background image

HARRY HARRISON

PLANETA BEZ POWROTU

background image

      . 1
 
Zwiadowca 
   Kiedy niewielki statek kosmiczny wniknął w górne warstwy atmosfery, zaczął płonąć niczym 
meteor;   jego   blask   wzmógł   się   w   ciągu   kilku   sekund   od   czerwieni   do   bieli.   Stop,   z   którego 
wykonana była jego powłoka, choć nieprawdopodobnie wytrzymały, nie był jednak odporny na 
działanie   aż   tak   wysokiej   temperatury.   Odrywane   i   spalane   cząsteczki   metalu   tworzyły   wokół 
stożkowego   dzioba   statku   ognistą   otoczkę.   Nagle,   kiedy   zdawało   się,   że   cały   statek   zostanie 
pochłonięty przez ogień i zniszczony,  przez jaskrawą poświatę  przedarły się jeszcze jaśniejsze 
płomienie silników hamujących. Gdyby statek spadał w sposób nie kontrolowany, z całą pewnością 
zostałby zniszczony, jego pilot wiedział jednak, co robi i czekał do ostatniej chwili z włączeniem 
hamownic. 
   Mknął w dół przez grubą powlokę chmur ku pokrytej trawą równinie, która rosła przed nim z 
przerażającą   szybkością.   Kiedy   wydawało   się   już,   że   katastrofa   jest   nieunikniona,   hamownice 
odpaliły ponownie wstrząsając statkiem z siłą odpowiadającą kilku G. Mimo pracujących pełną 
mocą silników, statek opadał wciąż z dużą szybkością i po chwili wylądował z hukiem na ziemi, 
dociskając do oporu amortyzatory. 
   Kiedy kłęby dymu i pyłu opadły, na jego dziobie otworzył się niewielki luk i wynurzyła się z 
niego   kamera.   Zaczęła   powoli   zataczać   półkola,   obserwując   rozległe   morze   trawy,   rosnące   w 
oddali drzewa... kompletne bezludzie. Gdzieś daleko przemykało w panice stado jakichś zwierząt, 
szybko jednak znikło z pola widzenia. Kamera poruszała się nieprzerwanie, aż w końcu zatrzymała 
obiektyw   na   znajdujących   się   nie   opodal   szczątkach   zdemolowanego   sprzętu   wojennego   - 
rozległym rumowisku rozciągającym się na porytej kraterami równinie. 
   Był   to   obraz   totalnej   ruiny.   Pole   bitwy   usłane   było   setkami,   może   nawet   tysiącami, 
zdruzgotanych   potężnych   maszyn   wojennych.   Wszystkie   były   podziurawione,   pogięte   i 
porozrywane działaniem strasznych sił. Cmentarzysko ciągnęło się aż po horyzont. Obejrzawszy 
pordzewiałe   korpusy,   kamera   wsunęła   się   z   powrotem   do   luku,   którego   pokrywa   zaraz   się 
zatrzasnęła. Minęło wiele minut, zanim ciszę przerwał zgrzyt metalu trącego o metal; to otwierała 
się pokrywa śluzy powietrznej. 
   Minęło jeszcze kilka minut, nim ze środka powoli wynurzył się człowiek Poruszał się ostrożnie, 
trzymając w ręku karabin jonowy; końcówka lufy zataczała półkola niczym węszące, wygłodniałe 
zwierzę.  Miał  na sobie ciężki  kombinezon  ochronny z hełmem  wyposażonym  w  TV. Bacznie 
lustrując otaczający teren i nie spuszczając palca ze spustu, powoli sięgnął wolną ręką w dół i 
wcisnął guzik na nadgarstku drugiej dłoni. 
    - Kontynuuję raport. Jestem poza statkiem. Będę szedł wolno, aż mój oddech wróci do normy. 
Mam obolałe kości. Lądowałem spadając swobodnie do ostatniej chwili. Było to naprawdę szybkie 
lądowanie i w końcowym momencie miałem piętnaście G. Na razie nic nie wskazuje na to, bym 
został namierzony podczas spadania. Będę mówił przez cały czas. Ten przekaz jest nagrywany na 
moim statku dalekiego zasięgu krążącym na orbicie. Tak więc bez względu na to, co się stanie ze 
mną, ten raport przetrwa. Chcę uniknąć takiej partaniny, jaką odwalił Marcill. 
   Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu tych słów. Odzwierciedlały one to, co myślał o swoim 
martwym już poprzedniku. Gdyby Marcill przedsięwziął jakiekolwiek środki ostrożności, żyłby 
pewnie nadal. Pomijając zresztą środki ostrożności, ten dureń powinien był jednak pomyśleć o 
pozostawieniu jakiejś wiadomości. Nie zostało po nim nic, absolutnie nic, i nie wiadomo, co się z 
nim stało. Nawet słowa raportu, który mógłby teraz pomóc. Hartig zmarszczył nos, myśląc o tym. 
Lądowanie na nowej planecie zawsze jest niebezpieczne bez względu na to, jak niewinnie by ona 
wyglądała. Również i ta, Selm - II, nie była z pewnością pod tym względem wyjątkiem, zwłaszcza 
że nie wyglądała wcale przyjaźnie. To była pierwsza robota Marcilla. I ostatnia. Przekazał relację z 
orbity podając położenie miejsca, w którym zamierzał lądować. I nic więcej. Dureń! Od tego czasu 
wszelki słuch o nim zaginął. Właśnie wtedy zdecydowano się wezwać fachowca. Dla Hartiga był to 

background image

siedemnasty   zwiad   planetarny.   Zamierzał   wykorzystać   całe   swoje   doświadczenie,   aby   na 
siedemnastu się nie skończyło. 
     - Rozumiem, dlaczego Marcill wybrał właśnie to miejsce. Nie ma tu niczego prócz trawy. To 
bezludna równina ciągnąca się na wszystkie strony. tuż obok miejsca lądowania rozegrała się jakaś 
bitwa... i to nie tak dawno. Pozostałości  po niej  znajdują się na wprost mnie.  Wygląda  to na 
różnego rodzaju sprzęt bojowy. Kiedyś te maszyny musiały wyglądać imponująco, teraz jednak są 
porozrywane i pordzewiałe. Spróbuję przyjrzeć się im z bliska. 
   Hartig   zamknął   wejście   do   śluzy   i   ostrożnie,   nie   przerywając   relacji,   ruszył   w   stronę 
pobojowiska. 
    - Te maszyny są naprawdę gigantyczne. Najbliższa ma co najmniej pięćdziesiąt jardów długości: 
pojazd   gąsienicowy   z   pojedynczą,   ogromną   lufą.   Jest   zniszczony.   Nie   widać   na   nim   żadnych 
oznaczeń.  Spróbuję przyjrzeć mu  się z bliska: Przyznam  się jednak szczerze, że mi się to nie 
podoba. Z orbity nie było tu widać żadnych miast, nie było słychać żadnych audycji bądź sygnałów 
na jakimkolwiek zakresie fal radiowych. A mimo to jest tu pobojowisko i te wraki. To przecież nie 
są zabawki. Ten sprzęt jest wytworem bardzo zaawansowanej techniki. Nie jest złudzeniem. To 
solidny   metal,   który   został   rozerwany   przez   coś   jeszcze   potężniejszego.   Nadal   nie   widzę   na 
korpusie żadnych symboli ani znaków identyfikacyjnych. Spróbuję wejść do środka. Z miejsca, w 
którym stoję, nie dostrzegam wprawdzie żadnego włazu, ale jest tam z boku wyrwa, w której 
zmieściłby   się   z   powodzeniem   łazik.   Idę   tam.   W   środku   mogą   być   jakieś   dokumenty,   a   na 
urządzeniach kontrolnych jakieś napisy. 
   Nagle Hartig przystanął. Zamarł w bezruchu i uchwycił ręką poszarpany brzeg wyrwy. Wydało 
mu się, że coś usłyszał. Ostrożnym ruchem podniósł poziom sygnału zewnętrznego mikrofonu. 
Jedynym,   co   go   dobiegło,   był   jednak   tylko   odgłos   wiatru   wyjącego   pomiędzy   metalowymi 
szczątkami. Nic więcej. Nadsłuchiwał przez chwilę, po czym wzruszył ramionami i odwrócił się, 
aby wejść przez wyrwę do wnętrza maszyny. 
   Z   przerażającą   gwałtownością   spomiędzy   metalowych   szczątków   rozbrzmiał   echem   odległy 
mechaniczny zgrzyt.  Hartig obrócił  się i przycupnął  wysuwając do przodu karabin gotowy do 
strzału. 
     - Coś się tam porusza. Jeszcze tego nie widzę... ale słyszę wyraźnie. Włączyłem zewnętrzny 
mikrofon   w   obwód,   żeby   odbierany   przez   niego   dźwięk   nagrywał   się   takie.   Staje   się   coraz 
donośniejszy, to chyba koła, gąsienice, ... skrzypią, zgrzytają. Pojazd... Jest! 
   Ze zgrzytem metalu spomiędzy zniszczonych maszyn wyłonił się nieznany pojazd. Mniejszy od 
pozostałych  miał  nie więcej niż pięć jardów długości - sunął do przodu z zapierającą  dech w 
piersiach szybkością. Był czarny i wyglądał złowrogo. Hartig podniósł wyżej karabin, ale kiedy 
zobaczył jak pojazd skręca przyśpieszając, zdjął palec ze spustu. 
    - Kieruje się w stronę mojego lądownika! Pewnie namierzył go, kiedy lądowałem. Za pomocą 
promieniowania, radaru, nie wiem. Włączam urządzenie do zdalnego sterowania, aby przygotować 
pokładowe   urządzenia   obronne.   Gdy   tylko   ten   pojazd   znajdzie   się   w   ich   zasięgu,   zostanie 
zmieciony z powierzchni ziemi... Teraz! 
   Jedna   po   drugiej   rozległy   się   detonacje,   kiedy   szybkostrzelne   działka   pokładowe   pluły 
śmiertelnym ogniem. Ziemia zatrzęsła się, w powietrze wyleciały odłamki skał i wzbiły się kłęby 
dymu. Działka zamarły, lecz kiedy tylko pojazd wyłonił się z kłębów pyłu, na nowo rozpoczęły 
kanonadę. Pojazd był zupełnie nietknięty. 
    - Ten pojazd jest szybki i wytrzymały, ale główne działa poradzą sobie z nim... 
   Nagle ziemią wstrząsnęła potężniejsza od poprzednich eksplozja, która szczękiem odbiła się od 
otaczających Hartiga metalowych ścian, wywołując deszcz rdzawego pyłu. Wyjrzał na zewnątrz, 
zamarł w bezruchu i zaczął mówić matowym głosem: 
     - Mój lądownik wyleciał w powietrze. Wystarczył jeden strzał z tego cholernego pojazdu, a 
nasze   działka   nawet   go   nie   drasnęły.   Teraz   skręca   w   moim   kierunku.   Na   pewno   namierzył 
wysyłane przeze mnie sygnały radiowe, promieniowanie cieplne lub coś jeszcze innego. Teraz już 

background image

nie ma sensu wyłączanie radiostacji. Sunie prosto na mnie. Strzelam do niego, ale bez skutku. Nie 
widzę żadnych okien ani wzierników. Jego załoga musi korzystać z przekaźników telewizyjnych. 
Próbuję strzelać do występów znajdujących się z przodu pojazdu. To mogą być detektory albo co... 
Nawet nie zwolnił... 
   Odgłos   eksplozji   przerwał   dalszy   przekaz.   Anteny   krążącego   wokół   planety   statku   zaczęły 
automatycznie poszukiwać utraconego sygnału. Bez skutku. Wtedy, zgodnie z programem, centrum 
kontroli   sprawdziło   inne   kanały.   Nic.   Z   typową   dla   automatów   nieustępliwością   zaczęło   od 
początku, lecz nie wykryło nic poza promieniowaniem atmosferycznym. Po godzinie spróbowało 
raz   jeszcze   i   powtarzało   to   następnie   co   sześćdziesiąt   minut   przez   całą   dobę.   Kiedy   ta   część 
programu została zakończona, zgodnie z instrukcją włączyło radiostację nadświetlną i wysłało całą 
relację otrzymaną od zwiadowcy z powierzchni planety. Wypełniwszy swą powinność, wyłączyło 
wszystkie   obwody   prócz   czuwających   i   zamarło   w   nieskończenie   cierpliwym   oczekiwaniu   na 
następną instrukcję. 

background image

      . 2
 
Zapach Śmierci 
   - Co to? Coś złego? - zapytała Lea. 
   W miejscu, w którym jej ciało stykało się z Brionem, poczuła jego nagłe napięcie. Leżeli obok 
siebie   w   głębokiej   koi   całkowicie   zrelaksowani   i   patrzyli   przez   bulaj   na   usianą   gwiazdami 
kosmiczną   przestrzeń.   Czuła,   że   jego   potężne   ramię   obejmujące   jej   drobne   ciało   wyraźnie 
zesztywniało. 
    - Nic takiego. Spójrz tylko na te kolory... 
    - Posłuchaj, kochana bryło mięśni, może jesteś najlepszym zapaśnikiem w Galaktyce, ale jesteś 
za to najgorszym kłamcą. Coś się stało. Coś, o czym nie wiem. 
   Brion wahał się przez chwilę, po czym powiedział: - Jest tu ktoś. Niedaleko. Ktoś, kogo przedtem 
nie było. Ten ktoś zwiastuje kłopoty. 
     - Wierzę w twoje zdolności empatyczne. Widziałam, jak się sprawdzały i wiem, że potrafisz 
wyczuć   stany  emocjonalne   innych   ludzi.   Ale   teraz   jesteś   daleko   w   przestrzeni   kosmicznej,   w 
drodze pomiędzy dwiema gwiazdami oddalonymi od siebie o całe lata świetlne, skąd więc tu nowy 
człowiek   na   pokładzie...   -   urwała   i   spojrzała   nagle   na   zewnątrz,   na   gwiazdy.   -   Oczywiście, 
wahadłowiec. To pewnie jakieś spotkanie, a nie rutynowa korekta kursu. Czyżby tam był jakiś inny 
statek nadświetlny? Ktoś będzie się przesiadał... 
    - On nie leci... on już przyleciał. Jest już na pokładzie. Idzie prosto do nas. Nie podoba mi się to 
wszystko. Nie podoba mi się ten facet... ani ta wiadomość, z którą przybywa. 
   Jednym płynnym ruchem Brion zerwał się na nogi, odwrócił się do tyłu i zacisnął pięści. Mimo iż 
miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i ważył blisko sto trzydzieści pięć kilogramów, poruszał się 
zwinnie jak kot. Lea spojrzała na wyprostowaną postać i prawie poczuła wypełniające ją napięcie. 
     - Nie możesz mieć pewności - powiedziała cicho. Niewątpliwie masz rację, ktoś przybył  na 
statek Ale nie musi to wcale oznaczać, że ma jakikolwiek związek z nami... 
    - Jeden martwy człowiek, być może nawet dwóch. Ten, który się zbliża, sam cuchnie śmiercią. 
Już tu jest. Lea westchnęła głęboko, kiedy usłyszała za sobą otwierające się drzwi do kajuty. Z 
lękiem  spojrzała  przez  ramię,  nie wiedząc,  czego  oczekiwać.  Słychać  było  odgłos  delikatnego 
szurnięcia   nogą,  po  którym   nastąpił   głuchy  stukot.   I  znowu:  szurnięcie,  stukot.   Coraz  bliżej   i 
głośniej. Zaraz potem w drzwiach ukazał się mężczyzna. Zawahał się i rozejrzał na boki, mrugając, 
jak gdyby miał kłopoty ze wzrokiem. 
   Lea musiała zdobyć się na niemały wysiłek, aby ukryć uczucie wstrętu, którego na jego widok 
doznała, a także aby nie odwracać wzroku. Jedyne oko mężczyznny spojrzało powoli za nią, na 
Briona.   Kiedy   go   dojrzał,   ponownie   ruszył   do   przodu,   powłócząc   wykręconą   dziwnie   stopą   i 
stawiając   ciężko   kulę   przy   każdym   kroku.  Zapewne   ta   sama   siła,   która   okaleczyła   jego  nogi, 
oderwała  mu  również   fragment  prawej   połowy  twarzy.  Nowa   skóra,   która  wyrosła  w   tamtym 
miejscu, była jasnoróżowa. Pusty oczodół zakrywała opaska. Nie miał także prawej ręki. W jej 
miejscu znajdowała się przeszczepiona do obojczyka jej miniatura, która dopiero po roku osiągnie 
normalną wielkość. Teraz była  jeszcze nieduża, przypominała  z wyglądu rękę dziecka - miała 
około   trzydziestu   centymetrów   długości   -   i   zwisała   bezwładnie.   Przybyły   poczłapał   bliżej   do 
masywnej postaci Briona. 
    - Nazywam się Carver - przedstawił się. - Przybyłem tu, aby się z tobą zobaczyć, Brandd. 
     - Wiem. - Napięcie opuściło teraz ciało Briona równie szybko jak nim owładnęło. - Usiądź i 
odpocznij. 
   Lea nie mogła powstrzymać się od odsunięcia na bok, kiedy Carver westchnąwszy głęboko opadł 
na koję tuż przy niej. Słyszała jego ciężki oddech i widziała kropelki potu na skórze, kiedy grzebał 

background image

w kieszeni,  szukając kapsułki,  którą następnie włożył  do ust. Spojrzał  na dziewczynę  i skinął 
głową. 
    - Doktor Lea Morees - powiedział. - Pani także potrzebuję. 
    - Culrel? - zapytał Brion. Carver przytaknął. 
    - Cultural Relationships Foundation. Rozumiem, że pracowaliście już kiedyś z nami? 
    - Owszem. To był nagły wypadek... 
     - Każdy wypadek jest nagły. Stało się coś bardzo ważnego i wysłano mnie, abym spotkał się 
właśnie z wami. 
     - Dlaczego z nami? Dopiero co wróciliśmy z zadupia, jakim była planeta Dis. Lea tylko co 
wyzdrowiała.   Obiecano   nam,   że   będziemy   mieli   trochę   odpoczynku   przed   następną   akcją. 
Zgodziliśmy się pracować dalej dla waszych ludzi, ale nie już teraz... 
     - Powiedziałem wam... To nagła sprawa - głos Carvera był chrapliwy. Wcisnął zdrową rękę 
między kolana, aby powstrzymać drżenie. Był to ból lub przemęczenie albo obie te rzeczy na raz i 
starał się im nie poddać. - Właśnie, jak zapewne dostrzegacie, wróciłem z innej tego typu nagłej 
akcji. Jeśli to polepszy wam samopoczucie, powiem, że wiem, co się wam przytrafiło na Dis i że w 
związku z tym zaproponowałem nawet, że sam przeprowadzę tę robotę. Wyśmiali mnie. Dla mnie 
nie było to wcale takie śmieszne. No jak, zgadzacie się? - Odwrócił się, aby spojrzeć Brionowi w 
twarz. 
    - Nie możesz nalegać na Leę, nie teraz. Zajmę się tym sam. 
   Carver sprzeciwił się ruchem głowy. 
    - Musicie działać razem, jako zespół. Rozkazy w tej sprawie są wyraźne. Jednakowe zdolności, 
synergiczny związek... 
     - Polecę z Brionem - powiedziała Lea. - Czuję się już znacznie lepiej. Zanim dotrzemy na 
miejsce będę w pełni sił. 
     - Miło to słyszeć. Jak zapewne wiecie, jesteśmy organizacją całkowicie dobrowolną - Carver 
zignorował drwiące prychnięcie Briona i wygrzebał z kieszeni płaskie plastikowe pudełko. - Nie 
sądzę, abyście nie wiedzieli, iż prawie wszystkie nasze akcje dotyczą kultur, które przeżywają 
kłopoty, społeczeństw zamieszkujących planety, które zostały odcięte od głównego nurtu ludzkich 
kontaktów przez tysiące lat. Nie zajmujemy się z zasady odkrywaniem planet na nowo, to zadanie 
Zwiadu Planetarnego. Oni lecą zawsze pierwsi, potem przekazują nam zgromadzone informacje. 
To   twarda   jednostka.   Służyłem   tam   cztery   lata,   dopiero   potem   przeszedłem   do   Fundacji.   - 
Uśmiechnął się ironicznie. - Myślałem, że ta nowa robota będzie łatwiejsza. Zwiad Planetarny ma 
jednak jakieś problemy i zwrócił się do nas o pomoc. Czy jesteście gotowi już teraz zapoznać się z 
tymi nagraniami? 
    - Przyniosę odtwarzacz z mojej kabiny - powiedział Brion. 
   Carver skinął ociężale głową, zbyt zmęczony, aby mówić. 
    - Zamówić ci coś? - zapytała Lea, kiedy Brion wyszedł z kajuty. 
    - Tak, chętnie jakiegoś drinka. Popiję nim pigułkę... za kilka minut poczuję się lepiej. Ale bez 
alkoholu, na razie nie mogę. 
   Czuła   jego   spojrzenie   na   sobie,   kiedy   dzwoniła   do   centrali   pasażerskiej   i   przekazywała 
zamówienie komputerowi. Kiedy odłożyła słuchawkę, odwróciła się szybko w stronę gościa. 
    - No i jak oceniasz to, co widzisz? 
     -   Przepraszam.   Nie   chciałem   się   gapić.   Czytałem   o   tobie   w   rejestrze.   Nigdy   jeszcze   nie 
spotkałem nikogo z Ziemi. 
    - A czego się spodziewałeś? Dwóch głów? 
     - Powiedziałem przepraszam! Przed opuszczeniem rodzinnej planety i ruszeniem w Kosmos 
sądziłem, że cała ta opowieść o Ziemi to jeden z mitów religijnych... 
     -   No   i   teraz   widzisz,   że   jesteśmy   z   prawdziwego,   niedożywionego   ciała   i   krwi.   Jesteśmy 
niedojadającymi mieszkańcami przeludnionej i zużytej planety. Przypuszczam, że powiedziałbyś, 
że mamy to, na co zasłużyliśmy. 

background image

    - Nie. No, może w jednej kwestii, nie więcej. Jestem przekonany, że Imperium Ziemskie ponosi 
winę za brak umiaru w wielu sprawach. Mam tu na myśli to wszystko, o czym można przeczytać w 
podręcznikach szkolnych. Nikt w to nie wątpi. Ale to już historia, starożytność sprzed wielu tysięcy 
lat.   To,   co  ma   teraz   dla   mnie   większe   znaczenie,   to   przyszłość   wszystkich   tych   planet,   które 
znalazły się w izolacji po Upadku. Kiedy zobaczyłem na własne oczy, jaki los spotkał niektóre z 
nich, zdałem sobie sprawę z tego, jaki brutalny mógłby stać się wszech świat. Ludzkość z zasady 
przynależy do Ziemi.  Osobiście możecie  czuć się gorsi, ponieważ przeludnienie  i ograniczone 
zapasy surowców spowodowały ogólne zmniejszenie się waszych ciał. Tak czy inaczej, należycie 
do Ziemi i jesteście jej wytworem. Wielu wśród nas jest większych i silniejszych od was, ale jest to 
jedynie   skutek   konieczności   przystosowania   się   do   okrutnych   i   brutalnych   światów. 
Przyzwyczaiłem   się   już   do   tego   i   traktuję   nawet   jako   normę.   Kiedy   ciebie   zobaczyłem, 
uzmysłowiłem sobie jednak, że dom rodzinny ludzkości nadal istnieje uśmiechnął się. - Może wyda 
ci się to śmieszne,  ale  na twój widok doznałem  uczucia zadowolenia  i ul~. Poczułem się jak 
dziecko, które odnalazło dawno utraconych rodziców. Obawiam się, że te słowa nie oddają dobrze 
tego, co czuję. To tak jak powrót do domu z dalekiej podróży. Widziałem, w jaki sposób ludzkość 
zaadaptowała się do wielu planet. Spotkanie ciebie to jakby w pewnym sensie wchłonięcie kojącej 
szczypty wiedzy. Nasz dom nadal tam jest Cieszę się, że cię spotkałem. 
    - Wierzę ci, Carver - uśmiechnęła się. - Muszę przyznać, że ja także zaczynam cię lubić. Choć 
muszę również dodać, że twój wygląd nie należy do najprzyjemniejszych. 
   Zaśmiał   się   i   odchylił   do   tyłu,   popijając   małymi   łykami   zimnego   drinka,   który   został 
automatycznie dostarczony na stół. 
    - Daj mi rok, a nie poznasz mnie! 
     - Nie wątpię, że tak będzie. Jestem biologiem, egzobiologiem, więc teoretycznie wiem, jakie 
efekty można  osiągnąć  na drodze odrostu. Jestem  pewna, że  za jakiś  czas  będziesz  jak nowo 
narodzony.  Ale to tylko teoria i jak dotąd nie widziałam tego w praktyce. My, Ziemianie, nie 
jesteśmy zamożni, więc mało kogo z nas stać na tak kompleksową rekonstrukcję jak twoja. 
    - To jedna z niewielu korzyści, jakie daje ta praca. Odtwarzają człowieka bez względu na to, jak 
mocno jest pokiereszowany. Za kilka miesięcy pod tą opaską będę miał nowe oko. 
     - Miło  to  słyszeć.   Ale  szczerze  mówiąc,   wolałabym  osobiście  uniknąć   wszystkich  korzyści 
związanych z tego typu rekonstrukcją, jeśli nie masz nic przeciwko temu. 
    - Pozostaje mi zatem życzyć ci szczęścia. Trudno zresztą się z tobą nie zgodzić. 
   Obydwoje spojrzeli na Briona, który wrócił z odtwarzaczem. Wziął kasetę z nagraniem i wsunął 
do pojemnika. Kiedy zajaśniał ekran, razem z Leą pochylił się do przodu. Carver słuchał nagrania 
popijając zimny płyn ze szklanki. Słyszał je już wiele razy i przedrzemał początek. Ocknął się 
dopiero pod koniec. Głos Hartiga  był  spokojny i precyzyjny.  Mimo,  iż wiedział,  że czeka  go 
niechybna śmierć, nie przerywał swojej relacji. Chciał ułatwić działanie swoim następcom. Lea 
była wyraźnie przerażona, kiedy nagranie dobiegło końca i ekran zgasł, natomiast beznamiętna 
twarz Briona nie wyrażała żadnych uczuć. 
    - I chcecie, abyśmy udali się na tę planetę, Selm - II? - zwrócił się do Carvera. Ten przytaknął. - 
Dlaczego? To wygląda bardziej na robotę dla wojska. Nie lepiej byłoby wysłać tam coś większego, 
dobrze uzbrojonego, co potrafiłoby zadbać o swoje bezpieczeństwo? 
    - Nie. To jest właśnie to, czego nie chcemy. Doświadczenie wykazało, że zbrojna interwencja 
nigdy nie przynosi spodziewanych rezultatów. Wojna niszczy. Nam potrzeba przede wszystkim 
wiedzy,   informacji.   Musimy   dowiedzieć   się,   co   się   dzieje   na   tej   planecie.   Potrzebujemy 
utalentowanych ludzi, takich jak wy. Dis była zapewne pierwszym waszym przydziałem, czymś, w 
co zostaliście wciągnięci mimo swej woli. Ale powiodło się wam nadzwyczajnie i osiągnęliście to, 
co według specjalistów było niemożliwe. Chcemy, abyście wykorzystali swoje zdolności i w tej 
sprawie. Nie przeczę, że to może być bardzo niebezpieczne, ale ta robota musi zostać wykonana. 
     - Nie planowałam żyć  wiecznie  - powiedziała  Lea  i zamówiła  kilka mocnych  drinków. Jej 
nonszalancja nie zwiodła Briona. 

background image

    - Polecę tam sam - powiedział. - Lepiej sobie poradzę w pojedynkę. - Och nie, nie możesz, ty 
wielka bezmózgowa bryło mięśni! Nie jesteś dostatecznie bystry, abym mogła puścić cię samego. 
Polecę z tobą albo nie polecisz w ogóle. Spróbuj lecieć sam, a zastrzelę cię. Po co mają wieźć cię 
taki szmat drogi, jeśli i tak masz zginąć. 
   Brion uśmiechnął się, słysząc te słowa. 
    - Twoje współczucie i wyrozumiałość są niezwykle wzruszające. Zgadzam się. Twoje argumenty 
przekonały mnie, że najlepiej będzie, jeśli polecimy tam razem. 
    - Świetnie! - złapała szklankę, gdy tylko ta ukazała się w wylocie podajnika i pociągnęła duży 
łyk. - Jaki ma być nasz następny krok, Carver? 
    - Trudny: Musicie przekonać kapitana statku, aby zmienił kurs i skierował się na Selm - II. Na 
orbicie będzie czekał na nas statek operacyjny. 
    - Może być z tym jakiś problem? - zapytał Brion. - Widzę, że nigdy nie miałeś do czynienia z 
kapitanem liniowca dalekiego zasięgu. Wszyscy oni są bardzo apodyktyczni. I podczas lotu sami 
decydują   o   wszystkim.   Nie   możemy   zmuszać   go   do   zmiany   kursu.   Możemy   go   jedynie 
przekonywać. 
    - Przekonam go - powiedział Brion. - Podjęliśmy się tej roboty i żaden pilotczyna nie będzie stał 
nam na drodze! 

background image

      . 3
 
Desperacki plan 
   Kapitan MLuta mógłby mieć wiele przezwisk, ale nigdy, w najśmielszych nawet wyobrażeniach, 
nie sądził, by nazwano go pilotczyną. Stał twarzą w twarz z Brionem Branddem. Spoglądali na 
siebie groźnie. Obaj byli mężczyznami rosłymi, krzepkimi i wysokimi... przy czym kapitan był 
nawet nieco wyższy.  Był  tak samo  umięśniony jak Brion... i równie wojowniczy.  Byli  bardzo 
podobni   do   siebie,   z   jednym   wyjątkiem:   skóra   Briona   miała   kolor   opalenizny,   kapitana   zaś 
głębokiej czerni. 
     - Odpowiedź brzmi nie - powiedział kapitan MLuta chłodno, a w głosie jego wyczuwało się 
rosnącą złość. Proszę opuścić mój mostek! 
    - Chyba pan mnie dobrze nie zrozumiał, kapitanie. To była moja nieformalna prośba. 
    - W porządku. Pańska nieformalna prośba została odrzucona! 
    - Jeszcze nie powiedziałem, dlaczego się z nią do pana zwróciłem... 
     - I nie będzie pan miał okazji, dopóki będę miał tu coś do powiedzenia. A będę miał. Jestem 
kapitanem tego statku. Mam załogę, pasażerów i ładunek, za który odpowiadam. A także rozkład 
lotu.  To  jest dla  mnie   najważniejsze.  Ze  wszystkiego.   Już i  tak  wasi  ludzie  zakłócili   lot,  aby 
umożliwić  panu spotkanie z tym  człowiekiem.  Zgodziłem  się na to, ponieważ poinformowano 
mnie, że to nagły wypadek. Teraz już po wszystkim. Wyjdzie pan sam, czy mam pana wyrzucić? 
    - Proszę spróbować. 
   Głos Briona był cichy, prawie jak szept. Jego pięści byty jednak zaciśnięte, a mięśnie napięte, 
kiedy patrzył gniewnie na kapitana, który odwzajemniał jego spojrzenie. Carver ruszył do przodu 
kuśtykając i z trudem wcisnął się między nich. 
     - To zaszło już za daleko - powiedział. - Zmuszony jestem interweniować, zanim będzie za 
późno. Brandd, proszę iść do doktor Morees. Natychmiast. 
   Brion wziął głęboki oddech i rozluźnił mięśnie. Carver miał rację, niemniej Brion żałował, że 
kapitan nie spróbował i nie dał mu szansy rozstrzygnięcia sprawy. Obrócił się na pięcie i podszedł 
do Lei, która siedziała w pobliżu na przymocowanym do ściany fotelu. Gdy tylko Brion i kapitan 
zostali rozdzieleni, Carver sięgnął zdrową ręką do bocznej kieszeni i wyjął z niej kartkę papieru, 
rzucił na nią przelotne spojrzenie i schował ją z powrotem. 
    - Mieliśmy nadzieję, że zgodzi się pan z własnej woli, kapitanie MLuta. Teraz, dobrowolnie czy 
nie, pomoże nam pan. 
    - Oficer wachtowy - powiedział kapitan do mikrofonu na kołnierzu. - Natychmiast na mostek z 
trzema ludźmi. Uzbrojonymi! 
     - Proszę zaraz odwołać ten rozkaz - powiedział Carver zdenerwowany. - Proszę za pomocą 
radiostacji nadświetlnej skontaktować się ze swoją bazą. Niech pan poprosi o Kod Dp - L. 
   Kapitan odwrócił się gwałtownie i pochylił nad kaleką. 
    - Skąd pan ma ten kod? - rzucił ostro. - Kim pan - Żadnych dalszych pytań, jeśli łaska. Niech pan 
połączy się z nimi i powie, że nazywam się Carver. Proszę im powiedzieć, że jestem tu z panem. 
   Kapitan   nie   odpowiedział,   ale   wszyscy   troje   usłyszeli,   jak   odwołuje   wezwanie   o   zbrojne 
wsparcie. 
    - Co to za czary? - zapytał Brion, kiedy Carver opadł ciężko na fotel obok 
     - To kopniak, a nie czary. Roodepoort, rodzinna planeta kapitana, należy do tych, które wiele 
zawdzięczają Fundacji. Być może jej mieszkańcy nie wiedzą o tym, ale rząd wie. Płacą nam co 
roku całkowicie dobrowolnie duże datki. 
   Brion pokiwał głową. 
    - To znaczy, że Roodepoort jest jedną z tych planet, którym pomogliśmy w przeszłości wybrnąć 
z   kłopotów?   -   Zgadza   się.   Dlatego   zawsze   możemy   prosić   ich   o   pomoc,   bez   względu   na   jej 

background image

rozmiary. Tego rodzaju długi odbieramy tylko w nagłych wypadkach. Szef ich agencji kosmicznej 
został poinformowany o mojej obecności tutaj i miał oczekiwać na wiadomości ode mnie. Jest 
bardzo zajęty i nie sądzę, aby był zadowolony z zawracania mu głowy tą sprawą. Kapitan będzie z 
nami współpracował bez względu na to, czy będzie mu się to podobało, czy nie. 
   Nie musieli długo czekać. Kapitan wrócił na mostek i stanął przed Carverem. Widać było, że 
gotuje się wewnętrznie, ale Carvera nie wzruszało to w najmniejszym stopniu. 
    - Kim pan jest, panie Carver? Kim pan jest, że może pan wydawać takie rozkazy? 
    - Skoro ma pan już rozkazy, nie wystarcza to panu? - Nie. Zgodnie z kosmicznym prawem tylko 
ja mogę wydawać rozkazy na tym statku. Teraz prawo to zostało złamane. Mój autorytet został 
podważony. A jeśli nie zastosuję się do tych instrukcji? 
    - Może pan to zrobić. Ale kiedy wróci pan do swojego portu, będzie miał pan niemało kłopotów. 
    - Kłopotów? - uśmiechnął się gorzko kapitan. - Pójdę na zieloną trawkę. Będę skończony. 
    - Zatem zna pan cenę za swoją ciekawość. Proszę mi wierzyć, kapitanie, nie chcę, aby miał pan 
kłopoty z mojego powodu. Ta zmiana kursu jest sprawą niezwykłej wagi. Powiem panu tyle, ile 
mogę. To akcja Fundacji. Kiedy wróci pan do domu, może pan zapytać  swoich przełożonych, 
ludzi, którzy wydali panu ten rozkaz, o co chodzi. Do nich należy decyzja o tym, co powinien pan 
wiedzieć. Mogę jedynie dodać, że ta zmiana kursu nie jest bezcelowa. Właśnie zginęli ludzie i bez 
wątpienia   w   przyszłości   zginie   ich   jeszcze   więcej.   Czy   to   wystarczy,   aby   zaspokoić   pańską 
ciekawość? 
   Kapitan uderzył zaciśniętą pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki. 
     - Nie - powiedział. - Nie zaspokaja! Ale widzę, że na razie będzie musiało mi wystarczyć. 
Zrobimy ten przystanek, ale nigdy więcej nie chcę was widzieć na ; pokładzie mojego statku. Nie 
chcę, aby przytrafiło mi się , to po raz drugi! 
    - Uszanujemy pańską wolę, kapitanie. Naprawdę bardzo mi przykro, że tym razem musiało to 
przybrać taki obrót. 
    - Żegnam panów. Zostaniecie powiadomieni o przesiadce. 
    - Nie zyskałeś tu przyjaciela - powiedziała Lea, kiedy drzwi zatrzasnęły się za nimi. 
   Carver wzruszył jedynie ramionami. Był zbyt zmęczony, aby rozwodzić się nad tym. 
    - Wracam do mojej kajuty - powiedział. - Przyłączę się do was, kiedy nadejdzie pora przesiadki. 
Cała   przyjemność,   jaką   sprawiała   Lei   i   Brionowi   ta   podróż,   prysła   bezpowrotnie.   Obejrzeli 
ponownie   zapis   relacji   Hartiga,   a   następnie   przesłuchali   go   jeszcze   kilka   razy,   aż   w   końcu 
dokładnie go zapamiętali. Brion ćwiczył w sali gimnastycznej statku nieświadomy tego, że jego 
zdolność   podnoszenia   ciężarów   i   doskonała   kondycja   wpędziły   w   kompleksy   tamtejszego 
instruktora. Lea próbowała odpocząć i odzyskać siły. Nie miała pojęcia, co spotka ich na Selm - II, 
niemniej nie wątpiła, że będzie tam nadzwyczaj niebezpiecznie. Czekanie stawało się nieznośne i 
gdy w końcu nadeszła pora przesiadki, przyjęli to z ulgą. Podczas samych przenosin ze statku, 
kapitana nie było nigdzie w pobliżu. 
    - I co dalej? - zapytał Brion, kiedy cała trójka wyszła z wahadłowca wewnątrz ogromnej śluzy 
powietrznej statku flagowego Fundacji. 
    - To zależy całkowicie od was - powiedział Carver. - To wasz przydział. Teraz wy decydujecie. 

    - Gdzie jesteśmy? 
    - Na orbicie wokół Selm - II. 
    - Chcę ją zobaczyć. 
    - Na dolnym pokładzie jest kabina obserwacyjna. Tędy, proszę. Wezwę tam dowódcę akcji. 
   Był to duży i szybki statek Minęli automaty sklepowe i wnęki magazynowe i zatrzymali się na. 
wprost   przesuwających   się   automatycznie   platform   dźwigowych   zapełnionych   ogromnymi 
ładunkami.   W   kabinie   obserwacyjnej,   do   której   wkrótce   dotarli,   nie   było   nikogo.   Stanęli   na 
przezroczystej   podłodze   i   spojrzeli   w   dół.   Pod   nimi   znajdowała   się   błękitna   kula   planety,   w 

background image

połowie pogrążona w cieniu, w połowie oświetlona jaskrawym światłem rodzimej gwiazdy Selm, 
słońca tego samotnego świata. 
    - Stąd wygląda jak każda inna planeta. Co było przyczyną; że się nią zainteresowano? - spytał 
Brion. - Wszystko zaczęło się od rutynowego badania. 
   Podczas   normalnego   komputerowego   przeszukiwania   danych   sprzed   Upadku   odkryto   listę 
transportów wysyłanych na różne planety należące do dawnego Imperium Ziemskiego. Większość 
z nich była nam znana, ale kilka było oczywiście nowych. Ich współrzędne przekazano do Fundacji 
w celu nawiązania kontaktu i identyfikacji. Ponieważ obserwacja z orbity nie wykazała istnienia 
tam miast ani osad, planeta miała być zbadana na końcu. Nie stwierdzono takie obecności fał 
radiowych na żadnym zakresie. 
     -   Zatem   nie   ma   tam   ludzi   ani   żadnych   oznak   cywilizacji...   poza   kilkoma   ogromnymi 
pobojowiskami? 
     - Tak... - powiedział Carver - i to nas właśnie zaintrygowało.  To militarne złomowisko, w 
pobliżu którego wylądowali Marcill i Hartig, było największym, jakie dotąd odkryto. A jest ich 
sporo. 
    - Sprzęt wojenny... bez żołnierzy. Gdzie są ci wszyscy ludzie? Pod ziemią? 
     - Być może. To właśnie będziesz musiał stwierdzić, kiedy tam bezpiecznie wylądujesz. Sama 
planeta   wygląda   dość   atrakcyjnie.   Te   białe   czapy,   które   tam   widać,   to   lód   i   śnieg.   Jest   tam 
oczywiście sporo wody. Są wyspy i archipelagi, a także jeden duży kontynent. O, tam. Po części 
panuje teraz na nim noc. Ma w przybliżeniu kształt dużej misy otoczonej łańcuchami gór. W jego 
środku znajdują się trawiaste równiny i porośnięte lasami wzgórza. Mnóstwo jezior, wliczając w to 
jedno   duże,   prawie   na   środku.   Od   niego   odbijają   się   te   promienie   słoneczne.   To   prawdziwy 
śródlądowy ocean. Dostaniesz szczegółowe dane na ten temat 
    - Jaki jest tam klimat? 
     - Znakomity. Przynajmniej na równinach otaczających to gigantyczne jezioro. W górach jest 
nieco zimniej, ale na mniejszych wysokościach jest ciepło i przyjemnie. 
     -   W   porządku.   Pierwszą   rzeczą,   której   potrzebujemy,   to   środek   transportu.   Co   jest   do 
dyspozycji? 
     - Tym zajmie się dowódca akcji. Proponuję, byście wcięli jeden z lądowników. To są dobrze 
wyposażone statki, o stosunkowo dużej mocy, w których jest dosyć miejsca na niezbędny sprzęt 
dodatkowy. Są też dobrze uzbrojone. Technicy zadbają już o to, aby znalazł się na nich najnowszy 
sprzęt bojowy i urządzenia obronne. 
   Brion uniósł wysoko brwi słysząc te słowa. 
    - Działka niewiele pomogły Hartigowi, o ile mi wiadomo. 
    - To doświadczenie może nam pomóc. 
    - Nie szafuj tak beztrosko słowem my - powiedziała Lea - o ile nie zamierzasz lecieć z nami. 
     -   Przepraszam.   Możecie   otrzymać   wszelką   broń,   jaką   zechcecie.   Zarówno   ręczną,   jak   i 
pokładową. Wybór sprzętu należy do was. 
    - Mogę dostać listę sprzętu, jakim dysponujecie? - zapytał Brion. 
    - Ja się tym zajmę - powiedział czyjś głos. Odwrócili się i zobaczyli szczupłego, siwowłosego 
mężczyznę,   który   wszedł   niezauważenie   podczas   ich   rozmowy.   Rzucił   jakieś   polecenie   do 
mikrofonu przymocowanego do pasa przekaźnika, spojrzał na nich i dodał: 
     - Jestem  Klart, wasz dowódca akcji.  Do mnie  należy udzielanie  rad, a  takie  dopilnowanie, 
abyście dostali to, czego chcecie i czego potrzebujecie. Spójrz na tamten ekran, znajdziesz tam spis 
wszystkiego, czym dysponujemy. 
   Spis sprzętu był długi i szczegółowy. Brion przeglądał go razem z siedzącą obok Leą, dotykając 
ekranu w miejscach, gdzie pojawiały się te pozycje, które ich interesowały. Z wolna zaczął piętrzyć 
się obok stos wydruków. Gdy skończyli, Brion zważył je w dłoni i rzucił przelotne spojrzenie na 
planetę pod sobą. 

background image

     - Podjąłem decyzję - rzekł. - I mam nadzieję, że Lea zgodzi się ze mną. Lądownik zostanie 
wyposażony we wszystkie najpotężniejsze bronie, jakie tylko są tu dostępne. Zabierzemy także 
wszelki   możliwy   sprzęt,   jaki   może   przydać   się   nam   na   tej   planecie.   Kiedy   zostaniemy   w   to 
wszystko zaopatrzeni, wyląduję na niej sam, bez żadnych urządzeń, bez niczego, co by posiadało 
cokolwiek metalowego. Nawet z gołymi rękami, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie uważasz, Lea, że 
w tych warunkach będzie to najrozsądniejsze? 
   Jej niema, wyrażająca przerażenie twarz była jedyną odpowiedzią. 

background image

      . 4
 
Dzień przed akcją 
   - Zaraz przygotuję spis propozycji - powiedział Klart, wprowadzając serię poleceń do swojego 
osobistego   terminalu.   Spokój,   jaki   zachowywał   świadczył   wyraźnie,   że   żadne   zachowanie 
najbardziej nawet oryginalnego agenta nie było w stanie go zaskoczyć. 
   Lea jednak nie podzielała tego spokoju. 
     - Brionie Brandd, każdy, kto mówi coś takiego, musi być stuknięty. Carver, dopilnuj, aby go 
natychmiast zamknięto! 
    - Lea ma rację - przytaknął Carver. - Nie możesz poruszać się nieuzbrojony na tak śmiertelnie 
niebezpiecznej planecie. To byłoby samobójstwo. 
    - Czyżby? Czy te wszystkie urządzenia i całe to uzbrojenie pomogło tym dwóm ludziom przede 
mną? Marcill zniknął po prostu bez śladu... Mamy jednak na szczęście wyobrażenie, co się z nim 
stało.   I   wiemy   dokładnie,   co   tamten   wóz   bojowy   zrobił   z   Hartigiem.   Mam   nadzieję,   że   nie 
będziecie   mieli   nic   przeciwko   temu,   że   nie   pójdę   ich   śladem.   Myślę   o   przetrwaniu,   a   nie   o 
samobójstwie. Zanim się wypowiecie, chciałbym, abyście rozważyli dwa drobne fakty. Pamiętacie, 
jak   zginął   Hartig?   Tamten   wóz   bojowy   jechał   prosto   na   niego   przechwytując   i   namierzając 
wysyłane przez niego sygnały radiowe lub lokalizując jego broń. Wykrył go i zniszczył. Nie mylę 
się? 
    - Jak na razie, nie - powiedziała Lea. - Czy to pierwszy fakt? 
    - Tak. Hartig został namierzony i zniszczony. Fakt drugi to zwierzęta. Przypominacie sobie, że 
Hartig dostrzegł je i opisał zaraz po wylądowaniu. Biegły w oddali, skacząc. 
    - No i jaki wniosek wynika z tych dwóch informacji? zapytał Carver. 
    - To oczywiste - powiedziała do niego Lea. Zwierzęta były żywe i mimo to nie były atakowane 
przez sprzęt bojowy. Hartig natomiast został zabity. Żeby więc tam przetrwać, trzeba zachowywać 
się jak zwierzę i zbadać sytuację poruszając się na własnych nogach. 
    - To szaleństwo - jęknął Carver. - Nie mogę na to pozwolić. 
    - Nie możesz mi zabronić. Twoja odpowiedzialność skończyła się w momencie dostarczenia nas 
tutaj. Teraz ja kieruję tą akcją. Lea pozostanie na orbicie. Wyląduję sam. 
     - Cofam, co powiedziałam - odezwała się Lea. To rozsądny plan. W sam raz dla Zwycięzcy 
Twenties.   Dostrzegła   nieme   pytanie   na   twarzy   Carvera   i   zaśmiała   się.   -   Widać,   że   niezbyt 
dokładnie cię poinformowali,  skoro nie wiesz, że Brion jest światowej sławy bohaterem.  Jego 
rodzinna planeta, jedna z najbardziej nie sprzyjających ludziom w Galaktyce, organizuje co roku 
zawody fizyczno - umysłowe. Dwadzieścia różnych konkurencji, od szermierki, poprzez pisanie 
wierszy, podnoszenie ciężarów, po szachy. To z pewnością najbardziej wycieńczające zmagania, 
jakie   kiedykolwiek   organizowano,   wyczerpujący   pokaz   zdolności   zarówno   fizycznych,   jak   i 
intelektualnych.   Zapytaj   Briona   o   szczegóły,   a   dowiesz   się,   że   jest   to   nieprawdopodobne 
wydarzenie sportowe, które po całym roku zmagań wylania jednego jedynego Zwycięzcę. Potrafisz 
wyobrazić   sobie   całoroczne   zawody   sportowe,   w   których   uczestniczą   wszyscy   mieszkańcy 
planety? Pomyśl więc, kim musi być ten Zwycięzca! Jeśli nie starczy ci wyobraźni, to popatrz na 
Briona. On jest jednym z tych Zwycięzców. Bez względu na to, co wywołuje trudności na Selm - 
II, jest bardzo prawdopodobne, że Brion potrafi je pokonać. I zwyciężyć. 
   Carver podczłapał do fotela i opadł nań ciężko, upuszczając kulę, która spadła na podłogę. 
    - Wierzę ci - powiedział. - Ale to niczego nie zmienia. Jak powiedzieliście jednak, od tej chwili 
odpowiedzialność za wszystko, co się wydarzy, spada na was. Masz rację, ja jestem już poza tą 
sprawą.   Jedyne,   co   mogę   teraz   zrobić,   to   życzyć   wam   szczęścia.   Klart   dopilnuje,   żebyście 
otrzymali wszystko, co może wam być potrzebne. 
    - Oto spis propozycji - powiedział Klart, odrywając kartkę papieru z drukarki i wręczając im. 

background image

   Lea chwyciła ją pierwsza, zanim Brion zdążył wyciągnąć rękę. 
     - Ponieważ ja będę krążyć na orbicie w lądowniku podczas twojego pobytu na powierzchni 
planety,   zajęcie   się   Wyposażeniem   należy   do   mnie.   Idź   poćwiczyć   pompki   lub   weź   trochę 
anabolików. Zrób po prostu to, co zawsze robisz przed walką, a ja zajmę się sprawą. 
    - Zazwyczaj odpoczywam - odparł Brion. - Przygotowuję się psychicznie na to, co mnie czeka. 
    - No to idź i odpocznij. Przed złożeniem zamówienia dam ci ostateczną listę do akceptacji. 
     - Nie musisz tego robić. Zostawiam ten kłopot tobie i ekspertom. Po prostu przypilnuj, żeby 
wszystko było w komplecie. Będę wprawdzie potrzebował trochę specjalnego sprzętu, ale tym 
zajmę   się   sam.   Teraz   potrzebuję   jedynie   szczegółowej   kopii   raportu   zwiadu   planetarnego.   I 
miejsca, w którym mógłbym zapoznać się z nim w spokoju. 
     - Macie przydzielone kajuty - powiedział do niego Klart. - W terminalu znajdziesz potrzebne 
informacje. 
    - Świetnie. Jak szybko otrzymamy sprzęt? 
    - Za dwie, maksimum trzy godziny. 
    - My potrzebujemy dziesięciu godzin. Chcę się najpierw przespać - ponownie spojrzał na odległą 
Planetę.   Gdy   tylko   odpoczniemy   i   zostaniemy   wyposażeni,   będę   chciał   wsiąść   do   naszego 
lądownika i zejść na niższą orbitę, aby przyjrzeć się powierzchni planety z mniejszej odległości. 
Chciałbym wiedzieć dokładnie, jakiego rodzaju zwierzęta widział Hartig. 
    Brion spał głębokim snem, lecz gdy Lea otworzyła drzwi, natychmiast się obudził. Zawahała się 
i zamrugała nieprzywykłymi do ciemności oczami. 
    - Wejdź - zawołał do niej. - Zaraz zapalę światło. 
    - Zawsze śpisz w ubraniu? - zapytała. - I w butach? 
    - To nazywa się wchodzeniem w rolę. - Wziął dużą szklankę wody z podajnika i wypił. - Będę 
żył w tym ubraniu przez kilka dni. Moje ciało i mój refleks będą moją główną bronią. Zabiorę ze 
sobą także nóż. Przemyślałem to dokładnie i uważam, że jego wartość w obronie jest warta ryzyka, 
jakie się z tym wiąże. 
    - Jaki nóż... i jakie ryzyko? Nie rozumiem. 
     -   Nóż   wykonany   z   minerału.   Będzie   jedynym   wyjątkiem,   jedyną   rzeczą   częściowo 
nienaturalnego pochodzenia. To ubranie jest wykonane z naturalnych włókien, a guziki z kości. 
Buty zrobione są ze zwierzęcej skóry i sklejone. Nie mam na sobie nic z metalu ani ze sztucznych 
włókien. 
    - Nawet plomb w zębach? - zapytała, uśmiechając się. 
    - Nawet. - Brion był niezwykle poważny. - Wszystkie metalowe wypełnienia zostały usunięte i 
zastąpione   ceramicznymi.   Im   bardziej   będę   przypominał   zwykłe   zwierzę,   tym   bardziej   będę 
bezpieczny. Z tego właśnie powodu ten nóż jest świadomym ryzykiem, jakie podejmuję. - Obrócił 
się,   aby   mogła   zobaczyć   skórzaną   pochwę   zawieszoną   z   boku   na   pasie.   Wyjął   z   niej   długi, 
przezroczysty przedmiot i dał jej do obejrzenia. 
    - Wygląda jak szkło. Czy to właśnie to? Zaprzeczył ruchem głowy. 
     - Nie, to plastal. Specjalna postać krzemu, która przypomina pod pewnymi względami szkło, 
lecz jest od niego stukrotnie wytrzymalsza, ponieważ jej cząsteczki zostały tak uporządkowane, 
aby powstał jeden duży kryształ. Jest praktycznie niełamliwy,  a jego ostrze nigdy się nie tępi. 
Ponieważ   jest   to   krzem,   powinien   być   traktowany   jako   piasek   przez   każdy   detektor.   Dlatego 
właśnie decyduję się na ryzyko zabrania go ze sobą. 
   Lea patrzyła w milczeniu, jak Brion chowa ostrożnie swój nóż, wygina palce w łuk i przeciąga 
się jak kot. Widziała mięśnie poruszające się pod ubraniem - była świadoma drzemiącej w nim siły, 
która była czymś więcej niż tylko siłą fizyczną. 
     - Czuję, że może ci się udać - powiedziała. Wątpię, aby ktokolwiek inny mógł tego dokonać, 
przynajmniej nie w tej Galaktyce. Oczywiście nadal uważam, że jest to szalone przedsięwzięcie, 
ale zgadzam się, że daje ono największe szanse ustalenia, co dzieje się tam w dole. 

background image

   Jego ruchy były niezwykle szybkie. Ciągle jeszcze nie mogła się do tego przyzwyczaić. Objął ją, 
zanim zauważyła, że się poruszył. Siła jego ramion wywoływała wrażenie, że pod warstwą ciała 
znajduje się stal. Pocałował ją szybko i cofnął się. 
     - Dziękuję. Z twoim zrozumieniem i wiarą jestem teraz lepiej przygotowany do Wypełnienia 
tego zadania. Do roboty zatem: 
   Ich odlotowi nie towarzyszyła żadna ceremonia. Podczas gdy Lea sprawdzała wykaz ładunku, 
Brion   rozmawiał   z   pierwszym   oficerem   nawigacyjnym,   który   następnie   obliczył   dla   nich   i, 
wprowadził   do   komputera   pokładowego   lądownika   parametry   kilku   orbit.   Kiedy   wszystkie 
przygotowania dobiegły końca i wszystko jeszcze raz sprawdzono, zamknęli luk. Po otrzymaniu od 
nich   sygnału   gotowości,   komputer   uruchomił   program,   który  odłączył   ich   od  statku   -  matki   i 
zapoczątkował swobodne spadanie. Dysze manewrowe obróciły lądownik. Następnie włączyły się 
główne silniki, które miały dostarczyć ich na planowaną orbitę. Selm - II rosła z każdą chwilą na 
ekranie. 
     - Jesteś przestraszona - powiedział Brion, przykrywając swoją mocną ręką jej drobną, zimną 
dłoń. 
     -   Nie   trzeba   zdolności   empatycznych,   aby   to   stwierdzić   -   powiedziała   drżącym   głosem 
przysuwając się do niego. - To zadanie może wygląda prosto na papierze, ale im bliżej jesteśmy tej 
planety bez powrotu, tym bardziej staję się niespokojna. Dwóch świetnych facetów, fachowców od 
nawiązywania kontaktów, zostało tam zabitych. To samo może równie dobrze przytrafić się nam. . 
    - Nie sądzę. Jesteśmy znacznie lepiej od nich przygotowani. I to właśnie dzięki ich poświęceniu, 
które dostarczyło nam informacji niezbędnych do przetrwania. Ale teraz nie pora na te rozważania. 
Musisz się odprężyć i oszczędzać siły na później, kiedy będą potrzebne. Teraz trzeba zejść na 
odpowiednio   niską  orbitę  i  obejrzeć   szczegółowo  powierzchnię,   potem   poszukamy  miejsca   do 
lądowania. Do tego czasu nic nam nie grozi. 
   Nagle włączył się komputer zadając kłam jego słowom. 
    - Obserwuję jakiś pojazd atmosferyczny. Trajektoria jego lotu przebiega pod nami. Pokazać na 
ekranie? 
    - Tak. 
   Na ekranie ukazała się maleńka kropeczka, która poruszała się powoli z lewej strony na prawą. 
    - Powiększ obraz. 
   Ruchoma kropka zaczęła rosnąć, przybierając postać metalicznej strzały z odchylonymi do tyłu 
skrzydłami. 
     - Z jaką leci prędkością? - zapytał Brion. W odpowiedzi na ekranie ukazały się dane, które 
głośno   odczytał   -   2,6   Macha.   To   samolot   naddźwiękowy,   produkt   wysoko   rozwiniętej 
technologicznie kultury. Przy tej prędkości ma. ograniczony zapas paliwa. Jeśli uda nam się śledzić 
jego lot do końca, będziemy mogli zobaczyć, gdzie wyląduje... 
    - I przy okazji zyskać szansę odkrycia, co się dzieje na tej planecie - dokończyła za niego Lea. 
    - Tak jest. 
   Obserwowany samolot przechylił się na jeden bok i gwałtownie zanurkował. W tej samej chwili 
odezwał się komputer. 
    - Widoczny na ekranie samolot wysyła cyfrowy sygnał radiowy. Nagrywam go. 
   Obraz samolotu na ekranie zniknął nagle w płomieniach wybuchu. 
    - Co wywołało tę eksplozję? - zapytał Brion. 
    - Rakieta ziemia - powietrze. Namierzyłem ją tuż przed eksplozją. 
   Brion pokiwał ponuro głową. 
    - Samolot musiał wykryć ją takie i dlatego właśnie próbował wykonać ten manewr. 
    - A ten przekaz radiowy... czy jest możliwe, że wysłała go jego załoga? 
     - Oczywiście!  Jeśli to był  samolot  zwiadowczy,  to był  tam zapewne w jakimś  celu.  Kiedy 
odpalono do niego rakietę, próbował wykonać unik przekazując jednocześnie informacje do swojej 
bazy. I jeśli się nie mylę... właśnie nadchodzi odpowiedź. - Brion wskazał na niewielki obiekt, 

background image

który ukazał się nagle na ekranie. Rakieta balistyczna. Najprawdopodobniej jest skierowana na tę 
wyrzutnię  rakiet.  Ta  wojna wciąż  tam  trwa. Tak  więc znamy  już  dwa miejsca,  których  lepiej 
unikać. 
     -   Cel   rakiety   balistycznej,   to   znaczy   miejsce,   w   którym   właśnie   doszło   do   tej   efektownej 
eksplozji i miejsce, z którego ją wystrzelono? 
    - Zgadza się. Dopóki nie wiemy co się dzieje na tej planecie, lepiej trzymać się jak najdalej od 
miejsc,   w   których   toczy   się   wojna.   Spróbujmy   może   teraz   odszukać   zwierzęta,   które   widział 
Hartig. Myślę, że nie popełnimy błędu, przypuszczając, że unikają one miejsc walk i ruchomego 
sprzętu. Uciekły, kiedy wylądował statek Hartiga, toteż prawdopodobnie trzymają się z dala od 
wszelkich urządzeń. 
   Na   wschodnim   brzegu   gigantycznego   jeziora,   nazwanego   przez   nich   Jeziorem   Centralnym, 
znaleźli miejsce, którego szukali. Cała trawiasta równina, ciągnąca się od podnóża gór do brzegu 
jeziora,   upstrzona   była   ruchomymi   kropkami.   Ustawiony   na   maksymalne   zbliżenie   teleskop 
elektronowy pozwalał stwierdzić, że były to jakieś trawożeme zwierzęta. Położenie tego stada, jak 
również pozostałych zwierząt pasących się wzdłuż brzegu, zostało zarejestrowane. Były tam także 
drapieżniki. Domyślili się tego, kiedy zauważyli uciekającą w panice grupę zwierząt ściganych 
przez większych i szybszych prześladowców. W czasie tej obserwacji nie dostrzegli najmniejszego 
śladu jakiejkolwiek cywilizacji. 
    - To jest miejsce, w którym chciałbym spaść - powiedział Brion. - Na tej równinie, gdzie pasą się 
te wszystkie stada. 
    - Co masz na myśli mówiąc spaść? Czyżbyś nie zamierzał lądować w lądowniku? 
    - Nie. To ostatnia rzecz, jaką chciałbym zrobić. Widziałaś, co się stało z samolotem. Nie chcę, 
aby   nas   namierzono   i   poczęstowano   rakietą.   Musimy   obliczyć   trajektorię   balistyczną,   która 
zapewni nam wejście w atmosferę we właściwym miejscu. 
    - Nie będzie cię bolało, kiedy będziesz płonął trąc o powietrze podczas spadania? 
   Brion uśmiechnął się. 
     - Doceniam twoją troskę. Będę miał na sobie grawitator, który zmniejszy prędkość spadania. 
Usunąłem ponadto wszystkie zbędne metalowe części z kombinezonu ciśnieniowego. Nawet butlę 
z tlenem zamieniłem na plastikową. Istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że zostanę wykryty 
przez radar naziemny,  zwłaszcza że miejsce, które wybraliśmy,  jest chyba wolne od tego typu 
urządzeń. Jak tylko wyląduję, pozbędę się grawitatora razem z całym wyposażeniem kosmicznym. 
    - Zostaniesz sam, zdany tylko na siebie! 
    - Dlaczego? Będę przecież w kontakcie z tobą. 
     - Jak to? Czyżbyś wymyślił, plastikowe radio? - zamierzony żart nie wyszedł jej, gdyż w jej 
głosie wyczuwało się zmartwienie. 
     - Mam zamiar używać tego - powiedział Brion wyciągając z przytwierdzonej do boku torby 
wstęgę   kolorowego   materiału.   -   Wymyśliłem   prosty   kod.   Kiedy   rozłożę   te   wstęgi   na   ziemi, 
będziesz je mogła bez trudu dostrzec z orbity.  Zaraz po wylądowaniu, jak tylko  się przejaśni, 
przekażę ci wiadomość. W czasie przemieszczania się będę ci je przekazywał regularnie, żebyś 
wiedziała na bieżąco, co się dzieje. 
    - Ale to niebezpieczne... 
    - Wszystko w tej operacji jest niebezpieczne. Niestety, innego sposobu nie ma. - Odwrócił się na 
powrót w stronę ekranu i przyjrzawszy mu się dokładnie, stuknął weń palcem w pewnym miejscu. - 
Tu chcę wylądować. Niedaleko miejsca, w którym równina styka się ze wzgórzami. Pobliski las 
posłuży mi za kryjówkę. Jeśli wystartuję we właściwym momencie, zacznę spadać w nocy i na 
ziemi znajdę się o brzasku. Najpierw urządzę sobie kryjówkę, a następnie przystąpię do obserwacji. 
Jeśli te zwierzęta okażą się tym, na co wyglądają, to znaczy dzikimi, prostymi formami życia, będę 
mógł przejść do kolejnego etapu obserwacji. 
    - Co ma nim być? 
    - Zbliżenie się do jednego z rejonów walki... 

background image

    - Nie możesz! 
     - Przykro mi, ale to konieczne. Od stada dzikich zwierząt niewiele można się dowiedzieć na 
temat   sprzętu   bojowego.   Najbliższe   wraki   znajdują   się   w   odległości   około   stu   pięćdziesięciu 
kilometrów  od  zaplanowanego  miejsca  mojego   lądowania.  To  zaledwie   dwa, trzy dni  marszu. 
Codziennie   będę   przekazywał   podczas   marszu   wiadomości,   zaczynając   każdą   od   znaku   X   ta 
regularna forma nie występuje normalnie w przyrodzie, dzięki czemu skaner komputera będzie 
mógł ją łatwo zlokalizować i ustawić się na niej. Teraz zamierzam się trochę przespać. Obudź 
mnie, proszę, na godzinę przed odlotem. 
   Powierzchnia Selm - II ginęła w mroku, kiedy Brion wchodził do śluzy powietrznej. Wszystko, 
czego będzie potrzebował po wylądowaniu, zostało szczelnie zapakowane w plastikowej torbie w 
kształcie rury, którą przerzucił sobie przez plecy. Korpus grawitatora spoczywał swobodnie na jego 
masywnych barkach, solidnie przytwierdzony do jego ciała pasami. Lea patrzyła, jak po raz ostatni 
sprawdza uprząż opinającą jego kombinezon ciśnieniowy. Dłonie miała zaciśnięte tak mocno, że aż 
zbielały jej knykcie.  Spojrzał  na nią  i pomachał  jej  ręką, ale kiedy szykował  się do odejścia, 
zbliżyła się do niego i zapukała w przednią szybę hełmu. Brion odemknął ją i uniósł do góry. Jego 
twarz wyrażała w takim stopniu spokój, jak jej własne oblicze odbijało zdenerwowanie. - Słucham? 
- rzucił. 
   Przez chwilę milczała. Jedynym dźwiękiem, jaki się rozlegał, był syk powietrza dobiegający z 
otworu wlotowego hełmu. Potem wspięła się na palce i pochyliwszy się do przodu, pocałowała go 
mocno w usta. 
    - Chciałam tylko życzyć ci powodzenia. Zobaczymy się wkrótce? 
    - Oczywiście - uśmiechał się, kiedy zamykał przednią szybę hełmu. 
   Wszedł   do   śluzy  i   zamknął   za   sobą   wewnętrzne   wrota.   Znajdujący   się   obok   nich   wskaźnik 
zapłonął   czerwonym   światłem,   kiedy   otworzyły   się   drzwi   zewnętrzne.   Czekał   długie   minuty 
wpatrując się w kosmiczną pustkę do chwili, kiedy komputer dał mu znak, że nadszedł właściwy 
moment: Jak tylko na tablicy kontrolnej zapaliło się zielone światło, wypchnął się do przodu, na 
zewnątrz statku. 
   Lea   usiadła   przed   ekranem   monitora   i   obserwowała   jego   spadające   ciało   widoczne   dzięki 
blaskowi wydzielanemu przez silniki hamujące aż do chwili, kiedy oddaliło się na tyle, że zniknęło 
jej z pola widzenia. 

background image

      . 5
 
Z gołymi rękami do piekła
   Brion mknął w dół, prosto w otchłań nocy. Swobodnie spadając nie czuł w ogóle ruchu, mimo iż 
doskonale   wiedział,   że   jego   prędkość   stale   rośnie.   Co   więcej,   wydawało   mu   się,   że   tkwi 
nieruchomo w miejscu, zupełnie sam, otoczony gwiazdami, z ciemną tarczą pogrążonej w nocy 
planety nad sobą. Sam glob otoczony był koroną światła powstałą z załamanych przez atmosferę 
promieni słonecznych. W miejscu gdzie zaczynało wschodzić słońce, była ona jaśniejsza. Mimo 
wyraźnego braku poczucia ruchu Brion wiedział, że spada w dół po starannie wyznaczonym łuku w 
ściśle określone miejsce na powierzchni. Poruszał się na spotkanie wschodu słońca. Zainstalowany 
w spoczywającym na jego plecach grawitatorze komputer odliczał sekundy pozostałe do momentu 
lądowania. Od czasu do czasu czuł lekkie szarpnięcia uprzęży, w chwilach kiedy szybkość jego 
spadania   była   zmniejszana   za   pomocą   silników   hamujących   w   celu   dostosowywania   jej   do 
zaplanowanej. 
   Tylko   lata   treningu   pozwoliły   mu   zachować   spokój,   powstrzymać   napierający   strach,   który 
mógłby spowodować niewłaściwą reakcję jego ciała i wydzielenie adrenaliny, krążącej bezcelowo 
po jego naczyniach krwionośnych. Czas na działanie będzie po lądowaniu. Teraz była pora na 
rozmyślanie.   Pogrążywszy   się   spokojnie   w   odprężającym   stanie   półświadomości,   pozwolił 
swojemu ciału swobodnie spadać, nie zważając na łagodne szarpnięcia uprzęży,  które przeszły 
niebawem   w   stały   naciąg.   Pierwsze   cząsteczki   gęstniejącej   atmosfery   zaczęły   trzeć   o   jego 
kombinezon. Opadanie trwało. 
   Nagle, kiedy nad horyzontem zaczęło wznosić się słońce, w oczy zaświeciło mu jasne światło. 
Poruszył się i rozluźnił mięśnie. Zaraz będzie po wszystkim. Mimo iż na tej wysokości był już 
wschód   słońca,   w   dole   na   powierzchni   planety   wciąż   panowała   noc.   W   pewnej   chwili 
wszechobecna szarość pochłonęła światło słoneczne. Wleciał w grubą warstwę chmur. Gdy się z 
niej   wydostał,   znalazł   się   nad   pogrążoną   w   półmroku   równiną.   Jak   dotąd   nic   nie   zakłócało 
opadania. Nigdzie w pobliżu nie było śladu rakiet ani samolotów. Ani na chwilę nie opuszczała go 
jednak myśl, że w jego wyposażeniu znajdują się łatwo wykrywalne metalowe elementy. Gdyby je 
tylko namierzono, ukazałby się na ekranach radarów jako świetlna plamka, a w jego kierunku 
wysłano by natychmiast rakiety. Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie znajdzie się na ziemi i 
będzie   mógł   się   pozbyć   tego   zdradzieckiego   metalu.   Wiercąc   się   w   uprzęży,   Brion   spojrzał 
pomiędzy stopami w dół, na mknącą ku niemu trawiastą równinę. Wiedział, że spada za szybko, ale 
szybkość była jego jedyną obroną. Jeśli gdzieś tam znajdowały się radary, musiał być widoczny na 
ich ekranach, co oznaczało, że powinien spadać swobodnie jak najdłużej, czekając do ostatniej 
chwili z włączeniem stopu. Właśnie zbliżał się ten moment. Ziemia była już blisko, coraz bliżej... 
Teraz! Obrót przełącznika kontrolnego sprawił, że grawitator zahamował gwałtownie, wrzynając 
się uprzężą głęboko w jego uda. W dalszym ciągu spadał za szybko... musiał zwiększyć  moc. 
Uprząż zaskrzypiała z naprężenia. Popuścić. A teraz... pełna moc! Uderzył stopami o ziemię z taką 
siłą, że upadł i przekoziołkował  kilka  razy w wysokiej  trawie. Pozbawiony tchu, mógł  potem 
jedynie  leżeć   spokojnie  przez  kilka  długich   sekund.  Próbował   poruszyć  nogami   i  rękoma,  ale 
odmówiły  mu  posłuszeństwa. Z  wielkim  trudem  podźwignął  się na kolana,  po czym  stanął  w 
pionowej pozycji na miękkich jak z waty nogach. Następnie zrobił wszystko to, co nie mogło 
czekać. Z wyłączonymi silnikami i zluzowaną uprzężą grawitatora spadł ciężko na ziemię. Brion : 
rozpiął kombinezon i zdjął go z siebie, upewniając się, czy hełm oraz butla z tlenem były na swoim 
miejscu. Świetnie, wszystko było w najlepszym porządku. Teraz szybko, ale bez pośpiechu. Było 
wystarczająco jasno, aby mógł widzieć, co robi. Otwórz pojemnik przytwierdzony do dolnej części 
grawitatora i wyjmij z niego nóż i torbę, którą będziesz nosił ze sobą. Doskonale, masz już obie te 

background image

rzeczy.   Teraz   pozbądź   się   reszty   sprzętu.   Zwiąż   go   uprzężą.   Sprawdź,   czy   wszystko   zostało 
należycie zabezpieczone. Znakomicie. Nie zapomniałeś niczego? Nie, wszystko jest w porządku. 
   Brion ustawił przełącznik mocy grawitatora na maksimum. Pakunek natychmiast wyrwał mu się 
z ręki, zwalając go z nóg I pomknął w górę. Szybko malał w oczach wznosząc się, a po chwili 
całkowicie zniknął z pola widzenia. Zaraz potem ujrzał błysk światła odbitego od przedniej szyby 
hełmu, kiedy trafiły w nią promienie wschodzącego słońca. Wkrótce i to zniknęło. 
   Brion odetchnął z ulgą. A więc dotarł na powierzchnię planety i był zdrów i cały. Lądowanie 
zakończyło się sukcesem, mógł więc wreszcie uwolnić swój umysł od myśli z nim związanych. 
Teraz nadeszła pora, aby przystąpić do właściwego zadania. 
   Schylając się, aby wyjąć nóż, Brion obrócił się wolno dookoła. Nie patrząc przytwierdził pochwę 
do   pasa,   gdyż   cała   jego   uwaga   skupiona   była   na   wyłaniającym   się   z   mroku   krajobrazie.   Ze 
wszystkich stron otaczała go wysoka trawa, która zaczynała szeleścić i kołysać się w podmuchach 
porannego wiatru, falując wokół niego. Nie opodal znajdował się skalisty pagórek, a na zachodnim 
horyzoncie   leśny   zagajnik,   za   którym   ciągnęły   się   porośnięte   drzewami   góry.   Ich   wierzchołki 
skąpane były w ognistych promieniach wschodzącego słońca. 
   Nagłe uwagę jego zwrócił niespodziewany ruch. Brion przykucnął powoli, z głową wystającą 
ponad   trawą.   Dostrzegł   nadchodzące   od   strony   jeziora   stado   zwierząt.   Szły   w   jego   kierunku 
skubiąc po drodze trawę. Tkwił nieruchomo w miejscu niczym głaz, jedynie jego ręce osuwały się 
powoli w dół, kiedy zapinał przewieszoną przez ramię torbę. 
   Skrzekliwe  głosy rozdarły nagle powietrze  nad nim.  Podniósł głowę i ujrzał chmarę  ptaków 
zataczających   kręgi   w   powietrzu   niedaleko   niego.   Nie,   to   nie   były   ptaki,   ale   coś   w   rodzaju 
latających   gadów.   Zamiast   piór   miały   rozciągniętą   pomiędzy   cienkimi   kośćmi   rozpostartych 
skrzydeł   błonę.   Ich   czerwonopomarańczowa   skóra   połyskiwała   w   promieniach   słonecznych,   a 
rozdziawione paszcze błyszczały bielą ostrych jak igły zębów. Skrzecząc nieprzerwanie obniżały 
lot, aż w końcu sfrunęły na ziemię, niknąc z pola widzenia w morzu trawy. 
   Skubiące trawę zwierzęta były już niedaleko, dzięki czemu Brion mógł się im teraz przyjrzeć 
dokładniej. Miały jaszczurowaty wygląd. Ich bezwłosa, ciemnobrązowa skóra stanowiła doskonały 
kamuflaż na spalonej słońcem łące. Poruszały się ostrożnie na długich nogach, unosząc co chwilę 
łby i rozchylając chrapy, aby węszyć zapachy niesione przez powietrze. W pobliżu muszą być 
drapieżniki... Brion pomyślał, że to też są gady. 
   Stado   wyraźnie   wyczuło   czyjąś   obecność.   Zwierzęta   przestały   skubać   trawę   i   zamarły   w 
bezruchu   z   szeroko   rozwartymi   chrapami.   Zapewne   zbliżało   się   jakieś   inne   zwierzę.   Chociaż 
wywęszyły jego zapach, nie było go widać w gęstej trawie. Za chwilę na oczach Briona miał się 
rozegrać dramat życia i śmierci. 
   Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że był jednym z wielu widzów, kiedy nagle uprzytomnił sobie, 
że wszystkie zwierzęta patrzą w jego stronę. Czyżby go zauważyły? Kucnął niżej, aby zniknąć im z 
oczu,   czując   empatycznie   emanujący   od   nich   strumień   emocji.   Strach.   Strach,   który   stłumił 
wszelkie inne ich odczucia. Jego zdolność empatii była uwrażliwiona głównie na ludzi, niemniej od 
czasu do czasu odbierał także impulsy silnych emocji wysyłanych przez zwierzęta. Czuł wyraźnie 
strach tych zwierząt... i coś jeszcze, coś silniejszego... 
   Brion skoczył na równe nogi i wyciągając nóż z pochwy obrócił się wokół własnej osi, w porę 
dostrzegając ciemny kształt pędzący w jego stronę. Piskliwy skrzek wdarł się do jego uszu. Coś 
twardego spadło mu na barki, kiedy nurkował w bok, obróciło go i obezwładniło jego ramię do 
tego stopnia, że omal nie wypuścił noża. 
   Spadło na niego całym ciężarem swego ciała. Wtedy zatopił nóż w jego gardzieli. Z dławionym 
skrzekiem opadło ciężko na ziemię, przygniatając go sobą. Zadrżało w konwulsji i zamarło w 
bezruchu. Ciepła ciecz spłynęła na ramię Briona. Nie wiedział, czy była to jego krew, czy krew 
zwierzęcia. Zaparłszy się stopami o ciało, Brion oswobodził się i rozejrzał nerwowo wokoło, aby 
zobaczyć, czy w pobliżu nie ma kompanów tego czegoś. 

background image

   Było samo. Wyprostował się, dysząc z wysiłku. Jedyny dostrzegalny ruch pochodził od stada 
trawożerców, które oddalało się w pospiesznych podskokach. Spojrzawszy na swoje ręce zobaczył, 
że spływa po nich zielona ciecz - zatem nie była to jego krew! 
   Obok na ziemi leżała rozciągnięta nieruchomo martwa bestia. Prawie metrowej długości gęsto 
uzębiona paszcza była otwarta, jak w ziewnięciu, a nie widzące oczy wpatrywały się matowo. 
Martwy drapieżnik miał krótkie, zakończone szponami przednie łapy oraz duże i masywne łapy 
tylne, które umożliwiały mu szybki bieg podczas ataku. Pomarszczona skóra była  cętkowana i 
miała   brzydki,   brązowy   kolor   z   odcieniem   purpury.   Kolor   tła,   pomyślał   Brion.   Maszyna   do 
zabijania. To na pewno jej obawiały się inne zwierzęta. 
   Poczuł się zmęczony. Opadł ciężko na martwe ciało i wytarł dłonie z krwi o jego skórę. Wypił 
łapczywie   kilka   łyków   wody  ze   swej;   drewnianej   butelki,   po   czym   zaczął   głęboko   oddychać, 
czekając, aż odzyska siły. Niezbyt obiecujący początek zwiadu. Omal nie został uśmiercony przez 
pierwsze  napotkane  zwierzę!  Na szczęście  omal.  Nóż  był  ostry i dobrze  wyważony,  a refleks 
Briona błyskawiczny jak zawsze. Drugi raz nie da się już zaskoczyć. 
   Tak czy inaczej, był w końcu na powierzchni planety i w obecnej chwili względnie bezpieczny. 
Teraz była pora na następne posunięcie. Dotychczas troszczył się jedynie o przetrwanie. Najpierw 
musiał   starać   się   uniknąć   ataku   rakietowego,   potem   lądowego   sprzętu   bojowego,   co   mu   się 
ostatecznie udało. Udało mu się także odeprzeć atak drapieżnika. Tak więc pierwsza część zadania 
została   wykonana.   Następną   czynnością,   przed   udaniem   się   w   dalszą   drogę   było   przekazanie 
wiadomości o bezpiecznym lądowaniu. 
   Miejsce, w którym się znajdował, nadawało się do tego celu tak samo jak każde inne na tej 
równinie - znajdowało się dostatecznie daleko od drzew i było dobrze widoczne z orbity. Część 
trawy   była   zdeptana   przez   zwierzęta,   było   tego   jednak   za   mało   do   rozłożenia   znaków 
sygnalizacyjnych. Na szczęście nie opodal znajdował się kamienisty pagórek, wolny od wysokiej 
trawy.   Wszedł   na   niego   i   otworzywszy   torbę,   wyciągnął   zwój   kolorowych   wstęg.   Mimo,   iż 
wiedział, że nic nie zobaczy, nie mógł się powstrzymać od spojrzenia na puste błękitne niebo. 
Lądownik krążył po orbicie niewidoczny dla niego, podczas gdy on mógł być obserwowany przez 
Leę dzięki elektronicznemu powiększeniu. Uśmiechnął się do siebie, machając szeroko rękoma nad 
głową. Był to gest zwycięstwa i to wprawiło go w lepszy nastrój. Następnie pochylił się i zaczął 
rozkładać wstęgi, aby uformować pierwszy znak. Był nim z, którego zadaniem było umożliwienie 
komputerowi ustalenie jego pozycji, w przypadku gdyby nie byt w tej chwili obserwowany. Potem 
rozłożył resztę przekazu. Kod, który wymyślił i zapamiętał, był prosty. I oznaczało, że wylądował 
bezpiecznie (jeśli Lea obserwowała jego spotkanie z drapieżnym gadem, mogła mieć wątpliwości 
co do jego finału). Stanął z boku na chwilę, aby umożliwić jego zarejestrowanie, po czym dołożył 
drugą wstęgę, zmieniając I na T, aby poinformować ją, że działa zgodnie z planem i że wkrótce 
przekaże kolejny meldunek. Musiał przydusić wstęgi kamieniami, aby leżały płasko, gdyż poranny 
wiatr wzmagał się, w miarę jak słońce wznosiło się coraz wyżej i coraz bardziej ogrzewało ziemię. 
Z wierzchołka pagórka widać było wyraźnie całą okolicę. Skubiące trawę jaszczurki pasły się teraz 
spokojnie   nad   brzegiem   jeziora.   Droga,   którą   musiał   przejść   chcąc   dotrzeć   do   najbliższego 
pobojowiska była prosta - wystarczyło iść na zachód wzdłuż brzegu jeziora. Prosty spacer, dzięki 
któremu będzie mógł zbadać okolicę i przyjrzeć się napotkanym zwierzętom. Była już najwyższa 
pora, aby ruszać w drogę. Zwinął wstęgi i schował je na powrót do torby, a potem, czując ciepło 
promieni słonecznych na plecach, ruszył na zachód. 
   W środku dnia zrobił postój na krótki odpoczynek i posiłek. Suszone przez wymrażanie racje 
żywnościowe miały dostarczać mu całej niezbędnej energii przez kilka dni, smakowały jednak jak 
sucha tektura. Skropił je wodą, a następnie potrząsnął butelką, aby zobaczyć, ile mu jej zostało. 
Wystarczy na resztę dnia, ale przed zmrokiem będzie musiał butelkę napełnić. Postanowił zrobić to 
później, kiedy dzień będzie się zbliżał do końca, a teraz oddalić się od jeziora i poszukać kryjówki 
na  noc między  skałami  lub drzewami.  Ten samotny  drapieżnik  sprawił, że  poczuł  respekt dla 

background image

dzikich zwierząt zamieszkujących tę planetę. Schował opakowanie po racjach żywnościowych oraz 
butelkę z wodą do torby, wstał i przeciągnął się. 
   Dźwięk, który dobiegł nagle do jego uszu, był z początku tak słaby i odległy, że wziął go za 
brzęczenie owada. Szybko jednak przybierał na sile. Kiedy rozpoznał go, zanurkował w bok, kryjąc 
się   w   gęstej   trawie.   Był   to   odgłos   silnika   odrzutowego.   Dławił   się,   jak   gdyby   miał   awarię. 
Nadleciał od strony słońca - biała smuga skondensowanej pary z czarną kropką z przodu. Skręcał 
raz po raz, jakby pilot chciał czegoś uniknąć. Po raz kolejny zmienił kierunek, zakręcając w stronę 
Briona, po czym przeleciał niemal dokładnie nad jego głową z ogłuszającym rykiem silnika. Po 
chwili zniknął w błysku płomieni, które szybko pochłonął biały, rozprzestrzeniający się obłok Coś 
czarnego wychynęło jednak z dymu i spadło łukiem na ziemię w odległości ponad kilometra od 
Briona, wzbijając w powietrze obłok pyłu. Towarzyszył  temu odgłos grzmotu pochodzącego z 
powietrznej eksplozji, który dotarł w końcu do jego uszu. 
   Brion podniósł się powoli na równe nogi i spojrzał w kierunku opadającego pyłu. To wszystko 
rozegrało się nieco za blisko, pomyślał. Był to przypadek, czy też pojawienie się tego samolotu 
miało coś z wspólnego z nim? Niemożliwe, chyba przypadek. Ale dlaczego w takim razie czuł 
zimny  pot  na plecach  na  myśl   o obejrzeniu  z  bliska  tego  wraku?   Instynkt   samozachowawczy 
nakazywał   mu   trzymać   się   od   niego   z   dala.   Dla   dobra   zadania   musiał   jednak   obejrzeć   tamto 
miejsce. Mogło tam być ciało pilota lub jakaś inna wskazówka. Nie miał wyboru. Pył opadł i 
równina wyglądała  znowu spokojnie jak przedtem. Zapamiętał  jednak kierunek. Nie zwlekając 
dłużej, ruszył w tamtą stronę. 
   Krater,   który  ujrzał,   wyglądał   jak  czarna   plama   w   morzu   trawy.   Brion   zbliżył   się   do  niego 
powoli,   pełznąc   na   brzuchu   przez   kilka   ostatnich   metrów.   Kiedy   zajrzał   ostrożnie   przez   jego 
krawędź, dostrzegł w dole na dnie metalowe szczątki, z których wystawało skrzydło samolotu. 
Nigdzie na jego powierzchni nie zauważył żadnego oznaczenia - nawet z bliska, kiedy zsunął się w 
dół i podszedł do złomu. Powierzchnia wraku była jeszcze ciepła. Obszedł go ostrożnie. Dookoła 
rozrzucone były niewielkie metalowe odłamki. Odwracał je kolejno nożem na drugą stronę. Jego 
cierpliwość została nagrodzona, gdyż w końcu znalazł tabliczkę znamionową, na której widniały 
wciąż   czytelne   jeszcze   napisy!   Niestety,   mimo   iż   wszystkie   litery   były   wyraźnie   widoczne, 
składające się z nich wyrazy umieszczone między cyframi napisane były w zupełnie mu nieznanym 
języku.   Jako   ewentualna   wskazówka   tabliczka   była   dla   niego   w   tym   momencie   zupełnie 
nieprzydatna,   niemniej   nie   mógł   jej   zlekceważyć.   Pomyślał   o   oderwaniu   jej,   ale   szybko 
uprzytomnił sobie, że noszenie ze sobą metalu, bez względu na jego wielkość, byłoby nieroztropne. 
W końcu czubkiem noża skopiował widniejące na niej napisy na butelce od wody. W ten sposób 
mógł zabrać ze sobą przynajmniej jej treść. Oględziny te odciągnęły go od jeziora, toteż ruszając w 
dalszą   drogę,   zboczył   nieco   w   jego   kierunku.   Blisko   wody   dostrzegł   co   najmniej   trzy   stada 
trawożernych zwierząt i skierował się w ich stronę. Nie miał już wody w butelce, a robiło się 
późno. Zamierzał napełnić ją w miejscu, w którym piły wodę zwierzęta. 
   Z   równiny   wyłonił   się   przed   nim   niewielki   zagajnik.   Musiał   służyć   za   kryjówkę   dla 
drapieżników,   ponieważ   stado,   którego   śladem   szedł,   wpadło   nagle   w   panikę.   Część   zwierząt 
ruszyła na oślep w jego stronę. Stał nieruchomo, kiedy kolejne osobniki przemykały obok niego. 
Ich   długie   łapy   umożliwiały   im   osiąganie   imponującej   szybkości.   Po   chwili   były   już   za   nim. 
Kolumnę zamykali najmłodsi i najwolniejsi członkowie stada, a jednym z ostatnich był masywny 
samiec   z   krętymi   rogami.   Potrząsał   nimi   złowrogo   w   kierunku   Briona,   ale   ponieważ   ten   nie 
wykonał żadnego prowokacyjnego ruchu, pobiegł dalej. Kiedy w końcu wszystkie zwierzęta, z 
maruderami włącznie, minęły go, poszedł wygniecionymi przez nie ścieżkami w trawie, omijając 
smugi   cuchnącego   łajna.   Poruszał   się   bardzo   ostrożnie,   z   nożem   w   ręku,   rozglądając   się   na 
wszystkie strony i nadsłuchując uważnie. Dostrzegłszy przed sobą ciemny kształt na wpół ukryty w 
trawie, stanął jak wryty. Było to martwe zwierzę roślinożerne. Miało schowany pod siebie łeb, 
którego rozwarty pysk wyrażał paniczny strach. Jego zabójcy nie było widać nigdzie w pobliżu. 
Brion szedł do przodu stawiając ostrożnie kroki, dopóki nie przekonał się, że nic nie czai się w 

background image

trawie obok zwłok. Drapieżnik, który je zabił, musiał się dawno stąd oddalić. Brion obchodząc 
zwłoki cały czas trzymał nóż w ręku. Gardziel zwierzęcia była rozcięta... Bardzo równo. Trudno 
byłoby mu to zrobić swoim nożem lepiej. 
   Zamarł w bezruchu. To rozcięcie było zbyt równe. Z boku zwierzęcia znajdowała się jeszcze 
jedna rana. Właściwie nie rana, ale nacięcie. Brakowało jednej łapy. Była równo odcięta w stawie. 
Żadne zwierzę nie mogło tego zrobić zębami lub pazurami. To mogło być wykonane tylko przez 
takie   stworzenie,   które   było   wyposażone   w   bardzo   ostry   nóż.   Brion   spojrzał   w   kierunku 
pogrążonego w mroku zagajnika. Czy z tej kryjówki spoglądały na niego czyjeś oczy? Czyżby na 
tej planecie była jakaś inteligentna forma życia? Czy to możliwe, aby to były oczy ludzkie? 

background image

      . 6
 
Spotkanie z obcym 
   Teraz należało się zastanowić, a nie działać. Brion wiedział o tym od chwili, w której zobaczył te 
równe nacięcia. Powoli wsunął nóż do pochwy przytwierdzonej do pasa i równie wolno usiadł na 
ziemi. Spojrzał w kierunku jeziora, udając, że nie patrzy na drzewa - widział je jednak wyraźnie 
kątem oka. Jedyny ruch, jaki dostrzegł, pochodził od falującej na wietrze trawy. 
   To leżące u jego boku zwierzę zabiły inteligentne stworzenia. Wyposażeni w noże ludzie lub 
Obcy, którzy okaleczyli te zwłoki i zbiegli z odciętym mięsem. Kimkolwiek byli, musieli dostrzec 
go i uciec w pośpiechu między drzewa. Najprawdopodobniej byli tam teraz i obserwowali go. 
Rozluźnił mięśnie i skoncentrował się, aby nawiązać z nimi kontakt, ale jego zdolności empatyczne 
były  niewiele  warte na taką odległość. Wyczuwał stany emocjonalne  ludzi tylko wtedy,  kiedy 
znajdowali się blisko niego. Gdy oddalali się, szybko przestawał je odbierać. Skoncentrował się 
jeszcze raz, próbując wyłapać jakiś impuls. Jest - chyba jakieś stworzenie. Tyle tylko mógł o nim 
powiedzieć. Impuls był tak słaby, że mógł pochodzić od jakiejkolwiek żywej istoty - człowieka, 
może nawet Obcego, mógł też być prostym strumieniem świadomości takiego zwierzęcia jak to, 
które leżało martwe przed nim. Cokolwiek oznaczał, był słabo wyczuwalny. Byłoby mu łatwiej 
zidentyfikować go, gdyby był wyraźniejszy i silniejszy. 
   Brion zdecydował się błyskawicznie: wyskoczył wysoko w powietrze, wydając przy tym dziki 
okrzyk.   Opadłszy   na   ziemię,   zaczął   okrążać   ciało   zwierzęcia,   nadal   głośno   pokrzykując. 
Zatoczywszy koło, usiadł z powrotem uśmiechając się z zadowoleniem. A jakże, był tam ktoś! I nie 
był to żaden Obcy ani żaden tutejszy gad. Ta emocjonalna reakcja, którą wyczuł, pochodziła od 
człowieka, który przestraszył się nie na żarty, kiedy Brion niespodziewanie podskoczył z krzykiem. 
Był to mężczyzna. Obserwował go, ukryty za zasłoną drzew. Opanowany był przez strach. To był 
ten stan emocjonalny, który wyemanował z siebie w odpowiedzi na niespodziewany krzyk Briona. 
Bał się go. Brion musiał się z nim skontaktować, mimo jego panicznego strachu. Ale jak to zrobić? 
Popatrzył jeszcze raz na leżące obok niego martwe zwierzę. Mimo nieapetycznego wyglądu ciała 
oraz zielonej krwi, jego mięso musiało być jadalne dla ludzi. Ukrywająca się istota była bowiem 
człowiekiem - ten fakt był tak oczywisty, jak jego emocje. Człowiek ten odciął kawał mięsa, aby je 
zjeść, ale zobaczywszy Briona zdążył zabrać ze sobą tylko jedną łapę. Należało zatem wykonać 
jakiś przyjazny gest. Brion oddzielił drugą tylną łapę, odcinając ją równo od reszty ciała. - Podniósł 
ją do góry i wyciągnął przed siebie, aby była wyraźnie widoczna, po czym ruszył w stronę drzew, 
uważając, aby nie iść prosto w kierunku ukrytego obserwatora. Kiedy dotarł do pierwszego drzewa, 
jednym ruchem ściął grubą gałąź i zrobiwszy nacięcie pod ścięgnem łapy, nadział ją na gałąź i 
zostawił. 
   Pierwszy krok. Jeśli obserwator weźmie mięso, będzie to oznaczało, że kontakt został nawiązany. 
Teraz jest właściwy moment, aby pójść napełnić butelkę wodą. Wydeptaną przez zwierzęta ścieżką 
doszedł do jeziora, po czym przedzierając się przez trzciny wszedł po pas do wody. Była czysta i 
nie zamulona. Spróbowawszy, napełnił nią butelkę. Kiedy ruszył w drogę powrotną, słońce zbliżało 
się   do   horyzontu.   Kilka   padlinożernych   latających   jaszczurek   siedziało   na   zwłokach   zabitego 
zwierzęcia   i   rozszarpywało   je   po   kawałku   ostrymi   jak   igły   zębami.   Zatrzepotały   leniwie 
skrzydłami, skrzecząc piskliwie, kiedy przechodził obok. Słońce dotykało już horyzontu. Patrząc 
na nie musiał jednak przysłonić ręką oczy. Łapy nie było na gałęzi, lecz zorientował się, że ukryty 
obserwator nadal czaił się w pobliżu. Jedyne, co Brion mógł teraz zrobić, to czekać. Ale nie tak 
blisko tego martwego zwierzęcia.  To byłoby nierozsądne: ścierwojady wciąż nad nim krążyły, 
skrzecząc bez przemy i mogły zwabić jeszcze innych, większych amatorów padliny. Bezpieczne 
schronienie mogły mu zapewnić drzewa. Wykonując łatwe do rozszyfrowania, spokojne ruchy w 
zapadającym mroku, obszedł zabite zwierzę i wszedł do zagajnika. 

background image

   W miarę  jak zapadała  noc, nieznany mężczyzna  oddalał się, wchodząc coraz głębiej między 
drzewa,   aż   w   końcu   poczucie   jego   obecności   stało   się   ledwie   wyczuwalnym   impulsem 
balansującym na skraju zdolności empatycznych Briona. Najwyraźniej nie chciał być zaskoczony 
w   nocy.   Brion   zresztą   również.   Wymościł   sobie   posłanie   z   opadłych   liści   obok   największego 
drzewa i ułożył  się do snu z nożem mocno zaciśniętym  w ręku. Spał czujnym  snem, podczas 
którego nie tracił świadomości tego, co się działo wokół niego. Obudził się tylko raz, kiedy w 
pobliżu przepełzło jakieś nocne stworzenie. Wyczuło jego obecność i nie zbliżało się do niego. Nic 
więcej   nie   niepokoiło   go   tej   nocy.   Obudził   się   wypoczęty   wraz   z   pierwszymi   promieniami 
słonecznymi. 
   Myśliwy   wciąż   był   w   pobliżu...   i   wciąż   go   obserwował.   Brion   czuł   napływający   od   niego 
strumień energii, kiedy wyszedł spomiędzy drzew na równinę. Byt w nim już nie tylko strach, ale 
również ciekawość. Brion wiedział, że musi panować nad swoją niecierpliwością. Następny krok 
należał do niewidocznego obserwatora. 
   Czekanie nie należało do łatwych zajęć. Po południu miał już dosyć siedzenia i oczekiwania, że 
coś się stanie. Stada roślinożernych zwierząt pasły się w oddali przechodząc z miejsca na miejsce. 
Słońce wznosiło się wysoko na bezchmurnym niebie i nic się nie działo. Brion zjadł swoją rację 
żywnościową zwilżając ją wodą z jeziora. Aby poskromić niecierpliwość zaczął układać wiersz o 
otaczającym go krajobrazie, ale szybko stwierdził, że jest to zajęcie jeszcze bardziej nużące niż 
samo czekanie. Potem spróbował zagrać ze sobą w szachy w pamięci, ale po dwudziestym ruchu 
czarnych pogubił się i również z tego zrezygnował. W środku popołudnia miał już dosyć. Tamtemu 
człowiekowi najwyraźniej wystarczało leżenie w ukryciu i obserwowanie go. Postanowił zadziałać. 
Wstał i przeciągnął się, po czym ruszył powoli w kierunku nieznanego mężczyzny. Odebrał tak 
silny i wyraźny impuls strachu, że mógł z łatwością ustalić miejsce jego kryjówki. Znajdowała się 
za  pniem  dużego,  powalonego   drzewa.  Przystanął   i  uniósł  nad głową  otwarte  dłonie.   Uczucie 
paniki zniknęło, lecz strach pozostał, całkowicie tłumiąc ciekawość, która trzymała myśliwego w 
ukryciu   przez   cały   dzień   i   skłaniała   go   do   prowadzenia   obserwacji.   Teraz   Brion   odbierał 
mieszaninę emocji, w której pojawiła się żądza, wciąż jednak tłumiona przez strach. Zrobił krok do 
przodu   i   wówczas   strach   całkowicie   ją   zagłuszył.   Łowca   rzucił   się   do   ucieczki.   Kiedy   Brion 
podszedł do jego kryjówki, zrozumiał, skąd wzięły się w nim te dwa sprzeczne stany emocjonalne. 
Leżały tam oba udźce. Porzucone w panice, za ciężkie do niesienia w biegu. Brion pochylił się i 
podniósł je, po czym zarzucił je sobie bez wysiłku na barki, po jednym z każdej strony, i ruszył 
śladem łowcy. 
   Szybko się zorientował, że łowca kieruje się w stronę większej gęstwiny i ciągnących się za nią 
wzgórz. Kiedy Brion upewnił się co do tego, wrócił na równinę i ruszył co tchu skrajem zagajnika, 
aby go wyprzedzić. Poruszanie się było tu znacznie łatwiejsze i mimo iż był objuczony mięsem, 
bez trudu udało mu się to osiągnąć. Wbiegł między drzewa i zatrzymał się w miejscu, w którym 
przebiegała przewidywana trasa ucieczki łowcy. Brion czuł, jak tamten zbliża się do niego. To było 
dobre miejsce, aby na niego zaczekać. Dysząc ciężko położył na ziemi swój bagaż i uspokajając 
lekko przyspieszony oddech zamarł w oczekiwaniu, patrząc w kierunku, z którego spodziewał się 
nadejścia łowcy. Wyczuwał coraz wyraźniej jego strach i rosnące zmęczenie. 
   Dostrzegli się w tym samym momencie i nowy strumień strachu wyrzucił gwałtownie rękę łowcy 
do przodu. Brion zobaczył jedynie błysk ostrza dzidy mknącej prosto na niego. Odskoczył w bok, a 
dzida wbiła się w pień drzewa. Łowca kucnął i wyciągnął nóż. Brion powoli stawał na nogi. Nie 
spuszczając  go  z   oczu,  wyciągnął  dzidę  z  drzewa   i  rzucił  ją  na  ziemię.   Potem   równie   wolno 
wyciągnął swój nóż i rzucił go obok dzidy. Fale strachu wciąż emanowały od łowcy. Brion czekał 
w milczeniu, aż ten strach osłabnie, po czym przemówił spokojnym głosem. 
    - Nie mam zamiaru cię skrzywdzić. Oto mój nóż, a tu jest mięso. Zostańmy przyjaciółmi. 
   Łowca nie rozumiał go, ale łagodność jego głosu najwyraźniej wywarła na nim pewne wrażenie. 
Brion wskazał na mięso i broń mówiąc nieprzerwanie tym samym spokojnym tonem, po czym 
odszedł na bok, starając się być cały czas w polu widzenia łowcy. Kiedy znalazł się w odległości 

background image

kilku metrów, zatrzymał się i usiadł na ziemi, opierając się plecami o drzewo. Czekał teraz na krok 
tamtego. Koncentrując się na emanujących od niego emocjach, czuł wyraźnie stopniowe tłumienie 
strachu przez ciekawość. Łowca zrobił niepewny krok do przodu, potem jeszcze jeden, aż w końcu 
wyszedł   na  światło   słoneczne.  Spoglądali  na  siebie  ze  wzajemną   ciekawością.   Łowca  był   bez 
wątpienia człowiekiem, był kościsty i niskiego wzrostu, sięgał Brionowi zaledwie do ramion. Miał 
długie, zmierzwione włosy. Zlepione brudem kosmyki opadały mu prosto na twarz. Odziany był w 
jaszczurczą skórę, taką samą skórą owinięte miał niezdarnie stopy. Kiedy podszedł bliżej, popatrzył 
ze strachem, szeroko rozdziawiając przy tym usta, na ubranie i buty Briona, który uśmiechnął się 
do niego, gdy ten pochylił się nad bronią. Starał się zachować spokój, widząc swój nóż w jego 
rękach. Łowca obracał go na wszystkie strony przyglądając mu się z podziwem. Poczuł nagły 
strach, gdy rozciął sobie palec. o ostre jak brzytwa ostrze. Włożył palec do ust i zaczął go ssać 
niczym dziecko. Kiedy po chwili przezwyciężył ból i strach, pochylił się i odkroił nożem kawałek 
mięsa z jednego z udźców. Brion poczuł dreszcz zadowolenia, gdy łowca wyciągnął powoli w jego 
kierunku kawałek surowego mięsa. Skinął głową i uśmiechnął się w odpowiedzi, po czym ruszył 
wolno   do   przodu   z   wyciągniętymi   rękoma.   Kiedy   przeszedł   kilka   kroków,   łowca   znowu 
zareagował strachem i rzuciwszy mięso, cofnął się o parę metrów. Brion zatrzymał się i poczekał 
cierpliwie,   aż   tamten   się   uspokoi,   dopiero   potem   ostrożnie   ruszył   dalej.   Kiedy   doszedł   do 
porzuconego kawałka mięsa, pochylił się i podniósł go. Włożył do ust i żuł przez chwilę. Mięso 
było wstrętne, mimo to uśmiechnął się i potarł brzuch mlaskając z zadowoleniem. Strach łowcy 
zmalał wyraźnie. On również się uśmiechnął, najpierw niepewnie, potem szeroko i potarł brzuch 
tak   samo   jak   Brion,   naśladując   przy   tym   wydawane   przez   niego   dźwięki.   Kontakt   został 
nawiązany. 

background image

      . 7
 

Pierwszy kontakt
   Kiedy   wreszcie   pokojowy   kontakt   został   nawiązany,   łowca   wyglądał,   jakby   cały   strach   go 
opuścił.   Brion  czuł  to  empatycznie,   chociaż   z  początku  trudno   mu   było  to   zrozumieć.  Był   to 
dorosły mężczyzna, który objawiał jednocześnie dziwnie infantylne reakcje. Początkowy strach na 
widok   obcego   został   stłumiony   przez   późniejszą   ciekawość   i   zamiast   uciekać,   pozostał,   aby 
przyjrzeć się Brionowi, a nawet zanocował w jego pobliżu. Najpierw żądza, potem znowu strach - 
wyglądało to, jak gdyby potrafił przeżywać tylko jeden stan emocjonalny naraz. Jak dziecko. Teraz 
mówił coś wesoło do siebie oglądając ubranie i buty Briona, pił hałaśliwie wodę z jego butelki. W 
końcu posmakował suchego prowiantu, wkrótce jednak odrzucił go z niesmakiem. Wszystko to 
robił nie zadając żadnych pytań, z iście dziecinną akceptacją nowej sytuacji. 
   Nie   zareagował   nawet   wtedy,   gdy   Brion,   pokazując   mu   zawartość   swojej   torby,   spokojnie 
podniósł   swój   nóż   i   schował   go   do   pochwy.   Co   więcej,   nawet   tego   nie   zauważył.   Był   zbyt 
pochłonięty oglądaniem posiadanych przez Briona przedmiotów, aby zachować minimalne chociaż 
środki ostrożności. 
   Brion nie potrzebował wiele czasu, aby dojść do wniosku, że kultura tego człowieka była tak 
prymitywna, jak prosta i pozbawiona refleksji była akceptacja nowej znajomości. Posiadane przez 
niego   przedmioty   były   wytworami   typowymi   dla   epoki   kamiennej.   Ostrze   dzidy   było   ostrym 
odłamkiem szklistej skały wulkanicznej, niezdarnie  przywiązanym  do końca drzewca. Nóż był 
również wyłupany z kamienia. Jaszczurcze skóry, które nosił, były zupełnie nie wyprawione, na co 
jednoznacznie   wskazywał   ich   zapach.   Jedyną   ozdobą,   czyli   nieużytkowym   przedmiotem,   jaki 
posiadał, była jaszczurcza czaszka. Nosił ten odrażający przedmiot z gnijącą z wierzchu skórą jak 
hełm. 
   Kiedy łowca zaspokoił pierwszą ciekawość, Brion spróbował porozumieć się z nim. Zakończyło 
się to niemal całkowitym fiaskiem. Po nie kończącym się wskazywaniu na siebie i wymawianiu 
swojego imienia, a następnie wskazywaniu na niego i zadawaniu pytania, Brionowi udało się w 
końcu   ustalić,   że   nazywał   się   Vjer   lub   Vjr   -   pojedynczy   dźwięk,   chyba   jednak   całkowicie 
pozbawiony samogłosek, Imię Briona wypowiadał jako Bran lub, również całkowicie pozbawione 
samogłosek, Brn. Na tym kończyła się ich rozmowa. Vjer szybko stracił zainteresowanie dla słów i 
nie chciał uczyć, się żadnych innych wyrazów wypowiadanych przez Briona, nie miał też ochoty 
nauczyć   Briona   swoich.   Zakres   jego   zainteresowań   był   bardzo   ograniczony.   Kiedy   poczuł 
pragnienie, opróżnił całą butelkę wody, więcej jej przy tym  wylewając niż wypijając. Później, 
kiedy poczuł głód, odciął kawałek zielonego, jaszczurczego mięsa, rojącego się już od owadów, 
przeżuł je i zjadł na surowo z wyraźnym zadowoleniem. Brion z trudem akceptował wszystko co 
było związane z tym człowiekiem. 
   Vjer   (lub   Vjr)   był   po   prostu   człowiekiem   pierwotnym.   Korzystając   ze   swoich   zdolności 
empatycznych, Brion mógł z całą pewnością stwierdzić, że Vjer niczego nie udawał. Był dokładnie 
taki, na jakiego wyglądał. Był pozbawionym wyobraźni, prostym człowiekiem z epoki kamiennej. 
A jednocześnie jego planeta była zdominowana przez dwie siły toczące ze sobą nieustanną wojnę, 
używające najbardziej nowoczesnych broni... Gdzie w tym wszystkim było miejsce Vjera? Czyżby 
był swego rodzaju wyrzutkiem? Uciekinierem z pola walki? Nie było możliwości rozstrzygnięcia 
tej kwestii bez znalezienia sposobu na porozumiewanie się. Był sam czy też był członkiem jakiejś 
większej grupy? Jaki następny krok należało teraz zrobić? Rozmyślania jego przerwał sam Vjer. 
Skończywszy   jeść   mięso,   nie   zważając   na   nic   uciął   sobie   drzemkę.   Usiadł   na   skrzyżowanych 
nogach i w jednej chwili zapadł w głęboki sen - jego odruchy były bardziej zwierzęce niż ludzkie. 
Potem równie nagle obudził się, wyskakując w powietrze i mamrocząc jakieś niezrozumiałe słowa. 

background image

Musiał coś postanowić, gdyż odciął długie, grube pnącza od jednego z drzew swoim kamiennym 
nożem. Związał nim oba udźce i postękując zarzucił je sobie na plecy. Trzymając nóż w jednej 
ręce, a dzidę w drugiej ruszył ścieżką przed siebie, po chwili jednak przystanął, jak gdyby sobie coś 
przypomniał. 
    - Brrn - powiedział, chichocząc. - Brrn, Brrn! Następnie odwrócił się i chciał odejść. 
    - Zaczekaj - zawołał Brion. - Pójdę z tobą! Zaczął iść za nim, ale szybko zatrzymał się, kiedy 
poczuł   nagły   impuls   strachu.   Vjer   wpadł   w   taki   popłoch,   że   cały   się   trząsł   i   wymachiwał 
agresywnie dzidą. Próbował wycofać się tyłem, lecz zatrzymał się, kiedy zobaczył, że Brion ruszył 
za nim. Emanowało z niego uczucie nieszczęścia, z oczu kapały rzęsiste łzy. 
    - Cóż, widzę, że nie chcesz, abym szedł z tobą powiedział Brion łagodnym, jak mu się zdawało, 
tonem. Spotkamy się jeszcze. Będziesz pewnie gdzieś tam na tych wzgórzach i nie powinno być 
problemu z odszukaniem ciebie. 
   Strach Vjera zmalał, kiedy zobaczył, że Brion nie ruszył za nim tym razem. Wycofał się między 
drzewa, po czym odwrócił się do tyłu i co sił w nogach pobiegł przed siebie, objuczony mięsem. 
Kiedy zniknął z pola widzenia, Brion zawrócił i poszedł w przeciwnym kierunku, z powrotem na 
równinę. Zboczył nieco z trasy, aby napełnić butelkę wodą, po czym zaczął biec powoli tą samą 
trasą, którą szedł poprzedniego dnia. Miał teraz ważne zadanie do wykonania. Pole bitwy mogło 
poczekać. Im bardziej opóźniał się kontakt ze śmiertelnym wrogiem, tym lepiej. Będzie na to dużo 
czasu, kiedy uda mu się porozumieć z Vjerem. Prawdopodobnie będzie to możliwe, niemniej z 
pewnością upłynie  sporo czasu, zanim Vjer będzie  mógł  opowiedzieć  mu  o tej  wojnie,  dzięki 
czemu da się może uniknąć konieczności podejmowania tej niebezpiecznej wyprawy. 
   Krater   był   wyraźnie   widoczny   na   otwartej   równinie   i   Brion   skierował   się   w   jego   stronę, 
zatrzymując się w odległości około stu metrów od niego. Następnie wydeptał koło w trawie, żeby 
zapewnić lepszą widoczność wstęgom sygnalizacyjnym. Zajęło mu to zaledwie kilka minut. Do 
przytrzymania wstęg użył kawałków gruntu wyrzuconych z krateru. Po ułożeniu znaku z policzył 
do stu. To powinno wystarczyć komputerowi pokładowemu lądownika znajdującego się wysoko na 
orbicie   do   odszukania   go   i   wycelowania   skanera   na   to   miejsce.   Kiedy,   jak   sądził,   był   już 
obserwowany, ułożył znak v, później znowu z, po nim dwa I. Potem usiadł z boku, wypił kilka 
łyków wody i czekał. 
   Wiadomość, którą nadał, była prosta: Ląduj. W tym miejscu. Jak najszybciej. Teraz komputer 
dokonuje pewnie niezbędnych  obliczeń.  Biorąc pod uwagę obecną orbitę lądownika,  powinien 
wylądować   za   godzinę,   najpóźniej   dwie.   Brion   odczekał   jeszcze   kilka   minut,   po   czym   zebrał 
wszystkie wstęgi, z wyjątkiem tych, które tworzyły znak z i schował je. Następnie oddalił się na 
odległość  niespełna  pół   kilometra  i   usiadłszy  na  ziemi,   zamarł  w  oczekiwaniu.  Komputery   są 
dosłowne i statek wyląduje na pewno dokładnie we wskazanym miejscu. Nie miał zamiaru tkwić 
tam, kiedy to nastąpi. Im dłużej jednak myślał o zaistniałej sytuacji, tym bardziej się niepokoił. 
Cała akcja stawała się nagle znowu bardzo niebezpieczna. Lądowanie zajmie trochę czasu i tego 
nie   da   się   uniknąć   w   żaden   sposób.   Miejsce,   które   wybrał,   sprawiało   wrażenie 
najbezpieczniejszego   -   było   położone   z   dala   od   wszystkich   miejsc   walk.   Było   podwójnie 
bezpieczne, gdyż ewentualne detektory metalu mogą zostać wprowadzone w błąd przez sterczące 
w ziemi skrzydło zestrzelonego samolotu. Jeśli komputery rejestrują takie rzeczy, to miejsce to 
może być oznaczone jako niegroźne. Wszystko to było jednak czystą spekulacją. Musiał liczyć 
także na odrobinę szczęścia. Potrzebował pewnego urządzenia. Jeśli będzie działał odpowiednio 
szybko, zdąży wejść na pokład, odszukać, co mu trzeba, wyjść na zewnątrz i umożliwić Lei start w 
ciągu dwóch minut. Miał nadzieję, że to wystarczy. Po bezpiecznym odlocie lądownika schowa 
sprzęt pod skrzydłem samolotu i szybko się oddali. Jeśli do rana nic się nie stanie z ukrytym 
sprzętem, zabierze go ze sobą i pójdzie szukać Vjera. 
   Zanim usłyszał odległy pomruk silników rakietowych nad sobą, słońce zniżyło się nad horyzont, 
skąd świeciło czerwonawym blaskiem przenikającym przez cienką warstwę chmur. Podniósł głowę 
i dostrzegł maleńki punkt światła opadający w dół. Był znacznie jaśniejszy od zachodzącego słońca 

background image

i bardzo szybko rósł w oczach, przechodząc w słup ognia, który sprowadzał lądownik bezpiecznie 
na ziemię. Pojazd osiadł na ziemi dokładnie w miejscu, w którym był rozłożony znak z, obracając 
go natychmiast w popiół. Brion ruszył co sił w nogach w jego kierunku, nie czekając, aż zgasną 
silniki.   Nim   do   niego   dobiegł,   otworzyła   się   klapa   śluzy   powietrznej   i   w   dół   zsunęła   się   ze 
szczękiem elastyczna drabina. Brion złapał rękoma za jej szczeble i zaczął podciągać się w górę, 
ręka za ręką, nie chcąc tracić czasu na szukanie ich stopami, gdyż kołysała się na całej długości. 
Jego dłonie pracowały sprawnie niczym tłoki silnika, wznosząc go wzdłuż kadłuba statku do śluzy 
powietrznej. Lea odwracała się właśnie od pulpitu sterowniczego, kiedy pojawił się za jej plecami. 
Objął ją mocno ramionami, przytulając do siebie, pocałował ją z głośnym cmoknięciem i puścił. 
     - Wspaniale znowu cię widzieć - powiedział, odwracając się i przystępując do grzebania w 
szafce. - Tu jest interesująco, ale samotnie. Potrzebuję... o jest Do zobaczenia! Startuj, jak tylko 
znajdę się w bezpiecznej odległości. 
   Przystanął gwałtownie, ponieważ zablokowała swoim ciałem wejście do śluzy, patrząc na niego 
ze złością. 
    - Dość tego, mój błyskawiczny kochanku! Najwyższy czas, abyśmy sobie trochę pogadali... 
     -   Nie   teraz.   Musisz   się   stąd   wynieść,   wrócić   na   orbitę.   Lada   chwila   możemy   zostać 
zaatakowani... 
    - Zamknij się. Włącz zdalne sterowanie. Zaczekam na ciebie na ziemi. 
   Lea   podniosła   ciężki   plecak,   odwróciła   się   i   zaczęła   schodzić   po   drabinie,   podczas   gdy 
zaskoczony Brion zastanawiał się, co jej odpowiedzieć. Miał jej kazać wrócić, wsadzić ją siłą do 
środka,   mimo   iż   tego   nie   chciała,   próbować   ją   przekonać,   wytłumaczyć,   że   to,   co   robi,   jest 
niebezpieczne? Wszystkie te myśli kłębiły mu się w głowie, aż w końcu stwierdził, że żadne z tych 
wyjść nie jest dobre. Muszą ich chyba na Ziemi uczyć jak być konsekwentnym, ponieważ kiedy 
podejmowała jakąś decyzję, nie było sposobu, aby ją zmienić. Pogodził się z jej postanowieniem, 
przyznając   w   duchu,   że   jej   obecność   przy   nim   była   zdecydowanie   lepsza   od   dotychczasowej 
samotności. 
   To wszystko trwa za długo! Podbiegł do pulpitu sterowniczego i wyciągnął z gniazda przyrząd do 
zdalnego   sterowania.   W   tym   samym   momencie   zapaliło   się   na   nim   światełko   sygnalizacyjne 
oznajmiające, że przyrząd jest gotowy do działania. Przypiął go do pasa obok HPJ, kiedy wbiegał 
do śluzy powietrznej. Następnie spuścił się po drabinie. Znalazłszy się na wysokości kilku metrów 
nad ziemią, zeskoczył  z ostatnich szczebli i wcisnął kilka przycisków na sterowniku. Biegnąc, 
słyszał trzask zamykanych wewnętrznych drzwi śluzy oraz szczęk wciąganej do góry drabiny. 
   Lea nie czekała na niego, wiedząc, że Brion biega dwa razy szybciej od niej. Toteż, mimo iż 
biegła najszybciej jak mogła, momentalnie ją dogonił. Złapał ją w biegu i nie zwalniając ani na 
chwilę,  pobiegł  z nią  dalej. Kiedy usłyszał  odgłos  zapłonu  silników, pociągnął  ją na ziemię  i 
zasłonił swoim ciałem. Objął ją ramieniem, gdy zadrżała ziemia i omiótł ich gorący obłok pyłu. 
Kiedy się nieco uspokoiło, usiadła krztusząc się i pocierając oczy. 
    - Ty głupi umięśniony jaskiniowcu... Czy wiesz, że mało nas nie upiekłeś tym nagłym startem! 
    - Nie masz racji - powiedział uśmiechając się. Po czym przewrócił się na plecy i wsunąwszy ręce 
pod głowę spojrzał do góry, na oddalający się płomień lądownika. Byli bezpieczni, przynajmniej w 
tej chwili. - Wiedziałem, że wystarczą mi trzy sekundy, aby znaleźć się w bezpiecznej odległości. 
Przy założeniu, że zamykanie zajmie siedem sekund... Czułem to! 
    - No, wspaniale! - powiedziała Lea, kopiąc go w bok z całej siły. Czubek jej buta odbił się od 
jego twardych jak skała mięśni nie wyrządzając mu krzywdy, niemniej ten akt protestu sprawił jej 
ogromną satysfakcję. 
   Brion chrząknął zaskoczony, po czym odwrócił się i zerwał się na równe nogi. Lea uśmiechnęła 
się do niego przymilnie: - A więc jesteśmy tu, sami na tej dziwnej planecie. Co teraz zrobimy? 
   Brion zaczął protestować, ale po chwili wybuchnął śmiechem. Chyba nigdy nie przestanie go 
zaskakiwać. Odczepił oba urządzenia od pasa. 
    - Masz coś metalowego na sobie... lub w tej torbie? 

background image

    - Ani tu, ani tu. Zaplanowałam tę wyprawę starannie. 
    - Świetnie. Tam, gdzie rośnie ta gęsta trawa, jest rów. Pójdź tam i zaczekaj na mnie. Dołączę do 
ciebie, gdy tylko pozbędę się tych rzeczy. 
   Wrócił   biegiem   do   krateru,   wskoczył   do   środka   i   pogwizdując   wesoło,   ukrył   starannie   oba 
przedmioty pod wygiętym metalowym skrzydłem samolotu. Prawie skończone. Wygląda na to, że 
udało mi się. 
   Lea siedziała w ukryciu, kiedy wskoczył do kryjówki obok niej. 
    - Czy nie uważasz, że najwyższa pora, abyś powiedział mi, co się tu dzieje? - zapytała. 
    - Nie powinnaś była tego robić. Powinnaś była zostać na statku, gdzie byłabyś bezpieczna! 
    - Dlaczego? On może latać sam, jak się już przekonałeś. Co dwie głowy, to nie jedna, zwłaszcza 
teraz, kiedy znalazłeś tubylców. To w tym celu chciałeś zaopatrzyć się w Heurystyczny Procesor 
Językowy, prawda? Tak czy inaczej, stało się. Jestem tutaj, a nasz środek transportu jest na orbicie. 
Co robimy teraz? 
   Miała rację. Co się stało, już się nie odstanie. Brion nauczyl się zawsze akceptować realność 
sytuacji,  której  nie  można  było  zmienić.  Wskazał  na pokryte  drzewami  wzgórza, ciągnące  się 
skrajem równiny. 
    - Zostaniemy tutaj w ukryciu, dopóki nie upewnimy się, że nic nam nie grozi. Potem udamy się 
na tamte wzgórza i poszukamy tego brudnego, prymitywnego człowieka, którego wtedy spotkałem. 
Jeśli będziemy mieli  szczęście,  może  uda nam się znaleźć  również  jego przyjaciół.  Kiedy ich 
znajdziemy,  będziemy mogli  porozmawiać  z nimi  za pomocą procesora i uzyskać  ewentualnie 
odpowiedź na pytania dotyczące tej planety. 

background image

      . 8
 
Śmiertelna niespodzianka 
   Wieczorną ciszę przerywało jedynie  brzęczenie owadów i rzadkie, odległe skrzeki latających 
gadów. Brion czuł, jak wraz z rosnącym przeświadczeniem, że nie byli obserwowani i że nie będzie 
odwetu   za  lądowanie,  opuszczało  go  napięcie.   Zastąpiło  je  nagłe   uczucie  głodu  od  ostatniego 
posiłku minęło sporo czasu. Wyjął z torby rację żywnościową i z rosnącym niesmakiem zdjął z niej 
opakowanie. 
    - To nie to, co obiad ze stekiem, prawda? - stwierdziła raczej niż spytała Lea, widząc wyraz jego 
twarzy. - Można na tym żyć bez końca, mimo iż nie ma w tym zbyt wiele życia. I, proszę, ani 
słowa więcej o stekach! 
   Lea obróciła swoją torbę i otworzyła górną klapę. 
    - Wspomniałam o nich, bo zabrałam jeden dla ciebie - uśmiechnęła się niewinnie w odpowiedzi 
na jego zdziwioną minę. - Przygotowałam go według przepisu, który znalazłam kiedyś w pewnej 
historycznej   książce   kucharskiej.   Nie   wyjaśniając   dlaczego,   zalecano   tam   przyrządzanie   go   w 
czasie zimy. - Zaczęła ściągać plastikową folię z dużego zawiniątka. - Naprawdę bardzo prosty w 
przyrządzaniu. Rozcina się bochenek chleba przez całą jego długość, kładzie się na dolną połówkę 
kawałek świeżo upieczonego steku i polewa go jego własnym sosem, po czym całość zamyka się. 
Obie części bochenka dociska się do siebie, aby chleb wchłonął lepiej sos, i... 
   Uniosła   w   dłoniach   spłaszczony   bochenek   Biorąc   go   od   niej,   Brion   przełknął   głośno   ślinę. 
Odgryzł kawałek i przełknął go z błogim wyrazem twarzy. 
    - Jesteś wspaniała, Lea! - powiedział, oblizując wargi. - Wiem o tym... Cieszę się, że i ty również 
tak uważasz. No, ale opowiedz mi teraz o swoim cuchnącym tubylcu. 
   Brion nie odezwał się ani słowem, dopóki nie zjadł jednej trzeciej swojej ogromnej kanapki. 
Zaspokoiwszy   pierwszy   głód,   resztę   jadł   już   bez   pośpiechu,   delektując   się   każdym   kęsem   i 
opowiadał. 
    - Jest bardzo dziecinny... ale dzieckiem nie jest. Nazywa się Vjer lub coś w tym rodzaju. Kiedy 
zetknąłem się z nim po raz pierwszy, był przerażony, ale kiedy mnie zaakceptował, strach opuścił 
go całkowicie. To było wręcz nieprawdopodobne. Jak pstryknięcie przełącznikiem. Gdy jednak 
później chciałem iść za nim, tak się tym zaniepokoił, że aż zaczął płakać. Pozwoliłem mu więc 
odejść samemu, ponieważ stwierdziłem, że nie będę miał kłopotu z odnalezieniem go. 
    - Jest niedorozwiniętym umysłowo... czy jakimś wyrzutkiem? 
    - Być może, chociaż nie sądzę. Jeśli spojrzy się na niego na tle jego środowiska, to okaże się, że 
jest   dobrze   do   niego   przystosowany.   Potrafił   wytropić   i   zabić   roślinożerne   zwierzę,   potem   z 
wielkim apetytem zjeść jego surowe mięso. Odchodząc, zabrał resztę ze sobą do obozu czy osady, 
w której  zapewne mieszka.  Nie czas  teraz  jednak na teoretyzowanie  na ten temat.  Nie mamy 
dostatecznych informacji, aby snuć jakiekolwiek domysły. Musimy znaleźć go i nauczyć się jego 
języka,   a   potem   zadać   mu   parę   pytań.   -   Brion   spojrzał   na   słońce,   które   kryło   się   właśnie   za 
horyzontem. - Na razie zostaniemy tutaj. To miejsce jest równie dobre na spędzenie nocy, jak 
każde inne. Tamte przyrządy zostawimy na noc w kraterze, zabierzemy je o świcie. 
     - Nie mam nic przeciwko temu. Jeśli o mnie chodzi, było dosyć wrażeń jak na jeden dzień. - 
Wyjęła z plecaka śpiwór i rozłożyła go na ziemi. - Być może podróżowanie z niewygodami to dla 
ciebie chleb powszedni, ja jednak wolę bardziej wyszukane przyjemności, takie jak na przykład 
ciepłe łóżko. Zabrałam także ze sobą kilka kanapek dla siebie. I trochę wina w biorozkładalnym 
pojemniku. Możesz się nim częstować tak długo, jak długo nie będziesz uważał go za zbytek. 
    - Z przyjemnością. Zaczynam wierzyć, że twoja rodzinna planeta Ziemia jest naprawdę domem 
ludzkości! 

background image

   Oboje spali dobrze... dopóki Brion nie obudził się nagle w środku nocy. Coś zmąciło jego spokój, 
choć nie potrafił określić, co to było. Leżał spokojnie, wpatrując się w gwiazdy. Poprzedniej nocy 
zapamiętał układ głównych gwiazdozbiorów, dzięki czemu mógł teraz określić orientacyjnie czas 
na podstawie ich ruchu. Było dobrze po północy, kilka godzin przed świtem. Na niebie nie było 
księżyca. Selm - II go nie posiadała, niemniej ziemia oświetlona była nikłym światłem gwiazd. 
Cały ten układ planetarny położony był blisko centrum Galaktyki, toteż miriady gwiazd świeciły 
jasno z szerokiego pasa ciągnącego się wzdłuż całego nieboskłonu. 
   Co go zaniepokoiło? Noc była cicha, tak cicha, że słyszał wyraźnie łagodny i rytmiczny oddech 
śpiącej Lei. Czyżby to był jakiś impuls emocjonalny? Skoncentrował się i odczuł coś nikłego. Na 
granicy   wrażliwości.   To   pochodziło   od   człowieka...   Był   to   impuls   pojedyńczego   stanu 
emocjonalnego.   Nienawiści.   Ślepej   nienawiści,   wściekłości   i   żądzy   śmierci.   Nie   pochodził   od 
jednego osobnika, lecz od wielu. Był skierowany w jego stronę. 
   Brion obrócił się powoli i obudził Leę, kładąc jej palec na ustach, kiedy zobaczył, jak mruga 
otwierając oczy. Przyłożył usta do jej ucha i szepnął. 
    - Zaraz będziemy mieli towarzystwo. Lepiej spakuj swoje rzeczy, żebyś była gotowa do drogi. - 
Poczuł nagle napięcie i strach, które przeszyły jej ciało, kiedy uniosła się nieco i oparła na łokciach. 
    - Co się dzieje? 
    - Jeszcze dobrze nie wiem. Ale czuję ich tam, w ciemności. Idą tutaj. Jeszcze nie wiem ilu ich 
jest. Wiem jednak na pewno, że idą po mnie... i nie pałają do mnie miłością. Chwileczkę... 
   Skoncentrował się na jednym z impulsów, starając się Wydzielić go spośród pozostałych. Użył 
całego   swojego   talentu,   który   doskonalił   nieprzerwanie   od   chwili,   kiedy   odkrył,   że   jest 
empatykiem. Tak, to on! Brion pokiwał głową w ciemności. 
    - Jedną zagadkę mamy rozwiązaną. Vjer jest razem z nimi. Zatem wiemy już, że nie mieszka na 
wzgórzach sam. Sądzę, że jego plemię musi być liczne, ponieważ poszukuje mnie ze sporą grupą. 
    - Zdaje mi się, że mówiłeś mi, iż jest twoim przyjacielem - szepnęła Lea. 
    - Tak mi się zdawało. Wygląda na to, że wszystko się zmieniło. Chciałbym wiedzieć, dlaczego... 
i czuję, że wkrótce się dowiemy. - Wyprostował się i poluzował nóż w pochwie. - Zostań tutaj w 
ukryciu, a ja zobaczę, co się tam dzieje. 
    - Nie! - wpiła się mocno palcami w jego ramię. Nie możesz iść tam sam, w ciemność. 
    - Ależ mogę! Proszę cię, zaufaj mi, kiedy mówię, że wiem co robię - zdjął delikatnie jej dłoń ze 
swojej ręki. Muszę mieć  dużo miejsca wokół siebie, kiedy spotkam się z nimi.  Chcę uniknąć 
sytuacji, w której będę musiał się martwić dodatkowo o ciebie. Wszystko będzie dobrze. 
   Oddalił się bezszelestnie w panujący półmrok. Czołgał się w kierunku nocnych gości. Kiedy 
znalazł   się   w   bezpiecznej   odległości   od   kryjówki   Lei,   zatrzymał   się.   Impulsy   stanów 
emocjonalnych,   które   odbierał,   były   teraz   o   wiele   wyraźniejsze.   Pochodziły   od   co   najmniej 
kilkunastu   osób.   A   może   było   ich   jeszcze   więcej?   Czekał   do   chwili   ujrzenia   ich   ciemnych 
sylwetek, było ich około dwudziestu, nim skoczył na równe nogi i krzyknął. 
    - Vjer! Jestem tutaj. Czego chcesz? 
   Poczuł falę przerażenia, które szybko zdominowało ich inne uczucia. Raptowny strach zastąpił 
nienawiść w chwili jego nagłego pojawienia się. Zatrzymali się wszyscy z wyjątkiem jednego, 
który zignorował ten gwałtowny napływ strachu, pozwalając dalej nieść się nienawiści, tłumiącej 
inne jego odczucia. Ten człowiek szedł nieprzerwanie naprzód i coś robił. 
   Z mroku wyleciała dzida i wbiła się w ziemię w odległości metra od nóg Briona Sytuacja stawała 
się niebezpieczna. Brion poczuł, że pozostali ochłonęli stopniowo z pierwszego szoku i ponownie 
zaczęli emanować tą samą nienawiścią Ruszyli kolejno do przodu, jeden za drugim. Brion cofnął 
się,   kierując   się   w   stronę   jeziora,   aby   odciągnąć   ich   od   kryjówki   Lei.   W   ten   sposób   będzie 
bezpieczna. O swoje bezpieczeństwo się nie martwił. Był pewny, że potrafi się obronić, jeśli go 
zaatakują... zwłaszcza jeśli powstali są tacy sami jak Vjer. Gdyby jednak nie udało mu się ich 
pokonać, będzie mógł bez trudu od nich uciec. Dlaczego tu przyszli? Ponownie krzyknął, aby 
przyciągnąć   ich   uwagę.   W   tym   samym   momencie   krzyknęła   Lea...   i   jednocześnie   poczuł 

background image

gwałtowny impuls paniki. Ruszył pędem w jej kierunku. Nagle wyrósł przed nim mężczyzna... 
Dwóch. Wpadł na nich całą swoją masą i odtrącił na boki jak natrętne owady, nie zwalniając ani na 
chwilę. Lea krzyknęła znowu i w tym momencie zobaczył ludzi z uniesionymi dzidami, którzy ją 
trzymali: Nawet nie pomyślał o użyciu noża, kiedy wpadł na nich - jego ręce były wystarczającą 
bronią. 
   Wywiązała się zaciekła walka wręcz w rozświetlonym gwiazdami mroku. Byli tak blisko siebie, 
że   broń   była   bezużyteczna,   a   nawet   stała   się   zagrożeniem   dla   trzymających   ją.   Rozległy   się 
chrapliwe krzyki bólu, kiedy Brion uniósł jednego z napastników i cisnął nim w największą grupę 
jego pobratymców. Niemal dosłownie zmiażdżył trzech pozostałych, którzy trzymali Leę. Ustawił 
ją za sobą, aby chronić ją swoim ciałem i odtrącał rękoma drzewce dzid. Kontratakował, zadając 
ciosy   pięściami.   Były   niebezpieczniejsze   od   maczug.   Napastnicy   zaczęli   odpadać   od   niego   i 
wówczas pierwszy kamień trafił go w bok głowy. Brion zawył z bólu, kiedy trafiły go następne. 
Wtedy   po   raz   pierwszy   poczuł   obecność   kobiet,   podążających   za   uzbrojonymi   w   dzidy 
mężczyznami. Ich bronią były obłe kamienie, które w ich rękach były śmiertelnie niebezpieczne. 
Brion chwycił jednego z napastników, aby posłużyć się nim jako tarczą... ale było już za późno. 
Seria   ostrych   ciosów   trafiła   go   w   szyję   i   głowę,   ale   nie   poczuł   ich   nawet,   gdyż   straciwszy 
przytomność zachwiał się na nogach i upadł na ziemię jak. ścięte drzewo. Ostatnią rzeczą, którą 
rejestrowała jego świadomość były krzyki przerażenia Lei i jego niemożność udzielenia jej pomocy 
na skutek wszechogarniającego go mroku. 
   Potem był już tylko chaos. Zmącona świadomość. Mrok i ból. Kołysanie się tam i z powrotem, 
ból w nadgarstkach, w ręce i głowie. Ruch. Ponownie mrok. Po jakimś czasie zobaczył kołyszące 
się nad nim gwiazdy. Zawołał Leę. Czy odpowiedziała? Nie mógł sobie tego przypomnieć. Ból i 
niepamięć były jedyną odpowiedzią. 
     Było już szaro, kiedy zaczął odzyskiwać świadomość. Stopniowo docierało do niego wołanie 
Lei, kiedy próbował otworzyć zaskorupiałe oczy. W jakiś sposób miał unieruchomione ręce i nogi. 
Mrugał  tak  długo,  dopóki  majaczące   przed  nimi  plamy  nie  nabrały wyraźnych   kształtów.  Był 
przywiązany   skórzanymi   rzemieniami   do   długiego   pala.   Jego   prawa   ręka   była   zakrwawiona   i 
tętniła bólem. Spojrzał na nią i chrząknął z niepokojem. Wyszeptane przez Leę słowa były pełne 
troski. 
    - Żyjesz? Słyszysz mnie? Brion, proszę, słyszysz mnie? Możesz się ruszać? 
   Kiedy starał się poruszyć głową, jęk bólu wyrwał się z jego ust. Była cała pokaleczona, a jedno 
oko nie otwierało się do końca. Drugie było jednak dostatecznie sprawne, żeby mógł dostrzec Leę 
leżącą w odległości kilku metrów od niego, przywiązaną do drugiego pala tak samo jak on. Z 
początku  zdołał  jedynie  kaszlnąć, kiedy próbował jej odpowiedzieć,  ale w końcu wykrztusił  z 
siebie kilka słów. 
    - Czuję... się... świetnie... 
    - Świetnie! - w jej głosie czuć było łzy, pod którymi kryła się wściekłość. - Wyglądasz strasznie, 
jesteś cały potłuczony i zakrwawiony. Gdyby twoja głowa nie była jak z kamienia, już byś nie żył... 
Och, Brionie. To było straszne! Przywiązali nas do tych pali jak zwłoki. Nieśli nas całą noc. Byłam 
pewna, że cię zabili. 
   Próbował się uśmiechnąć,  ale wykrzywił  jedynie  twarz. - Te przypuszczenia na temat  mojej 
śmierci są mocno przesadzone. - Poruszył z całej siły rękoma i nogami napinając do oporu więzy. - 
Czuję się potłuczony... ale nie wydaje mi się, abym miał coś złamanego. A co z tobą? 
    - Nic szczególnego, tylko kilka zadraśnięć. Pastwili się głównie nad tobą. Zawzięcie. Strasznie... 
     - Nie myśl  teraz o tym.  Żyjemy i to jest w tej chwili najważniejsze. Opowiedz mi teraz o 
wszystkim, co widziałaś po drodze. 
    - Niewiele widziałam. Jesteśmy gdzieś wśród wzgórz. Na polanie przed czymś, co wygląda jak 
groty w ścianie skalnej. Całą polanę otaczają wysokie drzewa. Kobiety weszły do środka, kiedy tu 
dotarliśmy i przebywają tam do tej pory. Mężczyźni śpią wokół nas. 
    - Ilu ich jest? Czy któryś z nich czuwa? 

background image

     - Naliczyłam osiemnastu... nie, dziewiętnastu... dwudziestu. Sądzę, że to wszyscy. Jeżeli jest 
jeszcze ktoś na straży, to znajduje się poza zasięgiem mojego wzroku. Co jakiś czas któryś z nich 
budzi się i idzie w zarośla. Przypuszczam, że za potrzebą. . 
     - Brzmi to dość obiecująco. Są tak niezorganizowani, jak sądziłem. Teraz, kiedy śpią, mamy 
największą szansę ucieczki. Zanim dobiorą się nam bardziej do skóry. 
    - Odwal się! - potrząsnęła ciasno związanymi nadgarstkami w jego kierunku. - Chyba o raz za 
dużo   dostałeś   w   głowę.   Zabrali   twój   wielki   nóż   i   nie   możemy   nawet   dosięgnąć   zębami   tych 
rzemieni. Jak w tej sytuacji wyobrażasz sobie ucieczkę? 
    - Chwileczkę - powiedział spokojnie. Zamknął oczy i zaczął głęboko i rytmicznie oddychać. 
   Musiał   przede  wszystkim   uporządkować  myśli,   aby  móc   skoncentrować  całą  swoją  uwagę   i 
energię. Te same ćwiczenia oddechowe wykonywał, kiedy podnosił ciężary. Wysiłek, który czekał 
go teraz, był tego samego rodzaju. Rozluźnił ciało i wówczas poczuł niezliczone rany i stłuczenia. 
Były   one   jednak   bez   znaczenia.   Kiedy   skoncentrował   uwagę,   przestał   je   w   ogóle   odczuwać. 
Świetnie. Teraz czuł, jak jego siła ukierunkowuje się. Otworzył powoli oczy i spojrzał na grube 
rzemienie owinięte wokół nadgarstków. Napiął mięśnie rąk. Lea patrzyła ze zdumieniem. Widziała 
przed chwilą, jak opada z sił, jak wiotczeje jego twarz. Kiedy otworzył oczy, spojrzał błędnym 
wzrokiem na nadgarstki. Fala drżenia przemknęła przez górną część jego ciała. Teraz dostrzegła, 
jak jego mięśnie  pęcznieją wewnątrz postrzępionych  rękawów, poszerzając dziury,  a następnie 
rozrywając   osłabiony   materiał.   Skórzane   więzy   napięły   się   i   zaskrzypiały,   rozciągane   coraz 
bardziej i bardziej. To było wręcz nieludzkie. Jego twarz wyrażała spokój, kiedy ręce rozdzielały 
się powoli, z mechaniczną precyzją. Rozległ się cichy trzask - jeden z rzemieni puścił... A potem 
następny. Ręce Briona były wolne. 
   Kiedy   zdał   sobie   z   tego   sprawę,   dreszcz   zmęczenia   przebiegł   jego   ciało.   Opadł   na   ziemię, 
zamknął oczy i ciężko oddychał, masując palcami skórę wokół głębokich ran na nadgarstkach i 
wyciskając przy tym krew z miejsc, w których rzemień rozciął ciało aż do kości. Trwało to tylko 
chwilę. Doszedłszy do siebie uniósł powoli głowę i rozejrzał się wokoło. 
    - Bardzo dobrze - powiedział cicho. - Miałaś rację, wszyscy śpią. 
   Poruszając się niczym wąż, przesunął się w pobliże Lei, wlokąc ze sobą wciąż uwiązany do nóg 
pal i obejrzał jej więzy. 
     - Jeśli  będziesz   próbował  je rozerwać,   oderwiesz  razem  z  nimi  moje   dłonie  -  powiedziała, 
starając się nie patrzeć na powolne sączenie się krwi z jego rąk. 
    - Nie martw się, z twoimi pójdzie łatwiej niż z moimi. - Pochylił się do przodu i zacisnął zęby na 
rzemieniu z jaszczurczej skóry. Gryzł i żuł go z całej siły. Przerwanie więzów zajęło mu mniej niż 
minutę. - Smakuje obrzydliwie - powiedział, wypluwając kawałki skóry. 
    - Musisz mieć dobrego dentystę. - Pod wymuszoną lekkością jej słów słychać było drżenie głosu. 
   Brion wyciągnął rękę i odgarnął sprzed jej oczu kosmyk splątanych włosów. 
    - Zaraz nas tu nie będzie. Daję ci na to moje słowo. Musisz tylko poleżeć spokojnie przez chwilę. 
   Nie czuł się jeszcze tak odprężony, jak tego pragnął. Był już jasny dzień i ich ruchy mogły być z 
łatwością zauważone przez każdego, kto się obudził. Kilka następnych minut miało zadecydować o 
wszystkim. Wiedział, że jeżeli uda im się dotrzeć do zarośli przed podniesieniem alarmu, będą 
mogli uciec. Mimo obrażeń był gotów uciekać... I nie dopuścić do tego, aby złapano ich po raz 
drugi.   Rozluźnił   rzemienie   opasujące   nogi,   po   czym   wsunął   wskazujący   palec   lewej   ręki   pod 
najcieńszy z nich. Przerwał go bez wysiłku. Potem kolejno następne. Na koniec zdjął je i powoli się 
wyprostował. Porywacze wciąż spali. W ten sam sposób uwolnił nogi Lei. 
    - Idziemy - szepnął, obejmując ją i unosząc do góry. 
   Ostrożnie i cicho przechodzili pomiędzy ciałami  śpiących,  spodziewając się w każdej chwili 
podniesienia alarmu. Sześć, siedem, osiem kroków... Byli już między drzewami i przedzierali się 
przez zarośla. 
     - Wrócę za chwilę - szepnął, stawiając ją na ziemi. Przyłożył jej palec do ust, aby zapobiec 
protestowi. W chwilę potem zniknął, odchodząc w stronę polany. 

background image

   Lea nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. To był śmiech. Z trudem powstrzymywała swoją 
na   wpół   histeryczną   wesołość,   widząc,   jak   niesie   jednego   z   porywaczy.   Zwykła   ucieczka   nie 
wystarczała mu... o, nie. Musiał wziąć ze sobą jeńca! Jeniec opierał się i wierzgał nogami, ale 
nadaremnie. Brion pojmał go bezszelestnie, jedną ręką zasłaniając mu usta, a drugą podnosząc z 
ziemi. Jeniec miał wytrzeszczone oczy i był ledwie żywy. Kiedy Brion zwolnił uścisk, wciągnął 
łapczywie powietrze do płuc, drżąc na całym ciele. Zanim je wypuścił i mógł krzyknąć, twarda 
pięść Briona uderzyła go pod uchem. Bez czucia osunął się na ziemię. 
   Brion zignorował go i pomógł Lei stanąć na nogi. - Możesz iść? - zapytał. 
    - Odpowiedniejszym określeniem byłoby wlec się. - Postaraj się. Jeśli zajdzie potrzeba, pomogę 
ci.   Bez   wysiłku   przerzucił   jeńca   przez   ramię,   wziął   Leę   za   rękę   i   ruszyli   w   dół   zbocza, 
przedzierając się między drzewami. Z każdą chwilą oddalali się coraz bardziej od obozowiska. Nie 
było słychać żadnego alarmu. Byli wolni - przynajmniej na razie. 

background image

      . 9
 
Elektroniczne przesłuchanie 
   Brion doszedł do skraju lasu i zatrzymał się przy największym drzewie. Powiódł wzrokiem po 
trawiastym zboczu, a potem przez pustą równinę aż do błękitnych wód Jeziora Centralnego, które 
ciągnęło się po horyzont. Było już ciepło i słońce wznosiło się wysoko na niebie. Słyszał za sobą 
Leę przedzierającą się przez zarośla. Potykała się co chwila i wymrukiwała dławionym głosem 
jakieś obelgi. Zdolnością empatii wybiegł daleko poza nią aż do kresu swoich możliwości, lecz nie 
wyczuł żadnego śladu pościgu. 
    - Czy jest jakiś powód... Nie możemy tu odpoczywać... ani przez chwilę - sapnęła opierając się o 
drzewo obok niego. 
     - Nie zgadzam się z tobą. To jest dobre miejsce na postój. - Osunęła się z ulgą na ziemię. - 
Dopóki mogę stwierdzić, że nikt nas nie ściga, dopóty jesteśmy tu bezpieczni. Kiedy wyjdziemy na 
równinę, będzie nas łatwo zauważyć. Musimy teraz postanowić, co robimy dalej. 
     - Może byś tak zdjął z siebie tego siwobrodego starca - powiedziała Lea, wskazując ręką na 
wiotkie ciało zwisające z jego ramienia. - A może zapomniałeś, że go niesiesz? 
   Brion spuścił powoli swój bagaż na kupkę liści. 
    - Nie jest wcale taki ciężki. Jak widzisz, jest bardzo chudy i stary. 
    - Lepszego nie było? 
     -   Nie.   Przypuszczalnie   reprezentuje   pewien   autorytet,   ponieważ   jest   jedyny,   który   nosi   nie 
mającą   praktycznego   zastosowania   ozdobę.   -   Brion   odchylił   na   bok   zmierzwioną,   siwą   brodę 
starca, aby pokazać Lei zawieszony na jego szyi naszyjnik ze zbielałych kości. W przeciwieństwie 
do reszty, może znać odpowiedzi na interesujące nas pytania. 
     - Czy chcesz powiedzieć, że kiedy poszedłeś po jeńca, poświęciłeś nieco czasu, aby dokonać 
jakiegoś wyboru? 
    - Oczywiście. To była wyjątkowa okazja. 
    - Mam nadzieję, że kiedyś cię zrozumiem... ale nie nastąpi to dzisiaj. Jestem spragniona, głodna, 
wyczerpana i czuję się, jakby przeszedł się po mnie ktoś w kolczastych butach. Zastanawiałeś się 
może nad naszą przyszłością? 
     - Owszem. Miałem na to trochę czasu podczas marszu. Po pierwsze, musimy pogodzić się z 
pewnymi nieprzyjemnymi faktami. Straciliśmy całe nasze wyposażenie, które mieliśmy przy sobie, 
to znaczy jedzenie, wodę, mój nóż... 
    - Jeżeli jeszcze straciliśmy sterownik radiowy, który schowałeś w kraterze, to już teraz możemy 
pomyśleć  o samobójstwie. Nie mam ochoty znaleźć się w rękach tych  typów  po raz drugi... - 
Pochyliła się nad jeńcem, aby przyjrzeć mu się z bliska, po czym zmarszczyła nos z niesmakiem. - 
Okropny. A jeśli już mówimy o rękach... to czy ten naszyjnik na jego szyi nie jest przypadkiem 
zrobiony z kości ludzkich palców? 
   Brion przytaknął. 
     -   To   właśnie   wydało   mi   się   najbardziej   interesujące.   Właśnie   dlatego   go   pojmałem.   Ten 
naszyjnik interesuje mnie takie z osobistych względów. 
   W jego głosie pojawił się cień gniewu, którego wcześniej w nim nie było. Skłoniło ją to do 
ponownego   przyjrzenia   się   naszyjnikowi.   Wśród   zbielałych   palców   znajdował   się   jeden 
ciemniejszy. Nie, nie ciemniejszy, ale inny. Przyjrzała mu się bliżej i zobaczyła, że był świeżo 
obcięty i pokryty jeszcze ciemnymi plamami krwi. W nagłym olśnieniu spojrzała z przerażeniem 
na Briona. Przytaknął jej z ponurym wyrazem twarzy, unosząc do góry prawą rękę, aby zobaczyła 
wyraźnie, że ma na niej już tylko cztery palce. Westchnęła głęboko. 
    - Dlaczego ci to zrobili... są wstrętni! Ukryłeś to przede mną... 

background image

     - Nie było sensu o tym mówić, skoro nie można już nic na to poradzić. To nic poważnego. 
Obwiązali   rzemieniem   kikut,   aby   zatamować   krwawienie.   Najbardziej   z   tego   wszystkiego 
interesuje   mnie   jednak   znaczenie   tego   aktu.   Ten   człowiek   będzie   mógł   nam   to   wyjaśnić.   - 
Okaleczoną ręką wykonał gest oznaczający, że nie ma o czym mówić. - Tą sprawą zajmiemy się 
później. Teraz, zanim przystąpimy do dalszych działań, musimy ściągnąć lądownik. Mam nadzieję, 
że twoje obawy związane ze sterownikiem są przedwczesne i że jest tam, gdzie go schowałem. 
Prawdę powiedziawszy, nie dowiemy się tego, dopóki tego osobiście nie sprawdzimy. Musimy 
więc   jak   najszybciej   dotrzeć   do   krateru   i   ściągnąć   lądownik.   Wsiądziesz   do   niego   i   odlecisz 
najszybciej, jak to tylko będzie możliwe... 
    - Bez ciebie? Aż tak bardzo polubiłeś to nieprzyjemne miejsce? 
     - Niespecjalnie. Ale wyznaczona robota musi być wykonana. Poza tym nie chcę, aby ten typ 
znalazł się na pokładzie statku. 
    - Dlaczego? Boisz się, że zawładnie nim? 
    - Wręcz przeciwnie. Opierając się na odczuciach Vjera, jestem głęboko przekonany, że zabranie 
któregokolwiek   z   tych   ludzi   poza   ich   naturalne   środowisko   może   być   dla   nich   tragiczne   w 
skutkach.   Będę   całkowicie   bezpieczny,   czekając   tutaj   na   twój   powrót.   Czas,   jaki   zajmie 
lądownikowi jedno okrążenie orbity wystarczy ci na skompletowanie sprzętu z listy, którą zaraz 
sporządzimy. Następnie wylądujesz z całym tym sprzętem. 
    - Czy nie powinnam na początku zarejestrować tego wszystkiego, co już odkryliśmy? 
     - Ta sprawa to pozycja numer jeden na liście. Kiedy to skończysz, będziesz musiała szybko 
skompletować sprzęt, którego będziemy potrzebowali. Niestety nie da się uniknąć tego, że będzie 
on zawierał  dużo metalu.  Nadal uważam,  że bardzo ważne jest, żeby nie posiadać  przy sobie 
żadnego metalu. Jeśli okaże się, że tamto skrzydło samolotu jest nietknięte, będzie to oznaczało, że 
będziemy mogli ukryć tam wszystkie zawierające metal przedmioty do czasu, kiedy będą nam 
potrzebne. 
    - Takie, jak na przykład granaty ogłuszające, parę rozpylaczy? 
    - Mniej więcej to miałem na myśli. Nie mam ochoty na powtórkę dzisiejszej nocy. 
     - Ani ja. - Wyraźnie zmęczona podniosła się. - Jeśli jesteś gotowy, możemy ruszać w dalszą 
drogę. Czuję ciarki na skórze, siedząc tu zwrócona plecami do tych drzew. 
    - Musisz przejść próbę, abyśmy mogli stwierdzić, czy masz zdolności empatyczne - powiedział 
Brion, podnosząc i kładąc sobie na ramię wciąż nieprzytomnego starca. - Szukają nas już, czuję to 
od kilku minut. Wyczuwam jednak tylko ich zaniepokojenie i dezorientację, z czego wnioskuję, że 
nie natrafili jeszcze na nasz ślad. 
   - Teraz mi mówisz! Ruszajmy. - Wyprostowała się i skierowała się w dół wzgórza. 
   Brion ruszył za nią truchtem i po kilku krokach przegonił ją. 
   - Pobiegnę przodem - powiedział. - Kiedy znajdziemy się na otwartej przestrzeni, na pewno od 
razu nas zobaczą. Dlatego właśnie chcę jak najszybciej ściągnąć lądownik. 
   - Nie trać czasu na gadanie... biegnij! Będę biec za tobą. 
   Biegła najszybciej jak mogła, ale nie nadążała za nim. Brion pędził dużymi susami prosto w 
stronę krateru. Lea co chwilę oglądała się za siebie. Po pewnym czasie musiała zwolnić i przejść 
pewien odcinek, aby odsapnąć, po czym - ponownie zerwała się do biegu. Z trudem wbiegła na 
niewielkie wzniesienie. Kiedy znalazła się na jego wierzchołku, zobaczyła daleko przed sobą, jak 
Brion wychodzi z krateru... i wymachuje czymś połyskującym w słońcu. A więc sterownik był na 
miejscu! 
    - Lądownik jest już w drodze - powiedział Brion, kiedy dowlekła się do niego. - I jak na razie nie 
widać, aby ktoś nas ścigał. 
   - Nigdy w życiu... tak się nie zmęczyłam - wysapała, osuwając się na ziemię. 
   Brion położył obok niej sterownik i pobiegł z powrotem do krateru. 
   - Daj mi znak, kiedy stary się poruszy - powiedział. - Chcę jeszcze raz skopiować tamtą tabliczkę 
znamionową, którą znalazłem obok skrzydła. Tamta kopia przepadła, ponieważ wyryłem ją na 

background image

butelce od wody. Kiedy znajdziesz się w statku, zakoduj tę kopię za pomocą modemu - dodał i 
zniknął za krawędzią. 
   Lea spojrzała na naszyjnik zawieszony na szyi chrapiącego starca i wzruszyta ramionami. Cóż za 
zezwierzęceni ludzie! Odciąć tak po prostu człowiekowi palec. W jakim celu? To musi oznaczać 
dla nich coś ważnego, coś związanego z jakimś rytuałem. Na pewno Briona boli ta ręka, a mimo to 
nie uskarża się. Jest niezwykły pod każdym względem. Ten kikut musi zostać zdezynfekowany, 
aby nie wywiązało się zakażenie. Apteczka powinna być umieszczona na samej górze listy. Można 
będzie spowodować odrośnięcie palca, ale nie da się usunąć teraz bólu i niewygody. 
     - Skopiowałem  te  znaki  na  tym  kawałku  kory  - powiedział   Brion,  wyszedłszy  z  krateru.  - 
Rozumiesz coś z nich? 
   Obróciła korę na wszystkie strony i pokręciła głową przecząco. 
    - To żaden ze znanych mi języków, mimo iż te symbole wyglądają mi znajomo. Być może banki 
pamięci zawierają coś... 
   Siwowłosy jeniec otworzył oczy i zaczął trząść się i ochryple krzyczeć. Pełznął, próbując uciec 
od nich. Brion wyciągnął rękę i złapał go, a następnie nacisnął kciukiem szyję pod uchem. Jeniec 
drgnął konwulsyjnie dwa razy i zamarł w bezruchu. 
   - Widziałaś? - zapytał. 
   - To, jak go obezwładniłeś? No pewnie. Musisz nauczyć mnie tej sztuczki. 
   - Nie, nie to. To, na co patrzył, kiedy zaczął wrzeszczeć. Sterownik radiowy. 
    - Czyżby wiedział, co to? 
   -   Raczej   w   to   wątpię.   Ale   to   musi   oznaczać   dla   niego   coś   przerażającego,   coś,  co   musimy 
wyjaśnić. - Brion odwrócił głowę na bok, nadsłuchując. - Lądownik się zbliża. Musisz zapamiętać 
teraz spis rzeczy, których będziemy potrzebowali. 
     Lądownik stał na ziemi niecałe  dwie minuty.  Briona niepokoiła każda upływająca sekunda. 
Nawet kiedy statek startował z Leą na pokładzie, niepokój go nie opuszczał. Statek wylądował 
bezpiecznie dwa razy,  co mogło oznaczać, że to miejsce nie jest pod stałą obserwacją. Każde 
kolejne lądowanie zwiększało jednak niebezpieczeństwo wykrycia. Mimo to musieli pozostać w 
tym rejonie, ponieważ łowcy byli jedynym kluczem, jaki mieli do rozwiązania śmiertelnej zagadki 
tej   planety.   Nie   mając   wyboru,   postanowił   odpędzić   od   siebie   myśl   o   grożącym   mu 
niebezpieczeństwie, koncentrując uwagę na uruchomieniu przemądrzałej maszynki tłumaczącej. 
   Niewielkie, metalowe pudełko zawierało mnóstwo skomplikowanych obwodów i podzespołów. 
Tłumacz   realizował   swoje   funkcje   za   pomocą   projektora   holograficznego,   który   wyświetlał   w 
powietrzu   trójwymiarowy   obraz.   Pierwszy,   jaki   się   pojawił,   przedstawiał   nachyloną,   białą 
powierzchnię z widniejącymi na niej instrukcjami. Brion przeczytał je i za pomocą odpowiednich 
przycisków   zakodował   w   urządzeniu   te,   które   go   interesowały.   -   Instrukcje   zniknęły   i   na   ich 
miejscu  ukazał   się obraz  nauczyciela.   Był   to  starszy mężczyzna   ubrany w   prosty,  szary  strój, 
siedzący   ze   skrzyżowanymi   nogami   przed   stojącym   na   ziemi   pudełkiem   bez   wieka.   Brion 
przełączał przyciski, aż przetworzył jego ubranie na szatę okrywającą go od pasa do ud i wydłużył 
mu włosy. Mimo iż jeniec był o wiele brudniejszy, jego nauczyciel niewiele różnił się od niego. 
   Brion   spojrzał   na   nieruchomy,   trójwymiarowy   wizerunek   i   z   uznaniem   pokiwał   głową.   Był 
niezły. Dotknięcie ostatniego przycisku sprawiło, że obraz zniknął, cofając się w przestrzeni. Gdy 
tylko programowanie dobiegło końca, Briona ponownie ogarnął niepokój. Drążył go, mimo iż Lea 
krążyła już bezpiecznie po orbicie. Jedyną rzeczą, która naprawdę mogła go w tej chwili niepokoić, 
byli pozostali członkowie plemienia jeńca. Na razie nie widział jednak żadnych oznak ich zbliżania 
się ani nie czuł ich obecności. Sekundy mijały powoli. 
    Do powrotu lądownika nie zaobserwował nic podejrzanego. Zerwał się na nogi i pomachał ręką. 
    - Rzucaj mi sprzęt po jednej sztuce - zawołał do Lei, kiedy otworzyła się śluza powietrzna. - A 
potem zejdź jak najszybciej! 
   Było  to niebezpieczne, ale jednocześnie był  to najszybszy sposób otrzymania  sprzętu luzem. 
Chwytał jeden po drugim ciężkie pojemniki i ustawiał je obok siebie. Kiedy Lea schodziła po 

background image

drabinie, przeniósł je kolejno do krateru. Po usunięciu wszystkiego wysłali lądownik z powrotem 
na orbitę. Gdy zniknął, a na niebie nie było widać oznak odwetu, mogli odpocząć. Lea pogroziła 
pięścią w kierunku odległych wzgórz. 
   - Hej, wy tam, możecie teraz wrócić tutaj i spróbować sprawić nam kłopoty. Ale tym razem 
spotka was niemiła niespodzianka! Przyjemność będzie po mojej stronie. Żaden z was, śmierdziele, 
nie jest wart palca z ręki Briona! 
   - Doceniam twoją troskliwość - powiedział Brion, nakładając bandaż na antyseptyczną piankę, 
którą spryskał kikut po odciętym palcu. Spojrzał na więźnia. Widzę, że nasz gość znowu się budzi. 
   - Przygotuję nam coś do jedzenia, a ty włącz to urządzenie. Zobaczymy, czy da się nawiązać z 
nim jakąś rozmowę. 
   Technika   edukacji   była   niezwykle   powolna,   ale   nadzwyczaj   precyzyjna.   Warunkiem   jej 
powodzenia była stała aktywność ucznia. Z początku okazała się mało skuteczna, ponieważ jeniec 
był   całkowicie   bierny.   Nie   dlatego,   że   był   temu   przeciwny,   ale   dlatego,   że   był   śmiertelnie 
przerażony. 
   Zanim   starzec   odzyskał   przytomność,   Brion   wyczuł   to   poprzez   zmianę   rytmu   jego   fal 
mózgowych. Najpierw był niepokój i uczucie bólu aż do chwili otwarcia oczu. Potem pojawił się 
paniczny strach. Taki sam, jaki opanował Vjera, kiedy po raz pierwszy zobaczył Briona. Ten był 
jednak gorszy, ponieważ nie słabł ani na chwilę. Kiedy jeniec spojrzał na Briona, próbował uciec, 
kwiląc z przerażenia. Brion złapał go za nogę w kostce i w tym samym momencie strach starca 
wzrósł jeszcze bardziej. Zaczął lamentować i drżeć konwulsyjnie. Przewrócił oczy, tak że było 
widać tylko białka i zemdlał. Brion poszedł po apteczkę. 
   - Zjesz coś? - zapytała Lea, kiedy wszedł do krateru. 
   -   Za   chwilę.   Ten   tam   niespecjalnie   pali   się   do   współpracy   i   muszę   mu   zrobić   zastrzyk   ze 
skopolaminy, tak jak przewiduje instrukcja. 
   Delikatny zastrzyk z podskórnej strzykawki ciśnieniowej przywrócił jeńcowi świadomość. Brion 
schował   szybko   strzykawkę,   aby   starzec   nie   zdążył   jej   zobaczyć.   Tym   razem   odrętwienie 
przemogło strach. Poruszył się niezdarnie, łypiąc podejrzliwie na Briona z lękiem w oczach. Brion 
nie reagował. Usiadł na ziemi i czekał. Patrzył jak jeniec spogląda na holograficzną postać i w 
pewnym momencie poczuł pierwszy impuls zainteresowania z jego strony. Obserwowana postać 
jawiła mu się jako jego rówieśnik. Jako człowiek, którego cechuje niezwykłe opanowanie, gdyż 
siedział   całkowicie   nieruchomo   i   jedynie   ledwie   widocznie   oddychał.   Bez   tej   komputerowej 
symulacji  życia   ów  wizerunek  wyglądałby  jak  posąg.  Kiedy  ciekawość  starca  wzrosła  jeszcze 
bardziej, Brion wypowiedział łagodnie słowo uruchamiające program. - Zacznij. 
   Jeniec spojrzał na Briona z nagłym strachem, a potem z powrotem na holograficzną postać, która 
po   raz   pierwszy   się   poruszyła.   Nauczyciel   pokłonił   się   i   uśmiechnął,   a   następnie   sięgnął   do 
stojącego przed nim otwartego pudełka. Wyjął z niego coś, co wyglądało jak zwykły odłamek 
skały. 
    - Skała - powiedział. - Skała... skała. 
   Za każdym razem, kiedy wypowiadał to słowo, kłaniał się i uśmiechał. Następnie wyciągnął ją 
przed siebie i zadał pytanie. Jeniec gapił się jedynie, mając w głowie kompletny zamęt. 
   Z nieskończoną, mechaniczną cierpliwością nauczyciel powtórzył demonstrację i zadał to samo 
pytanie. Starzec znowu nie zareagował. Podczas trzeciej powtórki nauczyciel nie uśmiechał się już, 
a kiedy starzec i tym razem nie odpowiedział na jego pytanie, skrzywił twarz, szczerząc zęby i 
zmarszczył brwi, aby okazać gniew, stan emocjonalny istniejący w usankcjonowany sposób, jak 
stwierdzili antropolodzy, w każdej kulturze. W odpowiedzi starzec cofnął się, jęcząc ze strachu. 
Podczas   następnej   powtórki,   kiedy   nauczyciel   rzucił   skałą   w   jego   kierunku,   wyjąkał   "Prtr". 
Nauczyciel   uśmiechnął   się   i   ukłonił   się,   po   czym   wykonał   kilka   przyjaznych   gestów.   Proces 
nauczania zaczął się. 
   Brion zszedł z linii wzroku starca, żeby swoim widokiem nie zakłócać jego uwagi. Patrzył, jak 
nauczyciel przelewa wodę z jednego pojemnika do drugiego, nie roniąc ani kropli. 

background image

    - Działa? - zapytała Lea. 
   -   Zawsze.   To   samouczący   się   program.   Jak   tylko   uczeń   zapamięta   jakieś   słowo,   program 
powtarza  je w celu ich utrwalenia.  Wraz ze wzrostem zasobu słów ucznia  przyśpiesza  proces 
uczenia. Już wkrótce będziemy mogli zadawać mu pytania. Z początku proste, ale potem coraz 
bardziej abstrakcyjne. Kiedy stary się zmęczy, urządzenie zrobi przerwę na odpoczynek. Następnie 
będzie mogło nauczyć nas wszystkiego, czego samo się nauczyło. 
    - Ćwicząc nas i poprawiając nasz akcent, gramatykę i inne rzeczy, tak? 
   - Zgadza się. No, gdzie jest to jedzenie, o którym mówiłaś? Nie muszę na niego patrzeć, aby go 
upilnować. Po jego emocjach będę w stanie powiedzieć, czy coś zamierza. 
   Było późne popołudnie, kiedy starzec zaczął się kiwać ze zmęczenia. Podaną mu przez Briona 
wodę w drewnianej czarce wypił, głośno siorbiąc. 
    - Jak się nazywa? - zwrócił się Brion do HPJ. 
   -   Uczeń   nazywa   się   Ravn.   Ravn.   Powtarzam,   Ravn...   -   Wystarczy.   -   Brion   obrócił   się   i 
uśmiechnął się szeroko. - Ravn, witamy w ludzkiej rodzinie! 

background image

      . 10
 
Poskromienie 
   - Rana goi się zupełnie  dobrze - oceniła  Lea, przyglądając się kikutowi po obciętym  palcu. 
Następnie pokryła go antyseptycznym kremem. 
   - Arbt klrm - powiedział Brion. 
   - Jeśli chcesz powiedzieć to boli, musisz się lepiej nauczyć połykać końcowe głoski, bo inaczej ci 
śmierdzący tubylcy nigdy cię nie zrozumieją. 
    - Wstrętny język! 
   - Widzę, że odzywa się w tobie twój językowy izolacjonizm. Mówiąc ogólnie, żaden język nie 
może być wstrętny... Brion przerwał jej, unosząc palec i powiedział spokojnie: 
    - Nie oglądaj się. Ravn szykuje się właśnie do ucieczki. Czekałem na to. Dam mu trochę forów, 
zanim go złapię. Chcę, aby uciekł i poczuł, że wreszcie uwolnił się od nas. A kiedy go potem 
złapię, żeby stracił nadzieję. Być może dzięki temu jego instynkt obronny zostanie osłabiony i uda 
mi się nawiązać z nim kontakt i skłonić do rozmowy. Nie chciałem używać do tego celu siły. Ale 
skoro ma dosyć energii na ucieczkę, to mały wstrząs mu nie zaszkodzi. 
    - Dołóż mu trochę ode mnie. Ilekroć spogląda na mnie, zawsze ma na twarzy taki sam wyraz 
obrzydzenia, jaki miał, kiedy dałeś mu do jedzenia gotowane mięso. 
     - Jak się mogłaś  sama  przekonać,  jest przedstawicielem  społeczeństwa  o nadzwyczaj  silnie 
zaznaczonych podziałach kastowych. 
   - Tak. Kobiety znajdują się w nim zapewne poniżej dna. Och, szykuje się. Podnosi się i patrzy w 
tę stronę. - Odwróć się, tak jakbyś go nie widziała. Chcę, aby miał nadzieję, że uda mu się uciec... 
zanim go jej pozbawię. To powinna być stresowa sytuacja, która odbierze mu chęć do obrony. 
     Ravn wiedział, że Starzec, Który Mówił nie będzie go ścigał. Zawsze siedział w tym samym 
miejscu. Kobieta z kolei nie liczyła się zupełnie. Bał się jedynie tego wielkiego łowcy, ponieważ 
posiadał siłę dwóch ludzi. Musiał jednak podjąć próbę, korzystając z okazji, kiedy Łowca nie 
patrzył na niego. Był najedzony i wypoczęty. Nadal był tym samym silnym w nogach Ravnem, 
który od lat tropił i zabijał Mięso - twory. Zawsze prześcigał je... A teraz prześcignie Łowcę! 
Łowca jest głupi, nawet nie patrzy na niego. Ten Stary też jest głupi, bo siedzi i nie podnosi alarmu. 
Ravn odpelzł powoli w trawę, a następnie zerwał się na równe nogi i rzucił się do ucieczki. Pędził 
niczym wiatr, niczym Mięso - twory... Już go nie złapią. 
   Lea patrzyła, jak starzec biegnie chyżo równiną, oddalając się od nich coraz bardziej. 
    - Nie za bardzo ryzykujesz? - zapytała. - Ten stary bałwan nawet szybko biega. Nie zniosłabym, 
gdybyśmy  go teraz stracili.  Moglibyśmy mieć kłopoty.  Musiałbyś  walczyć  z jego kompanami. 
Mogą czekać tam na niego. 
     - Nie przejmuj się aż tak bardzo. Nikt tam na niego nie czeka, jestem tego pewien. - Brion 
spojrzał na uciekiniera, po czym wstał i przeciągnął się. - Sprint to dobre ćwiczenie. Rzadko mam 
okazję go trenować. 
   Patrząc na niego, Lea uznała, że jej obawy są nieuzasadnione. Kiedy Brion ruszył w pościg, 
stwierdziła, że nigdy dotąd nie widziała go biegnącego z maksymalną szybkością. Zapomniała, że 
jest mistrzem świata, zwycięzcą w dwudziestu dyscyplinach... i ta musiała być jedną z nich. 
   Dla   Ravna   był   to   nieoczekiwany   szok.   Jeszcze   przed   chwilą   gotów   był   zaśpiewać   pieśń 
zwycięstwa, gdy oddaliwszy się szybko na dużą odległość, uznał, że nie da się już złapać. Kiedy 
obejrzał   się   za   siebie   i   zobaczył,   że   Łowca   zaczął   go   gonić,   zaśmiał   się   i   przyśpieszył,   aby 
powiększyć dzielący ich dystans. Po chwili ponownie się obejrzał i zobaczył, że Łowca zmniejszył 
tę odległość o połowę... i wciąż się zbliżał. Ravn zawył z rozpaczy i rzucił się do dalszej ucieczki, 
ale czuł już, że nie ucieknie. Odgłos szybkich kroków zbliżał się coraz bardziej, a las był wciąż 
daleko. Czuł ból w płucach, a serce waliło mu jak młotem, kiedy ciężka dłoń spadła na jego ramię. 

background image

Wrzasnął na cały głos i upadł na ziemię. Brion nie odczuwał żadnych wyrzutów sumienia, patrząc 
na wijącego się i lamentującego w trawie starca. Czuł silne bicie serca z powodu szybkiego biegu i 
pulsujący w jego rytmie ból w kikucie - pozostałości po palcu, który przypuszczalnie obcięła mu 
właśnie ta pełzająca teraz istota. Kiedy Brion zobaczył go na jego szyi, ogarnęła go wściekłość. 
Patrzył, jak starzec piszcząc żałośnie ściska kurczowo obiema rękoma naszyjnik. Trzymał go jak 
jakiś  amulet,  mający  dodawać  mu  sił.  Przyglądając  się  temu,  Brion  zrozumiał  nagle,   co musi 
zrobić. Przypomniał sobie, że ubranie z nie wyprawionej, jaszczurczej skóry i kamienna broń były 
jedynymi   przedmiotami,   które   posiadali   ci   ludzie.   Z   wyjątkiem   tego   naszyjnika.   Musiał   więc 
przedstawiać dużą wartość lub być jakimś ważnym symbolem. Świetnie! Jeśli tak, to należał się on 
tylko jemu. 
   Ravn zawył  jeszcze  głośniej, ściskając naszyjnik  rozpaczliwie,  kiedy Brion próbował mu  go 
zabrać. Brion był jednak znacznie silniejszy. Chwycił go za nadgarstki i ścisnął je. Palce starego 
straciły siłę i rozluźniły się. Ściągnął naszyjnik z jego szyi i demonstracyjnie zawiesił go na swojej. 
Lament starca przeszedł w głośne błaganie. - Mój... daj mi! Jestem Ravn, ja nosić, mój... 
   Zaczął mówić w swoim języku i Brion stwierdził, że rozumie go zupełnie nieźle. Heurystyczny 
Procesor Językowy odwalił kawał dobrej roboty. Brion cofnął się i położył  rękę na naszyjniku 
mówiąc powoli w języku Ravna: 
    - Teraz jest mój. Jestem Brion. Kiedy noszę go, jestem Ravnem. 
   Bez względu na to, czy Ravn jest tytułem, czy imieniem, ten człowiek powinien zrozumieć, o co 
chodzi. I zrozumiał. Przestał krzyczeć i zmrużył gniewnie oczy. 
   - Tylko jeden Ravn z ludźmi. Ja. Mój. - Wyciągnął rękę w geście żądania. 
   Brion zdjął naszyjnik, ale nie podał go. - Twój? - zapytał. 
   - Mój. Oddaj mi. Należy do Ravna. 
   - Co znaczy Ravn? 
   - To ja. Mówię ci, oddaj mi to. Jesteś zgniłym mięsem, jesteś gównem, jesteś kobietą! 
   Brion złapał starca ręką za szyję i zacisnął, przyciągając go jednocześnie bliżej do siebie, aż ich 
twarze prawie się zetknęły. Potem zawarczał: 
     -  Przeklinasz  mnie?   Nie  przeklinaj   Briona.  Mógłbym  zabić   cię  w  jednej  chwili,  zaciskając 
bardziej palce... o tak! Ciało Ravna zadrgało jak w agonii. Nie mógł złapać powietrza ani mówić, 
Był bliski śmierci. 
   Brion potrząsnął nim jak szmatą, po czym zakołysał mu naszyjnikiem przed oczyma. 
   - Najpierw powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć. Dopiero potem dostaniesz to z powrotem. 
Rozumiesz? Powiedz tak! 
   - Tak... - wylnztusił Ravn. - Tak. 
   Brion nie okazał zadowolenia z tego zwycięstwa. Wciąż jeszcze gniew był w jego głosie, kiedy 
opuścił   Ravna   na   ziemię   i   usiadł   obok   niego.   Stawiał   pytania   rozkazującym   tonem,   żądając 
odpowiedzi. Ravn odpowiadał na nie najlepiej jak umiał, nie starając się nic ukryć. Po dłuższym 
czasie lego głos ochrypł, a słowa zaczęły się mieszać. Brion był zadowolony. Jak na początek 
uzyskał więcej niż się spodziewał. Zamierzał już oddać Ravnowi naszyjnik, kiedy spojrzał na swój 
własny palec, tkwiący między innymi  kośćmi. To była część jego samego, która musiała mieć 
jakieś ważne znaczenie dla tych ludzi, inaczej nie potraktowaliby go w ten sposób. Nie, nie dostaną 
go. Brion złapał wysuszony palec i zerwał go z naszyjnika. 
   - Jest mój, na zawsze! Teraz możesz dostać resztę. Rzucił naszyjnik na ziemię. - Wrócimy teraz 
do mojego obozu. Będziesz rozmawiał ze mną, kiedy tylko zechcę. 
   Ravn   włożył   naszyjnik   drżącymi   rękoma   i   podniósł   się.   Chęć   ucieczki   opuściła   go.   Brion 
wiedział, że od tej chwili będzie robił wszystko, czego od niego zażąda. Kiedy starzec odwrócił się 
do niego plecami, Brion upuścił wysuszony palec na ziemię, zadowolony,  że pozbywa się go. 
Spełnił już swoje zadanie. 
     - Kobieto, chcemy jeść! - zawołał Brion w języku Ravna, prowadząc wyczerpanego jeńca z 
powrotem do obozu. 

background image

   Lea rozszerzyła gniewnie nozdrza w odpowiedzi na te słowa i ton, jakim zostały wypowiedziane. 
     -   Czy   te   szowinistyczne,   samcze   słowa   oznaczają,   że   doszliśmy   do   porozumienia   z   tym 
Śmierdzącym Staruchem? 
    - Tak jest, mój skarbie! - Zamrugał do niej wykrzykując te słowa. - Nakarm go, Proszę. Potem, 
jak uśnie, opowiem ci kilka interesujących rzeczy, których się dowiedziałem. 
   - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zjemy oddzielnie. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do jego 
ulubionego dania składającego się z gnijącego surowego mięsa. 
   - Ja również. Nakarmmy go i przywiążmy do palika. Wydaje mi się, że nie sprawi nam więcej 
kłopotów. 
   Głośne chrapanie  Ravna dobiegło z wysokiej  trawy,  w której  został ułożony do snu z nogą 
przywiązaną plecionym rzemieniem do wbitego głęboko w ziemię palika. 
   - Są prymitywni - powiedział Brion, żując swoją suchą rację. - Nieprawdopodobnie prymitywni, 
pod każdym względem. Wszystkie ich czynności są ściśle zrytualizowane. Mężczyźni zajmują się 
polowaniem i wszystko kontrolują... 
   - Nie po raz pierwszy w historii ludzkości. 
   - Zgadza się. To jest i nie jest społeczeństwo. Sama biel i czerń, bez żadnych odcieni szarości. 
Mężczyźni polują, a potem wszyscy razem jedzą to, co przyniosą. Na surowo. Jedzenie innych 
rzeczy   jest   tabu.   Jedzenie   gotowanego   pożywienia   jest   tabu.   Opuszczanie   lasu   jest   tabu...   z 
wyjątkiem   krótkich   wypadów   łowieckich.   Jedynie   mężczyznom   wolno   sporządzać   i   używać 
broni... 
    - Wiem. To także tabu. Czy dowiedziałeś się, dlaczego napadli na nas wtedy w nocy? 
    - To również jakieś tabu. Widzieli nas w pobliżu lądownika... a maszyny są u nich największym 
tabu. 
   - To może mieć coś wspólnego ze sprzętem wojennym. 
   - Nie mam co do tego wątpliwości. To już wszystko, czego udało mi się dowiedzieć od niego tym 
razem. 
   - Czy ustaliłeś w końcu, co takiego ważnego jest w tym kościanym naszyjniku? 
   - Sądzę, że tak To jest trochę skomplikowane i zdaje mi się, że nie zrozumiałem kilku słów, 
niemniej chodzi tu o następującą sprawę. Mężczyzna ma duszę, coś w rodzaju podstawowego bytu. 
Jak się zapewne domyślasz, kobiety i dzieci jej nie mają. Po prostu umierają i pamięć o nich ginie, 
jak o zwierzętach. Ale jeśli kawałek mężczyzny jest przechowywany przez Ravna, uważa się, że 
żyje   on   nadal   i   pozostaje   w   dalszym   ciągu   członkiem   plemienia.   I   podlega   rozkazom   Ravna. 
Zamierzali zabić nas zgodnie z jakimś wspaniałym rytuałem, ponieważ jesteśmy tabu. Nosił mój 
palec, żeby cały czas mieć nade mną kontrolę. 
    - Pięknie. Czy to znaczy, że przechowują gdzieś kości palców wszystkich swoich przodków? 
   - Niewykluczone. W gruncie rzeczy ten rodzaj logiki nie różni się zbytnio od logiki innych 
kultur, które grzebią swoich zmarłych. Jest to nawet bardziej praktyczne. Zachowanie kości palca 
jest o wiele łatwiejsze niż całego szkieletu. 
   Lea spojrzała na rozgwieżdżone niebo i zadrżała. 
    - I wszyscy ci ludzie są potomkami kulturalnych i inteligentnych istot ludzkich. Jak mogło dojść 
do tego? 
   - Nie mam pojęcia. Na razie. 
   - Co łączy tych prymitywnych ludzi z nowoczesnym sprzętem wojennym, który tu widzieliśmy? 
   - Nie znam odpowiedzi również na to pytanie. Ale zamierzam ją znaleźć. Jeżeli Ravn też jej nie 
zna albo udaje, że nie zna, postaram się, żeby udzielili  mi jej inni. Mogą oni być  ponadto w 
posiadaniu przedmiotów, które posłużą nam jako jakaś wskazówka... Tak więc wygląda na to, że 
będziemy musieli udać się na wzgórza i spotkać się z nimi I ustalić, co wiedzą. Żyją na tej planecie 
od tysięcy lat, być może nawet żyli tu jeszcze przed Upadkiem. Muszą być w stanie udzielić nam 
jakichś informacji. 

background image

     - Mówisz nam. Czy chcesz przez to powiedzieć, że zamierLasz ponownie ryzykować naszym 
życiem, wracając do ich obozu? 
   - Tym razem ryzyko będzie niewielkie - wskazał na skrzynkę z bronią. - Pójdziemy tam uzbrojeni 
i z własnej woli. 

background image

      . 11
 
Niebezpieczna wyprawa 
   Idąc   wolno   gęsiego,   przedzierali   się   równiną   w   kierunku   położonych   w   oddali   zalesionych 
wzgórz.   Ravn   szedł   przodem,   a   tuż   za   nim   Brion.   Lea   wlokła   się   daleko   z   tyłu   objuczona 
zawiniętym w skóry pakunkiem, który niosła na plecach. Wytarła ręką pot z twarzy i zawołała: 
    - Zatrzymajcie się. Już dawno minęła pora na odpoczynek! 
   Kiedy dogoniła Briona, zrzuciła swój bagaż na ziemię i usiadła na nim z westchnieniem ulgi. 
    - Napij się wody - powiedział Brion. - I odsapnij. 
   - Co za wspaniała propozycja! - żachnęła się. I jaka wielkoduszna. Pozwalasz mi napić się wody, 
którą targam na plecach cały dzień... 
   - A mamy jakiś inny wybór? - zapytał spokojnie z nieubłaganą logiką, ale ta odpowiedź nie 
spodobała się jej. 
   - Co znaczy to my,  przecież to ja robię za tragarza. Wiem, że ten argument jest mylący,  że 
kobiety   niczym   zwierzęta   pociągowe   odwalają   najcięższą   robotę   w   tym   cofniętym   w   rozwoju 
społeczeństwie, w którym straciłbyś cały swój prestiż, gdybyś przeniósł cokolwiek. Narażam swój 
kręgosłup i bez wątpienia dostanę w końcu przepukliny... Przestań się do mnie uśmiechać w ten 
protekcjonalny sposób, ty wstrętny brutalu! 
     - Przepraszam. Bardzo mi przykro, że nie mogę ci pomóc. Niedługo powinniśmy dotrzeć na 
miejsce. 
   - Nie tak szybko... 
   Rozwiązała tobołek z jaszczurczej skóry - pozostałości po zwierzęciu, które dwa dni wcześniej 
posłużyło Ravnowi za pożywienie - i grzebała w nim, aż znalazła butelkę z wodą. Pociągnęła duży 
łyk i podała ją Brionowi, który zwilżył jedynie usta. Ponieważ kobieta piła tę wodę, stała się owa 
woda dla niego, Łowcy, tabu. Nawet nie próbowali proponować jej Ravnowi. 
   - Jak schowasz wodę, odszukaj pudełko z granatami  ogłuszającymi  i daj mi  je - powiedział 
nieoczekiwanie Brion. 
   Lea spojrzała na niego z niepokojem. 
    - Czyżby zbliżały się kłopoty? - zapytała. 
   Przytaknął jej powoli. 
   - Są ukryci w lesie. Czuję ich nienawiść, taką samą jak ostatnim razem. 
     - Ale nasza sytuacja nie jest taka sama jak ostatnim razem! - Wręczyła mu płaskie pudełko i 
uśmiechnęła się do niego zachęcająco, kiedy wsuwał do kieszeni garść metalowych kulek - Nawet 
nie wiesz, jak bardzo liczę na nie. 
     - Nie chcę zranić żadnego z nich, ale najlepszy skutek może dać porządne ich przestraszenie. 
Jeśli uda nam się zająć miejsce na szczycie tej społeczności, wówczas będziemy mogli z pewnością 
uzyskać odpowiedź na nasze pytania. Za chwilę ruszamy. Trzymaj się blisko mnie, ponieważ są już 
niedaleko. To dobrzy łowcy i do tego uzbrojeni, dlatego też nie powinniśmy ryzykować. 
   Jeśli Ravn był  świadomy przygotowywanej  zasadzki, to nie dawał tego po sobie poznać, po 
prostu przedzierał się przed nimi w tym samym tempie. Kierowali się ku krzewom i dalej, ku 
drzewom. Po pewnym czasie ukazała się przed nimi polana. Trasa ich wędrówki prowadziła przez 
jej środek. 
   - Zatrzymaj się - zawołał Brion w języku tubylców, kiedy znaleźli się na jej środku. - Daj mi 
wody - zwrócił się do Lei, po czym dodał cicho: - Otaczają nas teraz ze wszystkich stron i są 
bardzo spięci. Jestem pewien, że są gotowi zaatakować nas w każdej chwili. Na wszelki wypadek 
trzymaj broń pod ręką. 
   Leśną ciszę rozdarł piskliwy świergot, który rozniósł się echem po polanie. Tuż po nim rozległy 
się liczne okrzyki wojenne Łowców, którzy wysypali się ze wszystkich stron z leśnej gęstwiny. 

background image

Ravn ruszył biegiem do przodu, aby przyłączyć się do nich, ale Brion dopadł go w tym samym 
momencie i powalił na ziemię jednym ciosem wymierzonym w plecy. Potem postawił na nim nogę, 
aby przytrzymać go przy ziemi i zaczął rzucać granaty w kierunku zaciskającego się wokół nich 
pierścienia. Wybuchy płomieni i ogłuszające huki eksplozji rozlegały się ze wszystkich stron. Lea 
wiedziała co nastąpi i zakryta uszy, mimo to jednak klęczała nadal, wzdrygając się przy każdej 
kolejnej eksplozji. Wojenne okrzyki przeszły w ryk bólu, kiedy łowcy cofali się lub padali. Ciszę, 
jaka wkrótce nastała, rozdarł nagle pełen gniewu głos Briona przeklinający ich w ich własnym 
języku: 
   - Jesteście ścierwem. Jesteście kobietami. Jesteście gównem! Podnosicie na mnie dzidy,  a ja 
zabijam was. Jesteście martwym mięsem pod moimi stopami... jak ten Ravn, który jest martwym 
mięsem! - Mówiąc to, naciskał mocniej nogą na Ravna, który zajęczał imponująco. Brion czuł 
emanujący od Łowców paniczny strach. Jeden z impulsów wydał mu się znany. - Vjer, chodź tutaj 
- rozkazał. 
   Vjer podniósł się niepewnie i wolno ruszył do przodu, potykając się co chwila. Z nosa ciekła mu 
krew, był oszołomiony i ogłuszony wybuchami. Brion spojrzał na niego gniewnie. 
   - Kim jestem? - zawołał. - Jesteście Brrn... 
   - Głośniej! Nie słyszę. - BRRN! 
   - Czym jest to ścierwo, na którym stoję? 
   - To jest Ravn. 
   - Wobec tego kim jestem teraz? 
   - Musisz być... Ravnem Nad Ravnem! 
   Patrzył   na   niego   szeroko   otwartymi   oczyma   i   Brion   czuł   jego   strach,   graniczący   niemal   z 
uwielbieniem. Brion wskazał na przezroczysty nóż, który trzymał Vjer. 
   - Co to jest, co trzymasz w ręce? 
   Vjer spojrzał na nóż i zaczął się trząść. Padł strwożony na kolana i podczołgał się do Briona, aby 
położyć go u jego stóp. Brion podniósł go i wsunął do pustej pochwy. 
     - Teraz pójdziemy - powiedział, zdejmując nogę z grzbietu Ravna. Tytuł, jaki otrzymał, był 
najważniejszy ze wszystkiego. Czuł to po reakcjach otaczających go ludzi. Agresja i strach zaczęły 
opuszczać ich, kiedy zaakceptowali go w nowej roli. 
    - Nadal mają broń - powiedziała Lea, mierząc Łowców podejrzliwym wzrokiem. 
    - Nie ma potrzeby ich rozbrajać, dopóki jestem w tej nowej roli częścią ich kultury. 
   - A co ze mną? Przecież jako kobieta jestem dla nich mniej niż niczym. Nieś swój tobołek i 
milcz, tak? Poczekaj, niech no tylko opuścimy ten samczo - szowinistyczny raj, Brionie Brandd! O, 
zapłacisz mi za to... 
   Kiedy wspinali się na wzgórze między drzewami, Brion śledził stany emocjonalne otaczających 
go ludzi. Dopóki akceptowali go, dopóty był bezpieczny. Wszystko to jednak mogło zmienić się w 
jednej chwili - z różnych, nie dających się przewidzieć powodów. Jeśli jego nowa pozycja zostanie 
zachowana,   będzie   to   najszybszy   i   najskuteczniejszy   sposób   na   poznanie   tutejszej   kultury   i 
przeprowadzenie rozmów. Było to niebezpieczne, ale było już za późno, żeby się wycofać. 
   Gdy agresja i nienawiść opuściły Łowców, zaczęli się kolejno oddalać. Jedynie niewielka grupa 
została przy nich, towarzysząc im w drodze do obozowiska. Wspinali się dalej wzdłuż stromego 
wzgórza, aż znaleźli się przed widocznym między drzewami urwiskiem skalnym, tworzącym ciąg 
naturalnych jaskiń. Krzątała się tam niewielka grupa kobiet Oddzielały mięso od jaszczurczych 
skór kawałkami ostrych kamieni. Kiedy zobaczyły obcych, cofnęły się, ponaglane kopniakami i 
kuksańcami przez siwowłosą kobietę. 
   -   To   pewnie   żeńska   odpowiedniczka   Ravna   -   powiedziała   Lea,   przyglądając   się   scenie   z 
zainteresowaniem. - Skoro ty stanąłeś na czele Łowców, ja stanę na czele kobiet. - Opuściła na 
ziemię tobołek i ruszyła w ich kierunku, wołając, aby się zatrzymały. Zamiast tego przyspieszyły 
kroku wszystkie z wyjątkiem siwowłosej, która odwróciła się nagle i ruszyła na Leę. 
    - Zabiję! Ty ścierwo - zaskrzeczała. 

background image

   Lea stanęła w rozkroku i cofnęła swoją małą, twardą pięść. Kiedy jej przeciwniczka podbiegła do 
niej, uderzyła ją z całej siły. Siwowłosa kobieta zgięła się i jęcząc z bólu złapała się za brzuch. Lea 
chwyciła ją za włosy i pociągnęła, odwracając jej głowę. 
   - Zamknij się i powiedz mi, jak się nazywasz... albo dostaniesz jeszcze raz! 
   - Jestem... Pierwszą Kobietą. 
   - Już nie. Ja jestem Pierwszą Kobietą. A ty jesteś teraz Starą Kobietą! 
   Nowo nazwana Stara Kobieta zajęczała, protestując i jednocześnie starając się uwolnić włosy z 
uchwytu   Lei.   Jej   jęk   przeszedł   w   krzyk   bólu,   kiedy   przechodzący   obok   Ravn   kopnął   ją   od 
niechcenia w bok 
   -   Jesteś   teraz   Starą   Kobietą   -   powiedział   zadowolony,   że   ktoś   jeszcze   oprócz   niego   został 
upokorzony. Podszedł do skalnej ściany i usiadł w słońcu, opierając się o nią plecami, a następnie 
krzyknął, żądając jedzenia. 
   - Czarujący ludzie - powiedziała Lea. 
   - Twory swojej własnej kultury - odrzekł Brion, owijając kawałkiem jaszczurczej skóry nadajnik, 
zanim wyjął go z tobołka. - Ten system pomaga im przetrwać na tej planecie. Inaczej nie byłoby 
ich tutaj. Chcę przekazać  do pamięci komputera pokładowego lądownika raport z dzisiejszych 
wydarzeń. Musimy na bieżąco uzupełniać relację, na wypadek gdyby nam się coś stało. 
   - Oszczędź mi, jeśli łaska, tych dodatkowych zmartwień. Spodziewam się, że zakończymy tę 
misję   żywi.   Miej   to   cały   czas   na   uwadze!   Kiedy   będziesz   przekazywał   raport,   postaram   się 
porozmawiać  z kobietami.  Spróbuję zobaczyć,  jak wygląda  ten  odrażający świat  z ich  punktu 
widzenia. 
     -   Dobrze.   Potrzebujemy   informacji,   ale   nie   będziemy   mogli   zostać   tu   dłużej   niż   będzie   to 
konieczne. Większość z nich ma insekty, zauważyłaś to? 
    - Trudno nie zauważyć. Robi mi się niedobrze, ilekroć na nich patrzę. Nie oddalaj się zbytnio. 
    - Będę tutaj. Sam chcę zadać im parę pytań. Porozmawiam z Vjerem, łączy mnie już z nim co 
nieco. Powodzenia! 
   Było już prawie ciemno, kiedy Lea wyszła z jaskini drapiąc się pod pachą. Brion rozmawiał z 
dwoma Łowcami, ale kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, polecił im odejść. Podał jej plastikowy 
pojemnik i powiedział: 
     - Znalazłem w apteczce środek antyseptyczny, może być dobry na insekty. Tamta jaskinia to 
dosłownie siedlisko robactwa! 
   Szybko   zdjęła   ubranie   i   spryskała   całe   swoje   ciało   pokryte   czerwonymi   pręgami.   Kiedy 
smarowała skórę kremem gojącym, Brion spryskał jej ubranie. Ubierając się powiedziała do niego: 
   - Bądź tak dobry i nalej mi dużą wódkę. Butelka jest na dnie tobołka. 
   - Napiję się z tobą. To był długi dzień dla nas obojga. Jak ci poszła rozmowa? 
   - Doskonale, jeśli pominę  kąsanie przez robactwo. Do pełna, świetnie, dzięki. O, jak miło... 
Kobiety mają swoją własną subkulturę ściśle zhierarchizowaną i wspaniałą skarbnicę opowieści. 
To jakby mityczny lub mnemoniczny śpiew o wszystkim, co tylko można nazwać. To cała historia 
przekazywana z ust do ust. Następnym  razem wezmę  ze sobą rejestrator. To będzie bezcenny 
materiał dla antropologów. A teraz powiedz, czego ty się dowiedziałeś. 
   - Niewiele. Łowcy rozmawiali  ze mną  dosyć  chętnie,  ale tylko  o zabijaniu tego czy innego 
zwierzęcia   lub   o   swoich   niezwykłych   zdolnościach   tropicielskich.   Myślę,   że   nie   muszę   tego 
rozwijać.   Na   inne   tematy   nie   mają   .   własnego   zdania.   Są   po   prostu   chodzącymi   skarbnicami 
różnych tabu. Wszystko, co robią lub myślą jest określane przez ten system. 
   - To samo dotyczy kobiet, przynajmniej jeśli chodzi o ich życie  fizyczne. Często sięgają do 
mitów, co wydaje się nie podlegać żadnemu tabu. Odnoszę jednak wrażenie, że te opowieści są 
prawdopodobnie tabu dla mężczyzn. Słyszałeś coś o micie stworzenia? 
   Brion zaprzeczył, potrząsając głową. 
    - Nie, nic na ten temat nie słyszałem. 

background image

   - Jest interesujący, ponieważ może być uproszczoną wersją prawdziwych zdarzeń, czymś, co żyje 
w ich pamięci, ale w formie mitu. Mówi on o tym, że ludzie żyli kiedyś jak bogowie, że poruszali 
się nad ziemią, nie chodząc po niej, a nawet latali w powietrzu bez skrzydeł. W tamtych czasach 
ludzie byli źli, ponieważ cenili rzeczy wykonane z cklt... Spotkałeś się może z tym słowem? 
   - Tak. Wiem, co ono oznacza. Metal. Domyśliłem się jego znaczenia ze sposobu, w jaki zostało 
użyte.   Musiałem   stracić   rozmówcę,   aby   upewnić   się,   że   moje   przypuszczenie   jest   słuszne. 
Pokazałem mu przekaźnik, na którego widok ogarnął go paniczny strach. Zwiał na oślep między 
drzewa, aby znaleźć się jak najdalej od niego. Mało sobie łba nie rozwalił. 
   - Coraz lepiej. To wiąże się z mitem opisującym dawne dzieje. Starożytni ludzie, którzy cenili 
metal, uważali się za bogów i dlatego prawdziwi bogowie zniszczyli ich, ich metal i metalowe 
miejsca, w których żyli. Potem bogowie wypędzili ich i zmusili do tego, żeby żyli jak zwierzęta, 
dopóki się nie oczyszczą. Jeżeli będą żyli nadal w ten sposób, oczyszczą się i zostaną wpuszczeni 
do cklt Przetłumaczyłam to słowo jako raj, co chyba jest zgodne z prawdą. Aby móc tam trafić, 
muszą cierpieć na tym świecie, przestrzegając wszystkich tabu, które umożliwiają im życie we 
właściwy sposób. 
   - Niesamowite! - powiedział Brion zrywając się na równe nogi. Chodził tam i z powrotem z 
podniecenia. Jesteś cudowna. Odwaliłaś  wspaniałą robotę. Wszystko, co mówisz, układa się w 
całość...   o ile  ci   ludzie  są  tymi,  na  których   wyglądają.   Uciekinierami  przed  globalną  zagładą. 
Zostali najechani albo pokonani w wojnie i musieli uciekać z miast. Widzieli, jak ich broń i armie 
zostały zniszczone i teraz obwiniają o to bogów. Jest to łatwiejsze niż przyznanie się do porażki. 
   - Świetna teoria, profesorze - powiedziała Lea, popijając ze szklanki i oblizując się ze smakiem. 
Nalała sobie jeszcze jednego drinka. - Widzę w niej jedną drobną sprzeczność. Gdzie teraz są te 
zwycięskie, zdobywcze armie? Z tego, co widzieliśmy, wynika, że wojna toczy się nadal. 
   - Tak - Brion usiadł na ziemi, zasępiony. - Nie pomyślałem o tym. Wobec tego w chwili obecnej 
wiemy niewiele więcej niż na początku. 
   -   Nie   łam   się.   Wiemy   już   dużo.   W   pewnym   momencie   przedstawiłam   im   naszą   teorię 
podziemnego  miasta,   ale  spojrzały  na mnie,   jakby  nie  rozumiały,   o czym   mówię.   Jeśli   na tej 
planecie żyje pod ziemią jakaś cywilizacja, to ci ludzie nic o niej nie wiedzą. 
   - Co sprowadza się do tego, że my wiemy tyle samo. Zaczynam się obawiać, że znaleźliśmy się w 
ślepej uliczce. - No, może ty, Ravnie Nad Ravnem, ze swoimi Łowcami i wojownikami, i tą całą 
samczą bufonadą. Czknęła łagodnie i zewnętrzną stroną dłoni zasłoniła usta, uśmiechając się. - My, 
dziewczyny,   prowadziłyśmy   konkretniejszą   rozmowę   jak   przystało   na   atrakcyjniejszą   i 
inteligentniejszą płeć. Jak ci już mówiłam, wszystko co metalowe jest tabu, a największym z nich 
są metalowe maszyny i urządzenia, o czym zresztą mogliśmy się przekonać, po tym, jak zobaczono 
nas   w   pobliżu   metalowego   lądownika.   Z   tego   wszystkiego   wynika,   że   miejscem   objętym 
największym tabu będzie to, z którego pochodzą maszyny. Pójdziesz tam ze mną? 
    - Oczywiście. Dolać ci jeszcze? 
   - Zamknij  się. Nie uważasz, że dobrze byłoby,  gdybyśmy  dowiedzieli  się, skąd pochodzą te 
maszyny? 
   - Oczywiście, ale... 
   - Żadnych ale. Przyjmij do wiadomości, że tyle to ja już wiem. Powiedziały mi, jak znaleźć to 
miejsce. W tej sytuacji pozostaje nam tylko pójść tam... i cała zagadka będzie rozwiązana. 
   Z przyjemnością patrzyła na wyraz jego twarzy: opadniętą szczękę i wytrzeszczone oczy. Potem 
spokojnie ułożyła się do snu. 

background image

      . 12
 
Odkrycie 
   Brion miał przemożne pragnienie, aby obudzić Leę i zmusić ją, żeby wyjaśniła mu, o czym 
mówi, ale zrezygnował. To był długi i wyczerpujący dzień dla niej. I na pewno bardzo nerwowy. 
Kiedy wziął butelkę z wódką, aby ją schować, zobaczył, że ubyło jej niewiele. To zmęczenie, a nie 
alkohol zwaliło ją z nóg. Chociaż noc była ciepła, podobnie jak poprzednie, okrył Leę śpiworem, 
aby ochronić przed chłodem. 
   Co mogła mieć na myśli, mówiąc miejsce, z którego pochodzą maszyny? Z pewnością chodziło o 
sprzęt wojenny - od chwili przybycia na tę planetę nie widzieli jeszcze ani jednej maszyny, która 
miałaby inne przeznaczenie. Ale jak mogło istnieć jedno miejsce, z którego pochodził cały ten 
arsenał?   Jedno  źródło   dla   obu   stron?   Nie,  to   niemożliwe.   Jeśli   miejsce,   z   którego   pochodziły 
maszyny   naprawdę   istniało,   to   musiało   służyć   jednej   lub   drugiej   stronie.   Ale   nawet   to   było 
nieprawdopodobne. Czyi możliwe, aby cały sprzęt wojenny którejś ze stron pochodził z jednego 
miejsca?   Mogło   tak   być   tylko   wówczas,   gdyby   pochodził   z   podziemnych   fabryk   To   z   kolei 
potwierdzałoby teorię podziemnej cywilizacji. 
   Chyba że była to nie jedna, lecz dwie uzbrojone siły - i obie ukrywające się bezpiecznie pod 
ziemią   i   wysyłające   swoje   armie   do   boju   na   powierzchnię.   Ale   jak   wyjaśnić   takie   działanie? 
Potrząsnął głową. Był zmęczony i nie znajdował na to w tej chwili żadnego wyjaśnienia. Niemniej 
jakieś wytłumaczenie musiało istnieć, bo przecież walka i sprzęt wojenny istniały rzeczywiście! 
   Brion wstał i powiódł wzrokiem po obozowisku. Wraz z zachodem słońca zamarło w nim życie. 
Kobiety przebywały wewnątrz jaskini, Łowcy zaś szykowali się do snu na swoich miejscach u jej 
wylotu. Odszukał wzrokiem Ravna. Siedział z dala od innych i bez przemy obracał w rękach swój 
naszyjnik. To może być odpowiedni moment, aby zadać mu kilka pytań. Mógłby jednocześnie 
obserwować Leę i pilnować, aby nikt jej nie przeszkadzał. Ravn powinien wiedzieć coś niecoś o 
tym tajemniczym miejscu, z którego pochodziły maszyny. 
   W obozowisku panował spokój. Każdy, kto zagrażałby Lei, emanowałby strachem i nienawiścią, 
dzięki czemu i Brion mógłby go natychmiast wykryć. Upewnił się, że Lea śpi spokojnie głębokim 
snem i podszedł do Ravna, przechodząc pomiędzy leżącymi Łowcami. 
   - Porozmawiajmy - powiedział. 
   Ravn   spojrzał   na   niego   przestraszony,   przyciągając   naszyjnik   bliżej   siebie.   Nagły   impuls 
zaskoczenia   został   w   jednej   chwili   stłumiony   przez   silną   nienawiść.   Ten   typ   musi   być 
obserwowany. Stale... 
    - Już późno. Ravn jest zmęczony. Rano... 
     -   Teraz.   -   Głos   Briona   był   stanowczy.   Chwycił   za   i   naszyjnik,   czując   w   tej   samej   chwili 
gwałtowny impuls strachu. - Zrobisz jak mówię! Musisz mnie zawsze słuchać. 
   Puścił naszyjnik i usiadł. Ravn nałożył go natychmiast trzęsącymi się rękoma. 
     -   Kim   jestem?   -   zapytał   Brion.   Ravn   odwrócił   się   uciekając   wzrokiem.   -   Spójrz   na   mnie, 
śmieciu! Kim jestem? Nazwij mnie po imieniu. 
    - Jesteś... Ravnem Nad Ravnem - wydusił z siebie z wielką niechęcią i zgryźliwością Ravn. 
    - To prawda. Teraz tak samo odpowiesz na moje pytania. Widziałeś maszyny? - Ravn niechętnie 
skinął głową. - W porządku. Jakiego rodzaju maszyny widziałeś 
   - Rozmawianie o maszynach jest zakazane. 
   - Rozmawianie o nich z Ravnem Nad Ravnem nie jest zakazane. Widziałeś maszyny, które latały 
w powietrzu? Dobrze, widziałeś. Co one robiły? 
   - To, co zawsze robią maszyny. Z głośnym hukiem zabijały inne maszyny, a potem były same 
zabijane. Tak jest zawsze. To właśnie one robią. 
   - Czy widziałeś kiedykolwiek maszynę, która nie zabijała innych maszyn? 

background image

   - Maszyny zabijają maszyny. To jest właśnie to, co robią. 
   Inna odpowiedź na to pytanie okazała się niemożliwa. Z wyrazu twarzy Ravna było widać, że 
uważa Briona za głupca, skoro o to pyta. 
     - Wszystkie maszyny zabijają maszyny - powtórzył Brion zmieniając słowa, a następnie tym 
samym spokojnym głosem zapytał: - Powiedz mi teraz... skąd pochodzą te maszyny? 
   Dźwięk tych słów wywiał gwałtowną reakcję Ravna. Ogarnęło go drżenie i strach, który w jednej 
chwili zdominował wszystkie jego pozostałe odczucia. 
     - Powiedz mi - powtórzył Brion. Pochylił się do przodu i klasnął głośno swoimi potężnymi 
dłońmi.   -   Mów!   Ravn   nie   miał   wyjścia.   W   tej   chwili   bał   się   bardziej   tych   pięści   niż   tabu, 
zakazującego mówienia o tym. Wskazał ręką ponad ramieniem za siebie, ale ta odpowiedź nie 
zadowoliła Briona. W końcu wyjąkał chrapliwym szeptem: 
   - To tam. Wiele dni marszu. Jest tam. Miejsce Bez Nazwy. 
   - Byłeś tam? 
   - Tylko Ravn może tam iść. Stary Ravn pokazał mi je, kiedy byłem młody. 
   - Teraz ty mi pokażesz, ponieważ jestem Ravnem Nad Ravnem. Pójdziemy tam o świcie. 
   - To jest zakazane... 
   - Zakazane jest odmawianie mi. - Złapał ręką , skulonego Ravna za chudą szyję i ścisnął ją. - 
Chcesz teraz umrzeć? - zapytał, nadając swojemu głosowi odcień nienawiści. 
   Ta groźba powinna wyglądać prawdziwie, gdyż jedynie strach przed śmiercią mógł zapewnić mu 
kontrolę nad Ravnem. Nie słysząc odpowiedzi, zaczął stopniowo zaciskać dłoń. 
    - Pójdziemy... o wschodzie słońca - wykrztusił niechętnie Ravn. 
   Ta odpowiedź zadowoliła Briona. Puścił Ravna i bez słowa wrócił do Lei. Nadal spała głębokim 
snem, cicho pochrapując. Próbował pójść jej śladem, ale czuł zbyt , wyraźnie przepływ emocji 
śpiących wokół niego ludzi. Strach i nienawiść unosiły się cały czas tuż pod powierzchnią. W 
końcu stwierdził, że nie będzie w stanie zasnąć. Położył się na plecach i wlepił wzrok w gwiazdy, 
rozpraszając swoją empatyczną percepcję na wszystkie strony. 
     Lea obudziła się tuż po wschodzie słońca. Podał jej wodę i poinformował o tym,  czego się 
dowiedział. Pokiwała głową potakująco. 
   - Coś w tym musi być. Sposób, w jaki mówiły o tym kobiety, wskazuje na to, że to miejsce 
istnieje naprawdę, że nie jest jeszcze jednym mitem. 
   - Będziemy musieli pójść i obejrzeć je. Tam coś musi być. Ravn z wielką niechęcią zgodził się 
mnie tam zaprowadzić. Musiałem go mocno przekonywać. Bał się tego miejsca tak samo jak mnie. 
    - Czy bał się tak bardzo, że mógł uciec? Nie widzę go nigdzie. 
   Lea miała rację, Ravn zniknął w nocy. Kiedy Brion obudził Łowców, okazało się, że byli tym tak 
samo  zaskoczeni jak on. Zaczęli  szukać go w popłochu.  Kilku z nich ruszyło  wzdłuż ścieżek 
prowadzących do obozowiska, ale po niedługim czasie wrócili z niczym. Ravn zniknął bez śladu. 
   - Cholera! - zaklął Brion. - Nigdy nie znajdziemy tego miejsca bez niego. Powinienem był go 
związać... teraz może już być wiele kilometrów stąd. 
    - Nie sądzę - zaoponowała Lea. - Mam silne przeczucie, że jest znacznie bliżej niż sądzisz. 
   Wyglądała  na  zadowoloną  z  siebie,   kiedy  rozprowadzała  ekstrakt   kawy w  kubku  z  wodą,  a 
następnie piła ją małymi łykami. 
   - Czy byłabyś tak miła i powiedziała mi, do cholery, o czym mówisz? 
   - Spokojnie, spokojnie. Krzyk tylko podniesie twoje ciśnienie krwi! - Piła, delektując się, podczas 
gdy on : gotował się w środku. - Teraz lepiej. Kiedy wy, mężczyźni, łaziliście wszędzie szukając 
go, ja obserwowałam kobiety. Są bardzo przestraszone i siedzą w jaskini. 
    - Czyżby się tam ukrył? Czy przypadkiem przebywanie kobiet i mężczyzn razem w jaskini nie 
jest tabu? 
    - Dla mężczyzn tak Dla Ravna nie. On ma tam nawet swoją kryjówkę. Chcesz, abym się tam 
rozejrzała? - Nie, to zbyt niebezpieczne. Mój nowy tytuł powinien pozwolić mi również na to. 

background image

   Łowcy patrzyli z zainteresowaniem, jak Brion kroczy w kierunku wejścia do jaskini, kobiety zaś 
wycofały się w popłochu. 
   - Jestem Ravnem Nad Ravnem! - krzyknął pochylając głowę, aby wejść do środka. 
   Znalazłszy się w półmroku zamrugał gwałtownie i odczekał chwilę, aż oczy przyzwyczaiły się do 
niego. Jaskinia była przestronna. Miała około dwudziestu metrów długości. Na jego widok rozległy 
się przerażone okrzyki i szloch kobiet, które stłoczyły się razem z dziećmi w jednym końcu. Jęki 
przesuwały się w bok, kiedy zbliżał się do nich. Wszystkie bez wyjątku przesunęły się w lewo. 
Interesujące.   Brion   skierował   się   w   prawo   w   stronę   wysokiego   stosu   nie   wyprawionych 
jaszczurczych skór ułożonego we wnęce. Same skóry... i nic więcej. Nagle wydało mu się, że 
dostrzegł nieznaczny ruch w ciemności. Ukląkł i wsunął rękę pod cuchnący stos. Po chwili wydał 
okrzyk zadowolenia. 
   Kiedy Brion wyciągnął Ravna, ten zaczął jęczeć i tarzać się po ziemi. Brion spojrzał na niego z 
odrobiną współczucia. Szybko mu ono jednak minęło, kiedy poczuł pulsujący ból w gojącym się 
kikucie, którym uderzył o skaliste podłoże jaskini. Bez cienia sympatii trącił go stopą. 
   - Wstawaj, tchórzliwy śmieciu! Zaraz ruszamy w drogę. Minął prawie cały ranek, zanim Ravn 
oświadczył, że jest gotowy. Musiał spełnić kilka obrzędów. Musiał przede wszystkim zabrać z 
kryjówki w jaskini bransoletę z kości i przygotować pożywienie. Ponaglany przez Briona, przestał 
się w końcu ociągać i niechętnie ruszył ścieżką, ale po chwili przystanął, zobaczywszy, że Lea 
idzie za nimi. Zaczął nerwowo wymachiwać rękoma. 
   - Bez kobiet! Kobietom nie wolno. Tylko Ravn może. Żadni Łowcy, żadne wstrętne kobiety! 
    - Ta kobieta pójdzie z nami tylko przez część drogi i poniesie dla nas pożywienie. Nie pójdzie do 
Miejsca Bez Nazwy. Zostanie odesłana, zanim do niego dojdziemy. A teraz prowadź. 
   Ociągając się z wyraźną niechęcią, Ravn ruszył ponownie w dół wzgórza. Brion i Lea szli tuż za 
nim ścieżką prowadzącą między drzewami. Kiedy znaleźli się na tyle daleko od obozu, że nie było 
ich z niego widać, Brion wziął od Lei tobołek i zarzucił go sobie na plecy. Lea rozmasowała bolące 
mięśnie, mówiąc: 
   - Tylko plugawe kobiety noszą ciężary. Czy wypada, aby wielki Łowca nosił bagaż? To bardzo 
źle dla tabu. 
   - Chcesz go z powrotem? 

   - Przenigdy! Czy ten wstrętny, stary Ravn nie będzie protestował i sprawiał kłopotów? 
   - Nie może mnie już bardziej nienawidzić. A poza tym potrafię sobie radzić z takimi kłopotami, 
jakich on nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić. Za każdym razem, ilekroć zaczynam czuć dla 
niego współczucie, odzywa się mój kikut i od razu je tracę. Powiedz jak się zmęczysz, to zrobimy 
postój. 
   - Mogę iść przez cały dzień, dopóki ktoś inny niesie ten tobołek. 
   Trasa prowadziła początkowo na zachód skrajem równiny. Po południu podgórze zaczęło skręcać 
na zachód, biegnąc wzdłuż brzegu Jeziora Centralnego i dalej w głąb lasu. O zmierzchu Brion 
zarządził postój, zmęczony całodniowym marszem po bezsennej nocy. Tak samo jak poprzednim 
razem, przywiązał Ravna do wbitego w ziemię palika, żeby nie odszedł, kiedy nie będą czuwać. 
Dobrze   zabezpieczywszy   się   przed   ucieczką   swojego   wroga,   Brion   spał   głębokim,   spokojnym 
snem. Kiedy obudził się rano, był wypoczęty i gotów do dalszego marszu. 
    Szli tak skrajem lasu wzdłuż podgórza przez trzy dni. Dopiero po zmroku wychodzili na otwartą 
przestrzeń, aby napełnić manierki wodą, o ile nie mijali po drodze strumieni. Ravn odezwał się 
tylko raz, kiedy krzyknął ostrzegawczo, usłyszawszy odległy odgłos silników. Leżeli ukryci pod 
leśnym podszyciem, obserwując białe smugi niewidocznych samolotów ciągnące się nad nimi od 
horyzontu na północy. Jeśli to mogła być wskazówka, to szli we właściwym kierunku. Ravn był 
przerażony widokiem samolotów i trząsł się cały, leżąc na ziemi. 
    - Jesteśmy blisko... za blisko - nalegał. - Musimy wracać. 

background image

   Brion musiał użyć siły, aby nakłonić go do dalszej drogi. Nie na długo to jednak pomogło. Po 
niecałej godzinie stary zatrzymał się i usiadł pod drzewem. 
   - No, co tym razem? - zapytał Brion. 
   - Musimy poczekać do zmierzchu i potem zejść do jeziora, aby ominąć to miejsce - powiedział 
Ravn wskazując na ciągnące się przed nimi wzgórza. 
   - Nie będziemy czekać - rozkazał Brion. - Jeszcze daleko do wieczora. 
    - Nie możemy. Przed nami jest Święte Miejsce. Nie możemy tam iść. Musimy je ominąć. Tylko 
nocą można iść bezpiecznie wzdłuż jeziora. 
   - Święte Miejsce? Podoba mi się ta nazwa. Musimy rzucić na nie okiem... 
    - Nie! To zakazane! Nie możesz! 
   Brion   poczuł   silną   falę   emocji,   która   ogarnęła   Ravna   strach,   jakiego   dotychczas   nie   czuł, 
silniejszy nawet od strachu przed nim.  Ravn zaskrzeczał  i rzucił  się na Briona z nożem.  Ten 
zablokował jego cios ręką i złapał go za przegub dłoni. Drugą ręką chwycił go za szyję i ścisnął ją 
mocno. Trzymał go w uścisku tak długo, aż jego wijące się ciało zwiotczało. 
   - Będzie nieprzytomny przez dłuższy czas, ale dla spokoju przywiążę go do palika. Gdybyśmy się 
nieco spóźnili, to nie zniknie jak sen złoty. 
   - Masz na myśli nasz wypad do Świętego Miejsca? - Nie nasz, mój. Ty zostaniesz z nim. On boi 
się naprawdę. Cokolwiek tam jest, jest niebezpieczne. 
   Lea prychnęła z niezadowoleniem: 
    - A co nie jest niebezpieczne na tej planecie? Pójdziemy razem. Zgoda? 
   Brion otworzył usta, aby sprzeciwić się, ale szybko je zamknął i z niechęcią przytaknął. 
   - Trzymaj się blisko mnie. Nie mamy pojęcia, co może nas czekać po drugiej stronie. 
   Szli powoli w górę między drzewami. Kiedy dotarli do trawiastego zbocza, przystanęli. Biegło 
kilka metrów dalej aż do szczytu wzgórza. Brion nachylił się nad nią i szepnął: 
    - Zostań tutaj, a ja zobaczę, co jest po drugiej stronie. Obiecuję, że dam ci znać, abyś dołączyła 
do mnie, jeśli wszystko będzie w porządku, zgoda? 
   Skinęła głową potakująco i usiadła pod dużym drzewem. Brion przepełzł wolno ostatnie metry 
centymetr po centymetrze. Znalazłszy się na samym szczycie, zamarł w bezruchu i odczekawszy 
chwilę,   ostrożnie   uniósł   głowę.   Popatrzył   dookoła,   po   czym   uniósł   głowę   jeszcze   wyżej,   aby 
spojrzeć w dół na drugą stronę. Potem podniósł się i pomachał na Leę: 
   - Chodź, wszystko w porządku. Chodź i zobacz, co odkryliśmy! 

background image

      . 13
 
Poznanie wroga
   Lea wdrapała się na szczyt wzgórza, płonąc z ciekawości. Co to może być? Ravn bał się tego 
śmiertelnie, a Brion stoi tam sobie jak gdyby nigdy nic i woła ją. Podał jej rękę i pomógł wejść na 
szczyt. 
   - Spójrz - powiedział. 
   Ruiny, starożytne pozostałości budynków. Pokiwała głową. 
    - To jest to Święte Miejsce? Toż to rozpadające się ruiny. Przecież tu nie ma nic, czego można 
by się bać. - Dla ciebie. Dla tutejszych ludzi to miejsce jest z pewnością czymś ważnym. Owszem, 
to ruiny, ale nie zapominaj, że to pierwsze stałe obiekty, jakie widzimy na tej planecie. Myślę, że 
jest tam dostatecznie bezpiecznie, żeby się można było nieco rozejrzeć. 
   Z   pewnością   nie   było   w   tych   walących   się   ruinach   nic,   co   mogłoby   stanowić   jakiekolwiek 
zagrożenie. Te budynki musiały liczyć setki lat. Niektóre z nich musiały być ze stali. Teraz zostały 
po nich tylko czerwone ślady w ziemi. Większe budowle - dwie prostokątne konstrukcje wykonane 
były   z   zagęszczonego   gruntu   pokrytego   z   zewnątrz   elementami   ceramicznymi.   Tam,   gdzie 
ceramika była popękana, grunt był wypłukany,  lecz mimo to sporo było go jeszcze w środku, 
dzięki czemu w wielu miejscach zachowały się fragmenty konstrukcji. Brion wspiął się na górę, 
aby   przyjrzeć   się   bliżej   jednej   z   ocalałych   ścian   i   rozejrzeć   się   za   czymś,   co   mogłoby   mu 
powiedzieć   o   ich   przeznaczeniu.   Kopnął   nogą   skruszałą   ziemię   i   wskazał   na   ciąg   dziur   w 
zewnętrznej ścianie. 
    - Czy nie uważasz, że nie będzie przesadą, jeśli powiem, że te budowle mogły zostać zniszczone 
równocześnie   w   wyniku   wybuchów?   To   mogą   być   pozostałości   po   kraterach,   a   te   wyrwy   w 
ceramice po odłamkach. Lea skinęła głową. 
   - To bardziej niż prawdopodobne, jeśli weźmie się pod uwagę to, co dzieje się na tej planecie. Co 
tu mogło być? To miejsce jest za małe na miasto, a jednocześnie te budowle są za duże. 
   - Tutejsze urządzenia rozsypały się w proch dawno temu, mam jednak przeczucie, że to była 
jakaś kopalnia. Tamte wzgórza są zbyt regularne, aby były czym innym niż kopalnianymi hałdami. 
Te budowle mogły być obiektami naziemnymi i biurowcami, a największe z nich magazynami. 
Wszystkie zostały zniszczone w wyniku bombardowania. A ludzie zabici... 
   - Nie. Nie wszyscy. Nie wydaje ci się, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że nasi tubylcy 
mogą być ich potomkami? Tych nielicznych, którzy ocaleli. W przeciwnym razie dlaczego mieliby 
nazywać zniszczoną kopalnię Świętym Miejscem? 
    - Bardzo możliwe, ale na razie nie możemy tego stwierdzać. Mogli odkryć te ruiny, nic o nich 
nie wiedząc i czcić je ze względu na ich ogrom. Myślę, że Ravn nam to wyjaśni. 
    - Wątpię. Ale uważam, że już pora wracać i zobaczyć, czy już doszedł do siebie. 
    - Tak, zobaczyliśmy już, co mieliśmy zobaczyć. Jeśli jest w dalszym ciągu nieprzytomny, to nie 
widzę potrzeby, aby mu mówić, że tu byliśmy. Nadal potrzebujemy jego pomocy. 
   Ravn był przytomny i wściekły. Odmówił ruszenia w dalszą drogę przed zmierzchem. Wiedział, 
gdzie byli. Wskazywała na to emanująca od niego nienawiść, nie był jednak w stanie nic na to 
poradzić. Siedział bez ruchu do zmierzchu, potem wstał bez słowa i ruszył w dół wzgórza, ku 
równinie. Pozostało im jedynie iść za nim. Minęło pół nocy, zanim obeszli Święte Miejsce i weszli 
z powrotem między drzewa. Resztę nocy poświęcili na sen i spali aż do świtu. Rano ruszyli w 
dalszą drogę. 
   Po jakimś czasie zatrzymali się nad jednym z potoków, które spływały do jeziora, aby napełnić 
manierki wodą. Brion zamarł nagle w bezruchu z naczyniem wypełnionym do połowy i uniósł 
wzrok. Lea dostrzegła to. Chciała coś powiedzieć, ale on dał jej gestem ręki do zrozumienia, żeby 
milczała. 

background image

   - Chwileczkę. Nie oglądaj się i staraj się nie zwrócić na siebie uwagi. Nie jesteśmy już sami. 
Przed nami są jacyś ludzie. ,Za tamtymi drzewami, tuż nad trawiastym zboczem. 
   - Są przyjacielscy? 
   - Na tej planecie? Nie sądzę. Tylko jedno wyjaśnienie przychodzi mi na myśl, dlaczego ukrywają 
się na naszej trasie. Urządzili zasadzkę i czekają na nas. 
    - Co zrobimy? 
    - Nic. Po prostu poczekamy, aż się sami pokażą i zdradzą swoje plany. Jeśli mają złe zamiary, 
będzie nam znacznie łatwiej bronić się tutaj, na otwartej przestrzeni. 
   Odepchnął nagle Leę na bok, kiedy coś ciemnego wyleciało spomiędzy drzew i zatoczyło w 
powietrzu łuk. Była to długa dzida, która spadła na ziemię z głuchym odgłosem tuż przy nogach 
Ravna, który zaskrzeczał ze strachu. 
   - No, to wiele mówi  o ich  zamiarach  - powiedziała  Lea, pokazując na ludzi wybiegających 
spomiędzy drzew. - Wyglądają dokładnie tak samo jak współplemieńcy Ravna i wiemy już, do 
czego są zdolni. Wiem, że nie powinnam ci radzić, ale czy nie wydaje ci się, że powinieneś zrobić 
coś odstraszającego, zanim podejdą zbyt blisko? 
   Próbowała mówić spokojnie, ale nie udało się jej opanować drżenia głosu. Widok zbliżających 
się mężczyzn uzbrojonych w dzidy przeraził ją. Od momentu wylądowania na tej planecie cały 
czas towarzyszy im przemoc. 
    - Schowaj się za to drzewo, tam cię nie dosięgną zawołał do niej Brion, schylając się, aby wyjąć 
z tobołka pojemnik z granatami ogłuszającymi. 
   Napastnicy   zbliżali   się   coraz   bardziej,   byli   już   na   szczycie   zbocza.   Wymachiwali   dzidami   i 
wykrzykiwali obelgi. Brion uzbroił granat i czekał, aż podejdą bliżej. Nastała pełna napięcia chwila 
wyczekiwania, którą przerwał Ravn krzycząc na cały głos: 
    - Jestem Ravn! Przychodzę wam pomóc! 
   Skoczył do przodu, do płytkiego potoku, i krzycząc nieprzerwanie szedł w kierunku drugiego 
brzegu, chlapiąc wodą na wszystkie strony. Brion ruszył za nim, szybko się jednak wycofał. Było 
już za późno, aby go zatrzymać. Ravn wchodził na zbocze, wymachując rękoma i wołając: 
   -   Jest   ich   dwoje   w   ukryciu,   zabijcie   ich,   ja   wam   pomogę.   Dotykali   metalu,   mają   maszyny! 
Widziałem je. Muszą zostać zniszczeni! 
   Jego słowa sprawiły, że włócznicy podeszli bliżej, mówiąc coś podniesionymi  głosami, które 
zlewały się z jego wołaniem. Widzieli jego naszyjnik i bransoletę. Wiedzieli, że jest Ravnem, że 
powinni go usłuchać. 
   Nagle na wzgórzu wybuchł pocisk, rozrzucając metalowe odłamki między drzewa. Ravn został 
uniesiony do góry i ciśnięty na bok. Kiedy odgłos eksplozji ucichł, nastała cisza, którą rozdarły jęki 
cofających się w popłochu pokaleczonych Łowców. Brion odruchowo padł na ziemię pociągając za 
sobą Leę i w tej samej chwili nastąpił drugi wybuch, który wyrzucił w górę połamane gałęzie i 
odłamki pni. Tym razem Brion usłyszał wyraźnie echo wystrzału dobiegające od strony znajdującej 
się za nimi równiny.  Odwrócił się i zobaczył  sunący w kierunku strumienia czołg. Długa lufa 
wycelowana w ich kierunku, zniknęła nagłe w obłoku dymu i ognia. Trzeci pocisk spadł jeszcze 
dalej między drzewami - w miejscu, gdzie zniknęli Łowcy. 
   Ostrzał ustał równie nagle jak się zaczął. Poryte zbocze było puste, z wyjątkiem ciała Ravna. 
Łowcy zdołali uciec. 
   Jeszcze przez chwilę pojazd wodził lufą tam i z powrotem, w końcu obrócił wieżyczkę i wycofał 
się. Kłęby pyłu wzbiły się w powietrze spod gąsienic, znacząc jego drogę. 
     - Nie ruszaj się, dopóki nie zniknie z pola widzenia - powiedział Brion. - Nie wiemy, jakie 
posiada czujniki. Nie wiemy, kto nim kieruje, ale ktokolwiek to jest, z całą pewnością nie lubi 
tubylców. 
   - Czy to mogą być ci sami ludzie, to znaczy potomkowie tych, którzy zniszczyli tamtą kopalnię? 
   - Wszystko możliwe... Zaczekaj, spójrz! 

background image

   Wysoko   nad   nimi   błysnęło   słońce,   odbite   od   srebrzystych   skrzydeł   nurkujących   maszyn. 
Widoczne   początkowo   jako   drobne   punkciki,   dwa   samoloty   błyskawicznie   urosły   przybierając 
kształt ostrza, które mknęło w dół z prędkością większą od prędkości dźwięku. Leciały jeden za 
drugim, prosto na samotny czołg. Kierowca czołgu musiał je również zauważyć. Pojazd obrócił się, 
ale było już za późno. Czarne kropki oddzieliły się od samolotów, które skręciły w górę ostrym 
łukiem. Wybuchy przesłoniły czołg, kiedy ryk silników odrzutowych wdzierał się do uszu. Było 
już cicho, kiedy opadający dym i pył odsłonił dymiące szczątki czołgu. 
   Brion objął ramieniem Leę i pomógł jej wstać, czując drżenie jej ciała. 
   - Wszystko w porządku, już po wszystkim. Nic się nam nie stało. 
    - To niemożliwe. Mam już dosyć tego miejsca! Nic tylko przemoc, śmierć i zabijanie... - jej głos 
załamał się. Brion nadal ją obejmował. 
    - Wiedzieliśmy, że tak będzie, zanim tu przybyliśmy - powiedział łagodnie. - Sami podjęliśmy tę 
decyzję.   Jedyne,   co   teraz   możemy   zrobić,   to   dokończyć   tę   robotę.   Zróbmy   to,   co   musi   być 
zrobione. 
   Odepchnęła jego ramię. 
   - Ty obłudniku! Nieczuły i obojętny... Masz tyle ludzkich uczuć, co kawałek drewna. Nie dotykaj 
mnie! Usłuchał jej, wiedząc, że nic więcej nie mógł w tej chwili zrobić. Sam umiał radzić sobie ze 
stresem.   Jego   planeta   była   nieprzyjazna   i   brutalna,   w   odróżnieniu   od   jej   -   przeludnionej   i 
przecywilizowanej. Lea została przy tym zmuszona do zbyt długiego i szybkiego marszu. Teraz 
potrzebowała trochę czasu, żeby dojść do siebie. Byli bezpieczni pod osłoną drzew i najlepszą 
rzeczą,   jaką   mogli   zrobić   w   tej   chwili,   było   pozostanie   w   ukryciu,   do   czasu   aż   upewnią   się 
całkowicie, że to nieoczekiwane śmiertelne starcie ostatecznie się zakończyło. Rozwiązał tobołek i 
odszukał butelkę wódki. Nalał alkohol do kubka i podał Lei. Wzięła go bez słowa, blada na twarzy, 
i wypiła parę łyków. Brion podszedł do skraju lasu i spojrzał na równinę. Była pusta i cicha, z 
wyjątkiem dymiących szczątków czołgu. 
     - Co zrobimy teraz? - zapytała zbliżywszy się do niego. - Sprowadzę lądownik i wsadzę cię 
bezpiecznie na jego pokład. 
   - Czy to mądre ściągać go tutaj? 
    - Nie. Ale nie mamy wielkiego wyboru. Nie mogę cię dłużej narażać na niebezpieczeństwo. 
   Lea wygrzebała niewielki, plastykowy grzebień z kieszeni i rozczesała splątane włosy. 
   - Trochę za późno, aby się wycofać. Nie podoba mi się tu, ale o ile sobie przypominam, sama się 
na to zgodziłam. Mimo twojego sprzeciwu. Sama nawarzyłam sobie tego piwa, więc muszę je teraz 
wypić. 
   - Wcale nie musisz. 
   - Ależ tak Wprawdzie z samczego punktu widzenia rosłych, silnych mężczyzn jestem gorszą 
płcią, niemniej nadal mam swoją dumę. Jeśli się weźmie pod uwagę ostatnią planetę, na której 
byliśmy, ta wygląda jak miejsce na piknik Czy nie czas ruszać w drogę? 
   Brion stwierdził, że jedyną rozsądną odpowiedzią będzie cisza. Wiedziała, co robi, co czuje i 
jakie jest ryzyko. Nagle uzmysłowił sobie, że jej zdecydowanie było takie samo jak jego. Albo 
nawet silniejsze. 
   - Chcę przyjrzeć się z bliska temu czołgowi - powiedział po jakimś czasie, kiedy opadł pył i 
przygasały płomienie. 
   Skinęła głową. 
   - Oczywiście. Mogą tam być jakieś zapisy, strzępy ubrań, znaki czy dokumenty identyfikacyjne 
lub   inne   rzeczy.   Najwyższa   pora,   abyśmy   zrobili   coś   konkretnego,   a   nie   zajmowali   się   tylko 
tubylcami. Kiedy ruszamy? 
   Zaprzeczył ruchem głowy. 
   - Tym razem nie my. Jedno z nas pójdzie tam, a drugie zostanie tu i przekaże na statek raport 
Myślę, że najlepiej będzie, jeśli ty zostaniesz tutaj. Wezmę holokamerę i postaram się szybko 

background image

uwinąć. Ustawię ją na automatyczną rejestrację, dzięki czemu będę mógł wykonać ze sto klatek w 
niecałe piętnaście sekund. 
   - Nie będę się spierała z tobą. Wiem, że potrafisz zrobić rekonesans szybciej i lepiej ode mnie. 
Zarzekasz czy pójdziesz od razu? 
   Brion spojrzał na niebo i skinął głową. 
     - Myślę, że teraz. Miejscowe plemię zostało dostatecznie przestraszone, abyśmy nie musieli 
obawiać się na razie żadnych działań z ich strony. Będę potrzebował trochę światła, dlatego nie 
mogę czekać do zmroku. Jak na razie nie widać żadnych innych czołgów. Niewiadomą są jednak 
samoloty. Chcę iść tam nie zwlekając i jak najszybciej wrócić. To nie powinno zająć mi wiele 
czasu. 
   W chwilę potem już go nie było. Biegi ile sił w nogach w kierunku wraku. Była najwyższa pora, 
aby przekazać wstępny raport. Lea wzięła nadajnik i opisała przeżycia całego dnia najdokładniej 
jak umiała, po czym wyłączyła go. Widziała, jak Brion upadł na ziemię obok czołgu i zamarł w 
bezruchu. Po chwili wstał i przeszedł na drugą stronę czołgu, niknąc jej z oczu. 
   Czekanie   stawało   się   nieznośne.   Mimo   iż   wiedziała,   że   miejscowe   plemię   dawno   uciekło, 
wsłuchiwała się w każdy szelest i trzask dochodzący z głębi lasu, spodziewając się usłyszeć odgłos 
kroków. Sekundy mijały powoli. 
   I nagle pojawił się... biegł z powrotem! Nigdy w swoim życiu nie widziała piękniejszego widoku 
od   tej   biegnącej   chyżo   masywnej   postaci.   Słychać   było   ciche   dudnienie   jego   kroków,   kiedy 
przedzierał się przez gęstą trawę. Wbiegł między drzewa i podbiegł do niej. Ciężko oddychał i 
ociekał potem. 
   - Nie podejrzewałem tego... - sapnął opierając się o sąsiednie drzewo. 
    - Czego nie podejrzewałeś? Kto kierował tym czołgiem? 
   - Nikt. To najgorsze ze wszystkiego. Jest pusty... to znaczy nie ma w nim i nie było ludzkich 
istot! Ten czołg jest całkowicie zautomatyzowany. Był kierowany przez roboty, zaprogramowane 
na   tropienie   i   zabijanie   ludzi.   Oto,   kto   prowadzi   tę   wojnę,   przynajmniej   po   jednej   stronie: 
zmechanizowana armia automatycznych morderców... 

background image

      . 14
 
Maszyny które mordują 
   Maleńkie,   czerwone   światełko,   które   migotało   z   tyłu   aparatu,   zmieniło   kolor   na   zielony, 
wskazując, że proces wywoływania dobiegł końca. Brion wyjął rolkę z filmem i wsunął ją do 
projektora. Kiedy go włączył,  między drzewami  ukazała  się stalowa burta czołgu. Unosiła  się 
swobodnie w powietrzu, wprawiając w zakłopotanie zmysły, gdyż wyglądała jak prawdziwa. 
    - To widok z zewnątrz - objaśnił Brion naciskając przycisk przesuwu klatki. Na ekranie pojawił 
się obraz zniszczonego pojazdu. - A tu jest to, co zobaczyłem, kiedy zajrzałem po raz pierwszy do 
środka. 
   Poprzedni  obraz  zniknął  i  jego  miejsce   zajął  następny.   Przedstawiał  wnętrze   czołgu.  Bomba 
oderwała część urządzeń, ale niektóre podzespoły były  nadal całe. Brion wskazał na plątaninę 
przewodów i łączące się z nimi puszki. 
    - To jest widok przodu. Zauważ, że nie ma tu siedzeń ani urządzeń sterujących, przeznaczonych 
dla ludzi. Jedynie te urządzenia wejściowe i mikroprocesory. Pozwala to przypuszczać, iż wnętrze 
zostało specjalnie zaprojektowane do automatycznego sterowania. Widzisz tę metalową rurę? To 
jest   podajnik   amunicji   bezodrzutowego   działa.   Biegnie   przez   całe   wnętrze,   przechodząc   przez 
miejsce, w którym normalnie siedziałby ładowniczy lub kierowca. Mimo to jest tam jeszcze dużo 
miejsca, więcej niż potrzeba na urządzenia do automatycznego sterowania. 
   - Nie rozumiem. Jak to możliwe? - zapytała Lea. Zawsze myślałam, że roboty są niezdolne do 
szkodzenia ludziom. Istnieją przecież prawa robotyki. 
   - Być może na Ziemi, ale obawiam się, że chyba nigdzie poza granicami dawnego Imperium 
Ziemskiego nie były stosowane. Zapominasz, że roboty są maszynami i niczym więcej. Nie są 
ludzkimi istotami i dlatego nie należy ich antropomorfizować. Robią to, co nakazuje im program... 
bez   żadnych   emocji.   Zostały   wprowadzone   do   walki   od   pierwszej   chwili,   kiedy   stało   się   to 
możliwe.   Służyły   do   nakierowywania   bomb,   ostrzegania   przed   zbliżającymi   się   samolotami, 
naprowadzania rakiet, kierowania ogniem dział i do stu innych celów. Cokolwiek robią, robią to 
szybciej i dokładniej niż ludzie. Dodaj jeszcze do tego, że są od nich o wiele bardziej bezwzględne, 
a   zrozumiesz,   dlaczego  wojskowi  bardzo  je  lubią.   Zwróć  uwagę,  że   historia   wojen  toczonych 
podczas Upadku pełna jest wzmianek o bitwach, które były prawie całkowicie zautomatyzowane. 
Były one niezwykle marnotrawne, ale przynajmniej nie były śmiertelne dla ludzi. Ludzie cierpieli 
jedynie wtedy, gdy jedna strona ponosiła klęskę lub brakowało jej surowców. Z reguły jednak, 
kiedy   zmechanizowany   system   obrony   zostawał   przełamany,   broniąca   się   strona   szybko   się 
poddawała. 
   - Zatem roboty wojenne nie miały na myśli zabijania ludzi... 
   - Nie mogły mieć na myśli, ponieważ są niezdolne do myślenia. Ten automatyczny czołg był 
zaprogramowany na tropienie ludzi i zabijanie ich. Mogliśmy się sami przekonać, jak sprawnie 
wykonywał to zadanie. 
   -   Ale   zaprogramować   musieli   go   ludzie.   Są   więc   momlnie   odpowiedzialni   za   zabijanie, 
nieprawdaż? 
   - Zgadzam się z tobą całkowicie. Są najzwyklejszymi  kryminalistami, którzy powinni stanąć 
przed   sądem.   Lea   z   rosnącą   niechęcią   patrzyła   na   zmieniające   się   obrazy,   przedstawiające 
zniszczoną maszynę. 
    - Przynajmniej ten jeden robot - zabójca został zniszczony. Pewnie o to toczy się tu ta wojna. 
Piloci tych samolotów starali się powstrzymać te roboty. 
   - Starali się. Skąd wiesz, że w tych samolotach byli piloci? One także mogły być zrobotyzowane. 
   - Czyste wariactwo. Wojna na prawie nie zamieszkanej planecie, toczona przez roboty przeciwko 
robotom, które od czasu do czasu strzelają także do ocalałych ludzi. To nie trzyma się kupy! 

background image

    - Być może dla nas nie ma to sensu... Cokolwiek byśmy jednak o tym sądzili, ta wojna toczy się 
nadal i nie da się temu zaprzeczyć. Te maszyny wojenne muszą pochodzić z jakiegoś miejsca na tej 
planecie. 
    - Z podziemnych fabryk? 
   - Być  może. Zastanawialiśmy się już przecież nad tym.  Musimy poszperać jeszcze trochę w 
Miejscu Bez Nazwy. - Nie chcę powiedzieć, że mi brak Ravna, ale czy uda nam się tam dotrzeć bez 
niego? 
   - To będzie trudne, ale nie niemożliwe. Będziemy szli cały czas na północ, pod osłoną lasu. 
Mieliśmy okazję zobaczyć, co może się z nami stać, jeśli zostaniemy dostrzeżeni. 
   - To może lepiej, żebyśmy szli nocą? 
   -   Nie.   Bezpieczniej   jest   za   dnia.   Bez   względu   na   rodzaj   używanych   w   tych   maszynach 
detektorów wykorzystujących fale radiowe, promieniowanie podczerwone, cieplne czy inne, mogą 
one skutecznie działać również ~ w nocy, podczas gdy my jesteśmy zależni prawie całkowicie od 
zmysłu wzroku. Moje zdolności empatyczne są dobre do unikania tubylców, ale są całkowicie 
nieprzydatne   do   wyczuwania   obecności   maszyn.   Dlatego   musimy   iść   w   dzień   i   bacznie   się 
rozglądać, wypatrując maszyn wojennych, aby się przed nimi ustrzec. 
   Mimo iż niebezpieczeństwo nie minęło i nie opuszczało ich ani na chwilę, ich marsz okazał się 
łatwiejszy bez kłopotliwej obecności Ravna. Zginął, kiedy próbował ich zdradzić... i nie żałowali 
go. Ich trasa prowadziła teraz prawie dokładnie na północ. Przez cały czas mieli po prawej stronie 
wielkie Jezioro Centralne: Pozostając między drzewami, szli równoległe do równiny. Z upływem 
dni spotykali coraz mniej pasących się zwierząt - przypuszczalnie ze względu na coraz bliższą 
obecność   sprzętu   wojennego.   Przynajmniej   raz   na   dzień   przelatywały   w   powietrzu   samoloty, 
zataczając szerokie łuki, jak gdyby czegoś szukały. Którejś nocy na horyzoncie toczyła się jakaś 
bitwa.   Odległe   eksplozje   wstrząsały   ziemią   i   co   chwilę   widać   było   błyski   wybuchów   spoza 
obłoków dymu. 
   Następnego   dnia   przejechała   w   pobliżu   cała   kolumna   sprzętu   wojennego.   Widzieli   jak 
rozsnuwający się coraz wyżej obłok pyłu przepływa z północy. Z początku przypominało to burzę 
piaskową,   ale   była   to   przecież   trawiasta   równina,   a   nie   pustynia   i   ta   właśnie   nienaturalność 
zjawiska zwróciła ich uwagę. 
     - Między drzewa, szybko! - rzucił nagle Brion i ruszył do przodu dużymi susami. - Tam jest 
grzbiet wzgórza. Musimy się tam ukryć... wykorzystać skałę do osłony przed czujnikami, jeśli to 
jest to, co podejrzewam. 
   Rzucił tobołek w dół między skały, a potem pomógł Lei wdrapać się do góry. Po drugiej stronie 
znajdowało się dużo otoczaków. Wślizgnęli się pod jeden z największych, chowając się za nim 
całkowicie. Brion przesunął tobołek z metalowym urządzeniem jeszcze niżej, aby ograniczyć do 
minimum   możliwość   jego   wykrycia.   Potem   z   płaskich   odłamków   skalnych   ułożył   murek, 
zostawiając w nim szczeliny, przez które mógłby wyglądać na zewnątrz. 
    - Słyszę je - powiedziała Lea. - Szczękają i skrzypią. Zbliżają się. 
   Sunące przed kłębami pyłu ciemne sylwetki pojazdów ukazały się ich oczom. Rosły z każdą 
chwilą. Był to masywny, potężnie opancerzony i uzbrojony sprzęt bojowy. Wkrótce ukazały się 
także mniejsze i bardziej ruchliwe pojazdy, które otaczały większe ze wszystkich stron. Te siły 
osłonowe były wszędzie, jedne torowały drogę wzdłuż brzegu jeziora, a inne w górę wzgórza. Lea 
skuliła się w swojej kryjówce, kiedy eskadra naddźwiękowych odrzutowców przeleciała z hukiem 
nad ich głowami. Podążająca za nimi fala dźwiękowa uderzyła w ich kamienny murek i rozwaliła 
go. Armada przesuwała się dalej i wkrótce cała równina, jak okiem sięgnąć, pokryta była sprzętem 
wojskowym. Zgrzyt metalu był tak głośny i przenikliwy, że aż uszy bolały. 
   Było  późne popołudnie, kiedy przejechała  główna część kolumny.  Mniejsze i szybsze  czołgi 
nadal jednak węszyły wokoło. 
   - Niezłe widowisko - powiedziała Lea. 

background image

    - Nieludzkie. Same maszyny. Zaprogramowane maszyny! Gdyby kierowali nimi ludzie, czułbym 
ich zmasowane emocje, nawet z tej odległości. Ale niestety nic nie czułem. 
   - A może gdzieś między tymi maszynami było paru ludzi kierujących nimi? 
   - Mało prawdopodobne, nie wyczułem ich obecności. Ale nawet jeśli była tam jakaś grupka ludzi 
kierująca tą kolumną, jestem pewien, że co najmniej dziewięćdziesiąt pięć, dziewięćdziesiąt osiem 
procent obsługiwały automaty. 
    - To przerażające... 
   - Wszystko w tej operacji jest przerażające. I śmiertelne - powiedział Brion. - Pozostaniemy tu do 
rana. Poczekamy aż te maszyny odjadą jak najdalej, zanim ruszymy w dalszą drogę. Jedyny nasz 
zysk polega na tym, że wiemy w końcu, w którym kierunku musimy teraz iść. 
    - Co masz na myśli? 
   Brion wskazał na szerokie bruzdy wyorane w równinie przez zmechanizowaną armię. 
    - Zostawiły ślady, po których można iść z zamkniętymi oczyma. Pójdziemy po tych śladach... i 
poszukamy miejsca, z którego pochodzą. 
    - Nie możemy! Stamtąd mogą nadjechać następne maszyny. 
   - Będziemy się trzymali od nich z dala. Te ślady widać z odległości kilku kilometrów. Nadal 
będziemy   zachowywali   ostrożność,   tak   jak   przedtem.   Pójdziemy   wzdłuż   śladów   tak   długo,   aż 
znajdziemy to miejsce, z którego pochodzą maszyny. 
   Przez   kilka   pierwszych   dni   nie   mieli   kłopotów.   Później   jednak   droga   stawała   się   coraz 
trudniejsza. Kiedy Jezioro Centralne zostało za nimi, ukształtowanie terenu zaczęło się stopniowo 
zmieniać. Zniknął jednolity ciąg gór, leśnych wzgórz i trawiastej równiny. Teren stawał się coraz 
bardziej niejednorodny i górzysty, z dużą ilością dolin i wąwozów. Brion zatrzymał się na stromym 
zboczu, spoglądając na wyorane na powierzchni równiny ślady. Były nadal bardzo wyraźne, ale 
niknęły nagle z pola widzenia w miejscu, w którym wchodziły do otoczonego stromymi ścianami 
wąwozu. 
   - Co teraz zrobimy? - zapytała Lea. 
   - Zjedzmy coś najpierw, zanim to rozważymy. Przypuszczam, że można będzie iść wzgórzami 
nad - tym śladem. 
   Lea spojrzała na wysokie, strome zbocze. 
    - Łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. - Rozerwała opakowanie z racjami żywnościowymi i wyjęła 
prawie pusty pojemnik. - I, jak widzisz, kończy się nam jedzenie. Cokolwiek się stanie, będziemy 
musieli niedługo wracać albo ściągnąć lądownik, żeby uzupełnić zapasy. 
    - Żadna z tych możliwości mi się nie podoba. Zaszliśmy już bardzo daleko i ciągle jesteśmy na 
tropie. Musimy iść dalej. Nie możemy uzupełnić zapasów, ponieważ nie wolno nam ryzykować 
lądowania statku w miejscu, w pobliżu którego znajduje się tak wiele broni. Pozostaje więc tylko 
jedno wyjście... 
     - Nie gadaj tyle. Otwórz dziob i włóż do niego żarcie. A potem postąpimy zgodnie z moim 
planem.   Wrócimy   na   równinę,   ściągniemy   lądownik   i   wrócimy   na   orbitę,   gdzie   będziemy 
bezpieczni. Mamy sporo informacji do przekazania. Potem siądziemy sobie spokojnie i zaczekamy, 
aż przyślą wojsko... 
   Brion sprzeciwił się ruchem głowy. 
   - My jesteśmy tym wojskiem! Nie odlecimy stąd, dopóki nie dowiemy się, co się tu dzieje. W tej 
sytuacji jest tylko jedna droga przed nami. Do kanionu... 
    - Chyba straciłeś rozum. To pewne samobójstwo! 
   - Nie sądzę. Uważam, że szanse są pół na pół. Trzeba tylko szybko do niego wejść i wyjść, zanim 
nadjedzie kolejna kolumna maszyn. 
   - Już wiem, co będzie dalej. Ma to być jednoosobowa druzgocąca akcja, prawda? Z tobą w 
tenisówkach i z dużym,  przezroczystym  nożem w ręku. I ze mną,  siedzącą tutaj z całym  tym 
metalowym majdanem i czekającą cierpliwie na twój powrót? 
   - Właśnie to mniej więcej miałem na myśli. Czy coś ci się w tym nie podoba? 

background image

   - Tylko jedno. Zastanawiam się, czy nie byłoby prościej, żebyś po prostu walnął sobie w łeb i 
oszczędził sobie tego całego kłopotu. 
   Wziął jej drobną rękę w swoje łapsko. Czuł wyraźnie strach i niepokój kryjące się za jej gorzkimi 
słowami. 
   - Wiem, co myślisz i czujesz i nie mam do ciebie o to żalu. Ale w obecnej sytuacji nie mamy 
wyboru. Możemy wrócić i zacząć całą tę akcję od początku albo po prostu zakończyć ją. Myślę 
jednak, że zaszliśmy już za daleko, przeżyliśmy zbyt wiele przemocy i przelało się już za dużo 
krwi, aby się wycofać. Jestem w stanie poradzić sobie. I muszę tę sprawę doprowadzić do końca! 
   Lea zrozumiała to i nie była w stanie polemizować z nim. Poczuła, jak ogarnia ją rezygnacja. W 
milczeniu   zapakowali   tobołek   i   udali   się   na   wzgórza   z   dala   od   kanionu.   Szli,   aż   znaleźli 
odpowiednie miejsce na urządzenie obozu. Był tam osłonięty nawis skalny i nieco poniżej potok 
górski. 
   - Będziesz tu bezpieczna - powiedział Brion, wręczając jej szybkostrzelny pistolet - Trzymaj go 
cały czas przy sobie. Jeśli zobaczysz coś podejrzanego, najpierw strzelaj, a potem sprawdzaj. Tu 
nie ma żadnych przyjaznych zwierząt, maszyn ani ludzi... nic. Jak będę wracał, dam ci znać, żebyś 
przypadkiem mnie nie zastrzeliła. 
   Po   raz   pierwszy   na   tych   wzgórzach   noc   była   chłodna.   Spali   w   jednym   śpiworze,   żeby   nie 
zmarznąć.   Brion   zasnął   od   razu.   Pomogły   mu   lata   treningu.   Lea   natomiast,   nie   mogąc   przed 
dłuższy czas zasnąć, obserwowała przez konary drzew usiane gwiazdami obce niebo, tak bardzo 
różne od ziemskiego. Była tak bardzo daleko od domu! 
   Ocknęła się, czując czyjś dotyk na ramieniu i stwierdziła, że jest już widno. Brion stał nad nią i 
wkładał nóż do pochwy. 
   - Jestem przekonany, że w ostatnim raporcie przekazaliśmy wszystkie najważniejsze wiadomości, 
które zebraliśmy do tej pory, możesz więc zachować ciszę w eterze. Cały czas musisz przebywać w 
ukryciu.   Dzisiaj   jest   dzień   pierwszy...   wrócę   najpóźniej   wieczorem   czwartego   dnia.   Obiecuję 
wrócić bez względu na to, co znajdę. Gdybym jednak nie wrócił do tego czasu, nie czekaj na mnie. 
Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, jakim szaleństwem byłoby pójście ze mną. Bez 
względu na to, czy będę tu, czy nie, piątego dnia musisz ruszyć w drogę powrotną. Sprowadź 
lądownik, jak tylko dotrzesz na równinę... i uciekaj z tej planety. Jak najszybciej. Są inni agenci, 
którzy mogą zgryźć ten orzech. Na razie jednak nie przejmuj się tym gdybaniem. Zobaczymy się 
czwartego dnia 
   Obrócił się na pięcie i oddalił się. Stało się to tak szybko, że nie zdążyła nawet powiedzieć słowa. 
Było oczywiste, że wolał zrobić to w ten sposób. Patrzyła, jak jego potężna - sylwetka przesuwała 
się susami  w dół wzdłuż strumienia,  malejąc  z każdą chwilą,  aż w końcu przeskoczyła  przez 
występ skalny i zniknęła z jej pola widzenia. 

background image

      . 15
 
Penetracja Kanionu 
   Nie było żadnego logicznego powodu, aby wahać się u wylotu kanionu, ale logika nie miała tu 
nic   do   rzeczy.   Brion   zeskoczył   z   tarasowatego   zbocza   i   zatrzymał   się.   Zamarł   w   bezruchu   i 
nadsłuchiwał.   Po   obu   jego   stronach   wznosiły   się   wysoko   skaliste   ściany,   tworzące   naturalny 
korytarz   wrzynający   się   głęboko   w   głąb   wzgórza.   Widział   przed   sobą   tylko   niespełna 
półkilometrowy odcinek wąwozu, potem skręcał on w bok, niknąc z pola widzenia. Dno porośnięte 
było kiedyś trawą i krzakami. Teraz były one starte na pył, a ziemia pokryta bruzdami. Jedyne 
ocalałe resztki roślinności znajdowały się tuż przy skalistych ścianach. Reszta była zmiażdżona i 
zniszczona   przez   gąsienice   przejeżdżających   tędy   armii.   Pojazd   za   pojazdem   wrzynał   się   w 
kamieniste   podłoże,   aż   zamieniło   się   ono   w   gąszcz   przenikających   się   nawzajem   śladów. 
Spojrzawszy   w   dół   Brion   stwierdził,   że   stoi   w   jednym   z   takich   śladów:   we   wgłębieniu   o 
powierzchni   ponad   metra   kwadratowego.   Była   to   zaledwie   część   śladu   pozostawionego   przez 
gigantyczną maszynę - jedną z bardzo wielu. Przejechała tędy cała armia tych maszyn i jak sądził, 
dalsze mogły w tej chwili zbliżać się do niego. Zamierzał stawić czoła tej armii.. W pojedynkę? 
   - Tak - krzyknął głośno, uśmiechając się przy tym. Szanse nie były zbyt duże, ale na inne nie 
mógł   liczyć.   Każda   chwila   zwłoki   zmniejszała   je,   z   każdą   mijającą   sekundą   bowiem   rosło 
prawdopodobieństwo natknięcia się na wroga w tym wąskim kanionie. Ruszył biegiem do przodu. 
   Skaliste ściany przesuwały się obok. Pod stopami czuł porytą bruzdami, nierówną ziemię. Po 
blisko godzinie równomiernego biegu zaczął oddychać z coraz większym trudem i musiał zwolnić 
krok   do   szybkiego   marszu.   Szedł   tak,   aż   oddech   wrócił   mu   do   normy,   po   czym   ponownie 
przyśpieszył. Połykał kilometr za kilometrem, ale wygląd kanionu się nie zmieniał. Po południu 
skaliste ściany zaczęły się obniżać i w końcu wyszedł na skalistą nieckę, otoczoną górami. 
   Była to dobra okazja, żeby zrobić postój na odpoczynek. Po raz pierwszy zszedł z wyraźnego 
ciągu śladów i wdrapał się na zbocze porośnięte trawą między otoczakami. Z tego miejsca poryta 
droga   była   Wyraźnie   widoczna.   Przebiegała   przez   nieckę   i   ginęła   w   następnym   wąwozie,   po 
przeciwnej stronie. Po wypiciu kilku łyków wody położył się na wznak i zamknął oczy. Postanowił 
zdrzemnąć się z godzinę, a potem ruszyć w dalszą drogę. Na tej wysokości o zmierzchu robiło się 
chłodno, pomyślał więc, że właściwsze byłoby spanie w dzień, a maszerowanie w nocy. Wiedział, 
że jego metabolizm bez trudu zaadaptuje się do takiej zmiany. Na Havrk, gdzie mieszkał, żywność 
musiała być gromadzona w czasie krótkiego lata, aby można było potem przetrwać bardzo długą 
zimę.  Wytrzymywał  już kiedyś  cztery czy pięć  dni bez  snu i wiedział,  że  może  to bez  trudu 
powtórzyć. Trawa była miękka, a wnęka osłonięta od wiatru i ogrzana promieniami słonecznymi. 
Ułożył się wygodnie i po chwili już spał. 
   O   zaplanowanej   porze   otworzył   oczy   i   spojrzał   na   bezchmurne   niebo.   Słońce   skryło   się   za 
wzgórzami i w cieniu szybko robiło się zimno. Ślad w dole nadal był pusty. Umieścił wygodnie na 
biodrze nóż, wypił łyk wody i ruszył w drogę. 
   Kanion za niecką był szerszy, lecz miał ostrzejsze zakola, przez co Brion miał skrócone pole 
widzenia. Zwalniał przed każdym zakrętem, zachowując ostrożność, dopóki nie stwierdził, że traci 
w ten sposób za wiele czasu. Co się ma stać, stanie się i tak Wiedział, że nie będzie mógł nic na to 
poradzić. Musiał się pośpieszyć. Pieprzony fatalizm... 
   Dno doliny przeszło w litą skałę, porysowaną i pożłobioną stalowymi gąsienicami. Mimo to było 
znacznie równiejsze od pooranej ziemi. Kiedy przyzwyczaił się do równomiernego rytmu marszu, 
stwierdził z zadowoleniem, że przemieszcza się ze stałą szybkością i ma regularny oddech. Był 
prawie zrelaksowany. Z głuchym odgłosem kroków szedł wzdłuż ostrego zakrętu, gdy nagle w 
odległości kilku metrów przed sobą zobaczył uzbrojony pojazd. Nikłe światło odbijało się od jego 
powierzchni. Czterolufowa wieżyczka skierowana była w niebo. W jednej chwili obróciła się i 

background image

skierowała na niego. Skoczył za najbliższą skałę, ale cztery czarne lufy mimo to w dalszym ciągu 
wycelowane były w jego stronę. Odłamki trafią go od tyłu, niemożliwe, aby go minęły... Upadł na 
ziemię, przetoczył się i odepchnął od twardej skały, zaskoczony, że jeszcze żyje. Nic się nie stało. 
Działa milczały. 
   Brion   leżał   ciężko   dysząc   i   nadsłuchiwał   szczęku   gąsienic,   kiedy   pojazd   ruszył   do   przodu. 
Wiedział, że go nie przegoni. Czy mógłby się wydostać z tej pułapki? Nie, ściany doliny były 
gładkie i strome. Nie było stąd ucieczki. 
   Odgłos silnika był głośny i chrapliwy. Zgrzyt metalu odbił się echem od ścian wąwozu. Silnik 
pracował na pełnych obrotach, ale nierówno. Po chwili zgasł i zapadła niepokojąca cisza. Maszyna 
nie jechała już po niego, ale nadal stała na jego drodze. Dlaczego się zatrzymała? Brion wykonał 
głęboki oddech i powoli wstał. Został oszczędzony, ale na jak długo? Co powinien teraz zrobić? 
Zaraz będzie zupełnie ciemno. Może uda mu się po ciemku przejść niepostrzeżenie obok tego 
czołgu. Nie, mrok nie stanowi żadnej przeszkody dla tej maszyny. Jej czujniki będą działały równie 
skutecznie. Wracać? Mógłby, ale to byłby koniec. Poddanie się. Zaszedł za daleko, aby się teraz 
cofać. Ale dlaczego ten czołg nie strzelił do niego? Ciekawość brała górę nad ostrożnością. 
   Posuwając się powoli, centymetr po centymetrze, podpełzł do skał i podniósł głowę. Przypadł do 
ziemi, kiedy zobaczył, że zagląda prosto do wnętrza luf. Czołg nadal nie strzelał. Przecież wiedział, 
że   Brion   jest   tutaj,   dlaczego   więc   się   wahał?   Zabawa   w   kotka   i   myszkę?   Nie,   nie   mógł   być 
zaprogramowany na nic innego poza niszczeniem. Co wobec tego robi? 
   Podniósł spory odłamek skalny i rzucił go jak granat w powietrze. Odłamek spadł na ziemię z 
hukiem i Brion ponownie podniósł głowę. Wieżyczka skierowała się na skałę, a potem z jękiem 
agregatów znów spojrzała na niego. Tym razem nie ruszał się. Czołg miał już dwa razy okazję, 
żeby go zabić i nie zrobił tego. Jeśli teraz w końcu wystrzeli, nigdy nie dowie się, dlaczego nie 
zabił   go od  razu.  Minęła  jedna  sekunda... dwie...  trzy.  Działa   nadal  milczały.   Ośmielony  tym 
obrotem sprawy wyszedł  z ukrycia  i ruszył  naprzód. Działa  przesuwały się za nim,  cały czas 
trzymając go na muszce. Brion zatrzymał się, kiedy silnik zaryczał znowu i czołg zadrżawszy, 
posunął   się   kilka   centymetrów   do   przodu,   po   czym   stanął.   W   tym   momencie   dopiero   Brion 
zauważył,   że   maszyna   miała   rozerwaną   gąsienicę   i   nie   mogła   jechać.   Gdyby   udało   mu   się 
przedostać za niego, czołg nie mógłby go ścigać! Ruszył biegiem wzdłuż wąwozu, wiedząc, że 
działa cały czas podążają za celem. Kiedy zrównał się z czołgiem, a potem go mijał, działa nagle 
dały   mu   spokój.   Wieżyczka   obróciła   się   i   lufy   dział   skierowały   się   pionowo   do   góry.   Brion 
zatrzymał się i patrzył. Czołg najwyraźniej zaczął go ignorować. Musiał znaleźć się poza zasięgiem 
czujników i jego obecność została wymazana z pamięci urządzeń sterowniczych. Zastanawiał się, 
czy   powinien   podejść   bliżej   i   obejrzeć   go.   Jedynym   wytłumaczeniem   tego   pomysłu   była 
ciekawość. Odprężenie po silnym napięciu i strachu przed pewną śmiercią, odczuwanych jeszcze 
przed chwilą, sprawiło, że przez moment poczuł się beztroski i bezpieczny.  Musiał podejść do 
czołgu i obejrzeć go. Mógł coś odkryć lub nie - było to bez znaczenia. 
   Ostrożnie stąpając zbliżył  się do niego, ale czołg nadal nie reagował. Był  już tak blisko, że 
widział wyraźnie spoiny na jego pancerzu. Postawił nogę na błyszczącym metalowym kole i wspiął 
się na czołg. Na górze, tuż za wieżyczką, był właz z jednym uchwytem. Zawahał się przez chwilę, 
po czym złapał za rączkę i mocno pociągnął. Właz otworzył się bezgłośnie i bez oporu. Nic więcej 
się   nie  stało.   Brion  słyszał,   jak  serce   wali  mu  głośno,  kiedy  pochylił  się   i  zajrzał   do  środka. 
Wewnątrz   nie   było   życia.   Wskaźniki   świeciły   w   półmroku,   gdzieś   zabuczał   i   zaraz   ucichł 
serwomechanizm. Taśmy z amunicją wznosiły się aż do działek znajdujących się obok niego. Były 
naładowane i gotowe do strzału. Dlaczego więc nie strzeliły? 
   Dosyć  tego!  Poczuł   nagle  wściekłość   na  siebie  za  własną  głupotę.  Co robił   tutaj, ryzykując 
życiem bez powodu? Minął przecież tę machinę wojenną bezpiecznie. Jedyne, co powinien w tej 
chwili robić, to iść dalej, żeby znaleźć się jak najdalej od niej. Kopnął ją w stalowy bok, zły na 
siebie, po czym zeskoczył  i pobiegł równomiernym  truchtem wzdłuż wąwozu ani razu się nie 
obejrzawszy. 

background image

   Była to jeszcze jedna zagadka, którą musiał dołączyć do innych, składających się na wizerunek 
tego śmiertelnego świata. Żadna z nich nie zostanie rozwiązana, dopóki nie ustali, skąd pochodzi 
armia, która przetoczyła się przed nim. Biegł nieprzerwanie dalej. 
     Ciemność już zapadła. Ziemia była wyraźnie widoczna w świetle gwiazd, a on wciąż biegł w 
tym samym tempie. Był to wyczerpujący wysiłek nawet dla niego, toteż na długo przed końcem 
nocy musiał zatrzymać się na odpoczynek. Potem jeszcze raz. Zmęczenie zwolniło znacznie jego 
bieg, kiedy dotarł do wąskiego bocznego kanionu. Padł na kolana, aby sprawdzić dokładnie ziemię, 
ale nie stwierdził istnienia jakichkolwiek śladów prowadzących w tamtym kierunku. Powinno to 
być bezpieczne miejsce na odpoczynek, wobec czego zagłębił się w cień. Kiedy poprzedni wąwóz 
został daleko w dole i zniknął mu z pola widzenia, znalazł sobie kryjówkę między dwoma dużymi 
otoczakami i ułożywszy się do snu szybko zasnął. 
   Jakiś czas później coś wyrwało go z głębokiego snu. Gwiazdy świeciły jasno. Z wąwozu nie 
dochodził żaden dźwięk... za to z oddali dobiegał wyraźnie słyszalny, stopniowo cichnący odgłos 
silników odrzutowych. Brion zamknął oczy, a kiedy otworzył je znowu, niebo było szare. Był 
wczesny ranek. 
   Czuł się zmęczony i zziębnięty, bolały go mięśnie. Woda była lodowata, wypił więc tylko trochę. 
Był   głodny.   Spodziewał   się   takich   objawów   i   zmusił   się   do   niemyślenia   o  swoim   osłabieniu. 
Zadanie musiało być wykonane. Kiedy zacznie się poruszać, rozgrzeje się. Pragnienie i głód będzie 
mógł przetrzymać. Musi iść dalej. 
   Gdy wąwóz zaczął się rozszerzać, Brion przeszedł pod wschodnią ścianę, aby znaleźć się w 
cieniu. Mogło to być dla niego pewną ochroną, gdyby natknął się na dalsze maszyny.  Wąwóz 
stawał się coraz płytszy i szerszy, a jego dno twardsze. Tworząca je ziemia przechodziła stopniowo 
w coś twardszego i gładszego. Pochylił się, aby to sprawdzić. Była to zastygła, stopiona skała. Nie 
była   zbrylowana   jak   skała   wulkaniczna,   lecz   pozioma   i   gładka.   Była   stopiona   i   odpowiednio 
wyrównana.   Zupełnie   jakby   ktoś   użył   laserów.   Powierzchnia   wąwozu   była   sztucznego 
pochodzenia. 
   Słońce, widoczne zza grzbietu wschodniej ściany, było już wysoko na niebie. Oświetlało całe dno 
doliny, ukazując jego gładką, płaską powierzchnię. Brion szedł ostrożnie, bacznie się rozglądając. 
Obie ściany były równie gładkie i twarde, bez żadnych odgałęzień, nawet na końcu doliny. Skalne 
ściany były bardzo stare, takie, jakie zostawiły je ruchy górotwórcze. To był ślepy koniec. Wąwóz 
zaczynał się tutaj i wychodził na równinę. Był biegnącą przez góry szczeliną z jednym wylotem. 
   Brion wiedział, że potężna, mechaniczna armia wyjechała z tego wąwozu. Widział ją na własne 
oczy   i   doszedł   jej   śladem   do   tego   miejsca.   Dlaczego   więc   nic   tutaj   nie   ma?   To   przecież 
niemożliwe! Podszedł wolno do skalnej ściany i dotknął jej, a potem uderzył w nią rękojeścią noża 
z bezsilnej wściekłości. Była twarda. To nie mogło być możliwe. A jednak było. 
   Kiedy odwrócił się, aby spojrzeć w dół doliny, po raz pierwszy dostrzegł czarną kolumnę. Miała 
około metra wysokości i stała w odległości około dziesięciu metrów od ściany. Podszedł do niej 
wolno, obszedł ją i dotknął. Była z metalu, z jakiegoś stopu. Miała lekko zniszczoną, zmatowiałą 
powierzchnię. Nie było na niej żadnego oznakowania i Brion nie miał pojęcia, do czego mogła 
służyć. W miejscu, w którym pociągnął czubkiem noża po jej okrągłym wierzchołku, pozostała 
jasna linia. Był zły i sfrustrowany, kiedy wkładał nóż z powrotem do pochwy. 
    - Co to jest? - wrzasnął na cały głos. - Co to wszystko znaczy? 
   Jego słowa odbiły się echem od skalnych ścian i po chwili ucichły, pogrążając dolinę w ciszy. 

background image

      . 16
 
Tajemnica czarnej kolumny 
   W przypływie bezsilnej wściekłości Brion kopnął ciemną kolumnę. Jedynym efektem był głuchy 
odgłos i ostry ból w stopie. 
   - Bardzo to imponujące, Brionie - powiedział głośno. - Doprawdy, reakcja godna inteligentnego 
człowieka. Ulżyło ci? Nie uważasz, że teraz, kiedy złość ci już przeszła, najwyższa pora żeby 
zastanowić się nad tą całą sprawą? Zgadzasz się. A zatem: co wiesz? Po pierwsze uniósł palec - 
zmechanizowana armia wyjechała ż tego wąwozu. Nie ma co do tego wątpliwości. Ślady, którymi 
szedłem, prowadziły aż do tego miejsca. Nigdzie po drodze nie skręcały ani się nie rozdzielały. To 
prowadzi do wniosku numer dwa: te maszyny musiały pochodzić stąd, z tego końca wąwozu, z 
miejsca, w którym stoję. Zbocza i dno wyglądają na wykonane z litego materiału... a może to nie 
jest lity materiał? Trzeba sprawdzić. A może najpierw należałoby przyjrzeć się bliżej tej kolumnie? 
Jest sztuczna, wykonana z metalu i stawiam sto do jednego, że ma coś wspólnego z tą sprawą! 
Zatem wniosek numer trzy: zbadanie kolumny jest pierwszą w kolejności sprawą na liście. 
   Coś nieuchwytnego drążyło  jego pamięć.  Co to mogło  być?  Zaraz... Kiedy kopnął kolumnę, 
oprócz   bólu   palca   jego   zmysły   zarejestrowały   coś   jeszcze.   Ale   co?...   Ależ   tak,   oczywiście, 
zadźwięczała,  jakby była  pusta w środku ten dźwięk przypominał  bardziej  odgłos dzwonu niż 
jednolitego kawałka metalu. 
   Brion wyjął na? z pochwy. Trzymając go za ostrze postukał rękojeścią w wierzchołek kolumny, 
w miejscu, gdzie poprzednio zadrapał jej powierzchnię. Rozległ się odgłos litego kawałka metalu. 
Kiedy jednak postukał niżej, kolumna zadźwięczała głośno. Była pusta! Natychmiast nasunęło się 
następne pytanie: czy było coś w środku? Wielce prawdopodobne. Musiał pomyśleć, jak się tam 
dostać.   Wolno   powiódł   po   niej   palcami   w   dół.  Była   gładka   i   nie   oznakowana.   Ukląkł,   chcąc 
obejrzeć jej dolną część, a potem położył się na ziemi, żeby sprawdzić sam spód. Co oznaczała ta 
cieniutka jak włos szczelina, biegnąca wokół podstawy? Wsunął w nią czubek ostrza... i ostrze 
weszło pod metal! Chociaż kolumna była wpuszczona w litą skałę, na wierzchu miała osłonę, która 
spoczywała na jej powierzchni. Kiedy podniósł się z ziemi, coś przyciągnęło jego wzrok. Był to 
nieznaczny   błysk   światła   na   wysokości   około   trzydziestu   centymetrów   od   dołu.   Rysa   na 
powierzchni metalu. Kiedy przyjrzał się jej dokładnie, stwierdził, że w jej miejscu znajdował się 
blisko trzycentymetrowej długości rowek z ledwie widocznym okręgiem wokoło! 
    - Główka wkrętu. To wygląda jak duża główka wkrętu! A wkręty są po to, aby je wkręcać lub 
wykręcać. Jedynym narzędziem, jakie miał przy sobie, był nóż. 
   Wsunął jego ostrze do rowka i próbował odkręcać główkę. Bez efektu. Nacisnął mocniej rękojeść 
noża. Czuł, jak mięśnie napinają się i widział jak ostrze się wygina. Mogło w każdej chwili pęknąć. 
Nie miało to jednak znaczenia. Jeszcze mocniej... Z metalicznym zgrzytem okrągły łeb obrócił się 
o kilka milimetrów. Kiedy Brion powiódł po nim palcem, stwierdził, że wkręt nieznacznie się 
wysunął. Ruszony z miejsca, obracał się teraz lżej. Jego łeb wysuwał się, obrót za obrotem, aż stal 
się   cały  widoczny.   Po  chwili   widać  już  było   błyszczący  gwint.   Wysuwał   się  coraz   bardziej  i 
bardziej tak lekko, że Brion mógł go obracać palcami. Wykręcił go do końca i położył na ziemi, po 
czym zajrzał przez otwór do środka. Ciemność, . nic więcej. Ten wkręt musiał przecież spełniać 
jakąś rolę. Utrzymywał coś? Ale co? Chwycił nóż, aby zbadać nim wnętrze otworu, ale zmienił 
zamiar.   Rozsądniej   będzie   najpierw   pomyśleć,   niż   zdawać   się   całkowicie   na   przypadek.   Jakie 
zadanie  mógł  spełniać   ten  wkręt?   Miał  zatykać   otwór i  służyć  do  jakiejś  regulacji   wewnątrz? 
Możliwe,   ale   mało   prawdopodobne.   A   może   służył   do   mocowania   osłony?   To   było   bardziej 
prawdopodobne. 
   Nachylił się i wsunął ostrze noża pod spód osłony. Pociągnął rękojeść do góry. Osłona drgnęła! 
Manipulując ostrożnie nożem, Brion zdołał wepchnąć jego ostrze na głębokość ponad centymetra - 

background image

do oporu. Teraz osłona powinna się dać zdjąć. Zostawił nóż w szczelinie i pochylił się nad nią, 
potem kucnął i objął ją oburącz. Przyciskając ją do siebie z całej siły, powoli prostował nogi. 
Osłona uniosła się trochę do góry. Spojrzał w dół i zobaczył, że znajdowała się ponad centymetr 
nad powierzchnią gładkiej skały. Nadal jednak coś powstrzymywało ją od dołu. Z dużą uwagą, 
bacząc, aby jej nie upuścić, przesunął ręce w dół i podniósł ją jeszcze bardziej. Wolno, wolniutko 
uniósł   ją   na   wysokość   ponad   trzech   centymetrów.   Dostrzegł   wówczas   wewnątrz   błyszczącą 
metalową powierzchnię. Podnosił ją coraz wyżej i wyżej, aż w końcu mógł wsunąć palce pod spód. 
Chwyciwszy  ją  teraz  pewnie,  kucnął   powoli,  wziął   głęboki  oddech  i  wyprostował  się.  Osłona 
uniosła się wraz z nim i w tym  momencie  przechyliła  się w bok i wyślizgnęła  mu się z rąk. 
Odskoczył, kiedy upadła z hukiem na skalną powierzchnię. Ciężko oddychając, patrzył na to, co 
znajdowało się pod nią. 
   W metalowej obudowie tkwiło jakieś elektroniczne urządzenie. Były tam także znajome łącza z 
modułami   pamięci,   wzmacniacze   i   transformatory   -  wszystkie   połączone   siecią   przewodów.   Z 
puszki   połączeniowej   wychodził   gruby   przewód,   który   biegł   do   masywnej,   umieszczonej   na 
samym dole u postawy atomowej baterii. Była wysoko wydajnego typu, co oznaczało, że jeżeli 
pobór prądu był nieduży, całe urządzenie mogło pracować przez długie lata. Ale jakie było jego 
przeznaczenie? Prawie wszystkie jego elementy były mu znane. Niektóre przypominały bardzo te, 
z którymi sam miał do czynienia. Przyglądając mu się, uświadomił sobie nagle, że słyszy ciche 
buczenie.  Czyżby owo dziwne coś pracowało? Obszedł je i po drugiej stronie zobaczył  diody 
elektroluminescencyjne błyskające szybko zmieniającymi się cyframi. A więc pracowało. Świetnie. 
Ale do czego służyło i jaki miało związek z maszynami wojennymi? 
   Brion pochylił się i podniósł nóż, następnie cofnął się i jeszcze raz spojrzał na całe urządzenie. 
Było niezrozumiałą zagadką. Uniósł ostrze i skierował je na nie, czując nagły impuls, aby dźgnąć 
delikatne obwody. Powstrzymał  się jednak. Przecież to nic by nie przyniosło poza porażeniem 
elektrycznym.  Może w tym urządzeniu są jakieś tabliczki znamionowe lub coś w tym rodzaju. 
Kiedy pochylił się, aby przyjrzeć mu się bliżej, tuż za nim rozległy się jakieś głośne eksplozje. 
Odruchowo skoczył w bok i upadłszy na ziemię przetoczył się kilka razy, po czym wstał trzymając 
nóż przed sobą. 
   W oddali stało trzech ludzi, których przed chwilą jeszcze tam nie było. Ubrani w całkowicie 
czarne   kombinezony  ciśnieniowe  z  ciężkimi  butami,  z  twarzami   zasłoniętymi  przez   odbijające 
światło szyby hełmów. Wszyscy trzymali w rękach jakieś pudełka i nie wyglądali na uzbrojonych. 
Stali i patrzyli na niego. Musieli być równie zaskoczeni jak on, ponieważ cofnęli się na widok noża 
w jego ręce. Brion wyprostował się powoli i schował nóż do pochwy, po czym zrobił krok do 
przodu w kierunku stojącego najbliżej. Widząc to, człowiek w kombinezonie cofnął się i wcisnął 
jakiś przycisk na pasie kombinezonu. Rozległ się odgłos eksplozji i ów człowiek zniknął równie 
nagle jak się pojawił. 
    - Co się tu dzieje? Kim jesteście? - zawołał Brion, ruszając do przodu. 
   Dwaj pozostali cofnęli się przed nim. W tym momencie po raz trzeci rozległy się eksplozje. 
Następowały szybko po sobie i po chwili pojawiło się kilkunastu innych ludzi ubranych w takie 
same kombinezony. 
   Ci nowi byli już uzbrojeni. Trzymali w rękach wycelowane w niego ciężkie karabiny. Brion nie 
ruszał   się,   nie   chcąc   ich   sprowokować.   Stojący   z   przodu   człowiek   z   jakimiś   paskami 
identyfikacyjnymi   na   rękawach   opuścił   broń   i   dotknął   hełmu.   Natychmiast   uniosła   się   jego 
przednia szyba. 

background image

      . 17
 
Zabójcy 
   Dwóch innych uzbrojonych ludzi również otworzyło przednie szyby swoich hełmów. 
   - Rozumie pana, sierżancie? - zawołał jeden z nich. 
   - Cóż za śmieszny nóż. 
   - Powiedz mu, żeby go rzucił. 
   Brion   rozumiał   te   słowa   wystarczająco   dobrze.   Rozmawiali   w   Uniwersalnym   Esperanto, 
międzyplanetarnym języku, którym - oprócz swoich języków - posługiwali się wszyscy mieszkańcy 
planet. Wolno podniósł rękę i ostrożnie położył ją na nożu. 
    - Położę go na ziemi. A wy zdejmijcie palce ze spustów. 
   Sierżant patrzył uważnie jak Brion wyjmuje nóż z pochwy i rzuca go, tczymając go cały czas na 
muszce. Kiedy nóż znalazł się na ziemi, opuścił lufę karabinu i podszedł do Briona. Był to groźnie 
wyglądający   mężczyzna   o   szparowatych   oczach,   bladej   skórze   i   czarnej,   nie   ogolonej   dolnej 
szczęce. 
    - Nie jesteś gyongyoskim technikiem - powiedział. - Nie w tym stroju. Co tu robisz? 
     - Właśnie  chciałem panu zadać  to samo  pytanie,  sierżancie  - powiedział  Brion. - Proszę o 
wyjaśnienie. Mam więcej pytań do pana... 
   - Nie do mnie należy odpowiadać na nie. Nie podoba mi się to wszystko! - Zawołał przez ramię: 
Kapralu,   skoczcie   po   kombinezon   ciśnieniowy,   tylko   duży.   I   powiedzcie   kapitanowi,   co   tu 
znaleźliśmy. Niech skontaktuje się natychmiast z Ministerstwem Wojny. 
   Ponownie rozległ się głośny trzask. Brion stwierdził, że towarzyszy on zawsze ich pojawianiu się 
i znikaniu, jak gdyby przemieszczali się tak szybko, że wypychali powietrze lub zostawiali po sobie 
próżnię niczym piorun. Stopnie wojskowe, kontaktowanie się z Ministerstwem Wojny - musieli 
mieć bez wątpienia jakiś związek z tą zmechanizowaną armią, która stąd wyjechała. Może i te 
maszyny materializowały się w ten sam sposób? 
   - Jesteście odpowiedzialni za te czołgi i pozostałe uzbrojone pojazdy, prawda? - zapytał. 
   Sierżant uniósł karabin. 
    - Za nic nie jestem odpowiedzialny z wyjątkiem wykonywania rozkazów. A teraz się zamknij, 
dopóki jesteś w moich rękach. Jeśli chcesz rozmawiać, to rozmawiaj z Wywiadem. Tak będzie 
najlepiej dla nas wszystkich. 
   Mimo zagrożenia ze strony karabinów, Briona przepełniało uczucie zadowolenia. Musiał istnieć 
jakiś związek między tymi ludźmi i tą pogrążoną w wojnie planetą. Wyjaśnienie było już blisko - 
powinien tylko panować nad swoją niecierpliwością. Patrzył z uwagą jak technicy - ci trzej, którzy 
pojawili się pierwsi - robili coś z urządzeniem, które znajdowało się wewnątrz kolumny. 
   Dołączali do niego sondy i przyrządy pomiarowe, sprawdzając działanie różnych podzespołów. 
Wszystko musiało być w porządku, ponieważ szybko odłączyli przyrządy i nałożyli z powrotem 
osłonę. Obrócili ją, aby spasować otwór i wkręcili śrubę. Briona aż korciło, żeby zadać im kilka 
pytań, ale zmusił się do milczenia. Już niedługo będzie miał okazję. Obrócił się, kiedy usłyszał 
znany mu trzask. To był kapral ze zwiniętym kombinezonem pod pachą. 
    - Porucznik mówi, żeby zabrać go ze sobą. Czeka z powitaniem. Tu jest kombinezon. 
   Zapowiedziane  powitanie  brzmiało  podejrzanie,  ale Brion  nie miał  wielkiego  wyboru  wobec 
wycelowanych w niego karabinów. Włożył kombinezon jak mu kazano. Sierżant zamknął przednią 
szybę   hełmu   i   dotknął   jednego   z   przycisków   na   pasie   kombinezonu   Briona.   Ogarnęło   go 
niemożliwe do opisania uczucie wykręcania i w jednej chwili wszystko się zmieniło. Wąwóz i 
żołnierze zniknęli. Stwierdził, że stoi na jakiejś metalowej platformie. Z góry padało jasne światło, 
w jego kierunku biegli umundurowani żołnierze. Rozpięli jego kombinezon i ściągnęli go z niego 
pod nadzorem młodego oficera. - Chodź ze mną - rozkazał tamten. 

background image

   Brion udał się za nim bez sprzeciwu. Zanim został przeprowadzony przez metalowe drzwi, rzucił 
jeszcze przelotne spojrzenie na potężne urządzenia z grubymi kablami zwisającymi z izolatorów. 
Szli teraz długim, pomalowanym na neutralny, szary kolor korytarzem, wzdłuż którego biegł ciąg 
drzwi. Zatrzymali się przed jednymi z nich, z napisem KORPUS 3. Idący przodem oficer otworzył 
je   i   dał   Brionowi   znak,   aby   wszedł   do   środka.   Kiedy   przeszedł,   drzwi   zamknęły   się   za   nim 
bezszelestnie. 
   - Siądź na tym krześle, proszę - odezwał się spokojnym głosem mężczyzna siedzący w odległości 
około   dwóch   metrów   od   niego.   Był   szczupły,   miał   bladą,   ściągniętą   skórę   twarzy,   wyraźnie 
zarysowane policzki z głęboko osadzonymi oczyma i uniform w szarym kolorze. Uśmiechnął się 
do Briona, lecz był to tylko skurcz mięśni twarzy, za którym nie kryły się żadne uczucia. Brion 
słyszał go Wyraźnie, mimo iż oddzieleni byli od siebie przezroczystą ścianką, przegradzającą pokój 
na dwie części. 
    - Mam kilka pytań do pana - powiedział Brion. - Nie wątpię. A ja do ciebie. Myślę, że zdołamy 
się dogadać, tak żeby każdy z nas był zadowolony. Jestem pułkownik Hegedus. Z Opoleańskiej 
Armii Ludowej. A ty? 
     -   Nazywam   się   Brion   Brandd.   Czy   dobrze   rozumiem,   że   KORPUS   3   jest   wywiadem 
wojskowym? 
     - Zgadza się. Jesteś spostrzegawczy.  Nie zamierzamy cię skrzywdzić, Brion. Jesteśmy tylko 
bardzo ciekawi, co chciałeś zrobić z boją Delta, którą rozmontowałeś. 
    - To ona tak się nazywa? Oglądałem ją, ponieważ myślałem, że może mieć związek z wojną na 
Selm - II. - Chcesz powiedzieć, że jesteś szpiegiem? 
   - Czy chce mi pan powiedzieć, że na tej planecie jest coś do szpiegowania? 
   - Proszę cię, Brion, nie bawmy się w słówka. To miejsce, gdzie cię znaleźliśmy, ma, jak wiesz, 
ogromne znaczenie strategiczne. Jeśli jesteś z gyongyoskiego wywiadu, lepiej od razu powiedz. 
Wiesz przecież, że bez trudu możemy dowiedzieć się prawdy. 
   - Obawiam się, że nie mam najmniejszego pojęcia, o czym pan mówi. Prawda jest taka, że to, co 
się stało, jest dla mnie całkowitą zagadką. Przybyłem na tę planetę w samym środku wojny... 
   - Wybacz mi, ale jak wiesz, na tej planecie nie ma żadnej wojny... - Po tych słowach twarz 
Hegedusa po raz pierwszy zmieniła wyraz, odmalował się na niej nagły szok: - Nie, ty nic nie 
wiesz, prawda. Myślisz, że nadal znajdujesz się na Selm - II. Nie jesteś z Gyongyos... 
   Podjąwszy nagłą decyzję, Hegedus pochylił się do przodu i nacisnął przycisk na pulpicie obok 
krzesła. W tym momencie Brion poczuł ból od ukłucia na przedramieniu i podskoczył do góry. 
Było już jednak za późno. Błyszcząca igła zniknęła z powrotem w oparciu krzesła, spełniwszy 
swoje  zadanie.   Spróbował  wstać,  ale  nie  dał  rady.   Nie  mógł   także  utrzymać  otwartych   oczu.. 
Pogrążał się w ciemności... 
     Pierwszego dnia Lea nie miała nic przeciwko temu, aby czekać w lesie. Odpoczynek po nie 
kończącej się wędrówce był dla niej prawdziwą przyjemnością. Czuła głębokie odprężenie, siedząc 
na brzegu sruumienia i chłodząc w nim zmęczone stopy. Przez korony wysokich drzew widziała 
przesuwające się białe obłoki i sporadycznie przelatujące stada latających jaszczurek skrzeczących 
w   locie.   Racje   żywnościowe   były   niezmiennie   bez   smaku,   niemniej   wypełniały   jej   żołądek   i 
zaspokajały głód. Kiedy zaszło słońce, powietrze się ochłodziło. Wyjęła śpiwór i wślizgnęła się do 
niego. Zgodnie z instrukcją Briona, obok głowy położyła pistolet Korony drzew wyglądały jak 
czarne plamy na tle gwiaździstego nieba. Zamknęła oczy i od razu zasnęła. 
   W pewnym momencie obudził ją chrapliwy odgłos jakiegoś zwierzęcia. Była noc. Przestraszona 
sięgnęła po pistolet Te same odgłosy słyszała dosyć często przedtem po zapadnięciu zmroku, ale 
wówczas   nie   niepokoiły   jej,   ponieważ   był   z   nią   Brion.   Jego   obecność   dawała   jej   poczucie 
bezpieczeństwa   i   pozwalała   na   powrót   zasypiać,   gdyż   wiedziała,   że   przy   nim   jest   całkowicie 
bezpieczna.  Teraz jednak nie było  go z nią... Miała kłopot z ponownym  zaśnięciem,  a potem 
budziła się jeszcze kilka razy, nasłuchując w ciemności tych obcych dźwięków. Od pierwszego 
przebudzenia dalsza część nocy minęła jej niespokojnie. 

background image

   Przez cały prawie następny dzień Lea przeglądała i korygowała raport. Komputer pokładowy 
lądownika odtwarzał go jej, ona zaś uzupełniała go najświeższymi informacjami. Starała się nie 
myśleć   o   Brionie,   który   szedł   samotnie   wzdłuż   kanionu.   Odtrącała   wszelkie   myśli   o   tym,   co 
mogłoby się z nimi stać, gdyby spotkał któryś z tych czołgów. 
    Druga noc była równie nieprzyjemna jak pierwsza i ranek zastał ją mocno znużoną. Umyła się w 
górskim potoku i uczesała włosy. Suche racje smakowały tak samo podle jak przedtem. Właśnie 
zwilżała je wodą, kiedy dostrzegła między drzewami jakiś błysk. Tam coś było! 
   Zastosowała się do instrukcji Briona, tak jak mu obiecała. Ścisnęła w ręce pistolet i oddała kilka 
strzałów między drzewa. Kiedy przerwała, jakiś głos zawołał do niej w języku Esperanto. 
    - Jesteśmy przyjaciółmi... 
   Kolejne kule pomknęły w głąb lasu. Nie miała tu żadnych przyjaciół! Padłszy za skalną osłonę, 
spojrzała między drzewa wypatrując jakiegoś ruchu. Coś huknęło głęboko w lesie i tuż obok niej 
nastąpił wybuch i po chwili ~ jeszcze jeden. Obłoki gryzącego dymu wzbiły się w powietrze i 
otoczyły ją. Nabrała powietrza w płuca, ale po chwili musiała je wypuścić, aby móc oddychać. 
Kaszląc, usiadła, a potem położyła się na ziemi i wciąż kaszląc, zamknęła oczy. Leżała cicho i 
nieruchomo, kiedy z lasu wyszli ludzie w maskach na twarzach. Stanęli nad nią i popatrzyli na jej 
ciało. 

background image

      . 18
 
Wojskowy punkt widzenia
   Zamrugawszy kilkakrotnie, Brion otworzył oczy i spojrzał na obco wyglądający sufit. Jego myśli 
były mgliste i przypomnienie sobie, co się wydarzyło, zajęło mu nieco czasu. Dolina... nie... dotarł 
do jej końca... Czarna metalowa kolumna. Potem żołnierze, pojmanie, rozmowa z człowiekiem 
nazywającym się Hegedus. Coś się stało... Nagle przypomniał sobie: zastrzyk, narkotyk, potem 
nicość.   Nie   pamiętał   jak   długo   to   trwało.   Spojrzał   w   dół   i   zobaczył,   że   leży   na   jakiejś   koi 
przytwierdzonej do ściany dużego, pozbawionego okien pomieszczenia. Jego wnętrze wyposażone 
było w stół i kilka prostych metalowych  krzeseł pokrytych  takim samym  materiałem jak koja. 
Przechylając głowę na boki, stwierdził, że świat wiruje wkoło niego. Kiedy spróbował usiąść, 
wszystko zaczęło mu jeszcze szybciej migać przed oczyma. Musiał się złapać mocno rękoma za 
brzegi koi i odczekać, aż to niemiłe uczucie minie. Stłumił je jednak nagły przypływ gniewu. Nie 
podobało mu się, że został potraktowany w ten sposób! A na dodatek nie przybliżył się ani o krok 
do rozwiązania zagadki Selm - II. Wstał i nie zwracając uwagi na zawrót głowy, podszedł do drzwi 
i złapał za klamkę. Zamknięte. Już chciał odejść od nich, kiedy nagle zabrzęczał jakiś mechanizm. 
Klamka   obróciła   się   i   drzwi   otworzyły   się  powoli.   Brion   przesunął   się   w   bok   i   uniósł  swoją 
masywną pięść. Już raz go złapali i uśpili narkotykiem. Teraz przekonają się, że drugi raz nie 
pójdzie   im   tak   łatwo.   Był   im   coś   dłużny   i   dobrze   wiedział   co.   Napiął   mięśnie,   kiedy   drzwi 
otworzyły się na oścież. Gotów! 
   Pierwszą osobą, która weszła, była Lea. 
   Ręka opadła mu bezwiednie, kiedy odwróciła się w jego stronę. 
    - Nic ci nie jest? - zapytała. - Nie chcieli mi powiedzieć. 
   - Jak się tu dostałaś? Szłaś za mną? 
   - Nie, zostałam tam, gdzie mi kazałeś. Dwa dni po twoim odejściu złapali mnie jacyś żołnierze. 
Podeszli   do   mnie   bezszelestnie   i   zawołali   mnie.   Tak   jak   mi   powiedziałeś,   mimo   iż   ich   nie 
widziałam, zaczęłam od razu do nich strzelać. W odpowiedzi wokół mnie rozległy się eksplozje, 
przypuszczam, że były to jakieś granaty i pojawiły się kłęby dymu. Chciałam uciec, lecz w tym 
dymie musiał być jakiś gaz. Pamiętam jeszcze, że upadłam, a przed chwilą ocknęłam się tutaj. 
Weszła jakaś kobieta i nic nie mówiąc przyprowadziła mnie tu. Rzecz w tym, że nie wiem, gdzie 
jest to tutaj i co się dzieje? 
   W jej głosie pobrzmiewała nutka histerii. Brion dostrzegł, że zaciska nerwowo dłonie. Podszedł 
do niej i ujął je w swoje ręce. 
   -   Już   wszystko   w   porządku.   Wiem   niewiele   więcej   od   ciebie.   Szedłem   wzdłuż   wąwozu,   aż 
dotarłem do prostokątnej doliny, która stanowiła jego ślepe zakończenie. 
   Wkrótce   potem   pojawili   się   jacyś   ludzie   i   żołnierze,   pojmali   mnie,   podobnie   jak   ciebie,   a 
następnie obudziłem się w tym pomieszczeniu. Nie sądzę, aby mieli zamiar nas skrzywdzić. Gdyby 
tak było, już by to zrobili. Mieli na to sporo czasu. Kim oni są... i jak znaleźli ciebie? Chciałbym, 
żeby ktoś nam to wyjaśnił... 
    - I wyjaśni - powiedział Hegedus, wchodząc przez otwarte drzwi. - Proszę usiąść, doktor Morees. 
Ty także, Brion... 
   - Skąd pan wie jak się nazywam?  - zapytała  Lea.  - Od pani towarzysza.  Posiadamy bardzo 
zaawansowane techniki, odpowiednie środki i urządzenia, które pozwalają wniknąć do ludzkiej 
pamięci. To jest bezbolesne i nie wywołuje efektów ubocznych. Dowiedzieliśmy się od Briona o 
waszej akcji i o tym, gdzie pani na niego czeka. Dlatego postanowiliśmy zabrać panią stamtąd, 
zanim ten dziki świat dałby się pani we znaki. Przepraszam za ten gaz, ale nie mieliśmy innego 
wyjścia, gdyż wiedzieliśmy, że jest pani uzbrojona i gotowa do obrony. Wiemy także, że pracujecie 

background image

dla   Fundacji.   Jest   nam   bardzo   przykro,   że   spotkało   was   tyle   nieprzyjemności,   dlatego   też 
pragniemy wam to, w miarę naszych możliwości zrekompensować. 
   - Możesz zacząć od razu, wyjaśniając nam, co się dzieje na Selm - II - powiedział Brion. 
   - Z przyjemnością. Po to właśnie jestem tu teraz z wami. Usiądź, proszę. Zamówić coś dla was? 
Coś do jedzenia i picia... 
   -   Nic.   Chcemy   tylko   wyjaśnień   -   wyrzucił   z   siebie   Brion,   którego   cierpliwość   była   już   na 
wyczerpaniu. Lea przytaknęła mu. 
   Hegedus usiadł naprzeciwko nich i wsparł palce rąk na skrzyżowanych kolanach. 
   - Obawiam się, że aby wyjaśnić wam dokładnie, co się stało, będę musiał opowiedzieć wam w 
dużym skrócie dzieje tego świata, to jest planety Arao... 
   - Czy to znaczy... że nie jesteśmy na Selm - II? - zapytała Lea lekko oszołomiona. 
   Hegedus potwierdził ruchem głowy. 
   - Znajdujecie się tysiące lat świetlnych od Selm - II, na planecie okrążającej zupełnie inne słońce. 
Arao. Nasze badania historyczne wykazały, że ta planeta została zasiedlona jako jedna z ostatnich 
przed Upadkiem Ziemskiego Imperium. W gruncie rzeczy osiedlili się na niej ludzie uciekający 
przed wojnami, które zaczęły wybuchać w Galaktyce. Nasi przodkowie pragnęli żyć w pokoju i 
jedynym  sposobem na osiągnięcie tego była heroiczna walka, ukrywanie się, wytężona praca i 
ogromne poświęcenie... 
   - Czy mógłby pan przyspieszyć  tę opowieść, aby przybliżyć  ją bardziej do współczesności - 
przerwała Hegedusowi Lea. - Widzieliśmy już trochę tej walki i poświęcenia. 
   -   Oczywiście!   Przepraszam.   Poznanie   przeszłości   tej   planety   jest   jednak   konieczne.   Jak 
powiedziałem, ci, którzy ocaleli, wsiedli na statki kosmiczne i wyruszyli w głąb kosmicznej pustki. 
Cel podróży znany był tylko niewielu. Była to wcześniej odkryta planeta, żyzna i nie zamieszkana. 
I co najważniejsze, znajdowała się na samym skraju strefy kolonizacji. W ten sposób przybyli na 
Arao. Do dziś dnia my, Opoleanie, świętujemy tę rocznicę jako Dzień Osiedlenia... - Dostrzegł 
błysk zniecierpliwienia w oczach Lei i przyspieszył: - W niecałe sto lat po osiedleniu się tutaj, na 
pokrytym roślinnością jednym z dwóch wielkich kontynentów, które istnieją na tej planecie, doszło 
do   tragedii.   Spadła   na   nas   flota   wielkich   statków   wojennych,   niedobitki   potężnej,   kosmicznej 
armady rozbitej podczas jednej z bitew. Byli  tak samo  jak my ofiarami rozpadu Imperium.  Z 
początku   doszło   do   konfliktu,   zginęło   wielu   ludzi,   zniszczenia   były   ogromne.   Mimo   iż 
dysponowali   potężniejszą   bronią,   my   przewyższaliśmy   ich   liczebnością.   W   końcu   zwyciężył 
rozsądek   i   zanim   doszło   do   obopólnego   zniszczenia,   zawarto   pokój.   Najeźdźcy   zgodzili   się 
zamieszkać na Gyongyos, drugim kontynencie położonym po przeciwnej stronie planety. Pozostają 
tam do dziś. I oto zbliżamy się do czasów współczesnych. Mimo iż żyjemy razem na tej planecie 
we   względnym   spokoju,   to   jednak   cały   czas   w   naszych   stosunkach   istnieje   napięcie.   Będąc 
pierwszymi osiedleńcami, uważaliśmy, że nasza planeta została najechana i obawialiśmy się, że 
kiedy Gyongyosanie zaatakują nas znowu, zniszczą nas na zawsze. Muszę powiedzieć, że chociaż 
nie darzę sympatią ich polityki, rozumiem jednak ich punkt widzenia, który każe im zbroić się 
przeciwko nam. Ostatecznie było ich mniej i z pewnością mieli poczucie winy z powodu tego, co 
zrobili. Tak czy inaczej, to już historia. Teraz dochodzimy do obecnych czasów. 
   - Najwyższa pora - chrząknął Brion. 
   - Cierpliwości. To, co widzicie wokół siebie, to planeta Arao, żyzna i życzliwa. Dwa wielkie 
kontynenty zamieszkane przez szczęśliwych potomków tych dwóch grup osiedleńców otoczone są 
ciepłym   oceanem.   Planeta   mogłaby   być   rajem,   gdyby   nie   te   historyczne   zdarzenia,   które 
opowiedziałem   wam   w   skrócie.   Właśnie   z   ich   powodu   budżety   wojskowe   obu   narodów   są 
przeogromne. Wojna i zagrożenie wojną zawsze były obecne w naszych myślach. Prawdopodobnie 
doszłoby ponownie do wojny i zniszczenia tego raju, gdyby nie wynalezienie Translokatora Masy 
Delta,  TMD. Tymi,  którzy go wynaleźli,  byli  oczywiście  naukowcy opoleańscy,  lecz  niedługo 
potem Gyongyosanie skonstruowali własne urządzenie dzięki swoim szpiegom. TMD okazał się 
ratunkiem, gdyż uwolnił naszych ludzi od grozy wojny i zniszczenia planety. 

background image

   - Poprzez jej eksport gdzie indziej! - powiedział Brion. - Zaczynam rozumieć, o co tu chodzi. 
     - Jesteś inteligentny... chociaż to chyba zaczyna być oczywiste. TMD jest pewnego rodzaju 
odmianą   napędu   nadświetlnego,   który   wykorzystują   wszystkie   statki   międzyplanetarne.   Statki 
kosmiczne dokonują skoków w przestrzeni za pomocą tego napędu, my zaś za pomocą TMD... 
     - Z tą różnicą, że wy nie potrzebujecie do tego celu statków, a tylko odbiornika, na który się 
namierzacie! Brion uderzył pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki. Ta metalowa kolumna to odbiornik 
Delta. Umieszczony tam przez waszych  ludzi. Za pomocą  statków kosmicznych  ustawiacie  na 
odległych planetach jedną z tych rzeczy i potem do dostania się tam statki są wam już zbyteczne... 
    - Zgadza się. Ten plan był wspaniały. Statki wyruszyły na poszukiwanie odpowiedniej planety i 
po pewnym  czasie odkryły  Selm - II, która nadawała  się idealnie  na miejsce do prowadzenia 
wojny.   Jedynymi   jej   mieszkańcami   okazały   się   jaszczury,   których   unikają   nasze   komputery 
wojenne odpowiednio zaprogramowane w tym celu. Była zupełnie nie zamieszkana przez ludzi... 
    - Wasi ludzie byli w błędzie - powiedziała Lea. Na tej planecie żyją ludzie! 
   Hegedus wzruszył ramionami. - Drobna pomyłka... 
     - Może dla was. Ale na pewno nie dla tych biedaków wyrzynanych w pień w samym środku 
waszej bezużytecznej wojny. - Brion spojrzał na Leę, zrozumiawszy coś nagle: - Ta zniszczona 
kopalnia, którą znaleźliśmy, tamto Święte Miejsce tubylców... Teraz zaczynam rozumieć. Kiedy ci 
wojskowi kretyni przetransportowali na Selm - II swój sprzęt bojowy, istniała tam osada górnicza. 
W pośpiechu podyktowanym chęcią jak najszybszego rozpoczęcia walki nawet jej nie zauważyli 
ich   bombowce   zrobiły   nalot   i   zniszczyły   ją.   Ci,   którzy   ocaleli,   musieli   nauczyć   się   żyć   z   tą 
importowaną wojną, co im się w końcu udało. Musieli przetrwać. Znaleźli się w ślepej uliczce. 
Stworzyli coś w rodzaju kultury obozu koncentracyjnego, która okazuje się skuteczna. Nie używają 
ognia, gdyż mógłby on przyciągnąć uwagę robotów. Boją się metali, ponieważ mogłyby zostać 
wykryte. Nie mają stałych obozowisk, które mogłyby być zauważone i zaatakowane. To wszystko 
trzyma się kupy. Teraz już wiemy, co się tam naprawdę stało. - Obrócił się w stronę Hegedusa: - 
Macie za co odpowiadać! 
   Hegedus przytaknął skinieniem głowy. 
   - Zdajemy sobie z tego sprawę. Badając twoją pamięć, poznaliśmy prawdziwy stan rzeczy na 
Selm - II. Jest nam oczywiście przykro z powodu tego, co uczyniliśmy jej mieszkańcom. Możemy 
jednak zapewnić im pokojową przyszłość. Został już wydany rozkaz zawieszenia broni. Wojna się 
skończyła. Samoloty wylądowały i zgasiły silniki. Nie będą już zrzucane bomby ani nie będzie 
żadnej strzelaniny... 
   - To miłe z waszej strony - powiedziała Lea. A pomyśleliście chociaż o pozbawionych nadziei 
ocalałych mieszkańcach tamtej planety? Czy też może zamierzacie zostawić ich własnemu losowi 
w tej ślepej uliczce rozwoju, w którą ich wpędziliście? 
   - Owszem. W zasadzie moglibyśmy im pomóc, gdyby nie obecność Fundacji. Wasza organizacja 
jest nieprawdopodobnie bogata i specjalnie przeznaczona do tego rodzaju działań. Jestem~pewny, 
że tubylcy skorzystają bardzo z waszej obecności. 
   -   A   czy   wy   również   skorzystaliście   z   niej?   -   zapytał   Brion.   -   Czy   zrozumieliście,   jak 
bezwartościowa i zwariowana z ekonomicznego punktu widzenia była ta wasza nie kończąca się 
wojna? 
   - Uważaj, co mówisz! - powiedział ze złością Hegedus, tracąc po raz pierwszy zimną krew. - 
Mówisz   jak   cholerny   członek   Partii   Światowej.   Produkcja   dla   celów   konsumpcyjnych,   a   nie 
wojennych,   więcej   dóbr   konsumpcyjnych,   legalne   związki...   Słyszeliśmy   to   wszystko   już 
wcześniej. Dekadenckie brednie! Każdy, kto tak mówi, jest wrogiem społecznym i powinien być 
zniszczony. Partia Światowa jest nielegalna, a jej członkowie winni być osadzeni w obozach pracy. 
Wojsko jest wolnością, a słabość militarna zbrodnią... - urwał, zasapawszy się. Krople potu zrosiły 
mu czoło. 
     - Nie do wiary - Lea uśmiechnęła się niewinnie. Wygląda na to, że trafiliśmy pana w czuły 
punkt. Wygląda na to, że po wiekach panoszenia się wojskowej głupoty ludzie mają jej już dość. 

background image

   - Zamilcz! - rozkazał  Hegedus, zrywając  się na równe nogi. - Wasz los jest teraz w rękach 
wojska. Mimo iż jesteście spoza tej planety, możecie zostać surowo ukarani za wygłaszanie takich 
zdradzieckich teorii. To, co powiedzieliście do tej pory, zostanie puszczone w niepamięć. Teraz 
zostaliście ostrzeżeni. Za następne uwagi tego rodzaju zostaniecie ukarani. Czy to jasne? 
   - Jasne - odparł Brion. - W przyszłości nasze uwagi zachowamy dla siebie. Proszę przyjąć nasze 
przeprosiny. Zapewniam cię, że była to z naszej strony nie złośliwość, a ignorancja. 
   Lea zaczęła protestować, ale szybko zrozumiała zamiar Briona i zamilkła. Słowa nie były w 
stanie   powstrzymać   tych   wojowniczo   usposobionych   szaleńców.   Nadal   żyli   w   wojskowo   - 
szowinistycznej   koncepcji   nieba.   Wymachuj   sztandarem,   krzycz,   że   twój   kraj   ma   rację,   buduj 
przemysł wojskowy, zgadzaj się na zniesienie wszelkich praw jednostki... i idź na nie kończącą się 
wojnę! Rządzący generałowie nigdy nie zamierzali dobrowolnie oddać władzy. Zrozumiawszy to, 
Lea   doszła   do   wniosku,   że   są   tu   więźniami.   Wszelki   sprzeciw   w   ich   sytuacji   równałby   się 
samobójstwu. Słowa Briona odbijały się echem w jej myślach. 
     - W związku z przerwaniem wojny na Selm - II, planujecie zapewne przeniesienie jej gdzieś 
indziej, tak? - zapytała. 
   Hegedus przytaknął, wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł pot z czoła. 
   - Z danych  poprzedniego zwiadu wybraliśmy inną planetę. W obu krajach toczą się obecnie 
narady i czynione są przygotowania do przeniesienia tam działań wojennych. 
   - Zatem nie jesteśmy już tutaj potrzebni - stwierdził Brion, wstając. - Rozumiem, że możemy już 
wrócić na Selm - II. 
   Hegedus spojrzał na niego chłodno i zaprzeczył ruchem głowy. 
   - Zostaniecie tu, gdzie jesteście. Wasza sprawa jest w tej chwili rozpatrywana przez najwyższe 
władze wojskowe. 

background image

      . 19
 
Koniec misji
   - Jakim prawem wasze dowództwo ma decydować o naszym losie? - zapytał Brion. 
   Hegedus zrobił poważną minę. 
   - Brion, wydaje mi się, że wyjaśniłem to już szczegółowo kilka minut temu. Ten kraj jest w stanie 
wojny.   Obowiązuje   prawo   wojenne.   Zostałeś   schwytany   w   strefie   wojennej   podczas 
manipulowania przy kluczowym urządzeniu wojskowym. Ciesz się, że jesteśmy cywilizowanymi 
ludźmi i nie zastrzeliliśmy cię od ręki. 
   - A z jakiego powodu trzymacie mnie? - zapytała Lea. - Wasze zbiry obrzuciły mnie granatami, a 
potem porwały. Czy to właśnie robią cywilizowani ludzie? 
   - Tak. Przynajmniej, kiedy ktoś szpieguje w strefie wojennej. Proszę, nie kłóćmy się. W tej chwili 
możecie uważać się za naszych gości. Uprzywilejowanych gości, ponieważ jesteście pierwszymi 
ludźmi   spoza   naszej   planety,   którzy   postawili   na   niej   stopę.   Mimo   iż   dzielą   nas,   Opolean   i 
Gyongyosan,   różnice   polityczne,   w   jednej   kwestii   jesteśmy   całkowicie   zgodni.   Stosujemy 
bezwzględny zakaz kontaktu z innymi planetami. Zarówno my, jak i oni znaleźliśmy tutaj przystań 
po   ucieczce   od   wojen,   które   trwały   podczas   Upadku.   Reszta   Galaktyki   nie   ma   nam   nic   do 
zaoferowania. 
    - Te wojny skończyły się tysiące lat temu - powiedział Brion. - Czy wy nie macie przypadkiem 
paranoi?   -   Ani   trochę.   Jesteśmy   całkowicie   samowystarczalni.   Nie   potrzebujemy   niczego   z 
zewnątrz. Wpływ z zewnątrz mógłby pociągnąć za sobą naciski i zdradzieckie ruchy polityczne, a 
te z kolei mogłyby zniszczyć nasze szczęśliwe życie. To gra, której nie możemy przegrać. Dlatego 
prowadzimy politykę ścisłej izolacji. Teraz proszę mi wybaczyć. Sierżancie! 
   W tej samej chwili, otworzyły się drzwi i do środka wszedł sierżant i trzaskając kopytami zamarł 
w pozycji  zasadniczej. Brion rozpoznał  jego surową, wojskową twarz. Człowiek ten  dowodził 
oddziałem, który go schwytał. Hegedus podszedł do drzwi. 
   -   Sierżant   zostanie   z   wami   aż   do   mojego   powrotu.   Możecie   prosić   go   o   wszystko,   czego 
potrzebujecie. Przypuszczam, że jesteście już nieco głodni. 
   Brion prawie nie zwrócił uwagi, kiedy Hegedus wyszedł, ponieważ napomknięcie o jedzeniu 
uzmysłowiło mu nagle, jak bardzo był głodny. W ferworze zdarzeń zapomniał o głodzie, lecz teraz 
dał mu znać o sobie. Czuł głośne burczenie w żołądku. 
   - Sierżancie, moglibyście zamówić nam coś do jedzenia? 
   - Tak, proszę pana. Co zamówić? 
   - Macie steki na tej planecie? 
   - Nie jesteśmy niecywilizowani. Oczywiście, że mamy. Piwo także... 
   - Dla dwóch osób, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu - powiedziała Lea. - Na wpół surowe! 
Mam już dosyć suszonych racji żywnościowych i chciałabym zapomnieć o nich na zawsze. 
   Sierżant skinął głową i przekazał krótkie polecenie do umieszczonego w hełmie mikrofonu. Brion 
czuł wydzielanie soków trawiennych w żołądku. Kilka minut, które upłynęło zanim dostarczono 
jedzenie, wlokło się niczym godziny. Wreszcie wszedł żołnierz z dużą tacą, postawił ją na stole i 
wyszedł. Brion i Lea natychmiast rzucili się na jedzenie. 
   - Najlepszy stek, jaki kiedykolwiek jadłem - mruknął Brion odgryzając duży kęs. 
   -   Że   nie   wspomnę   o   piwie   -   westchnęła   Lea,   odstawiając   zroszoną   szklankę.   -   Powinniście 
organizować   wycieczki   z   wegetariańskich   planet   do   siebie.   Niech   zobaczą,   co   to   jest   dobre 
jedzenie! 
   - Tak, proszę pani - odrzekł sierżant patrząc przed siebie z niezmiennie srogą miną. 
    - Dlaczego nie napije się pan z nami piwa? - zapytał Brion. 
   - Nie piję podczas służby - odparł beznamiętnym głosem, nie odwracając głowy. 

background image

   - Czym się pan zajmował, zanim poszedł pan do wojska? - zapytała Lea, skubiąc delikatnie swoją 
porcję po zaspokojeniu pierwszego głodu. Brion spojrzał na nią z ukosa i skinął nieznacznie głową. 
   - Od początku jestem w wojsku. 
   - A reszta pana rodziny? Także służy w wojsku czy pracuje w fabrykach? 
   Pytanie wydawało się niewinne, ale sierżant nie dał się podejść. Posłał Lei groźne, znaczące 
spojrzenie, po czym na powrót skierował wzrok na przeciwległą ścianę. 
     - Żadnych rozmów podczas pełnienia służby. Koniec rozmowy. Ale Lea nie dawała się łatwo 
zniechęcić. 
   - W porządku. A czy może pan powiedzieć nam coś na temat tej wojny? Kierujecie nią, czy może 
tylko obserwujecie i czekacie na rozstrzygnięcie? 
    - To tajemnica wojskowa. Mogę jedynie powiedzieć, że wszyscy na Arao obserwują ją. Przez 
cały dzień można ją oglądać w telewizji, cieszy się ogromną popularnością. Ludzie zakładają się o 
wynik poszczególnych potyczek. To bardzo podniecające. 
   -   Nie   wątpię,   że   tak   jest   -   mruknął   Brion.   Zaraz,   co   to   było   takiego,   co   czytał   w   jednej   z 
historycznych książek o chlebie i igrzyskach? - Proszę mi powiedzieć, jeśli to nie jest tajemnica 
wojskowa, czy oba kraje istniejące na tej planecie używają do przenoszenia się na Selm - II tego 
samego odbiornika TMD? Tego, przy którym mnie schwytano? 
   Sierżant   spojrzał   na   niego   chłodnym,   przenikliwym   wzrokiem   i   po   chwili   zastanowienia 
powiedział: 
   -   To   nie   jest   tajemnica.   Oba   kraje   używają   tego   samego   odbiornika.   Odpowiednia   kontrola 
umożliwia jednakowe rozbrojenie obu stron za każdym razem. 
   - Co powstrzymuje jedną stronę, to znaczy przeciwnika, od zaczajenia się po tamtej stronie? 
   - Prawo, proszę pana. Każdy, kto ogląda telewizję, wie o tym. Specjalne, kodowane sygnały 
radiowe   zapobiegają   używaniu   broni   w   promieniu   pięćdziesięciu   kilometrów   od   boi   Delta. 
Zneutralizowana strefa wojenna. 
    - Teraz rozumiem - powiedział Brion. - Idąc wąwozem w kierunku boi, natknąłem się na czołg z 
urwaną gąsienicą. Poza tym był całkowicie sprawny. Celował do mnie ze swoich dział, ale ani razu 
nie strzelił. Czy to był efekt działania tych urządzeń? 
   - Prawdopodobnie, proszę pana. Nic nie jest w stanie oddać strzału w promieniu pięćdziesięciu 
kilometrów. - Czy kiedykolwiek chciał pan, aby ta wojna się skończyła, dzięki czemu... 
    - Dosyć pytań! - warknął głośno i szorstko sierżant. Oznaczało to oczywiście koniec rozmowy. 
W milczeniu kończyli posiłek, kiedy wrócił Hegedus. Sierżant odmeldował się, odwrócił i wyszedł. 
   - Mam nadzieję, że smakowało wam... 
   - Dosyć tego! - głos Briona był równie zdecydowany, jak głos sierżanta. - Dosyć tych miłych 
słówek. Mów pan, jak wygląda sytuacja! 
   Hegedus   wydłużył   krótką   chwilę   niepewności,   przechodząc   w   milczeniu   na   drugą   stronę 
pomieszczenia,   aby   usiąść   na   krześle.   Skrzyżowawszy   nogi   i   wygładziwszy   fałdy   spodni, 
powiedział: 
   -   Przynoszę   wam   dobre   wiadomości,   nie   jesteśmy   niesprawiedliwymi   ludźmi.   Nie   mamy 
zwyczaju   zabijania   posłańców   przynoszących   złe   wiadomości.   Zadecydowano,   że   zostaniecie 
niezwłocznie odesłani na Sełm - II. Natychmiast po powrocie otrzymacie całe swoje wyposażenie. 
Pojazd sztabowy zawiezie  was na równinę, gdzie będziecie  mogli  sprowadzić  swój statek. To 
będzie nasz jedyny działający pojazd, dlatego też nie macie się czego obawiać. Po waszym odlocie 
on również zostanie unieruchomiony. Boja Delta zostanie zniszczona, jak tylko przeniesiecie się na 
Selm - II. W ten sposób wszelki kontakt z tą planetą zostanie zerwany. Na zawsze. 
    - Pozwalacie nam odejść... tak po prostu? - Lea wydawała się zaskoczona To była ostatnia rzecz, 
jakiej się spodziewała. 
   - Dlaczego by nie? Powiedziałem przecież, że jesteśmy humanitarni. Spełnialiście tylko swoje 
obowiązki... tak jak my swoje. Nie zamierzaliście nam szkodzić i nie będziecie mogli tego zrobić w 
przyszłości. 

background image

    - A co będzie, jeśli spróbujemy? - zapytała. Jeśli powiemy innym w Galaktyce o was? Zaczną tu 
przylatywać... 
   Hegedus uśmiechnął się chłodno. Brion pokręcił przecząco głową i powiedział: 
   - Nie, to nie będzie takie proste... ani możliwe. W tej Galaktyce są miliony, może nawet miliardy 
gwiazd. Jak znaleźć ten układ planetarny?  Nie mamy żadnej wskazówki. Ani przez chwilę nie 
widzieliśmy tutejszego słońca, toteż nie mamy nawet pojęcia, jakiego jest typu. Ani w którym 
kierunku leży. Mamy pecha Kiedy boja Delta będzie zniszczona, wszelki kontakt z Arao zostanie 
zerwany. Na zawsze. Chyba, że oni sami zechcą go z nami nawiązać. 
    - Nawet o tym nie myślcie. To, co mówisz, to wszystko prawda. Nie chcemy waszego wtrącania 
się i nigdy się na to nie zgodzimy. Oficjalnie puściłem w niepamięć wasze wywrotowe gadanie, ale 
wiem, co czujecie. Wasza dobroczynna Fundacja nie będzie nam wsadzała tutaj swojego nosa, aby 
zmienić nasze szczęśliwe życie. Podburzać ludzi i siać zamieszanie! Lubimy nasz styl życia i nie 
mamy   zamiaru   zmieniać   czegokolwiek.   No,   pora   ruszać   w   drogę.   Im   mniej   o   nas   będziecie 
wiedzieli, tym będziemy szczęśliwsi. Sierżancie! 
    - Tak jest! - odpowiedział sierżant, otwierając drzwi w tej samej chwili. 
    - Weźcie swój oddział i bezzwłocznie odstawcie tych dwoje do miejsca translokacji. Pilnujcie, 
aby z nikim nie rozmawiali. 
   - Rozkaz! . 
   Oddział   składał   się   z   ośmiu   ludzi   doskonale   uzbrojonych   i   wyposażonych.   Weszli   do 
pomieszczenia głośno tupiąc nogami i poszczękując sprzętem. Na wykrzyczany rozkaz sierżanta 
stanęli w szyku z gotowymi do strzału karabinami. Lea z trudem panowała nad sobą - to tupanie i 
wrzaski, cały ten wojskowy nonsens był nie na jej nerwy. 
   - Mordercze szaleństwo! Jesteście najgłupszymi... 
   - Milczeć! - warknął sierżant wskazując na drzwi. Na instynktowny ruch Briona w jego kierunku 
wyciągnął   pistolet   i  skierował   go   na   niego.   -  Słuchajcie   rozkazów,  a   nic   wam   się   nie   stanie. 
Naprzód marsz! 
   Nie mieli wyboru. Brion trzymał Leę za rękę. Czuł jej drżenie i wiedział, że to ze złości, a nie ze 
strachu. Odczuwał to samo. Był sfrustrowany. Miał ochotę spróbować coś zrobić... ale wiedział, że 
i tak nic z tego nie wyjdzie. Musieli wrócić na Selm - II. Żywi lub martwi. To wojenne szaleństwo 
będzie trwało dopóty, dopóki surowce tej planety nie zostaną wyczerpane. 
   Szli wzdłuż długiego korytarza. Słychać było dudnienie ich kroków. Przed nimi szło czterech 
żołnierzy i czterech za nimi, zaś strzegący wszystkiego sierżant na końcu w odległości jednego 
kroku. 
   - Gdyby tylko było coś, co moglibyśmy zrobić - powiedziała Lea. 
   - Nie możemy nic zrobić. Przestań o tym myśleć. Zrobiliśmy, co mogliśmy. Wojna na Selm - II 
zakończyła się, jej mieszkańcy zostaną objęci opieką. 
   - Ale co z ludźmi na tej planecie? Czy ich życie ma być tłamszone przez tę bezużyteczną wojnę... 
   - Dosyć tego gadania - wrzasnął sierżant tak głośno i z tak bliska, że aż zabolały ich uszy. - Ja tu 
jestem od mówienia. Patrzeć przed siebie. Maszerować! 
   Po  chwili   odezwał   się  znowu.  Szeptem,  który był   tak  cichy,  że   ledwie  był   słyszalny  na   tle 
odgłosu kroków. 
   -   Domyślacie   się   chyba,   że   nie   wszyscy   jesteśmy   tacy   jak   Hegedus.   Jest   generałem.   Nie 
powiedział wam tego. W naszej armii jest ponad sześć tysięcy generałów. Dostają o wiele więcej 
forsy nii sierżanci. Nie obracajcie się, bo będzie po nas! Tamto pomieszczenie jest na podsłuchu. 
Słyszałem wszystko, co w nim mówili. Na tym korytarzu nie ma podsłuchu. Zostało nam niewiele 
czasu. Ludzie tacy jak ja mają do wyboru tylko wojsko lub fabrykę. Nigdy nie widzimy mięsa. Ten 
stek, który jedliście był z generalskiego przydziału. Zeszliśmy na dno. Może wy będziecie mogli 
nam pomóc. Opowiedzcie wszystkim o nas. Powiedzcie im, że potrzebujemy pomocy. Bardzo. 
   Na końcu korytarza znajdowały się duże drzwi strzeżone przez dwóch żołnierzy. Otworzyły się, 
gdy się do nich zbliżali. 

background image

   - Jesteśmy - powiedział szepcący głos. - Brionie Brandd, zanim przejdziemy przez drzwi, obróć 
się i powiedz coś. Wówczas popchnę cię. Połóż rękę na piersi... teraz! 
   Brion zrobił krok do przodu, potem jeszcze jeden. Czyżby ten człowiek coś planował? Czy też 
była to jakaś sadystyczna pułapka zastawiona przez Hegedusa? Byli już krok od drzwi. To mógł 
być plan mający na celu ich zabicie... 
    - Zrób to, co mówi - syknęła Lea. - Albo cię nie znam! 
    - Nie możecie nas tak odesłać - powiedział Brion obracając się na pięcie. 
   - Stulić pysk! - krzyknął gniewnie sierżant, uderzając ręką Briona w pierś tak mocno, że aż Brion 
upadł. - Podnieść go! Wciągnąć do środka! Tę kobietę także! 
   Niezdarne dłonie chwyciły ich i wciągnęły przez próg do dużego pomieszczenia, a następnie 
cisnęły   na   chropowatą   metalową   podłogę.   Żołnierze   cofnęli   się   z   wycelowanymi   w   nich 
karabinami. 
   -   Nałóżcie   je   -   rozkazał   sierżant,   kiedy   podeszli   technicy   z   dwoma   masywnymi,   czarnymi 
kombinezonami. Ubierano ich w milczeniu. Na koniec kombinezony zamknięto i opuszczono płyty 
czołowe hełmów. Kiedy już było po wszystkim, zostawiono ich samych na metalowej podłodze. 
Brion podniósł rękę na pożegnanie i w tej samej chwili otoczyło ich pole translokatora... 
   Stali na powierzchni skały w ciepłych promieniach słonecznych. Brion obrócił się, usłyszawszy 
odgłos   eksplozji   -   to   boja   Delta   zamieniła   się   w   kupkę   dymiącego   dymu.   Ściągnął   z   siebie 
kombinezon, po czym pomógł w tym samym Lei. 
    - Co się stało? - zapytała, kiedy tylko uwolniła głowę z hełmu. 
   - Dał mi to - powiedział  Brion otwierając dłoń; w której trzymał  zwinięty kawałek papieru. 
Rozwinął go powoli i uśmiechnął się, widząc rząd cyfr pisanych w pośpiechu. 
   - Czy to to, co mam na myśli? - zapytała Lea. - Tak. Współrzędne galaktyczne. Położenie w 
odniesieniu do centrum nawigacyjnego. Gwiazda, słońce... 
   - Z planetą Arao krążącą wokół niego! Ludzie z Fundacji mogą mieć niezłą zabawę, projektując 
dla jej mieszkańców strukturę społeczną, która będzie dla nich trochę bardziej odpowiednia od 
obecnej. 
    - Cokolwiek to będzie, będzie to lepsze od tego, co jest. Zgłoszę się na ochotnika na tę akcję. Tej 
jednej podejmę się z przyjemnością! 
   - Mów podejmiemy się. Mogą minąć całe łata, zanim dobiegnie końca, lecz bez względu na to 
obiecuję   zachować   cierpliwość.   Ponieważ   po   całym   tym   czekaniu   będę   mogła   zobaczyć   minę 
Hegedusa, kiedy wejdziemy do jego pokoju... 
   Słońce wisiało nad doliną odbijając promienie od małego pojazdu stojącego nie opodal. Kiedy 
podeszli do niego, włączył się silnik, który cicho pomrukiwał, czekając, aż wejdą do środka. 
   - Ostatnia maszyna - powiedział Brion. Kiedy zamknął drzwi pojazd ruszył. 
   Na siedzeniu obok leżało pudło z całym ich sprzętem. Lea wyjęła z niego przekaźnik radiowy i 
podała Brionowi. - Ściągnij lądownik. Przekaż mu bezzwłocznie instrukcje, niech czeka na nas, 
kiedy wyjedziemy stąd. Mam dosyć tej planety... tak jak tamtej! 
   Kiedy   wyjechali   z   kanionu   na   trawiastą   równinę,   ujrzeli   stojącą   w   oddali   srebrzystą   igłę 
lądownika. Automatyczny pojazd zatrzymał się, po czym jego silnik zgasł. 
   Po wielu wiekach niszczenia wojna dobiegła końca.