background image

JADWIGA COURTHS-MAHLER 

 
 

Tajemna miłość, 

tajemne cierpienie... 

 

 

 

 
 

background image

Upalny,  letni  dzień  miał  się  ku  schyłkowi.  Na  balkonie, 

przylegającym  do  panieńskiego  pokoiku,  siedziała  Ruth  Waldeck, 

nieruchomo wpatrzona w ciągnące się pasma gór. 

Na wysokim cyplu Goli, kładły się w różowej poświacie ostatnie 

blaski, obejmując swym ciepłym kolorem sterczące zwaliska skał. Od 

tła nieboskłonu, gorejącego purpurą zachodzącego słońca, odcinały się 

ostro  i  wyraziście  kontury  Watzmannu.  W  dolinach  kładły  się  już 

głębokie  cienie.  W  ciszy  zapadającego  zmierzchu  stały  pogrążone  w 

tajemniczym milczeniu ciemnoszare bory.  

Ku  samotnie,  siedzącej  dziewczynie,  przypłynął  od  strony 

Lockstein  donośny  okrzyk  radości,  przebrzmiewając  w  dalekiej 

przestrzeni delikatnym echem. Ruth Waldeck zdawała się zupełnie nie 

brać  udziału  w  tej  uroczystej  kontemplacji  natury.  Bolesne,  widać, 

rozmyślania czyniły ją nieczułą na zjawiska świata zewnętrznego. 

Mrok  gęstniał  coraz  bardziej.  Na  wysokich  szczytach  konały 

ostatnie  refleksy,  a  na  ciemniejącym  firmamencie  poczęły  niebawem 

pojawiać  się  blade  światełka  gwiazd.  Tuż  pod  balkonem  przed 

głównym  wejściem,  rozbłysło  nagle  elektryczne  światło,  budząc 

młodą  dziewczynę  z  ponurej  zadumy.  Dźwignąwszy  się  z 

eleganckiego, z wyplatanej trzciny krzesła, wyprostowała swą smukłą 

postać,  po  czym,  przygładziwszy  włosy,  splotła  swe  szczupłe  piękne 

dłonie w tyle głowy. 

Tak  stała  przez  dość  długą  chwilę,  wreszcie  skierowała  się  ku 

drzwiom swego pokoiku. W powodzi elektrycznego światła zajaśniało 

wytworne,  pełne  artystycznego  smaku,  wnętrze.  Było  to  mieszkanie 

background image

młodej, nie pozbawionej dobrego gustu, kobiety. 

Prezencja  Ruth  doskonale  przystawała  do  tych  ram.  Wytworna 

postać,  o  miękkich,  okrągłych  kształtach,  mimo  całej  delikatności, 

silnie  sklepionych.  Maleńka  główka  o  miłej,  jakkolwiek  nie 

klasycznie 

pięknej  twarzyczce, 

pełnej  dziewczęcego 

uroku. 

Skończonej  piękności  były  natomiast  ciemne,  wyraziste  oczy  oraz 

delikatnie zarysowane usta. Toteż wyraz posępnej zadumy nie bardzo 

harmonizował  z  tą  młodziutką  buzią  i  niewątpliwie  był  zbyt  świeżej 

daty, by mógł wycisnąć jakieś trwalsze piętno. 

Z  uczuciem  niewysłowionego  bólu  Ruth  rzuciła  się  na  sofę, 

sięgnąwszy  po  leżący  na  stojącym  opodal  stoliczku  list.  Jakkolwiek 

doskonale  znała  jego  treść,  ciągle  do  niego  wracała,  chcąc  go  lepiej 

zrozumieć. 

Moje kochane dziecko! 

List  Twój,  pełen  wzruszającej  tęsknoty,  czytałem  kilkakrotnie. 

Trudno  mi  wyrazić,  jak  gorąco  pragnąłem  przybyć  do  Ciebie,  by 

Cię  zamknąć  w  swoich  ramionach i  jak  każdego  roku,  powałęsać  się 

z  Tobą  po  górach!  Tym  razem  jednakże,  moja  maleńka,  to  się  nie 

dało zrobić. Niestety, kochana Ruth. A dlaczego? 

Posłuchaj  moja  pieszczotko.  Jako  Twój  ojciec  zmuszony  jestem 

wyspowiadać  się  przed  Tobą,  jakkolwiek  niezbyt  łatwo  mi  to 

przychodzi.  Czemu  tego  roku  wysłałem  Cię  samą,  w  towarzystwie 

naszej  zacnej  pani  majorowej,  do  Berchtesgaden?!  Ponieważ  było 

ponad  moje  siły  powiedzieć  Ci  wprost,  o  czym  teraz  musisz  się 

dowiedzieć. 

background image

Gdy  byłaś  jeszcze  maleńka,  zmarła  Twoja  matka.  Razem 

z  panią  Grotthus,  wdową  po  moim  najserdeczniejszym  przyjacielu, 

podjęliśmy  się  Twego  wychowania.  Jej  też  powierzyłem  rolę 

gospodyni,  mającej  nam  zastąpić  zmarłą  panią  domu.  Sądzę,  że  nie 

mam  potrzeby  zapewniać  Cię,  o  czym  wiesz  sama  aż  nazbyt  dobrze, 

jak  bardzo  mi  jesteś  droga  i  kochana!  Niemniej  jednak  trudno  Ci 

będzie  Twym  młodym  serduszkiem  pojąć,  do  jakiego  stopnia  czułem 

się osamotniony od chwili zgonu Twej kochanej matki.  

Lecz  oto  nastąpiła  pewna  zmiana  w  postaci  szczęścia,  które  u 

schyłku  mojego  życia  raz  jeszcze  ukazało  mi  swe  uśmiechnięte 

oblicze,  a  które  na  zawsze  pragnąłbym  zachować  dla  siebie. Krótko 

mówiąc, dostajesz moje dziecko drugą matkę. Już widzę malującą się 

w Twych oczach trwogę! Lecz trudno, jestem zmuszony zadać Ci ból, 

czego  mi  może  nie  wybaczysz,  nie  rozumiejąc,  że  najgorętsza 

chociażby  miłość  dziecka  nie  wystarcza,  by  dać  pełnię  szczęścia 

dorosłemu mężczyźnie. 

Jesteś  jeszcze  zbyt  młoda,  by  to  pojąć.  Mając  zaś  na  względzie, 

że  ta  wiadomość  może  być  dla  Ciebie  przykra,  wysłałem  Cię  w 

nadziei,  że  ją  w  ten  sposób  nieco  złagodzę.  Chciałem  nadto  uniknąć 

Twego  smutnego  spojrzenia.  Ale  jak  widzisz,  nie  pozostaje  Ci  nic 

innego, jak tylko się z tym pogodzić. Nie znaczy to, by z tego powodu 

zmieniło się coś między nami. Chyba jesteś o tym przekonana? 

W  chwili,  gdy  otrzymasz  ten  list,  będziemy  już  po  ślubie.  Za 

parę  tygodni  zjedziemy  do  Berchtesgaden.  Twoja  nowa  matka  jest 

zaledwie o parę lat od Ciebie starsza i pragnie być dla ciebie oddaną 

background image

przyjaciółką.  Wszak  zrobisz  to  dla  mnie,  że  będziesz  dla  niej 

uprzejmą  i  nie  dasz  jej  odczuć,  że  jest  dla  Ciebie  niepożądana? 

Z miłości dla swego ojca będziesz o niej myśleć jak najlepiej? 

Załączam jej podobiznę. Czy nie jest uroczą? A mimo to zgodziła 

się  zostać  moją  i  pragnie  mnie,  pięćdziesięcioletniego  mężczyznę, 

kochać  i  uczynić  szczęśliwym!  Ale  i  Tobie  chce  oddać  swe  serce! 

Więc i Ty, najdroższa, będziesz starała się ją pokochać, a tym samym 

zdjąć ostatnią troskę z serca Twego kochającego Cię ojca. 

Na  razie  Więc  pozostajesz  nadał  w  Berchtesgaden,  dokąd 

obydwoje  przyjedziemy  w  pierwszych  dniach  sierpnia,  by  Cię  zabrać 

do  francuskiej  Szwajcarii.  Zaś  z  końcem  września  wracamy  wszyscy 

do  Berlina,  gdzie  dla  Twojej  przyjemności  i  Twego  zadowolenia, 

spędzimy  wesołą  zimę,  urozmaiconą  balami,  wycieczkami  oraz 

innymi rozrywkami. Zobaczysz jak będzie pięknie! 

Pani  Grotthus  pragnie  nadal  pozostać  u  nas  w  charakterze 

gospodyni.  Sądzę,  że  Cię  to  ucieszy.  Więc  bądź  rozsądna,  kochanie. 

Wstrzymaj  się  na  razie  od  pisania,  a  dopiero  gdy  ból  i  smutek 

przeminą,  uraduj  paru  serdecznymi  słowami  Twego  oddanego  Ci 

ojca. 

Oczy  Ruth  napełniły  się  łzami.  Otarłszy  je  gniewnie,  szybkim 

ruchem  sięgnęła  po  fotografię  dołączoną  do  listu,  topiąc  badawcze 

spojrzenie  w  pięknej,  pełnej  życia  twarzy  kobiety,  którą  niebawem 

nazwać  miała  swą  matką!  Lecz  to  dumnie  uśmiechnięte  oblicze, 

o wyzywających i wyraźnie uwielbienia domagających się oczach, nie 

bardzo  jej  przypadło  do  gustu.  Suknia,  o  przesadnie  głębokim 

background image

wycięciu,  zdradzała  pewien  ekstrawagancki  smak,  pozwalając 

podziwiać klasycznie zaiste, piękne ramiona i plecy. Całość jednakże 

robiła  wrażenie  wybitnie  teatralne.  Nie,  nigdy  ta  kobieta  nie  zdoła 

pozyskać jej sympatii, tego była zdecydowanie pewna. 

Westchnąwszy  boleśnie,  wcisnęła  główkę  w  miękkie  wezgłowie 

otomany.  W  tym  samym  momencie  otworzyły  się  drzwi,  w  których 

ukazała się postać jakiejś starszej kobiety. Podeszła ku młodej dziew- 

czynie i objęła ją pieszczotliwie ramieniem. 

—  Czy jeszcze wciąż jesteśmy smutni, Ruth? 

Młoda dziewczyna szybko się zerwała. 

—  Ach, to ty cioteczko? 

Potarłszy  dłonią  czoło,  spojrzała  smutnie  w  troskliwie  na  nią 

patrzące, dobre, przyjazne oczy. 

—    Tak,  dziecino,  to  ja.  Stanowczo  za  długo  pozwoliłam  ci 

oddawać się nierozsądnej rozpaczy. Jak można być tak dziecinną? 

—  Jak widzę cioteczko, jesteś zdumiona, że małżeństwo mojego 

ojca nie napawa mnie radością. 

Na wargach pani Grotthus zaigrał delikatny uśmieszek. 

—    W  moim  wieku  trudno  już  byłoby  czemukolwiek  na  świecie 

się  dziwić!  Tym  bardziej  że  doskonale  rozumiem,  iż  wiadomość  ta 

mogła  cię  zasmucić.  Ale  z  tego  przecież  nie  wynika,  byś  ją  tak 

głęboko  miała  brać  do  serca,  i  w  nieskończoność  zapłakiwała  się  z 

powodu  czegoś,  co  się  już  nie  da  odmienić.  Sądzę  raczej,  że  byłoby 

daleko  lepiej,  gdybyś  na  tę  rzecz  chciała  spojrzeć  z  innego,  mniej 

egoistycznego punktu widzenia i nieco pomyślała o swoim ojcu, który 

background image

tak samotnie spędził te wszystkie ubiegłe lata. 

—  Jak to, cioteczko, czy nie byliśmy wciąż razem i czy nie było 

nam ze sobą dobrze? 

—  Dlatego, że ty czułaś się szczęśliwa, sądzisz to samo i o twoim 

ojcu? Nigdy nie należy swej miary przykładać do drugich! 

—  Więc byłam dla niego niczym? 

Staruszka potrząsnęła głową z wyrazem zniecierpliwienia. 

—  Wstydź  się  Ruth  coś  takiego  mówić!  Czyż  muszę  ci 

koniecznie  przypominać,  jak  często  nazywał  cię  swym  szczęściem, 

swym jedynym, jasnym promieniem? 

Ruth wsparła swą główkę na piersi pani Grotthus. 

—  I teraz ma się to wszystko zmienić! Oto, co mnie najboleśniej 

dotyka. 

—  Ależ  od  ciebie  tylko  zależy,  by  nic  w  twoim  stosunku  do 

najlepszego z ojców się nie zmieniło! Tylko trochę dobrej woli! 

—  Ach, ja bym nigdy podobnej przykrości ojcu nie wyrządziła! 

Uśmiechając się, pogładziła pani Grotthus ciemne, ciężkie sploty 

Ruth, które niby ozdobny diadem okalały jej kształtną główkę. 

—  Dzieciaku!  —  Niech  tylko  zjawi  się  ten,  którego  ci  nieba 

przeznaczyły,  a  z  zamkniętymi  oczami  pójdziesz  tam,  gdzie  on  cię 

zawiedzie.  No,  a  wtedy  twój  ojciec  zostałby  zupełnie  sam.  Powinnaś 

być zatem rada, że ma kogoś, kto go pocieszy. 

—  Cioteczko, ty nie wiesz, czym on był dla mnie! 

—  Jak  to,  czyżbym  była  ślepa  przez  te  całe  dziesięć  lat,  które 

spędziłam przy waszym boku? Czy sądzisz, że nie zdaję sobie sprawy, 

background image

jak  ciężko  ci  się  z  tym  pogodzić?  Przyszłam  do  ciebie, powodowana 

najszczerszymi  chęciami,  by  ci  pomóc.  Czy  chcesz  mi  to  zupełnie 

uniemożliwić? 

—  Nie,  najdroższa,  kochana!  Jesteś  tak  dobra  i  właściwie  we 

wszystkim, co  mówisz,  przyznaję  ci rację.  Gdyby  tylko  świadomość, 

że nagle stajemy się zbyteczni, nie była tak ciężka do zniesienia! Nie 

być  nikomu  potrzebną,  gdy  całą  duszą  pragnie  się  być  niezbędną,  to 

— okropne! 

—  Nie  mów  tego,  Ruth  —  rzekła  majorowa  poważnie.  —  Być 

może,  że  właśnie  teraz  okażesz  się  ojcu  bardziej  niż  kiedykolwiek 

nieodzowna. 

W oczach młodej dziewczyny zamajaczyła trwoga. 

—  Jak to rozumiesz, cioteczko? 

—  Nie  pytaj  dziecko.  Było  to  ot,  takie  sobie  bezmyślne 

powiedzenie. 

—  O, nie wymiguj się, bądź szczera i powiedz raczej, że i ty się 

jakoś do niej nie możesz przekonać. 

To mówiąc wskazała na fotografię. 

Wziąwszy  ją  w  rękę,  pani  Grotthus  długo  nie  mogła  oderwać 

wzroku. 

—  Szukasz  dziur  w  całym,  moja  mała.  Twoja  macocha  jest 

czarującym  stworzeniem.  A  ludziom  pięknym  nietrudno  chyba  być 

dobrymi. 

—  Widzę, że nie masz zbyt wielkiej ochoty podzielić się ze mną 

swoimi  myślami.  Niech  i  tak  będzie!  Ale  na  kilka  moich  pytań 

background image

przecież mi odpowiesz. Gdzie i kiedy poznał mój ojciec swoją obecną 

żonę i co ona za jedna? 

—  Poznał  ją  na  dobroczynnym  koncercie.  Twoja  macocha  była 

śpiewaczką  i jako  taka  została  twemu  ojcu, należącemu  do  komitetu, 

przedstawiona.  Było  to  w  marcu  tego  roku,  gdy  z  powodu  choroby 

zmuszona byłaś pozostać w domu. 

—  Nigdy o niej nie słyszałam. 

—  Nie była światową sławą i śpiew jej nie budził zbyt wielkiego 

zachwytu.  Nawet  krytyka  dość  ostro  przeciw  niej  występowała.  Ale 

niektóre  mniej  poczytne  pisma,  wynosiły  ją  pod  niebiosa,  wyrażając 

się z entuzjazmem o jej niezwykłych zdolnościach. 

—  Czy ją już kiedyś słyszałaś? 

—  To  było  niemożliwe,  gdyż  twój  ojciec  życzył  sobie  by 

zaprzestała  publicznych  występów.  Ale  słyszał  ją  Fred,  który  tego 

wieczoru  towarzyszył  twojemu  ojcu,  i  on  to  właśnie  zakomunikował 

mi, że śpiew jej, oczywista że to zostanie między nami, uczynił na nim 

niemiłe  wrażenie.  Rozumie  się,  że  należy  wziąć  pod  uwagę  niezbyt 

wielką  muzykalność  mojego  syna,  jak  również  i  okoliczność,  że  nie 

znosi  wysokiego  sopranu.  Natomiast  zachwyca  się  twoim  niskim 

altem  i  z  rozkoszą  słucha  zawsze  twojego  śpiewu,  o  czym  zresztą 

sama dobrze wiesz. A więc powiedziałam już wszystko! 

—  Czy rodzice jej jeszcze żyją? 

—  Nie, jest sierotą, i o ile mi wiadomo, zupełnie niezamożną. 

—  Jeszcze  tylko  jedno  pytanie,  a  przestanę  cię  dręczyć.  Czy 

sądzisz, że poślubiła ojca z miłości? 

background image

Staruszka utkwiła wzrok w przestrzeni. 

—  Któż  to  może  zgłębić?  Twój  ojciec,  mimo  swych 

pięćdziesięciu  lat,  jest  jeszcze  bardzo  przystojnym  mężczyzną. 

Dlaczego więc nie miałaby go pokochać młoda żona? 

Ruth, wsparłszy swą główkę na dłoni, pogrążyła się w zadumie. 

—  Dlaczego?  Nie  wiem.  Tak  mi  się  jakoś  wydaje.  Z  jej  oczu 

można by sądzić, że w ogóle nie byłyby zdolne do tkliwszych uczuć. 

—  Trudno z fotografii wyrokować o ludziach. 

—  To prawda, lecz mimo to jestem przekonana, że poślubiła ojca 

jedynie z wyrachowania. Jest od niej dwa razy starszy. Tylko nie patrz 

na mnie cioteczko takim karcącym spojrzeniem, bo w gruncie rzeczy 

jesteś tego samego zdania co ja. 

—    A  gdyby  nawet  tak  było?  Najważniejsze  w  danej  chwili  jest 

to,  że  twój  ojciec  kocha  i  wierzy,  że  jest  kochany.  Nie  zabieraj  mu 

tego. Bo przecież szczęście to tylko iluzja. Bądź dzielna Ruth, zapanuj 

nad sobą i nie mąć mu tego szczęścia, lecz przeciwnie, umacniaj go w 

nim, choćbyś nawet sama była przekonana, że ono jedynie polega na 

jego  własnej  imaginacji.  A  czy  to  małżeństwo  do  dobrego  czy  do 

złego  doprowadzi,  tego  my  przewidzieć  nie  jesteśmy  w  stanie,  gdyż 

wszystko  jest  w  ręku  Boga.  Natomiast  w  twojej  mocy  leży  zdjąć  z 

jego serca tę jedyną smugę cienia i okazać mu swą dziecięcą miłość i 

przywiązanie tym, że napiszesz mu parę dobrych i serdecznych słów, 

które dadzą mu złudzenie, że radujesz się jego szczęściem. 

Objąwszy swą pocieszycielkę za szyję, Ruth zaczęła ją całować. 

—  Ach,  ty  najlepsza,  co  by  się  ze  mną  stało,  gdybym  ciebie  nie 

background image

miała?! 

—  No  widzisz, teraz to mi się dużo lepiej podobasz. Przejdźmy 

do  jadalnego  pokoju,  gdzie  czeka  na  ciebie  tyle  dobrych  rzeczy. 

Nawet  nadeszły  już  wyborne  brzoskwinie.  Zobaczysz,  jak  po  tej 

głodówce, zaprawionej bólem i goryczą, wszystko będziesz zmiatać. 

Młoda dziewczyna uśmiechnęła się. 

—  Dla  ciebie  cioteczko  jestem  jeszcze  ciągle  takim  małym 

głuptaskiem, którego bóle i cierpienia można złagodzić łakociami. 

—    Nie uważam,  ażeby  to  było  takie  głupie, mój  skarbie.  Dobry 

apetyt to rzecz nie do pogardzenia. 

Ująwszy  się  pod  ręce,  obydwie  kobiety  przeszły  do 

przeciwległego  pokoju  jadalnego,  urządzonego  z  wykwintnym, 

eleganckim  smakiem.  Ściany  były  do  połowy  obite  jasnodębowym 

drewnem,  a  bogato  rzeźbione  meble,  wytwory  snycerskiej  szkoły  w 

Berchtesgaden doskonale harmonizowały z otoczeniem. 

Gdy jeszcze przed laty konsul Waldeck zaczął budować tę willę, 

kazał  przede  wszystkim  uwzględnić  istniejący  na  miejscu  przemysł 

drzewny.  Wszędzie,  nawet  od  strony  fasady,  widać  było  bogate 

rzeźby,  wskutek czego ten piękny budynek nabrał wyjątkowo miłego 

charakteru. 

Willa  „Waldeck"  należała  do  najpiękniejszych  i  najelegantszych 

w  okolicy,  tworząc  ze  swymi  tarasowymi  ogrodami  widok 

niezmiernie  malowniczy.  Każde  niemal  łato  spędzał  Waldeck  ze  swą 

córką  w  tym  uroczym  ustroniu.  Wałęsał  się  z  nią  trochę  po  górach, 

wypełniając  sobie  resztę  czasu  myślistwem  i  rybołówstwem.  Z 

background image

początkiem  zaś  października  wracał  z  powrotem  do  Berlina.  Jednak 

tym razem przybyła tutaj Ruth w towarzystwie pani Grotthus. Ojciec 

zaś,  wstrzymany  interesami,  pozostał  w  stolicy,  gdzie  w  dzielnicy 

Tiergarten zajmował willę, urządzoną z książęcym przepychem. 

Zrazu  Ruth  sprzeciwiała  się,  by  zostawiać  ojca  samego;  lecz 

zniewolona  jego  energiczną  postawą  —  ustąpiła.  Teraz  dopiero  stało 

się  dla  niej  jasne,  czemu  ojciec  tak  bardzo  się  przy  tym  upierał.  Nic 

więc  dziwnego,  że  uważała  się  za  odepchniętą  i  opuszczoną  i  to  do 

tego  stopnia,  że  nawet  ten  uroczy  zakątek  wydawał  się  jej  niejako 

miejscem wygnania. 

Oczy  Ruth  ponownie  napełniły  się  łzami.  Nie  uszło  to  bacznej 

uwagi pani majorowej, która chcąc jej myśli sprowadzić na inne tory, 

poczęła jej opowiadać jakąś wesołą anegdotę. Udając, że nie widzi jej 

smutku, ciągnęła dalej tok swego opowiadania, gdyż ta mądra i dobra 

kobieta  wiedziała,  że  w  przeciwnym  razie  strumień  łez  by  się  tylko 

spotęgował  a  żałość  jeszcze  wzmogła.  I  rzeczywiście,  po  niejakiej 

chwili  młoda  dziewczyna,  opanowawszy  się  dzielnie,  poszła  za 

biegiem  opowiadania  staruszki,  dla  której  to  było  wielkim 

zadośćuczynieniem. 

Po  spożytym  posiłku,  obie  panie  przeszły  na  werandę,  gdzie 

siedziały  przez  chwilę  w  milczeniu,  każda  oddana  swym  myślom. 

Wreszcie Ruth powiedziała: 

—  Cóż my tu będziemy same robić? W dalekich wycieczkach nie 

możesz mi towarzyszyć, a wiecznie kręcić się po deptaku to przecież 

niesłychanie nudne. 

background image

—  Będziemy sobie wyjeżdżać, ilekroć nam przyjdzie ochota. Do 

Ramsan,  do  Reichenhallu,  nad  twoje  ulubione  jezioro  a  nawet  i  do 

Salzburga. Co  się  tyczy  mniejszych wycieczek  górskich, to  sądzę,  że 

im jeszcze podołam. Rozumie się, że o dzikim Watzu i jego groźnych 

kompanach  ani  mi  marzyć!  Ale  i  na  to  znajdzie  się  rada,  jeśli  tylko 

wykażesz trochę cierpliwości. 

—  Jaka to rada? 

—  Twój kochany ojciec o niczym nie zapomniał. Zaprosił mego 

syna, by z nami spędził swój urlop. Więc mam nadzieję że go wkrótce 

zobaczymy. 

Na  te  słowa  twarzyczka  Ruth  ożywiła  się.  Lekki  rumieniec 

wystąpił na jej policzki, a oczy zajaśniały blaskiem. 

—  Ach ty niedobra, więc dopiero teraz mi to mówisz? 

—  Czy cieszysz się z jego przyjazdu? 

Pani majorowa śledziła  w napięciu twarz młodej dziewczyny, na 

której pojawił się wyraz zażenowania. 

—  Ależ naturalnie. Choćby tylko ze względu na ciebie. Przecież 

ilekroć Fred jest przy tobie, jesteś jak gdyby wniebowzięta. 

Twarz staruszki rozpromieniła się:  

— Tak, to mój jedynak. 

—   I jest ci ponad wszystko drogi. Ty na pewno nie dałabyś mu 

ojczyma! 

—  Masz tobie! I znowu natknęliśmy się na ten drażliwy temat. 

—   Ależ dziecko!  Zastanów się!  Gdy przed dwunastu laty zmarł 

mój mąż, byłam już wtedy niemal starą kobietą. A na twarzy mojego 

background image

chłopaczka  poczęły  się  pojawiać  pierwsze  ślady  męskości.  Wtedy 

dziecino, przestaje się już po prostu myśleć o sobie; bo kobieta, która 

całą  duszą  oddaną  była  swojemu  ukochanemu  mężowi,  zamyka 

niejako  bilans  swego  osobistego  życia.  Wszak  byłam  już  wtedy 

prawie w tym samym wieku, co obecnie twój ojciec. A z chwilą, gdy 

kobieta zaczyna pięćdziesiątkę, staje już niejako u progu starości, tym 

bardziej,  jeśli  ma  za  sobą  życie  pełne  trosk  i  niepokoju.  Już  jako 

niemłoda  dziewczyna  stanęłam  na  ślubnym  kobiercu,  gdyż  chodziło 

nam o rangę kapitana, na którą byliśmy zmuszeni czekać. Jedyne zaś, 

co  mi  po  śmierci  męża  pozostało,  to  troska  o  nasz  byt  materialny. 

Pensja  bowiem  była  maleńka,  a  Fred  chciał  koniecznie  zostać 

żołnierzem.  Więc  ułatwienie  mu  tej  możliwości  stało  się  odtąd 

jedynym  zadaniem  mego  życia.  Nie  wyobrażasz  sobie,  jak  bardzo 

czułam  się  szczęśliwa  propozycją  twego  ojca,  by  zająć  w  jego  domu 

stanowisko  gospodyni.  I  tylko  dzięki  wysokiej  pensji  jaką  pobieram, 

mogę  pomagać  mojemu  Fredowi.  A  jednak  nie  bylibyśmy  w  stanie 

zapłacić pieniędzmi twego poświęcenia i twego wiernego oddania. 

Młoda dziewczyna, zerwawszy się, podeszła do staruszki i objęła 

ją ramionami. 

—  Ależ  dziecino,  czynię  to  przede  wszystkim  ze  szczerego 

popędu  serca,  no  a  po  wtóre  dlatego,  być  dać  wyraz  swej 

bezgranicznej wdzięczności. 

—  Ach, najdroższa, czy mnie rzeczywiście choć troszkę lubisz? 

—  Nie tylko troszkę, ale nawet bardzo, moja Ruth. 

—  A czy Fred, jeśli to spostrzeże, nie będzie zazdrosny? 

background image

—    O,  co  to,  to  nie!  Ten  zna  swoją  matkę  lepiej,  aniżeli  pewne 

maleńkie,  niesforne  dziewczątko  swego  kochanego  ojczulka. 

Albowiem wie, że nikt nie byłby w stanie uszczuplić jego cząstki. 

To  mówiąc,  ucałowała  alabastrowe  czoło  dziewczyny,  patrząc 

z powagą w jej młodą twarz. Ruth, odwróciwszy głowę objęła marzą- 

cym spojrzeniem pogodną letnią noc. 

Zaległo  głębokie  milczenie.  Po  chwili  Ruth  weszła  do  pokoju 

i  przyniósłszy  ze  sobą  podnóżek,  usiadła  u  stóp  pani  Grotthus, 

a  wsparłszy  się  łokciami  o  jej  kolana,  podniosła  ku  niej  wzrok  pełen 

dziewczęcej szczerości: 

—  I  ja  cioteczko  postaram  się  być  równie  rozsądna  jak  Fred. 

Zdaje się, że z niego w ogóle dobry chłopak, nieprawdaż? 

—  Poczciwe  i  zdolne  z  niego  dziecko.  Toteż  mam  w  Bogu 

nadzieję, że do czegoś dojdzie. Za rok skończy akademię, no a potem 

zobaczymy, co mu los przyniesie. Ufam, że nic złego. 

—  Czy sprawił ci kiedyś jaką przykrość? 

—    Świadomie  z  pewnością  nie.  Ale  na  ogół  nie  uważam,  żeby 

był ideałem! Jest gwałtowny i porywczy, a jego duma szalenie na tym 

cierpi, że pomoc, z jakiej korzysta, zmuszony jest zawdzięczać mojej 

zarobkowej pracy. To w wysokim stopniu drażni jego ambicję. 

—  I to prawdopodobnie jest powodem, że nas świadomie unikał, 

będąc przy tym czegoś na nas zły. 

— Nie, przeciwnie; poniekąd jest nawet wdzięczny twojemu ojcu, 

że mi to wszystko ułatwił. 

—  Za to mnie z duszy i serca nienawidzi! Przyznaj; zauważyłam 

background image

bowiem  niejednokrotnie,  że  ilekroć  tylko  nadarza  się  ku  temu 

sposobność, zawsze mnie omija. 

Pani  majorowa  z  zagadkowym  uśmiechem  spojrzała  w  młodą, 

pytającą twarz dziewczyny. 

—    Nie  czyni  tego  z  pewnością  z  powodu  niechęci,  moja  droga. 

Może  raczej  dlatego,  że  obawia  się  być  natarczywy.  Wszak  ci 

powiadam:  to  dumny  i  niepodległy  charakter.  Jeśli  tylko  w 

jakikolwiek sposób dasz mu do zrozumienia, że towarzystwo jego nie 

jest  ci  przykre,  wszystko  się  zmieni.  A  może  zdarzyło  ci  się  kiedyś 

być wobec niego niegrzeczną? 

—  Ponieważ miałam wrażenie, że mnie nie znosi. 

—  A czy ty go lubisz? 

—  Ależ i owszem! Ma takie dobre, miłe oczy, zupełnie podobne 

do twoich, tylko że niekiedy zuchwałej i bystrzej spoglądają. 

Staruszka  przyciągnęła  ku  sobie  dziewczynę  i  ucałowała 

serdecznie. 

—  Dlatego, że jest mężczyzną — rzekła cicho. 

 

*  *  * 

W  pobliskim  kościółku  wydzwoniono  godzinę  jedenastą.  Pani 

Grotthus szybko się zerwała. 

—    Już  tak  późno,  prędko  do  łóżka,  dziecko.  Aleśmy  się 

zagadały! Chodź, ułożę cię do snu i pozostanę przy tobie, dopóki nie 

zaśniesz,  żebyś  mi  znowu  fochów  nie  stroiła!  Jutro  zaś  rano 

napiszemy do ojczulka taki miły, kochany liścik — czy zgoda? 

background image

—  Tak ciotuniu, uczynię jak każesz. 

Obydwie kobiety udały się na górę do pokoiku Ruth, a w chwilę 

potem  młoda  dziewczyna  leżała  już  w  pościeli,  zdobnej  w  białe 

koronki. 

—  Dobranoc,  kochana  cioteczko  i  za  wszystko  serdeczne, 

serdeczne dzięki! 

—  Śpij zdrowo moje serduszko, niech cię Bóg strzeże! 

W parę chwil później, gdy odpłynęły emocje, dziewczyna zapadła 

w zdrowy, głęboki sen. 

Z  przyjaznym  uśmiechem  staruszka  pochyliła  się  nad  śpiącą, 

która  z  zaróżowionymi  policzkami  leżała  przed  nią.  Ująwszy 

delikatnie  osuwające  się  ciemne  włosy  dziewczyny,  ułożyła  je 

ostrożnie na atłasowej kołdrze, po czym, zgasiwszy światło, cicho się 

oddaliła. 

 

*  *  * 

Sypialnia  staruszki  znajdowała  się  obok  pokoiku  Ruth.  Lecz 

zanim  się  tam  udała,  wydała  polecenie  jednemu  ze  służących,  ażeby 

wczesnym rankiem nadał pilny telegram. I podczas gdy ten zajęty był 

porządkowaniem  na  werandzie,  ona  naprędce  skreśliła  parę  słów  na 

papierze. 

Konsul  Waldeck  —  Frankfurt  nad  Menem  —  Furstenhof. 

Pierwszy  ból  przeminął,  nie  ma  obawy.  Wszystko  będzie  dobrze. 

List jutro. Z serdecznym pozdrowieniem — Grotthus. 

Oddawszy telegram służącemu i jeszcze raz zaleciwszy pośpiech, 

background image

udała  się  na  spoczynek.  Na  stoliczku  nocnym  stojącym  tuż  obok 

łóżka, wyzierała z prostych, brązowych ram, postać młodego oficera. 

Pani majorowa, utkwiwszy w niej spojrzenie pełne matczynej miłości, 

zamyśliła  się  głęboko.  Długo  się  od  niej  nie  mogła  oderwać.  Przed 

oczyma jej duszy wyłoniła się nagle ciemnowłosa główka dziewczęcia 

i  jakiś delikatny  głosik  zdawał  się  szeptać:  „ma  takie  dobre, kochane 

oczy!" 

Otrząsnąwszy się z tych marzeń, uśmiechnęła się do siebie. 

—  Jakże  niemądra  jest  każda  matka,  gdy  chodzi  o  jej  własne 

dzieci.  Trudno  ją  odwieść  o  wznoszenia  zamków  na  lodzie,  które 

niestety, tak szybko się rozpadają. — Tak myślała, śmiejąc się sama ze 

siebie. 

 

* * * 

Konsul  Waldeck  przybył  z  żoną  do  Berchtesgaden.  Od  dłuższej 

chwili  na  dworcu  oczekiwały  na  niego  Ruth  i  pani  Grotthus.  Ruth, 

silnie  podniecona,  utkwiła  swe  palące  spojrzenie  w  stronę  mającego 

nadejść pociągu. 

Niebawem  z  tłumu  wyłoniła  się  dobrze  jej  znana  postać.  Był  to 

smukły, 

przystojny 

mężczyzna, 

szpakowatych, 

krótko 

przystrzyżonych włosach i bujnych wąsach. Ruth rzuciła się ku niemu 

z  głośnym  łkaniem,  nie  dbając  zgoła  o  otoczenie  i  tuląc  się  do  jego 

piersi. 

—  Papa, mój dobry papa! 

Patrzył na nią wilgotnymi oczyma. 

background image

—  Moja mała Ruth. Moje dobre dziecko! 

I  darząc  się  pocałunkami,  trwali  tak  w  serdecznym  uścisku,  jak 

gdyby żadna siła na świecie nie mogła ich rozłączyć. 

Tymczasem  pani  majorowa  zwróciła  się  ku  pięknej  blondynie, 

która  śledząc  z  drwiącym  uśmiechem  to  serdeczne  przywitanie, 

odwróciła  się  wreszcie  z  lekceważącym  wzruszeniem  ramion, 

objąwszy  przy  tym  ostrym,  badawczym  spojrzeniem  smukłą  postać 

dziewczyny.  Gdy  pani  Grotthus  ku  niej  podeszła,  uśmiechnęła  się 

protekcjonalnie. 

—  Pani Grotthus, nieprawdaż? — rzekła z pozorną uprzejmością. 

—  Jak  pani  widzi,  mój  mąż  jest  chwilowo  zaabsorbowany,  wobec 

czego zmuszone jesteśmy same z sobą się zapoznać. 

Lecz  zanim  pani  majorowa  zdążyła  coś  na  to  odpowiedzieć, 

ujrzała rozglądającego się za nimi pana Waldecka. 

—    Wybacz  kochana  Erno,  że  pozwoliłem  ci  czekać.  Oto  moja 

maleńka Ruth a to twoja mateczka, dziecino. 

Ruth  skłoniła  się  w  milczeniu.  Jeszcze  dławiły  ją  łzy.  Jednakże 

pani  Erna  wyciągnęła  ku  niej  z  całą  serdecznością  swoje  obydwie 

ręce. 

—  Kochana Ruth, jestem jeszcze zbyt młoda, aby móc ci zastąpić 

matkę, ale sądzę, że będziemy dobrymi przyjaciółkami. Czy zgoda? 

Dziewczyna  spojrzała  na  nią  z  powagą,  po  czym,  kładąc 

nieśmiało swe ręce w dłonie macochy, rzekła cicho: 

— Postaram się, proszę pani. 

— Cóż za ceremonie, dziecko! Jestem dla ciebie po prostu matką. 

background image

Po cóż te formalności? 

Ruth  zacisnęła  wargi,  postanawiając  uparcie  milczeć.  Lecz  oczy 

jej  skrzyżowały  się  z  poważnymi,  pełnymi  wyrzutu  oczami  pani 

majorowej. Zebrawszy się więc w sobie, z trudem wykrztusiła:  

—  Musisz  mieć  dla  mnie  trochę  więcej  cierpliwości,  dopóki  się 

znowu nie przyzwyczaję do tego słowa. 

—  Naturalnie,  to  się  z  czasem  ułoży.  Ale  na  razie  byłabym 

zdania,  żebyśmy  się  trochę  ruszyli  z  miejsca,  gdyż  nasza  familijna 

scena zdążyła już zwrócić powszechną uwagę. 

Towarzystwo skierowało się ku czekającemu powozowi. 

 

Zaledwie  pani  Erna  przestąpiła  próg  domu,  udała  się  do 

przeznaczonych  dla  niej  apartamentów,  by  przy  pomocy  mrukliwej 

garderobianej  zakrzątnąć  się  koło  swej  toalety.  Również  i  Ruth  się 

oddaliła. Został tylko pan Waldeck z panią Grotthus. Podszedłszy ku 

niej, ujął jej dłonie w serdecznym uścisku. 

—  Moja  kochana,  czcigodna  pani  majorowo,  z  całej  duszy 

dziękuję  za  telegram,  który  uwolnił  moje  serce  ze  straszliwego 

ciężaru. Jak Ruth przyjęła wiadomość o moich zaślubinach? 

—    Największą  jej  troską  była  obawa,  że  straci  miłość  swojego 

ojca. Jeśli tylko ta będzie zachowana, wróci jej dawny spokój. 

—    Jest  tak dziwnie  zmieniona. Co  to  się  z  tego  mojego  małego 

dzikusa zrobiło! 

—  Ot, po prostu młodziutkie stworzenie, które wytęża całą swoją 

energię  żeby  jakoś  znośnie  przejść  nad  pierwszym  bólem,  jaki  jej 

background image

zadało życie. 

—  Gdyby tylko nie była tak zacięta! Cóż sobie moja żona o tym 

pomyśli? 

—  Pani  konsulowa  na  pewno  zrozumie  i  wybaczy,  jeśli  tylko 

trochę zada sobie trudu, aby wejść w jej położenie. Proszę pana tylko 

o jedno: o trochę cierpliwości dla tego dziecka! Państwo zabawią tutaj 

tylko parę dni. Gdy w jesieni znowu się spotkamy w Berlinie, jestem 

przekonana, że pańska córka stanie już na wysokości swego zadania. 

Sądzę  bowiem,  że  do  tego  czasu  uda  jej  się  zupełnie  odzyskać 

równowagę duchową. 

W  tym  momencie  nadeszła  pani  Erna  i  uśmiechając  się 

szelmowsko, zapytała: 

—  Cóż to za tajemnice, czy może przeszkadzam? 

—  Mówimy  o  mojej  córce,  Erno.  Musisz  być  dla  niej 

wyrozumiała. Ona jest... 

—  Nieco o mnie zazdrosna — uzupełniła zdanie, śmiejąc się. — 

Ach,  drogi  Herbercie,  nie  rób  z  tego  od  razu  całej  tragedii,  jakoś  to 

wszystko się ułoży. Pozwól jej trochę się podąsać, bynajmniej jej nie 

mam  tego  za  złe.  Najlepiej  zrobisz,  ofiarowując  jej  jakiś  prezent,  ot 

jakiś klejnocik, którego ci przecież nie brak, a zobaczysz, że wszystko 

jakby ręką odjął. 

Na  szczupłej,  energicznej  twarzy  Waldecka  pojawił  się  odcień 

zdumienia. 

—  O,  mylisz  się  Erno.  W  takim  razie  nie  znasz  mojej  Ruth.  Z 

pewnością nie świecidełka jej teraz w głowie. 

background image

Spojrzawszy  na  niego  z  mądrym  uśmiechem,  i  skłoniwszy  się 

z gracją, rzekła: 

—  Pozwolisz,  że  będę  innego  zdania.  My  kobiety,  nie 

przestajemy  o  nich  myśleć  w  najtragiczniejszych  nawet  momentach 

życia. Zrób co ci radzę, a doczekasz się cudów. 

To  powiedziawszy  rzuciła  się  na  krzesło  i  zastygła  w  niedbałej 

pozie. Waldeck spojrzał pytająco na panią majorową. 

—  Jak pani sądzi, czy to pomoże? 

Pani majorowa zaprzeczyła ruchem głowy. 

—    Nie,  z  pewnością  nie.  Najlepiej  zostawić  ją  w  spokoju  i  w 

ogóle nie zwracać uwagi na zmianę, jaka w niej zaszła. W ten sposób 

sama nad tym przejdzie do porządku dziennego. 

Pani  Erna,  złożywszy  swe  dłonie  końcami  palców  do  siebie, 

rzekła tonem nieco impertynenckim: 

—  Twoja córka zdaje się istotnie widzieć we mnie jakąś morową 

zarazę  albo  inną  plagę  egipską.  Nie  powiem,  żeby  to  było  dla  mnie 

takie pochlebne. 

—  Szanowna pani zechce wziąć pod uwagę, że Ruth jej przecież 

zupełnie  nie  zna.  Powodem  jej  bólu  nie  jest  bynajmniej  osoba  pani, 

lecz  sama  sprawa  jako  taka.  Jestem  głęboko  przekonana,  że  po 

bliższym  poznaniu  trudno  będzie  Ruth  oprzeć  się  pani  osobistym 

walorom oraz jej czarującej uprzejmości. 

Dyplomatyczna  przemowa  pani  majorowej  nie  minęła  się 

bynajmniej  ze  swoim  celem.  Pani  Erna,  mile  połechtana  w  swej 

próżności, uśmiechnęła się łaskawie do męża, który odetchnął z ulgą, i 

background image

rzekła: 

—    Sądzę,  że  najlepiej  zrobimy,  idąc  za  radą pani  majorowej,  to 

znaczy, że pozwolimy do woli nadąsać się dziewczynie. 

Waldeck ucałował z serdeczną czcią dłonie swej żony. 

—  Jesteś prawdziwym aniołem, moja Erno! 

Pani Grotthus cicho wysunęła się za drzwi. 

—  Biedna mała Ruth! — pomyślała. Coś ją pchało, by odszukać 

młodą  dziewczynę,  która  w  poważnym  skupieniu  siedziała  w  swoim 

pokoiku.  Gdy  pani  majorowa  weszła,  Ruth przywitała  ją  zmęczonym 

uśmiechem. 

—  Nie  mów  teraz  do  mnie,  kochana  cioteczko.  Chciałabym 

wpierw nad sobą zapanować. 

—    Chodź  dziecko,  zejdziemy  do  ogrodu,  gdzie  podadzą  nam 

w pawilonie herbatę. Niebawem przyjdą też twoi rodzice i twój ojciec 

ucieszy się, gdy cię tam zastanie. 

Dźwignąwszy  się,  Ruth  przetarła  czoło  kolońską  wodą  i 

uporządkowawszy włosy, udała się za panią majorową. 

Tymczasem Waldeck, zostawszy sam na sam ze swoją żoną, rzekł 

do niej: 

—  Nie gniewaj się na Ruth, moja kochana. Za bardzo przywykła 

do mojej pieszczoty, by móc tak od razu pogodzić się z faktem, że kto 

inny teraz zajął w mym sercu pierwsze miejsce! 

Spojrzała na niego uwodzicielsko. 

—  Czy  tylko  zawsze  tak  będzie?  Czy  i  mnie,  szkaradny 

człowieku, z czasem stamtąd nie wypędzisz? 

background image

Pociągnąwszy  ją  namiętnie  ku  sobie,  począł  pokrywać  jej  usta  i 

oczy gorącymi pocałunkami. 

—    Wiesz  dobrze,  że  moja  miłość  do  ciebie  wykracza  ponad 

wszelkie granice, że kocham cię wbrew wszelkim rozumowaniom i że 

posiadanie  ciebie  czyni  ze  mnie  najszczęśliwszego  człowieka  na 

ziemi. 

Śmiejąc się, wysunęła mu się z ramion. 

—    Szalony  człowieku,  jeśli  mnie  udusisz,  to  po  całym  twoim 

szczęściu i twojej miłości. 

 

Tymczasem  Ruth i  pani  majorowa  długo  jeszcze  musiały  czekać 

na  zjawienie  się  małżeńskiej  pary.  Kipiąca  zaś  woda  na  herbatę 

musiała  kilkakrotnie  wracać  z  powrotem  do  kuchni,  dla  ponownego 

odgrzania. 

Nareszcie, czule do siebie przytuleni, ukazali się w cienistej alei. 

Ruth  odprowadzała  ich  ponurym  spojrzeniem.  Opanowawszy  się 

jednak  dzielnie,  zdołała  nawet  spokojnie  brać  udział  w  rozmowie. 

Uśmiechnąwszy  się  czule  do  ojca,  podała  macosze  herbatę,  po  czym 

usiadła obok nich. 

—  Czy  robiłaś  już  jakieś  większe  wycieczki,  kochanie?  — 

zapytał Waldeck córkę. 

—  Tak, ale tylko powozem, w towarzystwie pani Grotthus. 

—  A  czy  ci  już  wiadomo,  że  Fred  Grotthus  przyjeżdża,  ażeby 

wam towarzyszyć? 

—  Owszem, i bardzo się z tego cieszę. Może zechce wybrać się 

background image

ze mną na Watzmann! 

— O, niewątpliwie, jeśli tylko sobie tego będziesz życzyć. Musisz 

i ty Erno tam się wybrać, ale dopiero na przyszły rok. 

—  Broń  mnie  Chryste  Panie,  Herbercie!  Wolę  oglądać  góry  z 

dołu.  Uważam  za  rzecz  okropną,  w  pocie  czoła  windować  się  na 

szczyty. Proszę cię kochana Ruth, jak możesz mieć takie upodobanie! 

To nie dla kobiety! Boże, jak piekielnie niekorzystnie wygląda się po 

takiej turze! 

Ruth uśmiechnęła się. 

—  Nic podobnego! Trzeba tylko umiejętnie spiąć włosy, żeby się 

trzymały,  jakiś  odpowiedni  kostium,  no  i  mocne  buty,  a  wtedy  ten 

diabeł nie jest tak straszny, jak się tobie wydaje. 

—  Lecz  mimo  to  będziecie  musieli  zrezygnować  z  mojego 

towarzystwa. Z całą ochotą odstępuję tobie tę przyjemność. 

Oczy  Ruth  rozbłysły  radością.  Patrzyła  na  ojca  z  uśmiechem, 

który go wzruszył. 

— Już teraz cieszysz się na to, moja mała? Lecz tego roku zastąpi 

mnie oficer Grotthus. 

Erna uśmiechnęła się. 

—  Pan Grotthus jest szykownym i miłym porucznikiem, a takim 

daje się zawsze pierwszeństwo przed ojcem. 

Ku  uciesze  Erny,  twarzyczka  Ruth  jeszcze  bardziej  pokraśniała, 

lecz mimo to odparła spokojnie: 

—  Na temat gustu trudno jest dyskutować. 

Erna zwróciła się ku majorowej: 

background image

—  Mam  mianowicie  zaszczyt  znać  pani  syna.  Należy  pani 

pogratulować,  szanowna  pani.  Jest  to  istotnie  zachwycający  młody 

człowiek, jakkolwiek, jeśli chodzi o mój indywidualny gust, trochę za 

poważny. 

Staruszka skłoniła się z wdzięcznością. 

—  Potrafi  także  być  i  wesoły,  pani  konsulowo.  To  zależy  od 

nastroju,  no  i  od  towarzystwa.  W  istocie  jednak  jest  to  poważny 

charakter. 

—  Jakikolwiek  jest,  kochana  pani  Grotthus,  cieszy  się 

bezwzględnie  moją  sympatią  —  odezwał  się  ciepłym  tonem  pan 

Waldeck.  —  Moim  zdaniem  jest  on  z  natury  ogromnie  podobny  do 

swego ojca, a to w dużej mierze przemawia na jego korzyść. 

Pani majorowa przesłała mu uśmiech pełen wdzięczności. 

—  Cieszy  mnie  bardzo,  panie  konsulu,  że  mój  syn  zdołał 

pozyskać  sobie  pańską  sympatię.  Przyznaję  zresztą  otwarcie,  że 

jestem dumna z mojego chłopca. 

—  I nie bez racji — odparł konsul, podając jej swą dłoń — jest to 

rzeczywiście wspaniały człowiek. 

Ruth przysłuchiwała się w milczeniu. 

Za parkanem ogrodu pojawiła się grupka turystów, a w ich gronie 

jedna  kobieta,  która  robiła  swoim  wyglądem  trochę  niesamowite 

wrażenie. 

Erna parsknęła głośnym śmiechem. 

—  Spójrzcie, proszę, na tego straszaka! Oto ilustracja do naszej 

poprzedniej  rozmowy.  Boże,  wybrałabym  raczej  śmierć,  zanim 

background image

zdecydowałabym się pokazać ludziom w tak opłakanym stanie. 

Pani majorowa uśmiechnęła się. 

—  To  rzeczywiście  wyjątkowo  smętny  okaz,  pani  konsulowo. 

Pani nie mogłaby tak wyglądać. 

Na twarzy Erny pojawił się uśmiech zadowolenia. 

—  A pani, czy lubi się wspinać po górach? 

—  I  owszem.  Rozumie  się,  że  nie  mam  na  myśli  jakichś 

niebosiężnych  szczytów  —  ten  okres  bowiem  dawno  już  dla  mnie 

minął. Ale przyznaję, że jeszcze dziś chętnie powspinam się nieco pod 

górę, ażeby zażyć tej wyjątkowej rozkoszy, jaką daje widok pięknego 

skrawka  świata.  Ze  St.  Moritz  roztacza  się  tak  cudowny  pejzaż  z 

widokiem na Salzburg, przy czym droga jest tak wygodna, że nie ma 

mowy  o jakimś przeforsowaniu. A takich tras jest tutaj sporo. Jestem 

przekonana, że gdy tylko pani zapozna się z tutejszym krajobrazem, to 

niewątpliwie wzbudzi się i w niej tęsknota za górami. 

—  Obawiam się, szanowna pani, że jej nadzieje odnośnie do mej 

osoby  okażą  się  złudne.  Jestem  z  urodzenia  wielkim  leniem.  Bardzo 

chętnie  przejechałabym  się  powozem.  Czy  miałbyś  na  to  ochotę, 

kochany Herbercie? 

—  Oczywiście, najdroższa, jestem w ogóle za wszystkim, co by 

ci  tylko  mogło  sprawić  najdrobniejszą  przyjemność.  Moglibyśmy 

wybrać  się  do  Ramsan  lub  nad  jezioro.  Gdziekolwiek  sobie  życzysz. 

Ruth, chyba będziesz nam towarzyszyć? 

—  Chętnie, papo! 

—  A po powrocie zaśpiewacie mi parę piosenek, dobrze? 

background image

Erna spojrzała zdumiona. 

—  Zaśpiewacie? Czyżby i Ruth śpiewała? 

—  Jak to, czy ci nie opowiadałem o pięknym alcie mojej Ruth? 

Już  od  szeregu  lat  pobiera  lekcje  u  najlepszych  profesorów  i  pilnie 

ćwiczy. 

—  To  naprawdę  interesujące!  Jestem  szczerze  zaintrygowana, 

kochana  Ruth.  Wobec  tego  musisz  jeszcze  dziś  się  zaprodukować. 

Wszak  ci  wiadomo,  że  to  zahacza  o  mój  zawód.  Albo  może  jeszcze 

nie słyszałaś, że byłam koncertową śpiewaczką? 

— Owszem, mamo. Wiem o tym. Ale na ogół niechętnie popisuję 

się przed obcymi ludźmi i obawiam się trochę twojej krytyki. Chyba, 

że będziesz wyrozumiałym sędzią. 

—  Ależ  naturalnie,  dziecko.  Umiem  przecież  odróżniać  dobry 

głos  od  złego!  Tym  bardziej,  że  dyletanci  w  ogóle  nie  podlegają 

krytyce. Czy dużo i chętnie śpiewasz? 

—  Daje mi to pewną satysfakcję. 

—  W  takim  razie  jesteś  w  możności  ocenić,  do  jakiego  stopnia 

kocham twojego ojczulka, skoro dla niego zdecydowałam się porzucić 

moją  ukochaną  sztukę.  Dla  niego  wyrzekłam  się  sławy  i  rozgłosu, 

żeby tylko móc żyć przy jego boku. 

—  I ufam, że nie będziesz miała powodu tego żałować — wtrącił 

Waldeck,  —  Na  rękach  cię  będę  nosić,  żeby  zrekompensować  ci  to, 

czego się dla mnie wyrzekłaś. 

Erna uśmiechnęła się melancholijnie. 

—  Dla ciebie, Herbercie, ta ofiara jest niczym. 

background image

Ruth  zaczerwieniła  się  z  zażenowania.  Natura  macochy  wydała 

jej  się  tak  sztuczna  i  teatralna,  że  nie  mogła  pojąć  zaślepienia  ojca.  

A gdy ten na znak wdzięczności zaczął swą żonę całować po rękach, 

zmuszona  była  pod  pozorem  jakiegoś  zajęcia,  odwrócić  się.  Trudno 

jej  było  pogodzić  się  z  tym,  że  jej  wspaniały  ojciec  stał  się  niejako 

niewolnikiem  kobiety  o  tyle  niżej,  jej  zdaniem,  stojącej.  Pani  Erna 

z westchnieniem oparła się o poręcz krzesła. 

—  Właściwie jest to niesłuszne, że nie zużytkowuję daru, którym 

mnie los obdarzył, na korzyść moich bliźnich — rzekła elegijnie. 

Waldeck spojrzał na nią z czułością.  

— Czyż nie radujesz mego serca swoim śpiewem? 

Pani Erna trzepnęła go żartobliwie chusteczką po ramieniu. 

—    To  przecież  nie  jest  w  porządku,  Herbercie.  Żeby  artystka 

mogła  się  rozwinąć,  potrzebna  jest  jej  publiczność.  Przywykłam 

śpiewać przed szerszym audytorium. 

—  I tego ci nie braknie na naszych zebraniach towarzyskich. 

—  To mnie w każdym razie trochę pociesza. Ruth, czy cieszysz 

się  na  nadchodzącą  zimę?  Ja  i  twój  ojciec  planujemy  wielkie 

uroczystości, 

które 

tobie, 

mniemam, 

dadzą 

satysfakcję. 

Dowiedziałam  się  bowiem,  że  mimo  twych  osiemnastu  lat,  nie  byłaś 

jeszcze na żadnej oficjalnej zabawie. 

—  Nie, nie odczuwaliśmy aż do tej chwili tego braku. Było nam 

dobrze  ze  sobą  w  domowym  kółku. Przy  tym  nie  tęskniłam nigdy  za 

szerszym towarzystwem. 

—  Teraz jednakże musi się to zmienić. Obiecałam to rozmaitym 

background image

znajomym.  Taka  piękna  złota  rybka,  jak  ty  moja  Ruth,  to  przecież 

prawdziwy  rarytas!  Toteż  będzie  to  dla  mnie  prawdziwym 

zaszczytem,  móc  cię  wprowadzić  w  świat  i  pokazać  wszystkim 

młodym  ludziom,  wobec  których  jest  to  niejako  moim  obowiązkiem. 

Pomyśl,  jaką  obydwie  zrobimy  furorę!  Młoda  mateczka  z  bogatą 

córką na wydaniu — czyż to nie prawdziwy gwóźdź sezonu? 

Ruth zacisnęła wargi, patrząc swymi dużymi, poważnymi oczyma 

w jeden punkt. Możliwości, jakie Erna przed nią roztaczała, nie miały 

dla  niej  nic  pociągającego.  Pani  majorowa  spojrzała  troskliwie  na 

bladą  twarz  dziewczyny  i,  z  wrodzonym  jej  taktem,  skierowała 

rozmowę na inne tory. 

 

* * * 

Na pierwszym piętrze willi znajdował się pokój, który urządzono 

na  salon  muzyczny.  Wspaniały  fortepian  a  obok  sztalugi,  na  których 

porozrzucane  w  nieładzie  leżały  nuty.  Pani  Erna  wyjęła  je  przed 

chwilą ze stojącej obok szafki. 

—    Jak  widzę  masz  wybór  nie  lada,  moja  kochana,  i  to  rzeczy 

dość  poważne.  Lecz  to  wszystko  nie  dla  mnie.  Trochę  za  łatwe. 

Przywiozłam  wprawdzie  ze  sobą  trochę  nut,  lecz  niestety,  zmuszona 

będę  sama  sobie  akompaniować.  Jestem  bowiem  pod  tym  względem 

bardzo  wybredna  i  zepsuta  przez  pewnego  młodego  muzyka,  który 

stale  mi  towarzyszył  na  moich  koncertach.  Byliśmy  z  sobą  po 

mistrzowsku zgrani. 

—  Mamo,  a  czy  nie  zechciałabyś  spróbować  ze  mną?  Postaram 

background image

się dotrzymać ci kroku. 

—  No  więc  spójrz  na  te  nuty.  Czy  dałabyś  im  radę  tak  bez 

przygotowania? 

Ruth  przyjrzała  się  nutom,  które  podała  jej  Erna.  Delikatny 

uśmieszek pojawił się na jej twarzy. 

—  Sądzę, że jakoś pójdzie — rzekła krótko. 

To  mówiąc  usiadła  do  fortepianu,  rzuciwszy  wpierw  czułe 

spojrzenie  w  stronę  ojca.  Pani  majorowa  zajęła  z  wyczekującą  miną 

miejsce  obok  pana  Waldecka,  z  którym,  przy  pytaniu  pani  Erny,  czy 

Ruth  da  sobie  radę  z  akompaniamentem,  zamieniła  znaczące 

spojrzenie.  Wiedzieli  bowiem  obydwoje,  że  młoda  dziewczyna  jest 

pierwszorzędną pianistką i że najtrudniejsze nawet rzeczy  opanowuje 

z  łatwością.  Erna  podeszła  do  Ruth,  która  wzięła  właśnie  pierwsze 

akordy. 

Rozległ  się  silny,  doniosły  głos  młodej  kobiety.  Średnica  była 

pełna  i  czysta,  lecz  niskie  tony  były  mgliste  i  zamazane.  Co  się  zaś 

tyczy górnej partii, to musiały one swym ostrym i twardym dźwiękiem 

razić każde, choć trochę wrażliwe ucho. Był to bezduszny, brawurowy 

śpiew, 

pozbawiony 

delikatnej 

miękkości 

oraz 

głębszej 

indywidualności, a wskutek tego nie trafiający zupełnie do słuchaczy.  

Ruth  akompaniowała  bez  zarzutu.  Wydobywające  się  spod  jej 

palców  tony  przylegały  pieszczotliwie  do  ostrej  i  częstokroć  twardej 

emisji  głosu  i  łagodząc  go  w  ten  sposób,  przyczyniały  się  w  dużej 

mierze do upiększenia śpiewu. 

Pani  Erna,  przyjąwszy  z  łaskawym  uśmiechem  pochwały 

background image

obydwojga słuchaczy, z uznaniem zwróciła się do Ruth: 

—  Ależ  ty  bajecznie  akompaniujesz!  Odtąd  pozwolę  sobie 

częściej  prosić  cię  o  pomoc,  ilekroć  mi  przyjdzie  przestudiować  coś 

nowego. 

—    O  ile  tylko  odpowiadam  twoim  wymaganiom,  z  całą  ochotą 

oddaję się na twoje usługi. 

—  W zupełności. Po twoim sposobie akompaniowania poznać od 

razu,  że  sama  śpiewasz.  Ale  teraz  kolej  na  ciebie,  moja  mała  Ruth. 

Jestem  naprawdę  szczerze  zainteresowana  twoimi  możliwościami 

głosowymi. 

Usiadłszy obok męża, który ucałował jej dłoń, rzekła szeptem: 

—  Musimy być bardzo ostrożni w krytyce, żeby małej nie urazić. 

Waldeck z rozrzewnieniem spojrzał na żonę: 

—    Jesteś  prawdziwym  aniołem,  moja  najsłodsza  żono  —  rzekł 

cicho. 

Nagle  pani  Erna,  jak  gdyby  podrzucona  jakąś  siłą,  stanęła  i 

utkwiła  oczy  w  Ruth.  Otóż  zabrzmiał  dźwięczny  jak  ton  dzwonu  alt 

młodej  dziewczyny,  wypełniając  przestrzeń  salonu  zaczarowaną 

muzyką.  Żadnych  zgrzytów  ani  niedociągnięć.  Jednako  piękne  tony 

następowały  równomiernie  po  sobie,  snując  wokół  słuchaczy 

atmosferę zadumy i ukojenia. 

W  oczach  pani  majorowej  błyszczały  łzy,  a  i  Waldeck  spoglądał 

na swoją córkę jak gdyby przez wilgotną mgłę. Jej śpiew wzruszył go 

głęboko i  zdawało mu się, że jeszcze nigdy tak pięknie nie śpiewała. 

Najbardziej  jednak  wyprowadzona  z  równowagi  była  pani  Erna. 

background image

Spodziewała  się  usłyszeć  ładniutki,  miły  głosik,  przyrzekając  sobie 

w  duchu  okazać  się  wspaniałomyślną  i  chwalić  ponad  miarę. 

Tymczasem to co usłyszała, było ponad wszelkie oczekiwanie. Był to 

śpiew prawdziwej, urodzonej artystki, który w serce Erny wsączył jad 

zazdrości i zawiści. 

Była  na  tyle  mądra,  by  z  miejsca  się  zorientować,  że  pod 

względem artyzmu Ruth przewyższa ją o całe niebo. Z takim głosem i 

takimi  zdolnościami  ta  kobieta  mogłaby  zawojować  cały  świat, 

podczas  gdy  tu  dławi  się  ten  talent  w  ciasnym  kręgu  domowych 

słuchaczy.  O  ileż  inaczej  mogłaby  się  ukształtować  jej  własna 

przyszłość, mając w zanadrzu taki majątek głosowy? A tutaj marnieje 

ten boży dar, rzucony przez ślepy los tej złotej rybce, która na równi 

z  innymi,  przyrodzonymi  jej  skarbami,  strzeże  go  zazdrośnie  przed 

oczyma świata.  

Gorzka  zazdrość  zawładnęła  jej  sercem.  To,  że  została  żoną 

milionera  i  że  z  biedy  i  nędzy  wydostała  się  na  tak  zaszczytne 

stanowisko,  wydało  się  jej  nagle  czcze  i  bezwartościowe.  Niska 

zazdrość  artystki  pęczniała  w  niej  coraz  bardziej,  czyniąc  z  jej 

pasierbicy przedmiot gorącej nienawiści. Z jej pięknych oczu strzeliło 

złe,  podstępne  spojrzenie,  zapalając  je  nieprzyjaznym  płomieniem. 

Pani majorowa podchwyciła je i zbladła. 

Po skończonym śpiewie Waldeck podszedł do córki i przytulił ją 

do piersi. 

—  Najserdeczniejsze  dzięki,  moja  dziecino,  prześlicznie 

śpiewałaś. Jestem dumny z ciebie. 

background image

Po czym, cały rozpromieniony, zwrócił się do Erny: 

—  No, jakże ci się podoba śpiew mojej Ruth, najdroższa? Czy i 

ty nie uważasz, że jest czarujący? 

Ze  zdumieniem  spostrzegł  Waldeck  w  oczach  żony  niewygasłe 

jeszcze złe, nieprzyjazne ogniki. Cały urok tej pięknej twarzyczki jak 

gdyby  nagle  gdzieś  pierzchnął,  zdławiony  maską  sztucznego, 

wymuszonego  uśmiechu.  Waldeck  patrzał  na  nią  przerażonymi 

oczyma. Miał przy tym takie wrażenie, że spogląda w jakąś straszliwą 

otchłań, którą aż do tej pory zdobiły najpiękniejsze kwiaty. 

Wreszcie Erna opanowała się. 

—  Daruj,  ale  znowu  nawiedził  mnie  ten  głupi,  nerwowy  ból 

głowy.  Śpiew  Ruth  był  istotnie  piękny.  Ale  czuję  się  ogromnie 

zmęczona, chciałabym wypocząć. 

I nie żegnając się z nikim, wyszła z salonu. 

Zaległo  grobowe  milczenie.  Pozostali  z  zażenowaniem  patrzyli 

przed  siebie.  Wreszcie  udało  się  pani  majorowej  z  trudem  nawiązać 

leniwie ciągnącą się rozmowę. 

Obydwie  z  Ruth  zauważyły  tę  scenę,  momentalnie  orientując  się 

w  sytuacji.  Jedynie  Waldeck  popadł  w  głęboką  zadumę.  Na  chwilę 

została temu ślepo zakochanemu mężczyźnie zerwana z oczu zasłona 

i  jeśli  nawet  w  tym  samym  niemal  momencie,  ulegając  potrzebie 

samookłamywania  się  z  powrotem  ją  kładł  na  oczy,  usiłując 

zapomnieć, co widział, to jednak nie minął już przygnębiający nastrój, 

kładąc głębokie cienie na dotychczasowe szczęście. 

Ruth  zbyt  dobrze  znała  swojego  ojca,  żeby  tego  nie  spostrzec. 

background image

Gorąca trwoga o jego szczęście zerwała się w jej duszy. Nachyliła się 

ku niemu czule. 

—  Nie martw się ojczulku, mamie ból głowy z pewnością zaraz 

przejdzie.  I  mnie  niekiedy  śpiew  drażni  i  męczy.  To  zależy  od 

chwilowego usposobienia. 

Głaszcząc  pieszczotliwie  jej  ręce,  odetchnął  z  ulgą  i  spojrzał  w 

tak drogą mu twarz. Tak, niewątpliwie tak się rzecz miała. Erna była 

po  prostu  zdenerwowana,  a  jemu,  szalonemu,  zdawało  się,  że  widzi 

coś, czego wcale nie było. Poczuł skruchę z powodu krzywdy jaką w 

swych myślach wyrządził Ernie, więc podniósłszy się, rzekł do córki: 

—  Zaglądnę do niej, dziecino. 

To mówiąc wyszedł. 

Ruth  odprowadziła  go  smutnym  uśmiechem,  po  czym  spokojnie 

przeniosła  swój  wzrok  na  panią  Grotthus.  Ta  z  uznaniem  jej 

przytaknęła. 

—  Brawo, kochanie! Nie zapominaj nigdy o tym, co ci niedawno 

mówiłam.  Szczęście  jest  iluzją!  Tak  długo  jak  zdołasz  ją  w  nim 

podtrzymać, tak długo ono będzie trwać. 

Tymczasem  Waldeck  leżał  już  u  stóp  swej  ukochanej  żony, 

obejmując  ją  czule.  Przeklinał  ten  nieznośny  ból  głowy,  darząc  ją 

najpieszczotliwszymi  imionami.  Pozwalała  na  wszystko,  opanowując 

mądrze  swój  gniew.  Pragnąc  bowiem  zawładnąć  swym  mężem, 

musiała  zatrzeć  poprzednie  niemiłe  wrażenie,  co  zresztą  się  jej  w 

zupełności udało. 

 

background image

* * * 

Jakkolwiek ciężko było Ruth rozstawać się z ojcem, to jednak po 

jego  odjeździe  z  żoną  odetchnęła  z  ulgą.  Bardziej  niż  kiedykolwiek 

przylgnęła teraz do pani majorowej, czerpiąc z jej mądrych i dobrych 

słów  spokój  i  ukojenie.  Tych  kilka  tygodni  uczyniło  z  tego 

lekkomyślnego i wesołego dzieciaka, poważną i myślącą dziewczynę. 

Zaczęła  się  zastanawiać  nad  życiem,  czyniąc  tajemny  ślub,  że 

poświęci  wszystko,  co  tylko  będzie  w  jej  mocy,  żeby  tylko 

podtrzymać w ojcu iluzję szczęścia. 

Od czasu wyjazdu konsula upłynęło parę dni. Radosny letni dzień 

rozweselał  góry  i  doliny.  Wyszedłszy  z  bramy,  Ruth  stanęła  w 

ogrodzie.  Nad  kielichami  kwiatów  kołysały  się  motyle,  a  w 

kwitnących  kwiatach  brzęczały  pilnie  pszczoły.  Ruth  podeszła  do 

krzaka  róży,  żeby  zerwać  kilka  najpiękniejszych  okazów  do  swego 

pokoju.  Miała  na  sobie  lekką,  powiewną  sukienkę,  a  na  ciemnych, 

bujnych włosach, szeroki słomiany kapelusz. 

Stojąc  tak,  cała  skąpana  w  blaskach  promieni  słonecznych, 

budziła prawdziwy zachwyt swą smukłą, pięknie zbudowaną postacią 

i  swą  uroczą,  szerokim  rondem  słomianego  kapelusza  ocienioną 

twarzyczką.  Spokojnym,  pełnym  powabu  ruchem  obcięła  kilka  róż, 

układając z nich piękną wiązankę.  

Pochłonięta  swą  czynnością  nie  zauważyła  pary  męskich  oczu, 

które  zza  ogrodzenia  z  zaciekawieniem  ją  śledziły.  Patrzący  musiał 

doznawać  nie  lada  rozkoszy,  gdyż  ani  na  chwilę  nie  odrywał  swego 

spojrzenia.  Było  to  właśnie  wtedy,  gdy  Ruth,  chcąc  lepiej  ocenić 

background image

piękność wiązanki, oddaliła ją nieco od siebie. 

Nagle obudził ją z zamyślenia jakiś świeży, młody głos: 

—  Dzień dobry pani, panno Ruth! 

Spojrzała  zdumiona  i  zobaczyła  śmiejącą  się  twarz  młodzieńca. 

Szybkim  krokiem  podeszła  ku  bramie,  żeby  ją  otworzyć.  Stał  przed 

nią  młody,  wysmukły  mężczyzna,  w  skromnym,  lecz  eleganckim 

sportowym  ubraniu.  Miał  ciemne,  gęste,  krótko  przystrzyżone  włosy 

oraz  dziarską,  energiczną  twarz,  z  której  jedynie  czoło  pozostało  nie 

opalone.  Wyzierała  z  nich  para  ciemnych,  szczerych  oczu,  które  z 

wyrazem  serdecznej  radości,  pogrążyły  się  w  poważnych  oczach 

młodej dziewczyny. 

—  Witam pana, panie Fredzie! A skąd pan się tu wziął? Przecież 

miał  pan  dopiero  jutro  przyjechać.  To  dopiero  niespodzianka! 

Wyobrażam sobie zdumienie cioteczki, której ani w głowie  zapewne, 

że pan już tutaj. 

To mówiąc pociągnęła go szybko za sobą. Śmiejąc się podążał za 

nią,  zatrzymawszy  się  w  przedsionku,  gdzie  stanął  przed  nią  w  całej 

krasie 

młodzieńczej 

męskości. 

Popatrzywszy 

na 

niego 

powstrzymując uśmiech, nakazała mu milczenie. 

—  Co pani teraz ze mną zrobi? — zapytał przyciszonym głosem. 

Przez chwilę stała bezradna, wreszcie skinęła na niego. 

—  Już  wiem.  Proszę  za  mną  iść,  ale  cichuteńko,  na  palcach! 

Cioteczka  zajęta  jest  pisaniem  w  swoim  pokoju.  Pójdę  do  niej  i 

zostawię drzwi nieco uchylone... Wejdzie pan dopiero wtedy, gdy pan 

usłyszy odpowiedni sygnał. 

background image

— A co będzie tym sygnałem? 

— Będzie: pan porucznik! 

— Pięknie, postaram się go zapamiętać. 

Weszli  na  schody,  wiodące  na  górę.  On  posłusznie:  cicho  i  na 

palcach, ona głośno i pewnie, akcentując każdy swój krok. Wszelako 

chodniki, wyścielające schody, tłumiły odgłosy. 

Nareszcie  stanęli  przed  drzwiami  pokoju  pani  majorowej.  Ruth 

uchyliła je nieznacznie. 

—  Czy można? 

Pani Grotthus podniosła głowę. 

—  Naturalnie, kochanie. Cóż powiesz nowego? 

—  Przyniosłam trochę róż, by przyozdobić twój pokój. 

—  To pięknie moja mała, a ja sądziłam, że je ścinasz dla siebie. 

Ruth  weszła  na  środek  pokoju,  zostawiając  drzwi  na  wpół  uchylone. 

Wstawiwszy róże do wazonu, rzekła swobodnie: 

—  Przecież i ty lubisz zapach róż. 

—  Niewątpliwie, lecz są mi tym milsze, że pochodzą od ciebie. 

To mówiąc, przytuliła ją do siebie. 

—  Usiądź  tutaj  ciotuniu,  chciałabym  ci  coś  pięknego 

opowiedzieć. 

Śmiejąc  się,  pani  Grotthus podeszła  do  Ruth  i usiadła na krześle 

tyłem obróconym do drzwi. 

—    Coś  mi  to  strasznie  uroczyście  brzmi,  Ruth.  A  więc  siadam 

i słucham: 

—  Hm... A więc, — była raz... 

background image

—  Tak się zaczynają wszystkie bajki. 

Ruth usiadła naprzeciw niej. 

—    A  więc...  była  raz  kochana,  złota  mateczka.  Miała  ona 

dorosłego  już  syna, który  niestety,  jako  że  był  żołnierzem,  ciągle  był 

od  niej  z  dala.  Dlatego  też  mateczka  bardzo,  bardzo  za  nim  tęskniła, 

pragnąc go mieć przy sobie. 

Staruszka się uśmiechnęła. 

—    Mam  wrażenie  Ruth,  że  służę  ci  jako  żywy  model  do  twojej 

wyimaginowanej historii. 

—  Masz zupełną rację, gdyż mateczka z mojej bajeczki nosiła na 

palcu pierścień, zupełnie podobny do twojego. 

To  mówiąc,  podeszła  do  pani  majorowej  i  ująwszy  ją  za  rękę, 

dotknęła dłonią pierścienia. 

—  Twoja bajeczka zaczyna być interesującą... 

—    A  więc  posłuchaj  —  rzekła  Ruth.  —  Pewnego  razu,  gdy 

mateczkę  dręczyła  tęsknota  za  synem,  ukazała  jej  się  we  śnie  dobra 

wróżka.  I  rzekła  do  niej:  pierścień,  który  nosisz  na  palcu  jest 

czarnoksięskim  pierścieniem.  Ma  on  moc  spełniania  wszystkich 

życzeń. Trzeba tylko, żebyś, pomyślawszy o czymś, równocześnie go 

obróciła... 

—  O, to mi się podoba! 

—  No  widzisz...  Ale  poczekaj,  teraz  nastąpi  coś  wyjątkowego. 

Mateczka,  ilekroć  tęskniła  za  synem,  wyrażała  życzenie,  by  do  niej 

powrócił. Lecz za każdym razem musiała obrócić pierścień — proszę, 

uczyń to samo... tak. A teraz życzę ci, by twój Fred nagle przed tobą 

background image

się pojawił... Raz, dwa, trzy — i oto pan porucznik! 

Fred  Grotthus  stanął  w  drzwiach.  Matka  i  syn  rzucili  się  sobie 

w  objęcia,  nie  mogąc  oderwać  się  od  siebie.  Ruth  delikatnie 

wymknęła się z pokoju, zamykając za sobą drzwi. 

—    Szczęśliwi!  —  pomyślała  z  goryczą,  przypomniawszy  sobie, 

jak  nie  tak  dawno  temu  i  ona  z  radością  tuliła  się  do  piersi  swego 

ukochanego ojca, witając go po długiej rozłące. 

Poleciwszy  służącemu  zamrozić  szampana  i  przygotować  do 

obiadu  ulubione  przez  Freda  pstrągi,  wyszła  do  ogrodu.  Wolnym 

krokiem  poczęła  się  piąć  wąskimi  ścieżynami  pod  górę,  aż  wreszcie 

stanęła  na  najwyższym  wzniesieniu  ogrodu,  gdzie  mieściła  się  mała 

altanka, zbudowana do oglądania okolic. 

Stamtąd  roztaczał  się  na  okolicę  Berchtesgaden  cudowny  widok. 

Począwszy  od  Untersberge  aż  do  Schónfeldspitze  rozpościerała  się 

urocza,  górzysta  panorama.  Ostro  i  wyraziście  znaczyły  się 

wierzchołki  gór  na  ciemnobłękitnym  tle  nieba.  Ponad  lesistymi 

wąwozami unosiły się drżące opary. 

Ruth,  wsparłszy  się  o  jedną  z  kolumn  altanki,  podziwiała 

wspaniały  krajobraz.  Boskie  tchnienie  natury  działało  na  nią 

uspokajająco. Jej serce doznało ukojenia, a wszelakie troski jak gdyby 

gdzieś  pierzchły.  Radosny  spokój  wstąpił  w  jej  duszę.  Stała  tak  dość 

długo  pogrążona  w  zadumie,  gdy  wtem  doszedł  ją  odgłos  czyichś 

kroków... Fred i jego matka zbliżali się ku niej. 

Uśmiechnęła się do nich z daleka. 

—    I  czemuż  to  pani  tak  prędko  znikła  nam  z  oczu?  —  zawołał 

background image

z wyrzutem młody porucznik. 

—  Nawet nie zdążyłam podziękować ci za twoją istotnie piękną 

bajeczkę. Bo gdy tylko się odwróciłam, otrząsnąwszy się z pierwszego 

wrażenia, już ciebie nie było. 

—  Wiesz  dobrze  cioteczko,  że  nie  lubię  być  piątym  kołem  u 

wozu.  A  że  wam  i  beze  mnie  było  dobrze,  o  tym  powiedział  mi  mój 

maleńki paluszek. 

—  Więc  niewątpliwie  i  to  ci  ten  maleńki,  wścibski  paluszek 

powiedział, że Fred przepada za pstrągami. 

Ruth zarumieniła się lekko. 

—  Nie, to przypadkowo wiem od ciebie. 

—  Ale  pozwoli  pani,  że  zarówno  za  pstrągi  jak  i  za  pomysłowe 

wprowadzenie  mnie  do  matki,  złożę  jej  najserdeczniejsze 

podziękowania. 

To mówiąc, ujął z szacunkiem jej dłoń i złożył na niej pocałunek. 

Patrzył  przy  tym  na  nią  takim  spojrzeniem,  jak  gdyby  chciał 

powiedzieć:  „cóż  z  ciebie  za  kochane,  złote  stworzenie  —  maleńka 

Ruth." 

Rzecz  prosta,  że  to  słowo  „mała"  należało  odnośnie  do  Ruth 

rozumieć  tylko  w  przenośni.  Wzrostem  bowiem  dorównywała  temu 

wysokiemu,  okazałemu  mężczyźnie,  sięgając  mu  niemal  do  ramion. 

Nie  ulega  więc  kwestii,  że  należycie  zrozumiała  to  spojrzenie.  Coś 

niewymownie  ciepłego,  radosnego,  lecz  zarazem  i  niepokojącego 

owładnęło  jej  istotą, potęgując uderzenia  serca.  To,  że  Fred  Grotthus 

miał o niej dobre mniemanie, napełniało ją żywiołową radością. 

background image

Wesoło  gawędząc,  spacerowała  nasza  trójka  jeszcze  z  jakąś 

godzinkę po ogrodzie. 

—  Czy  zamierza  pan,  panie  Fredzie  robić  jakieś  większe 

wycieczki? 

—  Rozumie się. I mam nadzieję, że będzie mi pani towarzyszyć, 

panno Ruth. Tak przynajmniej zapewniał mnie pani ojciec. 

—  A czy nie zepsuło to panu humoru? — zażartowała. 

—    Jak  widzę  to  i  potrafi  pani być  złośliwa.  Nie  podejrzewałem 

u pani tej przywary! 

—  Przecież nie mogę wiedzieć, czy jako towarzyszka jestem dla 

pana w górach pożądana. 

—    No,  tego  powinna  była  pani  być  pewna!  Przeciwnie,  bardzo 

się z tego cieszę, gdyż mi wiadomo, jaka z pani doskonała turystka. 

—  Aa, więc to tak?! Z ostrożności zasięga się wpierw informacji! 

—  Rzecz  prosta!  Przecież  muszę  się  z  tym  liczyć,  gdyż  będę 

musiał się do tego dostosować. Tym bardziej, że nie należy zbyt wiele 

pod tym względem spodziewać się po kobietach. 

—  Mój chłopcze, Ruth skacze po górach jak koza — rzekła pani 

majorowa, uśmiechając się. — Kto wie nawet, czy zdołasz dotrzymać 

jej kroku. 

Uśmiechnąwszy się pod wąsem, wyprężył Fred swą młodzieńczą, 

krzepką postać. 

—    Nie  sądzę,  by  żołnierz  pozwolił  zawstydzić  się  kobiecie.  A 

pani co o tym myśli, panno Ruth, czy dam pani radę? 

—  No, nie wiadomo — droczyła się. — W górach czuję się jak 

background image

ryba w wodzie, a pan — prosto z berlińskiego asfaltu, kto wie, może 

trochę zbyt mieszczański. 

—  Jest to termin, który dla nas, żołnierzy, w ogóle nie istnieje! 

—    W  takim  razie  pozostaje  nam  tylko  naocznie  się  o  tym 

przekonać.  Jutro  pan  jeszcze  wypoczywa,  ale  pojutrze  możemy  już 

wziąć się do dzieła. Czy zgoda? 

—  Życzenie pani jest dla mnie rozkazem! 

—    Ale  co  powie  na  to  cioteczka,  czy  nie  będzie  zazdrosna  o 

swojego syna, którego jej od czasu do czasu uwiodę? 

—    O,  zapewniam  cię,  że  będę  się  tylko  z  tego  cieszyć,  że  idzie 

w twoim towarzystwie. Ale chwilowo wołają nas na obiad. 

Rozmawiający podążyli w stronę domu. 

Fred podał Ruth swe ramię, chcąc ją poprowadzić do stołu. Lecz 

ta, potrząsając główką, odparła: 

—    Proszę  je  podać  matce.  Ilekroć  bowiem  kroczy  obok  swego 

„jedynaka",  twarz  jej  promienieje  dumą  i  radością.  A  największa  to 

dla mnie przyjemność, gdy widzę koło siebie szczęśliwe twarze. 

Fred  skłonił  się  w  milczeniu  i  zwrócił  się  do  matki.  Na  twarzy 

jego odmalował się  wyraz głębokiej powagi. Przy stole był chłodny i 

pełen rezerwy. Ruth, patrząc ze zdumieniem na jego zmienioną twarz, 

szukała spojrzeniem wyjaśnienia u pani majorowej. 

Ta  z  miejsca  się  domyśliła,  że  Fred  poczuł  się  czymś  dotknięty. 

Znała  bowiem  na  wylot  swego  syna,  który  najpewniej  fałszywie 

zrozumiał  odmowę  Ruth,  tłumacząc  ją  sobie  jako  chęć  wytworzenia 

między 

nimi 

odpowiedniego 

dystansu 

oraz 

przekreślenia 

background image

jakiejkolwiek  poufałości,  której  najwidoczniej  sobie  nie  życzyła.  Oto 

przyczyna jego powściągliwości, którą z kolei Ruth interpretowała na 

swoją niekorzyść. 

—  Cóż ci takiego w drogę wlazło Fredzie, że masz taką krzywą 

minę? — zapytała pani Grotthus z pozorną obojętnością. 

Oczy  Freda  skrzyżowały  się  z  wyczekującym  spojrzeniem  Ruth, 

które  zawisło  na  jego  twarzy.  Jego  smagła  twarz  oblała  się  ciemnym 

rumieńcem. Utkwiwszy  wzrok  w stojącym przed nim talerzu, odparł, 

nie podnosząc głowy: 

—  Czyżbym był inny niż zwykle? 

—  Tak  mój  chłopcze,  znam  cię  dobrze.  Coś  przykrego  ci  się 

zdarzyło.  A  może  odmowa  Ruth tak na ciebie  podziałała?  Czy  to  cię 

tak martwi? 

Zażenowanie jego jeszcze się wzmogło. 

—  Nie mówmy o tym, mateczko. Panna Ruth ma zupełną rację, 

odpierając podobne natręctwa. 

Ruth zbladła, patrząc na niego wielkimi, przerażonymi oczyma. 

—  Źle  mnie  pan  zrozumiał,  panie  Fredzie!  Jest  mi 

niewypowiedzianie przykro, że pan w ten sposób o mnie myśli. 

W  jej  głosie  było  tyle  prawdziwej  szczerości,  że  nadmiernie 

wrażliwy młodzieniec czuł się udobruchany. 

Odpowiedział zrezygnowanym tonem: 

—    Nie  widzę  powodu,  dla  którego  miałbym  o  pani  źle  myśleć! 

Ma  pani  zupełne  prawo  zwrócić  uwagę  synowi  gospodyni  domu  jej 

ojca, że jako taki stoi poza obrębem jej sfery. 

background image

Z  wypowiedzianych  słów  przebijała  gorycz  i  rozdrażnienie.  I 

dopiero  teraz  stało  się  jasne  dla  Ruth,  co  było  przyczyną  jego 

niejednokrotnie  szorstkiego  i  wstrzemięźliwego  zachowania  się 

względem  niej.  Widać  przypuszczenia  jego  matki  były  trafne,  gdy 

mówiła:  „nie  chciałby  uchodzić  za  natarczywego".  Upewniwszy  się 

więc  co  do  tego,  odzyskała  z  powrotem  humor  i  swobodę  a 

zapomniawszy  o  poprzedniej  przykrości,  wyciągnęła  nagle  ku  niemu 

rękę poprzez stół, wybuchając szczerym, beztroskim śmiechem. 

—    Za  karę  za  te  brzydkie  słowa,  pasuję  pana  na  mego  rycerza, 

który  będzie  zmuszony  przez  całą  zimę  asystować  mi  na  wszystkich 

balach i zabawach i pod grozą surowej dyscypliny prowadzić mnie do 

stołu.  I  co  my  to  jeszcze  za  okropności  wymyślimy  cioteczko,  ażeby 

tego  złoczyńcę  ukarać?  Wstydź  się  pan,  panie  Fredzie!  Syn 

najbardziej oddanego przyjaciela mojego ojca i naszej ponad wszystko 

umiłowanej  cioteczki,  która  niczym  najlepsza  matka  troszczy  się  o 

mnie i zabiega, nie powinien siebie i mnie tak nisko oceniać. 

Młody  człowiek  w  milczeniu  wysłuchał  tej  wzniosłej  tyrady  i 

ciepły,  radosny  błysk  zajaśniał  w  jego  oczach.  Popatrzywszy  jej 

głęboko w oczy, złożył na jej dłoni gorący pocałunek. 

—    Tak,  wstydzę  się  panno  Ruth,  ale  to  kazanie,  które  mi  pani 

wypaliła,  czyni  mnie  dumnym  i  szczęśliwym,  zarówno  jak  i  kara, 

którą  mnie  pani  obarcza.  Tylko  że  ona  może  mnie  zachęcić  do 

dalszego grzeszenia. 

—  W takim razie byłabym niepocieszona. 

—    Nie,  tego  chciałbym  naprawdę  uniknąć.  Obiecuję  solenną 

background image

poprawę, proszę mi tylko tym razem wybaczyć — prosił serdecznym 

tonem. 

Uśmiechnąwszy  się  do  niego,  rzekła  żartobliwie  do  pani 

majorowej: 

—    A  teraz  kolej  na  ciebie,  cioteczko.  Wyłajaj  go  porządnie. 

Miałaś, jak widzę, rację twierdząc, że mu daleko do ideału. 

Z  mądrym  uśmiechem  patrzyła  pani  Grotthus  to  na  jedno,  to  na 

drugie. 

—    Na  dziś  może  wystarczy,  Ruth.  Obawiam  się  bowiem,  że 

zepsuję wrażenie twojej świetnej przemowy. 

 

* * * 

Cicho  i  tajemniczo  spoczywało  jezioro  ujęte  w  ramy 

wysokosiężnych,  stromych  skał.  Był  to  dzień  kończącego  się  lata. 

Okres  wzmożonego  ruchu  przejezdnych  już  minął.  Po  gładkiej  i 

lśniącej  powierzchni  wody  sunęło  zaledwie  kilka  wiosłowych  łodzi. 

Jedną  z  nich  sterował  krzepki,  silny  rybak  oraz  starsza  kobieta  o 

ogorzałej cerze. Oboje mieli na sobie strój narodowy.  

Mężczyzna o jasnych włosach i brodzie oraz bystrych niebieskich 

oczach  wyglądał  jak  posąg  z  brązu,  w  który  wstąpiło  życie. 

Ciemnobrązowe  były  jego  twarz,  szyja,  piersi, nagie  ramiona, kolana 

oraz  krótkie  skórzane  spodenki, które  tylko  tu  i  ówdzie  przeświecały 

jaśniejszymi plamami. 

W  równomiernym  tempie  poruszały  się  bezgłośnie  ich  wiosła, 

podczas  gdy  reszta  naprzeciw  siebie  siedzących  w  łodzi  w  milczeniu 

background image

wchłaniała piękno przesuwających się obrazów. Pani Grotthus otulona 

grubym  pledem  siedziała  z  Ruth  Waldeck  naprzeciw  syna. 

Przenikliwy  chłód  wionął  od  wody.  Ukryte  za  chmurami  słońce  od 

czasu tylko do czasu rzucało słabe refleksy na lustrzaną taflę jeziora. 

Watzmann  nałożył  na  siebie  czapę  z  mglistych  oparów,  a  od 

strony Steinernes Meer zaczęły nadciągać groźne chmury. 

Ruth,  zanurzywszy  dłoń  w  zielonawą  toń,  poczęła  z  nią  igrać, 

rozbryzgując niekiedy całe kaskady brylantowych kropelek. W oczach 

jej  malował  się  wyraz  błogiego  rozmarzenia.  Fred  przyglądał  się  jej 

z powagą. W ciągu tych niewielu tygodni wspólnego pobytu, zbliżyli 

się  ku  sobie  bardziej,  niż  by  to  w  przeciętnych  stosunkach 

towarzyskich  uczynić  mogły  lata.  Niejednokrotnie  udało  mu  się 

poprzez  jej  ciemne,  kochane  oczy  zajrzeć  w  głąb  jej  serca  i  jak  w 

otwartej księdze, czytać w budzącej się duszy młodego dziewczęcia. 

Lecz działała na niego nie tylko zewnętrznym czarem i urokiem. 

Umiała  go  nadto ująć całym  swoim  sposobem  bycia  i  zainteresować. 

Jej  głęboka,  a  przy  tym  pełna  nietkniętej  świeżości  natura,  potrącała 

pokrewne jego charakterowi struny. A im bardziej wnikał w jej istotę, 

tym wydawała mu się wyższą i bardziej wartościową. Ile okazała taktu 

i  wyszukanej  delikatności,  zdejmując  z  niego  tę  nieuzasadnioną 

trwogę, która go poprzez te wszystkie lata z dala od niej trzymała. W 

jak  miły  sposób  umiała  się  zatroszczyć  o  jego  wygodę  i  jak  zręcznie 

się  zakrzątnęła,  żeby  jego  matka  mogła  wykorzystać  każdą  chwilę 

pobytu swego ukochanego syna. 

Jak  prosta  i  naturalna  była  w  codziennym  obcowaniu!  Ani  śladu 

background image

tej  wyższości,  która  w  tak  dużym  stopniu  cechuje  bogate  i 

rozpieszczone kobiety. Ta milionowa dziedziczka była tak dziewczęco 

prosta, bez cienia wyniosłości i dumy. 

Lekkie  westchnienie  wydarło  się  z  jego  piersi.  Jaka  szkoda,  że 

jest tak dla niego niedostępna. Całe serce złożyłby u jej stóp. Lecz po 

cóż o tym myśleć? Nie ulega bowiem wątpliwości, że mimo prostoty, 

wyśmiałaby go najzwyczajniej w świecie, gdyby pewnego dnia przy- 

szedł  do  niej  i  powiedział:  „Kocham  Cię,  czy  chcesz  zostać  moją?" 

On,  taki  sobie  zwyczajny  oficer.  Bo  i  rzeczywiście  można  się  z  tego 

śmiać. 

A  jej  ojciec?  Cóż  by  on  powiedział  na  taką  śmiałość?  Nie, 

stanowczo lepiej o tym nie myśleć. Bądź rozsądny Fredzie Grotthus, i 

nie  rób  głupstw.  Najlepiej  uczynisz,  jeśli  w  ogóle  na  to  kochane 

stworzenie  nie  będziesz  patrzeć.  Bo  i  po  co?  Czy  po  to,  abyś  już  do 

reszty stracił głowę? 

I to wtedy, gdy będzie już za późno? Hola, mój chłopcze, należy 

jasno i trzeźwo patrzeć. Ot, użyj sobie raczej jeszcze tych parę dni w 

tej  rozkosznej  ciszy  górskiej,  nie  rozmyślając daremnie  o  tym,  co  by 

mogło być, a co przecież być nie może. 

Odrzuciwszy  w  tył  głowę,  zaczął  głośno  śpiewać  jakąś  alpejską 

pieśń... 

Ruth z uśmiechem patrzyła na niego. 

—  Czy zamierza pan zbudzić wszystkie górskie duchy? 

—  Nie, chciałem się tylko pani przypomnieć, albowiem miałem 

wrażenie,  że  zapomniała  pani  nie  tylko  o  bożym  świecie,  ale  także 

background image

o mojej, mało zresztą ważnej, osobie. 

—  A na to oczywista nie może sobie pozwolić niemiecki oficer. 

Lecz  zapewniam  pana,  że  ani  na  chwilę  nie  zapominam,  w  jak 

dostojnym towarzystwie się znajduję. 

—    Za  tę  wytworną,  maleńką  złośliwość,  winna  mi  jest  pani 

pewne  zadośćuczynienie.  Musi  nam  pani  zaśpiewać  jakąś  piosenkę. 

Wyobrażam  sobie,  jak  pięknie  rozbrzmiewać  będzie  nad  wodą  pani 

czarujący,  głęboki  alt.  Może  wtedy  jakoś  raźniej  obudzą  się  ze  snu 

wodne rusałki i górskie chochliki. 

Delikatny, szyderczy uśmieszek zaigrał na jej twarzy. 

—  Musieć,  to  ja  co  prawda  nie  muszę,  ale  jeśli  pan  pięknie 

poprosi, to może to uczynię. 

—    W  takim  razie  z  całego  serca  proszę.  Czy  to  pani  wystarcza, 

czy może mam upaść jeszcze na kolana? 

—    Broń  Panie  Boże!  To  by  dopiero  było,  istna katastrofa!  Jeśli 

pan nie będzie cicho siedział, to wszyscy pójdziemy na dno. I tak już 

dość  pokaźnie  łódź  się  przechyla  na  naszą  stronę.  Proszę  tylko 

spojrzeć  na  przerażoną  twarz  cioteczki.  Pewnie  już  nas  widzi 

pochłoniętych przez fale. 

Otuliwszy  się  szczelniej  pledem,  pani  majorowa  zgromiła  ich 

żartobliwie: 

—  Oj, wy głuptasy! 

Ruth spojrzała pytająco na młodego człowieka. 

—  Co mam zaśpiewać? 

—  Zwyczajną piosenkę, może jakąś ludową. 

background image

Utkwiła  swe  oczy  w  jego  źrenicach,  jak  gdyby  chciała  w  nich 

wyczytać,  o  czym  ma  zaśpiewać.  I  on  zatonął  w  jej  płomienistych 

gwiazdach,  nie  mogąc  się  od  nich  oderwać.  Tak  trwali  pogrążeni  w 

sobie,  dopóki  ciemny  rumieniec  nie  wykwitł  na  licach  dziewczyny, 

póki  męska  pierś  nie  poczęła  gwałtownie  się  podnosić.  A  wtedy 

obydwoje  odwrócili  głowy.  W  tej  samej  chwili  ozwał  się  głos  Ruth, 

zrazu  cichy,  potem  coraz  silniej  i  pełniej  nabrzmiewający  ponad 

klarowną tonią jeziora. 

Lecą listki z drzew, Leciuchne, wiośniane... 

A potem radosny koniec: 

Znów powróci miłość — Na rok przyszły — drugi... 

Kolejno  następowały  pieśni,  jedna  za  drugą.  W  głębokim 

skupieniu, słuchali syn i matka uroczego śpiewu. Nawet rybak i jego 

towarzyszka poczęli kiwać głowami, jak gdyby chcieli rzec: 

— Co za wspaniały głos, czyściuteńki jak ten kryształ. Niby leśny 

ptak. 

Tymczasem łódź dobiła do górnego brzegu jeziora. 

—  Może  wysiądziemy  i  trochę  się  przejdziemy?  —  zapytała 

Ruth. 

—  Bardzo  chętnie  —  odrzekła  majorowa.  —  Nieco  ruchu  nie 

zawadzi. 

—  Czy zmarzłaś, cioteczko? 

—  Nie, ale jakoś nie bardzo dziś przyjemnie nad wodą. Czyście 

tego nie zauważyli? 

—  Mnie jest ciepło. 

background image

—  Mnie również. Lecz mimo to idziemy do leśniczówki. 

Szli polami, wijącą się ścieżką pod górę. 

Na  szmaragdowych  łąkach  leżały  porozrzucane  różnorakiej 

wielkości  głazy,  które  prawdopodobnie  z  wiosną,  wraz  z  lodem  i 

śniegiem  pozsuwały  się  z  gór.  Po  krótkiej  wędrówce  dotarli  do 

maleńkiego  jeziorka  o  tajemniczej,  niebieskozielonej  barwie.  Wokół 

panowała uroczysta cisza.  

Milcząco  i  poważnie  wystawały  z  wody  strzeliste,  strome  skały. 

Tylko  od  czasu  do  czasu  słychać  było  spadające,  drobne  kamyczki, 

odrywające  się  od  wietrzejących  skał.  Poza  tym  żaden,  najlżejszy 

nawet  szelest,  nie  mącił  ciszy  tego  uroczego  zakątka.  W  milczeniu 

usiedli  na  ławeczce  stojącej  nad  brzegiem  jeziora  w  cieniu 

rozłożystych drzew, oddając się czarowi cudownego pejzażu. 

Błogosławione  chwile  dla  ciała  i  ducha  w  milczącej  świątyni 

natury. Jakiś cichy, marzący śpiew ukrytego w gąszczu ptaka. Widać i 

on nie śmie odezwać się głośniej, by nie zakłócać boskiego spokoju. 

—    Nie  zamieniwszy  z  sobą  ani  jednego  słowa,  wróciła  nasza 

trójka  do  opuszczonej  łodzi,  unosząc  z  sobą  świadomość  cudownego 

przeżycia. 

W  St.  Bartholoma  spożyli  w  leśniczówce  obiad.  Ruth  i  Fred, 

szukając  słonecznego  miejsca,  usadowili  się  pod  drzewami,  podczas 

gdy  pani  majorowa  zmuszona  była  napić  się  tyrolskiego  wina,  ażeby 

przepędzić nieprzyjemne dreszcze. 

Fred  zawisnął  spojrzeniem  na  twardym,  skalistym  zboczu 

Watzmanna. 

background image

—    Dziś  trzy  tygodnie  jak byliśmy  na  jego  szczycie  —  odezwał 

się do Ruth. 

Potwierdziła milczącym skinieniem głowy. 

— Co za wspaniała tura! Ilekroć spoglądam z wysokości jakiegoś 

wierchu,  mam  uczucie,  jak  gdybym  przeżywała  coś  wielkiego  i 

niezwykłego. Szkoda, że się już kończą te nasze dalekie wycieczki. Po 

pana wyjeździe pozostaną mi tylko zwyczajne spacery i przejażdżki w 

towarzystwie pańskiej matki. 

—    Przynajmniej  będę  miał  podstawę  sobie  wmawiać,  że  będzie 

pani  po  moim  odjeździe  przykro.  Bo  inaczej  gotowa  by  jeszcze  pani 

być rada, że się pozbyła tak nieznośnego towarzysza. 

—  Nieznośny  jest  pan  właśnie  w  tej  chwili.  Niechże  już  pan 

przestanie  w  ten  sposób  mówić  o  sobie.  Gdybym  pana  nie  znała, 

pomyślałabym, że pan celowo tak się oczernia, dla wywołania mojego 

protestu. 

—  Jakkolwiek daleki jestem od tego rodzaju zamiarów, to jednak 

czynię to z przyjemnością, choćby dlatego, żeby ściągnąć na siebie jej 

gniew. Jak pani widzi, panno Ruth, ja jeszcze wciąż popadam w moje 

dawne  grzechy,  mimo  jej  serdecznych  usiłowań,  by  mnie  z  nich 

wyleczyć.  Proszę  tylko  nie  tracić  cierpliwości  i  porządnie  mnie 

wyłajać. Nie ma pani wyobrażenia jak to dobrze na mnie działa. 

—  W takim razie pozwolę sobie rzetelnie wykorzystać tych kilka 

ostatnich dni naszego wspólnego pobytu, ażeby potem będąc z dala od 

nas, nie zapomniał pan o poprawie. Po powrocie zaś do Berlina mniej 

więcej za parę tygodni, zgłosi się pan do mnie w celu odbycia pokuty. 

background image

Nic bowiem nie będzie mu darowane. 

Patrzył na nią z zachwytem. 

—  Ani się pani domyśla, jak bardzo się z tego cieszę! Asystować 

pani  przez  całą  zimę  w  charakterze  rycerza  jest  tak  zaszczytnym 

wyróżnieniem,  że  niewątpliwie  stanę  się  przedmiotem  ogólnej 

zazdrości. Daj tylko Boże, żeby przypadkiem nie znalazł się ktoś, kto 

by mnie chciał z tego szczęśliwego siodła wysadzić. 

—  Któż by to miał być? 

—  Pani ojciec, macocha pani, albo ja wiem kto by jeszcze mógł 

mieć do tego prawo... 

Ostatnie  słowa  wycedził  powoli,  utkwiwszy  w  niej  badawcze 

spojrzenie, które było zarazem palącym pytajnikiem.  

Zerwała się poruszona. 

—  Jedynie mój ojciec mógłby tu mieć jakieś słowo, a on będzie 

się  tylko  z  tego  cieszyć.  Poza  tym  nikt  inny  nie  ma  najmniejszego 

prawa mieszać się do moich spraw, a tym samym i do pana, względnie 

kwestionować taki czy inny mój wybór. 

Fred  chwyciwszy  jej  dłoń,  złożył  na  niej  gorący  pocałunek,  lecz 

niebawem  ją  puścił  i  odszedł  szybkim  krokiem,  patrząc  prosto  przed 

siebie. 

Oniemiała  Ruth  stała  jakby  wryta  w  ziemię.  Lecz  po  chwili 

z  radosnym  błyskiem  w  oczach  podążyła  spojrzeniem  za  oddalającą 

się,  smukłą postacią  młodzieńca.  Nie  uszło  to  bacznej uwagi  stojącej 

opodal pani majorowej, która poczęła szeptać gorące słowa modlitwy. 

 

background image

* * * 

Upłynęło  kilka  dni.  W  powodzi  rannego  słońca  lśnił  srebrzystą 

rosą  ogród.  Przed  oczyma  Ruth  spoczywał  w  cichym  majestacie 

potężny,  o  złotym  obrzeżeniu,  łańcuch  gór.  Stanąwszy  w  drzwiach, 

czekała  na  Freda.  Pragnął  on  jeszcze  przed  wyjazdem  odbyć  z  nią 

ostatnią  ranną  przechadzkę,  podczas  gdy  pani  majorowa  czyniła 

przygotowania do podróży. 

Nadszedł wolnym krokiem i po  wzajemnym przywitaniu, ruszyli 

obok  siebie  w  milczeniu.  Fred  nie  spuszczał  z  niej  wzroku.  Miała na 

sobie  krótki, popielaty  kostium, a poruszając  się  z  gracją, była  praw- 

dziwą  rozkoszą  dla  oka.  Idąc  aleją  cienistych  drzew,  zapłoniła  się 

lekko pod jego uporczywym spojrzeniem. W lesie panowała uroczysta 

cisza. 

Wydostawszy  się  na  rozległą  polanę,  poczęli  się  piąć  wąską 

ścieżką  pod  górę,  aż  wreszcie  dotarli  do  miejsca,  gdzie  pod 

rozłożystymi  jodłami  mieściła  się  ławeczka.  Usiedli  w  milczeniu, 

patrząc  w  doliny.  Bezmiar  szczęścia  wypełniał  im  serca  po  brzegi. 

Wreszcie, parci jakąś tajemną siłą spojrzeli na siebie. 

Dwie  pary  oczu  sprzęgły  się  ze  sobą.  Jedne  trwożliwe,  pytające 

— drugie pełne tłumionej namiętności, palące. Czas mijał, a oni wciąż 

tak  siedzieli  zapatrzeni  w  siebie.  Lecz  na  tym  miejscu  pozostał  już 

bezpowrotnie spokój ich serc.  

Obudził ich z odrętwienia głuchy odgłos ścinanego drzewa. Ruth 

szybko się zerwała. 

—  Musimy wracać Fredzie, bo gotów się pan spóźnić na pociąg. 

background image

—  Ciężko mi z panią się rozstawać, panno Ruth. Czy wierzy mi 

pani? 

Skinęła potakująco. 

—  Kto wie, czy odnajdę w Berlinie to, co zmuszony jestem teraz 

opuścić. Czy będzie tam pani równie serdeczna dla mnie? 

—  Czemuż by nie? 

—  Tutaj  byłem  jedynym  jej  towarzyszem,  podczas  gdy  tam 

będzie pani przez wszystkich adorowana i podziwiana. 

—  To zupełnie nie wpłynie na nasz wzajemny stosunek, Fredzie. 

Będzie mi pan zawsze bliższy aniżeli inni, niemal tak bliski jak brat. 

Oczy  jego,  przy  pierwszych  jej  słowach  rozbłysły  radością, 

momentalnie jednak zgasły przy następnych. 

—  Jak brat! — padło ostudzająco na rozpłomienione jego serce. 

—  Jak  brat!  —  okłamywała  się  Ruth,  nie  zdając  sobie  dobrze 

sprawy z uczuć, które zaczęły kiełkować w jej sercu. 

Pożegnali się ze sobą w obecności pani majorowej. Śmiejąc się i 

żartując,  nie  spuszczali  z  siebie  wzroku  i  tak  trwali  aż  do  samego 

rozstania. 

 

* * * 

Dom  konsula  Waldecka  jaśniał  wspaniałym  przepychem.  U 

wejścia,  pod  wystającym  szklanym  dachem,  płonęła  olbrzymia, 

łukowa  lampa,  rozsiewając dokoła  oślepiający  blask.  Gruby  puszysty 

dywan wyścielał podłogę, sięgając aż do ciężkich, rzeźbionych drzwi 

bramy  wejściowej,  zdobnej  w  kunsztowne,  metalowe  okucia.  U 

background image

wejścia  stał  portier  w  bogatej  liberii,  z  odznaką  swej  godności, 

wyczekując nadchodzących gości. 

Lokaje,  przeznaczeni  do  pomocy  przy  zdejmowaniu  w  szatniach 

odzieży,  kręcili  się  po  hollu  w  jasnopopielatych  liberiach.  Po 

obydwóch stronach białych, marmurowych schodów, stały przepyszne 

palmy, z których, na kształt pochodni, wystrzelały kandelabry z brązu, 

zakończone małymi, elektrycznymi lampkami. 

Bogato  złocona  krata  z  kutego  żelaza  w  stylu  barokowym, 

tworzyła  poręcz.  Ciemnozielone,  puszyste  chodniki,  przytwierdzone 

złotymi  sztabami,  tłumiły  na  schodach  i  w  korytarzach  wszelkie 

odgłosy.  Rzęsiście  oświetlone  salony  zdradzały  wykwintny, 

artystyczny  smak.  Bowiem  mimo  wielkiej  wystawności,  nie  było 

niczego, co by mogło razić najwybredniejsze nawet oko. 

Jakkolwiek konsul Waldeck był synem dorobkiewicza, to jednak 

odznaczał  się  wykwintnym  smakiem,  w  czym  dużą  zasługę  położyła 

jego  pierwsza  żona,  wysoce  wykształcona  arystokratka.  Ona  to,  przy 

zakładaniu  tego  gniazdka  obmyślała  z  nim  każdy  najdrobniejszy 

nawet szczegół, stwarzając w ten sposób, harmonijną całość. 

Niestety!  Niedługo  było  dane  tej  eleganckiej  i  wytwornej 

kobiecie,  cieszyć  się  tym  wszystkim.  Po  niewielu  latach 

wyprowadzono  ją  po  raz  ostatni  tymi  drzwiami,  do  których  przy 

wejściu wręczono jej maleńki, złoty kluczyk, podczas gdy jej maleńka 

dziewczynka  smutnymi  oczyma  patrzyła  z  okna  za  konduktem 

pogrzebowym, zaledwie sobie zdając sprawę, kogo jej zabrała śmierć. 

Dziś  powita  gości  następczyni  tej  bladej,  smukłej  pani,  a  obok  niej 

background image

stanie  Ruth,  która  wyrosła  na  piękną  pannę  i  ma  być  właśnie  teraz 

wprowadzona w świat dorosłych. 

Pani  Erna  w  koronkowej,  powłóczystej  sukni,  promieniejąc 

brylantami  oraz  zniewalającą  urodą,  kroczyła  obok  swego  męża 

zawieszona  u  jego  ramienia,  wodząc  dokoła  swym  badawczym 

wzrokiem. Ze swą majestatyczną postawą Junony, swymi marzącymi 

oczyma,  i  cudnie  zarysowanymi,  purpurowymi  ustami,  wyglądała 

oszałamiająco pięknie. 

Waldeck,  patrząc  rozradowanymi  oczami  na  swą  uroczą  żonę, 

przytulił się pieszczotliwie do jej pełnego, białego ramienia. 

—    Czy  wszystko  jest  według  życzenia  mojej  pani?  Czy  jesteś 

zadowolona, Erno? 

Odpowiadając mu uśmiechem, oparła się silniej na jego ramieniu. 

—  Do tego stopnia, że aż graniczy to z niezadowoleniem. 

—  Dlaczego kochanie? 

—  Bo  mi  już  nic  nie  pozostaje  do  życzenia.  Być  tak  bogatą,  by 

móc  każdej  chwili  zaspakajać  wszystkie  swoje  pragnienia,  to  rzecz 

istotnie arcynudna. W ten sposób każde życzenie traci swój urok. 

—  Ach,  dziecko!  Jest  jeszcze  taka  moc  różnorodnych  rzeczy, 

których nawet za cenę największego majątku nie można nabyć. 

— Hm, w takim razie musi to już być rzecz zupełnie nieosiągalna, 

którą mi trzeba będzie sobie wymyślić, ażeby nie oduczyć się pragnąć. 

Ale  oto  i  pani  Grotthus.  Pewnie  szanowna  pani  powyznaczała  już 

miejsca?... A który to z panów będzie miał przyjemność towarzyszyć 

mi przy stole? 

background image

Pani  majorowa  raz  jeszcze  powiodła  badawczym  wzrokiem  po 

bogato przyozdobionych stołach. 

—  Ekscelencja Menert jest tym szczęśliwym, pani konsulowo. 

—  O,  nieba!  Ten  głuchy  starowina?  Czy  to  już  bez  apelacji, 

Herbercie? 

Waldeck śmiał się rozbawiony. 

—  Musisz  to  jakoś  znieść,  kochanie.  Gotów  by  się  jeszcze 

obrazić. 

— Widzę,  że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przełknąć tę 

gorzką  pigułkę.  Więc  najpewniej  nieba  tak  chcą.  Ale  przynajmniej, 

ratujmy  się  z  drugiej  strony  jakimś wesołym  partnerem.  Kim  jest  ten 

wybraniec? 

Pani majorowa odparła: 

—  Pan  baron  Soltenau.  Ale  jeśli  to  pani  nie  dogadza,  mogę 

usadowić go gdzie indziej. 

—  Nie,  nie.  Proszę  już  tak  zostawić.  Jest  to  wesoły  i  miły 

towarzysz, z którym niejednokrotnie już się zetknęłam. No, więc tym 

razem jestem zadowolona. A ty Herbercie? Tobie oczywista przypada 

żona jego ekscelencji. Uważaj tylko, byś mi się w niej nie zadurzył! 

Uśmiechnąwszy  się,  spojrzał  Waldeck  na  panią  majorową,  jak 

gdyby chciał rzec: „czy nie rozkoszny z niej dzieciak?" 

—  Obojętnie  mi,  kto  koło  mnie  siedzi,  skoro  ty  nim  nie  jesteś. 

Pani  majorowo,  jak  się  dziś  pani  podoba  moja  żoneczka?  Czy  nie 

wygląda zachwycająco? 

Z rzetelnym podziwem staruszka spojrzała na urocze stworzenie. 

background image

—  Pani konsulowa jest najpiękniejszą kobietą, jaką zdarzyło mi 

się spotkać. — rzekła poważnie. 

Odrzuciwszy 

dumnie 

głowę, 

Erna 

przyglądała 

się 

zadowoleniem swemu odbiciu w lustrze. 

—  Jakoś  istotnie  jestem  do  ludzi  podobna  —  rzekła  z 

upodobaniem,  obracając  się  powoli.  Leniwym  ruchem  sięgnęła  ręką 

ku  swoim  jasnoblond  włosom  nieco  fantazyjnie  spiętym  i 

przymocowała wysuwającą się szpilkę. 

Stojąc  tak  z  podniesionymi  do  góry  ramionami  wyglądała 

rzeczywiście  jak  zjawisko.  Waldeck  zostawszy  po  wyjściu  pani 

majorowej sam na sam z żoną, przyciągnął ją namiętnie ku sobie. 

—  Moja żoneczka, moja słodka, rozkoszna żoneczka! 

—  Ależ Herbercie, uważaj, zemniesz mi suknię! 

Pocałował ją w kark. 

—  Nie złościć się maleńka! Nie jest się tak piękną bezkarnie!  

Pani Erna poczęła z nadąsaną minką przyglądać się trwożnie swej 

toalecie, badając, czy jest w porządku. 

—    Jeszcze  jednego  całusa  na  przeprosiny.  Zaraz  się  zaczną 

schodzić  goście,  cóż  mi  więc  pozostanie  z  mej  czarującej  żoneczki. 

No, prędziutko! 

Przymknąwszy oczy, podniosła ku niemu głowę. Lecz gdyby miał 

możność zajrzenia w jej źrenice, byłby niewątpliwie dostrzegł wstręt, 

z  jakim  poddaje  się  jego  pieszczotom.  Mimo  bowiem,  iż  wyszła  za 

niego, nie wyrzekła się marzeń o kimś innym. W tej chwili pragnęła, 

by  ten  człowiek,  któremu  się  sprzedała,  na  zawsze  utracił  prawo  do 

background image

tulenia jej w swych ramionach.  

I nagle spoza jego szpakowatej głowy wyłoniła się ku niej młoda 

twarz  mężczyzny,  o  ciemnych,  ognistych,  pełnych  życia  i  werwy 

oczach. I gorąca fala tęsknoty ogarnęła ją płomieniem. 

Zanim  Waldeck  zdążył  jeszcze  raz  uścisnąć  swą  żonę,  weszła 

Ruth.  Miała  na  sobie  sukienkę  z  cienkiego,  białego  jedwabiu,  która 

miękko  i  faliście  otulała  jej  dziewczęcą  kibić.  Jej  włosy  upięte  jak 

zwykle, okalały niby ciemną, lśniącą koroną jej kształtną główkę. 

Nie miała na sobie żadnej biżuterii z wyjątkiem złotej bransoletki 

oraz  maleńkiej  broszki,  wpiętej  przy  wycięciu  sukienki.  Wyglądała 

uroczo  i  wdzięcznie  w  tej  eleganckiej,  lecz  nader  skromnej  toalecie. 

Ujrzawszy  swą  córkę,  konsul  Waldeck  rozłożył  ramiona  i przyglądał 

się jej z upodobaniem. 

—  Pozwól  malutka,  wyglądasz  naprawdę  zachwycająco. 

Nieprawdaż Erno? 

Rozumie  się,  że  na  tle  majestatycznej  piękności  macochy, 

dziewczęca prosta uroda Ruth malała. Nie uszło to uwagi Erny, która 

stwierdziwszy  to  z  wielkim  zadowoleniem,  nie  omieszkała 

wspaniałomyślnie wychwalać wygląd swej pasierbicy. 

—  Tylko  nieco  za  skromnie,  kochana  Ruth.  Dlaczego  nie 

włożyłaś  klejnotów,  które  specjalnie  na  ten  wieczór  dla  ciebie 

wybrałam? 

—    Wybacz,  ale  zdawały  mi  się  za  wystawne  dla  mnie.  Takie 

drogocenne  kamienie  przystoją  raczej  takim  królewskim  postaciom 

jak twoja, ale mnie przygasiłyby swym blaskiem. 

background image

—    Jak  sobie  życzysz.  Nie  chciałabym  tylko,  byś  obok  mnie 

wyglądała  jak  kopciuszek.  Nie  uśmiecha  mi  się  bowiem  rola  złej, 

potwornej macochy. 

—  O, co do tego bądź zupełnie spokojna, Erno. Ruth ma zupełną 

rację.  Jest  jeszcze  zbyt  młoda,  by  stroić  się  w  brylanty.  Dla  mnie 

młoda  dziewczyna  ma  bez  porównania  więcej  uroku,  gdy  jest 

skromna. I z pewnością nie wyda się to komuś dziwne. Tym bardziej, 

że toaleta każdej kobiety winna być dostosowana do jej wyglądu. To, 

co by tobie jako kobiecie w pełnym rozkwicie dodało uroku i jeszcze 

bardziej  podkreśliło  urodę,  to  niewątpliwie  by  zeszpeciło  młodą 

dziewczynę. 

Tymczasem  poczęli  się  schodzić  goście,  a  w  godzinę  potem 

wrzało  już  jak  w  ulu,  w  opustoszałych  do  tej  pory  pokojach.  Ruth 

wirowało w głowie od całej masy nazwisk, które obijały się jej o uszy 

oraz  od  tych  wszystkich  czczych,  a  jednak  nieuniknionych  frazesów, 

które  zmuszona  była  przyjmować  i  odwzajemniać.  Z  utęsknieniem 

wyczekiwała momentu uciszenia, szukając oczyma pani majorowej, w 

pobliżu której zawsze się czuła spokojna i pewna siebie. 

—    Czy  wolno  zapytać,  za  kim  tak  pani  wodzi  oczyma?  — 

doszedł  ją  nagle  dźwięk  dobrze  znanego  jej  głosu.  Uradowana, 

odwróciła się w tę stronę. 

—    Ach,  to  pan,  panie  Fredzie.  Błagam  pana,  niech  mnie  pan 

wyprowadzi z tego rojowiska, bo mi się już w głowie kręci. 

Podał jej ramię. 

—  Spodziewałem  się,  że  niedługo  zapragnie  pani  spokoju  i 

background image

wytchnienia,  dlatego  trzymałem  się  w  pobliżu,  by  być  na  jej 

zawołanie. 

Uśmiechnęła się życzliwie. 

—  Jest to obowiązkiem pana jako mojego rycerza. Ale gdzie się 

schronimy, wszędzie pełno ludzi. 

—  W palarni jest teraz zupełnie pusto. Widziałem tam tylko moją 

matkę. 

—  W takim razie spieszmy za jej przykładem. 

I poszli. 

Zaledwie  pani  Grotthus,  śmiertelnie  znużona  przygotowaniami, 

zdążyła wygodnie spocząć w jednym z foteli, gdy drzwi się otworzyły 

i ukazała się w nich młoda para. 

—  Cioteczko,  czy  wolno  nam  razem  z  tobą  zażywać  tego 

boskiego azylu, czy jako intruzi będziemy stąd wygnani? 

—  Nie przeszkadzacie mi, bynajmniej. Lecz cóż to Ruth, czyżbyś 

już była syta tego wielkiego świata? 

—    Tam  jest  strasznie!  Nigdy  nie  można  być  sobą.  Nic,  tylko 

same  frazesy,  banały,  udane  uprzejmości.  Przez  chwilę  zdawało  mi 

się,  że  już  nie  wytrzymam  i  niewiele  brakowało,  a  popełniłabym 

jakieś 

szaleństwo, 

jakąś 

ekstrawagancję. 

Ot, 

jedynie 

dla 

przeciwstawienia się tej czczej, bezmyślnej paplaninie. Jeszcze do tej 

pory  bolą  mnie  usta  od  tego  stereotypowego  uśmiechu,  który 

kurczowo przylgnął do mojej twarzy. 

Fred i jego matka pokładali się od śmiechu. 

—  Panno Ruth, jestem naprawdę niepocieszony! W tak młodym 

background image

wieku być tak złośliwą... No i do czego to doprowadzi? 

—  Niech pan lepiej powie: tak stara i jeszcze nie zblazowana. To 

by  bardziej  się  zgadzało.  Ale  żart  żartem.  Daję  słowo,  nigdy  nie 

przypuszczałam, żeby uprzejmość, rozumie się ta obowiązkowa, była 

tak męcząca. 

W  międzyczasie  Fred  przysunął  jej  krzesło,  na  które  opadła  z 

westchnieniem ulgi. 

—  O ile mi wiadomo, to ta uprzejmość nie sprawia ci na ogół tak 

wiele trudności, Ruth — rzekła z uśmiechem pani majorowa. 

—  Wobec tych których lubię i którzy mi są bliscy, niewątpliwie, 

co  zresztą  nie  jest  bynajmniej  zasługą.  Ale  ci  wszyscy  obcy  ludzie, 

spośród których większość wydała mi się wprost antypatyczna... Co ja 

mam z nimi począć? 

—  Po prostu starać się ich poznać! Być może znajdzie się między 

nimi ktoś, kogo pani z czasem nawet i polubi. 

—  Możliwe. Na razie jednak nie dostrzegam w tym tłumie ludzi 

godnych zainteresowania. 

—  Ach, panno Ruth, gdyby to ktoś podsłuchał? 

—    Z  pewnością  by  nie  wziął  tego  do  siebie.  Każdy  bowiem 

człowiek ma o sobie jak najlepsze mniemanie. 

Pani majorowa zaśmiewała się do łez. 

—  No i popatrzcie, co to za filozof  zrobił się z tej małej. To po 

prostu  straszne.  Czy  doszłaś  do  tego  drogą  jakichś  specjalnych 

studiów? 

Ruth również się śmiała. 

background image

—  Nie, cioteczko. Ale nie ulega kwestii, że musiałam już gdzieś, 

kiedyś, natknąć się na tę mądrą sentencję. Cóż to pan, panie Fredzie, 

z  taką  tęsknotą  spoziera  na  drzwi?  Czy  pragnąłby  pan  może  z 

powrotem  wrócić do towarzystwa?  W takim razie proszę się mną nie 

krępować.  Udzielam  mu  dyspensy  aż  do  kolacji.  Jak  pan  widzi 

znajduję się w nienajgorszych rękach. 

—    Nie  tyle  z  tęsknotą,  ile  z  trwogą.  Obawiam  się  bowiem,  że 

obecność tylu ludzi nie pozwoli nam na bycie z sobą. 

Pogawędziwszy  jeszcze  chwilkę  z  młodymi,  pani  majorowa 

podniosła się. 

—  Trzeba mi wracać do mojego kieratu, ale ty kochana Ruth, nie 

powinnaś  na  tak  długo  oddalać  się  od  towarzystwa.  Fred  będzie  ci 

towarzyszył, nieprawdaż, synu? 

—  Jeżeli uważasz, że to konieczne, cioteczko.....  

—  W  takim  razie,  panie  Fredzie,  rzucamy  się  ponownie  w  ten 

przeklęty wir. 

To mówiąc, oparła się silnie na jego ramieniu i pociągnęła go za 

sobą. 

—    Panie  Fredzie  —  zaczęła  cichutko  —  wszak  jest  pan  moim 

przyjacielem, czy tak? 

Popatrzył na nią z tkliwością. 

— Jeżeli mnie pani upoważnia do nazywania się jej przyjacielem, 

będę z tego dumny i szczęśliwy. 

—  W  takim  razie  miałabym  maleńką  prośbę.  Proszę  mnie  nie 

odstępować  w  ciągu  dzisiejszego  wieczoru.  Dobrze?  Ojciec  mój 

background image

bowiem  nie  ma  na  to  czasu.  Jest  czym  innym  zaabsorbowany,  a  ci 

wszyscy  obcy  ludzie  mnie  zatrważają.  Czuję  się  między  nimi  taka 

samotna. 

Pochylił się ku niej. A gdy zaczął mówić, czuć było w jego głosie 

pewne drżenie. 

—  Życzenie  pani,  panno  Ruth,  napełnia  mnie  niewymowną 

radością. Ale obawiam się, że osoba zwykłego, ubogiego porucznika, 

asystującego córce pana domu, zwróci powszechną uwagę. 

—  Ależ  proszę  zostawić  te  śmieszne  skrupuły.  Jest  mi 

najzupełniej  obojętne,  czy  to  zwróci  czyjąś  uwagę,  czy  nie.  Przecież 

wszyscy o tym wiedzą, że pan należy niejako do naszej rodziny. 

—  A ojciec pani? Czy nie będzie to dla niego przykre? 

—  Nic  podobnego!  Przeciwnie,  będzie  temu  rad,  gdy  zobaczy 

pana w moim towarzystwie. On pana bardzo lubi. 

—  W takim razie jest to sympatia ze  wzajemnością. Pani ojciec 

to  niezmiernie  dobry  i  szlachetny  człowiek.  Mam  dla  niego  pełny 

szacunek. 

Spojrzała na niego swymi ciemnymi oczyma, w których błysnęła 

duma. 

—    To  mi  się  podoba,  panie  Fredzie.  Jestem  istotnie  ze  swego 

ojca dumna. Oto on! Proszę popatrzeć, tam stoi. Czy nie prezentuje się 

wspaniale?  Biją  od  niego  duma  i  szczęście,  nieprawdaż?  Teraz 

uśmiecha się do nas. Widzi pan, jak się cieszy, że jest pan przy mnie? 

O, mój jedyny, ukochany ojczulek! Tak bezgranicznie go kocham. 

W  oczach  jej  zalśniły  łzy.  Wyglądała  przy  tym  tak  wdzięcznie 

background image

i  uroczo,  że  Fred  byłby  ją  najchętniej  zamknął  w  swoich  ramionach 

i już więcej nie wypuścił. A serce łomotało mu tak silnie, że omal nie 

rozsadziło  klatki  piersiowej.  Oddał  je  bezwolnie  w  posiadanie  tej 

małej  czarodziejki,  nie  pytając  już  zgoła,  czy  to  mądrze,  czy  głupio 

zakochać się w dziedziczce wielkiej fortuny.  

Jedno  mu  tylko  było  wiadome:  że  Ruth  Waldeck  była  jego 

przeznaczeniem  i  że  musiał  ją  miłować  całą  mocą  swych  gorących, 

tkliwych i serdecznych uczuć, do jakich tylko jego dusza była zdolna. 

Czy  może  liczyć  na  wzajemność?  Czy  Ruth  czuje  coś  do  niego? 

Gnębiły  go  te  wątpliwości,  ale  jednego  był  pewien:  swojego  uczucia 

do niej. 

—    Cóż  pan  tak  nagle  zamilkł?  —  wdarł  się  niespodzianie  jej 

słodki głosik w jego gorącą tęsknotą przepojone myśli. — Czy może 

panu  przykro,  że  go  tak  nieodwołalnie  zarekwirowałam  na  ten 

wieczór? 

Podeszli  ku  oknu  i  tam  na  chwilę  przystanęli.  Patrzył  na  nią 

gorącym spojrzeniem nie ukrywanej miłości. 

Z  kolei  i  ją  ogarnął  niepokój  uczucia.  Nie  zwracając  uwagi  na 

przepływające  wokół  nich  fale  rozhukanej  zabawy,  pogrążyła  swe 

oczy  w  jego  ciemnych  źrenicach  i  tak  wzajemnie  w  sobie  tonąc, 

zbliżali się coraz bardziej do siebie. 

I dopiero gdy podeszła pani Grotthus, odskoczyli nagle od siebie, 

budząc  się  jak  gdyby  z  ciężkiego  snu...  Ruth,  ująwszy  dłoń  pani 

majorowej, przyłożyła ją do swego policzka... 

—    Droga  kochana  cioteczko!  —  rzekła  cichutko,  chcąc  niejako 

background image

dać ujście rozpierającemu ją uczuciu szczęścia. 

Staruszka  spojrzała  znacząco  na  obydwoje  młodych.  Daleka  od 

tego,  by  pragnąć  dla  swego  jedynaka  bogatego  ożenku,  uważałaby 

jednak za wyjątkowo szczęśliwe zrządzenie losu, gdyby przypadkiem 

tak  się  złożyło,  że  jej  syn,  pokochawszy  zamożną  dziewczynę  i 

uzyskawszy  jej  wzajemność,  miał  tym  samym  zabezpieczoną 

przyszłość,  wolną  od  zwykłych  trosk  i  kłopotów,  będąc  pod  tym 

względem  choć  trochę  od  niej  szczęśliwszym.  Oczywiście,  że 

podłożem  tego  małżeństwa  musiałaby  być  przede  wszystkim  miłość, 

gdyż znając jego głęboko tkliwy charakter, wiedziała, że brak miłości 

byłby dla niego prawdziwym nieszczęściem. 

Miłość  matczyna  ma  czujne  spojrzenie.  Domyślała  się,  że  w 

sercach tych dwojga zaczyna coś kiełkować, co może kiedyś ziści jej 

tajemne  życzenia.  Ale  cyt...  nie  dotykajmy  tego!  To,  co  w  cichości  i 

ukryciu  zbudziło  się  do  życia,  jest  tak  delikatne  i  subtelne,  że 

najlżejsze nawet muśnięcie może je zniweczyć. 

 

*  *  * 

Pani  Erna  była  w  przepysznym  humorze.  Baron  Soltenau  był 

miłym  i  wesołym  towarzyszem.  Jego  zuchwałe  spojrzenia  w  tak 

niedwuznaczny  sposób  wyrażały  podziw  dla  siedzącej  obok  niego 

pięknej  kobiety,  że  próżność  pani  Erny  w  pełni  była  zaspokojona, 

sycąc  się  wrażeniami,  jakie  wywierała  na  młodym,  przystojnym 

oficerze.  

Wiedziała, że był zepsuty przez kobiety i że tylko najpiękniejsze 

background image

znajdowały łaskę w oczach tego wyjątkowego smakosza i znawcy. Na 

początku  ich  znajomości  jego  zachowanie  się  wobec  niej  było 

powściągliwe  i  pełne  rezerwy.  Lecz  podrażniona  w  swej  próżności, 

postanowiła  za  wszelką  cenę  i  jego  wciągnąć  w  swój  zwycięski 

rydwan.  Biegła  i  doświadczona  we  wszystkich  sztuczkach  kokieterii, 

zdołała  i  teraz,  tym  bardziej,  że  jej  tak  bardzo  na  tym  zależało, 

osiągnąć swój cel! 

Rozumie  się,  że  Soltenau  z  miejsca  zmienił  taktykę.  Jej 

wyjątkowa  uprzejmość  ośmielała  go  do  różnorakich,  jakkolwiek 

nieznacznych, poufałości, tak że w niedługim czasie oczy ich zaczęły 

prowadzić już zupełnie wyraźną rozmowę, co do sensu której żadne z 

nich nie miało najmniejszej wątpliwości. 

Baron Soltenau posiadał wyjątkowy  dar nagłego  wyrastania przy 

boku  pani  Erny,  gdziekolwiek  się  tylko  pojawiała.  Fakt  zaś,  że  dziś 

był  jej  towarzyszem  przy  stole,  uważał  po  prostu  za  jej  dzieło. 

Skłoniwszy  się  przed  nią,  i  podziękowawszy  niemym,  głębokim 

spojrzeniem, zajął wyznaczone mu miejsce. 

— Gorące dzięki za okazany mi zaszczyt, łaskawa pani. Postaram 

się, by na niego zasłużyć. 

—  Niestety,  panie  baronie,  podziękowanie  nie  mnie  się  należy. 

Ot,  zwyczajny  przypadek,  któremu  pan  zawdzięcza  to  zaszczytne, 

mówiąc słowami pana, wyróżnienie. 

—  To  okrutnie  ze  strony  pani,  że  mnie  chce  pozbawić  wiary  w 

pani dobroć. 

Przesłała mu czarujący uśmiech. 

background image

—  Nie  ulega  wątpliwości,  że  gdyby  mi  na  tym  przypadku 

zależało, to umiałabym się o niego postarać. 

Ich spojrzenia spotkały się ze sobą. 

—    Błagam,  niech  pani  tak  na  mnie  nie  patrzy,  bo  tracę  zmysły 

i głowę. — szeptał ochrypłym głosem. 

Zadrżała.  Tryskający  z  jego  oczu  żar  ogarnął  płomieniem  jej 

serce. Lekka gra mogła się w każdej chwili zmienić w coś poważnego. 

Erna piła nerwowo chłodne wino, zwracając się zmieszana do swego 

drugiego, głuchego towarzysza, który z zadowoleniem pogrążył się w 

spisie  smacznych  potraw.  Pełna  żywiołowej  wesołości  gawędziła  z 

nim, spoglądając w stronę męża, któremu przytakiwała z daleka. 

Tymczasem 

Soltenau, 

skierowawszy 

swe 

pozorne 

zainteresowanie  ku  siedzącej  obok  niego,  bladej  i  niepozornej 

kobiecie  z  trudem  nawiązał  z  nią  rozmowę,  gdyż  odpowiadała  mu 

tylko monosylabami. 

—  Jeśli boskie słońce odwróci się ode mnie, to jestem skazany na 

powolne konanie — szepnął ukradkiem na uszko pani Ernie. 

Ta  piła  szybko  i  wiele.  Krew  pulsowała  w  skroniach,  odbierając 

jej  wszelką  rozwagę.  Cała  rozpłomieniona,  wytrzymywała  śmiałe 

spojrzenia  młodego  mężczyzny,  który  pożądliwie  wchłaniał  w  siebie 

jej  młodą,  złotą  urodę.  Jego  gorące  oczy  przepalały  swym  ogniem 

wspaniałe,  białe  ramiona,  wysmukłą  szyję  oraz  maleńkie  różowe 

uszko, do połowy ukryte w gąszczu złocistej fali włosów. 

—  Nie wolno być aż tak piękną, nie wolno mieć takich oczu, co 

pani ze mną robi? 

background image

Trącając się kielichami, spoglądali sobie w oczy, które zdradzały 

ich uczucia. 

Właśnie  w  tym  momencie  Waldeck  zatrzymał  wzrok  na  swojej 

żonie. Podchwyciwszy wyraz gorącej namiętności, śmiertelnie zbladł. 

Jego  drżąca  dłoń  tak  kurczowo  ścisnęła  szklankę,  że  rozleciała  się 

w  kawałki.  Ale  nie  zauważył  tego.  Siedząca  obok  sąsiadka,  widząc 

ściekające po jego ręce wino, wydała głuchy okrzyk grozy.  

I  to  go  dopiero  oprzytomniło.  Zebrawszy  się  w  sobie,  zmusił  się 

do rozmowy. Z trudem wyrzucił z siebie parę słów. Jego własny głos 

brzmiał  mu  dziwnie  obco,  jak  gdyby  ktoś  inny  w  nim  mówił.  Ostry 

ból szarpnął jego sercem. Nie spuszczał już wzroku z tych dwojga. W 

rozpaczliwej  udręce  śledził  biegnące  ku  sobie,  pożądliwe  spojrzenia 

zakochanych. Czuł, że coś boskiego i pięknego rozpadło się w nim w 

gruzy. Bezsilna wściekłość ściskała mu krtań. 

I  oto  w  tej  kobiecie,  siedzącej  naprzeciw  i  z  lekka  pijanej,  w 

której  oczach  płonęła  nieokiełznana  namiętność,  dojrzał  nagle  nie 

żonę,  lecz  prawdziwą  bachantkę.  I  momentalnie  straciła  ona  swoje 

dotychczasowe  miejsce  w  jego  sercu.  A  jeśli  to  było  jej  prawdziwe 

oblicze,  to  biada  i  jemu,  który  w  późnej  jesieni  swojego  życia  śmiał 

jeszcze sięgnąć po szczęście, tak bezpowrotnie teraz zniszczone.  

Głuchy  jęk  wydarł  się  z  jego  zgnębionej  piersi.  Dlaczego  zatem 

zgodziła  się  zostać  jego  żoną,  skoro  jej  miłość  dla  niego  była  tak 

nikła;  że  po  kilku  zaledwie  miesiącach  wspólnego  pożycia  jest  w 

stanie  takimi  oczyma  patrzyć  na  innego  mężczyznę?  A  jeśli  go  nie 

kochała,  to  jak  wytłumaczyć  jej  czułość  i  oddanie?  Czyżby  go  miała 

background image

— jego, starzejącego się mężczyznę, poślubić z wyrachowania? 

Przecież  tylokrotnie  zapewniała  go  o  swojej  miłości,  usuwając 

sama wszelkie jego wątpliwości, tak że wreszcie ośmielił się poprosić 

o jej rękę. A jeśli to wszystko było tylko zręcznie odegraną komedią, 

to  cóż  za  otchłań  nikczemności  dla jego  przerażonych  oczu!  Ale  czy 

wolno mu myśleć w ten sposób? Czy aby przypadkiem jakiś złośliwy 

chochlik  nie  zadrwił  z  niego,  chcąc  w  niego  wmówić  rzeczy  które, 

jeśli  były  prawdą,  to  musiałyby  tym  samym  bezpowrotnie  pogrzebać 

jego  wiarę  w  żonę,  co  przecież  nie  mogło  się  stać  pod  żadnym 

pozorem. 

W  tym  samym  momencie  Erna  zauważyła,  że  mąż  ją  bacznie 

obserwuje,  czując  na  sobie  jego  uporczywy  wzrok.  Zadrżała,  lecz 

natychmiast  się  opanowała.  Podniósłszy  kielich  do  ust,  rzuciła  mu 

beztroskie, radosne spojrzenie, równocześnie rzekła cichym i na pozór 

obojętnym tonem do Soltenaua: 

— Proszę się mieć na baczności, mój mąż nas śledzi. 

Soltenau  natychmiast  zorientował  się  w  sytuacji  i  zagadnąwszy 

swą  bladą  sąsiadkę,  tak  żywo  się  nią  zainteresował,  że  Waldeck 

odetchnął z ulgą, jak gdyby jakiś tłoczący go ciężar spadł z jego serca. 

Po  skończonej  kolacji,  Erna  pobiegła  do  męża.  Przytuliwszy  się 

pieszczotliwie do jego ramienia, rzekła: 

—  Najdroższy,  tak  bardzo  przez  cały  wieczór  tęskniłam.  Czy  to 

konieczne, byśmy na tak długi czas byli z sobą rozdzieleni? 

Spojrzała  przy  tym  na  niego  tak  czule,  że  najchętniej  by  ją 

uściskał i zacałował na śmierć. Wymyślał sobie od ostatniego, że dał 

background image

się unieść własnej imaginacji i mógł wyobrazić sobie jej niewierność. 

—  Czy  naprawdę  tak  bardzo  za  mną  tęskniłaś?  —  badał  ją 

boleśnie uporczywym spojrzeniem. 

Delikatny uśmieszek zaigrał na jej twarzy. 

—  Oj, głuptasku, jak możesz o tym wątpić? 

—  Zdawało  mi  się  bowiem,  że  tam  przy  stole,  doskonale  się 

bawisz. 

Potrząsnęła główką jak rozbrykany dzieciak. 

—  W  samej  rzeczy.  Nie  wyobrażasz  sobie,  co  za  nudna  piła  z 

tego  Soltenaua.  Wmawia  sobie,  że  wszystkie  kobiety  kochają  się  w 

nim.  Naciągałam  go  i  drwiłam,  że  tylko  boki  zrywać.  Muszę  mu 

jeszcze dowieść, że nie jest tak niebezpieczny, za jakiego się uważa. 

—    Tylko  nie  szalej  zanadto,  proszę!  Gotowi  jeszcze  rzucić  na 

ciebie  jakieś  podejrzenia,  od  których  moja  żona  musi  być  wolna. 

Żaden bowiem cień nie śmie paść na twoją nieskazitelną opinię. 

—  Ależ nie bądźże nudny! Tak mnie to wszystko bawi. 

W tym momencie nadeszła Ruth. 

Popatrzył na nią z wymuszonym uśmiechem. 

—  Jak  się  czujesz  ojcze?  —  zapytała  troskliwie.  —  Jesteś  tak 

blady. 

—  To nic, moje dziecko, jest duszno, a przy tym ten gwar działa 

mi trochę na nerwy. No, jakże ci się to wszystko podoba? 

—  I  owszem,  ojczulku.  Miałam  przy  stole  miłego  towarzysza. 

Fred umie tak interesująco opowiadać. 

—  To  mnie  cieszy,  Ruth.  Życzę  ci,  byś  ten  wieczór  spędziła 

background image

wesoło. 

—  Spędzę go wesoło, jeśli przyrzekniesz, że sam położysz się na 

chwilę, ażeby wypocząć. 

—  Dobrze, przyrzekam, zaraz to uczynię. 

To  mówiąc  skłonił  się  obydwu  kobietom  i  wolnym  krokiem 

odszedł w  stronę swojego pokoju. 

Ruth kroczyła obok Erny, mijając salony. Rozumie się, że przede 

wszystkim rzucała się w oczy majestatyczna i urocza postać macochy, 

ściągając  powszechną  uwagę.  Ale  i  Ruth  nie  pozostawała  w  tyle. 

I  owszem.  Niejednemu  mężczyźnie  wydał  się  bardziej  pożądania 

godny jej dziewczęcy wdzięk, niż dumna i oślepiająca piękność Erny. 

Fred Grotthus nie miał nawet czasu spojrzeć na konsulową, gdyż 

całą jego uwagę pochłaniała jedynie i wyłącznie Ruth. Z Soltenauem, 

z którym był zaprzyjaźniony, podszedł ku obydwu damom. 

—    Czy  były  już  panie  na  nowej  wystawie  u  Schultego?  — 

zapytał Soltenau patrząc znacząco na Ernę. 

—  Nie. A czy jest tam co godnego uwagi? 

—  Rozumie  się.  Nawet  niektóre  z  tych  zbiorów  trzeba  sobie 

koniecznie obejrzeć, łaskawa pani. 

—  Czy  rzeczywiście  koniecznie?  W  takim  razie  mogłybyśmy 

jutro około czwartej tam się wybrać. Czy ci to dogadza, Ruth? 

—  Owszem, mamo. 

—  Może nam panowie będą towarzyszyć? O tej porze mój mąż 

jest zajęty swoimi sprawami. 

Panowie skłonili się na znak zgody. 

background image

—  Rozumie  się,  o  ile  panowie  nie  mają  niczego  lepszego  w 

planie. 

—  Nie  istnieje  chyba  nic  lepszego  ponad  jej  towarzystwo, 

łaskawa pani. 

—    Panie  baronie,  proszę  się  nie  wysilać  na  komplementy.  Pan 

Grotthus  jest  pod  tym  względem  dużo  uczciwszy,  bo  przynajmniej 

milczy. 

—    Jedynie  dlatego,  że  będąc  tego  samego  zdania  co  pan  baron 

Soltenau, uważam za zbyteczne cośkolwiek jeszcze dodać. 

—  Pięknie. W takim razie spotkamy się jutro po południu. 

Fred zwrócił się do młodej dziewczyny. 

—  Panno Ruth, czy nie zaszczyci nas pani tego wieczoru swym 

śpiewem? 

Spojrzała na niego z trwogą. 

—  Wobec tej masy ludzi? Za żadną cenę! Nie byłabym po prostu 

w stanie wydobyć z siebie ani jednego czystego tonu. 

—  W  takim  razie  pani  —  zwrócił  się  Soltenau  do  Erny.  —  W 

imieniu wszystkich, proszę o kilka pieśni. 

Erna z uśmiechem spojrzała dokoła. 

—  Czyżbym rzeczywiście miała się na to odważyć? 

—  Jak  pani  może  o  to  pytać  i  choć  chwilkę  nad  tym  się 

zastanawiać? 

—  Więc dobrze. Proszę udać się ze mną do salonu muzycznego. 

—  A  pan,  panie  Grotthus,  będzie  łaskaw  poszukać  mi  pana 

Rehlinga.  Wszak  zna  go  pan,  nieprawdaż?  Przywykłam  do  jego 

background image

akompaniamentu, tym bardziej, że ty Ruth, zapewne nie masz dziś do 

tego ochoty. 

—  Jeśli mam być szczera, to istotnie najmniejszej. Gdy będziemy 

same,  ile  tylko  zechcesz.  Ale  teraz,  wobec  tak  olbrzymiego 

audytorium... 

—  Domyśliłam się tego. Więc panie Grotthus, proszę mi przysłać 

pana Rehlinga do salonu muzycznego. 

—  Ja panu pomogę — rzekła Ruth do Freda, rozglądając się na 

prawo i lewo wśród gości. 

Wsparta  na  ramieniu  barona  Soltenaua,  Erna  oddaliła  się  w 

przeciwnym kierunku. 

—    Mój  mąż  zrobił  mi  z  powodu  pana  małżeńską  scenę,  panie 

baronie. Pan mnie swoją śmiałością jeszcze skompromituje. 

—    Bez  obawy,  najpiękniejsza  z  pięknych.  Proszę  mi  tylko  dać 

iskierkę  nadziei,  że  pozyskam  jej  względy,  a  całą  mocą  będę  się 

starać,  by  w  towarzystwie  osób  trzecich  odegrać  rolę  człowieka 

chłodnego i pełnego rezerwy. 

—  Cóż panu zależeć może na moich względach? 

—  Proszę  nie  bawić  się  ze  mną  w  kotka  i  myszkę.  To  tylko 

jeszcze  bardziej  może  podniecić  moją  chęć  zdobycia  pani.  Bowiem 

żadna  kobieta  nie  może  bezkarnie  darzyć  mężczyzny  takimi 

spojrzeniami, jakimi tego wieczoru mnie pani darzyła. Proszę mi tylko 

przyrzec, że spotka się pani ze mną na osobności, a będę zadowolony. 

—  Postaram się jakoś to urządzić. 

Ścisnąwszy lekko jej ramię, szepnął gorąco: 

background image

—  Serdeczne dzięki. 

Gdy  doszli  do  salonu  muzycznego,  puścił  jej  ramię  i  złożywszy 

rycerski ukłon, oddalił się. W chwilę potem podszedł ku Ernie, zajętej 

szukaniem  i  przerzucaniem  nut,  pewien  młody  mężczyzna,  o 

szczupłej,  bladej  twarzy  i  skłonił  się  jej  głęboko.  Jego  płomienne, 

błyszczące  oczy  patrzyły  ponuro  na  beztroską  i  uśmiechniętą  twarz 

Erny. 

— Ach, to pan, kochany panie Rehling. Widziałam pana z daleka, 

lecz trudno mi było przecisnąć się do niego. 

—  Tak,  nareszcie  i  mnie  udzielono  tej  łaski  zbliżenia  się  do 

uwielbianej i czczonej pani konsulowej Waldeck! — odparł z gorzkim 

uśmiechem. 

—  Co znaczy ta ironia, czy chce mnie pan nią ugodzić? 

—  Jej  najuniżeńszy  sługa  nigdy  by  się  na  to  nie  ośmielił. 

Niemniej  z  trudem  udaje  mi  się  wstrzymać  od  pewnego  rodzaju 

porównania między tym, co nosi miano „niegdyś", a tym, co się zowie 

„dziś". Czy pani wiadomo, co to dziś za dzień? 

—  Nie — odrzekła krótko i niechętnie, przerzucając w dalszym 

ciągu nuty. 

—  To  bardzo  naturalne.  Albowiem  dla  pani  pozostał  on  bez 

najmniejszego  znaczenia.  Ale  co  innego  u  mnie.  Dla  mnie  był  on 

dniem  ułudnej  obietnicy  szczęścia,  które  niestety  rozwiało  się  w 

nicości. Czy rzeczywiście nie przypomina sobie pani tego dnia? Dwa 

lata  temu  przyrzekła  pani  zostać  moją,  jak  tylko  nasze  stosunki 

materialne  nieco  szczęśliwiej  się  ułożą.  Twierdziła  pani  wtedy,  że 

background image

mnie kocha, a ja głupi, wierzyłem i byłem ponad miarę szczęśliwy. 

—    Ależ  panie  Henryku,  po  cóż  to  odgrzebywać  dawne  dzieje? 

Proszę  nigdy  już  o  tym  nie  wspominać,  bo  inaczej  musiałabym  pana 

unikać. 

Przejechawszy  dłonią  przez  gęstwę  swoich  ciemnych  włosów, 

zaśmiał się z cicha. 

—  Ma pani rację. Proszę tylko wyraźnie dać mi do zrozumienia, 

że  jestem  natrętem,  żebrakiem,  któremu  niekiedy,  w  przystępie 

dobrego  humoru,  rzuca  się  grosz  jałmużny.  Dlatego,  że  pan  Henryk 

Rehling  dość  znośnie  gra  na  fortepianie  i  nieźle  akompaniuje, 

dostępuje  nawet  zaszczytu,  że  się  go  zaprasza  na  oficjalne  zebrania  i 

uroczystości,  ażeby  pani  konsulowa  Waldeck  raczyła  łaskawie 

rozporządzać jego gotowością służenia jej. 

—  Panie  Rehling!  Proszę  nad  sobą  zapanować,  gotowi  jeszcze 

zwrócić na nas uwagę. 

—  O,  bez  obawy  szanowna  pani.  Co  najwyżej  pomyślą,  że 

spieramy się na temat jakiegoś utworu muzycznego. 

—  Co  znaczy  ten  drwiący  ton?  Czyż  nie  powiedziałam  panu 

otwarcie,  że  moja  miłość  dla  pana  była  pomyłką?  Wszak  zwrócił  mi 

pan moje słowo. 

—  Tak.  Wszystkim  formalnościom  stało  się  zadość.  Nasze 

potajemne  zaręczyny  w  jeszcze  bardziej  tajemny  sposób  zostały 

rozwiązane.  Gdy  bowiem  zjawił  się  bogaty  konkurent,  wtedy  ja 

zostałem  usunięty  na  bok,  jak  zupełnie  zbędny  mebel.  Nie 

przeciwdziałałem  temu,  rozumiejąc,  że  jest  zupełnie  bezcelowe 

background image

przemocą  zatrzymywać  kobietę,  która  całą  swoją  istotą  prze  ku 

bogactwu  i  przepychowi.  Zwolniłem  panią,  pani  Erno  —  ale  od  tej 

chwili  życie  moje  zostało  złamane.  Może  nawet  nie  zdaje  sobie  pani 

sprawy, do jakiego stopnia mną to wstrząsnęło. 

—    Kto  wie,  może  czeka  pana  jeszcze  większe  szczęście?  Niech 

pan o mnie zapomni, drogi panie. 

Patrzył na nią jakimś trudnym do opisania wzrokiem. 

—  Gdybym był do tego zdolny, byłbym z pewnością uratowany. 

Ale  pani,  widzę,  niewiele  ma  zrozumienia  dla  ludzi  mego  pokroju. 

Niestety, w moim słowniku brak tego słowa „zapomnieć". Ale cóż to 

panią może obchodzić?... Aż do tej pory jedna rzecz była mi pociechą. 

Wiedziałem bowiem, że i swego męża nie darzy pani miłością. Toteż 

o niego nie jestem bynajmniej zazdrosny. 

—  Proszę pana, najwyższy czas, by już zakończyć tę scenę. Cóż 

u licha pana ukąsiło? Przecież dotąd był pan zupełnie rozsądny? 

—  O tym właśnie chcę z panią pomówić i tym zakończyć naszą 

rozmowę.  Patrzyła  dziś  pani  na  pewnego  mężczyznę  takimi  oczami, 

które  najpewniej  mi  powiedziały,  że  serce  pani  jest  zaangażowane.  I 

to  właśnie  doprowadza  mnie  do  szału.  Zatem  niech  się  pani  strzeże, 

pani  Erno!  Nikomu,  absolutnie  nikomu,  nie  użyczę  pani  miłości, 

raczej... Ale dosyć! 

Urwał i podszedłszy do fortepianu usiadł na taborecie. 

—  Proszę, jestem gotów — rzekł bezdźwięcznym tonem, patrząc 

na nią wygasłymi oczami. 

Szybko uczyniła wybór. 

background image

—    Śpiew  mój  będzie  okropny!  Zepsuł  mi  pan  doszczętnie  mój 

dobry humor. 

—  Tyle  honoru  dla  biednego  muzyka.  —  szydził,  uderzając  w 

klawisze. 

 

* * * 

Tymczasem zaproszeni przez barona Soltenaua goście, poczęli się 

gromadzić w salonie. 

Trudno  było  w  głosie  Erny  zauważyć  jakiekolwiek  wzburzenie. 

Trzymając  z  niedbałą  gracją  w  rękach  nuty,  przywarła  do  nich 

spojrzeniem.  Po  skończonym  śpiewie  zerwała  się  burza  oklasków. 

Otoczono  śpiewaczkę  i  zasypywano  komplementami.  Również  i 

Soltenau  podszedł  ku  niej  i  złożywszy  na  jej  dłoni  pełen  szacunku 

pocałunek,  zachował  się  z  taką  godnością,  że  nawet  stojący  opodal 

Waldeck, niczego absolutnie nie mógł mu zarzucić. 

Podczas  gdy  Erna  z  uprzejmym  uśmiechem  przyjmowała  hołdy, 

myśl jej ani na chwilę nie przestała pracować, w jaki sposób można by 

pozbyć się tego nieznośnego Rehlinga. Zaczynał jej po prostu działać 

na nerwy, a ona nie miała ochoty, aby przez niego  zniszczyć z takim 

trudem zbudowane gniazdo dobrobytu. 

Soltenau  zapalił  w  jej  sercu,  dotąd  tak  zimnym,  gwałtowną 

namiętność.  Nie  zastanawiając  się,  dokąd  ją  to  nowe  uczucie 

zawiedzie,  oddała  mu  się  niepodzielnie.  Nie  była  z  tych,  co  to  są 

zdolne do wyrzeczeń. Mąż w ogóle nie wchodził w rachubę. Od czasu 

gdy  baron  Soltenau  stał  się  panem  jej  myśli,  miała  dla  męża  tylko 

background image

wstręt  i  obrzydzenie.  Rozumie  się,  że  należy  być  ostrożną  i  dbać  o 

pozory,  a  nawet  podwoić  swą  czujność,  ze  względu  na  tego  szaleńca 

Rehlinga, który swymi groźbami popsuł jej cały wieczór. 

Podczas  śpiewu  macochy,  Ruth  siedziała  obok  swego  ojca, 

patrząc ukradkiem na niego z wielką troskliwością. Od czasu do czasu 

głaskała jego dłoń. 

—    Jak  pięknie  wygląda  mama.  Prawda  ojczulku,  że  czujesz  się 

nad wyraz szczęśliwy? 

Pogrążony  w  głębokiej  zadumie,  podniósł  ku  niej  swój  wzrok. 

Oczy patrzyły ponuro, a wokół ust znaczyła się bruzda cierpienia. 

—    Tak,  moja  mała.  I  to  do  tego  stopnia,  że  drżę,  by  mi  wolno 

było nadal nim pozostać. 

—  Jak można mówić w ten sposób, papo! Zasługujesz na to, by 

być szczęśliwym. 

Uścisnął serdecznie jej dłoń. 

—  Moja mała Ruth. Kochasz mnie, nieprawdaż, moje dziecko? 

Popatrzywszy  na  niego  z  miłością,  z  trudem  powstrzymywała 

cisnące się do oczu łzy. 

—  Ponad wszystko na świecie! Wszak wiesz o tym dobrze. 

—  Tak, wiem i ta świadomość będzie mi zawsze pociechą. 

—  O, na razie nie potrzeba ci twojej Ruth jako pocieszycielki! 

—  Sądzisz? A nie sprawia ci to przykrości? 

Spojrzała na niego z żałosnym uśmiechem. 

—  Dziś już nie, ojczulku! Przyznaję, z początku byłam zazdrosna 

i  zła,  gdyż  trudno  mi  było  pogodzić  się  z  faktem,  że  dałeś  mi 

background image

macochę. Ale gdy ciotka Grotthus uświadomiła mi, że nie mam racji, 

chcąc  tylko  z  egoizmu  zakłócić  ci  twoje  osobiste  szczęście,  wtedy 

zreflektowałam  się.  A  teraz  już  wszystko  w  porządku.  Dziś  twoje 

szczęście napawa mnie radością. 

—  Lecz niełatwo ci to przyszło, prawda? 

Ścisnęła kurczowo jego dłoń. 

—    Ach,  dla  ciebie  ojczulku,  zniosłabym  jeszcze  coś  nierównie 

przykrzejszego. 

Opanowało  go  uczucie  wstydu.  Jak  bardzo  zaniedbał  swą  córkę 

od  czasu,  gdy  Erna  stanęła  na  drodze  jego  życia.  Czyżby  zasługiwał 

na tę ofiarną miłość swego ukochanego dziecka? 

Przez  chwilę  siedzieli  w  milczeniu,  słuchając  śpiewu  Erny.  Lecz 

gdy wszczął się gwar, i szmery uznania jęły przebiegać salę, Waldeck 

rzekł do swej córki: 

—  Czy cię to nie nęci Ruth, czy nie miałabyś i ty ochoty zbierać 

hołdy i pochwały? 

—  Ależ,  cóż  znowu  ojcze.  Wszak  znasz  mnie  na  tyle,  by 

wiedzieć, że nie odważyłabym popisywać się swym głosem przed taką 

masą ludzi. Wolę sto razy śpiewać dla ciebie, ciotki Grotthus i Freda, 

gdy jesteśmy sami. Wtedy mam prawdziwą przyjemność. 

—  Jak  różni  są  ludzie!  Mama  nigdy  nie  chce  śpiewać,  gdy 

jesteśmy sami. Jej trzeba publiczności. 

—  No widzisz, w takim razie uzupełniamy się wzajemnie. Prócz 

tego  mama  jest  prawdziwą  artystką,  więc  nie  ma  powodu  się 

krępować. 

background image

—  Nie chcę bynajmniej wzbijać cię w dumę moja mała, ale jesteś 

co najmniej taką artystką jak ona. 

Ruth śmiała się serdecznie. 

—  Oto przykład, do jakiego stopnia zaślepia rodzicielska miłość. 

Nie  ojczulku,  jesteś  stanowczo  za  bardzo  stronniczy.  Nie  dalej  jak 

dziś,  mama  zwróciła  mi  uwagę,  bym  przypadkiem  nie  dała  się 

nakłonić  do  śpiewu  w  liczniejszym  gronie.  Mój  glos  straciłby  wiele 

przy  jej  głosie,  tym  bardziej,  że  moja  interpretacja  wykazuje  jeszcze 

duże braki. A ona z pewnością się lepiej na tym rozumie, aniżeli my 

obydwoje. 

—  Tak sądzisz? 

Waldeck  zadał  to  pytanie  grobowym  głosem...  Znowu 

zamajaczyło przed nim owo  zawistne spojrzenie, które zapaliło się  w 

oczach Erny, gdy Ruth po raz pierwszy przed nią śpiewała. Dawno już 

o  tym  zapomniał.  Lecz  teraz  to  przypomnienie  jeszcze  silniejszym 

ciężarem  przygniotło  mu  duszę.  Mimo  bowiem  ślepej  miłości  dla 

Erny,  zdawał  sobie  doskonale  sprawę,  o  ile  śpiew  i  muzyczne 

zdolności  córki  przewyższają  artyzm  żony.  A  więc  zazdrość,  niska, 

plugawa zazdrość, miała także miejsce w jej sercu. 

Ruth ani nawet przez myśl nie przeszło, jakie wrażenie jej słowa 

wywarły  na  ojca.  Gdy  rój  otaczający  Ernę  nieco  się  rozproszył, 

Waldeck podszedł ku żonie. Właśnie lokaj podawał szampana, którym 

Erna napełniła swój kielich. 

— Czy trochę nie za wiele, Erno? — zapytał poważnie. 

Zaśmiała się. 

background image

—  Szampana?  Nie,  mój  drogi,  znoszę  go  doskonale  nawet  w 

większych ilościach, a jest przy tym tak rozkosznie chłodny. 

—  Żeby ci tylko nie zaszkodził. 

—  Nie ma obawy. Powiedz mi lepiej, ty barbarzyńco, jak ci się 

podobały moje pieśni? Wszyscy obsypują mnie komplementami, tylko 

ty jeden milczysz jak zaklęty. 

—  Wiesz, że chętniej cię słucham, gdy jesteśmy sami. 

—  Ach, to nie ma dla mnie żadnego uroku! Poprosisz o to Ruth. 

Ta mała stanowczo się wzbraniała śpiewać przy gościach, mimo że ją 

o to prosiłam. Bała się, głupiutka. Więc nie dręczmy jej i pozostawmy 

w spokoju tę jej urojoną niechęć. 

Patrzył  na  nią  z  ponurą  miną.  Czyżby  mu  już  dzisiaj  nic  nie 

zaoszczędzono? I oto zdemaskowała się znowu Erna jako kłamczucha. 

Czyżby  aż  do  tej  pory  miał  na  oczach  jakąś  przepaskę,  która  nie 

pozwalała mu dojrzeć wszystkich jej wad i błędów? 

—  Masz  rację  Erno,  zostawmy  ją  w  spokoju  —  rzekł 

bezdźwięcznie. 

Erna  jednakże  śmiała  się  i  paplała,  nie  domyślając  się  wcale,  że 

mąż dojrzał w jej oczach czające się kłamstwo. 

Porucznik Grotthus stanął za krzesłem Ruth. 

—    Czy  wie  pani,  panno  Ruth,  o  czym  przed  chwilą  myślałem, 

gdy pani matka śpiewała? 

Spojrzała na niego pytająco. 

—  Nie, a czy nie zechciałby mi pan tego powiedzieć? 

—  Już dawno nie słyszałem pani śpiewu. Czy długo jeszcze będę 

background image

musiał nań czekać? 

—  A czy panu tak bardzo na tym zależy? 

—  Ogromnie. 

—  W takim razie proszę częściej do nas zachodzić. Tak między 

piątą  a  szóstą  wieczorem.  Wtedy  zawsze  śpiewam,  a  prócz  pańskiej 

matki i niekiedy mojego ojca, nie mam żadnych innych słuchaczy. 

—  Więc wolno mi będzie być trzecim w tym związku? 

—  Ilekroć tylko przyjdzie panu ochota. 

—  Wobec tego codziennie. 

—  To by dopiero było pięknie. 

—  Czy pani mówi to serio? 

Ruth, 

przestraszywszy 

się 

swoich 

lekkomyślnie 

wypowiedzianych słów, zapłoniła się jak róża. Lecz była za uczciwa, 

by szukać wybiegów. 

—  Tak,  najzupełniej.  Dobrych  przyjaciół  zawsze  chętnie  się 

widuje. 

Fred 

zauważył, 

że 

to 

określenie 

„dobry 

przyjaciel" 

wypowiedziane było chłodno i sucho. Spochmurniał. 

—  Czemuż  to  nagle  znowu  pan  posmutniał,  panie  Fredzie? 

Czyżbym,  nie  wiedząc  o  tym,  znowu  go  czymś  dotknęła?  Taki  pan 

drażliwy. 

Popatrzył na nią swymi pięknymi, poważnymi oczyma. 

—  Nie,  proszę  być  spokojną,  nie  jestem  bynajmniej  smutny. 

Przeciwnie,  jestem  rad,  że  pozwoliła  się  pani częściej  niż dotychczas 

odwiedzać. 

background image

—  A jutro pójdzie pan z nami do Schultego. 

—  Będę punktualnie na umówionym miejscu. 

—  Czy  mam  się  panu  z  czegoś  zwierzyć?  Jestem  szalenie 

znużona. 

—  Jest  też  i  pora  po  temu.  Wielu  już  gości  cichaczem  się 

wymknęło. Zaraz będzie pani mogła odpocząć. 

 

* * * 

Po  rozejściu  się  gości,  pani  Grotthus  musiała  jeszcze  to  i  owo 

zarządzić. W chwili, gdy zamierzała udać się do swego pokoju, jakaś 

biała, smukła postać mignęła jej przed oczami. 

—  Czy bardzo jesteś zmęczona, cioteczko? 

—    Ależ  na  Boga  dziecino,  to  ty  jeszcze  nie  śpisz?  Tak  bardzo 

byłaś znużona. 

—  Nie mogę zasnąć. Proszę, zajdź jeszcze na chwilkę do mnie. 

—  Właściwie  nie  powinnam  tego  zrobić,  lecz  cię  porządnie 

wyłajać. 

Pani  majorowa,  objąwszy  ramieniem  młodą  dziewczynę, 

poprowadziła ją z powrotem do sypialni. Było to rozkoszne gniazdko, 

utrzymane  w  jasnoniebieskim  tonie,  z  bladoliliowymi  firankami  w 

oknach. 

—    Tak,  moja  mała,  a  teraz  jazda  do  łóżka!  Co  widzę,  tyś  już 

leżała? 

—  Owszem,  ale  nie  mogłam  usnąć.  Trzeba  mi  było  jeszcze 

przedtem powiedzieć ci, jak pięknie było dzisiejszego wieczoru. 

background image

Staruszka się uśmiechnęła. 

—  A z początku to narzekałaś. 

—  Bo  ta  prezentacja  była  wściekle  nudna.  Ale  potem  się 

zmieniło.  Mam  takie  uczucie,  jak  gdybym  przeżyła  coś 

niewypowiedzianie  pięknego.  A  jutro  idziemy  z  mamą  i  Fredem  do 

Schultego. 

Pani  Grotthus  uśmiechnęła  się.  Jakiś ciepły  promień  zajaśniał  na 

jej twarzy. 

—  I cieszysz się z tego dziecino? 

— Niewypowiedzianie. Ale widzę, że jesteś zmęczona, cioteczko, 

nie powinnam więc dręczyć cię moimi głupstwami. Nie gniewaj się o 

to na mnie. 

—  Jakżebym  mogła,  moje  dobre,  kochane  dziecko.  Ale  śpij  już, 

śpij, i niech ci się marzy dzisiejsza zabawa. 

—  Tak,  niewątpliwie  będę  o  niej  śnić.  Lecz  powiedz  mi,  ile 

właściwie lat ma twój syn? 

—  Dwadzieścia osiem. 

Ruth leżała, uśmiechając się błogo. Zasypiając, rzekła słodko: 

—  On taki dobry i miły. 

Te  słowa  spłynęły  z  jej  warg,  jak  gdyby  już  bez  udziału 

świadomości. Pani majorowa siedziała cichutko przy jej łóżku, dopóki 

Ruth nie zasnęła. Marzyła przy tym  o  wielkim, pełnym szczęściu dla 

swego jedynaka. 

 

 

background image

* * * 

Minęło  parę  tygodni.  W  rodzinie  konsula  nic  się  na  pozór  nie 

zmieniło.  Panią  Ernę  pochłonął  całkowicie  wir  towarzyskiego  życia. 

Pędziła  z  jednej  zabawy  na  drugą,  nie  spostrzegłszy  nawet,  że 

zachowanie  jej  męża  stawało  się  coraz  to  powściągliwsze  i 

chłodniejsze.  Nie  mogła  tego  zauważyć,  ponieważ  intensywny  tryb 

życia zabijał wszelką refleksję.  

Mąż  pozostawiał  jej  najzupełniejszą  swobodę,  spełniając  przy 

tym  każde  jej  życzenie.  Była  więc  zadowolona.  To  zaś,  że  z  dnia  na 

dzień  stawał  się  mizerniejszy  i  coraz  bardziej  podrażniony,  nie 

zwróciło  nawet  jej  uwagi.  Spostrzegła  to  jedynie  Ruth,  która  nie 

omieszkała natychmiast o tym donieść pani Grotthus. 

—    Nie  powinno  cię  to  martwić  —  odpowiedziała  staruszka.  — 

Ojciec  twój  odwykł  już  od  nadmiernego  życia  towarzyskiego,  i 

prawdopodobnie to go męczy — rzekła uspokajająco. 

Ale jej doświadczone oko dostrzegało niejedno, co ją zatrważało. 

Miała  ona  bowiem  niejednokrotnie  sposobność,  w  ciągu  tych 

wszystkich lat, dokładnie poznać konsula Waldecka, którego uważała 

za  silną,  skoncentrowaną  w  sobie  i  świadomą  swoich  celów 

indywidualność.  Jego  spokojny,  zrównoważony,  lecz  zdecydowany 

charakter  napawał  ją  zawsze  największym  szacunkiem.  Byle  jaka 

drobnostka nie byłaby z pewnością w stanie wytrącić go z równowagi, 

czyniąc zeń nerwowego i roztargnionego człowieka.  

A była przekonana, że przyczyny te są jej dobrze wiadome i że się 

nie  myli.  Nazbyt  częste  wizyty  barona  Soltenaua  dawały  jej  dużo  do 

background image

myślenia,  tym  bardziej,  że  stale  miały  miejsce  pod  nieobecność pana 

domu.  Nie  ulega  więc  wątpliwości,  że  odwiedziny  te  nie  były 

Waldeckowi  miłe,  gdyż  pewnego  razu,  gdy  wrócił  nadspodziewanie 

wcześniej  niż  zwykle  do  domu  i  zastał  barona  Soltenaua,  na  twarzy 

jego pojawił się wyraz zgnębienia oraz głębokiej zadumy. 

 

* * * 

Serce  Ruth  ochotnie  pospieszyło  naprzeciw  budzącemu  się 

uczuciu  miłości,  wypełniając  je  po  brzegi  niewysłowioną  słodyczą  i 

radością.  Jakkolwiek  uczucia swe  wstydliwie  zatajała przed  światem, 

niemniej  Fred  Grotthus  stał  się  obecnie  jedyną  treścią  jej  istnienia. 

Najbardziej  jednakże  ukrywała  je  przed  samym  porucznikiem.  Z 

obawy,  żeby  się  nie  zdradzić,  stała  się  wobec  niego  bardzo 

powściągliwa.  Jej  czystość  i  surowość  narzucała  jej  pewne  hamulce, 

których przekroczyć nie było mu wolno.  

Przychodził często, by posłuchać jej śpiewu. W pieśni te wkładała 

całą  potęgę  uczucia,  które  rozpierało  jej  serce,  wskutek  czego  śpiew 

jej zyskał ogromnie na piękności, co stwierdzili zarówno Waldeck jak 

i pani Grotthus. Fred, wtulony w najciemniejszy róg pokoju, wchłaniał 

z bijącym sercem piękny głos umiłowanej dziewczyny. 

Pewnego  dżdżystego  popołudnia  przyszedł  jak  zwykle. 

Wchodząc, zastał Ruth grającą jakiś nokturn Chopina. Podszedłszy na 

palcach, wsparł się łokciem o odwrócone wieko fortepianu, patrząc w 

jej jasną twarz oraz na delikatne, wypielęgnowane ręce. 

Ruth, skończywszy nokturna, wyciągnęła ku niemu swą dłoń. 

background image

—  Dzień dobry, panie Fredzie. Proszę, niech pan siada. Ojca dziś 

nie będzie, ale pańska matka zaraz się pojawi. 

—  Właśnie przed chwilą z nią mówiłem, panno Ruth i ona mnie 

tu  przysłała.  Gdybym  tylko  mógł  wiedzieć,  co  wybrać:  pani  grę  czy 

też  śpiew.  Jest  pani  błogosławionym  człowiekiem,  któremu  jest dane 

zdobywać serca słuchaczy. 

Uczyniła zaprzeczający ruch ręką. 

—  Serca? Czy aby nie uszy, chce pan powiedzieć? 

—  Nie, zarówno gra jak i śpiew pani przemawiają do serc. 

Pani  majorowa  weszła  i  bezgłośnie  usadowiła  się  koło  kominka. 

Oto  jej  uroczysta  godzina,  której  z  utęsknieniem  przez  cały  dzień 

wyczekiwała  i  na  którą  się  cieszyła.  Fred  zajął  miejsce  obok  niej, 

podczas  gdy  Ruth  z  powrotem  podeszła  do  fortepianu.  Młodzieniec 

nie  spuszczał  z  niej  wzroku.  Śpiewała  niemal  całą  godzinę,  dając 

jedną pieśń po drugiej, nie oddzielając ich zbyt wielkimi pauzami.  

Skończywszy grę, zamknęła fortepian i z uśmiechem podeszła do 

swoich  nabożnych  słuchaczy,  którzy  nie  byli  w  stanie  wydobyć  z 

siebie  ani  jednego  słowa.  Milcząc,  Fred  ujął  jej  dłoń  i  przyłożył  do 

swych  gorących  ust,  przytrzymując  ją  nieco  dłużej,  niż  by  na  to 

pozwalał tak zwany„dobry ton".  

Ona, jak gdyby dotknięta jakimś palącym płomieniem, szybko ją 

wyrwała, wprowadzając tym Freda w wielkie zakłopotanie. Chcąc się 

niejako ukarać za swą nadmierną śmiałość, cofnął się z miejsca. Ruth 

patrzyła  nieruchomo  przed  siebie.  Pani  Grotthus,  zauważywszy  ten 

maleńki  epizodzik,  wszczęła  rozmowę,  chcąc  przepędzić  ich 

background image

zażenowanie. 

—  Czy masz chwilkę czasu Fredzie, żeby mi towarzyszyć? Mam 

kilka sprawunków na mieście. 

—  Chętnie, mamo. 

—  W takim razie pójdę się ubrać, a ty zabawiaj tymczasem Ruth. 

Fred skłonił się w milczeniu. Pani majorowa wyszła. 

—  No i czegóż znowu pan milczy, panie Fredzie? Obawiam się, 

że to mój śpiew tak melancholijnie pana nastraja. 

—    Jest  w  tym,  co  pani  mówi,  trochę  racji,  panno  Ruth.  Za 

każdym  bowiem  razem  zrywa  się  we  mnie  jakaś  dziwna  tęsknota  za 

czymś  nieokreślonym,  lecz  czego  w  słowach  nie  byłbym  w  stanie 

wyrazić. 

—    W  takim  razie,  nie  powinnam  już  nigdy  śpiewać  w  pana 

obecności.  Nie  należy  bowiem  budzić  tęsknoty,  której  się  nie  jest 

w stanie urzeczywistnić. 

Zerwał  się  jak  oparzony.  W  jej  słowach  wyczuł  delikatną 

odprawę. Odparł:  

— Proszę być spokojną, sam to sobie dawno wyperswadowałem. 

Przerażona,  spojrzała  na  niego.  Mówił  ostrym  i  podrażnionym 

tonem, który po raz pierwszy u niego słyszała. Cóż by znowu takiego 

powiedziała, co by go mogło dotknąć? Myślała nad tym przez dłuższą 

chwilę, lecz trudno jej było dociec przyczyny.  

Tymczasem  weszła  pani  majorowa,  gotowa  do  drogi.  Ruth 

odprowadziła Freda smutnym spojrzeniem. 

—  Cóż za osa go znów ukąsiła? — myślała zgnębiona. 

background image

* * * 

Matka  i  syn  szli  w  milczeniu.  Przebrnąwszy  zaśnieżony 

Tiergarten  dotarli  do  Unter  den  Linden,  po  czym  skręcili  we 

Friedrichsstrasse.  Jednakie  myśli  snuły  im  się  po  głowie.  Wreszcie 

Fred zagadnął: 

—  Cóżeś taka milcząca, mamo? 

Spojrzała na niego rozbawiona. 

—  Idę za twoim przykładem, synu. 

Na jego twarzy pojawił się uśmiech zażenowania. 

—  Daruj, zamyśliłem się. 

—  W  takim  razie  musimy  sobie  wzajemnie  darować.  Byłam 

mianowicie  tym  samym  zajęta.  Mam  nadzieję,  że  myślałeś  o  czymś 

przyjemnym. 

Westchnęła głęboko. 

—  To zależy... 

—  Jakoś nie bardzo zachęcająco to brzmi, mój chłopcze. Coś cię 

gnębi i trapi. Czy może jakieś długi? 

—    Wiesz  dobrze,  że  się  nie  puszczam  na  takie  wody.  Byłby  to 

początek końca. Musiałbym chyba już być najgorszy, by w ten sposób 

nagrodzić twój trud. 

—    Ależ  Fredzie,  cóż  ja  takiego  dla  ciebie  robię?  —  Po  prostu 

daję ci tylko to, czego mi zbywa. 

—  Lecz co zdobywasz kosztem twojej osobistej wolności. 

—  Zapewniam cię, że czuję się z tym dużo lepiej, niż gdyby mi 

pozostawiono  tę,  moim  zdaniem,  tak  niesłusznie  przecenianą, 

background image

wolność! A zresztą już niejednokrotnie tę kwestię omawialiśmy. Mam 

u  Waldecka  królewskie  życie  i  doprawdy  czuję  się  szczęśliwa,  że 

mimo  jego  ożenku  nic  się  pod  tym  względem  nie  zmieniło.  Panią 

Ernę  nie  obchodzi  domowe  gospodarstwo,  wskutek  czego  jestem 

nadal panią swojej woli. 

—    Razi  mnie  jednak  ten  protekcjonalny  ton,  jaki  często  wobec 

ciebie  przybiera.  Po  prostu  ma  się  wrażenie,  jak  gdyby,  mówiąc  do 

ciebie, tym samym się zniżała. 

Pani majorowa wyprostowała się dumnie. 

—  Mój  chłopcze,  osoby  w  rodzaju  pani  Erny  nie  mogą  się  ku 

mnie  zniżać!  Przeciwnie,  chcąc  mnie  dosięgnąć,  muszą  pokaźnie 

wspiąć się na palcach. A to, że jej  zachowanie jest często śmieszne i 

dziecinne,  tego  mój  synu  nie  biorę  jej  bynajmniej  za  złe.  Pochodzi 

bowiem z bardzo skromnej rodziny, nic więc dziwnego, że chciałaby 

się  czuć  panią!  A  że  nie  grzeszy  zbytnią  subtelnością  i  brak  jej  przy 

tym wrodzonego taktu, więc zdarza się, że się czasem zagolopuje. Ale 

to poniża raczej ją, aniżeli mnie. 

Wzruszywszy ramionami Fred rzekł: 

—    Nie  pojmuję  doprawdy,  jak  taki człowiek  jak  Waldeck  mógł 

się zakochać w podobnej kobiecie. 

—  Właśnie dlatego, że sam taki miły, sądzi, że i inni są tacy. Ale 

mam  wrażenie,  że  już  jest  świadom  swojej  pomyłki.  Toteż  nad  tym 

bardzo cierpi. 

—  Sądzisz? 

—  Jestem tego pewna. 

background image

—  A co Ruth myśli o swojej macosze? 

—  Zmusza się do serdeczności dla niej, lecz nie bardzo jej się to 

udaje.  Na  szczęście  jest  jeszcze  zbyt  młoda,  by  poznać  się  na  takich 

typach, do jakich należy pani Erna. 

—  Mówisz o niej tak, jak gdybyś miała ku temu podstawę, by nią 

pogardzać. 

—    Niestety,  mój  kochany.  Obawiam  się,  że  niezbyt  przyjemne 

rozczarowania  czekają  Waldecka i  jego  córkę,  w  których  osoba  pana 

barona Soltenaua odegra niemałą rolę. 

—  Matko! 

Skinęła  poważnie  głową.  Milcząc  szli  dalej.  Wreszcie  Fred, 

budząc się jak gdyby z głębokiej zadumy, rzekł: 

—  Musisz czuwać nad Ruth, ażeby żaden brud jej nie dotknął. 

—  Oczywiście. O ile tylko będzie to w mojej mocy. 

—  To takie czyste, kochane stworzenie, ta mała Ruth. 

—    Że  też  zdołałeś  już  to  stwierdzić.  To  dziwne.  Ale  w  takim 

razie dlaczego mi to zalecasz? Znam ją przecież lepiej niż ty. 

Uścisnął jej ramię. 

—  Mamo, po cóż te komedie? Wszak zawsze byliśmy względem 

siebie szczerzy. Wiesz dobrze, co się ze mną dzieje. 

Nie odpowiedziała, tylko milcząco przytaknęła. 

—  Beznadziejny przypadek, prawda? 

—  Dlaczego, Fredzie? 

—  Jak możesz o to pytać? Takie piękne, rozkoszne stworzenie, to 

przecież  nie  dla  takiego  mizeraka,  jak  biedny  porucznik.  Tym 

background image

bardziej, że jeszcze okrągły milionik za nią się toczy. 

—    No  więc  cóż  z  tego?  Jeżeli  ten  mizerny  porucznik  jest 

przyzwoitym  i  dzielnym  mężczyzną  i  szczerze  kocha  dziewczynę, 

niezależnie oczywista od tego miliona, wtedy  wszystko inne staje się 

drobnostką. 

—  Więc nie uważasz tego za niemożliwe? — wyrzekł prawie bez 

tchu. 

—  Naturalnie! 

—  Mamo, czy mówisz serio? Więc zachęcasz mnie, by starać się 

o Ruth? 

—    Możesz  spokojnie  zabiegać  o  jej  względy.  Dużo  lepiej  by 

została  twoją,  niż  gdyby  miała  paść  ofiarą  jakiegoś  zawodowego 

łowcy posagu. 

Ścisnął jej ramię tak silnie, że aż krzyknęła z bólu, lecz patrząc na 

jego dziecinnie rozpromienioną twarz, musiała się uśmiechnąć. 

— Najlepsza, najukochańsza mamo, czy Ruth tylko choć troszkę 

mnie lubi? 

—  Głuptasie, nie możesz przecie o to pytać swej matki, bo gdyby 

nawet  cośkolwiek  o  tym  wiedziała,  to  i  tak  niczego  by  nie 

powiedziała. 

—    Teraz  to  bym  cię  najchętniej  wycałował,  choćby  na  środku 

ulicy. 

Uśmiechnęła się do niego czule. 

—  Ach dziecko, gdyby mi nieba pozwoliły doczekać tego. Ty i ta 

kochana, wspaniała dziewczyna. Co za radość! 

background image

Fred znowu poważnie się zadumał. 

—    Przecie  to  nonsens,  myśleć  o  czymś  podobnym.  Co  by  na to 

powiedział konsul Waldeck? 

—  O ile ja go znam, powie: z Bogiem! 

—  A  czy  przypadkiem  nie  ma  swoich  własnych  planów 

związanych z Ruth? 

—  Możesz być przekonany, że pragnie tylko jej szczęścia. 

—  Czy mogę zaraz jutro wybrać się do niej? 

—  Czy zamierzasz od razu przypuścić szturm? 

—  Najchętniej zawróciłbym z tobą, ażeby się upewnić. 

—  Nie tak gorąco, mój chłopcze. Sposobność już się nadarzy. Co 

nagle, to po diable. 

—  Dobrze  ci  mamo,  cytować  przysłowia.  Mnie  gna  niepokój 

z jednego miejsca na drugie. 

—    Nie  jesteś  bynajmniej  wyjątkiem,  mój  synu.  Jest  to  los 

wszystkich  zakochanych,  lecz  trzeba  nad  sobą  panować.  Ale  oto 

jesteśmy u celu. Czy  zaczekasz na mnie, aż zrobię zakupy? Będziesz 

mnie mógł z powrotem odprowadzić i przy tej sposobności raz jeszcze 

obejrzeć  od  zewnątrz  przybytek,  który  mieści  twój  skarb.  A  jeżeli 

będziesz  się  grzecznie  sprawował,  to  ci  zdradzę  jeszcze  maleńką 

tajemnicę, że... dziś... wieczór... Ruth wybiera się ze swymi rodzicami 

do opery. 

Po prostu miażdżył jej ramię. 

—  Czyś zwariował, chłopie? 

—  Oto kara za brak serca. Nad tym też należy zapanować. 

background image

Śmiali  się  serdecznie.  Pani  majorowa  weszła  do  sklepu,  a  Fred 

pozostał na ulicy, przechadzając się tam i z powrotem. 

 

* * * 

Ruth  wracała  ze  ślizgawki.  Odprowadzał  ją  Fred.  Przez  blisko 

dwie godziny jeździli po skrzypiącym lodzie, nie zamieniwszy z sobą 

ani jednego słowa. Lecz  w sercach ich drgała promienna, roześmiana 

wiosna. 

Co prawda młody porucznik nie wyrzekł jeszcze tego magicznego 

słowa,  niemniej  wykwitł  w  jego  duszy  delikatny  kwiat  nadziei.  W 

głębokim  poczuciu  niewysłowionego  szczęścia  czuł  coraz  silniej,  że 

jego  miłość  jest  odwzajemniona.  Ruth  bowiem  nie  umiała  się 

maskować. Nie miała w sobie ani cienia obłudy i jakkolwiek sądziła, 

że  udało  się  jej  zamknąć  w  swym  sercu  przed  oczyma  świata  słodką 

tajemnicę,  niemniej  zdradzał  ją  czy  to  nagły  gorący  rumieniec,  czy 

nieśmiałe spojrzenie, czy wreszcie delikatne drżenie głosu. 

Fred  przestał  się  już  obrażać,  gdy  Ruth,  chcąc  zataić  swe 

prawdziwe  uczucia,  wpadała  w  ekstremalny  ton  chłodnych,  suchych 

odpowiedzi.  To  co  dawniej  tłumaczył  fałszywie  jako  wyraz 

obojętności,  nauczył  się  teraz  należycie  oceniać.  Czekał  tylko 

sposobnej chwili, by wyznać jej swą miłość. 

U wejścia do willi pożegnał się z Ruth. 

—    Może  pan  wstąpi  na  chwilę,  panie  Fredzie,  by  się  przywitać 

z matką. Jeszcze jej pan dziś nie widział. 

—    Nie  mam  już  ani  chwilki  czasu,  panno  Ruth.  Proszę,  niech 

background image

pani będzie łaskawa pokłonić się jej ode mnie. 

—  Z  przyjemnością.  W  takim  razie  do  widzenia,  do  jutra 

wieczorem. Cieszę się na nasz bal. 

—  A co dopiero ja. Do widzenia. 

Pocałował ją w rękę i patrzył za nią, dopóki mu nie znikła z oczu. 

Raz jeszcze się odwróciła i przesłała mu uroczy uśmiech. 

Wręczywszy  służącemu  łyżwy  i  poleciwszy  je  wyczyścić, 

zapytała: 

—  Czy ojciec w domu? 

—  Nie, panienko. Pani majorowej też nie ma. 

—  A mama? 

—    Wielmożna  pani  jest  u  siebie.  Pan  baron  Soltenau  złożył  jej 

swoje uszanowanie. 

Podziękowawszy  skinieniem  głowy,  udała  się  na  górę.  Złożyła 

wierzchnie  okrycie  i  weszła  do  saloniku  macochy,  by  przywitać  się 

z  baronem  Soltenauem,  którego,  jako  że  był  przyjacielem  Freda, 

chętnie  widywała.  Puszyste  dywany  tłumiły  odgłosy  jej  kroków. 

Dziwiąc  się,  że  nie  dochodzi  jej  żaden  szmer  z  bocznego  salonu, 

odsunęła  portierę,  zamierzając  wejść.  Lecz  w  tym  samym  momencie 

przystanęła i jakby skamieniała, patrzyła osłupiałymi oczyma...  

W  środku  zacisznego,  zbytkownie  urządzonego  pokoiku,  stało 

dwoje ludzi splecionych uściskiem, z ustami na ustach... Tymi ludźmi 

byli  jej  macocha  oraz  baron  Soltenau,  którzy  trwając  w  długim, 

głębokim  pocałunku,  zdawali  się  zapomnieć  o  całym  świecie. 

Wchłonąwszy  ten  obraz  w  ciągu  ułamka  sekundy,  Ruth,  blada  z 

background image

przerażenia,  opuściła  z  powrotem,  portierę...  Z  bolesną  wyrazistością 

wrył się ten obraz w jej pamięć. 

Wróciwszy  nieco  do  siebie,  poczęła  biec,  aż  wreszcie  dotarła  do 

swego  pokoju  i  upadła  bezsilna  przed  jednym  z  krzeseł,  dając  w  ten 

sposób wyraz swojej boleści. 

—  Papo, mój biedny, biedny papo! — Oto jedyna myśl do której 

była zdolna.  

Po  raz  pierwszy  w  życiu  znalazła  się  w  kręgu  grzechu 

i winy. Czuła się poniżona i upokorzona. 

—  Ale co robić? Jak się zachować? Czy wyznać wszystko ojcu, 

że był sromotnie oszukiwany? — Przeszedł ją dreszcz. — Nie, za nic 

na świecie! Byłby to dla niego śmiertelny cios, bo podważyłby  wiarę 

w  jego  szczęście.  Nie,  do  tego  nie  byłaby  zdolna.  Jak  to  pani 

majorowa  powiedziała,  gdy  ona,  Ruth,  dała  wyraz  swym 

wątpliwościom odnośnie do macochy, twierdząc, że nie poślubiła ojca 

z  miłości.  „Szczęście  jest  iluzją!  Staraj  się  je  w  nim  podtrzymać, 

choćbyś  nawet  była  przekonana,  że  jest  tylko  tworem  jego 

imaginacji." 

Ale  czy  tym  samym  nie  staje  się  współwinna?  Jakież  jest  zatem 

wyjście,  któż  jej  poradzi,  pomoże?  Jedna  tylko  rzecz  była  dla  niej 

jasna:  za  żadną  cenę  ojciec  nie  powinien  się  dowiedzieć  o  zdradzie 

żony.  Czy  może  pójść  do  macochy  i  wręcz  jej  oświadczyć,  że  była 

świadkiem jej zdrady, i usiłować powstrzymać ją od tej przepaści, ku 

której niechybnie zmierzała?  

Ale  czy  da  posłuch  jej  błagalnym  prośbom  i  czy  zechce  się 

background image

poprawić? Jakkolwiek bądź, musi spróbować tej drogi. Jest to bowiem 

jedyne, co może dla niego uczynić, by w ten sposób uchronić go przed 

najgorszym.  Ale  najpierw  musi  się  uspokoić.  Przeczekać  parę  dni. 

Wrócić  do  równowagi.  I  nikt,  absolutnie  nikt,  nie  śmie  się  o  tym 

dowiedzieć. Nawet ciotka majorowa. 

Tak  dręczyło  się  to  biedne,  przerażone  dziecko,  pogrążone  w 

bolesnych myślach. 

W parę chwil potem, zapukawszy lekko, weszła pani Erna. 

—  Wróciłaś  już  dziecino?  Przed  chwilą  właśnie  się 

dowiedziałam. Dlaczego nie przyszłaś? 

Ruth wstydząc się za nią, nie podniosła oczu. 

—  Wybacz,  boli  mnie  głowa.  Zechcesz  usprawiedliwić  mnie 

przed papą. Chciałabym zostać w moim pokoju. 

Erna skrzywiła się. 

—  Ależ  na  Boga,  Ruth,  chyba  nie  zamierzasz  mi  się 

rozchorować?  Przecież  dla  ciebie  dziecko,  wydajemy  jutrzejszą 

zabawę. Właśnie przed chwilą był u mnie baron Soltenau w sprawie 

kotyliona. Powiadam ci, co za wspaniałe figury. 

Ruth  stała  blada  jak  ściana  naprzeciw  swej  macochy,  ściągając 

brwi w niemej udręce. 

—  Uspokój się — rzekła bezdźwięcznie — mam nadzieję, że do 

jutra wszystko się poprawi. Lecz teraz zechciej mnie zostawić samą. 

Erna, nieco skonfundowana, cofnęła się. W zachowaniu się Ruth 

było coś, co ją zastanowiło i zarazem wzbudziło niepokój. Czyżby ta 

mała  coś  podsłyszała?  Prawda,  służący  powiedział,  że  wróciła  już 

background image

przed  godziną.  Nonsens,  w  takim  razie  z  pewnością  dałaby  wyraz 

swemu 

oburzeniu, 

nie 

szczędząc 

żadnego 

wyrzutu 

swej 

znienawidzonej macosze. 

Tak  myślała,  niezdolna  wniknąć  w  nieskazitelny  charakter  Ruth. 

Chcąc go bowiem zrozumieć, należało go wpierw poznać, a na to pani 

konsulowa  bynajmniej  się  nie  siliła.  Podśpiewując  więc  sobie 

beztrosko,  przeszła  przez  boczne  pokoje,  rzuciwszy  się  w  krzesło 

stojące  przed  kominkiem.  Gdy  konsul  Waldeck  wrócił  do  domu, 

przywitała go słodkim uśmiechem. 

—  Dzisiejszy wieczór spędzimy sami, Herbercie! Ruth skarży się 

na ból głowy i pragnie pozostać sama. Czy cieszysz się na to sam na 

sam? 

Powiódł ręką po czole. 

—  Chyba nic poważnego? 

— Ach ty niedźwiedziu, więc to jest jedyną twoją myślą w chwili, 

gdy  mówię  o  miłym  wieczorze  we  dwoje?  Idź,  jestem  o  Ruth 

zazdrosna. 

Patrzył na nią z powagą. 

—  Nie ma powodu do zazdrości. 

—  Ach, cóż za uroczysty ton? Wiesz Herbercie, nie jesteś już tak 

miły jak dawniej. Taki się stałeś jakiś napuszony. 

—  Mam bardzo ważne interesy do załatwienia. 

—  Ach,  te  przebrzydłe  interesy!  Nie  powinieneś  teraz  o  tym 

myśleć. 

To  mówiąc  objęła  go  ramionami  i  podsunęła  mu  śmiejące  się 

background image

usta.  Całował  ją  z  jakąś  bolesną  tkliwością,  lecz  z  twarzy  jego  nie 

zniknął  poważny  wyraz.  A  gdy  się  dowiedział,  że  Soltenau  był  z 

wizytą,  owładnął  nim  ponownie  ów  nerwowy  niepokój,  który  w 

ostatnich czasach tak często go nawiedzał i dręczył. 

 

* * * 

Bal  w  domu  państwa  konsulów  był  doprawdy  wspaniały.  Jak 

zwykle  pani  Erna  była  centralnym  punktem  zebrania.  Młoda  córka 

domu wyglądała tego wieczoru blado i niekorzystnie. Sine pierścienie 

podkrążały jej oczy, nadając im chorobliwy wyraz. 

Jej  spojrzenie  błądziło  nieustannie  między  Erną,  baronem 

Soltenauem  a  ojcem.  Waldeck  był  nieco  zmizerowany,  lecz  jako  pan 

domu  starał  się  utrzymać  na  wysokości  swojego  zadania,  spełniając 

swe  obowiązki  z  właściwą  mu  uprzejmością.  Często  jego  wzrok 

krzyżował się z utkwionymi w nim oczami córki.  

Jej  wygląd  niepokoił  go.  Czyżby  rzeczywiście  była  poważnie 

chora? Albo może jej przygnębienie ma jakiś związek z Fredem? Ruth 

bowiem  zdawała  się  go  wymijać.  Czyżby  ci  młodzi  powaśnili  się  ze 

sobą? 

Dawno już Waldeck skonstatował, że porucznik Grotthus nie jest 

jego  córce  obojętny  i  że  odwzajemnia  jej  uczucia.  Nie  miał  nic 

przeciwko temu. Dziś coś tam między nimi nie w porządku. Odszukał 

Freda, który wsparty o jedną z kolumn, wodził oczyma za tańczącymi. 

—  Pan nie tańczy, panie Fredzie? 

—    Pańska  córka  pragnęła  wypocząć.  Oto  przyczyna  mojego 

background image

osamotnienia. 

—  Mam wrażenie, że coś jej dolega. 

—  Istotnie, jest zgnębiona. 

—  Czyście się aby z sobą nie pokłócili? 

—    Nic  podobnego.  Przeciwnie,  panna  Ruth  była  nad  wyraz  dla 

mnie serdeczna, tylko jest jakaś smutna. 

Waldeck  przypatrzył  mu  się  badawczo.  Poszukawszy  wzrokiem 

Ruth, rzekł: 

—    O,  tam  siedzi!  Proszę,  niech  pan  będzie  łaskaw  powiedzieć 

jej,  by  wyszła  na  chwilę  do  zimowego  ogrodu.  Jest  tam  chłodno  i 

zacisznie. Może zechce jej pan towarzyszyć? 

—  Z przyjemnością, panie konsulu. 

—  A może uda się panu moją dzieweczkę nieco rozweselić? 

—  Uczynię co w mojej mocy — odparł Fred i pobiegł jak strzała. 

—    Panno  Ruth,  pani  ojciec  przysłał  mnie  do  pani.  Polecił  mi 

poprosić ją, by zechciała w moim towarzystwie udać się do zimowego 

ogrodu. 

Ruth popatrzyła na ojca. Skinął jej głową, więc wstała i poszła za 

Fredem.  Przed  opuszczeniem  sali  poszukała  oczyma  Ernę,  otoczoną 

gronem  mężczyzn.  Soltenau  stał  na  uboczu,  pochłonięty  rozmową  z 

jakąś  starszą  damą.  Odetchnęła  z  ulgą.  Fred  poprowadził  ją  w 

ustronne, zaciszne miejsce. Ruth usiadła na ławeczce. 

—    Tak,  panno  Ruth,  teraz  proszę  wypocząć.  Spokój  zrobi  pani 

dobrze  i  ból  głowy  minie.  Czy  wolno  mi  pozostać  przy  pani?  Będę 

cicho siedział i mówił tylko wtedy, gdy mnie pani o coś zapyta. 

background image

Odpowiedziała mu znużonym uśmiechem. I nagle, pod wpływem 

jego troskliwego i pełnego czułości spojrzenia, cała jej siła zdobyta z 

tak wielkim trudem, jakby się załamała. Ukrywszy twarz w dłoniach, 

poczęła  spazmatycznie  łkać,  dając  ujście  rozpierającemu  ją  bólowi. 

Przestraszony Fred, począł delikatnie odrywać jej ręce od twarzy: 

—  Pani płacze? Kochana, droga Ruth, co się pani dzieje? 

Otarła łzy i spojrzała na niego. Znowu ją ujął za ręce, patrząc z 

tkliwością w jej załzawione oczy. 

—  Ruth! 

Zadrżała. W tym słowie mieściło się tyle serdecznego wyrazu, że 

gorący  rumieniec  wystąpił  na  jej  twarz.  Fred  nie  spuszczał  z  niej 

wzroku. 

—  Ruth, czy kochasz mnie? 

Pytał  cicho  i  czule.  Wytrzymawszy  jego  spojrzenie,  rzekła 

pełnym, czystym głosem: 

—  Z całej duszy, z całego serca. 

Drżąc z niewypowiedzianego szczęścia, przyciągnął ją ku sobie. 

—  Mój skarbie, moja ty jedyna, słodka dziewczyno! 

Przylgnęli  do  siebie  wargami,  w  długim,  upojnym  pocałunku.  I 

oto  zdawało  się  jej,  jak  gdyby  tym  pierwszym  pocałunkiem  zmazana 

została  hańba,  która  od  wczoraj  na  niej  ciążyła.  Wsparłszy  swą 

główkę na jego piersi i trzymając go mocno za ręce, przymknęła oczy, 

trwając tak w niemej ekstazie. 

—  Fred! 

—  Kochana! 

background image

—  Powiedz, że mnie kochasz. 

—    Najdroższa,  kocham  cię  bardziej  niż  wszystko  na  świecie. 

Wszak wiesz o tym już dawno, nieprawdaż? 

—  Pragnęłam tego gorąco. 

—  Czy nie powiesz mi najmilsza, co cię dziś tak zasmuca? 

Ściągnęła brwi z udręką. 

—  Nie mówmy teraz o tym, kochany. 

—  Czy mi nie ufasz? 

— Nie mogę ci tego powiedzieć. Ani dziś, ani jutro. Może kiedyś, 

za  jakiś  czas.  Tylko  nie  rób  takiej  zagniewanej  miny,  proszę,  nie 

dotyczy  to  ani  ciebie,  ani  mnie,  a  jednak  przeżyłam  coś  takiego,  co 

mnie głęboko zasmuca. 

—  Nie gniewam się kochanie, tylko przykro mi, że nie mogę ci 

pomóc. 

— Mój Fredzie, w twojej miłości będę czerpać moc do dźwigania 

największych ciężarów. Moje serce na zawsze należy do ciebie, tylko 

trochę cierpliwości. 

—  Ach,  ty  kochane,  urocze  stworzenie,  kiedy  mi  wolno  będzie 

oświadczyć twemu ojcu, że należymy do siebie? 

—  Jakiś  czas  trzeba  nam  będzie  przeczekać.  Dziś  jeszcze 

powiadomimy  o  tym  twoją  matkę,  lecz  prócz  niej nikomu  ani  słowa. 

Mam bowiem przedtem pewną misję do spełnienia. Chciałabym więc, 

byś  do  tego  czasu  zaniechał  swoich  wizyt.  Zawezwę  cię,  gdy  będzie 

już po wszystkim. Czy zgoda? 

—  Ciężko mi się z tym pogodzić, moja ty słodka. 

background image

—  To moja pierwsza prośba, Fredzie! 

—    No  więc  niechaj  i  tak  będzie.  Ale  najpierw  jeszcze  jednego 

całusa. Potem postaram się jakoś być rozsądny. 

Przed  wyjściem  z  ogrodu  zamienili  ze  sobą  niejedną  jeszcze 

pieszczotę. Gdy znaleźli się na sali, Fred prosił: 

—  Tańczmy Ruth, chcę cię czuć w swoich ramionach, bym mógł 

uwierzyć, że to wszystko nie było snem. 

Z wyrazem szczęścia na promieniejącej twarzyczce, przytuliła się 

do niego i pomknęła z nim w tany.  

Pod  koniec  zabawy  znalazł  jeszcze  Fred  maleńką  chwilkę,  by 

pozostać z Ruth sam na sam: 

—    Bądź  zdrowa,  słodka,  kochana  Ruth.  Nie  każ  mi  zbyt  długo 

czekać  na  tym  swoim  wygnaniu.  Zawiadomiłem  matkę  o  naszym 

szczęściu.  Odwiedzi  cię  potem  w  twoim  pokoju.  Dobranoc,  kochana 

dziewczyno. 

Odwzajemniła  serdeczny  uścisk  dłoni,  darząc  go  tkliwym 

spojrzeniem. 

—  Dobranoc mój Fredzie, do widzenia! 

Waldeck  zauważył  te  czułe,  pożegnalne  spojrzenia  młodych. 

Wziąwszy Ruth za rękę, wsunął ją pod swoje ramię. 

—  Czy lepiej ci dziecino? 

—    Tak,  papo.  Jak  tylko  porządnie  się  wyśpię,  wszystko  będzie 

dobrze. Nie martw się. 

—  Dzięki Bogu, moja mała. Śpij zdrowo. 

—  I ty, kochany, drogi ojczulku. 

background image

—  Moja dziecinka. 

Ucałowali  się  serdecznie,  tak  że  Erna  żegnając  ostatnich  gości, 

zawołała drwiąco: 

—  Żegnacie  się  tak,  jak  byście  się  rozłączali  na  wieki!  Jest  po 

prostu  wzruszające  patrzyć  na  was.  —  To  mówiąc  zaśmiała  się, 

rzucając Ruth na odchodnym: 

—  Dobranoc Ruth. Chodź Herbercie! 

Szedł  za  nią  wolnym  krokiem,  podczas  gdy  Ruth  oddaliła  się do 

swego pokoju.  

Gdy w chwilę potem pani majorowa weszła do jej pokoju, zastała 

ją  siedzącą  nieruchomo  w  krześle,  z  przymkniętymi  oczyma.  Na 

widok staruszki zerwała się szybko i rzuciła się jej na szyję. 

—  Mamo, moja kochana mamo! 

Pani Grotthus objęła ją czule. 

—  Niech  cię  Bóg  błogosławi,  moje  ty  drogie  dziecko.  Bądź 

szczęśliwa i uszczęśliwiaj. — rzekła uroczyście. 

A gdy już opanowała wzruszenie, rzekła: 

— Niesłusznie czynisz, moja Ruth, nie zawiadamiając o tym ojca. 

— Wiem o tym sama aż nazbyt dobrze i to właśnie mnie dręczy. 

Lecz  stokroć  bardziej  mi  ciąży,  że  zmuszona  jestem  pewną  rzecz 

zataić przed wami, a zwłaszcza przed Fredem. Powiedz, czy to nie  w 

porządku,  że  ukrywam  coś  przed  nim,  co,  gdybym  wyjawiła, 

przyniosłoby komuś szkodę? 

Pani majorowa spojrzała wzruszona w poważną twarzyczkę Ruth. 

— Nie dręcz się, moja mała. Na razie nie musisz jeszcze zwierzać 

background image

się Fredowi ze twych tajemnic. Gdy zostanie twym mężem, wszystko 

mu  wyjawisz.  Znamy  cię  oboje  i  jesteśmy  przekonani,  że  tylko 

najlepsze  chęci  tobą  powodują,  że  zatajasz  coś,  co  cię  gnębi.  Więc 

dobranoc kochanie, śpij zdrowo. 

—  Dobranoc ciotuniu, najdroższa mamo. Prawda, że jesteś teraz 

moją mateczką, tak samo jak i jego? 

—  Naturalnie, dziecino. 

—  A  czy  cieszysz  się,  że  będę  jego  żoną?  Czy  jestem  godna 

takiego człowieka jak Fred? 

Pani majorowa pogładziła ją czule po włosach. 

—  Taka  jaka  jesteś,  jesteś  mi  miła  i  droga.  Innej  synowej  nie 

pragnę. 

 

* * * 

Minęło kilka przygnębiających dni. 

Ruth,  nie  mogąc  zdecydować  się,  by  pomówić  z  Erną,  snuła  się 

po  mieszkaniu  jak  niespokojny  duch.  Mimo  ogromnej  tęsknoty  za 

Fredem,  obiecała  sobie,  że  nie  będzie  myślała  o  swoim  szczęściu, 

dopóki  nie  uda  się  jej  wpłynąć  na  Ernę,  by  w  ten  sposób  uratować 

jeszcze dla ojca co się da. 

Waldeck  stawał  się  z  dnia  na  dzień  bardziej  przygnębiony  i 

smutny. Częsta nieobecność żony wprowadzała go w stan nerwowego 

niepokoju, pędząc go z miejsca na miejsce. A gdy  wracała, śledził ją 

uporczywym spojrzeniem, nie spuszczając z niej wzroku.  

Również  i  usposobienie  pani  Erny  uległo  pewnej  zmianie.  Jej 

background image

dawna  wesołość  gdzieś  pierzchła.  Niepokoił  ją  Rehling.  Co  prawda 

wobec  niego  przybierała  maskę  pozornego  spokoju  i  swobody,  ale 

pewnego  dnia,  wyczekując  Soltenaua  przy  oknie,  spostrzegła  snującą 

się  za  nim  sylwetkę  Rehlinga.  To  ją  zatrwożyło.  Od  tej  chwili  nie 

miała  już  spokoju.  Zauważyła  bowiem,  że  młody  muzyk,  ukrywszy 

się  za  jakimś  krzewem,  nagle  przystanął  i  dopiero  gdy  Soltenau  się 

oddalił, wyszedł ze swojej kryjówki. 

W  ostatnich  czasach  wyjeżdżała  często  z  domu  pod  pozorem 

rozmaitych  sprawunków.  Wstępowała  do  jednego  z  najelegantszych 

magazynów,  każąc  woźnicy  czekać  na  siebie  niekiedy  całymi 

godzinami.  Nie  zwracając  niczyjej  uwagi,  wychodziła  innym 

wyjściem,  spędzając  cały  ten  czas  u  Soltenaua.  Bywało  też,  że 

odsyłała  powóz  z  powrotem,  wracając  do  domu pieszo,  względnie  w 

wynajętej dorożce. 

Zastawszy  męża  i  Ruth,  była  dla  nich  nad  wyraz  uprzejma. 

Przekomarzała  się  i  droczyła  z  Ruth,  wyśmiewając  z  pustotą  jej 

komiczną powagę. Słowem, doskonale odgrywała komedię najlepszej 

żony  i  matki.  Trudno  opisać,  co  wtedy  działo  się  z  Waldeckiem. 

Rozumie się, że na zewnątrz był zupełnie spokojny, a zwłaszcza, gdy 

czuł na sobie troskliwe spojrzenie Ruth. 

 

* * * 

Był  to  dżdżysty  dzień  lutego.  Zamieć  śnieżna  prószyła  obficie, 

pokrywając  ziemię  białym  całunem.  Nie  zważając  na  pogodę,  pani 

Erna  wyjechała  jak  zwykle  każdego  popołudnia  z  domu.  Pani 

background image

majorowa  zajęta  była  kontrolowaniem  srebra,  podczas  gdy  Waldeck 

siedział w salonie, słuchając śpiewu Ruth.  

Kończyła  właśnie pieśń Schumanna, gdy  wszedł  lokaj, niosąc na 

srebrnej  tacy  list,  który  wręczył  Waldeckowi.  Ten  rozpieczętował  go 

i czytał. Ruth zauważyła wyraz osłupienia na twarzy ojca oraz drżenie 

jego rąk trzymających list. Ogarnęła ją dziwna trwoga, coś jak gdyby 

niejasne  przeczucie  zbliżającej  się  katastrofy.  Poczuła  w  sercu 

dojmujący ból.  

Waldeck,  przeczytawszy  list,  zmiął  go  w  straszliwym  gniewie  i 

szybkim  ruchem  rzucił  w  stronę  kominka,  nie  zauważywszy,  że 

zgnieciona kulka potoczyła się nieco dalej, uniknąwszy  w ten  sposób 

zagłady. Ruth podążyła oczami za kłębkiem papieru, który zatrzymał 

się z dala od dogasającego już płomienia. 

Waldeck  dźwignął  się  z  krzesła.  Na  jego  energicznej  twarzy 

pojawił  się  wyraz  ponurego  zdecydowania,  nadając  jego  rysom 

charakterystyczne piętno. Spokojnym głosem odezwał się do Ruth: 

— Niestety muszę już odejść, dziecinko. Co tylko właśnie doszła 

mnie  ważna  wiadomość,  dotycząca  moich  interesów.  Do  widzenia, 

moja kochana. 

Pocałował  ją  z  tkliwością.  Wargi  jego  były  zimne.  Gdy  tylko 

drzwi  się  za  nim  zamknęły,  Ruth  podbiegła  z  bijącym  sercem  do 

kominka  i  wydostała  nieuszkodzony  kłębuszek  papieru.  Z  powodu 

gorąca  nabrał  już  nieco  żółtawego  odcienia.  Wygładziwszy  go 

drżącymi rękoma, czytała: 

 

background image

Wielce Szanowny Panie Konsulu! 

Jeśli  Panu  zależy,  ażeby  położyć  kres  dalszemu  deptaniu 

Pańskiego  honoru  to  proszę  natychmiast  udać  się  na  ulicę  Z.  numer 

45 do mieszkania barona Soltenaua. Rozumie się, że byłoby wskazane, 

ażeby  nikt  nie  dowiedział  się  przedtem  o  niniejszym  liście. 

Przewidując  nadto,  że  anonim  nie  wzbudziłby  w  Panu  wiary, 

zmuszony  jestem,  jako  autor  listu,  podpisać  się  pełnym  imieniem  i 

nazwiskiem. 

Henryk Rehling 

 

Dreszcz  trwogi  wstrząsnął  całą  istotą  Ruth.  Oto  nieszczęście, 

które  jej  ojca  powiedzie  do  niechybnej  zguby.  Bo  nie  chodziło  już  o 

jego  osobiste  szczęście,  ale  po  prostu  o  życie.  Jeśli  bowiem  ojciec 

zastanie  swą  żonę  u  Soltenaua,  to pojedynek  stanie  się nieunikniony. 

Lecz  ona,  Ruth,  nie  powinna  do  tego  dopuścić.  Jej  rzeczą  jest 

zażegnać nadciągające zło.  

Powzięła  rozpaczliwą  decyzję,  czerpiąc  z  miłości  siłę  do 

spokojnej  rozwagi.  W  przyległym  pokoju  ojciec  szykował  się  do 

wyjścia. Jeśli zdołałaby go o parę minut wyprzedzić, aby ostrzec Ernę, 

wszystko dałoby się uratować. Oto sposobna chwila do działania, czas 

uprzytomnienia Ernie całego ogromu zła, jakiego się dopuściła.  

Wydostawszy  błyskawicznie  z  szafy  płaszcz  i  kapelusz  i 

nasadziwszy go w pośpiechu na głowę, wymknęła się niepostrzeżenie, 

zbiegając  tylnymi  schodami.  Skinąwszy  na  stojącą  opodal  domu 

dorożkę, wcisnęła do rąk woźnicy banknot dziesięciomarkowy i rzekła 

background image

prawie już bez tchu: 

— Proszę jechać na ulicę Z. numer 45, ale pędem! 

Gdy  dorożka  stanęła  przed  domem,  Ruth  wyskoczyła  z  niej 

szybko  i  pobiegła  na  górę.  Stanąwszy  przed  mieszkaniem  Soltenaua, 

zadzwoniła,  a  gdy  nikt  się  nie  zjawił,  szarpnęła  silniej  dzwonkiem. 

Wreszcie dały się słyszeć czyjeś kroki. Zdjęta trwogą, zaczęła jeszcze 

pukać,  gdy  wtem  drzwi  się  otworzyły  i  ukazał  się  baron  Soltenau. 

Zobaczywszy ją przeraził się, usiłując jej zagrodzić wejście. 

—  Ach, to pani, panno Ruth? 

Blada i drżąca oparła się o futrynę drzwi, patrząc z przestrachem 

na niego. 

—  Panie baronie, moja matka jest u pana. Proszę, niech pan nie 

zaprzecza, wiem to z całą pewnością. Musi w tej chwili opuścić razem 

ze  mną  pańskie  mieszkanie.  W  przeciwnym  bowiem  razie  stanie  się 

coś strasznego. Jeszcze chwilka a może już być za późno. Niebawem 

nadejdzie mój ojciec. 

Patrzył na nią w bezradnym osłupieniu. Jego rumiana twarz stała 

się blada jak płótno. 

—  Ach, panno Ruth, ja... 

Zaczęła rozpaczliwie potrząsać jego ramieniem. 

—  Proszę  zostawić  teraz  te  niepotrzebne  słowa,  panie  baronie! 

Szybko, szybko! 

Jeszcze  ciągle  stał  niezdecydowany,  gdy  wtem  otworzyły  się  w 

głębi  lekko  uchylone  drzwi.  Zjawiła  się  pani  Erna.  Usłyszawszy 

słowa  Ruth,  daleko  szybciej  niż  Soltenau  ogarnęła  sytuację, 

background image

postanawiając  szybko  odejść.  Lecz  w  tej  samej  chwili  doszedł  ich 

turkot  powozu.  Ruth  nadstawiła  uszu,  a  czując  zbliżające  się 

niebezpieczeństwo, szarpnęła rozpaczliwym ruchem Ernę i Soltenaua 

i  we-  pchnąwszy  ich  do  mieszkania,  drżącymi  rękami  zatrzasnęła  za 

sobą drzwi. 

—  Teraz już za późno, panie baronie, musi nas pan ukryć. 

Soltenau wrócił tymczasem do równowagi. 

—  Nie otworzymy i basta — rzekł cicho. 

—    Papa  nie  ruszy  się  stąd,  dopóki  własnymi  oczyma  się  nie 

przekona.  Musi  mu  pan  z  całą  swobodą  otworzyć,  innej  rady  nie 

ma. 

To 

mówiąc 

pociągnęła 

Ernę 

do 

sąsiedniego 

pokoju, 

pozostawiając Soltenaua samego. Równocześnie odezwał się dzwonek 

u  drzwi  wejściowych.  Soltenau,  zebrawszy  się  w  sobie,  silił  się  na 

spokój.  Ruth,  zaryglowawszy  drzwi,  zatrzymała  się  za  nimi  z 

drżeniem serca, podczas gdy Erna, jak gdyby podcięta trwogą, osunęła 

się na krzesło. 

 

* * * 

W  parę  minut  po  wymknięciu  się  Ruth  z  domu,  wyszedł  też 

i  Waldeck.  Skinął  na  dorożkę  lecz  w  chwili,  gdy  miał  już  wsiadać, 

natknął  na  Freda  Grotthusa,  który  skradał  się  pod  okna  swej 

ukochanej, chcąc przynajmniej w ten sposób ukoić swoją tęsknotę.  

Waldeck go zagadnął: 

—  Czy ma pan chwilkę czasu, panie Fredzie? 

background image

—  O, więcej niż chwilkę. 

—  W takim razie niech pan jedzie ze mną. 

Fred wsiadł do dorożki, która z miejsca ruszyła. Waldeck spojrzał 

badawczo na młodego porucznika. 

—  Panie  Fredzie,  mam  wrażenie,  że  można  na  panu  polegać. 

Prócz  tego,  jest  pan  niejako  już  moim  synem.  Otóż,  mam  pewną 

sprawę  do  załatwienia,  do  której  potrzebny  mi  będzie  świadek.  Czy 

mogę liczyć na pańską dyskrecję cokolwiek by pan zobaczył? 

—  Moje słowo, panie konsulu. 

—  Dziękuję. 

—  Czy można wiedzieć dokąd jedziemy? 

—  Do barona Soltenaua. 

Osłupiały Fred, zadrżał. 

—  Panie konsulu! 

Ten spojrzał pytająco na niego. 

—  Co pana tak przeraża? 

Fred zmieszał się. 

—  Ależ nic... 

—  Widzę, że się pan chce uchylić od odpowiedzi. Więc w takim 

razie domyśla się pan, o co chodzi. 

—  Panie konsulu! 

—  Dobrze,  panie  Fredzie.  Nie  mówmy  o  tym.  Jest  to  zbyt 

delikatna materia. 

Drogę  odbyli  w  milczeniu  i  milcząc  wysiedli  z  dorożki.  Powoli 

pięli się po schodach. 

background image

Gdy  Soltenau  otworzył  drzwi,  zdumiał  się,  ujrzawszy  Freda  za 

plecami Waldecka. 

—  Panowie,  cóż  za  miła  niespodzianka!  Czemu  należy  mi 

zawdzięczyć ten zaszczyt? 

Nie  zwracając  na  niego  uwagi,  Waldeck  wszedł  do  pokoju. 

Obydwaj  oficerowie  podążyli  za  nim.  Soltenau  poprosił,  by  usiedli, 

lecz żaden z nich nie zareagował. 

—  Baronie Soltenau — rzekł Waldeck lodowatym tonem — jest 

tu u pana pewna kobieta, którą pan ukrywa. 

Soltenau spojrzał mu śmiało w twarz. 

—  Jakim to prawem indaguje mnie pan w ten sposób? 

—    Pan  sam najlepiej  o  tym  wie.  Niemniej  jednak  gotów  jestem 

oddalić się bez słowa, jeśli mnie pan zapewni słowem honoru, że nie 

ma u pana żadnej kobiety. 

—    Nie  ma  pan prawa  żądać  tego  ode  mnie.  Bo  przypuśćmy,  że 

ktoś u mnie jest i cóż by to mogło pana obchodzić? 

—    Jeśli  istotnie  nie  miałbym  ku  temu  prawa,  to  byłbym 

zmuszony prosić go o przebaczenie. Ale mówmy wyraźniej. Proszę mi 

dać  słowo  honoru,  że  nie  ma  u  pana  żadnej  kobiety,  która  by 

pozostawała  do  mnie  w  jakimś  bliższym  stosunku,  a  natychmiast  się 

oddalę. 

Soltenau,  przyparty  do  muru  gryzł  w  zakłopotaniu  wargi, 

przeklinając  w  duchu  tę  fatalną  miłostkę.  W  jaką  matnię  dał  się 

zapędzić?  Waldeck  patrzył  na  niego  uporczywym  wzrokiem.  Jego 

twarz była popielatoszara. 

background image

—  Proszę mi dać słowo honoru, inaczej nie ruszę się z miejsca. 

Wtem  otworzyły  się  drzwi  z  bocznego  pokoju  i  stanęła  w  nich 

Ruth Waldeck. Była  blada  jak  ściana,  lecz  spokojna i  zdecydowana. 

Ujrzawszy  Freda  zadrżała,  lecz  momentalnie  się  opanowała.  Trzej 

mężczyźni  kolejno  spoglądali  na  młodą  dziewczynę,  każdy  z 

odmiennym uczuciem. 

—  Ruth! — wykrzyknął Fred, patrząc na nią niedowierzającym, 

osłupiałym wzrokiem. 

Na  twarzy  Waldecka  pojawił  się  nieokreślony  wyraz.  Przez 

chwilę  patrzył  przed  siebie  w  zamyśleniu...  Wtem  zamigotał  mu  na 

ziemi jakiś maleńki przedmiot. Była  to złota broszka, na której przez 

sekundę zatrzymał swój wzrok. Wreszcie się ocknął. 

—  Skąd się tu wzięłaś, Ruth? 

—  Miałam z panem baronem o czymś do pomówienia. 

Waldeck przypatrywał się jej badawczo. 

—  Sądzę,  że  zdajesz  sobie  sprawę,  iż  istnieje  tylko  jedno 

wytłumaczenie twojej wizyty. Proszę zatem uważać się za narzeczoną 

tego  pana  i  tylko  jako  taka  możesz  to  mieszkanie  opuścić!  Tym 

bardziej że dzieje się to w obecności pana Grotthusa. 

Ruth  załamała  rozpaczliwie  dłonie,  patrząc  z  niemą  udręką  na 

Freda. Lecz ten, zmierzywszy ją wyniosłym spojrzeniem, odwrócił się 

od niej. 

Skuliwszy się w sobie rzekła cicho: 

—  Wiem, ojcze. 

Waldeck  podniósł  niepostrzeżenie  maleńką  broszkę,  po  czym 

background image

rzekł spokojnie: 

—    Dobrze,  pomówimy  o  tym  w  domu.  Panie  Soltenau,  będzie 

pan łaskaw złożyć mi jutro swoje uszanowanie. 

Saltenau  skłonił  się  w  milczeniu,  nie  podnosząc  oczu.  Waldeck 

opuścił mieszkanie w towarzystwie Ruth i Freda. 

Gdy schodzili na dół, Ruth dotknęła lekko ramienia oficera. 

—  Fred! — szepnęła rozdzierającym tonem.  

Lecz młody porucznik wysunął swe ramię spod jej dłoni, patrząc 

prosto przed siebie. 

Waldeck wsadził Ruth do dorożki, stojącej przed bramą. 

—  Jedź do domu, Ruth! 

Spojrzała na niego z trwogą. 

—  Czy nie pojedziesz ze mną, papo? 

—  Nie, pójdę pieszo z Fredem. Powietrze dobrze mi zrobi. 

Ruth rzuciła na Freda jeszcze jedno błagalne spojrzenie, lecz ten 

nie zauważył go. Gdy została sama, dała upust dręczącej ją rozpaczy 

w obfitych łzach.  

Patrząc za odjeżdżającą dorożką, Waldeck rzekł do siebie: 

—    Dzielna  mała  dziewczynko,  twoja  ofiara  stokrotnie  będzie 

wynagrodzona! 

Po czym zwrócił się do Freda, przyglądając mu się w milczeniu. 

—  Czy jestem jeszcze potrzebny, panie konsulu? 

—    Nie,  kochany  Fredzie.  Dziękuję  panu  za  towarzystwo. 

Przygoda ta przybrała nieco inny obrót, niżeli przewidywałem. Może 

tak i lepiej. 

background image

—  Dla mnie nie. — wycedził Fred przez zęby. 

Waldeck  przystanął  i  chwyciwszy  Freda  za  rękę,  powiedział 

dobitnie: 

—    Proszę  nie  być  dzieckiem  panie  Fredzie!  Czy  pan  naprawdę 

wierzy w tę całą komedię? 

Fred podniósł pytający wzrok na Waldecka, który położył dłoń na 

jego ramieniu. 

—  Kochany chłopcze, tak by przemówiła do pana pańska mądra 

matka,  nie  odrzucaj  z  taką  łatwością  szlachetnego  kamienia,  choćby 

chwilowo  był  zbrukany  błotem.  Bowiem  prawdziwie  szlachetny 

kamień  nie  przestaje  błyszczeć  nawet  pod  warstwą  brudu,  nie  tracąc 

swej istotnej wartości. Nie należy go więc odrzucać, tylko oczyścić z 

błota! Tak powiedziałaby pańska matka, panie Fredzie. Niech się pan 

zatem nad tym zastanowi i nie robi głupstw. A teraz proszę  zostawić 

mnie  samego.  Żegnam  pana, i  mam nadzieję,  że  wkrótce  pan  o  mnie 

usłyszy. 

Podczas  gdy  Fred  pogrążony  w  bolesnej  i  głębokiej  zadumie,  z 

wolna  się  oddalał,  Waldeck  wrócił  z  powrotem  tą  samą  drogą, 

ukrywszy  się  w  bramie  domu,  stojącego  naprzeciw  mieszkania 

Soltenaua. Tam czekał spokojnie. 

Soltenau,  speszony  i  głęboko  zawstydzony,  wyjrzał  oknem  za 

odchodzącą  trójką,  a  upewniwszy  się  że  znikli,  podszedł  prędkim 

krokiem ku drzwiom sąsiedniego pokoju. Otworzywszy je rzekł: 

—  Droga jest wolna. 

Erna przeszedłszy szybko koło barona, rzekła cicho: 

background image

—  Bądź zdrów! 

Odpowiedział  ukłonem  i  otworzył  jej  drzwi  wejściowe. 

Przystanęła na chwilę i spojrzała na niego. Nieśmiało skrzyżowały się 

ich spojrzenia, lecz momentalnie odwróciły się od siebie. 

Ertla,  opuściwszy  na  twarz  gęstą  zasłonę,  zeszła  ze  schodów. 

Zanim  wyszła  z  bramy,  wyjrzała  w  mroczną,  bezludną  ulicę, 

obejrzawszy  ją  ostrożnie.  Waldeck  trzymał  się  od  niej  w  pewnym 

oddaleniu,  lecz  nie  zauważyła  go.  Zaledwie  jednakże  uszła  parę 

kroków,  gdy  z  wnętrza  jakiejś  ciemnej  bramy,  wyłoniła  się  sylwetka 

jakiegoś mężczyzny. Poznawszy w nim Rehlinga, zadrżała. 

—    Chryste  Panie,  jak  mnie  też  pan przestraszył,  panie  Rehling! 

Skąd się pan tu wziął? 

—    Jestem  jej  nieodłącznym  cieniem,  pani  Erno!  Stoję  na  straży 

jej powozu, który na panią czeka, by jak zwykle odwieźć ją z czułego 

sam na sam, do domu. 

—    Powóz  istotnie  na  mnie  czeka.  Lecz  co  dotyczy  reszty,  tego 

naprawdę nie rozumiem. 

—    W  takim  razie  postaram  się  mówić  wyraźniej.  Śledzę  już 

panią od kilku dni, ilekroć pani wraca od barona Soltenaua. Ale dzisiaj 

czynię to ze szczególną satysfakcją. 

Jego  niesamowite  zachowanie  przejęło  ją  trwogą.  Podeszła 

prędko  do  powozu,  lecz  zanim  zdołała  wsiąść,  Rehling  porwał  ją 

nagle  w  swoje  ramiona  i  począł  pokrywać  jej  twarz  gorącymi 

pocałunkami. Po czym, puściwszy ją, rzekł głucho: 

—    Nie  ma  niczego  bardziej  uwłaczającego  dla  mężczyzny,  jak 

background image

kochać kobietę, którą się pogardza! Bądź zdrowa! 

To  powiedziawszy,  cofnął  się,  patrząc  tępym  wzrokiem  za 

oddalającym  się  powozem.  Zdławiwszy  wydzierający  się  jęk, 

odwrócił się wreszcie, gotując się do odejścia. Lecz w tej samej chwili 

natknął  się  na  stojącego  przed  nim  Waldecka,  który  mierzył  go 

ponurym spojrzeniem. 

Henryk Rehling wybuchnął szyderczym śmiechem. 

—  Cudownie,  panie  konsulu!  Właśnie  rozegrał  się  ostatni  akt 

wstrząsającego  romansu,  którego,  o  ile  się  nie  mylę,  był  pan 

świadkiem. Czy tak? 

Waldeck  patrzył  ze  współczuciem  na  skrzywioną  bolesnym 

skurczem twarz młodego człowieka. Po czym rzekł spokojnie: 

—  Mam  z  panem  do  pomówienia,  panie  Rehling.  Czy  nie 

zechciałby  mi  pan  towarzyszyć?  Naprzeciw  jest  maleńka,  zaciszna 

kawiarenka. 

—  Dobrze, idę z panem. Mamy bowiem jeszcze ze sobą nieduży 

rachuneczek do wyrównania. 

Przeszli w milczeniu ulicę i weszli do pustego o tej porze lokalu. 

Waldeck  zamówił  butelkę  wina  i  czekał  aż  kelner  się  oddali. 

Mechanicznym ruchem napełnił dwa kieliszki i powiedział spokojnie: 

—  Otrzymałem dziś od pana zagadkowy list. 

Rehling  powiódł  nerwowym  ruchem  dłoni  po  swych  ciemnych, 

puszystych  włosach.  Jego  ciemne  oczy  wyrażały,  niepewność,  ale  po 

chwili opanował się. 

—    Sądzę,  że  zagadka  już  rozwiązana.  Widziałem  pana  żonę 

background image

wchodzącą  do  domu  barona  Soltenaua;  prawdopodobnie  więc 

udaremnił  pan  to  czułe  sam  na  sam.  W  każdym  bądź  razie  przed 

chwilą stamtąd wychodziła, więc musiał ją pan widzieć! 

—  Proszę, niech mi pan oszczędzi wszelkich dalszych wyjaśnień. 

Rehling zaśmiał się drwiąco. 

—    Ależ  z  przyjemnością.  Nie  należy  bynajmniej  do  rozkoszy, 

relacjonować  tego  rodzaju  sytuację.  A  jeśli  pan  przy  tym  wycierpiał 

choćby  połowę  z  tego  co  ja,  to  jest  pan  godzien  tego  samego 

współczucia. Czy ma mi pan jeszcze coś do powiedzenia? 

—  Przed chwilą byłem świadkiem, w jaki sposób żegnał się pan 

z moją żoną. Sądzę zatem, że jako jej mąż, mam prawo pana zapytać, 

co go do tego uprawniło? 

—    Istotnie;  prawo  jest  po  pańskiej  stronie,  wobec  czego  nie 

pozostaje  mi  nic  innego,  jak  tylko  szczerze  wszystko  panu 

powiedzieć.  Nie  pierwszy  raz  mi  się  zdarzyło,  że  całowałem  pańską 

obecną  żonę.  Dawno  już temu,  na długo  przedtem  zanim nią  została, 

byłem  z  nią  potajemnie  zaręczony.  Była  dla  mnie  tkliwą  i  oddaną 

narzeczoną. Czy zdaje pan sobie sprawę, jaki czar bije od tej kobiety, 

zwłaszcza,  gdy  chce  kogoś  usidlić?  Sądzę,  że  miał  pan  możność 

poznania  jej  w  tych  wszystkich  niebezpiecznych  grach.  Krótko 

mówiąc,  uczyniła  ze  mnie  bezwolnego,  nędznego  błazna.  A  gdy  pan 

pojawił  się  jako  bogaty  konkurent,  wtedy  ja  zostałem  usunięty  z 

najmilszym  w  świecie  uśmiechem.  I  oto  spostrzeżono  nagle,  że  nie 

kochano  mnie  na  tyle,  by  z  tego  powodu  poniechać  bogatej  kariery. 

Tak  to  moja  ongiś  narzeczona  przeobraziła  się  w  panią  konsulową 

background image

Waldeck!  Jak  ta  metamorfoza  na  mnie  podziałała,  to  dla  pana, 

mniemam,  jest  bez  znaczenia.  Czy  tak?  Niestety,  wśród  gruzów 

pogrzebanych  nadziei  pozostała  jeszcze  rzecz  najbardziej  zbędna  — 

miłość  do  kobiety,  którą  zmuszony  byłem  pogardzać!  Jedno  tylko 

było  dla  mnie  pocieszeniem  —  świadomość,  że  i  pana  miłością  nie 

darzy.  Proszę  mi  wybaczyć  moją  szczerość.  Łudziłem  się  więc,  że 

prócz miłości własnej, nie jest zdolna do żadnych innych uczuć. Lecz 

mimo  to  nie  przestawałem  jej  śledzić  z  tajemną  i  bolesną  trwogą,  aż 

wreszcie  spostrzegłem,  że  to,  co  nam  obojgu  zostało  odmówione, 

przypadło  w  udziale  Soltenauowi!  Czy  go  istotnie  kocha,  czy  tylko 

udało mu się rozbudzić jej namiętność, nie wiem; wiem tylko tyle, że 

straciła dla niego głowę, a to jest wystarczające, by mnie doprowadzić 

do  rozpaczy.  Oszalały  z  bólu  wystosowałem  do  pana  ów  list, 

upewniwszy się przedtem o jej codziennych niemal wizytach u barona 

Soltenaua.  Chciałem  się  w  ten  sposób  zemścić  na  niej,  na  baronie  i, 

mówiąc otwarcie, także i na panu. A jeśli mu pan jeszcze strzeli w łeb, 

to cel mój będzie już całkowicie osiągnięty. 

Waldeck  przysłuchiwał  się  w  milczeniu,  siląc  się  na  spokój.  Nie 

zdradził  żadnym  gestem,  co  działo  się  w  jego  duszy.  Rehling, 

przywoławszy  kelnera  i  poprosiwszy  o  szklankę  wody,  rzekł 

swobodnym tonem: 

—  Muszę  zażyć  proszek  na  uspokojenie.  —  To  powiedziawszy, 

wyjął  jakiś  maleńki  pakiecik,  zażywszy  jego  zawartość  jeszcze  w 

obecności kelnera. 

— Czy pozwoli pan zadać sobie jeszcze jedno pytanie? — zapytał 

background image

Waldeck.  —  Od  jak  dawna  zauważył  pan,  że  między  moją  żoną 

a baronem Soltenauem nawiązały się bliższe stosunki? 

—  Podejrzenie  powziąłem  jeszcze  tej  zimy,  na  pierwszym  balu, 

jaki  się  odbył  u  państwa  w  domu.  Co  się  zaś  tyczy  bezwzględnej 

pewności, to zdobyłem ją dopiero przed kilku dniami. Tak więc, panie 

konsulu, ta sprawa się przedstawia. Pan zabrał mi kochankę, czyniąc z 

niej swą małżonkę, pan baron Soltenau bierze pańską żonę i... 

Chwyciwszy się kurczowo za serce, zbladł śmiertelnie. 

—  Nie  pozostaje  mi  już  wiele  czasu...  Proszę  darować 

nieszczęśliwemu,  jeśli  panu  zadał  ból...  Niech  pan  po  raz  ostatni 

pozdrowi  ode  mnie  Ernę.  Kocham  ją  jeszcze,  a  ponieważ  nigdy  jej 

kochać nie przestanę, mimo że nią pogardzam, postanowiłem zrobić z 

sobą  koniec,  albowiem  życie  stało  się  dla  mnie  nieznośnym 

ciężarem!...  —  To  co  przed  chwilą  zażyłem  było  trucizną.  Bądź  pan 

zdrów i ... 

Zerwawszy się, objął Waldeck upadającego, aby go podtrzymać. 

—  Kelner, szybko, lekarza! 

Przerażony  kelner  natychmiast  przybiegł,  lecz  Rehling  uczynił 

ruch ręką: 

—  Nie trzeba, już po wszystkim. Niezawodna trucizna, koniec. 

Upadł.  Nagle  wyciągnął  ramiona,  jak  gdyby  chciał  kogoś  objąć, 

wymówiwszy  z  rozpaczliwą  tęsknotą  imię  Erny.  Niby  ostatnie 

tchnienie, wymówił imię ukochanej kobiety, bez której nie mógł żyć. 

Wzruszony  Waldeck  pochylił  się  nad  nim...  W  jego  gasnących 

źrenicach dojrzał niemą, lecz przeogromną skargę na kobietę, która z 

background image

lekkim uśmiechem zniweczyła jego młode życie. 

Waldeck  zajął  się  zmarłym  ze  spokojem  i  przezornością. 

Następnie skierował się ku domowi. Gorzki, surowy  wyraz przylgnął 

do  jego  zaciśniętych  ust.  Ze  zgrozą  myślał  o  tej  kobiecie,  która 

spowodowała tę śmierć i która jemu zadała tak bolesny cios. Rozumie 

się,  że  o  dalszym  współżyciu  z  nią  nie  mogło  już  być  mowy,  wobec 

czego należało coś przedsięwziąć, ażeby się od niej oddzielić.  

Idąc  tak  wolnym  krokiem  wśród  śnieżnej  zawiei,  rozmyślał  nad 

przeżyciami  ostatnich  godzin...  I  oto  dojrzał,  jak  ponad  tym 

trzęsawiskiem  grzechu, nieszczęść  i  winy,  wyrasta  jasna  i promienna 

postać Ruth! Domyślając się ogromu jej samozaparcia i poświęcenia, 

powziął  niezłomne  postanowienie,  by  ją  za  to  wszystko  stokrotnie 

wynagrodzić!  To  jej  zawdzięczał,  że  nie  doszło  do  ostateczności.  Z 

tkliwością  myślał  o  jej  dzielności.  Jak  wielka  musiała  być  jej  miłość 

dla niego, skoro zdobyła się na tyle poświęcenia. 

 

* * * 

Tymczasem  Ruth  wróciła  do  domu  w  nie  dającym  się  opisać 

stanie.  Co  prawda  cieszyła  ją  myśl,  że  zdołała  uchronić  ojca  przed 

najgorszym,  lecz  myśl  o  Fredzie  po  prostu  ją  przerażała.  Swym 

zachowaniem dał bowiem jej wyraźnie do zrozumienia, że uważa ją za 

winną,  co  ją  nad  wyraz  boleśnie  dotknęło  i  to  raczej  ze  względu  na 

niego, aniżeli na siebie.  

Ale  jej  osobiste  szczęście  zagrożone  było  jeszcze  czym  innym. 

Nie  mogąc  wtajemniczyć  ojca  w  istotny  stan  rzeczy,  była  zmuszona, 

background image

choćby tylko dla zachowania pozorów, zaręczyć się z Soltenauem. I w 

tym  właśnie  tkwił  sęk.  Bo  choćby  nawet  potem  zaręczyny  te  zostały 

unieważnione, to i tak Fred nie będzie już miał do niej tego zaufania 

co  dawniej, ani  też  nigdy  jej  rzekomej  zdrady  nie  wybaczy,  o  ile  nie 

dowie się całej prawdy.  

A czy może mu ją wyjawić? Czy może pozwolić, ażeby ujemnie 

wyrażano się o żonie jej ojca? A Erna? Czy się opamięta, czy zechce 

zawrócić  z  drogi,  która  ją  wiedzie  ku  niechybnej  zgubie?  W  niemej 

rozpaczy  załamywała  dłonie,  dręczona  niepokojem.  Chodząc  tam  i  z 

powrotem po maleńkim pokoiku, nie wiedziała, co czynić. Trwało to 

może z godzinę.  

Wtem zjawiła się Erna. W milczeniu stały naprzeciw siebie przez 

dość  długą  chwilę.  Ruth  patrzyła  na  nią  smutnymi  i  poważnymi 

oczyma. Erna spłonęła rumieńcem. 

—    Przykre  to  zajście,  Ruth.  Musimy  z  sobą  o  tym  pomówić. 

Sądzę, że mi uwierzysz, że tylko dzięki nieszczęśliwemu wypadkowi 

znalazłam się w mieszkaniu barona Soltenaua. Miałam w pobliżu coś 

do  załatwienia,  gdy  niespodzianie  zrobiło  mi  się  słabo.  Przypadkowe 

zjawienie  się  barona  sprawiło,  że  skorzystałam  z  zaofiarowanej  mi 

pomocy.  Ażeby  nieco  przyjść  do  siebie,  udałam  się  do  jego 

mieszkania. Oto wszystko! 

Słuchając  tych  kłamliwych  wyjaśnień,  Ruth  zarumieniła  się. 

Milcząc, walczyła z sobą, by zachować spokój. 

—    No,  jakże,  czy  nie  zechcesz  mi  odpowiedzieć?  Czy  nie 

mogłabyś  mi  powiedzieć,  co  cię  sprowadziło  do  barona  Soltenaua,  a 

background image

także i twojego ojca? 

W  odpowiedzi  na  to  sięgnęła  Ruth  za  stanik,  i  wyjąwszy  pismo 

Rehlinga,  które  uprzednio  tam  schowała,  wręczyła  je  Ernie.  Ta, 

przeczytawszy list — zbladła. Więc to jego, Rehlinga dzieło. Nie,  za 

wszelką cenę trzeba tego człowieka zmusić do milczenia. Zaraz jutro 

wybierze się do niego. Nie oprze się jej prośbom, o, tego była pewna. 

Podarłszy list na drobne kawałki, rzekła z pogardą: 

—    Oto  pismo  podłego  oszczercy,  który  skwapliwie  skorzystał 

z przypadku, żeby mi szkodzić. Jest to zemsta za odmowę, jaka go ode 

mnie  spotkała.  Tylko  proszę  cię,  nie  spoglądaj  na  mnie  takim 

przenikliwym  wzrokiem  sędziego.  Nie  ma  tu  bowiem  nic,  co  by 

należało sądzić. 

—  Toteż nie mam zamiaru cię sądzić. Niejedno bym zresztą dała, 

by  móc  w  to  wszystko  uwierzyć.  Ale  bądźmy  ze  sobą  szczere.  Nie 

dalej  jak  parę  dni  temu,  zastałam  cię  z  baronem  Soltenauem  w  tego 

rodzaju  sytuacji,  że  byłoby  naiwnością  mieć  jeszcze  jakiekolwiek 

wątpliwości,  co  do  wzajemnego  waszego  stosunku.  Już  wtedy 

należało  mi  przedsięwziąć  pewne  kroki,  których  niestety,  z  obawy  i 

niesmaku,  zaniechałam.  Chciałam  cię  bowiem  prosić  o  zerwanie 

wszelkich  stosunków  z  baronem  Soltenauem  i  to  w  imię  jeżeli  nie 

miłości,  to  przynajmniej  wierności,  która  należy  się  ojcu.  Gdyby 

dowiedział się prawdy, życie jego byłoby zdruzgotane, a może nawet i 

kompletnie  zniweczone.  Myślę,  że  pojedynek  byłby  nieunikniony, 

następstwem  zaś  byłaby  śmierć  jednego  z  nich.  W  każdym  z  tych 

wypadków  wina  byłaby  po  twojej  stronie.  Przypadek  zrządził,  że 

background image

udało  mi  się  wyprzedzić  ojca.  Nadto  dla  zachowania  pozorów  będę 

zmuszona choćby tylko na krótki okres czasu, oficjalnie zaręczyć się 

z baronem Soltenauem. Toteż wszystko może być jeszcze uratowane, 

jeśli  przychylisz  się  do  mej  gorącej  prośby,  żeby  na  przyszłość  nie 

odnawiać kontaktów z tym młodym człowiekiem. Papa jest tak dobry 

i  szlachetny,  a  przy  tym  tak  bardzo  cię  kocha.  Nie  sądzę  więc,  by  to 

było tak trudne do przeprowadzenia, zwłaszcza przy odrobinie dobrej 

woli. 

Erna słuchała jej z zaciętym uporem, wreszcie odezwała się: 

—  Moja droga, robisz po prostu z igły widły! Bogu ducha winny 

flirt rozdmuchujesz do rozmiarów jakiejś potwornej zbrodni. Poza tym 

jakim  prawem  uczysz  mnie  moralności?  Bardzo  dziękuję,  wolę  już 

raczej wyznać ojcu prawdę. 

Oczywista,  że  nie  myślała  tego  serio.  Chciała  tylko  uniknąć 

dalszych  upokorzeń,  ratując  w  ten  sposób  resztki  swojej  godności. 

Ruth w mig zorientowała się w sytuacji. 

—  Słuchaj — odezwała się — obowiązuję się nigdy więcej tego 

tematu nie poruszać, ani też czymkolwiek dać ci odczuć, że wiem coś, 

co  dla innych  ma  pozostać  tajemnicą.  Tylko  przyrzeknij  mi,  o co  cię 

proszę. 

Erna podeszła ku niej. 

—  Dobrze, przyrzekam. 

—  Dziękuję.  A  teraz,  skoro  już  wszystko  między  nami 

wyjaśnione, zechciej zostawić mnie samą. Papa niedługo wróci, a nie 

chciałabym, ażeby nas zastał razem. 

background image

Nic  nie  odpowiedziawszy,  Erna  wyszła  z  pokoju,  udając  się  do 

swego  salonu.  Usiadła  przy  oknie,  czekając  na  powrót  męża.  Tak 

siedziała  przez  dłuższą  chwilę,  nieruchomo  wpatrzona  w  śnieżną 

zamieć. Waldeck po powrocie przywitał ją chłodno i spokojnie. 

—    Chciałbym  z  tobą  pomówić.  Może  będziesz  łaskawa  przejść 

do mego pokoju. Tam będziemy mogli najswobodniej z sobą pogadać. 

—    Cóż  za  uroczysta  mina,  kochany  Herbercie?  —  zażartowała 

z pozorną swobodą. 

Nic na to nie  odpowiedział.  Otwarłszy  drzwi,  puścił  ją przodem. 

Erna, spojrzawszy na niego, doznała dziwnej trwogi. Milcząc, weszła 

do pokoju. Zamknąwszy drzwi za sobą, zwrócił Waldeck ku niej swą 

bladą,  zmizerowaną  twarz,  na  której  jednakże  widniało  niezłomne 

postanowienie. 

—  Jutro spakujesz swoje rzeczy i opuścisz mój dom. Będzie się 

nazywało,  że  jedziesz  w  odwiedziny  do  swej  chorej  ciotki.  Rzecz 

prosta, że po tej podróży nie może już być mowy o twoim powrocie. 

Sądzę, że to rozumiesz. 

Patrzyła na niego osłupiałym wzrokiem. 

—  Chyba oszalałeś, Herbercie! 

—  Nigdy jeszcze nie myślałem trzeźwiej, niż w tej chwili. Lecz 

żeby  ci  oszczędzić  dalszego  zdumienia,  powiem  ci  wprost,  że  ani  na 

chwilę  nie  postało  mi  w  głowie  uwierzyć  w  tę  całą  komedię,  tak 

zręcznie zainscenizowaną u Soltenaua. 

—  Doprawdy, że cię nie rozumiem, Herbercie! Co chcesz przez 

to powiedzieć? 

background image

Na twarzy Waldecka pojawił się wyraz bezgranicznej pogardy. 

—  Oszczędź sobie tych kłamstw! Co prawda weszły już one do 

tego  stopnia  w  twoją  krew,  że  stały  się  niejako  twoją  drugą  naturą, 

wskutek  czego  przychodzą  ci  dość  łatwo,  lecz  nie  chciałbym  być  w 

dalszym ciągu świadkiem tej ohydnej komedii. — To powiedziawszy, 

wyciągnął maleńką złotą broszkę. — Sądzę, że ona należy do ciebie. 

Byłoby  zatem  wskazane,  byś  na  przyszłość  zechciała  być  nieco 

ostrożniejsza. Znalazłem ją bowiem w mieszkaniu Soltenaua. 

Erna jeszcze nie dała za wygraną. 

—  Ach Boże, jakim to cudem ona się tam znalazła? 

Z gniewu nabrzmiały mu na czole żyły. 

—  Zapewne jakieś złe duchy ją podrzuciły. Lecz żeby całkowicie 

rozproszyć  twoje  wątpliwości  dodam,  że  czekając  na  ciebie  przed 

domem  Soltenaua,  byłem  świadkiem  twego  osobliwego,  zaiste, 

spotkania z Rehlingiem. 

Zdjął ją strach. 

—  Bezwstydny, napadł mnie w nikczemny sposób. 

Patrzył na nią ponurym wzrokiem. 

—    Bezwstydny?  A  kto  wie,  może  miał  ku  temu  coś  w  rodzaju 

uprawnienia? 

—  Nigdy! 

Waldeck począł spacerować po pokoju. Nagle Erna przypadła do 

niego i objęła ramionami. 

—  Herbercie, wybacz mi, nie bądź tak okrutny! 

Chłodno i spokojnie uwolnił się z jej objęć. 

background image

—    Tylko  bez  czułości.  Nie  zdadzą  się  już  teraz  na  nic  więcej. 

Między  nami  wszystko  skończone.  Do  Soltenaua  wybrałem  się 

jedynie  dlatego,  by  ci  udowodnić  twą  zdradę.  I  tylko  wielkoduszny 

czyn mojej córki odwiódł mnie od natychmiastowej zemsty. Chciałem 

jej bowiem  oszczędzić  jeszcze  jednej  przykrości.  Co  było  przyczyną, 

że  mnie  w  tym  wszystkim  wyprzedziła  i,  przezwyciężając  swą 

nieskazitelną  naturę,  czynnie  w  te  brudy  się  wmieszała,  to  dopiero 

postaram się wyjaśnić. Już dawno podejrzewałem, że poślubiłaś mnie 

z wyrachowania i że twoja wierność jest wielce problematyczna, lecz 

dopiero dziś, po rozmowie z Rehlingiem, uświadomiłem sobie w całej 

pełni twoją nikczemność. 

—  Obraził mnie, ponieważ nie chciałam być jego. 

—  Będąc jego czułą narzeczoną, przyjmowałaś moje hołdy. 

—  Bezwstydny! Siebie i ciebie okłamał! 

—  Przestań go lżyć, już nie żyje. 

—  Nie żyje? — utkwiła w nim nieprzytomny wzrok. 

— Tak. Otruł się, ponieważ zniszczyłaś mu życie. Umarł z twoim 

imieniem na ustach. Oto twoje dzieło! 

Zerwała się z dzikiem oburzeniem. 

—  Idiota. Jak śmiał mnie czynić odpowiedzialną za to? 

—  To już jest wyłącznie twoja sprawa. Mnie ona już więcej nie 

dotyczy.  Jak  już  wspomniałem,  opuścisz  jutro  mój  dom.  Moja  córka 

nie może dłużej pozostawać z tobą pod jednym dachem. 

—    Czyli  innymi  słowy,  po  prostu  mnie  wyrzucasz?  Nie  masz 

żadnych dowodów, które by świadczyły przeciwko mnie. 

background image

Patrzył na nią z obrzydzeniem. 

—  Aż nadto przekonywające, by usprawiedliwić moje żądania. 

—  A jeśli nie zechcę twego domu opuścić? — zawołała, patrząc 

mu wyzywająco w twarz. 

Odwrócił się. Nie mógł znieść jej widoku. 

—  Nie  zrobisz  tego  —  rzekł.  —  Od  twojej  uległości  zależeć 

będzie  moja hojność. Będziesz  miała  na tyle,  by  urządzić  się  według 

własnych upodobań. Stawiam tylko jeden warunek: żeby to było poza 

obrębem Berlina! 

—  Dobrze. Zgadzam się. Gdzie pieniądze — tam władza! Chcesz 

się koniecznie mnie pozbyć, trudno, postaram się jakoś to przeboleć. 

—  Bóg  z  tobą!  Będzie  ci  towarzyszyć  twoja  garderobiana. 

Chciałbym uniknąć sensacji. 

Erna wstała i energicznie ruszyła w kierunku drzwi. 

—    Teraz  nie  mamy  już  sobie  nic  więcej  do  powiedzenia.  Bądź 

zdrów! 

—  Bądź zdrowa! 

Stanąwszy  w  drzwiach,  rzuciła  jeszcze  na  męża  ostatnie 

spojrzenie.  Waldeck  stał  koło  biurka  z  podniesioną  głową,  z 

zaciśniętymi  ustami,  z  oczyma  nieruchomo  i  nieubłaganie 

wpatrzonymi  w  ścianę.  A  gdy  drzwi  się  za  nią  zamknęły,  opadł  na 

krzesło,  ukrywszy  twarz  w  dłoniach.  Siedział  tak  dość  długą  chwilę. 

Poczuł  dojmujący  ból  w  sercu.  I  oto  odchodziły  od  niego  szczęście  i 

miłość,  unosząc  z  sobą  ostatnie  przebłyski  młodości,  ustępując 

miejsca krwawej walce o cichą rezygnację. 

background image

* * * 

Erna  przy  pomocy  pokojowej  pakowała  swe  rzeczy,  czyniąc 

plany  na  przyszłość.  Jakkolwiek  przykro  jej  było  rozstawać  się  z 

domem,  w  którym  władała  niby  udzielna  księżna,  to  jednak  myśl  o 

wysokiej  rencie,  jaką  jej  prawdopodobnie  Waldeck  wyznaczy  oraz 

nadzieja połączenia się z Soltenauem były jej niejaką pociechą. Wszak 

był współwinny, więc chyba jej nie opuści — myślała. 

 

* * * 

Nazajutrz pani Grotthus idąc z parteru na górę, gdzie mieściła się 

kuchnia,  miała  wielce  stroskaną  minę.  Od  wczoraj  panował  w  całym 

domu  przygnębiający  nastrój.  Stół  nakryty  do  kolacji  daremnie 

wyczekiwał swoich zwyczajnych biesiadników. Służba wciąż między 

sobą szeptała, a Maria, pokojowa pani konsulowej, pędziła zziajana to 

na dół, to na górę, zgarniając zewsząd zapomniane przedmioty.  

W  chwili,  gdy  pani  majorowa  wstępowała  na  schody,  wyszła  jej 

naprzeciw pani Erna, już ubrana do podróży. 

—  Cieszę się, że panią widzę, pani majorowo, właśnie chciałam 

do pani pójść, ażeby się pożegnać. 

—  Czy pani wyjeżdża, pani konsulowo? 

Erna z szyderczym uśmiechem podeszła do pani majorowej. 

—    Między  nami  mówiąc  wyjeżdżam,  by  nigdy  już  nie  wrócić. 

Tak,  łaskawa  pani.  Zostaje  więc  pani  nadal  jedyną  władczynią  tego 

królestwa. Sądzę, że jest pani z tego  rada, nieprawdaż?  Ale nie biorę 

jej  tego  bynajmniej  za  złe.  Nie  łudziłam  się  bowiem  nigdy  co  do 

background image

uczuć,  jakie  dla  siebie  żywiłyśmy.  Ale  trudno,  jesteśmy  tak  różne. 

Proszę  pokłonić  się  ode  mnie  pańskiej  pupilce,  pannie  Ruth.  Byłoby 

mi miło, gdyby zechciała zachować mnie w dobrej pamięci. 

To  powiedziawszy,  skinęła  lekko  głową  zdumionej  pani 

majorowej,  która  patrzyła  za  nią  ze  smutną  powagą.  Zgrabnym, 

elastycznym  krokiem  przeszła  do  czekającego  na  nią  powozu. 

Jakkolwiek  pani  Grotthus  nie  bardzo  sobie  z  tego  wszystkiego 

zdawała sprawę, jednak jedna rzecz była dla niej jasna. A mianowicie 

to, że pani Erna po raz ostatni przemawiała do niej w charakterze pani 

domu.  

Z  ciężkim  sercem  powlokła  się  na  górę.  Tutaj  lokaj 

zakomunikował  jej,  że  pan  konsul  na  nią  czeka.  Ujrzawszy  go,  pani 

majorowa  zatrwożyła  się.  Stał  przed  nią  człowiek,  który  mimo 

spokoju  i  powagi,  każdego  mógł  przerazić  swoim  zmienionym 

wyglądem. Postarzał się i jakby się w siebie zapadł. 

—    Kochana  pani  majorowo,  jestem  zmuszony  uczynić  pani 

pewne  wyznanie.  Przed  chwilą  moja  żona  opuściła  nasz  dom  na 

zawsze.  Pani  daruje,  że  nie  będę  teraz  wchodził  w  szczegóły.  Dla 

służby,  oczywista,  będzie  się  nazywało,  że  wybrała  się  w  dłuższą 

podróż. Z czasem jakoś się wszystko ułoży. 

Pani  majorowa  uścisnęła  jego  dłoń  z  wyrazem  głębokiego 

współczucia. 

—    Chciałabym  panu  coś  powiedzieć,  co  by  pana  dźwignęło  na 

duchu. Pańska córka pana bardzo kocha... 

—    Wiem  o  tym.  Toteż  stosunki  nasze  powrócą  do  dawnego 

background image

trybu.  Będziemy  przy  tym  starali  się  jakoś  zapomnieć,  że 

nierozważnie  chciałem  sprzęgnąć  głupią  młodość  z  moją  starością. 

Pozwalam pani, droga przyjaciółko, naśmiewać się teraz ze mnie. 

—  Nie, tego nie zrobię! Ale postaram się, o ile naturalnie nie ma 

pan  nic  przeciwko  temu,  jakoś  mu  pomóc  w  dźwiganiu  tego  ciosu, 

który był nieunikniony, a którego już dawno się spodziewałam. 

—    A  więc  i  pani!  Tylko  ja  nieszczęsny  byłem  ślepy,  a  raczej 

chciałem  nim  być,  dopóki  mi  tej  przepaski  przemocą  nie  zdarto  z 

oczu. Och, jakże rażące jest światło prawdy! 

—  Oczy przywykną... i jeszcze wszystko będzie dobrze. 

—  Dlaczego mnie pani nie ostrzegła? 

—    Nie  piękna  to  rzecz  kogoś  podchodzić.  Tym  bardziej,  że  nie 

spieszno mi było pozbawiać pana iluzji szczęścia, którego panu z całej 

duszy  życzyłam.  Byłabym  raczej  skłonna  podtrzymać  ją  w  panu,  niż 

przyczynić się do jej rozwiania. 

—  Mam wrażenie, że te same zasady wpoiła pani także w Ruth. 

—  Owszem. 

Potrząsając głową, Waldeck rzekł: 

—    Proszę,  niech  pani  będzie  łaskawa  przysłać  ją  tu  do  mnie. 

Chciałbym  z  nią  pomówić.  Tylko  proszę  o  niczym  jej  nie  mówić. 

Gdzie ona jest? 

—  Od wczoraj nie wychodzi ze swego pokoju. Dobijałam się do 

niej kilkakrotnie,  lecz  prosiła przez  drzwi,  by  ją  zostawić  w  spokoju. 

Skarży się na ból głowy. 

—    Muszę  koniecznie  teraz  z  nią  pomówić.  Żegnam  panią,  pani 

background image

majorowo. Jak tylko wrócę do równowagi, pomówimy szerzej. 

—    Ależ  panie  konsulu,  może  to  dla  pana  bolesne...  Aż  nadto 

dobrze sama wszystko rozumiem. 

Oddaliła się i zapukała do Ruth.  

— Dziecinko, ojczulek prosi. 

Ruth,  jak  gdyby  tylko  na  to  czekała.  Wyszła  natychmiast  z 

pokoju. Blada i zapłakana z trudem uśmiechnęła się do pani Grotthus. 

Pani majorowa pogłaskała ją łagodnie po twarzy. 

—  Czy główka już nie boli? 

—  Dziękuję, jest mi lepiej. 

To powiedziawszy odeszła. Niebawem stanęła przed ojcem. 

—  Wybacz ojczulku, nie powinnam była wczoraj tego robić. 

—  Masz na myśli twoją wizytę u Soltenaua? Powiedz mi, jak to 

się stało? 

—  Masz prawo mnie wyłajać, ojcze. Byłam głupia i szalona. 

—  Tak, dziecko. O tym jestem przekonany. 

—  Dzięki. Serdeczne dzięki za zaufanie. 

—  Co cię do niego skłoniło? 

Zarumieniła się gwałtownie. 

—    Ach,  wiesz,  głupstwo!  Chciałam  po  prostu  przyjrzeć  się,  jak 

takie kawalerskie mieszkanie wygląda. 

—  Jak to, czy nie zdawałaś sobie sprawy, na co naraża się młoda 

dziewczyna, odwiedzając samotnego mężczyznę? 

—  Nie myślałam o tym, ojcze. 

—  Czy kochasz Soltenaua? 

background image

W niemej udręce splotła swe dłonie. 

—  Nie — rzekła cichutko. 

—  Ale po tym co wczoraj zaszło, musisz zostać jego żoną. Teraz 

już trudno się cofnąć. Trzeba było wcześniej zastanowić się nad tym. 

Na  nieszczęście  był  jeszcze  świadek  tego  zdarzenia.  Co  sobie  taki 

Fred  o  tobie  pomyśli,  jeśli  zaręczyny  z  Soltenauem  cię  nie 

zrehabilitują? 

Przymknęła na chwilę oczy. 

—  Skoro  tak  musi  być,  ojcze,  w  takim  razie  zgadzam  się  — 

rzekła cicho, lecz z mocą. 

Ująwszy ją za rękę, spojrzał jej badawczo w oczy. 

— Biedny Fred! Żal mi go. Mam bowiem wrażenie, że robił sobie 

odnośnie do ciebie, pewne nadzieje. 

Zadrżała lekko, lecz odważnie popatrzyła na niego. 

—  Sądzę, że się pocieszy. Wczorajsze zdarzenie uczyniło mnie i 

tak  w  jego  oczach  „niegodną".  Dał  mi  to  zresztą  w  zupełnie 

niedwuznaczny sposób do zrozumienia, czyli że nie darzy mnie takim, 

jak ty ojcze, zaufaniem. 

Waldeck przycisnął ją gorąco do serca. 

—  Moja droga, dzielna dziewczynko, wszak on nie wie o tym, że 

ta  cała  wczorajsza  przygoda  to  tylko  zręcznie  przez  ciebie  odegrana 

komedia, ażeby oszczędzić swemu ojcu wielkiej przykrości. 

—  Papo! — Spojrzała na niego z trwogą. 

—    Uspokój  się,  dziecko!  Wiem  wszystko.  Wiem,  że  tylko  dla 

mojego dobra, po raz pierwszy okłamałaś swego ojca. 

background image

Drżąc o niego, zarzuciła mu ramiona na szyję. 

—  Papo, mój biedny, kochany papo! 

—  Nie nazywaj mnie biednym! Twoja miłość mnie wzbogaca! 

Głaskała go po rękach. 

—  Ach,  że  też  nie  było  mi  dane  ustrzec  cię  przed  tym 

nieszczęściem! Co teraz będzie? 

—  Nic.  Będziemy  sobie  znowu  żyli  we  dwoje,  jak  dawniej. 

Bowiem kobieta, która mnie w tak haniebny sposób oszukała, opuściła 

właśnie mój dom — na zawsze! 

Patrzyła na niego osłupiałym wzrokiem. 

—  Na zawsze? 

—  A czyż mogło być inaczej? 

—  Nie rozumiem. Jak to, przecież już wszystko było dobrze? 

W  paru  słowach  opowiedział  jej  Waldeck,  co  zaszło.  Ruth 

słuchała go ze wzrastającym przerażeniem. Gdy skończył, zawołała z 

rozpaczą: 

—  Więc  na  nic  się  to  wszystko  zdało!  I  będziesz  zmuszony 

wyzwać Soltenaua na pojedynek? 

—  Uspokój się. Do tego nie dojdzie, słowo honoru! Tylko dzięki 

tobie  unikniemy  pojedynku.  Nie  palę  się  tak  bardzo,  by  Soltenaua 

zabić i osierocić jego starych rodziców. A i mojej małej dziewczynce 

też  jeszcze  jej  ojciec  na  coś  się  przyda.  Pojedynek  sytuacji  by  nie 

poprawił, raczej by ją jeszcze pogorszył. Rozumie się, że cała zasługa 

po  twojej  stronie.  Bez  twojej  niespodziewanej  interwencji  byłby 

nieunikniony. 

background image

—  Dzięki  Bogu!  Wszystko  inne  już  fraszka.  Jakoś  oboje  to 

zniesiemy. 

—  A co zrobimy z Fredem? Biedny! 

Przytuliwszy się do jego piersi, wyspowiadała się ze swej miłości 

i  swego  bolesnego  wyrzeczenia.  Waldeck  mówił  jej  słowa  otuchy, 

głaszcząc ją pieszczotliwie po włosach. 

—  Cicho  maleńka,  pozostaw  to  mnie.  Swoją  nieufność  będzie 

zmuszony przebłagać u twoich stóp. Przyrzekam ci to. 

Patrząc  na  siebie  czule,  ucałowali  się  serdecznie.  Wreszcie 

Waldeck powiedział: 

—  A teraz idź do ciotki majorowej i opowiedz jej, co cię gnębi. 

Możesz  z  nią  mówić  otwarcie  i  szczerze.  Lada  bowiem  chwila 

nadejdzie Soltenau. 

Chwyciła go kurczowo za rękę. 

—  Przyrzekłeś! 

—  Pamiętam o tym. 

Jeszcze raz uścisnęła z serdeczną czułością jego ręce. 

—  Mój drogi, kochany ojcze! 

— Moje dobre dziecko! 

Ruth udała się do pani majorowej i wyspowiadała się przed nią. 

—  Czy będzie mnie jeszcze kochał ten niedobry, kochany Fred? 

Tak  zapytała,  skończywszy  swą  spowiedź.  Staruszka  odetchnęła 

z ulgą. 

—  Co  raz  w  swoim  sercu  zamknął,  już  na  wieki  w  nim 

pozostanie.  Chwała  więc  Najwyższemu,  że  zwątpił  w  ciebie  bez 

background image

słusznej przyczyny. 

—  Czy bardzo cierpiał? 

— Sama go o to zapytaj, dziecino. Przede wszystkim chciałabym, 

ażeby czym prędzej się o tym dowiedział. Gdyby do mnie przyszedł, 

cała  ta  męka  byłaby  mu  oszczędzona.  Któż  bowiem  lepiej  ode  mnie 

zna  moją  małą  Ruth?  Ale  nie  szkodzi.  Może  właśnie  wyjdzie  to  na 

dobre temu zapaleńcowi i nabierze nieco rozsądku. 

—    Nie,  niech  już  pozostanie  jakim  jest.  Kocham  go  właśnie 

takim. 

Pani  majorowa  uśmiechnęła  się.  Nie  mam  nic  przeciwko  temu. 

Jakoś zawsze umiałam z nim dojść do ładu. 

—  I ja, gdybym tylko mogła go zobaczyć. 

—  Cierpliwości. I to przyjdzie. 

 

* * * 

Soltenau kazał  zameldować  się  Waldeckowi  i  natychmiast  został 

przyjęty.  Konsul  nie  wskazał  gościowi  krzesła.  Stojąc  naprzeciw 

siebie,  patrzyli  sobie  przez  chwilę  w  oczy,  wreszcie  Waldeck  się 

odezwał: 

—    Panie  baronie,  czy  przychodzi  pan  z  prośbą  o  rękę  mojej 

córki? 

—  Panie konsulu — rzekł oficer blady jak ściana. — Jakkolwiek 

zdaję  sobie  sprawę,  że  się  tego  po  mnie  spodziewasz,  to  jednak 

pragnąłbym,  by  mi  wolno  było  wpierw  złożyć  pewne  zeznanie,  po 

którym pan sam zadecyduje, co ma nastąpić. 

background image

Waldeck obrzucił go ostrym, poważnym spojrzeniem. 

—    Nie  życzę  sobie  słyszeć  żadnych  zeznań.  Nie  chcę  o  niczym 

wiedzieć.  Oddałby  pan  tym,  zarówno  mnie  jak  i  sobie,  kiepską 

przysługę. Czy mnie pan rozumie? 

—  Panie konsulu, pan wie... 

—    Nic  nie  wiem  i  nie  chcę  wiedzieć.  Tak  będzie  lepiej.  Znam 

pańskiego ojca. Jest to wspaniały starzec. Jak pan sądzi, co by on na to 

powiedział,  gdyby  pewnego  pięknego  poranka  przyniesiono  mu 

wiadomość, że jego jedyny syn stracił życie w pojedynku? Albo inny 

wypadek.  Wszak  zna  pan  moją  córkę,  nieprawdaż?  Więc 

prawdopodobnie  obiło  się  panu  o  uszy,  jak  bardzo  ta  mała  kocha 

swego  ojca.  A  teraz,  proszę  sobie  wyobrazić,  że  nagle  przynoszą  jej 

do  domu  jego  zimne  zwłoki.  I  proszę  pomyśleć,  jaka  rozpacz  tego 

dziecka?  Ale  dlaczego  właściwie  o  tym  wszystkim  mówię?... 

Zostawmy  to.  Acha,  już  wiem,  co  mnie  na  to  naprowadziło.  Tyle 

przecież  nieszczęść  się  zdarza.  Nie  dalej  jak  wczoraj,  byłem 

świadkiem  tragicznej  śmierci  pewnego  młodego  człowieka,  który  w 

mojej  obecności  zażył  truciznę.  Rozumie  się,  że  ani  mi  na  myśl  nie 

wpadło, że to może być trucizna. Może nawet zna pan tego człowieka. 

Jest to muzyk. Niejaki Henryk Rehling. 

—  Owszem. Mam wrażenie, że widywałem go od czasu do czasu 

u państwa. Blada twarz, krucze włosy, niesamowite oczy. 

—    To  właśnie  on.  Otruł  się  w  mojej  obecności,  lecz  zanim 

zdołano  zawezwać  lekarza,  było  już  po  nim.  Powód:  nieszczęśliwa 

miłość!  Kobieta  którą  kochał,  była  mu  oddaną  narzeczoną,  lecz 

background image

porzuciła  go,  żeby  poślubić  starego,  bogatego  człowieka.  Lecz  i  tego 

zdołała oszukać, wdając się  w miłostki z pewnym młodym oficerem. 

Wczoraj  odwiedziła  go  znowu,  jak  zwykle  potajemnie.  Rehling, 

przeszedłszy przez wszystkie piekła zazdrości, postanowił zemścić się 

na niej, zdradziwszy ją przed mężem, w którego obecności zadał sobie 

śmierć.  Albowiem  mimo  całej  pogardy,  jaką  miał  dla  niej,  ciągle  ją 

jeszcze  kochał.  Sądzę,  że  tego  rodzaju  kobiety  nie  zasługują,  ażeby 

mężczyzna tracił dla nich życie. 

—    Panie  konsulu  —  rzekł  Soltenau,  któremu  twarz  kurczowo 

drgała.  —  Trudno  mi  wyrazić,  co  czułem,  słuchając  tej  smutnej 

historii. Jestem istotnie do głębi wzruszony. 

—  To nic. Podobne wstrząsy działają niekiedy zbawiennie. Prócz 

tego  mam  możność  zakomunikować  panu,  że  dziś  rano  moja  żona 

wyjechała na czas nieograniczony. 

Soltenau  drgnął  zmieszany.  Zacisnął  zęby  tak  silnie,  że  jego 

muskuły  w  twarzy  mocno  nabrzmiały.  Wreszcie  zaczął  niepewnym 

głosem: 

—  Wstydzę się, panie konsulu, i doprawdy szczerze żałuję, gdyż 

zdaję  sobie  sprawę  z  bólu,  jakiego  pośrednio  stałem  się  przyczyną, 

powodując  nadto  ten  arcyprzykry  wyjazd.  Proszę  mi  wierzyć,  że 

żadna ofiara nie byłaby za wielka, by uznać to zdarzenie za niebyłe i 

wymazać z pamięci. 

Waldeck skłonił się z pewną powściągliwością. 

—    Za  bardzo  się  pan  tym  wszystkim  przejmuje,  panie  baronie. 

Więc  może  pomówimy  o  czymś  innym...  I  ja  byłem  kiedyś  młody, 

background image

i  niejednokrotnie  błądziłem.  Ale  z  czasem  wszystko  się  w  życiu 

wyrównuje,  wobec  czego  nie  opłaca  się  mówić  o  jakimś 

zadośćuczynieniu.  To  potem  jakoś  już  samo  od  siebie  przychodzi. 

Może, z tego co mówię, wyciągnie pan dla siebie jakąś naukę. 

—  Zapewniam, że nie zapomnę tych słów. 

—    Będzie  to  tylko  z  korzyścią  dla  pana.  Ale  jeszcze  słówko. 

Moją  córkę  i  pana  Grotthusa  łączy  wzajemna  miłość  i  niewątpliwie 

byliby już z sobą zaręczeni, gdyby nie ów nieszczęsny wypadek, który 

czyniąc  Freda  świadkiem  pewnej  sceny,  dał  mu  niejako  uprawnienie 

do powątpiewania w wierność mej córki. Wobec tego zaś, że jedynie 

pan mógłby go przekonać o bezpodstawności tego podejrzenia proszę 

pana, by zechciał to uczynić. Przed chwilą chciał mi pan złożyć pewne 

wyznanie,  które  zmuszony  byłem  odrzucić.  Proszę  je  zatem 

zakomunikować panu Grotthusowi. 

Soltenau wyprostował się jak struna. 

—    Natychmiast  to  uczynię,  panie  konsulu.  Dziękuję  za  pańskie 

niezwykłe, zaiste, zachowanie się w tej sprawie i zapewniam, że od tej 

chwili  jestem  pańskim  dłużnikiem.  Proszę  łaskawie  pokłonić  się  ode 

mnie  córce  i  poprosić  ją  w  moim  imieniu  o  wybaczenie  mi  tego 

wszystkiego, na co ją naraziłem. I jeszcze jedno, panie konsulu. Może 

kiedyś będzie pan mógł darować mi moją winę. Dziś, nie śmiem pana 

jeszcze o to prosić. Moje uszanowanie! 

Złożywszy głęboki ukłon, wyszedł z pokoju. 

Gdy  Waldeck  pozostał  sam,  ciężkie  westchnienie  wydarło  się  z 

jego piersi. Upadł na krzesło i utkwiwszy wzrok w stojącej jeszcze na 

background image

biurku na swym dawnym miejscu fotografii swej żony, wpatrywał się 

w  nią  z  bolesną  goryczą.  Powoli  zaczął  wyciągać  ją  z  ram,  chcąc  ją 

zamknąć  w  szufladzie,  lecz  zawahawszy  się,  podarł  ją  nagle  po 

krótkim namyśle. 

—    Najlepiej  wykreślić  ją  całkiem  z  pamięci,  gdyż  inaczej  rana 

się nigdy nie zabliźni — rzekł do siebie, oparłszy swą znużoną głowę 

na skrzyżowanych dłoniach. 

 

* * * 

Fred,  nie  zmrużywszy  oka,  przeżył  najokropniejszą  noc. 

Aczkolwiek  jego  wiara  w  czystość  Ruth  zachwiała  się  tylko  przez 

moment,  niemniej  niepewność  i  niepokój  ustawicznie  go  gnały  z 

miejsca  na  miejsce.  Co  prawda  nie  zdawał  sobie  jeszcze  z  tego 

wszystkiego sprawy, lecz jedno było dlań pewne: Ruth była dla niego 

stracona. I teraz dopiero pojął, jak bardzo była mu droga. 

Czując  jak  gdyby  ulgę  w  tym  zagrzebywaniu  się  we  własnym 

bólu,  nie  wychodził  ze  swego  skromnego  mieszkania,  trwając  w 

niemej  zadumie.  Tak  zastał  go  Soltenau.  Jego  spowiedź,  pod 

wpływem  której  ból  Freda  topniał  jak  śnieg  na  słońcu,  nie  trwała 

długo. I oto wszystko się wyjaśniło. Przed oczyma jego duszy wyłonił 

się obraz Ruth pozbawionej wszelkiej winy. Szarpnęły nim wyrzuty z 

powodu zwątpienia w jej niewinność.  

Soltenau,  będąc  jeszcze  wciąż  pod  wrażeniem  imponującej 

prostoty  konsula,  był  poważny  i  zgnębiony.  Bezradny  Fred  nie 

wiedział jak go pocieszyć. 

background image

—    A  co  pan  teraz  zamyśla,  panie  baronie?  Czy  ożeni  się  pan 

z Erną, jeśli uzyska rozwód? 

—  Nie! Choćby nawet moja namiętność, która w gruncie rzeczy 

była  powierzchowna,  jeszcze  nie  wygasła  i  tak  nie  miałbym  odwagi 

złączyć  mojego  życia  z  kobietą,  której  charakter  tak  mało  daje 

gwarancji. 

—    Ale  mam  wrażenie,  o  ile  ją  znam,  że  nie  omieszka  poczynić 

odpowiednich  kroków,  w  celu  zbliżenia  się  do  pana.  Nawet  na 

wypadek,  gdyby  jej  miłość,  nie  będąc  w  stanie  przetrwać  tego 

kryzysu, już minęła, nie zechce, mniemam, zrezygnować z tytułu pani 

baronowej Soltenau. Jest to, bądź co bądź, godność, która wywiera na 

kobiety tego pokroju swoisty czar. 

—  Jakoś będzie się musiała tego wyrzec. Abstrahując bowiem od 

wszystkich innych względów, nie byłbym po prostu w stanie po tych 

wszystkich  przykrościach,  na  jakie  naraziłem  jej  męża,  obciążać  się 

następną  winą.  Jest  mi  wprost  nieprzyjemnie,  że  z  taką  łatwością 

odchodzę od tej kobiety. 

Dwaj oficerowie pożegnali się ze sobą. Fred jak najprędzej chciał 

zobaczyć  się  z  Ruth,  aby  uzyskać  jej  przebaczenie.  Ale  wcześniej 

postanowił porozmawiać z  Waldeckiem, aby oficjalnie poprosić go  o 

jej rękę. Lecz wszelkie słowa okazały się zbyteczne, jako że obydwaj 

już  dawno  porozumieli  się  ze  sobą.  Głęboka  wymiana  spojrzeń, 

serdeczny  uścisk  dłoni  —  oto  wszystko,  co  sobie  mieli  do 

powiedzenia. 

—  Biegnij  synu  do  niej,  wyczekuje  cię  z  tęsknotą!  —  rzekł 

background image

Waldeck. 

Fred nie potrzebował zachęty. Z niecierpliwością udał się w głąb 

mieszkania  i  zastał  Ruth  w  jej  pokoju.  Zerwała  się  na  jego  widok 

i  spojrzała  na  niego  pytającym  wzrokiem.  Objął  ją  serdecznie  i 

powiedział z pokorą: 

—  Wybacz  najdroższa,  że  ośmieliłem  się  zwątpić  w  twoją 

uczciwość. 

—  To  raczej  ja  powinnam  prosić  o  przebaczenie,  że 

przysporzyłam ci tyle bólu. Umarłabym, gdybym cię straciła! 

Spoglądając sobie głęboko w oczy, zapomnieli o bożym świecie. 

 

W  godzinę  później  zjawił  się  w  pokoju  uszczęśliwionej  pary 

Waldeck  w  towarzystwie  pani  Grotthus.  I  zanim  jeszcze  wieść  o 

rozejściu  się  Waldecka  z  żoną  dotarła  do  publicznej  wiadomości, 

odbyła się uroczystość ślubna. 

 

O  pani  Ernie  z  rzadka  dochodziły  słuchy.  Mieszkała  stale  w 

Monachium  i  podróżowała  wiele,  podobno  w  towarzystwie  jakiegoś 

sławnego tenora. 

W  swojskie,  zaciszne  wieczory,  rozbrzmiewa  w  pięknym  domu 

konsula donośny alt Ruth, wnikając głęboko w serca słuchaczy. Swym 

ciepłym, serdecznym tonem, spowija udręczoną duszę ojca, niosąc mu 

spokój  i  ukojenie  i  wiąże  serce  męża  niewysłowionym  czarem.  Ruth 

jest  najszczęśliwszą  z  kobiet,  a  jej  słodka  pogoda  udziela  się  całemu 

domowi.