background image

Tytuł oryginału
To the Stars II, Wheelworld
Harry Harrison 1981 Copyright for the Polish 
edition
by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL 
GDAŃSK 1991
Redaktor
Jacek Foromański
Opracowanie graficzne: Maria Dylis Ilustracja: 
Radosław Dylis
Wydanie I
PRINTED IN GREAT BRITAIN ISBN 83-85276-59-
9

WYGNANIE

Rozdział l

Słońce zaszło przed czterema laty i do tej pory 
jeszcze nie wzeszło.
Lecz już niedługo słoneczna tarcza ponownie 
wydźwignie się ponad linię horyzontu. W 
przeciągu kilku najbliższych miesięcy jej 
błękitno-białe promienie rozżarzą powierzchnię 
planety w stopniu uniemożliwiającym 
jakiekolwiek życie.
Na razie jednak w dalszym ciągu panował nie 
kończący się półmrok, w którego niepewnym 
świetle obficie wzrastały zmutowane formy 
zboża. Morze żółtej i zielonej pszenicy 
rozciągało się aż po horyzont, we wszystkich 
kierunkach - za wyjątkiem jednego. Od południa 
pola uprawne odgrodzone były wysokim 
metalowym płotem, za którym znajdowała się 

background image

już tylko pustynia. Piaszczyste, pozbawione 
cienia i zdawało się, nieskończone pustkowie, 
stapiające się w oddali z cieniem mrocznego 
horyzontu. Był to obszar całkowicie jałowy i 
nigdy nie spłukiwany kroplami deszczu. Lecz 
nawet na tak niegościnnych terenach zawsze 
znajdzie się jakaś forma życia, twór, który na 
piaskach odnajdzie to wszystko, co potrzebne 
jest do przetrwania. Tak było i tym razem.
Spłaszczony wzgórek pofałdowanego, szarego 
mięsa musiał ważyć co najmniej sześć ton. Na 
górnej powierzchni, stwora nie było żadnych 
widocznych szczelin czy organów, chociaż 
bliższa obserwacja wykazałaby, iż każdy z 
guzów na grubej skórze był silikonowym 
otworem, perfekcyjnie przystosowanym do 
absorpcji promieniowania z atmosfery. 
Znajdujące się pod każdym z nich komórki 
roślinne, jako część niezwykle 
skomplikowanego związku symbiotycznego 
organizmu skoczonoga, przetwarzały energię w 
cukier. Powoli, ospale, dzięki ciśnieniu os-
motycznemu, pomiędzy ściankami komórek 
cukier wnikał w głąb ciała stwora. Tam był 
przetwarzany na alkohol I magazynowany w 
wakuolach. Skoczonóg żerował na bogatych 
odkrywkach soli miedzi. Wyspecjalizowane 
komórki wydzielały kwas rozpuszczający sole, 
które z kolei przyswajane były przez organizm.
Bestia nie posiadała mózgu lub podobnego 
organu, który pozwoliłby jej mierzyć czas. Po 
prostu istniała. Przebywała tam, gdzie znalazła 
akurat pożywienie, przyswajając je bezmyślnie, 
niczym krowa, przeżuwająca trawę. 

background image

Przemieszczała się dopiero wówczas, gdy 
wszystkie dostępne składniki pokarmowe 
kończyły się.
Tak było w tej właśnie chwili. Chemoreceptory 
przekazały wiadomość o braku pokarmu i w 
chwilę później tysiące mięśni składających się 
na niewielkie wypustki skokowe zaczęły się 
kurczyć. Pobudzone dopływem 
zmagazynowanego wcześniej alkoholu mięśnie 
zareagowały pojedynczym, gwałtownym 
spazmem, który pozwolił ogromnemu, 
podobnemu do rozłożonego dywanu cielsku, na 
przebycie w powietrzu jednym skokiem 
trzydziestu metrów.
Stwór przeskoczył płot ogradzający jedną z farm 
i z ogłuszającym łomotem wylądował pośród 
dwumetrowych, złotych kłosów. Ponieważ 
leżący płasko skoczonóg w swym najgrubszym 
miejscu mierzył niewiele więcej ponad metr, był 
doskonale ukryty przed innym stworem, który 
sunął wolno w jego kierunku.
Żadne z nich nie posiadało mózgu. 
Sześciotonowa, organiczna bestia wyposażona 
była jedynie w prymitywne zwoje nerwowe, 
które nie zmieniły się przez wieki jej istnienia. 
Zbliżający się metalowy potwór ważył 
dwadzieścia siedem ton, kontrolowany był zaś 
przez nieskomplikowany komputer, w który 
wyposażono go w trakcie budowy. Obydwa 
stwory miały zmysły - lecz nie były istotami 
czującymi. Każdy z nich był zupełnie 
nieświadomy obecności drugiego, dopóki się 
nie zetknęły.
Spotkanie miało dramatyczny przebieg. Sunący 

background image

wolno  kombajn zbożowy zbliżał się coraz 
bardziej, brzęcząc i powarkując. Szczękającymi 
ostrzami wycinał trzydziestometrową ścieżkę 
wzdłuż nie kończących się rzędów kłosów, 
biegnących równymi szeregami aż po horyzont. 
Kosił, oddzielając równocześnie dojrzałe kłosy 
od łodyg, które z kolei ciął na mniejsze kawałki i 
ciskał do ryczącego pieca. Powstała na skutek 
natychmiastowego spalania para wodna 
wydostawała się białym welonem na zewnątrz 
wysokiego komina, a buchająca spomiędzy 
szerokich gąsienic sadza znaczyła ślad 
przejścia pojazdu, opadając powoli czarną, 
gęstą chmurą. W sumie było to bardzo zmyślne i 
wydajne urządzenie, nie przystosowane jednak 
do rozpoznawania ukrytych w polu 
skoczonogów. Wirujące ostrza wycięły ze 
stwora dobre dwieście kilo mięsa, zanim system 
alarmowy kombajnu uaktywnił się i zatrzymał 
pojazd.
System nerwowy zwierzęcia, chociaż 
prymitywny, zarejestrował jednak fakt, iż dzieje 
się coś niedobrego. Sygnały chemiczne 
zaktywowały wypustki skokowe i w przeciągu 
paru minut, nieprawdopodobnie szybko, 
mięśnie skurczyły się i bestia skoczyła 
ponownie. Nie był to jednak udany skok, jako że 
niemal cały zapas alkoholu wyczerpał się 
poprzednio. Wystarczyło go jedynie na tyle, by 
unieść niezgrabne ciało kilka metrów w 
powietrze. Ogromna góra mięsa, przy 
akompaniamencie zgrzytających blach, 
wylądowała na szczycie kombajnu. 
Rozdźwięczały się dzwonki alarmowe.

background image

Wszędzie tam, gdzie powłoka z 
galwanizowanego złota odgięła się lub odpadła, 
skoczonóg natrafił na warstwę wybornej stali.
Opadł w dół, okrywając sobą całą maszynę. 
Rozpoczęło się powolne przyswajanie i 
trawienie.
- Nie bądź głupi! - wykrzyknął Lee Ciou, 
próbując przebić się poprzez gwar 
podekscytowanych głosów. - Pomyśl o 
odległościach pomiędzy gwiazdami, zanim 
zaczniesz gadać o sygnałach radiowych. 
Oczywiście że bez problemu mógłbym 
skonstruować nadajnik. Mógłbym też wysłać 
sygnał, który zostałby kiedyś odebrany, może 
nawet na Ziemi... Lecz zanim dotarłby na 
najbliższą zamieszkałą planetę, upłynęłoby 
dwadzieścia siedem lat. A tam być może wcale 
by na niego nie czekali...
- Spokój, spokój, spokój - odezwał się Ivan 
Semenow, przy każdym słowie uderzając 
młotkiem w stół. -
Musimy zachować porządek. Niech każdy mówi 
po kolei, byśmy mogli go rozpoznać. Daleko nie 
zajdziemy, dyskutując w taki sposób.
- Nigdy nigdzie nie zajdziemy - wykrzyknął jakiś 
głos. - To wszystko jest zwykłą stratą czasu!
Odpowiedziały mu głośne gwizdy i tupania, co 
pociągnęło za sobą grad kolejnych uderzeń 
młotka. Lampka telefonu, umieszczonego tuż 
obok łokcia Semenowa, rozbłysła nagle. 
Podniósł słuchawkę, nie przestając walić 
zaciekle młotkiem. Słuchał przez chwilę, 
potwierdził otrzymanie wiadomości i rozłączył 
się. Zamiast ponownie posłużyć się młotkiem, 

background image

wykrzyknął jedno tylko słowo:
- Zagrożenie!
Cisza zapadła natychmiast. Semenow skinął 
głową z aprobatą i już normalnym tonem 
zapytał:
- Czy jest tutaj Jan Kulozik?
Jan siedział w ostatnich rzędach kopuły i do tej 
pory nie brał udziału w dyskusji. Zatopiony we 
własnych myślach, ledwie był świadom zgiełku 
podniesionych głosów i zapadłej nagle ciszy. 
Słysząc jednak własne nazwisko, wstał. Był 
wysokim mężczyzną o wyraźnie zarysowanych 
mięśniach, będących rezultatem długotrwałej 
pracy fizycznej. Chociaż jego kombinezon 
poplamiony był smarem, a jeszcze więcej brudu 
widniało na jego dłoniach i twarzy, to jednak na 
pierwszy rzut oka widać było, iż nie jest 
zwykłym mechanikiem. Sposób, w jaki stał, 
gotowy do działania, choć równocześnie 
rozluźniony, czy w jaki patrzył na 
przewodniczącego świadczył o tym dobitniej, 
niż symbol złotego koła zębatego na kołnierzu.
- Mamy kłopoty na polu Taekenga IV - 
powiedział krótko Semenow. - Wydaje się, że 
skoczonóg spotkał się z kombajnem i wyłączył 
go z akcji. Chcą, abyś -tam poleciał 
natychmiast.
- Zaczekaj na mnie! - wykrzyknął niewielki 
mężczyzna i zaczął torować sobie łokciami 
drogę przez tłum, śpiesząc w ślad za Janem.
Był to Chun Taekeng. Głowa Rodziny Taekeng. 
Chociaż stary, pomarszczony i łysy, znany był z 
tego, że niezwykle łatwo wpadał w złość. Tak 
było i tym razem. Mężczyzn, którzy nie dość 

background image

szybko schodzili mu z drogi, kopał po kostkach 
lub odpychał bezceremonialnie na bok. Jan nie 
zwolnił jednak i Chun musiał biec, aby 
dotrzymać mu kroku. Dyszał przy tym i sapał jak 
stara lokomotywa.
Kopter konserwacyjny stał tuż przed 
magazynem maszyn. Natychmiast, gdy Chun 
wdrapał się do środka, Jan odpalił turbiny i 
ustawił skok śmigła.
- Powinniśmy zabić te przeklęte skoczonogi aż 
do ostatniej sztuki - wysapał, gdy już usadowił 
się na fotelu obok Kulozika.
Jan nie silił się nawet na odpowiedź. Wiedział 
doskonale, że wysunięta przed chwilą 
propozycja była nie do przyjęcia. Zignorował 
Chuna, który mamrotał coś do siebie ze złością, 
a sam, po wzniesieniu się na odpowiednią 
wysokość, otworzył szeroko przepustnicę. 
Chciał dostać się na miejsce tak szybko, jak to 
było możliwe. Skoczonogi potrafią być 
niebezpieczne, jeżeli nie obchodzi się z nimi 
umiejętnie. Większość farmerów wiedziała o 
nich bardzo niewiele.
Przesuwający się pod nimi krajobraz 
przypominał falujący, żółto-zielony koc. Żniwa 
były już na ukończeniu. Prawie całe zboże 
zostało zżęte, a unoszące się w górę słupy pary 
wskazywały miejsca, gdzie jeszcze pracowały 
kombajny. Jedynie niebo pozostawało 
niezmiennie ogromną czaszą 
nieprawdopodobnej, jednostajnej szarości, 
która rozciągała się nad horyzontem.
"Słońce zaszło cztery lata temu" - pomyślał Jan. 
Cztery długie, jednostajne lata. Ludzie tutaj 

background image

wydawali się tego nie zauważać, lecz dla niego 
ten nieprzygnębiający, niezmienny półzmierzch 
był rzeczą, której czasami nie potrafił już znieść. 
Wówczas sięgał po pigułki.
- Tam, pod nami! - wykrzyknął nagle Chun 
Taekeng, wskazując na coś kościstym palcem. - 
Ląduj tutaj.
Jan ponownie zignorował starca. Błyszczący 
złotem kadłub kombajnu znajdował się tuż pod 
nimi, skryty w połowie przez ogromne cielsko 
skoczonoga. Jan dostrzegł, że była to duża 
sztuka. Jakieś sześć, siedem ton.
Zazwyczaj jedynie mniejsze okazy zapuszczały 
się w okolice farm.
Unieruchomiony kombajn otaczały ciężarówki i 
pojazdy gąsienicowe, a chmury pyłu 
wskazywały, iż nadciągało ich jeszcze więcej. 
Jan krążył powoli nad miejscem wypadku, 
wywołując przez radio największy kopter 
podnośnikowy na planecie, zwany popularnie 
Wielkim Hakiem.
Kiedy, nie zważając na protesty Chuna, 
wylądował wreszcie sto metrów od 
uszkodzonego kombajnu, mały człowieczek 
urządził mu prawdziwe piekło. Jan pozostał 
kompletnie niewzruszony, wiedział bowiem, że 
gniewu staruszka powinni obawiać się jedynie 
członkowie Rodziny Taekeng.
Dookoła kombajnu zgromadził się już 
podekscytowany tłum, gestykulujący i 
rozprawiający o czymś z ożywieniem. Niektóre 
kobiety miały w swoich wiadrach butelki 
schłodzonego piwa i napełniały właśnie 
szklanki. Panowała atmosfera karnawału, z 

background image

radością witano krótką odmianę w 
monotonnym, pracowitym życiu. 
Rozentuzjazmowany tłum z uwagą przyglądał 
się młodemu mężczyźnie, który przytknął 
płonącą pochodnię do zwisającego z boku 
maszyny brązowego mięsa. Pod wpływem 
płomienia skoczonóg zadrżał. Wkrótce w 
powietrzu rozszedł się przykry zapach palonego 
mięsa.
- Rzuć tę pochodnię i wynoś się stąd - polecił 
spokojnie Jan.
Mężczyzna otworzył głupkowato usta i spojrzał 
na Jana, ale nie odrzucił pochodni ani nie 
wykonał najmniejszego ruchu. Sprawiał 
wrażenie opóźnionego w rozwoju. Rodzina 
Taekengów była bardzo liczna i krzyżowała się 
pomiędzy sobą.
- Chun - wykrzyknął Jan w stronę nadchodzącej 
właśnie Głowy Rodziny. - Zrób coś z tym 
głupcem, zanim zaczną się kłopoty.
Chun pisnął coś z wściekłością, popierając 
słowa silnym kopniakiem. Mężczyzna z 
pochodnią uciekł. Jan, przyglądając się tej 
scenie, wyjął zza pasa parę ciężkich, roboczych 
rękawic.
- Będę potrzebował pomocy - powiedział. - 
Przynieście ręczniki i pomóżcie mi podnieść 
brzegi tego stwora. Nie dotykajcie jednak od 
spodu. Wydziela kwas, który wypaliłby w was 
dziury na wylot.
Z wysiłkiem podnieśli skraj zwisającego 
nieruchomo zwierzęcia. Jan ostrożnie przyjrzał 
mu się od dołu. Mięso było białe i napięte, 
wilgotne od kwasu. Dostrzegł jedną z wielu 

background image

wypustek skokowych o rozmiarach ludzkiej 
nogi. Gdy pociągnął za nią, drgnęła i schowała 
się w pochwie mięśniowej. Mechanik nie 
ustępował jednak i ciągnął dalej. Wkrótce 
wysunęła się na tyle, że można było wyraźnie 
dostrzec kierunek zgięcia niezgrabnego kolana. 
Zwolnioną wypustka wolno powróciła do pozycji 
spoczynkowej...
- W porządku, możecie puścić - cofnął się i 
narysował na piasku długą linię. Spojrzał na nią 
krytycznie i odwrócił się. - Zabierzcie stąd te 
ciężarówki - polecił. - Odsuńcie je co najmniej 
do koptera. Gdyby ta rzecz skoczyła, 
wylądowałaby dokładnie na nich. A po tym 
bezmyślnym przypaleniu coś takiego może się 
zdarzyć.
Zapadła chwila konsternacji, lecz minęła 
szybko, gdy Chun powtórzył rozkaz z całą mocą 
swego starczego autorytetu. Tłum rozpierzchnął 
się. Jan starł z rękawic ślady śluzu i wspiął się 
na szczyt kombajnu. Nagle uwagę wszystkich 
przykuł niski, głuchy dźwięk, zwiastujący 
przybycie Wielkiego Haka. Olbrzymi kopter 
zawisł nieruchomo tuż nad uszkodzoną 
maszyną.
Jan wyjął z kieszeni bluzy radio i wydał kilka 
krótkich rozkazów. W masywnym kadłubie 
otworzyła się kwadratowa klapa i na stalowej 
linie zaczęła opadać belka podnośnikowa. 
Wywołane obrotem potężnych rotorów 
strumienie powietrza uderzały prosto w Jana, 
który mocował belkę przy pomocy dużych 
haków do boku skoczonoga. Nawet jeżeli stwór 
czuł przebijające jego ciało ostrza, nie dało się 

background image

tego zauważyć. Kiedy wszystkie haki zostały już 
zamocowane, Jan machnął ręką i kopter zaczął 
się wolno unosić.
Kierując się wkazówkami Jana, pilot zaczął 
wolno nawijać linę. W miarę zagłębiania się 
ostrzy, ciałem skoczonoga zaczęły wstrząsać 
niekontrolowane spazmy. Był to 
najniebezpieczniejszy moment całej operacji. 
Gdyby stwór skoczył właśnie teraz, z pewnością 
ściągnąłby kopter na ziemię.
Lecz już po chwili cały blok zaczął się podnosić 
wyżej, aż w końcu ściana białego, wilgotnego 
mięsa uniesiona została na dobre dwa metry w 
powietrze. Jan ponownie dał znak i Wielki Hak 
powoli odpłynął w bok, zsuwając bezwładnego 
w tej chwili stwora na ziemię. Cała operacja 
przypominała wywracanie na drugą stronę 
leżącego koca. Skoczonóg łagodnie i bez 
większych kłopotów dał się odwinąć na drugą 
stronę, aż w końcu leżał rozciągnięty na 
grzbiecie, eksponując wewnętrzną powierzchnię 
swego ciała.
Jednak w chwilę później gładka powierzchnia 
pokryła się lasem bladych wypustek, które 
jednocześnie wystrzeliły w powietrze. Trwały 
wyprostowane przez kilka sekund, a potem 
zwiotczały i opadły.
- Jest teraz bezbronny - powiedział Jan. - Nie 
może się sam odwrócić.
- Więc teraz go zabijemy - uśmiechnął się z 
satysfakcją Chun.
Jan postarał się odpowiedzieć spokojnie.
- Nie, nie zabijemy. Nie chcesz chyba na swoim 
polu siedmiu ton gnijącego mięsa? Na razie 

background image

zostawimy to tutaj. Kombajn jest najważniejszy.
Jan wezwał Wielkiego Haka do lądowania i 
wspólnymi siłami odczepili skoczonoga od belki 
podnośnikowej.
W kopterze znajdowała się torba węglanu 
sodowego, na wypadek takich właśnie spotkań 
z mieszkańcami pustyni. Jan ponownie wspiął 
się na szczyt kombajnu i cisnął parę garści 
proszku w kałużę kwasu. Na zewnątrz nie było 
widać większych zniszczeń, lecz kłopoty mogły 
się zacząć, jeżeli okazałoby się, iż kwas 
przedostał się do silnika. Należało natychmiast 
zdjąć płytę osłonową. Kulozik dostrzegł także, 
że kilka kół zamachowych zostało wyrwanych, a 
jedna gąsienica spadła z kół prowadzących. 
Zapowiadała się ciężka praca.
Mechanik odsunął kombajn o dwa metry od 
leżącego stwora, wykorzystując cztery 
ciężarówki i napęd jednej gąsienicy kombajnu. 
Następnie, pod krytycznym okiem Chun 
Taekenga, ponownie wezwał Wielkiego Haka i 
manewrując ostrożnie belką podnośnikową, 
przewrócili skoczonoga grzbietem do góry.
- Zostaw tę bestię tutaj! Zabij ją i zakop! Za 
chwilę może skoczyć jeszcze raz i pozabijać nas 
wszystkich!
- Nie zrobi tego - odparł spokojnie Jan. - Może 
się poruszać w jednym tylko kierunku, a sam 
widziałeś, w którą stronę wyprostowały się 
wszystkie nogi. Ustawiłem go tak, że jeżeli 
skoczy, upadnie prosto na pustynię.
- Nie możesz być tego absolutnie pewien...
- Mogę. I mogę ci też powiedzieć, że potrafię 
nakierować tego stwora tak dokładnie, jakbym 

background image

mierzył z karabinu. Gdy skoczy, zniknie nam z 
oczu.
Jakby na potwierdzenie tych słów skoczonóg 
oderwał się od ziemi. Kompleks chemicznych 
wyzwalaczy zareagował prawidłowo. Kiedy 
wszystkie wypustki stwora równocześnie 
uderzyły o ziemię, nastąpił nagły wstrząs. Kilka 
kobiet krzyknęło, a Chun Taekeng głośno 
sapnął i odsunął się do tyłu.
Olbrzymie cielsko wzbiło się w powietrze, 
przeskoczyło słupy czujników sensorowych 
płotu i po opuszczeniu pola z łomotem 
wylądowało na piasku. W niebo wzbiły się 
chmury szarego płynu.
Jan wyjął z koptera skrzynkę z narzędziami i 
zadowolony, przystąpił do naprawy. Jednak, 
gdy ją zakończył jego myśli natychmiast wróciły 
ku statkom. Choć był już zmęczony 
bezustannymi rozważaniami i rozmowami, nie 
mógł o nich zapomnieć.
Nikt nie mógł.

Rozdział 2
- Nie chce rozmawiać o statkach - powiedziała 
podniesionym tonem Elżbieta Mahrowa. - To 
jedyny temat, na jaki wszyscy teraz rozprawiają.
Siedziała na ławce sztywno, w sposób przyjęty 
w miejscach publicznych, jednocześnie 
przyciskając udo do nogi Jana. Poprzez gruby 
materiał sukienki i własny kombinezon wyraźnie 
czuł ciepło jej promieniującego ciała. Dłonie 
zacisnął tak mocno, że ścięgna na nadgarstkach 
wystąpiły niczym postronki. Siedział przy niej 
tak blisko, jak tylko było to możliwe tutaj, na tej 

background image

planecie. Kątem oka spoglądał na gładką, 
opaloną skórę ramion, na dłonie, opadające aż 
na plecy czarne włosy, na delikatny zarys jej 
piersi...
- Statki są niezwykle ważne - powiedział, z 
trudem odwracając od niej wzrok. - Są już 
spóźnione o sześć tygodni. Dziś wieczorem 
będziemy musieli coś postanowić. Czy prosiłaś 
ponownie Hradil o pozwolenie na nasz ślub?
- Tak - Elżbieta odwróciła się i ujęła jego dłonie, 
mimo że przechodzący obok ludzie z łatwością 
mogli to zauważyć. - Nawet nie chciała mnie 
słuchać. Mogę poślubić jedynie kogoś, kto jest 
członkiem Rodziny Seme-now lub nie poślubić 
nikogo. Takie jest prawo.
- Prawo! - parsknął, uwalniając dłonie i 
odsuwając się od niej, jakby oparzony jej 
dotykiem. - To nie prawo, a zwyczaj, głupi 
zwyczaj. Zwykły wieśniaczy przesąd. Na 
planecie wieśniaków, kręcącej się dookoła 
błękit-no-białej gwiazdy, która z Ziemi nie jest 
nawet widoczna! Na Ziemi mógłbym się ożenić, 
mógłbym mieć rodzinę.
- Ale nie jesteś na Ziemi - powiedziała tak cicho, 
że do jego uszu dotarł ledwie zrozumiały szept.
Nagle złość go opuściła, ustępując miejsca 
przygnębieniu. Tak, nie znajdował się na Ziemi i 
nigdy na Ziemię nie powróci. Dokona swego 
życia tutaj, musi więc się przystosować i 
spróbować przestrzegać panujących tu reguł. 
Nie może ich po prostu łamać. Chociaż mrok 
trwał tutaj przez cztery piekielnie dłużące się 
lata, ludzie wciąż jeszcze mierzyli czas rytmem 
oddalonej o lata świetlne macierzystej planety. 

background image

Jan spojrzał na zegarek i wstał.
- Zgromadzenie trwa już od przeszło dwu godzin 
i najprawdopodobniej rozprawiają w kółko o tym 
samym. Muszą już być zmęczeni.
- Co chcesz zrobić? - zapytała cicho 
dziewczyna.
- Tylko to, co konieczne. Decyzja nie może być 
odkładana w nieskończoność.
Łagodnym ruchem położyła mu dłoń na 
ramieniu i uścisnęła lekko.
- Życzę ci zatem szczęścia.
- Moje szczęście skończyło się, gdy 
przywieziono mnie tutaj na dożywotni kontrakt.
Nie mogła pójść razem z nim, ponieważ w 
Zgromadzeniu uczestniczyły jedynie Głowy 
Rodzin i wyżsi przedstawiciele służb 
technicznych. Jan, jako Główny Konserwator, 
miał tam stałe miejsce.
Wewnętrzne drzwi prowadzące do kopuły były 
zamknięte, musiał więc głośno zastukać i 
czekać, nim mu otworzono. Stojący w progu 
Kapitan Proktor Ritterspach spojrzał nań 
podejrzliwie.
-  Spóźniłeś się.
- Zamknij się, Hein i otwórz te drzwi. - Jan miał 
niewiele szacunku dla ludzi pokroju Kapitana 
Proktora, nieustannie schlebiających 
zwierzchnikom, a gnębiących tych, którzy nie 
dorównywali im stopniem.
Zgromadzenie było niezwykle chaotyczne. Jak 
się można było spodziewać. Przewodniczył 
Chun Taekeng jako starszy Senior, lecz jego 
bezustanne wrzaski i walenie młotkiem w stół 
nie były w stanie ostudzić zapału rozgrzanych 

background image

dyskutantów. W powietrzu krzyżowały się obelgi 
i słowa pełne gorzkich wyrzutów, ale jak do tej 
pory nie zaproponowano niczego konkretnego. 
Bez przerwy rozstrząsano jeden problem, o 
którym mówiło się już od miesięcy. Nadszedł 
czas.
Jan podniósł dłoń i ruszył do przodu, aż w 
końcu zatrzymał się tuż przed niepozorną 
postacią przewodniczącego. Chun usiłował zbyć 
go niecierpliwym ruchem dłoni, lecz on stał 
nieporuszenie.
- Wracaj na swoje miejsce. To rozkaz.
- Chcę przemówić. Ucisz ich.
Szmer głosów zaczął nagle cichnąć. Chun 
jeszcze raz uderzył młotkiem w stół i zapadła 
cisza.
- Będzie przemawiać Główny Konserwator - 
wykrzyknął, odrzucając z obrzydzeniem młotek. 
Jan odwrócił się twarzą w stronę zebranych.
- Chcę przypomnieć wam kilka faktów, o których 
wiecie wszyscy. Po pierwsze - statki są 
opóźnione już o sześć tygodni. Nigdy jeszcze 
nie było tak wielkiego spóźnienia. Jak 
dotychczas największe wynosiło cztery dni. 
Tymczasem my wykorzystaliśmy już czas 
oczekiwania. Jeżeli zostaniemy tu dłużej, 
spłoniemy. Rano musimy zarzucić wszystkie 
prace i rozpocząć przygotowania do ewakuacji.
- Lecz część zbiorów jest jeszcze na polach... - 
wykrzyknął ktoś z głębi sali.
- A więc musimy je zostawić. Jesteśmy już 
bardzo spóźnieni. Pytałem o to naszego 
Koordynatora, Ivana Semenowa.
- A co z ziarnem w silosach?

background image

Jan zignorował to pytanie. Na wszystko 
przyjdzie właściwa pora.
- A więc, Semenow?
Siwa głowa Koordynatora skłoniła się z 
widocznym wahaniem.
- Tak, musimy już ruszać, by zmieścić się w 
planie.
- No właśnie. Statki są opóźnione, a jeżeli 
będziemy czekać jeszcze dłużej, to zginiemy 
wszyscy. Musimy rozpocząć naszą podróż na 
południe, mając jedynie nadzieję, że statki będą 
tam na nas czekać. To wszystko, co możemy 
zrobić. Ziarno zabierzemy ze sobą.
Zapadła pełna zdumienia cisza. Ktoś roześmiał 
się głośno, lecz szybko zamilkł. Był to nowy 
pomysł, a nowe pomysły przyjmowano tutaj 
nadzwyczaj niechętnie.
- To niemożliwe - powiedziała w końcu Hradil, a 
wiele głów skinęło z milczącą aprobatą.
Jan spojrzał na kanciastą twarz i wąskie wargi 
rzeczniczki Rodziny Elżbiety. Po chwili 
przemówił znowu, starając się, by nienawiść, 
jaką czuł do tej kobiety, nie znalazła 
odzwierciedlenia w tonie jego głosu:
- Możliwe. Jesteś już starą kobietą, która nie zna 
się na tego typu sprawach. To ja pozostaję w 
służbie nauki i mówię ci, że możemy tego 
dokonać. Wszystko obliczyłem. Jeżeli podczas 
podróży ograniczymy przestrzeń mieszkalną, 
możemy zabrać ze sobą jedną piątą ziarna. Gdy 
przybędziemy na miejsce, możemy opróżnić 
wagony i odesłać je. Puste wagony będą w 
stanie przewieźć dalsze dwie piąte ziarna. 
Reszta spłonie - lecz uratujemy blisko dwie 

background image

trzecie zbiorów. Kiedy przybędą statki, muszą 
zabrać żywność. Jeżeli nie, ludzie będą 
przymierać głodem. Musimy to dla nich zrobić.
Przey wtórze wściekłych uderzeń młotka ze 
wszystkich stron rozległy się pełne oburzenia 
okrzyki. Jan odwrócił się plecami. Wiedział, iż 
ludzie muszą wyrzucić z siebie całą złość. Byli 
konserwatywnymi, upartymi wieśniakami, nie 
dostrzegającymi tego, co nowe. Gdy się 
uspokoją, będzie mógł do nich przemówić. Na 
razie odwrócił się i spojrzał na wielką mapę 
planety, będącą jedyną dekoracją olbrzymiego 
holu.
Załoga statku zwiadowczego, która dokonała 
odkrycia nazwała ją Halvmork. "Świat 
wiecznego mroku". Oficjalna nazwa w 
katalogach brzmiała: Beta Aurigae III. Była to 
trzecia i jedyna zdatna do zamieszkania planeta 
spośród sześciu światów, krążących dookoła 
wściekle gorącej, białoniebieskiej gwiazdy. A 
raczej prawie zdatna.
Planeta ta była anomalią, czymś niezwykle 
interesującym dla astronomów. Posiadała 
odchylenie osiowe, które wprawiało naukowców 
w euforię, lecz które jednocześnie było 
niezwykle uciążliwe dla zamieszkujących ją 
ludzi. Owe odchylenie - wielkości czterdziestu 
jeden stopni - i długa, spłaszczona elipsa orbity, 
powodowały niezwykle osobliwą sytuację. 
Odchylenie osiowe Ziemi wynosiło zaledwie 
parę stopni, a i to już wystarczyło, by 
powodować szybkie i bezustanne zmiany pór 
roku.
Zima i lato trwały tutaj cztery ziemskie lata. 

background image

Przez ten czas na biegunie zimowym, 
odwróconym od słońca, panowały ciemności. 
Kończyły się nagle, gdy planeta obracała się, a 
biegun zimowy stawał się biegunem letnim. 
Różnice klimatyczne towarzyszące temu 
zjawisku były niezwykle drastyczne, ponieważ 
teraz to ten obszar wystawiony był na palące 
promienie słońca.
Pomiędzy obydwoma biegunami, od 40 stopni 
na północ do 40 stopni na południe trwało 
nieustannie, pełne piekielnego żaru lato. 
Temperatura na równiku często przekraczała 
200 stopni. Na biegunie zimowym utrzymywała 
się na stałym poziomie 30 stopni, występował 
nawet niekiedy przymrozek.
Przy tak ekstremalnych warunkach na całej 
planecie było tylko jedno miejsce, w którym żyło 
się w miarę bezpiecznie: strefa mroku, czyli 
wąski pas dookoła bieguna zimowego. Tutaj 
ludzie mogli siać i uprawiać zmutowane zboże, 
wystarczające do wyżywienia pół tuzina 
przeludnionych planet. Atomowe odsalarnie 
zapewniały świeżą wodę, przetwarzając 
jednocześnie składniki chemiczne mórz w 
nawozy.
Uprawy nie były niczym zagrożone, ponieważ 
życie na planecie opierało się na komponentach 
miedzi, a nie węgla. To, co było pożywieniem dla 
jednych, dla drugich stanowiło śmiertelną 
truciznę.
Osadnictwo, oparte na podstawach ziemskiej 
ekonomii, mogło się więc rozwijać bez 
większych przeszkód. Po dokładnym 
przeanalizowaniu okazało się, iż planeta jest w 

background image

stanie produkować spore ilości żywności, która 
może być tanio eksportowana do najbliższych, 
zamieszkałych światów, a cała operacja 
przynosi całkiem niezły dochód. Nasuwało się 
jednak jedno, za to zasadnicze pytanie. W jaki 
sposób co cztery lata przemieszczać farmerów 
wraz ze sprzętem od strefy do strefy, na 
odległość prawie dwudziestu siedmiu tysięcy 
kilometrów?
Większość propozycji i planów po 
przedyskutowaniu zniknęła na zawsze w 
przepastnych wnętrzach kartotek. Kilka 
pomysłów było jednak dosyć interesujących. 
Najprostszy, lecz zarazem najbardziej 
kosztowny, zakładał utworzenie w obu strefach 
mroku stałych, w pełni wyposażonych do życia 
obszarów pracy. I chociaż same koszty budowy 
urządzeń i pomieszczeń nie były nadmiernie 
wysokie, to jednak myśl o ludziach 
spędzających bezczynnie cztery lata w 
dziewięciu klimatyzowanych budynkach była 
zupełnie nie do przyjęcia. Nie tego wymagano 
od ludzi, którzy każdą chwilę poświęcać mieli 
pracy.
Rozważano też transport drogą morską - 
Halvmórk była w większości planetą 
oceaniczną, za wyjątkiem dwóch kontynentów 
okołobiegunowych i paru łańcuchów wysepek. 
Lecz to oznaczałoby z kolei transport ludzi 
drogą lądową do oceanów, a potem użycie 
olbrzymich, kosztownych okrętów, które 
musiałyby stawić czoła wściekłym, tropikalnym 
sztormom. O okręty trzeba by było poza tym 
pieczołowicie dbać, używając ich zaledwie raz 

background image

na cztery i pół roku. To także wydawało się nie 
do pomyślenia. Czy istniało zatem jakiekolwiek 
inne, sensowne rozwiązanie?
Istniało. Inżynierowie mieli już wystarczające 
doświadczenie w przystosowywaniu planet do 
potrzeb człowieka. Potrafili oczyścić zatrutą 
atmosferę, stopić bieguny lodowe i ochłodzić 
tropiki, czy zamienić pustynię w u-prawne pola. 
Potrafili nawet podnieść masyw lądowy w 
miejscu, gdzie było to potrzebne, a zatopić w 
innym.
Te ostatnie zmiany powodowane były 
umieszczonymi w odpowiednich miejscach 
bombami grawitronicznymi. Każda z nich miała 
rozmiary niewielkiego budynku i musiała być 
precyzyjnie umieszczona w specjalnie do tego 
celu drążonych jaskiniach. Sposób, w jaki 
przeprowadzano takie operacje, był sekretem 
korporacji, które budowały takie bomby - jednak 
rezultatów nie dało się utrzymać w tajemnicy.
Użycie bomby grawitronicznej powodowało 
nagły wzrost aktywności sejsmicznej. Skorupa 
planety mogła być w ten sposób rozszczepiona, 
co z kolei wywoływało erupcje wulkaniczne i 
ruchy tektoniczne.
Bomby grawitroniczne zdetonowane na 
Halvmórk wydźwignęły z morskich głębin 
łańcuch wulkanów plujących ogniem i lawą, 
która po ostygnięciu zakrzepła w łańcuch 
skalistych wysepek. Zanim aktywność 
wulkaniczna zamarła zupełnie, wysepki 
utworzyły pomost lądowy, łączący oba 
kontynenty okołobiegunowe. Obniżenie 
najwyższych szczytów górskich okazało się już 

background image

stosunkowo proste - tym razem użyto do tego 
celu zwykłych bomb wodorowych. Jeszcze 
prostszym zadaniem było wyrównanie całej 
powierzchni, by uzyskać solidną, kamienną 
groble, tworzącą drogę długości dwudziestu 
siedmiu tysięcy kilometrów.
Osadzani siłą na Halvmórk farmerzy byli więc z 
konieczności społecznością na wpół tylko 
osiadłą. Przez cztery lata wykonywali swą pracę 
obsiewając pola i magazynując zbiory w 
oczekiwaniu na przybycie statków. Chwila ta 
była najdłużej wyczekiwanym, najbardziej 
podniecającym i ważnym wydarzeniem w całym 
cyklu ich szarej egzystencji. Gdy statki 
sygnalizowały swoje przybycie, kończono 
wszystkie prace. Nie zebrane jeszcze plony 
pozostały na polu: rozpoczynała się fiesta, gdyż 
statki przywoziły to wszystko, co niezbędne do 
życia na tej z gruntu niegościnnej planecie. 
Również świeże nasiona, ponieważ zmutowane 
formy były bardzo niestabilne, a farmerzy nie 
byli naukowcami, którzy potrafiliby kontrolować 
krzyżowanie się odmian.
W ładowniach były ubrania i części maszyn, 
nowe materiały radioaktywne do silników 
atomowych i tysiące innych rzeczy, 
niezbędnych do przetrwania na pozbawionej 
jakiegokolwiek przemysłu planecie. Statki 
pozostawały jedynie przez czas, który pozwalał 
na wyładowanie przywiezionych towarów i 
napełnienie ładowni ziarnem. Potem odlatywały, 
a wraz z tym kończyło się święto. Wszystkie 
małżeństwa zostały już do tego czasu zawarte, 
ponieważ była to jedyna, dozwolona pora na 

background image

pobieranie się. Uroczystości dobiegały końca, a 
cały zapas likieru pośpiesznie wypijano.
Rozpoczynała się wielka podróż.
Wędrowali niczym Cyganie. Jedynymi stałymi 
obiektami w strefie były hangary dla ciężkiego 
sprzętu i potężne silosy zbożowe. Po otwarciu 
wszystkich przegród wtaczano tam koptery i 
kombajny zbożowe, rozsiewniki i pozostałe 
maszyny przeznaczone do prac w polu. 
Powleczone ochronną powłoką smaru 
silikonowego i opatulone brezentem, przez 
cztery lata oczekiwały kolejnej zmiany klimatu i 
powrotu farmerów.
Całą resztę zabierano ze sobą. Wszystkie kopuły 
były rozhermetyzowane i pakowane. Wyłaniały 
się wtedy spod nich długie, stojące na 
masywnych kołach pomieszczenia mieszkalne. 
Kobiety magazynowały zapasy na długie 
miesiące podróży, bito owce i bydło, lodówki 
zapełniano mięsem.
Zabierano ze sobą jedynie kilka sztuk kurcząt i 
cieląt - po dotarciu na nowe miejsce stada były 
odtwarzane przy wykorzystaniu banków 
spermy.
Gdy wszystko było już przygotowane, traktory i 
ciągniki - zanim spoczną zabezpieczone w 
hangarach - formowały z jednostek 
mieszkalnych długie karawany, istne' pociągi na 
kołach. Zespoły silnikowe, po czterech latach 
pracy jako elektrownie atomowe, ponownie 
przystosowywano do ruchu i montowano z 
przodu każdego pociągu jako główną jednostkę 
napędową. Okna uszczelniano i włączano 
klimatyzację, która działała nieprzerwanie, 

background image

dopóki pociągi nie docierały na miejsce. Na 
równiku temperatura przekraczała 200 stopni, a 
ponieważ obrót dobowy Halvmórk trwał jedynie 
osiemnaście godzin, noce były krótkie. Zbyt 
krótkie, by mogły nastąpić jakieś znaczące 
spadki temperatury.
- To było pytanie do ciebie, Janie Kulozik. 
Proszę o odpowiedź, to rozkaz! - po wielu 
godzinach nieustannego wrzasku głos Chuna 
Taekenga zaczynał się załamywać.
Jan odwrócił się do tłumu. Ignorował 
wywrzaskiwane pod swoim adresem pytania, 
dopóki nie ucichł powszechny gwar.
- Posłuchajcie mnie wszyscy - powiedział. - 
Obliczyłem wszystko i zaraz podam wam 
niezbędne dane. Lecz zanim to zrobię, musicie 
się na coś zdecydować - zabieramy zboże, czy 
też nie. Ale zanim o tym postanowicie, 
pamiętajcie o dwóch sprawach. Gdy przybędą 
statki, a my nie dostarczymy zboża, miliony 
ludzi będą cierpiały głód. Tysiące, być może 
nawet setki tysięcy umrą, a ich śmierć obciąży 
nasze sumienia. Jeżeli statki nie przybędą, my 
zginiemy także. Nasze zapasy są już na 
wyczerpaniu, nie mamy części zapasowych do 
maszyn, a dwa z naszych ciągników tracą moc 
wyjściową. Będziemy mogli przetrwać jeszcze 
kilka lat, ale to wszystko. Rozważcie to, proszę i 
zadecydujcie.
- Panie Przewodniczący, proszę o głos.
Gdy Hardil wstała, Jan instynktownie przeczuł, 
iż będzie to długa batalia. Ta stara kobieta, 
rzecznik Rodziny Mahrowa, reprezentowała całą 
potęgę oporu przeciwko jakimkolwiek zmianom. 

background image

Była przebiegła, lecz jednocześnie posiadała 
typowy umysł wieśniaka. To, co było stare - było 
dobre, to co nowe bez wyjątku złe. Uważała, że 
wszelkie zmiany pogarszały jedynie istniejący 
stan rzeczy.
Rzecznicy innych rodzin słuchali jej zawsze z 
respektem, ponieważ najlepiej wyrażała ich 
głęboko zakorzenione obawy przed 
jakimikolwiek nowościami.
- Wysłuchałam tego, co przed chwilą powiedział 
nam ten oto młody człowiek. Cenię jego opinię, 
chociaż nie jest rzecznikiem, ani nawet 
członkiem żadnej z naszych Rodzin.
"Dobrze powiedziane" - pomyślał Jan.
Otwarte podważanie jego wiarygodności już w 
pierwszych słowach brzmiało jak przygotowanie 
do ostatecznej rozprawy z wszelkimi 
rzeczowymi argumentami.
- Jednak pomimo tego - kontynuowała - musimy 
rozważyć zasadność wyrażanych przez niego 
słów. To, co powiedział, jest prawdą. To jedyne 
wyjście. Musimy zabrać ziarno. To nasz 
obowiązek, jedyny sens naszej egzystencji. 
Wzywam was zatem, byście wyrazili zgodę na 
natychmiastowy wyjazd i na zabranie ze sobą 
ziarna. Proponuję głosowanie. Kto jest 
przeciwko, niech wstanie.
Zaskoczeni byli wszyscy. Po pierwsze - samym 
pomysłem. O sprawach podobnej wagi 
dyskutowano niebywale rzadko i z ogromną 
niechęcią. A teraz projekt ten poparty został 
przez samą Hradil, której wola niemal zawsze 
była wolą ogółu. To było zastanawiające.
Jan nie był zachwycony takim rozwojem 

background image

wypadków, ale nie protestował. Podejrzliwość 
nie opuszczała go. Był pewny, iż Hradil 
nienawidziła go równie mocno, jak on ją. A 
jednak poparła jego pomysł i zmusiła innych, by 
zrobili to samo. Miał niejasne przeczucie, że 
będzie musiał za to kiedyś zapłacić... Do diabła z 
tym. Najważniejsze, że się zgodziła.
- A więc, co robimy dalej? - zapytała Hradil, 
odwracając się w jego kierunku.
- Tak jak zawsze, utworzymy pociągi. Lecz 
zanim to zrobimy, rzecznicy wszystkich Rodzin 
muszą sporządzić listę rzeczy, które chcemy 
pozostawić. Potem przejrzymy ją wspólnie, a to, 
czego zdecydujemy się nie brać, umieścimy 
razem z maszynami. Część na pewno zniszczy 
ciepło, lecz nie mamy wyboru. W każdym 
pociągu jedynie dwa wagony użwane będą jako 
przedziały mieszkalne. Będzie tłok, lecz musimy 
tak zrobić. Wszystkie pozostałe wagony 
napełnimy ziarnem. Według moich obliczeń to 
jest możliwe. Ciągniki będą musiały pracować z 
większym obciążeniem, lecz przy zachowaniu 
środków ostrożności dadzą sobie radę.
- Ludziom się to nie spodoba - powiedziała 
Hradil, a wiele osób skinęło potakująco 
głowami.
- Wiem, lecz jesteście rzecznikami Rodzin i 
możecie sprawić, by was słuchali. Wasz 
autorytet jest niepodważalny we wszystkich 
sprawach. Również takich, jak małżeństwa - 
mówiąc to spoglądał znacząco w stronę Hradil, 
lecz kobieta objętym wzrokiem patrzyła na 
ścianę. - Bądźcie więc stanowczy. Wasza władza 
jest przecież absolutna. Wykorzystajcie ją. Ta 

background image

podróż nie będzie łatwą i przyjemną przygodą. 
Przebywanie w silosach Southtown, dopóki 
pociągi nie powrócą po raz drugi, także może 
okazać się dość uciążliwe. Powiedzcie o tym 
członkom rodzin. Muszą być ostrzeżeni teraz, by 
byli przygotowani i nie narzekali później. Nie 
będziemy jechać pięć godzin dziennie, jak 
zazwyczaj, lecz co najmniej osiemnaście. 
Pociągi będą musiały odbyć dwa razy tę samą 
drogę. Mamy na to bardzo mało czasu. I 
pozostała jeszcze jedna sprawa. Trzeba było 
podjąć kolejną decyzję, dla niego najważniejszą. 
Miał nadzieję, iż Lee Ciou zareaguje tak, jak się 
tego spodziewał.
- Będzie to dla nas zupełną nowością - 
powiedział Jan. - Musimy wybrać kogoś, kto 
będzie za to wszystko odpowiedzialny. Kogo 
proponujecie?
Kolejna decyzja. Jak oni tego nienawidzili! 
Spoglądali po sobie wściekli, że znów czegoś 
od nich wymaga. Lee Ciou wstał i z widocznym 
wysiłkiem powiedział:
- Jan Kulozik jest najodpowiedniejszą osobą. On 
jeden wie, co należy robić.
Zapadła cisza. Wszyscy analizowali propozycję, 
wyłamującą się spod uświęconych tradycją 
reguł.
- Nie! - pisnął nagle czerwony z gniewu Chun 
Taekeng, nieświadomy, iż przez cały czas wali 
zaciekle młotkiem w stół. - Ivan Semenow 
zorganizuje tę podróż. To on zawsze organizuje 
podróże. Jest przecież Koordynatorem. W taki 
sposób się to odbywa i w taki sposób odbędzie 
się i tym razem - wykrzykując to, opryskiwał 

background image

śliną siedzących najbliżej, którzy ocierając 
twarze, potakiwali z entuzjazmem głowami.
Było to wreszcie coś, co potrafili zrozumieć. 
Żadnego szalonego wybiegania w przyszłość - 
lepiej pozostać przy tym, co stałe i pewne.
- Przestań walić tym młotkiem, Taekeng, bo go 
wreszcie złamiesz - syknęła Hradil.
Przewodniczący spojrzał na nią z otwartymi 
ustami. Nie było precedensu, by ktoś odezwał 
się w ten sposób, gdy mówił przewodniczący. 
Młotek zawisł w powietrzu, a Hradil zaczęła 
szybko mówić, zanim Chun był w stanie zebrać 
myśli.
- Teraz dużo lepiej. Musimy myśleć o tym, co 
będzie lepsze, a nie o tym, co było kiedyś. Nigdy 
jeszcze nie robiliśmy tego, czego się teraz 
podejmujemy i być może rzeczywiście 
potrzebować będziemy nowego organizatora. 
Nie mówię, że na pewno. Być może. Dlaczego 
nie zapytać, co myśli o tym wszystkim Ivan 
Semenow? Czy mógłbyś się wypowiedzieć, 
Ivanie?
Ogromny mężczyzna podniósł się powoli i 
rozejrzał po twarzach otaczających go 
techników. Malowała się na nich jedynie 
dezorientacja.
- Być może Jan rzeczywiście powinien być 
brany pod uwagę w tym planie. Zmiany? Tak, 
one muszą być zaplanowane. Naprawdę, nie 
wiem... - jąkał się Semenow.
- A więc zamknij się, skoro nie wiesz! - 
wykrzyknął Chun Taekeng i dla podkreślenia 
wagi swoich słów uderzył młotkiem w stół.
Semenow nie zwrócił jednak na niego uwagi i 

background image

kontynuował:
- Niewiele wiem o tych zmianach, a więc będę 
potrzebował pomocy. Jan Kulozik wie o nich 
wszystko, to przecież jego plan. Zorganizuję 
podróż jak zawsze, lecz na Jana spadnie 
odpowiedzialność za wprowadzone zmia-ny, 
które jednak będą musiały być przeze mnie 
zaaprobowane.
Jan odwrócił się szybko, by nikt nie mógł 
dostrzec wyrazu jego twarzy. Chociaż starał się 
tego nie okazywać, nie czuł do tych ludzi nic, 
poza nienawiścią. Otarł usta wierzchem dłoni. 
Nikt nie zwracał na niego uwagi. Wszyscy 
zapatrzeni byli w Hradil, która właśnie mówiła:
- Dobrze, to rozsądny plan. Dowodzić podróżą 
może jedynie Głowa Rodziny. Tak powinno być. 
A przedstawiciel służb technicznych będzie 
służył wszelką pomocą. Tak, wydaje mi się, że to 
dobry pomysł. Jestem za. Kto jest przeciw, 
niech podniesie rękę.
Jan chciał upierać się przy przyznaniu mu 
przywództwa, wiedział jednak, iż w tej chwili nie 
osiągnąłby niczego więcej. Ugięli się, a więc i on 
będzie musiał ustąpić. Przynajmniej w tej chwli. 
Ostatecznie, najważniejszą sprawą było 
zabranie ze sobą zboża.
- Dobrze - powiedział. - Zrobimy to w taki 
właśnie sposób. Musimy się jednak wszyscy 
zgodzić, iż od tej pory nie może już być żadnych 
sprzeciwów. Żniwa muszą zostać zakończone 
natychmiast. Z pojazdów trzeba wyładować 
wszystko to, co nie jest absolutnie konieczne w 
podróży. Pamiętajcie, że będziemy mieli o 
przeszło połowę miejsca mniej, niż zazwyczaj. 

background image

Powiedzcie swoim ludziom, że na wszystkie 
przygotowania zostanie tylko jeden dzień. Jeżeli 
ogłosicie to właśnie tak, to być może uporają się 
ze wszystkim w dwa dni. A wtedy pierwsze 
pojazdy muszą być już puste, by można było 
zacząć załadunek zboża. Czy są jakieś pytania?
Pytania? Odpowiedziała mu głucha cisza. Czy 
ktokolwiek pyta porywający go właśnie huragan 
o to, z jaką prędkością wieje?

Rozdział 3
- Wydaje mi się, że wyruszamy zbyt wcześnie. 
To błąd.
Hein Ritterspach, nie patrząc w stronę Jana, 
bawił się bezmyślnie zamkiem atomowej armaty. 
Jan zatrzasnął pokrywę reduktora prędkości i 
umocował ją na miejscu. Kabina kierowcy była 
ciasna i duszna; w powietrzu unosił się kwaśny 
zapach potu.
- Nie, Hein. Raczej zbyt późno - powiedział Jan 
zduszonym głosem, zmęczony już ustawicznym 
powtarzaniem wszystkiego od początku. - 
Pociągi nie pozostaną za wami daleko z tyłu, 
ponieważ będą posuwały się szybciej, niż 
zazwyczaj. O wiele szybciej, niż ci się wydaje. 
Dlatego właśnie dobrany jest podwójny skład 
załóg. Twoje zadanie jest bardzo 
odpowiedzialne, Hein. Te czołgi będą jechały 
przed nami i sprawdzały, czy droga jest w 
dalszym ciągu przejezdna. Wiesz, czego możesz 
się spodziewać. Robiłeś to już niejeden raz. 
Teraz jednak wszystko musi przebiegać o wiele 
sprawniej.
- Nie będziemy w stanie poruszać się tak 

background image

szybko. Ludzie odmówią.
- A więc zmuś ich do tego.
- Nie mogę przecież prosić...
- Nie proś, tylko rozkaż!
Dni nie kończącej się, ciężkiej pracy dały mu się 
we znaki. Oczy miał podpuchnięte z 
niewyspania i był potwornie zmęczony. 
Pochlebstwami, namowami, ciągłym 
popychaniem i zmuszaniem tych ludzi, by choć 
raz w ciągu całego życia zrobili coś 
odmiennego. Znajdował się już na krawędzi 
wybuchu i widok tego jęczącego, pękatego 
idioty przyprawiał go o mdłości. Odwrócił się 
gwałtownie i wpakował palec prosto w wydatny 
brzuch mężczyzny.
- Jesteś żałosny, Hein, wiesz o tym? Nikt nie 
potrzebuje tutaj w tej chwili Kapitana Proktora. 
Wszyscy są zbyt zajęci i zbyt zmęczeni, by 
pakować się w jakieś kłopoty. Naprawdę 
przydasz się dopiero wtedy, gry ruszą pociągi. 
Jedyne, co teraz powinieneś zrobić, to 
sprawdzić stan drogi. Przestań wynajdywać 
więc durne wymówki i zabieraj się do roboty.
- Nie wolno ci mówić do mnie w ten sposób!
- Naprawdę? Twoje czołgi i ludzie są już gotowi 
do drogi. Sprawdziłem cały sprzęt sam i 
wszystko jest w porządku. Ten czołg oglądam 
już po raz trzeci i powtarzani ci, że jest 
absolutnie sprawny. Ruszaj więc.
- Ty, ty!... - purpurowy z wściekłości Hein zaciął 
się, nie potrafiąc znaleźć właściwych słów. 
Zamiast tego podniósł w górę olbrzymią pięść.
- Tak, uderz mnie. Czemu byś nie miał 
spróbować szczęścia?

background image

Szczęki Jana zaciśnięte były tak mocno, że 
musiał mówić przez zęby. Ramiona mu drżały 
pod wpływem z trudem powstrzymywanego 
gniewu. Hein nie odważył się na walkę. 
Zaciśnięta pięść opadła, a on odwrócił się i 
wyszedł niezgrabnie przez właz na pancerz.
- Koniec z tobą, Kulozik! - wrzasnął, zbliżając 
czerwoną twarz do otworu włazu. - Pójdę do 
Semenowa, do Chun Taekenga. Tym razem 
posunąłeś się za daleko.
Jan ruszył do przodu i zamierzył się pięścią. 
Hein natychmiast zniknął. Tak, rzeczywiście 
posunął się za daleko. Pokazał temu 
śmierdzielowi, że jest on po prostu tchórzem. A 
tego Hein nigdy mu nie wybaczy. Tym bardziej, 
że zrobił to przy świadku. Przez cały czas w 
fotelu drugiego kierowcy siedział Lajos Nagy, 
który, choć milczał, z pewnością nie przeoczył 
niczego.
- Włącz silniki - polecił Jan. - Nie uważasz, że 
byłem dla niego trochę za ostry?
- Nie jest taki zły, gdy się go pozna bliżej...
- Być może, ale kiedy nie ma nic do roboty, staje 
się nie do zniesienia.
Pracy włączonych silników towarzyszyło 
wyraźne drżenie podłogi kabiny. Jan przerwał i 
odwracając głowę nasłuchiwał przez chwilę. 
Czołg wydawał się być w dobrym stanie.
- Rozkaż pozostałym, by także uruchomili silniki 
- powiedział.
Zamknął właz i włączył klimatyzację, a potem 
usadowił się wygodnie w fotelu kierowcy, 
opierając stopy na pedałach hamulców, a dłonie 
kładąc na kierownicy, będącej jednocześnie 

background image

dźwignią zmiany biegów.
- Przekaż, by reszta posuwała się za mną w 
stumetrowych odstępach. Ruszamy.
Lajos zawahał się na moment, nim włączył 
mikrofon i wydał polecenie. Był dobrym 
fachowcem, jednym z lepszych mechaników w 
ekipie.
Jan pociągnął kierownicę do siebie, 
przechylając ją równocześnie w bok. Zazgrzytał 
wrzucony bieg. Ciężki czołg drgnął i ruszył do 
przodu, chrobocząc szerokimi gąsienicami po 
bazaltowej nawierzchni Drogi. Po włączeniu 
kamery, na ekranie dostrzegł resztę pojazdów, 
ustawiających się w linię i ruszających za nim. 
Jechali szybko szeroką, centralną ulicą miasta, 
pozostawiając za sobą grube mury magazynów, 
aż znaleźli się pomiędzy pierwszymi, leżącymi 
na obrzeżach miasta farmami.
Jan kierował maszyną ręcznie, dopóki nie minęli 
ostatnich zabudowań. Teraz przed nimi wiła się 
jedynie Droga. Zwiększył szybkość i przełączył 
sterowanie. Prowadził ich teraz gruby przewód, 
położony pod nawierzchnią zakrzepłej lawy. 
Czołgi z rykiem posuwały się w stronę pustyni.
Pędzili przez piaszczyste pustkowia, gdzie 
jedynym śladem egzystencji człowieka była nie 
kończąca się wstęga Drogi. Z głośnika rozległ 
się oczekiwany głos.
- Mam kłopoty z radiem. Spróbuję odezwać się 
później - odpowiedział Jan, wyłączając 
mikrofon.
Pozostałe czołgi pozostawały na częstotliwości 
bojowej, tak więc nie odebrały tej wiadomości. 
Zresztą nie miało to już większego znaczenia. 

background image

Cała machina puszczona została w ruch, a jemu 
pozostawało jedynie zakończyć wszystko po 
swojemu.
Oddalili się o przeszło trzysta kilometrów od 
ostatnich zabudowań, gdy napotkali pierwsze 
przeszkody. Drogę tarasowała wysoka na dwa 
metry wydma naniesionego wiatrem piachu. Jan 
zatrzymał kolumnę, a sam wjechał na szczyt 
wzniesienia.
- Które z czołgów wyposażone są w spycharki?
- Siedemnastka i dziewiętnastka - odparł Lajos.
- A więc poleć im, by uprzątnęły cały ten interes. 
Potem dobierz sobie drugiego kierowcę i niech 
zostanie z tobą, dopóki nie przybędzie Hein 
Ritterspach. Przez kilka dni z pewnością będzie 
nieznośny, więc staraj się go ignorować. Zaraz 
wezwę go, by przybył tu kopterem, a sam wrócę.
- Mam nadzieję, że nie będzie większych 
kłopotów. Jan zmęczony, lecz szczęśliwy, 
uśmiechnął się lekko.
- Oczywiście, że będą. Zawsze są. Lecz kolumna 
już wyruszyła, a Ritterspach nie odważy się jej 
zawrócić. Może jedynie pchać się dalej. A to w 
tej chwili jest najważniejsze.
Wysłał wiadomość, otworzył właz i wyskoczył 
na piasek. Czy to wyobraźnia, czy rzeczywiście 
było już cieplej? I czy nad południowym 
horyzontem nie zrobiło się odrobinę jaśniej? To 
możliwe, do świtu nie pozostało wiele godzin. 
Odszedł na bok i przyglądał się, jak wyposażone 
w masywne spycharki czołgi zaatakowały 
wydmę.
Kiedy przeszkoda została już usunięta i 
kolumna pojazdów ruszyła w dalszą drogę, Jan 

background image

usłyszał nad sobą szum śmigieł koptera. Pojazd 
musiał być w drodze już przed wysłaniem 
wiadomości. Maszyna zatoczyła koło i osiadła 
wolno na piasku. Jan spokojnym krokiem ruszył 
jej na spotkanie. Na widok wysiadających z 
wnętrza mężczyzn instynktownie poczuł, że jego 
kłopoty dopiero się zaczynają. Przemówił 
pierwszy, mając nadzieję na przejęcie 
inicjatywy:
- Ivan, co ty, do diabła, tutaj robisz? Kto będzie 
odpowiadał za całość, skoro obaj znajdujemy 
się na Drodze?
Ivan Semenow z nieszczęśliwą miną głaskał się 
po brodzie. Pierwszy przemówił jednak Hein 
Ritterspach, mając u swego boku Proktora 
asystenta:
- Janie Kulozik, jesteś aresztowany. Zabieram 
cię z powrotem. Zostaniesz oskarżony o...
- Odwołuję się do twego autorytetu, Semenow! - 
wykrzyknął Jan, patrząc w stronę Koordynatora. 
Obaj Proktorzy stali nieruchomo, trzymając 
dłonie blisko kabur z gotową do strzału bronią. - 
Jesteś przecież Koordynatorem, a to jest 
sytuacja krytyczna. Czołgi oczyszczają Drogę. 
Hein, jako dowodzący, powinien jechać teraz na 
czele kolumny. Możemy porozmawiać o jego 
problemach, gdy dotrzemy już na miejsce.
- Czołgi mogą poczekać, ta sprawa jest 
ważniejsza! Zaatakowałeś mnie!
Mówiąc to Hein trząsł się z powstrzymywanej z 
trudem wściekłości. Położył dłoń na kolbie 
rewolweru. Jan kątem oka obserwował 
Proktorów, gdy przemówił Semenow:
- Tak, to poważna sprawa. Być może 

background image

powinniśmy wrócić do miasta i porozmawiać o 
tym spokojnie.
- Nie ma już czasu na jałowe dyskusje! - 
wykrzyknął gniewnie Jan. - Ten gruby dureń 
podlega moim bezpośrednim rozkazom. Kłamie, 
mówiąc, że go zaatakowałem. Nawet go nie 
dotknąłem. Jeżeli natychmiast nie dołączy do 
czołgów, oskarżę go o sabotowanie rozkazów, 
rozbroję i aresztuję.
Tego już Hein nie był w stanie znieść. Nagłym 
ruchem wyszarpnął z kabury rewolwer. Tym 
razem Jan nie wahał się ani chwili. Prawą dłonią 
złapał Heina za nadgarstek, a lewą nacisnął 
silnie na łokieć. Szarpnął uzbrojoną w rewolwer 
rękę do dołu, wykręcając ją równocześnie za 
plecy Heina. Mężczyzna zawył z bólu, a broń 
upadła na ziemię. Jan nie rozluźniał chwytu. 
Było to okrutne, niemniej musiał to zrobić. 
Puścił dopiero wtedy, gdy rozległ się ohydny 
trzask łamanej kości. Ciało Heina zwiotczało i 
grubas osunął się wolno na ziemię. Jan 
odwrócił się w stronę drugiego uzbrojonego 
mężczyzny.
- Dowodzę tutaj, Proktorze. Rozkazuję, byś 
opatrzył tego rannego i zabrał go do koptera. 
Koordynator Semenow z pewnością poprze ten 
rozkaz.
Proktor spoglądał na obu mężczyzn z wyraźnym 
niezdecydowaniem na twarzy. Zakłopotany 
Semenow milczał. Leżący na ziemi Hein jęknął i 
to dopiero wpłynęło na podjęcie przez młodego 
mężczyznę decyzji. Wyciągnięta do połowy broń 
wsunęła się do kabury i chłopiec klęknął obok 
rannego przełożonego.

background image

- Nie powinieneś był tego robić, Janie  -  
powiedział, kręcąc z niezadowoleniem głową 
Semenow. Jan ujął go za ramię i odciągnął na 
bok.
- Sytuacja już wygląda wystarczająco źle. 
Musisz mi uwierzyć, że nie zaatakowałem Heina 
pierwszy. Mam świadka. Jednak Hein posunął 
się za daleko. On nie jest niezastąpiony. 
Komendę może objąć jego zastępca, Lajos. Hein 
pojedzie pociągiem. Po dotarciu na południe 
sprawi nam jeszcze niemało kłopotów, 
najważniejsze jednak, że nie będzie mógł zrobić 
tego teraz. Musimy wyruszyć zgodnie z planem.
Semenow nic nie powiedział. Decyzja podjęta 
została za niego i nawet tego nie żałował. Wyjął 
z koptera apteczkę i pomógł opatrzyć złamaną 
rękę Heina. Podróż powrotna upłynęła im w 
całkowitym milczeniu.

Rozdział 4
Jan leżał na koi i będąc zbyt zmęczonym, by 
zasnąć, raz jeszcze przebiegł wzrokiem listę 
czynności, które powinny zostać wykonane. Od 
wyjazdu dzieliły ich już tylko godziny. Załadunek 
ziarna dobiegał końca. Gdy silosy zostaną 
opróżnione całkowicie, będzie można rozpocząć 
wtaczanie do środka ciężkiego sprzętu. 
Odpowiednio zabezpieczony i zakonserwowany, 
bez większego uszczerbku zniesie czteroletnie 
upały. U kresu wędrówki - w Southtown - 
czekały już na nich bliźniaczo podobne maszyny 
i urządzenia, w podobny sposób zabezpieczone 
i zmagazynowane.
Zgromadzono już niezbędne zapasy mrożonej 

background image

żywności i sprzętu domowego - te ostatnie 
jednak mocno ograniczono - a większość 
wagonów załadowano ziarnem. Zbiorniki z wodą 
były pełne. Właśnie - woda. Podkreślił to słowo 
grubą linią. Jutro z samego rana musi wydać 
dyspozycje, by zakłady odsalania wody w 
Northpoint zaprzestały działalności. Żniwa w 
tym sezonie zostały już zakończone, a więc 
dalsze napełnianie wodą tysiąc trzysta 
kilometrowego kanału i sieci rowów 
nawadniających mijało się z celem. Nagle 
dobiegło go stukanie do drzwi. Było tak ciche, 
że nie był pewien, czy się nie przesłyszał. 
Jednak po chwili zabrzmiało znowu.
- Chwileczkę!
- Zebrał porozkładane na koi papiery w 
nieporządny stos i rzucił to na stół. Przeszedł na 
bosaka przez pokój i otworzył drzwi. Na 
zewnątrz stał Lee Ciou.
- Nie przeszkadzam ci? - zapytał. Sprawiał 
wrażenie zafrasowanego.
- Nie. Porządkowałem właśnie papiery, chociaż 
właściwie powinienem się trochę przespać.
- Więc może przyjdę innym razem...
- Wchodź, skoro już tu jesteś. Wypijemy po 
filiżance herbaty.
Lee schylił się i podniósł ukryte do tej pory za 
drzwiami pudełko, po czym wszedł do środka. 
Jan zakrzątnął się przy kuchence i zaparzył 
herbatę. Czekał, by Lee przemówił pierwszy.
Lee był cichym i spokojnym mężczyzną, a to, co 
miał do powiedzenia, było zawsze ścisłe i 
wyważone.
- Jesteś z Ziemi - powiedział w końcu.

background image

- Nigdy nie robiłem z tego tajemnicy. Mleka?
- Dziękuję. Jak rozumiem, społeczeństwo Ziemi 
składa się z wielu różnych warstw, prawda? Nie 
jest takie jednolite, jak nasze?
- Można to tak określić. Jest inne, widziałeś to 
zresztą na przywiezionych z Ziemi programach. 
Ludzie wykonują różne prace, żyją w różnych 
krajach...
Czoło Lee pokryło się lśniącymi kropelkami 
potu. Widać było, że jest coraz bardziej 
zmieszany. Jan pokiwał ze znużeniem głową i 
zaczai się zastanawiać, do czego zmierza jego 
rozmówca.
- Czy są tam kryminaliści? - Lee zapytał 
spokojnym na pozór głosem.
"Ostrożnie - pomyślał Jan. - Bardzo ostrożnie. 
Nie należy mówić zbyt dużo. To niebezpieczne."
- Chyba tak. Ostatecznie, dlatego właśnie 
istnieje policja. Dlaczego pytasz?
- Znałeś może kryminalistów lub ludzi, którzy w 
jakikolwiek sposób pogwałcili prawo?
Jan nie mógł już dłużej udawać spokoju. Był 
przepracowany i zbyt zmęczony, by silić się na 
subtelności.
- Jesteś szpiclem? - zapytał ostro. Brwi Lee 
powędrowały do góry, lecz wyraz twarzy 
pozostał nieprzenikniony.
- Ja? Oczywiście, że nie. Kogo obchodzi to, co 
dzieje się na Halvmórk?
"I tutaj się zdradziłeś, chłopcze" - pomyślał Jan.
Gdy przemówił ponownie, jego głos był już 
chłodny i opanowany.
- Jeżeli nie jesteś szpiclem, to skąd właściwie 
wiesz, co oznacza to słowo? Pochodzi z 

background image

ziemskiego slangu i jest jednoznaczne. Stanowi 
kpinę z tych, którzy za pieniądze donoszą 
władzy na innych ludzi. Nie mogłeś usłyszeć na 
taśmach edukacyjnych, które przysyłają nam z 
Ziemi.
Lee także nie starał się już ukrywać zmieszania. 
Przez chwilę zastanawiał się, co powiedzieć. 
Kiedy w końcu przemówił, słowa popłynęły 
gwałtownym strumieniem:
- Możesz oczywiście twierdzić, że znasz się na 
tego typu sprawach. Wiesz, jak jest na Ziemi, 
byłeś w różnych miejscach. Od dawna chciałem 
o tym z tobą porozmawiać, lecz jednocześnie 
bałem się, że możesz mnie źle zrozumieć. Sam 
nigdy o tym nie mówiłeś. Musisz mieć po temu 
jakieś powody. I dlatego właśnie jestem teraz 
tutaj. Wysłuchaj mnie, proszę. Nie mam zamiaru 
cię obrazić. Lecz twoja obecność tutaj... Wiem, 
że jesteś człowiekiem uczciwym. Nie sądzę, 
abyś był nasłanym na nas szpiclem. Jest to 
rzecz, której z pewnością nigdy byś nie zrobił. 
Nie jesteś także kryminalistą, z pewnością nie... 
ale... być może... - jego głos załamał się i umilkł. 
Rozmowa o tych sprawach była tutaj równie 
trudna, jak i na Ziemi.
- Chcesz przez to powiedzieć, że chociaż nie 
jestem kryminalistą, to z jakiegoś powodu 
musiałem zostać zesłany na tę planetę?
Lee skinął gwałtownie głową.
- Ale czy mógłbyś podać mi jakikolwiek powód, 
dla którego miałbym o tym z tobą rozmawiać? 
To nie twój interes.
- Wiem - rzucił Lee z desperacją. - Nie 
powinienem był o to pytać. Przepraszam. Ale to 

background image

bardzo dla mnie ważne...
- Dla mnie także. Rozmawiając o tym z tobą 
mogę popaść w poważne tarapaty - ty też. Nie 
mogę pozwolić, by to się rozniosło...
- Nie powiem nikomu, przysięgam!
- A więc dobrze. Rzeczywiście, miałem kłopoty z 
władzami. Moje zesłanie tutaj jest pewnego 
rodzaju karą. I dopóki nie będę sprawiał 
dalszych tego typów kłopotów, pozostawią mnie 
w spokoju. Dlatego rozmowa z tobą może być 
dla mnie niebezpieczna.
- Przykro mi, ale musiałem się przekonać. Jest 
coś, o czym muszę ci powiedzieć. Muszę podjąć 
to ryzyko. - Lee wyprostował się i uniósł twarz, 
jakby w oczekiwaniu na cios. - Złamałem prawo.
- No cóż, to jedynie dobrze o tobie świadczy. 
Najprawdopodobniej jesteś jedynym na tej 
prymitywnej planecie, który ma dostatecznie 
dużo ikry, by tego dokonać.
Zdumiony Lee sapnął i otworzył szeroko usta.
- Nie jesteś zaskoczony?
- W najmniejszym stopniu. W pewnym sensie 
nawet cię podziwiam. Ale co właściwie zrobiłeś, 
że tak cię to niepokoi?
Lee wyjął z kurtki niewielki, czarny przedmiot i 
wyciągnął w stronę Jana. Było to cienkie, 
prostokątne pudełeczko, na jednym z brzegów 
miało kilka maleńkich bolców.
- Naciśnij drugi - powiedział Lee. Jan uczynił to i 
w pokoju rozległ się dźwięk cichej muzyki. - 
Sam to zaprojektowałem i wykonałem, 
wykorzystując elementy z magazynu części 
zapasowych. Nie było tego wiele, więc z 
pewnością nikt nie zauważy ich braku. Jednak 

background image

zamiast tradycyjnej taśmy stosuję jednostkę 
pamięci molekularnej, która pozwala na 
uzyskanie nagrań przekraczających tysiąc 
godzin. Dlatego też to urządzenie jest takie 
małe.
- Pięknie, ale nie nazwałbym tego łamaniem 
prawa. Wydaje mi się, że od czasu, kiedy 
człowiek zaczął pracować przy pierwszej 
maszynie, zawsze wykorzystywał jakieś części 
do swych własnych celów. A ilość zużytego 
przez ciebie materiału jest doprawdy zbyt mała, 
by warto było zawracać sobie tym głowę. Z 
pewnością nie jest to przestępstwo.
- To dopiero początek - oświadczył Lee, kładąc 
na stole podniesione z podłogi pudełko.
Wykonane było z bladobłękitnego stopu, 
łączone nitami i bardzo starannie wykończone. 
Mężczyzna ustawił kombinację zamka 
cyfrowego i podniósł wieko. Jan z 
zaciekawieniem zajrzał do środka. Wnętrze 
pudełka wypełniały ustawione jedna obok 
drugiej, nagrane kasety.
- Mam je od członków załóg lądujących po 
zboże statków - wyjaśnił Lee. - Wymieniam je za 
moje rejestratory dźwięków. Cieszę się sporą 
popularnością, więc za każdym razem otrzymuję 
coraz więcej taśm. A to, jak mi się wydaje, jest 
niedozwolone.
Jan opadł z powrotem na fotel i pokiwał ze 
znużeniem głową.
- To rzeczywiście przestępstwo. I sam nawet nie 
wiesz, jak bardzo poważne. Nie powinieneś 
wspominać o tym nikomu, rozumiesz? Jeżeli cię 
z tym nakryją, to jedynym wyrokiem będzie kara 

background image

śmierci.
- Aż tak źle? - zapytał pobladły Lee.
- Tak źle. Dlaczego właściwie powiedziałeś mi o 
tym?
- Miałem pomysł. Nieważne - wstał i zamknął 
pudełko. - Lepiej już pójdę.
- Zaczekaj - rzucił szybko Jan. Nie było trudno 
domyślić się, dlaczego technik przyszedł 
właśnie do niego. - Obawiasz się, że możesz je 
stracić, prawda? Jeżeli zostawisz kasety tutaj, 
ciepło je zniszczy, a nie możesz zabrać ich ze 
sobą, ponieważ Starsi Rodzin osobiście 
sprawdzają wszystkie bagaże i z pewnością 
zainteresuje ich zawartość tego pudełka. 
Przyszedłeś więc do mnie w nadziei, że będę ci 
w stanie pomóc. W jaki sposób właściwie?
Lee nie odpowiedział, ponieważ nietrudno było 
to odgadnąć.
- Chciałeś, bym ukrył je w swoim ekwipunku? 
Mam ryzykować życiem dla paru cholernych 
kaset?
- Nie wiedziałem o tym.
- Właśnie. Siadaj, denerwujesz mnie, stojąc jak 
słup. Wylej herbatę do zlewu, dam ci coś 
lepszego do picia. Jest to tak samo nielegalne, 
jak twoje taśmy, chociaż nie podlega tak 
dotkliwej karze.
Jan otworzył jedną z szafek i wyjął butelkę, w 
połowie wypełnioną przezroczystym płynem. 
Napełnił szklanki i podsunął jedną z nich w 
stronę Lee.
- Wypij. Będzie ci smakowało.
Lee powąchał nieufnie zawartość, w końcu 
wzruszył ramionami i pociągnął solidny łyk.  W 

background image

chwilę później otworzył szeroko oczy, walcząc 
desperacko o oddech.
- Nigdy... nigdy czegoś takiego nie próbowałem 
- wykrztusił w końcu. - Czy jesteś pewny, że to 
nadaje się do picia?
- Jeszcze jak! Wiesz z pewnością o tych 
maleńkich jabłkach, które hoduję za moim 
wagonem? Są bardzo słodkie, a ich sok łatwo 
fermentuje z drożdżami. W efekcie otrzymuję 
wino jabłkowe. Wkładam je potem do 
zamrażalnika i napój gotowy.
- Brzmi to nieskomplikowanie.
- Muszę jednak przyznać, że nie jest to mój 
pomysł.
- Niezły sposób na koncentrację alkoholu. I z 
każdym łykiem smakuje coraz bardziej.
- No dobrze, zobaczymy teraz te kasety.
- A kara śmierci? - zapytał Lee.
- Powiedzmy, że moje początkowe obawy 
ulotniły się bez śladu. Właściwie była to tylko 
reakcja instynktowna. Statki spóźniają się. Być 
może nie przybędą wcale. Dlaczego więc 
miałbym obawiać się kary ze strony oddalonej o 
lata świetlne Ziemi? - odparł Jan, przeglądając 
kasety. Przy niektórych tytułach krzywił się lub 
kiwał z politowaniem głową. - To wszystko 
wygląda najzupełniej niewinnie. Oczywiście, jak 
na standardy tej planety, są one nie do 
przyjęcia, lecz nie ma w nich nic politycznego.
- Co to znaczy politycznego?
Jan uzupełnił płyn w szklankach i zapatrzył się 
ponuro przed siebie.
- Wszyscy jesteście jednak zwykłymi 
wieśniakami - powiedział w końcu. - 

background image

Prostaczkami. Nawet nie wiesz, co to słowo 
naprawdę znaczy. Czy słyszałeś, abym mówił 
kiedykolwiek o Ziemi?
- Nie. Ale nigdy też o niej nie myślałem. Znamy 
Ziemię na podstawie przysyłanych nam 
programów i...
- Nic o niej nie wiecie. Halvmórk to zabita 
deskami dziura, obóz koncentracyjny wielkości 
planety, początkowo zaludniony 
najprawdopodobniej przez więźniów 
politycznych. Teraz to zresztą nieważne. Po 
prostu rolnicza fabryka wypełniona gromadą 
tępych farmerów, których jedynym celem i 
sensem istnienia jest urabianie sobie rąk po 
łokcie, by przy minimalnych nakładach i 
maksymalnych profitach wyekspediować owoce 
czterech lat harówki na inne planety. Na Ziemi 
jest całkiem inaczej: elita na szczycie, a prole na 
samym dnie. Wszyscy pozostali tkwią pośrodku. 
Nikt tego tak naprawdę nie lubi, z wyjątkiem 
tych na samym szczycie, ale oni mają władzę i 
tylko to się liczy. To pułapka. Bagno. Ja 
znalazłem jednak wyjście, bowiem postawiono 
mnie przed wyborem: ta planeta - albo śmierć. I 
to już wszystko, co mogę ci powiedzieć. Zostaw 
mi te kasety. Przechowam je. Bo i dlaczego 
właściwie mielibyśmy się, do diabła, martwić 
czymś tak mało ważnym, jak kasety? - W 
nagłym przypływie gniewu huknął szklanką o 
blat stołu. - Na zewnątrz coś się dzieje, a ja 
nawet nie wiem, co. Statki zawsze przybywały o 
czasie. Teraz jednak są opóźnione. Być może 
nie nadlecą nigdy. Lecz jeżeli się zjawią, będą 
potrzebowały zboża...

background image

Zmęczenie i alkohol wysysały z niego resztki sił. 
Po raz ostatni podniósł do ust szklankę i czując, 
że opadają mu powieki, pokręcił ociężale głową. 
Lee podszedł do drzwi, jednak kładąc dłoń na 
klamce zawahał się i odwrócił.
- Nic mi dzisiaj nie powiedziałeś - oświadczył.
- I nigdy nie widziałem żadnych cholernych 
taśm.
Dobranoc.
Jan miał wrażenie, że pulsujące światło i 
brzęczyk obudziły go natychmiast, gdy tylko 
położył głowę na poduszce. Wiedział jednak, że 
musiały upłynąć co najmniej trzy godziny. 
Czując nieprzyjemny smak w ustach westchnął i 
przetarł opadające powieki. Zapowiadał się 
ciężki i długi dzień. Czekając, aż zaparzy się 
herbata, wytrząsnął z buteleczki na dłoń dwie 
tabletki środka pobudzającego. Przyjrzał się im 
krytycznie i dorzucił trzecią. Czekał go bardzo 
długi dzień.
Nie zdążył wypić nawet herbaty, gdy rozległo się 
silne pukanie do drzwi. Ukazała się w nich 
głowa jednego z młodszych członków rodziny 
Taekeng. Jan nie pamiętał jego imienia.
- Zboże załadowane. Za wyjątkiem tego 
pomieszczenia. Tak, jak powiedziałeś. - Twarz 
chłopca poplamiona była smarem i mokra od 
potu.
- Dobrze. Dajcie mi jeszcze dziesięć minut. I 
możecie zacząć zamykać wszystkie osłony.
Nielegalne taśmy Lee znajdowały się już ukryte 
w pojemniku z narzędziami. Ubrania i rzeczy 
osobiste zapakowane były w torbę.
Układając umyte naczynia w niszy kuchennej 

background image

zauważył, że w suficie otworzyła się nagle 
szczelina, tworząc powiększający się szybko 
krąg. Gdy wypchnął przez frontowe drzwi łóżko, 
stół i krzesła, świetlisty krąg został już 
uformowany i metalowy dysk spadł wolno na 
podłogę, wbijając się głęboko w plastykową 
wykładzinę. Jan zarzucił worek na ramię i 
wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Jego pojazd mieszkalny był ostatnim 
oczekującym na załadunek. Dookoła wrzała 
gorączkowa aktywność. Z najbliższego silosu 
wysunęła się długa tuba, zbliżając się do otworu 
w dachu pojazdu. Stojący tam mężczyzna złapał 
za uchwyt przy końcówce tuby, krzyknął coś i 
pomachał ręką. Zboże popłynęło natychmiast, 
zanim mężczyzna zdążył włożyć końcówkę w 
otwór. Kulozik zdjął z ramienia jedno z ziaren. 
Było wielkości jego małego palca, 
pomarszczone na skutek odwodnienia 
próżniowego. Cudowna żywność, bogata w 
proteiny, witaminy i sole mineralne. Mogła być 
najlepszą kaszką dla dziecka, 
pełnowartościowym posiłkiem dla dorosłego 
mężczyzny czy wreszcie kleikiem dla starca. 
Doskonała żywność dla niewolników. Podniósł 
ziarno do ust i przez chwilę żuł w zamyśleniu. 
Jedynym mankamentem był smak, niepodobny 
do niczego, co kiedykolwiek jadł w życiu.
Rozległ się zgrzyt metalu, gdy podnośnik uniósł 
pojazd z betonowego łoża. Natychmiast znaleźli 
się pod nim robotnicy, którzy klnąc i szamocząc 
się w ciemnościach, opuścili schowane do tej 
pory szerokie koła i zamocowali je w pozycji do 
jazdy. Wszystko działo się równocześnie. 

background image

Robotnicy wygramolili się na rampę, a już 
podjeżdżał holownik. Gdy go zaczepiono, 
człowiek kierujący pompowaniem zboża odciął 
zawór i odepchnął tubę. Ludzie zamykający luki 
ładunkowe zaprotestowali głośno, gdyż zanim 
ukończyli wszystkie czynności, pojazd drgnął i 
zsunął się z rampy na ziemię. Natychmiast 
zablokowano hamulce, a mechanicy zniknęli 
pod masywnym kadłubem, sprawdzając stan 
opon.
Pociągi były już gotowe do drogi. Mimo, że już 
trzeci raz uczestniczył w wielkiej migracji, Jan 
był tak samo podekscytowany, jak po raz 
pierwszy. Dla tych, którzy tutaj się urodzili było 
to coś naturalnego, chociaż przerywało 
monotonię czterech lat ciężkiej pracy. Natomiast 
dla niego każda ucieczka od nudy, od szarzyzny 
życia była prawdziwą ulgą.
Jeszcze parę dni temu było tutaj dobrze 
prosperujące miasteczko, otoczone polami, 
które rozciągały się aż po horyzont. Teraz 
zmieniło się dosłownie wszystko. Maszyny i 
ciężki sprzęt zamknięte zostały w szczelnych 
silosach. Z kopuł ciśnieniowych, okrywających 
budynki socjalne, wypuszczono powietrze, a 
same budynki uszczelniono. Pozostałe 
pomieszczenia zmieniły całkowicie swój 
charakter. Zostały podniesione wysoko na koła i 
sformowano z nich regularne składy, z 
doczepionymi z tyłu ruchomymi zabudowaniami 
gospodarczymi. Na miejscu pozostały jedynie 
betonowe fundamenty, co sprawiało wrażenie, 
jakby całe miasto zmiecione zostało z 
powierzchni w jakiejś nieprawdopodobnej 

background image

eksplozji.
W szerokiej Alei Centralnej stał teraz podwójny 
rząd pociągów. Budynki, które tak bardzo 
różniły się jako pomieszczenia mieszkalne i 
sklepy pełne baldachimów, schodów i kwiatów, 
stały się teraz ruchomymi wagonami, 
zunifikowanymi co do rozmiarów i kształtów. 
Połączone po dwanaście sztuk w ogromnym 
pociągu, prowadzone były przez autonomiczny 
zespół silnikowy, czyli ciągnik holowniczy.
Niezwykły ciągnik. Jan wciąż nie mógł uwierzyć, 
by elektrownia tych rozmiarów mogła się 
poruszać. Przez cztery lata ich atomowe 
generatory zaopatrywały miasto i okoliczne 
farmy w elektryczność, cierpliwie oczekując na 
ponowną transformację w ciągniki holownicze, 
którymi były w rzeczywistości.
Były ogromne. Dziesięć razy większe niż 
największe ciężarówki czy lokomotywy, jakie 
Jan widział przed przybyciem na tę planetę. 
Przechodząc obok jednego z nich poklepał 
grubą oponę, której krawędź sięgała wysoko 
ponad jego głowę. Nakrętki były wielkości 
talerza. Dwa koła sterujące z przodu, cztery 
napędowe z tyłu. Tuż za przednimi kołami 
umiejscowiono szczeble drabinki, które pięły się 
po złocistym boku stalowej bestii piętnaście 
metrów w górę, do kabiny kierowców. Z przodu 
widniała bateria lamp o mocy wystarczającej do 
natychmiastowego oślepienia człowieka, który 
byłby na tyle głupi, by w nie spojrzeć. Wysoko w 
górze połyskiwały szerokie, panoramiczne okna 
kabiny kierowców. A jeszcze wyżej, lecz już 
poza zasięgiem wzroku, znajdowały się rzędy 

background image

żebrowanych rur, których zadaniem było 
chłodzenie atomowych silników.
Jan nie mógł się oprzeć, by nie uderzyć pięścią 
o pojazd, obok którego właśnie przechodził. 
Jazda na czymś takim - to była przyjemność!
Ivan Semenow czekał już na niego przy pociągu 
prowadzącym.
- Weźmiesz pierwszy ciągnik? - zapytał bez 
żadnych wstępów.
- To twoja robota, Ivan. Na tobie spoczywa 
odpowiedzialność. Jesteś Koordynatorem. 
Semenow uśmiechnął się lekko.
- Chyba obaj wiemy, kto jest prawdziwym 
Koordynatorem w czasie tej podróży. Ludzie 
zaczynają już gadać. Teraz, gdy wszystko jest 
już gotowe, uważają, że miałeś rację. Widzą, kto 
tu dowodzi. A Hein ma jeszcze tylko paru 
przyjaciół. Leży w łóżku i nie -odzywa się do 
nikogo. Ludzie mijają jego wagon i śmieją się.
- Przykro mi, że musiałem to zrobić. Wciąż 
jednak uważam, że był to jedyny sposób.
- Być może masz rację. W każdym bądź razie 
wszyscy wiedzą, kto jest szefem. Siadaj na 
jedynkę.
Odwrócił się i odszedł, zanim Jan zdążył 
odpowiedzieć.
Pierwszy ciągnik. Była to ogromna 
odpowiedzialność, wiedział jednak, że sobie z 
tym poradzi. No i to uczucie podniecenia! Nie 
tylko będzie prowadził jeden z tych olbrzymów, 
ale w dodatku ten najważniejszy. Idąc w stronę 
pierwszego ciągnika przyspieszył kroku i 
uśmiechnął się z zadowoleniem.
Grube drzwi prowadzące do przedziału 

background image

silnikowego były otwarte. Wewnątrz dostrzegł 
schylonego nad wskaźnikami układu olejowego 
mechanika.
- Upchnij to gdzieś, dobrze? - powiedział Jan 
wrzucając do środka torbę.
Nie czekając na odpowiedź, zaczął wspinać się 
po drabince. Po swojej lewej stronie miał teraz 
widok na pustą Drogę, otoczoną opuszczonymi 
farmami. Za nim stały dwa rzędy pociągów, 
oczekujących jedynie na jego komendę. Przez 
wąski właz przecisnął się do wnętrza kabiny.
Jego drugi kierowca był już na swoim miejscu; 
przebiegał wzrokiem checklistę. Przód kabiny 
zamknięty był oknami ze szkła pancernego, a 
powyżej widniał rząd monitorów kamer 
telewizyjnych. Poniżej znajdował się imponujący 
pulpit sterowniczy z nieprzeliczoną ilością 
wskaźników i manometrów.
Tuż przed kierownicą tkwił pojedynczy, pusty 
teraz fotel, obity miękką, czarną skórą. Jan 
zbliżył się powoli i zajął w nim miejsce. Oparł 
lekko stopy na pedałach i ujął kierownicę.
- Zaczynamy sprawdzać checklistę - polecił.

Rozdział 5
Czas uciekał. Chociaż wszystkie pociągi były już 
połączone i gotowe do rozpoczęcia podróży, 
bezustannie wyłaniały się setki problemów, 
które należało rozwiązać, zanim wydany 
zostanie ostateczny sygnał pełnej gotowości. 
Jan ochrypł już od wykrzykiwanych do 
mikrofonu rozkazów i poleceń. W końcu, 
zmęczony, zerwał słuchawki z głowy i 
postanowił zorientować się we wszystkim na 

background image

zewnątrz.
Przedział silnikowy zawierał niewielką niszę, w 
której znajdował się zaopatrzony w szerokie 
opony motocykl. Wyjął go z uchwytów i 
stwierdził, że w obu oponach brakuje powietrza. 
Kolejne opóźnienie. Wreszcie jeden z 
inżynierów, Eino, uzupełnił braki, używając 
zbiornika sprężonego powietrza. Jan sprowadził 
pojazd po rampie na ziemię i ruszył.
Jako Główny Inżynier Konserwator był 
odpowiedzialny za utrzymywanie całej 
maszynerii w gotowości na tę właśnie chwilę. 
Zadanie to przekraczało siły i możliwości 
jednego człowieka, tak więc zmuszony był 
polegać na umiejętnościach innych, 
wykonujących jego polecenia. Zbyt często 
wykonywano je jednak niedbale. Złączki na 
grubych kablach, łączących wszystkie wagony 
w pociągu, powinny być troskliwie uszczelniane 
odpornymi na wilgoć nakładkami. Brakowało 
wielu z nich. Przewody zostały przeżarte przez 
korozję do tego stopnia, że połowa obwodów 
nie działała. Po osobistym wpełznięciu pod 
każdy z wagonów polecił, by wszystkie złączki 
zostały otwarte i oczyszczone ręcznie papierem 
ściernym. Spowodowało to kolejną godzinę 
opóźnienia.
Były także problemy ze sterowaniem. 
Teoretycznie przednie koła wszystkich 
wagonów powinny skręcać w wyniku 
zmniejszenia prędkości obrotowej przekładni w 
silnikach elektrycznych. Koła te kontrolowane 
były przezkomputery tak precyzyjnie, że niczym 
na szynach skręcały równocześnie z kołami 

background image

sterującymi ciągnika. W praktyce było to jednak 
utrudnione, ponieważ większość silników miało 
kompletnie zużyte szczotki bądź przekładnie. A 
czas płynął.
Były także problemy czysto ludzkie, wynikające 
z drastycznie zmniejszonej przestrzeni 
mieszkalnej. Jan wysłuchiwał narzekań, kiwał ze 
współczuciem głową i konferował z Głowami 
Rodzin. W końcu wszystkie przeszkody zostały 
pomyślnie usunięte.
Ostatnim problemem było zaginione dziecko. 
Jan odnalazł je sam, spostrzegłszy ruch pośród 
niezebranego z pola zboża. Pojechał po dziecko 
motocyklem i oddał je prosto w ramiona 
zapłakanej matki.
Zmęczony, lecz z uczuciem głębokiej 
satysfakcji, wracał do swego ciągnika pomiędzy 
dwoma rzędami pociągów. Wszystkie drzwi były 
już uszczelnione, a z paru okien wyglądały 
nieliczne twarze ciekawskich. Przy ciągniku 
czekał już na niego Eino. Razem wtoczyli 
motocykl do przedziału silnikowego i Jan 
przeszedł do kabiny kierowców.
- Wszystkie czynności kontrolne zostały 
wykonane - oświadczył drugi kierowca Jana, 
Otakar. - Gotowi do osiągnięcia pełnej mocy, 
wszystkie systemy sprawne.
- Dobrze. Przyjmij sygnał gotowości od 
pozostałych pociągów.
Jan zajął się czynnościami zawartymi w jego 
własnej checkliście. Po chwili usłyszał w 
słuchawkach, jeden po drugim, raporty od 
kierowców pociągów. Szybko ustawił dziesiątki 
przełączników we właściwej pozycji.

background image

- Wszystkie pociągi gotowe, wszyscy kierowcy 
gotowi - zameldował Otakar.
- W porządku. Łączność, daj mi obwód na 
wszystkich kierowców.
- Gotowe - odparł po chwili Hyzo, który był 
oficerem radiotechnikiem.
- Uwaga, wszyscy kierowcy!
Kiedy to powiedział, ogarnęło go nagle uczucie 
podniecenia, silniejsze niż kiedykolwiek. 
Wspinaczka, żeglowanie, miłość - wszystko to 
zawierało elementy czystej przyjemności, niosło 
emocje niezapomniane i trudne do opisania. 
Lecz to, co czuł teraz, było zupełnie inne. Na 
Ziemi podobnych przeżyć dostarczały mu 
jedynie pigułki. Zaniechał jednak ich używania, 
ponieważ były łatwo dostępne, każdy mógł je 
kupić i doznawać takich samych uczuć.
Stan, w jakim się teraz znajdował, nie mógł być 
dzielony z nikim innym. Jan znalazł się na 
samym szczycie. Kontrolował wszystko. Miał w 
swym ręku więcej władzy, niż kiedykolwiek na 
Ziemi, Czasami przyjmował na siebie 
odpowiedzialność, lecz nigdy nie była ona tak 
absolutna. Populacja całego świata czekała na 
jego decyzję.
I on musiał ją podjąć.
Podłoga pod jego stopami lekko drżała. Ciężkie 
złącza i plątanina kabli łączyły ciągnik z 
pierwszym wagonem i dalej z pozostałymi. Z 
tyłu stały pociągi, pełne zboża i 
zamieszkujących tę planetę ludzi. Wszyscy z 
niecierpliwością oczekiwali na jego rozkazy. 
Czując, jak zaczynają drżeć mu palce, zacisnął 
dłonie na kierownicy.

background image

- Do wszystkich kierowców - powiedział po 
chwili już opanowanym, normalnym głosem. 
Krótka chwila zahamowania minęła. - 
Wyruszamy. Ustawcie radary zbliżeniowe na 
jeden kilometr. Żadnych zmian powyżej tysiąca 
stu metrów lub poniżej dziewięciuset. Układy 
automatycznego hamowania na 950. I starajcie 
się nigdy nie przekraczać tej wartości. 
Zaczynamy od minimalnego przyśpieszenia. 
Uważnie obserwujcie wskazania naprężeń na 
złączach. Wieziemy prawie dwukrotnie większy 
ładunek niż normalnie, przy najmniejszym 
błędzie bardzo łatwo możemy je pozrywać. 
Rozpoczynamy nowym manewrem i chcę, 
byśmy powtarzali go za każdym razem, gdy 
będziemy ruszać. Wprowadźcie go na swoje 
listy czynności. Podaję poszczególne fazy: 
Jeden: Zwolnić hamulce we wszystkich 
wagonach. Dwa: Zablokować hamulec w 
ostatnim wagonie. Trzy: Wybrać i ustawić bieg 
wsteczny. Cztery: Przez pięć sekund jazda na 
biegu wstecznym przy minimalnej prędkości.
Była  to  sztuczka,   której   nauczył  się jako  
praktykant-konserwator jednotorowej kolei 
towarowej na o-brzeżach miasta. Krótkotrwały 
ruch do tyłu niwelował niebezpieczne 
naprężenie pomiędzy złączami. Gdy w chwilę 
później kolejka ruszała do przodu, całość składu 
nie była wprawiana w ruch jednocześnie, lecz 
odbywało się to stopniowo, w miarę ponownego 
wzrostu naprężeń w złączach pomiędzy 
poszczególnymi wagonami. W ten sposób 
bezwładność wspomagała niejako moment 
startu, zamiast go utrudniać.

background image

Jan zdecydowanym ruchem zmienił bieg na 
wsteczny i przesunął dźwignię regulatora 
prędkości o jeden stopień. Spojrzał na tablicę 
przyrządów. Hamulce we wszystkich wagonach 
zostały zwolnione, za wyjątkiem numeru 
dwunastego, przy którym pobłyskiwała 
czerwona lampka. Lewą stopą nacisnął pedał 
przepustnicy i poczuł, jak stalowe płyty 
podłogowe zaczynają coraz silniej drżeć. Ciężki 
pojazd powoli ruszył do tyłu. Po chwili 
wskaźniki naprężenia przy wszystkich 
wagonach opadły do zera. Jan nie odrywał oczu 
od elektronicznego zegara i gdy na jego ekranie 
ukazała się cyfra pięć, gwałtownie odciął moc.
- Przygotować się do startu - powiedział, 
wrzucając pierwszy bieg. - Drugi rząd pociągów 
pozostaje na miejscu, dopóki nie ruszy ostatni z 
rzędu pierwszego. Potem drugi rząd zajmuje 
pozycję z tyłu. Aż do odwołania wszystkie 
czynności wykonywać ręcznie. Pierwszy 
przystanek za dziewiętnaście godzin. Ostatni w 
Southtown. Do zobaczenia na miejscu.
Zacisnął dłonie na kierownicy i oparł stopę na 
pedale akceleratora.
- Ruszamy!
Powoli nacisnął na pedał, zwiększając obroty 
silnika. Wraz ze wzrostem przyśpieszenia 
sprzęgło hydrauliczne włączyło się 
automatycznie i moment obrotowy przekazany 
został na koła napędowe. Ciągnik holowniczy 
ruszył do przodu, wprawiając w ruch wagon po 
wagonie, aż w końcu cały gigantyczny pociąg 
toczył się wolno przed siebie. Po jego lewej 
stronie ciągnik wiodący drugi rząd przesunął się 

background image

wolno do tyłu. Przed nim widniała jedynie pusta 
nawierzchnia Drogi. Tylny skaner, zamontowany 
na szczycie pojazdu, ukazywał ruszający powoli 
kolejny pociąg. Jan obrzucił szybkim 
spojrzeniem tablicę rozdzielczą. Wszystkie 
wskaźniki napięć płonęły zielonymi światłami. 
Wrzucił wyższy bieg i ciągnik przyśpieszył.
- Wszystkie światła zielone - powiedział Otakar, 
który siedział na fotelu drugiego kierowcy i nie 
odrywał wzroku od tablicy kontrolnej.
Jan skinął krótko głową i obrócił kierownicę w 
prawo, by ustawić pojazd dokładnie w osi kabla 
kontrolnego, zakopanego pod powierzchnią 
skały. Tak jak w zwykłych samochodach, skręt 
w ciągniku uzyskiwało się poprzez obrót 
kierownicy, lecz utrzymywaniu osi skrętu 
służyło centrowanie. Cały manewr 
przeprowadzony został z najwyższą precyzją. 
Wszystkie wagony zakręciły dokładnie w tym 
samym miejscu, zupełnie jakby posuwały się po 
niewidzialnej szynie.
Jan utrzymywał szybkość na drugim biegu, 
dopóki wszystkie pociągi nie wyruszyły w 
drogę. Znajdował się o kilometr z przodu. 
Zwiększył szybkość do maksymalnej dopiero 
wtedy, gdy przedmieścia i otaczające je farmy 
zostały już daleko w tyle. Szerokie opony 
szumiały łagodnie, tocząc się po gładkiej 
nawierzchni Drogi; po obu stronach przesuwała 
się piaszczysta pustynia. W dalszym ciągu 
prowadził ręcznie, wiodąc wszystkie pociągi do 
oddalonego o 27 tysięcy kilometrów Southtown, 
leżącego na przeciwnym biegunie planety.
Na horyzoncie dostrzegł ciemną, niezwykle 

background image

stromą skałę, wystającą z masywu skalnego. 
Droga musiała w tym miejscu robić szeroki łuk. 
Jan włączył obwód łączący go ze wszystkimi 
kierowcami.
- Uwaga, zbliżacie się do Skały Igielnej. Kiedy ją 
miniecie, możecie przejść na sterowanie 
autopilotem.
Wyłączył się i spojrzał na ekran własnego 
autopilota. Cienka linia pośrodku wskazywała, 
że znajdowali się dokładnie nad kablem 
sterującym. Wcisnął przycisk sterowania 
automatycznego i oparł się plecami o fotel. 
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo jest 
zdenerwowany. Złączył palce obu dłoni i silnie 
zacisnął.
- Niezły początek - powiedział Otakar, wciąż 
wpatrując się we wskazania przyrządów. - Dobra 
wróżba na przyszłość.
- Obyś miał rację. Przejmij kontrolę. Ja muszę 
się trochę odprężyć.
Otakar skinął ze zrozumieniem głową i zajął 
miejsce za kierownicą. Jan przeciągnął się i 
przeszedł do kabiny radiooperatora.
- Słuchaj, Hyzo, chciałbym... - zaczął.
- Mam tutaj czerwone światło! - wykrzyknął 
niespodziewanie Otakar.
Jan okręcił się na pięcie i wpadł jak burza do 
kabiny kierowców. Ponad ramieniem swego 
zastępcy spojrzał na tablicę kontrolną na której 
pomiędzy rzędem zielonych światełek 
pobłyskiwało jedno czerwone. Nagle zapaliło się 
drugie, a w chwilę później trzecie.
- Podwyższona temperatura bębnów 
hamulcowych w wagonach siedem i osiem. Co 

background image

to znaczy, do ciężkiej cholery?
"Przecież wszystkie hamulce są zwolnione" - 
mruczał do siebie wściekle.
A wszystko układało się tak pięknie. Wychylił 
się do przodu i nacisnął przycisk odczytu. 
Przeszło dwadzieścia stopni w obu wagonach.
Gorączkowo zastanawiał się, co robić. Czy 
powinien się zatrzymać i sprawdzić? Nie, 
oznaczałoby to bowiem zatrzymanie całej linii 
pociągów i ponowny start. Przed nimi było 
jeszcze trzysta kilometrów płaskiej drogi, zanim 
osiągną wzgórza. Do tego czasu nie będzie 
chyba potrzeby używania hamulców.
- Odetnij obwody hamulcowe w obu tych 
wagonach - polecił. - Zobaczymy, co się stanie.
Otakar posłusznie pstryknął przełącznikami. Jan 
z ulgą obserwował, jak czerwone światełka na 
pulpicie gasną jedno po drugim.
- Przejmij kontrolę - powiedział. - Ja spróbuję się 
zorientować, co się dzieje.
Przeszedł na tył ciągnika i uniósł klapę włazu 
prowadzącego do przedziału silnikowego.
- Eino - krzyknął. - Podaj mi diagramy i 
instrukcje obsługi obwodów hamulcowych. 
Mamy tutaj mały problem.
Jan dokonywał już przeglądów systemów 
hamulcowych, lecz do tej pory nie musiał 
wykonywać żadnych poważniejszych napraw. 
Jak wszystkie urządzenia na Halvmork, systemy 
te zaprojektowano tak, by działały wiecznie. No, 
prawie wiecznie. Przy częściach zapasowych, 
oddalonych o lata świetlne było to jedyne 
sensowne rozwiązanie. Wszystkie części 
danego urządzenia projektowano w sposób 

background image

maksymalnie uproszczony i odlewano z 
niezwykle odpornych materiałów. Smarowanie 
odbywało się automatycznie. Była to bardzo 
prosta metoda i trzeba szczerze przyznać, iż w 
praktyce zawodziła niezmiernie rzadko.
- O to ci chodzi? - zapytał Eino, wynurzając się z 
otworu włazu, jak lis z nory. W ręku trzymał 
diagramy i instrukcje.
Tak. Rozłóż je na stole i przyjrzyjmy się im 
bliżej.
Diagramy były niezwykle dokładne. Każdy z 
pociągów posiadał dwa oddzielne systemy 
hamulcowe. Pierwszy kontrolowany był przez 
komputer. Gdy kierowca naciskał pedał w 
ciągniku, w tym samym czasie i w takim samym 
stopniu uaktywniały się hamulce we wszystkich 
wagonach. Ten system - alfa - był układem 
aktywnym. System beta - hamulców pasywnych 
- uruchamiano jedynie w sytuacjach 
krytycznych. Tak długo jak obwód elektryczny 
pozostawał włączony, znajdowały się one w 
pozycji spoczynkowej, zawieszone na 
potężnych sprężynach. Jakakolwiek przerwa w 
obwodzie, na przykład przy przypadkowym 
oderwaniu się jakiegoś wagonu powodowała, iż 
magnesy automatycznie uwalniały hamulce i 
pojazd natychmiast stawał.
- Janie, dwa pociągi raportują o podobnych 
kłopotach - powiedział Hyzo. - Gwałtownie 
rośnie temperatura bębnów hamulcowych.
- Powiedz im, by zrobili to, co my. Niech odetną 
obwody systemu alfa. Odezwę się do nich, gdy 
tylko się dowiem, co się właściwie stało. - 
Stuknął palcem w rozłożony na stole diagram. - 

background image

To musi być system alfa.
Gdyby włączył się system beta, natychmiast 
byśmy o tym wiedzieli.
- A więc elektronika czy hydraulika? - zapytał 
Eino.
- Mam przeczucie, że to nie może być 
elektronika. Komputer przez cały czas 
kontroluje wszystkie obwody. Z pewnością 
poinformowałby nas o jakimkolwiek błędnym 
sygnale hamowania. Na początek sprawdzimy 
hydraulikę. Zwiększa się ciśnienie w cylindrach 
- ponownie wskazał na diagram.
- Może to być spowodowane przez 
niedokręcony zawór...
- Lub coś może go po prostu blokować.
- Czytasz w moich myślach, Eino. A 
spowodować mógł to jedynie ten przeklęty pył. 
Te filtry powinny być czyszczone po każdej 
podróży. Wiem, że to żmudna i niewdzięczna 
robota, wymagająca pełzania pod każdym z 
wagonów. Parę lat temu wyznaczyłem do tego 
pewnego mechanika nazwiskiem Decio. Był 
jednak tak niesumienny, że odesłałem go do 
pracy na farmie. Gdy się zatrzymamy, wyjmiemy 
jeden z tych filtrów i przyjrzymy mu się z bliska.
Eino nerwowym ruchem potarł szczękę.
- Jeśli masz rację, to będziemy musieli z 
wszystkich wadliwych systemów wylać płyn 
hamulcowy, by dostać się do tych zaworów.
- Niekoniecznie. Te zawory bezpieczeństwa, 
tutaj i tutaj, zamykają się, jeżeli linia jest 
niesprawna. Nie stracimy dużo płynu. Zapasowe 
zawory regulacyjne są w magazynku. Musimy 
zastąpić główne zawory nowymi, oczyścić stare 

background image

i sprawdzić pozostałe we wszystkich wagonach.
- Janie - wtrącił drugi kierowca. - Góry są w 
zasięgu wzroku, więc wkrótce dojedziemy do 
tunelu. Pomyślałem, że będziesz chciał przejąć 
sterowanie.
- Dobrze. Zostaw te papiery, Eino, i wracaj do 
silników. Wkrótce będziemy pokonywać zbocze.
Jan zajął miejsce w fotelu kierowcy i tuż przed 
sobą dostrzegł ostre granie szczytów. Pasmo 
górskie oddzielało kontynent od pustyni, 
stanowiąc zaporę dla sztormów i burz. 
Prawdziwa podróż zaczynała się dopiero za tym 
pasmem. Droga zaczęła się podnosić, więc Jan 
ponownie przeszedł na sterowanie ręczne. Po 
chwili, wraz ze wzrostem kąta wzniesienia, 
zmienił bieg na niższy i przyśpieszył. Przed 
sobą widział ciemny wlot tunelu. Sięgnął po 
mikrofon.
- Wszyscy kierowcy! Za kilka minut wjeżdżamy 
do tunelu. Włączyć reflektory - mówiąc to 
włączył własne światła i Droga przed nimi zalana 
została strumieniem jaskrawego blasku.
Inżynierowie, którzy wieki wcześniej stworzyli 
Drogę, mieli do swej dyspozycji nieograniczone 
środki. Mogli podnosić wyspy z dna oceanów - 
bądź zanurzać je pod powierzchnię. Mogli 
równać łańcuchy górskie i topić litą skałę. 
Najłatwiejszym sposobem utworzenia przejścia 
przez góry był dla nich tunel. Byli z niego tak 
dumni, że postanowili umieścić nad wejściem 
jedyną na całej Drodze dekorację. Jan miał ją 
tuż przed oczami: wykutą w skale, wysoką na 
sto metrów tarczę. Widniał na niej symbol, który 
musiał być tak stary, jak rodzaj ludzki: dłoń 

background image

dzierżąca krótki, masywny młot. Jan przyglądał 
mu się, dopóki nie wjechali do tunelu.
Kamienne ściany były szare i nijakie. Od czasu 
do czasu Jan spoglądał na prędkościomierz i 
licznik obrotów, pozostawiając kierowanie 
pojazdem autopilotowi. Minęło przeszło pół 
godziny, nim dostrzegł z przodu maleńkie 
światełko, które wkrótce rozrosło się w szeroki, 
jarzący się słonecznym blaskiem wylot tunelu.
Dotarli dostatecznie daleko na południe i 
wznieśli się dostatecznie wysoko, by wjechać w 
świt.
Masywny ciągnik wyjechał z ciemności wprost 
w oślepiające słońce. Szyby w oknach 
automatycznie pociemniały. Beta Aurigae była 
biało-błękitna, a jej promienie 
nieprawdopodobnie gorące, nawet na tej 
szerokości północnej. W chwilę później słońce 
zasłonięte zostało chmurami i o szyby zabębnił 
rzęsisty deszcz. Jan włączył wycieraczki i 
spojrzał na ekran radaru. Droga przed nimi była 
prosta. Ulewa skończyła się tak szybko, jak się 
zaczęła I zjeżdżając w dół, Jan po raz pierwszy 
dostrzegł jadowitą zieleń dżungli, a dalej błękit 
oceanu.
- Co za widok - westchnął, nieświadomy, że 
mówi to na głos.
- Ten widok oznacza jedynie coraz większe 
kłopoty. Wolę jechać po otwartym terenie - 
powiedział Otakar.
- Jesteś maszyną bez duszy, Otakar. Czy ta 
monotonia wiecznego mroku nigdy cię nie 
nuży?
- Nigdy.

background image

- Wiadomość od załogi rozpoznania - 
wykrzyknął Hyzo. - Mają jakieś problemy.
Otakar z ponurą miną pokiwał wolno głową.
- A nie mówiłem? Kłopoty.

Rozdział 6
- Co się stało? - zapytał zaniepokojony Jan, 
podnosząc do ust mikrofon.
- Tu Lajos. Po raz pierwszy natknęliśmy się 
naprawdę na poważne kłopoty. Trzęsienie ziemi, 
prawdopodobnie kilka lat temu. Około sto 
metrów Drogi po prostu zniknęło.
- Czy możecie to jakoś zapełnić?
- Nie. Nie możemy nawet dostrzec dna szczeliny.
- A co z objazdem?
- Właśnie próbujemy. Ale to oznacza wycięcie w 
skale nowego odcinka drogi. Zajmie to nam co 
najmniej pół dnia.
Jan zaklął w duchu. Jeżeli sprawy będą się tak 
toczyć dalej, nie będzie to najłatwiejsza podróż.
- Gdzie jesteście?
- Około sześciu godzin jazdy od tunelu.
Sześć godzin oznaczało krótszy dzień niż 
planował. A mają jeszcze robotę przy tych 
uszkodzonych hamulcach. I z pewnością 
wynikną kłopoty z ludźmi, rozdrażnionymi 
nieprzewidzianą przeszkodą. Naprawa, objazd 
uszkodzonego odcinka Drogi i ponowny start z 
samego rana - nie wyglądało to najlepiej. Ale 
przynajmniej ludzie wyśpią się w nocy.
W miarę zjazdu ze wzgórz na równinę, krajobraz 
wzdłuż Drogi zmienił się kompletnie. Zniknęły 
skały wraz z wątłymi krzewami na kamiennych 
osypiskach. Droga biegła teraz przez dżunglę, 

background image

zasłaniającą zupełnie widok na ocean. Przez 
korony drzew z trudnością można było dostrzec 
skrawki błękitnego nieba. Na poboczach 
piętrzyły się stosy zwalonych drzew i krzewów, 
zepchniętych z Drogi przez przejeżdżające 
wcześniej czołgi. Istniało tu także życie 
zwierzęce. W pewnej chwili spomiędzy gęstych 
drzew wyleciał klucz zielonych stworów, które 
majestatycznie machając skrzydłami przeleciały 
w poprzek Drogi. Dwa z nich roztrzaskały się o 
przednią szybę ciągnika i osunęły w dół, pod 
koła, pozostawiając za sobą smugę błękitnej 
krwi. Jan uruchomił wycieraczki. Pojazd 
ponownie prowadził autopilot, tak więc - za 
wyjątkiem obserwowania zielonego sklepienia 
Drogi - nie było wiele do roboty.
- Zmęczony jesteś, Otakar? - zapytał.
- Troszeczkę. Przespałbym się.
- Jutro zapowiada się długi dzień. Pojutrze też. 
Nawet jeżeli będziemy zmieniać się przy 
kierownicy, to i tak nigdy nie będziemy w stanie 
należycie wypocząć. - Nagle w głowie Jana 
zaczął krystalizować nowy pomysł. - 
Potrzebujemy większej liczby kierowców. I to 
nie tylko w naszym ciągniku, lecz we 
wszystkich. W ten sposób jeden z nas byłby 
zawsze za kółkiem, drugi miałby oko na 
przyrządy, a trzeci mógłby się w tym czasie 
zdrzemnąć.
- Nie mamy przecież innych kierowców.
- Wiem, lecz moglibyśmy wyszkolić kilku po 
drodze. Otakar chrząknął i pokręcił głową.
- Nie sądzę. Każdy człowiek z jakimikolwiek 
umiejętnościami technicznymi ma już 

background image

wyznaczone stanowisko. A jeżeli myślisz o 
ludziach pokroju twego exmechanika Decio - to 
nie bardzo podoba mi się pomysł powierzenia 
kierownicy farmerowi.
- Masz rację, lecz tylko częściowo. A co z 
wyszkoleniem na kierowców kilku kobiet? - Jan 
uśmiechnął się się widząc opadającą powoli 
szczękę Otakara.
- Ale... przecież kobiety nie prowadzą. Kobiety to 
tylko kobiety.
- Jedynie w zakazanej dziurze, jaką jest ta 
planeta, mój chłopcze. Nawet na Ziemi egzaminy 
przeprowadzane są na zasadzie ścisłego 
współzawodnictwa, bez względu na płeć. To 
pozwala na bezustanne podnoszenie kwalifikacji 
zawodowych wszystkich pracowników. Ma to 
także głębsze, ekonomiczne podłoże. Nie ma 
powodu, dla którego ten system nie mógłby 
sprawdzić się tutaj. Znajdź dziewczęta z 
odpowiednimi zdolnościami i wyszkol je.
- Hradil się to nie spodoba. Głowom Rodzin 
także.
- Oczywiście że nie, ale cóż na to poradzisz? 
Jesteśmy w sytuacji kryzysowej i aby z niej 
wybrnąć, potrzebujemy wszystkich dostępnych 
środków.
Wzmianka o Hradil spowodowała, że pomyślał o 
innej osobie, należącej do jej Rodziny. To 
wspomnienie wywołało na twarzy Jana ciepły 
uśmiech.
- Czy zwróciłeś kiedykolwiek uwagę na hafty, 
wyszywane przez Elżbietę Mahrową?
- Oczywiście, mam nawet jeden.
- No widzisz, takie wyszywanie wymaga 

background image

cierpliwości, umiejętności, koncentracji...
- A więc tego, czego oczekuje się po dobrym 
kierowcy - dokończył z domyślnym uśmiechem 
Otakar. - Ten zwariowany pomysł rzeczywiście 
może się udać. A przynajmniej życie podczas tej 
podróży stanie się odrobinę przyjemniejsze.
- Ja także jestem za - rozległ się w głośniku głos 
Hyzo. Najwidoczniej musiał słuchać całej tej 
rozmowy przez enterkom. - Czy miałbyś coś 
przeciwko temu, abym i ja także wyszkolił sobie 
jedną lub dwie radiooperatorki?
- Czemu nie? Ale może później. Teraz musimy 
sporządzić listę kobiet o których wiemy, że 
posiadają pewne predyspozycje w tym kierunku. 
Lecz na razie nie mówcie o tym nikomu. Chcę 
zaskoczyć tym Starszych później, gdy będą 
zmęczeni i wytrąceni z równowagi.
Zanim dotarli do zarwanego odcinka Drogi, 
zapadła noc. Ponownie jechali pod górę. Po 
prawej stronie wznosiła się skalna ściana, a po 
lewej Droga stykała się jedynie z ciemnością. 
Słysząc sygnał dźwiękowy radaru czołowego, 
Jan zaczai powoli wytracać szybkość. Gdy w 
oddali dostrzegł wreszcie błysk metalu, zgasił 
główne reflektory i wyciągnął dłoń po mikrofon.
- Rozpoczynamy hamowanie! - powiedział.
Rozciągnięta kolumna pociągów zaczęła 
stopniowo zwalniać. Kiedy pierwszy, 
prowadzony przez Jana zatrzymał się wreszcie, 
Otakar zapisał czas w swym dzienniku i ustawił 
przełączniki w pozycji spoczynkowej. Jan wstał 
z fotela i przeciągnął się. Był zmęczony - 
wiedział jednak, że dla niego ta noc będzie pełna 
pracy.

background image

- Przejechaliśmy dzisiaj 987 kilometrów - 
powiedział Otakar zapisując to w dzienniku.
- Nieźle - Jan nachylił się, próbując rozmasować 
zesztywniałe mięśnie nóg. - A więc pozostało 
nam jedynie jakieś dwadzieścia sześć tysięcy.
- Najdłuższa nawet podróż zawsze rozpoczyna 
się pierwszym obrotem koła - wtrącił Eino, 
wynurzając się z luku prowadzącego do 
przedziału silnikowego.
- Filozof dla ubogich - parsknął śmiechem Jan. - 
Wyłącz silniki, ustaw wszystkie systemy w 
pozycji spoczynkowej i zajmij się 
wymontowaniem tego zaworu z wagonu 
siódmego. Zaraz przyniosę ci nowy. I sprawdź 
przy okazji filtr.
Otworzył drzwi wejściowe; w twarz uderzyło go 
gorące, wilgotne powietrze. Ciągniki i wagony 
były klimatyzowane, zapomniał więc, że znaleźli 
się już dość daleko na południu. Schodząc po 
drabince w dół, czuł, jak skóra pokrywa się 
kropelkami potu. Już niedługo przy 
wychodzeniu na zewnątrz będą zmuszeni do 
ubierania się w żaroodporne kombinezony.
Przeszedł sto metrów w stronę postrzępionego 
klifu, gdzie urywała się Droga i spojrzał na 
obszar zalany jaskrawym światłem, po którym 
uwijały się czołgi. Ryk silników i głuchy odgłos 
eksplozji odbijały się echem od wysokich ścian. 
Bluzgające atomowym ogniem czołgi wycięły 
już wnękę w litej skale, by ominąć wyrwę w 
Drodze. Część z nich poszerzało i pogłębiało 
wykop. Jan nie wtrącał się wiedząc, że poradzą 
sobie doskonale bez niego. Miał zresztą interes 
do Starszych Rodzin.

background image

Spotkanie wyznaczone zostało w największym 
pomieszczeniu mieszkalnym Rodziny Taekeng. 
To oni, najbardziej konserwatywni i niechętni 
obcym, wciąż kultywowali zwyczaje z odległej 
Ziemi. Na ścianach wisiały osobliwe zwierzęta 
lub makatki z sentencjami w języku, którego 
oprócz nich nikt nie znał.
Byli Rodziną obejmującą liczne grupy. Prawie 
wszyscy zgromadzili się właśnie na Drodze, tuż 
obok wagonu, w którym odbyć się miało 
zebranie. Dyskutowali z podnieceniem o pracy, 
o gwiazdach nad głowami, o dziwnych, 
niepokojących wyziewach dżungli. Dookoła 
roiło się od dzieci, które nawoływano hałaśliwie, 
gdy zbliżały się zbyt blisko przepaści.
Niemowlęta zawodziły i milkły dopiero wtedy, 
gdy przystawiano je do piersi. Jan przepchnął 
się przez tłum i wszedł do wagonu.
Chociaż to on zwołał zebranie, obrady 
rozpoczęły się bez niego. Można się było tego 
spodziewać. Przed Głowami Rodzin stał Hein 
Ritterspach, który przestał mówić, gdy tylko 
dostrzegł wchodzącego Jana. Posłał mu pełne 
nienawiści spojrzenie i odwrócił się plecami. 
Jan rozejrzał się po kręgu poważnych, 
kamiennych twarzy i natychmiast zorientował 
się, co Hein próbował zrobić. Był spokojny, że 
nic z tego nie wyjdzie. Podszedł powoli do 
pustego krzesła i opadł na nie ciężko.
- Zebranie może rozpocząć się dopiero wtedy, 
gdy wyjdzie stąd Ritterspach - powiedział 
twardo.
- Nie - włączył się Chun Taekeng. - Hein wysunął 
przed chwilą kilka poważnych oskarżeń, które 

background image

powinny zostać wysłuchane. Powiedział...
- Nie dbam o to, co powiedział. Jeżeli chcecie 
zwołać zebranie, aby go wysłuchać, możecie 
zrobić to w każdej chwili. Nawet jeszcze dziś w 
nocy. Ale dopiero wtedy, gdy zakończymy 
omawiać nasze sprawy. To ja zwołałem to 
zebranie jako Koordynator, ponieważ czekają 
nas niezwykle poważne decyzje.
- Nie możesz mnie stąd wyrzucić! - wrzasnął 
Hein. - Jako Kapitan Proktor mam pełne prawo 
uczestniczyć w tym zebraniu.
Jan zerwał się na równe nogi i podszedł do 
poczerwieniałego z gniewu oponenta.
- Masz jedynie prawo wyjść stąd, nic ponadto. 
To jest rozkaz.
- Nie możesz mi rozkazywać. Zaatakowałeś 
mnie, są świadkowie...
- Ty  pierwszy wyciągnąłeś  broń,  Hein,  
działałem więc w samoobronie. I na to też są 
świadkowie. Możesz mnie oskarżyć, gdy 
dotrzemy do Southtown. Jeżeli będziesz mi 
zawracał tym głowę teraz, to po prostu 
zaaresztuję cię pod zarzutem zagrażania 
bezpieczeństwu podróży. A teraz wynoś się 
stąd.
Hein, w poszukiwaniu pomocy, przebiegł 
wzrokiem otaczające go twarze. Chun otworzył 
usta, lecz prawie natychmiast je zamknął, nie 
wypowiadając ani słowa. Hradil siedziała 
nieruchoma i spięta, niczym gotowy do ataku 
wąż. W pomieszczeniu panowała cisza. Hein 
chrząknął i ruszył w stronę drzwi. Ujął klamkę 
lewą dłonią i po chwili rozpłynął się w 
ciemnościach nocy.

background image

- Sprawiedliwości stanie się zadość w 
Southtown - rzuciła złowrogo Hradil.
- Niech będzie i tak - odparł Jan pozbawionym 
jakiejkolwiek emocji głosem. - Po podróży. A 
teraz do rzeczy. Czy są jakieś kłopoty, o których 
powinienem wiedzieć?
- Są narzekania i skargi - powiedział Ivan 
Semenow.
- Nawet nie chcę o tym słyszeć. Morale, skargi, 
żywność, problemy osobiste - to wszysto może 
być załatwione przez Głowy Rodzin. Chodziło mi 
o kłopoty natury technicznej: powietrze, prąd, 
moc?
Przenosił spojrzenie z twarzy na twarz, lecz nie 
doczekał się żadnej odpowiedzi. "Dobrze. A 
więc muszę postępować w ten właśnie sposób, 
wytrącając ich z równowagi" - pomyślał.
- Zatem w porządku. Wiem, iż mogę na was 
wszystkich polegać w kwestii usprawnienia 
obsługi technicznej. Jest pewien sposób, w jaki 
możecie mi pomóc. Wiecie już, że każdego dnia 
będziemy jechać dwukrotnie dłużej niż 
normalnie. To dopiero pierwszy dzień, więc 
zmęczenie nie dało się jeszcze mocno we znaki. 
Lecz już wkrótce będzie to problemem 
podstawowym. Kierowcy pracować muszą 
dwukrotnie dłużej, a więc szybko staną się 
podwójnie zmęczeni. Mogą spowodować 
wypadki, na które nie możemy sobie pozwolić. 
Dlatego musimy pozyskać więcej kierowców.
- Dlaczego zwracasz się z tym właśnie do nas? - 
zapytał impulsywnie Chun Taekeng. - To 
problem czysto techniczny, na którym ty 
powinieneś znać się najlepiej. Nie ma pracy w 

background image

polu, a więc mnóstwo ludzi siedzi bezczynnie. 
Wybieraj, kogo chcesz
- Wybaczcie mi, lecz nie dopuszczę żadnego z 
tępych wieśniaków bliżej niż kilometr do 
ciągnika. A niestety, każdy mężczyzna z 
jakimikolwiek uzdolnieniami technicznymi ma 
już swoje obowiązki w tej podróży.
- A więc czego właściwie od nas chcesz? - 
zapytała Hradil.
- Powiedziałem: mężczyźni. Moi kierowcy 
powiedzieli mi, iż znają wiele kobiet, 
przejawiających potrzebne umiejętności i 
refleks. Mogą być przeszkolone...
- Nigdy! - Hradil wypluła z siebie to słowo 
głosem pełnym jadu.
Oczy zmrużyła tak bardzo, że stały się jedynie 
szparkami w pajęczynie zmarszczek. Jan, po raz 
pierwszy stojąc z nią twarzą w twarz, spostrzegł, 
iż jej falujące siwe włosy są w rzeczywistości 
peruką. Była więc próżna. "Być może - pomyślał 
- znajomość tego faktu stanie się kiedyś cenną 
bronią".
- Dlaczego? - zapytał spokojnie.
- Dlaczego? Śmiesz jeszcze o to pytać? 
Ponieważ miejsce kobiety jest w domu. Z 
dziećmi, z Rodziną. Tak było zawsze.
- Ale nie oznacza to, że musi tak pozostać. 
Statki zawsze przybywały. W tym roku jednak 
nie przybyły. Statki przywoziły ze sobą nasiona i 
wszystko, czego potrzebowaliśmy. Teraz nie 
mamy ani nasion, ani niezbędnych nam rzeczy. 
Kobiety nigdy nie zajmowały się pracą, 
wymagającą umiejętności technicznych. Teraz 
będą je wykonywać. Mój drugi kierowca 

background image

powiedział mi, że Elżbieta Mahrowa z twojej 
Rodziny jest niezwykle utalentowana i pięknie 
haftuje. Powiedział także, iż kobieta z takimi 
umiejętnościami może być wyszkolona na 
drugiego kierowcę. A wtedy on mógłby zastąpić 
mnie jako pierwszego kierowcę. Możesz ją do 
niego posłać.
- Nie!
Po tym okrzyku zapadła pełna napięcia cisza. 
Czyżby tym razem posunął się za daleko? 
Możliwe, lecz musi to przeprowadzić do końca. 
Musi także zachować dowodzenie.
Cisza wydawała się trwać wiecznie.
- Wybrałeś zaledwie jedną - odezwał się 
niespodziewanie Bruno Becker, jak zwykle 
powoli i uroczyście. - Dziewczęta z Rodziny 
Becker wykonują tak samo piękne hafty, jak 
dziewczęta z rodziny Mahrowej. A niektórzy 
twierdzą nawet, że piękniejsze. Moja synowa, 
Arma, szczególnie słynie z tej sztuki.
- Wiem - odparł Jan, celowo odwracając się do 
Hradil plecami. Uśmiechnął się szeroko i 
pokiwał z entuzjazmem głową. - Jest także 
bardzo piękną dziewczyną, o ile mi wiadomo. 
Zaraz, zaraz, czy jej brat nie jest przypadkiem 
kierowcą dziewiątego pociągu? Chyba tak. 
Wyślę go po nią. Jej własny brat z pewnością 
najszybciej przekona się, czy dziewczyna może 
być kierowcą.
- Jej hafty są podobne do wzorów 
wygrzebywanych przez kurę pazurem na piasku 
- parsknęła wściekle Hradil.
- Jestem przekonany, że obie dziewczyny są 
równie doskonałe - wtrącił słodko Jan. - Lecz 

background image

nie to jest w tej chwili najważniejsze. Ważne, czy 
potrafią pełnić obowiązki drugiego kierowcy. Z 
pewnością Otakar i brat Army nauczą swe 
podopieczne równie szybko nowego zawodu!
- To niemożliwe. Będzie zupełnie sama, 
otoczona jedynie przez mężczyzn - nie 
ustępowała Hradil.
- Ten problem może zostać z łatwością 
rozwiązany. To bardzo rozsądne z twojej strony, 
że mi o tym przypomniałaś. Gdy jutro rano 
Elżbieta uda się do ciągnika, upewnij się, czy 
jest z nią zamężna kobieta. Z góry rozwiązałaś 
coś, co rzeczywiście mogło okazać się 
problemem, Hradil. Dziękuję ci. A teraz 
przygotujemy listę kobiet, które będą 
najodpowiedniejsze do tego typu pracy.
Dalsza dyskusja potoczyła się już gładko. Głowy 
Rodzin sugerowały nazwiska, rozprawiając przy 
tym o zaletach i wadach poszczególnych osób, 
a Jan potakiwał głową i zapisywał te, które 
wydały mu się najodpowiedniejsze. Jedynie 
Hradil pozostała milcząca. Jan spojrzał na jej 
pozbawioną ekspresji twarz i spostrzegł, iż 
wszystkie uczucia starej kobiety ześrodkowały 
się w oczach, które błyszczały chorobliwą wręcz 
nienawiścią. Wiedziała doskonale, dlaczego 
podjął temat Elżbiety i napawało ją to bezsilną 
złością. Jan odwrócił się ignorując staruchę, 
wiedział bowiem, że i tak w tej chwili nic nie 
poradzi.

Rozdział 7
- Jeszcze godzina - powiedział Lajos Nagy. - 
Musimy poszerzyć przejście, inaczej ciągniki nie 

background image

przejdą. I chcę przeprowadzić test statyczny 
zewnętrznej krawędzi. Nie podoba mi się 
ułożenie tych skał.
Pracował całą dobę, co odbiło się na jego 
wyglądzie. Był blady, a pod oczami miał 
ciemnogranatowe sińce.
- Ile czołgów musi się tym zająć? - zapytał Jan.
- Dwa. Te najcięższe.
- W porządku. Zostaw więc te dwa tutaj, a z 
pozostałymi ruszaj do przodu. Musisz zawsze 
nas wyprzedzać.
-  Mogę zabrać się z tymi...
- Nie, nie możesz. Wyglądasz jak półtora 
nieszczęścia. I zanim czołgi wyruszą, chcę, abyś 
już w jednym z nich spał. Przed nami daleka 
droga i nie wiadomo, co się jeszcze może 
wydarzyć. A jeżeli się będziesz dalej sprzeciwiał, 
to odwołam cię z dowództwa i przekażę je 
ponownie Heinowi.
- To ty mnie w to wpakowałeś! Ale masz rację, 
odrobina snu dobrze mi zrobi.
Jan poszedł powoli nowo wyciętą drogą w 
stronę zastygłych w oczekiwaniu pociągów. 
Podniósł głowę i spojrzał w ciemnoniebieskie 
niebo, które wydawało się z każdą chwilą 
rozjaśniać. Słońce wciąż jeszcze znajdowało się 
za łańcuchem górskim, lecz już wkrótce 
podniesie się wyżej. Za ostrymi szczytami skał 
widać było jedynie chmury, otulające leżącą 
poniżej dżunglę. Zapowiadał się ciepły dzień. I 
miało być coraz cieplej. Gdy dotarł do ciągnika, 
spostrzegł opierającego się o złoty bok pojazdu 
Eino, który ssał wygasłą fajkę. Na jego dłoniach, 
ramionach, a nawet twarzy, widniały smugi 

background image

smaru.
- Zrobione - oświadczył, widząc zbliżającego się 
Jana. - Zajęło to większość nocy, lecz było 
warto. Zdrzemnę się teraz w przedziale 
silnikowym. Nie trzeba było nawet zakładać 
nowych zaworów. Usunąłem zniszczenia. 
Działają teraz bez zarzutu. Wymieniłem jedynie 
filtry. I miałeś rację, ten Decio nawet ich nie 
dotknął. Mam ochotę przełożyć go przez kolano.
- Kto wie, może po podróży pozwolę ci to zrobić.
Jan z przyjemnością wdrapał się po drabince na 
górę. Kilka godzin snu, które zamierzał złapać, 
postawią go na nogi. Wspinając się coraz wyżej, 
dostrzegł wyłaniającą się ponad szczyty 
słoneczną tarczę. Blask był tak silny, iż musiał 
zmrużyć oczy. Po omacku odnalazł uchwyt 
włazu i wśliznął się do kabiny. Powietrze 
wewnątrz było przyjemne, chłodne i suche.
- Temperatura przekładni biegowej, temperatura 
opon, temperatura bębnów hamulcowych, 
temperatura łożysk - recytował ktoś 
monotonnie.
Nie był to jednak głos Otakara. Jan poczuł 
szybsze bicie serca. Zupełnie o tym zapomniał! 
W fotelu drugiego kierowcy siedziała Elżbieta, a 
tuż za nią stał Otakar, kiwając z zadowoleniem 
głową. Nie dalej niż o dwie stopy siedziała niska, 
siwowłosa kobieta, szydełkująca coś z ponurą 
zawziętością. Córka samej Hradil, pies 
łańcuchowy i obrońca dziewicy. Jan uśmiechnął 
się pod nosem, zajmując miejsce w fotelu 
kierowcy. Elżbieta spojrzała w jego stronę i 
zamilkła.
- Jest absolutnie fantastyczna - powiedział 

background image

Otakar. - Dziesięć razy pojętniejsza niż ten 
ostatni, zapchlony wieśniak, którego 
próbowałem uczyć. Jeżeli z pozostałymi 
dziewczętami jest podobnie, to nasz problem z 
kierowcami został rozwiązany.
- Jestem pewny, że nie są gorsze - odparł Jan, 
nie spuszczając z oczu Elżbiety.
Była tak blisko, że mógł jej dotknąć. I te ciemne 
oczy spoglądające z taką czułością...
- Podoba mi się ta praca - powiedziała 
dziewczyna. Była odwrócona od reszty plecami, 
tak więc tylko Jan mógł dostrzec jej 
szelmowskie mrugnięcie okiem.
- Dla dobra pociągu - wyrecytował tradycyjną 
formułkę, z trudem powstrzymując się, by nie 
parsknąć śmiechem.  - Cieszę się, iż mój plan 
się powiódł. Nieprawdaż, cioteczko?
Córka Hradil obdarzyła go niechętnym 
spojrzeniem i wróciła do przerwanej robótki. 
Pod wieloma względami przypominała matkę. 
Jej obecność tutaj z pewnością stanie się 
utrapieniem. Nie była to jednak wysoka cena za 
możliwość stałego przebywania z Elżbietą. Jan, 
mówiąc do Otakara, wciąż wpatrywał się w twarz 
dziewczyny.
- Jak myślisz, kiedy będzie gotowa, aby zmienić 
cię jako drugiego kierowcę?
- W porównaniu z nieudacznikami z innych 
pociągów powiedziałbym, że już jest gotowa. 
Lecz niech będzie tutaj jeszcze przez dzień jako 
obserwator, a jutro spróbujemy zmienić się 
miejscami. Wtedy odpowiem ci ostatecznie.
- Brzmi to rozsądnie. Co ty na to, Elżbieto?
- Nie wiem. Nie jestem pewna... ta 

background image

odpowiedzialność.
- Odpowiedzialność nie spoczywa na was, a na 
kierowcy. Ja lub Otakar będziemy siedzieli w 
tym fotelu, prowadząc pociąg i podejmując 
decyzje. Ty powinnaś jedynie nam w tym 
pomagać. Będziesz obserwowała instrumenty, 
podawała nam odczyty i wykonywała polecenia. 
Z pewnością dasz sobie radę. Jak sądzisz?
Dziewczyna siedziała nieruchomo z zaciśniętymi 
kurczowo dłońmi. Jan po raz wtóry przyłapał 
się, iż wciąż nie może nadziwić się jej 
subtelnemu pięknu. Jednak gdy przemówiła, w 
jej głosie zabrzmiała nuta pewności siebie 
charakterystyczna dla rodu Hradil:
- Tak. Dam sobie radę. Wiem, że potrafię to 
robić.
-  Dobrze. A więc wszystko załatwione.
Gdy czołgi zakończyły wreszcie formowanie 
nowego odcinka Drogi, Jan osobiście sprawdził 
każdy metr nawierzchni, mając u swego boku 
jednego z kierowców. Szli niespełna metr od 
zewnętrznej krawędzi, spoglądając niekiedy na 
leżącą daleko w dole zieloną dżunglę. Pomimo 
lekkiego wiatru, powietrze pomiędzy skałami 
przywodziło na myśl rozgrzany piec. Jan ukląkł i 
uderzył ciężkim młotem w wystającą krawędź 
skały. Kamień odłamał się z głośnym trzaskiem i 
poleciał w dół.
- Nie podobają mi się te skały. Bardzo mi się nie 
podobają - powiedział.
Towarzyszący mu kierowca skinął głową.
- Mnie także. Gdybyśmy mieli więcej czasu, 
poszerzyłbym bardziej to przejście. Miejmy 
jedynie nadzieję, iż spływająca w głąb lawa 

background image

związała te wszystkie skały razem.
- Nie jesteś jedynym, który ma taką nadzieję. W 
porządku, zrobiliście wszystko, co w waszej 
mocy. Przeprowadź czołgi, a potem ja wyruszę z 
pierwszym pociągiem.
Poszedł w kierunku ciągnika, lecz nagle 
zatrzymał się i odwrócił.
- Założyliście kabel prowadzący, jak 
planowaliśmy?
- Oczywiście, z absolutną dokładnością.
Teraz należało jedynie przeprowadzić 
bezpiecznie pociągi. Myślał o tym już od 
dłuższego czasu. Będą protesty, oczywiście, 
lecz załogi muszą wykonać to polecenie. Jego 
załoga pójdzie na pierwszy ogień.
- Będziesz potrzebował inżyniera - powiedział 
Eino, gdy Jan wdrapał się już do kabiny 
kierowców. - Obiecuję, że nie zasnę.
- Nikogo nie potrzebuję. Ciągniki będą posuwać 
się z minimalną szybkością, przez te kilka chwil 
obędę się bez twojej pomocy. Nie będę także 
potrzebował drugiego kierowcy ani oficera. 
Niech wszyscy opuszczą kabinę. Będziesz 
uczyła się dalej, gdy znajdziemy się po drugiej 
stronie, Elżbieto. - Ujął dziewczynę za łokieć i 
poprowadził do włazu, ignorując gniewne 
sapnięcia i podniesione w górę ostrza szydełek 
jej przyzwoitki. - I nie martw się.
Jeszcze bardziej protestowali pasażerowie 
pociągu, którym polecono wysiąść. Lecz już po 
kilku minutach Jan pozostał sam w całym 
ogromnym pociągu. Gdyby nastąpiła katastrofa, 
będzie jedynym, który zginie. Nie mogli już 
sobie pozwolić na dłuższy postój. Pora była 

background image

ruszać dalej.
- Wszystko gotowe - krzyknął Otakar przez 
otwarty właz.
- Ty też wysiadaj. Ruszani. Do zobaczenia po 
drugiej stronie.
Nacisnął lekko pedał akcelatora i ciągnik z 
minimalną szybkością ruszył do przodu. 
Przełączył sterowanie na automatyczne i zdjął 
dłonie z kierownicy. Komputer prowadzi pojazd 
o wiele precyzyjniej niż człowiek.
Podszedł do otwartego włazu i spojrzał na skraj 
drogi. Jeżeli będą jakiekolwiek kłopoty, to z 
pewnością właśnie w tym miejscu. Powoli, 
centymetr po centymetrze, pociąg sunął w głąb 
wyciętej w skale nowej sekcji Drogi.
Nagły, zgrzytliwy dźwięk przebił się przez cichy 
warkot silnika i na oczach Jana nawierzchnia 
Drogi pękła, tworząc szybko rozszerzającą się 
szczelinę. Odruchowo odwrócił się w stronę 
tablicy kontrolnej, lecz szybko zdał sobie 
sprawę, że nic już nie może zrobić. Z 
zaciśniętymi kurczowo na krawędzi włazu 
palcami stał bezradnie i patrzył, jak część Drogi 
odrywa się i z hukiem spada na dno doliny. W 
nawierzchni zaczęły się tworzyć pęknięcia, które 
niczym śmiertelne macki mknęły w stronę 
pociągu. I zatrzymały się. Mniej więcej do 
połowy Drogi ziała teraz w nawierzchni szeroka 
wyrwa, kończąca się na szczęście tuż przed 
torem jazdy ciągnika. Jan rzucił się do pulpitu 
kontrolnego i zaczął gorączkowo włączać 
poszczególne kamery, by uzyskać jak najlepszy 
obraz pierwszego wagonu. Sunący wolno 
ciągnik znalazł się już bezpiecznie po drugiej 

background image

stronie szczeliny.
Jednak wagony były niemal trzykrotnie szersze.
Zewnętrzne, podwójne koło pierwszego z nich 
sunęło nieubłaganie w stronę pęknięcia. Jan 
zacisnął kurczowo zęby. To się nie mogło udać. 
Miał już nacisnąć hamulec, gdy spojrzał 
uważniej w ekran i nagle zapłonęła w nim 
iskierka nadziei.
Koło zbliżyło się do krawędzi szczeliny i 
przekroczyło ją. Jan wstrzymał oddech. 
Zewnętrzna opona obracała się powoli w 
powietrzu, podczas gdy druga, wewnętrzna, 
sunęła samym skrajem wyrwy, przyjmując na 
siebie cały ciężar przeładowanego wagonu.
Ten nadmierny ciężar sprawił, iż spłaszczyła się 
przybierając nienaturalny kształt. Lecz po chwili 
zewnętrzna opona dotknęła przeciwległego 
skraju szczeliny, wtoczyła się na nawierzchnię i 
cały pojazd znalazł się bezpiecznie po drugiej 
stronie. Radio odezwało się donośnym 
dzwonkiem. Jan przełączył je na odbiór.
- Czy widziałeś to? - zapytał słabym głosem 
Otakar.
- Tak. Zostań blisko tej szczeliny i powiadom 
mnie natychmiast, gdybyś dostrzegł dalsze 
pęknięcia. Ja przeprowadzę resztę pociągu. 
Jeżeli szczelina nie pójdzie dalej, powinno się 
udać.
- W porządku, przyjąłem.
I tak szczelinę pokonywały kolejne wagony, 
tocząc się z minimalną prędkością. Gdy cały 
pociąg znalazł się już bezpiecznie po drugiej 
stronie, Jan wyłączył silniki i zablokował 
hamulce. Bolał go każdy mięsień, jak po 

background image

całodziennej pracy młotem pneumatycznym. 
Wysiadł z ciągnika i podszedł do Otakara.
- Jak na razie, żadnych dalszych pęknięć - 
oświadczył drugi kierowca.
- A więc pozostałe pociągi powinny także 
przejechać.
Obok szczeliny przechodzili właśnie 
pasażerowie, trzymając się jak najdalej krawędzi 
i spoglądając trwożliwie na ziejącą w 
nawierzchni dziurę.
- Wsiadaj do pierwszego ciągnika i ruszaj. 
Połowa prędkości, dopóki nie przejadą 
wszystkie pociągi. Zostanę tutaj i dopilnuję 
wszystkiego, a potem dogonię cię na 
motocyklu. Jakieś pytania?
- Żadnych, które potrafiłbym wyrazić. Dobra 
robota, Janie.
Upłynęły długie godziny, zanim wszystkie 
pociągi minęły bezpiecznie szczelinę. Na 
szczęście skała dalej się nie obsuwała. Jan 
mknął na motocyklu wzdłuż poruszających się 
wolno pociągów, zastanawiając się, jaką kolejną 
niespodziankę gotuje im los.
Dalsza trasa wyglądała jednak na przejezdną. 
Droga prowadziła teraz w głąb strefy 
przybrzeżnej, leżącej na skraju kontynentu. 
Nawierzchnia biegła utworzoną sztucznie 
groblą. Po obu stronach ciągnęły się porośnięte 
kępami rzadkich krzewów moczary i rozlewiska. 
Sprawdzające Drogę czołgi poruszały się o 
wiele szybciej niż przeładowane pociągi, tak 
więc bez większych przeszkód wysforowały się 
o pół dnia do przodu.
Noce stawały się coraz krótsze, aż nadszedł 

background image

dzień, w którym słońce nie zaszło. Zawisło 
jedynie na krótko nad horyzontem, niczym 
błękitna kula ognia, a potem wzniosło się 
ponownie. Od tej pory bez przerwy wisiało nad 
ich głowami, coraz bardziej palące w miarę 
posuwania się na południe. Temperatura na 
zewnątrz rosła bez ustanku i wynosiła obecnie 
50 stopni. Przedtem, gdy zapadały jeszcze noce, 
wiele osób opuszczało duszne, zatłoczone 
pomieszczenia, nie zważając na przesycone 
wilgocią, lepkie powietrze. Teraz, gdy słońce 
wisiało na niebie bez przerwy, było to 
niemożliwe. Umęczeni ludzie znajdowali się na 
krawędzi kryzysu, a do celu było wciąż jeszcze 
osiemnaście tysięcy kilometrów.
Jechali przez dziewiętnaście godzin na dobę, 
podczas których pomysł z kobietami jako 
drugimi kierowcami, dowiódł swej wartości. 
Mężczyźni początkowo sarkali na swe żony i 
córki, które opuściły rodziny, lecz szybko 
przestali, widząc, że te chwilowe niedogodności 
opłaciły się. Ich pomoc była rzeczywiście 
potrzebna. Niektóre z kobiet nie były co prawda 
w stanie nauczyć się wszystkich czynności, lecz 
na ich miejsce ochotniczek było aż nadto.
Jan nie pamiętał okresu, w którym byłby równie 
szczęśliwy, jak teraz. Tęga przyzwoitka nie 
przestawała narzekać na codzienne wspinaczki 
do kabiny kierowców, a gdy temperatura 
wzrosła już znacznie, nie można było znaleźć 
kombinezonu żaroodpornego odpowiedniego 
do jej figury. Pewnego dnia zastąpiła ją zamężna 
kuzynka Elżbiety, lecz jej także szybko 
sprzykrzyła się rola psa łańcuchowego. 

background image

Oświadczyła, że jest tym wszystkim znudzona, a 
na dodatek musi opiekować się dziećmi i nie 
pojawiła się więcej. Początkowo nie doniesiono 
o tym Hra-dil, a gdy się o tym dowiedziała, było 
już po fakcie. Elżbieta przetrwała dzień z trzema 
mężczyznami w jednej kabinie i tym samym 
zrezygnowała z opieki przyzwoitki.
Siedziała w fotelu drugiego kierowcy, podczas 
gdy Jan prowadził. Otakar spał na koi w 
przedziale silnikowym lub grał w karty z Eino. 
Hyzo z łatwością uzyskał pozwolenie na wzięcie 
udziału w grze. Jan z ochotą zgodził się zastąpić 
go chwilowo przy radiu i chociaż właz za nimi 
pozostał otwarty, on i Elżbieta po raz pierwszy 
znaleźli się w kabinie zupełnie sami.
Początkowo byli nieco skrępowani. Dziewczyna 
czerwieniła się i opuszczała głowę, gdy zwracał 
się do niej. Zapominała wtedy o obowiązkach 
drugiego kierowcy. Jan zignorował to podczas 
ich pierwszej wspólnej zmiany, nie czyniąc do 
popełnionego przez nią błędu nawet 
najmniejszej aluzji. Jednak następnego dnia 
wydarzyło się to ponownie, stracił więc 
cierpliwość.
- Już po raz drugi proszę cię o ten odczyt. To 
trwa zbyt długo. Jesteś tu, aby mi pomagać, a 
nie dodatkowo komplikować mi pracę.
- Ja... przepraszam. To już się więcej nie 
powtórzy.
Schyliła głowę, by ukryć ciemne rumieńce 
wstydu, a Jan poczuł się nagle jak skończony 
łajdak. Trudno przecież w jednej chwili zmienić 
wpajane od lat zasady i przesądy. Droga przed 
nimi była prosta i czysta, radar czołowy nie 

background image

wskazywał przeszkód. Pociąg toczył się ze stałą 
prędkością sto dziesięć kilometrów na godzinę i 
przez chwilę kierownica mogła być bez dozoru. 
Wstał i stanął tuż za Elżbietą, opierając lekko 
dłonie na jej ramionach. Dziewczyna zadrżała 
pod jego dotknięciem, zupełnie jak 
przestraszone zwierzątko.
- To ja przepraszam - powiedział miękko. - 
Jestem już zmęczony. Najwyższy czas na 
zmianę kierowcy. Zaraz zawołam Hyzo.
- Poczekaj jeszcze trochę - poprosiła. - Nie 
oznacza to, że nie lubię pozostałych. Ale 
widzisz... Wiedziałam, że kocham cię od dawna, 
ale dopiero teraz, gdy jesteśmy tu sami, wiem, 
co to naprawdę oznacza.
Bez słowa schylił się i pocałował ją w usta. 
Oddawała mu pocałunek długo i żarliwie. To on 
wycofał się pierwszy wiedząc, że nie jest ku 
temu odpowiedni czas i miejsce.
- Wiesz, Hradil miała rację...
- Nie! - przerwała mu gwałtownie. - Nigdy nie 
miała racji. Nie uda jej się nas rozdzielić, nie 
powstrzyma mnie przed wyjściem za ciebie za 
mąż. Nie może...
Połyskujące na konsolecie radia czerwone 
światło i głośny brzęczek sprawiły, iż rzucił się 
w stronę swojego fotela, wciskając po drodze 
przycisk łączności. Tuż za nim pojawił się Hyzo, 
który wystrzelił z przedziału silnikowego niczym 
ukłuty niewidzialną szpilką.
- Zgłasza się Koordynator.
- Tu Lajos. Natknęliśmy się na coś, z czym nie 
możemy poradzić sobie sami. Wygląda na to, że 
straciliśmy jeden czołg, chociaż nikt nie odniósł 

background image

obrażeń.
- Co się stało?
- Woda, po prostu woda. Droga zniknęła. Nie 
potrafię tego opisać, musisz sam zobaczyć.
Nie zważając na rosnące utyskiwania, Jan 
utrzymywał całą kolumnę w ruchu, dopóki nie 
natknęli się na czołgi. Spał właśnie, gdy 
dostrzeżono je na radarze czołowym. Przebudził 
się natychmiast i poszedł zmienić Otakara.
Od kilku dni Droga trawersowała nadbrzeżne 
bagna i moczary. Wydawały się nie mieć końca. 
Lecz od pewnego czasu w monotonnym 
krajobrazie zaczęły przeważać płytkie lustra 
wody i nagle po obu stronach grobli pozostały 
jedynie szerokie rozlewiska. Jan zwolnił, a 
sunący za nim sznur pociągów zrobił 
automatycznie to samo. Po chwili dostrzegł 
stojące czołgi.
Było to przerażające. Droga opadała coraz niżej 
i niżej, aż tuż za oczekującymi czołgami znikła 
pod powierzchnią wody.
Jan krzyknął do Otakara, by zakończył manewr 
hamowania, a sam zaczął naciągać kombinezon. 
Na dole czekał już na niego Lajos.
- Nie mam pojęcia, jakie szerokie jest to 
rozlewisko - powiedział. - Chciałem przejechać 
czołgiem, ale pochłonęła go woda. Dwa 
kilometry dalej możesz dostrzec jego wieżę. 
Jest tam głębiej niż myślałem, zalało mnie 
całkowicie. Na szczęście udało mi się w porę 
zamknąć wszystkie klapy i wyjść na zewnątrz.
- Co tu się właściwie stało?
- Mogę jedynie przypuszczać. Wygląda to na 
obsunięcie gruntu. Kiedyś cały ten obszar 

background image

znajdował się pod powierzchnią wody, a więc 
być może grobla została podmyta i po prostu 
rozsypała się.
- Jakie to może być szerokie?
- Radary nic nie wykazują, a przez teleskopy 
widać jedynie mgłę. Zapadlina może ciągnąć się 
przez kilka kilometrów albo opadać aż na samo 
dno oceanu.
- To mało optymistyczne. Pójdę się trochę 
rozejrzeć.
- Kabel jest wciąż na swoim miejscu. 
Instrumenty wykazują, że jest nie uszkodzony.
Posuwając się niezgrabnie w krępującym ruchy 
kombinezonie, przeszedł na tył ciągnika. 
Ubranie ochronne kryło system rur, przez które 
w obiegu zamkniętym krążyła zimna woda, 
schładzana przez umieszczony przy pasie 
niewielki agregat. Po paru godzinach 
przebywanie w kombinezonie stawało się 
udręką, umożliwiało jednak życie. Temperatura 
na zewnątrz wynosiła prawie 180 stopni. Jan 
nacisnął przycisk wbudowanego w tyle pojazdu 
interkomu.
- Słyszysz mnie, Otakar?
- Głośno i wyraźnie.
- Ustaw blokadę na wagonach i odłącz 
wszystkie przewody. Ja porozłączam kable na 
dole.
- Wybieramy się na przejażdżkę?
- Możesz to tak nazwać.
Szybkimi ruchami podniósł w górę metalowe 
języki zapadek i poodkręcał pierścienie złączy. 
Spod wagonu stojącego tuż za ciągnikiem 
dobiegł głośny stukot, gdy uaktywniały się 

background image

hamulce systemu beta. Patrzył, jak kable 
wciągane są w otwory, a potem odwrócił się i 
wspiął do kabiny kierowców.
- Potrzebuję trzech ochotników - zwrócił się w 
stronę załogi po zdjęciu kombinezonu. - Ty, ty i 
ty. Elżbieto, nałóż kombinezon i wracaj do 
wagonu. To, co mamy do zrobienia, może chwilę 
potrwać.
Nie zaprotestowała ani słowem, lecz w trakcie 
ubierania się w kombinezon nie spuszczała z 
Jana oczu. Po jej wyjściu Otakar zamknął i 
uszczelnił właz. Jan z uwagą studiował 
rozciągające się przed nimi rozlewisko.
- Eino - zapytał w końcu. - Do jakiej wysokości 
możemy się zanurzyć?
Eino nie odpowiedział od razu. Miętosząc w 
zamyśleniu ucho, rozglądał się dookoła, głośno 
coś licząc.
- Nie jest źle - odpowiedział w końcu. - Ciągnik 
zaprojektowano tak, by był maksymalnie 
szczelny. Wszystkie włazy i klapy zaopatrzone 
są w uszczelki dociskowe. Powiedziałbym, że 
odrobina wody nam nie zaszkodzi. Możemy 
zanurzyć się aż po dach, pod warunkiem, że nie 
zalejemy wlotów wentylacyjnych.
- A więc startujemy, zanim się jeszcze nie 
rozmyślimy - powiedział Jan, zajmując miejsce 
w fotelu kierowcy. - Wracaj do silników, być 
może będę potrzebował pełnej mocy. Hyzo, 
przez cały czas utrzymuj otwarty kanał 
łączności i informuj mnie na bieżąco. Jeżeli 
wpakujemy się w jakieś tarapaty, chcę, byście 
natychmiast o tym wiedzieli. Otakar, bądź w 
pogotowiu, mogę cię potrzebować.

background image

- Będziemy pływać? - zapytał spokojnie Otakar, 
pstrykając przełącznikami.
- Mam nadzieję, że nie. Ale musimy sprawdzić, 
czy Droga wciąż jeszcze tam jest. Nie możemy 
zawrócić i nie możemy zostać tutaj. Ten ciągnik 
jest dwukrotnie wyższy niż czołg. Wszystko 
zależy od głębokości wody. Pełna moc!
- Jest pełna moc.
Czołgi ze zgrzytem rozsunęły się na boki, robiąc 
miejsce sunącemu ciągnikowi. Szerokie opony 
dotknęły pierwszych fal i potoczyły się 
niepowstrzymanie dalej.
- Zupełnie jak na statku... - mruknął pod nosem 
Otakar.
"Z tą jedynie różnicą - pomyślał Jan - że nie 
będziemy unosić się na powierzchni". Nie 
powiedział jednak tego głośno.
Wszędzie wokół była woda. Wiedzieli, że Droga 
jest wciąż pod nimi, ponieważ zanurzyli się 
dopiero do połowy. Sygnał radarowy 
wskazywał, iż kabel pod powierzchnią w 
dalszym ciągu biegnie prosto. W miarę zbliżania 
się do wystającej ponad powierzchnię wieżyczki 
czołgu poziom wody podnosił się nieubłagalnie 
w górę. W końcu Jan zatrzymał ciągnik dobre 
dwadzieścia metrów przed zatopionym 
pojazdem.
- Nasze koła wciąż jeszcze wystają ponad 
powierzchnię - powiedział Otakar, spoglądając 
przez boczne okno w dół. Chociaż starał się 
tego nie okazywać, cały był spięty.
- Jak myślisz, ile szerokości ma tutaj Droga? - 
zapytał Jan.
- Chyba ze sto metrów, jak wszędzie.

background image

- A nie sądzisz, że woda mogła ją po prostu 
podmyć?
- Nie pomyślałem o tym...
- Obawiam się tego. Przejadę tuż obok czołgu. I 
miejmy nadzieję, że nawierzchnia pod kołami 
będzie wystarczająco solidna.
Wyłączył autopilota i przeszedł na sterowanie 
ręczne. Przekręcił kierownicę i biała nitka 
widocznego na ekranie kabla - ich jedynego 
przewodnika - popłynęła w bok, aż w końcu 
zniknęła. Woda podnosiła się coraz wyżej.
- Życzę nam szczęścia - zawołał Hyzo. Ton jego 
głosu wskazywał, że nie był to żart.
Jan gorączkowo usiłował uświadomić sobie 
szerokość tkwiącego przed nim czołgu. 
Zamierzał przejechać obok niego jak najbliżej. 
Szybko rozejrzał się dookoła. Woda, wszędzie 
woda. Jedynym dźwiękiem było wzmagające się 
dudnienie silników i ciężki, chrapliwy oddech 
ludzi.
- Nie widzę czołgu! - wykrzyknął nagle Jan. - 
Wysiadły tylne kamery! Otakar!
Drugi kierowca skoczył w stronę tylnego okna.
- Spokojnie, już prawie go minąłeś. Zostaje z 
tyłu, za chwilę będziesz mógł ostro skręcić... 
teraz!
Jan na oślep zakręcił kierownicą. Nie mógł 
zrobić nic innego. Znajdowali się pośrodku 
oceanu, pozbawieni jakichkolwiek znaków 
orientacyjnych. Czy wyprzedził już ten czołg? A 
może jedzie w zupełnie złym kierunku? Jeżeli 
tak, to wkrótce mogą znaleźć się na samym 
skraju Drogi.
Zacisnął kurczowo dłonie na kierownicy, nie 

background image

próbując nawet otrzeć zroszonego potem czoła.
Nagle w rogu ekranu czołowego pojawiła się 
cienka linia kabla.
-  Mam go! - wykrzyknął triumfalnie.
Powoli centrował kołem kierownicy, aż w końcu 
biała nitka ustawiła się dokładnie pośrodku 
ekranu. Dopiero wtedy włączył autopilota i oparł 
się plecami o oparcie fotela.
- I to by było na razie tyle. Czy dalej także 
dopisze nam szczęście?
Kontrolował jedynie prędkość pozwalając, by 
resztą zajął się autopilot. Droga wciąż była pod 
nimi, chociaż wydawało się to niemożliwe.
Nagła fala sztormu zalała strugami deszczu 
wszystkie okna, ograniczając widoczność do 
zera. Jan włączył wycieraczki i pozapalał 
reflektory. Z przedziału silnikowego dobiegał ich 
szczęk przekaźników.
- Straciliśmy prawie połowę świateł. 
Bezpieczniki wysiadły - raportował Eino.
- A reszta?
- Powinna być w porządku. Ich obwody są 
izolowane.
Posuwali się dalej. Ze wszystkich stron zacinał 
deszcz, a przed nimi znajdowała się jedynie 
woda. Woda, która powoli podnosiła się wyżej i 
wyżej. Nagle silniki wydały dziwny, jęczący 
dźwięk. Cały pojazd zadrżął, przesuwając się 
jednocześnie w bok.
- Co się dzieje? - zawołał Hyzo głosem pełnym 
paniki.
- Nagłe zwiększenie obrotów! - rozkazał Jan, 
chwytając za kierownicę. Wyłączył autopilota i 
zajął się śledzeniem nitki kabla, która opadała 

background image

niepowstrzymanie w dół ekranu.
- Coś się dzieje na Drodze. Zsuwamy się w bok.
- Piasek albo błoto! - wykrzyknął Otakar. - 
Ślizgamy się!
- I tracimy kabel - dodał Jan, kręcąc. - To coś 
pod nami jest niezwykle śliskie, koła nie mogą 
złapać odpowiedniej przyczepności. Cholera!
Nacisnął na pedał akceleratora i ryk silnika 
wzmógł się znacznie. Koła napędowe 
zabuksowały wściekle, burząc dookoła pojazdu 
powierzchnię wody. Poślizg trwał nadal, a nitka 
kabla zniknęła ponownie z ekranu.
- Spadniemy! - wrzasnął Hyzo.
- Albo i nie - odparł zduszonym głosem Jan. 
Nieświadomie zagryzł wargi, aż pojawiły się na 
nich kropelki krwi.
Nastąpiło krótkie szarpnięcie, potem drugie i 
koła dotknęły wreszcie twardej nawierzchni 
Drogi. Ciężki pojazd ruszył do przodu, Jan mógł 
zmniejszyć moc. W kabinie panowała pełna 
napięcia cisza. Wkrótce ponownie natrafili na 
kabel i po chwili ostrożnego centrowania 
kierownicą Jan ustawił pojazd dokładnie nad 
nim. Włączył światła, ponieważ deszcz przestał 
już padać.
- Nie jestem pewien... ale wydaje mi się, że 
poziom wody spada - powiedział chrapliwie 
Otakar. - Tak, nawet na pewno, przecież ten 
szczebel jeszcze minutę temu był pod wodą.
- Powiem ci coś jeszcze lepszego - powiedział 
Jan, ponownie opadając na fotel. - Jeżeli się 
dobrze przyjrzysz, to przed nami zobaczysz 
wyłaniającą się z wody Drogę.
Poziom wody opadł i wkrótce znaleźli się na 

background image

solidnej, skalnej nawierzchni. Jan wyłączył 
silniki i włączył hamulce.
- Udało się. A Droga jeszcze tu jest.
- Ale czy przejadą pociągi? - zapytał z 
niepokojem Otakar. - Będą musiały, 
nieprawdaż? Odpowiedzią była jedynie cisza.

Rozdział 8
Aby przeprawa pociągów przez zatopiony 
fragment Drogi stała się możliwa, należało 
zrobić coś z tarasującym przejazd czołgiem. Jan 
ruszył z powrotem i unikając tym razem 
większych kłopotów zatrzymał ciągnik parę 
metrów przed zatopioną przeszkodą.
- Macie jakieś pomysły? - zapytał.
- A może spróbować go uruchomić? - 
odpowiedział pytaniem Otakar.
- Raczej bez szans. Stos z pewnością już zamókł 
i wszystkie obwody wysiadły. Lecz jest coś, co 
musimy sprawdzić, zanim weźmiemy się do 
usuwania tego grata. Połącz się z Lajosem, 
który prowadził czołg.
Odpowiedź nie była satysfakcjonująca.
- To draństwo ma zablokowane hamulce. 
Jedyne, co możemy zrobić, to zepchnąć go na 
bok. A nie będziemy w stanie tego zrobić, jeżeli 
nie odblokuje się hamulców. Jego masa jest 
zbyt wielka, by dawało się go ruszyć z miejsca.
- Ty jesteś głównym konserwatorem - 
powiedział Otakar. - A więc ty najlepiej wiesz, 
jak tego dokonać.
- Wiem. Musimy się tam dostać i zwolnić 
hamulce ręczne. Problem polega na tym, iż 
dźwignia zwalniająca znajduje się trzy metry 

background image

pod wodą. Potrafisz pływać, Ota-
karze?
- A niby gdzie miałem się tego nauczyć?
- Dobre pytanie. Kanał był zbyt brudny, żeby w 
nim pływać. A to jedyny zbiornik wodny w 
pobliżu miasta. Ci, co je projektowali mogli 
pomyśleć o jakimś basenie pływackim. Zresztą i 
tak byłbym prawdopodobnie jedynym 
pływakiem na całej Hahrnork. Ale teraz będę 
potrzebował pomocy.
Skonstruowanie maski do nurkowania nie było 
łatwym zadaniem. Jan zaadaptował do tego celu 
jedną z butli ze sprężonym powietrzem. Zdjął 
kombinezon i przy pomocy Eino zamocował ją 
na plecach, a plastykową tubę włożył pomiędzy 
zęby. To, oraz wodoszczelna latarka było 
wszystkim, czego potrzebował.
- Podjedź do czołgu tak blisko, jak to tylko 
możliwe - polecił Otakarowi, otwierając właz 
awaryjny w suficie ciągnika.
"Metal z pewnością będzie gorący - pomyślał. - 
Oprócz butów przydadzą mi się więc rękawice". 
Gdy oba pojazdy dzieliły niespełna trzy metry, 
odepchnął energicznie właz i podciągnął się na 
zewnątrz.
Gorące powietrze uderzyło go niczym 
rozżarzony młot. Osłonił ramieniem oczy i ruszył 
do przodu, omijając szerokie wyloty przewodów 
wentylacyjnych. Oddychanie chłodniejszym, 
lecz niezbyt przyjemnie pachnącym powietrzem 
z butli przychodziło mu z większym trudem, niż 
przypuszczał. Rozgrzane blachy zaczęły parzyć 
stopy, nawet poprzez grube podeszwy butów. 
Doszedł wreszcie na skraj dachu i nie wahając 

background image

się ani chwili, zsunął się do wody.
Przypominało to pływanie w kotle z wrzącą 
wodą. Trzema ruchami ramion dotarł do 
wieżyczki i przez otwarty właz zanurkował do 
środka. Było tam ciemno; w porę przypomniał 
sobie o latarce. Rozgrzana woda otulała go 
niczym wata, z sekundy na sekundę pozbawiała 
energii. Dźwignia, musi dostać się do dźwigni.
Poruszał się niczym na zwolnionym filmie. 
Bolały go płuca, zaczynało brakować powietrza. 
Dźwignia. Odnalazł ją stosunkowo łatwo, ale ku 
jego bezsilnej wściekłości nie dawała się 
przesunąć. Szarpał się z nią desperacko przez 
kilka cennych sekund, zanim przypomniał sobie, 
że należy zwolnić blokującą ją zapadkę. Dopiero 
wówczas z cichym zgrzytem przesunęła się w 
górę.
Jasny kwadrat otwartego włazu widniał 
bezpośrednio nad nim, nie miał jednak siły, by 
do niego dopłynąć. Zużył resztkę energii, by 
zrzucić z pleców zbiornik z tlenem, wypluł 
ustnik i odbił się stopami od podłogi. Udało mu 
się dosłownie w ostatniej chwili, wątpił bowiem, 
by stać go było na jeszcze jedną próbę. Płynął w 
górę.
Jego dłonie przebiły powierzchnię wody i 
uchwyciły kurczowo krawędź włazu. Po chwili 
wciągnął do zmaltretowanych płuc głęboki 
haust gorącego powietrza. Zabolało, lecz 
równocześnie pojaśniało mu przed oczami. Z 
wysiłkiem wdrapał się na szczyt wieżyczki i po 
chwili desperacko rzucił w wodę, by dopłynąć 
do stojącego obok ciągnika.
Wtedy właśnie poczuł, iż nigdy mu się to nie 

background image

uda. Nie miał siły, by wykonać choć jeden ruch 
ramieniem.
Tuż koło głowy plusnęła lina. Chwycił ją 
instynktownie i mając przed oczami jedynie 
czerwoną mgłę poczuł, że ktoś ciągnie go w 
stronę pojazdu. Otakar sięgnął w dół, złapał go 
za nadgarstki i wyciągnął z wody, niczym na 
wpół ugotowaną rybę.
Nagle Jan wrzasnął przeraźliwie, gdy uderzył 
nogą w dach, rozcinając przy tym ciało do kości. 
Pod wpływem nagłego bólu otworzył szeroko 
oczy i dostrzegł stojącego nad nim Otakara. 
Mężczyzna był bez skafandra i ciężko dyszał z 
wyczerpania.
Wspomagając się nawzajem, ruszyli w stronę 
otwartego włazu. Jan zszedł pierwszy, 
asekurowany przez idącego tuż za nim Otakara. 
Powietrze w ciągniku wydawało im się 
rozkosznie chłodne. Przez dłuższą chwilę 
siedzieli na podłodze, licząc na odzyskanie 
choćby odrobiny sił.
- Nikt mnie nie zmusi, bym zrobił coś takiego 
ponownie - wydyszał w końcu Jan. Otakar 
niemrawo kiwnął głową.
Hyzo posmarował rozciętą nogę kolegi maścią i 
owinął gazą. Jan połknął pastylkę 
przeciwbólową, ubrał się i zajął miejsce za 
kierownicą.
- Jakieś przecieki? - zapytał po sprawdzeniu 
wszystkich kontrolek.
- Żadnych - odparł Hyzo. - Ta bestia jest 
szczelna niczym okręt podwodny.
- Dobrze. Daj mi całą moc. Chcę zepchnąć ten 
czołg z drogi. Czy przy takim manewrze możemy 

background image

uszkodzić ciągnik?
- Chyba nie. Parę reflektorów, nic poważnego. Z 
przodu mamy solidną, stalową płytę, grubą na 
cztery centymetry. Możesz pchać.
Jan ruszył z najmniejszą możliwą szybkością. 
Zgrzytnął metal, pojazdy zetknęły się czołowo. 
Nie zmieniając biegów, nacisnął akcelerator. 
Olbrzymi ciągnik zadrżał i całą masą naparł na 
stojący czołg. Moc silników rosła.
Po chwili, która wydawała się wiecznością, 
czołg drgnął. Oba pojazdy ruszyły, a Jan - 
utrzymując teraz stałą prędkość - skręcił lekko 
kierownicą, starając się utrzymać stały promień 
skrętu. Czołg zaczął zbaczać w prawo, sunąc w 
stronę niewidzialnej przepaści. W pewnym 
momencie uniósł się nieznacznie, zadrżał, 
balansując na krawędzi i zniknął w głębinie. Jan 
kopnął w hamulce.
Echo kabla prowadzącego znajdowało się teraz 
w lewym, dolnym rogu ekranu radarowego, co 
wskazywało, że ciągnik także znajduje się na 
krawędzi grobli. Jan wrzucił wsteczny bieg i 
ostrożnie wycofał pojazd na środek Drogi. 
Dopiero wówczas odetchnął z ulgą.
- Udało się - powiedział z zadowoleniem Otakar. 
- Mam nadzieję, że na tym skończą się nasze 
kłopoty.
Przeprawa pociągów, chociaż uciążliwa, nie 
przysporzyła większych problemów. Stracili 
jednak sporo czasu. Wagony, lżejsze niż 
masywne ciągniki, miały tendencje do 
niebezpiecznych poślizgów. Obyło się na 
szczęście bez dłuższych postojów; przeprawa 
trwała nieprzerwanie, aż wszystkie pociągi 

background image

znalazły się po drugiej stronie rozlewiska. 
Dopiero wtedy Jan zarządził ośmiogodzinną 
przerwę.
Potrzebowali jej wszyscy - a najbardziej 
kierowcy, którzy padali wprost z nóg. Jan 
wiedział doskonale, jak dalsza jazda w takich 
warunkach może być niebezpieczna. Jednak 
gdy wszyscy odpoczywali, ponownie przejechał 
przez zalany wodą odcinek Drogi i zatrzymał 
ciągnik tuż obok nieruchomych czołgów. Ubrał 
się w kombinezon, zszedł w dół i zbliżył się do 
wozu dowodzenia.
- Już myślałem, że o nas zapomniałeś - przywitał 
go Lajos Nagry.
- Wręcz przeciwnie. Od dłuższego czasu nie 
jestem w stanie myśleć o niczym innym.
- Chcesz zostawić te czołgi tutaj?
- Nie, za bardzo ich potrzebujemy.
- Ale one nie przeprawią się na drugi brzeg o 
własnych siłach.
- Wiem, mam jednak pewien pomysł. Spójrz. - 
Rozłożył schemat jednego z czołgów, na którym 
pozakreślał niektóre fragmenty na czerwono. - 
Wszystkie te miejsca zalejemy masą 
uszczelniającą. Wystarczy, by przeprowadzić 
czołgi przez wodę.
- Poczekaj chwilę - powiedział Lajos, wskazując 
jedno z miejsc na schemacie. - Wszystkie te 
włazy będą musiały być uszczelnione. Jak w 
takim razie wyjdzie stamtąd kierowca, jeżeli coś 
się stanie?
- Nie będzie żadnych kierowców. Odblokujemy 
hamulce, uszczelnimy pojazdy i po prostu 
będziemy je holować. Pojedyncza lina 

background image

wystarczy. Wypróbowałem już.
- Mam taką nadzieję - mruknął Lajos. - Lecz nie 
chciałbym znaleźć się w ciągniku, gdyby któryś 
z holowanych czołgów spadł z Drogi. Jak nic, 
pociągnie za sobą ciągnik.
- To możliwe. Dlatego właśnie na ciągniku 
zamontujemy wyzwalacz, który w razie wypadku 
natychmiast odetnie hol.
Lajos pokiwał głową.
- A więc dobrze. Zacznijmy od czołgu numer 
sześć. Ma rozsypane sprzęgło, a więc i tak 
niewielka strata, jeżeli się nie uda.
Rozpoczęli operację.
Holowany czołg zniknął pod wodą, a jego 
wynurzeniu się po drugiej stronie rozlewiska 
towarzyszyło chóralne westchnienie ulgi. 
Szybko zerwano uszczelnienia i okazało się, iż 
poza niewielką kałużą na podłodze, pojazd 
wewnątrz jest suchy. Pozostałe czołgi 
przeholowano równie szybko i sprawnie.
Przed wyruszeniem w dalszą drogę, do 
ciągników powróciły pełne obsady. Elżbieta 
zjawiła się taszcząc jakieś zawiniątko, które 
przed zdjęciem kombinezonu położyła na 
podłodze.
- Coś specjalnego - powiedziała z uśmiechem.  -
Sama to zrobiłam. Stary przepis rodzinny na 
bardzo specjalne okazje. Myślę, że teraz mamy 
właśnie taką. Ta potrawa nazywa się beef 
strogonoff.
Cała załoga zasiadła do pierwszego 
prawdziwego posiłku od rozpoczęcia podróży. 
Dziewczyna nie przesadziła - potrawa okazała 
się znakomita. Do tego świeżo upieczony chleb, 

background image

dużo piwa i zielona cebula. Był nawet żółty ser, 
chociaż uporanie się z nim przyszło wszystkim z 
największym trudem.
- Wielkie dzięki - powiedział wreszcie Jan i 
pomimo obecności pozostałych ujął dziewczynę 
za rękę.
Wydawali się tego nie zauważać. Zaakceptowali 
ją już jako członka załogi - bardzo ważnego 
członka, jako że umiejętności kucharskie 
zgromadzonych w kabinie mężczyzn kończyły 
się na rozpuszczeniu kilku kostek koncentratu. 
Po posiłku Janowi zaświtał pewien pomysł.
- Ruszamy za pół godziny. Mamy więc dość 
czasu by sprawdzić, jak radzisz sobie za 
kierownicą. Nie chcesz przecież przez resztę 
życia pozostać drugim kierowcą - prawda 
Elżbieto?
- Dobry pomysł - przytaknął Otakar.
- Och nie, nie mogłabym! To niemożliwe!
- To rozkaz, dziewczyno - surowym na pozór 
słowom przeczył szeroki uśmiech.
W chwilę później śmiali się już wszyscy. Hyzo 
zniknął w przedziale maszynowym; po chwili 
pojawił się z kawałkiem czystej szmatki i 
przetarł troskliwie czarną skórę fotela. Otakar 
obniżył fotel, by Elżbieta mogła swobodnie 
dosięgnąć pedałów. Chociaż silnik był 
wyłączony, a ona znała już podstawowe funkcje 
wszystkich przyrządów, z widocznym wahaniem 
położyła stopy na pedałach i dotknęła 
kierownicy.
- Widzisz, jakie to proste - powiedział Jan. - A 
teraz wrzuć wsteczny bieg i przejedź kilka stóp. 
Dziewczyna zbladła.

background image

- Nie, nie byłabym w stanie.
- Dlaczego nie?
- Rozumiesz, to twoje zajęcie.
- Chcesz przez to powiedzieć, że mogą się tym 
zajmować wyłącznie mężczyźni?
- Tak, chyba tak.
- A mimo to, spróbuj. Przez cały tydzień ty i 
dziewczęta wykonujecie typowo męską pracę i, 
jak już zdążyłaś to z pewnością zauważyć, świat 
z tego powodu jakoś się nie zawalił.
- Dobrze. Zrobię to!
Nawet Jana zdziwiła ta nagła zaciętość. Czasy 
się zmieniły, a ona lubiła wszelkie zmiany. Nie 
czekając na polecenia, uruchomiła silniki, 
wyłączyła autopilota i wykonała wszystkie 
czynności, przygotowujące pojazd do ruchu. Po 
chwili wahania zmieniła bieg na wsteczny i 
cofnęła lekko cały ciągnik. Gdy ponownie 
wyłączyła silniki, wszyscy w kabinie 
uśmiechnęli się szeroko.
Dalszej podróży towarzyszył wesoły i pogodny 
nastrój. Wszyscy czuli się wypoczęci i 
odprężeni. Był to korzystny objaw, ponieważ 
najtrudniejsza część trasy wciąż była jeszcze 
przed nimi. Inżynierowie, którzy stworzyli Drogę, 
starali się uczynić wszystko, by ominąć 
naturalne przeszkody terenowe planety. 
Przejazd przez góry ułatwiono drążąc w skale 
głębokie tunele. Wzdłuż wybrzeża biegła 
szeroka grobla. A na podniesionych z wody 
wysepkach, które niczym łańcuch spinały oba 
kontynenty, Droga prowadziła prosto i bez 
przeszkód zniwelowanymi sztucznie grzbietami 
górskimi.

background image

Żadnym jednak sposobem nie dało się odsunąć 
Drogi od tropikalnej dżungli. Na większej części 
południowego kontynentu panowało wieczne, 
upalne lato. Temperatura nierzadko dochodziła 
do punktu wrzenia wody, czyniąc z tego obszaru 
prawdziwe piekło.
Droga ponownie skręcała w stronę lądu, 
prowadząc do tunelu w górskim łańcuchu. 
Czołgi znajdowały się o trzydzieści godzin z 
przodu i co pół godziny przesyłały raporty o 
warunkach przejazdu. Aż do wlotu tunelu Droga 
opadała szerokim łukiem. Na gładkiej do tej pory 
powierzchni ukazały się wyryte litery: WOLNIEJ. 
Wjeżdżając w ciemną gardziel, Jan zastosował 
się do tego niezwykłego polecenia i gdy po 
kilkunastu minutach w oddali
zamajaczyło światełko wylotu tunelu, robili nie 
więcej niż pięćdziesiąt kilometrów na godzinę.
Po drugiej stronie łańcucha gór niepodzielnie 
panowała dżungla. Drzewa, krzewy, pnącza 
wznosiły się po obu stronach Drogi, nad nią, a 
nawet próbowały wtargnąć na nawierzchnię. 
Droga miała tutaj 200 metrów szerokości - 
dwukrotnie więcej niż normalnie, lecz i tak 
przytłoczona była zbitą masą roślin, 
niepowstrzymanie pnących się w górę w 
wyścigu po słońce. Gałęzie niektórych drzew 
rozrosły się do tego stopnia, że stały się zbyt 
ciężkie i przewracały pnie w poprzek Drogi. 
Niektóre z nich bu-twiały, stając się podłożem 
dla innych roślin, ale były też takie, które wciąż 
sięgały korzeniami głęboko w ziemię i te 
przetrwały, a ich gałęzie, nawet w tak 
niewygodnej pozycji, pięły się szybko w górę. 

background image

Miejscami przeszkody miały przeszło metr 
szerokości i kilkanaście wysokości.
Czołgi wydawały drzewom bezpardonową 
wojnę; poczerniałe ślady ich zwycięstw gęsto 
znaczyły obie strony Drogi. Pojazdy z 
miotaczami ognia stanęły pierwsze, zmieniając 
każdą przeszkodę w płonący stos. Czołgi jadące 
z tyłu poszerzały przejścia, spychając zwęglone 
szczątki na bok. Pociągi mijały właśnie jedno z 
takich rumowisk, poskręcanych, wciąż jeszcze 
dymiących. Był to koszmarny widok.
- To potworne - powiedziała Elżbieta. - Nie mogę 
na to patrzeć.
- Nie chciałbym cię straszyć - odparł Jan. - Ale 
to dopiero początek. Najtrudniejszy odcinek 
Drogi jest wciąż jeszcze przed nami. Zawsze 
było tam niebezpiecznie, ale teraz dodatkowo 
jesteśmy opóźnieni. Bardzo opóźnieni.
- A co to właściwie za różnica? - zapytała 
dziewczyna.
- Nie jestem pewien, ale mam dziwne 
przeczucie, że różnicę tę odczujemy na własnej 
skórze. Czasami żałuję, że pierwsi osadnicy nie 
pozostawili po sobie żadnych zapisów. 
Wszystkie dyski pamięci zostały skasowane do 
czysta. Oczywiście, po każdej podróży 
zachowały się dzienniki, ale zawierają one 
jedynie typowo techniczne notatki lub dane o 
przebytych odległościach. Nic osobistego. Nie 
znam żadnych faktów, mogę jedynie snuć 
przypuszczenia. Najbardziej niepokoję się o 
wiosnę.
- Nie znam takiego słowa.
- Nic dziwnego. W słowniku tej planety ono nie 

background image

istnieje. W światach bardziej przychylnych 
człowiekowi występują cztery pory roku. Zima 
jest okresem chłodów, lato okresem ciepła, a 
pora między tymi okresami, kiedy wszystko się 
ociepla, nazywana jest właśnie wiosną. I jest 
jeszcze jesień.
Elżbieta uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
- Dość trudno to sobie wyobrazić.
- Na tej planecie występuje także coś 
podobnego. Na skraju strefy mroku zwierzęta 
zaadoptowały się do chłodniejszego 
środowiska. Mają tam ekologiczną niszę i są w 
stanie przetrwać, dopóki się nie ociepli. Jednak 
wraz ze zmianą pór roku pojawiają się formy 
przystosowane do coraz wyższych temperatur, 
a wtedy walka o przetrwanie z pewnością 
przybiera bardzo ostry przebieg.
- Ale przecież nie możesz być tego pewien...
- Nie jestem. Możemy mieć nadzieję, iż się mylę. 
Skrzyżuj więc palce i módl się, by szczęście 
sprzyjało nam dalej.
Stało się jednak inaczej. Pierwsze spotkanie ze 
światem zwierzęcym wyglądało na zupełnie 
przypadkowe i nie wydawało się, by mogło mieć 
wpływ na przebieg podróży. Chociaż była to 
prawdziwa rzeź, jedynie Elżbieta wydawała się 
być tym poruszona.
- Te zwierzaki nawet nie zdają sobie sprawy z 
naszej obecności - szepnęła wstrząśnięta. - 
Wychodzą po prostu na Drogę i są rozgniatane, 
miażdżone.
- Nic nie możemy na to poradzić. Nie patrz, jeżeli 
ten widok sprawia ci przykrość.
- Muszę patrzeć. To należy do moich 

background image

obowiązków. Lecz spójrz na te zielonkawe 
stworki z pomarańczowymi paskami na 
grzbiecie. Wydaje mi się, że jest ich coraz 
więcej. Wychodzą z dżungli.
Jan dostrzegł je także. Początkowo pojawiały 
się pojedyncze osobniki, potem już całe stada 
wylewały się spomiędzy drzew. Wielkie niczym 
koty, stanowiły pocieszną karykaturę ziemskich 
żab.
- Być może migracja - zauważył. - Albo coś je 
ściga. Na szczęście nie są w stanie wyrządzić 
nam żadnej krzywdy.
A może mogą? Zadając sobie to pytanie, poczuł 
nagle niepokój. Gorączkowo próbował 
przypomnieć sobie coś, co schowane było w 
najgłębszych zakamarkach pamięci. Co to 
takiego było? W każdym razie odrobina 
ostrożności nie zawadzi. Zredukował szybkość i 
sięgnął po mikrofon.
- Do wszystkich kierowców. Zmniejszyć 
szybkość do dwudziestu kilometrów.
- Co się stało? - zapytała z niepokojem Elżbieta.
Nawierzchnia Drogi przestała być widoczna, 
zniknęła pod zwartą masą ciał. Wydawały się 
zupełnie nie zwracać uwagi na zbliżające się, 
ciężkie pojazdy.
- Oczywiście! - przypomniał sobie. Wziął do ręki 
mikrofon. - Uwaga wszyscy kierowcy! 
Natychmiast zwalniajcie, ale starajcie się nie 
używać przy tym hamulców. Zmniejszajcie moc 
do zera i obserwujcie wskaźniki naprężeń, 
bowiem w przypadku poślizgu możecie złożyć 
pociąg niczym scyzoryk. Powtarzam. Zwolnić 
nie używając hamulców, obserwować wskaźniki 

background image

naprężeń i ekran radaru zbliżeniowego.
- Co się dzieje? - zakrzyknął z przedziału 
maszynowego Eino.
- Jakieś zwierzęta na Drodze. Tysiące. Właśnie 
je rozjeżdżamy... - przerwał czując, jak pojazd 
zaczyna się ślizgać. Włączył autopilota i ujął 
oburącz kierownicę. - Cholera, zupełnie, 
jakbyśmy jechali po lodzie... żadnego tarcia... 
opony ślizgają się na rozgniecionych ciałach.
Co gorsza, wagony także zaczęły się ślizgać. Na 
monitorze tylnych skanerów Jan spostrzegł, że 
sznur wagonów łamie się i skręca niczym wąż. Z 
przerażeniem uświadomił sobie, że komputer 
pokładowy nie daje sobie rady z 
wyrównywaniem szyku.
- Przerwać połączenia komputera z obwodami 
sterowania - polecił wszystkim kierowcom, 
odcinając jednocześnie własny komputer.
Lekkie naciśnięcie akceleratora wyrównało na 
chwilę szyk ślizgających się wagonów. 
Ponownie zredukował szybkość, powoli 
zagłębiając się w sunące niczym rzeka ciała.
-  Spójrz do przodu!
Zaalarmowany nagłym okrzykiem Elżbiety 
podniósł wzrok i spostrzegł, że Droga, do tej 
pory prosta, przechodzi w ostry zakręt. W 
normalnych warunkach pokonanie go byłoby 
proste. Lecz teraz, przy nawierzchni śliskiej 
niczym lód...
Strzałka prędkościomierza opadała powoli, lecz 
wciąż poruszali się zbyt szybko. Gdy dojeżdżali 
do zakrętu, prędkość wynosiła pięćdziesiąt 
kilometrów na godzinę.
Jan prowadził ręcznie, musiał jednak ponownie 

background image

uruchomić komputer pokładowy, by holowane 
przez niego wagony mogły skręcać tak samo, 
jak on. Lekki skręt kierownicy i szybkie 
centrowanie. Postanowił zacząć od wewnętrznej 
strony zakrętu i dać się znosić wolno na 
zewnątrz. Strzałka opadała coraz bardziej. 
Czterdzieści kilometrów... trzydzieści pięć. 
Jeszcze jeden ruch kierownicą. Ciągnik reaguje. 
To dobrze. Żeby tylko udało się utrzymać 
sterowność.
Obrzucił szybkim spojrzeniem ekrany i z ulgą 
stwierdził, że wagony, chociaż zataczają się 
lekko, podążają jednak jego śladem. Nagle 
ciągnik podskoczył, gdy najechali na leżący na 
krawędzi Drogi pień powalonego drzewa. 
Dobrze. Zwiększy to odrobinę przyczepność. Po 
obu stronach Drogi grobla opadała w dół 
stromym nasypem. Dalej piętrzyła się dżungla i 
połyskiwało coś, co przypominało kałuże wody.
- Wydaje mi się, że zwierząt jest coraz mniej - 
powiedziała Elżbieta. - Wychodzą w coraz 
mniejszych grupach.
- Obyś miała rację - odparł Jan, czując ostry ból 
w zaciśniętych na kierownicy dłoniach. - 
Robimy teraz dziesięć kilometrów na godzinę. 
Chyba przejechaliśmy już najgorsze i...
- Nie mogę się utrzymać! - przerwał mu nagle 
pełen rozpaczy okrzyk.
Jan gwałtownym ruchem sięgnął po mikrofon.
- Kim jesteś? Podaj swój numer!
- Pociąg numer dwa... tracę szyk... pełne 
hamowanie, ale ślizgamy się dalej... spadamy!
Odruchowo wyłączył silniki i cały pociąg stanął. 
Z głośnika dobiegł ich łoskot dartych blach i 

background image

przeraźliwy krzyk bólu. Potem zapadła cisza.
- Wszystkie pociągi zatrzymać się! - polecił. - 
Pociąg numer dwa, czy mnie słyszysz?
Jedyną odpowiedzią był głuchy szum z 
głośnika.
- Pociąg numer trzy, czy zatrzymaliście się? 
Tym razem odpowiedź była szybka i wyraźna:
- Zgłasza się trójka. Zatrzymaliśmy się bez 
większych kłopotów. Przed nami zwierzęta 
wciąż przekraczają Drogę. Widzę porozgniatane 
ciała i mnóstwo krwi...
- Wystarczy, trójka. Ruszaj na minimalnej 
szybkości do przodu. Raportuj natychmiast, gdy 
dostrzeżesz dwójkę
- wcisnął guzik interkomu. - Hyzo, odbierasz 
dwójkę?
- Próbuję - odparł radiooperator. - Nie mam 
żadnego sygnału z ciągnika. Chun Taekeng ma 
własny nadajnik w wagonie, ale nie zgłasza się.
- Próbuj dalej...
- Poczekaj, mam sygnał. Przełączam na obwód 
ogólny.
- ...Jak się stało - głos był urywany, 
przestraszony.
- Mamy kilku rannych. Przyślijcie lekarza.
- Tu Koordynator. Kto mówi?
- Jan? Tu Lee Ciou. Mieliśmy hamowanie 
awaryjne. Kilku ludzi jest rannych...
- Poczekaj, Lee. Czy wagony są w dalszym ciągu 
hermetyczne? Co z klimatyzacją?
- Na razie działa. Nie mamy chyba żadnych 
dziur, bowiem wylądowaliśmy prosto na tych 
przeklętych zwierzakach. Włażą teraz na 
wagony, nawet na okna.

background image

- Dopóki nie dostaną się do środka, nie zrobią 
wam żadnej krzywdy. Dowiedz się, jaka jest 
sytuacja w pozostałych wagonach i poinformuj 
mnie o wszystkim. Koniec.
Przez chwilę siedział wyprostowany, bębniąc 
nerwowo palcami o kierownicę. Szyk jednego z 
pociągów został rozerwany, zasilanie jednak 
najwidoczniej zostało zachowane. Tak więc 
generator w ciągniku powinien jeszcze 
funkcjonować. A jeżeli tak - to dlaczego nie 
mógł skontaktować się z jego załogą? Co było 
przyczyną tak nagłego zniknięcia radia? 
Cokolwiek tam się wydarzyło, jedno było pewne 
- musi się tym zająć. Ale nie sam. Będzie 
potrzebował pomocy. Nagle uświadomił sobie, 
że siedząc tak i rozmyślając, traci cenne 
sekundy.
- Hyzo - krzyknął do interkomu. - Nawiąż 
łączność z czołgami. Powiedz im, że mamy tutaj 
kłopoty z pociągiem i będziemy potrzebowali 
pomocy. Chcę, aby przysłali tu dwa najcięższe 
czołgi razem ze wzmocnionymi linami 
holowniczymi i dodaj, by przycisnęli gaz do 
dechy.
-  Zrobione. Zgłasza się pociąg numer trzy.
- Przełącz na obwód ogólny.
- Jestem w kontakcie wzrokowym z dwójką. 
Wagony porozrzucane po całej Drodze, niektóre 
nawet w dżungli. Zatrzymałem się przed 
ostatnim wagonem.
- Widzisz ciągnik?
- Nie.
- Jakieś szansę na przejazd obok?
- Absolutnie żadnych. To prawdziwa katastrofa! 

background image

Nigdy nie widziałem...
- Dobrze, trójka. Wyłączam się. Natychmiast 
odezwał się Hyzo:
-  Mam pozwolenie Lee Ciou. Łączę.
- Janie, słyszysz mnie? Janie...
-  Słyszę. Czego się dowiedziałeś, Lee?
- Rozmawiałem z drugim wagonem. 
Przekrzykują się nawzajem, ale nie wydaje mi 
się, by ktoś zginął. Wagon Chun Taekenga ma 
powybijane okna, ewakuują więc ludzi do 
mojego. Ale jest coś poważniejszego. Udało mi 
się połączyć z inżynierem ciągnika na obwodzie 
wewnętrznym.
- Powiedział ci, co się stało?
- Tak. Ale najlepiej sam z nim porozmawiaj. 
Spróbuję połączyć cię z nim na obwodzie 
awaryjnym.
- Dobrze. Vilho, jesteś tam? Vilho Heikki, czy 
mnie słyszysz?
Przez chwilę z głośnika na tle szumów słyszalne 
były jedynie trzaski. Nagle dobiegł go daleki, 
niewyraźny głos:
- Janie... mieliśmy wypadek. Byłem właśnie w 
przedziale silnikowym, gdy ciągnik zaczął się 
ślizgać. Usłyszałem jeszcze krzyczącego Turu, a 
potem uderzyliśmy w coś. W coś solidnego. A 
potem ta woda... i Arma...
- Vilho, nie słyszę cię. Możesz mówić głośniej?
- Paskudny wypadek. Zobaczyłem, jak przez 
właz w kabinie kierowców zaczyna się wlewać 
woda. Może powinienem był spróbować ich 
wyciągnąć, ale oni nie odpowiadali. A woda 
wlewała się coraz prędzej, więc zatrzasnąłem i 
uszczelniłem właz...

background image

- Postąpiłeś słusznie. Musiałeś przecież myśleć i 
o pozostałych wagonach...
- Tak, wiem... ale Arma Nevalainen... ona była 
drugim kierowcą.
Jan nie miał czasu na refleksję, że realizacja 
jego wspaniałego planu, przewidującego pomoc 
młodych kobiet w prowadzeniu pociągów, 
spowodowała właśnie śmierć jednej z nich. 
Musiał myśleć o tych, którzy pozostali przy 
życiu.
- Tracisz moc, Vilho?
- Chyba nie. Jak na razie wszystkie światła 
zielone. Cały ciągnik tkwi głęboko przechylony, 
z nosem w bagnie. Przyrządy kontrolne w 
kabinie kierowców i interkom nie działają. 
Generator wciąż pracuje, najwidoczniej wyloty 
wentylacyjne są jeszcze nad powierzchnią 
wody. Stało się jednak coś niepokojącego.
- Co takiego?
- Nie działa klimatyzacja. Temperatura wewnątrz 
szybko rośnie.
-  Nie poddawaj się. Zaraz cię stamtąd wyciągnę.
- Co chcesz zrobić? - krzyknęła wystraszona 
Elżbieta.
- Jedynie to, co konieczne. Aż do mojego 
powrotu przejmujesz dowodzenie. Jeżeli będą 
jakieś problemy, Hy-zo ci pomoże. Po przybyciu 
czołgów skieruj je bezpośrednio do ciągnika 
pociągu numer dwa. Będę już tam czekał. 
Podczas gdy Jan wkładał kombinezon, Eino 
zwinął drugi w zgrabną paczkę.
- Powinieneś mi pozwolić pójść ze sobą, Janie - 
powiedział.
- Nie. Utrzymuj moc. Ja muszę się rozejrzeć na 

background image

miejscu. Do tego nie potrzeba dwóch ludzi.
Przeszedł do tyłu pojazdu i usłyszał, jak Eino 
zatrzaskuje za nim drzwi przedziału 
maszynowego. Bez nerwowego pośpiechu Jan 
zdjął opasujące motocykl uchwyty, włożył 
kombinezon do bagażnika i wytoczył maszynę 
na ziemię. Gdy tylko spojrzał na nawierzchnię 
Drogi, zrobiło mu się niedobrze.
Za pojazdem rozciągała się istna hekatomba. 
Ciała obcych stworów leżały rozjechane, 
zmiażdżone i unicestwione. Kilka okaleczonych 
sztuk, pchanych do przodu jakimś instynktem 
pełzło nieporadnie w kierunku dżungli. Drogę 
pokrywały drgające strzępy błękitnego mięsa i 
kałuże krwi. Szerokie opony pojazdów dokonały 
potwornego zniszczenia.
Jadąc wzdłuż nieruchomych wagonów 
spostrzegł, że ślizgające się opony pozostawiły 
za sobą szeroki ślad w postaci smug krwi i 
parujących wnętrzności. Powoli, manewrując 
ciałem, by nie wpaść w poślizg na 
makabrycznych szczątkach, dojechał do 
zakrętu.
Z dżungli wyszło coś dużego, uzbrojonego w 
groźnie wyglądające pazury i ruszyło w jego 
kierunku.
Przez ułamek sekundy spoglądał na 
przerażającą postać. Następnie przekręcił 
manetkę gazu do oporu i ślizgając się, pomknął 
z rykiem silnika do przodu, oddalając się od 
stwora. Pochylony nad kierownicą, starając się 
utrzymać równowagę, zaryzykował spojrzenie 
przez ramię, po czym zwolnił. Potwór ucztował 
wśród martwych ciał porozgniatanych zwierząt.

background image

Na widok pociągu numer dwa z trudem 
opanował nagły dreszcz. Wagony były 
porozrzucane na całej szerokości Drogi, 
niektóre wjechały nawet pomiędzy drzewa.
Ciągnik spadł z nasypu i stał silnie przechylony, 
do połowy zanurzony w wodzie.
Zbliżając się ostrożnie do unieruchomionego 
ciągnika, dostrzegł prawdziwą przyczynę 
tragedii. Olbrzymie drzewo zostało spalone, a 
następnie zepchnięte z Drogi na bok. 
Powstrzymało, co prawda, staczający się 
ciągnik przed całkowitym zanurzeniem w 
wodzie, jednak jedna z masywnych gałęzi 
przebiła przednią szybę w kabinie. Śmierć 
kierowców musiała nastąpić natychmiast.
Wyciągnięcie tak ciężkiego pojazdu z bagna nie 
będzie łatwe - pomyślał. Ale to musi poczekać. 
Przede wszystkim należy uwolnić Vilho. Jan 
podszedł do tyłu ciągnika i trzymając się liny 
spróbował dotrzeć na górę. Czuł, jak pomimo 
grubych rękawic, rozgrzany metal parzy go w 
dłonie. Po pachą ściskał zwinięty przez Eino 
kombinezon. Po dotarciu do tylnego wejścia 
podniósł pokrywę interkomu i nacisnął guzik.
- Vilho, słyszysz mnie? Odezwij się, Vilho. 
Musiał powtórzyć to dwa razy, zanim w końcu 
usłyszał cichą odpowiedź:
-  Gorąco... nie mogę oddychać.
- Będzie jeszcze goręcej, jeżeli nie zrobisz tego, 
co powiem. Nie mogę otworzyć tych drzwi, 
musisz otworzyć je sam, od wewnątrz. Są ponad 
poziomem wody. Powiedz, gdy już to zrobisz.
Z wnętrza ciągnika dobiegł niewyraźny, 
skrzypiący dźwięk. Minęła dłuższa chwila, nim w 

background image

głośniku ponownie zabrzmiał głos 
wycieńczonego Vilho:
- Otwarte... Janie.
- A więc najgorsze mamy za sobą. Cofnij się 
teraz. Postaram się wejść i zamknąć je za sobą 
tak szybko, jak będzie to możliwe. Mam dla 
ciebie kombinezon. Liczę do pięciu, a potem 
wchodzę.
Przy słowie: "pięć" Jan kopnięciem otworzył 
drzwi i wpadł do środka, wrzucając do wnętrza 
kombinezon. Ze względu na silny przechył 
całego pojazdu zamknięcie ciężkich drzwi było o 
wiele trudniejsze, niż się tego spodziewał. 
Zamknął je z wysiłkiem, zapierając się nogami o 
obudowę silnika i napierając na drzwi 
ramieniem. Zatrzasnęły się z głuchym łoskotem.
Vilho siedział bez ruchu, oparty o przeciwną 
ścianę. Jednak gdy Jan się zbliżył, otworzył 
oczy i lekko zadrżał. Jan uklęknął i zaczął 
wsuwać nogi kolegi w kombinezon. Wreszcie 
włożył na głowę bezwładnego Vilho 
przezroczysty hełm, sprawdził uszczelnienia i 
włączył chłodzenie na pełną moc. Czując na 
twarzy ożywcze powiewy świeżego powietrza, 
inżynier uśmiechnął się i z wysiłkiem uniósł w 
górę kciuk.
- Gdyby nie ty, chyba bym się tutaj upiekł. 
Dzięki...
- To ty zasłużyłeś na podziękowania. Jedynie 
dzięki tobie wszyscy w pociągu jeszcze żyją. 
Czy generator w dalszym ciągu będzie 
dostarczał prąd?
- Tak. Udało mi się ustawić go w pozycji 
automatycznej.

background image

- To świetnie. A więc mamy szansę wydostać się 
stąd w całości. Musimy odnaleźć teraz wagon, w 
którym znajduje się Lee Ciou i sprawdzić jak 
wygląda sytuacja. Rozmawiałem z nim z mojego 
ciągnika.
- Jego wagon był szósty z kolei.
- Chodźmy więc.
Szli wzdłuż pociągu, stąpając po szybko 
rozkładających się ciałach zielonych stworów. 
Wagony stały na Drodze pod różnymi kątami, 
ale kable połączeniowe i złącza wydawały się 
przetrwać wypadek bez uszkodzenia. Był to 
powód do chwały dla dawno temu zmarłych 
ludzi, którzy je zaprojektowali.
Uwięzieni w nieruchomych wagonach ludzie, 
widząc ratowników, machali z podnieceniem 
rękoma. W jednym z okien pojawiła się nagle 
pomarszczona twarz Chun Taekenga, którego 
usta miotały bezgłośne przekleństwa. Jan 
uśmiechnął się i pomachał mu ręką, a Chun 
poczerwieniał i w odpowiedzi pogroził mu 
gwałtownie zaciśniętą pięścią. Gdy dotarli do 
drzwi, Vilho włączył interkom. Musieli powtarzać 
kilkanaście razy wezwanie, by poprzez 
podniecony gwar przebił się wreszcie głos Lee.
- Janie, tu Lee. Słyszysz mnie?
- Tak.
- Czy to Vilho jest razem z tobą? A kierowcy...?
- Nie żyją. Co z ludźmi z pociągu?
- Lepiej, niż myślałem na początku. Kilka 
złamań, ale w sumie nic poważnego. Ludzie z 
rozbitego wagonu zostali już ewakuowani. Chun 
Taekeng bez przerwy narzeka...
- Mogę to sobie wyobrazić. Wrzeszczał coś do 

background image

nas, mijaliśmy go, stojącego w oknie. Co z 
czołgami?
-  Spodziewamy się ich w każdej chwili.
"A więc wciąż jeszcze mam szansę, by 
wyciągnąć stąd tych ludzi żywych" - pomyślał w 
duchu Jan.
Chociaż nie będzie to proste. Dwóch kierowców 
zginęło, a więc na ich miejsce trzeba będzie 
znaleźć innych. A czy uda się uruchomić 
ciągnik? Do zrobienia było jeszcze niemało. 
Opadło go znużenie, mącąc jasność myśli.

Rozdział 9
Zanim nadjechały czołgi, Jan ułożył już plan 
operacji ratunkowej i rozpoczęto przygotowania. 
Słysząc chrzęst gąsienic pojazdów odwrócił się 
i machnął ręką, by się zatrzymały. Oparł 
motocykl o stalowy bok pierwszego z nich i 
wspiął się niezgrabnie do kabiny kierowców. Po 
raz pierwszy od kilku godzin zdjął hełm i przez 
kilka chwil siedział nieruchomo, wdychając 
głęboko czyste i chłodne powietrze.
- Ale bałagan - stwierdził Lajos, spoglądając na 
nieruchomy pociąg.
- Przede wszystkim dajcie mi trochę wody - 
odparł Jan i nie odzywał się więcej, dopóki nie 
opróżnił do dna litrowej butelki życiodajnego 
płynu. - Mogło być gorzej. Na razie dwoje 
zabitych. Ale musimy się upewnić, że pozostali 
wyjdą z tego z życiem. Podaj mi kawałek kartki 
to narysuję ci, co zrobimy.
Szybko naszkicował pogrążony w bagnie 
ciągnik i porozrzucane wagony pociągu, 
wskazując ołówkiem na pierwszy wagon.

background image

- W tej chwili odłączamy stąd wszystkie kable, 
za wyjątkiem głównych łączy. To robota Vilho. Z 
kąta nachylenia wnoszę, że jedynie ciężar 
pociągu powstrzymuje ten ciągnik przed 
zupełnym pogrążeniem się w wodzie. A teraz ty. 
Chcę, byś przeciągnął liny holownicze od 
twojego czołgu do ciągnika. Zaczep je dokładnie 
tu i tu. Naciągnij je i stań na hamulcach, 
blokując jednocześnie gąsienice. Wtedy 
odetniemy resztę połączeń i drugi czołg 
odepchnie ten wagon na bok, robiąc nam 
miejsce. Potem drugi czołg także zaczepi swoje 
liny i na dany sygnał wyciągniemy ciągnik na 
Drogę.
Lajos pokręcił z powątpiewaniem głową.
- Szczerze pragnę, by ten plan się powiódł. Ale 
w grę wchodzi olbrzymia masa. Czy ktoś 
wewnątrz ciągnika nie mógłby wrzucić 
wstecznego biegu i trochę nam pomóc?
- Nie. Kabina kierowców jest rozhermetyzowana 
i wejście tam jest niemożliwe. Vilho może nam 
jednak pomóc, od czasu do czasu odblokowując 
hamulce. Lecz obawiam się, że to już wszystko, 
czego możemy oczekiwać.
- A więc nie ma na co czekać - stwierdził Lajos. - 
Jesteśmy gotowi.
- Dajcie mi jeszcze trochę wody i możemy 
zaczynać.
Była to niewdzięczna, wyczerpująca praca, bez 
mała mordercza w tak niesamowitym skwarze. 
Grube rękawice kombinezonów utrudniały 
manipulowanie przy delikatnych mechanizmach 
złączy. Wszyscy pracowali bez chwili 
wytchnienia, niemal do upadłego. Po 

background image

zamocowaniu lin holowniczych odcięto resztę 
łączy. Liny napięły się, lecz wytrzymały. W tym 
samym czasie drugi czołg zajął się odsuwaniem, 
stojącego pod kątem do przechylonego 
ciągnika, wagonu. W normalnych warunkach 
byłoby to niezwykle trudne, lecz śliska od krwi 
nawierzchnia zmniejszała tarcie. Po odsunięciu 
wagonu, do czołgu przymocowano liny od 
ciągnika i wycofano się na bezpieczną pozycję.
- Wszystkie liny zaczepione - zasygnalizowano 
nareszcie.
Jan znajdował się w kabinie drugiego czołgu, 
nadzorując tę trudną, a zarazem delikatną 
operację.
- Przyjąłem. Cofniemy się teraz, by naprężyć 
liny. Jedynka, jesteście gotowi?
- Tak.
- Dobrze. Zacznijcie ciągnąć na komendę: 
"start". Vilho, słyszysz mnie?
- Głośno i wyraźnie.
- Uważaj na hamulce. Przejmujemy całą masę 
ciągnika na liny holownicze. Gdy naprężenie 
dojdzie do trzystu, krzyknę: "hamulce". Wtedy je 
zwolnisz. Zrozumiałeś?
- Oczywiście. Wyciągnijcie mnie stąd jak 
najszybciej. Nie mam ochoty na kąpiel.
Kąpiel. Jeżeli liny puszczą, cały ciągnik 
natychmiast skryje się pod powierzchnią wody. 
W takim przypadku Vilho nie będzie miał 
żadnych szans. Nie czas jednak na czarne myśli.
Jan otarł przedramieniem zroszone potem 
czoło. "Dlaczego w klimatyzowanym czołgu 
nagle zrobiło się tak gorąco?" - pomyślał i 
wydał polecenie:

background image

- Zaczynamy, jedynka. Uwaga: raz, dwa - start!
Silnik ryknął i ruszyli powoli do tyłu. Jan nie 
odrywał oczu od wskaźnika naprężenia, na 
którym cyfry szybko rosły, niczym przy 
oglądaniu wyścigów. Gdy dostrzegł liczbę 299, 
podniósł mikrofon i wrzasnął:
- Hamulce! Zwolnij hamulce!
Ciągnik zadrżał, ledwo dostrzegalnie uniósł się 
w górę - i zamarł. Wskaźniki naprężenia rosły i 
rosły, szybko zbliżając się do punktu 
wytrzymałości lin. Jan zaciskał zęby i nie 
patrząc już na wskaźnik nacisnął pedał gazu - 
teraz albo nigdy. Liny zawibrowały - miał 
wrażenie, że nawet w szczelnej kabinie słyszy 
wysoki jęk maltretowanego materiału - i ciągnik 
zaczął wytaczać się wolno na nawierzchnię.
- Mamy go! - wrzasnął Jan. - Uważajcie na 
przednie koła. Zwolnić, gdy tylko dotknie 
krawędzi. Uwaga... teraz!
Udało się. Wyrwało mu się głębokie 
westchnienie ulgi. Teraz musiał uporać się z 
dużo poważniejszym problemem. Strzaskana 
kabina uwięziła martwe ciała kierowców. 
Bardziej przygnębiony, niż chciałby się do tego 
przyznać, zaczął naciągać kombinezon.
Wyprawili im krótki pogrzeb. Orszak żałobny 
stanowiło kilku mężczyzn w żaroodpornych 
kombinezonach, którzy po wysłuchaniu kilku 
słów modlitwy natychmiast powrócili do 
przerwanej pracy.
Kabina została osuszona i Jan przystąpił do 
oględzin uszkodzeń. Pomimo, że padał ze 
zmęczenia, nadzorował wszystko osobiście. W 
miejsce strzaskanej płyty czołowej 

background image

zamontowano nową, z szybą co prawda 
mniejszą, lecz w wystarczającym stopniu 
spełniającą swe zadanie. W pulpicię 
sterowniczym wymieniono uszkodzone 
kontrolki na nowe i ponownie wyskalowano 
urządzenia pomiarowe.
Porozrzucane na Drodze wagony ustawiono w 
szyku. Z niezwykłą pieczołowitością 
sprawdzono wszystkie złącza i kable 
przyłączeniowe. Na szczęście wydawały się być 
w porządku. Musiały być w porządku.
Wyruszyli kilka godzin później - z minimalną 
szybkością, by dokończyć niezbędnych napraw 
- posuwali się jednak do przodu.
Jan przeszedł do przedziału silnikowego, 
położył się na koi i zasnął, zanim głowa dotknęła 
poduszki.
Gdy się obudził, było już ciemno. Ziewnął 
szeroko i przeszedł do kabiny kierowców. Za 
kierownicą siedział Otakar, którego twarz była 
wręcz szara ze zmęczenia.
- Idź się trochę przespać, Otakar - polecił Jan.
- Ależ czuję się świetnie...
- To nieprawda - wtrąciła z emfazą Elżbieta. - 
Przez ostatnich kilkanaście godzin nie zmrużył 
nawet oka, chociaż pozwolił odpocząć innym.
- Słyszałeś, co mówi młoda dama? Zmiataj stąd 
- powiedział stanowczo Jan.
Otakar był zbyt zmęczony, by się sprzeczać. 
Skinął ociężale głową i wyszedł z kabiny. Jan 
zajął opuszczone przez niego miejsce i omiótł 
uważnym spojrzeniem pulpit sterowniczy.
- Zbliżamy się do najgorszego odcinka Drogi - 
powiedział, nie tając niepokoju.

background image

- Najgorszego? - wykrzyknęła ze zgrozą 
Elżbieta. - To jak nazwiesz to, przez co właśnie 
przejechaliśmy?
- Normalnie byłby to jeden z łatwiejszych 
odcinków. Zwierzęta zazwyczaj nie sprawiają 
kłopotów. Lecz teraz wjeżdżamy w obszar, na 
którym występują zupełnie inne stwory. 
Przystosowały się do życia w promieniach 
palącego słońca i zabijają wszystko, co się 
rusza, nie wyłączając siebie nawzajem.
Elżbieta spojrzała na dżunglę, leżącą poza 
spieczoną nawierzchnią Drogi i wzdrygnęła się.
- Nigdy nie myślałam o tym - odezwała się 
głuchym głosem. - Straszne jest 
przeświadczenie, że w każdej chwili może 
zaatakować nas coś nieznanego. Gdy 
wyglądasz przez okno wagonu, wszystko 
wydaje się być zupełnie inne.
Jan skinął poważnie głową.
- Przykro mi, lecz muszę ci jeszcze powiedzieć, 
że największe niebezpieczeństwo grozi nam ze 
strony tego, co niedostrzegalne. Gdy 
przejeżdżaliśmy tędy ostatnim razem, 
wystawiłem na zewnątrz siatkę - i w ciągu kilku 
zaledwie godzin złapało się w nią co najmniej 
tysiąc różnych odmian insektów. A z pewnością 
jest ich znacznie więcej. Zwierzęta trudniej 
zauważyć - lecz są tam także. Są wiecznie 
nienasycone i atakują dosłownie wszystko. Z 
tego właśnie powodu nigdy się tutaj nie 
zatrzymujemy.
- Po co łapałeś te insekty? Czy są one do 
czegoś przydatne?
Słysząc to naiwne pytanie, nawet się nie 

background image

uśmiechnął. Trudno się było dziwić Elżbiecie - 
życie na planecie obracało się jedynie wokół 
najprostszych potrzeb.
- Insekty nie są przydatne w normalnym 
rozumieniu tego słowa. Nie możemy ich jeść, 
nie możemy ich spożytkować w inny sposób. 
Lecz poszukiwanie wiedzy nie ma właściwie 
końca. A życie zwierzęce tej części planety 
nigdy nie zostało poznane, czy skatalogowane. 
Znajdujemy się na planecie także po to, by 
poprzez poczynione odkrycia poszerzać naszą 
wiedzę. Chociaż nie jest to najlepszy przykład. 
Pomyśl o tym raczej w ten sposób...
- Pociąg numer osiem melduje o kłopotach - 
dobiegł ich głos Hyza z interkomu. - Łączę.
- Koordynator, słucham.
- Wygląda na to, że tracimy szczelność. Do 
wnętrza wagonów przedostaje się gorące 
powietrze.
- Znacie rozkazy. Uszczelnijcie wszystkie otwory 
i przywróćcie pierwotny obieg powietrza.
- Już to zrobiliśmy w jednym z wagonów, lecz 
ludzie narzekają, że ciężko tym powietrzem 
oddychać.
- Ludzie zawsze narzekają. Wagony są 
hermetyczne. Spróbujcie wpuścić trochę tlenu. I 
nie zważajcie na to, że powietrze brzydko 
pachnie. Nie otwierajcie, powtarzam, nie 
otwierajcie żadnych okien!  - wyłączył się i 
zwrócił się w stronę Hyzo. - Połącz mnie z 
Lajosem.
Połączenie uzyskano prawie natychmiast, 
jednak głos Lajosa zdradzał wyczerpanie.
- Niektóre z drzew tutaj mają pnie o 

background image

dziesięciometrowej średnicy. Tracimy mnóstwo 
czasu, by się przez nie przedrzeć.
- Róbcie węższy szlak. Zawsze musicie być o co 
najmniej pięć godzin przed nami.
- Ale przepisy mówią...
- Do diabła z przepisami. Wiesz przecież, że 
jesteśmy w wyjątkowej sytuacji. Poszerzymy go 
w drodze powrotnej.
W trakcie tej wymiany zdań Jan przestawił 
autopilota, zwiększając prędkość o dziesięć 
kilometrów na godzinę. Elżbieta spojrzała na 
prędkościomierz, lecz nie odezwała się ani 
słowem.
- Wiem - powiedział Jan. - Jedziemy szybciej, niż 
powinniśmy. Lecz wieziemy ludzi, którzy są 
poupychani niczym sardynki. Wkrótce we 
wszystkich wagonach smród stanie się nie do 
zniesienia...
W trakcie pokonywania kolejnego zakrętu 
odezwał się przeraźliwie sygnał radaru 
czołowego. Jan wyłączył autopilota.
Na Drodze przed nimi znajdowało się coś 
dużego - jednak nie dość dużego, by 
powstrzymać masywny ciągnik. W chwilę 
później dostrzegli gotującego się do walki 
potwora. Elżbieta zbliżyła twarz do przedniej 
szyby i na widok koszmarnej, uzębionej paszczy 
i zakrzywionych szponów jęknęła ze zgrozy.
Zderzeniu towarzyszył ohydny odgłos, gdy 
zielony stwór ginął, miażdżony szerokimi 
oponami ciągnika. Jan uśmiechnął się pod 
nosem i ponownie włączył autopilota.
- Do tunelu mamy jeszcze osiemnaście godzin - 
powiedział. - Jesteśmy teraz w najgorszym 

background image

miejscu. W żadnym wypadku nie możemy się 
tutaj zatrzymać.
Lecz już po trzech godzinach podniesiony 
został alarm. Także i tym razem był to pociąg 
numer osiem,
Ktoś krzyczał tak głośno, że przez dłuższą 
chwilę nie byli w stanie zrozumieć słów.
- Powtórzcie! - rzucił do mikrofonu, próbując 
przekrzyczeć chrapliwy głos. - Mówcie wolniej, 
nie rozumiem was.
- ...pogryzły je... są nieprzytomne, zwalniamy. 
Przyślijcie lekarza z czternastki.
- Nie możecie się zatrzymać. To rozkaz. 
Następny przystanek dopiero na wyspach.
-  Musimy, dzieci...
- Osobiście wyrzucę z pociągu każdego 
kierowcę, który się zatrzyma. Co się właściwie 
stało?
- Jakieś owady pogryzły kilkoro dzieci. Robaków 
już się pozbyliśmy.
- Jak dostały się do wnętrza wagonu?
- Otworzyliśmy jedno okno...
- Powiedziałem przecież wyraźnie... - urwał i 
zacisnął dłonie na kierownicy, aż pobielały mu 
palce. Zanim odezwał się ponownie, wziął 
głęboki oddech. - Do wszystkich kierowców. 
Sprawdzić, czy wszystkie okna są szczelnie 
zamknięte. Muszą być zamknięte. Pociąg osiem. 
W każdym wagonie jest surowica. Podajcie ją 
natychmiast.
- Już to zrobiliśmy, lecz bez widocznych 
efektów. Potrzebujemy lekarza.
- Nie dostaniecie go. Nie możemy się teraz 
zatrzymać. Połączcie się z nim i opiszcie 

background image

symptomy. Powie wam, co możecie zrobić. Ale 
nie zatrzymujemy się - wyłączył radio.
- Nie możemy się teraz zatrzymać - mruknął do 
siebie. - Czy naprawdę nie potrafią tego 
zrozumieć? Po prostu nie możemy.
Po zmroku nawierzchnia Drogi roiła się od 
różnych stworów. Reflektory wyłapywały w 
mroku stworzenia sparaliżowane światłem i 
nieruchome, aż do chwili zderzenia, kiedy ginęły 
miażdżone kołami pojazdu. O przednią szybę, 
niczym grad, rozbijały się czerwonookie ćmy i 
robaki. Pociągi niepowstrzymanie parły 
naprzód. Dopiero tuż przed świtem dotarli do 
kolejnego łańcucha górskiego i zanurzyli się w 
czarną gardziel tunelu.
Droga zaczęła piąć się w górę. Po drugiej 
stronie tunelu znaleźli się nagle na jałowej, 
skalnej płaszczyźnie, wyciętej w górskich 
zboczach. Po obu stronach stały nieruchome 
czołgi, których załogi spały. Jan zwalniał 
stopniowo prędkość kolumny i gdy pociąg 
wynurzył się wreszcie z mrocznego wnętrza 
tunelu, zasygnalizował postój. Skrzypnęły 
hamulce i ogromny pociąg znieruchomiał.
- Tu pociąg numer osiem - odezwało się 
niespodziewanie radio. Tym razem głos był 
zimny, z domieszką goryczy. - Teraz możemy już 
chyba prosić o lekarza. Mamy kilku chorych. 
Troje dzieci zmarło.
Jan wpatrywał się w ciemność za oknem, nie 
dostrzegł więc spojrzenia, jakim obrzuciła go 
Elżbieta.

Rozdział 10

background image

Siedzieli razem przy składanym stoliku w 
przedziale silnikowym. Droga na tym odcinku 
była gładka i prosta, tak więc Otakar mógł 
pozostać przy kierownicy sam. Hy-zo był 
poniżej, razem z Eino. Pełne emocji okrzyki i 
odgłos uderzeń kart o blat wskazywały, że 
pochłonięci byli grą. Jan nie miał apetytu, lecz 
zmuszał się, by coś przełknąć. Elżbieta jadła 
powoli, zatopiona w niewesołych rozważaniach.
- Musiałem - rzucił ochrypłym głosem Jan. - 
Dlaczego nie spróbujesz mnie zrozumieć? Od 
tamtej pory nie powiedziałaś do mnie ani 
jednego słowa. Przez dwa dni. - Dziewczyna 
spojrzała na swój talerz. - Albo mi odpowiesz, 
albo odeślę cię z powrotem do wagonu.
- Nie chcę z tobą rozmawiać. Zabiłeś je.
- Wiedziałem, że to powiesz. To nie ja je zabiłem 
- oni zabili je sami.
- To były przecież dzieci.
- Wiem, że ta tragedia musiała tobą wstrząsnąć. 
Ale dlaczego rodzice ich nie pilnowali? Co 
robiła starszyzna? Te wszystkie rodziny chyba 
cierpią tutaj na postępującą głupotę. Wszyscy 
wiedzą, na jakie niebezpieczeństwa możemy 
natknąć się w dżungli, dlatego nigdy się tu nie 
zatrzymywaliśmy. I co właściwie poradziłby 
lekarz?
- Nie wiem.
- Ale ja wiem. Te dzieci i tak by umarły, a razem 
z nimi być może lekarz i inni. Czy ty naprawdę 
nie rozumiesz, że nie miałem wyboru? Przede 
wszystkim muszę myśleć o grupie jako całości.
Elżbieta spojrzała w dół, na swoje zaciśnięte 
kurczowo dłonie.

background image

- Wiem, ale... ale to po prostu było bardzo złe.
- Oczywiście, że było. Decyzja, którą wówczas 
musiałem podjąć także nie była łatwa. Ta 
niepotrzebna
śmierć spędza mi sen z powiek. I jeżeli 
poczujesz się od tego lepiej, to powiem ci, że 
śmierć tych dzieci obciąża wyłącznie moje 
sumienie. Lecz gdybym się zatrzymał, być może 
byłoby więcej ofiar. Te dzieci i tak by umarły, 
jeszcze zanim lekarz by do nich dotarł. Postój 
pogorszyłby jedynie sprawę.
- Być może masz rację, sama nie jestem pewna.
- Być może myliłem się. Lecz bez względu na 
rację, zrobiłem to, co zrobiłem. Nie miałem 
innego wyjścia.
Ponownie pogrążyli się w milczeniu. Po 
skończonym posiłku Jan zajął miejsce za 
kierownicą.
Podróż trwała nadal. Posuwali się teraz wzdłuż 
łańcucha wysepek, traktem biegnącym 
zniwelowanymi górskimi szczytami. Czasami po 
obu stronach dostrzegali ocean, który ze sporej 
wysokości wyglądał niezwykle atrakcyjnie. 
Wkrótce mgiełka na horyzoncie przybrała kształt 
długiego pasma gór.
Zanim wjechali na południowy kontynent, Jan 
zarządził pełny ośmiogodzinny postój. 
Sprawdzono wszystkie przekładnie, opony, 
hamulce i koła, a nawet przeczyszczono filtry, 
chociaż nie było to konieczne. Przed nimi leżała 
kolejna dżungla, którą będą musieli pokonać nie 
zatrzymując się. Nie była ona co prawda tak 
szeroka, jak ta na północy, lecz równie 
zdradliwa i niebezpieczna.

background image

Czekała ich już ostatnia bariera, ostatnia próba. 
Pokonali ją w trzy dni, na szczęście bez 
poważniejszych kłopotów, i wjechali w tunel. 
Gdy ostatni pociąg znalazł się wewnątrz tunelu, 
zatrzymali się na krótki postój, a po kilku 
godzinach ruszyli dalej. Był to najdłuższy tunel, 
biegnący prosto, jak strzelił, pod górami.
Po drugiej stronie leżała pustynia, której piasek 
i skały lśniły w światłach wyłaniających się z 
ciemności pociągów. Jan sprawdził temperaturę 
na zewnątrz.
- Dziewięćdziesiąt pięć stopni. A więc udało się. 
Przejechaliśmy. Hyzo, łącz ze wszystkimi 
kierowcami. Zatrzymujemy się na godzinny 
postój. Kto chce, może wyjść na zewnątrz. 
Ostrzeż ich jednak, by nie dotykali metalu - 
wciąż jeszcze może być gorący.
Po ogłoszeniu tej wiadomości zapanował 
nastrój powszechnego święta. Wzdłuż całego 
rzędu nieruchomych pociągów otworzyły się 
drzwi i rozpoczął się exodus. Zagrzechotały 
opuszczane na twardą nawierzchnię drabiny i 
wkrótce Droga zaroiła się ludźmi. Wreszcie po 
tygodniach niewyobrażalnej ciasnoty byli wolni i 
szczęśliwi.
Niektóre z dzieci pobiegły już nawet w kierunku 
pustyni i Jan musiał wydać rozkaz, by 
roztoczono nad nimi opiekę. Co prawda życie 
zwierzęce w tej części kontynentu nie 
obfitowało w jakieś groźniejsze formy, nie chciał 
jednak kusić losu. Dał wszystkim godzinę na 
odpoczynek i po upływie tego czasu większość 
ludzi, zmęczonych i spoconych, ponownie 
schroniła się we wnętrzu klimatyzowanych 

background image

wagonów.
Wiosna na Halvmork miała się już ku końcowi. 
Im dalej na południe, tym dni stawać się będą 
krótsze.. Wkrótce słońce zajdzie ostatecznie i 
nad południową półkulą zapanuje zima, 
przynosząc ze sobą cztery lata mroku. Kolejny 
okres zasiewów i zbiorów.
Za oknami wagonów szary, pustynny krajobraz 
przesuwał się szybko do tyłu. Wkrótce 
pasażerowie zapomnieli o niewygodach, 
zaproponowali nawet, by wydłużyć czas jazdy. 
Nic dziwnego - chcieli jak najprędzej znaleźć się 
w domu, nareszcie wolni od wszelkich 
kłopotów.
Jan, prowadząc pociąg czołowy, pierwszy 
zobaczył płoty. Słońce stało już nisko nad 
horyzontem, rzucając długie cienie. Przez kilka 
ostatnich dni krajobraz za oknem był niezwykle 
monotonny - szary piasek i skały. Zmiana 
nastąpiła gwałtownie. Z mroku wyłoniły się 
rzędy wysokich, oświetlonych płotów, znacząc 
początek spieczonych i popękanych pól. 
Wkrótce wjechali w obszar pierwszych, 
zewnętrznych zabudowań. We wszystkich 
wagonach gruchnął radosny okrzyk.
- Co za ulga - powiedział z uśmiechem Otakar. - 
Nareszcie na miejscu. Zaczynałem już być 
zmęczony.
W odpowiedzi Jan obdarzył go pozbawionym 
śladu wesołości spojrzeniem.
- Będziesz jeszcze bardziej zmęczony, zanim to 
wszystko się skończy. Musimy wyładować 
zboże i odwrócić pociągi.
- Nie musisz mi o tym przypominać. Przygotuj 

background image

się raczej na wysłuchanie mnóstwa narzekań.
- Niech narzekają. Jeżeli ta planeta ma jeszcze 
mieć przed sobą jakąś przyszłość, to jedynie 
dzięki temu, że będziemy tu mieli zboże, gdy 
przylecą statki.
- Jeżeli przylecą - wtrąciła Elżbieta.
- Tak, zawsze jest jakieś "jeżeli". Lecz my 
musimy działać tak, jakby miały już wkrótce 
przylecieć. Bo jeżeli nie, będzie to koniec 
wszystkiego. Ale o tym pomyślimy później. 
Zatrzymamy pociągi w Alei Centralnej i sądzę, 
że resztę wieczoru możemy poświęcić zabawie. 
Chyba wszyscy są w odpowiednim do tego 
nastroju. Rozładunek możemy rozpocząć rano.
Pociągi zatrzymały się i wkrótce cały plac zaroił 
się podekscytowanymi ludźmi, ustawiającymi 
pośpiesznie krzesła i stoły. Zabawa przerodzić 
się miała w prawdziwą fiestę. Jan przyglądał się 
przez chwilę gorączkowej krzątaninie na 
zewnątrz, a potem opuścił kabinę i zszedł wolno 
na ziemię.
Wciąż pozostawało mnóstwo spraw do 
zrobienia. Wolnym krokiem, rozglądając się w 
zadumie dookoła, przeszedł na tył budynku 
przylegającego do głównego silosu. Grube 
ściany przez cztery lata poddawane 
niewyobrażalnym wprost upałom, wciąż jeszcze 
wydzielały ciepło.
Starł zalegającą warstwę kurzu z drzwi i 
przystąpił do metodycznego otwierania zamków 
- dwu magnetycznych i jednego 
elektronicznego. Pchnięte drzwi otworzyły się 
stosunkowo łatwo i owiał go podmuch 
świeżego, chłodnego powietrza. Wszedł do 

background image

środka, szybko zatrzasnął drzwi za sobą, 
rozglądając się równocześnie po tak dobrze 
znanym wnętrzu.
Centralna dyspozytornia kontroli wodą była 
identyczna z tą, którą jeszcze przed 
wyruszeniem w podróż zamknął na północy. Te 
dwa pomieszczenia kontrolne były jedynymi 
budynkami, w których pełna klimatyzacja 
działała bez przerwy. One to właśnie 
umożliwiały ludziom przetrwanie na tej planecie.
Przed uruchomieniem programu Jan zasiadł za 
konsolą i kolejno włączał wszystkie skanery 
stacji wodnej, położonej tysiąc pięćset 
kilometrów dalej, w górach, ponad wybrzeżem. 
Jedna z kamer była zamontowana na samym 
szczycie stacji i obracając się, dawała pełny, 
panoramiczny obraz okolicy. Wiedział, że 
wszystko było w porządku. Powiedziały mu o 
tym przejrzane wcześniej wydruki, lecz wolał się 
upewnić, oglądając wszystko okiem kamery. 
Było to może irracjonalne, lecz - jak każdy dobry 
technik - polegał nie tylko na wskazaniach 
przyrządów.
Stacja była prawdziwą fortecą skomplikowanej 
technologii, solidną i potężną. Gładka fasada ze 
zbrojonego betonu przekraczała swą grubością 
trzy metry. Na skraju dachu leżały niewielkie, 
podobne do skrzydlatych jaszczurek stwory; 
ruch obracających się kamer sprawił, iż 
wszystkie poderwały się do lotu. Dużo niżej było 
morze, szturmujące uparcie falami skaliste klify.
W chwilę później kamera ukazała rząd 
stalowych beczek, do połowy wypełnionych 
odzyskanym z morza bogactwem, stanowiącym 

background image

produkt uboczny procesu odsalania. W jednej z 
beczek znajdowała się już co najmniej tona 
złota. Na Ziemi ilość ta stanowiłaby prawdziwą 
fortunę - na Halvmórk była właściwie bez 
wartości, ponieważ złota używano jedynie do 
pokrywania karoserii ciągników i maszyn 
polowych.
Kamery wewnętrzne ukazały całą potęgę i moc 
gigantycznego kompleksu maszynowego. 
Został on zaprojektowany i pracował tak 
doskonale, iż Jan przez cały okres swego 
pobytu na tej planecie był tam jedynie raz. 
Wszelkie prace konserwacyjne były w pełni 
zautomatyzowane.
Była to katedra nauki bardzo rzadko odwiedzana 
przez wiernych, funkcjonująca bez chwili 
przerwy. Przez cztery lata generator atomowy 
pozostawał w stanie gotowości, wytwarzając 
jedynie tyle energii, by zaspokoić podstawowe 
wymogi konserwacji. Za chwilę ponownie 
przebudzi się do życia. Program rozruchowy był 
długi i skomplikowany, regulowany 
automatycznie na każdym etapie. Jan 
zainicjował go, uruchamiając komputer.
Pierwszym krokiem będzie kontrola wszystkich 
podzespołów przez komputer. Potem, jeżeli stan 
gotowości zostanie potwierdzony, nastąpi 
powolny wzrost mocy generatora jądrowego. 
Następnie do akcji wejdą pompy, umieszczone 
głęboko w litej skale, poniżej poziomu wód. 
Cicho i niezmordowanie zaczną tłoczyć do stacji 
wodę, która wpłynie w końcu niezliczonymi 
strumieniami do sekcji odsalającej. Tutaj 
zostanie zamieniona w parę i ponownie zebrana 

background image

w gigantycznych skraplaczach.
Jan, zmęczony ciążącą podczas podróży 
odpowiedzialnością, z prawdziwą przyjemnością 
rozkoszował się pierwszą od dłuższego czasu 
chwilą prawdziwej samotności. Przez godzinę 
siedział w fotelu i śledził wzrokiem ekrany, 
dopóki z rur nie trysnęła pierwsza struga wody, 
zamieniając się po chwili w rwącą rzekę. 
Spłynęła w dół, tocząc przed sobą piasek i 
naniesione wiatrem szczątki, by wpaść w końcu 
z impetem w pierwszy kanał. Wiedział, iż 
potrzeba będzie paru dni, by woda utorowała 
sobie drogę przez zanieczyszczone łożyska i 
dotarła do miasta.
Wszystko działało tak, jak powinno. Jan poczuł 
się nagle potwornie znużony. Przypomniał sobie 
o zabawie. Najprawdopodobniej rozkręciła się 
już na dobre. To dobrze, być może uda mu się 
uniknąć wzięcia w niej udziału. Był zmęczony i 
potrzebował snu. Wziął z półki wzmacniacz - 
dzięki niemu mógł kontrolować tempo procesów 
stacji - i wsunął go w kieszeń przy pasie.
Na zewnątrz noc wciąż jeszcze była ciepła, lecz 
lekki wiatr sprawiał, że oddychało się z 
łatwością. Sądząc po odgłosach, zabawa trwała 
w najlepsze. Niech się bawią. Nawet bez 
zaostrzonych rygorów podróży ich życie i tak 
było wystarczająco monotonne.
- Właśnie cię szukałem, Janie - powiedział 
wyłaniający się zza budynku Otakar. - Głowy 
Rodzin zorganizowały zebranie i chcą, byś był 
obecny.
- Nie mogli poczekać, aż wszyscy trochę 
odpoczną?

background image

- Widocznie to coś pilnego. Oderwali mnie od 
beczki bardzo zimnego piwa, do której zaraz 
zresztą wracam. Postawili nawet specjalnie 
jedną z kapsuł, by nikt im nie przeszkadzał. Do 
zobaczenia rano.
-  Dobranoc.
Kapsuła nie była zbyt daleko. Teraz, gdy podróż 
się zakończyła, z pewnością ponownie zarzucą 
go narzekaniami i wymówkami. Musi z nimi 
porozmawiać. Przekonać, by rano przystąpili do 
wyładunku zboża.. Na jego widok stojący przed 
wejściem jeden z Proktorów zastukał w drzwi i 
pozwolił mu wejść.
Byli tam wszyscy. Głowy Rodzin wraz z 
towarzyszącymi im technikami. Czekali w 
milczeniu, dopóki nie usiadł. Jak było do 
przewidzenia, pierwsza odezwała się Hradil:
- Wysunięto tutaj bardzo poważne zarzuty, Janie 
Kulozik.
- Naprawdę? Kto znów jest w kłopotach? I czy 
nie mogło to poczekać do rana?
- Nie. Sprawa jest niezwykle pilna. Musi zostać 
wymierzona sprawiedliwość. Jesteś oskarżony 
o napaść na Kapitana Proktora Heina 
Ritterspacha i o spowodowanie śmierci trojga 
dzieci. To bardzo poważne zarzuty. Do czasu 
procesu będziesz trzymany w odosobnieniu.
Zaskoczony Jan zerwał się na równe nogi.
- Nie możecie...
Dwóch Proktorów złapało go od tyłu i 
unieruchomiło w silnym uchwycie. Tuż przed 
nim pojawił się nagle Hein, śmiejąc się od ucha 
do ucha i demonstrując trzymany w dłoni 
rewolwer.

background image

- Nie próbuj żadnych sztuczek, Kulozik, bo 
strzelam. Jesteś niebezpiecznym przestępcą i 
jako taki zostaniesz zamknięty.
- Co wy właściwie próbujecie zrobić, bando 
głupców? Nie mamy teraz czasu na takie 
nonsensy. Musimy odwrócić pociągi i ruszać po 
resztę ziarna. Potem możemy się bawić w 
procesy, jeżeli tak wam na tym zależy.
- Nie - powiedziała Hradil, uśmiechając się 
cynicznie. - Zdecydowaliśmy, że mamy już 
wystarczającą ilość zboża. Kolejna podróż 
byłaby zbyt niebezpieczna.
- I wszystko potoczy się tak, jak dawniej - dodał 
Hein. - Ale już bez ciebie.

Rozdział 11
Hradil zaplanowała to w taki sposób od samego 
początku. Była to gorzka myśl i Jan z 
najwyższym trudem powstrzymywał się, by 
wzbierająca w nim zimną falą wściekłość nie 
znalazła gwałtownego ujścia na zewnątrz. 
Zaplanowała to i przeprowadziła z godną 
pochwały przebiegłością. Gdyby była 
mężczyzną, zabiłby ją natychmiast, nawet gdyby 
mieli potem zabić i jego.
Podłoga, na której leżał, była wciąż jeszcze 
gorąca. Chociaż zdjął koszulę i podłożył ją sobie 
pod głowę, cała skóra była mokra od potu. 
Oddychanie w tym niewielkim, zamkniętym 
magazynie było prawdziwą torturą. 
Pomieszczenie to musieli przygotować przed 
zebraniem, na którym go oskarżyli. Nie było tu 
żadnych okien.
Wysoko ponad głową znajdowała się 

background image

pojedyncza żarówka, płonąc bez przerwy 
nieznośnym blaskiem. Stalowe drzwi zamykane 
były od zewnątrz. Pomiędzy nimi a kamienną 
podłogą była szczelina, przez którą przenikał 
powiew chłodnego powietrza. Leżał, 
przyciskając do niej twarz i zastanawiał się, jak 
długo już tu się znajduje i czy kiedykolwiek 
przyniosą mu choć trochę wody.
Ktoś musiał przecież go pilnować - lecz jak do 
tej pory nikt się nie pojawił. Wydawało się 
nieprawdopodobne, że jednego dnia był 
Koordynatorem i miał w swym ręku wszystkich 
ludzi, a także zasoby całej planety, następnego 
zaś stał się bezsilnym więźniem.
Hradil. Wszyscy robili to, co chciała. Jej 
poparcie, by przeprowadził pociągi na południe, 
także było częścią gry. Wiedziała, iż wywiąże się 
z tego zadania. Wiedziała także, że upokorzą go, 
gdy tylko podróż dobiegnie końca. Proponował 
zbyt wiele zmian i zbyt dużo możliwości wyboru, 
by mogła to znieść. A inni z pewnością nie 
zrobią nic, by powstrzymać jego upadek.
Nie!
Zbyt dużo się zmieniło, zbyt dużo może jeszcze 
się zmienić, by pozwolić jej wygrać. Było 
bowiem oczywiste, co zamierzała zrobić - w 
nikczemny sposób przywrócić stare, tak bliskie 
wszystkim zwyczaje, a co gorsza sprawić, by 
powrócił dawny, tradycyjny sposób myślenia i 
podejmowania decyzji. To oznaczało ponowne 
popadniecie w marazm i stagnację.
Nie!
Jan z wysiłkiem podniósł się z podłogi. To się 
nie może udać. Jeżeli statki nie przybędą, 

background image

wszyscy zginą i nic już nie będzie miało 
znaczenia. Z furią zaczął kopać metalowe drzwi.
-  Uspokój się wreszcie! - wykrzyknął jakiś głos.
- Nie. Otwórzcie i przynieście mi trochę wody.
Kopał i kopał, dopóki od łoskotu nie rozbolała 
go głowa. W końcu szczęknęły zasuwy i drzwi 
otworzyły się. W progu stał Hein, dzierżąc w 
dłoni rewolwer i mając u swego boku innego 
Proktora.
- Myślałeś, że ujdzie ci to wszystko płazem - 
rzucił szyderczo. - Ale się przeliczyłeś. Jesteś 
skazany...
- Tak bez sądu?
- Miałeś już swój sąd, nie pamiętasz? - 
uśmiechnął się złowrogo Hein. - Dowody były 
nadzwyczaj jasne i przekonywające. Za swoje 
zbrodnie zostałeś skazany na śmierć. Dlaczego 
więc mielibyśmy marnować dobrą, chłodną 
wodę?
- Nie macie prawa - wyszeptał Jan i ciężko oparł 
się o framugę.
- Naprawdę? Dla ciebie już wszystko skończone, 
Kulozik. Dlaczego nie czołgasz się przede mną, 
nie błagasz o litość? Być może mógłbym wziąć 
to pod uwagę.
Uniósł rewolwer do góry, mierząc prosto w 
twarz Jana. Ten cofnął się i - za słaby, by stać - 
wolno osunął na podłogę...
Nagłym ruchem uchwycił Heina za kostki i 
szarpnął je gwałtownie do siebie. Mężczyzna 
stracił równowagę i runął do tyłu, na drugiego 
Proktora. Jan znał sporo ciekawych sztuczek, 
których nauczył go kiedyś instruktor walki 
wręcz. Do tej pory nigdy nie był zmuszony ich 

background image

używać, teraz jednak uratowały mu życie.
Udało mu się wykręcić rękę Heinowi w 
momencie, gdy ten nacisnął spust. Rozległ się 
huk wystrzału, ale Hein wrzasnął z bólu, gdy 
kolano Jana wylądowało na jego kroczu. Drugi 
Proktor nie miał nawet czasu, by zareagować. 
Cios pięścią pod żebro pozbawił go tchu, a 
potężne kopnięcie w szyję - przytomności. Jan 
odpiął od jego pasa kaburę z tkwiącym wciąż 
wewnątrz rewolwerem.
Hein był, co prawda, przytomny, lecz tarzał się w 
bezgłośnej agonii po podłodze, obiema dłońmi 
ściskając zmiażdżone krocze. Jan podniósł jego 
rewolwer i celnie kopnął mężczyznę w bok 
głowy.
- Chcę, abyście przez chwilę byli cicho - 
powiedział.
Wyciągnął bezwładne ciała do magazynku i 
zamknął za sobą drzwi.
Co dalej? Był wolny - lecz nie miał dokąd uciec. 
A chciał czegoś więcej niż tylko wolności. 
Wiedział, że potrzebują tego ziarna i że pociągi 
będą musiały odbyć podróż po raz drugi. Lecz 
Głowy Rodzin sprzeciwiły się temu. Mógłby 
ponownie przed nimi wystąpić, wiedział jednak, 
iż nic by to nie dało. Zaocznie skazali go na 
śmierć, a więc z pewnością nie będą go chcieli 
nawet wysłuchać. Gdyby nie było tam Hradil, 
może udało by mu się ich przekonać - chociaż 
miał co do tego sporo wątpliwości. Zabicie jej 
także nie zmieniłoby sytuacji.
Jedynym wyjściem, ratującym jego życie, a 
także przyszłość wszystkich mieszkańców tej 
planety, były drastyczne zmiany. Lecz jakie 

background image

zmiany i w jaki sposób należałoby je 
przeprowadzić? Nie było to proste.
Postanowił przede wszystkim napić się wody. 
Niedaleko stało wiadro, w którym Proktorzy 
chłodzili butelki z piwem. Jan wyjął parę 
pozostawionych butelek, podniósł wiadro do ust 
i napił się do syta. Resztkę wody wylał sobie na 
głowę, posapując z przyjemnością pod tym 
orzeźwiającym prysznicem. Dopiero potem 
otworzył jedną z butelek i pociągnął spory łyk 
piwa.
W jego głowie zaczynał powstawać ryzykowny 
plan. Samotnie nie był w stanie dokonać 
niczego. Kto mógłby mu pomóc? Kto wystąpiłby 
przeciwko woli Głów Rodzin? A może 
starszyzna przeliczyła się tym razem? Gdyby 
okazało się, że jego proces i wyrok w dalszym 
ciągu utrzymywane są w sekrecie, być może 
udałoby mu się pozyskać kilku 
sprzymierzeńców. Tak więc zanim przystąpi do 
działania, będzie musiał zdobyć trochę 
informacji.
Rewolwery zabrane obydwu Proktorom 
wepchnął do pustego worka po ziarnie, który 
przerzucił przez plecy. We wnętrzu celi w 
dalszym ciągu panowała cisza. Minie jeszcze 
trochę czasu, zanim odzyskają przytomność. A 
teraz trzeba sprawdzić, co dzieje się na 
zewnątrz.
Przywarł plecami do ściany magazynu i 
ostrożnie rozejrzał dookoła. Cisza. Ulica była 
pusta. Odprężony, szybkim krokiem ruszył w 
stronę pociągów.
Nagle stanął jak wryty. Czyżby miała tu miejsce 

background image

jakaś masakra? Dookoła widniały bezwładne 
ciała. Przyjrzał im się bliżej i uśmiechnął pod 
nosem. Spali, oczywiście. Rozradowani 
szczęśliwym zakończeniem podróży oddali się 
zabawie, a potem, zamiast wracać do dusznych i 
zatłoczonych wagonów, pozasypiali na świeżym 
powietrzu.
Wspaniale - jak na razie wszystko układało się 
lepiej, niż mógłby to sobie wymarzyć. Wszystkie 
Głowy Rodzin musiały już spać, a nikogo innego 
się nie obawiał.
Powoli, by nie nadepnąć na leżących 
nieruchomo ludzi, ruszył wzdłuż pociągów, 
szukając rodziny Ciou. Wkrótce odnalazł ich, 
leżących na porozkładanych porządnie matach. 
Ostrożnie nachylał się nad każdym z mężczyzn, 
aż w końcu dostrzegł pogrążonego w śnie Lee. 
Jego twarz była spokojna, niemal pogodna. Jan 
ukląkł i potrząsnął go lekko za ramię. Ciemne 
oczy otworzyły się powoli, a na widok 
klęczącego z palcem na ustach Jana, 
natychmiast przybrały swój zwykły, czujny 
wyraz.
Mężczyzna podniósł się bezszelestnie i ruszył w 
ślad za Janem. Podeszli w stronę najbliższego 
ciągnika i po drabince wspięli do kabiny 
kierowców. Lee z nieprzeniknionym wyrazem 
twarzy obserwował, jak Jan ostrożnie zamyka za 
sobą drzwi.
- Co się stało? Czego chcesz?
- Mam twoje taśmy, Lee. To nielegalne.
- Wiedziałem, że powinienem był je zniszczyć! - 
w głosie mężczyzny brzmiała nuta rozpaczy.
- Nie obawiaj się, w dalszym ciągu pozostanie to 

background image

pomiędzy nami. Przyszedłem do ciebie, 
ponieważ jesteś jedyną osobą na całej planecie, 
która ma w sobie wystarczająco dużo odwagi, 
by wystąpić przeciwko obowiązującym do tej 
pory prawom. Potrzebuję pomocy.
- Nie chcę być w nic wmieszany. Nie 
powinienem...
- Zamknij się i posłuchaj. Nawet nie wiesz 
jeszcze, czego od ciebie chcę. Czy wiesz coś o 
moim procesie?
- Procesie...?
- Lub o tym, że zostałem skazany na śmierć?
- O czym ty właściwie mówisz, Janie? Jesteś 
zmęczony? Wiem jedynie, że aż do późnej nocy 
było święto, a potem wszyscy poszli spać. To 
było wspaniałe!
- Wiesz coś o zebraniu wszystkich Głów 
Rodzin?
- Coś słyszałem. Ale oni zawsze się zbierają. 
Wiem, że rozkazali ustawić jedną z kopuł, zanim 
jeszcze zaczęliśmy ucztować. Cała starszyzna 
musiała być chyba w środku. Ale to nawet 
dobrze, bez nich zabawa była lepsza. Było 
mnóstwo piwa. - Czy mogę dostać trochę wody?
- Przy drzwiach jest dozownik. Obsłuż się.
A więc cały proces miał pozostać tajemnicą? 
Jan uśmiechnął się na tę myśl. To było właśnie 
to, czego potrzebował. Zrobili błąd. Gdyby zabili 
go natychmiast, być może zadano by kilka 
pytań, ale nic więcej. Teraz jest już na te pytania 
za późno. Spojrzał na Lee, który po kilku łykach 
wody wyglądał na bardziej przytomnego.
- Masz tutaj listę nazwisk - powiedział Jan, 
pisząc

background image

coś szybko na skrawku papieru. - Są to ludzie z 
mojej
załogi i Lajos; on podczas tej podróży także 
nauczył się
myśleć za siebie. To powinno wystarczyć - 
podał listę
Lee. - Nie mogę ryzykować, że ktoś mnie 
zobaczy. Czy
mógłbyś odznaleźć tych ludzi i powiedzieć, by 
zjawili się
tutaj jak najszybciej? To bardzo ważne.
- Ale dlaczego...?
- Zaufaj mi jeszcze trochę, Lee. Proszę. 
Opowiem wam wszystko od początku, ale 
dopiero wtedy, gdy już będziemy tutaj wszyscy 
razem. Powiedz im, że to naprawdę ważne, by 
przyszli tutaj jak najprędzej.
Lee głęboko westchnął, jakby zamierzając 
zaprotestować, lecz zamiast tego uśmiechnął 
się nieznacznie.
- Robię to tylko dla ciebie, Janie. Tylko dla 
ciebie - odwrócił się i po chwili zniknął.
Przychodzili pojedynczo. Jan powstrzymywał 
swoją niecierpliwość, a ich ciekawość, dopóki 
jako ostatni nie pojawił się Lee i nie zamknął za 
sobą drzwi.
- Zaczynają się budzić? - zapytał Jan.
- Jeszcze nie - odparł Otakar. - Jedynie kilku 
szuka jeszcze czegoś do picia, ale szybko kładą 
się spać z powrotem. To była niezła zabawa. Ale 
teraz powiedz nam, co się właściwie stało.
- Powiem wam, ale przedtem muszę podać parę 
faktów. Jeszcze przed rozpoczęciem podróży 
miałem sprzeczkę z Heinem Ritterspachem. 

background image

Twierdzi, iż uderzyłem go wtedy. Kłamie. Był 
tam wtedy ktoś, kto może to potwierdzić. Lajos 
Nagy.
Wszyscy spojrzeli na Lajosa, który próbował 
schować się z tyłu. Na próżno.
- Lajos? - rzucił niecierpliwie Jan.
- No cóż... tak, byłem tam. Nie słyszałem 
wszystkiego...
- Nie o to pytam. Powiedz po prostu, czy 
uderzyłem
Heina.
Widać było wyraźnie, iż Lajos nie chce być w nic 
zamieszany, choć niewątpliwie zdawał sobie 
sprawę, że tkwi już w tym wszystkim po uszy. W 
końcu pokręcił przecząco głową.
- Nie, nie uderzyłeś go. Przez moment myślałem, 
że już do tego dojdzie, ale nie uderzyłeś go.
- Dziękuję. Jest jeszcze jedna rzecz, o której 
muszę wam powiedzieć. Gdy przejeżdżaliśmy 
przez dżunglę, kilkoro dzieci pogryzionych 
przez jakieś insekty, zmarło. Wszyscy o tym 
wiecie. Nie zatrzymałem się i nie pozwoliłem 
lekarzowi zająć się nimi. Być może myliłem się. 
Być może postój wówczas mógłby je uratować. 
Lecz nad dzieci przedłożyłem wtedy 
bezpieczeństwo nas wszystkich. Była to kwestia 
wyboru. Gdybym się zatrzymał, być może lekarz 
mógłby coś jeszcze zrobić...
- Nie! - powiedział głośno Otakar. - Nic nie mógł 
zrobić. Słyszałem, jak sam to mówił. Rozmawiał 
o tym z najstarszym z Beckerów. Lekarz 
stwierdził wyraźnie, że nie mógłby zrobić nic 
innego, jak podać im jedynie surowicę. A ty już 
rozkazałeś to zrobić. Oskarżył o tę śmierć tych, 

background image

którzy zezwolili na otwarcie okien, nawet 
samego Beckera. Pod koniec wrzeszczeli na 
siebie jak furiaci.
- Chciałbym tego posłuchać - uśmiechnął się 
Eino.
- Ja także - dodał ciepło Hyzo.
- Dziękuję. Cieszę się, że powiedziałeś nam o 
tym - przerwał im Jan. - I to z paru powodów. 
Znacie teraz ze szczegółami obydwa wysunięte 
przeciwko mnie oskarżenia. Widzicie, że są 
fałszywe. Lecz jeżeli Głowy Rodzin zechcą 
postawić mnie za to przed sądem, zgodzę się.
- Jaki sąd? - zdziwił się Otakar. - Może być tylko 
krótkie dochodzenie. Sąd i proces odbywają się 
wtedy, gdy wszystkie zarzuty są dostatecznie 
udowodnione.
Pozostali skinęli potakująco głowami.
- Cieszę się, że wszyscy myślicie w ten właśnie 
sposób - powiedział Jan. - A więc teraz mogę 
wam powiedzieć, co się właściwie stało. 
Podczas gdy wy oddawaliście się jedzeniu i 
piciu, Głowy Rodzin zwołały w sekrecie 
zebranie. Tam właśnie obezwładniono mnie i 
aresztowano. Potem odbyło się coś na kształt 
procesu - beze mnie jako oskarżonego - na 
którym uznano mnie winnym. Skazali mnie na 
śmierć i gdyby nie udało mi się uciec, już 
byłbym martwy.
Słuchali jego słów z jawnym niedowierzaniem. 
Po krótkotrwałym szoku ogarnęła ich złość.
- Nie musicie wierzyć mi na słowo - mówił dalej 
Jan. - Wiem, iż sprawa ta jest zbyt poważna, by 
przyjąć ją bez zastrzeżeń. Hein i ten drugi 
Proktor są zamknięci w magazynku i oni wam 

background image

powiedzą...
- Nie chcę słuchać tego, co Hein ma do 
powiedzenia! - wrzasnął Otakar. - To urodzony 
kłamca. Wierzę ci, Janie. Wszyscy ci wierzymy - 
pozostali skinęli zgodnie głowami. - Powiedz 
nam po prostu, co mamy robić. Ludzie muszą 
się o tym dowiedzieć. Nie możemy tego tak 
zostawić.
- Obawiam się, że to nie wystarczy - odparł Jan. 
- Nie, ja chcę, aby ten proces się odbył. Ale 
publicznie. W taki sposób, by wszystkie zarzuty 
były wyraźnie słyszane przez wszystkich. Głowy 
Rodzin usiłują do tego nie dopuścić, musimy 
więc ich zmusić.
- Jak?
Zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w Jana w 
skupieniu. Ten instynktownie przeczuwał, że 
gdyby mieli czas, aby przemyśleć spokojnie to, 
co właśnie zamierzali zrobić, nigdy by nie 
podjęli decyzji. Jeżeli jednak zadziałają 
natychmiast, powodowani gniewem, może się 
udać. Potem nie będzie już odwrotu. Po 
rewolucji w myśleniu nastąpić muszą 
rewolucyjne czyny. Odezwał się ponownie, 
ważąc ostrożnie słowa:
- Musimy zrobić chwilową przerwę w dopływie 
energii. Eino, jaki jest najlepszy sposób, by to 
zrobić? Usuwając jednostki programujące z 
ciągników?
- To zbyt skomplikowane - odparł w zamyśleniu 
Eino, rozważając problem od strony technicznej. 
Nie zastanawiał się, na szczęście, nad skalą 
przestępstwa, jakie zamierzali popełnić. - 
Możemy zablokować wszystkie kontrolki lub 

background image

pozakładać łączniki wtykowe i pozdejmować 
wszystkie kable. Zajmie to kilka sekund.
- Świetnie. Tak właśnie zrobimy. Powyciągajcie 
je także z wszystkich czołgów i złóżcie je w tym 
największym, numer sześć. Potem obudzimy 
wszystkich i opowiemy, co się stało. Zmusimy 
Głowy Rodzin, by proces odbył się natychmiast. 
Po jego zakończeniu założymy kable z 
powrotem i zabierzemy się do roboty. Macie 
jakieś pytania?
Chociaż mówił to wszystko bezbarwnym tonem, 
wiedział, iż podejmował najważniejszą decyzję w 
życiu. Był to punkt zwrotny, po jego 
przekroczeniu nie było odwrotu. Gdy 
zrozumieją, że stać ich na podejmowanie 
decyzji, być może będą wreszcie mogli wziąć 
los całej planety we własne ręce.
Byli jedynie mechanikami i technikami - nigdy 
nie myśleli o tym w ten sposób. Pragnęli jedynie 
napiętnować zło, pozostające w jaskrawej 
sprzeczności z wpajanymi im zasadami.
Po krótkim wybuchu entuzjazmu zajęli się 
omawianiem szczegółów planu całej operacji. 
Jedynie Hyzo San-tos nie podzielał ogólnego 
podniecenia i siedział milczący, inteligentnymi 
oczyma wpatrując się w Jana. Przemówił 
dopiero wtedy, gdy wszyscy już wyszli.
- Czy ty wiesz, co chcesz właściwie zrobić, 
Janie?   -
- Tak. Ty także to wiesz. Łamię wszystkie 
obowiązujące do tej pory prawa i ustanawiam 
nowe.
- To coś więcej. Raz złamane prawa nigdy nie 
będą przestrzegane. Głowy Rodzin się na to nie 

background image

zgodzą...
- A więc zmusimy ich do tego.
- Tak. Ale to już rewolucja, prawda? Jan przez 
dłuższą chwilę spoglądał na zachmurzoną twarz 
przyjaciela.
- Masz rację - powiedział w końcu. - Czy ten 
pomysł wydaje ci się niedorzeczny?
Powoli twarz Hyzo rozjaśniła się szerokim 
uśmiechem.
- Niedorzeczny? Uważam, że jest po prostu 
wspaniały. To właśnie powinno się wydarzyć. 
Wiem, bo przeczytałem książkę "Odwieczna 
Walka".
- Nigdy o niej nie słyszałem.
- Wydaje mi się, że bardzo niewielu ludzi je zna. 
Otrzymałem ją od członka załogi jednego ze 
statków. Powiedział mi, że jest zakazana, 
istnieje jednak kilka nielegalnych kopii.
- Uważaj, stąpasz po niebezpiecznym gruncie...
- Wiem. Powiedział, że dostarczy mi więcej - ale 
już się nie pojawił.
- Łatwo zgadnąć, co się z nim stało. Jesteś więc 
razem ze mną? Zmiany te będą większe, niż 
sobie wyobrażasz.
Hyzo z żarem uścisnął wyciągniętą dłoń Jana.
- Oczywiście. Do samego końca.
-  Dobrze. Chodźmy więc do magazynku, w 
którym zamknąłem Heina i tego drugiego 
Proktora. Mieli wykonać na mnie wyrok śmierci, 
więc z pewnością obaj wiedzą o tajnym 
procesie. Będą naszymi świadkami.
Idąc w stronę magazynu zauważyli, że część 
ludzi już wstała. Drzwi od ulicy były wciąż 
uchylone, tak jak je pozostawił.

background image

Lecz drzwi wewnętrzne były otwarte. Obaj 
Proktorzy zniknęli bez śladu.

Rozdział 12
Jan rozejrzał się szybko dookoła, lecz reszta 
pomieszczenia była równie pusta jak 
magazynek, w którym zamknął obu strażników.
-  Gdzie oni są? - zapytał Hyzo.
- Teraz to już nieważne. Będą kłopoty, więc 
lepiej, jeżeli zaczniemy działać pierwsi. Musimy 
ich zaskoczyć. Chodźmy.
Ignorując zdumione spojrzenia mijanych po 
drodze ludzi, pobiegli w stronę stojących 
nieruchomo czołgów. Nikt ich nie niepokoił. Po 
chwili Jan zwolnił tempo.
- Wydaje się, że wciąż ich wyprzedzamy - 
powiedział. - Zaczynajmy.
Wspięli się do kabiny czołgu numer sześć i 
uruchomili silniki. Wkrótce będzie to jedyny 
zdolny do ruchu pojazd. Jan poprowadził go 
wolno Aleją Centralną i zatrzymał tuż przed 
kopułą.
Z każdą chwilą pojawiało się dookoła coraz 
więcej ludzi, lecz praca nad unieruchomieniem 
czołgów i ciągników przebiegała bez zakłóceń. 
Początkowo konspiratorzy działali z dużą 
ostrożnością, starając się, by nikt ich nie 
zauważył. Wkrótce jednak spostrzegli, że nikt 
nie zwraca na nich uwagi. Robili wrażenie 
techników, zajmujących się wyznaczoną pracą. 
Zaczęli więc wyjmować kable zupełnie otwarcie, 
uśmiechając się ze skrywaną z trudem uciechą. 
To wszystko było bardzo podniecające.
Powagę zachowywał jedynie Jan. Siedział przy 

background image

pulpicie sterowniczym i wpatrywał się w ekrany. 
Gdy pojawił się na nich pierwszy obładowany 
kablami mężczyzna, zaciśniętą nerwowo dłonią 
uderzył o poręcz fotela. Wkrótce pojawił się 
drugi z techników, a po nim trzeci. Hyzo siedział 
w otwartym włazie wieżyczki i podawał kable 
niżej, do Jana, który układał je systematycznie 
wewnątrz pojazdu.
- To już wszystkie - powiedział w końcu. - Co 
chcesz, byśmy teraz robili?
- Sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli zmieszacie się 
po prostu z tłumem. Na razie chcę uniknąć 
zarzutu o tworzenie konspiracji.
- Lecz potrzebujesz przecież kogoś, by tu 
został?
-  Nie musisz, Hyzo...
- Wiem, ale zgłaszam się na ochotnika. Co więc 
robimy?
- To proste. Zaczynamy gromadzić ludzi.
Mówiąc to, wcisnął przycisk syreny alarmowej. 
Ciszę rozdarło upiorne wycie, odbijające się 
echem od zabudowań. Nikt nie mógł go 
zignorować. Ci, którzy jeszcze spali, budzili się 
nagle, a ci, którzy już pracowali, rzucali 
wszystko i ruszali w stronę źródła przeraźliwego 
dźwięku. Gdy Aleja Centralna zaczęła się 
zapełniać, Jan wyłączył syrenę i zdjął wiszący 
na ścianie przenośny głośnik. Hyzo czekał już 
na niego na szczycie czołgu, oparty wygodnie o 
sterczącą groźnie lufę armaty.
- Masz swój tłum - powiedział.
- Wszyscy tutaj - rozległ się wzmocniony głos 
Jana. - Niech wszyscy podejdą bliżej czołgu. 
Mam coś ważnego do obwieszczenia.

background image

Dostrzegł wychylającego się ze swego wagonu 
starego Taekenga, który wygrażał mu gniewnie 
pięścią.
-  Głowy Rodzin także. Wszyscy. Zbliżcie się 
tutaj.
Taekeng ponownie potrząsnął pięścią i odwrócił 
się w stronę młodego mężczyzny, który szepnął 
mu coś na ucho. Spojrzał ponownie i obdarzył 
Jana przeciągłym, pełnym niedowierzania 
spojrzeniem, a po chwili pośpieszył za 
mężczyzną w stronę kopuły.
- Niech wszyscy się zbliżą - polecił Jan i 
wyłączył głośnik.
- Nie ma tu żadnej z Głów Rodzin - powiedział do
Hyzo.
-  Chyba coś knują. Co robimy?
- To, co zaplanowaliśmy. Zacznij wydawać 
rozkazy, by zaczęto wyładowywać zboże i 
przygotowano pociągi do podróży powrotnej.
- Lecz oni mogą zmienić ten plan. Nie pozwolą 
nam jechać jeszcze raz.
- To nawet lepiej. Do tej pory nikomu przecież o 
tym nie powiedzieli. Pozwólmy im zacząć tę 
drakę - i to na oczach wszystkich.
- Masz rację - Jan włączył głośnik i podniósł go 
do ust.
- Przykro mi, iż przerywam wam dobrze 
zasłużony wypoczynek, ale zabawa jest już 
skończona i musimy wracać do pracy. Trzeba 
pojechać jeszcze raz i przewieźć resztę zboża.
Wśród tłumu dało się słyszeć okrzyki 
dezaprobaty, a kilku stojących z tyłu mężczyzn 
zaczęło się w wolna wycofywać. Ponad ich 
głowami Jan dostrzegł przepychającego się do 

background image

przodu Heina. Krzyczał coś, a w jego kaburze 
lśnił nowy rewolwer. W tej sytuacji nie można go 
było zignorować.
- Czego chcesz, Hein? - wykrzyknął Jan.
- Masz iść... do kopuły. Natychmiast... zebranie.
Większość słów utonęła w pomruku 
niespokojnego tłumu. Hein wreszcie przepchał 
się do przodu i dla podkreślenia swego 
autorytetu wymachiwał wyjętym z kabury 
rewolwerem. W głowie Jana zaświtał pewien 
pomysł. Pochylił się w stronę Hyzo.
- Chcę, aby ten drań znalazł się tuż obok mnie i 
dopiero wtedy mówił. Niech wszyscy usłyszą, 
co ma do powiedzenia.
- To niebezpieczne...
- Całe to zebranie jest czystym szaleństwem - 
roześmiał się Jan. - Ruszaj, inni ci pomogą.
Hyzo skinął głową i ześliznął się z burty czołgu 
na ziemię. Jan ponownie podniósł głośnik.
- Jest tutaj z nami Kapitan Proktor. Przepuście 
go, proszę, ma nam coś ciekawego do 
powiedzenia.
Hein otrzymał pomoc, której się nie spodziewał. 
Chociaż się opierał, krzepkie dłonie uniosły go 
w górę i zanim się zorientował, stał już obok 
Jana na burcie czołgu, ściskając w dłoni 
niedorzecznie w tej chwili wyglądający 
rewolwer. Widząc, iż czerwony z oburzenia Hein 
ma zamiar coś powiedzieć, Jan nie zwlekając 
podniósł do jego ust głośnik.
- Masz pójść ze mną. Zabierz to! - uderzył w 
metalową tubę.
Jan nie ustępował. Ich głosy brzmiały czysto i 
wyraźnie.

background image

-  Dlaczego właściwie mam pójść z tobą?
- Wiesz, dlaczego! - wrzasnął z wściekłością 
Hein. Jan w odpowiedzi uśmiechnął się ciepło.
- Nie wiem - odparł najzupełniej niewinnym 
tonem.
- Wiesz. Zostałeś osądzony i uznano cię 
winnym. Pójdziesz teraz ze mną - podniósł w 
górę broń.
Jan ponownie się uśmiechnął, tym razem w 
duchu, widząc zaciśnięte kurczowo na uchwycie 
kolby palce.
- Chcesz przez to powiedzieć, że miał tutaj 
miejsce jakiś proces? - Celowo odwrócił się do 
Heina plecami i przemawiał teraz do tłumu. - Czy 
słyszeliście o jakimkolwiek procesie?
Część potrząsnęła przecząco głowami, 
większość jednak słuchała uważnie. Jan 
odwrócił się i przyłożył głośnik do ust Heina, 
obserwując równocześnie jego rewolwer. Hein 
zaczął krzyczeć, lecz został zagłuszony przez 
inny głos:
- Wystarczy już, Hein. Schowaj rewolwer i złaź 
stamtąd.
Powiedziała to stojąca przed wejściem do 
kopuły Hradil. W rękach trzymała mikrofon 
połączony ze wzmacniaczem. To musiała być 
ona. Jako jedyna ze wszystkich Głów Rodzin 
była na tyle bystra, by zorientować się, że Hein 
zaczyna się plątać, i na tyle inteligentna, by 
odpowiednio zareagować.
Hein wyglądał jak przekłuty balon. Z ponurą 
miną schował rewolwer do kabury. Jan pozwolił 
mu odejść wiedząc, że mężczyzna nie powie już 
ani słowa. Teraz będzie musiał stawić czoła 

background image

Hradil, a nie była to prosta sprawa.
- O jakim procesie on mówił, Hradil? Co miało 
oznaczać, iż zostałem osądzony i uznany 
winnym?
Jego wzmocnione głośnikiem słowa dotarły do 
niej ponad tłumem, milczącym teraz i 
poważnym. Odpowiedziała w podobny sposób.
- To, co mówił nie miało żadnego znaczenia. 
Jest chory, ma wysoką gorączkę. Lekarz już 
idzie do niego.
- To dobrze. Biedny Hein. A więc nie było 
żadnego procesu i nie jestem o nic oskarżony.
Cisza porzedłużała się i nawet z tej odległości 
Jan widział, jak bardzo ta stara kobieta pragnęła 
jego śmierci. Stojąc nieruchomo niczym posąg, 
czekał na jej odpowiedź.
- Nie. Nie było... żadnego procesu... - 
powiedziała z wyraźnym wysiłkiem.
- Dobrze. Miałaś rację, Hein jest rzeczywiście 
chory. A więc skoro nie było żadnego procesu, 
nie jestem także oskarżony o żadne zbrodnie - 
Zmusił ją, by przyznała to przy wszystkich. 
Teraz należało wykorzystać tę chwilową 
przewagę. - W porządku, wszyscy słyszeli, co 
powiedziała Hradil. Wracajmy teraz do pracy i 
przygotujmy pociągi do drogi powrotnej po 
zboże.
- NIE! - Echo tego -krzyku przetoczyło się przez 
całą Aleję Centralną. - Ostrzegam cię, Janie 
Kulozik, że posuwasz się za daleko. Od tej 
chwili będziesz posłusznie milczał. 
Zdecydowano, że nie potrzebujemy już więcej 
ziarna. A ty będziesz...
- Nie, stara kobieto. Dla dobra wszystkich już 

background image

wcześniej zadecydowano, że musimy pojechać 
po to ziarno. I pojedziemy.
- Powiedziałam ci przecież, co o tym myślimy. 
To był rozkaz.
Była zła, podobnie jak i Jan. Ich podniesione 
głosy krzyżowały się ponad głowami 
skupionych wokół ludzi. Próby odwoływania się 
do prawa czy logiki były pozbawione sensu. 
Pozostały jedynie słowa, wypowiedziane z 
twardą determinacją. Jan sięgnął do wnętrza 
wieżyczki, wyjął pęk przewodów i uniósł je 
ponad głową.
- Nie przyjmuję twoich rozkazów do 
wiadomości. Wszystkie czołgi i ciągniki są 
unieruchomione – takimi pozostaną, chyba, że 
ja je naprawię. Jedziemy po zboże i nie zdołasz 
nas przed tym powstrzymać.
- Ten człowiek jest szalony. Złapcie go i zabijcie. 
To rozkaz!
Kilka osób posunęło się niezdecydowanie w 
kierunku czołgu. Jednak Jan był przygotowany i 
na taką ewentualność. Ponownie sięgnął do 
wieżyczki i uruchomił zaprogramowany 
wcześniej komputer, sterujący miotaczem 
ognia. Lufa uniosła się w niebo i ponad głowami 
ludzi przemknęła struga płynnego ognia. 
Rozległy się okrzyki przerażenia.
Ryk płomienia przemówił dobitniej, niż 
uczyniłby to Jan. Hradil, z zaciśniętymi niczym 
szpony palcami postąpiła do przodu - a potem 
obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wejścia 
do kopuły, odpychając zaskoczonego Heina. 
Jan wyłączył miotacz.
- Wygrałeś tę rundę - powiedział Hyzo, lecz w 

background image

jego głosie nie było radości. - Od tej chwili 
musisz być niezwykle ostrożny. W końcu będą 
musieli zdecydować: ty czy ona.
- Nie chcę z nią walczyć, chcę jedynie zmienić...
- Każda zmiana jest dla niej klęską, nigdy nie 
wolno ci o tym zapomnieć. Nie możesz się już 
wycofać. Jan poczuł się nagle bardzo 
zmęczony.
- Zacznijmy rozładowywać to przeklęte zboże. 
Ludzie nie będą wtedy mieli czasu, by myśleć.
- Hyzo! - rozległ się nagle czyjś głos. - Hyzo, to
ja.
Na gąsienicę wspiął się rozczochrany 
nastolatek.
- Stary Ledon chce się z tobą widzieć. 
Powiedział, byś przyszedł natychmiast. 
Powiedział jeszcze, że to bardzo ważne.
- To Najstarszy mojej Rodziny - wyjaśnił Hyzo.
- A więc zaczyna się. - Jan przez chwilę rozważał 
konsekwencje tego nagłego wezwania. - 
Zorientuj się, czego od ciebie chce. Lecz o 
cokolwiek cię poprosi, wróć tu i powiadom mnie 
o tym. Dziwne, wie przecież, że jesteś razem ze 
mną.
Hyzo zeskoczył na ziemię i podążył w ślad za 
chłopcem. Na jego miejsce natychmiast wspiął 
się Eino.
- Przyszedłem po kable - powiedział. - Będziemy 
musieli odłączyć wagony mieszkalne i...
- Nie - przerwał mu natychmiast Jan. Te kable i 
unieruchomione pojazdy były w tej chwili jego 
jedyną bronią. Instynktownie czuł, iż 
przeciwnicy gromadzą w tej chwili przeciwko 
niemu swe siły, byłoby więc szaleństwem 

background image

pozbawiać się jedynej broni, jaką dysponował. - 
Poczekaj jeszcze trochę. Przekaż pozostałym, że 
spotkamy się tutaj za... powiedzmy trzy godziny.
- Dobrze.
Czas dłużył się nieskończenie i Jan czuł się 
niezwykle samotny. Przez przedni luk widział 
krzątających się dookoła ludzi, ale czuł, iż stary 
porządek został już zachwiany. Udało mu się 
podważyć niewzruszoną do tej pory pozycję 
Głów Rodzin, wstrząsnąć nimi, wywalczyć 
chwilowe zwycięstwo. Lecz czy zdoła utrzymać 
to, co uzyskał? Nie było sensu oddawać się 
jałowym spekulacjom. W tej chwili mógł jedynie 
powstrzymywać rosnącą niecierpliwość, 
siedzieć spokojnie i czekać na następny ruch 
przeciwnika.
Wkrótce w polu widzenia pojawił się Hyzo i w 
chwilę później wśliznął się do środka.
- Nie jest dobrze - powiedział krótko.
- To znaczy?
- Stary Ledon po prostu zabronił mi jechać. 
Tylko tyle.
- Nie może cię przecież powstrzymać.
- Masz rację. Ale ja wiem, w co się pakuję i czym 
to grozi. Dlatego też nic mu nie odpowiedziałem, 
po prostu odwróciłem się i wyszedłem. Lecz kto 
jeszcze odważy się na coś podobnego? W tej 
właśnie chwili Starszyzna wzywa do siebie 
kolejno każdego technika i mechanika. 
Powiedzą im, co mają robić - i oni posłuchają. A 
to będzie oznaczało dwuosobową rewolucję i 
brak miejsca, do którego moglibyśmy uciec.
- Jeszcze nie jesteśmy martwi. Zostań tutaj, 
uważaj na przewody i nie otwieraj luku, dopóki 

background image

nie wrócę. Bez tych przewodów będziemy 
zgubieni.
- A jeżeli ktoś spróbuje je odzyskać? Ktoś z 
naszych ludzi?
- Nie dawaj ich nikomu. Nawet, jeżeli...
- Jeżeli będę musiał walczyć? I co mam wtedy 
zrobić, pozabijać ich?
- Nie, tak daleko nie możemy się posunąć.
- Dlaczego nie? - glos Hyzo był śmiertelnie 
poważny.
- Zrób po prostu, co będziesz mógł, ale nie rań 
nikogo.
Jan zeskoczył na ziemię i nie śpiesząc się, 
ruszył w kierunku kopuły. Tłum zdążył się już 
rozproszyć, lecz w pobliżu wciąż znajdowało się 
kilkanaście osób. Patrzyli. na niego z 
ciekawością - lecz odwracali wzrok natychmiast, 
gdy spoglądał im prosto w twarz. Byli pasywni, 
potrafili jedynie akceptować i wykonywać 
rozkazy. W tej chwili Starszyzna stanowiła siłę, z 
którą będzie musiał się zmierzyć.
Przy wejściu do kopuły nie było żadnych 
Proktorów - przyjął to za pomyślny omen, 
spodziewał się bowiem z ich strony wyłącznie 
kłopotów. Bezszelestnie wsunął się do środka i 
stanął tuż obok drzwi. Były tu wszystkie Głowy 
Rodzin. Zbyt zajęci wrzeszczeniem na siebie, by 
go zauważyć. Jan słuchał uważnie.
- Musimy pozabijać ich wszystkich, to jedyne 
wyjście! - krzyczał ochrypłym głosem Taekeng.
- Jesteś głupcem - przerwała mu Hradil. - 
Musimy mieć wyszkolonych mężczyzn do 
obsługi urządzeń. Musimy im rozkazać, by nas 
słuchali. To na razie wystarczy. Później, gdy on 

background image

będzie już martwy, ukarzemy ich odpowiednio. 
Nie zapomnimy o nikim.
- Nikogo nie ukarzecie - powiedział spokojnie 
Jan, występując do przodu. - Wszyscy jesteście 
głupcami. Widzę, że wciąż nie zdajecie sobie 
sprawy, jak poważna jest nasza obecna 
sytuacja. Jeżeli statki nie przylecą, nie 
otrzymamy części zamiennych i paliwa. 
Wszystkie nasze pojazdy szybko zamienią się w 
stosy bezużytecznego żelastwa, a my sami 
umrzemy. A jeżeli przylecą, będą potrzebowały 
każdego ziarnka zboża, jakie uda nam się 
zebrać. Będą potrzebowały dla przymierających 
głodem ludzi - a my musimy jedynie...
Urwał, gdyż Hradil splunęła mu prosto w twarz. 
Wolno otarł wierzchem dłoni policzek, starając 
się ze wszystkich sił zachować spokój.
- Zrobisz tak, jak ci powiemy - rozkazała 
rozwścieczona kobieta. - I nie będziesz nam już 
dłużej mówił, jak mamy postępować. Nie będzie 
kolejnej podróży. A ty zostaniesz...
- Głupia kobieto, czy ty naprawdą nie potrafisz 
mnie zrozumieć? Czy naprawdę jesteś tak 
zaślepiona, iż nie widzisz, że nic się nie poruszy 
bez mego pozwolenia? Mam w ręku części 
maszyn, bez których są one jedynie 
bezużytecznym złomem. Mogę je zniszczyć, a 
wtedy wszyscy pomrzemy bardzo szybko. I 
zrobię to, jeżeli natychmiast nie zgodzisz się na 
powrotną podróż po resztę zboża. Obiecuję, iż 
nie będę prosił cię o nic więcej. Gdy powrócimy, 
ty w dalszym ciągu pozostaniesz u władzy. 
Będziesz wydawała rozkazy i wszyscy będą ich 
przestrzegali. Czy takie wyjście jest do 

background image

przyjęcia?
- Nie! Nie możesz mówić nam, co mamy robić - 
w głosie Hradil brzmiała wyraźna obawa przed 
jakimkolwiek kompromisem.
- Nie mówię, co macie robić. Pytam was jedynie 
o zgodę.
- To nie jest zły plan - wtrącił Ivan Semenow. - 
Nic nie stracimy, jadąc po zboże. I przyrzekliśmy 
przecież...
- Zaproponuj głosowanie, Ivan - wtrącił 
bezceremonialnie Jan. - A może ty też tak boisz 
się tej starej krowy, że nie jesteś już w stanie 
racjonalnie myśleć?
Hradil spojrzała na niego z zimną nienawiścią w 
oczach, lecz ku zaskoczeniu wszystkich 
przemówiła spokojnie:
- Dobrze więc. Nie będziemy się już więcej 
kłócić. Pociągi wyruszą natychmiast po 
rozładowaniu zboża. Jestem pewna, iż wszyscy 
się zgodzicie.
Zapanowała pełna konsternacji cisza. Nikt z 
obecnych nie rozumiał tej nagłej zmiany decyzji. 
Jan wiedział jednak doskonale, co powodowało 
nią w rzeczywistości. Po prostu nie była 
przygotowana do bezpośredniej konfrontacji. I 
nie obchodziło jej, czy pociągi pojadą, czy też 
nie. Chciała jedynie jego śmierci, możliwie 
najdłuższej i jak najbardziej bolesnej. Wiedział, 
iż od tej chwili będzie w stałym 
niebezpieczeństwie.
- Wiem, że wszyscy zgadzacie się z Ivanem i 
Hradil
- powiedział Jan. - A więc wyruszamy tak 
szybko, jak tylko będzie to możliwe. Będziemy 

background image

potrzebować wszystkich nowych kierowców...
- Nie - wtrąciła stanowczo Hradil. - Pojadą 
wyłącznie mężczyźni. Nie zezwalam, by jechała 
którakolwiek młoda kobieta. Elżbieta także.
To ostatnie wypowiedziała tonem wyraźnego 
wyzwania i Jan przez chwilę zastanawiał się, czy 
nie warto by go przyjąć.
- A więc dobrze, jedynie mężczyźni - powiedział 
równie zimnym tonem. - Idźcie stąd teraz i 
wydajcie rozkazy o pełnej współpracy ze mną. 
Powiedzcie ludziom wszystko. I bez żadnych 
kłamstw.
- Nie powinieneś tak mówić... - wtrącił cicho 
Ivan.
- Dlaczego nie? Wiesz przecież, że to prawda. 
Tajne zebrania, tajny proces, tajne wykonanie 
wyroku śmierci
- więcej kłamstw, niż można nimi obciążyć tego 
głupca, Ritterspacha. Nikomu z was nie ufam. 
Idźcie stąd do wszystkich rodzin i powiedzcie 
im, co mają robić. Uruchomię maszyny 
ponownie dopiero wtedy, gdy wszyscy będą już 
wiedzieli, co tu się naprawdę dzieje.
- Pochwyćcie go teraz i zabijcie! - wrzasnął 
nieoczekiwanie Taekeng.
- Możecie, ale wtedy ktoś inny zniszczy 
przewody.
- To Hyzo - powiedział Ledon. - Wystąpił 
przeciwko mnie, tak jak i ten tutaj.
- Idźcie wydać rozkazy - nakazała Hradil. - 
Porozmawiamy później.

Rozdział 13
Pociągi, gotowe do drogi już od przeszło 

background image

czterech godzin, stały nieruchomo w 
ciemnościach. Kierowcy byli już na swych 
miejscach i oczekiwali na rozkazy. Zapasy 
żywności znajdowały się w wagonie 
magazynowym, w którym jechał pełniący 
obowiązki lekarza, felczer Savas Tsi-turides. 
Doktor Rozbagh oświadczył wcześniej, iż jego 
asystent nie jest jeszcze w pełni przygotowany 
do odbycia samodzielnie takiej podróży. 
Tsiturides zgodził się z tym ochoczo. Jan nie 
mógł jednak wystawić swych ludzi na ryzyko 
braku jakiejkolwiek pomocy lekarskiej. 
Wszystko zostało już dopięte na ostatni guzik. 
Nie można było dłużej czekać.
- Wracam za pięć minut - powiedział, udając, że 
nie dostrzega zdziwionego spojrzenia swej 
załogi.
Wyszedł z czołgu numer sześć. Postanowił, iż w 
tej podróży będzie prowadził czołgi. Ruszył 
wzdłuż rzędu pociągów. Po chwili znalazł się na 
umówionym miejscu, ale nie zastał tam nikogo. 
Cała Aleja Centralna była pusta i cicha. Chociaż 
wiedział, że było to czystym szaleństwem, miał 
jednak nadzieję...
- Jesteś tam, Janie?
Obrócił się na pięcie i dostrzegł ją, stojącą przy 
drzwiach magazynu. Szybko pobiegł w jej 
stronę.
- Przestałem już wierzyć, że przyjdziesz.
- Otrzymałam twoją wiadomość, lecz musiałam 
czekać, aż wszyscy zasną. Ona kazała mnie 
pilnować.
- Jedź ze mną!
Początkowo zamierzał argumentować logicznie i 

background image

racjonalnie, wyjaśniając, jak ważne jest, by 
spróbowała utrzymać tę cząstkę niezależności, 
jaką zdobyła. Nie zamierzał wspominać, jak 
bardzo ją kocha i potrzebuje. Na widok 
dziewczyny zapomniał jednak o 
przygotowanych słowach, a to, co powiedział, 
zabrzmiało głupio i nieodpowiedzialnie. 
Zaskoczona Elżbieta cofnęła się o krok.
- Nie mogłabym tego zrobić. Przecież jadą 
wyłącznie mężczyźni.
- Nie jesteśmy zwierzętami. Nikt z nas cię nie 
skrzywdzi, nie dotknie nawet. A wiesz przecież, 
jak ta wspólna podróż jest dla mnie ważna.
- Hradil nigdy na to nie pozwoli.
- Oczywiście. Dlatego musisz pojechać bez jej 
pozwolenia. Wszystko się zmienia, a my musimy 
to przyspieszyć. Jeżeli statki nie przybędą, 
będziemy mieli tylko kilka lat życia. Zginiemy, 
gdy nadejdzie lato, a my nie będziemy mieli 
środków na odbycie kolejnej podróży. 
Chciałbym przeżyć te lata razem z tobą.
- Wiem o tym.
Objął ją mocno i przytulił; dziewczyna 
przylgnęła doń całym ciałem. Nagle ponad jej 
ramieniem dostrzegł biegnących w ich kierunku 
Ritterspacha wraz z dwoma Prok-torami. 
Wszyscy dzierżyli w rękach pałki.
To dlatego Elżbieta się spóźniła. Pułapka. 
Musieli przejąć jego wiadomość i zaplanowali, iż 
schwytają ich oboje. Hradil zaślepiona 
nienawiścią, poświęciła nawet dziewczynę.
- Nie! - krzyknął Jan, odpychając Elżbietę do 
tyłu. Nie! - krzyknął jeszcze głośniej, nurkując 
pod opadającą pałką pierwszego Proktora.

background image

Cios minął celu i Jan uderzył zaskoczonego 
mężczyznę przedramieniem w gardło, 
odwracając się równocześnie w stronę 
kolejnych przeciwników.
Jedna z pałek uderzyła go w ramię, zahaczając o 
skroń. Jan wrzasnął z bólu, okręcił się i ścisnął 
szyję szarżującego mężczyzny śmiertelnym 
uściskiem, osłaniając się nim jak tarczą przed 
Ritterspachem. Hein zamachnął się i zdzielił 
trzymanego przez Jana Proktora, aż zadudniło. 
Mężczyzna wrzasnął z bólu.
- Przestańcie, proszę! - krzyknęła Elżbieta, 
próbując rozdzielić walczących.
Pierwszy z Proktorów odepchnął ją brutalnie do 
tyłu i zaszedł Jana z boku. Elżbieta, wciąż 
krzycząc i płacząc,rzuciła się do przodu, wprost 
pod opadającą właśnie pałkę Ritterspacha.
Jan usłyszał ostry, nieprzyjemny trzask, gdy 
pałka trafiła ją w głowę. Dziewczyna upadła nie 
wydawszy nawet jęku.
Aby jej pomóc, musiał najpierw skończyć z tymi 
trzema. Zacisnął uchwyt na gardle trzymanego 
przez siebie mężczyzny. Ten szarpnął się i 
zwiotczał. Gdy Jan puścił bezwładne ciało i 
pochylił się po leżącą na ziemi pałkę, otrzymał 
potężny cios w plecy. Przetoczył się po ziemi, 
poderwał niczym sprężyna i wyprowadził w 
stronę zaskoczonego mężczyzny cios, który 
powalił go na piasek. Odwrócił się w stronę 
Ritterspacha.
- Nie... - wystękał Hein, biorąc szeroki zamach.
Jan nawet nie odpowiedział, pozwalając, by 
pałka przemówiła za niego. Schylił się, trafiając 
atakującego Heina w przedramię. Palce 

background image

Ritterspacha otworzyły się, wypuszczając pałkę. 
Z przerażeniem w oczach odwrócił się, próbując 
uciec, lecz pałka Jana uderzyła go w tył głowy. 
Runął na ziemię niczym pozbawiony kości 
łachman.
- Co tu się dzieje? - wykrzyknął nadbiegający od 
strony pociągu któryś z mechaników.
- Zaatakowali nas. Dziewczyna jest poważnie 
ranna. Poślij po Tsituridesa, prędko!
Jan ukląkł i uniósł delikatnie głowę Elżbiety. 
Prawą skroń dziewczyny pokrywała zakrzepła 
krew, ciemna teraz na tle nienaturalnej bladej 
skóry. Ranna oddychała powoli, lecz regularnie.
Zaniósł ją ostrożnie do najbliższego wagonu i 
ułożył na koi.
- Gdzie jesteście? - usłyszał na zewnątrz jakiś 
głos. - Co się stało?
Był to Tsiturides, klęczący obok leżących 
nieruchomych ciał. Po obejrzeniu Ritterspacha 
wyprostował się i spojrzał na Jana ze 
zdumieniem w oczach.
-  Ta dwójka jest nieprzytomna, ale ten - martwy.
- W tej chwili już nic nie możesz dla niego 
zrobić. Elżbieta jest w wagonie, uderzona przez 
tego łajdaka. Zajmij się nią. Lekarz wszedł do 
środka i otworzył swą medyczną torbę. Jan 
zamknął drzwi, a potem odpiął wiszący u pasa 
pęk kluczy i przekręcił jeden z nich w zamku.
- Koniec zabawy - zwrócił się w stronę 
nadbiegających mężczyzn. - Ta trójka 
zaatakowała mnie, musiałem się więc nimi zająć. 
Ruszajmy lepiej, nim wydarzy się coś jeszcze.
Bójka była zupełnie idiotyczna, nie mniej stało 
się. Usiłował przygotować wyjazd w zgodzie z 

background image

prawem, pytając o zgodę Hradil. Teraz nie było 
już odwrotu. Musi działać tak, jak to zaplanował.
Zagrzmiały silniki i pociągi powoli ruszyły. Jan 
rzucił się biegiem w stronę własnego czołgu, o 
mało nie wpadając przy tym pod koła jednego z 
ciągników.
- Jedźmy! - rzucił, zamykając za sobą właz. - 
Musimy wysunąć się przed pociągi.
- Najwyższy czas - mruknął Otakar i uruchomił 
silnik.
Jan wpatrywał się w tylne ekrany, dopóki Alei 
Centralnej nie zastąpiła gładka nawierzchnia 
Drogi, a ostatnie zabudowania nie rozpłynęły się 
w mroku. Z pewnością nikt za nimi nie pojedzie - 
na co więc właściwie czekał?

Rozdział 14
Jan zadecydował, iż jechać będą przez co 
najmniej cztery godziny, nim zatrzymają się na 
pierwszy postój. Sam nie mógł czekać tak 
długo. Nawet godzina, to byłoby za dużo - 
musiał dowiedzieć się, co z Elżbietą. Cios nie 
sprawiał wrażenia mocnego, jednak od chwili 
wyjazdu była przez cały czas nieprzytomna. 
Mogła przecież być już... martwa. Krążąca po 
głowie myśl stała się nie do zniesienia.
- Wszystkie jednostki! - rzucił do mikrofonu. - 
Krótki postój. Jeżeli chcecie, możecie zmienić 
kierowców. Rozpoczynajcie hamowanie.
Natychmiast, gdy tylko skończył przekazywać to 
polecenie, zawrócił o 180 stopni i pomknął z 
łoskotem gąsienic wzdłuż zwalniających 
stopniowo pociągów. Dotarł do wagonu, w 
którym zostawił Elżbietę i lekarza, ponownie 

background image

zawrócił i czekał niecierpliwie, aż pociąg 
zatrzyma się ostatecznie. Wyskoczył na 
zewnątrz, otworzył drzwi i stanął twarzą w twarz 
z doktorem Tsituridesem.
- To skandal, zamknąć mnie w taki sposób!...
- Jak ona się czuje?
- Ten wagon jest brudny, zakurzony, bez 
właściwych sanitariatów...
- Pytałem, jak ona się czuje?
Zimny ton jego głosu zrobił w końcu wrażenie 
na lekarzu, który cofnął się gwałtownie do tyłu.
- Czuje się dobrze jak na te warunki. Śpi teraz. 
Lekki wstrząs, to wszystko. Mogę już 
bezpiecznie pozostawić ją samą.
Podniósł swą torbę lekarską i szybko opuścił 
wagon. Jan chciał spojrzeć na Elżbietę, lecz 
obawiał się, by jej nie obudzić. Niespodziewanie 
dziewczyna przemówiła:
- Jesteś tu, Janie?
- Jestem.
Leżała na koi okryta kocami, a jej głowę spowijał 
biały bandarz. Twarz była w dalszym ciągu 
nienaturalnie blada.
- Co się właściwie stało, Janie? Pamiętam, że 
rozmawialiśmy, a potem już nic.
- Hradil zastawiła na mnie pułapkę, z tobą jako 
przynętą. Ritterspach i kilku jego ludzi chciało 
mnie zabić lub pojmać, nie wiem. Cokolwiek 
jednak zamierzali, nie udało im się. Uderzyli cię, 
a ja... obawiam się, iż wtedy straciłem 
panowanie nad sobą.
- Czy stało się coś złego?
- Tak, chyba tak. Nie chciałem, by skończyło się 
to w ten sposób. Ritterspach nie żyje.

background image

Przez chwilę spoglądała na niego szeroko 
otwartymi oczyma, a potem cofnęła dłoń, którą 
trzymał do tej pory w lekkim uścisku.
- Przepraszam - powiedział. - Przykro mi, że ktoś 
musiał umrzeć.
- Nie chciałeś przecież nikogo zabijać - odparła 
bez przekonania.
- Nie, nie chciałem. Ale zrobiłbym to jeszcze raz, 
gdybym musiał. Dokładnie w ten sam sposób. 
Nie próbuję się usprawiedliwiać, po prostu 
wyjaśniam ci, jak było. Jeden z nich uderzył cię, 
upadłaś. Myślałem, że nie żyjesz. Było ich 
trzech, wszyscy mieli pałki. Musiałem się 
przecież bronić. Ciebie także.
- Rozumiem, lecz śmierć jest dla mnie... jest 
czymś odpychającym.
- Niech więc tak pozostanie. Nie mogę cię 
zmusić, byś mnie zrozumiała lub myślała w ten 
sam sposób, co ja. Chcesz, abym stąd odszedł?
- Nie! - wykrzyknęła. - Powiedziałam jedynie, iż 
to wszystko jest mi bardzo trudno pojąć. Co nie 
znaczy, że uważam ciebie za kogoś obcego. 
Kocham cię, Janie i zawsze będę cię kochała.
- Wiem. Działałem wtedy odruchowo, być może 
nawet głupio. Zrobiłem to jednak, ponieważ ja 
też cię kocham. - Ponownie ujął ją za rękę. - 
Potrafię zrozumieć, jeżeli będziesz winić mnie 
także i za to, co zrobiłem potem. Gdy byłaś 
nieprzytomna, umieściłem cię w tym wagonie i 
zabrałem razem z sobą w podróż. 
Rozmawialiśmy o tym, gdy nas zaatakowali. 
Wtedy jednak nie usłyszałem twojej odpowiedzi.
- Naprawdę? - dziewczyna uśmiechnęła się po 
raz pierwszy. - Mogła być tylko jedna 

background image

odpowiedź. Zawsze będę posłuszna Hradil. Lecz 
teraz, gdy jej tu nie ma, nie jest ważne, czy 
posłucham, czy nie. Ważne jest, że cię kocham i 
cieszę się, że jestem z tobą.
- Janie! - dobiegł nagle z zewnątrz czyjś głos. 
Delikatnie objął dziewczynę i przytulił. Przez 
chwilę nie potrzebowali żadnych słów. Wreszcie 
wstał.
- Muszę już iść. Nie potrafię ci powiedzieć, jak 
bardzo...
- Wiem. Chcę się teraz trochę przespać. Czuję 
się już o wiele lepiej.
- Chcesz może coś do jedzenia lub picia?
- Nie, dziękuję. Tylko ciebie. Wracaj szybko. 
Drugi kierowca czołgu wychylił się przez właz w 
wieżyczce.
- Otrzymałem właśnie wiadomość, Janie. 
Semenow chce wiedzieć, dlaczego się 
zatrzymaliśmy i kiedy wyruszamy dalej.
- Powiedz mu, że chcę się z nim zobaczyć i że 
wyruszamy natychmiast, jak tylko przyjdę do 
jego ciągnika. Ruszaj.
Ivan Semenow był Koordynatorem tej podróży. 
Jan z ulgą przystał, by Semenow prowadził 
pociągi. Liczył na doświadczenie i rozwagę tego 
człowieka.
Wspiął się po drabince do kabiny kierowców, a 
Ivan ruszył natychmiast, gdy tylko Jan zamknął 
za sobą drzwi.
- Co spowodowało to opóźnienie? - zapytał 
Koordynator. - Sam przecież powiedziałeś, że 
ważna jest każda godzina.
- Przejdźmy do przedziału silnikowego, tam ci 
wszystko wyjaśnię.

background image

Jan milczał, dopóki inżynier nie opuścił 
pomieszczenia i nie zamknął za sobą włazu.
- Chcę się ożenić.
- Wiem, ale to sprawa pomiędzy tobą a Hradil. 
Mogę z nią porozmawiać, jeżeli chcesz, bowiem 
prawo nie precyzuje jasno, za członka jakiej 
Rodziny dziewczyna powinna wyjść za mąż. Ale 
ostateczna decyzja należy do Hradil.
- Nie zrozumiałeś mnie. Jesteś Głową Rodziny, a 
to oznacza, iż możesz udzielić ślubu. I właśnie o 
to w tej chwili cię proszę. Elżbieta jest tutaj, w 
pociągu.
- To niemożliwe!
- A to niby dlaczego?
- Hradil nigdy by na coś takiego nie pozwoliła.
- Nie ma jej tutaj i nie może nas powstrzymać. 
Chociaż raz pomyśl samodzielnie. Zdecyduj się 
na coś. Gdy udzielisz nam ślubu, nie będzie już 
odwrotu. Nawet ta stara diablica nic nie będzie 
mogła na to poradzić.
- To nie takie proste. Prawo...
Jan splunął ze wstrętem na metalową podłogę i 
roz-tarł ślinę podeszwą buta.
- To jest twoje prawo. To wymysł, czy ty tego nie 
rozumiesz? Na Ziemi nie ma takiej struktury jak 
Rodziny i Głowy Rodzin, czy też idiotycznych 
tabu dotyczących kojarzenia par w ściśle 
określonych grupach. Te twoje tak zwane prawa 
są czystą fikcją, stworzoną przez wymarłych 
dawno temu antropologów. Wyrwane z 
kontekstu fragmenty książek o nieistniejących 
już społeczeństwach, wpojone wam po to, aby 
stworzyć uległą, pracowitą populację 
ogłupiałych niewolników.

background image

Semenow nie wiedział, jak zareagować na te 
obraźliwe słowa. W końcu pokręcił z 
niedowierzaniem głową.
- Dlaczego mówisz takie rzeczy? Nigdy 
przedtem nie wyrażałeś się w podobny sposób.
- Oczywiście, że nie. Byłoby to samobójstwem. 
Ritterspach był szpiegiem. Natychmiast 
doniósłby o wszystkim, co powiedziałem i to 
byłby mój koniec. Lecz teraz, gdy statki nie 
przybyły, nic już nie ma znaczenia. Wszystko się 
zmienia. Czy chcesz posłuchać o kochanej, 
starej Ziemi...
- Nie chcę żadnych kłamstw.
- Po raz pierwszy usłyszysz prawdę, Semenow. 
Opowiem ci o kulturach, które stworzyła 
ludzkość. Są swego rodzaju artefaktami, 
powstałymi w ten sam sposób, co koło. Różniły 
się znacznie pomiędzy sobą, spełniały 
odmienne zadania. Lecz wszystko to jest już 
sprawą zamierzchłej przeszłości, ponieważ na 
Ziemi powstały obecnie dwie klasy - rządzących 
i rządzonych. Panów i niewolników. I szybka 
śmierć dla tych, którzy usiłują coś zmienić. Ten 
ostateczny wzór społeczeństwa doskonałego 
przeniesiono nawet ku gwiazdom. Zaszczepiono 
go na tych wszystkich pięknych, bogatych 
światach, które ludzkość do tej pory odkryła. 
Lecz nie na wszystkich. Tam, gdzie zachodziła 
potrzeba zasiedlenia naprawdę niegościnnej 
planety - takiej jak ta - wzywano zespół płatnych 
mędrców i stawiano przed nimi konkretne 
zadania: stwórzcie stabilną i uległą kulturę, 
ponieważ jakiekolwiek problemy spowodują 
spowolnienie tempa produkcji i straty 

background image

materialne. Stwórzcie milutką, funkcjonującą na 
najprostszych zasadach kulturę, ponieważ 
farmerzy są zbyt głupi, by myśleć o 
czymkolwiek, poza pracą. Nakreślono więc 
ogólną linię rozwojową, obwarowano ją 
przepisami, dorzucono garść mitów i przesądów 
- i masz Beta Aurigae III. Tę właśnie planetę. 
Fabrykę uległych rolników, spędzających życie 
na ogłupiającej, niewolniczej pracy...
- Przestań, nie chcę słyszeć więcej ani słowa. To 
wszystko kłamstwa - powiedział wyraźnie 
wstrząśnięty Semenow.
- Dlaczego właściwie miałbym ci kłamać? Jeżeli 
statki się nie pojawią, umrzemy wszyscy. Lecz 
do tego czasu zamierzam żyć jak prawdziwy 
mężczyzna, a nie milczący niewolnik, jak wy 
wszyscy. Wy macie przynajmniej dobrą 
wymówkę, jesteście zniewoleni głupotą i 
brakiem niezbędnej wiedzy. Ja zostałem 
zniewolony strachem. Jestem pewien, iż 
wszystko, co tutaj robię, jest obserwowane. Tak 
długo, jak nie będę sprawiał żadnych kłopotów, 
będę żył. I pozostałem przy życiu przez lata, jak 
widzisz. Zesłano mnie na tę planetę - więzienie, 
by wykorzystać moje techniczne umiejętności. 
W moje wykształcenie zainwestowano zbyt 
wiele środków, by pozwolić mi po prostu 
umrzeć. Na Ziemi nie potrzebowano mnie, tu 
jednak mogłem być przydatny. Tak więc 
przysłano mnie tutaj z wyraźnym zaleceniem, by 
pozostawić mnie przy życiu tak długo, jak długo 
będę zachowywał się przyzwoicie. Gdybym 
zaczął rozpowiadać o prawdziwym życiu poza tą 
planetą, czekałaby mnie śmierć. Jestem już więc 

background image

martwy, Semenow, rozumiesz? Gdyby 
przyleciały statki, a ty opowiedziałbyś o tej 
rozmowie komukolwiek z ich załóg, byłoby to 
równoznaczne z podpisaniem wyroku śmierci. 
Składam więc własne życie w twoje ręce, Ivanie, 
kierowany najstarszym z istniejących powodów 
- miłością. Udziel nam ślubu. To jedyne, co 
powinieneś teraz zrobić. Semenow zacierał 
nerwowo ręce, usiłując zebrać rozbiegane myśli.
- Powiedziałeś mi nieprawdopodobne rzeczy, 
Janie. Czasami, kiedy jestem sam, przychodzą 
mi do głowy różne pytania. Nie było jednak 
nikogo, kto by mi na nie mógł odpowiedzieć. 
Książki historyczne mówią wyraźnie...
- Książki historyczne służą podtrzymaniu fikcji.
- Janie, wiadomość do ciebie - przerwał im 
dobiegający z interkomu głos.
- Dobrze, możesz łączyć.
Przez chwilę słyszeli jedynie szumy, a potem 
rozległ się głos Lee Ciou:
- Mamy kłopoty, Janie. Jeden z czołgów zgubił 
gąsienicę. Zjechaliśmy na krawędź Drogi i 
próbujemy to naprawić. Powinieneś dojechać 
do nas za kilka minut.
- Dzięki. Zajmę się tym.
Semenow, pogrążony w pełnym zadumy 
milczeniu, nawet nie zauważył, jak Jan otwiera 
właz i wychodzi. Gdy w zasięgu wzroku ukazały 
się dwa nieruchome czołgi, Jan szybkim 
spojrzeniem obrzucił wskazania przyrządów i 
polecił:
- Gdy będziemy je mijać, zwolnij do dziesięciu 
kilometrów. Wtedy wyskoczę.
Otworzył drzwi i w twarz uderzył go strumień 

background image

rozgrzanego powietrza. Następnym razem 
będzie już musiał nakładać kombinezon 
żaroodporny. Szybko zszedł na ostatni szczebel 
drabinki i zeskoczył na ziemię. Zachwiał się, lecz 
szybko odzyskał równowagę i pomachał w 
stronę ciągnika, który ponownie zaczai nabierać 
szybkości. Lee Ciou z dwoma mechanikami 
rozciągnęli już uszkodzoną gąsienicę na 
skalistej nawierzchni Drogi.
- Pęknięte ogniwo - rzucił tonem wyjaśnienia 
Lee. - Nie możemy tego zreperować. Metal się 
skrystalizował.
- Cudownie! - zawyrokował Jan, odłupując 
kawałek kruchego metalu paznokciem. - Włóżcie 
zapasowe ogniwo.
- Nie mamy zapasowych. Zużyliśmy wszystkie. 
Możemy wyjąć z drugiego czołgu...
- Nie, to nie jest rozwiązanie - przerwał, 
spoglądając na niebo.
Przez głowę przemknęło mu, iż jego ponure 
przepowiednie zaczynają się sprawdzać. Rzeczy 
zaczynają się zużywać, a nie mogą być 
zastąpione przez nowe. To początek końca. 
Szkoda tylko, że tak szybko...
- Zostawimy tutaj ten czołg i dogonimy 
pozostałych.
- Nie możemy go tak po prostu zostawić...
- A dlaczego nie? Teraz nie możemy go przecież 
naprawić. Zostawmy go tutaj i ruszajmy. Tylko 
wszystko dokładnie zamknijcie. Wrócimy po 
niego, gdy przylecą statki.
W minutę usunięto wszystkie rzeczy osobiste 
załogi i pozamykano włazy. Nic nie mówiąc, 
wspięli się do drugiego czołgu i ruszyli, 

background image

stopniowo nabierając prędkości, by dogonić 
pociągi. Gdy ponownie wyszli na prowadzenie, 
w radiu niespodziewanie zabrzmiał głos 
Semenowa:
- Dużo myślałem o naszej ostatniej rozmowie.
-  Miałem taką nadzieję.
- Chcę porozmawiać, wiesz z kim, zanim 
podejmę decyzję. Rozumiesz?
- Oczywiście, to brzmi logicznie.
- Potem chciałbym porozmawiać z tobą. Mam 
parę pytań. Nie zgadzam się ze wszystkim, co 
powiedziałeś. Ale myślę, że będę mógł zrobić to, 
o co mnie prosisz.
Kabinę czołgu wypełnił głośny okrzyk 
zwycięstwa.

Rozdział 15
Budowniczowie Drogi musieli odczuwać 
prawdziwą przyjemność, podporządkowując 
sobie naturę w najdramatyczniejszy z 
możliwych sposobów. Ogromny łańcuch górski, 
oznaczony na mapie po prostu jako 32-BL, mógł 
być pokonany na wiele różnych sposobów. 
Najprostszym z nich byłby długi tunel, mający 
swój koniec po drugiej stronie masywu, 
bezpośrednio na płaskiej równinie. Jednak 
konstruktorom nie wystarczało tak proste 
rozwiązanie.
Droga podnosiła się łagodnie sztucznym 
nasypem na sam szczyt gór i dalej biegła już 
prosto, pokonując każdy z kilkunastu 
największych szczytów wyciętymi w skale 
tunelami. Powstały przy budowie gruz zużyto na 
zasypywanie części przełęczy, a uzyskaną w ten 

background image

sposób nawierzchnię utwardzono, zalewając 
płynną lawą. Ilość energii zużytej przy tym 
zadaniu była niewyobrażalna. Nie poszła jednak 
na marne. Powstała droga - pomnik 
umiejętności i możliwości techniki.
Przed wjazdem do tunelu znajdowała się 
rozległa płaszczyzna. Budowniczowie bez 
wątpienia używali jej jako parku dla swych 
potężnych maszyn. O tym, jak musiały być 
wielkie świadczył fakt, iż na terenie tym 
swobodnie mieściły się wszystkie pociągi wraz 
z czołgami. Było to ulubione miejsce postoju, 
pozwalało bowiem - po niekończących się 
dniach spędzonych w dusznych wagonach - na 
krótkie, towarzyskie spotkania.
Korzystnym czynnikiem była tu wysokość oraz 
to, iż miejsce znajdowało się po ocienionej 
stronie góry. Temperatura była tu na tyle niska, 
że można było opuścić pojazdy bez nakładania 
niewygodnych kombinezonów. Mężczyźni 
przechadzali się teraz powoli, rozmawiając i 
wybuchając co chwila serdecznym śmiechem. 
Wszyscy zadowoleni byli z tej chwili 
wytchnienia, chociaż nikt jeszcze nie znał 
przyczyny postoju. Zapowiedziano jedynie 
zebranie przy ciągniku prowadzącym. 
Oznaczało to zmianę w monotonnej podróży.
Ivan Semenow odczekał, dopóki nie zebrali się 
wszyscy, a potem wspiął się na prowizoryczną 
platformę na jedynym z bębnów 
smarowniczych. Gdy przemówił do mikrofonu, 
jego wzmocniony głos zmusił wszystkich do 
milczenia.
- Zwołałem to zebranie, by się z wami 

background image

skonsultować - przemówił, a zgromadzeni ludzie 
natychmiast zaczęli pomiędzy sobą szeptać. 
Głowy Rodzin nie konsultują się przecież z 
nikim - one po prostu wydają rozkazy.
- Wiem, że może to was zdziwić - kontynuował 
nie zrażony Semenow. - Lecz żyjemy obecnie w 
dość dziwnych czasach. Całe nasze życie, cel 
naszego istnienia poddane zostały ciężkiej 
próbie i być może nigdy już nie będą takie same. 
Statki, które są podstawą naszej egzystencji nie 
przybyły o czasie i być może nigdy nie 
przybędą. Jeżeli tak się stanie, wszyscy wiecie, 
że czeka nas długa i powolna śmierć. A jednak 
przywieźliśmy tyle zboża, ile tylko było można 
do Southtown, a teraz jedziemy po resztę. Aby 
tego dokonać, musieliście wystąpić przeciwko 
woli Głów Rodzin. Przeciwstawiliście się nam i 
wygraliście. Jeżeli chcecie wiedzieć, byłem 
jedynym ze Starszych, który się z wami zgadzał. 
Może dlatego, iż tak samo jak wy, pracuję z 
maszynami i przez to jestem inny. Sam nie 
wiem. Wiem jednak, że zmiany w naszym życiu 
już się rozpoczęły i nikt nie jest w stanie ich 
powstrzymać. Dlatego chcę wam teraz 
powiedzieć o jeszcze jednej zmianie. Z 
pewnością już słyszeliście jakieś plotki na ten 
temat, więc teraz przedstawię wam po prostu 
fakty. To nie jest zupełnie męska ekspedycja. 
Mamy tu, razem z nami, jedną kobietę.
Tym razem gwar podnieconych głosów był o 
wiele głośniejszy. Wszyscy wyciągali szyje, by 
zobaczyć, kto pojawił się obok Ivana na 
platformie. Semenow podniósł rękę i ponownie 
zapadła cisza.

background image

- To Elżbieta Mahrowa, którą z pewnością 
wszyscy znacie. Jest tutaj, bo tego chciała. 
Wyraziła także wolę poślubienia Jana Kulozika, 
który wyraził podobne życzenie w stosunku do 
niej.
Ostatnie słowa pochłonęła wrzawa 
rozgorączkowanych głosów. Semenow 
przekręcił potencjometr i gdy przemówił 
ponownie, jego głos odbił się wielokrotnym 
echem od kamiennych ścian wąwozu.
- Uspokójcie się, ludzie. Powiedziałem przecież, 
że chcę się z wami skonsultować. Jako Głowa 
Rodziny mam władzę nadawania mocy 
związkom małżeńskim. Wydaje mi się, iż wiem, 
co powinienem uczynić, ale co wy o tym 
myślicie?
Nie było żadnych wątpliwości. Ryk entuzjazmu 
wstrząsnął ścianami silniej, niż wzmocniony 
głośnikiem głos Semenowa. Jeżeli były jakieś 
głosy przeciwne, utonęły w powszechnym 
aplauzie. Gdy Jan i Elżbieta wyszli wreszcie z 
pociągu, tłum porwał uśmiechającego się 
szeroko mężczyznę na ramiona. Byli jednak zbyt 
mocno związani prawami, które właśnie łamali, 
by gratulować równie uradowanej dziewczynie.
Ceremonia zaślubin była krótka i dość 
niezwykła, z uwagi na wyłącznie męską 
publiczność. Padły słowa przysięgi i 
wymieniono obrączki. Potem wzniesiono toast 
na cześć młodej pary. Skończyło się na jednym, 
ponieważ czas naglił. Miesiąc miodowy 
nowożeńcy mieli spędzić w pociągach.
Kolumna pojazdów przebyła w końcu góry i 
wjechała na równinę, rozpaloną promieniami 

background image

tropikalnego słońca. Tym razem posuwali się 
szybciej niż podczas pierwszej podróży. Droga 
bowiem nie była zablokowana, nie byli również 
tak obładowani jak poprzednio. Załogi czołgów 
wysuwały się daleko do przodu; jedyną 
poważniejszą przeszkodą było przekraczanie 
zatopionej sekcji Drogi.
Puste wagony miały tendencję do zjeżdżania w 
bok, musiały więc być przeprowadzane 
pojedynczo i asekurowane przez doczepione z 
obydwu końców ciągniki. Jedynymi, którzy nie 
mieli nic przeciwko temu opóźnieniu byli Jan i 
Elżbieta. Zabroniono im jakichkolwiek 
czynności przy przeprawie i nakazano 
pozostanie wewnątrz jednego z wagonów. Był to 
jedyny prezent ślubny, jaki ci ciężko pracujący 
ludzie mogli im sprawić, ale tym bardziej przez 
to cenny.
Po przekroczeniu rozlewiska Droga była nadal 
otwarta, choć nie wolna od niebezpieczeństw. 
Palące słońce ani na chwilę nie zachodziło już 
poniżej linii horyzontu, a rozgrzane powietrze 
drgało złowieszczo niczym w piecu.
- Co to może być? - zapytała nagle Elżbieta.
- Nie wiem. Nigdy jeszcze nie widziałem czegoś 
podobnego - odparł Jan.
Ponownie jechali razem jako kierowca i drugi 
kierowca jednego z ciągników. W ten sposób 
byli ze sobą przez cały czas i gdy pracowali, i 
gdy odpoczywali. Odkrywali powoli 
przyjemności płynące z tego związku. Dla 
Elżbiety było to spełnienie kobiecych pragnień. 
Dla Jana - koniec samotności. Wiedział jednak 
doskonale, iż nie żyje w świecie, który toleruje 

background image

szczęście w nieskończoność.
- Pył! - powiedział Jan, spoglądając z 
niepokojem w niebo. - I przychodzi mi na myśl 
tylko jedno miejsce, skąd może pochodzić.
-  Mianowicie?
- Erupcja wulkaniczna. Gdy wulkany budzą się 
do życia, wyrzucają wysoko w atmosferę 
chmury pyłu, a prądy powietrzne roznoszą je po 
całej planecie. Mam jedynie nadzieję, że wybuch 
nie nastąpił w pobliżu Drogi.
Jego nadzieje okazały się płonne. Dwadzieścia 
godzin później czołgi przekazały wiadomość o 
widniejącym na horyzoncie aktywnym wulkanie. 
Dżungla dookoła była wypalona i martwa, a 
sama Droga pokryta grubymi kawałkami żużlu. 
Czołgi z trudnością torowały drogę. Wkrótce 
dołączyła do nich kolumna pociągów.
- To potworne - powiedziała Elżbieta, wpatrując 
się w poczerniały krajobraz i wędrujące po 
niebie chmury gęstego pyłu.
- Jeżeli to nasz najgorszy odcinek, wszystko 
będzie w porządku - spróbował pocieszyć ją 
Jan.
Wulkan znajdował się nie dalej niż dziesięć 
kilometrów od Drogi. Wyrzucał wciąż w górę 
słupy czarnego dymu, rozświetlone od dołu 
czerwonymi płomykami pełzającego po 
rozpalonej lawie ognia. Przesuwali się obok 
niego z minimalną szybkością, jako że z nieba 
wciąż spadały gorejące resztki, co w znacznym 
stopniu ograniczało widoczność.
- Jestem trochę zdziwiony, iż nie natknęliśmy 
się na tego typu kłopoty podczas pierwszej 
podróży - zauważył Jan. - Budowa tej Drogi 

background image

musiała pociągnąć za sobą mnóstwo 
sztucznych trzęsień ziemi. A wyzwolona tymi 
procesami energia z pewnością sprzyjała 
gwałtownym erupcjom wulkanicznym. 
Budowniczowie znali się jednak na swej robocie 
i nie opuścili planety, dopóki aktywność 
wulkaniczna nie opadła do zwykłego poziomu. 
Jednak układ tych skał został zmieniony i nigdy 
już nie będziemy mieli pewności, czy wymarłe 
od lat wulkany nie przebudzą się nagle do życia.
- Jednak udało się nam przejechać - powiedziała 
Elżbieta z uśmiechem.
Jan nie chciał psuć jej pogodnego nastroju 
przypomnieniem podróży powrotnej. Przyjdzie 
na to czas później.
Wjechali wreszcie w obszar spalonych słońcem 
pól i zatrzymali się przed silosami. Rozpoczęło 
się ładowanie ziarna, utrudnione z powodu 
ograniczonej ilości kombinezonów. Praca trwała 
bez przerwy. Mężczyźni zmieniali się co cztery 
godziny, manewrując w prażącym słońcu 
ciężkimi rurami, by napełnić podjeżdżające 
kolejno wagony. Wkrótce przestrzeń dookoła 
pojazdów usłana została ziarnem, nikt bowiem 
nie silił się już na nadmierną ostrożność. I tak 
więcej ziarna pozostanie by spłonąć, niż będą w 
stanie zabrać. Gdy ostatni pociąg został już 
napełniony, Jan udał się na poszukiwanie 
Semenowa.
- Zabieram stąd czołgi - powiedział, gdy odnalazł 
Koordynatora w jednym z ciągników. - 
Niepokoję się o odcinek Drogi, który przebiega 
tuż obok wulkanu.
-  Udało nam się go oczyścić stosunkowo łatwo.

background image

- Tym razem może nie być to takie proste. Co 
prawda aktywność wulkaniczna wydaje się 
zamierać, ale • parę dni temu nastąpiło spore 
trzęsienie ziemi. Jeżeli odczuliśmy je aż tu, to 
kto wie, co czeka nas bliżej epicentrum? 
Nawierzchnia Drogi może być uszkodzona. 
Dlatego chcę wyruszyć ze sporym 
wyprzedzeniem.
Semenow skinął niechętnie głową.
- Obyś się mylił.
- Mam nadzieję. Zawiadomię was o wszystkim, 
gdy tylko tam dotrę.
Przebyli ten odcinek Drogi bez zatrzymywania 
się, na pełnej prędkości. Jan spał, gdy wjeżdżali 
w zagrożony obszar, więc Otakar, który w 
czołgu prowadzącym był drugim kierowcą, 
obudził go silnym potrząśnięciem za ramię.
- Przed nami są spore kupy pyłu, lecz chyba 
powinniśmy sobie z nimi poradzić.
- Zaraz się tym zajmę.
Zadanie oczyszczenia Drogi pozostawili 
czołgom wyposażonym w spycharki, a sami 
ruszyli do przodu. Wkrótce dostrzegli wulkan, z 
którego szczytu snuła się jedynie wąska smuga 
pary.
- Uff, kamień spadł mi z serca - westchnął z 
zadowoleniem Otakar.
- Tak, mnie także ulżyło - zgodził się Jan.
Jechali dalej, dopóki nie natknęli się na 
olbrzymią stertę kamieni, blokującą kompletnie 
Drogę. Dalszy przejazd był niemożliwy. Jedyne, 
co mogli w tej sytuacji zrobić, to zjechać na bok 
i zaczekać na pozostawione z tyłu ciężkie czołgi. 
Nie czekali długo.

background image

Kierowca pierwszego czołgu machnął w ich 
kierunku ręką i naparł ostrzem spycharki na 
blokującą przejazd ścianę, ginąc wkrótce z 
oczu.
- Zator robi się coraz płytszy - raportował przez 
radio. - Opada po obu stronach... - umilkł nagle.
- Co się stało? - zapytał Jan. - Słyszysz mnie? 
Odezwij się!
- Lepiej zobaczcie sami - odpowiedział po chwili 
kierowca. - Lecz posuwajcie się bardzo powoli.
Jan wjechał w szczelinę i kierując się śladami 
gąsienic, dotarł do torującego przejazd czołgu, 
który zdążył już się cofnąć, umożliwiając mu 
ocenę sytuacji.
Natychmiast zrozumiał, co było przyczyną 
zdziwienia kierowcy. Droga przed nimi urywała 
się nagle, przechodząc w głęboką szczelinę o co 
najmniej kilometrowej szerokości.

Rozdział 16
- Droga... nie ma drogi... - wybełkotał przerażony 
Otakar.
- Nie wygłupiaj się! - parsknął ze złością Jan. - 
Ta szczelina nie może ciągnąć się w 
nieskończoność. Spróbujemy ją objechać, 
oddalając się od wulkanu i opuszczając rejon 
aktywności sejsmicznej.
- Obyś miał rację.
- Nie mamy chyba wielkiego wyboru, prawda? - 
w uśmiechu Jana nie było ani śladu wesołości.
Po zjechaniu z gładkiej nawierzchni jazda stała 
się trudna i niebezpieczna. Dżungla była 
upiornym labiryntem pełnym spalonych i 
poprzewracanych pni, a pokrywający wszystko 

background image

popiół skutecznie maskował pułapki. 
Parokrotnie utknęli beznadziejnie w plątaninie 
powalonych drzew i za każdym razem umęczeni 
kierowcy ubrani w niewygodne skafandry 
musieli zakładać grube liny holownicze, by 
wycofać unieruchomiony pojazd. Wulkaniczny 
brud osadzał się na kombinezonach i przenikał 
do wnętrza czołgów. Po paru godzinach 
bezlitośnie wyczerpującej pracy wszyscy byli 
bliscy załamania. Jan, zdając sobie z tego 
sprawę, zdecydował się na postój.
- Zrobimy sobie krótką przerwę. Oczyśćcie się 
trochę i spróbujcie coś przełknąć.
- Mam uczucie, jakbym już nigdy nie miał być 
czysty - powiedział Otakar i skrzywił się czując, 
że nawet w zębach zgrzytają mu maleńkie 
okruchy żużlu.
Na konsolecie radia zapaliła się nagle czerwona 
lampka. Jan wcisnął przycisk.
- Tu Semenow. Jak idzie? - rozległo się z 
głośnika.
- Dość niemiarowo. Robię szeroki objazd. Być 
może uda nam się ominąć tę przeklętą 
szczelinę. Zakończyliście ładowanie?
- Ostatni pociąg załadowany i uszczelniony. 
Reszta już wyruszyła i zatrzymała się dwa 
kilometry dalej na Drodze. Rozsypane zboże 
zaczęło się już palić, a ja nie chciałem mieć tutaj 
żadnych kłopotów.
- Słuszna decyzja. Jako pierwsze ulegną 
zniszczeniu silosy, których nie mieliśmy już 
czasu uszczelnić. Najprawdopodobniej 
eksplodują pod wpływem ciśnienia 
wewnętrznego. Ruszamy dalej. Będę na bieżąco 

background image

informował o naszych postępach.
Jednak po kilkunastu godzinach ponownie 
natknęli się na rozpadlinę. Jan spostrzegł ją, 
gdy spychany przez niego pień spalonego 
drzewa zniknął niespodziewanie, spadając w 
przepaść. Jan z całej siły nacisnął na hamulce i 
przetarł przedni wizjer, ciemny od sadzy.
- Ona wciąż jeszcze tutaj jest - wykrzyknął 
Otakar głosem, w którym wyraźnie brzmiała 
nuta rozpaczy.
- Tak, lecz tym razem jej szerokość nie 
przekracza stu metrów. Jeżeli nie jest głębsza, 
możemy ją wypełnić i nie będziemy musieli 
robić dalszego objazdu.
Okazało się to możliwe. Po poszerzeniu i 
wyrównaniu nowego szlaku, szczelinę zaczęto 
wypełniać zwałami gruzu. Miotacze ognia paliły i 
topiły wszystko dokoła, a spychacze zgarniały 
dymiące szczątki, powiększając szybko 
usypisko. Wkrótce sięgnęło ono krawędzi 
szczeliny i jeden z czołgów, chrobocząc 
gąsienicami, przejechał powoli na drugą stronę.
- Musimy dorzucić tu więcej kamieni i żwiru - 
polecił Jan.
- Ciągniki i pociągi są o wiele cięższe niż czołgi. 
Podzielimy się na dwie grupy. Pierwsza zostanie 
tutaj i zajmie się utwardzeniem, a druga będzie 
wycinać szlak po drugiej stronie szczeliny, by 
połączyć objazd z drogą. Potem 
przeprowadzimy pociągi.
Zadanie było ciężkie i niebezpieczne. Wykonali 
je najlepiej, jak potrafili. Pracowali jeszcze 
przeszło sto godzin, nim Jan był wreszcie 
usatysfakcjonowany z rezultatu.

background image

- Jadę teraz po pierwszy pociąg. Reszta z was 
może tu zostać.
Nie zmieniał ubrania odkąd zaczęli robić objazd; 
skórę na twarzy miał szarą ze zmęczenia i 
wysmarowaną sadzą, a oczy czerwone i 
opuchnięte. Elżbieta na jego widok aż jęknęła ze 
zgrozy. Spojrzał w lustro i uśmiechnął się pod 
nosem.
- Zrób mi kawę, a ja w tym czasie umyję się i 
przebiorę. To nie była praca, którą chciałbym 
wykonać jeszcze raz.
- Skończyliście już?
- Tak, ale musimy jeszcze przeprowadzić 
pociągi. Zaraz polecę opróżnić pierwszy ze 
wszystkich ludzi i wyruszam.
- Czy nie mógłby poprowadzić go ktoś inny? 
Dlaczego to zawsze musisz być ty?
Jan wypił w milczeniu kawę, odstawił pustą 
szklankę i wstał.
- Wiesz przecież, dlaczego. Jedź w kolejnym 
pociągu. Spotkamy się po drugiej stronie.
Chociaż jej splecione mocno dłonie zdradzały 
zdenerwowanie, nie pytała już o nic więcej. 
Pocałowała go i odprowadziła wzrokiem. 
Chciała jechać razem z nim, ale nawet bez 
pytania wiedziała, że by się nie zgodził. Musiał 
zrobić to sam.
Olbrzymi ciągnik zakręcił powoli i ruszył w 
stronę nierównego traktu, wyciętego w 
spalonym podłożu dżungli. Wagony ruszały 
posłusznie za nim, podskakując gwałtownie na 
wybojach, trzymając się jednak wytyczonego 
szlaku.
- Jak na razie bez większych problemów - rzucił 

background image

do mikrofonu Jan. - Trochę rzuca, ale nic 
specjalnego. Przez cały czas utrzymuję pięć 
kilometrów na godzinę. Chcę, by pozostali 
kierowcy robili to samo.
Powoli, lecz pewnie, wjechał na usypaną świeżo 
nawierzchnię grobli. Pod ciężarem ciągnika od 
krawędzi oderwało się kilka kamieni, spadając z 
łoskotem w przepaść. Po obu stronach 
szczeliny kierowcy czołgów obserwowali w 
milczeniu przejazd. Jan, spoglądając przez 
przednią szybę, widział zbliżającą się powoli 
krawędź rozpadliny. Ograniczył ruchy 
kierownicy do niezbędnego minimum 
pozwalając, by ciężki pojazd sunął samym 
środkiem grobli.
- Ciągnik przeszedł! - rozległ się nagle w 
głośniku podekscytowany głos Otakara. - 
Wszystkie wagony idą w szyku. Jak na razie 
żadnego śladu obsuwania.
Po minięciu szczeliny dalszy przejazd w stronę 
Drogi był już prosty. Jan nie opuszczał ciągnika, 
dopóki wszystkie wagony ponownie nie znalazły 
się bezpiecznie na bazaltowej nawierzchni. 
Dopiero wtedy przebrał się w kombinezon i 
przeszedł w stronę czołgu, który jechał 
bezpośrednio za nimi.
- Wracamy do szczeliny - rozkazał i włączył 
radio. - Możemy zaczynać przeprowadzanie 
pociągów; pojedynczo i powoli. Chcę, aby na 
nowym odcinku znajdował się tylko jeden 
pociąg, abyśmy w razie kłopotów mogli łatwo do 
niego dotrzeć. Zrozumieliście? W porządku. 
Niech rusza pociąg numer dwa.
Obserwował, jak nad krawędzią rozpadliny 

background image

pojawia się kolejny pociąg, wzbijając szerokimi 
oponami chmury czerwonego pyłu i sadzy. 
Kierowca ciągnika mądrze trzymał się śladów 
pozostawionych przez pojazd Jana, przejechał 
więc groblę bez większych kłopotów i szybko 
ruszył dalej. Pojawił się następny ciągnik i od tej 
pory przeprawa potoczyła się bez chwili 
przerwy.
Nieszczęście nastąpiło, gdy wjechał na groblę 
pociąg numer trzynaście.
- Szczęśliwa trzynastka - mruknął pod nosem 
Jan.
Przetarł podpuchnięte ze zmęczenia oczy i 
ziewnął.
Ciągnik przebył już połowę grobli, gdy nagle 
zaczął się przechylać. Jan złapał za mikrofon, 
lecz zanim zdążył powiedzieć cokolwiek, w 
nadwyrężonej nawierzchni grobli pojawiło się 
pęknięcie. Na jakąkolwiek reakcję było za 
późno. Olbrzymi ciągnik przechylał się coraz 
bardziej, pogrążając się bokiem w 
rozszerzającym się szybko pęknięciu, niczym w 
wodzie.
I nagle było już po wszystkim. Ciągnik zniknął 
poza krawędzią grobli, pociągając za sobą 
wszystkie przyczepione z tyłu wagony. Rozległ 
się przeraźliwy zgrzyt i trzask dartego metalu, a 
wraz z upadkiem kolejnych wagonów, w górę 
uniosła się szybko rosnąca chmura pyłu i 
szczątków.
Nikt nie wyszedł z tej katastrofy z życiem. Jan 
znalazł się na miejscu tragedii jako pierwszy, 
spuszczając się po linie. Po chwili dołączyli do 
niego koledzy i w milczeniu przeszukiwali 

background image

dymiące rumowisko, odrzucając na bok 
poskręcane straszliwie kawałki metalu. Nie 
odnaleźli nikogo. W końcu zarzucili te 
bezowocne poszukiwania, pozostawiając zwłoki 
zmiażdżone szczątkami pociągu. Nawierzchnia 
grobli została naprawiona i umocniona, tak więc 
pozostałe pociągi przebyły szczelinę bez 
poważniejszych kłopotów. Gdy ostatni pociąg 
wjechał na Drogę, rozpoczęli powrót do domu.
Nikt nie wypowiedział tej myśli głośno, lecz 
wszyscy nosili ją w sobie. Przewożenie zboża z 
bieguna na biegun planety nie było bezcelowe. 
Śmierć tych ludzi nie mogła być pozbawiona 
sensu. Statki muszą przybyć. Są spóźnione - 
lecz w końcu przybędą.
Nawierzchnia Drogi wydawała się już dobrze 
znana, niemal swojska. A jednocześnie nużąca. 
Szybko przekroczyli zalany wodą odcinek i 
posuwali się wciąż dalej i dalej. Dwa wagony, a 
także kolejny czołg z powodu braku części 
zamiennych trzeba było pozostawić. Musieli 
także zwolnić, ponieważ wyeksploatowane 
ciągniki zaczęły z wolna tracić moc.
Gdy wyjechali wreszcie spod bezlitosnych 
promieni słońca, wjeżdżając w strefę mroku, nie 
towarzyszyła temu powszechna radość. Raczej 
uczucie ogromnego znużenia i pragnienie 
odpoczynku. Znajdowali się już o nie więcej, niż 
dziesięć godzin od punktu przeznaczenia, gdy 
Jan zarządził postój.
- Przygotujcie coś do jedzenia - powiedział. - 
Musimy to jakoś uczcić.
Z ochotą przystano na tę propozycję, lecz sama 
uroczystość nie była tak radosna, jak zazwyczaj. 

background image

Wszyscy, za wyjątkiem Jana i siedzącej tuż 
obok Elżbiety, wyczekiwali z utęsknieniem 
kolejnego dnia, kiedy będą mogli wreszcie 
połączyć się z rodzinami. Nazwiska tych 
siedmiu, którzy pozostali w metalowym 
grobowcu, przekazano już za pośrednictwem 
radia do Southtown.
- To przyjęcie, a nie czuwanie przy zmarłych - 
powiedział nagle Otakar. - Wypij to piwo, a ja 
zaraz podam ci następne.
Jan posłusznie osuszył szklankę do dna i 
wyciągnął ją przed siebie, czekając na 
napełnienie.
- Nie mogę przestać myśleć o naszym 
przyjeździe do miasta - powiedział.
- Wszyscy o tym myślimy - odparła Elżbieta. - 
Ona nie może nas rozdzielić, prawda?
Hradil, tak długo nieobecna, ponownie stawała 
się ponurą rzeczywistością, gotową do 
ingerowania w ich życie.
- Jesteśmy razem z wami - zapewnił ich Otakar. - 
Byliśmy świadkami na waszym ślubie. Głowy 
Rodzin mogą protestować, lecz już nic nie 
"odkręcą". Przekonaliśmy ich poprzednio, 
możemy przekonać i tym razem. Seme-now nas 
poprze.
- To moja walka - odparł Jan.
- Nasza. Stała się naszą, odkąd przejęliśmy 
ciągniki i zmusiliśmy ich, by wyrazili zgodę na 
kolejną podróż. Możemy zrobić to jeszcze raz.
- Nie, Otakarze. To nie jest takie proste. - Jan 
spojrzał na gładką nawierzchnię Drogi, biegnącą 
teraz prosto jak strzelił i niknącą za horyzontem. 
- Mamy teraz coś, o co warto walczyć. Coś, co 

background image

dotyczy nas wszystkich. Hradil z pewnością 
sprawi nam jeszcze mnóstwo kłopotów, ale ja i 
Elżbieta podejmujemy to wyzwanie.
- Ja także - wtrącił Semenow. - Działałem 
przecież wbrew prawu. Będę się musiał z tego 
wytłumaczyć...
- Wbrew prawu obowiązującemu na tej planecie 
- przerwał mu Jan. - Prawu, mającemu na celu 
utrzymywanie ludzi w posłuszeństwie i pokorze.
- Powiesz im o tym wszystkim? O tych 
wszystkich sprawach, o których opowiedziałeś 
mnie?
- Oczywiście. Powiem o tym Głowom Rodzin i 
wszystkim, którzy będą chcieli mnie wysłuchać. 
Prawda jest czasami zbawienna. Być może w nią 
nie uwierzą, lecz będą ją znali.
Po krótkiej drzemce ruszyli w dalszą drogę. Jan 
i Elżbieta prawie nie spali, w oczekiwaniu na 
rychłe rozstanie.
Z czułością i żarem chłonęli każdą chwilę ich 
związku. Żadne z nich o tym nie wspomniało, 
lecz oboje obawiali się przyszłości.
Jak się szybko okazało, przeczucia ich nie 
omyliły. W mieście nie było na ich cześć 
żadnych wiwatów, nie oczekiwał ich 
podekscytowany tłum. Wszyscy zrozumieli to 
doskonale. Mężczyźni rzucili sobie krótkie słowa 
pożegnania i rozeszli się. Jan i Elżbieta 
pozostali w jednym z wagonów, nasłuchując 
odgłosów z zewnątrz. Nie musieli długo czekać 
na spodziewane pukanie. Przed drzwiami stało 
czterech uzbrojonych Proktorów.
- Janie Kulozik, jesteś aresztowany...
- Na czyje polecenie? I pod jakim zarzutem?

background image

- Zostałeś oskarżony o zamordowanie Kapitana 
Proktora Ritterspacha.
- To może być wyjaśnione, mam przecież 
świadków...
- Pójdziesz teraz z nami do miejsca 
odosobnienia. Takie mamy rozkazy. Kobieta 
natychmiast powróci do swojej Rodziny.
- Nie!
Pełen rozpaczy okrzyk Elżbiety uderzył Jana 
niczym rozpalony do czerwoności pręt. Usiłował 
podbiec do niej, osłonić ją, lecz jeden z 
Proktorów strzelił natychmiast.
Ładunek pistoletu energetycznego powstrzymał 
go, nie powodując śmierci.
Jan leżał na podłodze, przytomny, lecz 
niezdolny do jakiegokolwiek ruchu i bezsilnie 
patrzył, jak Elżbietę wyciągają na zewnątrz.

Rozdział 17
Jan nie miał wątpliwości, iż to przyjęcie 
zaplanowano z sadystyczną wręcz precyzją. 
Hradil oczywiście. Już raz nakazała go 
aresztować, lecz wtedy cały jej plan spalił na 
panewce. Tym razem jednak miało być inaczej. 
Chociaż osobiście nie pokazała się do tej pory, 
jasne było, iż to jej twarda dłoń kieruje 
wszystkim. Żadnego zbiegowiska z okazji 
powrotu. Nie zostawiła mu nawet szansy, by 
zatrzymał przy sobie własnych ludzi.
Dziel i rządź - zasadę tę opanowała do perfekcji. 
Oskarżyła go o najcięższe przestępstwo - o 
morderstwo. Było to tym łatwiejsze, że istotnie 
zginął człowiek. A on ułatwił jej zadanie, 
opierając się przy aresztowaniu - co z 

background image

pewnością także przewidziała. Znajdowała się 
teraz gdzieś daleko, w dalszym ciągu snując 
podstępną, pajęczą sieć, pełną intryg i 
oszczerstw, podczas gdy on tkwił w troskliwie 
przygotowanej celi.
Tym razem nie był to maleńki magazynek - 
mogłoby to wzbudzić współczucie - lecz 
prawdziwa kwatera w jednym ze starych, 
posiadających grube ściany budynków. 
Znajdowało się tu okratowane okno, zlew i 
urządzenia sanitarne, wygodna koja, książki i 
telewizor - oraz solidne, stalowe drzwi, 
otwierane jedynie od zewnątrz.
Jan leżał na koi, wpatrując się niewidzącymi 
oczyma w sufit, szukając drogi wyjścia. Gdy 
poczuł na sobie wzrok spoglądającego przez 
wizjer Proktora, odwrócił się na bok.
Miał odbyć się proces. Jeżeli poprowadzony 
zostanie wedle obowiązujących zasad, jego 
obrona będzie musiała zostać zaakceptowana. 
Pięć Głów Rodzin będzie ławą sędziowską, tak 
mówiło prawo. Żeby wyrok był prawomocny, 
musi zostać przyjęty jednogłośnie. Jednym z 
sędziów będzie Semenow - stanowiło to jakąś 
szansę.
- Masz gościa - wyrwał go z zamyślenia głos 
strażnika, dobiegający z umieszczonego poniżej 
szyby głośnika. Mężczyzna odsunął się na bok, 
a w jego miejsce pojawiła się twarz Elżbiety.
Jan, szczęśliwy, podskoczył w stronę wizjera i 
przyłożył dłonie płasko do powierzchni szyby. 
Była to prawdziwa tortura - widział jej palce tak 
blisko, a jednak nie mógł ich dotknąć...
- Poprosiłam, by pozwolili mi zobaczyć się z 

background image

tobą - wyjaśniła dziewczyna. - Myślałam, że 
odmówią, ale nawet nie sprzeciwiali się zbytnio.
- Oczywiście. Tym razem nie będzie już żadnego 
linczu. Uczą się na własnych błędach. Ten 
proces będzie pokazowy, oparty na prawie i 
porządku. Goście - proszę bardzo. Werdykt - 
oczywiście winny.
- Zawsze istnieje przecież jakaś szansa. 
Będziesz walczył?
- Czyż nie robiłem tego zawsze? - zmusił się do 
uśmiechu. - Ta sprawa jest właściwie prosta: 
byłaś świadkiem ataku i uderzono cię. Pozostali 
Proktorzy będą to musieli zeznać pod przysięgą. 
Wszyscy mieli pałki, a zacząłem walczyć 
dopiero wtedy, gdy powalono ciebie. Śmierć 
Ritterspacha była zupełnie przypadkowa. To 
także będą musieli przyznać. Działałem w 
samoobronie. Jest jednak coś, co mogłabyś dla 
mnie zrobić.
- Co tylko zechcesz...
- Przynieś mi kopie wszystkich legalnych kaset, 
które mógłbym przejrzeć w telewizorze. Chcę 
się zapoznać z wszystkimi kruczkami, zawartymi 
w Księdze Prawa. Muszę przygotować sobie 
solidną obronę.
- Zrobię to tak szybko, jak tylko będę mogła. 
Powiedzieli też, że mogę przynieść ci coś do 
jedzenia. Przygotuję coś specjalnego. I jeszcze 
jedno - ledwie dostrzegalnie spojrzała na 
stojącego o parę kroków dalej strażnika i 
ściszyła głos. - Masz kilku przyjaciół. Chcą ci 
pomóc. Gdybyś mógł się jakoś stąd wydostać...
- Nie! I powiedz im to, proszę, bardzo 
stanowczo. Nie chcę uciekać. Ten 

background image

niespodziewany urlop bardzo mi odpowiada. A 
teraz poważnie. Nawet gdyby udało mi się uciec, 
na całej planecie nie ma bezpiecznego miejsca, 
w którym mógłbym się ukryć. A zresztą chcę 
pokonać tę kobietę jej własną bronią, 
posługując się prawem. To najlepszy sposób.
Nie wspomniał Elżbiecie, iż najprawdopodobniej 
każde słowo, które wymienili poprzez 
komunikator, zostało nagrane. Nie chciał, aby 
ktokolwiek z jego winy popaść miał w 
niepotrzebne kłopoty. A zresztą to wszystko, co 
jej do tej pory powiedział, było w zasadzie 
prawdą. To musi zostać zrobione w sposób 
najzupełniej legalny. A gdyby zechciał 
skomunikować się z nią w inny sposób, zawsze 
istniały ku temu możliwości. Cela z pewnością 
nie posiadała żadnych kamer. Elżbieta mogłaby 
przecież odczytać notatkę, którą przyłożyłby do 
szyby. Postanowił zachować tę możliwość na 
wypadek prawdziwych kłopotów.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, choć niewiele 
było do powiedzenia. Pogłębiający się ból, 
spowodowany niemożnością dotknięcia stojącej 
nie dalej niż o dwa kroki ukochanej kobiety 
sprawił, że gdy strażnik wyprowadził ją wreszcie 
na zewnątrz, poczuł prawdziwą ulgę.
Kolejnym gościem był Hyzo Santos. Jako 
technik-łącznościowiec najwidoczniej 
doskonale zdawał sobie sprawę, że każde słowo 
jest nagrywane, utrzymywał więc rozmowę na 
neutralnym gruncie.
- Elżbieta powiedziała mi, iż te wakacje 
sprawiają ci sporą frajdę, Janie.
- A mam jakiś wybór? Muszę się cieszyć tym, co 

background image

jest.
- Przygotuj się więc, bowiem już niedługo 
staniesz do walki. Przyniosłem ci kopię Księgi 
Praw, o którą prosiłeś. Mam nadzieję, iż strażnik 
ci ją przekaże.
-  Stokrotne dzięki. Muszę ją uważnie przejrzeć.
- Bardzo uważnie - zmarszczka na czole Hyzo 
pogłębiła się. - Odbyło się kilka spotkań Głów 
Rodzin. Krążyły na ten temat różne plotki, lecz 
dopiero dziś rano ogłoszono kolejny komunikat. 
Semenow nie jest już Głową swojej Rodziny.
- Nie mogli przecież tego zrobić!
- Mogli i już to zrobili. Znajdziesz to opisane w 
swojej kopii Księgi Prawa. Złamał prawo 
udzielając wam ślubu bez zgody Hradil. Biedny 
Ivan pozbawiony został wszystkich tytułów i 
przywilejów. Jest teraz pomocnikiem kucharza.
- Ale nasz ślub jest wciąż ważny, prawda? - 
zapytał z nagłą troską w głosie Jan.
- Oczywiście. Więzy małżeńskie są twarde i jak 
wiesz, nie można ich zerwać. Jednak wybrani na 
ten proces sędziowie...
- No właśnie - pokiwał głową Jan. - Semenow nie 
jest już Głową Rodziny, nie będzie więc obecny. 
Będzie jedynie Hradil i czwórka ludzi tego 
pokroju, co ona.
- Obawiam się, że masz rację. Jednak twój 
proces ma być procesem publicznym. 
Nieważne, jak bardzo są w stosunku do ciebie 
uprzedzeni, nie odważą się złamać prawa na 
oczach wszystkich. A ty masz po swojej stronie 
sporo ludzi.
- Jednak drugie tyle z przyjemnością oglądałoby 
moją egzekucję.

background image

- Nie możesz ich za to winić. Ludzie nie 
zmieniają się w przeciągu jednego dnia. I 
chociaż zostało ostatnio wiele zmienione, nie 
wszystkim to się podoba. To konserwatywny 
świat konserwatywnych ludzi, których zmiany 
przyprawiają jedynie o głęboki niepokój. Tych 
właśnie ludzi będziesz musiał przekonać 
podczas procesu. I wierzę, iż dasz sobie radę.
- Chciałbym podzielać twój optymizm.
- Będziesz, gdy tylko zjesz kilka z tych 
pieczonych kurczaków lub spróbujesz knedli w 
sosie, które Elżbieta przysłała ci razem z 
taśmami. To znaczy, o ile strażnik pozostawi ci 
coś po zbadaniu, czy w garnkach nie schowano 
broni.
Wszystko musiało odbyć się zgodnie z prawem. 
Co do tego nie mogło być najmniejszej 
wątpliwości. Dlaczego był więc tak 
niespokojny? Do procesu pozostało już mniej 
niż tydzień, więc Jan cały wolny czas poświęcił 
uważnemu wertowaniu Księgi Prawa. Bez 
zdziwienia stwierdził, iż była to uproszczona 
wersja praw obowiązujących na wszystkich 
planetach należących do Ziemskiej Federacji 
Planet. Część zasad została pominięta - z 
pewnością nie było potrzeby rozstrzygania 
spraw o fałszerstwa podatkowe w świecie nie 
znającym pieniądza. Stworzono jednak przepisy 
dodatkowe, dające Głowom Rodzin władzę 
absolutną. Wszelkie wzmianki o jakiejkolwiek 
wolności osobistej zostały dokładnie i z 
premedytacją pominięte.
W dzień procesu Jan ogolił się i założył 
przyniesione mu wcześniej czyste ubranie. 

background image

Troskliwie przypiął do kołnierza oznakę swej 
funkcji - był przecież Głównym Konserwatorem i 
nie miał zamiaru pozwolić, by ktokolwiek o tym 
zapomniał. Z niecierpliwością oczekiwał 
mających go eskortować strażników, lecz gdy 
jeden z nich wyjął z kieszeni kajdanki, Jan 
usiadł na koi i pokręcił przecząco głową.
- To nie będzie potrzebne. Nie mam zamiaru 
próbować ucieczki.
- To rozkaz - rzucił mężczyzna o nazwisku 
Sheer.
Był to ten sam Proktor, którego Jan tak 
brutalnie potraktował pałką. Stał teraz w 
drzwiach celi, trzymając uniesiony ku górze 
odbezpieczony rewolwer. Nie było sensu 
przysparzać sobie dodatkowych kłopotów. Jan 
wzruszył ramionami i posłusznie wyciągnął 
ręce.
Atmosfera przypominała bardziej dzień fiesty 
niż proces. Prawo mówiło, iż każdy może 
uczestniczyć w rozprawie i wyglądało na to, że 
cała populacja planety zdecydowała się to 
właśnie zrobić. Nie mieli zresztą dużo do roboty, 
jako że ziarno, które należało wysiać, nie 
przybyło. Przyszli więc wszyscy, zwartym 
tłumem zapełniając całą Aleję Centralną.
Zgromadzili się rodzinami, z koszami pełnymi 
jedzenia i picia, przygotowani na długie 
posiedzenie. Nie było jedynie dzieci - prawo 
zabraniało dzieciom poniżej szesnastu lat 
uczestnictwa w procesach ze względu na to, co 
mogło zostać przy takich okazjach powiedziane.
Żaden budynek nie mógłby pomieścić tak 
okazałego tłumu, zdecydowano więc, iż proces 

background image

odbędzie się na świeżym powietrzu. Dla 
oskarżonego i ławy sędziowskiej wzniesiono 
stosowne podwyższenie. Zainstalowano system 
głośników, by każdy mógł wszystko wyraźnie 
słyszeć. Wszystko odbywało się w atmosferze 
karnawału, pozwalającej choć na krótko 
zapomnieć o codziennych kłopotach. I o 
statkach, które wciąż nie przybywały.
Jan wspiął się po kilku schodkach na 
podwyższenie, zajął wyznaczone mu miejsce i 
obrzucił spojrzeniem skład sędziowski. Hradil, 
oczywiście. Jej obecność była tak samo pewna, 
jak prawo grawitacji. I Chun Taekeng, Senior 
Starszych, jego uczestnictwo było także 
gwarantowane. Jednak jedna z twarzy, należąca 
do starego Krelszewa, wzbudziła jego 
zdziwienie. No tak, został Głową Rodziny, gdy 
pozbyto się niewygodnego Semenowa. 
Człowiek o małym intelekcie i o jeszcze 
mniejszym poczuciu odpowiedzialności. Zwykłe 
narzędzie, tak jak pozostała dwójka siedzących 
obok mężczyzn.
Hradil jest jedyną, która będzie się tutaj liczyła. 
Przechyliła się właśnie i mówiła coś w stronę 
sędziów, bez wątpienia udzielając instrukcji, a 
potem wyprostowała się i spojrzała prosto na 
Jana. Ciemne oczy patrzyły z zimną pogardą, 
lecz przez jej wargi przemknął nagle cień 
zaskakującego uśmiechu, przeznaczonego 
wyłącznie dla niego. Zniknął jednak tak szybko, 
jak się pojawił.
Jan był pewny, iż się nie omylił - na ustach 
kobiety pojawił się uśmiech absolutnego 
zwycięstwa. Całym wysiłkiem woli zmusił się, by 

background image

nie ujawnić żadnej reakcji. W czasie procesu 
jakakolwiek gwałtowna reakcja mogła mu 
jedynie zaszkodzić. Wciąż jednak nie mógł 
zrozumieć, z czego właściwie ona się śmiała. 
Już wkrótce miał się tego dowiedzieć.
- Cisza, cisza w sądzie! - wykrzyknęła Hradil, a 
jej wzmocniony głos odbił się echem od ścian 
budynków stojących po obu stronach Alei 
Centralnej. Powiedziała to tylko raz, lecz 
wystarczyło. - Zebraliśmy się tutaj dzisiaj - 
mówiła - by osądzić jednego z członków naszej 
społeczności. Wszyscy wiecie już, kim jest ten 
człowiek. Jan Kulozik, Główny Konserwator. 
Zarzucono mu popełnienie wielu poważnych 
przestępstw i naszym zadaniem będzie 
rozpatrzenie zasadności tych zarzutów – 
zwróciła się do jednego z techników. - Czy 
urządzenie rejestrujące jest już przygotowane?
- Tak jest.
- Doskonale, wszystko zatem zostanie 
zarejestrowane na taśmie. Niech więc 
przemówią fakty. Kulozik został oskarżony przez 
Proktora Sheera o zamordowanie Kapitana 
Proktora Ritterspacha. To bardzo poważny 
zarzut i Rada Starszych na specjalnym zebraniu 
z uwagą rozpatrzyła tę sprawę. Okazało się, iż 
zeznania świadka różnią się znacznie od zeznań 
złożonych przez Proktora Sheera. Wynika z 
nich, że Ritterspach zginął, gdy Kulozik bronił 
się przed atakiem. Samoobrona nie jest 
zbrodnią. Stwierdzono więc, iż śmierć ta była 
przypadkowa, wobec czego zarzut o 
morderstwo upadł. Proktor Sheer za pochopne 
wyciąganie wniosków otrzymał surową karę.

background image

Co to wszystko miało znaczyć? Tłum wydawał 
się być tak samo zdezorientowany jak Jan. Tu i 
ówdzie rozległo się parę szeptów, lecz ucichły 
natychmiast, gdy Hradil władczym gestem 
podniosła rękę. Jan miał niejasne przeczucie, iż 
to wszystko jest jedynie przygrywką przed 
czymś dużo poważniejszym. I dlaczego ten 
głupiec Sheer tak szyderczo szczerzy zęby? 
Dostał naganę, a teraz się śmieje? Sytuacja 
stawała się niejasna i Jan musiał uderzyć 
pierwszy. Wstał i zbliżył się do mikrofonu.
- Cieszę się, że prawda wyszła wreszcie na jaw. 
Proszę by zdjęto mi kajdanki...
- Więzień pozostanie na miejscu - przerwała 
Hradil. Dwaj Proktorzy natychmiast pchnęli go z 
powrotem na krzesło. - Więzień stoi pod 
zarzutem o wiele poważniejszch przestępstw. 
Oskarżony jest o wywołanie niepokojów, o 
nielojalne działanie, o wrogą propagandę i 
wreszcie o najpoważniejsze ze wszystkich 
przestępstw - o zdradę. Wszystkie te zbrodnie 
są poważne, a jedyną karą za zdradę jest 
śmierć. Jan Kulozik winien jest wszystkich 
zarzuconych mu czynów, co dowiedzione 
zostanie jeszcze dzisiaj. Egzekucja odbędzie się 
w dzień po zakończeniu procesu, bo tak stanowi 
prawo.

Rozdział 18
Z tłumu posypały się okrzyki i pytania. 
Rozgniewani przyjaciele Jana poczęli 
przepychać się do przodu. Zatrzymali się 
jednak, gdy drogę do podwyższenia zastąpiło im 
dwunastu uzbrojonych Proktorów.

background image

- Wszyscy do tyłu! - wykrzyknął Sheer, 
wymachując groźnie trzymanym w dłoni 
rewolwerem. - Cofnijcie się!
Tłum zafalował groźnie, lecz nie odważył się 
przysunąć bliżej. Nagle tuż nad ich głowami 
rozległ się wzmocniony głos Hradil:
- Nie dopuścimy do żadnych zamieszek. Kapitan 
Proktor Sheer otrzymał rozkaz strzelać, jeżeli 
sytuacja będzie tego wymagać. Wśród nas 
mogą znajdować się osobnicy, którzy być może 
spróbują pomóc więźniowi uciec. Nie możemy 
do tego dopuścić.
Jan siedział nieruchomo na krześle, teraz 
dopiero zdając sobie sprawę, co się naprawdę 
dzieje. W jednej minucie udziela nagany, a w 
drugiej używa tytułu Kapitana Proktora - 
wszystko jasne. Hradil miała Sheera w ręku. 
Jana zresztą także. Będzie teraz musiał zmienić 
swą linię obrony, chociaż nigdy nie 
przypuszczał, iż oskarżenie o morderstwo 
będzie jedynie odskocznią do o wiele 
groźniejszego ataku. Teraz nie było już odwrotu, 
proces będzie toczył się dalej. Gdy tylko Hradłl 
przestała mówić, wstał i powiedział głośno w 
stronę mikrofonu:
- Domagam się, by zakończono wreszcie tę 
farsę i uwolniono mnie. Jeżeli mówimy tu o 
jakiejś zdradzie, to wyłącznie ze strony tej starej 
kobiety, która z rozkoszą widziałaby nas 
wszystkich martwych...
Przerwał, gdyż mikrofon został gwałtownie 
odłączony. Nie było ucieczki przed tą grą, mógł 
jedynie starać się, by Hradil straciła panowanie 
nad sobą. Była opętana nienawiścią - Jan czuł 

background image

to w tonie jej głosu - lecz jak na razie doskonale 
panowała nad sytuacją.
- Z całą pewnością postąpimy tak, jak domaga 
się tego więzień. Po konsultacji ława 
sędziowska zadecydowała, iż wycofamy 
wszystkie zarzuty, za wyjątkiem 
najważniejszego. Zdrady. Wszyscy mamy już 
dosyć tego człowieka i lekceważenia przez 
niego prawowitej władzy. Do tej pory byliśmy 
wyrozumiali, ponieważ żyjemy w bardzo 
trudnych czasach. Być może popełniliśmy błąd, 
pozwalając więźniowi na zbyt wiele swobody w 
działaniu przeciwko uświęconym tradycjom i 
prawom. Lecz błąd musi być naprawiony. 
Poproszę technika obsługującego urządzenie 
rejestrujące, by odczytał nam wyjątek z Księgi 
Praw. Ustęp trzeci definicji "zdrada", pod 
Zasadami Rządzenia.
Wywołany przebiegł palcami po klawiaturze, 
odnalazł żądany ustęp i wyświetlił go na 
podręcznym monitorze. Równoczenie z 
pojawieniem się liter na ekranie przełączył 
informację na obwód foniczny. Mechaniczny 
głos zaczął recytować Prawo:
"Zdrada. Ktokolwiek ujawni sekrety stanu 
innym, winny będzie zdrady. Ktokolwiek 
wystawiać będzie na szwank autorytet władzy 
lub będzie do tego namawiał innych, winny 
będzie zdrady. Karą za zdradę jest śmierć i musi 
być ona wykonana w dwadzieścia cztery 
godziny od chwili wydania wyroku".
W tłumie zaległa pełna napięcia cisza. Ludzie 
spoglądali po sobie na poły z niedowierzaniem, 
na poły ze zgrozą. Po chwili ponownie 

background image

przemówiła Hradil:
- Usłyszeliście więc o naturze samej zbrodni i o 
należnej za nią karze. Za chwilę usłyszymy 
dowody, które w pełni potwierdzą słuszność 
tego oskarżenia. Więzień w obecności 
wszystkich wystawił Głowy Rodzin na 
pośmiewisko, podważając tym samym ich 
autorytet. Odmówił bezpośrednio wykonywania 
rozkazów. Spowodował, dzięki znanym jedynie 
sobie sztuczkom, unieruchomienie wszystkich 
maszyn, szantażując w ten sposób wszystkie 
Głowy Rodzin, by odbyła się druga podróż po 
ziarno. Podróż ta pociągnęła za sobą wiele 
niepotrzebnych śmierci, za które więzień 
odpowiedzialny jest osobiście. Działając w ten 
sposób i zmuszając innych do nielojalności, stał 
się winny zdrady.
- Domagam się, by mnie wysłuchano! - 
wykrzyknął Jan. - Jak możecie osądzać, nie 
słuchając nawet mojej obrony
Chociaż mikrofon przed nim został wyłączony, 
ci którzy stali najbliżej platformy, mogli go 
usłyszeć. Od strony jego przyjaciół posypały się 
okrzyki z żądaniami, by pozwolono mu mówić. 
Po chwili przyłączyli się do nich inni. Hradil 
słuchała tego w milczeniu, a potem pogrążyła 
się w cichej rozmowie z pozostałymi sędziami. 
W końcu przemówił Chun Taekeng:
- Jesteśmy litościwi, a cały proces toczy się 
zgodnie z literą prawa. Dlatego przed wydaniem 
wyroku pozwalamy więźniowi mówić. 
Ostrzegam go jednak, że jeżeli jeszcze raz 
zacznie podważać autorytet Starszych, głos 
natychmiast zostanie mu odebrany.

background image

Jan spojrzał na sędziów, potem wstał i odwrócił 
się w stronę zbitego tłumu. Co mógłby 
powiedzieć, by nie uznano tego za próbę 
podważania autorytetu? Wiedział, iż jeżeli choć 
wspomni słowem o innych planetach lub Ziemi, 
natychmiast mu przerwą. Musi to rozegrać 
zgodnie z zasadami. Nadzieja była nikła - 
niemniej jednak istniała.
- Mieszkańcy Halvmork! Postawiono mnie 
dzisiaj przed sądem, ponieważ uczyniłem 
wszystko, co w mojej mocy, by uratować nam 
wszystkim życie i zapewnić statkom niezbędną 
ilość zboża. To wszystko, co zrobiłem. Ci, którzy 
wystąpili wtedy przeciwko mnie byli w błędzie, 
co za chwilę udowodnię. Moją jedyną zbrodnią 
było jasne przedstawienie zagrażającego nam 
wszystkim niebezpieczeństwa i podjęcie 
środków, by go uniknąć. Środki te nie były 
stosowane nigdy przedtem - nie oznacza to 
jednak, iż są nieskuteczne. Są nowe. Stare 
zasady nie odpowiadają już nowej sytuacji. 
Działałem niezwykle zdecydowanie, to prawda, 
lecz w przeciwnym wypadku mogło zostać 
zagrożone życie nas wszystkich. To, co 
zrobiłem, nie było zdradą - nazwałbym to raczej 
zdrowym rozsądkiem. Nie można mnie teraz za 
to potępić...
- To wystarczy - przerwała Hradil. Mikrofon Jana 
odłączono.
- Argumenty więźnia zostaną wzięte pod uwagę. 
Sąd podejmie teraz decyzję.
Nie było jednak żadnej konferencji. Napisała coś 
po prostu na kawałku papieru i przekazała 
następnemu sędziemu. Ten napisał coś także i 

background image

podał papier dalej. Wszystko działo się bardzo 
szybko - oczywistym było, jakie słowo pisali. 
Zapisany skrawek trafił w końcu do Chun 
Taekenga, który rzucił nań okiem i powiedział:
- Sąd jednogłośnie uznaje więźnia winnym i 
skazuje go na śmierć poprzez uduszenie garotą 
w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Tak 
stanowi prawo.
Nie zdarzyło się za życia kogokolwiek z tu 
obecnych, by skazano kogoś na śmierć. Nikt nie 
słyszał nawet o podobnym przypadku. Z tłumu 
posypały się okrzyki i kierowane pod adresem 
sędziów gorączkowe pytania. Hyzo Santos 
przepchnął się do przodu, stanął twarzą przed 
rozgorączkowanym tłumem i wykrzyknął:
- To, co zrobił Jan nie jest żadną zdradą. On jest 
jedynym trzeźwo myślącym człowiekiem na tej 
planecie. Jeżeli uznamy go winnym zdrady, to 
my wszyscy w równym stopniu jesteśmy też 
winni.
Kapitan Proktor podniósł rewolwer i wypalił. 
Wystrzelony z lufy płomień otoczył ciało Hyza, w 
sekundę zmieniając go w poczerniałe truchło. 
Mężczyzna był martwy, zanim jeszcze upadł na 
ziemię.
Rozległy się okrzyki przerażenia, ludzie z 
pierwszego rzędu naparli na tych, którzy stali z 
tyłu. Nagle ponownie zabrała głos Hradil:
- Dokonaliśmy właśnie egzekucji człowieka, 
który publicznie oświadczył, iż jest winnym 
zdrady. Czy jest jeszcze ktoś, kto chciałby 
zabrać w tej sprawie głos? Niech wystąpi do 
przodu, śmiało, zostanie wysłuchany.
Słowa te stanowiły jawne wyzwanie. Ci, co stali 

background image

najbliżej, ogarnięci paniką zaczęli przepychać 
się do tyłu. Nikt nie wystąpił przed podium. Jan, 
spoglądając na spalone zwłoki przyjaciela, czuł 
jedynie dziwne odrętwienie. Martwy. Zginął z 
jego powodu. Być może zarzuty były słuszne - 
być może rzeczywiście spowodował jedynie 
chaos i śmierć. Drgnął, gdy Sheer stanął tuż za 
nim i mocnym chwytem unieruchomił mu 
ramiona. Zrozumiał dlaczego, widząc zbliżającą 
się wolnym krokiem Hradil.
- Widzisz, dokąd zaprowadziło cię twoje 
szaleństwo, Janie Kulozik? - powiedziała. - 
Powiedziałam ci, byś nie występował przeciwko 
mnie, lecz ty nie chciałeś nawet słuchać. 
Musiałeś posunąć się do zdrady. Z twojego 
powodu zginęli ludzie, ostatni zaledwie chwilę 
temu. Lecz od tego momentu koniec z tobą. A 
Elżbieta będzie skończona także...
- Nie kalaj jej imienia, wściekła suko! Przez 
wargi Hradil przewinął się pełen pogardy 
uśmiech.
- Nie będzie już twoją żoną, gdy zostaniesz 
martwy, prawda? To jedyny sposób na zerwanie 
małżeństwa, a to małżeństwo musi zostać 
zerwane. Twoje dziecko wychowane będzie 
przez innego mężczyznę, którego będzie 
nazywało swoim ojcem.
- O czym ty mówisz kobieto?
- Och, nie powiedziała ci? Być może 
zapomniała. Albo uznała, iż będziesz uważał jej 
ponowne wyjście za mąż za odrażające. Będzie 
miała dziecko, twoje dziecko... - urwała i 
spojrzała zaskoczona na Jana, który wybuchnął 
ochrypłym śmiechem.

background image

- Nie śmiej się, to prawda! - wrzasnęła.
- Zabierzcie mnie do mojej celi - wykrzyknął Jan, 
wciąż zanosząc się śmiechem.
Ta wiadomość odniosła przeciwny od 
zamierzonego skutek. To była wspaniała 
wiadomość. Powiedział to Elżbiecie, która 
przyszła go odwiedzić, po powrocie do celi.
- Powinnaś była mi powiedzieć - odezwał się z 
lekkim wyrzutem w głosie. - Musiałaś przecież 
się domyślić, jak bardzo będę się cieszył.
- Nie byłam pewna. To była tak 
nieprawdopodobna wiadomość; dowiedziałam 
się o niej zaledwie chwilę temu. Nie wiedziałam, 
że ona o tym wie. Z pewnością powiedział jej o 
tym doktor. A ja nie chciałam cię martwić.
- Martwić? To najlepsza wiadomość, jaką 
usłysząłem do niepamiętnych czasów. Teraz 
liczy się tylko to maleństwo. Mnie mogą zabić w 
każdej chwili, jednak ty wciąż będziesz miała 
nasze dziecko. Powinnaś była zobaczyć twarz 
tej baby, gdy zacząłem się śmiać. Dopiero 
później zdałem sobie sprawę, iż była to 
najlepsza rzecz, jaką mogłem wtedy zrobić. To 
ją zbiło z tropu. Jest zepsuta do szpiku kości. 
Elżbieta skinęła głową.
- Kiedyś gniewało mnie, gdy wyrażałeś się o niej 
w taki właśnie sposób. Ostatecznie, jest 
przecież Głową mojej Rodziny. Ale miałeś rację. 
Jest właśnie taka, jak o niej mówisz.
- Nie mów tak...
- Obawiasz się urządzeń rejestrujących? Tak, 
wiem już o nich. Powiedział mi o tym jeden z 
twoich przyjaciół. Ale ja chcę, aby ona to 
usłyszała. Włożyła tyle wysiłku, by nas 

background image

rozdzielić.
"I w końcu jej się udało" - pomyślał gorzko Jan.
Wygrała. Widok Elżbiety stojącej tak blisko, a 
jednak nieosiągalnej, był nie do zniesienia.
- Idź już, proszę - powiedział. - Ale przyjdź 
jeszcze. Obiecujesz?
- Oczywiście.
Położył się na koi, twarzą do ściany, by nie 
widzieć, jak odchodzi. A więc wszystko było 
skończone. Hyzo był jedynym człowiekiem, 
który mógł mu pomóc, ale teraz już nie żył. Z 
pewnością zostało to starannie zaplanowane. W 
czasie, jaki jeszcze pozostał, nikt nie mógł 
zorganizować jakiejkolwiek pomocy. Jan miał co 
prawda przyjaciół, nawet wielu, lecz byli oni 
bezsilni.
Miał także wrogów, którzy nienawidzili zmian i 
oskarżyli by go o wszystko, co złe. 
Prawdopodobnie stanowili oni większość 
zamieszkujących ten świat ludzi. W każdym 
bądź razie zrobił, co do niego należało. Jeżeli 
statki przylecą zboże będzie już czekać. Jednak 
gdy go zabraknie, zainicjowane przez niego 
przemiany nie przyniosą nikomu większego 
pożytku. Ludzie posłusznie powrócą do 
niewolniczej pracy, poświęcając swe życie bez 
żadnej nagrody, żadnej przyszłości.
On przynajmniej spędził cudowne chwile z 
Elżbietą - i chociaż były krótkie, znaczyły dla 
niego wiele. A w dodatku pozostawi jej syna. 
Lub lepiej córkę. Syn mógłby odziedziczyć zbyt 
wiele cech ojca. Tak, córka byłaby lepsza. 
Potulni żyją tutaj dłużej i być może mają 
odrobinę więcej szczęścia. Zresztą i tak będzie 

background image

to czysto akademickie rozważanie, jeżeli nie 
nadlecą statki. Być może uda się przeprowadzić 
ludzi jeszcze raz na północ. Choć jest to mało 
prawdopodobne gdy go zabraknie, by doglądać 
niszczejącego powoli sprzętu...
A zabraknie go, ponieważ za kilka godzin będzie 
już martwy. Zbliżył twarz do krat maleńkiego 
okienka i spojrzał na ciemnoszare niebo. 
Garota. Nikt z tutejszych ludzi nawet o czymś 
takim nie słyszał. Stary sposób, pochodzący 
jeszcze z Ziemi na tych, którzy są najbardziej 
nieposłuszni. Kiedyś zmuszono go, by był 
świadkiem takiej właśnie egzekucji.
Skazańca sadzano na specjalnym krześle z 
wysokim oparciem. Następnie na szyję 
zakładano pętlę, którą zaciskano z tyłu oparcia. 
Śmierć następowała wskutek zmiażdżenia 
krtani. Nie była to szybka ani bezbolesna 
śmierć. Swoją drogą trzeba było sadysty, by 
zaciskać taką pętlę. Ale takich nigdzie nie 
brakuje. Tutaj ochotnikiem z pewnością będzie 
Sheer.
- Ktoś do ciebie - zawołał nagle strażnik.
- Nie chcę żadnych gości, jedynie Elżbietę. 
Możesz potraktować to jako ostatnie życzenie 
skazańca. I przynieś mi coś do jedzenia i piwo. 
Mnóstwo piwa.
Napił się, jednak nie mógł się zmusić, by 
cokolwiek przełknąć. Elżbieta przyszła jeszcze 
raz i przez chwilę rozmawiali spokojnie, stojąc 
tak blisko siebie, jak było to możliwe. W pewnej 
chwili przyszli dwaj Proktorzy i kazali jej wyjść.
- Nie dziwi mnie twój widok, Sheer - powiedział 
Jan. - Czyżby Starszyzna okazała się tak miła i 

background image

pozwoliła ci zacisnąć pętlę?
Gwałtownie pobladła twarz Kapitana Proktora 
oraz brak odpowiedzi powiedziały mu, iż jego 
domysły są słuszne.
- Ale może to ja zabiję cię pierwszy - dodał Jan, 
unosząc w górę pięść.
Sheer, odpinając kaburę, odskoczył gwałtownie 
do tyłu. Jan nawet się nie uśmiechnął na widok 
takiego przerażenia. Zmęczony nimi wszystkimi, 
zmęczony tym prymitywnym, wieśniaczym 
światem, był już niemal gotowy powitać 
zapomnienie.

Rozdział 19
Była to ta sama platforma, z której korzystano w 
trakcie procesu. Nie zmarnowano niczego, 
wszystko zostało troskliwie zaplanowane. 
Zniknęły jedynie fotele i stoły, zastąpione 
pojedynczym, czarnym krzesłem z wysokim 
oparciem. Garota. Jak Jan zdążył zauważyć, 
była niezwykle precyzyjnie wykonana. Na widok 
krzesła nieświadomie zatrzymał się, a idący po 
bokach dwaj Prokto-rzy uczynili to samo.
Nikt nie był pewny tego, co się za chwilę ma 
wydarzyć. Pięcioro sędziów, milczący 
świadkowie własnej decyzji, stało nieruchomo 
na platformie. Tłum czekał w napięciu. 
Mężczyźni, kobiety i dzieci - każdy, kto mógł 
poruszać się o własnych siłach - musiał stawić 
się w Alei Centralnej. Stali teraz milczący 
niczym śmierć, oczekując na śmierć. Ciemne 
niebo sprawiało wrażenie żałobnego kiru.
Cisza została przerwana nagle przez Chun 
Taekenga, zawsze niecierpliwego, wiecznie 

background image

złego, dla którego obce były uczucia 
niepewności.
- Nie stójcie jak kołki, tylko przyprowadźcie go 
bliżej. Niech to wreszcie będzie już za nami.
Powaga chwili prysła. Proktorzy pchnęli Jana 
tak silnie, iż potknął się o pierwszy stopień i 
nieomal upadł. Rozgniewało go to - nie chciał, 
by ktokolwiek w tej chwili uznał go za tchórza. 
Wyprostował się dumnie, strząsając przy tym z 
ramion dłonie swych strażników. Wolny, z 
podniesioną wysoko głową, ruszył po stopniach 
w górę. Tłum zareagował cichym pomrukiem, 
przypominającym westchnienie ulgi.
- Podejdź bliżej i siadaj - polecił Taekeng.
- Nie będzie ostatniego słowa skazańca?
- Co? Oczywiście, że nie. Siadaj!
Jan ruszył powoli w stronę krzesła, trzymany 
przez obu Proktorów za ramiona. Widział 
jedynie Chun Taekenga, Hradil, pozostałych 
sędziów i nagle zawładnęła nim 
powstrzymywana do tej pory wściekłość, 
znajdując ujście w gwałtownym potoku słów:
- Nienawidzę was wszystkich, wy małe, podłe 
ludziki o umysłach kryminalistów. Niszczycie 
tym niewinnym ludziom życie, marnujecie ich, 
upodlacie! To wy powinniście tu umrzeć, a nie 
ja!...
- Zabijcie go! - wybuchnęła z niepohamowaną 
wściekłością Hradil. Tym razem nie musiała już 
niczego udawać. - Zabijcie go! Chcę widzieć, jak 
umiera!
Proktorzy naparli na Jana, popychając go w 
stronę krzesła. Szarpnął się do tyłu, usiłując w 
ostatnim odruchu zemsty rzucić się na sędziów 

background image

z pięściami. Oczy wszystkich utkwione były w 
scenie tej bezgłośnej walki.
Nikt nie zwrócił uwagi na mężczyznę w ciemnym 
mundurze, który zaczął torować sobie drogę 
przez tłum. Rozstępowali się przed nim 
niechętnie, nie odrywając oczu od 
rozgrywających się na platformie wydarzeń. W 
końcu mężczyzna przepchnął się przez pierwsze 
szeregi i wszedł po stopniach na podwyższenie.
- Uwolnijcie tego człowieka - polecił. - 
Przedstawienie skończone.
Przeszedł przez całą platformę i wyjął ze 
zdrętwiałych nagle palców Chun Taekenga 
mikrofon. Powtórzył to polecenie jeszcze raz, 
głośno i wyraźnie, tak aby wszyscy mogli je 
usłyszeć.
Nikt się nie poruszył. Panowała absolutna cisza. 
Ten człowiek był tutaj obcym!
Było to nieprawdopodobne. Na planecie, na 
którą nikt nie przybywał i której nikt nie 
opuszczał, znali się wszyscy z widzenia, jeżeli 
nie z nazwiska. Nie było tu żadnych obcych. A 
jednak ten człowiek był nieznany.
Pierwszy otrząsnął się z szoku Kapitan Proktor 
Sheer i zaczai unosić broń. Przybysz, widząc 
nagły ruch odwrócił się w jego kierunku, 
trzymając w dłoni niewielki, lecz wyglądający 
niezwykle groźnie pistolet.
- Jeżeli natychmiast nie rzucisz tego na ziemię, 
zabiję cię - powiedział złowieszczo zimnym 
tonem. Sheer nie wahał się ani chwili. Odrzucił 
rewolwer jakby ten nagle sparzył go w palce. - 
Pozostali tak samo. Odłóżcie broń. Zrobili, jak 
im polecono. Nieznajomy poczekał, aż wszystkie 

background image

rewolwery znajdą się poza zasięgiem ich rąk i 
dopiero wtedy ponownie zabrał głos:
- Pozostali Proktorzy. Chcę, byście wiedzieli, iż 
jesteście otoczeni przez uzbrojonych ludzi. 
Jeżeli podejmiecie jakąkolwiek próbę stawiania 
oporu, zostaniecie natychmiast zastrzeleni. 
Obejrzyjcie się za siebie i zobaczycie sami.
Wszyscy Proktorzy, a za nimi cały tłum odwrócił 
głowy, z przerażeniem dostrzegając na 
szczytach budynków stojących wzdłuż Alei 
Centralnej uzbrojonych ludzi. Lufy długich 
karabinów z celownikami optycznymi 
skierowane były w dół. Nie było wątpliwości, iż 
potrafili się nimi posługiwać z morderczą 
precyzją.
- Niech wszyscy Proktorzy przyniosą swoją broń 
na platformę - zakomenderował obcy.
Jan postąpił krok do przodu i przyjrzał się bliżej 
nieznajomemu. Przeniósł potem spojrzenie na 
dwu uzbrojonych mężczyzn, którzy dołączyli do 
pierwszego i poczuł, iż szalona ulga, którą 
odczuł na samym początku, zaczyna szybko 
zanikać. Jego egzekucja równie dobrze mogła 
zostać jedynie odłożona.
- Jesteście ze statków - powiedział wreszcie.
Nieznajomy odłożył trzymany w dłoni mikrofon i 
odwrócił się w jego kierunku. Był postawnym 
mężczyzną o srebrzystych włosach, ciemnej 
skórze i przenikliwych, błękitnych oczach.
- Tak, jesteśmy ze statków. Nazywam się Debhu. 
Uwolnijcie inżyniera Kulozika - rzucił ostro w 
stronę Proktorów, którzy poderwali się, by 
wykonać rozkaz. - Wylądowaliśmy na Drodze już 
przeszło dwadzieścia godzin temu. 

background image

Przepraszam, iż czekaliśmy z ujawnieniem się 
aż do tej pory, lecz chcieliśmy, by wszyscy 
znaleźli się w jednym miejscu. Gdyby 
dowiedziano się o naszym przylocie, mógłbyś 
zostać uśmiercony natychmiast. Mogłyby 
wybuchnąć walki, powodując niepotrzebne 
ofiary. Przykro mi, że musiałeś tyle wycierpieć.
- Jesteście ze statków, lecz nie jesteście z 
Ziemskiej Federacji Planet!
Słowa te były jak wybuch szalonej nadziei. To, 
co do tej pory wydawało się nie do pomyślenia, 
stało się! Debhu skinął powoli głową.
- Masz rację. Zaszły tam... hm, pewne zmiany...
- Co wy tutaj robicie? Opuście natychmiast tę 
platformę! - wściekły wrzask Chun Taekenga, 
który najwidoczniej doszedł do siebie po ataku 
chwilowego paraliżu, wstrząsnął wszystkimi. - 
Oddajcie mi mikrofon i wynoście się! To nie 
może być tolerowane...
- Straż. Cofnijcie sędziów do tyłu i utrzymujcie 
pod stałą obserwacją.
Umundurowani mężczyźni z gotową do strzału 
bronią stłoczyli przerażonyh Starszych w ciasną 
grupkę i odprowadzili na bok. Debhu skinął z 
aprobatą głową i ujął mikrofon.
- Mieszkańcy Halvmórk, proszę o uwagę. Nasze 
opóźnienie spowodowane zostało zmianami w 
rządach wielu planet. Wyjaśnimy wam to 
wszystko później. W tej chwili powiem wam 
jedynie, iż władza absolutna Ziemskiej Federacji 
Planet nareszcie została złamana. Od tej chwili 
jesteście wolnymi ludźmi. Wyjśnimy wam także, 
co to pojęcie oznacza. Wojna nie jest jeszcze 
zakończona i mnóstwo ludzi z jej powodu 

background image

przymiera głodem. Jesteśmy więc wdzięczni za 
ziarno, które udało się wam zebrać. Idźcie teraz 
do domów i czekajcie na dalsze informacje. 
Dziękuję.
Ludzie zaczęli się rozchodzić w różne strony, 
rozprawiając z ożywieniem o tym, co właśnie 
usłyszeli. Kilku z przyjaciół Jana postanowiło 
zostać, lecz uzbrojeni mężczyźni, których coraz 
więcej pojawiało się w Alei Centralnej, zepchnęli 
ich nieustępliwie do tyłu. Jan przez chwilę 
przyglądał się temu w milczeniu.
- Wiedzieliście o moim procesie i o wyroku? - 
zapytał wreszcie. Debhu skinął głową. - Skąd?
- Na planecie jest agent.
- Wiem. Ritterspach. Ale on już nie żyje.
- Ritterspach był jedynie narzędziem.  
Wykonywał
po prostu rozkazy. Nie, prawdziwy agent jest 
doskonale wyszkolony i działa tu już od lat, 
przesyłając raporty na utajnionej częstotliwości 
Służb Bezpieczeństwa. Udało nam się przejąć 
część ich urządzeń i po wykonaniu skoku 
przestrzennego odebraliśmy stąd zaszyfrowaną 
wiadomość. Dlatego właśnie nie 
zapowiedzieliśmy naszego przybycia.
Jan, wciąż oszołomiony błyskawicznym 
rozwojem wypadków, nie bardzo mógł 
uporządkować nowe informacje.
— Aktywny agent na planecie? Ale kto...? - nie 
dokończył, gdyż odpowiedź była już oczywista. 
Odwrócił się powoli i spojrzał na grupę 
trzymanych pod strażą sędziów.
-Agent jest pomiędzy nami, prawda ? szepnął 
cicho.

background image

- Tak, masz rację - odparł Debhu.
Hradil wrzasnęła coś chrapliwie i unosząc w 
górę ręce z zakrzywionymi niczym szpony 
palcami, rzuciła się na niego jak dzikie zwierzę, 
już osaczone w śmiertelnej pułapce, ale jeszcze 
gotowe gryźć i drapać. Jan postąpił krok do 
przodu i unieruchomił jej nadgarstki w silnym 
chwycie.
- Oczywiście - powiedział, spoglądając na jej 
wykrzywioną wściekłością twarz. - Mój wróg! 
Złośliwa i przebiegła, a jednocześnie 
najniebezpieczniejsza na całej planecie! 
Inteligentny i zepsuty do szpiku kości wytwór 
Ziemi. Zgodziła się poświęcić życie na tej 
nędznej planecie w zamian za władzę absolutną, 
za możliwość rządzenia i niszczenia każdego, 
kto ośmieliłby się jej sprzeciwić. W sekrecie 
przekazywała raporty na przybywające statki, by 
jej władcy na Ziemi wiedzieli, jak doskonale 
sobie radzi...
- Nie było żadnych kłopotów, dopóki ty się tu nie 
pojawiłeś! - krzyczała, pryskając dookoła śliną. - 
Ostrzegali mnie, że jesteś podejrzany o 
nielojalność. Miałam cię obserwować i zbierać 
dowody.
Potrząsnął nią, uważając jednak, by nie połamać 
jej starczych kości. Gdy odezwał się ponownie 
jego głos przepełniony był triumfem:
- Okłamali cię, nie rozumiesz? Wiedzieli o mnie 
wszystko, skazali i zesłali tutaj. Dali mi do 
wyboru: śmierć lub planeta - więzienie. Byłaś 
jedynie strażnikiem, wysyłającym im okresowe 
raporty. Ale niczym więcej. Czy ty tego nie 
rozumiesz, agentko? Wygraliśmy, a ty 

background image

przegrałaś. Powiedz mi, jakie to uczucie, gdy się 
wie, iż całe życie poszło na marne?
Sam czuł już do niej jedynie wstręt. Pchnął ją w 
stronę strażników. Odwrócił się czując, że 
jeszcze chwila, a ogarną go mdłości.
- Jeszcze nie wszędzie wygraliśmy - powiedział 
Debhu. - Ale przynajmniej zwyciężyliśmy tutaj. 
Gdy będziemy odlatywać, zabierzemy tę kobietę 
ze sobą. A także tego Proktora, który 
zamordował twego przyjaciela. Sprawowanie 
władzy poprzez terror musi się wreszcie 
skończyć. Urządzimy procesy, które będą 
transmitowane na wszystkie okupowane 
planety. Sprawiedliwości musi stać się zadość. 
Nie tak jak w przypadku tej komedii, którą 
urządzono tutaj. Wierzymy, iż takie procesy, 
razem z karą tam, gdzie udowodniona zostanie 
wina, przyniosą w efekcie pokój. Położą kres 
starym nienawiściom. Będziemy musieli wiele 
naprawić, gdy wojna zostanie już zakończona. 
Jej koniec jest już bliski. Wygrywamy na 
wszytkich frontach, za wyjątkiem jednego. 
Planety są już nasze, to akurat było 
najłatwiejsze. Nigdy nie były specjalnie 
szczęśliwe, iż rządzi nimi Ziemia. Dzięki 
zaskoczeniu udało nam się zdobyć bazy floty 
przestrzennej na wszystkich planetach, jednak 
sama flota - pozbawiona wsparcia ziemskich 
krążowników - zdołała się wycofać. Pobiliśmy 
ich, ale nie rozbiliśmy. Powrócili na Ziemię, by 
chronić się przed naszym atakiem. Na razie to 
dla nas zbyt twardy orzech do zgryzienia.
- Lecz oni z kolei nie mogą teraz ruszyć planet. 
Żaden krążownik nie atakuje dobrze strzeżonej 

background image

bazy.
- To prawda, lecz my mamy ten sam problem. W 
tej chwili sytuacja jest patowa. Ziemia ma co 
prawda rezerwy żywności i materiałów, ale ze 
zrujnowaną gospodarką nie może istnieć bez 
planet.
- My także nie możemy istnieć samotnie.
- I to prawda. Rezerwy materiałowe planet są 
znaczne. Nie mają jednak zapasów żywności. 
Przyszłość jest w dalszym ciągu niepewna. 
Wygraliśmy bitwę, ale nie wygraliśmy jeszcze 
wojny. Bez żadych rezerw żywności widmo 
głodu staje się coraz bardziej realne - dlatego 
właśnie potrzebujemy tego zboża. Natychmiast. 
Statki towarowe są na orbicie parkingowej i 
zaczną lądować, gdy tylko wyślę sygnał, iż 
sytuacja jest w pełni bezpieczna. Jesteśmy 
wdzięczni, że udało wam się dostarczyć tutaj to 
zboże, pomimo wszelkich przeciwieństw. 
Zaczniemy ładunek od zaraz.
- Nie! - rzucił ostro Jan. - W taki sposób nie 
może się to zakończyć. Zboże nie zostanie 
załadowane, dopóki nie wyrażę zgody.
Zaskoczony Debhu cofnął się o krok, 
błyskawicznym ruchem sięgając po broń.
- Zabij mnie, jeżeli chcesz. Pozabijaj nas 
wszystkich. Ale to zboże jest nasze.
Oczy Debhu zwężyły się w dwie, miotające 
błyskawice, szparki.
- O co ci chodzi, Kulozik? Prowadzimy wojnę i 
potrzebujemy też żywności. Musimy ją mieć. I 
nikt nie może nas przed tym powstrzymać. 
Mogę odebrać ci życie tak samo łatwo, jak je 
ocaliłem.

background image

- Nie strasz mnie i nie chełp się tak tą swoją 
wojną. My także prowadziliśmy tu wojnę. 
Przeciwko obcemu światu. I przywieźliśmy wam 
to zboże. Gdybyśmy zostawili je na północy, to 
do tej pory pozostałyby z niego jedynie popioły. 
Ludzie tej planety i tak są biedni, lecz teraz 
stracili dosłownie wszystko. Ubrania, meble, 
rzeczy osobiste - porzucili to, by zrobić miejsce 
w wagonach dla zboża, które teraz wy chcecie 
nam zabrać, jakbyście mieli do niego 
jakiekolwiek prawo. Ono jest nasze. Rozumiesz? 
W trakcie długiej podróży zginęli ludzie, a ja nie 
chcę, by ich śmierć poszła na marne. Damy 
wam zboże, lecz mamy kilka warunków. 
Wysłuchasz ich lub będziesz zmuszony do nas 
strzelać. To zboże zabierzesz, lecz będą to już 
ostatnie zbiory. Decyzja należy do ciebie.
Przez długa chwilę obaj mężczyźni stali 
nieruchomo, mierząc się w milczeniu wzrokiem. 
W końcu złość na twarzy Debhu ustąpiła 
uśmiechowi. Chrząknął i schował pistolet do 
kabury.
- Jesteś twardym mężczyzną, Janie Kulozik - 
powiedział. - Widzę, iż będę musiał z tobą 
porozmawiać. Masz rację. To był męczący 
ranek. Macie takie samo prawo do owoców 
rebelii jak wszyscy inni. Nie znaczy to niestety, 
że zysków jest tak dużo. Poszukamy teraz twojej 
żony, która najprawdopodobniej stęskniła się 
już za tobą, a potem napijemy się czegoś i 
porozmawiamy.
- Zgoda.
Elżbieta wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć w to, 
co się wydarzyło. Objęła męża mocno za szyję i 

background image

rozpłakała się, sama nie wiedząc dlaczego.
- Już wszystko w porządku - powiedział miękko 
Jan. - Nic już nie będzie tak, jak kiedyś. Będzie o 
wiele lepiej. A teraz zrób herbatę dla naszego 
gościa, a ja opowiem ci o wszystkim.
Wyjął butelkę alkoholu rodzimej produkcji i nalał 
do filiżanek w nadziei, że herbata złagodzi jego 
niezbyt przyjemny smak. Debhu wypił niewielki 
łyk, otworzył szeroko oczy i zakrztusił się.
- Wymaga czasu, by się do tego przyzwyczaić - 
wyjaśnił z uśmiechem Jan. - Wypijmy zatem za 
szczęśliwą i spokojną przyszłość.
- Chętnie. Chciałbym jednak wiedzieć, co miała 
oznaczać ta twoja nagła rebelia.
- To nie była rebelia - odparł Jan i odstawił pustą 
filiżankę. - Dajemy po prostu to, co mamy, lecz 
chcemy równocześnie otrzymać coś w zamian. 
Ludzie na tej planecie byli ekonomicznymi 
niewolnikami. Ten rozdział historii mamy już za 
sobą. Będą musieli wypracować sobie wolność. 
Już to nawet zaczęli robić. W dalszym ciągu 
dostarczać będą wam żywność, ale oczekują też 
czegoś w zamian.
- Nie mamy wiele do zaoferowania. Zniszczenia 
są znaczne, o wiele większe, niż przyznajemy 
publicznie. Na wielu światach panuje chaos. 
Będziemy potrzebowali wieków na odbudowę.
- Żądamy jedynie zrównania praw i tego, co się z 
tym wiąże. Rządy Starszych muszą dobiec 
końca. Nie od razu, oczywiście. Jest to jedyny 
system, jaki tu znają i przynajmniej w tej chwili 
nic nie jest w stanie go zastąpić. Ale załamie się 
już wkrótce. Żądamy pełnych i swobodnych 
kontaktów z resztą Federacji. Chcę, aby ludzie ci 

background image

zobaczyli prawdziwą demokrację, porównali ją z 
piekłem, w którym żyją. Przywiozą tutaj wiedzę i 
pomysły, które będą musiały zmienić ten świat 
na lepszy. W końcu nawet Głowy Rodzin będą 
musiały skapitulować.
- Wiele żądasz...
- Żądam bardzo mało. Lecz wszystko to musi się 
rozpocząć natychmiast. Opuszczając tę planetę, 
zabierzcie ze sobą kilkoro dzieci. 
Najprawdopodobniej będziemy je musieli 
odrywać od rodziców siłą, lecz w końcu 
zrozumieją, dlaczego to zrobiliśmy. Z pewnością 
początek będzie dla nich niezwykle trudny, 
zresztą tak jak i dla nas wszystkich. Wiem, iż 
dostęp do informacji i edukacji na planetach 
zewnętrznych jest skomplikowany, jak i na 
Ziemi. Lecz są fakty, które ponownie muszą 
zostać odkryte i zrozumiane. Wszyscy musimy 
mieć wolny dostęp do dziedzictwa Ziemi, 
którego pozbawiono nas w tak podstępny 
sposób. W tym świecie będzie to oznaczało 
koniec stagnacji w kulturze i cywilizacji. Zboże, 
które uprawiamy, daje ekonomiczną potęgę, 
domagamy się więc czegoś w zamian za naszą 
pracę. Przyszłość musi być inna. Do tej pory 
ludzie na tej planecie traktowani byli niczym 
marionetki, pociągane za sznurki przez władców 
Ziemi. Hradil to tylko jedno z narzędzi, dzięki 
którym upewniali się, czy wszyscy posłusznie 
spełniają narzuconą im wolę. Mieszkańcy tej i 
podobnych jej planet byli dla nich nieważnymi i 
łatwymi do zastąpienia trybikami w olbrzymiej 
organicznej maszynerii, której jedynym 
zadaniem było zaopatrywanie ubogich światów 

background image

w żywność. Będziemy robili to dalej, lecz w 
zamian żądamy uznania nas po prostu za ludzi.
Debhu pociągnął łyk swej wzmocnionej herbaty 
i skinął powoli głową.
- To da się zrobić. Ważne, iż nie prosisz w tej 
chwili o żadną pomoc materialną. I tak zresztą 
nie moglibyśmy jej wam udzielić. Ale 
zabierzemy oczywiście dzieci, znajdziemy dla 
nich szkoły...
- Nie, o to już ja się zatroszczę. Lecę razem z 
wami.
- Nie możesz! - zaprotestowała Elżbieta. 
Łagodnym ruchem ujął ją za rękę.
- Nie będzie mnie jedynie przez krótką chwilę. 
Obiecuję ci, że wrócę. W tej chwili, tutaj, nikt nie 
będzie zawracał sobie nami głowy. A jednak 
będzie trzeba walczyć o wszystko, co do tej 
pory zdobyliśmy. Znam potrzeby tej planety i 
postaram się je zaspokoić, chociaż wiem, że 
najprawdopodobniej jedna osoba na sto będzie 
w stanie to docenić. Zabieram dzieci, by 
zapewnić im wykształcenie, by wsączyć w ich 
umysły nowe idee i popchnąć ku nowej, pełnej 
zmian drodze. Nikt mnie za to nie będzie kochał.
- Opuścisz mnie i nigdy nie powrócisz - 
wyszeptała cichutko.
- Nie wierz w to nawet przez sekundę - 
powiedział, patrząc jej prosto w oczy. - Moje 
życie jest tutaj, razem z tobą. Należę do tej 
dziwacznej planety wiecznego mroku i 
morderczych upałów. Ziemia jest częścią mojej 
przeszłości. Kocham cię i mam tutaj kilku 
przyjaciół. A po wprowadzeniu paru zmian, 
życie tutaj może okazać się przyjemne. 

background image

Postaram się powrócić, zanim jeszcze urodzi 
nam się syn. Chociaż nie mogę być tego 
pewnym. Obiecuję jednak, że powrócę, zanim 
ponownie wyruszą pociągi. Muszę przywieźć 
przecież części zapasowe, aby umożliwić tę 
podróż - spojrzał spod oka na Debhu. - Chyba, 
że przywieźliście pręty paliwowe i inne części, 
których potrzebujemy?
- Niestety nie. Wszędzie panuje chaos, 
rozumiesz? I desperacko wręcz 
potrzebowaliśmy żywności. A większość rzeczy 
z waszego manifestu jest pochodzenia 
rzymskiego.
- Rozumiesz teraz, Elżbieto? Musimy zacząć 
uczyć się dbać o siebie sami i ja właśnie mam 
zamiar dać temu początek. Uda się, zobaczysz. 
Ludzie zawsze będą musieli jeść.
Gdzieś ponad ich głowami rozległ się grzmot 
odrzutowych silników. Przybywały statki. 
Elżbieta wstała i postawiła czajnik na tacy.
- Zrobię jeszcze herbatę. I przepraszam, że 
zwątpiłam w ciebie przez chwilę. Wiem, że do 
mnie powrócisz. Zawsze chciałeś dużo zmienić 
na naszej planecie. Być może teraz ci się to uda. 
Jestem pewna, iż ci się uda. Ale po tych 
wszystkich zmianach... czy będziemy jeszcze 
szczęśliwi?
- Bardzo - odparł.
Dziewczyna uśmiechnęła się z nadzieją.
Stojące na tacy filiżanki rozdzwoniły się 
cichutko. Ryk silników potężniał, 
uniemożliwiając rozmowę.
Wyczekiwane z takim utęsknieniem statki 
podchodziły wreszcie do lądowania.