background image

 

 

 

Harry Harrison  

 

 

Planeta bez powrotu 

 

 

 

przekład : Ryszard Z. Fiejtek

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

Rozdział 1 

 

Zwiadowca 

 

   Kiedy niewielki statek kosmiczny wnikn ł w górne warstwy atmosfery, zacz ł 

płon  niczym meteor; jego blask wzmógł si  w ci gu kilku sekund od czerwieni 

do bieli. Stop, z którego wykonana była jego powłoka, cho  nieprawdopodobnie 

wytrzymały, nie był jednak odporny na działanie a  tak wysokiej temperatury. 

Odrywane i spalane cz steczki metalu tworzyły wokół sto kowego dzioba statku 

ognist  otoczk . Nagle, kiedy zdawało si ,  e cały statek zostanie pochłoni ty 

przez ogie  i zniszczony, przez jaskraw  po wiat  przedarły si  jeszcze ja niejsze 

płomienie silników hamuj cych. Gdyby statek spadał w sposób nie kontrolowany, 

z cał  pewno ci  zostałby zniszczony, jego pilot wiedział jednak, co robi i czekał 

do ostatniej chwili z wł czeniem hamownic.  

   Mkn ł w dół przez grub  powlok  chmur ku pokrytej traw  równinie, która 

rosła przed nim z przera aj c  szybko ci . Kiedy wydawało si  ju ,  e katastrofa 

jest nieunikniona, hamownice odpaliły ponownie wstrz saj c statkiem z sił  

odpowiadaj c  kilku G. Mimo pracuj cych pełn  moc  silników, statek opadał 

wci  z du  szybko ci  i po chwili wyl dował z hukiem na ziemi, dociskaj c do 

oporu amortyzatory.  

   Kiedy kł by dymu i pyłu opadły, na jego dziobie otworzył si  niewielki luk i 

wynurzyła si  z niego kamera. Zacz ła powoli zatacza  półkola, obserwuj c 

rozległe morze trawy, rosn ce w oddali drzewa... kompletne bezludzie. Gdzie  

daleko przemykało w panice stado jakich  zwierz t, szybko jednak znikło z pola 

widzenia. Kamera poruszała si  nieprzerwanie, a  w ko cu zatrzymała obiektyw 

na znajduj cych si  nie opodal szcz tkach zdemolowanego sprz tu wojennego - 

rozległym rumowisku rozci gaj cym si  na porytej kraterami równinie.  

   Był to obraz totalnej ruiny. Pole bitwy usłane było setkami, mo e nawet 

tysi cami, zdruzgotanych pot nych maszyn wojennych. Wszystkie były 

podziurawione, pogi te i porozrywane działaniem strasznych sił. Cmentarzysko 

ci gn ło si  a  po horyzont. Obejrzawszy pordzewiałe korpusy, kamera wsun ła 

si  z powrotem do luku, którego pokrywa zaraz si  zatrzasn ła. Min ło wiele 

minut, zanim cisz  przerwał zgrzyt metalu tr cego o metal; to otwierała si  

pokrywa  luzy powietrznej.  

   Min ło jeszcze kilka minut, nim ze  rodka powoli wynurzył si  człowiek 

Poruszał si  ostro nie, trzymaj c w r ku karabin jonowy; ko cówka lufy 

zataczała półkola niczym w sz ce, wygłodniałe zwierz . Miał na sobie ci ki 

kombinezon ochronny z hełmem wyposa onym w TV. Bacznie lustruj c 

otaczaj cy teren i nie spuszczaj c palca ze spustu, powoli si gn ł woln  r k  w 

dół i wcisn ł guzik na nadgarstku drugiej dłoni.  

    - Kontynuuj  raport. Jestem poza statkiem. B d  szedł wolno, a  mój oddech 

wróci do normy. Mam obolałe ko ci. L dowałem spadaj c swobodnie do ostatniej 

chwili. Było to naprawd  szybkie l dowanie i w ko cowym momencie miałem 

pi tna cie G. Na razie nic nie wskazuje na to, bym został namierzony podczas 

spadania. B d  mówił przez cały czas. Ten przekaz jest nagrywany na moim 

statku dalekiego zasi gu kr

cym na orbicie. Tak wi c bez wzgl du na to, co si  

background image

 

stanie ze mn , ten raport przetrwa. Chc  unikn  takiej partaniny, jak  odwalił 

Marcill.  

   Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu tych słów. Odzwierciedlały one to, co 

my lał o swoim martwym ju  poprzedniku. Gdyby Marcill przedsi wzi ł 

jakiekolwiek  rodki ostro no ci,  yłby pewnie nadal. Pomijaj c zreszt   rodki 

ostro no ci, ten dure  powinien był jednak pomy le  o pozostawieniu jakiej  

wiadomo ci. Nie zostało po nim nic, absolutnie nic, i nie wiadomo, co si  z nim 

stało. Nawet słowa raportu, który mógłby teraz pomóc. Hartig zmarszczył nos, 

my l c o tym. L dowanie na nowej planecie zawsze jest niebezpieczne bez 

wzgl du na to, jak niewinnie by ona wygl dała. Równie  i ta, Selm - II, nie była z 

pewno ci  pod tym wzgl dem wyj tkiem, zwłaszcza  e nie wygl dała wcale 

przyja nie. To była pierwsza robota Marcilla. I ostatnia. Przekazał relacj  z 

orbity podaj c poło enie miejsca, w którym zamierzał l dowa . I nic wi cej. 

Dure ! Od tego czasu wszelki słuch o nim zagin ł. Wła nie wtedy zdecydowano 

si  wezwa  fachowca. Dla Hartiga był to siedemnasty zwiad planetarny. 

Zamierzał wykorzysta  całe swoje do wiadczenie, aby na siedemnastu si  nie 

sko czyło.  

    - Rozumiem, dlaczego Marcill wybrał wła nie to miejsce. Nie ma tu niczego 

prócz trawy. To bezludna równina ci gn ca si  na wszystkie strony. tu  obok 

miejsca l dowania rozegrała si  jaka  bitwa... i to nie tak dawno. Pozostało ci po 

niej znajduj  si  na wprost mnie. Wygl da to na ró nego rodzaju sprz t bojowy. 

Kiedy  te maszyny musiały wygl da  imponuj co, teraz jednak s  porozrywane i 

pordzewiałe. Spróbuj  przyjrze  si  im z bliska.  

   Hartig zamkn ł wej cie do  luzy i ostro nie, nie przerywaj c relacji, ruszył w 

stron  pobojowiska.  

    - Te maszyny s  naprawd  gigantyczne. Najbli sza ma co najmniej pi dziesi t 

jardów długo ci: pojazd g sienicowy z pojedyncz , ogromn  luf . Jest 

zniszczony. Nie wida  na nim  adnych oznacze . Spróbuj  przyjrze  mu si  z 

bliska: Przyznam si  jednak szczerze,  e mi si  to nie podoba. Z orbity nie było tu 

wida   adnych miast, nie było słycha   adnych audycji b d  sygnałów na 

jakimkolwiek zakresie fal radiowych. A mimo to jest tu pobojowisko i te wraki. 

To przecie  nie s  zabawki. Ten sprz t jest wytworem bardzo zaawansowanej 

techniki. Nie jest złudzeniem. To solidny metal, który został rozerwany przez co  

jeszcze pot niejszego. Nadal nie widz  na korpusie  adnych symboli ani znaków 

identyfikacyjnych. Spróbuj  wej  do  rodka. Z miejsca, w którym stoj , nie 

dostrzegam wprawdzie  adnego włazu, ale jest tam z boku wyrwa, w której 

zmie ciłby si  z powodzeniem łazik. Id  tam. W  rodku mog  by  jakie  

dokumenty, a na urz dzeniach kontrolnych jakie  napisy.  

   Nagle Hartig przystan ł. Zamarł w bezruchu i uchwycił r k  poszarpany brzeg 

wyrwy. Wydało mu si ,  e co  usłyszał. Ostro nym ruchem podniósł poziom 

sygnału zewn trznego mikrofonu. Jedynym, co go dobiegło, był jednak tylko 

odgłos wiatru wyj cego pomi dzy metalowymi szcz tkami. Nic wi cej. 

Nadsłuchiwał przez chwil , po czym wzruszył ramionami i odwrócił si , aby wej  

przez wyrw  do wn trza maszyny.  

background image

 

   Z przera aj c  gwałtowno ci  spomi dzy metalowych szcz tków rozbrzmiał 

echem odległy mechaniczny zgrzyt. Hartig obrócił si  i przycupn ł wysuwaj c do 

przodu karabin gotowy do strzału.  

    - Co  si  tam porusza. Jeszcze tego nie widz ... ale słysz  wyra nie. Wł czyłem 

zewn trzny mikrofon w obwód,  eby odbierany przez niego d wi k nagrywał si  

takie. Staje si  coraz dono niejszy, to chyba koła, g sienice, ... skrzypi , 

zgrzytaj . Pojazd... Jest!  

   Ze zgrzytem metalu spomi dzy zniszczonych maszyn wyłonił si  nieznany 

pojazd. Mniejszy od pozostałych miał nie wi cej ni  pi  jardów długo ci - sun ł 

do przodu z zapieraj c  dech w piersiach szybko ci . Był czarny i wygl dał 

złowrogo. Hartig podniósł wy ej karabin, ale kiedy zobaczył jak pojazd skr ca 

przy pieszaj c, zdj ł palec ze spustu.  

    - Kieruje si  w stron  mojego l downika! Pewnie namierzył go, kiedy 

l dowałem. Za pomoc  promieniowania, radaru, nie wiem. Wł czam urz dzenie 

do zdalnego sterowania, aby przygotowa  pokładowe urz dzenia obronne. Gdy 

tylko ten pojazd znajdzie si  w ich zasi gu, zostanie zmieciony z powierzchni 

ziemi... Teraz!  

   Jedna po drugiej rozległy si  detonacje, kiedy szybkostrzelne działka 

pokładowe pluły  miertelnym ogniem. Ziemia zatrz sła si , w powietrze wyleciały 

odłamki skał i wzbiły si  kł by dymu. Działka zamarły, lecz kiedy tylko pojazd 

wyłonił si  z kł bów pyłu, na nowo rozpocz ły kanonad . Pojazd był zupełnie 

nietkni ty.  

    - Ten pojazd jest szybki i wytrzymały, ale główne działa poradz  sobie z nim...  

   Nagle ziemi  wstrz sn ła pot niejsza od poprzednich eksplozja, która 

szcz kiem odbiła si  od otaczaj cych Hartiga metalowych  cian, wywołuj c 

deszcz rdzawego pyłu. Wyjrzał na zewn trz, zamarł w bezruchu i zacz ł mówi  

matowym głosem:  

    - Mój l downik wyleciał w powietrze. Wystarczył jeden strzał z tego cholernego 

pojazdu, a nasze działka nawet go nie drasn ły. Teraz skr ca w moim kierunku. 

Na pewno namierzył wysyłane przeze mnie sygnały radiowe, promieniowanie 

cieplne lub co  jeszcze innego. Teraz ju  nie ma sensu wył czanie radiostacji. 

Sunie prosto na mnie. Strzelam do niego, ale bez skutku. Nie widz   adnych okien 

ani wzierników. Jego załoga musi korzysta  z przeka ników telewizyjnych. 

Próbuj  strzela  do wyst pów znajduj cych si  z przodu pojazdu. To mog  by  

detektory albo co... Nawet nie zwolnił...  

   Odgłos eksplozji przerwał dalszy przekaz. Anteny kr

cego wokół planety 

statku zacz ły automatycznie poszukiwa  utraconego sygnału. Bez skutku. 

Wtedy, zgodnie z programem, centrum kontroli sprawdziło inne kanały. Nic. Z 

typow  dla automatów nieust pliwo ci  zacz ło od pocz tku, lecz nie wykryło nic 

poza promieniowaniem atmosferycznym. Po godzinie spróbowało raz jeszcze i 

powtarzało to nast pnie co sze dziesi t minut przez cał  dob . Kiedy ta cz  

programu została zako czona, zgodnie z instrukcj  wł czyło radiostacj  

nad wietln  i wysłało cał  relacj  otrzyman  od zwiadowcy z powierzchni 

planety. Wypełniwszy sw  powinno , wył czyło wszystkie obwody prócz 

czuwaj cych i zamarło w niesko czenie cierpliwym oczekiwaniu na nast pn  

instrukcj .

 

background image

 

Rozdział 2 

 

Zapach  mierci

 

 

   - Co to? Co  złego? - zapytała Lea.  

   W miejscu, w którym jej ciało stykało si  z Brionem, poczuła jego nagłe 

napi cie. Le eli obok siebie w gł bokiej koi całkowicie zrelaksowani i patrzyli 

przez bulaj na usian  gwiazdami kosmiczn  przestrze . Czuła,  e jego pot ne 

rami  obejmuj ce jej drobne ciało wyra nie zesztywniało.  

    - Nic takiego. Spójrz tylko na te kolory...  

    - Posłuchaj, kochana bryło mi ni, mo e jeste  najlepszym zapa nikiem w 

Galaktyce, ale jeste  za to najgorszym kłamc . Co  si  stało. Co , o czym nie 

wiem.  

   Brion wahał si  przez chwil , po czym powiedział: - Jest tu kto . Niedaleko. 

Kto , kogo przedtem nie było. Ten kto  zwiastuje kłopoty.  

    - Wierz  w twoje zdolno ci empatyczne. Widziałam, jak si  sprawdzały i wiem, 

e potrafisz wyczu  stany emocjonalne innych ludzi. Ale teraz jeste  daleko w 

przestrzeni kosmicznej, w drodze pomi dzy dwiema gwiazdami oddalonymi od 

siebie o całe lata  wietlne, sk d wi c tu nowy człowiek na pokładzie... - urwała i 

spojrzała nagle na zewn trz, na gwiazdy. - Oczywi cie, wahadłowiec. To pewnie 

jakie  spotkanie, a nie rutynowa korekta kursu. Czy by tam był jaki  inny statek 

nad wietlny? Kto  b dzie si  przesiadał...  

    - On nie leci... on ju  przyleciał. Jest ju  na pokładzie. Idzie prosto do nas. Nie 

podoba mi si  to wszystko. Nie podoba mi si  ten facet... ani ta wiadomo , z 

któr  przybywa.  

   Jednym płynnym ruchem Brion zerwał si  na nogi, odwrócił si  do tyłu i 

zacisn ł pi ci. Mimo i  miał ponad metr osiemdziesi t wzrostu i wa ył blisko sto 

trzydzie ci pi  kilogramów, poruszał si  zwinnie jak kot. Lea spojrzała na 

wyprostowan  posta  i prawie poczuła wypełniaj ce j  napi cie.  

    - Nie mo esz mie  pewno ci - powiedziała cicho. Niew tpliwie masz racj , kto  

przybył na statek Ale nie musi to wcale oznacza ,  e ma jakikolwiek zwi zek z 

nami...  

    - Jeden martwy człowiek, by  mo e nawet dwóch. Ten, który si  zbli a, sam 

cuchnie  mierci . Ju  tu jest. Lea westchn ła gł boko, kiedy usłyszała za sob  

otwieraj ce si  drzwi do kajuty. Z l kiem spojrzała przez rami , nie wiedz c, 

czego oczekiwa . Słycha  było odgłos delikatnego szurni cia nog , po którym 

nast pił głuchy stukot. I znowu: szurni cie, stukot. Coraz bli ej i gło niej. Zaraz 

potem w drzwiach ukazał si  m czyzna. Zawahał si  i rozejrzał na boki, 

mrugaj c, jak gdyby miał kłopoty ze wzrokiem.  

   Lea musiała zdoby  si  na niemały wysiłek, aby ukry  uczucie wstr tu, którego 

na jego widok doznała, a tak e aby nie odwraca  wzroku. Jedyne oko 

m czyznny spojrzało powoli za ni , na Briona. Kiedy go dojrzał, ponownie 

ruszył do przodu, powłócz c wykr con  dziwnie stop  i stawiaj c ci ko kul  

przy ka dym kroku. Zapewne ta sama siła, która okaleczyła jego nogi, oderwała 

mu równie  fragment prawej połowy twarzy. Nowa skóra, która wyrosła w 

tamtym miejscu, była jasnoró owa. Pusty oczodół zakrywała opaska. Nie miał 

background image

 

tak e prawej r ki. W jej miejscu znajdowała si  przeszczepiona do obojczyka jej 

miniatura, która dopiero po roku osi gnie normaln  wielko . Teraz była jeszcze 

niedu a, przypominała z wygl du r k  dziecka - miała około trzydziestu 

centymetrów długo ci - i zwisała bezwładnie. Przybyły poczłapał bli ej do 

masywnej postaci Briona.  

    - Nazywam si  Carver - przedstawił si . - Przybyłem tu, aby si  z tob  

zobaczy , Brandd.  

    - Wiem. - Napi cie opu ciło teraz ciało Briona równie szybko jak nim 

owładn ło. - Usi d  i odpocznij.  

   Lea nie mogła powstrzyma  si  od odsuni cia na bok, kiedy Carver 

westchn wszy gł boko opadł na koj  tu  przy niej. Słyszała jego ci ki oddech i 

widziała kropelki potu na skórze, kiedy grzebał w kieszeni, szukaj c kapsułki, 

któr  nast pnie wło ył do ust. Spojrzał na dziewczyn  i skin ł głow .  

    - Doktor Lea Morees - powiedział. - Pani tak e potrzebuj .  

    - Culrel? - zapytał Brion. Carver przytakn ł.  

    - Cultural Relationships Foundation. Rozumiem,  e pracowali cie ju  kiedy  z 

nami?  

    - Owszem. To był nagły wypadek...  

    - Ka dy wypadek jest nagły. Stało si  co  bardzo wa nego i wysłano mnie, 

abym spotkał si  wła nie z wami.  

    - Dlaczego z nami? Dopiero co wrócili my z zadupia, jakim była planeta Dis. 

Lea tylko co wyzdrowiała. Obiecano nam,  e b dziemy mieli troch  odpoczynku 

przed nast pn  akcj . Zgodzili my si  pracowa  dalej dla waszych ludzi, ale nie 

ju  teraz...  

    - Powiedziałem wam... To nagła sprawa - głos Carvera był chrapliwy. Wcisn ł 

zdrow  r k  mi dzy kolana, aby powstrzyma  dr enie. Był to ból lub 

przem czenie albo obie te rzeczy na raz i starał si  im nie podda . - Wła nie, jak 

zapewne dostrzegacie, wróciłem z innej tego typu nagłej akcji. Je li to polepszy 

wam samopoczucie, powiem,  e wiem, co si  wam przytrafiło na Dis i  e w 

zwi zku z tym zaproponowałem nawet,  e sam przeprowadz  t  robot . Wy miali 

mnie. Dla mnie nie było to wcale takie  mieszne. No jak, zgadzacie si ? - Odwrócił 

si , aby spojrze  Brionowi w twarz.  

    - Nie mo esz nalega  na Le , nie teraz. Zajm  si  tym sam.  

   Carver sprzeciwił si  ruchem głowy.  

    - Musicie działa  razem, jako zespół. Rozkazy w tej sprawie s  wyra ne. 

Jednakowe zdolno ci, synergiczny zwi zek...  

    - Polec  z Brionem - powiedziała Lea. - Czuj  si  ju  znacznie lepiej. Zanim 

dotrzemy na miejsce b d  w pełni sił.  

    - Miło to słysze . Jak zapewne wiecie, jeste my organizacj  całkowicie 

dobrowoln  - Carver zignorował drwi ce prychni cie Briona i wygrzebał z 

kieszeni płaskie plastikowe pudełko. - Nie s dz , aby cie nie wiedzieli, i  prawie 

wszystkie nasze akcje dotycz  kultur, które prze ywaj  kłopoty, społecze stw 

zamieszkuj cych planety, które zostały odci te od głównego nurtu ludzkich 

kontaktów przez tysi ce lat. Nie zajmujemy si  z zasady odkrywaniem planet na 

nowo, to zadanie Zwiadu Planetarnego. Oni lec  zawsze pierwsi, potem 

przekazuj  nam zgromadzone informacje. To twarda jednostka. Słu yłem tam 

background image

 

cztery lata, dopiero potem przeszedłem do Fundacji. - U miechn ł si  ironicznie. - 

My lałem,  e ta nowa robota b dzie łatwiejsza. Zwiad Planetarny ma jednak 

jakie  problemy i zwrócił si  do nas o pomoc. Czy jeste cie gotowi ju  teraz 

zapozna  si  z tymi nagraniami?  

    - Przynios  odtwarzacz z mojej kabiny - powiedział Brion.  

   Carver skin ł oci ale głow , zbyt zm czony, aby mówi .  

    - Zamówi  ci co ? - zapytała Lea, kiedy Brion wyszedł z kajuty.  

    - Tak, ch tnie jakiego  drinka. Popij  nim pigułk ... za kilka minut poczuj  si  

lepiej. Ale bez alkoholu, na razie nie mog .  

   Czuła jego spojrzenie na sobie, kiedy dzwoniła do centrali pasa erskiej i 

przekazywała zamówienie komputerowi. Kiedy odło yła słuchawk , odwróciła si  

szybko w stron  go cia.  

    - No i jak oceniasz to, co widzisz?  

    - Przepraszam. Nie chciałem si  gapi . Czytałem o tobie w rejestrze. Nigdy 

jeszcze nie spotkałem nikogo z Ziemi.  

    - A czego si  spodziewałe ? Dwóch głów?  

    - Powiedziałem przepraszam! Przed opuszczeniem rodzinnej planety i 

ruszeniem w Kosmos s dziłem,  e cała ta opowie  o Ziemi to jeden z mitów 

religijnych...  

    - No i teraz widzisz,  e jeste my z prawdziwego, niedo ywionego ciała i krwi. 

Jeste my niedojadaj cymi mieszka cami przeludnionej i zu ytej planety. 

Przypuszczam,  e powiedziałby ,  e mamy to, na co zasłu yli my.  

    - Nie. No, mo e w jednej kwestii, nie wi cej. Jestem przekonany,  e Imperium 

Ziemskie ponosi win  za brak umiaru w wielu sprawach. Mam tu na my li to 

wszystko, o czym mo na przeczyta  w podr cznikach szkolnych. Nikt w to nie 

w tpi. Ale to ju  historia, staro ytno  sprzed wielu tysi cy lat. To, co ma teraz 

dla mnie wi ksze znaczenie, to przyszło  wszystkich tych planet, które znalazły 

si  w izolacji po Upadku. Kiedy zobaczyłem na własne oczy, jaki los spotkał 

niektóre z nich, zdałem sobie spraw  z tego, jaki brutalny mógłby sta  si  wszech 

wiat. Ludzko  z zasady przynale y do Ziemi. Osobi cie mo ecie czu  si  gorsi, 

poniewa  przeludnienie i ograniczone zapasy surowców spowodowały ogólne 

zmniejszenie si  waszych ciał. Tak czy inaczej, nale ycie do Ziemi i jeste cie jej 

wytworem. Wielu w ród nas jest wi kszych i silniejszych od was, ale jest to 

jedynie skutek konieczno ci przystosowania si  do okrutnych i brutalnych 

wiatów. Przyzwyczaiłem si  ju  do tego i traktuj  nawet jako norm . Kiedy 

ciebie zobaczyłem, uzmysłowiłem sobie jednak,  e dom rodzinny ludzko ci nadal 

istnieje u miechn ł si . - Mo e wyda ci si  to  mieszne, ale na twój widok 

doznałem uczucia zadowolenia i ul~. Poczułem si  jak dziecko, które odnalazło 

dawno utraconych rodziców. Obawiam si ,  e te słowa nie oddaj  dobrze tego, co 

czuj . To tak jak powrót do domu z dalekiej podró y. Widziałem, w jaki sposób 

ludzko  zaadaptowała si  do wielu planet. Spotkanie ciebie to jakby w pewnym 

sensie wchłoni cie koj cej szczypty wiedzy. Nasz dom nadal tam jest Ciesz  si ,  e 

ci  spotkałem.  

    - Wierz  ci, Carver - u miechn ła si . - Musz  przyzna ,  e ja tak e zaczynam 

ci  lubi . Cho  musz  równie  doda ,  e twój wygl d nie nale y do 

najprzyjemniejszych.  

background image

 

   Za miał si  i odchylił do tyłu, popijaj c małymi łykami zimnego drinka, który 

został automatycznie dostarczony na stół.  

    - Daj mi rok, a nie poznasz mnie!  

    - Nie w tpi ,  e tak b dzie. Jestem biologiem, egzobiologiem, wi c teoretycznie 

wiem, jakie efekty mo na osi gn  na drodze odrostu. Jestem pewna,  e za jaki  

czas b dziesz jak nowo narodzony. Ale to tylko teoria i jak dot d nie widziałam 

tego w praktyce. My, Ziemianie, nie jeste my zamo ni, wi c mało kogo z nas sta  

na tak kompleksow  rekonstrukcj  jak twoja.  

    - To jedna z niewielu korzy ci, jakie daje ta praca. Odtwarzaj  człowieka bez 

wzgl du na to, jak mocno jest pokiereszowany. Za kilka miesi cy pod t  opask  

b d  miał nowe oko.  

    - Miło to słysze . Ale szczerze mówi c, wolałabym osobi cie unikn  wszystkich 

korzy ci zwi zanych z tego typu rekonstrukcj , je li nie masz nic przeciwko 

temu.  

    - Pozostaje mi zatem  yczy  ci szcz cia. Trudno zreszt  si  z tob  nie zgodzi .  

   Obydwoje spojrzeli na Briona, który wrócił z odtwarzaczem. Wzi ł kaset  z 

nagraniem i wsun ł do pojemnika. Kiedy zaja niał ekran, razem z Le  pochylił 

si  do przodu. Carver słuchał nagrania popijaj c zimny płyn ze szklanki. Słyszał 

je ju  wiele razy i przedrzemał pocz tek. Ockn ł si  dopiero pod koniec. Głos 

Hartiga był spokojny i precyzyjny. Mimo, i  wiedział,  e czeka go niechybna 

mier , nie przerywał swojej relacji. Chciał ułatwi  działanie swoim nast pcom. 

Lea była wyra nie przera ona, kiedy nagranie dobiegło ko ca i ekran zgasł, 

natomiast beznami tna twarz Briona nie wyra ała  adnych uczu .  

    - I chcecie, aby my udali si  na t  planet , Selm - II? - zwrócił si  do Carvera. 

Ten przytakn ł. - Dlaczego? To wygl da bardziej na robot  dla wojska. Nie lepiej 

byłoby wysła  tam co  wi kszego, dobrze uzbrojonego, co potrafiłoby zadba  o 

swoje bezpiecze stwo?  

    - Nie. To jest wła nie to, czego nie chcemy. Do wiadczenie wykazało,  e zbrojna 

interwencja nigdy nie przynosi spodziewanych rezultatów. Wojna niszczy. Nam 

potrzeba przede wszystkim wiedzy, informacji. Musimy dowiedzie  si , co si  

dzieje na tej planecie. Potrzebujemy utalentowanych ludzi, takich jak wy. Dis 

była zapewne pierwszym waszym przydziałem, czym , w co zostali cie wci gni ci 

mimo swej woli. Ale powiodło si  wam nadzwyczajnie i osi gn li cie to, co według 

specjalistów było niemo liwe. Chcemy, aby cie wykorzystali swoje zdolno ci i w 

tej sprawie. Nie przecz ,  e to mo e by  bardzo niebezpieczne, ale ta robota musi 

zosta  wykonana.  

    - Nie planowałam  y  wiecznie - powiedziała Lea i zamówiła kilka mocnych 

drinków. Jej nonszalancja nie zwiodła Briona.  

    - Polec  tam sam - powiedział. - Lepiej sobie poradz  w pojedynk . - Och nie, 

nie mo esz, ty wielka bezmózgowa bryło mi ni! Nie jeste  dostatecznie bystry, 

abym mogła pu ci  ci  samego. Polec  z tob  albo nie polecisz w ogóle. Spróbuj 

lecie  sam, a zastrzel  ci . Po co maj  wie  ci  taki szmat drogi, je li i tak masz 

zgin .  

   Brion u miechn ł si , słysz c te słowa.  

    - Twoje współczucie i wyrozumiało  s  niezwykle wzruszaj ce. Zgadzam si . 

Twoje argumenty przekonały mnie,  e najlepiej b dzie, je li polecimy tam razem.  

background image

 

    -  wietnie! - złapała szklank , gdy tylko ta ukazała si  w wylocie podajnika i 

poci gn ła du y łyk. - Jaki ma by  nasz nast pny krok, Carver?  

    - Trudny: Musicie przekona  kapitana statku, aby zmienił kurs i skierował si  

na Selm - II. Na orbicie b dzie czekał na nas statek operacyjny.  

    - Mo e by  z tym jaki  problem? - zapytał Brion. - Widz ,  e nigdy nie miałe  

do czynienia z kapitanem liniowca dalekiego zasi gu. Wszyscy oni s  bardzo 

apodyktyczni. I podczas lotu sami decyduj  o wszystkim. Nie mo emy zmusza  go 

do zmiany kursu. Mo emy go jedynie przekonywa .  

    - Przekonam go - powiedział Brion. - Podj li my si  tej roboty i  aden 

pilotczyna nie b dzie stał nam na drodze! 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

10 

Rozdział 3

 

 

Desperacki plan

 

 

   Kapitan MLuta mógłby mie  wiele przezwisk, ale nigdy, w naj mielszych nawet 

wyobra eniach, nie s dził, by nazwano go pilotczyn . Stał twarz  w twarz z 

Brionem Branddem. Spogl dali na siebie gro nie. Obaj byli m czyznami 

rosłymi, krzepkimi i wysokimi... przy czym kapitan był nawet nieco wy szy. Był 

tak samo umi niony jak Brion... i równie wojowniczy. Byli bardzo podobni do 

siebie, z jednym wyj tkiem: skóra Briona miała kolor opalenizny, kapitana za  

gł bokiej czerni.  

    - Odpowied  brzmi nie - powiedział kapitan MLuta chłodno, a w głosie jego 

wyczuwało si  rosn c  zło . Prosz  opu ci  mój mostek!  

    - Chyba pan mnie dobrze nie zrozumiał, kapitanie. To była moja nieformalna 

pro ba.  

    - W porz dku. Pa ska nieformalna pro ba została odrzucona!  

    - Jeszcze nie powiedziałem, dlaczego si  z ni  do pana zwróciłem...  

    - I nie b dzie pan miał okazji, dopóki b d  miał tu co  do powiedzenia. A b d  

miał. Jestem kapitanem tego statku. Mam załog , pasa erów i ładunek, za który 

odpowiadam. A tak e rozkład lotu. To jest dla mnie najwa niejsze. Ze 

wszystkiego. Ju  i tak wasi ludzie zakłócili lot, aby umo liwi  panu spotkanie z 

tym człowiekiem. Zgodziłem si  na to, poniewa  poinformowano mnie,  e to nagły 

wypadek. Teraz ju  po wszystkim. Wyjdzie pan sam, czy mam pana wyrzuci ?  

    - Prosz  spróbowa .  

   Głos Briona był cichy, prawie jak szept. Jego pi ci byty jednak zaci ni te, a 

mi nie napi te, kiedy patrzył gniewnie na kapitana, który odwzajemniał jego 

spojrzenie. Carver ruszył do przodu ku tykaj c i z trudem wcisn ł si  mi dzy 

nich.  

    - To zaszło ju  za daleko - powiedział. - Zmuszony jestem interweniowa , 

zanim b dzie za pó no. Brandd, prosz  i  do doktor Morees. Natychmiast.  

   Brion wzi ł gł boki oddech i rozlu nił mi nie. Carver miał racj , niemniej 

Brion  ałował,  e kapitan nie spróbował i nie dał mu szansy rozstrzygni cia 

sprawy. Obrócił si  na pi cie i podszedł do Lei, która siedziała w pobli u na 

przymocowanym do  ciany fotelu. Gdy tylko Brion i kapitan zostali rozdzieleni, 

Carver si gn ł zdrow  r k  do bocznej kieszeni i wyj ł z niej kartk  papieru, 

rzucił na ni  przelotne spojrzenie i schował j  z powrotem.  

    - Mieli my nadziej ,  e zgodzi si  pan z własnej woli, kapitanie MLuta. Teraz, 

dobrowolnie czy nie, pomo e nam pan.  

    - Oficer wachtowy - powiedział kapitan do mikrofonu na kołnierzu. - 

Natychmiast na mostek z trzema lud mi. Uzbrojonymi!  

    - Prosz  zaraz odwoła  ten rozkaz - powiedział Carver zdenerwowany. - Prosz  

za pomoc  radiostacji nad wietlnej skontaktowa  si  ze swoj  baz . Niech pan 

poprosi o Kod Dp - L.  

   Kapitan odwrócił si  gwałtownie i pochylił nad kalek .  

background image

 

11 

    - Sk d pan ma ten kod? - rzucił ostro. - Kim pan -  adnych dalszych pyta , 

je li łaska. Niech pan poł czy si  z nimi i powie,  e nazywam si  Carver. Prosz  

im powiedzie ,  e jestem tu z panem.  

   Kapitan nie odpowiedział, ale wszyscy troje usłyszeli, jak odwołuje wezwanie o 

zbrojne wsparcie.  

    - Co to za czary? - zapytał Brion, kiedy Carver opadł ci ko na fotel obok  

    - To kopniak, a nie czary. Roodepoort, rodzinna planeta kapitana, nale y do 

tych, które wiele zawdzi czaj  Fundacji. By  mo e jej mieszka cy nie wiedz  o 

tym, ale rz d wie. Płac  nam co roku całkowicie dobrowolnie du e datki.  

   Brion pokiwał głow .  

    - To znaczy,  e Roodepoort jest jedn  z tych planet, którym pomogli my w 

przeszło ci wybrn  z kłopotów? - Zgadza si . Dlatego zawsze mo emy prosi  ich 

o pomoc, bez wzgl du na jej rozmiary. Tego rodzaju długi odbieramy tylko w 

nagłych wypadkach. Szef ich agencji kosmicznej został poinformowany o mojej 

obecno ci tutaj i miał oczekiwa  na wiadomo ci ode mnie. Jest bardzo zaj ty i nie 

s dz , aby był zadowolony z zawracania mu głowy t  spraw . Kapitan b dzie z 

nami współpracował bez wzgl du na to, czy b dzie mu si  to podobało, czy nie.  

   Nie musieli długo czeka . Kapitan wrócił na mostek i stan ł przed Carverem. 

Wida  było,  e gotuje si  wewn trznie, ale Carvera nie wzruszało to w 

najmniejszym stopniu.  

    - Kim pan jest, panie Carver? Kim pan jest,  e mo e pan wydawa  takie 

rozkazy?  

    - Skoro ma pan ju  rozkazy, nie wystarcza to panu? - Nie. Zgodnie z 

kosmicznym prawem tylko ja mog  wydawa  rozkazy na tym statku. Teraz 

prawo to zostało złamane. Mój autorytet został podwa ony. A je li nie zastosuj  

si  do tych instrukcji?  

    - Mo e pan to zrobi . Ale kiedy wróci pan do swojego portu, b dzie miał pan 

niemało kłopotów.  

    - Kłopotów? - u miechn ł si  gorzko kapitan. - Pójd  na zielon  trawk . B d  

sko czony.  

    - Zatem zna pan cen  za swoj  ciekawo . Prosz  mi wierzy , kapitanie, nie 

chc , aby miał pan kłopoty z mojego powodu. Ta zmiana kursu jest spraw  

niezwykłej wagi. Powiem panu tyle, ile mog . To akcja Fundacji. Kiedy wróci pan 

do domu, mo e pan zapyta  swoich przeło onych, ludzi, którzy wydali panu ten 

rozkaz, o co chodzi. Do nich nale y decyzja o tym, co powinien pan wiedzie . 

Mog  jedynie doda ,  e ta zmiana kursu nie jest bezcelowa. Wła nie zgin li ludzie 

i bez w tpienia w przyszło ci zginie ich jeszcze wi cej. Czy to wystarczy, aby 

zaspokoi  pa sk  ciekawo ?  

   Kapitan uderzył zaci ni t  pi ci  w otwart  dło  drugiej r ki.  

    - Nie - powiedział. - Nie zaspokaja! Ale widz ,  e na razie b dzie musiało mi 

wystarczy . Zrobimy ten przystanek, ale nigdy wi cej nie chc  was widzie  na ; 

pokładzie mojego statku. Nie chc , aby przytrafiło mi si  , to po raz drugi!  

    - Uszanujemy pa sk  wol , kapitanie. Naprawd  bardzo mi przykro,  e tym 

razem musiało to przybra  taki obrót.  

    -  egnam panów. Zostaniecie powiadomieni o przesiadce.  

background image

 

12 

    - Nie zyskałe  tu przyjaciela - powiedziała Lea, kiedy drzwi zatrzasn ły si  za 

nimi.  

   Carver wzruszył jedynie ramionami. Był zbyt zm czony, aby rozwodzi  si  nad 

tym.  

    - Wracam do mojej kajuty - powiedział. - Przył cz  si  do was, kiedy nadejdzie 

pora przesiadki. Cała przyjemno , jak  sprawiała Lei i Brionowi ta podró , 

prysła bezpowrotnie. Obejrzeli ponownie zapis relacji Hartiga, a nast pnie 

przesłuchali go jeszcze kilka razy, a  w ko cu dokładnie go zapami tali. Brion 

wiczył w sali gimnastycznej statku nie wiadomy tego,  e jego zdolno  

podnoszenia ci arów i doskonała kondycja wp dziły w kompleksy tamtejszego 

instruktora. Lea próbowała odpocz  i odzyska  siły. Nie miała poj cia, co spotka 

ich na Selm - II, niemniej nie w tpiła,  e b dzie tam nadzwyczaj niebezpiecznie. 

Czekanie stawało si  niezno ne i gdy w ko cu nadeszła pora przesiadki, przyj li 

to z ulg . Podczas samych przenosin ze statku, kapitana nie było nigdzie w 

pobli u.  

    - I co dalej? - zapytał Brion, kiedy cała trójka wyszła z wahadłowca wewn trz 

ogromnej  luzy powietrznej statku flagowego Fundacji.  

    - To zale y całkowicie od was - powiedział Carver. - To wasz przydział. Teraz 

wy decydujecie.  

    - Gdzie jeste my?  

    - Na orbicie wokół Selm - II.  

    - Chc  j  zobaczy .  

    - Na dolnym pokładzie jest kabina obserwacyjna. T dy, prosz . Wezw  tam 

dowódc  akcji.  

   Był to du y i szybki statek Min li automaty sklepowe i wn ki magazynowe i 

zatrzymali si  na. wprost przesuwaj cych si  automatycznie platform 

d wigowych zapełnionych ogromnymi ładunkami. W kabinie obserwacyjnej, do 

której wkrótce dotarli, nie było nikogo. Stan li na przezroczystej podłodze i 

spojrzeli w dół. Pod nimi znajdowała si  bł kitna kula planety, w połowie 

pogr ona w cieniu, w połowie o wietlona jaskrawym  wiatłem rodzimej gwiazdy 

Selm, sło ca tego samotnego  wiata.  

    - St d wygl da jak ka da inna planeta. Co było przyczyn ;  e si  ni  

zainteresowano? - spytał Brion. - Wszystko zacz ło si  od rutynowego badania.  

   Podczas normalnego komputerowego przeszukiwania danych sprzed Upadku 

odkryto list  transportów wysyłanych na ró ne planety nale ce do dawnego 

Imperium Ziemskiego. Wi kszo  z nich była nam znana, ale kilka było 

oczywi cie nowych. Ich współrz dne przekazano do Fundacji w celu nawi zania 

kontaktu i identyfikacji. Poniewa  obserwacja z orbity nie wykazała istnienia tam 

miast ani osad, planeta miała by  zbadana na ko cu. Nie stwierdzono takie 

obecno ci fał radiowych na  adnym zakresie.  

    - Zatem nie ma tam ludzi ani  adnych oznak cywilizacji... poza kilkoma 

ogromnymi pobojowiskami?  

    - Tak... - powiedział Carver - i to nas wła nie zaintrygowało. To militarne 

złomowisko, w pobli u którego wyl dowali Marcill i Hartig, było najwi kszym, 

jakie dot d odkryto. A jest ich sporo.  

    - Sprz t wojenny... bez  ołnierzy. Gdzie s  ci wszyscy ludzie? Pod ziemi ?  

background image

 

13 

    - By  mo e. To wła nie b dziesz musiał stwierdzi , kiedy tam bezpiecznie 

wyl dujesz. Sama planeta wygl da do  atrakcyjnie. Te białe czapy, które tam 

wida , to lód i  nieg. Jest tam oczywi cie sporo wody. S  wyspy i archipelagi, a 

tak e jeden du y kontynent. O, tam. Po cz ci panuje teraz na nim noc. Ma w 

przybli eniu kształt du ej misy otoczonej ła cuchami gór. W jego  rodku 

znajduj  si  trawiaste równiny i poro ni te lasami wzgórza. Mnóstwo jezior, 

wliczaj c w to jedno du e, prawie na  rodku. Od niego odbijaj  si  te promienie 

słoneczne. To prawdziwy  ródl dowy ocean. Dostaniesz szczegółowe dane na ten 

temat  

    - Jaki jest tam klimat?  

    - Znakomity. Przynajmniej na równinach otaczaj cych to gigantyczne jezioro. 

W górach jest nieco zimniej, ale na mniejszych wysoko ciach jest ciepło i 

przyjemnie.  

    - W porz dku. Pierwsz  rzecz , której potrzebujemy, to  rodek transportu. Co 

jest do dyspozycji?  

    - Tym zajmie si  dowódca akcji. Proponuj , by cie wci li jeden z l downików. 

To s  dobrze wyposa one statki, o stosunkowo du ej mocy, w których jest dosy  

miejsca na niezb dny sprz t dodatkowy. S  te  dobrze uzbrojone. Technicy 

zadbaj  ju  o to, aby znalazł si  na nich najnowszy sprz t bojowy i urz dzenia 

obronne.  

   Brion uniósł wysoko brwi słysz c te słowa.  

    - Działka niewiele pomogły Hartigowi, o ile mi wiadomo.  

    - To do wiadczenie mo e nam pomóc.  

    - Nie szafuj tak beztrosko słowem my - powiedziała Lea - o ile nie zamierzasz 

lecie  z nami.  

    - Przepraszam. Mo ecie otrzyma  wszelk  bro , jak  zechcecie. Zarówno 

r czn , jak i pokładow . Wybór sprz tu nale y do was.  

    - Mog  dosta  list  sprz tu, jakim dysponujecie? - zapytał Brion.  

    - Ja si  tym zajm  - powiedział czyj  głos. Odwrócili si  i zobaczyli szczupłego, 

siwowłosego m czyzn , który wszedł niezauwa enie podczas ich rozmowy. 

Rzucił jakie  polecenie do mikrofonu przymocowanego do pasa przeka nika, 

spojrzał na nich i dodał:  

    - Jestem Klart, wasz dowódca akcji. Do mnie nale y udzielanie rad, a takie 

dopilnowanie, aby cie dostali to, czego chcecie i czego potrzebujecie. Spójrz na 

tamten ekran, znajdziesz tam spis wszystkiego, czym dysponujemy.  

   Spis sprz tu był długi i szczegółowy. Brion przegl dał go razem z siedz c  obok 

Le , dotykaj c ekranu w miejscach, gdzie pojawiały si  te pozycje, które ich 

interesowały. Z wolna zacz ł pi trzy  si  obok stos wydruków. Gdy sko czyli, 

Brion zwa ył je w dłoni i rzucił przelotne spojrzenie na planet  pod sob .  

    - Podj łem decyzj  - rzekł. - I mam nadziej ,  e Lea zgodzi si  ze mn . 

L downik zostanie wyposa ony we wszystkie najpot niejsze bronie, jakie tylko 

s  tu dost pne. Zabierzemy tak e wszelki mo liwy sprz t, jaki mo e przyda  si  

nam na tej planecie. Kiedy zostaniemy w to wszystko zaopatrzeni, wyl duj  na 

niej sam, bez  adnych urz dze , bez niczego, co by posiadało cokolwiek 

metalowego. Nawet z gołymi r kami, je li zajdzie taka potrzeba. Nie uwa asz, 

Lea,  e w tych warunkach b dzie to najrozs dniejsze?  

background image

 

14 

   Jej niema, wyra aj ca przera enie twarz była jedyn  odpowiedzi . 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

15 

Rozdział 4

 

 

Dzie  przed akcj

 

 

   - Zaraz przygotuj  spis propozycji - powiedział Klart, wprowadzaj c seri  

polece  do swojego osobistego terminalu. Spokój, jaki zachowywał  wiadczył 

wyra nie,  e  adne zachowanie najbardziej nawet oryginalnego agenta nie było w 

stanie go zaskoczy .  

   Lea jednak nie podzielała tego spokoju.  

    - Brionie Brandd, ka dy, kto mówi co  takiego, musi by  stukni ty. Carver, 

dopilnuj, aby go natychmiast zamkni to!  

    - Lea ma racj  - przytakn ł Carver. - Nie mo esz porusza  si  nieuzbrojony na 

tak  miertelnie niebezpiecznej planecie. To byłoby samobójstwo.  

    - Czy by? Czy te wszystkie urz dzenia i całe to uzbrojenie pomogło tym dwóm 

ludziom przede mn ? Marcill znikn ł po prostu bez  ladu... Mamy jednak na 

szcz cie wyobra enie, co si  z nim stało. I wiemy dokładnie, co tamten wóz 

bojowy zrobił z Hartigiem. Mam nadziej ,  e nie b dziecie mieli nic przeciwko 

temu,  e nie pójd  ich  ladem. My l  o przetrwaniu, a nie o samobójstwie. Zanim 

si  wypowiecie, chciałbym, aby cie rozwa yli dwa drobne fakty. Pami tacie, jak 

zgin ł Hartig? Tamten wóz bojowy jechał prosto na niego przechwytuj c i 

namierzaj c wysyłane przez niego sygnały radiowe lub lokalizuj c jego bro . 

Wykrył go i zniszczył. Nie myl  si ?  

    - Jak na razie, nie - powiedziała Lea. - Czy to pierwszy fakt?  

    - Tak. Hartig został namierzony i zniszczony. Fakt drugi to zwierz ta. 

Przypominacie sobie,  e Hartig dostrzegł je i opisał zaraz po wyl dowaniu. Biegły 

w oddali, skacz c.  

    - No i jaki wniosek wynika z tych dwóch informacji? zapytał Carver.  

    - To oczywiste - powiedziała do niego Lea. Zwierz ta były  ywe i mimo to nie 

były atakowane przez sprz t bojowy. Hartig natomiast został zabity.  eby wi c 

tam przetrwa , trzeba zachowywa  si  jak zwierz  i zbada  sytuacj  poruszaj c 

si  na własnych nogach.  

    - To szale stwo - j kn ł Carver. - Nie mog  na to pozwoli .  

    - Nie mo esz mi zabroni . Twoja odpowiedzialno  sko czyła si  w momencie 

dostarczenia nas tutaj. Teraz ja kieruj  t  akcj . Lea pozostanie na orbicie. 

Wyl duj  sam.  

    - Cofam, co powiedziałam - odezwała si  Lea. To rozs dny plan. W sam raz dla 

Zwyci zcy Twenties. Dostrzegła nieme pytanie na twarzy Carvera i za miała si . - 

Wida ,  e niezbyt dokładnie ci  poinformowali, skoro nie wiesz,  e Brion jest 

wiatowej sławy bohaterem. Jego rodzinna planeta, jedna z najbardziej nie 

sprzyjaj cych ludziom w Galaktyce, organizuje co roku zawody fizyczno - 

umysłowe. Dwadzie cia ró nych konkurencji, od szermierki, poprzez pisanie 

wierszy, podnoszenie ci arów, po szachy. To z pewno ci  najbardziej 

wycie czaj ce zmagania, jakie kiedykolwiek organizowano, wyczerpuj cy pokaz 

zdolno ci zarówno fizycznych, jak i intelektualnych. Zapytaj Briona o szczegóły, 

a dowiesz si ,  e jest to nieprawdopodobne wydarzenie sportowe, które po całym 

roku zmaga  wylania jednego jedynego Zwyci zc . Potrafisz wyobrazi  sobie 

background image

 

16 

całoroczne zawody sportowe, w których uczestnicz  wszyscy mieszka cy planety? 

Pomy l wi c, kim musi by  ten Zwyci zca! Je li nie starczy ci wyobra ni, to 

popatrz na Briona. On jest jednym z tych Zwyci zców. Bez wzgl du na to, co 

wywołuje trudno ci na Selm - II, jest bardzo prawdopodobne,  e Brion potrafi je 

pokona . I zwyci y .  

   Carver podczłapał do fotela i opadł na  ci ko, upuszczaj c kul , która spadła 

na podłog .  

    - Wierz  ci - powiedział. - Ale to niczego nie zmienia. Jak powiedzieli cie 

jednak, od tej chwili odpowiedzialno  za wszystko, co si  wydarzy, spada na was. 

Masz racj , ja jestem ju  poza t  spraw . Jedyne, co mog  teraz zrobi , to  yczy  

wam szcz cia. Klart dopilnuje,  eby cie otrzymali wszystko, co mo e wam by  

potrzebne.  

    - Oto spis propozycji - powiedział Klart, odrywaj c kartk  papieru z drukarki i 

wr czaj c im.  

   Lea chwyciła j  pierwsza, zanim Brion zd ył wyci gn  r k .  

    - Poniewa  ja b d  kr y  na orbicie w l downiku podczas twojego pobytu na 

powierzchni planety, zaj cie si  Wyposa eniem nale y do mnie. Id  po wiczy  

pompki lub we  troch  anabolików. Zrób po prostu to, co zawsze robisz przed 

walk , a ja zajm  si  spraw .  

    - Zazwyczaj odpoczywam - odparł Brion. - Przygotowuj  si  psychicznie na to, 

co mnie czeka.  

    - No to id  i odpocznij. Przed zło eniem zamówienia dam ci ostateczn  list  do 

akceptacji.  

    - Nie musisz tego robi . Zostawiam ten kłopot tobie i ekspertom. Po prostu 

przypilnuj,  eby wszystko było w komplecie. B d  wprawdzie potrzebował troch  

specjalnego sprz tu, ale tym zajm  si  sam. Teraz potrzebuj  jedynie 

szczegółowej kopii raportu zwiadu planetarnego. I miejsca, w którym mógłbym 

zapozna  si  z nim w spokoju.  

    - Macie przydzielone kajuty - powiedział do niego Klart. - W terminalu 

znajdziesz potrzebne informacje.  

    -  wietnie. Jak szybko otrzymamy sprz t?  

    - Za dwie, maksimum trzy godziny.  

    - My potrzebujemy dziesi ciu godzin. Chc  si  najpierw przespa  - ponownie 

spojrzał na odległ  Planet . Gdy tylko odpoczniemy i zostaniemy wyposa eni, 

b d  chciał wsi

 do naszego l downika i zej  na ni sz  orbit , aby przyjrze  si  

powierzchni planety z mniejszej odległo ci. Chciałbym wiedzie  dokładnie, 

jakiego rodzaju zwierz ta widział Hartig. 

 

    Brion spał gł bokim snem, lecz gdy Lea otworzyła drzwi, natychmiast si  

obudził. Zawahała si  i zamrugała nieprzywykłymi do ciemno ci oczami.  

    - Wejd  - zawołał do niej. - Zaraz zapal   wiatło.  

    - Zawsze  pisz w ubraniu? - zapytała. - I w butach?  

    - To nazywa si  wchodzeniem w rol . - Wzi ł du  szklank  wody z podajnika i 

wypił. - B d   ył w tym ubraniu przez kilka dni. Moje ciało i mój refleks b d  

moj  główn  broni . Zabior  ze sob  tak e nó . Przemy lałem to dokładnie i 

uwa am,  e jego warto  w obronie jest warta ryzyka, jakie si  z tym wi e.  

background image

 

17 

    - Jaki nó ... i jakie ryzyko? Nie rozumiem.  

    - Nó  wykonany z minerału. B dzie jedynym wyj tkiem, jedyn  rzecz  

cz ciowo nienaturalnego pochodzenia. To ubranie jest wykonane z naturalnych 

włókien, a guziki z ko ci. Buty zrobione s  ze zwierz cej skóry i sklejone. Nie 

mam na sobie nic z metalu ani ze sztucznych włókien.  

    - Nawet plomb w z bach? - zapytała, u miechaj c si .  

    - Nawet. - Brion był niezwykle powa ny. - Wszystkie metalowe wypełnienia 

zostały usuni te i zast pione ceramicznymi. Im bardziej b d  przypominał 

zwykłe zwierz , tym bardziej b d  bezpieczny. Z tego wła nie powodu ten nó  jest 

wiadomym ryzykiem, jakie podejmuj . - Obrócił si , aby mogła zobaczy  

skórzan  pochw  zawieszon  z boku na pasie. Wyj ł z niej długi, przezroczysty 

przedmiot i dał jej do obejrzenia.  

    - Wygl da jak szkło. Czy to wła nie to? Zaprzeczył ruchem głowy.  

    - Nie, to plastal. Specjalna posta  krzemu, która przypomina pod pewnymi 

wzgl dami szkło, lecz jest od niego stukrotnie wytrzymalsza, poniewa  jej 

cz steczki zostały tak uporz dkowane, aby powstał jeden du y kryształ. Jest 

praktycznie niełamliwy, a jego ostrze nigdy si  nie t pi. Poniewa  jest to krzem, 

powinien by  traktowany jako piasek przez ka dy detektor. Dlatego wła nie 

decyduj  si  na ryzyko zabrania go ze sob .  

   Lea patrzyła w milczeniu, jak Brion chowa ostro nie swój nó , wygina palce w 

łuk i przeci ga si  jak kot. Widziała mi nie poruszaj ce si  pod ubraniem - była 

wiadoma drzemi cej w nim siły, która była czym  wi cej ni  tylko sił  fizyczn .  

    - Czuj ,  e mo e ci si  uda  - powiedziała. W tpi , aby ktokolwiek inny mógł 

tego dokona , przynajmniej nie w tej Galaktyce. Oczywi cie nadal uwa am,  e 

jest to szalone przedsi wzi cie, ale zgadzam si ,  e daje ono najwi ksze szanse 

ustalenia, co dzieje si  tam w dole.  

   Jego ruchy były niezwykle szybkie. Ci gle jeszcze nie mogła si  do tego 

przyzwyczai . Obj ł j , zanim zauwa yła,  e si  poruszył. Siła jego ramion 

wywoływała wra enie,  e pod warstw  ciała znajduje si  stal. Pocałował j  szybko 

i cofn ł si .  

    - Dzi kuj . Z twoim zrozumieniem i wiar  jestem teraz lepiej przygotowany do 

Wypełnienia tego zadania. Do roboty zatem: 

 

   Ich odlotowi nie towarzyszyła  adna ceremonia. Podczas gdy Lea sprawdzała 

wykaz ładunku, Brion rozmawiał z pierwszym oficerem nawigacyjnym, który 

nast pnie obliczył dla nich i, wprowadził do komputera pokładowego l downika 

parametry kilku orbit. Kiedy wszystkie przygotowania dobiegły ko ca i wszystko 

jeszcze raz sprawdzono, zamkn li luk. Po otrzymaniu od nich sygnału gotowo ci, 

komputer uruchomił program, który odł czył ich od statku - matki i 

zapocz tkował swobodne spadanie. Dysze manewrowe obróciły l downik. 

Nast pnie wł czyły si  główne silniki, które miały dostarczy  ich na planowan  

orbit . Selm - II rosła z ka d  chwil  na ekranie.  

    - Jeste  przestraszona - powiedział Brion, przykrywaj c swoj  mocn  r k  jej 

drobn , zimn  dło .  

    - Nie trzeba zdolno ci empatycznych, aby to stwierdzi  - powiedziała dr cym 

głosem przysuwaj c si  do niego. - To zadanie mo e wygl da prosto na papierze, 

background image

 

18 

ale im bli ej jeste my tej planety bez powrotu, tym bardziej staj  si  niespokojna. 

Dwóch  wietnych facetów, fachowców od nawi zywania kontaktów, zostało tam 

zabitych. To samo mo e równie dobrze przytrafi  si  nam. .  

    - Nie s dz . Jeste my znacznie lepiej od nich przygotowani. I to wła nie dzi ki 

ich po wi ceniu, które dostarczyło nam informacji niezb dnych do przetrwania. 

Ale teraz nie pora na te rozwa ania. Musisz si  odpr y  i oszcz dza  siły na 

pó niej, kiedy b d  potrzebne. Teraz trzeba zej  na odpowiednio nisk  orbit  i 

obejrze  szczegółowo powierzchni , potem poszukamy miejsca do l dowania. Do 

tego czasu nic nam nie grozi.  

   Nagle wł czył si  komputer zadaj c kłam jego słowom.  

    - Obserwuj  jaki  pojazd atmosferyczny. Trajektoria jego lotu przebiega pod 

nami. Pokaza  na ekranie?  

    - Tak.  

   Na ekranie ukazała si  male ka kropeczka, która poruszała si  powoli z lewej 

strony na praw .  

    - Powi ksz obraz.  

   Ruchoma kropka zacz ła rosn , przybieraj c posta  metalicznej strzały z 

odchylonymi do tyłu skrzydłami.  

    - Z jak  leci pr dko ci ? - zapytał Brion. W odpowiedzi na ekranie ukazały si  

dane, które gło no odczytał - 2,6 Macha. To samolot nadd wi kowy, produkt 

wysoko rozwini tej technologicznie kultury. Przy tej pr dko ci ma. ograniczony 

zapas paliwa. Je li uda nam si   ledzi  jego lot do ko ca, b dziemy mogli 

zobaczy , gdzie wyl duje...  

    - I przy okazji zyska  szans  odkrycia, co si  dzieje na tej planecie - doko czyła 

za niego Lea.  

    - Tak jest.  

   Obserwowany samolot przechylił si  na jeden bok i gwałtownie zanurkował. W 

tej samej chwili odezwał si  komputer.  

    - Widoczny na ekranie samolot wysyła cyfrowy sygnał radiowy. Nagrywam go.  

   Obraz samolotu na ekranie znikn ł nagle w płomieniach wybuchu.  

    - Co wywołało t  eksplozj ? - zapytał Brion.  

    - Rakieta ziemia - powietrze. Namierzyłem j  tu  przed eksplozj .  

   Brion pokiwał ponuro głow .  

    - Samolot musiał wykry  j  takie i dlatego wła nie próbował wykona  ten 

manewr.  

    - A ten przekaz radiowy... czy jest mo liwe,  e wysłała go jego załoga?  

    - Oczywi cie! Je li to był samolot zwiadowczy, to był tam zapewne w jakim  

celu. Kiedy odpalono do niego rakiet , próbował wykona  unik przekazuj c 

jednocze nie informacje do swojej bazy. I je li si  nie myl ... wła nie nadchodzi 

odpowied . - Brion wskazał na niewielki obiekt, który ukazał si  nagle na ekranie. 

Rakieta balistyczna. Najprawdopodobniej jest skierowana na t  wyrzutni  rakiet. 

Ta wojna wci  tam trwa. Tak wi c znamy ju  dwa miejsca, których lepiej 

unika .  

    - Cel rakiety balistycznej, to znaczy miejsce, w którym wła nie doszło do tej 

efektownej eksplozji i miejsce, z którego j  wystrzelono?  

background image

 

19 

    - Zgadza si . Dopóki nie wiemy co si  dzieje na tej planecie, lepiej trzyma  si  

jak najdalej od miejsc, w których toczy si  wojna. Spróbujmy mo e teraz 

odszuka  zwierz ta, które widział Hartig. My l ,  e nie popełnimy bł du, 

przypuszczaj c,  e unikaj  one miejsc walk i ruchomego sprz tu. Uciekły, kiedy 

wyl dował statek Hartiga, tote  prawdopodobnie trzymaj  si  z dala od 

wszelkich urz dze .  

   Na wschodnim brzegu gigantycznego jeziora, nazwanego przez nich Jeziorem 

Centralnym, znale li miejsce, którego szukali. Cała trawiasta równina, ci gn ca 

si  od podnó a gór do brzegu jeziora, upstrzona była ruchomymi kropkami. 

Ustawiony na maksymalne zbli enie teleskop elektronowy pozwalał stwierdzi ,  e 

były to jakie  trawo eme zwierz ta. Poło enie tego stada, jak równie  pozostałych 

zwierz t pas cych si  wzdłu  brzegu, zostało zarejestrowane. Były tam tak e 

drapie niki. Domy lili si  tego, kiedy zauwa yli uciekaj c  w panice grup  

zwierz t  ciganych przez wi kszych i szybszych prze ladowców. W czasie tej 

obserwacji nie dostrzegli najmniejszego  ladu jakiejkolwiek cywilizacji.  

    - To jest miejsce, w którym chciałbym spa  - powiedział Brion. - Na tej 

równinie, gdzie pas  si  te wszystkie stada.  

    - Co masz na my li mówi c spa ? Czy by  nie zamierzał l dowa  w 

l downiku?  

    - Nie. To ostatnia rzecz, jak  chciałbym zrobi . Widziała , co si  stało z 

samolotem. Nie chc , aby nas namierzono i pocz stowano rakiet . Musimy 

obliczy  trajektori  balistyczn , która zapewni nam wej cie w atmosfer  we 

wła ciwym miejscu.  

    - Nie b dzie ci  bolało, kiedy b dziesz płon ł tr c o powietrze podczas 

spadania?  

   Brion u miechn ł si .  

    - Doceniam twoj  trosk . B d  miał na sobie grawitator, który zmniejszy 

pr dko  spadania. Usun łem ponadto wszystkie zb dne metalowe cz ci z 

kombinezonu ci nieniowego. Nawet butl  z tlenem zamieniłem na plastikow . 

Istnieje niewielkie prawdopodobie stwo,  e zostan  wykryty przez radar 

naziemny, zwłaszcza  e miejsce, które wybrali my, jest chyba wolne od tego typu 

urz dze . Jak tylko wyl duj , pozb d  si  grawitatora razem z całym 

wyposa eniem kosmicznym.  

    - Zostaniesz sam, zdany tylko na siebie!  

    - Dlaczego? B d  przecie  w kontakcie z tob .  

    - Jak to? Czy by  wymy lił, plastikowe radio? - zamierzony  art nie wyszedł 

jej, gdy  w jej głosie wyczuwało si  zmartwienie.  

    - Mam zamiar u ywa  tego - powiedział Brion wyci gaj c z przytwierdzonej do 

boku torby wst g  kolorowego materiału. - Wymy liłem prosty kod. Kiedy 

rozło  te wst gi na ziemi, b dziesz je mogła bez trudu dostrzec z orbity. Zaraz po 

wyl dowaniu, jak tylko si  przeja ni, przeka  ci wiadomo . W czasie 

przemieszczania si  b d  ci je przekazywał regularnie,  eby  wiedziała na 

bie co, co si  dzieje.  

    - Ale to niebezpieczne...  

    - Wszystko w tej operacji jest niebezpieczne. Niestety, innego sposobu nie ma. - 

Odwrócił si  na powrót w stron  ekranu i przyjrzawszy mu si  dokładnie, stukn ł 

background image

 

20 

we  palcem w pewnym miejscu. - Tu chc  wyl dowa . Niedaleko miejsca, w 

którym równina styka si  ze wzgórzami. Pobliski las posłu y mi za kryjówk . 

Je li wystartuj  we wła ciwym momencie, zaczn  spada  w nocy i na ziemi znajd  

si  o brzasku. Najpierw urz dz  sobie kryjówk , a nast pnie przyst pi  do 

obserwacji. Je li te zwierz ta oka  si  tym, na co wygl daj , to znaczy dzikimi, 

prostymi formami  ycia, b d  mógł przej  do kolejnego etapu obserwacji.  

    - Co ma nim by ?  

    - Zbli enie si  do jednego z rejonów walki...  

    - Nie mo esz!  

    - Przykro mi, ale to konieczne. Od stada dzikich zwierz t niewiele mo na si  

dowiedzie  na temat sprz tu bojowego. Najbli sze wraki znajduj  si  w odległo ci 

około stu pi dziesi ciu kilometrów od zaplanowanego miejsca mojego 

l dowania. To zaledwie dwa, trzy dni marszu. Codziennie b d  przekazywał 

podczas marszu wiadomo ci, zaczynaj c ka d  od znaku X ta regularna forma 

nie wyst puje normalnie w przyrodzie, dzi ki czemu skaner komputera b dzie 

mógł j  łatwo zlokalizowa  i ustawi  si  na niej. Teraz zamierzam si  troch  

przespa . Obud  mnie, prosz , na godzin  przed odlotem. 

 

   Powierzchnia Selm - II gin ła w mroku, kiedy Brion wchodził do  luzy 

powietrznej. Wszystko, czego b dzie potrzebował po wyl dowaniu, zostało 

szczelnie zapakowane w plastikowej torbie w kształcie rury, któr  przerzucił 

sobie przez plecy. Korpus grawitatora spoczywał swobodnie na jego masywnych 

barkach, solidnie przytwierdzony do jego ciała pasami. Lea patrzyła, jak po raz 

ostatni sprawdza uprz  opinaj c  jego kombinezon ci nieniowy. Dłonie miała 

zaci ni te tak mocno,  e a  zbielały jej knykcie. Spojrzał na ni  i pomachał jej 

r k , ale kiedy szykował si  do odej cia, zbli yła si  do niego i zapukała w 

przedni  szyb  hełmu. Brion odemkn ł j  i uniósł do góry. Jego twarz wyra ała w 

takim stopniu spokój, jak jej własne oblicze odbijało zdenerwowanie. - Słucham? 

- rzucił.  

   Przez chwil  milczała. Jedynym d wi kiem, jaki si  rozlegał, był syk powietrza 

dobiegaj cy z otworu wlotowego hełmu. Potem wspi ła si  na palce i pochyliwszy 

si  do przodu, pocałowała go mocno w usta.  

    - Chciałam tylko  yczy  ci powodzenia. Zobaczymy si  wkrótce?  

    - Oczywi cie - u miechał si , kiedy zamykał przedni  szyb  hełmu.  

   Wszedł do  luzy i zamkn ł za sob  wewn trzne wrota. Znajduj cy si  obok nich 

wska nik zapłon ł czerwonym  wiatłem, kiedy otworzyły si  drzwi zewn trzne. 

Czekał długie minuty wpatruj c si  w kosmiczn  pustk  do chwili, kiedy 

komputer dał mu znak,  e nadszedł wła ciwy moment: Jak tylko na tablicy 

kontrolnej zapaliło si  zielone  wiatło, wypchn ł si  do przodu, na zewn trz 

statku.  

   Lea usiadła przed ekranem monitora i obserwowała jego spadaj ce ciało 

widoczne dzi ki blaskowi wydzielanemu przez silniki hamuj ce a  do chwili, 

kiedy oddaliło si  na tyle,  e znikn ło jej z pola widzenia. 

 

 

background image

 

21 

Rozdział 5

 

 

Z gołymi r kami do piekła

 

 

   Brion mkn ł w dół, prosto w otchła  nocy. Swobodnie spadaj c nie czuł w ogóle 

ruchu, mimo i  doskonale wiedział,  e jego pr dko  stale ro nie. Co wi cej, 

wydawało mu si ,  e tkwi nieruchomo w miejscu, zupełnie sam, otoczony 

gwiazdami, z ciemn  tarcz  pogr onej w nocy planety nad sob . Sam glob 

otoczony był koron   wiatła powstał  z załamanych przez atmosfer  promieni 

słonecznych. W miejscu gdzie zaczynało wschodzi  sło ce, była ona ja niejsza. 

Mimo wyra nego braku poczucia ruchu Brion wiedział,  e spada w dół po 

starannie wyznaczonym łuku w  ci le okre lone miejsce na powierzchni. Poruszał 

si  na spotkanie wschodu sło ca. Zainstalowany w spoczywaj cym na jego 

plecach grawitatorze komputer odliczał sekundy pozostałe do momentu 

l dowania. Od czasu do czasu czuł lekkie szarpni cia uprz y, w chwilach kiedy 

szybko  jego spadania była zmniejszana za pomoc  silników hamuj cych w celu 

dostosowywania jej do zaplanowanej.  

   Tylko lata treningu pozwoliły mu zachowa  spokój, powstrzyma  napieraj cy 

strach, który mógłby spowodowa  niewła ciw  reakcj  jego ciała i wydzielenie 

adrenaliny, kr

cej bezcelowo po jego naczyniach krwiono nych. Czas na 

działanie b dzie po l dowaniu. Teraz była pora na rozmy lanie. Pogr ywszy si  

spokojnie w odpr aj cym stanie pół wiadomo ci, pozwolił swojemu ciału 

swobodnie spada , nie zwa aj c na łagodne szarpni cia uprz y, które przeszły 

niebawem w stały naci g. Pierwsze cz steczki g stniej cej atmosfery zacz ły trze  

o jego kombinezon. Opadanie trwało.  

   Nagle, kiedy nad horyzontem zacz ło wznosi  si  sło ce, w oczy za wieciło mu 

jasne  wiatło. Poruszył si  i rozlu nił mi nie. Zaraz b dzie po wszystkim. Mimo 

i  na tej wysoko ci był ju  wschód sło ca, w dole na powierzchni planety wci  

panowała noc. W pewnej chwili wszechobecna szaro  pochłon ła  wiatło 

słoneczne. Wleciał w grub  warstw  chmur. Gdy si  z niej wydostał, znalazł si  

nad pogr on  w półmroku równin . Jak dot d nic nie zakłócało opadania. 

Nigdzie w pobli u nie było  ladu rakiet ani samolotów. Ani na chwil  nie 

opuszczała go jednak my l,  e w jego wyposa eniu znajduj  si  łatwo wykrywalne 

metalowe elementy. Gdyby je tylko namierzono, ukazałby si  na ekranach 

radarów jako  wietlna plamka, a w jego kierunku wysłano by natychmiast 

rakiety. Nie mógł si  doczeka , kiedy wreszcie znajdzie si  na ziemi i b dzie mógł 

si  pozby  tego zdradzieckiego metalu. Wierc c si  w uprz y, Brion spojrzał 

pomi dzy stopami w dół, na mkn c  ku niemu trawiast  równin . Wiedział,  e 

spada za szybko, ale szybko  była jego jedyn  obron . Je li gdzie  tam 

znajdowały si  radary, musiał by  widoczny na ich ekranach, co oznaczało,  e 

powinien spada  swobodnie jak najdłu ej, czekaj c do ostatniej chwili z 

wł czeniem stopu. Wła nie zbli ał si  ten moment. Ziemia była ju  blisko, coraz 

bli ej... Teraz! Obrót przeł cznika kontrolnego sprawił,  e grawitator zahamował 

gwałtownie, wrzynaj c si  uprz

 gł boko w jego uda. W dalszym ci gu spadał 

za szybko... musiał zwi kszy  moc. Uprz  zaskrzypiała z napr enia. Popu ci . 

A teraz... pełna moc! Uderzył stopami o ziemi  z tak  sił ,  e upadł i 

background image

 

22 

przekoziołkował kilka razy w wysokiej trawie. Pozbawiony tchu, mógł potem 

jedynie le e  spokojnie przez kilka długich sekund. Próbował poruszy  nogami i 

r koma, ale odmówiły mu posłusze stwa. Z wielkim trudem pod wign ł si  na 

kolana, po czym stan ł w pionowej pozycji na mi kkich jak z waty nogach. 

Nast pnie zrobił wszystko to, co nie mogło czeka . Z wył czonymi silnikami i 

zluzowan  uprz

 grawitatora spadł ci ko na ziemi . Brion : rozpi ł 

kombinezon i zdj ł go z siebie, upewniaj c si , czy hełm oraz butla z tlenem były 

na swoim miejscu.  wietnie, wszystko było w najlepszym porz dku. Teraz 

szybko, ale bez po piechu. Było wystarczaj co jasno, aby mógł widzie , co robi. 

Otwórz pojemnik przytwierdzony do dolnej cz ci grawitatora i wyjmij z niego 

nó  i torb , któr  b dziesz nosił ze sob . Doskonale, masz ju  obie te rzeczy. 

Teraz pozb d  si  reszty sprz tu. Zwi  go uprz

. Sprawd , czy wszystko 

zostało nale ycie zabezpieczone. Znakomicie. Nie zapomniałe  niczego? Nie, 

wszystko jest w porz dku.  

   Brion ustawił przeł cznik mocy grawitatora na maksimum. Pakunek 

natychmiast wyrwał mu si  z r ki, zwalaj c go z nóg I pomkn ł w gór . Szybko 

malał w oczach wznosz c si , a po chwili całkowicie znikn ł z pola widzenia. 

Zaraz potem ujrzał błysk  wiatła odbitego od przedniej szyby hełmu, kiedy 

trafiły w ni  promienie wschodz cego sło ca. Wkrótce i to znikn ło.  

   Brion odetchn ł z ulg . A wi c dotarł na powierzchni  planety i był zdrów i 

cały. L dowanie zako czyło si  sukcesem, mógł wi c wreszcie uwolni  swój umysł 

od my li z nim zwi zanych. Teraz nadeszła pora, aby przyst pi  do wła ciwego 

zadania.  

   Schylaj c si , aby wyj  nó , Brion obrócił si  wolno dookoła. Nie patrz c 

przytwierdził pochw  do pasa, gdy  cała jego uwaga skupiona była na 

wyłaniaj cym si  z mroku krajobrazie. Ze wszystkich stron otaczała go wysoka 

trawa, która zaczynała szele ci  i kołysa  si  w podmuchach porannego wiatru, 

faluj c wokół niego. Nie opodal znajdował si  skalisty pagórek, a na zachodnim 

horyzoncie le ny zagajnik, za którym ci gn ły si  poro ni te drzewami góry. Ich 

wierzchołki sk pane były w ognistych promieniach wschodz cego sło ca.  

   Nagłe uwag  jego zwrócił niespodziewany ruch. Brion przykucn ł powoli, z 

głow  wystaj c  ponad traw . Dostrzegł nadchodz ce od strony jeziora stado 

zwierz t. Szły w jego kierunku skubi c po drodze traw . Tkwił nieruchomo w 

miejscu niczym głaz, jedynie jego r ce osuwały si  powoli w dół, kiedy zapinał 

przewieszon  przez rami  torb .  

   Skrzekliwe głosy rozdarły nagle powietrze nad nim. Podniósł głow  i ujrzał 

chmar  ptaków zataczaj cych kr gi w powietrzu niedaleko niego. Nie, to nie były 

ptaki, ale co  w rodzaju lataj cych gadów. Zamiast piór miały rozci gni t  

pomi dzy cienkimi ko mi rozpostartych skrzydeł błon . Ich 

czerwonopomara czowa skóra połyskiwała w promieniach słonecznych, a 

rozdziawione paszcze błyszczały biel  ostrych jak igły z bów. Skrzecz c 

nieprzerwanie obni ały lot, a  w ko cu sfrun ły na ziemi , nikn c z pola widzenia 

w morzu trawy.  

   Skubi ce traw  zwierz ta były ju  niedaleko, dzi ki czemu Brion mógł si  im 

teraz przyjrze  dokładniej. Miały jaszczurowaty wygl d. Ich bezwłosa, 

ciemnobr zowa skóra stanowiła doskonały kamufla  na spalonej sło cem ł ce. 

background image

 

23 

Poruszały si  ostro nie na długich nogach, unosz c co chwil  łby i rozchylaj c 

chrapy, aby w szy  zapachy niesione przez powietrze. W pobli u musz  by  

drapie niki... Brion pomy lał,  e to te  s  gady.  

   Stado wyra nie wyczuło czyj  obecno . Zwierz ta przestały skuba  traw  i 

zamarły w bezruchu z szeroko rozwartymi chrapami. Zapewne zbli ało si  jakie  

inne zwierz . Chocia  wyw szyły jego zapach, nie było go wida  w g stej trawie. 

Za chwil  na oczach Briona miał si  rozegra  dramat  ycia i  mierci.  

   Z przera eniem zdał sobie spraw ,  e był jednym z wielu widzów, kiedy nagle 

uprzytomnił sobie,  e wszystkie zwierz ta patrz  w jego stron . Czy by go 

zauwa yły? Kucn ł ni ej, aby znikn  im z oczu, czuj c empatycznie emanuj cy 

od nich strumie  emocji. Strach. Strach, który stłumił wszelkie inne ich odczucia. 

Jego zdolno  empatii była uwra liwiona głównie na ludzi, niemniej od czasu do 

czasu odbierał tak e impulsy silnych emocji wysyłanych przez zwierz ta. Czuł 

wyra nie strach tych zwierz t... i co  jeszcze, co  silniejszego...  

   Brion skoczył na równe nogi i wyci gaj c nó  z pochwy obrócił si  wokół 

własnej osi, w por  dostrzegaj c ciemny kształt p dz cy w jego stron . Piskliwy 

skrzek wdarł si  do jego uszu. Co  twardego spadło mu na barki, kiedy nurkował 

w bok, obróciło go i obezwładniło jego rami  do tego stopnia,  e omal nie 

wypu cił no a.  

   Spadło na niego całym ci arem swego ciała. Wtedy zatopił nó  w jego 

gardzieli. Z dławionym skrzekiem opadło ci ko na ziemi , przygniataj c go 

sob . Zadr ało w konwulsji i zamarło w bezruchu. Ciepła ciecz spłyn ła na rami  

Briona. Nie wiedział, czy była to jego krew, czy krew zwierz cia. Zaparłszy si  

stopami o ciało, Brion oswobodził si  i rozejrzał nerwowo wokoło, aby zobaczy , 

czy w pobli u nie ma kompanów tego czego .  

   Było samo. Wyprostował si , dysz c z wysiłku. Jedyny dostrzegalny ruch 

pochodził od stada trawo erców, które oddalało si  w pospiesznych podskokach. 

Spojrzawszy na swoje r ce zobaczył,  e spływa po nich zielona ciecz - zatem nie 

była to jego krew!  

   Obok na ziemi le ała rozci gni ta nieruchomo martwa bestia. Prawie metrowej 

długo ci g sto uz biona paszcza była otwarta, jak w ziewni ciu, a nie widz ce 

oczy wpatrywały si  matowo. Martwy drapie nik miał krótkie, zako czone 

szponami przednie łapy oraz du e i masywne łapy tylne, które umo liwiały mu 

szybki bieg podczas ataku. Pomarszczona skóra była c tkowana i miała brzydki, 

br zowy kolor z odcieniem purpury. Kolor tła, pomy lał Brion. Maszyna do 

zabijania. To na pewno jej obawiały si  inne zwierz ta.  

   Poczuł si  zm czony. Opadł ci ko na martwe ciało i wytarł dłonie z krwi o jego 

skór . Wypił łapczywie kilka łyków wody ze swej; drewnianej butelki, po czym 

zacz ł gł boko oddycha , czekaj c, a  odzyska siły. Niezbyt obiecuj cy pocz tek 

zwiadu. Omal nie został u miercony przez pierwsze napotkane zwierz ! Na 

szcz cie omal. Nó  był ostry i dobrze wywa ony, a refleks Briona błyskawiczny 

jak zawsze. Drugi raz nie da si  ju  zaskoczy .  

   Tak czy inaczej, był w ko cu na powierzchni planety i w obecnej chwili 

wzgl dnie bezpieczny. Teraz była pora na nast pne posuni cie. Dotychczas 

troszczył si  jedynie o przetrwanie. Najpierw musiał stara  si  unikn  ataku 

rakietowego, potem l dowego sprz tu bojowego, co mu si  ostatecznie udało. 

background image

 

24 

Udało mu si  tak e odeprze  atak drapie nika. Tak wi c pierwsza cz  zadania 

została wykonana. Nast pn  czynno ci , przed udaniem si  w dalsz  drog  było 

przekazanie wiadomo ci o bezpiecznym l dowaniu.  

   Miejsce, w którym si  znajdował, nadawało si  do tego celu tak samo jak ka de 

inne na tej równinie - znajdowało si  dostatecznie daleko od drzew i było dobrze 

widoczne z orbity. Cz  trawy była zdeptana przez zwierz ta, było tego jednak 

za mało do rozło enia znaków sygnalizacyjnych. Na szcz cie nie opodal 

znajdował si  kamienisty pagórek, wolny od wysokiej trawy. Wszedł na niego i 

otworzywszy torb , wyci gn ł zwój kolorowych wst g. Mimo, i  wiedział,  e nic 

nie zobaczy, nie mógł si  powstrzyma  od spojrzenia na puste bł kitne niebo. 

L downik kr ył po orbicie niewidoczny dla niego, podczas gdy on mógł by  

obserwowany przez Le  dzi ki elektronicznemu powi kszeniu. U miechn ł si  do 

siebie, machaj c szeroko r koma nad głow . Był to gest zwyci stwa i to wprawiło 

go w lepszy nastrój. Nast pnie pochylił si  i zacz ł rozkłada  wst gi, aby 

uformowa  pierwszy znak. Był nim z, którego zadaniem było umo liwienie 

komputerowi ustalenie jego pozycji, w przypadku gdyby nie byt w tej chwili 

obserwowany. Potem rozło ył reszt  przekazu. Kod, który wymy lił i zapami tał, 

był prosty. I oznaczało,  e wyl dował bezpiecznie (je li Lea obserwowała jego 

spotkanie z drapie nym gadem, mogła mie  w tpliwo ci co do jego finału). Stan ł 

z boku na chwil , aby umo liwi  jego zarejestrowanie, po czym doło ył drug  

wst g , zmieniaj c I na T, aby poinformowa  j ,  e działa zgodnie z planem i  e 

wkrótce przeka e kolejny meldunek. Musiał przydusi  wst gi kamieniami, aby 

le ały płasko, gdy  poranny wiatr wzmagał si , w miar  jak sło ce wznosiło si  

coraz wy ej i coraz bardziej ogrzewało ziemi . Z wierzchołka pagórka wida  było 

wyra nie cał  okolic . Skubi ce traw  jaszczurki pasły si  teraz spokojnie nad 

brzegiem jeziora. Droga, któr  musiał przej  chc c dotrze  do najbli szego 

pobojowiska była prosta - wystarczyło i  na zachód wzdłu  brzegu jeziora. 

Prosty spacer, dzi ki któremu b dzie mógł zbada  okolic  i przyjrze  si  

napotkanym zwierz tom. Była ju  najwy sza pora, aby rusza  w drog . Zwin ł 

wst gi i schował je na powrót do torby, a potem, czuj c ciepło promieni 

słonecznych na plecach, ruszył na zachód.  

   W  rodku dnia zrobił postój na krótki odpoczynek i posiłek. Suszone przez 

wymra anie racje  ywno ciowe miały dostarcza  mu całej niezb dnej energii 

przez kilka dni, smakowały jednak jak sucha tektura. Skropił je wod , a 

nast pnie potrz sn ł butelk , aby zobaczy , ile mu jej zostało. Wystarczy na 

reszt  dnia, ale przed zmrokiem b dzie musiał butelk  napełni . Postanowił 

zrobi  to pó niej, kiedy dzie  b dzie si  zbli ał do ko ca, a teraz oddali  si  od 

jeziora i poszuka  kryjówki na noc mi dzy skałami lub drzewami. Ten samotny 

drapie nik sprawił,  e poczuł respekt dla dzikich zwierz t zamieszkuj cych t  

planet . Schował opakowanie po racjach  ywno ciowych oraz butelk  z wod  do 

torby, wstał i przeci gn ł si .  

   D wi k, który dobiegł nagle do jego uszu, był z pocz tku tak słaby i odległy,  e 

wzi ł go za brz czenie owada. Szybko jednak przybierał na sile. Kiedy rozpoznał 

go, zanurkował w bok, kryj c si  w g stej trawie. Był to odgłos silnika 

odrzutowego. Dławił si , jak gdyby miał awari . Nadleciał od strony sło ca - biała 

smuga skondensowanej pary z czarn  kropk  z przodu. Skr cał raz po raz, jakby 

background image

 

25 

pilot chciał czego  unikn . Po raz kolejny zmienił kierunek, zakr caj c w stron  

Briona, po czym przeleciał niemal dokładnie nad jego głow  z ogłuszaj cym 

rykiem silnika. Po chwili znikn ł w błysku płomieni, które szybko pochłon ł 

biały, rozprzestrzeniaj cy si  obłok Co  czarnego wychyn ło jednak z dymu i 

spadło łukiem na ziemi  w odległo ci ponad kilometra od Briona, wzbijaj c w 

powietrze obłok pyłu. Towarzyszył temu odgłos grzmotu pochodz cego z 

powietrznej eksplozji, który dotarł w ko cu do jego uszu.  

   Brion podniósł si  powoli na równe nogi i spojrzał w kierunku opadaj cego 

pyłu. To wszystko rozegrało si  nieco za blisko, pomy lał. Był to przypadek, czy 

te  pojawienie si  tego samolotu miało co  z wspólnego z nim? Niemo liwe, chyba 

przypadek. Ale dlaczego w takim razie czuł zimny pot na plecach na my l o 

obejrzeniu z bliska tego wraku? Instynkt samozachowawczy nakazywał mu 

trzyma  si  od niego z dala. Dla dobra zadania musiał jednak obejrze  tamto 

miejsce. Mogło tam by  ciało pilota lub jaka  inna wskazówka. Nie miał wyboru. 

Pył opadł i równina wygl dała znowu spokojnie jak przedtem. Zapami tał jednak 

kierunek. Nie zwlekaj c dłu ej, ruszył w tamt  stron .  

   Krater, który ujrzał, wygl dał jak czarna plama w morzu trawy. Brion zbli ył 

si  do niego powoli, pełzn c na brzuchu przez kilka ostatnich metrów. Kiedy 

zajrzał ostro nie przez jego kraw d , dostrzegł w dole na dnie metalowe szcz tki, 

z których wystawało skrzydło samolotu. Nigdzie na jego powierzchni nie 

zauwa ył  adnego oznaczenia - nawet z bliska, kiedy zsun ł si  w dół i podszedł 

do złomu. Powierzchnia wraku była jeszcze ciepła. Obszedł go ostro nie. Dookoła 

rozrzucone były niewielkie metalowe odłamki. Odwracał je kolejno no em na 

drug  stron . Jego cierpliwo  została nagrodzona, gdy  w ko cu znalazł 

tabliczk  znamionow , na której widniały wci  czytelne jeszcze napisy! Niestety, 

mimo i  wszystkie litery były wyra nie widoczne, składaj ce si  z nich wyrazy 

umieszczone mi dzy cyframi napisane były w zupełnie mu nieznanym j zyku. 

Jako ewentualna wskazówka tabliczka była dla niego w tym momencie zupełnie 

nieprzydatna, niemniej nie mógł jej zlekcewa y . Pomy lał o oderwaniu jej, ale 

szybko uprzytomnił sobie,  e noszenie ze sob  metalu, bez wzgl du na jego 

wielko , byłoby nieroztropne. W ko cu czubkiem no a skopiował widniej ce na 

niej napisy na butelce od wody. W ten sposób mógł zabra  ze sob  przynajmniej 

jej tre . Ogl dziny te odci gn ły go od jeziora, tote  ruszaj c w dalsz  drog , 

zboczył nieco w jego kierunku. Blisko wody dostrzegł co najmniej trzy stada 

trawo ernych zwierz t i skierował si  w ich stron . Nie miał ju  wody w butelce, a 

robiło si  pó no. Zamierzał napełni  j  w miejscu, w którym piły wod  zwierz ta.  

   Z równiny wyłonił si  przed nim niewielki zagajnik. Musiał słu y  za kryjówk  

dla drapie ników, poniewa  stado, którego  ladem szedł, wpadło nagle w panik . 

Cz  zwierz t ruszyła na o lep w jego stron . Stał nieruchomo, kiedy kolejne 

osobniki przemykały obok niego. Ich długie łapy umo liwiały im osi ganie 

imponuj cej szybko ci. Po chwili były ju  za nim. Kolumn  zamykali najmłodsi i 

najwolniejsi członkowie stada, a jednym z ostatnich był masywny samiec z 

kr tymi rogami. Potrz sał nimi złowrogo w kierunku Briona, ale poniewa  ten 

nie wykonał  adnego prowokacyjnego ruchu, pobiegł dalej. Kiedy w ko cu 

wszystkie zwierz ta, z maruderami wł cznie, min ły go, poszedł wygniecionymi 

przez nie  cie kami w trawie, omijaj c smugi cuchn cego łajna. Poruszał si  

background image

 

26 

bardzo ostro nie, z no em w r ku, rozgl daj c si  na wszystkie strony i 

nadsłuchuj c uwa nie. Dostrzegłszy przed sob  ciemny kształt na wpół ukryty w 

trawie, stan ł jak wryty. Było to martwe zwierz  ro lino erne. Miało schowany 

pod siebie łeb, którego rozwarty pysk wyra ał paniczny strach. Jego zabójcy nie 

było wida  nigdzie w pobli u. Brion szedł do przodu stawiaj c ostro nie kroki, 

dopóki nie przekonał si ,  e nic nie czai si  w trawie obok zwłok. Drapie nik, 

który je zabił, musiał si  dawno st d oddali . Brion obchodz c zwłoki cały czas 

trzymał nó  w r ku. Gardziel zwierz cia była rozci ta... Bardzo równo. Trudno 

byłoby mu to zrobi  swoim no em lepiej.  

   Zamarł w bezruchu. To rozci cie było zbyt równe. Z boku zwierz cia 

znajdowała si  jeszcze jedna rana. Wła ciwie nie rana, ale naci cie. Brakowało 

jednej łapy. Była równo odci ta w stawie.  adne zwierz  nie mogło tego zrobi  

z bami lub pazurami. To mogło by  wykonane tylko przez takie stworzenie, które 

było wyposa one w bardzo ostry nó . Brion spojrzał w kierunku pogr onego w 

mroku zagajnika. Czy z tej kryjówki spogl dały na niego czyje  oczy? Czy by na 

tej planecie była jaka  inteligentna forma  ycia? Czy to mo liwe, aby to były oczy 

ludzkie? 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

27 

Rozdział 6

 

 

Spotkanie z obcym

 

 

   Teraz nale ało si  zastanowi , a nie działa . Brion wiedział o tym od chwili, w 

której zobaczył te równe naci cia. Powoli wsun ł nó  do pochwy przytwierdzonej 

do pasa i równie wolno usiadł na ziemi. Spojrzał w kierunku jeziora, udaj c,  e 

nie patrzy na drzewa - widział je jednak wyra nie k tem oka. Jedyny ruch, jaki 

dostrzegł, pochodził od faluj cej na wietrze trawy.  

   To le ce u jego boku zwierz  zabiły inteligentne stworzenia. Wyposa eni w 

no e ludzie lub Obcy, którzy okaleczyli te zwłoki i zbiegli z odci tym mi sem. 

Kimkolwiek byli, musieli dostrzec go i uciec w po piechu mi dzy drzewa. 

Najprawdopodobniej byli tam teraz i obserwowali go. Rozlu nił mi nie i 

skoncentrował si , aby nawi za  z nimi kontakt, ale jego zdolno ci empatyczne 

były niewiele warte na tak  odległo . Wyczuwał stany emocjonalne ludzi tylko 

wtedy, kiedy znajdowali si  blisko niego. Gdy oddalali si , szybko przestawał je 

odbiera . Skoncentrował si  jeszcze raz, próbuj c wyłapa  jaki  impuls. Jest - 

chyba jakie  stworzenie. Tyle tylko mógł o nim powiedzie . Impuls był tak słaby, 

e mógł pochodzi  od jakiejkolwiek  ywej istoty - człowieka, mo e nawet Obcego, 

mógł te  by  prostym strumieniem  wiadomo ci takiego zwierz cia jak to, które 

le ało martwe przed nim. Cokolwiek oznaczał, był słabo wyczuwalny. Byłoby mu 

łatwiej zidentyfikowa  go, gdyby był wyra niejszy i silniejszy.  

   Brion zdecydował si  błyskawicznie: wyskoczył wysoko w powietrze, wydaj c 

przy tym dziki okrzyk. Opadłszy na ziemi , zacz ł okr a  ciało zwierz cia, nadal 

gło no pokrzykuj c. Zatoczywszy koło, usiadł z powrotem u miechaj c si  z 

zadowoleniem. A jak e, był tam kto ! I nie był to  aden Obcy ani  aden tutejszy 

gad. Ta emocjonalna reakcja, któr  wyczuł, pochodziła od człowieka, który 

przestraszył si  nie na  arty, kiedy Brion niespodziewanie podskoczył z krzykiem. 

Był to m czyzna. Obserwował go, ukryty za zasłon  drzew. Opanowany był 

przez strach. To był ten stan emocjonalny, który wyemanował z siebie w 

odpowiedzi na niespodziewany krzyk Briona. Bał si  go. Brion musiał si  z nim 

skontaktowa , mimo jego panicznego strachu. Ale jak to zrobi ? Popatrzył 

jeszcze raz na le ce obok niego martwe zwierz . Mimo nieapetycznego wygl du 

ciała oraz zielonej krwi, jego mi so musiało by  jadalne dla ludzi. Ukrywaj ca si  

istota była bowiem człowiekiem - ten fakt był tak oczywisty, jak jego emocje. 

Człowiek ten odci ł kawał mi sa, aby je zje , ale zobaczywszy Briona zd ył 

zabra  ze sob  tylko jedn  łap . Nale ało zatem wykona  jaki  przyjazny gest. 

Brion oddzielił drug  tyln  łap , odcinaj c j  równo od reszty ciała. - Podniósł j  

do góry i wyci gn ł przed siebie, aby była wyra nie widoczna, po czym ruszył w 

stron  drzew, uwa aj c, aby nie i  prosto w kierunku ukrytego obserwatora. 

Kiedy dotarł do pierwszego drzewa, jednym ruchem  ci ł grub  gał  i zrobiwszy 

naci cie pod  ci gnem łapy, nadział j  na gał  i zostawił.  

   Pierwszy krok. Je li obserwator we mie mi so, b dzie to oznaczało,  e kontakt 

został nawi zany. Teraz jest wła ciwy moment, aby pój  napełni  butelk  wod . 

Wydeptan  przez zwierz ta  cie k  doszedł do jeziora, po czym przedzieraj c si  

przez trzciny wszedł po pas do wody. Była czysta i nie zamulona. Spróbowawszy, 

background image

 

28 

napełnił ni  butelk . Kiedy ruszył w drog  powrotn , sło ce zbli ało si  do 

horyzontu. Kilka padlino ernych lataj cych jaszczurek siedziało na zwłokach 

zabitego zwierz cia i rozszarpywało je po kawałku ostrymi jak igły z bami. 

Zatrzepotały leniwie skrzydłami, skrzecz c piskliwie, kiedy przechodził obok. 

Sło ce dotykało ju  horyzontu. Patrz c na nie musiał jednak przysłoni  r k  

oczy. Łapy nie było na gał zi, lecz zorientował si ,  e ukryty obserwator nadal 

czaił si  w pobli u. Jedyne, co Brion mógł teraz zrobi , to czeka . Ale nie tak 

blisko tego martwego zwierz cia. To byłoby nierozs dne:  cierwojady wci  nad 

nim kr yły, skrzecz c bez przemy i mogły zwabi  jeszcze innych, wi kszych 

amatorów padliny. Bezpieczne schronienie mogły mu zapewni  drzewa. 

Wykonuj c łatwe do rozszyfrowania, spokojne ruchy w zapadaj cym mroku, 

obszedł zabite zwierz  i wszedł do zagajnika.  

   W miar  jak zapadała noc, nieznany m czyzna oddalał si , wchodz c coraz 

gł biej mi dzy drzewa, a  w ko cu poczucie jego obecno ci stało si  ledwie 

wyczuwalnym impulsem balansuj cym na skraju zdolno ci empatycznych 

Briona. Najwyra niej nie chciał by  zaskoczony w nocy. Brion zreszt  równie . 

Wymo cił sobie posłanie z opadłych li ci obok najwi kszego drzewa i uło ył si  do 

snu z no em mocno zaci ni tym w r ku. Spał czujnym snem, podczas którego nie 

tracił  wiadomo ci tego, co si  działo wokół niego. Obudził si  tylko raz, kiedy w 

pobli u przepełzło jakie  nocne stworzenie. Wyczuło jego obecno  i nie zbli ało 

si  do niego. Nic wi cej nie niepokoiło go tej nocy. Obudził si  wypocz ty wraz z 

pierwszymi promieniami słonecznymi.  

   My liwy wci  był w pobli u... i wci  go obserwował. Brion czuł napływaj cy 

od niego strumie  energii, kiedy wyszedł spomi dzy drzew na równin . Byt w nim 

ju  nie tylko strach, ale równie  ciekawo . Brion wiedział,  e musi panowa  nad 

swoj  niecierpliwo ci . Nast pny krok nale ał do niewidocznego obserwatora.  

   Czekanie nie nale ało do łatwych zaj . Po południu miał ju  dosy  siedzenia i 

oczekiwania,  e co  si  stanie. Stada ro lino ernych zwierz t pasły si  w oddali 

przechodz c z miejsca na miejsce. Sło ce wznosiło si  wysoko na bezchmurnym 

niebie i nic si  nie działo. Brion zjadł swoj  racj   ywno ciow  zwil aj c j  wod  

z jeziora. Aby poskromi  niecierpliwo  zacz ł układa  wiersz o otaczaj cym go 

krajobrazie, ale szybko stwierdził,  e jest to zaj cie jeszcze bardziej nu ce ni  

samo czekanie. Potem spróbował zagra  ze sob  w szachy w pami ci, ale po 

dwudziestym ruchu czarnych pogubił si  i równie  z tego zrezygnował. W  rodku 

popołudnia miał ju  dosy . Tamtemu człowiekowi najwyra niej wystarczało 

le enie w ukryciu i obserwowanie go. Postanowił zadziała . Wstał i przeci gn ł 

si , po czym ruszył powoli w kierunku nieznanego m czyzny. Odebrał tak silny i 

wyra ny impuls strachu,  e mógł z łatwo ci  ustali  miejsce jego kryjówki. 

Znajdowała si  za pniem du ego, powalonego drzewa. Przystan ł i uniósł nad 

głow  otwarte dłonie. Uczucie paniki znikn ło, lecz strach pozostał, całkowicie 

tłumi c ciekawo , która trzymała my liwego w ukryciu przez cały dzie  i 

skłaniała go do prowadzenia obserwacji. Teraz Brion odbierał mieszanin  emocji, 

w której pojawiła si   dza, wci  jednak tłumiona przez strach. Zrobił krok do 

przodu i wówczas strach całkowicie j  zagłuszył. Łowca rzucił si  do ucieczki. 

Kiedy Brion podszedł do jego kryjówki, zrozumiał, sk d wzi ły si  w nim te dwa 

sprzeczne stany emocjonalne. Le ały tam oba ud ce. Porzucone w panice, za 

background image

 

29 

ci kie do niesienia w biegu. Brion pochylił si  i podniósł je, po czym zarzucił je 

sobie bez wysiłku na barki, po jednym z ka dej strony, i ruszył  ladem łowcy.  

   Szybko si  zorientował,  e łowca kieruje si  w stron  wi kszej g stwiny i 

ci gn cych si  za ni  wzgórz. Kiedy Brion upewnił si  co do tego, wrócił na 

równin  i ruszył co tchu skrajem zagajnika, aby go wyprzedzi . Poruszanie si  

było tu znacznie łatwiejsze i mimo i  był objuczony mi sem, bez trudu udało mu 

si  to osi gn . Wbiegł mi dzy drzewa i zatrzymał si  w miejscu, w którym 

przebiegała przewidywana trasa ucieczki łowcy. Brion czuł, jak tamten zbli a si  

do niego. To było dobre miejsce, aby na niego zaczeka . Dysz c ci ko poło ył na 

ziemi swój baga  i uspokajaj c lekko przyspieszony oddech zamarł w 

oczekiwaniu, patrz c w kierunku, z którego spodziewał si  nadej cia łowcy. 

Wyczuwał coraz wyra niej jego strach i rosn ce zm czenie.  

   Dostrzegli si  w tym samym momencie i nowy strumie  strachu wyrzucił 

gwałtownie r k  łowcy do przodu. Brion zobaczył jedynie błysk ostrza dzidy 

mkn cej prosto na niego. Odskoczył w bok, a dzida wbiła si  w pie  drzewa. 

Łowca kucn ł i wyci gn ł nó . Brion powoli stawał na nogi. Nie spuszczaj c go z 

oczu, wyci gn ł dzid  z drzewa i rzucił j  na ziemi . Potem równie wolno 

wyci gn ł swój nó  i rzucił go obok dzidy. Fale strachu wci  emanowały od 

łowcy. Brion czekał w milczeniu, a  ten strach osłabnie, po czym przemówił 

spokojnym głosem.  

    - Nie mam zamiaru ci  skrzywdzi . Oto mój nó , a tu jest mi so. Zosta my 

przyjaciółmi.  

   Łowca nie rozumiał go, ale łagodno  jego głosu najwyra niej wywarła na nim 

pewne wra enie. Brion wskazał na mi so i bro  mówi c nieprzerwanie tym 

samym spokojnym tonem, po czym odszedł na bok, staraj c si  by  cały czas w 

polu widzenia łowcy. Kiedy znalazł si  w odległo ci kilku metrów, zatrzymał si  i 

usiadł na ziemi, opieraj c si  plecami o drzewo. Czekał teraz na krok tamtego. 

Koncentruj c si  na emanuj cych od niego emocjach, czuł wyra nie stopniowe 

tłumienie strachu przez ciekawo . Łowca zrobił niepewny krok do przodu, 

potem jeszcze jeden, a  w ko cu wyszedł na  wiatło słoneczne. Spogl dali na 

siebie ze wzajemn  ciekawo ci . Łowca był bez w tpienia człowiekiem, był 

ko cisty i niskiego wzrostu, si gał Brionowi zaledwie do ramion. Miał długie, 

zmierzwione włosy. Zlepione brudem kosmyki opadały mu prosto na twarz. 

Odziany był w jaszczurcz  skór , tak  sam  skór  owini te miał niezdarnie 

stopy. Kiedy podszedł bli ej, popatrzył ze strachem, szeroko rozdziawiaj c przy 

tym usta, na ubranie i buty Briona, który u miechn ł si  do niego, gdy ten 

pochylił si  nad broni . Starał si  zachowa  spokój, widz c swój nó  w jego 

r kach. Łowca obracał go na wszystkie strony przygl daj c mu si  z podziwem. 

Poczuł nagły strach, gdy rozci ł sobie palec. o ostre jak brzytwa ostrze. Wło ył 

palec do ust i zacz ł go ssa  niczym dziecko. Kiedy po chwili przezwyci ył ból i 

strach, pochylił si  i odkroił no em kawałek mi sa z jednego z ud ców. Brion 

poczuł dreszcz zadowolenia, gdy łowca wyci gn ł powoli w jego kierunku 

kawałek surowego mi sa. Skin ł głow  i u miechn ł si  w odpowiedzi, po czym 

ruszył wolno do przodu z wyci gni tymi r koma. Kiedy przeszedł kilka kroków, 

łowca znowu zareagował strachem i rzuciwszy mi so, cofn ł si  o par  metrów. 

Brion zatrzymał si  i poczekał cierpliwie, a  tamten si  uspokoi, dopiero potem 

background image

 

30 

ostro nie ruszył dalej. Kiedy doszedł do porzuconego kawałka mi sa, pochylił si  

i podniósł go. Wło ył do ust i  uł przez chwil . Mi so było wstr tne, mimo to 

u miechn ł si  i potarł brzuch mlaskaj c z zadowoleniem. Strach łowcy zmalał 

wyra nie. On równie  si  u miechn ł, najpierw niepewnie, potem szeroko i potarł 

brzuch tak samo jak Brion, na laduj c przy tym wydawane przez niego d wi ki. 

Kontakt został nawi zany. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

31 

Rozdział 7

 

 

Pierwszy kontakt

 

 

   Kiedy wreszcie pokojowy kontakt został nawi zany, łowca wygl dał, jakby cały 

strach go opu cił. Brion czuł to empatycznie, chocia  z pocz tku trudno mu było 

to zrozumie . Był to dorosły m czyzna, który objawiał jednocze nie dziwnie 

infantylne reakcje. Pocz tkowy strach na widok obcego został stłumiony przez 

pó niejsz  ciekawo  i zamiast ucieka , pozostał, aby przyjrze  si  Brionowi, a 

nawet zanocował w jego pobli u. Najpierw  dza, potem znowu strach - 

wygl dało to, jak gdyby potrafił prze ywa  tylko jeden stan emocjonalny naraz. 

Jak dziecko. Teraz mówił co  wesoło do siebie ogl daj c ubranie i buty Briona, 

pił hała liwie wod  z jego butelki. W ko cu posmakował suchego prowiantu, 

wkrótce jednak odrzucił go z niesmakiem. Wszystko to robił nie zadaj c  adnych 

pyta , z i cie dziecinn  akceptacj  nowej sytuacji.  

   Nie zareagował nawet wtedy, gdy Brion, pokazuj c mu zawarto  swojej torby, 

spokojnie podniósł swój nó  i schował go do pochwy. Co wi cej, nawet tego nie 

zauwa ył. Był zbyt pochłoni ty ogl daniem posiadanych przez Briona 

przedmiotów, aby zachowa  minimalne chocia   rodki ostro no ci.  

   Brion nie potrzebował wiele czasu, aby doj  do wniosku,  e kultura tego 

człowieka była tak prymitywna, jak prosta i pozbawiona refleksji była akceptacja 

nowej znajomo ci. Posiadane przez niego przedmioty były wytworami typowymi 

dla epoki kamiennej. Ostrze dzidy było ostrym odłamkiem szklistej skały 

wulkanicznej, niezdarnie przywi zanym do ko ca drzewca. Nó  był równie  

wyłupany z kamienia. Jaszczurcze skóry, które nosił, były zupełnie nie 

wyprawione, na co jednoznacznie wskazywał ich zapach. Jedyn  ozdob , czyli 

nieu ytkowym przedmiotem, jaki posiadał, była jaszczurcza czaszka. Nosił ten 

odra aj cy przedmiot z gnij c  z wierzchu skór  jak hełm.  

   Kiedy łowca zaspokoił pierwsz  ciekawo , Brion spróbował porozumie  si  z 

nim. Zako czyło si  to niemal całkowitym fiaskiem. Po nie ko cz cym si  

wskazywaniu na siebie i wymawianiu swojego imienia, a nast pnie wskazywaniu 

na niego i zadawaniu pytania, Brionowi udało si  w ko cu ustali ,  e nazywał si  

Vjer lub Vjr - pojedynczy d wi k, chyba jednak całkowicie pozbawiony 

samogłosek, Imi  Briona wypowiadał jako Bran lub, równie  całkowicie 

pozbawione samogłosek, Brn. Na tym ko czyła si  ich rozmowa. Vjer szybko 

stracił zainteresowanie dla słów i nie chciał uczy , si   adnych innych wyrazów 

wypowiadanych przez Briona, nie miał te  ochoty nauczy  Briona swoich. Zakres 

jego zainteresowa  był bardzo ograniczony. Kiedy poczuł pragnienie, opró nił 

cał  butelk  wody, wi cej jej przy tym wylewaj c ni  wypijaj c. Pó niej, kiedy 

poczuł głód, odci ł kawałek zielonego, jaszczurczego mi sa, roj cego si  ju  od 

owadów, prze uł je i zjadł na surowo z wyra nym zadowoleniem. Brion z trudem 

akceptował wszystko co było zwi zane z tym człowiekiem.  

   Vjer (lub Vjr) był po prostu człowiekiem pierwotnym. Korzystaj c ze swoich 

zdolno ci empatycznych, Brion mógł z cał  pewno ci  stwierdzi ,  e Vjer niczego 

nie udawał. Był dokładnie taki, na jakiego wygl dał. Był pozbawionym 

wyobra ni, prostym człowiekiem z epoki kamiennej. A jednocze nie jego planeta 

background image

 

32 

była zdominowana przez dwie siły tocz ce ze sob  nieustann  wojn , u ywaj ce 

najbardziej nowoczesnych broni... Gdzie w tym wszystkim było miejsce Vjera? 

Czy by był swego rodzaju wyrzutkiem? Uciekinierem z pola walki? Nie było 

mo liwo ci rozstrzygni cia tej kwestii bez znalezienia sposobu na 

porozumiewanie si . Był sam czy te  był członkiem jakiej  wi kszej grupy? Jaki 

nast pny krok nale ało teraz zrobi ? Rozmy lania jego przerwał sam Vjer. 

Sko czywszy je  mi so, nie zwa aj c na nic uci ł sobie drzemk . Usiadł na 

skrzy owanych nogach i w jednej chwili zapadł w gł boki sen - jego odruchy były 

bardziej zwierz ce ni  ludzkie. Potem równie nagle obudził si , wyskakuj c w 

powietrze i mamrocz c jakie  niezrozumiałe słowa. Musiał co  postanowi , gdy  

odci ł długie, grube pn cza od jednego z drzew swoim kamiennym no em. 

Zwi zał nim oba ud ce i post kuj c zarzucił je sobie na plecy. Trzymaj c nó  w 

jednej r ce, a dzid  w drugiej ruszył  cie k  przed siebie, po chwili jednak 

przystan ł, jak gdyby sobie co  przypomniał.  

    - Brrn - powiedział, chichocz c. - Brrn, Brrn! Nast pnie odwrócił si  i chciał 

odej .  

    - Zaczekaj - zawołał Brion. - Pójd  z tob ! Zacz ł i  za nim, ale szybko 

zatrzymał si , kiedy poczuł nagły impuls strachu. Vjer wpadł w taki popłoch,  e 

cały si  trz sł i wymachiwał agresywnie dzid . Próbował wycofa  si  tyłem, lecz 

zatrzymał si , kiedy zobaczył,  e Brion ruszył za nim. Emanowało z niego uczucie 

nieszcz cia, z oczu kapały rz siste łzy.  

    - Có , widz ,  e nie chcesz, abym szedł z tob  powiedział Brion łagodnym, jak 

mu si  zdawało, tonem. Spotkamy si  jeszcze. B dziesz pewnie gdzie  tam na tych 

wzgórzach i nie powinno by  problemu z odszukaniem ciebie.  

   Strach Vjera zmalał, kiedy zobaczył,  e Brion nie ruszył za nim tym razem. 

Wycofał si  mi dzy drzewa, po czym odwrócił si  do tyłu i co sił w nogach pobiegł 

przed siebie, objuczony mi sem. Kiedy znikn ł z pola widzenia, Brion zawrócił i 

poszedł w przeciwnym kierunku, z powrotem na równin . Zboczył nieco z trasy, 

aby napełni  butelk  wod , po czym zacz ł biec powoli t  sam  tras , któr  szedł 

poprzedniego dnia. Miał teraz wa ne zadanie do wykonania. Pole bitwy mogło 

poczeka . Im bardziej opó niał si  kontakt ze  miertelnym wrogiem, tym lepiej. 

B dzie na to du o czasu, kiedy uda mu si  porozumie  z Vjerem. 

Prawdopodobnie b dzie to mo liwe, niemniej z pewno ci  upłynie sporo czasu, 

zanim Vjer b dzie mógł opowiedzie  mu o tej wojnie, dzi ki czemu da si  mo e 

unikn  konieczno ci podejmowania tej niebezpiecznej wyprawy.  

   Krater był wyra nie widoczny na otwartej równinie i Brion skierował si  w jego 

stron , zatrzymuj c si  w odległo ci około stu metrów od niego. Nast pnie 

wydeptał koło w trawie,  eby zapewni  lepsz  widoczno  wst gom 

sygnalizacyjnym. Zaj ło mu to zaledwie kilka minut. Do przytrzymania wst g 

u ył kawałków gruntu wyrzuconych z krateru. Po uło eniu znaku z policzył do 

stu. To powinno wystarczy  komputerowi pokładowemu l downika znajduj cego 

si  wysoko na orbicie do odszukania go i wycelowania skanera na to miejsce. 

Kiedy, jak s dził, był ju  obserwowany, uło ył znak v, pó niej znowu z, po nim 

dwa I. Potem usiadł z boku, wypił kilka łyków wody i czekał.  

   Wiadomo , któr  nadał, była prosta: L duj. W tym miejscu. Jak najszybciej. 

Teraz komputer dokonuje pewnie niezb dnych oblicze . Bior c pod uwag  

background image

 

33 

obecn  orbit  l downika, powinien wyl dowa  za godzin , najpó niej dwie. Brion 

odczekał jeszcze kilka minut, po czym zebrał wszystkie wst gi, z wyj tkiem tych, 

które tworzyły znak z i schował je. Nast pnie oddalił si  na odległo  niespełna 

pół kilometra i usiadłszy na ziemi, zamarł w oczekiwaniu. Komputery s  

dosłowne i statek wyl duje na pewno dokładnie we wskazanym miejscu. Nie miał 

zamiaru tkwi  tam, kiedy to nast pi. Im dłu ej jednak my lał o zaistniałej 

sytuacji, tym bardziej si  niepokoił. Cała akcja stawała si  nagle znowu bardzo 

niebezpieczna. L dowanie zajmie troch  czasu i tego nie da si  unikn  w  aden 

sposób. Miejsce, które wybrał, sprawiało wra enie najbezpieczniejszego - było 

poło one z dala od wszystkich miejsc walk. Było podwójnie bezpieczne, gdy  

ewentualne detektory metalu mog  zosta  wprowadzone w bł d przez stercz ce w 

ziemi skrzydło zestrzelonego samolotu. Je li komputery rejestruj  takie rzeczy, to 

miejsce to mo e by  oznaczone jako niegro ne. Wszystko to było jednak czyst  

spekulacj . Musiał liczy  tak e na odrobin  szcz cia. Potrzebował pewnego 

urz dzenia. Je li b dzie działał odpowiednio szybko, zd y wej  na pokład, 

odszuka , co mu trzeba, wyj  na zewn trz i umo liwi  Lei start w ci gu dwóch 

minut. Miał nadziej ,  e to wystarczy. Po bezpiecznym odlocie l downika schowa 

sprz t pod skrzydłem samolotu i szybko si  oddali. Je li do rana nic si  nie stanie 

z ukrytym sprz tem, zabierze go ze sob  i pójdzie szuka  Vjera.  

   Zanim usłyszał odległy pomruk silników rakietowych nad sob , sło ce zni yło 

si  nad horyzont, sk d  wieciło czerwonawym blaskiem przenikaj cym przez 

cienk  warstw  chmur. Podniósł głow  i dostrzegł male ki punkt  wiatła 

opadaj cy w dół. Był znacznie ja niejszy od zachodz cego sło ca i bardzo szybko 

rósł w oczach, przechodz c w słup ognia, który sprowadzał l downik bezpiecznie 

na ziemi . Pojazd osiadł na ziemi dokładnie w miejscu, w którym był rozło ony 

znak z, obracaj c go natychmiast w popiół. Brion ruszył co sił w nogach w jego 

kierunku, nie czekaj c, a  zgasn  silniki. Nim do niego dobiegł, otworzyła si  

klapa  luzy powietrznej i w dół zsun ła si  ze szcz kiem elastyczna drabina. Brion 

złapał r koma za jej szczeble i zacz ł podci ga  si  w gór , r ka za r k , nie 

chc c traci  czasu na szukanie ich stopami, gdy  kołysała si  na całej długo ci. 

Jego dłonie pracowały sprawnie niczym tłoki silnika, wznosz c go wzdłu  

kadłuba statku do  luzy powietrznej. Lea odwracała si  wła nie od pulpitu 

sterowniczego, kiedy pojawił si  za jej plecami. Obj ł j  mocno ramionami, 

przytulaj c do siebie, pocałował j  z gło nym cmokni ciem i pu cił.  

    - Wspaniale znowu ci  widzie  - powiedział, odwracaj c si  i przyst puj c do 

grzebania w szafce. - Tu jest interesuj co, ale samotnie. Potrzebuj ... o jest Do 

zobaczenia! Startuj, jak tylko znajd  si  w bezpiecznej odległo ci.  

   Przystan ł gwałtownie, poniewa  zablokowała swoim ciałem wej cie do  luzy, 

patrz c na niego ze zło ci .  

    - Do  tego, mój błyskawiczny kochanku! Najwy szy czas, aby my sobie troch  

pogadali...  

    - Nie teraz. Musisz si  st d wynie , wróci  na orbit . Lada chwila mo emy 

zosta  zaatakowani...  

    - Zamknij si . Wł cz zdalne sterowanie. Zaczekam na ciebie na ziemi.  

   Lea podniosła ci ki plecak, odwróciła si  i zacz ła schodzi  po drabinie, 

podczas gdy zaskoczony Brion zastanawiał si , co jej odpowiedzie . Miał jej 

background image

 

34 

kaza  wróci , wsadzi  j  sił  do  rodka, mimo i  tego nie chciała, próbowa  j  

przekona , wytłumaczy ,  e to, co robi, jest niebezpieczne? Wszystkie te my li 

kł biły mu si  w głowie, a  w ko cu stwierdził,  e  adne z tych wyj  nie jest 

dobre. Musz  ich chyba na Ziemi uczy  jak by  konsekwentnym, poniewa  kiedy 

podejmowała jak  decyzj , nie było sposobu, aby j  zmieni . Pogodził si  z jej 

postanowieniem, przyznaj c w duchu,  e jej obecno  przy nim była 

zdecydowanie lepsza od dotychczasowej samotno ci.  

   To wszystko trwa za długo! Podbiegł do pulpitu sterowniczego i wyci gn ł z 

gniazda przyrz d do zdalnego sterowania. W tym samym momencie zapaliło si  

na nim  wiatełko sygnalizacyjne oznajmiaj ce,  e przyrz d jest gotowy do 

działania. Przypi ł go do pasa obok HPJ, kiedy wbiegał do  luzy powietrznej. 

Nast pnie spu cił si  po drabinie. Znalazłszy si  na wysoko ci kilku metrów nad 

ziemi , zeskoczył z ostatnich szczebli i wcisn ł kilka przycisków na sterowniku. 

Biegn c, słyszał trzask zamykanych wewn trznych drzwi  luzy oraz szcz k 

wci ganej do góry drabiny.  

   Lea nie czekała na niego, wiedz c,  e Brion biega dwa razy szybciej od niej. 

Tote , mimo i  biegła najszybciej jak mogła, momentalnie j  dogonił. Złapał j  w 

biegu i nie zwalniaj c ani na chwil , pobiegł z ni  dalej. Kiedy usłyszał odgłos 

zapłonu silników, poci gn ł j  na ziemi  i zasłonił swoim ciałem. Obj ł j  

ramieniem, gdy zadr ała ziemia i omiótł ich gor cy obłok pyłu. Kiedy si  nieco 

uspokoiło, usiadła krztusz c si  i pocieraj c oczy.  

    - Ty głupi umi niony jaskiniowcu... Czy wiesz,  e mało nas nie upiekłe  tym 

nagłym startem!  

    - Nie masz racji - powiedział u miechaj c si . Po czym przewrócił si  na plecy i 

wsun wszy r ce pod głow  spojrzał do góry, na oddalaj cy si  płomie  

l downika. Byli bezpieczni, przynajmniej w tej chwili. - Wiedziałem,  e wystarcz  

mi trzy sekundy, aby znale  si  w bezpiecznej odległo ci. Przy zało eniu,  e 

zamykanie zajmie siedem sekund... Czułem to!  

    - No, wspaniale! - powiedziała Lea, kopi c go w bok z całej siły. Czubek jej 

buta odbił si  od jego twardych jak skała mi ni nie wyrz dzaj c mu krzywdy, 

niemniej ten akt protestu sprawił jej ogromn  satysfakcj .  

   Brion chrz kn ł zaskoczony, po czym odwrócił si  i zerwał si  na równe nogi. 

Lea u miechn ła si  do niego przymilnie: - A wi c jeste my tu, sami na tej 

dziwnej planecie. Co teraz zrobimy?  

   Brion zacz ł protestowa , ale po chwili wybuchn ł  miechem. Chyba nigdy nie 

przestanie go zaskakiwa . Odczepił oba urz dzenia od pasa.  

    - Masz co  metalowego na sobie... lub w tej torbie?  

    - Ani tu, ani tu. Zaplanowałam t  wypraw  starannie.  

    -  wietnie. Tam, gdzie ro nie ta g sta trawa, jest rów. Pójd  tam i zaczekaj na 

mnie. Doł cz  do ciebie, gdy tylko pozb d  si  tych rzeczy.  

   Wrócił biegiem do krateru, wskoczył do  rodka i pogwizduj c wesoło, ukrył 

starannie oba przedmioty pod wygi tym metalowym skrzydłem samolotu. Prawie 

sko czone. Wygl da na to,  e udało mi si .  

   Lea siedziała w ukryciu, kiedy wskoczył do kryjówki obok niej.  

    - Czy nie uwa asz,  e najwy sza pora, aby  powiedział mi, co si  tu dzieje? - 

zapytała.  

background image

 

35 

    - Nie powinna  była tego robi . Powinna  była zosta  na statku, gdzie byłaby  

bezpieczna!  

    - Dlaczego? On mo e lata  sam, jak si  ju  przekonałe . Co dwie głowy, to nie 

jedna, zwłaszcza teraz, kiedy znalazłe  tubylców. To w tym celu chciałe  

zaopatrzy  si  w Heurystyczny Procesor J zykowy, prawda? Tak czy inaczej, 

stało si . Jestem tutaj, a nasz  rodek transportu jest na orbicie. Co robimy teraz?  

   Miała racj . Co si  stało, ju  si  nie odstanie. Brion nauczyl si  zawsze 

akceptowa  realno  sytuacji, której nie mo na było zmieni . Wskazał na pokryte 

drzewami wzgórza, ci gn ce si  skrajem równiny.  

    - Zostaniemy tutaj w ukryciu, dopóki nie upewnimy si ,  e nic nam nie grozi. 

Potem udamy si  na tamte wzgórza i poszukamy tego brudnego, prymitywnego 

człowieka, którego wtedy spotkałem. Je li b dziemy mieli szcz cie, mo e uda 

nam si  znale  równie  jego przyjaciół. Kiedy ich znajdziemy, b dziemy mogli 

porozmawia  z nimi za pomoc  procesora i uzyska  ewentualnie odpowied  na 

pytania dotycz ce tej planety. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

36 

Rozdział 8

 

 

miertelna niespodzianka

 

 

   Wieczorn  cisz  przerywało jedynie brz czenie owadów i rzadkie, odległe 

skrzeki lataj cych gadów. Brion czuł, jak wraz z rosn cym prze wiadczeniem,  e 

nie byli obserwowani i  e nie b dzie odwetu za l dowanie, opuszczało go napi cie. 

Zast piło je nagłe uczucie głodu od ostatniego posiłku min ło sporo czasu. Wyj ł 

z torby racj   ywno ciow  i z rosn cym niesmakiem zdj ł z niej opakowanie.  

    - To nie to, co obiad ze stekiem, prawda? - stwierdziła raczej ni  spytała Lea, 

widz c wyraz jego twarzy. - Mo na na tym  y  bez ko ca, mimo i  nie ma w tym 

zbyt wiele  ycia. I, prosz , ani słowa wi cej o stekach!  

   Lea obróciła swoj  torb  i otworzyła górn  klap .  

    - Wspomniałam o nich, bo zabrałam jeden dla ciebie - u miechn ła si  

niewinnie w odpowiedzi na jego zdziwion  min . - Przygotowałam go według 

przepisu, który znalazłam kiedy  w pewnej historycznej ksi ce kucharskiej. Nie 

wyja niaj c dlaczego, zalecano tam przyrz dzanie go w czasie zimy. - Zacz ła 

ci ga  plastikow  foli  z du ego zawini tka. - Naprawd  bardzo prosty w 

przyrz dzaniu. Rozcina si  bochenek chleba przez cał  jego długo , kładzie si  

na doln  połówk  kawałek  wie o upieczonego steku i polewa go jego własnym 

sosem, po czym cało  zamyka si . Obie cz ci bochenka dociska si  do siebie, aby 

chleb wchłon ł lepiej sos, i...  

   Uniosła w dłoniach spłaszczony bochenek Bior c go od niej, Brion przełkn ł 

gło no  lin . Odgryzł kawałek i przełkn ł go z błogim wyrazem twarzy.  

    - Jeste  wspaniała, Lea! - powiedział, oblizuj c wargi. - Wiem o tym... Ciesz  

si ,  e i ty równie  tak uwa asz. No, ale opowiedz mi teraz o swoim cuchn cym 

tubylcu.  

   Brion nie odezwał si  ani słowem, dopóki nie zjadł jednej trzeciej swojej 

ogromnej kanapki. Zaspokoiwszy pierwszy głód, reszt  jadł ju  bez po piechu, 

delektuj c si  ka dym k sem i opowiadał.  

    - Jest bardzo dziecinny... ale dzieckiem nie jest. Nazywa si  Vjer lub co  w tym 

rodzaju. Kiedy zetkn łem si  z nim po raz pierwszy, był przera ony, ale kiedy 

mnie zaakceptował, strach opu cił go całkowicie. To było wr cz 

nieprawdopodobne. Jak pstrykni cie przeł cznikiem. Gdy jednak pó niej 

chciałem i  za nim, tak si  tym zaniepokoił,  e a  zacz ł płaka . Pozwoliłem mu 

wi c odej  samemu, poniewa  stwierdziłem,  e nie b d  miał kłopotu z 

odnalezieniem go.  

    - Jest niedorozwini tym umysłowo... czy jakim  wyrzutkiem?  

    - By  mo e, chocia  nie s dz . Je li spojrzy si  na niego na tle jego  rodowiska, 

to oka e si ,  e jest dobrze do niego przystosowany. Potrafił wytropi  i zabi  

ro lino erne zwierz , potem z wielkim apetytem zje  jego surowe mi so. 

Odchodz c, zabrał reszt  ze sob  do obozu czy osady, w której zapewne mieszka. 

Nie czas teraz jednak na teoretyzowanie na ten temat. Nie mamy dostatecznych 

informacji, aby snu  jakiekolwiek domysły. Musimy znale  go i nauczy  si  jego 

j zyka, a potem zada  mu par  pyta . - Brion spojrzał na sło ce, które kryło si  

wła nie za horyzontem. - Na razie zostaniemy tutaj. To miejsce jest równie dobre 

background image

 

37 

na sp dzenie nocy, jak ka de inne. Tamte przyrz dy zostawimy na noc w 

kraterze, zabierzemy je o  wicie.  

    - Nie mam nic przeciwko temu. Je li o mnie chodzi, było dosy  wra e  jak na 

jeden dzie . - Wyj ła z plecaka  piwór i rozło yła go na ziemi. - By  mo e 

podró owanie z niewygodami to dla ciebie chleb powszedni, ja jednak wol  

bardziej wyszukane przyjemno ci, takie jak na przykład ciepłe łó ko. Zabrałam 

tak e ze sob  kilka kanapek dla siebie. I troch  wina w biorozkładalnym 

pojemniku. Mo esz si  nim cz stowa  tak długo, jak długo nie b dziesz uwa ał go 

za zbytek.  

    - Z przyjemno ci . Zaczynam wierzy ,  e twoja rodzinna planeta Ziemia jest 

naprawd  domem ludzko ci! 

 

   Oboje spali dobrze... dopóki Brion nie obudził si  nagle w  rodku nocy. Co  

zm ciło jego spokój, cho  nie potrafił okre li , co to było. Le ał spokojnie, 

wpatruj c si  w gwiazdy. Poprzedniej nocy zapami tał układ głównych 

gwiazdozbiorów, dzi ki czemu mógł teraz okre li  orientacyjnie czas na 

podstawie ich ruchu. Było dobrze po północy, kilka godzin przed  witem. Na 

niebie nie było ksi yca. Selm - II go nie posiadała, niemniej ziemia o wietlona 

była nikłym  wiatłem gwiazd. Cały ten układ planetarny poło ony był blisko 

centrum Galaktyki, tote  miriady gwiazd  wieciły jasno z szerokiego pasa 

ci gn cego si  wzdłu  całego nieboskłonu.  

   Co go zaniepokoiło? Noc była cicha, tak cicha,  e słyszał wyra nie łagodny i 

rytmiczny oddech  pi cej Lei. Czy by to był jaki  impuls emocjonalny? 

Skoncentrował si  i odczuł co  nikłego. Na granicy wra liwo ci. To pochodziło od 

człowieka... Był to impuls pojedy czego stanu emocjonalnego. Nienawi ci.  lepej 

nienawi ci, w ciekło ci i  dzy  mierci. Nie pochodził od jednego osobnika, lecz 

od wielu. Był skierowany w jego stron .  

   Brion obrócił si  powoli i obudził Le , kład c jej palec na ustach, kiedy 

zobaczył, jak mruga otwieraj c oczy. Przyło ył usta do jej ucha i szepn ł.  

    - Zaraz b dziemy mieli towarzystwo. Lepiej spakuj swoje rzeczy,  eby  była 

gotowa do drogi. - Poczuł nagle napi cie i strach, które przeszyły jej ciało, kiedy 

uniosła si  nieco i oparła na łokciach.  

    - Co si  dzieje?  

    - Jeszcze dobrze nie wiem. Ale czuj  ich tam, w ciemno ci. Id  tutaj. Jeszcze nie 

wiem ilu ich jest. Wiem jednak na pewno,  e id  po mnie... i nie pałaj  do mnie 

miło ci . Chwileczk ...  

   Skoncentrował si  na jednym z impulsów, staraj c si  Wydzieli  go spo ród 

pozostałych. U ył całego swojego talentu, który doskonalił nieprzerwanie od 

chwili, kiedy odkrył,  e jest empatykiem. Tak, to on! Brion pokiwał głow  w 

ciemno ci.  

    - Jedn  zagadk  mamy rozwi zan . Vjer jest razem z nimi. Zatem wiemy ju , 

e nie mieszka na wzgórzach sam. S dz ,  e jego plemi  musi by  liczne, 

poniewa  poszukuje mnie ze spor  grup .  

    - Zdaje mi si ,  e mówiłe  mi, i  jest twoim przyjacielem - szepn ła Lea.  

    - Tak mi si  zdawało. Wygl da na to,  e wszystko si  zmieniło. Chciałbym 

wiedzie , dlaczego... i czuj ,  e wkrótce si  dowiemy. - Wyprostował si  i 

background image

 

38 

poluzował nó  w pochwie. - Zosta  tutaj w ukryciu, a ja zobacz , co si  tam 

dzieje.  

    - Nie! - wpiła si  mocno palcami w jego rami . Nie mo esz i  tam sam, w 

ciemno .  

    - Ale  mog ! Prosz  ci , zaufaj mi, kiedy mówi ,  e wiem co robi  - zdj ł 

delikatnie jej dło  ze swojej r ki. Musz  mie  du o miejsca wokół siebie, kiedy 

spotkam si  z nimi. Chc  unikn  sytuacji, w której b d  musiał si  martwi  

dodatkowo o ciebie. Wszystko b dzie dobrze.  

   Oddalił si  bezszelestnie w panuj cy półmrok. Czołgał si  w kierunku nocnych 

go ci. Kiedy znalazł si  w bezpiecznej odległo ci od kryjówki Lei, zatrzymał si . 

Impulsy stanów emocjonalnych, które odbierał, były teraz o wiele wyra niejsze. 

Pochodziły od co najmniej kilkunastu osób. A mo e było ich jeszcze wi cej? 

Czekał do chwili ujrzenia ich ciemnych sylwetek, było ich około dwudziestu, nim 

skoczył na równe nogi i krzykn ł.  

    - Vjer! Jestem tutaj. Czego chcesz?  

   Poczuł fal  przera enia, które szybko zdominowało ich inne uczucia. Raptowny 

strach zast pił nienawi  w chwili jego nagłego pojawienia si . Zatrzymali si  

wszyscy z wyj tkiem jednego, który zignorował ten gwałtowny napływ strachu, 

pozwalaj c dalej nie  si  nienawi ci, tłumi cej inne jego odczucia. Ten człowiek 

szedł nieprzerwanie naprzód i co  robił.  

   Z mroku wyleciała dzida i wbiła si  w ziemi  w odległo ci metra od nóg Briona 

Sytuacja stawała si  niebezpieczna. Brion poczuł,  e pozostali ochłon li stopniowo 

z pierwszego szoku i ponownie zacz li emanowa  t  sam  nienawi ci  Ruszyli 

kolejno do przodu, jeden za drugim. Brion cofn ł si , kieruj c si  w stron  

jeziora, aby odci gn  ich od kryjówki Lei. W ten sposób b dzie bezpieczna. O 

swoje bezpiecze stwo si  nie martwił. Był pewny,  e potrafi si  obroni , je li go 

zaatakuj ... zwłaszcza je li powstali s  tacy sami jak Vjer. Gdyby jednak nie 

udało mu si  ich pokona , b dzie mógł bez trudu od nich uciec. Dlaczego tu 

przyszli? Ponownie krzykn ł, aby przyci gn  ich uwag . W tym samym 

momencie krzykn ła Lea... i jednocze nie poczuł gwałtowny impuls paniki. 

Ruszył p dem w jej kierunku. Nagle wyrósł przed nim m czyzna... Dwóch. 

Wpadł na nich cał  swoj  mas  i odtr cił na boki jak natr tne owady, nie 

zwalniaj c ani na chwil . Lea krzykn ła znowu i w tym momencie zobaczył ludzi 

z uniesionymi dzidami, którzy j  trzymali: Nawet nie pomy lał o u yciu no a, 

kiedy wpadł na nich - jego r ce były wystarczaj c  broni .  

   Wywi zała si  zaciekła walka wr cz w roz wietlonym gwiazdami mroku. Byli 

tak blisko siebie,  e bro  była bezu yteczna, a nawet stała si  zagro eniem dla 

trzymaj cych j . Rozległy si  chrapliwe krzyki bólu, kiedy Brion uniósł jednego z 

napastników i cisn ł nim w najwi ksz  grup  jego pobratymców. Niemal 

dosłownie zmia d ył trzech pozostałych, którzy trzymali Le . Ustawił j  za sob , 

aby chroni  j  swoim ciałem i odtr cał r koma drzewce dzid. Kontratakował, 

zadaj c ciosy pi ciami. Były niebezpieczniejsze od maczug. Napastnicy zacz li 

odpada  od niego i wówczas pierwszy kamie  trafił go w bok głowy. Brion zawył 

z bólu, kiedy trafiły go nast pne. Wtedy po raz pierwszy poczuł obecno  kobiet, 

pod aj cych za uzbrojonymi w dzidy m czyznami. Ich broni  były obłe 

kamienie, które w ich r kach były  miertelnie niebezpieczne. Brion chwycił 

background image

 

39 

jednego z napastników, aby posłu y  si  nim jako tarcz ... ale było ju  za pó no. 

Seria ostrych ciosów trafiła go w szyj  i głow , ale nie poczuł ich nawet, gdy  

straciwszy przytomno  zachwiał si  na nogach i upadł na ziemi  jak.  ci te 

drzewo. Ostatni  rzecz , któr  rejestrowała jego  wiadomo  były krzyki 

przera enia Lei i jego niemo no  udzielenia jej pomocy na skutek 

wszechogarniaj cego go mroku.  

   Potem był ju  tylko chaos. Zm cona  wiadomo . Mrok i ból. Kołysanie si  tam 

i z powrotem, ból w nadgarstkach, w r ce i głowie. Ruch. Ponownie mrok. Po 

jakim  czasie zobaczył kołysz ce si  nad nim gwiazdy. Zawołał Le . Czy 

odpowiedziała? Nie mógł sobie tego przypomnie . Ból i niepami  były jedyn  

odpowiedzi . 

 

    Było ju  szaro, kiedy zacz ł odzyskiwa   wiadomo . Stopniowo docierało do 

niego wołanie Lei, kiedy próbował otworzy  zaskorupiałe oczy. W jaki  sposób 

miał unieruchomione r ce i nogi. Mrugał tak długo, dopóki majacz ce przed nimi 

plamy nie nabrały wyra nych kształtów. Był przywi zany skórzanymi 

rzemieniami do długiego pala. Jego prawa r ka była zakrwawiona i t tniła bólem. 

Spojrzał na ni  i chrz kn ł z niepokojem. Wyszeptane przez Le  słowa były pełne 

troski.  

    -  yjesz? Słyszysz mnie? Brion, prosz , słyszysz mnie? Mo esz si  rusza ?  

   Kiedy starał si  poruszy  głow , j k bólu wyrwał si  z jego ust. Była cała 

pokaleczona, a jedno oko nie otwierało si  do ko ca. Drugie było jednak 

dostatecznie sprawne,  eby mógł dostrzec Le  le c  w odległo ci kilku metrów 

od niego, przywi zan  do drugiego pala tak samo jak on. Z pocz tku zdołał 

jedynie kaszln , kiedy próbował jej odpowiedzie , ale w ko cu wykrztusił z 

siebie kilka słów.  

    - Czuj ... si ...  wietnie...  

    -  wietnie! - w jej głosie czu  było łzy, pod którymi kryła si  w ciekło . - 

Wygl dasz strasznie, jeste  cały potłuczony i zakrwawiony. Gdyby twoja głowa 

nie była jak z kamienia, ju  by  nie  ył... Och, Brionie. To było straszne! 

Przywi zali nas do tych pali jak zwłoki. Nie li nas cał  noc. Byłam pewna,  e ci  

zabili.  

   Próbował si  u miechn , ale wykrzywił jedynie twarz. - Te przypuszczenia na 

temat mojej  mierci s  mocno przesadzone. - Poruszył z całej siły r koma i 

nogami napinaj c do oporu wi zy. - Czuj  si  potłuczony... ale nie wydaje mi si , 

abym miał co  złamanego. A co z tob ?  

    - Nic szczególnego, tylko kilka zadra ni . Pastwili si  głównie nad tob . 

Zawzi cie. Strasznie...  

    - Nie my l teraz o tym.  yjemy i to jest w tej chwili najwa niejsze. Opowiedz 

mi teraz o wszystkim, co widziała  po drodze.  

    - Niewiele widziałam. Jeste my gdzie  w ród wzgórz. Na polanie przed czym , 

co wygl da jak groty w  cianie skalnej. Cał  polan  otaczaj  wysokie drzewa. 

Kobiety weszły do  rodka, kiedy tu dotarli my i przebywaj  tam do tej pory. 

M czy ni  pi  wokół nas.  

    - Ilu ich jest? Czy który  z nich czuwa?  

background image

 

40 

    - Naliczyłam osiemnastu... nie, dziewi tnastu... dwudziestu. S dz ,  e to 

wszyscy. Je eli jest jeszcze kto  na stra y, to znajduje si  poza zasi giem mojego 

wzroku. Co jaki  czas który  z nich budzi si  i idzie w zaro la. Przypuszczam,  e 

za potrzeb . .  

    - Brzmi to do  obiecuj co. S  tak niezorganizowani, jak s dziłem. Teraz, 

kiedy  pi , mamy najwi ksz  szans  ucieczki. Zanim dobior  si  nam bardziej do 

skóry.  

    - Odwal si ! - potrz sn ła ciasno zwi zanymi nadgarstkami w jego kierunku. - 

Chyba o raz za du o dostałe  w głow . Zabrali twój wielki nó  i nie mo emy 

nawet dosi gn  z bami tych rzemieni. Jak w tej sytuacji wyobra asz sobie 

ucieczk ?  

    - Chwileczk  - powiedział spokojnie. Zamkn ł oczy i zacz ł gł boko i 

rytmicznie oddycha .  

   Musiał przede wszystkim uporz dkowa  my li, aby móc skoncentrowa  cał  

swoj  uwag  i energi . Te same  wiczenia oddechowe wykonywał, kiedy podnosił 

ci ary. Wysiłek, który czekał go teraz, był tego samego rodzaju. Rozlu nił ciało i 

wówczas poczuł niezliczone rany i stłuczenia. Były one jednak bez znaczenia. 

Kiedy skoncentrował uwag , przestał je w ogóle odczuwa .  wietnie. Teraz czuł, 

jak jego siła ukierunkowuje si . Otworzył powoli oczy i spojrzał na grube 

rzemienie owini te wokół nadgarstków. Napi ł mi nie r k. Lea patrzyła ze 

zdumieniem. Widziała przed chwil , jak opada z sił, jak wiotczeje jego twarz. 

Kiedy otworzył oczy, spojrzał bł dnym wzrokiem na nadgarstki. Fala dr enia 

przemkn ła przez górn  cz  jego ciała. Teraz dostrzegła, jak jego mi nie 

p czniej  wewn trz postrz pionych r kawów, poszerzaj c dziury, a nast pnie 

rozrywaj c osłabiony materiał. Skórzane wi zy napi ły si  i zaskrzypiały, 

rozci gane coraz bardziej i bardziej. To było wr cz nieludzkie. Jego twarz 

wyra ała spokój, kiedy r ce rozdzielały si  powoli, z mechaniczn  precyzj . 

Rozległ si  cichy trzask - jeden z rzemieni pu cił... A potem nast pny. R ce 

Briona były wolne.  

   Kiedy zdał sobie z tego spraw , dreszcz zm czenia przebiegł jego ciało. Opadł 

na ziemi , zamkn ł oczy i ci ko oddychał, masuj c palcami skór  wokół 

gł bokich ran na nadgarstkach i wyciskaj c przy tym krew z miejsc, w których 

rzemie  rozci ł ciało a  do ko ci. Trwało to tylko chwil . Doszedłszy do siebie 

uniósł powoli głow  i rozejrzał si  wokoło.  

    - Bardzo dobrze - powiedział cicho. - Miała  racj , wszyscy  pi .  

   Poruszaj c si  niczym w , przesun ł si  w pobli e Lei, wlok c ze sob  wci  

uwi zany do nóg pal i obejrzał jej wi zy.  

    - Je li b dziesz próbował je rozerwa , oderwiesz razem z nimi moje dłonie - 

powiedziała, staraj c si  nie patrze  na powolne s czenie si  krwi z jego r k.  

    - Nie martw si , z twoimi pójdzie łatwiej ni  z moimi. - Pochylił si  do przodu i 

zacisn ł z by na rzemieniu z jaszczurczej skóry. Gryzł i  uł go z całej siły. 

Przerwanie wi zów zaj ło mu mniej ni  minut . - Smakuje obrzydliwie - 

powiedział, wypluwaj c kawałki skóry.  

    - Musisz mie  dobrego dentyst . - Pod wymuszon  lekko ci  jej słów słycha  

było dr enie głosu.  

   Brion wyci gn ł r k  i odgarn ł sprzed jej oczu kosmyk spl tanych włosów.  

background image

 

41 

    - Zaraz nas tu nie b dzie. Daj  ci na to moje słowo. Musisz tylko pole e  

spokojnie przez chwil .  

   Nie czuł si  jeszcze tak odpr ony, jak tego pragn ł. Był ju  jasny dzie  i ich 

ruchy mogły by  z łatwo ci  zauwa one przez ka dego, kto si  obudził. Kilka 

nast pnych minut miało zadecydowa  o wszystkim. Wiedział,  e je eli uda im si  

dotrze  do zaro li przed podniesieniem alarmu, b d  mogli uciec. Mimo obra e  

był gotów ucieka ... I nie dopu ci  do tego, aby złapano ich po raz drugi. 

Rozlu nił rzemienie opasuj ce nogi, po czym wsun ł wskazuj cy palec lewej r ki 

pod najcie szy z nich. Przerwał go bez wysiłku. Potem kolejno nast pne. Na 

koniec zdj ł je i powoli si  wyprostował. Porywacze wci  spali. W ten sam 

sposób uwolnił nogi Lei.  

    - Idziemy - szepn ł, obejmuj c j  i unosz c do góry.  

   Ostro nie i cicho przechodzili pomi dzy ciałami  pi cych, spodziewaj c si  w 

ka dej chwili podniesienia alarmu. Sze , siedem, osiem kroków... Byli ju  

mi dzy drzewami i przedzierali si  przez zaro la.  

    - Wróc  za chwil  - szepn ł, stawiaj c j  na ziemi. Przyło ył jej palec do ust, 

aby zapobiec protestowi. W chwil  potem znikn ł, odchodz c w stron  polany.  

   Lea nie wiedziała, czy ma si   mia , czy płaka . To był  miech. Z trudem 

powstrzymywała swoj  na wpół histeryczn  wesoło , widz c, jak niesie jednego z 

porywaczy. Zwykła ucieczka nie wystarczała mu... o, nie. Musiał wzi  ze sob  

je ca! Jeniec opierał si  i wierzgał nogami, ale nadaremnie. Brion pojmał go 

bezszelestnie, jedn  r k  zasłaniaj c mu usta, a drug  podnosz c z ziemi. Jeniec 

miał wytrzeszczone oczy i był ledwie  ywy. Kiedy Brion zwolnił u cisk, wci gn ł 

łapczywie powietrze do płuc, dr c na całym ciele. Zanim je wypu cił i mógł 

krzykn , twarda pi  Briona uderzyła go pod uchem. Bez czucia osun ł si  na 

ziemi .  

   Brion zignorował go i pomógł Lei stan  na nogi. - Mo esz i ? - zapytał.  

    - Odpowiedniejszym okre leniem byłoby wlec si . - Postaraj si . Je li zajdzie 

potrzeba, pomog  ci. Bez wysiłku przerzucił je ca przez rami , wzi ł Le  za r k  

i ruszyli w dół zbocza, przedzieraj c si  mi dzy drzewami. Z ka d  chwil  

oddalali si  coraz bardziej od obozowiska. Nie było słycha   adnego alarmu. Byli 

wolni - przynajmniej na razie. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

42 

Rozdział 9

 

 

Elektroniczne przesłuchanie

 

 

   Brion doszedł do skraju lasu i zatrzymał si  przy najwi kszym drzewie. Powiódł 

wzrokiem po trawiastym zboczu, a potem przez pust  równin  a  do bł kitnych 

wód Jeziora Centralnego, które ci gn ło si  po horyzont. Było ju  ciepło i sło ce 

wznosiło si  wysoko na niebie. Słyszał za sob  Le  przedzieraj c  si  przez 

zaro la. Potykała si  co chwila i wymrukiwała dławionym głosem jakie  obelgi. 

Zdolno ci  empatii wybiegł daleko poza ni  a  do kresu swoich mo liwo ci, lecz 

nie wyczuł  adnego  ladu po cigu.  

    - Czy jest jaki  powód... Nie mo emy tu odpoczywa ... ani przez chwil  - 

sapn ła opieraj c si  o drzewo obok niego.  

    - Nie zgadzam si  z tob . To jest dobre miejsce na postój. - Osun ła si  z ulg  

na ziemi . - Dopóki mog  stwierdzi ,  e nikt nas nie  ciga, dopóty jeste my tu 

bezpieczni. Kiedy wyjdziemy na równin , b dzie nas łatwo zauwa y . Musimy 

teraz postanowi , co robimy dalej.  

    - Mo e by  tak zdj ł z siebie tego siwobrodego starca - powiedziała Lea, 

wskazuj c r k  na wiotkie ciało zwisaj ce z jego ramienia. - A mo e zapomniałe , 

e go niesiesz?  

   Brion spu cił powoli swój baga  na kupk  li ci.  

    - Nie jest wcale taki ci ki. Jak widzisz, jest bardzo chudy i stary.  

    - Lepszego nie było?  

    - Nie. Przypuszczalnie reprezentuje pewien autorytet, poniewa  jest jedyny, 

który nosi nie maj c  praktycznego zastosowania ozdob . - Brion odchylił na bok 

zmierzwion , siw  brod  starca, aby pokaza  Lei zawieszony na jego szyi 

naszyjnik ze zbielałych ko ci. W przeciwie stwie do reszty, mo e zna  odpowiedzi 

na interesuj ce nas pytania.  

    - Czy chcesz powiedzie ,  e kiedy poszedłe  po je ca, po wi ciłe  nieco czasu, 

aby dokona  jakiego  wyboru?  

    - Oczywi cie. To była wyj tkowa okazja.  

    - Mam nadziej ,  e kiedy  ci  zrozumiem... ale nie nast pi to dzisiaj. Jestem 

spragniona, głodna, wyczerpana i czuj  si , jakby przeszedł si  po mnie kto  w 

kolczastych butach. Zastanawiałe  si  mo e nad nasz  przyszło ci ?  

    - Owszem. Miałem na to troch  czasu podczas marszu. Po pierwsze, musimy 

pogodzi  si  z pewnymi nieprzyjemnymi faktami. Stracili my całe nasze 

wyposa enie, które mieli my przy sobie, to znaczy jedzenie, wod , mój nó ...  

    - Je eli jeszcze stracili my sterownik radiowy, który schowałe  w kraterze, to 

ju  teraz mo emy pomy le  o samobójstwie. Nie mam ochoty znale  si  w r kach 

tych typów po raz drugi... - Pochyliła si  nad je cem, aby przyjrze  mu si  z 

bliska, po czym zmarszczyła nos z niesmakiem. - Okropny. A je li ju  mówimy o 

r kach... to czy ten naszyjnik na jego szyi nie jest przypadkiem zrobiony z ko ci 

ludzkich palców?  

   Brion przytakn ł.  

    - To wła nie wydało mi si  najbardziej interesuj ce. Wła nie dlatego go 

pojmałem. Ten naszyjnik interesuje mnie takie z osobistych wzgl dów.  

background image

 

43 

   W jego głosie pojawił si  cie  gniewu, którego wcze niej w nim nie było. 

Skłoniło j  to do ponownego przyjrzenia si  naszyjnikowi. W ród zbielałych 

palców znajdował si  jeden ciemniejszy. Nie, nie ciemniejszy, ale inny. Przyjrzała 

mu si  bli ej i zobaczyła,  e był  wie o obci ty i pokryty jeszcze ciemnymi 

plamami krwi. W nagłym ol nieniu spojrzała z przera eniem na Briona. 

Przytakn ł jej z ponurym wyrazem twarzy, unosz c do góry praw  r k , aby 

zobaczyła wyra nie,  e ma na niej ju  tylko cztery palce. Westchn ła gł boko.  

    - Dlaczego ci to zrobili... s  wstr tni! Ukryłe  to przede mn ...  

    - Nie było sensu o tym mówi , skoro nie mo na ju  nic na to poradzi . To nic 

powa nego. Obwi zali rzemieniem kikut, aby zatamowa  krwawienie. 

Najbardziej z tego wszystkiego interesuje mnie jednak znaczenie tego aktu. Ten 

człowiek b dzie mógł nam to wyja ni . - Okaleczon  r k  wykonał gest 

oznaczaj cy,  e nie ma o czym mówi . - T  spraw  zajmiemy si  pó niej. Teraz, 

zanim przyst pimy do dalszych działa , musimy  ci gn  l downik. Mam 

nadziej ,  e twoje obawy zwi zane ze sterownikiem s  przedwczesne i  e jest tam, 

gdzie go schowałem. Prawd  powiedziawszy, nie dowiemy si  tego, dopóki tego 

osobi cie nie sprawdzimy. Musimy wi c jak najszybciej dotrze  do krateru i 

ci gn  l downik. Wsi dziesz do niego i odlecisz najszybciej, jak to tylko b dzie 

mo liwe...  

    - Bez ciebie? A  tak bardzo polubiłe  to nieprzyjemne miejsce?  

    - Niespecjalnie. Ale wyznaczona robota musi by  wykonana. Poza tym nie chc , 

aby ten typ znalazł si  na pokładzie statku.  

    - Dlaczego? Boisz si ,  e zawładnie nim?  

    - Wr cz przeciwnie. Opieraj c si  na odczuciach Vjera, jestem gł boko 

przekonany,  e zabranie któregokolwiek z tych ludzi poza ich naturalne 

rodowisko mo e by  dla nich tragiczne w skutkach. B d  całkowicie bezpieczny, 

czekaj c tutaj na twój powrót. Czas, jaki zajmie l downikowi jedno okr enie 

orbity wystarczy ci na skompletowanie sprz tu z listy, któr  zaraz sporz dzimy. 

Nast pnie wyl dujesz z całym tym sprz tem.  

    - Czy nie powinnam na pocz tku zarejestrowa  tego wszystkiego, co ju  

odkryli my?  

    - Ta sprawa to pozycja numer jeden na li cie. Kiedy to sko czysz, b dziesz 

musiała szybko skompletowa  sprz t, którego b dziemy potrzebowali. Niestety 

nie da si  unikn  tego,  e b dzie on zawierał du o metalu. Nadal uwa am,  e 

bardzo wa ne jest,  eby nie posiada  przy sobie  adnego metalu. Je li oka e si , 

e tamto skrzydło samolotu jest nietkni te, b dzie to oznaczało,  e b dziemy 

mogli ukry  tam wszystkie zawieraj ce metal przedmioty do czasu, kiedy b d  

nam potrzebne.  

    - Takie, jak na przykład granaty ogłuszaj ce, par  rozpylaczy?  

    - Mniej wi cej to miałem na my li. Nie mam ochoty na powtórk  dzisiejszej 

nocy.  

    - Ani ja. - Wyra nie zm czona podniosła si . - Je li jeste  gotowy, mo emy 

rusza  w dalsz  drog . Czuj  ciarki na skórze, siedz c tu zwrócona plecami do 

tych drzew.  

    - Musisz przej  prób , aby my mogli stwierdzi , czy masz zdolno ci 

empatyczne - powiedział Brion, podnosz c i kład c sobie na rami  wci  

background image

 

44 

nieprzytomnego starca. - Szukaj  nas ju , czuj  to od kilku minut. Wyczuwam 

jednak tylko ich zaniepokojenie i dezorientacj , z czego wnioskuj ,  e nie natrafili 

jeszcze na nasz  lad.  

   - Teraz mi mówisz! Ruszajmy. - Wyprostowała si  i skierowała si  w dół 

wzgórza.  

   Brion ruszył za ni  truchtem i po kilku krokach przegonił j .  

   - Pobiegn  przodem - powiedział. - Kiedy znajdziemy si  na otwartej 

przestrzeni, na pewno od razu nas zobacz . Dlatego wła nie chc  jak najszybciej 

ci gn  l downik.  

   - Nie tra  czasu na gadanie... biegnij! B d  biec za tob .  

   Biegła najszybciej jak mogła, ale nie nad ała za nim. Brion p dził du ymi 

susami prosto w stron  krateru. Lea co chwil  ogl dała si  za siebie. Po pewnym 

czasie musiała zwolni  i przej  pewien odcinek, aby odsapn , po czym - 

ponownie zerwała si  do biegu. Z trudem wbiegła na niewielkie wzniesienie. 

Kiedy znalazła si  na jego wierzchołku, zobaczyła daleko przed sob , jak Brion 

wychodzi z krateru... i wymachuje czym  połyskuj cym w sło cu. A wi c 

sterownik był na miejscu!  

    - L downik jest ju  w drodze - powiedział Brion, kiedy dowlekła si  do niego. - 

I jak na razie nie wida , aby kto  nas  cigał.  

   - Nigdy w  yciu... tak si  nie zm czyłam - wysapała, osuwaj c si  na ziemi .  

   Brion poło ył obok niej sterownik i pobiegł z powrotem do krateru.  

   - Daj mi znak, kiedy stary si  poruszy - powiedział. - Chc  jeszcze raz 

skopiowa  tamt  tabliczk  znamionow , któr  znalazłem obok skrzydła. Tamta 

kopia przepadła, poniewa  wyryłem j  na butelce od wody. Kiedy znajdziesz si  

w statku, zakoduj t  kopi  za pomoc  modemu - dodał i znikn ł za kraw dzi .  

   Lea spojrzała na naszyjnik zawieszony na szyi chrapi cego starca i wzruszyta 

ramionami. Có  za zezwierz ceni ludzie! Odci  tak po prostu człowiekowi palec. 

W jakim celu? To musi oznacza  dla nich co  wa nego, co  zwi zanego z jakim  

rytuałem. Na pewno Briona boli ta r ka, a mimo to nie uskar a si . Jest 

niezwykły pod ka dym wzgl dem. Ten kikut musi zosta  zdezynfekowany, aby 

nie wywi zało si  zaka enie. Apteczka powinna by  umieszczona na samej górze 

listy. Mo na b dzie spowodowa  odro ni cie palca, ale nie da si  usun  teraz 

bólu i niewygody.  

    - Skopiowałem te znaki na tym kawałku kory - powiedział Brion, wyszedłszy z 

krateru. - Rozumiesz co  z nich?  

   Obróciła kor  na wszystkie strony i pokr ciła głow  przecz co.  

    - To  aden ze znanych mi j zyków, mimo i  te symbole wygl daj  mi znajomo. 

By  mo e banki pami ci zawieraj  co ...  

   Siwowłosy jeniec otworzył oczy i zacz ł trz

 si  i ochryple krzycze . Pełzn ł, 

próbuj c uciec od nich. Brion wyci gn ł r k  i złapał go, a nast pnie nacisn ł 

kciukiem szyj  pod uchem. Jeniec drgn ł konwulsyjnie dwa razy i zamarł w 

bezruchu.  

   - Widziała ? - zapytał.  

   - To, jak go obezwładniłe ? No pewnie. Musisz nauczy  mnie tej sztuczki.  

   - Nie, nie to. To, na co patrzył, kiedy zacz ł wrzeszcze . Sterownik radiowy.  

    - Czy by wiedział, co to?  

background image

 

45 

   - Raczej w to w tpi . Ale to musi oznacza  dla niego co  przera aj cego, co , co 

musimy wyja ni . - Brion odwrócił głow  na bok, nadsłuchuj c. - L downik si  

zbli a. Musisz zapami ta  teraz spis rzeczy, których b dziemy potrzebowali. 

 

    L downik stał na ziemi niecałe dwie minuty. Briona niepokoiła ka da 

upływaj ca sekunda. Nawet kiedy statek startował z Le  na pokładzie, niepokój 

go nie opuszczał. Statek wyl dował bezpiecznie dwa razy, co mogło oznacza ,  e 

to miejsce nie jest pod stał  obserwacj . Ka de kolejne l dowanie zwi kszało 

jednak niebezpiecze stwo wykrycia. Mimo to musieli pozosta  w tym rejonie, 

poniewa  łowcy byli jedynym kluczem, jaki mieli do rozwi zania  miertelnej 

zagadki tej planety. Nie maj c wyboru, postanowił odp dzi  od siebie my l o 

gro cym mu niebezpiecze stwie, koncentruj c uwag  na uruchomieniu 

przem drzałej maszynki tłumacz cej.  

   Niewielkie, metalowe pudełko zawierało mnóstwo skomplikowanych obwodów i 

podzespołów. Tłumacz realizował swoje funkcje za pomoc  projektora 

holograficznego, który wy wietlał w powietrzu trójwymiarowy obraz. Pierwszy, 

jaki si  pojawił, przedstawiał nachylon , biał  powierzchni  z widniej cymi na 

niej instrukcjami. Brion przeczytał je i za pomoc  odpowiednich przycisków 

zakodował w urz dzeniu te, które go interesowały. - Instrukcje znikn ły i na ich 

miejscu ukazał si  obraz nauczyciela. Był to starszy m czyzna ubrany w prosty, 

szary strój, siedz cy ze skrzy owanymi nogami przed stoj cym na ziemi 

pudełkiem bez wieka. Brion przeł czał przyciski, a  przetworzył jego ubranie na 

szat  okrywaj c  go od pasa do ud i wydłu ył mu włosy. Mimo i  jeniec był o 

wiele brudniejszy, jego nauczyciel niewiele ró nił si  od niego.  

   Brion spojrzał na nieruchomy, trójwymiarowy wizerunek i z uznaniem pokiwał 

głow . Był niezły. Dotkni cie ostatniego przycisku sprawiło,  e obraz znikn ł, 

cofaj c si  w przestrzeni. Gdy tylko programowanie dobiegło ko ca, Briona 

ponownie ogarn ł niepokój. Dr ył go, mimo i  Lea kr yła ju  bezpiecznie po 

orbicie. Jedyn  rzecz , która naprawd  mogła go w tej chwili niepokoi , byli 

pozostali członkowie plemienia je ca. Na razie nie widział jednak  adnych oznak 

ich zbli ania si  ani nie czuł ich obecno ci. Sekundy mijały powoli. 

 

    Do powrotu l downika nie zaobserwował nic podejrzanego. Zerwał si  na nogi 

i pomachał r k .  

    - Rzucaj mi sprz t po jednej sztuce - zawołał do Lei, kiedy otworzyła si   luza 

powietrzna. - A potem zejd  jak najszybciej!  

   Było to niebezpieczne, ale jednocze nie był to najszybszy sposób otrzymania 

sprz tu luzem. Chwytał jeden po drugim ci kie pojemniki i ustawiał je obok 

siebie. Kiedy Lea schodziła po drabinie, przeniósł je kolejno do krateru. Po 

usuni ciu wszystkiego wysłali l downik z powrotem na orbit . Gdy znikn ł, a na 

niebie nie było wida  oznak odwetu, mogli odpocz . Lea pogroziła pi ci  w 

kierunku odległych wzgórz.  

   - Hej, wy tam, mo ecie teraz wróci  tutaj i spróbowa  sprawi  nam kłopoty. Ale 

tym razem spotka was niemiła niespodzianka! Przyjemno  b dzie po mojej 

stronie.  aden z was,  mierdziele, nie jest wart palca z r ki Briona!  

background image

 

46 

   - Doceniam twoj  troskliwo  - powiedział Brion, nakładaj c banda  na 

antyseptyczn  piank , któr  spryskał kikut po odci tym palcu. Spojrzał na 

wi nia. Widz ,  e nasz go  znowu si  budzi.  

   - Przygotuj  nam co  do jedzenia, a ty wł cz to urz dzenie. Zobaczymy, czy da 

si  nawi za  z nim jak  rozmow .  

   Technika edukacji była niezwykle powolna, ale nadzwyczaj precyzyjna. 

Warunkiem jej powodzenia była stała aktywno  ucznia. Z pocz tku okazała si  

mało skuteczna, poniewa  jeniec był całkowicie bierny. Nie dlatego,  e był temu 

przeciwny, ale dlatego,  e był  miertelnie przera ony.  

   Zanim starzec odzyskał przytomno , Brion wyczuł to poprzez zmian  rytmu 

jego fal mózgowych. Najpierw był niepokój i uczucie bólu a  do chwili otwarcia 

oczu. Potem pojawił si  paniczny strach. Taki sam, jaki opanował Vjera, kiedy po 

raz pierwszy zobaczył Briona. Ten był jednak gorszy, poniewa  nie słabł ani na 

chwil . Kiedy jeniec spojrzał na Briona, próbował uciec, kwil c z przera enia. 

Brion złapał go za nog  w kostce i w tym samym momencie strach starca wzrósł 

jeszcze bardziej. Zacz ł lamentowa  i dr e  konwulsyjnie. Przewrócił oczy, tak  e 

było wida  tylko białka i zemdlał. Brion poszedł po apteczk .  

   - Zjesz co ? - zapytała Lea, kiedy wszedł do krateru.  

   - Za chwil . Ten tam niespecjalnie pali si  do współpracy i musz  mu zrobi  

zastrzyk ze skopolaminy, tak jak przewiduje instrukcja.  

   Delikatny zastrzyk z podskórnej strzykawki ci nieniowej przywrócił je cowi 

wiadomo . Brion schował szybko strzykawk , aby starzec nie zd ył jej 

zobaczy . Tym razem odr twienie przemogło strach. Poruszył si  niezdarnie, 

łypi c podejrzliwie na Briona z l kiem w oczach. Brion nie reagował. Usiadł na 

ziemi i czekał. Patrzył jak jeniec spogl da na holograficzn  posta  i w pewnym 

momencie poczuł pierwszy impuls zainteresowania z jego strony. Obserwowana 

posta  jawiła mu si  jako jego rówie nik. Jako człowiek, którego cechuje 

niezwykłe opanowanie, gdy  siedział całkowicie nieruchomo i jedynie ledwie 

widocznie oddychał. Bez tej komputerowej symulacji  ycia ów wizerunek 

wygl dałby jak pos g. Kiedy ciekawo  starca wzrosła jeszcze bardziej, Brion 

wypowiedział łagodnie słowo uruchamiaj ce program. - Zacznij.  

   Jeniec spojrzał na Briona z nagłym strachem, a potem z powrotem na 

holograficzn  posta , która po raz pierwszy si  poruszyła. Nauczyciel pokłonił si  

i u miechn ł, a nast pnie si gn ł do stoj cego przed nim otwartego pudełka. 

Wyj ł z niego co , co wygl dało jak zwykły odłamek skały.  

    - Skała - powiedział. - Skała... skała.  

   Za ka dym razem, kiedy wypowiadał to słowo, kłaniał si  i u miechał. 

Nast pnie wyci gn ł j  przed siebie i zadał pytanie. Jeniec gapił si  jedynie, 

maj c w głowie kompletny zam t.  

   Z niesko czon , mechaniczn  cierpliwo ci  nauczyciel powtórzył demonstracj  

i zadał to samo pytanie. Starzec znowu nie zareagował. Podczas trzeciej powtórki 

nauczyciel nie u miechał si  ju , a kiedy starzec i tym razem nie odpowiedział na 

jego pytanie, skrzywił twarz, szczerz c z by i zmarszczył brwi, aby okaza  gniew, 

stan emocjonalny istniej cy w usankcjonowany sposób, jak stwierdzili 

antropolodzy, w ka dej kulturze. W odpowiedzi starzec cofn ł si , j cz c ze 

strachu. Podczas nast pnej powtórki, kiedy nauczyciel rzucił skał  w jego 

background image

 

47 

kierunku, wyj kał "Prtr". Nauczyciel u miechn ł si  i ukłonił si , po czym 

wykonał kilka przyjaznych gestów. Proces nauczania zacz ł si .  

   Brion zszedł z linii wzroku starca,  eby swoim widokiem nie zakłóca  jego 

uwagi. Patrzył, jak nauczyciel przelewa wod  z jednego pojemnika do drugiego, 

nie roni c ani kropli.  

    - Działa? - zapytała Lea.  

   - Zawsze. To samoucz cy si  program. Jak tylko ucze  zapami ta jakie  słowo, 

program powtarza je w celu ich utrwalenia. Wraz ze wzrostem zasobu słów 

ucznia przy piesza proces uczenia. Ju  wkrótce b dziemy mogli zadawa  mu 

pytania. Z pocz tku proste, ale potem coraz bardziej abstrakcyjne. Kiedy stary 

si  zm czy, urz dzenie zrobi przerw  na odpoczynek. Nast pnie b dzie mogło 

nauczy  nas wszystkiego, czego samo si  nauczyło.  

    -  wicz c nas i poprawiaj c nasz akcent, gramatyk  i inne rzeczy, tak?  

   - Zgadza si . No, gdzie jest to jedzenie, o którym mówiła ? Nie musz  na niego 

patrze , aby go upilnowa . Po jego emocjach b d  w stanie powiedzie , czy co  

zamierza.  

   Było pó ne popołudnie, kiedy starzec zacz ł si  kiwa  ze zm czenia. Podan  mu 

przez Briona wod  w drewnianej czarce wypił, gło no siorbi c.  

    - Jak si  nazywa? - zwrócił si  Brion do HPJ.  

   - Ucze  nazywa si  Ravn. Ravn. Powtarzam, Ravn... - Wystarczy. - Brion 

obrócił si  i u miechn ł si  szeroko. - Ravn, witamy w ludzkiej rodzinie! 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

48 

Rozdział 10

 

 

Poskromienie

 

 

   - Rana goi si  zupełnie dobrze - oceniła Lea, przygl daj c si  kikutowi po 

obci tym palcu. Nast pnie pokryła go antyseptycznym kremem.  

   - Arbt klrm - powiedział Brion.  

   - Je li chcesz powiedzie  to boli, musisz si  lepiej nauczy  połyka  ko cowe 

głoski, bo inaczej ci  mierdz cy tubylcy nigdy ci  nie zrozumiej .  

    - Wstr tny j zyk!  

   - Widz ,  e odzywa si  w tobie twój j zykowy izolacjonizm. Mówi c ogólnie, 

aden j zyk nie mo e by  wstr tny... Brion przerwał jej, unosz c palec i 

powiedział spokojnie:  

    - Nie ogl daj si . Ravn szykuje si  wła nie do ucieczki. Czekałem na to. Dam 

mu troch  forów, zanim go złapi . Chc , aby uciekł i poczuł,  e wreszcie uwolnił 

si  od nas. A kiedy go potem złapi ,  eby stracił nadziej . By  mo e dzi ki temu 

jego instynkt obronny zostanie osłabiony i uda mi si  nawi za  z nim kontakt i 

skłoni  do rozmowy. Nie chciałem u ywa  do tego celu siły. Ale skoro ma dosy  

energii na ucieczk , to mały wstrz s mu nie zaszkodzi.  

    - Dołó  mu troch  ode mnie. Ilekro  spogl da na mnie, zawsze ma na twarzy 

taki sam wyraz obrzydzenia, jaki miał, kiedy dałe  mu do jedzenia gotowane 

mi so.  

    - Jak si  mogła  sama przekona , jest przedstawicielem społecze stwa o 

nadzwyczaj silnie zaznaczonych podziałach kastowych.  

   - Tak. Kobiety znajduj  si  w nim zapewne poni ej dna. Och, szykuje si . 

Podnosi si  i patrzy w t  stron . - Odwró  si , tak jakby  go nie widziała. Chc , 

aby miał nadziej ,  e uda mu si  uciec... zanim go jej pozbawi . To powinna by  

stresowa sytuacja, która odbierze mu ch  do obrony. 

 

    Ravn wiedział,  e Starzec, Który Mówił nie b dzie go  cigał. Zawsze siedział w 

tym samym miejscu. Kobieta z kolei nie liczyła si  zupełnie. Bał si  jedynie tego 

wielkiego łowcy, poniewa  posiadał sił  dwóch ludzi. Musiał jednak podj  prób , 

korzystaj c z okazji, kiedy Łowca nie patrzył na niego. Był najedzony i 

wypocz ty. Nadal był tym samym silnym w nogach Ravnem, który od lat tropił i 

zabijał Mi so - twory. Zawsze prze cigał je... A teraz prze cignie Łowc ! Łowca 

jest głupi, nawet nie patrzy na niego. Ten Stary te  jest głupi, bo siedzi i nie 

podnosi alarmu. Ravn odpelzł powoli w traw , a nast pnie zerwał si  na równe 

nogi i rzucił si  do ucieczki. P dził niczym wiatr, niczym Mi so - twory... Ju  go 

nie złapi .  

   Lea patrzyła, jak starzec biegnie chy o równin , oddalaj c si  od nich coraz 

bardziej.  

    - Nie za bardzo ryzykujesz? - zapytała. - Ten stary bałwan nawet szybko biega. 

Nie zniosłabym, gdyby my go teraz stracili. Mogliby my mie  kłopoty. Musiałby  

walczy  z jego kompanami. Mog  czeka  tam na niego.  

background image

 

49 

    - Nie przejmuj si  a  tak bardzo. Nikt tam na niego nie czeka, jestem tego 

pewien. - Brion spojrzał na uciekiniera, po czym wstał i przeci gn ł si . - Sprint 

to dobre  wiczenie. Rzadko mam okazj  go trenowa .  

   Patrz c na niego, Lea uznała,  e jej obawy s  nieuzasadnione. Kiedy Brion 

ruszył w po cig, stwierdziła,  e nigdy dot d nie widziała go biegn cego z 

maksymaln  szybko ci . Zapomniała,  e jest mistrzem  wiata, zwyci zc  w 

dwudziestu dyscyplinach... i ta musiała by  jedn  z nich.  

   Dla Ravna był to nieoczekiwany szok. Jeszcze przed chwil  gotów był za piewa  

pie  zwyci stwa, gdy oddaliwszy si  szybko na du  odległo , uznał,  e nie da 

si  ju  złapa . Kiedy obejrzał si  za siebie i zobaczył,  e Łowca zacz ł go goni , 

za miał si  i przy pieszył, aby powi kszy  dziel cy ich dystans. Po chwili 

ponownie si  obejrzał i zobaczył,  e Łowca zmniejszył t  odległo  o połow ... i 

wci  si  zbli ał. Ravn zawył z rozpaczy i rzucił si  do dalszej ucieczki, ale czuł 

ju ,  e nie ucieknie. Odgłos szybkich kroków zbli ał si  coraz bardziej, a las był 

wci  daleko. Czuł ból w płucach, a serce waliło mu jak młotem, kiedy ci ka 

dło  spadła na jego rami . Wrzasn ł na cały głos i upadł na ziemi . Brion nie 

odczuwał  adnych wyrzutów sumienia, patrz c na wij cego si  i lamentuj cego w 

trawie starca. Czuł silne bicie serca z powodu szybkiego biegu i pulsuj cy w jego 

rytmie ból w kikucie - pozostało ci po palcu, który przypuszczalnie obci ła mu 

wła nie ta pełzaj ca teraz istota. Kiedy Brion zobaczył go na jego szyi, ogarn ła 

go w ciekło . Patrzył, jak starzec piszcz c  ało nie  ciska kurczowo obiema 

r koma naszyjnik. Trzymał go jak jaki  amulet, maj cy dodawa  mu sił. 

Przygl daj c si  temu, Brion zrozumiał nagle, co musi zrobi . Przypomniał sobie, 

e ubranie z nie wyprawionej, jaszczurczej skóry i kamienna bro  były jedynymi 

przedmiotami, które posiadali ci ludzie. Z wyj tkiem tego naszyjnika. Musiał 

wi c przedstawia  du  warto  lub by  jakim  wa nym symbolem.  wietnie! 

Je li tak, to nale ał si  on tylko jemu.  

   Ravn zawył jeszcze gło niej,  ciskaj c naszyjnik rozpaczliwie, kiedy Brion 

próbował mu go zabra . Brion był jednak znacznie silniejszy. Chwycił go za 

nadgarstki i  cisn ł je. Palce starego straciły sił  i rozlu niły si .  ci gn ł 

naszyjnik z jego szyi i demonstracyjnie zawiesił go na swojej. Lament starca 

przeszedł w gło ne błaganie. - Mój... daj mi! Jestem Ravn, ja nosi , mój...  

   Zacz ł mówi  w swoim j zyku i Brion stwierdził,  e rozumie go zupełnie nie le. 

Heurystyczny Procesor J zykowy odwalił kawał dobrej roboty. Brion cofn ł si  i 

poło ył r k  na naszyjniku mówi c powoli w j zyku Ravna:  

    - Teraz jest mój. Jestem Brion. Kiedy nosz  go, jestem Ravnem.  

   Bez wzgl du na to, czy Ravn jest tytułem, czy imieniem, ten człowiek powinien 

zrozumie , o co chodzi. I zrozumiał. Przestał krzycze  i zmru ył gniewnie oczy.  

   - Tylko jeden Ravn z lud mi. Ja. Mój. - Wyci gn ł r k  w ge cie  dania.  

   Brion zdj ł naszyjnik, ale nie podał go. - Twój? - zapytał.  

   - Mój. Oddaj mi. Nale y do Ravna.  

   - Co znaczy Ravn?  

   - To ja. Mówi  ci, oddaj mi to. Jeste  zgniłym mi sem, jeste  gównem, jeste  

kobiet !  

   Brion złapał starca r k  za szyj  i zacisn ł, przyci gaj c go jednocze nie bli ej 

do siebie, a  ich twarze prawie si  zetkn ły. Potem zawarczał:  

background image

 

50 

    - Przeklinasz mnie? Nie przeklinaj Briona. Mógłbym zabi  ci  w jednej chwili, 

zaciskaj c bardziej palce... o tak! Ciało Ravna zadrgało jak w agonii. Nie mógł 

złapa  powietrza ani mówi , Był bliski  mierci.  

   Brion potrz sn ł nim jak szmat , po czym zakołysał mu naszyjnikiem przed 

oczyma.  

   - Najpierw powiesz mi wszystko, co chc  wiedzie . Dopiero potem dostaniesz to 

z powrotem. Rozumiesz? Powiedz tak!  

   - Tak... - wylnztusił Ravn. - Tak.  

   Brion nie okazał zadowolenia z tego zwyci stwa. Wci  jeszcze gniew był w jego 

głosie, kiedy opu cił Ravna na ziemi  i usiadł obok niego. Stawiał pytania 

rozkazuj cym tonem,  daj c odpowiedzi. Ravn odpowiadał na nie najlepiej jak 

umiał, nie staraj c si  nic ukry . Po dłu szym czasie lego głos ochrypł, a słowa 

zacz ły si  miesza . Brion był zadowolony. Jak na pocz tek uzyskał wi cej ni  si  

spodziewał. Zamierzał ju  odda  Ravnowi naszyjnik, kiedy spojrzał na swój 

własny palec, tkwi cy mi dzy innymi ko mi. To była cz  jego samego, która 

musiała mie  jakie  wa ne znaczenie dla tych ludzi, inaczej nie potraktowaliby go 

w ten sposób. Nie, nie dostan  go. Brion złapał wysuszony palec i zerwał go z 

naszyjnika.  

   - Jest mój, na zawsze! Teraz mo esz dosta  reszt . Rzucił naszyjnik na ziemi . - 

Wrócimy teraz do mojego obozu. B dziesz rozmawiał ze mn , kiedy tylko zechc .  

   Ravn wło ył naszyjnik dr cymi r koma i podniósł si . Ch  ucieczki opu ciła 

go. Brion wiedział,  e od tej chwili b dzie robił wszystko, czego od niego za da. 

Kiedy starzec odwrócił si  do niego plecami, Brion upu cił wysuszony palec na 

ziemi , zadowolony,  e pozbywa si  go. Spełnił ju  swoje zadanie.  

    - Kobieto, chcemy je ! - zawołał Brion w j zyku Ravna, prowadz c 

wyczerpanego je ca z powrotem do obozu.  

   Lea rozszerzyła gniewnie nozdrza w odpowiedzi na te słowa i ton, jakim zostały 

wypowiedziane.  

    - Czy te szowinistyczne, samcze słowa oznaczaj ,  e doszli my do porozumienia 

z tym  mierdz cym Staruchem?  

    - Tak jest, mój skarbie! - Zamrugał do niej wykrzykuj c te słowa. - Nakarm go, 

Prosz . Potem, jak u nie, opowiem ci kilka interesuj cych rzeczy, których si  

dowiedziałem.  

   - Je li nie masz nic przeciwko temu, zjemy oddzielnie. Nie przyzwyczaiłam si  

jeszcze do jego ulubionego dania składaj cego si  z gnij cego surowego mi sa.  

   - Ja równie . Nakarmmy go i przywi my do palika. Wydaje mi si ,  e nie 

sprawi nam wi cej kłopotów.  

   Gło ne chrapanie Ravna dobiegło z wysokiej trawy, w której został uło ony do 

snu z nog  przywi zan  plecionym rzemieniem do wbitego gł boko w ziemi  

palika.  

   - S  prymitywni - powiedział Brion,  uj c swoj  such  racj . - 

Nieprawdopodobnie prymitywni, pod ka dym wzgl dem. Wszystkie ich czynno ci 

s   ci le zrytualizowane. M czy ni zajmuj  si  polowaniem i wszystko 

kontroluj ...  

   - Nie po raz pierwszy w historii ludzko ci.  

background image

 

51 

   - Zgadza si . To jest i nie jest społecze stwo. Sama biel i czer , bez  adnych 

odcieni szaro ci. M czy ni poluj , a potem wszyscy razem jedz  to, co przynios . 

Na surowo. Jedzenie innych rzeczy jest tabu. Jedzenie gotowanego po ywienia 

jest tabu. Opuszczanie lasu jest tabu... z wyj tkiem krótkich wypadów 

łowieckich. Jedynie m czyznom wolno sporz dza  i u ywa  broni...  

    - Wiem. To tak e tabu. Czy dowiedziałe  si , dlaczego napadli na nas wtedy w 

nocy?  

    - To równie  jakie  tabu. Widzieli nas w pobli u l downika... a maszyny s  u 

nich najwi kszym tabu.  

   - To mo e mie  co  wspólnego ze sprz tem wojennym.  

   - Nie mam co do tego w tpliwo ci. To ju  wszystko, czego udało mi si  

dowiedzie  od niego tym razem.  

   - Czy ustaliłe  w ko cu, co takiego wa nego jest w tym ko cianym naszyjniku?  

   - S dz ,  e tak To jest troch  skomplikowane i zdaje mi si ,  e nie zrozumiałem 

kilku słów, niemniej chodzi tu o nast puj c  spraw . M czyzna ma dusz , co  w 

rodzaju podstawowego bytu. Jak si  zapewne domy lasz, kobiety i dzieci jej nie 

maj . Po prostu umieraj  i pami  o nich ginie, jak o zwierz tach. Ale je li 

kawałek m czyzny jest przechowywany przez Ravna, uwa a si ,  e  yje on nadal 

i pozostaje w dalszym ci gu członkiem plemienia. I podlega rozkazom Ravna. 

Zamierzali zabi  nas zgodnie z jakim  wspaniałym rytuałem, poniewa  jeste my 

tabu. Nosił mój palec,  eby cały czas mie  nade mn  kontrol .  

    - Pi knie. Czy to znaczy,  e przechowuj  gdzie  ko ci palców wszystkich swoich 

przodków?  

   - Niewykluczone. W gruncie rzeczy ten rodzaj logiki nie ró ni si  zbytnio od 

logiki innych kultur, które grzebi  swoich zmarłych. Jest to nawet bardziej 

praktyczne. Zachowanie ko ci palca jest o wiele łatwiejsze ni  całego szkieletu.  

   Lea spojrzała na rozgwie d one niebo i zadr ała.  

    - I wszyscy ci ludzie s  potomkami kulturalnych i inteligentnych istot ludzkich. 

Jak mogło doj  do tego?  

   - Nie mam poj cia. Na razie.  

   - Co ł czy tych prymitywnych ludzi z nowoczesnym sprz tem wojennym, który 

tu widzieli my?  

   - Nie znam odpowiedzi równie  na to pytanie. Ale zamierzam j  znale . Je eli 

Ravn te  jej nie zna albo udaje,  e nie zna, postaram si ,  eby udzielili mi jej inni. 

Mog  oni by  ponadto w posiadaniu przedmiotów, które posłu  nam jako jaka  

wskazówka... Tak wi c wygl da na to,  e b dziemy musieli uda  si  na wzgórza i 

spotka  si  z nimi I ustali , co wiedz .  yj  na tej planecie od tysi cy lat, by  

mo e nawet  yli tu jeszcze przed Upadkiem. Musz  by  w stanie udzieli  nam 

jakich  informacji.  

    - Mówisz nam. Czy chcesz przez to powiedzie ,  e zamierLasz ponownie 

ryzykowa  naszym  yciem, wracaj c do ich obozu?  

   - Tym razem ryzyko b dzie niewielkie - wskazał na skrzynk  z broni . - 

Pójdziemy tam uzbrojeni i z własnej woli. 

 

 

background image

 

52 

Rozdział 11

 

 

Niebezpieczna wyprawa

 

 

   Id c wolno g siego, przedzierali si  równin  w kierunku poło onych w oddali 

zalesionych wzgórz. Ravn szedł przodem, a tu  za nim Brion. Lea wlokła si  

daleko z tyłu objuczona zawini tym w skóry pakunkiem, który niosła na plecach. 

Wytarła r k  pot z twarzy i zawołała:  

    - Zatrzymajcie si . Ju  dawno min ła pora na odpoczynek!  

   Kiedy dogoniła Briona, zrzuciła swój baga  na ziemi  i usiadła na nim z 

westchnieniem ulgi.  

    - Napij si  wody - powiedział Brion. - I odsapnij.  

   - Co za wspaniała propozycja! -  achn ła si . I jaka wielkoduszna. Pozwalasz mi 

napi  si  wody, któr  targam na plecach cały dzie ...  

   - A mamy jaki  inny wybór? - zapytał spokojnie z nieubłagan  logik , ale ta 

odpowied  nie spodobała si  jej.  

   - Co znaczy to my, przecie  to ja robi  za tragarza. Wiem,  e ten argument jest 

myl cy,  e kobiety niczym zwierz ta poci gowe odwalaj  najci sz  robot  w tym 

cofni tym w rozwoju społecze stwie, w którym straciłby  cały swój presti , 

gdyby  przeniósł cokolwiek. Nara am swój kr gosłup i bez w tpienia dostan  w 

ko cu przepukliny... Przesta  si  do mnie u miecha  w ten protekcjonalny 

sposób, ty wstr tny brutalu!  

    - Przepraszam. Bardzo mi przykro,  e nie mog  ci pomóc. Niedługo 

powinni my dotrze  na miejsce.  

   - Nie tak szybko...  

   Rozwi zała tobołek z jaszczurczej skóry - pozostało ci po zwierz ciu, które dwa 

dni wcze niej posłu yło Ravnowi za po ywienie - i grzebała w nim, a  znalazła 

butelk  z wod . Poci gn ła du y łyk i podała j  Brionowi, który zwil ył jedynie 

usta. Poniewa  kobieta piła t  wod , stała si  owa woda dla niego, Łowcy, tabu. 

Nawet nie próbowali proponowa  jej Ravnowi.  

   - Jak schowasz wod , odszukaj pudełko z granatami ogłuszaj cymi i daj mi je - 

powiedział nieoczekiwanie Brion.  

   Lea spojrzała na niego z niepokojem.  

    - Czy by zbli ały si  kłopoty? - zapytała.  

   Przytakn ł jej powoli.  

   - S  ukryci w lesie. Czuj  ich nienawi , tak  sam  jak ostatnim razem.  

    - Ale nasza sytuacja nie jest taka sama jak ostatnim razem! - Wr czyła mu 

płaskie pudełko i u miechn ła si  do niego zach caj co, kiedy wsuwał do kieszeni 

gar  metalowych kulek - Nawet nie wiesz, jak bardzo licz  na nie.  

    - Nie chc  zrani   adnego z nich, ale najlepszy skutek mo e da  porz dne ich 

przestraszenie. Je li uda nam si  zaj  miejsce na szczycie tej społeczno ci, 

wówczas b dziemy mogli z pewno ci  uzyska  odpowied  na nasze pytania. Za 

chwil  ruszamy. Trzymaj si  blisko mnie, poniewa  s  ju  niedaleko. To dobrzy 

łowcy i do tego uzbrojeni, dlatego te  nie powinni my ryzykowa .  

   Je li Ravn był  wiadomy przygotowywanej zasadzki, to nie dawał tego po sobie 

pozna , po prostu przedzierał si  przed nimi w tym samym tempie. Kierowali si  

background image

 

53 

ku krzewom i dalej, ku drzewom. Po pewnym czasie ukazała si  przed nimi 

polana. Trasa ich w drówki prowadziła przez jej  rodek.  

   - Zatrzymaj si  - zawołał Brion w j zyku tubylców, kiedy znale li si  na jej 

rodku. - Daj mi wody - zwrócił si  do Lei, po czym dodał cicho: - Otaczaj  nas 

teraz ze wszystkich stron i s  bardzo spi ci. Jestem pewien,  e s  gotowi 

zaatakowa  nas w ka dej chwili. Na wszelki wypadek trzymaj bro  pod r k .  

   Le n  cisz  rozdarł piskliwy  wiergot, który rozniósł si  echem po polanie. Tu  

po nim rozległy si  liczne okrzyki wojenne Łowców, którzy wysypali si  ze 

wszystkich stron z le nej g stwiny. Ravn ruszył biegiem do przodu, aby 

przył czy  si  do nich, ale Brion dopadł go w tym samym momencie i powalił na 

ziemi  jednym ciosem wymierzonym w plecy. Potem postawił na nim nog , aby 

przytrzyma  go przy ziemi i zacz ł rzuca  granaty w kierunku zaciskaj cego si  

wokół nich pier cienia. Wybuchy płomieni i ogłuszaj ce huki eksplozji rozlegały 

si  ze wszystkich stron. Lea wiedziała co nast pi i zakryta uszy, mimo to jednak 

kl czała nadal, wzdrygaj c si  przy ka dej kolejnej eksplozji. Wojenne okrzyki 

przeszły w ryk bólu, kiedy łowcy cofali si  lub padali. Cisz , jaka wkrótce nastała, 

rozdarł nagle pełen gniewu głos Briona przeklinaj cy ich w ich własnym j zyku:  

   - Jeste cie  cierwem. Jeste cie kobietami. Jeste cie gównem! Podnosicie na mnie 

dzidy, a ja zabijam was. Jeste cie martwym mi sem pod moimi stopami... jak ten 

Ravn, który jest martwym mi sem! - Mówi c to, naciskał mocniej nog  na 

Ravna, który zaj czał imponuj co. Brion czuł emanuj cy od Łowców paniczny 

strach. Jeden z impulsów wydał mu si  znany. - Vjer, chod  tutaj - rozkazał.  

   Vjer podniósł si  niepewnie i wolno ruszył do przodu, potykaj c si  co chwila. Z 

nosa ciekła mu krew, był oszołomiony i ogłuszony wybuchami. Brion spojrzał na 

niego gniewnie.  

   - Kim jestem? - zawołał. - Jeste cie Brrn...  

   - Gło niej! Nie słysz . - BRRN!  

   - Czym jest to  cierwo, na którym stoj ?  

   - To jest Ravn.  

   - Wobec tego kim jestem teraz?  

   - Musisz by ... Ravnem Nad Ravnem!  

   Patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma i Brion czuł jego strach, granicz cy 

niemal z uwielbieniem. Brion wskazał na przezroczysty nó , który trzymał Vjer.  

   - Co to jest, co trzymasz w r ce?  

   Vjer spojrzał na nó  i zacz ł si  trz

. Padł strwo ony na kolana i podczołgał 

si  do Briona, aby poło y  go u jego stóp. Brion podniósł go i wsun ł do pustej 

pochwy.  

    - Teraz pójdziemy - powiedział, zdejmuj c nog  z grzbietu Ravna. Tytuł, jaki 

otrzymał, był najwa niejszy ze wszystkiego. Czuł to po reakcjach otaczaj cych go 

ludzi. Agresja i strach zacz ły opuszcza  ich, kiedy zaakceptowali go w nowej 

roli.  

    - Nadal maj  bro  - powiedziała Lea, mierz c Łowców podejrzliwym 

wzrokiem.  

    - Nie ma potrzeby ich rozbraja , dopóki jestem w tej nowej roli cz ci  ich 

kultury.  

background image

 

54 

   - A co ze mn ? Przecie  jako kobieta jestem dla nich mniej ni  niczym. Nie  

swój tobołek i milcz, tak? Poczekaj, niech no tylko opu cimy ten samczo - 

szowinistyczny raj, Brionie Brandd! O, zapłacisz mi za to...  

   Kiedy wspinali si  na wzgórze mi dzy drzewami, Brion  ledził stany 

emocjonalne otaczaj cych go ludzi. Dopóki akceptowali go, dopóty był 

bezpieczny. Wszystko to jednak mogło zmieni  si  w jednej chwili - z ró nych, nie 

daj cych si  przewidzie  powodów. Je li jego nowa pozycja zostanie zachowana, 

b dzie to najszybszy i najskuteczniejszy sposób na poznanie tutejszej kultury i 

przeprowadzenie rozmów. Było to niebezpieczne, ale było ju  za pó no,  eby si  

wycofa .  

   Gdy agresja i nienawi  opu ciły Łowców, zacz li si  kolejno oddala . Jedynie 

niewielka grupa została przy nich, towarzysz c im w drodze do obozowiska. 

Wspinali si  dalej wzdłu  stromego wzgórza, a  znale li si  przed widocznym 

mi dzy drzewami urwiskiem skalnym, tworz cym ci g naturalnych jaski . 

Krz tała si  tam niewielka grupa kobiet Oddzielały mi so od jaszczurczych skór 

kawałkami ostrych kamieni. Kiedy zobaczyły obcych, cofn ły si , ponaglane 

kopniakami i kuksa cami przez siwowłos  kobiet .  

   - To pewnie  e ska odpowiedniczka Ravna - powiedziała Lea, przygl daj c si  

scenie z zainteresowaniem. - Skoro ty stan łe  na czele Łowców, ja stan  na czele 

kobiet. - Opu ciła na ziemi  tobołek i ruszyła w ich kierunku, wołaj c, aby si  

zatrzymały. Zamiast tego przyspieszyły kroku wszystkie z wyj tkiem siwowłosej, 

która odwróciła si  nagle i ruszyła na Le .  

    - Zabij ! Ty  cierwo - zaskrzeczała.  

   Lea stan ła w rozkroku i cofn ła swoj  mał , tward  pi . Kiedy jej 

przeciwniczka podbiegła do niej, uderzyła j  z całej siły. Siwowłosa kobieta zgi ła 

si  i j cz c z bólu złapała si  za brzuch. Lea chwyciła j  za włosy i poci gn ła, 

odwracaj c jej głow .  

   - Zamknij si  i powiedz mi, jak si  nazywasz... albo dostaniesz jeszcze raz!  

   - Jestem... Pierwsz  Kobiet .  

   - Ju  nie. Ja jestem Pierwsz  Kobiet . A ty jeste  teraz Star  Kobiet !  

   Nowo nazwana Stara Kobieta zaj czała, protestuj c i jednocze nie staraj c si  

uwolni  włosy z uchwytu Lei. Jej j k przeszedł w krzyk bólu, kiedy przechodz cy 

obok Ravn kopn ł j  od niechcenia w bok  

   - Jeste  teraz Star  Kobiet  - powiedział zadowolony,  e kto  jeszcze oprócz 

niego został upokorzony. Podszedł do skalnej  ciany i usiadł w sło cu, opieraj c 

si  o ni  plecami, a nast pnie krzykn ł,  daj c jedzenia.  

   - Czaruj cy ludzie - powiedziała Lea.  

   - Twory swojej własnej kultury - odrzekł Brion, owijaj c kawałkiem 

jaszczurczej skóry nadajnik, zanim wyj ł go z tobołka. - Ten system pomaga im 

przetrwa  na tej planecie. Inaczej nie byłoby ich tutaj. Chc  przekaza  do 

pami ci komputera pokładowego l downika raport z dzisiejszych wydarze . 

Musimy na bie co uzupełnia  relacj , na wypadek gdyby nam si  co  stało.  

   - Oszcz d  mi, je li łaska, tych dodatkowych zmartwie . Spodziewam si ,  e 

zako czymy t  misj   ywi. Miej to cały czas na uwadze! Kiedy b dziesz 

przekazywał raport, postaram si  porozmawia  z kobietami. Spróbuj  zobaczy , 

jak wygl da ten odra aj cy  wiat z ich punktu widzenia.  

background image

 

55 

    - Dobrze. Potrzebujemy informacji, ale nie b dziemy mogli zosta  tu dłu ej ni  

b dzie to konieczne. Wi kszo  z nich ma insekty, zauwa yła  to?  

    - Trudno nie zauwa y . Robi mi si  niedobrze, ilekro  na nich patrz . Nie 

oddalaj si  zbytnio.  

    - B d  tutaj. Sam chc  zada  im par  pyta . Porozmawiam z Vjerem, ł czy 

mnie ju  z nim co nieco. Powodzenia! 

 

   Było ju  prawie ciemno, kiedy Lea wyszła z jaskini drapi c si  pod pach . 

Brion rozmawiał z dwoma Łowcami, ale kiedy zobaczył wyraz jej twarzy, polecił 

im odej . Podał jej plastikowy pojemnik i powiedział:  

    - Znalazłem w apteczce  rodek antyseptyczny, mo e by  dobry na insekty. 

Tamta jaskinia to dosłownie siedlisko robactwa!  

   Szybko zdj ła ubranie i spryskała całe swoje ciało pokryte czerwonymi 

pr gami. Kiedy smarowała skór  kremem goj cym, Brion spryskał jej ubranie. 

Ubieraj c si  powiedziała do niego:  

   - B d  tak dobry i nalej mi du  wódk . Butelka jest na dnie tobołka.  

   - Napij  si  z tob . To był długi dzie  dla nas obojga. Jak ci poszła rozmowa?  

   - Doskonale, je li pomin  k sanie przez robactwo. Do pełna,  wietnie, dzi ki. O, 

jak miło... Kobiety maj  swoj  własn  subkultur   ci le zhierarchizowan  i 

wspaniał  skarbnic  opowie ci. To jakby mityczny lub mnemoniczny  piew o 

wszystkim, co tylko mo na nazwa . To cała historia przekazywana z ust do ust. 

Nast pnym razem wezm  ze sob  rejestrator. To b dzie bezcenny materiał dla 

antropologów. A teraz powiedz, czego ty si  dowiedziałe .  

   - Niewiele. Łowcy rozmawiali ze mn  dosy  ch tnie, ale tylko o zabijaniu tego 

czy innego zwierz cia lub o swoich niezwykłych zdolno ciach tropicielskich. 

My l ,  e nie musz  tego rozwija . Na inne tematy nie maj  . własnego zdania. S  

po prostu chodz cymi skarbnicami ró nych tabu. Wszystko, co robi  lub my l  

jest okre lane przez ten system.  

   - To samo dotyczy kobiet, przynajmniej je li chodzi o ich  ycie fizyczne. Cz sto 

si gaj  do mitów, co wydaje si  nie podlega   adnemu tabu. Odnosz  jednak 

wra enie,  e te opowie ci s  prawdopodobnie tabu dla m czyzn. Słyszałe  co  o 

micie stworzenia?  

   Brion zaprzeczył, potrz saj c głow .  

    - Nie, nic na ten temat nie słyszałem.  

   - Jest interesuj cy, poniewa  mo e by  uproszczon  wersj  prawdziwych 

zdarze , czym , co  yje w ich pami ci, ale w formie mitu. Mówi on o tym,  e 

ludzie  yli kiedy  jak bogowie,  e poruszali si  nad ziemi , nie chodz c po niej, a 

nawet latali w powietrzu bez skrzydeł. W tamtych czasach ludzie byli  li, 

poniewa  cenili rzeczy wykonane z cklt... Spotkałe  si  mo e z tym słowem?  

   - Tak. Wiem, co ono oznacza. Metal. Domy liłem si  jego znaczenia ze sposobu, 

w jaki zostało u yte. Musiałem straci  rozmówc , aby upewni  si ,  e moje 

przypuszczenie jest słuszne. Pokazałem mu przeka nik, na którego widok ogarn ł 

go paniczny strach. Zwiał na o lep mi dzy drzewa, aby znale  si  jak najdalej od 

niego. Mało sobie łba nie rozwalił.  

   - Coraz lepiej. To wi e si  z mitem opisuj cym dawne dzieje. Staro ytni ludzie, 

którzy cenili metal, uwa ali si  za bogów i dlatego prawdziwi bogowie zniszczyli 

background image

 

56 

ich, ich metal i metalowe miejsca, w których  yli. Potem bogowie wyp dzili ich i 

zmusili do tego,  eby  yli jak zwierz ta, dopóki si  nie oczyszcz . Je eli b d   yli 

nadal w ten sposób, oczyszcz  si  i zostan  wpuszczeni do cklt Przetłumaczyłam 

to słowo jako raj, co chyba jest zgodne z prawd . Aby móc tam trafi , musz  

cierpie  na tym  wiecie, przestrzegaj c wszystkich tabu, które umo liwiaj  im 

ycie we wła ciwy sposób.  

   - Niesamowite! - powiedział Brion zrywaj c si  na równe nogi. Chodził tam i z 

powrotem z podniecenia. Jeste  cudowna. Odwaliła  wspaniał  robot . Wszystko, 

co mówisz, układa si  w cało ... o ile ci ludzie s  tymi, na których wygl daj . 

Uciekinierami przed globaln  zagład . Zostali najechani albo pokonani w wojnie 

i musieli ucieka  z miast. Widzieli, jak ich bro  i armie zostały zniszczone i teraz 

obwiniaj  o to bogów. Jest to łatwiejsze ni  przyznanie si  do pora ki.  

   -  wietna teoria, profesorze - powiedziała Lea, popijaj c ze szklanki i oblizuj c 

si  ze smakiem. Nalała sobie jeszcze jednego drinka. - Widz  w niej jedn  drobn  

sprzeczno . Gdzie teraz s  te zwyci skie, zdobywcze armie? Z tego, co 

widzieli my, wynika,  e wojna toczy si  nadal.  

   - Tak - Brion usiadł na ziemi, zas piony. - Nie pomy lałem o tym. Wobec tego w 

chwili obecnej wiemy niewiele wi cej ni  na pocz tku.  

   - Nie łam si . Wiemy ju  du o. W pewnym momencie przedstawiłam im nasz  

teori  podziemnego miasta, ale spojrzały na mnie, jakby nie rozumiały, o czym 

mówi . Je li na tej planecie  yje pod ziemi  jaka  cywilizacja, to ci ludzie nic o 

niej nie wiedz .  

   - Co sprowadza si  do tego,  e my wiemy tyle samo. Zaczynam si  obawia ,  e 

znale li my si  w  lepej uliczce. - No, mo e ty, Ravnie Nad Ravnem, ze swoimi 

Łowcami i wojownikami, i t  cał  samcz  bufonad . Czkn ła łagodnie i 

zewn trzn  stron  dłoni zasłoniła usta, u miechaj c si . - My, dziewczyny, 

prowadziły my konkretniejsz  rozmow  jak przystało na atrakcyjniejsz  i 

inteligentniejsz  płe . Jak ci ju  mówiłam, wszystko co metalowe jest tabu, a 

najwi kszym z nich s  metalowe maszyny i urz dzenia, o czym zreszt  mogli my 

si  przekona , po tym, jak zobaczono nas w pobli u metalowego l downika. Z 

tego wszystkiego wynika,  e miejscem obj tym najwi kszym tabu b dzie to, z 

którego pochodz  maszyny. Pójdziesz tam ze mn ?  

    - Oczywi cie. Dola  ci jeszcze?  

   - Zamknij si . Nie uwa asz,  e dobrze byłoby, gdyby my dowiedzieli si , sk d 

pochodz  te maszyny?  

   - Oczywi cie, ale...  

   -  adnych ale. Przyjmij do wiadomo ci,  e tyle to ja ju  wiem. Powiedziały mi, 

jak znale  to miejsce. W tej sytuacji pozostaje nam tylko pój  tam... i cała 

zagadka b dzie rozwi zana.  

   Z przyjemno ci  patrzyła na wyraz jego twarzy: opadni t  szcz k  i 

wytrzeszczone oczy. Potem spokojnie uło yła si  do snu. 

 

 

 

 

 

background image

 

57 

Rozdział 12

 

 

Odkrycie

 

 

   Brion miał przemo ne pragnienie, aby obudzi  Le  i zmusi  j ,  eby wyja niła 

mu, o czym mówi, ale zrezygnował. To był długi i wyczerpuj cy dzie  dla niej. I 

na pewno bardzo nerwowy. Kiedy wzi ł butelk  z wódk , aby j  schowa , 

zobaczył,  e ubyło jej niewiele. To zm czenie, a nie alkohol zwaliło j  z nóg. 

Chocia  noc była ciepła, podobnie jak poprzednie, okrył Le   piworem, aby 

ochroni  przed chłodem.  

   Co mogła mie  na my li, mówi c miejsce, z którego pochodz  maszyny? Z 

pewno ci  chodziło o sprz t wojenny - od chwili przybycia na t  planet  nie 

widzieli jeszcze ani jednej maszyny, która miałaby inne przeznaczenie. Ale jak 

mogło istnie  jedno miejsce, z którego pochodził cały ten arsenał? Jedno  ródło 

dla obu stron? Nie, to niemo liwe. Je li miejsce, z którego pochodziły maszyny 

naprawd  istniało, to musiało słu y  jednej lub drugiej stronie. Ale nawet to było 

nieprawdopodobne. Czyi mo liwe, aby cały sprz t wojenny której  ze stron 

pochodził z jednego miejsca? Mogło tak by  tylko wówczas, gdyby pochodził z 

podziemnych fabryk To z kolei potwierdzałoby teori  podziemnej cywilizacji.  

   Chyba  e była to nie jedna, lecz dwie uzbrojone siły - i obie ukrywaj ce si  

bezpiecznie pod ziemi  i wysyłaj ce swoje armie do boju na powierzchni . Ale jak 

wyja ni  takie działanie? Potrz sn ł głow . Był zm czony i nie znajdował na to w 

tej chwili  adnego wyja nienia. Niemniej jakie  wytłumaczenie musiało istnie , bo 

przecie  walka i sprz t wojenny istniały rzeczywi cie!  

   Brion wstał i powiódł wzrokiem po obozowisku. Wraz z zachodem sło ca 

zamarło w nim  ycie. Kobiety przebywały wewn trz jaskini, Łowcy za  szykowali 

si  do snu na swoich miejscach u jej wylotu. Odszukał wzrokiem Ravna. Siedział 

z dala od innych i bez przemy obracał w r kach swój naszyjnik. To mo e by  

odpowiedni moment, aby zada  mu kilka pyta . Mógłby jednocze nie 

obserwowa  Le  i pilnowa , aby nikt jej nie przeszkadzał. Ravn powinien 

wiedzie  co  nieco  o tym tajemniczym miejscu, z którego pochodziły maszyny.  

   W obozowisku panował spokój. Ka dy, kto zagra ałby Lei, emanowałby 

strachem i nienawi ci , dzi ki czemu i Brion mógłby go natychmiast wykry . 

Upewnił si ,  e Lea  pi spokojnie gł bokim snem i podszedł do Ravna, 

przechodz c pomi dzy le cymi Łowcami.  

   - Porozmawiajmy - powiedział.  

   Ravn spojrzał na niego przestraszony, przyci gaj c naszyjnik bli ej siebie. 

Nagły impuls zaskoczenia został w jednej chwili stłumiony przez siln  nienawi . 

Ten typ musi by  obserwowany. Stale...  

    - Ju  pó no. Ravn jest zm czony. Rano...  

    - Teraz. - Głos Briona był stanowczy. Chwycił za i naszyjnik, czuj c w tej 

samej chwili gwałtowny impuls strachu. - Zrobisz jak mówi ! Musisz mnie 

zawsze słucha .  

   Pu cił naszyjnik i usiadł. Ravn nało ył go natychmiast trz s cymi si  r koma.  

    - Kim jestem? - zapytał Brion. Ravn odwrócił si  uciekaj c wzrokiem. - Spójrz 

na mnie,  mieciu! Kim jestem? Nazwij mnie po imieniu.  

background image

 

58 

    - Jeste ... Ravnem Nad Ravnem - wydusił z siebie z wielk  niech ci  i 

zgry liwo ci  Ravn.  

    - To prawda. Teraz tak samo odpowiesz na moje pytania. Widziałe  maszyny? 

- Ravn niech tnie skin ł głow . - W porz dku. Jakiego rodzaju maszyny 

widziałe   

   - Rozmawianie o maszynach jest zakazane.  

   - Rozmawianie o nich z Ravnem Nad Ravnem nie jest zakazane. Widziałe  

maszyny, które latały w powietrzu? Dobrze, widziałe . Co one robiły?  

   - To, co zawsze robi  maszyny. Z gło nym hukiem zabijały inne maszyny, a 

potem były same zabijane. Tak jest zawsze. To wła nie one robi .  

   - Czy widziałe  kiedykolwiek maszyn , która nie zabijała innych maszyn?  

   - Maszyny zabijaj  maszyny. To jest wła nie to, co robi .  

   Inna odpowied  na to pytanie okazała si  niemo liwa. Z wyrazu twarzy Ravna 

było wida ,  e uwa a Briona za głupca, skoro o to pyta.  

    - Wszystkie maszyny zabijaj  maszyny - powtórzył Brion zmieniaj c słowa, a 

nast pnie tym samym spokojnym głosem zapytał: - Powiedz mi teraz... sk d 

pochodz  te maszyny?  

   D wi k tych słów wywiał gwałtown  reakcj  Ravna. Ogarn ło go dr enie i 

strach, który w jednej chwili zdominował wszystkie jego pozostałe odczucia.  

    - Powiedz mi - powtórzył Brion. Pochylił si  do przodu i klasn ł gło no swoimi 

pot nymi dło mi. - Mów! Ravn nie miał wyj cia. W tej chwili bał si  bardziej 

tych pi ci ni  tabu, zakazuj cego mówienia o tym. Wskazał r k  ponad 

ramieniem za siebie, ale ta odpowied  nie zadowoliła Briona. W ko cu wyj kał 

chrapliwym szeptem:  

   - To tam. Wiele dni marszu. Jest tam. Miejsce Bez Nazwy.  

   - Byłe  tam?  

   - Tylko Ravn mo e tam i . Stary Ravn pokazał mi je, kiedy byłem młody.  

   - Teraz ty mi poka esz, poniewa  jestem Ravnem Nad Ravnem. Pójdziemy tam 

o  wicie.  

   - To jest zakazane...  

   - Zakazane jest odmawianie mi. - Złapał r k  , skulonego Ravna za chud  szyj  

i  cisn ł j . - Chcesz teraz umrze ? - zapytał, nadaj c swojemu głosowi odcie  

nienawi ci.  

   Ta gro ba powinna wygl da  prawdziwie, gdy  jedynie strach przed  mierci  

mógł zapewni  mu kontrol  nad Ravnem. Nie słysz c odpowiedzi, zacz ł 

stopniowo zaciska  dło .  

    - Pójdziemy... o wschodzie sło ca - wykrztusił niech tnie Ravn.  

   Ta odpowied  zadowoliła Briona. Pu cił Ravna i bez słowa wrócił do Lei. Nadal 

spała gł bokim snem, cicho pochrapuj c. Próbował pój  jej  ladem, ale czuł zbyt 

, wyra nie przepływ emocji  pi cych wokół niego ludzi. Strach i nienawi  unosiły 

si  cały czas tu  pod powierzchni . W ko cu stwierdził,  e nie b dzie w stanie 

zasn . Poło ył si  na plecach i wlepił wzrok w gwiazdy, rozpraszaj c swoj  

empatyczn  percepcj  na wszystkie strony. 

 

    Lea obudziła si  tu  po wschodzie sło ca. Podał jej wod  i poinformował o tym, 

czego si  dowiedział. Pokiwała głow  potakuj co.  

background image

 

59 

   - Co  w tym musi by . Sposób, w jaki mówiły o tym kobiety, wskazuje na to,  e 

to miejsce istnieje naprawd ,  e nie jest jeszcze jednym mitem.  

   - B dziemy musieli pój  i obejrze  je. Tam co  musi by . Ravn z wielk  

niech ci  zgodził si  mnie tam zaprowadzi . Musiałem go mocno przekonywa . 

Bał si  tego miejsca tak samo jak mnie.  

    - Czy bał si  tak bardzo,  e mógł uciec? Nie widz  go nigdzie.  

   Lea miała racj , Ravn znikn ł w nocy. Kiedy Brion obudził Łowców, okazało 

si ,  e byli tym tak samo zaskoczeni jak on. Zacz li szuka  go w popłochu. Kilku 

z nich ruszyło wzdłu   cie ek prowadz cych do obozowiska, ale po niedługim 

czasie wrócili z niczym. Ravn znikn ł bez  ladu.  

   - Cholera! - zakl ł Brion. - Nigdy nie znajdziemy tego miejsca bez niego. 

Powinienem był go zwi za ... teraz mo e ju  by  wiele kilometrów st d.  

    - Nie s dz  - zaoponowała Lea. - Mam silne przeczucie,  e jest znacznie bli ej 

ni  s dzisz.  

   Wygl dała na zadowolon  z siebie, kiedy rozprowadzała ekstrakt kawy w 

kubku z wod , a nast pnie piła j  małymi łykami.  

   - Czy byłaby  tak miła i powiedziała mi, do cholery, o czym mówisz?  

   - Spokojnie, spokojnie. Krzyk tylko podniesie twoje ci nienie krwi! - Piła, 

delektuj c si , podczas gdy on : gotował si  w  rodku. - Teraz lepiej. Kiedy wy, 

m czy ni, łazili cie wsz dzie szukaj c go, ja obserwowałam kobiety. S  bardzo 

przestraszone i siedz  w jaskini.  

    - Czy by si  tam ukrył? Czy przypadkiem przebywanie kobiet i m czyzn 

razem w jaskini nie jest tabu?  

    - Dla m czyzn tak Dla Ravna nie. On ma tam nawet swoj  kryjówk . Chcesz, 

abym si  tam rozejrzała? - Nie, to zbyt niebezpieczne. Mój nowy tytuł powinien 

pozwoli  mi równie  na to.  

   Łowcy patrzyli z zainteresowaniem, jak Brion kroczy w kierunku wej cia do 

jaskini, kobiety za  wycofały si  w popłochu.  

   - Jestem Ravnem Nad Ravnem! - krzykn ł pochylaj c głow , aby wej  do 

rodka.  

   Znalazłszy si  w półmroku zamrugał gwałtownie i odczekał chwil , a  oczy 

przyzwyczaiły si  do niego. Jaskinia była przestronna. Miała około dwudziestu 

metrów długo ci. Na jego widok rozległy si  przera one okrzyki i szloch kobiet, 

które stłoczyły si  razem z dzie mi w jednym ko cu. J ki przesuwały si  w bok, 

kiedy zbli ał si  do nich. Wszystkie bez wyj tku przesun ły si  w lewo. 

Interesuj ce. Brion skierował si  w prawo w stron  wysokiego stosu nie 

wyprawionych jaszczurczych skór uło onego we wn ce. Same skóry... i nic wi cej. 

Nagle wydało mu si ,  e dostrzegł nieznaczny ruch w ciemno ci. Ukl kł i wsun ł 

r k  pod cuchn cy stos. Po chwili wydał okrzyk zadowolenia.  

   Kiedy Brion wyci gn ł Ravna, ten zacz ł j cze  i tarza  si  po ziemi. Brion 

spojrzał na niego z odrobin  współczucia. Szybko mu ono jednak min ło, kiedy 

poczuł pulsuj cy ból w goj cym si  kikucie, którym uderzył o skaliste podło e 

jaskini. Bez cienia sympatii tr cił go stop .  

   - Wstawaj, tchórzliwy  mieciu! Zaraz ruszamy w drog . Min ł prawie cały 

ranek, zanim Ravn o wiadczył,  e jest gotowy. Musiał spełni  kilka obrz dów. 

Musiał przede wszystkim zabra  z kryjówki w jaskini bransolet  z ko ci i 

background image

 

60 

przygotowa  po ywienie. Ponaglany przez Briona, przestał si  w ko cu oci ga  i 

niech tnie ruszył  cie k , ale po chwili przystan ł, zobaczywszy,  e Lea idzie za 

nimi. Zacz ł nerwowo wymachiwa  r koma.  

   - Bez kobiet! Kobietom nie wolno. Tylko Ravn mo e.  adni Łowcy,  adne 

wstr tne kobiety!  

    - Ta kobieta pójdzie z nami tylko przez cz  drogi i poniesie dla nas 

po ywienie. Nie pójdzie do Miejsca Bez Nazwy. Zostanie odesłana, zanim do 

niego dojdziemy. A teraz prowad .  

   Oci gaj c si  z wyra n  niech ci , Ravn ruszył ponownie w dół wzgórza. Brion 

i Lea szli tu  za nim  cie k  prowadz c  mi dzy drzewami. Kiedy znale li si  na 

tyle daleko od obozu,  e nie było ich z niego wida , Brion wzi ł od Lei tobołek i 

zarzucił go sobie na plecy. Lea rozmasowała bol ce mi nie, mówi c:  

   - Tylko plugawe kobiety nosz  ci ary. Czy wypada, aby wielki Łowca nosił 

baga ? To bardzo  le dla tabu.  

   - Chcesz go z powrotem?  

   - Przenigdy! Czy ten wstr tny, stary Ravn nie b dzie protestował i sprawiał 

kłopotów?  

   - Nie mo e mnie ju  bardziej nienawidzi . A poza tym potrafi  sobie radzi  z 

takimi kłopotami, jakich on nie jest w stanie sobie nawet wyobrazi . Za ka dym 

razem, ilekro  zaczynam czu  dla niego współczucie, odzywa si  mój kikut i od 

razu je trac . Powiedz jak si  zm czysz, to zrobimy postój.  

   - Mog  i  przez cały dzie , dopóki kto  inny niesie ten tobołek.  

   Trasa prowadziła pocz tkowo na zachód skrajem równiny. Po południu 

podgórze zacz ło skr ca  na zachód, biegn c wzdłu  brzegu Jeziora Centralnego 

i dalej w gł b lasu. O zmierzchu Brion zarz dził postój, zm czony całodniowym 

marszem po bezsennej nocy. Tak samo jak poprzednim razem, przywi zał Ravna 

do wbitego w ziemi  palika,  eby nie odszedł, kiedy nie b d  czuwa . Dobrze 

zabezpieczywszy si  przed ucieczk  swojego wroga, Brion spał gł bokim, 

spokojnym snem. Kiedy obudził si  rano, był wypocz ty i gotów do dalszego 

marszu. 

 

    Szli tak skrajem lasu wzdłu  podgórza przez trzy dni. Dopiero po zmroku 

wychodzili na otwart  przestrze , aby napełni  manierki wod , o ile nie mijali po 

drodze strumieni. Ravn odezwał si  tylko raz, kiedy krzykn ł ostrzegawczo, 

usłyszawszy odległy odgłos silników. Le eli ukryci pod le nym podszyciem, 

obserwuj c białe smugi niewidocznych samolotów ci gn ce si  nad nimi od 

horyzontu na północy. Je li to mogła by  wskazówka, to szli we wła ciwym 

kierunku. Ravn był przera ony widokiem samolotów i trz sł si  cały, le c na 

ziemi.  

    - Jeste my blisko... za blisko - nalegał. - Musimy wraca .  

   Brion musiał u y  siły, aby nakłoni  go do dalszej drogi. Nie na długo to jednak 

pomogło. Po niecałej godzinie stary zatrzymał si  i usiadł pod drzewem.  

   - No, co tym razem? - zapytał Brion.  

   - Musimy poczeka  do zmierzchu i potem zej  do jeziora, aby omin  to 

miejsce - powiedział Ravn wskazuj c na ci gn ce si  przed nimi wzgórza.  

   - Nie b dziemy czeka  - rozkazał Brion. - Jeszcze daleko do wieczora.  

background image

 

61 

    - Nie mo emy. Przed nami jest  wi te Miejsce. Nie mo emy tam i . Musimy je 

omin . Tylko noc  mo na i  bezpiecznie wzdłu  jeziora.  

   -  wi te Miejsce? Podoba mi si  ta nazwa. Musimy rzuci  na nie okiem...  

    - Nie! To zakazane! Nie mo esz!  

   Brion poczuł siln  fal  emocji, która ogarn ła Ravna strach, jakiego dotychczas 

nie czuł, silniejszy nawet od strachu przed nim. Ravn zaskrzeczał i rzucił si  na 

Briona z no em. Ten zablokował jego cios r k  i złapał go za przegub dłoni. 

Drug  r k  chwycił go za szyj  i  cisn ł j  mocno. Trzymał go w u cisku tak 

długo, a  jego wij ce si  ciało zwiotczało.  

   - B dzie nieprzytomny przez dłu szy czas, ale dla spokoju przywi

 go do 

palika. Gdyby my si  nieco spó nili, to nie zniknie jak sen złoty.  

   - Masz na my li nasz wypad do  wi tego Miejsca? - Nie nasz, mój. Ty zostaniesz 

z nim. On boi si  naprawd . Cokolwiek tam jest, jest niebezpieczne.  

   Lea prychn ła z niezadowoleniem:  

    - A co nie jest niebezpieczne na tej planecie? Pójdziemy razem. Zgoda?  

   Brion otworzył usta, aby sprzeciwi  si , ale szybko je zamkn ł i z niech ci  

przytakn ł.  

   - Trzymaj si  blisko mnie. Nie mamy poj cia, co mo e nas czeka  po drugiej 

stronie.  

   Szli powoli w gór  mi dzy drzewami. Kiedy dotarli do trawiastego zbocza, 

przystan li. Biegło kilka metrów dalej a  do szczytu wzgórza. Brion nachylił si  

nad ni  i szepn ł:  

    - Zosta  tutaj, a ja zobacz , co jest po drugiej stronie. Obiecuj ,  e dam ci zna , 

aby  doł czyła do mnie, je li wszystko b dzie w porz dku, zgoda?  

   Skin ła głow  potakuj co i usiadła pod du ym drzewem. Brion przepełzł wolno 

ostatnie metry centymetr po centymetrze. Znalazłszy si  na samym szczycie, 

zamarł w bezruchu i odczekawszy chwil , ostro nie uniósł głow . Popatrzył 

dookoła, po czym uniósł głow  jeszcze wy ej, aby spojrze  w dół na drug  stron . 

Potem podniósł si  i pomachał na Le :  

   - Chod , wszystko w porz dku. Chod  i zobacz, co odkryli my! 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

62 

Rozdział 13

 

 

Poznanie wroga

 

 

   Lea wdrapała si  na szczyt wzgórza, płon c z ciekawo ci. Co to mo e by ? Ravn 

bał si  tego  miertelnie, a Brion stoi tam sobie jak gdyby nigdy nic i woła j . 

Podał jej r k  i pomógł wej  na szczyt.  

   - Spójrz - powiedział.  

   Ruiny, staro ytne pozostało ci budynków. Pokiwała głow .  

    - To jest to  wi te Miejsce? To  to rozpadaj ce si  ruiny. Przecie  tu nie ma 

nic, czego mo na by si  ba . - Dla ciebie. Dla tutejszych ludzi to miejsce jest z 

pewno ci  czym  wa nym. Owszem, to ruiny, ale nie zapominaj,  e to pierwsze 

stałe obiekty, jakie widzimy na tej planecie. My l ,  e jest tam dostatecznie 

bezpiecznie,  eby si  mo na było nieco rozejrze .  

   Z pewno ci  nie było w tych wal cych si  ruinach nic, co mogłoby stanowi  

jakiekolwiek zagro enie. Te budynki musiały liczy  setki lat. Niektóre z nich 

musiały by  ze stali. Teraz zostały po nich tylko czerwone  lady w ziemi. Wi ksze 

budowle - dwie prostok tne konstrukcje wykonane były z zag szczonego gruntu 

pokrytego z zewn trz elementami ceramicznymi. Tam, gdzie ceramika była 

pop kana, grunt był wypłukany, lecz mimo to sporo było go jeszcze w  rodku, 

dzi ki czemu w wielu miejscach zachowały si  fragmenty konstrukcji. Brion 

wspi ł si  na gór , aby przyjrze  si  bli ej jednej z ocalałych  cian i rozejrze  si  

za czym , co mogłoby mu powiedzie  o ich przeznaczeniu. Kopn ł nog  skruszał  

ziemi  i wskazał na ci g dziur w zewn trznej  cianie.  

    - Czy nie uwa asz,  e nie b dzie przesad , je li powiem,  e te budowle mogły 

zosta  zniszczone równocze nie w wyniku wybuchów? To mog  by  pozostało ci 

po kraterach, a te wyrwy w ceramice po odłamkach. Lea skin ła głow .  

   - To bardziej ni  prawdopodobne, je li we mie si  pod uwag  to, co dzieje si  na 

tej planecie. Co tu mogło by ? To miejsce jest za małe na miasto, a jednocze nie 

te budowle s  za du e.  

   - Tutejsze urz dzenia rozsypały si  w proch dawno temu, mam jednak 

przeczucie,  e to była jaka  kopalnia. Tamte wzgórza s  zbyt regularne, aby były 

czym innym ni  kopalnianymi hałdami. Te budowle mogły by  obiektami 

naziemnymi i biurowcami, a najwi ksze z nich magazynami. Wszystkie zostały 

zniszczone w wyniku bombardowania. A ludzie zabici...  

   - Nie. Nie wszyscy. Nie wydaje ci si ,  e istnieje du e prawdopodobie stwo,  e 

nasi tubylcy mog  by  ich potomkami? Tych nielicznych, którzy ocaleli. W 

przeciwnym razie dlaczego mieliby nazywa  zniszczon  kopalni   wi tym 

Miejscem?  

    - Bardzo mo liwe, ale na razie nie mo emy tego stwierdza . Mogli odkry  te 

ruiny, nic o nich nie wiedz c i czci  je ze wzgl du na ich ogrom. My l ,  e Ravn 

nam to wyja ni.  

    - W tpi . Ale uwa am,  e ju  pora wraca  i zobaczy , czy ju  doszedł do siebie.  

    - Tak, zobaczyli my ju , co mieli my zobaczy . Je li jest w dalszym ci gu 

nieprzytomny, to nie widz  potrzeby, aby mu mówi ,  e tu byli my. Nadal 

potrzebujemy jego pomocy.  

background image

 

63 

   Ravn był przytomny i w ciekły. Odmówił ruszenia w dalsz  drog  przed 

zmierzchem. Wiedział, gdzie byli. Wskazywała na to emanuj ca od niego 

nienawi , nie był jednak w stanie nic na to poradzi . Siedział bez ruchu do 

zmierzchu, potem wstał bez słowa i ruszył w dół wzgórza, ku równinie. Pozostało 

im jedynie i  za nim. Min ło pół nocy, zanim obeszli  wi te Miejsce i weszli z 

powrotem mi dzy drzewa. Reszt  nocy po wi cili na sen i spali a  do  witu. Rano 

ruszyli w dalsz  drog . 

 

   Po jakim  czasie zatrzymali si  nad jednym z potoków, które spływały do 

jeziora, aby napełni  manierki wod . Brion zamarł nagle w bezruchu z 

naczyniem wypełnionym do połowy i uniósł wzrok. Lea dostrzegła to. Chciała co  

powiedzie , ale on dał jej gestem r ki do zrozumienia,  eby milczała.  

   - Chwileczk . Nie ogl daj si  i staraj si  nie zwróci  na siebie uwagi. Nie 

jeste my ju  sami. Przed nami s  jacy  ludzie. ,Za tamtymi drzewami, tu  nad 

trawiastym zboczem.  

   - S  przyjacielscy?  

   - Na tej planecie? Nie s dz . Tylko jedno wyja nienie przychodzi mi na my l, 

dlaczego ukrywaj  si  na naszej trasie. Urz dzili zasadzk  i czekaj  na nas.  

    - Co zrobimy?  

    - Nic. Po prostu poczekamy, a  si  sami poka  i zdradz  swoje plany. Je li 

maj  złe zamiary, b dzie nam znacznie łatwiej broni  si  tutaj, na otwartej 

przestrzeni.  

   Odepchn ł nagle Le  na bok, kiedy co  ciemnego wyleciało spomi dzy drzew i 

zatoczyło w powietrzu łuk. Była to długa dzida, która spadła na ziemi  z głuchym 

odgłosem tu  przy nogach Ravna, który zaskrzeczał ze strachu.  

   - No, to wiele mówi o ich zamiarach - powiedziała Lea, pokazuj c na ludzi 

wybiegaj cych spomi dzy drzew. - Wygl daj  dokładnie tak samo jak 

współplemie cy Ravna i wiemy ju , do czego s  zdolni. Wiem,  e nie powinnam ci 

radzi , ale czy nie wydaje ci si ,  e powiniene  zrobi  co  odstraszaj cego, zanim 

podejd  zbyt blisko?  

   Próbowała mówi  spokojnie, ale nie udało si  jej opanowa  dr enia głosu. 

Widok zbli aj cych si  m czyzn uzbrojonych w dzidy przeraził j . Od momentu 

wyl dowania na tej planecie cały czas towarzyszy im przemoc.  

    - Schowaj si  za to drzewo, tam ci  nie dosi gn  zawołał do niej Brion, 

schylaj c si , aby wyj  z tobołka pojemnik z granatami ogłuszaj cymi.  

   Napastnicy zbli ali si  coraz bardziej, byli ju  na szczycie zbocza. Wymachiwali 

dzidami i wykrzykiwali obelgi. Brion uzbroił granat i czekał, a  podejd  bli ej. 

Nastała pełna napi cia chwila wyczekiwania, któr  przerwał Ravn krzycz c na 

cały głos:  

    - Jestem Ravn! Przychodz  wam pomóc!  

   Skoczył do przodu, do płytkiego potoku, i krzycz c nieprzerwanie szedł w 

kierunku drugiego brzegu, chlapi c wod  na wszystkie strony. Brion ruszył za 

nim, szybko si  jednak wycofał. Było ju  za pó no, aby go zatrzyma . Ravn 

wchodził na zbocze, wymachuj c r koma i wołaj c:  

   - Jest ich dwoje w ukryciu, zabijcie ich, ja wam pomog . Dotykali metalu, maj  

maszyny! Widziałem je. Musz  zosta  zniszczeni!  

background image

 

64 

   Jego słowa sprawiły,  e włócznicy podeszli bli ej, mówi c co  podniesionymi 

głosami, które zlewały si  z jego wołaniem. Widzieli jego naszyjnik i bransolet . 

Wiedzieli,  e jest Ravnem,  e powinni go usłucha .  

   Nagle na wzgórzu wybuchł pocisk, rozrzucaj c metalowe odłamki mi dzy 

drzewa. Ravn został uniesiony do góry i ci ni ty na bok. Kiedy odgłos eksplozji 

ucichł, nastała cisza, któr  rozdarły j ki cofaj cych si  w popłochu 

pokaleczonych Łowców. Brion odruchowo padł na ziemi  poci gaj c za sob  Le  

i w tej samej chwili nast pił drugi wybuch, który wyrzucił w gór  połamane 

gał zie i odłamki pni. Tym razem Brion usłyszał wyra nie echo wystrzału 

dobiegaj ce od strony znajduj cej si  za nimi równiny. Odwrócił si  i zobaczył 

sun cy w kierunku strumienia czołg. Długa lufa wycelowana w ich kierunku, 

znikn ła nagłe w obłoku dymu i ognia. Trzeci pocisk spadł jeszcze dalej mi dzy 

drzewami - w miejscu, gdzie znikn li Łowcy.  

   Ostrzał ustał równie nagle jak si  zacz ł. Poryte zbocze było puste, z wyj tkiem 

ciała Ravna. Łowcy zdołali uciec.  

   Jeszcze przez chwil  pojazd wodził luf  tam i z powrotem, w ko cu obrócił 

wie yczk  i wycofał si . Kł by pyłu wzbiły si  w powietrze spod g sienic, znacz c 

jego drog .  

    - Nie ruszaj si , dopóki nie zniknie z pola widzenia - powiedział Brion. - Nie 

wiemy, jakie posiada czujniki. Nie wiemy, kto nim kieruje, ale ktokolwiek to jest, 

z cał  pewno ci  nie lubi tubylców.  

   - Czy to mog  by  ci sami ludzie, to znaczy potomkowie tych, którzy zniszczyli 

tamt  kopalni ?  

   - Wszystko mo liwe... Zaczekaj, spójrz!  

   Wysoko nad nimi błysn ło sło ce, odbite od srebrzystych skrzydeł nurkuj cych 

maszyn. Widoczne pocz tkowo jako drobne punkciki, dwa samoloty 

błyskawicznie urosły przybieraj c kształt ostrza, które mkn ło w dół z pr dko ci  

wi ksz  od pr dko ci d wi ku. Leciały jeden za drugim, prosto na samotny czołg. 

Kierowca czołgu musiał je równie  zauwa y . Pojazd obrócił si , ale było ju  za 

pó no. Czarne kropki oddzieliły si  od samolotów, które skr ciły w gór  ostrym 

łukiem. Wybuchy przesłoniły czołg, kiedy ryk silników odrzutowych wdzierał si  

do uszu. Było ju  cicho, kiedy opadaj cy dym i pył odsłonił dymi ce szcz tki 

czołgu.  

   Brion obj ł ramieniem Le  i pomógł jej wsta , czuj c dr enie jej ciała.  

   - Wszystko w porz dku, ju  po wszystkim. Nic si  nam nie stało.  

    - To niemo liwe. Mam ju  dosy  tego miejsca! Nic tylko przemoc,  mier  i 

zabijanie... - jej głos załamał si . Brion nadal j  obejmował.  

    - Wiedzieli my,  e tak b dzie, zanim tu przybyli my - powiedział łagodnie. - 

Sami podj li my t  decyzj . Jedyne, co teraz mo emy zrobi , to doko czy  t  

robot . Zróbmy to, co musi by  zrobione.  

   Odepchn ła jego rami .  

   - Ty obłudniku! Nieczuły i oboj tny... Masz tyle ludzkich uczu , co kawałek 

drewna. Nie dotykaj mnie! Usłuchał jej, wiedz c,  e nic wi cej nie mógł w tej 

chwili zrobi . Sam umiał radzi  sobie ze stresem. Jego planeta była nieprzyjazna i 

brutalna, w odró nieniu od jej - przeludnionej i przecywilizowanej. Lea została 

przy tym zmuszona do zbyt długiego i szybkiego marszu. Teraz potrzebowała 

background image

 

65 

troch  czasu,  eby doj  do siebie. Byli bezpieczni pod osłon  drzew i najlepsz  

rzecz , jak  mogli zrobi  w tej chwili, było pozostanie w ukryciu, do czasu a  

upewni  si  całkowicie,  e to nieoczekiwane  miertelne starcie ostatecznie si  

zako czyło. Rozwi zał tobołek i odszukał butelk  wódki. Nalał alkohol do kubka i 

podał Lei. Wzi ła go bez słowa, blada na twarzy, i wypiła par  łyków. Brion 

podszedł do skraju lasu i spojrzał na równin . Była pusta i cicha, z wyj tkiem 

dymi cych szcz tków czołgu.  

    - Co zrobimy teraz? - zapytała zbli ywszy si  do niego. - Sprowadz  l downik i 

wsadz  ci  bezpiecznie na jego pokład.  

   - Czy to m dre  ci ga  go tutaj?  

    - Nie. Ale nie mamy wielkiego wyboru. Nie mog  ci  dłu ej nara a  na 

niebezpiecze stwo.  

   Lea wygrzebała niewielki, plastykowy grzebie  z kieszeni i rozczesała spl tane 

włosy.  

   - Troch  za pó no, aby si  wycofa . Nie podoba mi si  tu, ale o ile sobie 

przypominam, sama si  na to zgodziłam. Mimo twojego sprzeciwu. Sama 

nawarzyłam sobie tego piwa, wi c musz  je teraz wypi .  

   - Wcale nie musisz.  

   - Ale  tak Wprawdzie z samczego punktu widzenia rosłych, silnych m czyzn 

jestem gorsz  płci , niemniej nadal mam swoj  dum . Je li si  we mie pod uwag  

ostatni  planet , na której byli my, ta wygl da jak miejsce na piknik Czy nie czas 

rusza  w drog ?  

   Brion stwierdził,  e jedyn  rozs dn  odpowiedzi  b dzie cisza. Wiedziała, co 

robi, co czuje i jakie jest ryzyko. Nagle uzmysłowił sobie,  e jej zdecydowanie 

było takie samo jak jego. Albo nawet silniejsze.  

   - Chc  przyjrze  si  z bliska temu czołgowi - powiedział po jakim  czasie, kiedy 

opadł pył i przygasały płomienie.  

   Skin ła głow .  

   - Oczywi cie. Mog  tam by  jakie  zapisy, strz py ubra , znaki czy dokumenty 

identyfikacyjne lub inne rzeczy. Najwy sza pora, aby my zrobili co  

konkretnego, a nie zajmowali si  tylko tubylcami. Kiedy ruszamy?  

   Zaprzeczył ruchem głowy.  

   - Tym razem nie my. Jedno z nas pójdzie tam, a drugie zostanie tu i przeka e na 

statek raport My l ,  e najlepiej b dzie, je li ty zostaniesz tutaj. Wezm  

holokamer  i postaram si  szybko uwin . Ustawi  j  na automatyczn  

rejestracj , dzi ki czemu b d  mógł wykona  ze sto klatek w niecałe pi tna cie 

sekund.  

   - Nie b d  si  spierała z tob . Wiem,  e potrafisz zrobi  rekonesans szybciej i 

lepiej ode mnie. Zarzekasz czy pójdziesz od razu?  

   Brion spojrzał na niebo i skin ł głow .  

    - My l ,  e teraz. Miejscowe plemi  zostało dostatecznie przestraszone, aby my 

nie musieli obawia  si  na razie  adnych działa  z ich strony. B d  potrzebował 

troch   wiatła, dlatego nie mog  czeka  do zmroku. Jak na razie nie wida  

adnych innych czołgów. Niewiadom  s  jednak samoloty. Chc  i  tam nie 

zwlekaj c i jak najszybciej wróci . To nie powinno zaj  mi wiele czasu.  

background image

 

66 

   W chwil  potem ju  go nie było. Biegi ile sił w nogach w kierunku wraku. Była 

najwy sza pora, aby przekaza  wst pny raport. Lea wzi ła nadajnik i opisała 

prze ycia całego dnia najdokładniej jak umiała, po czym wył czyła go. Widziała, 

jak Brion upadł na ziemi  obok czołgu i zamarł w bezruchu. Po chwili wstał i 

przeszedł na drug  stron  czołgu, nikn c jej z oczu.  

   Czekanie stawało si  niezno ne. Mimo i  wiedziała,  e miejscowe plemi  dawno 

uciekło, wsłuchiwała si  w ka dy szelest i trzask dochodz cy z gł bi lasu, 

spodziewaj c si  usłysze  odgłos kroków. Sekundy mijały powoli.  

   I nagle pojawił si ... biegł z powrotem! Nigdy w swoim  yciu nie widziała 

pi kniejszego widoku od tej biegn cej chy o masywnej postaci. Słycha  było ciche 

dudnienie jego kroków, kiedy przedzierał si  przez g st  traw . Wbiegł mi dzy 

drzewa i podbiegł do niej. Ci ko oddychał i ociekał potem.  

   - Nie podejrzewałem tego... - sapn ł opieraj c si  o s siednie drzewo.  

    - Czego nie podejrzewałe ? Kto kierował tym czołgiem?  

   - Nikt. To najgorsze ze wszystkiego. Jest pusty... to znaczy nie ma w nim i nie 

było ludzkich istot! Ten czołg jest całkowicie zautomatyzowany. Był kierowany 

przez roboty, zaprogramowane na tropienie i zabijanie ludzi. Oto, kto prowadzi 

t  wojn , przynajmniej po jednej stronie: zmechanizowana armia 

automatycznych morderców... 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

67 

Rozdział 14

 

 

Maszyny które morduj

 

 

   Male kie, czerwone  wiatełko, które migotało z tyłu aparatu, zmieniło kolor na 

zielony, wskazuj c,  e proces wywoływania dobiegł ko ca. Brion wyj ł rolk  z 

filmem i wsun ł j  do projektora. Kiedy go wł czył, mi dzy drzewami ukazała si  

stalowa burta czołgu. Unosiła si  swobodnie w powietrzu, wprawiaj c w 

zakłopotanie zmysły, gdy  wygl dała jak prawdziwa.  

    - To widok z zewn trz - obja nił Brion naciskaj c przycisk przesuwu klatki. Na 

ekranie pojawił si  obraz zniszczonego pojazdu. - A tu jest to, co zobaczyłem, 

kiedy zajrzałem po raz pierwszy do  rodka.  

   Poprzedni obraz znikn ł i jego miejsce zaj ł nast pny. Przedstawiał wn trze 

czołgu. Bomba oderwała cz  urz dze , ale niektóre podzespoły były nadal całe. 

Brion wskazał na pl tanin  przewodów i ł cz ce si  z nimi puszki.  

    - To jest widok przodu. Zauwa ,  e nie ma tu siedze  ani urz dze  steruj cych, 

przeznaczonych dla ludzi. Jedynie te urz dzenia wej ciowe i mikroprocesory. 

Pozwala to przypuszcza , i  wn trze zostało specjalnie zaprojektowane do 

automatycznego sterowania. Widzisz t  metalow  rur ? To jest podajnik 

amunicji bezodrzutowego działa. Biegnie przez całe wn trze, przechodz c przez 

miejsce, w którym normalnie siedziałby ładowniczy lub kierowca. Mimo to jest 

tam jeszcze du o miejsca, wi cej ni  potrzeba na urz dzenia do automatycznego 

sterowania.  

   - Nie rozumiem. Jak to mo liwe? - zapytała Lea. Zawsze my lałam,  e roboty s  

niezdolne do szkodzenia ludziom. Istniej  przecie  prawa robotyki.  

   - By  mo e na Ziemi, ale obawiam si ,  e chyba nigdzie poza granicami 

dawnego Imperium Ziemskiego nie były stosowane. Zapominasz,  e roboty s  

maszynami i niczym wi cej. Nie s  ludzkimi istotami i dlatego nie nale y ich 

antropomorfizowa . Robi  to, co nakazuje im program... bez  adnych emocji. 

Zostały wprowadzone do walki od pierwszej chwili, kiedy stało si  to mo liwe. 

Słu yły do nakierowywania bomb, ostrzegania przed zbli aj cymi si  

samolotami, naprowadzania rakiet, kierowania ogniem dział i do stu innych 

celów. Cokolwiek robi , robi  to szybciej i dokładniej ni  ludzie. Dodaj jeszcze do 

tego,  e s  od nich o wiele bardziej bezwzgl dne, a zrozumiesz, dlaczego wojskowi 

bardzo je lubi . Zwró  uwag ,  e historia wojen toczonych podczas Upadku pełna 

jest wzmianek o bitwach, które były prawie całkowicie zautomatyzowane. Były 

one niezwykle marnotrawne, ale przynajmniej nie były  miertelne dla ludzi. 

Ludzie cierpieli jedynie wtedy, gdy jedna strona ponosiła kl sk  lub brakowało 

jej surowców. Z reguły jednak, kiedy zmechanizowany system obrony zostawał 

przełamany, broni ca si  strona szybko si  poddawała.  

   - Zatem roboty wojenne nie miały na my li zabijania ludzi...  

   - Nie mogły mie  na my li, poniewa  s  niezdolne do my lenia. Ten 

automatyczny czołg był zaprogramowany na tropienie ludzi i zabijanie ich. 

Mogli my si  sami przekona , jak sprawnie wykonywał to zadanie.  

   - Ale zaprogramowa  musieli go ludzie. S  wi c momlnie odpowiedzialni za 

zabijanie, nieprawda ?  

background image

 

68 

   - Zgadzam si  z tob  całkowicie. S  najzwyklejszymi kryminalistami, którzy 

powinni stan  przed s dem. Lea z rosn c  niech ci  patrzyła na zmieniaj ce si  

obrazy, przedstawiaj ce zniszczon  maszyn .  

    - Przynajmniej ten jeden robot - zabójca został zniszczony. Pewnie o to toczy 

si  tu ta wojna. Piloci tych samolotów starali si  powstrzyma  te roboty.  

   - Starali si . Sk d wiesz,  e w tych samolotach byli piloci? One tak e mogły by  

zrobotyzowane.  

   - Czyste wariactwo. Wojna na prawie nie zamieszkanej planecie, toczona przez 

roboty przeciwko robotom, które od czasu do czasu strzelaj  tak e do ocalałych 

ludzi. To nie trzyma si  kupy!  

    - By  mo e dla nas nie ma to sensu... Cokolwiek by my jednak o tym s dzili, ta 

wojna toczy si  nadal i nie da si  temu zaprzeczy . Te maszyny wojenne musz  

pochodzi  z jakiego  miejsca na tej planecie.  

    - Z podziemnych fabryk?  

   - By  mo e. Zastanawiali my si  ju  przecie  nad tym. Musimy poszpera  

jeszcze troch  w Miejscu Bez Nazwy. - Nie chc  powiedzie ,  e mi brak Ravna, ale 

czy uda nam si  tam dotrze  bez niego?  

   - To b dzie trudne, ale nie niemo liwe. B dziemy szli cały czas na północ, pod 

osłon  lasu. Mieli my okazj  zobaczy , co mo e si  z nami sta , je li zostaniemy 

dostrze eni.  

   - To mo e lepiej,  eby my szli noc ?  

   - Nie. Bezpieczniej jest za dnia. Bez wzgl du na rodzaj u ywanych w tych 

maszynach detektorów wykorzystuj cych fale radiowe, promieniowanie 

podczerwone, cieplne czy inne, mog  one skutecznie działa  równie  ~ w nocy, 

podczas gdy my jeste my zale ni prawie całkowicie od zmysłu wzroku. Moje 

zdolno ci empatyczne s  dobre do unikania tubylców, ale s  całkowicie 

nieprzydatne do wyczuwania obecno ci maszyn. Dlatego musimy i  w dzie  i 

bacznie si  rozgl da , wypatruj c maszyn wojennych, aby si  przed nimi ustrzec. 

 

   Mimo i  niebezpiecze stwo nie min ło i nie opuszczało ich ani na chwil , ich 

marsz okazał si  łatwiejszy bez kłopotliwej obecno ci Ravna. Zgin ł, kiedy 

próbował ich zdradzi ... i nie  ałowali go. Ich trasa prowadziła teraz prawie 

dokładnie na północ. Przez cały czas mieli po prawej stronie wielkie Jezioro 

Centralne: Pozostaj c mi dzy drzewami, szli równoległe do równiny. Z upływem 

dni spotykali coraz mniej pas cych si  zwierz t - przypuszczalnie ze wzgl du na 

coraz bli sz  obecno  sprz tu wojennego. Przynajmniej raz na dzie  

przelatywały w powietrzu samoloty, zataczaj c szerokie łuki, jak gdyby czego  

szukały. Której  nocy na horyzoncie toczyła si  jaka  bitwa. Odległe eksplozje 

wstrz sały ziemi  i co chwil  wida  było błyski wybuchów spoza obłoków dymu.  

   Nast pnego dnia przejechała w pobli u cała kolumna sprz tu wojennego. 

Widzieli jak rozsnuwaj cy si  coraz wy ej obłok pyłu przepływa z północy. Z 

pocz tku przypominało to burz  piaskow , ale była to przecie  trawiasta 

równina, a nie pustynia i ta wła nie nienaturalno  zjawiska zwróciła ich uwag .  

    - Mi dzy drzewa, szybko! - rzucił nagle Brion i ruszył do przodu du ymi 

susami. - Tam jest grzbiet wzgórza. Musimy si  tam ukry ... wykorzysta  skał  

do osłony przed czujnikami, je li to jest to, co podejrzewam.  

background image

 

69 

   Rzucił tobołek w dół mi dzy skały, a potem pomógł Lei wdrapa  si  do góry. Po 

drugiej stronie znajdowało si  du o otoczaków. W lizgn li si  pod jeden z 

najwi kszych, chowaj c si  za nim całkowicie. Brion przesun ł tobołek z 

metalowym urz dzeniem jeszcze ni ej, aby ograniczy  do minimum mo liwo  

jego wykrycia. Potem z płaskich odłamków skalnych uło ył murek, zostawiaj c w 

nim szczeliny, przez które mógłby wygl da  na zewn trz.  

    - Słysz  je - powiedziała Lea. - Szcz kaj  i skrzypi . Zbli aj  si .  

   Sun ce przed kł bami pyłu ciemne sylwetki pojazdów ukazały si  ich oczom. 

Rosły z ka d  chwil . Był to masywny, pot nie opancerzony i uzbrojony sprz t 

bojowy. Wkrótce ukazały si  tak e mniejsze i bardziej ruchliwe pojazdy, które 

otaczały wi ksze ze wszystkich stron. Te siły osłonowe były wsz dzie, jedne 

torowały drog  wzdłu  brzegu jeziora, a inne w gór  wzgórza. Lea skuliła si  w 

swojej kryjówce, kiedy eskadra nadd wi kowych odrzutowców przeleciała z 

hukiem nad ich głowami. Pod aj ca za nimi fala d wi kowa uderzyła w ich 

kamienny murek i rozwaliła go. Armada przesuwała si  dalej i wkrótce cała 

równina, jak okiem si gn , pokryta była sprz tem wojskowym. Zgrzyt metalu 

był tak gło ny i przenikliwy,  e a  uszy bolały.  

   Było pó ne popołudnie, kiedy przejechała główna cz  kolumny. Mniejsze i 

szybsze czołgi nadal jednak w szyły wokoło.  

   - Niezłe widowisko - powiedziała Lea.  

    - Nieludzkie. Same maszyny. Zaprogramowane maszyny! Gdyby kierowali 

nimi ludzie, czułbym ich zmasowane emocje, nawet z tej odległo ci. Ale niestety 

nic nie czułem.  

   - A mo e gdzie  mi dzy tymi maszynami było paru ludzi kieruj cych nimi?  

   - Mało prawdopodobne, nie wyczułem ich obecno ci. Ale nawet je li była tam 

jaka  grupka ludzi kieruj ca t  kolumn , jestem pewien,  e co najmniej 

dziewi dziesi t pi , dziewi dziesi t osiem procent obsługiwały automaty.  

    - To przera aj ce...  

   - Wszystko w tej operacji jest przera aj ce. I  miertelne - powiedział Brion. - 

Pozostaniemy tu do rana. Poczekamy a  te maszyny odjad  jak najdalej, zanim 

ruszymy w dalsz  drog . Jedyny nasz zysk polega na tym,  e wiemy w ko cu, w 

którym kierunku musimy teraz i .  

    - Co masz na my li?  

   Brion wskazał na szerokie bruzdy wyorane w równinie przez zmechanizowan  

armi .  

    - Zostawiły  lady, po których mo na i  z zamkni tymi oczyma. Pójdziemy po 

tych  ladach... i poszukamy miejsca, z którego pochodz .  

    - Nie mo emy! Stamt d mog  nadjecha  nast pne maszyny.  

   - B dziemy si  trzymali od nich z dala. Te  lady wida  z odległo ci kilku 

kilometrów. Nadal b dziemy zachowywali ostro no , tak jak przedtem. 

Pójdziemy wzdłu   ladów tak długo, a  znajdziemy to miejsce, z którego 

pochodz  maszyny. 

 

   Przez kilka pierwszych dni nie mieli kłopotów. Pó niej jednak droga stawała si  

coraz trudniejsza. Kiedy Jezioro Centralne zostało za nimi, ukształtowanie terenu 

zacz ło si  stopniowo zmienia . Znikn ł jednolity ci g gór, le nych wzgórz i 

background image

 

70 

trawiastej równiny. Teren stawał si  coraz bardziej niejednorodny i górzysty, z 

du  ilo ci  dolin i w wozów. Brion zatrzymał si  na stromym zboczu, 

spogl daj c na wyorane na powierzchni równiny  lady. Były nadal bardzo 

wyra ne, ale nikn ły nagle z pola widzenia w miejscu, w którym wchodziły do 

otoczonego stromymi  cianami w wozu.  

   - Co teraz zrobimy? - zapytała Lea.  

   - Zjedzmy co  najpierw, zanim to rozwa ymy. Przypuszczam,  e mo na b dzie 

i  wzgórzami nad - tym  ladem.  

   Lea spojrzała na wysokie, strome zbocze.  

    - Łatwiej to powiedzie , ni  zrobi . - Rozerwała opakowanie z racjami 

ywno ciowymi i wyj ła prawie pusty pojemnik. - I, jak widzisz, ko czy si  nam 

jedzenie. Cokolwiek si  stanie, b dziemy musieli niedługo wraca  albo  ci gn  

l downik,  eby uzupełni  zapasy.  

    -  adna z tych mo liwo ci mi si  nie podoba. Zaszli my ju  bardzo daleko i 

ci gle jeste my na tropie. Musimy i  dalej. Nie mo emy uzupełni  zapasów, 

poniewa  nie wolno nam ryzykowa  l dowania statku w miejscu, w pobli u 

którego znajduje si  tak wiele broni. Pozostaje wi c tylko jedno wyj cie...  

    - Nie gadaj tyle. Otwórz dziob i włó  do niego  arcie. A potem post pimy 

zgodnie z moim planem. Wrócimy na równin ,  ci gniemy l downik i wrócimy na 

orbit , gdzie b dziemy bezpieczni. Mamy sporo informacji do przekazania. 

Potem si dziemy sobie spokojnie i zaczekamy, a  przy l  wojsko...  

   Brion sprzeciwił si  ruchem głowy.  

   - My jeste my tym wojskiem! Nie odlecimy st d, dopóki nie dowiemy si , co si  

tu dzieje. W tej sytuacji jest tylko jedna droga przed nami. Do kanionu...  

    - Chyba straciłe  rozum. To pewne samobójstwo!  

   - Nie s dz . Uwa am,  e szanse s  pół na pół. Trzeba tylko szybko do niego 

wej  i wyj , zanim nadjedzie kolejna kolumna maszyn.  

   - Ju  wiem, co b dzie dalej. Ma to by  jednoosobowa druzgoc ca akcja, 

prawda? Z tob  w tenisówkach i z du ym, przezroczystym no em w r ku. I ze 

mn , siedz c  tutaj z całym tym metalowym majdanem i czekaj c  cierpliwie na 

twój powrót?  

   - Wła nie to mniej wi cej miałem na my li. Czy co  ci si  w tym nie podoba?  

   - Tylko jedno. Zastanawiam si , czy nie byłoby pro ciej,  eby  po prostu waln ł 

sobie w łeb i oszcz dził sobie tego całego kłopotu.  

   Wzi ł jej drobn  r k  w swoje łapsko. Czuł wyra nie strach i niepokój kryj ce 

si  za jej gorzkimi słowami.  

   - Wiem, co my lisz i czujesz i nie mam do ciebie o to  alu. Ale w obecnej sytuacji 

nie mamy wyboru. Mo emy wróci  i zacz  cał  t  akcj  od pocz tku albo po 

prostu zako czy  j . My l  jednak,  e zaszli my ju  za daleko, prze yli my zbyt 

wiele przemocy i przelało si  ju  za du o krwi, aby si  wycofa . Jestem w stanie 

poradzi  sobie. I musz  t  spraw  doprowadzi  do ko ca!  

   Lea zrozumiała to i nie była w stanie polemizowa  z nim. Poczuła, jak ogarnia 

j  rezygnacja. W milczeniu zapakowali tobołek i udali si  na wzgórza z dala od 

kanionu. Szli, a  znale li odpowiednie miejsce na urz dzenie obozu. Był tam 

osłoni ty nawis skalny i nieco poni ej potok górski.  

background image

 

71 

   - B dziesz tu bezpieczna - powiedział Brion, wr czaj c jej szybkostrzelny 

pistolet - Trzymaj go cały czas przy sobie. Je li zobaczysz co  podejrzanego, 

najpierw strzelaj, a potem sprawdzaj. Tu nie ma  adnych przyjaznych zwierz t, 

maszyn ani ludzi... nic. Jak b d  wracał, dam ci zna ,  eby  przypadkiem mnie 

nie zastrzeliła.  

   Po raz pierwszy na tych wzgórzach noc była chłodna. Spali w jednym  piworze, 

eby nie zmarzn . Brion zasn ł od razu. Pomogły mu lata treningu. Lea 

natomiast, nie mog c przed dłu szy czas zasn , obserwowała przez konary 

drzew usiane gwiazdami obce niebo, tak bardzo ró ne od ziemskiego. Była tak 

bardzo daleko od domu! 

 

   Ockn ła si , czuj c czyj  dotyk na ramieniu i stwierdziła,  e jest ju  widno. 

Brion stał nad ni  i wkładał nó  do pochwy.  

   - Jestem przekonany,  e w ostatnim raporcie przekazali my wszystkie 

najwa niejsze wiadomo ci, które zebrali my do tej pory, mo esz wi c zachowa  

cisz  w eterze. Cały czas musisz przebywa  w ukryciu. Dzisiaj jest dzie  

pierwszy... wróc  najpó niej wieczorem czwartego dnia. Obiecuj  wróci  bez 

wzgl du na to, co znajd . Gdybym jednak nie wrócił do tego czasu, nie czekaj na 

mnie. Mam nadziej ,  e zdajesz sobie spraw  z tego, jakim szale stwem byłoby 

pój cie ze mn . Bez wzgl du na to, czy b d  tu, czy nie, pi tego dnia musisz 

ruszy  w drog  powrotn . Sprowad  l downik, jak tylko dotrzesz na równin ... i 

uciekaj z tej planety. Jak najszybciej. S  inni agenci, którzy mog  zgry  ten 

orzech. Na razie jednak nie przejmuj si  tym gdybaniem. Zobaczymy si  

czwartego dnia  

   Obrócił si  na pi cie i oddalił si . Stało si  to tak szybko,  e nie zd yła nawet 

powiedzie  słowa. Było oczywiste,  e wolał zrobi  to w ten sposób. Patrzyła, jak 

jego pot na - sylwetka przesuwała si  susami w dół wzdłu  strumienia, malej c z 

ka d  chwil , a  w ko cu przeskoczyła przez wyst p skalny i znikn ła z jej pola 

widzenia. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

72 

Rozdział 15

 

 

Penetracja Kanionu

 

 

   Nie było  adnego logicznego powodu, aby waha  si  u wylotu kanionu, ale 

logika nie miała tu nic do rzeczy. Brion zeskoczył z tarasowatego zbocza i 

zatrzymał si . Zamarł w bezruchu i nadsłuchiwał. Po obu jego stronach wznosiły 

si  wysoko skaliste  ciany, tworz ce naturalny korytarz wrzynaj cy si  gł boko w 

gł b wzgórza. Widział przed sob  tylko niespełna półkilometrowy odcinek 

w wozu, potem skr cał on w bok, nikn c z pola widzenia. Dno poro ni te było 

kiedy  traw  i krzakami. Teraz były one starte na pył, a ziemia pokryta 

bruzdami. Jedyne ocalałe resztki ro linno ci znajdowały si  tu  przy skalistych 

cianach. Reszta była zmia d ona i zniszczona przez g sienice przeje d aj cych 

t dy armii. Pojazd za pojazdem wrzynał si  w kamieniste podło e, a  zamieniło 

si  ono w g szcz przenikaj cych si  nawzajem  ladów. Spojrzawszy w dół Brion 

stwierdził,  e stoi w jednym z takich  ladów: we wgł bieniu o powierzchni ponad 

metra kwadratowego. Była to zaledwie cz   ladu pozostawionego przez 

gigantyczn  maszyn  - jedn  z bardzo wielu. Przejechała t dy cała armia tych 

maszyn i jak s dził, dalsze mogły w tej chwili zbli a  si  do niego. Zamierzał 

stawi  czoła tej armii.. W pojedynk ?  

   - Tak - krzykn ł gło no, u miechaj c si  przy tym. Szanse nie były zbyt du e, 

ale na inne nie mógł liczy . Ka da chwila zwłoki zmniejszała je, z ka d  mijaj c  

sekund  bowiem rosło prawdopodobie stwo natkni cia si  na wroga w tym 

w skim kanionie. Ruszył biegiem do przodu.  

   Skaliste  ciany przesuwały si  obok. Pod stopami czuł poryt  bruzdami, 

nierówn  ziemi . Po blisko godzinie równomiernego biegu zacz ł oddycha  z 

coraz wi kszym trudem i musiał zwolni  krok do szybkiego marszu. Szedł tak, a  

oddech wrócił mu do normy, po czym ponownie przy pieszył. Połykał kilometr za 

kilometrem, ale wygl d kanionu si  nie zmieniał. Po południu skaliste  ciany 

zacz ły si  obni a  i w ko cu wyszedł na skalist  nieck , otoczon  górami.  

   Była to dobra okazja,  eby zrobi  postój na odpoczynek. Po raz pierwszy zszedł 

z wyra nego ci gu  ladów i wdrapał si  na zbocze poro ni te traw  mi dzy 

otoczakami. Z tego miejsca poryta droga była Wyra nie widoczna. Przebiegała 

przez nieck  i gin ła w nast pnym w wozie, po przeciwnej stronie. Po wypiciu 

kilku łyków wody poło ył si  na wznak i zamkn ł oczy. Postanowił zdrzemn  si  

z godzin , a potem ruszy  w dalsz  drog . Na tej wysoko ci o zmierzchu robiło si  

chłodno, pomy lał wi c,  e wła ciwsze byłoby spanie w dzie , a maszerowanie w 

nocy. Wiedział,  e jego metabolizm bez trudu zaadaptuje si  do takiej zmiany. Na 

Havrk, gdzie mieszkał,  ywno  musiała by  gromadzona w czasie krótkiego lata, 

aby mo na było potem przetrwa  bardzo dług  zim . Wytrzymywał ju  kiedy  

cztery czy pi  dni bez snu i wiedział,  e mo e to bez trudu powtórzy . Trawa 

była mi kka, a wn ka osłoni ta od wiatru i ogrzana promieniami słonecznymi. 

Uło ył si  wygodnie i po chwili ju  spał. 

 

background image

 

73 

   O zaplanowanej porze otworzył oczy i spojrzał na bezchmurne niebo. Sło ce 

skryło si  za wzgórzami i w cieniu szybko robiło si  zimno.  lad w dole nadal był 

pusty. Umie cił wygodnie na biodrze nó , wypił łyk wody i ruszył w drog .  

   Kanion za nieck  był szerszy, lecz miał ostrzejsze zakola, przez co Brion miał 

skrócone pole widzenia. Zwalniał przed ka dym zakr tem, zachowuj c 

ostro no , dopóki nie stwierdził,  e traci w ten sposób za wiele czasu. Co si  ma 

sta , stanie si  i tak Wiedział,  e nie b dzie mógł nic na to poradzi . Musiał si  

po pieszy . Pieprzony fatalizm...  

   Dno doliny przeszło w lit  skał , porysowan  i po łobion  stalowymi 

g sienicami. Mimo to było znacznie równiejsze od pooranej ziemi. Kiedy 

przyzwyczaił si  do równomiernego rytmu marszu, stwierdził z zadowoleniem,  e 

przemieszcza si  ze stał  szybko ci  i ma regularny oddech. Był prawie 

zrelaksowany. Z głuchym odgłosem kroków szedł wzdłu  ostrego zakr tu, gdy 

nagle w odległo ci kilku metrów przed sob  zobaczył uzbrojony pojazd. Nikłe 

wiatło odbijało si  od jego powierzchni. Czterolufowa wie yczka skierowana 

była w niebo. W jednej chwili obróciła si  i skierowała na niego. Skoczył za 

najbli sz  skał , ale cztery czarne lufy mimo to w dalszym ci gu wycelowane były 

w jego stron . Odłamki trafi  go od tyłu, niemo liwe, aby go min ły... Upadł na 

ziemi , przetoczył si  i odepchn ł od twardej skały, zaskoczony,  e jeszcze  yje. 

Nic si  nie stało. Działa milczały.  

   Brion le ał ci ko dysz c i nadsłuchiwał szcz ku g sienic, kiedy pojazd ruszył 

do przodu. Wiedział,  e go nie przegoni. Czy mógłby si  wydosta  z tej pułapki? 

Nie,  ciany doliny były gładkie i strome. Nie było st d ucieczki.  

   Odgłos silnika był gło ny i chrapliwy. Zgrzyt metalu odbił si  echem od  cian 

w wozu. Silnik pracował na pełnych obrotach, ale nierówno. Po chwili zgasł i 

zapadła niepokoj ca cisza. Maszyna nie jechała ju  po niego, ale nadal stała na 

jego drodze. Dlaczego si  zatrzymała? Brion wykonał gł boki oddech i powoli 

wstał. Został oszcz dzony, ale na jak długo? Co powinien teraz zrobi ? Zaraz 

b dzie zupełnie ciemno. Mo e uda mu si  po ciemku przej  niepostrze enie obok 

tego czołgu. Nie, mrok nie stanowi  adnej przeszkody dla tej maszyny. Jej 

czujniki b d  działały równie skutecznie. Wraca ? Mógłby, ale to byłby koniec. 

Poddanie si . Zaszedł za daleko, aby si  teraz cofa . Ale dlaczego ten czołg nie 

strzelił do niego? Ciekawo  brała gór  nad ostro no ci .  

   Posuwaj c si  powoli, centymetr po centymetrze, podpełzł do skał i podniósł 

głow . Przypadł do ziemi, kiedy zobaczył,  e zagl da prosto do wn trza luf. Czołg 

nadal nie strzelał. Przecie  wiedział,  e Brion jest tutaj, dlaczego wi c si  wahał? 

Zabawa w kotka i myszk ? Nie, nie mógł by  zaprogramowany na nic innego 

poza niszczeniem. Co wobec tego robi?  

   Podniósł spory odłamek skalny i rzucił go jak granat w powietrze. Odłamek 

spadł na ziemi  z hukiem i Brion ponownie podniósł głow . Wie yczka skierowała 

si  na skał , a potem z j kiem agregatów znów spojrzała na niego. Tym razem nie 

ruszał si . Czołg miał ju  dwa razy okazj ,  eby go zabi  i nie zrobił tego. Je li 

teraz w ko cu wystrzeli, nigdy nie dowie si , dlaczego nie zabił go od razu. Min ła 

jedna sekunda... dwie... trzy. Działa nadal milczały. O mielony tym obrotem 

sprawy wyszedł z ukrycia i ruszył naprzód. Działa przesuwały si  za nim, cały 

czas trzymaj c go na muszce. Brion zatrzymał si , kiedy silnik zaryczał znowu i 

background image

 

74 

czołg zadr awszy, posun ł si  kilka centymetrów do przodu, po czym stan ł. W 

tym momencie dopiero Brion zauwa ył,  e maszyna miała rozerwan  g sienic  i 

nie mogła jecha . Gdyby udało mu si  przedosta  za niego, czołg nie mógłby go 

ciga ! Ruszył biegiem wzdłu  w wozu, wiedz c,  e działa cały czas pod aj  za 

celem. Kiedy zrównał si  z czołgiem, a potem go mijał, działa nagle dały mu 

spokój. Wie yczka obróciła si  i lufy dział skierowały si  pionowo do góry. Brion 

zatrzymał si  i patrzył. Czołg najwyra niej zacz ł go ignorowa . Musiał znale  

si  poza zasi giem czujników i jego obecno  została wymazana z pami ci 

urz dze  sterowniczych. Zastanawiał si , czy powinien podej  bli ej i obejrze  

go. Jedynym wytłumaczeniem tego pomysłu była ciekawo . Odpr enie po 

silnym napi ciu i strachu przed pewn   mierci , odczuwanych jeszcze przed 

chwil , sprawiło,  e przez moment poczuł si  beztroski i bezpieczny. Musiał 

podej  do czołgu i obejrze  go. Mógł co  odkry  lub nie - było to bez znaczenia.  

   Ostro nie st paj c zbli ył si  do niego, ale czołg nadal nie reagował. Był ju  tak 

blisko,  e widział wyra nie spoiny na jego pancerzu. Postawił nog  na 

błyszcz cym metalowym kole i wspi ł si  na czołg. Na górze, tu  za wie yczk , był 

właz z jednym uchwytem. Zawahał si  przez chwil , po czym złapał za r czk  i 

mocno poci gn ł. Właz otworzył si  bezgło nie i bez oporu. Nic wi cej si  nie 

stało. Brion słyszał, jak serce wali mu gło no, kiedy pochylił si  i zajrzał do 

rodka. Wewn trz nie było  ycia. Wska niki  wieciły w półmroku, gdzie  

zabuczał i zaraz ucichł serwomechanizm. Ta my z amunicj  wznosiły si  a  do 

działek znajduj cych si  obok niego. Były naładowane i gotowe do strzału. 

Dlaczego wi c nie strzeliły?  

   Dosy  tego! Poczuł nagle w ciekło  na siebie za własn  głupot . Co robił tutaj, 

ryzykuj c  yciem bez powodu? Min ł przecie  t  machin  wojenn  bezpiecznie. 

Jedyne, co powinien w tej chwili robi , to i  dalej,  eby znale  si  jak najdalej 

od niej. Kopn ł j  w stalowy bok, zły na siebie, po czym zeskoczył i pobiegł 

równomiernym truchtem wzdłu  w wozu ani razu si  nie obejrzawszy.  

   Była to jeszcze jedna zagadka, któr  musiał doł czy  do innych, składaj cych 

si  na wizerunek tego  miertelnego  wiata.  adna z nich nie zostanie rozwi zana, 

dopóki nie ustali, sk d pochodzi armia, która przetoczyła si  przed nim. Biegł 

nieprzerwanie dalej. 

 

    Ciemno  ju  zapadła. Ziemia była wyra nie widoczna w  wietle gwiazd, a on 

wci  biegł w tym samym tempie. Był to wyczerpuj cy wysiłek nawet dla niego, 

tote  na długo przed ko cem nocy musiał zatrzyma  si  na odpoczynek. Potem 

jeszcze raz. Zm czenie zwolniło znacznie jego bieg, kiedy dotarł do w skiego 

bocznego kanionu. Padł na kolana, aby sprawdzi  dokładnie ziemi , ale nie 

stwierdził istnienia jakichkolwiek  ladów prowadz cych w tamtym kierunku. 

Powinno to by  bezpieczne miejsce na odpoczynek, wobec czego zagł bił si  w 

cie . Kiedy poprzedni w wóz został daleko w dole i znikn ł mu z pola widzenia, 

znalazł sobie kryjówk  mi dzy dwoma du ymi otoczakami i uło ywszy si  do snu 

szybko zasn ł.  

   Jaki  czas pó niej co  wyrwało go z gł bokiego snu. Gwiazdy  wieciły jasno. Z 

w wozu nie dochodził  aden d wi k... za to z oddali dobiegał wyra nie słyszalny, 

background image

 

75 

stopniowo cichn cy odgłos silników odrzutowych. Brion zamkn ł oczy, a kiedy 

otworzył je znowu, niebo było szare. Był wczesny ranek.  

   Czuł si  zm czony i zzi bni ty, bolały go mi nie. Woda była lodowata, wypił 

wi c tylko troch . Był głodny. Spodziewał si  takich objawów i zmusił si  do 

niemy lenia o swoim osłabieniu. Zadanie musiało by  wykonane. Kiedy zacznie 

si  porusza , rozgrzeje si . Pragnienie i głód b dzie mógł przetrzyma . Musi i  

dalej.  

   Gdy w wóz zacz ł si  rozszerza , Brion przeszedł pod wschodni   cian , aby 

znale  si  w cieniu. Mogło to by  dla niego pewn  ochron , gdyby natkn ł si  na 

dalsze maszyny. W wóz stawał si  coraz płytszy i szerszy, a jego dno twardsze. 

Tworz ca je ziemia przechodziła stopniowo w co  twardszego i gładszego. 

Pochylił si , aby to sprawdzi . Była to zastygła, stopiona skała. Nie była 

zbrylowana jak skała wulkaniczna, lecz pozioma i gładka. Była stopiona i 

odpowiednio wyrównana. Zupełnie jakby kto  u ył laserów. Powierzchnia 

w wozu była sztucznego pochodzenia.  

   Sło ce, widoczne zza grzbietu wschodniej  ciany, było ju  wysoko na niebie. 

O wietlało całe dno doliny, ukazuj c jego gładk , płask  powierzchni . Brion 

szedł ostro nie, bacznie si  rozgl daj c. Obie  ciany były równie gładkie i twarde, 

bez  adnych odgał zie , nawet na ko cu doliny. Skalne  ciany były bardzo stare, 

takie, jakie zostawiły je ruchy górotwórcze. To był  lepy koniec. W wóz zaczynał 

si  tutaj i wychodził na równin . Był biegn c  przez góry szczelin  z jednym 

wylotem.  

   Brion wiedział,  e pot na, mechaniczna armia wyjechała z tego w wozu. 

Widział j  na własne oczy i doszedł jej  ladem do tego miejsca. Dlaczego wi c nic 

tutaj nie ma? To przecie  niemo liwe! Podszedł wolno do skalnej  ciany i dotkn ł 

jej, a potem uderzył w ni  r koje ci  no a z bezsilnej w ciekło ci. Była twarda. 

To nie mogło by  mo liwe. A jednak było.  

   Kiedy odwrócił si , aby spojrze  w dół doliny, po raz pierwszy dostrzegł czarn  

kolumn . Miała około metra wysoko ci i stała w odległo ci około dziesi ciu 

metrów od  ciany. Podszedł do niej wolno, obszedł j  i dotkn ł. Była z metalu, z 

jakiego  stopu. Miała lekko zniszczon , zmatowiał  powierzchni . Nie było na 

niej  adnego oznakowania i Brion nie miał poj cia, do czego mogła słu y . W 

miejscu, w którym poci gn ł czubkiem no a po jej okr głym wierzchołku, 

pozostała jasna linia. Był zły i sfrustrowany, kiedy wkładał nó  z powrotem do 

pochwy.  

    - Co to jest? - wrzasn ł na cały głos. - Co to wszystko znaczy?  

   Jego słowa odbiły si  echem od skalnych  cian i po chwili ucichły, pogr aj c 

dolin  w ciszy. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

76 

Rozdział 16

 

 

Tajemnica czarnej kolumny

 

 

   W przypływie bezsilnej w ciekło ci Brion kopn ł ciemn  kolumn . Jedynym 

efektem był głuchy odgłos i ostry ból w stopie.  

   - Bardzo to imponuj ce, Brionie - powiedział gło no. - Doprawdy, reakcja 

godna inteligentnego człowieka. Ul yło ci? Nie uwa asz,  e teraz, kiedy zło  ci 

ju  przeszła, najwy sza pora  eby zastanowi  si  nad t  cał  spraw ? Zgadzasz 

si . A zatem: co wiesz? Po pierwsze uniósł palec - zmechanizowana armia 

wyjechała   tego w wozu. Nie ma co do tego w tpliwo ci.  lady, którymi szedłem, 

prowadziły a  do tego miejsca. Nigdzie po drodze nie skr cały ani si  nie 

rozdzielały. To prowadzi do wniosku numer dwa: te maszyny musiały pochodzi  

st d, z tego ko ca w wozu, z miejsca, w którym stoj . Zbocza i dno wygl daj  na 

wykonane z litego materiału... a mo e to nie jest lity materiał? Trzeba sprawdzi . 

A mo e najpierw nale ałoby przyjrze  si  bli ej tej kolumnie? Jest sztuczna, 

wykonana z metalu i stawiam sto do jednego,  e ma co  wspólnego z t  spraw ! 

Zatem wniosek numer trzy: zbadanie kolumny jest pierwsz  w kolejno ci spraw  

na li cie.  

   Co  nieuchwytnego dr yło jego pami . Co to mogło by ? Zaraz... Kiedy 

kopn ł kolumn , oprócz bólu palca jego zmysły zarejestrowały co  jeszcze. Ale 

co?... Ale  tak, oczywi cie, zad wi czała, jakby była pusta w  rodku ten d wi k 

przypominał bardziej odgłos dzwonu ni  jednolitego kawałka metalu.  

   Brion wyj ł na? z pochwy. Trzymaj c go za ostrze postukał r koje ci  w 

wierzchołek kolumny, w miejscu, gdzie poprzednio zadrapał jej powierzchni . 

Rozległ si  odgłos litego kawałka metalu. Kiedy jednak postukał ni ej, kolumna 

zad wi czała gło no. Była pusta! Natychmiast nasun ło si  nast pne pytanie: czy 

było co  w  rodku? Wielce prawdopodobne. Musiał pomy le , jak si  tam dosta . 

Wolno powiódł po niej palcami w dół. Była gładka i nie oznakowana. Ukl kł, 

chc c obejrze  jej doln  cz , a potem poło ył si  na ziemi,  eby sprawdzi  sam 

spód. Co oznaczała ta cieniutka jak włos szczelina, biegn ca wokół podstawy? 

Wsun ł w ni  czubek ostrza... i ostrze weszło pod metal! Chocia  kolumna była 

wpuszczona w lit  skał , na wierzchu miała osłon , która spoczywała na jej 

powierzchni. Kiedy podniósł si  z ziemi, co  przyci gn ło jego wzrok. Był to 

nieznaczny błysk  wiatła na wysoko ci około trzydziestu centymetrów od dołu. 

Rysa na powierzchni metalu. Kiedy przyjrzał si  jej dokładnie, stwierdził,  e w 

jej miejscu znajdował si  blisko trzycentymetrowej długo ci rowek z ledwie 

widocznym okr giem wokoło!  

    - Główka wkr tu. To wygl da jak du a główka wkr tu! A wkr ty s  po to, aby 

je wkr ca  lub wykr ca . Jedynym narz dziem, jakie miał przy sobie, był nó .  

   Wsun ł jego ostrze do rowka i próbował odkr ca  główk . Bez efektu. Nacisn ł 

mocniej r koje  no a. Czuł, jak mi nie napinaj  si  i widział jak ostrze si  

wygina. Mogło w ka dej chwili p kn . Nie miało to jednak znaczenia. Jeszcze 

mocniej... Z metalicznym zgrzytem okr gły łeb obrócił si  o kilka milimetrów. 

Kiedy Brion powiódł po nim palcem, stwierdził,  e wkr t nieznacznie si  wysun ł. 

Ruszony z miejsca, obracał si  teraz l ej. Jego łeb wysuwał si , obrót za obrotem, 

background image

 

77 

a  stal si  cały widoczny. Po chwili wida  ju  było błyszcz cy gwint. Wysuwał si  

coraz bardziej i bardziej tak lekko,  e Brion mógł go obraca  palcami. Wykr cił 

go do ko ca i poło ył na ziemi, po czym zajrzał przez otwór do  rodka. Ciemno , 

. nic wi cej. Ten wkr t musiał przecie  spełnia  jak  rol . Utrzymywał co ? Ale 

co? Chwycił nó , aby zbada  nim wn trze otworu, ale zmienił zamiar. Rozs dniej 

b dzie najpierw pomy le , ni  zdawa  si  całkowicie na przypadek. Jakie zadanie 

mógł spełnia  ten wkr t? Miał zatyka  otwór i słu y  do jakiej  regulacji 

wewn trz? Mo liwe, ale mało prawdopodobne. A mo e słu ył do mocowania 

osłony? To było bardziej prawdopodobne.  

   Nachylił si  i wsun ł ostrze no a pod spód osłony. Poci gn ł r koje  do góry. 

Osłona drgn ła! Manipuluj c ostro nie no em, Brion zdołał wepchn  jego ostrze 

na gł boko  ponad centymetra - do oporu. Teraz osłona powinna si  da  zdj . 

Zostawił nó  w szczelinie i pochylił si  nad ni , potem kucn ł i obj ł j  obur cz. 

Przyciskaj c j  do siebie z całej siły, powoli prostował nogi. Osłona uniosła si  

troch  do góry. Spojrzał w dół i zobaczył,  e znajdowała si  ponad centymetr nad 

powierzchni  gładkiej skały. Nadal jednak co  powstrzymywało j  od dołu. Z 

du  uwag , bacz c, aby jej nie upu ci , przesun ł r ce w dół i podniósł j  jeszcze 

bardziej. Wolno, wolniutko uniósł j  na wysoko  ponad trzech centymetrów. 

Dostrzegł wówczas wewn trz błyszcz c  metalow  powierzchni . Podnosił j  

coraz wy ej i wy ej, a  w ko cu mógł wsun  palce pod spód. Chwyciwszy j  

teraz pewnie, kucn ł powoli, wzi ł gł boki oddech i wyprostował si . Osłona 

uniosła si  wraz z nim i w tym momencie przechyliła si  w bok i wy lizgn ła mu 

si  z r k. Odskoczył, kiedy upadła z hukiem na skaln  powierzchni . Ci ko 

oddychaj c, patrzył na to, co znajdowało si  pod ni .  

   W metalowej obudowie tkwiło jakie  elektroniczne urz dzenie. Były tam tak e 

znajome ł cza z modułami pami ci, wzmacniacze i transformatory - wszystkie 

poł czone sieci  przewodów. Z puszki poł czeniowej wychodził gruby przewód, 

który biegł do masywnej, umieszczonej na samym dole u postawy atomowej 

baterii. Była wysoko wydajnego typu, co oznaczało,  e je eli pobór pr du był 

niedu y, całe urz dzenie mogło pracowa  przez długie lata. Ale jakie było jego 

przeznaczenie? Prawie wszystkie jego elementy były mu znane. Niektóre 

przypominały bardzo te, z którymi sam miał do czynienia. Przygl daj c mu si , 

u wiadomił sobie nagle,  e słyszy ciche buczenie. Czy by owo dziwne co  

pracowało? Obszedł je i po drugiej stronie zobaczył diody 

elektroluminescencyjne błyskaj ce szybko zmieniaj cymi si  cyframi. A wi c 

pracowało.  wietnie. Ale do czego słu yło i jaki miało zwi zek z maszynami 

wojennymi?  

   Brion pochylił si  i podniósł nó , nast pnie cofn ł si  i jeszcze raz spojrzał na 

całe urz dzenie. Było niezrozumiał  zagadk . Uniósł ostrze i skierował je na nie, 

czuj c nagły impuls, aby d gn  delikatne obwody. Powstrzymał si  jednak. 

Przecie  to nic by nie przyniosło poza pora eniem elektrycznym. Mo e w tym 

urz dzeniu s  jakie  tabliczki znamionowe lub co  w tym rodzaju. Kiedy pochylił 

si , aby przyjrze  mu si  bli ej, tu  za nim rozległy si  jakie  gło ne eksplozje. 

Odruchowo skoczył w bok i upadłszy na ziemi  przetoczył si  kilka razy, po czym 

wstał trzymaj c nó  przed sob .  

background image

 

78 

   W oddali stało trzech ludzi, których przed chwil  jeszcze tam nie było. Ubrani 

w całkowicie czarne kombinezony ci nieniowe z ci kimi butami, z twarzami 

zasłoni tymi przez odbijaj ce  wiatło szyby hełmów. Wszyscy trzymali w r kach 

jakie  pudełka i nie wygl dali na uzbrojonych. Stali i patrzyli na niego. Musieli 

by  równie zaskoczeni jak on, poniewa  cofn li si  na widok no a w jego r ce. 

Brion wyprostował si  powoli i schował nó  do pochwy, po czym zrobił krok do 

przodu w kierunku stoj cego najbli ej. Widz c to, człowiek w kombinezonie 

cofn ł si  i wcisn ł jaki  przycisk na pasie kombinezonu. Rozległ si  odgłos 

eksplozji i ów człowiek znikn ł równie nagle jak si  pojawił.  

    - Co si  tu dzieje? Kim jeste cie? - zawołał Brion, ruszaj c do przodu.  

   Dwaj pozostali cofn li si  przed nim. W tym momencie po raz trzeci rozległy si  

eksplozje. Nast powały szybko po sobie i po chwili pojawiło si  kilkunastu innych 

ludzi ubranych w takie same kombinezony.  

   Ci nowi byli ju  uzbrojeni. Trzymali w r kach wycelowane w niego ci kie 

karabiny. Brion nie ruszał si , nie chc c ich sprowokowa . Stoj cy z przodu 

człowiek z jakimi  paskami identyfikacyjnymi na r kawach opu cił bro  i 

dotkn ł hełmu. Natychmiast uniosła si  jego przednia szyba. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

79 

Rozdział 17

 

 

Zabójcy

 

 

   Dwóch innych uzbrojonych ludzi równie  otworzyło przednie szyby swoich 

hełmów.  

   - Rozumie pana, sier ancie? - zawołał jeden z nich.  

   - Có  za  mieszny nó .  

   - Powiedz mu,  eby go rzucił.  

   Brion rozumiał te słowa wystarczaj co dobrze. Rozmawiali w Uniwersalnym 

Esperanto, mi dzyplanetarnym j zyku, którym - oprócz swoich j zyków - 

posługiwali si  wszyscy mieszka cy planet. Wolno podniósł r k  i ostro nie 

poło ył j  na no u.  

    - Poło  go na ziemi. A wy zdejmijcie palce ze spustów.  

   Sier ant patrzył uwa nie jak Brion wyjmuje nó  z pochwy i rzuca go, tczymaj c 

go cały czas na muszce. Kiedy nó  znalazł si  na ziemi, opu cił luf  karabinu i 

podszedł do Briona. Był to gro nie wygl daj cy m czyzna o szparowatych 

oczach, bladej skórze i czarnej, nie ogolonej dolnej szcz ce.  

    - Nie jeste  gyongyoskim technikiem - powiedział. - Nie w tym stroju. Co tu 

robisz?  

    - Wła nie chciałem panu zada  to samo pytanie, sier ancie - powiedział Brion. - 

Prosz  o wyja nienie. Mam wi cej pyta  do pana...  

   - Nie do mnie nale y odpowiada  na nie. Nie podoba mi si  to wszystko! - 

Zawołał przez rami : Kapralu, skoczcie po kombinezon ci nieniowy, tylko du y. I 

powiedzcie kapitanowi, co tu znale li my. Niech skontaktuje si  natychmiast z 

Ministerstwem Wojny.  

   Ponownie rozległ si  gło ny trzask. Brion stwierdził,  e towarzyszy on zawsze 

ich pojawianiu si  i znikaniu, jak gdyby przemieszczali si  tak szybko,  e 

wypychali powietrze lub zostawiali po sobie pró ni  niczym piorun. Stopnie 

wojskowe, kontaktowanie si  z Ministerstwem Wojny - musieli mie  bez 

w tpienia jaki  zwi zek z t  zmechanizowan  armi , która st d wyjechała. Mo e 

i te maszyny materializowały si  w ten sam sposób?  

   - Jeste cie odpowiedzialni za te czołgi i pozostałe uzbrojone pojazdy, prawda? - 

zapytał.  

   Sier ant uniósł karabin.  

    - Za nic nie jestem odpowiedzialny z wyj tkiem wykonywania rozkazów. A 

teraz si  zamknij, dopóki jeste  w moich r kach. Je li chcesz rozmawia , to 

rozmawiaj z Wywiadem. Tak b dzie najlepiej dla nas wszystkich.  

   Mimo zagro enia ze strony karabinów, Briona przepełniało uczucie 

zadowolenia. Musiał istnie  jaki  zwi zek mi dzy tymi lud mi i t  pogr on  w 

wojnie planet . Wyja nienie było ju  blisko - powinien tylko panowa  nad swoj  

niecierpliwo ci . Patrzył z uwag  jak technicy - ci trzej, którzy pojawili si  

pierwsi - robili co  z urz dzeniem, które znajdowało si  wewn trz kolumny.  

   Doł czali do niego sondy i przyrz dy pomiarowe, sprawdzaj c działanie 

ró nych podzespołów. Wszystko musiało by  w porz dku, poniewa  szybko 

odł czyli przyrz dy i nało yli z powrotem osłon . Obrócili j , aby spasowa  

background image

 

80 

otwór i wkr cili  rub . Briona a  korciło,  eby zada  im kilka pyta , ale zmusił 

si  do milczenia. Ju  niedługo b dzie miał okazj . Obrócił si , kiedy usłyszał 

znany mu trzask. To był kapral ze zwini tym kombinezonem pod pach .  

    - Porucznik mówi,  eby zabra  go ze sob . Czeka z powitaniem. Tu jest 

kombinezon.  

   Zapowiedziane powitanie brzmiało podejrzanie, ale Brion nie miał wielkiego 

wyboru wobec wycelowanych w niego karabinów. Wło ył kombinezon jak mu 

kazano. Sier ant zamkn ł przedni  szyb  hełmu i dotkn ł jednego z przycisków 

na pasie kombinezonu Briona. Ogarn ło go niemo liwe do opisania uczucie 

wykr cania i w jednej chwili wszystko si  zmieniło. W wóz i  ołnierze znikn li. 

Stwierdził,  e stoi na jakiej  metalowej platformie. Z góry padało jasne  wiatło, w 

jego kierunku biegli umundurowani  ołnierze. Rozpi li jego kombinezon i 

ci gn li go z niego pod nadzorem młodego oficera. - Chod  ze mn  - rozkazał 

tamten.  

   Brion udał si  za nim bez sprzeciwu. Zanim został przeprowadzony przez 

metalowe drzwi, rzucił jeszcze przelotne spojrzenie na pot ne urz dzenia z 

grubymi kablami zwisaj cymi z izolatorów. Szli teraz długim, pomalowanym na 

neutralny, szary kolor korytarzem, wzdłu  którego biegł ci g drzwi. Zatrzymali 

si  przed jednymi z nich, z napisem KORPUS 3. Id cy przodem oficer otworzył je 

i dał Brionowi znak, aby wszedł do  rodka. Kiedy przeszedł, drzwi zamkn ły si  

za nim bezszelestnie.  

   - Si d  na tym krze le, prosz  - odezwał si  spokojnym głosem m czyzna 

siedz cy w odległo ci około dwóch metrów od niego. Był szczupły, miał blad , 

ci gni t  skór  twarzy, wyra nie zarysowane policzki z gł boko osadzonymi 

oczyma i uniform w szarym kolorze. U miechn ł si  do Briona, lecz był to tylko 

skurcz mi ni twarzy, za którym nie kryły si   adne uczucia. Brion słyszał go 

Wyra nie, mimo i  oddzieleni byli od siebie przezroczyst   ciank , 

przegradzaj c  pokój na dwie cz ci.  

    - Mam kilka pyta  do pana - powiedział Brion. - Nie w tpi . A ja do ciebie. 

My l ,  e zdołamy si  dogada , tak  eby ka dy z nas był zadowolony. Jestem 

pułkownik Hegedus. Z Opolea skiej Armii Ludowej. A ty?  

    - Nazywam si  Brion Brandd. Czy dobrze rozumiem,  e KORPUS 3 jest 

wywiadem wojskowym?  

    - Zgadza si . Jeste  spostrzegawczy. Nie zamierzamy ci  skrzywdzi , Brion. 

Jeste my tylko bardzo ciekawi, co chciałe  zrobi  z boj  Delta, któr  

rozmontowałe .  

    - To ona tak si  nazywa? Ogl dałem j , poniewa  my lałem,  e mo e mie  

zwi zek z wojn  na Selm - II. - Chcesz powiedzie ,  e jeste  szpiegiem?  

   - Czy chce mi pan powiedzie ,  e na tej planecie jest co  do szpiegowania?  

   - Prosz  ci , Brion, nie bawmy si  w słówka. To miejsce, gdzie ci  znale li my, 

ma, jak wiesz, ogromne znaczenie strategiczne. Je li jeste  z gyongyoskiego 

wywiadu, lepiej od razu powiedz. Wiesz przecie ,  e bez trudu mo emy 

dowiedzie  si  prawdy.  

   - Obawiam si ,  e nie mam najmniejszego poj cia, o czym pan mówi. Prawda 

jest taka,  e to, co si  stało, jest dla mnie całkowit  zagadk . Przybyłem na t  

planet  w samym  rodku wojny...  

background image

 

81 

   - Wybacz mi, ale jak wiesz, na tej planecie nie ma  adnej wojny... - Po tych 

słowach twarz Hegedusa po raz pierwszy zmieniła wyraz, odmalował si  na niej 

nagły szok: - Nie, ty nic nie wiesz, prawda. My lisz,  e nadal znajdujesz si  na 

Selm - II. Nie jeste  z Gyongyos...  

   Podj wszy nagł  decyzj , Hegedus pochylił si  do przodu i nacisn ł przycisk na 

pulpicie obok krzesła. W tym momencie Brion poczuł ból od ukłucia na 

przedramieniu i podskoczył do góry. Było ju  jednak za pó no. Błyszcz ca igła 

znikn ła z powrotem w oparciu krzesła, spełniwszy swoje zadanie. Spróbował 

wsta , ale nie dał rady. Nie mógł tak e utrzyma  otwartych oczu.. Pogr ał si  w 

ciemno ci... 

 

    Pierwszego dnia Lea nie miała nic przeciwko temu, aby czeka  w lesie. 

Odpoczynek po nie ko cz cej si  w drówce był dla niej prawdziw  

przyjemno ci . Czuła gł bokie odpr enie, siedz c na brzegu sruumienia i 

chłodz c w nim zm czone stopy. Przez korony wysokich drzew widziała 

przesuwaj ce si  białe obłoki i sporadycznie przelatuj ce stada lataj cych 

jaszczurek skrzecz cych w locie. Racje  ywno ciowe były niezmiennie bez smaku, 

niemniej wypełniały jej  oł dek i zaspokajały głód. Kiedy zaszło sło ce, powietrze 

si  ochłodziło. Wyj ła  piwór i w lizgn ła si  do niego. Zgodnie z instrukcj  

Briona, obok głowy poło yła pistolet Korony drzew wygl dały jak czarne plamy 

na tle gwia dzistego nieba. Zamkn ła oczy i od razu zasn ła.  

   W pewnym momencie obudził j  chrapliwy odgłos jakiego  zwierz cia. Była 

noc. Przestraszona si gn ła po pistolet Te same odgłosy słyszała dosy  cz sto 

przedtem po zapadni ciu zmroku, ale wówczas nie niepokoiły jej, poniewa  był z 

ni  Brion. Jego obecno  dawała jej poczucie bezpiecze stwa i pozwalała na 

powrót zasypia , gdy  wiedziała,  e przy nim jest całkowicie bezpieczna. Teraz 

jednak nie było go z ni ... Miała kłopot z ponownym za ni ciem, a potem budziła 

si  jeszcze kilka razy, nasłuchuj c w ciemno ci tych obcych d wi ków. Od 

pierwszego przebudzenia dalsza cz  nocy min ła jej niespokojnie.  

   Przez cały prawie nast pny dzie  Lea przegl dała i korygowała raport. 

Komputer pokładowy l downika odtwarzał go jej, ona za  uzupełniała go 

naj wie szymi informacjami. Starała si  nie my le  o Brionie, który szedł 

samotnie wzdłu  kanionu. Odtr cała wszelkie my li o tym, co mogłoby si  z nimi 

sta , gdyby spotkał który  z tych czołgów. 

 

    Druga noc była równie nieprzyjemna jak pierwsza i ranek zastał j  mocno 

znu on . Umyła si  w górskim potoku i uczesała włosy. Suche racje smakowały 

tak samo podle jak przedtem. Wła nie zwil ała je wod , kiedy dostrzegła mi dzy 

drzewami jaki  błysk. Tam co  było!  

   Zastosowała si  do instrukcji Briona, tak jak mu obiecała.  cisn ła w r ce 

pistolet i oddała kilka strzałów mi dzy drzewa. Kiedy przerwała, jaki  głos 

zawołał do niej w j zyku Esperanto.  

    - Jeste my przyjaciółmi...  

   Kolejne kule pomkn ły w gł b lasu. Nie miała tu  adnych przyjaciół! Padłszy za 

skaln  osłon , spojrzała mi dzy drzewa wypatruj c jakiego  ruchu. Co  hukn ło 

gł boko w lesie i tu  obok niej nast pił wybuch i po chwili ~ jeszcze jeden. Obłoki 

background image

 

82 

gryz cego dymu wzbiły si  w powietrze i otoczyły j . Nabrała powietrza w płuca, 

ale po chwili musiała je wypu ci , aby móc oddycha . Kaszl c, usiadła, a potem 

poło yła si  na ziemi i wci  kaszl c, zamkn ła oczy. Le ała cicho i nieruchomo, 

kiedy z lasu wyszli ludzie w maskach na twarzach. Stan li nad ni  i popatrzyli na 

jej ciało. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

83 

Rozdział 18

 

 

Wojskowy punkt widzenia

 

 

   Zamrugawszy kilkakrotnie, Brion otworzył oczy i spojrzał na obco wygl daj cy 

sufit. Jego my li były mgliste i przypomnienie sobie, co si  wydarzyło, zaj ło mu 

nieco czasu. Dolina... nie... dotarł do jej ko ca... Czarna metalowa kolumna. 

Potem  ołnierze, pojmanie, rozmowa z człowiekiem nazywaj cym si  Hegedus. 

Co  si  stało... Nagle przypomniał sobie: zastrzyk, narkotyk, potem nico . Nie 

pami tał jak długo to trwało. Spojrzał w dół i zobaczył,  e le y na jakiej  koi 

przytwierdzonej do  ciany du ego, pozbawionego okien pomieszczenia. Jego 

wn trze wyposa one było w stół i kilka prostych metalowych krzeseł pokrytych 

takim samym materiałem jak koja. Przechylaj c głow  na boki, stwierdził,  e 

wiat wiruje wkoło niego. Kiedy spróbował usi

, wszystko zacz ło mu jeszcze 

szybciej miga  przed oczyma. Musiał si  złapa  mocno r koma za brzegi koi i 

odczeka , a  to niemiłe uczucie minie. Stłumił je jednak nagły przypływ gniewu. 

Nie podobało mu si ,  e został potraktowany w ten sposób! A na dodatek nie 

przybli ył si  ani o krok do rozwi zania zagadki Selm - II. Wstał i nie zwracaj c 

uwagi na zawrót głowy, podszedł do drzwi i złapał za klamk . Zamkni te. Ju  

chciał odej  od nich, kiedy nagle zabrz czał jaki  mechanizm. Klamka obróciła 

si  i drzwi otworzyły si  powoli. Brion przesun ł si  w bok i uniósł swoj  

masywn  pi . Ju  raz go złapali i u pili narkotykiem. Teraz przekonaj  si ,  e 

drugi raz nie pójdzie im tak łatwo. Był im co  dłu ny i dobrze wiedział co. Napi ł 

mi nie, kiedy drzwi otworzyły si  na o cie . Gotów!  

   Pierwsz  osob , która weszła, była Lea.  

   R ka opadła mu bezwiednie, kiedy odwróciła si  w jego stron .  

    - Nic ci nie jest? - zapytała. - Nie chcieli mi powiedzie .  

   - Jak si  tu dostała ? Szła  za mn ?  

   - Nie, zostałam tam, gdzie mi kazałe . Dwa dni po twoim odej ciu złapali mnie 

jacy   ołnierze. Podeszli do mnie bezszelestnie i zawołali mnie. Tak jak mi 

powiedziałe , mimo i  ich nie widziałam, zacz łam od razu do nich strzela . W 

odpowiedzi wokół mnie rozległy si  eksplozje, przypuszczam,  e były to jakie  

granaty i pojawiły si  kł by dymu. Chciałam uciec, lecz w tym dymie musiał by  

jaki  gaz. Pami tam jeszcze,  e upadłam, a przed chwil  ockn łam si  tutaj. 

Weszła jaka  kobieta i nic nie mówi c przyprowadziła mnie tu. Rzecz w tym,  e 

nie wiem, gdzie jest to tutaj i co si  dzieje?  

   W jej głosie pobrzmiewała nutka histerii. Brion dostrzegł,  e zaciska nerwowo 

dłonie. Podszedł do niej i uj ł je w swoje r ce.  

   - Ju  wszystko w porz dku. Wiem niewiele wi cej od ciebie. Szedłem wzdłu  

w wozu, a  dotarłem do prostok tnej doliny, która stanowiła jego  lepe 

zako czenie.  

   Wkrótce potem pojawili si  jacy  ludzie i  ołnierze, pojmali mnie, podobnie jak 

ciebie, a nast pnie obudziłem si  w tym pomieszczeniu. Nie s dz , aby mieli 

zamiar nas skrzywdzi . Gdyby tak było, ju  by to zrobili. Mieli na to sporo czasu. 

Kim oni s ... i jak znale li ciebie? Chciałbym,  eby kto  nam to wyja nił...  

background image

 

84 

    - I wyja ni - powiedział Hegedus, wchodz c przez otwarte drzwi. - Prosz  

usi

, doktor Morees. Ty tak e, Brion...  

   - Sk d pan wie jak si  nazywam? - zapytała Lea. - Od pani towarzysza. 

Posiadamy bardzo zaawansowane techniki, odpowiednie  rodki i urz dzenia, 

które pozwalaj  wnikn  do ludzkiej pami ci. To jest bezbolesne i nie wywołuje 

efektów ubocznych. Dowiedzieli my si  od Briona o waszej akcji i o tym, gdzie 

pani na niego czeka. Dlatego postanowili my zabra  pani  stamt d, zanim ten 

dziki  wiat dałby si  pani we znaki. Przepraszam za ten gaz, ale nie mieli my 

innego wyj cia, gdy  wiedzieli my,  e jest pani uzbrojona i gotowa do obrony. 

Wiemy tak e,  e pracujecie dla Fundacji. Jest nam bardzo przykro,  e spotkało 

was tyle nieprzyjemno ci, dlatego te  pragniemy wam to, w miar  naszych 

mo liwo ci zrekompensowa .  

   - Mo esz zacz  od razu, wyja niaj c nam, co si  dzieje na Selm - II - 

powiedział Brion.  

   - Z przyjemno ci . Po to wła nie jestem tu teraz z wami. Usi d , prosz . 

Zamówi  co  dla was? Co  do jedzenia i picia...  

   - Nic. Chcemy tylko wyja nie  - wyrzucił z siebie Brion, którego cierpliwo  

była ju  na wyczerpaniu. Lea przytakn ła mu.  

   Hegedus usiadł naprzeciwko nich i wsparł palce r k na skrzy owanych 

kolanach.  

   - Obawiam si ,  e aby wyja ni  wam dokładnie, co si  stało, b d  musiał 

opowiedzie  wam w du ym skrócie dzieje tego  wiata, to jest planety Arao...  

   - Czy to znaczy...  e nie jeste my na Selm - II? - zapytała Lea lekko 

oszołomiona.  

   Hegedus potwierdził ruchem głowy.  

   - Znajdujecie si  tysi ce lat  wietlnych od Selm - II, na planecie okr aj cej 

zupełnie inne sło ce. Arao. Nasze badania historyczne wykazały,  e ta planeta 

została zasiedlona jako jedna z ostatnich przed Upadkiem Ziemskiego Imperium. 

W gruncie rzeczy osiedlili si  na niej ludzie uciekaj cy przed wojnami, które 

zacz ły wybucha  w Galaktyce. Nasi przodkowie pragn li  y  w pokoju i 

jedynym sposobem na osi gni cie tego była heroiczna walka, ukrywanie si , 

wyt ona praca i ogromne po wi cenie...  

   - Czy mógłby pan przyspieszy  t  opowie , aby przybli y  j  bardziej do 

współczesno ci - przerwała Hegedusowi Lea. - Widzieli my ju  troch  tej walki i 

po wi cenia.  

   - Oczywi cie! Przepraszam. Poznanie przeszło ci tej planety jest jednak 

konieczne. Jak powiedziałem, ci, którzy ocaleli, wsiedli na statki kosmiczne i 

wyruszyli w gł b kosmicznej pustki. Cel podró y znany był tylko niewielu. Była 

to wcze niej odkryta planeta,  yzna i nie zamieszkana. I co najwa niejsze, 

znajdowała si  na samym skraju strefy kolonizacji. W ten sposób przybyli na 

Arao. Do dzi  dnia my, Opoleanie,  wi tujemy t  rocznic  jako Dzie  Osiedlenia... 

- Dostrzegł błysk zniecierpliwienia w oczach Lei i przyspieszył: - W niecałe sto lat 

po osiedleniu si  tutaj, na pokrytym ro linno ci  jednym z dwóch wielkich 

kontynentów, które istniej  na tej planecie, doszło do tragedii. Spadła na nas flota 

wielkich statków wojennych, niedobitki pot nej, kosmicznej armady rozbitej 

podczas jednej z bitew. Byli tak samo jak my ofiarami rozpadu Imperium. Z 

background image

 

85 

pocz tku doszło do konfliktu, zgin ło wielu ludzi, zniszczenia były ogromne. 

Mimo i  dysponowali pot niejsz  broni , my przewy szali my ich liczebno ci . 

W ko cu zwyci ył rozs dek i zanim doszło do obopólnego zniszczenia, zawarto 

pokój. Naje d cy zgodzili si  zamieszka  na Gyongyos, drugim kontynencie 

poło onym po przeciwnej stronie planety. Pozostaj  tam do dzi . I oto zbli amy 

si  do czasów współczesnych. Mimo i   yjemy razem na tej planecie we 

wzgl dnym spokoju, to jednak cały czas w naszych stosunkach istnieje napi cie. 

B d c pierwszymi osiedle cami, uwa ali my,  e nasza planeta została najechana i 

obawiali my si ,  e kiedy Gyongyosanie zaatakuj  nas znowu, zniszcz  nas na 

zawsze. Musz  powiedzie ,  e chocia  nie darz  sympati  ich polityki, rozumiem 

jednak ich punkt widzenia, który ka e im zbroi  si  przeciwko nam. Ostatecznie 

było ich mniej i z pewno ci  mieli poczucie winy z powodu tego, co zrobili. Tak 

czy inaczej, to ju  historia. Teraz dochodzimy do obecnych czasów.  

   - Najwy sza pora - chrz kn ł Brion.  

   - Cierpliwo ci. To, co widzicie wokół siebie, to planeta Arao,  yzna i  yczliwa. 

Dwa wielkie kontynenty zamieszkane przez szcz liwych potomków tych dwóch 

grup osiedle ców otoczone s  ciepłym oceanem. Planeta mogłaby by  rajem, 

gdyby nie te historyczne zdarzenia, które opowiedziałem wam w skrócie. Wła nie 

z ich powodu bud ety wojskowe obu narodów s  przeogromne. Wojna i 

zagro enie wojn  zawsze były obecne w naszych my lach. Prawdopodobnie 

doszłoby ponownie do wojny i zniszczenia tego raju, gdyby nie wynalezienie 

Translokatora Masy Delta, TMD. Tymi, którzy go wynale li, byli oczywi cie 

naukowcy opolea scy, lecz niedługo potem Gyongyosanie skonstruowali własne 

urz dzenie dzi ki swoim szpiegom. TMD okazał si  ratunkiem, gdy  uwolnił 

naszych ludzi od grozy wojny i zniszczenia planety.  

   - Poprzez jej eksport gdzie indziej! - powiedział Brion. - Zaczynam rozumie , o 

co tu chodzi.  

    - Jeste  inteligentny... chocia  to chyba zaczyna by  oczywiste. TMD jest 

pewnego rodzaju odmian  nap du nad wietlnego, który wykorzystuj  wszystkie 

statki mi dzyplanetarne. Statki kosmiczne dokonuj  skoków w przestrzeni za 

pomoc  tego nap du, my za  za pomoc  TMD...  

    - Z t  ró nic ,  e wy nie potrzebujecie do tego celu statków, a tylko odbiornika, 

na który si  namierzacie! Brion uderzył pi ci  w otwart  dło  drugiej r ki. Ta 

metalowa kolumna to odbiornik Delta. Umieszczony tam przez waszych ludzi. Za 

pomoc  statków kosmicznych ustawiacie na odległych planetach jedn  z tych 

rzeczy i potem do dostania si  tam statki s  wam ju  zbyteczne...  

    - Zgadza si . Ten plan był wspaniały. Statki wyruszyły na poszukiwanie 

odpowiedniej planety i po pewnym czasie odkryły Selm - II, która nadawała si  

idealnie na miejsce do prowadzenia wojny. Jedynymi jej mieszka cami okazały 

si  jaszczury, których unikaj  nasze komputery wojenne odpowiednio 

zaprogramowane w tym celu. Była zupełnie nie zamieszkana przez ludzi...  

    - Wasi ludzie byli w bł dzie - powiedziała Lea. Na tej planecie  yj  ludzie!  

   Hegedus wzruszył ramionami. - Drobna pomyłka...  

    - Mo e dla was. Ale na pewno nie dla tych biedaków wyrzynanych w pie  w 

samym  rodku waszej bezu ytecznej wojny. - Brion spojrzał na Le , 

zrozumiawszy co  nagle: - Ta zniszczona kopalnia, któr  znale li my, tamto 

background image

 

86 

wi te Miejsce tubylców... Teraz zaczynam rozumie . Kiedy ci wojskowi kretyni 

przetransportowali na Selm - II swój sprz t bojowy, istniała tam osada górnicza. 

W po piechu podyktowanym ch ci  jak najszybszego rozpocz cia walki nawet jej 

nie zauwa yli ich bombowce zrobiły nalot i zniszczyły j . Ci, którzy ocaleli, 

musieli nauczy  si   y  z t  importowan  wojn , co im si  w ko cu udało. Musieli 

przetrwa . Znale li si  w  lepej uliczce. Stworzyli co  w rodzaju kultury obozu 

koncentracyjnego, która okazuje si  skuteczna. Nie u ywaj  ognia, gdy  mógłby 

on przyci gn  uwag  robotów. Boj  si  metali, poniewa  mogłyby zosta  

wykryte. Nie maj  stałych obozowisk, które mogłyby by  zauwa one i 

zaatakowane. To wszystko trzyma si  kupy. Teraz ju  wiemy, co si  tam 

naprawd  stało. - Obrócił si  w stron  Hegedusa: - Macie za co odpowiada !  

   Hegedus przytakn ł skinieniem głowy.  

   - Zdajemy sobie z tego spraw . Badaj c twoj  pami , poznali my prawdziwy 

stan rzeczy na Selm - II. Jest nam oczywi cie przykro z powodu tego, co 

uczynili my jej mieszka com. Mo emy jednak zapewni  im pokojow  przyszło . 

Został ju  wydany rozkaz zawieszenia broni. Wojna si  sko czyła. Samoloty 

wyl dowały i zgasiły silniki. Nie b d  ju  zrzucane bomby ani nie b dzie  adnej 

strzelaniny...  

   - To miłe z waszej strony - powiedziała Lea. A pomy leli cie chocia  o 

pozbawionych nadziei ocalałych mieszka cach tamtej planety? Czy te  mo e 

zamierzacie zostawi  ich własnemu losowi w tej  lepej uliczce rozwoju, w któr  

ich wp dzili cie?  

   - Owszem. W zasadzie mogliby my im pomóc, gdyby nie obecno  Fundacji. 

Wasza organizacja jest nieprawdopodobnie bogata i specjalnie przeznaczona do 

tego rodzaju działa . Jestem~pewny,  e tubylcy skorzystaj  bardzo z waszej 

obecno ci.  

   - A czy wy równie  skorzystali cie z niej? - zapytał Brion. - Czy zrozumieli cie, 

jak bezwarto ciowa i zwariowana z ekonomicznego punktu widzenia była ta 

wasza nie ko cz ca si  wojna?  

   - Uwa aj, co mówisz! - powiedział ze zło ci  Hegedus, trac c po raz pierwszy 

zimn  krew. - Mówisz jak cholerny członek Partii  wiatowej. Produkcja dla 

celów konsumpcyjnych, a nie wojennych, wi cej dóbr konsumpcyjnych, legalne 

zwi zki... Słyszeli my to wszystko ju  wcze niej. Dekadenckie brednie! Ka dy, 

kto tak mówi, jest wrogiem społecznym i powinien by  zniszczony. Partia 

wiatowa jest nielegalna, a jej członkowie winni by  osadzeni w obozach pracy. 

Wojsko jest wolno ci , a słabo  militarna zbrodni ... - urwał, zasapawszy si . 

Krople potu zrosiły mu czoło.  

    - Nie do wiary - Lea u miechn ła si  niewinnie. Wygl da na to,  e trafili my 

pana w czuły punkt. Wygl da na to,  e po wiekach panoszenia si  wojskowej 

głupoty ludzie maj  jej ju  do .  

   - Zamilcz! - rozkazał Hegedus, zrywaj c si  na równe nogi. - Wasz los jest teraz 

w r kach wojska. Mimo i  jeste cie spoza tej planety, mo ecie zosta  surowo 

ukarani za wygłaszanie takich zdradzieckich teorii. To, co powiedzieli cie do tej 

pory, zostanie puszczone w niepami . Teraz zostali cie ostrze eni. Za nast pne 

uwagi tego rodzaju zostaniecie ukarani. Czy to jasne?  

background image

 

87 

   - Jasne - odparł Brion. - W przyszło ci nasze uwagi zachowamy dla siebie. 

Prosz  przyj  nasze przeprosiny. Zapewniam ci ,  e była to z naszej strony nie 

zło liwo , a ignorancja.  

   Lea zacz ła protestowa , ale szybko zrozumiała zamiar Briona i zamilkła. 

Słowa nie były w stanie powstrzyma  tych wojowniczo usposobionych szale ców. 

Nadal  yli w wojskowo - szowinistycznej koncepcji nieba. Wymachuj sztandarem, 

krzycz,  e twój kraj ma racj , buduj przemysł wojskowy, zgadzaj si  na 

zniesienie wszelkich praw jednostki... i id  na nie ko cz c  si  wojn ! Rz dz cy 

generałowie nigdy nie zamierzali dobrowolnie odda  władzy. Zrozumiawszy to, 

Lea doszła do wniosku,  e s  tu wi niami. Wszelki sprzeciw w ich sytuacji 

równałby si  samobójstwu. Słowa Briona odbijały si  echem w jej my lach.  

    - W zwi zku z przerwaniem wojny na Selm - II, planujecie zapewne 

przeniesienie jej gdzie  indziej, tak? - zapytała.  

   Hegedus przytakn ł, wyci gn ł z kieszeni chusteczk  i otarł pot z czoła.  

   - Z danych poprzedniego zwiadu wybrali my inn  planet . W obu krajach tocz  

si  obecnie narady i czynione s  przygotowania do przeniesienia tam działa  

wojennych.  

   - Zatem nie jeste my ju  tutaj potrzebni - stwierdził Brion, wstaj c. - 

Rozumiem,  e mo emy ju  wróci  na Selm - II.  

   Hegedus spojrzał na niego chłodno i zaprzeczył ruchem głowy.  

   - Zostaniecie tu, gdzie jeste cie. Wasza sprawa jest w tej chwili rozpatrywana 

przez najwy sze władze wojskowe. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

 

88 

Rozdział 19

 

 

Koniec misji

 

 

   - Jakim prawem wasze dowództwo ma decydowa  o naszym losie? - zapytał 

Brion.  

   Hegedus zrobił powa n  min .  

   - Brion, wydaje mi si ,  e wyja niłem to ju  szczegółowo kilka minut temu. Ten 

kraj jest w stanie wojny. Obowi zuje prawo wojenne. Zostałe  schwytany w 

strefie wojennej podczas manipulowania przy kluczowym urz dzeniu 

wojskowym. Ciesz si ,  e jeste my cywilizowanymi lud mi i nie zastrzelili my ci  

od r ki.  

   - A z jakiego powodu trzymacie mnie? - zapytała Lea. - Wasze zbiry obrzuciły 

mnie granatami, a potem porwały. Czy to wła nie robi  cywilizowani ludzie?  

   - Tak. Przynajmniej, kiedy kto  szpieguje w strefie wojennej. Prosz , nie 

kłó my si . W tej chwili mo ecie uwa a  si  za naszych go ci. Uprzywilejowanych 

go ci, poniewa  jeste cie pierwszymi lud mi spoza naszej planety, którzy 

postawili na niej stop . Mimo i  dziel  nas, Opolean i Gyongyosan, ró nice 

polityczne, w jednej kwestii jeste my całkowicie zgodni. Stosujemy bezwzgl dny 

zakaz kontaktu z innymi planetami. Zarówno my, jak i oni znale li my tutaj 

przysta  po ucieczce od wojen, które trwały podczas Upadku. Reszta Galaktyki 

nie ma nam nic do zaoferowania.  

    - Te wojny sko czyły si  tysi ce lat temu - powiedział Brion. - Czy wy nie macie 

przypadkiem paranoi? - Ani troch . Jeste my całkowicie samowystarczalni. Nie 

potrzebujemy niczego z zewn trz. Wpływ z zewn trz mógłby poci gn  za sob  

naciski i zdradzieckie ruchy polityczne, a te z kolei mogłyby zniszczy  nasze 

szcz liwe  ycie. To gra, której nie mo emy przegra . Dlatego prowadzimy 

polityk   cisłej izolacji. Teraz prosz  mi wybaczy . Sier ancie!  

   W tej samej chwili, otworzyły si  drzwi i do  rodka wszedł sier ant i trzaskaj c 

kopytami zamarł w pozycji zasadniczej. Brion rozpoznał jego surow , wojskow  

twarz. Człowiek ten dowodził oddziałem, który go schwytał. Hegedus podszedł do 

drzwi.  

   - Sier ant zostanie z wami a  do mojego powrotu. Mo ecie prosi  go o wszystko, 

czego potrzebujecie. Przypuszczam,  e jeste cie ju  nieco głodni.  

   Brion prawie nie zwrócił uwagi, kiedy Hegedus wyszedł, poniewa  

napomkni cie o jedzeniu uzmysłowiło mu nagle, jak bardzo był głodny. W 

ferworze zdarze  zapomniał o głodzie, lecz teraz dał mu zna  o sobie. Czuł gło ne 

burczenie w  oł dku.  

   - Sier ancie, mogliby cie zamówi  nam co  do jedzenia?  

   - Tak, prosz  pana. Co zamówi ?  

   - Macie steki na tej planecie?  

   - Nie jeste my niecywilizowani. Oczywi cie,  e mamy. Piwo tak e...  

   - Dla dwóch osób, je li nie ma pan nic przeciwko temu - powiedziała Lea. - Na 

wpół surowe! Mam ju  dosy  suszonych racji  ywno ciowych i chciałabym 

zapomnie  o nich na zawsze.  

background image

 

89 

   Sier ant skin ł głow  i przekazał krótkie polecenie do umieszczonego w hełmie 

mikrofonu. Brion czuł wydzielanie soków trawiennych w  oł dku. Kilka minut, 

które upłyn ło zanim dostarczono jedzenie, wlokło si  niczym godziny. Wreszcie 

wszedł  ołnierz z du  tac , postawił j  na stole i wyszedł. Brion i Lea 

natychmiast rzucili si  na jedzenie.  

   - Najlepszy stek, jaki kiedykolwiek jadłem - mrukn ł Brion odgryzaj c du y 

k s.  

   -  e nie wspomn  o piwie - westchn ła Lea, odstawiaj c zroszon  szklank . - 

Powinni cie organizowa  wycieczki z wegetaria skich planet do siebie. Niech 

zobacz , co to jest dobre jedzenie!  

   - Tak, prosz  pani - odrzekł sier ant patrz c przed siebie z niezmiennie srog  

min .  

    - Dlaczego nie napije si  pan z nami piwa? - zapytał Brion.  

   - Nie pij  podczas słu by - odparł beznami tnym głosem, nie odwracaj c głowy.  

   - Czym si  pan zajmował, zanim poszedł pan do wojska? - zapytała Lea, 

skubi c delikatnie swoj  porcj  po zaspokojeniu pierwszego głodu. Brion spojrzał 

na ni  z ukosa i skin ł nieznacznie głow .  

   - Od pocz tku jestem w wojsku.  

   - A reszta pana rodziny? Tak e słu y w wojsku czy pracuje w fabrykach?  

   Pytanie wydawało si  niewinne, ale sier ant nie dał si  podej . Posłał Lei 

gro ne, znacz ce spojrzenie, po czym na powrót skierował wzrok na przeciwległ  

cian .  

    -  adnych rozmów podczas pełnienia słu by. Koniec rozmowy. Ale Lea nie 

dawała si  łatwo zniech ci .  

   - W porz dku. A czy mo e pan powiedzie  nam co  na temat tej wojny? 

Kierujecie ni , czy mo e tylko obserwujecie i czekacie na rozstrzygni cie?  

    - To tajemnica wojskowa. Mog  jedynie powiedzie ,  e wszyscy na Arao 

obserwuj  j . Przez cały dzie  mo na j  ogl da  w telewizji, cieszy si  ogromn  

popularno ci . Ludzie zakładaj  si  o wynik poszczególnych potyczek. To bardzo 

podniecaj ce.  

   - Nie w tpi ,  e tak jest - mrukn ł Brion. Zaraz, co to było takiego, co czytał w 

jednej z historycznych ksi ek o chlebie i igrzyskach? - Prosz  mi powiedzie , 

je li to nie jest tajemnica wojskowa, czy oba kraje istniej ce na tej planecie 

u ywaj  do przenoszenia si  na Selm - II tego samego odbiornika TMD? Tego, 

przy którym mnie schwytano?  

   Sier ant spojrzał na niego chłodnym, przenikliwym wzrokiem i po chwili 

zastanowienia powiedział:  

   - To nie jest tajemnica. Oba kraje u ywaj  tego samego odbiornika. 

Odpowiednia kontrola umo liwia jednakowe rozbrojenie obu stron za ka dym 

razem.  

   - Co powstrzymuje jedn  stron , to znaczy przeciwnika, od zaczajenia si  po 

tamtej stronie?  

   - Prawo, prosz  pana. Ka dy, kto ogl da telewizj , wie o tym. Specjalne, 

kodowane sygnały radiowe zapobiegaj  u ywaniu broni w promieniu 

pi dziesi ciu kilometrów od boi Delta. Zneutralizowana strefa wojenna.  

background image

 

90 

    - Teraz rozumiem - powiedział Brion. - Id c w wozem w kierunku boi, 

natkn łem si  na czołg z urwan  g sienic . Poza tym był całkowicie sprawny. 

Celował do mnie ze swoich dział, ale ani razu nie strzelił. Czy to był efekt 

działania tych urz dze ?  

   - Prawdopodobnie, prosz  pana. Nic nie jest w stanie odda  strzału w promieniu 

pi dziesi ciu kilometrów. - Czy kiedykolwiek chciał pan, aby ta wojna si  

sko czyła, dzi ki czemu...  

    - Dosy  pyta ! - warkn ł gło no i szorstko sier ant. Oznaczało to oczywi cie 

koniec rozmowy. W milczeniu ko czyli posiłek, kiedy wrócił Hegedus. Sier ant 

odmeldował si , odwrócił i wyszedł.  

   - Mam nadziej ,  e smakowało wam...  

   - Dosy  tego! - głos Briona był równie zdecydowany, jak głos sier anta. - Dosy  

tych miłych słówek. Mów pan, jak wygl da sytuacja!  

   Hegedus wydłu ył krótk  chwil  niepewno ci, przechodz c w milczeniu na 

drug  stron  pomieszczenia, aby usi

 na krze le. Skrzy owawszy nogi i 

wygładziwszy fałdy spodni, powiedział:  

   - Przynosz  wam dobre wiadomo ci, nie jeste my niesprawiedliwymi lud mi. 

Nie mamy zwyczaju zabijania posła ców przynosz cych złe wiadomo ci. 

Zadecydowano,  e zostaniecie niezwłocznie odesłani na Sełm - II. Natychmiast po 

powrocie otrzymacie całe swoje wyposa enie. Pojazd sztabowy zawiezie was na 

równin , gdzie b dziecie mogli sprowadzi  swój statek. To b dzie nasz jedyny 

działaj cy pojazd, dlatego te  nie macie si  czego obawia . Po waszym odlocie on 

równie  zostanie unieruchomiony. Boja Delta zostanie zniszczona, jak tylko 

przeniesiecie si  na Selm - II. W ten sposób wszelki kontakt z t  planet  zostanie 

zerwany. Na zawsze.  

    - Pozwalacie nam odej ... tak po prostu? - Lea wydawała si  zaskoczona To 

była ostatnia rzecz, jakiej si  spodziewała.  

   - Dlaczego by nie? Powiedziałem przecie ,  e jeste my humanitarni. 

Spełniali cie tylko swoje obowi zki... tak jak my swoje. Nie zamierzali cie nam 

szkodzi  i nie b dziecie mogli tego zrobi  w przyszło ci.  

    - A co b dzie, je li spróbujemy? - zapytała. Je li powiemy innym w Galaktyce o 

was? Zaczn  tu przylatywa ...  

   Hegedus u miechn ł si  chłodno. Brion pokr cił przecz co głow  i powiedział:  

   - Nie, to nie b dzie takie proste... ani mo liwe. W tej Galaktyce s  miliony, mo e 

nawet miliardy gwiazd. Jak znale  ten układ planetarny? Nie mamy  adnej 

wskazówki. Ani przez chwil  nie widzieli my tutejszego sło ca, tote  nie mamy 

nawet poj cia, jakiego jest typu. Ani w którym kierunku le y. Mamy pecha Kiedy 

boja Delta b dzie zniszczona, wszelki kontakt z Arao zostanie zerwany. Na 

zawsze. Chyba,  e oni sami zechc  go z nami nawi za .  

    - Nawet o tym nie my lcie. To, co mówisz, to wszystko prawda. Nie chcemy 

waszego wtr cania si  i nigdy si  na to nie zgodzimy. Oficjalnie pu ciłem w 

niepami  wasze wywrotowe gadanie, ale wiem, co czujecie. Wasza dobroczynna 

Fundacja nie b dzie nam wsadzała tutaj swojego nosa, aby zmieni  nasze 

szcz liwe  ycie. Podburza  ludzi i sia  zamieszanie! Lubimy nasz styl  ycia i nie 

mamy zamiaru zmienia  czegokolwiek. No, pora rusza  w drog . Im mniej o nas 

b dziecie wiedzieli, tym b dziemy szcz liwsi. Sier ancie!  

background image

 

91 

    - Tak jest! - odpowiedział sier ant, otwieraj c drzwi w tej samej chwili.  

    - We cie swój oddział i bezzwłocznie odstawcie tych dwoje do miejsca 

translokacji. Pilnujcie, aby z nikim nie rozmawiali.  

   - Rozkaz! .  

   Oddział składał si  z o miu ludzi doskonale uzbrojonych i wyposa onych. 

Weszli do pomieszczenia gło no tupi c nogami i poszcz kuj c sprz tem. Na 

wykrzyczany rozkaz sier anta stan li w szyku z gotowymi do strzału karabinami. 

Lea z trudem panowała nad sob  - to tupanie i wrzaski, cały ten wojskowy 

nonsens był nie na jej nerwy.  

   - Mordercze szale stwo! Jeste cie najgłupszymi...  

   - Milcze ! - warkn ł sier ant wskazuj c na drzwi. Na instynktowny ruch Briona 

w jego kierunku wyci gn ł pistolet i skierował go na niego. - Słuchajcie 

rozkazów, a nic wam si  nie stanie. Naprzód marsz!  

   Nie mieli wyboru. Brion trzymał Le  za r k . Czuł jej dr enie i wiedział,  e to 

ze zło ci, a nie ze strachu. Odczuwał to samo. Był sfrustrowany. Miał ochot  

spróbowa  co  zrobi ... ale wiedział,  e i tak nic z tego nie wyjdzie. Musieli wróci  

na Selm - II.  ywi lub martwi. To wojenne szale stwo b dzie trwało dopóty, 

dopóki surowce tej planety nie zostan  wyczerpane.  

   Szli wzdłu  długiego korytarza. Słycha  było dudnienie ich kroków. Przed nimi 

szło czterech  ołnierzy i czterech za nimi, za  strzeg cy wszystkiego sier ant na 

ko cu w odległo ci jednego kroku.  

   - Gdyby tylko było co , co mogliby my zrobi  - powiedziała Lea.  

   - Nie mo emy nic zrobi . Przesta  o tym my le . Zrobili my, co mogli my. 

Wojna na Selm - II zako czyła si , jej mieszka cy zostan  obj ci opiek .  

   - Ale co z lud mi na tej planecie? Czy ich  ycie ma by  tłamszone przez t  

bezu yteczn  wojn ...  

   - Dosy  tego gadania - wrzasn ł sier ant tak gło no i z tak bliska,  e a  zabolały 

ich uszy. - Ja tu jestem od mówienia. Patrze  przed siebie. Maszerowa !  

   Po chwili odezwał si  znowu. Szeptem, który był tak cichy,  e ledwie był 

słyszalny na tle odgłosu kroków.  

   - Domy lacie si  chyba,  e nie wszyscy jeste my tacy jak Hegedus. Jest 

generałem. Nie powiedział wam tego. W naszej armii jest ponad sze  tysi cy 

generałów. Dostaj  o wiele wi cej forsy nii sier anci. Nie obracajcie si , bo b dzie 

po nas! Tamto pomieszczenie jest na podsłuchu. Słyszałem wszystko, co w nim 

mówili. Na tym korytarzu nie ma podsłuchu. Zostało nam niewiele czasu. Ludzie 

tacy jak ja maj  do wyboru tylko wojsko lub fabryk . Nigdy nie widzimy mi sa. 

Ten stek, który jedli cie był z generalskiego przydziału. Zeszli my na dno. Mo e 

wy b dziecie mogli nam pomóc. Opowiedzcie wszystkim o nas. Powiedzcie im,  e 

potrzebujemy pomocy. Bardzo.  

   Na ko cu korytarza znajdowały si  du e drzwi strze one przez dwóch 

ołnierzy. Otworzyły si , gdy si  do nich zbli ali.  

   - Jeste my - powiedział szepc cy głos. - Brionie Brandd, zanim przejdziemy 

przez drzwi, obró  si  i powiedz co . Wówczas popchn  ci . Połó  r k  na piersi... 

teraz!  

background image

 

92 

   Brion zrobił krok do przodu, potem jeszcze jeden. Czy by ten człowiek co  

planował? Czy te  była to jaka  sadystyczna pułapka zastawiona przez 

Hegedusa? Byli ju  krok od drzwi. To mógł by  plan maj cy na celu ich zabicie...  

    - Zrób to, co mówi - sykn ła Lea. - Albo ci  nie znam!  

    - Nie mo ecie nas tak odesła  - powiedział Brion obracaj c si  na pi cie.  

   - Stuli  pysk! - krzykn ł gniewnie sier ant, uderzaj c r k  Briona w pier  tak 

mocno,  e a  Brion upadł. - Podnie  go! Wci gn  do  rodka! T  kobiet  tak e!  

   Niezdarne dłonie chwyciły ich i wci gn ły przez próg do du ego pomieszczenia, 

a nast pnie cisn ły na chropowat  metalow  podłog .  ołnierze cofn li si  z 

wycelowanymi w nich karabinami.  

   - Nałó cie je - rozkazał sier ant, kiedy podeszli technicy z dwoma masywnymi, 

czarnymi kombinezonami. Ubierano ich w milczeniu. Na koniec kombinezony 

zamkni to i opuszczono płyty czołowe hełmów. Kiedy ju  było po wszystkim, 

zostawiono ich samych na metalowej podłodze. Brion podniósł r k  na 

po egnanie i w tej samej chwili otoczyło ich pole translokatora... 

 

   Stali na powierzchni skały w ciepłych promieniach słonecznych. Brion obrócił 

si , usłyszawszy odgłos eksplozji - to boja Delta zamieniła si  w kupk  dymi cego 

dymu.  ci gn ł z siebie kombinezon, po czym pomógł w tym samym Lei.  

    - Co si  stało? - zapytała, kiedy tylko uwolniła głow  z hełmu.  

   - Dał mi to - powiedział Brion otwieraj c dło ; w której trzymał zwini ty 

kawałek papieru. Rozwin ł go powoli i u miechn ł si , widz c rz d cyfr pisanych 

w po piechu.  

   - Czy to to, co mam na my li? - zapytała Lea. - Tak. Współrz dne galaktyczne. 

Poło enie w odniesieniu do centrum nawigacyjnego. Gwiazda, sło ce...  

   - Z planet  Arao kr

c  wokół niego! Ludzie z Fundacji mog  mie  niezł  

zabaw , projektuj c dla jej mieszka ców struktur  społeczn , która b dzie dla 

nich troch  bardziej odpowiednia od obecnej.  

    - Cokolwiek to b dzie, b dzie to lepsze od tego, co jest. Zgłosz  si  na ochotnika 

na t  akcj . Tej jednej podejm  si  z przyjemno ci !  

   - Mów podejmiemy si . Mog  min  całe łata, zanim dobiegnie ko ca, lecz bez 

wzgl du na to obiecuj  zachowa  cierpliwo . Poniewa  po całym tym czekaniu 

b d  mogła zobaczy  min  Hegedusa, kiedy wejdziemy do jego pokoju... 

 

   Sło ce wisiało nad dolin  odbijaj c promienie od małego pojazdu stoj cego nie 

opodal. Kiedy podeszli do niego, wł czył si  silnik, który cicho pomrukiwał, 

czekaj c, a  wejd  do  rodka.  

   - Ostatnia maszyna - powiedział Brion. Kiedy zamkn ł drzwi pojazd ruszył.  

   Na siedzeniu obok le ało pudło z całym ich sprz tem. Lea wyj ła z niego 

przeka nik radiowy i podała Brionowi. -  ci gnij l downik. Przeka  mu 

bezzwłocznie instrukcje, niech czeka na nas, kiedy wyjedziemy st d. Mam dosy  

tej planety... tak jak tamtej!  

   Kiedy wyjechali z kanionu na trawiast  równin , ujrzeli stoj c  w oddali 

srebrzyst  igł  l downika. Automatyczny pojazd zatrzymał si , po czym jego 

silnik zgasł.  

   Po wielu wiekach niszczenia wojna dobiegła ko ca.