background image

ALEKSANDRA RUDA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

TŁUMACZENIE: EKSO 

KOREKTA: CZARNA_WILCZYCA 

 

background image

 

Rodzina Tachlaelibrar była znana daleko poza granice elfickiego 

osiedla  Chortenzel.  Już  od  wielu  stuleci  nie  mieli  sobie  równych 
w wytwarzaniu  ziołowych  mikstur  –  od  środków  uzdrawiających  po 
kosmetyczne. 

Irziel  i  Anitirela  mieli  trójkę  dzieci  co  było  niespotykane  wśród 
elfickich  familii.  Rodzina  strzegła  tajemnicy  niezwykłej  płodności 
w żartach tłumacząc, że to bogowie ich pobłogosławili. 

Dziewczynki – starsza i młodsza oraz średni chłopiec, w którym ojciec 
pokładał szczególne nadzieje. Dziedzic. U Tachlaelibrarów już cztery 
pokolenia  mężczyzn  dziedziczyły  i  rozwijały  sekrety  rodzinnego 
biznesu. 

Irziel  zapoznawał  swojego  syna  Daezaela  z  umiejętnością 
przetwarzania  ziół  już  od  czasów  niemowlęctwa.  Zabierał  malucha 
ze sobą na rynek i opowiadał o tym jak należy wybierać suszone zioła. 
Ojciec i syn wstawali wcześnie rano, żeby przed świtem zdążyć zebrać 
rzadkie kwiaty. Brodzili po pas w bagnie wykopując korzonki  
i godzinami przebierali pęczki wysuszonych ziół. 
 
Oczywiście,  córki  też  pomagały,  ale  Irziel  zbyt  dobrze  pamiętał,  jak 
jego  asystentka  i  jednocześnie  przyszła  żona,  Anitirel,  krzywiła  się 
przez ostry zapach niektórych ziół szczególnie w kobiecie dni, kiedy 
wzmagała się  jej  wrażliwość. I jak w czasie  pierwszej ciąży  musiała 
wyprowadzić się do matki, ponieważ wciąż kichała. Nie, kobietom nie 
można ufać w tak delikatnych sprawach! Ponadto  kruche elfijki nie są 
stworzone do chodzenia po torfowiskach i zaroślach w poszukiwaniu 
najlepszych roślin na leki, nie potrafią z zimną krwią oprawić kociaka, 
żeby pozyskać jego wątrobę albo w skupieniu, nieprzerwanie ucierać 
w moździerzu suszone oczu nietoperzy. 

Wszystko  układało  się  przepięknie  do  momentu,  gdy  stało  się  coś 
nieodwracalnego.  Ten  wypadek  na  zawsze  zmienił  historię  rodziny 
Tachlaelibrar. 

Siedmioletni  Daezael  postanowił  zrobić  mamie  prezent.  Niedawno 
usłyszał jak przeglądając się w lustrze powiedziała ze smutkiem: 

background image

 

–  Oto  jak  przemija  całe  piękno...  Popatrz  na  odcień  mojej  cery, 
tak wiele starań…  

– Jesteś piękna – odpowiedział ojciec, całując ją w czubek głowy. 

Ale matka tylko westchnęła ze smutkiem. 

Odmładzający  krem,  zrobiony  rękami  kochającego  syna  –  oto  czego 
potrzebowała matka! Oczywiście, Daezael wiedział, że  jego matka ma 
cały arsenał środków podtrzymujących piękno. Ale był pewien  – tak 
jak  pewien  jest  każdy  mały  chłopiec  –  że  on  zdoła  przygotować  dla 
matki coś wyjątkowego i najlepszego! 

Daezael  poczekał  aż  cała  rodzina  opuści  dom  w  celu  załatwiania 
sprawunków  i  udał  się  do  ogromnej  spiżarni,  gdzie  przechowywano 
większość  składników  do  sporządzania  mikstur.  Wiedział, 
że te najcenniejsze  i  najrzadsze  ojciec  przechowuje  na  górnej  półce. 
Dlatego Daezael przystawił składaną drabinkę i wspiął się na górę. 

Jednak zabrakło mu siły, żeby porządnie rozstawić trójnożną drabinę. 
Kiedy sięgał po flakonik z różowego szkła, niebezpiecznie zachwiał się 
na  górnym  szczeblu  i  ziemskie  przyciąganie  pokonało  zręczność, 
a młody wiek – koncentrację. Daezael poleciał na dół, zrzucając z półek 
słoiczki i woreczki. Upadł bezpośrednio na lewą rękę, usłyszał chrzęst 
kości i natychmiast stracił przytomność. 

Chłopiec oprzytomniał i zawył. Nikt nigdy nie mówił mu, że złamana 
ręka  tak  bardzo  boli!!  Fragmenty  kości  sterczały  ze  skóry,  a  krew 
sączyła się powoli. Daezael z przerażenia o mało co znów nie stracił 
przytomności, ale myśl o tym, że nie ma nikogo kto mógłby mu pomóc, 
zmusiła go do podniesienia się i wyjścia na ulicę. Wysypane proszki 
powodowały  straszne  swędzenie  skóry,  w  głowie  stukały  młoteczki, 
a przed oczyma pływały kręgi. Przytrzymując prawą ręką złamaną lewą 
Daezael naparł plecami na drzwi wejściowe, modląc  się, żeby matka 
ich nie zamknęła. 

Kiedy wytoczył się na zewnątrz i przez jakiś czas dochodził do siebie 
zagryzając wargi do krwi, usłyszał krzyk. 

background image

 

Nieoczekiwanie  do  dom  wróciła  jego  siostra,  dwudziestoletnia 
Talianel.  Gdy  zobaczyła  zakrwawionego  brata,  pokrytego 
różnokolorowymi plamami zszokowana zaczęła przeraźliwie krzyczeć, 
przyciskając ręce do serca. 

–  Zamilknij!  –  po  dorosłemu  krzyknął  na  nią  Daezael.  –  Biegnij  po 
uzdrowiciela! 

–  Co  ci  się…  –  zaczęła  siostra,  patrząc  na  niego  rozszerzonymi 
ze strachu oczyma. 

– Uzdrowiciel – przypomniał chłopiec. 

Siostra  zamrugała  i  pobiegła  wzdłuż  ulicy,  do  najbliższego 
uzdrowiciela.  

Do szanownego Kietawiela, trzeba było przejść kilka przecznic.  

Wśród elfickich dzieci uzdrowiciel cieszył się złą sławą. Po pierwsze, 
był  łysy.  Jeśli  nawet  twoja  dwuletnia  siostrzyczka  paraduje 
z warkoczem  do  pasa,  to  brak  włosów  jest  czymś  naprawdę 
przerażającym.  Po  drugie,  prawa  połowa  jego  głowy  była  pokryta 
strasznymi bliznami. Po trzecie, chodził podpierając się na grubym kiju. 
Chłopcy szeptem opowiadali sobie, że ten, kto dotknie kija zmieni się 
w dziewczynę. Dlatego wszyscy słuchali uzdrowiciela. 

Czasami Kietawiel  odwiedzał Irziela i krytycznie wybierał lekarstwa. 
Na kręcącego się w pobliżu małego elfa patrzył bez odrobiny sympatii. 
Wyraźnie  było  widać,  że  obcowanie  z  uzdrowicielem  jest  dla  ojca 
nieprzyjemne. Po jego wyjściu Irziel długo mruczał coś sam do siebie. 

–  Dlaczego  wpuszczasz  go  do  domu,  tato?  –  zapytał  pewnego  razu 
Daezael. 

– Zapamiętaj – poważnie odpowiedział ten – w pewnych przypadkach 
pomóc może tylko uzdrowiciel! Często tylko on może uratować życie. 

– W jakich przypadkach? – zainteresował się chłopiec. 

– Lepiej żebyś nie wiedział – powiedział ojciec i westchnął ciężko. 

background image

 

Teraz Daezael rozumiał, że zdarzył  się  właśnie taki  przypadek. Miał 
wrażenie, że umiera. 

– Syneczku! – usłyszał pełen trwogi krzyk. 

Właśnie wtedy Daezael zrozumiał, że jeżeli coś potoczyło się źle, to nie 
warto  wymagać  o  sytuacji,  żeby  się  poprawiła.  Ona  osiągnie  szczyt 
okropności i dopiero potem będzie można się odprężyć. 

Matka, która wraz z malutką Arlisielą poszła odwiedzić babcię, wróciła 
zbyt szybko. 

–  Syneczku!  –  zmieszana  nie  wiedziała  co  robić,  więc  po  prostu 
przytuliła Daezaela. 

–  Aaa!  –  zawył  z  bólu.  Coś  z  tego,  czym  był  szczodrze  obsypany 
przegryzło się przez ubranie i dotarło do skóry. 

–  Ooooo!  –  basowo  zawrzeszczała  Arlisiel  na  całą  ulicę.  Nie  była 
pięknym dzieckiem, ale głos posiadała taki, że ojciec wróżył jej karierę 
królewskiego herolda. 

Matka  rzuciła  się  do  domu,  Arlisiel  krzyczała,  a  Daezaelowi  przed 
oczami  pływały  już  nie  różnokolorowe  ale  czarno-białe  kręgi. 
Zdecydowanie umierał. I bardzo go to przerażało. 

–  Co  jest  na  tobie?  –  mamrotała  matka  kiedy  próbowała  dokładnie 
otrzepać proszki z ubrań Daezaela. – To można zmyć wodą, a to – nie, 
a to... Och! 

– Mamo, nie dotykaj mnie! Zaraz przyjdzie uzdrowiciel! 

– Syneczku, och... 

– Zabierz ręce – rozbrzmiał obok suchy głos. – I przynieś mi jeszcze 
parę wiader wody. 

Daezael podniósł oczy. Kietawiel, spokojny i surowy, bez pośpiechu 
wyjął sztylet z pochwy i skierował go w stronę chłopca. 

–  Nie!  –  odchylił  się  Daezael.  –  Nie trzeba  mnie zabijać! Chcę  żyć! 
Będę słuchać mamy! 

background image

 

– To wspaniale – powiedział Kietawiel. – A teraz stój i nie szarp się. 

Uzdrowiciel zręcznie rozpruł i zdjął ubrania z Daezaela, oblał go wodą 
i  natychmiast  wypowiedział  jakieś  zaklęcie  –  a  mały  elf  przestał 
odczuwać ból. 

Potem zmarszczył brwi, strzelił palcami i Arlisiel zamilkła. To znaczy, 
ona nadal otwierała usta, ale nie dobywał się z nich żaden dźwięk. 

Dziesięć minut później było po wszystkim. Krótko ostrzyżony Daezael 
–  zdecydowano,  że  krótka  fryzura  jest  lepsza  niż  różnobarwne 
i pojedyncze pasma wypadających włosów – z ciekawością  przyglądał 
się ręce unieruchomionej łubkami. 

– Mógłbym ją uzdrowić do końca – powiedział Kietawiel. – Ale wierzę, 
że przyda ci się pochodzić z gipsem, żebyś miał czas na przemyślenie 
swojego zachowania. 

Daezael miał swoje zdanie na ten temat, ale sprzeczać się z kimś, kto 
jednym  gestem  zatkał  usta  Arlisieli  –  on  sam  marzył  o  tym  już  od 
dwóch lat! – nie zdecydował się. 

Kietawiel otrzymał zapłatę i oddalił się, ciężko wspierając na swoim 
kiju. 

Daezael myślał przez kilka dni, po czym ogłosił: 

– Zostanę uzdrowicielem! 

– Co ty, synku – zaśmiał się ojciec. – W naszej rodzinie nigdy nie było 
uzdrowicieli. I nie posiadamy wystarczającej siły magicznej do takiej 
pracy. 

Daezael zacisnął usta, zmarszczył czoło, a potem powiedział: 

– W porządku. 

Kontynuował  zajmowanie  się  wyrobem  eliksirów  i  mikstur,  ale 
wyraźnie było widać, że chłopiec stracił do tego zapał. Mimo to, nie 
migał się i ojciec zdecydował nie przyśpieszać zdarzeń, mając nadzieję, 
że miłość do sztuki przyjdzie z czasem. 

background image

 

Jednak,  kiedy  Daezael  skończył  trzydzieści  lat  spakował  rzeczy 
i poinformował  rodziców,  że  wyjeżdża  uczyć  się  do  szkoły 
uzdrowicieli. 

Synku  –  cierpliwie  powtórzył  mu  ojciec.  –  Nie  posiadasz 

wystarczającej mocy magicznej! 

–  Będę  nadrabiać  wiedzą  –  powiedział  Daezael    uparcie  potrząsając 
głową. – A magiczna moc nie jest wartością stałą. Może wzrastać pod 
wpływem stresu! Zostanę wielkim uzdrowicielem, ojcze. Ponieważ nie 
jest mi dane stać się wielkim twórcą eliksirów. Nienawidzę ich. A nie 
jestem gotowy być zwykłym „średniaczkiem”. Będę najlepszy! 

Kiedy za synem zatrzasnęły się drzwi, oszołomiony Irziel zwrócił się 
do żony: 

– Czy on na pewno jest naszym synem? 

Anitirel  kiwnęła  głową.  Miała  tajemnicę,  którą  ukrywała  głęboko 
w sercu.  Jej  matka  była  w  młodości  rozbójniczym  atamanem, 
przywódcą szajki trolli i terroryzowała pięć Wolnych księstw. Ten fakt 
został starannie ukryty przed wszystkimi. Sąsiedzi i dalecy krewni byli 
przekonani, że uczy się ona sztuki  haftu w klasztorze niepokalanych 
elfijek.  Anitireli  o  wyczynach  matki  napomknął  ojciec,  który  kiedyś 
pracował  jako  elficki  konsul  i  wyciągnął  swoją  przyszłą  żonę 
z więzienia, wybawiając ją od dziesięciu śmiertelnych wyroków naraz 
przy pomocy dyplomatycznej nietykalności. 

Z  pewnością  geny  są  temu  winne.  Daezael  się  tego  nauczy  –  wtedy 
będzie  go  można  ostrożnie    wypytać  o  wpływ  ich  dziedziczenia  na 
potomnych oraz ich decyzje. 

Minęło  wiele  lat.  Daezael  bywał  w  domu  przejazdem,  a  i  tak  wtedy 
przepadał w domu Kietawiela. Stary elf chętnie dzielił się swoją wiedzą 
i doświadczeniem. Doskonale pamiętał wystraszonego chłopca, który 
był  w  stanie  działać  bez  paniki  i  nawet  dowodzić  dorosłymi. 
Opanowanie i stanowczość to najważniejsze cechy uzdrowiciela. 

background image

 

Irziel dawno pogodził się z tym, że syn nie przejmie rodzinnego biznesu 
i teraz uczył córki. Starszą bardziej interesowali chłopcy i stroje, ale za 
to młodsza okazała się pilną uczennicą. 

A Anitirel niepokoiło coś zupełnie innego. Jej syn dotychczas w nikim 
się  nie  zakochał!  Na  elfy,  które  często  żyły  emocjami  miało  to 
niszczycielski wpływ. Udała się nawet do miejscowej wiedźmy, żeby 
sprawdzić, czy na synu nie ciąży klątwa, ale ta niczego nie odkryła. 

Samego  Daezaela  mało  obchodziły  sprawy  miłosne.  Oczywiście, 
czasami,  „dla  zdrowia”,  miewał  dłuższe  lub  krótsze  romanse, 
ale większość  czasu  spędzał  całkowicie  pogrążony  w  podręcznikach. 
Rzeczywiście, wśród wszystkich uczniów uzdrowicielskiej szkoły to on 
miał  najmniejszą  moc  magiczną  i  tam  gdzie  koledzy  radzili  sobie 
kilkoma  zaklęciami,  Daezael  musiał  ratować  się  przy  pomocy  ziół 
(przydały się ojcowskie nauki!), okładów, medycyny ludowej i ścisłej 
kontroli  nad  pacjentem.  Łowił  każdą  drobinę  wiedzy,  którą 
przekazywali nauczyciele, naśladował tych, których uznawał za godne 
dla niego wzorce i pozostawał w tyle tylko wtedy, gdy oni nie mogli 
już nauczyć go niczego więcej. 

Daezael  regularnie  jeździł  na  różne  seminaria  w  celu  wymiany 
doświadczeń. I tak oto pewnego razu spotkał JĄ. To dziwne, że nigdy 
wcześniej JEJ nie spotkał! 

ONA siedziała w tylnym rzędzie, a na jej ustach błąkał się zagadkowy 
uśmiech.  Marzycielskie,  lekko  roztargnione  spojrzenie  jaskrawo 
błękitnych oczu poraziło Daezaela, kiedy wyszedł aby wygłosić swój 
referat.  Zamiast  mówić  przekonująco  o  pożytkach  z  leczniczej 
głodówki mamrotał coś niewyraźnie nie mogąc się skoncentrować. 

Chwilę później poznał się z Eariel. Eariel. Jej imię brzmiało jak dźwięk 
dzwoneczków. Córka morza. 

Dziewczyna  miała  niezwykłe  włosy  w  kolorze  płynnej  miedzi. 
Zagadkowy półuśmiech. Wyzywające spojrzenie. 

Całe  trzy  dni  seminarium  Daezael  spędził  w  towarzystwie  Eariel. 
Już  nie  interesowały  go  najnowsze  osiągnięcia  w  dziedzinie 

background image

 

uzdrawiania. Pragnął tylko być obok niej, słuchać delikatnego śmiechu, 
wdychać  subtelny  kwiatowy  zapach...  Eariel  była  pierwszą  osobą, 
która uważnie  wysłuchała  Daezaela.  Patrzyła  na  niego  swoimi 
niesamowitymi oczami a Daezael tonął w nich – tonął i pragnął zostać 
w tym błękitnym morzu na zawsze. 

Pierwszą  wspólną  noc  spędzili  przed  rozstaniem.  Wtedy  Daezeal 
zrozumiał, dlaczego poeci wysławiają fizyczną bliskość, a zakochani 
bujają w obłokach. Po tej nocy jego włosy odrosły do kolan, lśniące 
zdrowiem  i  pięknem.  Daezael  wiedział  o  tej  właściwości  elfickiego 
organizmu, ale nigdy dotąd nie doświadczył tego na sobie. 

Musiał wyjechać do zachodnich osiedli. Eariel mieszkała w niewielkiej 
wspólnocie  w  stolicy  Czajańskiego  państwa.  Wywodziła  się  z  rodu 
świetnych uzdrowicieli, którzy byli dobrze znani wśród arystokracji, a 
Daezael  po  tym  jak  zrezygnował  z  kontynuowania    ojcowskiego 
biznesu musiał wybić się sam. 

Wrócił  do  uzdrowicielskiej  szkoły  i  pochłonął  go  marazm.  Pacjenci 
przestali  się  trząść,  gdy  nagle  odkrywali  za  swoimi  plecami 
uzdrowiciela z bestialskim wyrazem twarzy – w ten sposób sprawdzał 
pracę ich mięśnia sercowego. Zaczął popełniać błędy. Nie mógł spać 
nocami – smucił się i wpatrywał się w gwiazdy. Za dnia pisał długie 
listy na dziesięć-dwadzieścia stron. A potem wyczekiwał odpowiedzi 
pożerając  wzrokiem  listonosza,  który  przez  to  spojrzenie  – 
wymagające, błagalne, pełne pragnienia i nadziei – zrobił się nerwowy 
i  zaczął  chudnąć  przez  stres.  Jeśli  zwrotny  list  –  zazwyczaj  krótki, 
najwyżej  parę  linijek!  –  długo  nie  nadchodził,  listonosz  miał  ochotę 
napisać go sam, byle tylko Daezael nie przewiercał go już spojrzeniem. 

W  końcu  władze  uczelni  nie  wytrzymały  i  zmusiły  Tachlaelibrara, 
by wreszcie  odebrał  swój  dyplom  uzdrowiciela.  Formalnie  Daezael 
zdobył go już dawno temu, ale nie odbierał, ponieważ chciał zdobywać 
wiedzę  pracując  z  pacjentami  za  marne  grosze.  Jedynie  w  domu 
uzdrowicieli przy szkole mógł spokojnie przeprowadzać eksperymenty 
nad chorymi, mieszając kilka stylów uzdrowienia, testując skuteczność 

background image

 

10 

metod ludowych albo leczniczej głodówki. W prywatnej praktyce nikt 
by mu na coś takiego nie pozwolił. 

Jednak  teraz  władze  siłą  wypchnęły  zakochanego  elfa  do  rodziców. 
W takim  stanie  potrzebni  byli  mama  i  tata  a  nie  zdobywanie 
doświadczenia w dziedzinie uzdrawiania. 

Przez dwa dni w domu Daezael nie wychodził z pokoju, leżał na łóżku 
i wąchał chustkę do nosa, którą na pożegnanie podarowała mu Eariel. 
Teraz, kiedy nie  musiał już opiekować się pacjentami,  mógł  w pełni 
oddać się swojej duchowej udręce. 

Trzeciego dnia rodzice nie wytrzymali. 

–  Synu!  –  powiedział  Irziel,  pukając  do  drzwi  sypialni  Daezaela.  – 
Wiem co się z tobą dziele. Sam przez to przechodziłem i znam przepis 
na uzdrowienie. Musisz się ożenić. 

– Nie mogę! – wyjęczał Daezael. – Nie jestem godzien. 

–  Dam  ci  pieniądze  –  poinformował  go  ojciec.  –  Tytułem  pożyczki. 
Dużo  pieniędzy.  Jeśli  zostaniesz,  tak  jak  zamierzałeś,  najlepszym 
uzdrowicielem  w  królestwie,  oddasz  mi  je  bardzo  szybko.  A  w  ten 
sposób będziesz miał możliwość zżycia się z młodą żoną i rozpoczęcia 
własnej praktyki. Masz błogosławieństwo moje i matki! 

– Naprawdę? – rozpromienił się Daezael, a Irziel drgnął. Przez moment 
wydawało mu się, że jego syn nigdy nie dorósł, a przed nim stoi dawny 
zachwycony chłopiec, który patrzył na ojca jak na istotę najwyższą. 

Tachlaelibrarowie  napisali  oficjalny  list  do  rodziców  Earieli. 
W oczekiwaniu  na  odpowiedź  Daezael  niepokoił  się  tak  bardzo, 
że matka potajemnie dolewała mu do napojów uspokajającej nalewki. 

Kiedy nadeszła pozytywna odpowiedź cała rodzina wybuchła radością. 
Zakochany udał się do stolicy bez bagażu – z odzieżą na zmianę i ciężką 
sakiewką. 

Stolica  powitała  Daezaela  w  nieprzyjazny  sposób.  Mżył  chłodny 
jesienny deszczyk. Koń uzdrowiciela zgubił podkowę na wjeździe do 
miasta i elf musiał iść piechotą przez kilka godzin – aż do nocy. Potem 

background image

 

11 

okazało  się,  że  miejskie  bramy  już  zamknięto  i  trzeba  było  iść  co 
najmniej  godzinę  do  wejścia,  koło  którego  dyżurowali  strażnicy. 
Za pojawienie  się  w  nieprzepisowym  czasie  elf  musiał  zapłacić  karę. 
Potem – co jest nadzwyczajne dla Syna Lasu! – zabłądził. 

Ale  Daezael  nie  zwracał  uwagi  na  znaki  od  losu.  Zawsze  był 
konsekwentny  w  swoich  działaniach  i  nawet  wiadro  pomyj,  które 
wylali  mu  na  głowę  już  przy  elfickiej  ulicy,  nie  mogło  popsuć  jego 
nastroju – a tylko chwilowo spowolniło. 

Po  umyciu  się  w  najbliższej  gospodzie  i  kupieniu  tam  za  absolutnie 
zwariowane  pieniądze  bukietu  chryzantem,  Daezael  udał  się 
na spotkanie z przyszłymi krewnymi. 

Powitali  go  serdecznie,  o  nic  nie  wypytywali  i  poinformowali, 
że ceremonia zaślubin została zaplanowana na następny dzień – kiedy 
tylko Daezael wszedł do domu ojciec pięknej Earieli wysłał gońca do 
kapłana. 

Daezaela  zaskoczył  taki  pośpiech.  Przypomniał  sobie,  jak  Talianel 
wychodziła za mąż. Wtedy kandydata do ręki i serca rodzice mało co 
nie  obwąchali,  urządzili  mu  kilka  skrupulatnych  przesłuchań, 
zapoznali się ze wszystkimi krewnymi, a ślub planowali przez miesiąc. 
Ach,  gdyby  Daezael  nie  był  tak  bardzo  zakochany!  Oczywiście, 
zaniepokoiło  go  to,  ale  teraz  mógł  myśleć  tylko  o  ukochanej.  Tym 
bardziej,  że  nocą  kiedy  zakradła  się  do  jego  pokoju  i  stanęła  na 
przeciwko okna, przez które wpadało słabe światło księżyca odbijające 
się na jej atłasowej skórze, zrzuciła przezroczysty peniuar na podłogę... 

...Po  tym  Daezael  był  gotów  żenić  się  nawet  w  tym  momencie  bez 
chwili zastanowienia. 

Mała świątynia elfickich bogów znajdowała się na drugim końcu miasta 
–  wynikało  to  z  rozporządzenia  burmistrza,  który  obawiał  się 
odrębnego  istnienia  jakiejś  rasy  obok  królewskiego  pałacu.  Według 
starodawnego  obyczaju,  do  świątyni  należało  iść  pieszo.  Oplecione 
kwiatami elfy niespiesznie kroczyły przez ulicę nucąc weselne pieśni. 
Eariel trzymała Daezaela za rękę, uśmiechała się i obdarowywała go 

background image

 

12 

spojrzeniem  swoich  czarujących  błękitnych  oczu  a  on  czuł  się 
najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. 

Drogę weselnego pochodu zagrodził tłum. 

– Król jedzie – wyjaśnił Daezaelowi przyszły teść. – Musimy poczekać. 

Zawracanie  lub  zatrzymywanie  się  w  drodze  do  świątyni  było 
uznawane  za  bardzo  zły  znak,  więc  elfy  zaczęły  tańczyć  obok 
kotłującego się  tłumu.  Daezael  wiedział,  że przejeżdżający król  miał  
w zwyczaju rozrzucanie monet, a także litościwe wysłuchiwanie próśb 
prostych  ludzi  –  o  ile  proszącemu  udawało  się  wsunąć  papierek  albo 
pergamin w rękę jednego z królewskich gwardzistów. 

Elfy  nie  chciały  patrzeć  na  króla  ani  nie  zależało  im  na  datkach  od 
niego, więc oddały się tańcom. Bo jakby nie patrzeć to wciąż był ślub! 
Kilku  zaproszonych  gości,  których  przedstawiono  po  prostu    jako 
"miejskich uzdrowicieli" grało na skrzypcach i fletach, Eariel z gracją 
wiła się w takt muzyki, a Daezael przestępował obok z nogi na nogę nie 
potrafiąc równocześnie słuchać muzyki i poruszać się w jej rytmie. Cała 
jego  uwaga  była  skupiona  na  dziewczynie,  dlatego  nie  od  razu 
zareagował na krzyki tłumu. 

– Zamach! Zamach! – krzyczeli ludzie. 

Konie  zarżały.  Przerażeni  ludzie  najpierw  stłoczyli  się  a  potem 
rozbiegli. Daezael ledwie zdążył chwycić Eariel za rękę, przycisnąć ją 
do ściany domu i osłonić własnym ciałem. 

Ogarnięty  paniką  tłum  rozpierzchł  się  po  ulicach.  Jeśli  ktoś  upadł 
bezlitośnie  go  tratowano.  Weselna  procesja  elfów  została  rozbita 
a Daezeal nie miał pewności, czy część gości nie została zadeptana! 

Z całych sił przywarł do ściany przytrzymując się wystających kamieni. 
Na  szczęście  dom  został  zbudowany  z  kamieni  różnej  wielkości. 
Oczywiście, Eariel odczuwała ból, gdy Daezael z całej siły przyciskał 
ją  do  ściany.  Uzdrowiciel  słyszał  jej  cichy  płacz  na  poziomie  piersi, 
ale wierzył, że kilka siniaków jest niczym w porównaniu z połamanymi 
kośćmi. 

background image

 

13 

Z pleców Daezaela zerwano płaszcz, plecy bolały od silnego napinania 
mięśni,  z  głowy  wyrwano  kilka  kosmyków  włosów,  które 
najwidoczniej  zaplątały  się  w  sprzączki  albo  guziki  przebiegających 
ludzi – ale, ogólnie rzecz biorąc, elf uznał, że obyło się bez większych 
strat. 

– Jak się czujesz? – troskliwie zwrócił się do narzeczonej. 

Otrzepała sukienkę i niepewnie odpowiedziała: 

– Chyba wszystko jest w porządku... 

Daezael  nie  słuchał  jej  dłużej.  Odwrócił  się  w  stronę  skrzyżowania, 
gdzie  wcześniej  tłoczyli  się  ludzie  oczekujący  na  przejazd  króla. 
Z bruku podnosili się ranni, a ktoś wołał: 

– Uzdrowiciel! Pomóżcie! Niech ktoś zawoła uzdrowiciela! 

– Chodźmy! – Daezael chwycił Eariel i pociągnął za sobą.  – Wołają 
nas. Musimy pomóc. 

W żadnym razie nie mógłby zostawić rannych na pastwę losu, ale nie 
mógł  też  nie  przeliczyć  korzyści,  jaką  przyniesie  mu  pomoc,  którą 
okaże królewskim gwardzistom. Może i samego króla już wywieziono 
w bezpieczne miejsce, ale najważniejsze jest nawiązywanie kontaktów! 
Jeśli zaczniesz od pracy wojskowego uzdrowiciela to przy należytym 
uporze  będzie  można  dostać  się  potem  na  stanowisko  osobistego 
uzdrowiciela jakiegoś arystokraty czystej krwi! 

Eariel niechętnie wlokła się za narzeczonym. Na jej twarzy nie było ani 
odrobiny  entuzjazmu.  Ale  Daezael  przypisał  to  skutkom  doznanego 
stresu i po obejrzeniu pierwszego rannego zaczął wydawać polecenia. 

–  U  tego  należy  powstrzymać  krwawienie  i  zamknąć  ranę,  a  ja 
w międzyczasie  zajmę  się  tym  z  przebitym  płucem...  Eariel?  Czy  ty 
mnie słyszysz? 

Dziewczyna przeniosła pełne przerażenia spojrzenie z zakrwawionego 
strażnika na Daezaela. 

– Ja... ja nie mogę! 

background image

 

14 

Bzdura! – niecierpliwie machnął ręką elf, który już zajmował się 

strażnikiem, z którego z piersi sterczała strzała. – Jesteś uzdrowicielką. 

Kilka minut później miał już pewność, że życiu młodego człowieka nic 
nie  grozi  i  podniósł  głowę.  Eariel  wciąż  stała  nad  swoim  pacjentem 
bezradnie gniotąc w dłoniach materiał sukni. 

–  Weź  się  w  garść!  –  Daezael  podniósł  się  i  delikatnie  potrząsnął 
ramionami dziewczyny. – Sam sobie nie poradzę! 

– Boję się krwi! – wypaliła i zacisnęła oczy. 

–  Przecież  jesteś  uzdrowicielką!  –  powiedział  zaskoczony  elf  
i zmarszczył brwi. 

– Tata... Tata pomógł mi z dyplomem – wybełkotała Eariel. 

– Najwyraźniej – Daezael miał wrażenie, że cały świat zwalił mu się na 
głowę. Znów poczuł się jak siedmioletni chłopiec, który spadł z drabiny  
w  spiżarni pełnej składników. Tylko tym razem ucierpiała nie jego ręka 
a  serce.  A  to  bolało  o  wiele  bardziej!  Ale  teraz  Daezael  nie  mógł 
pozwolić sobie na rozmyślanie, więc w milczeniu przystąpił do pracy. 

Niewiele  później  przybył  oddział  specjalny,  Daezael  otrzymał 
w nagrodę  sakiewkę,  ale  nie  przyniosło  mu  to  radości.  Poczekał  aż 
zbiorą się krewni i goście i zaproponował przeniesienie ceremonii na 
następny dzień. 

Wieczorem siedział z niedoszłym teściem nad butelką mocnego wina 
i prowadził rozmowę od serca. 

– Zrozum, ona jest głupia – wyjaśniał ojciec Earieli. – Wiedza przecieka 
przez nią jak woda przez piasek. Przesącza się i  znów wszystko jest 
suche.  Robiliśmy  wszystko  co  w  naszej  mocy.  Najlepsi  nauczyciele, 
najlepsza  szkoła...  Zabieraliśmy  ją  ze  sobą  na  wezwania.  To...  moja 
jedyna  córka!  Następczyni  dynastii!  Jesteśmy  uzdrowicielami 
w najbogatszych  domach  stolicy...  Modliłem  się,  żeby  znalazła  sobie 
dobrego  męża,  uzdrowiciela,  któremu  będzie  można  przekazać 
praktykę.  Tak  mocno  się  modliłem...  Przecież  jest  piękna!  Dlatego 
wysłałem ją na to seminarium, bo miałem nadzieję, że znajdzie sobie 

background image

 

15 

tam odpowiedniego uzdrowiciela, żeby przedłużyć dynastię. Daezael, 
czego  ci  trzeba?  Przekażę  ci  swoją  praktykę,  będziesz  służył  dla 
Posiadaczy!  Dom,  sprzęt,  najlepsze  lekarstwa  w  apteczce!  Sekrety 
rzemiosła... 

– Dlaczego ja? I dlaczego tak śpieszyliście się z wydaniem jej za mąż? 

–  Rozpytywałem  o  ciebie  –  przyznał  niedoszły  teść.  –  I  bałem  się, 
że zrezygnujesz. Widzisz, intuicja mnie nie zawiodła. 

Daezael lekko kołysał  się  na krześle i wpatrywał  w płomień świecy. 
Oczy piekły – może od łez, a może przez to, że nie mógł mrugnąć. Jeśli 
chociaż na chwile zamknie powieki to przed  jego oczami pojawi się 
obraz Eariel stojącej nad rannym i patrzącej na niego z przerażeniem. 
Obraz idealnej kobiety, którą Daezael stworzył w  czasie  ich krótkiej 
znajomości nie wytrzymał zderzenia z rzeczywistością. 

Tak  naprawdę  to  nigdy  nie  zastanawiał  się  poważnie  nad  tym  jaką 
chciałby mieć żonę. Oczywiste było, że będzie to uzdrowicielka, żeby 
mogła  powstać  między  nimi  silna  więź,  taka  jak  między  jego  ojcem 
i matką,  dzięki  której  małżonkowie  rozumieją  się  i  pomagają  sobie 
w pracy. W zamglonych wyobrażeniach o przyszłości Daezael widział 
przytulny  domek,  dziecko  lub  jeśli  się  poszczęści  to  dwójkę. 
A obowiązkowo  –  tłumy  wdzięcznych  pacjentów,  uzdrawianie 
najbardziej  złożonych  przypadków,  monografie  autorstwa  Daezaela 
Tachlaelibrara.  Samodzielnie  podjął  decyzję  o  wykonywaniu 
ukochanego zawodu i bez tego nie wyobrażał sobie życia. 

Ale  głupia  żona,  której  tatuś  załatwił  dyplom?  Czego  ona  mogłaby 
nauczyć  dziecko?  A  jeśli  nagle  chlapnie  coś  niewłaściwego 
w obecności  wysoko  postawionego  pacjenta?  Pomyli  przeznaczenie 
leku? 

Żona  najlepszego  uzdrowiciela  w  królestwie  też  powinna  być 
najlepsza. 

– Niczego mi nie trzeba – cicho powiedział Daezael. – Za bardzo lubię 
swój zawód. Nie mogę  mieć obok siebie kobiety, która boi się krwi. 
Obok mnie powinna być taka, która pomoże mi stać się lepszym. 

background image

 

16 

– Jest piękna – ze smutkiem powtórzył niedoszły teść. 

– Wrócę do domu, będę chciał opowiedzieć o tym co działo się w czasie 
dnia, omówić złożony wypadek! O czym miałbym z nią rozmawiać? 

– Do tej pory to ci nie przeszkadzało – z wyrzutem powiedział stołeczny 
uzdrowiciel. 

–  Tak.  I  przepraszam,  jeśli  mimo  woli  was  tym  uraziłem.  Wszystko 
działo się za obopólną zgodą. Ale... jeśli "to" ma być jedyny powód, 
to jestem w stanie poradzić sobie w pojedynkę. Myślałem, że znalazłem 
w Earieli nie tylko kobietę, ale i przyjaciółkę i współpracownika! 

–  Daezaelu  –  powiedział  teść  z  powagą.  –  Nie  każdy  może  być 
inteligentny  i  utalentowany.  Zdecydowanie  nie  każdy.  Żebyś  tylko 
wiedział jakie Eariel potrafi przyrządzać pierogi! 

– Nie rozumiecie! – elf poderwał się na nogi i uderzył pięścią w stół. – 
Po  co  mi  posag?  Nie  chcę  zdobyć  sławy  dzięki  osiągnięciom  kogoś 
innego!  Chcę  sam  wypracować  sobie  reputację.  Chcę  być  najlepszy, 
marzyłem o tym przez całe życie! 

Ojciec Earieli chwycił się za głowę. 

– Jestem pewien, że wasza córka dzięki swojej urodzie łatwo znajdzie 
męża – wydusił Daezael na pocieszenie. 

– Tak, to prawda – odparł mężczyzna głuchym głosem. – Ale wątpię, 
że będzie on tak samo dobrym kontynuatorem naszej dynastii, jakim ty 
mógłbyś się stać. 

Daezael wszedł do pokoju Earieli. Siedziała przed lustrem i beztrosko 
czesała włosy. Na widok jej piękna uzdrowiciel poczuł jak kurczy mu 
się serce, ale mocno uszczypnął się w rękę i zapytał spokojnym tonem: 

– Powiedz, Eariel, czy ty chociaż cokolwiek do mnie czujesz? 

Dziewczyna  odwróciła  się  i  obdarzyła  Daezaela  czarującym 
spojrzeniem. 

– Oczywiście! Jesteś bardzo miły... 

Miły! 

background image

 

17 

Tej samej nocy Daezael wyruszył w podróż powrotną do domu. Jechał 
bez odpoczynku przez kilka dni, zatrzymując się tylko po to, żeby kupić 
gorącą słodką herbatę w gospodzie i zmienić konia. 

Po  powrocie  do  domu  zignorował  pytania  zaniepokojonych  bliskich, 
rzucił ojcu jego pieniądze i zamknął się w swoim pokoju. 

Przesiedział tam tydzień, regularnie zjadając kawałeczki zae-inn, który 
siostra podawała mu  przez szparę pod drzwiami i rozmyślał o swoim 
życiu i planach. 

"Pożądania nazywanego zakochaniem, elf doznaje wobec tego, z kim 
najbardziej korzystnie może począć potomnych. Ten proces gwarantuje 
narodziny całkowicie zdrowego potomstwa..." 

Gdyby  chociaż  Eariel  go  kochała!  Ale...  Miły!  To  brzmi  jak  upadek 
cegły na głowę przechodnia – miiiiły – i mózg rozbryzguje się na bruku. 

Spędzić kilka dziesięcioleci z kobietą, z którą nie ma się nic wspólnego 
i  nie  ma  się  o  czym  rozmawiać!  Daezael  przypominał    sobie  każdą 
minutę spędzoną z Eariel. Teraz już rozumiał, dlaczego milczała! Bała 
się, że powie coś niewłaściwego! 

Między  elfami  nie  ma  silnych  rodzinnych  więzi  –  ze  względu  na 
długość życia. Ojciec, matka, czasami brat albo siostra. Żona powinna 
być  wierną  pomocnicą,  przyjaciółką,  współpracownikiem,  stanowić 
podporę. 

Daezael  zbyt  dobrze  pamiętał  elfickie  pogromy,  które  miały  miejsce 
około sto lat temu. Co kierowało ludźmi, którzy niszczyli całe wioski 
Dzieci Lasu? Pragnienie wzbogacenia się? Nienawiść do tych, którzy 
są  obdarzeni  pięknem  i  długowiecznością?  Tamte  czasy  przetrwały 
tylko te rodziny, które działały jak jeden organizm. 

Miły, i tyle... 

Bez  wątpienia  Daezael  chciał  mieć  dziecko.  Uważał  jednak, 
że powinien przekazać mu nie tylko fizyczne piękno, ale i rozum, żeby 
wykorzystywało nie tylko swoją atrakcyjność, ale mogło też wznieść 

background image

 

18 

się  na  sam  szczyt.  Konsekwencja  w  dążeniu  do  wyznaczonego  celu. 
Chęć zdobywania wiedzy! 

A ona... pierogi! 

Wydzieranie  z  serca  miłości  bardzo  bolało  –  tak  bardzo,  że  Daezael 
prawie  się  poddał.  Nawet  kilkakrotnie  przekręcał  klucz  w  drzwiach, 
gotowy wrócić do Earieli i zaakceptować wszystko, co oferował teść. 

A  potem  przypominał  sobie  Kietawiela.  Mały  Daezael  często 
odwiedzał  staruszka  po  tym  jak  podjął  decyzję,  że  będzie 
uzdrowicielem. 

– Uzdrowiciel może rządzić światem – powiedział mu pewnego razu 
Kietawiel.  –  Ponieważ  jest  niezbędny.  Wszyscy  mądrzy  chorują. 
Wszyscy  mądrzy,  kiedy  odczuwają  ból  i  strach,  pragną  pocieszenia 
i pomocy.  Uzdrowiciel  –  jeśli  jest  prawdziwy  –  zawsze  staje  na 
wysokości zadania. Czym jest leczenie zadrapań i cierpienie nudy przez 
czterysta  lat?  Nie,  maluchu,  to  nie  jest  dla  ciebie,  od  razu  to 
zrozumiałem. Nikt nie wie, jak będzie wyglądało twoje życie, ale na 
pewno nie będzie ono nijakie, inaczej w twoich oczach nie płonęłaby 
taka sama iskra, jaką ja miałem w młodości! 

Pogładził  pokrytą  bliznami  głowę.  Daezael  śledził  jego  gest 
marzycielskim  spojrzeniem.  Już  wiedział,  że  te  rany  staruszek 
otrzymał, gdy ratował spadkobierczynię wielkiej kapłańskiej dynastii, 
gdzieś w południowych krajach. Teraz go tam ubóstwiano. To jest to, 
wielki  cel  –  pozostawić  po  sobie  wspomnienie,  które  przetrwa  wiele 
pokoleń! Żeby modlili się do ciebie! 

A w jaki sposób w drogę do osiągnięcia takiego celu wpisuje się żona, 
która kocha gotować pierogi? 

Po  tygodniu  Daezael  wyszedł  z  pokoju  i  zamknął  się  w  ojcowskim 
laboratorium. Rodzina odetchnęła z ulgą – pilnym gońcem dostarczono 
już  list  z  przeprosinami  od  rodziców  Earieli  i  Tachlaelibrarowie 
wiedzieli,  że  ślub  został  odwołany  z  powodu  sprzeczności,  które 
powstały między młodymi ludźmi. 

background image

 

19 

– Wszystko przez to, że tak krótko się znali – powiedział Irziel żonie. – 
Jednak,  wspólna  praca  z  ukochaną  kobietą  daje  możliwość  lepszego 
poznania  siebie  nawzajem...  Rodzina  to  też  wspólna  praca, 
ale prawdopodobnie najcięższa jakiej można doświadczyć w życiu. 

–  Coś  ci  się  nie  podoba?  –  spochmurniała  Anitirel,  która  uważała, 
że Irzielowi bardzo się poszczęściło, że to właśnie ona zatrudniła się 
u niego na stanowisku asystentki, a potem zgodziła się zostać żoną. 

– Mi? Nie! – pokręcił głową na potwierdzenie swoich słów. – Martwię 
się o naszego chłopca. 

A chłopiec w tym czasie wygotowywał swoje ubrania w wielkiej kadzi 
z farbą. Uświadomił sobie, że życie to o wiele mroczniejsza sprawa niż 
mu  się  dotąd  wydawało.  Że,  tak  naprawdę,  każdy  dzień  jest  testem, 
któremu  poddaje  nas  los.  Że  tęcza,  którą  wysławiają  poeci  to  tylko 
załamanie  światła,  a  bujanie  w  obłokach  z  ukochaną  osobą  to  tylko 
działanie  hormonu  szczęścia,  który  wyzwala  się  w  podobny  sposób, 
kiedy jemy czekoladę. 

Daezael  przefarbował  włosy  na  czarno,  zaplótł  je  w  sto  cienkich 
warkoczyków, a w czasie tego procesu ostatecznie pogodził się z tym, 
że od tego momentu będzie nieszczęśliwy. 

Daezael  wyszedł  ze  swojego  pokoju,  popatrzył  na  bliskich,  którzy 
zastygli w niemym zdumieniu i powiedział: 

– Zaczynam praktykę w naszej wiosce. Bądźcie tak mili i pomóżcie mi 
rozwiesić ogłoszenia oraz znaleźć odpowiedni lokal do przyjmowania 
pacjentów.  Ojcze,  mam  nadzieję,  że  będziesz  mi  sprzedawał  leki  ze 
zniżką? No, dlaczego tak się na mnie wszyscy gapicie? Mam depresję. 

 

 

 

background image

 

20 

*** 

 

Osie  furgonu  poskrzypywały,  a  lekki  deszczyk  uderzał  o  dach. 

Śpiący  posapywali  na  różne  sposoby,  jęknął  przez  sen  młody  mag 
Mezenmir,  nad  którym  siedział  teraz  Daezael  i  marszcząc  brwi 
ostrożnie dotykał  palcami energetycznych punktów na ciele. 

– Daezaelu – rozbrzmiał szept Jasności Hak. Oświecona uniosła się na 
łokciu  i  zapatrzyła  w  ciemność,  w  której  z  całą  pewnością  ledwie 
dostrzegała zarys postaci elfa. 

– Co? – burknął uzdrowiciel. Bardzo nie lubił, gdy ktoś przeszkadzał 
mu  w  rozmyślaniu.  A  babskich  rozmów  od  serca  wręcz  całkiem 
nienawidził.  Zwłaszcza,  gdy  dotyczyły  tego  za  kogo  z  całej  kupy 
kandydatów powinno się wyjść za mąż. 

– Powiedz, czy byłeś kiedykolwiek zakochany? – zapytała Jasność. 

–  Ja?  –  prychnął  elf.  –  Kobieto,  obserwuję  twoje  miłosne  przygody 
i tylko  coraz  mocniej  utwierdzam  się  w  tym,  że  absolutnie  nie 
potrzebuję  tego  rodzaju  atrakcji  w  moim  własnym  życiu.  Widzisz, 
umieranie  od  nadmiernego  przeżywania,  to  rola  nie  do 
pozazdroszczenia, dlatego zostawiam ją tobie. 

Jasność  ciężko  westchnęła.  Obok  niej  miarowo  oddychał  Jarosław 
Wilk, który nawet w śnie nie tracił surowego i zimnego wyrazu twarzy. 
Ale  Daezael  wiedział,  że  arystokrata  mocno  ściska  połę  spódnicy 
swojej narzeczonej i przebudzi się w mgnieniu oka, jeśli tylko poczuje, 
że może grozić jej niebezpieczeństwo. Obserwowanie tej dwójki było 
niesamowicie interesujące. 

– Poszczęściło ci się, Daezaelu – powiedziała Oświecona i jeszcze raz 
ciężko westchnęła. 

– Tak – ledwie słyszalnie szepnął Daezael. – Poszczęściło...