background image

L.J. SMITH 

 

 

 

 

Świat nocy 2 

 

 

 

Anioł Ciemności 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 1 

 

Tamtego dnia Gillian Lennox wcale nie chciała umrzeć. 

Była  natomiast  wściekła.  Wściekła,  bo  nie  załapała  się  na  podwiezienie  do  domu  ze 

szkoły. Wściekła, bo byłe jej zimno, i dlatego że zostały tylko dwa tygodnie do Gwiazdki, ona 

czuła się bardzo, ale to bardzo samotna.  

Szła  poboczem  pustej  szosy,  która  wiła  się  między  pagórkami  jak  każda  inna  droga  w 

południowo-zachodniej Pensylwanii i z wściekłością kopała bryły lodu leżące przed nią.  

Miała fatalny dzień. Do tego było pochmurno, a śnieg wydawał się leżeć tu od zawsze. A 

Amy Nowick, zamiast poczekać, aż Gillian skończy zajęcia plastyczne, pojechała do domu z 

nowym chłopakiem. 

Pewnie nie zrobiła tego celowo. I Gillian cale się na nią nie złościła i nie była zazdrosna, 

ani trochę, choć jeszcze tydzień temu obie miały szesnaście lat i żadna z nich jeszcze się nie 

całowała.  

Gillian po prostu chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim domu. 

I wtedy usłyszała szloch. 

Zatrzymała się i rozejrzała. To mogło być dziecko albo kot.  

Dźwięk dobiegał z lasu. 

W  pierwszej  chwili  pomyślała  o  Pauli  Belizer.  Ale  to  było  idiotyczne,  przecież  ta  mała 

zaginęła ponad rok temu. 

I znowu ten dźwięk. Cichy, jakby dochodził z głębi lasu. Tak mógł płakać tylko człowiek. 

-Hej? Jest tam kto? 

Żadnej  odpowiedzi.  Gillian  wpatrywała  się  w  ciemną  kępę  dębów  i  sykomor,  usiłowała 

zobaczyć coś między powykręcanymi konarami. Las wydał się groźny. Straszny. 

Rozejrzała się na boki. Pusto. Nic dziwnego- tą drogą jeździło mało samochodów. 

Nie  wejdę  tam,  pomyślała.  Nie  należała  do  osób,  które  beztrosko  mówią:  „Och,  jak 

przyjemnie:  chodźmy  na  spacerek  do  lasu”.  Żeby  nie  powiedzieć,  że  była  zwyczajnym 

tchórzem. 

Ale kto ma to zrobić jak nie ona? I czy ma wybór? 

Ktoś ma kłopoty. 

Zarzuciła  plecak  na  lewe  ramię,  żeby  mieć  wolne  ręce,  i  zaczęła  ostrożnie  się  wspinać 

ośnieżonym zboczem, prosto do lasu. 

background image

- Hej?- Głupio się czuła, gdy nikt jej nie odpowiadał.- Kto tam jest? 

I znowu ten odgłos, cichy szloch, ale teraz już wyraźny, dochodzący z głębi lasu. 

Nagle zaczęła biec. Nie była ciężka, ale w sypkim śniegu zapadała się po kostki. 

Świetnie, a mam adidasy. Już czuła chłód w stopach. 

Na szczęście w lesie było mniej śniegu. Biały i nienaruszony pod drzewami sprawiał, że 

wszystko  zdawało  się  nierealne.  Miała  wrażenie,  że  znalazła  się  z  dala  od  cywilizacji,  w 

kompletnej dziczy. 

I  ta  cisza.  Im  dalej  wchodziła  w  las,  tym  głębiej  otaczała  ją  cisza.  Zatrzymała  się  i 

wstrzymała oddech- usłyszała krzyk. 

Idź na lewo, powtarzała sobie. Nie ma się czego bać. 

Ale nie odważyła się jeszcze raz zawołać. 

Jakoś tu dziwnie… 

Szła  coraz  głębiej  w  las.  Droga  została  daleko  w  tyle.  Mijała  tropy  lisów  i  ptaków,  ale 

nigdzie nie było ludzkich śladów.  

A szloch dobiegał z przodu, coraz głośniejszy. Słyszała go wyraźnie.  

No dobra, do góry, na skarpę. Dasz radę. Wyżej, wyżej. Nie szkodzi, że zimno ci w nogi. 

Potykając się na nierównym gruncie, szukała pozytywnych stron tej sytuacji. 

Napisze  artykuł  do  „Viking  News”  i  wszyscy  będą  ją  podziwiać…  Zaraz,  zaraz.  Czy 

ratowanie komuś życia jest fajne? Może to zbyt dobry uczynek, żeby był cool? 

To  ważne  pytanie,  ponieważ  w  życiu  Gillian  liczyło  się  obecnie  tylko  dwie  sprawy: 

Dawid  Blackburn  oraz  zdobycie  zaproszeń  na  wszystkie  imprezy,  na  których  warto  być.  A 

jedno i drugie w dużym stopniu zależało od tego, czy jest się fajnym, czy też nie. 

Gdyby była powszechnie lubiana, gdyby miała więcej pewności siebie, wszystko inne też 

się  ułoży.  O  wiele  łatwiej  ratować  świat,  wiedząc,  że  inni  cię  lubią  i  akceptują.  Gdyby  nie 

była taka drobna, nieśmiała i nie wyglądałaby tak dziecinnie… 

Wspięła się na szczyt wzgórza, złapała się gałęzi, żeby utrzymać równowagę, i rozejrzała 

dokoła. 

Nic. Las i potok poniżej. 

I nic nie słychać. Szloch ustał. 

Nie, nie rób mi tego! 

Zdenerwowanie dodało jej sił, odegnała strach. 

- Ej, ty, jesteś tu jeszcze? Słyszysz mnie? Chcę ci pomóc! 

Cisza. A potem, jakiś dźwięk. 

Tuż przed nią. 

background image

O Boże, pomyślała. Potok. 

Dzieciak wpadł do wody i teraz trzyma się czegoś ostatkiem sił… 

Zbiegła ze wzgórza, przewracając się, a wilgotny śnieg oblepił jej buty i ubranie.  

Z  bijącym  sercem,  zdyszana,  zatrzymała  się  na  brzegu  potoku.  Widziała  lodowe  sople 

zwisające nad wodą, z kępek traw, które wyglądały jak brylanty. 

I nic, żadnych żywych stworzeń. Gillian nerwowo wpatrywała się w ciemną powierzchnię 

wody. 

- Jesteś tam?- zawołała.- Słyszysz mnie? 

Nic. Skały pod powierzchnią. Gałęzie nad wodą. Szmer potoku. 

- Gdzie jesteś? 

Szloch ustał. Szum wody go zagłuszył. 

Może dzieciak poszedł na dno. 

Pochyliła się, szukała ludzkiego kształtu pod wodą. Jeszcze bardziej…. 

I  wtedy  popełniła  błąd.  Straciła  równowagę.  Lód  pod  stopami.  Machała  rękami  jak 

szalona, ale nie odzyskała stabilności… 

Runęła w dół. Żadnego oparcia. Była zbyt zdumiona, by się przestraszyć.  

Przeniknęło ją lodowate zimno, kiedy uderzyła w taflę wody. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 2 

 

 

Zimno, Zagubienie, Znalazła się pod wodą, prąd obracał jej ciałem. Niczego nie widziała, 

nie mogła oddychać i straciła orientacje.  

A potem wypłynęła na powierzchnię. Odruchowo wzięła haust powietrza.  

Rozpaczliwie machała rękami, ale plecak krępował ruchy. 

W tym miejscu potok był szeroki, a nurt silny. Prąd ją znosił jej usta co chwila napełniały 

się wodą. Rzeczywistość ograniczała się do desperackich prób zaczerpnięcia tchu. 

Zimno, wszędzie zimno. Przenikał ją ból. 

Umierała. 

Otępiały  umysł  przejął  to  do  wiadomości,  ale  ciała  stawiało  opór.  Walczyło,  jakby 

kierowało  się  własną  logiką.  Pozbyła  się  plecaka,  a  kurtka  narciarska  pozwalała  jej  się 

utrzymać na powierzchni. Zmusiła nogi do pracy, do szukania oparcia na dnie. 

Nic  z  tego.  Na  środku  potok  miał  zaledwie  metr  sześćdziesiąt  głębokości,  ale  to  i  tak  o 

dwa centymetry więcej niż mierzyła Gillian. Była za drobna, za słaba, nie kontrolowała nurtu, 

który  ją  znosił  coraz  dalej.  A  zimno  w  przerażającym  tempie  pozbawiało  ją  sił.  Szanse  na 

przeżycie malały z każdą minutą. 

Czuła się tak, jak by walczyła z potworem, który chwycił ją i nie chciał puścić. Ciskał nią 

o  skały  i  ciągnął  ku  sobie,  zanim  zdążyła  się  przytrzymać  zimnej  śliskiej  powierzchni.  Za 

chwilę będzie zbyt słaba, żeby utrzymać głowę nad wodą. 

Musi się czegoś przytrzymać. 

Ciało jej to podpowiadało. To była jej jedyna szansa. 

Tam. Na lewym brzegu dostrzegła wystające z ziemi korzenie. Musiała tam dotrzeć. Płyń. 

Płyń. 

Płynęła.  Mało  brakowało,  a  minęłaby  je  o  centymetr,  ale  jakimś  cudem  do  nich  dotarła. 

Były potężne, grubsze niż jej ramiona, jak plątanina śliskich lodowych węzy. 

Gillian wsunęła rękę między korzenie i zawisła na nich. O tak, teraz mogła oddychać. Ale 

jej ciało nadal było w wodzie.  

Musiała  się  wydostać-  tylko  jak?  Trzymała  się  resztkami  sił;  zdrętwiałe  mięśnie 

odmawiały posłuszeństwa. 

background image

W tej chwili odczuwała nienawiść- nie do potoku, ale do samej siebie. Nienawidziła się za 

to, że jest drobna, słaba i dziecinna. Za to, że umrze. I to zaraz, teraz, naprawdę.  

Nie  pamiętała  dokładnie,  co  się  później  wydarzyło.  Umysł  przestał  prawidłowo 

funkcjonować. Były tylko złość i paląca potrzeba wydostania się z wody. Przebierała nogami, 

miotała się i wiedziała, że każde uderzenie o ostre skały powinno boleć. W tej chwili liczyło 

się tylko chęć życia i to, że powoli, milimetr po milimetrze, wydostawała się z potoku. 

I  nagle  była  na  brzegu.  Leżała  na  kamieniach,  na  śniegu.  Niewiele  widziała,  dyszała 

ciężko z trudem chwytała powietrze, ale żyła. Leżała tak przez długi czas, ni zwracając uwagi 

na zimno. Czuła ogromną ulgę. 

Udało się! Teraz już wszystko będzie dobrze. 

Dopiero kiedy chciała wstać, dotarło do niej, jak bardzo się myli.  

Nogi  się  pod  nią  ugięły,  a  mięśnie  były  jak  z  waty.  I  zimno…  Była  wyczerpana, 

przemarznięta,  a  mokre  ubranie  ciążyło  jak  średniowieczna  zbroja.  Zgubiła  rękawiczki  w 

potoku, podobnie jak czapkę. Miała wrażenie, że z każdym oddechem jest jej coraz zimniej. 

Wstrząsały nią dreszcze. 

Dojść do drogi… Muszę dojść do drogi. Ale którędy? 

Potok zaniósł ją spory kawałek, ale dokąd? Jak bardzo oddaliła się od szosy? 

Nieważne. Byle odejść od potoku, myślała z trudem. Miała kłopoty z koncentracją.  

Zesztywniała niezdarnie gramoliła się przez głazy i połamane konary. Dreszcze, które nią 

wstrząsały,  utrudniały  każdy  krok.  Zaczerwione  palce,  zesztywniały  z  zimna,  z  trudem 

chwytały gałęzie, kiedy wspinała się zboczem.  

Strasznie zimno… Dlaczego ciągle drżę? 

Niejasno zdawała sobie sprawę, że jest w opłakanej sytuacji. Jeśli nie dotrze do szosy, i to 

szybko,  umrze.  Ale  coraz  trudniej  było  się  zmobilizować.  Ogarnęła  ją  dziwna  apatia.  Las 

nagich drzew wydawała się bajkową krainą.  

Zataczała  się…  Potykała…  Nie  miała  pojęcia,  dokąd  idzie.  Szła  przed  siebie,  jak  w 

transie, mijając kolejne pnie, głazy pod śniegiem i gałęzie.  

I  nagle  znalazła  się  na  ziemi.  Upadła.  Dźwignięcie  się  na  nogi  kosztowało  ją  mnóstwo 

wysiłku. 

To przez ubranie. Strasznie ciężkie. Powinna je zdjąć 

Ale w jej głowie pojawiła się myśl, że to błąd. Miała hipotermię i myślała nieracjonalnie, 

dlatego ją zlekceważyła, mocując się z suwakiem kurtki narciarskiej.  

Dobrze… Zdjęłam. Teraz mogę iść. 

background image

Nie  mogła.  Co  chwila  się  przewracała.  I  tak  cały  czas,  wstawała,  przewracała  się, 

wstawała. Za każdym razem z większym wysiłkiem.  

Sztruksowe spodnie ciążyły jak bryła lodu. Spojrzała na nie i ze zdziwienie stwierdziła, że 

pokrywa je śnieg. Może też je zdjąć? 

Nie  mogła  rozpiąć  suwaka.  Wszystko  jej  się  mieszało.  Fale  dreszczy  były  rzadsze  i 

pojawiały się między nimi coraz dłuższe przerwy.  

To chyba dobrze. Już mi nie jest tak zimno.  

Musze tylko odpocząć.  

Znowu do niej dotarło, że to nie najlepszy pomysł. Usiadła na śniegu.  

Znajdowała  się  na  małej  polkach,  pokrytej  nieskazitelnie  gładkim  śniegiem,  którego  nie 

zakłócał  nawet  najmniejszy  ślad.  Wysoko  nad  jej  głową  ośnieżone  gałęzie  tworzyły  białe 

sklepienie.  

Bardzo piękne miejsce na śmierć. 

Gillian już nie drżała. 

A  zatem  już  po  wszystkim.  Ciało  odmówiło  jej  posłuszeństwa,  dreszcze  ustąpiły. 

Zrezygnowała  z  walki.  Czuła,  że  puls  zwalnia,  a  oddech  staje  się  krótki.  Traciła  ostatnie 

resztki ciepła. Może wkrótce nadejdzie pomoc? 

Nie, to niemożliwe. 

Nikt  nie  wie,  gdzie  jestem.  Minie  wiele  godzin,  zanim  ojciec  wróci  do  domu,  a  mama 

się…  obudzi. A nawet wtedy nie zdziwią się, że jej nie ma. Pomyślą, że jest u Amy. Kiedy w 

końcu zaczną jej szukać, będzie za późno. 

Gillian  zdawała  sobie  sprawę,  że  pomoc  nie  nadejdzie,  ale  to  już  nie  było  ważne. 

Osiągnęła kres- niczego więcej nie zrobi, nawet gdyby miała jakiś pomysł. 

Jej dłonie zrobiły się sine. Mięsnie odmawiały posłuszeństwa. 

Dobrze chociaż, że nie było jej zimno. Odczuwała tylko ulgę, że nie musi walczyć. Była 

taka zmęczona… 

Jej ciało zaczęło umierać. 

Umysł  wypełniła  mleczna  mgła.  Straciła  poczucie  czasu.  Metabolizm  zwalniał, 

zatrzymywał  się…  stawała  się  lodowatą  rzeźbą,  takim  samym  elementem  zimowego 

krajobrazu, jak pnie i skały. 

Pomocy… Błagam… Ratunku… 

Mamo… 

Przeszło jej przez myśl, że śmierć jest jak zasypanie. 

background image

I  nagle,  nieoczekiwanie,  ustąpiła  sztywność  i  niewygodna.  Lekka,  spokojna,  wolna, 

unosiła się ku sklepieniu z ośnieżonych gałęzi.  

Co za cudowne uczucie, gdy znowu jest ciepło. Naprawdę ciepło, jakby słońce ogrzewało 

ją od wewnątrz. Roześmiała się radośnie.  

Gdzie ja jestem? Zdaje się, że niedawno coś się stało… coś złego? 

Na  ziemi  leżała  drobna  skulona  postać.  Gillian  przyglądała  się  jej  ciekawie.  Drobna 

dziewczyna,  z  twarzą  osłoniętą  jasnymi  włosami,  pokrytymi  warstwą  lodu.  Delikatne  rysy, 

drobne kości. I skóra, przeraźliwie, śmiertelnie blada. 

Zamknięte  oczy,  szron  na  rzęsach.  Nie  wiadomo,  skąd  Gillian  wiedziała,  że  oczy  były 

ciemnofioletowe.  

Już wiem. Już rozumiem. To ja.  

Nie  była przestraszona, nawet nie czuła więzi z postacią  na śniegu. Nie  była  jej częścią, 

już nie. 

Wzruszyła ramionami, odwróciła się i… 

… znalazła się w tunelu. 

Długie ciemne pomieszczenie, które budziło w niej pewność, że znajduje się w ogromnej 

przestrzeni. Wyczuwała jej granice…. A może to były granice czasu? 

Gnała, leciała przez mrok. Co jakiś czas mijała światła, ale nie miała pojęcia, jak daleko 

się od nich znajduje.  

O Boże, pomyślała. To ten tunel. Więc to się dzieje naprawdę. Teraz. 

Umarłam. 

I gnam jak wariatka. 

Dziwniejsza niż sama śmierć była śmierć z poczuciem humoru.  

Tyle  sprzeczności.  To  wydawało  się  takie  rzeczywiste,  bardziej  rzeczywiste  niż 

cokolwiek, czego doświadczyła  za życia. Miała  jednak dziwne poczucie odrealnienia. Jakby 

zacierały się kontury jej jaźni. Jakby była częścią tunelu, pędu i światła. Nie miała już ciała.  

Czyżby to wszystko działo się w mojej głowie? 

I wtedy po raz pierwszy się przestraszyła. To może być straszne. A jeśli zaraz natknie się 

na koszmary, wizje, których boi się najbardziej? 

I wtedy zdała sobie sprawę, że nie ma wpływu na to, dokąd pędzi. 

Tunel się zmienił. Zobaczyła światło. 

Nie  było  jasnoniebieskie,  jak to pokazują w  filmach, tylko bladozłote, rozmazane,  jakby 

za matowej szyby, ale i tak oślepiająco jasne. 

Hej, a gdzie uczucie wszechogarniającej miłości czy coś takiego? 

background image

Czuła coś  innego- podziw. Światło  jest takie  jasne, takie potężne. I tak potwornie  jasne. 

Miała wrażenie, że patrzy na narodziny wszechświata. Zbliżała się do niego w zastraszającym 

tempie, wypełniało całe jej pole widzenia.  

Znalazła się w nim.   

Obejmowało  ją, wchłaniało, świeciło przez  nią.  Mknęła ku górze, ku jasności,  jak  nurek 

na powierzchnię.  

I  wtedy  ruch  się  skończył.  Światło  traciło  na  intensywności  albo  ona  już  do  niego 

przywykła.  

Dookoła niej pojawiały się cienie.  

Znalazła  się  na  łące  porośniętej  niewiarygodnie  zieloną  trawą,  jakby  rozświetloną  od 

wewnątrz. Niebie było niesamowicie niebieskie. Gillian miała na sobie letnią sukienkę, która 

rozwiewał wiatr.  

Dziwne  kolory  sprawiały,  że  czuła  się  jak  we  śnie.  Nie  wspominając  o  białych 

kolumnach, które wyrastały z trawy tak wysoko, iż zdawały się podpierać niebo. Więc tak to 

jest,  kiedy  się  umrze.  Teraz  ktoś  powinien  po  mnie  przyjść.  Może  dziadek  Trevor?  Fajnie 

byłoby go znowu zobaczyć. 

Ale nikt nie przychodził. Była w miejscu pięknym, spokojnym, nieziemskim i pustym.  

Poczuła, jak narasta w niej niepokój. Chwileczkę, a jeśli to nie… raj? W końcu za życia 

nie była zbyt dobra. A jeśli trafiła do piekła? 

Albo czyśćca? 

Zdaje  się,  że  stamtąd  pochodzą  te  wszystkie  duchy,  które  próbują  skontaktować  się  z 

żywymi przy pomocy medium. Istoty niebieskie nie robiły takich głupot.  

 A jeśli na zawsze pozostanie tu sama? 

Od razu pożałowała, że w ogóle o tym pomyślała. W takim miejscu myśli i obawy mogą 

kształtować rzeczywistość.  

Zaraz, zaraz, czy przypadkiem nie poczuła kwaśnego oddechu? 

I  czy  to  nie  głosy?  Fragmenty  zdań,  które  dobiegają  z  powietrza?  Bezsensowne  zbitki 

słów, które wypowiadamy we śnie: 

-Tak biało, że nic nie widać… 

-Półtora raza… 

-Żałuję, kochanie, ale… 

Gillian  odwróciła  się,  nasłuchiwała,  chciała  usłyszeć  więcej,  chciała  wiedzieć  skąd 

dobiegają. Nagle odnosiła wrażenie, że otaczające ją piękno to tylko iluzja.  

background image

Boże,  myśl  pozytywnie,  błagam.  Dlaczego  naoglądałam  się  tylu  horrorów?  Nie  chce 

widzieć niczego strasznego, nie chcę, żeby zapadła się ziemia niczego wysunęły ręce. 

I nie chce, żeby po mnie przyszedł kościotrup z gnijącymi kawałkami ciała. 

Była  w  nie  lada  tarapatach.  Nawet  wmawiała  sobie,  żeby  nie  myśleć,  wywołało  obrazy. 

Strach  narastał.  Słoneczna  łąka  w  jej  wyobraźni  stawała  się  koszmarnym  bagniskiem. 

Mrocznym, cuchnącym i pełnym bełkoczących upiorów. Tak bardzo się bała, że lada chwila 

coś się wydarzy.  

I doczekała się. Nie mogła tego nie zauważyć. Kilka metrów od niej, nad trawą, pojawiło 

się  mgliste  światło.  Jeszcze  przed  chwilą  go  nie  było.  A  teraz  jaśniało,  nadciągało  jakby  z 

daleka.  

I zbliżało się do niej.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 3 

 

Najpierw  był  to  tylko  punkt,  potem  piłka,  potem  latawiec.  Gillian  obserwowała,  zbyt 

przerażona, by uciekać, aż znalazło się na tyle blisko, że zdała sobie sprawę, co to jest. 

Anioł. 

Powoli  strach  znikał.  Postać  zdawała  się  emanować  światłem,  jakby  zrodziła  się  z  tej 

samej materii co mgła. Była wysoka, i miała ludzki kształt. Szła zarazem płynęła. 

Anioł, myślała zdumiona, prawdziwy anioł. 

I  nagle  mgła  się  rozwiała,  światło  przygasło.  Postać  stała  na  trawie  naprzeciwko  niej. 

Gillian zamrugała. 

Och… nie, nie anioł, tylko młody chłopak. Mógł mieć siedemnaście lat, o rok więcej niż 

ona. I był zabójczo przystojny. Miał twarz jak grecki posąg, regularne rysy, włosy jak płynne 

złoto, oczy nie niebieskie, ale fioletowe. Długie złote rzęsy. 

I boskie ciało. 

O czym  ja  myślę, skarciła się Gillian przerażona. Ale tak trudno było  nie zwracać  na to 

uwagi. Ponieważ jego ubranie przestało świecić, wiedziała, że ma na sobie zwyczajne ciuchy, 

jakie  noszą  na ziemi  nastolatki. Sprane dżinsy  i  biała koszula.  Właściwie  mógłby  spokojnie 

reklamować te dżinsy. Był świetnie zbudowany, ale nie przesadnie umięśniony.  

Jego jedyną wadą, o ile można tak to nazwać, był wyraz twarzy, nieco zbyt anielski jak na 

chłopaka.  

Gillian nie mogła oderwać od niego oczu. On też się na nią gapił. W końcu się odezwał.  

- Cześć, mała- powiedział i mrugnął. 

Gillian była zaskoczona i zła. Zazwyczaj była bardzo nieśmiała wobec chłopców, ale teraz 

już nie żyje, a ten koleś uderzył w czuły punkt. 

- Niby kto tu jest mały?- zapytała z oburzeniem.  

Uśmiechnął się.  

- Przepraszam, nie obrażaj się. 

Zdumiona  grzecznie  siknęła  głową.  Kim  jest?  Zawsze  jej  mówiono,  że  na  spotkanie 

umarłym wychodzą ich przyjaciele lub krewni. A tego gościa w życiu nie widziała. 

W każdym razie to nie anioł, to pewne. 

- Przyszedłem ci pomóc - oznajmił. Jakby czytał jej w myślach. 

background image

- Pomóc? 

- Musisz dokonać wyboru. 

I wtedy zobaczyła drzwi.  

Były tuż za nim, mniej więcej tam, gdzie jeszcze niedawno kłębiła się mgła. Właściwie to 

nie były drzwi, tylko ich świetlisty kontur. 

Powrócił strach. Nie wiadomo, skąd wiedziała, że te drzwi  są bardzo ważne, ważniejsze 

niż wszystko inne, co widziała do tej pory. To, co się za nimi kryje, jest… Nie do opisania. 

Inny świat. W którym wszystko, co do tej pory widziała, straci sens. 

Niekoniecznie  zły,  ale  tak  potężny,  że  aż  przerażający;  przecież  dobro  także  może 

przerażać. 

To jest ta brama, pomyślała. Przejdziesz przez próg i już nie ma powrotu. I choć jedna jej 

cząstka  pragnęła  się  przekonać,  co  jest  po  drugiej  stronie,  to  ze  strachu  kręciło  się  jej  w 

głowie. 

- Widzisz, rzecz w tym, że to jeszcze nie twój czas- powiedział cicho złotowłosy. 

No tak, mogłam się tego domyślić. Co za kicz, pomyślała, ale nic nie powiedziała, widok 

drzwi odbierał jej chęć do żartów.  

Przełknęła ślinę, zamrugała. 

- No, ale już tu jesteś. To błąd i musimy go naprawić. W takich wypadkach pozwalamy, 

by decyzję podjął sam zainteresowany. 

- Chcesz powiedzieć, że mam wybrać, czy chcę żyć, czy umrzeć? 

- Mniej więcej. 

- To zależy ode mnie? 

- Tal.- Lekko przechylił głowę.- Może chcesz przeanalizować swoje życie? 

Gillian  zamrugała  szybko.  Odsunęła  się  o  kilka  kroków  wpatrzona  w  niesamowicie 

zieloną trawę. Myślała o swoim życiu.  

Gdyby zapytał mnie rano, czy chcę żyć dalej, nie miałabym wątpliwości, ale teraz… 

Ale  teraz  czuła  się  trochę  tak,  jakby  jej  nie  chcieli,  jakby  tu  nie  pasowała.  Zresztą 

pokonała już taki kawał drogi. Czy naprawdę chce wracać? 

Przecież  tam  nie  jest  nikim  wyjątkowym.  Nie  jest  mądra  jak  Amy,  ani  odważna,  ani 

utalentowana.  

Bo niby co tam na mnie czeka? Do czego mam wracać? 

Mama pije codziennie i kiedy Gillian wraca ze szkoły, śpi jak kamień. Ojciec… Ich ciągłe 

awantury.  Samotność,  która  jak  wiedziała,  jest  nieunikniona,  bo  Amy  ma  chłopaka. 

Pragnienia,  które  nigdy  się  nie  spełnią,  jakby  choćby  David  Blackburn  i  jego  tajemniczy 

background image

uśmiech. Marzenia o tym, że  jest  lubiana  i  akceptowana. Złudzenia, że uważają  ją  za osobę 

ciekawą i dojrzałą. 

Litości. W jej życiu było chyba coś dobrego? 

- Chińskie zupki? - podsunął chłopak. 

Gillian spojrzała na niego. 

- Co? 

-  Bardzo  je  lubisz.  Szczególnie  kiedy  wraca  do  domu  w  mroźny  dzień.  Zapach  małych 

dzieci. Grzanki z masłem i cynamonem, jakie robiła ci mama, kiedy jeszcze rano wstawała z 

lóżka. Kiepskie horrory.  

Gillian się zakrztusiła. Nigdy nikomu o tym nie mówiła. 

- Skąd to wiesz? 

Uśmiechnął się. Miał naprawdę niesamowity uśmiech. 

-  No  cóż,  tu  na  górze  sporo  widzimy.-  Spoważniał  zaraz.-  I  nie  chcesz  doświadczyć 

niczego więcej? W życiu? Nie ma nic, co chciałabyś zrobić? 

Wszystko. Przecież jeszcze niczego nie osiągnęła. Bo nie miała czasu, szeptał głos w jej 

głowie. Zaraz jednak odezwał się inny, surowszy. Uważasz, że to cię tłumaczy? Nikt nie wie, 

ile ma czasu. Miałaś mnóstwo minut i wszystkie zmarnowałaś. 

-  Więc  nie  lepiej  wrócić  i  spróbować  jeszcze  raz?-  zapytał  łagodnie,  ale  znacząco.- 

Przekonać się, czy nie pójdzie ci lepiej? 

Tak. I nagle Gillian wypełniło to samo palące pragnienie jak wtedy, gdy wydostała się z 

potoku, poczucie, ze życie ma sens. Da radę. Zmieni się, skieruje swoje życie na nowe tory. 

Zresztą musi pamiętać o rodzicach. Już teraz jest między nimi źle, a jeśli jedyna córka nagle 

umrze,  zrobi  się  jeszcze  gorzej.  Będą  się  o  to  wzajemnie  obwiniać.  A  Amy  będzie  mieć 

ogromne wyrzuty sumienia, że nie poczekała na nią po szkole.  

Ta  myśl  sprawiła  jej  satysfakcje.  Usiłowała  ją  stłumić,  bo  miała  wrażenie,  że  chłopak 

wszystko słyszy. Ale naprawdę postrzegała życie z innej perspektywy. Nagle poczuła, że jest 

bezcenne i że nie może go zmarnować. 

Spojrzała na chłopaka.  

- Chcę wrócić. 

Skiną głową i uśmiechnął się lekko. 

-  Tak  myślałem.-  W  jego  głosie  pojawiło  się  ciepło,  było  w  nim  także…  Nieskończona 

miłość… Zrozumienie? 

Które idealnie uzupełniało jego wizerunek. 

Wyciągnął rękę. 

background image

- Czas na nas, Gillian- powiedział cicho. Jego oczy były bardzo fioletowe. 

Po chwili wahania podała mu rękę. 

Ich  dłonie  jednak  się  nie  zetknęły.  Zanim  dosięgnęła  koniuszków  jego  palców,  poczuła 

drżenie  i  zobaczyła  błysk.  Chłopak  zniknął,  a  Gillian  doświadczyła  wielu  rzeczy 

jednocześnie.  Po  pierwsze  poczuła,  że  się  odrywa  od  ziemi,  że  coś  ją  siłą  wyrywa  z  tego 

otoczenia i że zaczyna spadać. A później coś się do niej zbliżało.  

Nie wiadomo skąd, w błyskawicznym tempie, wielkie i uskrzydlone, pewnie w ten sposób 

mysz postrzega cień jastrzębia.  

Gillian stłumiła odruch, by się skulić.  

Nie musiała. Ona także mknęła przez pustkę, spadała. Znowu była w tunelu, zostawiła za 

sobą  łąkę  i  to,  co  ją  ścigało.  Mknąc  przez  ciemność,  zapomniała  o  dziwnym,  mrocznym 

cieniu.  

Wkrótce uświadomiła sobie, jak wielki popełniła błąd.  

Teraz była sama w tunelu, coś  ją ciągnęło w dół. Usiłowała dostrzec, dokąd zmierz, ale 

zobaczyła przed sobą tylko przepastną studnię. 

Na  jej  dnie  majaczył  krąg  światła,  jakby  widziany  przez  teleskop.  W  kręgu,  na  śniegu, 

leżała drobna postać. 

Moje ciało, pomyślała Gillian, i wtedy przyspieszyła, a dno studni zaczęło niebezpiecznie 

się zbliżać. Ciało stawało się coraz większe i większe. Czuła jakby ją wciągało- za szybko.  

Zdecydowanie za szybko. Nad niczym nie panowała. Pasowała do ciała idealnie, jak dłoń 

do rękawiczki, ale uderzenie pozbawiło ją przytomności. 

Ojej, boli. 

Próbowała  unieś  powieki,  ale  to  było  za  trudne.  Dopiero  za  drugim  czy  trzecim  razem 

udało jej się podnieść je odrobinę.  

Biel, wszędzie oślepiająca biel. 

Gdzie… Czy to śnieg? 

Dlaczego leżę na śniegu? 

Powróciły obrazy. Potok. Lodowata woda. Walka z nurtem. Upadek Zimno. 

A potem ciemność. Bolało ją całe ciało. 

Nie mogę się ruszyć.  

Mięśnie były jak z waty. Wiedziała, że nie może tu zostać, bo w tedy… 

Powróciły wspomnienia.  

Ja już umarłam. 

background image

Dziwne,  ale  ta  świadomość  dodała  jej  sił.  W  końcu  udało  jej  się  wstać.  Temu  ruchowi 

towarzyszył ostry dźwięk jej ubranie pokrywała warstwa lodu.  

Jakimś cudem dźwignęła się na nogi.  

Dziwne,  że  w  ogóle  jej  się  to  udało.  Wcześniej  przecież  nie  miała  na  nic  siły,  a  potem 

leżała na śniegu. Według wszelkiej logiki powinna już zamarznąć. 

A ona stała. Była nawet w stanie zrobić krok do przodu.  

I w 5tedy zdała sobie sprawę, ze nie ma pojęcia, w którą stronę iść.  

Nadal  nie wiedziała, gdzie  jest droga. Wkrótce zrobi się ciemno, a wtedy  nie dojdzie do 

szosy nawet po własnych śladach. Będzie błądzić po lesie, aż się podda. 

-Widzisz tamten dąb? Obejdź go od prawej strony. 

Głos rozległ się za nią, koło lewego ucha. Odwróciła się tak szybko, jak pozwalały na to 

zesztywniałe mięśnie, choć i tak wiedziała, że niczego nie zobaczy.  

Rozpoznała ten głos. Teraz był o wiele cieplejszy i bardziej delikatny. 

-Wróciłeś ze mną. 

-Pewnie- I znowu słyszała w nim miłość i ciepło.- Nie myślałaś chyba, że stawię cię samą, 

żebyś znowu zamarzła, co? A teraz do drzewa, mała.  

Męczyła  się,  przedzierała  między  gałęziami  i  drzewami,  byle  do  przodu.  Wydawało  jej 

się,  że  trwa to  całą  wieczność,  ale  głos  był  z  nią  cały  czas.  Kierował  nią,  dodawał  odwagi, 

zmuszał, by szła dalej, choć jej się zdawało, że nie zrobi już ani jednego korku.  

I wtedy usłyszała: 

- Jeszcze tylko wzgórze i jesteś na szosie. 

Gillian jak we śnie wspinała się na wzniesienie.  

I proszę. Droga. W resztkach dziennego światła widziała jak wije się między wzgórzami.  

Ale do domu dzieliły ją jeszcze prawie dwa kilometry, a już całkiem opadła z sił. 

- Nie musisz iść - wyjaśnił głos.- Popatrz tylko. 

I zobaczyła światła samochodu. 

- Wejdź na drogę i machaj. 

Posłuchała,  machała automatycznie. Światła  były  coraz bliżej, oślepiały  ją. I nagle zdała 

sobie sprawę, że wóz zwalnia. 

- Udało się nam!- sapnęła, ledwie świadoma, że mówi na głos.- Zatrzymuje się! 

-  No  pewnie,  że  się  zatrzymuje.  Odwaliłaś  kawał  dobrej  roboty.  Teraz  już  wszystko 

będzie dobrze. 

Wiedziała, że się z nią żegna. 

background image

Samochód się zatrzymał. Kierowca już otwierał drzwi. Gillian widziała ciemną postać na 

tle reflektorów. Zdenerwowała się. 

- Poczekaj, nie zostawaj mnie, nie wiem nawet, kim… 

Na ułamek sekundy znowu ogarnęła ją miłość i zrozumienie. 

-Możesz mnie nazywać Aniołem. 

Potem głos zniknął i Gillian czuła już tylko niepokój. 

- Co ty wyp… Jezu, wszystko w porządku?- Ciszę przerwał głos kierowcy. Gillians stała 

nieruchomo na środku drogi.  

Zamrugała, usiłowała się skoncentrować. 

-Nie,  no  jasne,  że  nie  w  porządku.  Patrz  tylko  na  siebie.  Jesteś  Gillian,  tak?  Mieszkasz 

koło mnie. 

To był David Blackburn. 

Stała tak zszokowana, a dziwaczne halucynacje nagle zniknęły. 

To naprawdę David. Jaszcze nigdy nie była tak blisko niego.  

Ciemne  włosy.  Ładna  twarz,  na  której  widać  jeszcze  cień  letniej  opalenizny.  Wystające 

kości  policzkowe  i  oczy,  w  których  można  się  zgubić.  Pewnie  siebie  i  ten  uśmiech,  trochę 

przyjacielski, trochę tajemniczy. 

Tylko że teraz wcale się nie uśmiechał. Był przerażony.  

Gillian  nie  była  w  stanie  wydusić  z  siebie  słowa.  Patrzyła  tylko  na  niego  zza  zasłony 

zamarzniętych włosów. 

-Co się.. Nieważne. Musisz się rozgrzać. 

W szkole miał opinię twardziela, ale teraz bez pytań wziął ją troskliwie na ręce.  

Gillian  poczuła  się  zmieszanie  i  wstyd,  i  coś  o  wiele  głębszego.  Dziwne,  dominujące 

poczucie  bezpieczeństwa.  David  był  silny  i  ciepły.  Instynktownie  wiedziała,  ze  może  mu 

zaufać. Że teraz nie musi już walczyć, może odpocząć.  

-Włóż  to.  Uważaj  na  głowę.  Masz  zwiń  włosy.-  Jakimś  cudem  zajmował  się  wszystkim 

naraz  bez  pośpiechu.  Był  troskliwy  i  dokładny.  Gillian  po  chwili  siedziała  w  samochodzie, 

otulona jego kurtką z ręcznikiem na ramionach. David odpalił silnik i włączył ogrzewanie.  

Cudownie było odpoczywać i nie obawiać się, że to ją zabije. Czuła, jak rozkoszne ciepło 

rozlewa się po jej ciele, a wnętrze mustanga wyłożone spłowiałą beżową tapicerką wypełnia 

się rajem.  

David nie wyglądał na anioła. Raczej na błędnego rycerza, który ratuje ludzi w  potrzebie.  

Gillian zakręciło się w głowie. 

-Pomyślałam, że trochę popływam- wycedziła, szczękając zębami. Znowu dygotała. 

background image

- Co? 

- Pytałeś, co się stało. Było mi gorąco, więc wskoczyłam do potoku. 

Roześmiał się na głos. 

- Odważna jesteś!- Zerknął na nią z ukosa i powtórzył: 

- A tak naprawdę? Co się stało? 

Uważa że jestem odważna! Gillian ogarnęło przyjemne uczucie. 

-  Pośliznęłam  się  -  wyjaśniła.-  byłam  w  lesie  i  przez  przypadek  znalazłam  się  w 

strumieniu.-  Nagle  przypomniała  sobie,  dlaczego w  ogóle  wchodziła  do  lasu.  Wydawało  jej 

się, że znowu słyszy żałosny, rozpaczliwy płacz. 

- O Boże - powiedziała i z trudem się wyprostowała. - Zatrzymaj się. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 4 

 

David nie zatrzymał się, nawet nie zwolnił. 

- Jesteśmy już prawie w domu. 

Zbliżali się do skrzyżowania z ulicą Medowcroft. Gillian usiłowała złapać kierownicę i ze 

zdumieniem spojrzała na swoje dłonie. Jej palce były zdrętwiałe jak kawałki drewna. 

- Musisz się zatrzymać - powiedziała głośniej. - W lesie jest dziecko. Dlatego zeszłam z 

drogi; słyszałam jak płacze, dźwięk dobiegał znad potoku Musimy tam wrócić. No, już, stój! 

-  Uspokój  się  -  powiedział.  -  Moim  zdaniem  słyszałaś  pohukiwanie  sowy.  Mają  tam 

gniazda i wydają bardzo podobne odgłosy. 

Gillian tak nie uważała. 

- Wracałam do domu po szkole. Było jeszcze jasno, za jasno na sowy. 

-  No  dobra,  więc  to  był  gołąb.  Albo  kot,  czasami  kocie  miauczenie  brzmi  zupełnie  jak 

ludzki płacz. Słuchaj- dodał ostro.- Najpierw odwieziemy cię do domu, potem zawiadomimy 

policję  w  Houghton,  niech  się  tym  zajmą.  Nie  pozwolę,  żeby  mała…  żeby  dziewczyna 

zamarzła tylko dlatego, że ma więcej odwagi niż rozumu. 

W  pierwszej  chwili  chciała  przyznać  mu  rację,  że  ma  jedno  albo  drugie,  odwagę  albo 

rozum, ale powiedziała tylko: 

- To nie tak. Tyle przeszłam, żeby odnaleźć to dziecko. Mało brakowało, a umarłabym… 

Właściwie  myślę,  że  naprawdę  umarłam…  To  znaczy…  Nie  zupełnie,  ale  w  końcu  zdałam 

sobie sprawę,  jak ważne  jest życie…- urwała. Co ona opowiada? Teraz uzna  ją za wariatkę. 

Pewnie  jej  się to przyśniło. Sama w to wszystko nie wierzy, siedząc w  ciepłym  mustangu  z 

ręcznikiem na głowie. 

Ale David spojrzał na nią ze zdumieniem i zrozumieniem.  

- Prawie umarłaś? - Po chwili znowu patrzył na drogę. Sklecił w Hazel Street, przy której 

oboje mieszkali. - Ja też kiedyś przeżyłem coś takiego. Kiedy byłem mały, miałem operację… 

Urwał,  bo  nagle  mustang  wpadł  w  poślizg  na  oblodzonym  fragmencie  szosy.  Udało  mu 

się jednaka odzyskać panowanie nad samochodem i bezpiecznie zatrzymali się na podjeździe 

Gillian.  

Ty też? 

Zanim zebrała się na odwagę, by mu to powiedzieć, David zdążył już wysiąść.  

Otworzył drzwi i pomógł jej. 

background image

- Musisz się tego wszystkiego pozbyć.- Odgarnął jej jasne pasma z twarzy. Gillian miała 

nawet wrażenie, że podobają mu się jej włosy.  

Zerknęła  na  niego ukradkiem. Miał ciemne oczy, a ostre zazwyczaj  i  surowe spojrzenie, 

teraz  było  inne,  jakby  łagodniejsze.  Czuła,  że  jest  zaskoczony,  a  jednocześnie  ją  podziwia. 

Nagle  do  Gillian  dotarło,  że  chłopak  wcale  nie  jest  taki  twardy.  Kiedy  o  tym  pomyślała, 

poczuła, jak między nimi przeskakuje iskra. I już wiedziała, że są do siebie podobni.  

Wstrząsnęły nią tak sile dreszcze, że aż zgięła się w pół.  

David zamrugał, pokręcił głową. 

- Musisz wejść do domu - szepnął. 

I raptem znalazła się w powietrzu. Niósł ją do domu. 

- Nie powinnaś chodzić w zimie na piechotę do szkoły - powiedział. - Od dzisiaj będę cię 

woził.  

Gillian  zaniemówiła.  Powinna  mu  powiedzieć,  że  to  była  wyjątkowa  sytuacja,  że 

zazwyczaj podwozi  ją  Amy.  Ale kogo chciała  nabrać?  Już  na samą  myśl, że odtąd będzie z 

nim jeździć, kręciło jej się w głowie.  

Ta wiadomość  i to, że  ją  niósł sprawiły,  iż dopiero przy drzwiach przypomniała  sobie o 

mamie. 

Wpadła w panikę. 

O  Boże,  nie,  David,  nie  może  jej  zobaczyć.  A  jeśli  powita  ich  zapach  jedzenia?  Może 

wszystko będzie dobrze. Miała nadzieję, że mama nie miała znowu złego dnia.  

W  ciemnym  holu  nie  pachniało  smakołykami.  Nie  było  też  oznak  życia  –  zgaszono 

wszystkie światła na parterze. Dom był zimny i pusty. Gillian musiała jak najszybciej pozbyć 

się Davida. 

Ale jak? Niósł ją cały czas. 

- Rodziców nie ma w domu? - zapytał. 

- Chyba nie. Tata zazwyczaj wraca po siódmej. - Nie skłamała, nie do końca. Oby mama 

została w pokoju, póki David nie wyjdzie. 

- Nic mi nie będzie - powiedziała szybko. Nie chciała być niegościnna czy niewdzięczna, 

ale musiał się go pozbyć. – Poradzę sobie i… nic mi nie jest. 

- Nie ściemniaj - powiedział 

Martwił się o nią. Jakie to słodkie. 

- Musisz się rozgrzać, i to szybko. Gdzie jest łazienka? 

Gillian odruchowo uniosła zesztywniałą rękę, żeby mu pokazać, ale zaraz ją opuściła. 

- Ej, poczekaj chwilę… 

background image

Ale on już był w łazience. Gillian niespokojnie zerknęła na schody. Spij mamo, błagam. 

- Musisz posiedzieć w gorącej wodzie, co najmniej dwadzieścia minut.- David spojrzał na 

nią.- Potem zobaczymy, czy trzeba będzie jechać do szpitala w Houghton.  

Wtedy sobie przypomniała. 

- Policja… 

-  Tak,  racja,  zaraz  zadzwonię.  Ale  najpierw  wejdziesz  do  wanny.  -  Wyciągnął  rękę  i 

dotknął  jej  zmarzniętego,  oblodzonego  swetra.-  Dasz  radę  to  zdjąć?  Możesz  poruszyć 

palcami? 

-  Ja…-  Nie,  nie  mogła;  palce  zesztywniały  od  zimna.  Chyba  je  odmroziłam,  pomyślała, 

patrząc  na  nie.  Ale  żadne  skarby  świata  nie  pozwoli,  żeby  ją  rozebrał,  i  nigdy  w  życiu  nie 

zawało matki. - Ja… 

- Odwróć się - odezwał się David. Znowu dotknął jej swetra. - Dobra, zamknąłem oczy. A 

teraz… 

- Nie.- Gillian przyciskała łokcie do boków. 

Stali tak, zagubieni i niezdecydowani, aż dobiegł ich głos z holu. 

- Co ty tu robisz? - ktoś zapytał. 

Gillian się odwróciła i spojrzała w tamtą stronę. Tanya Jun, dziewczyna Davida. 

Miała na sobie sweter ze świątecznymi aplikacjami i błyszczącą nitką i aksamitny beret na 

lśniących ciemnych włosach. Szare oczy w kształcie migdałów i rząd białych zębów. Gillian 

wiedziała w niej przyszłą panią prezes wielkiej korporacji.  

- Zobaczyłam twój samochód na podjeździe. - Była spokojna i jednocześnie podejrzliwa. 

Miała  taką  minę,  jakby  przyłapała  Dawida  na  gorącym  uczynku.  A  on  wodził  wzrokiem 

między nią a Gillian i szukał wyjaśnienia. 

- Nic się nie dzieje. Znalazłem ją na Hillcrest Road. Ona.. No, popatrz tylko. Wpadła do 

potoku, przemarzła na kość. 

-  Widzę  -  odparła  spokojnie  Tanya.  Zmierzyła  Gillian  wzrokiem  od  stóp  do  głów  i 

ponownie spojrzała na Dawida.- Nie wygląda najgorzej. Idź do kuchni i przygotuj jej gorącą 

czekoladę. Albo galaretkę na gorąco, coś z dużą ilością cukru. Ja się nią zajmę. 

- I policja - zawołała Gillian za Dawidem. Bała się spojrzeć na Tanyę. 

Była  w  ostatniej  klasie,  jak  David,  rok  wyżej  niż  Gillian.  Chodzili  do  tej  samej  szkoły 

średniej  imienia  Rachel  Garson.  Tanya  budziła  w  Gillian  strach,  uwielbienie  i  nienawiść, 

mniej więcej w tej kolejności.  

background image

-Do  łazienki-  zdecydowała  Tanya.  Pomogła  Gillian  się  rozebrać.  Ściągnęła  z  niej 

przymarznięte  mokre  ciuchy,  po  czym  rzucała  do  umywalki.  Działa  szybko  i  skutecznie; 

Gillian niemal widziała iskry lecące spod jej palców. 

Gillian  była  zbyt  nieszczęśliwa,  by  naprostować.  Zajmowała  się  nią  osoba  o  takcie  i 

wdzięku strażniczki więzienia lub wrednej niańki. Skuliła się, drobna i przemarznięta, i kiedy 

Tanya się odwróciła, wskoczyła do wanny.  

Woda parzyła. Gillian otworzyła z bólu usta, ale po chwili je zamknęła i zacisnęła żeby, 

żeby  nie  krzyczeć.  Pewnie  tylko  jej  się  wydawało,  że  kąpiel  była  tak  gorąco.  Przemarzła 

przecież do szpiku kości. Oddychając przez nos, zanurzyła się po szyję. 

- Dobrze - odezwała się Tanya zza koralowej zasłony. - Poszukam ci suchych ciuchów. 

- Nie! - Gillian uniosła się gwałtownie. Tylko nie na górę, nie do sypialni  mamy, nie do 

jej pokoju.  

Ale drzwi łazienki już trzasnęły. Tanya nigdy nie przyjmowała odmowy.  

Gillian  siedział  sparaliżowana  strachem,  aż  fala  bólu  sprawiła,  że  zapomniała  o 

wszystkim.  Zaczęło się w palcach, potem przeszywający  ból zaczął promieniować wyżej, to 

oznaczało, że przemarznięte ciało wracało do życia. Siedziała  bez ruchu, oddychając  ciężko 

przez  nos  i  starała  się  wytrzymać.  I  z  czasem  było  coraz  lepiej.  Biała,  pomarszczona  skóra 

stała się  najpierw sina, potem czerwona. Płonący ból przerodził  się w  łaskotanie. Gillian  na 

nowo mogła się ruszać. I myśleć.  

Usłyszała głos dobiegający z korytarza pod łazienką. Drzwi nie zdołały ich zagłuszyć.  

Głos Tanyi: 

-  Daj,  potrzymam.  Zaraz  jej  to  zaniosę.  -  I  ciszej:  -  Nie  jestem  pewna,  czy  jest  dość 

rozgarnięta, by jednocześnie kąpać się i pić. 

Głos Davida: 

- Odpuść jej. To tylko dzieciak. 

- Czyżby? Wesz, ile ma lat? 

- Co? Nie mam pojęcia. Trzynaście? 

Pogardliwe prychnięcie Tanyi. 

- Czternaście? Dwanaście? 

- David, ona chodzi z nami do szkoły. Jest rok niżej. 

- Naprawdę? - David wydał się zaskoczony. - E tam, moim zdaniem chodzi do P.B. 

Szkoła  imieniem  Perl  S.  Buck  to  gimnazjum.  William  wpatrywała  się  w  kran  z 

niewidzącym wzrokiem.  

background image

- Chodzi z nami na biologię. - W głosie Tanyi pojawiła się nuta zniecierpliwienia.- Siedzi 

w ostatniej ławce i nigdy się nie odzywa. Ale rozumiem, czemu myślałeś, że jest młodsza. W 

jej pokoju po kolana brodzi się w pluszakach. I ma kwiatki na tapecie. A jej piżama… Popatrz 

tylko: w misie. 

Gillian zrobiło się gorąco. Tanya widział jej pokój, niezmieniony, odkąd Gilian skończyła 

dziesięć  lat,  bo  nie  stać  ich  było  na  nowe  zasłony  i  tapety,  a  w  garażu  nie  było  miejsca  na 

kolekcję pluszaków. Nabija się z jej piżamy. I to przy Davidze.  

A on … myślał, że jest małą dziewczynką, i dlatego zaproponował, że będzie ją woził do 

szkoły. Miał na myśli gimnazjum. Był dla niej miły z litości. 

Gillian miała łzy w oczach. Drżała, dygotała ze złości, upokorzenia i rozpaczy. 

Trzask. 

Odgłos był głośny jak strzał z dubeltówki, ale zarazem wysoki i czysty, coś jakby trzask i 

huk połączone ze zgrzytem szkła pod butem.  

Gillian  podskoczyła  jak  oparzona,  przez  chwilę  siedziała  w  bezruchu,  a  potem  odsunęła 

zasłonę prysznicową i wyjrzała ciekawie.  

W tej samej chwili otworzyły się drzwi do łazienki.  

- Co to było? - zapytała Tanya ostro. 

Gillian pokręciła głową. Miała już na końcu języka: „Ty mi to powiedz”, ale za bardzo się 

jej bała. 

Tanya  rozejrzała  się  po  łazience,  zobaczyła  zasnute  parą  lustro  i  zmarszczyła  brwi. 

Wyciągnęła rękę, żeby przetrzeć zaparowaną taflę szkła- i syknęła z bólu. 

- Au! - Zaklęła, patrząc na swoją dłoń. Gillian dostrzegła krople krwi. 

-  Co  do…-  Tanya  wzięła  gąbkę  i  przetarła  lustro.  I  jeszcze  raz.  Cofnęła  się,  by  lepiej 

widzieć. 

Gillian z wanny także przyglądała się zafascynowana.  

Lustro  było  zbite.  Nie,  nie  zbite,  popękane.  Nie  było  jednak  konkretnego  punktu,  z 

którego  promieniście  rozchodziły  się  pęknięcia.  Tafla  pokrywała  równa  siateczka  linii,  od 

góry  do  dołu,  do  prawej  do  lewej.  Wyglądało  to niemal  jak  geometryczny  wzór,  jak  dzieło 

artysty. 

-  David!  Chodź  tutaj!  -  Tanya  nie  zwracała  uwagi  na  dziewczynę  w  wannie.  Drzwi  się 

otworzyły i Gillian dostrzegła w lustrze niewyraźny, zniekształcony obraz Dawida. 

- Widzisz to? Jak to możliwe? - dopytywała się Tanya. 

Wzruszył ramionami. 

background image

- Z gorąca? Z zimna? Nie mam pojęcia. - Nieśmiało zerknął w stronę Gillian, na tyle, żeby 

dostrzec jej twarz w otoczeniu koralowej zasłony. 

-  Wszystko  w  porządku?  -  zapytał,  odwracając  wzrok  i  wpatrując  się  w  biały  ręcznik 

wiszący na przeciwległej ścianie.  

Gillian  nie  była  w  stanie  odpowiedzieć.  Coś  dławiło  ją  w  gardle,  znowu  miała  łzy  w 

oczach. Ale kiedy Tanya na nią spojrzała, skinęła głową. 

- Dobra, daruj sobie. Ubieraj się. – Tanya odwróciła się do lustra, a David wyszedł. 

- Upewnij się, że możesz ruszać palcami - rzucił na odchodnym. 

- Nic mi nie jest - zapewniła Gillian, gdy została z Tanyą same. - Naprawdę. - Poruszyła 

palcami, obolałymi, ale sprawnymi. Chciała tylko pozbyć się Tanyi. - Sama się ubiorę. 

Błagam, nie chcę się przy niej rozpłakać. 

Zniknęła za zasłoną, plusnęła wodą. 

- Możecie już iść. 

Westchnienie Tanyi, zapewne przekonanej, że Gillian jest niewdzięczna. 

-  Dobrze  -  powiedziała.-  masz  tu  ciuchy  i  gorąco  czekoladę.  Czy  mam  po  kogoś 

zadzwonić? 

-  Nie!  Moi  rodzice…  Ojciec  będzie  lada  chwila.  Nic  mi  nie  jest.-  Zamknęła  oczy, 

wstrzymała oddech i liczyła. I wreszcie usłyszała, że Tanyia wychodzi. Ona i David zawołali 

coś na pożegnanie, a potem zapanowała cisza.  

Gillian  niezdarnie  wstała.  Mało  brakowało,  a  przewróciłaby  się,  wychodząc  z  wanny. 

Włożyła  piżamę  i  powoli  wyszła  z  łazienki.  Poruszała  się  jak  staruszka.  Już  dochodziła  do 

swojego pokoju, gdy otworzyły się drzwi na końcu korytarza. Stała w nich matka. Opatulona 

długim  szlafrokiem,  szlafrokiem  kapciach.  Z  rozczochranymi  włosami,  ciemniejszymi  niż  u 

Gillian. 

- Co się dzieje? Słyszałam jakieś hałasy. Gdzie tata? 

- A nie: Co… się…t… tam dz… dzieje? G… gdzie ta… tata? 

Ale blisko. 

- Mamo, jeszcze nie ma siódmej. Przemokłam, wracając do domu. Idę spać.- Minimalna 

liczba zdań, by przekazać podstawowe informacje. 

Matka zmarszczyła brwi. 

- Skarbie… 

- Dobranoc, mamo. 

Gillian uciekła do siebie, zanim matka zadała kolejne pytanie. 

background image

Osunęła  się  na  lóżko,  przytuliła  kilka  pluszkaów.  Były  ciepłe  i  przyjazne,  dodawały 

otuchy.  Wtuliła  się  w  nie.  Teraz  w  końcu  mogła  płakać.  Ból  ciała  i  duszy  zlał  się  w  jedno, 

szlochała na głos, wtulona w miękki łepek ukochanego misia.  

Żałowała,  że  wróciła.  Zapragnęła  znaleźć  się  na  jasnej  łące  o  niesamowicie  zielonej 

trawie. Co z tego, że tylko sen? Niechby wszyscy ją opłakiwali po śmierci. 

Życie jest ważne? Bzdura. Życie to wielka ściema. Nie zmieni się, nie zacznie od nowa. 

Nie  ma  szans,  nie  ma  nadziei…  I  nic  jej  to  nie  obchodzi.  Chciała  umrzeć.  Boże,  po  co  się 

urodziłam? Żeby tak żyć? Musi być na świecie jakiś zakątek, moje miejsce, cos dla mnie. Nie 

pasuję tutaj, do tego życia. I jeśli nie ma niczego więcej, wolę umrzeć. Śnić o czymś innym.  

Płakała, aż odrętwiała i wyczerpana zasnęła, nawet o tym nie wiedząc. Kiedy się obudziła 

kilka godzin później, jej pokój rozjaśniało dziwne światło. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 5 

 

 

Właściwe to światło zobaczyła tylko na początku. Miała dziwne wrażenie, że ktoś jeszcze 

jest w pokoju. Już wcześniej to czuła, ale kiedy się budziła, to coś odchodziło. Może w chwili, 

gdy unosiła powieki. Tylko kiedy spała, była o krok od odkrycia tajemnicy wszechświata. 

Ale  dzisiaj  to  wrażenie  zostało.  Rozejrzała  się  po  pokoju,  oszołomiona  i  zaspana  i 

ociężała.  

Nagle do niej dotarło, że światło jest inne.  

Zapomniała  zaciągnąć  zasłony  i  sypialnię  zalewał  księżycowy  blask.  Zmieszany  z  bladą 

poświatą białego śniegu. Jednak najjaśniejsze światło kumulowało się w kącie pokoju, jakby 

odbijało się w lustrze.  

Rzecz w tym, że tam stoi komoda. Nie lustro.  

Gillian  usiadła  powoli.  Czuła  pulsowanie  w  skroniach  i  za  wszelką  cenę  starała  się 

dojrzeć, co kryje się w rogu pokoju. 

Coś jakby.. kolumna. Zamglona kolumna światła, która świeci coraz jaśniej.  

Coś ściska ją w gardle. To światło jest takie piękne i niemal znajome. Przypomniało tunel, 

i łąkę… Och. 

Teraz już wiedziała. 

Za życia postrzega się to inaczej. Po śmierci przyjmowała dziwne zjawiska  jak we śnie, 

nie kierujące się logiką czy zdrowym rozsądkiem.  

rozsądkiem  teraz  światło  nabierało  intensywności.  Miała  dreszcze,  łzy  nabiegały  jej  do 

oczu. Nie mogła oddychać. Nie wiedziała, co robić.  

W jaki sposób witamy się z aniołem? 

Światło jaśniało coraz bardziej, tak samo jak na łące. Teraz wiedziała w nim kształt, szedł 

w  jej  stronę.  Coraz  jaśniejszy,  aż  musiała  zamknąć  oczy,  a  po  jej  powiekami  tańczyły 

czerwono-złote cienie, jak po spojrzeniu w słońce. 

Kiedy ponownie uniosła powieki, był tam. 

I  znowu  była  pełna  podziwu.  Jego  uroda  aż  przerażała.  Jasna  twarz,  rysy  jeszcze  ciągle 

emanujące  światłem.  Złote  pukle  włosów.  Silne  barki,  umięśnione  ciało,  zwinne  i  czyste, 

takie  inne  od  ludzkiego.  Wyglądał  bardziej  obco  niż  w  tedy  na  łące.  Tu,  w  zwyczajnym 

pokoju, płoną jak pochodnia. 

background image

Gillian zsunęła się z lóżka, opadła na kolana. To był odruch. 

 -Nie  rób  tego .-  Głos  brzmiał  jak  srebrny  ogień.  Ale  zaraz  się  zmienił,  stał  się  bardziej 

normalny, bardziej ludzki. - Teraz lepiej? 

Gillian miała wzrok wbity w dywan i kątem oka dostrzegła, że światło, które odbijało się 

w  agrafce  na  podłodze,  trochę  przygasło.  Uniosła  wzrok  i  przekonała  się,  że  anioł  także 

przygasł.  Nie  był  już  tak  promienny.  Wyglądał  po  prostu  jak  nieprzyzwoicie  przystojny 

nastolatek. 

- Nie chce cię przerazić - powiedział i uśmiechnął się. 

- No - szepnęła. Na nic więcej nie mogła się zdobyć.  

- Boisz się? 

- No. 

Anioł, sfrustrowany, machnął ręką. 

- Mogę zacząć od początku, nie lękaj się i tak dalej, nie chcę ci zrobić nic złego, ale… To 

tylko strata czasu, nie uważasz? - Przyglądał się jej.- Ej dzisiaj umarłaś. No dobra, wczoraj. 

To nic takiego. Dasz sobie radę. 

-Mo.- Zamrugałam.- No- powtórzyłam z większym przekonaniem i siknęłam głową. -

Oddychaj głęboko, wstań. 

-No. 

-Możesz powiedzieć coś innego. 

Gillian wstała. Usiadła na krawędzi lóżka. On ma rację, da sobie radę. A więc to nie był sen. 

Naprawdę umarła i naprawdę widziała anioła. Tam i teraz, tutaj, wydawał się niemal 

namacany, nie licząc konturów. A przybył, żeby. -Co tu robisz?- zapytała. 

Gdyby nie był aniołem, uznałaby, że się niecierpliwi. 

-Nie myślałaś chyba, że naprawdę odszedłem?- zapytał drwiąco.- No pomyśl tylko. Niby 

jakim cudem doszłaś do siebie po dzisiejszej przygodzie? Byłaś przemarznięta na kość. 

Groziła ci rozedma płuc, złamania, odmrożenia, a nawet utraciłaś kilka k a w a ł k ó w . -

Znacząco poruszył dłońmi i stopami. Dopiero teraz zauważyła, że unosi się kilkanaście 

centymetrów nad podłogą.- Byłaś w kiepskiej formie, małą, a wyszłaś z tego bez szwanku. 

Gillian spojrzała na palce. Były wrażliwe, ale nie miała nawet odmrożeń. -Uratowałeś mnie. 

Uśmiechnął się lekko. -To mój obowiązek. -Pomagać ludziom? -Pomagać tobie. 

W umyśle Gillian rodziła się nadzieja. Nie opuścił jej, miał jej pomagać. To brzmi jak. 

Czyżby był. 

O Boże nie, to zbyt kiczowate. I nadęte. Speszył się lekko. 

background image

-No, ja też nie wiem, jak to określić. Ale to prawda. Wiesz, że większość ludzi myśli, że ma 

anioła stróża, a to wcale nieprawda? Przeprowadzono kiedyś badania i większość ludzi 

wierzy, ze czuwa nad nimi jakaś istota nadprzyrodzona. Wyznawcy New Age nazywają nas 

przewodnikami duchowym, na Hawajach jesteśmy znani jako Aumakua... -Jesteś aniołem 

stróżem?- wyszeptała. 

-Twoim aniołem stróżem. I jestem tu, by pomóc ci zrealizować marzenia. -Ja.-chrząknęła. 

Tego już za wiele. Nie była tego godna. Gdyby, chociaż była lepszym człowiekiem, może 

zasłużyłaby na tyle szczęścia. Ale nie jest dobra. Nawet nie rozumie tych wszystkich tekstów 

o oświeceniu i rozwoju duchowym. Może to i fajna sprawa, ale.   w jej przypadku. Przełknęła 

ślinę. 

- Posłuchaj - zaczął ponuro. - Mam problem z .... Widzisz, trudno to wyjaśnić, i to jeszcze 

aniołowi. 

Uśmiechnął się. Pochylił się tak bardzo, że zwyczajny człowiek straciłby równowagę, i 

pomachał nad jej głową czymś niewidzialnym. 

- I ty pójdziesz na bal, Kopciuszku. 

Różdżka. Gillian spojrzała na niego. 

- Teraz jestem sierotką, a ty moją matką chrzestną? 

- Nie przesadzaj ze złośliwościami, mała. - Zmienił pozycję, teraz siedział w powietrzu, 

założył ręce na kolanach i zajrzał jej w oczy.- A co, jeśli powiem, że najbardziej na świecie 

chcesz, żeby David Blackburn stracił dla ciebie głowę i żeby wszyscy w szkole uważali, że 

jesteś boska? 

Poczerwieniała. Jej serce biło powoli, zalała ją fala wstydu. W jego ustach zabrzmiało to tak 

normalnie i bardzo, bardzo kusząco. -Możesz w tym pomóc?- wykrztusiła. -Ależ tak. -Jesteś 

aniołem. 

Dotknął skroni koniuszkami palca. 

- Różne drogi prowadzą do szczęścia, pszczółko. Pszczółko? Nie. Ważka bardziej do ciebie 

pasuje, masz w sobie coś. Wprawdzie są jeszcze inne owady, ale żuk gnojowik brzmi jak 

obelga. 

Mój anioł stróż zachowuje się jak Robin Wlliams, pomyślała Gillian. Cudownie. Zaczęła się 

śmiać. Aż do łez. 

- Oczywiście, jest pewien warunek - dodał anioł. Spoważniał i opuścił rękę. Wpatrywał się w 

Gillian swoimi przenikliwie fioletowymi oczami. Przełknęła ślinę i bojaźliwie zaczerpnęła 

tchu. 

- Jaki? 

background image

-Musisz mi zaufać. 

- Tylko tyle? 

- Czasami nie będzie łatwo. 

-   P o s łu c h a j . -  Gillian się roześmiała i znowu przełknęła ślinę. Ale teraz dla odmiany 

skoncentrowała się na boskim ciele unoszącym się w powietrzu.- Posłuchaj, po tym, co 

przeszłam.  jak uratowałeś mi życie.   i ciało.  jak mogłabym ci nie ufać?- szepnęła. Skinął 

głową i puścił do niej oko. - No dobra - mruknął. - Udowodnij mi to. 

- Co? - Niedowierzanie znikało powoli. Rozmowa z tą istotą wydawała się tak normalna. 

- Udowodnij to. - Idź po nożyczki. 

- Nożyczki? 

Gapiła się na niego. Nawet nie mrugnął. -Nie wiem, gdzie są. 

-Szuflada po lewe stronie kredensie w kuchni. Duże, ostre nożyczki.- Szczerzył żeby jak wilk 

z Czerwonego Kapturka. Gillian się nie bała. Nie, dlatego, że tak postanowiła; po prostu się 

nie bała. 

- Dobrze - powiedziała i poszła po nożyczki. Anioł jej towarzyszył, unosił się nad jej 

ramieniem. U stóp schodów czekały dwa abisyńskie koty, zwinięte w jeden puszysty kłębek. 

Spały smacznie. Gillian delikatnie musnęła jednego z nich stopą- uniósł zaspane oczy. 

I zerwał się na równe nogi, oba się zerwały. Uciekły w panice, ślizgając się na parkiecie, 

potykając o siebie. Gillian odprowadzała je zdumionym wzrokiem. 

- Na Baalama - stwierdził anioł w zadumie. 

- Słucham? - W pierwszej chwili Gillian myślała, że ją obraża. 

- Zwierzęta nas widzą. 

- Były przerażone. Ich sierść.   Jeszcze nie widziałam ich w takim stanie. 

- Może nie do końca rozumieją, czym jestem. To się zdarza. No, bierz nożyczki. Gillian przez 

chwilę wpatrywała się w ciemny korytarz, a potem wypełniła polecenie. - Co teraz? - 

zapytała, gdy wrócili do jej sypialni. - Idź do łazienki. 

Weszła do małej łazienki koło jej pokoju, zapaliła światło, oblizała spierzchnięte usta. -A 

teraz?- Starała się mówić nonszalancko- Mam sobie obciąć palce? -Nie palce. Tylko włosy. 

Poczuła jak opada jej szczęka. Odwróciła się i spojrzała na anioła. -Mam obciąć włosy? 

- Tak Ukrywasz się za nimi. Musisz pokazać światłu, że już się go nie boisz. 

-   A l e . -  Uniosła ręce w obronnym geście i popatrzyła w lustro. Oto ona, blada, chuda, 

drobna, o fiołkowych oczach, wyglądających za zasłony włosów. 

No dobra, może ma rację. Ale wyjść na świat nago, bez niczego, za czym można się ukryć, z 

obnażoną twarzą. 

background image

- Mówiłaś, że mi ufasz - przypomniał anioł cicho. 

Odważyła się na niego zerknąć. Był poważny, w jego oczach zobaczyła coś, co budziło 

strach. Coś obcego, dziwnego, jakby już się wycofywał. 

-  W ten sposób udowodnisz, że mi ufasz- mówił. - To jak przysięga. Jeśli top zrobisz, 

dowiedziesz, że masz dość odwagi, by zdobyć to, czego pragniesz.- Znacząco zawiesił 

głos.-Ale oczywiście, jeśli nie jesteś dość odważna, jeśli chcesz, żebym odszedł.  

– Nie - zdecydowała. Większość tego, co mówił, miała sens, a to, czego nie rozumiała.   

Zaufa mu. Dam radę. 

Chcąc mu udowodnić, ze nie żartuje, wzięła nożyczki, złapała jasne włosy, na wysokości 

ucha i zacisnęła ostrze. Włosy oplotły wąską stal. 

- No dobrze. - Anioł się roześmiał. - Przytrzymaj włos za końce i pociągnij. I nie tyle naraz. 

Znowu był taki jak dawniej: ciepły, rozbawiony i troskliwy. Pomocny. Gillian odetchnęła, 

uśmiechnęła się z trudem i skupiła się na przerażającym i fascynującym zadaniu - pozbywała 

się długich, jasnych pasm. 

Kiedy skończyła miała krótką blond czuprynę. Krótszą niż Amy, prawie tak krótką jak J. Z. 

Oberlin, dziewczyna, która pracuje jako modelka i wygląda jak żywcem wycięta z reklamy 

Calvina Kleina. Bardzo krótką. 

- Spójrz w lustro - poradził anioł, choć Gillian gapiła się w nie cały czas.- Co widzisz? -

Dziewczynę z fatalną fryzurą? 

- Nie. Widzisz dziewczynę odważną, silną, oryginalną. I do tego jeszcze śliczną. 

- Litości.- Ale naprawdę wyglądała inaczej. Krzywa fryzura bardziej eksponowała jej kości 

policzkowe. 

- Krzywo. 

- Rano poprawimy. Najważniejsze, że sama zrobiłaś pierwszy krok. A tak przy okazji, naucz 

się nie czerwienić. Dziewczyna tak ładna jak ty powinna przywyknąć do komplementów. -

Zabawny z ciebie anioł. 

- Mówiłem ci, taka praca. A teraz zajrzyjmy do twojej szafy. 

Godzinę później wróciła do lóżka. Pod kołdrę. Zmęczona, oszołomiona i bardzo szczęśliwa. 

- Słodkich snów- powiedział anioł.- Jutro czeka cię wielki dzień. 

- Tak, ale... - Gillian usiłowała nie zasnąć.- Chciałam cię, jeszcze o coś zapytać. 

- Pytaj. 

- Płacz, który słyszałam w lesie. Dlatego zeszłam z drogi. Naprawdę było tam dziecko? Nic 

mu nie jest? 

background image

Chwila ciszy, zanim odpowiedział. 

-To tajne informacje. Ale nie martw się- dodał pośpiesznie. Nikomu nic się nie stało. Nie 

teraz. 

Uniosła jedną powiekę, żeby na niego spojrzeć, ale widać było, że nie powie niczego więcej. -

No dobra- mruknęła.- I jeszcze coś. Nadal nie wiem, jak się do ciebie zwracać. -Mówiłem ci. 

Anioł. Uśmiechnęła się i ziewnęła. 

- Dobra, Aniele.- Jeszcze raz otworzyła oczy.- Chwileczkę. Jeszcze jedno... 

Ale nie mogła sobie przypomnieć, co to było. Chciała zapytać o kolejną tajemnicę, o coś 

związanego z Tanyą. Tanyą i z krwią. Ale nie mogła sobie przypomnieć. 

No cóż. Może rano, 

- Chciałam ci tylko.   podziękować. 

Żachnął się. 

- Nie ma sprawy. Zapamiętaj sobie, mała, nigdzie nie idę. Będę tu jutro rano. 

Gillian ogarnęły ciepło, troska i miłość. Zasnęła z uśmiechem na ustach. 

Rano wstała wcześnie i spędziła pół godziny w łazience. Schodziła na parter zawstydzona i 

oszołomiona. Bez włosów czuła się dziwnie lekka. Z duszą na ramieniu weszła do kuchni. 

Rodziców nie było, choć o tej porze ojciec zazwyczaj jadł śniadanie. Za stołem siedziała 

ciemnowłosa dziewczyna, pochylona nad podręcznikiem do algebry. 

- Amy! 

Amy podniosła głowę. Zamrugała i zerwała się na równe nogi- była wyższa od Gillian o dwa 

centymetry. Podeszła bliżej, wytrzeszczając oczy. A potem wrzasnęła. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 6

 

 

 

- Twoje włosy!- Wrzeszczała Amy.- Gillian, twoje włosy! Coś ty z nimi zrobiła? 

Amy miała krótkie ciemne włosy, przystrzyżone z tyłu i niewiele dłuższe z przodu. Wielkie, 

niebieskie oczy zawsze zdawały się pełne łez, bo była krótkowidzem. Nie mogła nosić szkieł 

kontaktowych, a okularów nie chciała. Zazwyczaj na jej słodkiej twarzy malował się 

niepokój, teraz bardziej wyraźny niż zwykle. 

Gillian niespokojnie dotknęła głowy. 

- Nie podoba ci się? 

- Nie wiem! Nie masz włosów! 

- To prawda. 

- Dlaczego? 

- Uspokój się.- Jeśli wszyscy będą tak reagować, mamy problem. Gillian przekonała się, że 

może rozmawiać z Aniołem, nie poruszając ustami, a on odpowiadał w jej głowie. To było 

bardzo wygodne. 

Powiedz, ze jej obcięłaś, bo zamarzły. Może przestanie mieć poczucie winy. Głos Anioła był 

taki sam, jak na jawie. Wyraźny, charakterystyczny, lekko złośliwy. Zdawał się szeptać jej do 

lewego ucha. 

- Musiałam je obciąć. Zamarzły - wyjaśniła Gillian.- Połamały się- dodała nagle. 

Wielkie oczy Amy rozszerzyły się ze strachu. Wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. 

- O Boże, Gillian... - Przechyliła głowę, ściągnęła brwi.- Zaraz, zaraz, to nie możliwe.- 

stwierdziła.- Chyba że je zamoczyłaś w ciekłym azocie, a w tedy... 

- Nieważne - zbyła ją Gillian ponuro.- Zrobiłam to. Posłuchaj, na razie założyłam je za uszy, 

ale mam nierówne końcówki. Wyrównasz mi? -Spróbuję- mruknęła Amy z wahaniem. 

Gillian usiadła, otuliła się szczelniej różowym szlafrokiem, który nałożyła na Urbanie, i podła 

Amy nożyczki. -Masz grzebień? 

- Tak. Słuchaj, Gillian, chciałam ci powiedzieć. Bardzo mi przykro za wczoraj. Zapomniała.   

To moja wina.   a ty prawie umarłaś!- Grzebień zadrżał w jej dłoni. 

- Chwileczkę. Skąd wiesz? 

- Eugene słyszał od młodszego brata Steffi Lockhart, a Steffi chyba od Davida Blackburna. 

To prawda, że cię uratował? Jakie to romantyczne! -No, mniej więcej. 

background image

Jezu, co mam mówić? O tym wszystkim? 

Prawdę. Do pewnego stopnia. Nie mów tylko o mnie i o tym, ze umarłaś. 

-Cały ranek tak sobie myślałam- zaczęła Amy.- I dotarło do mnie, że od tygodnia 

zachowywałam się okropnie. Nie zasługuje na miano najlepszej przyjaciółki. Przepraszam cię 

i obiecuję, że od dzisiaj będzie inaczej. Przyjechałam najpierw po ciebie, a dopiero razem 

pojedziemy po Eugene'a 

O radości! 

Bądź dla niej miła. Ważko. Stara się. Podziękuj. 

Gillian wzruszyła ramionami. Teraz, gdy ma Aniła, nie ważne, co robi Amy. Ale posłusznie 

podziękowała przyjaciółce i znieruchomiała, gdy nad jej uchem szczęknęły nożyczki. -Jesteś 

taka kochana- mruknęła Amy.- Myślałam, że będziesz wściekła, a ty jesteś taka dobra. Czuję 

się okropnie na myśl, że byłaś tam sama, przemarznięta i taka dzielna, szukałaś dziecka. 

- Znaleźli je?- Gillian wpadła jej w słowo. 

- Co? Nie, chyba nie. Nic mi o tym nie wiadomo. Ni słyszałam też, żeby ktoś zaginął. 

Mówiłem ci, Wróżko. Zadowolona? Tak. Przepraszam. 

- Ale i tak zachowałaś się bardzo dzielnie- ciągnęła Amy.- Twoja mama też tak uważa. -

Mama wstała? 

- Poszła po zakupy, powiedziała, że zaraz wróci- Amy się cofnęła, obrzuciła Gillian 

krytycznym spojrzeniem.- Wiesz, nie jestem pewna, czy powinnam to robić... Zanim Gillian 

zdążyła odpowiedzieć, usłyszała trzask otwieranych drzwi i  szelest papierowych toreb z 

zakupami. W progu stała matka z policzkami zaróżowionymi mrozem. Trzymała dwie torby z 

zakupami. 

- Cześć dziewczyny- zaczęła i urwała wpatrzona we włosy Gillian. Otworzyła usta ze 

zdumienia. 

- Tylko nie upuść zakupów- ostrzegła Gillian. Starała się by zabrzmiało to nonszalancko, ale 

tak naprawdę czuła ucisk w żołądku. Znieruchomiała.- Podoba ci się? -Ja....- Matka odstawiła 

siatki na blat.- Amy... Musiałaś obciąć aż tyle? 

- To nie Amy, sama obcięłam, wczoraj wieczorem. Były za d ł u g i e . -  I zamarzały na mrozie i 

zamarzały. Więc je obcięłam. I jak, podoba ci się czy nie? 

- Nie wiem - odparła matka powoli.- Wyglądasz doroślej. Jak paryska modelka? 

Gillian się rozpromieniła. 

- No cóż. - Matka lekko pokręciła głową.- Skoro już się stało... Daj poprawię, wycieniuję 

końce. - Wzięła nożyczki od Amy. Kiedy skończą, będę łysa jak kolano! Nieprawda, mała. 

Ona wie, co robi. 

background image

O dziwo, fakt, że to mama trzymała nożyczki, działa na Gillian kojąco. Może powodował to 

jej zapach- lawenda- bez cienia koszmarnego odoru alkoholu. Przypomniały jej się dawne 

czasy, gdy mama uczyła w colleg'u. Wstawała co rano, nigdy nie chodziła rozczochrana, z 

przekrwionymi oczami. Zanim zaczęły się kłótnie, zanim mama trafiła do szpitala. Matka 

chyba także to poczuła. Pogłaskała ją po ramieniu i odgarnęła niesforny kosmyk. -Kupiłam 

świeże pieczywo, zrobię grzanki cynamonowe i czekoladę na gorąco.- Kolejne dotknięcie i 

spokojne pytanie.- Na pewno dobrze się czujesz? Wczoraj bardzo.   zmarzłaś. Możemy 

zadzwonić po doktora Karczmarka; będzie tu w ciągu kilku minut. -Nie, nie trzeba nic mi jest. 

A gdzie tata? Wyszedł już? Chwila ciszy i odpowiedź matki, nadal spokojna: -Wyszedł 

wczoraj. 

- Wyszedł? 

Wyszedł? Kiedy już spałaś. 

Zdaje się, ze dużo się wydarzyło, kiedy spałam. 

Taki już jest ten świat. Wróżko. Idzie do przodku, nawet kiedy nie jesteśmy tego świadomi. -

Później o tym porozmawiamy- dodała mama. Jeszcze poklepała ją po ramieniu.- No, teraz 

dobrze. Jesteś piękna, choć już nie wyglądasz jak moja mała dziewczynka. Ale ubierz się 

ciepło. Zimno dziś. 

- Już jestem ubrana.- Nadeszła ta chwila i nagle Gillian było wszystko jedno, czy zaszokuję 

matkę, czy nie. Ojciec znowu odszedł- choć zdarzało się to coraz częściej, ciągle nie mogłam 

się do tego przyzwyczaić. Uczucie bliskości z matką zniknęło, podobnie jak apetyt na 

cynamonowe grzanki. 

Gillian wyszła na środek kuchni i zrzuciła z ramion różowy szlafrok. 

Miała na sobie czarne biodrówki i koszulkę, na wierz narzuciła prześwitującą czarną koszule. 

Jeszcze czarne płaskie buty i czarny zegarek. I już. 

- Gillian. 

Amy i matka gapiły się. Gillian stał dumnie na środku. 

-Przecież ty nigdy nie nosisz czerni- zauważyła cicho matka. 

Gillian dobrze o tym wiedziała. Sporo trwało, zanim znalazła te ciuchy na dnie szafy. 

Koszulka to prezent od prababki Elspeth, sprzed dwóch lat. Metka jeszcze wisiała, kiedy 

wyjmowała bluzkę z szafy. 

- Czy przypadkiem nie zapomniałaś o swetrze?- podsunęła Amy. 

Nie daj się mała. Wyglądasz bosko. 

- Nie, nie zapomniałam. Włożę płaszcz. Jak wyglądam? 

Amy przełknęła ślinę. 

background image

- Eee.   świetnie. Zabójczo. I groźnie. 

Matka podniosła ręce i zaraz je opuściła. 

- W ogóle cię nie znam. 

Hura! 

Tak jest, mała. Super. 

Gillian była w tak dobrym humorze, że posłała mamie całusa. 

- Chodź Amy! Musimy się pospieszyć, jeśli jedziemy jeszcze po Eugenie'a!- Pociągnęła za 

sobą przyjaciółkę. Matka biegła za nimi, przypominając o śniadaniu. 

- Daj nam coś na drogę. Gdzie ten stary płaszcz, którego nigdy nie nosiłam? Ten, który mi 

kupiłaś do kościoła? O już mam. PO chwili były na werandzie. 

-Chwileczkę- mruknęła Gillian. Przez chwilę szperała w czarnej płóciennej torbie, którą 

wzięła dziś zamiast plecaka, i wyjęła małą puderniczkę i szminkę.- Zapomniałabym. 

Umalowała usta. Na czerwono, nie na różowo czy fioletowo, ale na czerwono, na kolor wiśni, 

krwi, świątecznych kokard. Jej usta wydały się większe, lekko wydęte. Gillian obejrzała się w 

lusterku, ucałowała swoje odbicie i zamknęła puderniczkę. Amy znowu się gapiła. -Gillian.   

Co się dzieje? Co ci się stało? -Pospiesz się, bo się spóźnimy. 

- Te ciuchy.   Wyglądasz, jakbyś chciała się gdzieś włamać, a ta szminka sprawa, ze wydajesz 

się. .  Niegrzeczna. Zepsuta. 

- Świetnie. 

- Gillian! Przerażasz mnie. Jest w tobie c o ś . -  Złapała ją za ramie, zaglądając w oczy.- Coś w 

tobie. Dokoła ciebie. Och sama już nie wiem, co mówię. Ale to coś innego, mrocznego, złego. 

Ton głosu Amy zaniepokoił Gillian. Poczuła ukłucie strachu, jakby pchnięta nożem w 

żołądek. Jej przyjaciółka była neurotyczną, ale przecież nie miała skłonności do halucynacji. 

A jeśli. Aniele. 

Zatrąbił klakson. 

Gillian odwróciła się zaskoczona. A tam, na skraju podjazdu, tuż za geo Amy, stał nieco 

sfatygowany, ale ciągle dumny mustang. Z okna wychyliła się ciemnowłosa czupryna. -

Wystawiasz mnie do wiatru?- zawołał David Blackburn. -Co to jest?- sapnęła Amy. 

Gillian pomachała Dawidowi dopiero wtedy, gdy Anioł szturchnął ją w bok. 

- O ile wiem, samochód - powiedziała. Zupełnie zapomniałam. Obiecał, że podrzuci mnie do 

szkoły. Więc.   chyba z nim pojadę. Paa! 

To logiczne, że z nim pojedzie- w końcu on pierwszy zaproponował. Zresztą jazda z Amy to 

rosyjska ruletka, gnała na złamanie karku i miotała się po całej jezdni, bo bez okularów 

niewiele widziała. 

background image

Powinna odczuć satysfakcję. Jakkolwiek by było, wczoraj to Amy ją wystawiła, i to przez 

kogo? Przez Eugene'a Elfrefa! Ale Gillian za bardzo się bała, żeby się napawać tym 

zwycięstwem. 

A więc to już. Zaraz David zobaczy jej nowy imane. To wszystko dzieje się szybko. Aniele, 

co będzie, jeśli zemdleje? Albo zwymiotuję? Niezłe pierwsze wrażenie, co? Oddychaj, mała, 

oddycha. Ale nie tak szybko. A teraz się uśmiechnij. 

Ale Gillian nie zdołała tego zrobić. Kiedy otworzyła drzwi samochodu Davida, poczuła się 

obnażona. A jeśli uzna, ze wygląda tandetnie? Głupio? Jak mała dziewczyna wystrojona w 

ciuchy matki? 

A jej włosy.   Nagle sobie przypomniała, jak ich wczoraj dotykał. Jeśli uzna, ze są okropne? 

Starała się oddychać, gdy siadała w fotelu. Rozpięła płaszcz. Bała się spojrzeć w stronę 

kierowcy. 

A gdy w końcu to zrobiła, zaparło jej dech w piersiach. Jeszcze nigdy nie widziała na twarzy 

żadnego chłopaka takiej miny jak teraz u Davida. A przynajmniej nie wtedy, gdy na nią 

patrzyli. W taki sposób gapili się tylko na dziewczyny, które wyglądały jak Steffi Lockhart 

albo J.Z. Oberlin. Zdumienie, głośne przełykanie śliny, znacząca mina, która zdaje się mówić: 

„Powaliłaś mnie i rób, co chcesz, dziewczyno". I David właśnie tak na nią patrzył. Na nią. 

Strach i obawy, które przed chwilą wzbudziły w niej słowa Amy, rozwiały się bez śladu. 

Serce nadal waliło, a krew żywiej krążyła w żyłach, ale teraz to nie był już lęk, tylko 

podniecenie. Upojenie, radosne oczekiwanie. Jakby zaczęła szaleńczą przejażdżkę na karuzeli 

życia. 

David musiał się otrząsnąć, i to dosłownie, zanim przekręcił kluczyk w statyjce. Cały czas 

zerkał na nią katem oka. 

- Zrobiłaś coś z. i z . -  Machnął ręką w okolicy włosów. Gillian wpatrywała się w jego dłoń, 

silną, śniadą i piękną. 

- Tak, obcięłam włosy- odparła. Miało zabrzmieć światowo i swobodnie, a wyszło chwiejnie i 

niepewnie, z chichotem na końcu. Spróbowała jeszcze raz.- Nie chciałam dziecinnie 

wyglądać. 

- Oj.- Skrzywił się.- To przeze mnie, tak? Słyszałaś wczoraj, co mówiliśmy z Tanyą? Powiedz 

mu, że od dawna chciałaś to zrobić. 

- Owszem, ale i tak od dawna chciałam to zrobić- odparła.- To nic takiego. 

David chciał zaprzeczyć, ale w jego spojrzeniu nie było dezaprobaty, raczej zachwyt.   I 

zdumienie, coraz większe, za każdym razem, gdy na nią zerkał. 

-Nigdy cię nie widziałem w szkole?- mruknął.- Chyba byłem ślepy. 

background image

-Słucham? 

-Nie, nic, nic.- Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Gillian zmusiła się, by patrzeć przed 

sobie, i zdała sobie sprawę, ze są na Hillcrest Road. Zadziwiające, jak inaczej wszystko dziś 

wyglądała. Wczoraj było tu strasznie i ponuro, dziś jasno i bezpiecznie. Nawet śnieg wydawał 

się miękki i wygodny jak poduszka. 

- Posłuchaj- zaczął nagle David. Urwał. A potem zrobił coś, co ją zaskoczyło: zjechał na 

pobocze i zaparkował. -Muszę ci coś powiedzieć. 

Gillian miała wrażenie, że jej serce bije w całym ciele, w gardle, gardle opuszkach palców, w 

uszach. Wydawało jej się, że jej cało pulsuje. Oczy zaszły jej mgłą. Czekała. Ale słowa 

Davida zaskoczyły ją całkowicie. -Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? 

-Tak.-Pewnie, że pamięta. Cztery lata temu. Miała wtedy dwanaście lat, była drobna jak na 

swój wiek. Leżała na ziemi przed domem i robiła orła ze śniegu. I kiedy tak leżała na plecach 

odgarniając biały puch i robiąc anielskie skrzydła, tuż za nią zatrzęsła się gałąź. Poderwała 

się, kaszląc i plując. A ktoś pomógł jej utrzymać równowagę. Troskliwie starał śnieg z 

twarzy. Pierwsze, co zobaczyła, gdy odzyskała jasność widzenia, to ciemne dłonie i szczupłe 

nadgarstki. A potem twarz: regularne rysy i ciemnie rozbawione oczy. -Cześć, jestem David 

Blackburn. Dopiero się tu przeprowadziliśmy- powiedział. Ocierał jej śnieg z twarzy.- 

Uważaj, Śnieżko. Nie wiadomo, czy następnym razem będę w pobliżu. Gdy na niego 

spojrzała, poczuła, jak serce bije jej w piersi. Odeszła z głową w chmurach. Zakochana. 

-Pomyliłem się, wydawało mi się, że... - ciągnął David - że jesteś o wiele młodsza i bardziej 

krucha.- Zamilkł, po chwili dodał z podziwem:- Ale ty jesteś inna. Dopiero wczoraj to do 

mnie dotarło. 

Gillian zrozumiała. David nie darmo cieszył się reputacją buntownika. Podobały mu się 

dziewczyny śmiałe, odważne i zdecydowane. Gdyby był rycerzem, nigdy nie zakochałby się 

w rozpieszczonej księżniczce z zamkowej wieży. Wybrałby kobietę walczącą, może 

rozbójniczkę, która wraz z nim dzieliłaby przygody i była równie twarda jak on. 

Oczywiście jest opiekuńczy, ratuje udręczone dziewice. Ale nie kręcą go. 

- A teraz- mówił dalej.- A teraz, ty...- Rozłożył ręce. W ogóle na nią nie patrzył. 

Jestem spoko, pomyślała Gillian z rozkoszą. 

- Jesteś niesamowita- mówił David.- I jestem wściekły, że cię wcześniej nie zauważyłem. 

Gillian nie mogła oddychać. Było coś między nimi, jakby napięcie elektryczne. Powietrze 

zgęstniało, czuła je na skórze. Jeszcze nigdy nie było tak pobudzona, a jednocześnie cały 

świat przestał się liczyć, istnieli tylko oni, ona i David. Nawet głos w jej głowie dobiegał 

jakby z daleka. Oj, Ważko, mamy towarzystwo. Nadciąga. 

background image

Gillian nie drgnęła. Wyprzedził ich samochód. Niewiele widziała przez zaparkowane szyby 

mustanga, ale wydawało jej się, że dostrzegła wpatrzone w nich twarze. David chyba w ogóle 

niczego nie zauważył. Ciągle gapił się na skrzynię biegów, a kiedy w końcu się odezwał, 

mówił cicho. 

- No więc, przepraszam, jeśli cię uraziłem. Teraz cię widzę. Podniosła głowę. I nagle Gillian 

zrozumiała, że zaraz ją pocałuje. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 7 

 

 

Poczuła dumę, podniecenie i coś jeszcze, coś głębszego, czego nie potrafiła opisać, bo nie 

znała odpowiednich słów. Miała wrażenie, że zagląda w głąb jego duszy. Patrzyła na świat 

jego oczami. 

To, co czuła, przypomniało mieszankę różnych doznań: odkrycie czegoś nowego albo dejavu. 

Jakby dzisiaj była gwiazdka. Przypominało doznania dziecka, które zgubiło się w obcym 

miejscu i nagle usłyszało głos matki. Ale tak naprawdę to było coś jeszcze innego, coś więcej 

niż nieoczekiwanie powitanie. Dziwna bliskość. Poczucie przynależności. Nie umiała się z 

tym wszystkim uporać, bo też nigdy dotąd czegoś takiego nie doświadczyła. Ba, nigdy o 

czymś takim nawet nie słyszała. Ale czuła, że kiedy David ją pocałuje, wszystko zrozumie i 

dostąpi objawienia. I to nastąpi- zaraz. Był coraz bliżej, nie spieszył się, ale wydawało się, że 

przyciąga go do niej jakaś potężna siła. Gillian opuściła wzrok, ale nie odsunęła się, nie 

odwróciła twarzy. Był już tak, blisko, że czuł jego oddech. Zamknęła oczy. Czekała, aż 

poczuje na ustach ciepło jego warg. 

I wtedy coś w jej głowie drgnęło. Cichy szept, gdzieś na dnie świadomości, ledwie słyszalny. 

Nawet nie wiedziała skąd się wziął. 

Tanya. 

Szok był tak wielki, że miała wrażenie, iż czuje lód na gołej skórze. Chciała to zignorować, 

ale nie mogła, odsunęła się. Spojrzała w okno. 

Niczego nie widziała, ponieważ okno zeszło parą. Byli zamknięci w kokonie bieli. 

-Nie mogę. To znaczy.   Nie w ten sposób. To nie w porządku, bo ty.   Bo ciągle jesteś z 

Tanyą. 

-Wiem.- Sądząc po głosie Davida, miało się wrażenie, że obudził się z głębokiego snu. Albo 

dopiero co wynurzył się, z wody i rozglądał dokoła oszołomiony.- Masz rację. Nie wiem, co. 

To znaczy. Zapomniałam. Rany, wiem, że to brzmi idiotycznie i pewnie mi nie wierzysz. 

-Wierzę.- Przynajmniej mówi równie nieskładnie jak ona. Nie uznał jej za ostatnią idiotkę. 

Nadal był pod jej wrażeniem. 

-Nie jestem taki. To znaczy, sprawiam takie wrażenie, ale naprawdę nie jestem taki. Jeszcze 

nigdy... Nie jestem jak Bruce Faber. Obiecałem Tanyi i jeszcze nigdy... O Boże, pomyślała 

Gillian. Ratunku! 

Byłem ciekaw, kiedy sobie o mnie przypomnisz. Obiecał jej! 

background image

Pewnie. Są ze sobą od dawna. To straszne! 

Nie, godne podziwu. Co za facet Teraz powiedz, ze musicie jechać do szkoły. Nie mogę, nie 

mogę myśleć. Niby jak mam... Najpierw szkoła. 

- Chyba czas na nas- stwierdziła cicho. 

- Tak. - Po chwili zadumy David przekręcił kluczyk w stacyjce. 

Jechali w milczeniu. Gillian posmutniała. Myślała, że będzie bardzo łatwo- pokaże Davidowi 

nową siebie i wszystko będzie jak w bajce. Ale to nie tak. Nie może ot tak, rzucić Tanyi. Nie 

martw się tym, mała. Mam plan. Jaki? 

Powiem ci, kiedy przyjdzie na to czas. 

Złościsz się na mnie? Bo o tobie zapomniałam? 

Skądże. Jestem tu po to, żebyś w końcu mogła o mnie zapomnieć. 

To może, dlatego, że na chwilę zapomniałam o Tanyi? Nie chciałabym postąpić niewłaściwie. 

Nie jestem zły! Głowa do góry. Dobrze ci idzie. 

A jednak Gillian nie mogła pozbyć się wrażenia, ze wbrew temu, co mówi, jest zły. A 

przynajmniej zaskoczony. Jakby stało się coś, czego się nie spodziewał. 

Nie miała jednak czasu, żeby to przemyśleć. Musiałam wysiąść z samochodu i stawić czoło 

szkole. 

- No to. Zobaczymy się później- powiedział David, gdy położyła rękę na klamce. Wyczuła 

pytanie w jego głosie. 

- Tak, później - odparła. Nie miała siły na nic więcej. Zerknęła na niego, tylko raz, i 

zobaczyła, jak gapi się na kierownicę. 

Wysiadła i poczuła, że inni uczniowie na nią patrzą. Szła do głównego wejścia. Świadomość, 

że zwrócili na nią uwagę, budziła niepokój. 

Śmieją się z niej? Wygląda głupio? A może jakoś dziewczynie idzie? 

Idź i oddychaj. 

Anioł wydał się rozbawiony. 

Oddycha, idź.  Głowa do góry.  Oddychaj. 

Jakimś cudem udało jej się wejść do szkoły i na zajęcia z historii Stanów Zjednoczonych, nie 

patrząc nikomu w oczy. 

I tam, w progu klasy, równo z dzwonkiem, zdała sobie sprawę, że ma problem. Jej podręcznik 

do historii, a także wszystkie notatki, płynęły w stronę Wirginii Zachodniej. Z ulgą zobaczyła 

Amy. Podbiegła do niej. 

- Mogę korzystać z twojej książki? Cały plecak mi utonął.- Trochę się obawiała, że Amy 

będzie zła, że pojechała z Davidem, ale przyjaciółka była wyrozumiała. Wydawała się raczej 

background image

przytłoczona, jakby Gillian miała jakąś moc, której należy się obawiać, ale, od której nie 

sposób uciec. 

- Jasne- Amy poczekała, aż Gillian przysunie się bliżej i szepnęła:- Jakim cudem tak długo 

jechaliście do szkoły? Co robiliście po drodze? 

Gillian szukała długopisu. - Skąd wiesz, że nie pojechaliśmy po Tanyę? - Bo Tanya szukała 

Davida. 

Serce Gillian drgnęło. Udawała, ze sucha uważnie nauczyciela. 

Ale z czasem zorientowała się, że inni uczniowie też na nią patrzą. Zwłaszcza chłopcy. 

Patrzyli na nią zupełnie inaczej niż do tej pory. 

Ale oni byli jej rówieśnikami, a do tego żaden z nich nie należał do paczki 

najpopularniejszych dzieciaków w szkole. Prawdziwa konfrontacja miała nastąpić dopiero na 

następnej lekcji, na biologii. Będzie tam mnóstwo szkolnych gwiazd. A także David i Tanya. 

Gillian nagle poczuła, że nie obchodzi jej, co inni o niej myślą. Przeszył ją dreszcz. Po co to 

wszystko, skoro nie może mieć Davida? Ale całym sercem wierzyła Aniołowi. To wszystko 

jakoś się ułoży, o ile zachowa spokój i odegra swoją rolę. 

Kiedy zadzwonił dzwonek, uciekła do łazienki przed pytającym wzrokiem Amy. Musiała na 

chwilę zostać sama. 

Zrób coś ze szminką. Zniknęła. 

Anioł był tak zaskoczony, jak zwyczajny ziemski chłopak. 

Gillian poprawiła makijaż. Przeczesała włosy grzebieniem. Uspokoiła się, widząc w lustrze 

swoje odbicie. To nie mogła być ona; szczupła, zwiewna femme fatalne spowita w czerń. Jej 

jedwabiste włosy były jak białe złoto. Fioletowe oczy podkreślone cieniami wydawały się 

tajemnicze i intrygujące. A usta były pełne i zmysłowo czerwone jak usta modelek w 

reklamach szminek. Na tle czarnego ubrania jej skóra stawała się niemal przezroczysta 

niczym kwiat jabłoni. 

Ona jest piękna, pomyślała Gillian. I zaraz dodała, żeby Anioł ją usłyszał: 

To znaczy, ja, ale muszę zmienić wyraz twarzy, nie sądzisz? Może powinnam wyglądać na 

znudzoną, lekko rozbawioną, wyobcowaną, nieświadomą. 

A może zamyśloną? Jakby interesowały cię tylko własne myśli. 

To był dobry pomysł. Zamyślona, skupiona na własnym świecie, wsłuchana w muzykę 

swoich myśli, w głos Anioła. Tak, to dobre. Zarzuciła płócienną torbę na ramię i ruszyła w 

stronę szafek. Ej, a ty dokąd? 

Po książkę od biologii. Nadal ją mam. 

Nieprawda. 

background image

Ależ tak. 

Gillian zauważyła, kiedy idzie przez korytarz, wokół narasta poruszenie, więc wypróbowała 

nową minę. 

Ależ owszem, mam. 

Nieprawda. Straciłaś podręcznik i wszystkie notatki. Musisz z kimś usiąść i korzystać z jego 

książki. 

Gillian zamrugała. 

Ja.. Och, tak, masz rację. Zgubiłam książkę. 

Drzwi od pracowni biologicznej otworzyły się i Gillian zatrzymała się niepewnie, usiłując 

grać zamyśloną. W końcu pokonała próg i znalazła się w klasie. 

Dobra, mała, podjedź do belfra i powiedz, że potrzebna ci nowa książka. On załatwi resztę. 

Gillian posłuchała Anioła. Gdy tak stała przy biurku pana Levereta i recytowała swoją 

kwestię, za plecami zaległa cisza. Nie odwracała się, nie podniosła głosu. Mówiła dalej. Na 

twarzy nauczyciela malowały się różne uczucia, od zdumienia, co do jej tożsamości (kilka 

razy zajrzał do dziennika, żeby sprawdzić, jak się nazywa), po szczery wyraz współczucia. -

Mam zapasowy podręcznik- powiedział.- I konspekty wykładów. Ale notatki... Spojrzał na 

pozostałych uczniów. 

-Słuchajcie, kochani, Jill.   Przepraszam, Gillian.   Potrzebuje pomocy. Kto jej pożyczy 

notatki? Albo je stresuje? 

Nie dokończył, a już w Sali uniósł się las rąk. 

Nie wiadomo, dlaczego ta scena sprawiła, że Gillian się uspokoiła. Stała pośrodku Sali i 

wszyscy się na nią gapili- w dawanych czasach już to byłoby straszne. W pierwszym rzędzie 

siedział David z nieprzeniknioną miną, a obok Tanya, w szoku. Inni uczniowie, którzy do tej 

pory jej nie zauważali, energicznie machali rękami. Sami chłopcy. 

Rozpoznała Bruce'a Fabera, którego w myślach nazywała Bruce'em Atletą. Miał jasne włosy, 

szaroniebieskie oczy i potężną sylwetkę gracza w futbol amerykański. Zazwyczaj miał 

znudzoną minę, przyzwyczajony do składanych mu hołdów, ale teraz i on ochoczo wyciągał 

rękę do Gillian. Dalej Macon Kinsley, dla niej - Macon Kasiarz, bo był bogaty. Ciemne włosy 

miał modnie przystrzyżone, jego oczy nigdy nie zdradzały uczuć, a w kącikach ust czaiło się 

okrucieństwo. Nosił roleksa, jeździł nowiutkim sportowym wozem i teraz patrzył na Gillian w 

taki sposób, jakby chciał za nią dać wszystkie pieniądze świata. 

A Cory Zablinski - Cory Melanż, bo ciągle organizował imprezy, i albo był wstawiony, albo 

leczył kaca. Cory, niski, nabity, o rudych włosach i piwnych oczach. Miał pociągającą 

background image

osobowość i zawsze był w centrum wydarzeń. wydarzeń tej chwili machał do Gillian jak 

szalony. 

Nawet Eugenie, nowy chłopak Amy, który zdaniem Gillian nie miał ani urody, ani 

osobowości, ochoczo podniósł rękę. 

David także był gotowy pożyczyć jej notatki mimo lodowatego spojrzenia Tanyi. Ciekawie, 

czy powiedział jej, że chce tylko pomóc młodszej koleżance. Wybierz Macona. 

Głos w jej głowie podpowiadał rozwiązanie. Macona?Myślałam, że może Cory'ego... 

David nie mogła wybrać przynajmniej nie teraz, gdy Tanya na nią patrzyła. Z tego samego 

powodu nie chciała skorzystać z pomocy Bruce'a- obok siedziała jego dziewczyna, Amanda 

Spengler. Cory natomiast był miły i wolny. A Macon budził strach. 

Anioł tracił cierpliwość. 

Czy kiedykolwiek źle ci doradziłem? Macon. 

Ale to Cory, wie gdzie są najfajniejsze imprezy... 

Nieważne, Gillian i tak już szła w stronę Macona. Ufała Aniołowi. 

-Dzięki- szepnęła do Macona i usiadła obok. W ślad za Aniołem powtórzyła:- Idę o zakład, że 

robisz niezłe notatki. Jesteś bystrym obserwatorem. 

Macon Kasiarz ledwie zauważalnie skinął głową. Zważyła, że jego głęboko osadzone oczy są 

zielone jak mech. To był dziwny i niepokojący kolor. 

Przez całą lekcję był dla niej miły. Obiecał, ze sekretarka ojca stresuje notki, pożyczył jej 

nawet markera. I patrzył na nią jak na intrygujące dzieło sztuki. 

To nie koniec. 

Cory Melanż rzucił jej karteczkę, kiedy szedł w stronę kosza. Gillian rozwinęła ją, w środku 

znalazła czekoladkę w kształcie serca. Przeczytała wiadomość: „Nowa? Lubisz muzę" Masz 

telefon?" 

Atleta Bruce uparcie szukał jej wzrok. Ogarnęło ją przyjemne ciepło. 

Ale najlepsze było dopiero przed nią. Pan Laveret robił powtórkę z kilku wcześniejszych 

lekcji. Poprosił, żeby ktoś przypomniał pięć królestw używanych w klasyfikacji organizmów 

żywych. 

Podnieś rękę, mała. Ale nie pamiętam. Zaufaj mi. 

Podniosła rękę. Przyjemne ciepło zmieniło się w poczucie klęski. Nigdy nie odpowiadała na 

pytania publicznie. Miała nawet nadzieję, że pan Leveret jej nie zauważy, ale dostrzegł ją od 

razu i skinął głową. 

-Gillian? 

A teraz powtarzaj za mną. 

background image

Cichy głos w jej głowie nie ustawał. 

-Wymieniając królestwa od tych najbardziej rozwiniętych po prymitywne, mamy: zwierzęta, 

rośliny, grzyby, pierwotniaki... Eugene'a- Gillian automatycznie wyliczała. Przy ostatnim 

słowie zerknęła z ukosa na chłopaka Amy. To nie w porządku, przecież. 

Nie dokończyła. Cała sala ryknęła śmiechem. Nawet pan Leveret przewrócił oczami i 

pokręcił głową. 

Uznali, ze jest zabawna. Dowcipna. Porwała za sobą całą klasę. Ale Eugenie. Spójrz na niego. 

Eugenie się zarumienił i pochylił, ale promieniał. Nie był zły czy urażony; przeciwnie, 

wydawał się zadowolony, że znalazł się w centrum uwagi. 

To nie w porządku, szeptał głos w jej głowie, nie należał do Anioła, ale śmiech rówieśników 

go zagłuszał. Ciepło powróciło. Gillian nigdy wcześniej nie czuła się tak akceptowana, nigdy 

wcześniej nie była częścią społeczności. Domyślała się, że teraz powitają śmiechem nawet jej 

kiepski żart. Chcieli się śmiać, chcieli, by się bawiła.   Bo chcieli sprawić jej przyjemność. 

Zasada numer jeden, Ważko: Piękna dziewczyna może się nabijać z każdego faceta, a on i ta 

będzie zadowolony. Mam rację? 

Ty zawsze masz rację. Naprawdę tak uważała. Nie miała pojęcia, ze anioł stróż może tak 

wyglądać i tak się zachowywać, ale była szczęśliwa, że jej towarzyszy. A to dopiero był 

początek. Zamiast wypaść z klasy po dzwonku, jak to zawsze robiła, szła powoli, 

zatrzymywała się nawet na korytarzu. Nie mogła się opanować: Macon i Cory szli razem z 

nią i do niej mówili. 

- W weekend notatki będą gotowe- mówił Macon Kasiarz.- Może podrzucę ci je do domu? - 

Wbijał w nią wzrok i uśmiechnął się zmysłowo. 

- Mam lepszy pomysł- wtrącił się Cory. Kręcił się dokoła nich jak fryga.- Mac, bracie, nie 

uważasz, że czas, żeby zorganizował kolejną imprezę? Przecież minęło już kilka tygodni, a 

masz taki duży dom. Może w sobotę? Załatwię szarlotkę i lepiej poznamy naszą Willi.-

Dramatycznie rozłożył ręce. 

- Świetny pomysł!- zawołał za jej plecami Bruce Atleta.- W sobotę jestem wolny. A ty Jill?-

Od niechcenia objął ją ramieniem. 

- Zapytaj w piątek- odparła z uśmiechem, powtarzając za Aniołem. Zrzuciła rękę Bruce'a ze 

swoich ramion, już z własnej woli. Bruce był przecież chłopakiem Amandy. 

Impreza dla mnie, myślała z oszołomieniem. Zawsze marzyła, żeby znaleźć się na jednej z 

takich imprez, nie licząc tego, że miała być gwiazdą wieczoru. Poczuła pieczenie w nosie i 

oczach, ucisk w żołądku. To wszystko działo się za szybko. Gromadzili się dokoła niej inni 

background image

uczniowie. Nie do wiary, znalazła się w centrum zainteresowania. Chyba wszyscy w szkole 

rozmawiali, jeśli nie z nią, to o niej. 

- Cześć, jesteś nowa? 

- To Gillian Lennox. Chodzi tu od lat. 

- Nigdy jej nie widziałem. 

- Nie zauważałeś. 

- Ej, Jill, Will jaki sposób zgubiłaś książkę od biologii? 

- Nie słyszałeś? Wpadła do potoku, bo ratowała dziecko. Mało brakowało, a utonęłaby. -

Podobno David Blackburn wyciągnął ją i zrobił sztuczne oddychanie. Usta- usta. -A ja 

słyszałam, że dzisiaj rano zatrzymali się na Hillcrest Road. W jego samochodzie. Upojenie, 

nieziemskie. I to nie tylko chłopcy otaczali ją zwartym kręgiem. Myślała, że dziewczyny będą 

zazdrosne i wściekłe, że odejdą obrażone. 

A tu proszę, Kimberlee Cherry, czyli Kim Gimnastyczka, tryskająca energią jasnowłosa 

iskierka. Śmiała się i paplała donośnie. I Steffi Lockhart, Steffi Gwiazda, o czekoladowej 

skórze i miodowych oczach- macha radośnie i się uśmiecha. 

Nawet Amanda Cheerlederka, dziewczyna Bruce'a Fabera, stała obok Gillian. Poprawiała 

lśniące włosy i błyskała zębami w uśmiechu. 

I nagle Gillian zrozumiała. Dziewczyny nie mogą jej nie lubić, a nawet, jeśli, nie mnoga tego 

okazywać. Bo jest kimś, emanuje pewnością. Jest piękna i faceci zrobią dla niej wszystko. To 

wschodząca gwiazda, nowa siła, z którą trzeba się liczyć. Dziewczyna, która wejdzie jej w 

drogę, ryzykuje utratę popularności. Obawiały się jej. 

Upojona świadomość. Gillian czuła, się jest piękna jak anioł i niebezpieczna jak żmija. 

Płynęła na fali uwielbienia i popularności. 

I nagle zobaczyła coś, co prawiło, że świat runął. 

Tanya wzięła Davida pod rękę. Oddalili się korytarzem. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 8

 

 

 

Gillian stała jak wryta i patrzyła, jak David znika za rogiem. 

Jeszcze nie teraz, mała. Weź się w garść. Uśmiech na twojej twarzy - bezcenny. 

Starała się uśmiechać. 

To był najdziwniejszy dzień w jej życiu. Na każdej lekcji prosiła nauczyciela o nowe książki. 

Na każdej lekcji wszyscy służyli jej pomocą. A Anioł był z nią cały czas i podsuwał cięte 

riposty. Był dowcipny, złośliwy, inteligentny, a Gillian razem z nim. 

Mam przewagę, pomyślała. Ponieważ do tej pory nikt nie zwracał na nią uwagi, mogła być, 

kim chciała, pokazać się w dowolnym świetle, i tak jej uwierzą. Jak Kopciuszek na balu. 

Tajemnicza księżniczka. 

 

 

W głośnie Anioła było rozbawienie, ale i czułość. 

Na zajęciach dziennikarstwa usiadła obok Daryl Novak, powolnej dziewczyny o sennym 

spojrzeniu długich rzęsach. Daryl Bogaczki, Daryl Podróżniczki. Rozmawiała z Gillian, jak z 

kimś, kto widział Rzym, Paryż czy Kalifornię. 

Podczas przerwy obiadowej Gillian przeżywała rozterki. Zazwyczaj siadały z Amy w 

najciemniejszym kącie stołówki. Ostatnio jednak przyjaciółce towarzyszył Eugenie. A przy 

stoliku pośrodku Sali dostrzegła Amadnę Cheerleaderkę, Kim Gimnastyczkę i innych z 

paczki. Nawet David Dawid Tanya przysiedli się obok. Mam się do nich dosiąść? Nikt mnie 

nie zaprosił. 

Nie, moje słodkie dziecko. Usiądź obok, przy tamtym stoliku. Nie patrz, kiedy będziesz koło 

nich przechodzić, tylko skup się na tacy z jedzeniem. Zacznij jeść. 

Do tej pory Gillian jeszcze nigdy nie jadła sama - a przynajmniej nie w miejscu publicznym. 

Jeśli Amy nie było w szkole i nie miała jeszcze innego towarzystwa, wymykała się z lunchem 

do biblioteki. Dawnej czułaby się okropnie, siedząc tak na widoku i do tego sama, ale teraz 

miała przecież towarzystwo: Anioł szeptał jej kawały do ucha. Odkryła w sobie pewność, 

której wcześniej nie miała. Niemal się widziała, jak je, spokojna, nieczuła na spojrzenia, 

zamyślona. Usiłowała spowolnić ruchy, żeby wyglądać jak Daryl Bogaczka. Mam nadzieję, 

że Amyy nie pomyślała, ze ją lekceważę. Ale przecież ma Eugene 'a. O Amy też musimy 

pogadać, mała. Ale teraz się skup, mówią do ciebie. Uśmiech i wdzięk. -Ej, Jill, tu ziemia! 

-Ej, Jill, chodź do nas. 

background image

Zaprosili ją. Przesiadła się do ich stolika i nawet niczego nie rozlała pod drodze. Była drobna 

i zwinna jak duszek, a oni otaczali ją ciepłym, przyjaznym murem. 

Nie bała się już. Byli cudowni. Dzieciaki, które do niedawno wydawały się niedostępne 

niczym gwiazdy telewizyjne, okazały się normalne; przekomarzali się i opowiadali dowcipy. 

Zawsze zastanawiała się, co ich tak bawi, kiedy s ą  razem. Teraz już wiedziała; wystarczy ta 

atmosfera, świadomość, że s ą  wyjątkowi. Tak łatwo było się śmiać. Wiedziała, że David, 

który spokojnie siedział obok Tanyi, widzi jej radość. 

Słyszała inne głosy docierające spoza tej grupki. Przeważanie były to radosna paplanina i 

szmery podziwu. Wydawało się jej, ze słyszy swoje imię. I skoncentrowała się na słowach.  

- Słyszałam, że jej mama pije. 

Te słowa brzęczały jej w uszach i nagle nie słyszała już niczego, niczego czym opowiada Kim 

Gimnastyczka. 

Aniele, kto to powiedział? Czy chodziło o mnie... O mamę? 

Wstydziła się rozejrzeć. 

-Zaczęła kilka lat temu, ma halucynacje. 

Tym razem słowa przedarły się przez radosną paplaninę jej towarzyszy. Kim urwała w 

połowie zdania. Bruce Atleta spoważniał. Zapadła nieprzyjemna cisza. 

Gillian ogarnął gniew, tak silny, że aż zakręciło jej się w głowie. 

Kto to powiedział? Zabiję... 

Uspokój się. I to już. Załatwimy to inaczej. 

Ale. 

Uspokój się, powiedziałem, patrz w talerz.  W talerz, mówię. A teraz powiedz, i to 

najspokojniej, jak możesz: Nienawidzę plotek, a wy? Nie pojmuję, kto je rozpowiada. Gillian 

odetchnęła głęboko i spełniła jego polecenie, choć głos jej drżał. -Ja też nie- odezwał się ktoś 

inny. Gillian podniosła głowię i zobaczyła, że David wstał i z poważną miną patrzył na stolik 

za jej placami, jakby szukał tego, kto to powiedział.- Moim zdaniem to żałosne. 

W ego oczach zauważyła ten słynny zimny blask, któremu zawdzięczał reputacje twardziela. 

Gillian miała wrażenie, że dotknęła jej bardzo ciepła, troskliwa dłoń. Była mu tak wdzięczna 

ale w ostatniej chwili zagryzła usta, by niczego nie powiedzieć. 

-Ja też nienawidzę plotek- odezwała się J. Z. Oberlin obojętnym głosem. J.Z. Modelka, która 

wyglądała jak wyjęta z reklamy Calvina Kleina, zabójczo seksowna i wyblakła, teraz nagle 

nabrała wyrazu. - W zeszłym roku ktoś rozpowiadał, że chciałam popełnić samobójstwo. 

Nigdy nie doszłam, kto to zrobił.- Zmrużyła zielononiebieskie oczy. 

I nagle wszyscy zaczęli rozmawiać o plotkach, jak ich nie lubią i jak nie znoszą plotkarzy. 

background image

Stanęli po stronie Gillian. 

Ale pierwszy odezwał się David, pomyślała. 

Spojrzała na niego, chciała mu podziękować, i w tedy rozległ się ten dźwięk. Niemal 

melodyjny, cichy, a jednak od razu zwrócił uwagę wszystkich w stołówce. Dźwięk 

tłuczonego szkła. Gillian, tak jak wszyscy, rozglądała się w poszukiwaniu winnego. Nikogo 

nie widziała. Nikt nie był speszony, nikt nie zbierał odłamków. 

I znowu ten dźwięk. Dwoje uczniów stojących najbliżej drzwi spojrzało najpierw w dół, a 

potem w górę. Wysoko nad wejściem znajdowało się półokrągłe okno. Gillian zauważyła, że 

światło, które przez nie przenika, jest jakieś dziwne, załamuje się i rozczepia na różne kolory 

tęczy... Świetliście. I tańczy na podłodze. 

Ludzie przy drzwiach wpatrywali się w kolorowe wzory. Byli zdziwieni. 

Gillian nagle wiedziała, co się stanie. Zerwała się na równe nogi, ale wykrztusiła tylko: 

-O Boże! 

-Odejdźcie stąd! Już! Szybko! - David krzyczał na uczniów stojących najbliżej okna. Biegł w 

ich stronę. Idiotycznie, pomyślała Gillian machinalnie. Jej serce na chwilę przestało bić. 

Coraz więcej osób krzyczało. Cory, Amanda, Bruce. i Tanya. Kim Gimnastyczka piszczała 

histerycznie. I wtedy szyba wypadła z ram, a szkło posypało się niemal bajkowo, prószyło, 

śnieżyło, spadało, lśniło, brzęczało. Gillian miała wrażenie, ze obserwuje lawinę w 

zwolnionym tempie. 

Aż wreszcie było po wszystkim, a w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą było okno, ziała 

już tylko dziura w ścianie z czerwonej cegły. Drobinki szkła zasypały całą stołówkę, pokryły 

podłogę. Nawet uczniowie siedzący przy najdalszych stolikach mieli zadrapania na ciele. Ale 

pod oknem nikogo nie było i nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń. 

Dzięki Davidowi. Gillian nadal była odrętwiała, ale kamień spadł jej z serca. Zareagował 

odpowiedni wcześnie i wszystkich usunął ze strefy zagrożenia. Boże, jemu nic się nie stało? 

Nic, a nic. Skąd wiesz, że sam wpadł na ten pomysł? Może ja też się do tego przyczyniłem. 

Mogę coś takiego zrobić, mogę podsuwać ludziom myśli. I nawet się nie zorientują, że to 

moje dzieło. Czuła, ze jest zirytowany. 

Co? To ty? No to fajnie. Gillian obserwowała Davida. Czekał, aż Tanya obejrzy jego ramię, 

skinął głową i się rozejrzał. 

Nic mu nie jest. Dzięki Bogu. Ulga była niemal bolesna. 

Dopiero wtedy zaczęła się zastanawiać, co tak naprawdę się wydarzyło. 

Ono... zanim runęło, wyglądało zupełnie jak lustro w jej łazience. Cała tafla pokryta 

siateczką pęknięć. 

background image

Lustro pękło, kiedy Tanya naśmiewała się z jej pokoju. Teraz Gillian przypomniała sobie, co 

jeszcze chciała wczoraj zapytać Anioła. Właśnie o lustro- dlaczego pękło. 

A okno.   zaczęło w kilka minut po tym, jak ktoś powiedział coś przykrego o jej matce. Nikt 

nie słyszał, jak pękało, ale to się musiało stać niedawno. 

Włoski na karku stanęły jej ze strachu. Przeszył ją dreszcz. 

Nie, to nie możliwe. Anioł nawet jej nie pokazał... 

Ale mówił, że zawsze jest przy niej. 

Anioł chyba niczego nie niszczy.. 

Ale przecież to nietypowy anioł. 

Halo? Przepraszam? Może coś mi powiesz? 

Aniele? Po raz pierwszy, odkąd z nią był, czuła, ze w jej głowie jest tłok. Że nie ma już 

prywatności. Niepokój narastał. 

Aniele, zastanawiałam się właśnie... Inagle wybuchła: Aniele, to nie ty, prawda? Nie zrobiłeś 

tego z mojego powodu.  Nie zbiłeś lustra i okna? 

Chwila ciszy. A potem, w jej głowie, śmiech. Szczery, głośny śmiech. Rechot Anioła. W 

końcu się uspokoił, ale co chwila jeszcze chichotał. 

Gillian się speszyła. 

Niepotrzebnie zapytała, ale to było takie niesamowite. 

To prawda. Tym razem w głosie Anioła wyczuło się mrok. Nieważne, idź, jesteś spóźniona, 

dzwonek był pięć minut temu. 

Ostatnie dwie lekcje przetrwała jak w malignie. Tylko się dzisiaj wydarzyło, miała wrażenie, 

że od rana do tej chwili przeżyła całe życie. A dzień się jeszcze nie skończył. 

Na ostatnich zajęciach, plastyce, znowu usiadła z Daryl Bogaczką. Tylko Daryl spośród jej 

nowych znajomych chodziła na plastykę i dziennikarstwo. Tuż przed dzwonkiem spojrzała na 

Gillian spod długich rzęs. 

-Wiesz, krążą o tobie jeszcze inne plotki. Że kręcisz z Dawidem na boki, za plecami Tanyi. 

Że rano spotykacie się potajemnie i . -  Daryl wzruszyła ramionami i odgarnęła jasne włosy 

dłonią z błyszczącą od pierścionków. Gillian gwałtownie podniosła głowę. 

-No i? 

-No to zrób coś z tym, i to szybko. Plotki szybko się rozchodzą. Zaprzecz albo - Daryl się 

uśmiechnęła - pozbaw jadu. No jasne, niby jak? 

Zamknij się, mała, i słuchaj. To niegłupia dziewczyna. 

background image

-Jeśli coś jest prawdą, najlepiej potwierdź to publicznie. To pozbawia plotkę siły. I zawsze 

warto znaleźć tego, kto je rozpuszcza, jeśli to możliwe. Powiedz, że wiesz. I że po szkole 

pogadasz z Tanyą. Tanyą? Czyli... ? Powiedz to. 

Jakimś cudem Gillian wzięła się w garść i powtórzyła słowa Anioła. 

Daryl Bogaczka spojrzała na nią z szacunkiem. 

-Jesteś twardsza, niż myślałam. Może niepotrzebnie się odzywałam. 

-Nie.- Gillian nie czekał, aż Anioł podpowie.- Cieszę się, że chciałaś mi pomóc. Świat jest... 

taki wrogi. 

-Dziwi cię to?- Daryl uniosła brwi. 

A więc to Tanya rozsiewa plotki o mamie.

 

Gillian wybiegła z klasy. Była zmęczona i 

zmieszana. Nie wiadomo dlaczego myślała, że Tanya jest ponad to. 

Ktoś jej pomagał, dlatego plotka tak szybko się rozeszła, ale to ona to zaczęła. Skręcaj 

Sklecaj lewo, tutaj. 

Dokąd idę? 

Wpadnie na nią, zaraz wyjdzie z zajęć ekonomii. Została sama. Nauczycielka chciała z nią 

porozmawiać, ale musiała iść do łazienki. 

Gillian chciało się śmiać. Wyczuła w tym ingerencję Anioła. Zajrzała do pracowni. Tanya 

stała sama przy zielonej tablicy. -Musimy pogadać. 

Tanya zesztywniała. Poprawiła nieskazitelną fryzurę, zanim się odwróciła. Jeszcze bardziej 

niż zazwyczaj przypominała przyszłą panią menadżer. Miała poważną minę. Bez Anioła 

Gillian zapadłaby się pod ziemię pod tym spojrzeniem. -Mów- warknęła Tanya. 

To, co się później wydarzyło, bardziej przypominało spektakl teatralny niż rozmowę. Gillian 

powtarzała słowa Anioła, nie wiedząc, co za chwilę usłyszy. Zadała się całkowicie na niego. 

-Słuchaj, Tanyu, wiem, że jesteś zła. Ale podejdźmy do tego jak dorośli ludzie, dobrze? - 

Zgodnie z instrukcjami Anioła podeszła do biurka i od niechcenia wodziła palcami po 

okleinie na blacie.- Nie zachowujmy się jak dzieci. -Nie wiem o czym mówisz. 

-Czyżby?- Gillian spojrzała jej w twarz.- A mi się wydaje,, ze wiesz.- Czuje się jak bohaterka 

opery mydlanej. 

-Mylisz się. Właściwie nie mam teraz czasu. -Chodzi mi o plotki. O plotko o mojej mamie. I o 

Davida. 

Tanya zastygła w bezruchu. Chyba zaskoczyło ją, że Gillian przeszła do sedna sprawy. Szare 

spojrzenie stwardniało. Szykowała się do bitwy. 

background image

-Dobrze, porozmawiajmy o Dawidzie- zgodziła się słodko i podeszła do Gillian.- Nic nie 

wiem o żadnych plotkach, ale ciekawa jestem, co dzisiaj rano robiłaś w jego samochodzie. 

Powiesz? Jej się to podoba. Popatrz na nią! Jest ode mnie dużo większa! 

Zaufaj mi, mała. 

-Niczego nie robiliśmy- odparła Gillian. Musiała podnieść głowę, żeby patrzeć Tanyi w 

oczy.- No dobrze, będę z tobą szczera. On mi się podoba. I to od dawna, odkąd tu zamieszkał. 

Jest dobry, przystojny,, szlachetny i słodki. Co nie znaczy, ze chcę ci go odebrać. Wręcz 

przeciwnie. 

Odwróciła się i rzuciła na obchodne. 

-Uważam, ze David zasługuje na wszystko co najlepsze. I wiem, ze mu na tobie zależy. I 

właśnie to się dziś stało- powiedziała mi, że ci obiecał, że. Widzisz więc, nie masz powodu do 

obawy. 

Oczy Tanyi lśniły. 

-Nie wciskaj mi kitu. To wszystko... - Lekkim machnięciem ręki skwitowała nową fryzurę i 

strój Gillian.- W ciągu jednego dnia zmieniasz się z szarej myszki w gwiazdę. I paradujesz po 

szkole jak królowa. Nie wmówisz mi, że go nie chcesz. 

-Tanyu, mój strój nie ma nic wspólnego z Dawidem- skłamała Gillian spokojnie, wpatrując 

się w tablice.- Po prostu... Musiała coś zmienić. Miałam już dosyć życia w cieniu.- odwróciła 

się.- Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, co jest najlepsze dla Davida. Dawida ja uważam, że 

najodpowiedniejsza dziewczyna dla niego jesteś ty, pod warunkiem, że będziesz wobec niego 

uczciwa. 

-A co to niby miało znaczyć- Tanya powoli traciła panowanie nad sobą. W jej głosie pojawił 

się gniew. 

-Że już nie będziesz go zdradzać z Bruce'em- O Boże! Z Bruce'em? Felerem? Atletą? Z 

Bruce'em? 

-Co ty pleciesz? Skąd wiesz?- Tanya nie mogła się uspokoić. 

-Nie pamiętasz imprezy u Macona? W zeszłe wakacje? Kiedy David pojechał do babki na 

północ? A impreza na Halloween? Samochód Bruce'a? 

Cisza. Kiedy Tanya odezwała się ponownie, jej glos był lodowaty. 

-Skąd wiesz? 

Gillian wzruszyła ramionami. 

-Tym, którzy rozsiewają plotki, jest obojętne, o kim mówią. 

-Tak myślałam. Kim! Zawsze miała za długi język...- Głos Tanyi znowu się zmienił. Pojawiła 

się w nim agresja. Dziewczyna zbliżyła się do Gillian.- Pewnie wszystko powiesz Dawidowi? 

background image

-Co?- W pierwszej chwili Gillian, była zbyt zaskoczona, by powtarzać to, co mówił Anioł, 

zaraz jednak wzięła się w garść.- Nie, nie powiem mu. Obiecaj mi, ze to się już nie powtórzy. 

I nie rozpowiadaj plotek o mojej mamie. 

-Zrobię cos gorszego!- Nagle Tanya znalazła się tuż za nią. Syczała gniewnie.- Nie masz 

pojęcia, do czego jestem zdolna, kiedy ktoś wejdzie mi w drogę, ty mała bezczelna. 

pożałujesz. -Wystarczy. 

Głos dobiegł od strony drzwi. Ledwie Gillian go usłyszała a wszystko stało się jasne. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 9 

 

 

Głos Davida, ma się rozumieć. 

Gillian odwróciła się i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Stał w progu, z kurtką 

przerzuconą przez ramię, z dłonią w kieszeni. Zaciskał żeby. Patrzył chmurnie na Tanyę. 

Zapadła cisza. 

Od kiedy? Do kiedy tu stoi? 

No cóż.  od początku. 

0 rany. Więc dlatego była taka uprzejma i pozwoliła, by to Tanya wrzeszczała i pluła jadem. 

Była pewnie jak Dorotka i zła czarownica. 

Gillian miała wyrzuty sumienia. Nieśmiało spojrzała na Davida. -Posłuchaj.   Nie rozumiesz. 

Kręcił głową. 

-Rozumiem aż za dobrze. Nawet nie próbuj jej kryć. 

Właśnie, zamknij się, głupolu! A teraz zrób speszoną minę. Powiedz, że pewnie woleli by 

zostać sami. 

-Pewnie wolelibyście zostać teraz sami 

A ty i tak musisz już iść -A ja i tak już musze iść.. 

Nie takich cyborgów szukasz. 

-Nie takich... Zabiję cię! Speszona, jeszcze raz przeprosiła i ruszyła do drzwi. 

Szła niemal po omacku. 

Aniele? 

Przepraszam, nie mogłem się oprzeć. Ale popatrz tylko, mała! Zdajesz sobie sprawę, co 

osiągnęłaś? 

Pozbyłam się Tanyi. Wygrała- przyjemne ciepło rozeszło się po jej ciele. To była zapowiedź 

przyszłego szczęścia. Mądre dziecko! 

to było uczciwe. Bo to wszystko, prawda, tak? Naprawdę zdradzała go z Bruce 'em? 

Wszystkie dziewczyny romansują z Bruce 'em. Tak, to całkowita prawda. 

A Kim? To ona roznosi plotki? 

Jak masło na grzance. 

Wydawała się taka kochana. Podczas rozmowy w stołówce wzięła mnie nawet za rękę. 

Kochanie, a jakże, ale za twoimi plecami. 

background image

Gillian wyszła ze szkoły i okazało się, że na parkingu stoi jeszcze kilka samochodów, 

samochodów między nimi- sportowe BMW Macona. Zobaczył ją i zapraszająco skiną głową. 

Ze wszystkich stron rozległy się głosy: - Jill, podwieźć cię? 

-Nie chcemy, żebyś znowu zgubiła się w lesie! 

Poczuła się jak piękność z Południa. Wszyscy zwracają na nią uwagę - aż zakręciło się jej w 

głowie. Anioł wielkodusznie okazał obojętność. Jedź z kim chcesz! W oddali stał mały geo 

Amy, a przyjaciółka i Eugene patrzyli na nią wyczekująco. Ale przecie nie wsiądzie do 

samochodu z Eugenie'em! 

Zdecydowała się na Cory'ego i przez cała drogę do domu słuchała jego paplaniny o sobotniej 

imprezie u Macona. Nie mogła się go pozbyć, a kiedy w końu sobie poszedł, pobiegła do 

pokoju i rzuciła się na łóżko. Wbiła wzrok w sufit. 

Uf! 

Leżała wsłuchana w ciszę i starła się pozbierać myśli. 

Nadal czuła przyjemne ciepło, ale pojawił się też niepokój. Bardzo chciała ponownie 

zobaczyć Davida. Chciała się dowiedzieć jak się skoczyła, jego rozmowa z Tanyą. Nie będzie 

w pełni szczęśliwa, póki nie. 

-Wyluzuj, dobrze? 

Usiadła gwałtownie. Głos nie rozbrzmiewał jej w głowie, tylko tu, w pokoju. Anioł siedział 

obok łóżka. 

Jego widok był jak uderzenie. 

Od rana zdążyła zapomnieć, jaki jest piękny. 

Ciemnozłote włosy przetykane jaśniejszymi pasami. Jego twarz. Klasyczny ideał. Czyste, 

regularne rysy, jakby wykute w marmurze. Oczy takie fioletowe, że aż raziły. I wyraz twarzy. 

Uduchowiony, rozmodlony. Póki do niej nie mrugnął. I uśmiechnął się łobuzersko. 

-Och, cześć- szepnęła ochryple. -Cześć, mała, zmęczona? -Wyczerpana. 

-Zdrzemnij się, bo muszę gdzieś wyskoczyć. Mrugała szybko. Wyskoczyć? 

-Nie pytałam cię ot to, ale jak jest w niebie? No bo wiesz, skoro anioły są takie jak ty, na 

pewno jest tam inaczej, niż się ludziom wydaje. Ta łąka, która widziałam. To jeszcze nie to? -

Nie. Niebo.   No cóż, trudno to ująć w słowa. Niebo to oscylacja harmonii czasowo-

przestrzennej, rozumiesz, inherentna

1

 wibracja sfery, im wyższy poziom, tym bardziej 

rozbudowany schemat. -Zmyślasz? 

-Tak. To informacje tajne. A teraz śpij. Gillian zamknęła oczy. 

Ucieszyła się, gdy obudził ją zapach kolacji, a kiedy zeszła do kuchni, zastała tam tylko 

matkę. 

background image

-Taty nie ma? 

-Nie. Ale dzwonił, kochanie. Wyjechał służbowo na kilka dni. -Ale na święta wróci, prawda? 

-Na pewno. 

Gilian nie powiedziała nic więcej. Jadła zapiekankę i zauważyła, ze matka tylko grzebie 

widelcem w talerzu. Po kolacji została sama w kuchni. Wszystko w porządku? 

Głos w uchu powitała jak starego dobrego przyjaciela. 

Cześć,, Aniele. Tak, wszystko w porządku. Tak sobie tylko myślałam.   Jak to się zaczęło z 

mamą. Nie zawsze taka była. Kiedyś uczyła w college 'u... 

Wiem. 

A później, jakieś pięć lat temu, wszystko zaczęło się psuć. Zaczęła się dziwne zachowywać. 

Miała halucynacje.   Wtedy nie miałam pojęcia, co to alkoholizm. Myślałam, że zwariowała. 

Dopiero kiedy tata zaczął znajdować w domu puste butelki... Wiem. 

Chciałabym.  chciałabym, żeby było inaczej. Cisza. Aniele? Czy o możliwie? 

Znowu cisza. I spokojny głos Anioła: 

Zajmę się tym, mała. Ale myślę, że to możliwie. 

Gillian zamknęła oczy. 

Zaraz jednak znowu jej otworzyła. 

Aniele? Nie wiem, jak mam ci dziękować, za to, co dla mnie robisz.  Nawet nie wiesz. Nie ma 

sprawy. I nie płacz. Uśmiech na twarzy- bezcenny. Zresztą musisz odebrać telefon. 

Jaki telefon? 

Rozległ się dzwonek telefonu. Ten. 

Gillian wydmuchała nos i na próbę powiedziała: halo, żeby się upewnić, że głos jej nie drży, i 

dopiero wtedy podniosła słuchawkę. 

-Gillian? 

Zacisnęła dłoń. -Cześć, Dawidzie. 

-Słuchaj, chciałem się tylko upewnić, ze u ciebie wszystko w porządku. Nawet cię o to nie 

zapytałem.   No wiesz, wtedy. 

-Tak.- Anioł nie musiał jej podpowiadać, wiedział, co powiedzieć.- Dam sobie radę. -Wiem. 

Ale Tanya b y w a . . .  trudna. Kiedy wyszłaś.. Och, zresztą nieważne. Nie chce źle o niej 

mówić. -W porządku- powtórzyłam. 

-Chodzi o to, że.. - Niemal czułam napięcie narastające po drugiej stronie drutu. I nagle David 

wybuchł, jakby coś w nim pękło. - Ja nie wiedziałem! 

-Czego? 

-Że jest... taka! Przecież prowadzi telefon zaufania dla nastolatków, angażuje się w projekty 

background image

dobroczynne i.. No, po prostu myślałam, że jest inna. Dobra. 

Wyrzuty sumienia dawały o sobie znać. 

-Ależ na pewno taka jest. Jest dzielna. Kiedy to okno. 

-Daj spokój, Gillian. To ty jesteś odważna, dowcipna i zbyt szlachetna, by ci to wyszło na 

dobre. Chciałaś dać Tanyi jeszcze jedną szansę.- Odetchnął głośno.- Ale, jak się domyślasz, z 

nami koniec. Powiedziałem jej to. I t e r a z . -  Jego głos się zmienił, zaśmiał się, jakby kamień 

spadł mu z serca.- Czy zgodzisz się pójdziesz ze mną na imprezę do Macona? Gillian także 

się roześmiała. -Chętnie. Bardzo chętnie. Och, dzięki! 

Była w siódmym niebie. 

 

To był niezwykle cudowny tydzień. Codziennie wkłada nowe, śmiała cichy wygrzebane z dna 

szafy. Z każdym dniem była bardziej lubiana. Kiedy wchodziła do klasy, wszyscy szukali jej 

wzroku. Machali do niej z daleka. Wszyscy chcieli z nią porozmawiać i czuli się zaszczyceni, 

gdy poświęciła im chwilę. Czuła się jak na diabelskim młynie, wzbijała się coraz wyżej, 

wyżej. 

A przewodnik i opiekun zawsze jej towarzyszył. Anioł stał się jej częstą, najdowcipniejszą, 

najbardziej wygadaną. To on, podsuwał riposty, łagodził konflikty, doradzał, kogo tolerować, 

kogo zgasić. Instynktownie powoli sama się tego uczyła. Nabierała pewności siebie, 

codziennie odkrywała w sobie nowe talenty. Dosłownie stawała się kimś innym. Rzadko się 

teraz widywała z Amy, ale przecież przyjaciółka miała Eugene'a, a Gillian była tak 

rozrywkowa, że nawet nie rozmawiała z Dawidem w cztery oczy. 

W dni imprezy pojechała do Houston Houston Amanda i Steffi. Śmiały się, słuchając 

komplementów i rzucały się w wir zakupów. Gillian kupiła sukienkę i kozaki " zaaprobowane 

przez Anioła. 

Kiedy tego wieczoru David po nią przyjechał, zagwizdał cicho. -Jak wyglądam? Może być? 

-Wyglądasz... -Pokręcił głową.- Nieprzyzwoicie i zarazem wyniośle. Jak ty to robisz? Gillian 

się uśmiechnęła. 

Macon Kasiarz mieszkał w imponującej rezydencji. Na trawniku powitały ich artystyczne 

ustawione renifery z białych gałązek, gałązek środku dom onieśmielał punktowym 

oświetleniem orientalnych dywanami, porcelaną i srebrami. Gillian była pod wrażeniem. 

Moja pierwsza impreza! Ze szkolną elitą. I w pewnym sensie na moją część. 

Twoja pierwsza prawdziwa impreza, na twoją część. Świat leży ci u stóp, mała. Bierz go. 

Macon już szedł w jej stronę. Gillian zatrzymała się w drzwiach, świadoma, ze wszyscy na 

nią patrzą - i zachwycona tą myślą. Miała na sobie czarną mini w fioletowe kwiaty, tak 

background image

ciemne że niemal niewidoczne. Miękki materiał przylegał do niej jak druga skóra. Do tego 

matowe czarne rajstopy i kozaki. Skromny makijaż, zdecydowała się na świeżość. Podreśliła 

tylko rzęsy przez co jej fioletowe oczy jeszcze bardziej zwracał uwagę. 

Była zabójcza.   i swobodna. I świetnie o tym wiedziała. 

W oczach Macona widziała skrywane pragnienie. 

-Jak leci? Wglądasz super. 

-Bo jest super.- Gillian uścisnęła ramię Davida. 

Oczy Macona pociemniały. Z obrzydzeniem spojrzał na jej dłoń na ramieniu Davida. 

David był spokojny, ale w jego wzorku czaiła się groźba. Macon się wycofał, i to dosłownie. 

Ale powiedział tylko: 

-Starych nie ma przez cały weekend, więc się rozgłoście. Gdzieś powinno być jakieś żarcie. 

Było. Wszędzie. Wszelkie możliwe zakąski i przegryzki. W salonie dudniła muzyka, niosła 

się echem po całym domu. Cory powitał ich radosnym toastem. 

Kiedy w zeszłym tygodniu mówił, ze załatwi prąd, sądziła, że myślał o wzmacniaczu. Teraz 

zrozumiała. Chodziło o alkohol. Wszyscy pili. 

I to nie tylko piwo. Wszędzie poniewierały się butelki. Na stole leżał chłopak, a jego 

dziewczyna lała mu do ust alkohol. 

-Trzymaj, Jill.- Cory wciskał jej plastikowy kubek z czapą piany. 

-Tak się składa, ze jestem przywiązana do moich szarych komórek- wypaliła. Do tego nie 

potrzebowała pomocy Anioła.- Gdybyś bardziej szanował swoje, może nie oblałbyś biologii. 

Wybuch śmiech. Nawet Cory zachichotał. 

-Święte słowa- powiedziała Daryl Bogaczka i wzniosła toast piwem korzennym. A David 

podziękował za piwo i wziął colę. Nikt nie naciskał, chłopak na stole nawet się speszył. 

Gillian zdążyła się już nauczyć, ze osoba popularna, zdecydowana i odważna załatwi 

wszystko, czego zapragnie. A sukces upija o wiele bardziej niż alkohol. Niezła impreza, co? 

Co? 

Och, tak. Tak, fajna. Anioł zdawał się myśleć o czymś innym. Oczywiście, mówi się, że bez 

alkoholu to żadna impreza. 

Och, nie wygłupiaj się. Mówisz jak Cory! Mało brakowało, a roześmiałaby się na głos. 

Wszystko było takie ekscytujące. Muzyka, imponujący dom i świąteczne dekoracje. Ludzie. 

Dziewczyny ściskały ją i całowały, jakby się nie widziały od miesiąca. Chłopcy też 

próbowali, ale David posyłał ostrzegawcze spojrzenie. 

No właśnie. To dopiero jest ekscytujące. Świadomość, że wszyscy wiedzą, że z nim jest, że 

David Blackburn należy do niej. To dopiero podniesie jej status! 

background image

- Pokazać ci dom?- zapytał.- Macon nie ma nic przeciwko. 

Spojrzała na niego. 

-Nudzisz się? 

Uśmiechnął się. 

-Nie, ale chętnie pobyłbym tylko z tobą. 

Weszli na piętro schodami wyłożonymi grubym chodnikiem. Na ścianach wisiały obrazy 

olejne. Pokoje na górze były również okazał, jak na parterze. 

Gillian się wyciszyła. Muzyka nie była tu tak głośna. Chłód marmuru przywodził na myśl 

muzeum. Spojrzała w okno. Aksamitny mrok zakłócały błyszczące gwiazdy -Wiesz, cieszę 

się, że nie chciałaś pić- powiedział David cicho za jej plecami. Odwróciła się, usiłowała 

wyczytać coś z jego twarzy. 

-Zaskoczyło cię to? 

-Czasami wydajesz się bardzo dorosła. Taka.   światowa. 

-Ja? Zlituj się! To ty sprawiasz takie wrażenie.- I takie dziewczyny ci się podobają, dodała w 

myślach. 

Odwrócił głowę i się roześmiał. 

-Jasne. Twardziel. Buntownik. Z Tanyą ostro imprezowaliśmy.- Wzruszył ramionami.- Ale 

nie jestem twardy. Jestem zwyczajnym chłopakiem z małego miasteczka, który stara się 

przejść przez życie. Nie szukam kłopotów. Uciekam przed nimi w miarę możliwości. 

Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc te słowa, ale David był poważny. 

-Owszem, przyznaję, w przeszłości wiele razy miałem kłopoty - mówił powoli.- I robiłem 

rzeczy, z których nie jestem dumny. Ale chciałbym się zmienić.   Jeśli to możliwe. -Nowy ty. 

Spojrzał na nią zaskoczony i nagle się uśmiechnął. -Tak, coś takiego. 

-A mo ż e . -  Szukała odpowiednich słów.- Może czasami ludzie muszą wyrazić obie strony 

swojej osobowości. Dopiero wtedy w pełni stają się sobą. -Możliwe. O ile to możliwe. 

Zawahała się. Milczała, bo czuła, że z czymś walczy. Że miał powód, by ją tu przyprowadzić. 

-No dobra. Powiem, ci coś dziwnego- odezwał się po chwili.- Nie czuję się w pełni sobą. 

B o . - R o z e jr z a ł  się ciemnym pokoju. Widziała jedynie jego profil. Odetchnął głęboko, 

pokręcił głową.- No dobra, zabrzmi jeszcze gorzej, niż myślałem, ale muszę to powiedzieć. 

Nic na to nie poradzę. Znowu na nią patrzył. I mówił gorączkowo: 

-Odkąd znalazłem cię wtedy na śniegu, mam wrażenie, że nie będę w pełni sobą, że moje 

życie nie będzie pełne b e z . -  Zawahał się, wzruszył ramionami.- No, bez ciebie- dokończył 

bezradnie. 

Cały wszechświat skupił się na biciu jej serca. Gillian czuła je w całym ciele. 

background image

- J a . -  zaczęła powoli. 

-Wiem, wiem, jak to brzmi, przepraszam. 

-Nie- szepnęła.- Nie to chciałam powiedzieć. 

Wcześniej patrzył w okno, ale teraz spojrzał na nią i zobaczył iskierkę nadziei w jego oczach. 

-Chciałam powiedzieć, że to rozumiem. Sądząc po jego minie, bał się uwierzyć. - Naprawdę? 

-Chyba tak. Naprawdę. 

I nagle szedł w jej stronę, a ona wyciągnęła ramiona. Jakby coś pchało ich ku sobie, ale nie 

fizycznie. Szaleństwo, pomyślała, ale to była siła raczej duchowa. Jakby byli sobie pisani. 

Obejmował ją, było cudownie, tak naturalnie. Czuła jego ciepło i siłę. Zamknęła oczy, 

opierając głowę o jego ramię. Tak niewiele, a tyle znaczy. 

Odkryła w sobie nowe cudowne uczucia i miała wrażenie, że jest o krok od innej wielkiej 

tajemnicy. Jeśli tylko uniesie powieki i spojrzy w oczy Davida, coś się zmieni w świecie. 

Mała? Szept Anioła w jej uchu. Mała, przepraszam, że przeszkadzam, ale to bardzo ważne. 

Zasuwa do sypialni rodziców Macona. Gillian go nie słuchała. 

Gillian! Mówię poważnie! Musisz to usłyszeć! 

 

Aniele? 

 

Powiedz, ze zaraz wrócisz. To bardzo pilne! 

Nie mogła zlekceważyć tonu jego głosu. Poruszyła się. 

-Davidze, musze na chwilę wyjść. Zaraz wracam. 

Skinął głową. 

-Jasne. 

Gillian nie mogła się od niego oderwać. Czuła na sobie dotyk jego dłoni. Oby to było cos 

dobrego! Zamrugała, gdy tylko wyszła na jasny korytarz. Idź do końca, tam jest sypialnia 

rodziców. Wejdź i nie zapalaj światła. 

Było to ogromne, ciemne pomieszczenie, pełne niewyraźnych kształtów przypominających 

śpiące słonie. Gillian niemal od razu wpadła na mebel. Ostrożnie! Widzisz to światełko? 

Smuga światła wydobywała się spod zamkniętych drzwi po przeciwnej stronie pokoju. 

To jest łazienka. Teraz słuchaj. Podejdź do drzwi po prawej stronie. To szafa czy raczej 

garderoba. Otwórz cicho i wejdź tam. 

Co? 

Anioł miał anielską cierpliwość. Wejdź i słuchaj. 

Gillian westchnęła, a potem powoli otworzyła drzwi do garderoby i weszła do środka. 

Pomieszczenie było duże, ale duszne, ze względu na mnóstwo ubrań po obu strachach. Gillian 

background image

odczuwała, że narusza cudzą strefę prywatności. Pokonała spory odcinek pomiędzy 

wieszakami, zanim Anioł kazał jej się zatrzymać. Dobrze. Przyłóż ucho do ściany. Po lewej. 

Zamknęła oczy, bo ciemność ją przeraziła, i weszła między długie plastikowe pokrowce, a 

ciężką aksamitną kreację, po czym przywarła uchem do drewna. Nie do wiary, ze to robię. To 

idiotyczne. Boje się, a jeśli ktoś mnie tu znajdzie. Słuchaj, dobrze? 

Początkowo bicie jej serca zagłuszało 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 10 

 

Pod warunkiem że przysięgniesz, ze to nie byłaś ty. 

-Ile razy mam cię zapewniać? Od tygodnia ci powtarzam, ze to nie ja. Nie powiedziała jej ani 

słowa, uwierz mi. 

Pierwszy  głos,  spięty  i  niespokojny,  należał  do  Tanyi.  Drugi-  Do  Kim  Gimnastyczki.  Która 

wydawała się bardzo zdenerwowana. Aniele? Co się dzieje? Kłopoty. 

No dobra. - Znowu Tanya. - Udowodnisz, ze to prawda, jeśli mi pomożesz. 

-Tanya, posłuchaj, przykro mi, że David z tobą zerwał, ale może to nie wina Gillian. 

-Owszem, to jej wina, tylko jej. Z Bruce'em już się skończyło i dobrze o tym wiesz. David 

nie  dowiedziałby  się,  gdyby  nie  zaczęła  gadać.  A  skąd  ona  wiedziała.  -Boże,  nie  zaczynaj 

znowu!- Kim podniosła głos.- To nie ja! 

-Dobrze,  wierze  ci.-  Tanya  się  uspokoiła.-  Nie  będziemy  się  kłócić.  Musimy  trzymać  się 

razem. 

Podaj  mi  szczotkę.-  Chwila  ciszy  i  Gillian  widziała  oczami  wyobraźni,  jak  Tanya  czesze 

ciemne  włosy,  aż  zaczną  lśnić,  i  z  zadowoleniem  przygląda  się  w  lustrze.  -Co  zrobisz?- 

zapytała Kim. 

-Załatwię  ich.  Oboje.  Nienawidzę  go.  Powiedziałam,  że  pożałuje,  jeśli  mnie  zostawi,  a  ja 

zawsze dotrzymuję słowa. 

Wciśnięta między ciężkie ubrania Gillian miała ochotę się roześmiać. 

Wiedziała, co się dzieje. To scena jak z komedii i z trudem do niej docierało, ze to wszystko 

dzieje się naprawdę. Oto siedzi w szafie i podsłuchuje, jak koleżanki planują zemstę.   Na 

niej. Absurd. Jak z kiepskiego kryminału. I to wszystko działo się teraz. 

Usiłowała wrócić do rzeczywistości. Wyprostowała się. 

Aniele, nikt się nie będzie mścić, prawda? One tylko tak gadają. Nie mieści mi się w głowie, ż

to w ogóle słyszę. To idiotyczne. 

Słyszysz to, bo kazałem ci tu przyjść. Masz niewidzialnego stróża, dzięki któremu jesteś we 

właściwym miejscu i o właściwym czasie. I lepiej uwierz, że takie rzeczy dzieją 

się  naprawdę.  Zemsta  też.  A  jeszcze  się  nie  zdarzyło,  żeby  Tanya  nie  zrealizowała  swojego 

planu.  Przyszła  pani  menedżer.  Ta  myśl  przemknęła  Gillian  przez  głowę.  Przyszła  pani 

prezes mówi poważnie. I jest bystra; może wiele zrobić. Gillian odechciało się śmiać. 

background image

Ponownie przywarła uchem do ściany. Stało się  jasne, ze ominęła  ją cześć rozmowy. -

Najpierw David?- zapytała Kim. 

-Dlatego,  że  wiem,  na  czym  mu  zależy.  Chce  się  dostać  na  uniwersytet  Ohio.  Wysłał 

formularze już w październiku. I tak będzie ciężko, bo ma kiepskie stopnie, ale świetnie 

wypadł  na  testach.  Załatwię  go  tak,  że  za  żadne  skarby  świata  się  tam  nie  dostanie.- 

Teraz Tanya mówiła słodko, z rozmarzeniem. 

-Niby jak?- Kim była wstrząśnięta. 

-Napisze  do  dziekana.  I  do  naszego  dyrektora,  i  do  nauczyciela  od  literatury  angielskiej,  a 

nawet do dziadka Davida, który miał mu zapłacić za studia. 

-Ale  dlaczego?  Jeśli  go  oczernisz,  uznają,  że  przemawia  przez  ciebie  gorycz  i .   -

Napiszę,  że  w  zeszłym  roku  oszukiwał  na  egzaminach.  Musieliśmy  napisać  pracę 

semestralną. A on swoją kupił. Od studenta z Filadelfii. 

Kim wypuściła powietrze z płuc tak głośno, ze nawet Gillian to słyszała. - 

Skąd wiesz? 

-Bo ja mu to załatwiłam, ma się rozumieć. Chciałam, żeby miał lepszy stopień, żeby się 

dostał  na  studia. żeby wyrósł  na  ludzi.  Ale tego mi  nie udowodni. To on zapłacił temu 

chłopakowi.  Cisza.  I  Kim  mówiąca  z  wymuszoną  beztroską:  -Ale  tym  sposobem 

zrujnujesz mu całe życie. -Wiem.- Tanya była spokojna. Zadowolona. -Ale.   No dobrze, 

co mam zrobić? 

-Zacznij paplać. W tym jesteś najlepsza, może nie? W poniedziałek napisze listy, więc wtedy 

zaczniesz  rozpowiadać  na  prawo  i  lewo,  co  zrobił.  Chcę,  żeby  wszyscy  się  dowiedzieli.-

Roześmiała się. 

-Jasne. Dobrze. Spoko.- Kim była przerażona.- Posłuchaj, lepiej już pójdę... Mogę szczotkę? -

Proszę.-Stuknięcie.-  Jeszcze  jedno,  Kim.  Gillian  tez  się  zajmiemy.  Później  ci  powiem,  co 

wymyśliłam. 

-Jasne.-  cichu  głos  Kim.  Jeszcze  jedno  stuknięcie  i  wreszcie  odgłos  zamykanych  drzwi.  I 

cisza. Gillian stał w dusznej szafie. 

Było  jej  niedobrze,  jakby  znalazła  pod  łóżkiem  coś  obrzydliwego,  oślizgłego.  Tanya  jest 

szalona i zła. Przepełniona nienawiścią. I bystra. Anioł sam to powiedział. 

Co  mam  robić?  Mówiła  poważnie,  prawda?  Zniszczy  go.  A  ja  nic  na  to  nie  poradzę. 

Owszem, jest coś, co możesz zrobić. 

Nie posłucha mnie, wiem to. Nikt nie zdoła jej tego wybić z głowy. A pogróżki niczego... 

Powiedziałem, że jest coś, co możesz zrobić. Gillian wzięła się w garść. 

Co? 

background image

To dość skomplikowanie. I .   no cóż, nie jestem pewien, czy już jesteś gotowa. 

Dla Davida zrobię wszystko. Zareagowała od razu, instynktownie. Dziwne, jak niektórych 

Rzeczy jesteśmy pewni. 

No  dobra.  Pamiętaj,  ze  to  powiedziałaś.  Wszystko  ci  wytłumaczę  w  domu,  wracajmy,  więc. 

Szybko. Ale najpierw zabierz coś z łazienki. 

Gillian była spokojna i czujna jak młody żołnierz na pierwszej misji na terenie wroga. Anioł 

ma pomysł. Wszystko będzie dobrze, jeśli go posłucha. 

Weszła  do  łazienki  iż  robiła,  co  jej  kazał,  o  nic  nie  pytając.  A  potem  podeszła  do  Davida 

Dawida poprosiła, żeby zawiózł ją do domu. 

-No, dobrze, jestem gotowa. Mów, co mam robić. 

Siedziała na łóżku w piżamie w misie. Było już po północy, w całym domu panowała cisza. 

Ciemność rozjaśniało jedynie światło z nocej lampki. -

Chyba  jesteś  gotowa.  Głos  był  cichy,  zamyślony.      i  

pobiegał  spoza  jej  głowy.  W  powietrzu,  jakiś  metr od 

lóżka, coś zajaśniało. 

A po chwili pojawił się Anioł, w pozycji lotosu, z dłońmi na kolanach. Unosił się w 

powietrzu na wysokości jej łóżka. I mierzył uwarzonym spojrzeniem. Miał spokojną 

minę, otaczało go jasne, blade światło. 

Jak zawsze  na  jego widok dostawała dreszczy. Był taki piękny, taki  nieziemski, taki  inny. I 

jeszcze nigdy nie przyglądał się jej tak intensywnie. 

Trochę ją to przerażało, ale odepchnęła tę myśl od siebie. Musi myśleć o Davidze, który bez 

pytania zabrał ją do domu, gdy godzinę temu poczuła się słabo. Nie miał zielonego pojęcia co 

Go czeka w poniedziałek. 

-Mów, co mam robić- powiedziała. 

Była gotowa. Nie  miała pojęcia, co powstrzyma  Tanyę, ale  na pewno nie  będzie to nic 

przyjemnego.      ani  zgodnego  z  prawem.  Nieważne.  Była  gotowa.  Ale  to,  co  usłyszała 

było zaskakujące. -Wiesz, że jesteś inna, prawda? 

-Co? 

-Zawsze byłaś. Podświadomie to czułaś. 

Nie  bardzo wiedziała, co  ma powiedzieć. Bo z  jednej strony to straszny  banał, a z 

drugiej prawda. 

Zawsze  wydawało  się  jej,  ze  jest  inna.  No  i  przeżyła  własną  śmierć.  Wróciła  z  Aniołem. 

Przecież nie każdemu się to zdarza? A obecna popularność w szkole - wszyscy uważają, że 

background image

Jest wyjątkowa. Ale to uczucie zaczęło się dużo wcześniej,  jeszcze w dzieciństwie. Myślała 

jednak, ze wszyscy tak mają, że czują się inni i lepsi. 

-Fakt,  tak  myślą  wszyscy-  przyznał  Anioł  i  Gillian  drgnęła,  jak  zawszę  gdy  sobie 

uświadomiła, że jej myśli nie należą już tylko do niej. Anioł mówił dalej. 

-Ale w twoim wypadku to prawda. Co właściwie wiesz o prababce Elspeth? 

-Co?- Zupełnie zbił ją z tropu.- To staruszka, mieszka w Anglii, co roku przysyła mi prezenty 

na ś w i ę t a . -  Jak przez mgłę przypomniała sobie fotografię starszej siwej pani w okularach, 

tweedowej spódnicy i wygodnych butach. Z pekińczykiem w czerwonym fraczku. -Dorastała 

w Anglii, ale urodziła się w Stanach. Miała zaledwie rok, gdy rozdzielono ją ze starszą 

siostrą Edgith, która ją wychowywała. Działo się to podczas I wojny światowej. Uznano, że 

nie ma żadnych krewnych, i adoptowało ją małżeństwo z Anglii. 

-Co, to doprawdy fascynujące.- Gillkian niczego już nie rozumiała, ale i traciła cierpliwość.- 

Ale co, do licha. 

-Już  ci  mówię,  co  to  ma  wspólnego  z  Dawidem.  Twoja  prababka  dorastała  z  daleka  od 

siostry, z dala od swoich. I dlatego nie znała swego dziedzictwa. Nie wiedziała. 

-Czego? 

- że urodziła się jako czarownica. 

Długa,  długa  cisza.  Za  długa.  Gillian  już  po  chwili  wiedziała,  co  powiedzieć,  ale  słowa  nie 

przechodziły jej przez ściśnięte gardło. 

Powinna  się  roześmiać.  Przecież  to  zabawne,  prawda?  Prababka  w  półbutach  czarownicą. 

Zresztą, czarownice nie istnieją. To tylko istoty z baśni. . J a k  anioły. 

-Anioły.- sapnęła Gillian z trudem. Czuła, jak rozpadała się na kawałki. Jakby przestały 

obowiązywać wszelkie zasady. 

Bo  anioły  przecież  istnieją.  Patrzy  na  jednego  z nich.  Unosi  się  mniej  więcej  metr  nad 

podłogą.  Pad  nim  nie  ma  nic.      I  umie  czytać  w  jej  myślach,  pojawia  się  i  znika.   

Istnieje. A skoro istnieją anioły. 

To magia również. Widziała kiedyś taką naklejkę na zderzaku. Uniosła dłoń do ust, czuła, że 

zaraz zachichocze albo zacznie krzyczeć. -Moja prababka jest czarownicą? 

-Nie  do  końca.  Byłaby,  gdyby  wiedziała  o  swoich  pochodzeniu.  Widzisz,  to 

najważniejsze wiedzieć. 

Twoja prababka ma w żyłach magiczną krew, podobnie jak twoja babka, twoja mama  i 

ty. A teraz... teraz ty wiesz.- Ostatnie słowa powiedział cicho, delikatnie. Jakby układał 

ostatni kawałek łamigłówki. 

Gillian przeszła ochota do śmiechu. Kręciło jej się w głowie, jakby nagle stanęła nad 

background image

urwiskiem i spojrzała w przepaść. 

-Ja.   też mam magiczną krew. 

-Nie bój się. Powiedz to. Jesteś czarownica. 

-Aniele...-  Serce  waliło  jej  jak  młotem,  powoli  i  mocno.-  Proszę  cię...  nic  z  tego  nie 

rozumieniem. I.   nie jestem czarownicą. 

-Nie, jeszcze nie, ale już wykazujesz pewne oznaki. Pamiętasz lustro w łazience? -

Ja. 

-I okno w stołówce. Pytałaś, czy to ja. Nie, to byłaś ty. Byłaś wściekła, żyłaś mocy, choć nie 

zdawałaś sobie z tego sprawy. -O Boże- szepnęła. 

-Ta  moc  bywa  przerażająca.  Jeśli  nie  wiesz,  jak  się  nią  posługiwać,  wyrządzi  wiele  szkód. 

Innym, ale i samej czarownicy. Nie rozumiesz, mała? Popatrz na twoją matkę. -Co z nią? 

-Jest czarownicą. Zabłąkaną. Jak ty. Ma moc, ale nie umie się nią posługiwać, nie rozumie jej 

i to ją przeraża. Kiedy zaczęły się wizje. 

-Wizje?- Gillian wyprostowała się gwałtownie. Nagle dostała olśnienia, zrozumiała ostatnich 

pięć lat swego życia. 

-Owszem.- W fioletowych oczach Anioła czaił się mrok.- Halucynacje były najpierw, alkohol 

dopiero  później.  To  były  wizje,  sceny,  które  się  dopiero  zdarzą  albo  mogą  zdarzyć,  albo 

zdarzyły dawno temu. Ale ona nie zdawała sobie z tego sprawy. 

-O Boże. Boże.- Gillian dygotała na całym ciele. Miała łzy w oczach.- Więc to tak. Tak. 

Musimy jej pomóc, musimy jej powiedzieć. 

-Owszem, ale najpierw musimy załatwić twoją sprawę. Zresztą to nie jest coś, co można tak 

po prostu powiedzieć, tym sposobem wyrządzimy więcej szkody niż pożytku. 

-Tak, tak, masz rację.- Mrugała szybko. Usiłowała się uspokoić, pomyśleć. 

-Zresztą, przynajmniej chwilowo, jest w bardzo dobrej formie. Trochę przygnębiona, ale 

stabilna. Może poczekać kilka dni. Tanya nie. 

-Tanya?-  Gillian  niemal  zapomniała,  od  czego  się  zaczęło.-  Ach,  tak, Tanya  i  David.  -

Poradzisz sobie z nią, teraz, gdy już wiesz, kim jesteś. 

-Tak. Dobrze.- Gillian zwilżyła usta językiem.- Myślisz, że tata wróci, kiedy mama już się za 

wszystkim upora? 

-Myślę,  że  to  bardzo  możliwe.  Posłuchaj  mnie  wreszcie.  śeby  unieszkodliwić  Tanyę.  -

Aniele... - Znów ogarnął ją lęk.- Słuchaj, czarownice są chyba złe? Czy ty to... pochwalasz? 

Złapał się za złotą głowę. 

-Czy gdybym to potępiał, siedziałabym tutaj i ci pomagał? 

Zachciało jej się śmiać. To takie nieprawdopodobne- złota aura i słowa cedzone przez zęby. 

background image

Myśli kłębiły się w głowie. 

Mówiła powoli, z wahaniem. 

-Czy zjawiłeś się, żeby pomóc mi się z tym uporać? 

Podniósł głowię i spojrzał na nią tymi nieziemskimi oczami. 

-A jak myślisz? 

Gillian pomyślała, że świat nie jest taki, taki sobie wyobrażała. Anioły też nie. 

Następnego ranka przeglądała się w lustrze. Nabrała tego zwyczaju, odkąd Anioł namówił ją 

Na  zmianę  fryzury-  chciała  się  napatrzeć  na  nową  siebie.  A  teraz  chciała  zobaczyć  Gillian 

czarownicę. 

Pozornie  nic  się  nie  zmieniło.  Ale  teraz,  gdy  wiedziała,  dostrzegała  rzeczy,  które  przedtem 

umykały  jej  uwadze.  Coś  w  oczach-  jakby  przebłysk  starożytnej  wiedzy.  Coś  elfiego  w 

twarzy. 

-Nie gap się już, jedziemy na zakupy- mruknął Anioł ze złotego obłoku. -

Dobrze- odparła poważnie. I usiłowała poruszyć nosem. 

Wzięła kluczki od samochodu matki i ubrała się ciepło. Było zimno, świat przykrywała 

świeża warstwa śniegu. Powietrze wypełniło jej płuca jak magiczny eliksir. 

Ale ze mnie czarownica. Usiadła za kierownicom. Dokądjedziemy? Do Hughton? 

O nie. Takich rzeczy nie dostaniesz w centrum handlowy. Na północ. Do Woodbridge. 

Usiłowała sobie przypomnieć. Woodbridge. Małe miasteczko, jak Somerset. Na pewno już 

kiedyś  tam  była.  Jedziemy  do  Woodbridge  na  zakupy,  żeby  załatwić  sprawę  Tanyi?  Jedź, 

Ważko.  Główna  ulica  Woodbride  prowadziła  na  rynek  pełen  kolorowych  choinek.  W 

witrynach sklepowych migotały lampki. Jak na pocztówce. Dobrze. Tu zaparkuj. 

Gillian  słuchała  jego  poleceń  i  oto  weszła  do  staroświeckiego  sklepu;  nawet  deski  podłogi 

skrzypiały  jakoś  tak  wiekowo.  Miała  dziwne  wrażenie,  że  czas  się  cofnął  o  dobrych 

pięćdziesiąt  lat.  Półki  wzdłuż  ciasnych  alejek  uginały  się  od  towarów.  Powietrze  przesycał 

zapach pleśni. Zadumana łakomie wpatrywała się w słój cukierków. 

Idź na zaplecze, otwórz drzwi i przejdź do tylniego pomieszczenia. 

Nieśmiała otworzyła skrzypiące drzwi i zajrzała do ciemnego pokoju Kolejny sklep. O 

Jeszcze dziwniejszym zapachu, trochę lekarstw a trochę smakowitym. Panował tu półmrok. -

Dzień dobry?- zaczęła pod wpływem  Anioła. I wtedy zobaczyła ruch za  ladą. Siedziała tam 

dziewczyn, na oko dziewiętnastoletnia. Miała ciemne włosy i fascynującą twarz, 

zwyczajną,  jeśli  chodzi  o  kształt  i  rysy,  ale  jej  spojrzenie  było  wyjątkowo  intensywne  i 

bystre. 

-Mogę się rozejrzeć?- zapytała Gillian, znowu pod dyktando Anioła. 

background image

-Proszę bardzo- odpowiedział dziewczyna. - Mam na imię Meluzyna 

Obserwowała z nieskrywaną ciekawością, jak Gillian myszkuje wśród półek z taką miną, 

Jakby  wiedziała,  czego  szuka.  Otaczały  j ą   dziwne,  obce  przedmioty-  kamienie,  zioła, 

kolorowe świece. Nie ma. Anioł był zrezygnowany. Musisz ją poprosić. 

-Przepraszam.- Gillian podeszła do kontuaru.- Macie smoczą krew? Aktywną? 

Wyraz twarzy dziewczyny zmienił się diametralnie Spojrzała ostro. 

-Zupełnie nie wiem, o czym mówisz- odparła.- I dlaczego pytasz. 

Gillian poczuła gęsią skórkę. Nagle wiedziała, że znalazła się w niebezpieczeństwie. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 11 

 

Anioł był spięty, ale spokojny. 

Weź  długopis  z  lady,  czarny,  tak.  A  teraz...  wyluzuj.  Odpręż  się,  a  ja  się  wszystkim  zajmę. 

Posłuchała go. Nawet gdyby chciała, nie zdołałaby opisać słowami tego, co się działo. Mogła 

tylko  patrzeć,  z  przerażeniem  i  fascynacją,  jak  jej  własna  dłoń  rysuje  coś  na  fakturze. 

Poruszała  się szybko, kreśliła  jakieś kształty. Niestety w długopisie wyczerpał  się atrament, 

bo Gillian widziała tylko blade linie. Pokaż jej kalkę. 

Gillian  zdjęła  pierwszy  arkusik,  a  pod  spodem,  na  kalce  był  kwiat-  czarna 

dalia. Co to jest? Znak rozpoznawczy. Bez tego nie sprzedadzą nam tego, czego 

potrzebujemy.  Meluzyna  popatrzyła  na  nią  inaczej.  Z  zainteresowaniem  i 

zdumieniem. -Jedność- powiedziała.- Zaintrygowałaś mnie, gdy tylko weszłaś. 

Masz wygląd... Ale nigdy cię tu nie widziałam. Sprowadziłaś się tu niedawno? 

Powiedz: jedność. To takie ich powitanie. I powiedz, że jesteś tylko przejazdem. Czy 

to czarownica? Czy są tu inne? I dlaczego mam kłamać... Budzisz jej podejrzenia! 

Rzeczywiście,  dziewczyna  przyglądała  jej  się  dziwnie.  Jakby  chciała  usłyszeć,  co 

mówią. Gillian się zaniepokoiła. 

-Jedność.  Nie,  jestem  tu  tylko  przejazdem-  odparła  pospiesznie.-  Potrzebuję  smoczej  krwi-

recytowała  za  Aniołem-  i  dwie  figurki.  Kobiece.  Macie  proszek  Selkata?  Meluzyna  się 

uspokoiła. 

-Należysz  do  Kręgu  Północy-  stwierdziła  raczej,  niż  zapytała. 

Cooo? Co to jest Krąg Północy? I dlaczego już mnie nie lubi? 

To  taka  organizacja  czarownic.  Klub.  W  którym  zajmują  się  takimi  czarami,  jakie  są  nam 

teraz potrzebne. Aha. Czyli czarną magią. 

Potężną magią.  Niezbędną w twoim wypadku. 

Meluzyna  odsunęła  krzesło.  Przez  chwilę  Gillian  się  zastanawiała,  czemu  nie  wstaje,  ale 

zaraz zrozumiała. Meluzyna siedziała na wózku inwalidzkim. Nie miała nogi poniżej kolana. 

Co  wcale  nie  wpłynęło  na  jej  zwinność.  Już  po  chwili  wróciła  z  kilkoma  paczuszkami  na 

kolanach. Z pudełka na ladzie wyjęła dwie laleczki z bladoróżowego włosku. W paczuszkach 

było coś, co wyglądało jak ciemnoczerwona kreda i zielonkawy proszek. 

Nie podniosła głowy, gdy Gillian płaciła za zakupy, i ta poczuła się zlekceważona. -Jedność- 

powiedziała grzecznie, chowając portfel i sprawunki. Uznała, ze skoro mówi się to na 

background image

powitanie, można i na pożegnanie. Meluzyna  

popatrzyła na nią ze zdziwieniem. 

-Odejdź i wróć- powiedziała powoli. Zabrzmiało to niemal jak zaproszenie. No, 

to już sama nie wiem. Powiedz to samo i spadaj stąd mała. 

Wyszła na dwór i rozejrzała się po miasteczku. Czarownice z Woodbridge. Czyżby były 

wszędzie? Mleczarnię i sklepy żelazny tez przejęły? 

Jesteś  bliżej  prawdy,  niż  ci  się  wydaje,  ale  teraz  nie  mamy  na  to  czasu.  Musisz  rzucić 

zaklęcie. Gillian jeszcze raz popatrzyła na rynek pełen choinek. Stoi na tu w środku dnia, 

z torbą pełną magicznych ingrediencji. Pokręciła głową i wróciła do samochodu. 

Zamknęła za sobą drzwi na klucz, usiadła na łóżku i rozłożyła czarodziejskie przybory. 

Plastikowe  woreczki  proszkiem,  kamieniem,  laleczki  i  włosy  ze  szczotki,  które  zabrała 

wczoraj z imprezy u Macona. 

Dwa czy trzy jasne loki Kim. Trzy czy cztery lśniące ciemne pasma Tanyi. 

-Nie musisz mi mówić, do czego służą- stwierdziła, patrząc w powietrze.- To wudu, tak? 

-Mądra dziewczynka.- Anioł się zmaterializował.- Dzięki włosom laleczki będą 

personifikacją  dziewcząt. Połączą  się  magicznie  z tymi,  które  uosabiają.  Owiń  je  włosami  i 

powiedz na głos ich imiona. Gillian nawet nie drgnęła. 

-Posłuchaj,  kiedy  zabierałam  te  włosy  ze  szczotki,  nie  miałam  pojęcia,  czemu  to robię.  Ale 

kiedy zobaczyłam te  laleczki.   Zrozumiałam. I reakcje Meluzyny. -Nie  ma pojęcia, z czym 

walczysz. Nie zawracaj sobie nią głową. 

-Ja po prostu chcę załatwić wszystko jak należy, rozumiesz?- Zacisnęła dłonie na kolanach i 

spojrzała  na niego.- Nigdy  nie  chciałam, żeby komukolwiek stała  się krzywda... To znaczy, 

owszem miałam takie. no, wizje, jak wielka stopa rozgniata nauczyciela matematyki. Ale tak 

naprawdę nie chcę nikogo skrzywdzić. 

Anioł nie tracił cierpliwości. 

-A kto powiedział, że skrzywdzisz? 

- A po co to wszystko? 

-Zrobisz,  co  będziesz  chciała.  Gillian,  Ważko,  ta  magia  ukształtuje  cię  jako  czarownicę, 

ukierunkuje twoje działania. Ale to od ciebie zależy, co spotka Tanyę i Kim. Nie musisz robić 

im krzywdy, musisz je tylko powstrzymać. 

-Nie dopuścić, żeby  zrobiły to, co planują.- Gillian  myślała  na głos.- Tanya chce  napisać te 

listy, Kim ma rozpuszczać plotki. 

background image

-A jeśli Tanya ni będzie mogła pisać? A Kim mówić? To byłaby... dla nich nauczka.- Choć 

na  twarzy  Anioła  malowała  się  powaga,  w  jego  oczach  zabłysły  złośliwe  iskierki.  Gillian 

zagryzła usta. 

-Kim chybaby umarła, gdyby nie mogła mówić! 

-Och,  na  pewno  przeżyje.-  Teraz  i  ona  się  roześmiała.-  Więc  gdyby  miała  ostre  zapalenie 

gardła.   A Tanya chorą rękę... Sparaliżowaną... 

Gillian  spoważniała.  -Nie,  

nie sparaliżowaną. 

-Chwilowo. Nawet nie to? No dobrze, więc co innego, co nie pozwoli jej utrzymać pióra. 

Może wysypka? 

-Wysypka? 

-No. Infekcja. Musiałaby mieć zabandażowaną rękę i nie mogłaby pisać. Mięlibyśmy trochę 

czasu, póki nie wymyślimy czegoś innego. 

-Wysypka... Tak, to się może udać. To dobry pomysł.- Gillian głęboko zaczerpnęła powietrza 

i spojrzała na przedmioty leżące na narzucie- No dobra, mów, co mam robić. 

Anioł mówił. Owinęła laleczki włosami i na głos wypowiedziała ich imiona. Natarła 

Sproszkowaną  smoczą  krwią,  czerwoną  kredopodobną  substancją.  Następnie  nasypała 

odrobinę zielonego proszku Selkaeta na rękę jednej i gardło drugiej. 

-A  teraz.     niechaj  spłynie  na  mnie  moc  słów  Hekate.  Nie  ja  je  wypowiadam,  nie  ja  je 

powtarzam; mów je Hekate. Kim jest Hekate? Posłała to pytanie bezgłośnie z obawy, że 

jeśli je wypowie na głos popsuje zaklęcie. 

Cicho bądź. Skoncentruj się.  Weź laleczkę Tanyi  i pomyśl o bakterii Streptococcus 

pyogenes, od której dostanie wysypki. Wyobraź to sobie. Zobacz jej rękę. 

Odprawianie  czarów  sprawiło  jej  dziwną  satysfakcje,  nie  mogła  temu  zaprzeczyć. 

Wyobraziła sobie smukła, śniadą dłoń Tanyi, jak zawisa nad kartką papieru, by napisać list, 

który  zniszczy  przyszłość  Davida.      Wyobraziła  sobie  swędzącą  czerwoną  wysypkę,  jak 

Tanya  drapie  się  nerwowo.  Czerwone  plany  na  skórze.  I  swędzenie  coraz  mocniejsze  i 

mocniejsze. 

Ej, to jest fajne! 

Potem przyszła kolej Kim. Skończyła, włożyła obie laleczki do pudełka po butach i wsunęła 

pod łóżko. Wstała zarumieniona i dumna. 

-Już? Jak mi poszło? 

-Świetnie. Teraz jesteś czarownicą, jak się patrzy. A przy okazji: Hekate to królowa 

czarownic. 

background image

Starożytna  władczyni.  Dla  ciebie  jest  kimś  wyjątkowym-  w  prostej  linii  pochodzisz  od  jej 

córki Hellewise. 

-Naprawdę?- Gillian się wyprostowała. Miała wrażenie, że czuje w sobie moc, iskry energii, 

jakby mogła kształtować świat według własnej woli. Jakby promieniała. - Naprawdę? 

-Twoja prababka Elspeth pochodziła z rodu Harman, Kobiet Ognia, córek Hellewise. Edgith, 

starsza siostra Elspeth, została wielką przywódczynią czarownic. 

Jak  mogła  kiedykolwiek  pomyśleć,  że  jest  zwyczajna?  Z  takimi  faktami  się  nie  dyskutuje. 

Pochodzi  z  rodu  wielkich  czarownic.  Należy  do  dynastii.  Jest  wyjątkowa.  Poczuła  w  sobie 

moc. Wieczorem zadzwonił ojciec. Pytał, co słychać, i zapewnił, że ją kocha. Gillian chciała 

się tylko dowiedzieć, czy na Gwiazdkę wróci do domu. -Oczywiście, że tak. Kocham cię. -Ja 

ciebie też. Ale nie była zadowolona, kiedy się rozłączyła. 

Aniele,  musimy  się  zastanowić,  jak  to  wszystko  załatwić.  Może  mogę  rzucić  na  niego  jakiś 

czar? Pomyślę o tym. 

Następnego  dnia  radośnie  szła  do  szkoły.  Rozejrzała  się  w  poszukiwania  kogoś,  z  kim 

mogłaby pogadać. Zobaczyła rudą czuprynę J.Z. Modelki i podeszła się przywitać. 

-Co tam, J.Z? J.Z spojrzała na nią zielononiebieskimi oczami zrównała się z nią. 

-Słyszałaś o Tanyi? 

Na chwilę serce Gillian przestało bić. 

-Nie- odparła. Szczerze. 

-Ma straszną  infekcje czy  wysypkę,  jakby pokrzywkę. Podobno drapie się  jak szalona.- Jak 

zwykle  J.Z.  mówiła.  Ale  Gillian  wydawało  się,  że  w  jej  pustym  wzroku  widzi  iskrę 

zadowolenia. Spojrzała na nią ostro. -No to pech. 

-Pech.- J.Z. uśmiechnęła się pod nosem. 

-Oby nikt inny się od niej nie zaraził.-Liczyła, że może dowie się czegoś o Kim. 

Ale J.Z. odparła tylko: 

-No cóż, David na pewno nie.-I odeszła. 

Ona nie lubi Tanyi. 

Mnóstwo ludzi nie lubi Tanyi. 

Dziwne. Wydawało mi się, że jest popularna i wszyscy ją lubią. Teraz widzę, że raczej się jej 

boją. No właśnie. Mogą cię nienawidzić, pod warunkiem jednakże, że się boją. Widzisz, 

wyrządziłaś światu przysługę, usuwając Tanyę ze sceny. 

Na  biologii okazało się, że  Kim  nie przyszła do szkoły  i  nie zjawi  się  na treningu 

gimnastycznym. Miała  infekcje gardła i nie mogła mówić. Nikt się tym nie przejął. 

Popularność oznacza także, że wszyscy się cieszą, kiedy spotyka cię coś złego. 

background image

Świat jest brutalny, mała. Anioł zachichotał. 

Gillian się uśmiechnęła. 

Uratowała  Davida. Czuła  się cudownie ze  świadomością że potrafiła go ochronić, zadbać o 

niego. Co prawda nie była dumna z tego, co zrobiła. Kupił wypracowanie i przedstawił jako 

swoją  pracę-  kiepska  sprawa.  Taka.      Tandeta,  Ale  myślę,  że  tego  żałuje.  I  nie  jest  z  tego 

dumny. Może to jeszcze naprawi. Może napisze nową pracę i wytłumaczy wszystko w szkole? 

Co ty na to? Co? Tak, tak. Super. Bo czasami przeprosiny nie wystarcza. Trzeba coś zrobić. 

Aniele? Aniele? Jestem. Pomyśl o następnej lekcji. I o mocy. Wiesz, że istniej zaklęcie, które 

przyciąga  pieniądze?  Naprawdę?  To  się  robi  coraz  ciekawsze.  To  znaczy,  nie  zależy  mi  na 

pieniądzach, ale chciałabym mieć samochód. 

Tego wieczoru leżała w łóżku z podkulonymi nogami i dumała, jaka z niej szczęściara. 

Anioł gdzieś zniknął; nie widziała go ani nie słyszała. Za to o nim myślała. 

Tyle  jej  dał-  tyle  nowych  rzeczy  przed  nią  odkrył.  Jaka  inna  dziewczyna  miała  dwóch 

fantastycznych  facetów  i  nie  musi  się  obawiać,  ze  jednego  z  nich  zdradza?  Lub,  że  drugi 

będzie  zazdrosny?  Jaka  inna  dziewczyna  ma  dwie  miłości  jednocześnie  i  nie  robi  niczego 

złego?  Bo  tak  teraz  myślała  o  Aniele,  jako  o  swojej  miłości.  Nie  był  już  światłem  ani 

przerażająco  piękną  istotą  o  dźwięcznym  głosie.  Był  niemal  normalny,  tylko  nieziemsko 

przystojny,  szalenie  dowcipny  i  nadprzyrodzony.  Odkąd  dowiedziała  się,  że  i  ona  ma  moc, 

nie wydawał się już taki niesamowity. 

No i ją rozumiał. Nikt nigdy nie poznał jej tak dobrze jak on. Znał jej najskrytsze tajemnice i 

Najgłębiej  skrywane  obawy  O  i  mimo  to  ją  kochał.  Czuła  jego  miłość,  ilekroć  się  do  niej 

odzywał, ile kroć się pojawiał i patrzył na nią pięknymi oczami. 

Ja  też  go  kocham,  pomyślała.  Spokojnie.  To  co  innego  niż  uczucie  do  Davida.  W  pewnym 

sensie ta miłość była potężniejsza, bo nikt nigdy nie będzie tak blisko niej Anioł- ale nie było 

to  fizyczne  uczucie.  Anioł  był  jej  częścią  i  żaden  człowiek  nie  mógł  się  z  tym  równać.  Ich 

związek rozwijał się na innej płaszczyźnie niż ludzka. Był jedyny w swoim rodzaju.  

-Bingo, siostro!- Koło łóżka pojawiła się jasność. 

 –Gdzie byłeś? 

-Chciałem  zobaczyć,  jak  się  miewają Tanya  i  Kim. Tanya  ma rękę zabandażowaną o  barku 

po  czubki  palców  i  nawet  nie  myśli  o  pisaniu  czegokolwiek.  Kim  wcina  lody  i  jęczy. 

Bezgłośnie.  -Super.-  Gillian  odczuła  satysfakcję.  Niedobrze;  nie  powinna  się  cieszyć  z 

cudzego cierpienia. Przed Aniołem nie mogła tego ukryć, a dziewczyny sobie na to zasłużyły. 

Pożałują, że zadarły z Gillian Lennox. 

background image

-Ale  musimy  pomyśleć  o  rozwiązaniu  tego  problemu  raz  na  zawsze-  mruknęła.-  I 

zastanowić się, co zrobić z rodzicami. 

-Cały czas nad tym pracuję.- Anioł przyglądał się jej z rozmarzeniem. 

-Co? 

-Nic, nic, tylko patrzę. Dzisiaj wyglądasz wyjątkowo pięknie, co jest absurdalne, zważywszy 

że masz na sobie piżamę w misie. Serce Gillian zabiło szybciej. Opuściła wzrok. 

-To są akurat kotki. Ale misie lubię najbardziej.- Podniosła głowę i uśmiechnęła się złośliwe.-

Wiesz,  idę  o  zakład,  ze  mogłabym  wylansować  w  szkole  modę  na  misie.  Jeśli  ma  się  jaja, 

można zrobić wszystko. 

-Ty możesz wszystko, to pewne. Dobranoc, ślicznotko. 

-Głupol.  Przestań.-  Machnęła  ręką,  ale  kiedy  się  kładła,  na  jej  policzkach  ciągle  widniał 

rumieniec. Była szczęśliwa. Piękna. Potężna. Wyjątkowa. 

-Słyszałaś  Słyszałaś  Tanyi?-  Amanda  Cheerleaderka  podeszła  do  niej  podczas  przerwy 

obiadowej następnego dnia. Stał w łazience. 

Gillian  przyglądała  się  swojemu  odbiciu.  Jeszcze  muśnięcie  grzebieniem.      Super.  Jeszcze 

trochę  szminki.  Tego  dnia  olśniewała.  Ciemne  oczy  i  czerwone  usta.  Śmiać  się  czy  dąsać? 

Wydęła wargi i mruknęła pod nosem; -Już dawno. 

-Nie, nie, wydarzyło się coś nowego. Doszło do komplikacji. 

Gillian przestała się malować. -Jakich znowu komplikacji? 

-Nie wiem. Chyba ma gorączkę. I całe ramię zrobiło się fioletowe. 

Aniele? Fioletowe? 

Cóż, moim zdaniem tylko lila. Wyluzuj, mała. Gorączka to normalna reakcja przy infekcji. 

Ale. Popatrz na Amanda. Nie jest zbytnio przejęta. 

Nie,  bo pewnie wie, że Tanya  flirtowała z  jej  chłopakiem.  Albo  ma  inne powody, żeby  jej 

nie lubić. Ale nie chcę, żeby Tanyi naprawdę coś się stało. Nie chcesz? Powiedz szczerze. 

Nie, nie chcę, żeby stało się jej coś naprawdę złego. Rozumiesz? Naprawdę złego. złego tyle. 

Nie wydaje mi się, żeby miała paść trupem. Anioł zachowywał anielską cierpliwość. 

No dobrze. Dobrze. Gillian trochę się speszyła, że narobiła tyle zamieszania, a jednocześnie 

Chciała osobiście sprawdzić co jest Tanyi. Zaraz jednak zdusiła te myśl w zarodku. Tanya ma 

dokładnie to, na co zasłużyła. To tylko wysypka. Niby co jej może grozić? Zresztą Anioł się 

wszystkim  zajmie.  Ufa  mu.  Musnęła  usta  szminką  i  uśmiechnęła  się  do  swojego  odbicia. 

Niezła z niej czarownica. Na szóstej lekcji roznoszono pocztę cukierkową- cukierki z wstążką 

i liścikiem, które posyłało się wybranej osobie. 

background image

Gillian  dostał  ich  tyle,  że  wszyscy  się  śmiali,  a  Seth  Pyles  pstryknął  zdjęcie  do 

pamiątkowego albumu. Po lekcjach razem z Dawidem przeglądała stertę wiadomości. David 

czytał liściki, łypał groźnie i udawał, że jest zazdrosny. 

-Zadowolona?-  zapytał  Anioł  po  południu.  Matka  Davida  zaprzęgła  go  do  świątecznych 

porządków,  więc  Gillian  siedziała  sama,  a  raczej  z  Aniołem.  Układała  skarpetki  i  nuciła 

kolędy pod nosem. 

-Nie wiesz? 

-No  wiesz,  tak  hałasujesz,  ze  nie  mogę  się  zorientować.  Jeden  zadowolona? 

Podniosła głowę. 

-Oczywiście. Jeszcze tylko ta sprawa z rodzicami. 

-Popularność jest taka, jak sobie wyobrażałaś? 

-No cóż... - Zamyśliła się.- Jest trochę inaczej. Nie jest tak cudownie, jak sobie wyobrażałam. 

No, ale ja 

tez jestem inna, niż sobie wyobrażałam. 

-Jesteś  czarownicą.  Chcesz  czegoś  więcej  niż  cukierków  i  imprez. 

Spojrzała na niego ciekawie. 

-Co chcesz przez to powiedzieć? że mam czarować? 

-Chce powiedzieć, ze bycie czarownicą to coś więcej niż wymawianie zaklęć. Pokaże ci, jeśli 

mi ufasz. 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 12 

 

Tak - powiedziała po prostu. Jej serce biło coraz szybciej, ale raczej z ekscytacji niż strachu. 

Anioł miał 

bardzo  tajemniczy  wyraz  twarzy. 

Zapatrzył się w dal i zapytał: 

-Czy  miałaś  kiedyś  wrażenie,  ze  rzeczywistość  cię  trochę  przerasta?  -Odkąd  cię 

poznałam? Bez przerwy?- odparła złośliwe. Uśmiechnął  się. 

-Nie, wcześniej. Ktoś kiedyś napisał, że każdy z nas nosi w sobie nielotny sekret. Tęsknotę za 

dalekim  krajem,  za  światem,  którego  nie  znamy.  Wszyscy  pragniemy  pokonać  przepaść 

między  jawą  a  snem.  Połączyć  się  z  częścią  wszechświata,  od  której  jesteśmy  odcięci.. 

Gillian wyprostowała się gwałtownie. 

-Tak. Jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś tak pięknie to ujął. Ta przepaść.. Czujesz, ze jest coś 

jeszcze,  gdzieś  tam,  a  ty  nie  masz  do  tego  dostępu.  Myślałam,  że  to  się  zmieni,  kiedy 

zaprzyjaźnię się z najpopularniejszymi ludźmi ze szkoły, ale nie, to nie to. 

-Czujesz, że świat skrywa przed tobą wielki sekret, i chcesz go poznać. 

-tak, tak!- Przyglądała mu się zafascynowana- Czy to ma coś wspólnego z magią? Chcesz 

powiedzieć, że to czuje, bo to prawda. Bo dla mnie naprawdę istne inny świat. 

-E tam.- Anioł machnął ręką.- Wszyscy to czują. To nic nie znaczy. 

Gillian spochmurniała. 

-Jak to? 

-Dla zwykłych  ludzi to nic. Nie  ma sekretnego  miejsca  na ziemi. Jeśli chodzi o ciebie.. To 

nie to, co myślisz. 

To nie wyższa forma realności. To świat równie prawdziwy jak te wzgórza. Równie 

rzeczywisty  ja  ta  dziewczyna,  Meluzyna  w  Woodbridge.  I  to  właśnie  jest  woje 

miejsce.  Świat,  w  którym  powitają  cię  z  otwartymi  ramionami.  Jej  serce  biło 

szaleńczo. 

-Gdzie to jest? 

-To świat nocy. 

Ze wzgórza spływały szaroniebieskie cienie. Gillian jechała w półmroku, zamierzała na 

wschód. 

background image

-Jeszcze raz- poprosiła, choć Anioł się nie ukazał. Tylko po jej prawej stronie lekko zadrżało 

powietrze, zasnuło się mgiełką, i tyle.- Czyli istnieją nie tylko czarownice. 

-Skądże. Czarownice to tylko jedna z wielu ras, jest mnóstwo stworzeń nocy. Wszystkie, 

które z nasz i z baśni. 

-Istnieją naprawdę? I mieszkają wśród ludzi od zawsze? 

-Tak. Ale to nic trudnego, wyglądają jak ludzie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Tak ja ty. 

-Ależ  ja  jestem  człowiekiem.  człowiekiem  dużym  stopniu.  Owszem  moja  prababka  jest 

czarownicą,  ale  wyszła  za  człowieka,  podobnie  jak  moja  babka  i  mama.  Więc  jestem 

mieszańcem. 

-Dla nich to nieważne. Masz magiczną krew, to nie podlega dyskusji. Uwierz mi, powitają cię 

z otwartymi ramionami. 

-No  i  mam  ciebie-  dodała  radośnie.-  Zwykle  ludzie  nie  mają  niewidzialnych 

pomocników? -Hm.-Anioł stał się bardziej widoczny. Miał ponurą minę.- Nie mów im o 

mnie. Nie pytaj, dlaczego, nie mogę ci powiedzieć. Ale będę ci towarzyszył, jak zawsze. 

Powiem ci, co masz mówić. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. 

Wcale  się  nie  martwiła.  Upajała  ją  tajemniczość  i  magia,  i  zakazana  ekscytacja.  Cały  świat 

wydawał się obcy i czarodziejski. 

Nawet  śnieg  wyglądał  inaczej,  niebieskawy,  prawie  fosforyzujący.  Gillian  mijała  pola  i  oto 

nad pagórkiem pojawiła się srebrna poświata, a tuż za nią księżyc w pełni. 

Czary,  pomyślała.  Świat  realny  został  w  tyle,  a  ona  zanurzyła  się  w  magicznym  świecie, 

gdzie wszystko, dosłownie wszystko, było możliwe. 

Nie zdziwiłby się, gdyby  Anioł kazał  jej zjechać na zasypaną śniegiem polanę  i  szukać 

magicznego kręgu. On jednak wskazał zjazd do małego miasteczka. -Gdzie jesteśmy? 

-Sterback.  Dziura  zabita  dechami,  nie  licząc  miejsca,  do  którego  jedziemy.  Zatrzymaj  się. 

Byli przed nijakim budynkiem, chyba wiktoriańskim, ale niewiele zostało z jego oryginalnej 

urody. Gillian wysiadła, spojrzała na poświatę księżyca w oknach. Może to pensjonat. Stał na 

uboczu, z dala od cichego miasteczka. Powiał wiatr. Zadrżała. Chyba nikogo nie ma w domu. 

Podjedź do drzwi. Głos Anioła jak zawsze ją uspokajał. 

Na drzwiach  nie  było tabliczki,  niczego co sugerowałoby, że to hotel.  Ale przez  witraż  nad 

drzwiami sączyło się mdłe światło. Zobaczyła wzór. Kwiat. Czarny irys. 

Tak  się  nazywa  to  miejsce-  Czarny  Irys.  To  klub...  Jego  dalsze  słowa  zagłuszyła  eksplozja. 

Tak  się  przynajmniej  wydawało.  W  pierwszej  chwili  nie  wiedziała  co  się  dzieje,  zobaczyła 

tylko ciemny kształt, usłyszała ogłuszający jazgot- i mało brakowało, a spadłaby z werandy. 

background image

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ten jazgot to szczekanie. Pies na łańcuchu miotał się 

i warczał, toczył pianę z pyska i usiłował ją dopaść. 

Ja się tym zajmę. Anioł powiedział to ponuro i nagle poczuła lodowaty powiew. Pies padł jak 

rażonu prądem. Przewrócił ślepiami. 

Znowu zapanowała cisza. Gillian oddychała ciężko, czuła,  jak w  jej krwi  buzuje adrenalina. 

Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, za jej plecami otworzyły się drzwi. 

Z ciemnego wnętrza wyjrzała twarz. Gillian nie rozróżniała rysów, widziała tylko błysk w 

oku. -Ktoś ty?- Pytanie było powolne, wrogie.- Czego chcesz? Gillian posłusznie powtarzała 

za Aniołem: -Jestem Gillian z rodu Harman. Chcę wejść. Zimno mi. -Z klanu Harman? 

-Jestem kobietą ognia, córką Hellewise, i jeśli mnie nie wpuścisz, głupi wilkołaku, potraktuje 

cię  jak  kuzyna.-  Wskazała  leżącego  psa.  Wilkołak?  Aniele,  to  jest  wilkołak?  Mówiłem  ci. 

Wszystkie  baśniowe  istoty.  Gillian  się  zaniepokoiła.  Nie  widziała,  dlaczego  przeć  była  z 

Aniołem, ale żołądek ściskał się coraz boleśniej. 

Drzwi uchyliły się powoli. Weszła do mrocznego holu, a drzwi zatrzasnęły się z hukiem. -Nie 

znam  cię-  mówił  mężczyzna.-  Myślałem,  ze  to  ludzka  zaraza.  -Wybaczam  ci-  mruknęła  i 

zgodnie  z  poleceniem  Anioła  zdjęła  rękawiczki.-  Na  dole?  Skinął  lekko  głową.  Poszła  w 

stronę schodów. I usłyszała muzykę. 

Czuła  się  tak,  jakby  schodziła  w  głąb  ziemi.  Piwnica  znajdowała  się  głębiej  niż  zazwyczaj. 

Zazwyczaj było o wiele większa. Odnosiło się wrażenie, że na dole mieścił się cały odrębny 

świat.  Nie  było  tu  okien  i  niewiele  więcej  światła  niż  na  górze.  Dom  był  stary,  to  pewne, 

odgadła  to  po  staroświeckim  wzorze  posadzki  i  zapachu  pleśni.  A  dokoła  było  pełno  ludzi. 

Siedzieli w fotelach pod ścianami, tłoczyli się przy stołach bilardowych, przy automatach do 

gry i niewielkim barze. Ruszyła w tamtą stronę. Czuła na sobie mnóstwo spojrzeń. 

Miała wrażenie, ze jest taka mała, gdy siadała na wysokim barowym stołki. Oparła łokcie na 

kontuarze i usiłowała opanować rozszalałe serce. 

Facet za barem się odwrócił. Miał dwadzieścia parę lat. Podszedł bliżej i wtedy zobaczyła go 

dokładniej. To był szok. W jego twarzy cos było.  Nie był brzydki ani zabójczo przystojny. 

Może to magiczna cząstka jej duszy wychwytywała ciemne wibracje, ale czuła, ze coś jest z 

nim  nie tak. Emanował złem.  W porównaniu z  nim Tanya  była  niewinna  jak ogród zalany 

słońcem. Wzdrygnęła się odruchowo. Widział to. 

-Jesteś nowa- zagaił. Mrok i zimno się nasiliły. Zrozumiała, że rozkoszuje się jej strachem.- 

Skąd? Anioł jej podpowiadał: 

-jestem z klanu Harmanów- powtórzyła najspokojniej jak umiała.- I masz rację, jestem nowa. 

Dobrze,  mała.  Nie  daj  się  zastraszyć.  Zaraz  mu  powiesz  kim  jesteś  i...  Zaraz, Anioł.  Daj  mi 

background image

się... uspokoić. Bo tak naprawdę była kłębkiem nerwów. Niepokój, który pojawił się, kiedy tu 

weszła, osiągnął apogeum. Ten klub jest... Szukała odpowiednich słów. Straszny Zły. Groźny. 

I dotarło do niej coś  jeszcze. Do tej chwili  nie widziała wyraźnie twarzy pozostałych gości, 

czasami tylko błysnęły oczy i zęby. 

Ale  teraz.  Otaczali  ją.  Przywodzili  na  myśl  rekiny,  poruszali  się  niby  bez  celu,  a  przecież 

świadomie. Stali za nią- czuła to, siadali obok. I tedy zobaczyła ich twarze. 

Zimne, mroczne, złe. Wręcz diabolicznie złe. Ci ludzie są zdolni do wszystkiego i sprawia im 

to  przyjemność.  Widziała  błyszczące  oczy.  Niektóre  lśniły  jak  zwierzęce  ślepia  w  nocy. 

Uśmiechali się i pokazywali zęby. Długie, wąskie kły. Istoty z baśni. 

Wpadła w panikę. I w tej  chwili poczuła  na  łokciu silną dłoń. -

Przejdziemy się?- powiedział nieznajomy. 

Potem  wszystko  zlało  się  w  jedno.  Anioł  krzyczał,  ale  nie  słyszała  go,  ogłuszona  biciem 

serca.  Ręce  nie  ustępowały,  odciągały  ją  od  baru.  Diaboliczne  twarze  rozstępowały  się  za 

znaczącym uśmiechem. 

-Dobrej zabawy! - zawołał ktoś za nią. 

Ktoś ciągnął Gillian schodami w górę, na zewnątrz. Zimne powietrze ją otrzeźwiło. Chciała 

się wyswobodzić z żelaznego uścisku. Na darmo. 

Stała na śniegu, z dala od domu. Na ulicy nikogo nie było. 

-To twój samochód? 

Ręce poluzowały uścisk. Szarpnęła się po raz ostatni i odwróciła. 

Blask  księżyca  odbijał  się  na  śniegu  i  sprawiał,  że  biały  puch  mienił  się  jak  satyna.  Cienie 

ścieliły się granatowymi plamami. 

Okazało się, że wyprowadził ją chłopak niewiele os niej starszy. Wysoki, szczupły, elegancki. 

Miał  jasne  włosy  i  lekko  skośne  oczy.  Coś  w  jego  postawie  przywodziło  na  myśl 

rozleniwienie drapieżnika. 

Ale jago twarz nie była zła, nie tak, jak tamte. Był ponury, może trochę przerażający, ale nie 

zły. 

-Posłuchaj-  mówił  szybko,  urywanym  głosem,  zdecydowanym,  nie  złym.-  Nie  wiem,  kim 

jesteś i jak cię się udało tam wejść, ale lepiej wracaj do domu i to już. Nie wiem, kim jesteś, 

ale na pewno nie należysz do klanu Harmanów. 

-Skąd wiesz?- zapytała, zanim Anioł podsunął właściwą odpowiedź. 

-Bo jestem ich krewnym. Nazywam się Ash Redfern. Nic ci to nie mówi, prawda? Gdybyś 

była z klanu, wiedziałabyś, że jesteśmy spokrewnieni. 

background image

Właśnie,  że  należysz  do  klanu  Harmanów.  Jesteś  czarownicą!  Anioł  był  wściekły.  Powiedz 

mu to! Powiedz! 

Blondyn nie dał jej dojść do słowa: 

-Jeśli  nabiorą  pewności,  pożrą  cię  żywcem.  Nie  są  tak.      Tolerancyjni  wobec  ludzi  jak  ja. 

Więc dobrze ci radzę, wsiadaj do samochodu, uciekaj i nigdy tu nie wracaj. Jesteś zagubioną 

czarownicą! Powiedz mu! 

-A  skąd  u  ciebie  tyle  tolerancji?-  zapytała  wpatrzona  w  chłopaka.  Jego  oczy.      Wcześniej 

wydawały jej się, że są bursztynowe, teraz mieniły się szmaragdowo. 

Spojrzał na nią z ukosa. I uśmiechnął się. Leniwie, ale i bardzo smutno. 

-W lecie poznałem dziewczynę- powiedział cicho, jakby to wszystko tłumaczyło. 

Wskazał głową jej samochód. 

-Uciekaj. I nie wracaj. Jestem tu przejazdem, następnym razem ci nie pomogę. 

Nie wsiadaj! Nie! Powiedz mu! Powiedz, że jesteś czarownicą z Kręgu Północy! 

Po raz pierwszy Gillian świadomie zlekceważyła słowa Anioła. Drżącą ręką otworzyła drzwi 

i jeszcze raz spojrzała na chłopaka. Na Asha. -Dziękuję. 

-Cześć.- Pomachał jej i długo patrzył za znikającym samochodem. 

Zawracaj! I to już! Tam jest twoje miejsce, tak samo jak ich! Jesteś jedną z nich! Nie mogą ci 

tego zabronić! Zawracaj! 

-Przestań!-  powiedziała  na  głos.-Nie  mogę!  Nie  rozumiesz?  Nie  mogę.  Tam  jest  strasznie. 

Oni byli źli. 

Teraz, w samochodzie, czuła, jak nerwy jej puszczają. Drżała na całym ciele. Nic nie widziała 

przez łzy, oddech wiązł jej w piersi. 

-Wcale nie!- Anioł pojawił się na siedzeniu pasażera. Jeszcze nigdy nie wydawał się równie 

przejęty.- Są silni i tyle. 

-Źli! Chcieli zrobić mi krzywdę! Widziałam to w ich oczach! - Była na granicy histerii.-

Dlaczego  mnie  tam  zabrałeś?  Nie  pozwoliłeś  mi  porozmawiać  z  Meluzyną.  Ona  jest 

inna.  Targały  nią  dreszcze.  Samochód  wpadł  w  poślizg.  Z  trudem  odzyskała  nad  nim 

panowanie.  Nagle  wszystko  wydawało  się  obce  i  straszne  jest  sama  na  pustej  szosie  w 

środku nocy, a jej jedynym towarzyszem jest dziwna istota. 

Nie  wiedziała  już,  kim  jest,  poza  tym,  że  to  na  pewno  nie  anioł.  Umysł  ochoczo  podsunął 

logiczną  alternatywę.  Jedzie  przez  noc  w  towarzystwie  demona.  -Przestań,  Gillian!  -Kim 

jesteś? Czym? -Jak to? Przecież wiesz. 

-Nie, nie wiem! - wrzeszczała na całe gardło.- Niczego o tobie nie wiem! Dlaczego mnie tam 

zabrałeś? 

background image

Chciałeś, 

żeby 

zrobili 

mi 

krzywdę? 

Dlaczego? -Gillian, zatrzymaj się. I to już. 

Powiedział to tak władczo, ze usłuchała. I tak szlochała, nie mogła prowadzić w tym stanie. 

Czuła,  że  w  tej  chwili,  dosłownie  i  w  przenośni,  traci  rozum. -Spójrz  na  mnie.  Otrzyj  łzy  i 

spójrz na mnie. 

Po chwili była w stanie to zrobić. Lśnił, emanował światłem, od końców złotych włosów, po 

zarys pięknych  mięśni. Uspokoił się, a  na  jego twarzy  malowała się  błogość, którą zakłócał 

jedynie strach o nią. 

-Dobrze-  zaczął.-  Przepraszam,  jeśli  cię  przestraszyłem.  Z  nowymi  rzeczami  czasami  tak 

jest, wydają się okropne tylko dlatego, że są inne. Później o tym porozmawiamy- dodał. 

Gillian z trudem zaczerpnęła powietrza.- Widzisz, Gillian, nie mógłbym cię skrzywdzić.- 

Jego oczy stawały się coraz bardziej fioletowe. 

-Ale... t y. . . -  Nagle Gillian dostała spazmów. 

-Nie  mógłbym  cię  skrzywdzić.  Widzisz,  jesteś  moją  drugą  połówką.  Bratnią  duszą. 

Powiedział to tak uroczyście, tak przejętym głosem, ze choć nie miała pojęcia, co to znaczy, 

poczuła dziwny dreszcz, jakby sobie coś przypomniała. -Co to znaczy? 

-To zjawisko występuje w świecie nocy. Każdy ma swoją drugą połówkę. Kiedy ją poznajesz, 

wiesz, że to właśnie ta osoba. Wiesz, że waszym przeznaczeniem jest być razem i że nic nie 

zdoła was rozdzielić. 

Tak.  Jego  słowa  budził  w  niej  coś,  o  czym  zapomniała.  Jej  przodkowie  w  to  wierzyli. 

Przestała płakać. Uspokoiła się, ale była zmęczona i zagubiona. -Ale.   Jeśli t a k . -  Nie 

mogła ubrać myśli w słowa. 

-Nie  przejmuj  się  tym  na  razie-  poprosił  Anioł  pospiesznie.-  Później  o tym  porozmawiamy. 

Wszystko ci wyjaśnię. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, ze  nie  mógłbym cię  skrzywdzić. Ja 

cię kocham, Gillian, nie rozumiesz? 

-Tak-  szepnęła.  Otaczała  ją  mgła.  Nie  chciała  myśleć,  analizować  tego,  co  powiedział. 

Chciała do domu. 

-Odpocznij, ja się wszystkim zajmę- westchnął.- Nic się nie martw. Wszystko będzie dobrze. 

 

 

 

background image

Rozdział 13 

 

Następnego dnia Gillian usiłowała skupić się na codziennych obowiązkach. 

Poszła do szkoły niewyspana- czyżby w nocy miała koszmary? Koniecznie chciała się czymś 

zająć. Przez cały dzień angażowała się we wszystko co robiła. Paplała, żartowała, otaczała się 

ludźmi, gadała o Gwiazdce, egzaminach, imprezach. 

Podziałało.  Anioł  był  wyciszony,  trzymał  się  z  daleka.  Natomiast  uczniowie  oszaleli, 

rozpierała  ich  energia-  do  ferii  zostało  jeszcze  tylko  dwa  dni.  Po  popołudniu  Gillian 

miała  świetny  humor.  -Nawet  nie  mamy  choinki.-  poskarżyła  się  Dawidowi.-  A  do 

Wigilii zostało tylko pięć dni. Muszę wyciągnąć mamę na zakupy. 

-Nie  kupuj.-  poradził  z  uśmiechem.-  Dzisiaj  wieczorem  zabiorę  cię  w  pewne  miejsce.  Jest 

tam pięknie, choinki nic nie kosztują. 

-Wezmę  samochód  mamy,  jest  duży-zaproponowała.-  Podobają  mi  się  wielkie  choinki.  W 

domu  nadal  kręciła  się  jak  fryga.  Zapędziła  nawet  mamę  do  pracy.  Kazała  jej  pakować 

prezenty  i  odkurzyć  plastikowe  dekoracje  świąteczne.  Jeszcze  nie  rozmawiała  z  Aniołem  o 

tym,  jak  ma  jej  zakomunikować  prawdę,  powiedzieć,  że  jest  czarownicą.  Nadal  była  w 

świetnym humorze, kiedy Dawid przyjechał po nią po kolacji. Wydawał się przygaszony, ale 

nie miała ochoty o nic pytać. Cały czas paplała o imprezie, którą Steffi Lockhart planowała w 

piątek. Jechali długo i już kończyły jej się pomysły co do imprezy Steffi, ale w końcu David 

powiedział: 

-To gdzieś tutaj, tak mi się wydaje. 

-Dobra.  Proszę  tę.-  Wskazała  piętnastometrowy  świerk  przy  drodze. 

David się uśmiechnął. -W głębi są mniejsze. 

Drzewek było tyle, że Gillian za nic nie mogła się zdecydować, ale w końcu wybrała smukły 

świerk o idealnym kształcie- wyglądał jak dama w rozłożystej sukni. Ścieli go i przenieśli do 

samochodu. Pachniał cudownie. 

-Uwielbiam ten zapach- powiedziała.- I mam w nosie, że upaprałam sobie rękawiczki. David 

nie  odpowiedział.  W  milczeniu  przymocował  choinkę  do  samochodu.  Wsiadł  do  wozu  i 

czekał, aż Gillian odpali silnik. Nie mogła tego dłużej wytrzymać. Ścisnęło ją w gardle. -Co 

się dzieje? W ogóle się nie odzywasz. 

-Przepraszam.- Odetchnął głośno. Uciekł wzorkiem.- Po prostu... myślałem o Tanyi. 

Gillian zamrugała. 

background image

-O Tanyi? Mam być zazdrosna? 

Spojrzał na nią. 

-Co? Nie. O jej ręce. 

Gillian poczuła, jak dreszcz przechodzi po jej ciele i w tej chwili wszystko się zmieniło. Na 

zawsze. 

-Co z jej ręką? 

-Nie wiesz? Myślałem, ze ktoś ci powiedział. Dzisiaj zabrali ją do szpitala. 

-O Boże. 

-No. I to jeszcze nie koniec. Myśleli, że to zwykła infekcja, a okazuje się, że to. No bakteria, 

która pożera ludzkie ciało. 

Gillian otworzyła usta, ale nie padało ani jedno słowo. Jak przez mgłę widziała drogę przed 

nimi.  David  mówił  dalej.  -Cory  powiedział,  że  nie  wolno  jej  odwiedzać,  ręka  spuchła  jak 

bania. Musieli ją naciąć, od braku do palców, żeby odsączyć ropę. Niewykluczone, że trzeba 

będzie  amputować  palce.  -Przestań!-  Stłumiony  krzyk.  David  spojrzał  na  nią  pospiesznie.  -

Przepraszam. 

-Nie!  Nie  mów  nic!-  Gillian  prowadziła  automatycznie.  Niczego  nie  widziała  i  nic  nie 

słyszała, skupiona na własnych myślach. Słyszałeś to? Co się dzieje? 

Oczywiście, ze słyszałem. Jego głos był zamyślony. Czy 

to prawda? Prawda? 

Posłuchaj, pogadamy o tym trochę źniej, dobrze? Poczekajmy... 

Nie! W kółko tylko słyszę: źniej, poczekajmy! Chcę wiedzieć teraz: czy to prawda? 

Ale co? Że Tanya jest ciężko chora? śe grozi jej amputacja? 

To tylko infekcja. Streptococcus poyogenes. Sama jej to zrobiłaś. 

A więc to prawda. To moja sprawka. Ta bakteria to przeze mnie. Gillian myślała szybko, 

chaotycznie, jeszcze sobie nie uświadomiła, co to wszystko oznacza. 

Gillian, musieliśmy ją powstrzymać, chciała zniszczyć Davida. To było niezbędne. Nie! Nie! 

Wiedziałeś, że nie chcę zrobić jej krzywdy. CO ty pleciesz? Jak możesz mówić takie rzeczy? 

Wpadła  w  histerię.  Nagle  dotarło  do  niej,  ze  nadal  prowadzi,  widziała  drzewa  migające  za 

szybą. Jej ciało było w samochodzie, ale ona sama znajdowała się gdzieś indziej. Okłamałeś 

mnie. Mówiłeś, że nic jej nie będzie. Dlaczego? Uspokój się, Wróżko... 

Nie nazywaj mnie tak! Jak mogłeś. Jak mogłeś nie zareagować?  Co z ciebie  za człowiek? 

wtedy jego głos się zmienił. Nie było w nim irytacji czy zdenerwowania. O nie, stało się coś 

gorszego. Mówił spokojnie, melodyjnie, łagodnie. 

Ja tylko wymierzam sprawiedliwość. Od tego są anioły. 

background image

Gillian przeżyła wstrząs. On oszalał. 

-O Boże- szepnęła. Na głos. 

David na nią spojrzał. 

-Gillian? Wszystko w porządku? 

Prawie go nie słyszała. Myślała intensywnie. 

Nie wiem, czym jesteś, ale na pewno nie aniołem. 

Gillian, posłuchaj mnie. Nie musimy się kłócić. Kocham cię .  

Więc  powiedz,  jak  pomóc  Tanyi. 

Cisza. 

Sama się dowiem. Wrócę doMeluzyny... 

Nie! 

Więc  mi  powiedz!  Albo  sam  ulecz  Tanyę,  jeśli  jesteś  aniołem! 

Cisza. A potem: 

Gillian, mam pomysł. Wiem, co zrobić, żeby David kochał cię jeszcze bardziej. 

Co ty gadasz? 

Musi się znaleźć o krok od śmierci. Dopiero wtedy naprawdę cię zrozumie. Musimy prawić, 

żeby umarł. 

Niczego  już  nie widziała.  Czuła, że są  niedaleko  Somerset, rozpoznała znajome uliczki, ale 

przez chwilę jej oczy zasunęła szara mgła. 

-Gillian!- Dłoń na jej ręku, prawdziwa, silna.- Dobrze się czujesz? Chcesz, żebym ja 

poprowadził? 

-Nic mi nie jest.- Odzyskała jasność widzenia. Chciała już tylko dotrzeć do domu, do pudełka 

po butach, musi jakoś odczynić urok, cofnąć zaklęcie, które rzuciła na tanye. Do domu.   do 

domu. Ale nawet tam nie będzie bezpieczna. 

Nie rozumiesz? Cichy, kuszący głos. David nie będzie taki jak ty, póki nie otrze się śmierć. 

Musimy do tego doprowadzić .  

-Nie!- Zdała sobie sprawę, że mówi na głos.- Przestań! Zamknij się! Idź sobie! 

David przyglądał się jej niespokojnie. 

-Gillian! 

Nie chcę cię skrzywdzić, Gillian, tylko jego. On wróci, obiecuję. Trochę inny, ale nadal 

będzie cię kochał. 

Inny.  Ciało Davida.  Anioł chciał zająć ciało Davida. David odejdzie, a on  je przejmie.  Byli 

już blisko domu, ale głos nie dawał jej spokoju. Jak uciec przed głosem w głowie? Nie mogła 

go wyłączyć. 

background image

Pozwól mi, Gillian. Ja przejmę kierownicę. Poprowadzę za ciebie. Kocham cię. 

-Nie!- Dyszała ciężko, z całej siły zaciskała dłonie na kierownicy. Mówiła szybko, nerwowo. 

-David! Musisz poprowadzić. Ja nie. 

Wyluzuj, Gillian. Nic ci nie będzie, obiecuję. 

Nie mogła puścić kierownicy. Głos dudnił w jej głowie. Nie mogła zdjąć nogi z pedału gazu. 

-Gillian, zwolnij! - David krzyczał.- Uważaj! Po potrwa tylko chwilę .  

Nagle jej świat stał się czarno biały  jak stary film. W każdej klatce słup telefoniczny wydał 

się większy. 

Wszystko działo się bardzo powoli, ale wiedziała, ze to nieuniknione. Mknęli w stronę słupa. 

Uderzą w niego. Prawym bokiem, od strony Davida. Nie! Znienawidzę  cię .  

Krzyczała w myślach. Ostatnie słowa niosły się echem. Mieli przecież dość czasu. A 

potem rozległ się głośny huk i zapadła ciemność. -Mogę go zobaczyć? 

-Nie teraz, kochanie.- Matka przysunęła plastikowe krzesełko do szpitalnego łóżka.- Pewnie 

nie dzisiaj. 

-Ale ja musze. 

-Gillian, on jest nieprzytomny. Nawet nie będzie wiedział że u niego byłaś. 

-Musze go zobaczyć.- Czuła, że histeria powraca, i zacisnęła usta. Nie chciała kolejnego 

uspokajającego zastrzyku. 

Spędziła tu kilka godzin. Strażacy rozścieli drzwi i wyciągnęli ich z wraku. O ile Gillian nic 

się  nie  stało-  cud  boski!  Nie  miała  nawet  jednego  zadrapania,  jak  powiedział  matce 

sanitariusz- o tyle Dawid był nieprzytomny. Cały czas. 

W  szpitalu  było  zimno.  Nieważne,  iloma  kocami  ją  przykrywali,  cały  czas  dygotała. 

Zaciskała białe, zimne dłonie. 

-Tata wraca- mówiła matka, głaszcząc ją po ramieniu.- Wsiada w pierwszy samolot. Jutro tu 

będzie. 

Gillian zadrżała. 

-Czy  to  tutaj. . .   Tutaj  leży  Tanya  Jun?  Nie,  lepiej  nie  mów.  Wolę  nie  wiedzieć.-  Wsunęła 

dłonie pod pachy.- Tak mi zimno. 

Głos jej w głowie ucichł. I dobrze, bo Anioł to ostatnia osoba, z którą chciała teraz 

rozmawiać.  Istota.  Potwór,  który  nazywał  się  aniołem.  Ale  dziwnie  się  czuła,  nie 

słysząc  go.  Znowu  sama.  najgorsze,  że  nie  wie,  gdzie  się  czai.  Może  nawet  w  tej 

chwili podsłuchuje jej myśli. 

-Pójdę po koc.- Już wcześniej pielęgniarka pokazała matce, gdzie leżą zapasowe kołdry.- 

Prześpij się. 

background image

-Nie  mogę.  Musze  się  zobaczyć  z  Davidem.  -

Kochanie, mówiłam ci. Dzisiaj to niemożliwe. 

-Mówiłaś, że raczej nie. Nie, ze na pewno! Mówiłaś, że raczej nie!- Podniosłą głos i nic nie 

mogła na to poradzić. Czuła łzy pod powiekami, dławiły ją. Przybiegła zieleniarka, rozsunęła 

białą zasłonę. 

-To normalna reakcja- powiedziała cicho do matki. A do Gillian:- Pochyl się.   Spokojnie. 

Małe ukucie i zaraz będzie lepiej. 

Poczuła ukłucie w pośladek. A potem wszystko zaszło mgłą i przestała płakać. 

Obudziła się we własnym łóżku. 

Był już ranek. Zimowe słońce zaglądało do okna. 

Wczoraj wieczorem.   Ach, tak. Przypomniała  sobie,  jak  mama  i pani Beeler, sąsiadka, 

prowadzą  ją  ze  szpitala  do  samochodu.  Potem  zaprowadziły  ją  na  górę,  pomogły  się 

przebrać i ułożyły w łóżku. A później było kilka godzin cudownej nieświadomości. 

Obudziła się  z  jasnym  umysłem. Jeszcze zanim opuściła  nogi  na podłogę, wiedziała, co  ma 

zrobić. Zerknęła na wiekowy zegar ze Snoopym przy łóżku i ze zdumieniem zamrugała. Nic 

dziwnego, ze czuje się taka wypoczęta. Wpół do pierwszej. 

Włożyła dżinsy i szarą bluzę. Zero makijażu. Odruchowo przeczesała włosy. 

Zatrzymała  się,  nasłuchując  odgłosów  w  domu  i  w  jej  głowie.  Cisza.  Zero.  Co oczywiście 

nic nie znaczy. 

Uklękła, wyjęła pudełko po butach spod łóżka. Laleczki były ohydne, czerwono-zielono, 

Jakby makabryczna parodia świątecznych ozdób. Pierwszą reakcją na widok jadowitej zieleni 

było pozbycie się ich. Urwać lekom rękę i głowę. 

Ale  nie  wiedziała,  co  to oznaczałby  dla  Tanyi  i  Kim,  więc  tylko  zmoczyła  szmatkę  i  starła 

zielony pył. 

Płakała przy tym. Koncentrowała się, jak w tedy gdy rzucała zaklęcie, wyobrażała sobie rękę 

Tanyi, jak zdrowieje. 

-Niech  spłynie  na  mnie  moc  słów  Hekate-  szepnęła.-  Nie  ja  je  wypowiadam,  nie  ja  je 

powtarzam, lecz wypowiada je sama Hekate. 

Zmyła  proszek,  odłożyła  laleczki  do  pudełka,  ponownie  schował  je  pod  łóżkiem.  A  potem 

wytarła nos i poszukała na biurku różowego notesu. 

Usiadła  na  podłodze,  przysunęła  bliżej  telefon  i  zastanowiła  się,  do  kogo 

zadzwonić. Jest. Numer Daryl Nova. 

Wybrała numer i zamknęła oczy. Odbierz, błagam cię. 

-Halo- odezwał się leniwy głos. Uniosła powieki. 

background image

-Cześć,  Daryl,  tu  Gillian.  Posłuchaj,  musisz  coś  dla  mnie  zrobić,  i  to  już,  natychmiast  Nie 

mogę ci teraz powiedzieć, dlaczego. 

-Gillian, wszystko w porządku? Wszyscy się o ciebie martwią. 

-tak,  ale  nie  mogę  teraz  rozmawiać.  Posłuchaj,  musisz,  znaleźć  Amy  Nowick,  ma  t e r a z . -

Liczyła  w  myślach.-Chemie  dla  zaawansowanych.  Niech  jedzie  na  róg  ulicy  Hazel  i 

Applebutter i niech tam na mnie poczeka. 

-Ma wyjść ze szkoły? 

-Natychmiast. Powiedz jej, ze wiem, iż proszę o wiele, ale musi to dla mnie zrobić. To bardzo 

ważne.  Spodziewała  się  mnóstwo  pytań,  ale  Daryl  powiedziała  tylko:  -Zostaw  to  mnie. 

Znajdę ją. -Dzięki. Ratujesz mi życie. 

Gillian się rozłączyła. Wzięła kurtkę, zabrała ze sobą pudełko po butach i cichutko zeszła na 

parter. Słyszała głos w kuchni- męski. To ojciec. Miała ochotę do niego pobiec. 

Ale co rodzice powiedzą na jej widok? Każą jej zostać w domu. Tutaj. Nie rozumieją, ze 

musi coś załatwić. 

Oczywiście nie może im powiedzieć prawdy, nawet nie ma mowy. Dadzą jej kolejny zastrzyk 

i  tyle.  A  potem  zawiozą  do  szpitala  dla  psychiczne  chorych,  tego  samego,  w  którym 

przebywała matka. Wszyscy uznają, że szaleństwo jest u nich dziedziczne. 

Cichutko podkradła się pod drzwi, otworzyła je i wymknęła się na dwór. 

W nocy padał deszcz, a potem przyszedł mróz i oto sople zwisały jak paciorki z gałęzi drzew. 

Gillian biegła z pochyloną głową. Oby nikt jej nie widział, ale miała wrażenie, ze jakieś oczy 

Obserwują ją spomiędzy gałęzi. 

Na  rogu  Hazel  i  Applebutter  stała  z  założonymi  rękami,  tuląc  do  siebie  pudełko. 

Proszę o wiele. To prawda, zwłaszcza jeśli weźmiesz pod uwagę, jak ostatnio się do 

niej odnosiła. Zabawne, ma tylu nowych przyjaciół, ale gdy ma kłopoty, zwraca się 

do  Amy.  Ale  to  w  nie  jest  coś  szczerego,  dobrego,  stałego.  Gillian  wiedziała,  ze 

przyjedzie.  Samochód  pokonał  skrzyżowanie  i  zatrzymał  się  gwałtownie.  Amy 

wyskoczyła  z  wozu,  z  niepokojem  spojrzała  na  Gillian.  W  wielkich  niebieskich 

oczach lśniły łzy. I nagle obejmowały się i płakały obie. 

-Tak mi przykro, byłam dla ciebie okropna w zeszłym tygodniu. 

-A ja przedtem. 

-Strasznie mi wstyd. Masz prawo się złościć. 

-Od kiedy dowiedziałam się o wypadku, umierałam z niepokoju. 

Gillian się odsunęła. 

background image

-Nie mogę teraz gadać, nie mam czasu. I wiem, jak to zabrzmi w ustach osoby, która wczoraj 

wylądowała  na  słupie  telefonicznym.      ale  musisz  pożyczyć  mi  samochód.  Po  pierwsze, 

muszę  jechać do Davida.  Amy energicznie kiwała głową, wycierając oczy. -Nic  nie  mów. -

Podwiozę cię do domu. 

-To w przeciwną stronę. Nic mi nie będzie, jeśli się przejdę. Chce się przejść. 

Mało brakowało, a Gillian parsknęłaby śmiechem. Zrobiło jej się ciepło na sercu, gdy 

patrzyła, jak Amy tupie gniewnie nogą i ociera oczy rękawiczką. Obięła ją jeszcze raz. 

-Dzięki.  Nigdy  ci  tego  nie  zapomnę.  I  nie  będę  już  taka  okropna,  o  ile. 

Urwała. Chciała powiedzieć: -O ile przeżyje. 

Bo wcale nie była tego pewna. Najważniejsze  to zobaczyć się z Dawidem. 

Mus go zobaczyć na własne oczy. Upewnić się, ze nic mu nie jest, ze pozostał sobą. 

Odpaliła silnik i pognała do Houghton. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 14 

 

Zapytała w recepcji o numer jego pokoju i pobiegła na górę, nie troszcząc się o to, czy wolno 

mu  przyjmować  gości.  Myślała  tylko  o  jednym,  idąc  długim  korytarzem:  Błagam.  Jeśli  z 

Davidem  jest  wszystko  w  porządku,  może  jeszcze  uda  się  to  wszystko  naprawić.  Przy 

drzwiach wstrzymała oddech. 

Umysł  podsuwał  najróżniejsze  obrazy.  Davida  w  śpiączce,  podłączony  do  rurek  i 

respiratorów,  zmieniony  nie  do  poznania.  I  jeszcze  gorzej.  David  żywy, 

uśmiechnięty.  o fioletowych oczach. 

Wiedziała już, czego chciał Anioł, tak przynajmniej sądziła. Pytanie tylko, czy mu się udało? 

Nie odważyła się odetchnąć. Zajrzał za drzwi. David siedział na posłaniu. Był podłączony do 

kroplówki,  ale  tylko  jednej.  W  pokoju  było  jeszcze  jedno  łóżko.  Puste.  Spojrzał  w  stronę 

drzwi  i  ją  zobaczył.  Powoli  szła  do  niego.  Miała  nieprzeniknioną  minę,  wpatrywała  się  w 

niego.  Ciemne  włosy.  Szczupła  twarz  z  resztkami  letniej  opalenizny.  Fantastyczne  kości 

policzkowe i oczy, w których można się zagubić. 

Żadnego  uśmieszku.  Patrzył  na  nią  ze  śmiertelną  powagą,  tak  samo,  jak  ona  na  niego. 

Książka zsunęła się z jego kolan. Gillian doszła do stóp łóżka. Patrzyli sobie w oczy. 

Po powiedzieć? David, czy to naprawdę ty? Nie, to zbyt głupie, zresztą co mi odpowie? Nie, 

Ważko, to nie on? To ja? Cisza się przedłużyła. Aż w końcu chłopak na łóżku zapytał: 

-Dobrze się czujesz? 

-No.- Krótko, bez emocji.- A ty? 

-Tak, już tak. Miałem szczęście.- Przyglądał się jej.- Wydajesz się... inna. 

-A ty cichy. 

W jego oczach błysnęło coś na kształt zagubienia. I jakby uraz. 

-Ja... Słuchaj, wchodzisz  z pogrzebową  miną  i  mówisz tak... zimno... - Pokręcił głową. Nie 

spuszczał jej z oka.- Gillian, czy ja coś powiedziałem? Czy to przez mnie wjechałaś na słup? 

-Nie  zrobiłam  tego  celowo!-  Nagle  podbiegła  do  niego,  wzięła  za  ręce.  Wydawał  się 

zaskoczony. -No dobrze. 

-Davidze, naprawdę. Robiłam, co w mojej mocy, żeby do tego nie doszło. Z a  nic w świecie 

nie  chciałabym  cię  skrzywdzić,  nie  wierzysz  mi?  Rozpogodził  się.  W  ciemnych  oczach 

pojawi się spokój. -Wierzę- odparł cicho. 

background image

Nie wiadomo skąd wiedział, ze tak jest naprawdę. Mim wszelkich dowodów, że było inaczej, 

wierzył  jej. Zacisnęła dłoń  na  jego ręce. Patrzyli  sobie w oczy. Zbliżali się, a  jednak żadne 

ani  drgnęło.  I  wtedy  znowu  się  to  stało,  to  samo,  co  wydarzyło  się  już  co  najmniej 

dwukrotnie.  Uczucie  tak  silne  i  słodkie,  ze  nie  mogła  go  wstrzymać.  Dziwna  bliskość, 

pragnienie,  wiedza.  Powieki  Gillian  opadły,  jakby  żyły  własnym  życiem.  I  nagle  się 

całowali. Czuła na ustach ciepło jego warg. Ciepło.   radość.   i coś jeszcze. 

Miała wrażenie, że znikła zasłona oddzielająca ich od siebie. Doznała objawienia. A więc o 

tym  mówił  Anioł.  Wiedziała  to  instynktownie,  choć  jeszcze  ani  razu  tego  nie  powiedziała. 

Druga połówka. Znalazła ją. Swoją miłość. Człowieka, który był jej pisany, z którym nic jej 

nie rozdzieli. To nie Anioł. To David. 

Dawid  zrozumiała  coś  jeszcze,  miała  niewzruszoną  pewność.  To  jest  David,  prawdziwy 

David.  To  on  ją  obejmuje  i  całuję.  Ją,  zwyczajną  Gillian  w  szarej  bluzie,  bez  makijażu. 

Idiotycznie, że kiedyś uważała, ze makijaż jest tak ważny. 

David żyje- tylko to się liczy. Nie ma go na sumieniu. I jeśli jakimś cudem wyjdą z tej historii 

cało, jest szansa, ze będą bardziej szczęśliwi, niż jest w stanie to sobie wyobrazić. 

Dziwne, że nadal może myśleć. Ale już się nie całowali, tylko obejmowali. Było jej tak 

dobrze, gdy czuła jego ciało. Odsunęła się. 

-Davidze. 

Patrzył na nią ze zdumieniem. 

-Wiesz  co?  Kocham  cię.-Wiem.-  Wiedziała,  że  to  niezbyt  romantyczna  odpowiedz,  ale  nie 

mogła nic na to poradzić. Przyszedł czas działania.- Muszę ci coś powiedzieć i nie wiem, czy 

mi uwierzysz. Ale postaraj się. 

-Gillian,  wyznałem  ci  miłość.  Mówię  poważnie.  J a . -   urwał,  przyglądał  się  jej  uważnie  i 

chyba zobaczył coś, co sprawiło, że zmienił zdanie.- Kocham cię- powtórzył innym tonem.- 

Więc ci uwierzę. 

-Po pierwsze, nie  jestem taka, za jaką  mnie uważasz. Nie  jestem dzielna czy szlachetna, nie 

jestem  odważna.  Nic  z  tych  rzeczy.  Ot  wszystko  to.      ściema.  Oto  jak  do  tego  doszło. 

Opowiedziała mu. 

Wszystko. Od początku, od chwili gdy usłyszała szloch na pustej drodze, gdy weszła do lasu, 

Gdy umarła i spotkała Anioła. Opowiedziała mu wszystko: jak Anioł pojawił się w jej pokoju 

i sprawił, że zmieniło się całe jej życie. O tym, jak mówił jej, co ma robić. I dalej, o swoim 

dziedzictwie. dziedzictwie zaklęciu, które rzuciła na Tanyę. O świecie nocy. Aż do wypadku. 

Skończyła. Odsunęła się, by na niego spojrzeć. -No i co? 

-właściwie powinienem uznać, ze oszalałaś. Ale tak nie myślę. Może mi też odbiło. A może 

background image

to dlatego, ze ja też kiedyś. 

-Tak, zacząłeś mi o tym opowiadać pierwszego dnia, ale wtedy samochód wpadł w poślizg. 

Co się stało? 

-Kiedy miałem siedem lat, miałem ostre zapalenie wyrostka. Umarłem na stole operacyjnym.   

I znalazłam się na łące. A wiesz, co jest najdziwniejsze? Ja tez poczułem, ze coś się do mnie 

zbliża- coś wielkiego, co widziałaś pod koniec. To coś do mnie dotarło. Nie było mroczne, 

nie  bałem  się.  To  była  biel,  cudowne  światło  z  pięknymi  skrzydłami.  Gillian  słuchała 

zafascynowana. -A potem? 

-Odesłało  mnie.  Nie  miałem  wyboru.  Czułem  miłość,  ale  musiałem  wracać.  No  więc z 

powrotemtunelem,  do  ciała.  Nigdy  tego  nie  zapomniałem.  I  choć,  trudno  to 

wytłumaczyć, wiem, ze to się działo naprawdę. Pewnie dlatego ci wierzę. 

-Więc  rozumiesz,  co  musze  teraz  zrobić.  Nie  wiem,  czym  naprawdę  jest  Anioł.      Może  to 

demon. Ale musze go powstrzymać. Nie wiem, poddać się egzorcyzmem. David wziął ją za 

rękę. -Nie możesz. Nie wiesz, jak. 

-Ale może wie Meluzyna. Albo ona, albo ten chłopak, Ash, z klubu. Wydawał się w 

porządku,  jedyny  problem  w  tym,  ze  to  chyba  wampir.  David  znieruchomiał.  -

Wybieram czarownicę. -Ja  też. 

-Ale poczekaj na mnie. Dzisiaj mnie wypiszą, po południu. 

-Nie mogę. Chodzi o Tanyę i Kim. Może Meluzyna wie, jak im pomóc. Zapytam ją. Nie mam 

czasu.  David  przeczesał  włosy  ręką  wolną  od  kroplówki.  -Dobra,  daj  mi  pięć  minut  i 

pojedziemy razem. 

-Nie. 

Przyglądał się kroplówce, jakby się zastanawiał, jak ją odłączyć. 

-Owszem, chwileczkę. 

Gillian posłała mu całusa i szybko wyszła, zanim David podniósł głowę. 

David jej nie pomoże. Z Aniołem nie sposób walczyć tradycyjnymi metodami. David byłby 

Tylko przeszkodą. Mógł go wziąć jako zakładnika albo. Wybiegła ze szpitala, na parking, do 

geo Amy. Dobrze, oby Meluzyna była w sklepie. Wcale nie chcesz tego zrobić. 

Zatrzasnęła drzwi z hukiem. Siedziała sztywno wyprostowana, wpatrzona w przestrzeń, 

zapięła pas, odpaliła silnik. Posłuchaj, mała, nigdy nie będziesz miała takiego kumpla jak 

ja. Wyjechała z parkingu. No proszę, odpuść mi. Pogadajmy przynajmniej, co? Jeszcze 

wiele  rzeczy  nie  rozumiesz.  Nie  będzie  go  słuchać.  Nie  śmiała  mu  odpowiedzieć. 

Ostatnio  ją  zahipnotyzował,  sprawił,  ze  mu  uległa,  i  przejął  kontrole.  To  się  nie 

powtórzy. 

background image

Nie wolno ci go kochać. Prawo tego zabrania. Mówię poważnie. Teraz jesteś częścią świata 

nocy i nie wolno ci kochać człowieka. Jeśli się dowiedzą, zabiją was obie. 

A ty niby co chciałeś zrobić? Odpowiedziała mu. Więcej nie powtórzy tego błędu. 

Tobie? Nic. Chodziło mi tylko o niego, mógłbym się wśliznąć, gdy odchodził... 

Nie słuchaj tego, powtarzała sobie. Musi być jakiś sposób, by go nie słyszeć, nie myśleć. 

Zaczęła śpiewać. Kolędy. 

Wcześniej, kiedy nuciła, nie słyszał jej myśli. Chyba podziałało, przynajmniej póki 

koncentrowała  się  na  tekście  piosenki.  Śpiewała  na  całe  gardło.  Najlepsze  były 

szybkie, energiczne kolędy. Kilka kilometrów przed Woodbrigde w  jej repertuarze 

była już tylko Cicha noc. Oby Meluzyna była w sklepie. 

-Ciichaaa noc- zawodziła. Wpadła do sklepu z pudełkiem po butach pod pachą. Nieważne, że 

uznają  ją  za  wariatkę.-  Święętaaaa  noc...  Była  już  przy  drzwiach  na  zaplecze.  -Poookój 

nieesieeee. Zdumiona Meluzyna podniosła głowę znad lady. 

-Luuudziooom wszeeem... Musisz mi pomóc! Mój Anioł zabija!- Urwała, podbiegła do 

dziewczyny. 

-Słucham? 

-Mój. taki jakby anioł. Ciągle do mnie mó w i . -  Nagle do Gillian dotarło, że Anioł zamilkł.-

Może  się  przestraszył,  kiedy  tu  weszła,  ale  i  tak  musisz  mi  pomóc.  Błagam.-  Nagle  znowu 

miała  łzy  w  oczach.  Meluzyna  oparła  się  łokciami  o  ladę.  Wydawała  się  zaskoczona,  ale 

chętna do pomocy. -Zacznij od początku. 

I po raz drugi tego dnia Gillian opowiedziała całą historię. Liczyła, ze dzięki temu Meluzyna 

zrozumie, czemu tak bardzo jej się spieszy. I czemu jest taka niedoświadczona. -Wiec nawet 

nie jestem czarownicą- zakończyła. 

-Ależ  owszem,  jesteś-  zapewniła  meluzyna.  Zarumieniła  się,  patrzyła  na  nią 

zafascynowana.-co  do  tego  się  nie  mylił.  Wszyscy  znają  historię  o  zaginionych  dzieciach 

Harmanów. Mała Elspeth... Z kronik wynika, że umarła w Anglii. Ale najwyraźniej żyje. A 

ty jesteś jej prawnuczką. -Czyli mogę czarować? Meluzyna się roześmiała. 

-Jeśli umiesz to robić.   Moim zdaniem tak. Choć nie wszyscy tak uważają. 

-A pomożesz mi zdjąć zaklęcie?- Gillian otworzyła pudełko po butach. Wstydziła się, 

pokazując  laleczki  meluzynie, choć przecież tutaj  jej  kupiła.- Gdybym wiedziała,  co to jest, 

nie zrobiłabym tego tłumaczyła się cicho. 

-Wiem- Meluzyna, która oglądała laleczki, gestem kazała jej milczeć. Gillian obserwowała ją 

i  czekała  na  wyrok.  -Wygląda  na  to,  ze  zaczęłaś  dobrze.  Dodamy  jeszcze.      maść 

background image

uzdrawiającą i może zioła. Meluzyna śmigała na wózku po całym pomieszczeniu, zajmowała 

się laleczkami, poprosiła Gillian, żeby się skupiła. Mamrotała niezrozumiałe słowa. 

W końcu owinęła laleczki w biały jedwab i włożyła z powrotem do pudełka. -

To już? Załatwiona? 

-Na  razie  zachowaj  laleczki,  na  wypadek  gdyby  trzeba  byłe  jeszcze  raz  je  uzdrowić.  Po 

wszystkim zdejmujemy z nich imiona i je niszczymy. 

-Ale Tanya i Kim wyzdrowieją?- Gillian szukała otuchy. Nie opanowała się, zerknęła na 

puste miejsce po nodze Meluzyny. Dziewczyna nie owijała w bawełnę. 

-Jeśli doszło do amputacji, to nic nie zrobimy. Kończyny nie odrastają. - Dotknęła kikuta.- To 

się stało na jachcie. Ale poza tym, tak, powinny poczuć się lepiej. 

Gillian odetchnęła pełną piersią, chyba po raz pierwszy od wielu godzin. Zamknęła oczy. 

-Dzięki, wielkie dzięki. Nawet nie wiesz, jakie to cudownie uczucie nie okaleczyć kogoś. 

Zaraz uniosła powieki. 

-Ale najtrudniejsze przede mną. 

-Anioł. 

-Tak. 

-No cóż, to chyba rzeczywiście  będzie trudne.- Spojrzała Gillian prosto w oczy.- I 

niebezpieczne. 

-To już wiem.- Gillian nerwowo przechadzała się po sklepiku.- Wkrada się do mojego 

umysłu i zmusza do różnych rzeczy. 

-Nie tylko do twojego. Do każdego. 

-I wydaje mi się, że może poruszać przedmiotami.   Wprawia samochody w poślizg.   I widzi, 

wszystko.-  Wróciła  do  lady.-  Co  to  jest,  Meluzyno?  I  dlaczego  to  robi?  I  dlaczego  akurat 

mnie? 

-ostatni pytanie jest najprostsze. Bo umarłaś.- Meluzyna podjechała do regału z książkami. 

Wyjęła opasły tom. 

-Pewnie dopadł cię w próżni, w  miejscu  między  życiem a  zaświatom. Tam, gdzie sam  był.-

Wróciła  do  Gillian.-  Udawała,  ze  jest  wysłańcem,  zę  to on  zaprowadzi  cię  na  drugą  stronę. 

To,  co  wyczułaś  pod  koniec.      Pewnie  to  było  prawdziwy  wysłaniec.  Ale  ten  twój  Anioł 

zabrał cię stamtąd, zanim tamten do ciebie dotarł. Gillian ściszyła głos. 

-To nie jest prawdziwy anioł, prawda? 

-Nie. 

-Więc to.   diabeł? 

background image

-Nie  sądzę.-  Meluzyna  przekładała  karty  księgi.-  Sądząc  po  tym,  jak  powrócił  tu  z  tobą, 

myślę,  ze  to  duch.  Są  dwie  metody,  by  sprowadzić  ducha  zza  zasłony  śmierci-  możesz  go 

przywołać albo udać się po niego osobiście. Ty wybrałaś tę drugą opcje. -Chwileczkę, chcesz 

powiedzieć, ze ja go tu sprowadziłam? 

-Nie, nie celowo. Wierzę, ze tego nie chciałaś. Wygląda na to, ze złapał cię i pomknął z tobą 

tunelem,  który  my  nazywamy  wąską  ścieżką.  Duchy  nas  obserwują,  czasami  przemawiają, 

ale nie wchodzą w bezpośrednią interakcję. Sprowadzając go z powrotem, dodałaś mu sił. 

-Cudownie- sapnęła.- Więc do tego wszystkiego wychodzi jeszcze to, że to moja wina.- 

Uciekła  wzrokiem  w  bok,  zaraz  jednak  spojrzała  na  Meluzynę.-  czym  właściwie  jest  duch? 

Zmarłym? -Nieszczęśliwym- uściśliła Meluzyna, studiując księgę.- Duchy uwiązany to dusza 

s k a ż o n a . -   Zamknęła  gruby  tom.-  Słuchaj,  to  proste.  Duch  głęboko  nieszczęśliwy,  który 

zrobił  coś  strasznego  albo  umarł,  nie  kończąc  pewnych  spraw,  nie  przechodzi  w  zaświaty. 

Siedzi  . . .   Tu  napisali:  w  astralnych  sferach  w  pobliżu  ziemi.  My  to  nazywamy  pustką.  -

Siedzi. 

-Nie  chce  iść  dalej.  Jest  zły  i  nie  szuka  otuchy  I  jeśli  wróci  na  ziemię,  robi  straszne  rzeczy 

ludziom, tylko dlatego, ze sam cierpi. 

-Ale jak się go pozbyć? 

Meluzyna głęboko zaczerpnęła tchu. 

-No  właśnie,  tu  mamy  problem.  Można  takiego  ducha  odesłać,  jeśli  ma  się  jego  krew  i 

włosy.  Jeśli  się  ma  odpowiednie  składniki,  których  nie  mamy.  I  jeśli  się  zna  odpowiednie 

zaklęcie. Których nie znamy. -No tak. 

-Co i tak odsyła go tylko z powrotem za zasłonę, w pustkę. Nie pomaga. Ale widzisz, Gillian, 

jest  coś,  o  czym  muszę  ci  powiedzieć.-Meluzyna  spoważniała,  mówiła  nagle  bardzo 

oficjalnie.- Nie musisz liczyć tylko na mnie. 

-Jak to? 

-Gillian, ty chyba ni do końca wiesz, kim jesteś. Czy on. Czy ten duch powiedział ci, kim są 

Hermanowie? 

-Powiedział, że starsza siostra Elspeth to jakaś szefowa czarownic. 

-Najważniejsza. Korona. Przywódczyni nas wszystkich. A rodzina Harmanów.   to ród 

królewski. Gillian uśmiechnęła się blado. -Czyli jestem księżniczką? 

-Powiedziałaś, że Elsepeth to baka twojej matki. Pochodzi od niej w prostej linii, i to po 

kądzieli. To. cudownie. W  naszym  pokoleniu  już prawie  nie  ma dziewcząt Harmanów. 

Były tylko dwie, a teraz. jesteś ty. Zrozum, kiedy świat nocy się o tym dowie, pośpieszy 

ci z pomocą. Oni zajmą się Aniołem. Na Gillian nie zrobiło to wrażenia. -Ile  to potrwa? 

background image

-Muszą  się  zebrać,  sprawdzić  twoją  rodzinę,  poczynić  przygotowania.  Nie  wiem,  pewnie 

kilka tygodni.  

-za długo, stanowczo za długo. Nie  masz pojęcia, czego Anioł  może dokonać w ciągu kilku 

tygodni. 

-Więc spróbuj sama. 

-Ale jak? 

-Musisz  się  dowiedzieć,  kim  był  za  życia  i  jakie  niedokończone  sprawy  za  sobą  zostawił. 

Dokończ je za niego. I przekonaj, żeby wyruszył dalej. Nie uda się w zaświaty.- Pojrzała na 

Gillian.-Mówiłam, ze będzie trudno. 

-Nie  sądzę,  żeby  chciał  współpracować.  To  mu  się  nie  spodoba.  -I    może  zrobić  ci  krzywdę. 

Skinęła głową. 

-Wiem, ale to nieważne. Musze to zrobić. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Rozdział 15 

 

Meluzyna obserwowała ją bacznie. 

-jesteś silna. Poradzi sobie, córko Hellewise. 

-Nie jestem silna, tylko przerażona. 

-Jedno nie wyklucza drugiego- zauważyła meluzyna mądrze.- I jeszcze jedno, Gillian. Jeśli ci 

się uda, wróć tutaj. Musze ci sporo opowiedzieć. O świecie nocy.   I o Kręgu Świtu. Sposób, 

w jaki to powiedziała, zaintrygował Gillian. -To ważne? 

-Dla ciebie  może okazać się  bardzo ważne. Mieszkasz wśród ludzi,  masz  ludzkich 

przodków. 

-Dobrze.  W r ó c ę . -   Gillian  jeszcze  raz  rozejrzała  się  po  sklepie.  Może  jest  jakiś  amulet, 

talizman, który  mogłaby ze  sobą zabrać. Ale zdawała sobie  sprawę, ze tylko gra na zwłokę. 

Gdyby  w  sklepie  było  coś,  co  mogłoby  jej  pomóc,  Meluzyna  już  by  jej  o tym  powiedziała. 

Nie pozostało jej nic innego jak iść. 

-Powodzenia!- zawołała Meluzyna, gdy Gillian była przy drzwiach. Co prawda nie bardzo 

wiedziała, dokąd idzie. Była już na progu sklepu, gdy dogonił ją głos Meluzyny. 

-Zapomniałam! Twój anioł pochodzi prawdopodobnie  z tej okolicy. Takie duchy  zazwyczaj 

trzymają się określonego terenu. Choć pewnie niewiele ci pomogę. Gillian zamrugała. 

-Nieprawda.  To bardzo ważne. Super. Dzięki. Mam pomysł. 

Odwróciła się na pięcie i przekroczyła próg. Wyszła na rynek, nie słyszała nawet 

Dobiegających zewsząd kolęd. Przynajmniej miała od czego zacząć. 

Jechała  na  południe,  w  stronę  Somerset,  ale  skręciła  na  wrzód,  między  wzgórza.  Pokonała 

łagodny zakręt i zobaczyła cmentarz. 

Choć bardzo stary, nadal funkcjonował. Cmentarz z mnóstwem miejsca i tradycjami. Dziadek 

Trevor  spoczywał  w  nowszej  części,  ale  na  wzgórzu  stały  stare  nagrobki.  Jeśli  ma  znaleźć 

Anioła,  może  właśnie  tam.  Jedyna  droga  do  najstarszej  części  cmentarza  prowadziła  po 

rozchwianych  drewnianych  schodach.  Kurczowo trzymała  się  poręczy.  Stanęła  na  szczycie, 

rozejrzała się i starał opanować dreszcze. Otaczały ją wysokie dęby i sykomory, zdawały się 

rozcapierzać czarne kościste palce. Słońce skłaniało się ku zachodowi, zachodowi na śniegu 

ścieliły się lawendowe cienie drzew. Gillian wzięła się w garść. I zawołała na całe gardło: -

No, dawaj! Wiesz, czego chcę! Cisza. Nie speszy się, o nie. Zacisnęła dłonie w rękawiczkach 

i krzyczała w ciszę: 

background image

-Wiem, ze mnie słyszysz! Wiem, ze jesteś w pobliżu! Pytanie, czy tutaj?- Kopnęła ośnieżony 

nagrobek. Sama niczego nie zdziała. Jedynym źródłem informacji co do ziemskiej tożsamości 

Anioła i jego niedokończonych spraw był on sam. Nikt inny jej nie pomoże. 

-To ty?- Starła śnieg z pierwszego z brzegu nagrobka i doczytała epitafium: 

-Thomas Swing, 1775, który krew oddał za wolność. To ty? 

W oblodzonych gałęziach hulał wiatr, poruszając nimi niczym kryształami. 

-Nie, to był dzielny chłopak, a z ciebie zwykły tchórz.- Odgarniała śnieg z kolejnych 

nagrobków.- O, może William Case. Zmarł w kwiecie wieku po upadku z dyliżansu. Pasuje 

do ciebie. Nie będziesz już śpiewać? Znieruchomiała. 

Bo  mam  dla  ciebie  nową  piosenkę.  Głos  w  jej  głowie  zawodził,  upiornie,  groźnie  motyw 

przewodni z Upiora w oprze. 

-Uspokój  się.  Stać  cię  na  więcej.  Dlaczego  mi  nie  pokażesz?  Boisz  się  spotkania  twarzą  w 

twarz? Na śniegu rozbłysło światło- cudowna blada poświata drżąca jak jedwab, powiększała 

się,  nabierała  kształtu.  I  nagle  stał  tam.  Nie  unosił  się  w  powietrzu,  jego  stopy  zdawały  się 

dotykać  ziemi.  Wyglądał  wspaniale.  Piękny  i  nieziemski  w  gasnącym  bladym  słońcu.  Ale 

jego uroda już tylko przerażała. Teraz wiedziała. Co się pod nią kryje. 

-Część- szepnęła.- Chyba wiesz, o co mi chodzi. 

-Nie wiem  i  nic  mnie to nie obchodzi.  Właściwie, co ty robisz?  Ktoś we, gdzie  jesteś? 

Stanęła naprzeciwko niego. Spojrzała w oczy. 

-Wiem, kim jesteś- zaczęła stanowczo, uważając, co mówi.- Nie jesteś aniołem ani diabłem. 

Jesteś człowiekiem. Jak ja. -I tu się mylisz 

-Czujesz  to  samo,  co  my  wszyscy.  I  nie  wierzę,  ze  jesteś  szczęśliwy.  To  niemożliwe.  Nie 

wierze w to. Nie chciałabym tam być. Ostatnie słowa wypowiedziała z siłą, która zaskoczyła 

ja samą. Anioł opuścił wzrok. Punkt dla niej. Gillian wykorzystała szansę. 

-Nie  chciałabym  tam  być-  powtórzyła.-  W  zawieszeniu,  patrząc,  jak  inni  żyją.  Być  niczym, 

nic  nie  robić.  Tylko  komplikować  ludziom  życie.  Co  to  za  życie?-  Urwała,  zdała  sobie 

sprawę, ze popełni błąd. Uśmiechał się złośliwie, dochodził do siebie. -żadne życie! 

_no  dobrze,  co  to  za  egzystencja-  poprawiła  się  zimno.-  Wiesz,  co  mam  na  myśli.  To  bez 

sensu. Koszmarne. Obrzydliwe. 

Coś  drgnęło  w  jego  twarzy.  Odwrócił  się  gwałtownie.  I  po  raz  pierwszy  widziała,  ze  jest 

poruszony.  Miotał  się,  spacerował  nerwowo  jak  zwierzę  w  klatce.  Jego  włosy.      wydawało 

się, ze wzburzył je niewidzialny wiatr. Gillian nie dawała za wygraną. 

-Równie  dobrze  mógłbyś  tu  leżeć.-  Kopnęła  zamarznięte  chwast  na  nagrobku. 

Odwrócił się. W jego oczach płoną jasny ogień. -Ależ właśnie tu leżę. 

background image

Drżała, nie mogła mówić, ale zmusiła się, by głos zabrzmiał spokojnie: 

-Tutaj? 

-Nie.  Pokażę.  Chcesz?-  Skłonił  się  szarmancko,  wskazał  schody.  Gillian  zawahała  się,  ale 

ruszyła w dół, wiedząc, ze jest za nią. Serce waliło jej jak oszalałe. To walka, próba sił, kto 

kogo bardziej zdenerwuje. Musiała to zrobić. Musiała nawiązać z niw więź. Pokonać barierę 

jego złości  i znaleźć odpowiedź. To była walka.  Walka woli.  Kto głośniej krzyczy, kto  jest 

bardziej  bezlitosny.  Kto  wytrzyma  dłużej.  Nagrodą  była  jego  dusza.  Mało  brakowało,  a 

potknęłaby  się  na  ostatnim  stopniu.  Było  za  ciemno,  nie  widziała  gdzie  idzie.  Zauważyła 

odruchowo, ze robi się coraz zimniej. Musnął ją lodowaty powiew wiatru i nagle przed nią 

pojawiło się światło. Anioł szedł przodem, nie zostawiając śladów na śniegu. Gillian ruszyła 

za nim. 

Kierowali się do nowej części cmentarza. Minęli ją. Stanęli wśród najnowszych nagrobków. -

Tutaj- oznajmił. Jego oczy błyszczały. Stał przy nagrobku i oświetlał go całym sobą. Gillian 

przeszył dreszcz. 

Właśnie tego chciała. Ale i tak włoski na karku stanęły jej dęba. 

Leżał  tam.  Pod  tym  kamieniem.  Pod  ziemią.  Ciało  osoby,  którą  pokochała,  której  zaufała. 

której głos żegnał ją co wieczór i witał co rano. 

Leży  tu  w  skrzyni,  chyba  że  drewno  już  gniło.  Nie  uśmiecha  się,  nie  ma  pięknych  złotych 

włosów. Zaraz odczyta jego nazwisko. Z nagrobka. 

-Jestem  tutaj,  Gillian-  odezwał  się  upiornie.  Oparł  się  nagrobek.-  Przywitaj  się.-  Choć  się 

uśmiechał,  w  jego  oczach,  widziała  nienawiść.  Był  zły,  rozgoryczony,  zdolny  do 

wszystkiego. Nie wiadomo dlaczego przerażenie Gillian tak nagle zniknęło. 

Jej  oczy  wypełniły  się  łzami,  które  zamarzały  na  policzkach.  Starła  je  odruchowo  i  uklękła 

przy grobie, nie na nim. Nie patrzyła na Anioła. 

Złożyła dłonie, pochyliła głowę i zmówiła bezgłośną modlitwę. A potem zdjęła rękawiczkę i 

ostrożnie starła śnieg gołą dłonią. 

Był to prosty granitowy nagrobek z napisem: „Naszemu ukochany syn, Gary Fargeon". 

-Gary Fargeon- przeczytała miękko.- Spojrzała na postać opartą o kamień.- Gary. 

Jego drwiący uśmiech zdawał się być wymuszony. 

-Bardzo mi miło. Mieszkałem w Sterback, byliśmy właściwie sąsiadami. 

Gillian wróciła wzrokiem do nagrobku. Urodził się osiemnaście lat temu. A zginął w zeszłym 

roku. 

-Umarłeś w zeszłym roku. Miałeś tylko siedemnaście lat. 

-To był wypadek- dodał.- Byłem pijany w sztok.- Roześmiał się szaleńczo. 

background image

Gillian przysiadła na piętach. 

-Ach, tak. No to super- szepnęła. 

-Czym jest życie?- wycedził przez zęby. 

Gildia nie dała się zwieść. 

-Wiec o to chodzi?-  zapytała  cicho.- Popełniłeś samobójstwo? To  jest twoja  niedokończona 

sprawa? 

-Chciałabyś wiedzieć, co?- zapytał. 

Dobrze, wycofujemy się. Jeszcze nie jest gotowy. Może jakieś kobiece sztuczki. .  

-Myślałam, że mi ufasz. Myślałam, że jesteś moją drugą połówką. -Ale już wiesz, że 

nie  jestem,  prawda?  Bo  jest  nią  ten  głupek.-  Gary  uśmiechnął  się  promienie.  – 

Zresztą nawet jeśli nie jesteśmy sobie pisani, coś nas łączy. Jesteśmy spokrewnieni. 

To  odległe  pokrewieństwo,  ale  więź  istnieje.  Gillian  opuściła  ręce.  Patrzyła  na 

niego.  Coś  jej  świtało,  ale  nie  była  jeszcze  do  końca  pewna,  czy  zrozumiała. 

Najdziwniejsze, ze wcale jej to nie zaskoczyło. 

-Nie  zdziwiło  cię,  że  mamy  takie  same  oczy?-  Przyglądał  się  jej.  W  ciemności  jego  oczy 

błyszczały  naturalnie  fioletowo.-  To  nie  jest  popularny  kolor.  Takie  oczy  miała  twoja 

prababka  Elspeth.  I  miał  jej  brat  bliźniak,  Emmeth.  Bliźnięta.  Oczywiście.  Zaginione  dzieci 

Harmanów, powiedziała meluzyna. Elsepth i Emmeth. -A ty... 

Uśmiechnął się. 

-A ja jestem prawnukiem Emmetha. 

Teraz wszystko stało się nagle jasne. Jej myśli gnały jak szalone. 

-Ty też umiesz czarować. Dlatego wiedziałeś, jak to zrobić. Ale skąd? 

-Zjawiły się idiotki z Kręgu Świtu- odparł.- Szukając zaginionych czarownic wytropiły 

potomków Emmetha. Dowiedziałam się dość, by zdać sobie sprawę z mojej  macy. A potem 

kazałem im spadać. 

-Ale dlaczego? 

-To banda  idiotek. Integruje  je  jedno- pokojowe współżycie  ludzi ze światem  nocy, a  ja  już 

wiedziałem, ze świat nocy to moje miejsce na ziemi. Ludzie dostaną za swoje. 

Gillian wstała. Palce jej poczerwieniały i spuchły. Usiłowała naciągnąć rękawiczkę. 

-Gary, ty też jesteś człowiekiem, przynajmniej częściowo, jak ja. 

-Nie, jesteśmy od nich lepsi, wyjątkowi.. 

-Nie jesteśmy ani wyjątkowi, ani lepsi! 

Gary uśmiechał się nieprzyjemnie. Oddychał szybko. 

-I tu się mylisz. Świat nocy to łowcy. Mamy nawet odpowiednie prawa. 

background image

Dreszcz, który poczuła, nie miał nic wspólnego z zimnym wiatrem. 

-Ach, tak?- Nagle coś przyszło jej do głowy.- To dlatego kazałeś mi taj iść? śeby sobie na 

mnie zapolowali? 

-Nie!-  Zdenerwował  się.-  Mówiłem  ci,  jesteś  jedną  z  nich.  Chciałem,  żebyś  to  zrozumiała. 

Mogłaś tam zostać, być z nimi. -Ale po co? 

-żebyś  była  taka  jak  ja!-  Wicher  się  wzmagał.  Gałęzie  trzeszczały.  -

Ale po co? 

-żebyś była ze mną. Na zawsze. Gdybyś do nich dołączyła, nie poszłabyś w zaświaty. 

-Kiedy umrę! Chciałeś, żeby umarła! 

Gary się speszył. 

-Tylko na początku. 

Gillian się rozzłościła. Krzyczała. 

-Uknułeś to wszystko. Zwabiłeś mnie, tak? Tak czy nie? Ten płacz w lesie. To byłeś ty, tak? 

-Ja. 

-Chciałeś mnie zabić. Dla towarzystwa! 

-Byłem  samotny!-  Te  słowa  niosły  się  echem.  Oczy  Gary'ego  pociemniały.  Odwrócił  się.  -

Byłem samotny- powtórzył i w jego głosie była taka rozpacz, że Gillian podeszła bliżej. -Ale 

nie zrobiłem tego- rzucił przez ramię.- Zmieniłem zdanie. Pomyślałem, że wrócę  i pożyje  z 

tobą. 

-W ciele Davida. Super. Świetny plan. 

Nie  ruszył  się,  stał  bezradnie.  Gillian  wyciągnęła  rękę.      która  przeszła  przez  jego  bark. 

Popatrzyła na swoją dłoń i porosiła cicho: 

-Gary, proszę, powiedz, co zrobiłeś. Co to za niedokończona sprawa? -

żebyś mogła mnie odesłać? 

-Tak. 

-A jeśli ja nie chcę iść dalej? 

-Musisz!- Zazgrzytała mocno zębami.- Tu nie ma dla ciebie miejsca! To już nie twój świat! I 

nie masz tu nic do roboty poza... poza... wyrządzaniem zła.- Urwała. Dyszała głośno ciężko. 

Odwrócił się. W jego oczach znowu pojawił się szaleńczy błysk. -Może właśnie to lubię. 

-Nie rozumiesz. Nie pozwolę ci na to. Nie poddam się. Zrobię wszystko, żebyś ruszył dalej. -

Może nie będziesz miała okazji. 

Podmuch wiatru. I coś jeszcze, odrobiny, który kuły w twarz jak mikroskopijne igły. 

-A jeśli dzisiaj rozpęta się śnieżyca? 

-Przestań!- Wiatr prawie ją przewrócił. 

background image

-Wybryk natury. Burza, której nikt nie się spodziewał. 

- G a r y . -  Było bardzo ciemno, księżyc i gwiazdy zniknęły, jednak Gillian widziała wirującą 

masę bieli. Szczękała zębami, nie czuła twarzy. 

-A  jeśli  samochód  Amy  nie  dopali?  Jeśli  coś  się  stanie  z  silnikiem.  -Nie  rób  tego!-  Nie 

widziała  go.  Jego  światło  zgasło  w  zamieci.  Wiatr  smagał  śniegiem.  -Nie  nie  wie,  gdzie 

jesteś.  To  było  głupie,  Ważko.  Może  jednak  potrzebny  ci  opiekun.  Gorączkowo  chwytała 

powietrze otwartymi ustami. Zrobiła krok do przodku, ale wicher pchnął ją na 

coś twardego. Nagrobek. Właśnie tego się obawiała. że  jej  Anioł zwróci się przeciwko niej, 

że  spróbuje  ją  zniszczyć.  Teraz  jednak,  gdy  to  się  działo,  wiedziała,  co  robić.  Gdzieś  z 

zamieci docierał głos Gary'ego: -A jeśli odejdę i cię tu zostawię? 

Z  oczy  Gillian  płynęły  łzy,  zamarzały  na  policzkach  i  rzęsach.  Z  wielkim  trudem  łapała 

oddech, ale twardo trzymała się nagrobka. 

-Nie zrobisz tego i dobrze o tym wiesz!- zawołała. 

-Niby dlaczego? 

Starała się przekrzyczeć wiatr: 

-A dlaczego nie zabiłeś Davida? 

Odpowiedziało  jej  jedynie  wycie  wichury.  Widziała  coraz  mnie.  Zimno  sprawiło  fizyczny 

ból. Wbijała palce w nagrobek, ale traciła w nich czucie. 

-Nie zrobiłbyś tego, Gary! Nie zabiłbyś człowieka! I sam o tym wiesz!- Czekała. Początkowo 

myślała,  że  się  pomyliła.  śe  zostawił  ją  tu  samą,  w  środku  zamieci.  I  nagle  zdała  sobie 

sprawę, że wiatr słabnie, śnieg pada coraz rzadziej. A w powietrzu pojawia się światło. 

Anioł.   Nie, Gary, znów stał przed  nią.  Widziała go wyraźnie, także wyraz  jego oczu. 

Gorycz. Gniew. I błaganie. 

-Ależ właśnie o zrobiłem, Gillian. Właśnie to. Zabiłem człowieka. 

Gillian nie mogła złapać tchu. O rany. Jest źle. Ale może ma coś na swoje usprawiedliwienie. 

Bójka. Samoobrona. 

-Kogo?- Zapytała cicho. 

-Jeszcze się nie domyślasz? Paulę Belizer. 

 

 

 

background image

Rozdział 16 

 

Gillian znieruchomiała, jakby zamarła. To było najgorsze, najgorsze, co mogła sobie 

wyobrazić. Zabił dziecko. 

-Dziewczynka, która zaginęła w zeszłym roku- szepnęła.-Na Hillcrest Road.- To o niej 

idiotycznie pomyślała, gdy usłyszała płacz. 

-Uczyłem  się  czarów-  ciągnął  Gary.-  To  była  silna  magia,  zaklęcie  ognia.  Ćwiczyłem  w 

lesie, na śniegu, żeby niczego nie podpalić. I wtedy ona przybiegła z psem. 

Wpatrywał się w dal, blady jak ściana. Już nie groźny, ale przerażony. I Gillian wiedziała, że 

myślami jest nie tu, ale wtedy z małą Paulą. 

-Przerwali  krąg.  Wszystko  działo  się  błyskawicznie.  Ogień  był  wszędzie,  biały.  I  zniknął. 

Pies uciekł.- Urwał.- Ale mała nie. 

Gillian zamknęła oczy. Wołała tego nie widzieć. Coś w niej drgnęło. - Och, Gary. 

-Wsadziłem ciało do samochodu. Chciałem ją zawieść do szpitala, ale nie żyła. Nie 

wiedziałem, co robić. Więc zatrzymałem się i ukryłem ją pod śniegiem. -Gary. 

-Wróciłem  do  domu,  a  potem  poszedłem  na  imprezę.  Bo  widzisz,  taki  byłem. 

Imprezowałem.  Liczyła  się  tylko  dobra  zabawa  i  ja,  ja,  ja.  Nawet  w  magii  to  było 

najważniejsze.-  Po  raz  pierwszy  jego  głos  zadrżał.  Gillian  wiedziała:  nienawidził  samego 

siebie.- Na imprezie upiłem się w sztok. Och. Nagle zrozumiała. -I nikomu nie powiedziałeś. 

-  W  drodze  do  domu  wjechałem  na  drzewo. I tyle.  -  Roześmiał  się,  ale  w  tym  śmiechu  nie 

było  wesołości.-  I  nagle  byłem  w  Nibylandii.  Nie  mogę  rozmawiać,  nie  mogę  nikogo 

dotknąć, ale wszystko słyszę. I widzę. Widziałem, jak jej szukali. Minęli jej ciało o pół metra. 

Gillian przełknęła ślinę i odwróciła wzrok. Coś się w niej złamało, coś pękło, wiara, że 

Sprawiedliwość zawsze zwycięży. Ale teraz nie czas o tym myśleć. 

To nie była jego wina.   ale czy to ważne? Grasz takimi kartami, jakie daje ci los. Gary 

rozegrał  fatalną  partię.  Miał  wszystko-  urodę,  inteligencję  i  magię-  i  wszystko  popsuł. 

Nieważne. Muszę sobie jakoś z tym poradzić. Spojrzała na niego. 

-Gary,  musisz  mi  powiedzieć,  gdzie  ona  jest. 

Cisza. 

-Nie  rozumiesz?  Twoja  niedokończona  sprawa.  Jej  rodzice  nie  w i e d z ą . -   Urwała, 

przełknęła ślinę, ale po chwili mówiła dalej drżącym głosem.- Mają prawo wiedzieć, czy ich 

córka żyje, czy nie, nie uważasz? Muszą w końcu odzyskać spokój. 

background image

Długa  cisza.  W  końcu  powiedział  dziecinnym  głosem:  -Kiedy  ja  nie  chcę  nigdzie  iść.  Jak 

przerażony  malec,  pomyślała  Gillian.  Patrzyła  na  niego  uparcie.  -Gary,  oni  mają  prawo 

wiedzieć- powiedziała miękko. Prawie krzyczał: -A ja? A mój spokój? Był przerażony. 

-A jeśli dla mnie nie ma nigdzie miejsca? Jeśli mnie nie zechcą? 

Pokręciła głową. Znowu miała łzy w oczach. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. 

-Nie  wiem.  Ale  to  nie  zmienia  faktu,  że  musimy  to  zrobić.  Zostanę  z  tobą,  jeśli  chcesz. 

Jestem twoją kuzynką. Zabierz mnie do niej- poprosiła cichutko. 

Milczał przez długą chwilę, najdłuższą w życiu Gillian. Wpatrywał się w niebo, w 

niewidoczny punkt, udręczonym wzrokiem. A potem spojrzał na nią i skinął głową. 

-Tutaj?- David pochylił się nad śniegiem. Spojrzał na Gillian. W jego oczach był strach, ale 

dzielnie  zaciskał  usta.  -Tak,  tutaj.  -Dziwne  miejsce  na  coś  takiego.  -Wiem,  ale  nie  mamy 

wyjścia.  David  zabrał  się  do  pracy.  Energicznie  machał  łopatą.  Gillian  bywała  ze  śniegu 

ściany  igloo.  Robiła  to  machinalnie,  usiłowała  skupić  się  na  radosnym  wspomnieniach  z 

dzieciństwa,  kiedy  jeszcze  uwielbiała  zabawy  w  śniegu.  Nagle  David  krzyknął:  -Znalazłem 

ją. Gillian odsunęła się i zdjęła rękawiczki. 

Był piękny pogodny dzień, na bezchmurnym niebie świeciło słońce. Polanka była przytulna, 

nieziemska, nietknięta, jeśli nie liczyć tropów cietrzewi. 

Gillian odetchnęła głęboko, zacisnęła pięści i się odwróciła. David odkrył niewiele, skrawek 

nadpalonego  czerwonego  szalika.  Klęczał  wśród  śniegu.  Gillian  się  rozpłakała,  ale  nie 

zwracała uwagi na łzy. 

-Jest ostatni dzień przed  feriami, urwaliśmy się ze szkoły. Poszliśmy do lasu. Budowaliśmy 

igloo i . 

-I ją zaleźliśmy.- David wstał, ujął ją za łokcie.- Dziwaczna historia, ale lepsze to niż prawda. 

-Zresztą co nam zarzucą? Nawet jej nie znaliśmy. Domyślą się, że została zamordowana, bo 

sprawca ukrył zwłoki. Nie  będą  mieli  pojęcia,  jak zginęła. Uznają, ze usiłował spalić ciało, 

żeby  zatrzeć  ślady.  David  objął  ją  ramieniem.  Przywarła  do  niego.  Stali  tak  przez  chwilę, 

czerpali siłę z wzajemnej bliskości. Dziwne, jakie to wszystko wydawało się naturalne. David 

zgodził  się  jej pomóc bez  najmniejszego wahania.   A  jej to wcale  nie zaskoczyło. Właśnie 

tego się spodziewała. Jest jej drugą połówką. Należą do siebie. -Gotowa?- zapytał cicho. 

-Tak. 

Odchodzili już z polany, gdy David zapytał szeptem: 

-Jest tutaj? 

background image

-Nie. Odkąd mnie tu przyprowadził, nie widziałam go ani razu. Po prostu. Zniknął. I nic nie 

mówi.  David  objął  ją  mocniej.  Pan  Belizer  zjawił  się  o  zmierzchu,  gdy  większość 

policjantów już odjechała. 

Było już prawie ciemno. David od godziny namawiał Gillian, żeby szli do domu. Podobnie 

jak  jej  rodzice.  Zjawili  się  oboje.  Wtulenie  w  siebie,  szukali  swojej  bliskości.  Ojciec  i 

macocha Davida stali u jego boku. Tam, pomyślała Gillian. Ostatnie dni wszystkim dały się 

weznaki. A jednak byli tutaj- David blady, ale spokojny, Gillian- rozedrgana, ale opanowana, 

rodzice- zagubieni, ale odważni. Nie pojmowali, jakim cudem ich dzieci w tak krótkim czasie 

wpakowali  się  w  tyle  kłopotów.  Dobrze  chociaż,  ze  nikt  im  nie  zarzucał  zabójstwa  Pauli 

Belizer.  Pojawił  się  ojciec  dziewczynki.  Przyszedł  zobaczyć  miejsce  ostatniego  spoczynku 

Pauli,  choć  koroner  już  zabrał  małe  ciałko.  Policjant  prowadził  go  na  polankę  przy  świetle 

latarki. Gillian szarpnęła Davida za rękaw. 

Opierał się przez  chwilę, ale ruszył za nią. Towarzyszyły  mu  szepty. -Co wy wyprawiacie, 

zostawcie  człowieka  w  spokoju.  To  upiorne!  Ale  nikt  nie  starał  się  ich  powstrzymać. 

Zatrzymali  się  w  niedużej  odległości  od  Belizera.  Gillian  stanęła  tak,  żeby  widzieć  jego 

twarz. 

Rzecz w tym, że nie miała pojęcia o duchach. Nie wiedziała, co trzeba zrobić, by Gary mógł 

opuścić pustkę. Czy powinna porozmawiać z ojcem Paulli? Powiedzieć, ze czuje, iż morderca 

bardzo żałuje tego, co zrobił, choć sam nie może tego powiedzieć? 

Niewykluczone,  że  po  takim  wyznaniu  wezmą  ją  do  psychiatryka.  Zbyt  wiele 

zainteresowania zbrodnią, zbyt rozległa wiedza. Ale ta myśl wcale nie przerażała tak bardzo. 

Jest kuzynką Gary'ego i musi to naprawić. Wahała się jeszcze, gdy pan Belizer osunął się na 

kolana. O Boże. Jak to boli. Gdyby nie silne ramiona Davida, pewnie upadłaby i ona. 

David ukrył twarz w jej włosach, ale Gillian cały czas patrzyła na klęczącego mężczyznę. 

Płakał. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby mężczyzna w jego wieku płakał. Ten widok sprawił 

ból. Ale jego twarz było coś jeszcze. Spokój.   Ulga. Pan Belizer klęczał na śniegu i mówił na 

głos. 

-Wiem, że moja córeczka jest w innym, lepszych świecie, i wybaczam ci, kimkolwiek jesteś. 

Gillian poczuła wstrząs i nagłe ciepło. Płakała, łzy spływały jej po policzkach. I jednocześnie 

wypełniała ją nadzieja, zdawała się unosić. David głośno wciągnął powietrze i uniósł głowę. 

Patrzyła na coś nad panem Belizerem. Gary Fargeon unosił się w powietrzu. Jak anioł. 

Płakał. I powtarzał coś z przejęciem. 

-Tak mi przykro, tak mi przykro.- Wychwyciła Gillian. 

background image

Proście o przebaczenie, a będzie wam dane. Co z tego, że niekoniecznie w tej kolejności.  A 

więc  to  już,  pomyślała  Gillian.  Ugieły  się  pod  nią  nogi.  -Ty  też to  widzisz?-  zapytał  David 

ochrypłym szeptem. -Tak, ty też? 

Pan Belizer wstał. Minął ich i odszedł. David ciągle patrzył na Gary'ego. 

-Więc tak wygląda. Nic dziwnego, ze myślałaś, ze to. 

Nie  dokończył,  ale  Gillian  wiedziała.  że  to  anioł.  Ale  dlaczego  ciągle  tu  jest?  Czyżby 

przebaczanie to za mało? Czy muszą zrobić coś jeszcze? Gary patrzył na nią, a jego policzki 

były mokre od łez. -Chodź- poprosił.- Muszę ci cos powiedzieć. 

Gillian wysunęła się z objęć Davida Dawida pociągnęła go za  sobą. Szli za Garym  na  inną 

polankę. Nagle wydawało się, ze są bardzo daleko od policyjnych świateł i krzyków. 

Gillian domyśliła się, jeszcze zanim Gary spłynął na ich wysokość. Poczekała jednak, aż sam 

to powie. 

-Ty też  musisz  mi wybaczyć. -

Wybaczam- powiedziała. 

-Jesteś  pewna?  Zrobiłem  okropne  rzeczy.  Usiłowałem  sprowadzić  cię  na  złą  drogę,  skalać 

twoją dusze. 

-Wiem- odparła.- Ale zrobiłeś tez wiele dobrego. Pomogłeś m i . . .  dorosnąć. 

Dzięki niemu pokonała swoje lęki. Nabrała pewności siebie. Odkryła, kim jest. I znalazła 

swoja  druga  połówkę.  Był  jej  bliski  jak  zapewne  już  nikt  nigdy  nie  będzie.  -Wiesz  co?- 

szepnęła przez łzy.- Będzie mi ciebie brakować. 

Stal  naprzeciwko niej.  Ledwo świecił. Miał  smutne, umęczone oczy, ale się uśmiechał. 

Jeszcze nigdy nie był taki piękny.  

-Wszystko się ułoży- powiedział miękko.- Z mamą będzie coraz lepiej. Skin ę ła głową. -

Też tak myślę. 

-Sprawdziłem, co z Tanyą  i  Kim. Nic  im  nie  będzie. Tanya  ma wszystkie palce. -

Wiem. 

-Idź do Meluzyny. Pomożesz  im w  Kręgu Świtu. A ona  nauczą cię świata nocy. -

Tak, dobrze. 

-W szkole pogadaj z Daryl. Ma pewien sekret, Kim rozpowiadała o tym w zeszłym roku. 

Chodzi o to, że. 

-Gary!  -  Podniosła  rękę.  -  Nie  chcę  wiedzieć.  Któregoś  dnia  Daryl  powie  mi  sama,  jeśli 

będzie chciała. A jeśli nie, nie ma sprawy. OD tej pory musze sobie radzić sama. 

Już myślała o szkole, wczoraj, sama w pokoju. Wszystko się zmieni, to jasne. Wiedziała, na 

kim jej naprawdę zależy. 

background image

Amanda Cheerleaderka, Steffi Gwiazda i J.Z. Modelka są fajne. Nie lepsze ani nie gorsze niż 

inne  dziewczyny.  Nie  będzie  miała  nic  przeciwko  temu,  jeśli  nadal  będą  się  chciały  z  nią 

przyjaźnić.  Daryl,  już  nie  Daryl  Bogaczka,  po  prostu  Daryl-  jest  więcej  niż  fajna.  Może  z 

czasem  naprawdę  się zaprzyjaźnią. No  i  jest jeszcze  Amy, kochana  Amy.  Mają sobie  sporo 

do  powiedzenia.  Reszta-  Tanya,  Kim,  Cory  Bruce,  Macon-  nie  chciała  mieć  z  nimi  nic 

wspólnego. Nie zaproszą jej więcej na imprezę? Nie ma sprawy. 

-I  nie  chcę  wiedzieć,  czy  J.Z.  naprawdę  chciała  się  zabić.-  dodała. 

Gary milczał. W jego oczach pojawił się błysk. 

-Wszystko  będzie  dobrze-  zapewnił.  A  potem  po  raz  pierwszy  spojrzał  na  Davida. 

Przyglądali się sobie przez chwilę. Bez wrogości. Nagle Gary powiedział. 

-Jeszcze  jedno. Mogłem go zabić, ale nie zrobiłem tego, bo wiedziałem, że  mi tego nie 

wybaczysz. 

-Och. 

Gillian wyciągnęła rękę. On także. Ich pale były już blisko, zlewały się. Ale nie dotykały. 

Nigdy  się  nie  dotkną.  Nagle  Gary'ego  coś  zaskoczyło.  Odwrócił  się,  spojrzał  w  niebo. 

Ciemnie, gwieździste. Gillian niczego nie widziała. Ale coś pouczyła. Ruch. Coś nadchodziło. 

A Gary sunął w tamtym kierunku. 

Nagle wyciągał do niej rękę, ale był już w powietrzu. Unosił się.   Zaskoczenie przerodziło 

się w zachwyt. A potem radość. Poznanie. -Musze iść- powiedział rozmarzony. 

Gillian wpatrywała się w niebo. Niczego nie widziała: ani łąki, ani tunelu. Czyżby wracał do 

pustki? Aż zobaczyła światło. 

Jaskrawe, a jednak nieoślepiające. Mieniło się wszystkimi kolorami wszechświata, stapiało w 

biel. 

-Gary. 

Coś się działo. Oddalał się w nieokreślonym kierunku. Malał. Znikał. Traciła go. -

śegnaj Gary- szepnęła. 

Ś wiatło także znikało. Zanim jednak rozpłynęło się całkowicie, przybrało kształt jakby 

wielkich  białych  skrzydeł,  które  objęły  Gary'ego.  Przez  ułamek  sekundy  Gillian  poczuła  je 

także  na  sobie.  Moc,  pokój.      I  miłość.  A  potem  światło  zniknęło.  Gary  zniknął.  Zapadała 

cisza. 

-Widziałeś?- szepnęła przez ściśnięte gardło. 

-Chyba tak.- W oczach Davida malował się zachwyt. 

-Może.   Może anioły istnieją naprawdę. 

Cały czas patrzył w niebo. 

background image

-Patrz! Gwiazdy! 

Ale  to  nie  gwiazdy,  raczej  gwiezdny  pył.  Kryształki  światła  unosiły  się  w  powietrzu. -

Przecież nie ma chmur. 

-Są- zauważył David. Kiedy to mówił, gwiazdy skryły się za chmurami. Gillian poczuła 

chłodne  muśnięcie.  Jak  pocałunek.  Pocałunek  to  był  zwykły  śnieg.  Stali  z  Dawidem, 

trzymając się za ręce, i patrzyli, jak padał, niosąc błogosławieństwo nocy. 

 

 

 

 

KONIEC