background image

Ś

WIAT NOCY 

Tom 3 
ZAKLINACZKA 

    
 
 
 
 

Smith Lisa Jane 

 
 
 
 

   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Smith Lisa Jane

 

 

 

Lisa Jane (L. J. lub Ljane) Smith – amerykańska autorka 
tworząca powieści i opowiadania skierowane głównie do 
nastoletnich odbiorców. 
Do tej pory napisała dwie serie ksiąŜkowe: liczący sobie 
juŜ 10 tomów Nightworld i sześciotomowe Pamiętniki 
Wampirów (The Vampire Diaries) oraz trzy trylogie 
(czwarta jeszcze się nie ukazała). Poza tym spod jej pióra 
wyszło kilka krótkich opowiadań. 
W Polsce nakładem wydawnictwa Amber ukazało się 
sześć tomów z serii Pamiętniki Wampirów oraz sześć 
tomów z serii Świat Nocy. 
 
Pamiętniki Wampirów: 
- Przebudzenie 2008 
- Walka 2008 
- Szał 2009 
- Mrok 2009 
- Powrót o zmierzchu / Uwięzieni 2009 
 
Ś

wiat nocy: 

- Dotyk Wampira 2009 
- Córki Nocy 2009 
- Zaklinaczka 2009 
- Anioł Ciemności 2009 
- Wybrani 2009 
- Pakt Dusz 2009 

background image

Rozdział 1 

 
 

Jesteś wyrzucona. To jedne z najgorszych słów, jakie moŜe usłyszeć uczennica liceum. Thei Harman 

cały czas brzęczały w uszach, gdy samochód babci zbliŜał się do budynku szkoły. 

- To wasza ostatnia szansa - oznajmiła babcia Harman z  fotela pasaŜera z przodu. - Zdajecie sobie z 

tego sprawę, prawda? 

Szofer podjechał do krawęŜnika. 

-  Nie wiem - ciągnęła - dlaczego was wyrzucono z poprzedniej szkoły i nie chcę wiedzieć. Ale niech 

się  pojawi  choć  cień  kłopotów,  to  się  poddaję  i  wysyłam  was  do  ciotki  Urszuli,  a  tego  nie  chcecie, 
prawda? 

Dom  ciotki  Urszuli,  zwany  klasztorem,  był  ponurą  szarą  fortecą  na  samotnym  wzgórzu.  Kamienne 

mury,  wszechobecny  smutek  i  ciotka  Urszula  obserwująca  kaŜdy  ruch  z  zaciśniętymi  ustami.  Thea 
wolałaby umrzeć, niŜ tam trafić. 

Blaise, kuzynka siedząca obok, teŜ kręciła głową, ale Thea dobrze wiedziała, Ŝe nie słucha babki. 

Sama z trudem się koncentrowała. 
Czuła  się  nieswojo,  była  zdezorientowana  i  rozbita,  jakby  jakaś  jej  cząstka  nadal  znajdowała  się  w 

gabinecie  dyrektora  poprzedniej  szkoły  w  New  Hampshire. Ciągle  miała przed  oczami  jego  minę,  która 
oznaczała jedno - Ŝe zostały dyscyplinarnie usunięte ze szkoły. Znowu. 

Tym razem było najgorzej. Nigdy nie zapomni biało-niebiesko-czerwonych policyjnych świateł, dymu 

unoszącego się nad zgliszczami sali muzycznej i krzyków Randy'ego Marika, gdy zabierali go policjanci. 

Ani uśmiechu Blaise. Tryumfalnego, jakby to wszystko było zabawą. 
Thea zerknęła na nią z ukosa. 

Blaise była piękna i śmiertelnie niebezpieczna. CóŜ, nie jej wina. Zawsze tak wyglądała; częściowo to 

przez  oczy  jak  rozŜarzone  węgle  i  włosy,  które  przypominają  zastygły  dym.  RóŜniła  się  od  miękkiej 
jasności Thei. To uroda Blaise sprowadzała na nie kłopoty, ale Thea i tak ją kochała. 

W końcu dorastały jak siostry. A więź siostrzana jest najsilniejsza między czarownicami. 
Ale nie mogą nas znowu wyrzucić. Nie. Wiem, co w tej chwili myślisz - Ŝe ciągle moŜesz to robić, a 

dobra stara Thea zawsze cię poprze - ale tym razem się mylisz. Tym razem cię powstrzymam. 

-  I  tyle  -  powiedziała  nagle  babcia,  kończąc  wykład.  -  Musicie  być  idealne  do  końca  października, 

inaczej poŜałujecie. No, idźcie juŜ. - Walnęła laską w zagłówek szofera. - Do domu, Tobias. 

Szofer, chłopak z kręconymi włosami, miał osłupiały wyraz twarzy, typowy dla uczniów babci. 

-  Tak, proszę pani - mruknął i wrzucił bieg. Thea wysiadła. Blaise za nią. 
Wiekowy  lincoln  Continental  odjechał.  Thea  została  sama  z  Blaise  pod  gorącym  słońcem  Nevady, 

przed dwupiętrowym budynkiem z palonej cegły, liceum Lake Mead. 

Zamrugała szybko, usiłując pobudzić mózg do myślenia. Spojrzała na kuzynkę. 

-  Obiecaj mi, Ŝe tutaj nie zrobisz tego samego numeru - zaczęła ponuro. 

Blaise się roześmiała. 

-

 

Nigdy nie robię tego samego numeru. 

-

 

Wiesz, co mam na myśli. 

Blaise wydęła usta, pochyliła się i poprawiła sobie but. 

-

 

Moim  zdaniem  babcia  przesadziła  z  kazaniem,  nie  uwaŜasz?  Czegoś  nam  nie  mówi.  Dlaczego 

wspominała  o  końcu  miesiąca?  -  Wyprostowała  się,  odrzuciła  do  tyłu  burzę  ciemnych  włosów  i 
uśmiechnęła się słodko.  
      -  Nie powinnyśmy przypadkiem iść do sekretariatu po plan zajęć? 

-

 

Nie odpowiesz na moje pytanie? 

-  A pytałaś o coś? Thea zamknęła oczy. 

-  Blaise, kończą się nam krewni. Jeśli to się powtórzy... Słuchaj, chcesz jechać do klasztoru? 

Po  raz  pierwszy  Blaise  spochmurniała.  Po  chwili  energicznie  wzruszyła  ramionami,  aŜ  zafalowała 

luźna rubinowa koszulka. 

background image

-

 

Pospiesz się, bo się spóźnimy. 

-

 

Idź  pierwsza  -  mruknęła  Thea  znuŜona.  Odprowadzała  kuzynkę  wzrokiem.  Blaise  szła, 

charakterystycznie kołysząc biodrami. 

Thea  zaczerpnęła  głęboko  tchu  i  spojrzała  na  budynki  z  róŜowej  cegły,  z  łukowatymi  podcieniami. 

Znała  zasady.  Kolejny  rok  Ŝycia  wśród  nich;  będzie chodziła  z  nimi na  zajęcia,  świadoma,  Ŝe  jest  inna, 
jednocześnie udając, Ŝe niczym się nie wyróŜnia. 

To nie takie trudne. Ludzie nie są zbyt bystrzy, ale zadanie wymagało koncentracji. 

Szła właśnie w stronę sekretariatu, kiedy usłyszała podniesione głosy. Grupka uczniów stała na skraju 

parkingu. 

-

 

Odsuń się. 

-

 

Zabij go! 

Thea podeszła bliŜej. Zobaczyła, co leŜy na ziemi, i trzema krokami znalazła się przy krawęŜniku. 
Jaki piękny. Długie, silne ciało, szeroki łeb... I grzechoczące zrogowaciałe kręgi na ogonie. Brzmiało 

to jak grzechot pestek. 

Oliwkowa  skóra,  szerokie  romby  na  grzbiecie.  Łuski  na  pysku  lśnią,  jakby  mokre.  Czarny  język 

porusza się szybko. 

Kamień śmignął obok niej, upadł na ziemię za węŜem, wzbił obłok kurzu. 
Thea podniosła głowę. Chłopak w szortach cofał się, przeraŜony i dumny. 

-

 

Nie rób tego - powiedział ktoś. 

-

 

Idźcie po kij. - Inny głos. 

-

 

Trzymajcie się z daleka. 

-

 

Zabijcie go. Następny kamień. 

Na twarzach zebranych nie było nienawiści; widziała ciekawość, strach, fascynację i obrzydzenie. Ale 

koniec dla węŜa zapowiadał się taki sam. 

Nadbiegł rudowłosy chłopak z gałęzią rozwidloną na końcu. Inni sięgali po kamienie. 
O  nie,  nie  pozwolę,  pomyślała  Thea.  Grzechotniki  są  delikatne,  mają  kruchy  kręgosłup.  Dzieciaki 

mogą zabić tego węŜa nawet niechcący. 

Nie wspominając o tym, Ŝe rozdraŜniony grzechotnik moŜe przed śmiercią ukąsić kilka osób. 
A nie ma przy sobie nic: ani jaspisu na jad, ani korzenia świętego Jana, Ŝeby uciszyć umysł gada. 
Nie  szkodzi.  Musi  coś zrobić.  Rudzielec  krąŜył,  jakby  podczas  bójki  szukał  odpowiedniej  chwili  do 

ataku. Uczniowie dookoła na zmianę go ostrzegali i zachęcali. WąŜ zbierał się w sobie, język poruszał się 
tak szybko, Ŝe Thea nie zdołała śledzić wzrokiem jego ruchów. Gad był wściekły. 

Rzuciła  plecak  na  ziemię  i  wysunęła  się  przed  rudowłosego.  Widziała  jego  zaskoczenie  i  słyszała 

krzyki, ale nie zwracała na to uwagi. Musi się skoncentrować. 

Oby mi się udało. 
Uklękła pół metra od grzechotnika. 

WąŜ się spręŜył, do połowy uniósł ciało - głowa i górna część tułowia przybrały kształt litery S. Był 

jak oszczep gotów do rzutu. Nic nie wygląda tak groźnie, jak wąŜ w tej pozycji. 

Spokojnie,  spokojnie,  zaklinała  w  myślach,  wpatrzona  w  wąskie,  kocie  źrenice  Ŝółtych  oczu. 

Podniosła ręce, wnętrzem dłoni do węŜa. 

Usłyszała jęki przeraŜenia za plecami. 

WąŜ syczał głośno. Thea starała się emanować spokojem. 

Kto moŜe pomóc? Oczywiście jej opiekunka, bogini najbliŜsza sercu. Eileithyia ze staroŜytnej Krety, 

matka wszystkich zwierząt. 

Eileithyio,  matko  stworzeń,  kaŜ  temu  węŜowi  się  uspokoić.  Spraw,  Ŝebym  wejrzała  w  jego  serce  i 

wiedziała, co robić. 

I  wtedy  to  się  stało  -  cudowna  transformacja,  której  sama  Thea  do  końca  nie  rozumiała.  Jakaś  jej 

cząstka  przemieniła  się  w  węŜa.  ToŜsamość  zaczęła  się  rozmywać  -  Thea  była  sobą,  ale  jednocześnie 
leŜała  skulona  na  cieplej  ziemi,  gniewna,  rozdraŜniona,  spragniona  powrotu  w  bezpieczne  zarośla.  Nie-
dawno  urodziła  młode,  jedenaście,  i  do  dzisiaj  nie  odzyskała  w  pełni  sił.  A  teraz  otaczają  ją  potęŜne, 
gorące, szybkie stworzenia. 

background image

DuŜe, Ŝywe podchodzą za blisko. Nie boją się ostrzeŜenia. Lepiej je ukąsić. 

WąŜ  kierował  się  dwiema  zasadami  w  kontakcie  z  istotami,  które  nie  nadają  się  do  jedzenia: 

grzechotać, aŜ odejdą; jeśli tego nie zrobią, atakować. 

Thea w ludzkim kształcie trwała w bezruchu i starała się zaszczepić w małym gadzim mózgu kolejną 

myśl. Powąchaj mnie. Posmakuj. Nie jestem człowiekiem. Jestem córą Hellewise. 

Język węŜa musnął jej dłoń leciutko i niezwykle delikatnie. 

Ale wyczuła, Ŝe grzechotnik się uspokaja, szykuje do odwrotu. Za chwilę posłucha, gdy kaŜe mu się 

oddalić. Za jej plecami coś się zmieniło w tłumie. 

-

 

Jest Erie! 

-

 

Ej, Erie! Grzechotnik! 

Nie myśl o tym, zaklinała Thea. 
Nowy głos, początkowo z oddali, potem coraz bliŜej. 

-  Zostawcie  go,  chłopaki.  To  pewnie  niegroźny  wąŜ.  Podekscytowany  szmer  niezadowolenia.  Thea 

czuła, jak więź pęka. Skoncentruj się. 

Ale  kto  by  się  skupił  wobec  tego,  co  nastąpiło  potem.  Szybkie  kroki.  Poczuła  padający  na  nią  cień. 

Usłyszała sapnięcie. 

-  Grzechotnik! 
Coś ją uderzyło, pchnęło na bok. Działo się to tak szybko, Ŝe nie zdąŜyła uskoczyć. Upadła boleśnie 

na rękę. Straciła więź z węŜem. 

I  mogła  tylko  patrzeć,  gdy  oliwkowy  łeb  błyskawicznie  wystrzelił  do  przodu.  Otwarta  paszcza, 

zadziwiająco szeroka i kły. Wbiły się w dŜinsy i nogę chłopaka, który odepchnął Theę.

 

 
 

Rozdział 2 

    
 

W  tłumie  wybuchła  panika.  Wszystko  działo  się  jednocześnie,  Thea  nie  rozróŜniała  poszczególnych 
elementów. Połowa uczniów rzuciła się do ucieczki. Druga połowa krzyczała: 

-

 

Wezwijcie pogotowie. 

-

 

Ukąsił Erica. 

-

 

Mówiłem, Ŝeby go zabić! 

Rudzielec zbliŜał się z kijem. Inni rozglądali się w poszukiwaniu kamieni. Zanosiło się na lincz. 

WąŜ  grzechotał  szaleńczo,  wytrwale.  Był  rozwścieczony,  gotów  ponownie  zaatakować  -  Thea  nie 

mogła nic zrobić. 

-  Ej! - Ten okrzyk ją zaskoczył. Odezwał się Eric, ukąszony chłopak. - Uspokójcie się. Josh, daj mi 

to. - Mówił do rudzielca z kijem. - Nie ukąsił mnie, tylko straszył. 
Thea  gapiła  się  z  niedowierzaniem.  Czy  on  oszalał?  Ale  inni  go  posłuchali.  Dziewczyna  w  szortach  i 
obcisłej bluzce opuściła rękę z kamieniem. 

-  Złapię go i wyniosę dalej w krzaki, gdzie nikomu nie zrobi krzywdy. 

Zwariował,  na  pewno.  Mówi  spokojnie,  ale  zaraz  spróbuje  zatłuc  grzechotnika  kijem.  Ktoś  musi 

działać. I to szybko. 

Katem oka dostrzegła błysk rubinu. Blaise stała w tłumie z wydętymi ustami. Thea podjęła decyzję. 

Rzuciła się na węŜa. 

Obserwował  kij.  Thea  dopadła  umysłu  grzechotnika.  zanim  dosięgła  ciała.  Unieruchomiła  go  na 

ułamek sekundy potrzebny, by zacisnąć dłonie poniŜej łba. Trzymała z całej siły, gdy otworzył paszczę i 
się napręŜył. 

-  Łap za ogon i zabieramy go stąd - sapnęła do wariata Erica. 

Erica gapił się na nią oszołomiony. 

-

 

Na miłość boską, nie puszczaj. - Odwrócił się błyskawicznie. 

background image

-

 

Wiem. Łap! 

Posłuchał. Tłum się rozbiegł, gdy Thea się  odwróciła, trzymając węŜa na odległość ramienia. Blaise 

nie uciekła, ale patrzyła na grzechotnika z obrzydzeniem. 

-  Potrzebuję  tego  -  szepnęła  Thea,  mijając  kuzynkę,  i  szarpnęła  jej  naszyjnik.  Delikatny  złoty 

łańcuszek pękł. Thea zacisnęła dłoń na kamieniu. 

Skierowała się w stronę zarośli, czując ogromny cięŜar węŜa. Szła szybko, bo Eric ma mało czasu. Za 

szkołą teren się wznosił i opadał, stawał się coraz dzikszy. Ledwie budynek zniknął im z oczu, zatrzymała 
się. 

-  Tutaj - powiedział Eric z wysiłkiem. 
Thea spojrzała na niego - był bardzo blady. Dzielny i głupi, pomyślała. 
-  Dobra, na trzy rzucamy. - Machnęła głową. - W tamtą stronę. Potem szybko się cofamy. 

Przytaknął i odliczał razem z nią: 

-  Raz... dwa... trzy. 

Zamachnęli  się  lekko  i  rzucili.  WąŜ  leciał  zgrabnym  łukiem,  upadł  koło  krzaka  szałwi.  Zniknął  w 

zaroślach,  nie  okazując  nawet  odrobiny  wdzięczności.  Thea  czuła,  jak  zimny  gadzi  umysł  się  oddala, 
wyłapała jeszcze jego myśli: ten zapach, ten cień, bezpieczeństwo. 

Odetchnęła głośno. Nawet nie zdawała sobie sprawy, Ŝe wstrzymała oddech. 
Za jej plecami Eric usiadł gwałtownie. 

-  No, to by było na tyle. - Oddychał szybko, nierówno. Mogę cię o coś prosić? 

Siedział z wyprostowanymi nogami, coraz bledszy. Na górnej wardze miał kropelki potu. 

-  Bo widzisz... nie jestem pewien, czy jednak mnie nie ukąsił. 

Thea  wiedziała  -  i  Eric  teŜ  -  Ŝe  owszem,  ukąsił.  Rzeczywiście,  grzechotniki  czasami  atakują  i  nie 

kąsają, a czasami nawet nie  wstrzykują jadu, ale nie tym razem. Nie  mieściło jej się tylko  w głowie, Ŝe 
człowiekowi tak zaleŜało na bezpieczeństwie węŜa, Ŝe sam ryzykował Ŝycie. 

-

 

PokaŜ nogę - zarządziła. 

-

 

Wolałbym, Ŝebyś po prostu wezwała pogotowie. 

-

 

PokaŜ - mówiła spokojnie. Uklękła przed nim i wyciągnęła ręce, jakby zbliŜała się do przeraŜonego 

zwierzęcia. 

Siedział nieruchomo, nie protestował, kiedy podwijała nogawkę dŜinsów. 
I  jest,  malutka  podwójna  ranka  na  opalonej  skórze.  NieduŜo  krwi,  ale  juŜ  pojawiła  się  opuchlizna. 

Nawet jeśli teraz pobiegnę do szkoły, nawet jeśli karetka przypędzi na sygnale, nic zdąŜą, myślała. Och, 
oczywiście, uratują mu Ŝycie, ale noga spuchnie jak balon i czeka go niewyobraŜalny ból. 

A  ona  ma  w  ręku  kamień  Izydy,  krwistoczerwony  chalcedon  z  wygrawerowanym  skarabeuszem, 

symbolem  egipskiej  bogini  StaroŜytni  Egipcjanie  składali  te  kamienie  u  stóp  mumii;  Blaise  za  jego 
pomocą potęgowała namiętność. Ale to takŜe najsilniejszy znany środek oczyszczający krew. 

Eric  jęknął.  Zakrył  oczy  ręką.  Thea  wiedziała,  Ŝe  chłopakowi  jest  niedobrze,  słabo,  traci  orientację. 

Zawołała go, ale jego oszołomienie działało na jej korzyść. 

Przycisnęła dłonie do rany, ściskając chalcedon między palcami. Nuciła pod nosem, wizualizowała to, 

czego chciała. Bo kamień sam nie działa, to tylko przewodnik siły, koncentruje ją i ukierunkowuje. 

Znajdź truciznę, osacz, rozpędź. Oczyść krew. WspomóŜ naturalne siły obronne organizmu. Zlikwiduj 

zaczerwienienie i opuchliznę. 

Klęcząc tam, ze słońcem palącym w plecy, nagle zdała sobie sprawę, Ŝe jeszcze nigdy tego nie robiła. 

Leczyła  zwierzęta  -  zatrute  szczeniaki,  koty  pokąsane  przez  pająki  -  ale  nie  człowieka.  Dziwne, 
instynktownie wiedziała, co robić. Jakby musiała to zrobić. 

Opadła na pięty i wsunęła kamień do kieszeni. 

-

 

I jak? 

-

 

Co? - Odsunął rękę z oczu. - Przepraszam, chyba na chwilę odpłynąłem. 

To dobrze, pomyślała. 
-  Ale jak się teraz czujesz? 
Patrzył na  nią, próbując się opanować i zachować  spokój.  Zaraz jej wyjaśni, Ŝe ludziom ukąszonym 

przez grzechotnika jest niedobrze. I nagle wyraz jego twarzy się zmienił. 

background image

-  Czuję się... Niesamowite... MoŜe noga mi zdrętwiała. -Spojrzał nieufnie na łydkę. 
-  Nie,  po  prostu  miałeś  szczęście.  Nie  ukąsił  cię.  Podciągnął  nogawkę  wyŜej.  I  patrzył.  Ciało  było 

gładkie, nienaruszone, z ledwie widocznym zaczerwienieniem. 

-  Byłem pewien... Spojrzał na nią. 

Dopiero  teraz mu się  dobrze przyjrzała. Przystojny, szczupły, o słodkiej twarzy i jasnych włosach.  I 

jego  oczy.  Ciemnozielone,  z  plamkami  szarości.  W  tej  chwili  czujne  i  zagubione  zarazem,  jak  oczy 
zaskoczonego dziecka. 

-  Jak to zrobiłaś? - zapytał. Theę zamurowało. 
Nie tak miał zareagować. Co jest? 
-

 

Nic nie zrobiłam - odparła w końcu. 

-

 

AleŜ owszem. - Upierał się, a jego oczy pojaśniały, gdy nabrał pewności siebie. - Ty masz w sobie 

coś dziwnego. 

Pochylił się powoli jak zaczarowany. 

       Nagle  Thea  doświadczyła  rozdwojenia.  Przywykła  juŜ  do  tego,  Ŝe  postrzega  samą  siebie  oczami 
zwierząt:  wielkie  stworzenie  w  bezwłosej  skórze.  Ale  teraz  patrzyła  na  siebie  oczami  Erica.  Klęcząca 
dziewczyna o złotych włosach, opadających luźno na ramiona, z ciepłymi piwnymi oczami. Twarz bardzo 
łagodna, zmartwiona. 

-  Jesteś piękna - powiedział Eric ciągle zdumiony. - Nigdy nie widziałem nikogo tak... Ale otacza cię 

jakaś mgła... bardzo tajemnicza... 

Nad pustynią zapadła cisza. Serce Thei waliło tak mocno, Ŝe drŜało całe ciało. Co się dzieje? 
-

 

Jakbyś  była  częścią  wszystkiego,  co  nas  otacza  -  mówił  mądrym,  choć  dziecinnym  głosem.  - 

NaleŜysz  do  tego  świata.  Jest  w  tobie  tyle  spokoju.  -  Na  jego  twarzy  malował  się  rozpaczliwy  wyraz 
skarconego szczeniaka. 

-

 

Nie  -  powiedziała.  Ani  trochę  nie  była  spokojna.  Ogarniało  ją  przeraŜenie.  Nie  wiedziała,  co  się 

dzieje, ale na pewno musi stąd uciec. 

-

 

Nie idź - poprosił, kiedy się poruszyła 

I  wtedy  dotknął  jej.  Nie  mocno.  Nawet  nie  zamknął  jej  nadgarstków  w  swoich  dłoniach,  tylko 

zaledwie musnął i cofnął ręce, gdy się szarpnęła. 

NiewaŜne. Nawet lekki dotyk sprawił, Ŝe wszystkie włoski stanęły jej dęba. A kiedy znów spojrzała w 

szaro-zielone oczy, wiedziała, Ŝe on teŜ to poczuł. 

Bolesna  słodycz,  zawrót  głowy.  I  poczucie  więzi.  Jakby  komunikowali  się  na  głębszym  poziomie, 

poza słowami. 

Znam cię. Wiem, czym jesteś. 
Niemal bezwiednie uniosła rękę, lekko rozstawiając palce, jakby chciała dotknąć swojego odbicia w 

lustrze. On zrobił to samo. Patrzyli na siebie. 

I nagle, zanim ich dłonie się zetknęły, Theę zalała fala paniki. Jak kubeł zimnej wody. 
Co ona wyprawia? Oszalała? 

Wszystko stało się jasne. AŜ za bardzo. Zobaczyła przed sobą przyszłość - wyraźnie, ostro. Śmierć za 

złamanie  zasad  świata  nocy.  Ona  w  wewnętrznym  kręgu;  tłumaczy,  Ŝe  wcale  nie  chciała  zdradzać  ich 
sekretów, Ŝe nie chciała wiązać się z człowiekiem. To wszystko pomyłka, chwila głupoty, tylko go rato-
wała. A potem i tak przyniosą jej puchar śmierci. 

Wyraźna wizja, niemal proroctwo. Thea zerwała się na równe nogi, jakby ziemia ją parzyła, i zrobiła 

jedyne, co przyszło jej do głowy. 

-  Oszalałeś? - rzuciła pogardliwie. - Dostałeś udaru czy co? 

Znowu ta nieszczęśliwa mina. 

To człowiek. Jeden z nich, upomniała się w duchu. W jej głosie pojawiło się więcej jadu: 
-  Jestem częścią wszechświata i coś zrobiłam z twoją nogą, jasne. Pewnie w Świętego Mikołaja teŜ 

wierzysz. 

Jego twarz wyraŜała szok - i niepewność. Thea zadała mu ostateczny cios. 
-

 

A moŜe chciałeś mnie poderwać? 

background image

-

 

Co?  Nie.  - Rozejrzał się.  Pustynia wyglądała jak  zawsze, szaro-zielona, sucha, płaska. Spojrzał na 

swoją  nogę,  zamrugał,  wziął  się  w  garść.  -  Przepraszam,  jeśli  cię  zdenerwowałem.  Nie  wiem,  co  się  ze 
mną  dzieje.  -  Nagle  uśmiechnął  się  speszony.  -  MoŜe  rzeczywiście  dziwnie  się  zachowuję.  Ze  strachu. 
Chyba nie jestem tak dzielny, jak mi się wydawało. 

Thei kamień spadł z serca. Eric kupił jej wersję. Dzięki Izydo, Ŝe ludzie są głupsi od kur. 
-

 

I nie zamierzałem cię poderwać. Nawet nie wiem, jak się nazywasz. 

-

 

Thea Harman. 

-

 

Eric Ross. Jesteś nowa, prawda? 

-

 

Tak. - Przestań gadać i zabieraj się stąd, nakazała sobie surowo. 

-

 

Jakbym mógł pokazać ci okolice i w ogóle. Bo wiesz, fajnie byłoby się jeszcze z tobą spotkać. 

-

 

Nie - ucięła krótko. I na tym chętnie by poprzestała, ale uznała, Ŝe musi całkowicie zmiaŜdŜyć jego 

nowy pomysł. - Nie chcę cię więcej widzieć - rzuciła zbyt poruszona, by szukać łagodniejszych słów. 
Odwróciła się i odeszła. Co innego mogła zrobić? Z pewnością juŜ z nim nie porozmawia. Choćby miała 
do końca Ŝycia się zastanawiać, dlaczego tak bardzo się przejął losem grzechotnika, nie zapyta o to. Od tej 
chwili będzie się trzymała od niego z daleka. 

Wróciła do szkoły. No tak, juŜ się spóźniła. Na parkingu pusto, nikt nie spacerował w podcieniach. 
I  to  pierwszego  dnia,  pomyślała.  Jej  plecak  leŜał  tam,  gdzie  go  zostawiła,  a  obok  czyjś  zeszyt. 

Podniosła jedno i drugie i pobiegła do sekretariatu. 

Dopiero na fizyce, gdy na oczach pozostałych uczniów poszła do pustej ławki z tyłu sali, zdała sobie 

sprawę, Ŝe to nie jej zeszyt 

Otworzył  się  na  stronie  zatytułowanej:  DŜdŜownice  -  wprowadzenie.  PoniŜej  widniały  rysunki 

podpisane:  „płazińce  i  motylica  wątrobowa".  Bardzo  ładne,  starannie  wykonane,  ale  autor  dodał  im  teŜ 
szerokie uśmieszki i wielkie oczy. Głupie, ale zabawne. Przewróciła kartkę. Tasiemiec - cykl rozrodczy. 

Bomba. 

Wróciła na pierwszą stronę. Eric Ross. Zoologia dla zaawansowanych. 

Zamknęła zeszyt. 
I niby jak mu to oddać? 

Po  części  myślała  o  tym  przez  całą  fizykę  i  następne  zajęcia  -  informatykę.  Po  części  robiła  to,  co 

zawsze w nowej szkole czy w kaŜdym duŜym skupisku ludzkim: analizowała, szufladkowała, szacowała 
zagroŜenie, kalkulowała, jak się wpasować. A wewnętrzny głos jeszcze od czasu do czasu szeptał: o, mają 
tu zajęcia z zoologii. 

Jedyne  pytanie,  którego  nie  chciała  sobie  zadać,  brzmiało:  Co  się  właściwie  wydarzyło  tam,  na 

pustyni? Odpychała  je, ilekroć  się  pojawiło.  Pewnie nastąpiło  zbytnie  otwarcie zmysłów  po  kontakcie  z 
węŜem, uznała w końcu. 

NiewaŜne, to i tak bez znaczenia. Dziwaczny wybryk natury. Jednorazowy. 
Na przerwie Blaise dopadła ją w korytarzu, szybka jak lwica mimo wysokich obcasów. 

- Jak leci? - zapytała Thea. 

Blaise  zaciągnęła  ją  do  pustej  sali  i  bez  słowa  wyciągnęła  rękę.  Thea  sięgnęła  do  kieszeni  po 

chalcedon. 

-

 

Zepsułaś  mi  łańcuszek  -  burknęła  Blaise.  Potrząsnęła  czarnymi  włosami  i  uwaŜnie  obejrzała 

kamień. - Sama go zaprojektowałam. 

-

 

Przepraszam. Spieszyło mi się. 

-

 

O  właśnie:  dlaczego?  Po  co  ci  był?  -  Nie  czekała  na  odpowiedź.  -  Uzdrowiłaś  tego  chłopaka, 

prawda? Wiedziałam, Ŝe oberwał. To człowiek. 

-

 

Szacunek dla Ŝycia, zapomniałaś? - zapytała Thea. - Nie krzywdź - dodała, choć bez przekonania. 

-

 

To nie dotyczy ludzi. Co sobie pomyślał? 

-

 

Nic. Nie miał pojęcia, Ŝe go uzdrowiłam; nie zorientował się nawet, Ŝe został ukąszony. - To nie do 

końca kłamstwo. 

Blaise przyglądała się jej ciemnymi, dymnymi, podejrzliwymi oczami, a potem podniosła je ku niebu 

i pokręciła głową. 

-

 

Zrozumiałabym, gdybyś skorzystała z kamienia, Ŝeby rozpalić jego krew. Ale moŜe i to zrobiłaś. 

background image

-

 

Nie! - oburzyła się Thea. Mimo rumieńca na policzkach mówiła zimnym i ostrym tonem. Cały czas 

miała przed oczami koszmarną wizję pucharu śmierci. - Nie chcę go więcej widzieć - ciągnęła twardo. - 
Tak mu powiedziałam. Ale akurat znalazłam jego zeszyt i teraz nie wiem, co z tym zrobić. - Pomachała 
nim przed nosem Blaise. 

-

 

Och. - Blaise lekko przechyliła głowę. - W takim razie ja mu oddam. Znajdę go jakoś. 

-

 

Naprawdę? - Thea się zdziwiła. - To bardzo miło z twojej strony. 

-

 

Owszem - mruknęła Blaise. Wzięła zeszyt ostroŜnie, jakby dopiero co pomalowała sobie paznokcie. 

- Dobra. Biegnę na lekcję. Algebra. - Skrzywiła się. - Na razie. 

Thea obserwowała ją podejrzliwie. 

Blaise zazwyczaj nie była chętna do pomocy. I to poŜegnanie za słodkie. Coś knuje. 

Thea poszła w ślad za rubinową koszulą kuzynki do głównego holu i bez wahania skręciła w korytarz 

pełen  szafek.  A  tam,  przy  jednej  z  nich,  stał  wysoki  szczupły  chłopak  z  długimi  nogami  i  jasnymi 
włosami. 

Szybko go znalazła, pomyślała kwaśno. Obserwowała ich ukradkiem zza granatowych drzwi zepsutej 

szafki. 

Blaise szła w stronę Erica powoli, kołysząc biodrami. PołoŜyła mu dłoń na plecach. 
Drgnął i się odwrócił. 
Blaise tylko stała. 

To  wystarczyło.  Przyciągała  męŜczyzn  samą  obecnością.  Cudowne  czarne  włosy,  Ŝar  w  szarych 

oczach,  figura,  która  powodowała  korki  na  ulicach.  Kształtna,  podkreślona  szkarłatnym  ubraniem.  Inna 
dziewczyna pewnie wyglądałaby tandetnie. Ale nie Blaise - ona zapierała dech w piersiach. Faceci, którzy 
twierdzili, Ŝe lubią zupełnie inny typ, szaleli na jej widok. Podobnie jak wielbiciele blondynek. 

Eric zamrugał zmieszany. Najwyraźniej go zamurowało. 
Nic dziwnego. W towarzystwie Blaise wielu zapominało języka. 

-  Blaise Harman. - Niski, zmysłowy głos. - A ty jesteś Eric? 

Skinął głową. Ciągle tylko mrugał. 

No tak, oszołomiony, pomyślała Thea. Co za dupek. Zdziwiła ją własna reakcja. 

-

 

Dobrze, bo bałam się, Ŝe oddam to niewłaściwej osobie. -Blaise wyjęła zeszyt zza pleców jak magik 

królika. 

-

 

O! Gdzie znalazłaś? - Eric był wdzięczny, ulŜyło mu. -Wszędzie szukałem. 

-

 

Dała  mi  kuzynka  -  rzuciła  Blaise  od  niechcenia.  Gdy  wyciągnął  po  zeszyt  rękę,  ich  palce  się 

zetknęły. - Chwileczkę. A znaleźne? 

 

Mruczała zmysłowo. Thea wiedziała, co będzie dalej. JuŜ po Ericu. 

 
 

Rozdział 3 

 
 

Usidlony, stracony na wieki. Blaise go wybrała; teraz zaleŜy od jej kaprysu, jak to rozegra. W głowie Thei 
pojawiła się lista  nazwisk. Randy Marik. Jake Batista. Kristoffer Milton. Troy Sullivan. Daniel Xiong.  I 
Eric Ross. 

Ale Eric spytał wyraźnie oŜywiony: 
-

 

Twoja kuzynka? Ta druga nowa uczennica? Thea? 

-

 

Tak. A zatem... 

-

 

Wiesz, gdzie ona się podziewa? Chciałbym z nią porozmawiać. - Znowu pojawiło się rozmarzenie. 

Eric zapatrzył się w dal. - Jest taka... Nigdy nie znałem nikogo takiego... 

Blaise puściła zeszyt i spoglądała na niego z niedowierzaniem. 

Thea zza drzwi teŜ. 

Coś takiego jeszcze się nie zdarzyło. On jakby nie dostrzegał Blaise. 

background image

JuŜ  to  było  wystarczająco  dziwne,  ale  Theę  jeszcze  bardziej  intrygowało,  dlaczego,  na  boginię 

ciekawskich, tak bardzo jej ulŜyło, gdy to usłyszała. 

Zadzwonił dzwonek. Blaise ciągle stała jak wryta. Eric schował zeszyt do plecaka. 

-

 

PrzekaŜesz Thei, Ŝe o nią pytałem? 

-

 

Nic  jej  to  nie  obchodzi  -  warknęła  Blaise  juŜ  niezbyt  słodkim  głosem.  -  Powiedziała  jasno  i 

wyraźnie, Ŝe nie chce cię więcej widzieć. Na twoim miejscu pilnowałabym się. Ma niezły charakterek. - 
Ostatnie słowo rzuciła podniesionym głosem. 

Eric wydawał się zaniepokojony i załamany. Thea widziała, Ŝe z trudem przełykał ślinę. A potem, bez 

słowa, odwrócił się i odszedł. 

      No cóŜ, na krukogłową boginię gromu! Blaise zmierzała w stronę Thei, która nawet nie próbowała się 
ukryć. 

-  Więc wszystko widziałaś. I pewnie jesteś bardzo szczęśliwa - rzuciła złośliwie Blaise. 

Nieprawda. Thea czuła się przede wszystkim zagubiona. I jeszcze dziwnie poruszona, i przeraŜona, bo 

ciągle miała przed oczami puchar śmierci. 

-

 

Po prostu obie dajmy mu spokój - mruknęła. 

-

 

ś

artujesz.  Będzie  mój  -  syknęła  Blaise.  -  JuŜ  jest.  Chyba  Ŝe...  -  W  jej  oczach  pojawił  się  błysk.  - 

Bierzesz go dla siebie. 

Thea nie mogła się otrząsnąć z szoku. 

-

 

Ja... no cóŜ... nie... 

-

 

W  takim  razie  naleŜy  do  mnie.  Lubię  wyzwania.  -  Blaise  przeczesała  palcami  czarne  włosy, 

wzburzyła ciemne fale. - Dobrze, Ŝe babcia ma w sklepie tyle amuletów miłosnych - mruknęła. 

-

 

Blaise...  -  Thea  z  trudem  ogarniała  chaos  myśli.  -  Nie  pamiętasz,  co  mówiła?  Jeszcze  raz 

wpadniemy w kłopoty, a... 

-

 

Ty w nic nie wpadniesz - oznajmiła Blaise stanowczo i spokojnie. - Tylko on. 

Idąc  na  lekcję,  Thea  nie  widziała  zbyt  wielu  przedstawicieli  świata  nocy.  Dzieciak,  pewnie 

pierwszoklasista, wyglądał na morfa. Jeden z nauczycieli miał w oczach łowiecki błysk lamii, urodzonych 
wampirów. śadnych stworzonych wampirów, wilkołaków. Zero czarownic. 

Oczywiście  nie  ma  co  do  tego  pewności.  Istoty  świata  nocy  to  mistrzowie  kamuflaŜu.  Musieli  się 

nauczyć  wtapiać  w  tło,  bo  to  pozwalało  im  przetrwać  w  świecie  ludzi,  którzy  z  rozkoszą  zabijają 
wszystko, co się od nich róŜni. 

Jednak na literaturze powszechnej Thea zwróciła uwagę na dziewczynę w sąsiedniej ławce. 
Była  drobna  i  ładna,  miała  gęste  rzęsy  i  włosy,  miękkie  i  ciemne  jak  sadza.  W  twarzy  o  konturach 

serca zaznaczały się dołeczki. Ale co najciekawsze - dziewczyna machinalnie bawiła się czymś wpiętym 
w klapę kamizelki w biało-niebieskie paski. Broszką w kształcie kwiatu. 

Czarnej dalii. 

Thea  natychmiast  otworzyła  zeszyt  na  czystej  kartce.  Nauczyciel  czytał  fragment  Rashomona,  a  ona 
rysowała czarną dalię, coraz większą - sąsiadka musiała to zauwaŜyć. Thea podniosła głowę. Dziewczyna 
patrzyła na nią uwaŜnie. 

Spojrzała na rysunek, potem znów na Theę. Uśmiechnęła się i lekko skinęła głową. 
Thea odpowiedziała tym samym. 
Po zajęciach poszła za nieznajomą. Dziewczyna rozejrzała się, czy nikt nie podsłuchuje. 
-  Krąg Północy? - zapytała z rezygnacją i smutkiem na twarzy. 
Thea zaprzeczyła. 
-  Krąg Zmierzchu. Ty nie? 

Dziewczyna się rozpromieniła. Miała ciemne, aksamitne oczy. 

-  Tak! - zawołała. - Bo są jeszcze tylko dwie, to znaczy, w naszym roczniku, i obie z Kręgu Północy. 

AŜ się bałam zapytać. - Wyciągnęła rękę i uśmiechnęła się, aŜ dołeczki stały się bardziej widoczne. - Dani 
Abforth. 

Thei kamień spadł z serca. Śmiech dziewczyny przyniósł ulgę. 
-

 

Thea Harman. Jedność. - Było to odwieczne pozdrowienie czarownic, symbol ich wspólnoty. 

background image

-

 

Jedność - mruknęła Dani. Nagle jej oczy  się rozszerzyły. - Harman? Z rodu Ogniska Domowego? 

Córka Hellewise? Naprawdę? 

Thea się roześmiała. 
-

 

Wszystkie jesteśmy córkami Hellewise. 

-

 

Tak, ale wiesz, o co mi chodzi. Jesteś jej potomkinią w prostej linii. To dla mnie zaszczyt. 

-

 

Dla  mnie  teŜ.  Abforth  to  All-bringing-forth,  wszystko-tworzący?  RównieŜ  imponująca  rodzina.  - 

Dani  nie  wyszła  z  szoku,  więc  Thea  dodała  szybko:  -  Chodzę  tu  z  kuzynką,  Blaise  Harman.  Jesteśmy 
nowe. Ty pewnie teŜ. Nigdy dotąd nie widziałam cię w okolicy Vegas. 

-

 

Przeprowadziliśmy się w zeszłym miesiącu, tuŜ przed początkiem roku szkolnego - wyjaśniła Dani. 

Ś

ciągnęła brwi. - Jak to nie widziałaś mnie w okolicy? PrzecieŜ teŜ jesteś nowa. 

Thea westchnęła. 
-  To trochę skomplikowane... 

Zadzwonił dzwonek. Obie niechętnie spojrzały na budynek, potem na siebie. 

-  Spotkamy się na duŜej przewie? - zapytała Dani. 
Thea skinęła głową, zapytała, jak trafić do sali od francuskiego, i pobiegła na zajęcia. 

Przez  kolejne  dwie  lekcje  starała  się  nawet  słuchać,  co  mówią  nauczyciele.  Nie  wiedziała,  czym 

innym  się  zająć,  a  za  wszelką  cenę  chciała  się  pozbyć  z  wyobraźni  widoku  zielonych  oczu  z  szarymi 
plamkami. 

Na  duŜej  przerwie  Dani  juŜ  czekała  na  schodach.  Thea  usiadła  koło  niej  i  otworzyła  butelkę  wody 

Evian i jogurt czekoladowy, które kupiła w bufecie. 

-  Miałaś  wyjaśnić,  jakim  cudem  znasz  te  okolice.  -  Dani  mówiła  cicho,  bo  dookoła  było  pełno 

uczniów, siedzieli na schodach i wylegiwali się na trawniku, wyjmując jedzenie z papierowych torebek. 

Thea wbiła wzrok w rząd palm sago i westchnęła cięŜko. 
-

 

Blaise  i  ja...  Nasze  matki  umarły  przy  porodzie.  Były  bliźniaczkami.  Potem  umarli  nasi  ojcowie, 

więc dorastałyśmy w domach krewnych. Wakacje spędzamy zazwyczaj u babci Harman, a w czasie roku 
szkolnego  mieszkamy  to  tu,  to  tam.  Bo  pięć  razy  zmieniałyśmy  szkołę,  zanim  dotarłyśmy  do  trzeciej 
klasy. 

-

 

Pięć razy? 

-

 

Pięć. Chyba. MoŜe sześć. 

-

 

Dlaczego? 

-

 

Ciągle nas wyrzucają - odparła zwięźle Thea. 

-

 

Ale... 

-

 

To wina Blaise - wyjaśniła. Była na nią wściekła. - Ona robi róŜne rzeczy z chłopcami. Z ludźmi. I 

zawsze przez to wylatujemy ze szkoły. Obie, bo jestem głupia i trzymam stronę Blaise. 

-

 

Nie głupia, tylko lojalna - zapewniła Dani ciepło i połoŜyła Thei rękę na ramieniu. 

Thea uścisnęła delikatną dłoń. Współczucie koleŜanki dodało jej otuchy. 
-

 

W  kaŜdym  razie  w  tym  roku  mieszkałyśmy  w  New  Hampshire,  u  wuja  Galena,  i  Blaise  znów  to 

zrobiła. Tym razem upatrzyła sobie kapitana druŜyny futbolowej. Nazywał się Randy Marik... 

-

 

Co się z nim stało? - spytała zaintrygowana Dani. 

-

 

Spalił dla niej szkołę. 

Danny  wydała  dziwny  odgłos,  coś  pomiędzy  chichotem  a  prychnięciem.  Szybko  jednak  przybrała 

powaŜną minę. 

-  Przepraszam, to nie było śmieszne. Dla niej? Thea oparła się o ogrodzenie z kutego Ŝelaza. 
-  To  właśnie  lubi  Blaise  -  powiedziała  cicho.  -  Mieć  władzę  nad  chłopcami.  Igrać  z  ich  umysłami. 

Doprowadza ich do takiego stanu, Ŝe robią rzeczy,  o których normalnie nawet by  nie pomyśleli.  Wiesz, 
Ŝ

eby dowieść swojej miłości. Najgorsze, Ŝe nie odpuści, póki nie zniszczy ich całkowicie - Pokręciła gło-

wą. - Szkoda, Ŝe nie widziałaś Randy'ego po tym wszystkim. Oszalał. Wątpię, Ŝeby kiedykolwiek doszedł 
do siebie. 

Dani juŜ się nie uśmiechała. 

-  Taka moc jak u Afrodyty - wymamrotała cicho. Właśnie, pomyślała Thea. Afrodyta, grecka bogini 
miłości, która uczyniła z namiętności broń i cały świat padł na kolana. 

background image

-  Kiedyś ci opowiem, co spotkało innych. W pewnym sensie Randy miał szczęście... 
Thea zaczerpnęła tchu. 
-

 

W kaŜdym razie zostałyśmy odesłane do babci Harman, bo juŜ nikt nas nie chciał. Uznali, Ŝe jeśli 

ktoś moŜe sobie z nami poradzić, to tylko ona. 

-

 

To  cudowne  -  szepnęła Dani.  -  Znaczy  mieszkać  z  Koroną.  My  przeprowadziliśmy  się  tu  między 

innymi dlatego, Ŝe moja mama chciała się uczyć u waszej babci. 

Thea skinęła głową. 

-  Tak, ludzie ściągają ze wszystkich stron, Ŝeby się u niej uczyć albo kupić amulety i inne takie. Ale 

niełatwo się z nią mieszka - dodała ponuro. - Co roku kilku uczniów odchodzi. 

-

 

Myślisz, Ŝe poradzi sobie z Blaise? 

-

 

Nie wierzę, Ŝeby  komukolwiek się udało. Taka juŜ jest, to jej natura, jak kot bawi  się myszą. Ale 

jeśli znowu nabroimy, babcia zagroziła, Ŝe odeśle nas do ciotki Urszuli, do Connecticut. 

-

 

Do klasztoru? 

-

 

Tak. 

-

 

No to lepiej bądźcie grzeczne. 

-

 

Wiem. Dani, jaka jest ta szkoła? Czy Blaise zdoła trzymać się tu z dala od kłopotów? 

-

 

No  cóŜ...  -  Dani  się  zamyśliła.  -  Jak  juŜ  mówiłam,  w  naszym  roczniku  są  tylko  dwie  inne 

czarownice, obie z Kręgu Północy. MoŜe je znasz, Vivienne Morrigan i Selene Lucna? 

Thea  straciła  wszelką  nadzieję.  Vivienne  i  Selene  -  widywała  je  podczas  letnich  zlotów.  Nosiły 

najciemniejsze szaty ze wszystkich dziewczyn z Kręgu Północy. One i Blaise to mieszanka wybuchowa. 

-

 

MoŜe jeśli im wyjaśnisz, jakie to waŜne, pomogą ci kontrolować Blaise - mruknęła Dani. - Chcesz z 

nimi pogadać? Pewnie siedzą na patio niedaleko kafejki. Zazwyczaj razem tam jadamy. 

-

 

Hm.  -  Thea  się zawahała. Rozmowa  z tymi  dwiema.  Wątpiła, czy  to  coś  da.  Z  drugiej  strony,  nie 

miała lepszego pomysłu. - Czemu nie? 

Gdy szły do kafejki, nagle zastygła w pół kroku. Na ścianie wisiał ogromny plakat z pomarańczowo-

czarnymi  brzegami.  Jego  centralną  część  zajmowała  groteskowa  postać;  starucha  w  czarnej  sukni,  z 
rozczochranymi  włosami  i  mnóstwem  brodawek  na  twarzy.  Siedziała  na  miotle.  Na  głowie  miała  szpi-
czasty kapelusz. I napis: „31 października"... Impreza z okazji Halloween. 

Thea wzięła się pod boki. 
-  Czy oni się nigdy nie nauczą, Ŝe czarownice nie noszą takich kapeluszy? 
Dani się Ŝachnęła. Niespodziewanie wydała się bardzo niebezpieczna. 
-  MoŜe twoja kuzynka wcale nie popełnia błędu. 

Thea spojrzała na nią zaskoczona. 

-  No, to w końcu gorszy gatunek. Sama przyznasz. Wiem, Ŝe to co mówię, świadczy o uprzedzeniach, 

ale  oni  są  w  tym  mistrzami.  -  ZmruŜyła  oczy.  -  Wiesz,  mają  uprzedzenia  nawet  co  do  koloru  skóry.  - 
Wyciągnęła rękę. - UwaŜają, Ŝe jesteśmy przedstawicielkami dwóch róŜnych ras. - Dani przycisnęła dłoń 
do  jasnej  skóry  Thei.  -  I  Ŝe  jedna  jest  lepsza  od  drugiej.  -  Zamilkła  i  zaprowadziła  Theę  na  patio.  - 
Zobaczysz, na pewno tu są... Ojej. 

Ojej, zgodziła się Thea w myślach. 

Vivienne i Selene siedziały przy stoliku w cieniu, z dala od reszty. Towarzyszyła im Blaise. 
-  Mogłam  się  domyślić,  Ŝe  od  razu  je  znajdzie  -  wycedziła  Thea.  Sądząc  po  tym,  jak  szeptały 

pochylone nad stolikiem, kłopoty juŜ nadciągały. 

Blaise podniosła głowę. 

-  Gdzie byłaś? - Pogroziła kuzynce palcem. - Chciałam cię przedstawić. 

Dziewczyny się przywitały. Thea usiadła i przyglądała się nowym koleŜankom. 
Vivienne  miała  lisio  rude  włosy  i  nawet  na  siedząco  wydawała  się  bardzo  wysoka.  Emanowała 

energią, jej oczy błyszczały. Selene była platynową blondynką o sennych niebieskich oczach. Drobniejsza 
od przyjaciółki, poruszała się z powolnym wdziękiem. 

No dobra. I niby co mam powiedzieć? PomóŜcie mi poskromić kuzynkę? - zastanawiała się Thea. Tak 

czy  inaczej  nie  na  wiele  się  to  zda.  Viv  i  Selene  były  juŜ  pod  urokiem  Blaise  -  spoglądały  na  nią  co 
chwila, szukały jej aprobaty. Nawet Dani obserwowała ją zafascynowana. 

background image

Blaise na wszystkich tak działała. 

-  Właśnie  rozmawiałyśmy  o  chłopakach  -  oznajmiła  Selene,  od  niechcenia  bawiąc  się  słomką  w 

butelce mroŜonej herbaty. 

Thei zrobiło się słabo. 
-  O chłopakach do zabawy - uściśliła Vivienne pięknym, melodyjnym głosem. 
Thea poczuła, Ŝe nadciąga migrena. 
Nic dziwnego, Ŝe Blaise się uśmiecha, stwierdziła. Te dziewczyny są takie same jak ona. Widziała to 

juŜ w innych szkołach; młode czarownice, które balansowały na krawędzi zasad świata nocy, narzucając 
swoją władzę zwyczajnym chłopcom. 

-  A naszych tu nie ma? - Chwyciła się ostatniej deski ratunku. 
Vivienne przewróciła oczami. 
-  Jest jeden. Rok niŜej. Alaric Breedlove, Krąg Zmierzchu. To wszystko. Istna pustynia. Dosłownie i 

w przenośni. 

Thea  się  nie  zdziwiła.  Zawsze  rodziło  się  więcej  dziewczynek  niŜ  chłopców,  choć  nikt  nie  wiedział 

dlaczego. Więcej teŜ doŜywało dorosłości. W niektórych miejscach równowaga  była  zaburzona bardziej 
niŜ gdzie indziej. 

-

 

Więc musimy radzić sobie inaczej - zaszczebiotała Selene. - Ale czasami tak jest fajniej. W sobotę 

impreza. JuŜ sobie wybrałam partnera. 

-

 

Ja teŜ. - Blaise spojrzała znacząco na Theę. 

I znowu. Thea poczuła, jak coś ściska ją za gardło. 

-

 

Eric  Ross.  -  Blaise  rozkoszowała  się  dźwiękiem  swojego  głosu.  -  Viv  i  Selene  duŜo  o  nim 

opowiadały. 

-

 

Eric? - zainteresowała się Dani. - Gwiazda koszykówki? 

-

 

I siatkówki - dorzuciła Vivienne. –   I tenisa. A do tego bystrzak. Wybiera zajęcia na najwyŜszym 

poziomie  zaawansowania  i  jeszcze  pracuje  w  klinice  weterynaryjnej.  Chce  się  dostać  na  uniwersytet 
Davis. Na weterynarię. 

Więc  dlatego  tak  bardzo  przejął  się  losem  węŜa,  pomyślała  Thea.  I  stąd  te  rysunki  robaków  w 

zeszycie. 

-

 

Jest przesłodki - mruknęła Selene. -  Bardzo  nieśmiały  wobec dziewczyn. Prawie  się przy nich nie 

odzywa. śadnej z nas się nie udało go poderwać. 

-

 

Bo stosowałyście niewłaściwe metody. - Oczy Blaise zaszły dymem. 

ś

ołądek  Thei  fiknął  salto,  skronie  ściskała  obręcz  bólu.  Zrobiła  jedyną  rzecz,  która  przyszła  jej  do 

głowy. 

-  Blaise  -  zaczęła.  Patrzyła  kuzynce  prosto  w  oczy,  jawnie  ją  błagała.  -  Posłuchaj,  rzadko  cię  o coś 

proszę, prawda? Teraz właśnie to robię. Zostaw Erica w spokoju. Zrobisz to? Dla mnie? W imię jedności? 

Blaise mrugała powoli. Upiła łyk mroŜonej herbaty. 

-

 

Moja droga, bardzo się tym przejmujesz. 

-

 

Nieprawda. 

-

 

Nie wiedziałam, Ŝe ci na nim zaleŜy. 

-

 

Nie zaleŜy mi, to znaczy... Nie, oczywiście, Ŝe mi na nim nie zaleŜy. Ale martwię się o ciebie, o nas 

wszystkie. Wydaje mi się - wcale nie chciała tego powiedzieć, ale słowa same płynęły z jej ust - Ŝe on coś 
podejrzewa.  Rano  stwierdził,  Ŝe  jestem  zupełnie  inna...  -  Ugryzła  się  w  język,  zanim  wypaplała,  Ŝe  od-
gadł,  Ŝe  go  uzdrowiła. To byłoby  bardzo  niebezpieczne.  Nie  wiadomo,  komu  jeszcze  Selene i Vivienne 
przekaŜą tę informację. 

Blaise szerzej otworzyła oczy. 

-

 

To znaczy, Ŝe ma zdolności telepatyczne? 

-

 

Nie, nie. - Wiedziała na pewno, Ŝe tak nie jest. Zajrzała do jego umysłu; nie pochodził z zaginionej 

rodziny świata nocy. Nie posiadał Ŝadnych sił nadprzyrodzonych. Był tylko człowiekiem, tak jak tamten 
wąŜ był tylko węŜem. 

-

 

W takim razie... - Blaise zachichotała nisko, gardłowo. - UwaŜa po prostu, Ŝe jesteś inna,  a  to nie 

powód do zmartwień. Chcemy, Ŝeby tak myśleli. 

background image

Blaise niczego nie rozumie, a Thea nie moŜe tego wyjaśnić, bo wtedy dopiero narobiłoby się bigosu. 

-

 

Tak  więc  pozwól,  Ŝe  potraktuję  go  jako  swoją  zdobycz  -  ciągnęła  Blaise  uprzejmie.  -  A  teraz 

zastanówmy się, co zrobimy z chłopakami na imprezie. Po pierwsze, musimy przelać ich krew. 

-

 

Co? - Dani wyprostowała się gwałtownie. 

-

 

Tylko  odrobinę  -  rzuciła  Blaise  od  niechcenia.  -  To  niezbędny  składnik  przy  zaklęciach,  którymi 

później się zajmiemy. 

-

 

No to powodzenia - mruknęła Dani. - Ludzie nie lubią krwi, będą zwiewać gdzie pieprz rośnie. 

Blaise spojrzała na nią z lekkim uśmiechem. 

-  Nie sądzę. Jeśli robi się to właściwie, nie uciekają. Są przeraŜeni, zaszokowani i gotowi wracać po 

więcej. 

Dani teŜ była zaszokowana i zafascynowana. 

-

 

Ale sprawisz im ból. 

-

 

CóŜ, taka natura - mruknęła Blaise. 

Nic mnie to nie obchodzi, myślała Thea. To nie moja sprawa. 

I usłyszała swój głos: 

-  Nie. 

Wbiła wzrok w kłąb pogniecionych chusteczek w dłoni. Kątem oka  widziała zaskoczenie na twarzy 

Blaise. Niewykluczone, Ŝe pozostałe nie wiedzą, do czego odnosił się sprzeciw Thei, ale kuzynka zawsze 
ją rozumiała. 

-  Pytałam  przecieŜ,  czy  go  chcesz  -  zauwaŜyła  Blaise.  -Stwierdziłaś,  Ŝe  nie  jesteś  zainteresowana. 

CzyŜbyś zmieniła zdanie? Pobawisz się nim? 

Co powiedzieć? - myślała gorączkowo Thea. Nie, bo się boję? Nie, bo dzisiaj rano coś między nami 

zaszło? Nie, bo się obawiam, Ŝe jeśli jeszcze się z nim spotkam, złamię prawo, które mówi, Ŝe nigdy nie 
wolno się nam zakochać w... 

Daj spokój. 

To  w  ogóle  nie  wchodzi  w  grę,  tłumaczyła  sobie.  Nie  chcesz  po  prostu,  Ŝeby  skończył  jak  Randy 

Marik. I uratujesz go, nie angaŜując się emocjonalnie. 

-

 

Tak - powiedziała na głos. 

-

 

Naprawdę? Pobawisz się nim? 

-

 

Uhm. 

-

 

No  proszę.  -  Zamiast  się  rozgniewać  Blaise  parsknęła  śmiechem.  -  Gratulacje.  Młoda  kuzyneczka 

wreszcie dorasta. 

-

 

Proszę cię. - Thea łypnęła na nią spod oka. 

Przyszły na świat w dwa róŜne dni, ale róŜnica była niezauwaŜalna. Blaise urodziła się minutę przed 

północą, Thea minutę po północy. To kolejna przyczyna silnej więzi między nimi. Thea nie znosiła, gdy 
Blaise odgrywała starszą. 

Szare oczy Blaise rozbłysły. 

-  Popatrz,  idzie  tam  -  rzuciła,  udając  zaskoczenie.  PodąŜyły  za  jej  wzrokiem  i  zobaczyły  szczupłą 

postać o jasnych włosach po drugiej stronie patio. - Ale fart. No, podejdź i zaproś na potańcówkę. 

 
 

Rozdział 4 

 
 

      Wtedy Thea niemal znienawidziła kuzynkę. Nie miała wyjścia. Czuła na sobie cztery pary oczu: szare 
Blaise, szmaragdowe Vivienne, jasnoniebieskie Selene i czekoladowe Dani. Czekały. 

Wstała i ruszyła przez patio. 

Odnosiła wraŜenie, Ŝe wszyscy na nią patrzą. Usiłowała iść spokojnym, miarowym krokiem, przybrać 

łagodny  wyraz  twarzy.  Nie  było  łatwo.  Im  bliŜej  znajdowała  się  jasnej  czupryny,  tym  bardziej  chciała 

background image

odwrócić się i uciec. Jej pole widzenia nagle się ograniczyło: wszystko po bokach straciło ostrość, wyraź-
nie widziała jedynie profil Erica. 

Chłopak podniósł głowę i ją zobaczył. 

Wydawał  się  zaskoczony.  Ich  oczy  spotkały  się  na  chwilę;  miał  ciemnozielone,  ciemniejsze  niŜ 

Vivienne, bardziej intensywne i niewinne. 

A potem bez słowa odwrócił się na pięcie i odszedł alejką między dwoma chodnikami. Zniknął, zanim 

Thea zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje. 

Stała jak wryta. Czuła w sobie ogromną pustkę, którą serce próbowało wypełnić szybkim biciem. 

No dobra: nienawidzi mnie. Wcale mu się nie dziwię. MoŜe to i lepiej; Blaise uzna, Ŝe nie jest wart 

zachodu i da sobie z nim spokój. 

Ale kiedy wróciła do ocienionego stolika, kuzynka w zadumie marszczyła brwi. 

-

 

Nie masz techniki - stwierdziła. - Nie przejmuj się. Nauczę cię. 

-

 

Viv i ja teŜ pomoŜemy - wtrąciła Selene. - Szybko załapiesz. 

-

 

Nie, dzięki - burknęła Thea. Płonęły jej policzki, duma znacznie ucierpiała. - Sama sobie poradzę. 

Jutro. JuŜ mam plan. 

Dani ucisnęła jej rękę pod stołem. 

-

 

Na pewno dasz radę. 

-

 

Oby to było jutro - wycedziła Blaise. - Bo inaczej pomyślę, Ŝe tak naprawdę wcale go nie chcesz. 

I wtedy, ku wielkiej uldze Thei, zadzwonił dzwonek. 

 
-  Głóg, krwawnik, arcydzięgiel... - Thea usiłowała dojrzeć zawartość wielkiego słoja z niebieskiego 

szkła. - Obrzydliwy proszek. 

Stała w sklepie babci - pustym, bo juŜ zamkniętym na noc. Samo przebywanie wśród ziół, kamieni i 

amuletów dawało poczucie bezpieczeństwa. I siły. 

Kocham  to,  pomyślała,  rozglądając  się  po  ciasnym  wnętrzu.  Półki  od  podłogi  do  sufitu  uginały  się 

pod cięŜarem słojów, butelek, pudeł i zakurzonych fiolek. Jedną ścianę zajmowały kamienie; oszlifowane 
i nie, rzadkie i półszlachetne, niektóre pokryte grawerunkami - wyryto na nich słowa i symbole mocy. Na 
innych  widniał jeszcze  brud,  bo  dopiero  co  wydobyto  je  z  ziemi Thea lubiła  brać  je  w  dłonie  i  szeptać 
nazwy: turmalin, ametyst, miodowy topaz, biały jadeit. 

Dalej,  pięknie  pachnące  zioła:  wszystko  co  potrzebne,  by  uleczyć  niestrawność  czy  przyzwać 

kochanka, złagodzić bóle artretyczne i przekląć zwierzchnika. Niektóre, co prostsze, działały bez względu 
na  to,  kto  ich  uŜywa.  Były  to  naturalne  środki  i  babka  sprzedawała  je  nawet  ludziom.  Ale  prawdziwe 
zaklęcia wymagają zarówno wiedzy tajemnej, jak i mocy nadprzyrodzonej i Ŝaden człowiek nie zdoła ich 
wypowiedzieć. 

      Thea pracowała właśnie nad taką magiczną formułą. 

Po  pierwsze,  fiołek.  Nadaje  się  do  kaŜdego  miłosnego  zaklęcia.  Otworzyła  pojemnik,  delikatnie 

wybierała suszone kwiatki, fioletowo-Ŝółte. Wsypała garść do woreczka. 

Co jeszcze? Oczywiście płatki róŜy. Odkorkowała wielki ceramiczny dzban i poczuła słodki zapach, 

wrzucając je do woreczka. 

Rumianek,  tak.  Rozmaryn.  Lawenda...  odetkała  fiolkę  z  esencją  lawendową.  Odrobina  tego  teŜ  się 

przyda, i to zaraz. Skropiła dłoń olejkiem z jojoby i wtarła pachnący płyn w skronie i nasadę karku. 

Płyń, krwi! Zniknij, bólu! 
Napięcie w karku ustąpiło niemal natychmiast. Odetchnęła głęboko i się rozejrzała. 
Kości ziemi teŜ się przydadzą. RóŜany kwarc w kształcie serca - dla przyciągnięcia uwagi. Bursztyn - 

dla uroku. I jeszcze magnetyt dla czaru i kilka drobnych granatów dla ognia. 

Załatwione.  Jutro  rano  przygotuje  sobie  kąpiel,  wrzuci  do  wody  woreczek  jak  gigantyczną  herbatę, 

zapali  krąg  czerwonych  świec.  Posiedzi  w  naparze,  poczeka,  aŜ  jego  zapach  i  siła  wnikną  w  skórę.  A 
kiedy wyjdzie, nikt nie zdoła się jej oprzeć. 

JuŜ miała opuścić sklep, gdy jej uwagę zwróciła skórzana sakiewka. 

      O  nie,  to  nie,  tłumaczyła  sobie.  Twój  napar  wzbudzi  zainteresowanie  i  sympatię.  Wystarczy,  Ŝeby 
chłopak cię wysłuchał. Nie chcesz nic silniejszego. 

background image

Otworzyła  sakiewkę  i  zajrzała  do  środka.  Zobaczyła  czerwono-brązowe  kawałki  drewna,  wielkości 

połowy paznokcia, o silnym drewnianym zapachu. 

A jednak sięgnęła po miękką sakiewkę. 

Korzeń  jemonji.  Gwarantowany  sukces,  jeśli  chodzi  o  wzniecanie  uczuć.  Środek  zakazany  dla 

dziewic. 

W przypływie śmiałości, bez namysłu, chwyciła kilka kawałków i wrzuciła do swojego woreczka. 
- Wiesz juŜ? - Odezwał się głos za jej plecami. 
Thea  odwróciła się  gwałtownie.  Babcia stała  u  stóp wąskich  schodów  prowadzących  do  mieszkania 

nad sklepem. 

 

 

-

 

Ale co? - Ukryła woreczek za plecami. 

-

 

W czym się będziesz specjalizować. Zioła? Kamienie? Amulety? Obyś nie została zaklinaczką. Nie 

znoszę ich zawodzenia. 

Thea  je  uwielbiała.  Szczerze  mówiąc,  kochała  wszystko,  co  wymieniała  babcia  -  ale  najbardziej 

zwierzęta.  Tyle  Ŝe  w  Ŝyciu  czarownicy  niewiele  jest  na  nie  miejsca,  odkąd  w  Czasach  Ognia  zakazano 
trzymania zwierząt domowych. 

Oczywiście  moŜna  się  posługiwać  częściami  ciała  zwierząt.  Nogi  jaszczurki,  język  słowika.  Blaise 

ciągle usiłowała wykorzystać ulubieńców Thei, ale ta skutecznie jej to udaremniała. 

-

 

Nie wiem, babciu - powiedziała. - Ciągle się zastanawiam. 

-

 

Masz jeszcze czas. Choć nie za duŜo - mruknęła staruszka, idąc w jej stronę. 

Edgith Harman była pomarszczona jak  suszona śliwka, zgarbiona i poruszała się o dwóch laskach - 

ale  to  i  tak  nieźle  jak  na  ponad  stulatkę,  która  prowadzi  własną  firmę  i  jest  postrachem  wszystkich 
czarownic w kraju. 

-

 

Pamiętaj,  kiedy  skończysz  osiemnaście  lat,  będziesz  musiała  podjąć  waŜne  decyzje.  Ty  i  Blaise 

jesteście  ostatnimi  czarownicami,  które  w  prostej  linii  pochodzą  do  Hellewise.  CiąŜy  na  was  wielka 
odpowiedzialność. Macie świecić przykładem. 

-

 

Wiem.  -  Jako  osiemnastolatka  musi  zdecydować  nie  tylko  o  tym,  w  czym  się  wyspecjalizuje,  ale 

takŜe do którego kręgu dołączy na całe Ŝycie: Zmierzchu czy Północy. - Pomyślę o tym, babciu - obiecała, 
obejmując starowinę wolną ręką. - Zostało mi jeszcze pół roku. 

Babcia  głaskała  ją  po  głowie  lekką  dłonią  z  wyraźnie  zaznaczonymi  Ŝyłami  i  resztki  migreny 

rozpłynęły się bez śladu. Thea ciągle trzymała woreczek za plecami. 

-

 

Babciu, naprawdę jesteś zła, Ŝe zamieszkamy u ciebie w roku szkolnym? 

-

 

No  cóŜ,  duŜo  jecie  i  zostawiacie  włosy  w  wannie,  ale  jakoś  wytrzymam.  -  Uśmiechnęła  się,  ale 

zaraz spowaŜniała. - Pod warunkiem Ŝe nie wywiniecie Ŝadnego numeru do końca miesiąca. 

Znowu to samo. 

-

 

Ale dlaczego akurat do końca miesiąca? Babcia spojrzała na nią z ukosa. 

-

 

Wtedy jest Samhain! Wigilia Wszystkich Świętych. 

-

 

To akurat wiem. - Thea się Ŝachnęła. Nawet ludzie świętują Halloween. Przez chwilę obawiała się, 

Ŝ

e babka traci kontakt z rzeczywistością. 

-

 

Samhain...  Wewnętrzny  Krąg  postanowił,  Ŝe  w  tym  roku  uroczystość  odbędzie  się  na  pustyni  - 

oznajmiła staruszka. 

-

 

Na pustyni, czyli tutaj? Wewnętrzny Krąg przyjedzie tutaj? Matka Kybele, Aradia i wszyscy inni? 

-

 

Owszem  -  przytaknęła  babcia.  Nagle  jej  twarz  wydawała  się  groźna.  -  I  na  ogień  i  powietrze 

zaklinam się, nie pozwolę, Ŝebyście mi zepsuły reputację, kiedy tu będą. 

Thea skinęła głową oszołomiona. 

-

 

Teraz rozumiem, czemu się martwiłaś. Nie przyniesiemy ci wstydu, obiecuję. 

-

 

Dobrze. 

Thea dyskretnie wsunęła woreczek pod pachę i szła do schodów, gdy babcia dodała: 

-  Na twoim miejscu wzięłabym jeszcze liści babki, Ŝeby ładnie to wszystko połączyły. 

Thea zarumieniła się po korzonki włosów. 

background image

-  Dzięki, babciu. 

 
Nad sklepem mieściły się dwie malutkie sypialnie i kuchnia. Babcia zajmowała jeden pokój, Blaise i 

Thea drugi. Tobias, uczeń, koczował w pracowni. 

Blaise leŜała na łóŜku i czytała grubą księgę w czerwonej okładce. Poezje. Mimo trzpiotowatości nie 

była głupia. 

-  Zgadnij,  co  słyszałam  -  zaczęła  Thea  i  nie  czekając,  aŜ  kuzynka  otworzy  usta,  poinformowała  o 

przybyciu Wewnętrznego Kręgu. 

Była  ciekawa,  czy  ta  rewelacja  przestraszy  Blaise,  a  przynajmniej  skłoni  do  podjęcia  pewnych 

postanowień. Ale ona tylko ziewnęła i przeciągnęła się jak najedzona kotka. 

-  To dobrze. MoŜe znowu uda się nam podejrzeć, jak przyzywają przodków. - Znacząco uniosła brwi. 

Dwa  lata  temu  ukryły  się  w  Vermont  wśród  klonów  i  gdy  ludzie  straszyli  się  wzajemnie,  one 

podglądały,  jak  starszyzna  posługuje  się  magią  Hekate,  pierwszej  czarownicy,  bogini  księŜyca,  nocy  i 
czarów, i przywołuje duchy. Dla Thei to było ekscytujące i przeraŜające. Dla Blaise tylko ekscytujące. 

Thea dała sobie spokój z próbami przestraszenia kuzynki. 
 
Thea wpatrywała się w błękitne kwiatki w kształcie gwiazdy, leŜące na jej dłoni, i zjadła je po kolei. 

-  Teraz  powiedz:  Ego  borago  guadia  semper  ago  -  poleciła  Selene.  -  To  znaczy:  Ja,  ogórecznik, 

zawsze niosę odwagę. 

Thea  wymamrotała  stare  rzymskie  zaklęcie.  Drugi  dzień  z  rzędu  siedziała  na  patio  i  wypatrywała 

jasnej czupryny. 

-  Dalej, siostro - szepnęła Blaise. 

Vivienne i Dani skinęły głowami. Thea wyprostowała się i wstała. 
Ledwie ją zobaczył, uciekł w boczną alejkę. 
Idioto, pomyślała. Sam nie wiesz, co dla ciebie dobre. MoŜe powinnam zostawić cię na pastwę Blaise. 
Ale poszła za nim. Stał za budynkiem wpatrzony w dal. Widziała jego profil - ładny, regularny. 
Przełknęła ślinę, ciągle miała w ustach słodki smak kwiatów. Jak zacząć? Nie przywykła do rozmów z 

ludźmi, a zwłaszcza z chłopakami. 

Rzucę „cześć", będę swobodna, postanowiła. Ale ledwie otworzyła usta, powiedziała: 

-  Przykro mi. 

Odwrócił się błyskawicznie. Wydawał się zbity z tropu. 

-

 

Przykro ci? 

-

 

Tak. Ze byłam taka niemiła. Jak myślisz, niby po co za tobą szłam? 

Eric zamrugał i Thei się wydawało, Ŝe poczerwieniał pod opalenizną. 
-

 

Myślałem,  Ŝe  jesteś  na  mnie  wściekła,  bo  się  na  ciebie  gapię.  Nie  chciałem,  Ŝebyś  się  jeszcze 

bardziej wkurzyła. 

-

 

Gapiłeś się na mnie? - Teraz i ona się zarumieniła. Zioła z kąpieli zaczęły parować przez skórę. 

-

 

Przepraszam. Udało mi się to jakoś opanować. Jedno spojrzenie na trzydzieści sekund - oznajmił ze 

ś

miertelną powagą. 

Thea omal nie parsknęła śmiechem. 
-  W porządku. Nie mam nic przeciwko temu - powiedziała. Tak, teraz wyraźnie czuła zapach naparu. 

Upojny kwiatowy aromat róŜ i fiołków, korzenny zapach jemonji. 

Eric potraktował jej deklarację bardzo dosłownie. I gapił się bez przerwy. 

-  Wybacz,  Ŝe  okazałem  się  takim  dupkiem.  Wtedy  z  węŜem.  Naprawdę  nie  zamierzałem  cię 

poderwać. 

Thea poruszyła się niepewnie. Wolała nie myśleć o tamtych chwilach na pustyni. 
-  Jasne,  wiem  -  mruknęła  speszona  badawczym  wzrokiem  Erica.  Jego  oczy  mieniły  się  zielenią.  - 

Widzisz, chciałam z tobą pogadać, bo... no, w sobotę jest impreza. I pomyślałam, Ŝe moglibyśmy wybrać 
się razem. 

W ostatniej chwili przypomniała sobie, Ŝe w  świecie ludzi to chłopak zaprasza dziewczynę. Chyba była 
zbyt bezpośrednia. Ale on wydawał się bardzo zadowolony. 

background image

-  śartujesz! Nie? Pójdziesz ze mną? Skinęła głową. 
-

 

Cudownie. To znaczy... dzięki. - Był podekscytowany jak dzieciak. I nagle spochmurniał. - O rany, 

zapomniałem. Obiecałem doktorowi Salingerowi, to mój szef w klinice weterynaryjnej, Ŝe wezmę nocny 
dyŜur, od północy do ósmej rano. Ktoś musi opiekować się zwierzakami, a doktor Salinger wyjeŜdŜa na 
konferencję. 

-

 

Nie ma sprawy. Wyjdziemy z imprezy przed północą. - Thei ulŜyło. Mniej czasu na oczach Blaise. 

-

 

A  więc  jesteśmy  umówieni.  -  Promieniał.  -  I  wiesz  co, Thea?  -  Wypowiedział jej  imię  nieśmiało, 

jakby się bał. - MoŜe zrobilibyśmy coś jeszcze. To znaczy, no spotkali się, poszli gdzieś, albo wpadłabyś 
do mnie. 

-

 

Ja...  -  Korzeń  jemonji  naprawdę  przyprawia  o  zawroty  głowy.  -  Ja...  w  tym  tygodniu... 

Chciałabym... lepiej poznać szkołę i w ogóle. Ale kiedy indziej... 

-

 

Jasne.  Później.  -  Uśmiechnął  się.  Słodka  nieśmiałość  przeszła  w  euforyczną  radość.  -  Gdybyś 

potrzebowała pomocy, to ja chętnie... 

Przystojny, pomyślała Thea. Poczuła ucisk w sercu. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, Ŝe jest taki 

uroczy, nie zauwaŜyła, jak słońce odbija się w szarych plamkach jego oczu. 

Przestań,  upomniała  się  nagle.  To  zwykły  robak.  Zawstydziła  się,  Ŝe  uŜyła  tego  słowa,  choćby  w 

myślach.  Nie  wiadomo  kiedy  podeszła  bliŜej,  patrzyła  mu  w  oczy.  Dzieliły  ich  zaledwie  centymetry. 
Zakręciło jej się w głowie. 

-  Muszę juŜ iść. Do zobaczenia. - Cofnęła się o krok. 
-  Później - powtórzył, ciągle rozpromieniony. Thea uciekła. 
 
Usiłowała  go  ignorować  w  środę,  czwartek  i  piątek.  Unikała  go  na  przerwach,  starała  się  sprawiać 

wraŜenie bardzo zajętej. Chyba to rozumiał i wcale się nie narzucał. Denerwowało ją tylko, Ŝe cały czas 
wydawał się rozmarzony i szczęśliwy. 

Do tego - Blaise. JuŜ zdobyła kilku piłkarzy, którzy towarzyszyli jej na kaŜdym kroku, Buck i Duane, 

ale Ŝadnego nie zaprosiła na imprezę. Miała specyficzne metody. Kazała wszystkim dać jej spokój. 

-  Nie  chcesz  mnie  -  poinformowała  zabójczo  przystojnego  chłopca  o  azjatyckich  korzeniach,  z 

kolczykiem w uchu. 

Była  duŜa  przerwa  w  czwartek.  Czarownice  zajęły  cały  stolik.  Vivienne,  Selene  i  Blaise  usiadły  po 

jednej  stronie,  Thea  i  Dani  po  drugiej.  Przystojniak  opierał  się  kolanem  o  wolne  krzesło.  Miał  bardzo 
powaŜną minę. 

-  Kevin, nie stać cię na  mnie. Zrujnuję cię. Uciekaj - mówiła Blaise, mierząc  go oczami, w których 

płonął senny ogień. 

Kevin drgnął. 

-

 

Ale jestem bogaty - oznajmił tak zwyczajnie, bez przesady. 

-

 

Nie  mówię  o  pieniądzach.  -  Blaise  uśmiechnęła  się  pogardliwie.  -  Zresztą  nie  sądzę,  Ŝeby  ci 

naprawdę na mnie zaleŜało. 

-

 

Chyba Ŝartujesz. Oszalałem na twoim punkcie. Ilekroć cię widzę. Sam nie wiem, tracę rozum. 

Zerknął  na  pozostałe  dziewczyny.  Zrobiło  mu  się  głupio,  Ŝe  ktoś  tego  słucha.  Ale  nie  na  tyle,  by 

umilkł. 

-

 

Dla ciebie wszystko. 

-

 

Nie sądzę. - Blaise bawiła się pierścionkiem na palcu lewej dłoni. 

-

 

Co to? - zainteresowała się nonszalancko Vivienne. 

-

 

Och, taki kamyczek. - Blaise wyciągnęła rękę z brylantem. - Stuart McReady dał mi dziś rano. 

Kevin znowu drgnął niespokojnie. 

-  Kupię ci kilka takich. 

Thei było go  Ŝal. Wydawał się  w porządku. Słyszała, jak mówił, Ŝe chciałby zostać muzykiem. Ale 

wiedziała, Ŝe niczego nie osiągnie, kaŜąc mu uciekać. Tylko go utwierdzi w postanowieniu. 

-  Od  ciebie nie chcę  pierścionka  -  mówiła Blaise  cichym,  drwiącym  głosem.  -  Stuart  podarował  mi 

go, bo to jedyna pamiątka po matce. Był dla niego bezcenny. 

-

 

Zrobiłbym to samo - zapewnił Kevin. Blaise pokręciła głową. 

background image

-

 

Nie sądzę. 

-

 

Owszem. 

-  Nie. Dla ciebie najwaŜniejszy jest samochód, a z niego nigdy nie zrezygnujesz. 

Thea widziała ten wóz. Szaro srebrzyste porsche. Kevin czule czyścił je kaŜdego ranka. Zmieszał się. 

-  Ale., tak naprawdę nie jest mój. Tylko rodziców. PoŜyczają mi go czasami. 

Blaise skinęła głową ze zrozumieniem. 

-  Widzisz? Mówiłam, Ŝe tego nie zrobisz. A teraz odejdź, bądź grzeczny. 
Kevin  wyglądał, jakby coś w nim pękło. Patrzył na  Blaise błagalnie,  nie ruszał się. W końcu Blaise 

spojrzała na piłkarzy. 

-  Chodź, stary - mruknął jeden z nich, zdaniem Thei, Duane. Złapali Kevina pod ramiona. Ten ciągle 

się odwracał. 

Blaise energicznie otrzepała dłonie. Selene odgarnęła jasne włosy. 

-

 

Myślisz, Ŝe się zdobędzie? - wycedziła. 

-

 

CóŜ...  -  Blaise  się  uśmiechnęła.  -  Powiem  tak:  na  pewno  będę  miała  czym  dojechać  na  imprezę. 

Oczywiście nadal nie wiem, z kim... 

Thea  wstała.  Dani  milczała  przez  całą  przerwę,  wpatrzona  w  Blaise  z  przeraŜeniem  i  podziwem 

jednocześnie. 

-

 

Idę  stąd  -  oznajmiła Thea  znacząco. Odetchnęła  z  ulgą,  gdy  Dani  oderwała  wzrok  od  Blaise i  teŜ 

wstała. 

-

 

A przy okazji. - Blaise sięgnęła po plecak. - Zapomniałam ci to dać. - Wręczyła Thei malutką fiolkę, 

taką jak próbka perfum. 

-

 

Na co to? 

-

 

Na imprezę. I na krew. 

 
 

Rozdział 5 

 
 

      Co? - syknęła Thea. O tym przynajmniej mogła mówić. - Oszalałaś. 

-

 

Chyba nie chcesz powiedzieć, Ŝe nie wolno nam czarować - wycedziła kuzynka groźnie. - To część 

zabawy. 

-

 

Chcę powiedzieć, Ŝe Ŝadnym sposobem nie zdołamy zapełnić probówki krwią niepostrzeŜenie. Jak 

to zrobimy? Zapytamy, czy dadzą nam troszeczkę na pamiątkę? 

-

 

Wymyśl coś - poradziła melodyjnie Vivienne, kręcąc w palcach rudozłoty kosmyk. 

-

 

W najgorszym wypadku posłuŜymy się pucharem zapomnienia - dodała spokojnie Blaise. - Wtedy 

puf i niczego nie będą pamiętać. 

Thei zakręciło się w głowie. To tak, jakby uŜyć bomby atomowej, Ŝeby zabić komara, pomyślała. 
-

 

Zwariowałaś  -  stwierdziła  spokojnie.  -  Wiesz,  Ŝe  dziewicom  nie  wolno  stosować  takich  czarów.  I 

pewnie nie pozwolą nam na to nawet, gdy zostaniemy matkami. Czy Koronami. To magia dla starszyzny. 

-

 

Nie uznaję dzielenia czarów na dozwolone i zakazane - rzuciła wyniośle Blaise, ale nie patrzyła na 

Theę i nie drąŜyła tematu. 

Zanim weszły do szkoły, Thea zauwaŜyła, Ŝe Dani wzięła probówkę. 

-

 

Idziesz na imprezę? 

-

 

Chyba tak. - Wzruszyła ramionami. - John Finkelstein z literatury powszechnej zaprosił mnie kilka 

tygodni temu. Nigdy nie byłam na ich potańcówce. MoŜe czas to zmienić. 

Co to niby ma znaczyć? - zastanawiała się Thea niespokojnie. 

-

 

I rzucisz na niego zaklęcie? 

-

 

Chodzi  ci  o  to?  -  Obracała  probówkę  w  palcach.  -  Nie  wiem.  To  tak  na  wszelki  wypadek.  - 

Spojrzała na Theę. - Ty teŜ wzięłaś. 

background image

Thea się zawahała. Nie rozmawiała jeszcze z koleŜanką o Ericu. Z jednej strony tego chciała, z drugiej 

się bała. Co właściwie sądzi Dani o istotach z zewnątrz? 

-  CóŜ, to tylko ludzie - podsumowała Dani ze spokojem na twarzy. 

 

      W  sobotni  wieczór  Thea  wyjęła  suknię  z  szafy.  Zielonkawą,  tak  jasną,  Ŝe  niemal  białą;  fasonem 
przypominała  greckie  szaty.  Strój  czarownicy  musi  być  piękny,  ale  i  wygodny.  Lekka,  miękka  suknia 
kręciła  się  cudownie  podczas  obrotu.  Blaise  włoŜyła  frak.  Z  czerwoną  jedwabną  muchą  i  lampasami. 
Wyglądała w nim zabójczo. 

Thei  przemknęło  przez  myśl,  Ŝe  prawdopodobnie  po  raz  pierwszy  w  historii  najbardziej 

rozchwytywana dziewczyna nosi spinki do mankietów. 

Eric zjawił się punktualnie. Zapukał do drzwi sklepu, tych, których uŜywali jedynie zwyczajni ludzie. 

Istoty  nocy  wchodziły  tylnym  wejściem,  niemal  niewidocznym,  jeśli  nie  liczyć  rysunku  -  graffiti 
przedstawiające czarną dalię. 

No dobra. Thea głęboko zaczerpnęła tchu, zanim wpuściła chłopaka. 

To tylko formalność. 
Ale pierwsze chwile wcale nie były tak niezręczne, jak się tego obawiała. 

Uśmiechnął się i podał jej bukiecik - białe orchidee. Wzięła je, odwzajemniając uśmiech. 

-  Bardzo ładnie wyglądasz - powiedziała. 

Miał na sobie jasnobrązowy garnitur, luźny i wygodny. 

-

 

Ja? Ty to dopiero wyglądasz! To znaczy cudownie. Przy tym kolorze sukienki twoje włosy wydają 

się złote. - Speszony opuścił wzrok. - Niestety, rzadko chodzę na takie przyjęcia. 

-

 

Naprawdę?  -  Słyszała,  jak  dziewczyny  w  szkole  o  nim  plotkują.  Miała  wraŜenie,  Ŝe  wszystkie 

chętnie by go poderwały. 

-

 

Tak.  Zazwyczaj  jestem  bardzo  zajęty.  Pracuję,  uczę  się,  uprawiam  sport.  I  nie  bardzo  wiem,  co 

powiedzieć w towarzystwie dziewczyny - dodał ciszej. 

Dziwne, przy mnie jakoś sobie radzisz, pomyślała Thea. Eric rozglądał się po pomieszczeniu. 

-

 

To sklep mojej babci. Sprzedaje tu róŜne cuda z całego świata. - Obserwowała go uwaŜnie. Jeśli on, 

jako  człowiek,  wierzy  w  magię,  to  albo  jest  wyznawcą  New  Age,  albo  niebezpiecznie  zbliŜa  się  do 
prawdy. 

-

 

Super - powiedział i z radością zauwaŜyła, Ŝe kłamie. -To znaczy... - wyraźnie szukał odpowiednich 

słów, Ŝeby pochwalić kolekcję laleczek wudu i kryształów. - Naprawdę uwaŜam, Ŝe moŜna zmienić stan 
ciała za sprawą ducha. 

I nawet sobie nie wyobraŜasz, jak bardzo, pomyślała. 

Ciszę  zakłócił  stukot  obcasów  na  drewnianej  posadzce.  Po  schodach  szła  Blaise. Najpierw  pojawiły 

się  jej  buty,  potem  nogi  w  obcisłych  spodniach  i  bujne  kształty  tułowia  podkreślone  czerwonym 
jedwabiem. Na końcu ramiona i ciemne włosy okalające twarz burzą loków. 

Thea z ukosa zerknęła na Erica. 

Uśmiechał się do Blaise, ale nie tępo i głupkowato jak owca. Po prostu się uśmiechał. 

-  Cześć, Blaise - zagaił. - Wybierasz się na imprezę? Mogę cię podrzucić. 

Zastygła w pół kroku i zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem. 

-

 

Dziękuję bardzo, mam własnego partnera. Właśnie po niego jadę. - W drodze do drzwi zerknęła na 

Theę. 

-

 

Wzięłaś wszystko, co trzeba, prawda? 

Fiolka leŜała w jasnozielonej torebce. Thea co prawda nadal nie miała pojęcia, jakim cudem zdoła ją 

wypełnić, ale posłusznie skinęła głową. 

-  To dobrze. - Blaise odwróciła się i wsiadła do srebrzystego porsche, które czekało na parkingu. 

Samochód Kevina, domyśliła się Thea. Ale wiedziała, Ŝe kuzynka nie jedzie po niego. 

-

 

Chyba ją wkurzyłem - mruknął Eric. 

-

 

Nie przejmuj się, lubi być wkurzona. Idziemy? 

 

background image

Formalność,  to  tylko  formalność,  powtarzała  sobie  Thea.  Weszli  do  szkolnej  stołówki.  Wyglądała 

zupełnie  inaczej  niŜ  za  dnia.  Światła  i  muzyka  przyprawiały  o  dreszcze,  wirujące  barwne  plamy  na 
podłodze kusiły do tańca. 

Nie jestem tu, Ŝeby się bawić, tłumaczyła sobie po raz kolejny, ale jej krew musowała jak szampan. 

Erie  zerknął  na  nią  porozumiewawczo.  Tak,  czuła  to  samo  co  on;  są  jak  dwoje  dzieci  u  wrót  wesołego 
miasteczka. 

-  Właściwie powinienem cię uprzedzić - zaczął Eric. - Nie umiem tańczyć. Poza wolnymi. 

Ś

wietnie. Ale zaraz, przecieŜ właśnie po to tu przyszła: udawać przed Blaise, Ŝe romansuje z Erikiem. 

Akurat zaczynała  się  wolna  piosenka. Thea  zamknęła  oczy  i  poddała  się losowi  -  co  nie  było  wcale 

takie straszne, kiedy wyszli na parkiet. 

Terpsychoro, muzo tańca, spraw, Ŝebym nie zrobiła z siebie idiotki. Jeszcze nigdy nie brała udziału w 

ludzkim balu, nie tańczyła do ich muzyki. Ale Eric chyba nie zauwaŜył jej nieudolności. 

-

 

Wiesz, nie mogę w to uwierzyć - szepnął. Obejmował ją lekko, niemal z czcią, jakby się obawiał, Ŝe 

przy mocniejszym uścisku Thea rozpadnie się na kawałki. 

-

 

W co? 

-

 

No w to, Ŝe tu jestem. Z tobą. I Ŝe wszystko wydaje się takie proste. I zawsze tak pięknie pachniesz. 

Thea roześmiała się wbrew sobie. 
-  A  dzisiaj  nawet  nie  uŜyłam  fiołków  -  zaczęła  i  natychmiast  adrenalina  obmyła  ją  falą  bolesnych 

dreszczy. 

Oszalała. Wypowiada składniki czarów. Za łatwo, za lekko się z nim rozmawia, w tym rzecz. Co jakiś 

czas zapominała, Ŝe nie jest z jej świata. 

-  Wszystko w porządku? - zapytał, gdy cisza się przedłuŜała. Wydawał się przejęty. 
Nie, nie w porządku. Z jednej strony Blaise, z drugiej - zasady świata nocy. Tyle przeszkód. Nie wiem 

nawet, czy jesteś wart, Ŝeby... 

-

 

Chciałam  cię  o  coś  zapytać  -  odezwała  się  nagle.  -  Dlaczego  mnie  odepchnąłeś,  wtedy,  z  dala  od 

węŜa? 

-

 

Co? Szykował się do ataku. Mógł cię ukosić. 

-

 

Ciebie teŜ. - I to zrobił. 

Zmarszczył brwi, jakby usiłował rozwiązać jedną z odwiecznych zagadek tego świata. 

-  No tak, ale wydawało mi się to mało waŜne. To pewnie głupio brzmi. 
Thea  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Ani  co  robić.  Z  jednej  strony  pragnęła  wtulić  się  w  niego, 

oprzeć mu głowę na ramieniu, ale jej umysł protestował na samą myśl. 

W tym momencie usłyszała donośne głosy na skraju parkietu. 
-

 

Zejdź mi z drogi - mówił chłopak w niebieskiej marynarce. - Uśmiechnęła się do mnie i zaraz tam 

pójdę. 

-

 

Uśmiechnęła  się  do  mnie,  kretynie  -  warknął  chłopak  w  szarej  marynarce.  -  Odwal  się  i  mnie 

przepuść. 

Seria przekleństw. 

-

 

Właśnie Ŝe do mnie. Zmiataj. Jeszcze więcej przekleństw. 

-

 

Do mnie. Puszczaj. 

Zaczęła się walka na pięści. Opiekunowie podbiegli do walczących. 

No,  to  wiadomo,  kto  przyszedł,  pomyślała  Thea.  Bez  trudu  wypatrzyła  Blaise.  Frak  z  czerwonymi 

lampasami i wianuszek chłopców, a dookoła nich grupa porzuconych, rozgoryczonych dziewcząt. 

-

 

MoŜe się przywitamy - zaproponowała Thea. Chciała dyskretnie ostrzec kuzynkę. 

-

 

Dobra. Ma powodzenie, co? 

Udało  im  się  przebić  przez  tłumek  fanów.  Blaise  była  w  swoim  Ŝywiole,  rozkoszowała  się 

uwielbieniem i zamieszaniem. 

-

 

Czekałem  półtorej  godziny,  a  ty  nie  przyszłaś  -  skarŜył  się  bardzo  blady  Kevin  z  podkrąŜonymi 

oczami, w nieskazitelnie białej koszuli i świetnie skrojonych czarnych spodniach. 

background image

-

 

Podałeś  mi  zły  adres  -  stwierdziła  Blaise.  -  Nie  mogłam  znaleźć  twojego  domu.  -  Trzymała  pod 

ramię  wysokiego  długowłosego  blondyna,  który  wyglądał,  jakby  codziennie  ćwiczył  po  pięć  godzin.  - 
NiewaŜne, zatańczymy? 

Kevin zerknął na blondyna. Ten odpowiedział spojrzeniem bez wyrazu. 

-  Nie zwracaj uwagi na Sergia - mruknęła Blaise. - Tylko dotrzymywał mi towarzystwa. A moŜe nie 

chcesz tańczyć? 

Kevin opuścił wzrok. 

-  Nie, skądŜe, bardzo chcę.... 

Blaise uwolniła się od Sergia. Thea szepnęła jej do ucha: 

-  Błagam, nie szalej. JuŜ doszło do bójki. 
Blaise  uśmiechnęła  się  tylko  i  wzięła  Kevina  pod  rękę.  Pozostali  chłopcy  ruszyli  za  piękną 

uwodzicielką. Tłum  się rozpierzchł.  Thea  zobaczyła  swoją  koleŜankę  przy  małym  stoliku. Bez  partnera. 
Dani miała na sobie błyszczącą kreację. 

-  Usiądźmy - zaproponował Eric, zanim Thea zdąŜyła cokolwiek powiedzieć. 

Spojrzała na niego z wdzięcznością. 

-  Gdzie John? - zapytała, gdy dostawili sobie krzesła do stolika Dani. 

Dziewczyna wskazała grupę wielbicieli Blaise. 

-  Ale nic nie szkodzi - zapewniła. - Trochę mnie nudził. Nie znam się na tych tańcach. 

Rzeczywiście, tańce w Kręgu są inne, przyznała w duchu Thea. Nikt nie dobiera się w pary; tańczysz 

z Ŝywiołami i pozostałymi uczestnikami, wszyscy tworzą jedną wielką całość. 

Eric zaoferował się, Ŝe przyniesie więcej ponczu. 

-

 

A  jak  z  nim?  -  zapytała  Dani  cicho,  ledwie  odszedł.  Aksamitne  oczy  ciekawie  wpatrywały  się  w 

Theę. 

-

 

Jak na razie, dobrze - odparła wykrętnie i przeniosła wzrok na parkiet. - Widzę, Ŝe Viv i Selene juŜ 

są. 

-

 

Tak. Vivienne nawet zdobyła krew. Ukłuła Tyrone'a broszką. 

-

 

Bardzo sprytnie - mruknęła Thea. 

Vivienne występowała w czarnej sukni, przy której jej włosy  wyglądały jak ogień. Ciemnofioletowy 

strój Selene podkreślał jej jasną karnację i włosy. Obie najwyraźniej świetnie się bawiły. 

Dani ziewnęła. 

-  Chyba niedługo pójdę - zaczęła, ale nie dokończyła. 

Przy głównym wejściu, po drugiej stronie sali, coś się działo. Ludzie się usuwali z drogi. Początkowo 

Thea  myślała,  Ŝe  to  kolejne  drobne  zamieszanie  wywołane  przez  Blaise.  Ale  potem  w  światłach  nad 
parkietem zjawiła się postać. 

-  Chcę wiedzieć. - Jękliwy głos zagłuszał muzykę. - Chcę wiedzieć! 

Muzycy przestali grać. Wszyscy odwracali się ciekawie. Głos brzmiał niesamowicie. Jakiś szaleniec? 

Thea wstała. 

-  Chcę wiedzieć - powtórzyła postać, zagubiona, gniewna, i się odwróciła. 

Thei krew zamarzła w Ŝyłach. 
Zamiast  twarzy  zobaczyła  maskę  -  zwyczajną,  dziecinną  zamocowaną  na  gumce.  Pasowała  do 

Halloween, ale nie do imprezy dla licealistów. 

Och, Eileithyio. 

-  Powiesz mi? - zwróciła się postać do niskiej dziewczyny w czarnych koronkach. Ta się wycofała, 

złapała towarzysza za ramię. 

Pan Adkins, fizyk, biegł tak szybko, aŜ fruwał  mu krawat.  Pozostałych nauczycieli nie było nigdzie 

widać - pewnie usiłują zaŜegnać konflikty o Blaise, domyślała się Thea. 

-  Spokojnie - zaczął pan Adkins, jakby przemawiał do niesfornego ucznia. - Powoli. 

Chłopak w masce wyjął coś z kieszeni. Zalśniło w barwnych światłach, odbiło je jak lustro. 

-  Brzytwa - szepnęła Dani. - Na Izydę, skąd on to wziął? Nie wiadomo, dlaczego ta broń zdawała się 
groźniejsza niŜ 

background image

nóŜ.  MoŜe  dlatego,  Ŝe  była  taka  staroświecka,  nietypowa?  Thea  wyobraziła  sobie,  jak  głęboko  moŜe 
skaleczyć nawet zwykła Ŝyletka. 

Pan Adkins się wycofywał. Rozkładał ręce, zasłaniając uczniów. W oczach miał strach. 

Muszę to skończyć, zdecydowała Thea. Tylko jak? W tym cały problem. Gdyby chodziło o zwierzę, 

spróbowałaby zawładnąć jego umysłem. Ale człowiek... 

I tak ruszyła, wolno, Ŝeby nie zwracać na siebie uwagi. Przemknęła się przez skraj parkietu, aŜ stała 

równolegle do chłopaka w masce. 

-  Widzieliście ją? - jęczał chłopak, krocząc przed siebie. Ludzie się rozstępowali. Vivienne i Selene z 

partnerami odeszły na bok. Brzytwa zalśniła. 

Thea spojrzała na przeciwległą stronę parkietu. Blaise stała tam z Kevinem Imamurą. 
Bez Bucka i Duane'a u boku. Ale nie wydawała się przeraŜona. To trzeba jej przyznać - cechowała ją 

imponująca odwaga. Doskonale wiedziała, kto się do niej zbliŜa. 

Eric, z trzema filiŜankami ponczu, szedł równolegle do chłopaka w masce. 
Usiłowała pochwycić jego wzrok, ale między nimi tłoczyło zbyt wiele osób. 
-  Widzieliście ją? - zapytał zamaskowany szaleniec parę kroków tuŜ przed Blaise. - Muszę wiedzieć... 

Dziewczyna i chłopak odskoczyli od siebie jak oparzeni. Blaise stała się świetnie widoczna, wysoka i 

elegancka w czarnym fraku, z iskierkami świateł w ciemnych włosach. 

Tu  jestem,  Randy  -  powiedziała.  -  Co  chcesz  wiedzieć?  Randy  Marik  zatrzymał  się,  sapiąc  pod 

plastikową maską. 

Zapadła dziwna cisza. 

Thea  bezszelestnie  zakradła  się  bliŜej.  Eric  nadchodził  z  drugiej  strony.  Dopiero  teraz  ją  zobaczył. 

Pokręcił głową i bezgłośnie powiedział: Trzymaj się z daleka. 

Akurat. A ty go połoŜysz na łopatki, uzbrojony w filiŜanki ponczu. Łypnęła groźnie. Sam się trzymaj 

z daleka. 

Dłoń z brzytwą drŜała. Randy dyszał cięŜko. 

-  Co jest, Randy? - Zniecierpliwiona Blaise tupała lekko. 
-  Źle mi - wyjęczał. Nagle wydawało się, Ŝe głowa zaraz spadnie mu z karku. - Tęsknię. 
Theę przeszył dreszcz, gdy usłyszała jego głos. Oto ciało osiemnastolatka i umysł przedszkolaka. 
-  Ciągle płaczę - mówił. 

Lewą ręką ściągnął maskę. Kevin się wzdrygnął. Thei zrobiło się niedobrze. 
Po jego policzkach spływały krwawe smugi, zlewały się ze zwykłymi łzami. 

Jakieś zaklęcie? - zastanawiała się Thea. Nie, sam się pociął. 

Pod jego oczami widniały nacięcia w kształcie półksięŜyców. 

Wyglądał strasznie, był blady jak trup, miał zarost na twarzy. Toczył po sali dzikim wzrokiem. Włosy, 

dawniej jedwabiste i jasne, sterczały na wszystkie strony jak siano. 

-  Przyjechałeś taki kawał z New Hampshire, Ŝeby mi to powiedzieć? - Blaise przewróciła oczami. 

Randy zaszlochał. 
Kevin zebrał się na odwagę. 

-  Słuchaj, stary, daj jej spokój. Wracaj do domu i wytrzeźwiej, co? 

I to był błąd. Szalone oczy nad zakrwawionymi policzkami odnalazły go w tłumie. 

-

 

Kim jesteś? - wybełkotał Randy. ZbliŜył się o krok. - Kim jesteś? 

-

 

Kevin, uciekaj - zawołała Thea. 

Za późno. Dłoń z brzytwą wystrzeliła, szybka jak błyskawica. Z twarzy Kevina trysnęła krew. 

 
 

Rozdział 6 

 

Kevin zawył, złapał się za policzek. 
- Pociął mnie! On mnie pociął! - Spomiędzy jego palców płynęła krew. 

Randy znów uniósł brzytwę. 

background image

Thea  zaatakowała  go  mentalnie.  Działała  instynktownie;  była  śmiertelnie  przeraŜona.  Zaraz  Randy 

zabije Kevina. I moŜe teŜ Blaise. 

Wyczuła  ból,  rozpacz  i  wściekłość,  która  miotała  się  jak  szympans  w  klatce.  Utrzymała  więź  tylko 

przez moment, ale to wystarczyło. Eric chlusnął Randy'emu w twarz ponczem. Randy krzyknął i odwrócił 
się w stronę napastnika. 

Thea przeŜyła chwilę grozy. Randy chlastał powietrze brzytwą, ale Eric stosował błyskawiczne uniki, 

usiłował zajść Randy'ego od tyłu. KrąŜyli jak w upiornym tańcu. Z kaŜdym ich obrotem w Thei narastał 
strach.  Ale  Ericowi  udawało  się  unikać  śmiercionośnego  ostrza.  Nagły  ruch  na  skraju  parkietu.  To  pan 
Adkins  i  dwóch  innych  nauczycieli.  Otoczyli  szalonego  intruza,  zrobiło  się  zamieszanie.  Potem  Randy 
leŜał na podłodze. 

Na zewnątrz wyły syreny, coraz bliŜej. Eric odsunął się od kłębowiska na podłodze. 
Dysząc cięŜko, spojrzał na Theę. Skinęła głową, Ŝe nic jej nie jest, i zamknęła oczy. 

Była osłabiona, wyczerpana i smutna. Zaraz zabiorą Randy'ego. Pewnie nie moŜna mu juŜ pomóc. Za 

daleko zabrnął. 

W tej chwili się wstydziła, Ŝe jest czarownicą. 

No  dobrze,  moi  drodzy  -  odezwał  się  pan  Adkins.  -  Chodźmy  stąd.  Usuńmy  się.  -  Spojrzał  na 

Blaise, która pochylała się nad Kevinem i przyciskała mu chusteczkę do policzka. - Wy moŜecie zostać. - 
PołoŜył jej rękę na ramieniu. - Trzymasz się? 

Blaise podniosła na niego wielkie, smutne szare oczy. 

-  Dam radę - odparła dzielnie. 

Pan Adkins przełknął ślinę. Zacisnął dłoń na ramieniu Blaise. 

-  Biedactwo - mruknął. 

Litości, pomyślała Thea. ale z czystego egoizmu  odetchnęła teŜ z  ulgą. Blaise nie wpadnie kłopoty; 

nie wyrzucą ich ze szkoły. Nie przyniosą babci wstydu przed Wewnętrznym Kręgiem. 

Zresztą  kuzynka  wyglądała,  jakby  naprawdę  martwiła  się  o  Kevina.  Znowu  troskliwie  się  nad  nim 

pochyliła. CzyŜby jej na tym chłopaku zaleŜało? 

Thea prześliznęła się pod ramieniem nauczyciela. 

-  Naprawdę w porządku? - spytała szeptem. 

Blaise spojrzała na nią tajemniczo. I dopiero wtedy Thea zobaczyła, Ŝe kuzynka ukrywa w chusteczce 

malutką fiolkę Pełną krwi. 

-  Ty... - Zabrakło jej słów. 

Blaise uśmiechnęła się lekko: wiem, wiem, ale nie mogłam się oprzeć takiej okazji. 

Thea się cofnęła i wpadła na Erica. Podtrzymał ją ramieniem. 

-

 

Co z nią? 

-

 

Nic jej nie jest. Ale ja muszę stąd wyjść. Eric spojrzał jej w oczy i spochmurniał. 

-

 

Idziemy - rzucił krótko. 

W drodze do drzwi minęli Selene i Vivienne. Były nieszczęśliwe, przeraŜone. Tylko na jak długo? 

Dani stała na parkingu z Johnem Finkelsteinem. 

-  Jadę do domu - powiedziała znacząco do Thei i cisnęła coś w zarośla. 

Pustą fiolkę. 

Thea odetchnęła z ulgą. Lekko dotknęła ramienia koleŜanki. 
-  Dzięki. 

Dani wróciła wzrokiem do budynku. 

      -  Ciekawe,  co  on  tak  bardzo  chciał  wiedzieć?  -  szepnęła.  Dokładnie  w  tej  chwili  z  oświetlonego  
korytarza  dobiegło  przeciągłe  wycie,  jakby  w  odpowiedzi  na  jej  pytanie.  Odgłos  przypominał  skowyt 
udręczonego zwierzęcia. 

Thea odwróciła się na pięcie i niemal na oślep pobiegła do dŜipa Erica. 

Mknęli ciemnymi ulicami. 

-  Domyślam się, Ŝe to były chłopak - odezwał się cicho Eric po chwili milczenia. 
-

 

Z zeszłego miesiąca. Spojrzał na nią z ukosa. 

-

 

Nieźle go trafiło. Biedak. 

background image

Doskonale to podsumował, pomyślała Thea. Nieźle go trafiło. Na zawsze. Biedak. 

-

 

To  wina  Blaise.  -  Wcale  nie  zamierzała  z  nim  o  tym  rozmawiać,  ale  słowa  dławiły  ją  w  gardle.  - 

Ciągle to robi, a ja nie  mogę jej powstrzymać.  Podrywa chłopców, oni tracą  głowy  z miłości, a ona ich 
zostawia. 

-

 

Z miłości? Hm... 

Spojrzała na niego zdumiona. Patrzył prosto przed siebie, mocno zaciskał palce na kierownicy. 
No proszę. A ja myślałam, Ŝe jesteś naiwny. MoŜe widzisz więcej, niŜ mi się zdaje. 

-

 

To  specyficzna  miłość  -  powiedziała.  -  W  staroŜytnej  Grecji  oddawano  cześć  Afrodycie.  Była 

boginią miłości. I słynęła z okrucieństwa. - Thea pokręciła głową. - Widziałam kiedyś sztukę o królowej 
Fedrze. Afrodyta kazała jej zakochać się we własnym pasierbie. Pod koniec wszyscy nie Ŝyli. A Afrodyta 
tylko się uśmiechała. Siała spustoszenie jak tornado... - Urwała. Czuła ból w piersi, zabrakło jej tchu. Ale 
jednocześnie miała wraŜenie, Ŝe zdjęto z niej wielki cięŜar. 

-

 

I uwaŜasz, Ŝe Blaise teŜ niszczy? 

-

 

Owszem. Taką ma nieposkromioną naturę. ChociaŜ to chyba brzmi głupio. 

-

 

Nie.  -  Uśmiechnął  się  gorzko.  -  Natura  jest  brutalna.  Sokół  poluje  na  królika.  Lew  zabija  młode. 

Prawo dŜungli. 

-

 

Co nie znaczy, Ŝe to słuszne. MoŜe ujdzie,  jeśli  chodzi o boginie i  zwierzęta, ale nie na poziomie 

ludzi. - Dopiero teraz zdała sobie sprawę, Ŝe równała ludzi z przedstawicielami swojego świata. 

-

 

No cóŜ, nie róŜnimy się aŜ tak bardzo od zwierząt - stwierdził łagodnie. 

Thea  opadła  na  siedzenie.  Ciągle  była  zmieszana  i  smutna,  ale  przeraŜało  ją  co  innego  -  Ŝe  bardzo 

chciała rozmawiać o tym z Erikiem. Wydawało się, Ŝe on rozumie... lepiej niŜ ktokolwiek do tej pory. Nie 
tylko rozumie. TakŜe współczuje. 

-  Wiem,  czego  ci  trzeba.  -  Nagle  się  rozpromienił.  -  Miałem  zaproponować,  Ŝebyśmy  wpadli  do 

Harrah na późną kolację, ale przyszło mi do głowy coś fajniejszego. 

Thea zerknęła na zegarek - dochodziła jedenasta. 

-

 

Co? 

-

 

Szczeniakoterapia. 

-

 

Co takiego? 

Po  prostu  się  uśmiechnął  i  zawrócił  na  południe.  Zatrzymali  się  przed  małym  szarym  budynkiem  z 

szyldem: „Szpital zwierzęcy Sun City". 

-

 

Tu pracujesz. 

-

 

Tak. Odeślemy Pilar do domu. - Wysiadł i otworzył drzwi do kliniki. - Chodź. 

Ładna dziewczyna o ciemnych włosach do ramion podniosła głowę znad kontuaru. Thea ją rozpoznała 

- Pilar Osorio ze szkoły. Spokojna, pewnie dobra uczennica. 

-  Jak było na imprezie? - zapytała, tęsknie patrząc na Erica. 
Wzruszył ramionami. 
-

 

Szczerze? Okropnie. Doszło do bójki i wyszliśmy. - Nie wspomniał o swoim udziale w opanowaniu 

zamieszania. 

-

 

To straszne - stwierdziła Pilar, choć wyraźnie nie bardzo się przejęła nieudaną imprezą. 

-

 

No, jak maluch? 

-

 

W porządku. Nakręcony. MoŜe później weźmiesz go na spacer? - Pilar sięgnęła po kurtkę. Skinęła 

Thei głową. - Do zobaczenia w poniedziałek. 

Eric jej się podoba. 

Zamknęła za sobą drzwi. Thea się rozejrzała. 

-

 

Czyli klinika jest zamknięta. 

-

 

Tak,  ale  kiedy  mamy  pacjentów  przez  całą  dobę,  ktoś  musi  tu  być.  -  Znowu  się  uśmiechnął.  - 

Chodźmy. 

Przeszli przez pokój zabiegowy, długim korytarzem do pomieszczeń na tyłach. Thea patrzyła dookoła 

ciekawie. Jeszcze nigdy nie była na zapleczu kliniki weterynaryjnej. 

Kilka wybiegów dla psów. Z ostatniego dochodziły radosne piski. 

background image

Eric spojrzał na nią z błyskiem w oku. 

-  Uwaga! Trzy... dwa... jeden... 
Otworzył  klatkę  i  ze  środka  wybiegł  szczeniak  labradora,  szaleńczo  wymachując  ogonem.  Miał 

piękne umaszczenie, od ciemnozłotego na grzbiecie po delikatnie kremowe na brzuchu i łapach. 

-  Cześć, Bud - zawołał Eric. - Grzeczny piesek! - Spojrzał na Theę powaŜnie. - Oto pies przytulanka. 

Ukucnęła na winylowej posadzce i ruszyła na czworakach w stronę zwierzaka. 

-  UwaŜaj na sukienkę - ostrzegł Eric, ale psiak juŜ skoczył jej na kolana. 

Oparł łapy na ramionach, dyszał do ucha. 

-  Chyba się zakochałam - sapnęła Thea z rękami pełnymi psiej słodyczy. 

Otaczało  ją  szczęście.  Nie  musiała  starać  się  nawiązać  więzi  z  umysłem  labradora;  maluch  od  razu 

przejął  kontrolę.  Po  małym  łebku  chodziły  tylko  przyjemne  myśli:  jak  cudownie  wszystko  pachnie,  jak 
przyjemnie, Ŝe drapią mnie za uchem akurat tam, gdzie ugryzła pchła. 

Dobrze, tak dobrze, fajny ten duŜy, łysy pies... ciekawe, który z nas jest górą? 

Szczeniak ją ugryzł. Thea Ŝartobliwie odpowiedziała tym samym. 

-  Mylisz się, kolego. To ja tu rządzę. - Złapała go za pyszczek. 

Dziwne, widziała świat oczami szczeniaka, ale po prawej stronie nie było nic. Ciemność. 

-

 

Ma problem z oczami? 

-

 

ZauwaŜyłaś  kataraktę.  Mało  kto  zwraca  na  to  uwagę.  Tak,  jest  ślepy  na  jedno  oko.  Kiedy  będzie 

starszy, moŜna spróbować to usunąć. - Eric oparł się o ścianę uśmiechnięty od ucha do ucha. - Świetnie 
sobie radzisz ze zwierzętami - zauwaŜył. - I nie masz własnych? 

Spytał ot tak, po prostu, więc Thea odruchowo odpowiedziała: 

-

 

Czasami się nimi opiekuję. Przygarniam, leczę i wypuszczam na wolność. Albo znajduję im dobry 

dom, jeśli chcą zamieszkać z ludźmi. 

-

 

Leczysz? 

I znowu, delikatne pytanie, ale tym razem Thea się zaniepokoiła. Dlaczego nie moŜe utrzymać języka 

za zębami w jego towarzystwie? Podniosła wzrok. Eric patrzył na nią badawczo, wyczekująco, czujnie. 

Głęboko zaczerpnęła tchu. 
-  Karmię je i w razie potrzeby zabieram do weterynarza. Czekam, aŜ wyzdrowieją. 

Skinął głową, ale z jego oczu nie zniknęło pytanie. 

-  Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się nad pracą weterynarza? 
Thea opuściła głowę. Uciekła w miękką psią sierść. 
-

 

Właściwie nie - mruknęła z ustami wtulonymi w jasne futro. 

-

 

Masz dar. Posłuchaj, na uniwersytecie Davis jest świetny wydział weterynarii, studia pierwszego i 

drugiego stopnia, jedne z lepszych w kraju. Niełatwo się dostać, ale dasz radę, wiem o tym. 

-  Nie byłabym taka pewna - mruknęła Thea. Jej szkolne dokonania miały pewne luki i wady. 
Ale przede wszystkim problem w tym, Ŝe czarownice nie studiują weterynarii. Koniec, kropka. 

MoŜe  się  zająć  ziołami,  kamieniami,  rytualnymi  strojami,  zaklęciami,  runami,  amuletami...  Ma 

mnóstwo rzeczy do wyboru, ale Ŝadnej z tych dziedzin nie wykładają na uniwersytecie. 

-  Trudno  to  wytłumaczyć  -  dodała.  Była  w  szoku,  Ŝe  w  ogóle  chce  cokolwiek  tłumaczyć 

człowiekowi. - Chodzi o to, Ŝe moja rodzina by się nie zgodziła. Mają wobec mnie inne plany. 

Eric otworzył usta i znowu je zamknął. Szczeniak kichnął. 

-  No cóŜ, w takim razie pomoŜesz mi wypełniać formularze zgłoszeniowe? - spytał w końcu. - Za nic 

nie mogę sobie poradzić z listem motywacyjnym. 

O, ty cwaniaku, pomyślała Thea. 

-  Zobaczymy - odpowiedziała tylko. 

Nagle rozległ się nowy dźwięk. Dochodził z daleka, ale nie ustawał. Bud warknął. 

      -  Co  to,  dzwonek?  -  zdziwił  się  Eric.  -  O  tej  porze?  –  Wstał  i  poszedł  do  frontowej  części.  Thea 
ruszyła za nim, muskając opuszkami Buda, Ŝeby nie stracić nad nim kontroli. 

Eric otworzył drzwi i cofnął się zaskoczony. 

-  Rosamund... Co ty tu robisz? Czy mama wie, Ŝe wyszłaś? 

background image

Do  poczekalni  wpadła  miniaturowa  trąba  powietrzna.  Dziewczynka  z  burzą  jasnych  włosów 

wymykających się spod czapeczki baseballowej. Pod pachą miała niebieski koc. Na jej twarzy malowała 
się wściekłość. 

-

 

Mama powiedziała, Ŝe pani Curie wcale nie jest chora, ale to nieprawda. Dzwoń do doktor Joan. - Z 

tymi  słowami  mała  wmaszerowała  do  gabinetu  i  połoŜyła  niebieskie  zawiniątko  na  ladzie,  rozrzucając 
przy tym stertę dokumentów. 

-

 

Ej, powoli. - Eric spojrzał na Theę. - To moja siostra, Rosamund. Nie wiem, jak się tu dostała. 

-

 

Przyjechałam na rowerze i chcę, Ŝebyś natychmiast wyleczył panią Curie! 

Bud wspinał się na tylne łapy i obwąchiwał niebieski koc. Thea odepchnęła szczeniaka. 

-

 

Pani Curie? Kto to? 

-

 

Ś

winka morska - wyjaśnił Eric. - Roz, doktor Joan wyjechała na konferencję. Nie ma jej w mieście. 

Rosamund nadal toczyła dokoła gniewnym wzrokiem, ale jej podbródek zadrŜał niebezpiecznie. 

-

 

No dobrze, posłuchaj. Zbadam panią Curie, zobaczymy, co się da zrobić. Ale najpierw damy mamie 

znać, Ŝe nic ci nie jest. - Sięgnął po telefon. 

-

 

Odniosę Buda  -  zaproponowała  Thea.  -  śeby  nie  zrobił  sobie  z  pani Curie  przekąski.  -  Na  tyłach 

budynku namówiła małego labradora, Ŝeby wszedł do klatki, obiecując później mnóstwo pieszczot. 

Wróciła do gabinetu. Eric pochylał się nad biało-brązową świnką morską. Był zaniepokojony. 

-

 

Rzeczywiście coś jej dolega. Chyba. Jest osłabiona, apatyczna... - Nagle cofnął rękę z krzykiem. - 

Ale  nie  bardzo  -mruknął,  patrząc  na  krew  na  palcu.  Wytarł  ją  chusteczką  i  znów  pochylił  się  nad 
zwierzakiem. 

-

 

Jest w złym humorze - oznajmiła Rosamund. - I nie chce jeść. JuŜ wczoraj ci mówiłam, Ŝe choruje. 

-

 

Nieprawda - zauwaŜył spokojnie Eric. - Mówiłaś, Ŝe ma dość Ŝycia w patriarchacie. 

-

 

Bo tak. A do tego źle się czuje. Zrób coś. 

-

 

Mała, poczekaj, niech się zastanowię. - Obserwował świnkę, mrucząc pod nosem: - Nie kaszle, więc 

to nie zapalenie płuc. Węzły chłonne niepowiększone... Ale opuchnięte stawy. Dziwne. 

Rosamund obserwowała brata z wiarą w zielonych oczach. Takich samych jak jego, zauwaŜyła Thea. 
OstroŜnie wyciągnęła rękę i dotknęła miękkiego futerka. Jednocześnie zrobiła to samo umysłem. 

Rozbiegane  przeraŜone  myśli  małego  ssaka.  Śwince  tu  się  nie  podoba,  chciała  wrócić  do  klatki, 

trocin,  do  bezpiecznego  schronienia. DraŜniły  ją  zapachy,  przeraŜały  wielkie  obce  palce,  które  pojawiły 
się znikąd. 

Do  domu,  do  domu,  myślała.  I  nagle  coś  dziwnego,  bardziej  zapach  i  smak  niŜ  wizja.  Pani  Curie 

myślała o jedzeniu, marzyło jej się coś chrupiącego, trochę kwaśnego. Jeść, jeść, jeść. 

-  Czy jest coś, co szczególnie lubi? - zapytała niepewnie Thea. - Na przykład kapustę? 

Eric zamrugał, wyprostował się nagle, jakby poraŜony prądem. Zielone oczy odnalazły jej wzrok. 

-

 

Tak! Jesteś genialna! 

-

 

Jak to? 

-

 

Ona ma szkorbut! - Wybiegł i po chwili wrócił z grubą księgą z drobnym drukiem. - O proszę. Brak 

apetytu, apatia, opuchnięte stawy... U pani Curie występują wszystkie objawy. - Szybko przekładał kartki 
i oznajmił tryumfalnie: - Wystarczy, Ŝe podamy jej warzywa albo kwas askorbinowy w wodzie. 

Szkorbut?  Czy  to  nie  choroba  dawnych  Ŝeglarzy?  Kiedy  podczas  długich  wypraw  nie  mieli  dostępu 

do owoców i warzyw? A kwas askorbinowy to... 

-

 

Witamina C! 

-

 

No  właśnie!  Ostatnio  było  bardzo  gorąco,  a  w  domu  mamy  twardą  wodę,  stąd  u  niej  niedobór 

witaminy  C.  Ale  szybko  temu  zaradzimy.  -  Spojrzał  na  Theę  i  pokręcił  głową.  -  Uczę  się  od  wielu  lat, 
pracuję tutaj, a ty na nią spojrzałaś i wiedziałaś. Jak to robisz? 
      -  Zapytała panią Curie - wyjaśniła spokojnie Rosamund. Thea zerknęła na nią uwaŜnie. Czy wszyscy 
w tej rodzinie są tak spostrzegawczy? 

-  Ha, ha, ha - powiedziała od niechcenia. 

-

 

Lubię cię - oznajmiła Rosamund rzeczowo. - Gdzie kapusta? 

-

 

Zobacz w lodówce na zapleczu - poradził Erie. - Jeśli nie ma, damy jej krople witaminowe. 

background image

Rosamund wybiegła. Eric odprowadzał siostrę wzrokiem pełnym miłości. 
-

 

Fajny dzieciak - stwierdziła Thea. 

-

 

To mały geniusz. I najmniejsza na świecie wojująca feministka. Pozwała do sądu druŜynę skautów. 

Nie pozwolili jej się zapisać, a skautki nie chodzą w góry. Robią makramy. 

Thea spojrzała na niego. 
-

 

Co ty na to? 

-

 

Ja?  WoŜę  ją  do  prawnika,  kiedy  mama  nie  moŜe.  Dzięki  temu  na  mnie  nie  narzeka.  Zresztą  ma 

rację. 

Thea  patrzyła  na  Erica  składającego  niebieski  kocyk  i  słuchała  głosu  w  swojej głowie,  który  huczał 

jak gospodarz telewizyjnego teleturnieju. 

Spójrz  na  tego  młodzieńca.  Czuły,  ale  silny.  OdwaŜny.  Inteligentny.  Nieśmiały.  Dowcipny.  Bystry, 

szczery, lubi zwierzęta. 

I jest człowiekiem. 

Nic mnie to nie obchodzi. 

Czuła  się  niesamowicie.  Jakby  nawdychała  się  za  duŜo  jemonji.  Powietrze  zdawało  się  słodkie  i 

cięŜkie, drŜące jak w tropikach przed burzą, przesycone elektrycznością. 

-  Eric... 

Niespodziewanie dotknęła jego ręki. Od razu puścił kocyk, zamknął jej dłoń w swojej. Ale ciągle na nią 
nie patrzył, wbił wzrok w biurko. Oddychał cięŜko. 

-

 

Eric! 

-

 

Czasami sobie myślę, Ŝe jeśli zamrugam, to wszystko zniknie. 

Och, Afrodyto, mamy problem! - pomyślała Thea. 
Kłębiły się w niej skrajne uczucia: fascynacja, przeraŜenie, strach i spokój. A to, czego pragnie, jest 

tak proste. Jeśli Eric czuje to samo, wszystko będzie dobrze. 

- Nie wyobraŜam sobie Ŝycia bez ciebie, ale boję się, Ŝe odejdziesz - mówił wpatrzony w komputer na 

biurku. W końcu na nią spojrzał. - Jesteś zła? 

Pokręciła głową. Serce łomotało jej jak szalone. Kiedy na siebie spojrzeli, zamknął się obieg. Coś ich 

łączyło, pchało ku sobie, jakby znaleźli się w objęciach samej Afrodyty. 

A potem wszystko było ciepłe i cudowne. Jeszcze przyjemniejsze niŜ szczeniak w ramionach, bo Eric 

odwzajemniał pieszczotę. A dreszcz strachu przerodził się w fajerwerki i eksplodował uniesieniem. 

Przywarła do Erica policzkiem Nigdy nie czuła się tak błogo. Tu jest bezpieczna. Mogłaby tak trwać 

do  końca  świata.  Wokół  wszystko  falowało  jak  chłodna  woda.  Byli  niczym  dwa  ptaki  splecione 
skrzydłami. 

Łabędzie łączą się w pary na całe Ŝycie i kiedy zobaczą partnera, wiedzą, Ŝe to ten jedyny, przemknęło 

jej  przez  myśl.  Właśnie  to  się  stało  na  pustyni.  Rozpoznali  się  duchowo.  A  kiedy  dusze  się  dojrzą, 
powstaje wieczny związek. 

A  świat  nocy  ma  na  to  nawet  specjalne  określenie,  podszeptywał  wewnętrzny  głos,  mącąc  spokój. 

Zasada bratniej duszy. Chcesz powiedzieć, Ŝe twoją połówką jest człowiek? 

Ale  Thea  nie  będzie  się  bała,  nie  teraz.  Oba  światy,  nocy  i  ludzki,  pozostały  daleko.  Tworzyli  z 

Erikiem  własną  rzeczywistość.  Wystarczy,  Ŝe  tu  stoi  i  oddycha,  by  to  poczuła.  Nie  musi  się  martwić  o 
przyszłość. 

Skrzypnęły drzwi. Do środka wtargnął zimny podmuch. 

Thea gwałtownie uniosła powieki. A potem jej serce zabiło szybko, boleśnie, ze strachem. 
To nie te drzwi, za którymi zniknęła Rosamund, tylko frontowe. Erie zapewne zapomniał zamknąć. W 

poczekalni stała Blaise. 

 
 

Rozdział 7 

 
 

background image

Wszędzie  cię  szukałam  -  wycedziła.  -  Musiałam  zadzwonić  do  pani  Ross,  Ŝeby  się  dowiedzieć,  gdzie 
jesteście. 

Czarne  włosy,  rozwiane  przez  wiatr,  opadały  na  ramiona  niesforną  falą.  Zdjęła  czerwoną  muchę, 

rozpięła  górny  guzik  koszuli.  Miała  rumieńce  na  policzkach  i  iskry  w  szarych  oczach.  Była  piękna  i 
bardzo magiczna. 

Thea i Eric odsunęli się od siebie. Oboje poczerwienieli. 
-

 

My  tylko...  -  zaczął  Eric.  -  No...  tak...  -  UwaŜnie  obserwowany  przez  Blaise  podniósł  niebieski 

kocyk i złoŜył go starannie. - Oprowadzić cię? 

-

 

Zwierzęta  interesują  mnie  wyłącznie  na  grillu.  -  Blaise  rozglądała  się  po  pomieszczeniu.  Oparła 

rękę na biodrze. 

O rany, jest w fatalnym humorze. 

Thei zwilgotniały ręce. Nie wiedziała, jak kuzynka zinterpretuje to, co zobaczyła. Ale przecieŜ miała 

uwodzić Erica, prawda? 

Zatrzymała wzrok na chusteczce higienicznej z krwią Erica. Dyskretnie ją wzięła i ukryła w dłoni. 

-

 

A  więc  zerwałaś  się  z  imprezy  -  zwróciła  się  do  Blaise.  -  Gdzie...  -  Z  kim  właściwie  ona  tam 

przyszła? Z Sergiem? Z Kevinem? Czy jeszcze z kimś innym? 

-

 

JuŜ po imprezie - oznajmiła Blaise. - Nauczyciele ją skończyli. Cały Randy. Zawsze wszystko psuł. 

- Nagle wyraz jej twarzy się zmienił, zamrugała i uśmiechnęła się słodko. - A kogo my tu mamy? 

W drzwiach do dalszej części kliniki stała Rosamund z panią Curie pod pachą. Milczała, ale cały czas 

czujnie przyglądała się Blaise. 

-

 

Och, przepraszam - odezwał się Eric. - Moja siostra. Trochę nieśmiała. 

-

 

Więc to u was rodzinne - mruknęła Blaise. - Jakie urocze. 

-  Chyba  czas  do  domu  -  włączyła  się  Thea.  Musi porozmawiać  z Erikiem, ale  na  osobności,  nie  na 

oczach naburmuszonego krasnala i podejrzliwej czarownicy. 

Zerknęła na niego onieśmielona. TeŜ miał niewyraźną minę. 

-

 

No, to do zobaczenia w szkole - rzuciła. 

-

 

Tak. - Nagle się uśmiechnął. - Aha, jakbyś powaŜnie myślała o studiach na weterynarii, powinnaś 

się przenieść na zoologię dla zawansowanych. To fajne zajęcia. 

-

 

Zobaczymy. - Czuła na sobie wzrok Blaise. 

Ale kiedy znalazły się na zewnątrz, kuzynka powiedziała tylko: 
-  Przepraszam,  jeśli byłam  niegrzeczna, ale  naprawdę wszędzie cię  szukałam.  Fatalnie  się  bawiłam. 

No i - z czarującym uśmiechem poprawiła czarne włosy - to frajda być wredną, kiedy się tego chce. 

Thea westchnęła i nagle zatrzymała się w pół kroku. 
-  O rany, samochód! 

Srebrzyste  porsche  Kevina  wyglądało  jak  po  jakiejś  katastrofie:  wgnieciony  zderzak,  porysowane 

drzwi od strony pasaŜera, popękana szyba. 

-

 

Miałam  kłopoty  -  oznajmiła  chłodno  Blaise.  -  Ale  nie  przejmuj  się,  poznałam  nowego  chłopaka, 

nazywa się Lukę Price i jeździ maserati. - Spojrzała na Theę. - Chyba nie masz nic przeciwko temu? No, 
Ŝ

e tak traktuję ludzi? 

-

 

Nie, skądŜe. Po prostu nie chcę, Ŝeby znowu nas wyrzucili. 

-

 

Wypadek to nie zbrodnia. Dobra, musisz wsiąść przez okno od strony kierowcy. 

Ruszyły. Thea siedziała bez słowa, a kuzynka co chwila zerkała na nią badawczo. 

-

 

No dobra - odezwała się w końcu Blaise swoim najbardziej jedwabistym głosem. - Masz? 

-

 

Co? 

-

 

Nie wygłupiaj się. 

Thea wyciągnęła rękę z zakrwawioną chusteczką. 

-

 

Nie skorzystałam z fiolki, to było idiotyczne, ale jestem sprytna i mam wystarczająco duŜo krwi. 

-

 

Hm. - Wąskie palce Blaise z krwistoczerwonymi paznokciami zamknęły się na chusteczce. 

Zaskoczona Thea cofała rękę. Papier się rozdarł. Został jej marny skrawek. 

-

 

Ej... 

background image

-

 

O  co  chodzi?  Przechowam  w  bezpiecznym  miejscu  -  odparła  gładko  Blaise.  -  Jak  poszło,  tak  w 

ogóle? 

-

 

Fajnie - mruknęła Thea. Dłonie miała spocone, ale w jej głosie brzmiała tylko beztroska: - Chyba 

go wzięło - dodała, naśladując zmysłowy ton Blaise. 

-

 

Serio?  -  Sunęły  główną  ulicą  w  rzece  samochodów.  W  świetle  neonów  widać  było  tajemniczy 

uśmieszek Blaise. - A o co chodziło z uniwersytetem Davis? 

-

 

O nic. Wybiera się tam na studia, więc oczywiście chce, Ŝebym z nim pojechała. 

-

 

Robi plany na przyszłość. Pięknie, szybka akcja. Moje gratulacje. 

Thei  nie  odpowiadał  ton  kuzynki.  Teraz  szczególnie  chciała  chronić  Erica  przed  Blaise,  ale  nie 

wiedziała jak. Wszystko zaleŜy od tego, ile Blaise wie. 

-  Najfajniejszy jest moment, kiedy  pękają -  ciągnęła  Blaise z rozmarzeniem. - RóŜnią się od siebie, 

ale  ostatecznie  wszyscy  są  tacy  sami.  I  kiedy  chłopak  ulega  ci  całkowicie,  niemal  to  słyszysz.  Takie 
pęknięcie. Trzask, jak po przekłuciu balonu. 

Thea przełknęła ślinę wpatrzona w złotego lwa przed hotelem MGM Grand. Zielone oczy zwierzęcia 

przywodziły na myśl spojrzenie Erica. 

-

 

Naprawdę? Brzmi ciekawie. 

-

 

Uhm.  A  potem  wszystko,  czym  byli,  cała  ich  osobowość  ulatnia  się,  wypływa  w  wewnętrznym 

krwotoku. Są juŜ do niczego. Jak ogier, za stary, by prowadzić go do klaczy. I koniec. 

-

 

Pięknie. 

-

 

Eric chyba dojrzał. Zakochał się w tobie, to widać. JuŜ czas. 

Thea  milczała.  Wampirzyca,  dziewczyna  w  sukience  w  czarne  róŜe,  przebiegała  między 

samochodami. W końcu Thea przerwała ciszę: 

-

 

Blaise... 

-

 

No, co jest? Masz z tym problem? MoŜe teŜ coś do niego czujesz? Odrobinę za duŜo? 

-

 

Blaise... 

-

 

Zakochałaś się w nim? 

Thea drŜała; ostatnie pytanie zawisło powietrzu. 
-

 

Daj spokój - wyszeptała w końcu. 

-

 

Nie  oszukuj.  Nie  zapominaj,  z  kim  rozmawiasz.  Znam  ten  głupkowaty  wyraz  twarzy,  gdy 

zachwycasz się zwierzakiem. Widziałam, jak się do niego tuliłaś. 

Thea była zrozpaczona. JuŜ nie tylko Blaise się bała. W świecie nocy grozi najsurowsza kara za miłość do 
człowieka. Śmierć. Dla niej i dla Erica. 

Mogła zrobić tylko jedno. Spojrzała kuzynce prosto w oczy. 

-

 

No dobrze. Blaise, znamy się od dziecka. Zawsze byłyśmy sobie bliskie jak siostry i wiem, Ŝe mimo 

wszystko bardzo mnie kochasz. 

-

 

Oczywiście. - Blaise się Ŝachnęła zniecierpliwiona. Thea zdała sobie sprawę, Ŝe to część problemu. 

W  potoku  kolorowych  świateł  z  hotelu  Bally  widziała  łzy  w  oczach  kuzynki.  Blaise  się  martwiła  -  i 
dlatego była wściekła. 

Thea złapała ją za rękę. 

-  Wysłuchaj  mnie  -  zaczęła błagalnie.  -  Kiedy  poznałam  Erica,  coś  się  wydarzyło. Nie  umiem  tego 

opisać,  ale  połączyła  nas  więź.  -  Musiała  zaczerpnąć  tchu.  -  Wyobraź  sobie,  Ŝe  spotkałaś  bratnią duszę, 
drugą połówkę, a jest to ktoś, którego zgodnie z zasadami nie wolno ci kochać. 

Urwała  znowu,  tym  razem  dlatego,  Ŝe  Blaise  znieruchomiała.  Przez  chwilę  obie  siedziały  w 

milczeniu. W końcu Blaise bardzo powoli cofnęła rękę. 

-  Bratnią duszę? - powtórzyła. 

Oczy Thei rozbłysły. Jeszcze nigdy nie czuła się równie samotna. 

-  Tak mi się wydaje - szepnęła. 

Blaise spojrzała przed siebie. W jej włosach odbijały się fioletowe światła reklam. 

-

 

Sprawa jest powaŜniejsza, niŜ sądziłam. Popłynęły łzy. 

-

 

Ale pomoŜesz mi? 

background image

Blaise bębniła szczupłymi palcami o kierownicę. 

-  Oczywiście  -  odezwała  się  w  końcu.  -  Muszę.  Jesteśmy  jak  siostry  i  nie  wyobraŜam  sobie,  Ŝe 

mogłabym cię porzucić w kłopocie. 

Thei ulŜyło tak bardzo, Ŝe aŜ zakręciło jej się w głowie. I, co dziwne, rozpłakała się jeszcze bardziej. 
-  Tak się bałam. Od pierwszej chwili usiłowałam to zrozumieć. - Czknęła. 

Blaise przyglądała się jej z dziwnym blaskiem w szarych oczach. 

-  Pomogę  ci  -  zapewniła  z  dziwnym  uśmiechem.  -  Zdobędę  go,  a  potem  zabiję  za  to,  Ŝe  stanowił 

zagroŜenie dla mojej siostry. 

Na ułamek sekundy wszystko w Thei zamarło, by potem wybuchnąć z jeszcze większą siłą. 

-  Nigdy - zawołała. - Słyszysz, siostro? Nigdy. Blaise zachowała spokój. 
-

 

Wiem, Ŝe nie uwaŜasz tego za najlepsze rozwiązanie. Na razie. Ale pewnego dnia mi podziękujesz. 

-

 

Posłuchaj mnie, jeśli mu coś zrobisz, jeśli go zranisz, skrzywdzisz i mnie. 

-

 

Przejdzie  ci,  mała.  -  W  morzu  tęczowych  neonów  Blaise  wyglądała  jak  staroŜytna  bogini  losu.  - 

Lepiej teraz trochę pocierpieć niŜ później stracić Ŝycie. 

Thea  dygotała  ze  złości.  Była  wściekła,  Ŝe  popełniła  błąd.  Gdyby  w  kółko  powtarzała  swoje 

argumenty,  kuzynka  w  końcu  zaczęłaby  słuchać,  stwierdziła  później.  Teraz  jednak,  pełna  gniewu  i 
przeraŜenia, warknęła: 

-  Nie sądzę, Ŝeby ci się to udało. Nie odbierzesz mi Erica. 

Blaise patrzyła w przestrzeń, jakby po raz pierwszy w Ŝyciu zabrakło jej słów. Potem odrzuciła głowę 

do tyłu i się roześmiała. 

-  Thea, Thea. Odbiorę kaŜdego kaŜdej. Zawsze i wszędzie, kiedy tylko zapragnę. Taka juŜ jestem. 
-

 

Nie tym razem. Eric mnie kocha i tego nie zmienisz. Blaise uśmiechała się tajemniczo. 

-

 

Jeszcze zobaczysz - rzuciła, zjeŜdŜając z głównej ulicy. 

 
Thea źle spała. Cały czas miała przed oczami twarz Randy'ego Marika, tyle Ŝe w jej śnie zmieniał się 

w Erica, który teŜ tępo patrzył przed siebie i płakał krwawymi łzami. 

Obudziła się w pokoju zalanym słońcem. 

Ich  sypialnia  wyglądała  jak  pomieszczenie  osoby  cierpiącej  na  rozdwojenie  jaźni.  Połowa  była 

schludna,  utrzymana  w  odcieniach  błękitu  i  zieleni.  W  drugiej  królował  chaos  i  jeden,  podstawowy, 
pierwotny kolor, który budzi emocje, symbolizuje namiętność i nienawiść zarazem. Czerwień. 

Zazwyczaj  o  tej  porze  Blaise  leŜała  jeszcze  pod  czerwoną  aksamitną  narzutą  Ralpha  Laurena,  ale 

dzisiaj jej łóŜko było puste. Zły znak. Wstawała wcześnie, tylko jeśli miała ku temu waŜny powód. 

Thea ubrała się i zeszła po schodach. 

W  sklepie  zastała  tylko  Tobiasa.  Ze  smętną  miną  siedział  jak  zwykle  za  ladą.  Burknął  coś  w 

odpowiedzi,  gdy  Thea  się  przywitała,  i  uparcie  wpatrywał  się  w  ścianę,  bawiąc  się  brązowymi  lokami. 
Pewnie Ŝałował, Ŝe nie moŜe być teraz na dworze, jak jego rówieśnicy. 

Thea przeszła do pracowni. 

Blaise siedziała za długim stołem. Miała słuchawki w uszach i nuciła pod nosem. Nad czymś pracowała. 
Thea się zbliŜyła. 

Od  razu  widziała,  Ŝe  powstaje  coś  pięknego.  Blaise  genialnie  projektowała  biŜuterię  -  zazwyczaj 

wzorowała  się  na  staroŜytnych  motywach.  W  jej  naszyjnikach  znajdowały  się  pszczoły,  motyle,  pnące 
kwiaty, skaczące delfiny, węŜe, a wszystko pełne Ŝycia, radości i magii. 

I w tym tkwił jej geniusz. Blaise umieszczała kaŜdy element w konkretnym celu. Dobierała kamienie 

tak, by się wzajemnie dopełniały: rubin dawał poŜądanie, czarny opal namiętność, topaz tęsknotę, granat 
ogień. A szary jak dym rodzaj szafiru to kamień Blaise, w kolorze jej oczu. 

Wszystkie te kamienie leŜały na stole. Ale magia kryła się nie tylko w klejnotach. W kaŜdym swoim 

dziele Blaise umieszczała miniaturowe schowki, które moŜna wypełnić ziołami, proszkami, miksturami. 
Jej biŜuteria dosłownie ociekała magią. 

Nawet sam  wzór  miał  magiczną  moc.  Wszystkie  linie,  łuki,  koła  miały  znaczenie,  zmuszały  wzrok, 

by śledził wzór równie potęŜny jak znaki kreślone kredą na podłodze. Wystarczyło popatrzeć, by poczuć 
magię. 

background image

A teraz tworzyła zabójczy naszyjnik. 

Thea  widziała  jego  zarys.  Blaise  stosowała  zapomnianą  metodę  woskowania  w  wyrobie  biŜuterii  - 

najpierw  formowała poŜądany  kształt z błękitnego wosku, dopiero  potem rzeźbiła w  złocie, srebrze czy 
miedzi. To, co teraz robiła, zapierało dech w piersiach. Odbierało rozum. Skomplikowane arcydzieło, któ-
re podziała jak pas Afrodyty - Ŝaden męŜczyzna nie przejdzie obok obojętnie. 

A  Blaise  miała  do  tego  jeszcze  bezcenny  składnik  -  krew  Erica.  Dlatego  czar  zadziała  na  niego 

szczególnie. 

Jedyne pocieszenie, Ŝe wykonanie tego trochę potrwa. Ale kiedy Blaise juŜ skończy... 

Eric nie ma najmniejszych szans. 

Thea wyszła. Nie wiedziała - i nic jej to nie obchodziło - czy Blaise ją zauwaŜyła. Po omacku dotarła 

do łazienki. 

Eric to jej bratnia dusza. Ale Blaise jest niemal ucieleśnieniem Afrodyty. Kto się jej oprze? 
Co robić? - myślała gorączkowo Thea. 
Miała  odrobinę  krwi  Erica  na  kawałku  chusteczki,  ale  w  Ŝyciu  nie  pobije  kuzynki  w  zaklęciach 

miłosnych. Nikt nie dorówna doświadczeniom i wrodzonemu darowi Blaise. 

Trzeba wymyślić coś innego, Ŝeby w ogóle do niego nie dotarła. Muszę go chronić... 

Thea wyprostowała się gwałtownie. 

Nie. To  zbyt  niebezpieczne. Czary przyzywające nie  są dla dziewic. Nawet  Wewnętrzny Krąg  musi 

przy nich uwaŜać. 

Ale babcia ma wszystkie niezbędne składniki. Wiem to na pewno. Widziałam szkatułkę. 

Mogę zginąć podczas tych zaklęć. 
Ogarnął ją dziwny spokój. Kiedy koncentrowała się na ryzyku, czuła się o wiele lepiej, niŜ myśląc, co 

powie babcia, jeśli się dowie. Dla Erica Thea była gotowa zmierzyć się z niebezpieczeństwem. 

Schodziła po schodach spokojna i zamyślona. 

-  Toby, gdzie babcia? Minimalnie uniósł głowę. 

-  Pojechała do Thierry'ego Descouedresa, w sprawie jego gruntów. Mam po nią pojechać wieczorem. 

Thierry to wampir, lord nocy. NaleŜał do niego szmat ziemi na północny wschód od Las Vegas - ale 

po co to babci? 

NiewaŜne. Liczy się tylko to, Ŝe jej nie będzie przez cały dzień. 

-  MoŜe chcesz sobie gdzieś wyskoczyć i się zabawić? Dopilnuję sklepu. 

Spojrzał na nią zamglonymi niebieskimi oczami i nagle się rozpromienił. 

-  PowaŜnie? Zrobiłabyś to? Chętnie bym cię za to ucałował. Hm, odwiedzę Kishi... nie, lepiej Zoe... 

albo Sheenę... 

Jak wszyscy chłopcy wśród czarowników, miał ogromne powodzenie u dziewcząt. 
Ciągle mrucząc pod nosem, wziął kluczyki, portfel i szybko ruszył do drzwi, na wypadek gdyby Thea 

zmieniła zdanie. 

-  Wrócę na tyle wcześnie, Ŝeby po nią pojechać, obiecuję -zapewnił i zniknął. 
Thea natychmiast wywiesiła tabliczkę: „Zamknięte" i podeszła do lady. 

Z  dolnej  szafki  wyjęła  metalową  szkatułkę,  która  wyglądała,  jakby  miała  co  najmniej  pięćset  lat.  Thea 
dźwignęła ją z wysiłkiem - bardzo cięŜka. Zacisnęła zęby i wpatrzona w zasłonę paciorków oddzielającą 
sklep od pracowni poszła na górę. 

Jeszcze dwa razy wracała do sklepu po materiały. Zasłona nie drgnęła ani razu. 
W końcu Thea zakradła się do sypialni babci. Na gwoździu przy wezgłowiu łóŜka wisiał pęk kluczy. 

Zabrała je, zamknęła się w swoim pokoju i podłoŜyła pod drzwi ręcznik, Ŝeby Blaise nie poczuła dymu. 

Dobra, teraz trzeba to otworzyć. 
Usiadła po turecku na podłodze i postawiła przed sobą skrzynię. Bez problemu znalazła odpowiedni 

kluczyk - najstarszy, najbardziej zniszczony. Pasował. Uniosła wieko. 

W środku znajdowała się szkatułka z brązu, a w niej - ze srebra. 

Tam  znalazła  wiekową  księgę  z  poŜółkłymi,  kruchymi  stronicami,  malutką  zieloną  buteleczkę 

zapieczętowaną woskiem. I kilkadziesiąt amuletów. Podniosła jeden. 

background image

Pukiel jasnych włosów spleciony w supeł, wciśnięty w kawałek ciemnoczerwonej gliny, zabarwionej 

krwią  czarownicy.  Thea  dotknęła  amuletu  z  szacunkiem.  Zapewne  cały  Krąg  pracował  nad  nim 
tygodniami; zaklinano krew, śpiewano zaklęcia, mieszano tajemne składniki, rozpalano rytualny ogień. 

Dotykam czarownicy, pomyślała. Cząstki kogoś, kto Ŝył przed wieloma setkami lat. 
Kabalistyczny symbol na amulecie miał identyfikować czarownicę, ale na mocno wytartej glinie Thea 

nie mogła go dostrzec. 

Nie przejmuj się, znajdziesz opis w ksiąŜce i dobierzesz do niego amulet. 

OstroŜnie przekładała wiekowe stronice, odczytywała wypłowiałe, pajęcze litery. 
Ix U Sihnal, Annie Butter, Markus Klingelsmith... Nie, zbyt niebezpieczni. Lucio Cagliostro... moŜe, 

ale niepotrzebny mi alchemik. Dew Rath, Omiya Inoshishi... Zaraz, zaraz... Phoebe Garner. 

Z  ciekawością  czytała  historię  Phoebe.  Spokojna  dziewczyna  z  Anglii,  Ŝyła  jeszcze  przed  Czasem 

Ognia. Miała zwierzęta, umarła młodo na gruźlicę, ale wszyscy uwaŜali ją za istny skarb - nawet ludzie; 
doceniali jej umiejętność oddalania złych czarów od wioski. Oni teŜ ją opłakiwali. 

Idealnie, stwierdziła Thea. 
Przekładała amulety, szukając symbolu, jaki widniał w księdze przy imieniu Phoebe. 

Jest! Zamknęła go w dłoni. Włosy Phoebe były rude i cienkie. 
No dobrze. Teraz trzeba rozpalić ogień. 

Z dębu i jesionu, tych samych gatunków drewna, którymi się posłuŜono, robiąc amulet, Thea ułoŜyła 

gałązki w największej brązowej misie babci i zapaliła. 

Do  tego  trochę  płatków  gorzkni,  świętego  ostu,  korzeń  mandragory...  te  drewna  potęgują  moc. 

Prawdziwa  magia  kryła  się  w  buteleczce  wyrzeźbionej  z  jednego  kawałka  malachitu.  Był  to  eliksir 
przywołujący zmarłych. Thea nie miała pojęcia, jakie składniki zawiera ta mikstura. 

Zdrapywała woskową pieczęć paznokciami, aŜ zdołała wyjąć korek. Zawahała się, jej dłonie drŜały w 

rytm uderzeń serca. 

Do tej pory oglądała przedmioty, których nie powinna dotykać - niedobrze, ale to moŜna wybaczyć. 

Ale zaraz rozpali zakazany ogień, a tego nikt jej nie daruje. Jeśli Starsi się dowiedzą, co zrobiła... 

Odkorkowała buteleczkę. 

 
 

Rozdział 8 

 

Ostry, gorzki zapach uderzył ją w nozdrza. Zamrugała szybko i delikatnie przechyliła buteleczkę. 

Jedna kropla, dwie, trzy. 
Ogień buchnął niebieskim płomieniem. 

Wszystko gotowe. To jedyny sposób, by sprowadzić ducha zza zasłony - chyba Ŝe przekroczy ją sama. 

Wzięła  amulet  Phoebe  w  obie  dłonie  i  złamała  pieczęć.  Wyciągnęła  ręce  nad  ogniem  i  wyszeptała 

słowa mocy, które usłyszała z ust Starszych podczas ostatniego święta Samhain. 

-  Niechaj będzie mi dana moc słów Hekate. 

Od razu poczuła, jak słowa nadchodzą, płyną z jej ust. Słuchała, jakby mówił kto inny: 
Zza zasłony... przyzywam cię! 
Zza mgły lat... przyzywam cię! 
Z wietrznej pustki... przyzywam cię! 
Z wąskich bezdroŜy... przyzywam cię! 
Z serca płomienia... przyzywam cię! 
Przybądź szybko, lekko, niezwłocznie! 
Podłoga zadrŜała jak przy trzęsieniu ziemi. Nad ogniem pojawiły się nowe płomienie. Zimne, upiorne, 

jasnoniebieskie i fioletowe - lizały jej dłonie. 

JuŜ je otwierała, juŜ miała upuścić amulet w magiczny ogień... I wtedy rozległ się huk. 

background image

Drzwi  sypialni stanęły otworem i po raz drugi w  ciągu dwunastu godzin z przeraŜeniem patrzyła na 

Blaise. 

-

 

Cały dom się trzęsie! Co ty wyprawiasz? 

-

 

Cofnij się! - zawołała Thea. 

Blaise otworzyła usta ze zdumienia. Rzuciła się do przodu. 

-

 

Co ty wyrabiasz? 

-

 

Prawie skończyłam. 

-

 

Oszalałaś!  -  Blaise  chciała  jej  wyrwać  amulet,  ale  Thea  zabrała  ręce.  Kuzynka  złapała  srebrną 

szkatułkę. 

-

 

Zostaw to! - Thea chwyciła drugi koniec skrzyneczki. Zaczęły się mocować. Ogień parzył Theę w 

ręce. 

-

 

Puszczaj! - Blaise ciągnęła szkatułkę z całej siły. - Uprzedzam... 

Dłonie Thei zwilgotniały od potu. Szkatułka się wyśliznęła. 
I wtedy to się stało. 

Srebrna  skrzyneczka  otworzyła  się  w  dłoniach  Blaise  i  amulety  się  posypały.  Pukle  włosów  - 

czarnych, siwych, rudych. Większość wylądowała na podłodze - ale jeden wpadł w płomień. 

Pieczęć pękła z głośnym trzaskiem. 

Thea znieruchomiała na ułamek sekundy, potem natychmiast wsunęła rękę w płomienie. Ale glina juŜ 

płonęła: nie na czerwono, na biało. Thea nie zdołała wydobyć amuletu. Przez chwilę wydawało jej się, Ŝe 
dostrzega  niebieski symbol.  Z  ognia  wystrzeliła  biała błyskawica.  Thea  runęła  na  łóŜko  kuzynki, Blaise 
wpadła na ścianę. 

Błyskawica przybrała kształt kolumny. 

Thea nie tyle to widziała, ile czuła. Kształt, który omiótł pokój powiewem lodowatym jak arktyczny 

wiatr, rozrzucał ksiąŜki i ubrania. Dotarł do okna, przystanął, jakby zbierał się w sobie, później przeniknął 
przez szybę. 

I po wszystkim. 

-  Wielka  Matko  śycia  -  sapnęła  Blaise  spod  ściany.  Wpatrywała  się  w  okno  wielkimi, 

rozświetlonymi oczami. Pełnymi strachu. Bała się. 

Dopiero wtedy Thea zrozumiała całą grozę sytuacji. 

-

 

Co myśmy narobiły? - szepnęła. 

-

 

My? Co ty narobiłaś? - Blaise się otrząsnęła, znów stała się złośliwa. - Co to było? 

Thea wskazała rozsypane amulety. 
-

 

A jak myślisz? Czarownica. 

-

 

Ale która? 

-

 

A  niby  skąd  mam  wiedzieć?  -  Thea  niemal  krzyczała,  strach  przerodził  się  w  gniew.  -  Chciałam 

przywołać Phoebe. - Podniosła rudowłosy amulet. - Ale wywołałyśmy tę, której amulet wpadł do ognia, 
kiedy wyrywałaś mi szkatułkę. 
Nie  zwalaj  winy  na  mnie.  To  ty  odprawiałaś  zakazane  czary.  Przywoływałaś  zmarłych.  I  cokolwiek  się 
stanie  -  Blaise  wskazała  okno  -  będzie  przez  ciebie. -  Wstała,  potrząsnęła  włosami,  wyprostowała  się.  - 
Dostałaś za swoje! Chciałaś mnie poszczuć duchami! - Odwróciła się na pięcie i wyszła. 

-  Wcale nie! - zawołała Thea, ale Blaise juŜ trzasnęła drzwiami. 
Thea  opanowała  złość.  W  odrętwieniu  spojrzała  na  srebrną  szkatułkę  na  ziemi,  do  której  na  chwilę 

odłoŜyła skrawek chusteczki z krwią Erica. 

Chciałam  tylko,  by  ktoś  go  chronił.  Ktoś,  kto  mu  pomoŜe  zwalczać  twoje  czary,  dostrzeŜe  w  nim 

wartościową istotę, choć jest tylko człowiekiem. 

Z  rozpaczą  rozejrzała  się  po  pokoju.  Nagle  poczuła  się  starsza  niŜ  babcia.  Z  trudem  wstała  i  jak 

automat zaczęła sprzątać. 

Wysypując popiół z brązowej misy, zobaczyła na dnie lepki osad. Nie zdołała go zmyć ani zeskrobać 

noŜem. Wsunęła misę pod swoje łóŜko. 

W jej głowie wirowały niespokojne myśli. 

Kto przybył? Nie wiadomo. Eliminacja nic nie da, zbyt wiele amuletów jest nieoznaczonych. 

background image

Co robić? Na to pytanie teŜ nie znała odpowiedzi. 

Jeśli  komuś  coś  powiem,  nawet  babci,  zapyta,  czemu  przywoływałam  zmarłych.  A  jeśli  wyznam 

prawdę, Eric i ja jesteśmy skazani na śmierć. 

O  zachodzie  słońca  w  zaułku  na  tyłach  sklepu  pojawiła  się  limuzyna.  Thea  dostrzegła  ją  z  okna  i 

przeraŜona wybiegła na dwór. 

Dwa wampiry o twarzach bez wyrazu pomagały staruszce wysiąść. Słudzy Thierry'ego. 

-

 

Co się stało? 

-

 

Nic.  Zrobiło  mi  się  trochę  słabo  i  tyle.  -  Babcia  zdzieliła  wampira  laską.  -  Sama  sobie  poradzę, 

młodzieńcze! 

-

 

Tak  jest,  szanowna  pani  -  odparł  wampir,  moŜe  trzy,  cztery  razy  starszy  od  sędziwej  czarownicy. 

Spojrzał na Theę: - Pani babcia zemdlała. 

-

 

A mój uczeń, nicpoń jeden, nie przyjechał. - JuŜ szła do drzwi. 

Thea poŜegnała wampira skinieniem głowy. 
-

 

Babciu...  Jeśli  chodzi  o  Tobiasa,  to  moja  wina.  Dałam  mu  wolne.  -  śołądek,  juŜ  i  tak  boleśnie 

ś

ciśnięty, jeszcze bardziej się skurczył. - Jesteś chora? 

-

 

Jeszcze  dobrych  kilka  lat  pociągnę.  -  Zaczęła  mozolną  wspinaczkę  na  schody.  -  Wampiry  nie 

wiedzą, co to starość. 

-  Po co tam pojechałaś? Staruszka zaniosła się kaszlem. 
-  Nie  twoja  sprawa;  musiałam  ustalić  z  Thierrym  pewne  sprawy.  Zezwolił,  by  w  Samhain 

Wewnętrzny Krąg świętował na jego ziemi. 

Na pięterku Thea zaparzyła ziołową herbatę w małej kuchni i zebrała się na odwagę. 

-

 

Babciu, kiedy podczas Samhain Starsi wywołują duchy, jak je potem odsyłają? 

-

 

A co cię to obchodzi? - burknęła starowina, ale Thea tylko na nią spojrzała. - Mamy zaklęcia, by je 

przywołać.  A  Ŝeby  odwołać,  wypowiada  się  słowa  wspak.  Musi  to  zrobić  ta  sama  czarownica,  która 
wezwała ducha. 

Czyli tylko ja. 

-

 

To wszystko? 

-

 

SkądŜe. To Ŝmudny proces. NaleŜy rozpalić ogień i rozsypać zioła. Ale jeśli zrobi się to właściwie, 

moŜna przywołać ducha spomiędzy kamieni i odesłać tam, skąd przybył - mruczała babcia. 

-

 

Spomiędzy kamieni? - spojrzała zdziwiona Thea. 

-

 

Tych, które otaczają duchy. No pomyśl tylko! Jeśli nie ma kamiennego kręgu, duch od razu... fru! 

Odleci.  -  Babcia  zatoczyła  łuk  ręką.  -  I  jak  go  potem  znajdziesz?  Właśnie  po  to  pojechałam  dzisiaj  do 
Thierry'ego - dodała, pijąc herbatkę. - Potrzebny nam krąg z piaskowca, a oczywiście wszystko na mojej 
głowie - narzekała cicho. 

Thei zrobiło się słabo. 

-

 

Trzeba być blisko ducha, Ŝeby go odesłać? 

-

 

Jasne. Na odległość splunięcia. I nie myśl, Ŝe nie wiem, czemu pytasz. 

Thei zaparło dech w piersiach. 
-  Planujecie coś na Samhain. I to pewnie pomysł Blaise. Jesteście jak Maya i Hellewise. Ale na razie 

o  tych  zaklęciach  zapomnijcie.  Nie  są  dla  panienek.  -  Zaniosła się  kaszlem.  -  Nie  rozumiem,  czemu  się 
pchacie do roli Korony. Cieszcie się młodością, póki ją macie. 

Thea  wyszła,  nie  słuchając  gniewnych  pomruków  babci.  Nie  stworzyła  kręgu,  wzywając  ducha;  nie 
wiedziała, Ŝe to konieczne. 

A teraz niby jak ma się zbliŜyć do niego na tyle, by go odesłać? 
No  cóŜ,  musi  pozostać  wśród  nas,  stwierdziła  dzielnie.  Pech,  ale  przecieŜ  po  świecie  włóczy  się 

mnóstwo duchów. MoŜe sam wróci, jeśli mu się nie spodoba. 

Ale wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju. Do tego martwiła się trochę stanem zdrowia babci. 

Blaise nie przyszła do sypialni. Do późna w noc pracowała nad naszyjnikiem. 

 

W  poniedziałek  rano  cała  szkoła  aŜ  huczała  od  plotek  o  Randym  Mariku  na  imprezie.  Dziewczyny 

były rozczarowane, wściekłe na Blaise, chłopcy - wkurzeni na Randy'ego. 

background image

-  Wszystko w porządku? - zapytała Dani po literaturze. - Jesteś bardzo blada. 
Thea uśmiechnęła się lekko. 
-

 

Miałam cięŜki weekend. 

-

 

Naprawdę? Coś z Erikiem? 

To  pytanie  zaniepokoiło Theę.  Twarz  koleŜanki  była  słodka  i  zatroskana  jak  zwykle,  ale  nie  moŜna 

ufać nikomu. Dani pochodzi ze świata nocy, jest czarownicą, nienawidzi ludzi. 

-  Coś?  Czyli  co?  -  burknęła  zdenerwowana  Thea.  -  Rozwaliłam  jego  samochód?  Zmieniłam  go  w 

Ŝ

abę? 

      Dani, zaszokowana, szeroko otworzyła aksamitne oczy. Thea odwróciła się na pięcie i odeszła. Ale ze 
mnie  idiotka.  To  było  głupie.  Przed  Blaise  nie  muszę  juŜ  udawać,  ale  przed  innymi  czarownicami  - 
owszem. 

Jak lunatyk szła do szafki Erica. Nie zwracała uwagi na mijanych ludzi. 
Jestem  tu  zaledwie  od  tygodnia.  Jakim  cudem  całe  moje  Ŝycie  się  zawaliło?  Kłócę  się  z  Blaise, 

wypowiadam zakazane zaklęcie, boję się rozmowy z babcią i łamię zasady świata nocy. 

-  Thea! Szukałem cię. 
Głos Erica - ciepły, radosny. Odwróciła się i napotkała pogodne spojrzenie zielono-szarych oczu. Jego 

uśmiech odmieniał świat. 

MoŜe jednak wszystko się ułoŜy. 
-  Wczoraj do ciebie dzwoniłem, ale ciągle odzywała się sekretarka. 
Thea nawet nie spojrzała na telefon. 
-  Przepraszam,  sporo  się  działo.  -  Jest  taki  miły;  rozpaczliwie  próbowała  podtrzymać  rozmowę.  - 

Moja babka jest chora. 

SpowaŜniał od razu. 

-

 

To okropne. 

-

 

Tak.  -  Szukała  w  torebce  lnianego  woreczka,  który  rano  zabrała  z  domu.  Zawahała  się.  -  Eric, 

moŜemy pogadać na osobności? Przez chwilę? Chciałabym coś ci dać. 

Zamrugał, komicznie poruszył brwiami. 

-  Cudownie. I nawet wiem, dokąd pójdziemy. Chodź. 

Przeszli  przez  kampus  do  oddalonego  budynku,  odrapanego  i  zapuszczonego.  Wielki  transparent 

zapraszał na imprezę z okazji Halloween. 

-  Gdzie jesteśmy? 

Eric, z dłonią na klamce, połoŜył palec na ustach. Zajrzał do środka i skinął na Theę. 

-  To stara sala gimnastyczna. Mają ją wyremontować i urządzić tu świetlicę, ale brakuje funduszy. - 

ś

achnął się. - Pewnie dlatego, Ŝe wszystko idzie na remont centrum miasta. No dobra, w czym rzecz? 

Thea zaniemówiła, gdy zobaczyła wnętrze. Zupełnie zapomniała o woreczku z ziołami. 

-  Eric - rozglądała się, czując mdłości. - To na Halloween? 
-  Tak. W ciągu semestru organizują tu przyjęcia dobroczynne. To nietypowa impreza, ale w zeszłym 

oku zebrali sporą sumkę. 

Nietypowa, pomyślała Thea tępo. To mało powiedziane. 
Pomieszczenie było częściowo puste: połamany  kosz  do koszykówki, rury pod  sufitem. Ale w głębi 

wyglądało  jak  skrzyŜowanie  średniowiecznego  lochu  i  kasyna.  Powoli  szła  w  tamtą  stronę.  Jej  kroki 
niosły się echem. 

Drewniane  budki  udekorowane  czarno-pomarańczową  krepiną.  Sztuczne  pająki.  Thea  czytała 

transparenty: 

-

 

Przepowiadanie przyszłości... Utop wiedźmę... Pławienie ludzkich głów? 

-

 

Wyjmowanie  jabłek  ustami  -  wyjaśnił  Eric  chyba  zawstydzony.  -  Tak  dla  zabawy.  Gra  się 

plastikowymi Ŝetonami i wymienia je na nagrody rzeczowe. 

Thea  wytrzeszczyła  oczy.  Koło  tortury  -  ruletka  z  kukłą  czarownicy  pośrodku.  Krwawy  black  jack. 

Czarcie rzutki... 

background image

I  wszędzie  postaci  czarownic.  Szmaciane  lalki  zwisające  z  rur.  Kartonowe  figury  wyglądające  zza 

stołów.  Papierowe  wycinanki  na  ścianach.  Grube  i  chude,  siwe,  zezowate,  pryszczate,  śmieszne, 
straszne... brzydkie. To jedno je łączyło. 

Więc tak o nas myślą ludzie. Wszyscy. 
-  Thea? Wszystko w porządku? Odwróciła się gwałtownie. 
-  Nie.  Popatrz  tylko!  Myślisz,  Ŝe  to  fajne?  Ze  przy  czymś  takim  moŜna  się  bawić?  -  Półprzytomna 

odwróciła go przodem do śelaznej Dziewicy, a raczej drewnianej repliki z gumowymi kolcami. - Po co to 
ludziom? Zapłacą, Ŝeby na tym usiąść? Nie rozumieją, Ŝe to się działo naprawdę? śe wsadzano tu Ŝywe 
osoby, a po zamknięciu kolce wbijały się w ramiona, brzuchy, oczy... - Nie mogła mówić dalej. 

Eric był zaszokowany. Nigdy nie widział Thei w takim stanie. 

-

 

Thea, posłuchaj, przykro mi, ja nie pomyślałem... 

      Albo to. - Thea wskazała kolejne narzędzie tortur. - Wiesz, Ŝe czarownice naprawdę łamano kołem? 
Gruchotano im wszystkie kości, przekładano ręce i nogi między szprychami, a potem nabijano koło na pal 
i zostawiano na śmierć. 

-

 

Thea, ja... - wyjąkał przeraŜony Eric. 

-

 

A te rysunki! Torturowane czarownice nie miały zielonej skóry i złych oczu. To nie były potwory, 

diabły, tylko Ŝywe kobiety! 

Eric wyciągnął do niej ręce, ale się odsunęła wpatrzona w wyjątkowo paskudną wiedźmę. 

-  I tu mamy się świetnie bawić? Myślisz, Ŝe czarownice tak wyglądają? - Ogarniała ją histeria. - No, 

przyznaj! 

Oczyma wyobraźni zobaczyła świat: Dani, Blaise i inne czarownice po lewej; Eric, uczniowie i cała 

ludzkość po prawej; między rasami morze nienawiści, a ona pośrodku. 

Eric złapał ją za ramiona. 

-  Nie,  nie  uwaŜam,  Ŝe  to  w  porządku.  Posłuchaj,  proszę!  -  Niemal  nią  potrząsał,  ale  w  oczach 

błyszczały mu łzy. - Strasznie mi głupio - zaczął. - Nigdy nie traktowałem tego powaŜnie. To moja wina. 
Nie  pomyślałem.  Dopiero  teraz  widzę,  jakie  to  okropne,  i  bardzo  przepraszam.  Niepotrzebnie  tu 
przyszedłem, akurat z tobą... 

Thea znów się spięła. 
-  Co to znaczy: akurat ze mną? - syknęła. Zawahał się, spojrzał jej w oczy i odparł spokojnie: 
-  Ze  względu  na  sklep  twojej  babki.  Oczywiście,  to  tylko  zioła  i  pozytywne  myślenie,  ale  w 

przeszłości ludzie wytykaliby ją palcami i nazywali czarownicą. 

Thea odetchnęła z ulgą. Nie szkodzi, Ŝe ludzie uwaŜają babcię za czarownicę, jeśli przez to rozumieją 

gadanie do roślin i sporządzanie toniku na porost włosów. I nie mogła nie wierzyć Ericowi, patrząc w jego 
zielone oczy. 

Ale wykorzystała okazję. 
-

 

Tak,  a  mnie  pewnie  spaliliby  za  to  na  stosie.  -  Otworzyła  zaciśniętą  dłoń.  -  A  ty  umierałbyś  ze 

strachu, gdybym cię prosiła, Ŝebyś nigdy się z tym nie rozstawał; uznałbyś, Ŝe rzuciłam zaklęcie i... 

-

 

Nic podobnego - zapewnił i wziął małą zieloną poduszeczkę. 

Pachniała  sosną  z  New  Hampshire,  bo  w  środku  były  jej  igły  i  inne  zioła  zapewniające  ochronę,  i 

jeszcze kryształ Isztar, złocisty beryl z imieniem babilońskiej bogini. Thea nie wymyśliła nic lepszego, co 
chroniłoby przed magią Blaise. 

-  Ucałowałbym,  schował  i  zawsze  nosił  przy  sobie  -  powiedział  i  tak  zrobił.  -  Pięknie  pachnie  - 

dodał. 

Thea musiała się uśmiechnąć. Postawiła wszystko na jedną kartę. 
-  śeby ci o mnie przypominał. 
-  Nigdy nie wyjmę go z kieszeni - zapewnił. No, to nieźle wyszło. 
-  Posłuchaj, pewnie coś się da z tym zrobić. - Eric się rozejrzał. - Rada szkoły ma dosyć złej prasy. 

MoŜe  skoczę  po  kamerę,  pstrykniemy  kilka  zdjęć  na  zajęcia  z  dziennikarstwa,  zrobimy  reportaŜ  i 
wyjaśnimy, dlaczego nam się to nie podoba? 

Thea zerknęła na zegarek. 
-

 

Czemu nie? I tak juŜ przepadł mi francuski.  

background image

Uśmiechnął się. - Zaraz wracam. 

Thea  przechadzała  się  między  stanowiskami  pogrąŜona  w  myślach.  Mało  brakowało,  a 

wykrzyczałabym całą prawdę. A potem... moŜe sam się domyślił. 

Czy to takie straszne? I tak ciąŜy na nim wyrok śmierci, bo go kocham; niewaŜne, czy wie, czy nie. 

A jeśli wie, co powie? MoŜe nie ma nic przeciwko czarownicom w ogóle, ale u swojego boku? 

Jest jeden sposób, by się przekonać. 

Oparła  się  o  drabinę  i  wbiła  niewidzący  wzrok  w  szmatę  wiszącą  nieopodal.  Oczywiście,  to  tylko 

teoretyczne rozwaŜania, bo przecieŜ... 

Nagle uświadomiła sobie, na co patrzy. 

Spod zasłony wystawał but. Na nodze. Odruchowo załoŜyła, Ŝe to kolejna kukła czarownicy, ale teraz 

spojrzała uwaŜniej. Włosy stanęły jej dęba. 
Bo niby dlaczego ubrali wiedźmę w czarne buty Nike? 

 
 

Rozdział 9 

 
 

      Był to widok tak nieoczekiwany, Ŝe w pierwszej chwili Thea myślała, Ŝe wzrok płata jej figle. MoŜe to 
sprawa otoczenia - ciemne pomieszczenie, w którym kroki niosą się echem, i te makabryczne ekspozycje. 
Jeśli tylko zerknie w inną stronę, a potem znów spojrzy... Nadal tam wisiał. 

Powinnam  zadzwonić  po  kogoś.  MoŜe  to  coś  strasznego.  Lepiej  przynajmniej  zaczekać  na  Erica. 
Poruszała się powoli, jak we śnie. Ujęła skraj szmaty w dwa palce i uniosła odrobinę. But tkwił na nodze. 
W dŜinsach. 

To  nie  manekin.  Zobaczyła  drugi  but.  Ogarnęło  ją  przeraŜenie.  I,  o  dziwo,  pomogło.  Najpierw 

pomyślała: to człowiek. MoŜe jest ranny. Działała instynktownie, zdusiła strach. 

Trzymaj się, zaraz zobaczymy... 

Ś

ciągnęła szmatę. Zobaczyła nogi, palce zaciśnięte na rękawie szaty plastikowej czarownicy. 

I  wtedy  ujrzała  głowę. Odskoczyła,  zakryła  usta  dłońmi.  Patrzyła  tylko  chwilę, ale obraz  na  zawsze 

zapadł jej w pamięć. 

Szaroniebieska  twarz,  przeraźliwie  opuchnięta.  Groteskowo  wybałuszone  oczy.  Język  wystający  jak 

parówka spomiędzy czarnych warg. 

Ugięły się pod nią nogi. 

JuŜ  widziała  zmarłych.  Uczestniczyła  w  ceremoniach  poŜegnania,  gdy  szczątki  czarownicy  wracały 

do ziemi. Ale tamte osoby zmarły śmiercią naturalną i na ich twarzach malował się spokój, a tutaj... 

To  chyba  chłopak.  Krótkie  włosy,  płaska  klatka  piersiowa.  Nie  potrafiła  go  jednak  zidentyfikować; 

rysy twarzy miał tak zniekształcone, Ŝe w ogóle nie przypominał człowieka. 

Umarł gwałtowną śmiercią. Oby jego duch był wolny i nie szukał zemsty. Och, na Lwiogłową Sekhmet, 
boginię Egiptu, Kochankę Śmierci, StraŜniczkę Wrót, Sekhmet, która niesie ciszę... 

Promień światła przerwał potok myśli. 

-  JuŜ jestem! - zawołał Eric od drzwi. 

Ledwie trzymała się na nogach. Otworzyła usta, ale z jej gardła wydobył się jedynie szept: 

-  Eric. 

Szedł w jej stronę. 

-

 

Co się stało? Thea! 

-

 

Tu jest trup. 

Widziała, jak jego oczy rozszerzają się z niedowierzaniem. Podszedł do ciała na podłodze, zatrzymał 

się,  pochylił,  przyglądał.  Odwrócił  się  gwałtownie  i  objął  Theę,  jakby  chciał  ją  chronić  przed  tym,  co 
zobaczył. 

-

 

Nie patrz - sapnął. - O BoŜe. Jest źle. 

-

 

Wiem. 

background image

-

 

Bardzo źle... 

Tulili się do siebie, szukali pociechy w koszmarze. 

-

 

On nie Ŝyje. Nie Ŝyje - powtarzał Eric. - Nic nie moŜemy zrobić. O BoŜe. To chyba Kevin Imamura. 

-

 

Kevin? - Thei zawirowały czarne plamy przed oczami. -Nie, niemoŜliwe. 

-

 

Chodził w takiej koszuli. Te włosy. I jest w grupie dekorującej salę. Pewnie ustawiał manekin. 

Rana  na  policzku  -  jak  ślad  po  brzytwie.  I  miękkie  ciemne  włosy,  tak,  moŜliwe,  Ŝe  to  Kevin.  A  to 

znaczy...   Blaise. 
      -  Chodź. Musimy zawiadomić policję - wydusił Eric. Thea pozwoliła się wyprowadzić. Myślami była 
gdzie indziej. 

Blaise. Czy ona wie, czy ona... Nie chciała nawet o tym myśleć. 

CzyŜby Blaise posunęła się aŜ do tego? Odebrała Ŝycie? 
To zakazane. Ale w Ŝyłach Harmanów płynie teŜ krew lamii, a wampiry czasami zabijają, aby zyskać 

moc. CzyŜby mrok aŜ tak pochłonął Blaise? 

Poszli do sekretariatu. Thea niewiele pamiętała, co tam się działo. Wszystko migało jej przed oczami. 

Sekretarki. Dyrektorka. Policjanci. Była  wdzięczna losowi za Erica, który  odpowiadał na pytania, a  ona 
mogła milczeć. 

Muszę odnaleźć Blaise. 

Wrócili  do  sali  gimnastycznej.  Policjanci  otoczyli  budynek  Ŝółtą  taśmą.  Dookoła  gromadzili  się 

uczniowie i nauczyciele. Thea przeczesywała tłum wzrokiem, ale nigdzie nie widziała kuzynki. 

Powoli docierały do niej głosy. 

-

 

Podobno to Kevin Imamura. 

-

 

Mówią, Ŝe ten koleś z imprezy wrócił i go załatwił. 

-

 

Eric! Eric, widziałeś trupa? Jeden głos wybił się ponad pozostałe. 

-

 

Pani Cheng, a co z zabawą na Halloween? Otworzą salę?  

      Dyrektorka,  która  rozmawiała  z  policjantem,  odwróciła  się  energicznie,  ciemne  włosy  rozwiewał 
wiatr. 

-

 

Nie wiem - zwróciła się do zebranych. - Wydarzyła się tragedia, będzie śledztwo. Trzeba czekać. A 

teraz wracajcie na lekcje. Koledzy, zabieramy uczniów do sal. 

-

 

Nie mogę - szepnęła Thea. Stała z Erikiem trochę dalej. 

-

 

Zabiorę cię do domu - zaproponował. 

-

 

Nie.  Muszę  znaleźć  Blaise.  Zapytać  ją  o  coś.  -  Usiłowała  zmusić  otępiały  umysł  do  pracy.  - 

Posłuchaj, powinnam powiedzieć ci wcześniej. UwaŜaj na siebie. 

-

 

Dlaczego? 

-  Ze względu na Blaise. Spojrzał na nią z niedowierzaniem. 
-

 

Thea... - Zerknął na starą salę gimnastyczną. - Nie sądzisz chyba, Ŝe miała cokolwiek wspólnego z 

tym, co spotkało Kevina? 

-

 

Nie  wiem.  MoŜe  ktoś  zrobił  to  za  nią  albo  zmusiła  biedaka,  by  popełnił  samobójstwo  -  mówiła 

ś

ciszonym  głosem.  Patrzyła  Ericowi  prosto  w  oczy,  zaklinała,  by  uwierzył.  -  Wiem,  Ŝe  tego  nie 

rozumiesz, ale ona jest jak Afrodyta. Jak Medea. Śmieje się i niszczy. Zwłaszcza kiedy jest zła. A jest. Na 
ciebie. 

-

 

Na mnie? 

-

 

Bo  wybrałeś  mnie,  a  nie  ją,  bo...  Z  wielu  powodów.  NiewaŜne.  WaŜne,  Ŝe  moŜe  cię  zaatakować. 

Próbować  uwieść.  I...  -  Thea  spojrzała  na  Ŝółtą  taśmę  -  ...skrzywdzić.  Więc  bądź  ostroŜny,  dobrze? 
Obiecujesz? 

Eric, zaskoczony i zdezorientowany, powoli skinął głową. 

-

 

Obiecuję. 

-

 

W takim razie zobaczymy się później. Ciągle musimy porozmawiać, ale najpierw poszukam Blaise. 

Szła  w  stronę  grupki  uczniów,  zostawiła  Erica  samego  na  wietrze.  Wiedziała,  Ŝe  odprowadza  ją 

wzrokiem. 

Ktoś machnął dłonią. To Dani, pełna troski i współczucia. 

background image

-

 

Wszystko w porządku? 

-

 

Mniej więcej. - Thea roześmiała się dziwnie. - Widziałaś Blaise? 

KoleŜanka wzięła ją za rękę. 

-  Pojechały z Vivienne do domu. Do was. Odwiozę cię, jeśli chcesz. Nie powinnaś być sama. 

Thea uścisnęła jej dłoń. 

-

 

Dzięki. - Była wdzięczna i zadowolona, Ŝe Dani nie ma do niej pretensji. - I przepraszam za swoje 

zachowanie. 

-

 

NiewaŜne.  Nie  wiem,  co  takiego  powiedziałam,  ale  na  pewno  nie  zamierzałam  cię  zdenerwować. 

Naprawdę w porządku? Bo nie chcę cię jeszcze bardziej wkurzyć. 

-

 

Czym, Dani? No, czym? 

-

 

Twoja babcia zachorowała. Właśnie dlatego Blaise i Vivienne pojechały do domu. Mama Vivienne 

napisała im SMS-a. Jest uzdrowicielką i chyba zabiera babcię do siebie. 

Thea się przejęła. Babcia nie wybrała Las Vegas z tych powodów co inni. Wampiry osiedlały się tutaj, 

bo ludzie zjawiają się na krótko i nikt nie zauwaŜy ich zniknięcia. Czarownice przyciągała liczba punktów 
mocy na pustyni. Babci jednak zaleŜało na suchym, ciepłym klimacie. Od dziecka chorowała na płuca. 

Oby to nie było nic powaŜnego, szeptała bezgłośnie w drodze do domu. Czuła, jak napina jej się skóra 

na całym ciele. 

Gdy dotarły do sklepu, babci juŜ nie było. Na dole zastali Tobiasa i Vivienne. 

-

 

Jak ona się czuje? - dopytywała Thea. - Jest bardzo źle? 

-

 

Nie  bardzo  -  zapewnił  Tobias.  -  Ale  dzisiaj  od  rana  kręciło  jej  się  w  głowie,  a  potem  miała  atak 

kaszlu. W końcu uznała, Ŝe ktoś powinien go zakląć, więc zadzwoniła do pani Morrigan. 

Ś

wietnie.  Zaklęcia  śpiewane.  Akurat  to,  czego  babcia  nienawidzi.  Musiała  się  naprawdę  kiepsko 

poczuć, skoro zdecydowała się na taką terapię. 

-

 

Mogę do niej zadzwonić? 

-

 

Lepiej  nie  -  wtrąciła  się  Vivienne.  W  zielonych  oczach  malowała  się  troska,  w  głosie  brzmiała 

otucha. - Mama pewnie juŜ się nią zajęła, a kiedy zaklina, trwa to całą noc. Więc im nie przeszkadzaj i się 
nie martw. Moja mama jest naprawdę dobra. 

-

 

Tak... nie tym się martwię. - Thea rozejrzała się, zanim wróciła wzrokiem do Vivienne. - Słyszałaś, 

co się stało w szkole? 

-

 

Nie. - Vivienne nie wykazała specjalnej ciekawości. - A co się stało? 

Thea nie odpowiedziała. Zapytała tylko: 
-

 

Gdzie Blaise? 

-

 

Na górze, pakuje się. Przenocuje u nas. Ty teŜ moŜesz, Thea! 

Thea juŜ biegła na pięterko. 
Wpadła do ich pokoju. Blaise rozłoŜyła walizkę na łóŜku. Thea nie owijała w bawełnę. 
-  Zabiłaś Kevina Imamurę? 
Blaise upuściła czarną jedwabną koszulkę. 
-

 

Słucham? Co ty gadasz? 

-

 

Nie Ŝyje. 

-

 

I myślisz, Ŝe ja to zrobiłam? Dzięki, ale nie jego mam ochotę zamordować. - ZmruŜyła oczy, Thei 

zrobiło się zimno. Blaise przechyliła głowę. - Jak zginął? 

-  Został uduszony. Blaise uniosła brwi. 

-

 

Hm. Ciekawe, gdzie Randy? - mruknęła. - Wyjęła z szafy  koszulkę, przyjrzała się  jej badawczo i 

dodała: - Chcesz przenocować u Viv? Lepsze to niŜ zostać tu sama. 

-

 

Nie wiem. Czy muszę cię pilnować, Ŝeby Eric nie skończył jak Kevin? 

Blaise zmierzyła ją wzrokiem. 

-  Kiedy chcę jakiegoś chłopaka, to go zdobywam. I nie duszę, póki nie dopnę swego. 
Zatrzasnęła walizkę i wyszła. Thea przysiadła na łóŜku. 
Wiedziała,  Ŝe  kuzynka  nie  zamordowała  Kevina,  mimo  jej  ostrych  słów.  Blaise  była  naprawdę 

zaskoczona. 

background image

A  Randy?  MoŜe  to  on,  jeśli  udało  mu  się  wymknąć  ze  szpitala.  Miał  motyw,  nienawidził  Kevina. 

Ale... 

Inne  wytłumaczenie  nasuwało  się  samo,  tak  logiczne,  Ŝe  chyba  od  początku  czaiło  się  w 

podświadomości. 

Duch. 

Siedziała jeszcze długo, analizując sytuację. Czuła się, jakby szukała drogi w gęstej mgle. 
Babci  nie  ma.  Zresztą,  jest  chora,  więc  nie  moŜna  jej  teraz  martwić...  Blaise  mi  oczywiście  nie 

pomoŜe, ale komuś muszę zaufać. 

Dani delikatnie otworzyła drzwi. 

-

 

Mogę? - Gdy Thea skinęła głową, weszła i usiadła na łóŜku Blaise. 

-

 

Wszyscy pojechali. Wysłałam teŜ Tobiasa. Umówił się z dziewczyną. Jeśli sobie Ŝyczysz, zostanę 

na noc. 

Thea głęboko zaczerpnęła tchu. 

-

 

Dzięki. 

-

 

Nie chcę być wścibska, ale... Czy naprawdę wszystko w porządku? Jesteś blada jak trup. - Zagryzła 

wargi. - Przepraszam, głupio zabrzmiało. Posłuchaj, przyjaźnimy się, pragnę ci pomóc. 

Kolejny oddech. Thea podjęła decyzję. 

-  Wypowiedziałam zakazane zaklęcie. Dani opadła szczęka. 

-

 

Jakie? 

-

 

Przywołałam ducha. 

Na szczęście Dani nie wrzasnęła z przeraŜenia, więc Thea wszystko jej powiedziała. O wzywaniu, nie 

o przyczynach. 

-

 

I  teraz  się  boję,  Ŝe  wypuściłam  coś,  co  zamordowało  Kevina  -  zakończyła.  -  To  nie  była  Blaise. 

UwaŜa, Ŝe Randy, ale... - Thea pokręciła głową. 

-

 

Zaraz, pomyśl logicznie. Niby dlaczego miałby to zrobić duch? - Racjonalny głos niósł ukojenie. - 

Wypuściłaś  kogoś,  nie  coś.  Starsi  ciągle  wzywają  przodków  i  nic  złego  się  nie  dzieje.  Masz  wyrzuty 
sumienia, bo tobie nie wolno wypowiadać zaklęć przyzywających. 

-

 

Nie,  Dani.  Nie  potrafię  tego  wytłumaczyć,  ale  to,  co  wypuściłam...  To  nie  był  przyjazny  duch. 

Powalił mnie i Blaise na ziemię. Duchy, które przywołują Starsi, nie są takie, widziałam to. 

-

 

No cóŜ. - Dani nie była przekonała. - Ale dlaczego miałby mordować ludzi? 

-

 

Nie  wiem.  -  Thei  powoli  rozjaśniało  się  w  głowie.  -  Ale  moŜe  księga  nam  powie  -  dodała  z 

namysłem. 

Dziesięć minut później siedziały obie na łóŜku. Między nimi leŜały Ŝelazna szkatułka i księga. 

-

 

Zacznijmy od tego: co wiesz o amulecie, który wpadł do ognia - zaczęła Dani fachowo. - Czy włosy 

były siwe, co znaczyłoby, Ŝe... 

-

 

...to stara czarownica. - Thea od razu zrozumiała. - Nie, nie siwe, ciemne. Mahoniowe. - Zamknęła 

oczy, Ŝeby lepiej sobie przypomnieć. - To działo się tak szybko, ale chyba były długie... 

-

 

A więc kobieta. 

-

 

Tak. - Thea zagłębiła się w lekturze. - Popatrz tutaj. 

-

 

Suzanne  Blanchet  -  odczytała  Dani.  -  Urodzona  w  tysiąc  sześćset  trzydziestym  czwartym  w 

Esgavans  w  dniu  zawarcia  pokoju  przez  Francję  i  Hiszpanię.  Sądzona  w  tysiąc  sześćset  pięćdziesiątym 
trzecim w Ronchain, uwięziona na dworze Rieux. 

-

 

Posłuchaj  zarzutów  -  dodała  Thea  ponuro.  -  Rzucanie  uroków  na  zboŜe,  zabijanie  bydła, 

sprowadzenie klęski głodu na kraj i duszenie dzieci długimi włosami. 

-

 

Duszenie - sapnęła Dani. 

-

 

Zaprzeczała wszystkiemu, ale została poddana torturom. „Rozciągana na kole, zaklinała się, Ŝe nie 

jest czarownicą, ale kiedy zaczęli ją łamać, przyznała się". 

-

 

A  potem  torturowali  jej  rodzinę.  -  Dani  przebiegła  tekst  wzrokiem.  -  Na  Izydę,  posłuchaj  tego. 

Miała dziesięcioletniego brata Clementa i sześcioletnią siostrę Lucienne. Ich takŜe torturowali. 

background image

-

 

I  spalili.  -  Thea  zadrŜała.  W  pokoju  nie  było  zimno,  a  jednak  poczuła  w  sobie  lód.  -  Obiecali,  Ŝe 

dzieciom okaŜą łaskę i uduszą przed spaleniem, ale nie zapłacili katu, więc spłonęły Ŝywcem na stosie... - 
Nie dokończyła. 

-

 

Na oczach siostry - szepnęła Dani. Ona takŜe dygotała. Przywarła do Thei. - Jak mogli? 

-

 

Nie wiem. 

-

 

Nic dziwnego, Ŝe zasady świata nocy są surowe. Ze musimy zachować nasze istnienie w tajemnicy, 

skoro takie rzeczy nam robią. 

Thea przełknęła ślinę - wolała nie myśleć o zasadach świata nocy. 
-

 

A  potem  spalili  Suzanne  -  powiedziała  cicho,  wpatrzona  w  księgę.  -  JuŜ  w  płomieniach 

wypowiedziała klątwę i Ŝądała zemsty. 

-

 

TeŜ  bym  tak  zrobiła.  -  W  miękkim  głosie  Dani  pojawiły  się  metaliczne  nuty.  -  Wróciłabym  i  ich 

pozabijała. 

Urwała. Wymieniły z Theą spojrzeniami. 
-

 

I moŜe właśnie się mści - zaczęła Thea powoli. - Tylko Ŝe nie dopadła oprawców. Ale znalazła coś 

podobnego,  izbę  tortur.  I  Kevina,  który  wieszał  kukłę  czarownicy  albo  robił  coś,  co  przywodziło  jej  na 
myśl... - Spojrzała na ksiąŜkę. - Straciła panowanie nad sobą. 

-

 

I  go zabiła. Tak, jak jej to zarzucano. - Dani się skrzywiła. - Kiedy widziałaś Kevina, miał coś na 

szyi? 

Thea  wbiła  wzrok  w  okno  i  usiłowała  sobie  przypomnieć.  Nabrzmiała  twarz...  wywalony  język... 

ciemne sińce na szyi. 

-

 

Nie - odparła cicho. 

-

 

A więc zabrała  narzędzie zbrodni. - Dani się  wzdrygnęła i zamknęła  księgę. - ChociaŜ na razie to 

tylko spekulacje. 

Thea wpatrywała się w poŜółkłe stronice. 
-  Nie  sądzę  -  odparła  cicho.  -  Widzisz  symbol  przy  jej  imieniu?  Poznaję  go.  Był  na  amulecie,  w 

ogniu. - Thea odwróciła głowę. - Tak, Dani, to Suzanne. Wypuściłam ją, a teraz ona morduje. Przeze mnie 
ktoś stracił Ŝycie. - Dopiero wtedy w pełni dotarła do niej okrutna prawda. Jakby, wypowiadając te słowa, 
sprawiała,  Ŝe  stały  się  faktem.  Kevin  nie  Ŝyje.  JuŜ  nie  przyjdzie  do  szkoły,  nie  naprawi  porsche.  Nie 
uśmiechnie się do Ŝadnej dziewczyny. - A ja czuję się okropnie - wyznała. Ból narastał, podchodził falą 
do gardła. Popłynęły łzy. 

Dani objęła ją czule. Thea trochę się uspokoiła. 

-

 

Nie chciałaś tego. Tylko eksperymentowałaś. Nie wiedziałaś, co się stanie. 

-

 

NiewaŜne. - Thea wytarła twarz rękawem. Ból w piersiach stępiał i nagle poczuła gorącą potrzebę 

działania. - NiewaŜne - powtórzyła. - To i tak moja wina. Ale jedno ci powiem: nie pozwolę, Ŝeby znów 
kogoś skrzywdziła. Powstrzymam Suzanne. Odeślę w zaświaty. 
      -  Pomogę  ci.  -  Dani  zacisnęła  usta.  -  Tylko  jak?  Thea  przez  chwilę  wpatrywała  się  w 
przestrzeń. 

-

 

Mam pomysł - odezwała się w końcu. 

 
 

Rozdział 10 

 
 

Babcia  mówiła,  Ŝe  ducha  moŜe  odesłać  tylko  ten,  kto  go  wezwał  -  wyjaśniła.  -  Najgorzej,  Ŝe  trzeba  go 
mieć w zasięgu wzroku, kiedy wypowiada się zaklęcie. 

-

 

No dobrze. - Dani skinęła głową. - Ale... 

-

 

Poczekaj, zaraz do tego dojdę. - Thea przechadzała się między łóŜkami. Najpierw mówiła powoli, 

potem  coraz  szybciej.  -  PrzecieŜ  niemoŜliwe,  Ŝe  coś  takiego  zdarzyło  się  po  raz  pierwszy.  Ktoś  gdzieś 
kiedyś na pewno wywołał ducha i pozwolił mu uciec. A później usiłował go przyciągnąć. 

-

 

I co z tego? 

background image

-

 

To, Ŝe moŜe jest gdzieś wskazówka, jak tego dokonał. I będziemy wiedziały, co robić. 

Dani podchwyciła pomysł. 

-

 

Tak  i  to  nawet  nie  musi  być  przywołany  duch.  Bo  przecieŜ  niektóre  w  ogóle  nie  chcą  odejść  po 

ś

mierci, prawda? MoŜe znajdziemy opis, jak je odesłać na drugą stronę. 

-

 

Albo opowieść, wiersz. Cokolwiek, co nam powie, jak utrzymać je w pobliŜu na czas wypowiadania 

zaklęcia. - Thea się uśmiechnęła. - A jeśli babcia ma czegoś w bród, to właśnie starych ksiąg. 

Dani poderwała się z błyskiem w oku. 

-  Zadzwonię do domu i powiem, Ŝe u ciebie nocuję.  

Dani  zatelefonowała  do  mamy,  Thea  dała  znać  Ericowi,  Ŝe  u  niej  wszystko  w  porządku.  Teraz  jeszcze 
bardziej się o niego martwiła, wiedząc, Ŝe po świecie grasuje szalony duch. 

-  Na  pewno  dasz  sobie  radę?  -  dopytywał.  -  Nadal  mam  wyrzuty  sumienia,  Ŝe  cię  tam  zabrałem. 

Chciałbym się z tobą spotkać w mniej dramatycznych okolicznościach. 

Theę coś ścisnęło za serce. 
-

 

Ja teŜ. 

-

 

MoŜe jutro? 

-

 

Ś

wietnie. - Wolała z nim dłuŜej nie rozmawiać przy Dani. KoleŜanka zbyt łatwo zorientowałaby się 

w jej uczuciach. 

W pracowni Thea od razu zauwaŜyła, Ŝe Blaise zabrała nowy naszyjnik ze sobą. 
A więc niedługo go skończy. 
-  Zacznę od tej strony. - Dani stała przed regałem pełnym ksiąg. - Niektóre wydają się bardzo stare. 
Thea  zaczęta  od drugiego końca.  W  pracowni  babci były  najróŜniejsze  ksiąŜki:  oprawione  w  skórę, 

papier, płótno, zamsz, nieoprawione w ogóle. Drukowane i rękopisy, po angielsku i w językach, o których 
Thea w Ŝyciu nie słyszała. 

Na pierwszej półce nie znalazła niczego ciekawego, nie licząc przepisu na „Eliksir nienawiści, który 

działa równie dobrze, a moŜe nawet lepiej niŜ stosowane częściej eliksiry niechęci i pogardy, a zarazem 
jest mniej kosztowny niŜ eliksir odium, preferowany przez rodziny królewskie i arystokrację. Co więcej, 
bardzo długo nie traci magicznych właściwości..." 

Thea odłoŜyła tę księgę na bok. Przejrzała kolejną półkę. 
-  O, znalazłam wasze drzewo genealogiczne - oznajmiła Dani. 

Thea podeszła do koleŜanki. 

-

 

Tak, poznaję. Ale babcia nie doprowadziła go do samej Hellewise. - Roześmiała się. 

-

 

A  to  kto?  -  Dani  wskazała  nazwisko.  -  Hunter  Redfern.  -  Wydawało  mi  się,  Ŝe  Redfernowie  to 

arystokracja wśród wampirów. 

-

 

Wśród lamii. No wiesz, jest róŜnica. Wampir stworzony nie moŜe mieć dzieci, lamia tak. 

-

 

Ale co lamia robi w waszym drzewie genealogicznym? 

-

 

To  właśnie Hunter  Redfern  zawarł  przymierze  z  Maeve  Harman,  jeszcze  w  siedemnastym  wieku. 

Stała  wówczas  na  czele  rodu.  Widzisz?  A  my  pochodzimy  z  tego  związku,  w  prostej  linii  od  jej  córki 
Roseclear. 

-  Zrobiła to z wampirem? Straszne. Thea się uśmiechnęła. 

-

 

Chciała,  Ŝeby  te  wiecznie  zwaśnione  rody  wreszcie  przestały  walczyć.  I  do  dzisiaj  wszyscy 

Hermanowie mają w Ŝyłach odrobinę wampirzej krwi. 

-

 

Pomyślę o tym, kiedy cię przyłapię, jak łakomie patrzysz na moje gardło. - Dani pochyliła się nad 

drzewem genealogicznym. - Wygląda na to, Ŝe ty i Blaise jesteście ostatnie z Harmanów. 

-

 

Owszem. Ostatnie kobiety ogniska. 

-  To duŜa odpowiedzialność. 

To samo powiedziała babcia. Thea nagle poczuła się nieswojo, patrząc na drzewo genealogiczne. 

-  No tak. Czytamy dalej? 

Minęło wiele godzin, zanim Dani odezwała się ponownie. 

-

 

Mam. 

-

 

Co? 

background image

Thea siedziała obok. Dani przeglądała księgę z księŜycem w nowiu i trzema gwiazdami na okładce. 

Symbol świata nocy oznaczający czarownice. 

-

 

To księga anegdot, ale podobno są prawdziwe. Niejaki Walston Harman w XVII wieku umarł, ale 

nie  przeszedł  na  drugą  stronę.  Płatał  figle  mieszkańcom  swojego  miasteczka;  pojawiał  się  im  w  nocy  z 
głową pod pachą i tak dalej. Ale nigdy nie zostawał w jednym miejscu na tyle długo, by mogli go złapać. 

-

 

Więc jak go wytropili? 

Dani uśmiechnęła się tryumfalnie. 

-

 

Wcale go nie tropili. Zwabili.  

Theę olśniło. 
-

 

Jasne, aleŜ ze mnie idiotka. Ale jak? Smukły palec Dani przesuwał się w dół strony. 

-

 

Po pierwsze, poczekali do święta Samhain, kiedy zasłona między światami jest najcieńsza. Wtedy 

Nicholas Harman przygotował obfitą ucztę. Zastawił stół ulubionymi przysmakami Walstona: plackami z 
dyni i niedźwiedziego mięsa. - Dani się skrzywiła. - Przepis teŜ podają. Fuj. 

-

 

NiewaŜne. Zadziałało? 

-

 

Najwyraźniej. Ustawili stół w pustym pomieszczeniu i zamknęli krąg. Staruszek Walston zjawił się 

zwabiony jedzeniem. Pewnie chciał popatrzeć, bo przecieŜ nie jeść. I wtedy otworzyli drzwi i go dopadli. 

-

 

I  „odesłali  szybko,  lekko,  bezzwłocznie"  -  przeczytała  Thea  nad  ramieniem  Dani.  Historia 

wydawała  się  prawdziwa.  Tylko  ktoś,  kto  widział  ceremonię  przyzywania  lub  odsyłania  ducha,  uŜyłby 
takich słów. 

-

 

Więc  wreszcie  wiemy,  jak  to  zrobić  -  cieszyła  się  Dani.  -  Poczekamy  do  Samhain  i  zwabimy 

Suzanne. Musimy się tylko dowiedzieć, co lubi. 

-

 

Albo czego nienawidzi - wpadła jej w słowo Thea. W głowie zaświtał jej pomysł. 

Dziewczyny wymieniły spojrzenia. 

-

 

Na przykład to, co widziała w starej sali gimnastycznej -wymamrotała Dani. - Coś, co przypomniało 

jej własny los. 

-

 

No  właśnie,  tylko...  -  Thea  urwała.  Jej  myśli  galopowały,  ale  nie  dzieliła  się  nimi  z  koleŜanką. 

Problem  w  tym,  Ŝe  ludzie  teŜ  mogą  w  Halloween  zrobić  coś,  co  zaintryguje  Suzanne.  Jeśli  policja 
udostępni starą salę gimnastyczną, impreza będzie nie lada pokusą. 

A zatem, jeśli chcę odwrócić jej uwagę, muszę wymyślić coś jeszcze gorszego, co poruszy najbardziej 

bolesne wspomnienia. Potrzebna mi przynęta, człowiek, którego zapragnie zabić. Ktoś, kto będzie ze mną 
współpracował, kto się zgodzi. 

Nie Eric. 

Ta myśl pojawiła się nagle. Thea poczuła, jak serce jej zwalnia, a ręce lodowacieją. 

Nie. Nie Eric, po prostu nie. Nawet za cenę Ŝycia. 
Na pewno jest inne wyjście, trzeba je tylko znaleźć. Mają czas... 

-

 

Thea? Jesteś tu? - Dani przyglądała się jej uwaŜnie. 

-

 

Musiałam sobie to wszystko przemyśleć. - Zmusiła się, by mówić spokojnie i patrzeć na koleŜankę. 

- Posłuchaj, właśnie coś przyszło mi do głowy. Jeśli Suzanne cały czas obserwuje starą salę gimnastyczną, 
to dobra nasza. Póki budynek jest zamknięty, nikt tam nie wejdzie, a ona nikogo nie zabije. 

-

 

Oby  -  mruknęła  Dani.  -  To  znaczy  rozumiem,  dlaczego  jest  mściwa,  ale  nikt  nie  zasłuŜył  na  taką 

ś

mierć. Nawet zwykły człowiek. 

Późno w noc, gdy Dani spała smacznie na łóŜku Blaise, Thea wpatrywała się w mdły blask księŜyca 

za oknem. 

Nie tylko wspomnienie Kevina nie dawało jej spać, takŜe to, co babcia i Dani powiedziały o ciąŜącej 

na niej odpowiedzialności. 

Nawet jeśli uda mi się odesłać Suzanne, babcia wyzdrowieje, a Blaise nie zabije Erica, co dalej? 

Złamałam zasadę. Jestem wyklęta. Jeśli chodzi o Erica, nie ma dla nas wspólnej przyszłości. Chyba Ŝe 

uciekniemy.  Ale  to  znaczy,  Ŝe  musiałabym  na  zawsze  zostawić  rodzinę.  I  Ŝe  Ŝylibyśmy  w  wiecznym 
strachu, dokądkolwiek pójdziemy. A ja zdradziłabym kobiety ogniska i cały świat nocy. 

Zanim zapadła w sen, pomyślała jeszcze: niemoŜliwe, Ŝeby to wszystko się dobrze skończyło. 

 

background image

Następnego ranka spóźniła się do szkoły. I długo nie mogła znaleźć Blaise - dopiero na duŜej przerwie 

spotkały z Dani czarownice z Kręgu Północy na szkolnym podwórzu. 

-

 

PokaŜ, proszę - mówiła Selene, gdy podeszły. - Tylko odrobinkę. Błagam! 

-

 

Próba  generalna.  -  Blaise  była  bardzo  z  siebie  zadowolona.  Upiła  łyk  mroŜonej  herbaty  i  nie 

zwracała najmniejszej uwagi na Theę i Dani. 

-  Jak babcia?- zapytała Thea bez wstępów. Blaise się odwróciła. 
-

 

Lepiej, ale nie dzięki tobie. Dlaczego rano nie zadzwoniłaś? 

-

 

Zaspałam. - I miałam koszmary o uduszonych ludziach. 

-

 

Siedziałyśmy wczoraj długo, to nie wina Thei - wtrąciła się Dani. 

-

 

Babcia  naprawdę  czuje  się  lepiej  -  zapewniła  łagodnie  Vivienne.  -  Musi  tylko  trochę  odpocząć  i 

mama zatrzyma ją u nas jeszcze kilka dni. Sen to zdrowie. 

Thea odczuła ulgę, jak rześką bryzę. Jeden problem z głowy. 

-  Dzięki, Viv. Pozdrów mamę. 

Blaise uniosła brwi i mruknęła coś pod nosem. Dotknęła podbródka wąskim paznokciem. 

-  Próba generalna - powtórzyła wpatrzona w dal. 

Miała na  sobie  nietypowy  strój:  kurtkę  z  wysokim  kołnierzem, zapiętą pod szyję. Theę ogarnęło  złe 

przeczucie. 

-  Mam ci pokazać? Na pewno tego chcesz? 

Thea  podniosła  oczy  ku  niebu.  Zatkała  kciukiem  butelkę.  Luke  zmarszczył  brwi  i  wypuścił  chmurę 
dymu. ZmruŜył oczy. 

-  Przestań się nabijać. 

Blaise ujęła suwak w dwa palce i pociągnęła. 

Naszyjnik oplatał jej szyję jak obroŜa, odcinał się od jasnej skóry i czarnej bluzki. Był dokładnie taki, 

jak Thea się obawiała. 

Delikatny,  elegancki,  niesamowity.  Gwiazdy  i  półksięŜyce  w  magicznych  układach.  NajróŜniejsze 

klejnoty w tajemniczych zakolach; granaty, topazy, szafir, szmaragd. 

Linie  łączyły  się  i  rozdzielały,  wciągały  w  labirynt,  otaczały  jak  włosy  rozwiane  wiatrem, 

przykuwały. 

Thea z trudem oderwała wzrok. Musiała zamknąć oczy. 

A skoro ja tak reaguję... 

Luke  się  gapił.  Thea  widziała  zmiany  w  jego  twarzy  pod  wpływem  działania  naszyjnika.  Jak 

oscarowy zwycięzca, który na ekranie przechodzi transformację i z łobuza staje się wraŜliwcem. Rysy mu 
złagodniały,  usta  się  rozchyliły.  Nie  mruŜył  oczu.  Wydawał  się  zaskoczony  i  bezradny.  Szok  w 
niebieskich  oczach,  poszerzone  źrenice.  Odetchnął  głęboko,  jakby  brakowało  mu  powietrza.  Był  jak 
poraŜony, zahipnotyzowany, zakochany. 

Zaczarowany. 

Zmienił się. Całe ciało zmiękło. W wielkich oczach odbijało się światło. Wyglądał, jakby zaraz miał 

paść na kolana i wielbić Blaise. 

A  ona  siedziała  niczym  królowa.  Czarne  włosy  spływały  na  ramiona,  oczy  błyszczały  jak  klejnoty. 

Oddychała powoli. 

-  Zgaś papierosa, to obrzydliwe - powtórzyła. Lukę wyrzucił i zdeptał niedopałek. 

Wrócił wzrokiem do Blaise. 

-  Jesteś piękna. - Wyciągnął do niej rękę. 

      -  Chwileczkę.  -  Zrobiła  smutną  minę.  -  Najpierw  coś  ci  powiem.  Smutną  historię.  Miałam  kiedyś 
pieska, którego bardzo kochałam. Cocker spaniela. Chodziliśmy sobie na długie spacery... 

Thea zerknęła na nią z ukosa. W Ŝyciu nie słyszała takich bzdur. I po co Blaise opowiada o psie? 
-  Ale wpadł pod cięŜarówkę - wspominała Blaise. - Od tego czasu czuję się samotna. Bardzo za nim 

tęsknię. - Wbiła wzrok w chłopaka. - Luke, zostaniesz moim pieskiem? 

Chłopak całkiem zgłupiał. 

-  Widzisz.  -  Blaise  wsunęła  rękę  do  kieszeni.  -  Chciałabym  mieć  kogoś,  kto  będzie  mi  go 

przypominał, więc gdybyś mógł to załoŜyć... 

background image

Trzymała w ręku niebieską obroŜę. 

Lukę - zupełnie zbity z tropu, zaczerwieniony - miał łzy w oczach. 

-  Dla mnie? - kusiła Blaise. Pomachała obroŜą, zdecydowanie za duŜą dla spaniela. - Będę ci bardzo 

wdzięczna. 

Lukę toczył wewnętrzną walkę. Oddychał cięŜko. Przełknął ślinę. Na policzku zadrgał mu mięsień. 

A potem, powoli, wyciągnął rękę. Blaise opuściła dłoń. 

Lukę  śledził  jej  ruch.  Niezdarnie,  jakby  wbrew  sobie,  ukląkł  i  z  kamienną  twarzą  czekał,  aŜ  Blaise 

załoŜy mu obroŜę. 

Gdy  skończyła,  roześmiała  się,  spojrzała  na  pozostałe  dziewczyny  i  zadźwięczała  metalową 

przywieszką przy obroŜy. 

-

 

Dobry piesek. - Pogłaskała Luke'a po głowie. Rozpromienił się, był na granicy ekstazy. Patrzył jej 

w oczy. 

-

 

Kocham cię - wyszeptał, ciągle na klęczkach. 

Blaise zmarszczyła nos, parsknęła śmiechem i zapięła kurtkę. 

Tym razem transformacja na twarzy Luke'a dokonała się o wiele szybciej. W pierwszej chwili w jego 

oczach  widniała  pustka,  potem  rozejrzał  się  zdumiony,  jakby  dopiero  co  się  obudził.  Podniósł  rękę  do 
szyi, poczuł obroŜę. Skrzywił się, zły i przeraŜony, wstał. 

-  Co się dzieje? Co ja robię? 

Blaise posłała mu niewinne spojrzenie. 

Lukę zerwał i odrzucił obroŜę. Choć był wściekły na Blaise, nie pamiętał nic z ostatnich kilku minut. 

-  Powiesz mi w końcu, o co chodzi czy nie? - warknął. -Nie zamierzam czekać do wieczora. 

A kiedy wszystkie milczały, odszedł naburmuszony. Jego kumple po drugiej stronie podwórza zwijali 

się ze śmiechu. 

-

 

Ojej - mruknęła Blaise. - Zapomniałam o kluczykach do samochodu. - Spojrzała na przyjaciółki. - 

Ale, moim zdaniem, działa. 

-

 

A moim zdaniem to straszne - wymamrotała Dani. 

-

 

Niewiarygodne - dodała Selene. 

-

 

Fantastyczne - szepnęła Vivienne. 

Koniec  świata,  pomyślała  Thea.  Swoją  drogą,  przemiana  Selene  i  Vivienne  nie  trwała  długo.  Były 

przeraŜone tym, co spotkało Randy'ego i Kevina, ale najwyraźniej juŜ o tym zapomniały. 

-

 

Wywołasz rewolucję, chodząc w tym po szkole - burknęła Thea. 

-

 

AleŜ nie mam zamiaru tego pokazywać na prawo i lewo - odparła kuzynka. - W tej chwili interesuje 

mnie  tylko  jeden  chłopak.  A  to  -  dotknęła  naszyjnika  -  zawiera  jego  krew.  Skoro  tak  działa  na  innych, 
ciekawe, jak on zareaguje? 

Thea oddychała głęboko, Ŝeby się uspokoić. Jeszcze nigdy nie mierzyły się z Blaise na magiczne siły. 

I nikt nie konkurował z Blaise o tego samego chłopaka. 

CóŜ, nie ma wyboru, a odwlekanie nic nie da. 

-  Pewnie chcesz go zaskoczyć samego, z dala ode mnie - powiedziała. 

Zadziałało. Blaise wstała, wysoka i  władcza w jedwabnej  kurtce, z rękami w kieszeniach  i włosami 

jak ciemny wodospad. Uśmiechnęła się powoli. 

-  Nie muszę nikogo zaskakiwać -  oznajmiła z przeraŜającą pewnością siebie. - Właściwie umówmy 

się po szkole. Ty, ja i Eric. Pojedynek. Niech zwycięŜy lepsza czarownica. 

 
 

Rozdział 11 

 
 

Nie rozumiem - Ŝalił się Eric, gdy Thea prowadziła go w stronę trybun. 

-

 

To najrozsądniejsze wyjście. 

-

 

Blaise chce ze mną porozmawiać w cztery oczy i ty uwaŜasz, Ŝe to dobry pomysł? 

background image

-

 

Tak  jest.  -  Do  tej  pory  Thea  nie  wiedziała,  Ŝe  moŜna  mówić  jednocześnie  radosnym  i  ponurym 

tonem. - Wspominałam ci, Ŝe będzie się za tobą uganiała. 

-

 

I ostrzegałaś, Ŝebym na nią uwaŜał. Bardzo jasno to powiedziałaś. 

-

 

Wiem,  tylko  Ŝe  -  szukała  odpowiednich  słów,  argumentów,  w  których  nie  za  bardzo  minie  się  z 

prawdą. W dłoni ściskała butelkę po wodzie Evian. Nie musiała pytać, czy Eric ma przy sobie ochronny 
amulet. Otaczał go zapach sosnowych igieł. - Pomyślałam po prostu, Ŝe najlepiej wszystko sobie wyjaśnić 
-  stwierdziła  w  końcu.  -  Załatwić  sprawę.  MoŜe,  jeśli  porozmawiasz  z  nią  twarzą  w  twarz.  Sam 
zdecydujesz, czego chcesz, i po problemie. 

-

 

Thea.  -  Zatrzymał  się,  więc  i  ona  stanęła.  Wydawał  się  całkowicie  zagubiony.  -  Nie  wiem,  co  ci 

chodzi  po  głowie,  ale  nie  muszę  rozmawiać  z  Blaise,  Ŝeby  wiedzieć,  czego  chcę.  -  PołoŜył  jej  ręce  na 
ramionach. - Nic nie zmieni sytuacji. 

Spojrzała  na  Erica,  na  jego  uczciwą  twarz,  wyraziste  oczy.  Wydaje  mu  się,  Ŝe  wszystko  jest  takie 

proste. 

-  Więc jej to powiesz - oznajmiła, starając się nadać głosowi optymistyczne brzmienie. - I załatwione. 

Eric  pokręcił  głową,  ale  pozwolił,  by  poprowadziła  go  dalej.  Blaise  czekała  niedaleko  boiska  do 

baseballa. Thea zatrzymała się i kazała Ericowi iść dalej samemu. 

Podszedł do Blaise - wyprostowała się powoli, z gracją węŜa szykującego się do ataku. 
Thea wsadziła palec do butelki po wodzie i potrząsnęła lekko. 

-

 

Podobno chciałaś ze mną porozmawiać. - Eric mówił grzecznie, ale bez emocji. 

-

 

Owszem - rzuciła Blaise zmysłowym, uwodzicielskim głosem.  Jednak, ku zdumieniu Thei, wzrok 

miała wbity w ziemię, jakby było jej głupio. - Tylko Ŝe... To niezręczna sytuacja. Wiem, co sobie o mnie 
myślisz, zwłaszcza Ŝe jest tu twoja dziewczyna. 

-

 

No  cóŜ.  -  Eric  spojrzał  na  Theę.  -  Nie  szkodzi  -  dodał  ciszej,  bardziej  miękko.  -  Lepiej,  Ŝe  to 

powiesz, cokolwiek leŜy ci na sercu, patrząc jej w oczy, a nie za plecami. 

-

 

No  właśnie.  -  Blaise  głęboko  zaczerpnęła  tchu  jak  przed  trudną  rozmową.  Podniosła  wzrok  i 

spojrzała Ericowi w oczy. 

Co ona wyprawia? Thea wpatrywała się w kuzynkę. Dlaczego ta scena wydaje się znajoma? 

-

 

Eric, sama nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale zaleŜy mi na tobie. Pewnie myślisz, Ŝe mam wielu 

chłopaków, Ŝe źle ich traktuję. I nie będę miała pretensji, jeśli odejdziesz i nawet mnie nie wysłuchasz. - 
Bawiła się suwakiem przy bluzie. 

-

 

Spokojnie, nie odejdę - zapewnił jeszcze łagodniejszym głosem. 

-

 

Dziękuję. Jesteś dla  mnie taki  dobry. Nie zasługuję na to.  - W roztargnieniu, jakby nieświadomie, 

rozsunęła zamek. 

Nie patrz na naszyjnik, upomniała się Thea. Wbiła wzrok w jasne włosy Erica. Nagle znieruchomiał. 

-  I wiem, Ŝe to zabrzmi dziwnie, ale większości tych chłopaków wcale nie obchodzę - ciągnęła Blaise 

niskim,  zmysłowym  tonem.  -  Oni  po  prostu  mnie  pragną.  Widzą  tylko  opakowanie,  nigdy  nie  usiłują 
dojrzeć, co jest głębiej. I przez to czasami czuję się bardzo samotna. 

Kątem  oka  Thea  widziała,  jak  gwiazdy  i  kwiaty  tańczą,  zmieniają  kształty.  Korzeń  jemonji  i  inne 

rośliny  przesycały  powietrze  słodkim  aromatem.  I  jeszcze  coś,  na  co  wcześniej  w  ogóle  nie  zwróciła 
uwagi,  pochłonięta  widokiem  wzoru.  W  uszach  rozbrzmiewał  delikatny  dźwięk,  jakby  dwie-trzy  nutki 
wibrowały na granicy słuchu. 

Kryształy.  Oczywiście.  Blaise  o  niczym  nie  zapomniała,  atakowała  wszystkie  zmysły,  a  celem  był 

Eric. Jego krew znajdowała się przecieŜ w naszyjniku. 

-  ZaleŜy mi na chłopaku, który zobaczy coś więcej niŜ ciało. - W jej głosie pojawiła się nowa, tęskna 

nuta.  -  I  widzisz,  zanim  się  dowiedziałam,  Ŝe  podobasz  się  Thei,  pomyślałam,  Ŝe  to  moŜe  właśnie  ty. 
Proszę,  powiedz,  czy  naprawdę  jestem  bez  szans?  Czy  mam  stracić  resztki  nadziei?  Wystarczy  jedno 
twoje słowo... 

Stał w dziwnej pozycji, jakby stracił władzę w nogach. Oddychał coraz szybciej. Thea cieszyła się, Ŝe 

nie widzi jego twarzy. Wiedziała, co zobaczyłaby. Pustkę, jak u Luke'a. Zagubienie przeradzające się w 
uwielbienie. 

background image

-

 

Powiedz  tylko...  -  Blaise  dramatycznie  uniosła  rękę.  -  A  zniknę  na  zawsze.  Ale  jeśli  myślisz,  Ŝe 

istnieje dla nas nadzieja, choćby cień... - Wpatrywała się w niego roziskrzonym wzrokiem. 

-

 

Ja... - zaczął powoli, z wahaniem. - Blaise... - Nie był w stanie sklecić zdania. 

Nic dziwnego. JuŜ po nim. 

Thea nagle  nabrała  pewności. Przestała potrząsać butelką. Jej Ŝałosny eliksir nienawiści niczego nie 

zdziała w porównaniu z magią Blaise. Eric juŜ uległ. 

I  to  nie  jego  wina.  Nie  moŜna  przecieŜ  oczekiwać,  Ŝe  oprze  się  potęŜnym  czarom,  tak  misternie 

splecionym z psychologią, Ŝe nawet Thea omal nie uwierzyła w bajeczkę Blaise. 

No nic, musi spróbować. Nie odda Erica bez walki. 
Jednym  szarpnięciem  wyjęła  palec  z  butelki.  Bezbarwny  płyn  rozprysł  się  na  wszystkie  strony  i 

skropił Erica. Deszcz nienawiści. 

I tylko jedno się nie udało. Kiedy krople spadły, Eric się odwrócił, ciekaw, skąd się wzięły. I zamiast 

na Blaise, spojrzał na Theę. 
Z  przeraŜeniem  patrzyła  w  zielone  oczy.  Świetnie.  Działał  na  niego  podwójny  czar;  ma  kochać  i  jed-
nocześnie nienawidzić Blaise. 

Och, Eileithyio, juŜ po wszystkim... 

Pod  wpływem  emocji  Thea  zareagowała  automatycznie.  Wyciągnęła  do  Erica  rękę,  chcąc  ocalić  i 

jego, i siebie. Zarazem wybiegła ku niemu myślą, tak, jakby podawała dłoń człowiekowi wiszącemu nad 
przepaścią. 

Eric. 

Więź. 

Zamknięty  obieg.  To  wystarczyło.  Poczuła  falę  czegoś  gorącego  i  słodkiego,  bardziej 

czarodziejskiego niŜ zaklęcia kuzynki. Powietrze między nią a Erikiem niemal iskrzyło, jakby znalazła się 
na skrzyŜowaniu kosmicznych linii mocy. 

I  dobrze.  Eric  wyglądał  jak  zawsze. Na jego  twarzy  malowały  się  róŜne  uczucia  -  do  niej.  Nie tępe 

uwielbienie dla Blaise. 

Thea. 

      NiemoŜliwe, Ŝeby  to było aŜ tak proste. A jednak. Wpatrywali  się w siebie w drŜącym powietrzu, a 
kryształowy dźwięk wypełniał cały wszechświat. Jesteśmy razem. I tak ma być. 

Nieme zespolenie zakłócił wrzask. Thea odwróciła głowę. Po wraŜliwej Blaise nie został nawet ślad. 

-  Jestem cała mokra - wrzasnęła. - Oszalałaś? Wiesz, co woda robi z jedwabiem? 
Thea otworzyła usta i znów je zamknęła. Ulga sprawiła, Ŝe zakręciło jej się w głowie. Nie wiedziała, 

czy kuzynka naprawdę sądzi, Ŝe to tylko woda, a nie jakiś eliksir, ale to bez znaczenia. Jedno było jasne. 
Magia Blaise - niewaŜne, jak silna - juŜ nie zadziała. I Blaise teŜ o tym wiedziała. 

Zaciągnęła suwak pod szyję i odeszła. 

-

 

To wariatka - stwierdził Eric. 

-

 

CóŜ...  - Thei ciągle kręciło się w głowie. - Mówiłam ci, Ŝe lubi się złościć.  - Wzięła go pod rękę, 

takŜe dlatego, Ŝe potrzebowała wsparcia. - Chodźmy. 

Tak.  Nawet  jeśli  eliksir  nie  zdał  egzaminu,  przerwał  koncentrację  Erica,  odwrócił  uwagę  Blaise. 

Trzeba potem pomyśleć, co pokonało czary Blaise. 

      -  O  rany,  sytuacja  robiła  się  bardzo  niezręczna  -  ciągnął  Eric.  -  Nie  wiedziałem,  jak  jej  grzecznie 
powiedzieć,  Ŝe  nie  ma  szans.  I  akurat  kiedy  doszedłem  do  wniosku,  Ŝe  niestety  muszę  sprawić 
dziewczynie przykrość, ty nas ochlapałaś. 

Thea zatrzymała się w pół kroku. Przez chwilę mu się przyglądała. 
Mówił powaŜnie. 
-  To znaczy... Zdaję sobie sprawę, Ŝe i tak ją zraniłem, bo przecieŜ nie wkurzyłaby się bez powodu. 

Ojej, Thea, teraz ty jesteś wściekła? 

Ruszyła z miejsca. 
-  A co? Nie chciałeś z nią być? Ani odrobinę? Tym razem on się zatrzymał. 
-  PrzecieŜ chcę być z tobą. Mówiłem ci, zanim spotkałem się z Blaise. 

background image

Albo  jesteśmy  bratnimi  duszami,  albo  to  przez  jego  upór.  W  kaŜdym  razie  nie powiem  tego  Blaise. 

Będzie miała kolejny powód, Ŝeby zabić Erica, gdy się dowie, Ŝe jej zaklęcia spływają po nim jak woda 
po kaczce. 

-

 

No, to wszystko juŜ jasne - mruknęła; naprawdę tak uwaŜała i była szczęśliwa. 

-

 

Czyli moŜemy wreszcie iść na randkę? 

Powiedział to tak tęsknie, Ŝe się roześmiała. Poczuła się lekka, wolna, pełna energii. 

-  Jasne. I to nawet teraz. Na przykład do ciebie. Chętnie zobaczę Rosamund i panią Curie. 

Eric się skrzywił. 

-

 

No cóŜ, pani Curie pewnie się to spodoba. Ale Roz jest w złym humorze. Przegrała sprawę, sędzia 

orzekł, Ŝe skauci to organizacja prywatna i działa według własnego regulaminu. 

-

 

Tym bardziej powinniśmy się zająć twoją siostrą. Biedactwo. 

Eric spojrzał na nią ciekawie. 

-

 

PowaŜnie? MoŜesz wybrać kaŜde miejsce w Las Vegas i chcesz iść do mnie? 

-

 

Czemu nie? - Nie dodała, Ŝe ludzkie domostwo jest dla niej bardziej egzotyczne niŜ całe Vegas. 

Eric  mieszkał  w  nieduŜym  domu  ocienionym  ładnymi  drzewami,  nie  palmami.  Zawstydzona  Thea 

weszła do środka. 

-

 

Mama  jest  w  pracy.  A  Roz...  -  Eric zerknął  na  zegarek.  -  Ma  siedzieć  w  swoim  pokoju  do  piątej. 

Dostała szlaban. Rano wsadziła do mikrofalówki wszystkie lalki Barbie. 

-

 

Chyba nie nadają się do pieczenia. 

Na  drzwiach  pokoju  Rosamund  wisiały  odręcznie  wykonane  tabliczki:  „Nie  wchodzić",  „Ty  teŜ, 

Eric". „Kobiety to takŜe ludzie". 

Ledwie  Eric  uchylił  drzwi,  w  jego  stronę  poszybowała  świnka-skarbonka.  Uchylił  się.  Skarbonka 

uderzyła w ścianę, ale o dziwo, nie pękła. 

-

 

Roz... 

-

 

Nienawidzę  całego  świata!  A  świat  nienawidzi  mnie!  -  Z  pokoju  nadleciała  ksiąŜka  w  twardej 

okładce. 

Eric szybko zamknął drzwi. 

-

 

Nieprawda! - odkrzyknął. 

-

 

Odejdź! Łup. Łup. Bum. 

-  Chyba  na  razie  odpuścimy.  -  Pokręcił  głową.  -  Czasami  miewa  humorki.  Chcesz  zobaczyć  mój 

pokój? 

Ładny,  stwierdziła.  Mnóstwo  ksiąŜek,  niektóre  lekko  trącą  pleśnią,  bo  kupuje  je  w  antykwariatach. 

Anatomia kręgowców. Rozwój płodu u świni. Mały kucyk. Większość traktowała o zwierzętach. 

I trofea sportowe. Puchary baseballowe, koszykarskie, tenisowe. 

-  Przez  rok  grałem  w  baseball,  przez  drugi  w  tenisa,  na  zmianę.  -  Wszędzie  poniewierał  się  sprzęt 

sportowy, leŜał wśród ksiąŜek i, gdzieniegdzie, brudnych skarpetek. 

Zwykły pokój. Jak u nastolatka ze świata nocy. 
Na biurku stała fotografia męŜczyzny z jasnymi włosami. I promiennym uśmiechem Erica. 

-

 

Kto to? 

-

 

Mój ojciec. Zginął, kiedy Roz była malutka. W katastrofie lotniczej. Był pilotem. - Eric powiedział 

to zwyczajnie, ale oczy mu pociemniały. 

-  Ja od dzieciństwa nie mam rodziców - wyznała Thea. - Wiesz, co jest najgorsze? śe w ogóle ich nie 

pamiętam. 

Eric znów spojrzał na fotografię. 

-  Nigdy o tym nie myślałem, ale cieszę się, Ŝe go pamiętam. Przynajmniej tyle mi zostało. 

Uśmiechnęli się. 

Koło łóŜka stało wielkie akwarium, z którego dolatywało przyjemne bulgotanie. Thea usiadła, zgasiła 

lampkę i wpatrywała się w błękit. 

-

 

Podoba ci się? 

-

 

Wszystko. - Spojrzała na niego. - Wszyściutko. 

background image

Zamrugał. Zerknął na łóŜko, na którym siedziała, i na swoje biurko. Oparł się o nie i niby niechcący 

strącił stertę papierów. 

-  Ojej. 

Thea się roześmiała. 
-

 

Czy to formularz zgłoszeniowy do Davis? Z nadzieją podniósł głowę. 

-

 

Owszem, chcesz zobaczyć? 

Mało brakowało, a powiedziałaby: jasne. Było jej tak przyjemnie, Ŝe zgodziłaby się na wszystko. Ale 

po chwili zmieniła zdanie; czasami sprawy układają się aŜ za dobrze. 

-

 

Nie teraz, dzięki. 

      - No cóŜ... - OdłoŜył dokumenty. - Pomyśl przynajmniej o zoologii dla zaawansowanych. Pan Gasparo 
to świetny nauczyciel. Zajęcia na pewno ci się spodobają. 

MoŜe, pomyślała. Co mi szkodzi? 

-  Poza  tym  doktor  Salinger  zawsze  szuka  chętnych  do  pracy  w  klinice.  Pieniądze  są  marne,  ale 

doświadczenie bezcenne. 

No  właśnie...  Co  mi  szkodzi?  PrzecieŜ  nie  złamię  zasad.  I  nie  będę  czarować,  tylko  przebywać  blisko 
zwierząt. 

-

 

Zastanowię się - obiecała. Słyszała podniecenie w swoim głosie. Spojrzała na Erica. Oparł łokcie na 

kolanach, pochylił się, obserwował ją bacznie. - Dzięki - powiedziała. 

-

 

Za co? 

-

 

ś

e chcesz dla mnie jak najlepiej. śe ci zaleŜy. 

Ś

wiatło  z  akwarium  rzucało  niebieskie  cienie  na  ścianę  i  sufit,  zmieniało  pokój  w  podwodną  grotę, 

tańczyło na skórze Thei. 

Eric przyglądał się jej przez dłuŜszą chwilę. Przełknął ślinę i zamknął oczy. 

-  Nawet nie wiesz, jak bardzo - powiedział stłumionym głosem i ponownie na nią spojrzał. 

Znowu ta więź. Przyciągała ich do siebie niemal fizycznie. Ekscytujące, ale straszne. 
Eric powoli wstał, przeszedł cały pokój. Usiadł koło Thei. śadne z nich nie odwróciło wzroku. 

I nagle wszystko działo się samoistnie. Spletli palce. Thea patrzyła w górę, on w dół. Byli tak blisko, 

Ŝ

e ich oddechy się łączyły. Thea zadrŜała. 

Bum. 

Coś walnęło w ścianę. 
-

 

Nie przejmuj się, to złośliwy duszek - mruknął Eric. Ich usta dzieliły zaledwie centymetry. 

-

 

To Rosamund - odparła. - Jest przygnębiona. Musimy poprawić jej humor. - Była tak szczęśliwa, Ŝe 

najchętniej obdzieliłaby radością cały świat. 

-

 

Thea... 

-  Zobaczę, czy uda mi się ją rozweselić. Zaraz wrócę. Eric zamknął oczy, otworzył, zapalił lampkę. 
Uśmiechnął się z trudem. 

-  Dobra.  Muszę  podlać  kwiatki,  nakarmić  króliki  i  takie  tam.  Daj  znać,  kiedy  uznasz,  Ŝe  jest 

wystarczająco pocieszona. Czekam niecierpliwie. 

Thea zapukała i weszła do pokoju Rosamund, schylając się przezornie. 

-

 

Roz? MoŜemy chwilę pogadać? 

-

 

Nie mów tak do mnie. Od dzisiaj jestem Fred. 

-

 

Dlaczego  akurat  Fred?  -  Thea  ostroŜnie  przycupnęła  na  łóŜku.  Właściwie  nie  na  łóŜku,  na  ramie. 

Materac  leŜał  po  drugiej  stronie  pokoju,  który  wyglądał,  jakby  jednocześnie  przeszło  tornado  i  szalało 
trzęsienie ziemi. W powietrzu unosił się intensywny zapach świnki morskiej. 

Powoli zza materacowej barykady ukazał się czubek jasnej czupryny. Zielone oko łypnęło na Theę. 

-

 

Dlatego,  Ŝe  juŜ  nie  jestem  dziewczynką  -  oznajmiła  Rosamund  z  przeraŜającą  dojrzałością.  - 

Dziewczynkom  zawsze  było  i  będzie  gorzej.  Nic  się  nie  zmieni.  I  nie  wciskaj  mi  kitów,  Ŝe  kobiety 
ś

wietnie sobie radzą na łodziach podwodnych i są zwinniejsze, bo wcale mnie to nie obchodzi. Od dzisiaj 

jestem chłopcem. 

-

 

Mądrala - stwierdziła Thea. Zaskakiwała ją bystrość Roz i to, Ŝe tak bardzo chce ją pocieszyć. - Ale 

masz luki w edukacji. Poucz się historii. Kiedyś kobiety i męŜczyźni byli sobie równi. 

background image

-

 

Ciekawe kiedy? 

-

 

Na  przykład  w  staroŜytności,  na  Krecie.  Wszyscy  byli  dziećmi  Elki,  wielkiej  bogini,  i  zarówno 

chłopcy, jak i dziewczynki  robili niebezpieczne rzeczy; zajmowali się akrobatyką i jeździli na byku. Co 
prawda później przyszli Grecy i ich podbili. 

-

 

Ha. 

-

 

No  tak,  ale...  -  Thea  gorączkowo  szukała  w  głowie  przykładów.  -  U  staroŜytnych  Celtów  teŜ 

panowała równość, póki nie podbili ich Rzymianie. I ... 

Ludzka historia to problem. 

-  No właśnie - burknęła Rosamund z goryczą. - Zawsze kończy się tak samo. A teraz sobie idź. 

To  wszystko  przez  emocje.  Przez  upajające  poczucie,  Ŝe  cały  świat  moŜna  naprawić.  Thea  nabrała 

zbytniej pewności siebie, poczuła nagle, Ŝe zasady świata nocy to nieistotny drobiazg. 
      Nie  rób  tego,  podpowiadał  głos  w  głowie.  Bo  poŜałujesz.  Ale  Rosamund  jest  taka  nieszczęśliwa. A 
Theę nadal otaczała cudowna mgiełka. Czuła się niezwycięŜona. Bezpieczna. 

-  Posłuchaj, moŜe to niewiele pomoŜe, ale opowiem ci historię, która mi zawsze poprawiała humor, 

kiedy byłam mała. Ale musisz obiecać, Ŝe nikomu jej nie powtórzysz. 

W zielonych oczach błysnęła iskra zainteresowania. 

-  Prawdziwą? 

-  Nie  mogę  powiedzieć,  czy  jest  prawdziwa.  -  Rzeczywiście,  nie  mogę.  -  Ale  to  fajna  opowieść  o 

czasach, gdy kobiety stały na czele. O dziewczynie imieniem Hellewise. 

 
 

Rozdział 12 

 
 

      Thea usiadła na niewygodnym posłaniu. 

    -  Wszystko  to  działo  się  dawno,  dawno  temu,  gdy  jeszcze  istniała  magia,  jasne?  Hellewise,  córka 

Hekate znała róŜne zaklęcia, podobnie jak większość ludzi z jej plemienia. 

-

 

Była czarownicą? - podchwyciła Roz zaintrygowana. 

-

 

No cóŜ... Wtedy tak tego nie nazywano. Mówili o niej Kobieta Ogniska. I wcale nie wygadała jak 

wiedźma z rysunków na Halloween. Była piękna: wysoka, jasnowłosa. 

-

 

Jak ty. 

-

 

Co?  Och!  -  Thea  się  uśmiechnęła.  -  Dzięki,  ale  niestety  nie.  Hellewise  wyróŜniała  się  niezwykłą 

urodą, a do tego siłą i mądrością. Po śmierci Hekate stanęła na czele plemienia. Razem z siostrą Mayą.  

Rosamund wystawiła zza materaca całą główkę. Słuchała uwaŜnie, choć sceptycznie. 

-

 

A Maya... - Thea zagryzła usta. - CóŜ, Maya teŜ wyglądała cudownie. Wysoka, z długimi ciemnymi 

włosami. 

-

 

Jak ta dziewczyna, która przyszła po ciebie do weterynarza. 

Thea zamrugała zaskoczona. Zapomniała juŜ, Ŝe Rosamund widziała Blaise. 

-

 

No, moŜe trochę. W kaŜdym razie Maya takŜe była silna i mądra, ale nie podobało jej się, Ŝe musi 

dzielić się władzą z Hellewise. Chciała panować sama. I pragnęła czegoś jeszcze... Ŝyć wiecznie. 

-

 

Fajnie - sapnęła Rosamund. 

-

 

No cóŜ, w nieśmiertelności nie ma nic złego, fakt. Chodzi tylko o to, jak wysoką cenę jesteś gotowa 

za nią zapłacić, rozumiesz? 

-

 

Nie. 

-

 

Powiedzmy. - Thea urwała. KaŜdy w świecie nocy od razu by wiedział, co ma na myśli, nawet jeśli 

jakimś cudem nie znał starej legendy. Ale ludzie to co innego. - Widzisz, chodzi o to, co musiała zrobić. 
Zwykłe  zaklęcie  nie  wystarczy,  by  zyskać  nieśmiertelność.  Eksperymentowała,  a  Hellewise  nawet  jej 
pomagała. I w końcu wymyśliły, co zadziała. Ale wtedy Hellewise odmówiła dalszej pomocy. 

-

 

Dlaczego? 

background image

-

 

Bo  to  przeraŜające.  Nie, nawet  nie  pytaj  -  zastrzegła  Thea,  widząc,  Ŝe  zainteresowanie  Rosamund 

gwałtownie wzrosło. 

-

 

Ale co to było? No, co? Jeśli mi nie powiesz, wyobraŜę sobie znacznie gorsze rzeczy. 

Thea westchnęła. 
-

 

Chodziło o dzieci. I krew, ale nie o tym chciałam mówić... 

-

 

Zabijały dzieci? 

-

 

Hellewise nie, Maya tak. Hellewise usiłowała ją powstrzymać, ale... 

-

 

ZałoŜę się, Ŝe piła ich krew. 

Thea urwała, spojrzała na Rosamund. MoŜe i ludzkie dzieci niewiele wiedzą, ale nie są głupie. 
-  No tak, piła ich krew. Zadowolona? 

Roz rozpromieniła się, skinęła głową i usiadła wygodniej zasłuchana. 

-

 

I tak Maya stała się nieśmiertelna. Ale dopiero kiedy to się stało, zrozumiała, jaką cenę przyjdzie jej 

zapłacić.  Będzie  Ŝyła  wiecznie,  ale  pod  warunkiem  Ŝe  codziennie  napije  się  krwi  Ŝywego  stworzenia. 
Inaczej umrze. 

-

 

Jak wampir - stwierdziła Rosamund z rozkoszą. 

Theę zatkało, ale zaraz skarciła się myślach. Oczywiście, Ŝe ludzie wiedzą o istnieniu wampirów, tak 

samo jak o czarownicach. Mają głupie legendy, pełne kłamstw i półprawd. 

MoŜe więc opowiadać spokojnie i się nie martwić, Ŝe Rosamund jej uwierzy. 

-  Zupełnie  jak  wampir  -  powtórzyła,  patrząc  dziewczynce  w  oczy.  -  Bo  Maya  była  pierwszym 

wampirem na świecie. I na wszystkich jej dzieciach ciąŜy ta klątwa. 

Roz się Ŝachnęła. 

-

 

Wampiry nie mogą mieć dzieci. - Nagle zwątpiła. - A moŜe mogą? 

-

 

Potomkowie  Mayi...  tak  -  zapewniła  Thea.  Nie  uŜyje  przecieŜ  słowa  „lamia"  w  rozmowie  z 

człowiekiem. - Nie mogą ci, którzy stali się wampirami wskutek ukąszenia. Maya miała syna Red Ferna i 
kąsała ludzi. Bo widzisz, pragnęła, Ŝeby kaŜdy był taki jak ona. Zaczęła więc kąsać członków plemienia. I 
wtedy Hellewise zdecydowała, Ŝe musi ją powstrzymać. 

-

 

Jak? 

-

 

W tym problem. Plemię chciało walczyć z Mayą i jej wampirami, ale Hellewise wiedziała, Ŝe jeśli 

dojdzie  do  starcia,  prawdopodobnie  wszyscy  zginą.  Po  obu  stronach.  A  więc  wyzwała  siostrę  na 
pojedynek. Twarzą w twarz. 

Rosamund z całej siły uderzyła w materac. 

-

 

A  ja  wyzwę  na  pojedynek  pana  Hendriesa.  To  opiekun  skautów.  -  Podskoczyła,  zaatakowała 

poduszkę, rękami, nogami i zębami. - Wygram, jest bez formy. 

-

 

Hellewise  nie  chciała  walczyć,  ale  musiała.  Bała  się,  bo  Maya  miała  od  niej  większą  moc,  odkąd 

stała się nieśmiertelna. 

Thea się zamyśliła i wyobraziła sobie starą opowieść tak samo, jak w dzieciństwie. Hellewise w białej 

szacie  czeka  na  Mayę  na  skraju  ciemnego  lasu.  Wie,  Ŝe  nawet  jeśli  zwycięŜy,  zapewne  umrze,  ale  jest 
odwaŜna, gotowa poświęcić się za swój lud, w imię pokoju. 

Czy  ja  zdobyłabym  się  na  coś  takiego?  MoŜe,  ale  obawiam  się,  Ŝe  stchórzyłabym.  I  nagle  stała  się 

dziwna  rzecz.  Usłyszała  głos,  i to  nie  ten cichutki co  zwykle,  podpowiadał jej  w  myślach,  ale  donośny, 
oskarŜycielski. Zadawał pytanie, choć Thea przecieŜ przed chwilą na nie odpowiedziała: 

Poświęciłabyś wszystko? 

Poruszyła się niespokojnie. 

Pewnie tak myślała Hellewise, usiłowała sobie wytłumaczyć. 

-

 

I co, i co? Ej! Thea! Co dalej? - Rosamund wykonywała na materacu taniec wojenny. 

-

 

Och.  Więc  walczyły  i...  Hellewise  zwycięŜyła.  Wygnała  Mayę.  Jej  plemię  Ŝyło  w  pokoju  i 

szczęściu, ale Hellewise zmarła na skutek odniesionych ran. 

Rosamund przestała tańczyć. Wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. 

-  I  to  miało  poprawić  mi  humor?  W  Ŝyciu  nie  słyszałam  takiej  kiepskiej  bajki.  -  ZadrŜał  jej 

podbródek. 

background image

Thea zapomniała, Ŝe ma do czynienia z ludzkim dzieckiem. Wyciągnęła ręce, jak do szczeniaka Buda, 

jak do kaŜdej cierpiącej istoty i Rosamund rzuciła się jej na szyję. 

-  Nie, to nie tak. - Thea głaskała ją po plecach. - Widzisz, lud Hellewise przetrwał. I był wolny. Rósł 

w  siłę.  To  z  tego  plemienia  pochodzą  czarownice  i  wszystkie  czczą  pamięć  Hellewise.  A  tę  opowieść 
matki opowiadają córkom. 

Rosamund przez chwilę dyszała cięŜko. 

-  A synom? 
-  Synom  teŜ.  Po  prostu  ujęłam  to  krócej.  Spod  plątaniny  loków  wyjrzało  zielone  oko. 
Thea wzruszyła ramionami. 
-

 

Chodzi o to, Ŝe odwaga Hellewise pozwoliła nam, im, zachować wolność. 

-

 

No  dobra.  -  Rosamund  się  wyprostowała  i  zerknęła  zza  zasłony  włosów.  -  Wrabiasz  mnie  czy  to 

prawdziwa historia? Bo szczerze mówiąc, wyglądasz mi na czarownicę. 

-

 

Dokładnie  to  chciałam  powiedzieć  -  odezwał  się  pogodny  głos  za  plecami  Thei.  Odwróciła  się 

gwałtownie. W uchylonych drzwiach stała kobieta, wysoka, szczupła, o jedwabistych ciemnych włosach, 
w małych okrągłych okularach. Wyraz jej twarzy przywodził na myśl Erica; malowało się na niej słodkie 
zdumienie, jakby kobietę zaskakiwały tajemnice tego świata. Ale niewaŜne. To obca. Człowiek. 

Thea  opowiadała  historię  czarownic,  zdradziła  sekret  świata  nocy,  a  dorosła  osoba  spokojnie  tego 

słuchała. 

Nagle  straciła  czucie  w  rękach  i  nogach.  Zniknęła  magiczna  poświata,  została  szara,  zimna 

rzeczywistość. 

-  Przepraszam - odezwała się nieznajoma. - Nie chciałam was przestraszyć, Ŝartowałam tylko. Bardzo 

mi się podobała ta opowieść. Taka współczesna bajka. 

Thea dostrzegła jeszcze jedną postać za plecami kobiety. Eric. On teŜ słyszał. 
-  Mama  lubi  Ŝartować  -  zapewnił  nerwowo.  Patrzył  przepraszająco  i  ze  skupieniem.  Jakby  szukał 

więzi z Theą. 

Ale nie chciała tego. Nie mogła, nie z nim, nie z nimi. Otaczali ją ludzie, zamknęli w swoim domu. 

Poczuła się jak grzechotnik w kręgu olbrzymów z kijami. 

Wpadła panikę. 
-  Powinnaś zostać pisarką - stwierdziła kobieta. - Taka wyobraźnia... - Weszła do pokoju. 
Thea  wyrwała  się  z  objęć  Rosamund.  Zaraz  się  na  mnie  rzucą.  To  obcy,  okrutny,  zły  gatunek.  To 

inkwizycja, wiedzą, kim jestem. Będą mnie wytykać palcami na ulicy i wołać: wiedźma! 

Thea rzuciła się do ucieczki. 

Prześliznęła  się  między  Erikiem  a  jego  matką  jak  przeraŜona  kotka.  Wybiegła  na  korytarz,  przez 

salonik, do drzwi. 

Na  dworze  powitał  ją  pochmurny  zmierzch.  Zatrzymała  się  tylko  na  chwilę,  rozejrzała  i  szybko 

skierowała na zachód. Serce waliło jej jak oszalałe, kazało przyspieszyć kroku. 

Uciekaj, uciekaj, uciekaj. Do domu. 

Kluczyła i szła zygzakiem niczym lis, który usiłuje zgubić psy gończe. 

Była jakieś dziesięć minut od domu babki, gdy usłyszała za sobą warkot silnika. Odwróciła się. DŜip 

Erica. Siedział za kierownicą. Towarzyszyły mu matka i Rosamund. 

-  Thea, poczekaj, proszę. - Zahamował i wyskoczył z samochodu. 

Stał na chodniku przed nią. Zastygła w bezruchu. 

-  Posłuchaj. - Mówił cicho, odwrócony plecami do dŜipa. - Przepraszam, Ŝe one teŜ przyjechały, ale 

nie zdołałem ich powstrzymać. Mama czuje się okropnie. Płacze. Roz teŜ... Proszę cię, wróć. 

On takŜe wydawał się bliski płaczu. Thea była jak otępiała. 

-

 

Nic  mi  nie  jest.  Wszystko  w  porządku  -  wyrecytowała  automatycznie.  -  Nie  chciałam  nikomu 

sprawić przykrości. Proszę, pozwól mi odejść. 

-

 

Przepraszam,  Ŝe  podsłuchiwaliśmy  -  ciągnął.  -  Ale...  Świetnie  sobie  radzisz  z  Rosamund.  Nikogo 

tak nie lubi jak ciebie. I... i.. Wiem, Ŝe babcia to dla ciebie draŜliwy temat. Dlatego się tak zdenerwowałaś, 
prawda? To jedna z legend, które od niej słyszałaś? 

Gdzieś w zakamarkach jej umysłu pojawiło się nikłe światełko. Przynajmniej Eric uwaŜa, Ŝe to bujda. 

background image

-  My teŜ mamy rodzinne historie. - W jego głosie pojawiła się desperacja. - Dziadek twierdził, Ŝe jest 

Marsjaninem,  przysięgam.  Powiedziałem  o  tym  dzieciakom  w  przedszkolu  i  kiedy  przyszedł  po  mnie, 
wszyscy się z niego śmiali. Było mi strasznie głupio, bo dziadek się zawstydził. 

Plótł  coś  bez  sensu.  Thea  odtajała  na  tyle,  Ŝe  zrobiło  jej  się  Ŝal  Erica.  Ale  wtedy  nadciągnęła  jego 

matka z wiatrem w jedwabistych włosach i Thea znów się spięła. 

-

 

Posłuchaj, znamy twoją babcię - zaczęła powoli. Miała smutną, przejętą minę. - Jest bardzo stara i 

dziwna. Ale jeśli się jej boisz, jeśli opowiada ci coś przeraŜającego... 

-

 

Mamo! - wycedził Eric przez zęby. 

Zbyła go machnięciem ręki. Małe okulary zasnuwała para. 

-

 

Nie musisz tego znosić, rozumiesz? śadne dziecko nie powinno się tak męczyć. Jeśli nie masz gdzie 

mieszkać, potrzebujesz pomocy albo chcesz, Ŝebym wezwała opiekę społeczną... 

-

 

Mamo, błagam cię. Dosyć. 

Opiekę  społeczną,  pomyślała  Thea.  Na  Izydę,  byłoby  dochodzenie.  Harmanowie  w  sądzie.  Babka 

posądzona  o  demencję  albo  przynaleŜność  do  sekty.  A  potem  świat  nocy  wykona  wyrok,  zgodnie  ze 
swoimi zasadami... 

Strach sprawił, Ŝe ta wizja stała się przeraźliwie wyrazista. 

-  Wszystko w porządku - zapewniła, zerkając na Erica. - Twoja mama chce pomóc. Ale naprawdę nie 

trzeba.  -  Przeniosła  wzrok  na  kobietę.  -  Proszę  się  nie  martwić.  Babcia  nie  jest  dziwaczką.  Owszem, 
opowiada nam legendy, ale nikt się jej nie boi. 

Czy to wystarczy? Czy juŜ dacie mi spokój? Najwyraźniej. 

-

 

Nie chciałabym teŜ, Ŝebyście przeze mnie... ty i Eric... - Kobieta odetchnęła głośno, nerwowo. 

-

 

Zerwali  ze  sobą?  -  rzuciła  nonszalancko,  niemal  ze  śmiechem.  -  Nawet  o  tym  nie  pomyślałam.  - 

Uśmiechnęła  się  do  Erica,  ale  ciągle  unikała  jego  wzroku.  -  Przepraszam,  jeśli  zareagowałam  zbyt 
gwałtownie. Zrobiło mi się głupio. Jak tobie, kiedy opowiadałeś o dziadku. 

-

 

Wrócisz do nas? A moŜe zawieźć cię do domu? - spytał Eric miękko. Chciał zabrać ją do siebie. 

-

 

Do domu. Mam mnóstwo lekcji do odrobienia. - Podniosła wzrok, zmusiła się do uśmiechu. 

Eric skinął głową niezbyt zadowolony, ale juŜ nie tak zdenerwowany jak kilka minut wcześniej. 
Na tylnym siedzeniu Rosamund przytuliła się do Thei i objęła ją mocno. 

-

 

Nie  złość  się  -  wyszczebiotała  energicznie  jak  zawsze.  -  Jesteś  zła?  Przepraszam.  Jeśli  chcesz,  to 

kogoś dla ciebie zabiję! 

-

 

Nie jestem zła - szepnęła Thea z głową wspartą na czuprynie Rosamund. - Nie przejmuj się. 

Znów  zastosowała  strategię  zwierzęcia  w  pułapce: obserwuj  i  czekaj na  okazję. Nie  walcz,  póki  nie 

wyczujesz, Ŝe masz realną szansę ucieczki. 

-  Do jutra - powiedział Eric, gdy wysiadała. W tych słowach było błaganie. 
-  Do jutra. - Jeszcze nie czas na ucieczkę. Machała, aŜ dŜip znikł jej z oczu. 

Teraz. Wbiegła do domu, po schodach na górę, do Blaise. 

-

 

Chwileczkę - mruknęła Blaise. - Od początku. Nie uwierzyli? 

-

 

No,  nie.  W  najgorszym  wypadku  matka  Erica  uwaŜa,  Ŝe  babci  odbiło.  Ale  niewiele  brakowało. 

Przez chwilę bałam się, Ŝe zacznie oskarŜać ją o niepoczytalność. 

Siedziały razem na podłodze przy łóŜku Blaise, tam, gdzie Thea padła po wejściu do pokoju. Kuzynka 

zajadała cukierki, notowała coś w Ŝółtym zeszycie i jednocześnie słuchała uwaŜnie. 

Bo  powiedzmy  sobie  szczerze:  Blaise  jest  próŜna  i  egoistyczna,  kłótliwa,  wybuchowa,  leniwa  i 

niedobra  dla  ludzi,  i  ogólnie  niełatwa  we  współŜyciu,  ale  za  rodziną  stanie  murem.  Jak  prawdziwa 
czarownica. 

Przepraszam, Ŝe przyznałam, iŜ przypominasz Mayę, pomyślała Thea. 

-

 

To przeze mnie - stwierdziła. 

-

 

Owszem. - Blaise nie przerwała pisania. 

-

 

Powinnam na samym początku dać mu do zrozumienia, Ŝe nie jestem zainteresowana. 

Ale oczywiście nie zrobiła tego z powodu Blaise. Myślała, Ŝe ochroni Erica. śe jakimś cudem... 

background image

...wszystko się ułoŜy. Tak, gdzieś w głębi serca Ŝywiła nadzieję, Ŝe czeka ich wspólna przyszłość. śe 

będzie dobrze. 

Ale teraz musiała zmierzyć się z rzeczywistością. 
Jedyne,  co  moŜe  mu  ofiarować,  to  śmierć.  Sama  teŜ  umrze.  Zdała  sobie  z  tego  sprawę  w  jednej 

straszliwej chwili prawdy, gdy zobaczyła jego matkę w drzwiach. 

Nie mogą być razem potajemnie, ktoś się o nich dowie. Nawet jeśli uciekną, świat nocy ich znajdzie. I 

staną przed trybunałem, przed zgromadzeniem starszyzny czarownic i wampirów. A potem stanie się to, 
co musi się stać. 

      Jeszcze nigdy nie widziała egzekucji na własne oczy, ale o nich słyszała. A  jeśli ród Harmanów nie 
dopuści  do  jej  śmierci,  wybuchnie  wojna.  Czarownice  kontra  wampiry.  MoŜe  nawet  czarownice  kontra 
czarownice. Jej świat legnie w gruzach. 

-

 

Czyli  matki  nie  trzeba  zabijać  -  stwierdziła  Blaise  wpatrzona  w  zapiski.  -  Z  drugiej  strony,  jeśli 

zabijemy  dzieci,  matka  będzie  nieszczęśliwa  i  moŜe  zacząć  się  czegoś  domyślać,  więc  na  wszelki 
wypadek. 

-

 

Nikogo nie zabijemy - oznajmiła Thea cicho, ale bardzo stanowczo. 

-

 

Nie  same.  Poproszę  jednego  z  kuzynów  wampirów.  Ash  jest  gdzieś  na  Zachodnim  WybrzeŜu, 

dobrze pamiętam? Albo Quinn, on lubi takie rzeczy. Jedno ukąszenie i ofiara wykrwawia się na śmierć. 

-

 

Blaise, Ŝaden wampir nie zbliŜy się do Erica. Do nikogo - dodała, zanim kuzynka otworzyła usta. - 

Nikt nie musi umierać. 

-

 

Masz lepszy pomysł? 

Thea spojrzała na biurko, na figurkę Izydy, królowej egipskich bogiń. 
-

 

Sama  nie  wiem.  Myślałam  o  pucharze  zapomnienia.  Ale  moŜe  się  to  wydać  podejrzane,  Ŝe  cała 

rodzina ma luki w pamięci. I w szkole się zdziwią, Ŝe Eric nie pamięta nawet, jak się nazywa. 

-

 

Fakt. 

Thea  wbiła  wzrok  w  księŜyc  między  rogami  bogini.  Jej  umysł,  zazwyczaj  tak  sprawny  i  logiczny, 

teraz ledwie pracował. 

Musi być jakiś sposób, by ocalić rodzinę Erica. Inaczej po co miałaby Ŝyć? 
I wtedy zrozumiała. 

-  Najlepiej,  gdyby  Ericowi  przestało  na  mnie  zaleŜeć  -  mówiła  powoli,  bo  kaŜde  słowo  sprawiało 

fizyczny ból. - Niech się zakocha w kimś innym. 

Blaise  oparła  się  wygodniej.  Długimi  palcami  przebierała  w  misce  z  cukierkami.  Wsadziła  sobie 

jednego do ust. 

-  Podziwiam cię - powiedziała. - Bardzo rozsądna decyzja. 
-

 

Nie,  nie  w  tobie  -  wycedziła  Thea.  -  Rozumiesz?  W  człowieku.  Jeśli  zakocha  się  w  zwyczajnej 

dziewczynie, zapomni o mnie i bez pucharu. Nikt nie zniknie, nie będzie miał luk w pamięci, nie nabierze 
podejrzeń. 

-

 

No dobra. ChociaŜ chętnie zostawiłabym go dla siebie. Lubię wyzwania. 

Thea puściła to mimo uszu. 
-  Mam jeszcze odrobinę jego krwi. Pytanie tylko, czy jest zaklęcie, które sprawi, Ŝe Eric straci głowę. 

Blaise uniosła kolejnego cukierka do ust. 

-

 

Pewnie. - ZmruŜyła szare oczy. - I oczywiście to zakazane zaklęcie. 

-

 

Domyślam  się.  Blaise,  jestem  mistrzem  zakazanych  zaklęć.  Jedno  więcej  nie  zrobi  mi  róŜnicy. 

Wypowiem je, bo nie chcę, Ŝebyś miała kłopoty. 

-

 

Ale  ci  się  nie  spodoba.  Jednym  ze  składników  jest  bezoar  z  brzucha  kozioroŜca  alpejskiego. 

Podwędziłam go, gdy mieszkałyśmy u ciotki Gerdeth. 

To zagroŜony gatunek, ale ten kozioroŜec i tak juŜ nie Ŝył. 
-

 

Ja odprawię czary - powtórzyła Thea z uporem. 

-

 

Naprawdę ci na nim zaleŜy, co? 

-

 

Tak  -  szepnęła.  -  Myślę,  Ŝe  jest  moją  bratnią  duszą.  Ale...  -  Poświęciłabyś  wszystko?  -  Nie  chcę, 

Ŝ

eby przeze  mnie zginął. Albo Ŝeby  wybuchła wojna:  ród Harmanów kontra świat nocy.  I jeśli muszę z 

niego zrezygnować, zrobię to sama. Chcę mieć pewność, Ŝe będzie dobrze. 

background image

Teraz jednak trzeba zmierzyć się z rzeczywistością. Z kobietą, która go pokocha. 

-

 

Wybrałaś juŜ kogoś? 

-

 

Tak,  Pilar.  -  Thea  spojrzała  na  kuzynkę.  -  Blaise?  Kiedy  Luke  zapytał,  czego  pragniesz, 

powiedziałaś, Ŝe nie jest to nic, co mogłabyś mieć... O co chodziło? 

Blaise odrzuciła głowę do tyłu, nagle zainteresowana sufitem. Po chwili opuściła wzrok. 

-  A czy ktokolwiek kiedykolwiek dostaje to, czego naprawdę chce? 

-  Sama nie wiem. 

Blaise oparła podbródek na kolanie. 

-  Kiedy  coś  mamy,  nie  chcemy  tego.  A  więc  zawsze  istnieje  coś,  czego  pragniemy  i  nie  moŜemy 

posiąść, i moŜe to dobrze. 

Thei się to nie podobało. Przypominało te straszne rady w szkole, które niby sprawią, Ŝe Ŝycie staje się 

łatwiejsze. 

-  Zaklęcie - powiedziała. 

 
 

Rozdział 13 

 
 

      Wiesz,  pewnie  cię  pokochał  tylko  z  powodu  korzenia  jemonji  -  stwierdziła  Blaise.  Thea  podniosła 
głowę znad stolika w pustej pracowni chemicznej. Była duŜa przerwa i tylko tu znalazły zaciszny zakątek. 

-  Dzięki, Blaise. Akurat tego było mi trzeba. 
Ale moŜe kuzynka ma rację. JuŜ prawie zapomniała, Ŝe na początku posłuŜyła się czarami, by zdobyć 

Erica. 

A  to  wszystko  zmienia,  powtarzała  sobie.  Gdyby  to  była  tylko  kwestia  magii,  nie  odczuwałabym 

nawet jego braku. 

Cały czas odnosiła wraŜenie, Ŝe utknęła w bryle lodu. 

-

 

Masz? 

-

 

Pewnie. - Blaise rzuciła pierścionek na stół. - Zapytałam, czy mogę obejrzeć, a potem niby mi upadł 

w krzaki. Ciągle go szuka. 

Thea  wyjęła  z  plecaka  dwie  laleczki  ze  wszystkimi  szczegółami  anatomicznymi.  Blaise  ulepiła  je  z 

niebieskiego wosku, takiego jakiego uŜywała przy robieniu biŜuterii. Były śliczne - bo wiadomo, Blaise to 
prawdziwa artystka. Męska figurka ukrywała w sobie kawałek chusteczki z krwią Erica i jasny włos, który 
Thea znalazła na swoim ramieniu. 

Thea wsunęła turkusowy pierścionek Pilar na stopy laleczki o kobiecych kształtach i przywiązała go 

czerwoną nitką. Wyciągnęła rękę. 

Blaise wyjęła z plecaka małą sześciokątną buteleczkę. Płyn w niej powstał z mnóstwa obrzydliwych 

składników,  zawierał  nawet  starty  bezoar.  Thea  wstrzymała  oddech  i  polała  obie  figurki.  Zaczęły  się 
dymić. 

-

 

A teraz je zwiąŜ - poleciła Blaise, krztusząc się i kaszląc. Machała ręką, Ŝeby cokolwiek widzieć. 

-

 

Wiem. - Thea metodycznie owijała figurki trzymetrową szkarłatną wstąŜką. Po chwili przypominały 

mumie. 

-

 

Oto oni - zaintonowała Blaise. - Połączeni aŜ do śmierci. Moje gratulacje. Dobra, jest kwadrans po 

dziesiątej... Zapomni o tobie... powiedzmy... za minutę. - Przeczesała włosy palcami. Spływały jak ciemna 
woda. 

Thea usiłowała się uśmiechnąć. 

Bardzo  bolało.  Jakby  traciła  część  ciała. Cierpiała,  krwawiła,  nie  mogła  się  skupić  na  trygonometrii 

czy francuskim. 

W  Ŝyciu  musi  być  coś  jeszcze.  Pojadę  gdzieś  daleko,  będę  pracowała  charytatywnie  w  krajach 

Trzeciego Świata albo walczyła o ocalenie zagroŜonych gatunków. 

background image

Ale  plany  na  przyszłość  nie  koiły  dotkliwego  bólu.  Ani  wraŜenia,  Ŝe  juŜ  na  zawsze  pozostanie 

odrętwienie i pustka. 

I to wszystko z powodu człowieka. 

Nie  udało  się.  Nie  zdołała  wrócić  do  dawnego  sposobu  myślenia.  Tak,  ludzie  są  tacy  sami  jak 

czarownice. Tylko trochę inni. 

Zdołała przetrwać dzień, nie spotykając Erica. Przemykała się ukradkiem korytarzami i spóźniała na 

zajęcia. Skradała się właśnie pod salę od historii, gdy mało brakowało, a wpadłaby na Pilar. 

-  Thea! - rozległ się zaskoczony głos. Podniosła głowę. 

Ciemno bursztynowe oczy otoczone czarnymi rzęsami. Pilar patrzyła na nią dziwnie. 
Zastanawiasz się, skąd takie szczęście? - pomyślała Thea. Czy Eric juŜ ci się oświadczył? 

-  Co? - zapytała. 
Pilar zawahała się, pokręciła tylko głową i odeszła. Thea weszła do pustej pracowni historycznej. 
Wszyscy ciągle mówią to samo. 
-  Gdzieś ty była? Eric wszędzie cię szukał. 

No pewnie. Mogłam się domyślić. Blaise się myli - on nie zapomni o mnie i nie odejdzie bez słowa. 

Jest dŜentelmenem - powie mi, Ŝe zrywa. 

-

 

Mogę pojechać z tobą do domu? - zapytała przyjaciółkę. - Muszę odpocząć. 

-

 

Thea...  -  Dani  zaciągnęła  ją  w  kąt  i  zajrzała  w  oczy.  -  Ericowi  bardzo  zaleŜy,  Ŝeby  z  tobą 

porozmawiać. Co się stało? -zapytała. - Chodzi o Suzanne? Stara sala gimnastyczna jest ciągle zamknięta, 
prawda? 

-

 

Nie,  to  nie  to.  -  JuŜ  miała  powiedzieć,  Ŝeby  się  szybciej  zbierały,  gdy  do  klasy  wszedł  wysoki 

chłopak. 

Eric. 

Szedł prosto do Thei. 

Uczniowie zebrani przy biurku nauczyciela patrzyli ciekawie. Nauczyciel teŜ. Thea poczuła się jak na 

wystawie. 

-  Musimy porozmawiać - stwierdził rzeczowo Eric. 

Jeszcze nigdy go takiego nie widziała. Był blady, miał szklisty wzrok i zapadnięte policzki. Wyglądał, 

jakby nie spał od tygodnia. To przeze mnie. 

-  Na osobności - poprosiła Thea. 

Zostawili  Dani.  Szli  przez  kampus,  minęli  starą  salę  gigantyczną  otoczoną  Ŝółtą  policyjną  taśmą, 

potem  boisko  piłkarskie...  Thea  nie  miała  pojęcia,  dokąd  idą,  i  podejrzewała,  Ŝe  Eric  teŜ  nie  wie  -  szli 
przed siebie, póki w zasięgu wzroku byli ludzie. 

Zadbany trawnik ustąpił Ŝółciom i brązom pustyni. Thea objęła się ramionami. Dziwne, jak bardzo się 

ochłodziło w ciągu zalewie dziesięciu dni. Zniknęły ostatnie ślady lata. 

I teraz mi to powie, pomyślała, gdy Eric się zatrzymał. Zmusiła się, by na niego spojrzeć. 
Poczuła na sobie umęczony wzrok. 

-  Masz  przestać  -  zaŜądał.  Dziwne  słowa.  Zerwać,  rozstać  się,  zakończyć  mękę.  To  wszystko  nie 
przeszłoby jej przez gardło, więc spytała tylko: 
-

 

Co? 

-

 

Nie wiem, co robisz - odparł. - Ale masz przestać. Natychmiast. 

Spokój w zielonych oczach. Nie prosił, raczej się domagał. Mówił cicho, spokojnie. 

Thei włosy stanęły dęba. Świat zawirował. 
-  O co ci chodzi? 
-  Wiesz dobrze. - Patrzył jej w oczy. Pokręciła głową. 
Wzruszył ramionami. Jakby zamierzał powiedzieć: sama tego chciałaś. 
-  Przestań swatać mnie z Pilar - oznajmił dobitnie. - To wobec niej nie w porządku. Nie wie, co się 

dzieje, bo zachowuję się jak wariat. Ale ja nie chcę z nią być. To ciebie kocham. I jeśli zdecydowałaś się 
zerwać, to mi powiedz, ale nie próbuj mnie połączyć z inną. 

background image

Thea słuchała tej przemowy i miała wraŜenie, Ŝe unosi się kilka metrów nad ziemią. Niebo i pustynia 

emanowały  blaskiem,  nie  ciepłem,  tylko  jasnością.  Jej  umysł  biegał  w  kółko,  jak  pani  Curie  w  nowej 
klatce. 

-  Niby co robię,., Ŝebyś był z Pilar? - wydusiła. 

Eric  się  rozejrzał,  znalazł  głaz,  przycupnął.  Przez  minutę  wpatrywał  się  w  swoje  dłonie.  Kiedy 

podniósł wzrok, dostrzegła w nim bezradność. 

-  Zlituj się - mruknął. - Masz mnie za idiotę? Och. 
-

 

Och.  -  I  nagle  pomyślała:  nie  stój  tak.  JuŜ  raz  go  oszukałaś.  Wmówiłaś  mu,  Ŝe  wcale  nie  został 

ukąszony. Wybij mu z głowy wszelkie domysły! 

-

 

Eric, ostatnio wszyscy Ŝyjemy w wielkim napięciu i... 

     Proszę,  daruj  sobie  -  jęknął.  Wpatrywał  się  w  ostre  kolce  zarośli.  -  Błagam,  tylko  nie  to.  -  Głęboko 
zaczerpnął  tchu  i  mówił  dalej:  -  Zaklinasz  węŜe  i  czytasz  w  głowach  świnek  morskich.  Dotykiem 
zabliźniasz rany po ukąszeniu grzechotnika. Wdzierasz się w ludzkie umysły. Robisz magiczne amulety, a 
twoja walnięta kuzynka to sama bogini Afrodyta. - Spojrzał na Theę. - Pominąłem coś? 

Thea po omacku opadła na głaz. Z trudem łapała oddech. 
-

 

Wydaje  mi  się,  Ŝe  pochodzisz  od  Hekate,  królowej  czarownic.  Mam  rację?  -  Zielone  oczy 

przypatrywały się jej bacznie. 

-

 

I co, myślisz, Ŝe wygrałeś? - Oszołomiona ledwo składała słowa. 

Umilkł,  uśmiechnął  się  krzywo,  boleśnie,  ale  to  był  jego  pierwszy  uśmiech  tego  dnia.  Zaraz  zresztą 

zniknął. 

-  To prawda, zgadza się? 
Thea zapatrzyła się na pustynię, wbiła wzrok w samotne skały w oddali. Jej spojrzenie traciło ostrość, 

chłonęło brązowo--zieloną przestrzeń. PrzyłoŜyła palec do czoła. 

Za  chwilę  zrobi  coś,  za  co  potępiliby  ją  przodkowie,  czego  nie  zrozumie  nikt  z  tych,  z  którymi 

dorastała. 

-  Tak - szepnęła. 

Głośno wypuścił powietrze z płuc; samotny człowiek wobec bezkresu pustyni. 

-

 

Od jak dawna wiesz? - zapytała. 

-

 

Nie  wiem,  chociaŜ  przeczuwałem  od  początku. Ale  to  przecieŜ  niemoŜliwe.  I  nie  chciałaś,  Ŝebym 

wiedział.  Więc  milczałem.  -  W  tej  paplaninie  pojawiły  się  nuty  ekscytacji.  A  więc  naprawdę  umiesz 
czarować. 

Powiedz to, zaklinała się Thea. I tak juŜ po tobie. 

-

 

Jestem czarownicą. 

-

 

Kobietą ogniska, jak sama mówiłaś. Tak mi powiedziała Roz. 

Te słowa ściągnęły Theę na ziemię. 

-  Eric, nie wolno ci o tym rozmawiać z Roz. Nie rozumiesz. Oni ją zabiją. 

Nie był przeraŜony, jak się tego spodziewała. 

-  Wiedziałem, Ŝe się czegoś boisz. Myślałem, Ŝe chodzi o to, Ŝe ktoś moŜe cię skrzywdzić albo twoją 

babcię. 

-

 

Owszem,  zabiją  mnie.  I  ciebie,  i  Roz,  i  twoją  mamę,  i  kaŜdego  człowieka,  który  mógł  się  o  nich 

dowiedzieć... 

-

 

Kto? 

Spojrzała na niego, zawahała się i zdradziła całe swoje dziedzictwo. 

-

 

Ś

wiat nocy. 

-

 

No dobra - zaczął powoli pół godziny później. Siedzieli obok siebie na wielkim głazie. Nie dotykali 

się,  choć  Thea  całą  sobą  czuła  jego  bliskość.  -  Reasumując,  potomkowie  Mayi  to  lamie,  następcy 
Hellewise to czarownice. A razem tworzą ten cały świat nocy. 

-

 

Tak. - Thea zwalczyła odruch, by mówić szeptem. - Ale świat nocy to nie tylko lamie i czarownice. 

To takŜe morfy, wampiry, wilkołaki i inne istoty. Wszystkie rasy, z którymi ludzie nie mogli się uporać. 

background image

-

 

Wampiry - mruknął Eric do krzaków. Jego oczy znowu zalśniły szkliście. - To na mnie działa. Sam 

nie  wiem  dlaczego,  to  logiczne,  Ŝe....-  Nagle  wzrok  mu  się  wyostrzył.  Spojrzał  na  Theę.  -  Skoro  macie 
taką moc, czemu nie przejmiecie kontroli nad światem? 

-

 

Za mało nas - odparła. - A was za duŜo. Moc nie ma tu nic do rzeczy. 

-

 

Ale... 

-

 

RozmnaŜacie  się  szybciej,  macie  więcej  dzieci  i  zabijacie  nas  przy  kaŜdej  nadarzającej  się  okazji. 

Czarownice były o krok od wyginięcia, zanim połączyły siły z innymi rasami. Dlatego zasady świata nocy 
są tak surowe. Za wszelką cenę musimy ukrywać swoje istnienie przed ludźmi. 

- I dlatego usiłowałaś połączyć mnie z Pilar - dodał. Thea czuła na sobie jego wzrok. Wpatrywała się 

w kamyki pod nogami. 

-

 

Nie chcę twojej śmierci. Swojej teŜ nie. 

-

 

A zabiją nas, jeśli się dowiedzą, Ŝe się kochamy. 

-

 

Bez namysłu. 

Dotknął jej barku. Ciepło jego dłoni rozlało się po ciele Thei. Starała się opanować drŜenie. 
-

 

Więc zachowamy to w tajemnicy - stwierdził. 

-

 

Nie rozumiesz. Nigdzie się nie schowamy. Świat nocy jest wszędzie. 

-

 

A jego przedstawiciele wyznają te same zasady. 

-

 

Tak. Dzięki temu Ŝyją. Zastanawiał się przez chwilę. 

-

 

Musi być jakieś wyjście - wychrypiał. 

-  TeŜ tak myślałam. Do czasu. - Słyszała drŜenie w swoim głosie. - Bądźmy realistami. Mamy tylko 

jedną  szansę,  by  wyjść  z  tego  cało.  KaŜde  z  nas  pójdzie  swoją  drogą.  A  ty  musisz  zapomnieć  o 
wszystkim, co ci powiedziałam. 

Cała się trzęsła i miała łzy w oczach. Zaciskała pięści i uparcie unikała jego wzroku. 

-

 

Thea... Łzy popłynęły. 

-

 

Nie przyczynię się do twojej śmierci! 

-

 

A ja cię nie zapomnę! Zawsze będę cię kochał! 

-  Skąd wiesz? MoŜe to teŜ przez zaklęcie. - Pociągnęła nosem. 

Łzy  kapały  na  kamienie.  Eric  rozejrzał  się  w  poszukiwaniu  chusteczki,  w  końcu  otarł  je  kciukiem. 

Odepchnęła jego dłoń. 

      -  Posłuchaj,  kiedy  wyliczałeś, co  potrafię,  zapomniałeś  o  jednej  rzeczy.  Rzucam  teŜ  czary  miłosne. 
Zaczarowałam cię, dlatego się we mnie zakochałeś. 

Nie zrobiło to na nim wielkiego wraŜenia. 

-  Kiedy? 

-

 

Kiedy rzuciłam czar? Kiedy zapraszałam cię na imprezę. Roześmiał się. 

-

 

Ty... 

-  Thea. - Pokręcił głową. - Zakochałem się w tobie juŜ przedtem. Na pustyni... Spojrzeliśmy na siebie 

i... zobaczyłem cię w mglistej poświacie, byłaś najpiękniejszą istotą na ziemi. - Znowu pokręcił głową. - 
MoŜe to i magia, ale nie sądzę, Ŝebyś ty rzuciła czar. 

      Thea wytarła oczy ramieniem. No dobra, czyli korzeń jemonji nie miał z tym nic wspólnego. Zresztą 
czary miłosne spływają po nim jak woda po kaczce. Nawet laleczki nie podziałały. 

Pochyliła się nagle, podniosła plecak. 

-  I nawet wiem dlaczego - mruknęła. Wyjęła kosmetyczkę, rozpięła ją i znalazła woskowe figurki. 

Ciągle  związane.  Na  pierwszy  rzut  oka  wydawało  się,  Ŝe  wszystko  jest  w  porządku.  Dopiero  potem  to 
dostrzegła. 

Męska laleczka się odwróciła; juŜ nie była twarzą do kobiecej, tylko tyłem. Szkarłatna wstąŜka nadal 

oplatała je ciasno. NiemoŜliwe, by to się stało przypadkiem. Laleczki były w kosmetyczce, a kosmetyczka 
w plecaku. 

Eric nie odrywał od niej wzroku. 

-

 

To pierścionek Pilar. Taki czar na nas rzuciłaś? Mogę zobaczyć? 

-

 

Czemu nie - szepnęła. Znowu zakręciło jej się w głowie. 

background image

A więc to nie przypadek, nie dzieło człowieka. Ani czarownicy. 

MoŜe...  ...rzeczywiście  istnieje  inna,  potęŜniejsza  magia.  Zasada  bratniej  duszy;  jeśli  dwie  istoty  są 
sobie pisane, nic nie zdoła ich rozdzielić. 

Eric ostroŜnie rozplątywał wstąŜkę. 

-  Oddam  pierścionek  Pilar  -  powiedział.  RozłoŜył  magiczną  parę  na  czynniki  pierwsze  i  starannie 

spakował do kosmetyczki. - Spojrzał na Theę. - Zawsze cię kochałem. Nie wiem tylko... - urwał i nagle 
znowu stał przed nią dawny, nieśmiały Eric - ...czy ty teŜ mnie kochasz - dokończył cicho, ale patrzył jej 
prosto w oczy. 

      MoŜe pewnych rzeczy nie zwalczysz. Zmusiła się, by na niego spojrzeć. Obraz się zachwiał, rozpadł. 

-  Kocham cię - szepnęła. - Nie wiem, co z tego będzie, ale cię kocham. 
Jak w zwolnionym tempie padli sobie w objęcia. 

-

 

Jest  jeden  problem  -  zaczęła  Thea  jakiś  czas  później.  -  Oczywiście  poza  wszystkimi  innymi.  W 

przyszłym tygodniu muszę coś załatwić; a ty zostawisz mnie na ten czas w spokoju, dobrze? 

-

 

Co znowu knujesz? 

-

 

Nie mogę powiedzieć. 

-

 

O, nie - stwierdził spokojnie, z ustami w jej włosach. - Masz mi mówić wszystko. 

-

 

Tu chodzi o magię. To niebezpieczne i... - Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, Ŝe popełniła błąd. 

-

 

Jak  to:  niebezpieczne?  -  Wyprostował  się.  Chwila  spokoju  minęła.  -  Jeśli  myślisz,  Ŝe  pozwolę, 

Ŝ

ebyś się pakowała w niebezpieczeństwo... 

Złamał  ją. Był w tym dobry, lepszy  nawet niŜ jego siostra, a Thea nie umiała mu odmówić. Koniec 

końców opowiedziała mu o Suzanne Blanchet. 

-

 

Martwa czarownica. - Pokiwał głową. 

-

 

Duch. Bardzo rozgniewany. 

-

 

Myślisz, Ŝe wróci? 

-

 

Myślę, Ŝe cały czas tu jest. MoŜe czyha w okolicach starej sali gimnastycznej, co na razie niewiele 

jej da, bo nikt nie atakuje manekinów. Ale kiedy wejdą tam ludzie na imprezę z okazji Halloween... 

-

 

Wszyscy będą jej przypominali to, czego tak bardzo nienawidzi. 

-

 

Mniej więcej. MoŜe być cięŜko. Tak więc muszę dyskretnie zwabić ją w ustronne miejsce i odesłać 

tam, skąd przyszła. 

-

 

A jak zamierzasz to zrobić? 

-

 

Nie  wiem.  -  Thea  potarła  czoło.  Słońce  chyliło  się  ku  zachodowi,  na  pustyni  ścieliły  się  długie 

popołudniowe cienie. 

-

 

Masz juŜ plan - stwierdził Eric. 

Nie ty, pomyślała. Przyrzekłam sobie, Ŝe nie posłuŜę się tobą, nawet po to, Ŝeby ratować Ŝycie innych 

ludzi. 

-

 

Masz plan, który twoim zdaniem stanowi dla mnie zagroŜenie, bo to ja ci pomogę - ciągnął, jakby 

czytał w jej myślach. 

-

 

Ciebie w to nie zaangaŜuję. 

-  Ułatwmy  sobie  sprawę.  Wiesz,  Ŝe  nie  pozwolę,  byś  robiła  to  sama.  Pomińmy  więc  kłótnie  i 

zacznijmy od tego momentu. 

Oto  wariat,  który  nie  przejmuje  się  ukąszeniami  węŜa  i  atakuje  szaleńców  uzbrojony  w  poncz. 

Naprawdę liczyłaś, Ŝe cię posłucha? 

Ale jeśli coś mu się stanie... 

      I  znowu  odezwał  się  tamten  głos.  Thea  tego  nie  rozumiała  i  wcale  jej  się  to  nie  podobało. 
Poświęciłabyś wszystko? 

 
 

Rozdział 14 

 
 

background image

Kolejny  tydzień  upłynął  w  miarę  spokojnie.  Babcia  Harman  wróciła  do  domu.  Nie  kaszlała  juŜ  tak 

przeraźliwie. Nie zauwaŜyła w Thei Ŝadnej zmiany. 

Zmierzch  zapadał  coraz  szybciej,  w  szkole  wszyscy  rozmawiali  tylko  o  imprezach  i  przebraniach. 

Robiło się coraz zimniej. Pojawiła się informacja o otwarciu starej sali gimnastycznej na imprezę z okazji 
Halloween. 

Thea się dowiedziała, Ŝe Randy Marik jest w szpitalu psychiatrycznym i poddają go intensywnej terapii. 
Robi  postępy.  Thea  i  Eric  codziennie  dopracowywali  szczegóły  planu.  Któregoś  dnia  Thea  weszła  do 
pokoiku na pięterku, usiadła na łóŜku kuzynki i oznajmiła: 

-

 

Nawet kule go nie powstrzymają. 

-

 

Co? - Blaise przestała nacierać sobie łokcie kremem. 

-

 

To znaczy, nawet zaklęcia. Mówię o Ericu. Zupełnie na niego nie działają. Sama zauwaŜysz, Ŝe nie 

jest z Pilar. 

Blaise  głośno  zamknęła  tubkę  z  kremem.  Wpatrywała  się  w  Theę  przez  pełną  minutę,  zanim 

wycedziła przez zęby: 

-  Co chcesz przez to powiedzieć? 

Thea się speszyła. Wbiła wzrok w podłogę. 

-

 

ś

e to moja bratnia dusza - odparta cicho. -1 nic na to nie poradzę. Naprawdę. 

-

 

Nie mieści mi się w głowie, po tym, ile... 

-

 

No właśnie. Po tym, ile pracy w to włoŜyłaś. I jak bardzo starałam się z nim zerwać. Ale z naszymi 

uczuciami  nie  da  się  walczyć,  Blaise.  Muszę  jakoś  nauczyć  się  z  tym  Ŝyć.  -  Spojrzała  na  kuzynkę.  - 
Dobrze? 

-

 

Sama wiesz, Ŝe nie moŜe być dobrze. To bardzo źle. 

-

 

Pytałam,  czy  nas  nie  zabijesz i  nie  zdradzisz. Bo  nie  wytrzymam  kolejnej  walki  z tobą.  A  zasady 

będę dalej łamać. 

Blaise cisnęła tubkę z kremem na toaletkę. 

-

 

Thea, dobrze się czujesz? - zapytała powaŜnie. - Bo ostatnio zachowujesz się bardzo... 

-

 

Dziwnie? 

-

 

I strasznie. 

-

 

Nie wiem, co się wydarzy, ale w sumie jestem spokojna. Zrobię, co w mojej mocy. Eric teŜ. Poza 

tym niczego nie chcemy. 

Blaise  przyglądała  się  jej jeszcze  przez chwilę, szare oczy  szukały  czegoś  w  twarzy  Thei.  Pokręciła 

głową. 

-

 

Nie, nie zdradzę cię. Nigdy tego nie zrobię. Jesteśmy jak siostry. A jeśli chodzi o zabicie Erica... - 

Wzruszyła ramionami z ponurą miną. - Pewnie i tak poniosłabym klęskę. Nieznośny koleś. 

-

 

Dzięki, Blaise. - Thea delikatnie dotknęła jej ręki. 

Na  ułamek  sekundy  Blaise  nakryła  jej  dłoń  swoją,  z  jaskrawo  czerwonymi  paznokciami.  Potem 

wyprostowała się, poprawiła sobie poduszki. 

-  Tylko  mi niczego nie mów.  Umywam ręce,  nie chcę wiedzieć, co się  dzieje. Zresztą mam  własne 

zmartwienia. Muszę zdecydować: maserati czy karmann ghi? 

 
Halloween. 

Thea  wyjrzała  przez  okno  na  świat  spowity  mrokiem.  W  ich  zaułku  było  niewiele  dzieciaków,  ale 

wiedziała, Ŝe buszują po całym mieście. Gobliny, duchy, czarownice, wampiry - na niby. 

Prawdziwe  wampiry siedzą w domowym zaciszu przy  kominku albo na prywatnych imprezach i śmieją 
się z ludzi. 

A prawdziwe czarownice stroją się na Samhain. 
Thea  wybrała  białą  szatę  bez  rękawów,  uszytą  z  jednego  kawałka  materiału.  Owinęła  się  w  talii 

miękkim  pasem,  z  jednego  końca  uformowała  pętlę,  potem  trzykrotnie  przeciągnęła  przez  nią  drugi 
koniec. Węzeł thet. Czarownice stosują go od czterech tysięcy lat. 

Odetchnęła głęboko i znów wyjrzała na zewnątrz. 

background image

Rozkoszuj się spokojem, póki trwa, pomyślała. Czeka cię gorąca noc. 
Eric wjechał w uliczkę dŜipem. Zatrąbił. 

Thea wzięła plecak ukryty pod łóŜkiem. Zawierał niezbędne rzeczy: drewno z dębu i jesionu, kawałki 

gorzkni, oset, korzeń mandragory. Zastygły osad z dna misy, który mozolnie zeskrobała dłutkiem Blaise. 
Drewniana pieczęć z kabalistycznym symbolem, takŜe wykonana narzędziami kuzynki. I malutka fiolka z 
trzema kroplami eliksiru do wywoływania przodków. 

Ruszyła do schodów. 

-  JuŜ wychodzisz? - Blaise wyszła z łazienki. - Mamy jeszcze półtorej godziny. 
Blaise  wyglądała  zabójczo.  Tego  dnia  była  sobą  bardziej  niŜ  kiedykolwiek  indziej.  WłoŜyła  czarną 

szatę,  równieŜ  bez  rękawów,  uszytą  z  jednego  kawałka.  Włosy  z  wplecionymi  dzwoneczkami  spływały 
swobodnie  do  bioder. Nagie  ramiona  kontrastowały  z  ciemną  kreacją i  włosami.  Była  boso,  miała  tylko 
bransoletkę na kostce. 

-  Muszę coś jeszcze przedtem załatwić - wyjaśniła Thea. - Nawet nie pytaj co. 

Blaise  oczywiście nie  miała  pojęcia,  co Thea  i Eric zamierzają zrobić.  Dani  teŜ  nic nie  powiedzieli. 

Uznali, Ŝe tak będzie lepiej. 

-  Thea - Blaise zatrzymała się u szczytu schodów. - UwaŜaj na siebie. 
Thea jej pomachała. 
Na tylnym siedzeniu dŜipa leŜała wielka wiązka drewna. 

-  Pomyślałem,  Ŝe  na  wszelki  wypadek  wezmę  więcej  -  wyjaśnił  Eric  i  schował  jej  plecak  do 

bagaŜnika. Zupełnie innym tonem dodał: - Świetnie wyglądasz w tym stroju. 

Uśmiechnęła się. 

-  To tradycyjna szata. Ty teŜ fajnie wyglądasz. 

Przebrał się za XVII-wiecznego francuskiego Ŝołnierza z Ronchain - w kaŜdym razie upodobnił się do 

niego na tyle, na ile to moŜliwe na podstawie starych rycin. 

Pojechali  na  pustynię,  minęli  samotne  skały  i  skręcili  z  głównej  drogi.  Dopiero  za  potęŜnymi 

drzewami  trafili  na  odpowiedni  teren  -  niewielkie  zagłębienie  otoczone  czerwonymi  piaskowcami.  Nie 
przypominały  monolitów  ze  Stonehenge.  Głazy  były  nierówne  i  poprzewracane,  jakby  bawiło  się  nimi 
dziecko olbrzymów, ale tworzyły krąg. 

Sami znaleźli to miejsce, co napawało Theę wielką dumą. 

-  Ogień nie zgasł - zauwaŜyła. - To dobrze. 

Rozpalili go trzy dni temu w środku kręgu w nadziei, Ŝe zainteresuje Suzanne i odwróci jej uwagę od 

ludzi kręcących się przy starej sali gimnastycznej. Chyba podziałało. 

Oczywiście nie tylko ogień. Zaintrygować ją miały takŜe trzy kukły przywiązane do słupów. Na razie 

leŜały na ziemi. 

-  Chyba  wszystko  w  porządku.  -  Erie  podniósł  najmniejszą  kukłę  i  otrzepał  z  kurzu.  Wbił  słup  w 

ziemię. 

Na  pustyni  wyrósł  strach  na  wróble,  w  czarnej  szacie  zawiązanej  magicznym  węzłem.  Z  kartką  na 

szyi, na której napisano: Lucienne. 

Na drugiej kukle widniało imię: Clement. Największa symbolizowała Suzanne. 

-  Dobra - sapnęła Thea, kiedy wyładowali drewno. Jej plecak został w dŜipie. - Pamiętaj, do mojego 

powrotu nic nie robisz, rozumiemy się? Nic. Jeśli się chwilę spóźnię, poczekasz. 

Do tej pory kiwał głową, ale nagle przestał. 

-  Impreza halloweenowa zaczyna się o dziewiątej. Jeśli się spóźnisz, mógłbym... 

-

 

Nie. Niczego nie ruszaj, nic nie rób. 

-

 

Thea, ona moŜe nam uciec. A jeśli uzna. Ŝe tu jest nudno, wróci tam, gdzie... 

-

 

Nie spóźnię się - zapewniła stanowczo. Tylko tak mogła z nim wygrać. - Ale nie podpalisz kukieł, 

póki nie zakreślę kręgu, w porządku? 

-

 

Powodzenia - powiedział. 

W staroświeckim stroju wydawał się egzotyczny, inny. Pocałowali się w świetle księŜyca. 
-

 

UwaŜaj na siebie. - Thea oderwała się od niego. 

-

 

Wracaj do mnie. Kocham cię. 

background image

Wróciła dŜipem do miasta, na spotkanie dziewic z Kręgu Zmierzchu. 
W tym roku odbywało się w klubie świata nocy na południowym skraju miasta. Na drzwiach nie było 

Ŝ

adnego szyldu, ale na wycieraczce, oprócz dwóch wydrąŜonych dyń, widniała czarna dalia. 

Thea zapukała. Drzwi się otworzyły. 
-

 

Dani! Super wyglądasz! 

-

 

Ty teŜ.  - Dani była ubrana na  biało. Zwiewna lniana szata o egipskim kroju sięgała jej do kostek. 

Czarne warkocze wypływały spod srebrnego diademu. Stała się piękną Izydą. 

-

 

Nie przebrałaś się - ni to stwierdziła, ni zapytała. 

-

 

Postanowiłyśmy  z  Blaise  wystąpić  jako  Maya  i  Hellewise  -  odparła.  W  rzeczywistości  było  jej 

najwygodniej w tradycyjnej szacie Kręgu, a Blaise wiedziała, Ŝe w takim stroju wygląda najpiękniej. 

-

 

Wchodź. Jesteś ostatnia. - Dani wzięła ją za rękę. 

Zeszły  schodami  do  podziemnej  sali.  Widać  było,  Ŝe  dekorowano  ją  pospiesznie:  jako  miejsca  do 

siedzenia  słuŜyły  puste  skrzynki,  między  betonowymi  kolumnami  rozciągnięto  sznury  kolorowych 
lampek. Pod ścianami upchnięto metalowe krzesła. 

-  Cześć, Thea! - powitali ją zebrani. 
Thea odwracała się, kłaniała, odpowiadała uśmiechami. 
-  Szczęśliwego Samhain - powtarzała. - Jedność. 

I na kilka minut zapomniała, co się dzisiaj wydarzy. Tak dobrze było ich wszystkich znowu zobaczyć, 

starych znajomych z letnich Kręgów. 

Kishi  Hiata  jako  Amaterasu,  japońska  bogini  słońca,  w  złotych  i  pomarańczowych  barwach.  Alaric 

Breedlove  -  kolega  ze  szkoły  -  jako  pasterz  Tammuz,  syn  matki  bogini  Isztar.  Claire  Blessingway  jako 
bogini Indian Nawaho, w sukni udekorowanej turkusowymi i czerwonymi kwiatami. Nathaniel Long jako 
Hern, celtycki bóg łowów w leśnych zieleniach, z jelenim poroŜem. 

Tej nocy ludzie się przebierają. Chcą się ukryć. Czarownice wkładają stroje, które odzwierciedlają ich 

dusze; pokazują, jakie są i jakie chciałyby być. 

-  Proszę,  spróbuj.  -  Claire  podała  Thei  papierowy  kubeczek  z  czerwonym  napojem.  Pachniał 

cynamonem i goździkami. - Hibiskus. Przepis mojego ojca. 

Ktoś  inny  rozdawał  pierniczki  w  kształcie  półksięŜyców.  Thea  się  poczęstowała.  Wszystko  tu  takie 

jasne i ciepłe. Byłaby szczęśliwa, gdyby mogła się tym dzisiaj rozkoszować, świętować jak zawsze. Ale 
Eric czeka na zimnej, ciemnej pustyni. Thea odliczała minuty do wyjścia. 

-  Dobrze, moi drodzy, czas zaczynać. 

Lawai'a Ikua - ładna, pulchna dziewczyna z włosami jak czarny nylon - stanęła pośrodku. Czerwona 

szata i lei na szyi -Thea rozpoznała w niej Pele, hawajską boginię ognia. 

-  Uformujmy krąg. Tak, dobrze. Chang Xi, jesteś najmłodsza. 

Dziewczynka  o  wielkich  migdałowych  oczach  nieśmiało  wyszła  na  środek.  Thea  widziała  ją  po  raz 

pierwszy - pewnie kończyła siedem lat po ostatnim letnim Kręgu. Wystąpiła w malachitowej zieleni jako 
Kuan Yin, chińska bogini współczucia. 

Nieśmiało wzięła wiązankę liści i zamiotła wnętrze kręgu. 

-  Theo, sól. 

Thea była przyjemnie zaskoczona. Wzięła misę z rąk Lawai*a i obeszła krąg, powoli rozsypując sól 

morską. 

-  Alaricu, woda... 
Lawai'a  urwała,  wpatrzona  w  szczyt  schodów.  Thea  zobaczyła,  Ŝe  wzrok  innych  biegnie  w  tę  samą 

stronę. Odwróciła się. 

Dwie  dorosłe  osoby,  dwie  matki,  były  coraz  bliŜej.  Theę  przeszył  dreszcz,  gdy  twarz  pierwszej 

znalazła się w kręgu światła. 

Ciotka Urszula. 
W szarym stroju, ponura jak zwykle. 
Zapadła  cisza.  Zebrani  stali  nieruchomo  jak  skały,  aŜ  obie  kobiety  zeszły  ze  schodów.  Nikt  jeszcze 

nigdy nie słyszał, by przerwano obrządek zamykania kręgu. 

-

 

Szczęśliwego Samhain - zaczęła Lawai'a słabym głosem. 

background image

-

 

Szczęśliwego Samhain - odpowiedziała ciotka Urszula grzecznie, ale powaŜnie. Jak niezadowolona 

nauczycielka. -Przepraszamy za kłopot, ale zajmiemy tylko chwilę. 

Thea czuła w głowie kaŜde powolne uderzenie serca. 
To tylko wyrzuty sumienia, tłumaczyła sobie. Wcale nie musi chodzić o mnie. 
Ale  chodziło.  I  wyczuła  to,  zanim  ciotka  Urszula  przebiegła  wzrokiem  twarze  zebranych  i 

powiedziała: 

-  Thea Sophia Harman. 

Jakby nie wiedziała, jak wyglądam, pomyślała Thea półprzytomna ze zdenerwowania. 
Zdławiła  szaleńczy  odruch,  by  minąć  ciotkę  Urszulę  i  biegiem  ruszyć  na  górę.  Teraz  juŜ  wiedziała, 

czemu  królik  jest  na  tyle  głupi,  Ŝe  na  widok  psa  opuszcza  bezpieczną  kryjówkę  i  na  oślep  rzuca  się  do 
ucieczki. Panika. 

Wystąpiła z kręgu, z dala od zdumionej Kishi po jej prawej i zaskoczonej Nat po lewej stronie. KaŜdy 

gapił się na nią bezlitośnie. 

-  O co chodzi? - starała się nadać głosowi niewinne brzmienie. 

Ciotka  Urszula  spojrzała  jej  w  oczy,  jakby  chciała  powiedzieć:  przecieŜ  wiesz.  I  milczała  dalej,  co 

było równie straszne. 

-  Dani Naete Mella Abforth. Och, nie. Nie Dani... 

Dziewczyna wystąpiła z kręgu. Dumnie unosiła głowę, ale w oczach miała strach. Podeszła do Thei. Dani, 
tak mi przykro. 

-  To wszystko - oznajmiła ciotka Urszula. - MoŜecie kontynuować obrzędy. Szczęśliwego Samhain. - 

Spojrzała na Theę i Dani. - A wy, na górę. 

Usłuchały w milczeniu. Nie miały innego wyjścia. Poczuły chłodne nocne powietrze. 

-  Coś się stało? - zapytała Dani. Wodziła wzrokiem od ciotki Urszuli do drugiej kobiety, niskiej, ale 

emanującej siłą. 
Thea skądś ją znała... Tak, juŜ wiedziała. Nana Buruku. Z Wewnętrznego Kręgu. A więc to nie rodzinna 
sprawa Harmanów. Wezwał nas sam Wewnętrzny Krąg. 

-  Musimy porozmawiać o pewnych sprawach. Załatwmy to jak najszybciej. - Nana Buruku połoŜyła 

na ramieniu Thei dłoń w kolorze cynamonu. Przy krawęŜniku czekał wiekowy lincoln Continental babci. 
Nana Buruku osobiście usiadła za kierownicą. 

Dani i Thea trzymały się za ręce. Dłoń Dani była lodowata. 

Samochód kluczył uliczkami pełnymi dzieci w przebraniach i zatrzymał się przed wielkim domem w 

stylu  ranczerskim,  z  wysokim  ogrodzeniem.  Dom  Selene,  odgadła  Thea,  widząc  nazwisko:  Lucna  na 
skrzynce pocztowej. 

Pewnie tutaj spotyka się krąg dziewic Kręgu Północy. 
Ciotka Urszula wysiadła, Thea i Dani zostały w samochodzie z Naną Buruku. Ciotka wróciła wkrótce 

z Blaise. 

Selene  w  srebrze  i  Vivienne  w  czerni  odprowadziły  ją  aŜ  do  podjazdu.  PrzeraŜone,  zagubione,  w 

niczym nie przypominały groźnych czarownic. 

Za  to  Blaise  -  owszem.  Była  boso,  ale  chyba  nie  odczuwała  chłodu.  Przy  akompaniamencie 

dzwoneczków gwałtownie otworzyła drzwi, dumna, zła i gniewna. Usiadła obok Thei. 

-  O co chodzi? - zapytała. - Ominą mnie ciasteczka. Wszystko mnie ominie. Co to za Samhain? 

Thea nigdy nie podziwiała jej tak bardzo, jak w tej chwili. 

-  ZdąŜymy na czas - zapewniła twardo Dani, choć palce nadal miała zimne jak lód. 

Obie są dzielne, pomyślała Thea. A ja? Ale choć bardzo tego chciała, nie zdołała wydusić ani słowa ze 

ś

ciśniętego gardła. 

Podświadomie  oczekiwała,  Ŝe  Nana  Buruku  skręci  z  autostrady  na  pustynię,  w  stronę  ziemi 

Thierry'ego. Ale nie, lincoln jechał znajomą trasą i zatrzymał się za sklepikiem babci Harman. 

Thea czuła na sobie pytający wzrok Dani. Nie miała jednak pojęcia, co się dzieje, a bała się spojrzeć 

jej w oczy. 

-  Chodźcie. - Ciotka Urszula wprowadziła je tylnymi drzwiami, za koralikową zasłonę, do pracowni. 

background image

Krzesła, na co dzień przeznaczone dla uczniów babci, ustawiono w nieforemny krąg. Były zajęte; inni 

stali i rozmawiali półgłosem, ale kiedy weszły, wszystkie rozmowy ucichły. 

Thea  wodziła  wzrokiem  po  twarzach,  widząc  je  jak  przez  sen.  Babcia  Harman,  zmęczona  i  ponura. 

Kybele, matka Wewnętrznego Kręgu, tak jak babcia jest jego Koroną. Zaniepokojona. Aradia - dziewica, 
smutna i powaŜna. 

Rozpoznawała  takŜe  pozostałych,  których  widziała  dwa  lata  temu.  Byli  tak  słynni,  Ŝe  znała  ich 

imiona: Rhys, Belfana, Kreon, Stary Bob. 

Ciotka Urszula i Nana Buruku dopełniały dziewiątki. 
Wyglądali jak zwyczajni ludzie, pracujący i emerytowani, codziennie mijani na ulicy. 
Nic bardziej błędnego. 
W  pracowni  zebrała  się  największa  potęga  świata  magii:  wizjonerzy  i  wieszcze,  nauczyciele  i 

sędziowie. Wewnętrzny Krąg. 

I wszyscy patrzyli na Theę. 

-

 

Przybyły dziewczęta - powiedziała Matka Kybele do Aradii. - Stoją pośrodku. 

-

 

Dobrze, zaczynajmy - odezwała się babcia Harman. - Niech wszyscy usiądą. - Nie prosiła, wydała 

polecenie jako najstarszy członek zgromadzenia. 

Nie  patrzyła  na  Theę.  I  to  wydawało  się  najgorsze.  Zachowywała  się,  jakby  Thea  i  Blaise  były  jej 

obce. 

Zebrani  ustawiali  krzesła  w  bardziej  foremny  krąg  i  siadali.  Mieli  na  sobie  codzienne  ubrania: 

garnitury, kitle, spodnie, koszulki. Aradia była w dŜinsach, Stary Bob - w brudnych ogrodniczkach. 
Czyli jeszcze nawet nie zaczęli Samhain. Sprawa jest na tyle powaŜna, Ŝe zrezygnowali z obchodów. To 
proces. 

Rudowłosa  Belfana  ustawiła  wózek  inwalidzki  Kreona  w  odpowiednim  miejscu  i  usiadła  jako 

ostatnia. 

Jestem otoczona, pomyślała Thea tępo. 

Tego bała się najbardziej i dlatego odepchnęła Erica wtedy, na pustyni, gdy po raz pierwszy poczuli 

więź. Teraz urzeczywistniły się jej najgorsze obawy. 

Słyszała nierówny oddech Dani i dźwięk dzwoneczków, gdy Blaise przestępowała z nogi na nogę. 

-  Zaczynamy  -  zakomunikowała  babcia  Harman  zmęczonym,  ale  uroczystym  tonem.  -  Na  ziemię, 

powietrze,  wodę  i  ogień, wzywam  ten  Krąg  do  jedności.  -  Wypowiadała  pradawne  formuły  otwierające 
obrady. 

Thea nie słyszała słów, zlewały się z dudnieniem kwi w uszach. Dziwne uczucie, znaleźć się w środku 

kręgu. Gdziekolwiek spojrzała - nieprzenikniona twarz. Była w pułapce, jakby otaczali ją ludzie. 

-  Theo Sophio Harman - powiedziała babka nagle i Thea znowu słyszała wszystko wyraźnie. - Jesteś 

oskarŜona o... 

Wydawało się, Ŝe czas ciągnie się w nieskończoność, choć pewnie nie było nawet krótkiej przerwy. 
-  O uprawianie zakazanych czarów, czym złamałaś prawo Hellewise i prawo tego Kręgu... 

Słowa  zawisły  w  powietrzu,  niosły  się  echem.  Thea  czekała,  aŜ  usłyszy  coś  jeszcze,  inne,  gorsze 

zarzuty - Ŝe zdradziła tajemnice świata nocy i zakochała się człowieku. Nie padły. 

-  ...przywołanie ducha zza zasłony... łączenie ludzi zakazanym czarem miłosnym... 

Potem padło imię Blaise. 

Zarzucano  jej,  Ŝe  posłuŜyła  się  tajemnymi  substancjami,  robiąc  naszyjnik,  i  rzuciła  na  człowieka 

zakazany  czar.  Dani  oskarŜono,  Ŝe  pomagała  Thei  przywołać  ducha,  co  oczywiście  jest  nieprawdą, 
pomyślała Thea smętnie. 

DrŜała od stóp po czubek głowy. Ze strachu i ulgi. 

Nie  wiedzą,  Ŝe  to  jeszcze  nic,  bo  przecieŜ  powiedzieliby,  prawda?  I  jeśli  będę  trzymała  język  za 

zębami, moŜe cała prawda nigdy nie wyjdzie na jaw. 

Skoncentrowała się na babci. Staruszka odczytała zarzuty i mówiła dalej juŜ normalnym głosem: 

-  Rozczarowałyście  mnie,  wszystkie  trzy.  Zwłaszcza  ty,  Theo.  Po  niej  się  tego  spodziewałam.  - 

Wskazała członkom Kręgu Blaise. - Po tej mojej wnuczce ubranej jak zła córka Hekate. Ale myślałam, Ŝe 
Thea ma więcej oleju w głowie. 

background image

Naprawdę  była  rozczarowana.  I  zraniona.  Zawsze  uwaŜała  Theę  za  dobrą,  grzeczną,  złotą 

dziewczynę,  najbardziej  obiecującą  latorośl  Ogniska.  Wodziła  wzrokiem  po  twarzach  zebranych  i 
wszędzie widziała rozczarowanie. 

Zawiodłam ich, ściągnęłam hańbę na swój ród. Wstyd mi. 
Najchętniej zapadłaby się pod ziemię. 
I  nagle  -  srebrzysty  dźwięk  dzwoneczków.  Blaise  odrzuciła  ciemną  burzę  włosów.  Była  gniewna, 

dumna i odrobinę znudzona. 

-  Ciekawe, kto nas zdradził - szepnęła groźnie. - Ktokolwiek to zrobił, poŜałuje. 

I nagle, nie wiadomo dlaczego, Thea nie bała się juŜ tak bardzo. Rozczarowanie - trudno, ale moŜna 

zaskoczyć Wewnętrzny Krąg i przeŜyć. Blaise jest tego najlepszym dowodem. 

W  tej  chwili  uświadomiła  sobie  ironię  sytuacji.  Przez  całe  Ŝycie  wpadała  przez  kuzynkę,  ale 

największego piwa nawarzyła sobie sama. 

I  pociągnęła  za  sobą  Dani.  W  aksamitnych  oczach  lśniły  łzy.  Ten  widok  sprawił,  Ŝe  gula  w  gardle 

zniknęła i Thea znowu mogła mówić. 

-  Przepraszam, muszę coś powiedzieć. To bardzo waŜne. 

-

 

Potem będziesz mogła to zrobić - zauwaŜyła Matka Kybele, miękko i stanowczo; cała ona. 

-

 

Nie, teraz. - Thea przez chwilę zwracała się do babci, nie do Korony Wewnętrznego Kręgu. - Dani 

nie powinno tu być. Naprawdę. Nie miała pojęcia o tym, co robię. To wszystko moja wina. 

Staruszka złagodniała odrobinę, by po chwili znowu przybrać nieprzenikniony wyraz twarzy. 

-  Dobrze,  dobrze,  później  zobaczymy.  NajwaŜniejsze  to  ustalić,  co  dokładnie  zrobiłaś.  -  Słowo 

„później"  sprawiło,  Ŝe  Thea  odzyskała  przytomność  umysłu.  I  wszystko  się  zmieniło.  Później...  czas... 
która godzina? 

      W  panice  rozejrzała  się  w  poszukiwaniu  zegara.  O  jest,  za  siwą  głową  Starego  Boba.  Za  dziesięć 
dziesiąta. Eric. 

Zdenerwowana pojawieniem się ciotki Urszuli na śmierć zapomniała, Ŝe Eric czeka na pustyni. 

Ale  teraz  go  widziała  oczami  wyobraźni  i  to  tak  wyraźnie,  jakby  stała  obok  niego.  Wpatrzony  w 

zegarek. Czas mija, a jej nie ma. Patrzy na trzy stosy i trzy kukły. 

Impreza  w  szkole  z  okazji  Halloween.  Otwierają  się  wielkie  drzwi,  potok  ludzi  wpływa  do  środka. 

Kroki  na  drewnianej  podłodze;  dzieciaki  w  przebraniach  pod  sztucznymi  czarownicami.  Roześmiane 
ciekawie zaglądają do sali tortur. 

A  pod  sufitem  coś  się  czai.  Nie  wiedziała,  niewidzialne  czy  podobne  do  figury  woskowej  albo 

lodowate jak powiew arktycznego wiatru. A moŜe tylko kobieta o długich ciemnych włosach. 

Czeka... potem spływa w dół... Zabije ich. Są zupełnie bezbronni.  
      Strach był jak ostry nóŜ. 

To się dzieje juŜ, teraz, a ona nie robi nic, by temu zapobiec. 

 
 

Rozdział 15 

 
 

Thea! - Dani szarpnęła ją za ramię. - Mówią do ciebie. Wizje zniknęły. Thea stała w pracowni babci, ale 
widziała  wszystko  jak  w  krzywym  zwierciadle;  twarze  dookoła  rozciągały  się  nienaturalnie,  głosy 
odkształcały. 

-  Pytałam, skąd znałaś inwokację do przyzywania duchów? - zapytała babcia powoli. 

Eric.  Nie  poczeka,  zacznie  beze  mnie.  A  moŜe  nie.  Mówiłam,  Ŝeby  tego  nie  robił.  Ale  będzie  się 

martwił o uczestników imprezy. 

Tyle ludzi... Nawet małe dzieci. Kurczaki pod okiem jastrzębia. Ilu spotka ten sam los co Kevina? 
-

 

Inwokacja od przyzywania duchów! - Babka krzyczała, jakby Thea ogłuchła. 

-

 

Ja... my... Słyszałam ją podczas Samhain, dwa lata temu. W Vermont. Widziałam, jak Wewnętrzny 

Krąg przyzywał zmarłych. - Nawet własny głos wydawał się inny, obcy. 

background image

-

 

Widziałyśmy was. Obie. Ukryłyśmy się wśród drzew i nikt nas nie zauwaŜył - powiedziała Blaise. 

W głowie Thei znowu rozległ się dzwonek. 

Thea jak przez mgłę poczuła wdzięczność. Teraz była skupiona wyłącznie na przeraŜających myślach, 

które kłębiły się w jej głowie. 

Eric...  Ale  jeśli  spróbuję  go  uratować,  jeśli  Wewnętrzny  Krąg  dowie  się,  Ŝe  jest  w  to  zamieszany 

człowiek, który wie o istnieniu świata nocy? Natychmiastowy wyrok śmierci. 

Suzanne. Jeśli Erie podpali manekiny, Suzanne go zabije. 

A więc tak czy inaczej, Eric zginie. Chyba Ŝe.... 

-  Kogo  przywołałaś?  -  Babka  krzyczała  i  cedziła  słowa,  jakby  Thea  była  nie  tylko  głucha,  ale  i 

opóźniona w rozwoju. 

Chyba Ŝe... 

-  Właśnie to chcę powiedzieć. 

Teraz  wszystko  stało  się  jasne.  Ona  jest  stracona,  ale  moŜe  uda  się  ocalić  Erica.  Jeśli  pozwolą  jej 

działać, jeśli Eric jeszcze nie zaczął zgrywać bohatera... 

-

 

Chcę  wam  to  powiedzieć  -  powtórzyła.  I  nagle  słowa  popłynęły  same,  coraz  szybciej  i  szybciej, 

jakby pękła tama. 

-

 

Wyznam  wszystko,  ale teraz  proszę,  babciu, pozwól mi  wyjść. Na  krótko.  Muszę  coś załatwić. A 

kiedy wrócę, zrobicie ze mną, co chcecie. 

-

 

Chwileczkę - zaczęła Matka Kybele, ale Thea nie mogła przestać. 

-

 

Błagam, babciu, błagam. Zrobiłam straszną rzecz i tylko ja mogę ją naprawić. Jeśli wrócę... 

-

 

Zaraz. Spokojnie - odezwała się babka, choć sama wyglądała na poruszoną. - Skąd ten pośpiech? Po 

kolei. Co takiego musisz zrobić? 

-

 

Odesłać  ją.  -  Thea  zrozumiała,  Ŝe  bez  wyjaśnień  się  nie  obejdzie.  Starała  się  mówić  powoli, 

wyraźnie, Ŝeby zrozumieli. - Ducha, którego przywołałam. Nazywa się Suzanne Blanchet, spalono ją na 
stosie na początku XVII wieku. Jest na wolności i juŜ zdąŜyła zabić człowieka. 

Wszyscy słuchali; jedni ciekawie nachylali się do przodu, inni marszczyli brwi. Thea rozejrzała się po 

kręgu twarzy. Była przeraŜona, ale czy to waŜne? Liczy się tylko Eric. 

-

 

W  zeszłym  tygodniu  udusiła  ucznia  w  mojej  szkole.  A  dzisiaj  zabije  więcej  osób,  na  imprezie  z 

okazji  Halloween.  Nie  mogę  teraz  tłumaczyć,  skąd  to  wiem,  bo  nie  ma  czasu.  Ale  jestem  tego  pewna. 
Tylko ja zdołam ją powstrzymać. Ja wezwałam Suzanne, więc tylko ja mogę ją odesłać. 

-

 

Tak,  ale  to  nie  takie  łatwe  -  odezwał  się  cichy  głos.  Thea  spojrzała  w  tamtą  stronę.  Rhys, 

umięśniony męŜczyzna w białym kitlu. - Jeśli duch wydostanie się... 

-

 

Wiem  i  wymyśliłam,  jak  ją  zwabić.  Wszystko  jest  przygotowane  i...  -  Zawahała  się.  -  Ktoś  mi 

pomaga - przyznała cicho. - Teraz grozi mu niebezpieczeństwo. Dlatego muszę wyjść. Błagam. 

-  Chcesz iść od szkoły, na zabawę - domyśliła się ciotka Urszula. I choć jak zawsze zaciskała wargi, 

jej słowa zabrzmiały nie gniewnie, lecz mądrze. 

Thea juŜ otwierała usta, Ŝeby zaprzeczyć, ale je zamknęła. Znowu nie wiedziała, co myśleć. 
Na  zabawę  czy  na  pustynię?  Jeśli  Suzanne  juŜ  dopadła  rozbawionych  gości,  powinnam  jechać  od 

szkoły. Ale tylko pod warunkiem, Ŝe Eric nie zrobił nic, by zwabić ducha na pustynię. W końcu to on jest 
dla  mnie  najwaŜniejszy.  Ale  jeśli  nic  nie  zrobił,  Suzanne  zacznie  zabijać,  zanim  zdąŜą  ściągnąć  ją  na 
pustynię. 

Oszaleję. 

Czuła się, jakby zaraz miała zemdleć. Zbyt wiele pytań Wszystko zaleŜy, gdzie jest teraz Suzanne, a 

tego nie sposób ustalić. 

ZadrŜała. Przed oczami latały jej czarne plamy. Co robić? 

-  Przepraszam. Czy moŜecie mnie przez chwilę posłuchać? Widzę coś. 

Głos Aradii, spokojny i opanowany. Dojrzały, choć przecieŜ jest taka młoda. Thea usiłowała dojrzeć 

coś zza czarnych płatów. 

-  To  waŜne  i  ma  związek  z  tym,  o  czym  rozmawiamy  -  mówiła  Aradia.  -  Zwróciła  ku  Thei  piękną 

twarz w kolorze kawy z mlekiem. Wielkie brązowe oczy patrzyły prosto przed siebie, jak zawsze. 

Aradia była niewidoma. Ale widziała oczami umysłu - rzeczy, których nie dostrzegają inni. 

background image

-  Młody męŜczyzna, w staroświeckim stroju. Stoi koło ogniska, w kamiennym kręgu. 

Eric... 

-  Ma w ręku kij, pochodnię. Rozgląda się. Podchodzi do stracha na wróble? Nie widzę dokładnie. Pod 

strachem jest stos drewna. Chłopak się pochyla. Podpala stos. 

O nie! 

-  Muszę iść. - Thea juŜ nie prosiła o pozwolenie. 

Aradia mówiła dalej: 
-

 

Drewno staje w płomieniach... Teraz widzę lepiej. To nie strach na wróble, to kukła. Czarownica. - 

Urwała,  piękne  ślepe  oczy  się  rozszerzyły.  -  Porusza  się...  nie,  coś  tym  porusza.  Duch.  Duch  porusza 
kukłą. ZbliŜa się do chłopaka... 

-

 

Idę - rzuciła Thea i przepchnęła się między Rhysem a Starym Bobem, wyrwała się z kręgu. Koraliki 

z zasłony uderzyły ją w twarz i opadły z głośnym stukiem. 

-

 

Thea, poczekaj! 

-

 

Wracaj! 

-

 

Urszulo, natychmiast... 

DŜip. Plecak jest w dŜipie. Muszę go zabrać. 
Kluczyki do lincolna wisiały na gwoździu przy drzwiach. Porwała je w biegu. 

Wypadła  na  zewnątrz,  tymczasem  pierwsze  trzy  osoby  minęły  koralikową  zasłonkę.  Zatrzasnęła  im 

drzwi przed nosem. 

Do samochodu. Szybko. 

      Wycofała się z zaułka z piskiem opon. Widziała falę światła, gdy otworzyły się drzwi, ale wtedy juŜ 
skręcała w ulicę Barren. Eric... 

Gnała  jak  nigdy,  przemykała  się  w  ostatniej  chwili  na  pomarańczowym  świetle,  szukała  skrótów. 

Zaledwie po kilku minutach była przy klubie nocnego świata z wydrąŜoną dynią na ganku. 

Nie miała gdzie zaparkować. Zostawiła samochód na środku ulicy, z kluczykami w stacyjce. Wskoczyła 
do dŜipa. Szybko. Szybko. Ruszyła, paląc gumę. Szybko. Na autostradę. Eric... 

Pozwólcie mi do niego dotrzeć. I niech nie będzie za późno. Tylko o to proszę, tylko to się dla mnie 

liczy, później niech się dzieje, co chce. 

Poświęciłabyś wszystko? 

Tym razem głos nie był ani obcy, ani wrogi, raczej ciekawy. A Thea znała odpowiedź. Tak. 

Jeśli  dotrę  na  czas,  odeślę  go,  zmuszę,  Ŝeby  odszedł.  śeby  się  ukrył.  Powiem  Starszym,  Ŝe  go 

oszukałam, rzuciłam zaklęcie, aby mi pomógł; nie zdradzę jego imienia. 

NiewaŜne, co mi zrobią, on będzie bezpieczny. Tylko to się dla mnie liczy. Tylko o to proszę. 

Ale wiedziała, Ŝe to i tak bardzo duŜo, więc z całej siły dociskała pedał gazu. 

Zjazd z autostrady. Boczna droga. 

Jechała z zabójczą szybkością. Dudnienie w głowie kazało jeszcze przyspieszyć, choć na zakrętach z 

trudem trzymała się drogi. Pustynia. 

Nawierzchnia  była  coraz  gorsza.  Thea  niewiele  widziała;  księŜyc  juŜ  się  schował.  Samochód 

podskakiwał na wybojach. 

Eric, rób coś. Rozmawiaj z nią, uciekaj. Jesteś mądry, błagam, odciągaj uwagę Suzanne i nie pozwól, 

by jej włosy znalazły się blisko twojej szyi. 

Ile siły ma duch? 

Teraz widzę wszystko wyraźnie. Myślałam tylko o sobie, o tym, co mnie cieszy. Byłam jak zamknięta 

w lodzie, a powinnam tańczyć z radości. Póki Eric Ŝyje, niech sobie mieszka na Marsie, niewaŜne, czy się 
jeszcze zobaczymy, czy nie. Jeśli nic mu się nie stanie, będę szczęśliwa jak nikt. 

Podskoczyła na wyboju. Jechała bezdroŜem, na orientację. Las martwych juk... 
Długo, za długo. Szybciej, szybciej! 

      I  nagle  zobaczyła  w  świetle  reflektorów  czerwone  kolumny  z  piaskowca.  Nareszcie!  Samochód 
miaŜdŜył krzewy. Dostrzegła blask płomieni w zagłębieniu między głazami. Ogień... ruch... postać... 

-  Eric! 

background image

Z  krzykiem  nacisnęła  hamulec,  samochód  się  zatrzymał  zaledwie  kilkanaście  centymetrów  od 

kamiennej konstrukcji. 

-  Eric! - Porwała plecak, otworzyła drzwi, wyskoczyła z dŜipa. 

-  Thea! Nie zbliŜaj się! 

Blask ognia nadawał dziwne kolory kamieniom. Wszystko zdawało się czerwone, jakby skąpane we 

krwi. Warkot silnika i trzask ognia zlewały się w jeden piekielny pomruk. 

Ale Eric Ŝyje, walczy. Z duchem. 

Thea zaatakowała. Jej umysł dopiero rejestrował doznania. 
Kształt  -  raz  kobieta,  raz  obłok.  Jego  część  otaczała  Erica.  Złapał  się  za  gardło.  Resztki  amuletu  z 

sosnowych igieł, który dla niego zrobiła, poniewierały się dookoła ogniska. Na nic się nie zdały. 

-

 

Zostaw  go! To moja sprawa! -  wrzasnęła.  Dobiegła do  Erica. Po omacku szukała ducha. Znalazła 

jego skrawek. Chwyciła, ale poczuła tylko dłonie Erica i zimne powietrze. 

-

 

Nie, Thea, uwaŜaj! 

Duch puścił Erica, ten zachwiał się na nogach. Suzanne znów przybrała ludzką postać i zaatakowała, 

tym razem Theę. 

-  Thea! - Eric ją odepchnął. Upadli. 
-

 

Odejdź - szepnęła, zanim wstała. Szturchnęła go i jednocześnie rozglądała się za zjawą. - Idź, i to 

juŜ! Kluczyki są w stacyjce. Jedź przed siebie. Później zadzwonię. 

-

 

Stań do mnie plecami - odparł bez tchu. - Jest bardzo szybka. Wiesz, Ŝe nie odejdę - wycedził przez 

zęby. 

-

 

To sprawa dla czarownicy, idioto - warknęła, opierając się o niego plecami. - Wynoś się! Będziesz 

mi tylko przeszkadzał! 

Daremne wysiłki, choć zdołała nawet nadać głosowi nienawistne brzmienie. 
Eric złapał ją za ramiona i wrzasnął: 

-  Wiesz, Ŝe nigdzie nie pójdę, więc nie marnuj czasu! 

I znowu popchnął ją w bok. Poczuła lodowaty powiew. 

-  Przepraszam - dodał juŜ normalnym głosem. - Wszystko w porządku? 

Thea  odwróciła  się  na  pięcie,  spojrzała  za  siebie.  Widmo  czekało.  Przybrało  kształt  kobiety  - 

niewyraźny, rozmyty. Długi warkocz ze świstem przecinał powietrze. 

-  Mam  wszystko,  co  trzeba  -  szepnęła.  JuŜ  wiedziała,  Ŝe  nie  zostawi  jej  samej.  -  Ale  odprawianie 

zaklęć chwilę potrwa. Musimy trzymać ją z dala od... 

Nie spuszczała oczu z morderczego warkocza, ale nie była wystarczająco szybka. Rozległ się dziwny 

odgłos, coś między trzaskiem bicza a iskrzeniem prądu. Warkocz otoczył jej szyję. 

W pierwszej chwili poczuła jedynie zimno, jakby ktoś zarzucił na nią chustę z polarnego wiatru. Ale 

potem zjawa szarpnęła, warkocz się zacieśnił, nagle przestał być widmowym tworem. Stał się jak Ŝelazna 
obręcz, rurka pełna zamarzniętego płynu, jak macka potwora z lodem w Ŝyłach. I dusił ją nieubłaganie. 

Nie mogła oddychać, wsunąć palców pod lodowatą obręcz. Oczy wychodziły jej na wierzch. 

-  Tutaj! - wrzasnął Eric. Wymachiwał pochodnią i tańczył przy ognisku jak wariat. - Suzanne, spójrz 

na  mnie!  Załatwię  twoją  siostrzyczkę!  -  Dźgał  pochodnią  manekina  symbolizującego  Lucienne;  nie 
podłoŜył  ognia  pod  drewno,  ale  podpalił  kukłę.  -  No,  zobacz!  Fajne,  co?  -  Szturchał  manekina.  Na 
ciemnych ubraniach wykwitł krąg ognia. - Przyznaj, Ŝe jesteś czarownicą! 

      Thea  poczuła,  jak  coś  się  odsuwa,  i  nagle  mogła  oddychać.  Chciała  ostrzec  Erica,  ale  z  jej  gardła 
wydobywało się jedynie ochrypłe skrzeczenie. Zresztą Eric juŜ uskoczył. Cały czas stosował uniki. 

-

 

Tak trzymaj! 

-

 

Jasne,  ale  się  pospiesz!  -  Rzucił  się  w  drugą  stronę.  Zmusiła  się,  by  na  niego  nie  patrzeć.  Plecak 

leŜał na skraju kamiennego kręgu, tam, gdzie go upuściła. Wysypała zawartość na ziemię. 

Musi to zrobić dobrze. I szybciej niŜ kiedykolwiek uprawiała czary. 
Dąb i jesion. Wrzuciła je do ognia, podeszła bliŜej, przysunęła sobie pozostałe składniki. 

Otworzyła  plastikowy  woreczek  z  kawałkami  gorzkni.  Były  lekkie  i  musiała  niemal  wsadzić  dłoń  w 
ognisko,  Ŝeby  się  upewnić,  Ŝe  wpadły  w  płomienie.  Potem  wrzuciła  sproszkowany  oset.  I  korzeń 
mandragory. 

background image

Sięgała właśnie po buteleczkę, gdy Eric zawołał: 

-  Pochyl się! 

Nie podnosiła głowy, Ŝeby zobaczyć dlaczego. Od razu padła plackiem na ziemię. Lodowaty powiew 

rozwiał jej włosy, zbliŜył je do ognia. 

-  Suzanne!  Zobacz!  Mam  twojego  braciszka!  -  wrzeszczał  Eric.  Płonęły  wszystkie  trzy  stosy.  Erie 

uwijał się między nimi, co chwila dźgając kukły. 

Thea zębami odkorkowała buteleczkę. Trzymała rękę nad ogniem. 
Jedna kropla, dwie, trzy. 

Płomienie buchnęły - potęŜne, wysokie, niebieskie. Thea się odsunęła. 

-  Suzanne! Tutaj! - Z trudem słyszała głos Erica przez trzask ogniska. 

Z  oczu  płynęły  jej  łzy,  ostry  zapach  draŜnił  nozdrza.  Po  omacku  szukała  ostatniego  przedmiotu, 

niezbędnego,  by  odesłać  ducha  w  zaświaty...  torebki  z  resztkami  z  brązowej  misy.  Rzuciła  je  na  skraj 
paleniska. 

Wstała i zobaczyła, Ŝe Eric jest w opałach. 

Zgubił pochodnię. Duch złapał go za gardło i otaczał, zmieniał kształty. Otworzył usta, ale Thea nic 

nie słyszała. 

-  Niechaj będzie  mi dana moc słów Hekate. - Wrzasnęła na całe gardło, w buchające  płomienie, do 

ducha. 

I słowa przyszły, same płynęły z jej ust: 

-  W serce płomieni odsyłam cię! Na wąskie bezdroŜa odsyłam cię! - Wkładała w nie całą swoją siłę i 

czuła  pewność  siebie,  której  nigdy  nie  zaznała.  Bo  widmo  walczyło.  Nie  chciało  odejść.  -  W  wietrzną 
pustkę odsyłam cię. Za mgłę lat odsyłam cię. 

Eric się zatoczył, wydawało się, Ŝe zjawa odrywa go od ziemi. 

-  Za zasłonę odsyłam cię. Odejdź szybko, lekko i bezzwłocznie! 

Eric wierzgał. Właśnie tak umarł Kevin - Thea była teraz o tym przekonana. 

I nagle wykrzykiwała słowa, których nigdy nie słyszała: 

-  Na potęgę ziemi, powietrza i wody! Na potęgę ognia w dzisiejszą noc Hekate! Na moją moc, córy 

Hellewise! Zaklinam cię, odejdź, suko! 

Nie miała najmniejszego pojęcia, skąd jej się to wzięło. Ale Eric runął na ziemię. Duch go puścił. 
Rzucił się do Thei - ale znieruchomiał, jakby uderzył w niewidzialny mur. Zawisł nad ogniem. 

W pułapce. 

Błękitne płomienie pluły dymem na boki. Thea wyraźnie widziała widmo. I po raz pierwszy to nie był 

cień, ale kobieta. 

Właściwie dziewczyna, nastolatka. O długich ciemnych włosach, jasnej karnacji i wielkich smutnych 

oczach. Rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć. 

Thea nie mogła oderwać od niej wzroku. 
-  Suzanne... - szepnęła. 

Dziewczyna wysunęła bladą dłoń, ale w tym momencie płomienie wystrzeliły w górę. Zdawało się, Ŝe 

głowa dziewczyny stanęła w ogniu. Otaczały ją ciemne języki ognia. Na twarzy malował się smutek. 

Thea instynktownie wyciągnęła rękę. 

Ogień strzelił. 

Powietrze przecięła błyskawica. 
Suzanne  była  w  samym  środku  płomieni.  Błyskawica  przybrała  kształt  stoŜka;  wąskiej  dróŜki. 

Wszystko wirowało dookoła ogniska, jakby unoszone trąbą powietrzną. Suzanne i smuga białego światła 
stopiły się w jedno. Zniknęły. 

W wietrzną pustkę. Za mgłę lat. 

      Ogień  buchnął  na  wysokość  człowieka,  potem  przygasł.  Błękitne  języki  zmieniły  się  w  Ŝółte, 
zwyczajne płomienie. Jakby spadła zasłona. A po jej drugiej stronie była Suzanne. 

Na  skraju  paleniska,  tam  gdzie  zostały  wrzucone  resztki  z  brązowej  misy,  leŜał  kawałek  miękkiej 

gliny. Thea uklękła, podniosła go, spojrzała w ogień i zobaczyła w płomieniach pukiel długich, ciemnych 
włosów. Zaczynały się palić. 

background image

Wyrwała je z płomieni, okleiła gliną. Amulet wyszedł niezgrabny, Blaise zrobiłaby to o wiele lepiej, 

ale  włosy  były  bezpieczne.  Znalazła  na  ziemi  drewnianą  pieczęć,  wycisnęła  na  glinie  kabalistyczny 
symbol Suzanne. 

Stało się. 

Odtworzyła  amulet.  Suzanne  znowu  jest  uwięziona.  I  tak  będzie,  dopóki  ktoś  nie  okaŜe  się  na  tyle 

głupi, by ją uwolnić. 

Thea schowała amulet, nawet na niego nie patrząc. Podeszła do Erica. LeŜał na ziemi. Pociemniało jej 

przed oczami. 

Po  tym  wszystkim  nie,  niemoŜliwe,  Ŝeby  coś  mu  się  stało.  Błagam,  niech  się  okaŜe,  Ŝe  jest  cały  i 

zdrowy... 

Poruszył się, gdy przy nim stanęła. 

-

 

Udało się! Odeszła. Udało się! Uśmiechnął się blado. 

-

 

Nie płacz - powiedział ochryple. Nie wiedziała nawet, Ŝe płacze. 

Eric usiadł. Był brudny, rozczochrany, zmęczony. W jej oczach wyglądał pięknie. 

-  Udało  się  nam  -  powtórzyła  szeptem.  Wyciągnęła  rękę,  by  przygładzić  mu  włosy,  i  juŜ  jej  nie 

cofnęła. 

Wodził wzrokiem od Thei do ognia i z powrotem. 
-

 

Nie  chciałem  jej  tego  wszystkiego  mówić.  Bez  względu  na  to,  jaka  była...  -  Czule  pogładził 

policzek Thei. - Dobrze się czujesz? Chyba masz siniaka. 

-

 

Ja?  Ty  najbardziej  oberwałeś.  -  PołoŜyła  mu  dłoń  na  gardle.  -  Wiem,  o  co  ci  chodzi  -  odparła.  - 

Mnie teŜ zrobiło się jej Ŝal. 

-

 

Nie płacz juŜ, proszę, nienawidzę tego. - Otoczył ją ramieniem. 

Zaczęli się całować. Szaleńczo. Śmiali się i całowali jednocześnie. Czuła na ustach smak swoich łez, 

drŜała w jego ramionach jak ptak. Po chwili ciszę przerwał nowy odgłos. Nie chcieli się ruszać, ale Eric 
spojrzał. I znieruchomiał. - Mamy towarzystwo. Thea podniosła wzrok. 

Dookoła  kamiennych  kolumn  stały  samochody.  Pewnie  zjawiły  się  podczas  walki  z  Suzanne,  a  huk 

ognia zagłuszył warkot silników, zresztą wtedy nie zwracali uwagi na takie drobiazgi. 

PasaŜerowie zdąŜyli juŜ wysiąść. Babcia Harman pod rękę z ciotką Urszulą. Rhys w kitlu. Kształtna 

Matka Kybele z dłonią na ramieniu Aradii. Stary Bob. Nana Buruku. 

Niemal cały Wewnętrzny Krąg. 

 
 

Rozdział 16 

    
 

      Thea puściła Erica. Nadal moŜe spróbować go ocalić. Ale on trzymał ją w objęciach. Wstali razem i 
zmierzyli się z Wewnętrznym Kręgiem jak jeden mąŜ. 

-

 

CóŜ...  -  Matka  Kybele  mrugała  szybko.  -  Aradia  sprowadziła  nas,  twierdząc,  Ŝe  potrzebujesz 

pomocy. Ale sami sobie poradziliście. Widzieliśmy końcówkę. Imponujące. 

-

 

Ja  teŜ  to  widziałam  -  zapewniła  Aradia.  Skierowała  twarz  w  stronę  Thei,  na  jej  ustach  błąkał  się 

uśmiech. - Świetnie się spisałaś, Theo Harman. Jesteś prawdziwą kobietą Ogniska. 

-

 

Tak, a skąd wzięłaś ostatnie zaklęcie? - Babka oparła się na lasce, którą podał jej Rhys. - W Ŝyciu 

nie słyszałam, Ŝeby ktoś się powoływał na swoją moc jako córy Hellewise - burknęła, ale wydawała się 
zadowolona. 

Thea  patrzyła  na  nie:  na  Dziewicę,  Matkę  i  Koronę  Wewnętrznego  Kręgu.  Cały  czas  obejmowała 

Erica. 

-  Nie wiem - odparła, na szczęście juŜ nie tak bardzo drŜącym głosem. - Po prostu samo przyszło. 

-

 

A ty? Jak się nazywasz, młody człowieku? - zapytała babcia. 

-

 

Eric Ross - powiedział cicho, z szacunkiem, ale bez strachu. 

Thea była z niego dumna. 

background image

Staruszka wodziła wzrokiem od niego do Thei i z powrotem. 

-

 

Pomagałeś w tym mojej wnuczce? 

-

 

On o niczym nie wie... - zaczęła Thea, ale to oczywiście nie miało sensu. Było Ŝałosne. 

-

 

Kocham  ją  -  oznajmił  Eric.  -  A  ona  mnie.  I  jeśli  jakieś  zasady  nie  pozwalają  nam  być  razem,  są 

głupie. 

Był  bardzo  dzielny  i  bardzo  naiwny.  Thei  zakręciło  się  w  głowie,  zaciskała  palce  na  jego  dłoni  tak 

mocno, aŜ ich ręce zaczęły drŜeć. Dopiero teraz poczuła, Ŝe ma poparzoną prawą dłoń. 

-

 

Pozwól mu odejść - wyszeptała. Babcia milczała, więc Thea ciągnęła: - Błagam. Nigdy więcej się z 

nim nie spotkam, a on nikomu nie powie. Co takiego zrobił? Pomagał mi ratować Ŝycie. Proszę, nie kaŜ 
go za moje przewinienia. - Z jej oczu popłynęły łzy. 

-

 

Starał się przestrzegać zasad - zauwaŜyła Aradia. - Przynajmniej moim zdaniem. 

Thea nie była pewna, czy dobrze słyszała. Babcia chyba teŜ nie. 

-

 

Jak to? 

-

 

Hellewise powiedziała, Ŝe czarownicom nie wolno zabijać ludzi, tak? - mówiła spokojnie Aradia. - 

A  ta  czarownica,  ten  duch,  juŜ  zabiła  jednego  człowieka  i  chciała  mordować  dalej.  Eric  pomógł  Thei 
odwrócić zakazane zaklęcie, zapobiegł dalszemu łamaniu zasad. 

-

 

Pięknie powiedziane - mruknął Rhys, ale Thea nie wyczuła, czy on zgadza się z Aradią, czy nie. 

Babka podeszła bliŜej. Patrzyła na Erica. 

-

 

A co takiego zrobiłeś, by pomóc, młodzieńcze? 

-

 

Nie wiem, czy pomogłem - odparł szczerze. - Przede wszystkim starałem się ocalić Ŝycie. 

-  Kiedy rozpaliłeś ogniska? - zapytała Thea cicho, nie puszczając jego dłoni. 

Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. 

-

 

O dziewiątej. 

-

 

ChociaŜ  mnie  tu  nie  było  -  mówiła  odrobinę  głośniej.  -  I  choć  wiedziałeś,  Ŝe  Suzanne  będzie 

usiłowała cię zabić, a nie umiesz posługiwać się magią. Dlaczego to zrobiłeś? 

Spojrzał na nią, na babkę, znowu na Theę. 

-  Wiesz dlaczego. Bo inaczej poleciałaby na zabawę. 

-

 

Zamordowałaby więcej osób. - Thea spojrzała na babcię. Starsza pani wpatrywała się ciekawie w Erica. 

-

 

A zatem ratowałeś Ŝycie. 

-

 

Nie wiem - odparł irytująco szczery. - Nie chciałem ryzykować. 

-

 

Mnie teŜ ocalił - wtrąciła Thea. - Suzanne próbowała mnie udusić. Gdyby nie on, nie udałoby mi się 

do końca wypowiedzieć zaklęcia. 

-

 

Wszystko  bardzo  pięknie,  ale  to  za  mało.  -  Stary  Bob  podrapał  się  w  zarośnięty  podbródek.  Z 

pomarszczonej  twarzy  niewiele  się  dało  wyczytać.  -  Nigdzie  nie  jest  powiedziane,  Ŝe  przestrzeganie 
jednej zasady znosi karę za złamanie innej. Takie akrobacje mogą ściągnąć na nas kłopoty. 

Babcia i Matka Kybele spojrzały po sobie. Babcia odnalazła wzrok Starego Boba. 

-  Przewijałam cię, więc nie pouczaj mnie o zasadach świata nocy - warknęła. - śaden krwiopijca nie 

będzie  mi  mówił,  co  robić.  -  Spojrzała  na  pozostałych.  -  Musimy  o  tym  porozmawiać  w  ustronnym 
miejscu. Wracamy do mnie. 

 
W  ustronnym  miejscu.  Nadzieja  przyprawiała  Theę  o  zawroty  głowy,  gdy  dŜip  podskakiwał  na 

wybojach w drodze do domu. 

Eric  prowadził,  ona  siedziała  z  tyłu,  więc  nie  mogli  rozmawiać.  Z  przodu  zajęła  miejsce  ciotka 

Urszula. 

Babcia  o  mnie  walczy.  I  Aradia,  i  moŜe  nawet  Matka  Kybele.  Nie  chcą,  Ŝebym  umarła.  A  chyba 

nawet, Ŝeby zginął Eric. 

Ale rzeczywistość co chwila gasiła nadzieję. 

Co  mogą  zrobić?  Nie  zaakceptują  związku  człowieka  i  czarownicy.  Nie  zaryzykują  wojny  z  resztą 

ś

wiata nocy, nie dla mnie. 

Nie ma wyjścia. 

background image

Kawalkada samochodów zatrzymała się pod sklepem babci. 

I  oto  Thea  znowu  stała  w  pracowni,  a  starszyzna  zasiadła  na  krzesłach.  Kreon  i  Belfana  czekali, 

podobnie jak Blaise i Dani. 

-

 

Wszystko w porządku? - zapytała Dani i umilkła wpatrzona w Erica. Człowiek w Kręgu. 

-

 

Odesłaliśmy Suzanne - odparła Thea. Znów wzięła go za rękę. 

Stali pośrodku, czarownica i człowiek. 

-  Mamy  problem  -  zaczęła  babcia.  I  wyjaśniła,  w  czym  rzecz,  choć  większość  wiedziała.  Mówiła 

długo, szczegółowo, po kolei patrząc członkom Kręgu w oczy. 

Aradia i Matka Kybele siedziały po jej obu stronach i co jakiś czas dorzucały kilka słów. 
Thea zakładała, Ŝe za kilka minut będzie po wszystkim. Babcia zwracała się do kaŜdego, apelowała i 

dawała do zrozumienia, Ŝe Aradia i Matka Kybele podzielają jej zdanie. Po kolei przeciągała wszystkich 
na swoją stronę. 

-  W rezultacie mamy tę dwójkę i musimy zdecydować, co  z  nimi zrobić - zakończyła. - To decyzja 

Wewnętrznego Kręgu, cór i synów Hellewise, nie rady świata nocy - dorzuciła i łypnęła na Starego Boba. 

Przeczesał dłonią zmierzwione siwe włosy. 

-

 

Nie wiem, czy rada się z tym zgodzi - mruknął, ale się uśmiechnął. 

-

 

Były  kiedyś  czasy,  gdy  ludzie  i  czarownice  dogadywali  się  lepiej  niŜ  teraz  -  ciągnęła  babcia.  - 

Zapewne wie o tym kaŜdy, którego drzewo genealogiczne sięga wystarczająco daleko. 

Eric spojrzał na Theę. Pokręciła głową i pobiegła wzrokiem do Blaise. 

-

 

Chodzi o to, Ŝe dawno, dawno  temu brałyśmy sobie ludzkich męŜów - wyjaśniła Matka Kybele.  - 

Bo  męŜczyzn  u  nas  jest  zawsze  mniej.  Było  to  w  czasach,  gdy  istniał  trzeci  Krąg,  Krąg  Świtu.  Chciał 
uczyć ludzi magii. 

-

 

AŜ ludzie zaczęli nas palić - dodała Belfana z powaŜną miną pod szopą rudych włosów. 

-

 

No cóŜ, ten raczej nikogo nie spali - Ŝachnęła się ciotka Urszula. 

W tej chwili Thea kochała ją nad Ŝycie. 

-

 

Nikt  nie  nalega,  Ŝeby  zmienić  zasady.  -  Matka  Kybele  splotła  pulchne  dłonie.  -  Nie  wrócimy  do 

tamtych okrutnych dni, znamy zagroŜenie ze strony ludzi. Pytanie tylko, czy istnieje jakiś wyjątek, który 
da się zastosować wobec tej dwójki? 

-

 

Nie sądzę - odparł Rhys powoli. - Jeśli to zrobimy, wszystkich nas oskarŜą o zdradę. 

-

 

I rozpęta się nowa wojna świata nocy - dodała Nana Buruku. - KaŜdy przeciwko kaŜdemu. 

-

 

ś

yczę  im  jak  najlepiej  -  odezwał  się  Kreon  z  wózka  inwalidzkiego.  Mówił  ledwie  słyszalnym 

szeptem. - Ale nie mogą Ŝyć ani wśród nas, ani wśród ludzi. 

Idealne  podsumowanie  sytuacji,  pomyślała  Thea.  Nie  ma  dla  nas  miejsca,  póki  jedno  z  nas  jest 

człowiekiem, a drugie czarownicą... 

Pomysł zjawił się nagle jak błyskawica w spokojną noc. 

Tak prosty. I tak przeraŜający. 
MoŜe się udać. 
Ale czy się na to zdobędę? 

Poświęciłabyś wszystko? 

A zatem takŜe babcię i Blaise. Dani, Lawai'ę, kuzynkę Celestyn. Wuja Galena, ciotkę Gerdetch, ciotkę 

Urszulę, Selene i Vivenne, cały Krąg Zmierzchu. 

Zapach  ziół,  lawendy  zmieszanej  z  płatkami  róŜy.  Dotyk  chłodnych  kamieni  w  dłoni.  Zaklęcia  i 

inwokacje. To uczucie, gdy magia spływa z dłoni. Nawet wspomnienie Hellewise. 

Hellewise w białej szacie w ciemnym lesie. 
Czy poświęciłabyś wszystko dla pokoju? 
Dla Erica? 
Tym razem to był jej głos. Wsłuchała się w niego i nagle znała odpowiedź. 
Jest dobry. Czuły i namiętny. Mądry, odwaŜny, bystry, ukochany. 

Kocha mnie. Był gotów oddać za mnie Ŝycie. Poświęciłby wszystko. 
Obserwował ją, dostrzegła troskę w zielono-szarych oczach. Widział, Ŝe coś się dzieje. 

background image

Uśmiechnęła  się.  Była  z  niego  dumna,  gdy  nawet  tu,  wśród  postaci  jak  z  zapomnianych  legend, 

odpowiedział uśmiechem. 

-  Mam pomysł - zwróciła się do babci i pozostałych. - Puchar Lethe. 

Cisza. Wymiana spojrzeń. Babcia była zdumiona. 

-  Nie tylko dla niego. Dla mnie teŜ - dodała Thea. Głośne oddechy w nagłej ciszy. 

Babcia zamknęła oczy. 

-

 

Jeśli  wypiję  dość  duŜo,  zapomnę  o  wszystkim.  -  Thea  brnęła  dalej,  mówiła  do  nieruchomych 

twarzy.  -  O  całym  świecie  nocy.  Nie  będę  czarownicą,  bo  stracę  pamięć  swojej  dotychczasowej 
toŜsamości. 

-

 

Będziesz zagubioną czarownicą - sprostowała Aradia. Na jej ślicznej twarzy malował się pokój, nie 

wstręt. - Jak jasnowidze, którzy nie wiedzą, skąd pochodzą. A zagubiona czarownica moŜe Ŝyć w świecie 
ludzi. I prawu stanie się zadość - orzekła. 

Eric zacisnął dłoń. 

-  Ale... 
Thea spojrzała na niego. 

       -  Tylko  w  ten  sposób  moŜemy  być  razem.  Zamknął  usta.  Cisza  ciągnęła  się  w 
nieskończoność.  W  końcu  Blaise,  która  do  tej  pory  stała  w  milczeniu  ze  skrzyŜowanymi 
ramionami, oznajmiła: 

-  Powiedziała mi, Ŝe to jej bratnia dusza. 

W pierwszej chwili Thea myślała, Ŝe kuzynka mówi złośliwie, dolewa oliwy do ognia. 
Ale babcia zdumiona podniosła głowę. 
-

 

Bratnia dusza? Dawno o tym nie słyszałam. 

-

 

Stary mit. - Rhys poprawił na sobie kitel. 

-

 

MoŜe nie - zaprotestowała miękko Matka Kybele. -  MoŜe stare siły budzą się do Ŝycia, chcą nam 

coś zakomunikować. 

Babcia patrzyła w podłogę. Gdy podniosła oczy, były w nich łzy, i po raz pierwszy wyglądała staro. 

-

 

Jeśli  ci  na  to  pozwolimy,  jeśli  dopuścimy,  byś  wyrzekła  się  swego  dziedzictwa  i  odeszła,  dokąd 

pójdziesz? 

-

 

Ze  mną  -  odpowiedział  Eric.  -  Moja  rodzina  juŜ  ją  kocha.  Mama  wie,  Ŝe  Thea  jest  sierotą.  Jeśli 

powiem, Ŝe nie moŜe tu dłuŜej mieszkać, przyjmie ją pod swój dach bez pytania. 

-

 

Rozumiem - mruknęła babcia. 

Eric oczywiście nie wspomniał, Ŝe jego mama uwaŜa, iŜ Thea mieszka ze zwariowaną staruchą - ale 

babcia chyba o tym wiedziała. 

I znowu chwila ciszy, gdy babcia wodziła wzrokiem po twarzach zebranych. W końcu skinęła głową. 

Odetchnęła głośno. 

-  Dziewczyna pokazała nam drogę - stwierdziła. - Czy ktoś jest przeciwko? 
Nikt  się  nie  odezwał.  Na  większości  twarzy  malowało  się  współczucie.  Ich  zdaniem  to  gorsze  niŜ 

ś

mierć, przemknęło Thei przez głowę. 

-  Przyniosę puchar - zaproponowała nagle Blaise. Zniknęła za zasłoną. 
Dobrze.  Miejmy  to  juŜ  za  sobą.  Serce  waliło  Thei  jak  szalone.  Trzymali  się  z  Erikiem  za  ręce  tak 

mocno, Ŝe oparzone palce bolały. 

-

 

To nic strasznego - szepnęła do niego. - Najpierw będziemy zamroczeni, ale potem wszystko sobie 

przypomnimy. Wszystko oprócz magii. 

-

 

Przeniesiesz  się  na  zoologię  -  zauwaŜył.  -  I  pójdziesz  na  Davis.  -  Uśmiechał  się,  choć  miał  łzy  w 

oczach. 

Dani wystąpiła przed szereg. 

-  Czy  mogę... Chciałabym  się  poŜegnać.  -  Tyle  powiedziała  spokojnie,  potem  głos  jej  się  załamał  i 

rzuciła się koleŜance na szyję. 

Thea uściskała ją serdecznie. 
-

 

Przepraszam, Ŝe wpakowałam cię w kłopoty. 

background image

-

 

Nieprawda. Mówiłaś im, Ŝe to nie moja wina. Nic mi nie zrobią. Będzie mi cię brakowało w szkole. 

- Dani się odsunęła. Starała się nie płakać. - Bądź błogosławiona. 

Wróciła Blaise przy akompaniamencie dzwoneczków. W jednej ręce miała cynowy puchar, w drugiej 

- butelkę. 

Sam widok naczynia przyprawił Theę o dreszcz. Szkło pociemniało ze starości do tego stopnia, Ŝe nie 

wiedziała  nawet,  jakiego  koloru  jest  płyn  w  środku,  a  butelka  była  tak  zdeformowana,  Ŝe  nikt  by  nie 
odgadł pierwotnego kształtu. Korek zabezpieczała woskowa pieczęć z licznymi wstąŜkami. 

Babcia złamała pieczęć, zdarła wstąŜki. Usiłowała wyjąć korek, ale nie poradziłaby sobie bez pomocy 

Blaise. 

Pochyliła butlę nad pucharem. 
Popłynął brązowy płyn. Staruszka napełniła naczynie do połowy. 

-  Kiedy to wypijesz - zwróciła się do Thei - zapomnisz mnie. Nas wszystkich. Ale my nie zapomnimy 

ciebie.  -  Ostatnie  zdanie  wypowiedziała  do  Kręgu.  -  Theo  Sophio  Harman,  wiedz,  Ŝe  jesteś  prawdziwą 
córą Hellewise. 

Pocałowała wnuczkę w policzek. Thea po raz ostatni objęła kruche ciało. 

-  śegnaj, babciu. Kocham cię. 

Podeszła  Blaise  z  pucharem  w  dłoniach.  Wyglądała  dziko  i  pięknie,  włosy  spływały  czarną  falą  na 

plecy. 

-  śegnaj - powiedziała Thea, biorąc puchar z białych dłoni kuzynki. 

Blaise się uśmiechnęła. 

      Teraz, pomyślała Thea. Nie wahaj się. Nie myśl. Uniosła puchar  do ust i upiła pierwszy łyk.  I  mało 
brakowało, a zakrztusiłaby się ze zdumienia. PrzecieŜ to ten smak. 

      Napotkała  spojrzenie  Blaise.  Wielkie,  świetliste  szare  oczy.  Wpatrzone  w  nią  bacznie.  Tak,  jakby 
chciały  jej  coś  powiedzieć.  Thea  piła.  Herbata.  Rozwodniona  mroŜona  herbata.  Tak  smakował  puchar 
zapomnienia. 

Butla była zabezpieczona pieczęcią, nie miała czasu, na korku był przecieŜ wosk. 

Jej  myśli  wirowały,  ale  była  dość  rozsądna,  by  pić  duŜo,  Ŝeby  na  dnie  nie  została  ani  kropla,  którą 

Krąg  będzie  mógł  zbadać,  gdy  Eric  skończy.  Starała  się  zachować  obojętny  wyraz  twarzy,  gdy  Blaise 
przekazała puchar Ericowi. 

Zaczął pić, lekko zdziwiony. 

-  Do dna - zachęciła Blaise. Nie odrywała oczu od Thei. I wtedy Thea nabrała pewności. 
Robiła to juŜ przedtem. Po imprezie miałyśmy podać chłopakom puchar zapomnienia, gdy przelejemy 

ich krew. Podwędziłaś eliksir, a butlę napełniłaś herbatą. Odtworzyłaś pieczęcie, jesteś przecieŜ zdolna. A 
teraz... teraz... 

Blaise zabierała puchar z rąk Erica. Thea była na krawędzi histerii. To się nie uda. Nie uwierzą. 
Złapała Erica za rękę. wbiła mu paznokcie w skórę. Nie śmiała się odezwać, nawet na niego spojrzeć. 

Ale w myślach zaklinała go, by milczał i zdał się na nią. 

Jej twarz była pusta i bez wyrazu, jak u lalki. 
Eric stał bez ruchu. Nie wiedział, co się dzieje, ale poczuł jej paznokcie. I udowodnił, jaki jest mądry - 

nie odezwał się ani słowem. 

-

 

Koniec zebrania - oznajmiła Babka. - Blaise, wyprowadź ich, dopóki są zamroczeni. Powinni sami 

trafić do domu. - Odwróciła się, nie patrząc na Theę. 

-

 

Nie ma sprawy. 

-

 

Pójdę z wami - zaproponowała Aradia. 

 
 

Rozdział 17 

 
 

background image

      Szli do samochodu Erica. BezksięŜycowa noc była bardzo zimna. Thea połoŜyła mu rękę na plecach, 
Ŝ

eby nacisnąć znacząco, gdyby się wahał. Nie musiała. 

Przy  dŜipie  spojrzała  na  Blaise.  Bała  się  cokolwiek  po  sobie  okazać.  Czy  Aradia  ich  widzi? 

Rozpaczliwie chciała po raz ostatni uściskać kuzynkę. 

-  Czy z pracowni jest okno na tę uliczkę? - spytała Aradia. 

Blaise odpowiedziała przecząco. 

-  No to moŜecie się poŜegnać. Później musicie udawać, Ŝe się nie znacie. 
Thea spojrzała na Aradię; w gardle zaczął ją dławić szaleńczy śmiech. 
-

 

Teraz wiem, czemu jesteś Dziewicą - szepnęła. - Ale czy inni teŜ... 

-

 

Raczej nie. Niektórzy pewnie coś podejrzewają, ale będą milczeć. Szybko. 

Thea uściskała kuzynkę; nie mogła się od niej oderwać. 

-

 

Dzięki. Och, Eileithyio... Będę za tobą tęskniła. 

-

 

Teraz  ja  jestem  ostatnia  w  rodzie  Harmanów!  -  Blaise  nieudolnie  naśladowała  czarny  charakter  z 

kiepskich filmów. - I mam dla siebie cały pokój - dodała juŜ bardziej wiarygodnym głosem. - I załatwię 
Sheenę. 

-

 

Kogo? 

-

 

Tak jest, bardzo dobrze, nic nie słyszałaś. To ona nas zdradziła. Jedna z dziewczyn Tobiasa. Krąg 

Północy. Skojarzyła, Ŝe odprawiamy zakazane czary, i doniosła babci. 

-

 

To juŜ niewaŜne. 

-

 

ś

artujesz  chyba.  Wysyłają  mnie  do  klasztoru.  Zabiję  małpę.  -  Mocniej  objęła  Theę.  -  Nie  wiem, 

dlaczego  chcesz  być  z  człowiekiem  -  szepnęła.  -  Ale  mam  nadzieję,  Ŝe  teraz,  kiedy  juŜ  go  masz,  nadal 
tego pragniesz. 

-  Blaise, kiedy wrócisz, nie krzywdź ludzi. Są tacy sami jak my. 

Blaise mruknęła coś niezobowiązująco i dodała ledwo słyszalnym szeptem: 

-  Będzie mi ciebie brakowało, siostro. 

Dopiero  wtedy  Thea  poczuła,  Ŝe  moŜe  wypuścić  ją  z  objęć.  Siedziała  juŜ  w  samochodzie,  gdy  Aradia 
wyszła na próg. 

-  Dwie  sprawy  -  mówiła  szybko.  -  Jedyna  pomoc,  jakiej  mogę  wam  udzielić.  Matka  Kybele 

wspomniała  dzisiaj  Krąg  Świtu.  KrąŜą  plotki,  Ŝe  są  gdzieś  czarownice,  które  usiłują  go  odtworzyć  i 
zapomnieć Czas Ognia. Nie  przestrzegają teŜ zasad świata nocy. Nie wiem, czy to  prawda, ale jeśli tak, 
spróbujcie ich poszukać. 

Thei zaparło dech w piersiach. Ta myśl była jak nieoczekiwany prezent. 
-  I  jeszcze  jedno.  -  Aradia  uśmiechnęła  się  ciepło.  -  Mówi  się,  Ŝe  niektórzy  młodzi  Redfernowie 

dziwnie  się  zachowują.  Słyszałam  nawet,  Ŝe  szukają  bratniej  duszy  wśród  ludzi,  jak  ty.  MoŜe  warto 
byłoby się z nimi skontaktować i dowiedzieć czegoś więcej. 

Thea odzyskała oddech; z jej oczu popłynęły łzy. 
-  Dzięki, Aradio. Wielkie dzięki. 

      -  Powodzenia, Theo. I tobie, Ericu. Dokądkolwiek pójdziecie.  
      Eric, który do tej pory milczał za kierownicą, wyciągnął rękę i dotknął jej dłoni. - Wzajemnie. 

Thea słyszała jego zdumienie, choć starała się to ukryć. 
Odjechali. Thea  odwróciła  się  i  patrzyła,  jak  Blaise znika  w  oddali  -  mroczna,  tajemnicza Afrodyta, 

nieprzewidywalna bogini. 

Eric  jechał  szybko,  dopiero  kiedy  byli  daleko  od  domu  babci,  zwolnił  i  zatrzymał  się  w  dzielnicy 

mieszkalnej. Spojrzał na Theę. 

-  Czy  ja  jestem  na  to  odporny?  -  zaczął  ostroŜnie.  -  Bo  niczego  nie  zapomniałem.  A  moŜe  dopiero 

zadziała? 

Thea go pocałowała. I śmiała się histerycznie. 

-

 

Nie, nie, nie. 

-

 

Czyli nic nam nie grozi? A ty zachowasz moc? 

-

 

Tak! 

background image

Musiała  powtórzyć  mu  to  kilka  razy,  ale  w  końcu  zrozumiał.  Rozpromienił  się.  Objął  ją,  wysiadał, 

skakał i krzyczał na całe gardło: 

-

 

Super! Brawo, Blaise! Tak jest! 

-

 

Eric! 

Radośnie poklepał samochód. 

-  Wracaj do środka, idioto! Istoty nocy są wszędzie! - Śmiała się, pełna miłości, wdzięczności i ulgi. 

Otworzyła ramiona. - Chodź do mnie. 

Pasowali do siebie; obejmował Theę, muskał oddechem jej włosy. 

-

 

Tak bardzo się cieszę - szeptał. - Kocham cię, wiedźmo. Thea śmiała się i płakała. 

-

 

Ja ciebie teŜ. 

Pocałował  jej  skroń.  Musnęła  jego  policzek.  Znalazł  jej  usta  i  zatrzymał  się  tam  na  dłuŜej,  a  Thea 

zapomniała o całym świecie. 

Potem siedzieli w ciemności, wtuleni w siebie. Bezpieczni. Zjednoczeni. Była z człowiekiem, który ją 

kocha - ze swoją bratnią  duszą. Wreszcie wolni, mogli być ze sobą bez strachu. Wypełniały  ją spokój  i 
radość. 

I  smutek.  PrzecieŜ  to  nie  tak,  Ŝe  nowe  Ŝycie  przyszło  z  łatwością.  Została  wyrzutkiem  odciętym  od 

rodziny.  Straciła  babcię.  Z  Blaise  musi  spotykać  się  w  tajemnicy.  Poświęciła  bardzo  duŜo.  Prawie 
wszystko. 

Ale nie Ŝałowała. Nie teraz, mając przy sobie ciepłe, silne ciało Erica. Nie teraz, gdy ocaliła pokój w 

ś

wiecie nocy i opanowała zagroŜenie czyhające na ludzi. 

Co dalej? - zastanawiała się. 
Dziwne,  nie  znała  odpowiedzi  na  to  pytanie,  ale  się  nie  bała.  Widziała  przed  sobą  wiele  dróg; 

wszystkie wydawały się równie prawdopodobne. 

Zaraz pojadą do Erica. Jego mama będzie zaskoczona, ale serdeczna, a Roz gniewna i zachwycona. W 

przyszłym tygodniu, po powrocie do szkoły, przeniosę się na zoologię dla zaawansowanych. 

ZłoŜę dokumenty na uniwersytet Davis, zostanę weterynarzem i będę uŜywać mocy, by leczyć chore 

zwierzęta.  Albo  odkryję  w  sobie  miłość  do  słoni  czy  wilków  i  poświęcę  się  pracy  naukowej,  gdzieś 
daleko, wśród zwierząt. Albo wezmą z Erikiem szczeniaka takiego jak Bud i napiszą ksiąŜkę o psach. 

Albo  znajdę  Krąg  Świtu  i  poznam  czarownice,  które  chcą  zapomnieć  Czas  Ognia.  Jako  pierwsza 

przekaŜe ludziom magię, Rosamund będzie dumna i silna, pozna wszystkie legendy o Hellewise. 

Albo  poszukam  wampirzych  kuzynów  i  przekonam  się,  czy  zasada  bratniej  duszy  rzeczywiście 

powraca.  Będziemy  jak  magnes,  przyciągniemy  młodych  buntowników  świata  nocy  i  zaczniemy 
rewolucję. 

MoŜe młode pokolenie Harmanów i Redfernów zawierze przymierze z ludźmi. MoŜe czas pogrzebać 

nienawiść. MoŜe stare siły budzą się do Ŝycia i nadchodzą nowe czasy. MoŜe świat się zmieni. 

      Jedno  było  pewne.  Miała  przed  sobą  nieskończenie  wiele  moŜliwości.  Objęła  Erica  i  poczuła,  jak 
ogarnia ich spokój nocy.