background image

Meg Cabot 

 

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 5 

Księżniczka na różowo 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

- Widziałam raz księżniczkę... Cała była w różowym - suknia i płaszcz, i kwiaty,  

i wszystko. 

Frances Hodgson Burnett 

 Mała księżniczka  

 
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina 
Bądźcie dumni z Lwów LiAE! 

background image

 
5 MAJA                                                                         
NUMER 456/27  
 
Przyznano nagrody Targów Nauki  
Rafael Menendez 
W  ramach  Targów  Nauki  w  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina  uczniowie  przedmiotów  ścisłych 
zgłosili 21 projektów. Kilka z nich przeszło do nowojorskiego etapu regionalnego, który odbędzie 
się w przyszłym miesiącu. Judith Gershner z klasy maturalnej dostała pierwszą nagrodę za analizę 
ludzkiego  genomu.  Specjalne  wyróżnienia  otrzymali  Michael  Moscovitz  z  klasy  maturalnej  za 
program komputerowy modelujący śmierć czerwonego karła oraz uczeń klasy pierwszej, Kenneth 
Showalter, za eksperyment w dziedzinie transfiguracji płciowej u traszek. 
 
Drużyny hokeja na trawie wygrywają 
Ai-Lin Hong 
W miniony weekend obie drużyny hokeja na trawie, starsza i młodsza, pobiły przeciwników. Pod 
przewodnictwem  Josha  Richtera  z  klasy  maturalnej  starsza  drużyna  odniosła  przytłaczające 
zwycięstwo ze Szkołą Dwighta, 7 do 6 w dogrywce. Młodsza drużyna pokonała Dwighta wynikiem 
8 ; 0. Ekscytującą atmosferę obu meczów psuła pewna dziwnie uparta wiewiórka z Central Parku, 
która co chwila wdzierała się na boisko. Ostatecznie wiewiórkę przegoniła dyrektor Gupta. 
 
Księżniczka z LiAE spędza wiosenne ferie, budując domy dla bezdomnych w Appalachach 
Melanie Greenbaum 
Wiosenne ferie Mia Thermopolis z pierwszej klasy LiAE spędziła pracowicie. Mia, jak ujawniono 
jesienią  zeszłego  roku,  jest  w  gruncie  rzeczy  jedyną  spadkobierczynią  tronu  księstwa  Genowii. 
Poświęciła  te  pięciodniowe  ferie  na  prace  społeczne  w  ramach  akcji  Domy  Nadziei.  Na  temat 
swojej wycieczki do Wirginii Zachodniej, gdzie stawiano domy z dwiema sypialniami dla ubogich,  
księżniczka powiedziała: „Byłowporzo. Pomijając upiorny brak łazienki. No i to, że bez przerwy 
waliłam się młotkiem w palec". 
 
Tydzień maturzysty 
Josh Richter, przewodniczący klasy maturalnej 
Tydzień pomiędzy 5 a 10 maja to tydzień maturzysty. Czas uczcić klasę opuszczającą w tym roku 
LiAE,  która  napracowała  się  bardzo  przez  cały  rok,  pokazując  wam,  na czym  polega  rola  lidera. 
Poniżej plan tygodnia maturzysty:  
Pn - Bankiet - wręczenie nagród maturalnych  
Wt - Bankiet sportowców  
Śr - Debata maturzystów  
Czw - Wieczór skeczy maturzystów  
Pt - Dzień wagarowicza dla maturzystów  
Sob - Bal maturalny 
 
Od dyrekcji: 
Dzień  wagarowicza  dla  maturzysty  nie  jest  świętem  sankcjonowanym  przez  szkolne  władze.  W 
piątek, 9 maja, wszyscy uczniowie powinni stawić się na lekcjach. Ponadto, wszelkie prośby klas 
młodszych  o  zniesienie  zakazu  udziału  w  balu  maturalnym,  chyba  że  w  charakterze  osoby 
towarzyszącej maturzyście, zostają odrzucone. 
 
Do wszystkich uczniów: 
Do  władz  szkolnych  dotarła  informacja,  jakoby  uczniowie  nie  znali  obowiązującej  wersji 
szkolnego hymnu LiAE. Brzmią one następująco: 

background image

Lwy Einsteina, my za wami 
Dalej, dzielnie, dalej, dzielnie 
Dalej, dzielnie. 
Lwy Einsteina, kroczcie z nami 
Złoto, błękit, złoto, błękit, 
Złoto, błękit. 
Lwy Einsteina, jesteśmy z wami 
Niech świat pozna, 
co to męstwo. 
Lwy Einsteina, jesteśmy z wami 
Naprzód śmiało, naprzód śmiało 
po zwycięstwo! 
Proszę  pamiętać,  że  jeśli  podczas  tegorocznej  uroczystości  zakończenia  roku  szkolnego 
jakikolwiek  uczeń  zostanie  przyłapany  ha  śpiewaniu  wersji  alternatywnej  (zwłaszcza  tej 
zawierającej wyrażenia o charakterze obelżywym i/lub niecenzuralnym), będzie usunięty z terenu 
szkoły. Skargi na zbyt militarystyczny ton naszego hymnu szkolnego należy kierować na piśmie do  
sekretariatu  szkoły,  a  nie  wypisywać  na  ścianach  kabin  w  łazienkach  albo  omawiać  w 
uczniowskich programach w telewizji kablowej ogólnego dostępu. 
 
Listy do redakcji: 
Do wszystkich zainteresowanych: 
Artykuł Melanie Greenbaum w zeszłotygodniowej edycji „Atomu" na temat postępów w walce o 
równouprawnienie  kobiet  w  przeciągu  ostatnich  trzydziestu  lat  był  żałośnie  infantylny.  Seksizm 
nadal żyje i ma się dobrze, nie tylko na świecie, ale również w naszym kraju. Na przykład w Utah 
powszechną  praktyką  jest  zawieranie  małżeństw  poligamicznych,  i  to  z  bardzo  młodymi 
dziewczętami - 11-letnia panna młoda nie budzi tam zdziwienia. Ortodoksyjni mormoni nadal żyją  
zgodnie z tradycjami swoich przodków, przyniesionymi na Zachód w połowie XIX wieku. Liczba 
osób pozostających w poligamicznych związkach jest w Utah oceniana być może nawet na 50 000, 
i to pomimo faktu, że poligamia nie jest tolerowana przez główny nurt kościoła mormońskiego, a 
za zawarcie związku poligamicznego z nieletnią może grozić do piętnastu lat więzienia. Nie mam 
zamiaru  dyktować  przedstawicielom  innych  kultur,  jak  mają  żyć.  Twierdzę  jedynie,  że  panna 
Greenbaum  musi  zdjąć  swoje  różowe  okulary.  Redakcja  „Atomu"  powinna  wreszcie  dać  szansę 
wypowiedzenia się w tych sprawach innym swoim współpracownikom, zamiast skazywać ich na 
relacjonowanie jadłospisów stołówki. 
Lilly Moscovitz 
 
Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów LiAE w cenie 50 centów za linijkę tekstu 
 
Osobiste 
Wszystkiego dobrego na urodziny, 
Reggie! 
Wreszcie jesteś słodką szesnastką! 
Dwie Helenki 
 
Osobiste 
C.F., pójdziesz ze mną na bal maturalny? Proszę, zgódź się. G.D. 
 
Osobiste 
M.T., z wyprzedzeniem życzymy Ci miłych urodzin! Pozdrawiamy, Twoi wierni poddani 
 
Osobiste 

background image

Od M.K. do M.W.: Moja miłość do ciebie Jak kwiat rozkwita Nigdy się nie skończy  -Tak za serce 
chwyta! 
 
Ogólne 
Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho! 
W tym tygodniu nowa dostawa: gumek, zszywaczy, notatników, pisaków. 
Poza tym karty Yu-Gi-Oh! i slim-fast o smaku truskawkowym. 
 
Na sprzedaż 
Gitara  basowa  Fender  Precision  bass,  kolor  błękitny,  nieużywana.  Z  amplitunerem  i  kasetami 
wideo z samouczkiem. 300 dolarów. Szafka nr 345. 
 
Towarzyskie 
Pierwszoklasistka,  kocha  romanse/czytanie,  pozna  starszego  chłopaka,  który  ma  te  same 
zainteresowania. Musi być wyższy niż 170 cm, wredni wykluczeni, wyłącznie niepalący. Żadnych 
metalowców, e-mail: lluvromance@liae.edu 
 
Znaleziono 
Para okularów, oprawki druciane, sala rozwoju zainteresowań. Odzyskasz, podając opis. Zgłaszać 
się do pani Hill. 
 
Zgubiono 
Kołonotatnik w stołówce, około 27 kwietnia. Przeczytaj, a ZGINIESZ! Nagroda za zwrot. Szafka 
nr 510. 
 
Jadłospis stołówki LiAE 
Zebrała: Mia Thermopolis  
Pn  - Pieczone ziemniaki z sosami, pizza na chlebie, paluszki rybne, klopsiki z  sosem w bagietce, 
pikantna sałatka z kurczaka 
Wt - Zupa i kanapka, pasztecik z kurczakiem, tuńczyk w chlebku pita, Indywidualna Pizza, nachos 
deluxe  
Śr  -  Sałatka  taco,  burrito,  hot  dog  w  cieście  z  piklami,  kanapka  z  mięsem,  pomidorem  i  sałatą, 
wołowina po włosku  
Czw  -  Sałatki  azjatyckie,  kurczak  w  serowej  panierce,  kukurydza,  frytki,  sałatki  z  makaronem, 
paluszki rybne  
Pt - Sałatki fasolowe, ser z grilla, karbowane frytki, bufallo bites, precel. 
 
Środa, 30 kwietnia, biologia 
 „Mia, widziałaś ostatni numer „Atomu"?”  
 „Shameeka.  Wiem,  właśnie  dostałam  swój  egzemplarz.  Wolałabym,  żeby  Lilly  przestała 
wspominać  o  mnie  w  swoich  listach  do  redakcji.  Rozumiesz,  jako  jedyna  pierwszoklasistka  w 
gazecie muszę zapłacić frycowe. Leslie Cho, naczelna, wkurzyła się tą uwagą o jadłospisie. Mnie 
TOTALNIE NIE PRZESZKADZA zajmowanie się cotygodniowym jadłospisem stołówki.” 
„No  cóż,  moim  zdaniem  Lilly  po  prostu  uważa,  że  jeśli  twoim  prawdziwym  celem  jest  zostać 
któregoś  dnia  pisarką,  nie  osiągniesz  tego  tekstami  na  temat  kłopotów  z  sosem!””To  nieprawda. 
Wprowadziłam  kilka  szalenie  ważnych  innowacji  do  kolumny  z  jadłospisem.  Na  przykład  to  ja 
wymyśliłam, żeby pisać „Indywidualna Pizza przez duże I i duże P.” 
„Lilly tylko stara się dbać o twój najlepiej pojęty interes.” 
„Akurat.  Melanie  Greenbaum  jest  w  szkolnej  drużynie  koszykówki.  Jeśli  będzie  miała  ochotę, 
powali  mnie  na  ziemię  jednym  palcem.  Nie  wydaje  mi  się,  żeby  wkurzanie  Melanie  było 
działaniem w moim interesie.” 

background image

„A więc.” 
„Co a więc?” 
„A więc zaprosił cię już ?????” 
„Kto i na co mnie zaprosił?” 
„CZY MICHAEL ZAPROSIŁ CIĘ JUŻ NA BAL MATURALNY?????” 
„Aha. Nie.” 
„Mia,  bal  maturalny  jest  za  niecałe  DWA  TYGODNIE!  Jeff  zaprosiłmnie  już  MIESIĄC  TEMU. 
Jak masz na czas zdobyć sukienkę, skoro nie wiesz, czy idziesz, czy nie? Poza tym musisz umówić 
się  do  fryzjera  i  manikiurzystki,  zamówić  kwiat  do  przypięcia  do  sukni,  a  on  musi  wynająć 
limuzynę, załatwić sobie smoking i zrobić rezerwację na kolację. Wiesz, że to nie żadna pizza po 
kręglach w Bowlmor Lanes. Chodzi o kolację i tańce w ???????! Poważna sprawa!” 
„Jestem pewna, że Michael niedługo mnie zaprosi. Ma teraz mnóstwo na głowie: ta nowa kapela, 
studia od jesieni i tak dalej.” 
„No cóż, lepiej go trochę pogoń. Nie chcesz chyba, żeby cię potem zapraszał w ostatniej chwili. Bo 
wtedy, jeśli się zgodzisz, będzie wyglądało tak, jakbyś czekała właśnie na jego zaproszenie.” 
„Hej, ja i Michael chodzimy ze sobą. Przecież ja bym nie poszła tam z kimś innym. Jakby zresztą 
ktokolwiek inny miał zamiar mnie zaprosić... Shameeka, ja nie jestem TOBĄ. Przy mojej szafce w 
szatni nie ustawia się kolejka facetów z maturalnej klasy, którzy tylko czekają na dogodny moment, 
żeby  mnie  zaprosić.  I  przecież  ja  bym  na  to  nie  poszła.  To  znaczy,  nie  poszła  z  innym  facetem. 
Gdyby mnie zaprosił. Bo kocham Michaela każdym włókienkiem mojej duszy.” 
„No cóż, mam tylko nadzieję, że zaprosi cię niedługo, bo nie chcę być jedyną pierwszoklasistką na 
balu maturalnym! Kto ze mną pójdzie pogadać do łazienki dla dziewczyn ?” 
„Nie martw się. Będę tam. Ups... O co chodzi z tymi robakami lodowymi?” 
„Różnią się od robaków ziemnych tym, że...” 
 
-  Panie  Profesorze  Sturgess,  te  notatki,  które  wymieniałyśmy  z  Shameeka,  były  jak  najbardziej 
związane z tematem lekcji, PRZYSIĘGAM. No, ale nieważne. 
 
 
ROBAKI LODOWE 
Wszyscy wiedzą o zagrożeniach dla środowiska naturalnego, w którym żyją niedźwiedzie polarne, 
pingwiny,  arktyczne  lisy  oraz  foki:  lodowców.  Ale  wbrew  powszechnej  opinii  lodowce 
umożliwiają istnienie życia nie tylko na lodzie i pod lodem, ale i w samym lodzie też. 
Ostatnio  naukowcy  odkryli  istnienie  przypominających  stonogi  robaków,  które  mieszkają 
wewnątrz  lodowców  i  innych  rodzajów  lodu  -  nawet  w  lodach  metanowych  na  dnie  Zatoki 
Meksykańskiej.  Te  stworzenia,  nazwane  robakami  lodowymi,  mają  dwa  i  pół  do  pięciu 
centymetrów  długości  i  żywią  się  chemotroficznymi  bakteriami,  które  żywią  się  metanem,  albo 
jakoś tak inaczej żyją z nimi w symbiozie... 
 
Tylko 93 słowa... Zostało mi jeszcze 157. 
 
JAK  JA  MAM  SIĘ  SKUPIĆ  NA  ROBAKACH  LODOWYCH,  SKORO  MÓJ  CHŁOPAK  NIE 
ZAPROSIŁ MNIE NA SWÓJ BAL MATURALNY??????? 
 
Środa, 30 kwietnia, zdrowie i przepisy bezpieczeństwa 
- Mia dlaczego masz taką minę, jakbyś właśnie zeżarła skarpetkę? 
- Nauczyciel biologii złapał Shameekę i mnie na pisaniu liścików i obu nam kazał napisać pracę na 
250 słów na temat robaków lodowych. 
-  I  co?  Spójrz  na  to  jak  na  artystyczne  wyzwanie.  Poza  tym  250  stów  to  pestka  dla  takiej 
dziennikarki jak ty. Powinnaś machnąć to w pół godziny. 
- Lilly, czy twój brat rozmawiał z Tobą o balu maturalnym? 

background image

- Hm. O czym? 
- O balu. No wiesz. Balu maturalnym. Tym, który odbędzie się w przyszłą sobotę. Mówił Ci może, 
czy zamierza... hm... zaprosić kogoś? 
- KOGOŚ?A kogo konkretnie masz na myśli, mówiąc KOGOŚ? Jego PSA? 
- Wiesz, co mam na myśli. 
- Michael nie rozmawia ze mną o takich sprawach jak bale maturalne, Mia. Michael dyskutuje ze 
mną głównie o takich rzeczach, jak - na przykład - czy to jego, czy nie jego kolej wyjąć naczynia 
ze zmywarki, nakryć stół albo wynieść do zsypu zużyte chusteczki higieniczne po spotkaniu grupy 
terapeutycznej  Dorosłych  Ofiar  Porwania  przez  Kosmitów  w  Dzieciństwie,  którą  prowadzą  nasi 
rodzice. 
- Aha. Tak się tylko zastanawiałam. 
- Nie martw się, Mia. Jeśli Michael w ogóle kogoś zaprosi na bal maturalny, to na pewno Ciebie. 
- Jak to „JEŚLI" Michael kogoś zaprosi na bal maturalny? 
- No dobra, chciałam powiedzieć „KIEDY". Co się z Tobą dzieje? 
- Nic. Tylko wiesz, Michael to moja jedyna prawdziwa miłość, i zaraz kończy szkołę, i jeśli w tym 
roku  nie  pójdziemy  na  bal  maturalny,  to  już  nigdy  na  bal  maturalny  nie  pójdę.  Chyba  że  wtedy, 
kiedy JA będę w klasie maturalnej, ale to dopiero za TRZY LATA!!!!!!!!!! A poza tym do tej pory 
Michael będzie już kończył studia. I co wtedy? Może będzie miał brodę albo coś!!!!! Nie można iść 
na bal maturalny z kimś, kto ma BRODĘ. 
- Widzę, że bierzesz to strasznie emocjonalnie. Zbliża Ci się okres czy co? 
-  NIE!!!!!!!  JA  TYLKO  CHCĘ  IŚĆ  NA  BAL  MATURALNY  ZE  SWOIM  CHŁOPAKIEM, 
ZANIM  SKOŃCZY  SZKOŁĘ  I/LUB  ZAPUŚCI  SOBIE  NA  TWARZY  ZBĘDNE 
OWŁOSIENIE!!!!!!!!! CO W TYM ZŁEGO??????? 
-  O  kurczę!  Ty  sobie  lepiej  łyknij  panadol.  I  zamiast  pytać  mnie,  czy  moim  zdaniem  mój  brat 
pójdzie na bal maturalny, czy nie pójdzie, powinnaś SIEBIE o coś  zapytać, a mianowicie czemu 
jakiś kompletnie przestarzały, pogański rytuał taneczny jest dla Ciebie taki ważny. 
- Po prostu jest ważny, wystarczy???? 
-  Czy  to  dlatego,  że  kiedyś  Twoja  mama  nie  pozwoliła  Ci  kupić  Wspaniałej  Sukni  Królowej 
Maturalnego Balu dla Twojej Barbie i musiałaś sama ją zrobić z papieru toaletowego? 
-  HALO!!!!  Lilly, wydawało mi się, że kto jak kto, ale Ty zauważysz, że bal maturalny odgrywa 
kluczową rolę w procesie socjalizacji nastolatków. No bo spójrz tylko na listę wszystkich filmów, 
które na ten temat nakręcono: 
 
FILMY, W KTÓRYCH SCENARIUSZU ISTOTNĄ ROLĘ ODGRYWA BAL MATURALNY 
 
Dziewczyna w różowej sukience: 
Czy  Molly  Ringwald  pójdzie  na  bal  maturalny  z  fajnym  bogatym  chłopakiem,  czy  ze 
zdziwaczałym biedaczyną? A niezależnie od tego, kogo wybierze, czy ona naprawdę sądzi, że jemu 
spodoba się ta sukienka przypominająca ohydny, różowy worek na ziemniaki, którą właśnie sobie 
szyje? 
Zakochana złośnica: 
Julia  Stiles  i  Heath  Ledger.  Czy  była  kiedykolwiek  bardziej  idealna  para?  Moim  zdaniem,  nie.  I 
trzeba tylko balu maturalnego, żeby mogli się o tym przekonać. 
Dziewczyna z doliny: 
Pierwsza  główna  rola  filmowa  Nicolasa  Cage'a.  Gra  punk-rockowca,  który  wdziera  się  na  bal 
maturalny w małomiasteczkowej sali zabaw. Z kim nasza bohaterka pojedzie do domu limuzyną: z 
facetem  w  marynarce  z  napisem  tylko  dla  członkówklubu  czy  z  facetem  w  skórze?  Wszystko 
zależy od tego, co zdarzy się podczas balu. 
Footloose: 

background image

Niezapomniany Kevin Bacon w nieśmiertelnej roli Rena. Bohater namawia dzieciaki z miasteczka, 
w którym obowiązuje zakaz tańca, żeby wynająć salę za miastem i dać wyraz swojej niezależności, 
puszczając się w luzackie podrygi do muzyki Kenny'ego Logginsa. 
Cała ona: 
Rachael  Leigh  Cook  musi  iść  na  bal  maturalny,  żeby  dowieść,  że  nie  jest  wcale  tak  strasznym 
dziwadłem, za jakie wszyscy ją uważają. A potem okazuje się, że dziwadłem faktycznie jest, ale - i 
to jest najlepsze ze wszystkiego - Freddie Prinze Junior i tak ją kocha!!!!! 
Ten pierwszy raz: 
Młoda reporterka Drew Barrymore idzie w przebraniu na maturalny bal maskowy! Jej przyjaciółki 
przebierają się za fragmenty DNA, ale Drew jest mądrzejsza i podbija serce nauczyciela, w którym 
się  kocha,  przebierając  się  -  jakżeby  inaczej  -  za  księżniczkę.  (No  dobra.  Za  Rozalindę.  Ale 
wyglądało to jak kostium księżniczki). 
No i kto mógłby zapomnieć o: 
Powrocie do przyszłości: 
Jeśli Michael J. Fox nie wyswata swoich rodziców do czasu balu maturalnego, może się nigdy nie 
URODZIĆ!!!!!!!!!!!  Co  dowodzi  ważnej  roli  balów  maturalnych  zarówno  z  towarzyskiego,  jak  i 
BIOLOGICZNEGO punktu widzenia! 
-  A  co  powiesz  o  Carrie  ?  Czy  może  pomijasz  kubły  świńskiej  krwi  jako  niezbędny  element 
socjalizacji  nastolatków?  WIESZ,  O  CO  MI  CHODZI!!!!!!!!!!!  Okej,  okej,  uspokój  się.  Już 
rozumiem. 
- Jesteś po prostu zazdrosna, bo Borys nie może cię zaprosić, bo jest tylko pierwszakiem jak my! 
-  Przy  lunchu  zadbam,  żebyś  zjadła  porządną  porcję  białka,  bo  podejrzewam,  że  wegetarianizm 
rzucił Cisie wreszcie na komórki mózgowe. Potrzebujesz mięsa, i to zaraz. 
- Dlaczego tak umniejszasz moje problemy? Ja tu mam poważny kłopot i moim zdaniem powinnaś 
przyjąć do wiadomości, że nie ma on nic wspólnego z moją dietą ani cyklem menstruacyjnym. 
-  Naprawdę  sądzę,  że  powinnaś  położyć  się  na  chwilę  z  nogami  powyżej  głowy,  żeby  Ci  krew 
mogła z powrotem napłynąć do mózgu, bo cierpisz na poważne zakłócenia procesów myślowych. 
-  Lilly,  PRZYMKNIJ  SIĘ!  Ja  jestem  w  tej  chwili  bardzo  zestresowana!  No  bo  jutro  są  moje 
piętnaste urodziny, a ja wciąż jestem daleka od osiągnięcia samorealizacji. Nic w moim życiu nie 
dzieje  się tak,  jak  trzeba:  mój  ojciec  upiera  się,  że  mam  spędzić lipiec  i  sierpień razem  z  nim  w 
Genowii, w domu żyje mi się kompletnie beznadziejnie, bo moja ciężarna matka bez przerwy robi 
jakieś aluzje do własnego pęcherza moczowego i upiera się, że mojego przyszłego brata lub siostrę 
urodzi w domu, na naszym PODDASZU, mając do pomocy tylko położną (położną!), mój chłopak  
kończy  liceum  i  idzie  na  studia,  gdzie  bez  przerwy  będzie  narażony  na  kontakt  z  biuściastymi 
studentkami w czarnych  golfach, które lubią dyskutować (studentki, nie golfy) na temat Kanta, a 
moja  najlepsza  przyjaciółka  najwyraźniej  nie  rozumie,  dlaczego  bal  maturalny  jest  dla  mnie 
ważny!!!!!!!!!!!! 
- Zapomniałaś ponarzekać na babkę? 
-  Nie.  Nie  zapomniałam.  Grandmere  pojechała  do  Palm  Springs  na  chemiczne  złuszczanie 
naskórka. Wraca dopiero dzisiaj wieczorem. 
-  Mia,  sądziłam,  że  szczycisz  się  tym,  że  Ty  i  Michael  macie  taki  otwarty,  uczciwy  związek. 
Dlaczego po prostu go nie zapytasz, czy on planuje iść na bal? 
- NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ! No bo to zabrzmi tak, jakbym go prosiła, żeby mnie poprosił. 
- Nie, nie będzie. 
- Będzie. 
- Nie, nie będzie. 
- Będzie. 
- Nie, nie będzie. I nie każda studentka ma duży biust. Naprawdę powinnaś porozmawiać z jakimś 
specjalistą  od  zdrowia  psychicznego  w  sprawie  tej  absurdalnej  fiksacji  na  rozmiarze  własnego 
biustu. To nienormalne. 
- O, dzwonek. BOGU DZIĘKI!!!!!!!! 

background image

 
Środa, 30 kwietnia,  
TO  NIE  FAIR.  No  bo  ja  wiem,  że  moi  przyjaciele  mają  na  głowie  ważniejsze  sprawy  niż  bal 
maturalny - Michael jest zajęty maturą i swoim zespołem Skinner Box, Lilly ma ten swój program 
telewizyjny,  który  nawet  tylko  jako  program  kablówki  ogólnego  dostępu  co  tydzień  dokonuje 
przełomu  w  telewizyjnym  dziennikarstwie,  Tina  wciąż  szuka  faceta,  który  zajmie  w  jej  sercu 
miejsce jej byłego, Dave'a Faroua El-Abara, Shameeka zajęta jest w drużynie cheerleaderek, a Ling 
Su ma swój Klub Sztuki i tak dalej. 
Ale HEJ!!! Czy NIKT już nie myśli o balu maturalnym? W OGÓLE NIKT poza mną i Shameeką? 
To  przecież  w  przyszłym  tygodniu,  a  Michael  nadal  mnie  nie  zaprosił.  W  PRZYSZŁYM 
TYGODNIU!!!! Shameeką ma rację, jeśli idziemy, to najwyższy czas zacząć planować wyjście już 
teraz. 
Tylko jak ja mam zapytać Michaela, czy on ma zamiar mnie zaprosić? Przecież tak się nie robi. To 
by  kompletnie  odarło  z  romantyzmu  całą  sytuację.  Już  i  tak  fatalnie  się  złożyło,  że  moja  własna 
matka pierwsza musiała się oświadczyć, kiedy się przekonała, że jest w ciąży. Kiedy ją zapytałam, 
jak pan G. zadał TO pytanie, mama powiedziała, że nie zadał. Powiedziała, że rozmowa wyglądała 
tak: 
Helen Thermopolis: „Frank, jestem w ciąży.”  
Pan Gianini: „Och. Okej. Co chcesz teraz zrobić?”  
Helen Thermopolis: „Wyjść za ciebie.”  
Pan Gianini: „Dobrze.” 
Halo!!!!!!!!! Gdzie w TYM jest romantyzm??? „Frank, zaszłam w ciążę, pobierzmy  
się". „Okej".  
Nie no, ludzie! A gdyby tak: 
Helen Thermopolis: „Frank, nasienie twoich lędźwi zakiełkowało w moim łonie.” 
Pan  Gianini:  Helen,  nigdy  w  ciągu  trzydziestu  siedmiu  lat  mojego  życia  nie  przekazano  mi 
radośniejszej  wiadomości.  Czy  uczynisz  mi  ten  niewiarygodny  zaszczyt  i  zostaniesz  moją  żoną, 
moją bratnią duszą, moją partnerką na całe życie?” 
Helen Thermopolis: „Tak, mój ukochany obrońco.” 
Pan Gianini: „Moje życie! Moja nadziejo! Miłości moja!” (POCAŁUNEK) 
TAK  to  POWINNO  przebiegać.  Widzicie,  jaka  różnica?  O  wiele  lepiej  jest,  kiedy  facet  prosi 
dziewczynę, niż kiedy dziewczyna prosi faceta. 
Więc to oczywiste, że nie mogę ot, tak, podejść do Michaela i powiedzieć: 
Mia  Thermopolis:  „No  co  z  tym  balem  maturalnym?  Zaprosisz  mnie  wreszcie?  Bo  muszę  sobie 
kupić sukienkę.”  
Michael Moscovitz: „Okej.” 
NIE!!!!!!!!!!! To nie może tak wyglądać!!!!!!! Michael musi MNIE zaprosić. Musi powiedzieć: 
Michael Moscovitz: „Mia, te minione pięć miesięcy to najbardziej magiczne chwile w moim życiu. 
Być z tobą to tak, jakby człowiekowi morska bryza stale owiewała znużone namiętną troską czoło. 
Jesteś  jedynym  powodem,  dla  którego  żyję, tylko  dla  ciebie  bije moje  serce.  Byłoby  to  dla mnie 
największym honorem, jaki mi w życiu uczyniono, gdybyś pozwoliła mi towarzyszyć sobie na balu 
maturalnym, gdzie, musisz mi to obiecać, przetańczysz ze mną wszystkie tańce, oczywiście poza  
szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.” 
Mia Thermopolis:” Och, Michael, zupełnie mnie zaskoczyłeś! W ogóle się tego nie spodziewałam. 
Ale  ja  cię  uwielbiam  każdym  włókienkiem  mojej  duszy,  więc  oczywiście  pójdę  z  tobą  na  bal 
maturalny  i  przetańczę  z  tobą  wszystkie  tańce,  naturalnie  poza  szybkimi,  bo  te  przesiedzimy, 
ponieważ są takie beznadziejnie durne.” (POCAŁUNEK) 
Tak  to  powinno  wyglądać.  Jeśli  na  świecie  jest  jakaś  sprawiedliwość,  tak  to  właśnie  BĘDZIE 
wyglądało. 
Ale  KIEDY?  Kiedy  on  mnie  zapyta?  No  bo  przecież  nie  teraz.  Tylko  na  niego  popatrzcie,  on 
ewidentnie NIE myśli teraz o balu maturalnym. Kłóci się z Borysem Pelkowskim o akordy do ich 

background image

nowej  piosenki  Chłopak  z  kamieniem  w  dłoni,  która  jest  zjadliwą  krytyką  obecnej  sytuacji  na 
Środkowym Wschodzie. Przykro mi, ale od kogoś, kto troszczy się o ustawienie rozporek gryfu i  
sytuację na Środkowym Wschodzie, TRUDNO WYMAGAĆ, ŻEBY PAMIĘTAŁ O TAKICH  
DROBIAZGACH, JAK ZAPROSZENIE DZIEWCZYNY NA BAL MATURALNY. 
No cóż, mam za swoje. Za to, że się zakochałam w geniuszu. 
A przecież Michael jest naprawdę oddanym chłopakiem. I znam wiele dziewczyn, które  - tak jak 
Tina  -  strasznie  mi  zazdroszczą,  że  mam  tak  seksownego,  a  jednocześnie  tak  niesłychanie 
wspierającego  towarzysza  życia.  Bo  widzicie,  Michael  ZAWSZE  siada  obok  mnie  przy  lunchu, 
pomijając  wtorek  i  czwartek,  kiedy  ma  w  tym  w  czasie  spotkanie  Klubu  Komputerowego.  Ale 
nawet wtedy spogląda na mnie tęsknie z drugiego końca stołówki. 
No dobra, może nie spogląda tęsknie, ale czasami się do mnie uśmiecha, jeśli złapie mnie na  tym, 
że gapię się na niego przez całą stołówkę i usiłuję zdecydować, kogo przypomina bardziej  - Josha 
Harnetta czy ciemnowłosego Heatha Ledgera. 
Owszem,  przyznaję,  że  Michael  nie  uznaje  publicznego  okazywania  uczuć  -  co  mnie  wcale  nie 
zaskakuje,  skoro  gdziekolwiek  się  ruszę, łazi  za  mną  szwedzki  mistrz  krav  magi  o  wzroście  metr 
dziewięćdziesiąt - więc nie jest tak, żeby Michael mnie kiedykolwiek całował w szkole czy trzymał 
za rękę na korytarzu albo wkładał dłoń w tylną kieszeń moich dżinsów, kiedy spacerujemy ulicą, 
czy żeby opierał się o mnie całym ciałem, kiedy stoimy przy mojej szafce, w taki sposób jak Josh  
robi to z Laną... 
Ale kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami... 
Och, no dobra, więc jeszcze do drugiej bazy nie doszliśmy. Może poza tą jedną chwilą w czasie 
ferii wiosennych, kiedy budowaliśmy tamten dom. Ale sądzę, że to mógł być przypadek, bo mój 
młotek wisiał na pętelce przy moim kombinezonie, a Michael spytał, czy może go pożyczyć, a ja 
mu go nie mogłam dać, bo zajęta byłam podtrzymywaniem arkusza dykty, więc jego ręka tak jakby 
przypadkiem otarła się o mój biust, kiedy sięgał po młotek... 
No,  ale  i  tak.  Jesteśmy  ze  sobą  idealnie  szczęśliwi.  Bardziej  niż  szczęśliwi.  Jesteśmy 
EKSTATYCZNIE szczęśliwi. 
WIĘC 

DLACZEGO 

NIE 

ZAPROSIŁ 

MNIE 

JESZCZE 

NA 

BAL 

MATURALNY????????????????? 
O  mój  Boże.  Lilly  właśnie  zajrzała  mi  przez  ramię,  żeby  zobaczyć,  co  piszę,  i  przeczytała  ten 
ostatni fragment. Należało mi się za nadużywanie wielkich liter. Powiedziała właśnie: 
-  O Boże, nie mów mi, że NADAL obsesyjnie o tym rozmyślasz. 
Jakby to nie wystarczyło, Michael podniósł głowę i spytał: 
-  Obsesyjnie rozmyślasz o czym? (!!!!!!!!!) 
Myślałam, że Lilly mu coś powie!!!!!!!!! Myślałam, że powie: 
-  Och, Mia po prostu ma zator w mózgu, bo jeszcze jej nie zaprosiłeś na bal maturalny. 
Ale ona powiedziała tylko: 
-  Mia pracuje nad referatem na temat robaków lodowych. Michael stwierdził: 
-  Aha. 
1 wrócił do swojej gitary. Tylko Borys musiał dodać swoje: 
-    Ach,  metanowe  robaki  lodowe.  No  tak,  oczywiście.  Jeśli  istotnie  są  wszechobecne  w  płytkich 
złożach  gazu  na  dnie  morskim,  to  może  się  okazać,  że  mają  niebagatelny  wpływ  na  proces 
tworzenia  złóż  metanu  i  jego  rozpuszczanie  w  wodzie,  co  z  kolei  byłoby  niezwykle  istotne  dla 
gospodarki światowej, zważywszy, że gaz jest cennym źródłem energii. 
Co,  jak  wiecie,  przyda  mi  się  do  pracy  i  tak  dalej,  ale  naprawdę...  Skąd  on  w  ogóle  wie  takie 
rzeczy? 
Nie wiem, jak Lilly z nim wytrzymuje. Ja bym nie mogła. 
 
Środa, 30 kwietnia, francuski 
Dzięki Bogu za to, że istnieje Tina Hakim Baba. ONA JEDNA rozumie, co przeżywam. ORAZ w 
pełni mi współczuje. Mówi, że zawsze marzyła, żeby iść na bal maturalny z ukochanym  - tak jak 

background image

Molly  Ringwald  marzyła,  żeby  pójść  na  bal  maturalny  z  Andrew  McCarthym  w  Dziewczynie  w 
różowej sukience. 
Niestety, na nieszczęście dla Tiny, ukochany - czy raczej były ukochany - rzucił ją dla dziewczyny 
o imieniu Jasmine z turkusowym aparacikiem ortodontycznym. Ale Tina mówi, że nauczy się znów 
kochać, jeśli uda jej się znaleźć mężczyznę gotowego  zburzyć ochronny mur emocjonalny, który 
wzniosła wokół siebie po zdradzie Dave'a Faroua El-Abara. Wyglądało na to, że szansę miał Peter 
Tsu, którego Tina poznała w czasie ferii wiosennych, ale jego obsesyjne ukochanie Korn wkrótce 
ją zniechęciło. Normalna reakcja każdej rozsądnie myślącej kobiety. 
Tina  uważa,  że  Michael  zaprosi  mnie  jutro,  w  moje  urodziny.  Och,  proszę,  niech  tak  się  stanie! 
Byłby to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi ktokolwiek ofiarował. Oczywiście poza prezentem 
w postaci Grubego  Louie, którego podarowała mi mama. Ale mam nadzieję, że on tego nie zrobi 
przy mojej rodzinie. Bo Michael idzie z nami na miasto w moje urodziny. Wybieramy się jutro na 
kolację z Grandmere, tatą, mamą i panem Gianinim. Och, no i z Larsem, oczywiście. A potem, w 
sobotę wieczorem, mama chce urządzić dla mnie i wszystkich moich przyjaciół huczną imprezę na 
poddaszu (to znaczy, o ile nadal j będzie w stanie wtedy chodzić, biorąc pod uwagę stan jej sami-
wiecie-czego). 
Jednak  nie  wspomniałam  Michaelowi  o  problemie  mojej  mamy  z  jej  sami-wiecie-czym. 
Opowiadam się za budowaniem w pełni otwartego i szczerego związku z ukochanym mężczyzną, 
ale  doprawdy,  są  pewne  rzeczy,  których  nie  musi  wiedzieć.  Na  przykład  tego,  że  twoja  ciężarna 
matka ma problemy z pęcherzem. 
Tylko  Michaela  zaprosiłam  i  na  kolację, i  na  imprezę.  Wszyscy  inni,  łącznie  z  Lilly,  przychodzą 
tylko  na  imprezę.  Wyobrażacie  sobie,  jak  nieromantycznie  byłoby  jeść  urodzinową  kolację  ze 
swoją  matką,  ojczymem,  prawdziwym  ojcem,  babką,  ochroniarzem,  chłopakiem  ORAZ  jego 
siostrą? Starałam się nieco zredukować obciach. 
Michael  zapowiedział,  że  przyjdzie  i  na  kolację,  i  na  imprezę,  co  uważam  za  wielką  odwagę  i 
kolejny dowód, że to najlepszy chłopak na tym świecie. 
Gdybym tylko mogła jakoś go przyprzeć do muru w sprawie balu maturalnego. 
Tina  twierdzi,  że  powinnam  po  prostu  otwarcie  go  o  to  zapytać.  To  znaczy  Michaela.  Tina teraz 
niezachwianie wierzy w jasne stawianie spraw z chłopakami, a to dlatego, że z Dave'em bawiła się 
w jakieś gierki, a on ją zostawił i rzucił się w ramiona Jasmine o turkusowym uśmiechu. Ale ja tam 
nie  wiem.  To  w  końcu  BAL  MATURALNY.  Bal  maturalny  to  coś  specjalnego.  Nie  chcę  tego 
schrzanić.  
Zwłaszcza  że  będę  mogła  spokojnie  spotykać  się  z  Michaelem  jeszcze  tylko  przez  jakieś  dwa 
miesiące,  zanim  tata  nie  zawlecze  mnie  do  Genowii  na  lato.  Co  jest  strasznie  nie  fair.  „Przecież 
podpisałaś kontrakt, Mia", powtarza mi bez przerwy.  
To znaczy tata. 
Tak, podpisałam, mniej więcej ROK temu. No dobra, siedem miesięcy temu. Skąd wtedy miałam 
wiedzieć, że zakocham się jak szalona, do utraty tchu? No dobra, byłam już wtedy zakochana jak 
szalona i do utraty tchu, ale hej! Chodziłam z kimś zupełnie innym. A mój prawdziwy ukochany 
nie odwzajemniał moich uczuć. Albo, jeśli odwzajemniał (mówi, że tak!!!!!!!!!!!), to ja niezupełnie 
zdawałam sobie z tego sprawę, prawda? 
Więc  czy  tata  ma  prawo  oczekiwać,  że  teraz  spędzę  dwa  pełne  miesiące  z  dala  od  człowieka, 
któremu przyrzekłam swoje serce? 
Och, nie. Nie wydaje mi się. 
Spędzanie  w  Genowii  świąt  Bożego  Narodzenia  to  zupełnie  coś  innego.  No  bo  razem  to  było 
raptem trzydzieści siedem dni. Ale lipiec I sierpień? Oczekują, że spędzę dwa pełne MIESIĄCE z 
dala od NIEGO? 
No cóż, NIE MA MOWY. Tata uważa, że postępuje w tej sprawie racjonalnie, skoro początkowo 
miał zamiar wymusić na mnie, żebym spędziła w Genowii CAŁE lato. Ale ponieważ data porodu 
mamy  wypada  jakoś  w  czerwcu,  ostatecznie  pozwolił  mi  zostać  w  Nowym  Jorku  do  narodzin 
dziecka. Ach, tak. Dzięki, tato. 

background image

No  cóż,  będzie  musiał  jeszcze  trochę  odpuścić,  bo  jeśli  myśli,  że  ja  spędzę  dwa  ostatnie  letnie 
miesiące  pierwszego  roku,  odkąd  w  ogóle  mam  chłopaka,  Z  DALA  od  rzeczonego  chłopaka,  to 
czeka  go  bardzo  duża  niespodzianka.  Zresztą,  co  w  ogóle  można  robić  w  Genowii  latem?  NIC. 
Cały ten kraik roi się od turystów (zgoda, Nowy Jork też, ale jednak turyści w  Nowym Jorku są 
inni, o wiele mniej obrzydliwi niż ci, którzy jeżdżą do Genowii) i nawet nie obraduje parlament. Co  
ja  tam  będę  robiła  CAŁYMI  DNIAMI?  No  bo  tutaj  przynajmniej  będzie  to  całe  zamieszanie  z 
dzieckiem, kiedy już raz moja mama się spręży i je wreszcie urodzi, chociaż właściwie wolałabym, 
żeby  urodziła  jeszcze  przed  czerwcem,  bo  teraz  sytuacja  wygląda  KATASTROFALNIE.  To  jak 
życie  pod  jednym  dachem  z  yeti,  przysięgam  na  Boga,  mama  cały  czas  tylko  chodzi  po  domu, 
głośno tupiąc, i warczy na nas o byle co. Jest w takim fatalnym nastroju przez tę całą wodę, którą 
zatrzymuje  w  organizmie  i  ma  parcie  na  sami-wiecie-co  (moja  mama  udziela  czasami  ZBYT 
konkretnych informacji). 
A mówią, że ciąża to magiczny czas w życiu kobiety. No więc co z tą magią? Gdzie ten zachwyt 
nad cudem istnienia? Gdzie radość z dawania nowego życia? 
Najwyraźniej mama nigdy o żadnej z tych spraw nie słyszała. 
Cała  rzecz  w  tym,  że  to  już  ostanie  lato  Michaela  przed  studiami.  Dobra,  jego  uniwersytet  leży 
zaledwie  o  kilka  przystanków  metrem  w  stronę  centrum,  ale  już  nie  będę  mogła  widywać  go  w 
szkole. Na przykład już nie przejdzie koło mojej sali od algebry, żeby mi dać gummi worms, tak 
jak  dzisiaj  rano,  ku  wielkiej  zgryzocie  Lany  Weinberger,  której  chłopak  Josh  NIGDY 
niespodziewanie nie przyniósł gummi worms. 
Nie. Michael i ja powinniśmy spędzić lato razem, urządzać sobie urocze pikniki w Central Parku 
(chociaż  ja  nie  cierpię  pikników  w  parkach,  bo  bezdomni  wiecznie  do  ciebie  podchodzą  i  patrzą 
tęsknie na twoją kanapkę z pastą jajeczną czy z czymś tam, nieważne, a wtedy musisz ją im oddać, 
bo czujesz się taka winna, że ty masz tyle, kiedy inni nie mają niczego, a oni zazwyczaj nawet nie 
są ci wdzięczni, tylko mówią coś w rodzaju: „Nie cierpię pasty jajecznej", co jest moim zdaniem 
bardzo  nieuprzejme)  i  oglądać  Toscę  w  plenerze  (tyle  że  ja  nie  cierpię  opery,  bo  wszyscy 
zazwyczaj pod koniec tragicznie giną, no, ale nieważne). Zostają jeszcze spacery  na festiwal San 
Gennaro, a może Michael wygrałby dla mnie jakieś pluszowe zwierzątko na strzelnicy (chociaż on 
z  powodów  etycznych  sprzeciwia  się  używaniu  broni  palnej,  tak  jak  i  ja,  chyba  że  jest  się 
członkiem państwowych służb bezpieczeństwa albo żołnierzem czy coś, a te pluszowe zwierzątka, 
które rozdają w wesołych miasteczkach, są NAPRAWDĘ robione przez biedne dzieci, zaprzęgnięte 
do niewolniczej pracy w manufakturach w Gwatemali). 
Ale i tak. Byłoby totalnie romantycznie, gdyby tata się nie wtrącił i wszystkiego nie zepsuł. 
Lilly mówi, że mój tata najwyraźniej ma kompleks odrzucenia, odkąd jego ojciec umarł i zostawił 
go  na  pastwę  Grandmere,  i  to  dlatego  tak  strasznie  się  usztywnił  w  całej  tej  kwestii  spędzania 
przeze mnie lata w Genowii. 
Tyle że Grandpere umarł, kiedy tata był po dwudziestce - niezupełnie w latach najważniejszych dla 
jego  rozwoju  -  więc  nie  wiem,  jak  to  możliwe.  Ale  Lilly  mówi,  że  ludzka  psychika  działa  w 
pokrętny sposób i że powinnam po prostu przyjąć to do wiadomości i robić swoje. 
Moim  zdaniem,  osobą  z  problemem  jest  Lilly,  biorąc  pod  uwagę,  że  minęły  już  niemal  cztery 
miesiące, odkąd producenci, którzy nakręcili film w oparciu o moją biografię, wykupili opcję na jej 
program  telewizyjny  Lilly  mówi  prosto  z  mostu,  a  nadal  nie  udało  im  się  znaleźć  studia,  które 
chciałoby nakręcić odcinek pilotażowy. Ale  Lilly twierdzi, że przemysł rozrywkowy też działa w 
dziwny  i  pokrętny  sposób  (zupełnie  jak  ludzka  psychika),  co  ona  przyjęła  do  wiadomości  i  robi 
swoje, tak jak i ja powinnam. 
ALE JA NIGDY NIE ZAAKCEPTUJĘ TEGO, ŻE MÓJ TATA CHCE, ŻEBYM SPĘDZIŁA  
SZEŚĆDZIESIĄT  DWA  DNI  Z  DALA  OD  MĘŻCZYZNY,  KTÓREGO  KOCHAM!!!! 
NIGDY!!!!!!!!!!!!!! 
Tina mówi,  że  powinnam  postarać  się  o jakąś  letnią  praktykę  gdzieś  tu  na  Manhattanie,  a  wtedy 
tata nie będzie mógł kazać mi jechać do Genowii, ponieważ to by się wiązało z zawaleniem moich 
tutejszych  zobowiązań.  Tylko  ja  nie  znam  tu  żadnego  miejsca,  które  przyjęłoby  księżniczkę  na 

background image

praktykę.  No  bo  co  będzie  robił  Lars  przez  cały  dzień,  kiedy  ja  będę  wklepywała  dane  do 
komputera albo robiła kserokopie czy coś? 
Kiedy  weszłam  do  sali  przed  lekcją,  mademoisełle  Klein  pokazywała  jakimś  dziewczynom  ze 
starszej klasy zdjęcie takiej seksownej sukienki, którą zamawia z katalogu Victoria's Secret na bal 
maturalny.  Jest  opiekunką.  Tak  jak  pan  Wheeton,  trener  drużyny  szkolnej  i  nasz  nauczyciel  od 
zdrowia  i  zasad  bezpieczeństwa.  Idą  razem.  Tina  mówi,  że  to  najbardziej  romantyczna  rzecz,  o 
jakiej słyszała, poza moją mamą i panu Gianinim. Nie wyjawiłam Tinie bolesnej prawdy o tym, że 
to  moja  mama  oświadczyła  się  panu  Gianiniemu.  No  cóż,  nie  chcę  zdruzgotać  wszystkich 
kruchych, drogich Tinie złudzeń. Wolę ją trzymać w błogiej nieświadomości, także i w tej kwestii, 
że książę William nigdy nie odpisze na jej maile. To dlatego, że dałam jej fałszywy adres mailowy. 
Widzicie, musiałam coś zrobić, żeby przestała mnie o to męczyć. A jestem pewna, że ktokolwiek 
odbiera pocztę pod ksia-zew@zamekwindsor.com, bardzo sobie cenił jej pięciostronicową epistołę 
na temat tego, jak ona strasznie go kocha, zwłaszcza kiedy William wkłada te swoje bryczesy do 
gry w polo. 
Trochę  źle  się  czuję,  okłamując  Tinę,  ale  chciałam  tylko  poprawić  jej  nastrój.  I  któregoś  dnia 
faktycznie  zdobędę  dla  niej  prawdziwy  adres  mailowy  księcia  Williama.  Muszę  tylko  zaczekać  i 
zobaczyć  się  z  nim  na  pogrzebie  wagi  państwowej,  kiedy  umrze  ktoś  sławny.  Prawdopodobnie 
nastąpi to już niedługo Elizabeth Taylor jakoś tak kiepsko ostatnio wygląda. 
II mefaut des lunettes de soleil. 
Didier demand a essayer la jupe. 
Ja  zupełnie  nie  wiem,  jak  ktoś  tak  zakochany  w  panu  Wheetonie,  jak  podobno  zakochana  jest 
mademoiselle Klein, może zadawać nam tyle do domu. Czy wiosna, czas miłosnych uniesień, nie 
robi na niej żadnego wrażenia? 
Nikt, kto uczy w tej szkole, nie ma w sobie nawet grama romantyzmu. To samo można powiedzieć 
o większości ludzi, którzy się tu uczą. Bez Tiny byłabym naprawdę zgubiona. 
Jeudi, j'aifaił de 1'aerobic. 
 
PRACA DOMOWA 
Algebra: strony 279-300 
Angielski: Przyjdzie na pewno 
Biologia: skończyć referat o lodowych robakach 
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: strony 154-160 
RZ: i co jeszcze? 
Francuski: Ecńvez une histoire personnelle 
Historia cywilizacji: strony 310-330 
 
Środa, 30 kwietnia, w limuzynie w drodze do domu z Plaża 
Grandmere wyraźnie domyśla się, że mam jakiś kłopot. Pewnie podejrzewa, że chodziło o te całe 
wakacje w Genowii. Jakbym nie miała pilniejszych spraw na głowie. 
-  Czekają  nas  bardzo  przyjemne  chwile  tego  lata  w  Genowii,  Amelio.  Właśnie  trwają  prace 
wykopaliskowe,  wyobraź  sobie,  archeologowie  natrafili  na  grobowiec,  który  może  należeć  do 
twojej przodkini, księżnej Rosamundy. O ile wiem, zabiegi mumifikacyjne stosowane w Genowii 
w VIII stuleciu były w każdym calu tak zaawansowane jak te wykorzystywane przez Egipcjan. Kto 
wie, może spojrzysz w twarz kobiecie, która założyła książęcą dynastię Renaldich! 
Świetnie.  Spędzę  wakacje,  zaglądając  w  przegrodę  nosową  jakiejś  starej  mumii.  Ziszczone 
marzenia.  Och  nie  -  tak  mi  przykro,  Mia.  Wybij  sobie  z  głowy  spacery  z  twoim  ukochanym  po 
Coney  Island.  I  nie  będziesz  jako  wolontariuszka  douczać  dzieci  z  zaniedbanych  środowisk. 
Żadnego  fajnego  letniego  zajęcia  w  Kim's  Wideo,  gdzie  bym  sobie  przewijała  na  podglądzie 
Księżniczkę  Mononoke  i  Wojownika  Gwiazdy  Północy.  Nie,  czeka  mnie  bliski  kontakt  z 
tysiącletnimi zwłokami. Hura! 

background image

Chyba muszę być bardziej zmartwiona tą sprawą z Michaelem, niż MNIE SAMEJ się wydawało, 
bo w środku wykładu na temat napiwków (manikiurzystce  - 3 dolary, pedikiurzystce - 5 dolarów, 
taksówkarzowi  -  2  dolary  za  kurs  poniżej  10  dolarów,  5  dolarów  za  jazdę  na  lotnisko,  od 
rachunków  restauracyjnych  -  podwójny  podatek,  chyba  że  w  którymś  stanie  podatek  ten  wynosi 
mniej niż 8 procent, i tak dalej)  
Grandmere wrzasnęła: 
- AMELIO! CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE? 
Musiałam podskoczyć chyba na trzy metry w górę. Tak totalnie myślałam o Michaelu. O tym, jak 
przystojnie wyglądałby w smokingu. O tym, że mogłabym mu kupić czerwoną różę do butonierki, 
taką  bez  ozdób  z  asparagusa,  bo  chłopcy  asparagusa  nie  lubią.  A  ja  mogłabym  włożyć  czarną 
sukienkę,  taką  na  jednym  ramiączku,  jakie  nosi  Kirsten  Dunst  na  premiery  filmów,  z 
asymetrycznym dołem i rozcięciem z jednego boku, i buty na wysokim obcasie, wiązane troczkami 
wokół kostek. 
Grandmere mówi, że na dziewczynach poniżej osiemnastego roku życia czerń wygląda ponuro, a te 
wiązane troczkami buty przypominają jej sandały, które Russel Crowe nosił w  Gladiatorze - i że 
większość kobiet nie wygląda w nich dobrze. 
No, ale nieważne. Zupełnie spokojnie mogę się posypać brokatem do ciała. Grandmere nawet NIE 
WIE, że brokat do ciała istnieje. 
-  Amelio! - mówiła Grandmere. Nie mogła wrzeszczeć za głośno, bo twarz jeszcze ciągle ją piecze 
po  chemicznym  złuszczaniu.  Wiedziałam  o  tym,  bo  Rommel,  jej  prawie  wyłysiały  miniaturowy 
pudel,  który  wygląda,  jakby  sam  przeszedł  jeden  czy  dwa  zabiegi  chemicznego  złuszczania 
naskórka,  ciągle  usiłował  wskakiwać  jej  na  kolana  i  lizać  ją  po  twarzy,  jakby  była  surowym 
befsztykiem  czy  coś.  Nie  chcę,  żeby  komuś  się  zrobiło  niedobrze,  ale  właściwie  trochę  tak  to 
wyglądało. Albo jakby Grandmere przypadkiem dostała się pod jeden z tych odkurzaczy, którymi 
w Silkwood zdejmują z Cher promieniowanie. 
-    Czyś  ty  słyszała  chociaż  jedno  słowo  z  tego,  co  mówiłam?  -  Grandmere  miała  zbolałą  minę. 
Przede wszystkim dlatego, że twarz ją piekła, jestem pewna. - Któregoś dnia to ci się może bardzo 
przydać, jeśli utkniesz gdzieś bez kalkulatora albo limuzyny. 
-  Przepraszam,  Grandmere  - powiedziałam. I naprawdę było mi przykro.  Z dawaniem napiwków 
radzę sobie fatalnie, bo to jest związane z matematyką, a w dodatku z szybkim myśleniem, kiedy 
człowiek nawet nie może spokojnie usiąść. Zawsze jak zamawiam jedzenie z Number One Noodle 
Son, muszę pytać ludzi z restauracji, ile wyniesie rachunek, żeby na kalkulatorze policzyć sobie, ile 
napiwku  będę  musiała  dać  dostawcy,  zanim  zdąży  dotrzeć  do  naszych  drzwi.  Bo  w  przeciwnym 
razie kończy się na tym, że facet stoi w progu jakieś dziesięć minut i czeka, aż ja obliczę, ile mu 
dać od zamówienia na siedemnaście dolarów pięćdziesiąt. 
-    Nie  wiem,  co  się  z  tobą  ostatnio  dzieje,  Amelio  -  powiedziała  Grandmere,  nadal  nabzdyczona. 
No  cóż,  też  byście  się  bzdyczyli,  gdybyście  wyrzucili  kasę  na  chemiczne  usunięcie  dwóch  czy 
trzech wierzchnich warstw naskórka z twarzy. - Mam nadzieję, że nie martwisz się ciągle matką i 
tymi jej idiotycznymi planami rodzenia w domu. Już ci mówiłam, twoja matka zapomniała, co to 
bóle porodowe. Jak tylko zaczną jej się skurcze, będzie błagała, żeby ją zabrać do szpitala na miłe 
małe znieczulenie. 
Westchnęłam. Chociaż FAKTYCZNIE niepokoi mnie to, że matka wybrała poród w domu zamiast 
przyjemnego,  bezpiecznego  porodu  w  czystym  szpitalu  -  gdzie  mają  butle  z  tlenem,  automaty  ze 
słodyczami  i  doktora  Kovaea  -  staram  się  jednak  nie  myśleć  o  tym  za  wiele...  Zwłaszcza  że 
Grandmere chyba ma rację. Moja mama płacze jak dziecko, kiedy się uderzy w palec u nogi. Jak 
ona zniesie długie godziny bólów porodowych? Teraz jest znacznie starsza, niż kiedy rodziła mnie.  
Jej trzydziestosześcioletnie ciało nie nadaje się do trudów porodu. Ona przecież nawet nie ćwiczy! 
Grandmere wpatrywała się we mnie złym wzrokiem. 
-    Przypuszczam,  że  to  trochę  wina  nagłej  zmiany  pogody  -powiedziała.  -  Wiosną  młodzi  ludzie 
mają skłonność do roztargnienia. No i oczywiście jutro masz urodziny. 

background image

Absolutnie  nie  miałam  nic  przeciwko  temu,  żeby  Grandmere  uznała,  że  dlatego  właśnie  jestem 
niezbyt  przytomna.  Z  powodu  urodzin  i  dlatego,  że  moi  przyjaciele  i  ja  jesteśmy  na  wiosnę  cali 
rozświergotani jak te skowronki. 
-    Amelio,  jesteś  osobą,  dla  której  szalenie  trudno  wybrać  prezent  urodzinowy  -  ciągnęła 
Grandmere,  sięgając  po  swojego  sidecara  i  papierosy.  Grandmere  sprowadza  sobie  papierosy  z 
Genowii,  żeby  nie  musieć  płacić astronomicznego  podatku,  jaki  narzuca  się  na  nie  tu,  w  Nowym 
Jorku, z nadzieją, że ludzie zniechęcą się do palenia. Niestety, to nie działa, bo wszyscy palacze z  
Manhattanu po prostu wskakują w wagon kolejki PATH i jadą po fajki do New Jersey. 
-    Nie  jesteś  typem,  któremu  daje  się  biżuterię  -  mówiła  Grandmere,  zapalając  papierosa  i 
zaciągając  się  nim  łapczywie.  -  I  chyba  w  ogóle  nie  doceniasz  eleganckich  ubrań.  I  trudno 
powiedzieć, żebyś miała jakieś określone hobby. Zauważyłam głośno, że MAM hobby. I nawet nie 
tylko hobby, ale wręcz POWOŁANIE: pisarstwo. 
Grandmere tylko machnęła ręką i odparła: 
-  Ale to nie jest PRAWDZIWE hobby. Nie grasz w golfa, nie malujesz... 
Poczułam się trochę urażona, że zdaniem Grandmere pisanie to nie jest prawdziwe hobby. Bardzo 
się zdziwi, kiedy dorosnę, a moje książki zaczną się ukazywać drukiem. Wtedy pisanie będzie nie 
tylko moim hobby, ale i ścieżką kariery. Może pierwsza książka, jaką napiszę, będzie o niej. Nazwę 
ją: Klaryssa, czyli szaleństwa książęcych rodów, pamiętnik autorstwa księżniczki Mii z Genowii. A  
Grandmere nie będzie mogła podać mnie do sądu, tak jak Daryl Hannah nie mogła nikogo pozwać 
do  sądu,  kiedy  zrobili  ten  film  o  niej  i  Johnie  F.  Kennedym,  bo  to  wszystko  będzie  w  stu 
procentach prawda! HA! 
-  A co ty CHCESZ dostać na urodziny, Amelio? - zapytała Grandmere. 
Musiałam się nad tym chwilę zastanowić. Oczywiście tego, czego NAPRAWDĘ chcę, Grandmere 
nie może mi dać. Ale pomyślałam sobie, że nie zaszkodzi poprosić. No więc spisałam tę listę: 
 
LISTA PREZENTÓW, KTÓRE CHCIAŁABYM DOSTAĆ NA PIĘTNASTE URODZINY 
1.  Rozwiązanie problemu światowego głodu. 
2.  Nowy kombinezon, rozmiar 38. 
3.  Nową szczotkę dla Grubego Louie (zżarł rączkę starej). 
4.  Liny elastyczne do sali balowej (żebym mogła ćwiczyć powietrzne akrobacje jak Lara Croft). 
5.  Małego braciszka albo siostrzyczkę, zdrowo urodzonego. 
6.    Wpisanie  orek  na  listę  zagrożonych  gatunków,  żeby  zatoka  Puget  Sound  mogła  otrzymać 
rządową dotację na wysprzątanie zanieczyszczonych terenów godowych i lęgowych. 
7.  Głowę Lany Weinberger na srebrnej tacy (tylko żartuję no cóż, nie do końca...). 
8.  Własną komórkę. 
9.  Żeby Grandmere rzuciła palenie. 
10. Żeby Michael Moscovitz zaprosił mnie na bal mat. 
Spisując tę listę, pomyślałam sobie ze smutkiem, że dostanę z niej na urodziny najprawdopodobniej 
tylko numer 2. To znaczy, DOSTANĘ też braciszka lub siostrzyczkę, ale dopiero najwcześniej za 
jakiś  miesiąc.  Grandmere  nijak  się  nie  da  namówić  na  rzucenie  palenia  ani  na  te  taśmy  do 
akrobacji. Światowy głód i kwestia, orek nie leżą, że tak powiem, w gestii znanych mi osób. Tata 
mówi, że komórkę zaraz zgubię i/lub rozwalę, tak jak laptop, który mi dał. (To nie moja wina. Ja 
go  tylko  na  moment  wyjęłam  z  plecaka  i  postawiłam  na  krawędzi  umywalki,  bo  szukałam 
błyszczyku do ust. To nie moja wina, że wtedy Lana Weinberger na mnie wpadła ani że wszystkie 
umywalki  w  naszej  szkole  są  zapchane.  Komputer  był  pod  wodą  tylko  przez  kilka  sekund, 
naprawdę  powinien  był  działać  po  wyschnięciu.  Niestety  nawet  Michael,  który  jest  geniuszem 
technicznym, tak samo jak muzycznym, nie zdołał go odratować). 
Oczywiście,  jedyna  rzecz,  na  której  skupiła  się  Grandmere,  to  pozycja  numer  10,  ta,  do  której 
przyznałam  się  przed  nią  wyłącznie  pod  wpływem  chwilowej  słabości  i  o  której  w  ogóle  nie 
powinnam była wspominać, biorąc pod uwagę, że przed upływem dwudziestu czterech godzin ona 
i Michael spotkają się przy jednym stoliku w Les Hautes Manger na mojej urodzinowej kolacji. 

background image

-  Co to jest ten „bal mat"? - spytała Grandmere. - Nie znam tego określenia. 
W  głowie  mi  się  to  nie  mieściło.  No,  ale  z  drugiej  strony,  Grandmere  prawie  nigdy  nie  ogląda 
telewizji, nawet powtórek Uufder She Wrote ani Golden Girls, jak to robią wszyscy ludzie w jej 
wieku, więc mało prawdopodobne, żeby kiedyś trafiła na emisję Dziewczyny w różowej sukience 
na TBS albo gdzie indziej. 
-  To rodzaj imprezy, Grandmere - powiedziałam, sięgając po moją listę. - Nieważne. 
-  A ten młody Moscovitz jeszcze cię nie zaprosił na tę imprezę?  - drążyła Grandmere. - Kiedy to 
ma być? 
-  W następną sobotę - powiedziałam. - Czy możesz oddać mi listę? 
-    A  czemu  nie  pójdziesz  bez  niego?  -  spytała  Grandmere.  Roześmiała  się,  a  potem  tego 
pożałowała,  bo  chyba  od  nagłego  rozciągania  mięśni  boli  ją  twarz.  -  Jak  ostatnim  razem. 
Rozumiesz, żeby mu pokazać. 
-    Nie  mogę  -  odparłam.  -  To  impreza  wyłącznie  dla  maturzystów.  Maturzysta  może  zabrać  do 
towarzystwa  osobę  z  młodszej  klasy,  ale  osoba  z  młodszej  klasy  nie  może  iść  tam  sama.  Lilly 
mówi, że powinnam po prostu zapytać Michaela, czy się wybiera, ale... 
-  NIE! - Grandmere wytrzeszczyła oczy. W pierwszej chwili pomyślałam, że się zakrztusiła kostką 
lodu, ale okazało się, że to tylko wyraz oburzenia. Grandmere ma eyeliner wytatuowany dookoła 
oczu, zupełnie jak Michael Jackson, więc nie musi co rano zawracać sobie głowy makijażem. Ale 
kiedy  wytrzeszcza  oczy  -  no  cóż,  trochę  to  szokuje.  -  Nie  możesz  go  SAMA  zapytać  - 
zaprotestowała  Grandmere.  -  Ile  razy  ja  ci  to  mam  powtarzać,  Amelio?  Mężczyzna  jest  jak  małe 
leśne  zwierzątko.  Trzeba  go  WYWABIAĆ  z  nory  garstką  okruszków  i  delikatnymi  słowami 
zachęty. Nie możesz tak po prostu chwytać za kamień i walić go nim po głowie. 
Zgadzam się z tym co do joty. Nie mam najmniejszej ochoty  walić Michaela po głowie.  Ale nie 
bardzo rozumiem, o co chodzi z tymi okruszkami. 
-  No cóż - westchnęłam. - To co ja mam zrobić? Bal jest za niecałe dwa tygodnie, Grandmere. Jeśli 
mam iść, muszę to wiedzieć jak najwcześniej. 
-  Powinnaś jakoś nawiązać do tematu - doradziła Grandmere. - SUBTELNIE. 
Zastanowiłam się nad tym. 
-  To znaczy, twoim zdaniem, powinnam powiedzieć coś w rodzaju: „Któregoś dnia widziałam w 
katalogu Victoria's Secret idealną sukienkę na bal maturalny?" 
-    Dokładnie  -  powiedziała  Grandmere.  -  Pomijając  że,  oczywiście,  księżniczki  nigdy  nie  kupują 
gotowych ubrań, Amelio, a już NA PEWNO nie z katalogu. 
-  Racja - odparłam. - Ale, Grandmere, nie uważasz, że on z miejsca przejrzy podstęp? 
Grandmere parsknęła, a potem chyba tego pożałowała i przytrzymała swojego drinka przy twarzy, 
żeby ochłodzić podrażnioną skórę. 
-    Mówisz  o  siedemnastoletnim chłopcu, Amelio  -  powiedziała.  -  Nie  o  superszpiegu.  Nie  będzie 
miał zielonego pojęcia, jakie są twoje zamiary, jeśli zrobisz to odpowiednio delikatnie. 
Sama  nie  wiem.  Nigdy  nie  wychodziła  mi  dobrze  taka  subtelność.  Na  przykład  któregoś  dnia 
usiłowałam  subtelnie  dać  do  zrozumienia  swojej  matce,  że  Ronnie,  nasza  sąsiadka,  którą  mama 
dopadła  na  korytarzu  po  drodze  do  zsypu,  mogła  nie  chcieć  wysłuchiwać  o  tym,  ile  razy  mama 
musi wstawać w nocy do ubikacji teraz, kiedy dziecko naciska jej mocno na pęcherz. Mama tylko 
na mnie popatrzyła i rzuciła: 
- Masz jakieś ostatnie życzenie przed egzekucją, Mia? Pan Gianini i ja zgodziliśmy się, że bardzo 
nam  obojgu  ulży,  kiedy  mama  wreszcie  urodzi  to  dziecko.  Jestem  pewna,  że  Ronnie  nam 
przytaknie. 
 
Czwartek, 1 maja, 00.01 po północy 
No  cóż.  Stało  się.  Mam  piętnaście  lat.  Już  nie  jestem  dziewczynką.  Jeszcze  nie  jestem  kobietą. 
Zupełnie jak Britney. 
CHA, CHA, CHA. 

background image

Właściwie  wcale  nie  czuję  się  inaczej  niż  minutę  temu,  kiedy  miałam  czternaście  lat.  Z  całą 
pewnością  NIE  WYGLĄDAM  inaczej.  Jestem  wciąż  tym  samym  dziwadłem  o  wzroście  metr 
siedemdziesiąt pięć i biuście siedemdziesiąt pięć A. Może moje  
włosy wyglądają nieco lepiej, odkąd Grandmere kazała mi zrobić pasemka, a Paolo przystrzyga je 
w  miarę  odrastania.  Sięgają  mi  teraz  prawie  do  brody  i  nie  mają  takiego  trójkątnego  kształtu  jak 
kiedyś. 
Poza tym, przykro mi, ale nic nowego. Nadal. Żadnej różnicy. Zero. 
Chyba cała ta moja piętnastoletność zachodzi w środku, bo na zewnątrz z całą pewnością nic nie 
widać. 
Właśnie sprawdziłam skrzynkę pocztową, żeby zobaczyć, czy ktoś o mnie pamiętał, i już mam pięć 
wiadomości  urodzinowych:  jedną  od  Lilly,  jedną  od  Tiny,  jedną  od  mojego  kuzyna  Hanka  (w 
głowie mi się nie mieści, że ON pamiętał, jest teraz znanym modelem i prawie nigdy  go już nie 
widuję - niewielka strata - chyba że półnagiego na billboardach, co jest szczególnie żenujące, jeśli 
reklamuje obcisłą bieliznę męską), jedną od mojego kuzyna księcia Renę i jedną od Michaela. 
Ta  od  Michaela  jest  najlepsza.  To  własnoręcznie  przez  niego  zrobiony  animowany  rysunek. 
Dziewczyna w książęcej tiarze, z wielkim pomarańczowym kotem, otwiera pudełko z prezentem. 
Kiedy  ściąga  cały  papier,  z  pudełka  wyskakują  wśród  fajerwerków  słowa:  WSZYSTKIEGO 
NAJLEPSZEGO, MIA, a mniejszymi literami: kochający, Michael. 
Kochający. KOCHAJĄCY!!!!!!!!!!! 
Chociaż chodzimy ze sobą ponad cztery miesiące, nadal przechodzi mnie dreszcz, kiedy on mówi  - 
albo  pisze  -  to  słowo.  To  znaczy,  w  odniesieniu  do  mnie.  Kochający.  KOCHA!!!!!  On  mnie 
KOCHA!!!!! 
No więc czemu tyle czasu zwleka w sprawie tego balu maturalnego, chciałabym wiedzieć? 
Teraz, kiedy mam piętnaście lat, przyszła pora, żeby wyzbyć się tego, co dziecięce, jak ten facet z 
listu  do  Koryntian,  i  zacząć  żyć  jak  osoba  dorosła,  którą  usiłuje  się  stać.  Według  Carla  Junga, 
sławnego  psychoanalityka,  żeby  osiągnąć  samorealizację  -  samoakceptację,  spokój  wewnętrzny, 
poczucie zadowolenia, świadomość celu w życiu, spełnienie, zdrowie, szczęście i radość  - trzeba 
ćwiczyć  obdarzanie  innych  współczuciem,  miłością,  miłosierdziem,  ciepłem,  przebaczeniem, 
przyjaźnią, uprzejmością, wdzięcznością i zaufaniem. Zatem, od tej chwili przysięgam: 
 
1.  Nie ogryzać paznokci. Naprawdę tym razem mówię to stanowczo. 
2.  Dostawać porządne stopnie. 
3.  Być milsza dla ludzi, nawet dla Lany Weinberger. 
4.  Codziennie, wiernie robić zapiski w swoim pamiętniku. 
5.  Zacząć - oraz skończyć - powieść. To znaczy napisać, a nie przeczytać. 
6.  Doprowadzić do jej wydania, zanim skończę 20 lat. 
7.   Stać się bardziej wyrozumiałą dla mamy i cierpliwie znosić jej stany emocjonalne teraz, kiedy 
jest w ostatnim trymestrze ciąży. 
8.  Przestać używać golarek pana Gianiniego do golenia nóg. Kupić sobie własne. 
9.    Spróbować  wykazać  więcej  zrozumienia  dla  kompleksu  odrzucenia  taty,  przy  jednoczesnym 
wykręceniu się od spędzenia lipca i sierpnia w Genowii. 
10. Przekonać Michaela Moscovitza, żeby mnie zabrał na bal maturalny. Zrobić to bez posuwania 
się do manipulacji albo czołgania się u jego stóp. 
Kiedy  już  to  wszystko  zrobię,  powinnam  stać  się  osobą  w  pełni  samozrealizowaną  i  gotową  do 
przeżywania dobrze zasłużonego szczęścia. I naprawdę, większość spraw z tej listy jest możliwa do 
osiągnięcia.  No  dobra,  ja  wiem,  że  Margaret  Mitchell  potrzebowała  dziesięciu  lat  na  napisanie 
Przeminęło z wiatrem, ale ja mam dopiero piętnaście lat, więc nawet jeśli skończę swoją powieść 
za dziesięć, nadal będę miała zaledwie dwadzieścia pięć, kiedy książka się ukaże, a to tylko pięć lat 
opóźnienia w stosunku do mojego planu. 

background image

Jedyny problem w tym, że nie wiem, o czym ma być ta powieść. Ale jestem pewna, że niedługo coś 
wymyślę.  Może  powinnam  zacząć  się  wprawiać,  pisząc  krótkie  opowiadania  albo  haiku  czy  coś 
takiego. 
Ale ten bal maturalny... 
TO  nie  będzie  łatwe.  Bo  ja  naprawdę  nie  chcę,  żeby  Michael  miał  się  tu  czuć  pod  presją.  A 
przecież  JA  MUSZĘ  IŚĆ  NA  TEN  BAL  Z  MICHAELEM!!!  TO  MOJA  OSTATNIA 
SZANSA!!!!!!!!! 
Mam nadzieję, że Tina ma rację i Michael zamierza zaprosić mnie na bal przy jutrzejszej kolacji. 
OCH, PROSZĘ, BOŻE, NIECH SIĘ OKAŻE, ŻE TINA MA RACJĘ!!!!!!!!!!! 
 
Czwartek, 1 maja, MOJE URODZINY, algebra 
Josh zaprosił Lane na bal maturalny. Zaprosił ją wczoraj wieczorem, po meczu hokeja na trawie. 
Lwy  wygrały.  Jak  mówi  Shameeka,  która  została  po  meczu  młodszej  drużyny,  podczas  którego 
występowała jako cheerleaderka, Josh strzelił zwycięską bramkę. A potem, kiedy  wszyscy kibice 
Liceum imienia Alberta Einsteina rzucili się na boisko, Josh zerwał koszulkę i parę razy zakręcił 
nią nad głową, całkiem jak Mia Hamm, tyle że oczywiście Josh nie nosi pod koszulką sportowego  
biustonosza. Shameeka mówi, że zaskoczył ją zupełny brak owłosienia na jego klatce piersiowej. 
Mówi, że Josh w żaden sposób nie przypomina Hugh Jackmana. 
Co, podobnie jak ostatnie kłopoty mojej mamy z pęcherzem, jest wiedzą zupełnie mi zbędną. 
W każdym razie Lana była na trybunach, w swoim błękitno-złotym kostiumie cheerleaderki LiAE z 
mikromini  spódniczką.  Kiedy  Josh  zerwał  z  siebie  koszulkę,  rzuciła  się  biegiem  na  boisko, 
wiwatując.  A  potem  skoczyła  mu  w  ramiona.  No  cóż,  moim  skromnym  zdaniem,  biorąc  pod 
uwagę,  że  musiał  się  nieźle  spocić,  był  to  nieco  ryzykowny  wyczyn.  A  potem  całowali  się  z 
języczkiem,  dopóki  dyrektor  Gupta  nie  podeszła  i  nie  trzepnęła  Josha  w  głowę  swoją  teczką  na 
dokumenty. A wtedy, mówi Shameeka, Josh postawił Lane na ziemi i powiedział: 
- Idziesz ze mną na bal maturalny, mała? 
I  chociaż  pamiętam,  że  jednym  z  moich  postanowień  teraz,  kiedy  skończyłam  piętnaście  lat,  jest 
stać  się  milszą  dla  ludzi,  łącznie  z  Laną,  to  sądzę,  że  będę  musiała  włożyć  wiele  wysiłku  w 
powstrzymanie się od wbicia jej ołówka w potylicę. No cóż, może nie do końca tak, bo nie wierzę, 
żeby  przemoc  mogła  rozwiązać  jakikolwiek  problem.  Chyba  że  chodzi  o  pozbycie  się  nazistów, 
terrorystów  i  tak  dalej.  Ale  naprawdę,  Lana  dosłownie  SPUCHŁA  Z  DUMY.  Zanim  zaczęła  się 
lekcja,  cały  czas  wisiała  na  komórce,  chwaląc  się  wszystkim.  Matka  zabiera  ją  do  sklepu  Nicole 
Miller w SoHo w sobotę, żeby jej kupić sukienkę. 
Czarną, na jednym ramiączku, z asymetrycznym dołem i rozcięciem na udzie. A u Saksa ma kupić 
sobie buty na wysokim obcasie z troczkami wiązanymi wokół kostek. 
Nie wątpię, że nie zapomni o brokacie do ciała. 
I ja przecież wiem, że jest tyle rzeczy, za które powinnam być wdzięczna. No bo mam: 
1.    Cudownego,  kochającego  chłopaka,  który  podarował  mi  dziś  pudełko  cynamonowych 
minibabeczek, moich ulubionych, z Manhattańskiej Piekarni Muffinek.  
Musiał specjalnie po nie pojechać aż do Tribeca, naprawdę wcześnie rano. 
2.    Wspaniałą  najlepszą  przyjaciółkę,  która  mi  podarowała  jasnoróżową  obróżkę  dla  Grubego 
Louie,  z  napisem  WŁASNOŚĆ  KSIĘŻNICZKI  MII,  z  cyrkonii,  które  sama  na  niej  nakleiła, 
oglądając powtórkę Buffy - postrach wampirów. 
3.  Rewelacyjną mamę, nawet jeśli trochę za wiele mówi ostatnio o swojej fizjologii, która jednak 
zwlokła się dziś rano z łóżka, żeby mi życzyć wszystkiego najlepszego. 
4.  Świetnego ojczyma, który przysiągł, że nic nie powie w szkole o moich urodzinach, żebym nie 
musiała czuć się zażenowana. 
5.  Tatę, który prawdopodobnie da mi coś fajnego na urodziny, kiedy  go zobaczę  na kolacji dziś 
wieczorem, i babkę, która, jeśli mi nie da czegoś, co naprawdę chciałabym mieć, przynajmniej da 
mi  coś,  co  CHCIAŁABY,  żeby  mi  się  podobało.  Na  pewno  będzie  to  jakaś  straszna  ohyda,  ale 
nieważne. 

background image

Naprawdę nie zamierzam okazywać braku wdzięczności za to wszystko, bo to o wiele więcej, niż 
miewają  inni  ludzie.  Na  przykład  dzieci  z  Appalachów,  które  są  szczęśliwe,  kiedy  na  urodziny 
dostaną skarpetki, czy w ogóle cokolwiek, bo ich rodzice wydają całą kasę na alkohol. 
Ale  CZY  TO  NAPRAWDĘ  ZA  WIELE,  CHCIEĆ  DOSTAĆ  NA  URODZINY  TO,  CZEGO 
ZAWSZE  PRAGNĘŁAM  -  to  znaczy  TEN  JEDEN  WSPANIAŁY  WIECZÓR  NA  BALU 
MATURALNYM???  No  bo  Lana  Weinberger  to  dostanie,  a  ona  nawet  nie  próbuje  osiągnąć 
samorealizacji.  
Ona  prawdopodobnie  nawet  nie  wie,  co  to  ZNACZY.  Nigdy  nie  była  dla  nikogo  miła  przez  całe 
swoje życie. Więc dlaczego ONA może sobie iść na bal, a ja nie?! 
Mówię wam, nie ma sprawiedliwości na świecie. ŻADNEJ. 
 
Wyrażenia  z  pierwiastkami  można  mnożyć  lub  dzielić  tak  długo,  jak  stopień  pierwiastka  lub 
wartość pod znakiem pierwiastka są takie same. 
 
Czwartek, 1 maja, MOJE URODZINY,  
Dzisiaj,  dla  uczczenia moich  urodzin,  Michael  jadł lunch  przy  naszym  stoliku  zamiast  z  Klubem 
Komputerowym,  chociaż  to  czwartek.  Było  to  w  gruncie  rzeczy  bardzo  romantyczne,  bo  okazuje 
się, że nie tylko złożył dzisiaj rano krótką wizytę w Manhattańskiej Piekarni Muffinek, ale urwał 
się też z czwartej lekcji i poszedł do Wu Liang Ye, skąd przyniósł mi kluski z sezamem na zimno, 
które tak bardzo lubię, a nie mogę ich dostać w naszej dzielnicy, te tak ostre,  że musisz po nich 
wypić DWIE puszki coli, zanim poczujesz, że twój język znów działa normalnie. 
To  było  z  jego  strony  totalnie  słodkie,  a  właściwie  nawet  trochę  mi  ulżyło,  bo  naprawdę  się 
zastanawiałam, co Michael ma zamiar sprezentować mi na urodziny.  
Wiem,  że  jego  zdaniem  trudno  mu  będzie  stanąć  na  wysokości  zadania,  jako  że  ja  mu  dałam  na 
urodziny kamień z Księżyca. 
Mam nadzieję, że on zdaje sobie sprawę, że będąc księżniczką i tak dalej, mam swobodny dostęp 
do kamieni z Księżyca, ale naprawdę nie oczekuję od nikogo prezentów tego kalibru. To znaczy, 
mam nadzieję, że Michael zdaje sobie sprawę, że wystarczyłoby mi, gdyby zwyczajnie powiedział: 
„Mia,  pójdziesz  ze  mną  na  bal  maturalny?"  No  i  naturalnie  bransoletka  od  Tiffany'ego  z 
breloczkiem z napisem:  
WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOMTZA, którą mogłabym zawsze nosić na ręce i następnym  
razem,  kiedy  jakiś  europejski  książę  zaprosi  mnie  do  tańca  na  balu,  mogłabym  unieść  dłoń  z  tą 
bransoletką i powiedzieć: 
- Przepraszam, nie umiesz czytać? Należę do Michaela Moscovitza. 
Ale Tina mówi, że chociaż byłoby wspaniale, gdyby Michael mi coś takiego kupił, to jej zdaniem 
on  tego  nie  zrobi,  bo  podarowanie  dziewczynie  -  nawet  własnej  dziewczynie  -  bransoletki  z 
napisem:  WŁASNOŚĆ  MICHAELA  MOSCOVITZA,  wydaje  się  nieco  aroganckie  i  nie  w  jego 
stylu. Pokazałam Tinie obróżkę, którą Lilly mi dała dla Grubego Louiego, ale Tina twierdzi, że to 
nie to samo. 
Czy  to  coś  złego,  że  chcę  być  własnością  mojego  chłopaka?  Przecież  to  nie  znaczy,  że  ja  chcę 
zrezygnować  z  własnej  indywidualności  albo  przyjąć  jego  nazwisko  czy  coś  takiego,  jeśli  się 
pobierzemy  (jako  księżniczka,  nawet  gdybym  chciała,  nie  mogę,  chyba  że  zrezygnuję  z  praw  do 
tronu). W gruncie rzeczy wygląda na to, że facet, za którego wyjdę, będzie musiał przyjąć MOJE 
nazwisko. 
Ja tylko, no wiecie, nie miałabym nic przeciwko ODROBINIE zaborczości. Oho, coś się szykuje. 
Michael właśnie wstał i podszedł do drzwi sprawdzić, czy pani Hill bezpiecznie zadekowała się w 
pokoju  nauczycielskim,  a  Borys  wyszedł  z  szafy  na  materiały  piśmienne,  a  przecież  dzwonek 
jeszcze nie zadzwonił. O co tu chodzi? 
 
Czwartek, 1 maja, nadal MOJE URODZINY, francuski 

background image

Chyba  nie  powinnam  się  była  martwić  o  to,  co  mi  da  na  urodziny  Michael,  bo  dokładnie  wtedy 
pojawiła się jego kapela - tak, jego kapela Skinner Box, właśnie tam, w sali rozwoju zainteresowań. 
No  cóż,  Borys  już  był  na  miejscu,  bo  w  czasie  rozwoju  zainteresowań  powinien ćwiczyć  grę  na 
skrzypcach, ale pozostali członkowie zespołu - Felix, perkusista z kozią bródką, wysoki Paul, który 
gra  na  keyboardzie,  i  gitarzysta  Trevor  -wszyscy  urwali  się  z  lekcji,  żeby  zagrać  piosenkę,  którą 
Michael napisał specjalnie dla mnie. Oto ona: 
Wegetarianka w wojskowych butach  
Jedno spojrzenie i już czuję To właśnie ona  
Księżniczka mojego serca 
Tępi nikotynę i o lepszy walczy świat  
Piękna i szlachetna Oto cała ona  
Księżniczka mojego serca 
Refren: 
Księżniczko mego serca  
Prawda, że to nie żart?  
Powiedz, że będę księciem twym  
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca  
Miłości jestem wart  
Powiedz, że też mnie kochasz  
Będę o ciebie walczyć 
Obiecaj, że nie każesz mnie stracić 
Nie zastrzel tym wspaniałym uśmiechem 
Patrzcie, bo idzie 
Księżniczka mego serca 
Nie musisz mnie pasować na rycerza 
Bo to twój uśmiech mnie uszlachetnia 
Oto onaKsiężniczka mego serca 
Refren: 
Księżniczko mego serca  
Pragnę być księciem twym  
Powiedz, że będę księciem twym  
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca  
Dla ciebie wszystko zniosę  
Powiedz, że też mnie kochasz  
I razem będziemy tańczyć 
No, tym razem nie mogło być żadnych wątpliwości, że ta piosenka została napisana specjalnie dla 
mnie. Nie to co wtedy, kiedy Michael zagrał mi Wysoką szklankę wody, też własnego autorstwa. 
W  każdym  razie  cała  szkoła  słyszała  tę  piosenkę  Michaela  o  mnie,  bo  Skinner  Box  mocno 
podkręcili wzmacniacze. Pani Hill i wszyscy inni, którzy byli w pokoju nauczycielskim, wyszli z 
niego, odczekali grzecznie, aż Skinner Box skończy grać, a potem cały zespół zatrzymali w szkole 
po lekcjach. 
Dobra,  przyznaję,  kiedy  mademoiselle  Klein  miała  urodziny,  pan  Wheeton  kazał  jej  dostarczyć 
tuzin czerwonych róż w środku piątej lekcji. Ale nie napisał piosenki wyłącznie dla niej i nie zagrał 
jej dla niej przed całą szkołą. 
I owszem, Lana może sobie i idzie na bal maturalny, ale jej chłopak  - nie wspominając już o jego 
przyjaciołach - nigdy nie został dla niej w szkole po lekcjach za karę. 
Więc naprawdę, poza tym całym cyrkiem z przymusowym spędzeniem lipca i sierpnia w Genowii - 
ach, no i poza kwestią balu - jak na razie piętnastka to bardzo fajny wiek. 
 
PRACA DOMOWA 

background image

Algebra: można by pomyśleć, że mój własny ojczym zachowa się jak człowiek i nie zada mi pracy 
domowej w URODZINY, ale nie. 
Angielski: Przyjdzie na pewno 
Biologia: lodowe robaki 
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: sprawdzić u Lilly 
RZ: i co jeszcze? 
Francuski: zapytać Tinę 
Historia cywilizacji: a Bóg raczy wiedzieć 
 
Czwartek, 1 maja, 
nadal MOJE URODZINY, 
toaleta w Les Hautes Manger 
Dobra,  no  więc  -  to  są  moje  najlepsze  urodziny  w  całym  życiu.  Mówię  poważnie.  Nawet  moja 
mama  i  mój  tata  się  dogadują  -  a  przynajmniej  próbują.  To  takie  miłe.  Jestem  z  nich  szczerze 
dumna.  Chociaż  ciążowe  spodnie  doprowadzają  moją  mamę  do  szału,  nie  skarży  się  na  nie 
zupełnie, ani trochę, a tata totalnie nie powiedział ani słowa na temat symboli anarchii, z których  
zrobiła sobie kolczyki. A pan Gianini z miejsca uprzedził wykład Grandmere na temat jego koziej 
bródki (Grandmere nie znosi owłosienia na twarzy u mężczyzny), mówiąc jej, że za każdym razem, 
kiedy ją widzi, ona wygląda coraz młodziej.  
Widać,  że  Grandmere  sprawiło  to  niesamowitą  przyjemność,  bo  przez  cały  czas,  kiedy  jedliśmy 
przystawki, uśmiechała się (już może poruszać ustami, bo stan zapalny po chemicznym peelingu 
wreszcie jej ustąpił). 
Trochę się bałam, że uwaga pana G. spowoduje, że mama rozpocznie wykład na temat przemysłu 
kosmetycznego i wszechobecnych reklam, które usiłują ci wmówić, że nie możesz być atrakcyjna, 
jeśli nie masz różanej cery piętnastolatki (co jest w ogóle bez sensu, bo większość ludzi w moim 
wieku ma pryszcze, chyba że stać ich na drogiego dermatologa, jak ten, do którego wysyła mnie 
Grandmere,  a  który  ciągle  mi  daje  recepty  na  jakieś  smarowidła,  żebym  mogła  zapobiec 
niegodnym księżniczki wysypom pryszczy), ale ona totalnie ze względu na mnie powstrzymała się. 
A kiedy Michael się spóźnił, bo został przecież zatrzymany po szkole, Grandmere nie powiedziała 
na ten temat ani jednego wrednego słowa, co sprawiło mi wielką ulgę, bo Michael był jakiś taki 
zaczerwieniony, jakby biegł przez całą drogę z domu,! kiedy już udało mu się wreszcie pójść do 
domu i przebrać. Chyba nawet Grandmere zorientowała się, że naprawdę usiłował zdążyć na czas. 
I  nawet  Grandmere,  tak  totalnie  pozbawiona  zwyczajnych  ludzkich  uczuć,  musiała  przyznać,  że 
mój chłopak był najprzystojniejszym facetem w całej restauracji.  
Ciemne  włosy  opadały  Michaelowi  na  jedną  brew  i  wyglądał  TAK  SŁODKO  w  swoim 
nieszkolnym  garniturze  z  krawatem,  stroju,  którego  obowiązkowo  wymaga  Les  Hautes  Manger 
(uprzedziłam go). 
W każdym razie pojawienie się Michaela było chyba dla wszystkich czymś w rodzaju sygnału, że 
można zacząć wręczać mi prezenty, które dla mnie przynieśli. 
I to jakie prezenty! Mówię wam, jestem w niebie. Piętnaste urodziny RZĄDZĄ. 
TATA Okej, no więc tata faktycznie kupił mi bardzo ładne i bardzo drogie pióro wieczne, którego 
mam  używać,  jak  powiedział,  w  swojej  dalszej  pisarskiej  karierze  (piszę  nim  teraz  ten  fragment 
pamiętnika).  Osobiście  wolałabym  wejściówkę  na  całe  lato  do  parku  tematycznego  Sześć  Flag 
Wielkiej Przygody (i zezwolenie na spędzenie wakacji w kraju, żeby ją wykorzystać), ale pióro też  
jest bardzo ładne, całe fioletowo-złote i ma wygrawerowany napis: 

…………………..

 

MAMA I PAN G. Komórka!!!!!!!!!!!! Tak!!!!!!!!!!! Moja własna!!!!!!!!!!!! 
Niestety,  komórce  towarzyszył  wykład  mamy  i  pana  G.  O  tym,  że  dostałam ją tylko  po  to,  żeby 
mogli się ze mną skontaktować, kiedy zacznie się poród mamy, bo ona chce, żebym była przy niej 
(absolutnie  wykluczone,  ze  względu  na  moją  wrodzoną  niechęć  do  patrzenia,  jak  cokolwiek 
wyskakuje  z  czegokolwiek  innego,  ale  nie  należy  spierać  się  z  kobietą,  która  sika  przez 

background image

dwadzieścia  cztery  godziny  na  dobę),  kiedy  będzie  się  rodził  mój  brat  lub  siostra,  i  że  mam  nie 
używać telefonu, kiedy jestem w szkole, i że w tej taryfie nie ma roamingu na rozmowy  
międzynarodowe, więc mam sobie nie wyobrażać, że kiedy pojadę do Genowii, będę z niego mogła 
dzwonić do Michaela. 
Ale ja ich naprawdę nie słuchałam, bo TAK! Wreszcie dostałam coś ze swojej listy życzeń!!!!! 
GRANDMERE I to jest bardzo dziwne, bo Grandmere też mi dała coś z mojej listy. Nie są to liny 
do akrobacji powietrznych ani szczotka dla kota, ani nowy kombinezon. To list, który stwierdza, że 
zostałam oficjalnym sponsorem prawdziwej, żywej afrykańskiej sierotki o imieniu Johanna!!!!!!!!! 
Grandmere powiedziała: 
-  Nie mogę ci pomóc rozwiązać problemu światowego głodu, ale chyba mogę ci pomóc wysyłać 
jedną małą dziewczynkę co wieczór do łóżka z pełnym żołądkiem. 
Byłam tak zaskoczona, że o mało mi się nie wyrwało: 
-  Ależ Grandmere! Ty nienawidzisz biednych ludzi! 
Bo  to  prawda,  ona  ich  naprawdę  nienawidzi.  Ile  razy  zobaczy  tych  zbuntowanych  młodych 
punkrockowców,  którzy  siedzą  przed  Centrum  Lincolna  w  skórzanych  kurtkach  i  martensach,  z 
kawałkami tektury z napisem: BEZDOMNY I GŁODNY, zawsze na nich naskakuje: 
-    Gdybyście  przestali  wydawać  wszystkie  pieniądze  na  tatuaże  i  kolczyki  w  pępku,  moglibyście 
sobie wynająć niebrzydkie mieszkanko w NoLita! 
Ale widocznie Johanna to inna sprawa, bo ona nie ma bogatych rodziców, ani w ogóle żadnych, i 
nie wydaje wszystkich pieniędzy na tatuaże i kolczyki. 
Nie  wiem,  co  się  dzieje  z  Grandmere.  Totalnie  się  spodziewałam,  że  da  mi  na  urodziny  etolę  z 
norek  albo  coś  równie  obrzydliwego.  Ale  to,  że  dała  mi  coś,  czego  naprawdę  CHCIAŁAM... 
pomaga  mi  sponsorować  głodującą  sierotę...  to  z  jej  strony  niemal  TROSKLIWOŚĆ.  Muszę 
przyznać, że nadal jestem w lekkim szoku. 
Moim zdaniem, mama i tata są podobnego zdania. Tata zamówił Kettle One Gibson martini, kiedy 
zobaczył,  co  mi  dala  Grandmere,  a  mama  po  prostu  siedziała,  milcząc  jak  zaklęta,  chyba  po  raz 
pierwszy, odkąd zaszła w ciążę. I ja wcale nie żartuję. 
A potem swój prezent dał mi Lars, chociaż przyjmowanie prezentów od własnego ochroniarza jest 
nieco  sprzeczne  z  obowiązującym  w  Genowii  protokołem  (popatrzcie  tylko,  co  się  przytrafiło 
księżniczce Stefanii z Monako: ochroniarz dał jej prezent na urodziny, a ona za niego WYSZŁA 
ZA MĄŻ. Co byłoby  w porządku,  gdyby cokolwiek ich łączyło, ale ochroniarz Stefanii w żaden 
sposób nie interesuje się kolczykowaniem ciała, a Stefania ewidentnie nie ma zielonego pojęcia o 
jujitsu, więc cała ta sprawa od początku była skazana na niepowodzenie). 
W każdym razie widać było, że Lars naprawdę się zastanawiał, co mi podarować. 
LARS  Autentyczna  czapeczka  bejsbolowa  oddziałów  antyterrorystycznych  nowojorskiej  policji, 
którą  Lars  dostał  kiedyś  od  prawdziwego  oficera  oddziału  antyterrorystycznego  nowojorskiej 
policji,  który  przeczesywał  apartament  Grandmere  w  Płaza,  szukając  niebezpiecznych 
przedmiotów przed wizytą papieża. Uważam, że to było ze strony Larsa takie SŁODKIE, bo wiem, 
jak bardzo ją sobie cenił, i fakt, że gotów był mi ją podarować, najlepiej świadczy o jego oddaniu, 
w którego matrymonialny charakter bardzo wątpię, bo tak się składa, że wiem, że Lars kocha się w 
mademoiselle Klein, jak wszyscy heteroseksualni mężczyźni, którzy znajdą się w odległości trzech 
metrów  od  niej.  Ale  najlepszy  prezent  dostałam  od  Michaela.  Nie  dał  mi  go  przy  wszystkich. 
Zaczekał, aż wstałam przed chwilą, żeby wyjść do łazienki, i ruszył za mną.  A potem, kiedy już 
zaczynałam schodzić po schodach do damskiej toalety, powiedział: 
-  Mia, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego. 
I dał mi małe, płaskie pudełeczko, całe owinięte złotą folią. Byłam naprawdę zaskoczona  - prawie 
tak zaskoczona, jak prezentem od Grandmere. Powiedziałam od razu: 
-    Michael,  ależ  ty  mi  już  dałeś  prezent!  Napisałeś  dla  mnie  piosenkę!  Dla  mnie  zniosłeś 
zatrzymanie w szkole po lekcjach! 
Ale Michael odpowiedział mi tylko: 
-  Ach, tamto... To nie był twój prezent urodzinowy. To jest prezent urodzinowy. 

background image

I muszę przyznać, że pudełeczko było takie małe i płaskie, że pomyślałam sobie  - NAPRAWDĘ 
pomyślałam - że w środku mogą być bilety wstępu na bal maturalny.  
Pomyślałam, że może, no nie wiem, może Lilly powtórzyła Michaelowi, jak bardzo ja chcę iść na 
ten bal, a on poszedł i kupił te bilety, żeby mi teraz zrobić niespodziankę. 
No cóż, i zaskoczył mnie, rzeczywiście. Bo to, co znalazłam w pudełeczku, to nie były bilety na 
bal. 
Ale coś prawie tak samo fajnego. 
MICHAEL Naszyjnik z maleńką srebrną śnieżynką. 
-  Na tym Zimowym Balu Wielu Kultur... - powiedział, jakby się bał, że nie skojarzę.  - Pamiętasz 
papierowe śnieżynki, które wisiały pod sufitem sali gimnastycznej? 
Oczywiście, pamiętam te śnieżynki. Mam jedną w szufladzie mojego nocnego stolika. 
Dobra, to nie są bilety na bal maturalny ani wisiorek do bransoletki z napisem: należę do Michaela, 
ale coś naprawdę, naprawdę prawie tak samo trafionego. 
Więc  ucałowałam  Michaela  bardzo  mocno,  przy  tych  schodach  do  toalety,  przy  wszystkich  tych 
kelnerach,  hostessach,  szatniarce  i  innych  pracownikach  Les  Hautes  Manger.  Nic  mnie  nie 
obchodziło, kto patrzy. Jeśli chodzi o mnie, „US Weekly" mogło sobie zrobić tyle zdjęć, ile chciało 
- i dać je na okładce przyszłotygodniowego numeru z podpisem CZUŁY POCAŁUNEK, MII!  - a 
ja bym nawet nie mrugnęła okiem. Taka byłam szczęśliwa. 
HM...  Taka  JESTEM  szczęśliwa.  Ręce  mi  drżą,  kiedy  to  piszę,  bo  uważam,  po  raz  pierwszy  w 
życiu, że to możliwe, że nareszcie, nareszcie dotarłam do górnych  konarów jungowskiego drzewa 
samorealiza... 
Zaraz. Z holu dobiega straszny hałas. Jakby tłukły się naczynia i pies szczekał, i ktoś wrzeszczał... 
O mój Boże. To wrzask GRANDMERE. 
 
Piątek, 2 maja, północ, poddasze 
Powinnam była wiedzieć, że wszystko za dobrze się układa. To znaczy moje urodziny. Wszystko 
szło zwyczajnie za gładko. Wprawdzie nie dostałam zaproszenia na bal maturalny ani nie odwołano 
mojego wyjazdu do Genowii, ale, no wiecie, wszyscy, których kocham (no cóż, kocham PRAWIE 
wszystkie  z  zebranych  tam  osób)  siedzieli  przy  jednym  stole  i  nie  kłócili  się  ze  sobą.  Dostałam 
wszystko,  czego  chciałam  (no  cóż,  prawie  wszystko).  Michael  napisał  o  mnie  piosenkę.  A  potem 
ten naszyjnik ze śnieżynką. I komórka. 
Och, ale momencik. Przecież to O MNIE tutaj mowa. Wydaje mi się, że w wieku piętnastu lat już 
pora,  żebym  przyznała  się  do  czegoś,  z  czego  już  od  jakiegoś  czasu  zdaję  sobie  sprawę:  na 
zwyczajne życie to ja po prostu nie mogę liczyć.  
Zwyczajne życie ani zwyczajną rodzinę, ani zwyczajne urodziny. 
Oczywiście,  te  urodziny  mogły  się  okazać  wyjątkiem,  gdyby  nie  Grandmere.  Grandmere  i 
Rommel. 
Pytam was grzecznie, kto przyprowadza PSA do RESTAURACJI? Nic mnie nie obchodzi, czy we 
Francji  to  jest  normalne.  WE  FRANCJI  JEST  NORMALNE,  JEŚLI  DZIEWCZYNA  NIE  GOLI 
SIĘ  POD  PACHAMI.  Czy  to  wam  może  coś  MÓWI  o  Francji?  Na  litość  boską,  oni  tam  jedzą 
ŚLIMAKI. ŚLIMAKI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach mógłby uważać, że jeśli cokolwiek jest 
we Francji normalne, to będzie również towarzysko przyjęte w Stanach Zjednoczonych? 
A ja wam powiem, kto tak uważa. Moja babka. 
Poważnie. Ona nie rozumie, o co to całe zamieszanie. Powtarza ciągle: 
-  No  oczywiście,  że  wzięłam  ze  sobą  Rommla.Do  Les  Hautes  Manger.  Na  moją  urodzinową 
kolację. Moja babka zabrała swojego PSA na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. 
Mówi, że to tylko dlatego, że kiedy zostawia Rommla samego, on wylizuje sobie sierść. To zespół 
obsesyjno-kompulsywny,  zdiagnozowany  przez  książęcego  weterynarza  z  Genowii,  i  Rommel 
dostał receptę na leki, które ma podobno brać, żeby nie dopuścić do rozwoju choroby. 
Tak, właśnie: pies mojej babci bierze prozac. 

background image

Co  do  mnie,  nie  wydaje  mi  się,  żeby  Rommel  cierpiał  z  powodu  zespołu  obsesyjno-
kompulsywnego. Rommel cierpi z powodu mieszkania pod jednym dachem z Grandmere. Gdybym 
to JĄ i musiała mieszkać z Grandmere, też bym sobie TOTALNIE wylizała włosy do gołej skóry. 
To znaczy, gdybym miała dość długi język. 
Jednak to, że jej pies cierpi na zespół obsesyjno-kompulsywny, nie jest ŻADNYM powodem, żeby 
Grandmere  zabierała  go  na  MOJĄ  KOLACJĘ  URODZINOWĄ.  W  torbie  od  Hermesa.  I  to  z 
uszkodzonym zamkiem. 
Bo  co  się  stało,  kiedy  wyszłam  do  łazienki?  Och,  Rommel  uciekł  Grandmere  z  torby.  I  zaczął 
biegać  po  restauracji,  desperacko  umykając  pogoni  -  kto  skazany  na  tyrańską  władzę  Grandmere 
nie postąpiłby tak samo?  
Mogę  tylko  sobie  wyobrażać,  co  musiało  sobie  pomyśleć  kierownictwo  Les  Hautes  Manger  i 
wszyscy  goście,  widząc  czterokilogramowego,  łysego  miniaturowego  pudla  przemykającego  pod 
obrusami. To znaczy właściwie wiem, co sobie pomyśleli. Wiem, co pomyśleli, bo Michael mi to 
potem powtórzył. Pomyśleli, że Rommel to gigantyczny szczur. 
Rzeczywiście, pies bez futerka ma taki gryzoniowaty wygląd. 
Ale  i  tak  uważam,  że  wskakiwanie  na  krzesła  i  dzikie  wrzaski  nie  są  szczególnie  racjonalnym 
zachowaniem  w  takiej  sytuacji.  Chociaż  Michael  powiedział,  że  część  turystów  wyciągnęła 
natychmiast cyfrowe aparaty i zaczęła pstrykać zdjęcia. Jestem pewna, że jutro w jakiejś japońskiej 
gazecie znajdzie się nagłówek mówiący, że czterogwiazdkowe restauracje na Manhattanie borykają 
się z plagą gigantycznych szczurów. 
W każdym razie nie widziałam całego zdarzenia, ale Michael mówił mi, że to wyglądało zupełnie 
jak film Baza Luhrmanna, tyle że nigdzie nie było widać Nicole Kidman. Pojawił się za to chłopak 
z ogromną tacą talerzy po zupie i najwyraźniej nie zauważył tego cyrku. Nagle Rommel, którego 
tata  zapędził  do  kąta  przy  barze  sałatkowym,  rzucił  się  pod  nogi  temu  chłopakowi  i  zanim 
ktokolwiek się zorientował, co się dzieje, w powietrzu zaczęły latać resztki  
zupy z homara. 
Na  szczęście  większość  wylądowała  na  Grandmere  i  na  jej  kostiumie  od  Chanel.  I  dobrze. 
Absolutnie  sobie  na  to  zasłużyła.  W  końcu  przyniosła  swojego  PSA  na  MOJĄ  KOLACJĘ 
URODZINOWĄ.  Tak  strasznie  żałuję,  że  tego  nie  widziałam.  Oczywiście  nikt  nie  chciał 
powiedzieć  wprost  -  nawet  mama  -  ale  Grandmere  ozdobiona  zupą  z  homara  to  musiał  być 
naprawdę,  naprawdę  śmieszny  widok.  Przysięgam,  że  gdyby  to  miał  być  mój  jedyny  prezent 
urodzinowy, zupełnie by mi wystarczył. 
Ale zanim zdążyłam wyjść z łazienki, Grandmere została dokładnie oczyszczona przez szefa sali. 
Po  zupie  zostały  wyłącznie  mokre  plamy  na  całym  gorsie  Grandmere.  Kompletnie  ominęła  mnie 
cała  zabawa  (jak  zwykle).  Natomiast  zdążyłam  jeszcze  na  chwilę,  kiedy  szef  sali  królewskim 
gestem  nakazał  młodszemu  kelnerowi  zwrócić  białą  ścierkę  do  naczyń:  zwolnił  go  -  ZWOLNIŁ 
GO!!! I to za coś, co ZUPEŁNIE nie było jego winą! 
Jangbu  -  bo  tak  ma  na  imię  młodszy  kelner  -  wyglądał  tak,  jakby  się  miał  za  moment  rozpłakać. 
Ciągle  powtarzał,  że  strasznie  mu  przykro.  Ale  to  nic  nie  pomogło.  Bo  jeśli  w  Nowym  Jorku 
rozlejesz zupę na księżnę wdowę z Genowii, możesz pomachać na do widzenia swojej karierze w 
restauracyjnym  biznesie.  To  zupełnie  tak,  jakby  w  Paryżu  wielkiego  szefa  kuchni  zauważono  w 
McDonaldzie. Albo jakby R Diddy został przyłapany na kupowaniu bielizny w WalMart. Albo  
jakby Nicky i Paris Hilton sfotografowano w dresach z Juicy Couture przed telewizorem w sobotni 
wieczór, oglądające National Geographic. Tego po prostu się nie robi. 
Usiłowałam  wstawić  się  u  szefa  sali  za  Jangbu,  kiedy  już  Michael  mi  opowiedział,  co  się  stało. 
Powiedziałam, że Grandmere w żaden sposób nie może winić restauracji za to, co zrobił JEJ pies. 
Pies, którego w ogóle nie powinna była ze sobą zabierać. 
Ale nic nie pomogło. Ostatni raz widziałam Jangbu jak ze smutną miną szedł w stronę kuchni. 
Usiłowałam zmusić Grandmere, która, mimo wszystko, była stroną poszkodowaną - czy też stroną 
rzekomo poszkodowaną, bo oczywiście w ogóle nie stało jej się nic złego  - żeby namówiła szefa 
kuchni,  żeby  z  powrotem  dał  tę  pracę  Jangbu.  Ale  ona  z  uporem  odmawiała.  Nie  wzruszyło  jej 

background image

nawet moje przypomnienie, że wielu młodszych kelnerów to imigranci, obcy w tym kraju, którzy w 
swoich ojczyznach mają całe rodziny na utrzymaniu. 
-    Grandmere!  -  zawołałam  w  desperacji.  -  Co  tak  bardzo  różni  Jangbu  od  Johanny,  afrykańskiej 
sierotki,  którą  w  moim  imieniu  utrzymujesz?  Oboje  tylko  usiłują  jakoś  przeżyć  na  tej  planecie, 
którą nazywamy Ziemią. 
-  Różnica... - zaczęła Grandmere, przyciskając do siebie Rommla i usiłując go uspokoić. (Trzeba 
było  połączonych  sił  Michaela,  mojego  taty,  pana  G.  i  Larsa,  żeby  wreszcie,  w  ostatniej  chwili, 
złapać Rommla, który chciał wyrwać się przez obrotowe drzwi na Piątą Aleję i na wolność. Pudel 
na gigancie, wyobrażacie sobie?)  - ...otóż różnica między Johanną a Jangbu jest taka, że Johanna 
NIE OBLAŁA MNIE ZUPĄ! 
Boże. Czasami taki z niej SZTYWNIAK. 
No  więc  teraz  siedzę  sobie  tutaj,  wiedząc,  że  gdzieś  w  tym  mieście  -  w  Queens 
najprawdopodobniej  -  przebywa  pewien  młody  człowiek,  którego  rodzina  będzie  zapewne 
głodowała, a wszystko przez MOJE URODZINY. Tak, właśnie tak. Jangbu stracił pracę dlatego, że 
JA SIĘ KIEDYŚ URODZIŁAM. 
Jestem  pewna,  że  gdziekolwiek  teraz  jest  Jangbu,  żałuje,  że  tak  się  stało.  To  znaczy,  że  się 
urodziłam. 
I nie mogę powiedzieć, żebym go w jakimkolwiek stopniu potępiała. 
 
Piątek, 2 maja, 1.00 w nocy, 
poddasze 
Ale mój naszyjnik ze śnieżynką jest jednak bardzo ładny. W ogóle go nie zdejmuję. 
 
Piątek, 2 maja, 1.05 w nocy, 
poddasze 
No cóż, może go zdejmę, kiedy będę szła na basen. Bo nie chciałabym go zgubić. 
 
Piątek, 2 maja, 1.10 w nocy, 
poddasze 
On mnie kocha! 
 
Piątek, 2 maja, algebra 
O  mój  Boże.  Całe  miasto  o  tym  mówi.  O  Grandmere  i  wczorajszym  incydencie  w  Les  Hautes 
Manger. Myślę, że to musi być dzień ubogi w wiadomości, bo nawet „Post" zajął się tym tematem. 
W kiosku na rogu rzucały się w oczy pierwsze i strony gazet: 
KSIĄŻĘCE ZAMIESZANIE, wrzeszczy tytuł z „Post". 
KSIĘŻNICZKA I ZIARNKO GROCHU (W ZUPIE), woła „Daily News" (myli się, bo to wcale  
nie była grochówka, tylko zupa z homara). 
Trafiło  nawet  do  „Timesa"!  Można  by  pomyśleć,  że  „New  York  Times"  nie  zniży  się  do 
zamieszczania  podobnych  rewelacji,  ale  owszem!  Lilly  mi  pokazała,  kiedy  wślizgnęła  się  do 
limuzyny z Michaelem dziś rano. 
- No cóż, twoja babka tym razem przegięła - stwierdziła. 
Jakbym tego nie wiedziała! I jakbym już nie cierpiała z powodu silnego poczucia winy, wiedząc, że 
sama, nawet jeśli nie bezpośrednio, przyczyniłam się do tego, że Jangbu stracił źródło utrzymania! 
Chociaż  muszę  przyznać,  że  moja  troska  o  Jangbu  zelżała  nieco,  bo  Michael  wyglądał  tak 
niesamowicie seksownie! Jak co rano, kiedy wsiada do mojej limuzyny.  
To  dlatego,  że  kiedy  zabieramy  jego  i  Lilly  w  drodze  do  szkoły,  Michael  jest  zawsze  świeżo 
ogolony i ma taką gładką twarz. Michael nie jest szczególnie owłosioną osobą, ale to prawda, że 
pod koniec dnia  - bo wtedy  się zazwyczaj całujemy, ponieważ oboje jesteśmy raczej nieśmiałymi 
ludźmi, jak mi się wydaje, i wolimy, żeby zasłona ciemności skrywała nasze spłonione policzki  - 
zarost  

background image

Michaela  zbliża  się  już  do  fazy  papieru  ściernego.  W  gruncie  rzeczy  nie  mogę  się  powstrzymać 
przed  myślą,  że  o  wiele  przyjemniej  byłoby  całować  Michaela  rano,  kiedy  jest  jeszcze  gładko 
ogolony,  niż  wieczorem,  kiedy  drapie.  Zwłaszcza  jego  szyję.  Nie  mówię,  żebym  kiedykolwiek 
brała pod uwagę całowanie swojego chłopaka po szyi. To by przecież było dziwactwo. 
Chociaż, muszę przyznać, Michael ma bardzo ładną szyję. Czasami, przy tych rzadkich okazjach, 
kiedy  jesteśmy  zupełnie  sami  dość  długo,  żeby  zacząć  się  całować,  przytykam  nos  do  szyi 
Michaela  i  po  prostu  wącham.  Wiem,  że  to  brzmi  dziwacznie,  ale  szyja  Michaela  pachnie 
naprawdę, naprawdę ładnie, jak mydło. Mydło i coś jeszcze. Coś, co sprawia, że wydaje mi się, że 
nic  złego  mnie  nigdy  nie  spotka.  A  na  pewno  nie  wtedy,  kiedy  jestem  w  ramionach  Michaela  i 
wącham jego szyję. 
GDYBY TYLKO ZAPROSIŁ MNIE NA BAL!!!!!!!!! Wtedy mogłabym przez CAŁY WIECZÓR  
wąchać jego szyję, i to w tańcu, więc nikt, nawet Michael, nie zorientowałby się, co ja robię. 
Zaraz. O czym to ja mówiłam, zanim rozproszył mnie zapach szyi mojego chłopaka? 
Ach tak. O Grandmere. O Grandmere i Jangbu. 
No więc żaden z tych artykułów w prasie nie wspomina o Rommlu. Żaden. Nie ma w nich nawet 
cienia sugestii, że cała rzecz może być winą Grandmere. Och, skąd! Ani słóweczka! 
Ale Lilly o tym wie, bo Michael jej opowiedział. I miała na ten temat mnóstwo do powiedzenia. 
-  Zrobimy tak - oświadczyła. - Na rozwoju zainteresowań zaczniemy malować plakaty, a po szkole 
tam pójdziemy. 
-  Dokąd pójdziemy? - pytałam, nadal zajęta wgapianiem się w szyję Michaela. 
-  Do Les Hautes Manger - wyjaśniła Lilly. - Zorganizujemy pikietę. 
-    Jaką  pikietę?  -  Nie  bardzo  mogłam  przestawić  się  z  myśleniem  i  zastanawiałam  się,  czy  moja 
szyja  też  pachnie  Michaelowi  tak  ładnie.  Prawdę  mówiąc,  nawet  nie  wiem,  kiedy  Michael  mógł 
mieć  okazję  powąchać  moją  szyję.  Ponieważ  jest  ode  mnie  wyższy,  mnie  jest  bardzo  łatwo 
przytknąć  nos  do  jego  szyi.  Ale  on,  żeby  powąchać  moją,  musiałby  się  schylać,  co  mogłoby 
wyglądać dziwnie i mogłoby spowodować w efekcie uraz kręgosłupa. 
- Pikietę przeciwko niesprawiedliwemu zwolnieniu Jangbu Panasy! - wrzasnęła Lilly. 
Świetnie. Teraz już wiem, co robię po szkole. Jakbym i tak nie miała dość problemów, skoro mam 
na głowie: 
a)  lekcję etykiety z Grandmere, 
b)  pracę domową, 
c)  martwienie się imprezą, którą mama robi dla mnie w sobotę wieczorem, bo pewnie nikt się nie 
pojawi, a nawet jeśli przyjdą, to jest całkiem prawdopodobne, że mamai pan G. zrobią coś, co mnie 
wprawi w zażenowanie, na j przykład zaczną omawiać własne czynności fizjologiczne albo grać na 
perkusji, 
d)  przyszłotygodniowe menu dla „Atomu", bo już zbliża się termin, 
e)    fakt,  że  mój  tata  oczekuje  ode  mnie  spędzenia  tego  lata  sześćdziesięciu  dwóch  dni  w  jego 
towarzystwie w Genowii, 
f)   ciągły brak zaproszenia na bal maturalny ze strony mojego chłopaka. 
Och nie, powinnam pewnie ZAPOMNIEĆ ZUPEŁNIE o wszystkich TYCH PROBLEMACH i  
martwić się o Jangbu. Nie zrozumcie mnie źle. Ja się totalnie o niego martwię, ale hej! Mam też 
własne kłopoty. Na przykład to, że pan G. właśnie nam oddał testy z poniedziałku i na moim stoi 
wielkie czerwone 3- wraz z uwagą: chcę z tobą pogadać. 
Hm, zaraz, zaraz. Panie G, czy ja pana przypadkiem nie widziałam PRZY ŚNIADANIU? Nie mógł 
mi pan o tym wspomnieć WTEDY? 
O  mój  Boże,  Lana  właśnie  się  odwróciła  i  cisnęła  mi  na  stolik  kopię  „New  York  Newsday".  Na 
okładce  jest  wielkie  zdjęcie  Grandmere,  która  wychodzi  z  Les  Hautes  Manger  z  Rommlem  w 
ramionach i śladami zupy z homara na spódnicy. 
- Dlaczego cała twoja rodzina jest pełna takich DZIWADEŁ? - chce wiedzieć Lana. 
Wiesz co, Lana? To bardzo dobre pytanie. 
 

background image

Piątek, 2 maja, francuski 
Nie  mogę  uwierzyć  w  to,  co  wygaduje  pan  G.  Miał  CZELNOŚĆ  zasugerować,  że  związek  z 
Michaelem  ODRYWA  mnie  od  nauki!  Jakby  Michael  kiedykolwiek  zrobił  coś  poza  tym,  że  mi 
pomaga zrozumieć algebrę! Co za pomysł! 
No dobra, Michael wpada do mnie do klasy na chwilę co rano, zanim zaczną się lekcje. I co z tego? 
Czy to komukolwiek przeszkadza? To znaczy, tak,  LANA dostaje od tego szału, bo Josh Richter 
NIGDY nie odwiedza JEJ przed lekcjami, za bardzo zajęty jest podziwianiem własnych  pasemek 
we włosach przed lustrem w łazience dla chłopców. Ale czy TO odrywa mnie od nauki? 
Będę  musiała  poważnie  porozmawiać  z  matką,  bo  moim  zdaniem  zbliżające  się  narodziny 
pierwszego potomka zamieniają pana G. w mizantropa. I co z tego, że dostałam tylko 69 punktów z 
ostatniego testu? Przecież człowiek może mieć gorszy dzień, nie? To NIE znaczy, że moje stopnie 
lecą  w  dół  ani  że  spędzam  zbyt  dużo  czasu  z  Michaelem,  ani  że  myślę  o  wąchaniu  jego  szyi  w 
każdej chwili, kiedy nie śpię, ani nic podobnego. 
A uwaga pana G, jakobym przez całą drugą lekcję dziś rano pisała coś w swoim pamiętniku, jest 
zwyczajnie śmieszna. Jak najbardziej słuchałam tego krótkiego wykładziku o wielomianach przez 
jakieś ostatnie dziesięć minut przed dzwonkiem. Więc PROSZĘ BARDZO! 
A kiedy siedemnaście razy napisałam: Jego Książęca Wysokość Michael Moscovitz Renaldo, pod 
swoją  pracą  domową  -  to  był  tylko  taki  ŻART!  Boże!  Panie  G.,  co  się  z  panem stało?  KIEDYŚ 
miał pan takie fajne poczucie humoru. 
 
Piątek, 2 maja, biologia 
„No i jak... Zaprosił Cię wczoraj wieczorem ? Na kolacji urodzinowej? S.” 
„Nie.” 
„Mia!  Do  balu  zostało  dokładnie  osiem  dni.  Będziesz  musiała  wziąć  sprawy  w  swoje  ręce  i  po 
prostu ?? zapytać.” 
„SHAMEEKA! Wiesz, że tego nie mogę zrobić.” 
„No cóż, sprawa zaraz stanie na ostrzu noża. Jeśli on Cię nie zaprosi przed jutrzejszą imprezą, nie 
będziesz  mogła  się  zgodzić,  nawet  jeśli  Cię  w  końcu  zaprosi.  No  wiesz,  dziewczyna  musi  mieć 
trochę dumy.” 
„Tobie to łatwo powiedzieć, Shameeka. Jesteś cheerleaderką.” 
„Taa. A ty księżniczką!” 
„Wiesz, o co mi chodzi.” 
„Mia,  nie  możesz  pozwolić,  żeby  traktował  Cię  jak  coś  oczywistego.  Chłopak  musi  czuć  trochę 
niepewności... Nieważne, ile piosenek dla Ciebie napisał, ani ile naszyjników ze śnieżynką Ci dał. 
Musisz mu pokazać KTO TU RZĄDZI.” 
„Czasami mówisz zupełnie jak moja babka.” 
 
Piątek, 2 maja,  
Omój Boże, Lilly po prostu NIE CHCE zamknąć się na temat Jangbu i jego niedoli. Słuchajcie, ja 
też współczuję facetowi, ale nie mam zamiaru naruszać prywatności tego pechowca, zdobywając 
jego  domowy  numer  telefonu  -  a  zwłaszcza  wykorzystując  w  tym  celu  pewną  książęcą 
NOWIUTEŃKĄ KOMÓRKĘ. 
Jeszcze mi się nie udało z niej ANI RAZU zadzwonić. ANI RAZU. Lilly już zadzwoniła pięć razy. 
Ta  sprawa  z  nieszczęsnym  młodszym  kelnerem  totalnie  wymyka  się  spod  kontroli.  Leslie  Cho, 
naczelna  redaktorka  „Atomu",  przystanęła  przy  naszym  stole  w  czasie  lunchu  i  spytała,  czy 
mogłabym na poniedziałek przygotować dłuższy artykuł na temat incydentu, o którym wspominają 
gazety. Zdaję sobie sprawę, że nareszcie dostałam szansę na napisanie profesjonalnego reportażu - 
a  nie  jadłospisu  stołówki  -  ale  czy  Leslie  naprawdę  uważa,  że  ja  najlepiej  się  nadaję  do  tego 
zadania? To znaczy, czy nie ryzykuje, że ten artykuł będzie nie do końca obiektywny i wyważony? 
Jasne, uważam, że Grandmere nie miała racji, ale w końcu to jest MOJA BABKA, na litość boską. 

background image

Nie  jestem  pewna,  czy  naprawdę  doceniam  to  światełko  w  tunelu  szkolnego  dziennikarstwa. 
Zwłaszcza że ostatnio praca nad powieścią wydaje mi się o wiele bardziej pociągająca niż pisanie 
dla „Atomu". 
Ponieważ  jest  piątek  i  Michael  poszedł  do  baru  przynieść  mi  dokładkę  sałatki  z  fasolą,  a  Lilly 
zajęła się czymś innym, Tina spytała mnie, co zamierzam zrobić w sprawie Michaela i zaproszenia 
na bal maturalny. 
-  A  co  ja  MOGĘ  zrobić?  -  zajęczałam.  -  Po  prostu  muszę  dalej  siedzieć  i  czekać  jak  Jane  Eyre, 
kiedy  pan  Rochester  zajmował  się  grą  w  bilard  z  Blanche  Ingram  i  udawał,  że  nie  ma  pojęcia  o 
istnieniu Jane na tym świecie. Na co Tina odparła: 
-  Naprawdę uważam, że powinnaś coś powiedzieć. Może jutro wieczorem na imprezie u ciebie? 
Och, świetnie. W sumie nie mogłam się doczekać tej mojej imprezy  - no, wiecie, poza tą częścią, 
kiedy  mama  będzie  zatrzymywać  wszystkich  przy  drzwiach  i  opowiadać  im  o  niezwykle  małej 
pojemności  swojego  pęcherza  -  ale  teraz?  Wielkie  dzięki!  Już  to  widzę:  Tina  będzie  się  na  mnie 
gapiła przez cały wieczór, chcąc, żebym zapytała Michaela o bal maturalny. Super. Rewelka. 
Lilly właśnie podała mi ten ogromny plakat. Było na nim: LES HAUTES MANGER JEST  
NIEAMERYKAŃSKIE! 
Zwróciłam Lilly uwagę, że wszyscy już wiedzą, że Les Hautes Manger nie jest amerykańskie. To 
francuska restauracja. Lilly odparowała: 
-  Nawet jeśli właściciel urodził się we Francji, to jeszcze nie znaczy, że nie obowiązują go prawa i 
społeczne zasady przestrzegane w naszym kraju. 
Powiedziałam, że moim zdaniem prawem w naszym kraju jest możliwość zatrudniania i zwalniania 
ludzi, jak się chce. No, wiecie, w pewnych granicach. 
-  Po czyjej stronie ty jesteś, Mia? - zapytała mnie Lilly. Powiedziałam: 
-  Po twojej, oczywiście. To znaczy po stronie Jangbu. 
Ale czy Lilly nie rozumie, że mam o wiele za dużo własnych problemów, żeby brać sobie jeszcze 
na głowę problemy bezrobotnego kelnera? No bo zamartwiam się wakacjami, nie wspominając już 
o  stopniu  z  algebry,  a  poza  tym  mam  na  utrzymaniu  afrykańską  sierotkę.  I  naprawdę  nie  sądzę, 
żeby można było ode mnie oczekiwać, że pomogę Jangbu odzyskać pracę, skoro nie mogę nawet 
zmusić własnego chłopaka, żeby mnie zaprosił na swój bal maturalny. 
Oddałam  Lilly  plakat,  wyjaśniając,  że  nie  będę  mogła  pójść  na  akcję  protestacyjną  po  szkole,  bo 
mam lekcję etykiety dworskiej.  Lilly oskarżyła mnie, że bardziej przejmuję się sobą niż trojgiem 
głodujących  dzieci Jangbu.  Zapytałam,  skąd  pewność,  że Jangbu  w  ogóle  ma  dzieci,  skoro,  o  ile 
wiem, nie było o tym mowy w żadnym z artykułów na temat zajścia, a Lilly jeszcze nie udało się z 
nim skontaktować. Ale ona powiedziała, że mówi to w sensie metaforycznym, nie dosłownie. 
Bardzo  się  przejmuję  Jangbu  i  jego  metaforycznymi  dziećmi,  naprawdę.  Ale  tam,  w  świecie, 
panują prawa buszu, a ja akurat w tej chwili mam własne problemy. Jestem prawie zupełnie pewna, 
że Jangbu by to zrozumiał. 
Powiedziałam jednak  Lilly,  że spróbuję namówić Grandmere, żeby porozmawiała z właścicielem 
Les  Hautes  Manger  i  wstawiła  się  za  Jangbu.  Chyba  przynajmniej  tyle  mogłabym  zrobić,  biorąc 
pod  uwagę,  że  to  moje  istnienie  na  tej  planecie  jest  powodem,  dla  którego  nieszczęsny  Jangbu 
został bez środków do życia. 
 
PRACA DOMOWA 
Algebra: A bo ja wiem? 
Angielski: A kogo to obchodzi? 
Biologia: Dajcie mi spokój 
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: No, nie! 
RZ: I co jeszcze? 
Francuski: Coś 
Historia cywilizacji: Coś innego 
 

background image

Piątek, 2 maja, W limuzynie w drodze od Grandmere do domu 
Grandmere postanowiła zachowywać się tak, jakby wczoraj wieczorem nic się nie stało. Jakby nie 
zabrała  swojego  pudla  na  moją  urodzinową  kolację  i  nie  doprowadziła  do  zwolnienia  z  pracy 
niewinnego młodszego kelnera. Jakby jej twarz nie patrzyła z pierwszych stron wszystkich gazet na 
Manhattanie,  pomijając  „Timesa".  Rozwodziła  się  za  to  nad  tym,  że  w  Japonii  uważa  się  za 
karygodny brak wychowania, jeśli ktoś wtyka pałeczki na sztorc w miseczkę ryżu. Jak się okazuje,  
kiedy to robisz, okazujesz brak szacunku duchom zmarłych przodków czy coś takiego. 
Nieważne. Jakbym się w najbliższej przyszłości wybierała do Japonii. Halo? Widać jak na dłoni, że 
nie wybieram się nawet na BAL MATURALNY. 
-  Grandmere - powiedziałam, kiedy nie mogłam już tego dłużej znieść.  - Porozmawiamy na temat 
wczorajszego wieczoru, czy masz zamiar po prostu udawać, że nic się nie stało? 
Grandmere zrobiła minę niewiniątka. 
-  Przepraszam cię, Amelio, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz. 
-    Wczoraj  wieczorem  -  powtórzyłam.  -  Na  mojej  urodzinowej  kolacji.  W  Les  Hautes  Manger. 
Kazałaś zwolnić młodszego kelnera. Jest o tym we wszystkich porannych gazetach. 
-  Ach, to. - Grandmere niewinnie zamieszała swojego side-cara. 
-  A więc? - spytałam. - Co masz zamiar zrobić w tej sprawie? 
-  Zrobić? - Grandmere miała szczerze zaskoczoną minę. -Ależ nic. Co tu jest do zrobienia? 
Właściwie  mogłam  się  tego  spodziewać.  Grandmere,  kiedy  chce,  koncentruje  się  wyłącznie  na 
sobie. 
-    Grandmere,  przez  ciebie  człowiek  stracił  pracę!  -  zawołałam.  -  Musisz  coś  zrobić!  On  będzie 
głodował. 
Grandmere spojrzała w sufit. 
-    Doby  Boże,  Amelio.  Już  ci  załatwiłam  sierotkę.  Chcesz  powiedzieć,  że  chcesz  też  adoptować 
młodszego kelnera? 
-  Nie. Ale to nie wina Jangbu, że wylał na ciebie zupę. To przez twojego psa. 
Grandmere zasłoniła uszka Rommla. 
-  Nie tak głośno - powiedziała. - On jest bardzo wrażliwy. Weterynarz twierdzi... 
-  Nic mnie nie obchodzi, co twierdzi weterynarz!  - wrzasnęłam. - Grandmere, musisz coś zrobić! 
Moi przyjaciele są w tej właśnie chwili pod restauracją i organizują pikietę! 
Dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji włączyłam telewizor. Nie spodziewałam się,  
że będzie tam cokolwiek na temat protestu  Lilly. Spodziewałam się, że powiedzą najwyżej coś o 
korkach, objazdach i o tłumach gapiów blokujących ruch. Lilly robiła z siebie niezłe widowisko. 
Możecie  zatem  wyobrazić  sobie  moje  zdziwienie,  kiedy  reporter  zaczął  opisywać  „demonstrację 
przed Les Hautes Manger, modną czterogwiazdkową restauracją na Pięćdziesiątej Siódmej ulicy", a 
potem  pokazali  Lilly  maszerującą  w  kółko  z wielkim plakatem, na  którym widniał napis: WINA 
DYREKCJI LES HAUTES MANGER.  
Największą niespodzianką nie była duża liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, których 
Lilly namówiła do współudziału w pikiecie. To znaczy, spodziewałam się zobaczyć tam Borysa i 
nie  zdziwiłam  się,  widząc  tam  też  Klub  Socjalistów  LiAE,  bo  oni  pojawiają  się  na  każdym 
proteście, jaki się trafi. 
Nie, największym szokiem było to, że tuż obok  Lilly i innych uczniów  LiAE maszerowało sporo 
ludzi, których nigdy przedtem nie widziałam. 
Reporter wkrótce wyjaśnił, skąd się wzięli. 
-    Młodsi  kelnerzy  z  całego  miasta  zebrali  się  tu,  przed  wejściem  do  Les  Hautes  Manger,  żeby 
zademonstrować swoją solidarność z Jangbu Panasa, który został wczoraj wieczorem zwolniony z 
pracy w Les Hautes Manger po incydencie z udziałem księżnej wdowy z Genowii. 
Jednak  mimo  tego  wszystkiego  Grandmere  nadal  była  kompletnie  niewzruszona.  Przyjrzała  się 
tylko tej scenie i cmoknęła językiem. 
-  W niebieskim - zauważyła - nie jest Lilly specjalnie do twarzy, nieprawdaż? 
Nie mam pojęcia, co zrobić z tą kobietą. Ona jest kompletnie NIEMOŻLIWA. 

background image

 
Piątek, 2 maja, poddasze 
Można by oczekiwać, że pod własnym dachem znajdę trochę spokoju i ciszy. Ale nie, wracam do 
domu i zastaję mamę i pana G. w samym środku karczemnej awantury. Zazwyczaj kłócą się o to, 
że  mama  chce  rodzić  w  domu  z  pomocą  położnej,  a  pan  G.  chce,  żeby  rodziła  w  szpitalu  pod 
opieką personelu kliniki Mayo. 
Ale tym razem chodziło o to, że mama chce nazwać dziecko Simone, jeśli to będzie dziewczynka, 
po Simone de Beauvoir, a Sartre, jeśli to będzie chłopiec, po - no cóż, po facecie imieniem Sartre, 
jak sądzę. 
Ale pan G. chce nazwać dziecko Rosę, jeśli to będzie dziewczynka, po swojej babce, albo Rocky, 
jeśli to będzie chłopiec, po... No cóż, najwyraźniej na cześć Sylvestra Stallone. Co, no wiecie, nie 
jest wcale taką katastrofą, jeśli się widziało film Rocky, bo Rocky był bardzo miły i w ogóle... 
Ale mama mówi, że po jej trupie jej syn - jeśli będzie miała syna - zostanie nazwany po bokserze 
analfabecie. 
I tak, jeśli chcecie znać moje zdanie, Rocky to o wiele lepsze imię dla chłopca niż ostatnie, na jakie 
wpadli: Granger. Dzięki Bogu, poszłam i sprawdziłam  
GRANGER w książce z imionami dla dzieci. I kiedy powiedziałam, że Granger w średniowiecznej 
francuszczyźnie  znaczyło  „kmieć",  totalnie  się  uspokoili  z  tym  imieniem.  No  bo  kto  chciałby 
nazwać dziecko „Kmieć"? 
Amelia nic nie znaczy po francusku. Mówi się, że pochodzi od Emily albo Emmeline, co znaczy 
„pracowita" w  staroniemieckim. Imię Michael, które pochodzi z hebrajskiego, znaczy „ten, który 
przypomina Pana". No więc widzicie, że razem tworzymy bardzo fajną parę, bo jesteśmy pracowici 
i przypominamy Pana. 
Ale  kłótnia  nie  skończyła  się  na  tej  całej  sprawie  Sartre-kontra-Rocky.  O,  nie.  Mama  chce  jutro 
jechać  do  BJ's  Wholesale  Club,  żeby  zrobić  zakupy  na  moją  imprezę,  ale  pan  G.  obawia  się,  że 
terroryści mogliby wysadzić w powietrze Holland Tunnel i wtedy oni utkwią w nim w środku, jak 
Sylvester  Stallone  w  Tunelu,  a  wtedy  mama  mogłaby  zacząć  przedwcześnie  rodzić  i  dziecko 
przyszłoby na świat, kiedy dokoła przelewałyby się wody rzeki Hudson. 
Pan G. chce iść po prostu do Paper House na Broadwayu i kupić papierowe urodzinowe talerze i 
kubki z królową Amidalą. 
Halo?  Czy  oni  na  pewno  wiedzą,  że  mam  już  piętnaście  lat  -  nie  miesięcy  -  i  że  znakomicie 
rozumiem wszystko, co oni do siebie mówią? 
Nieważne.  Założyłam  na  uszy  słuchawki  i  włączyłam  komputer  w  nadziei,  że  znajdę  trochę 
oddechu od tych podniesionych głosów, ale nie mam szczęścia. Lilly ledwie co zdążyła wrócić do 
domu z tego swojego protestu, ale już jej się udało rozesłać maila do wszystkich ludzi ze szkoły: 
WomynRule: UWAGA WSZYSCY UCZNIOWIE LICEUM IMIENIA ALBERTA EINSTEINA: 
Wasza  pomoc  i  wsparcie  dla  Stowarzyszenia  Uczniów  Przeciwko  Zwolnieniu  z  Pracy  Jangbu 
Panasy  (SUPZPJP)  są  szalenie  potrzebne.  Dołączcie  do  nas  jutro  (sobota,  3  maja)  w  południe  i 
weźcie  udział  w  manifestacji  w  Central  Parku,  a  potem  w  marszu  protestacyjnym  wzdłuż  Piątej 
Alei  aż  do  drzwi  Les  Hautes  Manger  na  Pięćdziesiątej  Siódmej  ulicy.  Okażcie  swoje 
niezadowolenie  z  tego,  jak  restauratorzy  z  Nowego  Jorku  traktują  swoich  pracowników!  Nie 
słuchajcie  ludzi,  którzy  wmawiają  wam,  że  nasze  pokolenie  to  pokolenie  materialistów!  Niech 
usłyszą wasz głos! 
Lilly Moscovitz, Przewodnicząca 
SUPZPJP 
Halo? Nie wiedziałam, że należę do pokolenia materialistów. Jak to w ogóle możliwe? Ją prawie 
nic nie posiadam. Poza komórką. A i to w zasadzie dopiero od wczoraj. 
 
Była jeszcze jedna wiadomość od Lilly. Brzmiała tak: 
Mia,  brakowało  nam  Ciebie  dzisiaj  na  wiecu.  Szkoda,  że  nie  przyszłaś,  to  było 
NIEWIARYGODNE!  Do  naszego  pokojowego  protestu  dołączyli  młodsi  kelnerzy  z  różnych 

background image

dzielnic, nawet z Chinatown, chociaż to drugi koniec miasta. Panowało takie poczucie solidarności 
i serdeczności! A co najlepsze, nigdy nie zgadniesz, kto przyszedł - sam Jangbu Panasa! Przyszedł 
do Les Hautes Manger po swoje ostatnie pobory. Ale się zdziwił, kiedy zobaczył nas wszystkich, 
demonstrujących w jego obronie! Najpierw był bardzo nieśmiały i nie chciał ze mną rozmawiać. 
Ale poinformowałam go, że chociaż może się i wychowałam w burżuazyjnym domu, a moi rodzice 
są przedstawicielami inteligencji, ale w sercu tak samo jak on należę do klasy pracującej i obchodzi 
mnie  tylko  najlepiej  pojęty  interes  zwykłego  człowieka.  Jangbu  przyjdzie  jutro  na  marsz!  Ty  też 
powinnaś przyjść, będzie niesamowicie!!!!!!!! 
Lilly 
PS  Nie  powiedziałaś  mi,  że  Jangbu  ma  tylko  osiemnaście  lat.  Wiedziałaś,  że  on  jest 
Tybetańczykiem?  Poważnie.  Tam,  w  swoim  rodzinnym  kraju,  już  skończył  szkołę  średnią. 
Przyjechał  tu  szukać  lepszego  życia,  bo  handel  artykułami  rolnymi  w  Tybecie  zamarł  wskutek 
działań  polityków  z  chińskich  sił  okupacyjnych,  a  jedyne  zajęcie  poza  rolnictwem,  jakie  może 
znaleźć młody Szerpa, to praca tragarza i przewodnika wypraw wysokogórskich. Ale Jangbu mówi, 
że ma lęk wysokości. 
PPS  Nie  powiedziałaś  mi  też,  że  on  jest  taki  i  SEKSOWNY!!!!  Wygląda  jak  połączenie  Jackie 
Chana i Enrique Iglesiasa. Tylko bez pieprzyka na policzku. 
To  naprawdę  trochę  meczące,  kiedy  twoja  najlepsza  przyjaciółka  i  twój  chłopak  są  geniuszami. 
Przysięgam, ledwie za nimi nadążam. Ich umysłowa gimnastyka zupełnie mnie przerasta. 
Na  szczęście  był  jeszcze  mail  od  Tiny,  której  możliwości  intelektualne  znacznie  bardziej 
przypominają moje własne: 
 
Mia,  zastanawiałam  się  nad  tym  i  zdecydowałam,  że  najlepszy  dla  Ciebie  moment,  żeby  zapytać 
Michaela, czy ma zamiar zaprosić Cię na swój bal maturalny, przypadnie dokładnie jutro, w czasie 
Twojej  imprezy.  Moim  zdaniem  powinnaś  zorganizować  grę  w  siedem  minut  w  niebie  (Twoja 
mama  się  nie  sprzeciwi,  prawda?  No  bo  jej  i  pana  G.  NIE  BĘDZIE  tam  fizycznie,  prawda?)  ,  a 
kiedy  znajdziesz  się  w  szafie  z  Michaelem,  a  on  zacznie  się  rozgrzewać  i  głupieć  z  podniecenia, 
powinnaś  wystąpić  z  tym  pytaniem.  Wierz  mi,  chłopak  nie  potrafi  Ci  niczego  odmówić  w  takiej 
sytuacji. A przynajmniej tak mi mówiono. 
Tina 
 
Jezu, co się dzieje z moimi przyjaciółkami? Zupełnie jakby żyły w innym świecie niż ja. Siedem 
minut w niebie? Ja chcę mieć MIŁĄ imprezę, z colą i cheetos, i może z tańcami, jeśli uda mi się 
namówić pana G., żeby przesunął tapczan z japońskim materacem. ZUPEŁNIE nie mam ochoty na 
imprezę, gdzie ludzie zamykają się w szafie, żeby się całować. Jeśli miałabym ochotę całować się z 
moim chłopakiem, zrobię to w prywatności własnego pokoju... Tyle że, oczywiście, nie wolno mi 
przyjmować Michaela, kiedy nikogo innego nie ma w domu, a kiedy on przychodzi, muszę zawsze 
zostawiać drzwi do mojej sypialni otwarte przynajmniej na dziesięć centymetrów. (Dzięki, panie G. 
To naprawdę totalny obciach, mieć ojczyma, który jest nauczycielem w szkole średniej. No bo kto 
jest lepiej przygotowany do zepsucia nastolatkowi każdej frajdy niż szkolny nauczyciel?). 
Ale  przysięgam,  już  sama  nie  wiem,  kto  przyprawia  mnie  o  większy  ból  głowy,  moja  babka  czy 
moje przyjaciółki. 
Przynajmniej Michael przysłał mi miły liścik: 
 
Dzisiaj na rozwoju zainteresowań byłaś jakaś, taka przyciszona.  
Wszystko w porządku? 
 
Dzięki  Bogu,  że  chociaż  na  mojego  chłopaka  i  jego  wsparcie  mogę  zawsze  liczyć.  Poza  tym, 
oczywiście, że zaniedbuje zaprosić mnie na swój bal maturalny. 
Zdecydowałam  się  zignorować  maile  Lilly  i  Tiny,  ale  odpisałam  Michaelowi.  Usiłowałam 
zastosować  nieco  tej  subtelności,  o  której  wspominała  mi  niedawno  Grandmere.  Nie  powiem, 

background image

żebym w chwili obecnej miała dobre zdanie o Grandmere, o nie! Muszę jednak przyznać, że miała 
w życiu o wielu więcej chłopaków niż ja. 
 
Hej! Wszystko w porządku. Dzięki, że spytałeś. Po prostu nie mogę się ostatnio pozbyć poczucia, 
że jest coś, o czym zapomniałam. I nie mogę się zorientować, co to takiego. Ale to chyba ma coś 
wspólnego z obecną porą roku, tak mi się wydaje... 
 
Proszę!  Idealnie! Subtelne, ale zrozumiałe. A Michael, jako geniusz, z pewnością zdoła odczytać 
aluzję. A przynajmniej tak mi się wydawało, póki nie odpisał...  
Co zrobił od razu, bo chyba tak jak i ja siedział w sieci. 
 
No  cóż,  sądząc  po  tej  troi,  którą  dostałaś  z  dzisiejszego  testu,  powiedziałbym,  że  zapomniałaś 
wszystkiego,  co  powtarzaliśmy  z  algebry  przez  ostatnie  kilka  tygodni.  Jeśli  chcesz,  przyjdę  do 
Ciebie w niedzielę i pomogę Ci z pracą domową na poniedziałek. 
Michael 
 
O mój  Boże! Czy jakakolwiek dziewczyna miała kiedyś mniej przytomnego chłopaka? No może 
poza  Lilly.  Chociaż  moim  zdaniem,  nawet  Borys  Pelkowski  przejrzałby  mój  niewinny 
podstęp.Jestem  taka  przygnębiona,  że  się  chyba  położę  do  łóżka.  W  telewizji  leci  maraton 
Farscape, ale nie jestem w nastroju do oglądania przygód innych ludzi w kosmosie. Moje własne 
wystarczająco mnie przygnębiają. 
 
Sobota, 3 maja, DZIEŃ WIELKIEJ IMPREZY 
Mama zajrzała do mojego pokoju z samego rana i spytała, czy chcę iść z nią i panem G. po zakupy 
na imprezę. Zazwyczaj uwielbiam BJ's, bo to wielki sklep z masą rzeczy i darmowymi koreczkami 
z  sera,  i  popcornem,  i  wszystkim.  Nie  wspominając  o  sklepie  monopolowym  dla 
zmotoryzowanych,  do  którego  pan  G.  lubi  wpadać  w  drodze  powrotnej,  gdzie  otwierają  twój 
bagażnik i ładują do niego zgrzewki coli, a ty nawet nie musisz wysiadać z samochodu. 
Ale  dzisiaj,  z  jakiegoś  powodu,  miałam  zbyt  głęboką  depresję  nawet  na  sklep  monopolowy  dla 
zmotoryzowanych.  Więc  zostałam  pod  kołdrą  i  zapytałam  mamę  słabym  głosem,  czy  nie 
pojechałaby sama. Powiedziałam, że boli mnie gardło i chyba powinnam poleżeć w łóżku, żebym 
potem miała siłę na imprezę. 
Nie  sądzę,  żeby  mama  w  ogóle  nabrała  się  na  tę  udawaną  chorobę,  ale  nic  mi  nie  powiedziała. 
Stwierdziła tylko: 
- Jak chcesz. 
I  wyszła  z  panem  G.  Co,  biorąc  pod  uwagę  jej  ostatnie  humory,  oznacza,  że  mi  się  właściwie 
upiekło. 
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jestem takim nieudacznikiem. No bo sami zobaczcie, ile ja mam 
problemów. Chcę iść na bal maturalny mojego chłopaka, tyle że on mnie nie zaprosił, a ja się za 
bardzo boję, że on pomyśli, że nim komenderuję, żeby to z nim przedyskutować. Nie chcę spędzić 
wakacji w Genowii, ale podpisałam ten obrzydliwy kontrakt i teraz chyba się nie zdołam wykręcić. 
Moja  najlepsza  przyjaciółka  usiłuje  zrobić  tyle  dobrego  dla  ludzkości  i  tak  dalej,  a  ja  nawet  nie 
jestem w stanie wziąć w rękę tego plakatu, żeby ją wspomóc, mimo że osobą, której ona usiłuje 
pomóc, jest ktoś, czyim troskom w zasadzie sama jestem winna. A ja znów zaczynam mieć gorsze 
stopnie z algebry i nawet nic mnie to nie obchodzi. 
Naprawdę, z całym tym ciężarem na barkach, czy ja mam inny wybór, niż przełączyć telewizor na 
Lifetime,  kanał  filmowy  dla  kobiet?  Może  jeśli  obejrzę  sobie  jakieś  filmy  o  prawdziwym  życiu 
kobiet,  które  uporały  się  z  jakimiś  niewiarygodnymi  przeciwnościami  losu,  uda  mi  się  znaleźć 
odwagę, żeby pokonać własne. 
Hej, to nie jest niemożliwe. 
 

background image

Sobota, 3 maja, 19.30, na pól godziny przed rozpoczęciem mojej imprezy 
Nie  sądzę,  żeby  przełączenie  się  na  Lifetime,  kanał  filmowy  dla  kobiet  było  takim  świetnym 
pomysłem.  W  rezultacie  poczułam  tylko,  że  kompletnie  nie  dorastam  do  sytuacji.  Naprawdę,  nie 
wiem, kto może oglądać takie filmy i nie popaść w kompleksy. Proszę oto próbka tego, przez co 
przeszły te kobiety: 
Porwanie samolotu - historia Uli Derickson 
Lindsay  Wagner  z  Bionic  Woman  ratuje  wszystkich  (oprócz  jednego)  pasażerów  rejsu  847. 
Historia oparta na faktach, zdarzyło się to w połowie lat osiemdziesiątych. W filmie Uli przekonuje 
porywaczy, żeby darowali życie pasażerom, śpiewając wzruszającą folkową pieśń, wskutek czego 
porywaczom łzy napływają do oczu. Niestety, nie znam żadnych pieśni folkowych, a te, które znam 
- takie jak Bifa Nakeda I Love Myself Tonight (u-uuu) -chyba nikogo by nie ukoiły, a zwłaszcza  
porywaczy samolotów. 
 
Porwanie Kari Swenson 
Też  prawdziwe.  Kari,  dwuboistka,  zawodniczka  olimpijska,  zostaje  porwana  przez  bandę 
prostaków, którzy chcą się z nią ożenić. Uh! Jakby sam pobyt na kempingu nie był wystarczająco 
wstrętny. Wyobraźcie sobie kemping w towarzystwie ludzi, którzy się nigdy nie kąpią. Ale Kari (w 
filmie  gra  ją  Tracy  Pollan,  żona  Michaela  J.  Foksa)  ucieka  i  udaje  jej  się  zdobyć  złoty  medal,  a 
banda  prostaków  trafia  do  więzienia,  gdzie  muszą  się  co  dzień  golić  i  szorować  zęby.  Ale  ja  nie 
uprawiam dwuboju. Nie jestem w ogóle sportowcem. Gdyby porwali mnie tacy ludzie, pewnie po 
prostu bym płakała, póki by mnie nie wypuścili z obrzydzenia. 
Wołanie o pomoc: historia Tracey Thurman 
Kobieta  zostaje  brutalnie  zaatakowana  przez  swojego  męża  na  oczach  policjantów,  a  potem 
zaskarża policję za nieudzielenie jej pomocy i wygrywa sprawę, zdobywając punkt dla wszystkich 
ofiar przemocy domowej. Ale ja mam ochroniarza. Jeśli ktokolwiek spróbuje na mnie napaść, Lars 
zastrzeli go ze swojej spluwy. 
 
Nagła groza: Porwanie szkolnego autobusu nr 17 
Maria  Conchita  Alonso,  świeżo  po  roli  Amber  w  Uciekinierze,  gra  Martę  Caldwell,  prowadzącą 
autobus szkoły specjalnej. Autobus zostaje porwany przez faceta, który wściekł się o coś na urząd 
skarbowy.  Dzielna  Marta  tak  długo  zwodzi  porywacza  swoim  spokojem  i  łagodnością,  aż  zjawia 
się  oficer  oddziału  specjalnego  policji  i  strzela  facetowi  prosto  w  głowę  przez  szybę  jadącego 
autobusu. Happy end wśród wrzasków przerażonych dzieci specjalnej troski, obryzganych krwią i 
mózgiem porywacza. 
Ale ja do szkoły jeżdżę limuzyną, więc słabe szanse, że coś takiego mi się przytrafi. 
Przemilczane zbrodnie 
Również autentyczna historia. Dentysta,  przy okazji leczenia kanałowego, uprawia seks ze swoją 
pacjentką  pogrążoną  w  narkozie.  Potem  bezczelnie  twierdzi,  że  miał  z  nią  romans  i  że  ona 
wymyśliła sobie ten gwałt, żeby mąż się na nią nie wściekł za niespodziewanego potomka... Aż do 
momentu, kiedy funkcjonariuszka policji przebiera się za pacjentkę, a gliniarze korzystają z kamery 
ukrytej w szmince, żeby przyłapać dentystę na zdejmowaniu z niej bluzki! 
Ale  to  mi  się  nigdy  nie  zdarzy,  bo  nie  mam  w  okolicy  klatki  piersiowej  nic,  co  mogłoby 
zainteresować choćby psychopatycznego dentystę. 
 
Lot 243 
Connie  Sellecca  gra  pierwszego  oficera  Mimi  Tompkins,  której  udaje  się  wylądować  poważnie 
uszkodzonym samolotem rejsowym 243  (w połowie lotu odpadł dach kabiny wskutek zmęczenia 
materiału). Nie jest zresztą jedyną dzielną osobą z załogi. Pewna stewardesa wciąż sprawdza, jak 
się mają pasażerowie w przedniej części kabiny (też bez dachu) i cały czas powtarza, że wszystko 
się  dobrze  skończy,  nie  zważając  na  całą  masę  strzępów  wykładziny  sterczących  tym 

background image

nieszczęśnikom  z  głów.  Nigdy  by  mi  się  nie  udało  posadzić  maszyny  ani  wmawiaćludziom  z 
ciężkimi ranami głowy, że nic im nie będzie, bo zamocno bym rzygała ze strachu. 
Poważnie,  nie  wiem,  jak  od  kogokolwiek  można  oczekiwać,  że  wyskoczy  z  łóżka  po  obejrzeniu 
takiego filmu i poczuje się dobrze z sobą samym. 
Co gorsza, udało mi się załapać na parę minut Cudownych zwierząt i byłam zmuszona uznać, że z 
punktu  widzenia  inteligencji  Gruby  Louie  jest  gdzieś  tak  na  samym  dole  drabiny.  No  bo  w 
Cudownych zwierzętach pokazywali osła, który uratował swojego właściciela przed dzikimi psami, 
papużkę,  która  uratowała  swoich  właścicieli  przed  pożarem,  i  psa,  który  uratował  swoją  panią 
przed  śpiączką  hipoglikemiczną,  delikatnie  nią  potrząsając,  póki  nie  zjadła  paru  dropsów,  i  kota, 
który  zorientowawszy  się,  że  jego  pan  stracił  przytomność,  usiadł  na  klawiszu  telefonu, 
automatycznie wybierając numer pogotowia, i miauczał, póki nie nadjechała pomoc. 
Przykro mi, ale Gruby Louie nie poradziłby sobie z dzikimi psami, w pożarze najprawdopodobniej 
by zginął, nie odróżniłby dropsa od dziury w ścianie i nie miałby pojęcia, że trzeba wcisnąć klawisz 
z  numerem  pogotowia,  gdybym  straciła  przytomność.  W  gruncie  rzeczy,  gdybym  straciła 
przytomność,  Gruby  Louie siedziałby tylko pewnie przy  swojej miseczce i płakał, póki Ronnie z 
mieszkania obok nie dostałaby wreszcie szału i nie poprosiła dozorcy, żeby ją wpuścił do środka, 
żeby mogła przyciszyć tego kota. 
Nawet mój kot jest nieudacznikiem. 
Co gorsza, mama i pan G. świetnie się beze mnie bawili w BJ's. No, może poza tym momentem, 
kiedy  mama  totalnie  musiała  pójść  do  łazienki,  ale  że  tkwili  właśnie  w  połowie Holland  Tunnel, 
musiała  przeczekać,  aż  dojechali  do  pierwszej  stacji  Shella  po  drugiej  stronie  tunelu,  a  kiedy 
pobiegła  do  łazienki,  okazało  się,  że  jest  zamknięta  i  mama  omal  nie  wyrwała  ręki  ze  stawu 
pracownikowi stacji, kiedy odbierała od niego klucz. 
Za to znaleźli całe tony różnych rzeczy z królową Amidalą, włącznie z majteczkami (dla mnie, nie 
dla gości, oczywiście). Mama wsunęła głowę do mojego pokoju, kiedy  wrócili, żeby pokazać mi 
sześciopak z majtkami z królową Amidalą, ale ja po prostu nie mogłam wykrzesać z siebie żadnego 
entuzjazmu, chociaż się starałam. 
Może mam PMS. 
Albo  może  ciężar  mojej  świeżo  odkrytej  kobiecości,  zważywszy,  że  mam  już  piętnaście  lat, 
doskwiera mi po prostu za bardzo. 
A naprawdę powinnam być szczęśliwa, bo pan G. rozwiesił na całym poddaszu te chorągiewki z 
królową  Amidalą,  do  rur  biegnących  pod  sufitem  przymocował  białe  choinkowe  światełka,  a 
popiersiu Elvisa założył maskę z królową Amidalą. Obiecał nawet, że nie będzie bębnił na perkusji 
w rytm muzyki (starannie dobranego miksa, którego zrobiliśmy  z Michaelem  - zawiera wszystkie 
moje ulubione utwory Destiny's Child i Bree Sharp, mimo że Michael ich nie znosi). 
CO  SIĘ  ZE  MNĄ  DZIEJE????  Czy  to  wszystko  tylko  dlatego,  że  mój  chłopak  jeszcze  mnie  nie 
zaprosił na bal maturalny? I dlaczego ja się w ogóle przejmuję? Dlaczego nie mogę być szczęśliwa 
i cieszyć się z tego, co już mam? 
DLACZEGO  NIE  MOGĘ  BYĆ  PO  PROSTU  ZADOWOLONA,  ŻE  MAM  CHŁOPAKA  I  NA 
TYM POPRZESTAĆ? 
Ta  impreza  to  fatalny  pomysł.  Nie  jestem  w  nastroju  na  imprezę.  Co  ja  sobie  w  ogóle 
wyobrażałam, 

organizując 

imprezę? 

JESTEM 

NIEPOPULARNĄ 

KSIĘŻNICZKĄ 

DZIWADŁEM!!!! NIEPOPULARNE KSIĘŻNICZKI DZIWADŁA NIE POWINNY URZĄDZAĆ 
IMPREZ!!!!!  
NAWET DLA SWOICH NIEPOPULARNYCH, DZIWACZNYCH PRZYJACIÓŁ!!!!!!!!! 
Nikt nie przyjdzie. Nikt nie przyjdzie i skończy się na tym, że będę tu siedziała przez cały wieczór 
pod  migoczącymi  światełkami  choinkowymi,  głupimi  chorągiewkami  z  królową  Amidalą,  z 
cheetos  i  colą,  i  miksem  Michaela  ZUPEŁNIE  SAMA.  Och,  Boże,  właśnie  zadzwonił  domofon. 
Ktoś tu idzie. Proszę, Boże, daj mi siłę przetrwać ten wieczór. Daj mi siłę Uli, Kari, Tracey, Marty, 
tej pacjentki dentystycznej, Mimi i tej stewardesy. To wszystko, o co Cię proszę. Dziękuję. 
 

background image

Niedziela, 4 maja, 2.00 
No cóż. Po wszystkim. Skończyło się. Moje życie się skończyło. 
Chciałabym  podziękować  wszystkim,  którzy  byli  przy  mnie  w  tych  trudnych  chwilach:  matce, 
zanim  zmieniła  się  w  dziewięćdziesięciokilogramową  masę  drżących  hormonów  z  rozwalonym 
pęcherzem, panu G. za to, że usiłował podratować moją średnią ocen i Grubemu Louiemu za to, że 
jest,  no  cóż,  Grubym  Louiem,  nawet  jeśli  jest  kompletnie  bezużyteczny  w  porównaniu  ze 
zwierzętami z Cudownych zwierząt. 
Ale  nikomu  więcej.  Bo  wszyscy  inni  moi  znajomi  są  najwyraźniej  częścią  jakiegoś  piekielnego 
spisku, który ma mnie doprowadzić do szaleństwa, tak jak Berthę Rochester. 
Weźcie na przykład Tinę. Tinę, która pojawia się na mojej imprezie, łapie mnie za ramię i zaciąga 
do mojego pokoju, gdzie wszyscy mają zostawiać kurtki, i mówi mi: 
-    Ling  Su i ja wszystko już zaplanowałyśmy.  Ling Su zagada twoją mamę i pana  G., a wtedy ja 
zapowiem  grę  w  siedem  minut  w  niebie.  Kiedy  przyjdzie  twoja  kolej,  wejdziesz  do  szafy  z 
Michaelem i zaczniesz się z nim całować, a kiedy dojdziecie do szczytu uniesienia, zapytasz go o 
bal maturalny. 
-  Tina! - Naprawdę się rozzłościłam. I to nie tylko dlatego, że moim zdaniem jej plan był naprawdę 
słaby.  Nie,  wściekłam  się,  bo  Tina  miała  na  sobie  brokat  do ciała.  Naprawdę!  Rozsmarowała  go 
sobie po całych obojczykach. Jak to się dzieje, że ja nawet nie umiem znaleźć w sklepie brokatu do 
ciała?  A  gdybym  znalazła,  czy  miałabym  dość  odwagi,  żeby  go  sobie  rozsmarować  po 
obojczykach?  
Nie. Bo jestem beznadziejnie nudna.  
- Nie będziemy grać w siedem minut w niebie na mojej imprezie - poinformowałam ją. 
Tina miała zrozpaczoną minę. 
-  Dlaczego nie? 
-    Bo  to  impreza  dla  dziwadeł!  Mój  Boże,  Tina!  My  jesteśmy  dziwadłami.  Nie  gramy  w  siedem 
minut  w  niebie.  To  ludzie  tacy  jak  Lana  i  Josh  grają  w  takie  rzeczy  na  swoich  imprezach.  Na 
imprezach  dla  dziwadeł  gra  się  w  takie  gry  jak  łyżeczki  albo  może  lewitacja.  Ale  nie  w  gry  z 
całowaniem! 
Ale Tina totalnie się upierała, że dziwadła TEŻ grają w gry z całowaniem. 
-    Bo  gdyby  tego  nie  robili  -  zaznaczyła  -  to  skąd  twoim  zdaniem  brałyby  się  potem  małe 
dziwadełka? 
Zasugerowałam jej, że małe dziwadełka robi się na osobności w domach dziwadeł, które są już po 
ślubie, ale Tina w ogóle mnie już nie słuchała. Wpadła do salonu przywitać Borysa, który, jak się 
okazało,  przyjechał  pół  godziny  wcześniej,  ale  ponieważ  nie  chciał  być  pierwszą  osobą  na 
imprezie,  przestał  pół  godziny  w  holu  na  dole,  czytając  wszystkie  ulotki  od  dostawców 
chińszczyzny wsunięte pod drzwi. 
-    Gdzie  Lilly?  -  zapytałam  Borysa,  bo  myślałam,  że  przyjdą  razem,  skoro  ze  sobą  chodzą  i  tak 
dalej. 
Ale  Borys  powiedział,  że  nie  widział  Lilly  od  czasu  marszu  pod  Les  Hautes  Manger  dziś  po 
południu. 
-    Była  na  czele  grupy  -  wyjaśnił  mi,  stojąc  obok  stołu  z  przekąskami  (na  co  dzień  naszym  stole 
jadalnym)  i  wpychając  sobie  cheetos  do  ust.  Zadziwiająca  ilość  pomarańczowych  okruszków 
utkwiła  między  drucikami  jego  aparaciku.  Obserwowałam  to  z  dziwną  fascynacją  połączoną  z 
totalnym obrzydzeniem. - No wiesz, szła z megafonem i wznosiła okrzyki. Wtedy widziałem ją po 
raz ostatni.  
Zgłodniałem i poszedłem na hot doga, i zanim się zorientowałem, wszyscy pomaszerowali naprzód 
beze mnie. 
Powiedziałam Borysowi, że na tym właśnie polegają marsze... Że ludzie mają maszerować, a nie 
czekać  na  znajomych,  którzy  skoczyli  na  hot  doga.  Borys  chyba  się  trochę  zdziwił  na  tę 
wiadomość, co w sumie nie jest takie niezwykłe, bo on pochodzi z Rosji, gdzie marsze wszelkiego 
typu  od  wielu  lat  były  zabronione,  z  wyjątkiem  pochodów  ku  czci  Lenina.  W  każdym  razie, 

background image

Michael  pojawił  się  zaraz  potem  z  miksem  do  odtwarzacza  CD.  Zastanawiałam  się,  czy  nie 
pozwolić jego kapeli zagrać na mojej imprezie, skoro oni zawsze szukają jakiejś okazji do występu, 
ale  pan  G.  powiedział,  że  wykluczone,  bo  i  tak  ma  już  dość  narażania  się  naszemu  sąsiadowi  z 
dołu,  Verlowi,  samą  swoją  grą  na  perkusji.  Cała  kapela  mogłaby  Verla  doprowadzić  do 
ostateczności.  Verl  kładzie  się  spać  codziennie  dokładnie  o  dziewiątej  wieczorem,  żeby  móc  od 
wczesnego ranka obserwować naszych sąsiadów po drugiej stronie ulicy, bo wierzy, że są istotami 
z kosmosu zesłanymi na naszą planetę po to, żeby nas obserwować i przekazywać raporty do statku 
matki, szykując się do ewentualnego zbrojnego konfliktu międzygalaktycznego. Ludzie po drugiej 
stronie ulicy wcale nie wyglądają jak istoty z kosmosu, moim zdaniem, ale SĄ Niemcami, więc to  
zrozumiałe, że Verl mógł się pomylić. 
Michael, jak zwykle, wyglądał niesamowicie seksownie. DLACZEGO za każdym razem, kiedy go 
widzę, musi być taki przystojny? Można by pomyśleć, że przyzwyczaję się do jego wyglądu, skoro 
teraz widzę go praktycznie codziennie... A czasem nawet dwa razy dziennie. 
Ale za każdym, każdziutkim razem, kiedy go widzę, serce wykonuje mi taki nagły podskok. Jakby 
był  prezentem,  który  za  moment  rozpakuję  czy  coś.  Ta  słabość,  jaką  mam  do  niego,  to  wręcz 
choroba. Mówię wam, choroba. 
W każdym razie Michael włączył muzykę i reszta gości zaczęła się schodzić, i wszyscy robili masę 
zamieszania, i gadali o marszu i maratonie Farscape z poprzedniego wieczoru - wszyscy poza mną, 
bo ominęły mnie obydwie rzeczy. Zamiast gadać, biegałam w kółko, odbierając kurtki (bo chociaż 
jest maj, na dworze było całkiem chłodno) i modliłam się, żeby wszyscy dobrze się bawili i żeby 
nikt  nie  wyszedł  za  wcześnie  albo  żebym  nie  usłyszała,  jak  moja  mama  opowiada  każdemu 
chętnemu słuchaczowi o tym, jak niesamowicie jej się skurczył pęcherz moczowy... 
A  wtedy  zadzwonił  dzwonek  przy  drzwiach  i  poszłam  otworzyć,  a  tam  stała  Lilly  w  objęciach 
ciemnowłosego chłopaka w skórzanej kurtce. 
-  Cześć! - powiedziała bardzo radosna i podekscytowana Lilly. - Wy się jeszcze chyba nie znacie. 
Mia, to Jangbu. Jangbu, to księżniczka Amelia z Genowii. Albo Mia, jak na nią mówimy. 
Zaszokowana, gapiłam się na Jangbu. Nie dlatego, no wiecie, że Lilly przyprowadziła go na moją 
imprezę,  nie  pytając  mnie  najpierw  o  zgodę.  Ale  dlatego,  że  -  no  cóż  -  Lilly  obejmowała  go 
ramieniem w pasie. Praktycznie na nim wisiała, na litość boską. A jej chłopak, Borys, stał tam, w 
pokoju obok, usiłując nauczyć się od Shameeki kroku zwanego elektrycznym ślizgiem... 
-    Mia  -  powiedziała  Lilly  z  rozzłoszczoną  miną.  -  Nie,  nie  witaj  się,  broń  Boże,  daruj  sobie  te 
uprzejmości... 
Powiedziałam: 
-  Och, przepraszam. Cześć. 
Jangbu  też  powiedział  „cześć"  i  uśmiechnął  się.  Mówiąc  prawdę,  Jangbu  RZECZYWIŚCIE  był 
bardzo przystojny, dokładnie jak powiedziała Lilly. Znacznie bardziej przystojny niż biedny Borys. 
No cóż, przyznaję to niechętnie, ale - kto nie jest? Jednak i tak zawsze wydawało mi się, że Lilly 
lubi Borysa nie za wygląd. Borys to geniusz, a ja wiem z własnego doświadczenia, też się z jednym  
spotykając, wcale nie tak łatwo o podobnych geniuszy. 
Na  szczęście  Lilly  musiała  puścić  Jangbu,  żeby  mógł  zdjąć  swoją  skórzaną  kurtkę.  No  i  kiedy 
Borys  wreszcie  zobaczył,  że  Lilly  przyszła  i  podszedł  się  przywitać,  nie  zauważył  niczego 
dziwnego. Zabrałam rzeczy Jangbu i Lilly i jak zamroczona poszłam do mojego pokoju. Po drodze 
wpadłam na Michaela, który uśmiechnął się do mnie szeroko i spytał: 
-  Bawisz się już? Pokręciłam tylko głową. 
-  Widziałeś to? - spytałam. - Twoją siostrę i Jangbu? Michael zerknął w ich stronę. 
-  Nie. A co? 
-  Nic - powiedziałam. 
Nie  chciałam,  żeby  Michael  rzucił  się  na  Lilly  tak  jak  Colin  Hanks,  kiedy  złapał  swoją  młodszą 
siostrę Kirsten Dunst na całowaniu się z jego najlepszym przyjacielem w filmie Sztuka rozstania. 
Bo  chociaż  Michael  nigdy  nie  wykazywał  jakiejś  przesadnej  opiekuńczości  wobec  Lilly,  zawsze 
tłumaczyłam to sobie faktem, że ona spotykała się tylko z Borysem, a Borys to jeden z przyjaciół 

background image

Michaela, a poza tym brzydko pachnie mu z ust. Człowiek nie będzie się przecież przejmował, że 
jego  młodsza  siostra  chodzi  z  genialnym  skrzypkiem,  któremu  brzydko  pachnie  z  ust.  Ale 
seksowny  bezrobotny  Szerpa...  No  to  już  zupełnie  inna  sprawa.  I  chociaż  wcale  tego  po  nim  na 
pierwszy  rzut  oka  nie  widać,  Michael  ma  bardzo  gorący  temperament.  Kiedyś  widziałam,  jak 
spiorunował  wzrokiem  jakichś  robotników  budowlanych,  którzy  gwizdali  na  mnie  i  na  Lilly  na 
Szóstej  Alei,  kiedy  wychodziłyśmy  z  Charlie  Mom's.  Ostatnia  rzecz,  jakiej  potrzebowałam  na 
swojej imprezie, to bójka na pięści. 
Ale  Lilly  udało  się  utrzymać  ręce  z  dala  od  Jangbu  przez  następne  pół  godziny,  w  czasie  gdy  ja 
usiłowałam  wydobyć  się  z  depresji  i  dołączyć  do  zabawy,  zwłaszcza  że  wszyscy  zaczęli  skakać 
wkoło, tańcząc makarenę, którą Michael dla żartu dołączył do zrobionej przez siebie składanki. 
Szkoda, że nie ma więcej tańców, które znają wszyscy, poza time warp i makareną. Pamiętacie, jak 
w tym filmie Cala ona albo w Footloose wszyscy nagle zaczynają tańczyć ten sam taniec? Byłoby 
tak luzacko, gdyby to się kiedyś zdarzyło, na przykład w szkolnej stołówce. Dyrektor Gupta stałaby 
przy  mikrofonie,  odczytując  ogłoszenia,  a  tu  nagle  ktoś  włącza  yeah  yeah  yeahs  i  wszyscy 
zaczynamy tańczyć na stołach. 
W dawnych czasach wszyscy znali te same tańce... Na przykład menueta i inne takie. Szkoda, że 
teraz nie może być jak wtedy. 
Tyle że nie chciałabym, oczywiście, mieć drewnianych zębów ani ospy. W każdym razie impreza 
się  rozkręcała  i  zaczynałam  się  wreszcie  całkiem  nieźle  bawić  i  wygłupiać,  kiedy  nagle  Tina 
powiedziała: 
-  Panie G., cola nam się skończyła! A pan G. na to: 
-  Jakim cudem? Dziś rano kupiłem siedem zgrzewek. 
Ale Tina upierała się, że cała cola wyszła. Tak naprawdę schowała ją w dziecinnym pokoju. Ale 
nieważne. Pan G. szczerze uwierzył, że coli już nie ma. 
-  No cóż, przejadę się do Grand Union i kupię więcej - powiedział, włożył kurtkę i wyszedł. 
I  wtedy  Ling  Su  zapytała  moją  mamę,  czy  może  obejrzeć  jej  slajdy.  Ling  Su,  która  sama  jest 
artystką,  dokładnie  wiedziała,  co  powiedzieć  mojej  mamie,  koleżance  po  fachu,  chociaż  mama, 
odkąd  zaszła  w  ciążę,  musiała  zrezygnować  z  malowania  olejami  i  pracuje  tylko  jajecznymi 
temperami. 
Kiedy  tylko  mama  zabrała  Ling  Su  do  swojej  sypialni,  żeby  jej  pokazać  slajdy,  Tina  wyłączjda 
muzykę i oświadczyła, że teraz zagramy w siedem minut w niebie. 
Wszyscy  wyglądali  na  podekscytowanych  -  z  całą  pewnością  nie  graliśmy  w  siedem  minut  w 
niebie na ostatniej imprezie, jaką zrobiliśmy, to znaczy w domu u Shameeki. Ale pan Taylor, ojciec 
Shameeki, nie jest typem, który da się nabrać na numery typu „Cola się skończyła" albo „Czy mogę 
obejrzeć  pana  slajdy?".  Jest  okropnie  surowy.  W  kącie  pokoju  trzyma  kij  bejsbolo-wy,  którym 
kiedyś  wybił  zwycięską  piłkę,  żeby  „przypominał"  chłopakom,  z  którymi  umawia  się  Shameeka, 
do czego dokładnie byłby zdolny, gdyby ktoś za bardzo się spoufalał z jego córką. 
No  wiec  wszyscy  zapalili  się  do  tych  całych  siedmiu  minut  w  niebie.  To  znaczy  wszyscy  poza 
Michaelem. Michael nie jest entuzjastą publicznego okazywania uczuć, a jak się teraz okazuje, nie 
jest  też  zwolennikiem  zamykania  się  w  szafie  ze  swoją  dziewczyną.  Nie  dlatego,  poinformował 
mnie,  kiedy  Tina,  chichocząc,  zatrzasnęła  drzwi  szafy  (zamykając  nas  w  niej  z  zimowymi 
płaszczami mamy i pana  
G., odkurzaczem, wózkiem na pranie i moją walizką na kółkach), żeby miał cokolwiek przeciwko 
przebywaniu  ze  mną  w  ciemnym,  zamkniętym  miejscu.  Przeszkadzał  mu  fakt,  że  na  zewnątrz 
wszyscy nasłuchiwali. 
- Nikt nie słucha - powiedziałam. - Widzisz? Znów włączyli muzykę. 
Bo tak było. 
Ale muszę się częściowo zgodzić z Michaelem. Siedem minut w niebie to głupia gra. No bo dajcie 
spokój - całować się z własnym chłopakiem w szafie, kiedy wszyscy  
po drugiej stronie drzwi wiedzą, co robicie? Po prostu szlag trafia atmosferę.W szafie było ciemno 
- tak ciemno, że nawet nie widziałam przed twarzą własnej dłoni, a co dopiero samego Michaela. 

background image

No  i  tak  dziwnie  pachniało.  Wiem,  że  to  przez  ten  odkurzacz.  Trochę  już  czasu  minęło,  odkąd 
ktokolwiek  -  to  znaczy  ja,  bo  mama  nigdy  o  tym  nie  pamięta,  a  pan  G.  nie  umie  obsługiwać 
naszego  odkurzacza  (to  taki  stary  model)  -  zmieniał  w  nim  worek,  więc  był  napchany  do  pełna 
pomarańczowym kocim futrem i ziarenkami kociego żwirku, które Gruby Louie zawsze rozrzuca i 
gania po podłodze.  Ponieważ to aromatyzowany koci żwirek, trochę pachniał igłami sosnowymi. 
Ale mimo wszystko niezbyt ładnie. 
-  Naprawdę musimy tu siedzieć przez siedem minut? -chciał wiedzieć Michael. 
-  Chyba tak - powiedziałam. 
-  A jeśli pan G. wróci i nas tu znajdzie? 
-  Pewnie cię zabije - powiedziałam. 
-  No cóż - westchnął Michael - To ja się może postaram, żebyś mnie mogła dobrze wspominać. 
A wtedy objął mnie i zaczął całować. 
I jakoś dosyć szybko doszłam do wniosku, że siedem minut w niebie to wcale nie jest głupia gra. W 
gruncie rzeczy zaczęła mi się całkiem podobać. Miło było siedzieć tam po ciemku, kiedy Michael 
tulił  się  do  mnie  całym  ciałem  i  całował  mnie  z  języczkiem,  i  tak  dalej.  Mój  węch  bardzo  się 
wyostrzył,  chyba  dlatego,  że  nic  nie  widziałam.  Naprawdę  dobrze  czułam  zapach  szyi  Michaela. 
Pachniała superfajnie - o wiele przyjemniej niż worek odkurzacza. Ten zapach sprawiał, że  
miałam ochotę... no cóż, rzucić się na niego. Naprawdę nie umiem tego inaczej opisać. Faktycznie 
miałam ochotę rzucić się na Michaela. 
Jednak  zamiast  się  na  niego  rzucić,  co  moim  zdaniem  chybaby  mu  się  nie  spodobało  (ani  nie 
byłoby  zachowaniem  przyjętym  towarzysko...  poza  tym  wszystkie  te  płaszcze  krępowały  nam 
trochę swobodę ruchów), oderwałam usta od jego ust i powiedziałam, nawet nie myśląc o Tinie ani 
o Uli Derickson, ani w ogóle o tym, co robię, ale jakby płynąc na fali zdarzeń: 
-  No więc, Michael, jak to będzie z twoim balem maturalnym? Idziemy czy nie? 
Na co Michael odparł, śmiejąc się i łaskocząc mnie ustami w szyję (chociaż bardzo wątpię, żeby ją 
wąchał): 
-  Bal maturalny? No coś ty? Bal maturalny to jeszcze większa głupota niż ta gra.W tym momencie 
jakoś zdołałam wyrwać się z jego objęć i cofnęłam się o krok, wpadając prosto na kij hokejowy 
pana G. Ale było mi wszystko jedno, taka byłam zszokowana. 
-  Co ty wygadujesz?  -  zapytałam ostro. Gdyby nie ciemności, przyjrzałabym się uważnie twarzy 
Michaela,  szukając  jakiegoś  znaku,  że  żartował.  Jednak  w  tamtych  warunkach  mogłam  tylko 
naprawdę uważnie słuchać. 
-  Mia - powiedział Michael, wyciągając do mnie ręce. Jak na kogoś, kto uważa, że siedem minut w 
niebie  to  taka  głupia  gra,  bardzo  się  w  nią  zaangażował.  -  Chyba  żartujesz.  Ja  nie  jestem  typem 
faceta, który lata na szkolne bale. 
Ale ja odsunęłam od siebie jego ręce. Wprawdzie trudno mi było dostrzec je w ciemności, ale nie 
groziło mi raczej, że się pomylę. Przed sobą, poza Michaelem, miałam tylko płaszcze. 
-    Jak  to  nie  jesteś  typem  faceta,  który  chodzi  na  bale?  -zapytałam.  -Jesteś  w  maturalnej  klasie. 
Kończysz szkołę. Musisz iść na bal maturalny. Wszyscy tak robią. 
-    Taa  -  powiedział  Michael.  -  No  cóż,  wszyscy  robią  różne  głupoty.  Ale  to  nie znaczy,  że  ja  też 
muszę. Mia, daj spokój. Bale maturalne są dla Joshów Richterów tego świata. 
-  Och, doprawdy? - powiedziałam tonem, który nawet w moich własnych uszach zabrzmiał bardzo 
chłodno. Ale to pewnie dlatego, że takie były na wszystko wyczulone, skoro nic nie widziałam. To 
znaczy  moje  uszy  były  wyczulone.  -  W  takim  razie  co  robią  w  wieczór  balu  maturalnego 
Michaelowie Moscovitzowie tego świata? 
-    Nie  mam  pojęcia  -  powiedział  Michael.  -  Może  trochę  więcej  TEGO  co  teraz,  jeśli  miałabyś 
ochotę. 
Oczywiście miał na myśli całowanie się w szafie. Nawet nie zaszczyciłam tej uwagi odpowiedzią. 
-    Michael  -  odezwałam  się  swoim  najbardziej  książęcym  głosem.  -Ja  mówię  poważnie.  Jeśli  nie 
planujesz iść na bal, to co tak konkretnie zamierzasz robić zamiast tego? 
-  Nie wiem - powiedział Michael, szczerze zaskoczony moją dociekliwością. - Pójść na kręgle? 

background image

PÓJŚĆ  NA  KRĘGLE!!!!!!!!!!!!!  MÓJ  CHŁOPAK  WOLI  IŚĆ  NA  KRĘGLE  ZAMIAST  NA 
SWÓJ BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
Czy  on  nie  ma  w  duszy  ani  śladu  romantycznych  uczuć?  Przecież  musi  mieć,  skoro  dał  mi 
naszyjnik z malutką śnieżynką... Naszyjnik, którego nie zdjęłam ani razu, odkąd mi go podarował. 
Jak  człowiek,  który  dał  mi  ten  naszyjnik,  może  mówić,  że  wolałby  PÓJŚĆ  NA  KRĘGLE  w 
wieczór swojego balu maturalnego? 
Musiał wyczuć, że nie podobało mi się to, co usłyszałam, bo ciągnął: 
-  Mia, daj spokój. No przyznaj sama. Bal maturalny to najbardziej kiczowata rzecz pod słońcem. 
Wydajesz tonę pieniędzy na idiotyczne ubranko dla pingwina, które nawet nie jest wygodne, potem 
kolejną  tonę  pieniędzy  na  kolację  w  jakimś  modnym  miejscu,  która  pewnie  nie  smakuje  ani  w 
połowie tak dobrze jak żarcie od Number One Noodle Son, potem idziesz i wałęsasz się po jakiejś 
sali gimnastycznej... 
-  Po ??????? - poprawiłam go. - Twój bal maturalny odbywa się u ??????. 
-    Nieważne  -  powiedział  Michael.  -  No  więc  idziesz  tam,  jesz  obeschnięte  ciastka  i  tańczysz  do 
naprawdę kiepskiej muzyki z ludźmi, których w gruncie rzeczy nie znosisz i których nie chcesz już 
nigdy więcej w życiu widzieć... 
-    Mnie  też,  tak?  -  Prawie  płakałam,  tak  bardzo  mnie  zranił.  -  Nie  chcesz  mnie  już  nigdy  więcej 
widzieć? O to chodzi? po prostu masz zamiar skończyć szkołę, iść na uniwersytet i kompletnie o 
mnie zapomnieć? 
-    Mia  -  powiedział  Michael  zupełnie  innym  tonem.  -  Oczywiście,  że  nie.  Nie  mówiłem  o  tobie. 
Mówiłem o ludziach takich jak... No cóż, jak Josh i ci goście. Sama wiesz. Co się z tobą dzieje? 
Ale ja nie mogłam odpowiedzieć. Otóż działo się ze mną to, że oczy napełniły mi się łzami, gardło 
się ścisnęło i nie jestem pewna, ale chyba zaczęło mi ciec z nosa. Bo nagle zrozumiałam, że mój 
chłopak  nie  ma  zamiaru  zapraszać  mnie  na  swój  bal  maturalny.  Nie  dlatego,  że  miał  zamiar 
zaprosić  zamiast  mnie  kogoś  innego,  bardziej  popularnego,  jak  zrobił  Andrew  McCarthy  w 
Dziewczynie w różowej sukience. Ale dlatego, że mój chłopak, Michael Moscovitz, osoba, którą 
kocham najbardziej na świecie (z wyjątkiem mojego kota), mężczyzna, któremu obiecałam serce na 
wieczność,  absolutnie  nie  jest  zainteresowany  pójściem  NA  SWÓJ  WŁASNY  BAL 
MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
Naprawdę  nie  wiem,  co  by  się  potem  stało,  gdyby  Borys  nagle  nie  szarpnął  za  drzwi  szafy  i  nie 
wrzasnął: 
-  Czas minął! 
Może Michael usłyszałby, że pociągam nosem i zrozumiałby, że płaczę, i zapytałby mnie dlaczego. 
I wziąłby mnie łagodnie w ramiona, a ja mogłabym mu wszystko wyjaśnić łamiącym się głosem, 
opierając czoło na jego męskiej piersi. 
A on mógłby czule mnie pocałować w czubek głowy i powiedzieć: 
-  Och, kochanie, nie miałem pojęcia... 
I przysiągłby z miejsca, że zrobi wszystko, wszystko, byleby tylko znów zobaczyć blask w moich 
oczach, i że jeśli ja mam ochotę pójść na ten bal maturalny, to na Boga, pójdziemy na bal i już. 
Ale  tak  się  nie  stało.  Michael  zaczął  gwałtownie  mrugać  od  tego  światła  i  podniósł  ramię,  żeby 
zasłonić sobie oczy, więc nawet nie zobaczył,  że ja mam oczy pełne łez i że chyba mi cieknie z 
nosa... Chociaż to by było bardzo niewłaściwe i prawdopodobnie wcale nie miało miejsca. 
Poza  tym  prawie  natychmiast  zapomniałam  o  swojej  zgryzocie,  bo  wiecie,  co  się  stało?  Lilly 
zawołała: 
- Moja kolej! Moja kolej! 
I wszyscy zeszli jej z drogi, kiedy sunęła w stronę szafy...Tylko że ręka, po którą sięgnęła  - ręka 
mężczyzny, którego wybrała do towarzystwa - nie była bladą, delikatną ręką wirtuoza skrzypiec, z 
którym przez ostatnie osiem miesięcy  Lilly dzieliła francuskie pocałunki. Ręka, po którą sięgnęła 
Lilly, nie należała do Borysa Pelkowskiego, któremu brzydko pachnie z ust i który wkłada sweter 
w  spodnie.  Nie,  ręka,  po  którą  sięgnęła  Lilly,  należała  do  Jangbu  Panasy,  Tybetańczyka, 
seksownego młodszego kelnera. 

background image

W pokoju zapadła grobowa cisza - no cóż, pomijając jęk Sahara Hotnights na stereo - kiedy Lilly 
wepchnęła  zaskoczonego  Jangbu  do  szafy  na  moim  strychu  i  szybko  weszła  za  nim.  Wszyscy 
staliśmy tam w osłupieniu, nie bardzo wiedząc, co robić. Drzwi szafy zamknęły się za nimi. 
Przynajmniej  JA  nie  wiedziałam,  co  robić.  Spojrzałam  na  Tinę  i  zaszokowany  wyraz  jej  twarzy 
powiedział mi, że ONA też nie wie, co robić. 
Za  to  Michael  wiedział,  co  robić.  Położył  współczującym  gestem  rękę  na  ramieniu  Borysa  i 
powiedział: 
- Paskudna sprawa, facet. 
A potem poszedł i wziął sobie garść cheetos. 
PASKUDNA  SPRAWA,  FACET???????  To  takie  rzeczy  mówi  jeden  mężczyzna  do  drugiego, 
kiedy temu drugiemu właśnie wydarto z piersi serce i ciśnięto je na podłogę? 
W głowie mi się nie mieściło, że Michael bierze to tak lekko. Wciąż miałam przed oczami Colina 
Hanksa  w  Sztuce  rozstania.  Dlaczego  Michael  nie  szarpał  za  drzwi  szafy,  nie  wyciągnął  z  niej 
Jangbu Panasy i nie zbił na kwaśne jabłko? Przecież Lilly to jego młodsza siostra, na litość boską! 
Czy on nie ma wobec niej żadnych braterskich uczuć? 
Kompletnie zapominając o mojej rozpaczy w związku z tym całym balem maturalnym - chyba szok 
na widok gotowości Lilly do złączenia swoich ust z ustami kogoś innego niż jej chłopak osłabił mi 
zmysły - poszłam za Michaelem do stołu z przekąskami i powiedziałam: 
-  To wszystko? Nie zrobisz nic więcej? Popatrzył na mnie pytająco. 
-  A o co chodzi? 
-  O twoją siostrę! - krzyknęłam. - I Jangbu! 
-  A co chcesz, żebym zrobił? - zapytał Michael. - Mam go stamtąd wywlec i stłuc? 
-  No cóż - powiedziałam - Owszem!                             , 
-  Ale dlaczego? - Michael napił się seven-upa, bo nie było coli. - Nie obchodzi mnie, z kim moja 
siostra zamyka się w szafie. Gdybyś to była ty, walnąłbym faceta. Ale to nie ty, to Lilly. Lilly, jak 
sądzę,  dowiodła  wielokrotnie,  że  potrafi  radzić  sobie  sama.  -  Wyciągnął  miskę  w  moją  stronę.  - 
Chcesz cheeto? 
Cheeto! Jak on może myśleć o jedzeniu w takiej chwili! 
-  Nie, dziękuję - powiedziałam. - Ale czy ty się w ogóle nie martwisz tym, że Lilly... - przerwałam, 
bo nie wiedziałam, jak to ująć. Michael mi podpowiedział. 
-    Dala  się  zwalić  z  nóg  egzotycznej  urodzie  tego  Tybetańczyka?  -  Michael  pokręcił  głową.  - 
Wydaje mi się, że jeśli ktoś tu jest wykorzystywany, to Jangbu. Biedny gość nawet nie wie, w co 
się wpakował. 
-  A-ale... - zająknęłam się. - Ale co z Borysem? Michael obejrzał się na Borysa, który osunął się na 
tapczanz  japońskim  materacem  i  schował  twarz  w  dłoniach.  Tina  podbiegła  do  niego  i  usiłowała 
lać  balsam  współczucia  na  jego  zranione  serce,  mówiąc  mu,  że  Lilly  prawdopodobnie  tylko 
pokazuje Jangbu, jak wygląda wnętrze prawdziwej amerykańskiej szafy w przedpokoju. Nawet ja 
uznałam,  że  to  bardzo  naciągane  wyjaśnienie,  a  mnie  jest  szalenie  łatwo  przekonać  niemal  do 
wszystkiego. Na przykład w szkole, kiedy musimy słuchać, jak przemawiają drużyny w debatach,  
niemal  zawsze  zgadzam  się  właśnie  z  tą  stroną,  która  w  danej  chwili  przemawia,  nieważne,  co 
akurat mówią. 
-  Borys się z tym upora - powiedział Michael i sięgnął po dip i chipsy. 
Nie rozumiem chłopaków. Naprawdę, nie rozumiem. Gdyby to MOJA młodsza siostra siedziała w 
szafie z Jangbu, gotowałabym się z wściekłości. A gdyby to był MÓJ bal maturalny, nóg bym sobie 
o mało nie połamała, starając się kupić bilety, zanim skończą się miejsca. 
Ale to tylko ja, chyba. 
W każdym razie, zanim ktokolwiek z nas miał szansę zrobić cokolwiek więcej, otworzyły się drzwi 
i wszedł pan G., wnosząc torby z kolejną colą. 
-  Wróciłem! - zawołał, odstawił torby i zaczął zdejmować wiatrówkę. -  
Przyniosłem też trochę lodów. Tak sobie pomyślałem, że do tej pory pewnie się nam skończą... 

background image

I  tu  głos  pana  G.  ucichł.  To  dlatego,  że otworzył  drzwi  do  szafy  w  przedpokoju,  chcąc  odwiesić 
kurtkę, i znalazł tam Lilly całującą się z Jangbu. 
No cóż, to był koniec imprezy.  Pan Gianini to nie pan Taylor, ale i tak bywa dość surowy. Poza 
tym,  będąc  nauczycielem  szkoły  średniej,  nie  jest  nieświadom  istnienia  takich  gier  jak  siedem 
minut  w  niebie.  Wymówka  Lilly  -  że  ona  i  Jangbu  zatrzasnęli  się  w  tej  szafie  przypadkiem  - 
zupełnie go nie wzruszyła. Pan G. powiedział, że jego zdaniem pora już, żeby wszyscy rozeszli się 
do domów. A potem zawołał Hansa, kierowcę mojej limuzyny, który miał porozwozić wszystkich  
po imprezie i kazał mu się upewnić, że kiedy odwiezie Lilly i Michaela, Jangbu nie wejdzie z nimi 
do  środka,  a  Lilly  ma  wejść  do  budynku  jak  trzeba,  a  potem  do  windy,  i  tak  dalej,  żeby  nie 
wymknęła się na spotkanie z Jangbu. 
A ja teraz leżę tutaj, strzęp dziewczyny... Skończyłam piętnaście lat, a pod tyloma względami czuję 
się  znacznie  starsza.  Bo  wiem  już,  bo  miałam  okazję  zobaczyć,  jak  walą  się  w  gruzy  wszystkie 
marzenia i  nadzieje  człowieka,  zgniecione  brutalnym  obcasem  rozpaczy.  Widziałam  ją  w  oczach 
Borysa,  kiedy  patrzył,  jak  Lilly  i  Jangbu  wyłazili  z  tej  szafy,  zarumienieni  i  spoceni,  a  Lilly, 
powiedzmy sobie szczerze, DOPINAŁA GUZIK BLUZKI. (Nie wierzę, że dotarła do drugiej bazy 
przede mną. I to z facetem, którego zna zaledwie od czterdziestu ośmiu godzin  -nie wspominając 
już o tym, że zrobiła to w szafie w MOIM przedpokoju). 
Ale  oczy  Borysa  nie  były  jedynymi  oczami  przepełnionymi  dziś  wieczorem  rozpaczą.  W  moich 
oczach widniała pustka. Uderzyło mnie to, kiedy szczotkowałam zęby przed snem. Oczywiście, to 
żadna tajemnica dlaczego. Moje oczy mają ten wyraz udręki, bo ja jestem udręczona... Udręczona 
resztką  marzenia  o  balu,  które  -  teraz  już  wiem  -  nigdy  się  nie  spełni.  Nigdy,  ubrana  w  czarną 
suknię bez ramiączek, nie oprę głowy o  ramię Michaela (w smokingu) na jego balu maturalnym. 
Nigdy nie najem się tych  zeschniętych ciastek, o których wspomniał, ani nie zobaczę miny  Lany 
Weinberger, kiedy przekona się, że nie jest jedyną pierwszoklasistką na balu poza Shameeką. 
Skończyło się moje marzenie o balu maturalnym. Tak samo, czuję, jak moje życie. 
Niedziela, 4 maja, 9.00, poddasze 
Bardzo  ciężko  jest  tkwić  na  dnie  rozpaczy,  kiedy  twoja  matka  i  ojczym  wstają  bladym  świtem  i 
włączają The Donnas, a potem robią sobie wafle na śniadanie. Dlaczego nie mogą po cichu pójść 
do  kościoła,  posłuchać  słowa  Bożego  jak  normalni  rodzice  i  zostawić  mnie,  żebym  mogła  się 
pogrążać w rozpaczy?  
Przysięgam, to dość, żebym zaczęła zastanawiać się nad przeprowadzką do Genowii. 
Tyle  że  tam  oczekiwano  by  ode  mnie,  że  ja  też  wstanę  rano  i  pójdę  do  kościoła.  Chyba  jednak 
powinnam  podziękować  swojej  szczęśliwej  gwieździe  za  to,  że  moja  matka  i  ojczym  są 
bezbożnymi poganami. Ale mogliby to chociaż PRZYCISZYĆ. 
 
Niedziela, 4 maja, południe, 
poddasze 
Moje plany na dziś obejmowały leżenie w łóżku z kołdrą na głowie, dopóki w poniedziałek rano 
nie będę musiała iść do szkoły. Tak robią ludzie, którym okrutnie odebrano wszelkie powody do 
życia: jak najdłużej leżą w łóżku. 
Niestety,  plan  zakłóciła  mi  bezwzględnie  moja  własna  matka,  która  władowała  mi  się  do  pokoju 
(przy swoich obecnych kształtach nic nie może poradzić na to, że się władowuje, a nie na przykład  
wchodzi) i usiadła na krawędzi łóżka, o mało nie przygniatając Grubego Louie, który schował się 
razem ze mną pod kołdrę i drzemał u mnie w nogach. Mama najpierw wrzasnęła, bo Gruby Louie 
wbił  jej  wszystkie  pazury  w  tylną  część  ciała,  a  potem  przeprosiła,  że  mi  zakłóca  pełną  smutku 
samotność, ale - powiedziała - chyba przyszła pora na małą rozmowę. 
To nigdy nie wróży dobrze, kiedy mama uważa, że jest pora na krótką rozmowę. Kiedy ostatnim 
razem  odbywałyśmy  małą  rozmowę,  musiałam  wysłuchać  bardzo  długiego  wykładu  na  temat 
wyobrażeń ciała w kulturze i mojego rzekomo zakłóconego obrazu własnej osoby. Mama bardzo 
się  obawiała,  że  pieniądze,  które  dostałam  pod  choinkę,  wykorzystam  na  operację  powiększenia 
biustu,  i  chciała,  żebym  wiedziała,  jak  kiepski  jest  to  jej  zdaniem  pomysł,  bo  obsesja  kobiet  na 

background image

punkcie  własnego  wyglądu  zupełnie  już  się  wymknęła  spod  kontroli.  Na  przykład  w  Korei 
trzydzieści  procent  kobiet  po  dwudziestce  ma  za  sobą  jakieś  operacje  plastyczne,  począwszy  od 
rzeźbienia kości policzkowych i szczęki, przez rozcinanie powiek, do usuwania mięśni z łydek (dla 
wyszczuplenia  nóg),  żeby  osiągnąć  wygląd  bardziej  zachodni.  Za  to  w  Stanach  Zjednoczonych 
zaledwie trzy procent kobiet poddaje się operacjom plastycznym z powodów czysto estetycznych. 
Dobra nowina? Ameryka NIE JEST najbardziej oszalałym na punkcie wyglądu krajem na świecie. 
Zła  nowina?  Wiele  kobiet  spoza  naszej  kultury  czuje  presję,  żeby  zmienić  własny  wygląd  po  to, 
żeby  się  lepiej  dopasować  do  zachodnich  standardów  piękna,  które  znają  aż  za  dobrze  z  takich 
seriali, jak Słoneczny patrol czy Przyjaciele. Co jest złe, po prostu złe, bo Nigeryjki są tak samo 
piękne jak kobiety z LA czy z Manhattanu. Tyle że w nieco inny sposób. 
 
Niezależnie  od  tego,  jak  niezręczna  była  TAMTA  rozmów  (ja  wcale  nie  zamierzałam  wydać 
swoich  gwiazdkowych  pieniędzy  na  powiększenie  biustu,  chciałam  je  wydać  na  komplet 
kompaktów  Skanii  Twain,  ale  oczywiście  nie  mogłam  się  do  te  NIKOMU  przyznać,  więc  mama 
uznała,  że  to  musi  mieć  co  wspólnego  z  moim  biustem),  ta,  którą  odbyłyśmy  dzisiaj,  na  prawdę 
przebiła wszystko. 
 
Bo oczywiście dzisiaj to była PRAWDZIWA rozmowa mat ki z córką. Nie żadne tam: „Kochanie, 
twoje  ciało  się  zmieni  i  wkrótce  będziesz  do  czegoś  innego  używała  tych  podpasek,  które  mi 
ostatnio zwinęłaś, żeby zrobić łóżeczka dla figurę z Gwiezdnych Wojen". Och, nie. Dzisiaj to było: 
„Masz już pięt naście lat i chłopaka, a wczoraj wieczorem mój mąż złapał ciebie i twoich przyjaciół 
na grze w siedem minut w niebie, wię sądzę, że przyszła pora porozmawiać, sama wiesz o czym". 
Zapisuję  tutaj  naszą  rozmowę  jak  najdokładniej,  żeby  mie  pewność,  że  kiedy  sama  będę  miała 
córkę,  NIGDY,  ALE  T  PRZENIGDY  nie  będę  do  niej  mówić  takich  rzeczy,  pamiętając,  jak 
TOTALNIE  GŁUPIO  SIĘ  CZUŁAM,  KIEDY  MÓWIŁA  JE  DO  MNIE  MOJA  WŁASNA 
MATKA. O ILE CHODZI O MNIE, MOJA CÓRKA MOŻE SIĘ UCZYĆ O SEKSIE z Li fetime 
kanału filmowego dla kobiet, jak wszyscy inni na tej planecie. MAMA:  
Mia, właśnie słyszałam od Franka, że Lilly i jej nowyprzyjaciel Jambo...  
JA: Jangbu. 
MAMA:  Nieważne.  Że  Lilly  i  jej  nowy  przyjaciel,  eee...  całowali  się  w  naszej  szafie  w 
przedpokoju. Najwyraźniej graliście wszyscy w jakąś grę z całowaniem, pięć minut w szafie...  
JA: Siedem minut w niebie. 
MAMA:  Nieważne.  Chodzi  o  to,  Mia,  że  masz  teraz  już  piętnaście  lat.  Jesteś  prawie  dorosła  i 
wiem, że ty i Michael jesteście bardzo zaangażowani w wasz  związek. To zupełnie naturalne, że 
ciekawi cię seks... Może nawet eksperymentujecie... 
JA: MAMO!!!! OBRZYDLISTWO!!!!!!! 
MAMA:  W  seksualnych  relacjach  między  dwojgiem  ludzi,  którzy  się  kochają,  nie  ma  nic 
obrzydliwego,  Mia.  Oczywiście  wolałabym,  żebyś  zaczekała,  aż  będziesz  starsza.  Może  już  po 
studiach.  Albo  po  trzydziestce.  Ale  dobrze  wiem,  jak  to  jest  być  niewolnikiem  własnych 
hormonów, więc to bardzo ważne, żebyś zadbała o odpowiednie zabezpie... 
JA: Chodzi mi o to, że obrzydliwie się o tym rozmawia z własną matką. 
MAMA:  No  cóż,  tak,  wiem.  To  znaczy  nie  wiem,  bo  moja  matka  prędzej  by  trupem  padła,  niż 
wspomniałaby  mi  o  seksie  chociaż  słóweczkiem.  Uważam  jednak,  że  matki  i  córki  powinny 
rozmawiać  ze  sobą  otwarcie  o  takich  sprawach.  Na  przykład,  Mia,  jeśli  kiedykolwiek  poczujesz 
potrzebę  porozmawiania  na  temat  antykoncepcji,  mogę  cię  umówić  na  wizytę  u  mojego 
ginekologa, doktora Brandeis... 
JA: MAMO!!!!!!!!!!!!!!!! MICHAEL I JA NIE UPRAWIAMY SEKSU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
MAMA: No cóż, cieszę się, że to słyszę, kotku, bo jesteś jeszcze troszkę za młoda. Ale gdybyście 
się  oboje  mieli  na  to  zdecydować,  chcę  się  upewnić,  że  będziecie  wiedzieli,  jak  się  do  tego 
porządnie zabrać. Na przykład, czy ty i twoi przyjaciele jesteście świadomi, że takie choroby jak 
AIDS mogą być przenoszone również podczas uprawiania seksu oralnego oraz... 

background image

JA:  TAK,  MAMO.  WIEM  O  TYM.  MAM  W  TYM  SEMESTRZE  ZAJĘCIA  ZE  ZDROWIA  I 
PRZEPISÓW BEZPIECZEŃSTWA, PAMIĘTASZ????? 
MAMA:  Mia,  seks  nie  jest  tematem,  który  powinien  budzić  zażenowanie.  To  jedna  z 
podstawowych  ludzkich  potrzeb,  takich  jak  głód,  pragnienie  i  potrzeba  kontaktów  między, 
ludzkich. Ważne jest, żebyś decydując się na współżycie, odpowiednio się zabezpieczyła. 
„Och, to znaczy tak jak TY, mamo, kiedy zaszłaś w ciążę z panem Gianinim? Albo z TATĄ?????” 
Oczywiście, nie powiedziałam tego głośno. No bo po co? Zamiast tego tylko pokiwałam głową i 
powiedziałam: 
- Okej, mamo. Dzięki, mamo. Będę pamiętać, mamo. 
Z  nadzieją,  że  się  wreszcie  podda  i  sobie  pójdzie.Ale  nie  podziałało.  Cały  czas  kręciła  się  w 
pobliżu,  jak  młodsze  siostry  Tiny,  ile  razy  jestem  u  niej  i  chcemy  z  Tiną  zerknąć  po  cichu  do 
kolekcji „Playboyów" jej taty. Naprawdę, wiele się można dowiedzieć z „Playboya", począwszy od 
tego,  jakie  stereofoniczne  radio  najlepiej  pasuje  do  porsche  ??????,  ?  skończywszy  na  tym,  jak 
odkryć, czy twój mąż ma romans ze swoją osobistą asystentką. Tina mówi, że dobrze jest poznać 
swojego wroga, i to dlatego czyta wszystkie numery  
„Playboya" swojego taty, które jej w ręce wpadną... Chociaż obie się zgadzamy, że sądząc z treści 
tego  pisma,  nieprzyjaciel  jest  bardzo,  ale  to  bardzo  pogięty.  I  ma  dziwną  obsesję  na  punkcie 
motoryzacji. 
Wreszcie mamie skończyła się para. Krótka rozmowa po prostu jakoś tak zdechła. Mama siedziała 
jeszcze  przez  minutę,  rozglądając  się  po  moim  pokoju,  który  tylko  w  niewielkim  stopniu 
przypomina teren klęski żywiołowej. W gruncie rzeczy jestem dość porządna, bo zawsze czuję, że 
powinnam  posprzątać  swój  pokój,  zanim  zacznę  odrabiać  lekcje.  Ład  w  środowisku  jakoś  tak 
przekłada się na porządek w myśleniu.  
Sama nie wiem. A może to dlatego, że praca domowa jest zwykle strasznie nudna, więc korzystam 
z każdej wymówki, żeby ją odłożyć na później. 
-    Mia...  -  powiedziała  moja  mama  po  długim  milczeniu.  -  dlaczego  jesteś  jeszcze  w  łóżku  w 
niedzielę w południe? Zwykle o tej porze spotykasz się ze znajomymi, prawda? 
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam mówić mamie, że dziś moi znajomi raczej nie mają ochoty 
na życie towarzyskie... To znaczy, biorąc pod uwagę dość ewidentne zerwanie Lilly i Borysa. 
-  Mam nadzieję, że nie gniewasz się na Franka  - ciągnęła mama - za to, że zrujnował ci imprezę. 
Ale naprawdę, ty i  Lilly jesteście już za  duże i za mądre, żeby bawić się w takie gry jak siedem 
minut w niebie. A poza tym, czemu nie pobawicie się w co innego, na miłość boską? 
Jeszcze mocniej wzruszyłam ramionami. Co jej miałam powiedzieć? Że zupełnie się nie martwię 
panem  G.,  za  to  bardzo  się  martwię  tym,  że  mój chłopak  nie  chce iść  ze  mną  na bal  maturalny? 
Lilly miała rację: bal maturalny to po prostu głupi pogański rytuał taneczny. Dlaczego się tym  w 
ogóle przejmuję? 
-  No cóż - westchnęła mama, z trudem podnosząc się na nogi.  - Jeśli chcesz leżeć w łóżku przez 
cały  dzień,  na  pewno  nie  będę  ci  tego  odmawiać.  Przyznaję,  że  sama  miałabym  na  coś  takiego 
ochotę. No, ale ja jestem ciężarną starszą panią, a nie piętnastolatką. 
A potem wyszła. DZIĘKI BOGU. W głowie mi się nie mieści, że usiłowała rozmawiać ze mną o 
seksie. I to o seksie z MICHAELEM. Czy ona nie wie, że my z Michaelem nie przeszliśmy jeszcze 
poza  pierwszą  bazę?  Nie  przeszedł  jeszcze  nikt  z  moich  znajomych,  z  jednym  wyjątkiem, 
oczywiście, Lany. A przynajmniej zakładam, że  
Lana to zrobiła, sądząc po tym, co zostało wypisane o niej sprejem na ścianie sali gimnastycznej w 
czasie wiosennych ferii. No i teraz jeszcze oprócz Lilly, oczywiście. 
Boże. Moja najlepsza przyjaciółka doszła do drugiej bazy przede mną. A to JA podobno znalazłam 
swoją bratnią duszę. Nie ONA. 
Życie jest okropnie niesprawiedliwe. 
 
Niedziela, 4 maja, 19.00, poddasze 

background image

To chyba musi być dzień Sprawdzianu Zdrowia Psychicznego Mii, bo wszyscy do mnie dzwonią i 
pytają,  jak  się  mam.  Właśnie  skończyłam  rozmowę  z  tatą.  Chciał  wiedzieć,  jak  mi  się  udała 
impreza.  Chociaż  to  z  jednej  strony  dobra  rzecz  (bo  oznacza,  że  ani  mama,  ani  pan  G.  nie 
wspomnieli mu o tej całej sprawie z szafą, co wcale by go nie rozwścieczyło ani nic, skąd...), ale i 
tak  jest  dość  męczące,  bo  musiałam  go  okłamać.  Chociaż  okłamywanie  taty  jest  łatwiejsze  od 
okłamywania  mamy,  bo  tata  nigdy  nie  był  młodą  dziewczyną,  więc  nie  ma  pojęcia,  jakie 
niestworzone rzeczy potrafią wygadywać dziewczyny  - no i najwyraźniej nie wie też, że nozdrza 
mi  się  rozszerzają,  kiedy  kłamię  -  ale  i  tak  trochę  mi  to  szarpie  nerwy.  W  końcu  ten  człowiek 
naprawdę przeszedł raka. Wydaje mi się, że to trochę podłe okłamywać kogoś, kto jest jak Lance 
Armstrong. No, pomijając te wszystkie wygrane w Tour de France. 
Ale nieważne. Powiedziałam mu, że impreza udała się świetnie, bla, bla, bla. 
Dobrze, że nie był ze mną w tym samym pokoju. Zauważyłby, że nozdrza mi latały jak szalone. 
Kiedy tylko skończyłam rozmowę z tatą, telefon znów zadzwonił i złapałam za słuchawkę, myśląc, 
że kto wie, ach, może to dzwoni MÓJ CHŁOPAK. Można by przecież oczekiwać, że Michael do 
mnie  zadzwoni,  choćby  po  to,  żeby  spytać,  jak  się  mam.  No,  wiecie,  czy  nie  jestem  czasem 
zrozpaczona z powoducałego balu maturalnego. 
Ale najwyraźniej Michaela nie obchodzi aż tak bardzo moje zdrowie psychiczne, bo nie zadzwonił. 
A osoba, która odezwałasię po drugiej stronie, kiedy gorliwie odebrałam telefon, była tak odległa 
od  Michaela,  jak  sobie  tylko  można  wyobrazić.  Była  to,  w  samej  rzeczy,  Grandmere.  Nasza 
rozmowa wyglądała tak: 
Grandmere:  Amelio,  mówi  twoja  babka.  Chcę,  żebyś  zarezerwowała  sobie  wieczór  we  środę, 
siódmego.  Mój  serdeczny  przyjaciel  sułtan  Brunei  zaprosił  mnie  na  kolację  w  Le  Cirque  i  chcę, 
żebyś  mi  towarzyszyła.  I  nie  chcę  słyszeć  żadnych  nonsensów  jakoby  sułtan  powinien 
zrezygnować  ze  swojego  rolls-rollsa  bo  przyczynia  się  do  zniszczenia  warstwy  ozonowej. 
Potrzebujesz  nieco  więcej  kulturalnych  rozrywek,  i  to  moje  ostatnie  słowo.  Jestem  zmęczona 
wysłuchiwaniem na temat Cudownych zwierząt na Lifetime kanale dla pracujących w domu matek, 
czy  jak  tam  się  nazywa  to  coś,  co  wiecznie  oglądasz  w  telewizji.  Czas,  żebyś  poznała  kilku 
naprawdę interesujących ludzi, a nie tych, których oglądasz w telewizji, albo tak zwanych artystów, 
których twoja matka sprowadza zawsze na wieczór dziewczyn z Bingo, czy jak to tam zwał. 
Ja: Dobrze, Grandmere. Jak sobie życzysz, Grandmere. 
Co, pytam się was uprzejmie, jest nie tak z tą odpowiedzią? Hę? Która część: „Dobrze, Grandmere. 
Jak  sobie  życzysz,  Grandmere"  wzbudziłaby  podejrzenia  jakiejkolwiek  NORMALNEJ  babki? 
Oczywiście,  zapominam,  że  moja  babka  daleka  jest  od  normalności.  Bo  natychmiast  na  mnie 
naskoczyła. 
Grandmere: Amelio, co się z tobą dzieje? Mów szybko, nie mam czasu. Idę na obiad z diukiem di 
Bomarzo. 
Ja: Nic się nie dzieje, Grandmere. Ja tylko... Jestem trochę przygnębiona, to wszystko. Z ostatniego 
testu z algebry dostałam kiepski stopień i trochę mnie to dołuje... 
Grandmere: Phi. O co NAPRAWDĘ chodzi, Mia? I streszczaj się. 
Ja: Och, no DOBRZE. Chodzi o Michaela. Pamiętasz ten bal, o którym ci opowiadałam? No cóż, 
on nie chce tam iść. 
Grandmere: Wiedziałam. Nadal się kocha w tej dziewczynie od much domowych, tak? Ją zabiera, 
tak? Och, nie przejmuj się. Mam tu gdzieś numer komórki księcia Williama. Zadzwonię do niego i 
może tu przylecieć concorde'em, żeby cię zabrać na tę potańcówkę, jeśli masz ochotę. To pokaże 
temu niewdzięcznemu... 
Ja:  Nie,  Grandmere.  Michael  nie  chce  zabierać  kogoś  innego.  On  w  ogóle  nie  chce  iść  na  bal. 
Mówi... mówi, że to głupota. 
Grandmere: Och... na... litość... boską. Tylko nie to! 
Ja: Tak, Grandmere. Niestety, obawiam się, że tak. 
Grandmere:  No  cóż,  nie  przejmuj  się.  Twój  dziadek  był  taki  sam.  Czy  ty  wiesz,  że  gdybym  mu 
pozwoliła  o  tym  decydować,  pobralibyśmy  się  w  urzędzie  stanu  cywilnego,  a  potem  poszli  do 

background image

KAWIARNI  na  jakiś  lunch?  Ten  człowiek  po  prostu  nie  miał  żadnego  wyczucia  romantyzmu 
sytuacji, a co dopiero mówić o publicznym zaznaczeniu własnej POZYCJI. 
Ja: Tak. No cóż. Dlatego jestem dzisiaj trochę nie w sosie. Ale przepraszam cię bardzo, Grandmere, 
muszę już siadać do lekcji. Mam też skończyć na rano artykuł do gazety... 
Nie chciałam wspominać, że to artykuł o NIEJ. No cóż, mniej więcej. W każdym razie o zajściu w 
Les  Hautes  Manger.  Według  „Sunday  Timesa"  kierownictwo  restauracji  nadal  odmawia 
zatrudnienia Jangbu z powrotem. Tak więc marsz Lilly na nic się nie przydał. No cóż, poza tym, że 
najwyraźniej znalazła nowego chłopaka. 
Grandmere: Tak, tak, wracaj do pracy. Musisz zadbać o stopnie, inaczej twój ojciec znów palnie mi 
kazanie. Że niby kładę przesadny nacisk na kwestie rządzenia, pomijając trygonometrię czy to inne 
coś,  z  czym  miewasz  kłopoty.  I  nie  przejmuj  się  specjalnie  sytuacją  z  TYM  CHŁOPAKIEM. 
Jeszcze  pójdzie  po  rozum  do  głowy,  tak  jak  i  twój  dziadek.  Musisz  tylko  znaleźć  odpowiednią 
zachętę. Do widzenia. 
Zachętę?  O  czym  ona  mówi?  Jaką  zachętę?  Nie  przychodziło  mi  do  głowy  nic,  co  mogłoby 
przełamać to ewidentne i silnie zakorzenione uprzedzenie Michaela do balów maturalnych. 
No, chyba że bal maturalny byłby połączeniem dyskoteki z konwentem SF na temat Gwiezdnych 
Wojen, Star Treka i Władcy Pierścieni. 
 
Niedziela, 4 maja, 21.00, poddasze 
Wiem,  czemu  Michael  wcale  nie  zadzwonił.  Zamiast  tego  przysłał  mi  maila.  Nie  sprawdzałam 
skrzynki, dopóki nie włączyłam komputera, żeby napisać artykuł dla „Atomu". 
LinuxRulz: Mia, mam nadzieję, że nie miałaś zbyt dużo problemów z powodu wczorajszej szafy. 
Ale pan G. to i tak spoko facet. Nie wydaje mi się, żeby po tym pierwszym wybuchu za bardzo się 
przejmował. Tu, w domu, sytuacja jest napięta w związki z zerwaniem Lilly i Borysa. Próbuję  się 
do tego nie mieszać i usilnie Ci zalecam, ze względu za zdrowie psychiczne, żebyś zrobiła to samo. 
To ich problem, NIE NASZ. Wiem, jaka jesteś, Mia, i naprawdę mówię serio, kiedy twierdzę, że 
lepiej zrobisz, nie wtrącając się do tego. Nie warto. 
Będę cały dzień w domu, gdybyś miała ochotę zadzwonić. Jeśli nie masz szlabanu na wyjścia ani 
nic, to może poszlibyśmy razem na dimsum? Albo, jeśli chcesz, mogę potem zajrzeć i pomóc Ci z 
pracą domową z algebry. Daj mi tylko znać. 
Całuję, 
Michael 
Hm...  Sądząc  z  TEGO,  Michael  chyba  nie  przejmuje  się  za  bardzo  sprawą  balu  maturalnego. 
Zupełnie jakby NIE WIEDZIAŁ, że wydarł mi serce i poszarpał je na strzępy. 
No cóż, biorąc pod uwagę, że właściwie nie powiedziałam mu, jak się konkretnie czuję, to może 
tak właśnie jest. To znaczy, może on naprawdę nie wie. 
Ale nieświadomość, jak mawia Grandmere, nie stanowi żadnej wymówki. 
Sądząc  z  lekkiego  tonu  tego  maila,  pokusiłabym  się  też  o  stwierdzenie,  że  państwo  doktorostwo 
Moscovitz  nie  składają  Michaelowi  wizyt  w  pokoju,  opowiadając  mu  o  kontroli  urodzin  i 
bogactwie ludzkich doświadczeń seksualnych. Och, skąd. Takie rzeczy na koniec zawsze stają się 
problemem  dziewczyny.  Nawet  jeśli  twój  chłopak,  jak  mój,  jest  gorącym  orędownikiem 
równouprawnienia. 
No  cóż,  przynajmniej  napisał.  Czego  nie  da  się  powiedzieć  o  mojej  tak  zwanej  najlepszej 
przyjaciółce. Oczekiwałabym, że Lilly przynajmniej zadzwoni i przeprosi za to, że zrujnowała mi 
imprezę (Choć tak naprawdę zrujnowała ją Tina, ze swoim głupim pomysłem gry w siedem minut 
w  niebie.  Ale  to  Lilly  zarżnęła  imprezę  duchowo,  całując  się  z  chłopakiem,  który  nie  jest  jej 
chłopakiem, na oczach swojego chłopaka). 
Ale nie usłyszałam od tej porzucającej Borysa niewdzięcznicy ani słóweczka. Chociaż jestem jak 
najdalsza  od  rzucania  kamieniem  w  kogokolwiek,  kto  spotyka  się  z  jednym  facetem,  a  woli 
drugiego... Bo czy nie to samo robiłam w zeszłym semestrze? Ale fakt, ja NIE CAŁOWAŁAM się 

background image

z  Michaelem,  zanim  nie  rozstałam  się  formalnie  z  Kennym.  Miałam  przynajmniej  TYLE 
wewnętrznej integralności. 
Oczywiście, nie mogę tak naprawdę obwiniać Lilly za to, że woli Jangbu od Borysa. Cóż, facet jest 
seksowny. A Borys... nie. 
Ale i tak to nie było ładne zagranie. Umieram z ciekawości, co też ona może mieć teraz na swoje 
usprawiedliwienie. 
Najwyraźniej nie ja jedna. Odkąd zalogowałam się do sieci, bombardują mnie wiadomości na ICQ 
- od wszystkich poza samą winowajczynią. 
Od Tiny: 
Iluvromance:  Mia,  wszystko  u  Ciebie  w  porządku?  TAK  STRASZNIE  się  martwiłam,  jak  się 
musiałaś poczuć, kiedy pan G. złapał Lilly i Borysa w szafie. Był BARDZO wściekły? Wiem, że 
był  wściekły,  ale  czy  to  był  MORDERCZY  gniew?  Boże,  mam  nadzieję,  że  jeszcze  żyjesz.  To 
znaczy, że on Cię nie zabił. To by było okropne, gdybyś w przyszłym tygodniu miała szlaban i nie 
mogła iść na bal maturalny. Ale co on w ogóle powiedział? To znaczy Michael? Kiedy byliście we 
dwoje w szafie? 
Przy  okazji,  Lilly  odzywała  się  do  Ciebie?  Wczoraj  wieczorem  zachowała  się  TAK  DZIWNIE. 
Ona  i  Jangbu!  Tuż  pod  nosem  biednego  Borysa!  Było  mi  go  bardzo  ŻAL.  Prawie  płakał, 
zauważyłaś? I co się stało z jej bluzką? No wiesz, kiedy wyszła z szafy. Widziałaś to? Odezwij się, 
T. 
Od Shameeki: 
Beyonce_to_ja: O mój Boże, Mia, ta impreza wczoraj była wystrzałowa!!!!!!!!! Gdybyśmy tylko z 
Jeffem  dorwali  się  do  tej  szafy  na  swoją  kolejkę,  może  wreszcie  zaznałabym  trochę  akcji  w 
okolicach moich Victoria's Secret, o ile wiesz, o czym mówię. Tylko żartuję. . . A przy okazji, co to 
za numer z Lilly i Jangbu? Co TO miało znaczyć? Czy pan G. powie o wszystkim jej ojcu? Boże, 
gdyby mój tata odkrył, że weszłam do szafy z facetem, który już skończył szkołę średnią, z miejsca 
by  mnie  ZABIŁ.  W  gruncie  rzeczy,  zabiłby  mnie,  gdybym  weszła  do  szafy  z  jakimkolwiek 
facetem... Ale czy odezwała się do Ciebie? Napisz mi i przekaż pikantne szczegóły! !!!!!!!!!!!!!!!! 
PS Gadałaś z Michaelem o balu maturalnym?  
CO   POWIEDZIAŁ???????????????????????????????????? 
*** - Shameeka - *** 
 
Od Ling Su: 
Painturgurl: Mia, Twoja mama jest taką WSPANIAŁĄ artystką, jej slajdy były NIESAMOWITE. 
A przy okazji, co się  działo, kiedy byłam u niej w sypialni? Shameeka mówiła, że pan G.  złapał 
Lilly i tego młodszego kelnera razem w szafie? Ale na pewno musiało jej chodzić o Lilly i Borysa? 
Bo co by Lilly robiła w szafie z kimkolwiek poza Borysem? Czy oni ze sobą zerwali, czy co? 
Ling Su 
PS Jak sądzisz, czy Twoja mama pożyczyłaby mi swoje sobolowe pędzle? Tylko żeby spróbować? 
Nigdy przedtem nie używałam naprawdę porządnych pędzli i chciałabym się przekonać, czy to robi 
jakąś różnicę, zanim pójdę do Pearl Paint i wydam na nie roczną tygodniówkę. 
PPS Czy Michael zaprosił Cię wreszcie na bal maturalny????????? 
 
Ale to wszystko betka w porównaniu z wiadomością, jaką dostałam od Borysa: 
JoshBell2 : Mia, zastanawiałem się, czy Lilly się dzisiaj z Tobą kontaktowała. Dzwoniłem do niej 
do domu przez cały dzień, ale Michael mówi, że jej nie ma. Nie ma jej u Ciebie? Mam nadzieję, że 
jest...  Naprawdę  obawiam  się,  że  mogłem  jej  sprawić  jakąś  przykrość.  Bo  inaczej  nie  weszłaby 
przecież do szafy z tym facetem wczoraj wieczorem. Czy wspominała Ci coś, no wiesz, że ma do 
mnie jakiś żal? Może o to, że zatrzymałem się na hot doga w czasie marszu? Ale byłem naprawdę 
głodny. Ona wie, że mam lekką hipoglikemię i muszę coś przegryzać co półtorej godziny. 
Proszę, jeśli się do Ciebie odezwie, daj mi znać. Nawet jeśli się okaże, że jest na mniewściekła. Po 
prostu chcę mieć pewność, że nic jej się nie stało. Borys Pelkowski 

background image

 
Mogłabym  Lilly  za  to  po  prostu  zabić.  Naprawdę  mogłabym  zabić.  To  gorsze  niż  wtedy,  kiedy 
uciekła z moim kuzynem Hankiem. Bo przynajmniej wtedy nie chodziło o żadną szafę. 
Boże!  To  takie trudne, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka jest geniuszem, radykalną feministką i 
socjalistką walczącą o prawa człowieka pracy. 
To naprawdę trudne. 
 
Poniedziałek, 5 maja, godzina wychowawcza 
No cóż, już wiem, gdzie była  Lilly przez cały wczorajszy dzień. Pan G. pokazał  mi to rano przy 
śniadaniu.  Na  pierwszej  stronie „New  York  Timesa".  Oto  artykuł.  Wycięłam  go  na  pamiątkę  dla 
potomności.  A  także  jako  wzór  dla  mojego  kolejnego  artykułu  do  „Atomu",  bo  wiem,  że  Leslie 
będzie chciała, żebym zajęła się i tą historią. 
 
STRAJK MŁODSZYCH KELNERÓW 
MANHATTAN - Pracownicy restauracji z całego miasta odrzucili swoje ścierki do naczyń,  chcąc 
okazać solidarność z Jangbu Panasa, kelnerem zwolnionym w ostatni czwartek wieczorem z pracy 
w czterogwiazdkowej restauracji w centrum miasta, Les Hautes Manger, po incydencie z udziałem 
księżnej wdowy z Genowii. 
Świadkowie  mówią,  że  Panasa  (18  I.)  przechodził  przez  salę  restauracyjną,  niosąc  tacę  pełną 
zastawy stołowej, kiedy potknął się i niechcący oblał zupą księżnę wdowę. Pierre Jupe, kierownik 
Les Hautes Manger, twierdzi, że Panasa już wcześniej tego samego wieczoru otrzymał ustne  
ostrzeżenie, w związku z upuszczeniem innej tacy. 
-  Ten facet to niezdara, ot i wszystko  - powiedział reporterom Jupe (42 I.). Jednak solidaryzujący 
się  z  Panasa  koledzy  opowiadają  zupełnie  inną  historię.  Według  nich  kelner  potknął  się  o  psa 
należącego do jednego z klientów restauracji. Zarządzenia Nowojorskiego Departamentu Zdrowia 
jasno określają, że wyłącznie psy służbowe, na przykład psy przewodnicy niewidomych, mogą być  
wpuszczane  do  instytucji,  w  których  serwuje  się  jedzenie.  Jeśli  zostanie  dowiedzione,  że  Les 
Hautes  Manger  pozwalało  swoim  klientom  wprowadzać  psy,  restauracja  może  zostać  obciążona 
grzywną albo wręcz zamknięta. 
-    Nie  było  żadnego  psa  -  powiedział  reporterom  właściciel  restauracji,  Jean  St.  Luc.  -  To  tylko 
plotka. Nasi klienci nie przyprowadzają psów do restauracji. Są na to zbyt dobrze wychowani. 
Jednak plotki na temat psa - czy też dużego szczura  - nie milkną. Kilku świadków twierdzi, że na 
własne  oczy  widziało  dziwne  bezwłose  stworzenie,  wielkości  kota  lub  dużego  szczura,  które 
biegało pod stolikami. Kilku klientów odniosło nawet wrażenie, że zwierzątko należy do księżnej 
wdowy,  która  pojawiła  się  w  restauracji  dla  uczczenia  piętnastych  urodzin  swojej  wnuczki, 
księżniczki Mii Thermopolis Renaldo z Genowii, ulubienicy nowojorczyków. 
Jakikolwiek  był  powód  zwolnienia  Panasy,  młodsi  kelnerzy  z  całego  miasta  postanowili 
kontynuować  protest  i  zapowiadają,  że  nie  wrócą  do  pracy,  dopóki  Panasa  nie  zostanie 
przywrócony  na  swoje  dawne  stanowisko.  Właściciele  restauracji  obiecują  dołożyć  wszelkich 
starań, aby ich goście zostali należycie obsłużeni mimo zmniejszonej liczby personelu. Nasuwa się 
jednak pytanie, czy kelnerzy niebiorący  udziału w strajku zechcą przejąć obowiązki nieobecnych 
kolegów.  Wielu  z  nich  będzie  zapewne  narzekać  na  zwiększone  obciążenie  pracą.  Już  obecnie 
niektórzy  rozważają  strajk  solidarnościowy  dla  poparcia  młodszych  kelnerów,  w  większości 
nielegalnych  imigrantów  zatrudnionych  na  czarno,  z  reguły  za  wynagrodzenie  poniżej 
minimalnego i bez prawa do świadczeń socjalnych. 
Na  razie  wszystko  jednak  wskazuje  na  to,  że  restauracje  będą  pracować  jak  co  dzień,  choć 
organizatorzy strajku mają nadzieję, że protest rozszerzy się i wszyscy nowojorczycy odczują jego 
skutki. 
- Młodsi kelnerzy od dawna są stałym obiektem żartów -mówi popierająca strajk Lilly Moscovitz, 
15  I.,  która  pomogła  zorganizować  spontaniczny  marsz  do  Ratusza  w  niedzielę.  -  Czas,  żeby 

background image

burmistrz  i  wszyscy  inni  w  tym  mieście  obudzili  się  i  poczuli  zapach  brudnej  wody  po  myciu 
naczyń: bez młodszych kelnerów to miasto pogrąży się w brudzie. 
No nie, to się w głowie nie mieści. Wszystko kompletnie wymknęło się spod kontroli. I to przez 
Rommla!!!! No cóż, i przez Lilly. 
 
Naprawdę  nie  wierzyłam  własnym  oczom,  kiedy  Hans  podjechał  przed  drzwi  apartamentowca 
Moscovitzów  dziś  rano,  a  tam  obok  Michaela  stała  Lilly  uchachana  jak  norka.  Niezupełnie 
rozumiem,  co  oznacza  to  powiedzenie,  ale  babcia  ze  strony  mamy  używa  go  bez  przerwy,  więc 
musi  oznaczać  coś  paskudnego.  I  całkiem  nieźle  oddaje  wygląd  Lilly.  Jakby  była 
STRAAAAAAAASZNIE z siebie zadowolona. 
Popatrzyłam tylko na nią ostro i powiedziałam: 
- Rozmawiałaś już z Borysem, Lilly? 
Nie odezwałam się nawet do Michaela, bo nadal trochę się na niego wściekam o ten bal maturalny. 
Ciężko  mi  się  na  niego  wściekać,  bo  oczywiście  było  wcześnie  rano  i  wyglądał  naprawdę, 
naprawdę dobrze - świeżutko ogolony, o gładkiej twarzy, zupełnie jakby jego szyja miała pachnieć 
jeszcze ładniej niż zwykle. No i, oczywiście, jest najlepszym chłopakiem na ziemi, bo napisał dla 
mnie piosenkę i dał mi ten naszyjnik ze śnieżynką, i tak dalej. 
Ale nieważne. Nie mogę się na niego nie wściekać. Bo do czego to podobne, żeby facet nie chciał 
pójść  na  swój  własny  bal  maturalny!  Mogłabym  jeszcze  zrozumieć,  gdyby  nie  miał  osoby 
towarzyszącej czy coś, ale przecież Michael TOTALNIE ma z kim pójść. ZE MNĄ!!!!!!!!!!! I czy 
on  sobie  nie  zdaje  sprawy,  że  nie  zabierając  mnie  na  swój  bal  maturalny,  pozbawia  mnie  tego 
jedynego  wspomnienia  ze  szkoły  średniej,  do  którego  mogłabym  wracać  bez  dreszczu 
obrzydzenia? Wspomnienia, które mogłabym hołubić i nawet pokazywać moim wnukom zdjęcia? 
Nie,  oczywiście,  Michael  tego  nie  wie,  bo  mu  nie  powiedziałam.  Ale  jak  miałabym  mu 
powiedzieć?  Przecież  powinien  sam  się  domyślić.  Jeśli  jest  moją  prawdziwą  bratnią  duszą,  to 
powinien  WIEDZIEĆ  bez  mojego  mówienia.  Praktycznie  wszyscy  w  naszym  kółku  doskonale 
wiedzą,  że  oglądałam  Dziewczynę  w  różowej  sukience  siedem  razy.  Czy  on  uważa,  że  ja  ją  tyle 
razy widziałam ze względu na moje upodobanie do aktora, który grał Duck Mana? 
Ale wracając do Lilly: totalnie zlekceważyła moje pytanie o Borysa. 
-  Powinnaś była przyjść tam wczoraj, Mia - powiedziała. - Na marsz pod Ratusz. Było nas ponad 
tysiąc  osób.  To  dawało  takie  totalne  poczucie  siły.  Miałam  łzy  w  oczach,  widząc,  jak  ludzie  się 
zmobilizowali, żeby walczyć o sprawę zwykłego człowieka pracy. 
-  Może powinnaś wiedzieć, że ktoś jeszcze miał łzy w oczach. A wiesz dlaczego?  
- Spytałam uszczypliwie. - Dlatego, że całowałaś się w szafie z Jangbu. Twój chłopak miał od tego 
łzy w oczach. Pamiętasz, Lilly, twój chłopak, BORYS? 
Ale  Lilly  tylko  wyjrzała  przez  okno  na  kwiaty,  które  jakimś  magicznym  sposobem  zakwitły  na 
pasie  rozdzielającym  jezdnie  na  Park  Avenue  (w  gruncie  rzeczy  nie  ma  w  tym  żadnej  magii, 
pracownicy  służb  miejskich  Nowego  Jorku  sadzą  je,  już  w  pełni  rozkwitłe,  w  środku  ciemnej 
nocy). 
- Ach, spójrz - powiedziała beztroskim tonem. - Wiosna przyszła. 
Przysięgam, czasami w ogóle nie rozumiem, czemu ja się z nią przyjaźnię. 
 
Poniedziałek, 5 maja, biologia 
 
„A więc...” 
„A więc co?” 
„A więc, zaprosił cię wczoraj wieczorem?” 
„Nie słyszałaś?” 
„Czego nie słyszałam?” 
„Michael nie wierzy w bale maturalne. Uważa, że to idiotyzm.” 
„NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!” 

background image

„Owszem, tak. Och, Shameeko, co ja teraz zrobię? Prawie przez całe życie marzyłam o tym, żeby 
iść na bal maturalny z Michaelem. No cóż, przynajmniej odkąd zaczęliśmy ze sobą chodzić. Chcę, 
żeby wszyscy patrzyli, jak ze sobą tańczymy i raz na zawsze przekonali się, że należę do Michaela 
Moscovitza.  Chociaż  wiem,  że  to  seksistowskie  i  nikt  nigdy  nie  powinien  stawać  się  własnością 
innego człowieka. Ale... ale ja tak strasznie chcę być własnością Michaela!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!” 
Rozumiem. Więc co zamierzasz? 
„A co ja MOGĘ? Nic.” 
„Hm... Mogłabyś spróbować z nim o tym porozmawiać.” 
„ZWARIOWAŁAŚ????? Michael powiedział, że jego zdaniem bal maturalny to IDIOTYZM.  
Jeśli  mu  powiem,  że  moim  sekretnym  marzeniem  jest  pójść  na  bal  maturalny  z  człowiekiem, 
którego kocham, to co on sobie pomyśli? Halo? Pomyśli sobie, że JA jestem idiotką.” 
„Michael nigdy by nie pomyślał, że jesteś idiotką, Mia. On Cię kocha. Chodzi mi o to, że gdyby 
tylko wiedział, co naprawdę czujesz, na pewno poszedłby na ten cały bal maturalny.” 
„Shameeka,  przepraszam  Cię,  ale  naprawdę  wydaje  mi  się,  że  obejrzałaś  o  kilka  odcinków 
Siódmego nieba za dużo.” 
„Nie moja wina. To jedyny serial, który tata pozwala mi oglądać.” 
Poniedziałek, 5 maja, RZ 
Nie  wiem,  jak  długo  zdołam  to  znosić.  Atmosferę  w  tej  sali  dałoby  się  kroić  nożem.  Niemal 
chciałabym,  żeby  pani  Hill  przyszła  i  zaczęła  na  nas  wrzeszczeć  albo  coś.  Cokolwiek, 
COKOLWIEK, byle tylko przerwać tę okropną ciszę. 
Tak,  ciszę.  Wiem,  że  to  się  wydaje  dziwne,  ale  w  sali  RZ  jest  cicho,  mimo  że  Borys  Pelkowski 
powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, co zazwyczaj robi z taką werwą, że musimy zamykać go w 
szafie na materiały piśmienne, żeby nie trafiał nas szlag na ciągłe skrzypienie jego smyczka. 
Ale  nie.  Smyczek  ucichł...  Boję  się,  że  już  na  wieczność.  A  skrzypek  cierpi  ugodzony  okrutnym 
ciosem w samo serce zadanym przez niewierną dziewczynę... Którą, notabene, jest moja najlepsza 
przyjaciółka Lilly. 
Lilly  siedzi  tu  obok  mnie  i  udaje,  że  nie  czuje  fal  cichej  żałości  płynących  od  jej  chłopaka, 
siedzącego  z  tyłu,  w  kącie  Sali  obok  globusa,  z  głową  ukrytą  w  ramionach.  Musi  udawać,  bo 
wszyscy  inni  je  czują.  To  znaczy  te  fale  żałości.  Przynajmniej  tak  mi  się  wydaje.  Co  prawda 
Michael  pracuje  na  swoim  keyboardzie  jakby  nigdy  nic.  Ale  on  ma  na  uszach  słuchawki.  Może 
słuchawki chronią człowieka przed falami żałości. 
Powinnam zażyczyć sobie takich słuchawek na urodziny. 
Zastanawiam  się,  czy  nie  należałoby  pójść  do  pokoju  nauczycielskiego  po  panią  Hill  i  nie 
powiedzieć jej, że Borys zachorował. Bo naprawdę uważam, że on jakby zachorował. Na chorobę 
serca i, być może, mózgu. Jak Lilly może być taka podła? To tak, jakby karała Borysa za zbrodnię, 
której nie popełnił. Przez cały lunch Borys ciągle pytał ją, czy mogliby pójść porozmawiać w jakieś 
ustronne  miejsce,  na  przykład  na  klatkę  schodową  trzeciego  piętra,  ale  Lilly  cały  czas  tylko 
powtarzała: 
-  Wybacz, Borys, ale nie ma o czym gadać. Między nami wszystko skończone. Będziesz po prostu 
musiał przyjąć to do wiadomości i iść w swoją stronę. 
-    Ale  dlaczego?  -  jęczał  co  chwila  Borys.  I  to  naprawdę  głośno.  Tak  głośno,  że  cheerleaderki  i 
chłopcy  z  drużyny  szkolnej  siedzący  obok  przy  stole  dla  osób  popularnych,  wciąż  się  na  nas 
oglądali  i  krzywili.  Trochę  to  było  żenujące.  Ale  też  bardzo  dramatyczne.  -  Co  ja  zrobiłem?  - 
powtarzał. 
-  Nic nie zrobiłeś  - powiedziała  Lilly obojętnie, jakby rzucała mu ochłap.  - Po prostu już cię nie 
kocham.  Nasz  związek  w  sposób  naturalny  dobiegł  kresu  i  chociaż  zawsze  będę  cenić  sobie 
wspomnienia i wszystko, co razem przeżyliśmy, czas, żebym poszła w swoją stronę. Pomogłam ci 
osiągnąć samorealizację, Borys. Już mnie nie potrzebujesz. Muszę zająć się teraz inną zagubioną 
duszą. 
Nie  wiem,  co  Lilly  ma  na  myśli,  mówiąc,  że  Borys  osiągnął  samorealizację.  Przecież  nawet  nie 
pozbył się jeszcze swojego aparaciku ortodontycznego. I nadal wtyka sweter w spodnie, chyba że 

background image

mu  zwrócę  uwagę.  Prawdopodobnie  jest  najmniej  zrealizowaną  osobą,  jaką  znam.  Z  wyjątkiem 
mnie samej, oczywiście. 
Borys nie przyjął tego wszystkiego zbyt dobrze. Trudno się dziwić, prawda? Ale Borys powinien 
wiedzieć, i to lepiej niż ktokolwiek inny, że kiedy Lilly raz się już na coś zdecyduje, sprawa jest 
zamknięta. Lilly siedzi tu teraz koło mnie i pracuje nad przemówieniem, które Jangbu ma wygłosić 
na konferencji. Tak, Lilly organizuje dziś wieczór w Chinatown Holiday Inn konferencję prasową. 
Borys równie dobrze może spojrzeć w twarz faktom: ona już o nim zapomniała. Zastanawiam się, 
co  poczują  państwo  doktorostwo  Moscovitz,  kiedy  Lilly  przedstawi  im  Jangbu.  Jestem  prawie 
przekonana,  że  mój  tata  nie  pozwoliłby  mi  się  spotykać  z  facetem,  który  już  skończył  szkołę 
średnią. Pomijając Michaela, oczywiście. Ale on się nie liczy, bo znam go od bardzo dawna. 
Och...  Coś  się  dzieje.  Borys  podniósł  głowę  znad  biurka.  Patrzy  na  Lilly  oczyma,  które 
przypominają  mi  czarne,  płonące  węgle...  Prawdę  mówiąc,  nigdy  nie  widziałam  czarnych, 
płonących  węgli,  ponieważ  kominki  na  węgiel  są  zakazane  w  obrębie  Manhattanu  przepisami 
przeciwpożarowymi.  Ale nieważne.  Patrzy na nią takim samym  skupionym  spojrzeniem, z jakim 
kiedyś  wpatrywał  się  w  zdjęcie  swojego  idola,  światowej  sławy  skrzypka  Joshui  Bella.  Otwiera 
usta.  Zaraz  coś  powie.  DLACZEGO  JESTEM  JEDYNĄ  OSOBĄ  W  TEJ  KLASIE,  KTÓRA 
ZWRACA CHOCIAŻ CIEŃ UWAGI NA TO, CO SIĘ TU DZIEJE... 
 
Poniedziałek, 5 maja, gabinet pielęgniarki 
O  mój  Boże,  ileż  w  tym  było  dramatyzmu!  Ledwie  mogę  pisać.  Poważnie.  Nigdy  nie  widziałam 
takiej ilości krwi. 
Jestem jednak przekonana, że pisany jest mi jakiś rodzaj kariery w służbach medycznych, bo nie 
zrobiło  mi  się  słabo.  Ani  na  moment.  W  gruncie  rzeczy,  gdyby  nie  Michael  i  ewentualnie  Lars, 
chyba  byłabym  jedyną  osobą  w  tej  sali,  która  nie  straciła  głowy.  To  ma  niewątpliwie  związek  z 
faktem, że będąc pisarką, mam naturalną skłonność do obserwowania wszelkich ludzkich reakcji i 
widziałam, co się zapowiada, zanim ktokolwiek inny się zorientował... No, może poza Borysem.  
Pielęgniarka  powiedziała  nawet,  że  gdyby  nie  moja  szybka  interwencja,  Borys  mógłby  stracić  o 
wiele  więcej  krwi.  Ha!  Uznasz  to  chyba,  Grandmere,  za  postępowanie  godne  księżniczki? 
Uratowałam człowiekowi życie! 
No  cóż,  okej,  może  nie  ZYCIE,  ale  w  końcu  Borys  mógł...  no  nie  wiem,  zemdleć  czy  coś.  Nie 
potrafię  zrozumieć, co  go  doprowadziło do  takiego  szaleństwa.  To  znaczy,  no  cóż,  chyba  jednak 
potrafię.  Myślę,  że  cisza  w  sali  RZ  doprowadziła  Borysa  do  chwilowej  utraty  poczytalności. 
Poważnie. 
Totalnie go rozumiem, bo mnie ta cisza też wykończała. 
W każdym razie stało się tak, że siedzieliśmy tam sobie i każdy zajmował się własnymi sprawami - 
poza mną, oczywiście, bo ja obserwowałam Borysa - kiedy nagle on zerwał się i zawołał: 
- Lilly! Ja tego dłużej nie zniosę! Nie możesz mi tego zrobić! Musisz dać mi szansę, żebym mógł ci 
udowodnić moje niezachwiane uczucie! 
Jakoś  tak  to  szło.  Trochę  trudno  mi  teraz  sobie  wszystko  przypomnieć,  zwłaszcza  po  tym,  co 
nastąpiło później. 
Pamiętam jednak, co mu odpowiedziała Lilly. Nawet dość łagodnie. Można się było zorientować, 
że  trochę  jej  głupio  po  tym,  jak  się  zachowała  wobec  Borysa  na  mojej  imprezie.  Odezwała  się 
miłym głosem: 
-  Borys, poważnie, strasznie mi przykro, zwłaszcza że to się stało tak niespodziewanie. Ale kiedy 
w grę wchodzi miłość taka jak moja do Jangbu, nie ma sposobu, żeby to powstrzymać. Nie da się 
powstrzymać kibiców bejsbolowych z Nowego Jorku, kiedy Jankesi wygrywają puchar. Nie da się 
powstrzymać szału zakupów, kiedy w Century Twentyone jest wyprzedaż. Nie da się powstrzymać 
fali powodziowej, kiedy zalewa tunel metra. Podobnie nie da się powstrzymać takiej miłości jak ta, 
którą darzę Jangbu. Bardzo, bardzo mi przykro, ale nie jestem w stanie nic na to poradzić. Kocham 
go. 

background image

Te  słowa,  chociaż  wypowiedziane  łagodnie  -  a  nawet  ja,  będąca  najsurowszym  krytykiem  Lilly 
poza,  ewentualnie,  jej  bratem,  muszę  przyznać,  że  zostały  wypowiedziane  łagodnie  -  były  dla 
Borysa  potężnym  ciosem.  Cały  zaczął  się  trząść.  I  zanim  się  zorientowałam,  porwał  ten  wielki 
globus  - a to naprawdę wyczyn  godny atlety, bo  globus  waży tonę. W  gruncie rzeczy,  stoi w sali 
RZ  właśnie  dlatego,  że  nikt  nie  jest  w  stanie  już  nim  zakręcić,  więc  administracja  pewnie  sobie 
wymyśliła, no cóż, wywalcie to do klasy dla geniuszków, zamiast wyrzucać, oni wezmą wszystko. 
Przecież to w końcu geniuszki. 
No  więc  Borys  stał  tam  -  hipoglikemiczny  i  podatny  na  alergie  astmatyk  o  niedorobionym 
uzębieniu  -  trzymając  ten  wielki  i  ciężki  globus  nad  głową,  jakby  był  Atlasem,  He-Manem  albo 
kimś takim. 
-    Lilly...  - powiedział z  wysiłkiem, zupełnie nieswoim głosem. Powinnam zaznaczyć, że do tego 
czasu już wszyscy zdążyli zwrócić na niego uwagę, to znaczy Michael zdjął słuchawki i patrzył na 
Borysa bardzo uważnie, i nawet ten cichy facecik, który ma siedzieć i pracować nad nowym klejem 
superglue,  który  kleiłby  przedmioty,  ale nie ludzką  skórę  (żebyście  już  nie  musieli  borykać  się  z 
problemem sklejonych palców po podklejeniu podeszwy buta), raz na odmianę zaczął się totalnie  
orientować, że coś się wokół niego dzieje. 
-    Jeśli  nie  przyjmiesz  mnie  z  powrotem  -  powiedział  Borys,  ciężko  dysząc  (ten  globus  musiał 
ważyć  ze dwadzieścia pięć kilo, a on go trzymał NAD  GŁOWĄ)  - spuszczę sobie ten globus na 
głowę. 
Wszyscy  razem  w  tej  samej  chwili  wstrzymali  oddech.  Chyba  mogę  uczciwie  powiedzieć,  że 
nikomu  nawet  przez  myśl  nie  przyszło,  że  Borys  mógłby  nie  mówić  poważnie.  On  absolutnie 
zamierzał spuścić sobie ten globus na głowę. Kiedy widzę, jak to wygląda na piśmie, wydaje mi się 
nieco śmieszne - no bo naprawdę, kto ROBI takie rzeczy? Grozi, że sobie zrzuci na głowę globus? 
Ale to BYŁY zajęcia w sali rozwoju zainteresowań. A geniusze zawsze robią dziwaczne rzeczy, na 
przykład upuszczają sobie globusy na głowę. Założę się, że na świecie jest pełno geniuszów, którzy 
spuszczali  sobie  na  głowę  dziwniejsze  rzeczy  niż  globusy.  Na  przykład  deski,  koty  i  inne  takie. 
Tylko po to, żeby się przekonać, co się stanie. Z czystej ciekawości poznawczej. 
Ponieważ Borys jest geniuszem i Lilly też, zareagowała na jego groźbę tak, jak zrobiłby to każdy 
inny geniusz. Normalna dziewczyna, taka jak ja, powiedziałaby z miejsca: 
-  Nie, Borys! Odłóż ten globus, Borys! Pogadajmy, Borys! 
Ale Lilly, jako geniusz, obdarzona właściwą geniuszom ciekawością, co też się stanie, jeśli Borys 
naprawdę  spuści  sobie  globus  na  głowę  (i  może  też  chcąc  się  przekonać,  czy  faktycznie  ma  nad 
nim taką władzę), powiedziała tylko tonem obrzydzenia: 
-  A proszę cię bardzo. Akurat się przejmę. 
No i oto co się stało. Widać było, że Borys się jeszcze zastanawia - jakby wreszcie dotarło do jego 
oszalałego z miłości mózgu, że zrzucanie sobie na głowę dwudziestopięciokilogramowego globusa 
nie jest może najlepszym wyjściem z sytuacji. 
Ale dokładnie w chwili, w której zamierzał już odstawić globus na bok, ten mu się wyślizgnął - być 
może  przypadkiem.  A  może  i  celowo,  co  doktor  Moscovitz  mógłby  określić  jako 
samosprawdzającą się przepowiednię, jak wtedy, kiedy człowiek mówi: „Och, ja nie chcę, żeby TO 
się  stało"  i  potem,  właśnie  dlatego,  że  o  tym  mówił  i  że  tyle  o  tym  myślał,  przypadkiem, ale  na 
własne życzenie to robi. - Więc Borys spuścił sobie globus na głowę. 
Globus  wydał  nieprzyjemny  głuchy  dźwięk,  uderzając  w  czaszkę  Borysa  -  taki  sam  odgłos,  jaki 
wydał bakłażan, uderzając o chodnik. Wiem, bo sama wyrzuciłam kiedyś bakłażana z okna sypialni 
Lilly na szesnastym piętrze - zanim wreszcie odbił się od głowy Borysa i trzasnął w podłogę. 
A wtedy Borys złapał się rękoma za głowę i zaczął się zataczać, denerwując faceta od kleju, który 
wyraźnie obawiał się, że Borys się na niego przewróci i pomiesza mu notatki. 
Dość ciekawie było obserwować reakcje pozostałych.  Lilly podniosła obie dłonie do policzków i 
po  prostu  stała tam,  blada jak...  No  cóż, jak  śmierć.  Michael  zaklął i  rzucił  się  w  stronę  Borysa. 
Lars wybiegł z sali, wołając: „Pani Hill! Pani Hill!" 

background image

A ja - niezupełnie wiedząc, co robię - wstałam, zerwałam z siebie szkolny sweter, podbiegłam do 
Borysa i krzyknęłam: 
- Siadaj! 
Bo  on  biegał  w  kółko  jak  kurczak,  któremu  odrąbano  głowę.  Nigdy  nie  widziałam  kurczaka, 
któremu  właśnie  odrąbano  głowę  -  mam  zresztą  nadzieję,  że  nigdy  w  życiu  takiego  widoku  nie 
zobaczę. 
Ale rozumiecie, o co mi chodzi. 
Borys,  ku  mojemu  wielkiemu  zdziwieniu,  zrobił,  co  mu  kazałam.  Opadł  na  najbliższe  krzesło, 
trzęsąc  się  jak  Rommel  w  czasie  burzy.  Wtedy  powiedziałam  tym  samym  rozkazującym  tonem, 
który zdawał się wcale nie należeć do mnie: 
- Opuść ręce! 
I Borys opuścił ręce. 
Wtedy przycisnęłam zwinięty w kłąb sweter do małej dziurki w głowie Borysa, żeby powstrzymać 
krwawienie, zupełnie tak samo jak weterynarz, którego widziałam w Pogotowiu dla zwierząt, kiedy 
posterunkowa Annemarie Lucas wniosła postrzelonego pitbulla. 
A potem rozpętało się - wybaczcie określenie, ale tak właśnie było - istne piekło. 
•   Lilly zaczęła płakać. Zanosiła się głośnym łkaniem jak dziecko, po raz pierwszy od czasu, kiedy 
byłyśmy  w  drugiej  klasie  podstawówki,  a  ja,  poniekąd  niechcący,  wcisnęłam  jej  do  gardła 
szpatułkę przy zamrażaniu lodów, które miałyśmy rozdać potem w klasie, bo zjadała całą polewę i 
bałam się, że nie zostanie tyle, żeby pokryć wszystkie rożki. 
•   Facet od kleju wybiegł z sali. 
•   Pani Hill wbiegła DO sali, a za nią Lars i chyba połowa grona pedagogicznego, bo najwyraźniej 
siedzieli wszyscy w pokoju nauczycielskim i nic nie robili, jak to się często zdarza nauczycielom w 
Liceum imienia Alberta Einsteina. 
•   Michael pochylił się nad Borysem, i mówił coś do niego cichym i uspokajającym tonem. Pewnie 
nauczył się od rodziców, którzy często zrywają się do telefonu w środku nocy. Na przykład kiedy 
jakiś pacjent przestaje brać leki i odgraża się, że zacznie jeździć samochodem po Merrick Parkway 
w stroju clowna.  
Więc  Michael  mówił:  „Wszystko  w  porządku,  Borys.  Nic  ci  nie  będzie,  Borys.  Tylko  oddychaj 
głęboko.  Dobrze.  A  teraz  jeszcze  raz.  Równe,  głębokie  wdechy.  Dobrze.  Nic  ci  nie  będzie. 
Wszystko będzie dobrze". 
A  ja  tylko  stałam  tam,  przyciskając  sweter  do  głowy  Borysa,  a  globus,  który  najwyraźniej 
odblokował się przy upadku -a może od naoliwienia krwią Borysa - leniwie toczył się po podłodze, 
a wreszcie zatrzymał, mając na samym wierzchu  
Ekwador. 
Jedna  z  nauczycielek  wyszła  i  pobiegła  po  pielęgniarkę,  która  kazała  mi  lekko  odsunąć  sweter, 
żeby obejrzeć ranę Borysa. A wtedy szybko kazała mi znów przycisnąć sweter. Potem powiedziała 
do Borysa BARDZO spokojnym głosem, zupełnie jak Michael: 
- Chodź, młody człowieku. Idziemy do mojego gabinetu. 
Tylko że Borys nie mógł iść o własnych siłach, bo kiedy spróbował wstać, nogi się pod nim ugięły, 
może  z  powodu  hipoglikemii.  Tak  więc  Lars  i  Michael  na  wpół  zanieśli  Borysa  do  gabinetu 
pielęgniarki, podczas gdy ja po prostu nadal przyciskałam swój sweter do jego głowy, bo, no cóż, 
nikt nie kazał mi przestać. 
Kiedy  mijaliśmy  Lilly,  popatrzyłam  uważnie  na  jej  twarz,  a  naprawdę  zbladła  jak  kreda  -  miała 
kolor nowojorskiego śniegu, taki rodzaj bladej szarości pomieszanej z żółcią. Wyglądała też, jakby 
trochę bolał ją żołądek. Co zresztą słusznie jej się należało. 
Więc teraz Michael, Lars i ja siedzimy tutaj, a pielęgniarka spisuje raport z wypadku. Zadzwoniła 
do mamy Borysa, która ma po niego przyjechać i zabrać go do rodzinnego lekarza. Chociaż rana  
spowodowana  globusem  nie  jest  zbyt  głęboka,  zdaniem  pielęgniarki  będzie  potrzebował  kilku 
szwów, a poza tym przyda mu się zastrzyk przeciwtężcowy.  
Pielęgniarka bardzo dobrze wyrażała się o mojej szybkiej reakcji. Powiedziała: 

background image

- Jesteś księżniczką, tak? 
A ja skromnie odparłam, że owszem. 
Nic na to nie poradzę, ale jestem z siebie dumna. 
To dziwne, bo chociaż w filmach nie lubię widoku krwi, w prawdziwym życiu nie brzydziłam się 
ani trochę. Raz na biologii musiałam siedzieć z głową między kolanami, kiedy pokazywali film o 
akupunkturze.  Ale  widok  krwi  płynącej  strumieniem  z  czaszki  Borysa  w  prawdziwym  życiu  nie 
zrobił na mnie najmniejszego wrażenia. 
Może będę miała opóźnioną reakcję. No wiecie, jak zespół stresu pourazowego. 
Chociaż, mówiąc szczerze, jeśli nie dorobiłam się zespołu stresu pourazowego, kiedy się okazało, 
że jestem księżniczką, to bardzo wątpię, żebym miała ucierpieć teraz, kiedy widziałam, jak chłopak 
mojej najlepszej przyjaciółki spuszcza sobie globus na głowę. 
Oho. Idzie dyrektor Gupta. 
 
Poniedziałek, 5 maja, francuski 
„M,  to  prawda  z  Borysem  ?  Naprawdę  usiłował  się  zabić  na  piątej  lekcji,  dźgając  się  w  pierś 
ekierką? Tina.”  
„Oczywiście, że nie. Usiłował się zabić, spuszczając sobie na głowę globus.” 
„O DOBRY BOŻE!!!!!!!!!!!! Nic mu nie będzie?” 
„Nic, dzięki szybkiej reakcji Michaela i mojej. Ale pewnie przez kilka dni będzie go bardzo bolała 
głowa. Najgorsza była rozmowa z dyrektor Guptą. Bo oczywiście chciała wiedzieć, dlaczego on to 
zrobił. A ja nie chciałam narobić Lilly kłopotów. Nie mówię, że to była wina Lilly... Chociaż, no 
cóż, może w pewien sposób jest...” 
„Oczywiście, że tak!!!!!Nie wydaje Ci sie, że mogła to wszystko załatwić trochę delikatniej? Mój 
Boże,  przecież  ona  niemal  całowała  się  z  Jangbu  z  języczkiem  na  oczach  Borysa!  No  i  co 
powiedziałaś dyrektor Głuptak?” 
„Och, wiesz, to co zwykle. Że Borys załamał się pod wpływem presji, jaką wywierają na uczniów 
LiAE  nauczyciele  i  że  dyrekcja  powinna  odwołać egzaminy  na  koniec  roku jak w  drugiej  części 
Harry'ego Pottera. Tylko że ona się wcale nie przejęła, bo przecież nikt nie zginął, nie ganiał nas 
żaden gigantyczny wąż ani nic takiego.” 
„Wiesz,  Mia,  to  najbardziej  romantyczne  zdarzenie,  o  jakim  w  życiu  słyszałam.  Nawet  nie 
śmiałabym  marzyć,  ale...  ACH!  Gdyby  MNIE  ktoś  tak  namiętnie  kochał!  I  gdyby  -  pragnąc 
odzyskać moje serce - spuścił sobie globus na głowę! Czyż to nie wzruszający dowód uczucia ?” 
„Tak!  Moim  zdaniem  Lilly  właśnie  kompletnie  zmienia  zdanie  na  temat  całej  afery  z  Jangbu. 
Przynajmniej tak mi się wydaje. W gruncie rzeczy nie widziałam jej od czasu, kiedy to się stało.” 
„Mój Boże, kto by pomyślał, że przez cały ten czas w chudej piersi Borysa biło serce namiętnego 
kochanka ? On jest jak Heathcliff!” 
„Ha! Ciekawe czy jego duch będzie nawiedzał Wschodnią Siedemdziesiątą Piątą ulicę, tak jak duch 
Heathcliffa nawiedzał wrzosowisko. No wiesz, po śmierci Cathy.” 
„Ja chyba zawsze uważałam, że Borys jest naprawdę słodki. To znaczy, ja wiem, jak Cię wkurzają 
ludzie o nieprzyjemnym oddechu, ale musisz przyznać, że ma wyjątkowo piękne dłonie.” 
„DŁONIE? A kogo obchodzą DŁONIE??????” 
„Hm, no, są chyba ważne. Halo? Przecież to nimi facet Cię DOTYKA.” 
„Tina, jesteś zboczona. Poważnie zboczona.” 
No  cóż,  przyganiał  kocioł  garnkowi,  biorąc  pod  uwagę  te  opowieści  o  szyi  Michaela.  Ale 
nieważne. Nigdy się do tego nikomu nie PRZYZNAŁAM. 
 
Poniedziałek, 5 maja, w limuzynie w drodze na lekcję etykiety 
Jestem w szkole totalną gwiazdą. Jakby mi nie wystarczyło, że jestem księżniczką, teraz po całym 
Liceum  imienia  Alberta  Einsteina  opowiada  się,  że  razem  z  Michaelem  uratowaliśmy  Borysowi 
życie.  Boże  mój,  jesteśmy  jak  doktor  Kovac  i  siostra  Abby!!!!!!!!!!!!  A  Michael  nawet 

background image

WYGLĄDA trochę jak doktor Kovae. No wiecie, ciemne włosy, wspaniała klatka piersiowa i tak 
dalej. 
Nawet  nie  wiem,  po  co  mama  zawraca  sobie  głowę  położną.  Powinna  pozwolić  mi  odebrać 
dziecko. Mogłabym to zrobić totalnie bez problemu. Potrzebowałabym tylko nożyczek i kawałka 
sznurka. Wielkie mi co.Boże. Mam zamiar przemyśleć sobie tę całą karierę pisarską. Możliwe, że 
moje talenty leżą w zupełnie innej dziedzinie. 
 
Poniedziałek, 5 maja, hol hotelu Plaża 
Lars właśnie mi powiedział, że chcąc się dostać do szkoły medycznej, trzeba mieć naprawdę dobre 
stopnie z matematyki i innych przedmiotów ścisłych. Te przedmioty ścisłe jeszcze rozumiem, ale 
MATEMATYKA????? PO CO?????? Czy amerykański system edukacji znów spiskuje przeciwko 
mnie, żebym nie mogła zaspokoić swoich zawodowych aspiracji? 
 
Poniedziałek, 5 maja, w drodze do domu z hotelu Plaża 
Grandmere,  jak  zwykle,  zepsuła  mi  humor.  Nadal  napawałam  się  dumą  z  medycznego  cudu, 
jakiego dokonałam wcześniej w szkole - no cóż, to BYŁ cud; cud, że nie zemdlałam na widok krwi 
- tymczasem Grandmere odezwała się do mnie: 
-  No  więc  na  kiedy  mam  cię  umówić  na  przymiarkę  do  Chanel?  Bo  zatrzymałam  tam  dla  ciebie 
sukienkę, która wydała mi się idealna na ten twój mały bal maturalny, na który tak się szykujesz, 
ale jeśli chcesz ją mieć na czas, powinnaś pójść na przymiarkę jutro albo pojutrze. 
Więc wtedy musiałam jej wyjaśnić, że Michael i ja nadal nie wybieramy się na bal. 
Nie zareagowała na tę wiadomość jak normalna babcia, oczywiście. Normalna babcia rozpłynęłaby 
się  ze  współczucia,  poklepała  mnie  po  ręce  i  dała  kilka  upieczonych  w  domu  ciasteczek  albo 
dolara, albo coś. 
Ale nie moja babka. Och, skąd. MOJA babka powiedziała tylko: 
-   No cóż, najwidoczniej nie postąpiłaś tak, jak ci zaleciłam. Jezu! Słyszałaś kiedyś o obwinianiu 
ofiary, Grandmere?! 
-  Ale osochozi? - wypaliłam. 
Na co Grandmere powiedziała oczywiście: 
-  O co mi chodzi? To właśnie powiedziałaś? No to wyrażaj się poprawnie. 
-    O...  co...  ci...  chodzi...  Grandmere?  -  powtórzyłam  grzeczniej,  chociaż  w  środku,  oczywiście, 
wcale nie miałam ochoty być grzeczna. 
-  Chodzi mi o to, że nie postąpiłaś tak, jak ci radziłam. Mówiłam ci, że jeśli znajdziesz właściwy 
bodziec,  twój  Michael  w  podskokach  zaprowadzi  cię  na  bal.  Ale  najwyraźniej  ty  wolisz  nic  nie 
robić i dąsać się, zamiast podjąć konieczne działania. 
Obraziłam się na nią. 
-    Wybacz,  Grandmere  -  powiedziałam  -  ale  zrobiłam  wszystko  co  w  ludzkiej  mocy,  żeby 
przekonać Michaela. 
Poza, oczywiście, wyjaśnieniem mu wprost, DLACZEGO takie to dla mnie ważne, żeby na ten bal 
pójść.  Bo  nie  jestem  pewna,  czy  gdybym  nawet  powiedziała  Michaelowi,  że  to  dla  mnie  takie 
ważne,  on  zgodziłby  się  pójść.  A  jak  bym  się  WTEDY  poczuła?  No  wiecie,  gdybym  obnażyła 
duszę  przed  człowiekiem,  którego  kocham,  a  potem  by  się  okazało,  że  jego  niechęć  do 
idiotycznego balu maturalnego jest silniejsza niż jego pragnienie spełniania moich marzeń? 
-    Wręcz  przeciwnie,  nie  zrobiłaś  niczego  -  powiedziała  Grandmere.  Zgasiła  papierosa, 
wypuszczając  kłęby  szarego  dymu  z  nozdrzy  (to  jest  totalnie  szokujące,  że  cała  przyszłość 
genowiańskiego  tronu  spoczywa  na  moich  szczupłych  barkach,  a  mimo  to  moja  własna  babka 
zupełnie się nie przejmuje wpływem biernego palenia na moje płuca), i ciągnęła:  - Wyjaśniałam ci 
to  już  przedtem,  Amelio.  W  sytuacjach,  w  których  dwie  skonfliktowane  strony  usiłują  bez 
powodzenia osiągnąć kompromis, należy wycofać się na moment i zadać sobie pytanie, na czym 
zależy przeciwnikowi. 
Patrzyłam na nią, mrugając od tego dymu. 

background image

-  Mam się domyślić, czego chce Michael? 
-  Właśnie. Wzruszyłam ramionami. 
-  Nic prostszego. On nie chce iść na bal. Bo to idiotyzm. 
-  Nie. To jest to, czego Michael NIE CHCE. A czego on CHCE? 
Nad tym musiałam się chwilę pogłowić. 
-  Hm...-powiedziałam, patrząc na Rommla, który widział, że Grandmere zajęła się czymś innym i 
zaczął ukradkiem zlizywać sobie futerko z jednej z łapek.  - Chyba... Michael chce grać ze swoim 
zespołem? 
-    Bień  -  powiedziała  Grandmere,  co  znaczy  „dobrze"  po  francusku.  -  Ale  czego  POZA  TYM 
mógłby chcieć? 
-  Hm... - zastanowiłam się. - Nie wiem. 
Nadal  myślałam  nad  tym  jego  zespołem.  Zorganizowanie  balu  maturalnego  dla  ostatniej  klasy 
należy  do  uczniów  klas  młodszych,  chociaż  sami  nie  biorą  w  nim  udziału,  chyba  że  jako  osoba 
towarzysząca  komuś  z  maturzystów.  Usiłowałam  sobie  przypomnieć,  co  komitet  organizacyjny 
balu napisał w „Atomie", na temat oprawy muzycznej balu. Chyba wynajęli jakiegoś didżeja, czy 
coś. 
-  Oczywiście, że wiesz, czego chce Michael - powiedziała ostro Grandmere. - Michael chce TEGO 
SAMEGO, co każdy mężczyzna. 
-  Chodzi ci o to... - zaskoczyła mnie prędkość, z jaką działa mózg Grandmere. - Chodzi ci o to, że 
powinnam poprosić komitet organizacyjny, żeby pozwolili zespołowi Michaela grać na balu? 
Z jakiegoś powodu Grandmere się zakrztusiła. 
-  C-co? - powiedziała, praktycznie wykasłując z siebie pół płuca. 
Oparłam  się  o  siedzenie  krzesła,  bo  zatkało  mnie  i  nie  wiedziałam,  co  powiedzieć.  Nigdy  mi  to 
przedtem  nie  przyszło  do  głowy,  ale  rozwiązanie  problemu  podsunięte  przez  Grandmere  było 
wprost  idealne.  Nic  by  Michaela  nie  ucieszyło  bardziej  niż  prawdziwy,  poważny  występ  Skinner 
Box.  A  ja  bym  mogła  pójść  na  bal...  I  to  nie  tylko  z  facetem  moich  marzeń,  ale  i  z 
PRAWDZIWYM CZŁONKIEM  KAPELI. Czy jest na świecie coś bardziej luzackiego niż iść na 
bal maturalny z kimś, kto gra w kapeli na tym balu? Hm, nie. Nie, nie ma czegoś takiego. 
-    Grandmere  -  westchnęłam.  -  Jesteś  genialna.  Grandmere  chrupała  resztki  lodu  ze  swojego 
sidecara. 
-  Nie mam zielonego pojęcia, o czym ty mówisz, Amelio - stwierdziła. 
Ale  ja  wiedziałam,  że  chociaż  raz  w  życiu  Grandmere  po  prostu  była  skromna.  Wtedy 
przypomniałam sobie, że miałam się na nią gniewać, za tę sprawę z Jangbu. Więc odezwałam się: 
-    Ale,  Grandmere,  pomówmy  poważnie  przez  chwilę.  Ta  afera  z  młodszymi  kelnerami...  Ten 
strajk. Musisz coś zrobić. To wszystko twoja wina, wiesz. 
Grandmere  przyjrzała  mi  się  przez  niebieski  dym  z  kolejnego  papierosa,  którego  przed  sekundą 
zapaliła. 
-   Ależ  z ciebie niewdzięczna mała jędza  - syknęła. - Rozwiązuję wszystkie twoje problemy, a ty 
tak mi okazujesz uznanie? 
-    Mówię  serio,  Grandmere  -  powiedziałam.  -  Musisz  zadzwonić  do  Les  Hautes  Manger  i 
powiedzieć  im  o  Rommlu.  Powiedz  im,  że  to  twoja  wina,  że  Jangbu  się  potknął  i  że  muszą  go 
przywrócić do pracy. W przeciwnym razie nie będzie sprawiedliwości. Ten biedny chłopak stracił 
pracę! 
-  Znajdzie inną - powiedziała Grandmere lekko. 
-  Nie bez referencji - zauważyłam. 
-  Więc może wrócić do swojego ojczystego kraju - stwierdziła Grandmere. -  
Jestem pewna, że rodzice za nim tęsknią. 
-  Grandmere, on jest z TYBETU, kraju, który od dziesięcioleci znajduje się pod chińską okupacją- 
On tam nie może wrócić. Tam nie ma wolnych posad. Będzie głodował. 
-  Nie mam ochoty dłużej na ten temat dyskutować - oświadczyła Grandmere wyniośle. - Wymień 
mi dziesięć potraw, które zwykle serwuje się na przyjęciu ślubnym książąt Genowii. 

background image

-  Grandmere! 
-  Wymieniaj! 
No  więc  musiałam  wymienić  te  dziesięć  różnych  potraw,  które  zwykle  serwuje  się  na  przyjęciu 
ślubnym  książąt  Genowii:  oliwki,  antipasto,  danie  z  makaronem,  rybę,  danie  mięsne,  sałatę, 
pieczywo, sery, owoce i deser (zapamiętać sobie: kiedy będziemy się z Michaelem pobierali, mamy 
to zrobić poza Genowią, chyba że pałac przygotuje ściśle wegetariański posiłek). 
Nie  wiem,  jak  ktoś,  kto  w  takim  stopniu  jak  Grandmere  związał  się  ze  złą  stroną  mocy,  może 
jednocześnie wpadać na świetne pomysły typu występ kapeli Michaela na balu maturalnym. 
Ale przypuszczam, że nawet Darth Vader miewał jaśniejsze momenty. Nie przypominam sobie w 
tej chwili żadnych, ale jestem pewna, że jakieś musiał mieć. 
 
Poniedziałek, 5 maja, 21.00, 
poddasze 
Złe wiadomości... Cały wieczór przeglądałam stare numery „Atomu" i usiłowałam się zorientować, 
kto jest przewodniczącym komitetu organizacyjnego balu maturalnego, żebym mogła do tej osoby 
wysłać maila z sugestią, że zespół Skinner Box stworzyłby znakomitą oprawę muzyczną, o wiele 
lepszą  niż  ten  didżej,  którego  już  wynajęli.  Możecie  sobie  zatem  wyobrazić  moje  zdumienie  i 
rozczarowanie, kiedy wreszcie znalazłam tę informację i zobaczyłam okropną odpowiedź czarno na 
białym przed samym nosem: 
Lana Weinberger. 
LANA  WEINBERGER  jest  przewodniczącą  tegorocznego  komitetu  organizacyjnego  balu 
maturalnego. 
No cóż, przepadło. NIJAK nie uda mi się teraz pójść na ten bal. Lana prędzej zrezygnuje ze swojej 
najnowszej  diety,  niż  wynajmie  zespół  mojego  chłopaka.  Powiedzmy  wprost,  Lana  mnie 
nienawidzi do szpiku kości. Zawsze tak było. 
I nie będę nikomu wmawiać, że to uczucie nie jest odwzajemnione...Co ja mam TERAZ zrobić? 
NIE MOGĘ nie iść na ten bal. Po prostu NIE MOGĘ!!!!!!!! 
Ale  chyba  nie  jestem  osobą,  która  ma  największe  problemy  na  świecie.  Są  ludzie  w  gorszej 
sytuacji. Na przykład Borys. Przed chwilą dostałam od niego maila: 
JoshBell2  :  Mia,  chciałem  Ci  tylko  podziękować  za  to,  co  dzisiaj  dla  mnie  zrobiłaś.  Nie  wiem, 
dlaczego  zachowałem  się  tak  głupio.  Chyba  po  prostu  uczucia  wzięły  górę.  Tak  strasznie  ja 
kocham!  Ale  teraz  jasno  rozumiem,  że  nie  jesteśmy  sobie  przeznaczeni,  wbrew  temu,  w  co 
wierzyłem tak długo (i niesłusznie, jak wreszcie się przekonałem). Nie, Lilly jest jak dziki mustang, 
urodziła  się  do  wolności.  Widzę  teraz,  że  żaden  mężczyzna  -  a  już  zwłaszcza  nie  taki  jak  ja  - 
niemoże wyobrażać sobie, że ją kiedykolwiek okiełzna. Ceń sobie to, co Cię łączy z  Michaelem, 
Mia. To rzadka i piękna rzecz, kochać i być kochanym. 
Borys Pelkowski 
PS Mama mówi, że odda Twój sweter do pralni chemicznej, żebym mógł Ci go zwrócić pod koniec 
tygodnia. W Star Cleaners twierdzą, że usuną plamy krwi, nie zostawiając trwałych śladów. 
B.P. 
 
Biedny  Borys!  Wyobraźcie  sobie,  on  uważa  Lilly  za  dzikiego  mustanga.  Dzika  pieczarka,  to  już 
prędzej. Ale MUSTANG? Nie sądzę. 
Stwierdziłam, że lepiej zobaczę, co u niej, bo kiedy ją widziałam po raz ostatni, Lilly wyglądała 
trochę  tak,  jakby  jej  pieczarkowe  blaszki  pod  kapeluszem  pozieleniały.  Wysłałam  jej  totalnie 
bezstronnego,  zupełnie  przyjaznego  maila,  pytając,  jak  się  czuje  psychicznie  po  dzisiejszych 
trudnych przejściach. 
Możecie  sobie  wyobrazić  moje  oburzenie,  kiedy  w  nagrodę  za  swój  gest  dobrej  woli  dostałam 
poniższą odpowiedź: 
WomynRule:      Cześć    K.G.  !  (K.G.  to  przezwisko,  które  Lilly  zdecydowała  się  nadać  mi  kilku, 
tygodni temu. To skrót od Księżniczki Genowii. Prosiłam ją wielokrotnie, żeby go nie używała, ale 

background image

ona  się  upiera,  prawdopodobnie  dlatego,  że  popełniłam  ten  błąd  i  dałam  jej  poznać,  że  mi  nie 
odpowiada). 
Co jest, laska? Brakowało Cię na dzisiejszej konferencji prasowej SUPZPJP. Wygląda na to, że uda 
się nam przekonać związki zawodowe hotelarzy do naszej sprawy. Jeśli zdołamy doprowadzić do 
strajku hoteli, rzucimy to miasto na kolana! Nareszcie ludzie zrozumieją, że z szarym człowiekiem 
ciężko  pracującym  w  usługach  się  nie  zadziera!  Każdy  człowiek  powinien  otrzymywać  godziwe 
wynagrodzenie za pracę! 
Czy  ten  numer  z  Borysem  dziś  po  południu  nie  był  niesamowity?  Muszę  przyznać,  trochę  się 
wystraszyłam. Nie miałam pojęcia, że z niego taki psychol. No, ale z drugiej strony, przecież JEST 
muzykiem.  Powinnam  była  to  przewidzieć.  Bardzo  ładnie  poradziliście  sobie  z  Michaelem  z  tą 
sytuacją.  Zupełnie  jak  doktor  McCoy  i  siostra  Chappel.  Chociaż  pewnie  wolałabyś,  żebym 
powiedziała, że przypominaliście doktora Kovaća i siostrę Abby. Co się nawet w sumie zgadza. 
No cóż, muszę spadać. Mama chce, żebym wyjęła rzeczy ze zmywarki. 
Lii 
PS Jangbu po dzisiejszej konferencji prasowej był przesłodki: kupił mi jedwabną różę w budce na 
Canal Street. Totalnie romantyczne. Borys nigdy nie robił takich rzeczy. 
L. 
 
Muszę przyznać, szlag mnie trafił. Szlag mnie trafił, że Lilly tak lekceważy ból Borysa. Szlag mnie 
trafił na to jej „Co jest, laska?" I DOPRAWDY zaszokowana byłam jej aluzją do tego, że wszyscy 
muzycy  to  psychole.  No  bo,  halo?  Jej  własny  brat  Michael,  MÓJ  CHŁOPAK,  jest  muzykiem!  I 
owszem,  miewamy  swoje  problemy,  ale  z  całą  pewnością  nie  dlatego,  że  jest  psycholem.  W 
gruncie  rzeczy,  jeśli  już,  moje  problemy  z  Michaelem  biorą  się  stąd,  że  jako  Koziorożec  ZBYT 
mocno stoi nogami na ziemi, tymczasem ja, jako rozbrykany  Byk, chciałabym wprowadzić nieco 
więcej rozrywki do naszego związku. 
 
Odpisałam jej z miejsca. Przyznam, że z gniewu dłonie mi się trzęsły, kiedy stukałam w klawisze. 
GrLouie:  Lilly,  nie  wiem,  czy  Cię  to  zainteresuje,  ale  Borysowi  trzeba  było  założyć  dwa  szwy 
ORAZ dać zastrzyk przeciwtężcowy. Co więcej, możliwe, że ma wstrząs mózgu. Może zdołałabyś 
się  oderwać  od  swojej  niezmordowanej  pracy  na  rzecz  Jangbu,  faceta,  którego  POZNAŁAŚ 
ZALEDWIE  TRZY  DNI  TEMU,  i  wykrzesałabyś  nieco  współczucia  dla Twojego  eks,  z  którym 
spotykałaś się przez CAŁE OSIEM MIESIĘCY? 
Mia 
 
Lilly odpowiedziała mi natychmiast: 
WomynRule: Wybacz mi, K.G., ale nie mogę powiedzieć, żeby mi  szczególnie odpowiadał Twój 
pełen wyższości ton. Bądź tak dobra i nie odgrywaj przede mną Waszej Wysokości. Nawet jeśli nie 
podoba Ci się Jangbu ani praca, którą wykonuję, żeby pomóc jemu i jemu podobnym, to jeszcze 
nie  znaczy,  że  możesz  mnie  czynić  zakładniczką  mojego  dawnego  związku.  Przykro  mi,  ale 
infantylne  przedstawienia  Borysa,  tego  narcyza  karmiącego  się  złudzeniami,  nie  robi  na  mnie 
wrażenia. Czy ja go zmuszałam, żeby podnosił ten globus i spuszczał go sobie na głowę? Sam tego 
chciał. 
Sądziłam, że Ty, tak wierny widz Lifetime kanału filmowego dla kobiet, rozpoznasz manipulacyjne 
zachowanie Borysa jako klasyczny szantaż moralny. 
Ale z drugiej strony, gdybyś przestała oglądać tyle filmów i zaczęła na odmianę żyć zwyczajnym 
życiem,  może  sama  byś  to  zrozumiała.  Może  też  pisałabyś  wtedy  dla  szkolnej  gazety  coś  nieco 
bardziej ambitnego niż jadłospis stołówki. 
Bezwzględny atak na Borysa mogłam jeszcze zignorować. Skoro wyraziła się tak ostro, to znaczy, 
że czuje się wobec niego winna. Ale jej atak na moje pisarstwo nie mógł pozostać bez odpowiedzi. 
Natychmiast odpaliłam: 

background image

GrLouie:  Tak,  no  cóż,  może  i  oglądam  mnóstwo  filmów,  ale  przynajmniej  nie  chodzę  z  twarzą 
przyklejoną  do  soczewki  kamery  jak  Ty.  Wolę  OGLĄDAĆ  filmy,  niż  kreować  wokół  siebie 
DRAMATYCZNE SYTUACJE nadające się do sfilmowania. Co więcej, przyjmij do wiadomości, 
że  Leslie  Cho  zaledwie  wczoraj  poprosiła  mnie  o  napisanie  poważnego  artykułu  na  czołówkę 
gazety. 
Na co dostałam odpowiedź: 
 
WomynRule: Jasne, masz opisać historię, która dzięki MNIE ujrzała światło dzienne. Jesteś takim 
słabeuszem... Wracaj do kwękania, że całe lato spędzisz w pałacu w Genowii i że mój brat nie chce 
iść  z  Tobą  na  bal  maturalny,  a  rozwiązywanie  PRAWDZIWYCH  problemów  zostaw  ludziom 
takim  jak  ja,  którzy  są  do  tego  lepiej  intelektualnie  przygotowani.  No  cóż,  to  była  kropla,  która 
przepełniła czarę. Lilly Moscovitz nie jest już moją najlepszą przyjaciółką. Przyjęłam już wszelką 
obrazę, jaką mogłam znieść.  
Zastanawiam  się,  czy  do  niej  nie  napisać  i  nie  powiedzieć  jej  o  tym.  Ale  z  drugiej  strony  to  by 
chyba było za bardzo dziecinne i nie dość INTELEKTUALNE. 
Może po prostu zapytam Tinę, czy nie zechce być od teraz moją najlepszą przyjaciółką. 
Ale  nie,  to  też  by  było  zbyt  dziecinne.  Przecież  nie  jesteśmy  już  w  trzeciej  klasie  podstawówki. 
Jesteśmy prawie dorosłymi kobietami, jak powiedziała moja mama. Dorosłe kobiety nie umawiają 
się, że od teraz będą najlepszymi przyjaciółkami i nie obwieszczają tego wszem wobec. One to po 
prostu jakoś... wiedzą. Nie mówiąc o tym ani słowa. Nie wiem, jak to robią, ale im się udaje. Może 
to kwestia estrogenu czy coś. 
O mój Boże, tak strasznie rozbolała mnie głowa. 
 
Poniedziałek, 5 maja, 23.00 
Omal się nie rozpłakałam, kiedy ostatni raz przed położeniem się sprawdziłam pocztę. To dlatego, 
że znalazłam tam TO: 
LinuxRulz:  Mia,  Ty  jesteś  pewna,  że  się  na  mnie  za  nic  nie  gniewasz?  Bo  przez  cały  dzień 
powiedziałaś  do  mnie  raptem  ze  trzy  słowa.  Pomijając  to,  co  się  działo  wokół  Borysa.  Czy  ja 
zrobiłem coś nie tak? 
A potem kolejny, sekundę później: 
 
LinuxRulz: Zapomnij o tym poprzednim mailu, wygłupiłem się. Wiem, że gdybym Ci zrobił jakąś 
przykrość,  powiedziałabyś  mi.  Bo  właśnie  taką  jesteś  dziewczyną.  To  jeden  z  powodów,  dla 
których jesteśmy taką zgraną parą. Bo możemy sobie zawsze wszystko powiedzieć. 
 
A potem: 
LinoxRulz: To ma związek z tamtą imprezą, prawda? No, wiesz, bo nie chciałem pobić Jangbu za 
to,  że  się  całował  z  moją  siostrą?  Ale  wtrącanie  się  do  życia  uczuciowego  mojej  siostry  nie  jest 
dobrym pomysłem. Jak pewnie sama zauważyłaś. 
 
A potem: 
LinuxRolz: No cóż, nieważne. Śpij dobrze. I kocham Cię. 
Och, Michael! Mój słodki obrońco! 
DLACZEGO 

NIE 

CHCESZ 

MNIE 

ZABRAĆ 

NA 

SWÓJ 

BAL 

MATURALNY????????????????????? 
 
Wtorek, ? maja, 3.00 rano 
Nadal w głowie mi się nie mieści jej bezczelność. Z filmów dowiedziałam się BARDZO DUŻO o 
pisarstwie. 
CENNE WSKAZÓWKI, KTÓRE JA, MIA THERMOPOLIS, ZEBRAŁAM Z FILMÓW 
Aspen Ertreme 

background image

T J. Burkę przenosi się do Aspen, żeby zostać instruktorem narciarstwa, ale naprawdę marzy tylko 
o  pisaniu.  Kiedy  już  kończy  spisywać  wzruszający  hołd  na  cześć  swojego  zmarłego  przyjaciela 
Deksa, wkłada go do koperty i  wysyła do  magazynu „Powder". Obok przelatuje balon na gorące 
powietrze i dwa łabędzie. I zaraz widać, jak listonosz wsuwa magazyn „Powder" do skrzynki T. Ja, 
a na okładce jest zapowiedź jego opowiadania! PROSZĘ, jak łatwo jest postarać się o publikację! 
 
Cudowni chłopcy 
Zawsze rób backup na dyskietce. 
 
Małe kobietki  
Jak wyżej. 
 
Moulin Rouge 
Kiedy piszesz sztukę, nie zakochuj się w odtwórczyni  głównej roli. Zwłaszcza jeśli jest chora na 
gruźlicę. Poza tym nie pij zielonego paskudztwa, które podaje ci karzeł. 
 
Szklany klosz 
Nie pozwól, żeby twoja matka czytała twoją książkę, dopóki jej nie opublikujesz (bo wtedy będzie 
już za późno). 
 
Adaptacja 
Nigdy nie ufaj bliźniaczemu rodzeństwu. 
 
Wspaniała Susann 
Historia życia Jacąueline Susann - wydawcy wcale nie mają nic przeciwko temu, jeśli oddajesz im 
manuskrypt napisany na różowym papierze. Poza tym seks się dobrze sprzedaje. 
 
Jak Lilly ŚMIE sugerować, że marnowałam czas, oglądając telewizję? A gdybym zdecydowała się 
na karierę medyczną, to też jestem wygrana, bo obejrzałam praktycznie wszystkie odcinki Ostrego 
dyżuru, jakie w ogóle nakręcono. 
Nie wspominając już o serialu M*A*S*H*. 
 
Wtorek, 6 maja, RZ 
Jak do tej pory, dzień mam pod każdym względem beznadziejny: 
1.  Pan G. zrobił nam dzisiaj szybki test z algebry. Zawaliłam, bo byłam wczoraj zbyt zajęta całą 
sprawą  Borysa/  Lilly/balu  maturalnego,  żeby  się  uczyć.  Można  by  pomyśleć,  że  mój  własny 
ojczym  rzuci  mi  jakieś  słówko  ostrzeżenia,  kiedy  będzie  planował  robić  nam  test  z  zaskoczenia. 
Ale najwyraźniej to by naruszało jego kodeks etyki nauczyciela. 
A kodeks etyki ojczyma? Pomyślał ktoś kiedyś O TYM? 
2.  Shameekę i mnie znów złapano na wymienianiu liścików. Muszę napisać referat na tysiąc słów 
na temat wpływu globalnego ocieplenia na ekosystemy Ameryki Południowej . 
3.    Nie  miałam  partnera  do  projektu  na  temat  chorób  zakaźnych,  który  robimy  na  zdrowiu  i 
przepisach  bezpieczeństwa,  bo  Lilly  i  ja  nie  rozmawiamy  ze  sobą.  Ona  unika  mnie  jak  ognia. 
Nawet  do  szkoły  pojechała  dziś  metrem,  zamiast  zabrać  się  z  Michaelem  moją  limuzyną. 
Niespecjalnie mnie to zmartwiło. 
Poza tym, kiedy losowaliśmy choroby, trafił mi się zespół Aspergera. Dlaczego nie mogła mi się 
trafić jakaś luzacka zaraza, jak Ebola? To strasznie nie fair, zwłaszcza teraz, kiedy zastanawiam się 
nad karierą medyczną. 
4.    W  czasie  lunchu  zjadłam  niechcący  jakąś  kiełbasę,  która  została  przypadkiem  zapieczona  w 
mojej  rzekomo  wegetariańskiej  Indywidualnej  Pizzy.  Poza  tym,  Borys  całą  przerwę  spędził, 
wypisując  „Lilly"  na  swoim  futerale  na  skrzypce.  Lilly  nawet  się  na  lunchu  nie  pokazała.  Mam 

background image

nadzieję, że razem z Jangbu złapali samolot do Tybetu i nie będą nam już zawracali tu głowy. Ale 
Michael mówi, że tak nie uważa. Mówi, że jego zdaniem poszła na kolejną konferencję prasową. 
5.  Michael nie zmienił zdania na temat balu. Nie poruszałam tego tematu, broń Boże. Ale tak się 
złożyło,  że  przechodziłam  razem  z  nim  obok  stolika,  gdzie  Lana  i  cała  reszta  komitetu 
organizacyjnego  sprzedają  bilety  i  Michael  syknął  pod  nosem  „beznadzieja",  kiedy  zobaczył,  jak 
facet, który nienawidzi, kiedy dodają kukurydzy do chilli, kupuje bilety na bal dla siebie i swojej 
dziewczyny. 
Nawet facet, który nienawidzi, kiedy dodają kukurydzy do chilli, idzie na bal maturalny. Wszyscy 
na całym świecie chodzą na bale maturalne. Poza mną. 
Lilly nadal nie wróciła, gdziekolwiek się raczyła wybrać w czasie przerwy na lunch. Tym lepiej. 
Chyba Borys by nie zniósł, gdyby tu teraz przyszła. Znalazł w szafie z materiałami piśmiennymi  
jakiś zmywalny marker i właśnie ozdabia imię Lilly na swoim futerale małymi zawijaskami. Mam 
ochotę ??? potrząsnąć i powiedzieć: „Przestań! Ona nie jest tego warta!" 
Ale boję się, że puszczą mu od tego szwy. 
Poza tym pani Hill, ewidentnie wskutek wczorajszych wypadków, nie rusza się na krok od swojego 
biurka, przeglądając katalogi Gernet Hill i obserwując nas sokolim wzrokiem. Założę się, że miała 
kłopoty  przez  tę  historię  z  globusem.  Dyrektor  Gupta  ma  bardzo  surowe  zasady,  jeśli  chodzi  o 
rozlew krwi na terenie szkoły. 
Ponieważ nie mam nic lepszego do roboty, zamierzam napisać wiersz, który odda moje prawdziwe 
uczucia na temat wszystkiego, co się dzieje. Zamierzam go nazwać  
Wiosenna  gorączka.  Jeżeli  będzie  wystarczająco  dobry,  dam  go  do  „Atomu".  Oczywiście 
anonimowo. Gdyby Leslie się dowiedziała, że to ja go napisałam, nigdy by go nie wydrukowała, bo 
jako początkująca reporterka, „jeszcze nie zapłaciłam frycowego", jak mi wiecznie przypomina. 
Ale jeśli tylko ZNAJDZIE wiersz wsunięty pod drzwi redakcji „Atomu", może go puści do druku. 
Tak czy inaczej, nie mam nic do stracenia. Mało prawdopodobne, żeby spotkało mnie coś jeszcze 
gorszego. 
 
Wtorek, 6maja, szpital St. Vincent's 
Zdarzyło się coś jeszcze gorszego. O wiele, wiele gorszego. To pewnie wszystko moja wina. Moja 
wina,  bo  już  wcześniej  o  tym  pisałam.  Że  gorzej  już  nie  będzie.  Okazuje  się,  że  jak  najbardziej 
MOŻNA mieć jeszcze gorsze przeżycia niż tylko: 
•  Oblać test z algebry. 
•  Wpaść w tarapaty na biologii za przesyłanie liścików. 
•  Wylosować zespół Aspergera na zdrowiu i przepisach bezpieczeństwa. 
•  Mieć ojca, który cię zmusza do spędzenia większości wakacji w Genowii. 
•  Mieć chłopaka, który odmawia zabrania cię na bal maturalny. 
•  Mieć najlepszą przyjaciółkę, która nazywa cię słabeuszem. 
•    I  której  chłopak  ma  założone  szwy  na  głowie,  ponieważ  własnoręcznie  zadał  sobie  ranę 
globusem. 
•  I babkę, która usiłuje cię ciągnąć na kolację z sułtanem Brunei. 
Okazało  się,  że  może  być  jeszcze  gorzej  i  twoja  ciężarna  matka  może  zemdleć  w  dziale  z 
mrożonkami Grand Union. 
Mówię totalnie poważnie. Runęła twarzą w zamrażarkę z produktami Haagen-Dazs. Dzięki Bogu, 
odbiła się od lodów Ben and Jerry i wylądowała ostatecznie na plecach, w przeciwnym razie moje 
potencjalne rodzeństwo zostałoby zgniecione pod ciężarem własnej matki. 
Kierownik  Grand  Union  najwyraźniej  nie  miał  zielonego  pojęcia,  co  robić.  Według  świadków, 
biegał po całym sklepie, machał ramionami i wrzeszczał: 
- Martwa kobieta w alejce czwartej! Martwa kobieta w alejce czwartej! 
Nie  wiem,  jak  by  się  to  skończyło,  gdyby  nie  pojawiła  się  tam  straż  pożarna.  Mówię  poważnie. 
Oddział straży robi zakupy dla swojej remizy właśnie w Grand Union  - wiem o tym, bo razem z 
Lilly (w czasach, kiedy jeszcze byłyśmy przyjaciółkami i po raz pierwszy zorientowałyśmy się, że 

background image

strażacy są seksowni) zaglądałyśmy tam ciągle i patrzyłyśmy, jak przebierają wśród nektarynek i 
mango. Tak się złożyło, że robili właśnie zaopatrzenie na cały tydzień, kiedy moja mama przybrała 
pozycję horyzontalną. Z miejsca sprawdzili jej puls i przekonali się, że żyje. Wtedy zadzwonili po 
karetkę pogotowia i zabrali ją do St. Vincent's, na najbliższy ostry dyżur. 
Straszna  szkoda,  że  mama  była  nieprzytomna.  Tak  bardzo  by  jej  się  spodobało,  że  pochylają  się 
nad nią ci wszyscy seksowni strażacy. Poza tym, no wiecie, sam fakt, że mieli dość siły,  żeby ją 
unieść... przy jej obecnej wadze... To bardzo imponujące. 
Możecie  sobie  wyobrazić,  jak  siedziałam  sobie  znudzona  do  wypęku  na  francuskim,  aż  tu  nagle 
rozdzwoniła  się  moja  komórka...  No  cóż,  przeraziłam  się.  Nie  dlatego,  że  po  raz  pierwszy 
zadzwoniła moja komórka, ani nawet dlatego, że mademoiselle  
Klein bezwzględnie konfiskuje wszystkie komórki, które zadzwonią w czasie jej lekcji, ale dlatego, 
że jedyne osoby, którym wolno do mnie dzwonić na komórkę, to mama i pan G., i to tylko po to, 
żeby mi powiedzieć, że mam natychmiast wracać do domu, bo zaczyna mi się rodzić rodzeństwo. 
Tyle że kiedy wreszcie odebrałam telefon - zajęło mi to całą minutę, zanim się zorientowałam, że 
to  MOJ  telefon  dzwoni  -  po  drugiej  stronie  nie  było  mojej  mamy  ani  pana  G.  z  wiadomością,  że 
rodzi mi się rodzeństwo, ale kapitan Pete Logan z pytaniem, czy znam niejaką Helen Thermopolis, 
a jeśli tak, to czy mogę natychmiast przyjechać do niej do szpitala St. Vincent's. Strażak znalazł  
komórkę mamy w jej torbie i wybrał jedyny numer, jaki miała w pamięci telefonu.  
Czyli mój. 
Oczywiście, o mało nie zeszłam na serce. Wrzasnęłam i złapałam plecak, a potem Larsa. A potem 
on i ja wyrwaliśmy stamtąd bez słowa wyjaśnienia... Zupełnie jakbym nagle dorobiła się zespołu 
Aspergera  czy  coś.  Po  drodze  do  wyjścia  z  budynku  minęłam  salę  pana  Gianiniego,  a  potem 
zawróciłam,  wsadziłam  tam  głowę  i  wrzasnęłam,  że  jego  żona  jest  w  szpitalu  i  żeby  odłożył  tę 
kredę i pobiegł z nami. 
Jeszcze  nie  widziałam  tak  przerażonego  pana  G.  Nawet  kiedy  po  raz  pierwszy  zobaczył 
Grandmere. 
A potem we trójkę pobiegliśmy do stacji metra na Siedemdziesiątej Siódmej ulicy - bo taksówka w 
żaden sposób nie dotarłaby szybko do szpitala w tych popołudniowych korkach, a Hans z limuzyną 
mają codziennie wolne, dopóki nie wychodzę ze szkoły o trzeciej. 
Nie wydaje mi się, żeby personel w St. Vincent's - który jest totalnie świetny, przy okazji - oglądał 
kiedykolwiek coś takiego jak rozhisteryzowana księżniczka Genowii, jej ochroniarz i jej ojczym. 
We  trójkę  wdarliśmy  się  do  poczekalni  i  staliśmy  tam,  wywrzaskując  nazwisko  mamy,  dopóki 
jakaś pielęgniarka nie wyszła do nas z pokoju zabiegowego i nie powiedziała: 
*  Helen  Thermopolis  czuje  się  dobrze.  Obudziła  się,  a  teraz  odpoczywa.  Trochę  się  odwodniła, 
wiec zemdlała. 
-  Odwodniła się? - Znów o mało nie dostałam zawału, ale tym razem z innego powodu.  - Nie piła 
swoich ośmiu szklanek wody dziennie? 
Pielęgniarka uśmiechnęła się i powiedziała: 
-  No cóż, wspomniała, że dziecko strasznie uciska jej pęcherz moczowy... 
-  Nic jej nie będzie? - chciał wiedzieć pan G. 
-  Czy DZIECKU nic nie będzie? - chciałam wiedzieć ja. 
-  Obojgu nic się nie stało - odparła pielęgniarka. - Proszę za mną, zaprowadzę państwa do niej. 
A  potem  pielęgniarka  wprowadziła  nas  na  ostry  dyżur  -prawdziwy  ostry  dyżur  szpitala  St. 
Vincent's,  gdzie trafia każdy mieszkaniec Greenwich Village, który  zostanie postrzelony albo ma 
atak  kamicy  nerkowej!!!!!!!!!  Widziałam  tam  zatrzęsienie  chorych  ludzi.  Był  facet,  z  którego 
wystawało  mnóstwo  różnych  rurek,  i  drugi,  który  wymiotował  do  miski.  Był  student  z 
nowojorskiego  uniwerku,  który  „dochodził  do  siebie  po  imprezie",  i  starsza  pani,  która  miała 
palpitacje serca, i supermodelka, która spadła ze swoich szpilek, i robotnik budowlany z raną ciętą 
ręki, i  kurier  rowerowy,  którego  stuknęła  taksówka.  W  każdym  razie,  zanim  zdążyłam  porządnie 
przyjrzeć  się  pacjentom  -  takim,  jakich  będę  prawdopodobnie  miała  któregoś  dnia,  jeśli 

background image

kiedykolwiek podciągnę się z algebry i uda mi się dostać na medycynę  - pielęgniarka odciągnęła 
zasłonkę, a tam leżała moja mama, całkiem przytomna i z mocno poirytowaną miną. 
A  kiedy  zauważyłam  igłę  w  jej  ramieniu,  przekonałam  się,  czemu  jest  taka  poirytowana.  Leżała 
pod kroplówką!!!!!!!!! 
-  O MÓJ BOŻE!!! - wrzasnęłam do pielęgniarki. Chociaż nie powinno się wrzeszczeć na ostrym 
dyżurze, bo tam są chorzy ludzie. - Jeżeli nic jej nie jest, to po co ma TO??? 
-  Chodzi tylko o to, żeby ją trochę nawodnić  - powiedziała pielęgniarka. - Twojej mamie nic nie 
będzie. Pani Thermopolis, proszę im powiedzieć, że nic pani nie będzie. 
-  Nie „pani", a „panno" - warknęła mama. 
I wtedy zrozumiałam, że rzeczywiście nic jej nie jest. 
Rzuciłam  się  do  niej  i  uściskałam  ją  najmocniej,  jak  mogłam,  co  nie  było  łatwe  ze  względu  na 
kroplówkę i na to, że pan G. też ją ściskał. 
-    Nic  mi  nie  jest,  nic  mi  nie  jest  -  powiedziała  mama,  poklepując  nas  oboje  po  głowach.  -  Nie 
róbmy z tego większej sprawy, niż trzeba. 
-   Ale to JEST poważna sprawa  - powiedziałam, czując, że łzy płyną mi po twarzy.  Bo to bardzo 
denerwujące, dostać telefon w środku lekcji francuskiego od kapitana Pete'a  Logana, który mówi 
ci, że twoją matkę zabrano do szpitala. 
-  Nie - powiedziała mama. - Nic mi nie jest. Dziecko jest zdrowe. A kiedy wleją we mnie resztkę 
tych elektrolitów, jadę do domu. - Rzuciła spojrzenie pielęgniarce. - PRAWDA? 
-    Tak,  proszę  pani  -  powiedziała  pielęgniarka  i  zaciągnęła  zasłonę,  żebyśmy  we  czwórkę  -  moja 
mama, pan G., ja i mój ochroniarz - mogli mieć trochę prywatności. 
-    Musisz  bardziej  uważać,  mamo  -  powiedziałam.  -  Nie  możesz  dopuszczać  do  takiego 
przemęczenia. 
-    Nie  jestem  przemęczona  -  powiedziała  moja  mama.  -  To  ta  cholerna  zupa  z  pieczoną 
wieprzowiną i kluskami, którą zjadłam na lunch... 
-    Z  Number  One  Noodle  Son?  -  zawołałam  przerażona.  -  Mamo,  chyba  nie  mówisz  poważnie! 
Przecież  w  tym  jest  chyba  z  milion  gramów  soli!  Nic  dziwnego,  że  zemdlałaś!  Sam 
monoglutaminian sodu... 
-  Wasza wysokość, mam pomysł - powiedział mi Lars cicho do ucha. - Może skoczymy na drugą 
stronę ulicy i zobaczymy, czy nie uda nam się kupić dla pani mamy koktajlu owocowego? 
Lars  zawsze  zachowuje  taką  przytomność  umysłu  w  chwilach  krytycznych.  To  na  pewno  dzięki 
intensywnemu  szkoleniu  w  izraelskiej  armii.  Ze  swoim  gluckiem  radzi  sobie  jak  nikt  i  całkiem 
nieźle posługuje się też miotaczem płomieni. A przynajmniej tak mi się kiedyś zwierzył. 
-  To dobry pomysł - powiedziałam. - Mamo, zaraz z Larsem wrócimy. Przyniesiemy ci smaczny, 
zdrowy koktajl. 
-  Dzięki - westchnęła mama słabo, ale z jakiegoś powodu bardziej patrzyła na Larsa niż na mnie. 
Pewnie dlatego, że po omdleniu nadal nie mogła na niczym skupić wzroku. 
Kiedy wróciliśmy z koktajlem, pielęgniarka nie chciała nas już wpuścić do mamy. Powiedziała, że 
na  ostrym  dyżurze  wolno  przyjmować  tylko  jednego  odwiedzającego  na  godzinę  i  że  przedtem 
zrobiła  dla  nas  wyjątek  tylko  dlatego,  że  byliśmy  tacy  zmartwieni  i  chciała,  żebyśmy  się  sami 
przekonali, że mamie nic nie jest, no, skoro jestem księżniczką Genowii i tak dalej. 
Zabrała koktajl, który przynieśliśmy z Larsem i obiecała oddać go mamie. No więc teraz Lars i ja 
siedzimy  na  twardych  pomarańczowych,  plastikowych  krzesłach  w  poczekalni.  Będziemy  tu 
siedzieli, póki mamy nie wypiszą. Już  zadzwoniłam do  Grandmere i odwołałam swoją dzisiejszą 
lekcję etykiety. Muszę powiedzieć, że Grandmere niespecjalnie się przejęła, kiedy już usłyszała, że  
mamie  nic  nie  grozi.  Z  tonu  jej  głosu  można  by  sądzić,  że  jej  krewni  co  dzień  mdleją  w  Grand 
Union.  Reakcja  taty  na  tę  wiadomość  była  o  wiele  bardziej  satysfakcjonująca.  CAŁY  się 
zdenerwował  i  chciał  wysłać  samolotem  książęcego  lekarza  domowego  z  samej  Genowii,  żeby 
sprawdził,  czy  puls  dziecka  jest  prawidłowy  i  czy  czasem  ciąża  nie  stanowi  zbyt  wielkiego 
obciążenia dla rzekomo znużonego trzydziestosześcioletniego organizmu mojej mamy... 

background image

O MÓJ BOŻE!!!!!!!!! Nigdy byście nie zgadli, kto właśnie wszedł do poczekalni. Mój już niedługo 
WŁASNY książę małżonek, jego książęca wysokość Michael Moscovitz-Renaldo. 
Więcej potem. 
 
Wtorek, 6 maja, poddasze 
Michael jest TAKI słodki!!!!!!!! Kiedy tylko skończyły się lekcje, przyleciał do szpitala sprawdzić, 
czy  z  moją  mamą  wszystko  w  porządku.  Dowiedział  się  od  mojego  taty.  WYOBRAŻACIE 
sobie??? Tak się zmartwił, kiedy usłyszał od Tiny, że wybiegłam z francuskiego, że zadzwonił do 
MOJEGO TATY. 
Przedtem oczywiście zajrzał do nas do domu, ale nikogo nie zastał. 
Ilu  chłopaków  z  własnej  woli  zadzwoniłoby  do  ojca  swojej  dziewczyny?  Hm?  Nikt  z  moich 
znajomych.  Zwłaszcza  jeśli  ojciec  dziewczyny  jest  przypadkiem  koronowanym  KSIĘCIEM  jak 
mój tata. Większość chłopaków za bardzo by się bała, żeby zadzwonić do ojca swojej dziewczyny 
w podobnej sytuacji. 
Ale nie MÓJ chłopak. 
Szkoda  tylko,  że  uważa  bal  maturalny  za  idiotyzm.  Ale  nieważne.  Kiedy  twoja  ciężarna  matka 
mdleje  w  sekcji  mrożonek  Grand  Union,  nagle  zaczynasz  widzieć  inne  sprawy  we  właściwej 
perspektywie. 
A ja teraz wiem już, że chociaż bardzo bym chciała pójść, bal maturalny nie jest wcale taki ważny. 
Ważna  jest  raczej  rodzinna  bliskość  i  to,  że  się  jest  z  ludźmi,  których  się  kocha,  i  że  człowiek 
cieszy się dobrym zdrowiem i... 
O mój Boże, co ja wygaduję? OCZYWIŚCIE, że nadal chcę iść na bal maturalny. OCZYWIŚCIE, 
że w duchu cierpię niezmiernie, bo Michael nawet nie chce dopuścić do siebie MYŚLI o pójściu na 
bal. 
Otwarcie  poruszyłam  ten  temat  jeszcze  w  poczekalni  ostrego  dyżuru  St.  Vincent's.  Pomógł  mi 
nieco fakt, że w poczekalni jest telewizor i akurat był włączony na CNN, a CNN właśnie nadawało 
materiał  o  balach  maturalnych  i  modzie  na  osobne  bale  maturalne  w  wielu  miejskich  szkołach 
średnich  -  osobno  bal  dla  białych  dzieciaków,  które  tańczą  przy  Eminemie,  a  osobno  dla 
Afroamerykanów, którzy tańczą przy Ashanti. 
Tylko  że  u  Alberta  Einsteina  jest  tylko  jeden  bal,  bo  Albert  Einstein  to  szkoła,  która  promuje 
kulturową tolerancję i na swoich imprezach puszcza i Eminema, i Ashanti. 
No  więc,  ponieważ  nadal  czekaliśmy,  aż  moja  mama  skończy  kroplówkę  z  elektrolitów  i 
siedzieliśmy tam wszyscy troje - ja, Michael i Lars - oglądając telewizję, a od czasu do czasu też 
karetki, które przywoziły kolejnych pacjentów na ostry dyżur, odezwałam się do Michaela: 
-  Michael, powiedz sam, czy to nie jest dobra zabawa? Michael, który akurat patrzył na karetkę, a 
nie w telewizor, 
odparł: 
-  Jak ci rozetną klatkę piersiową nożem do rozbierania mięsa na środku Siódmej Alei? Nie bardzo. 
-  Nie - powiedziałam. - W telewizji. No wiesz. Bal maturalny. 
Michael spojrzał w telewizor, na uczniów tańczących w odświętnych strojach, i powiedział: 
-  Nie. 
-  No dobra, ale poważnie. Zastanów się. To by mogło być luzackie. Wiesz, iść tam i pośmiać się ze 
wszystkiego. - Niezupełnie tak wyobrażam sobie idealny bal maturalny, ale lepsze to niż nic. - I nie 
musisz wystąpić w smokingu, wiesz? W zasadzie nie ma na to żadnej reguły. Mógłbyś po prostu 
włożyć  garnitur.  Albo  nawet  nie  garnitur.  Mógłbyś  włożyć  dżinsy  i  jedną  z  tych  koszulek 
trykotowych, DRUKOWANYCH jak smoking. 
Michael spojrzał na mnie tak, jakby podejrzewał, że spuściłam sobie globus na głowę. 
-  A wiesz, co by było jeszcze fajniejsze? - zapytał. - KRĘGLE. 
Wyrwało  mi  się  bardzo  głębokie  westchnienie.  Trochę  trudno  mi  było  prowadzić  tę  szalenie 
intymną  rozmowę  tam,  w  poczekalni  ostrego  dyżuru  szpitala  St.  Vincent's,  bo  nie  tylko  TUZ 

background image

OBOK siedział mój ochroniarz, ale było tam też mnóstwo chorych ludzi, a niektórzy STRASZNIE 
głośno kaszleli mi koło ucha. 
Usiłowałam jednak pamiętać o tym, że jestem utalentowaną uzdrawiaczką i powinnam być odporna 
na ich obrzydliwe bakterie. 
-    Ależ,  Michael  -  powiedziałam.  -  Poważnie.  Na  kręgle  można  iść  w  każdy  wieczór.  I  często 
chodzimy. Czy nie fajniej byłoby ten jeden raz ubrać się elegancko i iść potańczyć? 
-  Chcesz iść potańczyć? - ożywił się Michael. - Możemy iść potańczyć. Możemy iść do Rainbow 
Room, jeśli masz ochotę. Rodzice chodzą tam na swoje rocznice ślubu i inne takie. Podobno jest 
bardzo miło. Muzyka na żywo, prawdziwy jazz tradycyjny i... 
-    Tak  -  powiedziałam  -  wiem.  Jestem  pewna,  że  w  Rainbow  Room  jest  bardzo przyjemnie.  Ale, 
rozumiesz, czy nie byłoby fajniej pójść i potańczyć gdzieś Z RÓWIEŚNIKAMI? 
-  Na przykład z ludźmi z LiAE? - Michael miał sceptyczną minę. - No, chyba tak. No bo, jeśli na 
przykład mieliby pójść z nami Trevor, Felix i Paul, to... - To są faceci z jego kapeli. -Ale wiesz, oni 
by za żadne skarby nie poszli na coś tak idiotycznego jak bal maturalny. 
O  MÓJ  BOŻE.  OKROPNIE  trudno  jest  dzielić  życie  z  muzykiem.  A  mówi  się:  tańczy,  jak  mu 
zagrają. Michael tańczy tak, jak mu zagra jego własna kapela. 
JA wiem, że Michael i Trevor, i Felix, i Paul są luzaccy i tak dalej, ale nadał nie rozumiem, co w 
balu  maturalnym  jest  takiego  idiotycznego.  Wybiera  się  przecież  króla  i  królową balu.  Na  żadnej 
innej imprezie nie wybiera się monarchów, którzy kierują jej przebiegiem. Dobrze mówię? 
Ale  nieważne.  Nie  pozwolę  na  to,  żeby  Michael,  kwestionując  powszechnie  przyjęte  przez 
NORMALNĄ  młodzież  zwyczaje,  zakłócił  mi  radość  z  dzisiejszego  wieczoru.  No  wiecie,  z 
rodzinnej bliskości, którą teraz cieszymy się z mamą i panem G. 
 
Świetnie się bawimy, oglądając Cudowne zwierzaki. Staruszka dostała ataku serca, a jej ulubiona 
świnka przeszła TRZYDZIEŚCI kilometrów, szukając pomocy. 
Gruby Louie nie poszedłby nawet na róg po pomoc dla mnie. A może by i poszedł, ale jakiś gołąb 
zaraz rozproszyłby jego uwagę i kot pobiegłby w dal, żeby nigdy nie wrócić, a tymczasem mój trup 
rozkładałby się na podłodze. 
 
ZESPÓŁ ASPERGERA RAPORT MII THERMOPOLIS 
Schorzenie  znane  jako  zespół  Aspergera  odznacza  się  niezdolnością  do  normalnego 
funkcjonowania w społecznych interakcjach z ludźmi. 
(Zaraz... To mi przypomina... MNIE!) 
Osoba  cierpiąca  na  zespół  Aspergera  przejawia  ubogie  zdolności  komunikacji  pozawerbalnej  (o 
mój Boże - to JA!!!!!!!!!), nie udaje jej się rozwijać relacji z rówieśnikami (to też ja), nie reaguje 
poprawnie  w  sytuacjach  towarzyskich  (JA,  JA,  JA!!!!!!!!)  i  jest  niezdolna  do  wyrażania 
przyjemności ze szczęścia innych (zaraz - to już totalnie Lilly). 
Zespół  częściej  dotyczy  płci  męskiej  (no  dobra,  to  nie  ja.  Ani  Lilly).  Często  ludzie  cierpiący  na 
zespół Aspergera są społecznie niedostosowani (JA). Jednak podczas testów wielu osiąga rezultaty 
powyżej średniej intelektualnej (no dobra, to nie ja, ale Lilly - definitywnie) i często miewa świetne 
wyniki w dziedzinach ścisłych, programowania komputerowego i muzyki (O mój Boże! Michaeli  
Nie! Nie Michaeli Tylko nie Michaeli). 
Symptomy mogą obejmować: 
• zaburzoną komunikację pozawerbalną - problem z utrzymywaniem kontaktu  
wzrokowego,  wyraz twarzy, pozycję ciała albo niekontrolowaną gestykulację (JA! I Borys też!) 
•  niezdolność do nawiązywania związków z rówieśnikami (totalnie ja. I Lilly) 
•    osoby  takie  bywają  postrzegane  przez  innych  jako  „dziwacy"  albo  „nienormalni"  (To  mnie 
dobija!!! Lana mówi na mnie: „dziwadło" niemal codziennie!!!) 
•  brak reakcji na społeczne czy emocjonalne odczucia innych (LILLY!!!!!!!!!!) 
•    atypowe  lub  wyraźnie  niedostateczne  wyrażanie  zadowolenia  ze  szczęścia  innych  osób 
(LILLY!!!! Ona NIGDY nie cieszy się NICZYIM szczęściem!!!!!!) 

background image

•    niezdolność  elastycznego  reagowania  na  nieistotne  drobiazgi,  odejście  od  codziennej  rutyny, 
niechęć do zmian (GRANDMERE!!!!!!! I MÓJ TATA!!!!!!!!!! I Lars. I pan G.) 
•  przymus stukania palcami, wykręcania palców, podrygiwania kolanem albo ruchy całego ciała 
(no  cóż,  to  jest  totalnie  Borys,  jak  może zaświadczyć  każdy,  kto  widział  go  kiedykolwiek,  kiedy 
gra Bartoka na skrzypcach) 
•      obsesyjne  zainteresowanie  takimi  tematami,  jak  historia  świata,  zbieranie  kamieni  albo 
kolekcjonowanie  rozkładów  rejsów  samolotowych  (albo  może  fascynacja  BALAMI 
MATURALNYMI???????) 
Czy fascynacja balem maturalnym się liczy? O mój Boże, cierpię na zespół Aspergera!!! Ale zaraz. 
Jeśli ja go mam, to ma go też Lilly. Bo ma obsesję na punkcie Jangbu Panasy. A Borys ma obsesję 
na  punkcie  swoich  skrzypiec.  A  Tina  na  temat  swoich  romantycznych  powieści.  A  Michael  na 
punkcie swojej kapeli.O mój BOŻE!!!! My WSZYSCY mamy zespół Aspergera!!!!!!! 
To  okropne.  Zastanawiam  się,  czy  dyrektor  Gupta  o  tym  wie????????  Zaraz...  A  jeśli  LiAE  jest 
specjalną  szkołą  dla  ludzi  z  zespołem  Aspergera?  I  nikt  z  nas  o  tym  nie  wie?  To  znaczy,  nie 
wiedzieliśmy do tej pory... 
Ja to  wszystko  ujawnię!  Jak  Woodward  i  Bernstein!  Mia  Thermopolis  przeciera  ścieżki  dla  ofiar 
Aspergera z całego świata!). 
•    obsesyjne  zamartwianie  się  albo  zwracanie  uwagi  na  części  przedmiotów  raczej  niż  na  całość 
(nie wiem, co to znaczy, ale brzmi jak JA!!!!!!!!!!!) 
•  powtarzalność zachowań, częste samookaleczenia (BORYS!! !!!! Spuszczanie sobie globusa na 
głowę!!!!!!!!! Ale chwileczkę, on to zrobił tylko raz...) 
Cechy raczej wykluczające zespół Aspergera: 
•    brak  zahamowań  mowy  (właśnie,  my  wszyscy  paplamy  jak  najęci)  oraz  typowa  dla  danego 
wieku ciekawość poznawcza (dokładnie. Lilly doszła już przecież do drugiej bazy, a jest zaledwie 
w pierwszej licealnej). 
Zidentyfikowany został po raz pierwszy  w 1944 roku jako „zaburzenie autystyczne" przez Hansa 
Aspergera, ale przyczyny tego zespołu nadal nie są znane. Zespół Aspergera może mieć związek z 
autyzmem.  Do  tej  pory  nie  znamy  skutecznego  leczenia.  Niektórzy  badacze  w  ogóle  nie  uznają 
tego zespołu za chorobowy. 
Rozpoznanie możliwe jest po przeprowadzeniu serii testów określających zdolności intelektualne, 
profil  osobowości  i  emocjonalność  badanego.  (Lilly,  Michael,  Borys,  Tina  i  ja,  my  WSZYSCY 
musimy  zrobić  te  testy!!!!!  O  mój  Boże,  cierpimy  na  zespół  Aspergera  i  nic  o  tym  nie 
wiedzieliśmy!!! Ciekawe, czy pan Wheeton wiedział i czy dlatego wyznaczył mi ten temat!!!! To 
wszystko mnie przeraża...) 
 
Wtorek, 6 maja, poddasze 
Przed  chwilą  weszłam  do  sypialni  mamy  (pan  G.  pobiegł  na  jednej  nodze  do  Grand  Union, 
przynieść jej dokładkę lodów) i zażądałam, żeby mi powiedziała prawdę na temat mojej kondycji 
psychicznej. 
-  Mamo... - powiedziałam - czy ja jestem ofiarą zespołu Aspergera? 
Mama  usiłowała  obejrzeć  kilka  odcinków  Czarodziejek,  które  sobie  nagrała.  Twierdzi,  że 
Czarodziejki  to  w  gruncie  rzeczy  szalenie  feministyczny  serial,  bo  przedstawia  młode  kobiety, 
które walczą ze złem bez pomocy mężczyzn, ale ja zauważyłam, że:  
a) często walczą z nim ubrane w bluzeczki z amerykańskim dekoltem   
b)  moja  matka  szczególnie  uważnie  ogląda  te  odcinki,  w  których  mężczyźni  pokazują  się  bez 
koszul. 
Ale nieważne. W każdym razie jej odpowiedź była dziwaczna. 
-    Na  litość  boską,  Mia  -  powiedziała.  -  Czy  ty  znów  piszesz  raport  na  zdrowie  i  przepisy 
bezpieczeństwa? 

background image

-  Tak - odarłam. - 1 jest dla mnie jasne, że ukrywałaś przed wszystkimi fakt, że cierpię na zespół 
Aspergera i że wysłałaś mnie do szkoły dla osób z zespołem Aspergera. Żądam zaprzestania tych 
kłamstw! 
Popatrzyła tylko na mnie i powiedziała: 
-    Czy  ty  mi  chcesz  poważnie  wmawiać,  że  nie  pamiętasz,  jak  w  zeszłym  miesiącu  byłaś 
przekonana, że cierpisz na zespół Tourette'a? 
Zaprotestowałam,  bo  to  było  coś  totalnie  innego.  Zespół  Tourette'a  charakteryzuje  się 
występowaniem  tików  ruchowych  i  przymusem  powtarzania  pewnych  słów.  Kiedy  się  o  nim 
uczyliśmy, moje ciągłe nadużywanie takich słów, jak „jakby" albo „totalnie" wdawało się totalnie 
charakterystyczne dla tego zespołu. 
Czy  to  moja  wina,  że  na  ogół  takim  wypowiedziom  towarzyszą  niekontrolowane  odruchy 
motoryczne, które u mnie akurat nie występują? 
-  Usiłujesz mi wmawiać - powiedziałam ostro - że nie mam zespołu Aspergera? 
-    Mia,  nic  ci  nie  dolega.  Jesteś  stuprocentowo  wolna  od  zespołu  Aspergera,  i  to  z  certyfikatem 
Stanów Zjednoczonych. 
Ciężko mi w to było jednak uwierzyć, po tym wszystkim, co przeczytałam. 
- Jesteś PEWNA? - zapytałam. - A co z Lilly? Mama parsknęła. 
-    No  cóż.  Nie  posunęłabym  się  tak  daleko,  żeby  twierdzić,  że  Lilly  jest  normalna.  Ale  bardzo 
wątpię, żeby cierpiała na zespół Aspergera. 
Szkoda! Bardzo bym chciała. Gdyby Lilly miała zespół Aspergera, mogłabym jej wybaczyć. No, że 
nazwała mnie słabeuszem i w ogóle. 
Ale skoro nie jest na nic chora, nie ma usprawiedliwienia. 
Muszę  przyznać,  trochę  mi  smutno,  że  nie  mam  zespołu  Aspergera.  Bo  teraz  moja  chorobliwa 
fascynacja  balem  maturalnym  jest  tylko  tym:  fascynacją  balem  maturalnym.  A  nie  symptomem 
choroby, nad którą nie panuję. 
 
Pech! 
Środa, 7 maja, 3.30 rano 
Teraz już wiem, co będę musiała zrobić. To znaczy chyba wiedziałam o tym przez cały czas, ale po 
prostu  tego  do  siebie  nie  dopuszczałam.  Czemu  trudno  się  dziwić,  biorąc  pod  uwagę,  że  każde 
włókienko mojej duszy się temu sprzeciwia. 
Ale naprawdę, czyja mam inny wybór? Sam Michael to powiedział: pójdzie na bal, jeśli chłopaki z 
jego kapeli też się wybiorą. 
O Boże, w głowie mi się nie mieści, że do tego doszło. Moje życia naprawdę JEST na dnie kibla, 
skoro muszę się zniżać do takich rzeczy. 
Już mi się nie uda usnąć. Po prostu to wiem. Mam złe przeczucia. 
 
ATOM 
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów 
Liceum imienia Alberta Einsteina 
Bądźcie dumni z Lwów LiAE! 
 
12 MAJA 
numer 457/28 
 
Ogłoszenie do wszystkich uczniów: 
Ponieważ za kilka tygodni wkraczamy w okres egzaminów końcowych, władze szkolne chciałyby, 
żebyśmy dokonali przeglądu Misji i Zadań LiAE: 
Misja szkoły 

background image

Misją  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina  jest  dostarczenie  uczniom  doświadczeń  edukacyjnych, 
które są technologicznie na czasie, są zorientowane globalnie i stanowią dla każdego indywidualne 
wyzwanie. 
Zadania 
1.  Szkoła musi zapewniać zróżnicowany program nauczania, który będzie zawierał bogatą ofertę 
przedmiotów obowiązkowych uzupełnioną zróżnicowanymi przedmiotami do wyboru. 
2.    Dobrze  opracowany  i  zróżnicowany  program  zajęć  nadobowiązkowych  stanowi  konieczne 
uzupełnienie  programu  szkolnego  i  ma  pomóc  uczniom  rozwijać  szeroki  zakres  zainteresowań  i 
umiejętności. 
3.    Uczniów  należy  zachęcać  do  rozwijania  dojrzałych  zachowań  i  odpowiedzialności  za  swoje 
postępowanie. 
4. Tolerancja i zrozumienie dla różnych kultur i punktów widzenia muszą być zawsze podkreślane. 
5. Ściąganie i plagiaty nie będą tolerowane w żadnej formie i mogą prowadzić do zawieszenia w 
prawach ucznia i usunięcia ze szkoły. 
 
Administracja chciałaby przypomnieć uczniom, że w czasie nadchodzących egzaminów  
będzie egzekwowała punkt 5 z nieustępliwą czujnością. 
 
Zajście w Les Hautes Manger 
Mia Thermopolis 
Poproszona  o  zrelacjonowanie  głośnych  już  zeszłotygodniowych  wydarzeń  w  restauracji  Les 
Hautes  Manger,  muszę  zaznaczyć,  że  całe  zajście  miało  miejsce  z  winy  mojej  babki,  która 
przemyciła  do  restauracji  swojego  psa.  Niefortunne  wyrwanie  się  na  wolność  tegoż  psa 
spowodowało,  że  młodszy  kelner  Jangbu  Panasa  upuścił  tacę  pełną  talerzy  po  zupie  na  osobę 
księżnej wdowy z Genowii. Wynikłe stąd zwolnienie Jangbu Panasy z pracy było niesprawiedliwe i 
zarazem  prawdopodobnie  niezgodne  z  konstytucją.  Chociaż  tego  ostatniego  nie  jestem  pewna, 
wskutek  braku  dostatecznej  znajomości  prawa  konstytucyjnego.  Jestem  głęboko  przekonana,  że 
pan Panasa powinien zostać niezwłocznie przywrócony do pracy. 
 
Od redakcji: 
Chociaż  nie  jest  zwyczajem  naszej  redakcji  drukowanie  tekstów  anonimowych,  ten  wiersz  tak 
dobrze oddaje to, co wszyscy zwykle czujemy o tej porze roku, że zdecydowaliśmy się go jednak 
zamieścić - Red. 
 
Wiosenna gorączka 
Anonim 
Wymykając się w czasie lunchu  
Taco, z mięsem w środku, i sosem sałatkowym  
Zielona Bogini Boże, dlaczego oni nam to robią?  
Widzimy jak Central Park kusi  
Zielona trawa, żonkile przepychają się spod koca petów i zgniecionych puszek po  
coli No więc biegniemy tam  
Widzieli nas? Chyba nie. 
Możemy dostać zawieszenie wprawach ucznia za pierwszą ucieczkę? 
Pewnie wszystko jest możliwe.  
Usiądźmy na ławce i spróbujmy się nieco opalić...  
A potem widzimy, ku swojemu rozczarowaniu, że okulary słoneczne zostawiliśmy w szafce. 
 
Od dyrekcji: 

background image

Ostrzegamy,  że  zawiesimy  w  prawach  ucznia  każdego,  kto  opuści  teren  szkoły  podczas  godzin 
lekcyjnych z JAKIEGOKOLWIEK powodu. Wiosenna gorączka nie stanowi żadnej wymówki dla 
nieprzestrzegania szkolnych zasad. 
Uczeń zraniony przez globus 
Melanie Greenbaum 
Jeden  z  uczniów  LiAE  odniósł  obrażenia  podczas  lekcji  w  dniu  wczorajszym  w  związku  z 
upadkiem  czy  też  zrzuceniem  dużego  globusa  na  jego  głowę.  Jeśli  było  to  raczej  zrzucenie, 
pozwalamy sobie zapytać: gdzie była opiekunka klasy, gdy rzeczony globus został rzucony? A jeśli 
w grę wchodzi pierwsza interpretacja, dlaczego administracja szkoły pozwala, żeby niebezpieczne 
obiekty,  na  przykład  ciężkie  globusy,  umieszczano  w  takich  miejscach,  że  mogą  spaść  i  zranić 
ucznia?  
Domagamy się przeprowadzenia dogłębnego śledztwa. 
 
Listy do redakcji: 
Do  wszystkich  zainteresowanych:  Ilość  złych  emocji  emanujących  od  uczniów  tego  przybytku 
stanowi dla mnie powód osobistego zażenowania i wstydu za współczesne pokolenie. Podczas gdy 
uczniowie Liceum imienia Alberta Einsteina siedzą bezczynnie, planując bal maturalny i jęcząc na 
temat egzaminów końcowych, ludzie w Tybecie UMIERAJĄ. Tak, UMIERAJĄ. Chińskie represje 
w  ostatnich  latach  przybrały  na  sile  i  w  niektórych  rejonach  wciąż  trwają  starcia  między 
powstańcami  a  wojskiem,  co  uniemożliwia  wielu  Tybetańczykom  zarobienie  na  choćby  ubogie 
życie. 
Ale  co  robi  nasz  rząd,  żeby  pomóc  głodującemu  ludowi?  Nic,  poza  doradzaniem  turystom,  żeby 
trzymali  się  stamtąd  z  daleka.  Ludzie  w  Tybecie  ŻYJĄ  z  turystyki  i  wypraw  wysokogórskich. 
Proszę, nie słuchajcie nawoływań naszego rządu do omijania Tybetu. Namawiajcie rodziców, żeby 
pozwolili wam spędzić tam tegoroczne wakacje - nie pożałujecie. 
Lilly Moscovitz 
Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów LiAE w cenie 50 centów za linijkę  
tekstu 
Osobiste 
 
Od C.F. do G.D.:TAK!!!!!!!!M!!! 
 
Osobiste 
J.R., tak bardzo jestem podekscytowana balem maturalnym, że nie mogę USIEDZIEĆ. Będziemy 
się  TAK  DOBRZE  bawić. TAK  STRASZNIE  mi  żal tych  biednych  wyrzutków,  których  na  balu 
nie będzie. Czy nie mam racji? Będą siedzieć w domach, podczas gdy ty i ja PRZETAŃCZYMY 
CAŁĄ NOC! Kocham Cię tak BAAAR-DZO - L.W. 
 
Osobiste 
L.W-, ja Ciebie też, kotku -J.R. 
 
Ogólne 
Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho! 
W tym tygodniu nowa dostawa: PAPIERU, SPINACZY, TAŚMY KLEJĄCEJ. Poza tym karty  
Yu-Gi-Oh! i slimfast. 
 
Osobiste 
Od  B.P.  do  L.M.:  Przepraszam  Cię  za  to,  co  zrobiłem,  ale  chcę,  żebyś  wiedziała,  że  nadal  Cię 
kocham. PROSZĘ, spotkaj się ze mną przy mojej szafce dzisiaj po szkole i pozwól mi wyrazić całe 
moje oddanie. Lilly, jesteś moją muzą. Bez Ciebie nie ma muzyki. Proszę, nie pozwól, żeby nasza 
miłość umarła w taki sposób. 

background image

 
Na sprzedaż 
Gitara  basowa  Fender  precision  bass,  kolor  błękitny,  nieużywana.  Z  amplitunerem  i  kasetami 
wideo z samouczkiem. Cena do uzgodnienia. Szafka 345. 
 
Szukasz miłości? 
Pierwszoklasistka,  kocha  romanse/czytanie,  pozna  starszego  chłopaka,  który  ma  te  same 
zainteresowania.  Musi  być  wyższy  niż  170  cm,  wredni  wykluczeni,  wyłącznie  niepalący. 
ŻADNYCH METALOWCÓW, musi mieć ładne dłonie, e-mail:  
lluvromance@aehs.edu 
 
Jadłospis stołówki LiAE 
Zebrała: Mia Thermopolis 
Pn  -  Pikantna  ciecierzyca,  Klopsiki  z  sosem  w  bagietce,  Pizza  na  chlebie,  Sałatki  ziemniaczane, 
Paluszki rybne.  
Wt  -  Nachos  deluxe,  Indywidualna  Pizza,  Pasztecik  z  kurczakiem,  Zupa  i  kanapka,  Tuńczyk  w 
chlebku pita.  
Śr - Wołowina po włosku, Bar sałatkowy, Burrito, Taco, Hot dog w cieście.  
Czw  -  Kotleciki  rybne,  Sałatka  makaronowa,  Kurczak  z  parmezanem,  Sałatka  azjatycka, 
Kukurydza i frytki.  
Pt - Precel, Bufallo bites, Ser z grilla, Sałatka fasolowa, Karbowane frytki. 
 
Środa, 7 maja, algebra 
No cóż, zrobiłam to. Nie mogę powiedzieć, żebym odniosła sukces. W gruncie rzeczy, WCALE mi 
się nie udało. Ale to zrobiłam. Nikt mi nie może zarzucić, że NIE ZROBIŁAM WSZYSTKIEGO, 
CO  W  MOJEJ  MOCY,  żeby  skłonić  mojego  chłopaka  do  pójścia  na  bal maturalny.  O  Boże,  ale 
DLACZEGO 

to 

musiała 

być 

LANA 

WEINBER-GER????? 

DLACZEGO?????? 

KTOKOLWIEKinny  -  nawet  Melanie  Greenbaum.  Ale  nie.  To  musiała  być  Lana.  Musiałam  się 
płaszczyć przed LANĄ WEINBERGER. 
O Boże, jeszcze mi się robi niedobrze. 
Wcale  nie  zareagowała  dobrze  na  moją  propozycję.  Można  by  pomyśleć,  że  prosiłam  ją,  żeby 
rozebrała  się  do  naga  i  zaśpiewała  szkolny  hymn  w  czasie  lunchu  (nie,  zaraz,  coś  takiego  Lana 
zrobiłaby z przytupem). 
Poszłam  do  klasy  wcześniej,  bo  wiem,  że  Lana  lubi  przed  drugim  dzwonkiem  wykonać  parę 
telefonów  z  komórki.  No  i  rzeczywiście,  siedziała  tam  sama  jedna  w  pustej  klasie,  i  kłapała 
dziobem do jakiejś Sandy o  swojej sukience na bal maturalny  - naprawdę kupiła taką na jednym 
ramiączku z asymetrycznym dołem od Nicole Miller (jak ja jej nienawidzę). (Lany, nie sukienki). 
W każdym razie podeszłam do niej - uważam, że to było z mojej strony BARDZO odważne, biorąc 
pod  uwagę,  że  za  każdym  razem,  kiedy  wchodzę  w  zasięg  radaru  Lany,  ona  robi  jakąś  kąśliwą 
uwagę  na  temat  mojego  wyglądu.  Ale  nieważne.  Stanęłam  po  prostu  koło  jej  stolika,  kiedy  ona 
nadal dziamgała do telefonu, aż wreszcie pojęła, że nie mam zamiaru się stamtąd ruszyć. A potem 
się odezwała: 
- Czekaj chwilkę, Sandy, dobrze? Jest tu pewna... OSOBA, która czegoś ode mnie chce. 
A potem odsunęła telefon od ucha, podniosła na mnie te swoje dziecinnie błękitne oczy i warknęła: 
-  CZEGO? 
-    Lana...  -  odezwałam  się.  Przysięgam,  siedziałam  już  obok  cesarza  Japonii,  jasne?  A  raz 
uścisnęłam rękę księcia Williama. I nawet stałam w kolejce do toalety za Imeldą Marcos. 
Ale przy żadnej z tych okazji nie byłam taka zdenerwowana, jak wtedy, kiedy Lana rzuca mi jedno 
spojrzenie.  Bo  oczywiście  Lana  z  zadręczania  mnie  zrobiła  sobie  swoje  ukochane  hobby.  Tego 
rodzaju lęk jest głębszy niż strach przed poznawaniem cesarzy, książąt albo żon dyktatorów. 

background image

-    Lana  -  powiedziałam  znowu,  usiłując  opanować  głos,  żeby  mi  się  przestał  trząść.  -  Mam  do 
ciebie prośbę. 
-  Nie ma mowy - powiedziała Lana i znów sięgnęła po komórkę. 
-  Ale ja jeszcze cię o nic nie poprosiłam! - zawołałam. 
-    No  cóż,  odpowiedź  i  tak  brzmi:  nie  -  powiedziała  Lana,  miotając  wkoło  tymi  swoimi 
błyszczącymi blond włosami. - Zaraz, na czym ja skończyłam? Aha. No tak, oczywiście, że kupuję 
brokat  do  ciała  i  posypię  sobie  nim...  Och,  nie,  Sandy,  PRZESTAŃ!  Jesteś  naprawdę 
PASKUDNA! 
-    Ale  ja  tylko...  -  musiałam  mówić  szybko,  bo  istniało  spore  ryzyko,  że  Michael  zajrzy  do  sali 
algebry po drodze na swój zaawansowany angielski, co robi niemal codziennie. Nie chciałam, żeby 
się  zorientował,  co  knuję.  -  Wiem,  że  jesteś  w  komitecie  organizacyjnym  balu  maturalnego  i 
naprawdę uważam, że w tym roku klasie maturalnej należy się muzyka na żywo, a nie tylko jakiś 
didżej. Uważam, że powinnaś zaprosić Skinner Box, żeby zagrali... 
Lana powiedziała: 
-    Zaczekaj  sekundę,  Sandy.  Ta  OSOBA  jeszcze  sobie  nie  poszła.  -  A  potem  popatrzyła  na  mnie 
spod  tych  swoich  mocno  utuszowanych  rzęs  i  powiedziała:  -  SKINNER  ????  Chodzi  o  tę  durną 
kapelę  geniuszków,  którzy  zagrali  ci  tę  idiotyczną  piosenkę,  kiedy  miałaś  urodziny?  Księżniczka 
mego serca, tak to szło? 
Obraziłam się i powiedziałam: 
-    Wybacz,  Lana,  ale  nie  powinnaś  wyrażać  się  z  taką  pogardą  o  geniuszach.  Gdyby  nie  oni,  nie 
mielibyśmy  komputerów  ani  szczepień  przeciwko  większości  poważnych  chorób,  ani 
antybiotyków, ani nawet tej komórki, z której w tej chwili gadasz... 
-  Taa - powiedziała Lana energicznie. - Nieważne. Odpowiedź i tak brzmi: nie. 
A potem wróciła do swojej rozmowy telefonicznej. 
Stałam tam jeszcze jakąś minutę, czując, że strasznie się rumienię. Naprawdę robię chyba postępy 
w opanowywaniu swoich impulsywnych zachowań, bo nie sięgnęłam po jej telefon, nie wyrwałam 
go jej z ręki i nie strzaskałam podeszwą martensa, jakbym to zrobiła kiedyś, w przeszłości. Teraz, 
będąc dumną posiadaczką komórki, wiem, jak kompletnie haniebny byłby taki czyn. A poza tym, 
no wiecie, wzięłam pod uwagę, jakie kłopoty miałam ostatnim razem. 
Więc  tylko  stałam  tam,  policzki  mi  płonęły,  a  serce  biło  bardzo  szybko  i  oddychałam  takimi 
raptownymi sapnięciami. Niezależnie od tego, jakie postępy robię w życiu - no wiecie, zachowując 
zimną  krew  w  podbramkowej  sytuacji  medycznej,  będąc  księżniczką  dla  swojego  ludu,  prawie 
dochodząc  do  drugiej  bazy  ze  swoim  chłopakiem  -  nadal  wydaje  się,  że  nie  mogę  odkryć,  jak 
postępować wobec Lany. Ja po prostu nie rozumiem, czemu ona mnie tak bardzo nienawidzi. Czy 
ja jej kiedykolwiek coś zrobiłam? NIC. 
No, poza tym, że roztrzaskałam jej telefon komórkowy. Ach, no i poza tym, że pacnęłam ją lodem 
w rożku. I przytrzasnęłam jej włosy w mojej książce do algebry. 
Ale mam na myśli wszystko inne. 
W  każdym  razie  nie  padłam  na  kolana  i  nie  zaczęłam  jej  błagać,  bo  zadzwonił  drugi  dzwonek  i 
wszyscy zaczęli wchodzić do klasy, łącznie z Michaelem, który podszedł do mnie i wręczył mi plik 
wydrukowanych z Internetu kartek o niebezpieczeństwach odwodnienia u kobiet ciężarnych. 
- Daj to mamie - powiedział, całując mnie w policzek (tak, przy wszystkich, WŁAŚNIE). 
Ale i tak moją radość przyćmiewają cienie: jednym cieniem jest, że nie udało mi się polecić kapeli 
mojego  chłopaka  na  bal  maturalny,  co  sprawia,  że  jest  jeszcze  bardziej  prawdopodobne  niż 
przedtem,  że  nie  będę  miała  swoich  pięciu  minut  z  Michaelem.  Kolejny  cień  to  fakt,  że  moja 
przyjaciółka nadal się do mnie nie odzywa ani ja do niej, wskutek jej psychotycznego zachowania i 
złego  traktowania  byłego  chłopaka.  Następny  to  to,  że  mój  pierwszy  poważny  artykuł 
wydrukowany  w  „Atomie"  jest  taki  głupi  (chociaż  faktycznie  wydrukowali  mój  wiersz:  TRES 
TRES FAJNIE. Nawet jeśli tylko ja wiem, że to mój wiersz). Ale to niezupełnie moja wina, że ten 
artykuł  jest  taki  nieudany.  Leslie  dała  mi  trochę  za  mało  czasu,  żebym  stworzyła  coś  wartego 

background image

Pulitzera. Nie jestem żadnym Woodwardem ani Bernsteinem, ani Blyem ani Idą M. Tarbell, jasne? 
Miałam jeszcze inne lekcje do odrobienia. 
A  wreszcie,  wszystko  przyćmiewa  mój  lęk,  że  matka  znów  gdzieś  zemdleje,  tym  razem  poza 
zasięgiem  wzroku  kapitana  Pete'a  Logana  i  reszty  oddziału  strażaków,  no  i  oczywiście  moja 
przemożna  obawa,  że  na  dwa  pełne  miesiące  tego  lata  będę  musiała  opuścić  to  piękne  miasto  i 
wszystkich jego mieszkańców dla odległych wybrzeży Genowii. 
Naprawdę,  jeśli  się  nad  tym  zastanowić,  stanowczo  za  dużo  tego  jak  na  wytrzymałość  jednej 
piętnastoletniej dziewczyny. To cud, że byłam w stanie zachować te resztki panowania nad sobą, 
jakie mi w tej sytuacji pozostały. 
Kiedy dodajesz albo odejmujesz wyrażenia z tą samą zmienną, połącz współczynniki. 
 
Środa, 7 maja, RZ 
STRAJK!!!!!!!!!!! Właśnie go zapowiedzieli w telewizji. Pani Hill pozwoliła nam się zgromadzić 
wokół odbiornika w pokoju nauczycielskim. 
Nigdy przedtem nie byłam w pokoju nauczycielskim. W sumie wcale nie jest tu przyjemnie. Mają 
takie dziwne plamy na dywanie. 
Ale nieważne. Rzecz w tym, że związek zawodowy pracowników hoteli właśnie przyłączył się do 
strajku młodszych kelnerów. Związek zawodowy pracowników restauracji ma do nich też niedługo 
dołączyć. A to znaczy, że nikt nie będzie pracował w restauracjach ani hotelach w całym Nowym 
Jorku. Całe centrum może zostać sparaliżowane. Straty finansowe w turystyce i usługach mogą iść 
w miliony. 
I to wszystko przez Rommla. 
Poważnie. Kto by pomyślał, że jeden łysy piesek może spowodować takie zamieszanie? 
Mówiąc ściślej, to wszystko nie jest właściwie winą Rommla. To wina Grandmere. Naprawdę nie 
powinna była zabierać psa do restauracji, nawet jeśli WE FRANCJI tak się robi. 
Dziwnie się czułam, patrząc na Lilly w telewizji. Co prawda stale widuję Lilly w telewizji, ale tym 
razem  występowała  w  jednej  z  głównych  stacji  -  New  York  One,  która  niezupełnie  jest  jedną  z 
sieci  ogólnokrajowych,  ale  i  tak  ogląda  się  ją  w  większej  liczbie  gospodarstw  domowych  niż 
manhattańską kablówkę ogólnego dostępu. 
Nie,  żeby  Lilly  prowadziła  konferencję  prasową.  Nie,  prowadzili  ją  przewodniczący  związków 
zawodowych  pracowników  hoteli  i  restauracji.  Ale  jeśli  się  spojrzało  w  lewo  od  podium,  widać 
było  stojącego  tam  Jangbu  z  Lilly  u  boku,  trzymającego  wielki  plakat  z  napisem  LUDZKIE 
PŁACE DLA LUDZKICH ISTOT. 
O rany, jak ona wpadła. Ma nieusprawiedliwioną nieobecność na cały dzień. Dyrektor Gupta jak 
nic zadzwoni dziś wieczorem do państwa doktorostwa Moscovitz. 
Michael  na  widok  siostry  tylko  pokręcił  głową  z  obrzydzeniem.  Nie  myślcie  sobie,  on  jest  jak 
najbardziej  po  stronie  młodszych  kelnerów  -  oczywiście,  że  POWINNI  dostawać  godziwe 
wynagrodzenie.  Ale  Michael  ma  dość  Lilly.  Mówi,  że  całe  to  jej  zaangażowanie  więcej  ma 
wspólnego  z  osobą  Jangbu  niż  z  trudnym  losem  imigrantów  i  niesprawiedliwym  traktowaniem 
młodszych kelnerów w tym kraju. 
Wolałabym  jednak,  żeby  Michael  nic  nie  mówił,  bo  wiecie,  Borys  siedział  tuż  obok  telewizora. 
Wygląda tak rozpaczliwie z obandażowaną głową. Ciągle podnosił rękę, kiedy wydawało mu się, 
że  nikt  nie  patrzy  i  czule  obrysowywał  twarz  Lilly  na  ekranie  telewizora.  To  było  prawdziwie 
wzruszające, prawdę mówiąc. Przez chwilę sama miałam łzy w oczach. 
Chociaż wyschły mi, kiedy zdałam sobie sprawę, że telewizor w pokoju nauczycielskim ma pełne 
czterdzieści  cali,  a  wszystkie  telewizory  w  uczniowskiej  sali  mediów  mają  tylko  po  dwadzieścia 
siedem. 
 
Środa, 7 maja, hotel Plaża 

background image

To  niewiarygodne.  Naprawdę.  Weszłam  dzisiaj  do  holu  hotelowego  w  pełni  gotowa  na  lekcję 
etykiety  z  Grandmere, ale kompletnie nieprzygotowana na chaos, który zastałam za drzwiami. To 
miejsce przypomina zoo. 
Odźwierny ze złotymi epoletami, który zazwyczaj otwiera mi drzwi limuzyny? Zniknął. 
Chłopcy hotelowi, którzy tak umiejętnie piętrzą bagaże na tych wózkach z mosiądzu? Zniknęli. 
Uprzejmy konsjerż w recepcji? Zniknął. 
I  nawet  nie  pytajcie  o  kolejkę  do  Sali  Palmowej  na  herbatę.  Wymknęła  się  spod  kontroli,  bo 
zabrakło  kierownika  sali,  który  by  wszystkich  rozsadzał,  i  kelnerów,  którzy  przyjmowaliby 
zamówienia. 
To było niesamowite. Lars i ja praktycznie siłą musieliśmy się przedrzeć przez rodzinę złożoną z 
dwunastu  osób,  z  Iowa  czy  skąd  tam,  która  usiłowała  wepchnąć  się  do  naszej  windy  z 
gigantycznym  wypchanym  gorylem,  którego  właśnie  kupili  w  FAO  Schwartz  po  drugiej  stronie 
ulicy. Ich ojciec pokrzykiwał: 
-  Jest  miejsce!  Jest  miejsce!  Chodźcie,  dzieciaki,  ścieśnijcie  się.  Wreszcie  Lars  musiał  pokazać 
temu tacie swoją broń i powiedzieć: 
-  Miejsca nie ma. Proszę zaczekać na inną windę. I dopiero wtedy facet się odczepił, nieco blady. 
To  by  się  nigdy  nie  zdarzyło,  gdyby  windziarz  był  na  posterunku.  Ale  tego  popołudnia  związek 
zawodowy  bagażowych  ogłosił  strajk  solidarnościowy  i  dołączył  do  restauratorów  i  hotelarzy, 
opuszczając stanowiska pracy. 
Można  by  pomyśleć,  że  po  wszystkim,  co  przeszliśmy,  żeby  zdążyć  na  czas  na  moją  lekcję 
etykiety, Grandmere okaże mi nieco współczucia, kiedy się już zjawimy.  
Ale ona tylko stała na środku pokoju i wrzeszczała do telefonu. 
-  Jak to kuchnia jest nieczynna? - dopytywała się. - Jak kuchnia może być nieczynna? Zamówiłam 
lunch już kilka godzin temu i do tej pory  go nie dostałam.  Nie skończę tej rozmowy, dopóki nie 
porozmawiam z osobą odpowiedzialną za room service. On wie, kim jestem. 
Tata  siedział  na  kanapie  naprzeciwko  Grandmere  i  z  nerwową  miną  oglądał  w  telewizji  -  cóż 
innego? - New York One. Usiadłam obok niego, a on na mnie spojrzał, jakby zdumiony, że mnie 
widzi. 
-  Och, Mia - powiedział. - Cześć. Jak tam twoja mama? 
-  Dobrze - powiedziałam, chociaż nie widziałam jej od śniadania. Wiem, że nic jej nie jest, skoro 
nikt nie dzwonił na moją komórkę. - Nie może się zdecydować, który preparat wieloelektrolitowy 
jest lepszy: gatorade czy pedialyte. Smakuje jej grejpfrutowy. A co się dzieje z tym strajkiem? 
Tata tylko potrząsnął bezradnie głową. 
-    Przedstawiciele  związków  poszli  na  spotkanie  do  biura  burmistrza.  Mają  nadzieję,  że  niedługo 
zaczną się negocjacje. 
Westchnęłam. 
-    Zdajesz  sobie  chyba  sprawę,  że  to  wszystko  by  się  nie  zdarzyło,  gdybym  się  nie  urodziła.  Bo 
wtedy nie jadłabym tam tej urodzinowej kolacji. 
Tata popatrzył na mnie tak jakoś ostro i powiedział: 
-  Mam nadzieję, że ty się za to nie obwiniasz, Mia. Prawie powiedziałam: 
-  No co ty? Obwiniam Grandmere. 
Ale patrząc na przejętą minę taty, zdałam sobie sprawę, że tym razem mogłam liczyć na, jakby to 
ująć, sporą dawkę empatii dla mojej osoby, więc westchnęłam takim podłamanym głosem: 
-  Szkoda, że mam spędzić w Genowii większość lata. Byłoby miło, gdybym mogła poświęcić lato 
na pracę dla jakiejś organizacji pomagającej tym biednym młodszym kelnerom... 
Ale tata nie dał się nabrać. Mrugnął tylko do mnie i powiedział: 
-  Niezła sztuczka. 
Jezu! Zaczynam od swoich rodziców otrzymywać sprzeczne sygnały, kiedy on chce mnie zabrać na 
lipiec i sierpień do Genowii, a mama proponuje, że zabierze mnie do swojego ginekologa. To cud, 
że nie dorobiłam się rozszczepienia osobowości. Albo zespołu Aspergera. O ile już go nie mam. 

background image

Kiedy  ja  siedziałam  i  dąsałam  się,  że  nie  udało  mi  się  wykręcić  od  spędzenia  moich  cennych 
letnich  miesięcy  na  obrzydliwym  Lazurowym  Wybrzeżu,  Grandmere  zaczęła  dawać  mi  znaki  od 
telefonu.  Strzelała  do  mnie  palcami,  a  potem  pokazywała  na  drzwi  swojej  sypialni.  Ja  nic,  tylko 
wytrzeszczałam oczy, aż wreszcie zakryła dłonią słuchawkę i syknęła: 
-  Amelio! W mojej sypialni! Coś dla ciebie! 
Prezent?  DLA  MNIE?  Nie  mogłam  zgadnąć,  co  Grandmere  mogła  dla  mnie  kupić  -  przecież 
sierotka  już  wystarczy  jako  prezent  urodzinowy.  Ale  nie  będę  kręcić  nosem  na  prezent... 
Przynajmniej jeśli nie wiąże się z obdzieraniem ze skóry jakiegoś zamordowanego ssaka. 
No więc wstałam i ruszyłam do drzwi sypialni, dokładnie w chwili, kiedy ktoś musiał się zgłosić do 
telefonu, bo Grandmere zaczęła krzyczeć: 
-   Ale ja zamówiłam sałatkę cobb CZTERY  GODZINY TEMU. Czy mam zejść na dół i sama ją 
sobie przyrządzić? Co pan ma na myśli, mówiąc, że to wbrew przepisom BHP? Jakiego zdrowia 
publicznego? Ja chcę zrobić sałatkę dla siebie, nie dla tłumu ludzi! 
Otworzyłam drzwi do pokoju Grandmere. To bardzo elegancka sypialnia, z mnóstwem złoceń na 
wszystkich  meblach  i  stojącymi  wszędzie  ciętymi  kwiatami...  Chociaż  przy  tym  strajku  wątpię, 
żeby Grandmere miała szybko dostać nowe, świeże kompozycje kwiatowe. 
W każdym razie stałam tam, rozglądając się po pokoju za moim prezentem i totalnie odmawiając tę 
małą modlitwę (proszę, niech to nie będzie etola z norek, proszę, niech to nie będzie etola z norek), 
kiedy  wzrok  mój  padł  na  różową  sukienkę,  która  leżała  na  łóżku.  Miała  kolor  pierścionka 
zaręczynowego, jaki Jennifer  Lopez dostała od Bena Afflecka  - najdelikatniejszy  róż, jaki można 
sobie  wyobrazić  -  i  cała  była  naszywana  połyskującymi  różowymi  koralikami.  Bez  ramiączek, 
miała dekolt w kształcie serca i szeroką, leciutką spódnicę. 
Od razu wiedziałam, co to jest. I chociaż nie była czarna ani nie miała rozcięcia do uda, i tak była 
najpiękniejszą  sukienką  na  bal  maturalny,  jaką  kiedykolwiek  widziałam.  Była  ładniejsza  niż 
sukienka, jaką nosiła Leigh Cook w Cala ona. Była ładniejsza niż ta, którą nosiła Drew Barrymore 
w Ten pierwszy raz. I o wiele, wiele ładniejsza niż ten worek, który miała na sobie Molly Ringwald 
w Dziewczynie w różowej sukience, zanim Molly dostała szału i wszystko pocięła nożyczkami. 
To była najładniejsza sukienka na bal maturalny, jaką kiedykolwiek widziałam. 
I kiedy tam stałam, w gardle urosła mi wielka gula. 
Bo oczywiście nie wybieram się na bal. 
No więc zatrzasnęłam drzwi i odwróciłam się i poszłam z powrotem na  kanapę usiąść obok ojca, 
który nadal jak urzeczony wgapiał się w ekran telewizora. 
Sekundę potem Grandmere odłożyła słuchawkę, odwróciła się do mnie i powiedziała: 
-  No i? 
-  Jest naprawdę piękna, Grandmere - powiedziałam szczerze. 
-  Wiem, że jest piękna - odparła. - Nie masz zamiaru jej przymierzyć? 
Musiałam mocno przełknąć, żeby móc odezwać się w miarę normalnym głosem. 
-  Nie mogę - powiedziałam. - Mówiłam ci. Nie idę na bal maturalny, Grandmere. 
-    Nonsens  -  zaprotestowała  Grandmere.  -  Sułtan  dzwonił  i  odwołał  naszą  dzisiejszą  kolację,  Le 
Cirąue zamknęli, ale ten strajk do soboty się skończy. A wtedy możesz iść na swój mały bal. 
-  Nie - powiedziałam. - To nie przez strajk. Już ci mówiłam. O Michaelu. 
-  Co znów z Michaelem? - zainteresował się tata. Wiecie, ja naprawdę nie lubię mówić nic złego 
na Michaela, bo tata zawsze szuka tylko wymówki, żeby go nie lubić, ponieważ tata to tata i jego 
zadaniem jest nie znosić chłopaka swojej córki. Jak na razie tata i Michael jakoś się dogadywali i ja 
nie zamierzam tego zmieniać. 
-  Och - powiedziałam lekko. - No cóż, chłopcy nie przejmują się balami tak jak dziewczyny. 
Tata tylko mruknął i znów odwrócił się do telewizora. 
-  Ja taki nie byłem - powiedział. 
I kto to mówi! On chodził do szkoły tylko dla chłopców! I nawet NIE MIAŁ balu maturalnego! 
-    Tylko  ją  przymierz  -  powiedziała  Grandmere.  -  Żebym  mogła  ją  odesłać,  jeśli  wymaga 
poprawek. 

background image

-  Grandmere... - westchnęłam. - To nie ma sensu... 
Ale  ucichłam,  bo  Grandmere  miała  w  oczach  To  Spojrzenie.  No,  wiecie,  które.  Takie,  że  gdyby 
Grandmere była płatnym zabójcą, a nie księżną wdową, ktoś mógłby się spodziewać czapy. 
No  więc  wstałam  i  poszłam  z  powrotem  do  sypialni  Grandmere  i  przymierzyłam  sukienkę. 
Pasowała  idealnie,  bo  w  Chanel  mają  moje  rozmiary  po  ostatniej  sukience,  którą  kupiła  tam  dla 
mnie Grandmere, a oczywiście broń Boże, żebym urosła czy coś, zwłaszcza w okolicy biustu. 
Kiedy tak przyglądałam się swojemu odbiciu w dużym lustrze, nie mogłam się powstrzymać przed 
myślą, jak wygodne są sukienki bez ramiączek. No, w razie gdybyśmy chcieli z Michaelem dojść 
do drugiej bazy. 
Ale  wtedy  przypomniałam  sobie,  że  przecież  nigdzie  się  nie  wybieramy,  skoro  Michael  tak  się 
wypiął na tę imprezę, więc w sumie na co mi ta sukienka? Zdjęłam ją smutno i odłożyłam na łóżko 
Grandmere. Może skończy się na tym, że włożę ją przy jakiejś okazji w Genowii tego lata. Jakiś 
bal, na którym nie będzie Michaela. To takie typowe. 
Wyszłam  z  sypialni  w  samą  porę,  żeby  zobaczyć  Lilly  w  telewizji.  Zwracała  się  do  sali  pełnej 
reporterów, chyba znów w Chinatown Holiday Inn. Mówiła: 
-    Chciałabym  tylko  dodać,  że  nie  doszłoby  zapewne  do  tych  protestów,  gdyby  księżna  wdowa  z 
Genowii przyznała się otwarcie, że nie umie kontrolować własnego psa i że przyprowadziła tegoż 
psa do restauracji. 
Grandmere opadła szczęka. Tata tylko patrzył w ekran z kamienną twarzą. 
-    Jako  dowód,  że  tak  właśnie  było  -  powiedziała  Lilly,  unosząc  kopię  dzisiejszego  wydania 
„Atomu" - pokazuję ten oto artykuł napisany przez rodzoną wnuczkę księżnej wdowy. 
I wtedy wysłuchałam z przerażeniem, jak Lilly spiżowym głosem odczytuje mój artykuł. I muszę 
przyznać,  że  słysząc  swoje  własne  słowa  odczytane  w  taki  sposób,  naprawdę  poczułam,  jak 
strasznie głupio brzmią... O wiele głupiej, niż gdybym sama je odczytywała. 
Ups.  Tata  i  Grandmere  na  mnie  patrzą.  Nie  mają  uszczęśliwionych  min.  W  gruncie  rzeczy 
wyglądają, jakby... 
 
Środa, 7 maja, 22.00, poddasze 
Naprawdę nie wiem, czym oni się tak przejmują. Obowiązkiem dziennikarza jest zdawać relację z 
prawdziwych  zdarzeń i to właśnie zrobiłam. Jeśli nie mogą sobie z tym poradzić, to ich problem. 
No  bo  przecież  Grandmere  WZIĘŁA  swojego  psa  do  restauracji,  a  Jangbu  potknął  się  tylko 
dlatego, że Rommel wpadł mu pod nogi. Nie mogą temu zaprzeczyć.  
Mogą  tylko  ubolewać,  że  tak  się  stało  i  ubolewać  nad  tym,  że  Leslie  Cho  poprosiła  mnie  o 
napisanie artykułu. 
Ale nie mogą temu zaprzeczać, nie mogą też mnie obwiniać za to, że korzystam ze swoich praw 
dziennikarza. Nie wspominając o dziennikarskiej etyce. 
Teraz wiem, co musieli przechodzić wielcy reporterzy z przeszłości. Ernie Pyle, za swoje szczere 
reportaże  z  czasu  drugiej  wojny  światowej.  Ethel  Oayne,  pierwsza  kobieta  w  czarnej  prasie  w 
latach  walki  o  prawa  obywatelskie.  Margaret  Higgins,  pierwsza  kobieta,  która  dostała  nagrodę 
Pulitzera  za  międzynarodowe  reportaże.  Lois  Lane,  z  jej  niezmordowanymi  wysiłkami  na  rzecz 
„Daily Planet".  
Ci faceci Woodward i Bernstein za całą tę aferę Watergate, o cokolwiek w niej chodziło. 
Wiem teraz dokładnie, jak musieli się czuć. Te naciski. Zagrożenie szlabanem. Telefony do matek. 
To mnie naprawdę zabolało. Zawracali głowę mojej biednej, odwodnionej matce, która zajęta jest 
usiłowaniem  sprowadzenia  NOWEGO  ŻYCIA  na  ten  świat.  Bóg  raczy  wiedzieć,  że  jej  nerki 
pewnie klekoczą teraz w tym biednym ciele jak dwa suche orzeszki. A oni śmią zawracać jej głowę 
takimi drobiazgami? 
Poza tym mama jest po mojej stronie. Nie wiem, co tata sobie wyobrażał. Czy naprawdę sądzi, że 
mama weźmie stronę GRANDMERE w całej tej aferze? 
Chociaż  mama  powiedziała  mi,  że  dla  zachowania  spokoju  w  rodzinie  powinnam  przynajmniej 
przeprosić. 

background image

Chociaż  zupełnie  nie  wiem  za  co.  Cała  rzecz  przyniosła  mi  wyłącznie  zgryzotę.  Nie  tylko 
spowodowała zerwanie jednej z par szkolnych o najdłuższym stażu, ale i stała się powodem czegoś, 
co wygląda na totalne zerwanie miedzy  mną a moją najlepszą przyjaciółką. Ja przez to wszystko 
straciłam NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĘ. 
Poinformowałam  o  tym  i  tatę,  i  Grandmere,  zanim  władczo  rozkazałam  Larsowi  wyprowadzić 
mnie  stamtąd.  Na  szczęście  przedtem  przewidująco  świsnęłam  z  sypialni  Grandmere  sukienkę 
balową  i  wcisnęłam  ją  do  plecaka.  Tylko  troszkę  się  pogniotła.  Rozwieszę  ją  w  parze  obok 
prysznica i będzie jak nowa. 
Nie mogę powstrzymać myśli, że mogli postąpić w tej całej sprawie nieco ładniej. MOGLI zwołać 
własną  konferencję  prasową,  przyznać  się  do  całej  tej  sprawy  z  psem  w  restauracji  i  wszystko 
zakończyć. 
Ale  nie.  A  teraz  jest  za  późno.  Nawet  jeśli  Grandmere  się  przyzna,  mało  prawdopodobne,  żeby 
członkowie związków zawodowych hoteli, restauracji i bagażowych TERAZ się wycofali. 
No cóż, chyba to kolejny przypadek, kiedy ludzkość traci na tym, że nie słucha głosu młodości. A 
teraz będą tylko przez to cierpieć. 
Szkoda. 
 
Czwartek, 8 maja, godzina wychowawcza 
O MÓJ BOŻE!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ODWOŁALI BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
ATOM 
Oficjalny  tygodnik  redagowany  przez  uczniów  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina  Specjalny 
dodatek nadzwyczajny 
ODWOŁANIE BALU MATURALNEGO!!!!!!!!! Leslie Cho 
W  rezultacie  ogólnomiejskiego  strajku  pracowników  hoteli,  restauracji  i  bagażowych  tegoroczny 
bal  maturalny  został  odwołany.  Restauracja  ?????  zawiadomiła  władze  szkolne,  że  z  powodu 
strajku  zostaje  z  dniem  dzisiejszym  zamknięta.  Komitetowi  organizacyjnemu  zwrócono  4000 
dolarów wpłaconej zaliczki.  
Tegoroczna  klasa  maturalna  została  na  lodzie.  Jedynym  rozwiązaniem  byłoby  urządzenie  balu  w 
sali gimnastycznej. Komitet organizacyjny rozważał ten pomysł, ale się z niego wycofał. 
- Bal maturalny to szczególna okazja  - powiedziała Lana Weinberger, przewodnicząca komitetu. -
To nie jest zwyczajna szkolna dyskoteka ani Zimowy Bal Wielu Kultur. Nie możemy urządzić go 
w  sali  gimnastycznej.  Wolimy  w  ogóle  zrezygnować  z  balu  maturalnego,  niż  narażać  naszych 
maturzystów i osoby towarzyszące na wdepnięcie w stare frytki czy inne takie. 
Jednak nie wszyscy uczniowie zgadzają się z kontrowersyjną decyzją komitetu organizacyjnego. 
Jak powiedziała Judith Gershner: - Czekaliśmy na bal maturalny od chwili, kiedy znaleźliśmy się w 
pierwszej klasie. A teraz chcą nam odebrać tę frajdę i to przez coś tak trywialnego jak stare frytki 
na podłodze? To trochę małostkowe. Wolałabym na balu nadziać się obcasem na starą frytkę, niż 
nie pójść na bal w ogóle. 
Komitet organizacyjny jednak twierdzi nieugięcie, że bal maturalny odbędzie się albo poza murami 
szkoły, albo wcale. 
-  Nie ma nic szczególnego w przyjściu  w odświętnych  strojach do szkoły  -  stwierdziła uczennica 
pierwszej klasy Lana Weinberger. - Jeśli mamy się wystroić, to chcielibyśmy pójść gdzieś indziej, 
a nie w miejsce, gdzie musimy się pojawiać codziennie jak rok długi. 
Powodem strajku, jak już wspomniano na łamach naszej gazety, był przykry incydent w restauracji 
Les  Hautes  Manger,  gdzie  uczennica  pierwszej  klasy  LiAE,  księżniczka  Mia  Thermopolis  z 
Genowii,  jadła  kolację  w  zeszłym  tygodniu  w  towarzystwie  swojej  babki.  Lilly  Moscovitz, 
przyjaciółka  księżniczki  i  przewodnicząca    Stowarzyszenia  Uczniów  Przeciwko  Zwolnieniu  z 
Pracy Jangbu Panasy, mówi: - To wszystko przez  Mię. A przynajmniej przez jej babkę. My tylko 
chcemy,  żeby  Jangbu  został  ponownie  przyjęty  do    pracy  i  żeby  Klaryssa  Renaldo  ofi cjalnie  go 
przeprosiła.  Księżniczka  Mia  była  w  czasie  oddawania  tekstu  do  druku  niedostępna  i  nie 

background image

skomentowała  zaistniałej  sytuacji,  jak  powiedziała  jej  matka,  Helen  Thermopolis,  właśnie  pod 
prysznicem,   
Redakcja „Atomu" będzie starała się informować czytelników bieżąco o przebiegu negocjacji. 
O  mój  Boże.  DZIĘKI  MAMO.  DZIĘKI,  ŻE  MI  POWIEDZIAŁAŚ,  ŻE  DZWONILI  ZE 
SZKOLNEJ GAZETY, KIEDY BYŁAM POD PRYSZNICEM. 
Powinniście  ZOBACZYĆ,  jakie  złe  spojrzenia  rzucali  mi  różni  ludzie,  kiedy  szłam  dziś  rano  do 
swojej  szafki.  Dzięki  Bogu,  że  mam  uzbrojonego  ochroniarza,  bo  chyba  miałabym  poważne 
problemy.  Niektóre  dziewczyny  ze  starszej  drużyny  hokeja  na  trawie  -  te,  które  palą  i  ćwiczą 
pompki  w  łazience  dla  dziewczyn  na  trzecim  piętrze  -  robiły  pod  moim  adresem  NIEZWYKLE 
groźne gesty, kiedy wysiadłam z limuzyny. Ktoś nawet napisał na kamiennym lwie (kredą, ale i to 
wystarczy):  
GENOWIA  DO  DOMU!!!!  Reputacja  mojego  księstwa  jest  poważnie  nadszarpnięta,  i  wszystko 
dlatego, że odwołano ten głupi bal! 
Och,  no  dobra.  Wiem,  że  bal  maturalny  nie  jest  głupi.  No  tak,  ze  wszystkich  ludzi  na  świecie  ja 
akurat WIEM, że ten bal nie jest głupi. To niesłychanie istotna część doświadczenia zdobywanego 
w szkole średniej, jak niewątpliwie może poświadczyć Molly Ringwald! 
A jednak, przez mnie, bal został wyrwany z serc i albumów szkolnych uczniów z tegorocznej klasy 
maturalnej LiAE. 
MUSZĘ coś zrobić. Tylko co???? CO?????????????? 
 
Czwartek, 8 maja, algebra 
W głowie mi się nie mieści, co właśnie powiedziała do mnie Lana: 
Lana:  (obracając  się  na  krześle  i  piorunując  mnie  wzrokiem):  Zrobiłaś  to  specjalnie,  tak? 
Wywołałaś ten strajk, żeby bal maturalny został odwołany? 
Ja: Co? Nie. O czym ty gadasz? 
Lana:  Przyznaj  się  wreszcie.  Zrobiłaś  to,  bo  nie  chciałam  pozwolić,  żeby  głupia  kapela  twojego 
chłopaka zasmradzała nam imprezę. Przyznaj się. 
Ja: Nie! To wcale nie tak. To nie przeze mnie, w każdym razie. To przez moją babkę. 
Lana: Nieważne. Wszyscy Genowiańczycy są tacy sami. 
A potem znów się odwróciła, zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo więcej. 
WSZYSCY  GENOWIAŃCZYCY?  Hm,  przepraszam,  ale  jestem  jedyną  Genowianką,  jaką 
kiedykolwiek spotkała Lana. Co za bezczelność... 
 
Czwartek, 8 maja, biologia 
„Mia ? Nic ci nie jest ? S.”  
„Nie. To tylko ogryzek jabłka.”  
„Mimo wszystko. Lars nieźle stuknął tego faceta. Twój ochroniarz ma niezły refleks.” 
„Taa, no cóż. Dlatego dostał tę pracę. Jakim cudem ze mną rozmawiasz? Ty mnie nie nienawidzisz, 
jak reszta? Przecież ty i Jeff też szliście na bal.” 
„Nie TWOJA wina, że bal odwołano. Poza tym i tak bym się za dobrze nie bawiła. No bo jakim 
cudem,  jeśli  jedyna  dziewczyna  z  naszej  klasy,  która  się  wybierała, to  LANA!!!!!!!!!!!!!!  A  przy 
okazji, słyszałaś o Tinie?” 
„Nie. A co?” 
„Wczoraj, kiedy Borys czekał przy swojej szafce na Lilly - no wiesz, dał to ogłoszenie do gazety, 
prosząc ją o spotkanie po szkole, żeby mogli porozmawiać  - no cóż, Tina zdecydowała się z nim 
spotkać i zapytać go, czyby nie skoczył  z nią na mrożoną czekoladę, bo tak mu współczuła i tak 
dalej. Chyba zrezygnował z czekania na Lilly, bo się zgodził i poszli razem, a dziś rano widziałam 
ich, jak się trzymali za ręce pod styropianową makietą Partenonu przed laboratorium językowym.” 
„CZEKAJ.  CO?  WIDZIAŁAŚ,  JAK  TINA  I  BORYS  TRZYMAJĄ  SIĘ  ZA  RĘCE?  TINA  I 
BORYS? TINA I BORYS PEŁKOWSKI???” 
„Tak.” 

background image

„Tina. Tina Hakim Baba. I Borys Pelkowski. TINA I BORYS?????” 
„TAK!!!!!!!!!!!!!!!!!” 
O mój Boże. Co się dzieje z tym światem, w którym żyjemy? 
 
Czwartek, 8 maja, klatka schodowa trzeciego piętra 
Po  biologii  Shameeka  i  ja  przyparłyśmy  Tinę  do  muru,  zaciągnęłyśmy  ją  tutaj  i  zażądałyśmy 
wyjaśnień. Urwałam się ze zdrowia i przepisów bezpieczeństwa, ale kto by się tym przejmował? 
Skończyłoby się na tym, że tylko bym tam siedziała pod nienawistnymi spojrzeniami ludzi z klasy, 
włączając  w  to  moją  byłą  najlepszą  przyjaciółkę  Lilly  Moscovitz,  z  którą  nie  mam  i  tak 
najmniejszej ochoty rozmawiać. 
Poza tym powinnam już oddać referat na temat zespołu Aspergera, a ja nawet nie miałam szansy go 
skończyć,  ponieważ  mam  teraz  poważne  problemy  emocjonalne:  no  bo  mój  chłopak  nie  chce 
zabrać  mnie  na  bal  maturalny,  matka  w  kółko  opowiada  o  swoim  pęcherzu  moczowym,  do  tego 
jeszcze ten strajk i w ogóle wszystko. 
W głowie mi się nie mieści to, co właśnie wygaduje Tina. O tym, jak to przez całe życie szukała 
właśnie takiego człowieka, który mógłby ją pokochać w taki sposób, w jaki bohaterowie powieści, 
które  tak  lubi  czytać,  kochają  ich  bohaterki.  O  tym,  jak  nigdy  nie  sądziła,  że  spotka  mężczyznę, 
który potrafi pokochać kobietę z równym żarem jak bohaterowie, których podziwia najbardziej: jak 
pan Rochester i pułkownik Brandon, i pan Darcy, i Spider-Man, i tak dalej. 
A potem mówi, że patrzyła, jak Borys rozpada się na kawałki, kiedy Lilly zostawiła go dla Jangbu, 
i zdała sobie sprawę, że ze wszystkich chłopaków, których dotąd poznała, to jedyny, który zdawał 
się  zbliżać  do  jej  ideału.  Poza,  oczywiście,  wyglądem.  Ale  pomijając  wygląd,  jest  wszystkim, 
czego Tina zawsze oczekiwała od chłopaka: 
•  Jest lojalny(No cóż, to pozostawiam bez komentarza. Borys nigdy nawet nie SPOJRZAŁ na inną 
dziewczynę, kiedy chodził z Lilly). 
•   Namiętny(Uh, no, owszem, wszystkie te zdarzenia dowodzą, że Borys jest głęboko namiętny.  
Albo że ma zespół Aspergera). 
•   Inteligentny (4,0 w teście GPA) 
•   Muzycznie uzdolniony (Jasne, mogę aż za dobrze poświadczyć). 
•  Zorientowany w trendach popkultury (Ogląda Buffy). 
•  Lubi chińskie jedzenie (To też prawda). 
•   Kompletnie go nie interesują sporty rywalizacyjne (Pomijając jazdę figurową na lodzie. No cóż, 
w końcu JEST Rosjaninem). 
Plus, dodaje Tina, naprawdę dobrze się całuje, kiedy już wyjmie aparacik. 
NAPRAWDĘ DOBRZE SIĘ CAŁUJE, KIEDY JUŻ WYJMIE APARACIK? 
Wiecie, co to znaczy, prawda? TO ZNACZY, ŻE TINA I BORYS SIĘ CAŁOWALI! 
O  mój  Boże.  Nie  mogę  się  powstrzymać  przed  opadem  szczęki.  Lubię  Borysa  -  naprawdę  lubię. 
Poza tym, że moim zdaniem jest KOMPLETNIE SZALONY, uważam, że to całkiem miły facet. 
Jest wrażliwy i  zabawny, i jeśli się uda zapomnieć o inhalatorze na astmę i niemiłym oddechu, i 
grze na skrzypcach, i tym całym swetrze  w spodniach, to owszem, przyznaję, że jest CAŁKIEM 
udanym gościem. 
No, i przynajmniej jest wyższy od Tiny. 
ALE MÓJ BOŻE! BORYS PELKOWSKI PANEM ROCHESTEREM TINY? NIE, NIE, NIE I PO  
TYSIĄCKROĆ NIE!!! 
No cóż, jak zauważyła Shameeka, zwracając się dyskretnie tylko do mnie (kiedy Tina sprawdzała, 
czy  nie  ma  nowych  SMS-ów),  Borys  niekoniecznie  musi  być  jej  panem  Rochesterem  na  całą 
wieczność.  Może  będzie  jej  panem  Rochesterem  tylko  na  jakiś  czas.  Dopóki  nie  pojawi  się  jej 
prawdziwy pan Rochester. 
O mój Boże. No, sama nie wiem. BORYS PELKOWSKI. 

background image

No cóż, przynajmniej Tina ma rację co do jednego: on wszystko przeżywa namiętnie. Mam ten mój 
przesiąknięty krwią sweter na dowód. Zgoda, niezupełnie przesiąknięty krwią, bo pani Pelkowski 
oddała go do uprania i w pralni chemicznej rzeczywiście usunęli wszystkie plamy. 
No, ale i tak. 
Tina i BORYS PELKOWSKI??????????????????????? 
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!! 
 
Czwartek, 8 maja, 15.00, poddasze 
Lars  musiał  mnie  obronić  przed  kolejnym  pociskiem  -  tym  razem  rzuconym  z  zaskakującą 
celnością  przez  zwycięzcę  konkursu  nauk  ścisłych  z  klasy  maturalnej  -  a  potem  zadzwonił  do 
mojego taty i powiedział, że jego zdaniem ze względów bezpieczeństwa powinnam opuścić teren 
szkoły. 
No i tata się zgodził. Resztę dnia mam wolną. 
Tyle że nie do końca, bo teraz pan G. przerabia ze mną to wszystko, na co przez ostatnie półtora 
tygodnia  nie  zwracałam  na  jego  lekcjach  uwagi.  Używając  drzwi  lodówki  jako  tablicy  i 
magnetycznego alfabetu, wypisuje równania, które podobno mam rozwiązywać. 
Nieważne,  panie  G.  Czy  pan  nie  widzi,  że  ja  mam  teraz  o  wiele  poważniejsze  problemy  niż 
obniżający się stopień z pana przedmiotu? No bo, halo, ja nawet nie mogę pokazać się na oczy we 
własnej szkole, żeby nie obrzucono mnie owocami. 
Mam taką straszną depresję! Po tych numerach ze strajkiem, a potem z Tiną, i teraz, kiedy wszyscy 
mnie nienawidzą, naprawdę nie wiem, jak mi się uda przetrwać resztę tygodnia. Już zadzwoniłam 
do taty i powiedziałam mu: 
- Przekaż Grandmere moje podziękowania. Teraz nie jestem bezpieczna nawet we własnej szkole, a 
wszystko przez nią. 
Ale nie wiem, czy jej powtórzył. Nie jestem pewna, czy on i Grandmere w ogóle jeszcze ze sobą 
rozmawiają. 
Wiem  za  to,  że  JA  nie  rozmawiam  z  Grandmere.  Wydaje  mi  się,  że  nie  rozmawiam  z  całym 
mnóstwem osób... Z Grandmere, z Lilly, z Laną Weinberger... 
No cóż, z Laną właściwie nigdy nie rozmawiałam. Ale rozumiecie, o co mi chodzi. 
O rany, a jeśli już nigdy nie będę mogła wrócić do szkoły? I na przykład będę musiała uczyć się w 
domu?  To  by  było  okropne!  Jak  ja  bym  sobie  dała  radę  bez  tych  wszystkich  plotek?  Kto  z  kim 
chodzi  i  tak  dalej?  I  kiedy  bym  się  mogła  widywać  z  Michaelem?  Tylko  w  weekendy?  I  to 
wszystko?! To by było NIE DO ZNIESIENIA!!!!!!!! Najprzyjemniejszy moment dnia to zobaczyć 
go rano, kiedy czeka przed swoim domem, żebyśmy podjechali po niego limuzyną i zabrali go do  
szkoły.  Wiem,  że  zostanę  tego  na  zawsze  pozbawiona,  kiedy  zacznie  chodzić  na  uniwerek.  Ale 
myślałam, że chociaż nacieszę się przynajmniej do końca roku szkolnego. 
O  mój  Boże,  to  się  wszystko  na  mnie  tak  paskudnie  mści.  No  bo  ja  nigdy  tak  naprawdę  nie 
LUBIŁAM  Liceum  imienia  Alberta  Einsteina,  ale  biorąc  pod  uwagę  alternatywę...  No  wiecie, 
naukę w domu, albo, co gorsza, jakąś szkołę w Genowii... Mój Boże, w porównaniu z LiAE to jak 
Shangri-La. 
Cokolwiek to jest Shangri-La. 
Jak oni śmią odbierać mi to? To znaczy szkołę. JAK ONI ŚMIĄ???????????? 
Och,  ktoś  dzwoni  do  drzwi.  Proszę,  niech  to  będzie  Michael  z  resztą  mojej  pracy  domowej.  Nie 
dlatego, że tak desperacko chcę odrobić resztę pracy domowej, ale dlatego, że jeśli kiedykolwiek 
potrzebowałam poczuć zapach szyi Michaela, to właśnie teraz... 
PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ 
 
Czwartek, 8 maja, potem, poddasze 
No cóż, to nie był Michael. Ale całkiem blisko. Też Moscovitz. 
Tylko nie ten, co trzeba. 

background image

Naprawdę  uważam,  że  Lilly  ma  spory  tupet,  skoro  tu  przyszła  po  tym,  na  co  mnie  naraziła. 
Asperger  nie  Asperger,  przez  ostatnie  kilka  dni  z  jej  powodu  przechodziłam  istne  piekło, a  teraz 
staje w moich drzwiach z płaczem i błaga, żeby jej wybaczyć? 
Ale  co  miałam  zrobić?  Nie  mogłam  tak  po  prostu  zatrzasnąć  jej  drzwi  przed  nosem.  To  znaczy, 
oczywiście, mogłam, ale jak na księżniczkę to by było strasznie niewłaściwe zachowanie. 
Tak więc zaprosiłam ją do środka - ale chłodno. BARDZO chłodno. I kto jest TERAZ słabeuszem, 
chciałabym wiedzieć? 
Weszłyśmy do mojego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi (wolno mi zamykać drzwi do mojego pokoju, o 
ile zamykam się w nim z każdym poza Michaelem). 
A Lilly ryknęła płaczem. 
I  wcale  nie  dlatego,  że  zabierała  się  do  szczerych  przeprosin,  które  mi  się  należały.  W  końcu 
paskudnie  mnie  potraktowała,  szargając  moje  dobre  imię  na  falach  eteru.  Więc  chyba  mogłam 
oczekiwać, że zjawi się tu znękana wyrzutami sumienia i okaże skruchę. 
Ale nie. Nic podobnego. Lilly ryczała, bo dowiedziała się o Borysie i Tinie. 
Tak, właśnie. Lilly płacze, bo chce, żeby do niej wrócił chłopak. 
Poważnie!  I  to  po  tym,  jak  go  potraktowała!Siedzę  tu  tylko  w  zdumionym  milczeniu  i  patrzę  na 
Lilly,  która  szaleje.  Chodzi  w  tę  i  z  powrotem  po  moim  pokoju  w  tym  swoim  maoistowskim 
mundurku, potrząsając lśniącymi lokami, a oczy za oprawkami okularów (pewnie rewolucjoniści, 
którzy walczą o prawa człowieka, nie mogą nosić szkieł kontaktowych) lśnią jej od gorzkich łez. 
- Jak on mógł? - jęczy bez przerwy. - Odwracam się na pięć minut, na pięć minut!, a on ugania się 
za inną dziewczyną? Co on sobie wyobraża? 
Nie  mogę  się  powstrzymać  i  wypominam  jej,  że  może  Borys  wyobrażał  sobie  ją,  Lilly,  swoją 
dziewczynę,  kiedy  jakiś  inny  chłopak  wpycha  jej  język  do  gardła.  Ni  mniej,  ni  więcej  tylko  w 
MOJEJ SZAFIE ŚCIENNEJ w przedpokoju. 
-  Borys i ja nigdy sobie nie obiecywaliśmy, że nie będziemy się spotykać z innymi ludźmi - upiera 
się ona. - Mówiłam mu, że jestem jak wolny ptak... Nie można mnie uwiązać. 
-  No cóż - wzruszam ramionami. - Może on jest takim bardziej wiążącym się gatunkiem. 
-  Jak Tina, o to ci chodzi? - Lilii trze oczy. - W głowie mi się nie mieści! Jak mogła mi zrobić coś 
takiego! Powiedz, czy ona  sobie nie zdaje sprawy,  że nigdy nie uszczęśliwi Borysa? Przecież on 
jest,  mimo  wszystko,  geniuszem.  Potrzeba  geniusza,  żeby  wiedzieć,  jak  sobie  radzić  z  drugim 
geniuszem. 
Przypominam Lilly, że JA nie jestem żadnym geniuszem, a zdaje się, że całkiem nieźle sobie radzę 
z jej bratem, który ma IQ 179. 
Przemilczałam to, że nadal odmawia pójścia na bal maturalny oraz to, że jeszcze nie dotarliśmy do 
drugiej bazy. 
-    Och,  przestań  -  prycha  Lilly.  -  Michael  ma  na  twoim  punkcie  fioła.  Poza  tym  przynajmniej 
chodzisz na rozwój zainteresowań. Możesz codziennie obserwować, jak działa geniusz ludzki. A co 
Tina  o  tym  wie?  Kurczę,  przecież  ona  chyba  nigdy  nie  widziała  Pięknego  umyslul  Na  pewno 
dlatego, że Russel za rzadko zdejmuje w nim koszulę. 
-    Hej!  -  zaprotestowałam  ostro.  Ja  też  mam  podobne  odczucia,  jeśli  chodzi  o  Piękny  umysł,  i 
uważam,  że  to  sensowna  krytyka.  -  Tina  jest  moją  przyjaciółką.  Ostatnio  znacznie  lepszą 
przyjaciółką niż TY. 
Lilly miała dość przyzwoitości, żeby zrobić skruszoną minę. 
-  Przepraszam cię za to wszystko, Mia - mówi. - Przysięgam, nie mam pojęcia, co się ze mną stało. 
Po prostu zobaczyłam Jangbu i... No cóż, chyba padłam ofiarą żądzy. 
Muszę  przyznać,  że  bardzo  się  zdziwiłam,  słysząc  te  słowa.  Bo  chociaż  Jangbu,  oczywiście,  jest 
szalenie seksowny, nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że atrakcyjność fizyczna ma dla Lilly 
jakieś znaczenie. W końcu chodziła z Borysem, i to od zawsze. 
Ale najwyraźniej to, co było między nią i Jangbu, ograniczało się wyłącznie do sfery fizycznej. 
Boże. Zastanawiam się, do której bazy dotarli. Czy mogę ją o to zapytać? No bo cóż, biorąc pod 
uwagę, że nie jesteśmy już przyjaciółkami, to nie moja sprawa. 

background image

Ale jeśli doszła do trzeciej bazy z tym facetem, ja ją chyba zabiję. 
-    Między  mną  i  Jangbu  wszystko  skończone  -  obwieściła  dramatycznym  tonem...  Tak 
dramatycznym,  że  Gruby  Louie,  który  w  ogóle  nie  przepada  za  Lilly  i  zazwyczaj  chowa  się  w 
szafie  między  moimi  butami,  kiedy  ona  do  nas  przychodzi,  spróbował  wleźć  w  jeden  z  moich 
butów po nartach. - Myślałam, że ma serce proletariusza.  
Myślałam, że wreszcie znalazłam mężczyznę, który podziela moją pasję dla spraw społecznych  i 
polepszenia bytu ludu pracującego. Ale niestety... Myliłam się... Tak bardzo, bardzo się pomyliłam. 
Po prostu nie mogę być duchową partnerką człowieka, który chce sprzedać historię swojego życia 
prasie. 
Wychodzi  na  to,  że  do  Jangbu  zwróciło  się  kilka  czasopism,  łącznie  z  „People"  i  „US  Weekly", 
które  ubiegają  się  o  wyłączność  na  opublikowanie  szczegółów  jego  przygód  z  księżną  wdową  z 
Genowii i jej psem. 
-  Naprawdę? - Bardzo mnie zdziwiła ta wiadomość. - A ile mu dają? 
-  Ostatnim razem, kiedy z nim rozmawiałam, suma sięgała już sześciu cyfr.  - Lilly ociera oczy w 
kawałek koronki, którą dostałam od księcia krwi z Austrii.  - Nie będzie już potrzebował pracy w 
Les  Hautes  Manger,  to  jedno  jest  pewne.  Ma  zamiar  otworzyć  własną  restaurację.  Smak  Tybetu, 
tak chce ją nazwać. 
-  Och! - Żal mi Lilly. Naprawdę. To znaczy, ja wiem, jak człowiek paskudnie się czuje, kiedy ktoś, 
kogo uważało się za duchowego partnera, okazuje się sprzedawczykiem. A zwłaszcza jeśli całuje 
się tak dobrze jak Josh - to znaczy jak Jangbu. 
Dobra, żal mi Lilly, ale to jeszcze nie znaczy, że mam zamiar jej wybaczyć. Może nie osiągnęłam 
jeszcze samorealizacji, ale przynajmniej mam trochę dumy. 
-  Ale przyznam szczerze - ciągnie Lilly - zdałam sobie sprawę, że nie jestem zakochana w Jangbu, 
zanim rozpętała się ta cała afera ze strajkiem. Wiedziałam, że nigdy nie przestałam kochać Borysa, 
kiedy podniósł ten globus i spuścił go sobie na głowę - dla mnie. No bo, Mia, on miał DLA MNIE 
zszywaną  głowę.  Tak  bardzo  mnie  kocha.  Żaden  chłopak  nie  kochał  mnie  nigdy  na  tyle,  żeby 
zaryzykować  dla  mnie  ból  i  fizyczne  obrażenia,..  A  z  pewnością  nie  Jangbu.  O  nie!  On  jest  O 
WIELE za bardzo  zajęty własną sławą i karierą. W przeciwieństwie do Borysa. Borys jest tysiąc 
razy bardziej utalentowany niż Jangbu, a JEMU palma nie odbiła. 
Naprawdę  nie  bardzo  wiedziałam,  jak  na  to  wszystko  odpowiedzieć.  Lilly  chyba  musiała  zdać 
sobie z tego sprawę, bo zmrużyła oczy i powiedziała: 
-    Czy  mogłabyś,  z  łaski  swojej,  przestać  pisać  w  tym  dzienniku  NA  JEDNĄ  MINUTĘ  i 
powiedzieć mi, jak mogę odzyskać Borysa? 
Chociaż zrobiłam to z bólem, byłam zmuszona poinformować Lilly, że moim zdaniem jej szanse na 
odzyskanie Borysa są mniej więcej zerowe. A nawet mniej niż zerowe. Jakby wielomian ujemny. 
-    Tina  naprawdę  za  nim  szaleje  -  mówię.  -  A  moim  zdaniem,  on  do  niej  czuje  to  samo.  Dał  jej 
nawet swoje zdjęcie Joshui Bella osiem na dziesięć z autografem... 
Ta informacja sprawia, że  Lilly chwyta się za serce, odczuwając ból istnienia. Właściwie, nie do 
końca wiem, co to znaczy ból istnienia. W każdym razie, Lilly chwyta się za serce i dramatycznym 
ruchem rzuca się na moje łóżko. 
-   Ta czarownica!  - wrzeszczy tak głośno, że za chwilę wpadnie tu pan  G., uznając, że za  głośno 
włączyłyśmy Czarodziejki. -Ta czarownica o mrocznym sercu i ciemnych emocjach! Dostanie jej 
się za to, że mi ukradła mężczyznę! Dam jej popalić! 
W tej sytuacji muszę bardzo surowo postąpić z  Lilly. Mówię jej, że w żadnym wypadku nikomu 
nie  da  popalić.  Mówię  jej,  że  Tina  naprawdę  i  szczerze  uwielbia  Borysa,  a  on  nigdy  o  niczym 
innym  nie  marzył,  tylko  o  tym,  żeby  kochać  i  być  w  zamian  kochanym,  zupełnie  jak  Ewan 
McGregor  w  Moulin  Rouge.  Mówię  jej,  że  jeśli  naprawdę  kocha  Borysa,  tak  jak  twierdzi,  to 
zostawi jego i Tinę w spokoju, pozwoli im razem cieszyć się kilkoma ostatnimi tygodniami szkoły. 
A po wakacjach, jesienią, jeśli Lilly nadal będzie czuła, że pragnie powrotu Borysa, może coś  
powiedzieć. Ale nie wcześniej. 

background image

Lilly  jest  chyba  nieco  zaskoczona  moją  mądrą  -  i  bardzo  bezpośrednią  -  radą.  Chociaż  chyba 
jeszcze nie całkiem ją przetrawiła. Siedzi na krawędzi łóżka i mruga z niedowierzaniem, wpatrując 
się  w  mój  wygaszacz  ekranu  z  księżniczką  Leią.  Jestem  pewna,  że  to  musi  być  spory  cios  dla 
dziewczyny  z  ego  rozmiarów  Lilly...  No,  wiecie,  że  chłopak,  który  ją  kiedyś  kochał,  mógł 
pokochać kogoś innego. Ale będzie się po prostu musiała do tego przyzwyczaić. Bo po tym, przez 
co musiał przez nią przejść Borys w zeszłym tygodniu, ja będę pierwsza, która zadba o to, żeby już 
nigdy, przenigdy się z nią nie spotykał. Jeśli będę musiała stanąć przed Borysem z wielkim starym 
mieczem,  tak  jak  Aragorn  przed  kurduplowatym  Frodem,  totalnie  to  zrobię.  Tak  bardzo  jestem 
zdecydowana nie pozwolić Lilly znów zamącić w mocno obandażowanej, pełnej geniuszu głowie 
Borysa Pelkowskiego. 
Nie wiem, czy widzi to po tym, z jaką furią piszę w swoim dzienniku, czy też mam jakiś bardzo 
zdecydowany wyraz twarzy, ale Lilly wreszcie wzdycha tylko i mówi: 
-  Och, NO DOBRZE. 
Teraz  wkłada  kurtkę  i  wychodzi,  bo  chociaż  drogi  jej  i  Jangbu  rozeszły  się,  nadal  jest  prezeską 
SUPZPJP i ma mnóstwo pracy. 
Co w żaden sposób nie obejmuje przeprosin dla mnie. 
A przynajmniej tak mi się wydawało. 
Już przy drzwiach Lilly odwraca się i mówi: 
-    Słuchaj,  Mia.  Przepraszam,  że  tamtego  dnia  nazwałam  cię  słabeuszem.  Nie  jesteś  słaba.  W 
gruncie rzeczy... jesteś jedną z najsilniejszych znanych mi osób. 
Hej!  Nie  mogła  powiedzieć  niczego  prawdziwszego!  W  swoim  czasie  wygrałam  walkę  z  tyloma 
demonami.  Te  dziewczyny  z  Czarodziejek  wyglądają  przy  mnie  jak  dzieciaki  z  Pełnej  chaty. 
Naprawdę, powinnam dostać jakiś medal, a przynajmniej klucze do miasta czy coś. 
To smutne, ale właśnie wtedy, kiedy uznałam, że odwaga nie będzie mi już więcej potrzebna - Lilly 
i ja uścisnęłyśmy się, a potem ona poszła, po kilku słowach przeprosin wobec mojej mamy i pana 
G.  za  cały  ten  numer  z  całowaniem  się w  szafie  ściennej  w  przedpokoju  z  Jangbu,  bezrobotnym 
kelnerem  -  domofon  w  holu  ZNÓW  zabrzęczał.  Pomyślałam,  że  tym  razem  to  NA  PEWNO 
Michael. Obiecał przynieść mi lekcje. 
Wyobraźcie  sobie  zatem  moje  przerażenie  -  moją  kompletną  odrazę  -  kiedy  podeszłam  do 
domofonu,  nacisnęłam  guzik  mikrofonu  i  powiedziałam  „SŁŁUUUUCHAAAM?",  a  z  drugiej 
strony  w  odpowiedzi  odezwał  się  głos,  który  nie  był  głębokim,  ciepłym,  przyjaznym  głosem 
mojego jedynego ukochanego......ale obrzydliwym skrzekiem GRANDMERE!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
 
Piątek, 9 maja, japoński materac, poddasze 
To koszmar. To musi być zły sen. Ktoś mnie uszczypnie, a ja się obudzę i wszystko się skończy, a 
ja znów będę leżeć w swoim własnym łóżku, a nie tu, na japońskim materacu - jak to się stało, że 
nigdy nie zauważyłam, jaki on jest TWARDY? - w salonie, w środku nocy. 
Tyle że to NIE JEST koszmar. Wiem, że to nie koszmar, bo żeby  mieć koszmar, trzeba najpierw 
ZASNĄĆ, a ja nie mogę, ponieważ Grandmere ZA GŁOŚNO CHRAPIE. 
Tak  właśnie.  Moja  babka  chrapie.  Niezły  kęsek  dla  „Post",  nie?  Powinnam  do  nich  zadzwonić  i 
potrzymać  słuchawkę  przy  drzwiach  do  mojego  pokoju  (słychać  ją  nawet  przez  ZAMKNIĘTE 
drzwi). Już widzę ten nagłówek: 
KSIĘŻNA WDOWA CHRAPIE 
Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jakby moje życie nie było już i tak wystarczająco 
trudne.  Jakbym  nie  miała  dość  problemów.  Teraz  jeszcze  moja  psychotyczna  babka 
WPROWADZA SIĘ do mnie? 
Ledwie  wierzyłam  własnym  oczom,  kiedy  otworzyłam  drzwi  poddasza  i  zobaczyłam,  że  za  nimi 
stoi  Grandmere,  a  tuż  za  nią  jej  szofer  z  walizkami  od  Louis  Vuittona  za  chyba  pięćdziesiąt 
milionów dolarów. Po prostu gapiłam się na nią chyba przez całą minutę, dopóki nie odezwała się: 
-  No cóż, Amelio? Nie zaprosisz mnie do środka? 

background image

A potem, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać, po prostu przepchnęła się obok mnie, przez cały 
czas narzekając, że nie ma u nas windy, i czy ja mam pojęcie, co to znaczy dla kobiety w jej wieku 
wchodzić  na  trzecie  piętro?  (Zauważyłam,  że  nie  wspomniała,  co  to  znaczy  dla  szofera,  który 
musiał wtargać jej bagaże na to samo, wyżej wspomniane, trzecie piętro). 
A potem zaczęła chodzić po poddaszu, jak zawsze, kiedy u nas jest, podnosić  różne przedmioty i 
oglądać  je  ze  zdegustowanym  wyrazem  twarzy,  na  przykład  kolekcję  szkieletów  Cinco  de  Mayo 
mojej mamy albo szklanki do drinków pana G. z mistrzostw świata w piłce nożnej. 
Tymczasem  mama  i  pan  G.  usłyszeli  to  całe  zamieszanie,  wyszli  ze  swojego  pokoju  i  zamarli  - 
oboje  -  na  ten  widok.  Z  przerażenia.  Muszę  przyznać,  można  się  było  przerazić...  Zwłaszcza  że 
wtedy  Rommel  wylazł  z  torby  Grandmere  i  zaczął  chodzić  po  pokoju  na  swoich  pająkowatych 
nogach, wąchając różne rzeczy tak ostrożnie, jakby spodziewał się, że w każdej chwili mogą mu 
eksplodować prosto w mordkę (co, jeśli zabierze się do obwąchiwania Grubego Louie, faktycznie 
może się zdarzyć). 
-  Hm, Klarysso... - odezwała się moja mama (dzielna kobieta!). - Czy mogłabyś nam z łaski swojej 
wyjaśnić, co cię do nas sprowadza? Z całą... jak mi się zdaje, z całą twoją garderobą? 
-  Nie zostanę w tym hotelu ani chwili dłużej - powiedziała Grandmere, odstawiając lampę pana G. 
i nawet nie patrząc na moją matkę, której ciążę („w jej zaawansowanym  wieku",  jak lubi mówić 
Grandmere,  chociaż  mama  jest  właściwie  młodsza  niż  większość  tych  sławnych  aktorek,  które 
ostatnio masowo zachodzą w ciążę) uważa za coś w wysokim stopniu żenującego.  - Tam już nikt 
nie pracuje! Istny dom wariatów. Nie sposób nikogo uprosić o odrobinę jedzenia w ramach room  
service,  a  o  tym,  żeby  ci  ktoś  przygotował  kąpiel,  możesz  w  ogóle  zapomnieć.  No  więc 
przyjechałam  tutaj.  -  Popatrzyła  na  nas  niespecjalnie  przyjaźnie.  -  Na  łono  rodziny.  Wierzę,  że 
tradycja nakazuje krewnym wspierać się nawzajem w chwili potrzeby. 
Mama totalnie nie dała się nabrać na ten apel do uczuć rodzinnych. 
-  Klarysso  - powiedziała, zakładając ramiona na piersi (a to niezły widok, biorąc pod uwagę, jak 
jej urósł biust - mam tylko nadzieję, że jeśli kiedyś zajdę w ciążę, moje piersi też urosną do takich 
niebotycznych  rozmiarów).  -  W  hotelu  jest  strajk  personelu.  Nikt  przecież  nie  bombarduje  Plaża 
rakietami Scud. Myślę, że trochę przesadzasz... 
I wtedy  zadzwonił telefon. Rzuciłam się do niego, myśląc, że to Michael. Ale niestety to nie był 
Michael. Dzwonił mój ojciec. 
-  Mia - powiedział z nutką paniki w głosie. - Czy jest tam u was twoja babka? 
-  No cóż, tato, owszem - powiedziałam. - Jest. Chcesz z nią porozmawiać? 
-  O Jezu - jęknął tata. - Nie. Daj mi do telefonu swoją matkę. 
Tata  doskonale  wiedział,  jak  mu  się  zaraz  oberwie.  Dałam  słuchawkę  mamie,  która  wzięła  ją  ze 
zbolałą  miną,  jaką  ma  zawsze  w  obecności  Grandmere.  Grandmere  tymczasem  odezwała  się  do 
szofera: 
-  To byłoby wszystko, Gaston. Możesz wstawić walizki do pokoju Amelii, a potem masz wolne. 
-    Nie  ruszaj  się  z  miejsca,  Gaston  -  odezwała  się  moja  matka  w  tej  samej  chwili,  w  której  ja 
wrzasnęłam: 
-   Do  MOJEGO pokoju? Dlaczego do MOJEGO pokoju?  Grandmere spojrzała na mnie kwaśno i 
powiedziała: 
-  Bo w potrzebie, młoda damo, najmłodszy członek rodziny rezygnuje ze swoich wygód na rzecz 
najstarszego. Tak nakazuje tradycja. 
Nigdy  wcześniej  nie  słyszałam  o  tej  idiotycznej  tradycji.  Czy  to  coś  takiego  jak  genowiańskie 
przyjęcie weselne z dziesięciu potraw? 
-  Filipie - moja mama syczała do telefonu. - Co tu się wyprawia? 
Tymczasem  pan  G.  usiłował  jakoś  wybrnąć  z  tej  sytuacji.  Zapytał  Grandmere,  czy  może  jej  dla 
odświeżenia zaproponować coś do picia. 
-    Poproszę  sidecara  -  powiedziała  Grandmere,  nawet  nie  patrząc  na  niego,  tylko  na  zadania  z 
algebry skomponowane z magnesów przyczepionych do drzwi lodówki. - I nie przesadź z lodem. 
-  Filipie! - mówiła moja mama do słuchawki z narastającą paniką. 

background image

Ale to nie pomogło. Mój ojciec nic nie był w stanie poradzić. On i cały personel  
-  Lars,  Hans,  Gaston  i  tak  dalej  -  gotowi  byli  przemęczyć  się  w  Plaża  w  nowych,  pozbawionych 
room  service  warunkach.  Ale  Grandmere  po  prostu  miała  tego  dosyć.  Usiłowała  zadzwonić  po 
swoją codzienną wieczorną herbatę rumiankową i biszkopty, a kiedy się przekonała, że nie ma jej 
kto  tego  przynieść,  dostała  kompletnego  szału  i  stopą  stłukła  szklaną  tubę  na  pocztę  (wolę  nie 
myśleć o palcach biednego listonosza, kiedy przyjdzie odebrać na dole listy jutro rano). 
-  Ale Filipie - dalej jęczała mama. - Dlaczego TUTAJ? 
Niestety, Grandmere nie miała dokąd pójść. W innych hotelach w mieście sytuacja wyglądała tak 
samo, jeśli nie gorzej. Grandmere zdecydowała się wreszcie spakować i uciec z tonącego okrętu... 
Myśląc  sobie,  bez  wątpienia,  że  skoro  ma  wnuczkę  pięćdziesiąt  przecznic  dalej,  to  czemu  nie 
skorzystać z darmowej siły roboczej? 
Tak więc, przynajmniej na razie, mamy ją na karku. JA nawet musiałam jej oddać własne łóżko, bo 
kategorycznie odmówiła spania na tapczanie z japońskim materacem. Ona i Rommel są w MOIM 
pokoju  -  w  mojej  świątyni,  w  moim  sanktuarium,  w  mojej  samotnej  twierdzy  -  gdzie  już  zdążyła 
odłączyć mi komputer, bo nie podobało jej się, że wygaszacz ekranu z księżniczką Leią się na nią 
„gapił".  
Biedy  Gruby  Louie jest tak skołowany,  że  zaczął nawet parskać na muszlę klozetową, bo musiał 
jakoś wyrazić niezadowolenie z tej całej sytuacji. Teraz schował się w szafie w przedpokoju  - tej 
samej szafie, od której, jak się zastanowić, to wszystko się zaczęło - między częściami odkurzacza i 
parasolkami po trzy dolary, które się tam nagromadziły przez lata. 
To  był  okropnie  przerażający  widok,  kiedy  Grandmere  wyszła  z  mojej  łazienki  z  włosami 
nawiniętymi na wałki i nakremowaną na noc twarzą. Wyglądała zupełnie jak członek Rady Jedi w 
Ataku klonów. Miałam zamiar ją zapytać, gdzie zaparkowała swój ścigacz. Tyle że mama kazała 
mi zachowywać się wobec niej grzecznie „przynajmniej dopóki czegoś nie wymyślę, Mia". 
Dzięki Bogu, Michael wreszcie pojawił się z moją pracą domową. Nie udało nam się jednak czule 
przywitać, bo Grandmere siedziała przy kuchennym stole, przez cały czas obserwując nas sokolim 
okiem. Nawet nie mogłam powąchać mu szyi! 
A teraz leżę tutaj, na tym pełnym górek i dołków japońskim materacu i słucham, jak moja babka 
głęboko,  rytmicznie  sobie  chrapie  w  pokoju  obok  i  mogę  myśleć  tylko  o  tym,  żeby  ten  strajk 
skończył się jak najszybciej. 
Bo  wystarczy  już,  kiedy  mieszka  się  z  neurotycznym  kotem,  nauczycielem  algebry,  który  gra  na 
perkusji,  i  kobietą  w  ostatnim  trymestrze  ciąży.  Dodajcie  do  tego  księżną  wdowę  z  Genowii  i 
bardzo  przepraszam,  ale  proszę  mi  zarezerwować  pokój  na  dwudziestym  pierwszym  piętrze 
psychiatryka w Bellevue, bo dla mnie to będą wakacje. 
 
Piątek, 9 maja, godzina wychowawcza 
Zdecydowałam się iść dzisiaj do szkoły, bo:  
1. To dzień wagarowicza dla maturzystów, więc większości łudzi, którzy życzą mi rychłej śmierci, 
nie ma dzisiaj w szkole i nie mogą rzucać we mnie ogryzkami.  
2. Wolę już to, niż zostać w domu. 
Mówię  serio.  Na  Thompson  Street  1005,  apartament  4,  jest  kiepsko.  Dziś  rano,  kiedy  tylko 
Grandmere się obudziła, zażądała, żebym jej podała szklankę gorącej wody z cytryną i miodem. Ja 
na  to:  „Hm,  nie  ma  mowy",  co  nie  zostało  dobrze  przyjęte.  Prawdę  mówiąc,  myślałam,  że 
Grandmere mnie pobije. 
Zamiast tego rąbnęła o ścianę moją figurką Fiesta Giles -figurką Gilesa, opiekuna Buffy, postrachu 
wampirów, w sombrero! Spróbowałam jej wtedy wyjaśnić, że figurka ma wartość kolekcjonerską i 
już  jest  warta  dwa  razy  tyle,  ile  za  nią  zapłaciłam,  ale  kompletnie jej  to  nie  obeszło.  Powtórzyła 
tylko: 
- Podaj mi gorącą wodę z cytryną i z miodem! 
No więc przyniosłam jej tę cholerną gorącą wodę z cytryną i z miodem, a ona ją wypiła, a potem, i 
wcale was nie nabieram, spędziła mniej więcej pół godziny w mojej łazience. Nie mam pojęcia, co 

background image

ona tam robiła, ale ja i Gruby  Louie o mało nie zwariowaliśmy... Ja dlatego, że musiałam się tam 
dostać po szczoteczkę do zębów, a Gruby Louie, bo tam właśnie stoi jego kuweta ze żwirkiem. 
Ale nieważne. W końcu udało mi się wejść do łazienki i wyszorować zęby, a potem powiedziałam: 
-  No to cześć wam. 
I razem z panem G. szybko pognaliśmy  do drzwi. Ale nie dość szybko, bo mama dopadła nas w 
progu i syknęła takim naprawdę przerażającym głosem: 
-  Ja się jeszcze odegram za to, że mnie z nią dzisiaj zostawiacie na cały dzień. Nie wiem jeszcze, 
jak i kiedy. Ale kiedy będziecie się tego najmniej spodziewać... spodziewajcie się. 
O kurczę, mamo. Łyknij jeszcze trochę pedialyte. 
Za to w szkole sytuacja jest jakby mniej napięta. Może dlatego, że nie ma tu maturzystów. No cóż, 
wszystkich  poza  Michaelem.  On  przyszedł.  Bo,  jak  mówi,  nie  będzie  się  zrywał  ze  szkoły  tylko 
dlatego, że Josh Richter do tego namawia. No, a poza tym dyrektor Gupta daje dziesięć ujemnych 
punktów z zachowania za nieusprawiedliwioną nieobecność tego dnia, a z punktami ujemnymi nie 
można dostać zniżki w bibliotece na wyprzedaży książek na koniec roku, a Michael upatrzył sobie 
już jakiś czas temu dzieła zebrane Isaaca Asimova. 
Ale tak naprawdę on jest tu chyba z tego samego powodu co ja: ze względu na sytuację w domu. 
Bo wreszcie się wydało, że Lilly zrywała się z lekcji i bez wiedzy i zgody rodziców organizowała 
konferencje  prasowe.  Państwo  doktorostwo  Moscovitz  podobno  z  miejsca  zamienili  się  w 
świątobliwego  pastora  Camdena  i  jego  małżonkę  i  kazali  Lilly  zostać  dzisiaj  w  domu,  bo  chcą 
sobie  z  nią  spokojnie  porozmawiać  o  jej  ewidentnym  buncie  wobec  uznanych  instytucji  i  o 
sposobie, w jaki potraktowała Borysa. Michael stwierdził: 
- Wiałem stamtąd jak na skrzydłach. 
I trudno mu się dziwić. 
Ale wszystko ewidentnie zmierza ku lepszemu, bo kiedy zatrzymaliśmy się w delikatesach Ho dziś 
rano, żeby kupić sobie jakieś drugie śniadanie do szkoły (dla Michaela kanapka z jajkiem, dla mnie 
ring dings), dosłownie złapał mnie, kiedy Lars poszedł do działu z napojami po swojego porannego 
red bulla, i zaczął mnie całować, a mnie się udało powąchać jego szyję, co natychmiast uspokoiło  
moje roztrzęsione przez Grandmere nerwy i w jakiś sposób przekonało mnie, że nie wiem jak, ale 
wszystko jeszcze się dobrze ułoży. 
Może. 
 
Piątek, 9 maja, algebra 
O  mój  Boże,  ledwie  mogę  pisać,  ręce  mi  się  tak  strasznie  trzęsą.  Nie  uwierzycie,  co  się  właśnie 
stało... Ja sama nie mogę uwierzyć! Coś WSPANIAŁEGO! Jak to możliwe? Dobre rzeczy NIGDY 
mi się nie przytrafiają. No cóż, poza Michaelem. 
Ale to... To niemal zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. 
A  było  tak:  poszłam  do  sali  od  algebry  bez  żadnych  podejrzeń,  nie  spodziewając  się  niczego. 
Usiadłam sobie na swoim miejscu i zaczęłam wyjmować wczorajszą pracę domową - którą pan G. 
totalnie pomógł mi skończyć - kiedy nagle rozdzwoniła się moja komórka. 
Myśląc, że zaczął się poród - albo że mama znów zemdlała w dziale z lodami - szybko odebrałam. 
Ale to nie była moja mama. To była Grandmere. 
- Mia - powiedziała. - Nie martw się. Wszystkim się zajęłam. 
Przysięgam, nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. A przynajmniej nie od razu. Zapytałam: 
-  Czym? 
Myślałam,  że  mówi  może  o  naszym  sąsiedzie  Verlu  i  jego  skargach  na  hałasy  z  naszego 
mieszkania. Myślałam, że kazała mu ściąć głowę czy coś takiego. 
No cóż, znając Grandmere, to zupełnie możliwe. 
I to dlatego jej następne słowa tak totalnie mnie zaskoczyły. 
-  Chodzi mi o ten twój bal maturalny  - powiedziała. - Rozmawiałam z kimś. I znalazłam miejsce, 
gdzie może się odbyć, mimo strajku. Wszystko już załatwione. 

background image

Siedziałam  osłupiała  przez  minutę,  trzymając  telefon  przy  uchu,  ledwie  rozumiejąc,  co  przed 
chwilą usłyszałam. 
-  Czekaj - powiedziałam. - Co? 
-    Na  litość  boską  -  sarknęła  Grandmere  niecierpliwie.  -  Czy  muszę  się  powtarzać?  Znalazłam 
miejsce, gdzie może się odbyć ta wasza zabawa. 
I wtedy powiedziała mi gdzie. 
Rozłączyłam się, nadal osłupiała. Nie mogłam w to uwierzyć. Przysięgam, nie mogłam uwierzyć. 
Grandmere to zrobiła. 
Och  nie,  nie  uznała  swojej  roli  w  spowodowaniu  najdroższego  strajku  w  historii  Nowego  Jorku. 
Nic podobnego. 
Nie. To było coś ważniejszego. 
Uratowała bal maturalny. Grandmere uratowała bal maturalny Liceum imienia Alberta Einsteina. 
Popatrzyłam na siedzącą przede mną Lane, która od wczoraj nienawidzi mnie jeszcze bardziej niż 
zwykle, bo to przeze mnie odwołano bal maturalny. 
I  wtedy  do  mnie  dotarło.  Grandmere  uratowała  bal  maturalny  dla  LiAE.  Ale  ja mogę  go  jeszcze 
uratować dla siebie. 
Stuknęłam Lane w ramię i powiedziałam: 
-  Słyszałaś? 
Lana odwróciła się i popatrzyła na mnie z obrzydzeniem. 
-  Co miałam słyszeć, dziwaku? - zapytała ostro. 
-  Moja babka znalazła nam inne miejsce, gdzie może się odbyć bal maturalny - powiedziałam. 
I powiedziałam jej gdzie. 
Lana  tylko  gapiła  się  na  mnie  w  kompletnym  szoku.  Naprawdę.  Dosłownie  mowę  jej  odjęło. 
Przytkało  ją.  Zamilkła  na  amen.  Co  nie  zdarzyło  jej  się  nawet  wtedy,  kiedy  rozgniotłam  jej  na 
twarzy loda w rożku. Wtedy miała BARDZO DUŻO do powiedzenia. 
A teraz? Cisza. 
-  Ale jest jeden warunek - ciągnęłam. I powiedziałam jej, co to za warunek. 
Oczywiście, nie był to warunek Grandmere. Nie, warunek wynikał z mojego prywatnego małego 
kombinowania godnego księżniczki Genowii. 
No, ale uczyłam się przecież od mistrzyni. 
-    A  więc  -  powiedziałam  na  koniec,  niemal  przyjaznym  tonem,  jakbyśmy  były  z  Laną 
kumpelkami, a nie zaprzysięgłymi wrogami, jak Alyssa Milano i Źródło w Całym zlu.  - Albo tak, 
albo wcale. 
Lana się nie wahała. Ani przez sekundę. Powiedziała: 
-  Okej. Tylko tyle. „Okej". 
I nagle poczułam się, jakbym była Molly Ringwald. Wcale nie żartuję. 
Nie  umiem  wyjaśnić  nawet  samej  sobie,  czemu  zrobiłam  to,  co  zrobiłam  potem.  Po  prostu  to 
zrobiłam.  To  tak,  jakbym  na  chwilę  została  owładnięta  duchem  innej  dziewczyny,  dziewczyny, 
która potrafi się dogadywać z takimi osobami jak Lana. 
Wyciągnęłam  ręce,  złapałam  Lane  za  głowę,  przyciągnęłam  do  siebie  i  dałam  jej  siarczystego 
całusa, prosto w sam środek czoła. 
-  Fuj, ohyda - powiedziała Lana, szybko się ode mnie odsuwając. - Czyś ty, dziwaku, oszalała? 
Ale mnie było wszystko jedno, że Lana nazwała mnie dziwakiem. Dwa razy z rzędu.  
Bo serce mi śpiewało jak ptaki, które latają wokół głowy Śpiącej Królewny, kiedy pochyla się nad 
studnią życzeń. Powiedziałam: 
-  Nie ruszaj się stąd! 
I zerwałam się z krzesła... 
Ku wielkiej konsternacji pana G., który właśnie wszedł do sali ze swoim dużym kubkiem kawy w 
dłoni. 
-  Mia... - powiedział zaskoczony. - A dokąd ty się wybierasz? Już po drugim dzwonku. 

background image

-    Wracam  za  minutkę,  panie  G.!  -  zawołałam  przez  ramię,  biegnąc  pędem  w  stronę  sali,  gdzie 
Michael ma angielski. 
Nie  musiałam  się  martwić,  że  zrobię  z  siebie  idiotkę  przed  całą  klasą  Michaela,  bo  żadnych 
kolegów Michaela tam nie było ze względu na dzień wagarowicza i tak dalej. Wmaszerowałam do 
jego  klasy  -  po  raz  pierwszy  zrobiłam  coś  takiego,  zazwyczaj,  oczywiście,  to  Michael  odwiedza 
MNIE w mojej sali - i powiedziałam do jego nauczycielki angielskiego: 
-  Przepraszam, pani Weinstein, czy mogę porozmawiać z Michaelem? 
Pani Weinstein - widać było, że się spodziewała luźnego dnia w pracy, bo na biurku miała ostatnie 
„Cosmo" - podniosła głowę znad kącika porad i powiedziała: 
-  Ależ proszę, Mia. 
Więc pochyliłam się nad niesamowicie zdziwionym Michaelem, wśliznęłam się na siedzenie przed 
nim i powiedziałam: 
-    Michael,  pamiętasz,  jak  powiedziałeś, że  poszedłbyś  na  bal  maturalny,  gdyby  chłopcy  z  twojej 
kapeli też się wybierali? 
Michael, jak się zdawało, nie mógł poradzić sobie z faktem, że raz na odmianę JA znalazłam się w 
jego klasie. 
-    A  co  ty  tu  robisz?  -  chciał  wiedzieć.  -  Pan  G.  wie,  że  tu  jesteś?  Znów  ściągniesz  na  siebie 
kłopoty... 
-  Nieważne - powiedziałam. - Odpowiedz mi. Mówiłeś serio, kiedy powiedziałeś, że poszedłbyś na 
bal maturalny, gdyby chłopcy z kapeli też szli? 
-  Chyba tak - odparł Michael. - Ale, Mia, bal jest odwołany, zapomniałaś? 
-  A gdybym ci powiedziała - ciągnęłam tak obojętnie, jakbym opowiadała o pogodzie - że bal się 
odbędzie i że potrzebują kapeli, i że komitet balu wybrał TWOJĄ kapelę? 
Michael tylko gapił się na mnie. 
-  Powiedziałbym... przestań robić mnie w konia. 
-  Ja mówię totalnie serio - poinformowałam go. - I nie robię cię w konia. Och, Michael, PROSZĘ, 
powiedz,  że  się  zgadzasz.  Ja  tak  BARDZO  chcę  pójść  na  ten  bal...Michael  zdziwił  się  jeszcze 
bardziej. 
-  Chcesz? Ale bal maturalny to... to taka głupota. 
-  Ja wiem, że to głupota  - powiedziałam z uczuciem. - Ja to WIEM, Michael. Ale to nie zmienia 
faktu,  że  marzyłam  o  pójściu  na  bal  maturalny,  odkąd  pamiętam,  praktycznie  przez  całe  życie.  I 
naprawdę wierzę, że mogłabym osiągnąć pełną samorealizację, gdybyśmy jutro wieczorem mogli 
pójść razem na ten bal... 
Michael  nadal  wyglądał  tak,  jakby  nie  do  końca  mi  wierzył:  że  jego  kapela  została  naprawdę 
zamówiona na dużą imprezę, że ta impreza to szkolny bal maturalny i że jego dziewczyna właśnie 
przyznała się, że jej wspinaczka po jungowskim drzewie samorealizacji może nabrać tempa, jeśli 
on zgodzi się zabrać ją ze sobą na wyżej wspomniany bal. 
-  Uh - powiedział Michael. - No cóż, okej. Chyba tak. Jeśli tak bardzo ci natym zależy... 
Do  tego  stopnia  zawładnęły  mną  emocje,  że  wyciągnęłam  ręce  i  złapałam  Michaela  za  głowę, 
zupełnie  jak  przedtem  Lane.  I  tak  samo  pociągnęłam  głowę  Michaela  ku  sobie  i  dałam  mu 
wielkiego siarczystego buziaka... tyle że nie w czoło, jak Lanie, a prosto w usta. 
Michael  wydawał  się  bardzo,  ale  to  bardzo  zaskoczony  zwłaszcza  że,  no  wiecie,  zrobiłam  to  na 
oczach pani Weinstein. I prawdopodobnie dlatego zrobił się cały czerwony aż po korzonki włosów 
Kiedy skończyłam go całować, powiedział: 
-  MIA! - takim zduszonym szeptem. 
Ale mnie było wszystko jedno. Byłam tak strasznie szczęśliwa. 
Powiedziałam do zaskoczonej nauczycielki: 
-  Do widzenia, pani Weinstein! 
I wymknęłam się stamtąd, czując się zupełnie tak jak Molly, kiedy Andrew McCarthy podszedł do 
niej na balu maturalnym i wyznał, że ją kocha, chociaż miała na sobie tę paskudną sukienkę. 

background image

A teraz siedzę tutaj - powiedziawszy Lanie, że Skinner Box definitywnie zagra na balu maturalnym 
- i drżę z podniecenia na myśl, jakie mam szczęście. 
Idę  na  bal  maturalny.  Ja,  Mia  Thermopolis,  idę  na  bal  maturalny.  Z  moim  chłopakiem  i  jedyną 
miłością mojego życia, Michaelem Moscovitzem. Michael i ja idziemy razem na ten bal. 
MICHAEL I JA IDZIEMY NA BAL MATURALNY! !!!-!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
BAL MATURALNY! 
 
PRACA DOMOWA 
Algebra: A kogo to obchodzi? Michael i ja idziemy na bal maturalny!!!!! 
Angielski: Bal maturalny!!!! 
Biologia: Idę na bal maturalny!!!!!!! 
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: BAL MATURALNY!!!!!!!!! 
RZ: I co jeszcze? 
Francuski: Vous allez au prommel V.I 
Historia cywilizacji: PIERWSZY ŚWIATOWY BAL  
MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
BAL MATURALNY! 
 
Piątek, 9 maja, 19.00, poddasze 
Naprawdę nie mam czasu na te sprzeczki między mamą a Grandmere. Czy te kobiety nie wiedzą, 
że mam na głowie poważniejsze zmartwienia? JUTRO IDĘ NA BAL MATURALNY ZE SWOIM 
CHŁOPAKIEM. Powinnam porządnie wypocząć i w tej chwili zajmować się namaszczaniem ciała 
wonnymi olejkami, a nie sędziować rozgrywki między osobą w wieku postmenopauzalnym a osobą 
hormonalnie niestabilną. 
DLACZEGO NIE MOŻECIE SIĘ OBIE PRZYMKNĄĆ?! - mam ochotę krzyknąć. 
Ale to, oczywiście, zupełnie nie przystoi księżniczce. 
Chyba założę na uszy słuchawki i spróbuję odciąć się od tego hałasu miksem, który Michael nagrał 
mi na urodzinową imprezę. Może słodkie tony Flaming Lips ukoją moje steranenerwy. 
 
Piątek, 9 maja, 19.02, poddasze 
Nawet Flaming Lips nie zakrzyczą ostrych tonów Grandmere. Przerzucę się na Kelly Osbourne. 
 
Piątek, 9 maja, 19.04, poddasze 
Sukces! Wreszcie słyszę własne myśli. Michael właśnie wysłał mi maila, żeby mi dać znać, że on i 
jego  kapela  będą  pewnie  ćwiczyć  przez  cały  wieczór  przed  swoim  pierwszym  dużym  występem. 
Ale  FACET  zupełnie  spokojnie  może  się  pojawić  na  balu  maturalnym  z  ciemnymi  kręgami  pod 
oczyma (popatrzcie na tego gościa, który poszedł do dyskoteki Time Zonę z Melissą Joan Hart w 
To  mnie  kręci).  Tylko  DZIEWCZYNA  ma  obowiązek  wyglądać  świeżo  niczym  płatek  róży  i 
słodko jak pierwiosnek. 
Faceci z zespołu nie są specjalnie zachwyceni tym całym graniem na balu maturalnym. W gruncie 
rzeczy  dotarły  do  mnie  plotki,  jakoby  Trevor  powiedział  nawet:  „Och,  człowieku,  a  nie 
moglibyśmy zamiast tego po prostu wsadzić sobie widelcy w oczy?" 
Ale Michael mówi, że impreza to impreza i że żebrak nie może wybierać. 
Michael tak podpisał swojego maila: 
Do zobaczenia jutro wieczorem. Całuję, M. 
Jutro  wieczorem.  Och,  tak,  jutro  wieczorem,  mój  ukochany,  wejdę  do  sali  balowej  u  twojego 
ramienia i poczuję na sobie zazdrosne oczy wszystkich koleżanek. No cóż, tylko Lany, bo to jedyna 
pierwszoklasistka poza mną, która idzie na bal. Poza Shameeką. Tylko że ona nigdy by na mnie nie 
patrzyła z zazdrością, bo jest moją przyjaciółką. 

background image

Och, i poza Tiną. Bo okazuje się, że Tina też idzie na bal. Borys jest przecież w kapeli Michaela, a 
skoro on tam będzie, to wolno mu przyprowadzić ze sobą osobę towarzyszącą, a on wybrał Tinę, 
bo jak to ujął dzisiaj podczas lunchu: 
- Jest ona moją muzą i jedynym powodem, dla którego żyję. 
Ach,  jak  zachwycona  była  Tina,  słysząc  te  słowa  z  ust  swego  nowego  ukochanego!  Przysięgam, 
omal  się  nie  zakrztusiła  jogurtem.  Promieniała,  patrząc  przez  stół  na  Borysa  i  chociaż  nigdy  nie 
sądziłam, że napiszę te słowa, przysięgam, mówię prawdę: 
Borys wyglądał niemal przystojnie, kiedy tak grzał się w cieple jej uczucia.Poważnie. Nawet jego 
cofnięty zgryz nie rzucał się już tak w oczy. A klatka piersiowa jakoś tak mu się wypięła. 
Albo to, albo ostatnio zaczął ćwiczyć na siłowni. 
AAA! Telefon! Och, proszę, Boże, niech to będzie mój tata i niech powie, że strajk się skończył i 
że wysyła do nas limuzynę po Grandmere... 
 
Piątek, 9 maja, 19.10 
To  nie  był  mój  tata.  To  był  Michael  z  pytaniem,  czy  zgadzam  się  z  wyborem  piosenek,  jakie 
Skinner  Box  zaplanował  na  jutro.  Jest  tam  mnóstwo  starych  przebojów  na  bale  maturalne,  na 
przykład  Moldy  Peaches  Who's  Got  the  Crack  i  Switchblade  Kittens  Al  Cheerleaders  Die,  poza 
nieco ryzykow-niejszymi utworami, jak Mary Kay Jill Sobule i Cali the Doctor Sleater-Kinney. Nie 
wspominając o autorskich utworach Skinner Box, na przykład Chłopak z kamieniem w ręku albo  
Księżniczka mego serca. 
Kusiło  mnie,  żeby  zasugerować  Michaelowi  zastąpienie  Chłopaka  z  kamieniem  czymś  mniej 
kontrowersyjnym, na przykład 
Kiedy się skończy Sugar Ray albo She bangs Rickiego Martina, ale powiedział, że prędzej pokaże 
się  na  środku  Times  Sąuare  ubrany  wyłącznie  w  kowbojski  kapelusz  (och,  jak  ja bym  to  chciała 
zobaczyć!). Więc zasugerowałam jeszcze kilka starych szkolnych przebojów. 
A wtedy Michael spytał: 
-  A co to za krzyki w tle? 
-  Och - powiedziałam lekko. - To tylko Grandmere i moja mama się kłócą.  
Grandmere  upiera  się,  że  mama  powinna  jej  pozwolić  palić  na  poddaszu,  ale mama  mówi,  że  to 
szkodzi  mnie  i  dziecku.  Grandmere  właśnie  oskarżyła  mamę,  że  jest  faszystką.  Mówi,  że  kiedy 
przyjmowała  na  herbacie  Hitlera  i  Mussoliniego  w  swoim  pałacu  w  środku  drugiej  wojny 
światowej, obaj pozwalali jej palić, a jeśli palenie służyło im, to może równie dobrze służyć mojej 
mamie. 
-  Mia - powiedział Michael. - Ty wiesz, ile twoja babka ma lat, prawda? 
-  Taa - odparłam, aż za dobrze pamiętając urodziny Grandmere: upierała się, żebym wróciła z nią 
do  Genowii  na  obchody,  tyle  że  ja  miałam  egzaminy  semestralne  (DZIĘKI  BOGU!),  więc  nie 
mogłam pojechać. I niech wam się nie wydaje, że  się nie nasłuchałam na ten temat ad nauseam, 
czyli aż do mdłości, przez następne tygodnie. 
-  No cóż, Mia - powiedział Michael. - Ja wiem, matematyka to nie jest twój najmocniejszy punkt, 
ale wiesz, że twoja babka była małym dzieckiem w czasie drugiej wojny światowej, prawda? Więc 
nie  mogła  przyjmować  Hitlera  i  Mussoliniego  na  herbacie  w  pałacu  książąt  Genowii,  bo  jeszcze 
tam nie mieszkała, no, chyba że wyszła za twojego dziadka, kiedy miała jakieś dziewięć lat. 
 
Zamilkłam,  bo  kompletnie  mnie  zatkało.  Mieści  wam  się  w  głowie?  Moja  własna  babka  PRZEZ 
CAŁE MOJE ŻYCIE mnie oszukiwała! Grandmere wiecznie mi opowiada, jak to uratowała pałac 
przed  zbombardowaniem  przez  nazistowskie  hordy,  bo  zaprosiła  Hitlera  na  zupę  czy  coś.  Przez 
cały  ten  czas  myślałam,  jaka  była  dzielna  i  jaką  była  dobrą  dyplomatką,  skoro  powstrzymała 
poważne represje wobec Genowii za pomocą ZUPY i swojego czarującego (no cóż, może wtedy) 
uśmiechu. 
A TERAZ SIĘ DOWIADUJĘ, ŻE TO NAWET NIE BYŁA PRAWDA????????????????????? 
O mój Boże. Jest niezła. NAPRAWDĘ niezła. 

background image

Chociaż - i nigdy nie myślałam, że to powiem - trochę ciężko mi się na nią wściekać. Bo... no cóż. 
Uratowała bal maturalny. 
 
Piątek, 9 maja, 19.30 
Przed  chwilą  dzwoniła  Tina.  Dostaje  kota  z  radości,  że  idzie  na  bal.  Mówi,  że  to  jak  spełnione 
marzenie. Faktycznie, nie mogłaby tego lepiej ująć. Zapytała mnie, jakim cudem, moim zdaniem, 
trafiło nam się takie szczęście. 
Powiedziałam jej: bo jesteśmy obie dobrymi kobietami o czystych sercach. 
 
Piątek, 9 maja, 20.00 
O mój Boże, nigdy nie myślałam, że będę to musiała powiedzieć, ale: biedna Lilly. Biedna, biedna 
Lilly. 
Właśnie odkryła, że Borys zabiera Tinę na bal maturalny. Podsłuchała rozmowę Michaela ze mną 
parę minut temu. Lilly teraz wisi na linii i rozmawia ze mną, choć ledwie może mówić, bo z trudem 
powstrzymuje łzy. 
- M-mia... - krztusi się co chwila. - C-co ja takiego z-zrobi-łam? 
No cóż, bardzo łatwo wyjaśnić, co zrobiła Lilly: zrujnowała sobie życie, ot i wszystko. 
Ale oczywiście nie mogę jej tego powiedzieć. 
Więc cierpliwie tłumaczę, że kobiecie mężczyzna potrzebny jest jak rybce rower, a poza tym znów 
nauczy  się  kochać,  ple  ple  ple.  W  gruncie  rzeczy  te  same  bzdury,  które  Lilly  i  ja  wmawiałyśmy 
Tinie, kiedy rzucił ją Dave Farouą El-Abar. 
Tyle że, naturalnie, Borys nie rzucił Lilly - to ONA go rzuciła. 
O tym jednak nie mogę Lilly przypominać, bo to byłoby kopanie leżącego. 
Trochę trudno jest walczyć z osobistym kryzysem Lilly, kiedy: 
a)  sama czuję się taka szczęśliwa i 
b)  mama i Grandmere nadal się użerają w tle. 
Właśnie  musiałam  przeprosić  Lilly  na  moment  i  odłożyć  słuchawkę  na  bok.  Potem  poszłam  do 
salonu i wrzasnęłam: 
-  Grandmere, na litość boską, czy mogłabyś zadzwonić do Les Hautes Manger i poprosić ich, żeby 
znów  zatrudnili  Jangbu,  żebyś  mogła  wrócić  do  swojego  apartamentu  w  Plaża  i  zostawić  nas 
wszystkich w spokoju? 
Ale pan Gianini, który siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, powiedział: 
-  Chyba trzeba czegoś  więcej niż odzyskanie pracy przez młodego pana Panasę, żeby  zakończyć 
ten strajk, Mia. 
Muszę  powiedzieć,  że  bardzo  przykro  mi  to  słyszeć.  Bo  niczego  nie  mogę  znaleźć  we  własnym 
pokoju, w związku z tym, że wszędzie leżą porozrzucane rzeczy Grandmere. To trochę szokujące, 
sięgnąć do własnej szuflady po majtki z królową  Amidalą i znaleźć tam CZARNE JEDWABNE, 
OZDOBIONE KORONKĄ STRINGI, które nosi Grandmere. 
Moja  BABKA  ma  seksowniejszą  bieliznę  niż  ja.  To  naprawdę  nienormalne.  I  pewnie  przez  lata 
będę się musiała z tego powodu poddawać terapii. 
Ale wygląda na to, że nikt się nie przejmuje zdrowiem psychicznym dzieci, prawda? 
No więc kiedy wróciłam do swojego pokoju i wzięłam do ręki słuchawkę, Lilly nadal mówiła coś 
na temat Borysa. Naprawdę. Zupełnie jakby do niej nie dotarło, że na chwilę odeszłam. 
-  ...ale ja po prostu nigdy nie doceniałam tego, co nas łączyło, dopóki to nie zniknęło - mówiła. 
-  Yhm - powiedziałam. 
-  A teraz zestarzeję się i umrę jako stara panna z jakimiś kotami czy coś. W zasadzie nie widzę w 
tym nic złego, bo ja oczywiście nie potrzebuję mężczyzny, żeby się spełnić jako istota ludzka, ale i 
tak zawsze sobie wyobrażałam, że przynajmniej zamieszka u mnie mój kochanek... 
-  Yhm - mówię. Dopiero teraz zauważyłam, ku swojej wielkiej irytacji, że Rommel zdecydował się 
wykorzystać  mój  plecak  jako  swoje  osobiste  legowisko.  I  że  Grandmere  z  dużą  dozą  fantazji 
zarzuciła swoją maseczkę do spania na jeden z moich globusów z Królewną Śnieżką. 

background image

-    I  wiem,  że  traktowałam  go  jak  coś  oczywistego  i  nigdy  nawet  nie  pozwoliłam  mu  dojść  do 
drugiej bazy, ale poważnie, on chyba nie sądzi, że TINA mu na to pozwoli, prawda? To znaczy, 
ona  jest  absolutnie  taką  dziewczyną,  która  zażąda  co  najmniej  oświadczyn,  zanim  pozwoli  mu 
ZAJRZEĆ pod bluzkę... 
UUU. Ta rozmowa nagle zaczęła się robić szalenie interesująca. 
-  Naprawdę? Ty i Borys nigdy nie doszliście do drugiej bazy? 
-  No cóż, jakoś się nie złożyło - mówi Lilly bardzo smutnym głosem. 
-  A ty i Jangbu? 
Cisza w słuchawce. Ale cisza PEŁNA POCZUCIA WINY, słyszę to wyraźnie. 
Ale  i  tak  dobrze  wiedzieć,  że  ona  i  Borys  nigdy  nie  dotarli  do  żadnych  frontalnych  działań  w 
rejonie  klatki  piersiowej.  Tina  się  na  pewno  ucieszy...  To  znaczy,  jak  tylko  uda  mi  się  skończyć 
rozmowę z Lilly i do niej zadzwonić. 
Ciekawe,  czy  jutro  wieczorem  ja  i  Michael  dotrzemy  do  drugiej  bazy...  Przecież  będę  miała  na 
sobie moją pierwszą sukienkę bez ramiączek. 
No i to jest, mimo wszystko, BAL MATURALNY. 
 
Sobota, 10 maja, 7.00 
Można  by  pomyśleć,  że  KSIĘŻNICZKA  będzie  się  mogła  wyspać  w  dniu  swojego  pierwszego 
BALU MATURALNEGO. 
ALE, OCZYWIŚCIE, NIE. 
Zamiast obudzić się przy dźwiękach ptasich treli, jak księżniczki z książek, obudziłam się, słysząc, 
jak Rommel skamle, bo Gruby Louie sprał go na kwaśne jabłko za dobieranie się do jego miseczki. 
Mam  poważne  kłopoty  ze  zdobyciem  się  na  szczere  współczucie  dla  Rommla.  Mimo  wszystko, 
gdyby nie jego zachowanie w dniu moich urodzin, nie mielibyśmy teraz tych kłopotów. 
Chociaż trudno twierdzić, że Rommel w ogóle mógłby inaczej się zachować. Przecież nie PROSIŁ 
Grandmere, żeby go zabrała na moją urodzinową kolację. A teraz, po przemieszkaniu z nim przez  
kilka dni, jest dla mnie jasne, że Rommel, bardziej niż którakolwiek ze znanych mi osób, cierpi na 
zespół Aspergera. 
O Boże, słyszę, że Meduza Gorgona już wstaje... 
Może,  jeśli  złapię  moją  sukienkę  na  bal  i  wybiegnę  z  domu  już  teraz,  uda  mi  się  zaszyć  w 
śródmieściu u Tiny i przygotować na Wielki Wieczór w relatywnej prywatności jej mieszkania... 
O  mój  Boże.  Dokładnie.  DOKŁADNIE  tak  zrobię!  Dlaczego  nie  pomyślałam  o  tym  wcześniej? 
Przykro mi, że znów zostawię mamę i pana G. na cały dzień z Grandmere, ale czy ja mam wybór? 
TO JEST BAL MATURALNY!!!!!!!! 
Jeśli kiedykolwiek sytuacja wymagała ostatecznych środków, to właśnie teraz. 
 
Sobota, 10 maja, 14.00 
No  cóż,  udało  mi  się.  Uciekłam  z  tego  nawiedzonego  domu.  Tina  i  ja  siedzimy  sobie  teraz 
bezpiecznie  zamknięte  w  jej  pokoju,  i  oczyszczamy  sobie  pory  twarzy  maseczkami  błotnymi  na 
ciepło. Dopiero co dałyśmy sobie zrobić paznokcie w Miz Nail na rogu (no cóż, mnie się tylko w 
zasadzie wycięło skórki, bo tak na dobrą sprawę w ogóle nie mam paznokci), a za chwilę przyjdzie 
fryzjerka, pani Hakim Baby, uczesać nas na bal. 
Tak powinno się spędzać dzień swojego balu maturalnego, szykując się, a nie słuchając, jak twoja 
matka i babka kłócą się o to, która wypiła resztkę pedialyte (jak się okazuje, Grandmere lubi to z 
odrobiną wódki). 
Oczywiście, czuję się paskudnie, że moja matka nie może ze mną dzielić tego bardzo ważnego dla 
mojego procesu dojrzewania do roli kobiety dnia. Ale mama ma teraz poważniejsze problemy. Na 
przykład donoszenie ciąży. I robienie ćwiczeń oddechowych, żeby się powstrzymać przed zabiciem 
Grandmere. 
Raporty z negocjacji strajkowych nie są pocieszające. Ostatnim razem, kiedy włączyłam New York 
One,  burmistrz  namawiał  wszystkich  nowojorczyków,  żeby  zrobili  sobie  zapasy  spożywcze,  na 

background image

przykład  pieczywo  i  mleko,  bo  nie  będziemy  już  mogli  liczyć  na  nasze  chińskie  restauracje  i 
pizzerie. 
Doprawdy, nie wiem, co zrobią pan G., mama i Grandmere bez dostaw z Number One Noodle Son. 
Niech lepiej pójdą po rozum do głowy i kupią jakieś gotowe dania w Jefferson Market... 
Zresztą, nie moje zmartwienie. Nie dzisiaj. Bo dzisiaj jedyna rzecz, którą zamierzam się martwić, 
to mój piękny wygląd na balu. 
Bo  dzisiaj  jestem  jak  każda  inna  dziewczyna  w  dniu,  w  którym  wybiera  się  na  bal  maturalny. 
Dzisiaj jestem... 
KRÓLOWĄ BALU!!!!!!!!!! 
 
Sobota, 10 maja, 20.00, w limuzynie w drodze na bal 
O mój Boże, jestem taka podekscytowana, że nie mogę sobie znaleźć miejsca. Tina i ja wyglądamy 
REWELACYJNIE. Kiedy chłopcy nas zobaczą - spotykamy się już na miejscu, bo musieli tam być 
wcześniej i ustawić sprzęt - dostaną ŚWIRA.  
Oczywiście,  trochę  to  męczące,  że  Tina  i  ja,  zamiast  mieć  na  ręku  śliczne  maleńkie  torebeczki 
wysadzane koralikami, musimy ze sobą ciągnąć dwóch ochroniarzy. Poważnie. Nigdy się o tym nie 
wspomina  w  wydaniu  „Seventeen"  poświęconym  balom  maturalnym.  No  wiecie:  Najmodniejsze 
akcesoria - twój ochroniarz. 
Powinniście byli posłuchać, jak Lars i Wahim marudzili, że muszą wbić się w smokingi.Ale ja im 
wtedy powiedziałam, że na balu będzie mademoiselle Klein i że wiem z całą pewnością, że będzie 
miała  na  sobie  sukienkę  z  rozcięciem  do  uda.  Jak  się  zdaje,  to  przeważyło  szalę  i  nawet  nie 
narzekali,  kiedy  Tina  i  ja  przypięłyśmy  im  pasujące  do  siebie  butonierki.  Wyglądali  razem  tak 
ślicznie... Prawie jak iluzjoniści Siegfried i Roy. Pomijając kilka drobiazgów, rzecz jasna. 
Nie wspominałam, że pan Wheeton też tam będzie... Ani że, w gruncie rzeczy, przyjdzie RAZEM z 
mademoiselle Klein. Jakoś tak mi się wydawało, że nie przyjmą zbyt dobrze tej informacji. 
O  mój  Boże,  tak  się  denerwuję,  że  się  naprawdę  POCĘ.  Mówię  wam,  piętnastka  okazuje  się 
NAJLEPSZYM  wiekiem. No bo już mi się udało zagrać w moją pierwszą grę w  siedem minut w 
niebie ORAZ jadę na swój pierwszy bal maturalny... 
Naprawdę jestem najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. 
O kurczę. JESTEŚMY NA MIEJSCU!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
 
Sobota, 10 maja, 21.00, taras widokowy Empire State Building 
Nigdy nie myślałam, że to powiem, ale Grandmere jest super 
Poważnie. TAK BARDZO się cieszę, że przywlokła Rommla na moją kolację urodzinową i że on 
jej  uciekł,  i  że  Jangbu  Panasa  się  o  niego  potknął,  i  że  Lilly  zaangażowała  się  w  jego  sprawę  i 
doprowadziła do strajku pracowników  
hoteli i restauracji oraz bagażowych w całym mieście. 
Bo gdyby tego nie zrobiła, balu maturalnego nigdy by nie odwołano i bez przeszkód odbyłby się w 
???????,  zamiast  na  tarasie  widokowym  Empire  State  Building  -  co  zawdzięczamy  wyłącznie 
Grandmere, która z właścicielem jest po imieniu - i Michael nadal by odmawiał pójścia na bal, a ja, 
zamiast stać pod rozgwieżdżonym niebem w mojej totalnie świetnej różowej sukience w kolorze 
pierścionka Jennifer Lopez i słuchać, jak gra KAPELA MOJEGO FACETA, tkwiłabym w domu i 
gadała z przyjaciółmi na ICQ. 
Więc kiedy wpatruję się w migoczące światełka Manhattanu, mogę powiedzieć tylko jedno: 
Dziękuję, Grandmere. Dzięki za to, że jesteś taką kompletną wariatką. Bo bez ciebie moje marzenie 
o wyjściu na bal maturalny u boku mojej jedynej miłości nigdy by się nie spełniło. Trochę słabo, że 
nie możemy ze sobą tańczyć, bo muzyka jest tylko wtedy, kiedy gra Skinner Box. 
Ale przed chwilą kapela zrobiła sobie przerwę i Michael przyniósł mi szklaneczkę ponczu (różowa 
lemoniada ze spritem... Josh chciał ją nieco wzmocnić, ale Wahim totalnie go na tym przyłapał i 
zagroził  mu  swoim  nunczaku)  i  podeszliśmy  do  teleskopów,  i  staliśmy  tam,  obejmując  się 

background image

ramionami, spoglądając na rzekę Hudson, prześlizgującą się niczym połyskliwy wąż w poświacie 
księżyca, i... 
No cóż, nie jestem pewna, ale chyba dotarliśmy do drugiej bazy. 
Nie  jestem  pewna,  bo  nie  wiem,  czy  to  się  liczy,  kiedy  facet  dotyka  cię  PRZEZ  stanik.  Będę 
musiała skonsultować się w tej sprawie z Tiną, ale wydaje mi się, że ręka MUSI trafić POD stanik, 
żeby się liczyło. 
Ale nie było szansy, żeby Michael zdołał wsunąć rękę pod MÓJ stanik, bo mam na sobie jeden z 
tych staników bez ramią-czek, które są tak obcisłe, że wydaje ci się, jakbyś miała biust owinięty 
bandażem elastycznym. 
Ale próbował. No, tego akurat jestem zupełnie pewna. 
Teraz nie ma wątpliwości, że jestem już kobietą. Kobietą w każdym znaczeniu tego słowa. 
No cóż, prawie. Być może powinnam iść do damskiej łazienki i zdjąć ten głupi stanik, żeby przy 
następnej próbie mógł w ogóle coś poczuć... 
O  mój  Boże,  dzwoni  czyjaś  komórka.  Co  za  obciach!  I  to  w  dodatku  w  połowie  Chłopaka  z 
kamieniem. Można by oczekiwać, że ludzie okażą trochę szacunku dla kapeli i wyłączą te... 
O mój Boże. To MOJA komórka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
 
Niedziela, 11 maja, 1.00, oddział położniczy szpitala Sł. Vincent's 
O... mój... Boże. Nie mieści mi się to w głowie. Naprawdę. Dziś  wieczorem nie tylko stałam się 
kobietą (prawie), ale zostałam też starszą siostrą. 
Tak właśnie. O 00.01 czasu wschodnioatlantyckiego stałam się dumną starszą  
siostrą Rocky'ego Thermopolis-Gianiniego. 
Urodził  się  pięć  tygodni  za  wcześnie,  więc  ważył  tylko  dwa  i  pół  kilo.  Ale  Rocky,  jak  jego 
imiennik  (mama  chyba  była  za  słaba,  żeby  nadal  się  wykłócać  o  Sartre'a.  Cieszę  się.  Sartre  to 
byłoby kiepskie imię. Dzieciak wiecznie by obrywał, jestem pewna, gdyby miał na imię Sartre) to 
dzielny  wojownik,  i  będzie  najpierw  musiał  spędzić  tylko  trochę  czasu  w  inkubatorze,  żeby 
„przybrać na wadze i podrosnąć".  
Uważa się jednak, że i matka, i przyszły oprawca z chromosomem Y mają się dobrze... 
Chociaż  nie  mogę  tego  samego  powiedzieć  o  jego  przyszywanej  babce.  Grandmere  osunęła  się 
obok mnie na oparcie krzesła. Wydaje mi się, że na wpół śpi, bo lekko pochrapuje. Dzięki Bogu, że 
nie ma tu nikogo, kto by to usłyszał. No cóż, to znaczy - nikogo poza panem G., Larsem, Hansem, 
moim tatą, Ronnie (naszą sąsiadką z mieszkania obok), Verlem naszym sąsiadem z mieszkania pod 
nami, Michaelem, Lilly i mną. 
Ale  Grandmere ma chyba prawo być zmęczona. Według bardzo skąpo udzielanych zeznań mojej 
mamy, gdyby nie Grandmere, mały Rocky urodziłby się może tam, na poddaszu... I to bez pomocy 
położnej.  A  ponieważ  urodził  się  tak  szybko  i  potrzebował  tlenu,  zanim  płuca  mu  zaczęły  same 
pracować, to by była katastrofa! 
Ponieważ ja jednak byłam poza domem na balu, a pan G. wyszedł na chwilę „kupić w delikatesach 
parę  kuponów  Lotto"  (czytaj:  musiał  uciec  stamtąd  na  kilka  minut,  nie  mogąc  już  znieść  tych 
niekończących się sprzeczek), tylko Grandmere była w pobliżu, kiedy mamie nagle odeszły wody. 
(Dzięki Bogu, że w łazience, a nie na tapczanie z japońskim materacem. Bo gdzie ja bym dzisiaj 
spała????). 
-  Nie teraz!  - Grandmere usłyszała jęk mojej matki z toalety.  - O mój Boże, nie teraz! Jeszcze za 
wcześnie! 
Grandmere, myśląc, że mama mówi o strajku, żeby  się broń Boże  za szybko nie  skończył, bo to 
oznaczałoby,  że  zostanie  pozbawiona  uroczego  towarzystwa  księżnej  wdowy  z  Genowii, 
oczywiście  wpadła  do  pokoju  mamy...Żeby  się  przekonać,  że  mama  mówiła  o  czymś  zupełnie 
innym.Grandmere  podobno  nawet  się  nie  zastanawiała,  co  ma  robić.  Po  prostu  wybiegła  z 
poddasza, wrzeszcząc: 
-  Taksówka! Taksówka! Niech ktoś mi sprowadzi taksówkę! 
Nawet nie słuchała żałosnych nawoływań mojej mamy: 

background image

-  Położna! Nie taksówka! Zadzwońcie po moją położną! Na szczęście nasza sąsiadka z mieszkania 
obok, Ronnie, byław domu - jak na nią w sobotni wieczór, rzadkość, bo nasza Ronnie to skończona 
femmefatale.  Ale  właśnie  dochodziła  do  siebie  po  paskudnej  grypie  i  postanowiła  ten  jeden  raz 
posiedzieć w domu. Wyjrzała na korytarz i zapytała: 
-  Czy ja mogę pani w czymś pomóc? Na co moja babka podobno odparła: 
-    Helen  rodzi  i  potrzebna  nam  taksówka!  I  proszę  się  do  mnie  zwracać  Wasza  Książęca  Mość, 
szanowna pani! 
Kiedy Ronnie zbiegła na dół zatrzymać taksówkę, Grandmere wpadła z powrotem do mieszkania, 
złapała mamę i powiedziała: 
-  Dalej, Helen, idziemy. 
Na co podobno moja mama powiedziała: 
-  Ale ja nie mogę teraz rodzić dziecka! Jest jeszcze za wcześnie! Klarysso, zatrzymaj to. Zatrzymaj 
to! 
-  Mogę komenderować Królewskimi Siłami Lotniczymi Genowii - odparła rzekomo Grandmere. - 
Oraz Genowiańskiej Marynarki Wojennej. Ale jedyna rzecz na świecie, nad którą nie mam żadnej 
kontroli, Helen, to twoja macica. A teraz zbieramy się. 
Całe to zamieszanie oczywiście wystarczyło, żeby obudzić naszego sąsiada z dołu, Verla. Wyleciał 
biegiem  ze  swojego  apartamentu,  sądząc,  że  pewnie  wylądował  wreszcie  statek  matka  z  istotami 
pozaziemskimi...  I  natknął  się  na  schodzącą  z  trudem  ze  schodów  matkę,  owszem,  ale  istoty 
ludzkiej. 
Zanim  więc  Grandmere  zdołała  sprowadzić  mamę  na  dół  z  trzeciego  piętra,  Ronnie  zatrzymała 
taksówkę, a pan G. pędem przybiegł od strony delikatesów... 
Wszyscy,  łącznie  z  Verlem,  władowali  się  do  jednej  taksówki  (chociaż  zarządzenie  władz 
miejskich  mówi,  że  tylko  cztery  osoby  mają  prawo  wsiąść  do  jednej  taksówki  -  co  najwyraźniej 
taksówkarz  im  wytknął,  ale  wtedy  Grandmere  odparła:  „Czy  pan  wie,  kim  ja  jestem,  młody 
człowieku? Jestem księżną wdową z Genowii i osobą odpowiedzialną za obecny strajk, a jeśli nie 
będziesz dokładnie wykonywał moich poleceń, CIEBIE też wyrzucę z pracy!") i pojechali pędem 
do szpitala St. Vincent's, gdzie znaleźliśmy ich Lars, Michael i ja (na oddziale położniczym - minus 
moją mamę i pana G., oczywiście, bo oni byli na porodówce), a potem czekaliśmy w napięciu, aż 
nam dadzą znać, czy mama i dziecko mają się dobrze. 
Tata i Hans dołączyli do nas chwilę potem (zadzwoniłam do niego), a Lilly pojawiła się zaraz po 
nich (Tina najwyraźniej zadzwoniła do niej z balu, pewnie jej współczując, że siedzi sama w domu) 
i w dziewięć osób (dziesięć, jeśli liczyć taksówkarza, który kręcił się koło nas, dopytując, czy ktoś 
mu  zapłaci  za  uszkodzone  szpilkami  Ronnie  maty  podłogowe,  aż  tata  rzucił  mu  banknot 
studolarowy, który taksiarz złapał i spłynął) siedzieliśmy tam, wpatrując się w zegar  - ja w mojej 
różowej  sukience,  a  Lars  i  Michael  w  smokingach.  Jesteśmy  zdecydowanie  najlepiej  ubranymi 
osobami w St. Vincent's. 
Jeśli nawet miałam przedtem jakieś resztki paznokci, to teraz już ich z pewnością nie mam. To były 
BARDZO  nerwowe  dwie  godziny,  zanim  lekarz  wreszcie  wyszedł  i  powiedział  z  takim 
szczęśliwym wyrazem twarzy: 
- To chłopiec! 
Chłopiec!  Braciszek!  Przyznaję,  że  przez  króciuteńką  chwilę  byłam  trochę  rozczarowana.  Tak 
bardzo cieszyłam się na siostrzyczkę! Siostrzyczkę, z którą mogłabym dzielić się różnymi rzeczami 
-  na  przykład  tym,  że  dzisiaj,  podczas  balu  maturalnego,  dotarłam  do  drugiej  bazy  ze  swoim 
chłopakiem. Siostrzyczkę, dla której mogłabym kupować te kiczowate plakietki, wiecie, w rodzaju: 
„Bóg  stworzył  nas  siostrami,  ale  życie  zrobiło  z  nas  przyjaciółki".  Siostrzyczkę,  której  lalkami 
Barbie nadal mogłabym się bawić i nikt nie mógłby mi zarzucić, że jestem dziecinna, bo to byłyby 
JEJ lalki Barbie, a ja bawiłabym się z NIĄ. 
Ale  wtedy  pomyślałam  sobie  o  wszystkich  tych  rzeczach,  które  mogłabym  robić  z  młodszym 
braciszkiem... No, wiecie, na przykład kazać mu stać w kolejce po bilety na Gwiezdne Wojny, na 
co nie dałaby się namówić żadna dziewczynka z odrobiną oleju w głowie. Rzucać kamieniami w te 

background image

paskudne łabędzie na trawniku pałacowym w Genowii. Podbierać mu komiksy ze Spider Manem. 
Wychować go na idealnego faceta dla jakiejś szczęściary w przyszłości, jak w piosence Liz Phair  
Whip-Smart. 
I nagle pomysł posiadania brata przestał mi się wydawać taki okropny. 
A potem pan G. wyszedł na niepewnych nogach z porodówki, a łzy płynęły mu ciurkiem z każdej 
strony koziej bródki, i jąkał się niczym takie małpki, rezusy, które pokazywali na Discovery, plotąc 
coś o swoim „synu" i zrozumiałam... Nagle zrozumiałam... Że to bardzo dobrze, że mama urodziła 
chłopca...  Chłopca  o  imieniu  Rocky  -  nazwanego  tak  po  człowieku,  który  jak  się  nad  tym 
zastanowić, z wielkim szacunkiem i wrażliwością odnosił się do kobiet. Po prostu wiedziałam, że 
moja mama i ja zostałyśmy w jakiś cudowny sposób wybrane do tego zadania. Że wspólnie, moja 
mama  i  ja,  wychowamy  najświetniejszego,  zupełnie  nieseksistowskiego,  nieszowinistycznego, 
kochającego  Barbie  ORAZ  Spider-Mana,  miłego,  zabawnego,  wysportowanego  (ale  nie  kafara), 
wrażliwego (ale nie mazgaja), trafiającego do drugiej bazy, niezostawiającego podniesionej klapy 
w toalecie faceta, jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi. 
Krótko mówiąc, zrobimy z Rocky'ego... 
Michaela. 
Tyle że niniejszym przysięgam uroczyście na wszystko, co dla mnie święte - Grubego Louie, Buffy 
i  poczciwy  lud  Genowii,  w  tej  właśnie  kolejności  -  że  kiedy  Rocky  będzie  duży  i  zacznie  się 
wybierać na własny bal maturalny, NIE BĘDZIE uważał, że to głupota. Już ja o to zadbam. 
 
Niedziela, 11 maja, 15.00, poddasze 
No  i  po  wszystkim.  Strajk  został  oficjalnie  zakończony.  Grandmere  spakowała  swoje  rzeczy  i 
wróciła  do  Plaża.  Zaproponowała,  że  zostanie,  dopóki  Rocky  nie  przyjedzie  do  domu,  żeby 
„pomóc" mamie i panu G, aż dojdą ze wszystkim do ładu. Wydawało mi się, że pan G. strasznie 
szybko odparł: 
-  Hm, dziękuję ci serdecznie za tę propozycję, Klarysso, ale nie trzeba. 
Muszę  przyznać,  że  się  cieszę.  Grandmere  tylko  przeszkadzałaby  w  moim  planie  wychowania 
Rocky'ego na idealnego chłopaka. Na przykład na pewno mówiłaby do  
niego takie rzeczy jak: 
-  Ciu, ciu, ciu, mój ty duży mężczyzno! Ti, ti, ti, mój wielgaśny chłopcyku! 
Poważnie. Nie spodziewałabym się tego po Grandmere, ale kiedy w końcu udało nam się zobaczyć 
Rocky'ego  w  jego  małym  inkubatorze  wczoraj  wieczorem,  dokładnie  takie  rzeczy  wygadywała, 
tyle że po francusku. Niedobrze się robiło. 
Chyba rozumiem, czemu tata ma tyle problemów z tworzeniem stałych związków z kobietami. 
W  każdym  razie,  restauratorzy  wreszcie  zgodzili  się  na  żądania  kelnerów.  Będą  teraz  dostawali 
świadczenia socjalne, będą mogli brać zwolnienia lekarskie i płatne urlopy. No cóż, wszyscy poza 
Jangbu, oczywiście. Ten wziął pieniądze za historię swojego życia i zwiał z powrotem do Tybetu. 
Chyba  miejskie  życie  nie  odpowiadało  mu  tak  bardzo.  Poza  tym  wszystkie  te  pieniądze 
zabezpieczą jego rodzinę na całe życie  - wystarczą chyba na pałacową rezydencję. Tu w Nowym 
Jorku ledwie starczyłoby mu na marną kawalerkę w kiepskiej dzielnicy. 
Lilly  chyba  już  się  uporała  z  rozczarowaniem,  że  nie  poszła  na  bal  maturalny.  Tina  złożyła  jej 
pełny raport - o tym, jak 
Michael bez ceremonii porzucił resztę kapeli, żeby odwieźć mnie do szpitala, a Borys przejął gitarę 
prowadzącą, chociaż nigdy w życiu nie grał przedtem na gitarze. 
Ale,  oczywiście,  skoro  Borys  jest  muzycznym  geniuszem,  nie  ma  takiego  instrumentu 
muzycznego,  na  którym  nie  mógłby  z  miejsca  zagrać...  No,  może  poza  akordeonem. Tina  mówi, 
żepo naszym wyjściu na jakiś czas zapanował chaos, bo  
Josh i jego niektórzy kumple zaczęli się przechylać przez barierkę tarasu i sprawdzać, czy uda im 
się trafić śliną w kogoś na dole. Pan Wheeton jednak ich na tym przyłapał i zapowiedział, że będą 
siedzieć  za  karę  po  szkole.  A  Lana  podobno  rozpłakała  się  i  powiedziała  Joshowi,  że  zrujnował 

background image

najpiękniejszy wieczór jej życia i że tak go właśnie teraz będzie musiała wspominać, kiedy Josh na 
jesieni pójdzie na studia... Jak strzykał śliną z Empire State Building. 
SAMA SŁODYCZ. 
Jeśli chodzi o mnie, no cóż, nie muszę się martwić: kiedy Michael pójdzie na studia jesienią: 
a)    uczelnię  ma  trochę  dalej  w  centrum,  więc  i  tak  będę  się  z  nim  cały  czas  widywać.  A 
przynajmniej, przez większość czasu, i 
b)  nie będę wspominać, jak strzykał śliną z Empire State Building, ale jak odwrócił się do mojego 
taty  w  poczekalni  oddziału  położniczego  i  powiedział  (po  tym,  kiedy  po  raz  milionowy  z  rzędu 
zapytałam tatę, czy teraz, kiedy urodził mi się braciszek, mogę zostać w Nowym Jorku przez całe 
lato  i  trochę  go  poznać,  a  tata  po  raz  milionowy  odparł,  że  podpisałam  kontrakt  i  muszę  się  go 
trzymać): „W gruncie rzeczy, proszę pana, z prawnego punktu widzenia osoby małoletnie nie mogą 
zawierać  kontraktów,  zatem  zgodnie  z  prawem  stanu  Nowy  Jork  nie  może  pan  wymagać  od  Mii 
trzymania  się  jakiejkolwiek  umowy,  którą  podpisała,  bo  miała  wtedy  poniżej  szesnastu  lat,  co 
sprawia, że kontrakt jest nieważny". 
HEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!  
RACJA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 
Powinniście  byli  zobaczyć  minę  mojego  taty!  Myślałam,  że  z  miejsca  dostanie  zawału  serca. 
Dobrze,  że  już  i  tak  byliśmy  w  szpitalu,  w  razie  gdyby  runął  na  ziemię.  George  Clooney 
natychmiast by przybiegł z noszami. 
Ale tata nie runął. Zamiast tego twardo spojrzał Michaelowi w twarz. Z radością zawiadamiam, że 
Michael  równie  twardo  wytrzymał  to  spojrzenie.  A  potem  tata  powiedział  strasznie  ponurym 
tonem: 
- No cóż... zobaczymy. 
Ale widać było, że się poddał. O mój Boże, to tak WSPANIALE, kiedy chodzi się z geniuszem. 
Naprawdę. 
Nawet jeśli, no wiecie, nie opanował jeszcze sztuki zdejmowania stanika bez ramiączek. 
Póki co. 
No  więc  wreszcie  odzyskałam  własny  pokój...  I  wygląda  na  to,  że  większość  lata  spędzę  w 
mieście...  I  mam  małego  braciszka...  i  napisałam  swój  pierwszy  prawdziwy  artykuł  do  szkolnej 
gazety. I opublikowano mój wiersz... I WYDAJE mi się, że mój chłopak i ja dotarliśmy do drugiej 
bazy... 
I udało mi się pójść na bal. 
NA BAL MATURALNY!!!!!!!!! 
O mój Boże. Osiągnęłam samorealizację. 
Znowu.