background image

MEG CABOT

URODZINY KSIĘŻNICZKI

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 7 i ½

Tytuł oryginału

SWEET SIXTEEN PRINCESS

Złość i nikczemność otaczających ją osób nie mogła uczynić z niej osoby złej i nikczemnej.

Księżniczka zawsze jest uprzejma - powtarzała samej sobie.

Mała księżniczka

Frances Hodgson Burnett

background image

Środa, 28 kwietnia, 21.00,

sala gimnastyczna

Liceum imienia Alberta Einsteina

- No więc ojciec Lany wynajął na wieczór jacht sułtana Brunei, wart dziesięć milionów 

dolarów, a Lana i jej przyjaciele wypłynęli na wody eksterytorialne, żeby nikt nie mógł się ich 

czepiać, że piją alkohol.

Lilly zadzwoniła przed chwilą, żeby właśnie mnie o tym poinformować.

- Lilly... - szepnęłam. - Wiesz, że nie powinnaś dzwonić do mnie na komórkę. Mam z niej 

korzystać tylko w sytuacjach awaryjnych.

- Nie widzisz, że to jest sytuacja awaryjna? Mia, tata Lany jakby nigdy nic pożyczył jacht od 

sułtana Brunei. Po prostu rzucił wyzwanie. Mówi twojej babce: spróbuj mnie przelicytować.

- Nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodzi. - Bo nie mam. - I muszę już kończyć. Na litość 

boską, siedzę teraz na zebraniu komitetu rodzicielskiego.

- O Boże... - W tle słyszę ścieżkę dźwiękową z Altar Boyz. Od kiedy Lilly zaczęła chodzić z 

J.P. Reynoldsem - Abernathym IV, zaczęła się niesłychanie pasjonować ścieżkami dźwiękowymi z 

musicali, bo tata J.P. jest producentem teatralnym i J.P. może dostać darmowe bilety na każde 

przedstawienie na Broadwayu i off - Broadwayu. I na off - off - Broadwayu też. - Zapomniałam, że 

masz iść na tę durnotę. Przepraszam, że mnie tam z tobą nie ma. Ale... no wiesz.

Wiedziałam. Lilly odsiadywała ostatni tydzień szlabanu, jaki nałożyli na nią rodzice po tym, 

jak do domu odstawiła ją nowojorska policja za to, że zaatakowała Andy'ego Milonakisa - tego 

dzieciaka z centrum, którego program na kablówce ogólnego dostępu został kupiony przez MTV - 

sałatką podawaną do dania głównego w Dojo's. Lilly uważa, że to istna kpina, a nie sprawiedliwość, 

że Andy dostał kontrakt na swój program z kablówki, bo jej własny program, Lilly mówi prosto z 

mostu, jest o wiele lepszy (jej zdaniem), ponieważ nie ogranicza się do zwykłej  rozrywki, ale 

naświetla również kwestie, które należy widowni uświadamiać. Na przykład to, że decyzja Stanów 

Zjednoczonych,   aby   obciąć   o   trzydzieści   cztery   miliony   dolarów   dotację   dla   Funduszu 

Ludnościowego   ONZ   spowoduje   dwa   miliony   niechcianych   ciąż,   osiemset   tysięcy   sztucznych 

poronień, cztery tysiące siedemset przypadków śmierci okołoporodowej u matek i siedemdziesiąt 

siedem tysięcy zgonów wśród noworodków i niemowląt na całym świecie.

Tymczasem typowy odcinek programu Andy'ego przedstawia go, jak trzyma w jednej ręce 

background image

słoik z masłem orzechowym, a w drugiej słoik salsy, a potem udaje, że te dwa słoiki ze sobą tańczą.

Lilly jest też wściekła, że Andy nabiera amerykańską widownię, bo udaje, że jest jeszcze 

nastolatkiem, a obie widziałyśmy go, jak wychodził z d.b.a., takiego baru w East Village, gdzie 

przy wejściu sprawdzają czy jesteś pełnoletni. Więc jakim cudem dostał się do środka, jeśli nie ma 

przynajmniej dwudziestu jeden lat?

O to właśnie zapytała Andy'ego, kiedy go zobaczyła nad falafelem w Zdrowej Restauracji 

Dojo's na St. Mark's Place i właśnie dlatego, jak twierdzi, musiała cisnąć w niego swoją sałatką do 

drugiego dania, zalewając go dressingiem i powodując, że doniósł na nią na policję.

Na szczęście państwu doktorostwu Moscovitzom udało się namówić cały sztab prawników 

Andy'ego,   żeby   nie   wnosili   przeciwko   niej   oskarżenia,   wyjaśniając,   że   Lilly   ma   teraz   pewne 

problemy z uczuciem gniewu w związku z ich niedawną separacją.

Ale to ich nie powstrzymało przed nałożeniem na nią szlabanu.

- No i jak idzie zebranie? - spytała Lilly. - Doszli już do tej części, no... sama wiesz, której?

- Skąd mam o tym wiedzieć, skoro za bardzo mnie rozprasza rozmowa z tobą? - szepnęłam. 

Musiałam   szeptać,   bo   siedziałam   na   składanym   krzesełku   w   rzędzie   bardzo   sztywniackich   z 

wyglądu  rodziców. Jako nowojorczycy,  wszyscy oczywiście  byli  świetnie  ubrani, z mnóstwem 

dodatków od Prady. Ale, jako nowojorczycy, złościli się, że ktoś gada przez komórkę, kiedy ktoś 

inny - a konkretnie dyrektor Gupta - stoi na podium i przemawia. Poza tym  także dlatego, że 

dyrektor Gupta mówiła, że nie może zagwarantować, iż ich dzieci dostaną się na Yale albo Harvard, 

co ich wkurzało bardziej niż wszystko inne. Przy dwudziestu tysiącach dolarów rocznie - bo tyle 

wynosi   czesne   za   naukę   w   LiAE   -   nowojorscy   rodzice   oczekują   jakiegoś   profitu   ze   swojej 

inwestycji.

- No cóż, na razie ci odpuszczę, więc możesz wracać do swoich obowiązków - oświadczyła 

Lilly. - Ale tak dla twojej informacji: tata Lany przewiózł ją na jacht helikopterem sułtana, żeby 

mogła mieć wielkie wejście na imprezę.

- Mam nadzieję, że jedna z łopat wirnika odcięła jej łeb przy wysiadaniu, bo zapomniała się 

pochylić   -   szepnęłam,   unikając   oburzonego   wzroku   pani,   która   siedziała   przede   mną,   a   teraz 

obróciła się na krześle, żeby bardzo krzywo na mnie spojrzeć za to, że gadam, kiedy dyrektor Gupta 

udziela wszystkim bardzo ważnych informacji o procencie absolwentów LiAE, który dostaje się na 

uniwersytety Ivy League.

- No cóż - rzekła Lilly. - Nic takiego nie miało miejsca. Ale słyszałam, że spódnica od 

Azzedine Alaia podleciała jej na głowę i wszyscy mogli zobaczyć, że ma na sobie stringi.

- Do widzenia, Lilly - ucięłam.

- Ja tylko ci mówię. Szesnaste urodziny to nie byle co. To cię czeka tylko raz w życiu. Nie 

zmarnuj szansy, organizując jedną z tych swoich głupich imprez na poddaszu z Cheetos i panem G. 

jako didżejem.

- Do widzenia, Lilly.

Schowałam komórkę w tej samej chwili, w której pani w rzędzie przede mną obróciła się i 

background image

powiedziała:

- Czy mogłabyś łaskawie odłożyć ten... 

Ale nie dokończyła zdania, bo Lars, który siedział obok mnie, od niechcenia rozchylił poły 

marynarki,  ukazując  broń  w  kaburze  pod  pachą.  Chciał   tylko   sięgnąć  po  miętowy  odświeżacz 

oddechu, ale widok glocka kaliber 9 sprawił, że pani szerzej otworzyła oczy, zamknęła usta i bardzo 

szybko z powrotem obróciła się na krześle.

Czasami chodzenie wszędzie z ochroniarzem jest bardzo męczące, zwłaszcza kiedy usiłujesz 

wykroić parę chwil sam na sam ze swoim chłopakiem.

Ale są takie chwile, jak właśnie ta, kiedy to po prostu rewelka.

Potem   dyrektor   Gupta   zapytała,   czy   ktoś   ma   jakieś   pilne   sprawy   do   omówienia,   a   ja 

szybkim ruchem uniosłam rękę.

Dyrektor   Gupta   widziała,   że   podnoszę   rękę.   Wiem,   że   widziała.   Ale   totalnie   mnie 

zignorowała i udzieliła głosu matce jakiejś pierwszoklasistki, która spytała, czemu szkoła niewiele 

robi, żeby przygotować uczniów do zdawania egzaminów SAT.

Dalej mnie ignorowała, póki nie odpowiedziała na pytania wszystkich innych. Naprawdę nie 

mogę   powiedzieć,   żeby   świadczyło   to   o   takim   zaangażowaniu   w   sprawy   młodzieży,   jakie 

chciałabym widzieć u swoich wychowawców. Ale kim jestem, żeby się skarżyć? Tylko zwyczajną 

przewodniczącą samorządu szkolnego, nic więcej.

I to dlatego, kiedy dyrektor Gupta wreszcie oddała mi głos, zobaczyłam, że wielu rodziców 

chwyta swoje aktówki od Gucciego i torby na zakupy z Zabar's i szykuje się do wyjścia. Bo kto ma 

ochotę słuchać, co ma do powiedzenia przewodnicząca samorządu szkolnego?

-   Hm,   cześć   -   powiedziałam,   nieprzyjemnie   świadoma   kierujących   się   w   moją   stronę 

spojrzeń, nawet jeśli słuchali mnie tylko jednym uchem. Może i jestem księżniczką, ale nadal nie 

przywykłam   do   tego   całego   publicznego   przemawiania,   mimo   usilnych   starań   Grandmère.   - 

Zostałam poproszona przez część uczniów LiAE o zwrócenie się do komitetu rodzicielskiego w 

sprawie naszego obecnego programu wychowania fizycznego, a konkretnie nacisku, jaki kładzie się 

na sporty rywalizacyjne. Uważamy, że poświęcanie sześciu tygodni na naukę subtelnych technik 

siatkówki jest stratą naszego czasu i pieniędzy naszych rodziców. Wolelibyśmy, żeby wychowanie 

fizyczne było właśnie tym: nauką, jak osiągnąć dobre fizyczne samopoczucie. Chcielibyśmy, żeby 

sala gimnastyczna przekształcona została w centrum fitnessu z prawdziwego zdarzenia, ze sprzętem 

do ćwiczeń kulturystycznych i stacjonarnymi rowerami do spinningu oraz z przestrzenią do ćwiczeń 

pilates i tai chi. I żeby nasi nauczyciele wychowania fizycznego działali jako osobiści trenerzy i 

zarazem   specjaliści   od   problemów   zdrowotnych.   Będą   oni   pracowali   indywidualnie   z   każdym 

uczniem, żeby stworzyć dla niego osobisty program treningu i zachowania formy, dostosowany do 

indywidualnych potrzeb zdrowotnych, niezależnie, czy chodzi o utratę wagi, poprawienie tonusu 

mięśni, redukcję stresu czy po prostu ogólną poprawę fizycznego samopoczucia. Jak państwo widzą 

-   wyciągnęłam   plik   papierów,   które   miałam   w   plecaku,   i   zaczęłam   rozdawać   ulotki   - 

oszacowaliśmy przybliżone koszty związane z tego typu programem ochrony zdrowia i przekonali-

background image

śmy się, że jest o wiele bardziej opłacalny niż nasz obecny program nauki wychowania fizycznego, 

jeśli wziąć pod uwagę olbrzymie  kwoty,  jakie będą państwo płacić  lekarzom swoich dzieci za 

leczenie  cukrzycy  wieku młodzieńczego,  astmy,  wysokiego  ciśnienia  tętniczego  i wielu innych 

niebezpiecznych schorzeń spowodowanych otyłością.

Ta informacja nie spotkała się z takim zainteresowaniem, na jakie miałyśmy nadzieję - to 

znaczy moje koleżanki z samorządu, czyli Lilly, Tina, Ling Su i ja. Rodzice, jak zauważyłam, na 

ogół wznosili oczy do nieba, a dyrektor Gupta zerkała na zegarek.

-   Dziękuję   ci   za   wystąpienie,   Mia   -   powiedziała,   unosząc   kopię   rozliczenia   środków 

finansowych, którą jej wręczyłam. - Ale obawiam się, że koszty tego, co proponujesz, są dla nas w 

obecnej chwili zbyt wygórowane...

- Ale jak się pani zorientuje z naszych wyliczeń - odezwałam się z desperacją w głosie - 

gdyby tylko odebrać niewielką część funduszy, powiedzmy, programowi szkolnej lekkiej atletyki...

I nagle wszyscy zaczęli pilnie zwracać na nas uwagę.

- Tylko nie drużynie lacrosse'a! - zagrzmiał jakiś ojciec w płaszczu przeciwdeszczowym 

Burberry.

-   Tylko   nie   piłka   nożna!   -   zawołał   inny,   podnosząc   spanikowany   wzrok   znad   swojego 

telefonu BlackBerry.

- I nie czirliding! - Pan Taylor, tata Shemeeki, rzucił mi złe spojrzenie, którym mógłby 

konkurować z Grandmère.

- Widzisz, w czym problem, Mia? - Dyrektor Gupta pokręciła głową.

- Ale gdyby każda drużyna oddała chociaż odrobinkę...

- Przykro mi, Mia - oświadczyła dyrektor Gupta. - Jestem pewna, że ciężko się nad tym 

projektem napracowałaś. Ale tam, gdzie chodzi o kwestie finansowe, twoich osiągnięć nie można 

określić   jako  szczególnie   wybitne...  -  W głowie  mi   się nie  mieściło,  że  jest tak   bez  serca,  że 

wyciąga sprawę tej drobnej pomyłki w obliczeniach, która kilka tygodni temu sprawiła, że przeze 

mnie samorząd szkolny zbankrutował. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że z pomocą babki i jej 

niezmordowanych wysiłków na rzecz genowiańskich hodowców oliwek, z nadwyżką wypełniłam 

pustą   kasę.   -   I   nie   dotarły   do   mnie   żadne   inne   narzekania   na   obecny   program   wychowania 

fizycznego. Wnioskuję o zamknięcie dzisiejszego posiedzenia...

- Popieram wniosek! - zawołała moja nauczycielka rozwoju zainteresowań, pani Hill; dość 

ewidentna sztuczka, żeby zdążyć do domu w porę na Taniec z gwiazdami.

Obecne posiedzenie komitetu rodzicielskiego Liceum imienia Alberta Einsteina ogłaszam 

za zamknięte - powiedziała dyrektor Gupta.

A potem ona i wszyscy pozostali zwinęli się stamtąd w takim tempie, jakby goniło ich stado 

skrzydlatych małp.

Spojrzałam na Larsa, jedyną osobę, która została w sali poza mną.

- Pierwszym etapem oporu przeciw społecznej przemianie jest stwierdzenie, że nie jest ona 

potrzebna - powiedział, wyraźnie kogoś cytując.

background image

- Sun Tzu? - spytałam, skoro Sztuka wojny to ulubiona książka Larsa.

- Gloria Steinem - przyznał. - Czytałem któregoś dnia w łazience jedno z czasopism twojej 

matki.   -   Lars   chyba   nigdy   nie   słyszał   określenia   nadmiar   informacji.   -   Wracajmy   do   domu, 

księżniczko.

No więc, wróciliśmy.

background image

Środa, 28 kwietnia, 22.00,

w limuzynie, w drodze do domu

Jak ja mam kiedyś rządzić całym krajem, skoro nie mogę nawet skłonić własnego liceum do 

zainstalowania w sali gimnastycznej rzędu stacjonarnych rowerów?

background image

Środa, 28 kwietnia, 22.30,

poddasze

Przynajmniej kiedy wracam do domu po długim dniu walki o prawa mało uzdolnionych 

sportowo uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, mogę ukoić stargane nerwy słowami pociechy 

od swojego chłopaka. Nawet jeśli rzadko udaje mi się z nim porozmawiać - chyba że przez Instant 

Messengera   -   bo   taki   jest   zajęty   studiami   uniwersyteckimi,   a   ja   jestem   taka   zajęta   geometrią, 

lekcjami   etykiety,   samorządem   szkolnym   i   powstrzymywaniem   małego   braciszka   przed 

wsadzaniem języka do kontaktu na ścianie.

SkinnerBx: Zdajesz sobie sprawę, że zostały już tylko trzy dni do 

wielkiego dnia?

GrLouie: A co to za wielki dzień?

SkinnerBx: Twoja szesnastka!
GrLouie: A, racja. Zapomniałam. Ta głupia szkoła wciąż zawraca mi 

głowę.

SkinnerBx: Biedactwo. No więc co chciałabyś dostać na urodziny?

GrLouie: Tylko ciebie.
SkinnerBx:   Mówisz   poważnie?   Bo   to   się   da   zorganizować.   Doo   Pak 

wyjeżdża na weekend na wycieczkę Stowarzyszenia Koreańskich Studentów do 
Catskills...

Ojojoj! Ja tylko miałam na myśli, że chętnie spędziłabym z nim nieco czasu sam na sam - 

coś, co zdarza się nam coraz rzadziej teraz, kiedy zdecydował się na przyśpieszony dyplom i robi 

cały program studiów w trzy lata zamiast w cztery, a jego rodzice się rozstają, i tak dalej, więc co 

piątek musi jeść obiad albo z mamą, albo z tatą, żeby każde z nich mogło mieć wrażenie, że dostaje 

tyle czasu Michaela, ile mu się należy.

Wspieram go jako jego dziewczyna i mogę zrozumieć, że nie skąpi rodzicom swojego czasu 

w trakcie tak stresujących chwil w ich życiu. Panu doktorowi Moscovitzowi chyba nie bardzo 

odpowiada jego nowy apartament, wynajęty na Upper West Side, chociaż mieszka tylko o rzut 

nowojorskim kamieniem od akademika Michaela i może tam do niego wpadać w odwiedziny, kiedy 

tylko ma ochotę (i często to robi - dzięki Bogu, że musi dzwonić z recepcji do pokoju Michaela, 

zanim   go   wpuszczą,   albo   trafiłoby   nam   się   parę   niezręcznych   sytuacji),   a   w   okolicy   mieszka 

background image

mnóstwo innych psychoterapeutów, z którymi może się spotykać na mieście.

A  Lilly   mówi,  że   życie   z  jej   matką  stało   się  prawie  nie   do  zniesienia,   bo  pani  doktor 

Moscovitz przestawiła je obie na dietę ubogowęglowodanową i całkowicie wyrzuciła bajgle ze 

śniadaniowego  jadłospisu, i spotyka  się ze swoim osobistym  trenerem chyba  ze cztery razy w 

tygodniu.

Ale co z moim prawem do czasu Michaela? No bo przecież jestem jego dziewczyną. Nawet 

jeśli   nadal   nie   jestem   gotowa   posunąć   się   tak   daleko,   jak   on   może   chciałby   się   posunąć   pod 

względem obściskiwania się.

Co jest w sumie dobrą rzeczą, biorąc pod uwagę, na jaką sytuację mógłby się za którymś 

razem natknąć pan doktor Moscovitz.

GrLouie:   Nie   mówiłam   tego   dosłownie!   Miałam   na   myśli,   że   może 

moglibyśmy pójść razem na jakąś miłą kolację, tylko ty i ja.

SkinnerBx: Ach! Jasne. Ale to możesz mieć zawsze. To znaczy, czego 

tak naprawdę pragniesz?

Czego   tak   naprawdę   pragnę?   Pokoju   na  świecie,   oczywiście.   I   żeby   zaprzestano   emisji 

gazów   cieplarnianych,   które   powodują   globalne   ocieplenie.   I   żeby   państwo   doktorostwo 

Moscovitzowie pogodzili się, żebym znów mogła się spotykać z moim chłopakiem w piątkowe 

wieczory. I już nie być księżniczką. Żeby wszystko wyglądało tak jak kiedyś, kiedy wszystko było 

prostsze... Jak wtedy, kiedy poszliśmy na łyżwy do Rockefeller Center, a ja ugryzłam się w język - 

to znaczy, pomijając tę część z gryzieniem się w język.

I   tę   część,   w   której   Michael   był   tam   z   Judith   Gershner,   a   ja   byłam   tam   z   Kennym 

Showalterem.

Ale rozumiecie. Wszystko poza tym.

Jednak żadna z tych rzeczy nie jest czymś, co Michael rzeczywiście mógłby mi dać. Nie 

sprawuje żadnej kontroli nad światowym pokojem, globalnym ociepleniem, własnymi rodzicami 

ani faktem, że lodowisko w Rockefeller Center zamykane jest w kwietniu, więc nigdy nie mogłam 

sobie pojeździć na łyżwach w czasie własnych urodzin.

A już z całą pewnością nie ma żadnej kontroli nad tym, że jestem księżniczką. Niestety.

GrLouie:   Poważnie,   Michael.   Poza   przyjemną   kolacją   niczego   nie 

pragnę.

SkinnerBx: Jesteś pewna? Bo na gwiazdkę mówiłaś coś innego.

Co ja mogłam mówić, że chcę, kiedy była gwiazdka? Nawet już teraz nie pamiętam. Mam 

nadzieję, że on nie chce mi kupić kolejnej figurki Fiesta Giles. Bo teraz, kiedy Buffy puszczają już 

tylko   w   powtórkach,   aż   smutno   mi   patrzeć   na   nią   i   jej   przyjaciół,   poustawianych   na   małych 

plastikowych podstawkach na cmentarzyku na mojej toaletce. W sumie zastanawiałam się nawet, 

background image

czy nie zastąpić ich lawendą w doniczce, bo podobno zapach lawendy wpływa na nerwy, a mnie 

potrzebne jest wszelkie dostępne ukojenie.

Albo Maszynę Czasu Wuja Rico z Napoleona Wybuchowca, którą pan Gianini skonfiskował 

jakiemuś dzieciakowi z pierwszej klasy na algebrze i dał mi w prezencie. Cokolwiek zadziała lepiej.

Poza tym Michael nie ma czasu angażować się w aukcje na eBay. Te resztki wolnego czasu, 

jaki mu został, powinien spędzać ze mną.

Okay, muszę postawić szlaban na te prezenty. Michaelowi musi być naprawdę trudno, tak 

wymyślać, co tu dać dziewczynie, która właściwie wszystko, co chce, może sobie wziąć ze swojego 

pałacu.   Jest   tylko   biednym,   ciężko   pracującym   studentem.   To   wobec   niego   niesprawiedliwe.   I 

wobec każdego chłopaka, który spotyka się z jakąś księżniczką.

GrLouie: Mam pomysł. Ustalmy sobie zasadę: od tej pory możemy sobie 

nawzajem dawać tylko takie prezenty, które własnoręcznie zrobimy.

SkinnerBx: Mówisz poważnie?

GrLouie:   Tak   poważnie   jak   L.   Ron   Hubbard,   kiedy   twierdził,   że   wszyscy   jesteśmy 

potomkami przybyszów z kosmosu.

SkinnerBx: Okay, umowa stoi.
WomynRule: KG, znów gadasz w sieci z moim bratem?

U, zaraza. To Lilly.

GrLouie: Tak. Co chcesz?
WomynRule: Tylko ci przypomnieć, że ona tam poleciała helikopterem.

GrLouie: Na setki imprez latałam helikopterem.

Chociaż to nie jest tak do końca prawda. Tylko raz leciałam helikopterem, kiedy był jakiś 

wypadek na trasie FDR i nijak nie mogliśmy się dostać do prywatnego odrzutowca czekającego na 

Teterboro.

Ale wiem, do czego zmierza Lilly, i próbuję to zdusić w zarodku.

Iluvromance: Mia, musisz zrobić imprezę. Musisz. Wiem, że jest ci 

przykro przez to, co się stało na urodzinowej imprezie w zeszłym roku.

No, świetnie! Teraz jeszcze Tina się do tego przyłącza!

GrLouie: Tak, tak, jeszcze wszyscy się zmówcie przeciwko mnie.

Iluvromance: Lilly obiecuje, że to, co się stało na twojej imprezie 

w zeszłym roku, w tym roku się nie powtórzy. Nie będziemy się bawić w 

Siedem Minut w Niebie. Jesteśmy już na to o wiele za dorośli.

WomynRule: A poza tym jestem teraz z J.P.

background image

GrLouie: Wtedy byłaś z Borisem. Ale i tak to się stało.

WomynRule: Ale z Borisem było tak strasznie nudno. No bo co z tego 

mogło wyniknąć?

Iluvromance: Hm. Ekhm.
WomynRule:   Przepraszam.   Jestem   pewna,   że   między   tobą   a   Borisem 

wszystko wygląda zupełnie inaczej.

Iluvromance: I, psiakrew, racja.

WomynRule: Ale wiesz, o co mi chodzi. Z J.P., jak dotąd, sprawy są 

nadal tak bardzo... cóż... same rozumiecie.

Rozumiemy aż za dobrze. Bo Lilly prawie o niczym innym nie umie mówić. Jeszcze nigdy 

nie widziałam, żeby tak straciła głowę dla jakiegoś faceta. To pewnie dlatego, że J.P. nadal każe jej 

się tylko domyślać, co naprawdę do niej czuje. Mam wrażenie, że w ostatnich dniach słyszę od niej 

wyłącznie - o ile nie opowiada o swojej nienawiści do Andy'ego Milonakisa - rzeczy w rodzaju: 

„Myślisz, że on mnie lubi? No bo chodzimy ze sobą, i tak dalej, i całujemy się, ale on nic nie mówi, 

no wiesz, o tym co do mnie czuje. Uważasz, że to dziwne? No bo jaki facet nie mówi o swoich 

uczuciach? To znaczy, dobra, wiem, że faceci nie mówią o tym, co czują. Ale chodzi mi o to, jaki 

facet, który chodzi do LiAE, nie chce rozmawiać o swoich uczuciach? To znaczy taki, który nie jest 

gejem?” 

Jakbym ja to mogła wiedzieć.

Iluvromance: Lilly, on nadal nie wymienił słowa na „k”?
WomynRule:   Nawet   nie   wymienił   słowa   na   „d”.   Jak,   na   przykład: 

Zostań moją dziewczyną.

GrLouie: A czy ty powiedziałaś do niego słowo na „k”? Albo słowo na 

„c”, jak „chłopak”?

WomynRule:   Oczywiście,   że   nie.   Chodzimy   ze   sobą   zaledwie   nieco 

ponad miesiąc. Nie chcę go odstraszyć.

GrLouie: Do odważnych świat należy.

WomynRule: Przestań mi tu cytować Gilberta i Sullivana. Chcę, żeby 

mi pierwszy powiedział słowo na „k”. Czy to taka zbrodnia? Dlaczego on mi 

tego nie mówi?

Iluvromance:   No   cóż,   wiesz,   że   J.P.   zawsze   był   takim   trochę 

samotnikiem.   Pewnie   po   prostu   nie   wie,   jak   postępować   w   kontaktach   z 
dziewczynami.

WomynRule: Naprawdę tak uważasz?
GrLouie:   Dokładnie.   O   mój   Boże,   posłuchajcie,   dziewczyny,   tego: 

J.P. jest zupełnie jak Bestia z Pięknej i Bestii, no wiecie, wtedy kiedy 
Piękna zaczyna mieszkać u niego w pałacu, a Bestia jest dla niej taki 

nieprzyjemny? Bo tak jak Bestia przez tyle lat był w tym swoim pałacu 
sam, tak J.P. siedział sam jak palec przy stole w czasie lunchu przez ten 

background image

naprawdę długi czas, więc może on nie jest do końca pewien, jak trzeba 

postępować   z   ludźmi,   bo   wcale   nie   miał   zbyt   wielkiego   doświadczenia   w 
kontaktach międzyludzkich - zupełnie jak Bestia!!! Więc może się wydać 

gburowaty,   albo   pozbawiony   uczuć,   a   tymczasem   jestem   pewna,   że   prawda 
jest inna - zupełnie jak u Bestii!!!

WomynRule:   Mia,   ja   wiem,   że  Piękna  i  Bestia  to   twój   ulubiony 

musical, i tak dalej. Ale chyba trochę to naciągasz.

Iluvromance:   Nie,   uważam,   że   Mia   ma   rację.   J.P.   potrzebna   jest 

tylko   właściwa   kobieta,   żeby   otworzyć   jego   serce   -   które   do   tej   pory 

otaczał zimną, twardą skorupą dla własnej ochrony emocjonalnej - a wtedy 
zamieni się w niepowstrzymany wulkan namiętności.

WomynRule: W takim razie, dlaczego do tej pory jeszcze nie wybuchł? 

Chyba że dajesz do zrozumienia, że nie jestem odpowiednią kobietą, żeby 

otworzyć jego serce.

Iluvromance:   Wcale   tak   nie   twierdzę!   Ja   tylko   mówię,   że   to   nie 

będzie łatwe.

GrLouie: Taa. Jakby Pięknej było trudno zdobyć zaufanie Bestii.

WomynRule: Właśnie! Zajęło jej to całe dwie piosenki.
Iluvromance:   Taa,   ale   prawdziwe   życie   nie   wygląda   jak   musical. 

Niestety.

GrLouie: Może gdybyś mu pierwsza powiedziała, że go kochasz, to by 

wywołało pierwsze pęknięcie na tej jego twardej zewnętrznej skorupie...

WomynRule: Ja nie powiem mu pierwsza, że go kocham!

SkinnerBx: Mia? Jesteś tam jeszcze?

Mój  chłopak! Tak się zajęłam tą  rozmową  o chłopaku Lilly,  że zapomniałam  o swoim 

własnym!

GrLouie: Oczywiście, że tak. Zaczekaj sekundę.

GrLouie: Dziewczyny, muszę spadać, ale jedna rzecz na koniec: nie 

robię imprezy z okazji szesnastki i to moje ostatnie słowo. Jasne?

WomynRule: Boże, już niech ci będzie. Nie musisz wrzeszczeć.
Iluvromance: Mia, nikt nie chcę cię zmuszać, żebyś robiła coś, na 

co sama nie masz ochoty. Ale szesnastka to jest duże wydarzenie...

GrLouie: Żadnej imprezy.

WomynRule: No cóż, lepiej się upewnij, czy twoja babka też o tym 

wie.

GrLouie: Zaraz. A co to miało niby znaczyć?
WomynRule: Nic. Muszę już iść.

GrLouie:   Lilly!!!   Czy   ty   i   Grandmère   znów   spiskujecie   za   moimi 

plecami?

WomynRule: (niedostępna)

background image

GrLouie: Ja ją chyba zabiję.

Iluvromance:   Ona   nic   na   to   nie   może   poradzić.   Wiesz,   jak   się 

martwi,   odkąd   jej   rodzice   są   w   separacji.   Nie   wspominając   już   o   tej 

sprawie   z   Andym   Milonakisem.   I   o   tym,   że   J.P.   nie   chce   wyznać,   co 
naprawdę do niej czuje. Ups, słyszę, że mama mnie woła. Muszę lecieć. Pa!

Iluvromance: (niedostępna)

Świetnie. Po prostu świetnie.

GrLouie: Michael, czy ty wiesz, czy twoja siostra i moja babka nie 

planują   czasem   czegoś   na   moje   urodziny?   Na   przykład   imprezy 
niespodzianki?

SkinnerBx: Nic mi o tym nie wiadomo. Możesz sobie wyobrazić, jaką 

imprezę wymyśliłyby razem te dwie?

No właśnie mogę: taką, jakiej naprawdę, naprawdę nie chciałabym mieć.

background image

Czwartek, 29 kwietnia,

godzina wychowawcza

Dzisiaj   przy   śniadaniu   zapytałam   mamę,   czy   Grandmère   i   Lilly   planują   jakąś   imprezę 

niespodziankę   na   moje   szesnaste   urodziny,   a   ona   zakrztusiła   się   świeżo   wyciśniętym   sokiem 

pomarańczowym z Papaya King i powiedziała:

- Słodki Jezu, mam nadzieję, że nie. 

Na co pan Gianini dodał:

- A jeśli tak, to nie oczekujcie, że będę tam robił za przyzwoitkę. Dość się już napatrzyłem 

na ten grinding w czasie Zimowego Balu Wielu Kultur w tym roku i starczy mi na całe życie.

I   ma   rację.   Ostatnio   grinding   zrobił   się   w   Liceum   imienia   Alberta   Einsteina   szalenie 

popularny.  Ja bym  wolała,  żeby zamiast  niego modny był  krumping.  Ale nie. Moi rówieśnicy 

(oprócz Michaela, który przeciwny jest grindingowi z powodów, jakich mi jeszcze nie wyjawił, 

poza tym że twierdzi, że to „głupio wygląda”) mają ostatnio cały czas ochotę ocierać się o siebie 

nawzajem intymnymi częściami ciała.

Szkoda tylko, że nie pozwalają nam tego ćwiczyć na WF - ie.

- Myślałam, że w tym roku nie chcesz robić imprezy - powiedziała mama. - Przez to, co się 

stało na twojej imprezie rok temu.

- Bo nie chcę - powiedziałam. - Ale wiesz... Ludzie nie zawsze słuchają, co mówię.

Mówiąc   „ludzie”,   miałam   na   myśli   oczywiście   Grandmère.   O   czym   mama   doskonale 

wiedziała.

- No cóż, możesz być zupełnie spokojna - powiedziała. - Nic nie słyszałam, żeby Lilly i 

twoja babka planowały jakąś imprezę.

W limuzynie  w drodze do szkoły przepytałam Lilly szczegółowo na okoliczność moich 

podejrzeń, ale nie puściła pary z ust.

Może   ja   tylko   sobie   wyobrażałam   ten   cały   spisek   na   linii   Grandmère/Lilly   w   celu 

ufetowania mnie wbrew mojej woli.

Co wcale  nie  jest takie  dziwne,  jak się  pomyśli  o wszystkim,  co już  zdążyły  wspólnie 

wykoncypować   za   moimi   plecami   w   przeszłości.   Naprawdę,   one   są   zupełnie   jak   para 

Snape/Malfroy w świecie Mugoli. Tylko bez tych peleryn.

background image

Czwartek, 29 kwietnia,

rozwój zainteresowań

Przez cały lunch uważnie obserwowałam J.P., żeby się przekonać, czy uda mi się dostrzec 

jakieś oznaki, że mógłby zamienić się w wulkan eksplodujący namiętnością, tak jak prorokowała 

Tina, że mu się któregoś dnia zdarzy.

Musiał  jednak  zauważyć,   że  mu   się  przypatruję,  bo  w  pewnym  momencie,  kiedy  Lilly 

wstała i poszła po dokładkę makaronu zapiekanego z serem (ubogowęglowodanowa dieta jej matki 

przynosi efekt zdecydowanie przeciwny do zamierzonego, kiedy chodzi o Lilly - Lilly zamieniła się 

tylko w jeszcze bardziej rozszalałego węglowodanoholika), spojrzał na mnie i spytał:

- Mia... Czy ja mam coś na twarzy?

- Nie, skąd? - odparłam.

- Bo cały czas mi się przyglądasz. 

Wpadłam! Ale wstyd!

- Przepraszam - mruknęłam w stronę swojej dietetycznej coli, z nadzieją, że on nie zauważy 

mojego   rumieńca.   Tylko   jak  mógłby  go nie  zauważyć   w  tym   bezlitosnym   blasku  jarzeniówek 

zawieszonych  pod  sufitem?  (Uwaga  dla   samej   siebie:   sprawdzić  koszt  zainstalowania  nowego, 

bardziej korzystnego oświetlenia w stołówce). - Ja tylko... coś sprawdzałam.

- Co sprawdzałaś?

- Nic takiego - powiedziałam pośpiesznie i zajęłam się swoją sałatką fasolową.

- Mia - odezwał się J.P. cichym, ale głębokim głosem, który (nie ma w tym nic dziwnego, 

bo po drugiej stronie stołu Boris wyjął skrzypce i pokazywał Tinie, Ling Su i Perin, jak łatwo jest 

zagrać akordy z Foo Fighters Best of You) tylko ja mogłam usłyszeć: - Czy ty...

Ale nie dokończył tego, co chciał powiedzieć, bo w tej samej chwili wróciła Lilly.

- Dalibyście wiarę, że skończył im się makaron zapiekany z serem? - oznajmiła. - Musiałam 

się zadowolić czterema kromkami chleba i paczką doritos.

Ale chyba szybko uporała się z rozczarowaniem, jeśli jakąś wskazówką może być tempo, w 

jakim wcinała doritos.

Ciekawe, co chciał mi powiedzieć J.P.?

Tina   chyba   faktycznie   ma   rację.   Któregoś   dnia   on   eksploduje   jak   Wezuwiusz.   Kiedy 

wreszcie dojdzie do erupcji namiętności J.P., nikt nad nią nie zapanuje.

background image

Czwartek, 29 kwietnia, 19.00,

w limuzynie, w drodze do domu z hotelu Plaza

Kiedy tylko weszłam do apartamentu Grandmère w hotelu Plaza, zostałam zaatakowana 

przez jakąś kobietę z purpurowymi włosami, ubraną w biodrówki, która powiedziała:

- O, świetnie, już przyszła.

A potem spróbowała przypiąć mi przenośny mikrofon z tyłu bluzki.

- Co pani robi? - spytałam ostro.

Na szczęście był ze mną Lars, który stanął tuż przed tą kobietą i patrząc na nią z góry 

groźnym wzrokiem, powiedział:

- Czym mogę pani służyć?

Pani   Purpurowe  Włosy  musiała   wysoko   unieść   głowę,  żeby  spojrzeć   Larsowi   w   twarz. 

Najwyraźniej nie spodobało jej się to, co na niej zobaczyła, bo cofnęła się na niepewnych nogach o 

kilka kroków i powiedziała:

- Hm... Lewis? Mamy tu niewielki... Albo może powinnam powiedzieć wielki, naprawdę 

wielki, problem.

A wtedy z salonu Grandmère wypadł pędem taki chudy facecik w zabawnych okularkach z 

czerwonymi oprawkami i powiedział:

-   O,   świetnie,   już   przyszła.   Księżniczko   Mio,   bardzo   się   cieszę   z   naszego   poznania. 

Nazywam się Lewis, a to jest moja asystentka Janine. - Wskazał na purpurowowłosą kobietę, która 

nadal gapiła się w górę na Larsa, jakby patrzyła na King Konga, i najwyraźniej niezdolna była 

wykrztusić ani słowa. - Jeśli tylko pozwolisz Janine przypiąć mikrofon, będziemy mogli startować.

Nie   zawracałam   sobie   głowy   pytaniem   Lewisa,   z   czym   takim   mielibyśmy   niby   zaraz 

startować. Zamiast tego powiedziałam:

- Przepraszam.

A potem minęłam go i poszłam prosto do Grandmère, która siedziała w swoim fotelu w 

stylu Ludwika XIV, ze świeżo ułożonymi włosami i idealnym makijażem, a na jej kolanach dygotał 

niemal kompletnie łysy miniaturowy pudel.

- Ach, Amelio, dobrze, że już jesteś - powiedziała. - Gdzie twój mikrofon?

-   Grandmère   -   powiedziałam,   dopiero   teraz   zauważając   sterczącego   za   jej   plecami 

kamerzystę. - Co się tutaj dzieje? Kim są ci ludzie? Dlaczego ten człowiek nas filmuje?

- Mia, nie będzie mógł wykorzystać z tego materiału, jeśli nie przypniesz mikrofonu - rzekła 

background image

poirytowanym   tonem   Grandmère.   -   Janine!   Janine,   czy   mogłabyś   z   łaski   swojej   przypiąć   jej 

mikrofon?

Lewis wszedł do środka, potrząsając swoją nastroszoną fryzurą.

- Hm, tak, Wasza Wysokość, no cóż, widzi pani, Janine próbowała, ale zdaje się, że jest 

jakiś problem...

- Jaki problem? - spytała Grandmère ostrym, władczym tonem.

- Ona, hm... - mruknął Lewis z przestraszoną miną. Ale nie bał się Larsa, tylko Grandmère. - 

Nie chciała pozwolić Janine go sobie przypiąć.

Grandmère przeniosła złe spojrzenie z Lewisa na mnie.

- Amelio - odezwała się chłodno. - Pozwól łaskawie, żeby ta fioletowowłosa młoda dama 

przypięła   ci   mikrofon,   żebyśmy   ten   jeden   szczegół   mogli   już   mieć   z   głowy.   Jestem   później 

umówiona na obiad, na który raczej nie chciałabym się spóźnić.

- Nikt nic mi nie będzie przypinał - powiedziałam tak głośno, że Rommel, siedzący na 

kolanach Grandmère, położył uszka po sobie i pisnął - dopóki ktoś mi nie wyjaśni, co się tutaj 

dzieje.

- Och, przepraszam - bąknął Lewis zawstydzony. - Myślałem, że wiesz. Nie miałem pojęcia. 

Janine i ja... - Och, a to jest Rafe, ten za kamerą. Rafe, przysadzisty koleś z bandaną na głowie, 

pomachał mi zza obiektywu kamery... jesteśmy z MTV i właśnie cię filmujemy do specjalnego od-

cinka popularnego programu reality show, nadawanego w MTV, czyli Moja wspaniała szesnastka.

Spojrzałam na Lewisa, a potem na Grandmère i Rafe'a - Janine nigdzie nie widziałam, bo 

została w holu z Larsem - i znów z powrotem na Lewisa.

- Co? - spytałam.

Moja wspaniała szesnastka to seryjny reality show nadawany w MTV - wyjaśnił Lewis, 

jakbym miała problemy ze zrozumieniem akurat tego fragmentu. - Co tydzień pokazujemy innego 

nastolatka,   który   szykuje   się   do   obchodów   swoich   szesnastych   urodzin.   Filmujemy   wszystkie 

przygotowania   do   imprezy,   a   potem   samą   imprezę.   To   jeden   z   naszych   najpopularniejszych 

programów. Na pewno go oglądałaś.

- Och, faktycznie, oglądałam - oświadczyłam. - I dlatego zaraz stąd wychodzę. Do widzenia.

I ruszyłam do wyjścia.

Bo wiedziałam! Wiedziałam, że moja babka musiała coś takiego uknuć!

Ale nie zaszłam zbyt daleko, bo potknęłam się o kabel zasilający jeden z ustawionych przez 

nich reflektorów.

A także ze względu na to, że Grandmère wstała (zrzucając z kolan ogromnie zaskoczonego 

Rommla,   który   na   szczęście,   dzięki   latom   wprawy,   zdołał   wylądować   na   czterech   łapach)   i 

powiedziała:

- Amelio! W tej chwili siadaj!

To ten jej głos. W tym głosie jest coś takiego, że musisz zrobić to, co ci kazała. Nie wiem, 

jak jej się to udaje, ale się udaje.

background image

Tak więc opadłam na kanapę, masując sobie łydkę, którą walnęłam o jej stolik do kawy.

- Już lepiej - powiedziała Grandmère zupełnie innym tonem. Z powrotem usiadła na swoim 

eleganckim, obitym na różowo fotelu. - A teraz zacznijmy od początku. Amelio, ci mili państwo 

nakręcą twoją imprezę z okazji szesnastki do specjalnej edycji tego ich reality show. Wygeneruje to 

znaczne zainteresowanie medialne naszym krajem, Genowią, którą będziesz pewnego dnia rządziła, 

a   który   w   chwili   obecnej   cierpi   na   niemal   zupełny   brak   turystów   z   Ameryki,   dzięki   słabemu 

dolarowi i niedawnej decyzji twojego ojca o ograniczeniu liczby statków wycieczkowych, które 

mogą zawijać do portu, do dwunastu tygodniowo. A teraz, proszę, pozwól Janine przypiąć sobie 

mikrofon, żebyśmy mogli już zacząć. Pan Castro to szalenie niecierpliwy człowiek.

Wzięłam głęboki oddech. A potem odezwałam się - chociaż naprawdę wcale, ale to wcale, 

nie chciałam tego wiedzieć:

- Jaką imprezę z okazji szesnastki?

-  Tę,   którą  organizuję   dla  ciebie   -  rzekła   Grandmère.  -  Ty  i  setka  twoich  najbliższych 

przyjaciół polecicie książęcym odrzutowcem do Genowii, gdzie na lotnisku będą na was czekały 

zaprzężone w konie powozy, które natychmiast przewiozą was do pałacu na późne śniadanie z 

szampanem, po którym nastąpi wycieczka po darmowe zakupy do butików takich jak Chanel czy 

Louis Vuitton na Rue de Prince Philippe dla dziewcząt, oraz wycieczka na genowiańską plażę na 

prywatne lekcje jazdy na skuterach wodnych dla chłopców. Potem powrót do pałacu na masaże i 

kompletną zmianę wizerunku, jeśli chodzi o ubranie i makijaż. Potem wszyscy są zaproszeni na bal 

na   twoją   cześć   (stroje   wieczorowe)   w   czasie   którego   Destiny's   Child   (zgodziły   się   wystąpić 

wspólnie tylko ze względu na tę okazję) wykonają swoje największe przeboje. A potem, następnego 

dnia rano, wszystkim załatwiłam przelot do domu, żeby w poniedziałek mogli zdążyć do szkoły.

Gapiłam się na nią bez słowa. Wiedziałam, że mam otwarte usta. Wiedziałam też, że Rafe 

wszystko to filmuje.

Ale nie byłam w stanie zamknąć tych ust. I nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa, żeby 

kazać Rafe'owi odłożyć kamerę.

Bo tak totalnie się wkurzyłam!!!

Późne śniadanie z szampanem? Darmowe zakupy u Louisa Vuittona?  Masaże? Destiny's 

Child? Setka moich najbliższych przyjaciół?

Ja nawet nie znam setki ludzi, a co dopiero mówić o przyjaciołach.

- To będzie spektakularny sukces - oświadczył Lewis, podsuwając sobie krzesło, żeby móc 

na mnie spojrzeć z bliska przez soczewki swoich czerwonych okularów - które, jak zauważyłam, 

nieco przypominały rączki od plastikowych nożyczek. - To będzie najsłynniejszy epizod w dziejach 

Mojej wspaniałej szesnastki.  Nawet zmienimy nazwę programu do tego twojego odcinka... Na-

zwiemy go Moja wspaniała książęca szesnastka. Twoja impreza, księżniczko, sprawi, że wszystkie 

imprezy, kiedykolwiek pokazane dotąd w naszym programie, będą wyglądać jak kinderbale dla 

pięciolatków w Chuck E. Cheese.

-   Oraz   -   dodała   Grandmère   (z   bliska   dostrzegałam,   że   naprawdę   nałożyła   parę   warstw 

background image

kryjącego podkładu na potrzeby kamery) - przyciągnie miliony gorliwych turystów do Genowii, 

kiedy   już   raz   zobaczą   wszystko,   co   nasz   mały   kraj   ma   do   zaoferowania   pod   względem 

luksusowych,   najwyższej   jakości   zakupów,   rozrywki   na   światowym   poziomie,   możliwości 

odpoczynku   w   nadmorskiej   okolicy,   wyszukanej   kuchni,   luksusowych   hoteli   oraz   gościnności 

rodem ze Starego Świata.

Przeniosłam wzrok z Grandmère na Lewisa i z powrotem, nadal z otwartymi ustami.

A potem zerwałam się na równe nogi i biegiem rzuciłam do drzwi.

background image

Czwartek, 29 kwietnia,

poddasze

Kto by stamtąd nie wybiegł na moim miejscu? To przecież bez cienia wątpliwości naj-

gorsze,   co   ona   kiedykolwiek   zrobiła.   Poważnie.   No   bo,   MTV?  Moja   wspaniała   książęca 

szesnastka? Czy ona rozum postradała?

Oczywiście, zadzwoniła poskarżyć się mojej mamie. Na mnie. Mówi, że jestem samolubna i 

niewdzięczna. Mówi, że wiecznie myślę wyłącznie o sobie i że to jest taka niepowtarzalna okazja, 

żeby Genowia wreszcie zyskała trochę dobrej prasy po tych wszystkich niepochlebnych artykułach, 

które ukazały się na jej temat niedawno, zwłaszcza w kwestii ślimaków i tego, że o mały włos nie 

wylecieliśmy z Unii Europejskiej, i tak dalej. Mówi, że gdyby naprawdę obchodził mnie kraj, 

którym będę któregoś dnia rządzić, to przyjęłabym jej hojny podarunek i zgodziła się być przy tym 

filmowana.

A mnie naprawdę obchodzi Genowia. Naprawdę.

Ale nie chcę mieć żadnej imprezy z okazji szesnastki!

A już zwłaszcza nie chcę takiej, która będzie nadawana w całym kraju w MTV!

Dlaczego ludziom tak trudno to zrozumieć?

Przynajmniej   mama   jest   po   mojej   stronie.   Kiedy   usłyszała,   co   zaplanowała   Grandmère 

(razem z MTV), jej usta zrobiły się bardzo małe, jak wtedy, kiedy jest naprawdę wściekła. A potem 

powiedziała:

- Nie martw się, kotku. Już ja się tym zajmę.

A potem poszła wykonać kilka telefonów.

Mam nadzieję, że zadzwoniła do taty, do Genowii. Albo może do jakiegoś domu wariatów, 

żeby wreszcie można było Grandmère zamknąć dla jej własnego - i mojego - dobra.

Ale podejrzewam, że to trochę zbyt wygórowane nadzieje.

Dlaczego ja nie mogę mieć jakiejś normalnej babci? Takiej, która mi na urodziny upiecze 

tort,   zamiast   organizować   dla   mnie   transkontynentalną   imprezę   z   nocowaniem   i   pozwalać   ją 

sfilmować stacji telewizyjnej?

Dlaczego?

background image

Piątek, 30 kwietnia,

lunch

Przy   lunchu   zabawiałam   wszystkich   opowiadaniem   o   szalonym   projekcie   Grandmère   - 

specjalnie   nie   mówiłam   o   tym   wcześniej   nikomu,   włącznie   z   Lilly,   żeby   móc   opowiedzieć 

wszystkim   w   tym   samym   czasie,   bo   odkąd   J.P.   zaczął   siadać   z   nami   przy   lunchu,   między 

dziewczynami  zaczęło się coś w rodzaju współzawodnictwa w tym,  która zdoła najbardziej go 

rozśmieszyć,   bo,   no   cóż,   J.P.   chyba   dobrze   by   zrobiło   trochę   śmiechu,   skoro   jest   takim 

przyblokowanym wulkanem namiętności i tak dalej.

Nie, żeby kiedykolwiek ktoś się przyznał, że właśnie to robimy. Próbujemy się przekonać, 

kto najbardziej rozśmieszy J.P.

Ale robimy to na całego.

A przynajmniej ja to robię.

W każdym razie mówiłam wszystkim o Lewisie i jego okularkach z rączek od nożyczek 

oraz o Janine z purpurowymi włosami, a oni się śmiali - a zwłaszcza J.P., szczególnie wtedy, kiedy 

doszłam do fragmentu o segregacji płciowej z zakupami dla dziewczyn i skuterami wodnymi dla 

chłopaków - kiedy Lilly odstawiła swojego kurczaka w parmezanie na bułce i powiedziała:

-   Szczerze   mówiąc,   Mia,   moim   zdaniem   to   było   z   twojej   strony   bardzo   nie   fair,   że 

odrzuciłaś szczodrą ofertę swojej babki zorganizowania dla ciebie takiej fantastycznej imprezy.

Szczęka   mi   opadła   i   zaczęłam   się   na   nią   gapić   jak   na   Grandmère   i   Lewisa   wczoraj 

wieczorem.

- Moim zdaniem to by było nawet fajne, tak polecieć odrzutowcem na weekend do Genowii 

- powiedziała cicho Perin, gdzieś z przeciwnej strony stołu.

- A mnie by się przydał futerał na skrzypce od Vuittona - dodał Boris.

- Ale tylko dziewczynom wolno byłoby iść na zakupy - wytknęłam. - Ty byś musiał jeździć 

na   skuterach   wodnych   z   chłopakami.   A   wiesz,   jaką   masz   reakcję   alergiczną   na   ugryzienia 

plażowych pcheł.

- Taa - mruknął Boris. - Ale Tina mogłaby go kupić dla mnie.

- Ludzie... - powiedziałam, nie wierząc własnym uszom. - Halo? Czy wyście kiedyś oglądali 

ten program, Moja wspaniała szesnastka? Oni usiłują przedstawiać tam wszystkich w złym świetle! 

I to specjalnie. To przecież cel tego programu.

- Niekoniecznie - zaprotestowała Lilly. - Moim zdaniem celem tego programu jest ukazanie, 

background image

w   jaki   sposób   niektórzy   młodzi   Amerykanie   decydują   się   obchodzić   swój   moment   wejścia   w 

dorosłość, czyli w tym kraju, swoje szesnaste urodziny, i pokazać widowni, jak trudna, a zarazem 

radosna może być ta chwila, kiedy szesnastka walczy u progu dorosłego życia, już niezupełnie 

dziecko, ale jeszcze nie całkiem kobieta albo mężczyzna...

Wszyscy na nią popatrzyli. To J.P. odezwał się na koniec:

- Hm, ja zawsze sądziłem, że celem tego programu jest pokazanie głupich ludzi, którzy 

wydają o wiele za dużo kasy na coś, co ostatecznie nie ma żadnego znaczenia.

-   Właśnie!   -   wybuchłam.   Aż   trudno   mi   było   uwierzyć,   że   J.P.   ujął   to   tak   dokładnie   i 

precyzyjnie. No cóż, to znaczy, nie tak trudno, skoro J.P. też jest rzemieślnikiem słowa, jak ja, i 

aspiruje do pewnego typu literackiej kariery, jak ja.

Ale w głowie mi się też nie mieściło, bo, no cóż, to w końcu facet, a przez większość czasu 

faceci po prostu nie rozumieją tego typu spraw.

- Lilly - powiedziałam. - Nie pamiętasz tamtego odcinka, kiedy ta dziewczyna zaprosiła 

pięciuset swoich najbliższych przyjaciół na ten koncert rockowy zagrany specjalnie dla nich w tym 

nocnym klubie, i że zrobili tyle krzyku, że nie będą wpuszczać pierwszoklasistów, a tych, którym 

udało się wkręcić na koncert bez zaproszenia, kazali powyrzucać bramkarzom? Aha, i jeszcze ka-

zała swoim przyjaciołom zapłacić za wjazd na imprezę? Na swoją własną imprezę urodzinową?

- Ale przekazała potem kasę na cele charytatywne - zauważyła Lilly.

- No i co z tego! - powiedziałam. - Co z tą dziewczyną, która kazała się wnieść na swoją 

imprezę na łóżku niesionym na ramionach ośmiu facetów z miejscowej drużyny koszykówki, a 

potem zmusiła swoich przyjaciół do obejrzenia pokazu mody,  w którym  wystąpiła jako jedyna 

modelka?

- Nikt nie mówi, że musisz zrobić którąkolwiek z tych rzeczy, Mia. - Lilly spojrzała na mnie 

gniewnie.

- Lilly, nie o to chodzi. Zastanów się - mówiłam. - Jestem księżniczką Genowii. Powinnam 

stanowić wzór do naśladowania. Popieram takie akcje jak Greenpeace i Domy Nadziei. Ale jaki 

będzie   ze   mnie   wzór   do   naśladowania,   jeśli   wystąpię   w   telewizji,   wydając   całą   tę   kasę   na 

przetransportowanie swoich przyjaciół samolotem do Genowii, żeby tam mogli sobie zaszaleć na 

zakupach i koncercie rockowym zagranym wyłącznie dla nich?

- Taki, który naprawdę dba o swoich przyjaciół - stwierdziła Lilly - i chce zrobić im jakąś 

przyjemność.

- Ależ ja o was naprawdę dbam, ludzie! - wykrzyknęłam, nieco tym tekstem urażona. - I 

zdecydowanie uważam, że wszyscy razem i każdy z osobna zasługujecie na wycieczkę do Genowii 

na zakupowe szaleństwo i darmowe koncerty. Ale zastanówcie się tylko. Jak to będzie wyglądać, 

wydać aż tyle pieniędzy na imprezę urodzinową?

- Będzie wyglądać na to, że twoja babka naprawdę bardzo cię kocha - rzekła Lilly.

- Nie, nieprawda. To będzie wyglądać  tak, jakbym  była  najbardziej rozpuszczonym  ba-

chorem na całej planecie. A gdyby moja babka naprawdę bardzo mnie kochała - powiedziałam - to 

background image

wydałaby te pieniądze na coś, czego naprawdę pragnę: na przykład pomoc w wyżywieniu sierot, 

ofiar   AIDS   w   Etiopii,   czy   nawet...   Sama   nie   wiem.   Kupiłaby   stacjonarne   rowery   na   zajęcia 

spinningu dla LiAE!, a nie wydawała je na coś, co mnie wcale nie obchodzi.

- Mia ma rację - powiedziała Tina. - Chociaż... Zawsze chciałam zobaczyć koncert Destiny's 

Child.

- A ja zawsze chciałam obejrzeć kolekcję dzieł sztuki genowiańskiego pałacu - powiedziała 

Ling Su z lekkim żalem.

- Mnie by się totalnie przydała zmiana wizerunku - stwierdziła Perin. - Może wtedy ludzie 

przestaliby myśleć, że jestem chłopakiem.

- Ludzie! - Byłam zaszokowana. - Nie mówicie chyba poważnie! Pozwolilibyście, żeby was 

przy tym wszystkim filmowano? I pokazano to wszystko w MTV?

Tina, Ling Su, Perin i Boris spojrzeli nawzajem po sobie. A potem popatrzyli na mnie i 

wzruszyli ramionami.

- Taa.

- Przyznaj się, Mia - powiedziała Lilly ze złością. - To nie ma nic wspólnego z tym, że się 

boisz wypaść w telewizji na osobę samolubną. Chodzi o to, że wciąż masz do mnie pretensje o to, 

co się stało na twojej imprezie w zeszłym roku. - Usta Lilly zrobiły się równie malutkie jak (a może 

nawet mniejsze niż) usta mojej mamy wczoraj wieczorem. - I z tego właśnie powodu na wszystkich 

się wyżywasz.

Po   tym,   jak   Lilly   rzuciła   swoją   niewielką   bombę,   przy   stole   lunchowym   zapadła   aż 

krzycząca   cisza.   Boris   nagle   nie   wiedział,   gdzie   ma   podziać   oczy   i   ostatecznie   wgapił   się   w 

niedokończone kawałki buffalo bites na swojej tacy. Tina zrobiła się czerwona i sięgnęła po swoją 

dietetyczną colę, bardzo głośno ją siorbiąc przez sterczącą z puszki słomkę.

A może  jej  siorbanie  tylko  wydawało  się takie  głośne, w porównaniu z tym,  jak cicho 

siedziała reszta ludzi.

Oczywiście poza J.P., który ze wszystkich tam obecnych był jedyną osobą, która nie miała 

pojęcia,   co   Lilly   zrobiła   w   czasie   mojej   imprezy   urodzinowej.   Nawet   Perin   wiedziała, 

poinformowana  przez Shameekę  w czasie szczególnie  nudnej lekcji francuskiego.  Ni mniej,  ni 

więcej tylko po francusku.

- Zaraz - odezwał się J.P - A co się stało na imprezie u Mii rok temu?

- Coś - zareagowała ostro Lilly, z oczami, które za jej szkłami kontaktowymi zrobiły się 

bardzo jasne - co się nigdy już więcej nie powtórzy.

- Okay - powiedział J.P. - Ale co to było? I dlaczego Mia wciąż ma o to do ciebie pretensje?

Ale Lilly nic nie powiedziała. Zamiast tego odsunęła tylko gwałtownie krzesło od stołu i 

uciekła - dość melodramatycznie, moim osobistym zdaniem - do damskiej łazienki.

Nie pobiegłam za nią. Tina też nie. Zamiast tego ruszyła się Ling Su, wzdychając:

- Chyba teraz moja kolej.

Zaraz potem odezwał się dzwonek. A kiedy zbieraliśmy tace, żeby je odnieść na kontuar 

background image

przy barze, J.P. obrócił się do mnie i spytał:

- No więc powiesz mi wreszcie, o co w tym wszystkim chodziło?

Ale, pamiętając, co Tina mówiła o wulkanie namiętności, pokręciłam tylko głową. Bo nie 

miałam ochoty, żeby cała jego eksplozja skupiła się na mnie.

background image

Piątek, 30 kwietnia,

między lunchem a rozwojem zainteresowań

Przynajmniej   Michael   jest   w   tym   wszystkim   po   mojej   stronie.   To   znaczy   w   sprawie 

imprezy. Bo kiedy do niego zadzwoniłam przed chwilą z komórki (chociaż ściśle rzecz biorąc, nie 

była to sytuacja awaryjna), żeby mu opowiedzieć, co zaplanowała Grandmère, Michael zapytał:

-   Kiedy   mówisz   „transkontynentalna   impreza   z   nocowaniem”,   czy   masz   na   myśli,   że 

będziemy spali w tym samym pokoju?

Na co ja odparłam:

- Z całą pewnością nie.

- I nie zmieniłaś akurat zdania w sprawie uprawiania ze mną seksu teraz? - spytał Michael. - 

W przeciwieństwie do uprawiania go ze mną po swoim balu maturalnym?

- Chyba dowiedziałbyś się pierwszy, gdybym w tej sprawie zmieniła zdanie - powiedziałam, 

głęboko się rumieniąc; zdarza mi się to za każdym razem, kiedy wypływa ten temat.

- Aha - rzekł Michael. - No cóż, w takim razie jestem po twojej stronie.

- Ale, Michael... - drążyłam temat, chcąc się tylko upewnić, czy go dobrze zrozumiałam. 

Porozumienie między parą ludzi jest szalenie ważne, jak wszystkim nam powtarza doktor Phil. - 

Nie chcesz wybrać się na skutery wodne i zobaczyć Destiny's Child?

-   Skutery   wodne   szkodzą   środowisku   naturalnemu,   ponieważ   o   wiele   bardziej   je   za-

nieczyszczają niż inne dwusuwowe pojazdy, nie wspominając już o tym, że eksperci od ssaków 

morskich   dowiedli,   że   uruchamianie   osobistych   pojazdów   nawodnych   w   pobliżu   fok,   lwów 

morskich i słoni morskich zakłóca tym zwierzętom normalny wypoczynek i relacje społeczne, i 

powoduje ucieczki do wody w popłochu, w którym młode foki mogą zostać oddzielone od matek - 

oświadczył Michael. - I nie obraź się, ale Destiny's Child to babska kapela.

- Michael! - zaprotestowałam zaszokowana. - Nie bądź seksistą!

- Ja nie mówię, że one nie są niesłychanie utalentowane, nie wspominając już o tym, że 

piekielnie seksowne - powiedział Michael. - Ale spójrzmy prawdzie w oczy: tylko dziewczyny 

lubią ich słuchać.

- Chyba masz rację - przyznałam.

-   Ale   powinnaś   pozwolić   ludziom,   którzy   cię   kochają,   zorganizować   dla   ciebie   jakąś 

imprezę - powiedział Michael. - Niekoniecznie dla MTV, ale wiesz... jakąś. Szesnaste urodziny to 

ważna sprawa. I to nie tak, że miałaś jakąś bar micwę, czy coś.

background image

- Ale...

- Wiem, że nadal się czujesz emocjonalnie niepewna po tym, co zrobiła moja siostra na 

twojej ostatniej imprezie - powiedział Michael. - Ale może powinnaś dać jej następną szansę. Mimo 

wszystko, ona chyba ma kompletnego bzika na punkcie J.P. Bardzo wątpię, żeby zdradziła go w 

szafie z jakimś tybetańskim kelnerem.

- Moim zdaniem Jangbu był Nepalczykiem - poprawiłam go.

-   Nieważne.   Problem   w   tym,   Mia,   że   twoja   szesnastka   powinna   być   imprezą,   jaką  za-

pamiętasz   na   zawsze.   To   powinno   być   coś   niezwykłego.   Nie   pozwól   Lilly,   ani   twojej   babce, 

dyktować ci, jak ją spędzić. Ale jakoś ją musisz uczcić.

- Dzięki, Michael. - Czułam się naprawdę poruszona jego słowami. Czasami jest taki mądry.

- A jeśli zmienisz zdanie w sprawie seksu - zażartował - zadzwoń do mnie.

A czasami wcale.

background image

Piątek, 30 kwietnia,

rozwój zainteresowań

Chyba wreszcie wiem, o co chodzi. To znaczy z Lilly i tą Wspaniałą książęcą szesnastką.

Domyśliłam   się,   kiedy   Lilly   podniosła   wzrok   znad   „Zinu”   -   szkolnego   magazynu 

literackiego - nad którym obecnie pracuje, i powiedziała, usiłując mnie skłonić do zmiany zdania w 

sprawie moich urodzin:

- Dla niektórych z nas to może być jedyna szansa wystąpić kiedykolwiek w MTV!

I   wtedy   wszystko   stało   się   jasne.   Dlaczego   Lilly   tak   twardo   nalega,   żebym   pozwoliła 

Grandmère zorganizować mi urodziny.

Zastanówcie   się.   Skąd   w   ogóle   Grandmère   wzięłaby   pomysł,   żeby   wystąpić   w  Mojej 

wspanialej szesnastce? Przecież ona nigdy nie widziała tego programu. Ona nawet nie wie, co to 

jest MTV. Ktoś musiał jej ten pomysł podrzucić.

I mogę się założyć, że ten ktoś nazywa się Lilly Moscovitz.

Wiedziałam! Wiedziałam, że one są ze sobą w zmowie!

One naprawdę są jak Snape i Malfroy. Minus te peleryny.

- Lilly... - zaczęłam, usiłując się zdobyć na wyrozumiały, a nie oskarżycielski ton. Bo doktor 

Phil mówi, że to najlepszy sposób na rozwiązywanie konfliktów. - Przykro mi, że Andy Milonakis 

dostał swój własny program, a ty nie. I naprawdę uważam, że to kpina, a nie sprawiedliwość, bo 

twój program jest o wiele bardziej inteligentny i zabawny niż jego. I przykro mi, że twoi rodzice są 

w separacji, i przykro mi, że twój chłopak nie chce powiedzieć słowa na „k”. Ale nie sprofanuję 

swoich najświętszych zasad tylko po to, żebyś nareszcie mogła osiągnąć swój wymarzony próg 

oglądalności. Przepraszam, ale nie będzie żadnej  Wspaniałej książęcej szesnastki  z noclegiem w 

Genowii. I to moje ostatnie słowo. I możesz to powtórzyć mojej babce. 

Lilly parę razy zamrugała oczami.

- Ja? Powtórzyć twojej babce? A dlaczego miałabym cokolwiek powtarzać twojej babce?

- Och, przestań - uniosłam się nagle. - Jakbyś to nie ty była tą osobą, która podsunęła jej 

informację o Mojej wspaniałej szesnastce.

- Naprawdę tak myślisz? - warknęła Lilly, rzucając pisak, którym zaznaczała „materiał do 

zamieszczenia   w   »Zinie«„.   -   No   cóż,   a   nawet   gdyby?   Ktoś   powinien   jakoś   urządzić   te   twoje 

urodziny, skoro ty nie zgadzasz się nawet o nich rozmawiać.

- A czyja  to wina?  - spytałam  ją. - Po tym  jak zrujnowałaś  mi  imprezę  rok temu,  nie 

background image

wspominając o tym, co zrobiłaś w czasie gwiazdki, w Genowii...

- Przecież już za to przeprosiłam! - wrzasnęła Lilly. - Co jeszcze mam zrobić, żebyś wreszcie mogła 

mi, do cholery, zaufać, że to się już więcej nie powtórzy?

- Udowodnij to - zaproponowałam, a mój głos brzmiał wyjątkowo cicho w porównaniu z jej 

głosem.   Co,   biorąc   pod   uwagę,   że   wrzeszczała   ile   sił   w   płucach,   raczej   chyba   nie   dziwi.   Na 

szczęście dla niej pani Hill siedziała w pokoju nauczycielskim, skąd wydzwaniała do Visy, chcąc 

przedłużyć sobie limit na karcie kredytowej.

- A w jaki sposób mam to niby zrobić? - zapytała Lilly.

Zastanowiłam się nad tym. Co mogłaby zrobić Lilly, żeby mi udowodnić, że już nigdy nie 

zawiedzie   mojego   zaufania,   całując   się   (albo   grając   w   rozbierane   kręgle)   z   osobami   niezbyt 

znajomymi w czasie jakiejś imprezy wydawanej przeze mnie lub przez kogoś z mojej rodziny?

Zastanawiałam się, czy nie kazać jej odśpiewać  Don' Cha Wish Your Girlfriend Was Hot 

Like Me w czasie następnego wiecu dla kibiców przed szkolnym meczem, przed całą szkołą. To by 

z całą pewnością było zabawne, już nie mówiąc o tym, że interesujące, biorąc pod uwagę, jak 

mogłaby zareagować dyrektor Gupta.

Ale potem pomyślałam o czymś, co mogłoby być o wiele bardziej interesujące.

- Powiedz J.P., że go kochasz - zaproponowałam.

Z satysfakcją zauważyłam, że Lilly zbladła jak ściana.

- Mia - szepnęła. - Nie mogę. Wiesz, że nie mogę. Wszystkie się zgodziłyśmy: chłopcy lubią 

robić pierwszy krok. Nie lubią, kiedy dziewczyny pierwsze im mówią słowo na „k”. Uciekają od 

nich... jak spłoszone jelonki.

Poczułam lekkie ukłucie poczucia winy. Bo ona miała rację. Prosiłam ją, żeby zrobiła coś, 

po czym J.P. bardzo prawdopodobnie natychmiast by ją rzucił.

Ale to było tak, jakby w środku mnie siedział jakiś szalony, mały wredny elf, który zmuszał 

mnie, żebym to mówiła.

-   Nie   sądzisz,   że   nie   doceniasz   J.P?   -   spytałam.   -   No   bo   on   nie   jest   takim   typowym 

chłopakiem. Czy typowy chłopak zna na pamięć piosenki z Avenue Q? To znaczy taki, który nie 

jest gejem?

- Nie - odpowiedziała z wahaniem Lilly.

- Czy typowy chłopak pisze wiersze o dyrekcji szkoły i swoim marzeniu pozbawienia jej 

władzy?

- Hm - mruknęła Lilly. - Chyba nie.

- I czy typowy chłopak wybiera całą kukurydzę ze swojego chili?

- Okay - rzekła Lilly. - Zgoda, J.P. nie jest typowym chłopakiem. Ale, Mia, to o co mnie 

prosisz... żebym mu powiedziała, że go kocham... to by mogło bezpowrotnie zakłócić, albo wręcz 

zniszczyć, mój związek z nim.

- Albo - powiedziałam - mogłoby uwolnić wypływ lawy z tego wulkanu namiętności, który 

na pewno kotłuje się tuż pod spokojną powierzchownością J.P., o czym obie dobrze wiemy.

background image

Lilly popatrzyła na mnie i zamrugała gwałtownie.

- Czyś ty czytała jakieś romanse od Tiny? - zapytała.

Zignorowałam tę uwagę. A w każdym razie wredny elf ją zignorował.

- Jeśli naprawdę z całego serca pragniesz, żebym ci wybaczyła te wszystkie sytuacje, kiedy 

rujnowałaś moje imprezy - oświadczyłam - to powiesz J.P., że go kochasz.

Ledwie wypowiedziałam te słowa, a już nie mogłam uwierzyć, że mi się w ogóle wyrwały. 

Ja nawet nie wiem, dlaczego je wypowiedziałam. Co mnie to obchodzi, czy Lilly powie J.P., że go 

kocha, czy nie?

Chociaż w ten sposób zdecydowanie przestałaby jęczeć o tym, że on nie wypowiada słowa 

na „k”. I trochę też chciałam się przekonać, jak on na to zareaguje. No wiecie, z punktu widzenia 

takiego zabawnego eksperymentu socjologicznego.

Ale Lilly nie miała  takiej  miny,  jakby się ze mną zgadzała. Że to taki zabawny socjo-

logiczny eksperyment, powiedzieć J.P., że go kocha. W sumie miała taką minę, jakby jej się zrobiło 

niedobrze.

Dlatego zapytałam ją:

- Przecież go kochasz, prawda? No bo od półtora miesiąca bez przerwy opowiadasz, jaki jest 

świetny?

- Oczywiście, że go kocham - powiedziała Lilly. - Szaleję za nim. Kto by nie szalał? Jest 

chyba   najbardziej   idealnym   facetem   na   świecie:   bystrym,   zabawnym,   wrażliwym,   seksownym, 

wysokim, heteroseksualnym gościem, który i tak ma fioła na punkcie Wicked, The OC i Kochanych  

kłopotów... Dlatego nie chcę zniszczyć tego, co mnie z nim łączy! 

I to wtedy usłyszałam, jak mówię:

- Tylko tej jednej rzeczy chcę na swoje urodziny. Poza pokojem na świecie. To znaczy, 

żebyś powiedziała J.P., że go kochasz.

Co mi odbiło? To nie ja to mówiłam. To ten mały wredny elf poruszał moimi ustami i kazał 

im wypowiadać różne rzeczy, wbrew mojej woli.

Może to się właśnie człowiekowi zdarza, kiedy kończy szesnaście lat. Jakiś mały wredny elf 

budzi się w twoim ciele i zaczyna kontrolować twoje słowa i działania. Dziwne, że nic o tym nie 

wspominali w Mojej wspaniałej szesnastce. Ani w programie doktora Phila.

- To zupełnie jak wtedy, kiedy Henryk II poprosił swoich rycerzy, żeby zabili arcybiskupa 

Canterbury - powiedziała Lilly słabym głosikiem.

- Albo kiedy Rachel poprosiła Rossa, żeby wypił szklankę zjełczałego oleju, żeby dowieść 

swojej miłości w Przyjaciołach - powiedziałam. Bo przecież nie mówiłam jej, na litość boską, że 

ma zamordować J.P.

Ale czy Lilly wypije ten olej? 

To była kwestia, z którą chyba wewnętrznie walczyła, kiedy mruknęła:

- Muszę iść do biura i coś skopiować na ksero.

A potem wyszła z sali RZ z jakimś takim błędnym wzrokiem.

background image

- Mia... - odezwał się Boris, który szedł właśnie do szafy na przybory piśmienne, żeby 

poćwiczyć swój ostatni kawałek, kiedy Lilly i ja zaczęłyśmy się kłócić, więc oczywiście przystanął, 

żeby posłuchać (chociaż udawał, że słucha czegoś ze swojego iPoda). - Co ty wyprawiasz?

Chociaż Boris już skończył szesnaście lat, najwyraźniej jeszcze nie spotkał swojego małego 

wrednego elfa. Może chłopcy go nie dostają, kiedy kończą szesnaście lat.

Ale i tak nie mogę powiedzieć, żeby mi się spodobał ten jego ton. No bo on przecież wie z 

pierwszej ręki, jak trudno sobie czasami poradzić z Lilly.

Naprawdę,   Lilly   powinna   być   wdzięczna,   że   Boris   nie   wspomniał   J.P.   o   szczegółach 

związanych z ich rozstaniem. Wydaje mi się, że nawet Bestia by nie zdzierżył, słysząc o tym, że 

Piękna bawiła się w Siedem Minut w Niebie z facetem, który nie był jej chłopakiem, prawie na 

oczach rzeczonego chłopaka.

Ja tylko tak mówię.

background image

Piątek, 30 kwietnia,

Plaza

Weszłam do apartamentu Grandmère bardzo ostrożnie, rozglądając się za kamerzystami czy 

purpurowowłosymi dziewczynami, którzy mogliby się kryć po kątach.

Ale wyglądało na to, że Grandmère jest  jedyną obecną tam osobą. No cóż, Grandmère i 

Rommel, którego dyskretnie obejrzałam, czy nie ma gdzieś przyczepionego mikrofonu. Ale chyba 

w jego fioletowym welurowym wdzianku nie schowano żadnych pluskiew. A przynajmniej takich, 

które mogłabym znaleźć.

- Och, na litość boską, Amelio - powiedziała Grandmère, najwyraźniej orientując się, co 

robię.   -   Już  poszli.   Wyraziłaś   wczoraj   swoje   zdanie   w   tej   sprawie   zupełnie   jasno.  Nie   będzie 

żadnego programu telewizyjnego. A przynajmniej, ty w nim nie wystąpisz.

- Co masz na myśli? - zapytałam, rzucając plecak na podłogę i siadając sobie wygodnie na 

kanapie.

Grandmère spojrzała na mnie, unosząc jedną brew.

- Amelio - rzekła. - Nogi.

Zdjęłam stopy z jej stolika do kawy. Chyba ten siedzący we mnie wredny elf jest na dodatek 

flejtuchem.

- Co masz na myśli, mówiąc, że przynajmniej ja w nim nie wystąpię? - spytałam.

- No cóż - powiedziała Grandmère. - Nie chciałaś jechać. Chociaż nie musiałaś namawiać 

swojej matki, żeby zadzwoniła do twojego ojca, wiesz, Amelio. Mogłaś po prostu powiedzieć mi, 

że nie chcesz wystąpić w Mojej wspanialej szesnastce.

Mówiłam - upierałam się.

- W każdym razie - ciągnęła Grandmère - za późno było, żeby zmieniać wszystkie plany, 

jakie poczyniłam w sprawie twojej imprezy, więc Lewis załatwił, żeby inna młoda osoba wystąpiła 

zamiast ciebie.

- Inna młoda osoba? - Gapiłam się na nią z otwartymi ustami. - Niby kto? Sobowtór Mii 

Thermopolis?

- Oczywiście, że nie - rzekła Grandmère z lekkim parsknięciem. - Zamiast twojej szesnastki 

będziemy obchodzić szesnastkę kogoś innego: młodego człowieka nazwiskiem Andy Milonakis.

Szczęka mi opadła.

- Zabierasz Andy'ego Milonakisa do Genowii?

background image

-   Nie   musisz   krzyczeć,   Amelio.   I   owszem,   zabieram.   Lewis   jest   bardzo   zadowolony   z 

takiego obrotu sprawy. Zabiorę tego chłopca i dziesięcioro jego najbliższych przyjaciół, uznałam, 

że setka gości to lekka przesada, skoro nie jest nawet członkiem rodziny, do Genowii, gdzie będą 

robić to wszystko, co moglibyście robić ty i twoi przyjaciele z okazji twoich urodzin, gdybyś nie 

była tak samolubna i uparta. Nazwą to Wspaniała książęca szesnastka Andy'ego. Lewis twierdzi, że 

program będzie miał wielomilionową widownię. Wspaniałości Genowii niedługo staną się znane tej 

trudnej do przyciągnięcia męskiej widowni w wieku od osiemnastu do trzydziestu dziewięciu lat.

Chociaż raz ten wredny mały elf siedział we mnie i milczał. Na przykład, nie kusił mnie, 

żeby podpowiedzieć, że ta męska widownia w wieku od osiemnastu do trzydziestu dziewięciu lat, 

której podoba się program Andy'ego Milonakisa, pewnie nadal mieszka razem z rodzicami i nie stać 

jej na wycieczkę do Genowii.

Nie kusił mnie, żeby wspomnieć, że w skład dziesiątki przyjaciół, których Andy zabierze ze 

sobą   do   Genowii,   prawdopodobnie   wejdzie   -   przynajmniej,   sądząc   z   tego   jego   programu 

telewizyjnego - pies Woobie, facet, który jest właścicielem stoiska z lodami wiśniowymi na rogu 

ulicy, i Rivka, kobieta z kurczakiem na głowie, czyli ta starsza pani, którą Andy zmusza do nosze-

nia kapelusza z wystającymi z niego dwoma kurzymi udkami.

Nie   namawiał   mnie   też,   żebym   powiedziała   Grandmère,  że   Andy   Milonakis 

prawdopodobnie skończył szesnaście lat z dziesięć lat temu i tylko wykorzystywał ją, żeby zyskać 

rozgłos dla swojego programu, tak samo, jak ona wykorzystywała jego, żeby zyskać rozgłos dla 

Genowii.

Zamiast tego powiedziałam z całą szczerością:

- Grandmère, to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi kiedykolwiek dałaś.

Na co Grandmère zareagowała cichym parsknięciem i łyknęła swojego sidecara.

Ale widziałam, że jest jej przyjemnie.

background image

Sobota, 1 maja, 10.00,

poddasze

No cóż. Stało się. Mam szesnaście lat. Nareszcie. Mogę teraz legalnie uprawiać seks w 

większości państw europejskich, włącznie z Genowią, i prawie we wszystkich stanach USA. Poza 

tym, w którym akurat mieszkam.

Ach, racja, i mogę się ubiegać o promesę prawa jazdy. Co pewnie byłoby bardzo fajne, 

gdybym i tak nie musiała wszędzie jeździć limuzyną z szoferem.

Pan G. zrobił na śniadanie prawdziwe domowe wafle, a potem on, mama i Rocky usiedli 

dokoła stołu i patrzyli, jak rozwijam prezenty, które od nich dostałam, czyli od mamy klasyczny T - 

shirt Run Katie Run, od pana G okolicznościowy abonament do iTunes na pobranie pięćdziesięciu 

utworów   (tak!),   a   od   Rockiego   stos   grubych,   liniowanych   brulionów   Mead   w   czarnych 

marmurkowych okładkach, żebym mogła w przyszłości pisać w nich dziennik i umieszczać swoje 

próby powieściowe.

Nawet Gruby Louie mi coś dał - figurkę Fiesta Giles w zamian za tę, którą sprzedałam na 

eBay,   żeby   kupić   Michaelowi   oryginalny   plakat   z  Gwiezdnych   Wojen  z   1977   roku   na   zeszłą 

gwiazdkę.

No, nic nie poradzę.

Mama przeprosiła mnie w imieniu  taty,  że nie zadzwonił ani niczego mi nie kupił, ale 

powiedziała, że nie zapomniał - tylko taki był zajęty w parlamencie.

Ja powiedziałam, że tata już mi dał prezent - nawrzeszczał na Grandmère i wybronił mnie 

przed koniecznością wystąpienia w Mojej wspaniałej książęcej szesnastce.

To prezent stulecia.

A  potem  zadzwonił  Michael   i  zapytał,  czy  chcę   się  wybrać   na  tę   romantyczną  kolację 

urodzinową,   którą   od   samego   początku   sugerowałam.   Powiedziałam,   że   tak,   i   poszłam   się 

upiększać. Bo chociaż ta kolacja będzie dopiero za jakieś osiem godzin, nigdy nie zaszkodzi zabrać 

się   do   upiększania   zawczasu.   Zwłaszcza   jeśli   człowiek   potrzebuje,   tak   jak   ja,   bardzo   dużo 

upiększania.

background image

Sobota, 1 maja, 17.00

Dostałam urodzinowe maile chyba z całego świata! Nie tylko do moich przyjaciół (chociaż 

oczywiście wszyscy z nich się do mnie odezwali - no cóż, poza Lilly, ale to mnie nie zdziwiło, 

pewnie nadal  się dąsa, że straciła  tę  wielką szansę wystąpienia  w MTV), ale  także  od innych 

koronowanych   głów,   na   przykład   od   księcia   Williama   i   paru   swoich   kuzynów   z   rodziny 

Grimaldich, włącznie z jednym, którego nawet nie znałam, kolejnym księciem z nieprawego łoża, 

zupełnie jak ja, tylko tym razem dzięki perypetiom księcia Alberta z Monako.

Ale najlepsza ze wszystkiego była ta śliczna e - kartka od księżniczki Aiko z Japonii, mojej 

ulubionej koronowanej głowy wszech czasów (poza moim tatą, oczywiście), z pieskiem chihuahua 

z tiarą na łebku.

Właśnie spędzam urocze popołudnie, oglądając w telewizji filmy robione dla telewizji... Co 

moim   zdaniem   jest   najlepszym   sposobem   spędzania   urodzin.   Zobaczyłam   dwa   filmy   z   Kellie 

Martin, najpierw Jej ostatnia szansa, w którym Kellie gra nastolatkę uzależnioną od narkotyków i 

niesłusznie oskarżoną o zamordowanie swojego chłopaka, a potem  Jej skrywana prawda,  gdzie 

Kellie gra nastoletnią przestępczynię, niesłusznie oskarżoną o wymordowanie całej swojej rodziny.

Niezłe rzeczy.

A teraz już serio muszę się zabrać do szykowania. Michael przyjedzie po mnie za godzinę. 

Ciekawe, dokąd pojedziemy na tę kolację?

background image

Sobota, 1 maja, 23.00,

Rockefeller Center

Nabrali mnie. W głowie mi się nie mieści, że oni wszyscy wiedzieli - no cóż, wszyscy 

oprócz Grandmère - i nikt z nich ani słówkiem nie pisnął...

Och, no cóż. Chyba na nic innego nie zasłużyłam jako znana psujozabawa i tak dalej.

Tylko że gdybym wiedziała wcześniej o tej imprezie, nie próbował abym jej zepsuć. Przy-

sięgam! To zupełnie tak, jakby oni wszyscy razem siedli i spróbowali spisać wszystko, co lubię 

najbardziej, a później...

No cóż, okay, lepiej zacznę jednak od początku.

Michael pojawił się na naszą randkę punktualnie co do minuty - chociaż mówiłam mu, że 

wcale nie musi po mnie przyjeżdżać, skoro mogę zupełnie spokojnie spotkać się z nim gdzieś na 

mieście,   mając   możliwość   korzystania   z   limuzyny   i   usług   osobistego   ochroniarza.   Ale   on   się 

upierał. Nawet mi nie przeszło przez głowę dlaczego, dopóki nie wyszliśmy przed dom (z Larsem, 

który cały czas uśmiechał się pod nosem, ale myślałam, że to dlatego, że udało mu się zdobyć 

numer telefonu tej Janine z MTV... Przyłapałam go na tym, jak wczoraj pisał do niej SMS - a), i 

wsiedliśmy do limuzyny, i Michael nawet nie powiedział kierowcy, dokąd ma jechać.

Ale Hans i tak ruszył w stronę centrum, jakby już przedtem ustalili cel jazdy.

- Michael... - odezwałam się, zaczynając nabierać podejrzeń. W sumie zaczęłam już chyba 

lekko podejrzewać,  że coś się kroi, kiedy mama  i pan G  tuż przed pojawieniem się Michaela 

oświadczyli, że zabierają Rockiego na najnowszą wersję Kubusia Puchatka do Lowes Cineplex. No 

bo, dzieciak ma zaledwie roczek. A oni go zabierają do kina? Wieczorem?

Ale nie nad tym się zastanawiałam, kiedy limuzyna ruszyła w stronę śródmieścia, zanim 

Michael zdążył cokolwiek powiedzieć.

- Dokąd jedziemy? - spytałam go.

Ale on tylko uśmiechnął się szeroko i wziął mnie za rękę.

Wtedy,   kiedy   limuzyna   znalazła   się   w   samym   środku   miasta,   zaczęłam   nabierać   coraz 

poważniejszych podejrzeń. Michaela nie stać na to, żeby mnie zabierać na kolację gdziekolwiek w 

pobliżu samego centrum miasta. A w każdym razie nie w takie miejsca, gdzie chciałabym pójść.

A   wtedy,   kiedy   limuzyna   podjechała   pod   Rockefeller   Center,   naprawdę   zaczęłam   się 

niepokoić.   Bo   dokąd   niby   mielibyśmy   iść   w   bezpośrednim   sąsiedztwie   Rockefeller   Center? 

Lodowisko było zamknięte ze względu na pogodę, zbyt ciepłą jak na jazdę na łyżwach.

background image

Tyle że...

Tyle że kiedy podjeżdżaliśmy, zauważyłam, że wcale nie jest. To znaczy zamknięte.

Zamiast tego lodowisko było zakryte takim olbrzymim białym namiotem w rodzaju, jakie 

ludzie wypożyczają na śluby. Ludzie przystawali wszędzie dokoła, robili zdjęcia i pokazywali sobie 

palcami ten namiot, który tajemniczo wyrósł tam jak grzyb przez jedną noc.

Nie widać było, co się dzieje pod namiotem. Ale widać było, że jest wewnątrz oświetlony. 

Pomyślałam, że może trwa tam jakiś pokaz mody czy kręcą specjalny odcinek The Apprentice, czy 

coś.

Ale   limuzyna   zatrzymała   się   tuż   przy   schodach   prowadzących   w   dół   na   lodowisko.   A 

Michael wysiadł z limuzyny i przytrzymał dla mnie drzwi, żebym też wysiadła.

- Michael - powiedziałam. - Co się tutaj dzieje?

- Chodź i zobacz sama - zaproponował, nadal uśmiechnięty od ucha do ucha.

I wziął mnie za rękę, i pomógł mi wysiąść z limuzyny, i sprowadził mnie po stopniach na 

lodowisko, do wejścia do tego wielkiego namiotu...

...gdzie   jakiś   członek   Książęcych   Tajnych   Służb   Genowii   ukłonił   się   nam   i   podniósł 

opuszczaną klapę namiotu, żebyśmy mogli wejść do środka...

...prosto   w   sam   środek   zimowego   raju!   Poważnie!   Chociaż   był   pierwszy   maja,   lód   na 

lodowisku był twardy i gładki! Powietrze wewnątrz namiotu było zimne - ochładzano je jakąś setką 

przenośnych klimatyzatorów! W każdym rogu stały maszyny do wytwarzania śniegu, z których 

deszcz białych śnieżnych płatków sypał się w powietrze... śnieżnych płatków, które błyszczały we 

włosach tłumu Judzi, który stał na lodzie i teraz zakrzyczał jednym głosem:

- Szczęśliwej szesnastki, Mia!

Własnym  oczom nie mogłam uwierzyć!  Impreza niespodzianka na lodowisku! Byli  tam 

moja mama, i pan G., i Rocky i Lilly, i J.P., i Tina, i Boris, i Shameeka, i ten facet, z którym 

Shameeka spotyka się w tym roku, i Ling Su, i Perin, i państwo doktorostwo Moscovitz, i nasza 

sąsiadka Ronnie, i nawet, ze wszystkich ludzi na świecie, mój tata!

Wcale się nie spodziewałam, że planują coś takiego... Coś innego niż ta okropna Wspaniała 

książęca szesnastka Grandmère.

A z pewnością nie spodziewałabym się, że urządzą na moje urodziny imprezę na lodowisku, 

skoro jest jednak nieco za ciepło na łyżwy o tej porze roku!

Ale można ufać Michaelowi, że znajdzie jakiś sposób, żeby mi dać dokładnie to, na co 

miałabym ochotę.

No cóż, prawie idealnie dokładnie.

Kiedy już nawrzeszczałam na wszystkich za to, że skrywali przede mną taki wielki sekret, 

przekonałam się, że w sumie nikt z nich nic nie wiedział, poza Michaelem, który wpadł na ten 

pomysł i całą sprawę zorganizował, oraz moją mamą i panem G., którzy mieli zadbać o to, żebym 

do ostatniej chwili niczego się nie dowiedziała. No i moim tatą, który za to wszystko zapłacił... Jak 

również  za   dwadzieścia  stacjonarnych  rowerów,  które   w  moim  imieniu   przeznaczał   dla  LiAE, 

background image

żebyśmy mogli od czasu do czasu zamiast siatkówki mieć zajęcia spinningu...

To jeszcze nie wystarczy, żeby zorganizować osobiste treningi i program ochrony zdrowia 

nastawiony na zaspokojenie indywidualnych potrzeb każdego ucznia. Ale to już zdecydowanie jakiś 

początek!

Dyrektor Gupta po prostu padnie, kiedy w poniedziałek dostarczą je do szkoły.

Wszyscy nieźle się uśmieli z mojego oburzenia planem Grandmère.

- Jakbym ja jej kiedykolwiek miał pozwolić zrobić coś takiego - powiedział na ten temat 

mój tata (stwierdził, że chciał zaprosić Grandmère na tę imprezę na lodowisku, ale ona grzecznie 

odmówiła. Nie zdradziłam mu, że to dlatego, że zajęta jest zabawianiem Andy'ego Milonakisa w 

Genowii. Uznałam, że prędzej czy później sam się tego dowie).

Nawet Lilly powiedziała coś w rodzaju:

- Chyba nie sądziłaś tak naprawdę, że biorę udział w jakimś spisku, żeby cię zmusić do 

występu w MTV, prawda?

Hm, owszem, naprawdę tak uważałam. Ale nie powiedziałam jej tego. Dowiadując się, że w 

nim   nie   uczestniczyła,   dostałam   naprawdę   świetny   prezent   urodzinowy   -   ale   taki,   po   którym 

poczułam się naprawdę paskudnie, kiedy w czasie pojadania urodzinowego tortu i wkładania łyżew, 

Lilly podeszła do mnie i szepnęła z bardzo dziwną miną:

- Zrobiłam to. Powiedziałam mu.

W pierwszej chwili wydawało mi się, że ją źle zrozumiałam, bo tak głośno ryczał sprzęt 

grający, na którym puszczali Rihanny Pon De Reply. A potem zobaczyłam jej minę, która stanowiła 

połączenie wielkiej konsternacji i totalnego zażenowania. I zrozumiałam, co do mnie powiedziała.

Mój Boże. Ona to zrobiła. Lilly naprawdę to zrobiła!!!

Nawet Ross wcale nie zrobił tego, o co Rachel go prosiła. Miał zamiar, ale w ostatniej 

chwili ona go powstrzymała...

Tylko  że ja nie zdążyłam  powstrzymać  Lilly przed tym  zadaniem.  Bo nigdy,  nawet za 

milion lat, nie pomyślałabym, że ona naprawdę pójdzie i to zrobi. To znaczy jesteśmy najlepszymi 

przyjaciółkami i tak dalej.

Ale żeby naprawdę poszła i to zrobiła??? W głowie mi się nie mieściło.

- Powiedziałaś mu?! - właściwie wrzasnęłam.

- Cśśś... - Lilly mnie uszczypnęła. Chyba to było takie urodzinowe uszczypnięcie, żebym 

duża urosła. - Nie tak głośno! Tak, powiedziałam mu. To tego chciałaś, prawda? Powiedziałaś, że 

tego właśnie chcesz, żebyś mi mogła znowu zaufać. Więc to zrobiłam.

I wtedy poczułam, że ten wredny mały elf, który zagnieździł mi się w środku wczorajszego 

dnia, zdycha szybką, żałosną śmiercią. Co ja sobie wyobrażałam? Dlaczego poprosiłam Lilly, żeby 

zrobiła coś tak głupiego - i upokarzającego? Poinformowanie J.P., że go kocha, nie powstrzyma jej 

od zdradzenia go z jakimś innym przypadkowym facetem, tak jak zrobiła to z Borisem, ani przed 

wprawieniem mnie w zażenowanie przy obecnej ani jakiejkolwiek innej przyszłej okazji. W głowie 

mi się nie mieściło, że kazałam jej zrobić coś równie durnego... Co właściwie gwarantowało, że on 

background image

od niej ucieknie jak spłoszony jelonek.

Ale, co więcej, nie mogłam też uwierzyć, że ona to faktycznie zrobiła.

Spoglądając w stronę J.P., który nie okazał się mistrzem świata w jeździe na lodzie i stał 

przy bandzie, a Lars go właśnie namawiał, żeby przestał się jej trzymać, zapytałam:

- I co on powiedział? To znaczy, kiedy ty mu powiedziałaś?

- Dziękuję - rzekła Lilly cicho.

- Nie ma za co - odparłam. - Wiedziałam, że jeśli tylko uczciwie mu powiesz o swoich 

uczuciach, wszystko się dobrze ułoży. - W sumie niczego takiego wcale nie wiedziałam, ale miałam 

wrażenie, że to dobrze zabrzmi. - Ale co on na to powiedział?

- No, właśnie to - oświadczyła Lilly z nie za bardzo uszczęśliwioną miną. - Powiedział: 

„dziękuję”.

Gapiłam się na nią i mrugałam oczami.

-   Zaraz...   wyznałaś   J.P.,   że   go   kochasz,   a   on   w   odpowiedzi   powiedział   ci   wyłącznie: 

„dziękuję”?

Lilly pokiwała głową. I nadal miała minę... dziwną. Jakby nie wiedziała, czy ma się śmiać 

czy płakać.

I szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, na co powinna się zdecydować.

- Niezupełnie eksplozja namiętności, hę? - powiedziała Lilly.

- Niezupełnie - zgodziłam się. Co sobie ten J.P. wyobrażał? Kto mówi: „dziękuję” komuś, 

kto przed chwilą powiedział, że go kocha? Zwłaszcza komuś, komu się wsadzało język w usta?

A potem, bo to wszystko naprawdę stało się przeze mnie, powiedziałam:

- Ale mogło chodzić o to, że no wiesz, nie wiedział, jak ma zareagować. To znaczy, wiesz, 

że nie przywykł do tego, że ma dziewczynę. Ani w ogóle jakieś stosunki międzyludzkie, pomijając 

własnych rodziców.

Lilly nieco się rozchmurzyła.

- Tak sądzisz?

- Właśnie - odparłam. I ponieważ Michael w tym samym momencie podjechał do nas na 

łyżwach, odezwałam się: - Hej, Michael? Jeśli dziewczyna  powie facetowi, że go kocha, a on 

odpowiada: „dziękuję”, to znaczy, że on po prostu nie przywykł do takiego poziomu intymności, 

prawda?

- Jasne - odparł Michael. - Albo że niespecjalnie się nią interesuje. Masz chwilkę czasu?

- J.P. zupełnie się tobą interesuje - zapewniłam Lilly, która miała taką minę, jakby chciała 

zamordować Michaela. - Poważnie. Nie ruszaj się stąd, zaraz wrócę...

A potem, odjeżdżając kawałek z Michaelem, spytałam:

-   Dlaczego   musiałeś   jej   to   powiedzieć?   Ona   właśnie   wyznała   J.P.,   że   go   kocha,   a   on 

powiedział na to tylko: „dziękuję”!

- Ha - rzekł Michael, pociągając mnie w przeciwległy róg lodowiska. - No to klapa. A teraz 

otwórz swój prezent.

background image

- Prezent? - Wszystkie myśli o Lilly i jej romantycznych  perypetiach wyparowały mi z 

głowy. - Michael, sadziłam, że ta impreza to mój prezent! Jest tak fantastycznie... śnieg, łyżwy, ty i 

ja... skąd wiedziałeś, że dokładnie tego bym chciała?

- Bo cię znam - powiedział Michael, odprowadzając mnie na bok, gdzie stanęliśmy przed 

takim   wielkim   kartonowym   pudłem,   którego   wcześniej   nie   zauważyłam.   Naprawdę   wielkim. 

Wyższym ode mnie. - Otwórz to.

Otworzyłam to ogromne kartonowe pudło, a w środku stał...

- Transporter Segway! - wrzasnęłam.

- Hm... - mruknął szybko Michael. - Niezupełnie. To znaczy owszem, to jest pojazd typu 

Segway,   ale   nie   Segway   Obiecaliśmy   sobie,   że   od   teraz   będziemy   robić   sobie   prezenty 

własnoręcznie, pamiętasz? No więc zrobiłem ci taką wyważoną hulajnogę: zupełnie jak Segway, 

tak samo niewywracalną, wytrzymałą i łatwą w obsłudze, ale to nie jest oryginalny...

- Och, Michael! - zawołałam, zarzucając mu ramiona na szyję. Poważnie zbierało mi się na 

płacz. Byłam taka szczęśliwa.

A zwłaszcza kiedy z głośników zaczęło lecieć (I've Had) The Time of My Life Wirującego 

seksu, a ja spojrzałam na taflę lodowiska i zobaczyłam, że moja mama jeździ z panem G..., a Tina z 

Borisem... A Lars jeździ z Janine (nie pytajcie mnie, skąd ona się tam wzięła)... a Shameeka jeździ 

z tym  swoim jak mu  tam...  A Perin jeździ z Ling Su (pomyślę  o tym  później), a pan doktor 

Moscovitz   jeździ   z   panią   doktor   Moscovitz,   chociaż   cały   czas   kłócą   się   na   temat   zbiorowej 

podświadomości... i nawet mój tata jeździ z Ronnie (jestem pewna, że Ronnie powie mu prędzej 

czy później, że kiedyś była mężczyzną)...

Ale, co najlepsze, J.P. jeździł z Lilly i wcale przed nią nie uciekał jak spłoszony jelonek, 

chociaż wyznała mu, że go kocha.

- Chodź, Michael - powiedziałam, pociągając go z powrotem na lód. - Niech to dla nas też 

będą najpiękniejsze chwile.

I tak się stało.

background image

PODZIĘKOWANIA

Serdecznie   dziękuję   Beth   Ader,   Jennifer   Brown,   Barb   Cabot,   Laurze   Langlie,   Abigail  

McAden i w szczególności Benjaminowi Egnatzowi.