Bajki Guziołka, Dokumenty(1)


„Bajki Guziołka

Rozdział I

czyli spotkanie zwykłej dziewczynki z niezwykłym Guziołkiem

W pewnym bardzo zwyczajnym mieście, w którym znajdowało się wszystko, co powinno być w takim zwyczajnym mieście: autobusy i taksówki, sklepy i muzea, szkoły i przedszkola, teatry i parki…. W takim właśnie mieście, przy jednej z wielu zwyczajnych ulic stał blok, a na trzecim piętrze, w jednym z wielu zwyczajnych mieszkań w tym bloku mieszkała zwyczajna rodzina, składająca się z mamy, taty i małej dziewczynki. Dziewczynka miała na imię całkiem zwyczajnie - Kasia, jak wiele innych dziewczynek w tym zwyczajnym mieście. Kasia była taką zwyczajną dziewczynką, jak setki innych dziewczynek, a jej rodzice zwyczajnymi rodzicami, jak wielu innych rodziców. Mama Kasi pracowała w biurze, w którym spędzała często więcej niż osiem godzin dziennie, a tata był przedstawicielem handlowym pewnej bardzo znanej firmy, produkującej proszek do prania i również wracał do domu dopiero późnym wieczorem.

Kasia z rodzicami mieszkała w zwyczajnym mieszkaniu, jakich wiele można znaleźć w tym zwyczajnym mieście. Składało się z trzech pokoi, było jasne i przestronne. Jeden z pokoików nazywany był dziecięcym, albo „swoim pokojem”, bo kiedy rodzice zaczynali mówić do siebie podniesionymi głosami, czy wręcz kłócić się, Kasia słyszała wtedy krótkie: „ Idź do swego pokoju!”, albo „Pobaw się w dziecięcym pokoju!”.

W Kasi pokoju było wszystko, co może być potrzebne dziewczynce w jej wieku. Stała tam szafa z ubraniami, tapczanik do spania, stolik z telewizorem, pod oknem biurko z lampą w kształcie jabłuszka, na ścianach półeczki z książkami i zabawkami, na podłodze śmieszny dywanik z Kubusiem Puchatkiem i Prosiaczkiem. Zabawek Kasia miała tyle, że czasami mogło się wydawać, że jej pokój jest sklepem z zabawkami, a nie dziecięcym pokojem. Niektóre były prezentami od mamy albo od taty, inne kupili babcie, dziadkowie, ciocie, wujkowie, a jeszcze inne przynieśli znajomi rodziców, którzy często zjawiali się wieczorami, aby pograć w brydża. Kasia nie wiedziała, jak gra się w brydża, wolała „czarnego Piotrusia”, ale brydż musiał być równie pasjonujący, bo dorośli zachowywali się podczas gry zupełnie tak jak dzieci, a ich purpurowe policzki wskazywałyby raczej, że grają o wielkie pieniądze, a nie dla rozrywki. Ci znajomi zjawiali się także na każde urodziny Kasi, zapraszani przez rodziców przynosili prezenty i czekoladki, ale zawsze przychodzili bez dzieci. Nie dlatego, że sami nie mieli dzieci, ale tak naprawdę przyjęcia urodzinowe były bardziej dla dorosłych. Rola Kasi ograniczała się do zdmuchnięcia świeczek i podziękowania za prezenty. Potem maszerowała do swojego pokoju i tam samotnie świętowała dalszą część swoich urodzin. Czasami w imprezie uczestniczyły lalki, misie, pluszowe zajączki, a często jedynym urodzinowym towarzyszem stawał się telewizor.

Kiedy Kasia była mała, większą część dnia spędzała w przedszkolu. Wprawdzie najpierw opiekowała się nią niania, bowiem mama uważała, że dziewczynka jest bardzo chorowita i wrażliwa. Potem jednak przeczytała w jakiejś bardzo mądrej książce, że dzieci pozbawione towarzystwa rówieśników wolniej się rozwijają i są mniej zdolne i inteligentne. I mimo wielu obaw zdecydowała się zapewnić Kasi lepszy start w dalsze życie, chociaż dziewczynka w ciągu pół roku przechorowała chyba wszystkie choroby wieku dziecięcego, nie licząc zwykłych przeziębień, gryp, biegunek i temu podobnych. A kiedy skończyła siedem lat i poszła do szkoły, przedszkole zastąpiła świetlica szkolna, której nawiasem mówiąc Kasia nie znosiła. Nie dlatego, żeby panie na nią krzyczały, albo były niemiłe. Wprost przeciwnie, pani Magda była wyjątkowo sympatyczna i okazywała Kasi wiele sympatii, ale zajęcia w świetlicy mało różniły się od lekcji - a Kasia zupełnie nie miała ochoty przez cały dzień rysować, rozwiązywać zagadki czy słuchać nudnych bajek. Dlatego ulubionymi dniami tygodnia dziewczynki były sobota i niedziela - wtedy nie trzeba było iść do szkoły i oczywiście siedzieć w świetlicy.

Mama w soboty nie pracowała, ale dla taty był to taki sam dzień, jak każdy inny. Zrywał się o świcie i pędził do tej swojej firmy z proszkami do prania, a mama biegała po domu ze ściereczką i szczotką, jakby chciała powycierać i powymiatać wszystkie kurze i brudy, jakie zebrały się przez cały tydzień. A kiedy tata wracał do domu wieczorem jedli wspólnie kolację i siadali przed telewizorem, aby wspólnie obejrzeć kolejny odcinek jakiegoś głupawego serialu albo teleturnieju. Niedziela była już inna - wtedy czasami cała rodzina szła do parku, albo jechali gdzieś za miasto, zdarzały się nawet wyjścia do kina na jakiś fajny film familijny. W niedzielę nikt nigdzie się nie spieszył i czasem nawet Kasi udało się namówić rodziców na grę w Chińczyka. A kiedy mama i tata chcieli w niedzielę wieczorem wyjść do teatru albo do znajomych, dzwonili po opiekunkę, która zajmowała się Kasią podczas ich nieobecności. Te opiekunki były różne - czasem zdarzało się, że przyszła jakaś sympatyczna pani, która pokazała Kasi jak robi się laleczki z włóczki, albo poukładała z nią puzzle, ale najczęściej były to wystrojone pannice, które ciągle rozmawiały przez telefon komórkowy albo wysyłały sms-y, a dziewczynka miała zająć się sobą.

Pewnego poniedziałkowego ranka Kasia obudziła się w zupełnie niezłym humorze, co było zupełnym zaskoczeniem, jeśli chodzi o ten dzień tygodnia. Zwykle poniedziałkowe pobudki są koszmarne - jeszcze nie opadło weekendowe lenistwo, a tu już trzeba brać się ostro do pracy. Tym razem było inaczej. Kasia szybciutko wstała z łóżeczka, umyła się i dopiero kiedy wracając z łazienki do swego pokoju zerknęła na kalendarz ścienny zrozumiała przyczynę swego doskonałego nastroju. 24 październik - data wyjątkowa, dzień urodzin! Piętnaście minut po czwartej po południu Kasia skończy osiem lat! Uradowana dziewczynka pobiegła do swego pokoju i z niepokojem nasłuchiwała, kiedy wejdą do niego rodzice z prezentem, śpiewający jak zwykle bardzo głośno „Sto lat!”. Ale mijała minuta za minutą, słychać było krzątanie się mamy w kuchni, podśpiewywanie taty w łazience, a z życzeniami jakoś się specjalnie nikt nie spieszył. Kasia postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Po cichutku, na paluszkach prześliznęła się do kuchni, a kiedy stała już za mamą, która właśnie mieszała na patelni jajecznicę, wykrzyknęła:

- Jestem!

Mama najpierw drgnęła przestraszona, ale zaraz odwróciła się w stronę Kasi i pokiwała głową z aprobatą:

- To świetnie, moje dziecko, że sama już wstałaś i ubrałaś się. Za chwilę będzie śniadanko, spakuj szybciutko kanapki do szkoły.

Kasia nie mogła uwierzyć.

- Mamo! - krzyknęła z wyrzutem - Zapomnieliście?!

- A o czym, kochanie? - przez chwilę mama wyglądała tak, jakby właśnie przyleciała z dalekiej podróży kosmicznej i zupełnie nie miała pojęcia, co się wokoło dzieje.

Kasia wygięła usta w podkówkę i mało brakowało, a rozpłakałaby się żałośnie:

- O moich urodzinach! Tak się składa, że dzisiaj kończę osiem lat!

Mama załamała ręce:

- O rety, rzeczywiście! Tyle spraw, że zupełnie tracę głowę!

Cmoknęła Kasię dwa razy w policzek:

- Wszystkiego najlepszego, córeczko! - rzuciła, wracając do jajecznicy - Ależ ze mnie gapa, nie zaprosiłam znajomych na twoje przyjęcie. Co ja mówię!? Zupełnie zapomniałam o przygotowaniu przyjęcia!

Kasi zrobiło się jeszcze bardziej smutno:

- Mamusiu, czy moglibyśmy nikogo nie zapraszać? Wolałabym, żebyśmy byli tylko my sami, nikogo obcego…

- Ależ co ty opowiadasz, skarbie? Musimy utrzymywać kontakty towarzyskie. Zresztą kiedyś sama zrozumiesz, jakie to jest ważne. Przełożymy przyjęcie na sobotę, a dzisiaj po lekcjach pójdziemy razem po zakupy. Musimy przecież kupić parę rzeczy na urodzinową przekąskę…

- A prezent?…- nieśmiało przypomniała Kasia.

- No tak, oczywiście, prezent też sobie wybierzesz, dobrze? A teraz już jedz szybciutko, bo wszyscy się spóźnimy!

Tego dnia Kasia bardziej niż zwykle oczekiwała końca lekcji. Zajęcia w świetlicy zupełnie jej nie interesowały, chociaż pani Magda czytała fragment jej ulubionych „Opowieści z Narnii”. Myślała tylko o zakupach z mamą. Już dawno nigdzie razem nie chodziły. Chociaż Kasia próbowała wytężyć bardzo swoją pamięć - ostatnią wspólną wyprawą z mamą jaka przyszła jej teraz na myśl była wizyta u dentysty, a to nie było raczej miłe wspomnienie. Tymczasem czas, jak na złość wlókł się niemiłosiernie, aż wreszcie wybiła godzina szesnasta i jak zwykle o tej porze mama przyszła, żeby zabrać Kasię ze świetlicy.

Przez całą drogę do sklepu Kasia podśpiewywała sobie pod nosem i podskakiwała wesoło. Tymczasem mama bez przerwy rozmawiała przez telefon komórkowy.

- Muszę przecież zaprosić gości na sobotę…- wzruszyła ramionami, kiedy Kasia pociągnęła ją za rękę, żeby nie wpadła na słup z ogłoszeniami.

Sklep, do którego weszły nosił nazwę „ Malwinka”. Był to typowy minimarket, w którym można kupić chleb i mleko, buty i sznurówki, zabawki i ubrania, książki i kredki. Podczas gdy mama przy stoisku z warzywami zastanawiała się, czy lepiej wybrać do sałatki groszek czy kukurydzę, Kasia pobiegła do półek z zabawkami. Siedziały tam, wytrzeszczając szeroko oczy wystrojone lalki, pluszowe misie z różnokolorowymi kokardami pod szyją, zajączki, myszki i inne bliżej nieokreślone stworzenia. Niżej szykowały się do odjazdu przeróżne modele samochodzików, obok jedna na drugiej leżały gry planszowe, a obok półek ustawiono wózki dla lalek. Właśnie w jednym z nich siedział dziwny stworek, na którego dziewczynka zwróciła uwagę, chociaż zdecydowanie różnił się od pięknych, kolorowych zabawek wypełniających sklep. Przede wszystkim miał dużą, okrągłą i łysą, zupełnie łysą głowę, wielkie sterczące uszy i długie, chude ręce. W ogóle cały był taki chudziutki i miało się wrażenie, że za chwilę przełamie się wpół. Ale coś w oczach tego dziwnego stworka, jakieś małe, ogniste chochliki sprawiły, że Kasia podeszła bliżej, wzięła go na ręce przez chwilę miała wrażenie, że gumowy dziwak mrugnął do niej zawadiacko..

- Przecież zabawki nie mrugają do ludzi w sklepie. W ogóle nie mrugają… - pomyślała nieco zdziwiona i przestraszona Kasia - Chyba, że jest to zabawka elektroniczna…

Stworek nie wyglądał wprawdzie na elektroniczny wynalazek, ale na wszelki wypadek dziewczynka postanowiła to sprawdzić. Kiedy uniosła go w górę, żeby mu się lepiej przyjrzeć, czerwone usta gumowej zabawki rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Kasia przerażona odrzuciła stworka z powrotem na miejsce.

- Nie, to niemożliwe, musiało mi się wydawać… - mruczała sama do siebie, ale nie była tego taka pewna. Już miała zamiar odejść i obejrzeć zabawki na sąsiedniej półce, kiedy niesamowity stworek najzwyczajniej w świecie powiedziała do niej:

- Cześć!

- Czczczeeeść… - wyszeptała, wytrzeszczając szeroko oczy. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkała mówiącej zabawki. No, może z wyjątkiem lalki, która bez przerwy powtarzała „mama, mama”, albo nakręcanej, kwaczącej kaczuszki.

- Ty umiesz mówić? - nie wytrzymała.

- No pewnie! - roześmiał się jej rozmówca, ale zaraz się nieco zmartwił - Tylko nie wszyscy mnie słyszą i rozumieją…Mam na imię Guziołek.

- A ja - Kasia.

- Wiem, wiem. - pokiwał głową Guziołek - Przyszłaś tu dzisiaj z mamą po zakupy, bo masz urodziny.

- Skąd wiesz? - Kasia wciąż nie mogła się nadziwić temu, co widzi i słyszy.

Stworek zrobił bardzo tajemniczą minę:

- Oho, ja wiem bardzo dużo! Pochodzę z rodziny gumowych elfoludków, a one wiedzą wszystko, no prawie wszystko. Chcesz się ze mną zaprzyjaźnić?

Oczywiście Kasia zgodziła się z radością, bo nie co dzień spotyka się kogoś, kto chce się z tobą zaprzyjaźnić, zwłaszcza, że ten ktoś jest na dodatek mówiącym elfoludkiem. W tej samej chwili do dziewczynki dotarła mama z wózkiem pełnym rozmaitych zakupów. Była tak zziajana, jakby przed chwilą wspięła się na sam szczyt Szklanej Góry.

- No, i co, wybrałaś? - wysapała - Tę lalkę w tęczowej sukience, czy tę z zestawem kosmetyków?

- Nie! - pokręciła przecząco głową Kasia - Chcę mówiącego elfoludka.

- Mówiącego? Elfoludka?- skrzywiła się mama - I cóż takiego powiedział ci ten mówiący łysy gumiak?

- Że ma na imię Guziołek i chce się ze mną zaprzyjaźnić.

- Kasiu, nie bądź małym dzieckiem! - zniecierpliwiła się mama - Zabawki nie mówią! I pośpiesz się wreszcie, bo przy drugiej kasie nie ma teraz kolejki!

Kasia nie próbowała przekonać mamy, że nie ma racji. Z dorosłymi już tak jest, że często nie wierzą dzieciom. Dlatego właśnie są dorosłymi. Mama tymczasem wrzuciła z obrzydzeniem Guziołka do kosza i starając się z trudem wyminąć półki z zabawkami, podreptała do kasy, a za nią posłusznie podążyła Kasia.

W ten oto sposób Guziołek został urodzinowym prezentem Kasi.

Zwykła dziewczynka i niezwykły stworek bardzo się ze sobą zaprzyjaźnili. Co wieczór, kiedy Kasia szła spać zabierała Guziołka ze sobą do łóżeczka, a on przed snem opowiadał jej swoje bajki.

Rozdział II

czyli co słychać u Zakurzonej Czarownicy

Jesień zasypała świat kolorowymi liśćmi i brązowymi kasztanami. Coraz wcześniej robiło się ciemno, a po niebie często przetaczały się ciężkie kłęby chmur. Jeszcze niedawno, kiedy Kasia szła do łóżeczka, dopiero zmierzchało, a teraz już po dobranocce było ciemno jak w nocy, a na ulicy zapalały się latarnie. Kasia nie bała się ciemności i nigdy nie prosiła rodziców, żeby zostawiali w jej pokoju zapaloną lampkę. Nie znaczy to jednak, że czasami kiedy budziła się w nocy nie bała się strasznych potworów czyhających w ciemnych kątach. Najbardziej bała się Zakurzonej Czarownicy, która mieszkała pod łóżkiem i często wysyłała na zwiady swoje paskudne pająki. Ich też Kasia się bała, a najbardziej brzydziła się ich włochatych, długich nóg. Tata często powtarzał, że Zakurzona Czarownica nigdy nie wychodzi spod łóżka, a jej włochate pająki bardziej boją się Kasi niż ona ich i chyba miał rację, bo dziewczynka rzeczywiście ani razu wiedźmy nie widziała.

Jednak od kiedy pojawił się Guziołek, Kasia prawie zupełnie zapomniała o wstrętnej czarownicy spod łóżka.

- A ty, widziałeś ją kiedyś? - zapytała szeptem, kiedy któregoś wieczora mama jak zwykle zgasiła światło i zrobiło się zupełnie ciemno i cicho.

- Kogo? Pytasz o Zakurzoną Czarownicę? - również szeptem odpowiedział pytaniem gumowy elfoludek - Mieszka pod twoim łóżkiem. Nie, nigdy jej nie widziałem.

- Ja też nie. - wzruszyła ramionami Kasia - Chciałam jej zostawić koło łóżka talerzyk z ciasteczkami, może by się wtedy tak nie złościła, ale mama mi nie pozwoliła…

- A może pójdziemy do niej? - zapytał nagle Guziołek- Słyszałem, że ostatnio trochę się rozchorowała i nikt jej nie odwiedza. Może ma wysoką temperaturę i nie ma zupełnie nikogo, kto przyniósłby jej szklankę wody?

Prawdę mówiąc Kasia zupełnie nie miała ochoty odwiedzać Zakurzonej Czarownicy. Choćby nawet była chora, nie zmienia to faktu, ze jest zła, złośliwa, a do tego te jej pająki…

- Wiesz co, odwiedźmy może kogoś innego - poprosiła - Nie wiem czy to dobry pomysł zjawiać się tam w porze kolacji.

- Jak chcesz, ja idę! - zdecydował Guziołek zeskakując z łóżeczka na podłogę - Nie jestem takim tchórzem jak ty. Ale to pewnie dlatego, że jesteś dziewczynką!

- Wcale nie! - zdenerwowała się Kasia - Co z tego, że jestem dziewczynką! Nie boję się niczego, a już na pewno jakiejś tam czarownicy!

- W takim razie, chodźmy - i za chwilę jej gumowy przyjaciel zniknął pod łóżkiem.

Kasia nie miała innego wyjścia, jak tylko podążyć jego śladem. Pod łóżkiem było bardzo ciemno i cichutko. Kasia nie mogła nawet dostrzec swojej dłoni.

- Guziołku, gdzie jesteś? - szepnęła rozpaczliwie.

- Tutaj, tutaj! - usłyszała jego głos gdzieś z oddali - Chodź tutaj!

- Ale gdzie? - Kasia omal się nie rozpłakała - Zupełnie nic nie widzę!

- Podążaj za moim głosem! - krzyknął Guziołek - Chcę ci coś pokazać.

Mimo lęku i obaw Kasia była ogromnie ciekawa, co też ciekawego ma jej do pokazania elfoludek, więc powolutku kierowała się przed siebie najpierw na kolanach, potem doszła do wniosku, że może się wyprostować, wreszcie stwierdziła, że przejście zrobiło się dostatecznie wysokie i można było spokojnie stanąć i nawet nie dotykać głową do sufitu. Wtedy właśnie ujrzała wejście do jakiejś podziemnej norki czy pieczary, a przy nim stał Guziołek z czerwoną latarenką w dłoni. Ciekawe, skąd ją wziął? Dziewczynka jednak nie zapytała go o to, bo stworek wskazał jej kamienne schody, po których sam zaczął już powolutku schodzić. Kasia nie lubiła schodów, kiedyś spadła z nich u babci na wsi i rozbiła sobie nos, ale te były dosyć szerokie i dziewczynka uważnie stawiając nóżkę na każdym stopniu zaczęła schodzić tuż za swoim przewodnikiem. W pieczarze było bardzo cicho i nawet nie tak straszno, ale wydawało się, że schody nie mają końca. Wreszcie Kasia poczuła na policzku powiew świeżego powietrza. To co zobaczyła za chwilę przypominało pustynię z ogromnymi kamieniami porozrzucanymi w zupełnie odległych od siebie miejscach. Gwiazdy, które migotały na niebie jak złociste świetliki oświetlały drogę, która prowadziła w bliżej nieokreślonym kierunku. Guziołek zgasił latarkę i rozejrzał się dookoła.

- Śledzą nas! - szepnął.

- Kto? - przerażona Kasia chwyciła go za gumową łapkę i ze zdumieniem stwierdziła, że jest tego samego wzrostu, co jej gumowy przyjaciel.

- Nie wiem, ale przyjrzyj się dokładnie tym czerwonym oczom, które obserwują nas zza kamieni. - Guziołek wziął dziewczynkę za rękę i poszli drogą przed siebie.

W ślad za nimi ruszyły czerwone oczy. Co chwila pokazywały się w innym miejscu, zupełnie jakby jakaś tajemnicza siła rzucała je raz w jedno raz w inne miejsce. Czerwone oczy były to z przodu, to z tyłu, to z lewej, to z prawej strony, to znów przed nimi. I to było jeszcze straszniejsze!

Guziołek zatrzymał się, odwrócił w stronę oczu, które właśnie zaświeciły tuż obok niego, za ogromnym kamieniem i krzyknął:

- Hej, czerwone oczy, czy mogłybyście bawić się w chowanego gdzie indziej i nie straszyć nas? Bardzo prosimy!

Oczy przez chwilę jakby zamarły w miejscu, a potem szybciutko zamrugały i zatrzepotały rzęsami:

- No, dobrze, ale pobawcie się trochę ze mną…

- Nigdy nie bawiłam się z oczami. - mruknęła Kasia - Masz jeszcze coś oprócz oczu?

- No pewnie! - czerwone oczy wyskoczyły do góry, jakby miały zamiar fiknąć koziołka - Mam jeszcze główkę, włosy i siedem zgrabnych nóżek!

Kasia odskoczyła do tyłu, kiedy zza kamienia wyszedł pająk o bardzo długich i chudych nogach, ale jego nieszczęśliwa mina i smutek w oczach sprawiły, że stanęła jak wryta i tylko z przerażeniem wpatrywała się w wielkiego potwora.

- Bu, ja tak nie chcę! - rozpłakał się nagle pająk - Naprawdę jestem taki brzydki?!

- No nie płacz, nie jest tak źle, powiedz nam lepiej jak się nazywasz i co chcesz z nami zrobić. - ostrożnie, z lekkim drżeniem w głosie próbował go pocieszyć Guziołek.

- Mam na imię Puciek i chciałem się tylko z wami pobawić…- zaszlochał znowu pająk, a Kasi zrobiło się go nagle bardzo żal.

- Już dobrze, pobawimy się z tobą. - powiedziała i podeszła bliżej do pająka. Już się go tak nie bała. - Myśleliśmy, że jesteś sługą Zakurzonej Czarownicy, dlatego trochę się przestraszyliśmy.

Puciek popatrzył na nich z niedowierzaniem, a potem roześmiał się. Jego śmiech brzmiał jak zgrzytanie starego klucza w zamku, ale był tak zaraźliwy, że Guziołek i Kasia nie mogli się powstrzymać i za chwilę cała trójka aż bulgotała z radości.

- Och, och, uhaha! - rechotał Puciek - Myślicie, że Zakurzona Czarownica jest zła i może was skrzywdzić? Oj, bo pęknę ze śmiechu! Nigdy nie spotkałem kogoś tak miłego i sympatycznego! Jest moją najlepszą przyjaciółką i wszyscy tutaj ją kochamy!

- Naprawdę!? - nie mogła się nadziwić Kasia, chociaż jeszcze trudno jej było pohamować się od śmiechu. - To dlaczego rodzice straszą nią dzieci? Kiedyś moja mama mówiła, że jak nie będę sprzątać w swoim pokoju, to Zakurzona Czarownica wypuści do mojego pokoju wszystkie swoje pająki!

- Wszystkie swoje pająki? Oj, bo nie wytrzymam! - zaśmiewał się dalej Puciek - Jakie pająki? W tej krainie nie żadnego innego pająka oprócz mnie!

Kiedy wreszcie pająk doszedł do siebie, przestał się śmiać i uspokoił, opowiedział elfoludkowi i Kasi, jaka naprawdę jest Zakurzona Czarownica. Okazało się, że to najmilsza ze wszystkich czarownic na świecie. Uwielbia gości, których zawsze zaprasza na herbatkę i kokosowe ciasteczka. Jest bardzo zapracowana, bez przerwy chodzi z miotłą, bo dzieci niestety rzadko dbają o porządek w swoich pokojach i cały kurz, bałagan i brud przedostaje się do krainy Zakurzonej Czarownicy. Ostatnio czarownica chyba dostała uczulenia na kurz, bo zaczęła strasznie kichać. Oby się tylko poważnie nie rozchorowała.

- Gdyby dzieci chociaż troszeczkę posprzątały w swoich pokojach, nasza kraina nie byłaby taka smutna i szara, jak teraz. - dodał na koniec nieco strapiony Puciek - Może nawet wyrosłyby tu jakieś kwiaty… Ale pokaże wam gdzie mieszka Zakurzona Czarownica i sami zobaczycie, jaka jest naprawdę.

Kasia pociągnęła Guziołka za rękaw:

- Nie idźmy tam! - poprosiła - Nie dzisiaj! To przeze mnie kraina Zakurzonej Czarownicy jest taka brzydka. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz sprzątałam w swoim pokoju. Ale obiecuję, że od tej pory wszystko naprawię i wtedy będziemy mogli wybrać się w odwiedziny do Zakurzonej Czarownicy. Dzisiaj nie miałabym odwagi spojrzeć jej w oczy…

Guziołek zrozumiał i powiedział do Pućka:

- Nie możemy tu zostać tak długo. Pobawmy się trochę w berka, a potem musimy wracać do domu. Ale na pewno jeszcze kiedyś tu wrócimy.

Potem bawili się w ganianego i „ Stary pająk mocno śpi”, aż wreszcie Puciek krzyknął:

- Ojej, zapomniałem zupełnie! Przecież obiecałem Zakurzonej Czarownicy, że wpadnę dzisiaj do niej na kolację! Będzie się martwiła, że nie mnie tak długo! Wybaczcie, ale muszę pędzić!

- Pozdrów ją od nas! - krzyknęła Kasia - I życz jej zdrówka!

Pająk bardzo szybko przebierając swoimi siedmioma nóżkami pobiegł drogą wśród kamieni, a Kasia i Guziołek postanowili wracać.

- Dobrze, że jutro jest sobota. - powiedziała dziewczynka - Od samego rana rozpocznę generalne porządki w pokoju!

- Uhm! - mruknął elfoludek i leciutko uśmiechnął się pod nosem.

Rozdział III

czyli komu potrzebny jest zaczarowany guzik

Rodzice wybierali się na przyjęcie do znajomych i do Kasi miała przyjść opiekunka. Dziewczynka nie lubiła takich wieczorów, szczególnie gdy nie znała opiekunki.

- Dlaczego nie przyjdzie do mnie pani Jola? - pytała mamę, która właśnie pudrowała nos.

- Mówiłam ci już, że pani Jola wyjechała za granicę. - zniecierpliwiła się mama.

- Pani Ania też była bardzo sympatyczna. - nie ustępowała Kasia - Dlaczego nie mogę zostać z panią Anią?!

- Bo pani Ania opiekuje się jakimś małym dzieckiem i nie może zająć się tobą! - burknęła mama, poprawiając sukienkę - Kasiu, nie marudź! Za chwilę przyjdzie opiekunka z agencji i miło spędzicie wieczór!

Kasia skuliła się, jakby chciała się ukryć gdzieś w szafie z ubraniami mamy:

- Boję się tej nowej opiekunki! Może ona nie umie rozmawiać z dziećmi, albo jest stara, brzydka i wredna!

Mamie przytuliła córeczkę do siebie, chyba zrobiło jej się żal Kasi:

- Kasiu, nie martw się, wszystko będzie dobrze. To tylko jeden wieczór. I na pewno opiekunka będzie bardzo miła i poczyta ci książeczkę…

Zadzwonił dzwonek u drzwi. Mama szybko pobiegła otworzyć, a Kasia przytuliła do siebie Guziołka i szepnęła:

- To chyba ta opiekunka…

Opiekunka była wysoką, nawet niebrzydką kobietą w wieku mamy. Trudno powiedzieć, czy była miła czy też nie, Kasia zauważyła tylko, że od chwili kiedy weszła do domu ani razu się nie uśmiechnęła. Rodzice wyszli, a pani Alicja (bo tak miała na imię opiekunka) natychmiast zabrała się do pracy: umyła filiżanki, które stały w zlewie, starła okruszki ze stołu, ułożyła gazety na półeczce pod oknem, poprawiła serwetki na regale i wreszcie zajrzała do pokoju Kasi:

- Odrobiłaś lekcje, moja droga? - zapytała.

- Dzisiaj jest sobota. - wzruszyła ramionami Kasia - Nie musze odrabiać lekcji.

Pani Alicja pokręciła głową:

- Ależ rodzice cię rozpuścili! Dobre dziecko zawsze jest grzeczne, posłuszne i odrabia lekcje!

- Mama mówiła, że pani poczyta mi książeczkę… - nieśmiało poprosiła Kasia.

- Też coś! - prychnęła opiekunka - Nie płacą mi za czytanie książeczek, tylko za pilnowanie dzieci. A zresztą jesteś już duża i możesz sama sobie poczytać książeczkę…

Kasia nie miała już złudzeń. Tego wieczoru nic miłego ją już nie spotka. Szybciutko umyła się i poszła do łóżeczka, gdzie czekał na nią Guziołek. Dziewczynka przykryła się kołderką, ale nagle coś sobie przypomniała. Wyskoczyła z łóżka i zaczęła grzebać w swoim plecaku.

- Czego tam szukasz? - zaciekawił się Guziołek.

- Wczoraj w szkole znalazłam guzik, taki inny niż wszystkie. Gdzieś tu go schowałam. - zaczęła wyjmować na biurko zeszyty i książki. - O, jest!

Kasia trzymała w ręku guzik. Rzeczywiście, nie wyglądał zwyczajnie. Błyszczał w świetle lampki nocnej wszystkimi barwami tęczy. Dziewczynka wskoczyła z powrotem do łóżeczka i dała Guziołkowi obejrzeć swoje znalezisko.

- Jak myślisz, czy on jest niezwykły? - zapytała.

Stworek zrobił bardzo tajemniczą minę:

- To może być zaczarowany guzik szczęścia wróżki Rozamundy. - stwierdził.

- Guzik szczęścia? - zdziwiła się Kasia - Nigdy o takim nie słyszałam.

- W takim razie opowiem ci historię guzika wróżki Rozamundy. - stwierdził Guziołek.

Kasia przykryła się kołderką, a elfoludek rozpoczął swoją opowieść:

Pewnego razu wróżka Rozamunda przechadzała się po lesie. Był ciepły, czerwcowy dzień, słoneczko stało wysoko na niebie i rozsiewało swój blask na wszystkie strony świata, a leciutki wietrzyk delikatnie muskał policzki rozmarzonej wróżki. Stąpała delikatnie, prawie nie dotykając ziemi, a jej zwiewna sukienka powiewała niczym koronkowa pajęczyna. Właśnie przechodziła obok krzaczków jałowca, kiedy gwałtowniejszy podmuch wiatru uniósł tren jej sukni i zaczepił o jedną z gałązek. Rozamunda zatrzymała się i próbowała uwolnić swą sukienkę ze szponów kłującego krzaku, ale okazało się, że nie jest to takie proste. Nie zauważyła, że w trakcie szamotaniny oberwał się jej diamentowy guzik z rękawa i potoczył po miękkim mchu. Wróżka zirytowana nieskutecznością swoich poczynań wypowiedziała czarodziejskie zaklęcie i sukienka natychmiast została uwolniona z pułapki. Rozamunda otrzepała się z jałowcowych igiełek i dalej powędrowała w głąb lasu.

Tymczasem guzik leżał sobie w trawie i od czasu do czasu odbijał promienie słoneczne. A ponieważ wróżka to bardzo niezwykła osoba, więc każda rzecz, która do niej należała również była obdarzona jakąś niesamowitą mocą. Także guzik miał czarodziejską siłę. Ktokolwiek przyszył go do swego ubrania, lub chociażby tylko trzymał do w ręku stawał się dobry, wesoły, szlachetny i najważniejsze - kochał wszystkich i wciąż myślał o tym, żeby zadowolić innych. Ale gdy zaczarowany guzik wypadł komuś z ręki, albo ktoś niechcący odłożył go na bok, znów zaczynał myśleć tylko i wyłącznie o sobie. Oczywiście wróżka nie musiała się martwić o to, że utraciwszy guzik przestanie być dobrą wróżką, bo miała ich setki przy swoich ubraniach, a poza tym zaczarowane przedmioty nie mają wpływu na ich zaczarowanych właścicieli.

Biegł przez las lisek Rudasek. Od rana nie miał nic w pysku, był głodny, zły i nie myślał o niczym innym, niż o sutym posiłku, najlepiej składającym się z jakiegoś smakowitego szaraka. Nagle jedną z łapek nadepnął na leżący w mchu zaczarowany guzik i aż syknął z bólu:

- Co, do licha!?

Podniósł magiczny guzik i nagle spostrzegł, że jest piękny, słoneczny dzień, ptaki wyśpiewują swoje trele. Zapomniał zupełnie o swoim pustym brzuszku.

- Jaki cudowny dzień! - wymamrotał z rozrzewnieniem - Jestem taki szczęśliwy, że mogę spacerować po lesie i zachwycać się jego pięknem!

Zadarł do góry swą rudą, lisią kitę i pomaszerował zagajnikiem, rozglądając się ciekawie na wszystkie strony. Chociaż znał każdy zakątek tego lasu, dzisiaj wszystko wydawało mu się jakieś inne, ciekawsze, piękniejsze.

Tymczasem zajączek Kituś biegł do swojej norki, niosąc w pyszczku soczysty listek kapusty, który znalazł na polu tuż za lasem. Miał zamiar nakarmić nim całą swoją zajęczą rodzinę, a nie była ona mała: oprócz Kitusia i jego żony Kicusi w norce czekało jeszcze pięć małych, puszystych zajączków. Już, już był bardzo blisko norki, jeszcze jeden skok i… przed zmęczonym szaraczkiem wyrósł ni stąd ni zowąd lis. Można sobie wyobrazić przerażenie biednego Kitusia! Wcisnął łepek między łapki, skulił się, jakby miał zamiar zapaść się pod ziemię i zrezygnowany czekał, aż ten okrutny drapieżnik schrupie go w jednej chwili. Ale jeszcze bardziej się zdziwił, kiedy zamiast rzucić się na swą ofiarę, lis przemówił słodkim głosem:

- O, witam szanownego sąsiada! Czy nie szkoda tak cudnego dnia, żeby tracić go na tak szaleńcze biegi? Może przejdziemy się razem i będziemy w ciszy podziwiać piękne widoki?...

Zajączek dygotał cały i przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu. A kiedy wreszcie odzyskał zdolność mówienia cichutko wyszeptał:

- Jaaaaa, jaaaa, muszę nakarmić moje dzieci…

- Ach tak, dzieciaczki czekają na obiadek.. A to nie zatrzymuję, nie zatrzymuję… Ale proszę - mam tu taką piękną zabaweczkę dla maluszków - zaszczebiotał znowu Rudasek i położył przed Kitusiem guzik, który znalazł w lesie. Kituś mimo, że był bardzo zdenerwowany i wystraszony wykorzystał tę chwilę nieuwagi lisa i co tchu w łapkach pomknął w stronę swojej norki. Kiedy Rudasek wypuścił z łapek zaczarowany guzik znowu stał się tym samym głodnym, drapieżnym lisem, którym był zanim znalazł zgubę wróżki Rozamundy. Natychmiast poczuł, że jest straszliwie głodny i spostrzegł, że właśnie smakowity obiad ucieka mu sprzed nosa.

- Stój, futrzasty kawałku pieczeni! - wrzasnął i skoczył za Kotusiem, ale było już za późno - zajączek skrył się właśnie w swej zajęczej norce, gdzie był całkowicie bezpieczny.

Lis sapiąc i wyrzekając pod nosem ze złości nie mógł zrozumieć jak to się stało, że stracił właśnie smakowity kąsek.

- Dlaczego nie schwytałem go od razu? - zastanawiał się - Chyba jakieś złe moce mnie opanowały…

I powlókł się dalej, słuchając burczenia swego pustego brzuszka i oblizując się na samą myśl jakiegoś pysznego kąska.

A guzik Rozamundy, który Rudasek położył przed wystraszonym zajączkiem potoczył się z górki. Toczył się, toczył i toczył, podskakiwał na wzniesieniach i dalej turlał przed siebie.

Nad lasem przelatywała sroka Leokadia. Już z wysoka wypatrzyła toczące się po dróżce świecidełko i bardzo ją to zainteresowało. Sroka uwielbiała wszystkie błyszczące, kolorowe przedmioty. Usiadła na świerkowej gałęzi i rozejrzała się dookoła, czy przypadkiem nikt jej nie widzi. A ponieważ wokoło nie było żywego ducha czym prędzej sfrunęła na ziemię i chwyciła w dziób zaczarowany guzik. I chociaż wszystkim wiadomo, że sroka z natury jest złodziejką i kradnie wszystko, co przypomina błyskotkę, ona także nie oparła się czarodziejskiej mocy guzika Rozamundy. Trzymając w dziobie swoje znalezisko uniosła się wysoko ponad drzewami i popatrzyła w dół.

- Jaki świat jest piękny! - pomyślała z zachwytem - Dlaczego do tej pory tego nie zauważyłam?

Szybowała z nieopisaną radością, wznosiła się w górę, to znowu szybowała w dół, żeby przyjrzeć się leśnym polankom, które wyglądały jak zielone dywaniki i leśnym strumyczkom - niebieskim wstążkom. Jeszcze nigdy nie czuła się taka szczęśliwa, a jej małe ptasie serduszko promieniowało dobrocią. Tak bardzo pragnęła zrobić coś dobrego, coś , co sprawiłoby komuś przyjemność. Uniosła się jeszcze wyżej i ujrzała jaskółkę, uganiającą się za muszką. Chciała się z nią przywitać i zapytać o zdrówko, zaskrzeczała, a zaczarowany guzik wypadł jej z dzioba i niczym kamyk runął na ziemię.

- Co ja robię tak wysoko? - otrząsnęła się sroka, która znowu stała się tą samą sroką-złodziejką - Chyba rozum straciłam, żeby szybować w niebo, zamiast rozejrzeć się za jakąś błyskotką!

Już nie widziała nic pięknego ani radosnego w otaczającym ją świecie, bo wraz ze stratą guzika Rozamundy straciła moc widzenia wszystkiego w lepszym świetle. Jak niepyszna zniknęła między drzewami, nawet nie próbują odszukać zgubionego guzika.

Tymczasem guzik Rozamundy poturlał się tak niefortunnie, że wpadł w głębokie zarośla, między paprocie, mchy i krzaczki jagód i nie lada sztuką będzie odszukanie go. Ale to wcale nie znaczy, że ktoś któregoś pięknego dnia znajdzie go, podniesie i poczuje się tak szczęśliwy i dobry, jak nigdy do tej pory.

- Czy myślisz, że ten guzik, który znalazłam może być guzikiem wróżki Rozamundy? - szepnęła Kasia.

Guziołek wzruszył ramionami:

- Wszystko jest możliwe. Nigdy nie wiadomo, gdzie czeka na nas odrobina szczęścia.

Kasia zamyśliła się na chwilę, a potem stwierdziła:

- Musimy to sprawdzić!

W tym momencie do pokoju zajrzała pani Alicja:

- Ty jeszcze nie śpisz, moje dziecko? W twoim wieku powinno się chodzić spać po dobranocce! W tej chwili zgaś lampkę i nakryj kołderką!

Kasia wyciągnęła w stronę opiekunki rączkę z guzikiem:

- Znalazłam dzisiaj guziczek. Proszę spojrzeć, czy nie jest śliczny?

Pani Alicja wzięła guzik i oglądała go starannie z każdej strony. Zrobiła bardzo poważną minę, odłożyła guzik na szafkę nocną i powiedziała;

- Dziwię się twoim rodzicom, że pozwalają ci znosić do domu jakieś śmieci. Jeszcze przyniesiesz razem z nimi jakieś zarazki! Utrapienie boskie z takim dzieckiem!

Po czym sama zgasiła lampkę przy łóżku Kasi i wyszła z pokoju.

- To na pewno nie jest guzik wróżki Rozamundy! - szepnęła Kasia, kiedy upewniła się, że pani Alicja jest już dostatecznie daleko.

- Uhm - mruknął Guziołek - Chociaż nie byłbym taki pewny, czy ta cała pani Alicja nie jest po prostu uodporniona na działanie takich czarów. Nie wiem, czy tutaj mógłby pomóc nawet zaczarowany guzik szczęścia…

Rozdział IV

czyli koszmar bezssenej nocy

Tego dnia Kasia była bardzo zmęczona. W szkole miała dużo lekcji, potem musiała odrobić kilka zadań domowych. A kiedy zrobiło się ciemno poczuła się tak senna, że miała wrażenie, że za chwilę uśnie na stojąco.

Ale kiedy dziewczynka umyła się i wskoczyła do łóżeczka i przytuliła się dom poduszeczki cała senność nagle prysła jak mydlana bańka. Mama zgasiła światło i całe mieszkanie spowił nieprzenikniony mrok. Kasia przytuliła do siebie Guziołka i szepnęła:

- Może jednak coś mi opowiesz… Nie mogę zasnąć…

Elfoludek wzruszył ramionami:

- Przed chwilą oczy zamykały ci się same. Mało brakowało, a wsadziłabyś nos do kaszy z mlekiem!

- Ale teraz zupełnie nie chce mi się spać! To okropne!

Rzeczywiście, kiedy sen nie przychodził, wszystko wokół wydawało się jakoś nienaturalnie ciemne i straszne. Po ścianach przesuwały się jakieś tajemnicze cienie, a zegar tak głośno tykał, że aż w uszach dzwoniło. Nie pomagało zaciskanie powiek, nakrywanie się kołdrą po sam czubek głowy ani liczenie „baranów”.

Guziołek wyswobodził się z objęć Kasi i rozsiadł wygodnie na poduszce:

- No, dobrze, opowiem ci, co się działo, kiedy pewnego razu długo nie mogłem zasnąć.

Kasia odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że za chwilę usłyszy jakąś pasjonującą historię, po której na pewno nie będzie miała problemów z zaśnięciem.

- A czy ta historia dobrze się skończyła? - zapytała jeszcze na wszelki wypadek.

Guziołek wzruszył ramionami:

- Posłuchaj i sama ocenisz…

To wydarzyło się zeszłego lata, kiedy jeszcze mieszkałem wraz z innymi zabawkami w ogromnym pudełku w wielkiej hurtowni. Kiedy zgasły lampy i pozamykano wszystkie drzwi zrobiło się okropnie ciemno. Siedziałem cichutko, bez ruchu, nawet nie śmiałem głośno odetchnąć. Wreszcie na niebie pokazał się księżyc i jego świetliste promienie nieśmiało przedarły się przez małe okienko w dachu. Wszystkie zabawki, jakie znajdowały się w hurtowni smacznie spały i słychać było tylko ich miarowe oddechy. Z pewnością przeżywały w śnie niesamowite przygody. Tylko ja, mimo, że przewracałem się z boku na bok, chrząkałem i poprawiałem swoją gałgankową poduszeczkę nie mogłem pogrążyć się we śnie. Nagle zrozumiałem, że koniecznie muszę z kimś porozmawiać. Wtedy w kąciku, gdzieś za szóstym regałem z zabawkami usłyszałem cichutkie cykanie. „Cyk, cyk, szur, szur” - zupełnie jakby ktoś szeleścił papierem lub szurał bucikami po podłodze. Wychyliłem się, żeby zobaczyć co to takiego, straciłem równowagę i jak długi runąłem na podłogę. Całe szczęście, że jestem z gumy, bo gdybym był z plastiku, albo co gorsza z porcelany, rozbiłbym się na tysiąc drobnych kawałeczków.

„ Cyk, cyk, szur, szur!” znowu coś zaszeleściło w kąciku. Pozbierałem się więc najszybciej jak mogłem i chociaż trochę się bałem ruszyłem w stronę, z której dochodziły te dziwne odgłosy. Kiedy księżycowe promienie oświetliły kącik za szóstym regałem z ulgą stwierdziłem, że szurający nieznajomy to nie żaden potwór, tylko mały smutny świerszczyk. Ściskał mocno skrzypce, po których przesuwał łapką wydając te dziwne odgłosy: „Szur, szur, cyk, cyk”. Kiedy mnie zobaczył przestraszył się jeszcze bardziej niż ja.

- Oj, oj, oj! - zapiszczał - Nie rób mi krzywdy, zaraz sobie stąd pójdę!

- Wcale nie chcę, żebyś sobie stąd poszedł. - powiedziałem - Wprost przeciwnie, bardzo się cieszę, że jeszcze ktoś oprócz mnie nie śpi tej nocy.

Świerszczyk znowu przesunął łapką po strunach swoich skrzypiec.

- Zobacz, nie mogę nawet zagrać swojej ulubionej melodii… Przed chwilą, kiedy zrobiło się tak strasznie ciemno, zgubiłem smyczek. Szukałem, szukałem, zajrzałem w każdy kącik i nic, ani śladu! Co ja teraz biedny pocznę!

I z jego małych, zielonych oczu popłynęły dwie olbrzymie łzy.

- Spróbujmy poszukać razem! - zaproponowałem.

Obaj zaczęliśmy poszukiwania. Szukaliśmy pod regałami, za szafą, pod ścianą i w najbardziej skrytych zakamarkach. I nic, jakby się pod ziemię zapadł.

- Widzisz, ty też nie potrafisz mi pomóc! - zaszlochał świerszczyk.

Przez chwilę zastanowiłem się i nagle wpadłem na wspaniały pomysł. Na trzeciej półce pod oknem siedział porcelanowy rybak. Trzymał w ręku wędkę, na którą nigdy nic nie złapał. Podszedłem cichutko, wyjąłem wędkę z jego porcelanowych rąk, a niteczkę, która zwisała z jednej strony wędki przywiązałem do drugiego końca i proszę - smyczek jak się patrzy! Świerszczyk aż podskoczył z radości! Chwycił smyczek i zagrał na skrzypeczkach najpiękniejszą melodię, jaka kiedykolwiek słyszałem. Księżyc pochylił się nad okienkiem naszej hurtowni, chyba również spodobała mu się melodia świerszczyka. A z każdą chwilą na niebie zapalało się coraz więcej gwiazd, tak jakby jakiś tajemniczy czarodziej zapalał je jedna po drugiej przy dźwiękach świerszczykowej muzyki. A kiedy wokoło zrobiło się już tak jasno jak w dzień obaj ze świerszczykiem zobaczyliśmy, że tuż przed nami leży ten najprawdziwszy smyczek od skrzypiec świerszczyka. Cały czas leżał tuż obok, a my go nie widzieliśmy! Świerszczyk klasnął w łapki, chwycił smyczek i aż ucałował go z radości. Wędka wróciła do śpiącego rybaka, który tylko zachrapał przez sen. Nie miał pojęcia ile radości sprawiła jego wędka zamieniona w smyczek.

- Wszystko dobre, co się dobrze kończy! - powiedziałem i ziewnąłem. Chyba poczułem się troszkę senny.

- Wiesz co, mój przyjacielu - zaproponował nagle świerszczyk - Zagram ci kołysankę, przy której na pewno szybciutko uśniesz. Ani się obejrzysz, a przeniesiesz się do czarodziejskiej krainy cudownych snów.

I świerszczyk zagrał delikatnie, prawie nie dotykając strun cudowna kołysankę. Była tak piękna i kojąca serduszko, że ani się spostrzegłem, a oczy same mi się zamknęły i nic już więcej nie pamiętam. Kiedy obudziłem się rano po świerszczyku nie było już ani śladu, tylko porcelanowy rybak nie mógł się nadziwić, że nitka jest przywiązana z drugiej strony wędki.

- Czyżbym zrobił to przez sen?! - mamrotał pod nosem.

- Miałeś szczęście, że kiedy nie mogłeś zasnąć spotkałeś świerszczyka. - westchnęła Kasia - Gdyby teraz pojawił się tutaj i zagrał dla mnie tę swoją kołysankę, na pewno usnęłabym…

- Nie umiem grać na skrzypcach, ani nawet śpiewać, ale mam pewien pomysł! - powiedział Guziołek.

I zanim Kasia zdążyła coś powiedzieć, wyskoczył z łóżeczka, wskoczył na szafkę nocną na której stała pozytywka z małą baletnicą, która unosiła lekko nóżkę do góry w tańcu i przekręcił kluczyk. Baletnica zadrżała i rozpoczęła swój taniec, a z maleńkiego głośniczka w pozytywce popłynęła cichutka, delikatna kołysanka.

Kasia przytuliła główkę do poduszki i zanim elfoludek zdążył wrócić w jej ramiona, spała już w najlepsze, pochrapując co chwila przez sen.

Rozdział V

czyli nie każde lekarstwo jest gorzkie

- Żeby być zdrowym trzeba jeść witaminy! - mówiła mama, kiedy tylko kończyła się słoneczna jesień, a zaczynały słoty i chłody.

Kasia nie miała nic przeciwko jedzeniu witamin, Szczególnie te kolorowe, słodkie tableteczki, które trzeba było trzymać pod językiem zanim się rozpuszczą mogła zjadać całymi opakowaniami. Ale mama nie pozwalała jej zjadać więcej niż trzy pastylki dziennie.

- Witaminy to nie cukierki, tylko lekarstwo! - tłumaczyła - A każde lekarstwo trzeba zażywać zgodnie z zaleceniami lekarza!

Kasia nie mogła uwierzyć, że smaczne witaminy są lekarstwami, tak jak wiele gorzkich syropów i pigułek, jakie musiała zjadać w czasie choroby. Ale tak to już jest, że człowiek nie może być przez cały czas zdrowy, a zwłaszcza kiedy nadchodzi jesień choroby pojawiają się nie wiadomo skąd i zwalają z nóg.

Kiedy pewnego ranka Kasia zbudziła się z bólem głowy i nie mogła przełknąć śliny, tak bardzo bolało ją gardło, nie miała wątpliwości - dopadło ją jedno z tych wstrętnych choróbsk, które nie pozwalają dzieciom wychodzić z domu i zmuszają do leżenia w łóżku i straszliwego nudzenia się.

Mama dotknęła ręką do gorącego czoła dziewczynki i pokręciła głową:

- Chyba nie obejdzie się bez wizyty u lekarza. Zaraz zadzwonię do pracy i poproszę o dzień urlopu, a po śniadaniu przejdziemy się do przychodni…

Nie było najgorsze to, że Kasia mogła zostać w domu i nie musiała iść do szkoły, ale wizyta u lekarza, to nic przyjemnego. Zwłaszcza kiedy pani doktor wpycha do gardła drewniany patyczek i każe głośno powiedzieć „Aaaaaaa!”. Jak przewidziała mama Kasi, to była angina, ale pani doktor stwierdziła, że to normalne późną jesienią i mnóstwo dzieci teraz choruje. Wkrótce Kasia wracała z mamą do domu z receptą na lek o tajemniczej nazwie, którego dziewczynka nie potrafiła nawet powtórzyć.

Wieczorem, kiedy Kasia po raz pierwszy miała wypić zaleconą przez panią doktor dawkę lekarstwa, mocno przytuliła Guziołka do siebie.

- Dlaczego jesteś taka smutna? - zapytał gumowy przyajciel - Źle się czujesz?

- Zaraz mama przyniesie mi lekarstwo. Nawet nie potrafię powiedzieć jak się nazywa, ale na pewno jest gorzkie, wstrętne i nie będę mogła go przełknąć! - rozczuliła się nad sobą dziewczynka.

Guziołek nie zdążył już nic powiedzieć, bo do pokoju weszła mama z buteleczką purpurowego syropu. Kasia westchnęła, zacisnęła mocno oczy i otworzyła buzię. Trudno, niech się dzieje co chce.

- Głuptasie! - roześmiała się mama - To lekarstwo wcale nie jest gorzkie…

Ale dziewczynka tylko się skrzywiła i jeszcze mocniej zacisnęła powieki. Dorośli często mówią, że cos jest smaczne, a tymczasem to najgorsze okropieństwo na świecie. Ale tym razem mama miała rację - syrop okazał się słodki i pachnący.

- Pachnie malinami! - zdziwiła się Kasia.

Mama uśmiechnęła się, pogłaskała dziewczynkę po głowie, poprawiła poduszeczkę i wyszła do kuchni.

- Gdyby wszystkie lekarstwa smakowały tak jak to, mogłabym być chora przez całe życie! - krzyknęła Kasia.

Ale Guziołek pokręcił przecząco głową:

- Nie, choroba nie jest dobra, nawet jeśli lekarstwo jest smaczne. Najważniejsze jest to, że przestałaś się bać czegoś, czego przedtem nie znałaś. Tak jak myszka Frania…

- Myszka Frania? - zaciekawiła się Kasia - Opowiesz mi o niej?

Guziołkowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.

- Kończyło się upalne lato. - zaczął - Myszka Frania, która znała tylko dwie pory roku: wiosnę i lato biegła przez las, podśpiewując sobie wesoło. Miała pełen brzuszek, słonko świeciło tak cudnie, że chciało się żyć - o czym więcej można marzyć?

Zatrzymała się pod rozłożystym świerkiem, na którym świergotały dwie pliszki.

- Oj, coś mi zdaje, że jesień zawita do nas wcześniej w tym roku! - zaszczebiotała jedna.

- Tak, tak, dzisiaj rano pomyślałam sobie dokładnie to samo! - przytaknęła druga.

- Aż strach myśleć o tym, co nas czeka! - biadoliła pierwsza - A tak było miło, ciepło i przyjemnie!

- I jedzenia pod dostatkiem! - dodała druga - Nie lubię jesieni!

- Ani ja. - zgodziła się ta druga - Ale cóż począć, jesień lada dzień tu będzie!

Frania słuchała tej rozmowy z wielkim niepokojem. Kim jest ta tajemnicza Jesień. Może to jakaś czarownica, która czyha na zwierzęta? Może zła wróżka, która chce zniszczyć las? Frania zupełnie nie wiedziała dlaczego pliszki tak się jej obawiają, ale czuła, że zbliża się coś bardzo złego. Postanowiła porozmawiać o tym z jeżem.

- Słyszałam, że jesień już blisko…- zagadnęła swego kolczastego przyjaciela, który właśnie dźwigał na swych igiełkach małe jabłuszko z dzikiej jabłonki.

- Niestety - westchnął jeżyk - Tak już jest na tym świecie, że to co dobre szybko się kończy…

- I co ty na to? - nie ustępowała Frania.

- No, jak to co? - zdziwił się jeżyk - Cóż ja na to mogę poradzić? Jak widzisz zbieram zapasy, ale i tak zapadnę w długi sen. To nie dla mnie…

Frania przeraziła się jeszcze bardziej. Jeżyk zbiera zapasy, więc szykuje się do jakiegoś nieszczęścia. A do tego ten jego sen, żeby nie patrzeć na to, co się wydarzy.

Myszka postanowiła przygotować się do tego, co nastąpi i zabrała się za zbieranie zapasów żywności. Pracowała uczciwie cały dzień, znosząc do swej norki ziarenka i nasionka, a kiedy nastał wieczór była tak zmęczona, że natychmiast zapadła w sen.

Rankiem, kiedy Frania wysunęła nosek z norki aż zadrżała z przerażenia. Wokół nic nie było widać, wszystko spowijała gęsta, mleczna mgła.

- Czyżby to oznaczało, że ta straszna Jesień jest już bardzo blisko? - pomyślała z rozpaczą myszka - Co robić? Co robić?

Tuż obok norki Frani pełzała dżdżownica i ku zdumieniu myszki wcale nie wyglądała na przestraszoną.

- Czy Jesień już przyszła? - zapytała Frania szeptem - Tak jakoś dziwnie dzisiaj, jakby miało się wydarzyć coś strasznego…

Dżdżownica skrzywiła się:

- To tylko mgła, tak zwykle bywa, kiedy jesień się zbliża, ale na jej nadejście musimy chyba jeszcze trochę poczekać.

- I tak spokojnie o tym mówisz? - zdziwiła się myszka - Nie masz zamiaru nic zrobić?

- Oczywiście, że mam zamiar! - roześmiała się dżdżownica - Za kilka dni zagrzebię się głęboko w ziemi i zapadnę w długi sen…

Myszka długo zastanawiała się nad tym, co powiedziała dżdżownica. To chyba niezły pomysł: zasnąć, dopóki ta straszna Jesień tutaj będzie i obudzić się już po wszystkim. Postanowiła zrobić to samo. Przez kilka dni obiecywała sobie, że zasypiając wieczorem zapada w długi sen, ale skoro tylko świt pojawiał się nad lasem, Frania budziła się i nic nie mogła na to poradzić.

Po kilku próbach zrezygnowała więc z tego pomysłu. Któregoś dnia obudziło ją stukanie do drzwi norki. Początkowo przestraszyła się, że to już Jesień, ale zza drzwi dobiegł wesoły głosik jej przyjaciółki - wiewiórki Joli:

- Obudź się, Franiu, zobacz jak na dworze jest ślicznie!

Myszka delikatnie uchyliła drzwi i ziemię pokrywają dywany ślicznych, kolorowych liści. Takie same barwne listki pokrywały niektóre drzewa

- Chodź, spójrz tylko jakie pięknie! - zachwycała się wiewiórka - Teraz już na pewno wiadomo, że jest jesień!

Myszka zadrżała:

- O rety, więc już jest! Jolu, chowaj się prędko! Jak możesz spacerować sama po lesie w takiej chwili!

Wiewiórka patrzyła pytająco na Franię. Zupełnie nie wiedziała, o co jej chodzi.

- Franiu, dlaczego miałabym się bać?

- Jak to dlaczego? - myszka próbowała wciągnąć Jolę do norki i zatrzasnąć drzwi - Jesień przyszła, a ty nic sobie z tego nie robisz!

- Franiu, przecież jesień przychodzi co roku i nic złego się nie dzieje! Wprost przeciwnie, mamy orzechy, grzyby, kolorowe liście…

- Jak to, to ona to wszystko przynosi ze sobą? Ale jak - w koszyku? - zdziwiła się Frania.

Dopiero teraz Jola zrozumiała, że Frania zupełnie nie miała pojęcia co właściwie oznacza słowo jesień. Długo tłumaczyła myszce, że to taka sama pora roku jak wiosna i lato, że po jesieni przychodzi zima, a potem znowu jest wiosna. Frania słuchała z otwartym pyszczkiem, a potem odetchnęła z ulgą i roześmiała się:

- Ale ze mnie głuptas! A ja myślałam, że to jakiś potwór!

A potem długo spacerowały razem po lesie: wiewiórka z myszką, podziwiając jesienne barwy, bawiąc się wśród szeleszczących liści, a wreszcie nazbierały całą gromadkę pysznych żołędzi.

Kasia długo zaśmiewała się z Frani, która tak wystraszyła się jesieni.

- Przecież mogła kogoś zapytać, kim jest ta jesień! - pokręciła głową.

- Twoja mama też mówiła, że lekarstwo nie jest gorzkie, a ty nie chciałaś uwierzyć! - roześmiał się Guziołek - Czasami trzeba się samemu przekonać, żeby stwierdzić, czy coś jest straszne, czy wprost przeciwnie!

- Tak, masz rację.- przyznała Kasia, ziewając szeroko - To była bardzo ciekawa i pouczająca bajka, ale teraz bardzo, ale to bardzo chce mi się spać…

Rozdział VI

czyli o chorobie zwanej lenistwem

Mama weszła do pokoju Kasi i załamała ręce:

- Kasiu, dlaczego jeszcze nie posprzątałaś zabawek? Już późno, trzeba iść spać!

- Oj, mamo… - westchnęła dziewczynka - Posprzątam jutro. Dzisiaj już mi się nie chce…

- Nie, zrób to dzisiaj! - mama nie dała się ubłagać - Taka z ciebie bałaganiara!

Kasia doskonale wiedziała, że z mamą nie ma żartów. Jeśli już coś postanowiła, to choćby się waliło i paliło - musiała doprowadzić sprawę do końca. Popatrzyła na lalki rozrzucone po całym pokoju. To przecież bez sensu ustawiać je na półkach, skoro jutro znowu będzie się nimi bawiła. Mogłyby sobie spokojnie poleżeć na podłodze do jutra.

Z ciężkim westchnieniem zaczęła na kolanach zbierać rozrzucone lalki i wkładać je do plastikowego koszyka. Nie zdołała jednak zebrać nawet połowy swoich zabawek, kiedy ogarnęło ją takie lenistwo, że nie mogła ruszyć ani ręką ani nogą. Usiadła więc na środku pokoju i zaczęła nucić jakąś skoczną melodię.

- Dlaczego nie zbierasz zabawek? - krzyknął Guziołek.

- Nie mogę - westchnęła Kasia - Chyba naprawdę jestem leniem!

Gumowy przyjaciel pokiwał głową i cmoknął:

- No, no, no, widzę, że to bardzo poważna sprawa! Wydaje mi się, że właśnie zapadłaś na leniwą chorobę…

Kasia zrobiła bardzo zaskoczoną minę:

- Żartujesz! Nie ma takiej choroby!

- Niestety, ale leniwa choroba istnieje. - ciągnął dalej Guziołek- Chorował na nią mój znajomy jeżyk. Opowiem ci tę historię, ale pod warunkiem, że w czasie mojego opowiadania posprzątasz szybciutko resztę zabawek!

- No, dobrze… - zgodziła się Kasia, bo bardzo chciała usłyszeć kolejną ciekawą historię.

Jeżyk Michaś mieszkał w małej norce, pod spróchniałym dębem w samym sercu gęstego lasu. Był bardzo pogodnym i towarzyskim zwierzątkiem. Uwielbiał gości, których częstował grzybami i borówkami nazbieranymi podczas długich spacerów po lesie. Miał wielu przyjaciół i pewnie w jego życiu nie wydarzyłoby się nic nadzwyczajnego, gdyby nie pewna bardzo zamglona noc.

Otóż po tej niezwykle zamglonej nocy nastał leniwy ranek. Tak naprawdę z początku nie było leniwym, ale całkiem zwyczajnym porankiem - chłodnym ale słonecznym. Przynajmniej tak twierdziły inne zwierzęta. Wszystko zaczęło się wtedy, gdy Michaś otworzył lewe oko. Potem otworzył prawe oko i obudził się zupełnie, ale nie chciało mu się wstawać. Przewracał się z boku na bok i nie mógł zmusić się do tego, żeby postawić na podłodze choćby jedną łapkę. Minęło pięć, potem dziesięć minut, wreszcie upłynęła cała godzina. W końcu jeżykowi znudziło się wylegiwać, zaczęły boleć go plecy, ale nie miał najmniejszego zamiaru wygrzebać się z pościeli.

Pomyślał:

- Poleżę jeszcze troszkę, poczekam, aż zechce mi się wstać…

Z nudów zaczął oglądać rysuneczki na tapecie i muchę chodzącą po parapecie. Potem obserwował słonecznego zajączka, który wesoło kicał po drzwiach szafy a wstawać zupełnie, ale to zupełnie mu się nie chciało.

- Jaki dziwaczny ranek! - pomyślał - Czyżbym miał przeleżeć cały dzień w łóżeczku? W ogóle nie chce mi się nic robić! Zadziwiające!

Nagle do drzwi ktoś głośno zapukał. Potem zastukał jeszcze głośniej, ale Michaś wcale nie miał zamiaru wstać i otworzyć. Krzyknął więc tylko:

- Jeśli nie jesteś złym wilkiem, strasznym czarownikiem albo złośliwym chochlikiem, wchodź! Drzwi są otwarte!

- Dzień dobry! - usłyszał nieśmiały głosik zajączka Felka - Dlaczego jeszcze jesteś w łóżku? Źle się czujesz?

- Nie, skądże! - uśmiechnął się jeżyk i przeciągnął leniwie - Po prostu nie chce mi się wstawać…

- Przecież wybieraliśmy się dzisiaj na wspólny spacer. Mieliśmy odwiedzić naszą przyjaciółkę wiewiórkę! - zdenerwował się Felek - Wstawaj szybciutko!

Michaś przypomniał sobie, że rzeczywiście obiecał Felkowi, ze wybiorą się z samego rana do wiewiórki Madzi na pyszny placek orzechowy. Nawet przygotował kwiatuszki, które mieli razem zanieść uroczej gospodyni. Ale teraz zupełnie nie miał ochoty nigdzie iść. W łóżeczku, pod ciepłą kołderką było mu najlepiej. Wprawdzie miał ochotę na kawałek orzechowego placka, ale pomyślał sobie, że do jutra zostanie jeszcze odrobina tego przysmaku, więc nic straconego.

- Jeśli chcesz, idź sam! - powiedział do zajączka - Jestem teraz bardzo zajęty!

- Czym jesteś tak bardzo zajęty? - zdziwił się zajączek.

Jeżyk zastanowił się przez chwilę, podrapał łapką w głowę i w końcu odparł:

- Leniuchowaniem! To bardzo poważne zajęcie.

- W takim razie ja też nigdzie dziś nie pójdę. - westchnął zajączek. Skulił uszy i podreptał do swojej zajęczej norki. Marzył już teraz tylko o tym, żeby sobie poleniuchować.

Jeżyk znowu został sam. Minęła kolejna leniwa godzina. Michaś poczuł, że w brzuszku zaczyna mu burczeć. Najwyższy czas na śniadanko. Ale jak tu zjeść śniadanie, kiedy za nic w świecie nie chce się wstać z łóżeczka. Jednak nie zdążył się nad tym zastanowić, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Tym razem było to bardzo głośne i bardzo silne pukanie.

- Jeśli nie jesteś złym wilkiem, strasznym czarownikiem albo złośliwym chochlikiem, wejdź! - krzyknął Michaś.

Do norki wszedł, a raczej wtoczył się mały niedźwiadek Bartuś.

- Dzień dobry, Michasiu! - zamruczał.

- Dobry, ale strasznie leniwy… - westchnął jeżyk i ziewnął.

- Nie rozumiem…- pokręcił głową Bartuś.

- Mówię, że dzień jest owszem, dobry, ale leniwy! - powiedział głośniej i wyraźniej jeżyk.

- Śmieszny jesteś, Michasiu. - wzruszył ramionami niedźwiadek - Lepiej chodźmy do lasu na grzyby. Słyszałem, że jest ich całe mnóstwo. Tylko nie zapomnij zasłać łóżeczka!

„ W lesie, jest teraz na pewno bardzo przyjemnie, wietrzyk leciutko powiewa, a grzyby tylko czekają na to żeby je zrywać” - pomyślał jeżyk - „ Ale zrywając grzyby trzeba się ciągle schylać! Nie, nie chce mi się, wolę zostać w łóżeczku!”

I tym razem Michaś został w domu.

Niedźwiadek zdziwiony rozłożył bezradnie łapki i nagle poczuł, że on też nie ma ochoty zbierać grzybów. Nawet chodzić mu się nie chciało. Postanowił położyć się pod dębem i poleniuchować sobie.

Tymczasem jeżyk nie chciał nauczyć się nowej piosenki z sójką Małgosią, ani układać dywaników z liści z zaskrońcem Marcelim. Wciąż leżał i leniuchował. I wszystko w jego norce też leniuchowało. Kukułka w zegarze nie chciała kukać, mucha nie miała zamiaru chodzić po parapecie i nawet słoneczny zajączek przestał skakać po drzwiach szafy Michasia. Wokół zrobiło się tak cicho, że jeżyk przestraszył się. Wtedy usłyszał znowu pukanie do drzwi. Tym razem była to mądra sowa - Karolina.

- Hu, hu! - zahukała swym grubym głosem - Słyszałam, że w tej norce ktoś cierpi na bardzo zaraźliwą chorobę!

- Cho…chooorobę… - wyjąkał jeżyk - Jaką chorobę? Nie jestem chory!

- Ależ jesteś! - nastroszyła się sowa - I to jeszcze jak! Jesteś chory na chroniczne lenistwo! A przez ciebie rozchorowały się inne zwierzęta!

- Ojej! - zmartwił się Michaś - I co teraz będzie?

- Nic się nie martw! - pokiwała głową Karolina - Po to tutaj jestem, żeby ci pomóc. Za chwilę po chorobie nie zostanie nawet najmniejszy ślad! Musisz tylko zastosować się do moich zaleceń!

- Dobrze, dobrze, zrobię wszystko, co mi każesz! - obiecał jeżyk, bo wcale nie miał zamiaru chorować na lenistwo i na dodatek zarażać nią swoich przyjaciół.

- Raz i dwa, wyskakuj z łóżka,

Wstaje prawa, lewa nóżka!

Trzy i cztery dwa przysiady,

Bo bez tego nie da rady.

Pięć i sześć i teraz mycie,

a lenistwo skraca życie! - wydawała polecenia sowa Karolina, a Michaś bez słowa protestu je wykonywał.

Za chwilę poczuł się tak rześki i żwawy, że chciało mu się skakać i śpiewać z radości. Po lenistwie nie zostało ani śladu.

- Dziękuję ci, Karolino! - krzyknął jeżyk - Poczekaj zaraz szybciutko przygotuję pyszne śniadanko i zjemy go wspólnie.

Ale sowa pokręciła głową:

- Hu, hu, nie mogę, muszę wyleczyć z lenistwa zajączka, niedźwiadka, sójkę i zaskrońca. Nie ma ani chwili do stracenia. Ale jeśli chcesz, mogę przyjść do ciebie na kolację.

- Oczywiście! - ucieszył się Michaś - Zaraz pobiegnę do lasu po grzyby i zapraszam cię na smakowity sos grzybowy.

Kasia ze zdziwieniem stwierdziła, że słuchając opowiadania Guziołka bez trudu ułożyła swoje zabawki na półkach. I okazało się, że to nic wielkiego, nawet się tym nie zmęczyła.

- Czy myślisz, że lenistwo naprawdę skraca życie? - zapytała z niepokojem.

Elfoludek wzruszył ramionami:

- Nie wiem! Ale chyba nie warto tego sprawdzać, prawda?

- Nie, na pewno nie warto! - zgodziła się dziewczynka.

Rozdział VII

czyli o konkursie piękności

Mama wróciła z pracy z wielką reklamówką.

- Kasiu! - krzyknęła od progu - Mam dla ciebie niespodziankę!

Dziewczynce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Na samo słowo „niespodzianka” odepchnęła lalki, którymi właśnie się bawiła i popędziła do przedpokoju.

Widok dużej reklamówki, którą podawała jej mama wprawił ją w zachwyt, chociaż nie wiedziała jeszcze, co jest w środku. Szybciutko wyciągnęła stamtąd kartonowe pudełko, otworzyła wieczko i….

- O rany! Najprawdziwsze firmowe adidasy, takie jak w katalogu! - zapiszczała Kasia i rzuciła się mamie na szyję. O takich butach marzyła od chwili, w której ujrzała je na zdjęciu w katalogu. Dziewczynka, która miała je na nogach wydawała się taka niezwykle piękna. Kasia pomyślała wtedy, że gdyby miała takie adidasy z pewnością stałaby się najpiękniejszą i najszczęśliwszą osobą pod słońcem. No i proszę, teraz ma je przed sobą!

- Dzisiaj była przecena. - wyjaśniła mama, patrząc z rozbawieniem na radość Kasi - Gdyby nie to, nigdy w życiu nie byłoby nas stać na ich kupienie…

Ale dziewczynka prawie nie słyszała tego, co mówiła mama. Myślała tylko o tym, jak będzie cudownie, gdy założy adidasy i pokaże się w nich koleżankom. Po prostu zzielenieją z zazdrości!

- Mamo, nałożę je jutro do szkoły. - poprosiła.

Ale mama stanowczo pokręciła przecząco głową:

- Jest za zimno na takie buciki. Poza tym te adidasy są trochę za duże na ciebie. Ale na wiosnę nóżka urośnie i będą leżały jak ulał.

Kasia najpierw trochę się nadąsała, ale potem postanowiła, że skoro nie może nałożyć na razie bucików do szkoły, to przynajmniej będzie je nosiła w domu. Mama miała rację - adidasy były za duże i choć dziewczynka mocno ścisnęła sznurówki przesuwały się luźno na stopie, więc kiedy Kasia chodziła w nich wyglądało to tak, jakby się ślizgała. Ale jej wcale ale to wcale to nie przeszkadzało. Stanęła przed wielkim lustrem w przedpokoju i przyglądała się sobie z każdej strony. Nie mogła się sobie nadziwić, że wygląda tak prześlicznie. Chodziła w tych bucikach cały wieczór, chociaż nóżki zaczynały ją trochę boleć, bo buciki nowe i na dodatek za duże poobcierały piętki. Nawet przy kolacji Kasia nie zdjęła adidasów, chociaż rodzice zaczęli się z niej trochę naśmiewać:

- Masz zamiar w nich spać? - zapytał bardzo poważnie tata, po czym parsknął śmiechem.

- Uhm! - mruknęła Kasia, przeżuwając kolejny kęs drożdżowej bułki, bo wcale nie zrozumiała, że to tylko żart.

- Tylko nie zabrudź pościeli! - przestrzegła mama.

Ale żarty żartami, a do łóżka mama nie pozwoliła wejść dziewczynce w butach. Kasia siedziała więc na brzegu łóżeczka i z uwielbieniem patrzyła na adidasy ułożone równiutko w pudełku, w tym samym, w którym mama przyniosła je ze sklepu. Wciąż bała się, że to tylko sen i gdy się obudzi modnych butów nie będzie przy jej łóżku.

- Ładne te adidasy. - powiedział Guziołek, przerywając tym samym jej rozmyślania.

- Też tak myślisz? - ucieszyła się Kasia - Ale ważniejsze jest to, że w naszej klasie nikt więcej takich nie ma! Kiedy je założę czuję się taka dorosła i ładna….

- Co ty powiesz? - z lekką ironią w głosie przerwał jej gumowy stworek. - Jeszcze nigdy nie widziałem ani nie słyszałem, żeby dzięki jakiejś części garderoby ktoś stał się piękniejszy, mądrzejszy czy choćby silniejszy. No, owszem, ponoć były siedmiomilowe buty, ale nikt nie pewności, czy to nie jest tylko wymysł i bujda. Czy chcesz mi powiedzieć, że z chwilą, gdy zakładasz te buty stajesz się piękniejsza? Czym tu się chwalić? A jeśli jutro zobaczysz kogoś w butach ładniejszych niż twoje?

Kasia z lękiem popatrzyła na przyajciela:

- To niemożliwe, nikt ni może mieć ładniejszych butów niż te…- wyszeptała, ale sama nie bardzo była pewna tego, co mówi.

- Chyba czas na kolejna opowieść. - Guziołek chrząknął i wygodnie usadowił się na poduszce. - Posłuchaj!

Pewnego bardzo upalnego dnia w samo południe ptaki zebrały się na łące tuż koło strumyka. Mało tego, że słońce piekło niemiłosiernie, to jeszcze nie było można poczuć nawet najsłabszego podmuchu wiatru. W lesie było duszno, w gniazdach przeraźliwie gorąco, a tu od wody bił przyjemny, rześki chłodek. Nikomu nie chciało się nic robić, nawet leciutko machnąć skrzydłami. I wtedy odezwała się pliszka:

- Ze wszystkich ptaków ja jestem najpiękniejsza!

Wszystkie ptaki ze zdziwieniem popatrzyły na nią.

- A to dlaczego? - oburzył się bocian.

- Mam najpiękniejszy ogonek na świecie! Przyjrzyjcie się uważnie. A moje piórka, czy ktoś widział tak delikatny puch?

- Też mi coś! - prychnął dzięcioł - Czy ktoś z was ma tak piękną czapeczkę na głowie jak ja? No i co, kto tu jest najładniejszy?

- Nic podobnego! - zaperzył się dudek - Chyba masz problemy ze wzrokiem i nie widzisz tego wspaniałego pióropusza na mojej głowie!?

W tym momencie podniósł się taki krzyk, hałas i wrzawa, że kukułka, która siedziała na krzaku jaśminu omal nie spadła z gałęzi.

- Cisza! - krzyknęła - Nie kłóćcie się! Żeby sprawiedliwości stało się zadość, urządzimy dziś wieczorem konkurs piękności. Jeśli ktoś uważa, że jest piękny, niech wystąpi i przekona wszystkie inne ptaki, dlaczego tak sądzi. A my popatrzymy, ocenimy i wybierzemy…

Ptaki popatrzyły jeden na drugiego. Pomysł wydawał się zupełnie niezły. Zgodziły się więc z ochotą na propozycję kukułki i ruszyły do swych domków, żeby przygotować się do występu na konkursie.

Nastał wieczór i tłum ptaków zebrał się w tym samym miejscu, na łące nad strumykiem, żeby wybrać najpiękniejszego wśród wszystkich ptaków. Wyboru miało dokonać specjalne jury, w skład którego weszła sowa, śnieżnobiały łabędź i pomysłodawczyni całego konkursu czyli kukułka.

Pierwszy swa urodą chwalił się bocian. Maszerował dumnie wśród wysokiej trawy, podnosząc wysoko swe długie nogi i klekocąc dziobem na wszystkie strony. Wreszcie rozpostarł swe ogromne skrzydła i jury przyznało, że rzeczywiście, można by bociana nazwać najpiękniejszym ptakiem.

Potem wystąpiła jaskółka. W swoim błyszczącym czarnym fraku wyglądała uroczo. Potem pokazała jeszcze kilka karkołomnych akrobacji w powietrzu, aż wszystkie ptaki wstrzymały oddech, bo bały się, czy nie zrobi sobie krzywdy. A kiedy jaskółka wróciła i usiadła przed szanownym jury, wszyscy zgodnie stwierdzili, że jaskółkę można by nazwać najpiękniejszym ptakiem.

Konkurs piękności trwał bardzo długo. Co chwila pojawiali się coraz to nowi kandydaci do tytułu najpiękniejszego ptaka i każdy z nich prezentował się wspaniale. Kto więc miałby zostać zwycięzcą? Czy czapla z zadziornym loczkiem, czy sójka z żółtym brzuszkiem i delikatnym dziobkiem?

W końcu łabędź, który prawie się odzywał podczas kolejnych prezentacji postanowił zabrać głos:

- Kochani, wszyscy zasługujecie na wyróżnienie, jesteście piękni, niesamowicie zdolni. Ale ja proponuję przyznać tytuł najpiękniejszego ptaka wróbelkowi…

Najpierw zapanowała cisza, a potem ptaki zaczęły przekrzykiwać się nawzajem:

- Jak to wróbelkowi?!

- Przecież on nawet nie wystąpił w konkursie!

- I do tego ma takie szaro-bure piórka!

Ale łabędź spokojnie odrzekł:

- Spójrzcie na siebie. Każdy z was jest piękny na swój sposób. Wróbelek też. Dla waszych rodziców jesteście najpiękniejsi i najwspanialsi pod słońcem. A wróbelek chociaż wygląda niepozornie jest bardzo utalentowanym ptakiem: pięknie śpiewa, deklamuje wiersze i potrafi utrzymać równowagę na najcieńszej gałązce niczym prawdziwy akrobata. Umie wzbijać się wysoko w powietrze i równie szybko spadać na ziemię. No i jeszcze ma w sobie coś, czego nie zauważyłem u żadnego z was: skromność! On nie krzyczy i nie przechwala się, że jest najpiękniejszy ze wszystkich….

Wszystkie ptaki umilkły i opuściły dzioby. Zrobiło im się bardzo wstyd. Wróbelek otrzymał jako nagrodę czerwoną kokardkę z napisem : „najpiękniejszy ptak”. Tylko, że on wcale nie szczycił się tą nagrodą. Nadal pozostał tym samym skromnym i przyjaznym wróbelkiem, jakim był do tej pory.

Kiedy Guziołek skończył opowiadanie swojej historii zauważył, że nowe buciki Kasi nie leżą już na łóżeczku, tylko stoją pięknie ustawione na podłodze.

- Czyżby twoje adidasy przestały ci się podobać? - zdziwił się.

Kasia zmarszczyła czoło:

- Nie, wiem, że są piękne i ładnie w nich wyglądam, ale nie chcę, żeby ktoś lubił mnie tylko dlatego, że mam ładne butyBo przecież to nie one są najważniejsze, prawda?

- Uhm - mruknął Guziołek, ale jakoś tak cichutko, bo właśnie zasypiał. Zmęczyła go ta dzisiejsza opwieść.

Rozdział VIII

czyli świąteczne marzenia

W domu coraz bardziej pachniało zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia. No, może nie był to dosłowny zapach, ale atmosfera była prawdziwie przedświąteczna. Tata kupił kilka pudełek z ozdobami choinkowymi, parę srebrnych łańcuchów i ogromną gwiazdę na sam czubek choinki. Mama koniecznie chciała mieć w tym roku sztuczną choinkę, bo to mniej bałaganu i można wcześniej przygotować, ale Kasia jakoś ubłagała, żeby drzewko było prawdziwe, pachnące lasem, żywicą, takie, na którym jeszcze niedawno siadały ptaki. W szafkach przybywało rodzynek, migdałów, maku i innych delikatesów potrzebnych do wypieku świątecznych ciast.

Kasia coraz częściej myślała świątecznych prezentach. Te myśli prześladowały ją wszędzie: w szkole, przy obiedzie, w łazience i nawet wtedy, gdy słuchała opowiadań Guziołka. Wciąż bowiem nie miała pojęcia o co poprosi w tym roku Świętego Mikołaja. W wyobraźni widziała setki zabawek, o których marzyła, kolorowe książki, które uśmiechały się do niej z wystawek i zupełnie nie wiedziała, czego pragnie najbardziej.

Do wigilii Bożego Narodzenia zostały już tylko dwa dni, a dziewczynce nic a nic nie przychodziło do głowy. Może narty, na których mogłaby zjeżdżać z górki? E, nie, na nartach można skręcić, albo nie daj Boże złamać nogę. Lepiej nie ryzykować! Tym bardziej, że zupełnie nie miała pojęcia o jeździe na nartach, a zanim nauczyłaby się, minie zima i cóż można zrobić z nartami kiedy nie ma śniegu? A może teatrzyk kukiełkowy? No, dobrze, to całkiem niezły pomysł, tylko kto oglądałby spektakle? Mama wiecznie zajęta, tata też. Prezent powinien być przecież przydatny…

- Jakoś ciężko się ostatnio z tobą dogadać… - westchnęła mama, kiedy po raz kolejny zapytała o to, jaki prezent chciałaby znaleźć Kasia pod choinką. Już kilka razy proponowała córce różne wersje podarunków, ale żaden z nich jakoś się Kasi nie podobał. Bo po co zamawiać kolejną lakę Barbie, skoro tyle ich siedzi już na półkach. A nowa kurtka na zimę, to nie jest wymarzony prezent na gwiazdkę…W końcu mama złościła się i wychodziła do swojego pokoju.

- Sama nie wiesz, czego chcesz! - kwitowała z niesmakiem.

No i masz ci los! Kasia nie chciała zrobić mamie przykrości, a tymczasem jakoś tak głupio wyszło.

- Kto wymyślił święta?! - tupnęła nogą Kasia - Tylko z tym kłopot! I po co te prezenty? Czy podarunki urodzinowe to za mało?! Poza tym Święty Mikołaj mógłby raz sam wpaść na jakiś dobry pomysł!

- No wiesz! - oburzył się Guziołek, który uwielbiał wszystkie święta: i Boże Narodzenie i Wielkanoc i urodziny - Pzrecież to wspaniały czas radości!

- To dlaczego ja wcale się nie cieszę? - Kasia mało nie płakała.

- Nie wiem. - wzruszył ramionami stworek - Może niewłaściwie myślisz o tych prezentach…

- Jak to niewłaściwie? - zdziwiła się Kasia.

- Powinnaś myśleć o nich tak jak skrzat Perełka, którego miałem okazję poznać dawno temu. Wtedy na pewno wszystko będzie dobrze i z radością będziesz mogła czekać na wigilię.

Kasia przytuliła do siebie gumowego przyjaciela:

- Opowiedz mi o tym, proszę, bo inaczej będę najbardziej nieszczęśliwą dziewczynką w czasie świąt Bożego Narodzenia…

Guziołek nie miał innego wyjścia, musiał rozpocząć swoją nową opowiastkę:

Co dzień rano skrzat Perełka podchodził do kalendarza ściennego, żeby zerwać z niego kolejną kartkę. Z każdym dniem kalendarz stawał się coraz cieńszy, a Perełka coraz smutniejszy. Nie dlatego, że żałował mijających dni, ale zdawał sobie sprawę, że oto wielkimi krokami zbliża się wigilia Bożego Narodzenia.

Może ktoś pomyślał w tym momencie, że skrzat nie lubił świąt. Nic bardziej mylnego! Wprost przeciwnie, Perełka uwielbiał święta, a zwłaszcza Boże Narodzenie. Co roku, już w połowie grudnia w kącie małego domku skrzata pojawiała się pachnąca, zielona choinka, ustrojona błyszczącymi bombkami, srebrzystymi łańcuchami i anielskim włosem. Pod choinką czekały prezenty zawinięte w kolorowe papierki, przewiązane ozdobną wstążeczką. W czasie świąt Perełkę odwiedzali przyjaciele i skrzat z wielką radością wymieniał z nimi prezenty i życzenia świąteczne. Potem wszyscy siadali do stołu, pili jabłkowy sok z porcelanowych filiżanek i śpiewali kolędy. Po kolacji cała gromadka wychodziła na podwórko, gdzie rozpoczynała się zabawa w bitwę śnieżną, albo - jeśli śniegu było za mało - liczenie gwiazd na niebie. Dlaczego więc na kilka dni przed tym radosnym świętem skrzat Perełka jest taki smutny?

Skrzat nie wiedział, co ma zamówić dla siebie jako gwiazdkowy prezent u Świętego Mikołaja! Miał już przygotowane prezenty dla wszystkich swoich przyjaciół, ale o sobie nie miał czasu pomyśleć. I teraz chociaż myślał bardzo intensywnie, nic nie przychodziło mu do głowy. Może nowy rowerek z czerwonym dzwonkiem? Albo wózek z drabinkami, taki jak ma skrzat Maciuś? A może wielką lunetę do obserwacji gwiazd i komet? Albo lepiej nowy dzbanuszek do parzenia herbaty z malin? Chociaż chyba lepsza byłaby sztaluga i prawdziwe farby! A może ciepły, wełniany sweterek z grubym golfem pod szyję na długie, mroźne wieczory? Łyżwy? Sanki? Nie, nie, od tego myślenia rozbolała go głowa!

Skrzat tak bardzo rozmyślał nad wyborem prezentu, że w końcu dostał wysokiej temperatury i cały dzień przeleżał w łóżeczku. I na dodatek żadne lekarstwo nie mogło mu pomóc, bo nie ma leku na myślenie. A kiedy wreszcie zasnął, okrutnie zmęczony tym rozmyślaniem przyśnił mu się ciekawy sen.

Śniło mu się, że jest w domku Świętego Mikołaja, a raczej w jego Fabryce Marzeń. Nagle otwierają się wielkie drewniane wrota i oto stoi przed nim nie kto inny, a sam Święty Mikołaj z ogromnym workiem! Wygląda tak samo, jak na obrazkach w książce z bajkami: długa, biała broda, czerwony płaszcz i czapka.

- Witaj, Perełko! - mówi Mikołaj i uśmiecha się tak serdecznie, że skrzat czuje ciepłe ukłucie gdzieś koło serduszka.

- Dzi…dzieeeńń ddobryyy, Święty Mikołaju! - jąka się Perełka.

- Wesołych Świąt, kochany skrzacie! - uśmiech świętego staje się jeszcze bardziej promienny.

Mikołaj rozwiązuje swój wielki wór i skrzat z podziwem ogląda całą masę zabawek, słodyczy, gier planszowych i komputerowych, o jest nawet nowy komputer!

Ale Święty Mikołaj wyjmuje z worka pluszowego skrzata, bardzo podobnego do Perełki, tylko pod szyją ma zawiązaną srebrną kokardkę. Skrzat westchnął cicho - nie bardzo podobał mu się ten prezent. W worku Mikołaja są takie piękne rzeczy. Poprosił więc o zamianę prezentu. Staruszek uśmiechnął się znowu i wyjął z worka nową hulajnogę. Ale kto wie dlaczego - i ten prezent nie spodobał się Perełce. Zamienił ją na komputer, potem na rower, jeszcze później na zestaw do zabawy w policjanta, potem znowu na hulajnogę… Skrzat zupełnie stracił głowę, sam już nie wiedział, co jest dla niego najlepszym prezentem!

- Wiesz co, mój mały skrzacie - pokręcił głową Święty Mikołaj - Przez ciebie nie zdążę obdarować innych dzieci! Przyjdę do ciebie w przyszłym roku. Chyba do tego czasu zdążysz się zastanowić nad tym, jaki prezent tak naprawdę chciałbyś dostać ode mnie…

To powiedziawszy - zniknął! A skrzat Perełka został bez prezentu. Nawet pluszaka Święty Mikołaj zabrał ze sobą!

Perełka obudził się cały zapłakany. Jak to - wigilia, a on został bez prezentu od Świętego Mikołaja!? Przez cały dzień myślał o swoim śnie i o gwiazdkowych prezentach. A kiedy spojrzał w okno swojego małego domku już wiedział jaki prezent chce znaleźć pod choinką.

Pomyślał, usiadł przy biurku i zaczął pisać list do Świętego Mikołaja. Na Biegun Północny. Pisał i pisał, a kiedy list był już gotowy, pobiegł szybciutko go wysłać, bo przecież do wigilii zostały tylko dwa dni. Żeby tylko zdążyć na czas!

I wreszcie nadszedł ten piękny dzień, na który z niecierpliwością czekamy przez cały rok - wigilia Bożego Narodzenia. Wszyscy przyjaciele skrzata Perełki zjawili się w jego domku, składali sobie życzenia świąteczne, cieszyli się i śpiewali kolędy. A potem wyciągali spod choinki podarunki od Świętego Mikołaja. A najszczęśliwszy był skrzat Perełka. Nie chwalił się swoim prezentem, tylko tajemniczo się uśmiechał. Wreszcie krzyknął:

- Kochani, na pewno chcecie wiedzieć, co dostałem w tym roku od Świętego Mikołaja?! Chodźcie ze mną, a wkrótce się przekonacie.

Wszyscy wyszli na podwórko przed domkiem skrzata Perełki i nie mogli uwierzyć własnym oczom. Ujrzeli piękne lodowisko, otoczone lodowym murem, za nim górkę do zjeżdżania na saneczkach a dalej igloo i sterta białych kul do wielkiej bitwy na śniegu. To był właśnie ten prezent, o który prosił Perełka w swoim liście do Świętego Mikołaja. Nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich swych przyjaciół. Bo najpiękniejszy jest taki prezent, który ucieszy nie tylko ciebie ale także twoich przyjaciół.

Kasia długo myślała, myślała, aż w końcu krzyknęła:

- Już wiem, Guziołku, jesteś genialny! Poproszę Świętego Mikołaja o zestaw gier planszowych! Będziemy mogli razem z rodzicami grać w nie w niedzielne popołudnia!

- A czy ja będę też mógł z wami pograć? - poprosił elfoludek.

- Z tobą będziemy grać wieczorami. - orzekła Kasia - Wiesz, rodzice nie zrozumieliby chyba, jak mogę rozmawiać z gumową zabawką

- Żartowałem… - mruknął Guziołek, chociaż tak naprawdę Kasia nie była do końca pewna, czy się na nią nie obraził.

Rozdział IX

czyli trudne pytania

W pokoju Kasi było zupełnie ciemno. Dziewczynka specjalnie nie zapalała światła, żeby lepiej było widać, jak delikatne płatki śniegu wirują w świetle ulicznej latarni, a potem opadają na czapki, szaliki i płaszcze spóźnionych przechodniów.

Guziołek siedział na parapecie tuż obok Kasi i również obserwował tańczące śnieżynki. Spoglądał w czeluść nieba nad latarnią i zadawał sobie pytanie : „Skąd właściwie bierze się śnieg?”.

- Czy można jednego dnia być kłamczuchą, a następnego uczciwą koleżanką?- zapytała nagle Kasia.

- Dlaczego o to pytasz? - zdziwił się elfoludek.

- Wczoraj Magda skłamała pani, że nie ma stroju na gimnastykę, bo nie chciało jej się ćwiczyć, a dzisiaj pani ją pochwaliła, bo przyznała się, że obrazek, który mieliśmy dokończyć w domu pomagała jej malować mama. Pani powiedziała, że bardzo się cieszy, że Magda jest taka uczciwą dziewczynką, bo nie można przypisywać sobie zasług innych osób.

- A ty co o tym sądzisz? - odpowiedział pytaniem Guziołek - Czy twoim zdaniem Magda naprawdę zrozumiała, że nie należy kłamać i od tej pory już więcej tego nie zrobi?

- Sama nie wiem… - wzruszyła ramionami dziewczynka - Ale tata mi mówił, że człowiek nie może zmienić się w jednej chwili. Żeby stać się lepszym, trzeba zmienić swój charakter…

Elfoludek zastanowił się przez chwilę, a potem powiedział:

- Twój tata rzeczywiście ma rację. Jeśli chcesz opowiem ci pewną zimową historię o znajomym niedźwiadku.

Kasia oczywiście bardzo chciała poznać tę historię, więc ciekawie nadstawiła uszy.

Zima nadeszła niespodziewanie szybko i nagle cały las przykryła gruba, śniegowa pierzynka. Drzewa tonęły w puszystych zaspach, a pod nimi ukryły się zeschłe liście i zwiędłe trawy. Zima, jak to zima, przyniosła ze sobą trzaskający mróz, których oczywiście nikt nie lubił, bo nie można było bawić się całymi dniami na podwórku. Wystarczyło parę chwil, a nosy zamieniały się w lodowe sopelki, a przejmujący chłód sprawiał, że zwierzętom drętwiały łapki. Minął grudzień i styczeń, a mrozy wciąż trzymały i las pokrywała coraz grubsza warstwa śniegu. Wszystkim zrobiło się bardzo smutno. W lutym nie było już chyba żadnego stworzenia w lesie, które nie marzyłoby o rozkwitających pąkach i śpiewających ptakach.

Pewnego mroźnego wieczora zwierzęta leśne siedziały w swoich przytulnych domkach i zajmowały się swoimi codziennymi sprawami. Udawały, że nie spoglądają w okienka, za którymi wciąż sypał śnieg i hulał porywisty wicher. Wiewióreczka przekładała z półki na półkę suszone grzyby, jeżyk podlewał swoje kaktusy, z których był niezmiernie dumny, lisek bujał się w wiklinowym fotelu i oglądał leśną gazetkę, zajączek wyciskał sok z marchewki, a myszka podziwiała śnieżnobiałe kwiaty, jakie mróz namalował na oknie jej norki. Trochę przypominały postrzępione chryzantemy, a może bardziej stokrotki o niezliczonej ilości delikatnych płatków. Myszka przyglądała się tym zimowym malowidłom i wspominała cudowne, letnie dni:

„ Jakby to było wspaniale biegać po pachnącej kwiatami i ziołami łące, położyć się w trawie i oglądać płynące po niebie obłoki…A potem pobiec nad strumyk i ochlapać nosek chłodnymi kropelkami…”

Tymczasem za oknami szalała straszliwa wichura. Tego wieczoru niedźwiadek Bunio tak jak inne zwierzęta siedział w swoim domku i czekał na wiosnę. Niedawno zbudził się z zimowego snu, bo spał rzeczywiście bardzo długo. Według brzuszka Bunia, który zrobił się niebezpiecznie pusty i zaczynał burczeć, zima już powinna się skończyć. Nagle silny podmuch wiatru otworzył drzwi domku niedźwiadka i zrobiło się bardzo zimno i nieprzyjemnie. Wiatr był tak silny, że chociaż Bunio nie należał do słabeuszy, z trudnością zamknął drzwi i odetchnął z ulgą. Sprawdził, czy dobrze zasunął zasuwkę i poczuł, że w jego domku jest nadal tak zimno, jak wówczas, gdy hulało w nim wietrzysko. Rozejrzał się i zrozumiał przyczynę owego chłodu - ogień w kominku zgasł zupełnie, ze stosu drewek unosił się tylko szarobury dym. Wprawdzie Bunio wiedział, gdzie leżą zapałki, ale wiedział, że również, że nie może ich rozpalać bez mamy. Tymczasem mama miała wrócić do domku późnym wieczorem. Żeby się troszeczkę ogrzać niedźwiadek naciągnął czapkę, szalik, rękawiczki, wełniany serdaczek, ale wcale nie zrobiło mu się cieplej. Jeszcze chwila i w domku będzie tak samo zimno, jak na podwórku.

Bunio postanowił pójść do myszki i poprosić ją, aby pomogła mu rozpalić w kominku. Kiedy tylko wyszedł za drzwi, silny podmuch mroźnego wiatru omal nie powalił go z nóg. Musiał mocno trzymać łapkami czapeczkę, żeby nie poleciała w górę, tak jak tysiące płatków śniegu wirujących nad głową Bunia. W tej miś zupełnie stracił orientację i długo błąkał się tam i z powrotem, nie mogąc odnaleźć domku swej przyjaciółki. Wydawało mu się, że na dobre zabłądził, kiedy w oddali coś błysnęło i rozjarzyło się jaskrawym blaskiem. Coś jakby gwiazdka albo ognisko, ale Bunio nie był pewien. Ruszył poprzez gęste zaspy w kierunku światełka i ani się spostrzegł, kiedy stanął przed drzwiami domku myszki. To właśnie tu paliło się światełko, które wydawało się misiowi błyszczącym ognikiem.

Myszka bardzo się zmartwiła, kiedy zobaczyła Bunia zupełnie przemarzniętego. Napoiła go gorącą herbatą z miodem i cytryną, przykryła ciepłym wełnianym kocem i powiedziała:

- Poczekaj tu chwilę na mnie. Ubiorę się tylko cieplutko i zaraz pójdziemy razem do twego domku, rozpalimy w kominku.

Na stoliku w pokoju myszki leżały trzy piękne jabłuszka, każde soczyste, rumiane, uśmiechały się do Bunia i prosiły: „Schowaj mnie do kieszonki, zobacz jakie jestem piękne, a jakie smaczne!”.

Bunio pomyślał sobie, że skoro myszka ma aż trzy jabłka, to przecież jedno z nich miś może sobie wziąć. Nawet nikt tego nie zauważy. Po cichutku wybrał najładniejsze jabłuszko i schował je do kieszonki swego serdaczka.

Wieczorem myszkę odwiedziły jej trzy siostrzenice. To dla nich były te trzy jabłuszka. Oczywiście myszka szybko zorientowała się, że jednego jabłuszka brakuje i domyśliła się, kto je zabrał. Następnego dnia poszła do Bunia i zapytała, dlaczego wziął jedno z jabłuszek bez pytania.

- Ja?! - udał zdziwienie Bunio - W życiu nie widziałem u ciebie żadnych jabłek! Musiałaś coś pokręcić, może źle policzyłaś jabłuszka…

Myszka pokręciła głową i poszła do domu. Zrobiło się jej bardzo przykro, że jej przyjaciel jest wobec niej nieszczery. Przecież, gdyby miś poprosił ją o jabłuszko, na pewno by mu je dała. Buniowi też zrobiło się bardzo nieswojo, wiedział przecież, że jabłuszko, o które pytała myszka leży w jego szafce przy łóżeczku. Ale kiedy wziął je do łapki, powąchał i stwierdził, że jest tak samo piękne jak wczoraj, uśmiechnął się. Patrzył na nie z zachwytem i gładził lśniąca skórkę.

Minął jeden dzień, potem następny. Myszka więcej nie przychodziła do Bunia, a on zaczął za nią tęsknić. Poza tym każdego dnia, kiedy spoglądał na szafkę, w której schował jabłuszko, zaczynały go dręczyć wyrzuty sumienia. Bardzo się wstydził, że postąpił tak karygodnie. Nawet zaczął myśleć o tym, żeby odnieść jabłuszko myszce, ale kiedy otwierał szafkę i patrzył na rumianą skórkę, zaraz zmieniał zdanie.

„ Odniosę je jutro…” - obiecywał sobie.

Ale jabłuszko, zamknięte w szafce zaczęło tracić swój piękny kolor, zapach, na skórce pojawiły się brunatne plamki. Kiedy Bunio po kilku dniach wziął je do łapki, przestraszył się.

„ I po co ukradłem myszce to jabłuszko?!” - myślał rozpaczliwie - „ Myszka obraziła się na mnie. Przecież mogłem ja poprosić o to jabłuszko, chyba by mi nie odmówiła. A tak, nie mam ani jabłuszka, ani przyjaźni myszki…”

Położył do koszyczka nieszczęsny, pomarszczony owoc, przykrył chusteczką, wziął koszyk do łapki i podreptał w kierunku domku myszki.

- Przepraszam cię bardzo! - powiedział cicho niedźwiadek, kiedy zdziwiona myszka otworzyła mu drzwi - To ja ukradłem twoje jabłuszko! Tak mi wstyd, jeśli możesz, wybacz mi!

I po jego kosmatych policzkach popłynęły dwie duże łzy. Słone kropelki spadły na chusteczkę, pod którą leżało jabłuszko. Kiedy Bunio odsunął chusteczkę, żeby pokazać myszce, co się stało, zobaczyli oboje piękny rumiany owoc o gładkiej, błyszczącej skórce.

Niedźwiadek nie mógł uwierzyć własnym oczom. Myszka oczywiście wybaczyła Buniowi jego niecny postępek. Mało tego, zaprosiła go na herbatkę z kwiatów lipy, a na deser zjedli po połówce niesamowitego jabłuszka.

Zima wciąż nie odpuszczała, ostry wicher dął jeszcze przez wiele dni, a śnieżne zamiecie zasypały niejeden raz dróżki w lesie. Ale niedźwiadek i myszka nie czekali już tak rozpaczliwie na wiosnę. Najważniejsza była wiosna, która zapanowała w ich serduszkach - niedźwiadka, który zrozumiał, że źle postąpił im potrafił się do błędu przyznać i myszki, która potrafiła wybaczyć przyjacielowi nawet tak niecne czyny, jakimi były kradzież i kłamstwo. Codziennie siadali przed okienkiem w domku myszki i wyglądali nawet najmniejszych promieni słonecznych, które mogłyby zwiastować nadchodzącą wiosnę.

- Czy myślisz, że to łatwo przyznać się, że zrobiło się coś złego? - zastanowiła się Kasia.

- Na pewno nie łatwiej, niż wybaczyć komuś… - pokiwał głową Guziołek.

Rozdział X

czyli niespodziewane złe humory

Autobus zatrzymał się na przystanku, drzwi otworzyły się z hukiem i Kasia z mamą wsiadły do środka. Był straszny tłok, ludzie wracali z pracy, dzieci ze szkoły, jakaś pulchna paniusia chyba wracała z zakupów, bo trzymała w rękach kilka wielkich toreb. Mama przecisnęła się do kasownika i skasowała dwa bilety: dla siebie i dla Kasi. Potem trzymając bilety w ręku przecisnęła się z powrotem do Kasi i teraz stały obie ściśnięte jak śledzie w puszce w tłumie innych pasażerów. Nagle autobus gwałtownie zahamował, a ludzie zaczęli wpadać na siebie nawzajem.

- Kasiu, trzymaj się mocno! - krzyknęła mama, chwytając dziewczynkę za rękaw, ale autobus zaraz ruszył znowu i tylko narzekania zdenerwowanych pasażerów przypominały o małej przepychance.

Kasia zaglądając pod ręką mamy starała się obserwować drogę, którą jechały: duży sklep z neonowymi napisami, kino, park, fontannę w kształcie smoka.

- Bilety do kontroli! - usłyszała nagle tuż nad głową stanowczy głos.

Przed Kasią i jej mamą stał wysoki pan z legitymacją kontrolera w dłoni.

- Bilety do kontroli! - powtórzył jeszcze raz zniecierpliwiony.

Mama puściła na chwilę rączkę, której kurczowo się trzymała, żeby nie upaść i podała kontrolerowi bilety.

- A bilet dla dziewczynki? - zapytał srogo wysoki pan.

- Jak to bilet dla dziewczynki?! - wzruszyła ramionami mama - Podałam panu dwa bilety!

- Tu jest tylko jeden bilet! - kontroler pomachał mamie przed nosem małym blankiecikiem - Proszę pokazać bilet dla dziecka!

- Dałam panu dwa bilety! - powtórzyła głośniej mama - Musiał pan jeden upuścić na podłogę!

Ale konduktor pokręcił głową:

- Taka młoda, a tak brzydko kłamie! Wstydziłaby się pani tak oszukiwać przy dziecku!

Tego już było za wiele. Mama Kasi zrobiła się purpurowa ze złości:

- Jak pan śmie tak mnie obrażać! Podałam panu dwa bilety, a że pan zachowuje się jak fajtłapa i upuścił któryś z nich, to już nie moja wina! A poza tym niech pan zwróci uwagę kierowcy, że wozi ludzi, a nie worki z ziemniakami, bo przed chwilą omal nas nie pozabijał hamując!

- Tak, tak! - krzyczeli inni pasażerowie - Tylko pieniądze by brali, a traktują człowieka jak bagaż! Proszę natychmiast zostawić tę panią w spokoju!

Kontroler rozejrzał się po autobusie i chyba zrobiło mu się trochę głupio, bo mruknął:

- Co za ludzie! Każdy by chciał jeździć za darmo…

I poszedł do wyjścia.

- Grubianin! - skwitowała zdenerwowana mama, a inni pasażerowie jej przytaknęli.

Kiedy Kasia z mamą wysiadły z autobusu obie były w bardzo kiepskim nastroju. Przygoda z kontrolerem sprawiła, że cały świat wydawał się teraz szary i brzydki. Przed wejściem do mieszkania mama nakrzyczała na Kasię, że nie wytarła bucików. Potem dostało się tacie, że zapomniał kupić śmietany wracając z pracy i na kolację zamiast omletów były sadzone jajka.

Nawet wieczorem, kiedy Kasia była już w łóżeczku, zły nastrój jak natrętna mucha wciąż krążył po domu.

- A co będzie, jeśli dobry humor już nie wróci? - zapytała Guziołka - Jeśli już zawsze mama będzie w takim złym nastroju?

- Głupstwa opowiadasz! - wzruszył ramionami gumowy stworek - I dobry i zły nastrój przychodzi i odchodzi.

- A kiedy znowu mamie wróci dobry humor? - nie ustępowała dziewczynka.

- Myślę, że jeśli tylko dobrze się wyśpi, znikną wszystkie złe myśli…Nie ma to jak długi, spokojny sen. Tobie też radzę iść spać…

A potem dodał:

- Wiewiórka Zosia twierdzi, że po nocy zawsze wstaje nowy dzień, a ten będzie na pewno lepszy od poprzedniego. Zosia jest bardzo mądra!

Kasia westchnęła i poprosiła, żeby Guziołek opowiedział jej jakąś bajkę, ale to musi być bajka z bardzo dobrym zakończeniem.

Tego ranka zajączka Milusia obudził promyk słońca, który połaskotał go w uszko. Potem promyk przeskoczył na nosek zajączka, Miluś kichnął i zerwał się na równe łapki.

- Ojej, jak późno! - podrapał się w łepetynkę - Pora wstawać!

Kiedy Miluś pomyślał sobie, ile wspaniałych rzeczy może zrobić tego dnia, uśmiechnął się i klasnął w łapki.

- Jaki wspaniały ranek! - powiedział sam do siebie - Uwielbiam, kiedy słońce tak cudnie świeci! Na pewno cały dzień też będzie taki słoneczny i wesoły.

Miluś umył pyszczek, zjadł śniadanko i wyszedł na poranny spacer.

Poranek w lesie był cudowny. Słoneczko nie zdążyło jeszcze rozgrzać powietrza swym gorącem, na trawach kołysały się krople rosy, wszędzie unosił się świeży, delikatny zapach. Gdzieś wysoko przemykały ptaki, wyśpiewując swe radosne pieśni, o tym jak wspaniale jest żyć. Wiatr kołysał główkami żółtych, różowych i fioletowych kwiatów na polance. Nad nimi krążyły pszczoły, które już od świtu uwijały się przy pracy.

Zajączek kicał dróżką, rozglądając się ciekawie. Nagle nie wiadomo skąd przed Milusiem pojawiła się wiewiórka Zosia, która zeskoczyła z drzewa. Zajączek nie zdążył się zatrzymać i za chwilę oboje po zderzeniu leżeli na ziemi. Orzeszki, które Zosia niosła w kieszeni fartuszka, rozsypały się i zniknęły w trawie.

- Ślepy jesteś, czy co!? - krzyknęła zadziornie wiewióreczka - Zobacz, co najlepszego zrobiłeś! Pogubiłam orzeszki, które zbierałam przez cały ranek!

Miluś najpierw otworzył pyszczek ze zdumienia, ale zaraz zmarszczył brwi:

- Sama jesteś ślepa! Skaczesz z drzewa i nie sprawdzasz, czy drogą przypadkiem ktoś nie idzie! Mogłabyś trochę uważać!

- Phi! - prychnęła wiewiórka - Też coś!

I pobiegła dalej. A zajączek Miluś zauważył, że jego wspaniały humor schował się gdzieś, może w trawie razem ze zgubionymi orzeszkami Zosi. Zajączka nie cieszył już ani śpiew ptaków, ani pachnące kwiaty czy uwijające się wśród nich pszczoły. Już miał zamiar wracać do swej norki i nie wychodzić z niej do wieczora, kiedy usłyszał:

- Dzień dobry, zajączku!

Miluś rozejrzał się wokoło, ale nikogo nie zauważył.

„ Chyba mi się wydawało…” - pomyślał.

- Dzień dobry, zajączku! - usłyszał znowu i dopiero wtedy ujrzał maleńka biedroneczkę, siedzącą na liściu paproci.

- Dzień dobry, dzień dobry… - burknął niezbyt grzecznie. Wprawdzie biedronka nic złego mu nie zrobiła, ale był w takim paskudnym humorze, że nie miał ochoty na pogaduszki z jakąś nieznajomą biedronką.

- My się chyba nie znamy…- pokręcił wąsikiem i dodał już trochę spokojniej - Nigdy przedtem cię tutaj nie widziałem.

- To prawda - przyznała biedroneczka - Ale chciałam tylko przywitać się z tobą!

Biedroneczka rozpostarła swoje małe skrzydełka i zanim Miluś zdążył coś jeszcze powiedzieć, odfrunęła. Ale to miłe powitanie sprawiło, że poczuł się znacznie lepiej i zły humor nagle gdzieś się ulotnił.

„ W taki piękny poranek wypada chyba powitać wszystkich moich leśnych znajomych.' - pomyślał zajączek i ruszył dalej przed siebie leśną dróżką, podśpiewując pod noskiem wesołą piosenkę.

- Witaj, pszczółko! - krzyknął w stronę Bzu-bzuni krążącej nad kwiatkami - Jaki miły ranek!

- Dzień dobry, kukułeczko! - pomachał w jej stronę długimi uszkami - Życzę ci miłego dnia!

- Jak się masz, jeżyku!? Wybierzemy się razem na spacer? - krzyknął do kolczastej kulki, która właśnie wysunęła nosek spod liści.

I wszystkie zwierzątka z uśmiechem odpowiadały na jego powitania i myślały sobie, jaki ten Miluś jest miły i sympatyczny.

Potem zajączek pomógł mrówkom przenieść sosnowe igiełki do mrowiska i zaśpiewał z żabkami ich ulubioną piosenkę. Uśmiechał się do wszystkich, a z każdym uśmiechem darował każdemu odrobinę dobrego humoru. Nawet wiewiórka Zosia przestała się dąsać na zajączka i zaprosiła go na orzechowe ciasteczka.

Kiedy wieczorem zajączek układał się do snu w swoim mięciutkim zajęczym łóżeczku pomyślał, że od jutra każdy dzień będzie rozpoczynał z uśmiechem i radosnym pozdrowieniem.

- Czy jeśli jutro rano uśmiechnę się do mamusi i powiem jej „dzień dobry”, będzie miała dobry humor? - zapytała Kasia, sennie przecierając oczka.

- Spróbuj, a wtedy się przekonasz… - wzruszył ramionami Guziołek - Na twoim miejscu dołożyłbym jeszcze słodkiego buziaka…

Rozdział XI

czyli przygoda gwiazdki z nieba

Kasia miała dzisiaj gościa. Właściwie to do mamy przyszła koleżanka ze swoim synkiem Maćkiem. Ale Kasia z Maćkiem lubili bawić się ze sobą, dlatego dziewczynka bardzo cieszyła się z tej wizyty. Najpierw Kasia zaproponowała wspólne rysowanie i układanie puzzli, a potem Maciek koniecznie chciał bawić się w kosmonautów.

- Lecimy na nieznaną planetę! - krzyczał siedząc pod biurkiem, które miało być nowoczesnym statkiem kosmicznym - Uwaga, uwaga, przed nami niebezpieczna gwiazda…

Kasia była najpierw kosmonautką, potem musiała zamienić się w mieszkankę nieznanej planety i mówić takim dziwnym językiem:

- Ik ak kuk bip - to miało znaczyć w kosmicznym języku „Witaj na naszej planecie!”

Wieczór minął bardzo szybko i zanim statek kosmiczny dotarł z powrotem na Ziemię, Maciek musiał wracać do domu.

- Szkoda, że nie dokończyliśmy naszej zabawy… - westchnęła Kasia, kiedy zamknęły się drzwi za Maćkiem i jego mamą. - Wiesz Guziołku, chciałabym kiedyś zobaczyć z bliska taką prawdziwą gwiazdkę z nieba…

- Znałem kiedyś pewną żabkę, która zaprzyjaźniła się z gwiazdką z nieba… - westchnął z rozrzewnieniem elfoludek.

- I co? Opowiedz mi o tym! - poprosiła dziewczynka, a Guziołek nie kazał jej długo czekać.

Była nadzwyczaj ciemna, mroczna noc. Na niebie zamiast gwiazd można było ujrzeć tylko fioletowo-sine obłoki. Panowała taka cisza, że nie słychać było nawet szumu traw czy gałązek drzew. Wszystkie zwierzątka smacznie spały: ptaszki w gniazdkach, jeże pod stertą liści, wiewióreczki w dziuplach, a mała żabka Kamcia spała w swoim przytulnym wilgotnym domku na dnie stawu. Śniło się jej, że skacze z kamyka na kamień, a słoneczko łaskocze swymi promyczkami jej zieloną łepetynkę. Właśnie miała skoczyć na wielki kamień na środku stawu, kiedy usłyszała najpierw cichy, a potem coraz głośniejszy i bardziej żałosny płacz. Łapki zaczęły jej się ślizgać po mokrym kamieniu i byłaby zsunęła się wprost do wody, gdyby…. się nie obudziła. Wciąż nie była pewna, czy jeszcze śpi, czy już nie, ale płacz słyszała bardzo wyraźnie. Chwilami był ledwie słyszalny, a potem znowu taki rozpaczliwy, że aż ściskał serduszko z żalu. Kamcia rozejrzała się wokół siebie. Właściwie nic się nie zmieniło, wszystko było na swoim miejscu: stół, szafa, lusterko, nawet dywanik pod łóżkiem. Skąd więc dochodził ten płacz?

Kamcia nacisnęła włącznik lampki przy łóżeczku, zniknęły cienie, które czaiły się w kątach i można było dokładnie przyjrzeć się wnętrzu jej domku. Nie było tam nikogo, a przynajmniej tak się żabce wydawało, kto mógłby wydawać z siebie takie żałosne dźwięki. Może ktoś zabłądził w lesie, albo niechcący wpadł do stawu. Żabka wysunęła pyszczek ze swego domku, a potem wyjrzała na powierzchnię stawu. Zanurzyła się pod wodę i wtedy ją ujrzała - małą gwiazdkę, dryfującą wśród zarośli i rozpaczliwie wzywającą pomocy. Kamcia otworzyła drzwi swego domku, a wtedy gwiazdka wpłynęła do środka.

- Dlaczego nie chciałaś mnie wpuścić? - rozpłakała się jeszcze żałośniej - Tak długo cię wołałam…

- Myślałam, że to sen… - tłumaczyła żabka - Skąd mogłam wiedzieć, że błąkasz się po stawie? Miejsce gwiazdek jest na niebie, a nie w wodzie…

- No właśnie! - zachlipała znowu gwiazdka i pociągnęła głośno noskiem - Niedawno niebem przelatywała kometa i tak machnęła tym swoim wielkim ogonem, że straciłam równowagę i spadłam wprost do stawu. Myślałam, że już nikt i nic mnie nie uratuje, że zginę w tych falach…

- No, nie przesadzaj - wzruszyła ramionami żabka - W końcu to tylko staw, a nie ocean…

- Dla mnie jest wielki i straszny! - oburzyła się gwiazdka - No i jak ja teraz wrócę z powrotem na niebo?! - załkała.

Kamcia podrapała się łapką w swoją zielona łepetynkę.

- Chodźmy na brzeg stawu! - powiedziała- spróbuję wrzucić cię z powrotem na niebo…

- Naprawdę!? - ucieszyła się gwiazdka i natychmiast otarła srebrzyste łezki - Możesz to dla mnie zrobić?

- Nie mam innego wyjścia! - mruknęła żabka - Bardzo chce mi się spać, a jeśli nie pozbędę się ciebie, to jest raczej niemożliwe.

Kiedy były już na brzegu stawu, Kamcia powiedziała:

- Wskocz mi na łapkę, a ja spróbuję popchnąć cię tak mocno, żebyś poleciała aż do nieba.

Ale chociaż starała się bardzo, bardzo mocno nie zdołała umieścić gwiazdki na niebie.

- To chyba bardzo daleko… - zmartwiła się Kamcia po kolejnej nieudanej próbie.

- Ojejej! - zaszlochała gwiazdka - I co ja teraz zrobię?

Nagle zerwał się leciutki wietrzyk i trzciny, które rosły nad stawem zakołysały się w różne strony.

- Mam pomysł! - krzyknęła żabka - zrobimy katapultę!

- Kata co? - chlipnęła gwiazdka.

- Katapultę, głuptasie. - roześmiała się Kamcia - Usiądź na samym czubku Tej trzciny, a ja naciągnę ją mocno i wystrzelimy cię w niebo. To musi poskutkować!

Gwiazdka natychmiast wypełniła polecenie żabki i mocno chwyciła trzcinę. Kamcia przyciągnęła trzcinę do siebie i krzyknęła:

- Uważaj, za chwilę startujesz!

I puściła trzcinę, a gwiazdka poszybowała w górę, stawała się coraz mniejsza i mniejsza, aż w końcu prawie zniknęła z oczu Kamci. Prawie, bo za chwilę coś rozbłysło jasnym, wesołym blaskiem na niebie i żabka nie miała wątpliwości, że gwiazdka jest już na swoim miejscu. Kamcia pomachała jej łapka i krzyknęła:

- Uważaj na przelatujące komety! Lepiej usuń się im z drogi!

Kiedy wracała do swego mięciutkiego łóżeczka na dnie stawu westchnęła:

- Już myślałam, że już nie zmrużę oka tej nocy! Jak to dobrze, ze wszystko dobrze się skończyło.

A za chwilę było już słychać tylko jej chrapanie.

- Może ta gwiazdka, która mruga do nas z nieba jest tą gwiazdką, której Kamcia pomogła wrócić na miejsce… - zamyślił się Guziołek, patrząc przez okno w ciemną czeluść nocy.

Ale zamiast odpowiedzi usłyszał tylko głośne chrapanie Kasi.

Rozdział XII

czyli wszystko ma kiedyś swój kres

Dni mijały jak w kalejdoskopie. Ledwie zaczęły topnieć śniegi i zrobiło się trochę cieplej, wiosna wystrzeliła pąkami na drzewach i przebiśniegami w ogródkach. Potem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zakwitły jabłonie i wiśnie, sady rozbrzmiały brzęczeniem pszczół, pierwsze wiosenne burze przetoczyły się przez niebo. Co dzień było coraz cieplej, jaśniej, weselej.

Kasia miała coraz mniej czasu dla Guziołka. Mama zapisała ją na basen, zajęcia kółka plastycznego i koła teatralnego. „Przecież dziecko musi się rozwijać” -mówiła mama i Kasia przyznawała jej rację, mimo, że po tych wszystkich godzinach spędzonych poza domem dosłownie „padała na nos” i nie miała nawet ochoty na słuchanie bajek gumowego elfoludka.

Guziołek siedział więc na półeczce wśród innych zabawek, których było coraz mniej. Laleczkę Basię dostała na urodziny mała cioteczna siostrzyczka Kasi, pluszowego zajączka dziewczynka oddał podczas zbiórki dla dzieci z domów dziecka, tęczowy kucyk powędrował do biblioteki, gdzie zajął miejsce na półce z fantastycznymi powiastkami dla dzieci.

- Jestem już za duża na zabawki! - mówiła z dumą Kasia, a Gzuiołek coraz bardziej obawiał się, że pewnego dnia nie będzie chciała nawet go przytulić.

Minęła wiosna, zaczęło się lato. Od razu po zakończeniu roku szkolnego w domu zrobiło się straszne zamieszanie. Cała rodzina szykowała się do wyjazdu w góry na całe dwa miesiące. Tata Kasi miał opiekować się domem wczasowym w Tatrach, a Kasia i jej mama miały odpoczywać i zbierać siły do pracy w nowym roku szkolnym. Guziołek nawet się ucieszył z tego wyjazdu, bo był pewien, że Kasia zabierze go ze sobą. Któż inny mógłby jej opowiadać wieczorami bajki, albo słuchać jej zwierzeń. Do ostatniej chwili czekał, aż Kasia weźmie go pod pachę i zaniesie do samochodu, gdzie czekały setki toreb, walizek, siatek i innych bagaży. Kiedy jednak drzwi zatrzasnęły się za Kasią i jej rodzicami, zrozumiał, że już nie jest dziewczynce tak potrzebny jak przedtem. Zrobiło mu się bardzo, bardzo smutno, ale przecież wszystkie zabawki wiedzą o tym, że dzieci prędzej czy później przestają się nimi bawić. Tylko dlaczego wtedy serduszko tak mocno boli?

Całe lato przesiedział Guziołek na półce z zabawkami spoglądając przez okno, za którym niewiele się działo. Czasem jakiś łobuziak wyrwał ciastko młodszej dziewczynce, albo jakiś chłopak przewrócił się na rowerze, ale poza tym było nudno. Gumowy stworek bardzo tęsknił za Kasią. Marzył o tym, że wróci, przytuli go do siebie, a on opowie jej jakąś nową bajkę, z której będą oboje zaśmiewali się do rozpuku.

Minął lipiec, potem sierpień i wreszcie któregoś pięknego ranka Kasia wróciła do domu i z wielkim hałasem wpadła do swego pokoju.

- Ojej! - westchnęła - Jak długo mnie tu nie było!

„ Żebyś wiedziała, jak bardzo długo!” - pomyślał Guziołek i krzyknął:

- No, nareszcie jesteś! Tak się za tobą stęskniłem!

Ale Kasia zupełnie nie zwróciła na niego uwagi, tak jakby go nie słyszała. Obeszła dookoła swój pokój, dotknęła książek ustawionych na półce pod oknem, starła kurz z lampki nad biurkiem i wreszcie podeszła do elfoludka.

- Za tobą tęskniłam najbardziej…- pogłaskała go po łepetynce.

- Ja za tobą też…- żałośnie pokiwał głową Guziołek, ale chyba Kasia rzeczywiście tego nie usłyszała, bo potargała go za nosek i powiedziała:

- Chyba zepsułeś się przez te wakacje, albo nie chcesz już opowiadać mi bajek! Zachowujesz się tak, jakbyś był najzwyczajniejszą w świecie zabawką, a nie moim niezwykłym przyjaciele!

I wtedy Guziołek zrozumiał, co się naprawdę stało! Kasia dorastała i jak każdy w tym wieku przestała rozumieć mowę zabawek, nie widziała ani nie słyszała już tego co przedtem. Oznaczało to tylko jedno - wkrótce dziewczynka stanie się taka sama jak jej rodzice i wszyscy inni dorośli!

- Szkoda, że już nie możemy się porozumieć… - zasmucił się Guziołek - Miałem jej jeszcze tyle bajek do opowiadania…

Kasia jakby zrozumiała, że stało się coś niezwykłego, coś co sprawi, że już nigdy nie będzie tak jak przedtem. Przytuliła elfoludka bardzo mocno do siebie i szepnęła:

- Nie wiem, jak to się stało, ale chyba już przestałam być małą dziewczynką, której opowiadasz bajki… Może jeszcze kiedyś się do mnie odezwiesz, a ja cię zrozumiem…

I może Guziołek nadal siedziałby na półce Kasi, wśród innych zabawek i książek, gdyby nie odwiedziny pewnej znajomej mamusi z pięcioletnim synkiem - Jacusiem. Chłopczyk długo przyglądał się gumowemu stworkowi, a potem podszedł do niego, pogłaskał po łysej łepetynie i powiedział cicho:

- Ja ciebie też….

Kasia na chwilę zamarła w bezruchu, a potem podbiegła do Jacusia:

- Co powiedziałeś? - złapała go za rączkę.

Malec przestraszył się, że zrobił coś złego, więc cichutko szepnął:

- Że ja też go lubię. Tak jak on mnie…

- Więc rozumiesz, co on mówi? - zmarszczyła czoło dziewczynka.

- A ty nie? - zdziwił się Jacuś, jakby rozumienie gumowej zabawki było czymś najzwyklejszym w świecie.

Kasia z niedowierzaniem pokręciła głową:

- A co ci jeszcze powiedział?

- Że jeśli chcę, opowie mi wiele ciekawych bajek, tak jak kiedyś tobie…- wzruszył ramionami chłopczyk.

Kasia nie miała już najmniejszej wątpliwości, co powinna zrobić. Delikatnie wzięła Guziołka na ręce, przytuliła do siebie, a następnie podała go Jacusiowi.

- Zaopiekuj się nim. - powiedziała drżącym głosem - Guziołek wie, co jest dla niego najlepsze i wybrał właśnie ciebie. Bądź dla niego dobry.

Jacuś wziął elfoludka delikatnie na ręce, zupełnie jakby był ze szkła, a nie z gumy.

- Zostaniesz moim przyjacielem, Guziołku? - zapytał.

I chociaż Kasia nie rozumiała już mowy stworka, doskonale wiedziała, co odpowiedział.

35



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
DOKUMENTACJA OBROTU MAGAZYNOWEGO prawidł
Proces pielęgnowania Dokumentacja procesu
dokumentacja 2
Wykład 3 Dokumentacja projektowa i STWiOR
20 Rysunkowa dokumentacja techniczna
dokumentacja medyczna i prawny obowiązek jej prowadzenia
W 5 dokumentacja ZSJ
Dokumentacja pracy na kąpielisku
Dokumenty aplikacyjne CV list
Dokumentacja pracy fizjoterapeuty
Krasicki bajki
Dokumentacja medyczna bloku operacyjnego
W 5 Dokumentacja operacji gospodarczych ZAZ
DOKUMENTOWANIE GEOTECHNICZNE kurs
3)kontrola dokumentˇw
Opracowanie dokumentacji powypadkowej BHP w firmie
dokument ubiegajacy sie o kredyt inwestycyjny w banku
Dokument

więcej podobnych podstron