W szaleńczym tempie
MEN chce, by nauczycielki przedszkoli oceniały, czy dzieci nadają się do podjęcia nauki w szkole. I to oceniały w sposób bardzo formalny, przeprowadzając dwa razy w roku (w styczniu i w czerwcu) diagnozę gotowości szkolnej. Czy są do tego przygotowane?
W teorii ta przedszkolna diagnoza ma pokazać rodzicom stan przygotowania ich dziecka do podjęcia nauki w szkole, nauczycielom - umożliwić opracowanie i zrealizowanie indywidualnego programu wspomagania rozwoju malucha, ewentualnie, w trudniejszych przypadkach, skierowanie go do poradni psychologiczno-pedagogicznej. Praktyka jednak nie zawsze da się podporządkować idei...
Kaskada jak wodospad
Na spotkaniach kuratoryjni wizytatorzy mówią o zmianach w takim duchu, jakby one już nastąpiły. Nauczycielki słyszą, że będą z tego rozliczane. Nie kiedyś tam, ale już za moment, bo pierwsze badanie dzieci urodzonych do 31 kwietnia 2003 r. ma się odbyć już w styczniu br. Po trzech miesiącach ponowna diagnoza i sprawdzenie, czy nastąpiły jakieś zmiany. Tymczasem nauczycielki nie dostały szansy, by dobrze się przygotować do tego zadania. Szkolenie jest kaskadowe. W każdym powiecie została przeszkolona grupa maksimum 26 nauczycielek, które otrzymały gotowe arkusze diagnoz. Kolejny arkusz mają przygotować już samodzielnie. Bardzo się tego obawiają, bowiem nie znają dokładnie metod, którymi mają się posługiwać. Całe szkolenie trwało raptem ok. 20 godzin. W dodatku muszą nauczyć tego swoje koleżanki, skoro w kursie uczestniczyła tylko reprezentacja przedszkoli. - Straszny galop jest z tym wszystkim - podkreślają. - Program przygotowań rozpoczęto zbyt późno - ocenia Jolanta Olszewska, przewodnicząca Sekcji Wychowania Przedszkolnego ZNP. - Szkolenia trwały jeszcze w grudniu, a już w styczniu mają być robione pierwsze badania dzieci. A przecież nieopatrzną, niezbyt przemyślaną opinią, wcale niewynikającą ze złej woli, ale raczej z braku kompetencji i możliwości,łatwo skrzywdzić dziecko - konkluduje. A co z maluchami, które nie chodziły do przedszkola? Mają zostać zdiagnozowane w szkole. Dyrektorzy zostali zobowiązani do zorganizowania badania dla dzieci, których rodzice zechcą skorzystać z takiej oferty. Po to, żeby nauczyciele mieli szansę nieco je poznać, przez... jeden dzień w tygodniu będą mogły przychodzić do swojej rejonowej podstawówki.
Kuratorium się nie boi
Antonina Kużaj, wizytator wrocławskiego kuratorium oświaty, odpowiedzialna za zorganizowanie szkoleń na Dolnym Śląsku, twierdzi, że nauczyciele z placówek publicznych objęci kursami mieli pełną szansę przygotowania się do przeprowadzenia diagnozy. Dolny Śląsk na szkolenia otrzymał limit 685 miejsc: po jednym dla każdego przedszkola i jednym przypadającym na trzy podstawówki. Szkolenia trwały 2-3 dni, w sumie 21 godzin. Prowadziło je 12 przeszkolonych w Warszawie liderów: konsultantów, doradców z ośrodków doskonalenia nauczycieli bądź pracowników poradni psychologicznopedagogicznych. Wizytatorka dobrze ocenia te kursy. Jej zdaniem nauczyciele też byli zadowoleni, choć przyznaje, że tempo było szalone. Jednak jest przekonana, że nawet ci, którzy nie uczestniczyli w szkoleniu, poradzą sobie z diagnozą. Ich koledzy dostali przecież pakiet materiałów, który pozostali mogą sobie powielić. Albo ściągnąć ze strony internetowej Centrum Metodycznego Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej i wydrukować. Antonina Kużaj podkreśla, że szkolenie służyło bardziej przypomnieniu i uporządkowaniu pewnych treści niż przekazaniu czegoś zupełnie nowego. Bo przecież każdy nauczyciel wychowania przedszkolnego i kształcenia zintegrowanego na studiach został przygotowany do diagnozowania rozwoju dzieci. Poza tym obserwuje je i dokumentuje ich rozwój na co dzień, a przynajmniej powinien to robić. W kuratorium uspokajają też, mówiąc, że w razie kłopotów w sukurs mogą przyjść zatrudnieni w szkołach pedagodzy i psycholodzy. A na pytanie: na jakiej podstawie nauczyciel postawi diagnozę dziecku, którego na oczy nie widział, wizytatorka odpowiada: - O diagnozę wystąpi raczej rodzic dziecka, które już korzystało z jakiejś formy wychowania przedszkolnego. W przeciwnym razie dyrektor będzie mógł zainteresowanemu rodzicowi pomóc, zapraszając do współpracy np. przeszkolonego nauczyciela z sąsiadującej szkoły i w razie potrzeby umożliwić szeroko rozumiane wsparcie.
Wyszło jak zwykle
Mniej optymistycznie patrzy na problem diagnozy gotowości szkolnej Maria Machłaj, dyrektorka poradni psychologiczno-pedagogicznej z Aleksandrowa Kujawskiego. Przeraża ją przede wszystkim tempo wprowadzenia zmian. Poza tym uważa, że zbyt mało było spotkań na ten temat z nauczycielami przedszkoli i pracownikami poradni. Choć przyznaje, że samym sposobem realizacji zmian nie jest zaskoczona. Bo w naszym kraju każda reforma jest podobnie wprowadzana: brakuje dobrej informacji, wcześniejszego, dobrego przygotowania pod względem technicznym i organizacyjnym. - Ale to nie rozwieje wszystkich wątpliwości - mówi dyrektorka. - Bo np. co będzie z dziećmi, których w okresie przejściowym rodzice nie poślą ani do przedszkola, ani do szkoły? Przecież pięciolatki nie są objęte obowiązkiem przedszkolnym. Dojrzałość tych dzieci powinny oceniać poradnie, skoro nauczyciele ich nie znają. Maria Machłaj opowiada, że do poradnianego punktu konsultacyjnego w szkole przychodzili rodzice pięciolatków z wieloma pytaniami. Większości wcale nie zale żało na szybkim posłaniu dziecka do szkoły, raczej na obiektywnej ocenie, jak ono funkcjonuje, czy jest w stanie opanować materiał zawarty w podstawie programowej, czy jego rozwój emocjonalnospołeczny jest dostateczny do podjęcia tego trudu. A co do samej diagnozy - podkreśla, że jeśli nauczyciele będą dokładnie wiedzieli, jakie umiejętności dzieci powinny opanować, obserwując je, są w stanie ocenić, które z nich osiągnęły dojrzałość szkolną, a które nie. Natomiast w przypadkach wątpliwych tak jak do tej pory, powinni zasugerować rodzicom badanie dziecka w poradni psychologicznopedagogicznej.
Same braki
Nauczyciele przedszkoli bardzo sceptycznie podchodzą do pomysłu MEN. Krytykują zarówno sposób przygotowania, jak i założenia. - Już samo określenie diagnoza zostało tu błędnie użyte, bowiem oznacza ono stwierdzenie jakiegoś faktu na podstawie przeprowadzonych badań albo dłuższej obserwacji - ocenia Jolanta Olszewska. - Diagnozuje się, czyli poznaje cechy osobowości, właściwości psychiczne, odchylenia od normy w zakresie intelektu i emocji za pomocą odpowiednich technik i metod. Do tego potrzebna jest fachowa wiedza i czas na obserwację dziecka. Tymczasem jednego i drugiego brakuje. Nauczycielom nie dano go na konieczne w tej sytuacji przygotowanie się, a nawet zwykłe oswojenie z nowym zadaniem. W dodatku zgodnie z tym, co się planuje, nie zawsze będą mieli szansę dobrze poznać dzieci, które mają diagnozować. A przecież mają nie tylko ocenić stan przygotowania dziecka do podjęcia szkolnych obowiązków, ale także opracować i zrealizować (od lutego do maja!) indywidualny program wspomagania jego rozwoju. Temu przecież ma służyć powtarzalność diagnozy. Przynajmniej w teorii...
Zabawka czy tornister?
Mniej niż połowa pięciolatków nie zna liter, nie rozumie czytanego tekstu i ma kłopoty ze znajomością znaków matematycznych. Wszystko przez to, że nie chodziły do przedszkola. A już w przyszłym roku część z nich ma zasiąść w szkolnych ławkach.
Psycholodzy z Centrum Metodycznego Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej w Warszawie szkolą właśnie nauczycieli przedszkoli, którzy mają sprawdzić, czy obecne pięciolatki są przygotowane do szkoły. Takie badania już są. Przeprowadziła je w ub.r. Akademia Świętokrzyska. Wzięło w nich udział ponad 70 tys. dzieci: kończących oraz rozpoczynających naukę w zerówkach. Badano wszystko - od stanu zdrowia przez umiejętności rzucania piłką aż po rozwój umysłowy maluchów. Rezultat: sześciolatki kończące edukację przedszkolną śmiało mogą zakładać tornistry, natomiast część dzieci na progu zerówki ma spore problemy z przygotowaniem do zdobywania wiedzy w szkole.
Tajemnicze literki...
Okazuje się, że co drugi pięciolatek nie zna liter - ani drukowanych, ani pisanych. Istotne różnice występują między dziećmi miejskimi i wiejskimi, pod tym względem te drugie wypadają o wiele gorzej. Jeśli nie znają liter, to również nie umieją czytać - badanie gotowości do czytania wykazało, że aż 60 proc. dzieci nie jest w stanie przeczytać składnie jednego zdania. Równie źle jest z pisaniem. 42 proc. badanych, gdyby siedziało w szkolnejławce, otrzymałoby za tę umiejętność ocenę niedostateczną. Aż połowa dzieci zaczynających zerówkę nie potrafi napisać swojego imienia. Jednak to nie powód do rwania włosów z głowy. Pod koniec rocznej nauki potrafi to zrobić 83 proc. Z innymi umiejętnościami jest już słabiej, blisko połowa maluchów stojących na progu szkoły nie zna swojego adresu zamieszkania. A jak dzieci radzą sobie z rozumieniem czytanego tekstu? Więcej niż połowa zaczynających zerówkę nie potrafi odpowiedzieć na wszystkie pytania sprawdzające, czy pojmują treść czytanego opowiadania. W trakcie badania nie umiały np. podać imion bohaterów tekstu. Zupełnie nie zrozumiało go 10 proc. maluchów. - Dzisiaj dzieci mają większe problemy z logicznym myśleniem niż kiedyś. I to jest zaskakujące. W dobiełatwości dostępu do różnych źródeł informacji, wiedzy i umiejętności wydawać by się mogło, że będą sprytniejsze. Tymczasem jest na odwrót. Ale to wina nas, dorosłych, bo chcielibyśmy przeskoczyć pewne etapy rozwoju dziecka, a tego zrobić się nie da. Np. w księgarniach ze świecą szukać historyjek obrazkowych, które uczą logicznego myślenia - tłumaczy Anna Watoła, pracownik naukowy Uniwersytetu Śląskiego, wcześniej nauczycielka wychowania przedszkolnego.
... i zaklęte cyfry
W perspektywie bliskiej już obowiązkowej matury z matematyki nauczycieli powinien niepokoić poziom znajomości cyfr i znaków matematycznych wśród badanych dzieci. Co czwarty maluch przychodzący do zerówki nie zna cyfr w ogóle, a aż 70 proc. nie potrafi rozpoznać znaków matematycznych. Oceniano też samodzielność sześciolatków - w opinii pedagogów 90 proc. jest zaradnych i samodzielnych. Najniższą ocenę dostały maluchy za dbanie o porządek. Rodzice obecnych pięciolatków boją się reformy edukacji. We wrześniu 2009 r. naukę w szkole rozpocznie, poza siedmiolatkami, co trzeci sześciolatek (116 tys. maluchów). Od 2012 r. pierwsza klasa od 6. roku życia będzie już obowiązkowa dla wszystkich. Tymczasem tylko 17,2 proc. wiejskich dzieci w wieku 3 lat chodzi do przedszkoli, a bez wczesnej edukacji szkoła może się dla nich okazać zbyt wielkim wyzwaniem. Pokazały to właśnie badania Akademii Świętokrzyskiej. To właśnie w tej grupie maluchów było najwięcej nieprzygotowanych do podjęcia nauki w szkole. Zanim wkroczyły do obowiązkowej zerówki, nigdy wcześniej nie chodziły do przedszkola, bo go po prostu nie było.
Im dłużej, tym lepiej
Z badań dr Barbary Murawskiej z Instytutu Spraw Publicznych na temat "Segregacji na progu szkoły podstawowej" wynika, że najważniejszym wyznacznikiem umiejętności dziecka na progu szkoły jest pochodzenie jego rodziny. Jeśli dom potrafi i chce włączyć się w edukację własnego dziecka, to jego rozwój jest bardziej dynamiczny. - Dzieci, które nie dostają bezpośredniego wsparcia ze strony domu, często nie radzą sobie w szkole - uważa dr Murawska. Dlatego u maluchów pozostawionych samym sobie gotowość szkolna w jeszcze większym stopniu powiązana jest z edukacją przedszkolną. Ma tu znaczenie zarówno sam fakt uczestniczenia w zajęciach, jak i długość edukacji. Badania pokazują bowiem, że samo wprowadzenie obowiązkowej "zerówki" ma niewielkie znaczenie dla wyrównywania szans edukacyjnych. Tymczasem na wsi rzadko kiedy jest przedszkole. W ciągu kilkunastu ostatnich lat zlikwidowano w Polsce jedną trzecią z nich. W ponad 800 polskich gminach nie ma ani jednej takiej placówki. Aldona Kopik z Akademii Świętokrzyskiej, zarządzająca ogólnopolskim projektem badawczym gotowości szkolnej sześciolatków, wcześniej przebadała dojrzałość szkolną dzieci w woj. świętokrzyskim. Okazało się, że w miastach większość cztero- i pięcioletnich dzieci chodzi do przedszkola, a tam poprzez zabawę z rówieśnikami rozwijają swoje umiejętności. Wiejskie dzieci pierwszy kontakt z nauczycielem mają najczęściej dopiero w zerówce. Aldona Kopik: - Podczas badań spotkałam sześciolatki, które nigdy nie widziały plasteliny, pytały, co to jest skakanka. Zdarzało się też, że dziecko nie miało jeszcze w ręku nożyczek, zachwycało się, że tak równiutko tną. I to, według ministerstwa edukacji, jest powód, by reformę obniżenia wieku szkolnego przeprowadzić. Bo to właśnie wieś potrzebuje tej reformy. Im szybciej wyrwie się dzieci z zaniedbanych środowisk, tym szybciej zaczną one wyrównywać zapóźnienia i edukacyjne szanse. Tyle że - według specjalistów - kluczową sprawą nie jest wiek, w którym dziecko zasiądzie wławce, ale powszechność edukacji przedszkolnej. I właśnie od tego MEN powinno zacząć reformę systemu edukacji.
Ewa Miłoszewska
Ostatni w Europie
Polska zajmuje ostatnie miejsce w Unii Europejskiej pod względem liczby miejsc w przedszkolach. Z tej formy opieki korzysta ledwie 28 proc. dzieci. Dla porównania, średnia unijna wynosi tu 84 proc. W statystyce prym wiedzie Belgia, gdzie 98 proc. dzieci chodzi do przedszkola, Dania - 96 proc., Francja - 95 proc., Niemcy i Irlandia - po 93 proc. oraz Szwecja - 91 proc. Także nasi wschodni i południowi sąsiedzi biją nas na głowę. W Czechach do przedszkola chodzi 67 proc. dzieci, na Słowacji - 73 proc., a na Litwie - 56 proc. Choć to, że nasz kraj znajduje się w europejskim ogonie, wiadomo od dawna, sytuacja w ogóle się nie poprawia, a Polska nie zwiększa dostępu dzieci do wychowania przedszkolnego. Wręcz przeciwnie - z ostatnich danych GUS-u wynika, że w roku szkolnym 2007/2008 liczba placówek wychowania przedszkolnego spadła o 2,5 proc. Szczególnie dramatyczna sytuacja panuje na wsi, gdzie jedynie 16 proc. 3-latków chodzi do przedszkola (w mieście jest to 48 proc.), 21 proc. 4-latków (w mieście 63 proc.) i 38 proc. 5-latków (w mieście prawie 80 proc.). Wtej sytuacji praktycznie niemożliwe jest osiągnięcie poziomu wytyczonego przez UE krajom członkowskim, by do 2010 r. wychowanie przedszkolne obejmowało co najmniej 90 proc. dzieci.
Inicjatywa ZNP
W Sejmie znajduje się przygotowany przez ZNP obywatelski projekt zakładający upowszechnienie oraz zwiększenie dostępności wychowania przedszkolnego. Zgodnie z nim, po obniżeniu wieku szkolnego, prawo do miejsca w przedszkolu przysługiwałoby wszystkim dzieciom w wieku 3-5 lat. Pobyt w tych placówkach byłby bezpłatny, a gminy miałyby obowiązek zorganizowania maluchom transportu i co najważniejsze - same przedszkola utrzymywane miałyby być z budżetu państwa, a nie z kasy samorządów. (PS)
Co Cię czeka, nauczycielu?
Rozporządzenie w sprawie podstawy programowej określa cele i treści nauczania, umiejętności uczniów oraz zadania wychowawcze szkoły, które zostaną uwzględnione w programach wychowania przedszkolnego oraz w programach nauczania. Zobacz, co jest najważniejsze.
Przedszkole: maluch nie płacze na widok strzykawki
Dziecko kończące przedszkole ma m. in.: lepiej orientować się w tym, co dobre i co złe, w miarę samodzielnie radzić sobie w sytuacjach życiowych, próbować przewidywać skutki swoich zachowań. Ma obdarzać uwagą innych, by rozumieć to, co mówią i czego oczekują oraz grzecznie się do nich zwracać. Ma także wiedzieć, że nie należy chwalić się bogactwem i dokuczać dzieciom, które wychowują się w trudniejszych warunkach. Ale to nie wszystko, z czym absolwent przedszkola ma pójść do podstawówki. Ma dbać o swoje zdrowie i bez większych protestów poddawać się leczeniu, np. wiedzieć, że przyjmowanie lekarstw czy zastrzyków jest konieczne. Musi wiedzieć, jak trzeba zachować się w sytuacji zagrożenia i gdzie można otrzymać pomoc. Do tego dochodzi wiedza o bezpiecznym poruszaniu się po drogach i korzystaniu ze środków transportu. A jak już przedszkolak dotrze do domu, ma próbować samodzielnie i bezpiecznie organizować sobie czas wolny. Maluch ma posiadać konkretne umiejętności, np. rozpoznawać zjawiska atmosferyczne i nie narażać się na niebezpieczeństwa wynikające z pogody, np. nie stać pod drzewem w czasie burzy, nie zdejmować czapki w mroźną pogodę. 5-latek ma wiedzieć, o czym mówi osoba zapowiadająca pogodę, np. że będzie padał deszcz, śnieg, wiał wiatr i stosować się do tych informacji. W podstawie czytamy, że przed rozpoczęciem nauki w szkole 5-latek ma płynnie mówić i dostosować ton głosu do sytuacji, a także umieć formułować dłuższe wypowiedzi o ważnych sprawach. Przedszkolak ma też interesować się czytaniem oraz pisaniem i być gotowy do ich nauki. Powinien rozumieć sens informacji podanych w formie uproszczonych rysunków oraz często stosowanych oznaczeń i symboli, np. na ulicy czy na dworcu. Ma bez problemu wymieniać imiona i nazwiska osób bliskich, podać informację, gdzie pracują i czym się zajmują, znać nazwę miejscowości, w której mieszka i wiedzieć, że żyje w Polsce, która należy do UE. Przed nauką w szkole dziecko ma też wiedzieć, że wszyscy ludzie mają równe prawa. Jak to mają zrealizować nauczyciele wychowania przedszkolnego? MEN zaleca sposób "zagospodarowania czasu przebywania w przedszkolu, w rozliczeniu tygodniowym", wedle którego co najmniej jedną piątą czasu nauczyciel powinien przeznaczyć na swobodną zabawę dzieci, tyle samo na zajęcia i gry w ogrodzie przedszkolnym, na boisku, w parku itp. Najwyżej jedną piątą czasu mają pochłonąć zajęcia dydaktyczne wg programu, a pozostały czas nauczyciel może dobrowolnie zagospodarować, uwzględniając czynności opiekuńcze, samoobsługowe, organizacyjne i inne. Aby dobrze przygotować malucha, nauczyciele "powinni znać podstawę programową kształcenia ogólnego dla szkół podstawowych, a zwłaszcza klasy I". Na początku roku szkolnego nauczyciele będą także musieli przeprowadzić "analizę gotowości dziecka do podjęcia nauki w szkole", czyli tzw. diagnozę przedszkolną, która ma pomóc m.in. rodzicom w podjęciu decyzji, czy posłać dziecko do podstawówki (przez trzy najbliższe lata to rodzice 6-latków mają decydować o tym, kiedy ich dziecko rozpocznie naukę w szkole).
Klasy I-III: edukacja wczesnoszkolna
Ważna nowość pojawia się na pierwszym etapie edukacyjnym - w klasach I-III kształcenie zintegrowane ma zastąpić edukacja wczesnoszkolna, składająca się z edukacji polonistycznej, muzycznej, plastycznej, społecznej, przyrodniczej, matematycznej oraz języka obcego, zajęć komputerowych i praktyczno-technicznych oraz wychowania fizycznego. I tak uczeń po pierwszej klasie ma np. pisać z pamięci i czytać krótkie teksty, rozumieć sens krótkich historyjek opowiedzianych w języku obcym, radzić sobie w sytuacjach życiowych, których pomyślne zakończenie wymaga dodawania lub odejmowania. Ma także dostosowywać własne oczekiwania do realiów ekonomicznych swojej rodziny. Ma się też nauczyć m.in. kozłowania piłki i rzucania nią na odległość (nowość). Po trzeciej klasie uczeń ma m.in. wyszukiwać informacje w słownikach, czytać teksty i mieć potrzebę kontaktu z literaturą i sztuką. Język obcy ma opanować na tyle, by czytać ze zrozumieniem wyrazy i proste zdania. Oprócz posiadania umiejętności korzystania z komputera, trzecioklasista wiedzieć powinien, jakie są zagrożenia wynikające z anonimowych kontaktów i podawania swojego adresu w internecie. Ma być także tolerancyjny wobec osób innych narodowości i kultur. Dyrektor szkoły ma mieć na tym etapie 6 godz. do swojej dyspozycji oraz dodatkowe, z których nauczyciele będą musieli rozliczać się od września 2009 r. Jakie warunki realizacji nowej podstawy zaleca ministerstwo? Sale lekcyjne składające się z części edukacyjnej i rekreacyjnej, wyposażone w sprzęt audiowizualny, komputery z dostępem do internetu, gry i zabawki dydaktyczne, kąciki tematyczne, biblioteczkę, a także szafki, w których uczniowie będą mogli zostawić swoje książki. Klasa ma liczyć nie więcej niż 26 osób.
Klasy IV-VI: czas dojrzewania
Już od IV klasy szkoły podstawowej każdy uczeń na informatyce ma pracować przy oddzielnym komputerze. Także od tej pory dyrektor szkoły będzie mógł organizować lekcje z języka obcego w zależności od poziomu znajomości języka, np.łącząc uczniów z różnych klas. Na tym etapie uczniowie, którzy mają trudności w nauce języka polskiego, powinni mieć możliwość uczęszczania na dodatkowe zajęcia Także szkoła ma zapewnić warunki do bezpiecznego prowadzenia zajęć badawczych i terenowych, obserwacji i doświadczeń. Bo na lekcjach ma być ciekawie i praktycznie. Na wuefie uczniowie będą wybierać normalne lekcje lub fakultety, np. taneczny, turystyczny, sportowy. Pojawia się także nowy przedmiot: wychowanie do życia w rodzinie - "ukazywanie wartości rodziny w życiu osobistym człowieka oraz pomoc w przygotowaniu się do zrozumienia i akceptacji przemian okresu dojrzewania".
Gimnazjum i liceum: jedno w dwóch
Od gimnazjum w każdej klasie równomiernie muszą być rozłożone zajęcia z polskiego, matematyki, języków obcych, wuefu oraz religii lub etyki. Pozostałe dyrektor może dowolnie planować, np. tylko w drugiej i trzeciej klasie. Wgimnazjum pojawiają się nowe przedmioty - edukacja dla bezpieczeństwa oraz do wyboru zajęcia artystyczne (warsztaty rzeźbiarskie, malarskie, zespół teatralny) lub praktycznotechniczne (np. modelarstwo, elektrotechnika, szycie, gotowanie) w liczbie 30 godz. w 3-letnim cyklu kształcenia. Ci uczniowie, którzy nie będą chodzić na religię, powinni uczęszczać na etykę (będzie możliwość organizowania jej dla uczniów z rożnych klas). Tej ostatniej ma być tylko 1 godz. w tygodniu, a religii 2. Jako obowiązkowy wchodzi także drugi język obcy, którego znajomość będzie sprawdzana pod koniec gimnazjum podczas zewnętrznego egzaminu. Jak język wymagań przekłada się na konkrety? Gimnazjalista ma np. odróżniać informacje o faktach od opinii, dostrzegać w wypowiedzi przejawy agresji i manipulacji, rozróżniać gatunki publicystyczne. Jednak najpoważniejszą zmianą jest połączenie kształcenia w gimnazjum z edukacją w szkołach ponadgimnazjalnych. Bo, jak czytamy w rozporządzeniu, te dwa etapy, "choć realizowane w dwóch różnych szkołach, tworzą programowo spójną całość i stanowią fundament wykształcenia". Na każdym z nich od uczniów "wymaga się wiadomości i umiejętności zdobytych na wcześniejszych etapach edukacyjnych". Czyli powtórki odchodzą do lamusa. Co to oznacza w praktyce? Przez 4 lata, począwszy do pierwszej klasy gimnazjum, będzie dominowało kształcenie ogólne, a w dwóch ostatnich klasach szkoły ponadgimnazjalnej - sprofilowane, by uczniowie mogli skupić się na tym, co przyda się im na maturze i studiach. Z tego powodu w liceach i technikach pojawią się nowe bloki - historia i społeczeństwo lub przyroda. Jeśli uczeń wybierze profil matematyczno-przyrodniczy, musi nauczyć się podstaw przedmiotów humanistycznych. Taka sama zasada dotyczy tych, którzy wybiorą profil humanistyczny. Młodzież ponadgimnazjalna wybierze także pomiędzy zajęciami artystycznymi a ekonomią w praktyce, na której m.in. poprowadzi firmę uczniowską lub weźmie udział w grach ekonomicznych.
Magdalena Kaszulanis
W 8 tomach
W styczniu do wszystkich szkół w kraju ma trafić 8-tomowy komentarz do nowej podstawy programowej. Jak poinformowała minister edukacji Katarzyna Hall, opracowanie powstaje pod kierunkiem grupy ekspertów MEN. Nakład komentarza wyniesie kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy. (PS)
Start od września 2009 r.
Nauczycielu, niezależnie od nauczanego przedmiotu, od nowego roku szkolnego czekają cię kolosalne zmiany. Właśnie wtedy wejdzie w życie nowa podstawa, a razem z nią nowe programy do wszystkich przedmiotów i nowe podręczniki. Przeczytaj, na co musisz się przygotować!
Rozporządzenie wprowadzające nową podstawę programową wychowania przedszkolnego dla przedszkoli, oddziałów przedszkolnych i innych form wychowania przedszkolnego, a także kształcenia ogólnego dla wszystkich szkół - od podstawówki po szkoły policealne i specjalne - podpisała minister edukacji Katarzyna Hall dzień przed Wigilią. Dokument nie wprowadza zmian tylko w kształceniu dzieci i młodzieży z upośledzeniem umysłowym w stopniu głębokim. Reforma programowa zacznie obowiązywać od 1 września tego roku. Wtedy pierwsze klasy podstawówek i gimnazjów rozpoczną naukę według nowych programów. Tak ma być również we wszystkich przedszkolach, do których zgodnie z planami MEN mają już trafić pierwsze 5-latki (obniżenie wieku obowiązku szkolnego z 7 do 6 r. ż. zakłada nowelizacja ustawy o systemie oświaty, nad którą wciąż pracuje sejmowa komisja edukacji). Pierwszoklasiści z liceów, techników i szkół zawodowych będą się uczyć według nowych zasad dopiero od 2012 r., kiedy pierwsze roczniki wychowane na nowej podstawie opuszczą mury gimnazjów. Jak podkreśla ministerstwo edukacji, nowa podstawa programowa została napisana w języku wymagań, a nie oczekiwań, dzięki czemu i nauczyciele, i rodzice mają wiedzieć, co uczeń ma umieć na zakończenie danego etapu edukacyjnego, np. gimnazjum, a nie, czego powinien być uczony. To także ma ułatwić pracę nauczycielom, którzy dziś narzekają, że muszą nadrabiać zaległości z poprzednich etapów edukacyjnych. Po wprowadzeniu reformy mają opierać się na wiedzy, którą uczeń zdobędzie wcześniej, bo czasu na powtórki np. w liceum nie przewidziano. Dlatego nowa podstawa jest napisana tak, by treści nie dublowały się na poszczególnych etapach nauki. Znaczące zmiany czekają tak że najmłodszych - przedszkolaków i pierwszoklasistów. Ci pierwsi mają pójść do przedszkola w wieku 5 lat i to pod ich kątem powstała nowa podstawa wychowania przedszkolnego, którą krytykują rodzice skupieni wokół portalu Ratujmaluchy. pl. Drudzy - trafią do szkoły, w wieku lat 6 lub 7. Tak będzie przez trzy lata, kiedy o wieku posłania dziecka do podstawówki ostatecznie mają decydować rodzice. Reforma jest więc przygotowana pod kształcenie młodszych dzieci, jednak na razie wciąż nie ma podstawy prawnej, która umożliwiałaby operację obniżenia wieku szkolnego, bo nad nowelizacją ustawy oświatowej jeszcze pracuje Sejm. Problem ten już dał o sobie znać przy kwestii badania gotowości przedszkolnej 5-latków. Te badania mają ruszyć w gminach jeszcze w styczniu. Sęk w tym, że na razie zdiagnozowane mogą być wyłącznie dzieci chodzące obecnie do przedszkoli, bo właśnie nie ma podstawy prawnej do badania pozostałych. Reforma programowa wymusza także zmianę programów nauczania i podręczników. Tuż przed podpisaniem rozporządzenia, ministerstwo edukacji przeszkoliło rzeczoznawców, którzy będą dopuszczać do użytku nowe podręczniki. Wnioski o to będzie można składać po wejściu w życie dwóch rozporządzeń - o ramowych planach nauczania w szkołach publicznych i w sprawie dopuszczania do użytku szkolnego programów wychowania przedszkolnego, programów nauczania i podręczników, które - jak wynika z naszych informacji - szefowa MEN chce podpisać jeszcze w styczniu. Czy wydawcy zdążą z nowymi podręcznikami? Wiceminister edukacji prof. Zbigniew Marciniak zapewniał na posiedzeniach sejmowej komisji edukacji, że tak, bo kilka miesięcy temu MEN zawarł "dżentelmeńską umowę" z wydawcami, którzy już pracują nad nowymi książkami. Reformę programową resort edukacji zaczął przygotowywać już w kwietniu ub. r. Nad jej szczegółami pracowało 100 ekspertów, których nazwisk resort nie ujawnił - poza jednym. Chodzi o prof. Edytę Gruszczyk-Kolczyńską z Akademii Pedagogiki Specjalnej wWarszawie, która jest autorką zmian w podstawie programowej dla przedszkoli (koordynowała również prace zespołu przygotowującego podstawę dla najmłodszych klas podstawówki). Pozostali są anonimowi. (mk)
W pigułce
- podstawa wychowania przedszkolnego została opracowana z myślą o 5-latkach,
- 6-latki znajdą się w pierwszej klasie podstawówki, z edukacyjnej mapy mają zniknąć tzw. zerówki w obecnym kształcie,
- kształcenie będzie podzielone na dwa etapy (4+2): cztery lata kształcenia ogólnego w gimnazjum i w I klasie szkoły ponadgimnazjalnej oraz dwa lata kształcenia sprofilowanego w ostatnich klasach liceum lub technikum,
- bloki tematyczne w liceum :
- pojawią się nowe przedmioty: edukacja dla bezpieczeństwa, zajęcia artystyczne i praktyczno-techniczne,
- zmiany w nauczaniu informatyki według zasady jeden komputer - jeden uczeń,
- język obcy już od I klasy szkoły podstawowej,
- obowiązkowa matura z matematyki.
Jaki plan, taka praca
MEN przygotował już projekt rozporządzenia w sprawie ramowych planów nauczania. Tylko u nas przeczytasz, co czeka cię od września tego roku.
Wrzesień w tym roku będzie miesiącem zmian, które szczególnie odczują uczniowie i nauczyciele pierwszych klas w podstawówkach i gimnazjach, gdzie zawita nowa podstawa programowa. To właśnie ze względu na nią resort edukacji zmienia także tzw. ramówki, czyli ramowe plany nauczania w szkołach publicznych. Głos dotarł do projektu rozporządzenia w tej sprawie. Co zatem planuje MEN? - zamiast kształcenia zintegrowanego w klasach I-III podstawówki będzie edukacja wczesnoszkolna (20 godz. tygodniowo), w skład której wchodzi np. edukacja polonistyczna, język obcy, zajęcia komputerowe i wf; z nauczaniem tego ostatniego będą mieć problemy nauczyciele kształcenia zintegrowanego, którzy mogą prowadzić zajęcia ruchowe, ale wf-u już nie; - religii więcej niż etyki, tej pierwszej - 2 godz. w tygodniu, tej drugiej zaledwie godzina i tak od podstawówki do liceum; - do gimnazjum wchodzi drugi, obowiązkowy język obcy (przez trzy lata gimnazjaliści mają mieć 450 godz. dwóch języków obcych); na lekcje języków obcych może uczęszczać od 10 do 18 uczniów; - nowe przedmioty w gimnazjum: obowiązkowo edukacja dla bezpieczeństwa (30 godz. w 3-letnim cyklu) oraz do wyboru zajęcia artystyczne bądź praktyczno-techniczne (60 godz. przez 3 lata w 30-godzinnych modułach); - liczbę godzin z danego przedmiotu do gimnazjum określono nie tygodniowo, tylko na cały cykl kształcenia, np. 420 godz. z języka polskiego, 360 godz. z matematyki, po 30 godz. muzyki i plastyki, 180 godz. historii, 60 godz. wos, po 120 godz. chemii, geografii, biologii i fizyki, 60 godz. informatyki, 360 godz. wf oraz 90 godz. spotkań klasowych; - resort rozpisał te zajęcia na minimum 30 tygodni zajęć w roku; pozostały czas szkoła ma przeznaczyć na "kontynuowanie obowiązkowych zajęć edukacyjnych, organizowanie całych dni poza szkołą, realizowanie projektów podnoszących wrażliwość społeczną i aktywność obywatelską"; - dotychczasowych godzin do dyspozycji dyrektora nie będzie można przeznaczać na organizowanie zajęć rozwijających zainteresowania uczniów; te będą realizowane z puli godzin, które MEN wprowadza od września tego roku poza pensum i które nauczyciele będą musieli dodatkowo rozliczać; - dodatkowa godzina do rozliczenia, według projektu rozporządzenia, będzie rozliczana nie - jak do tej pory twierdziło MEN - w ciągu semestru, tylko "w okresie nie dłuższym niż 2 tygodnie". Rozporządzenie przeczytali dla nas praktycy - dyrektorzy warszawskich szkół i wypunktowali najważniejsze jego elementy. Zobacz co o nim sądzą! (mk)
Wciąż ratują maluchy
Po sejmowych manewrach wokół obniżenia wieku szkolnego więcej jest pytań niż odpowiedzi. Jedno z nich brzmi: jak w to całe zamieszanie wpisze się nowa podstawa programowa? Specjaliści skupieni wokół ruchu "Ratuj maluchy", którego działania poparły ponad 42 tys. rodziców, są pełni obaw. Ich zdaniem nowa podstawa programowa pogorszy jakość kształcenia.
Pedagodzy wspierający inicjatywę "Ratuj maluchy" dziwią się, jak mogło dojść do stworzenia takiej podstawy dla przedszkoli i nauczania początkowego, skoro szefem zespołu ekspertów była prof. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska, do niedawna guru nauczycielek pracujących z najmłodszymi. - Dla mnie jako nauczyciela klas I-III była niekwestionowanym autorytetem - mówi Małgorzata Barańska z Gdańska. - Jej dorobek jest bardzo cenny. Zarówno jako naukowca, jak i autora m.in. programu wychowania i kształcenia 6-latków, wznowionego w 2005 r. Interesująco brzmią dziś poglądy pani profesor, która w tym programie twierdziła, że nie należy obni żać wieku obowiązku szkolnego, bo 6-latki powinny być objęte wychowaniem przedszkolnym. A także, iż rozpoczynanie nauki bez pełnej dojrzałości szkolnej jest dla dziecka katastrofą! Pedagodzy z "Ratuj maluchy" mówią, że to oczywiste dla każdego dobrego nauczyciela. - Dlatego nie możemy zrozumieć, dlaczego prof. Gruszczyk-Kolczyńska tak dalece zmieniła poglądy i stworzyła podstawy programowe, według których od dziecka 6-letniego będzie się wymagało tego samego co od 7-latka po rocznym przygotowaniu w zerówce! - dziwią się.
Witaj szkoło
Tymczasem już dziś szkoły otrzymują oferty kupna nowego podręcznika pt. "Zajęcia dydaktyczno-wyrównawcze dla dzieci, które rozpoczną naukę w szkole", autorstwa... Edyty Gruszczyk-Kolczyńskiej i Ewy Zielińskiej. To samo wydawnictwo ma także przygotowany nowy pakiet "Witaj szkoło" dla I klasy zreformowanej szkoły podstawowej. Cena kompletu - około 140 zł. Ciekawe, jak to możliwe, że wydawnictwo już w styczniu ma taką ofertę, skoro podstawa programowa została podpisana 24 grudnia! Pakiet musi być jeszcze zatwierdzony przez ministra edukacji, ale nikt nie wątpi, że tak się stanie, skoro współpracuje z nim autorka podstaw programowych... Pytanie tylko, co zrobią inne wydawnictwa, które nie mają tak dobrego, wręcz bezpośredniego dostępu do informacji?
Przymusowe ćwiczenia
Nauczyciele mają pracować według nowej podstawy programowej już od września 2009 r. - Tymczasem nie tylko rozwiązuje ona dotychczasowych problemów, ale jeszcze dokłada nowe - twierdzi Dorota Dziamska, nauczyciel nauczania zintegrowanego i metodyk. Obecnie obowiązująca podstawa, wprowadzona w 1999 r. za czasów ministra Mirosława Handkego, pozwalała na dużą inwencję w realizacji wybranego programu. Nauczyciele mieli prawo nie korzystać z podręczników, jeśli im nie odpowiadały. Nowa natomiast wymusza korzystanie np. z zeszytów ćwiczeń, co oburza pedagogów wspierających "Ratuj maluchy". - I nawet jako nauczyciel, który ma własne pomysły w kwestii realizacji programu, będę musiała kupić taki pakiet edukacyjny - zżyma się Dziamska. A co z 6-latkami, które od 1 września nie pójdą do szkoły?
- Te w I klasie obejmie nowa podstawa. Tych z przedszkola nie - alarmują specjaliści. - I co mają w tej sytuacji zrobić nauczyciele? Przecież jeśli skorzystają z nowej podstawy, czyli zrealizują z 6-letnimi dziećmi pierwszą klasę, to skażą je na powtarzanie tego samego materiału za rok. W dodatku, podkreślają, podstawa jest tak napisana, że 6-latek nie jest w stanie osiągnąć założonych w niej efektów edukacyjnych. I podają przykłady: dziecko, które w tym wieku nie ma jeszcze odpowiedniej koordynacji ruchowej, ma kozłować piłkę; ogromnie przyspieszono naukę czytania i pisania. - Jest tego dużo więcej - zapewniają w "Ratuj maluchy". - W efekcie możemy się doczekać rzeszy młodych ludzi z dysleksją rozwojową i problemami wychowawczymi, bo dziecko zniechęcone wysokim poziomem wymagań, nie będzie chciało się uczyć. Potwierdzają to naukowcy (m. in. prof. Marta Bogdanowicz, kliniczny psycholog dziecięcy, dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Gdańskiego, założycielka i wieloletnia przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Dysleksji), którzy w nowej podstawie widzą zagrożenie pogłębiania się deficytów rozwojowych i złego przygotowania dziecka do następnych etapów edukacyjnych. - Jak w sali o wymiarach 6 na 9 metrów mam zmieścić 26 dzieci, jak zakłada podstawa programowa, kilka komputerów z dostępem do internetu, kącik biblioteczny, kącik przyrody,ławki, szafki, bo dzieci mają mieć miejsce na pozostawianie podręczników w szkole, moje biurko i kącik rekreacyjny? - pyta Małgorzata Barańska. W tej chwili 6-latek ma zajęcia dydaktyczne dwa razy po pół godziny. Później są zajęcia ruchowe, związane ze swobodą, zabawą. Zgodnie z nową podstawą będzie miał od 22 do 25 jednostek dydaktycznych tygodniowo. Każda po 45 minut. Z tego cztery godziny przeznaczone na ruch. I - znając realia naszych szkół - wf dla maluchów raczej nie będzie się odbywał w sali gimnastycznej, bo ta na ogół jest obłożona. W najlepszym razie zajęcia będą prowadzone na korytarzu albo w kąciku rekreacyjnym o wymiarach 2 na 2 metry. Pozostałe godziny dziecko ma spędzić na siedząco wławce po to, by wyćwiczyć te wszystkie umiejętności, których wymaga od niego nowa podstawa programowa, czyli np. pisanie z dbałością o estetykę i przestrzeganie zasad ortografii. Małgorzata Barańska: - Tylko jak on ma się tego nauczyć w ciągu roku, skoro dopiero będzie poznawał literki?
Co się zmieniło?
Prof. Gruszczyk-Kolczyńska o 6-latkach: (jeszcze trzy lata temu)
"Zapewnienie każdemu dziecku dobrodziejstwa korzystania z wychowania przedszkolnego na rok przed rozpoczęciem nauki jest niewątpliwym osiągnięciem polityki oświatowej. Nie oznacza to jednak obniżenia wieku, w którym dzieci są objęte obowiązkiem szkolnym, gdyż wychowanie i edukacja 6-latków powinny przebiegać zgodnie z założeniami wychowania przedszkolnego". (s. 8)
"Z naszych doświadczeń wynika, że rozpoczynanie nauki szkolnej bez pełnej dojrzałości szkolnej jest dla dziecka KATASTROFĄ. Zanim zdąży mu się pomóc, to na przyczyny pierwotne nałożą się wtórne. Często wystarczy nieco zwolnić tempo edukacyjne i pozwolić 6-latkowi uczęszczać do przedszkola lub klasy zerowej w szkole przez dwa lata". (s. 11)
"6-latek to przecież małe dziecko, które ma stosunkowo słabo ukształtowany system własnego "Ja" (") Ma jeszcze sporo kłopotów ze słownym przekazaniem tego, co jest dla niego ważne, i boi się, że nie zostanie zrozumiany, a to oznacza katastrofę. Dotyczy to zwłaszcza ubierania się i rozbierania, a także korzystania z toalety". (s. 13)
"Naukę czytania zaczyna się już na zajęciach z 6-latkami w przedszkolu i klasie zerowej. Natomiast do nauki pisania 6-latki tylko się przygotowują. Powodem rozdzielenia nauki czytania i pisania jest specyfika kształtowania się sprawności manualnej". (str. 67)
Cytaty pochodzą z publikacji: E. Gruszczyk-Kolczyńska, E. Zielińska, G. Grabowska, "Program wychowania i kształcenia sześciolatków", wyd. Nowa Era, Warszawa 2005.
Pierwszoklasista - multiinstrumentalista
Zgodnie z nową podstawą programową uczeń kończący klasę I (siedmiolatek lub ośmiolatek) musi posiąść wiele umiejętności, m.in.:
- w kulturalny sposób zwraca się do rozmówcy, mówi na temat, zadaje pytania i odpowiada na pytania innych osób, dostosowuje ton głosu do sytuacji, np. nie mówi zbyt głośno;
- uczestniczy w rozmowie na tematy związane z życiem rodzinnym i szkolnym, także inspirowane literaturą;
- zna wszystkie litery alfabetu, czyta i rozumie proste, krótkie teksty;
- interesuje się książką i czytaniem;
- rozumie proste polecenia w języku obcym i właściwie na nie reaguje;
- wypowiada się w wybranych technikach plastycznych na płaszczyźnie i w przestrzeni;
- potrafi odróżnić, co jest dobre, a co złe w kontaktach z rówieśnikami i dorosłymi;
- wie, jakiej jest narodowości, że mieszka w Polsce, a Polska znajduje się w Europie;
- prowadzi proste hodowle i uprawy (w szczególności w kąciku przyrody);
- wie, o czym mówi osoba zapowiadająca pogodę w radiu i w telewizji i stosuje się do podanych informacji, np. ubiera się odpowiednio do pogody;
- zna zagrożenia ze strony zjawisk przyrodniczych, takich jak: burza, huragan, powódź, pożar i wie, jak zachować się w sytuacji zagrożenia;
- radzi sobie w sytuacjach życiowych, których pomyślne zakończenie wymaga dodawania lub odejmowania;
- zna będące w obiegu monety i banknot o wartości 10 zł;
- wie, jak trzeba korzystać z komputera, żeby nie nara żać własnego zdrowia;
- buduje z różnorodnych przedmiotów dostępnych w otoczeniu np. szałas, namiot, wagę, tor przeszkód;
- potrafi chwytać piłkę, rzucać nią do celu i na odległość, toczyć ją i kozłować;
- ustępuje osobom starszym miejsca w autobusie;
- wie, że ludzie żyją w różnych warunkach i dlatego nie należy chwalić się bogactwem ani dokuczać dzieciom, które wychowują się w trudniejszych warunkach.
Dobrowolny obowiązek
W ciągu trzech dni pojawiły się aż trzy pomysły na posłanie 6-latków do podstawówki. Był obowiązek szkolny z możliwością odroczenia, prawo do szkoły i obowiązek "na wniosek" rodzica. Takie zamieszanie zafundowali rodzicom posłowie PO i resort edukacji.
Wszystko to działo się w ubiegłym tygodniu podczas obrad specjalnej sejmowej podkomisji zajmującej się obniżeniem wieku szkolnego. Ministerstwu edukacji zależy na szybkim przeprowadzeniu ustawy o systemie oświaty przez Sejm i skierowaniu jej do podpisu prezydenta, bo czas nagli. Minister edukacji Katarzyna Hall podpisała już rozporządzenie wprowadzające od września nowe podstawy programowe przygotowane m.in. pod kątem 6-latków w podstawówce. I teraz resort chce jak najszybciej "zalegalizować" obniżenie wieku szkolnego. Ale sam rzuca sobie kłody pod nogi. Sytuacja na posiedzeniu podkomisji momentami była dramatyczna. We wtorek, 6 stycznia posłowie koalicji i opozycji byli zgodni co do tego, że naukę w podstawówce powinny rozpoczynać młodsze niż dziś dzieci. Różnica zdań sprowadzała się do tego, jak i kiedy to zrobić. MEN proponował, by od września tego roku 6-latki zostały objęte obowiązkiem szkolnym, ale rodzic mógł poprosić dyrektora szkoły o jego odroczenie, jeśli uzna, że maluch nie jest jeszcze gotowy. Taki stan przejściowy miał trwać przez trzy lata, bo zdaniem MEN przez ten okres niż demograficzny pozwalał na "miękkie" wprowadzenie 6-latków do szkół. Resort przygotował skomplikowaną tabelę, gdzie w zale żności od kwartału, w którym urodził się maluch, rozpisano moment jego inauguracji szkolnej.
Nawet gminy są na nie
Jednak opozycja nie zostawiła na tym pomyśle suchej nitki. - Samorządy nie są gotowe na obniżenie wieku szkolnego już od września tego roku. Resort stracił w nich sojusznika swojej reformy - mówiła Anna Zalewska (PiS). I przytoczyła wyliczenia, jakie zrobiła z samorządowcami. - Policzyliśmy, że na przygotowanie jednej klasy w szkole, wyposażenie jej i toalet dla maluchów oraz zrobienie niewielkiego placu zabaw potrzeba ok. 150 tys. zł - twierdziła. - MEN nie dysponuje diagnozami o stanie przygotowania gmin. Z naszych analiz wynika, że 70 proc. samorządów na wsi i w małych miasteczkach nie jest i nie będzie przez najbliższe 18 miesięcy gotowych na przyjęcie 6-latków - dodawał prof. Piotr Petrykowski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, ekspert akcji Ratujmaluchy. pl. Minister Katarzyna Hall najpierw przekonywała, że samorządy są gotowe. - Już dziś 9 tys. szkół prowadzi "zerówki", więc problemu nie ma - mówiła. Ale za chwilę wiceminister edukacji Krystyna Szumilas przyznała: gminy nie są na to przygotowane. A posłowie PO zgłosili poprawkę, która wywracała plany rządu do góry nogami: od września tego roku 6-latki miały mieć jedynie "prawo do szkoły", a obniżenie wieku szkolnego rozpoczynało się dopiero do 2012 r.
Kto świętuje, a kto się tłumaczy
Następnego dnia triumfował PiS, a Sławomir Kłosowski na specjalnie zwołanej konferencji prasowej mówił, że rząd w ogóle powinien zrezygnować z pomysłu obniżenia wieku szkolnego. W czwartek z "prawa do szkoły" tłumaczyła się przed dziennikarzami sama minister. - Nie wycofujemy się z reformy, a z tej zmiany, którą wprowadziliśmy, by ułatwić życie rodzicom - mówiła. Wyjaśniła, że według pierwotnego zapisu rodzice musieli zgłosić wniosek o odroczenie dziecka do określonego terminu. - Było niebezpieczeństwo, że w porę tego nie zrobią i z mocy prawa groziłyby im za to konsekwencje - tłumaczyła. Ale wszystko zmieniło się późnym wieczorem tego samego dnia na posiedzeniu sejmowej podkomisji. Tuż przed godziną 22.00 na wniosek Platformy posłowie po raz kolejny zmienili zapis dotyczący 6-latków, tym razem "prawo do szkoły" zastępując "obowiązkiem szkolnym na wniosek rodziców". Co to oznacza? Że od września tego roku rodzic 6-latka będzie mógł złożyć wniosek do dyrektora publicznej szkoły podstawowej w swoim obwodzie o objęcie swojego dziecka obowiązkiem szkolnym. Wcześniej dyrektor placówki musi powiadomić rodziców o takiej możliwości. To dotyczy jednak tylko maluchów urodzonych pomiędzy 1 stycznia a 30 kwietnia 2003 r. Co z pozostałymi 6-latkami urodzonymi w 2003 r.? O ich przyjęciu do podstawówki zadecyduje dyrektor. Może odmówić zapisania ich do 1 klasy, mając na uwadze "warunki organizacyjne" placówki oraz to, czy dziecko korzystało z wychowania przedszkolnego, czy nie. Pozostałe 6-latki będą mogły pójść do szkoły według harmonogramu przygotowanego przez MEN - w 2010 r. będzie to dotyczyć dzieci 6-letnich urodzonych od 1 stycznia do 31 sierpnia 2004, a w 2011 - całego rocznika 2005. W obydwu przypadkach na wniosek rodziców.
Zmieszani rodzice
Na wieść o tej zmianie protest podnieśli rodzice z akcji Ratujmaluchy. pl. - To manipulacja i celowe wprowadzanie rodziców w błąd. Poza tym takie rozwiązanie niczym się nie różni od poprzedniego. Rodzice będą dostawać zawiadomienie od dyrektora o obowiązku szkolnym i zapisywać dzieci, by się nie tłumaczyć - grzmiał w piątek rano Tomasz Elbanowski, ojciec czwórki dzieci. - Nie przypuszczałam, że na komisji sejmowej może być taki bałagan - dodawała Dorota Dziamska, pedagog. Tłumaczyła się po raz kolejny minister edukacji, mówiąc, na czym polega czwartkowa zmiana. Jej zdaniem, rodzic ma prawo do posłania swojego 6-letniego dziecka do szkoły, a samorząd obowiązek je przyjąć. Tak będzie aż do 2012 r., kiedy wejdzie w życie "bezwzględny obowiązek szkolny" od 6 roku życia. Problem mają nie tylko zdezorientowani rodzice, ale także nauczyciele, którzy od września tego roku mają uczyć według nowych podstaw, programów i podręczników. Podstawy programowe zostały specjalnie przygotowane przez ekspertów MEN z myślą o 6-latkach w podstawówce, a wprowadziła je minister, podpisując rozporządzenie tuż przez Wigilią. Tymczasem może zdarzyć się tak, że w danej miejscowości żaden rodzic nie pośle 6-latka do pierwszej klasy i w szkolnychławkach zasiądą same 7-latki. - Z jakich programów będą się uczyć? - zapytaliśmy MEN. - Z tych do pierwszej klasy oczywiście - odparła pani minister, mówiąc, że nowe podstawy programowe są o wiele lepsze od poprzednich i na pewno będą również wystarczające dla 7-latków. Jednak ten sam problem dotyczy przedszkoli, w których miały być 5-latki, a będą dzieci o rok starsze. Takich zawirowań posłowie nie zafundowali jedynie przedszkolakom, przyjmując zapis gwarantujący 1 września br. 5-latkom prawo do wychowania przedszkolnego, realizowanego w przedszkolu lub innej formie wychowania przedszkolnego. Od 1 września 2011 r. wprowadzony zostanie obowiązek rocznego przygotowania przedszkolnego dla 5-latków. Teraz sprawozdaniem z prac podkomisji w środę, 14 stycznia zajmie się sejmowa komisja edukacji.
Magdalena Kaszulanis
Zapomniane zerówki
Według najnowszej wersji ustawy o systemie oświaty, od września tego roku pierwsze 6-latki będą mogły być objęte obowiązkiem szkolnym na wniosek rodziców. Co się stanie, jeśli rodzice nie poślą ich do podstawówki? Do tej pory każdy 6-latek objęty był obowiązkowym wychowaniem przedszkolnym, ale teraz "zerówki" wypadły z systemu (zgodnie z założeniami MEN 6-latki miały trafić do podstawówki, a 5-latki do przedszkoli). Tak więc jeśli od września 6-latek nie pójdzie do szkoły, może trafić do przedszkola (jeśli takie w okolicy jest) lub do oddziału przedszkolnego (jeśli gminy utrzymają go w szkole), ale nie będzie realizował programu stricte przygotowującego go do I klasy (co zapewniały "zerówki"). Ten problem dotyczy dwóch roczników - dzieci urodzonych w 2003 i 2004 r. Jak się dowiedzieliśmy w MEN, tą kwestią zajmują się prawnicy. (kk) |
Ruchome piaski
Pod koniec ub.r. w ekspresowym tempie szkolono nauczycielki przedszkoli do prowadzenia diagnoz gotowości szkolnej od stycznia br. Jaki jest efekt tyc szkoleń, co sądzą o nich sami nauczyciele?
Na organizowane w listopadzie i grudniu ub. r. szkolenia "diagnostyczne" MEN przeznaczyło 1,5 mln zł (pisaliśmy o tym w GN nr 1/2009). Niebagatelne pieniądze, chociaż, jak usłyszeliśmy w Centrum Metodycznym Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej (CMPPP), nie jest to specjalnie dużo, bo wypadło raptem po sto kilkadziesiąt złotych na jednego przeszkolonego nauczyciela, w dodatku z posiłkiem i wyposażeniem go w materiały! Celem szkoleń było zapoznanie nauczycieli ze sposobem oceny gotowości do podjęcia nauki w szkole dzieci pięcioletnich (Kryteria Gotowości Edukacyjnej Pięciolatka GE-5) i sześcioletnich (SGS) za pomocą ukierunkowanej obserwacji dziecka. - Chodziło nam o uwrażliwienie nauczyciela na indywidualny proces rozwoju dziecka - mówi Elżbieta Nerwińska, dyrektor CMPPP. Dzięki temu - jak podkreśla - "szereg nauczycieli zyskało odpowiednie przygotowanie do realizowania nowej podstawy programowej wychowania przedszkolnego". Słyszymy też, że szkolenia miały na celu zaproponowanie im wystandaryzowanego narzędzia badawczego, choć jest ono jednym z wielu, jakim mogą się posługiwać, diagnozując gotowość dziecka. - Wyłącznie od nich zależy, jakie wybiorą - mówią w Centrum. Nie wszystkim te szkolenia się podobały - słychać było głosy krytyczne, że takie ekspresowe dokształcanie nie na wiele się zda. Jednak pracownicy Centrum argumentują, że pierwsze wyniki ewaluacji szkoleń przynoszą dobre opinie. - Nauczyciele byli z nich generalnie zadowoleni - mówi Ewa Kozłowska, która dokonuje analizy ankiet ewaluacyjnych. I dodaje, że uznali oni ten sposób oceny gotowości szkolnej za bardzo przyjazny i przydatny, zaś liderzy zgłaszają potrzebę kolejnych szkoleń, bo ustawiają się do nich następni chętni. A tempo szkoleń musiało być takie szybkie, bowiem projekt od strony finansowej trzeba było zamknąć do końca 2008 r. - konkluduje. Czy jednak same nauczycielki nie mają żadnych wątpliwości i obaw?
Testerki
- Czujemy się jak testerki, bo jak nam powiedziano, mamy realizować pilotażowy program eksperymentalny - mówi Katarzyna Brot, nauczycielka w przedszkolu nr 73 nałódzkich Bałutach, i dodaje, że dwudniowe szkolenie, oprócz zapoznania nauczycieli z projektem diagnozowania dzieci pięcioletnich, służyło również przypomnieniu i pogłębieniu znanych im spraw, takich jak obserwacja jako metoda w poznawaniu dzieci. - My jako nauczycielki mamy bardzo mieszane odczucia, bo nie potrafimy np. odpowiedzieć rodzicom na zadawane przez nich pytania - dodaje. A oni chcą przede wszystkim wiedzieć, do jakich klas trafią ich dzieci: zerowych czy pierwszych. I od odpowiedzi na to pytanie uzależniają swoją decyzję. Nie wyobrażają sobie bowiemłączenia ich dzieci z klasą o innym poziomie, a decyzji MEN często nie odbierają jako prawa do nauki w szkole, lecz jako zmuszanie do skierowania dziecka do szkoły. - Teraz rodzice przychodzą do nas i z obawą dopytują się, czy ich dziecko będzie mogło jeszcze przez rok być przyprowadzane do przedszkola. Niestety, na to pytanie i my nie otrzymałyśmy odpowiedzi - kontynuuje pani Katarzyna. Podczas szkolenia nauczycielki dowiedziały się, w jaki sposób przeprowadzać diagnozę, natomiast nie umiano im odpowiedzieć na pytanie, co z nią dalej i co mają zrobić z arkuszami. - Skoro więc i tak od lat prowadzimy swoje własne obserwacje, może szkoda wypełniania tej tony papierów - zastanawia się Katarzyna Brot. Arkuszy do wypełnienia jest kilka, są obszerne i dość skomplikowane. Pełne skal, wskaźników, przeliczników, innych dla dziewczynek, innych dla chłopców. W czerwcu to wszystko trzeba będzie poprzeliczać, pozamieniać punkty na procenty itd. Arkusz wstępny różni się od czerwcowego, został bowiem ułożony według innego schematu. Mogą pojawić się więc problemy z porównaniami. Katarzyna Brot dostrzega jednak i pozytywy obecnej sytuacji. Jej zdaniem diagnozowanie dziecka w poradni, w zupełnie obcych dla niego warunkach, jakby laboratoryjnych, przez obcą, choć życzliwą, osobę, nie było właściwe. Uważa, że bardziej wiarygodna jest obserwacja w warunkach dla niego naturalnych w swoim przedszkolu, w grupie, w której wszystkich zna, przez nauczyciela, z którym przebywa na co dzień, gdy nie zdaje sobie sprawy, że jest poddawane obserwacji. To są dla niego naturalne warunki, a pomoc poradni jest niezbędna w przypadkach szczególnych, podkreśla.
Ostrożnie
Także Irena Tokarczyk, dyrektorka przedszkola nr 206 przy ul. Franciszkańskiej w Warszawie, zaczyna od przypomnienia, że nauczycielki obserwację dzieci prowadzą od dawna, a jej wyniki zapisują. Mają arkusze do codziennych obserwacji dzieci, dodatkowo sporządzają dokumentację na początku roku, na półrocze i na koniec roku. Są tam również wskazówki do pracy z dzieckiem, a więc samo diagnozowanie nie jest czymś, co je zaskakuje. Nowością jest tylko skala obecnego przedsięwzięcia, bowiem pojawiło się dużo narzędzi badawczych. Na szkolenie z jej przedszkola została wysłana Małgorzata Zajkowska, bardzo doświadczona nauczycielka prowadząca grupę cztero- i pięciolatków. Ona sama mówi, że owszem, uczestniczyła w szkoleniu i została poinformowana, co ma robić. I tyle. O własnych odczuciach nie chce rozmawiać. - Nie mnie oceniać ani tego szkolenia, ani pomysłu z diagnozowaniem - konkluduje. Ona zrobi, co do niej należy, najlepiej jak będzie umiała. Dzieci urodzonych w pierwszym kwartale 2003 r. w tym przedszkolu jest dziesięcioro. Gdy tylko będzie wiadomo, którzy rodzice wyrażą chęć skierowania ich do pierwszej klasy, będziemy diagnozować - mówi dyrektor Tokarczyk.
Halina Drachal
MEN przyznaje: gotowość niegotowa
Jak się okazuje, cały pośpiech ze szkoleniami był zbędny, m.in. dlatego, że wciąż nie ma jeszcze uchwalonej nowej ustawy oświatowej. W tym roku diagnozowanie nie jest obligatoryjne - dowiedzieliśmy się w MEN. Na razie diagnozowanie to nie wymóg, ale dobra wola - informuje nas Magdalena Budkus, naczelnik wydziału obsługi medialnej MEN. - Jeśli w przedszkolu jest nauczycielka, którą przeszkolono w zakresie przeprowadzania diagnozy gotowości szkolnej, to może ona wykorzystać swoją wiedzę i umiejętności dla przekazania rodzicom dziecka jak najpełniejszych informacji na temat jego rozwoju. Natomiast przeprowadzanie diagnozy gotowości szkolnej dziecka stanie się zadaniem nauczycieli od 1 września 2009 r. wraz z wejściem w życie nowej Podstawy programowej wychowania przedszkolnego. Czyli od kiedy? I bądź tu mądry, człowieku...
Przedszkolak, znawca architektury
Jak sprawić, by przedszkolak "wykazywał zainteresowanie architekturą wnętrz i zieleni oraz słuchał w skupieniu muzyki poważnej"? Takie wymagania przed 5-latkami postawiło ministerstwo edukacji w nowej podstawie programowej.
Nowa podstawa programowa ma ruszyć w przedszkolach już od września tego roku. W dokumencie zapisano, że "dziecko kończące przedszkole i rozpoczynające naukę w szkole podstawowej", czyli 5-latek: - w skupieniu słucha muzyki, w tym także muzyki poważnej, - wykazuje zainteresowanie malarstwem, rzeźbą i architekturą (także architekturą zieleni i architekturą wnętrz), - lepiej orientuje się w tym, co dobre i co złe, w miarę samodzielnie radzi sobie w sytuacjach życiowych, - dba o swoje zdrowie i poddaje się leczeniu, - mówi płynnie i dostosowuje ton głosu do sytuacji, a także formuje dłuższe wypowiedzi o ważnych sprawach. Umiejętności, które ma posiadać każdy absolwent przedszkola, zapisanych na 6 stronach rozporządzenia o podstawie, jest ponad 50. O tym, że to nic trudnego wpoić 5-latkowi zainteresowanie architekturą wnętrz, przekonywał na konferencji prasowej wiceminister edukacji Zbigniew Marciniak, odpowiedzialny za reformę programową. - Te podstawy przygotowano dla wykształconych nauczycieli i oni będą wiedzieć, co z nimi zrobić. Nie wprowadzamy żadnej rewolucji - mówił. Podkreślał, że trudno będzie zrozumieć podstawę laikowi, czyli np. rodzicowi. Dodał, że w tej sprawie MEN będzie komunikowało się z rodzicami za pośrednictwem "innych tekstów". - Rozporządzenie jest dla fachowców - mówił. Na konferencję MEN zaprosił tak że jedną z czterech autorek podstawy dla najmłodszych - Ewę Zielińską, nauczycielkę wychowania przedszkolnego współpracującą z Akademią Pedagogiki Specjalnej. - Przy tworzeniu podstawy dbaliśmy o to, by dzieci miały dużo czasu na zabawę i przebywanie na świeżym powietrzu, bo dziś zapracowani rodzice nie mają kiedy chodzić z nimi na spacery - wyjaśniła różnicę pomiędzy nową a starą podstawą. Bardziej konkretna była Teresa Pupel, konsultant wychowania przedszkolnego z Warmińsko-Mazurskiego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli w Olsztynie. - 5-latek ma obserwować i porównywać. Powinien np. odróżnić nowoczesny dom od domu starego. Ma to kształtować jego spostrzegawczość i przygotowywać do rozróżniania liter - powiedziała. Ministerstwo, jak i autorzy podstawy twierdzą, że praktyce nie będzie żadnych problemów z nową podstawą. Wiceminister Marciniak zapewniał, że podczas wojewódzkich konferencji programowych została ona dobrze przyjęta przez metodyków. - Nauczyciele wstawali i bili nam brawo, dziękując za wyprowadzenie literek z przedszkola - podsumowała Zielińska. (mk)
Jaki plan, taka praca
MEN zmienia ramowe plany nauczania. W projekcie rozporządzenia, do którego dotarł Głos (pisaliśmy o tym w nr. 3), zapisane jest m.in., że zamiast kształcenia zintegrowanego w klasach I-III podstawówki będzie edukacja wczesnoszkolna (20 godz. tygodniowo), w skład której wchodzi np. edukacja polonistyczna, język obcy, zajęcia komputerowe i wf; z nauczaniem tego ostatniego będą mieć problemy nauczyciele kształcenia zintegrowanego, którzy mogą prowadzić zajęcia ruchowe, ale wf-u już nie.
Poza tym liczbę godzin z danego przedmiotu do gimnazjum określono nie tygodniowo, tylko na cały cykl kształcenia, np. 420 godz. z języka polskiego, 360 godz. z matematyki, po 30 godz. muzyki i plastyki, 180 godz. historii, 60 godz. wos, po 120 godzin chemii, geografii, biologii i fizyki, 60 godz. informatyki, 360 godz. wf oraz 90 godz. spotkań klasowych. Resort rozpisał te zajęcia na minimum 30 tygodni zajęć w roku; pozostały czas szkoła ma przeznaczyć na "kontynuowanie obowiązkowych zajęć edukacyjnych. Tak to oceniają nasi czytelnicy:
@ eb2006: Takich bzdurnych zmian jest w tej reformie zatrzęsienie. A kto będzie uczył edukacji dla bezpieczeństwa (w gimnazjum i liceum)? Czy nauczyciel p.o. będzie mógł uczyć tego przedmiotu, czy też straci uprawnienia? A nawet jak okaże się, że nauczyciele p.o. mogą uczyć tego nowego przedmiotu, to będą teraz biegać między różnymi szkołami, bo do tej pory p.o. było tylko w liceum (2 godziny na cały cykl), a teraz 1 godzina w gimnazjum i 1 w liceum. W gimnazjach, w których jest po 3, 4, a nawet 5 oddziałów klas pierwszych, kto będzie wydawał kasę na studia podyplomowe, żeby mieć 3 czy 4 godziny więcej? A przyroda w liceum?! To dopiero głupota! Ciekawe, kto i jak będzie tego uczył?
@ jarko: Wątpię, aby generał mógł mieć wystarczające uprawnienia, ale nie mam wątpliwości, że będą generałowie, którzy wymyślą kolejne studia podyplomowe albo chociaż jakieś kursy. Jak dla mnie wprowadzanie p.o. do gimnazjum to zamiana trzeciej godziny informatyki na jedną godzinę strzelanki i bandażowania. Ciekawe, jak te dwie godziny dodatkowe będą rozliczali w ciągu dwóch tygodni wszyscy ćwierćspecjaliści lub, co gorsza, półćwierćspecjaliści?
@ zetemka: Rozumiem, że do edukacji wczesnoszkolnej nie mają uprawnień nauczyciele kończący nauczanie początkowe. To w takim razie co mają robić? Studia nauczania początkowego obejmowały wszystkie metodyki przedmiotów obowiązujących w klasach młodszych. Egzaminy i zaliczenia obejmowały partie materiału przynajmniej szkół średnich. Dlaczego nauczyciel nie może uczyć wuefu, skoro ma przygotowanie? Wniosek: nie może też uczyć informatyki, jeżeli nie ma przygotowania - studiów podyplomowych. Jak to wszystko ma się do celów nauczania wczesnoszkolnego, gdzie powinien uczyć jeden nauczyciel? Czy ktoś, kto to układał, przynajmniej przeczytał wcześniejsze założenia? Czy ktoś widział, jak wygląda praca w małych szkołach wiejskich, gdzie do szkoły przyjeżdża 15-20 nauczycieli na kilka godzin, ale do sprawowania opieki wychowawczej jest 5 zatrudnionych na pełny etat? Czy w świetle przedstawionych założeń polonista ma uczyć tylko literatury, a wierszy aktor? A kto ma przygotowywać akademie? Reżyser, bo nauczyciel nie może? Trochę to zjadliwie przedstawione, ale prawdziwie. No to miłej reformy oświaty życzę tym, którzy nie bardzo wiedzą, jak się do tego zabrać
@ anna100: Ja słyszałam, że nauczyciele nauczania zintegrowanego nie będą mieli także prawa do nauczania w klasach młodszych plastyki i muzyki. Zostaje im więc tylko kilka godzin polskiego i matematyki, razem może z 10. I po co było się męczyć i kończyć to nauczanie początkowe, jeśli dziś, jak się okazuje, nie mam kwalifikacji do wykonywania swojej pracy?
Szkoła zalana papierem
Programy rozwoju - 5-letni i roczny, miesięczne plany wynikowe, arkusze obserwacji dzieci, plan współpracy ze środowiskiem, plan współpracy z rodzicami, plan doskonalenia, program profilaktyczny i program wychowawczy, standardy, wskaźniki, procedury itp. Długo by wyliczać, z czym na papierze musi zmierzyć się nauczyciel i dyrektor, aby udowodnić, że coś robi.
Z rozrzewnieniem wspominają początek lat 90., kiedy mieli czas na kontakt z uczniem, na wymyślanie klas o różnych profilach, prowadzenie eksperymentów pedagogicznych. Wtedy dokumenty mieściły się w czterech segregatorach, co prawda brzydkich, szaroburych, dzisiaj nie wystarczają już dwie długie półki. Ale segregatory za to są kolorowe. - Nauczyciele z zagranicy są zdumieni tonami papierów, jakie polski dyrektor musi wypełniać. Oni wypełniają 1/8 tego co my - mówi Aleksandra Szlendak, dyrektorka Miejskiego Przedszkola nr 2 w Toruniu, nominowana do tytułu Nauczyciel Roku 2008. - Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo papieromania stała się oświatową rzeczywistością. Już się przyzwyczaiłam do tej fury dokumentów, uważam, że niektóre rzeczywiście regulują pracę placówki oświatowej. Bo tak naprawdę ważne, żeby papier był, skoro być musi, ale też ma wynikać z niego coś konkretnego. Śmieje się z krążącej anegdoty, jakoby nawet wyjście przedszkolaka do toalety wymagało specjalnego opisania i ukonstytuowania. To, oczywiście, nieprawda, jednak nieraz sama potyka się o różne absurdy. - Teraz w przedszkolu poczesne miejsce razem z pomocami dydaktycznymi (kolejna księga inwentaryzacji do wypełnienia) zajmują segregatory - żartuje.
Dowód, że pracują
Mirosława Rojek, nauczycielka nauczania zintegrowanego w Szkole Podstawowej nr 4 w Wałczu, choć pamięta czasy, gdy wszystko zapisywała w jednym zeszycie, chwali papieromanię. Sama się sobie dziwi, ale naprawdę uważa, że ma to jakiś sens. - Wielu z nas twierdzi, że jest to droga przez mękę, ale dla mnie to lekcja, choć trudna, organizacji, planowania i zarządzania. Jeśli np. na początku roku szkolnego solidnie się przyłożę do napisania programu wychowawczego klasy, to później bardzo mi to pomaga w realizacji całego planu. Podobnie było z teczką awansu zawodowego. Pamiętam, z jaką złością wypełniałam pierwsze papiery, nie rozumiałam, po co tak szczegółowo wymieniać spodziewane efekty. Ale wyszło mi to na dobre, korzystałam z teczki przez trzy lata - opowiada pani Rojek. Jednak wielu pedagogom wypełnianie ton dokumentów kojarzy się z ciągłą koniecznością udowadniania, że w ogóle pracują. Ich zdaniem zaczyna tracić znaczenie, czy szkoła ma dobre wyniki kształcenia, wykwalifikowaną kadrę, wysokie oceny rodziców i uczniów, ciekawą ofertę edukacyjną, dobrą bazę materialną i finansową, przyjazną atmosferę nauczania i wychowania, dobre efekty wychowania, właściwe zarządzanie itp. - Wszystko, co robimy, musi mieć odbicie na papierze - mówi nauczycielka z kieleckiego przedszkola, która chce pozostać anonimowa. - Ilość i znaczenie dokumentów dla kontrolujących rośnie w zastraszającym tempie, a w tym wszystkim ginie dziecko. Ma wrażenie, jakby władze oświatowe przestały ufać nauczycielom. Bo jak inaczej potraktować coraz to nowe rozporządzenia, które mają na celu tylko jedno - kontrolowanie? A nie wystarczy spojrzeć na osiągnięcia uczniów lub ciekawą ofertę edukacyjną szkoły? Czy to nie najlepszy dowód jakości pracy nauczycieli? Widać nie, skoro decydenci na wszystko chcą mieć podkładki.
Szkoła pod lupą
Jolanta Lamm, dyrektorka Zespołu Szkolno-Przedszkolnego im. J. Korczaka w Otmicach (woj. opolskie), nie dziwi się rozgoryczeniu nauczycieli. Sama też nie ma lekko. Dokumenty na jej biurku rozrastają się do wręcz monstrualnych rozmiarów. Do wieloletnich, rocznych, półrocznych, kwartalnych, miesięcznych, tygodniowych planów doskonalenia i mierzenia wszystkich i wszystkiego w szkole, z każdym rokiem dochodzi coś nowego. - Papierkowej roboty przybywa z roku na rok - narzeka. - A najgorzej jest we wrześniu. Gdyby wyciągnęła z segregatorów dokumenty i złożyła je na biurku, stos papierów mierzyłby kilkanaście centymetrów i ważył co najmniej kilogram. Najgrubszy plik to System Informacji Oświatowej (SIO). Liczy kilkadziesiąt stron i jest adresowany do organu prowadzącego. - Znajdują się tam szczegółowe dane dotyczące naszej placówki - wyjaśnia dyrektor. - W pierwszej części zawarte są informacje o nauczycielach, druga część to tzw. identyfikacja szkoły: liczba oddziałów i uczniów w poszczególnych klasach, zaplanowane godziny języków obcych, zajęcia pozalekcyjne, pomoc materialna dla uczniów. Trzeba też podać szczegółowe informacje o nieruchomości, a więc powierzchnię gruntów szkolnych, boiska, sali gimnastycznej, świetlicę oraz liczbę sal lekcyjnych. Również wszystkie gabinety szkolne, np. stomatologiczny, lekarski, kuchnię i bibliotekę z ilością woluminów. Kolejne strony SIO to ważne informacje o kosztach utrzymania szkoły. To tam ujęte jest - po raz kolejny zresztą - wynagrodzenie nauczycieli i pracowników administracyjnych. Podaje się tak że liczbę dzieci w obwodzie objętych obowiązkiem przedszkolnym i szkolnym. Kiedy już dyrektor przebrnie przez SIO, musi zająć się następnym dokumentem - liczącym kilkanaście stron aneksem do projektu organizacyjnego roku szkolnego. Szkoła musi go wysłać do gminy i kuratorium, uwzględniając w zestawieniu m.in. liczbę godzin dla poszczególnych oddziałów. Teraz jeszcze ewaluacja 5-letniego programu rozwoju szkoły. Też z terminem na wrzesień - kolejne 4 strony. A właściwie osiem, bo jeden egzemplarz jest dla kuratorium, drugi dla gminy. Do tych samych adresatów trafia także roczny plan nadzoru i analiza wyników sprawdzianu zewnętrznego za ubiegły rok szkolny.
Sztuka dla sztuki
System Informacji Oświatowej, który miał ograniczyć liczbę wypełnianych zestawień, tylko pogorszył sytuację. Teraz, oprócz wypełniania kilkudziesięciostronicowych tomów SIO, dyrektor w dalszym ciągu wypisuje stosy innych dokumentów. W kółko wpisuje w formularze te same dane, bo gmina chce wiedzieć, ilu jest uczniów, kuratorium chce wiedzieć, ilu jest uczniów, chce wiedzieć to ministerstwo i urząd statystyczny. A każdy żąda danych w innym czasie i na odrębnym druku. - To sztuka dla sztuki, bo jak inaczej można to nazwać - zastanawia się dyrektorka. Szkoła musi podejmować działania na rzecz udowadniania, że podjęła działania. Dziś nie wystarczy, aby dyrektor wyszedł na przerwę sprawdzić, czy nauczyciele pełnią dyżur, bowiem sprawdzenie dyżurów stało się mierzeniem jakości pracy szkoły w obszarze BHP i jako takie kwalifikuje się do opisania w raporcie z wewnętrznego mierzenia jakości pracy. Nie wystarczy popatrzeć na frekwencję rodziców podczas zebrań i wysnuć określone wnioski, dziś należy te wnioski spisać i wykorzystać podczas sprawozdań składanych KO. - Do rzeki absurdów zaliczyć należy pisanie procedur wszystkiego. Np. procedury przeciwdziałania paleniu papierosów przez uczniów: pierwszy krok - upomnienie ucznia, drugi krok - rozmowa z rodzicami, krok trzeci, czwarty, piąty" W mojej szkole, która mieści się w małej miejscowości, jest 50 dzieci i każdy nauczyciel wie doskonale, co uczniowie robią zarówno w czasie przerwy, jak i po szkole. Żadne z dzieci nie pali papierosów, ale procedura być musi. A wszystkie kolejne ekipy obiecują, że nas "odpapierzą" - narzeka Jolanta Lamm.
Kalendarium biurokracji
Tymczasem rzeczywistość szkolna jest taka, że papieromania zaczyna się już we wrześniu. Rozpoczyna ją aneks do organizacji roku szkolnego i sprawozdanie dla GUS-u, następnie wnioski do rozpatrzenia o rozpoczęciu stażu nauczycielskiego na kolejne stopnie awansu zawodowego. Mniej więcej w tym też czasie powstaje analiza budżetu szkoły i przyjmowanie deklaracji maturalnych od uczniów (to w szkołach ponadgimnazjalnych). Tam w grudniu tworzony jest harmonogram maturalny i szkoła podejmuje pierwsze działania dotyczące powołania zespołów nadzorujących i przedmiotowych - owocuje to kilkudziesięciostronicową dokumentacją. Kwiecień: sporządzanie wstępnej organizacji szkoły z analizą stanu zatrudnienia w perspektywie kolejnego roku, z określeniem liczby godzin i oddziałów - też kilkadziesiąt stron. W tym samym miesiącu w szkołach ponadgimnazjalnych trzeba przygotować harmonogram ustnych matur z listą zdających i powołaniem zespołów przedmiotowych i nadzorujących. Czerwiec: do organu nadzorującego i prowadzącego dyrektor przesyła kilkudziesięciostronicowy raport z mierzenia jakości pracy szkoły oraz tabelę wyników klasyfikacyjnych. Następne dokumenty powstają w związku rekrutacją. Najpierw trzeba opracować kilkustronicowy regulamin i pisemnie powołać komisję rekrutacyjną, a po zakończeniu naboru sporządzić listę przyjętych. Połowa sierpnia: przygotowania do pierwszej rady pedagogicznej, co wiąże się z opracowaniem kilkustronicowego rocznego planu pracy szkoły. Następnie program profilaktyki (kilkanaście stron), szkolny program wychowawczy oraz nauczania, wewnątrzszkolny (kilka stron) program oceniania. - Za dużo jest tych papierów - ocenia Jolanta Lamm. - Dyrektor powoli staje się buchalterem i zostaje mu coraz mniej czasu na kontakt z uczniami i nauczycielami. Czy da się jakoś ograniczyć zalewającą szkoły falę papierów? Być może, ale najpierw trzeba ustalić, kto je generuje. Tymczasem - winnych brak.
Sześciolatki - co się zmieni?
Ustawa oświatowa, którą przyjął Sejm, wprowadza spore zmiany dotyczące edukacji 6-latków. Rodzice maluchów już w tym roku zdecydują, czy we wrześniu posłać swoje dziecko do pierwszej klasy. A samorząd będzie musiał zapewnić mu miejsce w szkole.
Na początku resort chciał, by 6-latki od września tego roku były objęte obowiązkiem szkolnym z możliwością odroczenia, o które rodzice staraliby się u dyrektora szkoły. Potem w projekcie ustawy na krótko pojawił się zapis o "prawie" 6-laktów do rozpoczęcia nauki w pierwszej klasie i w końcu ostateczna wersja: "obowiązek szkolny na wniosek rodziców". Zgodnie z nowelizacją, taki stan będzie obowiązywał przez trzy kolejne lata. W 2011 r. rodzice 6-latków po raz ostatni podejmą decyzję o tym, czy posłać swoje dziecko do pierwszej klasy, gdzie będzie się uczyć razem z 7-latkami. Od 1 września 2012 r. do szkoły trafią już wszystkie 6-latki. Obowiązkowo! Jak to będzie wyglądało przez najbliższe trzy lata? We wrześniu tego roku do podstawówek mogą pójść dzieci urodzone od 1 stycznia do 30 kwietnia 2003 r., których rodzice wyrażą taką wolę. Do 10 kwietnia otrzymają od dyrektora zawiadomienie, że mogą malucha zapisać do szkoły. - Dyrektorzy mogą wysłać list i zaprosić rodziców na bezpośrednią rozmowę, pokazać im warunki w szkole - wyjaśnia minister edukacji Katarzyna Hall. Na podjęcie decyzji rodzice mają w tym roku czas wyjątkowo długo, bo do 11 maja. O dalszej kolejności posyłania dzieci do szkoły mówi specjalny harmonogram MEN. Zasada jest taka: 6-latki urodzone w pierwszej części roku będą musiały zostać przyjęte do podstawówki, o ile rodzic się na to zdecyduje. Maluchy z drugiej części rocznika tylko, jeśli dyrektor szkoły uzna, że ma dla nich miejsce i biorąc pod uwagę fakt, czy dziecko chodziło do przedszkola. I tak: w 2009/2010 r. dzieci urodzone od 1 maja do 31 grudnia 2003 r. dyrektor może objąć obowiązkiem szkolnym na wniosek rodziców. Ale może też odmówić. W roku szkolnym 2010/2011 obowiązkiem szkolnym obejmuje się, na wniosek rodziców, dzieci urodzone od 1 stycznia do 31 sierpnia 2004 r. O tych, którzy urodzili się później i będą chcieli pójść do I klasy, zadecyduje dyrektor. Sytuacja zmienia się w roku szkolnym 2011/2012, kiedy wszystkie dzieci urodzone w 2005 r. zostają objęte obowiązkiem szkolnym na wniosek rodziców. Tu już nie ma podziału na te urodzone wcześniej i później. Te 6-latki, które nie pójdą do podstawówki, trafią do przedszkola. Ustawa mówi również, że w 2011 r. dzieci urodzone w 2005 r., które nie poszły do szkoły, "mają obowiązek odbyć roczne obowiązkowe przygotowanie przedszkolne w przedszkolu, oddziale przedszkolnym zorganizowanym w szkole podstawowej lub w innej formie wychowania przedszkolnego". Zmiany czekają też młodsze dzieci. Ta najbardziej istotna dotyczy objęcia bezpłatnym, powszechnym obowiązkiem wychowania przedszkolnego dzieci 5-letnich. - Prawo do korzystania z wychowania przedszkolnego 5-latki będą miały już od 1 września tego roku - mówi minister edukacji. Ten obowiązek rozpoczyna się z początkiem roku szkolnego w roku kalendarzowym, w którym dziecko kończy 5 lat. Ustawa mówi także o drodze malucha do najbliższego przedszkola. Nie może ona przekraczać 3 km, a jeśli jest dłuższa, "obowiązkiem gminy jest zapewnienie bezpłatnego transportu i opieki w czasie przewozu dziecka lub zwrot kosztów przejazdu dziecka i opiekuna środkami komunikacji publicznej, jeżeli dowożenie zapewniają rodzice". Ustawa nie podoba się jednak rodzicom z inicjatywy "Ratuj maluchy". Już zapowiadają, że będą apelować do prezydenta o jej zawetowanie (mk)
Pamiętaj! Zgodnie z nowelizacją obowiązek szkolny rozpoczyna się "z początkiem roku szkolnego w roku kalendarzowym, w którym dziecko kończy 6 lat, oraz trwa do ukończenia gimnazjum, nie dłużej jednak niż do ukończenia 18 roku życia". |
Nr 5 / 4 lutego 2009 |
Mam koleżankę, kolegę
Pierwsze lata szkoły w potocznym rozumieniu to czas nauki pisania, czytania, prostych działań matematycznych. Ale dla wielu dzieci to także pierwsze doświadczenie współpracy i przebywania z osobami innymi niż członkowie rodziny. Dlatego już siedmiolatków warto uczyć współdziałania. Pokazać, że umiejętne bycie z innymi przyczynia się do zachowania dobrego samopoczucia i radości z pobytu w szkole.
Warto inwestować czas i energię w integrowanie klasy, uczyć dzieci nie tylko wspólnej pracy, ale i miłego spędzania czasu. Mimo że brzmi to nieprawdopodobnie, nie wszystkie maluchy potrafią bawić się z rówieśnikami. Brak zachęty ze strony nauczyciela do przełamania oporów przed wspólną zabawą może tylko pogłębić kłopoty, co w późniejszych latach wpłynie na stosunek do nauki, szkoły i świata. Ćwiczenia, które proponujemy, bazują na znanej zasadzie, że nic tak nie ułatwia poznania się jak wspólne wykonywanie zadań, dowiadywanie się o sobie nowych rzeczy oraz zabawa. W poprzednim odcinku cyklu zajmowaliśmy się rozwijaniem umiejętności współpracy w grupie uczniów 13-17-letnich. Teraz zaplanowaliśmy warsztat dla uczniów pierwszych klas szkoły podstawowej - niektóre z zadań mogą brzmieć podobnie jak te z nr. 3 - są jednak zmodyfikowane specjalnie dla potrzeb młodszych dzieci. I tym razem scenariusz obejmuje trzy godziny lekcyjne. Zresztą, proponowane ćwiczenia mogą trwać dłużej, niż określiliśmy w naszym scenariuszu. Trzeba tylko pamiętać o tym, aby na zakończenie podsumować zdobyte doświadczenia oraz by uczniowie stworzyli coś, co upamiętni zajęcia (plakat, wiersz, logo klasy, piosenkę, hasło).
Główne cele warsztatu:
- lepsze poznanie się uczniów (rozumienie zachowań swoich i innych),
- dostrzeżenie różnic między uczniami i wynikających z tego zalet,
- nauka współodpowiedzialności za wykonywane zadanie,
- rozwijanie postawy tolerancji,
- możliwość eksperymentowania z różnymi rolami społecznymi (lidera, outsidera, pomocnika, kozła ofiarnego),
- nauka przyjmowania sukcesów i porażek (budowanie wewnętrznego poczucia wartości),
- umiejętność aktywnego wchodzenia w kontakt z innymi osobami,
- dobra zabawa.
Prezentacja celu zajęć (1-2 minuty)
Zanim zaczniecie warsztat, nale ży w kilku zdaniach przedstawić dzieciom cel spotkania, czas trwania oraz główne cele. Warto powiedzieć, że chodzi nam o lepsze poznanie się, poznanie zarówno tego, co uczniówłączy, jak i tego, co ich różni. Wyjaśnić, że w klasie jest milej, kiedy wszyscy się znają, lubią i chcą się wspólnie uczyć. Trzeba podkreślić, że macie nadzieję, iż uczniowie będą się nie tylko dobrze bawić, ale i wykonywać wasze polecenia. Zajęcia mogą im się podobać lub nie, ale wszystko zale ży od ich zaangażowania. Uwaga!!! Podczas warsztatu warto zadbać o przerwy. Powinny odbywać się nie rzadziej niż co 45 minut, a w przypadku spadku energii w grupie warto wprowadzić dodatkową, 5-10-minutową przerwę.
Ustalenie zasad (10 minut)
Normy, które będą ustalać pracę warsztatową, należy wprowadzić razem z dziećmi. Nie można ich narzucić bez uwzględnienia zdania uczestników warszatu. O tym, jakie zasady mają największe znaczenie, pisałam w artykule otwierającym cykl (GN nr 1/2009). O normy można pytać: "Jak myślicie, jak musimy się zachowywać, żeby miło nam się rozmawiało i bawiło? Czego na pewno nie można robić? A jakie zachowania będą pomagać?" Po zapisaniu zasad na tablicy lub plakacie warto poprosić każdego ucznia, by podpisał się pod zasadami na znak, że zobowiązuje się ich przestrzegać podczas zajęć.
Ćwiczenie 1: "Zwierzątka" (5 minut + 10 minut omówienie)
Cel ćwiczenia: zadanie umożliwia wprowadzenie grupy w inny tryb pracy niż na lekcjach. Uruchamia twórcze myślenie, spontaniczność. Możliwość zaprezentowania się grupie w niestandardowy sposób stwarza szansę lepszego poznania się i autoprezentacji. Instrukcja do ćwiczenia: Wyobraźcie sobie, że jesteście zwierzątkami. Każdy z was niech pomyśli, jakim jest zwierzakiem i dlaczego właśnie nim. Jak już wymyślicie, narysujcie wizytówkę przestawiającą to zwierzę. Proszę wykonać szybko zadanie, dam znać, gdy skończy się czas, wtedy każdy pokaże swój rysunek i powie, jakim jest zwierzęciem. Omówienie: po przygotowaniu wizytówek siadamy w kręgu i każdy po kolei pokazuje swoją pracę. Należy powstrzymać uczniów od pytań i oceniania (wyśmiewania). Każda praca jest dokładnie taka, jaka miała być. Każdego można zapytać: "Powiedz nam, jakim jesteś zwierzątkiem? Dlaczego właśnie nim?"
Ćwiczenie 2: "Wszyscy, którzy..." (10 minut)
Cel ćwiczenia: to klasyczne ćwiczenie energetyzujące, pozwala w swobodny i bezpieczny sposób dowiadywać się nowych rzeczy o kolegach i koleżankach z klasy. Dodatkowo stymuluje uwagę i możliwość reakcji. Instrukcja do ćwiczenia: Uczestnicy siedzą na krzesłach w kręgu. Jedna osoba, która nie ma swojego krzesła, stoi w środku kręgu, wypowiada wywołujące zdanie: "Wszyscy, którzy... i coś charakterystycznego dla tej osoby, np. lubią się śmiać". Ci, którzy czują, że to zdanie ich opisuje, muszą zamienić się miejscem z kimś, kto również reaguje na to zawołanie. Znów w środku kręgu zostaje jakaś osoba, która nie zdążyła zająć miejsca, i to ona wywołuje kolejne hasło. Uwagi: 1. zawołanie, jakie wypowiadam musi mnie dotyczyć; 2. nie mogę zamieniać się miejscem z najbliższym sąsiadem; 3. wywołania nie mogą być na temat innych (wszyscy, którzy nie lubią Maćka"); 4. uważajcie na siebie nawzajem.
Ćwiczenie 3: "Autografy" (15 minut + 5 minut omówienie)
Cel ćwiczenia: umożliwia ono dzieciom lepsze poznanie się. Pozwala zbierać nowe informacje o rówieśnikach w bezpieczny sposób. Uczy, że można w czymś się różnić, natomiast w innych sprawach być podobnymi. Pomoc do ćwiczenia: Proszę podzielić kartkę papieru na sześć części. W każdym polu wpisać jeden punkt: 1. moje zwierzątko, 2. długość ręki, 3. wzrost, 4. ulubiona pora roku, 5. kolor oczu, 6. kolor włosów. Instrukcja do ćwiczenia: Za chwilę każdy z was dostanie kartkę podzieloną na sześć pól. W każdym polu jest inne pytanie. Najpierw odpowiedzcie na nie sami, a potem poszukajcie, kto z klasy ma takie same odpowiedzi. Poproście te osoby, aby podpisały się na waszej kartce. Uwaga! Pytanie o wzrost czy długość ręki sprawdzamy, prosząc o pomoc jeszcze jedną osobę. Czy są jakieś pytania? Omówienie: chętni uczniowie wymieniają, czyje autografy udało im się zdobyć. Pod koniec nauczyciel może podsumować: "Ludzie są w wielu sprawach do siebie podobni, ale bywa i tak, że różnią się między sobą. Mimo to, że mają na przykład inny kolor oczu czy włosów, to mogą lubić podobnie spędzać czas albo oglądać te same filmy. Ważne jest, żebyśmy pamiętali, że nawet jeśli się w czymś różnimy od naszego kolegi lub koleżanki, to na pewno znajdziemy cechy, które nasłączą".
Ćwiczenie 4: "Wyspa" (40 minut z omówieniem)
Cel ćwiczenia: to dosyć trudne ćwiczenie rozwijające umiejętność współpracy, pozwalające wyłonić się w naturalny sposób grupowym liderom, oraz rozpoznać role, w jakie wchodzą inni uczniowie. Jest to świetna diagnoza relacji między dziećmi, pozwala szybko ocenić, jakiego rodzaju kłopoty komunikacyjne utrudniają współpracę. Ćwiczenie najlepiej wychodzi w grupie do 10 osób. Można więc klasę podzielić na dwie grupy: dowolnie lub ze względu na płeć. Instrukcja do ćwiczenia: Za chwilę podzielę was na dwie grupy. Wyobraźcie sobie, że w swoich grupkach udaliście się na rejs statkiem po morzu. Płynęło się wam bardzo wesoło, śpiewaliście piosenki, aż tu nagle zerwał się strasznie silny wiatr. Łódki zaczęły mocno się bujać, woda wlewała się do środka. Wiatr zniósł was w nieznane. Wszyscy bardzo się przestraszyliście. Ale na szczęście wiatr zagnał każdą złódek w kierunku bezludnej wyspy. Gdy się ocknęliście, okazało się, że jesteście sami na wyspie. Waszym zadaniem będzie zorganizowanie sobie życia na wyspie. Macie dużą kartkę papieru, kredki, mazaki. Zaplanujcie: Gdzie będziecie mieszkać, co będziecie jeść, w co będziecie się ubierać, jak będziecie walczyć z dziką zwierzyną i wreszcie na koniec wymyślcie wasze hasło. Uwaga! Nauczyciel może zaproponować odegranie scenki "burzy na morzu", to zdecydowanie może zwiększyć zaangażowanie dzieci w zabawę. Dobrze jest zapisać na tablicy zadania, które trzeba wykonać podczas pobytu na wyspie. Omówienie: dzieci prezentują swoje wyspy i opowiadają, co im się udało, a z czym miały kłopoty. Można także zapytać, co wpływa na to, że udaje się coś razem zrobić, a jakie zachowania utrudniają wykonanie czegoś wspólnie.
Ćwiczenie 5: "Dobrzy koledzy" (10 minut + 10 minut omówienie)
Cel ćwiczenia: poznawanie zachowań, które są ważne, żeby budować dobre relacje w klasie. Rozmowa o tym, jak lubimy być traktowani przez innych, zachęca dzieci do refleksji nad swoim postępowaniem. Poprzez modelowanie, a nie krytykę pokazuje akceptowane zachowania. Instrukcja do ćwiczenia: Będziemy pracować w 5-osobowych grupkach. Każda będzie miała za zadanie narysować portret dobrego kolegi. Oprócz tego proszę, żebyście napisali, jak taka osoba zachowuje się wobec innych dzieci. Po jakich zachowaniach możemy poznać, że jest dobrym kolegą? Omówienie: każda grupa prezentuje efekty swojej pracy. Nauczyciel na tablicy zapisuje "dobre zachowania". Na koniec może dodać od siebie jeszcze te, które uważa za ważne. Uwaga! Jeśli dzieci podają bardzo konkretne przykłady, np. pożycza gumkę do ścierania, nauczyciel przeformułowuje je na bardziej ogólne, np.: "Jest uczynny, dzieli się z innymi" zapisuje na tablicy.
Podsumowanie warsztatu (20 minut)
Na koniec trzeba podsumować cały warsztat. Siedząc w kręgu, rozmawiacie o tym, co się uczniom podobało najbardziej, co było trudne do wykonania, co chcą zmienić w ich klasie na przyszłość. Na koniec można poprosić dzieci o wymyślenie hasła/logo ich klasy. Może to być dowolna forma artystyczna, która będzie podkreślała, że lubią razem spędzać czas.
Nasze scenariusze
Nowy rok, nowy cykl! - tym tekstem wprowadziliśmy Czytelników w temat warsztatów psychologicznych (GN nr 1)
Razem można więcej - scenariusz poświęcony rozwijaniu umiejętności współpracy wśród uczniów w wieku 13-17 lat (GN nr 3)
Ostatni na szafot
Dlaczego premier Donald Tusk w obliczu kryzysu zabrał pieniądze 6-latkom, a nie nauczycielom? Bo nauczyciele, w przeciwieństwie do 6-latków, mają Kartę Nauczyciela. Niewykluczone, że to właśnie Karta pozwoli pedagogom przejść prawie suchą stopą przez morze zwolnień, bezrobocia, różnego rodzaju "redukcji" i "restrukturyzacji". Oby!
Jak szacuje Ministerstwo Finansów, w pierwszym półroczu w państwowej kasie może zabraknąć 17 mld zł. Jeżeli doda się do tego niespłacone rachunki kilku ministerstw za poprzedni rok, to wyjdzie jakieś 23 mld zł. A gdy doliczy się sumę, której prawdopodobnie zabraknie w drugim półroczu - otrzymamy astronomiczną kwotę 40 mld zł. Półtora rocznego budżetu Narodowego Funduszu Zdrowia, półtorej subwencji oświatowej, dwa bud żety MON-u, czterdzieści Stadionów Narodowych, 400 nowiutkich samolotów F-16 i czteroletnie dostawy gazu z Rosji. Niewykluczone, że pod koniec roku dziura budżetowa okaże się jeszcze większa. Wszystko zależy od tego, jak z kryzysem dadzą sobie radę nasi sąsiedzi, głównie Niemcy, oraz ile pieniędzy będą mieć w portfelach Polacy.
Kosmiczne ubytki
Przy tym zaskakiwać może nie tylko kosmiczna wielkość ubytków w budżecie, ale także szokujące tempo, w jakim to wszystko się dzieje - pieniądze rozpływają się jak kieszonkowe 16-latka w piątkowy wieczór. Tylko w okresie październik- grudzień 2008 r. państwo dostało z tytułu podatku VAT i akcyzy 10 mld zł mniej niż się spodziewało - a to dopiero przedsionek kryzysu! Możliwe, że ministrowie Donalda Tuska będą musieli zameldować się u swojego szefa z kolejną listą oszczędności nie w czerwcu, ale już w marcu. Nawet "terapia szokowa" Leszka Balcerowicza na przełomie lat 80. i 90. rozłożona była na dłuższy okres. Wystarczy zresztą przypomnieć sobie, jak zmieniały się prognozy tempa wzrostu gospodarczego (PKB). Jeszcze 2,5 miesiąca temu rząd szacował, iż wyniesie on 4,8 proc., 1,5 miesiąca temu - 3,7 proc., a w ubiegłym tygodniu premier ogłosił, że w "pesymistycznym wariancie" wzrost PKB może wynieść tylko 1,7 proc. To i tak więcej, niż dają nam zachodnie instytucje finansowe. Bank Morgan Stanley zweryfikował wcześniejsze założenia dla naszego kraju z 2,5 proc. do 1,1 proc. PKB, a bank JP Morgan - z 1,5 proc. do 0,0 proc. PKB. Najgorsze jest to, że rząd Tuska sam się wpakował w kłopoty, głosując w poprzedniej kadencji Sejmu razem z PiS-em za obniżką składki rentowej i stawek podatku PIT. W ten sposób lekką ręką pozbawił się w latach 2008-2009 w sumie ok. 60 mld zł (51 mln z obniżonej składki i 8,5 mld zł niższych wpływów z PIT). Gdyby Donald Tusk podniósł wówczas rękę przeciwko ograniczeniu dochodów państwa, dziś, nie dość, że nie musiałby zabierać pieniędzy 6-latkom, to miałby 40-miliardową "górkę" - polisę ubezpieczeniową całego państwa.
Bez złudzeń
Nauczyciele nie powinni mieć złudzeń - rząd zabrał kasę 6-latkom, a nie im, ponieważ od 82 lat nauczycieli broni specjalny akt prawny. Dzięki swojej Karcie są jedną z nielicznych grup zawodowych w Polsce (pozostałe to m.in. parlamentarzyści i wysocy urzędnicy państwowi), których zarobki oraz etaty wprost chroni prawo. W ten sposób rząd nie może jedną, wydaną nagle decyzją administracyjną ani obciąć pensji, ani zarządzić masowych zwolnień. Donald Tusk musiałby znowelizować Kartę Nauczyciela, do czego potrzebowałby czasu i zgody prezydenta lub opozycji. Najważniejsze jest jednak to, że rząd nie może tu liczyć na efekt zaskoczenia, a związki zawodowe mają czas na obronę Karty. O tym, co by się stało z nauczycielami, gdyby nie Karta, dowodzą losy "bliźniaczego" do MEN Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, któremu Donald Tusk zabrał właśnie 1 mld zł, a wykładowcy akademiccy już mogą się pożegnać z nadziejami na wzrost wynagrodzeń w tym roku.
W kolejce do cięć
Czy to oznacza, że nauczyciele mogą spać spokojnie? Nie. Choć w kolejce do cięć w oświacie znajdują się na ostatnim miejscu. Na pierwszy ogień pójdą zapisane w budżecie dotacje celowe. Jedną z nich są właśnie skasowane 347 mln zł na obniżenie wieku szkolnego. W razie pogłębiania się kryzysu "na odstrzał" pójdzie warta 57 mln zł dotacja na "podnoszenie jakości oświaty, 5 mln zł na program "Komputer dla ucznia", 35 mln zł na "Wyprawkę szkolną" i 30 mln zł na program "Bezpieczna i przyjazna szkoła". Potem rząd zacznie coraz baczniej przyglądać się wypłacanej samorządom subwencji oświatowej, z której co miesiąc na nauczycielskie konta wpływają wynagrodzenia. W 2009 r. subwencja warta jest 33,4 mld zł, czyli ok. 13 proc. całego budżetu państwa. Minister finansów będzie musiał się nieźle natrudzić - znowelizować budżet, zmienić Kartę Nauczyciela i złamać Konstytucję gwarantującą władzom lokalnym pieniądze na zadania zlecone przez rząd. Zadanie prawie niemożliwe, ale wykonalne, gdy przed państwem pojawia się wizja plajty, przed którą stanęły już Islandia, Irlandia, Litwa, Łotwa, Węgry i Ukraina. Dużo do myślenia daje już potraktowanie ministerstwa obrony, które nie dostanie pieniędzy na sprzęt, mimo że ma to zagwarantowane w specjalnej ustawie. Dlatego wrześniowe 5-proc. podwyżki dla nauczycieli też nie są bezpieczne.
Piotr Skura
O polityce rządu i cięciach mówią:
Małgorzata Dmuch, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 18 w Zielonej Górze: - Ta reforma od początku była przygotowywana zbyt pośpiesznie. Nie wiem, dlaczego za wszelką cenę rząd chciał ją wprowadzić w życie. Tymczasem najpierw trzeba było zabezpieczyć środki finansowe, przygotować zaplecze, dostosować klasy, świetlice, programy i podręczniki, a później myśleć o zmianach. To musiało się tak skończyć. Dyrektorzy szkół w najbliższym czasie powinni wysłać do rodziców informacje o naborze do szkoły. Ci mają czas na odpowiedź do 11 maja. A szkoły muszą złożyć arkusze organizacyjne do 30 kwietnia. Jak zaplanować pracę, nie wiedząc, ilu 6-latków trafi do szkoły?
Jolanta Lamm, dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego im. J. Korczaka w Otmicach: - Niby ta reforma jest, a jakby jej nie było. Szkoda, że ktoś wcześniej nie pomyślał o tym, że najpierw trzeba wszystko perfekcyjnie przygotować, a później podawać terminy. To zamieszanie, które się wytworzyło, uderza w wiarygodność ministerstwa i rządu. Najpierw mieliśmy informować o tym, że już 6-latki idą do szkoły, organizować spotkania z rodzicami. A później okazało się, że zmian na razie nie będzie. Nie pierwszy raz ogłaszano huczne plany, które później odkładało się na przyszłość. Więc mamy to, co mamy.
Marcin Cyran, nauczyciel j. niemieckiego w Zespole Szkół Ogólnokształcących Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu: - Z niepokojem patrzymy na to, co się dzieje wokół rządowych planów. Obawiamy się, że po raz kolejny to oświata najbardziej ucierpi. Bo przecież najłatwiej jest zabrać nauczycielom i szkołom. Gdy obetną armii, zaraz będzie larum, że brakuje na samoloty itd. W oświacie nawet dużych cięć nie widać na pierwszy rzut oka. Niedostatki wychodzą dopiero po jakimś czasie. Ciągle na konta nie dostaliśmy obiecanych podwyżek. Mamy nadzieję, że wpłyną, ale dopóki ich nie ma, są i obawy. Przed wyborami obiecywano nam nie wiadomo co, a później o nas zapomniano. Ludzie są już tak zrezygnowani, nie mają nawet siły, żeby się buntować.
Rafał Sanik, nauczyciel historii w Zespole Szkół w Dąbrowie Białostockiej: - Nie mam złudzeń co do tego, że oszczędności jakimś cudem ominą oświatę. Obawiam się, podobnie jak większość nauczycieli, że nic nie wyjdzie z podwyżek, a na pewno nie będą takie, jak nam obiecano. Nie mniej ważna będzie kwestia pieniędzy, które na oświatę otrzymają samorządy. Jeśli rząd je zmniejszy, odczuje to każda placówka. Może też dojść do zamykania szkół, w szczególności tych małych. (not. maku)
Oświata pod nóż
Na Węgrzech nauczyciele nie otrzymali tradycyjnej, noworocznej "trzynastki", a w tym roku mogą pożegnać się z wynegocjowaną wcześniej 4-proc. podwyżką. Rząd planuje redukcję etatów w sektorze publicznym.
Francuscy nauczyciele przyłączyli się 29 stycznia do strajku pracowników sektora publicznego w ramach "Czarnego Czwartku". Protestują przeciwko cięciom w budżecie oświaty, redukcji etatów w szkołach oraz ograniczeniu programów socjalnych.
Włoski rząd Silvio Berlusconiego jeszcze w 2008 r. zapowiedział oszczędności w oświacie polegające m.in. na wyrzuceniu na bruk 90 tys. nauczycieli.
Nauczycielscy związkowcy w Grecji sprzeciwiają się odbieraniu im w ramach walki z kryzysem uprawnień emerytalnych. "Reformy" edukacyjne w tym kraju wywołały falę gwałtownych demonstracji, Grecja zapłonęła.
W listopadzie ub.r. rząd rumuński miał wypłacić nauczycielom 50-proc. podwyżkę. Ale nie wypłacił. Przyczyną jest konieczność cięć w związku ze światowym kryzysem gospodarczym.
Bułgarski rząd co prawda nie obciął wynagrodzeń swoim - najgorzej opłacanym w Europie - nauczycielom, ale kryzys stał się pretekstem, by nie zgodzić się na nauczycielskie podwyżki.
Co dalej z 6-latkami?
Zgodnie z zapowiedzią premiera, 6-latki mają trafić w tym roku do szkół tylko pilotażowo. Co to oznacza dla dyrektorów, nauczycieli, gmin i rodziców?
W ministerstwie edukacji od sobotniego popołudnia, kiedy premier ogłosił odłożenie posłania 6-latków do szkoły o rok, panuje bardzo nerwowa atmosfera, a drzwi do gabinetu pani minister się nie zamykają - naradom nie ma końca. Szefowa MEN rozmawiała do późnych godzin wieczornych w poniedziałek, 2 stycznia, z kim się tylko dało - ze swoimi współpracownikami, doradcami i kolegami z klubu parlamentarnego PO. Razem mają wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji. Kiedy zamykaliśmy to wydanie Głosu, tuż przed wtorkowym posiedzeniem rządu, gotowego planu ratunkowego wciąż nie było. Jak się jednak dowiedzieliśmy, pomóc w tej patowej sytuacji MEN-owi mają unijne pieniądze, które resort dostał na program "Edukacja Skuteczna, Przyjazna i Nowoczesna". Ministerstwo może w jego ramach wykorzystać na 6-latki ponad 150 mln zł, ale aby je uruchomić, musi mieć własny wkład. I o te dodatkowe 30-40 mln zł z budżetu trwa walka. Jeśli MEN je dostanie, wtedy ruszy pilotaż, o którym mówił premier w sobotę. Jak ma on wyglądać, gdzie będzie przeprowadzany i jak długo? Jeszcze nie wiadomo, jednak z naszych informacji wynika, że resort chce z unijnych pieniędzy wspierać tylko te samorządy, które będą otwierały swoje podstawówki na 6-latków.
Co można zrobić?
Pytanie tylko, co się stanie z nowelizacją ustawy o systemie oświaty, która właśnie trafiła z Sejmu do Senatu. Jeszcze w ubiegłym tygodniu senatorowie zapewniali, że nic nie zmienią w ustawie, bo zależy im, aby jak najszybciej trafiła na biurko prezydenta. Teraz wszystko się zmieniło. Jakie są więc scenariusze na najbliższe dni? Pierwszy wydaje się oczywisty: skoro rząd wycofuje się z reformy, to trzeba zmienić przepis w ustawie mówiący, że od września tego roku "obowiązkiem szkolnym obejmuje się, na wniosek rodziców, dzieci urodzone w okresie od dnia 1 stycznia do dnia 30 kwietnia 2003 r.", a pozostałe maluchy z tego rocznika można objąć obowiązkiem szkolnym również na wniosek rodziców, jeśli jest miejsce w szkole i dziecko nie chodziło do przedszkola. Ale decyzja o zmianie tego zapisu spowoduje, że ustawa trafi z powrotem do Sejmu. A tam PiS już zaciera ręce, by "dołożyć" minister Hall za niekonsekwencję i niekompetencję. Tego szefowa MEN bardzo się obawia i chce uniknąć konfrontacji z opozycją, która od początku krytykowała jej pomysł. Wariat drugi: przepis o obniżeniu wieku szkolnego zostaje w dotychczasowym brzmieniu, ale MEN wycofuje się w tym roku z kampanii informacyjnej promującej wysłanie 6-latków do szkół i liczy na to, że wielu rodziców nie zdecyduje się na taki krok, a gminy, wiedząc o cięciach w budżecie państwa, nie będą namawiały do takiego rozwiązania. Natomiast tam, gdzie samorządy będą musiały lub chciały zorganizować miejsce dla 6-latków w podstawówkach, MEN podeśle unijne pieniądze. Dzięki temu odłoży "delikatnie" reformę w czasie, nie ruszając samej ustawy. O większym prawdopodobieństwie drugiego rozwiązania świadczy zapowiedź szefa klubu PO, Zbigniewa Chlebowskiego, który powiedział w weekend, że rząd zdecyduje się umieścić w szkołach tylko "jakąś część dzieci". - Z puli na 6-latki zabierzemy tylko część pieniędzy - przyznał.
Galimatias w szkołach
Co się stanie w szkołach, jeśli reforma zostanie odłożona na rok na półkę? Na pewno pojawi się problem z nową podstawą programową. Przypomnijmy, że w ubiegłym roku tuż przed Bożym Narodzeniem minister edukacji podpisała rozporządzenie dotyczące nowych podstaw programowych do wszystkich przedmiotów w szkołach i przedszkolach od września tego roku. Podstawa została napisana przede wszystkim z myślą o obniżeniu obowiązku szkolnego i rozpoczęciu nauki w szkole młodszych dzieci. Zgodnie z rozporządzeniem, kształcenie w oparciu o nowe podstawy ma się rozpocząć od pierwszych klas podstawówek, gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych oraz we wszystkich przedszkolach, do których zgodnie z pierwotnymi zapisami nowelizacji ustawy o systemie oświaty miały trafić obowiązkowo 5-latki. Minister zadecydowała o tym, kiedy ustawa jeszcze nie była gotowa, bo trwały nad nią sejmowe prace. Tymczasem już dziś PiS zapowiada, że w sprawie rozporządzenia przygotowuje wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, argumentując, że zostało one podpisane, kiedy wciąż trwały prace nad ustawą, na mocy której minister mogła je wydać. Wątpliwości w tej kwestii ma również znany konstytucjonalista prof. Piotr Winczorek. - Oczywiście, że rozporządzenia są we władztwie ministerstwa, ale tylko wtedy, gdy do tego upoważnia ustawa - mówił. I dodawał, że jeśli nie ma ustawy, to rozporządzenia wydać nie można.
Nowe podręczniki - nowy kłopot
Jeśli jednak nowa podstawa się uratuje, to od września w szkołach będą także nowe programy nauczania i podręczniki. Wydawcy tych ostatnich już od kilku miesięcy zacierają ręce, szykując się na spore zyski i w pocie czoła pracują nad nowymi książkami. Jeszcze w piątek składali w resorcie wnioski o zarejestrowanie podręczników do klas pierwszych, w tym m.in. dla 6-laktów. Teraz może się okazać, że będą się z nich uczyły 7-latki, co narazi rodziców na niepotrzebne koszty. Bo równie dobrze mogliby taniej odkupić używane książki od wcześniejszych pierwszoklasistów, ale teraz nie będą mieć takiej możliwości. Skoro wchodzi nowa podstawa dla młodszych dzieci, to i nowe książki, zgodne z wytycznymi MEN. Jeszcze kilka dni temu, ministerstwo nie widziało w tym absurdzie żadnego problemu.
Samorząd w kropce
W niełatwej sytuacji są też samorządy. Niektóre już są na bardzo zaawansowanym etapie przygotowywania szkół na przyjęcie 6-latków od września tego roku. Tak jest w dużych miastach, m.in. w Warszawie, gdzie samorząd zadecydował o przeniesieniu wszystkich zerówek do szkół. Gminy dotąd nie miały żadnych przeciwwskazań, by to robić, a ministerstwo edukacji cały czas zapewniało, że będzie je wspierać w dostosowaniu placówek do potrzeb młodszych uczniów, gwarantując środki na wyposażenie sal, kąciki zabaw, miękkie dywany i szafki na książki dla nowych uczniów. Mówiło się, że na każdego 6-latka w podstawówce samorząd dostanie w tym roku 2-3 tys. zł. - To wygląda tak, jakby rząd w ogóle bał się wprowadzenia 6-latków do szkół - komentuje decyzję premiera Marek Olszewski, wójt gminy Lubicz i wiceprzewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP.
Wydano mnóstwo kasy
Projekt obniżenia wieku szkolnego jest sztandarowym pomysłem minister edukacji, która mówi o nim do chwili objęcia ministerialnej teki. Prace nad reformą trwały w resorcie od ponad roku - od wypracowania koncepcji i zatrudnienia ekspertów po wyprodukowanie materiałów promocyjnych. Przygotowano szczegółowy plan rozłożenia tej operacji na trzy najbliższe lata (harmonogram posyłania dzieci do szkół w zależności od miesiąca urodzenia), wydano poradniki dla dyrektorów szkół, uruchomiono stronę internetową, a resort wyprodukował spot reklamowy z udziałem Cezarego Żaka, emitowany m.in. w telewizji, o korzyściach wcześniej rozpoczynanej edukacji. Ruszyła też kampania informacyjna w województwach i powiatach na temat obniżenia obowiązku szkolnego oraz reformy programowej. Konferencje organizowały kuratoria oświaty razem z MEN dla nauczycieli, metodyków i samorządowców. Wojewódzkie debaty często odbywały się w luksusowych hotelach (opisywaliśmy m.in. konferencję na Śląsku w VIP-owskim hotelu, gdzie nocleg kosztuje ponad 300 euro). Przygotowania do reformy szły pełną parą, na konferencjach występowali eksperci oraz twórcy podstawy programowej dla najmłodszych dzieci i nie żałowano na nie pieniędzy. Odbyły się także szkolenia przygotowujące nauczycieli wychowania przedszkolnego do prowadzenia obserwacji dzieci 5- i 6-letnich, które na zlecenie MEN przygotowało Centrum Metodyczne Pomocy PsychologicznoPedagogicznej. W projekcie "Diagnoza z zastosowaniem Skali Gotowości Szkolnej i wspomaganie dzieci pięcioletnich do podjęcia nauki w szkole" uczestniczyło ponad 11 tys. nauczycieli w całym kraju. I po co to wszystko, skoro okazuje się, że premier odkłada reformę?
Bitwa o podręczniki
MEN przyznaje, że w związku z nową podstawą wydawcy edukacyjni rozpoczęli wielki wyścig o polskiego ucznia - do niektórych przedmiotów mogą zgłosić nawet kilkadziesiąt podręczników. Z szacunkowych danych MEN wynika, że największy bój rozegra się o to, z jakiego podręcznika dzieci będą uczyły się języka angielskiego. Już dziś wydawcy deklarują ministerstwu, że przedstawią do akceptacji co najmniej 30 podręczników z tego przedmiotu do szkoły podstawowej, a do gimnazjum - minimum 42 oferty. Ponadto wydawcy planują do etapu gimnazjalnego zgłosić 13 podręczników do języka polskiego, 7 - do matematyki, 8 - do fizyki i 9 - do języka niemieckiego. W nauczaniu zintegrowanym pojawi się najprawdopodobniej 14 tytułów.
Podstawa wiecznie żywa
Jeszcze niedawno, zanim premier zawiesił reformę związaną z 6-latkami, minister Katarzyna Hall była pełna optymizmu. Na spotkaniu z dziennikarzami zapowiadała, że mimo podpisania nowej podstawy programowej, rozpoczną się prace nad kolejną! Szefowa MEN informowała, że w planach strategicznych resortu wpisana jest nowa reforma programowa, za mniej więcej 5 lat. Według pani minister nad podstawą trzeba pracować cały czas, ponieważ pedagogika posuwa się do przodu, pojawiają się nowe trendy, co powoduje konieczność unowocześniania tego, czego uczy się w szkołach.
Kryzys gospodarczy podtopił edukację
Premier Donald Tusk odwołał zaplanowaną na ten rok reformę obniżającą wiek szkolny. Jego zdaniem 6-latki będzie można wysłać do szkół w 2010 r. A jeszcze w poprzedni poniedziałek (26.01) minister edukacji Katarzyna Hall zapewniała Głos Nauczycielski, że oszczędności w MEN na pewno nie będą dotyczyły dwóch pozycji w budżecie: obniżenia wieku szkolnego i wzrostu wynagrodzeń nauczycieli. Z jednego "priorytetu" właśnie zrezygnowano.
Sobotnia konferencja prasowa premiera po zakończeniu pierwszego cyklu "konsultacji oszczędnościowych" z ministrami (31.01. br.) mogła wprowadzić w osłupienie. - Środek ciężkości projektu wysłania 6-latków do szkół przypadnie na rok 2010, a nie jak wcześniej planowano na 2009 - ogłosił Donald Tusk. - Projekt mieliśmy rozpocząć w roku 2009, a rozpoczniemy pilotażem i takim przygotowaniem, które zagwarantuje, że rzeczywiście nie zabraknie pieniędzy, wtedy 6-latki do szkół pójdą. A więc środek ciężkości przesuniemy najprawdopodobniej na rok 2010 - dodał. Krok Donalda Tuska oznacza ok. 347 mln zł oszczędności w budżecie. W sumie rząd chce obniżyć wydatki państwa o 17 mld. Dotacja przeznaczona na obniżenie wieku szkolnego to jedna z największych pozycji na liście cięć budżetowych - premier zabierze więcej tylko nauce (1 mld zł), policji (ok. 1,1 mld zł) i wojsku (ok. 2,5 mld zł).
Coś się święciło
Choć premier ogłosił swoją decyzję dopiero w sobotę wieczorem, o tym, że coś się święci, wiadomo było już rano, gdy minister edukacji Katarzyna Hall niespodziewanie pojawiła się w Kancelarii Premiera na "konsultacjach oszczędnościowych". Niespodziewanie, poniewa ż w tej samej sprawie spotkała się z premierem dzień wcześniej - w piątek. Szefowa MEN była jedynym ministrem, który dwukrotnie musiał stawić się u premiera. Najprawdopodobniej Donald Tusk nie był zadowolony z proponowanych w piątek przez Katarzynę Hall oszczędności w oświacie. I kazał wprowadzić do planu poprawki. Dziś już wiemy, jakie. Decyzja premiera to dotkliwy cios dla minister edukacji, która jeszcze w ostatni poniedziałek spytana przez Głos, jakie oszczędności planuje w swoim resorcie, zapewniła, że na pewno nie ma mowy o cięciach w środkach zagwarantowanych na reformę edukacji i obniżenie wieku szkolnego oraz na podwyżki dla nauczycieli. Wiceminister edukacji Krystyna Szumilas podkreśliła jednocześnie, że MEN regularnie płaci wszystkie swoje rachunki. Co tylko pozornie jest błahą uwagą po tym, gdy dwa tygodnie temu okazało się, że ministerstwo obrony jest winne swoim dostawcom 1,8 mld zł, a policja - ponad pół miliarda. Obie zaś obszernie opowiadały dziennikarzom o szczegółach reformy - ministerstwo rozdało nawet kilkustronnicowe opracowanie z diagramami, wykresami i ramkami obrazującymi kolejność wprowadzania do szkół poszczególnych roczników. Ministerstwo poinformowało też, że w tym roku do szkoły może pójść 112 tys. 6-latków. Tyle bowiem dzieci urodzonych między styczniem a kwietniem 2003 r. znajduje się w systemie PESEL. Gmina miała dostać na każdego 6-latka dodatkowo 1956 zł w ramach pomocy na przystosowanie szkół do przyjęcia maluchów. Pieniądze miały być uruchomione jeszcze w I półroczu 2009. Nic z tego. Obni żenie wieku szkolnego - jeden z dwóch priorytetów obok podwyżek nauczycielskich - został zawieszony, a praktycznie zarzucony, poniewa ż istnieją bardzo małe szanse, by - w obliczu nadchodzącego kryzysu - w budżecie na 2010 r. znalazły się dodatkowe pieniądze na 6-latki. Skoro pieniędzy na obniżenie wieku szkolnego nie ma już teraz, trudno, by znalazły się za rok, gdy kryzys najmocniej dotknie nasz kraj.
Czkawka Rostowskiego
Decyzja premiera Tuska jest zaskakująca także z innego powodu. Największym zwolennikiem radykalnych cięć w budżecie MEN okazał się bowiem minister finansów Jan-Vincent Rostowski, który jeszcze kilka tygodni temu podczas debaty w Sejmie nad projektem bud żetu podkreślał, że edukacja, w tym obniżenie wieku szkolnego, jest obok budowy autostrad absolutnym priorytetem całego rządu. Krótko potem najwidoczniej zmienił zdanie, ponieważ jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia, gdy posłowie pracowali nad autopoprawką do budżetu, zażądał od Katarzyny Hall zgody na obcięcie 200 mln zł ze środków zagwarantowanych na 6-latki. Premier Tusk stanął wtedy po stronie szefowej MEN. Tym razem było inaczej.
Zmiany w MEN?
Nad minister edukacji powoli zbierają się czarne chmury. Wedug sobotnio-niedzielnego "Dziennika", Katarzyna Hall jest jednym z trzech ministrów, którzy w planowanej rekonstrukcji rządu mogą stracić stanowisko. Gazeta uważa, iż liderzy PO zastanawiają się, kiedy przeprowadzić zmiany kadrowe - już wiosną br. czy na przełomie 2009 i 2010 r. W opinii polityków PO wypowiadających się anonimowo dla "Dziennika" Katarzyna Hall "nie jest medialna i PO nie udało się uczynić z jej reformy edukacji mocnego punktu działań rządu". Czy jest jeszcze nadzieja dla 6-latków? Teoretycznie - tak. Ostateczne decyzje o cięciach premier podejmie we wtorek, po posiedzeniu rządu. Jednak fakt, iż podczas sobotniej konferencji prasowej Donald Tusk zapowiadając rezygnację z niektórych reform jako jedyną wymienił obniżenie wieku szkolnego, pokazuje, że raczej nie ma co liczyć na przywrócenie szkołom 347 mln zł.
A miało być tak pięknie...
Jan Vincent-Rostowski, minister finansów, podczas debaty budżetowej w Sejmie 9.10.2008 r.:
- Ponad 11 mld zł z ogólnej kwoty 14 mld zł wzrostu wydatków przeznaczonych zostało na priorytetowe wydatki rozwojowe: naukę i szkolnictwo wyższe, edukację i oczywiście drogi. (...) Wiele dodatkowych błędów, pomyłek popełnił także pan przewodniczący (szef Klubu Poselskiego Lewicy Wojciech Olejniczak - przyp. red.). Powiedział, że nie będzie pieniędzy dla 6-latków - w wystąpieniu wspomniałem, że przeznaczy się na to 347 mln zł.
Najpierw pieniądze, potem reszta
- Opóźnienie wprowadzenia obowiązku edukacji dla 6-latków to dobra wiadomość - ocenił decyzję premiera prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz. - Jako związek cały czas prezentowaliśmy taki pogląd, że trzeba najpierw upowszechnić edukację przedszkolną, wprowadzić obowiązek przedszkolny dla dzieci 5-letnich, przygotować miejsca w szkołach dla 6-latków, po to, żeby dzieci te trafiły do dobrych warunków, i dopiero wtedy rozpoczynać obowiązkową edukację 6-latków - wyjaśnił nam Broniarz. Jego zdaniem senatorowie PO muszą teraz przegłosować odpowiednią poprawkę do uchwalonej 23 stycznia br. przez Sejm nowelizacji ustawy o systemie oświaty. - Jeżeli natomiast rząd zachowa taką możliwość, oddając wszystko w gestię rodziców, to będzie musiał powiedzieć samorządom: "Słuchajcie, robicie to na swój własny koszt". Bo skoro nie ma pieniędzy, to rząd będzie musiał wycofać się z deklarowanych środków na poprawę warunków w szkołach dla 6-latków - uważa prezes ZNP.
Piłka kopana, reforma skopana
Od premiera Donalda Tuska na pewno warto uczyć się przynajmniej dwóch rzeczy: jak kopać piłkę i jak nie wolno zabierać się za reformy. W kwestii reformy zwanej "reformą sześciolatków" znajduje zastosowanie znana mądrość ludowa: "jak nie potrafisz, nie pchaj się na afisz".
Oczywiście, to dobrze, że premier wstrzymał reformę. Lepiej żeby, jej nie było, niż gdyby była taka jaka nam groziła, bez pieniędzy, bez przygotowania, bez sensu... Po pięciu liftingach i sześciu korektach. le, że nauczyciele, dyrektorzy, kuratorzy, wójtowie, rodzice, musieli przejść przez reformatorską nerwówkę po to tylko, by teraz usłyszeć, że odkładamy wszystko co najmniej na rok. Nie ma wątpliwości, że nie na rok, tylko na święty nigdy. Bo czy za rok kryzys odpuści i będzie więcej grosza w budżecie? Pewnie, że nie, a w dodatku będą wybory prezydenckie (2010), parlamentarne (2011 - o ile PO ich nie przyspieszy), będzie prezydencja Polski w Radzie Unii Europejskiej (II połowa 2011) i tysiąc innych problemów. Wychodzi więc na to, że sobotnia deklaracja szefa rządu jest po prostu cichym rozstaniem się z marzeniami o reformie. Szkoda tylko, że przy okazji oświacie obcięto pieniądze, które miały pójść na inwestycje w szkołach i szkoda, że wcześniej wydano ciężkie miliony na promocję, szkolenia, konferencje, opłacenie ekspertów itp., skoro wszystko zostało odwołane. Ktoś może powiedzieć, że premier zachował się w sobotę niezwykle odpowiedzialnie i dalekowzrocznie, po prostu zareagował na kryzys. Tak byłoby, gdyby nie sygnały, że rząd wiedział od wielu miesięcy o tym, że nasza gospodarka ostro zwalnia, lecz udawał, że nas to nie dotyczy. I tak byłoby, gdyby to kryzys był jedyną przyczyną decyzji Tuska - od dawna piszemy, że rząd szukał sposobu na rezygnację z reformy krytykowanej przez wielu nauczycieli, samorządowców, opozycję, rodziców i naukowców - specjalistów od pedagogiki. A kryzys po prostu przeważył szalę. Pójdzie w dół też sondażowa szala Platformy. Bo rząd przy "reformie sześciolatków" narobił błędów, za które będzie słono płacić. Jeszcze niedawno nasza władza gotowa była umierać za te pomysły, teraz w gruncie rzeczy przyznaje rację wszystkim, którzy mówili, że pośpiech jest dobry, ale w pogoni za piłką. Jeszcze niedawno rząd i cała Platforma wkładały w promocję i obronę reformy tyle energii, że wystarczyłoby jej na wybudowanie autostrad w całej Polsce, a teraz - sami Państwo widzicie jak jest... I czy to powa żne, że najpierw ogłasza się wysoki reformatorski alert, stawia ludzi na baczność i każe wywracać do góry nogami życie zawodowe, a później nagle "żegnaj reformo!". J eśli coś w tej chwili ratuje Donalda Tuska i jego ekipę, to tylko to, że konkurencja (czyli PiS) na razie jeszcze nie atakuje, tylko upaja się pomysłami w rodzaju dyscypliny w szkole i wychowania patriotycznego od przedszkola.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|