background image

 

JADWIGA COURTHS-MAHLER 

 

 

TAJEMNICA RUBINOWEGO PIERŚCIENIA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Część pierwsza 

 

Straszliwy wicher wył, przelatując dzikim pędem nad lasami i po-

lami.  Uginał  najmocniejsze  drzewa,  wstrząsał  ich  nagimi  konarami, 

targał  wierzchołki,  na  których  nie  było  jeszcze  liści.  Gnał  przez  bór, 

łamiąc niejedno młode drzewko. Szumiała przy tym ulewa, przecina-

jąc skośnymi strugami powietrze.  

- Okropna pogoda! - pomyślał szofer, który prowadził eleganckie 

auto  przez  drogę  wśród  lasu.  Jazda  była  niezmiernie  uciążliwa.  Wi-

chura  szalała,  droga  rozmiękła,  wskutek  deszczu,  samochód  musiał 

ostrożnie  wymijać  złamane  konary  i  młode  drzewka,  które  spotykało 

się na każdym kroku.  

Powoli zapadał zmrok, w lesie panowały już ciemności. Służący, 

siedzący obok szofera, musiał wychodzić co chwila i usuwać z drogi 

jakąś przeszkodę. Raz nawet wysiadł z nim szofer, gdyż na drodze le-

żał duży ciężki pień, z którym służący sam nie mógł sobie dać rady.  

- Jakby się wszyscy diabli rozpętali! - mruknął gniewnie szofer.  

- Tak, piekielna pogoda - odparł służący. 

Obydwaj  obrzucili  trwożnym  spojrzeniem  stojący  na  drodze  sa-

mochód. Zza szyby wyglądała blada, znękana twarz mężczyzny; oczy 

jego  spoglądały  ponuro  przed  siebie.  Potem  skrył  się  w  głębi  auta. 

Szofer  i  służący  uprzątnęli  drogę,  ruszono  znowu.  Wkrótce  potem 

wóz wyjechał z lasu, zaczął podjeżdżać w górę. Na szczycie jej wzno-

sił się zamek Treuenfels.  

background image

Jego ciemna sylwetka, nastroszona wieżami, basztami, kopułami, 

wykuszami i kolumnami odbijała się na tle ołowianego nieba, na któ-

rym  kłębiły  się  chmury.  Wichura  zdawała  się  wstrząsać  zamkiem, 

jakby  chciała  go  poruszyć  z  posad,  on  jednak  w  ciągu  wielu  stuleci 

przetrzymał niejedną burzę i zawieruchę i zdawał się drwić z pogody.  

Gdy  samochód  wjechał  na  płaskowzgórze,  kierowca  kilka  razy 

głośno  zatrąbił.  Ledwie  zabrzmiał  ten  znak,  gdy  cichy  zamek  ożywił 

się. Zapłonęły wielkie lampy łukowe przed wrotami, w oknach zapali-

ło  się  światło.  Za  szybami  przesuwały  się  ruchliwe  cienie  ludzi.  W 

przestronnym hallu zebrała się służba i oficjaliści, aby powitać swego 

powracającego  pana.  Wszyscy  byli  odświętnie  ubrani,  lecz  na  twa-

rzach  ich  nie  malował  się  wyraz  radosnego  oczekiwania.  Bladzi  i 

zmieszani, patrzyli trwożnie na otwartą bramę. W głębi, na szerokich 

schodach  stała  mademoiselle  Perdunoir;  oczy  miała  szeroko  otwarte, 

na jej ładnej twarzyczce odbijał się wyraz przerażenia. Mademoiselle 

była  guwernantką  małej  hrabianki  Gildy,  jedynego  dziecka  hrabiego 

Harra Treuenfelsa.  

Hrabia  powoli  wysiadł  z  samochodu.  Patrząc  na  jego  pochyloną 

postać  i  znużone  ruchy,  można  było  pomyśleć,  że  jest  starym,  zmę-

czonym  człowiekiem,  choć  liczył  zaledwie  lat  trzydzieści  kilka.  Po 

szerokich schodach wszedł do rzęsiście oświetlonego hallu.  

Zazwyczaj,  gdy  powracał  do  domu  po  długiej  nieobecności, 

wszyscy  witali  go  z  radością.  Dziś  było  inaczej  -  wokoło  panowało 

głuche  milczenie.  Twarz  hrabiego,  piękna,  charakterystyczna  twarz  o 

szlachetnych  rysach  pobladła  jeszcze  mocniej,  gdy  ujrzał  swoich 

podwładnych,  patrzących  na  niego  z  wyraźnym  lękiem.  Bolesny  rys 

background image

wokół jego ust, świadczący wymownie o ciężkich przeżyciach pogłę-

bił się, w oczach zapłonął posępny blask.  

Do uszu jego dobiegł szmer stłumionych głosów, mający zapewne 

oznaczać powitanie. Zdawało się, jakby tu zebrało się grono żałobne. 

Wszyscy patrzyli na skamieniałą twarz hrabiego; znali go, gdy wyglą-

dał  inaczej,  gdy  był  wesołym,  pogodnym  człowiekiem,  którego  ota-

czali miłością i szacunkiem.  

Teraz  jednak  wszystko,  wszystko  się  zmieniło  -  od  owej  chwili, 

gdy popełniono tę okropną zbrodnię w zamku Treuenfels...  

Ich pan nie stał przed nimi, jak dawniej, dumny i wyprostowany, 

imponujący i pełen siły. Zdawało się, że jego wysoka postać pochyliła 

się  pod  ciężarem  losu,  albo  też  pod brzemieniem  ciężkiej  winy.  Nikt 

nie  miał  odwagi  rozstrzygnąć,  czy  to  wina,  czy  też  przeznaczenie 

ugięło tę dumną głowę. Bowiem nawet jego sędziowie nie zdołali wy-

jaśnić tej ponurej sprawy, która zmieniła zamek Treuenfels w dom ża-

łoby.  Hrabia  Harro  został  właśnie  zwolniony  z  aresztu  śledczego, 

gdzie  przebył  długie  tygodnie.  Po  przewodzie  sądowym  został 

wprawdzie wypuszczony z więzienia, lecz jedynie z braku dowodów. 

Nie można było udowodnić jego winy, lecz nie można było także do-

wieść bezspornie jego niewinności.  

Z  braku  dowodów!  Czy  można  to  było  nazwać  wyrokiem  unie-

winniającym?  Nie!  Widać  było,  że  hrabia  Treuenfels  dźwiga  ciągle 

kajdany, których nikt nie był w stanie zdjąć z niego. Nie uważał tego 

wyroku za wyzwolenie.  

background image

Na początku wyniośle i gwałtownie wypierał się winy, z gniewem 

spoglądał na oskarżycieli, żądał, aby jego słowom dano bez zastrzeżeń 

wiarę.  Dopiero  po  długim,  męczącym  śledztwie,  które  starało  się 

przedstawić jak najwięcej dowodów jego winy, po torturach częstych 

przesłuchań,  siły  jego  wyczerpały  się.  Osłabł  i  wpadł  w  apatię.  Nie 

mógł pojąć, że nikt nie wierzy jego zeznaniom, przekonał się z prze-

rażeniem, że wciąż nowe poszlaki świadczą przeciw niemu.  

Ileż okropnych dni musiał przeżyć, zanim nauczył się znosić swój 

los! 

Z braku dowodów! Ten okropny wyrok bezustannie brzmiał mu w 

uszach. Nie można było orzec, czy jest winny, czy też niewinny. Każ-

dy jednak, kto spojrzy na niego, będzie mógł pomyśleć: 

-  Kto  wie?  Zapewne  jesteś  winny  i  tylko  szczęśliwy  zbieg  oko-

liczności pozwolił ci ujść rąk kata.  

Ta świadomość ciążyła na nim niby ciężki głaz. Jego podwładni, 

którzy tak bardzo pragnęli, by okazał się człowiekiem bez skazy, nie 

mieli odwagi wierzyć w jego niewinność. Wynajdywali mnóstwo oko-

liczności łagodzących dla czynu, o który go oskarżono, nikt jednak nie 

mógł powiedzieć: "On jest bez winy".  

Hrabia  Harro  został  oskarżony  o  morderstwo;  posądzono  go,  iż 

otruł swoją młodą żonę - Alicję.  

Mało  oczu  opłakiwało  piękną,  lecz  kapryśną,  a  nieraz  ogromnie 

złośliwą  hrabinę.  Była  to  jedna  z  owych  upartych  i  rozpieszczonych 

kobiet, które obierają sobie dewizę: "Wolno wszystko, co się podoba". 

background image

Uznawała  tylko  ludzi  młodych  i  wesołych,  którzy  spełniali  jej  liczne 

kaprysy i zachcianki.  

Mogła  swoim  postępowaniem  doprowadzić  męża  do  ostateczno-

ści. W pożyciu z nią przechodził istne piekło na ziemi. Najbliższe oto-

czenie hrabiny twierdziło, że zasłużyła w zupełności na swój tragiczny 

koniec.  

Kto jej dobrze nie znał, uważał ją za uroczą, zachwycającą kobie-

tę. W towarzystwie umiała się pokazać z najlepszej strony, posiadała 

bowiem niejako dwa oblicza. Dopóki nie została żoną hrabiego, uka-

zywała  mu  się  zawsze  w  dobrym  świetle.  Umiała  zdobywać  męskie 

serca,  gdyż  była  piękna i pełna  wdzięku.  Hrabia  Treuenfels  zakochał 

się w niej. Ona jednak nie przykładała zbyt wielkiej wagi do małżeń-

skiej wierności i jedynie brak temperamentu chronił ją od poważnych 

uchybień.  

Hrabia  Harro  starał  się  wpłynąć  na  swoją  żonę,  uszlachetnić  ją, 

zmienić na lepsze, lecz jego usiłowania spełzły na niczym. Gdy mówił 

coś, co się jej nie podobało - wtedy zatykała uszy, tupała nogami lub 

rzucała w niego rozmaitymi przedmiotami. Wobec służby dopuszczała 

się także rękoczynów. Zdawało się, że hrabina odczuwa po prostu po-

trzebę  dręczenia  swego  męża;  z  tego  powodu  kokietowała  innych 

mężczyzn  i  flirtowała  z  nimi.  Zależało  jej,  by  wzbudzić  jego  gniew. 

Między  małżonkami  dochodziło  często  do  przykrych  gwałtownych 

scen;  hrabia  Harro  cierpiał  wówczas  bardziej  od  żony,  która  była 

oschłą  i  pozbawioną  serca  kobietą.  W  takich  razach  hrabina  Alicja 

wychodziła zwycięsko z sytuacji, gdyż hrabia uciekał przed jej wybu-

chami.  

background image

Latem  młoda  para  mieszkała  w  zamku  Treuenfels,  zimą  wyjeż-

dżała  do pobliskiej  rezydencji,  aby  brać  udział  w  balach i  uroczysto-

ściach  dworskich.  Wtedy  hrabina  Alicja  jaśniała  urodą  i  wdziękiem, 

przystrojona  w  bezcenne  klejnoty  rodowe  Treuenfelsów.  Uśmiechała 

się  czarująco  do  wszystkich,  okazując  obcym  ludziom  więcej  życzli-

wości, niż własnemu mężowi.  

W mieście hrabia z żoną zajmowali własny pałac, w którym hra-

bina Alicja wyprawiała świetne bale i festyny. Wodziła rej w wytwor-

nym towarzystwie, pozwalała się uwielbiać i podziwiać, bywała  wte-

dy zawsze w doskonałym humorze. Gdy jednak pozostawała z mężem 

i swoim najbliższym otoczeniem, wówczas przeobrażała się w złośli-

wego diablika.  

Hrabina,  która  zawsze  kokietowała  swymi  słabymi  nerwami, 

zdawała się mieć nerwy z żelaza i stali, gdy chodziło o jakąś rozryw-

kę; potrafiła jednak później tyranizować wszystkich, kładąc to na karb 

"zdenerwowania".  

Alicja  pochodziła  z  bogatej,  magnackiej  rodziny,  a  jej  małżonek 

był jednym z najbogatszych ludzi w księstwie. Nie miał nic przeciwko 

temu,  gdy  żona  pełnymi  garściami  wydawała  pieniądze,  choć  nieraz 

potępiał  w  duchu  jej  bezmyślne  zachcianki.  Nie  rozumiał  jak  można 

dla  zadowolenia,  przelotnego  kaprysu,  trwonić  tak  znaczne  kwoty, 

nigdy  jednak  nie  czynił  wyrzutów  żonie.  Nikt  nie  mógł  w  ogóle  po-

wiedzieć, że hrabia wywiera jakikolwiek przymus na małżonkę. Trud-

no było mu jednak patrzeć spokojnie na jej flirty i kokieterię, uważał 

bowiem, że jest to niegodne hrabiny Treuenfels. Ona jednak szydziła z 

niego i robiła co chciała.  

background image

Ostatniej  zimy  zdarzyło  się  znowu  to  samo.  Tym  razem  jednak 

hrabina posunęła się za daleko. Pewien młody, zagraniczny arystokra-

ta zakochał się w pięknej hrabinie Alicji, ona zaś okazywała mu wię-

cej  względów,  niż  swoim  pozostałym  wielbicielom  i  pozwalała  mu 

nawet w stosunku do siebie, na pewną poufałość. Serce jej nie brało w 

tym  udziału,  miłość  księcia  pochlebiała  tylko  jej  próżności;  cieszyła 

się,  że  może  zaprząc  dostojnego  cudzoziemca  do  swego  rydwanu 

triumfalnego.  Sprzyjała  księciu,  przy  czym  przekroczyła  dozwolone 

granice.  

Pewnego  wieczoru,  gdy  hrabia  Harro  powrócił  niespodziewanie 

wcześniej  do  domu,  zastał  żonę  z  młodym  księciem  w  niedwuznacz-

nej  sytuacji.  Uniesiony  słusznym  gniewem,  skorzystał  ze  swego  pra-

wa.  Opowiadano,  że  uderzył  księcia  szpicrutą  w  twarz,  aby  odpłacić 

mu za doznaną zniewagę.  

W każdym razie, służba słyszała gwałtowny spór między małżeń-

stwem.  Hrabia  Harro  w  uniesieniu  wypowiadał  okropne  pogróżki. 

Zmusił też żonę, aby tego samego wieczoru powróciła z nim do zam-

ku Treuenfels. Służący z przerażeniem spoglądali na zasępioną twarz 

swego  pana.  Nie  znali  go  z  tej  strony,  był  zawsze  spokojny  i  opano-

wany. Tego dnia jednak wydawał się ogromnie wzburzony, a jeden z 

lokai słyszał wyraźnie, jak zawołał do żony: "Wolę zabić ciebie i sie-

bie, niż patrzeć, jak plamisz moje nazwisko!" Hrabina widocznie zlę-

kła się tym razem, gdyż milczała i bez sprzeciwu zgodziła się na wy-

jazd.  

Owego  wieczoru  więc  hrabia  z  żoną  powrócili  zupełnie  nieocze-

kiwanie do Treuenfelsu. Została tam maleńka hrabianka Gilda ze swo-

background image

ją  szwajcarską  guwernantką  i  ze  swoją  piastunką,  gdyż  hrabina  nie 

spełniała  zbyt  gorliwie  swoich  macierzyńskich  obowiązków.  Oprócz 

tego  przebywała  w  zamku  również  hrabianka  Beata  Treuenfels. 

Krewna hrabiego. Miała lat trzydzieści i pochodziła z bocznej, zubo-

żałej  linii  tego  rodu.  Hrabia  Harro,  litując  się  nad  nią,  udzielił  jej 

schronienia  w  swoim  domu,  a  hrabianka  zajęła  się  zarządem  zamku, 

co  hrabinie  Alicji  było  bardzo  na  rękę.  Ilekroć  wyjeżdżała,  pozosta-

wiała  córeczkę  pod  opieką  Beaty.  Dręczyła  jednak  ubogą  krewną 

swymi kaprysami i dawała jej w niedelikatny sposób do zrozumienia, 

że korzysta z łaski rodziny.  

Owego wieczoru, gdy przybył niespodziewanie samochód z rezy-

dencji, przywożąc hrabiego z żoną, Beata pojęła natychmiast, że mię-

dzy  małżeństwem  doszło  znów  do  gwałtownej  sprzeczki.  W  zamku 

doszło  także  do  burzliwej  sceny.  Służba  słyszała,  jak  hrabia,  wycho-

dząc z pokoju żony, zawołał: 

- To się musi skończyć, choćby koniec miał być okropny! 

Potem  hrabina  została  sama,  nikt nie  wchodził  do  jej apartamen-

tów, z wyjątkiem służącej. Siedziała ona przez całą noc w przedpoko-

ju, oczekując daremnie, żeby hrabina pozwoliła jej  wreszcie udać się 

na  spoczynek.  Taka  bezwzględność  nie  zdziwiła  służącej,  przywykła 

już  do  takiego  traktowania.  Poza  tym  miała  tej  nocy  silny  ból  zęba  i 

nie mogła zasnąć. Dość na tym, że spędziła całą noc w przedpokoju.  

Gdy nazajutrz rano weszła do sypialni, zastała hrabinę Alicję mar-

twą. Śledztwo wykazało, że została otruta.  

background image

Hrabina  Alicja,  każdego  wieczoru  przed  pójściem  na  spoczynek 

wypijała kieliszek mocnego wina, gdyż twierdziła, że inaczej nie mo-

że  zasnąć.  Tego  wieczoru  uczyniła  to  również.  Służąca  przed  odej-

ściem napełniła kieliszek winem i postawiła go na nocnym stoliku ko-

ło łóżka. W butelce, z której nalewała wino, pozostała już tylko reszt-

ka. Służąca odesłała pustą prawie butelkę do kuchni. Komisja śledcza 

zbadała butelkę z winem, okazało się jednak, że nie było w niej truci-

zny. Natomiast w na pół opróżnionym kieliszku, który stał na nocnym 

stoliku, stwierdzono zawartość jakiejś egzotycznej trucizny.  

Owa  trucizna  stanowiła  własność  hrabiego.  Przywiózł  niegdyś  z 

Indii  mały  kryształowy  flakonik,  oprawny  w  złoto  i  ozdobiony  cen-

nymi  kamieniami,  a  napełniony  jakimś  zabójczym  jadem.  Przecho-

wywał flakonik w skrytce swego biurka. Nikt poza nim nie wiedział, 

gdzie jest umieszczona owa skrytka i jak się otwiera. Hrabia, zgodnie 

z prawdą, zeznał, że nikomu nie dawał tej trucizny.  

Przyznał, że kiedy kupował flakonik, był on pełny trucizny. Kilka 

tygodni  przed  wypadkiem  pokazywał  flakonik  kilku  osobom,  a  mia-

nowicie  hrabinie  Alicji,  swemu  przyjacielowi  Fryderykowi  Dalhe-

imowi oraz swej kuzynce Beacie.  

Baron Dalheim oświadczył przed sądem, że  owego dnia flakonik 

był  całkowicie  napełniony  trucizną;  hrabianka  Beata  natomiast,  jako 

krewna hrabiego, odmówiła zeznań.  

Gdy zabrano flakonik, był on zaledwie w trzech czwartych napeł-

niony  trucizną.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  ktoś  musiał  odlać  trochę 

zabójczego płynu. Wobec tego, że nikt nie wiedział o istnieniu skrytki 

background image

w biurku, a hrabia Harro sam twierdził, że nikomu nie dawał flakoni-

ka,  przeto  podejrzenie  padło  na  niego,  zwłaszcza  że  poprzedniego 

wieczoru z ust jego padły słowa pogróżki.  

W  tym  wypadku  wykluczono  zupełnie  możliwość  samobójstwa. 

Hrabina Alicja była wesołą kobietą i kochała życie, poza tym i ona nie 

wiedziała, gdzie mąż przechowuje flakonik z trucizną.  

Łańcuch  dowodów,  świadczących  przeciw  hrabiemu,  byłby  się 

bez  wątpienia  zamknął,  gdyby  nie  pewna  okoliczność,  która  świad-

czyła na korzyść oskarżonego. Otóż służąca hrabiny zeznała pod przy-

sięgą,  że  dopiero  po  odejściu  hrabiego  napełniła  kieliszek  winem. 

Twierdziła, że hrabia później nie wchodził już do żony; przesiedziała 

całą  noc  w  przedpokoju,  a do  apartamentów  hrabiny  nie  było  innego 

wejścia. Na podstawie tego zeznania nie można było jawnie udowod-

nić jego winy. Został zwolniony z braku dowodów. Sędziowie zaczęli 

przypuszczać, że hrabina jednak mogła znaleźć skrytkę i popełnić sa-

mobójstwo.  

W towarzystwie nikt nie wierzył w samobójstwo pięknej i "miłej" 

hrabiny  Alicji,  aczkolwiek  podczas  procesu  wyszło  na  jaw  niejedno, 

co rzucało na nią dziwne światło. Zagadkowa sprawa zaprzątała umy-

sły  wszystkich.  W  końcu  zaczęto  szeptać,  że  uwolniono  hrabiego  i 

umorzono  śledztwo,  aby  nie  mieszać  do  tej  sprawy  osoby  zagranicz-

nego księcia.  

Utworzyły się dwa obozy. Jeden przemawiał na korzyść hrabiego, 

twierdząc,  że  nie  jest  zdolny  do  takiego  czynu,  drugi  wierzył  w  jego 

winę.  Lecz  i  ten  drugi  obóz  znajdował  wytłumaczenie  dla  hrabiego. 

background image

Hrabina dała mu powód do takiego postępku, gdyż swoim stosunkiem 

z księciem zhańbiła nazwisko męża.  

Mimo to  hrabia  Treuenfels  umarł  dla  ludzi  swojej  sfery.  Przestał 

istnieć  dla  nich  i  dokładnie  wiedział  o  tym.  Dlatego  też  natychmiast 

po  wyjściu  z  aresztu  śledczego  udał  się  do  Treuenfelsu.  Tęsknił  za 

swoim samotnym zamkiem i za swoją jedyną kochaną córeczką, któ-

rej nie widział tak długo.  

Teraz stał wśród swoich podwładnych - stracony, napiętnowany - 

zhańbiony  w  oczach  całego  świata.  Spostrzegł,  że  służba  i  oficjaliści 

także nie wierzą w jego niewinność, a ta świadomość ściskała mu ser-

ce.  

Zagryzł  wargi  do  krwi  i  bez  słowa  pochylił  głowę  w  krótkim 

ukłonie.  Potem  przeszedł  obok  zgromadzonych,  zmierzając  ku  scho-

dom,  prowadzącym  z  hallu  do  jego  apartamentów.  Twarz  jego  była 

blada  i  ponura,  w  oczach  malował  się  wyraz  udręki.  Na  górze  stała 

wciąż jeszcze panna Perdunoir i patrzyła na niego przerażonym wzro-

kiem. Gdy hrabia zbliżył się do niej, krzyknęła głośno i ukryła się za 

kolumną, podpierającą schody. Hrabia drgnął i zatrzymał się:  

- Mademoiselle! - zawołał.  

Lękliwie wyjrzała zza filaru.  

- Czego pan hrabia sobie życzy? - wyjąkała.  

- Mademoiselle, jutro opuści pani zamek Treuenfels. Przyjmę dla 

mojej córki niemiecką wychowawczynię - powiedział stanowczo.  

Wtedy panna Perdunoir wyszła ze swego ukrycia.  

background image

- O, ja iść sama... ja nie zostać w taka dom, gdzie byli taka okrop-

na rzecz - odparła drwiąco.  

- Proszę zamilknąć! Jutro otrzyma pani w kasie pensję za kwartał.  

Powiedziawszy to zwrócił się do kasjera, który stał za nim: 

-  Wypłaci  pan  pannie  Perdunoir  kwartalną  pensję  oraz  zwrot 

kosztów utrzymania za ten okres.  

- Słucham, panie hrabio! 

Teraz hrabia wyprostował się i odwrócił się do zebranych.  

-  Nie  zatrzymuję  nikogo.  Kto  chce  opuścić  Treuenfels  może  to 

uczynić, choćby  nawet  był  związany  umową.  Kto  nie  chciałby  pozo-

stać, może otrzymać w kasie wynagrodzenie za trzy miesiące.  

Po wypowiedzeniu tych słów, skierował się znowu na górę. Nagle 

ze  schodów  zbiegło  coś  białego.  Była  to  maleńka  hrabianka  Gilda, 

urocze,  pięcioletnie  dziecko,  o  złotych  włosach,  błękitnych  oczach. 

Była boso i miała na sobie tylko długą nocną koszulkę. Hrabia szybko 

wbiegł na górę i pełnym tęsknoty ruchem wyciągnął ramiona.  

- Tatuśku! Mój kochany, drogi tatuśku!  

Porwał ją w objęcia i przytulił do siebie.  

-  Moja  malutka  Gildo!  Moje  słodkie dziecko  - powiedział  z  bez-

graniczną  tkliwością.  Wziął  córeczkę  na  ręce  i  zaniósł  ją  na  górę, 

gdzie czekała już piastunka.  

-  Przepraszam,  panie  hrabio,  nie  mogłam  hrabianki  utrzymać  w 

łóżku.  

background image

-  Wymknęłaś  się  Henryce,  moja  mała  Gildo?  -  spytał  hrabia. 

Ogarnęło  go  uczucie  wielkiego  szczęścia,  gdy  czuł  przy  sobie  jej  ró-

żowe ciałko. Pojął, że nic nie zdoła go rozłączyć z córką. Jej serdusz-

ko biło dla niego, pełne miłości i zaufania.  

-  Henryka  chciała  mnie  zatrzymać  w  łóżeczku,  powiedziała,  że 

powinnam  spać.  Ale  Beata  mówiła,  że  ty,  tatusiu,  wrócisz  dziś  wie-

czorem,  więc  otwierałam  szeroko  oczka,  żeby  nie  zasnąć.  Tak  długo 

cię  nie  widziałam  tatusiu,  ciągle  podróżowałeś.  Gdy  usłyszałam  twój 

głos, uciekłam z łóżka i przybiegłam do ciebie.  

- Mój mały promyczek - szepnął hrabia ze wzruszeniem.  

Zaniósł  córeczkę  do  jej  sypialni  i  troskliwie  ułożył  ją  w  łóżku.  I 

oto mała hrabianka spostrzegła nagle, że ojciec ma oczy pełne łez.  

- Płaczesz, tatusiu? Czy gniewasz się, że uciekłam z łóżka? 

- Nie, kochanie, to łzy radości. Cieszę się, że tęskniłaś tak za mną, 

że mnie kochasz.  

- Okropnie tęskniłam, tatusiu. Gdy odjechałeś z tymi obcymi pa-

nami,  płakałam  bardzo,  a  nikt  mnie  nie  pocieszał...  Mademoiselle 

mówiła takie głupstwa, powiedziała, że już nigdy nie wrócisz... Beata 

zatykała sobie uszy rękami, gdy zaczynałam płakać. A Henryka płaka-

ła razem ze mną. A mamusia? Ach, czy wiesz, że ona leży tam w gro-

bowcach i nigdy się już nie obudzi. Mademoiselle powiada, że mamu-

sia  nie  ma  spokoju  w  grobie...  Ale  Beata  wyłajała  ją  porządnie  i  po-

wiedziała, że to bzdury. Wiesz, tatuśku, za mamusią nie tęsknię wcale. 

Ale za tobą, och, tatusiu! Tak strasznie. Czy teraz już nie wyjedziesz? 

- Nie, kochanie, już nigdy.  

background image

- Naprawdę? 

- Tak, nie opuszczę cię, moje biedne dziecko.  

- Ach, jak to dobrze, tatusiu! 

- Postaraj się teraz zasnąć, maleńka. Dobranoc! 

- Dobranoc, tatusiu! - powiedziała Gilda.  

Gilda otuliła się kołderką i po chwili zasnęła. Hrabia przywołał jej 

piastunkę, po czym wyszedł z sypialni. Udał się do swoich apartamen-

tów.  Jego  kamerdyner,  który  służył  jeszcze  u  jego  ojca,  czekał  tu  na 

niego. Hrabia Harro spojrzał na niego przenikliwie.  

- Grollmann! Nie widziałem cię na dole w hallu.  

Grollmann spokojnie wytrzymał spojrzenie swego pana.  

- Chciałem tutaj zaczekać na pana hrabiego.  

-  Nie  słyszałeś  więc,  co  powiedziałem  całej  służbie,  muszę  ci  to 

powtórzyć: kto nie chce nadal służyć u mnie, ten może odejść.  

Stary sługa, który pomimo sześćdziesięciu lat, trzymał się krzep-

ko - popatrzył wilgotnymi oczyma na swego pana.  

- Tego się chyba jaśnie pan nie spodziewa po Grollmannie? Ja bę-

dę  służył  memu  panu,  dopóki  mi  sam  nie  powie,  żebym  odszedł. 

Wiem,  że  pan  hrabia  potrzebuje  teraz  wiernych  służących.  Biada  te-

mu, kto w mojej obecności powie coś złego o jaśnie panu. Taki poczu-

je mocno moje pięści.  

-  Więc  ujmiesz  się  za  mną,  mój  stary?  -  spytał  hrabia  ze  słabym 

uśmiechem.  

background image

- Ma się rozumieć, panie hrabio.  

- Czy wierzysz w moją niewinność? 

- Jak we własną, panie hrabio! Nie można by było przecież niko-

mu zaufać, gdyby mój pan hrabia miał popełnić taką zbrodnię! 

Hrabia podał mu rękę.  

-  Dziękuję  ci,  Grollmannie!  Zapewne  jesteś  jedynym  człowie-

kiem, który wierzy we mnie! 

-  O,  nie!  Hrabianka  Beata,  także  jest  przekonana  o  niewinności 

pana hrabiego. Powiedziała mi to sama. Zabroniła też ludziom mówić 

o tej sprawie, żeby jakim złym słowem nie przestraszyć naszej hrabia-

neczki.  

- A gdzie jest hrabianka Beata? 

- Powiedziała, że poczeka w jadalni na pana hrabiego.  

Grollmann  zatroskanym  wzrokiem  patrzył  na  swego  pana.  Jakże 

pobladł i zmizerniał w więzieniu śledczym! A oczy miał takie smutne, 

aż serce bolało! Szczęście, że nieboszczyk pan nie doczekał tego... 

Zanim  hrabia  Harro  się  ożenił,  był  zawsze  wesoły,  pogodny,  a  z 

rodzicami łączył go ogromnie serdeczny stosunek. Potem umarł stary 

hrabia, a Harro w rok później poślubił Alicję. Z nią przyszła do zamku 

niezgoda.  Hrabia  ożenił  się  wprawdzie  z  miłości,  lecz  szczęście  jego 

trwało zaledwie kilka tygodni. Potem zaczęły się niesnaski.  

Ach, a stara hrabina! Jakże się martwiła, jak ubolewała nad losem 

jedynaka! Umarła  wkrótce ze  zgryzoty, ale nawet w dniu jej śmierci, 

hrabina  Alicja  nie  dawała  mężowi  spokoju.  Zaczęły  się  te  waśnie  od 

background image

momentu, kiedy hrabina Alicja poczuła, że będzie matką i nie wolno 

jej  będzie  brać  udziału  w  żadnej  zabawie.  Gniewało  ją  to  bardzo,  bo 

jeszcze  przez  kilka  lat  nie  chciała  mieć  dziecka.  Urządzała  więc  mę-

żowi  gwałtowne  sceny.  Hrabia  Harro  był  uosobieniem  cierpliwości, 

sądził bowiem, że to wszystko ma związek ze stanem żony. Spodzie-

wał się, że wszystko się zmieni, gdy już urodzi się dziecko. Omylił się 

jednak. Alicja uważała, że dziecko sprawia jej dużo zbytecznych kło-

potów,  nie  zajmowała  się  nim  wcale.  Gdy  dziewczynka  podrosła, 

przyjęła  do  niej  francuską  guwernantkę.  Mademoiselle  Perdunoir po-

trafiła się wkraść w łaski hrabiny. Nikt jej nie lubił, hrabia czuł do niej 

antypatię; zajmował się sam wychowaniem córeczki i starał się prze-

bywać z nią jak najwięcej.  

Wtedy  panna  Perdunoir  przesiadywała  w  buduarze  hrabiny  i 

opowiadała jej pikantne historyjki i towarzyskie skandale. Wyśmiewa-

ła  zdradzanych  mężów  i  bawiła  hrabinę  płytką,  frywolną  paplaniną. 

Przebywała  więcej  w  towarzystwie  hrabiny  Alicji,  niż  Gildy,  lecz  to 

wychodziło  dziecku  na dobre,  gdyż  mademoiselle  Perdunoir  nie  była 

nigdy    dobrą  wychowawczynią.  Matka  miała  niewiele  czasu  dla  có-

reczki, toteż Gilda prawdziwie kochała tylko ojca.  

Hrabina nie zajmowała się także domem. Troszczyła się jedynie o 

swoje przyjemności, suknie i wielbicieli. Reszta ją nie obchodziła. Na 

szczęście po śmierci matki Harra zaczęła zarządzać domem hrabianka 

Beata.  

Alicja  nie  lubiła  ubogiej  krewnej,  dręczyła  ją,  jak  swego  męża  i 

służbę. Beata znosiła w milczeniu wszystkie przykrości, niekiedy jed-

nak spojrzenie jej zdradzało, że nie cierpi hrabiny. Być może, iż w ca-

background image

łym zamku nikt nie przejął się tak mało śmiercią Alicji, jak hrabianka 

Beata, choć ona pierwsza włożyła po niej żałobne suknie.  

 

**        **         ** 

Hrabia Harro przebrał się i zszedł do jadalni. Gdy stanął na progu, 

odwróciła się do niego wysoka kobieta, o postawie Junony, przybrana 

w żałobną suknię. Była to Beata.  

Twarz jej była śmiertelnie blada. Nie była brzydka, lecz rysy mia-

ła ostre, surowe, niemal męskie, nos duży i wydatny, wąskie, zaciśnię-

te wargi. Do czarnych włosów pasowały ciemne oczy, które teraz pło-

nącym spojrzeniem obrzuciły hrabiego. Te płonące źrenice stanowiły 

dziwny kontrast z bladą, nieruchomą twarzą. Zdradzały one, że dusza 

tej dziewczyny kryje wielką namiętność.  

Beata miała lat trzydzieści kilka. Była uboga, więc żaden mężczy-

zna nie ubiegał się o jej względy. Była też niezmiernie dumna i z obo-

jętnością znosiła swój los. Nikt nie zdołał wzbudzić w niej przelotnej 

choćby  uwagi,  dopóki  nie  przyjechała  do  Treuenfelsu  i  nie  ujrzała 

Harra.  

Kuzyna  swego  poznała  przed  laty,  gdy  była  jeszcze  podlotkiem. 

Gdy  zetknęła  się  z  nim ponownie  z całą namiętnością, do jakiej  była 

zdolna,  zakochała  się  w  krewnym.  Daremnie  tłumaczyła  sobie,  że 

Harro jest mężem innej. Miłość przepalała jej serce. Ukrywała swoje 

uczucie, lecz nie potrafiła go pokonać. Gdy spostrzegła, że hrabia jest 

nieszczęśliwy  w  pożyciu  z  Alicją,  zaczęła  się  łudzić  nadzieją,  że  bę-

dzie  u  niej  szukał  pociechy.  On  jednak  nie  czuł  dla  niej  nic  oprócz 

background image

obojętnego  współczucia;  wydawała  mu  się  raczej  niesympatyczną. 

Dał jej miejsce w swoim domu, bo nie chciał, żeby hrabianka Treuen-

fels tułała się u obcych ludzi i zarabiała na chleb.  

Beata jednak uwielbiała skrycie swego kuzyna i nienawidziła jego 

żonę,  która  zatruwała  mu  życie.  Nienawidziła  jej,  bo  posiadała  to 

wszystko, czego ona pragnęła, bo była młoda, piękna, złotowłosa, bo 

Harro ją kochał. Nie zdradzała się jednak nigdy ani ze swoją miłością, 

ani  z  nienawiścią.  Panowała  nad  sobą  i  okazywała  krewnym  jedynie 

pokorną wdzięczność.  

Teraz hrabina Alicja nie żyła. Hrabiego zwolniono z braku dowo-

dów,  powrócił  na  zamek  zhańbiony,  napiętnowany.  Beata  wiedziała, 

że  zamieszka  teraz  samotny  i  opuszczony  przez  przyjaciół  w  swoim 

zamku, że nie będzie miał nikogo prócz niej. Ona nie porzuci go, sta-

nie  się  jego  wierną  przyjaciółką.  Teraz  przestał  być  już  tak  dalekim, 

niedostępnym jak niegdyś. Kto wie - może samotność popchnie go w 

jej ramiona. W jej objęciach miał zapomnieć o bólu, o nieszczęściu, o 

wszystkim. Ona wynagrodzi mu doznane cierpienia.  

Hrabia  Harro  spojrzał  na  kuzynkę.  Wydawała  mu  się  zmieniona, 

sprawiała wrażenie ciężko chorej.  

- Dobry wieczór, Beato! Grollmann powiedział mi, że cię tutaj za-

stanę.  Sądziłem  już,  że  opuściłaś  Treuenfels,  aby  nie  przebywać  pod 

jednym dachem ze mną.  

-  Jak  mogłeś  tak  sądzić?  Czy  miałam  się  odpłacić  czarną  nie-

wdzięcznością za tyle dobroci, jakiej doznałam od ciebie? 

background image

- Ach, więc dlatego? Zostałaś przez wdzięczność? Zwalniam cię z 

tego długu wobec mnie. Jeżeli wolisz stąd wyjechać, to nie krępuj się, 

Beato. Ja zabezpieczę twój byt. Po co masz dzielić skutki klątwy, któ-

ra  ciąży  na  mnie.  Wiesz  przecież,  że  zwolniono  mnie  z  braku  dowo-

dów.  

- Tak, Harro, wiem o tym.  

-  Uczynisz  zatem  jak  zechcesz.  Ja  nie  podam ci teraz  ręki,  może 

się nią brzydzisz.  

Wtedy  zbliżyła  się  szybko  do  niego  i  podała  mu  rękę.  Oczy  jej 

zabłysły nagle, gdy powiedziała: 

- W takim razie, ja podam ci rękę na powitanie. Jeżeli pozwolisz, 

mój drogi, to chętnie pozostanę w Treuenfelsie.  

Nieśmiało uścisnął jej dłoń.  

- Na moich rękach nie ma krwi, Beato.  

-  Wierzę  ci,  Harro.  Gdyby  cały  świat  stanął  przeciwko  tobie,  ja 

nie  opuściłabym  cię.  Gdyby  cię  skazali,  gdybyś  sam  przyznał  się  do 

winy, to i wtedy nie wątpiłabym o twojej niewinności.  

- Dziękuję ci, Beato. Cieszę się, że zostaniesz ze mną, choć czeka 

cię niewesołe życie. W więzieniu stałem się zgorzkniałym, znękanym 

człowiekiem. Byłbym popełnił samobójstwo, gdyby nie myśl o dziec-

ku. Muszę żyć dla Gildy. A poza tym pragnę uczynić wszystko, ażeby 

wyświetlić zagadkę, ciążącą na śmierci mej żony... 

-  Gdyby  można  było  ją  wyświetlić,  to  uczyniliby  to  sędziowie. 

Lecz im także nie udało się dociec prawdy - rzekła bezdźwięcznie.  

background image

- Mimo to, spróbuję dowiedzieć się prawdy. Będzie to jedyny cel 

mego życia.  

- A dziecko? - spytała Beata.  

- Masz słuszność, muszę przede wszystkim myśleć o mojej małej 

Gildzie.  Muszę  ją  tak  wychować,  aby  miała  siłę  i  potrafiła  pogodzić 

się  z  myślą,  że  jest  córką  napiętnowanego.  Aha,  Beato!  Pierwsze,  co 

uczyniłem po powrocie - było odprawienie panny Perdunoir. Nie wy-

dawała  mi  się  nigdy  odpowiednią  wychowawczynią.  Mam  zamiar 

przyjąć niemiecką nauczycielkę.  

-  Pochwalam  twój  zamiar.  Panna  Perdunoir  jest  głupią  i  lekko-

myślną  osobą.  Podczas  twej  nieobecności  musiałam  jej  ciągle  pilno-

wać.  

Spojrzał na jej bladą twarz.  

- Miałaś ostatnio wiele ciężkich obowiązków, Beato, zajmowałaś 

się  całym  domem.  Czy  nie  jesteś  przepracowana?  Wyglądasz  bardzo 

mizernie, przestraszyłem się, gdym cię zobaczył. Czy chorowałaś, Be-

ato? 

- Nie, nie, jestem zdrowa. Ale cierpiałam wraz z tobą, lękałam się 

o twój los. Zresztą, mniejsza o mnie, ja się szybko poprawię.  

- Dziękuję ci za tyle współczucia, Beato. Nie wiedziałem, że zaj-

mował cię tak żywo mój los. Zawstydzasz mnie swoją dobrocią, bo ja 

niewiele myślałem o tobie... 

- Nic dziwnego, miałeś inne sprawy na głowie.  

background image

- Tak, i to bardzo niewesołe sprawy. Powiedz mi, Beato, czy  za-

stanawiałaś się nad zagadką śmierci mojej żony? Czy usiłowałaś wy-

jaśnić sobie ten wypadek? 

- Naturalnie, Harro! 

- A do jakiego doszłaś wniosku? 

- Jestem przekonana, że Alicja odebrała sobie życie.  

- Ale czemu miałaby to uczynić? 

Beata zawahała się. Wreszcie odparła: 

-  Alicja była kobietą kapryśną i nieobliczalną. Bywała nieraz tak 

rozdrażniona, że graniczyło to ze stanem niepoczytalności. Takie oso-

by tracą łatwo panowanie nad sobą i zdolność logicznego rozumowa-

nia. Tego wieczoru była na pewno niepoczytalna. Wiedziała, że uczy-

niła coś takiego, czego nie będziesz jej mógł wybaczyć. Pierwszy raz 

w  życiu  okazałeś  się  surowy,  wybuchnąłeś  słusznym  gniewem.  To 

zbudziło  przekorę  i  upór  w  tej  rozpieszczonej  istocie.  Postanowiła 

symulować  samobójstwo:  Chciała  cię  nastraszyć,  nie  wierzyła  bo-

wiem  w  działanie  tej  trucizny.  Czy  pamiętasz  jak  kpiła  z  ciebie,  gdy 

nam  pokazałeś  ten  flakonik?  Powiedziała,  że  zawiera  on  wodę  z  cu-

krem. Przypuszczała, że ten płyn odurzy ją trochę i wyobrażała sobie 

to wszystko bardzo romantycznie... 

Hrabia Harro słuchał z uwagą słów kuzynki.  

-  Przedstawiasz  tę  sprawę  w  taki  sposób,  że  nie  jest  pozbawiona 

prawdopodobieństwa,  zwłaszcza  dla  osób,  które  znały  charakter  Ali-

cji. Zapominasz jednak o pewnym szczególe: skąd wzięła truciznę? 

background image

- Wyjęła ją z twego biurka.  

- Przecież nie wiedziała, gdzie przechowywałem flakonik.  

- Mogła cię podpatrzyć, gdy otwierałeś biurko. Wiedziała, że fla-

kon jest w tej skrytce.  

-  To  możliwe.  A  jednak  nie  mogę  sobie  wyobrazić,  że  Alicja  to 

zrobiła.  

-  Dlaczego?  Kobiety  są  zawsze  ciekawe.  Alicja  miała dziwaczne 

usposobienie, może nęciła ją myśl posiadania trucizny...  

- Ach, bodajbym wam nigdy nie pokazywał tego flakonu! 

- Tak, byłoby to lepiej - szepnęła ochryple Beata.  

- Jeżeli tak było, jak powiadasz, to nie mam widoków, żeby udo-

wodnić  moją  niewinność.  Umarli  milczą.  Przejdźmy  jednak  na  inny 

temat. Dziękuję ci bardzo, że postarałaś się o to, by Gilda nie wiedzia-

ła o niczym. Grollmann opowiadał mi, że zabroniłaś, aby mówiono o 

tym wypadku. Będę ci bardzo wdzięczny, jeżeli w dalszym ciągu po-

starasz się pomagać mi pod tym względem. W przyszłości moja córka 

będzie  się  musiała  dowiedzieć  prawdy,  ale  pragnę,  by  usłyszała  ją  z 

moich ust... Dowie się wtedy, że jej ojciec siedział na ławie oskarżo-

nych  i  że  go  zwolniono  z  braku  dowodów...  Zwolniono?  Nie  można 

tego wcale nazwać zwolnieniem... 

- Nie myśl o tym, mój drogi, postaraj się zapomnieć, że ci wyrzą-

dzono krzywdę! Tu panuje spokój, nikt nie będzie cię dręczyć. Ja będę 

wszędzie głosiła, że jesteś niewinny, będę ci pomagała z całych sił... 

Uścisnął serdecznie jej rękę.  

background image

-  Dobra,  wierna  Beato, nie  wiem  jak  ci podziękować!  Proszę  cię 

jeszcze, żebyś na razie zajmowała się trochę Gildą, dopóki nie przyje-

dzie  nowa  wychowawczyni.  Ja  będę  z  nią  przebywał  bardzo  wiele, 

lecz takie dziecko wymaga kobiecej opieki.... 

-  Możesz  polegać  na  mnie.  Będę  dbała  o  Gildę,  jak  kochająca 

matka. Teraz jednak każę podawać do stołu. Musisz być głodny... 

Zadzwoniła,  a  gdy  zjawił  się  lokaj,  kazała  mu  wnieść  posiłek. 

Służący  po  kilku  minutach  wszedł  z  tacą  nie  mógł  za  sobą  zamknąć 

drzwi, bo wionął do jadalni mocny powiew wiatru. Jedno z okien było 

źle domknięte, wskutek czego powstał silny przeciąg. Okno otworzyło 

się hałaśliwie, końce obrusa wzdęły się, jeden z nich uderzył w twarz 

hrabiankę  Beatę.  Z  ust  jej  wyrwał  się  okrzyk.  Hrabia  Harro  wstał  i 

szybko zamknął okno.  

Na  dworze  szalała  wciąż  wichura.  Lud  powiada,  że  to  krążą  w 

powietrzu potępione dusze, które nie mogą zaznać spokoju w mogile. 

A jednak ten dziki wicher był jedynie zapowiedzią bliskiej wiosny... 

- Przelękłaś się, Beato - powiedział hrabia, powracając do stołu.  

- Nie znoszę tego wiatru, działa mi na nerwy - odparła, siląc się na 

uśmiech.  

Obrzucił ją zatroskanym spojrzeniem. Musiała naprawdę być bar-

dzo  zdenerwowana.  W  milczeniu  spożywali  posiłek.  Potem  hrabia 

podniósł się z miejsca.  

-  Przepraszam  cię,  że  milczałem  tak długo,  lecz  w  więzieniu  od-

uczyłem  się  niemal  mówić.  Zaprząta  mnie  wciąż  jedna  myśl:  jak 

background image

umarła Alicja i z czyjej winy? Dobranoc, Beato. Raz jeszcze dziękuję 

ci za twoją dobroć i przywiązanie.  

Ukłonił się i wyszedł z pokoju. Chociaż Beata okazywała mu tyle 

przychylności,  nie  czuł  się  dobrze  w  jej  towarzystwie.  Czynił  sobie 

wyrzuty, lecz nie mógł jakoś nabrać do niej sympatii.  

Beata  śledziła  go  płonącymi  oczyma.  Przez  chwilę  siedziała  jak 

kamienny  posąg,  w  którym  żyły  tylko  oczy.  Wlepiła  wzrok  w  jeden 

punkt, jakby widziała tam coś okropnego, straszliwą, dręczącą zjawę. 

Potem wyciągnęła ręce przed siebie... 

W tej samej chwili zahuczał wicher, jakby na dworze odbywał się 

sabat czarownic. Zagwizdał w kominach i w okiennych niszach, drzwi 

otworzyły się z trzaskiem, jakby pchnięte czyjąś niewidzialną ręką...  

Beata wstała. Była bardzo blada, na twarzy jej malował się strach. 

Po chwili nadszedł służący i zamknął drzwi.  

-  Niech  Henryk  zbierze  ze  stołu  -  powiedziała  Beata  -  a  potem 

sprawdzi, czy  okna i drzwi są dobrze pozamykane. Jaka okropna po-

goda! 

-  Tak,  jaśnie  hrabianko,  nie  pamiętam  takiej  wichury.  Strach 

człowieka bierze... 

Hrabianka zaśmiała się ostrym, szyderczym śmiechem.  

- Tylko tchórze lękają się niepogody, Henryku.  

Wyszła  z  pokoju.  Służący  wzruszył  ramionami  i  potrząsnął  gło-

wą. Służba nie lubiła hrabianki Beaty.  

background image

-  A  to  Herod  baba  -  mruknął  -  wąsiska  pod  nosem  jak  chorąży. 

Takie baby nie boją się śmierci ani diabła... 

Wykonał,  co  mu  kazała  hrabianka,  a  potem  zszedł  do  suteryn 

zamku, gdzie znajdowały się pomieszczenia gospodarskie. W pokoju, 

obok kuchni, siedziała cała służba. Kucharka zaparzyła herbaty i wlała 

do  niej  sporo  rumu.  Do  tego  podała  małe  ciasteczka.  Trzeba  było 

przecież w jakiś sposób uczcić powrót pana, choć nie było powodu do 

głośnej uroczystości. Służba rozsiadła się wygodnie i mówiła, że jed-

nak  w  zamku  można  prowadzić  bardzo  dobre  życie.  Nikt  nie  był  tak 

głupim, żeby wyrzec się dobrowolnie doskonałego miejsca.  

Jeżeli hrabia jest winny i ma nieczyste sumienie, to przecież tylko 

jego  sprawa,  a  nie  służących.  A  jeśli  nieboszczka  hrabina  nie  może 

zaznać spokoju w mogile i straszy po zamku, to na pewno jej klątwa 

dotknie winowajcę. Była za życia tak niegodziwa, że nie może być już 

gorsza teraz, gdy stała się złym duchem. 

Tak rozprawiali służący, pijąc herbatę z rumem i jedząc smaczne 

ciastka. Było im dobrze, o wiele lepiej, niż ich panu, który niespokoj-

nie przechadzał się po swoich pokojach. 

 

**        **        ** 

Hrabia, pożegnawszy się z kuzynką, wstąpił jeszcze na chwilę do 

sypialni  Gildy.  Przez  chwilę  patrzył  na  śpiącą  dziewczynkę  i  doznał 

nagle uczucia błogiego spokoju i ukojenia. Wyszedł na palcach z sy-

pialni  i  udał  się  do  swego  gabinetu.  Na  biurku  stała  duża  fotografia 

hrabiny  Alicji.  Pewien  artysta  miał  malować  jej  portret  dla  galerii 

background image

przodków,  lecz  ona  nie  mogła  się  zdecydować,  w  jakiej  toalecie  ma 

pozować do tego obrazu. Wreszcie sfotografowała się w kilku różnych 

pozach.  Zdjęcie,  które  miał  przed  sobą,  podobało  się  jej  najbardziej. 

Chciała, żeby ją malowano w tej właśnie pozycji. Kilka razy pozowała 

nawet malarzowi. Hrabia zrobił sobie notatkę. Postanowił napisać do 

malarza i zapytać, czy mógłby wykończyć ten portret według fotogra-

fii.  

Usiadł przy biurku i wziął do ręki wizerunek zmarłej żony. Jakże 

ją  niegdyś  kochał,  jakże  bolesnego  doznał  zawodu!  Patrzył  na  jej 

uśmiechniętą, śliczną twarz, na filuterne oczy... 

- Czy sama to zrobiłaś, Alicjo? Czy  zawiniłaś bardziej, niż przy-

puszczałem i sama wydałaś na siebie wyrok? A może bawiłaś się tyl-

ko  w  niebezpieczną  grę,  jak  to  przewiduje  Beata?  Jakim  sposobem 

jednak postarałaś się o truciznę? 

Takie pytania zadawał hrabia fotografii. 

 Odstawił ją na biurko i pochylił się, aby otworzyć skrytkę. Potem 

spojrzał  na  drzwi.  Czy  ktoś  go  mógł  podpatrzeć,  gdy  dochodził  do 

biurka?  Przecież  gdyby  ktoś  stał  na  progu  pokoju,  to  na  pewno  mu-

siałby  spostrzec  tę  osobę.  Obrzucił  badawczym  spojrzeniem  drzwi  i 

potrząsnął  głową.  Co  to?  Tam  w  przyległym  pokoju  stał  jakiś  czło-

wiek i także potrząsał głową. Ach, to przecież było jego własne odbi-

cie w lustrze! Obok było lustro, w którym zapewne odbijało się także 

jego biurko.  

background image

Szybko  wszedł  do  przyległego  pokoju  i  spojrzał  do  lustra.  Tak, 

stąd widać było dokładnie całe biurko. Jeżeli ktoś stał tutaj, mógł do-

skonale podpatrzeć, jak otwierał skrytkę.  

Powrócił  do  gabinetu.  Skrytka  nie  miała  teraz  żadnej  wartości, 

odkąd  musiał  ją  pokazać  sędziemu  śledczemu.  Wyjęto  wtedy  kosz-

towny  flakonik  i  dołączono  go  do  akt  sprawy.  Truciznę  przekazano 

chemikowi,  lecz  flaszeczkę  oddano  dziś  hrabiemu,  bo  była  bardzo 

cenna.  Odłożył  ją  do  skrytki.  Flakonik  ten podobał  mu  się  od  pierw-

szej  chwili,  zachwyciła  go  jego  misterna  robota.  Kupił  go,  a  truciznę 

zostawił  w  nim  jedynie  jako  osobliwość.  Ekspert  sądowy  stwierdził, 

że zawartość flakonu wystarczyła, aby zgładzić kilkanaście osób. Kil-

ka kropel zabijało człowieka.  

Hrabia Harro wiedział, że trucizna jest mocna. Przed paroma laty 

otruł  kilkoma  kroplami  starego,  chorego  wyżła.  Pies  zdechł  natych-

miast,  trucizna  działała  lekko  i  bez  bólu.  Schował  ją,  aby  jej  użyć  w 

podobnym  wypadku.  A  tymczasem  sprowadziła  na  niego  nieszczę-

ście. W swoim czasie pokazał kilku osobom ów flakonik i powiedział, 

że zawiera truciznę. Żona prosiła go wtedy, by opróżnił flakonik i po-

darował  go  jej.  Zarówno  ona,  jak  i  baron  Dalheim  twierdzili,  że  we 

flakoniku  jest  osłodzona  woda.  Lecz  hrabia  był  innego  zdania.  Oba-

wiał się, że ślady trucizny mogą pozostać we flakoniku, więc nie po-

darował  go  żonie.  Poszedł  natychmiast  do  gabinetu  i  schował  go  do 

skrytki.  

Gdy powrócił do salonu, Alicja siedziała nadąsana. Gniewała się, 

że mąż jej odmówił. Baron Dalheim także śmiał się z obaw przyjacie-

background image

la.  Tylko  Beata  nie  wtrącała  się  do  rozmowy.  Widziała  jak  kuzyn 

uśmiercił wyżła.  

Po odejściu Dalheima Alicja urządziła mężowi scenę, że odmówił 

jej flakonika. Jak to dobrze, że  wówczas nie spełnił jej życzenia! Te-

raz  przynajmniej  nie  potrzebował  sobie  robić  wyrzutów,  że  lekko-

myślnym postępowaniem sprowadził śmierć żony.  

Kto  wie,  może  Alicja  naprawdę  popełniła  samobójstwo?  Posta-

nowił,  że  przeszuka jej  pokoje,  że  zajrzy  do  każdego  kąta,  do każdej 

szufladki. Może tam natrafi na jakieś ślady. Dziś jeszcze zabierze się 

do dzieła.  

Szybko wyszedł z gabinetu, by zbadać apartamenty żony. Okaza-

ło  się  jednak,  że  są  zamknięte  na  klucz.  Wtedy  powrócił  do  siebie  i 

zadzwonił na służącego.  

- Grollmann, idź do hrabianki Beaty. Powiedz, że proszę o klucze 

do apartamentów mojej żony - rzekł do kamerdynera.  

 

**        **        ** 

Pokoje Beaty były na drugim piętrze. Beata jeszcze nie spała. Gdy 

Grollmann powtórzył jej polecenie hrabiego, zmarszczyła lekko brwi i 

drgnęła.  

- Co? Klucze do pokoi hrabiny? - spytała ochrypłym głosem.  

- Tak, jaśnie panienko.  

- A po co hrabiemu te klucze? 

- Nie wiem. Pewno pan hrabia chce wejść do tych pokoi.  

background image

Hrabianka opanowała się, wreszcie rzekła z uśmiechem.  

- Cóż, czemu nie miałby tam wchodzić? Niech Grollmann zacze-

ka, zaraz dam te klucze.  

- Mój pan hrabia może spokojnie wejść do pokoju nieboszczki, on 

nie potrzebuje się lękać - powiedział Grollmann z przekonaniem.  

- Grollmann ma słuszność. Proszę, oto te kluczyki.  

- Dziękuję.  

- Niech Grollmann zwróci uwagę panu hrabiemu, żeby sprawdził, 

czy  drzwi  i  okna  są  dobrze  pozamykane.  Przy  tej  wichurze  mogłyby 

się łatwo otworzyć, a służba jest taka lękliwa, nie trzeba jej straszyć.  

-  Powiem,  powiem  panu  hrabiemu.  Jaśnie  panienka  pamięta  o 

wszystkim.  

Grollmann  ukłonił  się  Beacie  i  wyszedł  z  pokoju.  Hrabianka  za-

mknęła za nim drzwi i obróciła klucz w zamku. Potem stanęła i zaczę-

ła  nadsłuchiwać.  Wichura  przycichła  nieco,  usłyszała  więc  odgłosy 

otwieranych i zamykanych drzwi w pokojach hrabiny Alicji.  

Grollmann  przyniósł  swemu  panu  klucze,  a  hrabia  po  raz  drugi 

udał  się  do  apartamentów  zmarłej  żony  i  otworzył  je.  Wolnym  kro-

kiem przemierzał pokoje. Był to cały szereg wspaniałych komnat nie-

zwykle wytwornie urządzonych. Stały w nich meble nowoczesne, całe 

urządzenie było utrzymane w modernistycznym stylu.  

Hrabina Alicja kazała wynieść staroświeckie sprzęty, które od stu-

leci stały na tych samych miejscach. Wystawiono je do mało zamiesz-

kanego wschodniego skrzydła zamku. Wolała nowoczesne urządzenie, 

background image

kierując się i tutaj swoim oryginalnym, nieco kapryśnym gustem. Nie 

trzymała się ściśle żadnego stylu, najważniejsze, według niej, były za-

ciszne,  przytulne  kąciki,  ciepłe  tony,  jasne  barwy  i  oryginalność.  W 

jednym saloniku stało mnóstwo foteli i krzeseł, każde innego kształtu 

i  barwy.  A  jednak  całość  sprawiała  harmonijne  i  miłe  wrażenie,  sta-

nowiła wymarzone tło dla urody pięknej, złotowłosej kobiety.  

Pokoje przesycone były wonią ulubionych perfum Alicji. Zdawa-

ło się, że żyje tu jeszcze jej duch, gdyż wszystko zostało w tym stanie, 

jak za jej życia.  

Hrabia wszedł  wreszcie do sypialni, gdzie umarła jego żona. Był 

to  ostatni  pokój  w  długiej  amfiladzie.  Stało  tam  pokryte  koronkami 

łóżko,  pełne  jedwabnych  poduszek,  zasłane  jedwabną  kołdrą.  Łóżko, 

w którym znaleziono ją martwą.  

Hrabia Harro podszedł do tego łóżka i powiódł po nim wzrokiem. 

W myślach ujrzał swoją młodą żonę, leżącą tutaj, jak owego okropne-

go ranka, gdy zawezwano go do niej. Twarz jej była powleczona mar-

twą bladością, wargi lekko posiniały - co stanowiło niechybną oznakę, 

że  zmarła  wskutek  straszliwej  trucizny.  A  powieki  były  niemal  prze-

zroczyste, przeświecały przez nie błękitne gwiazdy jej oczu.  

- Jak umarłaś, Alicjo? Czy twój duch nie mógłby mi pomóc przy 

rozwiązaniu  tej  zagadki.  Pomóż  mi!  Nie  dla  siebie  proszę  o  to,  lecz 

dla  naszego  dziecka.  Pragnę,  aby  prawda  wyszła  na  jaw,  aby  została 

zmyta hańba z mego nazwiska, z nazwiska twojej córki... 

Powiedział  to  głośno,  jakby  Alicja  leżała  przed  nim  i  mogła  to 

usłyszeć.  Wichura  wstrząsnęła  znowu  drzwiami  i  oknami,  zdawało 

background image

się,  że  ktoś  pragnie  wejść  do  pokoju.  Hrabia  westchnął  i  zaczął  roz-

glądać się wokoło. Ściany były pokryte wspaniałą boazerią, ozdobioną 

kunsztownymi inkrustacjami. Na tle jasnobrązowego drzewa odbijały 

się  piękne  wzory  z  hebanu,  perłowej  masy  i  kości  słoniowej.  Pokój 

zdobiły  w  regularnych  odstępach  rzeźbione  pilastry,  podtrzymujące 

szerokie panele.  

Do  tych  starożytnych  ścian  nie  pasowały  jasne,  nowoczesne  me-

ble, dlatego też hrabina Alicja kazała cały sufit oraz górną część ścian 

wybić  jedwabną  błękitną  materią,  aby  uzyskać  w  pokoju  jaśniejszy 

ton. Hrabia Harro przywykł do takich pomysłów żony. Teraz także nie 

zwrócił na to uwagi. Zaczął się natomiast zastanawiać, dlaczego z te-

go pokoju nie prowadzi żadne przejście do okrągłej wieży.  

Zamek Treuenfels posiadał po bokach środkowego budynku dwie 

czworokątne  wieże,  które  swoim  stylem  i  architekturą  pasowały  do-

skonale do całości, oraz jedną okrągłą wieżę, znajdującą się na końcu 

zachodniego  skrzydła,  różniącą  się  bardzo  od  pozostałych  części  bu-

dowli.  

Sypialnia  hrabiny  przylegała  do  tej  właśnie  okrągłej  wieży.  Za-

pewne nie umieszczono w tym pokoju żadnych drzwi do wieży, żeby 

nie uszkodzić kosztownej boazerii.  

Zdarzyło  się  po  raz  pierwszy,  że  zastanawiał  się  nad  tym.  Dziś 

jednak także nie zaprzątał sobie tym zbyt długo głowy. Odwrócił się i 

wszedł do pokoju, w którym stało biurko hrabiny. Zbliżył się do biur-

ka  i  otworzył  je.  Powoli  starannie  zaczął  badać  zawartość  szufladek, 

nie przepuścił żadnej kartki, żadnego papierka. Znalazł duże ilości pa-

background image

peterii,  trochę  listów,  jakieś  notatki  i  dzienniczek  swojej  żony.  Nie 

wiedział,  że  Alicja  pisała  dziennik.  Otworzył  go  szybko,  mając  na-

dzieję,  że  może  się  czegoś  dowie.  Doznał  jednak  rozczarowania. 

Ostatnie  zapiski  pochodziły  z  panieńskich  czasów  jego  żony,  były 

skreślone  ostatniego  wieczoru  przed  ślubem.  Mimo  woli  przeczytał 

ostatnie wyrazy: 

"Jutro  pełnymi  żaglami  wypłynę  na  morze,  jutro  będę  mężatką! 

Chwała  Bogu,  przestanę  się  nareszcie  liczyć  z  tym,  co  wypada  i  nie 

wypada! Teraz zacznie się swobodne i wesołe życie!" 

Tak  kończył  się  pamiętnik.  Zamknął  go  i  odłożył  na  bok.  Nie 

chciał znać innych tajemnic z panieńskich czasów żony. Wiedział, że 

w tym zeszycie nie znajdzie wyjaśnienia zagadki jej śmierci, gdyż po 

ślubie  przestała  pisać  dziennik.  Doznawał  uczucia,  że  lepiej  będzie, 

gdy  go  spali.  Nie  chciał  go  zachować  dla  swej  córki.  Gilda  powinna 

była mieć o matce jak najlepsze wspomnienia.  

Większość  listów  odłożył  do  pamiętnika.  Nie  chciał  ich  czytać, 

sprawdzał tylko daty. Przekonał się, że i w tych papierach nie znajdzie 

nic  ważnego.  Nie  znalazł  również  żadnej  flaszeczki,  w  której  Alicja 

mogła przechowywać truciznę. Jego poszukiwania okazały się darem-

ne.  

Wreszcie  wstał  z  krzesła.  Było  już  dobrze  po  północy,  w  zamku 

panowała głucha cisza. Zaniósł listy i pamiętnik do swego gabinetu i 

spalił je w kominku. Płomień strzelił wesoło w górę i po chwili zosta-

ła tylko garstka popiołu.  

background image

Potem  hrabia  raz  jeszcze  wszedł  do  pokoju  córeczki.  Spała  spo-

kojnie, oddychając równo, a i piastunka zdrzemnęła się na fotelu przy 

łóżku. Nie dosłyszała jego kroków. Wyszedł na palcach, żeby nikogo 

nie  zbudzić  i  poszedł  do  swojej  sypialni.  Wkrótce  potem  położył  się 

do łóżka. Na dworze wichura uciszyła się zupełnie.  

 

**        **        ** 

Gdy  zbudził się nazajutrz, świeciło jasno słońce. Otworzył okno. 

Powietrze  było  rześkie  i  chłodne.  Odetchnął  pełną  piersią,  po  czym 

szybko  się  ubrał.  Zamierzał  właśnie  zejść,  gdy  usłyszał  pukanie  do 

drzwi.  

- Tatusiu, kochany tatusiu! - zabrzmiał cienki dziewczęcy głosik.  

Szybko  otworzył  drzwi.  Na  progu  stała  maleńka  biało  ubrana 

dziewczynka i śmiała się do niego.  Wziął ją szybko na ręce i tkliwie 

przycisnął do serca.  

- Mój promyczek już wstał? - zapytał czule.  

- Już od dawna, tatuśku. Kąpałam się nawet, jestem zupełnie go-

towa. Henryka musiała się dziś bardzo śpieszyć. Przecież chcę z tobą 

jeść śniadanie.  

-  Ach,  prawda!  To  się  dobrze  składa,  że  i  ja  jestem  już  gotowy. 

Chodź, zobaczymy, czy Beata kazała nam już podać śniadanie.  

- Wszystko jest gotowe. Beata była w moim pokoju i powiedziała 

mi to sama. Chodźmy! Ach, jak to dobrze, że jesteś w domu! 

background image

Stół był już nakryty do śniadania. Beata kazała go nawet przystro-

ić kwiatami. Gilda szczebiotała wesoło, a hrabia przysłuchując się có-

reczce, zapomniał na chwilę o swym bólu.  

-  Czy  to  prawda,  tatusiu,  że  mademoiselle  wyjechała?  -  spytała 

Gilda.  

- Tak, dziecko. Czy żałujesz, że jej już nie ma? 

- Wcale nie żałuję. Przecież teraz będę chodziła na spacer z tobą. 

Obiecałeś mi, tatusiu! 

- I dotrzymam słowa.  

Hrabia miał właściwie zamiar wyjść sam na długą przechadzkę do 

lasu, lecz nie potrafił odmówić Gildzie. W chwilę potem Gilda wesoło 

podskakiwała obok ojca. Była szczęśliwa, że powrócił, że może z nim 

przebywać  i  nie  ma  potrzeby  pozostać  w  domu  z  Beatą.  Właściwie 

dziewczynka  nie  lubiła  Beaty,  choć  hrabianka  starała  się  pozyskać 

względy  Gildy  i  okazywała  jej  wiele  czułości.  Dzieci jednak potrafią 

instynktownie  odróżniać  prawdę  od  fałszu,  a  Gilda  wyczuwała  pod-

świadomie, że uczucia Beaty nie są szczere.  

W  lesie  pozostały  ślady  strasznego  zniszczenia  po  wczorajszej 

wichurze.  Hrabia  spacerował  z  Gildą  tak  długo,  dopóki  się  nie  zmę-

czyła.  Na  skraju  lasu  czekał  na  nich  samochód,  aby  odwieźć  ich  do 

domu.  

Hrabia  poczuł  nagle,  że  spływa  na  niego  uczucie  wielkiego  spo-

koju,  jakiego  nie  doznawał  już  od  dawna.  Wokoło  widać było  znisz-

czenie - dzieło nocnej burzy, lecz poprzez gałęzie drzew przeświecało 

jasne promienne słońce.  

background image

- Po burzach i deszczu wschodzi słońce - szepnął do siebie.  

Przez  chwilę  słowa  te  wydawały  mu  się  pociechą.  Potem  jednak 

wargi  jego  drgnęły  boleśnie,  w  oczach  pojawił  się  posępny  wyraz. 

Nie,  w  jego  życiu  nigdy  już  nie  zaświeci  słońce!  A  jednak  jest prze-

cież  młody,  silny  i  zdrowy.  Leżała  przed  nim  długa  i  daleka  droga, 

lecz  będzie  to  droga  wśród  nieprzeniknionych  mroków,  rozjaśniona 

jednym tylko maleńkim promykiem słońca. Tę odrobinę światła wnie-

sie  w  życie  ojca  mała  Gilda.  Ach,  biedne  dziecko!  Będzie  cierpiała, 

plama, która ciąży na honorze ojca - zawiśnie ciemną chmurą nad jej 

życiem.  

Na razie jednak mała Gilda była bardzo szczęśliwa. Szczebiotała 

jak  ptaszek,  pokazując  ojcu  różne  rzeczy,  na  które  na  pewno  nie 

zwróciłby uwagi. Tam biegła sarenka, tu pełzał po gałęzi jakiś żuczek, 

to znowu z ziemi wysuwały się pierwsze zielone kiełki. Gildę wszyst-

ko zajmowało, a jej słodki szczebiot rozpraszał smutek hrabiego.  

Oboje  przeszli  spory  kawałek  drogi.  Nie  spotkali  nikogo  prócz 

kilku drwali, którzy śpiesznie ukłonili się hrabiemu i znikli w gęstwi-

nie. Gdy jednak ojciec z córką doszli wreszcie do rozstajnej drogi, w 

oddali  ukazał  się  jakiś  jeździec.  Hrabia  Harro  stał  jak  wryty  i  nie 

spuszczał  z  niego  oczu.  Był  to  jego  przyjaciel,  baron  Dalheim,  który 

podczas  procesu  musiał  złożyć  zeznanie,  świadczące  przeciw  niemu. 

Wobec tego, iż Beata odmówiła wszelkich zeznań, baron pozostał je-

dynym człowiekiem, który wiedział, że hrabia posiada truciznę.  

Hrabia  Treuenfels  patrzył  wyczekująco  na  przyjaciela.  Co  też 

uczyni baron? Czy poda mu rękę, czy też zaprze się dawnej przyjaźni? 

background image

Teraz baron Dalheim zbliżył się i poznał ojca i córkę. Jego przy-

stojna, szczera twarz pokryła się rumieńcem. Drgnął, a w oczach jego 

odmalował się wyraz wahania. Potem jednak spuścił wzrok ku ziemi i, 

udając, że nie zauważył ojca i córki, ujął za cugle konia i odjechał w 

głąb lasu.  

Hrabia  Harro  pobladł.  Wiedział,  że  baron  Dalheim  umyślnie 

uczynił  mu ten  afront.  A  on  musiał  milczeć,  nie  mógł  się  bronić,  nie 

mógł  żądać  satysfakcji.  Każdemu  z  jego  znajomych  wolno  było  bez-

karnie znieważać go i lżyć. Jeżeli jego najlepszy przyjaciel postąpił w 

ten sposób, inni na pewno uczynią to samo.  

- Zelżony! Napiętnowany! - wyszeptał przez zaciśnięte zęby.  

- Co mówisz, tatusiu? - spytała Gilda.  

Otrząsnął  się  z  posępnych  myśli  i  zapanował  nad  bólem.  Musiał 

być przygotowanym na podobne spotkania. Niejeden jeszcze przejdzie 

z  lękiem  obok  niego  i  nie  zechce  mu  podać  ręki.  Cóż  w  tym  zresztą 

dziwnego?  Nikt  nie  miał  pewności,  czy  ręce  jego  nie  zbrukały  się 

krwią.  

Musiał  przełknąć  tego  ranka  jeszcze  niejedną  gorzką  pigułkę.  W 

powrotnej drodze poszedł z Gildą przez wieś. Chłopi stali tam i gapili 

się  na  niego  jak  na  dzikie  zwierzę.  Albo  też  uciekali,  chowali  się  za 

węgły chat i stamtąd przypatrywali mu się ze zgrozą. Jeden z wieśnia-

ków,  którego  niegdyś  przyłapał  na  kłusownictwie,  lecz  darował  mu 

winę przez  wzgląd na jego dzieci - stał teraz z rękami w kieszeniach 

przed  swoją  chatą.  W  zębach  trzymał  fajkę  i  bezczelnie  wybałuszał 

oczy na hrabiego. Potem wyjął fajkę z ust i splunął na ziemię. Mogło 

background image

to być umyślne lub przypadkowe. Hrabia jednak wyczuł, że wieśniak 

zrobił to z rozmysłem, toteż ogarnął go gniew, a twarz jego zbladła.  

-  Tak,  tak!  Jak  biedny  człowiek  postrzeli  przypadkiem  zająca, to 

zaraz mówią, że jest złodziejem i pakują go do więzienia! Ale wielkim 

panom  wszystko  uchodzi,  nawet  jeśli  mają  zbrodnię  na  sumieniu  - 

powiedział wieśniak do swej żony.  

Hrabia nie mógł dosłyszeć tych słów, lecz pojął, że  wieśniak po-

wiedział  o  nim  coś  złego.  W  milczeniu  ruszył  dalej.  Dumny  i  prawy 

człowiek  został  upokorzony  do  głębi.  Teraz  dopiero  przechodził 

prawdziwe tortury moralne.  

Blady  i  znękany,  wsiadł  z  Gildą  do  samochodu  i  powrócił  do 

zamku.  

Na  biurku  zastał  stos  listów,  które  położyła  tam  Beata.  Była  to 

przeważnie  korespondencja  handlowa.  Jedna  tylko  długa,  wąska  ko-

perta  wzbudziła  jego  uwagę.  Przez  chwilę  trzymał  ją  z  wahaniem  w 

ręku,  jakby  nie  wiedział,  czy  ją  ma  otworzyć.  W  rogu  koperty  był 

drukowany napis: "Schronisko w St. Marien. Turyngia". Znał również 

charakter pisma. Był to list od przełożonej "Schroniska dla Pań z Ary-

stokracji" hrabiny Salitzhalm, dalekiej krewnej jego matki, z którą łą-

czyła ją serdeczna przyjaźń.  

Za  życia  jego  matki  hrabina  Salitzhalm  co  roku  przyjeżdżała  na 

kilka  tygodni  do  TreuenĂfelsu.  Harro  szanował  i  lubił  tę  szlachetną, 

dobrą  i  subtelną  kobietę.  Wiedział,  że  jej  dewiza  brzmi:  "Wszystko 

zrozumieć, to wszystko przebaczyć!"  

background image

Nie widział jej od śmierci matki. Nie przyjmowała nigdy jego za-

proszeń,  on  zaś  wiedział,  że  nie  przyjeżdża  przez  wzgląd  na  Alicję, 

której  nie  lubiła.  Korespondował  z  nią  jednak  od  czasu  do  czasu, 

zwłaszcza,  że  była  chrzestną  matką  Gildy  i  interesowała  się  swoją 

chrześniaczką.  Od  czasu nieszczęścia,  które  go  dotknęło,  nie  miał  od 

niej żadnych wiadomości.  

Teraz  trzymał  w  ręku  jej  list.  Zdawało  mu  się,  że  widzi  ją  przed 

sobą, w czarnej jedwabnej sukni, o pięknych srebrnych włosach i do-

brotliwej  twarzy.  Ciemne,  żywe  oczy  stanowiły  kontrast  z  siwymi 

włosami. Przypominała ogromnie jego matkę.  

Zdecydował się wreszcie i rozciął kopertę, po czym zabrał się do 

czytania listu.  

"Mój drogi, drogi Harro!  

Dziś chcę skorzystać  z prawa, które przysługuje mi do Ciebie, ja-

ko najlepszej przyjaciółce Twojej Matki. Ona nie może być przy Tobie, 

pocieszyć Cię w Twoim nieszczęściu, ja więc pragnę ją zastąpić.  

Wiem o wszystkim, co się zdarzyło w ciągu ostatnich tygodni i bo-

leję nad tym, że nie mogę Ci pomóc. Dziś wreszcie dowiedziałam się, 

że Cię zwolniono z braku dowodów winy. Wiem dobrze, co to znaczy, 

dla takiego człowieka jak Ty! Wiem jak Cię to dręczy, jak boli! Pozwól 

więc, że zamiast Twej Matki, powiem Ci kilka słów.  

Nie  poddawaj  się  rozpaczy,  Mój  Drogi!  Kto  Cię  zna,  jak  ja  Cię 

znam,  ten  nie  zwątpi  o  Twej  niewinności.  Wiem,  żeś  bez  winy,  że nie 

jesteś zdolny do nikczemnego skrytobójstwa! 

background image

Bądź mężny, nie trać otuchy, mimo że ta straszna zbrodnia nie zo-

stała  dotąd  wyświetlona.  Bóg  nierychliwy,  ale  sprawiedliwy!  Zoba-

czysz, wszystko się dobrze skończy, Twoja niewinność wyjdzie na jaw. 

Ufaj  w  pomoc  Boga!  Pozostań  dumny  i  spokojny  w  poczuciu  swej 

niewinności. Nie mogę Cię niestety obronić przed ludźmi, lecz pragnę 

Ci przysłać parę słów pociechy.  

Niechaj  Cię  Bóg  strzeże!  Przesyłam  także  błogosławieństwo  dla 

mojej małej chrześniaczki, Gildy.  

Głowa do góry, Harro! Nie trać nadziei i ufaj Bogu, a On Cię nie 

opuści. Zesłał Ci teraz ciężką próbę, wiem jednak, że wyjdziesz z niej 

zwycięsko.  Napisz  do  mnie,  Mój  Kochany.  Pozdrawiam  Cię  serdecz-

nie.  

Twoja Matka Anna 

Przełożona Schroniska w St. Marien" 

 

Hrabia  Harro  przeczytał  list,  a  oczy  jego  zwilgotniały.  Ach,  jaką 

ulgę  przyniosły  mu  te  dobre,  ufne  słowa,  zwłaszcza  po  dzisiejszym 

ranku,  gdy  odwrócił  się  od  niego  najlepszy  przyjaciel.  Doszedł  do 

wniosku, że nie wszyscy odsądzili go od czci i wiary. Słowa szlachet-

nej  kobiety  przeniknęły  w  głąb  jego  serca,  zdawało  mu  się,  że  prze-

mówiła do niego zmarła matka.  

Postanowił  natychmiast  odpisać,  a  jednocześnie  przyszło  mu  na 

myśl,  że  hrabina  Salitz-halm  będzie  może  mogła  polecić  mu  wycho-

wawczynię dla Gildy. Miała rozległe stosunki i znajomości, może zna 

background image

kogoś odpowiedniego. Po chwili usiadł przy biurku i zabrał się do pi-

sania: 

 

"Droga, Czcigodna Matko Anno!  

Nie  wiesz  sama,  jak  wielkie  dobrodziejstwo  wyświadczyłaś  mi 

Twoim listem, za który serdecznie dziękuję. Jest mi bardzo źle i ciężko 

na  duszy, nagromadziło  się  w  niej wiele  żalu  i goryczy. A  co  najgor-

sze,  nie  mogę  się  bronić,  każdy  może  mnie  uważać  za  zbrodniarza, 

któremu nie zdołano dowieść winy! Tobie nie mam potrzeby pisać, że 

nie  byłbym  zdolny  zabić  bezbronną  kobietę.  Chciałem  się  rozwieść  z 

Alicją - zdecydowałem się na to owej nocy, która poprzedziła jej zgon. 

Rozeszliśmy się po gwałtownej sprzeczce, a co się stało potem - tego 

nie  wiem.  Nie  mogę  dociec  prawdy,  kto  dostał  się  do  mego  biurka, 

gdzie przechowywałem tę nieszczęsną butelkę z trucizną.  

Dość jednak o tym! Chciałem Cię prosić o pomoc w pewnej spra-

wie.  Odprawiłem  francuską  guwernantkę  mej  córki,  chciałbym,  żeby 

miała  niemiecką  wychowawczynię.  Czy  mogłabyś  wystarać  mi  się  o 

odpowiednią osobę? Zaznaczam, że mam spore wymagania. Musiała-

by to być  osoba dobra, o  mocnym  charakterze,  która  nie  zwracałaby 

uwagi na plotki i która by posiadała wiele dobrej woli. Przy tym jed-

nak  powinna  się  odznaczać  iście  niewieścią  dobrocią  i  łagodnością, 

gdyż musi memu dziecku zastąpić po części zmarłą matkę.  

Moja kuzynka Beata, która od śmierci mej matki mieszka z nami, 

nie  wydaje  mi  się  stosowną  towarzyszką  dla  mojej  maleńkiej  Gildy. 

Nie ma przy tym niezbędnego wykształcenia, a poza tym musi się zaj-

background image

mować  domem.  Nie  chcę  jej  przeciążać  pracą,  gdyż  ostatnio  wydaje 

mi  się  bardzo  zmęczona  i  nerwowa.  Wolałbym  przyjąć  osobę  młodą, 

aby  mogła  wnieść  trochę  radości  w  życie  mego dziecka.  Pragnę, aby 

Gilda przebywała z jakąś miłą, młodą i dobrą panienką.  

Jak  widzisz,  Droga  Matko  Anno,  wymagam  wiele.  Nie  będzie  Ci 

łatwo znaleźć taką doskonałość. A jeżeli nawet znajdziesz, to nie wia-

domo, czy zechce przyjąć pracę w moim domu.  

Musisz  jej  jasno  i  wyraźnie  powiedzieć,  jak  wygląda  sytuacja. 

Młoda panienka z dobrej rodziny nie zechce zdecydować się na obję-

cie posady w zamku Treuenfels. Musiałaby to być jednak osoba z do-

brej  sfery  o  dużym  wyrobieniu  towarzyskim  i  bardzo  taktowna.  Ten 

warunek  wydaje  mi  się  niemal  ważniejszy,  niż  stopień  wykształcenia. 

Postaraj  się,  Matko  Anno,  znaleźć  taki  cud.  Zostawiam  Ci  zupełną 

swobodę działania. Jeżeli jednak znajdziesz właściwą osobę, to zapła-

cę  chętnie  każdą  żądaną  sumę.  Nie  śpiesz  się!  Wolę  się  przez  kilka 

miesięcy  obywać  bez  wychowawczyni  i  zajmować  się  sam  moją  có-

reczką, niż przyjąć nieodpowiednią osobę.  

Na razie dziękuję Ci raz jeszcze za tyle dowodów dobroci. Całuję 

Twoje drogie ręce.  

Szczerze oddany Harro Treuenfels".  

 

**        **        ** 

Tego  ranka,  gdy  znaleziono  hrabinę  Alicję  martwą  w  łóżku,  w 

Schronisku  dla  Pań  z  Arystokracji  w  St.  Marien  panował  niezwykły 

ruch i podniecenie. Pani przełożona, nazywana przez wszystkie panie 

background image

"matką  Anną"  przeczytała  podczas  śniadania,  które  spożywano  w  re-

fektarzu  (schronisko  było  dawniej  klasztorem)  pewien  list.  List  po-

chodził  od  jednej  z  mieszkanek  schroniska,  od  panny  Agnieszki  von 

Ronach.  

Panie, mieszkające w Schronisku, były obowiązane przebywać w 

nim co najmniej dwa miesiące w roku, inaczej traciły prawo do swego 

miejsca.  Resztę  roku  mogły  spędzać  gdzie  indziej.  Panna  Agnieszka 

von  Ronach  wyjeżdżała  jednak  zazwyczaj  na  tydzień,  około  Bożego 

Narodzenia. Gwiazdkę spędzała ze swoim owdowiałym bratem, majo-

rem w stanie spoczynku, oraz z jego córką Gryzeldą. Mieszkali oni w 

małym miasteczku, gdzie major utrzymywał się ze skromnej emerytu-

ry.  

Tego  roku  panna  Agnieszka  wyjechała  trochę  wcześniej  niż  za-

zwyczaj. Jej bratanka Gryzelda napisała do niej, że ojciec zachorował 

i  pragnie  zobaczyć  siostrę.  Panna  Agnieszka  pośpieszyła  na  to  we-

zwanie, a w trzy dni później doniosła przełożonej i swoim towarzysz-

kom  o  śmierci  jedynego  brata.  Nie  miała  teraz  innych  krewnych, 

oprócz swej młodej bratanki Gryzeldy. 

Dziś właśnie nadszedł do przełożonej list, który brzmiał następu-

jąco: 

 

"Czcigodna i Droga Matko Anno! 

Zanim powrócę do Schroniska, co nastąpi przed świętami Bożego 

Narodzenia, zwracam się do Pani z prośbą. Mój zmarły brat nie pozo-

stawił  żadnego  majątku,  a  córka  jego  Gryzelda  została  bez  środków 

background image

do życia. Dotychczas wprawdzie zarabiała drobne sumki, gdyż udzie-

lała lekcji - ma wykształcenie nauczycielskie - z tego jednak nie może 

się utrzymać. Pragnie ona otrzymać jakąś posadę, lecz o to nie tak ła-

two.  Gryzelda  od  pierwszego  stycznia  musi  opuścić  mieszkanie,  gdyż 

gospodarz  je  już wynajął.  Zostaje  teraz bez  dachu nad głową. Sprze-

dała wszystkie sprzęty i ma trochę grosza na czarną godzinę, lecz nie 

ma mieszkania.  

Kocham bardzo  moją bratankę,  która  jest  dobrą  i dzielną dziew-

czyną.  Pełna  troski  o  jej  los,  przypomniałam  sobie  naszą  drogą,  ko-

chaną Matkę Annę, która tak chętnie śpieszy każdemu z pomocą. Czy 

mogę  prosić,  aby  Pani  pozwoliła  mi  zabrać  ze  sobą  Gryzeldę  do 

Schroniska? Mogłaby spać na kanapie w moim pokoju i nie zawadza-

łaby nikomu. Wiem, że nie wolno nam w Schronisku przyjmować gości 

na dłuższy czas, wiem, że regulamin pozwala jedynie na pobyt trwają-

cy  trzy dni.   Ale  każde prawo  daje  się  przecież obejść, toteż spodzie-

wam się, że uda mi się przemycić do Schroniska moją bratankę.  

Czy nie byłoby możliwe, Droga Matko Anno, żeby każda z naszych 

pań zaprosiła Gryzeldę na trzy dni? Naturalnie, że mieszkałaby w mo-

im pokoju, aby nikomu nie przeszkadzać. Jest to skromne, dobre stwo-

rzenie, kocham ją bardzo i nie chciałabym jej pozostawić na łasce lo-

su. Spodziewam się, że wkrótce znajdzie posadę, nadaje się bowiem do 

wszystkiego, mogłaby zostać panną do towarzystwa, sekretarką, pielę-

gniarką  lub  wychowawczynią.  Pragnęłabym  tylko  dopomóc  jej,  póki 

nie  ma  posady.  Dlatego  też  wpadłam  na  ten  zuchwały  pomysł  i  liczę 

na dobroć Pani, Droga Matko Anno.  

background image

Prosiłabym o szybką odpowiedź. Niezależnie od tego, jak wypad-

nie, będę wiedziała, że Matka Anna dołożyła wszelkich starań, aby mi 

pomóc.  Zasyłam  serdeczne  pozdrowienia  i  pozostaję  wdzięczna  i 

przywiązana 

Agnieszka von Ronach". 

 

Gdy  przełożona  skończyła  czytanie  listu,  wśród  pań  zapanowało 

poruszenie. Słychać było okrzyki zdumienia, śmiech, głosy, wyrażają-

ce  zgodę,  lub  inne,  pełne  wahania.  Matka  Anna  nie  przeszkadzała 

swoim paniom, pozwoliła im się swobodnie wygadać. Słyszała rozma-

ite urywki rozmowy.  

- Przecież to niemożliwe! 

- Co sobie myśli ta poczciwa panna von Ronach? 

- Uważam, że to bardzo oryginalny pomysł.  

- Ależ to zuchwalstwo! 

- To niesłychane! 

-  Gdyby każda z nas zapraszała swoich krewnych, to Schronisko 

zamieniłoby się w istny hotel.  

- Masz zbyt wiele skrupułów. Powinno się pomóc Agnieszce.  

- Tak, to ludzki obowiązek.  

- Jestem za tym, żebyśmy posłuchały, co powie Matka Anna.  

- Tak, ona znajdzie właściwe wyjście.  

background image

- Matko Anno, Matko Anno! Co pani na to? - zabrzmiały głosy ze 

wszystkich stron.  

Oczy wszystkich skierowały się na hrabinę i oto nagle zapanowa-

ła głęboka cisza. Hrabina uśmiechała się dobrotliwie. Wreszcie odpar-

ła: 

-  Moje  panie, ja nie  mogę  decydować  w  tej  sprawie,  chciałabym 

tylko  zwrócić  uwagę  na  jedno.  Nasza  panna  Agnieszka  znana  jest  ze 

swej usłużności, każdemu stara się pomóc i ulżyć. O ile wiem, pielę-

gnowała nas zawsze w chorobie, czuwała nad nami przez całe noce. Ja 

sama winna jej jestem wiele wdzięczności. Ona jednak nigdy nie pro-

siła o nic dla siebie. Zapewne zastanawiała się długo, zanim zwróciła 

się do nas o pomoc. Pomyślcie, moje panie, że młoda osierocona isto-

ta została bez dachu i środków do życia! Czy nie należy jej pomóc? Ja 

skorzystam ze sposobności, żeby  wyświadczyć przysługę dobrej pan-

nie Agnieszce. Jako przełożona mam prawo zaprosić do Siebie gościa 

na dwa tygodnie i na ten czas zaproszę bratankę panny von Ronach. A 

wy, moje panie? 

Wszystkie panie poszły za przykładem przełożonej i oznajmiły, że 

każda  z  nich  zaprosi pannę  Gryzeldę  von  Ronach na trzy  dni. Matka 

Anna z uśmiechem zaczęła liczyć: dwadzieścia osiem razy po trzy dni 

-  to  osiemdziesiąt cztery  dni.  Trzy  dni panny  Agnieszki  i  czternaście 

dni przełożonej - czyni to razem sto jeden dni, czyli przeszło trzy mie-

siące.  

Wszystkie  panie  zabrały  się  zaraz  do  pisania  zaproszeń.  Bawiły 

się doskonale przez całe przedpołudnie. Niektóre bowiem zaproszenia 

background image

były  bardzo  dowcipne,  utrzymane  w  wesołym  tonie.  Mieszkanki 

Schroniska  czuły,  że  wyświadczają  tej  młodej  nieznanej  panience 

wielką przysługę. Matka Anna zaś napisała do panny von Ronach:  

 

„Droga Panno Agnieszko! 

Cieszę  się  całym  sercem,  że  mogę  przesłać  Pani  dobrą  nowinę. 

Nasze  panie  zgodziły  się  wszystkie  spełnić  prośbę  Pani.  Przysyłam 

przy  niniejszym  zaproszenia  dla bratanki.  Ten oryginalny pomysł  po-

dobał się nam wszystkim i cieszymy się bardzo z przyjazdu panny Gry-

zeldy. Bratanka Pani może przebywać u nas przez trzy miesiące. Od-

dam jej chętnie jeden z nie zamieszkanych pokoi. Spodziewam się, że 

wkrótce  znajdzie  dobrą  posadę,  postaramy  się  dla  niej  o  coś  odpo-

wiedniego.  

Proszę  mnie  zawiadomić,  kiedy  Pani  przyjeżdża,  abym  mogła 

przysłać powóz na  stację.  Przesyłam serdeczne  ukłony dla Pani i dla 

panny Gryzeldy 

życzliwa 

Matka Anna" 

 

**        **        ** 

Gryzelda  von  Ronach  stała  w  prawie  pustym  pokoju.  Tragarze 

wynieśli przed chwilą ostatnie sprzęty. Piękna, wysmukła dziewczyna 

w czarnej sukni rozglądała się wokoło. Oprócz mebli w sypialni i na-

background image

czyń kuchennych, zabrano już wszystko. Te były już także sprzedane, 

lecz tragarze mieli je zabrać dopiero w dniu wyjazdu obu pań.  

Gryzelda  głęboko  westchnęła.  Cień  smutku  padł  na  jej  twarz. 

Przesunęła rękę po lśniących złotoblond włosach, splecionych w dwa 

grube warkocze i upiętych w niski węzeł nad karkiem. Brązowe oczy 

błyszczały, jakby paliły się w nich złociste iskierki, a pięknie wykro-

jone  usta,  które  w  uśmiechu  odsłaniały  równe,  białe  zęby,  posiadały 

niezwykle wiele uroku. Niezrównanie świeża cera, świadcząca o mło-

dzieńczym zdrowiu, oraz wysmukła, wdzięczna postać - oto były da-

ry, którymi matka-natura wyposażyła ubogą pannę Gryzeldę von Ro-

nach.  

Posiadała ona jednak jeszcze inne skarby: mężne serce, pracowite 

ręce,  pogodne  usposobienie  i  wiele  radości  życia.  Była  zawsze  zado-

wolona ze swego losu, a podczas najciemniejszych dni, gdy niebo by-

ło powleczone czarnymi chmurami - ona zawsze jeszcze potrafiła od-

kryć zabłąkany promień słońca.  

Nie  można  więc  było  mimo  wszystko  powiedzieć,  że  Gryzelda 

jest  godna  pożałowania.  Miała  dwadzieścia  dwa  lata,  lecz  życie  nie 

oszczędziło  jej  trosk  i  kłopotów.  Zawsze  borykała  się  z  losem,  teraz 

zaś znalazła się w wyjątkowo trudnym położeniu. Mimo to nie straciła 

otuchy, choć ciocia Agnieszka użalała się nad jej dolą.  

-  Nie  martw  się  o  mnie,  cioteczko,  dam  sobie  radę.  Znajdzie  się 

dla mnie jakieś zajęcie, może nawet w przyszłości czeka mnie szczę-

ście. Nie trzeba tylko tracić odwagi - mawiała.  

background image

Nie  wiedziała  nic  o  liście,  który  ciotka  napisała  do  Schroniska. 

Nie pozwoliłaby na to, żeby ciotka prosiła dla niej o gościnę.  

Ciotka  przed  chwilą  właśnie  otrzymała  odpowiedź  od  matki  An-

ny. Drżąc ze wzruszenia i niepokoju, przeszła do sypialni, żeby prze-

czytać  list.  Gryzelda  tymczasem  odprawiła  tragarzy  i  poszła  do  ma-

leńkiej kuchenki. Zakasała rękawy, zabrała się do roboty.  

- Trzeba przygotować ucztę - myślała - pierwsze danie: kartoflan-

ka; drugie danie: parówki z sałatą; trzecie danie: omlet. Bardzo pięk-

nie, u prezesa Sarnowa w dnie powszednie podają także tylko trzy po-

trawy. A przecież Sarnowowie uchodzą za milionerów, czego nie mo-

gę powiedzieć o sobie.  

Zajęta  swą  pracą  nie  spostrzegła,  jak  do  kuchenki  weszła  ciotka. 

Agnieszka miała zapłakane oczy. Gryzelda spojrzała na nią z przestra-

chem.  

- Co się stało, cioteczko? Dlaczego płaczesz? 

- To łzy radości, kochanie.  

- Chwała Bogu! Ale z czego się tak cieszysz, ciociu? 

- Zaraz się dowiesz. Pisałam do naszej przełożonej, a dziś dosta-

łam odpowiedź. I wyobraź sobie, że w tym liście znalazłam dwadzie-

ścia dziewięć zaproszeń... 

- Zaproszeń? 

- Tak, zaproszeń dla ciebie. Każda z moich towarzyszek zaprasza 

cię  na  trzy  dni,  a  pani  przełożona  na  dwa  tygodnie.  Będziesz  mogła 

background image

przez  trzy  miesiące  przebywać  ze  mną  w  Schronisku.  Czy  to  nie  cu-

downe? 

- Tak, ciociu. Ale skąd te panie wpadły na pomysł, żeby mnie za-

prosić? 

-  Ach,  my  sobie  zawsze  pomagamy  w  ten  sposób,  gdy  chcemy 

zaprosić kogoś na dłuższy czas. Napisałam, że chciałabym, abyś mo-

gła przez pewien czas być ze mną, a one natychmiast przysłały mi za-

proszenia...  

-  To  bardzo  ładnie,  że  się  tak  zgadzacie.  Ciotka  mojej  koleżanki 

jest także w schronisku, ale tam podobno są ciągle waśnie i sprzeczki.  

-  U  nas  jest  inaczej.  Niekiedy  zdarza  się,  że  się  posprzeczamy  o 

drobnostki,  na  ogół  jednak  panuje  przykładna  zgoda.  Cieszę  się  w 

każdym razie, że pozbyłam się strachu o twoją najbliższą przyszłość.  

-  Biedna  ciociu,  więc  lękałaś  się  o  mnie!  A  zatem  twoje  towa-

rzyszki zapraszają mnie? 

-  Tak,  przeczytaj  ich  listy.  Niektóre  są  bardzo  miłe  i  dowcipne. 

Jestem im taka wdzięczna za tę przysługę.  

Gryzelda zaczęła czytać, przy czym kilkakrotnie wybuchała śmie-

chem. Był to dźwięczny, srebrzysty śmiech, który płynął ze szczerego, 

dobrego serca.  

-  Ach, poczciwe  babulinki!  Mam nadzieję,  że  będę  im  się  mogła 

odwdzięczyć. Postaram się w jakiś sposób okazać pożyteczna. Przero-

bię im suknie i kapelusze, będę im pomagała przy robótkach... A jak 

dostanę  posadę,  to kupię  im  z  pierwszej  pensji  skrzynkę  łakoci.  Tak, 

background image

ciotuniu, a teraz siadamy do obiadu. Musimy jeść w kuchni, nakryłam 

już do stołu. Uwaga: wnoszę pierwsze danie! 

-  Ach,  ty  mój  skarbie!  Podziwiam  cię,  Gryzeldo!  Inna  na  twoim 

miejscu  rozpaczałaby,  a  ty  panujesz  nad  sobą,  moja  dzielna  dziew-

czynka. A wiem przecież, że cierpisz nad stratą ojca, że cię serce bo-

li... 

-  Obiecałam  tatusiowi,  że  nie  będę  go  opłakiwała.  W  pierwszej 

chwili nie mogłam się wstrzymać od łez, teraz jednak panuję nad bó-

lem.  Tatuś  był  właściwie  jak  duże  dziecko,  które  sprawiało  mi  wiele 

kłopotów.  Był  starym,  znużonym,  rozgoryczonym  człowiekiem,  mu-

siałam go pocieszać i rozweselać. Pokochałam wtedy niemal moje tro-

ski.  Gdy  mój  biedny  ojciec  zamknął  oczy,  spojrzałam  na  jego  twarz. 

Leżał  w trumnie, taki cichy i zadowolony, jak nigdy za życia. Wtedy 

szepnęłam  mu  na  ucho:  będę  mężna,  tatusiu!  I  staram  się  dotrzymać 

słowa.  Wiem  z  doświadczenia,  że  człowiek  powinien  mieć  w  życiu 

trochę  słońca, a ponieważ  mnie  go  nikt  nie  może  dać,  więc  stworzy-

łam sobie sama taką fabryczkę słonecznych promieni. Dlatego nie tra-

cę  otuchy.  A  teraz,  ciociu,  weź  się  do  jedzenia.  Czy  nie  uważasz,  że 

kartoflanka jest bardzo smaczna? 

-  Tak,  doskonała.  W  ogóle  świetnie  gotujesz,  zauważyłam  to  od 

dawna.  

- Wielka szkoda, ciociu, że nie mogę poszukać sobie służby jako 

kucharka. Miałabym dobrą pensję i utrzymanie.  

- Co za pomysł, moje dziecko! 

background image

- Wcale nie taki zły, jak ci się zdaje. Kucharka u Sarnowów  zaj-

muje poważne stanowisko, wszyscy się z nią liczą. Gdy bywa w złym 

humorze, cały dom drży ze strachu.  

-  Ale  przed  tobą  nie  drżałby  nikt,  bo  na  szczęście  nie  bywasz  w 

złym humorze. Powiedz mi jednak, czy państwo Sarnow nie mogliby 

wystarać się dla ciebie o inne zajęcie? Przecież cię bardzo lubią i ce-

nią.  

- Nie, ciociu! Po śmierci ojca Tilly von Sarnow przyszła do mnie i 

prosiła w imieniu swoim i rodziców, żebym zamieszkała u nich, choć-

by na całe życie...  

-  Nic  dziwnego!  Uratowałaś  przecież  Ruth  Sarnow,  narażając 

własne życie... 

-  Ależ,  ciociu,  czyż  miałam  spokojnie  patrzeć,  jak  tonie  siostra 

mojej najlepszej przyjaciółki? Umiem przecież doskonale pływać... 

- To prawda! Jakim sposobem udało ci się ją uratować? 

- Ruth w pierwszej chwili rzucała się w wodzie, potem zaś ucze-

piła  się  mnie  tak  mocno,  że  niewiele  brakowało,  a  byłybyśmy  obie 

utonęły. Potem jednak udało mi się uwolnić z jej uścisku i szczęśliwie 

dopłynęłam  z  nią  do  brzegu.  Tilly  nie  posiadała  się  z  radości,  a  jej 

matka  byłaby  mi  najchętniej  postawiła  pomnik  za  życia.  Tilly  ciągle 

mnie  męczy,  żebym  jej  powiedziała,  co  jest  moim  najgorętszym  pra-

gnieniem; tak samo jej matka. Chciałyby koniecznie sprawić mi jakąś 

przyjemność.  Przecież  spełniłam  tylko  swój  obowiązek.  Nie  mogę 

zamieszkać  u  nich,  nie  zgodziłabym  się  za  nic  w  świecie.  Jedyna 

rzecz, która pozostała nam, ubogim Ronachom - to nasza duma.  

background image

- Masz słuszność, kochanie.  

Skończyły posiłek. Naradziły się także co do najbliższej przyszło-

ści. Ciotka Agnieszka miała zawiadomić przełożoną, że przyjedzie  w 

niedzielę po południu do Schroniska.  

Po obiedzie Gryzelda wyszła, żeby pożegnać kilka znajomych ro-

dzin.  Wstąpiła  również  do  Sarnowów,  gdzie  przyjęto  ją  bardzo  ser-

decznie. Tilly żałowała ogromnie, że przyjaciółka już za kilka dni za-

mierza  wyjechać.  Tilly  była  ładną,  wesołą  dziewczyną,  niezmiernie 

przywiązaną do Gryzeldy.  

- Musisz pisać dużo i często, kochanie - mówiła - chcę wiedzieć, 

co u ciebie słychać i jak się urządziłaś. A jeżeli ci będzie źle w Schro-

nisku, to przyjedź do nas. Ja co prawda wyjadę teraz z mamą nad je-

zioro Garda, ale tatuś i Ruth zostają w domu.  

Cała  rodzina  gorąco  zapraszała  Gryzeldę.  Pani  von  Sarnow  za-

proponowała jej nawet, żeby pojechała z nią i z Tilly nad jezioro Gar-

da.  Gryzelda  jednak  podziękowała.  Po  pewnym  czasie  pożegnała 

przyjaciół. Obiecała, że napisze wkrótce do Tilly. Przyrzekła również 

pani von Sarnow, że w razie potrzeby zwróci się do niej o pomoc i ra-

dę.  

-  A  pamiętaj,  Gryzeldo,  że  jesteśmy  ciągle  twymi  dłużnikami  - 

zawołała Tilly.  

Dziewczyna roześmiała się.  

- Będziesz musiała jeszcze długo czekać, Tilly, na razie nie mam 

wcale życzeń.  

background image

Gryzelda i ciocia Agnieszka miały jeszcze przed sobą dwa dni na 

przygotowania do podróży.  W sobotę zabrano resztę mebli. Gryzelda 

oddała duży kufer z ubraniem i bielizną na przechowanie do ekspedy-

tora. Zabrała ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy.  

Koło  południa  obie  panie  pojechały  na  dworzec,  gdzie  spotkały 

Tilly  i  Ruth  von  Sarnow.  Dziewczęta  przyniosły  im  kwiaty  oraz 

wspaniałe bombonierki. Obie raz jeszcze bardzo serdecznie pożegnały 

się z Gryzeldą.  

 

**        **        ** 

Podróż trwała trzy godziny. Wreszcie pociąg zatrzymał się na ma-

łej  stacyjce,  położonej  najbliżej  schroniska.  Gryzelda  podziwiała 

wspaniały krajobraz - wysokie, porośnięte lasem góry Turyngii, które 

obecnie strojne były w śnieżne zimowe szaty. W pobliżu budynku sta-

ła staroświecka, szara kolasa zaprzężona w chude konie. Na koźle sie-

dział Krystian, totumfacki całego schroniska, piastujący tam rozmaite 

urzędy. Był on stangretem, lokajem, ogrodnikiem i furtianem w jednej 

osobie. Mieszkał w małym pawilonie obok schroniska.  

Ciocia Agnieszka zbliżyła się do kolasy.  

- Dzień dobry, Krystianie.  

- Dzień dobry! 

- Oto moja bratanka, Krystianie.  

Stangret  spojrzał  z  boku  na  dziewczynę,  a  ujrzawszy  jej  piękną, 

roześmianą twarzyczkę, uśmiechnął się także.  

background image

-  Dawno  już  nie  mieliśmy  u  nas  takiej  młodej  panienki  -  powie-

dział. - Ale niech panie siadają, bo mi konie przemarzną. Czekam już 

od piętnastu minut na dworcu. 

-  Jak  zajedziemy,  to  powiem,  żeby  kucharka  dała  Krystianowi 

kieliszek gorącego grogu - rzekła panna von Ronach.  

- Ano dobrze! Jak wysiądziemy, to przypomnę pani o tej obietni-

cy.  

- Nie potrzeba, ja sama przypomnę cioci - powiedziała Gryzelda.  

Tymczasem  tragarz  wniósł  walizy  do  kolasy.  Gryzelda  z  okrzy-

kiem padła na poduszki powozu.  

-  To  cudowny  wehikuł,  ciociu!  -  zawołała.  -  Czy  słyszysz,  jak 

piszczą sprężyny? Tak musiała wyglądać Arka Noego. Ach, ale jak tu 

pięknie! Te ośnieżone góry i lasy! A tam na szczycie - jakieś zamczy-

sko! Wspaniały widok, cioteczko! 

- Tak, tu są najpiękniejsze okolice w Turyngii. A tam z daleka - to 

Wartburg.  Raz  do  roku,  na  Zielone  Świątki,  wybieramy  się  tam  na 

wycieczkę. Jedzie się najpierw koleją dą Eisenachu, a potem maszeru-

je się na szczyt góry.  

Jazda  trwała  godzinę.  Gdy  kolasa  zatrzymała  się  przed  Schroni-

skiem,  w  oknach  ukazały  się  pełne  wyczekiwania  twarze.  Krystian 

szybko zeskoczył z siedzenia.  

- Ciociu, pamiętaj o grogu - zawołała Gryzelda.  

Panna Agnieszka krzyknęła przez okno do kuchni: 

background image

- Lino, proszę dać Krystianowi kieliszek grogu, biedak przemarzł 

w drodze.  

-  Wiedziałam,  że  tak  będzie  -  odparła  kucharka.  -  Krystian  nie 

pominie żadnej sposobności do picia.  

Panie  weszły  do  budynku.  Gryzelda  zachwyconymi  oczyma  roz-

glądała się po dawnym klasztorze. Przeszły wąską sień i udały się do 

przestronnej hali. Tam oczekiwała je matka Anna. Gryzelda od pierw-

szej chwili pokochała tę czcigodną matronę. Pochyliła się nad jej ręką 

i złożyła na niej pocałunek.  

Matka  Anna  z  sympatią  spojrzała  na  piękną  twarzyczkę  dziew-

czyny. Cieszyła się, że to piękne, urocze i miłe stworzenie zamieszka 

w schronisku.  

- Trochę młodości dobrze nam zrobi - odezwała się do panny von 

Ronach. - Nie będę na razie  zatrzymywać pań. Zaprowadzi pani bra-

tankę do przeznaczonego dla niej pokoju. Znajduje się on naprzeciw-

ko  pokoju  pani.  Gdy  się  panie  odświeżą  po  podróży,  zejdą  panie  na 

podwieczorek.  Wtedy  przedstawię  wszystkim  pannę  Gryzeldę.  Do 

widzenia, panno Gryzeldo.  

- Do widzenia pani.  

- Proszę mnie nazywać matką Anną.  

Dziewczyna znowu pocałowała ją w rękę.  

- Dziękuję za pozwolenie, matko Anno.  

Gdy obie panie oddaliły się, przełożona pomyślała:  

background image

-  Jakież  to  urocze  stworzenie!  Nie  będzie  miała  łatwego  życia! 

Uroda jest dla ubogich dziewcząt istnym darem Danaid.  

Gdy  Gryzelda  pozostała  z  ciotką,  przytuliła  się  mocno  do  jej  ra-

mienia.  

- Ach, ciociu, jakaż to nadzwyczajna, miła, słodka kobieta ta wa-

sza matka Anna. Wygląda wspaniale w swej czarnej jedwabnej sukni, 

z wielkim krzyżem na piersiach. Jakże się cieszę, że będę mogła przez 

jakiś czas mieszkać w schronisku. Jaka to piękna stara budowla! Teraz 

przynajmniej  wiem,  jak  się  żyje  za  murami  klasztornymi.  Jak  długo 

przebywali tutaj zakonnicy? 

-  Do  roku 1806-go.  Potem  zniesiono  klasztor  i urządzono  w  nim 

schronisko dla pań.  

- Jakie to ciekawe, ciociu! 

-  Ach,  dziecko,  niezadługo  zacznie  ci  się  tu nudzić.  Prowadzimy 

bardzo monotonne życie.  

Gryzelda przecząco potrząsnęła głową.  

- Nie, cioteczko, ja się na pewno nie znudzę.  

Rozmawiając, doszły  do  swoich pokojów.  Krystian przyniósł  już 

na górę ich walizki. Gorący grog usposobił go lepiej i był  w dobrym 

humorze.  Gryzelda,  ujrzawszy  swój  mały  pokoik  z  białymi  muślino-

wymi firaneczkami przy oknach, była zachwycona.  

 

 

 

background image

**        **        ** 

W  godzinę  później  przedstawiono  Gryzeldę  wszystkim  paniom; 

dziewczynie  podobały  się  niezmiernie  poczciwe  staruszki,  z  których 

niejedna zasługiwała na miano oryginału. Podziękowała serdecznie za 

uprzejme i miłe zaproszenie do  schroniska.  

Słoneczna natura Gryzeldy, jej uroda, skromność i czarujące obej-

ście zwyciężyły na całej linii. Wszystkie panie były nią zachwycone. 

Zdawało się, że Gryzelda wniosła ze sobą słońce do starego klasztoru. 

W sercach starych kobiet zjawiło się ciche wspomnienie własnej mło-

dości. Ta młoda dziewczyna potrafiła obudzić w nich przekonanie, że 

prowadzą w schronisku wspaniałe, godne zazdrości życie, o czym do-

tąd wcale nie wiedziały. 

Mieszkały  więc  przede  wszystkim  w  pięknym  klasztorze,  gdzie 

znalazły spokojną przystań. Gryzelda zwiedziła cały gmach od piwnic 

aż do strychu, przy czym odkrywała coraz to nowe atrakcje, na które 

zwracała  uwagę  pań.  Dopiero  dzięki  niej  poznały  swój  dom.  Potem 

pokazała  im,  że  z  okien  schroniska  można  widzieć  przecudny  krajo-

braz.  

- Dużo  ludzi zapłaciłoby  wiele,  żeby oglądać ten uroczy  widok  - 

powiedziała. I staruszki poczęły zachwycać się widokiem.  

A  świetne  jedzenie!  Począwszy  od  śniadania,  aż  do  kolacji 

wszystko  było  obfite  i  doskonałe.  Panie  teraz  dopiero  zaczęły  sobie 

zdawać z tego sprawę.  

Piękny  stary  krużganek,  gdzie  można  było  spacerować  podczas 

niepogody,  ogromny  ogród,  który  w  lecie  musiał  być  istnym  rajem, 

background image

błoga  cisza,  doskonałe  powietrze,  miłe,  spokojne  współżycie  pod  ła-

godnym berłem matki Anny - oto były rzeczy, które Gryzelda ukazała 

staruszkom  we  właściwym  świetle,  przedstawiając  je  jako  bezcenne 

skarby.  

I  mieszkanki  schroniska,  które  dotąd  patrzyły  na  ten  przytułek  z 

niezadowoleniem  lub  rezygnacją,  które  uważały  się  za  istoty  godne 

współczucia  -  otwierały  oczy  ze  zdumienia,  kiedy  Gryzelda  mówiła 

im, że powinny czuć się niezmiernie szczęśliwe.  

Powoli  doszły  do  wniosku,  że  dziewczyna  właściwie  ma  słusz-

ność. Gryzelda postarała się także wnieść w ich życie trochę urozma-

icenia. Pokazywała im zabawne gry towarzyskie, przerabiała ich suk-

nie i kapelusze  w  oddzielnym  pokoju,  który  dobra  matka  Anna prze-

znaczyła na szwalnię. Uczyła je nowych robótek ręcznych, wieczora-

mi zaś czytywała im na głos, grywała na fortepianie i śpiewała.  

Słowem  Gryzelda  stała  się  błogosławieństwem  dla  całego  schro-

niska, nigdy jeszcze jego szare mury nie rozbrzmiewały taką wesoło-

ścią, jak obecnie. Jasne, ciepłe słońce zaświeciło w starym klasztorze, 

opromieniając wszystko złocistym blaskiem.  

Matka Anna patrzyła ze zdumieniem i podziwem, jak wielka bło-

gosławiąca siła wytryska z młodego dziewczęcia na jej małą gromad-

kę.  Czuła  i  na  sobie  ten  dobroczynny  wpływ,  gdyż  przechodziła  w 

owym  czasie  okropne  chwile  w  związku  z  dramatem,  który  rozegrał 

się w zamku Treuenfels. Gnębiła ją troska o hrabiego Harra, drżała o 

jego  los.  A  ponieważ  nie  mogła  sama  znieść  tego  brzemienia  na  du-

background image

szy,  ponieważ  czuła  potrzebę  zwierzenia  się  komuś  ze  swych  trosk, 

wtajemniczyła w swoje zmartwienia Gryzeldę von Ronach.  

Dziewczyna  często  przychodziła  do  matki  Anny  na  godzinę  po-

gawędki.  Obie  panie  zbliżyły  się  bardzo  do  siebie.  Czuły,  że  są  po-

krewnymi  duszami,  rozumiały  się  doskonale.  Czego  matka  Anna  nie 

powiedziałaby  żadnej  z  pań  w  schronisku,  z  tego  zwierzała  się  Gry-

zeldzie.  W  ten  sposób  młoda  panna  poznała  ze  słyszenia  wszystkie 

osoby, które mieszkały w zamku Treuenfels.  

Matka Anna pokazała jej również fotografie tych osób.  Gryzelda 

zobaczyła więc zdjęcia hrabiego Treuenfelsa, jego pięknej małżonki i 

maleńkiej  córeczki.  Matka  Anna  nie posiadała  jedynie  fotografii hra-

bianki Beaty; wspominała też o niej bardzo rzadko i pobieżnie. 

Fotografia hrabiego pochodziła z tych czasów, gdy był narzeczo-

nym. W oczach błyszczała wesołość i radość życia. Oczy te spogląda-

ły jasno i otwarcie, świadcząc, że ich właściciel jest dobrym, prawym 

człowiekiem.  Gryzelda  nieraz  patrzyła  z  wielką  uwagą  w  szlachetne 

rysy hrabiego, podczas gdy matka Anna mówiła o jego nieskazitelnym 

charakterze i opowiadała jej drobne epizody z jego życia, świadczące 

o  nadzwyczajnej  dobroci  i  uczciwości.  A  serce  młodej  dziewczyny 

przemawiało  za  tym  człowiekiem,  oskarżonym  o  tak  ciężkie  przewi-

nienie.  

Nie, on nie mógł być mordercą! Słuchała opowieści matki Anny i 

brała  żywy  udział  w  losach  hrabiego  Harra.  Wraz  z  przełożoną  wy-

czekiwała gorączkowo przewodu sądowego i z zapałem czytała każde 

słowo, które w tej sprawie podawały gazety.  

background image

Tymczasem  minęła  większa  część  owych  stu  dni,  które  Gryzel-

dzie  było  wolno  przebywać  w  schronisku.  Matka  Anna  i  jej  towa-

rzyszki  z  bólem  serca  myślały  o  dniu,  w  którym  opuści  je  Gryzelda. 

Martwiły się bardziej, niż ona.  

Dziewczyna,  pomimo  wszelkich  starań,  nie  znalazła  dotąd  posa-

dy. Miała wprawdzie rozmaite propozycje i byłaby przyjęła pierwsze 

lepsze zajęcie, lecz za każdym razem panie ze schroniska sprzeciwiały 

się  temu.  Nie,  Gryzelda  musiała  mieć  dobrą  posadę,  taką,  która  by 

dawała  pewność,  że  będzie  jej  tam  dobrze.  Troszczyły  się  o  nią  jak 

kochające matki, zastanawiały się nad tym, co by uczynić, żeby ją jak 

najdłużej zatrzymać w schronisku. Chciały nawet ubłagać przełożoną, 

żeby pozwoliła im znowu zaprosić Gryzeldę, dziewczyna jednak opar-

ła się temu: 

- Nie, moje dobre, kochane panie - to niemożliwe.  Zanadto mnie 

psujecie, stanę się zupełnie niezdatna do walki z życiem. Przyjmę na-

stępną  posadę,  jaka  się  nadarzy.  Jeżeli  tam  nie  wytrzymam  -  sądzę 

jednak, że nie dostanę się do ludożerców - wtedy napiszę rozpaczliwy 

list  do  moich  trzydziestu  wice-matek.  Przyrzekam  to  solennie.  Naj-

pierw jednak muszę spróbować moich sił i zabrać się do pracy.  

Tak powiedziała  Gryzelda, a potem musiała przez długi czas po-

cieszać i rozweselać swoje "babulinki".  

W tym czasie dotarła do Schroniska wiadomość, że hrabia Harro 

Treuenfels  został  zwolniony  z  braku  dowodów.  Matka  Anna  nie  po-

siadała się z oburzenia. Wiedziała, ile upokorzeń i cierpienia zawiera 

ten wyrok dla hrabiego. Była niepocieszona, że nie może mu pomóc. 

background image

Dotychczas  wierzyła  święcie,  że  jego  niewinność  zostanie  na  pewno 

udowodniona, znała go przecież, była przeświadczona, że nie popełnił 

zbrodni.  Przypuszczała,  że  sędziowie  będą  również  tego  zdania.  Pła-

kała rzewnymi łzami, a Gryzelda musiała ją pocieszać.  

Gryzelda,  podobnie,  jak  matka  Anna,  była  przekonana  o  niewin-

ności  hrabiego.  Doznawała  wrażenia,  że  go  dobrze  zna,  a  jej  młode 

serce stanęło po jego stronie. Byłaby mu chętnie pomogła, pocieszyła 

go... Uradowała się, gdy matka Anna powiedziała, że napisze do hra-

biego i postara się dodać mu otuchy.  

Gryzelda nie wiedziała, skąd się w niej wzięła ta wiara w niewin-

ność hrabiego. Bez ustanku myślała o tym nieznanym człowieku. Wi-

działa w duchu, jak w oczach jego przygasł blask, jak ugięło się dum-

ne szlachetne czoło.  Wiedziała, że tak ciężkie przeżycia nie przecho-

dzą na ludziach bez śladu.  

W  dwa  dni  później  nadszedł  od  hrabiego  list,  w  którym  prosił 

matkę Annę, aby zaangażowała niemiecką wychowawczynię dla jego 

córki. Gdy matka Anna przeczytała ten list, zamyśliła się głęboko.  

- Jakie to dziwne! Czy to przypadek, czy zrządzenie losu? Sądzę, 

że  już  znalazłam  odpowiednią  wychowawczynię  dla  twojej  córeczki, 

mój drogi Harro. Bóg świadkiem, że gdybym szukała przez całe lata, 

nie mogłabym znaleźć lepszej i milszej, niż nasza kochana Gryzelda.  

Zerwała się z miejsca i zadzwoniła. Po chwili weszła służąca.  

- Niech Berta poprosi do mnie młodszą pannę von Ronach, pannę 

Gryzeldę, Niech Berta powie, aby przyszła do mego pokoju.  

W kilka minut później dziewczyna stanęła przed matką Anną.  

background image

- Oto jestem, matko Anno - powiedziała uśmiechając się jak zaw-

sze.  

- Drogie dziecko, muszę ci powiedzieć coś ważnego. Jeżeli się nie 

mylę, to znalazłam dla ciebie posadę, nie wiem tylko, czy zechcesz ją 

objąć... 

-  Naturalnie,  że  chcę,  matko  Anno.  Powiedziałam  przecież,  że 

przyjmę bez namysłu następną posadę, jaka mi się nadarzy.  

-  Tego  nie  chcę,  moja  droga.  Przeciwnie,  powinnaś  się  dobrze 

namyśleć.  Chodź,  usiądź  przy  mnie.  Posada,  o  której  mówię,  zawio-

dłaby cię do domu człowieka, obwinionego o straszny czyn... Na jego 

nazwisku ciąży hańba, choć ja wiem i wierzę, że cierpi on niewinnie.  

Gryzelda usiadła. Słuchała uważnie, a teraz spojrzała pytająco na 

staruszkę. Pobladła lekko, gdyż pojęła natychmiast o kim mówi prze-

łożona.  

-  Matko  Anno!  Czy  to  posada  w  domu  hrabiego  Treuenfelsa?  - 

spytała prędko.  

-  Tak,  Gryzeldo.  Hrabia  poszukuje  wychowawczyni  dla swej  có-

reczki - osoby, która by pod każdym względem mogła zastąpić matkę 

biednemu  dziecku.  Prosił,  żebym  mu  poleciła  kogoś,  pozostawia  mi 

swobodę  działania.  Gdybyś  chciała  objąć  to  stanowisko,  mogłabym 

się postarać o niezwykle korzystne warunki...  

Przez  chwilę  panowało  milczenie.  Gryzelda  złożyła  ręce  i  zamy-

ślona, patrzyła przed siebie. Widać było, że się waha. Wahanie to jed-

nak było innego rodzaju, niż przypuszczała matka Anna, Gryzelda nie 

lękała  się  pobytu  w  domu  człowieka  okrytego  hańbą,  lecz  czuła,  że 

background image

jakaś nieznana, niewytłumaczona siła pociąga ją do hrabiego. Współ-

czuła  mu,  a  przy  tym  jego  szlachetna  twarz  wywarła  na  niej  wielkie 

wrażenie. Bała się, że straci spokój, gdy zacznie przebywać w pobliżu 

niego. Jakiś głos wewnętrzny ostrzegał ją: - Nie narażaj się na niebez-

pieczeństwo, uważaj, bo zginiesz... 

Ponieważ  wahała  się  z  odpowiedzią, przełożona  odezwała  się  po 

chwili: 

-  Rozumiem,  drogie  dziecko,  że  się  zastanawiasz  nad  tą  sprawą. 

Nie chcę cię bynajmniej namawiać do tego kroku. Może jednak prze-

czytasz  list,  który  hrabia  Treuenfels  napisał  do  mnie.  Nie  zawiera  on 

żadnych  tajemnic,  zwłaszcza  dla  ciebie.  Przecież  w  ciągu  ostatnich 

tygodni dzieliłaś moje troski i niepokój o los tego młodego człowieka. 

Proszę, przeczytaj ten list. Muszę przy tym dodać jedno: zawsze ma-

rzyłaś o jakimś zadaniu życiowym, o tym, żeby naprawdę stać się po-

żyteczną i zdziałać wiele dobrego. Zadanie, które czeka cię tutaj, jest 

trudne, lecz jednocześnie piękne i wspaniałe. Uważam, że wywiążesz 

się  z  niego  doskonale.  Chodzi  tu  o  to,  żeby  zastąpić  matkę  osieroco-

nemu dziecku, żeby to dziecko odpowiednio wychować. Ta mała musi 

być  na  to przygotowana,  że  w  przyszłości  przyjdzie  jej dzielić  ciężki 

los ojca. Ty mogłabyś oddać jej trochę słońca, którego masz tak wiele. 

Stałabyś się błogosławieństwem dla całego Treuenfelsu, tak jak stałaś 

się nim dla nas wszystkich. A ja życzę z całego serca temu biedakowi, 

którego spotkało tak wielkie, a niezasłużone nieszczęście, żeby do je-

go domu zawitał jasny promień słońca. Oto wszystko, Gryzeldo. Prze-

czytaj ten list i namyśl się dobrze. Gdy coś postanowisz, powrócisz tu 

do mnie. Wtedy poprosimy twoją ciocię i omówimy tę sprawę.   

background image

Gryzelda  słuchała  w  milczeniu.  Wzięła  list  i  pocałowała  przeło-

żoną w rękę.  

-  Proszę  nie  sądzić,  matko  Anno,  że  waham  się  objąć  posadę  w 

domu hrabiego, dlatego, że wątpię w jego niewinność. Przeciwnie, je-

stem  przeświadczona  o  niej.  Muszę  się  tylko  zastanowić,  czy  będę 

mogła  dobrze  wywiązać  się  z  tego  zadania,  czy  będę  odpowiadała 

wymaganiom hrabiego.  

Matka Anna z uśmiechem skinęła głową.  

- Przeczytaj list, Gryzeldo. Tam są wymienione wszystkie życze-

nia hrabiego.  

Gryzelda poszła do swego pokoju. Była tak podniecona, że ręka, 

w której trzymała list, lekko drżała. Nie wiedziała, czemu przypisać to 

niezwykłe wzruszenie. Zdawało się jej, że wybiła jej godzina, że teraz 

spełni  się  jej  przeznaczenie.  Czy  czeka  ją  zła,  czy  dobra  dola?  Nie 

wiadomo!  Ogarnęło  ją  wahanie  i  lęk,  uczucia,  jakich  nie  doznawała 

nigdy w życiu.  

Rzuciła  okiem  na  list  -  energiczny  wyrobiony  charakter  pisma 

wzbudził  w  niej  dziwne  zaufanie.  Miała  wrażenie,  że  spogląda  w 

twarz  hrabiego  Harra.  Powoli  i  uważnie  przeczytała  list,  a  gdy  go 

skończyła - zniknęło wahanie. Zbudził się w niej święty, mocny zapał, 

radosna  wola  i  chęć.  Tak, pojedzie  do  Treuenfelsu,  zajmie  się  dziec-

kiem człowieka, którego tak ciężko dotknął los. Czuła, że nie zabrak-

nie  jej  sił,  że  wywiąże  się  dobrze  ze  swego  zadania.  Wychowa  małą 

hrabiankę na dzielną i mężną dziewczynę, która pomoże swemu ojcu 

nieść  ciężki  krzyż.  Matka  Anna  miała  słuszność:  otwierało  się  przed 

background image

nią  szerokie  pole  do  działania,  mogła  się  tu  naprawdę  okazać  poży-

teczna, mogła się stać błogosławieństwem.  

Nie wahając się dłużej, udała się bezzwłocznie do matki Anny. Z 

błyszczącymi oczyma rzekła: 

-  Pojadę  do  Treuenfelsu,  matko  Anno,  postaram  się  spełnić 

wszystko, czego wymagać będzie hrabia.  

Wtedy zacna matrona objęła Gryzeldę i przytuliła ją serdecznie.  

- Brawo, droga Gryzeldo! Niech ci Bóg zapłaci! Jesteś stworzona, 

żeby objąć tę posadę, wierzę, iż Opatrzność przysłała cię do nas, aby 

potem skierować twe kroki do Treuenfelsu. To zrządzenie boskie, On 

jeden  wie,  czemu  tak  uczynił.  Zawołam  zaraz  twoją  ciotkę,  a  potem 

napiszę do hrabiego.  

Wkrótce  nadeszła  ciotka  Agnieszka.  Przelękła  się  w  pierwszej 

chwili, usłyszawszy, u kogo Gryzelda ma objęć posadę. Miała wraże-

nie, że powinna odradzić bratance. Jednocześnie jednak pomyślała, że 

wkrótce upływa termin pobytu Gryzeldy w Schronisku, a dziewczyna 

dotąd  nie  znalazła  odpowiedniego  zajęcia.  Dała  więc  wreszcie  przy-

zwolenie, bo nie mogła postąpić inaczej. Przy obiedzie inne panie do-

wiedziały się także, iż Gryzelda otrzymała posadę u hrabiego Treuen-

felsa.  

Z początku zmartwiły się ogromnie i starały się odwieść Gryzeldę 

od jej zamiaru. Pokochały serdecznie młodą dziewczynę, która mimo 

woli  potrafiła  zbudzić  w  sercach  starych  kobiet  drzemiące  w  nich 

uczucia macierzyństwa. Matka Anna jednak potrafiła przekonać swoje 

pupilki.  Opowiedziała  im  o  ciężkim  ciosie,  jaki  spadł  na  hrabiego, 

background image

mówiła o jego małej osieroconej córeczce, której  Gryzelda ma zastą-

pić  matkę.  Wpoiła  w  nie  przekonanie,  że  Niebo  posłało  Gryzeldę  do 

schroniska,  aby  potem  mogła  spełnić  wysokie  posłannictwo  w  Treu-

enfelsie.  Wtedy  staruszki  zmieniły  zdanie  i  doszły  do  wniosku,  że 

Gryzelda powinna przyjąć tę posadę.  

Ciotka  Agnieszka  musiała  przyznać,  że  pod  względem  material-

nym bratanka nie mogłaby  otrzymać lepszej posady. Matka Anna rę-

czyła, że będzie jej tam dobrze, wspomniała także, iż mała Gilda jest 

miłym,  wrażliwym  i  łatwym  do  prowadzenia  dzieckiem.  Zresztą,  na 

Gryzeldę nie może paść najlżejszy cień tej hańby, która ciążyła na na-

zwisku hrabiego. Pozory były także zachowane, dzięki obecności hra-

bianki  Beaty,  zarządzającej  domem  kuzyna.  A  poza  tym?  Gryzelda 

była  mężna  i  pełna  otuchy.  Potrafi  sobie  na  pewno  urządzić  życie  w 

zamku Treuenfels.  

Słowem, wszystkie panie pogodziły się już z tą myślą. Nie mogły 

się  natomiast  oswoić  z  myślą  o  rozłące.  Gryzelda  musiała  je  pocie-

szać, każdą z osobna i wszystkie razem.  

Matka Anna napisała zaraz do hrabiego Harra: 

 

"Mój drogi Harro! 

Dobrze  się  składa,  że  mogę  Ci  natychmiast  polecić  wychowaw-

czynię dla Twej córeczki, a w dodatku taką, że nie znalazłbyś lepszej. 

Od jakiegoś czasu przebywa u nas panna Gryzelda von Ronach, bra-

tanka jednej z naszych pań. Poszukuje ona posady tego rodzaju, gdyż 

background image

kilka  miesięcy  temu  straciła  ojca  i  jest  zmuszona  zarabiać  na  utrzy-

manie.  

Gryzelda  w  swym  młodym  życiu  zaznała  niewiele dobrych  chwil. 

Jest  uboga i bezdomna. Mimo to  jest  godną  zazdrości,  nadzwyczajną 

istotą,  pełną  radości  życia  i  otuchy.  Posiada  przy  tym  prawe,  dobre, 

szlachetne  serce.  Naprawdę  mógłbyś  długo  szukać,  zanim  znalazłbyś 

osobę o takich zaletach.  

Jednoczy  w  sobie  te  cechy,  na  których  Ci  zależy.  Będzie  idealną 

wychowawczynią,  sumienną,  inteligentną  nauczycielką  oraz  wesołą 

towarzyszką  Gildy.  Jej  słoneczna  natura  dokazała  cudów  w  schroni-

sku. Nauczyła moje panie wesołości i zadowolenia, nawet najbardziej 

zgorzkniałe i zniechęcone do życia zmieniły się pod jej wpływem. Naj-

chętniej zatrzymałybyśmy to dziecko u nas, lecz na to nie pozwala re-

gulamin  Schroniska.  Posyłam  więc  Gryzeldę  do  Ciebie,  do  Twego 

dziecka.  Mam  wrażenie,  że  z  całej  istoty  tej  dziewczyny  tryska  jakaś 

błogosławiąca  siła.  Posiada  ona  urok,  któremu  nikt  oprzeć  się  nie 

zdoła. Podczas ostatnich tygodni była moją powiernicą i zna wszystkie 

szczegóły dramatu w zamku Treuenfels. Wie dobrze, jakie nieszczęście 

Cię spotkało. Okazała natychmiast gotowość przyjęcia posady w Two-

im  domu,  ja  zaś  pozwoliłam  sobie  wyznaczyć  jej  dość  wysokie  mie-

sięczne wynagrodzenie. Jestem przekonana, że uczynisz wszystko, aby 

czuła się dobrze w Twoim domu.   

Gryzelda von Ronach ma dwadzieścia dwa lata i jest bardzo ład-

na.  Posiada  czarodziejską  władzę  zdobywania  sobie  ludzkich  serc, 

nikt w Schronisku nie oparł się tej miłej i wdzięcznej dziewczynie. Je-

stem pewna, że Twoja mała Gilda szybko przywiąże się do niej. Ja zaś 

background image

ręczę,  że  Gryzelda  pokocha  dziecko,  że  będzie  pełna  dobrej  woli  i 

ochoty  i spełni powierzone jej obowiązki.  

Rada  jestem,  że  Beata przebywa w  Twoim  domu  i  że niejako  za-

stąpi w tym wypadku dame d'honneur, choć jestem przekonana o Twej 

rycerskości. Wiem, że Gryzelda będzie pod Twoją opieką, z czego się 

cieszę, bo całym sercem pokochałam tę dziewczynę.  

Proszę  Cię  napisz  mi  zaraz,  czy  się  zgadzasz  i  kiedy  panna  von 

Ronach może przybyć do Treuenfelsu.  

Posyłam Ci serdeczne pozdrowienia i całusa dla mojej maleńkiej 

chrześniaczki.  

Twoja wierna i oddana 

Matka Anna".  

 

Przełożona posłała ten list natychmiast na stację, żeby hrabia Har-

ro otrzymał go jak najprędzej. Miała przy tym uczucie, że posyła mu 

dobrą nowinę.  

 

**        **        ** 

Hrabia  Harro  Treuenfels  siedział  przy  śniadaniu  z  Gildą  i  hra-

bianką Beatą, gdy do pokoju wszedł Henryk, przynosząc tekę z pocz-

tą. Między listami znajdowała się także odpowiedź od matki Anny.  

Hrabia przede wszystkim otworzył ten list, inne odłożył na bok.  

-  Przepraszam  cię,  Beato  -  powiedział  -  dostałem  list  od  hrabiny 

Salitz-halm.  

background image

Beata  skłoniła  głowę  i  zajęła  się  małą  Gildą,  czekając,  aż  jej  oj-

ciec skończy czytanie. Wreszcie hrabia podniósł wzrok znad listu.  

- Zwróciłem się do hrabiny z prośbą, żeby postarała się o wycho-

wawczynię dla Gildy. Hrabina pisze właśnie, że znalazła odpowiednią 

osobę. To się dobrze składa, że Gilda nie zostanie bez opieki. Ja mam 

ostatnio  tyle  spraw  do  załatwienia,  że  nie  mogę  się  zajmować  dziec-

kiem,  a  ciebie,  Beato,  nie  chciałbym  tak  obarczać  nowymi  obowiąz-

kami.  

Hrabianka Beata  sama  zdawała  sobie  sprawę,  że  brak  jej  cierpli-

wości  i  talentów  wychowawczych.  Rada  była,  że  przyjedzie  wycho-

wawczyni i zwolni ją z opieki nad Gildą.  

- Spodziewam się, że hrabina uczyniła dobry wybór - rzekła.  

-  O  wyborze  nie  mogło  być  mowy,  ponieważ  w  pobliżu  przeby-

wała  tylko  ta  jedna  młoda  osoba.  Przeczytam  ci,  co  hrabina  pisze  o 

niej - odparł hrabia i przeczytał kuzynce niektóre ustępy z listu.  

Beata słuchała z uwagą, a twarz jej bynajmniej nie wyrażała rado-

ści ani zgody. Zasępiła się, słysząc, że Gryzelda von Ronach jest mło-

da i ładna, że potrafi podbijać ludzkie serca. Nie cieszyła się wcale, że 

taka osoba będzie przebywać w pobliżu kuzyna. Mogłoby to stanąć na 

przeszkodzie  jej  małżeńskim  planom,  a  postanowiła  przecież  zostać 

żoną Harra.  

- Jak to? Ta panienka ma zaledwie dwadzieścia dwa lata? - spyta-

ła z wahaniem. - Uważam, że jest zbyt młoda, aby objąć tak poważne 

stanowisko.  

background image

Wzrok  hrabiego  spoczął  na  liście,  który  jeszcze  trzymał  w  ręku. 

Oczy  jego  padły  na  imię  Gryzeldy.  Przypomniało  mu  się  owo  wzru-

szające  podanie  o  Gryzeldzie,  małżonce  margrabiego  Waltera  Sa-

luppo, którą mąż wystawił potem na tak ciężką próbę.  

Gryzelda! 

Z wolna podniósł oczy znad listu i spojrzał na Beatę. Wydała mu 

się  mało  powabna  i  miła.  Niemal  z  niechęcią  patrzał  na  jej  surowe, 

prawie męskie oblicze o dużym wystającym nosie. Pomyślał, że było-

by  bardzo  przyjemnie,  gdyby  przy  stole  siedziała  jakaś  młoda,  ładna 

osóbka.  

Mimo  woli  zaczął  sobie  wyobrażać  tę  nieznaną  Gryzeldę,  jako 

wdzięczne, powiewne, owiane poezją zjawisko. Uśmiechnął się do tej 

myśli.  

-  Pisząc  do  hrabiny,  wspominałem,  że  pragnę,  aby  moja  córka 

miała młodą wychowawczynię. Jej wiek odpowiada mi w zupełności. 

Gilda  powinna  mieć  młodą,  sympatyczną  towarzyszkę.  Potrzeba  jej 

kogoś  wesołego  w  naszym  cichym  zamku.  Jestem  przekonany,  że 

hrabina  nie  polecałaby  jej  tak  gorąco,  gdyby  nie  miała  pewności,  że 

się nadaje na to stanowisko.  

Hrabianka  Beata  przygryzła  wargę.  Była  najwidoczniej  niezado-

wolona.  

-  Byłabym  raczej  za  tym,  żeby  do  zamku  przybyła  starsza  i  do-

świadczona  osoba.  Nie  można  się  zdać  na  takie  młode  stworzenie. 

Gilda nie będzie jej słuchała... 

background image

-  Najlepszym  autorytetem  jest  miłość.  Jeżeli  Gilda  ją  polubi,  to 

będzie posłuszna. Zresztą, ja przecież jestem tutaj. Rzecz jasna, że bę-

dę  troskliwie  czuwał  nad  wychowaniem  mojej  córki.  Muszę  się  naj-

pierw  przekonać,  czy  można  Gildę  powierzyć  spokojnie  pannie  von 

Ronach. Dopiero, gdy poznam ją bliżej, oddam jej bez zastrzeżeń mo-

je dziecko pod opiekę. Poza tym, polegam na wyborze hrabiny, która 

dobrze  zna  ludzi.  Jestem  bardzo  zadowolony,  że  sprawa  ta  została 

pomyślnie  załatwiona.  Napiszę  potem  do  hrabiny,  że  oczekujemy 

przyjazdu tej panienki.  

Hrabianka Beata spuściła oczy, żeby ukryć niepokój. Zanim jesz-

cze ujrzała Gryzeldę, poczuła do niej wielką antypatię. Byłaby chętnie 

uczyniła  coś  takiego,  co  przeszkodziłoby  przybyciu  dziewczyny  do 

Treuenfelsu.  

- Sądzę, że powinieneś poznać przedtem tę panią, zanim zaanga-

żujesz  ją  na  stałe.  A  może  wystarczy,  jeżeli  ja  ją  zobaczę?  Chętnie 

zwolnię cię z tego kłopotu i pojadę do St. Marien. Będzie nas to mniej 

obowiązywało,  niż  sprowadzanie  jej  do  zamku  -  odezwała  się  hra-

bianka. W duszy powzięła postanowienie, że gdyby osoba panny von 

Ronach  wzbudzała  w  niej  jakieś  wątpliwości,  wówczas  postara  się, 

aby nie otrzymała posady w zamku Treuenfels.  

Hrabia Harro potrząsnął jednak stanowczo głową.  

- Dziękuję ci, Beato, ale to zbyteczne. Hrabina zna dobrze tę pa-

nienkę,  to  mi  wystarcza.  Powierzchowność  tej  osoby  nie  odgrywa 

przecież  żadnej  roli.  Hrabina  jest  mądrą,  doświadczoną  kobietą,  nie 

polecałaby mi osoby, która budziłaby w niej jakieś wątpliwości.  

background image

Beata spróbowała ostatniego środka.  

- Powiesz może, że jestem uparta, lecz mam wrażenie, że powin-

nam odwieść cię od tego zamiaru. Według mnie, byłoby lepiej, gdyby 

przyjąć  wychowawczynię  mieszczańskiego  pochodzenia.  Taka  panna 

von  Ronach  będzie  miała  wielkie  wymagania  i  zechce,  żeby  ją  trak-

tować jak osobę z towarzystwa.  

Hrabia spojrzał ze zdziwieniem na kuzynkę. 

- Ależ, droga Beato, nie rozumiem cię wcale! Przecież ta pani ma 

wychowywać moją córkę, ma czuwać nad nią, zastępować jej matkę! 

Rzecz jasna, że będę ją traktował jak damę z mojej sfery, której należy 

się  szacunek.  Przecież  wychowawczyni  nie  jest  służącą!  Ponieważ 

Gilda ma z nią przebywać przez cały dzień, więc nawet zależy mi na 

tym, żeby to była pani z towarzystwa.  

Wtedy hrabianka Beata skapitulowała.  

- Tak, wobec tego, nie mam już żadnych zarzutów. Wiem, jak za-

chowywałeś  się  wobec  mademoiselle  Perdunoir,  więc  nie  przypusz-

czam, że się będziesz w ten sposób zapatrywał na te sprawy... 

Hrabia Harro wzruszył ramionami.  

-  Widzisz,  Beato,  mademoiselle  nie  była  właśnie  osobą  z  dobrej 

sfery. Ona sama postawiła się na jednym poziomie z pokojówką mojej 

żony. Nie wystarczała mi nigdy jako wychowawczyni Gildy.  

Hrabianka spuściła oczy, żeby nie pokazać, jak bardzo gniewa ją 

doznana porażka.  

background image

-  W  takim  razie  nie  mam  nic  do  powiedzenia  -  rzekła  na  pozór 

spokojnie.  

Mimo to hrabia Harro wyczuł, że kuzynka jest z jakiegoś powodu 

niezadowolona.  Dotychczas  jednak  nikt  nie  miewał  wpływu  na  jego 

postanowienia, toteż i w tym wypadku polegał więcej na zdaniu matki 

Anny, niż Beaty. Powiedział jednak bardzo uprzejmie: 

- Dziękuję ci, Beato, że tak poważnie traktujesz tę sprawę. Napi-

szę do hrabiny, że panna von Ronach może natychmiast przyjechać i 

objąć swoje obowiązki. Proszę cię, każ urządzić pokoje, które zajmo-

wała dawniej panna Perdunoir.  

Hrabianka pochyliła głowę.  

- Dobrze, Harro.  

Hrabia Treuenfels zwrócił się teraz do córeczki.  

- Czy słyszałaś, Gildo? Będziesz miała znowu wychowawczynię.  

Gilda podniosła wzrok znad filiżanki czekolady, jej piękne, ciem-

noniebieskie oczy spojrzały na ojca z niezmierną tkliwością.  

- Czy to konieczne, tatuśku? 

- Tak, moje dziecko.  

- Ach, było tak przyjemnie bez wychowawczyni. Nie potrzebuje-

my jej.  

- Przeciwnie, Gildo, musisz się przecież uczyć.  

- A czy ty, tatusiu, nie mógłbyś mnie sam wychowywać? 

- Nie mam na to czasu.  

background image

-  Przecież  na to  nie  potrzeba  wiele  czasu.  Powiesz  mi  po prostu: 

zrób to, zrób tamto - i koniec! 

Pogłaskał z uśmiechem jej złote włosy, które tak bardzo kochał.  

- To nie takie proste, kochanie. Zobaczysz, panna Gryzelda będzie 

dla ciebie dobra.  

- Panna Gryzelda? Jakie to śmieszne imię, tatusiu! Tak się nikt nie 

nazywa, ani w zamku, ani we wsi... 

- Tak, to bardzo rzadkie imię, ale bardzo ładne.  

Hrabianka Beata słysząc te słowa, zacisnęła mocno wargi.  

-  Czy  panna  Gryzelda  będzie  na  mnie  także  krzyczeć?  Mademo-

iselle zawsze krzyczała na mnie, że nie chcę siedzieć cicho, kiedy ona 

czytała te swoje obrzydliwe żółte książki. 

-  Spodziewam  się,  że  panna  Gryzelda  w  ogóle  nie  będzie  czytać 

obrzydliwych żółtych książek. Będzie się tylko wtedy gniewała, jeżeli 

będziesz niegrzeczna.  

Gilda westchnęła i oparła na stole małe, różowe rączki.  

-  Ach,  wiesz  tatusiu,  dorosłym  często  się  różne  rzeczy  wydają 

niegrzeczne.  Ja  nie  chciałam  wcale  być  niegrzeczna,  a  jednak  made-

moiselle gniewała się na mnie.  

Beata pochyliła się nad dzieckiem i ucałowała je gorąco, jakby w 

nagłym porywie uczucia.  

-  Moje  biedne  maleństwo!  Jesteś  moim  słodkim,  kochanym 

dzieckiem! 

background image

- Oj, ciociu Beato! Nie ściskaj mnie tak mocno, to mnie boli. Nie 

nazywaj mnie biednym maleństwem. Mam przecież mego kochanego 

tatusia, więc nie jestem biedna.  

Beata nie zważając na sprzeciw dziewczynki, raz jeszcze ją poca-

łowała. Spojrzała przy tym na hrabiego Harra. Gilda wyrwała się z jej 

uścisku i zeskoczyła z krzesła. Wtedy hrabianka rzekła, udając wielkie 

wzruszenie: 

-  To  takie  słodkie,  miłe  stworzonko!  Kocham  ją  nad  życie,  naj-

chętniej nie wypuszczałabym jej z objęcia.  

Hrabia  Harro,  ogromnie  rozrzewniony,  nie  przeczuwając,  jakie 

zamiary ma jego kuzynka, podał jej rękę.  

- Dziękuję ci za tę miłość, Beato. Memu dziecku potrzeba miłości, 

bo nie ma już matki.  

- Muszę kochać Gildę, jest przecież twoim dzieckiem - odparła.  

Spostrzegła, że w oczach jego pojawił się wyraz lekkiej niechęci. 

Wtedy opanowała się i, spuszczając oczy, ciągnęła ciszej: 

-  Wyświadczyłeś  mi  tyle  dobrego,  że  chciałabym  ci  w  jakiś  spo-

sób okazać moją wdzięczność. Wierzaj mi, że mam jedyny cel  w ży-

ciu - pragnę okazać moje przywiązanie tobie i twemu dziecku.  

Hrabia czynił sobie w duchu wyrzuty,  że te słowa Beaty nie  wy-

wołały  w  nim  żywszej  reakcji.  Okazywała  jemu  i  Gildzie  tak  wiele 

miłości  i  serdeczności,  on  zaś  miał  dla  niej  tylko  współczucie.  Nie 

mógł tego jednak zmienić - Beata, zamiast go pociągać, wzbudzała w 

nim niechęć.  

background image

Po  śniadaniu  poszedł  na  spacer  z  Gildą.  Na  dworze  było  jeszcze 

chłodno,  więc  małą  hrabiankę  ubrano  w  ciepły  płaszczyk.  Skakała  i 

szczebiotała wesoło; udało się jej nawet  wywołać uśmiech na twarzy 

ojca.  Po  godzinie  powrócił  pokrzepiony  do  domu.  Blada  cera,  którą 

miał po wyjściu z więzienia, ustąpiła teraz miejsca zdrowym rumień-

com.  Pochylona  postać  wyprostowała  się  znowu.  Świadomość,  że 

cierpi bez winy, pomagała mu znosić ciężki los.  

Wszystkie wolne chwile spędzał w pokojach zmarłej żony, szuka-

jąc  jakichś  śladów.  Nabierał  przekonania,  że  Alicja  popełniła  samo-

bójstwo. Nie znalazł jednak nic godnego uwagi. Wreszcie zawiedzio-

ny zaprzestał poszukiwań.  

Powróciwszy  z  przechadzki,  zaprowadził  Gildę  do  Beaty,  a  sam 

poszedł  do  swego  gabinetu.  Tam  napisał  przede  wszystkim  list  do 

matki Anny, oznajmiając, że zgadza się na zaangażowanie panny von 

Ronach. Dziękował przełożonej za jej starania, prosząc, aby załączony 

list  wręczyła  pannie  von  Ronach.  List  hrabiego  do  Gryzeldy  był  na-

stępującej treści: 

 

"Szanowna Pani! 

Dzięki  łaskawemu  pośrednictwu  Pani  Przełożonej  Schroniska  w 

St.  Marien,  dowiedziałem  się,  że  zgadza  się  Pani  zostać  wychowaw-

czynią mojej córeczki. Jestem przekonany, że matka Anna uczyniła do-

skonały  wybór  i  pragnę  tylko  osobiście  prosić  Panią  o  objęcie  tych 

obowiązków.  Matka  Anna  zapewne  powiedziała  Pani,  jaka  sytuacja 

jest w moim domu. Ja jednak sam muszę podkreślić, że zamieszka Pa-

background image

ni  w  domu  człowieka  zhańbionego,  napiętnowanego,  że  będzie  Pani 

prowadzić życie samotne i w odosobnieniu, może Panią to zrazi, że nie 

znajdzie Pani dla siebie odpowiedniego towarzystwa, ani znajomości. 

Proszę się zastanowić nad tym! 

Gdyby Pani mimo wszystko zechciała zgodzić się na objęcie posa-

dy,  to  będę  Pani  bardzo  wdzięczny.  W  takim  razie,  chciałbym,  żeby 

Pani  mogła  przyjechać  jak  najprędzej.  Proszę  mnie  zawiadomić  o 

dniu przyjazdu, abym mógł posłać samochód na dworzec.  

Z poważaniem 

Hrabia Harro Treuenfels". 

 

**        **        ** 

W  odpowiedzi  na  ten  list  Gryzelda  napisała  hrabiemu,  że  w  na-

stępny poniedziałek przybędzie do  Treuenfelsu. Podała także dokład-

nie  godzinę  przyjazdu  pociągu.  Teraz  został  dokładnie  oznaczony 

dzień wyjazdu z St. Marien.  

Dużo łez popłynęło tego dnia w Schronisku. Każda z pań chciała 

jeszcze Gryzeldzie naprędce sprawić jakąś przyjemność, a matka An-

na upominała,  żeby  zacząć  się  żegnać  na  dwie  godziny  przed  wyjaz-

dem  na  stację.  Wszyscy  byli  ogromnie  wzruszeni,  nie  wyłączając 

Gryzeldy.  

Wreszcie  przed  bramę  klasztoru  zajechała  kolasa.  Na  koźle  sie-

dział Krystian, który był w bardzo złym humorze. Martwił się, że "ta 

background image

odrobinka młodości" wyjeżdża, gdyż i on nie potrafił się oprzeć uro-

kowi Gryzeldy.  

- Moje drogie, kochane babulinki! Niech was Bóg strzeże!  Dzię-

kuję,  dziękuję  wam  za  tyle  dobroci!  -  zawołała  dziewczyna  na  poże-

gnanie.  

Pojazd ruszył. Matka Anna stała w oknie swego pokoju i patrzyła 

na  odjeżdżającą  Gryzeldę.  W  jej  ciemnych  oczach  pojawił  się  wyraz 

wielkiej powagi: 

-  Droga,  mała  Gryzeldo,  oby  śladem  twoich  stóp  poszło  szczę-

ście...  Oby  wraz  z  tobą  przekroczyło  próg  zamku  Treuenfels,  który 

omijało przez tyle lat - myślała.  

I złożyła ręce, jak do modlitwy.   

 

**        **        ** 

Podróż  Gryzeldy  nie  trwała  długo.  Jechała  pociągiem  pośpiesz-

nym  i  po  dwóch  godzinach  wysiadła  na  stacji,  położonej  najbliżej 

Treuenfelsu. Hrabia Harro posłał na dworzec swój samochód.  

Lokaj  w  ciemnoszarej  liberii  stał  wyczekująco  na  peronie.  Gry-

zelda poznała go po ubiorze, który opisała jej matka Anna. Spokojnie 

podeszła do służącego.  

- Jesteście zapewne z zamku Treuenfels, nieprawdaż? 

Lokaj  ukłonił  się  i  obrzucił  krytycznym  spojrzeniem  skromny, 

lecz wytworny ubiór młodej panny.  

- Tak, przyjechałem po pannę von Ronach - odparł spokojnie.  

background image

- To właśnie ja. Proszę mnie zaprowadzić do samochodu. 

Gdy Gryzelda ujrzała wspaniały wóz, oczy jej zalśniły. Dała loka-

jowi kwit bagażowy, sama zaś zajęła miejsce w samochodzie. Z przy-

jemnością oparła się o lśniące skórzane poduszki.  

- To jednak coś innego, niż stara kolasa ze Schroniska - pomyśla-

ła.  

Szybka jazda sprawiała jej wielką przyjemność, najchętniej krzy-

czałaby  z  radości.  Jednocześnie  jednak  serce  jej  biło  tłumionym  nie-

pokojem. Wkrótce już pozna hrabiego Treuenfelsa! Nie wiedziała, czy 

lękać się tej chwili, czy cieszyć się na nią.  

Samochód  przejechał  drogę  wśród  lasu.  Teraz  dopiero  Gryzelda 

spostrzegła  przez  okno  samochodu,  wznoszący  się  na  szczycie  góry 

zamek.  Wychyliła  się  i  z  zachwytem  spoglądała na  wspaniałą,  impo-

nującą budowlę.  

- Cudowny! Wygląda zupełnie, jak zaczarowany zamek z bajki! - 

pomyślała, przyciskając dłonie do bijącego mocno serca.  

-  W  tym  zamku  nie  mieszka  jednak  zaklęta  księżniczka,  którą 

wybawi  szlachetny  rycerz...  Mieszka  tu  smutny,  osamotniony  czło-

wiek,  któremu  odebrano  honor  i  dobre  imię,  który  nie  może  się  cie-

szyć życiem... Ach, gdybym mogła mu pomóc...  

Takie myśli zaprzątały głowę Gryzeldy.  

Tymczasem  samochód  wjechał  na  szeroki  podjazd,  wiodący  pod 

górę. Na górze pomknął przez drogę, wysypaną żwirem, ciągnącą się 

między wielkimi trawnikami. Wreszcie zatrzymał się przed gankiem.  

background image

Dziś wszystko przedstawiało się weselej niż owego wieczoru, gdy 

hrabia  Harro  powrócił  z  więzienia.  Świeciło  jasno  słońce,  spowijając 

wszystko w złote blaski.  

Gryzelda  nie  miała  jednak  czasu,  żeby  przyjrzeć  się  wspaniałej 

budowli. Lokaj poprosił ją, żeby zechciała pójść za nim.  

Wysiadła z samochodu i weszła na szerokie stopnie ganku. A gdy 

przestępowała próg zamku, doznała wrażenia, że coś jej ściska serce, 

że powinna zawrócić i uciec, gdzie ją oczy poniosą. W duchu zaczęła 

się  ganić.  Nie  należała  do  osób,  które  łatwo  poddają  się  przemijają-

cym uczuciom. Opanowała się i  weszła do  wnętrza. Rozglądała się  z 

zachwytem  po  wspaniałym  hallu  zamkowym,  o  przepysznej  mozai-

kowej  posadzce,  pokrytej  kosztownymi  dywanami.  Pośrodku  stał 

okrągły  stół,  wokoło  niego  ustawione  były  ciężkie,  rzeźbione,  wyso-

kie fotele, w kącie, przy kominku, stały takie same fotele.  

Gruby, puszysty dywan tłumił odgłos kroków. W zamku było tak 

cicho,  jakby  zamarło  w  nim  życie.  Potem  jednak  Gryzelda  usłyszała 

dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Dźwięk ten dobiegał z góry.  

Gdy wreszcie doszła z lokajem do pierwszego piętra, ujrzała wy-

soką, czarno ubraną postać niewieścią, która trzymała za rączkę małą 

dziewczynkę  w  białej  sukieneczce.  Stosownie  do  życzenia  hrabiego, 

panna Beata i Gilda oczekiwały tutaj przybycia nowej wychowawczy-

ni.  

Gryzelda patrzyła tylko na dziecko. Poznała natychmiast oryginał 

fotografii,  którą  oglądała  u  matki  Anny.  Słonecznym,  tkliwym  spoj-

rzeniem obrzuciła twarz dziewczynki o błękitnych oczach.  

background image

- Czy ty jesteś Gryzelda? - spytała swoim słodkim głosikiem Gil-

da.  

Młoda  panna  skłoniła  z  uśmiechem  głowę  i  pochyliła  się  nad 

dzieckiem.  

- Tak, droga Gildo, ja jestem Gryzelda.  

-  Ach,  jak  to  dobrze,  że  od  razu  wiesz,  kim  ja  jestem.  Skąd  to 

wiesz? 

- Widziałam twoją fotografię.  

- Gdzie? 

- W schronisku, u pani przełożonej.  

- Nie znam jej.  

-  Może  inaczej  ją  nazywałaś,  musisz  zapytać  o  to  twego  tatusia. 

Ona cię zna.  

-  Tak,  zapytam  tatusia.  Podobasz  mi  się  Gryzeldo.  Chodźmy 

prędko do tatusia, żeby cię także zobaczył.  

I  dziecięca  rączka  pieszczotliwym  ruchem  objęła  dłoń  Gryzeldy. 

Gilda chciała koniecznie odejść z Gryzeldą. Ale oto zagrodził jej dro-

gę  ciemny  i  groźny  cień  -  hrabianki  Beaty.  Gryzelda,  zajęta  dziew-

czynką, nie zauważyła, że oczy Beaty na jej widok zapłonęły nieżycz-

liwym blaskiem.  

Uroda  i  wdzięk  Gryzeldy,  jej  młodość  i  słoneczne  usposobienie, 

które  opromieniało  całą  jej  istotę  -  dziwnie  podziałały  na  hrabiankę 

Beatę. Doznawała uczucia, że lodowata dłoń ściska jej serce. Zdawało 

background image

jej się, że powinna zepchnąć tę dziewczynę ze schodów i wypędzić ją 

z zamku.  

Podczas, gdy Gryzelda rozmawiała z Gildą, hrabianka miała dość 

czasu, żeby się opanować. Gdy jednak dziewczynka chciała zaprowa-

dzić nową wychowawczynię do ojca, zagrodziła im drogę.  

-  Nie,  Gildo,  teraz  nie  możesz  iść  do  tatusia,  jest  bardzo  zajęty. 

Muszę przede wszystkim pokazać pannie von Ronach jej pokoje.  

- Czy to długo potrwa, Gryzeldo? - spytała dziewczynka.  

-  Nie  wolno  ci  nazywać  pani  "Gryzeldą"  -  upomniała  ją  Beata 

bardzo surowo, gdyż  w tej chwili nie było hrabiego, i nie mógł usły-

szeć tego ostrego tonu.  

-  A  jak  mam  mówić?  Czy  Gryzelda,  także  nazywa  się  "made-

moiĂselle"? 

- Nie, powinnaś mówić "panna von Ronach".  

- To nie brzmi tak pięknie. Tatuś także powiedział, że Gryzelda to 

ładne imię. Czy nie mogę cię tak nazywać? 

Błękitne oczy dziecka spojrzały błagalnie na Gryzeldę.  

- Możesz mnie nazywać, jak chcesz - odparła Gryzelda, głaszcząc 

pieszczotliwie złote włosy dziecka.  

Gilda przytuliła policzek do jej dłoni. Był to bardzo rzadki objaw. 

Zazwyczaj starała się unikać pieszczot, zwłaszcza, gdy zbliżała się do 

niej Beata. Hrabianka śledziła płonącymi oczyma każdy ruch dziecka.  

- Och, jak to dobrze! Będę cię nazywała Gryzeldą! - zawołała ra-

dośnie Gilda.  

background image

-  Panno  von  Ronach  -  zwróciła  się  Beata  ozięble  do  Gryzeldy  - 

pan  hrabia  musi postanowić,  jak hrabianka  Gilda  ma nazywać  panią. 

Nie sądzę, żeby taka poufałość miała być właściwa. Może to wpłynąć 

źle na autorytet pani wobec dziecka.  

W słowach tych stanowczo brzmiało szorstkie napomnienie.  

Gryzelda  powoli  podniosła  na  nią  oczy.  Hrabianka  Beata  prze-

wyższała ją o pół głowy, choć dziewczyna była sporego wzrostu. Spo-

strzegła  w  oczach  hrabianki  nieprzyjazny  wyraz,  który  wprawił  ją  w 

zmieszanie. Dotychczas nikt jeszcze  nie okazywał jej wrogich uczuć. 

Czuła  jednak,  że  hrabianka  jej  nie  lubi.  To  wywołało  w  niej  uczucie 

wzajemnej antypatii.  

-  Naturalnie,  że  zastosuję  się  do  życzenia  pana  hrabiego.  Chcia-

łam tylko zaznaczyć, że nie mam nic przeciwko temu, aby Gilda mó-

wiła  mi  po  imieniu  -  odparła  spokojnie  i bardzo  uprzejmie,  choć  bez 

zwykłego ciepła, które zjednywało jej sympatię wszystkich ludzi.  

- Ależ ciociu Beato! Co też ty sobie myślisz? Tatuś na pewno się 

zgodzi!  Poproszę  tatusia,  żeby  mi  pozwolił.  Do  widzenia,  Gryzeldo! 

Pośpiesz się i przyjdź prędko! 

- Odejdź teraz, Gildo! Muszę pokazać pannie von Ronach jej po-

koje - rzekła chłodno Beata.  

Gilda  wybiegła  i  raz  jeszcze  skinęła  rączką  na  pożegnanie.  Gry-

zelda od pierwszej chwili pokochała milutkie dziecko i była temu ra-

da. Wiedziała, że to ułatwi jej bardzo spełnianie nowych obowiązków.  

Spokojnie podążyła za hrabianką Beatą na drugie piętro. Ciągnął 

się tutaj szeroki, długi korytarz. Na samym końcu znajdowały się po-

background image

koje,  przeznaczone  dla  niej.  Były  one  położone  wprost  nad  aparta-

mentami hrabiny Alicji. Sypialnia Gryzeldy znajdowała się nad poko-

jem,  w  którym  umarła  hrabina.  Przylegała  ona,  podobnie,  jak  pokoje 

na pierwszym piętrze, do okrągłej wieży, lecz i stąd nie prowadziły do 

wieży żadne drzwi.  

Obok sypialni mieściła się mała bawialnia. Oba pokoje były duże 

i  jasne.  Stały  w  nich  piękne  staroświeckie  meble.  Przepysznie  utrzy-

mana posadzka lśniła w blasku słonecznym, który wpadał przez okno.  

Do apartamentów tych przylegały pokoje hrabianki Beaty. O tym 

jednak  Gryzelda  nie  wiedziała.  Hrabianka  od  razu  jednak  zwróciła 

uwagę na tę  okoliczność i była  z tego rada. W ten sposób mogła do-

brze pilnować wychowawczyni i śledzić jej każdy krok.  

- Oto pokoje pani, panno von Ronach. Za chwilę przyniosą tu wa-

lizki pani. Może pani najpierw wypakować rzeczy i urządzić się. Pan 

hrabia  powita  panią  przy  podwieczorku,  to  znaczy  o  piątej.  Ma  pani 

zatem  dwie  godziny  czasu.  O  piątej  poślę  po  panią  służącego,  który 

zaprowadzi panią do jadalni.  

Gryzelda skłoniła się.  

- Dziękuję pani, hrabianko.  

Czarne oczy Beaty wpiły się w jej twarz.  

- Mam nadzieję, że nie potrzeba pani mówić, że spodziewamy się 

od  pani taktownego,  spokojnego  zachowania.  Wiadomo  pani,  że  hra-

bina  nie  żyje.  Zaryzykowała  pani  bardzo  wiele,  przyjmując  w  tak 

młodym wieku posadę w domu, w którym brak gospodyni.  

background image

Gryzelda instynktownie wyczuła, że słowa te zawierają wrogą in-

tencję.  Pozostała  jednak  spokojna  i  opanowana.  Oczy  jej  spoglądały 

jasno i dumnie.  

-  Proszę  bardzo,  hrabianko,  aby  pani  nie  wątpiła  o  moim  takcie. 

Nie uważałam objęcia posady w tym domu za ryzykowny krok. Pani 

przełożona  schroniska  przedstawiła  mi  hrabiego,  jako  człowieka  bez 

trwogi i skazy.  

Oczy hrabianki Beaty zaiskrzyły się gniewem.  

- Pani chyba nie wie, o co go oskarżono? - spytała.  

Zbudził się w niej słaby promyk nadziei. Może Gryzelda ucieknie 

stąd przerażona, gdy się dowie, że posądzono hrabiego o zamordowa-

nie  żony.  Lecz  Gryzelda  podniosła  na  nią  z  powagą  swoje  piękne 

oczy.  

-  Owszem,  wiem,  że  hrabia  jest  bardzo  nieszczęśliwy  i  że  cierpi 

za niepopełnione winy.   

We wzroku hrabianki zabłysła nienawiść. 

- Ach, skądże pani ma tę pewność? - spytała szyderczo.  

- Utwierdziła mnie w tej wierze hrabina Salitzhalm.  

- Prawda, zapomniałam, że hrabina wtajemniczyła panią!  Wielka 

to odwaga, że pani mimo wszystko zdecydowała się objąć tę posadę. 

A  więc,  powtarzam  raz  jeszcze,  wymagamy  od  pani  wielkiego  taktu. 

Dla młodej panny jest to zawsze bardzo ryzykowne mieszkać w domu 

wdowca.  

Gryzelda zacisnęła wargi. Potem jednak odparła spokojnie: 

background image

-  Przecież  pani,  hrabianko,  zastępuje  panią  domu.  Poza  tym  nie 

jestem lękliwa. Będę spełniała moje obowiązki i na tym poprzestanę. 

Pani przełożona nie radziłaby mi na pewno, żebym przyjęła tę posadę, 

gdyby to było połączone z jakimkolwiek ryzykiem, jak się pani wyra-

ziła.  

Hrabianka Beata przygryzła dolną wargę. Pojęła, że nie można tak 

prędko onieśmielić Gryzeldy.  

- Wobec tego jestem spokojna o panią. Widzę, że pani dokładnie 

wie, czego chce.  

-  O  tak,  hrabianko!  Kto  stoi  o  własnych  siłach  i nie  może  liczyć 

na opiekę, ten powinien to wiedzieć dokładnie.  

Hrabianka wolnym krokiem zbliżyła się do drzwi.  

- Zostawiam panią samą. Do widzenia.  

Gryzelda ukłoniła się uprzejmie. Hrabianka wyszła z pokoju. 

 

**     **      ** 

Gdy  Gryzelda  pozostała  sama,  obejrzała  sobie  przede  wszystkim 

swoje  nowe  mieszkanie.  Oba  pokoje  były  tak  duże,  jak  małe  sale  i 

według  zdania  Gryzeldy,  pięknie  urządzone.  Największy  jej  zachwyt 

wywołało łoże z baldachimem i firankami. Wezgłowie łóżka opierało 

się o ścianę przylegającą do wieży. Było ustawione w ten sam sposób 

jak łóżko hrabiny Alicji.  

Inne sprzęty były także piękne i bardzo stare. Na pewno wzbudzi-

łyby zachwyt antykwariuszy i znawców sztuki. Hrabiowie Treuenfels 

background image

musieli  być  bardzo  bogaci.  Inaczej  sprzedaliby  te  meble,  zamiast  je 

pozostawić w pokojach przeznaczonych dla wychowawczyni.  

Gryzeldę ogarnął nagle smutek. Nie miała nikogo, z kim mogłaby 

się  podzielić  wrażeniami,  kto  by  z  nią  razem  mógł  podziwiać  ten 

przepych. Co by też powiedział jej stary zgorzkniały ojciec, gdyby ją 

ujrzał  w  tych  pięknych  pokojach?  Dom  państwa  Sarnow  był  także 

pięknie urządzony, lecz nie można było porównać go z zamkiem. Po-

koje Tilly nie były tak wspaniałe, jak jej apartamenty.  

Ach, a ciocia Agnieszka, a babulinki ze schroniska? Jakże by się 

dziwiły,  widząc  mieszkanie  Gryzeldy.  Dziewczyna  zaśmiała  się,  wy-

obrażając sobie ich zdumienie. Matka Anna znała zamek Treuenfels i 

mawiała nieraz: 

- Będziesz otwierała oczy ze zdumienia, Gryzeldo! 

Tak!  Nawet  w  najśmielszych  snach  nie  wyobrażała  sobie,  że  bę-

dzie  tu  tak  pięknie!  Czym  zasłużyła  sobie  na  to?  Zdawało  się  jej,  że 

przebywa w krainie bajki. 

-  Ach,  gdybym  mogła  pozostać  tu  na  zawsze!  Ale  to  bardzo  zu-

chwałe życzenie - pomyślała Gryzelda.  

Przypomniała się jej nagle twarz hrabianki Beaty, jej nieprzyjazne 

spojrzenia. Ciałem dziewczyny wstrząsnął dreszcz, doznała jakby lęku 

przed czymś strasznym. Wydało się jej, że ze wszystkich kątów patrzą 

na nią te ciemne, złowrogie oczy.  

-  Jest  niezadowolona  z  mego  przyjazdu.  Ale  dlaczego?  Przecież 

widziała  mnie  zaledwie  przez  kilka  minut,  nie  dałam  jej  powodu  do 

tak  nieprzychylnego  zachowania.  Nie,  najwyraźniej,  moja  osoba  jest 

background image

jej z jakiegoś powodu niewygodna. Jaki to może być powód? - zasta-

nawiała się Gryzelda.  

Była  mądrą  i  spostrzegawczą  dziewczyną,  lecz  nie  mogła  zrozu-

mieć, co usposabiało tak wrogo hrabiankę Beatę.  

Gryzelda  wyprostowała  swoją  smukłą  młodzieńczą  postać  i  wy-

ciągnęła  ramiona  przed  siebie.  Hrabianka  Beata  była  jedynym  cie-

niem, który padł na jej nową posadę.  

Powróciła  do  swej  sypialni.  W  tej  chwili  właśnie  wniesiono  jej 

walizki. Ładna milutka pokojówka w czarnej sukni i białym fartuszku 

spytała, czy ma jej pomóc przy wypakowywaniu kufra. Gryzelda spoj-

rzała na nią z uśmiechem.  

- Nie, zrobię to sama. Proszę tylko potem wynieść walizki z poko-

ju.  

- Niech panienka zadzwoni na mnie, to zabiorę walizki  - odparła 

grzecznie służąca.  

Gryzelda  znowu  została  sama.  Podeszła  do  jednego  z  okien,  a  z 

ust jej zerwał się okrzyk zachwytu.  

- Ach, jaki przepiękny krajobraz! Jakże tu musi być pięknie, gdy 

się wszystko zazieleni i rozkwitnie! 

Wychyliła się przez okno, żeby lepiej widzieć. Wtedy spostrzegła 

obok  swego  pokoju  okrągłą  wieżę.  Wieńczył  ją  taras,  zakończony 

blankami.  

-  Cudownie!  -  zawołała  Gryzelda.  -  Tam  na  pewno  wystawały 

piękne  kasztelanki  i  żegnały  rycerzy,  wyruszających na bój.  Chciała-

background image

bym choć raz wejść na ten taras. Może mi pozwolą? Szkoda, że z me-

go  pokoju  nie  ma  drzwi  do  tej  okrągłej  wieży.  Wtedy  mogłabym  się 

prędko dostać na górę - myślała.  

Potem jednak szybko zamknęła okno. 

- Trzeba się zabrać do roboty! - rzekła do siebie i zaczęła wyjmo-

wać rzeczy z walizek i układać je w szafie i szufladach.  

Wkrótce  była  gotowa.  Swoje  skromne  klejnociki,  które  przedsta-

wiały niewielką wartość, włożyła do tekturowego pudełka i postawiła 

je na nocnym stoliku.  

Postanowiła,  że  później  schowa  pudełeczko  do  szufladki  w  biur-

ku.  Stojąc  przy  nocnym  stoliku,  zauważyła  wiszący  nad  nim  obraz, 

przedstawiający jakąś damę w średniowiecznym stroju. Portret posia-

dał  wspaniałą  złotą  ramę,  ozdobioną  dziwacznymi  zakrętasami  i  or-

namentami. Obraz pociemniał ze starości, właściwie pozostała na nim 

tylko  jasna  twarz,  wychylająca  się  z  uśmiechem  spod  szerokoskrzy-

dłego kapelusza.  

Obraz musiał być bardzo stary i zapewne od dawna wisiał na tym 

miejscu. Gryzelda chciała trochę przesunąć ramę, żeby się przekonać, 

czy  obicie  pod  obrazem  także  spłowiało,  czy  też  zachowało  dawny 

odcień. Okazało się jednak, że nie można go przesunąć, bo jest wmu-

rowany w ścianę.  

Obejrzała inne obrazy, wiszące w pokoju. Wszystkie były zawie-

szone na hakach, wbitych w ścianę. Czemu obraz nad stolikiem został 

umocowany w inny sposób? 

background image

- Może pani zdradzi mi tę tajemnicę, szanowna damo? - zwróciła 

się z uśmiechem do obrazu.  

Portret jednak milczał. Gryzelda przyglądała się mu z uwagą, wo-

dząc palcami po zabawnych ornamentach. Składały się one z mnóstwa 

drobnych delfinów, wijących się wkoło ramy.  

Gryzelda wskazującym palcem dotykała delfinów, żeby zapamię-

tać  lepiej  poszczególne  motywy  ornamentu.  A  gdy  wreszcie,  mimo 

woli,  nacisnęła  główkę  jednego  z  nich,  spostrzegła  przestraszona,  że 

delfin  przesunął  się  pod  wpływem  jej  dotknięcia.  W  tej  samej  chwili 

usłyszała  cichy  zgrzyt.  Przerażona  cofnęła  się  o  kilka kroków  od  ob-

razu i wyciągnęła ręce przed siebie. Okazało się bowiem, że obraz się 

porusza. Wystąpił ze ściany, jakby ze drzwi. Gryzelda ujrzała teraz ku 

swemu  zdumieniu,  że  za  portretem  znajduje  się  wmurowana  szafka 

ścienna.  Wizerunek  średniowiecznej  damy  stanowił  niejako  drzwi  od 

tej szafki.  

Gryzelda  zaśmiała  się  ze  swego  przerażenia.  Obejrzała  sobie  do-

kładnie szafę. Wnętrze było pokryte  kurzem i pajęczynami. Zapewne 

nie otwierano szafki od wielu, wielu lat. Usunęła pajęczyny i zajrzała 

do szafy. Posiadała ona dziwny kształt, była z jednej strony szeroka, z 

drugiej  wąska  i  spiczasta.  Ukośna  tylna  ściana,  góra  oraz  dno  były 

sporządzone z drzewa. Gryzelda zastukała w dno i przekonała się, że 

pod szafą musi się znajdować pusta przestrzeń. Świadczył o tym głu-

chy dźwięk, dobywający się przy stukaniu.  

background image

- Na pewno nikt nie używał szafy, bo jest taka zakurzona. Służba 

może nie wie o jej istnieniu. Oczyszczę ją i będę w niej przechowywa-

ła moje "książęce" klejnoty - pomyślała dziewczyna rozbawiona.  

Ucieszyła się bardzo z odkrycia tego schowanka.  

- O Gryzeldo! Ledwo wetknęłaś nos do tego starego zamku, a już 

odkryłaś romantyczną skrytkę. Dziękuję ci, piękna damo, że  wyjawi-

łaś mi swoją tajemnicę! Pilnuj dobrze moich kosztowności! 

Tak rozmawiała dziewczyna ze sobą i z portretem.  

Prędko oczyściła szafkę papierem i wytarła kurz ściereczką do bu-

tów.  Potem  wstawiła  do  szafki  pudełeczko  z  biżuterią.  Zamknęła 

drzwiczki.  Kilka  razy  próbowała  mechanizmu  i  bawiło  ją  to,  że  tak 

dobrze  działa.  Musiała  jednak  pamiętać,  którego  z  delfinów  należy 

nacisnąć, aby otworzyć szafkę; aby  oszczędzić sobie długiego szuka-

nia na przyszłość, narysowała ołówkiem na główce delfina krzyżyk.  

-  Tak  -  myślała  z  zadowoleniem  -  gdybym  nie  miała  czasu  na 

szukanie, znajdę zawsze właściwe miejsce.  

Szybko  skończyła  swoje  zajęcie,  potem  zadzwoniła  na  pokojów-

kę, która natychmiast wyniosła puste kufry i walizy. Gryzelda spojrza-

ła na zegarek. Miała jeszcze godzinę czasu. Teraz trzeba by się prze-

brać.  

- Co włożyć? - pomyślała z kokieterią.  

Nie  miała  wielkiego  wyboru.  Jej  warunki  nie  pozwoliły  na  spra-

wienie  wielu  żałobnych  sukien; pragnęła  jednak  wyglądać jak najko-

background image

rzystniej.  W  schronisku uszyła  sobie kilka bluzek  i  sukien. Była  bar-

dzo zręczna i posiadała wiele smaku.  

Namyślała się dość długo. Nigdy jeszcze nie była taka wybredna. 

Chciała jednak wywrzeć miłe wrażenie na swoim chlebodawcy. 

Gdy pomyślała o tym, twarz jej powlokła się lekkim rumieńcem. 

Wreszcie  zdecydowała  się  na  prostą  sukienkę  z  czarnego,  miękkiego 

jedwabiu.  Przerobiła  ją  z niesłychanie  szerokiej  i  fałdzistej  spódnicy, 

którą  podarowała  jej  ciocia  Agnieszka.  Było  tam  tyle  materiału,  że 

wystarczyło na całą suknię dla Gryzeldy. Suknia spływała w prostych 

fałdach, uwydatniając piękne, smukłe kształty młodzieńczej figurki.  

Nie  widać było,  że suknia pochodzi z tak skromnej pracowni. W 

schronisku  panie  zachwycały  się  jej  krojem.  W  każdym  razie,  złoto-

włosa, smukła dziewczyna wyglądała w niej czarująco.  

Gryzelda, szyjąc ją, myślała, że ubierze się w nią, gdy będzie spo-

żywała posiłki z rodziną hrabiowską. Nie była pewna czy to nastąpi? 

Może będzie musiała jadać sama w swoim pokoju? Dziś polecono jej 

zejść  do  jadalni,  lecz  to  nie  stanowiło  o  przyszłości.  Miała  przecież 

być przedstawiona hrabiemu.  

Ubrała się szybko. Uczesała także swoje gęste, długie, jasne wło-

sy.  Nie  była  to  łatwa  robota  i  zabierała  zawsze  wiele  czasu.  Gryzel-

dzie  zależało  jednak,  żeby  wyglądać  korzystnie,  więc  nie  szczędziła 

trudu.  Wreszcie  była  gotowa.  Stanęła  przed  wielkim  lustrem  i  przyj-

rzała się sobie.  

- Wyglądasz bardzo godnie i poważnie w tej czarnej sukni, jestem 

z ciebie zadowolona, moja droga! Ponieważ w tym domu panuje żało-

background image

ba po hrabinie,  więc  i ty  możesz  nosić  żałobę,  po twoim  starym,  ko-

chanym  ojcu,  który  nareszcie  spoczywa  w  spokoju  po  wszystkich 

gorzkich  zawodach  życia!  Ach,  jakże  utrudniał  je  sobie!  A  przecież 

życie jest pełne cudów, trzeba na nie tylko spojrzeć z właściwej stro-

ny. Tak, teraz jeszcze tylko poważna mina - żeby wzbudzić szacunek 

w tej maleńkiej słodkiej hrabianeczce... - myślała.  

Potem jednak przecząco potrząsnęła głową.  

-  Nie,  nie...  Pragnę  ją  kochać,  pragnę,  żeby  i  ona  mnie  pokocha-

ła... Nie chcę szacunku... Potrafię już pozyskać jej przywiązanie... 

W chwilę potem Gryzelda szła za służącym, który prowadził ją do 

jadalni.  Była  to  daleka  droga  przez  schody  i  korytarze,  a  wreszcie 

przez długi szereg pokoi. Idąc widziała, jak wspaniale i z jak wielkim 

przepychem jest urządzony zamek Treuenfels.  

Po drodze minęła także salę, w której wisiały portrety antenatów. 

Znajdowały  się  tu  podobizny  hrabiów  Truenfels  oraz  ich  małżonek, 

malowanych w naturalnej wielkości. Gryzelda obrzuciła je przelotnym 

spojrzeniem i pomyślała, że w wolnych chwilach obejrzy je dokładnie 

i  pozna  ich  dzieje.  Wreszcie  stanęła  u  celu.  Lokaj  rozsunął  kotarę  i 

przepuścił Gryzeldę do przestronnego pokoju z wielką niszą. W jadal-

ni,  podobnie  jak  w  całym  zamku,  stały  bogato  rzeźbione  sprzęty.  W 

niszy  ustawiono  okrągły  stół,  nakryty  adamaszkowym  obrusem,  na 

którym lśniła srebrna zastawa. Przy oknie stała wysoka męska postać. 

Obok na krześle klęczała Gilda, wyglądając przez okno i gwarząc we-

soło z ojcem.  

background image

Pośrodku  pokoju  stała  wysoka,  czarno  odziana  postać  hrabianki 

Beaty,  która  obrzuciła  wchodzącą  dziewczynę  krytycznym  spojrze-

niem. Gdy Gryzelda ukłoniła się jej, spostrzegła, że surowa twarz hra-

bianki powlekła się bladością. W jej czarnych, płonących oczach po-

jawił się znowu wrogi wyraz.  

Gryzelda nie przeczuwała, jakie uczucia zbudziły się w sercu hra-

bianki,  gdy  ujrzała  przed  sobą  czarujące  zjawisko.  Serce  jej  pożerała 

gorycz, że nie może wyglądać tak pięknie i uroczo, jak Gryzelda. Czu-

ła  instynktownie,  że  młoda,  pełna  wdzięku  dziewczyna  musi  się  po-

dobać  każdemu  mężczyźnie.  Zanim  jeszcze  hrabia  zdążył  rzucić 

okiem  na  wychowawczynię  swej  córki,  hrabianka  poczuła  w  sercu 

szaloną  zazdrość  o  Gryzeldę.  Opanowała  się  jednak  i  rzekła  dość 

uprzejmie, choć głos jej brzmiał nieco szorstko i chrapliwie: 

-  Proszę  się  zbliżyć,  panno  von  Ronach!  Przedstawię  panią panu 

hrabiemu! 

Przy tych słowach ojciec i córka, którzy nie spostrzegli dotąd wej-

ścia Gryzeldy, odwrócili się do niej. Gilda zeskoczyła z krzesła i pod-

biegła do Gryzeldy.  

-  Ach, nareszcie  przyszłaś!  Tatusiu, tatusiu  -  oto  jest  Gryzelda!  - 

zawołała dziewczynka z radością.  

Hrabia  Treuenfels  wyszedł  z  niszy,  a  jego  poważne  szare  oczy, 

spoczęły  na  dziewczynie.  Wygląd  Gryzeldy  sprawiał  mu  prawdziwą 

niespodziankę.  Oto  stała  naprzeciw  niego  jak  uosobienie  poezji,  jej 

imię  pasowało  tak  idealnie  do  tego  wiośnianego  zjawiska,  że  hrabia 

patrzył  na  nią,  jak  oczarowany  niezwykłym  zjawiskiem.  Stała  przed 

background image

nim  w  skromnej,  czarnej  sukience,  a  wyglądała,  jak  dumna,  młoda 

królewna. Zdawało się, że jej słoneczne, brązowe oczy i lśniący prze-

pych złotych włosów, przyciągają magnetycznie jego wzrok.  

- Gryzelda! 

W myśli powtarzał to imię, a jego właścicielka wydawała mu się 

postacią z czarodziejskiej, cudnej baśni! Jakże była piękna, ileż miała 

wdzięku!  Z  oczu  jej  tryskał  czar,  który  rozsiewał  wokoło  ciepło  i 

światło, który działał jak balsam na jego zbolałe serce.  

Gryzelda również patrzyła z ogromnym wzruszeniem na szczupłą, 

ogorzałą  twarz  o  szlachetnych  rysach.  Hrabia  nie  przypominał  teraz 

fotografii, którą jej pokazała matka Anna. Wesołość i pogoda znikły z 

jego posępnego oblicza. Przed nią stał mężczyzna, który dojrzał wśród 

życiowych  burz.  Jego  oczy  i  gorzko  zaciśnięte  wargi  oduczyły  się 

śmiechu. Z twarzy tej jednak można było  wyczytać, że człowiek ten 

jest bez winy.  

Gryzelda  czuła,  że  serce  jej  mocno  i  głośno  uderza.  Doznawała 

uczucia,  że  uczyniłaby  wszystko,  aby  tylko  zmniejszyć  jego  cierpie-

nia, aby osłodzić jego smutny los. I pojęła natychmiast, że dla jej ser-

ca wybiła godzina przeznaczenia, że uderza ono całą mocą miłości dla 

hrabiego.  

Hrabianka  Beata  przedstawiła  ją.  Obserwowała  z  błyszczącymi 

oczyma tych dwoje  ludzi i z przenikliwością, podyktowaną przez  za-

zdrość, wyczuła, że Harro wpatruje się z upodobaniem w Gryzeldę.  

Wydawało  się  jej,  że  powinna  zabrać  stąd  tę  dziewczynę,  że  po-

winna  hrabiemu  zamknąć  oczy,  aby  nie  uległ  jej  wdziękom.  Serce 

background image

hrabianki  Beaty  wezbrało  nienawiścią  dla  wszystkich  złotowłosych 

kobiet. A ta nienawiść skupiła się na tej pięknej blondynce, która po-

siadała  tak  przepyszne  długie  warkocze.  Byłaby  zdolna  w  tej  chwili 

zedrzeć warkocze z głowy Gryzeldy. Nikt nie domyślał się, jak wiele 

kosztował ją ten pozorny spokój.  

Hrabia  Harro  ukłonił  się  Gryzeldzie,  lecz  nie  podał  jej  ręki.  Od 

czasu swego powrotu do domu nie wyciągał do nikogo dłoni, ogarnię-

ty chorobliwym niemal lękiem, że ktoś mógłby odmówić mu podania 

ręki. Powiedział jednak ciepło: 

-  Witam  panią  serdecznie,  panno  von  Ronach!  Spodziewam  się, 

że pani będzie się dobrze czuć w zamku Treuenfels! 

Gryzelda mężnie starała się opanować wzruszenie. Przypomniały 

się  jej  słowa  matki  Anny:  "Wnieś  trochę  słońca  do  tego  smutnego 

domu, kochana Gryzeldo! Jestem pewna, że tobie się to uda!" Zrozu-

miała,  że  najbardziej  pomoże  hrabiemu,  jeżeli  posłucha  tej  rady.  Po-

konała onieśmielenie i wesoło spojrzała w jego pobladłą twarz.  

-  I  ja  spodziewam  się  tego,  panie  hrabio!  Zamek  Treuenfels  jest 

tak piękny, tak wspaniały, że musi mi tu być dobrze. Jeżeli tylko uda 

mi się zadowolić pana, będę bardzo szczęśliwa - powiedziała swobod-

nie. 

Lekki  uśmiech  przemknął  się  po  jego  twarzy.  Z  przyjemnością 

słuchał jej miłego dźwięcznego głosu.  

-  Niech  pani  zaczeka!  Życie,  jakie  tu  prowadzimy,  nie  może  się 

podobać młodej dziewczynie.  

background image

Gryzelda  uśmiechnęła  się,  a  jej  uśmiech  podziałał  na  niego  tak, 

jak pieszczotliwe dotknięcie dłoni.  

- Życie jest wszędzie piękne i pełne wartości. Trzeba na nie tylko 

patrzeć pod właściwym kątem widzenia. Gdy się tylko chce, znajduje 

się zawsze dobre strony, a ja zawsze chcę... 

- Może dlatego, że pani zawsze żyła w słońcu - tu jednak panuje 

cień - odparł ze smutkiem.  

- Przy łóżku mego chorego ojca nie świeciło słońce. Był nieszczę-

śliwym,  zgorzkniałym  starcem,  którego  musiałam  rozweselać.  A  w 

schronisku panie były także niezadowolone ze swego losu. Ja dopiero 

dowiodłam im, że życie posiada wiele słonecznych stron, a wtedy po-

kochały  je  i  pogodziły  się  z  losem.  Ja  uważałam,  że  w  tym  starym 

klasztorze  jest  cudownie,  a  cóż  dopiero  tutaj,  w  zamku!  To  przecież 

istny zamek z bajki! Moje pokoje są prześliczne, widok z okna wspa-

niały! Jestem wdzięczna Panu Bogu, że mogę mieszkać w tak cudow-

nym otoczeniu. Trzeba  się cieszyć całym sercem, toteż się cieszę! 

Hrabia  Harro  z  dziwnym  uczuciem  słuchał  słów  młodej  dziew-

czyny. Wydawało mu się, że w pobliżu tej uroczej istoty oddycha się 

lżej i swobodniej. Ze smutkiem przypomniał sobie te czasy, kiedy on, 

pełen  otuchy  i  nadziei  spoglądał  w  życie.  Stłumił  na  ustach  wes-

tchnienie.  

-  Będę  rad,  jeżeli  pani  nie  zmieni  zdania.  Chciałbym,  żeby  pani 

jak najdłużej u nas wytrzymała. Mojej córeczce potrzeba wesołej, po-

godnej towarzyszki.  

background image

Gryzelda  położyła  rękę  na  jasnej  główce  Gildy  i  spojrzała  hra-

biemu w oczy.  

- To na pewno nie sprawi mi trudności. Postaram się jak najlepiej 

wypełniać moje obowiązki. Proszę bardzo, żeby pan hrabia przedsta-

wił mi swoje życzenia w sprawie nauki hrabianki.  

- O tym pomówimy później. Na razie pragnę, żeby się pani u nas 

zadomowiła i zaprzyjaźniła z Gildą. Zdaje się, że od pierwszego wej-

rzenia  zdobyła  pani  jej  sympatię.  Nie  jest  ona  skłonna  do  szybkiego 

zawierania przyjaźni, o pani jednak opowiadała mi już bardzo wiele.  

Gilda wzięła Gryzeldę pod rękę.  

- I wolno mi nazywać cię Gryzeldą i mówić ci "ty". Zapytałam ta-

tusia, a on pozwolił, skoro ty nie masz nic przeciwko temu! 

- Spodziewam się, że się zaprzyjaźnimy, hrabianko Gildo! 

Hrabia Harro podniósł rękę.  

- Nie, na to nie zgodzę się w żadnym razie, żeby pani tytułowała 

Gildę. Jeżeli pani pozwoli jej mówić sobie po imieniu, to niechże jej 

pani nie nazywa "hrabianką". Gilda jest małym dzieckiem, a mnie za-

leży na tym, żeby obcowała z panią bardzo poufale. Składam jej los i 

wychowanie w ręce pani, będzie pani czuwała nad nią, jak matka. Je-

stem pewien, że nauczy ją pani szacunku dla siebie, jeżeli nie uda się 

pani wpłynąć na nią dobrocią i miłością.  

-  O,  nie  lękam  się  tego,  panie  hrabio!  Chętnie  wyrzeknę  się  sza-

cunku, byleby mnie pokochała! Miłością można osiągnąć wszystko! 

Spojrzał na nią, jak na cudowne zjawisko.  

background image

- Miłością można osiągnąć wszystko! 

Te słowa tchnęły taką ufnością, taką otuchą! Gdy patrzył przy tym 

w jej słoneczne oczy, nie wątpił ani na chwilę, że przynajmniej u jego 

córeczki można będzie wszystko osiągnąć miłością.  

- Czy mogę państwa poprosić na herbatę? - zabrzmiał nagle suro-

wy głos Beaty.  

Hrabia Harro i Gryzelda jednocześnie prawie wzdrygnęli się. Za-

pomnieli  zupełnie  o  obecności  hrabianki.  Jej  szorstki,  twardy  głos 

wydał im się zgrzytliwym dysonansem. Hrabia Harro z wolna zwrócił 

wzrok  na  kuzynkę.  Wtedy  spostrzegł,  że  patrzy  z  jawną  nienawiścią 

na Gryzeldę von Ronach.  

A  to  co  takiego?  Wydawało  mu  się,  że  powinien  tę  młodą  istotę 

obronić  przed  tym  spojrzeniem.  Mimo  woli  postąpił  krok  naprzód  i 

stanął między Beatą i Gryzeldą. I po raz pierwszy w życiu zaczął so-

bie  jasno  zdawać  sprawę  ze  swej  niechęci  do  kuzynki.  Dotychczas 

tłumił  w  sobie  to  uczucie,  miał  wrażenie,  że  wyrządza  jej  krzywdę. 

Była przecież zależna od niego, korzystała z jego  łaski, uważał więc, 

że  należy  się  jej  więcej  względów  i  delikatności,  niż  komu  innemu. 

Gdy  powrócił  z  więzienia,  a  ona  wyjawiła  mu,  że  jest  przekonana  o 

jego niewinności, czynił sobie wyrzuty, że nie potrafi Beacie wyrazić 

cieplej swej wdzięczności. Teraz jednak, ujrzawszy nienawistne spoj-

rzenie,  jakim  obrzuciła  Gryzeldę,  poczuł,  jak  jego  podświadoma  nie-

chęć przybiera wyraźniejsze kształty. I zadał sobie to samo pytanie co 

Gryzelda:  dlaczego  właściwie  Beata  nienawidzi  nowej  wychowaw-

czyni.  

background image

Wolnym krokiem zbliżył się do stołu, Gilda pociągnęła Gryzeldę 

za sobą, a Beata wskazała miejsce dziewczynie.  

-  Proszę,  niech pani  siada,  panno  von  Ronach.  Dziś  może  pani  z 

nami wypić herbatę. Pan hrabia orzeknie, czy będzie pani w przyszło-

ści jadała z nami, czy też w swoim pokoju - rzekła uprzejmie, lecz ta-

kim tonem, że Gryzeldę przeszedł lodowaty dreszcz.  

Hrabia poczuł się niemile dotknięty tymi słowami.  

-  To  przecież  jasne,  Beato,  że  panna von  Ronach będzie  jadała  z 

nami.  

Hrabianka zacisnęła usta, lecz zmusiła się do spokoju.  

-  Przepraszam  cię,  mój  drogi,  nie  byłam  tego  pewna,  gdyż  po-

przedniczka panny von Ronach, spożywała posiłki u siebie.  

Hrabia  Harro  spostrzegł,  że  wargi  Gryzeldy  drgnęły,  że  spuściła 

oczy,  aby  ukryć  przykre  uczucie.  Uważał,  że  Beata  postąpiła  nietak-

townie, poruszając tę sprawę w obecności Gryzeldy.  

- Wiesz przecież, Beato, dlaczego musieliśmy zachowywać się in-

aczej  wobec  panny  Perdunoir,  niż  panny  von  Ronach.  Omawialiśmy 

to kilka dni temu. Życzę sobie, aby wychowawczyni mojej córki zali-

czała się do rodziny. Gilda nie jest już małym dzieckiem i może jadać 

z nami. Wobec tego panna von Ronach również będzie z nami spoży-

wała posiłki. Przepraszam panią - zwrócił się do  Gryzeldy -  że poru-

szamy tę sprawę w obecności pani. Skoro jednak doszło do tego, mu-

siałem to wyjaśnić.  

background image

Gryzelda  podniosła  oczy  i  spojrzała  na  niego  z  wdzięcznością. 

Wtedy dopiero pojął, że w słowach jego zawierała się nagana dla Be-

aty.  Czuł,  że  zachował  się  niemądrze,  gdyż  swoim  postępowaniem 

podsycił tylko antypatię kuzynki wobec nowej wychowawczyni. Spoj-

rzał na Beatę, która siedziała blada i zachmurzona. Postanowił napra-

wić swój błąd i rzekł:  

- Sądzę, kochana Beato, że załatwiłem tę sprawę po twojej myśli. 

I  tobie  będzie  przyjemniej  patrzeć  przy  stole  na  wesołą  twarz  i  roz-

mawiać  z kimś bardziej pogodnym  ode  mnie.  A  teraz  poproszę  cię  o 

filiżankę herbaty! 

Hrabianka Beata doznała uczucia, że odniosła porażkę. Tę poraż-

kę  przypisywała  Gryzeldzie.  Jej  niechęć  dla  pięknej  dziewczyny 

zmieniła się w śmiertelną nienawiść.  

Gilda  szczebiotała  bez  przerwy,  dzięki czemu  przełamała  ogólny 

przykry  nastrój.  Dziewczynka  zwracała  się  wciąż  z  rozmaitymi  pyta-

niami  do  nowej  nauczycielki.  Chciała  wiedzieć,  czy  Gryzelda  czyta 

również  takie  wstrętne  żółte  książki,  czy  maluje  sobie  brwi  czarnym 

ołówkiem, jak to czyniła mademoiselle, i czy boi się duchów.  

Gryzelda  śmiała  się  serdecznie  z  zabawnych  pytań  dziecka.  Od-

powiedziała,  że  w  obecności  Gildy  wcale  nie  będzie  czytała,  chyba 

podczas  lekcji,  że  nie  maluje  brwi,  bo  z  natury  są  już  zbyt  czarne  w 

stosunku do jej jasnych włosów i że w ogóle nie wierzy w duchy ani 

upiory, tylko w dobrą Bozię i małe aniołki. 

Przy  sposobności  hrabia  stwierdził,  że  Gryzelda  posiada  rzeczy-

wiście  wyjątkowo  pięknie  zarysowane  ciemne  brwi  i  długie  rzęsy, 

background image

które stanowiły oryginalny kontrast z jej złotymi włosami. Wydawało 

mu się, że nigdy jeszcze nie widział tak pięknych włosów. Przyznał w 

duchu,  że  panna  von Ronach  jest przedziwnie  uroczą,  pełną  wdzięku 

dziewczyną.  

Po  herbacie  Gilda  usiadła  na  kolanach  Gryzeldy  i  objęła  ramio-

nami jej szyję. Było to dziwne, bo dziecko na ogół nie  lgnęło tak  ła-

two  do  obcych.  Hrabia  zauważył  z  radością,  że  córeczka  pokochała 

Gryzeldę.  Tę  samą  uwagę  uczyniła  w  duchu  Beata.  Ona  jednak  nie 

odczuwała  radości,  lecz  gorycz  i  niechęć.  Gniewało  ją  to,  że  ta  obca 

dziewczyna  zdobyła  bez  wysiłku  to  wszystko,  o  co  ona daremnie  się 

starała. Jakże jej zależało, aby pozyskać względy Gildy, aby tą drogą 

dotrzeć  do  serca  jej  ojca!  Lecz  mała  nigdy  nie  lubiła  Beaty,  bo  wy-

czuwała, że jej uczucia nie są szczere. A hrabianka właściwie nie ko-

chała wcale dziecka - było ono tylko środkiem prowadzącym do celu.  

Hrabianka Beata nie wiedziała w tej  chwili, kogo bardziej niena-

widzieć: czy dziecka, które nie chciało się naginać do jej planów, czy 

też wychowawczyni, która dzięki swej urodzie mogła się stać niebez-

pieczną przeszkodą dla jej zamiarów.  

 

**        **        ** 

Po herbacie Gilda spytała: 

- Czy mogę zostać z Gryzeldą, tatusiu? 

- Nie wiem, czy panna von Ronach ma czas. Zapewne się jeszcze 

nie urządziła.  

background image

-  O,  nie,  jestem  gotowa,  panie  hrabio,  wypakowałam  już  moje 

manatki. Chętnie przystąpię od razu do spełniania moich obowiązków.  

Z  jej  słów  tchnął  świeży  powiew  życia,  który  cechował  całą  jej 

istotę.  

- Jak pani uważa, panno von Ronach. Ja będę rad, jeżeli pani zaj-

mie  się  moją  małą  dziewczynką.  Podziękuj  za  to,  Gildo.  Możesz 

oprowadzić  pannę  von  Ronach  po  zamku,  aby  mogła  poznać  swoją 

nową ojczyznę.  

- Tak, tatusiu, zrobię to - zawołała z radością Gilda.  

Hrabia pocałował córeczkę i oddalił się.  

- Chodźmy, Gryzeldo! - zawołała Gilda.  

Dziewczyna skłoniła się przed hrabianką.  

- Pozwoli pani, hrabianko, że odejdę z Gildą - powiedziała.  

Beata  skinęła  w  milczeniu  ręką.  Dusiła  ją  bezsilna  nienawiść. 

Pragnęła pozostać sama, żeby odzyskać panowanie nad sobą. Gryzel-

da wyszła z Gildą, lecz w głębi duszy czuła, że ma w Beacie śmiertel-

nego  wroga.  Nie  przejmowała  się  tym  zbytnio.  Cóż  mogła  jej  zrobić 

hrabianka?  Najważniejsze,  żeby  Gilda  ją  kochała  i  żeby  hrabia  był  z 

niej zadowolony.  

Dziewczynka  oprowadzała  tymczasem  Gryzeldę  po  wspaniałym 

starym  zamku.  Dziecku  nie  zamykały  się  usta.  Gryzelda  potrafiła 

wczuć  się  w  duszę  dziecka,  zrozumieć  tę  małą  istotkę.  Dlatego  też 

malutka czuła  się  tak dobrze  w  jej  towarzystwie.  Zabawne  było,  gdy 

dziewczynka  zaprowadziła  ją  do  sali  portretowej  i  przedstawiła  jej 

background image

niejako  swoich  przodków.  Znała  imiona,  daty  urodzenia  i  śmierci 

wszystkich Treuenfelsów. Tego nauczyła ją mademoiselle.  

Najpiękniejszym, według zdania Gildy, był portret ojca. Obraz ten 

wisiał na południowej ścianie, obok niego było wolne miejsce.  

- Tutaj zawiesi się portret mamusi. Tatuś zamówił go już. Wkrót-

ce będzie skończony i przyślą go do Treuenfelsu.  

Gryzelda patrzyła tymczasem w wesołą, roześmianą twarz młode-

go  oficera.  Tutaj  hrabia  był  podobny  do  fotografii,  którą  widziała  u 

matki Anny. Teraz ogromnie się zmienił.  

Gilda  lubiła  jeszcze  jeden  portret.  Przedstawiał  on  młodą  piękną 

kobietę  o  brązowych  oczach  i  złocistych  kędziorach.  Miała  na  sobie 

białą, złotem przetykaną szatę, szyję jej okalał sznur wspaniałych pe-

reł.  Tabliczka  pod  obrazem  głosiła,  że  jest  to  hrabina Maria-szarlotta 

Treuenfels,  urodzona  hrabianka  Salitz-halm.  Gryzelda  stwierdziła,  że 

pokrewieństwo matki Anny z hrabiami Treuenfels datuje się od daw-

na.  

- Czy hrabina Marysieńka nie jest prześliczna? - spytała Gilda.  

- Tak, Gildo, ma twarz piękną i pełną dobroci - odparła Gryzelda.  

-  Była  bardzo  dobra  i  bardzo  ładna,  tatuś  opowiadał  mi  o  niej. 

Powiedział, że pragnie, abym stała się podobna do hrabiny Marysień-

ki, abym była taka ładna, dobra i szczęśliwa, jak ona. Bo to była naj-

szczęśliwsza hrabina Treuenfels, tak powiada tatuś.  

Gryzelda czule przytuliła dziewczynkę. Zachodzące słońce, które 

wpadało  przez  okno do  wysokiej  sali,  rozświetlało  dwie  złociste  gło-

background image

wy. Hrabia, który niepostrzeżenie stanął na progu, patrzył przez chwi-

lę na wdzięczny obrazek. Usłyszał też, jak Gryzelda odpowiedziała: 

-  Dałby  Bóg,  żeby  się  spełniło  to  życzenie  twego  tatusia,  moje 

drogie dziecko.  

- Czy jestem naprawdę twoim drogim dzieckiem? - spytała Gilda.  

- Jesteś, Gildo, bo ja cię bardzo, bardzo kocham.  

-  O,  jak  to  dobrze!  Podoba  mi  się,  że  nazywasz  mnie  drogim 

dzieckiem, a nie biednym maleństwem jak inni. Beata także tak mnie 

nazywa, a ja tego nie chcę słyszeć i zaraz zaczynam płakać.  

-  Nie,  ja cię  na pewno  tak nie  będę  nazywać.  Przecież  wcale  nie 

jesteś  biednym  maleństwem,  lecz  bardzo  szczęśliwym  i  godnym  za-

zdrości. Mieszkasz  sobie  spokojnie  w  pięknym  zamku,  masz  wszyst-

ko,  czego  ci  potrzeba,  a  przede  wszystkim  dobrego,  kochanego  tatu-

sia, który pragnie, żebyś była wesoła i szczęśliwa.  

Gilda z przekonaniem skinęła główką.  

-  Ach,  kochana  Gryzeldo,  wszystko,  co  mówisz,  bardzo  mi  się 

podoba.  Tacy  niemądrzy  ludzie  -  nazywają  mnie  biednym  maleń-

stwem.  Ty  jesteś  mądrzejsza  i  wiesz,  że  jestem  szczęśliwym  dziec-

kiem.  

- Masz słuszność, Gildo, trzymaj się tego zawsze. Jeżeli człowiek 

czuje się szczęśliwym i zadowolonym, to nie powinien pozwalać, że-

by inni użalali się nad nim. A szczęśliwym można być, gdy się tylko 

tego szczerze pragnie. Trzeba tylko mieć czyste serce i nie czynić nic 

background image

złego.  A  jeżeli  się  jest  dobrym  i  zdrowym,  wtedy  także  można  być 

szczęśliwym.  

Hrabia Harro słyszał każde słowo. Cicho i niepostrzeżenie oddalił 

się.  Gdy  znalazł  się  za  progiem,  odetchnął  głęboko.  Tak,  to  była  od-

powiednia  wychowawczyni  dla  jego  córki.  Potrafiła  właściwie  ująć 

swoje zadanie. A jednocześnie ze słów jej płynęła także pociecha dla 

niego. Czyż nie brzmiała w nich zapowiedź, że i on może być szczę-

śliwy, skoro jest bez winy? 

Gryzelda! 

Cichutko, z uśmiechem na ustach wymówił to imię.  

Gryzelda! 

O, jakże to imię pasowało do niej, jakże zespalało się z jej istotą, 

tworząc uroczą, harmonijną całość! 

 

**        **        ** 

Minęło  kilka  dni.  Gryzelda  przywykła  bardzo  łatwo  do  nowego 

otoczenia. Czułaby się doskonale na swojej posadzie, gdyby dwie rze-

czy  nie  mąciły  jej  szczęścia.  Jedną  z  nich  było  nieprzychylne  zacho-

wanie hrabianki Beaty, drugą - smutek hrabiego Harra. Bardziej bola-

ło  ją  to  drugie.  Nie  cofnęłaby  się  przed  niczym,  gdyby  mogła  mu 

przynieść  ulgę  w  jego  doli.  Bowiem  Gryzelda  nie  starała  się  ukryć 

przed sobą, że pokochała hrabiego. Z miłością tą nie wiązały się żadne 

pragnienia ani nadzieje. Wiedziała, że nie ma widoków na przyszłość i 

background image

pogodziła się z tą myślą. Pragnęła całym sercem pomóc ukochanemu 

wnieść trochę słońca w jego życie.  

Gilda przywiązała się ogromnie do Gryzeldy, która poświęcała jej 

każdą chwilę. Hrabia postanowił,  że  dziewczynka rozpocznie  właści-

wą naukę dopiero po Wielkiej Nocy. Chciał sam opracować plan lek-

cji. Na razie więc dnie upływały na zabawie. Podczas pięknej pogody 

Gryzelda  wychodziła  ze  swą  pupilką  na długie  spacery.  Niekiedy  to-

warzyszył im hrabia Harro.  

Po południu Gilda zawsze kładła się spać. Dawniej układała ją do 

snu Beata, teraz zastąpiła ją Gryzelda.  

- Beata ma takie twarde ręce, ty masz miłe i miękkie rączki - po-

wiedziało raz dziecko.  

Hrabianka  pozwoliła  więc  na  pozór  spokojnie,  żeby  ją  Gryzelda 

zastępowała.  Lecz jej nienawiść dla dziewczyny  wzmagała się z każ-

dym dniem.  

Najgorsze bywały  wieczory, kiedy Gilda spała. Spożywano kola-

cję we troje, przy czym zwykle panowało milczenie. Po kolacji hrabia 

odchodził do swego gabinetu, a Gryzelda i Beata siedziały w milcze-

niu  naprzeciwko  siebie.  Te  chwile  stanowiły  prawdziwą  udrękę  dla 

Gryzeldy.  Czuła  na  sobie  wtedy  spojrzenie  czarnych,  pełnych  niena-

wiści oczu hrabianki. W umyśle Beaty  zbudziły się straszliwe  życze-

nia, które ją samą napawały okrutnym lękiem.  

Po kolacji Gryzelda odchodziła do swego pokoju. Pisywała wtedy 

listy, albo też czytywała książki z bogatej biblioteki zamkowej. Hrabia 

powiedział jej, że może brać tyle książek, ile będzie chciała. Gryzelda 

background image

nie przeczuwała, że hrabia śledzi z uwagą jej lekturę. W bibliotece le-

żała na stole księga, do której każdy musiał wpisać, jaką książkę wy-

pożycza. Stąd też hrabia wiedział, co Gryzelda czyta. Przekonał się, że 

nie  lubi  ona błahych  lekkich książek,  za  którymi,  ku  jego  utrapieniu, 

przepadała  zawsze  jego  żona  Alicja.  Gryzelda  wybierała  książki  po-

ważne i mądre.  

Hrabia  począł  coraz  bardziej  cenić  i  szanować  wychowawczynię 

swej córeczki.  

Nadeszła  Wielka  Sobota.  Hrabianka  Beata była  zajęta  przez  całe 

przedpołudnie  świątecznymi  przygotowaniami.  Tymczasem  przywie-

ziono podczas jej nieobecności dużą skrzynię, w której znajdował się 

zamówiony przez hrabiego portret Alicji. Hrabia kazał go wypakować 

i tymczasem postawić w hallu. Obraz stał oparty o kolumnę. Ponieważ 

w  hallu  panował  półmrok,  miało  się  wrażenie,  że  hrabina  żyje  i  za 

chwilę wystąpi z ram. Wizerunek był niezwykle udany. Malarz stwo-

rzył prawdziwe arcydzieło, a hrabia był bardzo zadowolony.  

Zatopiony w myślach, stał przed portretem żony. W tej chwili na 

schodach  ukazała  się  Gryzelda,  prowadząc  za  rękę  Gildę.  Hrabia 

zwrócił się do córeczki: 

- Chodź tutaj, Gildo!  

Dziecko w podskokach zbliżyło się do niego. Podszedł z Gildą do 

obrazu.  

- Kto to jest, kochanie?  

- Mamusia! - zawołała dziewczynka. - Zobacz, Gryzeldo, to por-

tret mamusi! 

background image

Gryzelda  podeszła  do  portretu.  Hrabia  Harro  spojrzał  na nią.  Pa-

trząc na jego ponurą, zasępioną twarz, domyśliła się, że portret musiał 

w nim zbudzić niedawne, bolesne wspomnienia. Położyła obie dłonie 

na ramionach dziewczynki i, stojąc za nią, spoglądała na portret.  

- Jak to dobrze, Gildo, że będziesz mogła zawsze patrzeć na swoją 

mamusię.  Nie  zapomnisz  jej  nigdy,  będziesz  mogła  przychodzić  do 

niej, gdy tylko zechcesz - rzekła.  

Hrabia drgnął. Chciał coś powiedzieć, lecz zacisnął usta i odszedł.  

Gryzelda  wzięła  Gildę  za  rękę  i  oddaliła  się  także.  W  tej  samej 

chwili nadeszła z kuchni, położonej w suterenie, hrabianka Beata. Sły-

szała, że Harro rozmawia z  Gryzeldą i przybiegła spiesznie, żeby ich 

śledzić. Zupełnie nieoczekiwanie i niespodzianie stanęła przed portre-

tem hrabiny Alicji. Drgnęła i krzyknęła ze strachu. Wydało się jej, że 

hrabina naprawdę przed nią stoi.  

Hrabia  Harro  i  Gryzelda  szybko  powrócili  do  hallu,  gdyż  pomy-

śleli, że komuś przytrafił się wypadek. Wtedy ujrzeli hrabiankę Beatę, 

opierającą się o poręcz. Zasłaniała twarz rękami.  

- Co się stało, Beato? - spytał hrabia, podbiegając do niej.  

Hrabianka opuściła ręce. Twarz jej była blada jak opłatek.  

- Nic, nic... Nie zauważyłam obrazu i o mało go nie przewróciłam 

- powiedziała głosem ochrypłym z tłumionego wzruszenia. Starała się 

przy tym opanować drżenie, które wstrząsało jej postacią.  

- Stałaś się bardzo nerwowa. Beato, dawniej byłaś inna. Dziwiłaś 

się  zawsze,  gdy  się  ktoś  czegoś  bał,  nie  rozumiałaś,  że  ludzie  mają 

background image

nerwy.  Co  prawda  przeżyłaś  ostatnio  okropny  wstrząs,  to  może  po-

szarpać  nawet  najmocniejsze  nerwy.  Nie  powinienem  był  zostawiać 

tutaj tego portretu - rzekł hrabia uspokajającym tonem.  

Beata opanowała się, uśmiechnęła się nawet, lecz był to uśmiech 

wymuszony.  

-  Nie  rób  sobie  wyrzutów,  mój  drogi.  Szłam  bardzo  prędko  i  o 

mało nie przewróciłam portretu, dlatego się zlękłam. Może się to zda-

rzyć także któremuś ze służących, dlatego też byłoby lepiej, żebyś ka-

zał przenieść obraz do sali portretowej.  

- Masz rację. Zaraz go wyniosą.  

Przywołał służącego i kazał zabrać obraz.  

Gryzelda  przyglądała  się  w  milczeniu  całemu  zajściu,  wpatrując 

się  badawczo  w  hrabiankę.  Jakie  to dziwne,  że  portret  hrabiny  Alicji 

wzbudził  w  niej  takie  przerażenie.  Musiała  się  bardzo  przestraszyć. 

Gdy wyniesiono portret odetchnęła z widoczną ulgą.  

Hrabia Harro odszedł, a Gryzelda ze swoją wychowanką udały się 

do ogrodu, na gimnastykę. Było bardzo ciepło, więc Gilda mogła wy-

konywać ćwiczenia na świeżym powietrzu. Gryzelda była jednak tego 

dnia  dziwnie  roztargniona.  Musiała  bardzo  panować  nad  sobą,  aby 

Gilda nie spostrzegła tej zmiany w jej usposobieniu.  

Gryzelda dopiero przy obiedzie zobaczyła znowu Beatę i hrabiego 

Treuenfelsa.  Hrabianka  wydawała  się  dziś  wyjątkowo  ożywiona  i 

rozmowna, co nigdy nie było jej zwyczajem. Żartowała nawet ze swo-

ich  słabych  nerwów  i  okazywała  Gryzeldzie  więcej  uprzejmości  niż 

zwykle.  Gryzelda  jednak  nie  należała  do  ludzi,  którzy  pozwalają  się 

background image

traktować  raz  źle,  raz  dobrze;  pozostała  więc  uprzejma,  ale  chłodna. 

Niekiedy  tylko  rzucała  ukradkiem  badawcze  spojrzenia  na  lekko  za-

rumienioną twarz Beaty.  

Hrabia był bardzo zadowolony, że kuzynka trochę się ożywiła. W 

duchu  myślał,  że  właściwie  wyrządza  Beacie  krzywdę  swoją  niechę-

cią. Po obiedzie, kiedy Gryzelda wstała, aby położyć Gildę do łóżecz-

ka, hrabia odezwał się: 

-  Proszę,  niech  pani  potem  przyjdzie  do  mego  gabinetu,  panno 

von Ronach. Opracowałem wreszcie plan nauki dla mojej córki i pra-

gnę pokazać go pani. Po świętach mogą się już rozpocząć lekcje.  

- Dobrze, panie hrabio - odparła Gryzelda.  

Gdy ułożyła Gildę na spoczynek, udała się bezzwłocznie do gabi-

netu hrabiego. Nie spostrzegła, że hrabianka Beata podążyła za nią jak 

cień, że ukryła się za portierą, aby podsłuchiwać.  

 

**        **        ** 

Kiedy  Gryzelda  weszła  do  gabinetu,  hrabia  siedział  przy  biurku. 

Odwrócił się do niej, a wtedy spostrzegła na twarzy jego wyraz smut-

ku i przygnębienia.  

- Proszę, niech pani spocznie. Przepraszam panią z góry, że będę 

musiał zabrać pani dużo czasu.  

- Może pan rozporządzać moim czasem, panie hrabio... 

-  Ach,  pani  tak  mówi,  żeby  podkreślić,  że  pani  pracuje  w  moim 

domu! Niech pani tego nie czyni, panno von Ronach... Daje pani me-

background image

mu dziecku więcej, niż mogę wymagać, czuję, że pokochała pani mo-

ją małą Gildę... A to przecież tak wiele... 

Gryzelda  usiadła  naprzeciwko  hrabiego.  Twarz  jej  promiennie 

uśmiechała się.  

- A więc, proszę o wskazówki, panie hrabio - rzekła spokojnie.  

Wziął  z  biurka  kartkę  z  notatkami  i  zaglądając  doń  raz  po  raz 

omówił z nią plan nauk. Skończywszy, odłożył kartkę, mówiąc:  

- Tak sobie to wyobrażam, proszę pani. Czy pani się orientuje? 

- W zupełności, panie hrabio. Będę się ściśle trzymała tych wska-

zówek.  

- Ściśle?  Ach, to słowo  wcale nie pasuje do pani. Nie potrzebuje 

pani pracować z Gildą według jakiegoś utartego szablonu.  

Teraz  i  Gryzelda  uśmiechnęła  się  i  spojrzała  mu  swobodnie  w 

oczy.  

-  Wiem,  o  co  panu  chodzi, panie hrabio.  Nie  myślę  wcale  o  sza-

blonie. Szkoda byłoby tak impulsywnej, serdecznej istotki, jak Gilda... 

Nie  zamierzam  uczyć  jej  ani  wychowywać  według  z  góry  określonej 

metody.  

- Zapewne i pani nie została wychowana według jakiejś metody? - 

spytał hrabia.  

-  Ach,  mnie  właściwie  w  ogóle  nie  wychowywano.  Matka  moja 

była  chorowita,  ojciec  nie  miał  czasu.  Pozostawiono  mnie  samej  so-

bie.  Miłość  dla  mej  matki  i  ojca  -  była  mi  najlepszą  mistrzynią.  Pra-

background image

gnąc  oszczędzić  trosk i  przykrości  mej  matce,  starałam  się  zachowy-

wać przykładnie.  

Oczy hrabiego, pełne zadumy, spoczęły na pięknej twarzy dziew-

czyny. 

-  Pierwszego  dnia,  kiedy  pani  tu  przybyła,  wypowiedziała  pani 

zdanie,  które  mi  się  bardzo  podobało.  "Miłością  można  osiągnąć 

wszystko". Zapewne pani wypróbowała to na sobie? 

Zadając  jej  to  pytanie,  pomyślał  w  duchu,  czy  też  ta  urocza 

dziewczyna  oddała  już  swe  serce  jakiemuś  mężczyźnie.  Na  pewno 

niejeden patrzył z pożądaniem w te piękne, słoneczne oczy. Gryzelda 

nie straciła swobody i odparła: 

-  Być  może!  Wiem,  że  moi  rodzice  mogli  u  mnie  osiągnąć 

wszystko  miłością  i  dobrocią.  Oczywiście,  że  chodziłam  także  do 

szkoły,  bo  nie  mogłam  sobie  sama  przyswoić  szkolnej  wiedzy.  Dużo 

jednak  pracowałam  nad  sobą.  Dlatego  nie  zapomniałam  tak  prędko, 

czego się nauczyłam.  

- Cieszę się, że moja córka skorzysta z tej wiedzy. Gilda musi być 

inaczej  wychowywana,  niż  inne  dzieci.  Gdy  dorośnie,  czeka  ją  w 

przyszłości ciężkie życie. Chyba... chyba, że nastąpi cud... 

Mówiąc  te  ostatnie  słowa,  pobladł.  Twarz  jego  przybrała  znowu 

posępny wyraz. Gryzelda czuła, co chciał przez to powiedzieć. Patrząc 

na niego spokojnie i poważnie, rzekła z ufnością:  

- Taki cud może nastąpić każdego dnia! 

Oczy hrabiego zdradzały niewymowną udrękę.  

background image

- Czyż pani wie, o jaki cud błagam codziennie Opatrzność? 

Gryzelda  odetchnęła  głęboko.  Nie  odrywała  wzroku  od  twarzy 

hrabiego.  

-  Wiem.  O  cud, który  by  jasno  ukazał,  że  pan jest niewinny,  po-

wiedziała stanowczo.  

Drgnął, a ręce jego wpiły się kurczowo w poręcze fotela. Pochylił 

się ku niej i zatopił w jej oczach płonące spojrzenie.  

- Niewinny? Czyż pani wie, że jestem niewinny? 

Dziewczyna złożyła ręce na kolanach i odparła po chwili: 

- Nie wiem, panie hrabio, czy to dobrze i słusznie, żeby mówić z 

panem o tej sprawie. Może byłoby delikatniej pominąć ją milczeniem. 

Ale ta chęć zaoszczędzenia bólu może mieć przykre następstwa. Sko-

ro poruszyliśmy już ten temat, nie chciałabym go omijać, bo pan go-

tów pomyśleć, że lękam się tego. A tak nie jest! Uważam przemilcze-

nie  podobnych  spraw  za  głupotę.  Takie  milczenie,  powodowane  fał-

szywą delikatnością - to oznaka tchórzostwa. Sprawia ono więcej bólu 

niż  szczerość.  Przecież  pan  musi  się  okropnie  męczyć,  nie  mogąc  z 

nikim  pomówić  o tym,  co  pana  gnębi.  Gdyby  pan  mógł  zwierzyć  się 

komuś  ze  swoich  trosk,  doznałby  pan  ulgi.  Przepraszam,  że  ja,  obca 

osoba, przemawiam w ten sposób... Spytał się pan, czy  wiem, że pan 

jest niewinny. Tak, panie hrabio, wiem o tym! Gdybym miała choćby 

cień  wątpliwości,  nie  mogłabym  być  odpowiednią  wychowawczynią 

dla  Gildy.  Jednak  spodziewam  się,  że  potrafię  tak  pokierować  Gildą, 

że nauczę ją gardzić złym, ślepym przypadkiem, który sprowadził tyle 

cierpień dla jej ojca!  

background image

Ręce hrabiego lekko drżały, twarz jego pobladła z podniecenia.  

- Skąd się wzięła w pani ta wiara w moją niewinność? - zapytał.  

Gryzelda  zarumieniła  się,  lecz  wytrzymała  mężnie  jego  spojrze-

nie.  

-  W  owym  strasznym  czasie,  gdy  pan  przebywał  w  więzieniu 

śledczym,  matka  Anna  mówiła  ze  mną  o  tej  sprawie.  Wierzyła  ona 

niezbicie  w  niewinność  pana.  Pokazała  mi  pańską  fotografię.  Wtedy 

pomyślałam,  że  pańskie  oczy  nie  mogą  być  oczami  nikczemnego 

skrytobójcy.  Przybyłam  tutaj  pełna  wiary,  że  pan  nie  mógł  popełnić 

przestępstwa.  A  obecnie,  gdy  poznałam  pana,  wydaje  mi  się  niezro-

zumiałe, że ktoś mógł choćby przez chwilę wątpić w to. Znam dobrze 

dzieje tej nieszczęsnej tragedii. Czy wolno mi mówić o tym?  

Skinął  w  milczeniu  głową  i  wpatrywał  się  w  Gryzeldę  płonącym 

wzrokiem. Nie wydawała mu się obca, czuł, że jest jedynym człowie-

kiem,  z  którym  mógłby  otwarcie  mówić  o  swoim  nieszczęściu.  Gry-

zelda ciągnęła dalej: 

- Wiem zatem, że owego  wieczoru, który poprzedził śmierć pań-

skiej  żony,  był  pan bardzo  rozdrażniony,  że  pan  miał  słuszny  powód 

do szukania odwetu. Jeżeli pan posiada gwałtowny, porywczy tempe-

rament, to jest możliwe, że mógł się pan unieść i popełnić jakiś szalo-

ny czyn, którego nie dałoby się naprawić... Nie jest pan jednak zdolny 

do  tchórzliwego  skrytobójstwa!  Nie  jest  pan  także  zdolny  do  kłam-

stwa  i  wybiegów!  Gdyby  pan  popełnił  morderstwo,  to  by  się  pan  go 

nie wypierał. Gdybym ja była sędzią, uwierzyłabym w pańskie słowa i 

powiedziałabym: "Ten człowiek jest bez winy!" 

background image

Gryzeldę  ogarniało  podczas  tej  przemowy  coraz  większe  wzbu-

rzenie.  Ożywiona  była  pragnieniem,  żeby  pomóc  hrabiemu,  żeby 

zmniejszyć  brzemię,  które  ciążyło  na  jego  duszy.  Słowa  jej  tchnęły 

ogniem i zapałem, lecz nie zdawała sobie z tego sprawy. Dopiero, gdy 

zamilkła, gdy ujrzała, że w oczach jego zajaśniał radosny blask, poję-

ła, jak dalece dała się porwać uczuciu.  

Przez  chwilę  panowało  milczenie.  Oboje  starali  się  pokonać nie-

zwykłe  podniecenie.  Oczy  hrabiego  z  dziwnym  wyrazem  zatrzymały 

się  na  twarzy  Gryzeldy.  Zdawało  się,  że  to  ona  pierwsza  przyniosła 

ukojenie  jego  zbolałej  duszy.  Powoli  przesunął  ręką  po  czole  i  rzekł 

stłumionym głosem: 

- Niech pani Bóg zapłaci za te słowa, panno von Ronach! Nie mo-

że  pani  pojąć,  jak  wielkie  dobrodziejstwo  wyświadczyła  pani  czło-

wiekowi  wzgardzonemu,  napiętnowanemu  przez  opinię.  To  przecież 

prawdziwa łaska, gdy ktoś mówi do mnie: "Ja w ciebie wierzę!" Dwo-

je ludzi zaledwie wyrzekło te wyrazy, moja kuzynka i stary kamerdy-

ner, Grollmann. A matka Anna napisała, że nie wątpi o mojej niewin-

ności.  Ale  ci  ludzie  znali  mnie  dobrze  i  od  dawna.  Pani  jednak  nie 

znała mnie, dlatego słowa pani przyniosły mi największą ulgę.  I pani 

najlepiej  oceniła  mój  charakter.  Tak,  jestem  uczciwy  i  byłbym  wziął 

na siebie odpowiedzialność za mój czyn! Teraz jest mi lżej na duszy, 

dziękuję  pani!  Czy  mogę  pani  podać  rękę?  Dotychczas  nie  miałem 

odwagi,  nie  wiedziałem,  czy  pani  nie  cofnie  się  z  odrazą...  Teraz 

ośmielam się prosić panią o to... 

O,  jakże  zalśniły  słoneczne  oczy  Gryzeldy!  Podała  mu  rękę  i 

mocno, serdecznie uścisnęła jego dłoń. Gdy jednak spostrzegła, że je-

background image

go  oczy,  pełne  ognia  zatonęły  w  jej  źrenicach,  zmieszała  się  trochę  i 

cofnęła dłoń.  

-  Czy  pan  ma  dla  mnie  jeszcze  jakieś  rozkazy,  panie  hrabio?  - 

spytała.  

Uśmiechnął  się.  Przed  chwilą  tak  mężnie,  tak  śmiało  dała  wyraz 

swoim  przekonaniom,  zapominając  zupełnie  o  konwenansach.  Prze-

mawiała  doń,  jak  człowiek  do  człowieka.  Teraz  widocznie  przyszło 

opamiętanie.  

-  Pani  zapewne  żałuje,  że  poszła  pani  za  porywem  serca!  Naj-

pierw  tyle  wielkoduszności,  a  teraz  wahanie...  -  powiedział  z  lekką 

ironią.  

-  Pan  ma  słuszność, panie  hrabio.  Czasami,  pomimo  najlepszych 

chęci, nie możemy się oprzeć przyzwyczajeniu do pewnych form. Nie 

umiemy swobodnie dawać wyrazu porywom serca - rzekła ze skruchą 

Gryzelda.  

Ze wzruszeniem spojrzał jej w oczy.  

- Pani jest odważna, że się pani przyznaje do tego. Szanuję panią 

za tę odwagę. Nie mam dla pani żadnych poleceń i nigdy ich mieć nie 

będę. Nie rozkazuje się ludziom takim jak pani. Nie chcę pani jednak 

zatrzymywać.  Chciałem  tylko  powiedzieć  pani,  że  od  długiego  czasu 

przeżyłem dziś pierwszą dobrą godzinę. Mam także pewną prośbę...  

Oboje podnieśli się i stali naprzeciwko siebie. Gdy hrabianka Be-

ata,  podsłuchująca  za  kotarą,  usłyszała  przesuwanie  krzeseł,  opuściła 

natychmiast  swą  kryjówkę  i  oddaliła  się.  Ku  swemu  niezadowoleniu 

słyszała  tylko  urywki  rozmowy,  bo  nie  miała  odwagi  zbliżyć  się  do 

background image

otwartych  drzwi  gabinetu.  Przeważnie  dobiegały  ją  zdania  dotyczące 

planu lekcji. Usłyszała jednak, że hrabia przemawia coraz cieplejszym 

tonem, a to napełniało jej serce szaloną zazdrością.  

Obecnie  wywnioskowała,  że  konferencja  się  skończyła,  wobec 

czego uciekła. Tymczasem Gryzelda rzekła do hrabiego: 

- Niechże pan wypowie swoją prośbę, panie hrabio! Cieszyłabym 

się, gdybym mogła ją spełnić.  

-  Będzie  pani  mogła,  jeśli  pani  zechce.  Chciałbym  od  czasu  do 

czasu zwierzać się pani z moich trosk. Chciałbym mieć kogoś, komu 

mógłbym  otworzyć  swe  serce.  Wiem,  że  nikt  nie  zrozumie  mnie  tak 

dobrze,  jak  pani.  Nauczyła  mnie  pani  dziś,  że  takie  zwierzenia  mogą 

się stać dobrodziejstwem. Nie chcę milczeć dłużej...  

-  Chętnie  spełnię  tę  prośbę,  panie  hrabio.  Jest  mi  przyjemnie,  że 

pan  darzy  mnie  tak  wielkim  zaufaniem.  Może  pan  być  pewnym,  że 

zawsze znajdzie pan u mnie współczucie i zrozumienie.  

Ujął  jej  rękę,  tę drobną, pracowitą  i energiczną  rączkę, która  po-

trafiła tak dzielnie walczyć z przeszkodami w życiu.  

- Wiem, nie wątpię w to! Dziękuję, serdecznie dziękuję pani! 

 I, powiedziawszy to, przycisnął do ust rękę Gryzeldy. Dziewczy-

na spłonęła rumieńcem.  

-  Pozwoli  pan  hrabia,  że  odejdę.  Gilda  chyba  się  obudziła  i  na 

pewno mnie woła.  

background image

-  Tak,  niech  pani  idzie.  Wiem,  jak  poważnie  traktuje  pani  swoje 

obowiązki, jak się pani stara zastąpić matkę mojej osieroconej córecz-

ce.  

Gryzelda szybkim krokiem wyszła z pokoju, gdyż czuła, że musi 

zapanować nad wzburzeniem. Ta godzina dała jej nieskończenie wie-

le,  lecz  wstrząsnęła  nią  do  głębi.  Hrabia  Harro  długo  patrzył  za  nią, 

pogrążony w zadumie.  

- Mieć taką towarzyszkę życia! Taką słoneczną, dzielną, szlachet-

ną  istotę,  pełną  dobroci,  delikatności  i  zrozumienia...  Tak,  kroczyć 

przez życie z taką kobietą, to naprawdę szczęście dla mężczyzny! Ona 

nie  złamałaby  mi  życia,  o  nie!  Ach,  gdyby  to  można  było  zacząć  od 

początku! 

Nie  przestawał  myśleć  o  tym,  co  powiedziała  mu  Gryzelda.  Po-

wtarzał wciąż jej słowa, rozkoszował się nimi jak człowiek spragnio-

ny, który odnalazł świeże ożywcze źródło. A potem usiadł przy biurku 

i  napisał  list  do  matki  Anny.  Dziękował  jej,  że  posłała  do  niego  tę 

dzielną,  godną  podziwu  dziewczynę,  która  wzorowo  wychowa  jego 

córeczkę.  

"Swoim  przykładem  osiągnie  więcej,  niż  dobrą  radą  i  upomnie-

niem" - pisał do przełożonej schroniska.  

Matka Anna kilka razy przeczytała ten list. Na twarzy jej zaigrał 

dobrotliwy, pełen zrozumienia uśmiech.  

 

 

background image

**        **        ** 

Gryzelda po rozmowie z hrabią udała się do  Gildy.  Dziecko jed-

nak  jeszcze  spało,  pobiegła  więc  na  górę  do  swoich  pokoi.  Chciała 

ochłonąć po tym wielkim przeżyciu, które wstrząsnęło jej całą istotą. 

Gdy znalazła się u siebie, padła na kolana i ukryła twarz  w dłoniach. 

Dusza jej śpiewała radośnie. Dziękowała Bogu, że udało się jej ulżyć 

nieco  smutnej  doli  hrabiego.  A  jednocześnie  modliła  się,  aby  Bóg 

uczynił cud, aby wszyscy mogli się przekonać o niewinności tego nie-

szczęśliwego człowieka.  

Podczas gdy zanosiła pod niebiosa żarliwe modły, usłyszała nagle 

cichy szmer. Podniosła oczy, i zdumiona ujrzała, że portret stanowią-

cy  drzwi  szafki  ściennej  porusza  się  w  zawiasach.  Szafka  otworzyła 

się nagle. Zerwała się i podeszła do szafki. Doznała przy tym dziwne-

go uczucia, którego nie potrafiła sobie wytłumaczyć. 

- Jak się to stało, że drzwiczki same się otworzyły? Pamiętam do-

brze, że zamknęłam szafkę, a przecież zamek jest doskonały - myśla-

ła.  

Z  wolna  zamknęła  drzwiczki.  Mały  delfin  wskoczył  znowu  do 

ramy. Mechanizm działał doskonale.  

- Zapewne nie domknęłam dziś rano szafki, gdy wyjmowałam ze-

garek - powiedziała sobie Gryzelda.  

I nie przeczuwała, że Niebo dało jej małą wskazówkę, w jaki spo-

sób może nastąpić upragniony cud. Ludzie jednak są krótkowzroczni. 

Gryzelda  nie  przypisywała  temu  drobnemu  zdarzeniu  większej  wagi. 

Po chwili zeszła do pokoju Gildy.  

background image

Hrabia  Harro  nie  przyszedł  dziś  na  herbatę  i  polecił  przeprosić 

kuzynkę. Gryzelda siedziała przy stole z Gildą i hrabianką Beatą. Do-

znawała uczucia przykrości, gdy patrzyła na skamieniałe oblicze hra-

bianki. Gilda także zauważyła to i ukrywając twarzyczkę na ramieniu 

Gryzeldy, zawołała z trwogą: 

-  Och,  ciociu  Beato,  boję  się  ciebie...  Masz  taką  zagniewaną 

twarz...  

Hrabianka szybkim ruchem wzięła Gildę na kolana, gdyż nie mo-

gła patrzeć, jak dziecko tuli się pieszczotliwie do Gryzeldy.  

-  Moje  słodkie  dziecko,  moje  biedne  maleństwo  -  powiedziała, 

starając się swoim słowom nadać tkliwe brzmienie.  

Gilda jednak wyrwała się z jej objęć i pospieszyła do Gryzeldy.  

-  Zostaw  mnie...  To  mnie boli...  Nie nazywaj  mnie  biednym  ma-

leństwem. Nie chcę... 

Hrabianka  Beata  gwałtownym  ruchem  odsunęła  filiżankę,  wstała 

od stołu i bez słowa wyszła z jadalni. Na twarzy jej malował się  wy-

raz, który  wzbudzał lęk. Poszła do swoich apartamentów. W sypialni 

rzuciła się na kanapę i zakryła twarz rękami.  

- Więc wszystko nadaremnie, wszystko... Nie chcę, nie dopuszczę 

do  tego...  Ta  złotowłosa  żmija  nie  wydrze  mi  nagrody...  A  gdyby 

chciała, wtedy... wtedy... 

Wyglądała  okropnie,  twarz  jej  była  wykrzywiona  nienawiścią. 

Gdyby Gryzelda przeczuwała, jak okropne życzenia kryją się w sercu 

hrabianki Beaty, pomimo swej odwagi zadrżałaby z lęku.  

background image

Hrabia Harro nie przyszedł  również  na kolację. Gdy  lokaj oznaj-

mił, że hrabia prosi, aby mu przyniesiono posiłek do gabinetu - Gry-

zelda  doznała  uczucia  przykrości.  Było  jej  ciężko  na  sercu,  wiedząc, 

że będzie musiała jeść kolację w towarzystwie hrabianki. Gdy jednak 

Beata  usłyszała,  że  kuzyn  nie  przyjdzie,  kazała  sobie  również  podać 

kolację do pokoju. Toteż Gryzelda jadła sama.  

Zastanawiała  się  nad  powodem  nieobecności  hrabiego.  Nie  wie-

działa, że pragnie się on uspokoić, że rozmowa z nią poruszyła w jego 

duszy dawno zapomniane struny. 

Gdy  jednak  Gryzelda  weszła  po  kolacji  do  sypialni  Gildy,  aby 

przekonać  się,  czy  dziewczynka  spokojnie  śpi,  ujrzała  przy  łóżeczku 

hrabiego.  Siedział  pochylony;  ukrywszy  twarz  w  dłoniach.  Posły-

szawszy kroki dziewczyny, podniósł oczy. Gryzelda wskazała palcem 

śpiące dziecko, aby dać do zrozumienia, że przyszła jedynie, aby zo-

baczyć  Gildę.  Hrabia  pochylił  głowę,  na  znak,  że  zrozumiał.  Wtedy 

dziewczyna wyszła na palcach z pokoju.  

Samotny  człowiek  śledził  ją  przez  chwilę  płonącym  wzrokiem. 

Potem  i  on  powrócił  do  gabinetu.  Gilda  pozostała  pod  opieką  swej 

piastunki,  Henryki,  która  ją  wykarmiła,  a  teraz  zajmowała  się  tylko 

garderobą  małej  hrabianki  i  co  noc  czuwała  nad  jej  snem.  Za  życia 

hrabiny  Alicji,  Henryka  nie  prowadziła  tak  wygodnego  życia,  jak 

obecnie. Hrabina potrafiła poganiać służbę, nie dawała nikomu spoko-

ju.  To  się  zmieniło  od  czasu  jej  śmierci.  Służba  wypoczywała,  toteż 

nikt nie żałował hrabiny.  

background image

W  izbie  czeladnej  rozmawiano  także  wiele  o  nowej  wychowaw-

czyni. Wszyscy twierdzili zgodnie, że państwo obchodzą się z nią ina-

czej,  niż  z  mademoiselle  Perdunoir.  Służba  jednak  przyznawała,  że 

Gryzelda  różni  się  ogromnie  od  mademoiselle.  Była  miła,  pogodna, 

uczynna  i  grzeczna,  nie  żądała  wielkich  usług.  Wychowawczyni  zy-

skała sobie więc sympatię służących. A kamerdyner Grollmann i Hen-

ryka śpiewali hymny pochwalne na cześć Gryzeldy. Było to ważne, bo 

z ich zdaniem liczono się najwięcej.  

 

**        **        ** 

Minęło  kilka  tygodni,  zbliżały  się  Zielone  Świątki.  Wiosna  była 

tego  roku  wyjątkowo  ciepła  i piękna.  Gryzelda  pierwszy  raz  w  życiu 

spędzała wiosnę na wsi i uważała to za wielkie szczęście. Jej stosunek 

do Gildy był niezmiernie serdeczny. Dziecko przywiązało się do niej, 

rozwijało  się  świetnie  pod jej  kierunkiem.  Gilda kochała  swoją  opie-

kunkę tak gorąco jak ojca. Do tych dwojga ludzi należało jej małe ser-

ce.  

Hrabianka Beata coraz bardziej traciła grunt pod nogami. Miotana 

bezsilnym  gniewem  czuła,  że  Gryzelda  wypiera  ją  na  dalszy  plan. 

Spostrzegła także, iż jej kuzyn coraz częściej szuka towarzystwa mło-

dej dziewczyny, podczas gdy z nią omawia jedynie rzeczy niezbędne. 

Serce jej przepełniał gorzki żal, zazdrość i nienawiść. Niekiedy z tru-

dem  tylko  potrafiła  zapanować  nad  sobą.  Hrabia  Harro  obserwował 

kuzynkę i potrząsał głową, tak dziwne wydawało mu się nieraz jej za-

chowanie.  

background image

-  Może  to  staropanieńskie  dziwactwa.  Powinna  mieć  więcej 

urozmaicenia  i  rozrywek  -  myślał  hrabia.  Postanowił  zaproponować 

kuzynce, aby wyjechała gdzieś i odpoczęła. Gdy jednak zwrócił się z 

tym do niej, zapytała, czy zamierza pozbyć się jej z domu.  

Hrabia zdumiony tym gwałtownym wybuchem, zapytał: 

-  Co  za  myśl,  Beato?  Zauważyłem  po  powrocie  do  Treuenfelsu, 

że  stałaś  się  bardzo  nerwowa  i  rozkojarzona,  Grollmann  mówi,  że 

podczas mej nieobecności byłaś także zdenerwowana i lękliwa. Mam 

wrażenie,  że  to  się  pogorszyło,  dlatego  chcę  uczynić  coś  dla  ciebie. 

Może  zmiana  miejsca  oraz  wypoczynek  wpłynęłyby  dobrze  na  twoje 

nerwy?  Chętnie  dam  ci  pieniądze  na  kurację,  żebyś  się  poprawiła  i 

dobrze wypoczęła.  

Hrabianka jednak odmówiła. Za żadną cenę nie chciała teraz do-

browolnie  wyjechać  z  Treuenfelsu.  Tylko  życie  w  pobliżu  kuzyna 

przedstawiało dla niej wartość, rozłąka z nim oznaczała śmierć. Zda-

wało się jej, że Harro pragnie się jej pozbyć na jakiś czas, dlatego pro-

ponuje  wyjazd  i  kurację.  Może  przeszkadza  mu,  dlatego  że  bacznie 

śledzi  jego  i  piękną  wychowawczynię?  To  przypuszczenie  sprawiało 

jej  niewypowiedziany  ból,  cierpiała  katusze,  o  których  nie  wiedział 

nikt, oprócz niej samej. Po tej rozmowie z kuzynem postanowiła bar-

dziej  panować  nad  swymi  nerwami,  obawiała  się  bowiem,  że  Harro 

gotów ją wysłać na dłuższy czas z Treuenfelsu.  

- Dziękuję ci, Harro - powiedziała - jesteś zawsze dobry i gotowy 

do niesienia pomocy innym. Ja jednak pragnę tu zostać, bo naprawdę 

nic  mi  nie  jest.  Jestem  znerwicowana,  ale  to  zrozumiałe.  Widzę,  jak 

background image

cierpisz i cierpię  wraz z tobą. Jakże  mogę być  wesoła, gdy  wiem, co 

cię  gnębi.  Nie  posądzasz  mnie  chyba  o  taki  brak  serca?  Przecież  je-

stem do ciebie bardzo przywiązana... 

Hrabia  czynił  sobie  w  duchu  wyrzuty,  że  te  słowa  go  wcale  nie 

wzruszają.  Nie miał jednak na to rady.  

-  Nie  uważałbym  bynajmniej  wesołości  za  brak  serca,  Beato. 

Czemu i ty miałabyś cierpieć wraz ze mną? 

Obrzuciła go spojrzeniem, które go przeraziło. Jednocześnie zbu-

dziło  się  w  nim  przeczucie,  że  Beata  żywi  dla  niego  coś  więcej,  niż 

przywiązanie, wynikające z pokrewieństwa.  

- Muszę cierpieć wraz z tobą! Twój smutek jest moim smutkiem - 

wykrztusiła namiętnie.  

Przeraził go wyraz boleści i udręki w oczach Beaty. Wzmogła się 

jego  niechęć,  lecz  zarazem  także  głębokie  współczucie.  Jeżeli  jego 

przypuszczenie  nie  jest bezpodstawne,  w  takim  razie Beata  musi być 

godną pożałowania istotą! Spojrzał na nią zmieszany.  

-  Powinnaś  myśleć  więcej  o  sobie,  niż  o  mnie.  Przecież  nie  mo-

żesz mi pomóc.  

Przycisnęła ręce do serca. Twarz jej była blada, niemal sina, czar-

ne niespokojne oczy płonęły jak rozżarzone węgle.  

-  Pochłania  mnie  troska  o  ciebie,  Harro.  Nie  mogę  słuchać,  gdy 

panna  von  Ronach  ze  śmiechem,  piosenką na  ustach krąży  po  całym 

domu. W moich uszach brzmi to jak dysonans - rzekła ochryple Beata.  

background image

Hrabiego  zdziwiły  te  napastliwe  słowa,  wymierzone  przeciwko 

Gryzeldzie. Badawczo spojrzał na kuzynkę.  

- Czy to właśnie nastraja cię niechętnie dla panny von Ronach? - 

zagadnął.  

Beata dyszała ciężko. Nie mogła przecież wyjawić, dlaczego nie-

nawidzi Gryzeldy. Skinęła więc twierdząco głową.  

- Tak, oburza mnie jej brak serca. Powinna wiedzieć i czuć, że w 

tym domu nie ma powodu do takiej wesołości.  

Hrabia Harro przesunął ręką po czole. Gdyby Beata wiedziała, ile 

pociechy  płynęło  dla  niego  z  tej  wesołości  i  pogody,  jaką  roztaczała 

wokoło siebie Gryzelda! Był jej wdzięczny, że udzielała małej Gildzie 

swojej radości życia. Czuł jednak instynktownie, że nie powinien po-

wiedzieć  Beacie,  jak  dobroczynny  wpływ  wywiera  na  niego  młoda 

nauczycielka; mogłoby to tylko zwiększyć jej antypatię dla dziewczy-

ny.  

Jeżeli przeczucie go nie myli, jeżeli Beata żywi dla niego cieplej-

sze uczucie, w takim razie wyczuwa ona intuicyjnie to - do czego on 

sam nie chciał się przyznać - a mianowicie, że pokochał Gryzeldę von 

Ronach.  Tak,  kocha  tę  słoneczną  istotę,  tę  dzielną,  pogodną  i  dobrą 

dziewczynę  o  szlachetnym  sercu  i  czystej  duszy!  Kocha  ją  tak,  jak 

jeszcze  nigdy  nie  kochał  kobiety.  Gdyby  nie  był  wzgardzonym,  na-

piętnowanym  człowiekiem,  nie  ukrywałby  tak  lękliwie  tej  miłości. 

Przeciwnie, byłby ją jawnie okazywał, byłby się starał o wzajemność. 

Musiał jednak uważać, żeby nie zdradzić się z tym uczuciem; obawiał 

się, że zraziłby Gryzeldę, że opuściłaby jego dom, gdyby dowiedziała 

background image

się o tej miłości. Córeczka jego straciłaby dobrą i rozumną opiekunkę 

-  nie,  musi  tego  uniknąć  za  wszelką  cenę!  Toteż  teraz  odezwał  się  z 

pozornym spokojem do Beaty: 

- Czemu posądzasz pannę von Ronach o brak serca? Przecież nie 

jest  z  nami  spokrewniona.  Wie  ona,  że  zależy  mi  na  tym,  aby  Gilda 

przebywała  w  wesołym  towarzystwie.  Śmieje  się  i  śpiewa  przez 

wzgląd na dziecko. Jestem z niej zadowolony i byłbym rad, gdybyś jej 

okazywała  więcej  życzliwości.  Gilda  lubi  ją,  uczy  się  z  nią  chętnie, 

uczyniła  wielkie  postępy  pod  jej  kierunkiem.  Bądź  rozsądna,  Beato, 

nie  bierz  sobie  mego  losu  tak  bardzo  do  serca,  nie  przejmuj  się  nim 

bardziej ode mnie. Musisz się uspokoić i przyjść do siebie.  

Hrabianka ujęła jego rękę i przytuliła do niej policzek.  

- Spróbuję, Harro, mój drogi, kochany... Dla ciebie gotowa jestem 

uczynić  wszystko!  -  wykrztusiła,  po  czym  szybko  wyszła  z  pokoju, 

czując, że nie będzie mogła dłużej panować nad sobą.  

Hrabia  Harro  patrzył  z  niepokojem  na  odchodzącą.  Potem  ode-

tchnął  z  ulgą.  Przez  drzwi,  które  prowadziły  z  jego  gabinetu na  taras 

wyszedł do parku.  

Dzień  był  cudowny,  słoneczny,  jeden  z  owych  majowych  dni, 

opiewanych  przez  poetów.  Z  daleka  ujrzał  Gryzeldę  z  Gildą,  które 

siedziały w altanie. Podczas pięknej pogody lekcje odbywały się zaw-

sze na świeżym powietrzu. W altanie stał okrągły stół i wygodne ko-

szykowe meble.  

Gdy  hrabia  zbliżył  się  do  pawilonu,  ujrzał  obie  jasne  głowy,  po-

chylone  nad  stołem.  Gilda  uczyła  się  właśnie  arytmetyki,  a  Gryzelda 

background image

potrafiła ożywić ten suchy i nudny przedmiot i skoncentrować uwagę 

swojej małej uczennicy.  

Na  stole  leżały  kupki  kamyczków,  a  Gilda  uczyła  się  przy  ich 

pomocy czterech działań. Gildę bawiło to zajęcie, szczebiotała weso-

ło. Gdy udało się jej rozwiązać dobrze zadanie, wyrażała głośno swoją 

radość. Gdy się pomyliła w rachunkach, czyniła sobie głośno zabawne 

wyrzuty i nazywała się małym głuptaskiem.  

Hrabia Harro, niespostrzeżony, stał koło altany i przysłuchiwał się 

lekcji. Dopiero gdy Gryzelda ze śmiechem zamknęła podręcznik, wy-

szedł ze swej kryjówki.  

-  Stałem  w  zaroślach  i  podsłuchiwałem  -  powiedział  -  pani  ma 

ogromny dar nauczania, panno von Ronach. Zazdroszczę Gildzie tych 

lekcji.  Nie  przypominam  sobie,  żebym  kiedykolwiek  miał  tak  miłą 

lekcję rachunków z moim domowym nauczycielem.  

- Ach, w takim razie żal mi pana, panie hrabio. Staram się zawsze 

urozmaicić nudne przedmioty, ożywić je trochę. To najlepsza metoda.  

- Tak, widzę, że stosuje ją pani z doskonałym skutkiem. Czy mo-

gę trochę posiedzieć w altanie? 

- Tak, teraz mamy piętnaście minut rekreacji.  

Spojrzał na zegarek.  

-  A  zatem  mogę  tu  pozostać  przez  kwadrans.  Jakże  poszły  ra-

chunki, jaskółeczko? - zwrócił się do Gildy.  

- Gryzelda powiada, że dobrze - odparło dziecko z uśmiechem.  

- A ty się z tego cieszysz, gdy jest z ciebie rada. Nieprawdaż? 

background image

- Tak, tatuśku, wtedy się zawsze cieszę.  

- I ja cieszyłbym się na twoim miejscu - rzekł hrabia, po czym za-

pytał Gryzeldę:  

- Na co przyjdzie kolej po rachunkach? 

- O, na najgorszy przedmiot dla mojej małej uczennicy - na pisa-

nie.  

- Więc pisanie jest najgorsze? 

- Tak, bo przy tym trzeba siedzieć cicho. Tego nie lubimy, prawda 

Gildo? 

- Ale jeżeli ładnie napiszę, to opowiesz mi bajkę o królewnie Ró-

życzce i złym rycerzu Ostróżce? Obiecałaś mi, Gryzeldo.  

- Obiecałam i dotrzymam słowa.  

- Czy pani zawsze dotrzymuje słowa? - spytał hrabia.  

- Bezwzględnie! Nie obiecuję tego, czego nie mogę dotrzymać.  

Gilda pobiegła przed siebie, aby narwać kwiatów. Gdy hrabia po-

został sam na sam z Gryzeldą, zapytał: 

- Jakże się pani czuje w zamku Treuenfels, czy nie nudzi się pani? 

- Nudzić? To dla mnie nieznane pojęcie. Z dnia na dzień podoba 

mi się tu bardziej i nic w tym dziwnego. Nigdy nie przeżywałam jesz-

cze takiej wiosny. Kto mieszka w mieście, w ciasnym mieszkaniu, ten 

w ogóle nie wie, jak wygląda wiosna. A tutaj! Jakże wszystko zieleni 

się i kwitnie! Gdy patrzę z mego okna na to morze kwiecia i zielono-

ści, mogłabym płakać ze szczęścia.  

background image

Wzruszyła go jej prostota.  

- Więc pani jest zadowolona z widoku, który roztacza się z okien 

pani! 

- Ogromnie.  

- A jak się pani w ogóle czuje? 

- Świetnie, panie hrabio.  

- Więc nie ma pani żadnych życzeń? Żadnych? 

- Owszem, mam.  

-  Niech  je  pani  wymieni!  Chciałbym  bardzo  spełnić  te  życzenia, 

bo jestem pani winien wiele wdzięczności.  

- Wdzięczności? Za co? 

- Za to, że pani jest właśnie taka, a nie inna.  

Serce Gryzeldy biło głośno i szybko.  

- To przecież nie moja zasługa.  

- Mnie się zdaje, że to zasługa pani. A więc, czego pani pragnie? 

Popatrzyła na niego swymi słonecznymi oczyma, a spojrzenie ich 

przeniknęło w głąb jego serca.  

- Tuż obok mego pokoju jest okrągła wieża - ot, tam, naprzeciwko 

- widać ją stąd. Wieża ta ma taras. Chciałabym bardzo wejść choć raz 

na  ten  taras.  W  ogóle  ta  wieża,  to  jedyna  część  zamku,  której  nie 

znam. Jest zamknięta na klucz. Jeżeli wolno, to obejrzałabym chętnie 

wnętrze tej wieży. Widziałam wszystko, byłam w każdym zakamarku, 

z wyjątkiem wieży. Naturalnie, że mnie to nęci.  

background image

Nie  spuszczał  z  niej  wzroku.  Słońce  rozpalało  metaliczne  błyski 

w  jej  złocistych  włosach,  które  przypominały  aureolę  nad  głowami 

świętych.  

- Więc i panią pociąga to, co zakazane? 

- Przecież nie wiem, czy jest zakazane. Może wtedy pociągałoby 

mnie jeszcze bardziej.  

- Czy nie obawia się pani, że  w  wieży znajduje ię coś  w rodzaju 

komory Sinobrodego? - spytał z gorzkim szyderstwem.  

Potrząsnęła głową.  

- Gdyby tak było, to nie wypowiadałabym mojej prośby - odparła.  

-  Chętnie  spełnię  tę  prośbę.  Muszę  tylko  sam  obejrzeć  wieżę,  bo 

od dawna jest zamknięta. Trzeba będzie zrobić tam porządek, żeby nie 

zetknęła się pani z kurzem i pajęczynami.  

Zaśmiała się.  

- Kurz i pajęczyny powinny być w takiej starej wieży.  

- Tak? Wobec tego nie usunę ich, aby nie psuć pani wrażenia. Czy 

pozwoli mi pani przynajmniej wejść na taras? Pragnę być przy tym i 

patrzeć  na  te  roześmiane  oczy,  które  zajaśnieją  tam  na  górze,  niby 

dwa słońca.  

Zarumieniła  się.  Na  szczęście  nadbiegła  Gilda,  niosąc  naręcze 

kwiatów.  

- Czy uwijesz mi wianuszek, Gryzeldo? 

- Bardzo chętnie, kochanie. Mamy przecież nici w szufladzie.  

background image

Gryzelda zabrała się do dzieła. Hrabia patrzył z przyjemnością na 

jej zręczne, smukłe ręce, zajęte pracą.  

-  Pani  jest  czarodziejką!  Potrafi  pani  nawet  wić  wianki  -  powie-

dział.  

- To nie takie trudne.  

- Czy chcesz, żeby  Gryzelda uwiła także  wianuszek dla ciebie?  - 

spytała Gilda.  

- Bardzo chętnie, jeżeli panna von Ronach zechce.  

- Z przyjemnością, panie hrabio.  

Przez chwilę panowało milczenie. Hrabia patrzył na ręce Gryzel-

dy. Skończyła właśnie wić wianek ze stokrotek i niezapominajek. Po-

tem włożyła go na główkę Gildy.  

Dziewczynka ujęła w rączki kraj sukienki i tańczyła na murawie. 

Był  to  niezmiernie  wdzięczny  obrazek.  Gryzelda  zaczęła  wić  drugi 

wieniec.  

- Czy to naprawdę dla mnie? - spytał hrabia.  

- Tak, jak Gilda prosiła.  

-  Dla  mnie  życie  nie  uwije  już  wieńców.  Może  tylko  położą  mi 

kwiaty na trumnę. Kto  wie, może nawet i na trumnę nikt mi kwiatka 

nie rzuci... 

- Pan dziś znowu widzi życie w ciemnych barwach. Nie powinien 

pan, panie hrabio...  

background image

- Tak, niech pani mnie porządnie wyłaje. Jestem dziś w ponurym 

nastroju,  dlatego  przyszedłem  do  pani.  Uważam,  że  pani  skutecznie 

leczy moje duchowe cierpienia.  

- Jestem z tego dumna. NIech pan porzuci tę gorycz i ten smutek. 

Słońce świeci tak jasno... Oto wznosi się zamek pana, wokoło ciągną 

się pańskie posiadłości. Jest pan zdrów, ma pan ukochane dziecko... 

- Czy można być zdrowym, gdy się  ma chorą duszę? Nie  znoszę 

tych  jasnych,  słonecznych  dni...  Wtedy  odczuwam  podwójnie,  że  je-

stem  wzgardzony,  wyrzucony  za  nawias  społeczeństwa...  Nie  jestem 

przecież  samotnikiem,  lubiłem  towarzystwo  przyjaciół...  Cierpię  nad 

tym, że wszyscy unikają mnie, jakbym był trędowatym... 

-  Niech  pan  tego  nie  mówi!  Wskutek  nieszczęścia  stał  się  pan 

przeczulonym.  Pańscy  przyjaciele  na  pewno  odwiedziliby  pana,  lecz 

nie wiedzą, czy pan zechce ich przyjąć u siebie... 

-  Przyjaciele?  W  nieszczęściu  nie  ma  przyjaciół.  W  sąsiedztwie 

mieszka na przykład baron Dalheim, ongiś mój serdeczny przyjaciel... 

Nazajutrz  po  wyjściu  z  więzienia  spotkałem  go  w  lesie...  Udał,  że 

mnie nie  widzi, odjechał w przeciwną stronę, żeby nie narazić się na 

spotkanie ze mną... A ja? Ja nie mogłem się bronić...  

-  Baron  Dalheim,  to  przecież  ten  sam,  który  podczas  procesu 

świadczył przeciwko panu? - spytała Gryzelda.   

-  Tak!  On  jeden,  oprócz  mej  żony  i  kuzynki,  wiedział,  że  posia-

dam flakonik, napełniony indyjską trucizną. Wspomniał o tym w swo-

ich zeznaniach.  

background image

Gryzelda podniosła oczy i dziwnie badawczo spojrzała na hrabie-

go.  

- Więc i hrabianka Beata wiedziała o istnieniu tej trucizny? 

- Tak, była przy tym, gdy pokazywałem flakonik mojej żonie i ba-

ronowi.  

-  Nie  wiedziałam  tego.  O  hrabiance  nie  wspomniano  w  ogóle  w 

procesie.  

- Jako moja krewna odmówiła zeznań.  

-  Przepraszam  za  otwartość,  lecz  było  to  bardzo  niemądre  z  jej 

strony.  

- Dlaczego? 

- Bo każdy musiał pomyśleć, że odmawia zeznania świadczącego 

na niekorzyść pana! 

- Nie mogłaby jednak także świadczyć na moją korzyść.  

-  Przeciwnie.  Mogła  opisać  charakter  pana,  mogła  przekonać  sę-

dziów,  że  pan  byłby  niezdolny  do  takiego  czynu.  Ja, na  miejscu hra-

bianki, nie odmówiłabym zeznania, lecz stanęłabym w obronie pana... 

- Tak, wiem, że pani nie zabrakłoby odwagi! Beata lękała się za-

pewne  stresów  nerwowych,  związanych  z  procesem.  Przecież  tego 

ranka,  gdy  mnie  zaaresztowano,  była  zupełnie  bez  głowy...  Przestań-

my  jednak  mówić  o  tym!  Nie  powinienem  psuć  pani  tego  pięknego 

wiosennego dnia moimi skargami.  

- Nie, pan mi go nie zepsuje. Czy mogę panu dać pewną dobrą ra-

dę? 

background image

- Proszę.  

- Niech pan odda tę całą sprawę w ręce jakiegoś doświadczonego 

detektywa...  

-  Ach,  sądzi  pani,  że  taki  nowoczesny  Sherlock  Holmes  dokona 

cudu?  Nie,  nie  wierzę  w  to.  Sędzia  śledczy  uczynił  wszystko,  żeby 

wnieść  trochę  światła  do  tej  sprawy.  Na  próżno!  Ja  także  przeszuka-

łem pokoje mojej żony, ale nie natrafiłem na trop zbrodni. Zaczynam 

wierzyć,  że  wzięła  truciznę  z  mego  biurka  i  popełniła  samobójstwo. 

Moja  kuzynka  powiada,  że  wlała  truciznę  do  wina,  bo  nie  wierzyła 

naprawdę w jej działanie. Uczyniła to dla kaprysu czy igraszki... 

- Tak sądzi hrabianka Beata? - spytała Gryzelda.  

- Tak! 

- Więc i ona wierzy w samobójstwo pańskiej żony? 

- Wierzy niezbicie i przekonała mnie, że tak było.  

- A pan jest o tym tak mocno przekonany, że nie chce pan szukać 

ewentualnego sprawcy tego czynu... 

- Nie wyobrażam sobie, że taki sprawca istnieje... Któżby w zam-

ku  Treuenfels  chciał  obarczać  sumienie  tak  straszną  zbrodnią?  -  Nie, 

nie...  Moja  żona  odebrała  sobie  życie  z  jakiegoś,  nieznanego  mi  po-

wodu.  

- Czemu jednak nie zostawiła listu? Byłaby przecież napisała kil-

ka pożegnalnych słów do swej córki...  

- Może nie  wierzyła, że umrze... Może tylko chciała odegrać ko-

medię samobójstwa...  

background image

-  W  takim  razie  zostawiłaby  na  pewno  list,  gdyż  zależałoby  jej, 

aby  ta komedia wypadła możliwie efektownie... 

-  Widzę,  że  pani poinformowała  się  dokładnie  o  charakterze  mej 

żony. Tak, ja sam przyznaję, że nie rozumiem, czemu odeszła w mil-

czeniu.  Przeszukałem  jej  pokoje  w  nadziei,  że  znajdę  jakiś  list...  Za-

wiodłem się jednak... 

Gryzelda słuchała z napięciem. Potem odezwała się z lekkim wa-

haniem: 

-  Czy  uważałby  pan  to  za  wielką  niedelikatność  z  mojej  strony, 

gdybym poprosiła, aby pozwolił mi pan obejrzeć pokoje hrabiny Ali-

cji?  

- Nie, proszę pani. Wiem, że nie kieruje panią zwykła ciekawość. 

Chętnie dam pani klucze do tych apartamentów. Noszę je przy sobie.  

- Dziękuję, panie hrabio.  

- Czy nie będzie się pani bała wejść do tych pokoi?  

- Nie! 

- Chciałbym wiedzieć, dlaczego pani pragnie obejrzeć te pokoje... 

Gryzelda  zmieszała  się.  Przez  chwilę  walczyła  ze  sobą,  potem 

podniosła wzrok na hrabiego.  

-  Obawiam  się,  że  pan  mnie  wyśmieje,  mimo  to  wyjawię  panu 

powód...  Już  od  dawna  chciałam  wypowiedzieć  tę  prośbę...  A  więc  - 

miałam dziwny sen - który naprowadził moje myśli na te pokoje... 

- Jakiż to był sen? 

background image

-  Teraz  jeszcze  nie  mogę  go  panu  opowiedzieć...  Uczynię  to  w 

przyszłości... Ten sen nie daje mi spokoju...  

- Nie przypuszczałem, że pani może wierzyć w sny.  

-  Bo  też  był  on  dziwnie  jasny  i  wyraźny...  Widzę,  że  pan  się 

uśmiecha, ale to nie szkodzi. Cieszy mnie każdy uśmiech na pańskiej 

twarzy...  

- Mój maleńki lekarz duchowy - szepnął z rozrzewnieniem.  

Zarumieniła się, gdyż wzruszył ją serdeczny ton jego słów. Potem 

spytała: 

-  Czy  sypialnia  pańskiej  żony  znajduje  się  pod  moim  pokojem, 

obok okrągłej wieży?  

- Tak! 

- Czy ściany są ozdobione ciemną boazerią, podtrzymywaną przez 

rzeźbione pilastry? 

- Tak, i to się zgadza. Ktoś zapewne opisał pani dokładnie te po-

koje.  

-  Nie,  widziałam  je  we  śnie.  Stały  w  nich  jasne  meble,  które  nie 

pasowały do ciemnych ścian...  

- Pani to widziała we śnie? To niemożliwe! Ktoś opowiadał pani o 

tym! 

- Nie - nikt! Więc mój opis się zgadza? Łóżko stało wezgłowiem 

przy  ścianie,  która  przylega  do  wieży.  W  łóżku  leżała  piękna  złoto-

włosa kobieta. Jeden z długich złotych warkoczy miała owinięty wko-

ło szyi, jak szal... 

background image

-  To  bardzo  dziwne!  Moja  żona  miała  zwyczaj  owijać  jeden  z 

warkoczy wkoło szyi. Twierdziła, że to grzeje bardziej, niż szal. I pani 

ujrzała to we śnie? 

- Tak, bardzo wyraźnie.  

- A co pani widziała jeszcze? 

Gryzelda  drżała  lekko  z  podniecenia,  starała  się  jednak  okazać 

spokój. 

- Nie mogę panu powiedzieć wszystkiego. Nad ciemnymi ściana-

mi  widziałam  coś  niebieskiego,  jakby  nad  pokojem  rozpościerało  się 

niebo... A jednak był to zamknięty pokój...  

- Sufit w pokoju jest obity błękitnym jedwabiem. Mam wrażenie, 

że  pani musiała  słyszeć  o  tych  wszystkich  rzeczach, a  z  tego  później 

powstał ten dziwny sen.  

- Nie, daję panu słowo, że nie słyszałam. Nigdy jeszcze nie mia-

łam  podobnego  snu,  po  którym  wszystkie  szczegóły  zostałyby  mi  w 

pamięci. Jeżeli jednak pokój wygląda naprawdę tak, jak go opisałam, 

w takim razie przypisuję temu wszystkiemu głębsze znaczenie. Teraz 

płonę z ciekawości, żeby zobaczyć apartamenty hrabiny.  

- I nie opowie mi pani swego snu w całości? 

- Mam uczucie, że na razie nie powinnam tego czynić. Chciałam 

jednak  zadać  panu jeszcze  jedno  pytanie.  Czy  pańska  żona posiadała 

pierścionek, oryginalny, dziwny pierścionek - złotą obrączkę, podobną 

do plecionki ze sznurka? Zakończona była rozetką z drobnych rubin-

ków, a w środku był duży, okrągły rubin...  

background image

Teraz hrabia roześmiał się dobrodusznie.  

- Czy pani ten pierścionek także widziała we śnie?  

- Czyż taki pierścionek istnieje? - spytała Gryzelda.  

-  Naturalnie.  Widziała  go  pani  na  pewno  na  palcu  mej  kuzynki 

Beaty, inaczej nie mogłaby pani opisać go tak dokładnie.  

- Więc hrabianka Beata ma też taki pierścionek? 

- Tak, otrzymała go w podarunku od mojej żony. Widziała go pa-

ni na pewno.  

- Nie - odparła cicho - przysięgam, że widziałam go tylko we śnie. 

Chętnie jednak zobaczyłabym go na jawie.  

- Nic łatwiejszego. Niech pani poprosi moją kuzynkę, aby pokaza-

ła go pani. O ile sobie przypominam, nosiła go zawsze. Czy teraz go 

już nie nosi? Nie zwróciłem na to uwagi.  

- Nie, hrabianka Beata nie nosi żadnego pierścionka, przynajmniej 

od tego czasu, gdy ja przybyłam do Treuenfelsu.  

- Nie? No, to trzeba będzie poprosić, żeby pokazała go pani.  

Gryzelda zamyśliła się, potem podniosła oczy.  

-  Nie  chciałabym  tego  robić,  panie  hrabio.  Hrabianka  Beata  nie 

zgodzi się na to. Może by pan dziś przy obiedzie poprosił hrabiankę o 

pokazanie tego pierścionka? Ale powinien pan to uczynić pod jakimś 

pozorem, żeby pańska kuzynka nie domyśliła się, że mnie na tym za-

leży... 

- Ach, więc pani zauważyła, że moja kuzynka nie lubi pani? 

background image

- Tak, zauważyłam.  

- A czemu przypisuje pani tę niechęć? 

- Sympatie i antypatie powstają nieraz bez powodu. A zatem, czy 

pan poprosi hrabiankę o pokazanie pierścionka? 

-  Dobrze,  ucieknę  się  do  jakiegoś  dyplomatycznego  wybiegu. 

Niech pani nie przejmuje się zresztą zachowaniem mojej kuzynki. Od 

czasu  tego  strasznego  nieszczęścia  stała  się  nerwowa  i  rozdrażniona. 

Mogła to pani zauważyć, na przykład wtedy, gdy przestraszyła się tak 

bardzo, ujrzawszy portret mojej żony.  

- Czy hrabianka dawniej nie była taka? 

-  Nie.  Przejmuje  się  ona  ogromnie  moim  losem.  Proszę  panią 

więc o trochę pobłażliwości, jeżeli okaże się szorstką lub nieuprzejmą.  

- Nie skarżę się i nie uczynię tego w przyszłości.  

- Aby raz jeszcze powrócić do sprawy pierścionka - sądzę, że mo-

ja kuzynka mówiła z panią o nim, albo też pani go widziała. Bo pier-

ścionek  sznurowy,  tak  go  nazywamy,  posiada  niezwykle  oryginalny 

kształt.  

- Być może - odparła Gryzelda.  

Hrabia  zaczął  żartować  z  jej  niezwykłego  snu,  Gryzelda  jednak 

pozostała zamyślona. Po chwili nadbiegła Gilda.  

- Czy uplotłaś już wianuszek dla tatusia? - spytała.  

- Tak, Gildo. Musiał przecież być trochę większy od twojego. Te-

raz  jeszcze  damy  na  zakończenie  duży  kwiat  rumianku.  Tak,  teraz 

wianek jest gotowy.  

background image

- Daj mi twój kapelusz, tatusiu.  

Podał jej kapelusz, a ona ozdobiła go wieńcem.  

-  Widzisz,  tatusiu,  teraz  także  masz  wianek.  Gryzelda  powiada 

zawsze,  wijąc  wieńce:  "Blask,  który  kwiatek  w  wieńcu  oznacza  -  na 

całe  życie  szczęście  roztacza".  Gryzeldo,  czy  powiedziałaś  to  także, 

plotąc wianek dla tatusia? 

- Tak, Gildo, módl się o to, żeby ten wianek przyniósł twemu ojcu 

tyle szczęścia, ile jest kwiatków w wianuszku.  

- Będę się o to modliła każdego wieczoru. A jak nazwiemy tę mo-

dlitwę? 

- Modlitwą kwiatów.  

-  Czy  to  nie  śliczna  nazwa,  tatusiu?  Gryzelda  zawsze  wynajduje 

takie ładne nazwy.  

-  Tak,  śliczna,  kochanie!  Obiecuję  sobie,  że  ta  modlitwa  mi  po-

może.  

Gryzelda zarumieniła się, gdyż hrabia wypowiedział ostatnie sło-

wa  dziwnym  tonem.  Aby  zapanować  nad  zmieszaniem,  strząsnęła  z 

kolan resztkę kwiatów i zawołała:  

- A teraz do roboty! Zabieramy się do pisania! 

- Więc muszę odejść? - spytał hrabia.  

-  Musimy  trzymać  się  ściśle  godzin,  żeby  Gilda  przywykła  do 

punktualności.  

- Wobec tego, do widzenia! A po obiedzie pójdziemy na taras.  

background image

- Dokąd, tatusiu? - spytało dziecko.  

- Tam, na górę - rzekł, pokazując jej okrągłą wieżę.  

- O, jak to dobrze! Ja pójdę także, prawda, tatusiu? 

- Tak, córeczko. Do widzenia przy obiedzie. 

- Do widzenia, tatuśku! 

Hrabia oddalił się. Ostrożnie niósł swój uwieńczony kwiatami ka-

pelusz.  Gdy  przybył  do  zamku  i  znalazł  się  w  swoim  pokoju,  zdjął 

wieniec z kapelusza i schował go do skrytki, gdzie leżał pusty flako-

nik po truciźnie.  

-  Oby  te  kwiaty  zmieniły  w  błogosławieństwo  tę  klątwę,  która 

ciąży  na  moim  życiu...  O,  Gryzeldo,  jakże  cię  kocham!  Gdybym  cię 

mógł na zawsze zatrzymać przy sobie! 

 

background image

Część druga 

Podczas gdy Gilda wypisywała w zeszycie szeregi liter, Gryzelda 

mogła  puścić  wodze  swoim  myślom.  I  znowu  przywołała  w  pamięci 

swój dziwny sen.  

Śniło jej się, że stoi na tarasie wieży i przygląda się całej okolicy. 

Była zupełnie sama. Nagle poczuła jakiś chłodny powiew, wydało jej 

się,  że  ktoś  stoi  obok  niej.  Odwróciła  się  i  ujrzała  piękną  złotowłosą 

kobietę, w której natychmiast rozpoznała hrabinę Alicję. Miała na so-

bie białą szatę, z ramion spływały złote warkocze, jeden z nich wił się 

wkoło  szyi.  Pokazywała  Gryzeldzie  pierścionek  -  ten  sam,  o  którym 

opowiadała przedtem hrabiemu - i dała jej znak, aby poszła za nią.  

Przeszła z duchem przez jakieś schody i znalazła się w nieznanym 

jej  pokoju,  w  sypialni  hrabiny.  Hrabina  leżała  w  łóżku.  Obok  łóżka 

stał  nocny  stolik,  a na nim  kieliszek,  napełniony  złocistym,  lśniącym 

winem. Jakaś ręka, która zdawała się wyrastać ze ściany nad nocnym 

stolikiem,  wrzuciła  do  kieliszka  trzy  kulki  z  perłowej  masy.  Potem 

wszystko nagle zniknęło.  Gryzelda obudziła się z uczuciem, że unosi 

się w powietrzu. Sen był bardzo wyraźny. Dlatego też Gryzelda dziwi-

ła się niezmiernie, dowiedziawszy się, że istnieje taki pierścionek, jaki 

widziała we śnie.  

Po  lekcji  Gryzelda  z  Gildą  powróciły  do  zamku.  Trzeba  się było 

przebrać do obiadu. Hrabianka Beata okazywała dziś Gryzeldzie wię-

cej uprzejmości niż zazwyczaj. Rozmawiała z nią o nauce i postępach 

Gildy,  a  nawet  udzieliła  jej  pochwały.  Przychodziło  jej  to  z  wielkim 

trudem, lecz hrabia Harro był zadowolony. Cieszył się, że jego słowa 

background image

zrobiły  wrażenie na kuzynce. Mimo to, czuł się nieswojo w towarzy-

stwie  Beaty.  Doznawał  wrażenia,  że  Beata  go  kocha,  a  ponieważ  nie 

mógł jej odpłacić wzajemnością, więc było mu bardzo przykro.  

Gryzelda  dziwiła  się  tej  niezwykłej  uprzejmości  hrabianki.  Wy-

czuła jednak, że hrabianka maskuje swoje nieprzyjazne uczucia i że ją 

nienawidzi.  Z  początku,  gdy  przybyła  do  Treuenfelsu,  łamała  sobie 

głowę  nad  przyczyną  tej  nienawiści.  Potem  udało  się  jej  rozwiązać 

zagadkę.  Obserwowała  raz  Beatę,  gdy  patrzyła  ukradkiem  na  hrabie-

go,  sądząc,  że  nikt tego  nie  widzi.  A  wtedy  spostrzegła  w  jej  oczach 

płomień  nieokiełznanej  namiętności  i  pojęła,  że  Beata  kocha  swego 

kuzyna.  Zapewne  pragnęła  zostać  jego  żoną,  drugą  matką  Gildy. 

Przybycie  wychowawczyni  było  jej  nie  na  rękę.  Odtąd  Gryzelda  z 

większą  pobłażliwością  patrzyła  na  Beatę.  Współczuła  jej  nawet,  bo 

wiedziała, że hrabia nie kocha kuzynki. Jej miłość pozostała bez wza-

jemności.  

Przy obiedzie hrabia odezwał się do Beaty: 

-  Nie  widzę  na  twej  ręce  sznurowego  pierścionka,  który  dostałaś 

od Alicji. Czy go już nie nosisz? 

Gryzelda spostrzegła, że przy tym pytaniu hrabianka zmieniła się 

na  twarzy.  Przez  chwilę  milczała.  Gdy  wreszcie  odpowiedziała,  głos 

jej brzmiał chrapliwie.  

- Niestety, nie mam już tego pierścionka.  

- Jak to? Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał hrabia, zdumio-

ny.  

background image

-  Zgubiłam  go  tej  zimy.  Zapewne  zsunął  się  z  palca  i  upadł  na 

śnieg. Szukałam go długo, lecz nie mogłam go znaleźć.  

- Szkoda! Był to bardzo oryginalny klejnot.  

-  Ja  także  ogromnie  żałuję,  zwłaszcza,  że  dostałam  go  od  Alicji. 

Nie miałam odwagi przyznać się do tego.  

- Ach, dlatego zmieszałaś się tak przy moim pytaniu?  

-  Tak,  dlatego  -  odparła  Beata.  Oczy  jej  miały  dziwnie  martwy, 

pusty wyraz, lecz tylko Gryzelda zwróciła na to uwagę.  

-  Chętnie  dam  ci  inny  pierścionek,  który  możesz  nosić  jako  pa-

miątkę  po  Alicji  -  powiedział  dobrodusznie  hrabia.  Potem  wyciągnął 

pęk kluczy i podał je Gryzeldzie.  

- Oto klucze do apartamentów mojej żony. Może pani obejrzeć te 

pokoje. Proszę tylko uważać, żeby  Gilda niczego tam nie uszkodziła. 

Potem odda mi pani te kluczyki.  

- Dobrze, panie hrabio. Będę pilnowała Gildy.  

Podczas  tej  rozmowy  hrabianka  siedziała  bez  ruchu,  podobna  do 

kamiennego  posągu.  Tylko  oczy  jej  płonęły,  a  na  twarzy  pojawił  się 

wyraz niezwykłego napięcia.  

- Panna von Ronach ma oglądać pokoje Alicji? Pozwalasz na to? 

Przecież wstęp dla wszystkich jest wzbroniony.  

- Tak, dla obcych. Ty możesz  w każdej chwili wejść do tych po-

koi. Może pójdziesz tam po obiedzie z Gildą i panną von Ronach? 

Gryzelda,  która  nie  spuszczała  wzroku  z  Beaty,  zauważyła,  że 

hrabianka śmiertelnie pobladła i drgnęła. 

background image

- Nie, nie... Nie mam dziś czasu... - szepnęła ochryple.  

- Wyobraź sobie, że panna von Ronach widziała we śnie te poko-

je. Miała bardzo dziwny sen, ujrzała nawet Alicję z warkoczem, owi-

niętym wkoło szyi - i pierścionek sznurowy... 

Hrabianka patrzyła przed siebie błędnym wzrokiem.  

- Pierścionek sznurowy? - wyjąkała.  

- Tak. Kiedy go właściwie zgubiłaś? 

- Nie pamiętam już dokładnie. 

- Za pozwoleniem, jaśnie hrabianko, ja pamiętam dokładnie, kie-

dy to było - wmieszał się do rozmowy służący Henryk, który od wielu 

lat służył w zamku.  

Beata  obrzuciła  go  niechętnym  spojrzeniem  i  chciała  coś  powie-

dzieć, lecz słowa zamarły jej na ustach. 

- No, Henryku, kiedyż to było? - spytał hrabia.  

- Tego ranka, gdyśmy znaleźli nieboszczkę panią hrabinę bez ży-

cia. W domu był okrutny harmider... Zbiegałem  właśnie ze schodów, 

a nogi trzęsły mi się ze strachu. Wtedy spotkałem w hallu jaśnie pannę 

hrabiankę. Powracała z parku. Powiedziała mi, że zgubiła pierścionek, 

że musiał zginąć w śniegu... Możliwe także, że zgubiła go w zamku... 

Prosiła,  żeby  powiedzieć  o  tym  służbie,  bo  może  go  kto  znajdzie... 

Może  jaśnie  panna  hrabianka  przypomina  sobie,  że  odpowiedziałem 

wtedy: "Oj, zdarzyło się większe nieszczęście, nasza pani hrabina nie 

żyje..." 

background image

Gryzelda  wlepiła  oczy  w  hrabinę.  Wyglądała  okropnie,  twarz  jej 

miała wyraz przerażenia, postacią wstrząsały dreszcze.  

- Możliwe... Nie pamiętam... Nie wiem, co się działo ze mną tego 

strasznego dnia... 

-  Biedna  Beato!  Nie  możesz  po  dziś  dzień  wymazać  z  pamięci 

tych smutnych chwil...  

- Nie, nie mogę... Nie zapomnę tego nigdy... Mówmy o czymś in-

nym - rzekła.  

Hrabia  Harro  zmienił  temat  rozmowy  pragnąc,  aby  kuzynka  się 

uspokoiła.  Miał  dla  niej  wiele  współczucia.  Jak  bardzo  musiała  nią 

wstrząsnąć ta tragedia.  

Gryzelda siedziała blada i milcząca. Odpowiadała krótko na pyta-

nia  Gildy.  Potem  przyniesiono  wety,  a  hrabia  spytał  nagle,  jakby  od 

niechcenia: 

- Proszę cię, Beato, przyślij mi potem do gabinetu klucz do okrą-

głej wieży.  

- Klucz do wieży? 

- Tak, zapewne przechowujesz go razem z innymi kluczami.  

- Możliwe... nie wiem... Od lat nie był w użyciu... Poszukam... Po 

co ci ten klucz? 

Miało  to  brzmieć  obojętnie,  lecz  Gryzelda  doznała  wrażenia,  że 

duszą hrabianki miota straszna burza. Hrabia uśmiechnął się.  

-  Po  co  mi  klucz?  Bo  chcę  otworzyć  wieżę.  Pragniemy  wejść  na 

taras. Panna von Ronach chciałaby obejrzeć sobie świat z góry.  

background image

W  źrenicach hrabianki zapalił się dziki płomień. Spojrzała z nie-

nawiścią na Gryzeldę i pomyślała:  

- Ona... zawsze ona... Jakże jej nienawidzę...  

-  Nie  radziłabym  wchodzić  na  taras...  Wieża  została  zamknięta 

przed wieloma laty, wiem, że kilka stopni jest uszkodzonych... 

- Słusznie, na drugim piętrze! Wiem o tym. Ale to drobne uszko-

dzenia.  Można  ostrożnie  wejść,  nie  narażając  się  na  niebezpieczeń-

stwo. Za to z tarasu rozpościera się wspaniały widok. Poza tym pokoje 

w  wieży  są  bardzo  oryginalnie  urządzone.  Jeden  z  moich  przodków 

spędzał  w  tej  wieży  całe  dnie  i  kazał  ją  urządzić  według  swego  gu-

stu... 

- Ależ tam na pewno jest bardzo brudno. Pełno kurzu i pajęczyny. 

Trzeba sprzątnąć te pokoje... 

- Tak, gdy naprawimy uszkodzone schody, trzeba będzie zamieść 

pokoje i pościerać w nich kurz. Dziś jednak pójdziemy tylko na taras. 

Może byś poszła z nami? Ręczę za bezpieczeństwo... 

- Zobaczę, czy mi czas pozwoli - bąknęła hrabianka.  

Po obiedzie Gryzelda położyła Gildę do łóżeczka. Była jednak tak 

poważna i cicha, że Gilda po raz pierwszy poskarżyła się na nią. Gdy 

ojciec przyszedł, żeby ją ucałować przed snem, dziewczynka rzekła: 

- Gryzeldę głowa boli. Wcale dziś nie żartowała.  

- Czy pani się źle czuje, panno von Ronach? 

- To nic wielkiego, panie hrabio. Gdy Gilda zaśnie, pójdę na prze-

chadzkę do lasu. Wtedy ból głowy szybko minie.  

background image

- Zauważyłem już przy obiedzie, że pani jest bardzo blada. Proszę 

mi tylko nie zachorować - powiedział z niepokojem.  

- Ależ co znowu! To przejdzie! - odparła.  

Wolnym krokiem wyszedł z pokoju. Gryzelda pocałowała dziew-

czynkę i w kilka chwil później udała się do lasu.  

 

**        **        ** 

Dziewczyna,  pogrążona  w  zadumie,  szła  przed  siebie.  Wokoło 

panowała  cisza,  nawet  ptaki  nie  śpiewały.  Gryzelda  nie  zauważyła 

wcale,  w  jakim  kierunku  szła,  toteż  spostrzegła  ze  zdziwieniem,  że 

znajduje  się  na  szerokim  gościńcu.  Spojrzała  na  zegarek:  trzeba  było 

już powrócić do zamku. Nagle usłyszała turkot kół i ujrzała na gościń-

cu mały powozik, którym powoziła jakaś młoda panienka. Groom ze 

skrzyżowanymi rękami siedział w głębi powoziku.  

Dogcart  minął  Gryzeldę.  Nagle  siedząca  w  nim  panienka  rzuciła 

cugle groom'owi i krzyknęła. Potem zatrzymała powozik, wyskoczyła 

i rzuciła się Gryzeldzie na szyję.  

- Gryzeldo, czy to ty? A może tylko jakaś leśna wróżka przybrała 

twoją postać.  

- Tilly! Mój Boże! A ty skąd się tu wzięłaś? 

Pisałam do ciebie, lecz nie otrzymałam odpowiedzi... 

-  Zapewne  mój  roztargniony  tatuś  zapomniał,  że  należy  mi  ode-

słać twój list. Byłam z mamą przez kilka miesięcy nad jeziorem Gar-

background image

da,  a  stamtąd  wprost  przyjechałam  do  Dalheimu.  Baronowa  nas  za-

prosiła... 

- Więc przebywasz w Dalheimie? 

- Tak, zostanę tam przez kilka tygodni. Powiem ci w zaufaniu to, 

o  czym  świat  dowie  się  za  kilka  dni...  Oto  zaręczyłam  się  z  młodym 

baronem  Fryderykiem...  Mamusia  przybyła  ze  mną,  a  ojciec  i  Ruth 

przyjadą  na  Zielone  Świątki,  żeby  obchodzić  nasze  zaręczyny...  Ale 

co ty tutaj robisz?  

- Zaraz ci powiem. Najpierw jednak pozwól sobie złożyć serdecz-

ne życzenia. Spodziewam się, że będziesz tak szczęśliwa, jak zasługu-

jesz na to. Co do mnie to jestem wychowawczynią córeczki hrabiego 

Treuenfelsa... 

-  Boże  Święty!  U  hrabiego  Treuenfelsa?  Posądzonego  o  morder-

stwo  żony  i  zwolnionego  z  braku  dowodów?  Zawsze  byłaś  odważną 

istotą,  Gryzeldo,  ale  tym  razem  popełniłaś  szaleństwo...  Ja  bym  się 

bała, żeby mnie nie spotkał ten sam los, co hrabinę... 

-  Ja  nie  boję  się  tego.  Zanim  jeszcze  tu  przybyłam,  wierzyłam 

święcie, że hrabia jest niewinny... Przełożona schroniska w St. Marien 

jest jego krewną, zna go od dziecka. Wpoiła we mnie przekonanie, że 

nie jest on mordercą. A gdy poznałam go lepiej, doszłam do wniosku, 

że nie był on zdolny do tego czynu.  

- No tak, ale nie dowiedziono tego...  

- Słuchaj, Tilly, a gdyby ci ktoś powiedział, że ja zamordowałam 

człowieka? Czy mogłabyś w to uwierzyć? 

background image

- Nie, w żadnym razie. 

-  A  widzisz!  Odkąd  ja  poznałam  lepiej  hrabiego,  gotowa  jestem 

dać głowę za jego niewinność...  

- Mój narzeczony jest właściwie także tego zdania. Zna on dobrze 

hrabiego,  żyli  w  wielkiej  przyjaźni.  Chciał  mimo  wszystko  nadal 

utrzymywać  kontakty  z  hrabią,  lecz  moja  przyszła  teściowa  błagała 

go, aby się nie narażał. Ulegając jej wpływowi, unikał hrabiego, lecz 

bardzo nad tym boleje. Mój Fryderyk jest dobrym, poczciwym chłop-

cem,  który  nie  potrafi  nikomu  wyrządzić  krzywdy.  Raz  spotkał  hra-

biego  w  lesie  i  udał,  że  go  nie  widzi...  Teraz  dręczą  go  wyrzuty  su-

mienia...  Wczoraj  dopiero  powiedział  do  mnie:  "Wiesz,  Tilly,  gdy 

myślę  o  tym,  to  wydaje  mi  się,  że  jestem  katem,  który  zgładził  nie-

winną ofiarę..." 

Gryzelda z ogromnym wzruszeniem słuchała opowiadania przyja-

ciółki.  

-  Czy  pamiętasz,  Tilly,  jak  prosiłaś  mnie  kiedyś,  żebym  ci  wy-

mieniła  jakieś  wielkie,  gorące  życzenie?  Teraz  mogłabyś  mi  wy-

świadczyć  przysługę...  Poproś  twego  narzeczonego,  żeby  odwiedził 

hrabiego, podał mu rękę i powiedział: "Wierzę, że jesteś bez winy..." 

Nie  wyobrażasz  sobie,  jakie  katusze  znosi  ten  człowiek,  któremu  nie 

wolno  szukać  odwetu  za  zniewagę...  Spełnisz  dobry  uczynek,  Tilly... 

Ach gdybym cię mogła przekonać o niewinności hrabiego...  

- Jaką rolę odgrywa w twym życiu ten człowiek, że stajesz w jego 

obronie? 

background image

-  Jest  nieszczęśliwym  człowiekiem  -  oto  wszystko.  Nie  umiałam 

nigdy  patrzeć  spokojnie  na cudze  cierpienia.  Gdyby  twój  narzeczony 

przyszedł  do  niego,  wyświadczyłby  mu  prawdziwe  dobrodziejstwo. 

Byłby to promień słońca w jego życiu. O, Tilly, nie każ mi prosić da-

remnie.  

- Dobrze, kochanie, spełnię twą prośbę. Powiem memu narzeczo-

nemu, żeby nie słuchał matki i uczynił tak, jak mu nakazuje serce.  

- O, gdyby ci się to udało, droga Tilly! 

W tej samej chwili na drodze ukazał się jakiś jeździec. Tilly ski-

nęła ręką.  

- Zjawiłeś się w samą porę, mój drogi. Przekonasz się, Gryzeldo, 

że  dotrzymam  słowa.  Zaraz  ci  przedstawię  mego  narzeczonego.  Oto 

baron  Dalheim,  mój  narzeczony...  Fryderyku,  spotkałam  niespodzie-

wanie moją serdeczną przyjaciółkę, Gryzeldę von Ronach, która ura-

towała życie mojej siostrze... 

Baron  Dalheim,  przystojny,  młody  człowiek  ukłonił  się  Gryzel-

dzie.  

- Czy pani wie, że byłem przez jakiś czas bardzo zazdrosny o pa-

nią. Moja narzeczona opowiadała mi cuda o swojej przyjaciółce. Cie-

szę się ogromnie, że poznałem panią... 

- Wzajemnie, panie baronie.  

-  Mój  kochany,  przy  tej  sposobności,  muszę  cię  o  coś  poprosić. 

Posłuchaj, bo to bardzo ważna sprawa - rzekła Tilly do narzeczonego, 

background image

i powtórzyła mu swoją rozmowę z Gryzeldą. Baron wysłuchał z uwa-

gą, potem zaś zwrócił się do Gryzeldy.  

-  Jestem  w  bardzo  przykrym  położeniu,  panno  Gryzeldo.  Głos 

serca nakazuje mi pójść do hrabiego, z drugiej jednak strony ogarniają 

mnie wątpliwości.  

Gryzelda  głęboko  odetchnęła.  Była  bardzo  blada.  Powiedziała 

drżącym głosem: 

-  Baronie,  przecież  pan  zna  od  dziecka  hrabiego  Treuenfelsa. 

Wzrastaliście razem, mógł pan sobie wyrobić zdanie o jego charakte-

rze. Czy sprawiał kiedykolwiek  wrażenie, że byłby zdolny do tak ni-

skiego  wstrętnego czynu? Czy pan nie sądzi, że  gdyby  zabił żonę, to 

przyznałby  się  do  tego?  Zgadzam  się,  że  miał  powód  do  gniewu, 

przyznaję nawet, że mógłby ją zabić w uniesieniu... Ale  zamordować 

ją w taki sposób? Nigdy! To niemożliwe. Nie znam go tak długo, jak 

pan, baronie - a nie wątpię w jego niewinność. Gdyby zabił swoją żo-

nę, to przyznałby się albo popełnił samobójstwo... Jestem o tym świę-

cie przekonana!  

Baron wysłuchał jej z widocznym wzruszeniem.  

-  Zawstydziła  mnie  pani,  panno  Gryzeldo.  Od  dawna  się  zresztą 

wstydzę, że nie podałem mu ręki gdyśmy się spotkali w lesie. Sto razy 

już mówiłem sobie, że muszę to naprawić, ale było mi bardzo przykro 

wobec  niego.  Nie  wezmę  mu  nawet  za  złe,  gdyby  mnie  teraz  nie 

chciał przyjąć... 

- Nie uczyni tego na pewno! - zawołała Gryzelda.  

background image

-  I  ja  tak  sądzę  -  dodała  Tilly.  -  Proszę  cię  bardzo,  idź  do  niego. 

Lepiej podać rękę winnemu, niż skrzywdzić niewinnego. Wiem, że cię 

gnębi  twój  postępek.  Przecież  hrabiemu  nie  dowiedziono  jego  winy. 

Na  twój  honor  nie  spadnie  żadna  plama,  jeżeli  uwierzysz,  że  twój 

przyjaciel jest niewinny... 

Baron ucałował rękę narzeczonej.  

-  Dziękuję  ci,  Tilly.  Uległem  mojej  matce  i  żałuję  tego.  Obecnie 

pierzchły  wszelkie  wątpliwości.  A  więc,  panno  Gryzeldo,  daję  pani 

słowo, że jutro przyjadę do Treuenfelsu.  

Oczy  Gryzeldy  zabłysły  radością.  Baron  patrzył  z  podziwem  na 

piękną twarz dziewczyny.  

-  Dziękuję, panie  baronie!  Dziękuję  ci,  kochana  Tilly!  Proszę  mi 

wierzyć, baronie, że pan spełni dobry uczynek.  

-  A  pani?  Pani  zasługa jest  większa  od  mojej.  Powiem  hrabiemu 

jak dzielnie broniła pani jego sprawy.  

- O, nie, niech pan mu nic nie mówi! Może wziąłby mi to za złe! 

Wolę,  żeby myślał, iż pan z własnej woli znalazł do niego drogę.  To 

mu sprawi większą przyjemność.  

-  Dobrze,  postąpię,  jak  pani  sobie  życzy.  A  co  będzie,  jeżeli  się 

spotkamy? Muszę przecież powiedzieć, skąd panią znam.  

-  Poznamy  się  jutro,  w  zamku  Treuenfels.  Raz  jeszcze  dziękuję 

panu bardzo, panie baronie.  

- Nie ma za co. Niech pani mnie nie zawstydza.  

- A kiedy zobaczymy się, Gryzeldo? - spytała Tilly.  

background image

- Nie wiem, kochanie. Może jutro spotkam się z panem baronem i 

będę mogła cię zawiadomić. Chciałabym bardzo zobaczyć twoich ro-

dziców i Ruth. Może napiszesz do mnie, kiedy można cię odwiedzić. 

Naturalnie tylko w tym wypadku, jeżeli baronowa Dalheim nie będzie 

miała nic przeciwko temu. Może będzie jej nieprzyjemnie, że przyjaź-

nisz się z nauczycielką hrabianki Treuenfels. 

- Ach, ty głuptasku! 

Narzeczeni pożegnali Gryzeldę, która szybkim krokiem podążyła 

do domu. Serce jej biło radośnie, że mogła skrycie wyświadczyć przy-

sługę  ukochanemu.  Myśląc  o  przyjeździe  barona,  cieszyła  się  jak 

dziecko przed Gwiazdką.  

 

**        **        ** 

Po  herbacie  hrabia,  Gryzelda  i  Gilda  wyruszyli  do  wieży.  Hra-

bianka siedziała jak skamieniała przy stole i śledziła ich wzrokiem. W 

oczach jej migotał dziwny płomień.  

Hrabia z Gildą i Gryzeldą udał się do wieży. Okrążyli cały zamek, 

zanim  tam  dotarli.  Wkoło  wieży  rosły  gęste  krzewy  janowca.  Wcho-

dziło się do niej przez małą furtkę.  

-  Czy  z  wnętrza  zamku nie  ma  wejścia do  wieży?  -  spytała  Gry-

zelda.  

- Nie! Do innych wież prowadzą korytarze, okrągła wieża stanowi 

właściwie oddzielną budowlę. Hrabia Joachim Treuenfels, który kazał 

ją zbudować założył sobie tu obserwatorium. Zajmował się on z wiel-

background image

ką  pasją  astronomią i  alchemią.  Mój  ojciec  zamierzał  przebić  mury  i 

urządzić przejście do zamku, ale to się nie udało. Mury były zbyt gru-

be.  

Gryzelda  pomyślała  o  swoim  śnie,  kiedy  to  swobodnie  przecho-

dziła przez ścianę do sypialni hrabiny Alicji. Przypomniała się jej tak-

że ukryta szafa w jej pokoju.  

- A może istnieje jakieś ukryte przejście, o którym pan nie wie? - 

spytała.  

- Ach, widzę, że pani pragnie otoczyć mój stary poczciwy zamek 

czarem romantyki i tajemniczości - rzekł hrabia z uśmiechem.  

- Przecież takie rzeczy zdarzają się w starych zamkach.  

-  Zapewne.  Tu  posiadamy  także  korytarz  podziemny,  który  pro-

wadzi do piwnicy. Ale na tym kończy się romantyczność zamku.  

- Albo też pan nic nie wie - odparła dziewczyna.  

-  Jaka pani uparta  - powiedział  hrabia, po  czym  wyjął  z  kieszeni 

klucz od wieży.  

- Proszę spojrzeć, jaki dziwny klucz... 

-  Tak,  rzeczywiście!  Ma  dziwny  kształt.  I  nie  ma  na  nim  śladu 

rdzy  -  zauważyła  Gryzelda.  Hrabia  włożył  klucz  do  zamku.  Ku  jego 

zdziwieniu  klucz  obracał  się  z  wielką  łatwością.  Również  i  drzwi 

otworzyły się cicho i bez oporu.  

Gdy  hrabia  wszedł  do  wieży,  Gryzelda  wyjęła  klucz  z  zamka  i 

wytarła go chusteczką. I oto spostrzegła na białej chustce ślady oliwy. 

background image

Zapewne ktoś niedawno musiał naoliwić zamek. A przecież podobno 

od wielu lat nikt nie otwierał wieży? 

Po chwili hrabia powrócił.  

-  Możemy  wejść  na  górę,  proszę  tylko  uważać  na  trzy  pierwsze 

stopnie  na  drugim  piętrze.  Pootwierałem  wszędzie  okna.  Niech  pani 

idzie pierwsza. Ja wezmę Gildę za rękę... 

Gryzelda  wolnym  krokiem  szła  przez  strome,  kręte  schody.  Ka-

mienne  stopnie  pokrywała  miękka  zielona  warstwa  mchu.  Dwadzie-

ścia  stopni  prowadziło  na  pierwsze  piętro.  Tu  znajdował  się  mały, 

półkolisty  podest,  skąd  prowadziły  drzwi  do  pierwszego  pokoju  w 

wieży.  Drzwi  były  zamknięte.  Podest  był  wykładany  drewnianą pod-

łogą,  pomalowaną  na  olejno.  Podłoga  była  zakurzona.  Gryzelda  za-

uważyła jednak, że od schodów do drzwi ciągnęła się wyraźna jaśniej-

sza  smuga.  Wyglądało  to  tak,  jakby  ktoś  przesunął  w  tym  miejscu 

szczotkę.  

- Albo też, jakby tędy przechodziła kobieta w długiej sukni - po-

myślała Gryzelda, patrząc badawczo na smugę.  

Wreszcie  wszyscy  troje  znaleźli  się  na  tarasie.  Rozpościerał  się 

stąd wspaniały malowniczy widok na okolicę.  

- Ach, jak tu pięknie! - zawołała Gryzelda. - Czy panu nie rośnie 

serce, panie hrabio? To musi być przecież przyjemne uczucie, gdy się 

patrzy przed siebie i myśli: wszystko, co ogarniam wzrokiem - należy 

do mnie.  

- Tak - odparł - to przyjemne uczucie. Niestety, nie wszystko, co 

widzę przed sobą, należy do mnie... 

background image

- Ale prawie wszystko. Czy pan nie cieszy się z tego? 

- Oddałbym cały majątek, żeby odzyskać nieskalane imię i dobrą 

sławę.  Byłbym  ubogi,  lecz  swobodny  i  szczęśliwy.  Jestem  przecież 

młody, mam dużo energii i jak każdy łaknę odrobiny szczęścia...  

Ostatnie te słowa  wypowiedział z  wielkim wzruszeniem. Gryzel-

da spojrzała mu w oczy i spostrzegła w nich wyraz nieukojonej tęsk-

noty. Pojęła  w tej chwili, że hrabia ją kocha, tak jak ona kocha jego. 

Nie  trzeba  jej  było  słów,  ani  wyznań  miłosnych.  Zrozumiała,  że  sa-

motny  i  nieszczęśliwy  człowiek  zapałał  do  niej  gorącym  uczuciem. 

Obudziło to w niej radość, zarazem smutek. Czuła jak wielka przepaść 

dzieli hrabiego Treuenfelsa od biednej nauczycielki.  

Nie  pomyślała  o  tym,  że  Harro  nie  ma  odwagi  prosić  o  jej  rękę, 

gdyż na jego nazwisku ciąży plama. Sądziła, że hrabia Treuenfels nie 

zniży  się  nigdy  do  ubogiej  wychowawczyni.  A  jednak  serce  jej  śpie-

wało  z  radości,  a  jednak  spływało  na  nią  niewypowiedziane  uczucie 

szczęścia.  Byłaby  najchętniej  głośno  zawołała  całemu  światu:  On 

mnie kocha! On mnie kocha! 

Przymknęła na chwilę oczy. Hrabia spojrzał na nią z wyrazem bó-

lu. Pojął, że Gryzelda odgadła w tej chwili tajemnicę jego duszy. Od-

dałby  dziesięć  lat  życia,  gdyby  mógł  teraz  porwać  ją  w  objęcia!  O, 

gdyby był wolnym człowiekiem, gdyby mógł otwarcie starać się o jej 

wzajemność! 

-  Jak  tu  cudownie!  Chciałabym  przychodzić  tu  codziennie  przy 

pięknej pogodzie - rzekła Gryzelda, aby pokonać wzruszenie. 

background image

-  Oddam  pani  klucz,  panno  von  Ronach.  Gdy  naprawię  stopnie, 

będzie pani mogła przychodzić na taras - rzekł hrabia.  

Gryzelda podziękowała mu. Cieszyła się, że odda jej klucz. Zda-

wało  się  jej,  że  ta  wieża  ukrywa  jakąś  tajemnicę,  którą  postanowiła 

zbadać. Jej sen nabierał wciąż większego znaczenia.  

Zeszli teraz na dół i obejrzeli pokoje w wieży. Były bardzo piękne 

i wspaniale urządzone. Raziły w nich tylko łóżka, które nie pasowały 

do całego urządzenia.  

- Psują harmonię - powiedziała Gryzelda.  

- Pani ma rację. Każę wynieść te łóżka - odparł hrabia.  

Zrozumiała,  że  pragnie  sprawić  jej  przyjemność.  Szybko  i  gwał-

townie zabiło serce w piersi dziewczyny.  

Obejrzeli najpierw pokój na trzecim piętrze, potem zeszli na dru-

gie. Gryzelda uważnie rozglądała się po tym pokoju. Posiadał on rów-

nież kształt półkola.  

- Naprzeciwko, za ścianą tego pokoju jest moja sypialnia - pomy-

ślała  Gryzelda,  przypatrując  się  bacznie  ścianie,  która  przylegała  do 

zamku.  

Urządzenie  pokoju  przypominało  namiot.  Ściany  były  pokryte 

makatami. Obok jednej z makat wisiało duże zwierciadło w złotej ra-

mie.  A  tę  ramę  -  Gryzeldzie  zdawało  się,  że  jej  serce  przestanie  bić 

przy  tym  odkryciu  -  zdobił  również  oryginalny  ornament,  składający 

się  z  małych  delfinów,  taki  sam,  jak  ten,  który  zdobił  ramę  obrazu, 

stanowiącego drzwi szafki ściennej w jej sypialni.  

background image

Zapewne  za  tym  zwierciadłem  znajdował  się  schowek,  położony 

pod jej szafką ścienną; najchętniej zbadałaby bliżej ramę lustra i prze-

konała się, czy i ono nie stanowi drzwi do jakiejś tajemniczej kryjów-

ki. Postanowiła, że uczyni to następnym razem, gdy przyjdzie do wie-

ży.  

Zeszli teraz na pierwsze piętro. Gryzelda znowu obrzuciła badaw-

czym wzrokiem wąską smugę na podeście, która wyglądała jakby nie-

dawno  przechodziła  tędy  kobieta  w  długiej  sukni.  Dziewczyna  była 

przekonana,  że  ktoś  bywał  w  wieży;  świadczył  o  tym  świeżo  naoli-

wiony zamek.  

Pokój  na pierwszym  piętrze  był  urządzony  w  stylu  orientalnym  i 

wywierał  niezwykle  malownicze  wrażenie.  Gryzelda  oglądała  go  z 

nadzwyczajną uwagą. Do ściany tego pokoju musiała przylegać ściana 

sypialni hrabiny Alicji. Być może, że pokój hrabiny był położony nie-

co wyżej. Gryzelda poczuła znowu, że serce jej zaczyna mocno bić... 

Oto na tym miejscu, gdzie w górnym pokoju wisiało zwierciadło - tu 

znajdowała się bogato haftowana makatka ścienna. Co najdziwniejsze, 

oprawiona była w szeroką złotą ramę, ozdobioną ornamentem z delfi-

nów. Gryzelda bacznie przypatrywała się temu wszystkiemu, lecz nikt 

nie zdołałby wyczytać z jej twarzy, jakie wysnuwa stąd wnioski. Zaci-

snęła mocno wargi jakby w obawie, że powie zbyteczne słowo.  

Miłość czyni z ludzi ślepców lub jasnowidzących. Miłość Gryzel-

dy  dla  hrabiego  Harra  wyposażyła  dziewczynę  w  dar  jasnowidzenia. 

Była  przy  tym  z  natury  bardzo  bystra  i  spostrzegawcza.  Pragnęła  ca-

łym sercem pomóc hrabiemu, to życzenie nie dawało jej spokoju. Po-

stanowiła rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci hrabiny. W tym po-

background image

stanowieniu  umocnił  ją  jeszcze  dziwny  sen.  Nie  zbudziło  się  w  niej 

dotąd żadne określone podejrzenie, lecz zaczynała w niej powoli kieł-

kować myśl, że hrabina Alicja nie popełniła samobójstwa, lecz została 

zamordowana. Gdy w chwilę później wychodziła z wieży, postanowi-

ła  niezłomnie,  że  musi  wykryć  sprawcę  zbrodni.  Miała  wrażenie,  że 

właśnie w wieży znajdzie rozwiązanie zagadki.  

Gdy powrócili do zamku hrabia spytał z uśmiechem: 

- No i cóż? Czy pani jest zadowolona z wyprawy do krainy fanta-

styki? 

-  Bardzo  zadowolona,  panie  hrabio.  Cieszę  się,  że  pan  chce  po-

wierzyć mi klucz do wieży. Będę często przebywała na tarasie.  

- I będzie pani marzyć, że pani jest zaczarowaną księżniczką, któ-

ra  czeka,  aż  zjawi  się  piękny,  młody  książę  i  uwolni  ją  z  zaklęcia  - 

rzekł żartobliwie, spoglądając na nią z tkliwością.  

- Myli się pan,  panie hrabio. Nie mam zamiaru marzyć, zajmę się 

tam  zgoła  czymś  innym.  Mój  dziwny  sen,  o  którym  panu  opowiada-

łam, zaczął się właśnie od tego, że stałam na tarasie...  

-  Zaciekawia  mnie  ten  sen.  Kiedy  pani  opowie  mi  go  szczegóło-

wo? 

- Nie wiem jeszcze, kiedy. Ale opowiem go panu z pewnością.  

- Szkoda, że nie mogłem pokazać pani tego pierścionka... 

- Tak, szkoda.  

- Chciałbym tylko wiedzieć, kto mówił pani o tym pierścionku i o 

tym, że moja żona miała zwyczaj owijać szyję warkoczem... 

background image

- Pan znowu wygląda tak, jakby pan chciał żartować ze mnie.  

-  Nie...  nie...  Tylko  bawi  mnie  ten  sen.  Więc  pani  opowie  mi  go 

na pewno? 

- Tak, jeżeli zrozumiem nareszcie jego znaczenie. Na razie niech 

pan o nic nie pyta... 

- Obiecuję to pani.  

Weszli do hallu i nie spostrzegli, że w półmroku, ukryta za grubą 

kolumną,  stała  hrabianka  Beata  i  śledziła  ich  niespokojnymi,  płoną-

cymi oczyma. Przeszli przez hall  obok hrabianki, rozmawiając o bła-

hych  sprawach.  Hrabianka  usłyszawszy  urywek  ich  rozmowy,  ode-

tchnęła z ulgą, jakby jej kamień spadł z serca. Potem osunęła się bez-

silnie na fotel.  

Hrabia pożegnał się z Gildą i Gryzeldą i udał się do swego gabi-

netu.  Gryzelda  zaś  wzięła  dziewczynkę  za  rączkę  i  poszła  z  nią  do 

apartamentów hrabiny Alicji. Uważała, żeby Gilda nic nie uszkodziła 

i mówiła z nią o jej zmarłej matce. Gilda wprawdzie nie zachowała o 

niej  głębokiego,  tkliwego  wspomnienia,  lecz  Gryzelda  starała  się  je 

wyidealizować.  

W  apartamentach  unosiła  się  jeszcze  lekka  woń  ulubionych  per-

fum hrabiny. Wszystko tu pozostało na tym samym miejscu, jak za jej 

życia.  Gryzelda  z  Gildą  minęły  długi  szereg  pokoi  i  znalazły  się 

wreszcie  w  sypialni.  Dziewczyna  zatrzymała  się  na  progu,  jakby 

olśniona. Tak - to był ten sam pokój, który widziała we śnie. Wszyst-

ko się zgadzało, nawet najdrobniejsze szczegóły. Ściany były wyłożo-

background image

ne ciemnym drzewem, sufit obity błękitnym materiałem. Stały w nim 

jasne, modne meble, nocny stolik znajdował się obok łóżka.  

Zbliżyła  się  do  nocnego  stolika.  Przypuszczała,  że  wisi  nad  nim 

także  jakiś  obraz  w  ramie,  ozdobionej  ornamentem  z  delfinów,  lecz 

omyliła się. Ściana była gładka, wyłożona taflami z ciemnego drzewa, 

ozdobiona  inkrustacjami.  Nie  mogły  się  w  niej  znajdować  ukryte 

drzwi do szafki ściennej. Mimo to Gryzelda patrzyła jak urzeczona na 

ścianę  nad  nocnym  stolikiem,  jakby  mogła  ją  przeniknąć  na  wylot. 

Przypomniała sobie, jak w jej śnie, ze ściany tej wyrosła ręka i wrzu-

ciła do kieliszka z winem trzy kulki z perłowej masy. I nagle drgnęła... 

Ujrzała bowiem na ścianie inkrustowany wzór z perłowej masy... Nad 

nocnym stolikiem widać było trzy okrągłe płatki z perłowej masy, od-

bijające się wyraźnie na ciemnym tle drzewa. Przypominały owe trzy 

kulki, które widziała we śnie.  

Przycisnęła  dłonie  do  serca.  Umysł  jej  pracował  gorączkowo. 

Rozmyślania te przerwała Gilda, która zaczęła się nudzić i chciała iść 

do parku. Gryzelda jednak nie miała ochoty wychodzić z tych aparta-

mentów.  Nie  mogła  przecież  drugi  raz  prosić  hrabiego,  aby  dał  jej 

klucze. 

Otworzyła torebkę i wyjęła z niej szklaną różnobarwną kulę. Zna-

lazła  ją  dziś  rano  wśród  swoich  rzeczy.  Bawiła  się  nią,  gdy  była 

dzieckiem  i  zamierzała  podarować  ją  Gildzie.  Ta  kula  miała jej  teraz 

pomóc.  

- Zobacz no, Gildo, co ja tu mam! 

- Ach, jaka śliczna kulka! Daj mi ją, Gryzeldo.  

background image

-  Tak,  dostaniesz  ją,  jeżeli  będziesz  się  przez  chwilę  spokojnie 

bawić.  

- Dobrze, dobrze! 

Gryzelda zaprowadziła małą do przyległego pokoju.  

- Widzisz, Gildo, usiądź sobie na tym miękkim dywanie i baw się 

kulą. Ja chciałam jeszcze obejrzeć coś w tamtym pokoju.  

Gilda zaczęła się bawić, Gryzelda zaś powróciła do nocnego sto-

lika i uważnie przyglądała się ścianie. Trzy okrągłe płatki z perłowej 

masy magnetycznie przyciągały jej wzrok. Nacisnęła pierwszy z nich, 

lecz  nie  poruszył  się.  Spróbowała  nacisnąć  drugi,  lecz  daremnie. 

Wreszcie mocno nacisnęła dolny, środkowy płatek. Wówczas znikł on 

w ścianie, a jednocześnie usłyszała cichy zgrzyt. Jeden z drewnianych 

kwadratów  wystąpił  ze  ściany.  Stanowił  on  drzwi  do  wmurowanej 

szafy.  

Drżąc ze wzruszenia, obejrzała wnętrze szafki ściennej. Posiadała 

ona ten sam dziwaczny kształt, co szafka w jej pokoju. Pochyliła się i 

zastukała o dno otworu. Usłyszała ten sam głuchy dźwięk. Pod szafką 

na pewno nie było muru, tylko pusta przestrzeń.  

Pokoje w wieży były, według obliczenia Gryzeldy, położone nie-

co  niżej,  niż  pokoje  zamku.  Dno  szafki  ściennej  leżało  zapewne  na 

tym  samym  poziomie,  co  sufit  pokoju  w  wieży,  znajdującego  się  na 

pierwszym piętrze.  

Gdyby  jej  przypuszczenia  się  sprawdziły,  gdyby  w  wieży  za 

zwierciadłem  i  za  makatą  znajdowały  się  także  ukryte  drzwi  -  tak,  w 

background image

takim  razie  sypialnię  hrabiny  Alicji  dzieliło  od  pokoi  w  wieży  tylko 

drewniane dno szafki ściennej, o ile tu i tam otworzono drzwi.  

Myśl o tym ogromnie wzburzyła Gryzeldę. Z tej ściany wysunęła 

się  ręka...  Z  tej  ręki  polały  się  krople  trucizny  do  kieliszka  z  wi-

nem...Czyżby zbrodnicza ręka znalazła drogę przez szafkę ścienną? 

Śledztwo  wykazało,  że  po  odejściu  hrabiego  Harra nikt,  z  wyjąt-

kiem pokojówki, nie wchodził do sypialni hrabiny. Służąca napełniła 

kieliszek  winem,  potem  pani  pozwoliła  jej  odejść.  Gdy  pokojówka 

opuszczała apartamenty hrabiny, jej pani była już rozebrana. Siedziała 

w  długiej  nocnej  koszuli  przed  wielkim  lustrem  w  ubieralni.  Czy  w 

owym czasie właśnie zbrodnicza ręka nie mogła się wysunąć z szafki 

ściennej  i  wlać  truciznę do  wina?  Na  to nie  trzeba było  wcale  wcho-

dzić do pokoju.  Hrabina położyła  się  do  łóżka  i  wypiła  zatrute  wino, 

które sprowadziło natychmiastową śmierć.  

Jeżeli  jej  przypuszczenia  okazałyby  się  słuszne,  w  takim  razie 

morderca znalazł drogę do swej ofiary przez ukryte przejście w wieży. 

A  przecież  na  podeście  i  na  schodach  w  wieży  były  ślady,  że  ktoś 

przechodził tamtędy. A na zamku pozostały dotąd ślady oliwy... 

Gryzelda wzdrygnęła się. Postacią jej wstrząsnął zimny dreszcz.  

- Przebacz mi, Ojcze Niebieski, jeżeli krzywdzę kogoś moim po-

dejrzeniem!  Pomóż  mi,  dobry  Boże  pozwól  mi  udowodnić  jego  nie-

winność... 

Tak modliła się Gryzelda. Potem zamknęła cicho szafkę ścienną. 

Powróciła do Gildy. Dziewczynka leżała na dywanie i bawiła się kulą.  

- Chodź, kochanie, pójdziemy teraz do parku.  

background image

- Chcę się jeszcze bawić... 

- Pobawisz się w parku.  

Zamknęła na klucz pokoje hrabiny. Miała przeczucie, że teraz uda 

się jej jasno wykazać niewinność hrabiego Treuenfelsa. Mimo to było 

jej ciężko na duszy, doznawała wrażenia, że grozi jej jakieś niebezpie-

czeństwo.  

Gdy weszła z Gildą do parku odetchnęła z ulgą. Chwała Bogu, tu-

taj  świeciło  słońce,  tutaj  oddychało  się  swobodnie.  Gniewała  się  na 

siebie,  że  poddaje  się  złym  przeczuciom.  Czyż  dzisiejszy  dzień  nie 

okazał się szczęśliwym? Spotkanie z Tilly i baronem Dalheimem, wy-

prawa  na  wieżę  w  towarzystwie  hrabiego,  uzyskanie  pewności,  że 

Harro  ją  kocha...  A  w  dodatku  Opatrzność  wskazała  jej  drogę,  jak  i 

gdzie  szukać  dowodów  niewinności  hrabiego!  Czyż  to  wszystko  nie 

było dostatecznym powodem do radości? 

I Gryzelda powoli odzyskała dawną pogodę ducha.  

 

**        **        ** 

Ujrzała  hrabiego  dopiero  przy  kolacji.  Natychmiast  oddała  mu 

klucze od apartamentów zmarłej hrabiny.  

- Dziękuję panu, że pozwolił mi pan obejrzeć te pokoje - rzekła. 

Spostrzegła,  że  hrabianka  Beata  przygląda  się  jej  z  niepokojem  i 

napięciem. Hrabia wziął klucze z jej rąk.  

- Czy pokoje podobały się pani? 

background image

- Owszem, choć inne pokoje w zamku podobają mi się lepiej. Te 

jasne, modne meble, nie pasują do całości, psują styl.  

- Jestem również tego zdania - odparł hrabia.  

- A jak się pani podobała wieża? Czy  znalazła uznanie w oczach 

pani? - spytała szyderczo hrabianka Beata.  

-  Pokoje  w  wieży  są  cudownie  urządzone,  a  widok  z  tarasu  jest 

wspaniały.  

- Oddaj mi zaraz klucz do wieży, Harro - rzekła hrabianka.  

-  Nie,  Beato.  Jutro  rano  naprawi  się  uszkodzone  stopnie,  potem 

zaś  wręczę  klucz  pannie  von  Ronach.  Pragnie  ona częściej  wchodzić 

na taras i rozkoszować się cudownym widokiem.  

Beata  domyśliła  się,  że  hrabia  pragnie  Gryzeldzie  sprawić  przy-

jemność.  Pożerała  ją  zazdrość.  Po  co  ta  dziewczyna  miała  wchodzić 

do wieży? Jakim prawem oglądała pokoje hrabiny?  Ta przybłęda po-

zwalała  sobie  na  zbyt  wiele,  była  bezczelna.  A  jej  kuzyn  starał  się 

spełnić każde życzenie tej guwernantki... 

Po  kolacji  wszedł  służący  i  odwołał  na  chwilę  hrabiankę  Beatę. 

Chodziło o jakąś gospodarską sprawę.  Gryzelda i hrabia Harro pozo-

stali sami. Zdarzało się to bardzo rzadko, zazwyczaj widywali się tyl-

ko w obecności Gildy. Toteż ta chwila wywarła na nich potężne wra-

żenie.  Coś  niewypowiedzianego,  słodkiego  i  bolesnego  zarazem, 

spłynęło na ich serca. Zdawało się, że powietrze przesycone jest ukry-

tą  tkliwością...  Milczeli  oboje,  nie  mając  odwagi  spojrzeć  sobie  w 

oczy.  

background image

Gryzeldę  jednak  dręczyła  pewna  wątpliwość.  Zdobyła  się  więc 

wreszcie na odwagę i zapytała: 

-  Wiem,  że  pan  wyśmieje  mnie,  panie  hrabio.  W  moim  śnie  wi-

działam w pokoju hrabiny ukrytą w murze szafkę ścienną. Czy pan nie 

wie o istnieniu takiej szafki? 

-  Pani  wyśniła  sobie  cały  romans.  W  Treuenfelsie  nie  ma  takich 

skrytek. A tym bardziej w pokoju hrabiny... Przecież zauważyła pani 

chyba, że ściany są wyłożone gładkimi taflami z drzewa.  

Gryzelda upewniła się, że hrabia nie ma pojęcia o istnieniu szafki. 

Toteż odpowiedziała z pozornym spokojem.  

- Właściwie i ja tak myślałam... Może jednak w innych pokojach 

są takie szafki? 

-  A  pani  chciałaby  koniecznie  znaleźć  w  zamku  Treuenfels  coś 

romantycznego!  Radzę  pani  przeczytać  naszą  kronikę  rodzinną.  Tam 

znajdzie pani szczegółowy opis każdego pokoju, a przy tym dowie się 

pani również całej historii naszego rodu. To bardzo gruba księga. Mo-

ja  kuzynka  Beata  umie  ją  na  pamięć.  Przez  całe  noce  ślęczała  nad 

kroniką i przeczytała ją od początku do końca.  

- Może to zajmująca lektura? 

- Możliwe! Tak przynajmniej twierdzi Beata.  

- A pan pozwoliłby mi przeczytać tę kronikę? 

-  Naturalnie!  Książka  leży  w  bibliotece,  w  pierwszej  szafie,  koło 

drzwi.  

- Dziękuję za pozwolenie.  

background image

- Proszę bardzo. Obawiam się tylko, że to panią znudzi. 

- Ja się tego nie boję.  

W tej chwili powróciła hrabianka, a Gryzelda skierowała rozmo-

wę na inne tory.  

 

**        **        ** 

Nazajutrz  Gryzelda  obudziła  się  z  uczuciem,  że  dziś  jest  dzień 

świąteczny.  Dziś  miał  przecież  przyjechać  baron  Dalheim.  Rozpro-

mieniona, wyjrzała przez okno. Niebo było błękitne, świat cały kąpał 

się w słonecznym blasku. Gryzeldzie wydało się, że nie powinna dziś 

zakładać żałobnej sukni. Ubrała się więc w białą sukienkę, przepasaną 

szeroką, czarną szarfą.  

Po śniadaniu Gryzelda poszła z Gildą do altany na lekcję. Podczas 

przerwy zjawił się nagle hrabia. Gilda pociągnęła ojca do altany i po-

prosiła,  żeby  usiadł, bo  Gryzelda  właśnie  opowiada  jej bajkę.  Hrabia 

słuchał jeszcze uważniej niż jego córeczka. Kiedy Gryzelda skończy-

ła, odezwał się:  

-  Posiada  pani  niezwykły  dar  opowiadania.  Słuchając,  człowiek 

staje  się  dzieckiem.  Jedno  mi  się  tylko  nie  podobało.  Księżniczka  w 

bajce miała włosy czarne jak heban, tak być nie powinno. Księżniczka 

z bajki musi być złotowłosa, jak pani... Gdym panią ujrzał w tej białej 

sukni,  pomyślałem,  że  chciałbym  być  rycerzem  z  bajki...  Sądziłem 

zawsze,  że  w  żadnym kolorze nie może pani być bardziej do twarzy, 

jak w czarnym. Dziś przekonałem się, że w białym wygląda pani jesz-

cze piękniej. Niestety, nie jestem królewiczem, tylko brzydkim, odra-

background image

żającym  Żabim  Królem,  który  nie  ma  prawa  starać  się  o  względy 

pięknej księżniczki... 

Gryzelda zarumieniła się. Zrozumiała ukryty sens jego słów.  

- Biedny, biedny Żabi Król - szepnęła ze łzami w oczach. - Lecz i 

dla niego przyjdzie chwila wyzwolenia...  

- Nie wierzę w to - odparł hrabia.  

-  Ależ  tak,  tatusiu  -  wmieszała  się  do  rozmowy  Gilda.  -  Piękna 

królewna zdjęła czary z Żabiego Króla. Zamienił się w młodego kró-

lewicza i ożenił się z nią, a wesele trwało sto dni... 

- Takie święto trwa przez całe życie - rzekł hrabia w zamyśleniu.  

W tej chwili na progu altany stanął służący Henryk.  

- Pan baron Dalheim przyjechał i chciałby widzieć pana hrabiego 

- oznajmił.  

- Co? Co takiego? 

Służący powtórzył wiadomość.  

Hrabia zwrócił bladą twarz ku Gryzeldzie i ujrzał, że oczy dziew-

czyny promienieją radością. Przesunął ręką po czole.  

- Idę - rzekł do służącego.  

-  Czy  pani  to  rozumie,  panno  von  Ronach?  -  spytał.  -  Co  to  ma 

znaczyć? 

- Zapewne baron zastanowił się i uznał niewłaściwość swego po-

stępku.  

background image

-  Ach,  czuję,  że  czeka  mnie  tylko  nowe  rozczarowanie!  -  rzekł 

hrabia i oddalił się wolnym krokiem.  

-  Nie,  czeka cię  wielka  radość!  -  pomyślała  Gryzelda,  przyciska-

jąc dłonie do serca.  

 

**        **        ** 

Baron Dalheim przez chwilę rozmawiał z Beatą w salonie, potem 

przeszedł do gabinetu. Gdy hrabia wszedł, baron wyciągnął do niego 

obie ręce.  

- Harro, drogi Harro! Czy możesz mi przebaczyć? - zapytał.  

- Prosisz mnie o przebaczenie, Fryderyku? Mnie, którego niedaw-

no jeszcze nie chciałeś znać? 

-  Właśnie  dlatego  proszę  o  przebaczenie.  Nie  wiem,  jak  się 

usprawiedliwić, mój drogi. Słuchałem więcej rad mojej matki, niż gło-

su  serca.  Moja  matka  także  wierzy,  że  jesteś  niewinny,  lecz  kobiety 

bardziej  liczą  się  z  opinią.  Uciekłem wtedy  w  lesie  przed  tobą, a po-

tem czyniłem sobie gorzkie wyrzuty, że cię skrzywdziłem. Proszę cię, 

Harro, przebacz mi! 

Hrabia  uścisnął  rękę  przyjaciela.  Wydawało  mu  się,  że  okropny 

ciężar spada z jego duszy.  

-  Nie  wiesz,  ile  przecierpiałem,  Fryderyku.  Przeżyłem  okropne 

miesiące. Jeszcze nie mogę pojąć, że cię tu widzę. Przyszedłeś do sa-

motnego, okrytego hańbą człowieka, którego opuścili przyjaciele.  

background image

-  To się zmieni, Harro. Inni także znajdą do ciebie drogę. Ja będę 

teraz bronił wszędzie twojej sprawy, a wraz ze mną moja narzeczona.  

- Zaręczyłeś się? 

- Tak, z panną Tilly von Sarnow.  

-  Ach,  z  tą  młodą  panienką,  o  której  już  wspominałeś  mi  w  ze-

szłym roku... 

-  Tak,  mój  drogi.  Moja  narzeczona  przebywa  ze  swoją  matką  u 

nas. Przesyła ci ona serdeczne pozdrowienia.  

-  Musi  być  szlachetną  istotą,  jeżeli  poleciła  ci  pozdrowić  napięt-

nowanego.  

-  Tak,  jest  kochaną  dziewczyną,  ma  złote  serce.  Przyjechałem 

zresztą, z pewnym poleceniem od mojej narzeczonej. Dowiedziała się 

ona, że bawi tutaj jej przyjaciółka, panna Gryzelda von Ronach.  

-  Jest  to  wychowawczyni  mojej  córki.  Więc  to  przyjaciółka  twej 

narzeczonej?  

-  Tak,  wychowywały  się  od  dzieciństwa  razem.  Panna  von  Ro-

nach  musi  być  zresztą  nadzwyczajną  dziewczyną.  Uratowała  życie 

młodszej  siostrze  mojej  narzeczonej.  Dziewczynka  tonęła,  a  panna 

von Ronach ocaliła ją z narażeniem własnego życia. Cała rodzina mo-

jej narzeczonej bardzo ją lubi i ceni.  

-  Zasługuje  na  to  w  zupełności.  Jeżeli  chcesz,  to  przedstawię  cię 

pannie Gryzeldzie.  

-  Proszę  cię  o  to.  Ale  najpierw  pogadajmy  sobie  trochę.  Moja 

matka  prosi  cię,  żebyś  pojutrze  przyjechał  na  moje  zaręczyny.  Będą 

background image

wszyscy sąsiedzi. Przyjedź, mój drogi! Musisz zacząć bywać między 

ludźmi.  

- Nie, Fryderyku. Ucałuj ręce twej matce i podziękuj jej za zapro-

szenie.  Wyświadczyłeś  mi  wielką  przysługę,  przyjeżdżając  do  mnie, 

będę rad, gdy zechcesz mnie odwiedzać. Ja jednak nie mogę widywać 

ludzi,  dopóki  na  moim  nazwisku  ciąży  plama.  Pozdrów  twoją  narze-

czoną.  Życzę  wam  szczęścia,  oby  wasze  małżeństwo  było  bardziej 

harmonijne od mojego.  

- Dziękuję ci, Harro. Nie będę cię namawiał, bo nie mogę ręczyć 

za  zachowanie  moich  gości.  Mógłbyś  jednak  odwiedzić  mnie  innym 

razem, gdy będziemy sami.  

-  Nie,  Fryderyku.  Ty  jednak  zrobisz  mi  wielką  przyjemność,  od-

wiedzając  mnie.  Beata  również  będzie  temu  rada.  Zdaje  się,  że  nie 

służy jej samotny tryb życia, jaki prowadzimy. Czy widziałeś ją? 

- Tak, i powiem ci, że zauważyłem w niej ogromną zmianę. Wy-

gląda  bardzo  źle,  o  wiele  gorzej  od  ciebie.  Sprawia  wrażenie  osoby 

chorej.  

- I ja to zauważyłem. Beata przejmuje się ogromnie moim losem. 

Proponowałem  jej,  by  wyjechała  na  kurację,  lecz  nie  zgodziła  się  na 

to.  

Obydwaj  panowie  rozmawiali  przez  chwilę,  potem  wyszli  razem 

do parku. Gryzelda ujrzała ich z daleka, a serce jej mocno zabiło. Spo-

strzegła  wyraz  radości  na  twarzy  hrabiego.  O,  jakże  była  wdzięczna 

baronowi, że odwiedził przyjaciela! Gdy panowie zbliżyli się do alta-

ny, Gryzelda wstała.  

background image

- Panno von Ronach, pani pozwoli... Baron Dalheim prosił, żeby 

przedstawić go pani.  

Gryzelda ukłoniła się baronowi. Ani ona, ani też Fryderyk Dalhe-

im nie zdradzili, że się już znają.  

- Przybywam do pani z poleceniem - powiedział baron. - W Dal-

heimie bawi obecnie moja narzeczona, panna Tilly von Sarnow z ro-

dziną. Prosiła, żeby pani ją odwiedziła. Przekazuję tę prośbę również 

w imieniu mej matki. Cała rodzina Sarnowów cieszy się już, że zoba-

czy panią.  

- Dziękuję, panie baronie. Pozwolę sobie jutro po południu przy-

jechać do Dalheimu.  

- O, to doskonale.  

Panowie  jeszcze  przez  chwilę  gawędzili  z  Gryzeldą.  Gilda  ucie-

szyła się ogromnie, widząc "wujaszka barona", którego bardzo lubiła. 

Poznała go od razu i czyniła mu w zabawny sposób wyrzuty, że go tak 

długo nie było. Obiecał jej solennie, że zacznie przyjeżdżać częściej.  

Obydwaj panowie w najlepszej zgodzie powrócili do zamku. Gry-

zelda śledziła ich wzrokiem, a oczy jej jaśniały radością. Gilda szcze-

biotała wesoło, opowiadając o wujaszku Fryderyku.   

Gryzelda  zobaczyła  hrabiego  dopiero  na  obiedzie.  Wyglądał  o 

wiele lepiej, oczy jego błyszczały radośnie. Mówił, jak bardzo cieszy 

się z odwiedzin przyjaciela.  

- Dalheim zresztą także uważa, że wyglądasz nieszczególnie, dro-

ga Beato. Powinnaś coś zrobić dla siebie - zwrócił się wśród rozmowy 

background image

do  kuzynki.  Ale  hrabianka  Beata  nie  odpowiedziała,  tylko  przecząco 

potrząsnęła głową.  

 

**        **        ** 

Nazajutrz Gryzelda pojechała do Dalheimu, gdzie wszyscy powi-

tali ją  bardzo przyjaźnie. Ruth  wybiegła  jej na spotkanie  i  rzuciła  się 

jej na szyję, a cała rodzina otoczyła ją kołem. Potem przedstawiono ją 

baronowej Dalheim, Gryzelda spodobała się jej bardzo.  

- Niech pani przyjedzie do nas kiedyś z hrabianką Gildą - poprosi-

ła baronowa.  

-  Tak,  Gryzeldo  -  zawołała  Ruth  -  ale  przyjedź  z  nią,  dopóki  ja 

jeszcze jestem w Dalheimie! 

Wszyscy  prosili  również,  żeby  Gryzelda  przybyła  na  zaręczyny, 

dziewczyna  jednak  odmówiła.  Oświadczyła,  że  przyjechałaby  tylko 

wtedy, gdyby hrabia i hrabianka przyjęli zaproszenie.  

-  Hrabia,  niestety,  odmówił.  Wysłałem  wczoraj  zaproszenia  dla 

pani i dla hrabianki Beaty. Dziś zapewne nadejdą  - powiedział baron 

Fryderyk.  

-  Powinnaś  koniecznie  być  na  moich  zaręczynach,  Gryzeldo  - 

mówiła Tilly.  

- Wolę cię odwiedzić w taki dzień, gdy nie będzie gości. Chętnie 

przyjadę kiedy indziej - odparła Gryzelda.  

Po  herbacie  Gryzelda  pożegnała  się  i  odjechała  do  Treuenfelsu. 

Gilda wybiegła jej na spotkanie, nie posiadając się z radości, że ją wi-

background image

dzi. Zarzuciła jej ręce na szyję i przywarła z miłością do nauczycielki. 

Hrabia z zazdrością patrzył na córkę.  

Podczas  nieobecności  Gryzeldy  był  z  Gildą  na  spacerze  i  bawił 

się z nią. Dziewczynka jednak wciąż pytała: 

- Kiedy już powróci Gryzelda? 

Wtedy hrabia myślał: 

-  Ach,  gdybyż  powróciła  jak najprędzej!  Treuenfels  to  królestwo 

cieni. Gdy jej nie ma, w zamku brak słońca! 

- Nie pozwolę ci już odjeżdżać! Nie było cię tak długo! - zawołała 

Gilda.  

- Tak - rzekł hrabia - Gilda ma słuszność! Brakowało nam słońca! 

Wieczorem,  przy  kolacji  hrabia  wręczył  Gryzeldzie  i  hrabiance 

Beacie zaproszenia na zaręczyny do Dalheimu.  

- Spodziewam się, Beato, że przyjmiesz to zaproszenie. Powinnaś 

mieć jakąś rozrywkę.  

- Nie, Harro, nie zależy mi na tym. Jeżeli ty nie pojedziesz, to i ja 

zostanę w domu - odpowiedziała hrabianka.  

- A pani, panno von Ronach? - spytał hrabia.  

-  I  ja  nie  pojadę  na  zaręczyny,  panie  hrabio.  Wytłumaczyłam  to 

już Tilly. Odwiedzę ją jeszcze raz w końcu tego tygodnia, a jeżeli pan 

pozwoli, to zabiorę Gildę. Obiecałam baronowej, że ją przywiozę.  

W  następną  sobotę  Gryzelda  pojechała  z  Gildą  do  Dalheimu. 

Wszyscy  pieścili  małą  hrabianeczkę,  a  Ruth bardzo  się  z  nią  zaprzy-

jaźniła.  Gilda bawiła  się bardzo  dobrze,  a  przez  całą  drogę  mówiła  o 

background image

swojej  nowej  przyjaciółce.  Hrabia  wyjechał  im  konno  na  spotkanie, 

czekał na granicy, dzielącej Dalheim od Treuenfelsu. Witając się z có-

reczką, spojrzał na Gryzeldę, a oczy jego zdawały się mówić:  

- Tęskniłem bezgranicznie za tobą!  

 

**        **        ** 

Nastąpiły  znowu  spokojne  dnie.  Schody,  prowadzące  do  wieży 

zostały naprawione, w pokojach posprzątano i wyniesiono z nich łóż-

ka.  Gryzelda  często  bywała  na  tarasie,  gdyż  wieża  wzbudzała  w  niej 

szczególne zainteresowanie.  

Hrabianka Beata poleciła wymieść każdy kącik. Gryzelda jednak 

uczyniła przy tym ciekawe spostrzeżenie. Hrabianka wprawdzie udała 

się  ze  służbą  do  wieży,  lecz  dopiero  wtedy  weszła  do  wnętrza,  gdy 

służące  zabrały  się  do  roboty.  Wtedy  zaczęła  im  nawet  pomagać, 

przesuwała  sprzęty,  ustawiała  drobiazgi.  Spojrzenie  jej  biegało  nie-

spokojnie po wszystkich kątach, zdawało się czegoś szukać. W ostat-

nich  dniach  była  bardziej  zdenerwowana,  niż  zazwyczaj.  Służba  nie 

mogła jej w niczym dogodzić.  

Gdy  Gryzelda,  korzystając  z  poobiedniej  drzemki  Gildy,  poszła 

do wieży, Beata zawołała, nie mogąc zapanować nad sobą: 

-  Proszę  sobie  iść,  musimy  tu  najpierw  posprzątać.  Nie  potrzeba 

nam nikogo! 

Gryzelda  oddaliła  się.  Przeraziła  się,  ujrzawszy  bladą,  zapadłą 

twarz hrabianki. Sprzątanie w wieży było dla niej widocznie okropną 

background image

udręką. Gdy wreszcie ukończono porządkowanie, Beata pierwsza wy-

szła  do  parku.  Przez  chwilę  stała  przy  otwartych  drzwiach,  opierając 

się o ścianę, jak ciężko chora. Ciałem jej wstrząsały dreszcze, na czole 

perlił się zimny pot, który ocierała drżącymi rękami.  

Gryzelda,  ukryta  w  zaroślach,  widziała  hrabiankę.  Twarz  dziew-

czyny zbladła z przerażenia.  

Podczas obiadu Beata wręczyła hrabiemu klucz od wieży; hrabia 

oddał go natychmiast Gryzeldzie.  

-  Teraz  ma  pani  wolny  wstęp  do  okrągłej  wieży,  panno  von  Ro-

nach. Może pani tam bywać o każdej porze dnia - powiedział.  

Od tej chwili Gryzelda codziennie prawie spędzała w wieży wol-

ną godzinę po południu. Nikt w zamku nie wiedział o tym. Lecz hra-

bia  Treuenfels  kilkakrotnie  zauważył  jasną  głowę  dziewczyny,  wy-

chylającą  się  z  tarasu. Byłby  chętnie poszedł  za  nią  na  górę,  lecz  nie 

śmiał.  Jego  miłość dla  Gryzeldy  wzmagała  się  z  każdym  dniem,  ma-

rzył o tym, by została jego żoną. Uważał jednak, że nie ma prawa sta-

rać się o jej rękę, dopóki na jego nazwisku ciąży plama. Cierpiał, my-

śląc o tym, że jest wyrzucony poza nawias społeczeństwa, że nie po-

siada prawa do szczęścia. Gryzelda również bolała nad tym, choć ona 

w swej miłości nie szukała zaspokojenia gorących pragnień. Jemu tyl-

ko  pragnęła  przynieść  wyzwolenie.  Dlatego  też  postanowiła  wyświe-

tlić  zagadkę  śmierci  hrabiny  Alicji,  dlatego  szukała  bezustannie  tro-

pów zbrodni.  

Od czasu gdy posiadała klucz do wieży, usiłowała zbadać mecha-

nizm  obu  ram  z  delfinami.  Była  przeświadczona,  że  zarówno  za  lu-

background image

strem, jak i za makatą znajdują się ukryte drzwi, stanowiące przejście 

do  sypialni  hrabiny  Alicji.  Gotowa  była  przysiąc,  że  tylko  tą  drogą 

zbrodnicza  ręka  przedostała  się  do  sypialni  i  wlała  truciznę  do  wina. 

Nie miała też wątpliwości, kto był sprawcą morderstwa.  

Ta  świadomość  ciążyła  jej  na  duszy.  Nieraz  ogarniał  ją  szalony 

lęk i niepokój. Zdawało się jej, że nie powinna dalej prowadzić śledz-

twa, że grozi jej jakieś nieszczęście. A jednak nie ustawała w poszu-

kiwaniach,  ożywiona  gorącym  pragnieniem  wyzwolenia  ukochanego 

człowieka.  

Dotychczas  nie  udało  się  jej  odnaleźć  w  ornamencie  właściwego 

delfina.  A  ponieważ  jej  starania  spełzły  na  niczym,  postanowiła  zba-

dać gruntownie szafkę ścienną w swoim pokoju. Była przekonana, że 

za  tą  szafką  znajduje  się  jakieś  przejście  do  wieży.  Zamknęła  się  w 

swoim  pokoju  na  klucz  i  zaczęła  dokładnie  oglądać  wnętrze  szafki. 

Od dawna już wyjęła z niej swoje klejnociki. Pomyślała, że lepiej bę-

dzie, gdy nikt się nie dowie, że odkryła drzwiczki. Jedna tylko osoba 

mogłaby  podczas  jej  nieobecności  skontrolować  wnętrze  szafki  -  je-

dyna osoba, która oprócz niej znała tajemnicze kryjówki w zamku.  

Gryzelda  posiadała  małą  kieszonkową  latarkę  elektryczną,  którą 

dostała od ojca i zachowała na pamiątkę.  

Pewnego wieczoru oświetliła tą latarką wnętrze szafki. I oto nagle 

ujrzała  w  kącie  mały  drewniany  kołeczek.  Z  początku  sądziła,  że  to 

wystający z drzewa sęk. Potem jednak dotknęła go palcami, próbując 

go  wyciągnąć. Kołeczek nie poruszał się. W końcu Gryzelda spróbo-

wała  przesunąć  go  na  bok.  I  oto  nagle  dno  szafki  ściennej  opadło  na 

background image

dół jak klapa, przylegając zupełnie do ściany. Z ust Gryzeldy wyrwał 

się  okrzyk.  Zaczęła  nadsłuchiwać.  Przecież  obok  były  apartamenty 

hrabianki Beaty...  

Gryzelda głęboko odetchnęła. Pochyliła się nad otworem i oświe-

tliła  go  latarką.  Kryjówka  była  bardzo  głęboka.  Gdyby  ktoś  w  niej 

stanął,  mógłby  wyciągniętą  ręką  sięgnąć  najwyżej  do  dna  szafki 

ściennej. Gryzelda w pierwszej chwili nie zwróciła na to uwagi, gdyż 

uczyniła  znacznie  ważniejsze  odkrycie.  W  ścianie  przylegającej  do 

wieży spostrzegła kontury drzwi. Zdawały się być bardzo grube i nie 

miały zamka. Stanowczo jednak były to drzwi, mniej więcej tego sa-

mego wymiaru, co rama z delfinami.  

Gryzelda oddychała nerwowo. Przeczucie jej nie zawiodło. Tylko 

że  drzwi  nie  można  było  otworzyć  z  tej  strony;  posiadały  zamek  od 

strony  pokoju  w  wieży.  Postanowiła,  że  musi  znaleźć  delfiny,  za  po-

mocą których otwiera się drzwi.  

To  odkrycie  utwierdziło  ją  jeszcze  bardziej  w  jej  podejrzeniu. 

Spróbowała  teraz  zamknąć  dno  szafki,  co  było  bardzo  trudne,  gdyż 

klapa  nie  posiadała  uchwytu.  Wreszcie  podważyła  nożyczkami  dno  i 

zamknęła skrytkę.  

Niezwykle  wzburzona  położyła  się  do  łóżka.  Było  to  bardzo 

uspokajające  uczucie,  że  klucz  od  wieży  znajdował  się  w  jej  rękach. 

Miała  przynajmniej  pewność,  że  z  wieży  nikt  nie  będzie  się  mógł 

przedostać do schowka za zwierciadłem.  

Znowu ogarnęło ją niewytłumaczone uczucie trwogi, którego do-

tąd  nie  znała.  Dotąd  była  przecież  odważna,  nie  lękała  się  niczego. 

background image

Długo  nie  mogła  zasnąć.  Mózg  jej  pracował  niespokojnie;  układała 

sobie cały plan, jak oczyścić z hańby nazwisko ukochanego człowie-

ka.  

Następnego ranka zerwała się już o piątej. Nie mogła zaznać spo-

koju. Chciała iść natychmiast do wieży, chciała tam prowadzić dalsze 

poszukiwania.  Jeżeli  pójdzie  teraz,  to  będzie  mogła  pozostać  tam  do 

ósmej.  Ma  przed  sobą  trzy  wolne  godziny.  W  ciągu  dnia  nie  będzie 

miała  tyle czasu. Nie będzie zwlekać, wyruszy tam zaraz.  

Włożyła do torebki latarkę kieszonkową oraz mały podręczny ne-

seserek, zawierający nożyki, nożyczki, igły oraz inne przybory do ro-

bótek.  Pomyślała,  że  może  jej  się  to  przydać  przy  dalszych  poszuki-

waniach.  

Wyszła na palcach, aby hrabianka Beata nie usłyszała jej kroków. 

Szybko zbiegła ze schodów. W zamku panowała głęboka cisza. Tylko 

stary Henryk był już na nogach. Przed chwilą otworzył bramę, a teraz 

zabierał  się  do trzepania dywanów,  które  zwinięte  w  rulon,  leżały  na 

podłodze.  Gryzelda  przywitała  go  uprzejmie.  Służący  spojrzał  na  nią 

ze zdumieniem. 

- Co to? Panienka tak wcześnie wstała? 

Skinęła głową.  

- Głowa mnie boli, Henryku, pójdę się trochę przejść.  

- Pogoda jest piękna, świeże powietrze pomoże panience.  

Gryzelda  skinęła  głową  i  weszła  do  parku.  W  ciągu  kilku  minut 

doszła do okrągłej wieży. Otworzyła drzwi i zamknęła je starannie za 

background image

sobą. Potem szybko  wbiegła na schody i  zatrzymała się  w pokoju na 

pierwszym piętrze.  

Natychmiast  zabrała  się  do  dzieła.  Przede  wszystkim  wsunęła 

między ścianę a ramę z delfinami cienką igłę do cerowania. Wodziła 

igłą wzdłuż tej szpary. Rama była mocno przytwierdzona. W pewnym 

miejscu  igła  natrafiła  na  opór.  Tutaj  musiał  się  znajdować  zamek 

wmurowanych drzwi. Należało szukać mechanizmu drzwi na tym po-

ziomie. Zaczęła naciskać po kolei wszystkie delfiny, znajdujące się na 

tej wysokości. I dziś nareszcie jej starania zostały uwieńczone sukce-

sem.  Jeden  z  małych  delfinów  ustąpił  pod  naciskiem  palca  i  znikł  w 

głębi  ściany.  Usłyszała  cichy  zgrzyt  -  tajemnicze  drzwi  rozwarły  się 

przed nią.  

Gryzelda była tak wzruszona, że bezsilnie osunęła się na posadz-

kę.  Niedługo  jednak  poddawała  się  tej  słabości.  Wstała  i  otworzyła 

drzwi.  Były  bardzo  grube  i  obite  materiałem,  który  zagłuszał  każdy 

dźwięk; w zamku nie można było usłyszeć stąd najmniejszego szmeru 

i  odwrotnie.  A  jednak te  grube  ciężkie  drzwi  bezgłośnie  obracały  się 

w zawiasach.  

Gryzelda  przede  wszystkim  nakreśliła  znak  na  grzbiecie  delfina, 

za  pomocą  którego  otwierało  się  skrytkę.  Potem  weszła  do  schowka. 

Te drzwi także nie miały zamka, od wewnątrz nie można było  otwo-

rzyć  kryjówki.  Podniosła  rękę,  w  której  trzymała  zapaloną  latarkę. 

Nad  głową  ujrzała  dno  szafki  ściennej,  której  drzwiczki  znajdowały 

się w pokoju hrabiny Alicji.  

background image

Odetchnęła  głęboko.  Znalazła  to,  czego  szukała.  Było  to  dalsze 

ogniwo łańcucha, który ukuła w celu wyzwolenia hrabiego Harra.  

Przez chwilę stała oszołomiona swoim odkryciem. Wreszcie opa-

nowała się i poświeciła latarką do ostrego kąta skrytki. Spostrzegła tu 

mały zameczek. Przesunęła na bok mały drewniany kołeczek - zamek 

odskoczył. Dno szafki ściennej opadło, przylegając jak klapa do ścia-

ny,  która  tutaj  była  bardzo  cienka.  Gryzelda  oświetliła  teraz  wnętrze 

szafki ściennej. Ujrzała wyraźnie kontury ukrytych drzwi. One jednak 

posiadały  wewnątrz  zamek.  Wysoka  osoba, która by  stanęła na krze-

śle,  mogła  z  wielką  łatwością  otworzyć  od  wewnątrz  szafkę  -  mogła 

także sięgnąć ręką do nocnego stolika hrabiny Alicji.  

Dziewczyna  wyszła  z  kryjówki  i  zaczęła  się  rozglądać  za  krze-

słem, aby spróbować, jak się uda ten eksperyment. Rzuciwszy jednak 

okiem na zegarek, przekonała się, że już pora, aby powrócić do zam-

ku.  Musiała  poczekać,  po  południu  postanowiła  tu  wrócić.  Weszła 

więc  tylko  powtórnie  do  kryjówki  i  zatrzasnęła  dno  szafki  ściennej. 

Nagle  latarka  wypadła  jej  z  rąk.  Paliła  się,  a  jej  ostre  światło  padało 

jasną  smugą  na  posadzkę  schowka.  I  oto  -  w  kącie  -  Gryzelda  spo-

strzegła  nagle  jakiś błyszczący  przedmiot.  Pochyliła  się  i  wyciągnęła 

rękę...  Z  ust  jej  wyrwał  się  okrzyk..  Trzymała  w  ręku  pierścionek  - 

pierścionek  dziwnego  kształtu  -  pierścionek  sznurowy  z  rubinami, 

który widziała we śnie.  

Gryzelda pobladła. Słaniając się, wyszła z kryjówki i opadła bez-

silnie  na  niski  drewniany  zydel.  Ciałem  jej  wstrząsały  dreszcze, 

szczękała  głośno  zębami.  Oto  było  ostatnie  ogniwo  łańcucha...  Pier-

ścionek stanowił niezbity dowód, że nie pomyliła się w swoich podej-

background image

rzeniach.  Pierścionek  należał  do  hrabianki  Beaty.  Zgubiła  go  w  dniu 

śmierci hrabiny Alicji. Od tamtej chwili nie nosiła go, przedtem był w 

jej posiadaniu.  

Czy nie przeczuwała, że zgubiła pierścionek, gdy podążyła drogą 

przestępstwa?  A  może  ogarnął  ją  lęk  i  zgroza,  może  obawiała  się 

wejść  do  wieży  po  raz  wtóry,  żeby  szukać  pierścionka?  Czy  dlatego 

sprzeciwiała  się  tak  bardzo,  gdy  hrabia  mówił,  że  pragnie  zwiedzić 

wieżę? Może obawiała się, że ktoś znajdzie tutaj ten pierścionek? Ta 

obawa pokonała nawet strach. Gdy hrabia polecił, aby posprzątano w 

pokojach,  hrabianka  nie  zawahała  się  przyjść  na  górę.  Pomagała  na-

wet  przy  sprzątaniu,  aby  się  upewnić,  czy  w  jakimś  kącie  nie  leży 

pierścionek, który mógłby ją zdradzić. Zabrakło jej natomiast odwagi, 

żeby wejść do kryjówki i szukać tutaj pierścionka. Była zresztą prze-

konana, że nikt nie odkryje tajemnicy tego schowka.  

Niespokojne myśli krążyły w głowie Gryzeldy! Była blada i znę-

kana,  patrzyła  na  pierścionek  takim  wzrokiem,  jakby  to  ona  miała 

zbrodnię  na  sumieniu.  Pierzchły  wszelkie  wątpliwości...  Czuła  z  nie-

zbitą  pewnością,  że  hrabianka  Beata  otruła  hrabinę  Alicję.  Wszystko 

przemawiało  za  tym!  Otruła  hrabinę,  bo  kochała  swego  kuzyna,  bo 

chciała  zostać  jego  żoną.  Skąd  jednak  dowiedziała  się  o  ukrytym 

przejściu  z  zamku do  wieży?  Czy  stało  się  to  przypadkiem?  A  może 

przeczytała o nim w kronice rodzinnej, którą studiowała z takim zapa-

łem? 

Gryzelda zapragnęła nagle przejrzeć  tę kronikę. Może uda się jej 

znaleźć jeszcze inne dowody. Dziś po obiedzie zabierze się do czyta-

nia.  

background image

Wszystko, czego starała się dociec, wydało się jej teraz ogromnie 

proste i jasne. Jednego tylko nie wiedziała: jakim sposobem hrabianka 

Beata wykradła truciznę z biurka swego kuzyna. Przecież hrabia Har-

ro przechowywał flakonik w skrytce, o której nikt nie wiedział... Be-

ata  musiała  zapewne  podpatrzyć,  jak  otwierał  biurko,  a  w  odpowied-

niej  chwili  odlała  trochę  trucizny.  Inaczej  nie  dało  się  to  wytłuma-

czyć...  

Gryzelda  osłupiałym  wzrokiem  spoglądała  na  pierścionek.  A  za-

tem znalazła go... Hrabianka, pochłonięta swoim zbrodniczym zamia-

rem,  nie  zauważyła  jak  pierścionek  zsunął  się  jej  z  palca.  Nie  mogła 

sobie  potem  przypomnieć,  gdzie  go  zgubiła.  Na  pewno  jednak  prze-

czuwała, że zgubiła go w wieży. Jakże dziwnie złożyło się wszystko! 

Gryzelda  złożyła  ręce,  a  usta  jej  szeptały  żarliwe  słowa  modlitwy. 

Czuła wewnętrzną potrzebę podziękowania Bogu.  

Potem  wstała  i  zamknęła  ukryte  drzwi.  Był  już  najwyższy  czas, 

żeby powrócić do zamku. Pierścionek włożyła do pudełeczka z przy-

borami  do  szycia.  Potem  ukryła  neseserek  i  latarkę  kieszonkową  w 

torebce.    Szybko  zbiegła  ze  schodów  i  zamknęła  na  klucz  drzwi  do 

wieży. Boczną, okrężną drogą udała się do zamku. Czuła, że powinna 

się teraz mieć na baczności, że powinna się wystrzegać Beaty... Gdy-

by hrabianka domyśliła się, że Gryzelda ją śledzi, wówczas... 

Dziewczyną  wstrząsnął  dreszcz.  Pierwszy  raz  w  życiu  lękała  się 

kogoś. 

background image

Gdy weszła do hallu zamkowego, o mało nie krzyknęła z przera-

żenia.  Przy  drzwiach  spotkała  hrabiankę,  która  obrzuciła  ją  badaw-

czym, przenikliwym spojrzeniem.  

- Skąd pani powraca o tak wczesnej porze? Czy pani wychodziła? 

- spytała podejrzliwie Beata. Zdawało się, że jej czarne płonące oczy 

pragną przejrzeć dziewczynę na wylot.  

Pod wpływem tego spojrzenia Gryzelda lekko zadrżała.  

Beata  już  od  dawna  wydawała  się  jej  podejrzana  i  niesamowita, 

teraz jednak budziła w niej uczucie przerażenia i zgrozy.  

- Byłam na przechadzce... Miałam silny ból głowy, więc poszłam 

się  przejść  -  odparła,  po  czym  szybko  przeszła  obok  hrabianki  i 

śpiesznie wbiegła na schody.  

Beata patrzyła ponuro na odchodzącą.  

-  Powracała  z  wieży,  lecz  zataiła  to  przede  mną.  Dlaczego?  O, 

jakże jej nienawidzę! Mogłabym ją zabić... zabić! - myślała.  

Dygotała na całym ciele, zdawało się, że własne myśli napełniają 

ją  przerażeniem.  Oczy  jej  przybrały  błędny  wyraz.  Wybiegła  do  par-

ku, jakby chciała uciec przed sobą, jakby lękała się swych myśli... 

Gryzelda  weszła  do  swego  pokoju.  Na  szczęście  Gilda  jeszcze 

spała. Dziewczyna miała więc trochę czasu, żeby opanować się i od-

zyskać spokój. Bezsilnie osunęła się na fotel i złożyła ręce.  

- Ojcze Niebieski, dopomóż mi... Co mam uczynić, jak doprowa-

dzić do końca rozpoczęte dzieło? Ach, pomóż mi, dobry Boże! 

background image

Przez  chwilę  siedziała,  puszczając  wodze  swoim  myślom.  Potem 

zerwała się nagle i zamknęła drzwi na klucz. Wydobyła z pudełeczka 

pierścionek  -  sznurowy  pierścionek  -  i  zaczęła  mu  się  bacznie  przy-

glądać. Rubiny lśniły jak purpurowe krople krwi... 

Co  zrobić  z  tym  pierścionkiem?  Czy  nie  powinna  oddać  go  hra-

biance?  Beata  gotowa  ją  jeszcze  posądzić,  że  przywłaszczyła  sobie 

zgubę. Czy dopuścić do tego? Jeżeli jednak zwróci go hrabiance, wte-

dy  Beata  z  pewnością  wymyśli  jakiś  wybieg,  co  opóźni  wyjaśnienie 

sprawy.  Nie,  nie!  Nie  powinna  się  dowiedzieć,  że  ktoś  znalazł  pier-

ścionek.  Mimo  to,  Gryzelda  nie  chciała  zatrzymać  pierścionka.  Wy-

dawał się jej upiorny, niesamowity...  

A może najlepiej będzie, jeżeli opowie hrabiemu o swoich bada-

niach?  Ach,  nie,  niepodobna...  Hrabia  w  swoim  wzburzeniu  gotów 

popsuć  wszystko.  Gryzelda  pomyślała,  że  powinna  jeszcze  zbadać, 

jakim sposobem hrabianka dotarła do skrytki w biurku i skąd dowie-

działa się o istnieniu kryjówek w wieży. Tak, trzeba jeszcze przez pe-

wien czas zachować milczenie! Ale ten pierścionek? Gdzie go ukryć? 

Któż może zaręczyć, że hrabianka, podczas jej nieobecności nie szpe-

ra w jej szufladach? 

Schowała  pierścionek  do  pudełka,  które  ukryła  za  gorsem  sukni. 

To było na razie najpewniejsze. Potem zastanowi się, co ma uczynić z 

klejnotem.  

Odwróciła  się,  a  wzrok  jej  spoczął  na  portrecie,  stanowiącym 

drzwi  szafki  ściennej.  Zadrżała.  Co  będzie,  jeżeli  nieszczęście  przyj-

dzie  do  niej  tą  samą  drogą,  co  do  hrabiny  Alicji?  Hrabianka  Beata 

background image

nienawidziła  jej,  jak  nienawidziła  niegdyś  hrabiny.  Zazdrość  wy-

ostrzyła jej intuicję. Od początku wyczuwała, że kuzyn okazuje żywe 

zainteresowanie  nową  wychowawczynią,  że  ta  ostatnia  może  stanąć 

jej na przeszkodzie.  

Beata kochała hrabiego i zapewne  z  zazdrości zamordowała jego 

żonę,  gdyż  chciała  zająć  jej  miejsce.  Czyż  nie  mogłaby  teraz  godzić 

na życie Gryzeldy, gdyby spostrzegła, że hrabia ją kocha? Dziewczy-

na  oddychała  z  trudem,  jakby  zabrakło  jej  tchu.  Była  wprawdzie  od-

ważną, lecz  zadrżała, myśląc o tym... Ach, a gdyby hrabianka domy-

śliła się na domiar wszystkiego, że Gryzelda ją śledzi! Co wtedy? 

Gryzelda obejrzała się trwożnie za siebie. Doznawała uczucia, że 

grozi jej jakieś nieznane niebezpieczeństwo. 

- Oto jest klątwa złego czynu, który wciąż trwa i dalsze zło wciąż 

płodzi  -  przypomniała  sobie  słowa  poety.  Hrabianka  Beata  mogła 

również po jednej zbrodni popełnić drugą. Należało jej w jakiś sposób 

przeszkodzić.  

W każdym razie  wskazana była największa ostrożność. Gryzelda 

postanowiła  pamiętać  o  tym.  Energicznym  ruchem  wstała  z  krzesła. 

Nie umiała się poddawać smutnym nastrojom i szybko pokonała lęk i 

złe przeczucia.  

-  Muszę  dalej  iść  tą  samą  drogą,  którą  obrałam.  Muszę  i  chcę! 

Szczęście i spokój hrabiego Harra znaczą dla mnie więcej niż życie! - 

pomyślała.  

background image

Ta myśl uspokoiła ją, dodała jej otuchy. Oczy jej zalśniły  znowu 

słonecznym  blaskiem.  W  tej  chwili  uświadomiła  sobie  jasno,  czego 

pragnie i co powinna uczynić! 

Zeszła  na  dół  do  pokoju  Gildy.  Dziewczynka  obudziła  się  przed 

chwilą i wyciągnęła do niej rączki.  

- Dzień dobry, kochana Gryzeldo! 

- Dzień dobry, najmilsza! Czy dobrze spałaś? 

- Tak, bardzo dobrze.  

- A śniło ci się coś ładnego? 

- Nic mi się nie śniło.  

- Czy tatuś był już u ciebie, żeby cię przywitać? 

- Nie, Gryzeldo, nie było go jeszcze.  

- O, to musimy się spieszyć, żebyś była gotowa.  

Gryzelda prędko zabrała się do dzieła, a gdy w pół  godziny póź-

niej  hrabia  Harro  wszedł  do  pokoju  córki,  ujrzał  Gryzeldę  klęczącą 

przed  Gildą.  Dziewczyna  wiązała  właśnie  szeroką,  błękitną  szarfę, 

opasującą białą haftowaną sukienkę dziecka. Hrabia Harro z cichą ra-

dością spoglądał na te dwie ukochane istoty. Ach, jaką dobrą, rozum-

ną  i  troskliwą  wychowawczynią  była  Gryzelda  von  Ronach!  Matka 

nie mogłaby bardziej dbać o Gildę! Wiedział, że jego córeczka chętnie 

darzyłaby  Gryzeldę  mianem  matki.  Obie  kochały  się  ogromnie.  Czy 

doprawdy nie wolno mu związać się z Gryzeldą na całe życie? Czyż z 

czystym  sumieniem  nie  mógł  po  nią  wyciągnąć  ręki?  Czyż  nie  jest 

background image

szaleńcem,  ukrywając  swoją  miłość?  Przecież  to  Gryzelda  powinna 

rozstrzygnąć, czy zechce zostać jego żoną! 

Walczył ze sobą, zastanawiając się, czy wyznać jej swoje uczucia 

i prosić, aby została jego żoną. Gdyby się zgodziła, wtedy łatwiej zno-

siłby  swój  los,  wtedy  w  jego  życiu  zaświeciłoby  słońce.  Witając  się 

serdecznie z Gildą, nie spuszczał wzroku z Gryzeldy.  

Dziewczyna  wstała z klęczek i stanęła przed ojcem i córką. Pod-

niosła oczy na hrabiego i, starając się pokonać zdenerwowanie, rzekła:  

- Chciałabym pana prosić o chwilkę rozmowy, panie hrabio! Mam 

panu  coś  do  powiedzenia.  Muszę  jednak  pomówić  z  panem  bez 

świadków. Wolałabym, żeby to nie miało miejsca w zamku... 

Spojrzał na nią badawczo. Wyglądała bardzo blado.  

- Tak tajemniczo, panno von Ronach? - zapytał.  

Pozostała poważna.  

-  Tak,  panie  hrabio,  nasza  rozmowa  musi  być  zachowana  w  ta-

jemnicy,  musi  pozostać  tylko  między  nami.  Czy  mógłby  mi  pan  po-

wiedzieć, gdzie i kiedy, moglibyśmy pomówić ze sobą? 

Oczy  jego  zabłysły  niepokojem.  Cóż  takiego  chciała  mu  powie-

dzieć? 

- Czy nie przyszłaby pani do mego gabinetu? Postaram się, żeby 

nikt nie przeszkodził nam i nie podsłuchał naszej rozmowy.  

Potrząsnęła głową.  

background image

-  Nie,  nie  chcę,  żeby  ktokolwiek  w  zamku domyślił  się,  że  mam 

panu  coś  do  powiedzenia.  Skłaniają  mnie  do  tego  bardzo  poważne 

powody.  

- Wobec tego przyjdę później do altany. Gildę można będzie pod 

jakimś pozorem posłać do parku. Czy dobrze? 

- Tak, dobrze. Dziękuję panu.  

Gilda tymczasem przygotowała swoje książki i zeszyty. Wszyscy 

troje  zeszli  na  śniadanie.  Beata  stała  już  w  wyczekującej  postawie 

przy  stole.  Ilekroć  widywała  hrabiego  Harra  w  towarzystwie  wycho-

wawczyni, serce jej ściskało się z bólu.  

Dorośli  w milczeniu spożywali śniadanie. Każdy był pochłonięty 

swymi  myślami.  Tylko  Gilda  wesoło  gawędziła  i  trzeba  jej  było  od 

czasu do czasu odpowiadać na jakieś pytanie.  

Zaraz po śniadaniu Gryzelda z  Gildą udały się, jak każdego dnia 

do altany. Gryzelda skupiła całą swoją wolę, żeby mała uczennica nie 

spostrzegła  jej  roztargnienia.  Co  chwila  spoglądała  niespokojnie  w 

stronę zamku, patrząc czy hrabia Harro nie nadchodzi. Wreszcie jego 

wysoka, smukła postać wynurzyła się zza drzew.  

Lekcja skończyła się dziś nieco wcześniej. Gilda pobiegła ojcu na 

spotkanie. Ręka w rękę zbliżyli się do Gryzeldy. Dziewczyna drżący-

mi rękami odłożyła książki. Po chwili stanął przed nią hrabia Harro.  

- Przybyłem nieco wcześniej, bo jestem ogromnie zaniepokojony. 

Nie  wiem,  co  pani  zamierza  mi  powiedzieć,  lecz  wyobrażałem  sobie 

okropne  rzeczy.  Pomyślałem,  że  pani  zechce  mnie  może  poprosić  o 

background image

natychmiastowe  zwolnienie  z  posady  -  powiedział  ogromnie  wzbu-

rzony.  

Przecząco potrząsnęła głową.  

- Nie, panie hrabio, nie mam tego zamiaru. Zupełnie inna sprawa 

leży mi na sercu.  

Odetchnął z widoczną ulgą.  

- Jeżeli pani tylko zostanie u nas - to już dobrze! - wykrztusił.  

Zadrżała,  ujrzawszy  jego  gorące,  błagalne  spojrzenie.  Zarumie-

niona, zwróciła się do Gildy.  

- Będziemy znów pleść wianki, Gildo.  

- O tak! - zawołała dziewczynka, klaszcząc w dłonie.  

-  Musisz  narwać  kwiatków,  kochanie,  dużo  kwiatków.  Weź  ten 

koszyczek,  włożysz  je  do  niego.  Ale  zrywaj  tylko  kwiaty  na  długich 

łodyżkach, uważaj, nie śpiesz się. Wybieraj najładniejsze kwiatki.  

Gilda z zadowoleniem skinęła główką, wzięła koszyczek i pobie-

gła na łąkę w parku. Gryzelda  wiedziała, że dziecko będzie zajęte na 

dłuższy czas.  

Hrabia Harro usiadł przy stole, naprzeciwko Gryzeldy.  

- Tak, panno von Ronach, teraz możemy pomówić bez świadków, 

tutaj  nam  nikt  nie  przeszkodzi.  Niech  pani  mnie  nie  męczy  dłużej. 

Wiem, że bez powodu nie prosiłaby mnie pani o tę rozmowę. Zapew-

ne pragnie pani powiedzieć mi coś bardzo ważnego.  

-  Sądzę  przynajmniej,  że  to  coś  ważnego.  Zanim  jednak  zacznę 

mówić, poproszę o pańskie słowo honoru, że zachowa pan tę rozmo-

background image

wę w ścisłej tajemnicy. Zależy mi na tym ogromnie, nawet w tym wy-

padku, gdyby to, co mam panu do powiedzenia, wydawało się niemą-

dre lub błahe.  

- Daję pani słowo honoru. Proszę, niech pani mówi! 

Gryzelda wstała i wyszła na chwilę z altany, żeby się przekonać, 

czy  nikogo  nie  ma  w  pobliżu.  Przy  tej  okazji  wydobyła  także  pude-

łeczko  zawierające  pierścionek.  Powróciła  do  altany,  usiadła  i  posta-

wiła przed hrabią otwarte pudełeczko. Na twarzy hrabiego odmalowa-

ło się niezwykłe zdumienie.  

- Pierścionek sznurowy! - wykrzyknął ze zdziwieniem, wyjmując 

klejnot z pudełeczka. Gryzelda spojrzała na niego płonącymi oczyma.  

-  Więc  to  naprawdę  ten  pierścionek  sznurowy?  Ten  sam,  który 

pańska  małżonka  podarowała  hrabiance  Beacie?  Ten  sam,  który  hra-

bianka zgubiła tego dnia, gdy stwierdzono zgon hrabiny Alicji? - pyta-

ła drżącym głosem.  

Hrabia Harro dokładnie oglądał pierścionek.  

- Tak, nie ulega wątpliwości, to on! 

-  Panie  hrabio,  to  także  ten  sam  pierścionek,  który  ujrzałam  we 

śnie, choć go nigdy poprzednio nie widziałam! 

- Nie uwierzyłbym nikomu, oprócz pani.  

- Bo też to naprawdę cudowne wydarzenie.  

- A skąd pani ma ten pierścionek? 

- Znalazłam go.  

- Gdzie? 

background image

- W pewnym miejscu, które mi wskazano w moim śnie. Na razie 

nie  wyjawię  panu,  gdzie  to było  Poważne  powody  skłaniają mnie  do 

milczenia.  

-  Szanuję  te  powody,  choć  ich  nie  znam.  W  każdym  razie,  moja 

kuzynka ucieszy się bardzo, gdy otrzyma znowu swój pierścionek.  

Gryzelda zerwała się z ławeczki.  

- Ależ na razie nie powinno się jej zwracać tego pierścionka, pa-

nie hrabio! 

- Nie powinno się jej zwracać? 

- Nie! 

- Dlaczego? 

- Dziś jeszcze nie mogę tego powiedzieć panu. Ale tak być musi! 

Ostatnie słowa tchnęły ogromną powagą i stanowczością.  

- Jak to? 

- Tak, panie hrabio. Proszę schować pierścionek i nie pokazywać 

go nikomu.  

- Co to ma znaczyć? 

- Proszę, niech pan nie pyta.  

- Nie rozumiem pani.  

- Wierzę panu. Niech pan jednak nie żąda ode mnie bliższych wy-

jaśnień.  Najchętniej  byłabym  zataiła  przed  panem,  że  go  znalazłam. 

Trzeba  go  jednak  dobrze  schować,  a  ja  nie  mogę  tego  uczynić.  Ktoś 

background image

mógłby go przypadkiem znaleźć u mnie, a wtedy padłoby na mnie po-

dejrzenie, że przywłaszczyłam sobie zgubę.  

- Ależ, panno von Ronach, któż by mógł posądzić panią o coś po-

dobnego? 

- Na pewno nie pan, panie hrabio. Doświadczenie jednak powinno 

było nauczyć pana, jak łatwo pada podejrzenie na niewinnego.  

- To prawda! 

-  Dlatego  oddaję  panu  pierścionek  i  proszę,  żeby  pan  go  dobrze 

schował.  

- Dobrze, uczynię to.  

-  I  proszę  pamiętać  -  nikt  nie  powinien  o  tym  wiedzieć,  nawet 

właścicielka pierścionka... 

- Przecież dałem pani słowo! Czy nie chciałaby mi pani wyjawić 

swego tajemniczego zachowania? 

Zamyśliła się i odgarnęła włosy z czoła.  

-  Nie... jeszcze  nie  teraz...  W  moim śnie pańska  zmarła  żona po-

kazała mi ten pierścionek. Nigdy nie przywiązywałam wagi do snów, 

ale  też  nigdy  nie  śniłam  tak  dziwnie.  Coś  mnie  gnało,  żeby  szukać 

pierścionka. I wreszcie znalazłam go.  

- Tak, rzeczywiście to bardzo dziwne. Tylko pani mogę uwierzyć, 

że tak było.  

- Mam wrażenie, że  wchodzą tu w grę zjawiska nadprzyrodzone. 

Powiadają, że dusza zamordowanego nie może zaznać spokoju, dopó-

ki kara nie dosięgnie mordercy. Mam przez cały ten czas uczucie, jak-

background image

by  popychała  mnie  niewidzialna  jakaś  moc,  jakby  nakazywała  mi 

czynić rzeczy, które nigdy nie przyszłyby mi na myśl. Czuję, że mu-

szę doprowadzić do końca moje zadanie... 

Obrzucił  zagadkowym  spojrzeniem  jej  pobladłą  ze  wzburzenia 

twarz.  

- A jakież to zadanie? - spytał.  

Przycisnęła dłonie do serca. Wahała się jeszcze przez chwilę. Po-

tem z oczu jej trysnął blask, który przeniknął w głąb jego duszy.  

-  Chcę  dowieść  całemu  światu,  że  pan  jest  niewinny,  panie  hra-

bio! - szepnęła stłumionym ze wzruszenia głosem.  

Popatrzył na nią z niedowierzaniem i bezgraniczną czułością. Po-

chylił się i przez szerokość stołu ujął jej rękę.  

- To się nie uda. Ja sam daremnie starałem się wnieść światło do 

tej  sprawy.  Proszę  mi  jednak  powiedzieć,  co  panią  skłania  do  tego 

kroku? Dlaczego pani stara się wykazać moją niewinność? 

To pytanie oraz spojrzenie, jakim ją obrzucił, wywołały rumieniec 

na jej twarzy.  

- Nie wiem... Wiem tylko, że muszę iść do końca raz obraną dro-

gą...  Wiem  także,  iż  doprowadzi  mnie  ona  do  celu  -  powiedziała  ci-

cho, lecz stanowczo.  

Wtedy mocno uścisnął jej rękę.  

- Gryzeldo! - szepnął z bezgraniczną tkliwością.  

Dziewczyna zadrżała i chciała wyswobodzić dłoń z jego uścisku. 

On jednak nie dopuścił do tego.  

background image

- Nie, nie uciekaj się do wybiegów, najdroższa, ukochana Gryzel-

do!  Od  dawna  już  walczę  ze  sobą,  nie  wiedząc,  czy  mogę  ci  powie-

dzieć  o  moich  uczuciach  dla  ciebie.  Lecz  miłość  moja  wzmaga  się  z 

każdym dniem, staje się coraz głębsza, coraz gorętsza, zawładnęła ca-

łą moją istotą! Jest tak wielka, tak potężna, że pozwoliła mi nawet za-

pomnieć o mojej niedoli. Sądziłem, że nie mam prawa wyciągać ręki 

po  tak  wielkie  szczęście,  jakie  ty  możesz  dać  mężczyźnie.  Dziś  rano 

jednak pomyślałem: "Niechaj Gryzelda rozstrzygnie, czy może zostać 

twoją  żoną,  czy  może  podzielić  twój  los..."  Gdybym  był  winny,  nie 

miałbym  odwagi  przemawiać  w  ten  sposób  do  ciebie.  Moja  niewin-

ność  dodaje  mi  śmiałości.  Kocham  cię,  Gryzeldo,  kocham  cię  ponad 

wszystko!  Zjawiłaś  się  jak  lśniący  promień  słońca,  rozjaśniłaś  moje 

ciemne  życie.  Tobie  zawdzięczam,  że  nie  poddałem  się  rozpaczy  i 

zwątpieniu.  Tobie  zawdzięczam,  że  pogodziłem  się  z  losem,  że  nie 

odczuwam tak boleśnie mojej hańby. Wierzyłaś we mnie - to było mo-

ją pociechą. Pełna miłości i poświęcenia, wychowywałaś moje dziec-

ko. Gryzeldo, czy chcesz zostać matką Gildy, czy chcesz zostać moją 

żoną? Byłbym ci za to wdzięczny przez całe życie. Moja egzystencja 

nabrałaby  dla  mnie  znowu  treści,  widziałbym  jakiś  cel...  Czemu  nie 

miałbym  sięgnąć  po  promienne  szczęście,  skoro  mogę  to  uczynić  z 

czystym  sumieniem?  Ty  zamieniłabyś  każdą  klątwę  w  błogosławień-

stwo!  Nie  każdej  kobiecie  mógłbym  w  podobnych  okolicznościach 

wypowiedzieć taką prośbę. Ty jednak jesteś dzielna, mądra, szlachet-

na i mężna, ty dzieliłabyś ze mną dolę i niedolę, gdybyś mnie kocha-

ła... A  z oczu twoich wyczytałem, że mnie kochasz... Gryzeldo, uko-

chana, jedyna - odpowiedz mi... Przyznaj, że się nie omyliłem... 

background image

Spojrzeli sobie w oczy, jak dwoje ludzi, których dusze biegną ku 

sobie, przepełnione gorącą, najszczerszą miłością.  

Gryzelda  z  drżeniem  słuchała  jego  namiętnych,  tkliwych  słów. 

Oniemiała  ze  szczęścia,  nie  mogła  powiedzieć  słowa.  Tylko  oczy  jej 

spoczywały  na  jego  twarzy,  ich  blask  przeniknął  w  głąb  jego  duszy, 

niby promienie słońca.  

- Gryzeldo, czemu nie odpowiadasz? - zapytał tkliwie.  

Wtedy dziewczyna westchnęła głęboko. Pochyliła główkę i przy-

tuliła  czoło  do  jego  ręki,  która  wciąż  jeszcze  więziła  w  uścisku  jej 

dłoń.  Leżała  tak  przez  chwilę  cicho, z  zamkniętymi  oczyma,  przepo-

jona  uczuciem  rozkoszy.  Potem  nagłym  ruchem  podniosła  głowę  i 

spojrzała na hrabiego Harra z nieukrywaną miłością:  

-  Dziękuję  panu...  O,  jakże  jestem  panu  wdzięczna  za  to,  co  pan 

powiedział przed chwilą! Nie będę się wypierała, tak, wyznaję otwar-

cie, że kocham pana... Jeszcze w schronisku w St. Marien zakochałam 

się w pańskiej fotografii... Los pana poruszył mnie do głębi, z radością 

przybyłam  do  Treuenfelsu...  A  kiedy  ujrzałam  pana  po  raz  pierwszy, 

wiedziałam, że wybiła godzina przeznaczenia, wiedziałam, że nie po-

trafię żyć bez pana... Moje serdeczne współczucie nie było niczym in-

nym - tylko miłością! Miałam odtąd jeden tylko cel - pragnęłam panu 

pomóc,  ulżyć,  nieść  pociechę...  Zapragnęłam  dowieść,  że  pan  jest 

niewinny,  a  Niebo  zesłało  mi  ten  proroczy  sen...  Modliłam  się  żarli-

wie, a Bóg wysłuchał mnie. Ach, jakże chętnie zostałabym pańską żo-

ną,  matką  mojej  maleńkiej  Gildy,  którą  kocham  jak  własne  dziecko! 

Nie  mogę  jednak  pozwolić,  aby  pan  uczynił  teraz  krok,  którego  by 

background image

pan  potem  żałował...  Obecnie  jest  pan  smutny,  przygnębiony,  ponie-

waż prowadzi pan samotne życie. Wkrótce jednak wszystko się zmie-

ni... Odzyska pan dobre imię, powróci pan do świetnych kół towarzy-

skich,  będzie  pan  znowu  dumnym  i  bogatym  hrabią  Treuenfelsem... 

Będzie  pan  mógł  wybierać  wśród  najpiękniejszych  i  najwytworniej-

szych  kobiet...  Wówczas  nie  będę  dla  pana  odpowiednią  żoną...  Go-

tów  pan  wtedy  żałować,  że  poślubił  pan  ubogą  nauczycielkę  swojej 

córki...  A  ja...  gdybym  to  wyczuła,  byłabym  strasznie,  strasznie  nie-

szczęśliwa... 

Pochylił się nad jej rękami i całował je namiętnie. 

- Moja najdroższa! Czy chcesz mnie i siebie dręczyć takimi głup-

stwami?  Czyś  nie  słyszała,  że  cię  kocham,  ciebie,  tylko  ciebie...  Dla 

mnie  nie  istnieje  piękniejsza,  ani  wytworniejsza  kobieta...  żadna 

gwiazda nie lśni mocniej od słońca, a ty jesteś moim słońcem! Może 

Opatrzność  zasnuła  moje  życie  mrokiem,  abyś  ty  mogła  mi  świecić 

jeszcze  silniejszym  blaskiem.  Zgódź  się,  Gryzeldo,  uwolnij  od  złego 

zaklęcia biednego Żabiego Króla. Uczyń go szczęśliwym, a będzie ci 

wdzięczny przez całe życie!  

Oczy dziewczyny zaszkliły się łzami.  

- Tak, pragnę zdjąć zaklęcie z biednego  Żabiego  Króla, pragnę z 

niego  uczynić  dumnego,  pięknego  królewicza!  Nie  mam  w  życiu  in-

nego celu! Dziś jednak proszę nie nalegać! Proszę się uzbroić w cier-

pliwość - to potrwa bardzo krótko. Sądzę, że wkrótce uda mi się zdjąć 

piętno  hańby  z  pańskiego  nazwiska!  A  wtedy,  gdy  pan  będzie  wol-

background image

nym,  dumnym  człowiekiem,  gdy  pan  wyciągnie  po  mnie  rękę...  O, 

Boże... serce moje nie pomieści chyba tej pełni szczęścia...  

Spojrzał jej gorąco i namiętnie w oczy.  

- Gryzeldo, czemu dręczysz mnie tym wahaniem? 

-  Nie  chcę  pana  dręczyć,  niechaj  Bóg  strzeże  mnie  od  tego... 

Składam ufnie mój los w pańskie ręce, poddam się zupełnie pańskiej 

woli... Stanie się tak, jak pan zechce. Proszę tylko o krótką zwłokę.  

- Dlaczego prosisz o to? 

- Bo chciałabym przedtem wypełnić do końca moje posłannictwo. 

Niech  pan  jeszcze  poczeka  przez  jakiś  czas...  I  nikt,  nikt  w  całym 

zamku  nie  powinien  się  domyślać  pańskich  zamiarów  względem 

mnie... Zaklinam pana, niech pan nie zdradzi się ze swoim uczuciem... 

Nikt nie powinien o tym wiedzieć, nikt... 

Tak prosiła Gryzelda, myśląc przy tym o hrabiance Beacie. W du-

szy jej żył jakiś dziwny niewytłumaczony lęk, zdawało się jej, że cze-

ka ją coś tragicznego, jeżeli hrabianka dowie się, iż hrabia stara się o 

jej rękę.  

- Zabiłaby mnie! - pomyślała i drgnęła z przerażenia.  

Obrzucił ją spojrzeniem pełnym troski.  

- Co ci jest, Gryzeldo?  

Uśmiechnęła się promiennie.  

-  Nic,  nic...  To  może  głupstwo...  Zdjął  mnie  nagle  dreszcz,  cho-

ciaż  słońce  świeci...  Proszę  jednak  bardzo,  niech  pan  spełni  moją 

prośbę... 

background image

- Dobrze, zgadzam się, ale pod warunkiem... że od dziś, za cztery 

tygodnie zostaniesz moją narzeczoną... 

- Przyrzekam to panu! - szepnęła.  

Jej  piękną  twarz  opromienił  tkliwy,  rozmarzony  uśmiech,  który 

zachwycił  Harra.  Gryzelda  zdawała  się  błądzić  wzrokiem  w  jakiejś 

nieznanej  dali.  Hrabia  ujął  jej  obie  ręce  i  pokrywał  je  namiętnymi, 

ognistymi pocałunkami.  

- Gryzeldo! Moje światło! Moje słońce! - szeptał.  

W  tej  samej  chwili  dziewczyna  drgnęła.  Twarz  jej  pobladła,  pa-

trzyła, pełna trwogi na zarośla w pobliżu altany. Szybko wyrwała ręce 

z dłoni ukochanego.  

- O, Boże! - wyjąkała z lękiem. 

Odwrócił się i spojrzał w to miejsce, w które patrzyła osłupiałym 

wzrokiem.  Zdążył  jeszcze  zobaczyć  wysoką,  czarno  ubraną  postać 

niewieścią, która znikała za krzewami. Była to hrabianka Beata.  

- Co ci się stało, Gryzeldo? - zapytał.  

- Hrabianka Beata - szepnęła i znowu zadrżała ze strachu, bo oczy 

Beaty patrzyły na nią przed chwilą z wyrazem śmiertelnej nienawiści.  

Hrabia pojął,  że  i  Gryzelda domyśla  się  miłości  Beaty  dla  niego. 

Dlatego  zapewne  prosiła,  żeby  się  wystrzegał.  Nie  chciała,  aby  kto-

kolwiek  wiedział,  że  hrabia  ją  kocha.  Miała  dobre  serce,  pragnęła 

oszczędzić Beacie bólu i upokorzenia.  

On także czuł litość dla Beaty, lecz było to uczucie raczej chłod-

ne,  które  nie  mogło  mieć  wpływu  na  jego  postępowanie.  Nie  chciał, 

background image

aby  z  tego  powodu  najlżejszy  cień  przesłonił  jego  szczęście  i  szczę-

ście Gryzeldy.  

- Czy przestraszyłaś się jej? - spytał tkliwie.  

Przesunęła ręką po oczach.  

- Hrabianka Beata kocha pana - wyjąkała z trudem, gdyż nie mo-

gła  się  jeszcze  otrząsnąć  z  wrażenia,  jakie  wywarły  na  niej  błędne, 

pełne nienawiści oczy hrabianki. - Kocha pana i widziała, że pan cału-

je moje ręce... 

Hrabia zmarszczył czoło.  

- Nic na to nie poradzę, Gryzeldo. Przykro mi ogromnie, lecz nie 

poczuwam  się  naprawdę  do  winy.  Nigdy  nie  starałem  się  wzbudzić 

takich uczuć w Beacie. Odczuwałem dla niej tylko litość. Chciałbym 

oszczędzić jej bólu, toteż sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli Beata opu-

ści  Treuenfels,  zanim  się  oficjalnie  zaręczymy.  Tak,  to  będzie  najle-

piej dla wszystkich. Ja postaram się, aby i poza granicami Treuenfelsu 

mogła prowadzić spokojne, beztroskie życie. Nie odmówię jej z pew-

nością  materialnej  pomocy,  nie  życzę  sobie  jednak,  aby  mieszkała  z 

nami... 

Gryzelda nie odpowiedziała. Pogrążona w głębokiej zadumie, pa-

trzyła  przed  siebie.  Ogarnęło  ją  przeczucie,  że  powinna  się  śpieszyć, 

że powinna jak najprędzej dokonać rozpoczętego dzieła.  

W tej chwili nadbiegła Gilda, niosąc koszyczek napełniony kwia-

tami.  

background image

-  Spójrz,  Gryzeldo,  ile  mam  kwiatów!  Teraz  możesz  pleść  wia-

nuszki - powiedziała.  

Gryzelda  otoczyła  ją  ramieniem  i  serdecznie  ucałowała.  Hrabia 

spoglądał  błyszczącymi  oczyma  na  obie  ukochane  istoty.  Uszczęśli-

wiony, czuł, że te pieszczoty są właściwie przeznaczone dla niego.  

-  Tak,  Gildo,  niech panna  Gryzelda  plecie  wianki.  Jeden  dla  sie-

bie,  a  drugi  dla  ciebie.  Pragnę  dziś  widzieć  was  obydwie  ustrojone 

kwiatami - powiedział.  

Gilda wybuchnęła radością.  

- Ach, tak! A Gryzelda musi wyjąć szpilki z warkoczy i spuścić je 

na plecy. Sięgają aż do ziemi, jak u królewny Złotowłoski. To jest ta-

ka  bajka,  którą  mi  opowiadała.  Złotowłoska  siedziała  zamknięta  w 

wieży,  a  książę  chciał  się  do  niej  dostać  na  górę.  Stanął  więc  na  ra-

mionach  swego  służącego,  który  potrafił  się  zamieniać  w  olbrzyma. 

Ale  brakowało  jeszcze  kawałeczka.  Wtedy  zawołał:  "Złotowłosko, 

dziewczę urocze, opuść przez okno twoje warkocze". Ona tak zrobiła, 

a  warkocz  był  długi  i  gruby,  jak  warkocze  Gryzeldy.  Wtedy  książę 

wszedł przez okno do wieży... 

- Jaka śliczna bajka! - zauważył hrabia z uśmiechem. 

- Prawda, tatusiu? A teraz niech Gryzelda opuści swoje warkocze, 

a ja włożę jej wianek na głowę i będzie wtedy Złotowłoską - ciągnęła 

Gilda.  

-  Nie,  będzie  wtedy  piękną  królewną,  która  wyzwoliła  Żabiego 

Króla. To mi się bardziej podoba! 

background image

- Dobrze, tatusiu!  Gryzeldo, upleć prędko wianek dla siebie, a ja 

wyjmę szpilki z twoich włosów. Strasznie to lubię...  

Gryzelda broniła się przeciw temu, lecz Gilda objęła ją  za szyję:  

- Nie będzie bolało, pozwól mi, Gryzeldo... Moja droga, moja ko-

chana! - błagała.  

Wtedy Gryzelda przestała się opierać. Siedziała zapłoniona i plo-

tła z kwiatów wieniec, który miał ją przystroić. Gilda wyjęła szpilki z 

warkoczy,  które  opadły  na  plecy  dziewczyny  i  naprawdę  sięgały  do 

ziemi. Cała dusza hrabiego Harra skupiła się w jego  oczach. Siedział 

bez ruchu i w milczeniu upajał się widokiem ukochanej.  

Gdy  wreszcie  wianek  został  uwity,  Gilda  ostrożnie  przystroiła 

nim złotowłosą główkę Gryzeldy.  

-  Czy  nie  jest  piękna,  tatusiu?  Czy  wyobrażasz  sobie  ładniejszą 

królewnę? 

Hrabia odetchnął głęboko.  

-  Nie,  nie  wyobrażam  sobie  ładniejszej  ani  milszej.  Ach,  Gildo, 

jakaś ty szczęśliwa! - rzekł, widząc, jak dziecko całuje Gryzeldę.  

Nie mógł spokojnie patrzeć na te pocałunki i zerwał się z miejsca. 

Pobiegł przed siebie do parku, po chwili jednak powrócił. Stanął zno-

wu przed Gryzeldą.  

-  Moja  młoda  królowo,  cztery  tygodnie  to  nieskończenie  długi 

czas  dla  człowieka,  który  usycha  z  tęsknoty...  Każda  minuta  wydaje 

mi się wiekiem... 

background image

Podniosła na niego  oczy,  a  wtedy  spostrzegł,  że  drży,  pod  wpły-

wem jego namiętnego spojrzenia. Wtedy zmusił się do spokoju. 

- Odejdę teraz, pójdę się przejść... Tak będzie lepiej... Gdy zosta-

nę  dłużej,  nie  ręczę  za  siebie...  Nie  posiadam  się  z  niecierpliwości, 

najdroższa  moja!  Ach  te  złociste  włosy!  Boże,  jakież  Ty  stwarzasz 

cuda! Do widzenia, Gildo, zostawiam cię w towarzystwie twojej uro-

czej królewny! Do widzenia, królewno Złotowłosko! 

- Jeszcze tylko słówko! - szepnęła. 

- Czego pani sobie życzy, panno Gryzeldo! 

Widziała,  że  hrabia  stara  się  oprzeć  jej  urokowi,  że  usiłuje  zapa-

nować nad sobą. Czuł, że powinien był zachować w tej chwili pozor-

ny spokój.  

-  Proszę,  żeby  pan  mi  pozwolił  jeszcze  dziś  przed  południem 

przyjść  do  pańskiego  gabinetu.  Niech  pan  poleci  służącemu,  żeby 

mnie zawołał... Powie mu pan, że pan chce pomówić ze mną w spra-

wie nauki Gildy...  

Oczy hrabiego zabłysły radością.  

-  Nie  wiem,  czy  istnieje  coś,  na  co  bym  zgodził  się  z  większą 

ochotą - odparł, a potem oddalił się szybko, jakby uciekał przed sobą. 

Gryzelda zdjęła wianek z głowy i przystroiła nim włosy Gildy.  

-  Nie  mam  teraz  czasu,  żeby  uwić  drugi.  Musimy  zabrać  się  do 

nauki, kochanie. Chodź, usiądź - powiedziała.  

Czy  przeczuwała,  że  dwoje  czarnych  płonących  oczu  śledzi  ją  z 

oddali? Hrabianka Beata ukryła się w zaroślach i z daleka widziała ca-

background image

łą  scenę.  Spojrzenia  jej  biegły  ku  Gryzeldzie,  podobne  do  zatrutych 

strzał.  Gdyby  można  było  zabijać  wzrokiem,  Gryzelda  z  pewnością 

padłaby martwa.  

Dziewczyna znowu zadrżała. Poczuła dziwny chłód.  

-  Jeździec  przejechał  przez  mój  grób!  -  pomyślała.  Tak  mawiała 

zazwyczaj ciotka Agnieszka, ilekroć miewała dreszcze. Tak brzmiało 

stare wierzenie ludowe.  

Gryzelda  przypomniała  sobie  o  swych  obowiązkach  i  zajęła  się 

Gildą. Lekcja trwała godzinę.  

Hrabianka Beata wolnym krokiem podążyła do zamku.  

 

**        **        ** 

Gdy  Gryzelda po upływie  godziny powróciła do zamku, wyszedł 

jej na spotkanie służący, stary Henryk.  

-  Pan  hrabia  prosił,  żeby  panienka  przyszła  do  jego  gabinetu. 

Chciałby z panienką pomówić o nauce hrabianki Gildy - oznajmił.  

Gryzelda skinęła głową.  

- Przyjdę zaraz. Idź, Gildo, do twego pokoju, ja nadejdę za chwi-

lę.  

Pocałowała Gildę, która w podskokach pobiegła na górę.  

Gryzelda  weszła  do  gabinetu  hrabiego.  Stał  przy  oknie,  czekając 

na nią, a usłyszawszy jej kroki, odwrócił się szybko.  

background image

-  Gryzeldo!  -  zawołał,  głosem  pełnym  tęsknoty,  po czym  ujął  jej 

obie ręce.  

Dziewczyna spojrzała na niego z powagą.  

-  Przyszłam,  bo  musiałam.  Postaram  się  jak  najprędzej  załatwić 

moją sprawę. Proszę, niech pan mi pokaże skrytkę w biurku, w której 

przechowywał pan flakonik z trucizną. Nie jest to z mej strony zwykła 

ciekawość,  proszę  mi  wierzyć...  Sądzę  zresztą,  że  od  czasu  śledztwa 

skrytka ta przestała być tajemnicą.  

Uderzyła go jej niezwykła powaga.  

- Nie! -  odparł. - Ale gdyby nawet była tajemnicą dla innych, to 

przestałaby nią być dla ciebie, Gryzeldo.  

Zbliżył się do biurka i nacisnął ukrytą sprężynę. Szufladka odsko-

czyła, Gryzelda zajrzała do niej. Leżał tam flakonik oraz zwiędły wia-

nuszek, który ona sama uwiła dla hrabiego Harra. Wyjął go i pokazał 

Gryzeldzie.  

- Spójrz - spodziewam się, że ten wieniec z twoich rąk przyniesie 

mi szczęście, że  zdejmie ze mnie straszliwą klątwę, którą sprowadził 

flakonik - szepnął.  

Zarumieniła się i serdecznie spojrzała mu w oczy.  

- Gilda każdego wieczoru odmawia modlitwę kwiatów - odparła.  

Hrabia skinął głową.  

- Wiem, Gilda mówiła mi o tym. Powtórzyła mi także słowa mo-

dlitwy:  "Dobry  Boże,  spraw,  żeby  mój  tatuś  mógł  być  szczęśliwy". 

background image

Moja  ukochana,  droga  Gryzeldo,  mam  wrażenie,  że  modlitwa  kwia-

tów uczyniła już bardzo wiele.  

- Uczyni jeszcze więcej, jeżeli Bóg zechce. Usunie wszystkie cie-

nie... Czy mogę wziąć ten flakonik do ręki? 

- Tak, chemik sądowy usunął wszelkie ślady trucizny.  

Wzięła flakonik i obejrzała go.  

- Czy był całkowicie napełniony zabójczą trucizną?  

- Gdy go kupiłem, tak. Tego wieczoru jeszcze, gdy go pokazywa-

łem  mojej  żonie,  Beacie  i  baronowi  Dalheimowi,  flakonik był  napeł-

niony niemal po brzegi. Od owego wieczoru nie widziałem go, aż do 

dnia, gdy wręczyłem go panom z sądu. Wtedy spostrzegłem, że ubyła 

mniej więcej jedna trzecia płynu...  

- Więc w ciągu tego czasu ktoś musiał odlać trochę trucizny? 

- Tak, zapewne.  

-  A  czy  ilość,  która  została  odlana,  wystarczyłaby,  żeby  zabić 

człowieka? 

-  Zawartość  flakonika  wystarczyła,  żeby  zabić  stu  ludzi.  Ja  sam 

otrułem  dwoma  kroplami  tego  jadu  starego  wyżła.  Spytaj  hrabianki 

Beaty, ona była przy tym.  

- I... Ach, prawda, pan przecież jest przekonany, że hrabina Alicja 

odlała  trochę  trucizny...  Jak  pan  sądzi  -  jakim  sposobem  podpatrzyła 

tajemnicę skrytki w biurku? 

-  Długo  zastanawiałem  się  nad  tym,  aż  wreszcie  oświecił  mnie 

przypadek.  Proszę,  wejdź  na  chwilę  do  przyległego  pokoju.  Tak  -  a 

background image

teraz  podejdź  do drzwi...  Spójrz  w  lustro.  Stój  spokojnie  i uważaj  na 

to, co zobaczysz w lustrze.  

Wprowadził ją do przyległego pokoju, a sam powrócił do gabine-

tu.  Podszedł  do biurka,  otworzył  skrytkę;  włożył  do  niej  wianuszek  i 

flakonik, zamknął ją. Gryzelda widziała w lustrze dokładnie każdy je-

go  ruch.  Potem  odwrócił  się  i  uśmiechnął  do  jej  odbicia  w  zwiercia-

dle. Powróciła do gabinetu, blada i bardzo wzburzona.  

- Tak, jeżeli ktoś stał w przyległym  pokoju i patrzył na pana, mu-

siał zobaczyć, jak otwiera pan skrytkę.  

-  Słusznie!  Toteż  z  tego  powodu  czynię  sobie  gorzkie  wyrzuty. 

Powinienem  był  zamknąć  drzwi,  wtedy  nikt  nie  podpatrzyłby  mojej 

tajemnicy.  Mojej  żonie  skrytka  nie  dawała  spokoju,  zapewne  posta-

nowiła  dotrzeć  do  niej.  Może  nawet  podpatrzyła  mnie  tego  samego 

wieczoru,  kiedy  po  pokazaniu  flakonika  powróciłem  tutaj,  żeby  go 

schować.  Bo  później,  aż  do  chwili  jej  zgonu,  nie  otwierałem  tej  szu-

fladki. Pytałem nawet Beaty, czy moja żona owego  wieczoru nie po-

dążyła  za  mną...  Beata  jednak  odpowiedziała,  że  nie  wie,  bo  właśnie 

odwołano ją wtedy w jakiejś sprawie, dotyczącej gospodarstwa... Mo-

ja kuzynka powiada jednak, że to zupełnie możliwe, bo Alicja poszła 

do swoich apartamentów, żeby przynieść jakieś albumy, które chciała 

pokazać  baronowi.  Mogła  więc  przy  tej  sposobności  niepostrzeżenie 

pójść za mną i podpatrzeć, jak otwieram biurko... 

- Albo też uczyniła to hrabianka Beata - pomyślała Gryzelda, lecz 

nie wypowiedziała głośno tego domysłu.  

- Tak, pójdę już - rzekła.  

background image

Spojrzał na nią z uśmiechem.  

-  Czy  mój  mały  Sherlock  Holmes  jest  zadowolony?  -  zagadnął 

żartobliwie. 

Wiedziała, że hrabia nie traktuje na serio jej poszukiwań i badań. 

To  jednak  było  jej  tylko  na  rękę.  Oszczędzało  mu  to  zbytniego  zde-

nerwowania. Zmuszając się do uśmiechu, skinęła głową: 

- Tak, jestem zadowolona.  

Pocałował ją w rękę.  

- Odejdź, Gryzeldo! Jeżeli mam uszanować zwłokę, którą mi na-

znaczyłaś, nie mogę przebywać z tobą sam na sam.  

Poczuł, że ręce jej drżą. Wtedy wypuścił jej dłoń.  

- Do widzenia przy stole! - powiedziała Gryzelda i szybko wyszła 

z gabinetu.  

Myśli jej pracowały gorączkowo. Ze splątanej przędzy wysnuwa-

ła się prosta nić, tworzyły sieci, do których miał wpaść morderca hra-

biny Alicji.  

Przy  obiedzie  panowała  dziś  wyjątkowo  napięta  atmosfera.  Za-

mieniono  tylko  kilka  uprzejmych  słów,  starając  się  podtrzymać  roz-

mowę. Hrabianka Beata siedziała z bladą, jakby zmiętą  twarzą i osłu-

piałym  wzrokiem  patrzyła  w  jeden  punkt.  Gryzelda  drżała,  myśląc  o 

tym, co musi się dziać w duszy tej kobiety.  

Po  obiedzie  Gryzelda  ułożyła  Gildę  do  snu,  potem  zaś  zeszła  do 

biblioteki.  Była  to  duża  sala;  na połowie  wysokości  ścian  biegła  wo-

koło drewniana galeryjka. Ściany były po sufit zapełnione książkami, 

background image

ułożonymi na półkach. Z galerii można było sięgnąć nawet na najwy-

żej  umieszczone  półki.  Pośrodku  stał  okrągły  duży  stół,  wkoło  niego 

zaś wysokie rzeźbione fotele. Przy oknach, w głębokich niszach stały 

krzesła i taborety.  

Gryzelda wyjęła z szafy, którą wskazał jej hrabia, ogromną, cięż-

ką, oprawną w skórę księgę o pożółkłych kartkach. Położyła ją na sto-

le  i  pochyliła  się  nad nią.  Przerzucała  pobieżnie  kartki,  zapisane  roz-

maitymi charakterami pisma. Zapiski rozpoczynały się od roku 1220.  

Dziewczyna nie zatrzymała się przy pierwszych kartkach. Szukała 

notatek hrabiego Joachima Treuenfelsa, który polecił zbudować okrą-

głą wieżę. Wkrótce natrafiła na wzmiankę o nim: "Hrabia Joachim-jan 

von  Treuenfels  ur.  19  października  1614  roku,  zm.  13  stycznia  1678 

roku". Gryzelda przeczytała powoli, co hrabia Joachim sam zapisał w 

kronice, a wreszcie znalazła również ten ustęp, w którym była mowa o 

budowie okrągłej wieży.  

Została ona rzeczywiście zbudowana na jego życzenie, aby mógł 

się  tam  spokojnie  oddawać  swoim  studiom  alchemicznym  i  astrono-

micznym. Zależało mu, żeby mieć spokojny kącik do pracy, gdzie by 

mu nikt nie przeszkadzał, nawet "wielce ukochana i najmilejsza mał-

żonka". Dlatego wieża miała być zbudowana na uboczu i nie powinna 

była posiadać łączności z zamkiem. Młoda żona hrabiego martwiła się 

tym  tak  bardzo,  że  zmiękczyła  jego  serce.  Dlatego  też  kazał  wmuro-

wać w ściany dwie kryjówki, z drzwiami po obu stronach. Młoda pani 

nie mogła wprawdzie wchodzić do pracowni małżonka, co było pożą-

dane - gdyż była żywego usposobienia i wprowadzała zawsze nieład i 

background image

zamieszanie  -  miała  natomiast  możność  rozmawiania  z  mężem.  W 

dalszym ciągu hrabia pisał w kronice: 

"...gorące  affekta  świadczyliśmy  sobie  nawzajem  poprzez  one 

kryjówki,  ja  z  wielce  umiłowaną  Jejmość  Małżonką  moją.  Owóż 

schowanka owe, które opisać tu pragnę..." 

Tu kończyła się strona. Gryzelda z żywą uwagą odwróciła kartkę. 

Teraz  powinien  był  nastąpić  opis  szaf  ściennych,  schowków  i  ukry-

tych drzwi. Na następnej stronie nie było jednak końca zdania, nie by-

ło  w ogóle mowy o okrągłej wieży.  Gryzelda zdziwiła się, odwróciła 

kartkę, przeczytała znowu ostatnie wyrazy. 

- Tutaj czegoś brak - pomyślała - a mianowicie opisu kryjówek.  

Otworzyła księgę, pochyliła się uważnie nad nią, a wtedy natrafiła 

rzeczywiście  na  pewien  ślad.  Między  kartkami  pozostał  wąski  skra-

wek  papieru;  najwidoczniej  ktoś  musiał  cienkim  nożykiem  wyciąć 

kartkę z kroniki.  

Gryzelda oddychała z trudem. Utkwiła oczy w księdze. Ktoś usu-

nął  z  kroniki  opis  kryjówek.  Czyżby  to  uczyniły  te  same  ręce,  które 

wlały truciznę do wina hrabiny Alicji? A może ktoś już przedtem wy-

ciął stronę? 

Byłoby  to  bardzo  niemądre  ze  strony  Beaty,  byłby  to  jeden  z 

owych drobnych błędów, które zdradzają każdego przestępcę. Braku-

jąca kartka stanowiła jeszcze jeden dowód, że hrabianka Beata popeł-

niła  zbrodnię.  Przeczytała  z  wielką  uwagą  kronikę  od  początku  do 

końca.  Czyż  w  ten  sposób  nie  posiadła  tajemnicy  ukrytego  przejścia 

do wieży? Nie mówiła o tym jednak ze swoim kuzynem, co świadczy-

background image

ło,  że  już  wtedy  chciała  skorzystać  w  złych  zamiarach  z  tej  drogi. 

Gryzelda  raz  jeszcze  zaczęła  się  przypatrywać  skrawkowi  papieru 

między kartkami. W tej samej chwili ktoś gwałtownie otworzył drzwi, 

do  biblioteki  weszła  hrabianka  Beata.  Gryzelda  przestraszyła  się  tak 

bardzo, że wydała cichy okrzyk.  

Hrabianka szybko  zbliżyła  się  do  niej  i  rzuciła  okiem  na  otwartą 

kronikę. Jej niesamowite, ciemne oczy wpiły się w twarz Gryzeldy.  

- Co pani tu robi? Kto pozwolił pani czytać tę kronikę? - spytała 

szorstko.  

-  Pan  hrabia  -  odparła  Gryzelda,  zmuszając  się  do  spokoju.  W 

źrenicach  hrabianki  widoczny  był  obłęd.  Wybuchnęła  zgrzytliwym 

śmiechem.  

- Ha, ha, ha! Pan hrabia! Tak, tak - pan hrabia! Czy nie uważa pa-

ni, że pozwala on pani trochę za wiele? Wydaje się po prostu dziwne, 

że  obcuje tak poufale z nauczycielką swej córki. Nie można mu tego 

jednak brać za złe! W jaki sposób miałby się bronić przed nietaktow-

nym natręctwem? Panią zapewne żywo zajmują dzieje tego domu? 

- W istocie - odparła spokojnie Gryzelda.  

-  To  dziwne  zainteresowanie  dowodzi  ogromnego  braku  taktu, 

moja  droga!  Kronika  rodziny  hrabiów  Treuenfels  powinna  intereso-

wać wyłącznie członków tego rodu. Mój kuzyn powinien był porozu-

mieć  się  ze  mną,  zanim  pozwolił  komuś  zajrzeć  do  tej książki.  Przy-

sługuje mi do tego prawo, ponieważ i ja jestem hrabianką Treuenfels.  

background image

- W takim razie proszę o wybaczenie. Ponieważ pani sobie nie ży-

czy,  nie  będę  czytała  tej  kroniki.  Miało  to  miejsce  po  raz  pierwszy  i 

dopiero ją otworzyłam...  

Hrabianka spojrzała na nią przenikliwie.  

-  Pomówię  w  tej  sprawie  z  moim  kuzynem,  przedtem  jednak 

schowam kronikę - rzekła.  

Pochwyciła  otwartą  księgę,  a  gdy  spostrzegła,  w  którym  miejscu 

Gryzelda zaczęła ją czytać, na twarzy jej ukazał się znowu ów okrop-

ny wyraz.  

Gryzeldę  ogarnęła  trwoga.  Zdawało  się  jej,  że  hrabianka  rzuci  w 

nią ciężką księgą. Szybko wybiegła z biblioteki. Hrabianka rzeczywi-

ście  uczyniła  taki  ruch,  jakby  chciała  cisnąć  kroniką  w  Gryzeldę, 

dziewczyny jednak już nie było. 

Hrabianka osunęła się na fotel, ciężka księga wypadła jej z rąk na 

posadzkę.  Spoglądała  na  nią  osłupiałym  wzrokiem  i  sprawiała  przy 

tym  wrażenie  osoby  doszczętnie  wyczerpanej.  Siedziała  tak  przez 

chwilę,  wreszcie  opanowała  się  z  wysiłkiem.  Podniosła  książkę  i 

schowała ją do szafy. Zamykając szafę na klucz, powiedziała głośno: 

- To już nic nie pomoże! 

Na  obliczu  jej  zastygł  dziwny  spokój  i  jakieś  niesamowite,  nie-

złomne  postanowienie.  Dzisiejszego  ranka  nabrała  pewności,  że  jej 

kuzyn  kocha  Gryzeldę  von  Ronach  i  że  na  pewno  oboje  porozumieli 

się  już  ze  sobą.  Ta  pewność  podsycała  w  niej  śmiertelną  nienawiść, 

która nie cofała się przed niczym.  

background image

Zacisnęła zęby i wyszła z biblioteki. Udała się wprost do gabinetu 

hrabiego  Harra.  Powiedział  jej,  że  będzie  na  nią  tam  czekał,  gdyż 

chciałby z nią pomówić w pewnej sprawie.  

Weszła. Hrabia ujrzawszy jej bladą, zastygłą twarz, doznał niemi-

łego uczucia. Wiedział, że czeka go bardzo nieprzyjemna scena.  

-  Chciałeś  ze  mną  pomówić,  Harro?  -  spytała  ochrypłym  bezdź-

więcznym głosem.  

- Tak, Beato. Proszę cię, usiądź. Wyglądasz, jakby ci coś dolega-

ło.  

- Przestań... Nie mówmy o tym - odparła.  

-  Nie  Beato,  nie  przestanę.  Jestem  o  ciebie  bardzo  niespokojny, 

chciałbym ci w miarę możności pomóc. Dlatego pragnę ci coś zapro-

ponować. Zdaje mi się, że pobyt w Treuenfels ci nie służy. Powinnaś 

stanowczo  zmienić  miejsce  pobytu,  powinnaś  przenieść  się  do  jakie-

goś  miasta,  założyć  sobie  dom.  Chętnie  dam  ci  w  tym  celu  większą 

sumę, a potem będę ci płacił znaczną rentę roczną. Może byś przenio-

sła  się  do  wielkiego  miasta,  w  którym  wzrosłaś  i  wychowałaś  się... 

Znajdziesz  tam  więcej  urozmaicenia  i  rozrywek.  Oczywiście,  że  za-

bezpieczę twój byt.  

Mówił to z wielką przykrością, gdyż czuł, że sprawia jej ból. Był 

jednak stanowczo zdania, że dla Beaty będzie najlepiej, gdy wyjedzie 

z zamku Treuenfels.  

Beata spojrzała na niego przygasłymi, osłupiałymi oczyma,  

background image

- Wypędzasz mnie? Wypędzasz mnie z Treuenfelsu? - wykrztusi-

ła, a słowa jej były podobne do jęku.  

- Dla nas obojga będzie lepiej, gdy wyjedziesz, Beato. Nie mogę 

spokojnie  patrzeć  na  twoje  cierpienia  -  powiedział,  wstrząśnięty  do 

głębi tą rozpaczą.  

Wtedy padła przed nim na kolana i ukryła twarz w jego dłoniach.  

-  Harro...  Harro...  Miej  litość...  Zmiłuj  się  nade  mną...  Kocham 

cię, ginę z miłości - jęknęła.  

Słowa  te  podziałały  jeszcze  bardziej  odstręczająco  na  hrabiego, 

choć  jednocześnie  ogarnęło  go  głębokie  współczucie.  Podniósł  ją  i 

usadowił na fotelu.  

- Domyślałem się tego i ubolewałem nad tobą. Tym bardziej po-

winnaś  opuścić  Treuenfels.  Niestety,  nie  mogę  ci  pomóc.  Nigdy  nie 

uczyniłem nic takiego, żeby zbudzić w tobie to uczucie. Biedna Beato, 

odejdź  teraz  i  uspokój  się...  Zastanów  się  nad  moją  propozycją  i  daj 

mi znać, co postanowiłaś... 

Hrabianka  wyprostowała  się  gwałtownym  ruchem  i  spojrzała  na 

niego  tak,  jak  skazany  na  śmierć patrzy  na  swego  kata.  Przez  chwilę 

stała  tak  bez  słowa.  Wargi  jej  poruszały  się,  lecz  nie  mogła  mówić. 

Wreszcie odwróciła się i wyszła z gabinetu. W oczach jej płonęło sza-

leństwo.  

Patrząc tępo przed siebie, udała się do swego pokoju. Tam osunę-

ła się na dywan i jęknęła jak zranione zwierzę. Leżała tak przez chwi-

lę,  dopóki  do  jej  uszu  nie  dobiegł  odgłos  otwieranych  i  zamykanych 

drzwi. Potem obok jej pokoju zabrzmiał cichy szmer kroków. Były to 

background image

kroki  Gryzeldy,  znała  je  dobrze.  Podpełzła  do  drzwi.  Potem  wstała  i 

nacisnęła klamkę. Ujrzała właśnie Gryzeldę, która schodziła ze stopni.  

Oczy jej gorzały dzikim płomieniem. Harro wypędził ją ze swego 

domu... Serce jej przepalała szalona, nieodwzajemniona namiętność... 

Była  nieszczęśliwa...  Ale  i  ona,  ta  jasnowłosa  czarownica,  także  nie 

zazna  szczęścia  u  jego  boku.  Ona  zginie,  lecz  jednocześnie  wtrąci  w 

przepaść  tę  dziewczynę,  która  stanęła  na  przeszkodzie  między  nią  a 

Harrem.  

Zbliżyła się do okna. Tak, Gryzelda szła do wieży. Po co tam cią-

gle chodzi? Rzadko kiedy można ją było zobaczyć na tarasie. Zapew-

ne pociągały ją bardziej pokoje w wieży.  

-  Czyżby  mnie  przeczucie  nie  omyliło?  Czy  ta  dziewczyna  mnie 

śledzi? Cóż, tym bardziej zasługuje, żeby ją zgładzić. Nie będzie gó-

rowała nade mną.  

Kiedy  Gryzelda  zniknęła  w  wieży,  Beata  zebrała  ostatki  sił  i po-

dążyła za nią.  

 

**        **        ** 

Gryzelda  po  wyjściu  z  biblioteki  pośpieszyła  do  swego  pokoju. 

Zamknęła się na klucz. Lękała się tak bardzo hrabianki Beaty, że dy-

gotała  na  całym  ciele.  Czuła,  że  powinna  jak  najprędzej  ukończyć 

swoje posłannictwo, aby potem schronić się pod opiekę hrabiego Har-

ra.  Serce  jej  wezbrało  szaloną  tęsknotą,  żeby  skryć  się  w  jego  obję-

ciach. Pragnęła, żeby nad nią czuwał, żeby jej strzegł. Nie znała tego 

uczucia, najsłodszego uczucia dla kobiety, kiedy czuje się bezpieczna 

background image

u boku ukochanego, który broni ją swoją miłością. Na razie nie miała 

jeszcze prawa do szczęścia. Musiała przede wszystkim przynieść wy-

zwolenie ukochanemu.  

Jeżeli  hrabianka  Beata  rzeczywiście  otruła  hrabinę  Alicję,  w  ta-

kim  razie  musiała  się  domyślać,  że  Gryzelda  ją  śledzi.  Świadczyło  o 

tym  wyraźnie  jej  zachowanie  w  bibliotece.  Czyż  hrabianka  nie  zrobi 

teraz wszystkiego, żeby ją uczynić nieszkodliwą? Gryzelda zaczęła się 

zastanawiać, czy nie powinna wyznać prawdy hrabiemu i poprosić go, 

aby na własną rękę prowadził dalsze badania.  

A  może  to  tylko  urojenie?  Może  pod  wpływem  tego  snu  wpadła 

na  fałszywy  trop?  Przecież  właściwie  nie  miała  żadnego  wyraźnego 

dowodu,  że  hrabianka  jest  winna.  A  pierścionek  w  szafce  ściennej? 

Czyż to nie wystarczało? Gryzeldę ogarnęły wątpliwości. Zbrodnia, o 

którą podejrzewała hrabiankę, była tak okropna, że dziewczyna starała 

się odsunąć od siebie to podejrzenie.  

Siedziała  przez  dłuższą  chwilę,  a  wreszcie  usłyszała,  jak  Beata 

wchodzi do swego pokoju. Ogarnął ją znowu lęk. Nie chciała zostać w 

pobliżu tej kobiety, udała się więc do wieży. Wzięła swoją latarkę kie-

szonkową i wybiegła do parku. Po drodze nie spotkała nikogo. Służba 

była na dole w suterenach, hrabia i hrabianka Beata w swoich aparta-

mentach.  

Gdy Gryzelda stanęła przed wejściem do wieży, raz jeszcze obej-

rzała  się  ostrożnie  wokoło.  Nie  było  jednak  żywej  duszy,  panowała 

głucha  cisza.  Otworzyła  drzwi  i  bezzwłocznie  poszła  do  pokoju  na 

pierwszym piętrze.  

background image

Odnalazła  natychmiast  w  ramie  delfina,  na  którym  nakreśliła 

znak.  Nacisnęła  go,  a  drzwi  szafy  ściennej  otworzyły  się.  Gryzelda 

weszła  do  kryjówki.  Chciała  jeszcze  otworzyć  dno  szafki  ściennej. 

Poświeciła sobie latarką, żeby odnaleźć zameczek. Zamierzała potem 

przynieść  krzesło,  wstawić  je  do  kryjówki  i  przekonać  się,  czy  przez 

otwór w szafce ściennej można było przesunąć rękę do sypialni hrabi-

ny  Alicji.  Gdy  klapa  odpadła,  dziewczyna  chciała  wyjść  ze  schowka 

do pokoju, aby stamtąd przynieść krzesło.  W tej samej chwili jednak 

ujrzała  biegnącą  przez  pokój  hrabiankę  Beatę.  Twarz  jej  była  wy-

krzywiona, oczy miały błędny wyraz. Gryzelda z okrzykiem przeraże-

nia, cofnęła się w głąb kryjówki. Wtedy hrabianka z całej siły zatrza-

snęła  ciężkie,  grube  drzwi  -  Gryzelda  została  uwięziona  w  ciasnej 

skrytce, której od wewnątrz nie mogła otworzyć.  

Hrabianka  z  oczyma  pełnymi  nienawiści,  roześmiała  się  obłąka-

nym śmiechem i mocno uderzyła pięścią w drzwi.  

-  Teraz  uspokoisz  się,  ty  czarownico!  Jeżeli  chcesz  -  to  szpieguj 

dalej.  Nasze  rachunki  zostały  wyrównane!  Siedź  sobie  w  tej  dziurze, 

wyjdziesz  stamtąd  w  dzień  Sądu  Ostatecznego  -  mówiła,  zgrzytając 

zębami.  

Potem wyszła z pokoju i zeszła ze schodów. Ostrożnie wychyliła 

się przez półotwarte drzwi. Nie było jednak żywej duszy. Nikt nie wi-

dział, jak tu wchodziła, nikt nie zauważył również, gdy wyszła z wie-

ży  i  zamknęła  ją.  Klucz  rzuciła  w  gęste  zarośla.  Mógł  sobie  tu  leżeć 

do  skończenia  świata.  Boczną  dróżką  powróciła  do  zamku  i tutaj  nie 

spotkała nikogo.  

background image

Udała się na górę i zadzwoniła na pokojówkę. Gdy służąca zjawi-

ła się, hrabianka rzekła do niej nienaturalnie spokojnym głosem:  

- Czuję się źle, więc położę się do łóżka. Niech mi nikt nie prze-

szkadza.  Spodziewam  się,  że  wypoczynek  mi  posłuży.  Niech  Berta 

obudzi mnie jutro rano. Proszę powiedzieć panu hrabiemu, że dopiero 

jutro  mnie  zobaczy.  I  niech  Berta  obudzi  Henrykę.  Gdy  hrabianka 

Gilda  wstanie,  Henryka  ma  ją  ubrać.  Panna  von  Ronach  prosiła,  że-

bym ją zwolniła na popołudnie, zdaje się, że chciała pojechać do Dal-

heimu  i  nie  powróci  przed  kolacją.  Gdyby  pan  hrabia  pytał  o  pannę 

von Ronach, to proszę mu to powiedzieć. Czy Berta mnie zrozumiała? 

- Tak, panno hrabianko.  

- Dobrze, Berta może odejść.  

Pokojówka  oddaliła  się,  myśląc  w  duchu,  że  hrabianka  musi być 

bardzo chora. Wyglądała mizernie, zdawało się, że ledwie trzyma się 

na nogach.  

Gdy  Beata  pozostała  sama,  zamknęła  się  na  klucz.  Potem  pode-

szła do biurka. Z szufladki wydobyła małą kasetkę z brązu. Przecho-

wywała w niej swoją biżuterię. Z kasetki tej wyjęła małe pudełeczko, 

które  otworzyła.  Spoczywała  w  nim  na  wacie  maleńka  kryształowa 

flaszeczka, napełniona przezroczystym, z lekka opalizującym płynem. 

Hrabianka podniosła  flaszeczkę  pod  światło  i  wzdrygnęła  się.  Szczę-

kała zębami jak w febrze.  

Potem  poczęła  nadsłuchiwać.  Czy  nie  słychać  było  krzyku?  Czy 

nikt nie wołał o pomoc? Nie... nie... było zupełnie cicho... Przez grube 

background image

mury  i  obite  materią,  ciężkie  drzwi  nie  dochodził  żaden  dźwięk.  Pa-

nowała cisza... głucha cisza... 

Postawiła flaszeczkę na stole.  

-  Wystarczy,  żeby  uśmiercić  kilkanaście  osób  -  wystarczy  i  dla 

mnie - powiedziała głośno.  

Potem  osunęła  się  na  krzesło  przed  biurkiem.  Drżącymi  rękami 

rozpuściła włosy, które, podobne do czarnych węży, opadły na jej ra-

miona. Ujęła jedno pasmo i spojrzała na nie z zaciętą nienawiścią.  

-  Czarne,  sztywne  i  brzydkie.  On  kocha  złote  włosy...  Miała  na 

głowie wianek... Niech zginie, niech przepadnie... 

Znowu  poczęła  nadsłuchiwać,  lecz  nic  nie  zmąciło  ciszy.  Wtedy 

chwyciła  pióro  i  zaczęła  pisać,  szybko,  płynnie,  nie  zatrzymując  się 

ani razu. Gdy skończyła, wlała zawartość flaszeczki do szklanki z wo-

dą.  

Drżącą  ręką  wzięła  z  biurka  fotografię  hrabiego  Harra  i  przez 

chwilę patrzyła na nią z nie dającym się opisać wyrazem twarzy. Po-

tem wychyliła duszkiem szklankę z trucizną.  

- Nie oddam cię żadnej, nie oddam cię... Kocham cię, Harro, ko-

cham cię do szaleństwa... Kto wiele miłuje, temu wiele będzie przeba-

czone... Harro! Harro! Czy słyszysz jej głos? Ona cię woła... ta złoto-

włosa czarownica... Harro! 

Zerwała  się  i  zachwiała  się  na  nogach.  Mocno  przycisnęła  do 

piersi  fotografię  hrabiego.  Oczy  jej  napełniły  się  lękiem  i  zgrozą  - 

przerażeniem przed samą sobą.  

background image

- Harro! Harro! Ocal ją! Ja... ja... już nie mogę... Ojcze w Niebie... 

Odpuść nam nasze winy... 

Ogarnęła ją spóźniona skrucha, chciała podejść do drzwi, lecz nie 

zdążyła.  Z  głuchym  jękiem  padła  martwa  na  posadzkę.  Zastygłymi 

palcami  trzymała  podobiznę  kuzyna.  Nie  rozstała  się  z  nią  nawet  po 

śmierci.  

A  w  zamku  było  cicho  i  głucho.  Nikt  nie  przeczuwał,  że  przed 

chwilą  zakończyła  życie  zbrodnicza istota,  że  w  ciemnej  ciasnej kry-

jówce młoda, szlachetna dziewczyna na próżno stara się pokonać roz-

pacz i zwątpienie.  

 

**        **        ** 

Po rozmowie z Beatą hrabia kazał sobie osiodłać konia i wyjechał 

na pola. Powrócił dopiero na herbatę. W hallu spotkał córeczkę, która 

wydawała się bardzo zmartwiona.  

- Ach, kochany tatusiu, jak to dobrze, że nareszcie powróciłeś. Je-

stem taka sama.  

- Sama, Gildo? Czyż nie ma panny von Ronach?  

- Nie, nie ma jej. Henryka mnie ubrała.  

Hrabia Harro wezwał Henrykę.  

- Co to znaczy, Henryko? Gdzie jest panna von Ronach?  

-  Nie  wiem,  panie  hrabio,  podobno  w  Dalheimie.  Tak  mówiła 

Berta.  

background image

Hrabia zaczął pocieszać córeczkę. Nie rozumiał powodu nieobec-

ności Gryzeldy. Po co pojechała do Dalheimu? Przecież państwo von 

Sarnow od dawna wyjechali. Nie, to chyba niemożliwe - nie pojechała 

tam.  

- Niech Henryka przyśle do mnie Bertę - powiedział.  

Przeszedł  z  Gildą  do  jadalni:  po  chwili  stanęła  przed  nim  poko-

jówka hrabianki.  

-  Co  panna  von  Ronach  powiedziała  Bercie  przed  wyjazdem  z 

domu? - zapytał hrabia.  

-  Ja  nie  widziałam  panny  von  Ronach  i  nie  rozmawiałam  z  nią, 

panie hrabio.  

- A skądże Berta wie, że pojechała do Dalheimu? 

- Powiedziała mi to hrabianka Beata.  

- Hrabianka Beata?  

- Tak, panie hrabio. Miałam powiedzieć panu hrabiemu, że panna 

von Ronach prosiła, aby ją zwolnić aż do wieczora i że prawdopodob-

nie miała być w Dalheimie. Panna hrabianka położyła się do łóżka, bo 

się  źle  czuje.  Prosiła,  żeby  ją  obudzić  jutro  rano  i  żeby  jej  nikt  nie 

przeszkadzał.  

- Dobrze, Berta może odejść.  

Gilda zaczęła narzekać, że nie ma Gryzeldy.  

Hrabia także czuł się bardzo źle bez Gryzeldy, przekonał się teraz 

jak puste i beznadziejne było jego życie bez niej.  

background image

-  Po  co  tam  pojechała?  -    myślał  z  niepokojem.  Potem  nagle 

uśmiechnął  się:  -  Zapewne  udała  się  w  mojej  sprawie  do  Fryderyka! 

Mój maleńki ukochany Sherlock Holmes! Chciała się dowiedzieć, czy 

owego dnia, kiedy poszedłem schować flakon, Alicja nie podążyła za 

mną.  

Po  herbacie  zaprowadził  Gildę  do  Henryki.  Zabrał  się  do  pracy, 

lecz  nie  mógł  wytrzymać  przy  biurku.  Był  szalenie  zdenerwowany,  i 

wciąż nadsłuchiwał, czy Gryzelda nie nadchodzi. Wreszcie zerwał się 

i  wyszedł  z  gabinetu.  Polecił,  żeby  mu  osiodłano  wierzchowca  i  po 

chwili pojechał konno do Dalheimu.  

Niespokojnie  rozglądał  się  wokoło,  lecz  nie  spotkał  po  drodze 

Gryzeldy. Wreszcie, w pobliżu dworu, zatrzymał konia na skraju lasu. 

Przez chwilę patrzył na dwór, nie wiedząc, co czynić. Wreszcie ujrzał 

z daleka barona Fryderyka. Wtedy hrabia Harro przeciągle zagwizdał 

-  był  to  sygnał,  który  jego  przyjaciel  dobrze  znał.  Baron  spostrzegł 

hrabiego i natychmiast pośpieszył do niego.  

-  To  ty,  Harro!  Jakże  się  cieszę,  że  nareszcie  przyjechałeś  do 

mnie!  

- Nie, Fryderyku, nie przyjechałem, żeby cię odwiedzić. Sprowa-

dza mnie coś innego. Powiedz mi, czy panna bon Ronach była dziś w 

Dalheimie? 

- Nie, Harro, nie było jej. Po cóż miałaby tu przyjeżdżać, w jakim 

celu? 

-  Podobno  prosiła  Beatę,  żeby  ją  zwolnić  na  całe  popołudnie. 

Mówiła, że wybiera się do Dalheimu...  

background image

- Nie ma jej tu jednak.  

- To bardzo dziwne! 

- Czy cię to niepokoi, Harro? 

- Mówiąc otwarcie, jestem bardzo niespokojny. Powiem ci szcze-

rze, Fryderyku, jak rzeczy stoją. Otóż panna von Ronach postanowiła 

ujawnić moją niewinność. Czyni na własną rękę jakieś poszukiwania, 

o których mi nic nie mówi. Jej zapał jest wzruszający, lecz wątpię czy 

uda się jej osiągnąć jakieś rezultaty. To naturalnie nie objaśnia mego 

niepokoju.  Dlatego  wyznam  ci,  że  kocham  tę  młodą dziewczynę  i  że 

po długich walkach zdobyłem się na odwagę i poprosiłem  o jej rękę. 

Wyznała  mi,  że  kocha  mnie  także,  lecz  nie  zgodziła  się  zostać  moją 

żoną. Prosiła mnie o cztery tygodnie zwłoki, twierdząc, że w przecią-

gu tego czasu uda się jej dowieść, że jestem niewinny. Nie  wierzę  w 

to co prawda, lecz nie chcę rozwiewać jej złudzeń. Gryzelda nie chce, 

żeby ktokolwiek wiedział o mojej miłości dla niej. Tobie jednak mu-

siałem to powiedzieć, abyś zrozumiał mój niepokój. Przypuszczałem, 

że może uda się do ciebie, żeby przeprowadzić jakieś badania, bo dziś 

musiałem  jej  pokazać  flakonik  oraz  skrytkę  w  biurku.  Sądziłem,  że 

chce pomówić z tobą na ten temat.  

-  Teraz  rozumiem  cię,  Harro.  Może  panna  von  Ronach  poszła 

gdzie indziej, a umyślnie powiedziała, że wybiera się do Dalheimu.  

-  Być  może!  Ale  to  tylko  zwiększa  mój  niepokój. Mam przeczu-

cie, że Gryzelda naraża się na jakieś niebezpieczeństwo.  

- Panna von Ronach wydaje mi się bardzo energiczną, przezorną i 

odważną dziewczyną. Nie obawiaj się o nią. Kto wie, może uda się jej 

background image

dowieść,  że  jesteś  niewinny.  Nie  sądzę,  że  naraża  się  na  niebezpie-

czeństwo.  Przecież  może  tylko  szukać  dowodów,  że  twoja  żona  po-

pełniła  samobójstwo.  Nic  jej  przy  tym  nie  grozi.  Zapewne  już  od 

dawna powróciła do Treuenfelsu.  

- Spodziewam się tego, Fryderyku, i jadę zaraz do domu.  

-  Tak,  Harro.  Ale  najpierw  muszę  ci  powinszować.  Życzę  ci 

szczęścia, mój drogi. Zdaje się, że tym razem wyciągnąłeś wielki los.  

- Jestem o tym przekonany.  

-  Ja  także.  Wobec  tego  muszę  ci  zdradzić  maleńką  tajemnicę. 

Otóż znałem już pannę von Ronach, zanim przedstawiłeś mnie jej.  

- Znałeś ją? 

-  Tak.  Opowiem  ci  to,  choć prosiła  mnie  o  dyskrecję,  wiem  jed-

nak,  że  sprawię  ci  przyjemność.  Posłuchaj  tylko,  jak  odważnie  ujęła 

się za tobą i jak mi zmyła głowę, aż wreszcie nabrałem rozsądku... 

- Opowiadaj! 

Baron opowiedział przyjacielowi o swoim spotkaniu z Gryzeldą i 

Tilly. Na zakończenie dodał: 

- Moja narzeczona powiedziała wtedy  w drodze powrotnej: "Słu-

chaj,  jeżeli  kobieta  tak  gorąco  występuje  w  obronie  mężczyzny,  to 

musi go kochać. Zdaje się, że moja droga Gryzelda oddała swe serce 

hrabiemu  Treuenfelsowi.  Musi  to  być  prawy  i  szlachetny  człowiek, 

inaczej Gryzelda nie mogłaby go pokochać". Widzisz, moja Tilly jest 

bardzo mądra.  

Oczy hrabiego zabłysły.  

background image

- Dziękuję ci, że mi to powiedziałeś. Ten postępek świadczy zno-

wu o szlachetności Gryzeldy. Broniła mnie, lecz nie chciała się zdra-

dzić ze swoim dobrym uczynkiem. To do niej podobne.  

- Spodziewam się, drogi Harro, że z tego powodu moje odwiedzi-

ny  nie  straciły  na  wartości  w  twoich  oczach.  Panna  von  Ronach  po-

mogła mi tylko przezwyciężyć samego siebie.  

Hrabia podał mu rękę.  

-  Jestem  przeświadczony,  że  namowy  Gryzeldy  nie  miałyby  na 

ciebie wpływu, gdybyś nie był przekonany o mojej niewinności.  

- To prawda! 

- Wracam teraz do domu, może ją już zastanę.  

-  Tak,  jedź.  Jutro  rano  przyjadę  do  Treuenfelsu,  żeby  wyśmiać 

twe obawy. Na razie bądź zdrów! 

- Bądź zdrów, Fryderyku! 

Hrabia Harro śpiesznie odjechał do Treuenfelsu. Serce jego prze-

pełniała  miłość  i  tęsknota.  Jak  dzielnie  ukochana dziewczyna  broniła 

jego sprawy, jak trwożnie ukrywała swoje zasługi. Ach, gdyby ją na-

reszcie zobaczył, całą i zdrową! 

Wjechał na dziedziniec i zeskoczył z konia. Pierwsze jego pytanie 

dotyczyło panny von Ronach. Nikt jednak jej nie widział.  

Hrabia poszedł do sypialni Gildy. Dziewczynka nie spała i doma-

gała się Gryzeldy i tatusia. Uspokoił dziecko, chociaż sam drżał z nie-

pokoju.  Siedział  przy  córeczce,  dopóki  nie  zasnęła.  Potem  wyszedł  i 

zaczął po całym zamku szukać Gryzeldy. Ominął jedynie pokoje hra-

background image

biny  Alicji,  gdyż  były  zamknięte,  a on  sam  przechowywał  klucze  do 

nich. Wydawało mu się bezcelowe szukać jej tam.  

Nigdzie jej nie było. Niepokój hrabiego wzrastał. Doznawał wra-

żenia,  że  czyha  na  niego  jakieś  nieszczęście.  Pełen  troski,  pobiegł 

wreszcie do Beaty. Może ona będzie mogła udzielić mu jakiegoś sen-

sownego wyjaśnienia. Zapukał mocno do drzwi, lecz nikt się nie ode-

zwał.  Zapewne  Beata  mocno  spała.  A  może  nie  otwierała,  bo  nie 

chciała  go  widzieć?  Wstydziła  się  zapewne  swoich  wyznań  miło-

snych.  

Zszedł  na  dół.  Podano  właśnie  do  stołu.  Usiadł,  lecz  nie  mógł 

jeść. Odsunął talerz i wybiegł z jadalni, trawiony niepokojem. Pomy-

ślał, że może Gryzelda nagle opuściła zamek Treuenfels, gdyż z jakie-

goś powodu nie mogła się zdecydować, żeby zostać jego żoną. Nie, to 

niemożliwe! Nie mogła wyjechać, nie pozostawiając mu wiadomości. 

Wbiegł szybko na górę. Po drodze spotkał pokojówkę Bertę. Kazał jej 

wejść do pokoi panny von Ronach i poszukać, czy nie ma tam jakie-

goś listu.  

Berta pośpieszyła  do  apartamentów  Gryzeldy.  Przeszukała każdy 

kąt, lecz nie znalazła listu. Powiedziała to hrabiemu i dodała: 

- Panna von Ronach nie mogła odejść daleko, nawet nie włożyła 

kapelusza ani płaszcza. Jej wszystkie rzeczy leżą w pokoju. 

Hrabia  odetchnął  z  ulgą.  Myśl,  że  Gryzelda  mogłaby  odejść  na 

zawsze,  doprowadzała  go  do  szaleństwa.  Chwila  ulgi  trwała  jednak 

bardzo krótko. Gdzieżby mogła być Gryzelda? 

background image

Łamał sobie głowę. Wpadła mu na myśl okrągła wieża. Może tam 

poszła,  może  spotkał  ją  jaki  wypadek?  Mogła  potknąć  się,  spaść  ze 

schodów... Może leży tam, czekając na pomoc? 

Pędem  pobiegł  do  wieży.  Okazało  się  jednak,  że  jest  zamknięta. 

Wobec tego i tutaj także nie mogło być Gryzeldy. Powrócił do zamku 

zdjęty nową obawą. Gryzeldzie mógł się przecież i w lesie przytrafić 

jakiś  wypadek.  Zwołał  całą  służbę. Wokoło  panowały  już  ciemności. 

Hrabia  kazał,  żeby  służący  z  zapalonymi  latarniami  i  pochodniami 

przeszukali  park  i  las.  On  sam  przyłączył  się  do  tej  wyprawy.  Miał 

przeczucie,  że  Gryzeldę  spotkało  jakieś  nieszczęście,  a  myśl  o  tym 

doprowadzała go do rozpaczy.  

Przez długie godziny służący szukali Gryzeldy, lecz nadaremnie! 

Powrócili o jedenastej do zamku. Hrabia zjawił się dopiero koło pół-

nocy.  Wyglądał  blado,  był  znękany  i  ponury.  Pełen  zwątpienia, 

wszedł do swego pokoju, gdzie padł na pierwsze z brzegu krzesło.  

- Ciąży na mnie jakieś przekleństwo! Nie sądzono mi być szczę-

śliwym! - pomyślał, ukrywając twarz w dłoniach - Gryzeldo, ach Gry-

zeldo! Gdzie jesteś! Gdzie jesteś? 

Nie wiedział sam, co ma przypuszczać, czego się lękać. Raz jesz-

cze poszedł na górę i  zapukał do drzwi Beaty.  Ale nikt nie odpowie-

dział.  

Gdy  powrócił  na  dół,  zegar  właśnie  wybił  północ.  Na  schodach 

podbiegł  do  hrabiego  stary  kamerdyner  Grollmann.  Twarz  jego  była 

blada.  

- Proszę, niech pan pozwoli za mną - powiedział podniecony.  

background image

- Co się stało, Grollmann? - spytał hrabia z lękiem.  

Grollmann wzruszył ramionami.  

-  Może  to  i  nic  ważnego,  panie  hrabio,  ale  chciałbym,  żeby  pan 

hrabia  sam  usłyszał...  Jakeśmy  powrócili  z  lasu,  poszedłem  z  Henry-

kiem do  jego  pokoju.  Chcieliśmy  coś  przekąsić, bośmy  dziś  nie  jedli 

kolacji.  Ledwie  usiedliśmy,  gdy  usłyszeliśmy  nagle  dziwne  pukanie. 

Zawsze trzy razy pod rząd, potem pauza, potem znowu trzy razy. Po-

kój Henryka jest na parterze, dokładnie pod sypialnią nieboszczki hra-

biny  Alicji.  A  to  pukanie  słychać  było  wyraźnie  przez  ścianę,  która 

przylega do wieży. Udaliśmy się obydwaj o pół piętra wyżej. Nad po-

kojem  Henryka  znajduje  się  komnata,  w  której  przechowuje  się  sre-

bro. Tam usłyszeliśmy to pukanie jeszcze wyraźniej. I wtedy przyszło 

mi na myśl, że może panna von Ronach została zamknięta w pokojach 

hrabiny Alicji.  

Hrabia wysłuchał z niepokojem tego opowiadania, po czym prze-

cząco potrząsnął głową.  

-  Przecież  pokoje  mojej  żony  są  zamknięte.  Jakżeby  panna  von 

Ronach mogła się tam dostać? 

-  I  ja  tak  myślałem,  ale  w  każdym  razie  można  by  tam  zajrzeć. 

Może by pan hrabia poszedł najpierw do komory i sam posłuchał tego 

pukania... 

Hrabia poszedł natychmiast za Grollmannem. Henryk stał jeszcze 

w komorze i nadsłuchiwał.  

- Wciąż puka - powiedział.  

background image

Wtedy i hrabia usłyszał te dziwne dźwięki. Najwyraźniej pukano 

przez ścianę, przylegającą do wieży. Hrabia przyłożył ucho do ściany. 

Tak  - trzy  uderzenia,  następujące po sobie, potem pauza, potem  zno-

wu trzy uderzenia... Wydawało się, że ktoś uderza twardym przedmio-

tem  w  drzewo.  Hrabia  chwycił  drewniany  zydel  i  głośno  zapukał  w 

ten sam sposób w ścianę. Trzy razy - pauza - trzy razy... 

Natychmiast  zabrzmiała  odpowiedź,  może  trochę  głośniej  i  prę-

dzej, niż poprzednio. Hrabia Harro i obydwaj służący spojrzeli na sie-

bie zaskoczeni. Hrabia zapukał znowu, tym razem jednak: cztery razy 

- pauza - cztery razy. Ściana odpowiedziała jak echo: cztery uderzenia 

- pauza - cztery uderzenia. Hrabia spróbował  zapukać dwa razy.  I ta-

jemnicza  ręka  za  ścianą  odpowiedziała  mu  dwukrotnym  pukaniem. 

Zmieniał kilka razy sygnalizację, za każdym razem otrzymywał przez 

ścianę tę samą odpowiedź. Wtedy hrabia wyprostował się stanowczo.  

- Henryku, proszę zostać tutaj i przez cały czas dawać znaki. My z 

Grollmannem  pójdziemy  do  pokoi  hrabiny  Alicji.  Trzeba  zbadać 

przyczynę tego zagadkowego pukania - powiedział blady z podniece-

nia.  

Wybiegł z komory, a  Grollmann podążył  za nim. Hrabia poszedł 

najpierw po klucze do swego gabinetu, potem otworzył pokoje hrabi-

ny  Alicji.  Nerwy  jego  były  naprężone,  doznawał  uczucia,  że  jest  u 

kresu sił.  

**        **        ** 

Gdy hrabianka Beata zatrzasnęła ciężkie drzwi, a Gryzelda została 

uwięziona  w  ciasnej  kryjówce  -  z  ust  jej  wydarł  się  głośny  okrzyk 

background image

przerażenia.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  jest  to  zamach  na  jej  życie. 

Zdradziły jej to płonące, błędne oczy hrabianki. Wiedziała, że od we-

wnątrz nie będzie mogła otworzyć ciężkich i grubych drzwi, że przez 

mury  nikt  nie  usłyszy  jej  wołania  o  pomoc.  Hrabianka  skazała  ją  na 

śmierć głodową lub przez uduszenie.  

Była zawsze dość odważna, lecz, gdy pomyślała o tym - krew za-

stygła jej w żyłach. Zadrżała, ogarnięta okrutnym lękiem. Od hrabian-

ki nie mogła oczekiwać litości. Beata domyśliła się zapewne, że Gry-

zelda wyśledziła jej winę, zależało jej więc, żeby usunąć niebezpiecz-

nego świadka. Poza tym była  o nią zazdrosna, chciała się pozbyć ry-

walki.  

Gryzelda wiedziała, że tylko cud może ją uratować. Nikt nie usły-

szy  jej  wołania.  Beata na  pewno  zamknęła  wieżę  na  klucz,  nikt  więc 

nie będzie jej tu szukać. Po drugiej stronie ściany znajdują się pokoje 

hrabiny Alicji, również zamknięte. Tą drogą nie mogła więc także wo-

łać  o  ratunek,  nawet  gdyby  się  jej  udało  otworzyć  na  górze  szafkę 

ścienną. Hrabianka wszystko to wzięła na pewno pod uwagę.  

Gdy  minął  pierwszy  straszny  lęk,  dziewczyna  zaczęła  się  zasta-

nawiać, jakby się wydostać z kryjówki. Nie mogła jednak nic wymy-

śleć. Głowa tylko rozbolała ją silnie.  

-  Muszę  postarać  się  otworzyć  drzwiczki  szafki  ściennej, bo  ina-

czej uduszę się tutaj - myślała.  

Niestety, nie zdążyła wstawić krzesła do kryjówki. Nie mogła do-

sięgnąć  ręką  zamka  w  drzwiczkach  szafki.  Ściana  była  gładka.  Gry-

zelda usiłowała wspiąć się po niej, lecz daremnie. Ześlizgiwała się po 

background image

gładkiej  powierzchni.  Zdawało  się  jej,    że  zaczyna  jej  braknąć  tchu, 

było  to  jednak  tylko  urojenie,  wywołane  strachem.  Gryzelda  czytała 

kiedyś,  ile  powietrza  potrzeba  człowiekowi  do  oddychania.  Zaczęła 

sobie  to  przypominać,  gdyż  chciała  obliczyć,  jak  długo  będzie  żyła, 

jeżeli  nikt  nie  zjawi  się  z  pomocą.  Nie  mogła  jednak  skupić  myśli. 

Ogarnęło  ją  przerażenie.  Zaczęła  krzyczeć,  głośno  przyzywała  uko-

chanego... Ochrypła z wołania, lecz nikt nie nadchodził. Wreszcie za-

milkła. Otaczały ją nieprzeniknione ciemności. W duchu ujrzała przed 

sobą płonące niesamowicie oczy hrabianki.  

Wreszcie,  zmęczona  i  wyczerpana,  osunęła  się  na  posadzkę. 

Wtem  natrafiła  w  mroku  na  jakiś  przedmiot  -  była  to  jej  latarka  kie-

szonkowa. Chwała Bogu! Będzie przynajmniej mogła oświetlić swoją 

niedolę.  

Nacisnęła  guziczek,  światło  rozproszyło  mroki.  Gryzelda  zaczęła 

się  bacznie  przyglądać  ścianom,  wspięła  się  na  palce  -  lecz  zamek 

szafki  ściennej  był  umieszczony  bardzo  wysoko.  Próby  Gryzeldy 

spełzły na niczym... 

Zrozpaczona skuliła się w kącie i zamknęła oczy. Oddychała z co-

raz  większą  trudnością.  Zaczęła  sobie  przypominać  wszystkie  drogie 

osoby... Harro - Gilda - ciocia Agnieszka - matka Anna - rodzina Sar-

nowów  -  wszystkie  miłe  panie  ze  schroniska...  Żegnała  się  z  nimi  w 

duchu,  dla  każdego  miała  jakieś  miłe  myśli  i  słowa.  Wpadło  jej  do 

głowy,  że teraz może nigdy już nie zostanie dowiedziona niewinność 

hrabiego. Ta myśl znowu dodała jej sił.  

background image

Nie! Nie! Nie chce umrzeć! Nie chcę! Jest młoda, a życie ma tak 

wiele uroku! Czyż miała tutaj nędznie zginąć? Jak długo przebywa w 

tej ciasnej kryjówce? Czyżby minęło już kilka dni? Zapewne od daw-

na spostrzeżono jej nieobecność. Czy też szukano jej w zamku? 

A Harro? Jakże się musiał niepokoić o nią! Ujrzała w duchu jego 

twarz bladą i zatroskaną. Ach, jakże go kocha! Myśl, że jej zniknięcie 

sprawia  mu  ból,  zwiększała  jej  katusze.  Wyciągnęła  z  utęsknieniem 

ramiona,  szepcząc  najtkliwsze  wyrazy.  Wielkie  łzy  spływały  jej  po 

policzkach.  

Złożyła ręce i zatonęła w żarliwej modlitwie.  

- Ojcze Nasz, Któryś jest w Niebie... Dziej się wola Twoja... Ale 

uchroń go od cierpienia, oszczędź mu bólu... Przecież spotkało go już 

jedno nieszczęście. Boże, dopomóż mi, pozwól mi stąd wyjść... zoba-

czyć  słońce...  Jestem  młoda  i  tak  kocham  życie...  Pomóż  mi,  dobry 

Boże... Uczyń to nie dla mnie, lecz dla Harra...  

Gdy  opuściła  ręce,  natrafiła  znowu  na  latarkę.  Miała  ona  mocną 

pokrywę  z  metalu.  I  nagle  Gryzeldzie  przyszło  na  myśl,  żeby  zacząć 

latarką  stukać  w  drewnianą  ścianę.  Wiedziała,  że  gdy  w  mieszkaniu 

wbija się gwóźdź, słychać w całym domu Pukanie. Wprawdzie ściany 

w zamku i w wieży są bardzo grube, może jednak ktoś prędzej usłyszy 

pukanie niż krzyk.  

Zaczęła  więc  uderzać  kantem  latarki  w  ścianę.  Nadsłuchiwała, 

lecz  żaden  głos  nie  zmącił  głuchej  ciszy.  W  duszy  przyzywała  uko-

chanego. Bolały ją kości, gdyż siedziała w bardzo niewygodnej pozy-

background image

cji. Nadzieja ratunku stawała się coraz słabsza. Mimo to Gryzelda cią-

gle pukała.  

W  chwili,  gdy  straciła  nadzieję,  gdy  już  zupełnie  automatycznie 

dawała  sygnały  przez  ścianę,  usłyszała  nagle  ciche  pukanie.  Był  to 

pierwszy dźwięk, który dotarł do jej więzienia.  

- Harro! - krzyknęła i poczuła, że na nowo wstępuje w nią życie. 

Przeczuła, że ten pierwszy pocieszający dźwięk pochodzi od niego.  

Zapukała  znowu  i  zaczęła  nadsłuchiwać.  Tak,  otrzymała  odpo-

wiedź.  

- Ojcze w Niebie! Ojcze w Niebie! 

Pukała  bez  przerwy,  zmieniała  tempo,  a  za  każdym  razem  odpo-

wiadano jej przez ścianę. Ach, jakże pocieszający był ten cichy szmer, 

który przenikał do jej więzienia! Ach, na miłość Boską, żeby tylko nie 

zamilkł, żeby nie nastąpiła znowu ta martwa, przytłaczająca cisza! 

Drgał w niej każdy nerw. Nadsłuchiwała czujnie. Zdawało się, że 

wstąpiło w nią nowe życie. Odpowiadała na sygnały, które jakaś przy-

jazna  ręka  posyłała  jej  do  samotnej  kryjówki;  czuła,  że  te  dźwięki 

uchronią ją przed zwątpieniem i rozpaczą.  

Od  czasu  do  czasu  wołała  także  o  pomoc,  spodziewając  się,  że 

może ktoś  ją usłyszy. Głośno powtarzała to jedno imię, które żyło  w 

jej duszy:  

- Harro! Harro! Harro! 

I  nagle,  w  chwili,  gdy  znów  przyzywała  ukochanego  -  usłyszała 

jakiś męski głos. Co to? Czyżby to było  omamienie zmysłów? Ojcze 

background image

w  Niebie!  Nie,  najwyraźniej  słyszy  zupełnie  blisko,  poprzez  ścianę 

odgłos rozmowy... Czy to nie jest głos Harra? Krzyknęła głośno, rado-

śnie, na pół przytomnie:  

- Harro! Harro! 

I oto  zabrzmiała odpowiedź - tam z góry -  z pokoju hrabiny Ali-

cji:  

- Gryzeldo! 

Śmiejąc się i płacząc, zawołała donośnie:  

- Harro! 

Wspięła się na palce i z całych sił zaczęła pukać latarką w drzwi 

szafki ściennej. Posłyszała z zewnątrz mocne, szybkie pukanie. Teraz 

już zupełnie wyraźnie i blisko usłyszała głos ukochanego, który pełen 

trwogi, wołał ją.  

- Gryzeldo, Gryzeldo! Gdzie jesteś? 

Śmiała się ze szczęścia, choć po twarzy jej spływały łzy.  

- Ach, Harro! Harro! Czy słyszysz mnie? 

Nie  mogła  go  w  tej  chwili  nazywać  inaczej,  musiała    mówić  mu 

"ty".  

- Tak, słyszę cię! Ale gdzie jesteś, moje biedne, najdroższe serce? 

- zabrzmiał przez ścianę głos z góry.  

Zaczerpnęła tchu. Potem zawołała, możliwie najgłośniej:  

- Posłuchaj, Harro! Czy jesteś w sypialni hrabiny Alicji? 

- Tak, kochanie! 

background image

- Zbliż się do nocnego stolika...  

- Stoję tu już...  

- Czy widzisz na ścianie nad nocnym stolikiem trzy małe okrągłe 

płatki z perłowej masy? 

- Tak! 

- Naciśnij mocno dolny, środkowy płatek... Bardzo mocno... Sły-

szysz? 

Hrabia Harro, drżąc z trwogi i niepokoju o Gryzeldę, uczynił, jak 

mu  kazała.  Wtedy  ku  jego  zdumieniu  otworzyły  się  drzwiczki  szafki 

ściennej.  

Gryzelda krzyknęła z radości i podniosła wysoko zapaloną lamp-

kę.  Wyciągnęła  ramiona  ku  ukochanemu.  Przez  drzwi  skrytki  zoba-

czył  ją  jak  przez  okno.  Gryzelda  ujrzała  pochyloną  ku  sobie  jego 

twarz bladą i znękaną. Drżąc na całym ciele, ujął jej obie ręce.  

- Kochanie... Kochanie... Wielki Boże! Co ci się stało? - krzyknął.  

Podniosła ku niemu pobladłą twarzyczkę. Oddychała ciężko, lecz 

starała się uśmiechnąć do niego.  

- Teraz już wszystko dobrze... Jestem ocalona...  

Z  ust  hrabiego  zerwał  się  głuchy  jęk,  gdy  uprzytomnił  sobie,  ile 

musiała przecierpieć ukochana dziewczyna.  

- Czy nie uderzyłaś się,  Gryzeldo? Czy nie  wyrządziłaś sobie ja-

kiej krzywdy? 

- Nie, chwała Bogu! 

background image

- Ale jakim sposobem dostałaś się do tej ciemnej, ciasnej szafy, o 

której nie miałem pojęcia? Czy wpadłaś tutaj? 

- Nie, nie wpadłam. Opowiem ci później, jak zostałam tutaj uwię-

ziona.  Teraz  postaraj  się  mnie  stąd wydobyć...  Chciałabym  odzyskać 

wolność... Ja... ja... 

Dziewczyna osunęła się bez sił na posadzkę..  

-  Gryzeldo!  Gryzeldo!  Jakże  mogę  cię  uwolnić?  Przecież  trzeba 

wyłamać  ściany,  a to potrwa  bardzo  długo...  O,  moje  słodkie  biedac-

two! Gdybym cię już mógł trzymać w objęciach! 

Gryzelda zebrała ostatki sił.  

- Idź do wieży, Harro, do pokoju na pierwszym piętrze. Wisi tam 

makata  w  ramie  ozdobionej  delfinami.  Na  dole,  mniej  więcej  na  wy-

sokości  metra  od  podłogi,  jeden  z  delfinów  jest  naznaczony  małym 

krzyżykiem. Naciśnij go mocno, wtedy otworzą się drzwi, których ja 

od  wewnątrz  nie  mogę  otworzyć.  Ale  błagam  cię,  śpiesz  się,  bo  siły 

mnie opuszczają i zamknij dobrze pokój, żeby nikt nie wszedł tutaj... 

Nie wpuszczaj tu hrabianki Beaty... Ona chce mnie zabić...  

- Gryzeldo! - zawołał hrabia przerażony.  

Uśmiechnęła się słabo.  

- Tak, ukochany! Obroń mnie przed nią i uwolnij mnie! Hrabian-

ka Beata zamknęła mnie tutaj.  

Z ust jego wydarł się jęk.  

-  Moje  biedne  dziecko,  kochanie  moje!  Bądź  spokojna,  ja  cię 

obronię. Za chwilę będziesz wolna, powrócę tu niebawem. Nie zosta-

background image

niesz tu jednak sama podczas mej nieobecności... Grollmann! - zawo-

łał zwracając się do starego sługi, który zdumiony stał pośrodku poko-

ju.  

- Słucham, panie hrabio! 

-  Zbliż  się,  mój  stary.  Nie  zapomnę  ci  tego  nigdy  w  życiu,  żeś 

mnie tu sprowadził! Znalazłem pannę von Ronach - chwała Bogu, nie 

było jeszcze za późno! Zostaniesz tu na straży, mój drogi, nie wpusz-

czaj  nikogo.  Na  wszelki  wypadek  zamknę  drzwi  na  klucz.  I  żebyś 

wiedział, Grollmann - panna von Ronach jest moją narzeczoną. Miała 

ona paść ofiarą podobnej zbrodni, jak moja żona.  

Hrabia jeszcze raz zwrócił się do Gryzeldy.  

- Odwagi, moja ukochana! Grollmann zostanie przy tobie, dopóki 

ja nie wrócę.  

Skinęła główką i uśmiechnęła się. Nogi odmawiały jej posłuszeń-

stwa,  siedziała  skulona  w  kąciku  kryjówki.  Hrabia  Harro  wybiegł  z 

pokoju. Na dole zwołał służbę. Trzeba było przynieść rozmaite narzę-

dzia, aby wyłamać drzwi wieży.  

- Panna von Ronach została zamknięta w wieży! - objaśnił hrabia.  

Wszyscy  podążyli  przez  park  do  okrągłej  wieży.  Nie  można  jed-

nak było otworzyć wytrychem zamka. Ponieważ trwało to zbyt długo, 

hrabia kazał piłą wyciąć zamek z drzwi.  Wreszcie drzwi  odskoczyły. 

Hrabia  pędem  wbiegł  na  schody,  wpadł  do  pokoju  a  pierwszym  pię-

trze.  Zbliżył  się  do  makaty  w  ramie  ozdobionej  delfinami.  Poświecił 

sobie latarnią i z łatwością odnalazł czarny krzyżyk na tułowiu delfi-

background image

na.  Mocno  wcisnął  go  w  ścianę.  Wtedy  otworzyły  się  drzwi.  Hrabia 

ujrzał Gryzeldę, leżącą na podłodze.  

- Zemdlała, panie hrabio! - zawołał z dołu Grollmann.  

Hrabia  pochylił  się  i  wziął  Gryzeldę  na  ręce.  Szybko  wyniósł  ją 

do parku, czuł, że najlepszym lekarstwem okaże się świeże powietrze.  

Po  chwili  Gryzelda  otworzyła  oczy  -  te  piękne  słoneczne  oczy, 

które opromieniły jego życie.  

-  Kochanie! Serce najdroższe! Jesteś  przy mnie! Chwała Bogu! - 

zawołał, tuląc ją do piersi. Przytuliła się do niego jak zmęczone dziec-

ko.  

- Ach, jak to dobrze! Jak dobrze! Czy aby nie ma w pobliżu hra-

bianki Beaty? Nie chcę jej widzieć, boję się jej, Harro.  

- Odpokutuje za swój czyn! - wykrztusił hrabia.  

Gryzelda znowu popadła w omdlenie. Hrabia zaniósł ją do zamku, 

do  pierwszego  pokoju  obok  hallu.  Ułożył  ją  troskliwie  na  kanapie. 

Służba,  która  podążyła  za  nim,  spoglądała  ze  zdumieniem  na  swego 

pana i bladą, złotowłosą dziewczynę. Grollmann jednak, który opuścił 

swoje stanowisko, przepędził  wszystkich, pozostawiając jedynie Ber-

tę, aby  mogła być pomocną Gryzeldzie.  

Hrabia kazał przynieść mocnego wina. Przy pomocy Berty napoił 

Gryzeldę. Dziewczyna odzyskała przytomność. Usiadła na kanapie, a 

potem wstała, postąpiła kilka kroków i usiadła w głębokim fotelu.  

- Już mi lepiej - rzekła z uśmiechem. - Jestem tylko bardzo głod-

na! 

background image

Grollmann  wybiegł  i  powrócił  po  chwili  niosąc  półmisek  z  ape-

tycznymi  przekąskami.  Gryzelda  posiliła  się i  ochłonęła  z  okropnych 

wrażeń. Uśmiechała się wciąż do hrabiego, nie spuszczając wzroku z 

jego  bladej  twarzy.  Na  jego  życzenie  wypiła  jeszcze  drugi  kieliszek 

wina.  Potem  poprosiła  go  o  chwilę  rozmowy  bez  świadków.  Hrabia 

powiedział więc Grollmannowi i Bercie, żeby się oddalili.  

Gdy  narzeczeni  zostali  sam  na  sam,  Gryzelda  opowiedziała  hra-

biemu swój sen. Mówiła mu, jak rozpoczęła poszukiwania, jakie były 

ich wyniki. W końcu dodała:  

- Dowiedziałabym się chętnie, jak i kiedy hrabianka Beata wykra-

dła  truciznę  z  twego  biurka.  Jestem przeświadczona,  że  to  ona  otruła 

twoją  żonę,  tak  jak  dziś  godziła  na  moje  życie.  Nie  mam  jednak  od-

wagi prowadzić sama dalszych badań. Musisz dokończyć dzieła, które 

ja rozpoczęłam... 

Hrabia  był  wstrząśnięty  do  głębi  tym  wszystkim,  co  usłyszał. 

Osunął się na kolana przed Gryzeldą i otoczył ją ramionami.  

-  Więc  to  wszystko  uczyniłaś  dla  mnie?  Jeżeli  będę  mógł  znowu 

podnieść czoło, jeżeli stanę się wolnym człowiekiem o nieskazitelnym 

nazwisku, jeżeli spadnie ze mnie brzemię hańby - to tobie - tylko tobie 

będę  to  miał  do  zawdzięczenia!  O,  Gryzeldo,  gdy  myślę  o  tym,  jaką 

cenę miałem zapłacić za odzyskanie honoru - ogarnia mnie przeraże-

nie.  Ty  moje  życie  ukochane,  moja  słodka  dziewczyno!  Serce  mi  się 

ściska, gdy uzmysłowię sobie, ile wycierpiałaś, jak poświęciłaś się dla 

mnie! 

background image

Spojrzał jej głęboko w  oczy i mocno, gorąco ucałował.  Gryzelda 

drżała ze szczęścia, a jej brązowe oczy płonęły słonecznym blaskiem.  

- Chętnie spełniłabym do końca moje posłannictwo, lecz brak mi 

już sił. Lękam się bardzo hrabianki Beaty. Jeszcze nikogo w życiu nie 

bałam  się  tak,  jak  jej.  Ty  także  musisz  być  bardzo  ostrożny,  Harro, 

proszę  cię  o  to.  Gdy  zamykała  drzwi  mego  więzienia,  wyglądała  na 

obłąkaną. Zdaje mi się, że jest zdolna do wszystkiego, tak zaślepiła ją 

zazdrość i nienawiść. 

-  Bądź  spokojna,  moja  ukochana.  To  nieszczęsne  stworzenie  nie 

zatruje  ci  już  ani  chwili.  Jeszcze  dziś  pomówię  z  nią.  Teraz  dopiero 

rozumiem,  czemu  nie  odpowiadała  na  moje  pukanie.  Nie  mogła  mi 

zapewne spojrzeć w oczy. Rozumiem teraz lepiej jej całe zachowanie. 

Nie  mogę  pojąć, czemu  dawniej  nie skierowałem  na nią  podejrzenia. 

Co prawda - trudno jest podejrzewać kobietę o tak okropny czyn. Nie 

mówmy jednak o niej. Moja Gryzelda położy się teraz - nie, nie - nie 

w twoim pokoju, gdzie byłabyś tak blisko Beaty. Henryka przygotuje 

ci  posłanie  w  sypialni  mojej  Gildy.  Grollmann  będzie  stał  przed 

drzwiami  na  straży,  dopóki  ta  zbrodnicza  kobieta  nie  opuści  Treuen-

Ăfelsu.  

Zarzuciła mu ręce na szyję, a w oczach jej malowała się trwoga.  

- A ty? Co zamierzasz zrobić?  

- To, co uważam za konieczne, Gryzeldo. Niestety, nazwisko Tre-

uenĂfelsów, raz jeszcze zabrzmi na ławie oskarżonych. Muszę jednak 

udowodnić  moją  niewinność.  Ty  jednak  nie  dręcz  się  tym,  kochanie. 

Bądź  spokojna,  wszystko  spoczywa  w  moich  rękach,  mój  maleńki, 

background image

dzielny Sherlocku Holmesie. To, co należy uczynić teraz - to nie jest 

zajęcie  dla  kobiety.  Nie  myśl  o  niczym,  oprócz  naszego  szczęścia,. 

Chodź,  kochanie. Czy  masz  dosyć  siły?  A  może  mam  cię  zanieść na 

górę?  

Z  wolna  podniosła  się  z  fotela.  Słaniała  się  jeszcze  trochę,  lecz 

mogła chodzić. Hrabia otoczył narzeczoną ramieniem.  

-  Wiem  teraz,  moja  ukochana  Gryzeldo,  jak  baron  Dalheim  zna-

lazł drogę do TreuenĂfelsu - powiedział.  

Zarunieniła się i podniosła na niego wzrok.  

- Ach, więc wygadał się? - spytała.  

Harro opowiedział jej, jak pojechał do Dalheimu i o czym mówił 

z baronem.  

W hallu stała jeszcze zebrana służba. Grollmann oznajmił wszyst-

kim, że panna von Ronach będzie w przyszłości panią tego domu. Te-

raz spoglądali zdumionymi oczyma na młodą parę. Blada dziewczyna 

o słodkiej twarzyczce i złocistych warkoczach, opadających na ramio-

na, była  wzruszającym zjawiskiem. A hrabia kroczył tak dumnie, jak 

dawniej,  wspierał  ramieniem  narzeczoną.  Polecił  Bercie,  żeby  poszła 

za nimi. Miała pomóc Gryzeldzie przy rozbieraniu się.  

Hrabia zaprowadził Gryzeldę do pokoju Gildy. Tam oddał narze-

czoną pod opiekę Berty i Henryki. Na pożegnanie ucałował ręce Gry-

zeldy.  

- Dobranoc, Gryzeldo - odmów dziś modlitwę kwiatów - za mnie 

i za siebie.  

background image

- Uczynię to, Harro - odparła z uśmiechem.  

Ujęła jego rękę i podeszła z nim do łóżeczka Gildy. Dziewczynka 

spała mocno i spokojnie.  

- Nasze słodkie maleństwo, Harro! O jakże będziemy ją kochali!  

Wtedy  hrabia,  nie  zważając  na  obecność  służących,  objął  narze-

czoną i pocałował gorąco w usta. Nie mógł się powstrzymać od tego.  

Berta i  Henryka patrzyły  ukradkiem na  tę  scenę i uśmiechały  się 

do siebie.  

-  Teraz  nastaną  znowu  lepsze  czasy  w  zamku  TreuenĂfels  - 

szepnęła Henryka.  

 

**        **        ** 

Hrabia  Harro  odalił  się.  Przed  drzwiami  stanął  Grollmann.  Tej 

nocy  nikt  nie  zaznał  spoczynku  w  zamku  Treuenfels.  Nikt,  oprócz 

Gildy  i  Gryzeldy  -  i  jeszcze  jednej  osoby,  która  zasnęła  snem  wiecz-

nym - hrabianki Beaty.  

Hrabia Harro natychmiast udał się do jej pokoju. Na jego rozkaz 

towarzyszyło mu dwóch służących. Znowu zapukał mocno do drzwi, 

a nie otrzymawszy odpowiedzi, zawołał głośno i dobitnie: 

- Jeżeli mi natychmiast nie otworzysz, wyłamię drzwi.  

Odpowiedziało mu głuche milczenie.  

Hrabia  Harro  właściwie  spodziewał  się  tego.  Skinął  na  lokaja  i 

kazał  mu  odśrubować  klamkę.  Służący  wykonał  to  polecenie.  Drzwi 

otworzyły się...  

background image

Hrabia  przekręcił  wyłącznik,  zapaliło  się  światło.  I  wtedy  ujrzał 

Beatę, leżącą na dywanie. Zastygłą ręką przyciskała do piersi jego fo-

tografię.  

Przerażony,  pochylił  się  nad  nią  i  zauważył,  że  ma  sine  wargi  i 

zamknięte,  dziwnie  przezroczyste  powieki.  Wtedy  pojął,  że  sama  na 

siebie wydała wyrok. Odetchnął z ulgą.  

- Tak jest lepiej. Hrabianka Treuenfels nie powinna zginąć z ręki 

kata.  

Wstrząśnięty do głębi, powstał, nie dotykając jej.  

- Nie żyje! - powiedział ochryple.  

Zdawało się, że jakiś niewidzialny goniec rozniósł tę wieść po ca-

łym  zamku.  Zewsząd  nadbiegali  ludzie  i  tłoczyli  się  przed  drzwiami. 

Hrabia Harro spostrzegł nagle na biurku jakąś kopertę. Przeczytał na-

pis:  

- "Do mego kuzyna, hrabiego Harra Treuenfelsa." 

Hrabia wziął list, po czym rozkazał służbie, żeby się rozeszła.  

-  Tutaj  wszystko  musi  tak  zostać  -  powiedział,  po  czym  kazał 

Henrykowi,  żeby  stanął  przy  drzwiach  i  nie  wpuszczał  nikogo.  Sam 

udał się do swego gabinetu. Zatelefonował natychmiast do najbliższe-

go komisariatu policji.  

Zawiadomił  o  śmierci  hrabianki  Beaty  i  prosił,  aby  przybyła  ko-

misja.  Poprosił  również,  aby  przyjechał  lekarz.  Po  załatwieniu  tej 

sprawy,  usiadł  w  fotelu  przed  biurkiem  i  zabrał  się  do  czytania  listu, 

który pozostawiła dla niego Beata. List ów brzmiał: 

background image

 

"Mój ukochany Harro! 

Pozwól, aby choć raz nazwała Cię w ten sposób kobieta, która Cię 

gorąco,  namiętnie,  ponad  wszystko  kochała.  Gdy  będziesz  czytał  te 

słowa,  mnie  nie  będzie  już  na  świecie  -  a  zmarłym  nie  można  zabra-

niać niczego.  

Dziś powiedziałeś mi, bym opuściła Twój dom, nie życzyłeś sobie, 

abym przebywała w pobliżu Ciebie. Uczyniłeś to, bo czułeś, że Cię ko-

cham, a to sprawiało Ci przykrość. Wobec tego nie było dla mnie in-

nej drogi - oprócz śmierci.  

Wiem,  że  zakochałeś  się w  pięknej wychowawczyni  Twego dziec-

ka. Jej wpadło w ręce to wszystko, o co ja starałam się daremnie przez 

wiele lat, trawiona gorzką tęsknotą. Dlatego nienawidzę jej, nienawi-

dzę w tym stopniu, jak kocham Ciebie, nienawidzę, jak nienawidziłam 

Twoją żonę.  

Tak, czułam nienawiść do Alicji, bo była Twoją żoną, bo dokucza-

ła Ci i dręczyła Cię swymi kaprysami. Ja byłabym mogła leżeć u Two-

ich nóg, ona zaś zatruwała Ci życie.  

Czy nie czułeś nigdy, jak usychałam z tęsknoty i miłości? Do dziś 

dnia moje usta milczały, ale serce moje wciąż przyzywało Ciebie. Nie 

widziałeś tego, a gdyś wreszcie spostrzegł - skazałeś mnie na wygna-

nie.  

Wiem, że chcesz poślubić tę piękną, młodą Gryzeldę. Nie dopusz-

czę jednak, aby spotkało ją to wielkie szczęście, o które ja ubiegałam 

się na próżno. Musi umrzeć wraz ze mną - nie oddam Cię żadnej ko-

background image

biecie,  a  zwłaszcza  jej  -  bo  wiem,  jak  bardzo  ją  kochasz.  I  nigdy  nie 

dowiesz  się,  jak  zginęła.  Zniknie  z  Twego  życia,  jak  cień.  Nie  zoba-

czysz jej już nigdy, ani żywej, ani umarłej.  

Szpiegowała  mnie,  ta  jasnowłosa  żmija,  pragnęła  udowodnić,  że 

jesteś niewinny. Ale ja nie dopuszczę, żeby ona miała Ci wyświadczyć 

tę przysługę. Ja sama chcę Ci przynieść wyzwolenie! Ja przywrócę Ci 

Twoje  dobre,  uczciwe  imię,  gdyż  straciłeś  je  także  przeze  mnie!  To 

dręczyło mnie najbardziej, bo wiedziałam, że cierpisz z tego powodu. 

Pokaż władzom ten list. Będzie on zawierać moje zeznanie.    

Niniejszym świadczę, zgodnie z prawdą, że otrułam hrabinę Alicję 

Treuenfels.  Wykradłam  truciznę  z  ukrytej  szufladki  w  biurku.  Tego 

wieczoru, gdy hrabia Treuenfels pokazywał flakonik swojej żonie, ba-

ronowi  Dalheimowi  i  mnie  -  podążyłam  ukradkiem  za  nim.  Ukryłam 

się w przyległym pokoju i w lustrze ujrzałam, jak otwiera się skrytka w 

biurku.  W  nocy  przekradłam  się  do  gabinetu  mego  kuzyna  i  odlałam 

do  małej  flaszeczki  trochę  trucizny.  Byłam  świadkiem,  jak  mój  kuzyn 

dwiema kroplami tego jadu uśmiercił prędko i bez bólu starego wyżła. 

Od owej chwili zapragnęłam posiadać tę truciznę, z początku tylko w 

zamiarze odebrania sobie życia.  

Potem jednak, gdy widziałam, jak Alicja dręczy swego męża, zja-

wiła się pokusa. Czemu ja mam umrzeć, a nie ona? Przecież ona za-

truwa mu życie, unieszczęśliwia go, a ze mną byłoby mu dobrze - tak 

myślałam wtedy.  

Wyobrażałam  sobie  w  tak  świetnych barwach  życie u boku  mego 

kuzyna,  wyobrażałam  sobie,  że  czeka  mnie  tak  wielkie  szczęście,  gdy 

background image

zostanę już jego żoną - że wkrótce myśl o zabójstwie przestała wyda-

wać  mi  się  straszna.  Czekałam  tylko  na  okazję.  Ułożyłam  sobie  cały 

plan  morderstwa.  Pozory  miały  świadczyć,  że  hrabina  popełniła  sa-

mobójstwo.  

Sposobność nadarzyła  się. Między  małżonkami doszło  do poważ-

nego  konfliktu,  Alicja  zawiniła,  Harro  czynił  jej  straszne  wyrzuty. 

Wówczas zrobiłam to!  

Przez szafkę ścienną, o której istnieniu wiedziałam tylko ja sama - 

udało mi się niepostrzeżenie wlać truciznę do kieliszka z winem. Hra-

bina  siedziała  wtedy  w  swojej  ubieralni  przed  lustrem.  Przypadkiem 

dowiedziałam  się  o  tej  szafce,  ukrytej  w  ścianie  sypialni.  Czytałam 

pewnego  wieczoru  naszą  kronikę  rodzinną  i  zauważyłam,  że  brak  w 

niej jednej kartki. A właśnie ta kartka zaciekawiała mnie. Otworzyłam 

w bibliotece kasetkę, w której przechowywano stare pisma i dokumen-

ty. Zaczęłam szukać - i znalazłam. Jeden z naszych przodków wyciął ją 

zapewne  z  kroniki  i  przechowywał  w  kasetce,  żeby  nie  zginęła.  Tam 

znalazłam  dokładny  opis  owej  szafki  ściennej.  Po  przeczytaniu  tej 

kartki  zniszczyłam  ją.  Nie  chciałam,  żeby  jeszcze  ktoś,  oprócz  mnie, 

znał  tę  tajemnicę.  Wybadałam  raz  podczas  rozmowy  mego  kuzyna  i 

przekonałam się, że nawet i on, ostatni hrabia Treuenfels, nie wie nic 

o  skrytce  w  ścianie.  W  ten  sposób  udało  mi  się  otruć  hrabinę  Alicję, 

nie wzbudzając podejrzenia.  

Nazajutrz znaleziono ją bez życia. Liczyłam na to, że wszyscy po-

myślą,  iż  popełniła  samobójstwo.  Została  przecież  sama  w  sypialni, 

któż więc poza nią mógł wlać truciznę do wina. Niestety, stało się ina-

czej.  Oskarżono o  zabójstwo hrabiego  Harra,  zaaresztowano go.  Nie 

background image

posiadałam się z żalu i lęku, nie odczuwałam jednak skruchy. Hrabina 

Alicja  zasłużyła  na  śmierć. Szalałam jednak,  myśląc  o  tym,  że podej-

rzenie padło na mego kuzyna. Na domiar złego, zgubiłam pierścionek, 

gdy  przekradałam  się  tajemnym  przejściem  do  sypialni  hrabiny.  By-

łam przekonana, że zgubiłam go w pobliżu miejsca zbrodni, brakło mi 

jednak  odwagi,  żeby  go  tam  szukać.  Drżałam  z  przerażenia  i  zgrozy, 

nie mogłam zdobyć się na to.  

Gdyby mój kuzyn został skazany na śmierć, byłabym się przyznała 

do  winy.  Zwolniono  go  jednak  z  braku  dowodów,  toteż  milczałam. 

Spodziewałam się, że teraz uda mi się pozyskać uczucia mego kuzyna. 

Liczyłam na to, że będzie wiódł samotny tryb życia, że wszyscy odwró-

cą się od niego. Ja chciałam mu wszystkie zawody i smutki wynagro-

dzić  moją  miłością. Kto wie,  może udałoby  mi  się zdobyć  jego  serce, 

gdyby  nie  przyjechała  nowa  wychowawczyni  hrabianki.  Mój  kuzyn 

pokochał ją, a ja musiałam patrzeć, jak ta dziewczyna wydziera mi to, 

o co się starałam kosztem tak straszliwej ofiary.  

Przy tym zauważyłam jeszcze jedno. Oto Gryzelda von Ronach nie 

ufała mi, zaczęła mnie śledzić, szpiegować... Wówczas zaczęłam wal-

czyć z szatanami, które rozpętały się w mej duszy, skłaniając mnie do 

popełnienia  nowej  zbrodni.  Gdy  jednak  nabrałam  pewności,  że  Gry-

zelda odkryła moją winę, gdy przekonałam się także, że hrabia Harro 

kocha tę dziewczynę, a ja nigdy nie pozyskam jego wzajemności - wte-

dy powzięłam niezłomne postanowienie. Ja umrę  myślałam - ale i ona 

zginie  wraz  ze  mną.  Skazałam  więc Gryzeldę  von  Ronach  na  śmierć. 

Nikt  nie  ma  potrzeby  wiedzieć,  jak  ją  zgładziłam.  Wtrąciłam  ją  do 

ukrytej ciemnicy w zamku, o której nikt nie wie. Tam będzie jej grób. 

background image

Zostałam pomszczona. Nie proszę nikogo o przebaczenie, nawet mego 

kuzyna  nie  proszę  o  to.  Cierpiałam  tak  wiele,  przechodziłam  tak 

straszliwe  katusze,  że  nie  dadzą  się  porównać  z  tym,  co  on  przeżył  z 

mojej winy. Gdyby mnie kochał, byłabym dobrą i pobożną, wzgardził 

jednak moją miłością, rozpalając w mej duszy piekielne zarzewie. Ko-

chałam go niewymownie i niewymownie cierpiałam.  

Teraz wydałam wyrok na siebie. Reszta skradzionej trucizny, któ-

rą zadałam śmierć hrabinie Alicji - wystarczy dla mnie. Kto z was jest 

bez winy? Zmówcie "Ojcze Nasz" za moją biedną duszę. Kto wiele mi-

łuje, temu wiele będzie przebaczone.  

Beata Dorota Klara hrabianka Treuenfels" 

 

Hrabia, niezmiernie wzruszony, odłożył list na biurko. Wstrząsały 

nim  dreszcze  zgrozy,  gdy  myślał  o  tym,  do  czego  była  zdolna  ta 

zbrodnicza  kobieta.  Nie  miał  nawet  odwagi  cieszyć  się,  że  teraz  na-

reszcie  posiada  jasny  i  niezbity  dowód  swej  niewinności.  Słowa  nie-

szczęsnej  kobiety  zbyt  mocno  ciążyły  jeszcze  na  jego  duszy.  Ciałem 

jego wstrząsał zimny dreszcz, gdy uprzytomnił sobie, jaki koniec Be-

ata  zamierzała  zgotować  Gryzeldzie.  Gdyby  Grollmann  nie  usłyszał 

pukania,  gdyby  nie  zwrócił  uwagi  na  te  znaki,  Gryzelda  zginęłaby 

straszną śmiercią w ciemnicy.  

Zerwał się z miejsca, aby odegnać te myśli, które tłumiły  w jego 

duszy  każdą  iskierkę  współczucia  dla  Beaty.  Nie  wiedział,  że  nie-

szczęsna  w  ostatniej  chwili  życia,  poczuła  skruchę,  że  wołała:  "Ocal 

ją!". To zresztą nie złagodziłoby jego sądu o kuzynce.  

background image

Jakaś  niewidzialna  siła  gnała  go  do  pokoju,  przed  którym  Groll-

mann stał na straży. Czy też Gryzelda śpi? Czy zdoła pokonać strasz-

ne wrażenia ostatnich godzin? Czy nie zaszkodzą one jej zdrowiu? 

- Grollmann, co słychać? Czy tam, w pokoju jest cicho? - zapytał.  

Stary  sługa  uśmiechnął  się.  Odkąd  dowiedział  się,  że  panna  von 

Ronach jest narzeczoną jego pana, pojmował doskonale jego niepokój 

i lęk. Domyślał się, ile hrabia musiał przecierpieć, gdy Gryzelda nagle 

zniknęła.  

-  Pan  hrabia  może  być  spokojny!  Dziesięć  minut  temu  Henryka 

wyszła  tu  do  mnie  na chwileczkę.  Jaśnie  panienka  nareszcie  zasnęła. 

Przez dłuższy czas nie mogła zmrużyć oka, rzucała się na łóżku, była 

niespokojna  i  lękliwa...  Teraz  jednak  śpi.  Henryka  przygotowała  ja-

śnie  panience  posłanie  tuż  obok  łóżeczka  naszej  hrabianeczki.  Oby-

dwie mocno, spokojnie śpią...  

Wtedy twarz hrabiego rozjaśnił uśmiech, pełen szczęścia i niewy-

słowionej tkliwości. Położył rękę na ramieniu wiernego sługi.  

- Grollmann, czy wiesz, że teraz posiadam już wszystkie dowody 

mej niewinności! Jutro cały świat się dowie, że nie popełniłem zbrod-

ni. Panna von Ronach wykryła prawdziwego mordercę mojej żony...  

Grollmann spojrzał wilgotnymi od łez oczyma na swego pana.  

-  Domyślam  się  wszystkiego,  panie  hrabio!  Dzięki  Bogu,  żeśmy 

usłyszeli, jak jaśnie panienka pukała.  

- Tak, mój stary, nie zapomnę  wam tego nigdy  w  życiu. Jakie to 

szczęście, żeście obydwaj z Henrykiem zwrócili uwagę na to pukanie.  

background image

- Nie można było inaczej. Pan hrabia przecież sam usłyszał, że to 

pukanie  było  głośne  i  dziwnie  uporczywe.  Mnie  wydało  się  od  razu, 

że to musi oznaczać coś szczególnego. Chwała Bogu, że usłyszeliśmy 

je w samą porę, że nie przybyliśmy za późno! 

- Tak, chwała Bogu! Nie potrzebujesz jednak stać tutaj na straży. 

Osoba, której się lękałem, już nie żyje. A mnie przydasz się do czego 

innego. Dzisiejszej nocy na pewno nie zmrużymy oka. Sądzę, że nie-

bawem przyjadą panowie z policji.  

Pan i sługa zeszli na dół, do hallu. Hrabia Harro wyszedł z zamku 

i  stanął  przed  gankiem.  Wciągał  pełną  piersią  łagodne,  ciepłe  powie-

trze nocy letniej. Wodził wzrokiem po niebie, które jaśniało w blasku 

miliona gwiazd.  

Serce jego ogarnął głęboki, błogi spokój. Jedynym cieniem, który 

mącił  jego  szczęście,  była  myśl  o  Beacie.  Bolało  go,  że  hrabianka 

Treuenfels mogła obarczyć sumienie tak okropną zbrodnią.  

- Musiała być chyba chora i niepoczytalna. To ją tylko tłumaczy - 

myślał.  

W  pół  godziny  później  przyjechała  komisja  sądowa  oraz  lekarz. 

Przeprowadzono krótkie badanie. Hrabia Harro pokazał list, który po-

zostawiła hrabianka Beata. Panowie - a byli to ci sami, którzy w swo-

im  czasie  zaaresztowali  hrabiego  -  spisali  protokół.  Winszowali  hra-

biemu serdecznie wyświetlenia ponurej zagadki.  

 

 

background image

**        **        ** 

Następnego ranka Gryzelda obudziła się późno po długim, ożyw-

czym i pokrzepiającym śnie. Przy łóżku jej stała Henryka i podała jej 

wiązankę świeżych, opryskanych rosą, purpurowych róż.  

- Od pana hrabiego dla narzeczonej! - rzekła.  

Gryzelda  wsparła  się  o  poduszki  i  ukryła  spłonioną  twarz  w 

chłodnych  kwiatach.  Teraz  obudziła się  także  Gilda  i  ze  zdumieniem 

zaczęła  się  rozglądać  wokoło.  Szeroko  otwartymi  oczyma  spoglądała 

na Gryzeldę, a potem parsknęła śmiechem.  

-  Ach,  Gryzeldo,  jakie  to  śmieszne!  Jakieś  łóżko  stoi  koło  mego 

łóżeczka,  a  w  tym  łóżku  jesteś  ty  w  nocnej  koszulce.  Czy  nie  jesteś 

chora? 

Gryzelda wzięła ją na ręce i posadziła w łóżku obok siebie. Zaczę-

ła serdecznie pieścić i całować maleńką.  

- Nie, moja malutka, na szczęście jestem zupełnie zdrowa i weso-

ła.  

- A skąd się tu wzięłaś? Dlaczego nie śpisz w twoim pokoju? A w 

ogóle,  gdzie  byłaś  wczoraj?  Teraz  przypominam  sobie,  że  wyszłaś  z 

domu i nie powracałaś okropnie długo. Co się z tobą stało? Gdzie by-

łaś? 

-  Zabłądziłam  w  lesie  -  odparła  Gryzelda.  Umówiła  się  z  narze-

czonym,  że  odpowie  Gildzie  w  ten  sposób.  Hrabia  nie  życzył  sobie, 

żeby  dziewczynka  dowiedziała  się  prawdy.  Tak  okropne  wrażenia 

mogły podziałać przygnębiająco na jej młodą duszyczkę.  

background image

Gilda  nie  poprzestała  jednak  na  tej  odpowiedzi,  lecz  zwyczajem 

dzieci,  przeprowadziła  z  Gryzeldą  szczegółowe  śledztwo.  Niełatwo 

było  odpowiedzieć  na  jej  liczne  pytania.  Wreszcie  Henryka  przyszła 

po nią, żeby ją ubrać.  

Hrabia  rozkazał  całej  służbie,  żeby  nie  zdradziła  pannie  von  Ro-

nach ani Gildzie tego, co stało się dzisiejszej nocy. Postanowił,  że  w 

możliwie oględny sposób zawiadomi o tym narzeczoną. Gilda w ogóle 

nie powinna się była dowiedzieć prawdy.  

Gryzelda  i  Gilda  ubrały  się  szybko,  a  gdy  były  gotowe,  zeszły  - 

obie w białych sukniach - do jadalni, na śniadanie.  

Hrabia  czekał  już  na  nie  dłuższą  chwilę.  W  oczach  jego  płonął 

tkliwy blask. Podszedł natychmiast do obu ukochanych istot, ucałował 

gorąco  ręce  Gryzeldy,  potem  wziął  Gildę  na  ręce.  Był  jeszcze  blady 

po  okropnej,  nieprzespanej  nocy,  lecz  oczy  jego  promieniały  szczę-

ściem.  

Przytulił mocno Gildę do serca i, nie wypuszczając ręki Gryzeldy, 

odezwał się do córeczki: 

- Musimy być teraz bardzo mądrzy, moja maleńka. Musimy przy-

trzymać Gryzeldę, żeby nie mogła nam już nigdy uciec jak wczoraj po 

południu. Prawda, kochanie? 

Gilda energicznie skinęła główką.  

- Tak, tatuśku! Nie chcemy się o nią bać i tęsknić za nią jak wczo-

raj, Nie puścimy jej do lasu, żeby nie zabłądziła.  

background image

-  Słusznie,  Gildo!  A  wiesz,  co  zrobimy,  żeby  Gryzelda  została  u 

nas na zawsze i nigdy nas nie opuściła? 

- Co takiego, tatusiu? 

-  Poprosimy  ją,  żeby  została  twoją  kochaną  mamusią.  Czy 

chcesz? 

Gilda spojrzała ze zdumieniem na ojca i na Gryzeldę.  

- A jak to można zrobić, tatusiu? - spytała dziecinnie.  

-  Bardzo  prosto!  Gryzelda  zostanie  moją  żoną,  a  wtedy  będzie 

twoją mamusią.  

Gilda radośnie klasnęła w dłonie.  

- Więc można tak, tatusiu? 

- Można, moje słodkie dziecko, a Gryzelda także chce zostać two-

ją mamusią i moją żoną...  

- Oj, tatuśku, to niech zostanie nią prędko, prędko.  

Gilda  zarzuciła  rączki  na  szyję  Gryzeldy,  a  hrabia  obydwie  oto-

czył  ramionami.  Obsypywali  się  nawzajem  pieszczotami  i  pocałun-

kami.  Trwało  to  długą  chwilę.  Wreszcie  wszyscy  troje  zasiedli  do 

śniadania.  

Podczas posiłku Gilda spytała nagle: 

- A gdzież jest ciocia Beata? Czy nie przyjdzie na śniadanie? 

Gryzelda zbladła jak opłatek i przerażonym wzrokiem powiodła w 

kierunku drzwi. Postacią jej wstrząsnął nagły dreszcz.  

Hrabia Harro uścisnął mocno rękę narzeczonej.  

background image

-  Spokojnie  Gryzeldo!  Ja  przecież  jestem  przy  tobie.  A  Beata... 

nie będzie już mieszkać z nami. Wyjechała.  

Gryzelda spojrzała na niego z niepokojem.  

- Nie ma jej? 

Hrabia uczynił znak ręką, wskazując narzeczonej Gildę.  

-  Tak,  Gryzeldo.  Odjechała  bardzo,  bardzo  daleko...  Później  po-

mówimy o tym.  

Wtedy  Gryzeldę ogarnęło przeczucie, że musiało się zdarzyć coś 

niezwykłego. Szybko skończyli śniadanie, po czym wszyscy troje wy-

szli do parku. Dziś nie było lekcji. Hrabia pragnął, żeby Gryzelda po-

prawiła się i wypoczęła po doznanym wstrząsie. Gilda miała więc nie-

spodziewanie wakacje, z czego się ogromnie cieszyła.  

Biegła  teraz  w  podskokach  przed  ojcem  i  Gryzeldą.  Hrabia  wsu-

nął rękę pod ramię narzeczonej i opowiedział jej oględnie o tragicznej 

śmierci  Beaty.  Pokazał  jej  również  list,  który  pozostawiła  kuzynka. 

Gdy Gryzelda przeczytała ten list, z oczu jej trysnęły łzy.  

- Ach, Harro, drogi Harro, jakież to straszne. że bywają na świecie 

ludzie tak nieszczęśliwi! Hrabianka Beata stała się zła, bo miała takie 

smutne  życie.  Nie  potrafię  złorzeczyć  jej,  napełnia  mnie  ona  gorącą 

litością i współczuciem. Przebaczam jej z całego serca, sądzę, że i ty 

będziesz  jej  mógł  przebaczyć.  Zbłądziła,  lecz  okupiła  swoją  winę. 

Wydała wyrok na siebie, odpokutowała za swój grzech.  

Hrabia wziął ją w objęcia i mocno przytulił do siebie.  

background image

-  Moja  szlachetna,  wspaniałomyślna  Gryzeldo!  Zawsze  pozosta-

jesz  wierna  swoim  zasadom.  Wiedziałem,  że  tak  powiesz.  Tak, prze-

baczę jej, ponieważ trzymam cię w ramionach zdrową i całą, kochanie 

moje. Gdyby stało się inaczej, wtedy... Ach, ty moje słońce i światło - 

nie  mogę  myśleć  o  tym  "inaczej",  wyobrażam  sobie  ciągle,  ile  prze-

cierpiałaś w tym lochu... 

- Ach, najdroższy, przestań myśleć o tym, co już minęło. Bóg ła-

skawie  ustrzegł  mnie  od  złego,  a  z  ciebie  zdjął  piętno  niesławy. 

Bądźmy  mu  wdzięczni  za  to.  On  osądzi  Beatę...  Niechaj  biedaczka 

spoczywa w spokoju.  

Nadbiegła Gilda i zaczęła się domagać, aby ją popieścić. Ojciec i 

Gryzelda wzięli ją za rączki, kroczyła między nimi. Szli we troje, złą-

czeni gorącą, serdeczną miłością, a nad głowami ich świeciło ogrom-

ne, jasne, uśmiechnięte słońce.  

Gdy powrócili z przechadzki, ujrzeli, że przed gankiem zatrzymał 

się właśnie jakiś jeździec. Był to baron Fryderyk Dalheim. Zeskoczył 

z wierzchowca i wybiegł im na spotkanie.  

- Chwała Bogu! Nie mam potrzeby pytać, czy pani zdrowa i cała 

powróciła do domu - zawołał, witając się z Gryzeldą.  

-  Możesz  mi  powinszować,  Fryderyku.  Panna  von  Ronach  jest 

moją  narzeczoną.  A  ja  mam  ci  bardzo  wiele  do  powiedzenia  -  rzekł 

hrabia.  

Baron ucałował ręce Gryzeldy.  

-  Życzę  państwu  wiele  szczęścia!  Przyznaję,  że  dziś  rano  wyje-

chałem bardzo zaniepokojony z  Dalheimu. Do uszu moich doszły ja-

background image

kieś okropne wieści, ludzie gadali o jakiejś policji, o jakimś wypadku. 

Kamień spadł mi z serca, gdy ujrzałem panią, powracającą bezpiecz-

nie ze spaceru.  

Hrabia Harro uścisnął dłoń przyjaciela i powiedział: 

- Może pójdziesz ze mną do mego gabinetu, Fryderyku. Muszę ci 

opowiedzieć coś ważnego. Ty,  Gryzeldo, chcesz zapewne napisać te-

raz do schroniska? 

-  Tak,  Harro,  zabiorę  się  do  pisania.  Gilda  zostanie  ze  mną.  Po-

możesz mi pisać listy, prawda, moje kochanie? 

Gilda chętnie zgodziła się na to. Panowie pożegnali się i udali się 

do gabinetu hrabiego. Hrabia Harro opowiedział szczegółowo przyja-

cielowi,  co  się  wczoraj  wydarzyło.  Pokazał  mu  także  ostatni  list  Be-

aty.  

Baron  Dalheim  był  ogromnie  wzruszony.  Z  radości  uściskał  ser-

decznie  przyjaciela.  Hrabia  zawiadomił  barona,  że  zwłoki  Beaty  po 

załatwieniu  wszystkich  formalności  z  władzami,  zostały  przeniesione 

do  kaplicy  zamkowej.  Miała  tam  na  razie  spoczywać;  później  odbę-

dzie się cichy pogrzeb. Trumna Beaty będzie umieszczona w grobow-

cach rodzinnych, lecz postawiona na uboczu, z dala od innych człon-

ków rodziny.  

Gdy wreszcie wyczerpano ten smutny temat, hrabia Harro powie-

dział:  

- A teraz, drogi Fryderyku, mam do ciebie wielką prośbę. Chciał-

bym  możliwie  w  jak  najkrótszym  czasie  poślubić  Gryzeldę.  Domy-

ślasz się zapewne, że pragnę, aby przebywała gdzieś w pobliżu, choć-

background image

by przez wzgląd na Gildę. Nie chcę rozłączać z nią dziecka. Kilka ty-

godni  musi  jednak  upłynąć,  zanim  załatwię  rozmaite  formalności,  w 

związku  ze  ślubem.  Gryzelda,  jako moja  narzeczona,  nie  może  prze-

bywać ze mną pod jednym dachem. Czy sądzisz, że twoja matka zgo-

dziłaby  się  wziąć  na  kilka  tygodni  Gryzeldę  i  Gildę  do  Dalheimu? 

Pragnę, by moja narzeczona przebywała pod jej opieką tak długo, do-

póki, jako moja żona, nie powróci do Treuenfelsu.  

Baron rozpromieniony skinął głową.  

- Moja matka ogromnie się ucieszy. Będzie miała sposobność na-

prawić swoje zachowanie wobec ciebie. Zgodzi się więc na pewno.  

- W takim razie pojadę potem z tobą konno do Dalheimu i osobi-

ście  poproszę  o  to  twoją  matkę.  Teraz  przecież  nie  potrzebuję  już, 

dzięki Bogu, unikać waszego domu.  

- Dobrze, Harro! Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że najgorsze dla 

ciebie minęło. Chodź, pojedziemy do Dalheimu. Ale we wsi muszę się 

zatrzymać przed pocztą i wysłać depeszę mojej narzeczonej. Jeśli po-

zwolisz  to  napiszę  ją  od  razu  tutaj,  na  twoim  biurku.  Mogę  przecież 

zawiadomić Tilly o waszych zaręczynach?  

- Ma się rozumieć, to przecież przestało być tajemnicą.  

Wtedy baron Dalheim usiadł i napisał depeszę: 

"Najdroższa Tilly! 

Hrabia  Harro  Treuenfels  i  Gryzelda  von  Ronach  zaręczeni.  Mą-

dra  Tilly!  Dzięki  staraniom  Gryzeldy  niewinność  hrabiego  udowod-

niona. Gryzelda aż do ślubu zostaje w Dalheimie.  

background image

Szczegóły w liście.  

Twój Fryderyk" 

-  Tak  -  powiedział  z  zadowoleniem.  Tilly  nie  przebaczyłaby  mi 

nigdy w życiu, gdyby choć o godzinę dłużej musiała czekać na tę no-

winę. Musiałem jej bezzwłocznie donieść o waszych zaręczynach.  

Obaj  panowie  udali  się  do  Gryzeldy,  żeby  się  z  nią  pożegnać. 

Hrabia powiedział narzeczonej, w jakim celu jedzie do Dalheimu.  

- Czy nie sprawię kłopotu pańskiej matce? Czy nie będę państwu 

przeszkadzać? - zwróciła się Gryzelda do barona.  

Fryderyk pocałował ją w rękę.  

-  Czyż  pani  nie  rozumie,  że  jesteśmy  bardzo  szczęśliwi,  mogąc 

wyświadczyć przysługę Harrowi? W dodatku ta przysługa sprawi nam 

samym wielką przyjemność.  

- Więc mogę bez skrupułów skorzystać z gościnności państwa?  

- Z pewnością. A teraz niech pani przeczyta depeszę, którą wysy-

łam do Tilly.  

Gryzelda przeczytała kartkę.  

- Dlaczego "mądra Tilly", panie baronie? - spytała rumieniąc się.  

- Bo moja mądra Tilly od razu spostrzegła, że Harro nie jest pani 

obojętny.  

-  W  takim  razie  Tilly  jest  naprawdę  mądra  i  nie  należy  zmieniać 

treści depeszy.  

- Postaram się powrócić jak najprędzej, Gryzeldo - rzekł hrabia.  

background image

Spojrzała  na  niego  swymi  słonecznymi  oczyma,  których  blask 

przenikał w głąb serca.  

- Do widzenia, najdroższy! - rzekła.  

- Do widzenia, moja Gryzeldo! 

Panowie  odjechali,  a  Gryzelda  skończyła  pisać  listy  do  cioci 

Agnieszki  i  do  matki  Anny.  List  do  przełożonej  był  bardzo  długi  i 

szczegółowy.  Gryzelda  opisała  jej  dokładnie  wszystko,  co  się  wyda-

rzyło w ostatnich czasach w zamku Treuenfels, prosząc, aby pokazała 

ten  list  również  cioci  Agnieszce  i  opowiedziała  innym  paniom  ze 

schroniska to,  co będzie  uważała  za  stosowne.  Przede  wszystkim  zaś 

należy im oznajmić, że się zaręczyła.  

Znacznie  krócej  wypadł  list  do  cioci  Agnieszki.  Brzmiał  on,  jak 

następuje: 

 

"Moja ukochana Cioteczko! 

Twoja  Gryzelda  została  narzeczoną-  hrabiego  Treuenfelsa.  Jak 

się to wszystko stało - o tym dowiesz się z listu, pisanego do matki An-

ny.  Tobie  chcę  tylko  powiedzieć,  że  jestem  bezgranicznie  szczęśliwa. 

Mój narzeczony przyjedzie jutro lub pojutrze do Schroniska w St. Ma-

rien, żeby prosić Cię o moją rękę. Cieszy się ogromnie, że pozna Cie-

bie, moja droga Cioteczko, i że po długim czasie zobaczy znowu matkę 

Annę.    Naturalnie,  że  musisz  go  przedstawić  moim  wszystkim  wice-

mateczkom, aby mi udzieliły błogosławieństwa.  

background image

Mój narzeczony nie chce długo zwlekać z terminem ślubu. Zapew-

ne  pobierzemy  się  już  w  połowie  albo  w  końcu  września.  Aż  do  tego 

czasu  będę  mieszkać  w  Dalheimie  pod  opieką  baronowej  Dalheim, 

przyszłej teściowej Tilly. Wobec tego, że ślub Tilly odbędzie się w paź-

dzierniku,  więc  w  przyszłości  będziemy  sąsiadkami,  z  czego  się 

ogromnie cieszę.  

Mała córeczka mego narzeczonego - obecnie również i moje uko-

chane  dziecko  -  zamieszka wraz  ze  mną w  Dalheimie. A  jeżeli  w tym 

lub  przyszłym  tygodniu  będzie jakiś wyjątkowo pogodny dzień,  wtedy 

przyjadę samochodem z moją córeczkę do St. Marien, abym mogła ją 

przedstawić Wam wszystkim.  

O, moja złota Ciociu, jakże piękne, jak cudowne stało się moje ży-

cie! Gdyby mój stary, biedny tatuś doczekał tego! Z głębi serca dzię-

kuję Bogu za tak wielkie, promienne szczęście.  

A  teraz  jeszcze  jedna  dobra  nowina.  Cioteczko!  Mój  narzeczony 

pragnie, żebyś do końca życia przebywała w zamku Treuenfels. Za to, 

że opiekowałaś się mną tak czule, że zajęłaś się moim losem... Posta-

ram się, żeby Ci u nas było jak najlepiej. Zajmij się więc już przygo-

towaniami, Cioteczko.  

Nasz  ślub  będzie  cichy,  gdyż  okoliczności  nie  pozwalają  na  wy-

prawienie  hucznego  wesela.  Bylibyśmy  nawet  przeczekali  rok  żałoby 

po hrabinie Alicji, gdybym miała dom rodzinny i gdyby Harro i mała 

Gilda  nie  potrzebowali  mnie  tak  bardzo.  Tak,  kochana  Ciociu,  nie 

mogą beze mnie żyć - tak przynajmniej utrzymuje mój narzeczony. A ja 

cieszę się z tego tak bardzo, że zapominam powoli o strasznych prze-

background image

życiach ostatnich dni. Matka Anna i Ty musicie koniecznie być na na-

szym  ślubie.  Ty  zaraz  potem  zostaniesz  już w  zamku  Treuenfels. Spo-

dziewam  się,  że  matka  Anna  będzie  także  bywała  u  nas  częstym  go-

ściem.  A  wszystkie  babulinki  ze  schroniska  wolno  mi  także  zaprosić, 

każdą na kilka tygodni. Będzie to rewanż za to, że i one zaprosiły mnie 

do schroniska. Żeby się nie sprzeczały o pierwszeństwo, będą ciągnęły 

losy. Mogą przyjeżdżać w tej kolejności, jak rozstrzygnie los.  

A  teraz  kończę  pisanie,  bo  moja  córeczka  zaczyna  się  niecierpli-

wić.  

Całuję Cię i pozdrawiam, moja ukochana Ciociu 

Twoja szczęśliwa Gryzelda" 

 

**        **        ** 

Gryzelda została bardzo serdecznie przyjęta przez baronową Dal-

heim. A hrabia Harro pojechał do St. Marien i przywiózł narzeczonej 

mnóstwo  pozdrowień.  Całe  schronisko  nie  posiadało  się  z  radości. 

Hrabia Harro musiał zjeść obiad z paniami i ciągle opowiadać o Gry-

zeldzie.  Losowanie  odbyło  się  już,  a  matka  Anna  mówiła  ze  śmie-

chem,  że  musiała  bardzo  uważać  na  swoje  pupilki,  bo  każda  chciała 

wyciągnąć numer pierwszy.  

W  tydzień  później  Gryzelda  pojechała  z  Gildą  do  St.  Marien, 

gdzie została przyjęta z ogromną radością. Wtedy to oznajmiła, że za 

każdym razem mogą cztery panie przyjeżdżać do Treuenfelsu. W ten 

sposób nie będą tak długo czekały na swoją kolej. Ta nowina wywoła-

background image

ła  wiele  uciechy.  Obsypywano  pieszczotami  Gryzeldę  i  Gildę,  a 

wszystkie panie zachwycały się głośno hrabią Treuenfelsem.  

 

**        **        ** 

Dwudziestego  września  Gryzelda  von  Ronach  została  żoną  hra-

biego  Harra  Treuenfelsa.  Ślub  odbył  się  bardzo  cicho.  Jedynymi  go-

śćmi  weselnymi  byli:  baron  Dalheim  z  matką,  matka  Anna,  ciocia 

Agnieszka i rodzina Sarnowów.  

Zewsząd  napływały  serdeczne  życzenia.  Dawni  przyjaciele,  któ-

rzy  w swoim czasie odwrócili się od hrabiego, teraz chcieli naprawić 

to.  Starali  się  odzyskać  jego  przyjaźń  i  zapewniali  go,  jak  bardzo  się 

cieszą,  że  okazał  się  niewinny.  Epilog  zbrodni  w  zamku  Treuenfels 

opisały wszystkie gazety.  

Gryzeldzie  i  jej  narzeczonemu  nic  nie  brakowało  do  szczęścia., 

Rankiem,  w  dzień  ślubu  Gryzelda  z  Gildą  i  baronową  Dalheim  po-

wróciły do Treuenfelsu. Na życzenie hrabiego, baronowa Dalheim za-

kupiła  wyprawę  dla  Gryzeldy.  Ułożono  ją  na  razie  w  jej  pokojach. 

Dziewczyna  cieszyła  się  z  tych  wszystkich  pięknych  i  kosztownych 

darów,  które  stanowiły  dowód  miłości  Harra.  Z  jego  rąk  chętnie 

przyjmowała wszystko. Nie przejmowała się tym, że jest uboga, gdyż 

czuła, że serce jej jest związane na wieki z ukochanym człowiekiem.  

Zanim  dziewczyna  przystroiła  się  w  suknię  ślubną,  welon  i  mir-

towy wianek, przemknęła się raz jeszcze do sali, w której wisiały por-

trety  przodków. Zabrała ze sobą trochę kwiatków, którymi hrabia za-

sypał  jej  pokoje.  Z  tymi  kwiatami  w  ręku  zbliżyła  się  do  wielkiego 

background image

portretu hrabiny Alicji. Ozdobiła nimi ramę, a potem podniosła wzrok 

na piękną, kapryśną, lecz pełną wdzięku twarz młodej kobiety: 

- Czy masz nareszcie spokój, świetlany duchu? Dziękuję ci, że mi 

sprzyjałaś,  że  wskazałaś  mi  drogę,  dzięki  której  mogłam  wykazać 

niewinność  Harra.  Opiekuj  się  nami  zawsze.  Będę  dobrą,  troskliwą 

matką dla twego dziecka, nauczę Gildę czcić twoją pamięć. Zbłądziłaś 

wprawdzie, lecz okupiłaś twoje winy nagłą, przedwczesną śmiercią. I 

naprawiłaś wszystko, ukazując mi się we śnie. Spoczywaj w spokoju! 

Tak rozmawiała  Gryzelda z portretem. A gdy na pożegnanie ski-

nęła głową, ujrzała, że promień słońca padł na oblicze hrabiny Alicji. 

Wyglądało to, jakby się uśmiechała.  

Gryzelda odeszła, pełna radości, żeby przywdziać ślubny strój. A 

gdy  później  weszła  do  kaplicy,  wsparta  na  ramieniu  narzeczonego  - 

wszyscy  byli  wzruszeni  widokiem tych dwojga  ludzi, którzy  promie-

nieli ogromnym, niewymownym szczęściem.  

 

**        **        ** 

Hrabia  Harro  i  jego  młoda  żona  żyli  ze  sobą  bardzo  szczęśliwie. 

W  rok  po  ślubie  Gryzelda  powiła  syna,  dziedzica  majoratu.  Nazywał 

się Jan Harro Treuenfels. Mała Gilda oznajmiła ojcu tę radosną nowi-

nę.  

- Tatusiu, tatusiu, mam braciszka! - zawołała.  

A hrabia pochylił się nad kołyską syna i rzekł: 

background image

-  Chciałbym,  mój  synu,  żebyś  był  dzielnym,  prawym  człowie-

kiem! 

- Ach, Harro, a ja pragnę, żeby był szczęśliwy - powiedziała mło-

da matka.  

Wtedy hrabia spojrzał z tkliwością w oczy żony i odparł: 

-  Tak  szczęśliwy,  jak  stał  się  jego  ojciec dzięki tobie,  moja  Gry-

zeldo!