background image

http://chomikuj.pl/mejaczek

ROZDZIAŁ 5

R

ashel zamarła, wciąż trzymając miecz w górze, z ostrzem skierowanym w serce wampira.

- I na co czekasz? - zapytał spokojnie wampir. - No dalej, zrób to.
Rashel nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wampir mógł zablokować jej cios drewnianymi 
kajdankami, ale tego nie zrobił. Coś mówiło Rashel, że nawet nie zamierza się bronić. Po 
prostu leżał bez ruchu, patrząc na nią oczami, które były czarne i puste jak kosmiczna 
próżnia.
W porządku, pomyślała Rashel. Zrób toNawet pasożyt się zgodził. Zrób to szybko. Teraz.
A jednak po chwili, niemal wbrew swojej woli, odstąpiła od niego i cofnęła się parę kroków.
-  Przykro mi, nie przyjmuję poleceń od pasożytów - oznajmiła głośno.
Trzymała miecz w pogotowiu na wypadek, gdyby wampir wykonał gwałtowny ruch. On 
jednak spojrzał tylko na drewniane kajdanki, poruszył nadgarstkami i z powrotem położył 
głowę na ziemi.
-  Ach tak - powiedział z dziwnym uśmiechem. - Czyli tym razem będą tortury, tak? No cóż, 
niewątpliwie będziecie się świetnie bawić.
Dźgnij go, idiotko, powiedział cichy głos w głowie Rashel. Nie rozmawiaj z nim. Niebezpiecznie jest 
wdawać się w podobne konwersacje.
Ale Rashel nie potrafiła znowu się skupić. Za chwilę, powiedziała sama do siebie. Najpierw 
muszę odzyskać panowanie nad sobą.
Przyjęła pozycję gotowa do walki i podniosła latarkę. Zaświeciła wampirowi w twarz. 
Zamrugał i odwrócił wzrok.
Nareszcie. Teraz ona mogła widzieć jego, ale on był oślepiony. Oczy wampirów są wrażliwe 
na światło. A nawet gdyby zdołał na nią spojrzeć, miała na sobie ochronny szalik. Miała 
przewagę, dzięki czemu czuła się panią sytuacji.
-  Skąd pomysł, że chcielibyśmy cię torturować - spytała.
Wampir uśmiechnął się do sufitu, nie usiłując patrzeć w jej stronę.
-  Stąd, że wciąż żyję. - Uniósł dłonie skute kajdankami. - Czy to nie jest wymowne? 
Znaleziono ciała kilku wampirów z Południowego Wybrzeża. Bardzo zmasakrowane ciała. 
Dłonie miały skute takimi kajdankami. Ktoś się dobrze bawił. - Uśmiech.
Robota Vicky, pomyślała Rashel. Wolałaby, żeby on wreszcie przestał się uśmiechać. To był 
wyjątkowo niepokojący uśmiech, piękny, ale trochę szalony.
-  Oczywiście może też chodzić o zdobycie informacji -ciągnął wampir.
Rashel prychnęła.
-  Twierdzisz, że mogłabym z ciebie coś wyciągnąć, gdybym naprawdę chciała?
-  No cóż. - Uśmiech. - Mało prawdopodobne.
-  Też tak sądziłam - stwierdziła sucho Rashel. Wampir głośno się roześmiał.
Na Boga, dźgnij go! - pomyślała Rashel. Teraz! Nie wiedziała, co się z nią dzieje. W porządku, 
na swój dziwny sposób ten wampir był czarujący. Jednak poznała już wielu pochlebców, 
którzy słodkimi słówkami usiłowali wymigać się od kołka. Niektórzy nawet ją uwodzili. 

background image

Niemal wszyscy próbowali przejąć kontrolę nad jej umysłem. Rashel zawdzięczała życie 
silnej woli, dlatego opierała się telepatii.
Ale ten wampir nie zachowywał się normalnie. A jego śmiech przyprawił ją o dziwne bicie 
serca. Uśmiech zmienił jego twarz, jak gdyby nagle zapłonęło w niej światło.
Dziewczyno, masz problem. Zabij go szybko.
-  Posłuchaj - powiedziała, odkrywając, ku swemu zdumieniu, że trochę trzęsie jej się głos. - 
To nic osobistego. Pewnie nie robi ci to różnicy, ale to nie ja zamierzałam cię torturować. Tu 
chodzi o interesy. Muszę spełnić obowiązek. - Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po miecz, 
który dyndał jej u kolan.
Wampir odwrócił twarz ku światłu. Już się nie uśmiechał.
-  Rozumiem - odparł tym razem bez rozbawienia. - Kwestia.. . honoru. Masz rację - dodał, 
wbijając wzrok w sufit. - Tak zawsze musi się skończyć spotkanie dwóch ras. Albo zabijesz, 
albo zostaniesz zabita. To prawo natury.
Przemawiał do niej jak wojownik do wojowniczki. Rashel nagle poczuła coś, czego nie 
wzbudził w niej jeszcze żaden wampir. Szacunek. Dziwny żal, że w tej wojnie znaleźli się po 
przeciwnych stronach barykady. Że muszą być śmiertelnymi wrogami.
To ktoś, z kim mogłabym rozmawiać, pomyślała. Ogarnęło ją uczucie dziwnej samotności. 
Wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że potrzebuje kogoś do rozmowy.
-  Czy chcesz, żeby kogoś zawiadomić? - zapytała niezręcznie i niemal wbrew swojej woli. - 
Masz może jakąś rodzinę? Mogłabym zadbać o to, by się dowiedzieli, co się z tobą stało.
Nie oczekiwała, że poda jej jakiekolwiek imiona, to byłby szalony pomysł. W tej grze wiedza 
stanowiła o sile. Każda ze stron usiłowała ustalić, kto gra w przeciwnej drużynie. Jeśli już 
wiedziało się, że ktoś jest wampirem, wiadomo było, kogo trzeba zabić.
Batman i Kobieta-Kot. Najważniejsze to zachować w tajemnicy prawdziwą tożsamość.
Ten wampir był najwyraźniej kompletnym szaleńcem. 
- Hm, mogłabyś wysłać jakąś wiadomość do mojego przyszywanego ojca, Huntera Redferna, 
Przykro mi, że nie mogę podać adresu. Powinien mieszkać gdzieś na wschodzie. – Kolejny 
uśmiech. - Ach, zapomniałem ci się przedstawić. Jestem Quinn.
Rashel poczuła się tak, jak gdyby to ją uderzono pałką w głowę. Quinn. Żaden z 
najgroźniejszych wampirów świata nocy. Może nawet najgroźniejszy ze wszystkich 
„nowych" wampirów tych, które niegdyś były ludźmi. Znała jego reputację, jak każdy łowca. 
Uważano go za śmiertelnie niebezpiecznego przeciwnika, błyskotliwego stratega, 
pomysłowego wojownika... Słynął z lodowatego chłodu. Gardził ludźmi. Chciał, by świat 
nocy wymazał ludzką rasę, z wyjątkiem paru osobników niezbędnych jako pokarm.
Myliłam się, pomyślała Rashel zamroczona. Powinnam była pozwolić Vicky go torturowaćOn 
akurat na pewno na to zasłużył. Bóg jeden wie, co ma na sumieniu.
Quinn znów odwrócił się w jej  stronę, patrząc prosto w światło latarki, chociaż musiało 
sprawiać mu ból.
-  Sama widzisz, że lepiej mnie jak najszybciej zabić - powiedział głosem cichym jak szelest 
padającego śniegu. - Ja nie zawacham się zabić ciebie, kiedy się uwolnię. 
Rashel zaśmiała się wysiłkiem.
-  Czy mam się bać?
-  Tylko jeśli zdajesz sobie sprawę, kim jestem. - Jego głos wydawał się teraz zmęczony i 
pełny pogardy. - Najwyraźniej nic nie rozumiesz.
-  Zastanówmy się. Chyba coś tam słyszałam o Redfernach... Czy to nie ta rodzina, która ma 
pod sobą grupę wampirów w radzie świata nocy? Najważniejszy ze wszystkich klanów 
rodzonych wampirów. Pochodzący bezpośrednio od Mai, legendarnej pierwszej wampirzycy. 
A Hunter Redfern to przywódca i prawodawca świata nocy, odpowiedzialny za kolonizację 
Ameryki Północnej przez wampiry jeszcze w XVII wieku. Popraw mnie, jeśli się mylę. 
Popatrzył na nią chłodno.

background image

-  Mamy swoje źródła. Twoje imię też brzmi dziwnie znajomo. Zdaje się, że Hunter zrobił z 
ciebie wampira... A ponieważ wszystkie jego dzieci to córki, stałeś się także jego dziedzicem.
-  To bardziej złożona sprawa, niż myślisz - odparł Quinn, uśmiechając się kwaśno. - Z 
Redfernami wiążą mnie bardzo skomplikowane relacje. Większość czasu spędzamy na obmy-
ślaniu, jak się nawzajem potopić w Atlantyku.
-  Ajaj, rozłam w wampirzej rodzinie... - zadrwiła Rashel. -Czemu nie umiecie pokojowo 
ułożyć sobie życia... - Mimo żartów czuła, że coraz trudniej jej oddychać.
Nie chodziło o strach. Naprawdę, zupełnie się go nie bała. Przeszkadzało jej raczej dziwne 
niezdecydowanie. Powinna przebić go kołkiem, a nie oddawać się pogaduszkom. Nie rozu-
miała, czemu tak postępuje.
Usprawiedliwiało ją tylko to, że wampir był jeszcze bardziej zdezorientowany i wściekły.
-  Chyba jednak nie słyszałaś o mnie wszystkiego - wycedził, odsłaniając zęby. - Jestem 
twoim najgorszym koszmarem. Nawet inne wampiry boją się mnie. A stary Hunter... Trzyma 
się pewnych zasad. Na przykład kogo i jak wypada zabijać. Gdyby wiedział o paru historiach 
z mojego życia, chyba sam by umarł z wrażenia.
Poczciwy stary Hunter, pomyślała Rashel. Strażnik moralności i patriarcha rodu Redfernów, 
mentalnie uwięziony w XVII wieku. Może i był wampirem, ale przede wszystkim reprezento-
wał purytańskie wartości pierwszych kolonistów w Ameryce.
-  W takim razie może powinnam go o tych historiach poinformować - powiedziała z udanym 
namysłem.
Quinn obdarzył ją kolejnym chłodnym spojrzeniem, tym razem jednak w jego oczach 
dostrzegła przebłysk szacunku.
-  Gdybym wierzył, że jesteś w stanie go odszukać, to może bym się zmartwił.
-  Wiesz co, chyba nigdy nie słyszałam twojego imienia - powiedziała Rashel uderzona nagłą 
refleksją.- Zakładam, że masz jakieś imię?
Wampir zamrugał.
- Nazywam się John - wyjawił zdziwiony własnym zachowaniem.
- John Quinn. John.
-  Nie mówiłem, że możesz używać tego imienia.  
-  Jak sobie życzysz - mruknęła z roztargnieniem, ponieważ zaprzątały ją inne myśli.
John Quinn. Takie zwykłe bostońskie imię. Imię kogoś rzeczywistego. Rashel nagle zaczęła myśleć o 
wampirze jak o prawdziwej osobie, nie tylko o Tym Strasznym Quinnie.
-  Powiedz  mi -  Rashel  zdecydowała  się wypowiedzieć pytanie, którego nie zadała dotąd 
żadnej istocie należącej do świata nocy - czy chciałeś, żeby Hunter Redfern przemienił cię w 
wampira?
Zapadła długa cisza.
-  Prawdę mówiąc, chciałem go za to zabić - odparł Quinn głosem wypranym z wszelkich 
emocji.
-  Rozumiem.
Sama czułabym się podobnie, pomyślała Rashel. Nie planowała zadawania więcej pytań, ale 
zanim zdążyła się powstrzymać już postawiła kolejne.
-  W takim razie czemu to zrobił? Dlaczego wybrał akurat ciebie?
Znów milczenie.
-  Byłem... - zaczął wreszcie Quinn, gdy Rashel straciła już nadzieję na odpowiedź. - 
Chciałem ożenić się z jedną z jego córek. Dove.
-  Ożenić się z wampirzycą?
-  Nie wiedziałem, że jest wampirzycą. - W głosie Quinna zabrzmiało zniecierpliwienie. - 
Hunter Redfern cieszył się sympatią elit Charlestown. Owszem, niektórzy przebąkiwali, że 
jego żona jest czarownicą, ale w tamtych czasach ludzie podejrzewali każdego o konszachty z 
diabłem, jeśli pozwoliłeś sobie na uśmiech w kościele.

background image

-  Więc nikt nie zdawał sobie sprawy... - zaczęła Rashel.
-  Większość ludzi utrzymywała z nim normalne stosunki. -Wargi Quinna wykrzywił 
szyderczy uśmiech. - Mój własny ojciec nie miał nic przeciwko niemu, a był pastorem.
Rashel, wbrew własnej woli, była coraz bardziej zainteresowana.
-  Musiałeś więc przemienić się w wampira, żeby poślubić Dove?
-  Nie doszło do ślubu - sprostował Quinn niemal bezdźwięcznie. 
Wydawał się równie zdziwiony jak Rashel, że pozwolił sobie na zwierzenia. Mówił właściwie 
sam do siebie. 
-  Hunter chciał, żebym ożenił się z jedną z jego pozostałych córek. Oświadczyłem, że prędzej 
poślubię świnię. Garnet, najstarsza, była tępa jak kołek. Lily, średnia, miała złe oczy, 
Chciałem tylko Dove.
-  I tak mu powiedziałeś?
-  Oczywiście. W końcu wyraził zgodę i wtedy zdradził mi rodzinny sekret. No cóż. 
Właściwie nic mi nie powiedział, tylko zademonstrował na żywej ofierze. Obudziłem się 
martwy. I odkryłem, że jestem wampirem. Niezłe doświadczenie.
Rashel otworzyła usta, a po chwili znów je zamknęła. Nic potrafiła sobie nawet wyobrazić 
czegoś tak strasznego.
-  Nie wątpię - wydusiła w końcu.
Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu. Rashel jeszcze nigdy nie czuła takiej... bliskości 
między sobą a wampirem. Zamaist nienawiści i obrzydzenia przepełniała ją litość.
-  Ale co się stało z Dove? 
Quinn znów zesztywniał.
-  Umarła - odparł oschle. Wyraźnie nie życzył sobie dalszego spoufalania  się. 
-  Jak?
-  Nie twoja sprawa.
Rashel przekrzywiła głowę i spojrzała na niego bez emocji.
-  Powiedz mi, John. Wiesz, są pewne rzeczy, o których powinieneś rozmawiać. To ci 
pomoże.
-  Nie potrzebuję cholernej psychoanalizy - warknął. Był  wściekły, a w jego oczach pojawił 
się mroczny blask, który miał przerazić Rashel.
Quinn wyglądał teraz zupełnie dziko - Rashel czuła się podobnie, gdy traciła nad sobą 
panowanie, i wymierzała ciosy na oślep, nie dbając, kogo dosięgną.
Nie bała się. Była dziwnie spokojna, taki spokój przynosiły mi ćwiczenia oddechowe, w czasie których 
czuła jedność z ziemią i pewność, że obrała właściwą drogę.
-  Posłuchaj, Quinn...
-  Naprawdę myślę, że powinnaś mnie teraz zabić - powiedział rzeczowo. - Chyba że jesteś na 
to za głupia lub zbyt tchórzliwa. To drewno nie wytrzyma długo. A kiedy się uwolnię, użyję 
tego miecza przeciwko tobie
Rashel w zdziwieniu spojrzała na kajdanki Vicky. Były wygięte. Deski się nie wykrzywiły, 
ale metalowe zawiasy powoli puszczały. Wampir już wkrótce mógł mieć dość miejsca, by 
wyswobodzić nadgarstki.
Nawet jak na wampira wydawał się wyjątkowo silny.
Rashel, nie tracąc tego dziwnego spokoju, uświadomiła sobie, co musi zrobić.
-  Owszem, to dobry pomysł - zgodziła się. - Wygnij ten metal do końca, będę mogła 
wytłumaczyć, jak uciekłeś.
-  O czym ty mówisz?
Rashel wstała i sięgnęła po nóż, by przeciąć mu pęta na nogach.
-  Jesteś wolny.
Quinn na chwilę przestał manewrować kajdankami.
-  Oszalałaś - stwierdził, jak gdyby dopiero teraz to odkrył.

background image

-  Być może. - Rashel przecięła sznur. Wampir poruszył rękami w kajdankach.
-  Jeśli myślisz, że skoro kiedyś byłem człowiekiem, to teraz ulituję się nad przedstawicielką 
tej rasy, bardzo się mylisz -odparł z namysłem. - Nienawidzę ludzi jeszcze bardziej niż 
Redfernów.
-  Za co? - Odsłonił zęby.
-  Nie, nie zamierzam ci wszystkiego tłumaczyć. Po prostu uwierz mi na słowo.
Rashel uwierzyła. Wydawał się teraz wściekły i groźny jak dzikie zwierzę schwytane w 
pułapkę.
-  W porządku - powiedziała, odstępując o krok i chwytają rękojeść bokkena. - Pokaż, co 
potrafisz. Ale pamiętaj, już raz cię pobiłam. To ja cię ogłuszyłam.
Wampir pokręcił głową z niedowierzaniem.
-  Idiotko - prychnął. - Przecież nawet nie zwróciłem na ciebie uwagi. Myślałem, że należysz 
do tej bandy partaczy którzy przewracali się o własne nogi. Na nich zresztą też nie zwróciłem 
specjalnej uwagi. - Quinn jednym płynnym ruchem który zdradzał całą jego silę i panowanie 
nad własnym ciałem przybrał pozycję siedzącą.
-  Nie masz szans - dodał cicho, spoglądając na Rashel czarnymi oczami. Teraz, gdy nie 
oślepiała go latarka, było widać, jak ogromne ma źrenice. - Już nie żyjesz.
Rashel miała niepokojące przeczucie, że wampir mówi prawdę.
- Jestem szybszy od jakiegokolwiek człowieka- ciągnął Quinn. - I silniejszy. Lepiej widzę w 
ciemnościach i potrafię być naprawdę nieprzyjemny.
Rashel wpadła w panikę.
Uwierzyła w każde jego słowo. Nie była w stanie zaczerpnąć powietrza, poczuła ucisk w 
żołądku. Nic nie pozostało z jej dawnego opanowania.
On ma rację, a ty naprawdę jesteś idiotką, westchnęła z wysiłkiem. Mogłaś go powstrzymać bez trudu i 
zmarnowałaś szansę. I to dlaczego? Bo zrobiło ci się go żal? Żal nikczemnego, zwariowanego potwora, 
który teraz rozerwie cię na strzępy? Ktoś tak głupi jak ty po prostu zasługuje na śmierć.
Rashel poczuła, że stacza się w otchłań, nie mogła uchwycić się żadnego punktu oparcia...
Ale nagle coś jednak wpadło jej w ręce. Przytrzymała się tej myśli z całą desperacją, starając 
się oprzeć lękowi, który wciągał ją w ciemność.
Nie mogłaś postąpić inaczej.
To znów odezwał się cichy głos w jej umyśle. Rashel wiedziała, ku swojemu zdumieniu, że 
głos ma rację. Naprawdę nie mogła zabić Quinna, gdy leżał przed nią związany i bezbronny. 
Gdyby to zrobiła, sama stałaby się potworem. A po wysłuchaniu jego historii nie potrafiła mu 
nie współczuć.
Prawdopodobnie zaraz zginę, pomyślała. I wciąż się bojęAle postąpiłabym tak samo. Zrobiłam to, co 
powinnam.
Rashel uchwyciła się tej myśli, by dzielnie znieść ostatnie minuty swojego życia. Straciła 
szansę, by przebić wampira mieczem, gdy jeszcze miał skrępowane dłonie. Wiedziała, że
czas już się wypełnia, i wiedziała, że wampir także to czuje.
-  Jaka szkoda. Będę musiał rozerwać ci tętnicę - powiedział.
Rashel nie drgnęła.
Quinn wykręcił kajdanki po raz ostatni, tym razem wyrywając zawiasy Drewniane części 
upadły ze szczękiem na betonową posadzkę. Wstał wolny. Rashel nie widziała już jego 
twarzy, bo znalazła się poza zasięgiem światła latarki.
-  Cóż - zaczął.
-  Cóż - szepnęła Rashel. Stanęli naprzeciwko siebie.
Rashel czekała na mimowolne drgnienie ciała, które zdradziłoby jej, w którą stronę Quinn się 
rzuci. Ale z takim wrogiem jeszcze nigdy nie walczyła. Napięcie skrywał głęboko w środku, 
gotów uwolnić wszystkie siły w chwili, kiedy będzie ich potrzebował. Wydawał się 
doskonale opanowany.

background image

To jego zanshin, pomyślała.
-  Dobry jesteś - powiedziała cicho.
-  Dziękuję. Ty też.
-  Dzięki.
-  Ale to i tak nie ma znaczenia.
Rashel właśnie zaczynała mówić: „Jeszcze zobaczymy", gdy Quinn ruszył do ataku.
Musiała zareagować w ułamku sekundy. Niemal niewidoczny ruch nogi podpowiedział jej, że 
wampir rzuci się w prawo, a w jej lewą stronę. Zareagowała zupełnie automatycznie, 
płynnym ruchem... I dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie użyła miecza.
Wyszła o krok do przodu, odpierając atak lustrzanym blokiem. Uderzyła lewą ręką w 
wewnętrzną stronę jego prawego ramienia. Celowała w nerwy, żeby unieruchomić rękę.
Ale nie chciała go zranić. Z przerażeniem, od którego zakręciło jej się w głowie, zdała sobie 
sprawę, że nie chciała przeszyć wampira mieczem.
-  Zginiesz - wysyczał. 
Przez chwilę nie była nawet pewna czy to on, czy też cichy głos w jej głowie to powiedział.
Usiłowała go odepchnąć. Wiedziała tylko, że potrzebuje czasu by odzyskać instynkt 
samozachowawczy. Zamierzyła się na niego.....
…... i wtedy jej dłoń dotknęła jego dłoni. Stało się coś, czego nie doświadczyła jeszcze nigdy 
w życiu.

ROZDZIAŁ 6

W

strząs poczuła we wnętrzu dłoni, ale prąd pomknął w górę ramienia jak piorun. 

Łaskotało ją w ciele. Jednak prawdziwy szok przeżyła, gdy sięgnął jej głowy. Umysł Rashel 
eksplodował - inaczej nie umiała tego opisać. Była to bezgłośna eksplozja, która rozbiła ją w 
drobny mak. W jednej sekundzie straciła grunt pod nogami - oparcie znalazła w ramionach 
Quinna.
Nic zdawała sobie sprawy z istnienia czegokolwiek wokół. Unosiła się na fali białego światła, 
a Quinn był jedynym punktem którego mogła się uchwycić. Podobnie jak wcześniej, gdy 
ratowała się przed otchłanią lęku... Ale tym razem nie czuła strachu. Przeciwnie, choć 
wydawało się to niemożliwe, ogarnęła ją dziwna ekstaza.
Mocny uścisk Quinna sprawiał jej ból. Ale jeszcze wyraźniej niż dotyk jego ramion czuła 
kontakt z jego umysłem. Pomiędzy nimi otworzyło się bezpośrednie połączenie. Doznawała 
jego zdumienia, zaskoczenia, niedowierzania. I wiedziała, że on ma taki sam dostęp do jej 
emocji.
To telepatia, powiedziała jakaś część Rashel, rozpaczliwie walcząc o odzyskanie kontroli nad 
sytuacją. Jakaś wampirza sztuczka. 
Ale Rashel wiedziała, że to nie jest tylko sztuczka. Quinn był równie zszokowany, jak ona - 
czuła to doskonale. Może nawet to on wyszedł na tym gorzej. Oddychał płytko i szybko, a 
jego ciałem wstrząsnęły dreszcze.
Rashel nie dawała się wypuścić z rąk, pochłonięta przez szalone myśli. Chciała go pocieszyć. 
Wyczuwała, prawdopodobnie lepiej niż on sam, że za maską okrucieństwa skrywa przerażają-
co kruche wnętrze.
Tak samo jak ja, pomyślała niepewnie Rashel. I nagle zdała sobie sprawę, że on dostrzega jej 
słabą stronę tak samo wyraźnie. Strach wezbrał w niej gwałtownie, wywołując falę paniki.
Rashel usiłowała jakoś odciąć się od wampira, oprzeć mu się, tak jak potrafiła opierać się pró-
bom kontrolowania jej umysłu. Wiedziała jednak, że to na nic. Quinn przedarł się przez 
wszelkie zasieki. Był w samym jej wnętrzu.

background image

- Już dobrze - powiedział, a ona nagle zorientowała się, że Quinna przeszyły dreszcze. Mówił 
beznamiętnym głosem, choć zarazem był obezwładniająco delikatny. Rashel czułaże posta-
nowił opanować sytuację poprzez całkowite poddanie się szaleństwu.
Co najdziwniejsze, jego słowa rzeczywiście podziałały kojąco.
Pod lodem, który go skuwał, krył się ogień. Rashel czuła to doskonale. Obezwładniała ją 
myśl, że prawdopodobnie nikt przed nią tego nie odkrył.
W jakiś sposób znaleźli się na podłodze i teraz siedzieli na krawędzi pola światła rzucanego 
przez latarkę. Quinn obejmował ją mocno, a Rashel była zdumiona reakcją na jego uścisk. 
Dotyk wampira odebrał jej dech i zupełnie zniewolił.
W tej samej chwili Quinn - ruchem przemyślanym w najdrobniejszych szczegółach - ujął ko-
niec jej szalika i zaczął go odwijać
Był delikatny i spokojny. Rashel nawet nie usiłowała go powstrzymać. Wampir właśnie od-
słaniał jej twarz, a ona nie zamierzała nic z tym zrobić.
Chciała, żeby ją zobaczył. Mimo przerażenia pragnęła, żeby zobaczył jej twarz, dowiedział 
się, kim jest. Marzyła, by spotkać się z nim twarzą w twarz w tym dziwnym świetle, które 
ogrzewało ich umysły. To, co stanie się potem, nie ma znaczenia. 
-  John - wyszeptała.
Odwinął kolejną warstwę szala, tak skoncentrowany, jak gdyby dokonywał ważnego arche-
ologicznego odkrycia.
-  Nie znam twojego imienia. - To zabrzmiało jak stwierdzenie faktu. Do niczego jej nie zmu-
szał.
Gdyby Rashel mu je podała, wydałaby na siebie wyrok śmierci. Quinn mógł ujawniać lu-
dziom swoją tożsamość, ale on w każdej chwili mógł się zapaść pod ziemię, zniknąć w jakiejś 
zapomnianej wampirzej norze, gdzie nie sięgało ludzkie oko. Wiedział, że jest łowczynią. 
Gdyby poznał jej imię i twarz, mógłby ją zniszczyć w każdej chwili. A najbardziej przerażają-
ce było to, że jakaś część Rashel  wcale się tym nie przejmowała.
Quinn pozbył się już przedostatniej warstwy. Za chwilę twarz Rashel będzie wystawiona na 
chłodne nocne powietrze... i ukarze się oczom wampira, który widział w ciemnościach. 
Jestem Rashel, pomyślała. Nie potrafiła zmusić się, by wypowiedzieć słowa głośno. Odetchnęła 
głęboko. I w tej samej chwili oślepiło ją światło. Nic przytłumiony błysk jej umysłu. Prawdzi-
we światło płynące z kilku latarek, ostre i straszliwie jaskrawe. Snopy przeszyły mrok piwni-
cy, zatapiając Rashel i Quinna w powodzi blasku.
Rahel struchlała. Jedną ręką instynktownie przytrzymała szalik na twarzy. Poczuła się tak, jak 
gdyby ktoś przyłapał ją nago.
Przeraziło ją to, że nie słyszała, by ktokolwiek wchodził do piwnicy. Jej uwaga była 
całkowicie pochłonięta czym innym, cały Świat zewnętrzny zniknął. Co się stało z jej 
wytrenowanymi umiejętnościami łowczyni? Co się stało z nią?
Nie widziała nic poza światłem. Pomyślała, że to na pewno wampiry przychodzące z pomocą 
Quinnowi. On także tak sądził. Stanął ramię w ramię z nią, a nawet usiłował ją zasłonić.
Ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że teraz może się tyłko domyślać, co dzieje się w jego 
głowie. Połączenie zostało gwałtownie przerwane.
Zza oślepiającego światła dobiegł stanowczy i pełen oburzenia krzyk:
-  Jak on się uwolnił? Co wy wyprawiacie?
Vicky. Ja chyba zwariowałam, pomyślała Rashel. Kompletnie zapomniałam, że oni tu wrócą. Że w ogó-
le istnieją
. Na schodach lśniły jednak więcej niż trzy latarki.
-  E. przysłał nam wsparcie - powiedziała Vicky, a Rashel ogarnął lęk. Naliczyła pięć snopów 
świateł i zauważyła zarysy wojowniczych sylwetek. To przybywali Lansjerzy.
Rashel desperacko usiłowała zebrać myśli. Przynajmniej wiedziała, co trzeba zrobić. Szturch-
nęła Quinna w bok.

background image

-  

Wynoś się stąd - szepnęła. - Po drugiej stronie jest wyjście na inne schody. Bie-

gnij, ja ich zatrzymam. - Mówiła tak cicho, że dźwięk jej słów mogły wychwycić tylko 
wampirze uszy Dzięki szalikowi na twarzy miała zasłonięte usta.
Ale Quinn nigdzie się nie wybierał. Wyglądał tak, jak gdyby ktoś właśnie wybudził go ze snu 
wiadrem lodowatej wody Był wstrząśnięty, wściekły i nieco oszołomiony. Stał bez ruchu, 
wpatrując się w blask latarek jak osaczone zwierzę.
Tymczasem światła się zbliżały. Rasheł rozpoznawała postać Vicky na czele pochodu. Szyko-
wała się walka, w której ktoś musiał zginąć.
-  

Co on ci zrobił? - zapytał Steve.

-  

Zapytaj raczej o to, co ona tu z nim wyrabiała? - warknęła Vicky. - Pamiętajcie, 

że chcemy go wziąć żywego - dodała stanowczo.
Kashel jeszcze mocniej pchnęła Quinna.
-  

No już. 

Tylko na nią popatrzył.

Nie rozumiesz, co oni chcą z tobą zrobić? – syknęła.

Quinn odwrócił się tak, by nadchodzący łowcy nie mogli zobaczyć jego twarzy.
-  Nie można też powiedzieć, żeby szaleli z radości na twój widok  -prychnął.
-  Ja sobie poradzę. - Rashel trzęsła się z wściekłości. - Po prostu idź. Teraz!
Wydawało się, że Quinn pała ku niej taką samą nienawiścią, jak w stosunku do pozostałych 
łowców. Rashel zrozumiała nagle, że on nie chce jej pomocy. Nie przywykł do prezentów od 
losu. Teraz był do tego zmuszony, i to doprowadzało go do furii. Ale nie miał innego wyboru. 
I w końcu musiał to sobie i uswiadomić. Popatrzył na nią po raz ostatni, po czym zerwał się 
do biegu i zniknął w ciemnościach.
Snopy świateł splątały się w zamieszaniu. Rashel szczęśliwa wreszcie może się poruszyć, ze-
rwała się na równe nogi i wskoczyła pomiędzy łowców a wampira. Nastąpiła kotłowanina, lu-
dzie potrącali się nawzajem, przeklinali i wrzeszczeli. Rashel z przyjemnością rozładowała 
napięcie. Wpadała wszystkim pod nogi tak długo, aż bardzo szybki wampir oddalił się wy-
starczająco daleko. Potem jednak musiała się zmierzyć z pozostałymi. Oświetliło ja pięć lata-
rek. Siedmioro rozzłoszczonych ludzi wbiło w nią badawczy wzrok. Rashel wstała i się otrze-
pała. Czas ponieść konsekwencje.
Wyprostowała głowę, nie spuszczając oczu. 
-  Co się stało? - spytał Steve. - Czy on cię zahipnotyzował?
Poczciwy Steve. Rashel poczuła przypływ ciepła. Ale nie mogła skorzystać z ratunku, który 
jej proponował.
-  Nie wiem, co się stało - przyznała.
I to była prawda. Nawet nie usiłowała się tłumaczyć, co wydarzyło się między nią a wampi-
rem. Jeszcze nigdy o czymś podobnym nie słyszała.
-  Myślę, że celowo pozwoliłaś mu uciec - powiedziała Vicky. 
Rashel nie mogła w ciemnościach dostrzec jej jasnych oczu, ale wyczuwała, że wyglądają jak 
lśniące kamienie.
-  Myślę, że zaplanowałaś to od samego początku - dodała Vicky. - Dlatego kazałaś 
nam sprawdzić ulicę.
-  Czy to prawda? - Jeden ze snopów światła gwałtownie się poruszył. Nagle przed Rashel 
stanęła Nyala, zesztywniała z napięcia. W głosie dziewczyny brzmiało błaganie

. - Napraw-

dę zrobiłaś to celowo?
Rashel poczuła się bardzo zmęczona. Nyala była delikatna i trochę niezrównoważona. W do-
datku zdążyła już zrobić z Rashel bohaterkę. Teraz ten obraz został zburzony.

background image

Z uwagi na Nyalę Rashel niemal żałowała, że nie może skłamać. Ale to w końcu i tak by się 
wydało.
-  Tak, zrobiłam to celowo - odparła.
Nyala skuliła się, jak gdyby Rashel wymierzyła jej policzek Nie winie cię, pomyślała Rashel. Ja 
też sądzę, że chyba oszalałam.
Prawda była taka, że im dalej znajdowała się od Quinna, tym mniej rozumiała własne zacho-
wanie. Wydawało jej się teraz, że to wszystko był sen, i to niezbyt składny.
-  Dlaczego? - spytał jeden z Lansjerów. Znali Rashel i jej reputację. Nie chcieli myśleć o 
niej źle. Podobnie jak Nyala, rozpaczliwie poszukiwali wymówki.
-  Nie wiem - powiedziała Rashel, nie patrząc im w oczy. Ale nie panowałam nad własnym 
umysłem.
Nyala wreszcie wybuchła.
-  Nienawidzę cię - wykrzyknęła. Trzęsła się z wściekłości, a każde jej zdanie było jak za-
truta strzała. - 

Ten wampir mógł być tym, który zabił moją siostrę. Mógł też wie-

dzieć, kto to zrobił zamierzałam go o to zapytać, ale nie dostałam szansy. Przez 
ciebie. To ty go wypuściłaś. Mieliśmy go, a ty pozwoliłaś mu uciec!
-  Jest jeszcze gorzej - wtrąciła Vicky chłodnym i pogardliwym głosem- Planowaliśmy 
wypytać go o te porywane nastolatki. Teraz nie możemy. Będą kolejne tragedie i 
to z twojej winy.
Miała rację. Nyala także. Skąd Rashel wiedziała, że to nie Quinn zabił jej siostrę?
-  

Sympatyzujesz z wampirami. Nie wiem, może należysz do tych cholernych Po-

kojowców, którzy chcą, żebyśmy wszyscy żyli w zgodzie,. Ale nie jesteś po naszej 
stronie.
Kilkoro Lansjerów zaczęło protestować, ale przerwał im krzyk Nyali. 
-  Jesteś po ich stronie? - przenosiła wzrok z Vicky na Rashel i z powrotem, zesztywnia-
ła z emocji. - 

Poczekaj tylko. Poczekaj, aż powiem wszystkim, że Rashel to Kobieta-

Kot. I że naprawdę działa dla świata nocy. Poczekaj tylko!
Rashel zdała sobie sprawę, że dziewczyna dostała histerii. Vicky wydawała się zdziwiona, jak 
gdyby trochę zaniepokoiło ją to, co sama rozpętała.
-  

Nyala, posłuchaj - zaczęła Rashel.

Ale Nyala wpadła w taką furię, że nic do niej nie  docierało.
-  Powiem wszystkim w Bostonie! Zobaczysz! - odwróciła się na pięcie i wybiegła na 
schody, jak gdyby zamierzała od razu zrealizować groźby.
Rashel obejrzała się za Nyala.
-  Lepiej wyślij kogoś za nią - powiedziała do Vicky. - Nie jest bezpieczna w tej oko-
licy.  
Vicky popatrzyła na Rashel wzrokiem, w którym krył się zarazem gniew i zdumienie.
-  Jasne. Dobra. Wszyscy oprócz Steve'a biegnijcie za Nyalą. Zabierzcie ją do 
domu.
Wyszli, obrzucając Rashel oburzonymi spojrzeniami.
-  Odwieziemy cię do domu - zdecydowała Vicky. Jej głos nic brzmiął ciepło, ale i nie tak 
wrogo jak kilka minut wcześniej.
-  Pojadę własnym samochodem - powiedziała cicho Rashel
-  W porządku. - Vicky milczała przez chwilę. - Ona pewnie tego nie zrobi - wypaliła w 
końcu. 

- Po prostu się zdenerwowała.

background image

Rashel nic nie mówiła. Nyala wyglądała tak, jak gdyby zamierzała zrobić dokładnie to, co za-
powiedziała. A gdyby rzeczywiście tak postąpiła...
No cóż. Wówczas można by było postawić pytanie: Kto zabije Rashel pierwszy. Wampiry 
czy łowcy wampirów.

Środowy poranek był szary, lodowaty i deszczowy. Rashel pogrążona w myślach wlokła się z 
zajęć na zajęcia w Wassaguscus High. Jej obecna rodzina zastępcza zostawiła ją w spokoju, 
przyzwyczaiła się już, że Rashel chadza własnymi drogami Dziewczyna usiadła w małej sy-
pialni przy przygaszonych światłach i pogrążyła się w refleksjach.
Wciąż nie rozumiała, co się stało, a z każdą godziną wspomnienia stawały się mniej wyraźne. 
Wszystko to było zbyt dziwaczne, by mogło być częścią rzeczywistości i coraz bardzie] przy-
pominało sen. Jeden z tych snów, w których człowiek zachowuje się zupełnie inaczej niż za-
zwyczaj i rano bardzo się tego wstydzi.
Ciepło, bliskość... Czy naprawdę poczuła coś podobnego w obecności wampira? Zelektryzo-
wał ją dotyk pasożyta.

 

Chciała pocieszyć pijawkę?

I to nie byle jaką pijawkę. Samego Quinna. Legendarnego wroga ludzi. Jak mogła pozwolić 
mu uciec? Ilu ludzi ucierpi z powodu jej niepoczytalnego zachowania?
Kto wie, pomyślała w końcu, może rzeczywiście jej umysł został poddany kontroli. Inaczej 
nie umiała tego wyjaśnić.
W czwartek Rashel wiedziała jedno. Vicky miała rację co do konsekwencji jej działań. Mu-
siała to naprawić. Musiała sama znaleźć porwane dziewczyny - o ile rzeczywiście ktoś je po-
rywał. W „Globe" nie znalazła żadnego artykułu na podobny temat. Ale jeśli rzeczywiście do-
chodziło do porwań, Rashel musiała to rozwikłać. I ukrócić ten proceder. O ile tylko mogła. 
W porządku. A zatem dziś wieczorem wróci do Mission Hill i rozpocznie śledztwo. Ponownie 
sprawdzi magazyn. Tym razem po swojemu.
Rashel zrozumiała jeszcze jedną rzecz, gdy tylko uświadomiła sobie, jakie ma priorytety. Mu-
siała zrobić jeszcze coś, nie dla Nyali, Vicky czy Lansjerów. Tylko dla siebie. W obronie wła-
snego honoru i dobra wszystkich istot, które cieszyły się dziennym światłem.
Następnym razem musiała zabić Quinna.
Rashel bezszelestnie poruszała się po opuszczonych ulicach. Trzymała się cieni. Nie było to 
łatwe, gdy ziemię pokrywało bloto i odłamki rozbitych szyb. Nie było chodników, trawników, 
żadnych roślin, z wyjątkiem zeschniętych chwastów w opuszczonych domostwach. Wszędzie 
leżały tylko mokre śmieci i potłuczone butelki.
Ponure miejsce. Pasowało do nastroju Rashel, w chwili gdy przedzierała się w stronę nieza-
mieszkanego bloku, do którego we wtorek zaprowadziła ich Vicky.
Stojąc w drzwiach wejściowych, sprawdziła resztę ulicy.
Wszędzie były magazyny. Niektóre z nich chroniły wysokie płoty zwieńczone gęstym drutem 
kolczastym. Wszystkie  miały zakratowane okna lub nagie ściany i metalowe drzwi.
Rashel nie martwiła się jednak o podobne zabezpieczenia. Umiała przecinać siatkę i otwierać 
zamki. Niepokoiło ją to, że nie wiedziała, od czego zacząć.
Ludzie nocy mogli wykorzystywać każdy z tych magazynów. Nie pomogło jej nawet to, że 
wiedziała, w którym miejscu Steve i Vicky walczyli z Quinnem, bo to on ich zaskoczył Do-
strzegł intruzów ze swojego legowiska i ruszył do ataku. Oznaczało to, że właściwym celem 
Rashel mógł być każdy z budynków. Albo żaden z nich.
W porządku. Należało zachować cierpliwość. Musiała po prostu od czegoś zacząć. Nagle Ra-
shel uskoczyła w mrok, zanim jeszcze zdała sobie sprawę, dlaczego to robi. Jej uszy pochwy-
ciły jakiś dźwięk - cichy szelest dochodzący z drugiej strony ulicy.
Przywarła plecami do ceglanego muru. Nawet nie drgnęła Przeskakiwała wzrokiem z budyn-
ku na budynek, wstrzymując oddech, by lepiej widzieć.

background image

To tam. Dźwięk dochodził z tamtego magazynu, na końcu ulicy. Teraz Rashel mogła już go 
zidentyfikować. Był to dźwięk silnika.
Zobaczyła, że w jednym z magazynów unoszą się metalowe drzwi. Za nimi ukazały się świa-
tła jakiegoś samochodu. Po chwili na ulicę wyjechała ciężarówka.
Nie była to duża ciężarówka. U-Haul. Wyjechała na zewnątrz, po czym przystanęła. Jakaś po-
stać zasunęła metalową bramę i po chwili wspięła się do kabiny kierowcy.
Rashel wytężyła wzrok, usiłując wypatrzyć jakiekolwiek oznaki wampiryzmu. Wydawało jej 
się, że ruchy postaci są po podejrzanie płynne, ale z takiej odległości nie można było uzyskać 
pewności. Nic poza tym nie pozwalało odgadnąć, co się dzieje.
To może być człowiek, pomyślała. Jakiś właściciel magazynu wracający do domu po nocy 
spędzonej nad księgowaniem rachunków.
Ale instynkt podpowiadał Rashel co innego. Zjeżyły jej się

 

włoski na karku.

l wtedy, gdy ciężarówka zaczęła już ruszać, stało się coś, co utwierdziło ją w podejrzeniach i 
skłoniło do wyskoczenia na ulicę.
Tylne drzwi ciężarówki otworzyły się i wypadła z niej dziewczyna. Była bardzo szczupła, a 
światło latarni ukazało jej blond włosy. Wylądowała na pokrytej gruzem drodze i przez
chwilę leżała bez ruchu, jak gdyby oślepiona. Potem podskoczyłą i rozejrzała się dziko wokół 
siebie i zaczęła biec w stronę Rashel.

ROZDZIAŁ 7

W

 chwili gdy Rashel przechwyciła dziewczynę, ciężarówka już hamowała, by zawrócić.

-  Wypadła! Zgubiliśmy jedną z nich! - krzyknął ktoś. 
-  Tędy - powiedziała Rashel, wyciągając do dziewczyny rękę  i wskazując jej drogę uciecz-
ki.
Z bliska widziała, że dziewczyna jest niska, a włosy bezładnie opadają jej na czoło. Ciężko 
oddychała. Nie wydawała się wdzięczna, raczej wystraszona. Przez chwilę wpatrywała się w 
Rashel, po czym usiłowała uciec.
Rashel złapała ją.
-  Jestem po twojej stronie! Chodź! Musimy uciekać tam, gdzie  ciężarówka za 
nami nie wjedzie.
Samochód właśnie zakręcał. Światła reflektorów omiotły dziewczyny. Rashel objęła ucieki-
nierkę w pasie i razem zerwały się do dobiegu.
Dziewczyna dała się ponieść. Jęczała, ale się nie zatrzymywała.
Rashel kierowała się między dwa magazyny. Wiedziała, że jeśli w ciężarówce naprawdę są 
wampiry, to jedyną szansą na ocalenie uciekinierki był jej samochód. Wampiry potrafiły biec 
szybciej niż jakikolwiek człowiek.
Wybrała akurat te dwa magazyny, ponieważ nie ogradzała ich zbyt wysoka siatka ani drut 
kolczasty. Gdy dotarły na miejsce, Rashel popchnęła lekko dziewczynę.
-  Wejdź na górę! - nakazała.
-  Nie potrafię! - Dziewczyna trzęsła się, walcząc o odzyskanie oddechu. Rashel przyjrzała 
się jej uważnie i uznała, że mówi prawdę. Prawdopodobnie nigdy w życiu na nic się nie 
wspięła. Miała na sobie imprezowe ciuchy i szpilki.
Kątem oka Rashel zobaczyła światła ciężarówki w ulicy. Hamowała.
-  Musisz! - krzyknęła. - Chyba, że chcesz wrócić do nich. -Rashel złączyła palce dłoni, 
układając je w siodełko. - 

Tu postaw nogę i chwyć się czegoś na górze. Podsadzę cię.

background image

Dziewczyna była zbyt wystraszona, by nie spróbować. Postawiła nogę na dłoni Rashel. W tej 
samej chwili ciężarówka zgasiła światła.
Rashel tego się spodziewała. W ciemnościach wampiry miały przewagę - były obdarzone lep-
szym wzrokiem niż ludzie. A zatem napastnicy zamierzali dopaść ofiarę, porzucając samo-
chód.
Rashel wzięła głęboki oddech, po czym gwałtownie wypuściła powietrze, naprężając mięśnie. 
Dziewczyna z krzykiem wystrzeliła w górę, docierając na sam szczyt płotu.
Sekundę później Rashel wspięła się za nią, chwyciła krawędź siatki i przerzuciła nogi na dru-
gą stronę. Niemal bezgłos nie opadła na ziemię, po czym wyciągnęła ręce do dziewczyny,
-  Puść się! Ja cię złapię.
Dziewczyna niezgrabnie gramoliła się właśnie na drugą stronę płotu.
-  Nie dam rady... - jęknęła, patrząc w dół przez ramię.
-  Już!
Dziewczyna posłusznie zeskoczyła. Rashel pochwyciła ją r  w połowie drogi, postawiła na 
nogach i złapała za przedramię.
-  Spadamy stąd!
Biegnąc, Rashel przypatrywała się budynkom. Potrzebowała jakiejś wnęki w murze, miejsca, 
w którym mogłaby się ustawić plecami, chroniąc dziewczynę. To mogło się udać... o ile wam-
pirów nie było więcej niż dwóch czy trzech.
-  Ilu ich jest? -spytała.
-  Co? - Dziewczyna z trudem walczyła o oddech.
-  Ilu! Ich! Jest!
-  Nic wiem, nie mogę już biec! - Dziewczyna zatrzymała się i zgięła wpół, opierając dło-
nie na kolanach. Nie mogła złapać oddechu.
-  Mam nogi... jak z waty... - wydyszała. 
Rashel uświadomiła sobie z rozpaczą, że popełniła błąd. Nie mogła wymagać od tej blond la-
leczki, żeby ścigała się z wampirami. Ale gdyby zatrzymały się tu, na otwartej przestrzeni, 
zginęłaby natychmiast. Rashel desperacko rozejrzała się dokoła, l nagle zobaczyła szansę. 
Zgodnie z bostońską tradycją na uboczu stał porzucony samochód. W tym mieście niechciane 
auta po prostu zostawiano na nabrzeżu. Rashel pobłogosławiła w myślach nieznanego dobro-
czyńcę. Gdyby tylko udało im się dostać do środka...
-  Tędy! - Nawet nie czekała, aż dziewczyna zaprotestuje, tylko od razu pociągnęła ją za 
sobą

. -  No już, dasz radę! Jak dobiegniemy do samochodu, nie będziesz już mu-

siała nigdzie biec...
Słowa zmotywowały dziewczynę do działania. Gdy dobiegły do samochodu, Rashel zauwa-
żyła, że jedno z tylnych okien jest wybite.
- Do środka!
Dziewczyna była drobna, z łatwością więc wśliznęła się do wnętrza, a Rashel zanurkowała 
tuż za nią. Potem wepchnęła ją pod siedzenie.
- Ani mru-mru - syknęła.
Leżała w napięciu, nasłuchując. Nie zdążyła nawet odetchnąć po raz drugi, gdy usłyszała kro-
ki. Ciche, ostrożne, jak stąpanie skradającego się tygrysa. Kroki wampira. Rashel wstrzymała 
oddech w oczekiwaniu.
Coraz bliżej i bliżej... Rashel czuła, że jej podopieczna sie trzęsie. Spoglądała na ciemny sufit 
samochodu, usiłując zaplanować obronę na wypadek, gdyby zostały schwytane.
Kroki dobiegały teraz z bardzo bliska. Rashel słyszała zgrzytanie szkła trzy metry od drzwi 
samochodu.

background image

Tylko błagam, niech w tej paczce nie będzie wilkołaków, pomyślała. Wampiry widzą i słyszą lepiej niż 
ludzie, ale to wilkołak potrafi odnaleźć ofiarę węchem. Nie mógłby przegapić zapachu ludzi w samocho-
dzie.
Kroki nagle ucichły. Rashel poczuła ścisk w sercu. Z otwartymi oczami, bezgłośnie, zacisnęła 
dłoń na mieczu.
I wtedy usłyszała szybki ruch - napastnicy się oddalali Rashel nie wydała żadnego dźwięku, 
dopóki ich kroki całkiem nie ucichły. Potem policzyła jeszcze do dwustu.
Dopiero wówczas bardzo ostrożnie podniosła się i wyjrzała przez okno.
Ani śladu wampirów.
-  Czy teraz mogę wreszcie się podnieść? - rozległ się cichy jęk z podłogi.
-  Jeśli potrafisz być zupełnie cicho- szepnęła Rashel Mogą wciąż być w pobliżu. Musi-
my dotrzeć do samochodu, tak żeby nas nie zauważyli.
-  Co tylko chcesz, bylebym nie musiała biec - powiedziała błagalnie dziewczyna. Teraz 
wyglądała jeszcze żałośniej - 

Próbowałaś kiedyś sprintu na dwunastocentymetrowych 

szpilkach?
-  Nie noszę szpilek - wyjaśniła Rashel, uważnie lustrująci ulicę. - W porządku. Ja wy-
siądę pierwsza, ty za mną.
Wyśliznęła się przez okno, nogami do przodu. Dziewczyna wystawiła głowę.
-  Czy ty nigdy nie używasz drzwi?
-  Cicho. Chodź już - ponagliła Rashel. Poprowadziła dziewczynę mroczną ulicą, przesuwa-
jąc się jednej  plamy cienia do drugiej. Przynajmniej potrafi cicho się poruszać, pomyślała. No i ma 
poczucie humoru, nawet w obliczu niebezpieczeństwa. To rzadkie.
Rashel odetchnęła z ulgą, gdy dotarły do wąskiej, krętej alejki, przy której zaparkowała swo-
jego Saturna. Nie były jeszcze bezpieczne. Musiała wydostać tę blondyneczkę z Mission
Hill.
-  Gdzie mieszkasz? - spytała, zapuszczając silnik, ale odpowiedź jednak nie nadeszła. Ra-
shel odwróciła się i zobaczyła, że dziewczyna patrzy na nią z nieskrywanym niepokojem.
-  Dlaczego jesteś tak dziwnie ubrana? - spytała. – I w ogóle kim ty jesteś? To 
znaczy oczywiście cieszę się, że mnie uratowałaś, ale nic z tego nie rozumiem... 
Rashel się zawahała. Potrzebowała wyciągnąć od tej dziewczyny informacje, a to wymagało 
czasu i zaufania. Nagle podjęła decyzję i zaczęła jedną ręką odwijać szalik z głowy.
-   Tak jak mówiłam, jestem tu, żeby ci pomóc - odparła, gdy odsłoniła już całą twarz. - 
-  Ale najpierw odpowiedz mi. Wiesz, kim byli ludzie, którzy więzili cię w cięża-
rówce?
Dziewczyna odwróciła wzrok. Już wcześniej trzęsła się z zimna, teraz zadrżała jeszcze moc-
niej.
-  To nie byli zwykli ludzie... To były... 
-  A zatem wiesz. No to ja jestem kimś, kto właśnie te typy łowi.
Dziewczyna przeniosła spojrzenie z twarzy Rashel na miecz, który leżał pomiędzy nimi. 
Otworzyła usta ze zdziwienia.
-  O mój Boże! Ty jesteś Buffy Postrach Wampirów!
-  Co? Aha. - Rashel nie miała okazji obejrzeć tego filmu. -Zgadza się. Możesz mówić do 
mnie Rashel. A ty jak się nazywasz?
-  Daphne Childs. Mieszkam w Somerville, ale nie chcę jechać do domu.
-  To się świetnie składa, bo muszę z tobą porozmawiać. Znajdźmy Dunkin Donuts.

background image

Rashel skierowała się do restauracji na przedmieściach Bostonu. Wiedziała, że to bezpieczne 
miejsce, niezwiązane ze światem nocy. Okryła płaszczem kostium ninja i pożyczyła Daphne 
sweter, który trzymała w bagażniku. Potem weszły do środka  i zamówiły paluszki z galaret-
ką, a do picia czekoladę.
-  A teraz opowiedz mi, co się stało - poprosiła Rashel, -Dlaczego wylądowałaś w tej 
ciężarówce?
Daphne objęła dłońmi kubek z czekoladą.
-  To było takie straszne...
-  Wiem. - Rashel starała się mówić kojącym głosem. Nie miała w tym wprawy. - Ale spró-
buj mi o tym opowiedzieć. Zacznij od początku.
-  No więc wszystko zaczęło się od Krypty.
-  Od 

Opowieści z krypty? Czy od starego cmentarza?

-  Od klubu na Prentiss Street. Mieści się pod ziemią. Na prawdę głęboko pod zie-
mią. Nikt o nim nie wie, z wyjątkiem stałych bywalców. Chodzą tam ludzie w na-
szym wieku, szesnasto- czy siedemnastolatki. Nigdy nie widuję żadnych doro-
słych nawet DJ-ów.
-  Mów dalej. - Rashel słuchała bardzo uważnie. Ludzie nocy często prowadzili kluby, za-
zwyczaj skrzętnie ukryte przed ludzkim wzrokiem. Czy to możliwe, że Daphne trafiła do jed-
nego z nich?
-  No cóż. Jest fantastyczny. Przynajmniej tak mi się wy dawało. Grają niesamo-
witą muzykę. To mocniejsze niż dooni cięższe niż gotyk..., jakiś taki próżniowy 
rock. Od samego słuchania czujesz się zupełnie bezcieleśnie i dziwnie. Wnętrze 
wygląda jak krajobraz po apokalipsie. Albo może jak podziemny świat ,.. - Daphne 
zapatrzyła się przed siebie. W jej chabrowych oczach okolonych długimi, gęstymi rzęsami 
błyszczało rozmarzenie i fascynacja.
Rashel dźgnęła ją palcem. Daphne rozlała czekoladę.
-  Pomarzysz potem. Teraz powiedz, kto tam chodzi, wampiry?
-  Och nie. - Daphne była wstrząśnięta. - Zwykłe dzieciaki. Niektórych znam ze szko-
ły. No i sporo uciekinierów, dzieci ulicy.
-  Uciekinierów? - Rashel zamrugała.
-  Tak. Większość jest w porządku, tylko niektórzy biorą narkotyki i trochę się 
ich boję
Nielegalny klub pełny dzieciaków z ulicy, z których wiele zrobiłoby wszystko, żeby dostać 
działkę. Rashel poczuła mrowienie.
Chyba odkryłam jakąś grubszą aferę.
-  No w każdym razie - ciągnęła Daphne - chodzę tam od trzech tygodni, kiedy tyl-
ko uda mi się wyrwać z domu.
-  Nie powiedziałaś rodzicom - stwierdziła Rashel bez emocji.
-  Żartujesz sobie? O takich miejscach nie mówi się starym. Zresztą oni nie inte-
resują się, dokąd chodzę. Mam cztery siostry i dwóch braci, a mama i ojczym są 
w trakcie rozwodu. Nawet nie zauważą, kiedy mnie nie ma.
-  Mów dalej - poprosiła ponuro Rashel. 
-  No i jest tam taki facet... - Daphne znów się rozmarzyła. - Naprawdę boski i taki 
tajemniczy... No po prostu... inny niż wszyscy. I myślałam, że się mną interesuje, 

background image

bo dwa razy na mnie popatrzył. Więc przyłączyłam się do dziewczyn, które kręcą 
się wokół niego. Gadaliśmy o dziwnych rzeczach.
-  Jakich na przykład?
-  No, na przykład o ciemności i takich tam. To było trochę w stylu tej muzyki. 
Gadaliśmy o śmierci. Jak nie chcielibyśmy umrzeć, jakie są najstraszliwsze tortu-
ry i jak się wygląda w grobie. Tego typu sprawy.
-  Ale dlaczego, na litość boską? - Rashel nie umiała ukryć obrzydzenia.
-  Nie wiem. - Daphne nagle wydała się smutna i mała. – I chyba dlatego, że nasze ży-
cie jest do bani. Więc staramy się zmierzyć z różnymi rzeczami, żeby jakoś to 
oswoić. Pewnie nie rozumiesz - dodała, krzywiąc się.
Rashel rozumiała doskonale. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że znakomicie potrafi się 
wczuć w sytuację Daphne. Te dzieciaki były wystraszone i przygnębione. Bały się przyszło-
ści. Musiały robić coś, żeby zagłuszyć ból... Nawet jeśli oznaczało to jeszcze więcej bólu. 
Uciekały z jednej ciemności w inną.
Czy ja nie zachowuję się tak samo? Moja obsesja na punkcie wampirów... To naprawdę nie jest zdrowe ani 
normalne. Całe życie spędzam na radzeniu sobie ze śmiercią.
-  Przykro mi - powiedziała Rashel o wiele delikatniejszym głosem niż wcześniej, gdy na 
siłę starała się uspokoić Daphne. Niezręcznie klepnęła dziewczynę w ramię. 

- Nie powinnam 

była na ciebie krzyczeć. Naprawdę rozumiem. Proszę, mów dalej
-  No więc... - Daphne wciąż patrzyła na nią tak, jak gdyby chciała się bronić. - Niektóre 
dziewczyny pisały wiersze o umieraniu... a inne kłuły się szpilkami i zlizywały krew. 
Mówiły, że są jak wampiry. Po prostu udawały. - Daphne ostrożnie spojrzała na Rashel.
Rashel tylko pokiwała głową.
-  Więc ja też mówiłam takie rzeczy i robiłam to samo co one. I Quinnowi strasz-
nie się to podobało. Hej, uważaj! - Daphne w ostatniej chwili uskoczyła przed gorącą cze-
koladą. Rashel nieumyślnie przewróciła kubek.
Rany, co się ze mną dzieje? - pomyślała Rashel.
-  Przepraszam - powiedziała przez zęby, sięgając po zwitek serwetek. Powinna była się 
tego spodziewać. Wiedziała przecież, że Quinn musi być w to zaangażowany. Ale sam 
dźwięk jego nazwiska sprawił, że nagle straciła równowagę. Nie zapanowała nad swoją reak-
cją.
-  A zatem nasz boski, tajemniczy mężczyzna 

nazywa się Quinn - stwierdziła, przez 

zaciśnięte zęby.
- Uhm. - Daphne wytarła rękę z czekolady. - I naprawdę zdawało mi się, że mnie polu-
bił. Zaprosił mnie do klubu w zeszłą niedzielę i powiedział, żebym się z nim spo-
tkała sama na parkingu.
-  Więc tak zrobiłaś. 
O tak, zabiję go, zabiję, pomyślała Rashel.              
-  No pewnie... Wystroiłam się...- Daphne zerknęła na swoją| sfatygowaną kreację... - 
Cóż, jeszcze wieczorem to wyglądało naprawdę fantastycznie. W każdym razie 
spotkałam się z  nim i wsiadłam do jego samochodu. I wtedy powiedział, że mnie 
wybrał. Ucieszyłam się tak strasznie, że omal nie zemdlałam, myślałam, że wybrał 
mnie na swoją dziewczynę. Ale potem... - Daphne ściszyła głos i po raz pierwszy, odkąd 
rozpoczęła tę opowieść, przybrała naprawdę przerażony wyraz twarzy. - 

Potem zapytał 

background image

mnie, czy naprawdę chciałabym poddać się mocy ciemności. To zabrzmiało niesa-
mowicie romantycznie.
-  Nie wątpię - mruknęła Rashel, podpierając głowę dłonią. Teraz wiedziała już wszystko. 
Quinn sprawdzał dziewczyny Ustalał, której nie będą szukać, a potem porywał z parkingu. 
Nikt ich nie widział - nikt nawet nie łączył porwania z Kryptą. Kto zauważyłby, gdyby któraś z 
dziewcząt przestała się pojawiać w klubie? Goście bez przerwy pojawiają się i znikają.
W gazetach nie było żadnych doniesień, bo nikt nie wiedział, że porwano jakieś dziewczęta. Uprowadzał 
bez walki – ofiary chciały być porywane.
-  Musiała cię zdziwić propozycja Quinna - powiedziała sucho Rashel.
-  Tak. To byt szok. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam. Powiedziałam tylko, że 
spoko. Chciałam z nim iść. Powiedziałabym to samo, gdyby zaproponował mi ogląda-
nie powtórek Lawrence'a Welka. Jest taki boski. I patrzył na mnie w taki udu-
chowiony sposób, jak gdyby zaraz zamierzał mnie pocałować... No a później zasnę-
łam... - Daphne zmarszczyła brwi, wbijając wzrok w kubek.
-  Nie, nie zasnęłaś.
-  Naprawdę. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale obudziłam się dopiero tam, na miej-
scu, w tym magazynie. Leżałam na stalowej pryczy przykrytej tylko jakimś żało-
snym, niewygodnym materacem. Byłam przykuta. Miałam łańcuchy na kostkach, jak 
więźniarka, Quinna nie było, zobaczyłam tylko dwie inne dziewczyny na pryczach 
obok. - Daphne bez ostrzeżenia wybuchła płaczem.
Rashel podała jej chusteczkę, czuła się niezręcznie.
-  To też były dziewczyny z Krypty?
-  Nie wiem.- Daphne wytarła nos.- Możliwe. Ale nie chciały ze mną rozmawiać. Za-
chowywały się jak w jakimś transie. Po prostu leżały tam i gapiły się w sufit.
-  Ale ty nie byłaś w transie - stwierdziła z namysłem Rashel. - Jakoś wyzwoliłaś umysł 
spod kontroli. Musisz być odporna, tak jak ja.
-  Nic o tym nie wiem. Tak się bałam, że udawałam taki sam trans. Przychodził do 
nas taki facet, dawał nam jedzenie i wyprowadzał do łazienki. A ja patrzyłam pro-
sto przed siebie jak inne dziewczyny. Myślałam, że może w ten sposób zyskam ja-
kąś szansę na ucieczkę.
-  Sprytna jesteś - przyznała Rashel. - Ten facet to Quinn?
-  

Nie. Quinna już nie widziałam. To był taki blondyn z klubu nazywał się Ivan. Na-

zywałam go Iwanem Groźnym. Czasem przychodziła też dziewczyna, nie wiem, jak 
się nazywa, ale też widziałam ją w klubie. Oni oboje mieli grupkę fanów jak Quinn.
Czyli oprócz Quinna w szajce jest co najmniej dwoje innych wampirów; pomyślała Rashel. A prawdopo-
dobnie nawet więcej.
-  Nie zrobili nam krzywdy, nie marzłyśmy i jedzenie było w porządku, ale tak 
strasznie się bałam...- powiedziała Daphne. - Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie wie-
działam, gdzie jest Quinn, ani jak się tam dostałam, ani co z nami zrobią... - prze-
łknęła ślinę.
Rashel też tego nie rozumiała. Co te wampiry wyprawiały z dziewczynami w magazynie? Ewidentnie 
nie zamierzały ich zabić.

background image

-  Ostatniego wieczoru...- Głos Daphne zadrżał. Dziewczynie zabrakło tchu. - Ostatnie-
go wieczoru Ivan przyprowadził nową. Wniósł ją do środka i położył na pryczy. A 
potem...potem ją ugryzł. W szyję. Tylko to nie była zabawa. – Chabrowe oczy Daph-
ne rozszerzyły się z przerażenia na to wspomnienie.
-  On naprawdę ją ugryzł. Poleciała krew. Wypił ją. Kiedy podniósł głowę, zobaczy-
łam jego kły... - Daphne zaczęła oddychać bardzo szybko.
-  Już dobrze.   Teraz  jesteś  bezpieczna  -  uspokoiła ją Rashel
-  Nie wiedziałam! Nie wiedziałam, że takie rzeczy dzieją się naprawdę! Myślałam, 
że to tylko... - Daphne pokręciła głową - Nie wiedziałam - dokończyła cicho.
-  W porządku. To wielki szok. Ale świetnie sobie z nim radzisz. Przecież zdołałaś 
uciec z ciężarówki, prawda? Opowiedz mi o niej.
-  To się zaczęło dziś wieczorem. Widziałam, że jest już ciemno, ho było tam ta-
kie małe okienko. Ivan przyszedł do nas z tamtą wampirzycą, zdjęli nam łańcuchy i 
kazali wejść do ciężarówki. I wtedy naprawdę się przestraszyłam. Nie wiedziałam 
dokąd nas zabierają. Usłyszałam, że mówią coś o jakiejś łodzi. I pomyślałam, że 
bez względu na to, o jaką łódź chodzi, ja nie chcę tam jechać.
-  Chyba słusznie zrobiłaś.
Daphne odetchnęła głęboko.
-  Dlatego patrzyłam, jak Ivan zamyka drzwi. Usiadł z tyłu, razem z nami. Kiedy 
odwrócił głowę, rzuciłam się do drzwi i jakoś je otworzyłam. Potem po prostu wy-
padłam. I biegłam... nie wiedziałam, w którą stronę uciekać, chciałam tylko znaleźć 
się jak najdalej od nich. Wtedy zobaczyłam ciebie. Chyba... Chyba uratowałaś mi 
życie. - Daphne zamyśliła się na chwilę. - Zdaje się, że nawet ci nie podziękowałam.
Rashel machnęła ręką.
-  Żaden problem. Tak naprawdę sama się ocaliłaś. - Uniosła brwi, wbijając niewidzące 
spojrzenie w kroplę czekolady na plastikowym stoliku.
-  No, ale jestem wdzięczna. Nie wiem, co chcieli ze mną zrobić, ale myślę, że coś 
strasznego. Daphne zamilkła mi chwilę. 
- Rashel. A czy ty wiesz?
-  Słucham? - Rashel powoli pokiwała głową, podnoszą wzrok na Daphne - Tak, tak są-
dzę.

ROZDZIAŁ 8

C

o chcieli ze mną zrobić? - spytała Daphne. 

- Chyba trafiłaś na handlarzy niewolników.
Miałam rację, pomyślała Rashel. To gruba afera. Prawa świata nocy zakazywały handlu niewolnikami 
od czasów średniowiecza
, o ile Rashel dobrze pamiętała. Rada uznała, że porywanie i sprzedawanie 
ludzi w zamian za jedzenie lub rozrywki jest po prostu zbyt niebezpieczne. Ale zdaje się, że Quinn wrócił 
do starej tradycji, prawdopodobnie bez zgody Rady.
Jakże śmiałe przedsięwzięcie.

background image

Miałam rację, trzeba go zabić, pomyślała Rashel. Teraz już nie ma wyboru. Jest dokładnie takim potwo-
rem, za jakiego go uważałam. A może jeszcze gorszym

Daphne wytrzeszczyła oczy.
-  Chcieli zrobić ze mnie niewolnicę? - wrzasnęła. ('
-  Cicho. - Rashel zerknęła na mężczyznę stojącego za kontuarem. - Tak sądzę. Niewolni-
cę i stałe źródło pożywienia, gdyby kupiły cię wampiry. Wilkołakom posłużyłabyś za 
jedną kolację.
Usta Daphne bezgłośnie powtórzyły słowo „wilkołakom". Ale Rashel podjęła wątek, zanim 
dziewczyna zdążyła o cokolwiek zapytać.                                                             
-  Posłuchaj, Daphne, czy masz jakikolwiek pomysł dokąd chcieli was zabrać? 
Wspominałaś o jakiejś łodzi. Ale dokąd płyneła ta lodź? Do którego miasta?
-  Nie wiem. Nie mówili nic o żadnym mieście. Powiedzieli tylko, że łódź już czeka. 
Mówili coś o jakiejś ą-klaw. Ta dziewczyna tak powiedziała. Kiedy dostaniemy się 
do ą-klaw... – Daphne  urwała, bo Rashel chwyciła ją za nadgarstek.
- Enclave, enklawa - szepnęła Rashel. Poczuła dreszcz podniecenia. -Mówili o enklawie.
-  No chyba tak - odparła Daphne lekko wystraszona. 
To była gruba sprawa... Wielka sprawa. Niewiarygodna! 
Enklawa wampirów. Porwane dziewczęta były zabierane do jednej z  ukrytych kryjówek 
wampirów, sekretnych twierdz, do których nie dotarł nigdy żaden łowca. Ludzie jeszcze nig-
dy nie odkryli żadnej z nich.
Gdybym tylko się tam dostała... Gdybym tylko mogła przeniknąć do środka... 
Dowiedziałaby  się dość, by zniszczyć cale wampirze miasto. Zmieść enklawę  pijawek z po-
wierzchni ziemi. Tego była pewna.
-  Rashel, sprawiasz mi ból.
-  Przepraszam. - Rashel puściła rękę Daphne. -A teraz posłuchaj - powiedziała gwał-
townie. - 

Ocaliłam ci życie, tak? Oni zrobiliby ci straszną krzywdę. Jesteś mi coś 

winna, prawda?
-  No, owszem, oczywiście. - Daphne wykonywała łagodzące gesty. - Wszystko w po-
rządku?
-  Tak. Ale potrzebuję twojej pomocy. Chcę, żebyś mi powiedziała absolutnie 
wszystko na temat tego klubu. Muszę się tam dostać. I dać się wybrać.
Daphne wbiła w nią oszołomiony wzrok.
-  Ty chyba oszalałaś.
-  Nie, nie, dobrze wiem, co robię. Dopóki nie wiedzą, że je tem łowczynią. nic mi 
nie grozi. Muszę dotrzeć do tej enklawy.
Daphne powoli pokręciła głową.
-  Ale co ty właściwie zamierzasz? Pozabijać je wszystkie? Sama? Nie możemy po 
prostu powiedzieć policji?
-  Nie, nie sama. Mogę zabrać ze sobą innych łowców. A co się tyczy policji... - Ra-
shel urwała na chwilę, po czym westchnęła. 

- W porządku. Chyba powinnam ci wyjaśnić 

pare spraw, żebyś mnie lepiej zrozumiała. - Podniosła wzrok i wbiła go w Daphne. - Po 
pierwsze, muszę ci opowiedzieć o świecie nocy. Przypomnij sobie, zanim jeszcze 
poznałaś te wampiry, czy nigdy nie miałaś wrażenia, że z naszym światem jest coś 

background image

nie tak? Że obok zwyczajnych spraw dzieją się jakieś mroczne rzeczy, do któ-
rych nie mamy dostępu?
Starała się mówić najprościej, jak potrafiła, i cierpliwie odpowiadała na pytania. W końcu Da-
phne wyprostowała się, przerażona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
-  One są wszędzie - stwierdziła, jak gdyby wciąż nie mogła w to uwierzyć. - W policji. 
W rządzie. I nikt nie może nic z tym zrobić.
-  Można z nimi skutecznie walczyć wyłącznie w tajemnicy, samotnie lub w małych 
grupkach. Żyjemy w ukryciu. Jesteśmy ostrożni. I powoli usuwamy te chwasty, 
jeden po drugim. Tak właśnie działa łowca wampirów - wyjaśniła Rashel. - Teraz już 
rozumiesz, dlaczego to dla mnie takie ważne, żeby dostać się do tej enklawy. W 
ten sposób mam szansę powybijać wszystkie naraz, zniszczyć jedną z ich 
twierdz. Już nie wspominając o ukróceniu handlu niewolnikami. Nie sądzisz, że 
trzeba ich powstrzymać?
Daphne otworzyła usta i znów je zamknęła.
-  W porządku - powiedziała w końcu i westchnęła. – Pomogę. Powiem ci, o czym mówić 
i jak się zachowywać. A przynajmniej jak mnie się to udało. - Przekrzywiła głowę. - 
Będziesz musiała trochę inaczej się ubrać.
-  Zbiorę paru innych łowców i spotkamy się jutro po szkole. Powiedźmy, o wpół do 
siódmej. A teraz zabieram cię do domu. Musisz się przespać. - Rashel czekała, aż 
Daphne zaprotestuje, ule ona tylko pokiwała głową i znów ciężko westchnęła.
- Dobra. Wiesz, po tym, co tu usłyszałam, nawet trochę się stęskniłam za domem.
-  Jeszcze jedno - dodała Rashel. - Nie wolno ci powiedzieć nikomu o tym, co ci się 
przytrafiło. Mów cokolwiek, że uciekłaś... Co ci przyjdzie do głowy. Ale nie praw-
dę. Dobrze?
-  Okej.
-  Przede wszystkim nie mów nic o mnie. Rozumiesz? Moje życie może od tego za-
leżeć.

-  Elliota nie ma. - Głos w słuchawce brzmiał chłodno i wrogo.
-  Vicky, muszę z nim porozmawiać. Z kimś z Lansjerów. Powtarzam ci, to nasza 
szansa, żeby dostać się do enklawy. Dziewczyna z magazynu słyszała, jak oni mó-
wią o swojej kryjówce.
Było  piątkowe popołudnie, Rashel stała w budce telefonicznej w pobliżu szkoły.
-  Całymi dniami patrolowaliśmy tę ulicę i niczego nie zauważyliśmy - powiedziała su-
rowo Vicky. - 

A ty przypadkiem znalazłaś się we właściwym miejscu i we właściwym 

czasie, żeby pomóc tamtej dziewczynie w ucieczce, tak?
-  Tak. Już ci mówiłam.
-  Co za szczęśliwy zbieg okoliczności, nie uważasz?
 Rashel ścisnęła słuchawkę w dłoni.
-  Co sugerujesz?

background image

-  Wycieczka do enklawy wampirów to niezwykle niebezpieczne przedsięwzięcie. 
Trzeba bardzo ufać osobie, od której czerpiemy informacje. Trzeba być absolut-
nie pewnym, że to nie pułapka,
Rashel wbiła wzrok w tarczę telefonu, starając się zapanować nad oddechem.
-  Rozumiem.
-  No cóż, nie jesteś szczególnie wiarygodna. Nie, odkąd dałaś wampirowi uciec. A 
teraz robisz dokładnie to, co zrobiłby ktoś będący z nimi w zmowie.
Świetnie, pomyślała Rashel. Udało mi się ją przekonać, że przeszłam na stronę wampirów.
-  Czy tak twierdzi Nyala? - powiedziała do słuchawki.- Że pracuję dla świata nocy.
-  Nie wiem, co robi Nyala - odparła Vicky kąśliwie, ale i z niepokojem. - Nie widziałam 
jej od wtorku. W domu nikt nie odbiera telefonu.
-  Może w takim razie przekażesz chociaż Elliotowi, co planuję? - Rashel starała się, 
by jej głos brzmiał spokojnie i rozsądnie. - 

Jeśli będzie chciał, oddzwoni.

-  Nie czekaj - stwierdziła Vicky, po czym odłożyła słuchawkę.
Cudownie. Super. Rashel odwiesiła słuchawkę, zastanawiając się, czy nie miała czekać na tele-
fon Elliota, czy na to aż Vicky w ogóle przekaże mu wiadomość.
Jedno było jasne: na Lansjerów nie mogła liczyć. Na innych łowców również nie. Nyala pew-
nie rozgłaszała najróżniejsze plotki, a Rashel nawet nie śmiała odezwać się do innych grup. 
Nie miała wyboru. Musiała zrobić to sama.

Tego wieczoru pojechała do domu Daphne.
-  Daphne ma szlaban - oświadczyła pani Childs, stając w drzwiach. Była niewysoką kobie-
tą. Na jednym ręku trzymała małe dziecko, w drugim pieluchę. U nóg uwiesił jej się dwulatek 
-  Możesz wejść na górę.
Dnphne musiała wygonić młodszą siostrę z pokoju, by Rashel mogła usiąść.
-  Sama widzisz. Nie mam nawet własnego pokoju – powiedziała.
-  No i dostałaś szlaban. Ale przynajmniej żyjesz. - Rashel uniosła brwi. - Cześć.
-  Cześć. - Daphne wyglądała na zawstydzoną, ale po chwili uśmiechnęła się i usiadła po tu-
recku na łóżku. 

- Dziś jesteś inaczej  ubrana.

Rashel zerknęła na swój sweter i dżinsy.
-  Owszem. Kostium ninja to taki mój mundurek. 
-  I tak będziesz musiała się przebrać, jeśli chcesz wybrać się do klubu- odparła 
Daphne z uśmiechem. - 

Zaczniemy od razu, czy czekamy na resztę?

Rashel wbiła wzrok w buteleczki perfum stojące na toaletce.
-  Nie będzie żadnej reszty.
-  Ale wydawało mi się, że mówiłaś... 
-  Posłuchaj. Trudno mi to wyjaśnić, ale mam pewne kłopoty z tutejszym środowi-
sku. Muszę sobie radzić bez nich. To żaden problem. Zacznijmy od razu.
-  Mhmm...- Daphne wydęła wargi. Wyglądała  zupełnie inaczej niż to żałosne dzikie zwie-
rzątko, które Rashel ocaliła poprzedniego wieczoru. Miała falujące blond włosy, ogromne 
chabrowe i niewinne oczy i okrągłą, słodką twarz. Była ubrań w modne ciuchy i zupełnie wy-
luzowana. Wyglądała jak zwykła nastolatka w zwykłym pokoju. To Rashel nie pasowała do 
tego miejsca.
- Czyli co... po prostu będziesz moją przyjaciółką? - spytała Daphne.

background image

- Nie mam przyjaciół - odparła twardo Rashel. - Przyjaciele to ludzie, o których 
trzeba się troszczyć. Balast. Nie potrzebuję balastu.
Daphne zamrugała zdziwiona.
- Ale przecież w szkole...
- Nigdy nie spędziłam w jednej szkole więcej niż rok. Mieszkałam u rodzin za-
stępczych i zazwyczaj załatwiam to tak, żeby co roku zmieniać miasto. Dzięki 
temu wygrywam wyścig z wampirami Słuchaj, tu nie chodzi o mnie. Chcę tylko 
wiedzieć...
- Ale... - Daphne spojrzała w lustro. 
Rashel podążyła za jej wrakiem. Szkło było niemal całkowicie pokryte zdjęcia: Daphne z 
chłopakami. Daphne z dziewczynami. Liczba przyjaciól Daphne szła w tuziny. 

- Nie czu-

jesz się samotna?
-  Nie - odparła Rashel przez zęby. Nagle poczuła się niezręcznie z małą koronkową podu-
szeczką na kolanach. - 

Lubię być samodzielna. Czy możemy skończyć ten wywiad?

Daphne przytaknęła z urażoną miną.
- W porządku. Pogadałam z paroma osobami ze szkołv W klubie wszystko bez 
zmian. Tyle tylko, że Quinn nie pojaw się tam już od niedzieli. Ivan i ta dziewczy-
na byli tam we wtorek i w środę, ale Quinna nie.
-  Naprawdę?
To brzmiało interesująco. Rashel od początku wiedziała, że Quinn sprawi jej największy pro-
blem. Pozostałe wampiry nigdy jej nie widziały. Pewnie nawet nie zorientowały się, że Daph-
ne uciekła z łowczynią wampirów. Ale Quinn z nią rozmawiał. Bardzo blisko... blisko.
Co jednak mógł właściwie zobaczyć w tamtej piwnicy, nawet wyostrzonym wampirzym wzrokiem? Prze-
cież nie odsłoniła twarzy.  Nie odsłoniła nawet włosów. Kostium ninja okrywał całe jej ciało, 
od szyi przez nadgarstki po kostki. Mógł tylko zauważyć, że jest wysoka. Gdyby zmieniła ton 
głosu i nie patrzyła  mu w oczy, nie miał prawa jej rozpoznać.
Mimo wszystko byłoby łatwiej, gdyby nie musiała się z nim zmierzyć, a  raczej spróbować 
swoich sił z Ivanem.
-  No właśnie - podjęła wątek. - Ivan i tamta dziewczyna... Czy ich fani także ekscy-
tują się śmiercią? 
Daphne przytaknęła.
-  Jak wszyscy tam. To tego typu miejsce. 
Innymi słowy idealne miejsce dla wampirów. Rashel zastanowiła się przez chwilę, czy to wampiry 
były właścicielami tego klubu, czy też to ludzie stworzyli im tak idealne warunki. Musiała to 
sprawdzić.
-  Mam   dla   ciebie   wierszyk   -   powiedziała   nieśmiało Daphne - Pomyślałam, że 
mogłabyś udać, że to twój własny, i  udowodnić, że pasjonuje cię to samo co inne 
dziewczyny.
Rashel wzięła od niej zapisaną kartkę.

 I w lodzie ciepło, i w ogniu chłodu chwila,
 Wśród nocy światło roziskrza drogi cień,

 Płomieni taniec w ofiarny stos się schyla. 
 A Ciemność mocniej skusiła mnie niż Dzień.
Rashel zerknęła uważnie na Daphne.

background image

-  Napisałaś to, zanim dowiedziałaś się o świecie nocy.
Daphne przytaknęła. 
-  Quinnowi podobały się takie rzeczy. Mawiał, że to on jest ciemnością i ciszą, i 
tym podobne.
Rashel żałowała, że Quinn nie stoi w tej chwili przed nią, a ona nie trzyma w dłoni dużego 
kołka. Te dziewczyny krążyły wokół niego jak ćmy wokół płomieni. Nawet nie udawał, że 
jest nieszkodliwy. Zachęcał je, by pokochały to, co miało je zniszczyć. I myślały, że same to 
sobie wymarzyły.
- A teraz kwestia twoich ubrań - ciągnęła Daphne. - Moja przyjaciółka Marnie nosi 
mniej więcej twój rozmiar. Pożyczyła mi trochę ciuchów. Przymierz, zobaczymy, 
czy dobrze na tobie leżą.
Rashel rozwinęła ubrania i przyjrzała im się pełna wątpliwości. Kilka minut później z jeszcze 
większą niepewnością przyglądała się własnemu odbiciu.
Ubrana była w aksamitny czarny kostium, który przylegał do niej jak druga skóra. Z przodu 
miał głęboki dekolt w kształcie litery V, ale gotyckie mankiety sięgały niemal do środkowego 
palca. Czarny skórzany kołnierz wyglądał na jej szyi jak obroża.
-  No nie wiem... mruknęła Rashel.
-  Wyglądasz świetnie. Trochę jak Betsey Johnson. Przejdź się kawałek... Odwróć 
się... Okej. No ładnie. Teraz musimy tylko pomalować ci paznokcie na czarno, zro-
bić makijaż i... - Daphne urwała i zmarszczyła brwi.
-  Co jest nie tak?
-  Dziwnie chodzisz. Tak jak... No tak jak one, te wampiry Jak gdybyś się skrada-
ła, l robisz to bezszelestnie. Po tym poznają, że jesteś łowczynią.
Daphne miała rację, ale Rashel nie umiała nic na to poradzić.
-  No...
-  Już wiem! - krzyknęła radośnie Daphne. - Ubierzemy cię w szpilki.
-  Tylko nie to - odparła Rashel. - Nie ma mowy, żebym włożyła coś takiego.
-  Przecież o to właśnie chodzi. Nie będziesz w stanie normalnie się poruszać.
-  Nie. I nie będę też w stanie biec.
-  Ale nie idziesz tam po to, żeby biegać. Będziesz rozmawiać, tańczyć i w ogóle. - 
Daphne położyła ręce na biodrach i pokręciła głową. 

- No nie wiem, Rashel, chyba na-

prawdę potrzebujesz, żeby ktoś poszedł tam z tobą i ci pomógł. – Daphne urwała i 
zmrużyła oczy. Przez chwilę wpatrywała się w lustro. 

– Tak, nie ma innego wyjścia - 

stwierdziła, wypuszczając powietrze i popatrzyła prosto w oczy Rashel.- 

Po prostu muszę 

iść tam z toba.
-  Co takiego?
- Potrzebujesz kogoś do towarzystwa. Sama nie dasz rady. Nikt nie nadaje się le-
piej ode mnie. Pójdę z tobą i tym razem obie zostaniemy wybrane. 
Rashel usiadła na łóżku.
-  Bardzo mi przykro. Tym razem to ty oszalałaś. Jesteś ostatnią możliwą kandy-
datką. Przecież wiesz już o nich prawie wszystko.
-  Ale oni nie wiedzą, że ja wiem - odparła pogodnie Daphne- Wszystkim w szkole na-
opowiadałam dziś, że nie pamiętam nic z tego, co się wydarzyło w niedzielę. Prze-
cież jakoś musiałam to wytłumaczyć. Więc powiedziałam, że wcale nie spotkałam 

background image

się z Quinnem, że nie wiem, co się stało, ale obudziłam się później sama na ulicy w 
Mission Hill.
Rashel zastanowiła się, czy jakikolwiek wampir mógłby uwierzyć w tę bajeczkę.
Odpowiedź ją zdziwiła. Owszem, mógłby. Jeśliby Daphne wyzwoliła się spod kontroli umysłu 
w ciężarówce... Jeśliby wyskoczyłai zerwała się do biegu, a przytomność odzyskała dopiero 
potem... 
Tak. To miało szansę zadziałać. Wampiry mogły myśleć, że Daphne miała amnezję albo 
przez cały ten czas była w transie.... To miało szansę.
-To jest zbyt niebezpieczne - westchnęła Rashel. – Nawet jeśli pozwolę ci iść ze 
sobą do klubu, absolutnie nie zgadzam się żebyś, znów została wybrana.
-  Dlaczego nie? Sama powiedziałaś, że muszę być odporna na ich sztuczki, zga-
dza się? - Chabrowe oczy Daphne lśniły energią, a na policzkach pojawiły się rumieńce. - 
W takim razie jestem idealna do tej roboty. Mogę ci pomóc.
Rashel poczuła się bezradna. Miała zabrać tę słodką blond dziewczynkę do wampirzej enkla-
wy? Pozwolić, żeby ją sprzedano potworom wysysającym ludzką krew? Prosić, by walczył z 
bezlitosnymi pijawkami takimi jak Quinn?
-  Lubię pracować sama - obstawała przy swoim Rashel. Daphne skrzyżowała ręce na pier-
siach, nie dając się zastraszyć.
-  W takim razie może pora, żebyś spróbowała czegoś innego. Posłuchaj. Jeszcze 
nigdy nie poznałam nikogo takiego jak ty. Jesteś taka niezależna, taka wojowni-
cza... zadziwiająca, ale nawet ty nie dasz rady zrobić wszystkiego sama. Wiem, że 
nie jestem łowczynią, ale chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić. Może powinnaś tym 
razem komuś zaufać.
Napotkała wzrok Rashel. W tej chwili nie wyglądała już jak puchaty króliczek, tylko jak 
mała, ale pewna siebie i inteligentna młoda kobieta.
-  Poza tym to ja zostałam porwana - powiedziała Daphne wzruszając ramionami. - Nie 
sądzisz, że powinnam jakoś i odegrać?
Rashel przyłapała się na uśmiechu. Nie mogła nie lubić tej dziewczyny - nie mogła też ukryć 
przed sobą, ile ciepła wzbudziły w niej jej pochwały. Mimo wszystko...
Ostrożnie zaczerpnęła powietrza, po czym przyjrzała się Daphne.
-  Nie boisz się?
-  Oczywiście, że się boję. Byłabym głupia, gdybym się nie bała. Ale strach mnie 
nie paraliżuje.
Prawidłowa odpowiedź. Rashel rozejrzała się po pokoju pełnym najróżniejszych babskich dro-
biazgów.
-  W porządku - poddała się wreszcie. - Biorę cię do spółki, Jutro jest sobota. Pój-
dziemy razem.


Document Outline