło jej przez myśl, że nie powinna była się zgadzać. 

Może on czuje się przez nią zachęcony. 

background image

- Tędy, pani Ladefoss. Kroczył w stronę szopy na drewno. - 

To jest w środku - szepnął i otworzył drzwi. Dlaczego on musi 
tak szeptać? 

Zajrzała do szopy. W środku panował półmrok. 
Marinius  wszedł  do  środka  i  pochylony  podszedł  stojącego 

pod  ścianą  pieńka  do  rąbania  drewna,  koło  którego  zaczął 
grzebać. - Widzi pani, pani Ladefoss? Uniósł wzrok i spojrzał 
na Abelone. - Musi pani podejść bliżej. 

Zrobiła kilka kroków w jego stronę. 
- Widzi pani? - powtórzył. 
Poczuła mdłości podchodzące do gardła, gdy zobaczyła małe, 

jasnoróżowe ciałko zwierzęcia, które leżało na dłoni parobka. 
Mysz. Chciał jej pokazać mysie gniazdo. 

-  Widzi  pani,  jakie  są  malutkie?  -  ciągnął  swym  cienkim 

głosem.  Podniósł  z  ziemi  kilka  nowo  narodzonych  myszek  i 
położył  na  swojej  dłoni.  Głaskał  brudnym  palcem  ich  nagą, 
pomarszczoną skórę. 

Abelone cofnęła się, brzydziło ją, że on może 

background image

dotykać  tych  ohydnych  stworzonek.  -  Muszę  już  iść, 

Mariniusie - powiedziała tylko. 

Marinius  natychmiast  skoczył  ku  niej  i  potrząsnął  głową.  - 

Pani Ladefoss, chciałbym pani coś powiedzieć. 

Zaskoczyło  ją,  że  złapał  ją  za  ręce.  Dłońmi,  które  przed 

chwilą trzymały mysięta. Nie mogła pojąć, że ktoś jest w stanie 
dotykać takich obrzydliwych małych zwierzątek. 

Chciała  przyciągnąć  ręce  do  siebie,  ale  Marinius  ją 

przytrzymał. 

- Czy może mnie pani wysłuchać? 
Poczuła, że wszystko w niej się wzbrania, ale napotkała jego 

wzrok. Marinius był o jakieś pół głowy niższy od niej. 

Powinna była zrozumieć - pani Agnes miała rację mówiąc, że 

Marinius zakochał się w Abelone, ale nie wzięła tych słów na 
poważnie.  Naprawdę  nie  sądziła,  iż  Marinius  mógłby  przy-
puszczać,  że...  Przygryzła  wargę.  Nie  sądziła,  że  ośmieli  się 
spojrzeć  na  nią  w  ten  sposób,  bo  był  parobkiem,  a  ona  - 
gospodarską córką. I wdową. 

background image

- Zauważyłem, jak pani na mnie patrzy, pani Ladefoss - skinął 

głową z uśmiechem. 

Nie wiedziała, gdzie ma skierować wzrok ani co powiedzieć. 

Jego  słowa  wprawiły  ją  w  głębokie  zakłopotanie.  Czy 
naprawdę  patrzyła  na  niego  w  sposób,  który  mógł  sprawiać 
wrażenie, że ona coś do niego czuje? Nie mogła w to uwierzyć. 
Starała się tylko mu pomóc. 

- Mariniusie, nie sądzę... 
Parobek mocniej ścisnął jej dłonie. - Rozumiem, że to dla pani 

trudne. Jest pani przecież wdową, ale niedługo upłynie okres 
żałoby... 

Wyrwała  się  z  jego  uścisku,  tego  było  już  za  wiele.  - 

Mariniusie, musiałeś mnie źle zrozumieć - powiedziała ostro i 
nabrała  powietrza  głęboko  w  płuca,  starając  się  uspokoić.  - 
Musisz pojąć, że nic do ciebie nie czuję. 

Widziała, jaki stał się nagle oszołomiony i rozczarowany. 
-  Ale  pani Ladefoss,  ja  myślałem,  że...  Potrząsnęła  głową.  - 

Musiałeś źle zrozumieć 

- powtórzyła zdecydowanym tonem. 
Marinius przesunął dłonią po potarganych 

background image

włosach  i  potrząsnął  głową,  jakby  nie  mógł  niczego  pojąć. 

Nagle jego twarz znów się rozjaśniła i Abelone ujrzała na niej 
nową  nadzieję.  -  Nie  musi  pani udawać  trudnej  -  powiedział 
cicho, podchodząc bliżej. 

Chciała się odsunąć, wyjść z szopy, ale on wśliznął się teraz 

za nią, stała więc odwrócona do niego plecami. 

-  Jest  pani  taka  piękna,  pani  Ladefoss.  Odwróciła  się,  gdy 

poczuła na szyi jego oddech. Co on sobie wyobraża? 

-  Mariniusie,  chcę  wyjść  -  powiedziała  najspokojniej  jak 

potrafiła.  Przestraszyło  ją  jego  spojrzenie.  Nigdy  dotąd  go 
takim nie widziała. Z pociemniałych oczu wyzierała żądza. 

- Mogę pani tak wiele dać, pani Ladefoss, będę nosił panią na 

rękach... 

Nim  się  zorientowała,  jego  ręce  już  błądziły  po  jej  ciele, 

ciężko gładziły piersi. 

Potykając się, cofnęła się o kilka kroków i trafiła plecami na 

drewnianą  ścianę.  Marinius  mocno  się  do  niej  przycisnął  i 
zaczął całować jej szyję. 

Abelone poczuła oganiającą ją wściekłość. 

background image

Chwyciła jego wąskie ramiona i potrząsaniem próbowała go 

odepchnąć, ale okazał się silniejszy, niż myślała. 

- Nie musi się pani bronić - wychrypiał, starając się unieść jej 

spódnice. 

Krzyknęła,  ale  parobek  nakrył  jej  usta  dłonią  i  mocniej 

przycisnął ją do ściany. 

Próbując się wyswobodzić, starała się drapać i kopać, ale nic 

to nie dawało. 

O Boże, uda mu się! 
Teraz  już  spodnie  Mariniusa  spuszczone  były  do  kostek,  a 

jego ręka poszukiwała celu. 

Dobry Boże, pomóż mil Co mam robić? 
Rozejrzała  się  wokół,  w  desperackiej  próbie  znalezienia 

czegoś, co mogłoby jej pomóc. Nagle jej wzrok padł na opartą 
o pieniek siekierę. 

Wyciągnęła rękę, ale Marinius pociągnął ją z powrotem. 
Nie, nie pozwolę, żebyś mi to zrobili 
Jej palce znalazły stylisko, przez chwilę Marinius nie trzymał 

jej tak mocno. Wiedziała dlaczego. 

Ze  wszystkich  sił  chwyciła  siekierę,  łapiąc  ja  wysoko  na 

stylisku. 

background image

Uniosła  ramię  do  ciosu.  Napięła  mięśnie.  Ostrze  siekiery 

przecięło  powietrze.  Poczuła,  jak  przechodzi  przez  ubranie  i 
skórę.