Nie było powodów, by nie lecieć Nasz Dziennik, 2011 03 01

Nie było powodów, by nie lecieć

Nasz Dziennik, 2011-03-01

Z kpt. Stanisławem Błasiakiem, pilotem PLL LOT (loty na Tu-154M oraz Boeingu 767), rozmawia Marta Ziarnik

W jakich okolicznościach poznał Pan Dowódcę Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika?
- Andrzeja Błasika poznałem kilka lat temu, gdyż regularnie bywam na wszystkich zlotach pilotów i kombatantów w Polsce. Pierwszy taki wielki zlot w odrodzonej, wolnej Polsce odbył się w 1992 roku i wzięło w nim udział ponad 760 uczestników. W tej chwili to już niemal na palcach można zliczyć tych spośród nich, którzy jeszcze żyją. Właśnie na jednym z takich zlotów poznałem Generała. Doszło do tego również dzięki pewnemu zbiegowi okoliczności, mieliśmy bowiem bardzo podobne nazwiska i często dochodziło w związku z tym nawet do komicznych sytuacji, kiedy nas mylono. Poznałem wówczas także żonę Pana Generała - Panią Ewę, która jest cudowną, ciepłą i uczynną kobietą.

Media wygenerowały jednak obraz generała furiata, osoby wybuchowej, apodyktycznej i konfliktowej.
- Ten kreowany przez media obraz jest całkowitym przeciwieństwem rzeczywistego. Andrzej był człowiekiem wielkiej szlachetności, który niejednokrotnie dawał temu wyraz. Zawsze przedkładał dobro państwa i Sił Powietrznych nawet nad swoje sprawy. Bardzo zżyty był też z pilotami. Pamiętam, że podczas jednego z tych ostatnich zlotów odbywało się spotkanie z kombatantami w jednym z hoteli pod Warszawą, a Andrzej musiał gdzieś wcześniej bardzo pilnie wylecieć. Poleciał jako pilot i pospiesznie wrócił, żeby tylko spotkać się z nami, z kombatantami, których darzył ogromnym szacunkiem. Nawet nie przebierał się z kombinezonu, aby nie tracić czasu. Wbiegł do nas zmęczony, ale szczęśliwy, że zdążył. Byliśmy tym tak wzruszeni, że cała sala zaczęła bić mu brawa w podziękowaniu.
Generał Błasik był bardzo zaangażowany i w Siły Powietrzne, i w sprawy kombatantów. Zresztą wszyscy oni mają o nim bardzo dobre zdanie. Również ja. Z tego, na ile było mi dane go poznać, nie mogę powiedzieć o Andrzeju żadnego złego słowa. Proszę mi wierzyć, że cieszył się ogromną estymą w środowisku lotniczym, wśród swoich podkomendnych i przyjaciół. Andrzej o każdym miał dobre zdanie i dla każdego miał dobre słowo. Był naprawdę szlachetnym człowiekiem. Dlatego nie mogę słuchać tych wszystkich kłamstw na jego temat, ciągle powielanych w niektórych mediach.
Nawet gdyby gen. Błasik był 10 kwietnia w kabinie, to nie uważam, żeby to miało jakiekolwiek negatywne skutki. Wręcz przeciwnie. Skłaniałbym się bardziej ku temu, że taka obecność - o ile była, a przecież nie ma dowodów na jego obecność - mogła korzystnie wpływać na załogę.

A jak Pan ocenia kwestię domniemanych nacisków na załogę Tu-154M?
- To bierze się z zupełnie innego źródła niż lotnicze. Teza ta ma wyraźnie polityczne podłoże.

Co Pan ma na myśli?
- Kwestie nacisków wyszły z pewnych wątpliwych źródeł politycznych. Ponadto w tej końcowej fazie lotu nie ma żadnych pobocznych rozmów. Wtedy człowiek, który jest obserwatorem, może co najwyżej patrzeć się na to, co wykonuje pilot. Tylko on ma prawo decydowania o locie i lądowaniu. Na ogół jednak do kabiny rzadko kto wchodził. Są to więc próby zrzucenia winy na niewinnych, głównie polityczne próby, które z lataniem nie mają nic wspólnego.

Po wersji "naciskowej", próbach posadzenia generała w fotelu drugiego pilota, mamy domniemaną awanturę na lotnisku z udziałem gen. Błasika i mjr. Protasiuka.
- To są kolejne bzdurne tezy. Po pierwsze, gen. Błasik - jak już mówiłem - nie był tego typu osobą, a po drugie, kapitan jest na pokładzie dowódcą, nikt nie może mu nic narzucić. Jeśli nie chciałby polecieć, to nikt i nic nie mogło go do tego zmusić. Ani premier, ani prezydent, ani ktokolwiek. Tym bardziej że nie było powodów, aby nie lecieć. Pogodę wówczas mieli taką, że dawała szansę lądowania. Przez 30 lat latałem jako pilot w PLL LOT, z tego ponad 5 lat na Tu-154M, jako II pilot i jako kapitan, i nigdy mi się nie zdarzyło, by ktoś chciał wpływać na moje decyzje i wywierać na mnie jakiekolwiek naciski.

W opublikowanym na łamach "Naszego Dziennika" oświadczeniu Zarządu Skrzydła Warszawa 430 Stowarzyszenia Lotników Polsko-Kanadyjskich jego prezes Jan Gasztold kontruje niektóre kłamliwe teorie wysuwane przez rosyjski MAK pod adresem załogi i gen. Błasika.
- Jestem bardzo podbudowany tym oświadczeniem. Bo to ciągłe powielanie kłamstw na temat załogi jest olbrzymim skandalem. Pan Gasztold, który jest wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie, potwierdza to, co stara się pokazywać także "Nasz Dziennik", a mianowicie, że te teorie nie mają żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. To zresztą nie jest szczególnie trudne do udowodnienia. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wypuszczane przez Rosjan kłamstwa na temat rzekomych przyczyn katastrofy powielają sami Polacy, w tym politycy i osoby, które określają się mianem "specjalistów". Jak można opowiadać takie bzdury, wypowiadać je na łamach wiadomych gazet i telewizji?! Jak ci "eksperci" mogli ustalić przyczynę katastrofy - czyli w tym wypadku rzekome nieracjonalne działanie pilotów - skoro nie było jeszcze żadnych badań dotyczących stanu samolotu? Ja wcale nie jestem pewien, czy ten samolot był w ostatnich sekundach sprawny. W mojej ocenie, jako wieloletniego pilota, katastrofa z 10 kwietnia 2010 r. nie została do tej pory definitywnie wyjaśniona. Nie można mówić o winie, jeśli nie rozpracowało się wszystkich symptomów. Żałosne w tym wszystkim jest to, że o rzekomej winie pilotów deliberują ci, którzy nie mają absolutnie rozeznania co do szczegółów przebiegu lotu. Poza tym w ostatnim czasie wyszło na jaw wiele spraw dotąd skrywanych, jak choćby potwierdzenie faktu, że na wysokości 100 metrów mjr Arkadiusz Protasiuk wydał komendę "odchodzimy". A Rosjanie nie zawarli tego w stenogramie, nadbudowując dzięki temu kłamliwe teorie o dążeniu załogi do lądowania za wszelką cenę. To jest tylko jeden przykład.

MAK twierdzi, że piloci nie powinni w ogóle zajmować wysokości decyzji.
- W mojej opinii, piloci mieli prawo wystartować i podejść do tej tzw. wysokości nieudanego podejścia, bo tak właśnie fachowo nazywa się ten manewr w sytuacji realizacji podejścia bez ILS, kiedy ta wysokość odejścia nazywa się "wysokością decyzji". W takich podejściach nieprecyzyjnych, jak właśnie w tym przypadku, to się nazywa "wysokość nieudanego podejścia". Do tej wysokości piloci mieli prawo podejść. A co się później działo, to jest sprawa w dalszym ciągu do szczegółowego rozpatrywania.

Kapitan Michał Wiland uważa, że przyczyną katastrofy mogło być zamienienie przez kontrolerów - podczas podawania tej informacji załodze - wartości ciśnienia QFE (ciśnienie na poziomie lotniska) z QNH (ciśnienie zredukowane do poziomu morza).
- Tego nie można wykluczyć, ale nie mogę się w tej sprawie wypowiadać, ponieważ osobiście się w nią nie wgłębiałem. Pamiętam jednak, że kiedy jeszcze byłem pilotem czynnym, zarówno w Polsce, jak i w Rosji na lotniska wojskowe latało się na wysokość QFE, natomiast wszędzie na świecie latało się na wysokość QNH. Nie wiem, jak w tej chwili jest w Rosji, ale mjr Protasiuk wielokrotnie latał na to i inne rosyjskie lotniska i na pewno wiedział, jak ta procedura wygląda. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że z jego strony tej pomyłki nie mogło być. Natomiast w tym przypadku bardzo istotne jest to, co podawała wieża.

Rosjanie orzekli, że nawet gdyby na wieży siedział szympans, to i tak nie miałoby to znaczenia dla wystąpienia katastrofy...
- Widziałem tę wideokonferencję i to było dla mnie szokiem. Jedno jest jednak pewne, a mianowicie, że gdyby ci kontrolerzy nic nie mówili, to załoga polskiego samolotu rządowego nie miałaby przynajmniej nieprawdziwych, wprowadzających w błąd informacji. Natomiast w momencie, gdy kontrolerzy podawali załodze jakieś dane, to piloci przyjmowali te dane i mogli je wykorzystywać przy podejściu. Tak powinno być. Kiedy wieża mówi załodze, że jest na ścieżce i kursie, to jest to informacja, która sugeruje załodze, że wszystko jest dobrze. A tymczasem tak nie było. To z kolei, co podawała wieża, przy takich warunkach atmosferycznych, jakie tego dnia panowały na lotnisku w Smoleńsku, odbiło się fatalnie na tym locie. Była to duża dezinformacja, skoro kontrolerzy nie widzieli samolotu na radarze, a mówili, że jest na kursie i ścieżce. Bo z tego, co się okazuje, kontrolerzy nie widzieli wszystkiego na tym radarze. Gdzie się nie ruszyć, na każdym kroku zauważyć można niedopuszczalne działania i niedociągnięcia po stronie rosyjskiej, poczynając od pośpiesznego pocięcia i zabrania wraku z miejsca katastrofy.

Dziękuję za rozmowę.

"Nasz Dziennik" apeluje do wszystkich pilotów, którzy znali gen. Andrzeja Błasika, cenili jego profesjonalizm i oddanie sprawom Polski, aby za naszym pośrednictwem dali świadectwo prawdzie o Dowódcy Sił Powietrznych, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Na płycie nie było awantury Nasz Dziennik, 2011 03 01
Propaganda już nie wystarcza Nasz Dziennik, 2011 03 15
Do 100 metrów, ale to nie koniec Nasz Dziennik, 2011 03 02
Miller nie potwierdza kłótni Nasz Dziennik, 2011 03 01
Kadr z awanturą nie istnieje Nasz Dziennik, 2011 03 11
Nic nie wskazuje na to, by lądowali Nasz Dziennik, 2011 03 05
W specpułku nie było lepszego pilota na tupolewach Nasz Dziennik, 2011 01 20
Nie wyszły naciski, to może faktury Nasz Dziennik, 2011 03 09
Porozumienie tak, koalicja nie Nasz Dziennik, 2011 03 10
Michnik nie chce zeznawać Nasz Dziennik, 2011 03 18
Prokuratorzy akt nie zobaczyli Nasz Dziennik, 2011 02 19
Nie na emerytury, lecz na dziurę Rostowskiego Nasz Dziennik, 2011 03 18
Senat nie postawił tamy homoukładom Nasz Dziennik, 2011 03 07
NATO to nie tylko USA Nasz Dziennik, 2011 03 18
Prokuratura nie czyta z ust Nasz Dziennik, 2011 03 09
Ił nie wykonał polecenia kontrolerów Nasz Dziennik, 2011 03 02
Kobiety nie potrzebują ideologi Nasz Dziennik, 2011 03 08i
Rząd nas nie informuje Nasz Dziennik, 2011 02 02
Kto nie chce poznać tajemnicy Smoleńska Nasz Dziennik, 2011 03 02

więcej podobnych podstron