background image
background image
background image

DEBBIE MACOMBER 

Deszczowe 

pocałunki 

Harlequin 

Toronto • Nowy Jork • Londyn 

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg 

Madryt • Mediolan • Paryż • Sydney 

Sztokholm • Tokio • Warszawa 

background image

Tytuł oryginału: 

Rainy Day Kisses 

Pierwsze wydanie: 

Harlequin Romance, 1990 

Przełożyła: 

Elżbieta Zychowicz 

© 1990 by Debbie Macomber 

© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin 

Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1992 

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji 

części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. 
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Har­

lequin Enterprises B.V. 

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek 

podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych 

- jest całkowicie przypadkowe. 
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin 

Romance są zastrzeżone. 
Skład i łamanie: PRINT, Warszawa 

Printed in Germany by ELSNERDRUCK 

ISBN 83-7070-038-1 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Susan Simmons była wściekła na swoją siostrę. To 

przez nią weekend na Western Avenue zapowiadał się 

koszmarnie..Emily, współczesna wersja bogini domo­

wego ogniska, poprosiła ją, by zaopiekowała się 

dziewięciomiesięczną Michelle. 

- Naprawdę mie wiem, Emily - wykręcała się 

Susan. Co dwudziestoośmioletnia samodzielna pra­

cownica na kierowniczym stanowisku może wiedzieć 

o dzieciach? Odpowiedź nasuwa się sama - po 

prostu nic. 

- Jestem w rozpaczy. 

Najwyraźniej siostra była zmuszona prosić ją 

o pomoc. Wszyscy znali stosunek Susan do dzieci 

- nie konkretnie do Michelle, lecz do maluchów 

w ogóle. Nie była ani trochę typem macierzyńskim. 

Jej mocną stronę stanowiły stopa procentowa, negoc­

jacje, motywacja pracowników. Na pewno nie pokarm 

dla niemowląt, ząbkowanie czy pieluchy. 

Doprawdy zadziwiające, że ci sami rodzice spłodzili 

dwie tak niepodobne do siebie istoty. Susan pomyślała, 

że ich przypadek wprawiłby w zakłopotanie nawet 

ekspertów w dziedzinie genetyki. Emily własnoręcznie 

piekła bułeczki z mąki owsianej, prenumerowała 

Organic Gardening

 i nawet zimą suszyła pranie na 

sznurze. 

Susan natomiast trudno było nazwać domatorką, 

nie miała też zamiaru rozwijać w sobie tej cechy. 

Była zbyt pochłonięta karierą zawodową. Obecnie 

zajmowała stanowisko asystentki wiceprezesa firmy 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

H & J Lima, największego producenta artykułów 

sportowych w kraju. Odpowiadała za sprawy ma­

rketingu i właściwie nie istniało w jej życiu nic 

poza pracą. 

Jej akcje szły w górę, a nazwisko wymieniano 

w czasopismach handlowych jako przedsiębiorczej 

kobiety sukcesu. Jednakże dla Emily nie miało to 

żadnego znaczenia, ona potrzebowała po prostu 

opiekunki do dziecka. 

- Wiesz, że nie poprosiłabym cię o to, gdybym nie 

znalazła się w sytuacji bez wyjścia - błagała. 

Susan czuła, że mięknie. Bądź co bądź Emily była 

jej młodszą siostrą. 

- Powinnaś znaleźć kogoś z lepszymi kwalifikacjami. 

Po chwili wahania Emily wyznała płaczliwym 

głosem: 

- Nie mam pojęcia, co zrobię, jeśli mi odmówisz. 

- Załkała żałośnie. - Robert odchodzi. 

- Co takiego? - zdumiała się Susan. Jeśli jej siostra 

była boginią domowego ogniska, to jej szwagier, 

Robert Davidson, był Abrahamem Lincolnem, istną 

opoką. - Nie wierzę. 

- To prawda - szlochała Emily. - Zarzucił mi, że 

całe moje zainteresowanie skupiło się na Michelle 

i nie starcza mi energii, by być dobrą żoną. - Wes­

tchnęła głęboko. - Wiem, że ma rację... ale obowiązki 

macierzyńskie wymagają tak wiele czasu i wysiłku. 

- Zdawało mi się, że Robert pragnie mieć sześcioro 

dzieci. 

- Owszem... w każdym razie pragnął. - Emily 

znów zaniosła się płaczem. 

- Och, Emily, sprawy na pewno nie wyglądają aż 

tak źle - pocieszała ją łagodnie Susan. - Jestem 

pewna, że źle go zrozumiałaś. Przecież kocha ciebie 

i Michelle, z pewnością nie ma zamiaru was porzucić. 

- A właśnie że tak. Kazał mi znaleźć kogoś do 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 7 

zaopiekowania się Michelle. Powiedział, że musimy 

znaleźć trochę czasu dla siebie, w przeciwnym razie 

nasze małżeństwo umrze. 

Dla Susan zabrzmiało to wystarczająco drastycznie. 

- Przysięgam ci, Susan, dzwoniłam do wszystkich, 

którzy kiedykolwiek zajmowali się Michelle, ale 

nikogo nie udało mi się załatwić. Nikogo! Nawet 

na jedną noc! Gdy powiedziałam o tym Robertowi, 

wpadł we wściekłość... a wiesz sama, jakie to do 

niego niepodobne. 

- Powiedział, że jeśli nie pojadę z nim na weekend 

do San Francisco, pojedzie sam. Próbowałam znaleźć 

kogoś do Michelle, naprawdę się starałam, ale nic 

z tego nie wyszło. W tej chwili Robert pakuje rzeczy 

do samochodu, a sądząc po ilości bagażu, nie zamierza 

tu powrócić! 

Z całej tej opowieści jedno słowo zapadło w umysł 

Susan i kompletnie ją przeraziło: „weekend"! 

- Zdawało mi się, że wspominałaś o jednej nocy? 

- jęknęła. 

Emily jeszcze raz pociągnęła nosem. Pewnie dla 

większego efektu, pomyślała niechętnie Susan. 

- Wrócimy do Seattle wczesnym popołudniem 

w niedzielę. Robert ma do załatwienia interesy 

w San Francisco w sobotę rano, ale potem jest 

wolny... a tak dawno nie byliśmy ze sobą tylko 

we dwoje. 

- Dwa dni i dwie noce - wymówiła powoli Susan, 

podliczając w myśli godziny. 

- Och, proszę cię, Susan, tu chodzi o moje małżeń­

stwo! Zawsze byłaś taką kochaną siostrą. Wiem, że 

nie zasługuję na kogoś tak dobrego, jak ty. 

Susan przyznała jej w duchu rację. 

- Znajdę sposób, by ci się zrewanżować. 

Susan odgarnęła włosy z twarzy i zamknęła oczy. 

Rewanż ze strony siostry polegał zwykle na pieczeniu 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

świeżutkich placuszków z cukini wkrótce po uwadze 

Suzan, że powinna uważać na linię. 

- Susan, proszę cię! 

Wreszcie dziewczyna nie wytrzymała presji i ustąpiła. 

- Dobrze. Przywieźcie do mnie Michelle. 

Mogłaby przysiąc, że gdzieś z oddali dobiegł ją 

odgłos zatrzaskującej się pułapki. 

Zanim Emily i Robert opuścili mieszkanie Susan, 

pozostawiając jej swą córeczkę, naszpikowali młoda 

kobietę taką ilością rozmaitych instrukcji, że głowa 

jej pękała w szwach. Wycisnąwszy soczysty pocałunek 

na różowym policzku Michelle, Emily podała małą 

niechętnej siostrze. 

Dopiero wtedy rozpoczął się prawdziwy koszmar. 

Susan była straszliwie spięta. Nawet jako nastolatka 

niewiele miała do czynienia z dziećmi. Nie dlatego, by 

ich nie lubiła, to raczej one za nią nie przepadały. 

Trzymając krzyczące niemowlę na biodrze, Susan 

krążyła po pokoju, usiłując uporządkować w myśli 

wskazówki, których udzieliła jej siostra. Wiedziała, 

co robić w przypadku wysypki od pieluch, kolki 

i różnych innych przypadłości, natomiast Emily nie 

powiedziała jej, co robić, jeśli dziecko płacze. 

- Cśśś - gruchała, delikatnie kołysząc siostrzenicę 

na biodrze. Płuc mógłby jej pozazdrościć nawet Tarzan. 

Po pierwszych pięciu minutach jej opanowanie 

legło w gruzach. Znalazła się w prawdziwych opałach. 

Umowa dzierżawna, którą podpisała, zawierała klau­

zulę: „żadnych dzieci". 

- Halo, Michelle, pamiętasz mnie? - spytała, 

próbując na wszelkie znane sobie sposoby uspokoić 

małą. O Boże, czy dziecko nie musi oddychać? - Jestem 

twoją ciocią Susan, asystentką wiceprezesa poważnej 

firmy. 

Nie zrobiło to wrażenia na Michelle. Przestając 

wrzeszczeć wyłącznie po to, by nabrać powietrza, mała 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 9 

wzmocniła siłę głosu, patrząc na drzwi, jak gdyby 

oczekiwała, że stanie się cud i w drzwiach pojawi się 

mama, zaalarmowana jej nieustannym krzykiem. 

- Wierz mi, kochanie, gdybym znała sztuczkę 

magiczną, która sprowadziłaby tu z powrotem twoją 

mamę, zrobiłabym ją bez chwili wahania. 

Dziesięć minut. Emily odjechała całe dziesięć minut 

temu. Susan całkiem serio rozważała możliwość zatele­

fonowania do Children Protective Services i poinformo­

wania ich, że ktoś podrzucił jej dziecko na wycieraczce. 

- Mamusia niedługo wróci - uspokajała małą. 

Minęło jeszcze kilka koszmarnych minut, które 

zdały się trwać całą wieczność. Zrozpaczona Susan 

postanowiła coś dziecku zaśpiewać. Nie znała żadnych 

modnych obecnie przebojów, uznała więc, że najlepiej 

zrobi śpiewając starą piosenkę świąteczną Jingle Bells, 

choć w połowie września brzmiała ona raczej głupio. 

- Michelle - błagała, gotowa stanąć nawet na 

głowie, gdyby miało to uciszyć jej siostrzenicę - twoja 

mamusia wróci, obiecuję ci! 

Michelle za nic nie chciała jej uwierzyć. 

- Co byś powiedziała, gdybym kupiła na twoje 

nazwisko obligacje państwowe? Wolne od podatku, 

Michelle! Takiej propozycji nie powinnaś przegapić. 

Tylko przestań płakać. Och, proszę, przestań! 

Mała nie przejawiła zainteresowania ofertą. 

- Dobrze - wykrzyknęła całkiem już zdesperowana 

Susan. - Zapiszę ci moje akcje IBM. To moje ostatnie 

słowo, decyduj się więc szybko, póki jestem hojna. 

W odpowiedzi Michelle schwyciła kołnierzyk Susan 

tłuściutkim rączkami i ukryła mokrą buzię w nie­

skazitelnie czystej białej jedwabnej bluzce. 

- Twardy z ciebie orzech do zgryzienia, Michelle 

Margaret Davidson - mruknęła Susan, delikatnie 

klepiąc dziecko po plecach. - Łakniesz krwi, prawda? 

Nic innego cię nie zadowoli. 

background image

10 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

W pół godziny po wyjściu Emily, Susan sama była 

bliska łez. Znów zaczęła śpiewać jakąś starą piosenkę 

świąteczną. Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. 

Susan zgarbiła się i zakręciła w kółko niczym 

złodziej złapany na gorącym uczynku. Była pewna, że 

to administrator domu. Niewątpliwie lokatorzy po­

skarżyli się na nią i przyszedł sprawdzić, co się dzieje. 

Westchnąwszy ze znużeniem, zdała sobie sprawę, 

że jest zdana wyłącznie na jego łaskę i niełaskę. 

Wyprostowała się i podeszła do drzwi. 

Nie był to jednak administrator. W drzwiach stał 

jej nowy sąsiad w czapce do baseballa i spłowiałej 

sportowej bluzie. Wyglądał na absolutnie zdegus­

towanego. 

- Mogę znieść dziecięcy płacz - powiedział, krzy­

żując ramiona i opierając się o framugę drzwi - ale 

pani śpiew to za wiele na moje nerwy! 

- Bardzo zabawne - mruknęła. 

- Dziecko jest wyraźnie z jakiegoś powodu roz­

strojone. 

- Nic się przed panem nie ukryje - odparła z ironią. 

- Proszę coś zrobić. 

- Właśnie usiłuję. - Obcy najwyraźniej nie przypadł 

do gustu Michelle, jeszcze bardziej niż jej ciotce, 

przytuliła bowiem twarz do kołnierzyka Susan i zaczęła 

trzeć nią w lewo i prawo. Stłumiło to nieco jej krzyki, 

lepiej jednak nie mówić, jak wyszedł na tym biały 

jedwab. - Zaoferowałam małej moje akcje IBM 

- wyjaśniła Susan - a nawet obligacje państwowe, ale 

nic nie pomaga. 

- Zamiast akcji i obligacji, trzeba jej było za­

proponować kolację. 

- Kolację? - powtórzyła Susan. Nie przyszło jej to 

do głowy. Emily powiedziała, że mała jest nakarmiona, 

ale wspominała też coś o butelce. 

- Biedactwo jest pewnie głodne. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 11 

- Myślę, że powinnam dać jej butelkę. - Susan 

spojrzała na torby z niezbędnym dla malucha wypo­

sażeniem i drobne mebelki pozostawione w jej 

mieszkaniu przez Roberta i Emily. Po ich liczbie 

można by sądzić, że dziecko ma już tu pozostać na 

zawsze. - Musi gdzieś być w tym bałaganie. 

- Spróbuję ją znaleźć, a pani niech uspokoi dziecko. 

Susan omal nie wybuchnęła głośnym śmiechem. 

Gdyby potrafiła to zrobić, sąsiad w ogóle nie mu­

siałby do niej przychodzić. Pomyślała, że chyba 

prędzej udałoby się jej namówić agentów CIA do 

przekazania jej supertajnych dokumentów, niż uspo­

koić jedno rozhisteryzowane dziewięciomiesięczne 

niemowlę. 

Nie czekając na zaproszenie, sąsiad wszedł do 

salonu. Podniósł jedną z trzech wypakowanych do 

granic możliwości toreb i zaczął w niej grzebać. 

Wyciągnął stertę świeżo upranych pieluch i popatrzył 

niepewnie na Susan. 

- Nie sądziłem, że ktoś jeszcze używa pieluszek 

z materiału. 

- Moja siostra nie ma zaufania do żadnych ar­

tykułów jednorazowych. 

- Mądra kobieta. 

Susan pozostawiła tę wypowiedź bez komentarza. 

Po chwili spostrzegła, że mężczyzna znalazł plastykową 

butelkę. Zdjął kapturek ochronny i podał Susan, 

która zawahała się. 

- Czy nie powinno się tego podgrzać? 

- Ma temperaturę pokojową, poza tym nie sądzę, 

by w tej chwili robiło to dziecku jakąkolwiek różnicę. 

Miał rację. Gdy Susan włożyła smoczek do ust 

siostrzenicy, Michelle natychmiast chwyciła butelkę 

obiema rączkami i zaczęła łapczywie ssać. 

Po raz pierwszy od chwili wyjścia matki, Michelle 

przestała płakać. Zapanowała błoga cisza. Napięcie 

background image

12 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

wreszcie opadło z Susan, odetchnęła głęboko, roz­

luźniając się całkowicie. 

- Może pani z nią usiądzie? 

Susan posłuchała rady i wyciągnęła się na kanapie, 

trzymając dziecko ostrożnie w ramionach. 

- Tak lepiej, prawda? - Sąsiad z zadowoleniem 

zsunął czapkę na tył głowy. 

- O wiele lepiej. - Susan uśmiechnęła się do 

niego nieśmiało i po raz pierwszy przyjrzała mu 

się dokładnie. Odkryła, że jest bardzo przystojny. 

Na pewno wiele kobiet urzekły jego figlarne nie­

bieskie oczy i męska uroda. Był mocno opalony, 

założyłaby się jednak o całomiesięczną pensję, że 

nie zawdzięcza tego żadnym aparatom. Po prostu 

musiał spędzać dużo czasu na powietrzu, co świa­

dczyło o tym, że nie pracował. Przynajmniej nie 

w biurze. Już wcześniej zastanawiała się, kim też 

może być. 

- Powinienem się chyba przedstawić - powiedział, 

siadając w drugim rogu kanapy. - Jestem Nate 

Townsend. 

- Susan Simmons. - Wyciągnęła do niego rękę. 

- Przepraszam za cały ten harmider. Właśnie po­

znajemy się bliżej z moją siostrzenicą i - o Boże! 

- zapowiada się długi weekend, proszę więc o cierp­

liwość. 

- Będziesz się opiekować dzieckiem przez cały 

weekend? 

- Dwa dni i dwie noce. - W ustach Susan za­

brzmiało to niemal jak dożywocie. - Moja siostra 

wybrała się z mężem w drugą podróż poślubną. 

Zwykle moi rodzice opiekują się Michelle i uwielbiają 

to, ale wyjechali do przyjaciół na Florydę. 

- To miło z twojej strony, że zaofiarowałaś im się 

z pomocą. 

- To nie był mój pomysł - wolała sprostować 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

13 

Susan. - Chyba łatwo się zorientować, że nie jestem 

typem macierzyńskim. 

- Podeprzyj jej lepiej plecki - powiedział, patrząc 

na Michelle. 

Susan próbowała postąpić zgodnie z jego radą, ale 

było jej niewygodnie trzymać siostrzenicę, butelkę 

i całą resztę. 

- Dobrze ci idzie. 

- Jasne - mruknęła. Czuła się jak ktoś, kto mając 

dwie lewe nogi, zmuszony jest nagle odtańczyć główną 

partię solową w Jeziorze Łabędzim. 

- Odpręż się. 

- Już ci powiedziałam, że wypadam raczej słabo 

w roli matki. Jeśli uważasz, że potrafisz zrobić to 

lepiej, proszę, nakarm ją. 

- Kiedy naprawdę świetnie sobie radzisz. Nie 

denerwuj się. 

Wcale sobie dobrze nie radziła i wiedziała o tym, 

nie oczekiwała jednak niczego lepszego. 

- Kiedy jadłaś ostatni raz? 

- Słucham? 

- Wyglądasz na głodną. 

- Ale nie jestem. 

- Myślę, że jesteś. Nie martw się, ja się tym zajmę. 

- Przeszedł śmiało do kuchni i otworzył lodówkę. 

- Poczujesz się o niebo lepiej, gdy będziesz miała 

pełny żołądek. 

Susan wzięła Michelle na ręce i poszła za nim. 

- Nie możesz tak po prostu wchodzić tu sobie i... 

- Chyba nie mogę - wymamrotał z głową w lodów­

ce. - Czy wiesz, że nie ma tu nic poza otwartą wodą 

sodową i słoikiem marynaty? 

- Na ogół jadam na mieście. 

Michelle chlipnęła, kończąc butelkę. Susan szybko 

wyjęła smoczek z jej ust. Dziecko miało oczy zamknięte. 

Maleńki cud, pomyślała młoda kobieta. Pewnie bardzo 

background image

14 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

się zmęczyło. Sama też odczuwała ogromne znużenie. 

Był piątek, parę minut po siódmej, weekend dopiero 

się zaczynał. 

Odstawiwszy pustą butelkę na blat kuchenny, Susan 

niezręcznie podniosła Michelle ramię i delikatnie 

poklepywała ją po plecach, póki dziecku się nie odbiło. 

Nate zaśmiał się cicho, a gdy Susan spojrzała 

na niego, odkryła, że przygląda jej się z ciepłym 

uśmiechem. 

- Jeszcze trochę, a nabierzesz dużej wprawy. 

Wzburzona, spuściła wzrok. Nie lubiła, gdy męż­

czyźni patrzyli na nią w ten sposób, oceniając wielkość 

jej nosa czy zarys brwi. Większość mężczyzn uważa, 

że posiadają rzadki dar intuicji i potrafią określić 

charakter kobiety na podstawie jej wyglądu. Niestety, 

według utartych kanonów, Susan trudno było nazwać 

pięknością. Miała głęboko osadzone ciemne oczy 

i wydatne kości policzkowe. Nos, łączący się w prostej 

linii z czołem, oraz pełne usta nadawały jej wygląd 

greckiej rzeźby. Nie jestem ładna, pomyślała, najwyżej 

interesująca. 

Nagle Michelle poruszyła się i gaworząc wesoło, 

sięgnęła pulchną rączką do ciemnych włosów Susan. 

Jakimś cudem zdołała wyciągnąć szpilki z jej koka 

i długie pasma włosów spłynęły swobodnie na ramiona 

dziewczyny. Jedną z rzeczy, do których Susan przy­

kładała ogromną wagę, był jej wygląd. Pomyślała, że 

musi sprawiać dość dziwne wrażenie w kostiumie za 

dwieście dolarów, białej poplamionej bluzce, z włosami 

opadającymi na ramiona. 

- Już od dawna czekałem na sposobność, by cię 

poznać - powiedział Nate. Opierał się o bufet i widać 

było, że czuł się jak w domu. - Ale na początku 

widziałem cię kilka razy, a potem nasze drogi jakoś 

się rozmijały. 

- Ostatnio wiele pracowałam po godzinach. - Praw-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 15 

dę mówiąc, Susane prawie zawsze pracowała po 

godzinach, często też zabierała coś do roboty do domu. 

Była niezwykle oddana, zaangażowana i pracowita. 

Natomiast jej sąsiad nie wyglądał na człowieka obda­

rzonego powyższymi cechami. Podejrzewała, że Na-

te'owi Townsendowi wszystko przychodzi w życiu zbyt 

łatwo. Nigdy nie widziała go bez baseballowej czapki 

i nieodłącznej bluzy. Zastanawiała się, czy w ogóle ma 

garnitur. Zresztą nawet gdyby go miał, zapewne nie 

wyglądałby w nim dobrze. Nate Townsend był facetem, 

do którego pasowała odzież sportowa, swetry. 

Sprawiał wrażenie człowieka sympatycznego, przy­

jacielskiego, towarzyskiego, ale wyraźnie pozbawionego 

ambicji. Nie istniało chyba nic, czego pragnąłby na 

tyle mocno, by do tego dążyć. 

- Cieszę się z naszego poznania - dodała Susan, 

wracając do salonu i kierując się w stronę drzwi. 

- Dziękuję bardzo za pomoc, ale jak sam powiedziałeś, 

coraz lepiej daję sobie radę. 

- Nieco inaczej to wyglądało, gdy przyszedłem. 

- Początki zawsze są trudne. Czemu się ze mną 

spierasz? Przecież sam byłeś zdania, że dobrze mi idzie. 

- Skłamałem. 

- Dlaczego? 

Nate wzruszył obojętnie ramionami. 

- Wyraźnie brakowało ci wiary we własne siły, 

chciałem cię więc podnieść na duchu. 

Susan popatrzyła nań ze złością, urażona jego 

podejściem. A więc taki jest ten-miły-sąsiad-zza-ściany! 

- Nie potrzebuję twojej łaski. 

- Może ty nie - zgodził się - ale Michelle z pew­

nością tak. Biedne dziecko było głodne, a tobie nawet 

nie przyszło to do głowy. 

- Domyśliłabym się. 

Spojrzenie Nate'a wyrażało powątpiewanie co do 

jej inteligencji i Susan znów zmarszczyła brwi. 

background image

16 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Otworzyła drzwi zbyt mocnym szarpnięciem i odrzuciła 

włosy przez ramię z wdziękiem, którego mogłaby jej 

pozazdrościć paryska modelka. 

- Dziękuję, że wpadłeś - powiedziała chłodno - ale 

jak widzisz, wszystko gra. 

- Skoro tak uważasz. - Uśmiechnął się zdawkowo 

i wyszedł, nie mówiąc już ani słowa. 

W chwilę później zza ściany dobiegły ją dźwięki 

muzyki. To Nate słuchał włoskiej opery. Przynajmniej 

podejrzewała, że to włoska opera, co było fatalnym 

zbiegiem okoliczności, natychmiast bowiem zaczęła 

myśleć o spaghetti i o tym, jak jest strasznie głodna. 

- Dobra, Michelle - powiedziała, uśmiechając się 

do małej - teraz musimy nakarmić twoją ciocię. 

- Udało jej się bez większych trudności rozstawić 

wysokie krzesełko z blatem i posadzić w nim siost­

rzenicę, po czym zajęła się sprawdzaniem zawartości 

zamrażarki. 

Michelle najwyraźniej zaakceptowała sytuację, czemu 

dała wyraz, uderzając rączkami o blat. 

- Słyszałaś, co on powiedział? - Susan wciąż jeszcze 

kipiała gniewem - W pewnym sensie miał rację, ale 

nie musiał się tak wywyższać 

Michelle ponownie wyraziła aprobatę dla słów 

ciotki. Grube mury tłumiły radosne dźwięki muzyki, 

Susan uchyliła więc rozsuwane drzwi prowadzące na 

balkon, oddzielony od balkonu sąsiada betonowym 

przepierzeniem. Zapewniało ono co prawda odosob­

nienie, teraz jednak nie pozwalało przeniknąć głosom 

zespolonym w triumfalnej pieśni 

Susan rozsunęła całkiem drzwi i wyszła na balkon. 

Wieczór był chłodny, lecz przyjemny. Zachodzące 

słońce rzucało złociste cienie na malownicze wybrzeże. 

- Michelle - powiedziała cicho, wróciwszy do kuchni 

- on gotuje coś, co pachnie jak lasagna lub spaghetti. 

- Zaczęło jej burczeć w brzuchu, otworzyła więc 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

17 

ponownie zamrażarkę i wyjęła z niej meksykańską 

potrawę, z której poprzednio zrezygnowała. I tym 

razem nie wyglądała ona zachęcająco. 

Do kuchni napłynął smakowity aromat czosnku. 

Susan odwróciła swój klasyczny grecki nos w kierunku 

otwartych drzwi balkonu niczym marionetka szarpnięta 

za sznurek i kilkakrotnie wciągnęła powietrze. 

- To bez wątpienia coś włoskiego, pachnie wręcz 

bosko. 

Michelle znów poklepała rączkami o blat. 

- Obsmażany chleb z czosnkiem - oznajmiła Susan 

i odwróciła się do siostrzenicy, na której nie zrobiło 

to chyba szczególnego wrażenia. Cóż, ona była 

najedzona. 

Wbrew swym chęciom, Susan włożyła zamrożone 

danie do kuchenki mikrofalowej i ustawiła wyłącznik 

czasowy. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi i zjeżyła 

się cała, patrząc na Michelle, jak gdyby dziewięcio­

miesięczne niemowlę mogło podpowiedzieć, kogo tym 

razem licho niesie. 

Był to znowu Nate z talerzem spaghetti i kieliszkiem 

czerwonego wina. 

- Czy już zrobiłaś sobie coś do jedzenia? - spytał. 

Po raz pierwszy w życiu Susan nie mogła oderwać 

oczu od ogromnego talerza, kopiasto wyładowanego 

parującym makaronem, grubo polanym czerwonym 

sosem. Wyglądało to bardzo apetycznie. Wszystko 

posypane było parmezanem, a na brzegu talerza 

leżała, pachnąca czosnkiem, potężna kromka bułki 

paryskiej. 

- Ja... właśnie odgrzewałam mrożonkę. - Machnęła 

ręką w stronę kuchni. 

- Zachowałem się okropnie - rzekł, wyciągając do 

niej rękę z talerzem. - Przynoszę ci gałązkę oliwną. 

- To... dla mnie? - Oderwała wreszcie wzrok od 

talerza, zastanawiając się, czy Nate kpi z niej, wiedząc, 

jak jest głodna. 

background image

18 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Podał jej spaghetti 

- Sos gotował się na wolnym ogniu przez całe 

popołudnie. Lubię udawać, że jestem czymś w rodzaju 

mistrza kucharskiego. Od czasu do czasu wyżywam 

się w kuchni. 

- To miłe. - Oczyma wyobraźni zobaczyła, jak 

stoi w kuchni, mieszając sos, podczas gdy reszta 

świata toczy walkę, by zarobić na życie. Złagodniała 

nieco, przepraszając go w myśli. Bez dalszych ceregieli 

pomaszerowała do kuchni, wzięła widelec i klapnęła 

na krzesło. Powinna chyba zjeść, póki jest ciepłe! 

- Pycha! - wykrzyknęła po pierwszym kęsie. 

Nate wyjął z kieszonki koszuli skórkę od chleba 

i dał ją Michelle. 

- To dla ciebie, malutka. 

Gdy Michelle żuła z zadowoleniem skórkę, Nate 

wyciągnął krzesło i usiadł naprzeciwko Susan, która 

była zbyt pochłonięta delektowaniem się kolacją, by 

cokolwiek zauważyć, dopóki Nate nie zmrużył oczu. 

- Czy coś się stało - spytała. Wytarła usta serwetką 

i upiła łyk wina. 

- Coś czuję. 

Z jego miny wywnioskowała, że nie jest to nic 

przyjemnego. 

- Może to moja mrożonka? - powiedziała z na­

dzieją, choć wiedziała już z całą pewnością, że to coś 

innego. 

- Obawiam się, że nie. 

Susan wyprostowała się i powoli położyła widelec 

obok talerza. 

- Ktoś chyba musi - powiedział Nate zduszonym 

głosem - zmienić pieluszkę Michelle. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Trzymając na biodrze świeżo umytą i przewiniętą 

Michelle, Susan wyskoczyła z łazienki do wąskiego 

korytarzyka, łapiąc spazmatycznie oddech. 

- Dobrze się czujesz? - spytał Nate. 

Skinęła głową i oparła się bezwładnie o ścianę, 

czując lekki zawrót głowy. Zaczerpnęła kilkakrotnie 

świeżego powietrza, wreszcie wyprostowała się i spró­

bowała uśmiechnąć. 

- Chyba nie było aż tak źle?. 

Susan spojrzała na niego. 

- Powinnam była założyć maskę tlenową. 

Nate roześmiał się serdecznie, nie wpłynęło to 

jednak na poprawę humoru dziewczyny., 

- Po tym, czego właśnie doświadczyłam, nie jestem 

w stanie zrozumieć, czemu ludzie nadal się rozmnażają. 

- Wyjęła z szafki duży pojemnik ze środkiem dezyn­

fekcyjnym i wsunąwszy rękę do łazienki, szczodrze go 

rozpyliła. 

- Gdy z takim poświęceniem zajmowałaś się małą, 

rozłożyłem łóżeczko dziecinne - powiedział wciąż 

zbyt rozbawiony jak na gust Susan. - Gdzie je 

postawić? 

- Myślę, że salon będzie odpowiednim miejscem. 

- Susan nie przywykła, by zależeć od innych, jej 

podziękowanie było więc raczej wymuszone. 

Poszła za mężczyzną do salonu, położyła Michelle 

na brzuszku w przygotowanym łóżeczku i przykryła 

ją kołderką ręcznej roboty. Dziecko nie zaprotestowało, 

układając się wygodnie.Nate skierował się ku drzwiom. 

19 

background image

20 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Jesteś pewna, że sobie ze wszystkim poradzisz? 

- Oczywiście. - Tak naprawdę Susan miała co do 

tego duże wątpliwości, ale Michelle była jej siostrzenicą 

i musiała rozwiązać ten problem sama. Nate i tak 

zrobił już więcej, niż można było oczekiwać. - Dzięki 

za kolację. 

- Polecam się na przyszłość. - Zatrzymał się 

w drzwiach i odwrócił do Susan. - Zostawiłem mój 

numer telefonu na blacie w kuchni. Zadzwoń, jeśli 

będziesz mnie potrzebowała. 

- Dziękuję. 

Uśmiechnął się do niej i wyszedł, a Susan stała 

jeszcze przez parę minut, zatopiona w myślach o nim. 

Uczucia miała zdecydowanie mieszane. 

Zaczęła sortować rzeczy pozostawione przez siostrę, 

ustawiając słoiki z pokarmem dla dziecka na kredensie 

i wkładając butelki do lodówki. 

Skończywszy prace w kuchni, poszła do łazienki 

zanurzyła się w ciepłej wodzie, pozostawiając drzwi 

uchylone na wypadek, gdyby Michelle się obudziła. 

Po kąpieli poczuła się po niej znacznie lepiej. 

Wróciła na palcach do salonu i zabrała zeń teczkę 

i gruby plik dokumentów. Przystanęła na moment, 

spoglądając na śpiącą siostrzenicę i delikatnie po­

gładziła ją po pleckach. Mała dziewczynka wyglądała 

we śnie jak aniołek. 

Nagle serce Susan przepełniła tęsknota, której nawet 

nie potrafiła nazwać. Bardzo kochała siostrzenicę, ale 

chodziło o coś więcej. Czas spędzony sam na sam 

z Michelle wyzwolił w niej od dawna skrywane 

pragnienie, nad którym dotąd nie mała czasu się 

zastanawiać. 

Stawiając na karierę zawodową, Susan zdawała 

sobie sprawę, że rezygnuje z tej części samej siebie, 

która pragnie mieć męża i dzieci. Nic nie przemawiało 

za tym, by wyrzekła się założenia rodziny, ale wiedziała, 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 21 

na co ją stać. Od czasu studiów było oczywiste, że 

prowadzenie domu nie jest jej mocną stroną. Zwłaszcza 

gdy porównywała siebie z Emily, która musiała się 

chyba urodzić ze sciereczką do kurzu w jednej ręce 

i książką kucharską w drugiej. 

Susan nigdy nie żałowała swej decyzji, ale znajdowała 

się w lepszej sytuacji od innych. Miała siostrę, która 

zamierzała dostarczyć jej całą masę siostrzenic oraz 

siostrzeńców i w zupełności ją to zadowalało. 

Oddaliła się cichutko od łóżeczka i usiadłszy na 

materacu, zaczęła zgłębiać szczegóły proponowanego 

przez wydział programu marketingu. Pełna prezentacja 

nastąpi w poniedziałek rano, do tego czasu chciała się 

z nim dokładnie zapoznać i przygotować do dyskusji. 

Gdy skończyła czytać sprawozdanie, przeszła znów 

na palcach do swego biurka, stojącego w odległym 

kącie salonu, i włożyła papiery do teczki. 

Jeszcze raz zatrzymała się przy łóżeczku siostrzenicy. 

Czując się nieco pewniej, wróciła do sypialni przekona­

na, że opiekowanie się dziećmi ma swoje dobre strony. 

Zmieniła zdanie o wpół do drugiej w nocy, gdy 

żałosne kwilenie wyrwało ją z głębokiego snu. Nie 

wiedząc, od jak dawna to trwa, Susan omal nie 

spadła z łóżka, spiesząc do maleństwa. 

- Michelle - zawołała, idąc po omacku z wyciąg­

niętymi przed siebie rękami. - Idę, idę. Nie ma 

powodu do paniki! 

Zapalenie światła tylko pogorszyło sprawę. Mrużąc 

oczy i idąc na oślep w stronę łóżeczka, Susan potknęła 

się o stolik i krzyknęła głośno. 

Michelle stała, trzymając się poręczy łóżka, z miną 

tak nieszczęśliwą, jakby nie miała ani jednej przyjaznej 

duszy na świecie. 

- Co się stało, kochanie? - spytała czule Susan, 

biorąc ją na ręce. 

background image

22 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Michelle miała po prostu mokro, ale biedulka 

musiała się przestraszyć gdy obudziła się w obcym 

mieszkaniu. Susan nie mogła mieć do niej o to 

pretensji. 

- W porządku, zajmiemy się po raz wtóry tym 

pieluchowym interesem. 

Położyła na blacie w łazience gruby ręcznik, a na 

nim dziewczynkę. Gdy była mniej więcej w połowie 

zmiany pieluch, zadzwonił telefon. Nie mogła zostawić 

dziecka, a trudno byłoby zanieść je w tym stanie do 

kuchni. Ktokolwiek dzwonił o tej porze nocy, mógł 

zostawić wiadomość automatycznej sekretarce. 

Po chwili telefon umilkł,. natomiast rozległo się 

głośne pukanie do drzwi frontowych. Dźwigając świeżo 

przewiniętą i wypudrowaną Michelle, Susan zerknęła 

przez dziurkę od klucza i dostrzegła za drzwiami 

Nate'a ze skwaszoną miną. 

- Nate - powiedziała zdumiona, otwierając drzwi. 

Nie miała zielonego pojęcia, czego może od niej 

chcieć o tej porze. 

Był boso, miał na sobie czerwony szlafrok w szkocką 

kratę. Potargane włosy świadczące o tym, że musiał 

zerwać się z łóżka, przypomniały Susan, że sama 

musi wyglądać podobnie. 

- Czy z Michelle wszystko w porządku? - warknął, 

mimo iż miał przed sobą niewątpliwy dowód, że tak 

właśnie jest. Nie czekając na odpowiedź, dodał 

oskarżycielskim tonem: - Nie podnosiłaś słuchawki. 

- Nie mogłam. Zmieniałam właśnie małej pieluchę. 

Nate zawahał się, po czym spytał: 

- W takim razie, czy ty się dobrze czujesz? 

Skinęła głową, udało jej się nawet podnieść prawą 

dłoń, co było dość trudne, ponieważ trzymała w ra­

mionach dziecko. 

- Jakoś przeżyłam. 

- Dobrze. Co się stało? Dlaczego Michelle płakała? 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

23 

- Nie jestem pewna, może się przeraziła, obudziwszy 

się w obcym mieszkaniu. 

- Nasz widok przeraził ją pewnie jeszcze bardziej. 

Susan wcale nie miała ochoty przejrzeć się w lustrze. 

Potargane, splątane włosy opadały jej na ramiona 

lśniącą falą. Tak się śpieszyła do Michelle, że nie 

włożyła pantofli ani szlafroka. 

Mała, najwyraźniej szczęśliwa, że stała się ośrodkiem 

zainteresowania, wyciągnęła rączki do Nate'a. Susan 

poczuła się urażona niestałością dziecka. Przecież to 

ona przewijała je i karmiła, a nie Nate. 

- To mój męski wdzięk - wyjaśnił, najwyraźniej 

zachwycony. 

- Raczej kolor twojego szlafroka. 

Cokolwiek to było, Michelle przytuliła się do 

mężczyzny niczym do odzyskanego niespodziewanie 

przyjaciela. Susan skorzystała z okazji, by pójść po 

szlafrok przewieszony przez oparcie łóżka. Gdy wróciła 

do salonu, zastała Nata siedzącego na kanapie 

z nogami opartymi o stolik. 

- Czuj się jak w domu - mruknęła. Zawsze miała 

nie najlepszy humor, gdy ją zrywano ze snu. 

- Nie ma powodu do irytacji - uśmiechnął się do 

niej Nate. 

- Owszem, jest - zrobiła poważną minę, zepsuła 

jednak cały efekt, ziewając głośno. Przesłaniając usta 

wierzchem dłoni, osunęła się na fotel naprzeciwko 

niego i odgarnęła włosy z twarzy. 

- Powinnaś częściej nosić włosy rozpuszczone 

- powiedział, przyglądając jej się. 

- Zawsze je upinam! - odparła ze złością. 

- Zauważyłem. Szczerze mówiąc, tak ci jest bardziej 

do twarzy. 

- Na miłość boską! - wykrzyknęła. - Czy masz mi 

również zamiar radzić, jak się ubierać? 

- Mogę. 

background image

24 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Powiedział to z czarującym uśmiechem, neutralizu­

jącym odrobinę złośliwości ukrytej w tym stwierdzeniu. 

- Nie musisz chyba chodzić codziennie w kostiumie? 

Spróbuj czasem włożyć sukienkę - plisowaną, ozdo­

bioną koronką, z guziczkami. 

Już miała na końcu języka ostrą odpowiedź, 

stwierdziła jednak, że nic to nie da. Arogancja, jaką 

zaprezentował, była dość typowa dla przystojnych 

mężczyzn. 

- Nie masz zamiaru się ze mną spierać? 

- Nie - odparła, kręcąc przecząco głową. 

Milczał przez chwilę, mrużąc oczy, po czym znów 

uśmiechnął się do niej ujmująco. 

- To coś nowego! 

- Miło mi, że wreszcie coś ci się we mnie podoba. 

- Nie powinienem był robić uwag na temat twoich 

włosów i ubrań. 

- Nie musisz się martwić, że zraniłeś moje uczucia 

- powiedziała lekceważąco. - Odznaczam się wielkim 

hartem ducha. 

- Hm. Taka wytrzymała. Zabrzmiało, jakbyś mó­

wiła o oponie nie do zdarcia. 

- Muszę być bardziej wytrzymała od niej. 

Twarz Nate'a wyrażała współczucie. 

- Dlaczego? 

- Mam na codzień do czynienia z mężczyznami 

twojego pokroju. 

- Mojego pokroju? 

- Właśnie tak. Przez siedem lat musiałam walczyć 

z przestarzałymi fałszywymi stereotypami, ale nau­

czyłam się zachowywać zimną krew. 

Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. 

Susan poczuła się w obowiązku wytłumaczyć mu. 

- Dam ci kilka przykładów. Otóż, jeśli mój kolega 

biurowy płci męskiej ma bałagan na biurku, wszyscy 

wyciągają z tego wniosek, że jest okropnie zapraco-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 25 

wany. Jeśli dotyczy to mnie, uważają to za objaw 

dezorganizacji. 

Nate wyprostował się i chciał chyba coś jej na to 

odpowiedzieć, ale Susan była tak rozgorączkowana 

tematem, że nie dała mu dojść do słowa. 

- Jeśli mężczyzna w moim biurze żeni się, jest to 

korzystne, ponieważ się ustatkuje i stanie wydajniej­

szym pracownikiem. Jeśli natomiast wychodzi za mąż 

kobieta, kierownictwo uważa to za początek końca, 

zakłada bowiem, że natychmiast zechce mieć dziecko 

i odejdzie. Awans dostaje w ostatniej kolejności, 

niezależnie od kwalifikacji. Gdy mężczyzna odchodzi 

na lepszą posadę, wszyscy mu gratulują, wykorzystuje 

bowiem możliwość zrobienia kariery, ale gdy dotyczy 

to kobiety, wzruszają ramionami, mówiąc, że na 

kobietach nie można polegać. 

Gdy skończyła, Nate nie odzywał się przez chwilę. 

- Podchodzisz do tego bardzo emocjonalnie - po­

wiedział wreszcie. 

- Gdybyś był kobietą, też byś tak reagował. 

Michelle zainteresowała się stópkami swoich śpiosz­

ków i bawiła się nimi, zupełnie zafascynowana. Nigdy 

dotąd Susan nie widziała kogoś tak przytomnego 

o tej skandalicznej porze. 

- Jeśli zgasisz światło, może zrozumie aluzję - po­

wiedział Nate, nieudolnie próbując ukryć ziewnięcie. 

- Wyglądasz na bardzo zmęczonego - powiedziała 

Susan. - Naprawdę nie musisz tu siedzieć. Daj mi ją. 

- Wyciągnęła ramiona do Michelle, która zakwiliła 

i przylgnęła mocniej do Nate'a. Susan jeszcze dotkliwiej 

odczuła swą nieprzydatność. 

- Nie przejmuj się mną. Jest mi wygodnie - uspokoił 

ją Nate. 

- Ale... - Czuła, jak żar oblewa jej policzki. Spuściła 

oczy, żałując swego wybuchu sprzed kilku minut. 

- Posłuchaj, przykro mi z powodu tego, co powie-

background image

26 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

działam. To, co dzieje się w biurze, nie ma nic do 

tego, że jesteśmy sąsiadami. 

- Wobec tego wyrównaliśmy rachunki. 

- Jak to? 

- Nie powinienem był robić uwag o twoich wło­

sach czy sposobie ubierania się. - Zawahał się, 

po czym uśmiechnął się do niej ciepło. - A więc 

- przyjaźń? 

- Przyjaźń - roześmiała się mimo zmęczenia Susan. 

Michelle zafikała radośnie nóżkami, gaworząc 

głośno. 

Susan wstała i przygasiła lampę, po czym przykryła 

dziecko kołderką. Sama też poczuła chłód, okryła się 

więc wełnianym szałem, który Emily zrobiła dla niej 

na drutach na gwiazdkę w ubiegłym roku. 

Przyćmione światło stwarzało intymną atmosferę 

i nagle Susan zaproponowała nieśmiało: 

- Może zaśpiewam małej? Powinno jej to pomóc 

zasnąć. 

- Jeśli ktoś tu ma zaśpiewać, to na pewno ja 

- powiedział zdecydowanie zbyt szybko. 

Ku jej zdziwieniu Nate miał głos melodyjny i kojący. 

A już zupełnie ją zaskoczyło, że znał mnóstwo piosenek 

odpowiednich dla dzieci. Nie tyle dziecięcych, ile 

łatwo wpadających w ucho, z rodzaju tych, których 

przez lata słuchała w radio. Poczuła, jak oczy jej się 

zamykają, walczyła ze snem. Głos mężczyzny przeszedł 

niemal w szept, brzmiący ciepło i pieszczotliwie. Zbyt 

pieszczotliwie. I swojsko, jak gdyby należeli do siebie 

we trójkę, co było śmieszne, spotkała bowiem Nate'a 

kilka godzin temu. Był jej sąsiadem i nic poza tym. 

Nie mieli nawet czasu, by się dobrze poznać, a Michelle 

jest jej siostrzenicą, nie córką. 

Ale marzenie trwało, niezależnie od tego jak bardzo 

chciała je odpędzić. Nie mogła przestać myśleć, jak 

dobrze byłoby dzielić życie z mężem i dziećmi. Oczy 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 27 

jej się jednak zamykały, choć usiłowała nie dać opaść 

powiekom na dłużej niż parę chwil. 

Susan obudził ból w karku. Chciała poprawić 

poduszkę, ale zorientowała się, że jej nie ma. Zamiast 

w łóżku spała skulona w fotelu. Niechętnie, powoli 

otworzyła oczy i spostrzegła, że Nate śpi na kanapie, 

z odrzuconą do tyłu głową, chrapiąc głośno. Michelle 

spała słodko w jego ramionach. 

Minęła dobra chwila, zanim przyszła całkiem do 

siebie. Gdy zdała sobie sprawę, że słońce zagląda do 

pokoju przez duże okna, zamknęła ponownie oczy. 

Był już ranek. Ranek! Nate spędził noc w jej 

mieszkaniu! 

Wzburzona, usiadła prosto w fotelu i odpędzając 

resztki snu, zaczęła się zastanawiać. Pomysł, by obudzić 

Nate'a, nie należał chyba do najlepszych. Z pewnością 

poczuje się równie głupio jak ona, gdy zorientuje się, 

że przespał pół nocy w jej salonie. W dodatku szal, 

którym była przykryta, okręcił się jakimś cudem 

wokół jej bioder i nóg. Mrucząc coś pod nosem, 

Susan zaczęła go szarpać, chcąc się uwolnić. 

Jej szamotanina wyrwała Nate'a ze słodkiej drzemki. 

Poruszył się, spojrzał w jej kierunku i zamarł. Zamrugał 

kilkakrotnie oczyma i utkwił w niej wzrok, jak gdyby 

był pewien, że rozpłynie się w powietrzu, jeśli będzie 

patrzył na nią odpowiednio długo. 

Susan, której udało się wstać, robiła wszystko, by 

wyglądać godnie, było to jednak raczej niemożliwe, 

ponieważ wciąż pętał ją szal. 

- Gdzie ja jestem? - spytał w oszołomieniu Nate. 

- Ee... w moim mieszkaniu. 

- Tego się obawiałem. - Ponura mina Nate'a 

w innych okolicznościach byłaby komiczna, teraz 

jednak żadnemu z nich nie było do śmiechu. 

- Ja... chyba zasnęłam - Susan przerwała krępującą 

background image

28 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

ciszę. Uwolniła się wreszcie od szala i trzymała go 

przed brzuchem niczym tarczę. 

- Ja również - mruknął Nate. 

Michelle obudziła się i próbowała usiąść. Rozejrzała 

się i wyraźnie nie spodobało jej się to, co zastała. 

Zaczęła jej drżeć dolna warga. 

- Michelle, wszystko w porządku - powiedziała 

szybko Susan, próbując uprzedzić przeraźliwy krzyk. 

- Zostałaś na weekend z ciocią, pamiętasz? 

- Myślę, że ma mokro - podsunął Nate, gdy 

Michelle zaczęła cicho kwilić. Zaklął pod nosem 

i szybko podniósł małą ze swych kolan. - Nawet 

jestem pewien. Weź ją ode mnie. 

Susan sięgnęła równocześnie po dziecko i po suchą 

pieluchę, nie na wiele się to jednak zdało. Michelle 

postanowiła uświadomić im, że nie znosi żadnych 

zmian w swoim rozkładzie, jak również nie lubi 

budzić się rano w ramionach obcego człowieka. Swą 

dezaprobatę wyraziła głośnym histerycznym krzykiem. 

- Pewnie jest też głodna - zasugerował Nate, 

próbując strzepnąć wilgoć ze swego szlafroka. 

- Błyskotliwa uwaga - zauważyła sarkastycznie 

Susan, niosąc Michelle do łazienki. 

- Widzę, że humor ci z rana nie dopisuje - odciął się. 

- Napiłabym się kawy. 

- Świetnie. Zaparzę dla nas kawę i podgrzeję butelkę 

dla Michelle. 

- Najpierw powinna zjeść kaszkę - zawołała Susan. 

- Przynajmniej tak życzyła sobie Emily. 

- Nie sądzę, by jej to robiło różnicę. Jest głodna. 

- Dobrze, dobrze - odkrzyknęła Susan z łazienki. 

- Podgrzej jej mleko, jeśli chcesz. 

Zrobiła błąd, podnosząc głos. Michelle wyraźnie 

nie miała rankiem lepszego humoru niż jej ciotka. 

Fikała ze złością tłustymi nóżkami tak szybko, że 

zmiana pieluszki stała się czynnością prawie niewy-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 29 

konałną. Susan była coraz bardziej zdenerwowana. 

Wreszcie opadające na ramiona włosy przyciągnęły 

uwagę dziewczynki. Złapała za lok, przestając krzyczeć 

na wystarczająco długą chwilę, by zaczerpnąć haust 

powietrza. 

- Czy chcesz, żebym odebrał? - usłyszała wołanie 

Nate'a. 

- Co odebrał? 

Nie było to widać nic ważnego, nie odpowiedział jej 

bowiem. Jednakże po chwili stanął w drzwiach łazienki. 

- To do ciebie - powiedział. 

- Co jest do mnie? 

- Telefon. 

Słowo to odbiło się echem w jej głowie. 

- Czy... czy rozmówca się przedstawił? - spytała 

wysokim, załamującym się głosem. Musiał to być 

ktoś z biura, stanie się teraz- obiektem plotek przez 

następnych kilka miesięcy. 

- Ktoś o imieniu Emily. 

- Emily! - powtórzyła. To było nawet gorsze. Jej 

siostra zasypie ją pewnie gradem kłopotliwych pytań. 

- Cześć - powiedziała, starając się, by zabrzmiało 

to równie niedbale jak zwykle. 

- Kto odebrał telefon? - spytała siostra bez 

zbędnych wstępów. 

- Mój sąsiad, Nate Townsend. Mieszka tuż obok. 

- Finezja, z jaką przemyciła to genialne wyjaśnienie, 

zadziwiła nawet ją samą. Co gorsza, była gotowa 

wygadać się, że Nate spędził u niej noc, powstrzymała 

się jednak w ostatniej chwili. 

- Nie znam go, prawda? 

- Mojego sąsiada? Nie, nie znasz. 

- Ma miły głos. 

- Posłuchaj, chcesz spytać o dziecko, prawda? 

- Susan pragnęła skończyć jak najszybciej rozmowę. 

- Nie martw się, panuję nad sytuacją. 

background image

30 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Czy to słychać płacz Michelle? - spytała z niepo­

kojem siostra. 

- Tak. Właśnie się obudziła i jest trochę głodna. 

- Nate spacerował po kuchni, trzymając małą na 

ręku i czekając, kiedy Susan skończy rozmowę. 

- Moja biedulka. Powiedz mi, kiedy poznałaś swego 

sąsiada. Nie pamiętam, byś wspominała o kimś, kto 

ma na imię Nate. 

- Bardzo mi pomógł - powiedziała szybko Susan 

i zmieniła temat. - Jak się miewacie z Robertem? 

- Robert miał rację - westchnęła Emily. - Po­

trzebowaliśmy trochę czasu dla siebie. Czuję się tysiąc 

razy lepiej, on też. Każde małżeństwo powinno się od 

czasu do czasu gdzieś wypuścić, ale nie każdy ma 

taką fantastyczną siostrę, jak ja. 

- Dobrze, dobrze, nie mówmy o tym. Och, butelka 

Michelle już się podgrzała. Nie chciałabym ci przery­

wać, siostrzyczko, ale muszę się zająć dzieckiem. 

Myślę, że mnie rozumiesz. 

- Oczywiście. 

- Zatem do zobaczenia jutro po południu. O której 

przylatuje samolot? 

- Pierwsza piętnaście. Pojedziemy z lotniska prosto 

do ciebie i zabierzemy Michelle. 

- Świetnie, wobec tego czekam na ciebie około 

drugiej. - Jeszcze jeden dzień z Michelle. Jakoś 

wytrzyma te dwadzieścia cztery godziny. Czy w tak 

krótkim czasie może się zdarzyć coś złego? 

Straciwszy cierpliwość, Nate wziął butelkę i wrócił 

z Michelle do salonu. Susan przyglądała się przez 

otwarte drzwi, jak włącza telewizor i sadowi się 

wygodnie, jakby był tu zadomowiony od lat. Oglądając 

jakiś program, wsunął smoczek do niecierpliwych ust 

dziecka. 

Emily paplała dalej, opowiadając jej, jak roman­

tycznie spędziła pierwszą noc w San Francisco. Susan 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 31 

słuchała jednym uchem. Wpatrywała się w Nate'a, 

który potargany, wymięty i bardzo zadowolony, 

siedział w jej salonie, trzymając w ramionach niemowlę. 

Widok ten zrobił niezwykłe wrażenie na Susan. 

Chodziła na spotkania z różnymi mężczyznami 

- dobrodusznymi, bogatymi, skomplikowanymi. Ale 

obecne uczucie, pociąg, jaki odczuwała, były dla niej 

kompletnym zaskoczeniem. Po latach, mimo randek, 

Susan zawsze pieczołowicie strzegła swego serca. Nie 

było to zresztą trudne, ponieważ nigdy nie spotkała 

kogoś, kto by jej się naprawdę podobał. A ten 

potargany, skwaszony facet, który siedział w salonie, 

karmiąc jej siostrzenicę, pociągał ją bardziej niż 

ktokolwiek do tej pory. Nie miało to najmniejszego 

sensu. Nie mogło rozwinąć się między nimi żadne 

głębsze uczucie - byli tak bardzo różni, jak galaretka 

i beton. Poważny związek był ostatnią rzeczą, jakiej 

by pragnęła. 

Gdy wreszcie mogła odwiesić słuchawkę, przeszła 

do salonu, czując się wyczerpana. Odgarnęła splątane 

włosy z twarzy, zastanawiając się, czy powinna zabrać 

Michelle z objęć Nate'a, by mógł wrócić do swego 

mieszkania. Bez wątpienia jej siostrzenica znów 

zaprotestuje. 

- Twoja siostra nie leci linią Puget, prawda? - spytał 

zasępiony. Wzrok miał utkwiony w ekranie telewizora. 

- Czemu pytasz? 

- Jeśli tak, wpadłaś w kłopoty. I to duże. W wia­

domościach podali, że strajkują tam pracownicy 

utrzymania ruchu. Do szóstej wieczorem wszystkie 

samoloty mają być na ziemi. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

- Jeśli to żart - powiedziała ze złością Susan - to 

w złym guście. 

- Czy pozwoliłbym sobie na taki żart? 

Susan osunęła się na poduszkę z rozpaczliwym 

westchnieniem. 

- Zadzwonię lepiej do Emily. - Założyła , że jej 

siostra nie słyszała nic o strajku. 

Wróciła po kilku minutach. 

- No i co? - spytał Nate. 

- Och, wiedziała o tym doskonale. Nic mi nie 

wspomniała, żeby mnie nie martwić. 

- Jak zamierza wrócić do Seattle? 

- Zarezerwowali lot w innych liniach na wypadek, 

gdyby coś takiego miało się zdarzyć. 

- Bardzo rozsądnie. 

- To cały mój szwagier. Emily wróci w niedzielę 

po południu, tak jak obiecała. - Jeśli los tak zrządzi, 

dodała w duchu, modląc się, by nie zaszło coś 

nieprzewidzianego. 

Los jednak zrządził inaczej. 

W niedzielny poranek Susan miała podkrążone 

oczy. Była wyczerpana fizycznie oraz psychicznie i od 

nowa przekonana, że macierzyństwo jest zdecydowanie 

nie dla niej. Przeszła ciężką próbę przez te dwie noce 

i stwierdziła, że tęsknota za mężem i dziećmi nachodzi 

ją tylko wówczas, gdy Michelle śpi lub je. 

Nate przyszedł koło dziewiątej, przynosząc dary 

- świeżo upieczone cynamonowe obarzanki, jeszcze 

32 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 33 

ciepłe, prosto z piekarnika. Stał w drzwiach, wysoki 

i smukły, z uśmiechem, zdolnym zawojować nawet 

najbardziej zapracowaną i oddaną firmie kobietę 

interesu. Jeszcze raz Susan zadziwiła własna reakcja 

na jego widok. Serce podeszło jej do gardła, natych­

miast zaczęła żałować, że nie miała czasu, by włożyć 

na siebie coś elegantszego od wypłowiałego szlafroka. 

- Wyglądasz okropnie. 

- Dziękuję - odrzekła, podrzucając Michelle na 

biodrze. 

- Musiałaś mieć paskudną noc. 

- Michelle marudziła przez cały czas. Wyrzyna jej 

się nowy ząbek. Nie chciała w ogóle spać. 

- Trzeba było zadzwonić do mnie - powiedział 

Nate, ujmując ją pod łokieć i prowadząc do kuchni. 

Naprawdę czuje się winny, że sam spędził spokojną 

noc, pomyślała Susan, to po prostu śmieszne. 

- Zawołać cię? Niby po co? Żebyś ty z kolei 

chodził z nią przez całą noc? - Trzeba przyznać, że 

Nate spędził sporo czasu w sobotę w mieszkaniu 

Susan, pomagając jej, i ciąganie go jeszcze po nocy 

byłoby nieprzyzwoitością z jej strony. 

- O której przylatuje twoja siostra? 

- Piętnaście po pierwszej. - Gdy mówiła te słowa, 

zadzwonił telefon. Susan i Nate popatrzyli na siebie 

bez słowa. Zanim jeszcze podniosła słuchawkę, 

wiedziała, że usłyszy coś, czego najbardziej się obawiała. 

- I co? - spytał Nate, gdy skończyła rozmowę. 

Kryjąc twarz w dłoniach, oparła się bezsilnie 

o ścianę. 

- Powiedz coś, 

- Ratunku! 

- Ratunku? 

- Tak - odrzekła, z trudem panując nad głosem. 

- Samoloty Puget Air znalazły się na ziemi o czasie, 

podanym w wiadomościach, natomiast Unie, w których 

background image

34 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Robert i Emily zarezerwowali bilety, są tak przepeł­

nione, że najwcześniej mogą przylecieć jutro rano. 

- Rozumiem. 

- Nic nie rozumiesz! - wykrzyknęła. - Jutro jest 

poniedziałek i muszę być w pracy! 

- Zadzwoń, że jesteś chora. 

- Nie mogę - burknęła, wściekła, że w ogóle 

sugeruje coś podobnego. - Wydział marketingu 

przygotował na jutro prezentację i muszę tam być. 

- Dlaczego? 

Utkwiła w nim gniewne spojrzenie. Nie ma sensu 

oczekiwać, że Nate zrozumie coś tak ważnego jak 

prezentacja sprzedaży. Wyglądało na to, że nie 

pracował, nie musiał troszczyć się o swą karierę. 

Dlatego prawdopodobnie nie był w stanie zrozumieć, 

że kobieta na kierowniczym stanowisku musi dokładać 

wielu starań, by udowodnić, ile jest warta. 

- Wcale się nie wymądrzam, Susan - powiedział 

z doprowadzającym ją do szału spokojem. - Naprawdę 

chcę po prostu wiedzieć, czemu to spotkanie jest 

tak ważne. 

- Bo jest! Nie sądzę, byś docenił wartość czegoś 

takiego, ale przyjmij do wiadomości, że muszę tam być. 

Nate podniósł głowę i potarł leniwie dłonią szczękę. 

- Po pierwsze, odpowiedz mi na pytanie. Czy za 

pięć lat będziesz mogła powiedzieć, że to spotkanie 

było dla ciebie ważne? 

- Nie wiem. - Przycisnęła dwoma palcami nasadę 

nosa. Spała niespełna trzy godziny, a Nate zadawał 

beznadziejne pytania. 

- Gdybym był na twoim miejscu, nie przepraco­

wywałbym się tak - powiedział lekceważąco. - Jeśli 

nie będzie cię jutro na prezentacji, przeniosą ją na 

wtorek. 

- Innymi słowy - wymówiła cicho Susan - uważasz, 

że nie ma się czym przejmować. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 35 

- Trafiłaś w sedno. No więc - spytał - co zamierzasz 

zrobić? 

Susan nie była pewna. Zamknęła oczy, by się 

skoncentrować. Narzuć sobie dyscyplinę, nakazała 

sobie. Zachowaj spokój, to najważniejsze ze wszy­

stkiego. 

- Odwołam moje spotkania wcześnie rano i pójdę 

na prezentację - postanowiła rozsądnie. 

- A co z Michelle? Wynajmiesz do niej opiekunkę? 

Opiekunka wynajęta przez opiekunkę. Pomysł jak 

z powieści, może nawet do wprowadzenia w życie, 

niestety Susan nie znała nikogo, kto się tym zajmuje. 

W tym momencie podjęła decyzję. Zabierze Michelle 

ze sobą. 

Tak jak przewidywała, jej przyjazd do H&J Lima 

wywołał sensację. Dokładnie o dziesiątej rano w po­

niedziałek wysiadła z windy. W jednej ręce ściskała 

czarną, skórzaną teczkę, drugą przytrzymywała na 

biodrze Michelle. Z podniesioną wysoko głową 

przemaszerowała po dębowym parkiecie, mijając długie 

szeregi pokoików bez drzwi oraz półek zapełnionych 

grubymi segregatorami. Niektórzy pracownicy wstali 

od biurek, by się jej przyjrzeć. Przez całą drogę 

towarzyszyły jej przyciszone szepty. 

- Dzień dobry, panno Brooks - powiedziała rześkim 

głosem, wchodząc do swego biura z torbą pieluch 

przewieszoną przez ramię niczym worek z amunicją. 

- Dzień dobry, panno Simmons. 

Susan zauważyła, że jej sekretarka - co przynosiło 

jej chlubę - nie mrugnęła nawet okiem. Była świetnie 

wyszkolona - na podstawie jej zachowania można by 

wywnioskować, że Susan regularnie zjawia się w pracy 

z dziewięciomiesięcznym niemowlęciem na rękach. 

Postawiwszy torbę z pieluchami na podłodze, Susan 

usiadła przy ogromnym orzechowym biurku. Michelle, 

background image

36 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

której na razie dopisywał humor, siedziała jej na 

kolanach, rozglądając się radośnie po królestwie ciotki. 

- Podać kawę? - spytała panna Brooks. 

- Tak, proszę. 

- Czy pani, eee... - dodała po chwili milczenia 

sekretarka. 

- To moja siostrzenica, Michelle, panno Brooks. 

Kobieta skinęła głową. 

- Czy Michelle też się czegoś napije? 

- Nie, dziękuję bardzo. Czy jest jakaś pilna kore­

spondencja? 

- Nic, co nie mogłoby poczekać. Odwołałam pani 

spotkania o ósmej i o dziewiątej - oznajmiła sekretarka. 

- Gdy rozmawiałam z panem Adamsem, spytał, czy 

mogłaby pani umówić się z nim jutro na drinka 

o szóstej wieczorem. 

- Owszem, pasuje mi. - Stary rozpustnik chciałby 

załatwiać z nią wszystkie interesy poza biurem. Tym 

razem zgodziła się na jego warunki, ponieważ była 

zmuszona odwołać ranne spotkanie, ale następnym 

razem tak łatwo mu nie pójdzie. Nigdy nie interesował 

jej Andrew Adams, który był gruby, łysawy i skoń­

czenie nudny. 

- Czy będę teraz pani do czegoś potrzebna? 

- Nie, dziękuję. 

Tak jak przewidywała, spotkanie z wydziałem 

marketingu było istną katastrofą. Prezentacja trwała 

dwadzieścia minut, a w tym krótkim czasie Michelle 

zdążyła rozebrać wieczne pióro Susan, poodpinać 

guziki u jej bluzki i rozpuścić włosy, misternie splecione 

we francuski warkocz. Klaskała w dłonie, wydając 

głośne okrzyki. Pod koniec spotkania Susan musiała 

dać nura pod własne biurko, by wyciągnąć stamtąd 

siostrzenicę, raczkującą beztrosko pomiędzy nogami 

siedzących. 

Gdy Susan wreszcie dotarła do domu, czuła się, jak 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 37 

gdyby wracała z pola walki. W taki dzień miała 

straszliwą ochotę na jakiś czekoladowy, bardzo słodki 

smakołyk. Na całym świecie nie znalazłaby się jednak 

odpowiednia ilość słodkości, by pomóc jej przetrwać 

jeszcze jeden taki ranek. 

Ku zdziwieniu Susan, Nate czekał na nią na podeście 

obok windy. Posłała mu jedno spojrzenie, czyniąc 

usilne starania, by nie wybuchnąć płaczem. 

- Widzę, że nie poszło najlepiej. 

- Jak się tego domyśliłeś? - spytała sarkastycznie. 

- Po trosze dlatego, że masz rozpuszczone włosy, 

a pamiętam, że wolisz je nosić upięte. Poza tym twoja 

bluzka jest źle zapięta i rozchyla ci się z przodu. 

- Uśmiechnął się szatańsko. - Zastanawiałem się, czy 

osoby twojego pokroju noszą koronkowe staniki. 

Teraz już wiem. 

Susan jęknęła, zasłaniając dłonią przód bluzki. 

Mógł jej oszczędzić tego komentarza. 

- Hej, dziecino - powiedział, zabierając małą 

z ramion Susan. - Twojej cioci potrzebna jest chyba 

chwila wytchnienia. 

Odwróciwszy się, Susan zapięła bluzkę i wyjęła 

z torebki klucze. Jej zawsze schludne, nieskazitelne 

mieszkanie wyglądało, jakby przeszedł przez nie 

huragan. Kocyki i zabawki były porozrzucane po 

całym salonie. Chcąc być bliżej Michelle, Susan spała 

na kanapie. Leżała tam wciąż jeszcze poduszka i koce 

wraz z niebieskim żakietem od kostiumu, który musiała 

zdjąć, bowiem Michelle ubrudziła cały rękaw musem 

śliwkowym. 

- Co tu się działo? - spytał Nate, rozglądając się 

zdumionym wzrokiem po pokoju. 

- Spędziłam trzy dni i trzy noce z Michelle, a ty się 

jeszcze dziwisz?? 

- Usiądź - powiedział łagodnie. - Zrobię ci kawę. 

Susan posłuchała go, zbyt wdzięczna, by się spierać. 

background image

38 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Nate stanął jak wmurowany w progu kuchni. 

- Co to za fioletowe świństwo na ścianach? 

- Mus śliwkowy - poinformowała go Susan. 

- W ten przykry sposób dowiedziałam się, że Michelle 

nie cierpi śliwek. 

Wygląd kuchni odzwierciedlał poranne zmagania 

Susan. Przygotowania do wyjścia z Michelle do biura 

zajęły jej prawie trzy godziny. 

- Wiesz, czego mi trzeba? Podwójnego martini 

- powiedziała do Nate'a, który przyniósł dwie 

filiżanki kawy. 

- Nie ma jeszcze nawet południa. 

- Wiem o tym - odrzekła, opadając bezsilnie na 

kanapę. - Czy jesteś sobie w stanie wyobrazić, czego 

bym zażądała, gdyby była już druga? 

Chichocząc pod nosem, Nate podał jej parującą 

filiżankę. Michelle siedziała na podłodze, bawiąc się 

z zadowoleniem zabawkami, które porozrzucała rano 

ze złością. 

Ku zdumieniu Susan, Nate usiadł obok niej i otoczył 

ją ramieniem. Zesztywniała, ale jeśli nawet to zauważył, 

nie dał nic po sobie poznać. 

Susan czuła, jak rośnie w niej napięcie. Samo 

wspomnienie porannego zebrania wystarczyło, by 

podskoczyło jej ciśnienie, gdy jednak przeanalizowała 

swoje odczucia, zdała sobie sprawę, że przyczyną jej 

stanu jest bliskość Nate'a. Nie dlatego, by miała coś 

przeciwko temu, że ją obejmował - raczej wręcz 

przeciwnie. Przez te trzy dni spędzili ze sobą dużo 

czasu i na przekór wszystkim swoim wcześniejszym 

teoriom na temat sąsiada, zaczęło jej się podobać 

jego niefrasobliwe podejście do życia. Ponieważ jednak 

było ono diametralnie różne od jej własnego, fakt, że 

Nate tak bardzo ją pociągał, stanowił rodzaj szoku. 

- Czy chcesz porozmawiać o pracy? 

Powoli wypuściła powietrze z płuc. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 39 

- Nie, myślę, że byłoby lepiej, gdyby wszyscy 

zainteresowani zapomnieli o dzisiejszym spotkaniu. 

Miałeś rację, powinnam była je odłożyć. 

Złapawszy się stolika, by stanąć na nóżkach, 

Michelle posuwała się wzdłuż jego krawędzi, póki nie 

dotarła do wyciągniętych nóg Nate'a. Zaskoczyła ich 

oboje, wyciągając do niego rączkę i obdarzając 

uśmiechem, który stopiłby nawet lód. 

- Och, spójrz! - wykrzyknęła z dumą Susan. 

- Widać jej nowy ząbek. 

- Gdzie, gdzie? - Nate posadził małą na kolanach, 

zajrzał jej do buzi. Susan próbowała mu pokazać, 

gdzie ma szukać ząbka, gdy nagle rozległy się trzy 

niecierpliwe dzwonki do drzwi. 

Susanna otworzyła je, wpuszczając Emily, która 

jednym susem znalazła się obok małej. 

- Córeńko! - zawołała. - Tak bardzo za tobą 

tęskniłam! 

Tuż za Emily wszedł Robert z bardzo zadowoloną 

miną. Weekend wyraźnie posłużył obojgu. Nieważne, 

że omal nie doprowadził do załamania psychicznego 

Susan i nie zburzył jej kariery zawodowej. 

- Ty jesteś Nate, prawda? - spytała Emily, siadając 

obok niego na kanapie. - Moja siostra zbyt mało mi 

o tobie opowiedziała. 

- Kto się napije kawy? - przerwała jej Susan, 

nerwowo zacierając dłonie. Tylko tego brakowało, 

żeby jej siostra zaczęła się bawić w swatkę! 

- Ja dziękuję - odpowiedział Robert. 

- Założę się, że marzysz o tym, by spakować cały 

ten majdan i pojechać do domu - powiedziała 

z nadzieją Susan. Pochwyciła kątem oka spojrzenie 

Nate'a - było oczywiste, że z trudem udaje mu się 

powstrzymać śmiech z jej niezbyt subtelnej próby 

pozbycia się z domu siostry wraz z całą rodziną. 

- Susan ma rację - podchwycił Robert, rozglądając 

background image

40 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

się po pokoju. Nigdy nie widział schludnego mieszkania 

swej szwagierki w stanie takiego rozgardiaszu. 

- Nie zdążyłam prawie porozmawiać z Nate'em 

- zaprotestowała Emily. - Bardzo chciałam poznać 

go bliżej. 

- Będziemy mieli jeszcze niejedną okazję po temu. 

Utkwił wzrok w Susan, a jego spojrzenie spowodo­

wało, że wstrząsnął nią dreszcz. Po raz pierwszy zdała 

sobie sprawę, jak bardzo pragnie, by ten mężczyzna 

ją pocałował. 

Nagle Emily zauważyła, co się dzieje. 

- Tak, myślę, że masz rację, Robercie - w jej głosie 

zabrzmiało wyraźne rozbawienie. - Spakuję rzeczy 

Michelle. 

Gdy Susan wreszcie oderwała wzrok od Nate'a, 

policzki miała zaróżowione ze zmieszania. 

- Aha, czy wiesz, że Michelle nienawidzi śliwek? 

- Nie miałam pojęcia - odrzekła Emily, gorliwie 

pakując rzeczy córeczki. 

Nate pomógł w zdemontowaniu łóżeczka oraz 

wysokiego krzesełka i nie minęło dziesięć minut, gdy 

mieszkanie Susan należało z powrotem do niej. Stała 

pośrodku salonu, delektując się ciszą. 

- Poszli sobie - powiedziała do Nate'a, który 

został z nią w mieszkaniu. 

- Jak stado żółwi. 

Susan usłyszała to powiedzonko po raz pierwszy 

od czasów dzieciństwa. Nie uważała go za szczególnie 

zabawne, ale uśmiechnęła się, ponieważ on się uśmie­

chał. 

- Znów jestem panią własnego życia - westchnęła. 

Pewnie upłynie z miesiąc, zanim całkiem wrócić 

do normy. 

- Twoje życie należy do ciebie - zgodził się Nate, 

bacznie ją obserwując. 

Susan wolałaby przypisać łzy, które popłynęły jej 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

41 

z oczu, jego badawczemu wzrokowi, ale wiedziała, że 

ich przyczyna jest inna. Objąwszy się rękami w pasie, 

podeszła do okna wychodzącego na Elliott Bay. 

Biało-zielone statki sunęły z wolna po ciemnoszmarag-

dowej wodzie. 

W nadziei, że Nate nic nie zauważył, otarła łzy 

i odetchnęła głęboko, by się uspokoić. 

- Susan? 

- Patrzę sobie... na zatokę. Jest taka piękna o tej 

porze roku. - Słyszała, że zbliża się do niej od tyłu,' 

a gdy położył ręce na jej ramionach, z trudem 

opanowała pokusę, by przytulić się do niego i wchłonąć 

trochę jego siły. 

- Ty płaczesz. To niepodobne do ciebie, prawda? 

Co się stało? 

- Nie wiem... - odpowiedziała, wstrząsana łkaniem. 

- Nie mogę uwierzyć, że płaczę. Kocham tę malutką... 

właśnie zaczynałyśmy się rozumieć... a jednocześnie... 

o Boże, jestem zadowolona, że Emily już wróciła. 

- Chwilę wcześniej Susan zdała sobie sprawę, jak 

bardzo brakuje jej męża i rodziny. 

Nate przesunął dłońmi po jej ramionach w najczul­

szej pieszczocie. 

Nie odzywał się od dłuższego czasu, Susan była 

więc przekonana, że robi z siebie kompletną idiotkę. 

Nate miał rację. Rozpływanie się we łzach zupełnie 

do niej nie pasuje. Ten nieoczekiwany wybuch uczuć 

był z pewnością rezultatem porannych przejść w biurze 

albo prawie nie przespanej nocy, a trochę tego, co 

przyznała sama przed sobą, że poznała Nate'a. 

Nate odwrócił ją ku sobie bez słowa i podniósłszy 

jej brodę palcem, spojrzał głęboko w oczy. Jego 

spojrzenie było tak czułe, tak pełne troski, że znów 

zaczęła siąkać nosem. 

Gdy wargi Nate'a dotknęły jej warg, Susan wydała 

długie, ledwie dosłyszalne westchnienie. Zastanawiała 

background image

42 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

się wcześniej, co by było. gdyby Nate ją pocałował. 

Teraz wiedziała. Jego pocałunek był czuły i pełen 

ciepła. Pełen słodyczy i nieskończenie delikatny, choć 

elektryzujący. 

Chyba uznał, że jedna próbka to za mało, gdyż 

pocałował ją jeszcze raz, i tym razem to on westchnął. 

Następnie puścił dziewczynę i cofnął się o krok. 

Zaskoczona jego nagłym odruchem, Susan zachwiała 

się lekko. Nate podtrzymał ją. Widocznie oprzytomniał 

w tej samej chwili, co ona. 

- Dobrze się czujesz? - spytał, marszcząc brwi. 

Zamrugała kilkakrotnie powiekami, próbując jakoś 

ukryć, że tak nie jest. Wszystko działo się zbyt 

szybko. Serce galopowało jej niczym koń, który 

poniósł. Nigdy w życiu nie pociągał jej do tego 

stopnia żaden mężczyzna. 

- Oczywiście, że tak - odparła zuchowato. - A ty? 

Nie odpowiadał przez długą chwilę. Włożył ręce 

do kieszeni i odsunął się od niej. Wyglądał na 

zirytowanego. 

- Nate? - szepnęła. 

Rzucił jej gniewne spojrzenie. Potarłszy dłonią czoło, 

przekręcił nieodłączną czapkę baseballową daszkiem 

do tyłu. 

- Myślę, że powinniśmy spóbować jeszcze raz. 

Susan zorientowała się, o co mu chodzi, dopiero 

gdy znów ją przytulił. Jego pierwsze pocałunki były 

delikatne, ten natomiast miał zawładnąć jej zmysłami. 

Usta Nate'a lgnęły do jej warg, póki kolana się pod 

nią nie ugięły. Chcąc utrzymać równowagę, schwyciła 

go za ramiona i choć najpierw usiłowała walczyć 

z ogarniającym ją podnieceniem, po chwili poddała 

mu się bez reszty. 

Nate jęknął i przytulił ją mocniej, zanurzając dłoń 

w jej włosach. Błądził wargami po twarzy i ustach 

Susan, jak gdyby grał na skomplikowanym instrumen-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

43 

cie muzycznym. W końcu złapał głęboki oddech 

i ukrył twarz w łagodnym zagłębieniu jej szyi. 

- A teraz? 

- Dobrze całujesz. 

- Nie o to mi chodzi, Susan. Ty też to czujesz, 

prawda? 

- Wcale nie - skłamała, przełykając z trudem ślinę. 

- To było przyjemne... 

- Przyjemne! 

- Bardzo przyjemne - poprawiła się w nadziei, że 

go ułagodzi - ale to wszystko. 

Nate nie odzywał się przez długą chwilę, boleśnie 

długą chwilę. Następnie, spojrzał gniewnie, odwrócił 

się na pięcie i wyszedł z mieszkania. 

Drżąc na całym ciele, Susan patrzyła, jak wychodzi. 

Jego pocałunek poruszył w niej uśpioną od dawna 

strunę i obawiała się, że ta muzyka na zawsze już 

naznaczyła jej duszę. Nie mogła jednak pozwolić, by 

się o tym dowiedział. Nie mieli żadnych wspólnych 

cech ani upodobań. Byli niedobrani. 

Teraz, siedząc w pluszowym fotelu klubowym 

z Andrew Adamsem, Susan żałowała, że zgodziła się 

na spotkanie z nim po godzinach pracy. Od momentu 

gdy weszła do nastrojowo oświetlonej salki było 

oczywiste, że chodziło mu po głowie coś więcej niż 

interesy. Mimo iż Adams był łysawy i tęgi, mógłby się 

nawet podobać, gdyby nie uważał się za współczesnego 

Adonisa. 

- Chciałbym pokazać pani kilka danych liczbowych 

- powiedział Adams, trzymając w obu dłoniach 

nóżkę kieliszka wypełnionego martini i przyglądając 

się Susan z nie ukrywanym zachwytem. - Niestety, 

zostawiłem je w domu. Może skończymy tę rozmowę 

u mnie? 

- Obawiam się, że mam zbyt mało czasu - stwier-

background image

44 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

dziła. Dochodziła już siódma, Susan spędziła z nim 

niemal godzinę. 

- Mieszkam dwa kroki stąd - nalegał. 

Jego spojrzenie mówiło zdecydowanie za wiele 

i dziewczyna czuła się coraz bardziej zmęczona. 

Myślała wyłącznie o tym, by wrócić do domu 

i porozmawiać z Nate'em. Przez cały dzień myślała 

o nim i pragnęła go zobaczyć. Po ich ostatnim 

spotkaniu była ogromnie zdenerwowana i zastanawiała 

się, jaka będzie teraz reakcja ich obojga. Nate wyszedł 

tak nagle i od tamtej pory nie zamieniła z nim słowa. 

- John Hammer i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi 

- powiedział Adams, przysuwając bliżej swój fotel. 

- Nie jestem pewien, czy pani wie o tym. 

Nie zadał sobie nawet trudu, by zawoalować groźbę. 

Susan podlegała bezpośrednio Johnowi Hammerowi, 

do którego należało ostatnie słowo przy zatwierdzaniu 

wiceprezesa. Poza Susan jeszcze dwie inne osoby 

miały szanse uzyskania tego stanowiska. A dziewczynie 

bardzo na nim zależało. Gdyby jej się to udało, 

osiągnęłaby cel, jaki sobie założyła pięć lat temu, 

a w dodatku dokonałaby pewnego przełomu - byłaby 

pierwszą w historii H&J Lima kobietą pełniącą tak 

odpowiedzialną funkcję. 

- Jeśli tak się pan przyjaźni z Johnem Hammerem 

- odrzekła, wykazując maksimum opanowania - pro­

ponuję, by przedstawił pan te dane liczbowe jemu 

bezpośrednio, ponieważ i tak będzie musiał je przejrzeć. 

- To nie jest dobre rozwiązanie - sprzeciwił się 

ostro. - Jeśli pójdzie pani ze mną, wszystko zajmie 

nam zaledwie parę minut, no, powiedzmy, najwyżej 

pół godziny. 

Natychmiastową reakcją Susan na podobne pro­

pozycje był zwykle wybuch gniewu i obraza, poha­

mowała się jednak. 

- Jeśli pańskie mieszkanie jest rzeczywiście tak 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

45 

blisko, proszę pójść po te dokumenty, ja zaczekam 

tutaj. 

Właśnie w chwili gdy mówiła te słowa, jakaś para 

przeszła obok małego stolika, przy którym siedziała 

wraz z Adamsem. Susan nie zwróciła uwagi na 

mężczyznę w szarym flanelowym garniturze, lecz na 

towarzyszącą mu szałową blondynkę. Odprowadziła 

ją wzrokiem, podziwiając grację jej ruchów. 

- Będzie znacznie prościej, jeśli pójdzie pani ze 

mną, nie sądzi pani? 

- Nie, nie sądzę - odparła bez ogródek i utkwiła 

wzrok w kieliszku z winem. Nagle poczuła, jak ciarki 

przebiegają jej po plecach. Ktoś jej się przyglądał. 

Rozejrzała się i ze zdumieniem rozpoznała Nate'a 

siedzącego dwa stoliki dalej, w towarzystwie szałowej 

blondynki. 

Susan zaparło oddech w piersi, wstrzymywała go 

tak długo, póki ból nie przypomniał jej, że najwyższy 

czas zaczerpnąć powietrza. Sięgnęła po kieliszek 

z winem i z trudem upiła łyk. 

Spojrzenie Nate'a przesunęło się z Susan na jej 

towarzysza, wargi zwęziły się, a oczy, które wczoraj 

miały tak ciepły i czuły wyraz, były jak dwa odłamki 

lodu. 

Susan nie miała powodu do radości. Nate umówił 

się na randkę z królową piękności, tymczasem ona 

siedziała przy stoliku z Kaczorem Donaldem. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Susan dawała upust swej wściekłości, chodząc w tę 

i z powrotem po grubym dywanie w salonie. Mężczy­

źni! Komu są potrzebni? 

Nie jej. Absolutnie nie jej! Nate Townsend może 

sobie zabrać swoje deszczowe pocałunki i wepchnąć 

je do baseballowej czapki. Na spotkanie z szałową 

blondynką jednak jej nie założył. O nie, dla innych 

kobiet ubierał się niczym model z Gentleman's Quar­

terly.

 Co prawda Susan musiała przyznać przed sobą, 

że woli go w znoszonych swetrach lub wypłowiałych 

bluzach sportowych. 

Nie minęło pięć minut od jej przyjścia do domu, gdy 

usłyszała dzwonek do drzwi. Zerknąwszy przez dziurkę 

od klucza, stwierdziła, że intruzem jest Nate. Cofnęła 

się, nie wiedząc, co robić. Był ostatnią osobą, którą 

miała ochotę zobaczyć. Zrobił z niej idiotkę... No, to 

niezupełnie prawda. Sprawił tylko, że czuła się jak idiotka. 

- Susan - zawołał, bębniąc niecierpliwie w drewno. 

- Wiem, że tam jesteś. 

- Idź sobie! - krzyknęła, po czym dodała po chwili 

namysłu: - No dobrze. Niech ci będzie. 

Przekręciła zamek i otworzywszy szeroko drzwi, 

wpatrzyła się w mężczyznę z całą nagromadzoną 

wściekłością. 

Nate obrzucił ją takim samym spojrzeniem. 

- Kto to był ten facet? - spytał ze spokojem, który 

mógł doprowadzić do szału. 

Omal mu nie odpowiedziała, że to nie jego interes, 

powstrzymała się jednak, nie chcąc być niegrzeczna. 

46 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 47 

- Andrew Adams - odpowiedziała, natychmiast 

rewanżując się pytaniem: - Kim była ta kobieta? 

- Sylvia Potter. 

Oboje nie odzywali się przez długą chwilę. 

- To wszystko, co chciałem wiedzieć - powiedział 

w końcu Nate. 

- Ja również. 

Nate cofnął się o krok, a Susan zaś zatrzasnęła za 

nim drzwi z precyzją mechanizmu zegarowego. 

- Sylvia Potter - powtórzyła wysokim, przepeł­

nionym pogardą głosem. - Cóż, Sylvio Potter, możesz 

sobie iść do niego! 

Przez co najmniej piętnaście minut nie mogła 

przezwyciężyć tkwiącej w niej jak cierń urazy, jednakże 

po wysłuchaniu wiadomości wieczornych i przeczytaniu 

poczty, która do niej nadeszła, uspokoiła się całkowicie. 

Gdy się głębiej nad tym zastanowić, nie miała 

przecież powodu do takiej wściekłości. Nate Townsend 

nic dla niej nie znaczył. 

W porządku, pocałował ją kilka razy i z pewnością 

przebiegła między nimi iskra, ale to wszystko. Pociąg 

fizyczny to za mało, by budować na nim związek na 

całe życie. Nawet jeśli Nate Townsend. ma zamiar 

spotykać się ze wszystkimi zmysłowymi blondynkami 

od Seattle aż po Nowy Jork, nie powinno to mieć dla 

niej najmniejszego znaczenia. 

Ale miało. I ten fakt rozwścieczał Susan bardziej 

niż cokolwiek innego. Wcale nie chciała, by zależało 

jej na Nacie. Zamierzała zrobić karierę zawodową 

i zaplanowała już kolejne jej stopnie. Była przed­

siębiorcza, zdecydowana, miała pozytywne nastawienie. 

Ale nie miała Nate'a. 

Postanowiwszy nie myśleć więcej o sąsiedzie, Susan 

otworzyła zamrażarkę, by przygotować sobie coś na 

kolację. Znalazła tam jedynie żałosne resztki starego 

pasztetu z kury. Wyjęła go z tekturowego pudełka 

background image

48 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

i rzuciwszy nań jedno spojrzenie, cisnęła szybko do 

śmieci. 

Kątem oka zauważyła jakiś ruch na balkonie. 

Odwróciwszy się, spostrzegła lśniącego kota syjams­

kiego, spacerującego leniwie po balustradzie. 

Choć na zewnątrz Susan wydawała się zupełnie 

spokojna, serce podeszło jej do gardła. Mieszkanie 

znajdowało się na ósmym piętrze. Jeden fałszywy 

krok i kot będzie już tylko wspomnieniem. Podeszła 

ostrożnie do szklanych drzwi, rozsunęła je powoli 

i zawołała cichutko: 

- Tutaj, kici, kici, kici. 

Kot przyjął jej zaproszenie i zeskoczył z balustrady. 

Z wyprostowanym, wycelowanym w niebo ogonem 

wszedł do mieszkania i skierował się wprost do wiadra 

ze śmieciami. 

- Założę się, że jesteś głodny, prawda? - spytała 

łagodnie. Wyciągnęła z wiadra kurzy pasztet i umieściła 

w kuchence mikrofalowej. Gdy stała, czekając, aż się 

rozmrozi i podgrzeje, kot krążył wokół niej, ocierając 

się o nogi i mrucząc głośno. Miał przepiękne niebieskie 

oczy i ciemnobrązowe plamy na futrze. 

Skończyła właśnie kroić pasztet na drobne kawałe­

czki i układać go na talerzyku, gdy znów zadźwięczał 

dzwonek u drzwi. 

- Czy jest u ciebie mój kot? - spytał Nate, gdy 

tylko mu otworzyła. 

- Nie wiem - skłamała. - Opisz, jak wygląda. 

- Susan, nie czas na idiotyczne sztuczki. Chocolate 

Chip jest bardzo cennym zwierzęciem. 

- Chocolate Chip - powtórzyła z cichym parsk­

nięciem, krzyżując ramiona i opierając się o framugę 

drzwi. - Oczywiście nie czytałeś w umowie dzierżawnej 

ustępu dotyczącego kar pieniężnych. Paragraf trzynasty 

w rozdziale dwunastym wyraźnie mówi, że nie wolno 

trzymać w mieszkaniu żadnych zwierząt. - Nie miała 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

49 

zielonego pojęcia, w którym rozdziale czy paragrafie 

znajduje się to zastrzeżenie, ale chciała sprawić 

wrażenie, że się świetnie orientuje. 

- Jeśli mnie nie wsypiesz, to i ja nie wsypię ciebie. 

- Nie trzymam żadnych zwierząt. 

- Nie, natomiast miałaś w domu dziecko. 

- Tylko przez trzy dni - odparowała. 

- To kot mojej siostry. Będzie u mnie przez 

niespełna tydzień. Powiedz mi wreszcie, czy Chocolate 

Chip jest u ciebie, jeśli nie chcesz, bym dostał 

ataku serca. 

- Owszem, jest tutaj. 

- Dzięki Bogu. Moja siostra uwielbia to głupie 

kocisko. Przyleciała z San Francisco i zostawiła go 

u mnie na czas swego pobytu na Hawajach. - Jak 

gdyby rozumiejąc, że się o nim mówi, Chocolate Chip 

przespacerował dumnie przez dywan i zatrzymał się 

u stóp Nate'a. 

Nate pochylił się, biorąc na ręce ulubieńca siostry 

i posłał mu groźne spojrzenie. 

- Radziłabym ci, żebyś na przyszłość zamykał drzwi 

balkonowe - powiedziała niezbyt grzecznie Susan. 

- Dziękuję za dobrą radę. Może cię zainteresuje 

fakt, że Sylvia Potter jest moją siostrą. - Odwrócił się 

i ruszył w kierunku swoich drzwi. 

- „Sylvia Potter jest moją siostrą" - przedrzeźniła 

go Susan. Dopiero przekręciwszy zamek, zdała sobie 

nagle sprawę ze znaczenia jego słów. - Jego siostra? 

- powtórzyła. - Czy on naprawdę to powiedział? 

Zanim zdążyła się zastanowić, czy mądrze postępuje, 

znalazła się przed drzwiami Nate'a i zaczęła w nie 

walić. Gdy je otworzył, spojrzała na niego zmieszana. 

- Co powiedziałeś przed chwilą? 

- Powiedziałem, że Sylvia Potter jest moją siostrą. 

- Tego się obawiałam. 

- Kim jest Andrew Adams? 

background image

50 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Moim bratem? - podsunęła, zastanawiając się, 

czy jej uwierzy. 

Nate pokręcił głową. 

- Spróbuj jeszcze raz. 

- Kolegą z pracy - pośpieszyła z wyjaśnieniem. 

- Ponieważ odwołałam poranne spotkanie, zapropo­

nował, byśmy się wybrali dziś wieczorem na drinka 

dla przedyskutowania spraw służbowych. Brzmiało 

to dość niewinnie, powinnam jednak była zdawać 

sobie sprawę, że popełniam błąd. Adams ma opinię 

odpychającego faceta. 

Kąciki warg Nate'a uniosły się w sympatycznym 

uśmiechu. 

- Żałuję, że nie miałem ze sobą kamery, gdy mnie 

spostrzegłaś. O mało ci oczy z orbit nie wyskoczyły. 

- To z powodu twojej siostry - przyznała Susan. 

- Onieśmieliła mnie. Jest taka śliczna. 

- Tak jak ty. 

Ten człowiek musiał zbyt długo przebywać na 

słońcu, pomyślała Susan. W porównaniu z Sylvią, 

która była wysoka, miała piękne blond włosy i wypuk­

łości we wszystkich odpowiednich miejscach, Susan 

czuła się mniej więcej tak ładna jak zawodowy 

zapaśnik. 

- Bardzo mi pochlebia, że tak uważasz - Susan nie 

lubiła komplementów. Była zbyt zrównoważona, by 

pochlebstwa mogły ją poruszyć. 

- Może wstąpisz do mnie na moment? - spytał 

Nate, cofając się w głąb mieszkania. Uwagę Susan 

przyciągnął wysoki przerywany dźwięk dobiegający 

ze stojącego w rogu telewizora. Najwyraźniej przerwała 

Nate'owi rozgrywanie gry elektronicznej. Gry elekt­

ronicznej! 

- Nie - odpowiedziała szybko. - Nie chciałabym 

ci przeszkadzać. Zresztą... miałam sobie właśnie 

upichcić coś na kolację. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 51 

- Umiesz gotować? 

Jego zdumienie - a raczej szok - było co najmniej 

niepochlebne. 

- Oczywiście że tak. 

- Miło mi to słyszeć, chciałem ci bowiem przypom­

nieć, że jesteś mi winna kolację. 

- Ja... 

- Ponieważ ostatnio oboje wstawaliśmy lewą nogą, 

cicha, miła kolacja przy kominku chyba nam dobrze 

zrobi. 

Myśli śmigały w jej zamroczonej głowie z prę­

dkością światła. Nate zaprosił się do niej na kolację 

- a ona miała ją własnoręcznie upitrasić! Dobry 

Boże, jak mogła tak bez zająknienia skłamać, że 

umie gotować? Każda jej próba przygotowania 

posiłku kończyła się klęską. Jej specjalnością były 

grzanki. Gorączkowo zastanawiała się nad sposo­

bami ich podania. Z masłem? Z miodem? Z dżemem? 

Lista nie miała końca. 

- Zrób kolację, a ja przyniosę wino - powiedział 

Nate kuszącym głosem. 

- Ja... ee... muszę jeszcze wieczorem przejrzeć pewne 

dokumenty. 

- Nie ma sprawy. Pójdę sobie na tyle wcześnie, byś 

mogła jeszcze popracować. 

Nim zdała sobie sprawę z tego, co robi, skinęła 

głową. 

- Świetnie. Wystarczy ci godzina na przygotowanie 

wszystkiego? 

I znów kiwnęła twierdząco głową niczym zdalnie 

sterowany robot. 

- Zatem do zobaczenia za godzinę. - Nate pochylił 

głowę i musnął lekko ustami jej wargi. 

Położywszy dłoń na jej plecach, odprowadził ją za 

drzwi. Przez długą chwilę stała na klatce schodowej, 

zastanawiając się, jak ma wybrnąć z tej sytuacji. Po 

background image

52 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

namyśle doszła do wniosku, że ma jedno jedyne 

wyjście. Western Avenue Deli. 

Dokładnie w godzinę później była gotowa. Przy­

prawiona sałata stała pośrodku stołu w kryształowej 

misie, którą Susan dostała od ciotki Gerty z okazji 

ukończenia college'u. Kochała ciotkę z całego serca, 

uważała jednak, że biedula musiała pomylić ją z Emily. 

To ona zasługiwała na wykwintną misę. Susan użyła 

jej po raz pierwszy w życiu i gdy tak jej się przyglądała, 

doszła do wniosku, że służy chyba do podawania 

ponczu. Może Nate się nie zorientuje. W rondlu dusił 

się na wolnym ogniu boeuf stroganow. 

Zadźwięczał dzwonek. Susan odetchnęła głęboko, 

a następnie pomachała szybko rękami nad parującą 

potrawą, by jej aromat rozszedł się bardziej po 

mieszkaniu. 

- Cześć - powiedział Nate, opierając się o framugę 

drzwi. W ręku trzymał butelkę wina. 

Ma tak błękitne oczy, pomyślała, jak tafla krysz­

tałowo czystego jeziora. 

- Cześć. Kolacja prawie gotowa. 

Wciągnął z uznaniem powietrze. 

- Czerwone wino pasuje? 

- Doskonale. 

- Otworzyć butelkę? 

- Bardzo proszę. - Wprowadziła go do kuchni. 

Zatrzymał się w progu z uniesionymi brwiami. 

- Wygląda na to, że byłaś bardzo zajęta. 

Aby stworzyć pozory, że cała kolacja jest dziełem 

jej rąk, Susan wrzuciła do zlewozmywaka parę garnków 

oraz patelni i ustawiła na blacie kuchennym zestaw 

przypraw. Wyjęła też kilka książek. Wprawdzie żadna 

z nich nie miała nic wspólnego z przepisami kulinar­

nymi, ale wyglądały imponująco. 

- Mam nadzieję, że lubisz strogonowa? - spytała 

wesoło. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 53 

- To jedno z moich ulubionych dań. 

Susan przełknęła z trudem ślinę i skinęła głową. 

Nie lubiła kłamać, ale też jej duma rzadko znajdowała 

się w takich opałach, jak tego wieczora. 

Nałożyła potrawę na talerze, tymczasem Nate 

odkorkował wprawnie butelkę i nalał wina do kielisz­

ków. Usiedli przy stole naprzeciwko siebie. 

Spróbowawszy polanych masłem klusek i gęstego, 

mocno przyprawionego sosu, Nate mlasnął językiem. 

- Po prostu pycha! 

Susan siedziała z wlepionymi w stół oczyma. 

- Dziękuję. To przepis mojej matki, przekazywany 

w rodzinie z pokolenia na pokolenie. - Ta półprawda 

jakoś przeszła jej przez gardło. Jej matka rzeczywscie 

miała ulubiony przepis rodzinny, tyle że na świąteczną 

babkę. 

- Sałata też jest pyszna. Mogłabyś mi podać 

składniki sosu? 

Susan ogarnęło przerażenie. 

- Ee... - zająknęła się, nie mogąc sobie przypomnieć, 

co zwykle wchodzi w skład sosu. - Olej! - wykrzyknęła, 

jak gdyby właśnie wynalazła proch. 

- Ocet? 

- Tak - potwierdziła skwapliwie. - Mnóstwo octu. 

Oparłszy łokcie na stole, uśmiechnął się do niej. 

- Przyprawy? 

- Och tak, oczywiście. 

Wybiegi nie były właściwe naturze Susan. Gdyby 

Nate nie zaczął zadawać trudnych pytań, może udałoby 

się jej jakoś przez to przebrnąć. Ale zorientowała się, 

że on wie i nie ma sensu ciągnąć tego dalej. 

- Nate - powiedziała, zmuszając się, by przełknąć 

łyk wina. - Ja... właściwie nie ugotowałam sama 

tego dania. 

- Western Avenue Deli? 

Potaknęła z nieszczęśliwą miną. 

background image

54 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Doskonały wybór. 

- S-skąd wiedziałeś? 

- Po pierwsze, w twoim zlewozmywaku znajduje 

się tyle garnków i patelni że wystarczyłoby na 

ugotowanie posiłku dla plutonu żołnierzy. Poza tym, 

do czego mogłaś używać patelni teflonowej? 

- Miałam nadzieję... że pomyślisz, iż podgrzewałam 

na niej kluski. 

- Rozumiem. - Czynił godne podziwu wysiłki, by 

nie wybuchnąć śmiechem i Susan pomyślała, że 

powinna być mu za to wdzięczna. 

Ugryzł kęs rogalika i spytał: 

- Skąd masz te wszystkie przyprawy? 

- Dostałam je na gwiazdkę od Emily. Moja ukocha­

na siostra wciąż ma nadzieję, że stanie się cud - odkryję 

nagle, że minęłam się z moim życiowym powołaniem 

i postanowię przykuć się łańcuchami do kuchenki. 

Nate uśmiechnął się szeroko, jak gdyby ten obrazek 

bardzo go rozbawił. 

- Na przyszłość podpowiem ci, że przyprawa do 

kurcząt lub curry nie na wiele by ci się zdały przy 

gotowaniu strogonowa. 

- Och! - Powinna była przestać go wypytywać 

dużo wcześniej. - A więc... wiedziałeś od samego 

początku? 

- Niestety tak, ale bardzo mi pochlebia, że zadałaś 

sobie dla mnie tyle trudu. 

- Chyba już przyznam ci się, że w kuchni mam 

dwie lewe ręce. Znacznie lepiej nadaję się do codziennej 

analizy zestawień zysków i strat niż do pieczenia 

ciasteczek. 

- Gdybyś się jednak kiedykolwiek zdecydowała, 

to najbardziej lubię czekoladowe. 

- Będę o tym pamiętała. - Na wybrzeżu otworzyli 

ostatnio sklep firmowy Rainy Day Cookies, gdzie 

można było kupić najlepsze ciasteczka. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 55 

Nate pomógł jej posprzątać ze stołu. Susan zmywała 

naczynia i ustawiała je na suszarce, a Nate rozpalił 

w kominku. Potem usadowił się na podłodze, czekając 

na nią. 

- Nalać ci jeszcze wina? - spytał, biorąc butelkę. 

- Poproszę. - Unosząc lekko spódniczkę, Susan 

ostrożnie osunęła się na dywan obok niego. Nate 

uśmiechnął się i sięgnął do wyłącznika, przygaszając 

światło. 

- No, dobrze - powiedział czule z ustami tuż przy 

jej uchu. - Możesz już pytać. 

Susan zamrugała powiekami, nie bardzo rozumiejąc, 

o co mu chodzi. 

- Od chwili, gdy się spotkaliśmy, umierasz z cieka­

wości, kim jestem i co robię. Po prostu daję ci szansę 

jej zaspokojenia. 

Susan pociągnęła łyk wina. Skoro tak łatwo 

ją przejrzał, to nie ma dla niej miejsca w świecie 

interesów. Owszem, pytania cisnęły jej się na usta 

i tylko szukała pretekstu, by przemycić je subtelnie 

w rozmowie. 

- Ale najpierw - dodał - pozwól mi zrobić to. 

Zanim zorientowała się, co się dzieje, Nate przewrócił 

ją na dywan i zaczął całować. Całował namiętnie, 

doprowadzając jej zmysły do szaleństwa. Zaskoczył 

ją całkowicie i nim zdołała podjąć jakiekolwiek 

działania obronne, ogarnęła ją fala podniecenia 

przyprawiającego o zawrót głowy. 

Gdy odsunął się na chwilę, Susan utkwiła w nim 

wzrok, zadyszana i zdumiona własną reakcją. Zanim 

zdążyła coś powiedzieć, Nate rozpuścił jej włosy, po 

czym zanurzył w nich palce. 

- Marzyłem o tym przez całą noc - wyszeptał. 

Wciąż nie mogła wymówić słowa. Nate całował ją 

i tulił, a jej kręciło się w głowie i była straszliwie 

zmieszana. 

background image

56 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Tak, cóż... - udało jej się wymamrotać. - Ja... 

zapomniałam, o czym rozmawialiśmy. 

Nate przyciągnął ją do piersi, obejmując mocno 

i kąsając lekko zębami jej szyję, jakby była rozkosznym 

deserem. Przerwał na chwilę, by odpowiedzieć na pytanie. 

- Chciałaś się czegoś o mnie dowiedzieć. 

- Tak... masz rację, chciałam... Nate, czy ty 

pracujesz? 

- Nie. 

Rozkoszne dreszcze wędrowały w górę i w dół 

kręgosłupa Susan. Zęby Nate'a odnalazły płatek jej 

ucha. Ugryzł go lekko. 

- Dlaczego? - spytała drżącym głosem. 

- Po prostu przestałem. 

- Ale czemu? 

- Pracowałem zbyt intensywnie. Nic mnie już nie 

cieszyło. 

Usta Nate'a wędrowały po łagodnym łuku jej szyi 

ku ramieniu. Zamknęła oczy, walcząc z kłębiącymi 

się w niej uczuciami. Pragnęła jednocześnie i poddać 

się dreszczowi, który wywoływał jego dotyk, i za 

wszelką cenę dowiedzieć się wszystkiego o tym 

niekonwencjonalnym mężczyźnie. 

Nate znów zmienił pozycję. Najpierw pocałował ją 

długo i czule, potem zaś obsypał jej twarz delikatnymi 

pocałunkami, które padały niczym lekkie krople 

deszczu na jej oczy, nos, policzki i wargi. 

- Czy jest jeszcze coś, o czym chcesz wiedzieć? 

Nie mogąc się zdobyć na nic poza przeczącym 

ruchem głowy, Susan westchnęła i niechętnie zabrała 

ręce z jego szyi. 

- Dolać ci wina? - spytał. 

- Nie... dziękuję. - Zmobilizowała cały hart ducha, 

by nie poprosić go, żeby nadal ją całował. 

- Dobrze. - Wygodnie i pochylił się do przodu, 

obejmując ramionami kolana. - Teraz moja kolej. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

57 

- Twoja kolej? 

- Tak - odrzekł z leniwym uśmiechem, który fatalnie 

oddziaływał na jej równowagę. - Chciałbym ci zadać 

kilka pytań. 

Susan trudno było skoncentrować uwagę na czym­

kolwiek poza bliskością Nate'a, oczekiwaniu, że 

w każdej chwili może pochylić się i pocałować ją. 

- Nie masz nic przeciwko temu? 

- Nie - odrzekła, machnąwszy ręką. 

- No to opowiedz mi coś więcej o sobie. 

Susan milczała przez chwilę. Szukała w myślach 

czegoś, czym mogłaby mu zaimponować. Pracowała 

ciężko, wspinając się na coraz wyższe szczeble w kor­

poracji, punkt po punkcie realizując dalekosiężne cele. 

- Odpowiadam za promocję - odezwała się w koń­

cu. - Zaczęłam pracować w H&J Lima pięć lat temu. 

Wybrałam tę właśnie firmę, choć oferowała mi niższe 

wynagrodzenie niż dwie inne. 

- Dlaczego? 

- U nich mam szansę. Przyjrzałam się drabinie 

kierowniczej i dostrzegłam możliwość stałego awan­

sowania. Fakt, że jestem kobietą, jest zarazem moim 

atutem i mankamentem, jeśli rozumiesz, co mam na 

myśli. Musiałam bardzo ciężko pracować, by udowod­

nić swoją wartość, ale wiem również, że zajmuję 

symboliczną pozycję kobiety na stanowisku. 

- Chcesz przez to powiedzieć, że zostałaś zatrud­

niona, p o n i e w a ż jesteś kobietą? 

- Właśnie tak. Ale schowałam do kieszeni dumę 

i spróbowałam udowodnić, że jestem w stanie poradzić 

sobie ze wszystkim, czego ode mnie zażądają. I udało 

mi się. 

- Pięć lat temu postanowiłam, że zostanę wice­

prezesem firmy odpowiedzialnym za sprawy mar­

ketingu. To bardzo ważny cel, ponieważ byłabym 

pierwszą kobietą w firmie na tak wysokim stanowisku. 

background image

58 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- I? 

- W ciągu najbliższych kilku tygodni zapadnie 

decyzja, czy obejmę to stanowisko. Jeśli tak się stanie, 

będzie to dla mnie ogromna satysfakcja. Przestanę 

być wyłącznie symboliczną kobietą w naczelnym 

kierownictwie firmy. 

- A jakich masz rywali? 

Susan powoli wypuściła powietrze. 

- Twardy orzech do zgryzienia. Cholernie twardy. 

Są to dwaj mężczyźni, którzy pracują w firmie równie 

długo jak ja, a jeden nawet dłużej. Obaj są starsi ode 

mnie, inteligentni i pełni poświęcenia. 

- Ty też jesteś inteligentna i pełna poświęcenia. 

- To może nie wystarczyć - szepnęła. Teraz, gdy 

jej marzenie znajdowało się w zasięgu ręki, jeszcze 

bardziej pragnęła, by się ziściło. 

- Ten awans wiele dla ciebie znaczy, prawda? 

- Tak. Jest dla mnie wszystkim. Od chwili, gdy 

zaczęłam pracować, dążyłam do tego wszelkimi siłami. 

Ale nie śmiałam nawet mieć nadziei, że może to 

nastąpić tak szybko. 

Gdy skończyła mówić, Nate milczał przez chwilę. 

Dorzucił polano od ognia i, choć nie prosiła o to, 

napełnił znów winem jej kieliszek. 

- Czy zdarzyło ci się kiedyś pomyśleć, co się stanie, 

jeśli zrealizujesz swoje marzenie i nagle okaże się, że 

wcale ci to nie dało szczęścia? 

- Jak mogłabym nie być szczęśliwa? - spytała. 

Naprawdę nie umiała sobie wyobrazić takiej ewen­

tualności. Przez tyle lat robiła wszystko, by uzys­

kać to stanowisko. Oczywiście że będzie szczęśli­

wa. 

Oczy Nate'a zwęziły się. 

- Czy nie obawiasz się pustki w swoim życiu? 

- Nie - odpowiedziała stanowczo. - Dlaczego 

miałoby się tak stać? Wiem, co chcesz powiedzieć, 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

59 

więc daruj to sobie. Szkoda zachodu! Emily kłóci się 

ze mną o to, odkąd ukończyłam studia. 

Nate wyglądał na autentycznie zaintrygowanego. 

- O co się z tobą kłóci? 

- Że powinnam wyjść za mąż i założyć rodzinę. 

Rola żony i matki zupełnie mi nie odpowiada. 

- Rozumiem. 

Susan była absolutnie przekonana, że nic nie 

rozumie. 

- Czy gdybym była mężczyzną, wszyscy namawiali­

by mnie do małżeństwa? 

Nate roześmiał się i obrzucił ją taksującym wzro­

kiem. 

- Wierz mi, Susan, z pewnością nikt nie wziąłby 

cię za mężczyznę. 

Odwzajemniła uśmiech i spuściła oczy. 

- Chodzi ci o mój nos, prawda? - Odwróciła się do 

niego profilem i trzymała tak głowę dość długo, by 

mógł podziwiać jej klasyczny profil. - To chyba 

najlepszy akcent w mojej twarzy. - Wino najwyraźniej 

uderzyło jej do głowy. Nie miała nic przeciwko temu, 

było ciepło i przytulnie, Nate siedział tuż obok niej. 

- W ogóle nie myślałem o twoim nosie. Przypom­

niałem sobie pierwszą noc z Michelle. 

- Mówisz o tej nocy, kiedy to oboje zasnęliśmy 

w salonie? 

Nate skinął głową i objął ją, zatapiając spojrzenie 

w jej oczach. 

- To był jedyny raz w moim życiu, gdy trzymając 

jedną kobietę w ramionach, pragnąłem drugiej. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

- Postanowiłam się więcej z nim nie widywać 

- oznajmiła Susan. 

- Przepraszam, czy pani coś do mnie mówiła? 

- Panna Brooks przystanęła z tacą, patrząc na swą 

szefową. 

Mocno zmieszana, Susan udała, że jest bardzo zajęta. 

Sekretarka postawiła kawę na jej biurku. 

- O której skończyła pani wczoraj pracę? 

- Niezbyt późno - skłamała Susan. Tak naprawdę, 

gdy wychodziła z biura, była już prawie dziesiąta. 

- A przedwczoraj? - nie ustępowała panna Brooks. 

- Też o przyzwoitej porze. 

Eleanor Brooks wyszła cicho z pokoju, rzuciwszy 

jednak przedtem szefowej surowe spojrzenie, które 

mówiło, iż wcale jej nie wierzy. 

Gdy tylko drzwi zamknęły się za sekretarką, Susan 

przycisnęła palcami czoło i powoli wciągnęła powietrze. 

Dobry Boże, Nate Townsend spowodował taki zamęt 

w jej głowie, że mówiła do ścian. 

Tamtego wieczora Nate wyszedł z jej mieszkania 

dopiero przed jedenastą. Całował ją, doprowadzając 

niemal do utraty zmysłów. Minęły trzy dni, a Susan 

wciąż czuła jego wargi na swoich. W salonie unosił 

się jeszcze zapach jego płynu po goleniu. Za każdym 

razem, gdy tam wchodziła, miała wrażenie, że Nate 

ciągle tam jest. 

Ten facet nie mógł nawet utrzymać pracy. Och, 

pracował, owszem, ale przestał i było oczywiste, że 

absolutnie się nie spieszy, by znów się zatrudnić. 

60 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 61 

Obejmował ją, całował i cierpliwie wysłuchiwał jej 

zwierzeń. Ale jej marzenia nie były jego marzeniami. 

Nie miał żadnych ambicji ani potrzeby doskonalenia 

samego siebie. 

Mimo to Susan kompletnie straciła dla niego głowę. 

Przez całe lata sądziła, że jest całkowicie uodpor­

niona na miłość. Była na to zbyt rozsądna, zbyt 

praktyczna, zbyt nastawiona na zrobienie kariery. 

A już nigdy by nie przypuszczała, że może się zakochać 

w kimś takim jak Nate. 

Uświadomiwszy sobie, co się stało, Susan zrobiła 

jedyną rzecz, która jej pozostała - ukryła się. Przez trzy 

dni udało jej się unikać Nate'a. Kilkakrotnie zostawił 

dla niej wiadomości automatycznej sekretarce. Każdą 

z nich zignorowała. Gdyby się na niego natknęła, miała 

doskonałą wymówkę. Pracuje. W dodatku była to 

prawda - większość czasu spędzała zaszyta w biurze. 

Wychodziła z domu wczesnym rankiem, wracała póź­

nym wieczorem. Godziny nadliczbowe służyły dwóm 

celom: miały pokazać pracodawcy, jak bardzo jest 

oddana i trzymały ją z dala od Nate'a. 

Zabrzęczał sekretarski telefon, wyrywając ją z zamyś­

lenia. Przycisnęła guzik. 

- Słucham? 

- Dzwoni pan Townsend. 

Susan zacisnęła powieki, w gardle nagle jej zaschło. 

- Proszę przyjąć od niego wiadomość - udało jej 

się wykrztusić ochrypłym szeptem. 

- Koniecznie chce z panią rozmawiać. 

- Niech mu pani powie, że jestem na zebraniu... 

i nie może mnie pani wywołać. 

Kłamstwo nie było w stylu Susan i jej sekretarka 

dobrze o tym wiedziała. 

Panna Brooks spytała po chwili wahania: 

- Czy to ten mężczyzna, z którym postanowiła się 

pani więcej nie widywać? 

background image

62 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Tak... - odpowiedziała Susan, zaskoczona nie­

spodziewanym pytaniem. 

- Tak właśnie myślałam. Powiem, że jest pani 

nieosiągalna. 

- Dziękuję. - Drżącą ręką wyłączyła przycisk 

telefonu. Nie przyszło jej do głowy, że Nate może 

zadzwonić do biura. 

Około jedenastej poczuła się znów normalnie. 

Zbierała właśnie notatki na spotkanie z komisją 

finansową, gdy sekretarka weszła do jej pokoju. 

- Franklin odwołał telefonicznie popołudniowe 

spotkanie. 

- Czy zaproponował inny termin? 

- Piątek o dziesiątej. 

- Dobrze - skinęła głową Susan. Miała już na 

końcu języka pytanie, jak Nate zareagował, gdy 

panna Brooks powiedziała mu, że Susan jest nieosiągal­

na, pohamowała jednak ciekawość. 

- Pan Townsend zostawił wiadomość. 

Sekretarka znała ją zbyt dobrze i zdawała się 

czytać w jej myślach. 

- Proszę położyć ją na biurku. 

- Może zechce ją pani przeczytać? - z widocznym 

wzburzeniem przekonywała ją starsza pani. 

- Owszem. Później. 

Mniej więcej w połowie zdania Susan zaczęła 

żałować, że nie poszła za radą sekretarki. Płonę­

ła z niecierpliwości. Marzyła, by zebranie wresz­

cie się skończyło i by mogła popędzić do biurka 

i przeczytać wiadomość od Nate'a. Cyfry przelaty­

wały jej przez głowę - te ważne, mające znaczenie 

dla wyników strategii marketingowej, którą zapla 

nowała wraz z pracownikami swego wydziału. 

A jednak jej myśli wciąż wędrowały ku osobie 

Nate'a. 

Było to do niej zupełnie niepodobne! Gdy zebranie 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

63 

wreszcie się skończyło, była na siebie wściekła. Ruszyła 

energicznie w stronę gabinetu. 

- Panno Brooks - powiedziała, wpadając do 

sekretariatu. - Czy mogłaby pani... 

Nagle stanęła jak wryta. Ostatnią osobą, którą 

spodziewała się tu zobaczyć, był Nate. Siedział na 

brzegu biurka jej sekretarki, w bluzie z nadrukiem 

„Mariners", spłowiałych dżinsach i baseballowej czapecz­

ce. Podrzucał piłeczkę i zręcznie łapał ją rękawicą. 

Eleanor Brooks była zaniepokojona i zarazem 

zupełnie wniebowzięta. Bez wątpienia Nate wypró­

bował swój niemały męski wdzięk na siwowłosej 

starszej damie. 

- Jeszcze zdążymy - powiedział, uśmiechając się 

szatańsko. Zeskoczył z biurka. - Bałem się, że spóźnimy 

się na mecz. 

- Mecz? - powtórzyła Susan. - Jaki mecz? 

Nate wyciągnął prawą rękę, by pokazać jej basebal­

lową rękawicę i piłeczkę - na wypadek, gdyby nie 

zauważyła ich wcześniej. 

- Gra drużyna Mariners. Dostałem dwa najlepsze 

miejsca dla nas obojga. 

Susan czuła, jak ściska jej się żołądek. Tylko Nate 

mógł przypuszczać, że wyszłaby z biura w ciągu dnia, 

by się zabawić. Nie dość, że zawładnął całkiem jej 

myślami, co wcale jej się nie podobało, to w dodatku 

proponował jej opuszczenie pracy. Doprawdy, tego 

już za wiele! 

- Nie mogę i nie pójdę. 

- Czemu? 

- Po prostu pracuję - odparła, uważając to wyjaś­

nienie za w zupełności wystarczające. 

- Przesiadywałaś co dzień w biurze do późnej 

nocy. Potrzeba ci chwili wytchnienia. No, Susan, 

zafunduj sobie trochę relaksu! To nikomu nie przyniesie 

szkody, obiecuję. 

background image

64 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Mówił o tym tak niedbale, jak gdyby obowiązek 

i praca nie miały najmniejszego znaczenia. To świa­

dczyło niezbicie, że nie uważał ciężkiej pracy za 

nagrodę. 

- Owszem, przyniesie szkodę. 

- No, dobrze. Co masz jeszcze dziś tak ważnego 

do zrobienia, że nie może zaczekać? 

Szukając odpowiedzi na to pytanie, podszedł do 

biurka sekretarki. Zajrzał do jej terminarza. 

- Pan Franklin odwołał spotkanie o trzeciej - przy­

pomniała panna Brooks. - A pani nie jadła lunchu 

z powodu zebrania w sprawach finansów. 

Susan utkwiła w niej gniewne spojrzenie, zastana­

wiając się, co też takiego Nate zrobił lub powiedział, 

że lojalna sekretarka, ledwie go poznawszy, stała się 

wobec niej zdrajczynią. 

- Mam inne ważne sprawy do załatwienia - po­

wiedziała zimno Susan. 

- Nie widzę więcej żadnych zapisów w twoim 

terminarzu - odparł Nate. - Nie masz zatem wymówki, 

by nie pójść ze mną na mecz baseballa. 

Susan nie zamierzała stać dłużej i spierać się z nim. 

Pomaszerowała do gabinetu sprężystym krokiem, 

którym zachwyciłby się sam generał Patton i usiadła 

przy biurku. 

Ku jej zmartwieniu, Nate i panna Brooks poszli za 

nią. Udało jej się zapanować nad nerwami i nie 

wyrzucić ich z pokoju. 

- Susan - namawiał ją czule Nate - naprawdę 

powinnaś trochę się oderwać od spraw biurowych. 

Jutro poczujesz się młodsza i pełna świeżych sił. Jeśli 

nadal będziesz spędzać tyle czasu w pracy, co ostatnio, 

zaczniesz tracić do niej dystans. Wolne popołudnie 

z pewnością świetnie ci zrobi. 

Sekretarka już chciała wtrącić swoje trzy grosze, 

ale Susan osadziła ją jednym ostrym spojrzeniem. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

65 

Miała już na końcu języka ciętą odpowiedź dla 

Nate'a, ale przeszkodziło jej czyjeś wejście do gabi­

netu. 

- Susan, właśnie przyjrzałem się tym cyfrom i... 

- John Hammer przerwał w pół zdania, widząc, że 

dziewczyna nie jest sama. 

Gdyby w pobliżu znajdowało się otwarte okno, 

Susan najchętniej wyskoczyłaby przez nie. Dyrektor 

uśmiechnął się sympatycznie, choć był nieco za­

kłopotany, że przerwał rozmowę. Wyraźnie czekał, aż 

Susan przedstawi sobie obu mężczyzn. 

- Johnie, to Nate Townsend... mój sąsiad. 

Zawsze dobrze wychowany, John podszedł do Nate'a 

z wyciągniętą dłonią. Jeśli nawet zdziwił go nieco 

widok mężczyzny w dżinsach i bluzie w gabinecie 

Susan, to nie okazał tego po sobie. 

- Nate Townsend - powtórzył, ściskając mu dłoń. 

- Bardzo mi przyjemnie, naprawdę bardzo mi przy­

jemnie. 

- Mnie również - zrewanżował się Nate. - Przy­

szedłem po Susan. Idziemy po południu na mecz 

baseballa. Grają Mariners. 

John zdjął w zamyśleniu okulary, które zjechały 

mu na czubek nosa.. 

- Świetny pomysł! 

- Nie, naprawdę nie sądzę, bym poszła. To znaczy... 

- Zamilkła, widząc że nikt nie zwraca uwagi na jej 

protesty. 

- Nate ma absolutną rację! - powiedział John, 

kładąc dokumenty na jej biurku. - Ostatnio pracowałaś 

zdecydowanie za dużo. Rozerwij się! 

- Ale... 

- Susan, czy masz zamiar sprzeciwiać się swemu 

szefowi? - wpadł jej w słowo Nate. 

- Myślę... że nie. - Zacisnęła zęby. 

- To świetnie. - John zdawał się być tak zadowlony, 

background image

66 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

jak gdyby propozycja wyszła od niego. Uśmiechał 

się do Nate'a, jak do przyjaciela od zamierzchłych 

czasów. 

Nate spojrzał na zegarek. 

- Musimy pędzić, jeśli nie chcemy się spóźnić. 

Susan sięgnęła z ociąganiem po torebkę. Robiła 

wszystko, co w jej mocy, by unikać Nate'a, a tu miała 

spędzić z nim całe popołudnie. Po drodze do windy 

nie zamienili nawet słowa, ale gdy znaleźli się w środku, 

Susan podjęła jeszcze jedną próbę: 

- Nie mogę przecież iść na mecz w takim ubraniu. 

- Dla mnie wyglądasz świetnie. 

- Ale przecież mam na sobie kostium. 

- Nie przejmuj się głupstwami. - Wziął ją za rękę 

i gdy winda zatrzymała się na parterze, wyprowadził 

z budynku H&J Lima. Na ulicy przyspieszył kroku, 

kierując się Fourth Avenue w kierunku Kingdome. 

- Chcę, byś wiedział, że wcale mi się to nie 

podoba - powiedziała, niemal biegnąc, by nie po­

zostawać w tyle. 

- Jeśli masz zamiar narzekać, zaczekaj, aż będziemy 

na miejscu. Dobrze pamiętam, że jesteś wściekła, gdy 

masz pusty żołądek. - Jego uśmiech stopiłby górę 

lodową, ale Susan postanowiła, że nie ulegnie więcej 

jego czarowi. 

- Nie martw się, nakarmię cię - obiecał, gdy 

czekali na zmianę światła. 

Jego zapewnienie wcale jej nie ułagodziło. Bóg 

jedyny wie, co pomyślał sobie John Hammer - choć 

musiała przyznać, że reakcja szefa zbiła ją z tropu. 

John sam pracował bardzo dużo i był oddany firmie 

tak jak ona. Dziwne, że tak ochoczo poparł pomysł 

Nate'a. Poza tym sprawiał wrażenie, jak gdyby znał 

jej sąsiada lub słyszał o nim. Rzadko witał się z kimś 

tak entuzjastycznie. 

Nate zaprowadził ją na miejsca po stronie gos-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 67 

podarzy. Susan nigdy nie była na meczu baseballa, 

toteż nie potrafiła ocenić, na ile są dobre. 

Ledwie zdążyła usiąść, gdy Nate zerwał się na 

równe nogi, podnosząc rękę. Susan zgarbiła się na 

twardej ławce. W chwilę później obok jej ucha 

przeleciała ze świstem torebka z orzeszkami ziemnymi. 

- Hej! - wykrzyknęła, podskakując z przestrachu. 

- Tylko bez paniki! - roześmiał się Nate. - Po 

prostu ćwiczymy ze sprzedawcą rzuty. - Schwycił 

zręcznie drugą torebkę. 

- Proszę - podał jej obie torebki. - Facet z hot 

dogami będzie tu za chwilę. 

Susan nie miała zamiaru siedzieć wśród fruwającego 

wokół jedzenia. 

- Wynoszę się stąd. Jeśli masz ochotę na grę 

w piłkę, może spróbujesz na boisku. 

Nate znów się serdecznie roześmiał. 

- Jeśli będziesz wciąż stawała okoniem, znam dobry 

sposób, by cię okiełznać. 

- Czy uważasz mnie za kompletną idotkę? Najpierw 

wyciągasz mnie z biura, następnie rzucasz jedzeniem. 

Wolę nie myśleć, co będzie dalej... 

Choć zalewała ją wściekłość, nie udało jej się 

wymówić już ani słowa. Zanim zorientowała się co 

do jego zamiarów, Nate ujął ją za ramiona, przyciągnął 

do siebie i pocałował. 

Czując ogarniającą ją słabość, odchyliła się na 

oparcie siedzenia i zamknęła oczy. 

Następną rzeczą, którą zarejestrowała, był ogromny 

hot dog, którego Nate wsunął do jej bezwładnych rąk. 

- Kazałem napakować do środka wszystkiego, co 

tylko mieli. 

Rzuciwszy okiem na wyładowaną bułkę, stwierdziła, 

że „wszystko" zawiera pikle, musztardę, keczup, 

cebulki, kiszoną kapustę i jeszcze parę składników, 

co do których nie miała pewności. 

background image

68 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- No, bierz się za jedzenie, zanim znów będę 

zmuszony cię pocałować. 

To ostrzeżenie stanowiło bodziec, jakiego po­

trzebowała. Pocałował ją przed kilkoma minutami, 

a wciąż jeszcze była tak zamroczona, że z trudem 

mogła pozbierać myśli. Szybko podniosła hot doga 

do ust, przygotowana na najgorsze. Ku jej zdziwieniu 

wcale nie był taki zły. Prawdę mówiąc był wręcz 

smaczny. Spałaszowała go błyskawicznie i sięgnęła 

po orzeszki, wciąż jeszcze ciepłe. 

Od innego sprzedawcy Nate kupił dla nich obojga 

zimne napoje. 

Gdy Susan dojadała orzeszki, kończyła się właśnie 

pierwsza zmiana. Nate wziął ją za rękę. 

- Lepiej się czujesz? 

Spojrzał jej przyjaźnie w oczy. Za każdym razem, 

gdy ich spojrzenia się spotykały, Susan czuła się, jak 

gdyby wciągał ją wir. Próbowała oprzeć się sile 

przyciągania, ale było to ponad jej siły. 

- Susan? - domagał się odpowiedzi. 

Udało jej się kiwnąć głową. 

- Wciąż czuję się trochę głupio... - dodała po chwili. 

- Czemu? 

- Daj spokój, Nate. Jestem tutaj jedyną osobą 

w kostiumie. 

- Potrafię temu zaradzić. 

- Naprawdę? - Susan miała duże wątpliwości. Co 

też on zamierza? Rozebrać ją? 

Uśmiechnął się jak zwykle czarująco i przeprosił ją 

na chwilę. Zaintrygowana patrzyła, jak kieruje się 

w stronę punktu sprzedaży i po chwili wraca z bluzą 

z nadrukiem "Mariners" i baseballową czapeczką. 

Zdjąwszy żakiet, Susan wciągnęła bluzę przez głowę, 

Nate zaś włożył jej czapkę. 

- Teraz - powiedział z zadowoleniem - wyglądasz 

jak członek zespołu gospodarzy. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 69 

- Dzięki. - Obciągnęła bluzę na swej prostej 

spódniczce, zastanawiając się, jak też wygląda. Śmiesz­

ne, ale nie miało to chyba znaczenia. Spędzała 

cudownie czas z Nate'em, czuła się szczęśliwa i od­

prężona, śmiała się i cieszyła z życia. 

- Proszę bardzo. 

Usiedli oboje z powrotem, dając się porwać grze. 

Mariners przegrywali jednym punktem pod koniec 

piątej zmiany. 

Susan nie znała się na baseballu, ale zachowanie 

tłumu kibicującego drużynie gospodarzy było najlepszą 

wskazówką. 

- Unikasz mnie - powiedział Nate mniej więcej 

w połowie szóstej zmiany. - Dlaczego? 

Nie mogła mu przecież powiedzieć prawdy, ale 

kłamstwo też jej nie odpowiadało. Udając, że jest 

całkiem pochłonięta tym, co się dzieje na boisku, 

wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że Nate uzna 

to wyjaśnienie za wystarczające. 

- Susan? 

Powinna była wiedzieć, że nie da jej spokoju. 

- Ponieważ nie lubię tego, co się ze mną dzieje, 

gdy mnie całujesz - wyznała. 

- Tego, co się dzieje? - powtórzył. - Gdy cię 

pocałowałem po raz pierwszy, zadałaś okropny cios 

mojej miłości własnej. Jeśli dobrze sobie przypominam, 

nazwałaś to przyjemnym doświadczeniem. Powie­

działaś, że było miło i nic poza tym. 

Susan, spuściwszy wzrok, kopnęła czubkiem pan­

tofelka śmieci leżące na betonowej nawierzchni. 

- Owszem, pamiętam, że powiedziałam coś w tym 

sensie. 

- Kłamałaś? 

- Kłamałam - przyznała. - Ale ty dobrze o tym 

wiedziałeś przez cały czas. Musiałeś wiedzieć, w prze­

ciwnym razie... 

background image

70 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Co w przeciwnym razie? 

- Nie całowałbyś mnie zawsze wtedy, gdy chcesz 

mnie zmusić, bym zrobiła coś, na co nie mam ochoty. 

Roześmiał się szeroko, aż wokół oczu wystąpiły 

mu kurze łapki, co spowodowało, że wyglądał zarazem 

frywolnie i anielsko. 

- Wiedziałeś o tym, więc nie wyjeżdżaj mi teraz 

z gadką na temat urażonej miłości własnej! 

- To dobrze, że się do tego przyznałaś. Między 

nami przebiega prąd elektryczny, Susan, i wreszcie to 

zrozumiałaś. Ja odkryłem to na samym początku. 

- Jasne. Tylko że to wielka różnica, czy człowiek stoi 

obok gniazdka elektrycznego, czy też bawi się kablem 

pod wysokim napięciem. Wolę bezpieczne zabawy. 

- A ja nie. - Przesunął palcem po jej policzku, 

potem po brodzie, zatrzymał go dłużej na rozchylonych 

wargach. - Nie - powtórzył przyciszonym głosem, 

wpatrując się w nią. - Zawsze wolałem żyć niebez­

piecznie. 

- Zauważyłam. - Ciarki przebiegały po jej skórze 

pod wpływem jego dotyku. Wstrzymała oddech, 

dopóki nie cofnął ręki. 

Radosne okrzyki tłumu powiedziały jej, że coś 

ważnego musiało wydarzyć się na boisku. To gracz 

zespołu Mariners zdobył punkt. Susan, zadowolona, 

że pomogło jej to odwrócić uwagę od Nate'a, 

zaklaskała, choć trzeba przyznać, że jej entuzjazm był 

znacznie mniejszy od entuzjazmu innych widzów. 

Jednakże pod koniec dziewiątej zmiany reagowała 

już całkiem innaczej. Wraz z innymi kibicami dopin­

gowała głośno zawodników. Gracz rzucający piłkę 

zrobił to bardzo szybko i Susan, nie będąc w stanie 

jej śledzić, zamknęła oczy. Otworzyła je, słysząc stuk 

drewnianej pałki o piłeczkę. Zerwała się, obserwując 

jej lot. Tłum oszalał, Susan zaś podskoczywszy 

radośnie, zarzuciła Nate'owi ramiona na szyję. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 71 

Nate był równie podniecony jak ona, gdy tylko 

stopy Susan dotknęły z powrotem ziemi, włożył dwa 

palce do ust i zagwizdał przeraźliwie. 

Śmiejąc się i podskakując z radości, Susan zrobiła 

z obu dłoni zaimprowizowaną tubę i głośnym krzykiem 

wyraziła aprobatę. W tej samej chwili zauważyła, że 

Nate jej się przygląda. Oczy miał okrągłe ze zdumienia, 

jak gdyby nie mógł uwierzyć, że subtelna i kulturalna 

Susan Simmons pozwoliła sobie na taki entuzjazm. 

Jego badawczy wzrok zmieszał ją i błyskawicznie 

ostudził. Usiadła z powrotem, składając skromnie 

ręce i krzyżując nogi, speszona teraz własną niepoha­

mowaną reakcją na coś tak bezsensownego, jak 

baseball. Gdy odważyła się wreszcie spojrzeć na Nate'a, 

przekonała się, że nie spuszcza z niej wzroku. 

- Nate - szepnęła, zażenowana jego uporczywym 

spojrzeniem. Mecz się skończył i wszyscy wstawali 

z miejsc i kierowali się ku wyjściu. Susan czuła, jak 

płoną jej policzki. - Czemu tak mi się przyglądasz? 

- Zdumiewasz mnie. 

Była pewna, że raczej zblamowała się w jego oczach 

swoim nieopanowanym zachowaniem. Czuła się 

upokorzona. 

- Jeszcze wszystko będzie z tobą dobrze, Susan 

Simmons - oświadczył tajemniczo. - Wszystko będzie 

dobrze z nami. 

- Susan, jestem zaskoczona, że zastałam cię w domu 

w sobotę - powiedziała Emily, stojąc na progu 

mieszkania siostry. - Idziemy z Michelle do Pike 

Place Market i postanowiłam wpaść tu po drodze, 

żeby się z tobą zobaczyć. Masz coś przeciwko temu? 

- Och, nie. Oczywiście, że nie. Wchodźcie, wchodź­

cie. - Susan odgarnęła włosy z twarzy i przetarła 

zaspane oczy. - Która to godzina? 

- Wpół do dziewiątej. 

- Dość późno, prawda? 

background image

72 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Zapomniałam, że lubisz pospać dłużej w czasie 

weekendu! - Emily roześmiała się cicho. 

- Nie przejmuj się - odrzekła Susan, ziewając 

szeroko. - Zaraz naparzę kawy i dojdę do siebie. 

Emily weszła do kuchni z córeczką na ręku. 

Susan nastawiła kawę i usiadła na krześle naprze­

ciwko siostry. Michelle wymachiwała radośnie rą­

czkami i mimo wczesnej pory Susan zaraził jej 

entuzjastyczny stosunek do życia. Uśmiechnęła się 

i wyciągnęła do niej ramiona. Spotkało ją miłe 

zaskoczenie, bowiem Michelle bez chwili wahania 

powędrowała w jej objęcia. 

- Pamięta cię - powiedziała ze zdziwieniem Emily. 

- Jasne, że pamięta - odrzekła Susan, dotykając 

wargami szyjki dziecka. - Spędziłyśmy razem wspaniały 

weekend, prawda dziecinko? Zwłaszcza gdy przyszło 

do karmienia cię musem śliwkowym. 

Emily zachichotała. 

- Nie wiem wprost, jak mam ci dziękować za to, 

że zaopiekowałaś się wtedy Michelle. Robert i ja 

bardzo potrzebowaliśmy trochę czasu we dwoje. 

- Nie ma o czym mówić. - Susan machnęła ręką. 

Jej też wyszedł na dobre ten zwariowany weekend. 

Mogłoby upłynąć nie wiadomo ile jeszcze tygodni, 

zanim poznałaby Nate'a. 

- Usiłowałam dodzwonić się do ciebie w zeszłym 

tygodniu - westchnęła Emily - ale nigdy nie ma 

cię w domu. 

- Czemu nie zostawiłaś wiadomości automatycznej 

sekretarce? 

Emily pokręciła głową, aż zakołysał się jej długi 

warkocz. 

- Wiesz, że nie cierpię tych rzeczy. Język staje mi 

kołkiem w ustach i nie mogę wykrztusić słowa. 

Mogłabyś zadzwonić do mnie od czasu do czasu. 

W ciągu ostatnich paru tygodni Susan wielokrotnie 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

73 

miała ochotę to zrobić, rezygnowała jednak w obawie, 

że siostra zasypie ją gradem pytań na temat Nate'a. 

- Czy pracujesz do późna co wieczór? 

- Właściwie to nie. - Susan spuściła wzrok. 

- A więc musiałaś wypuszczać się gdzieś z Nate'em 

Townsendem. - Emily nie dała jej czasu na odpowiedź, 

lecz zaczęła natychmiast trajkotać jak sójka. - Nie 

zdążyłam ci powiedzieć, Susan, że twój sąsiad wywarł 

na nas ogromne wrażenie. Zachowywał się tak 

cudownie w stosunku do Michelle, a ze sposobu, 

w jaki na ciebie patrzył, widać, że jest tobą bardzo 

zainteresowany. Nie, proszę, nie mów mi, żebym nie 

wtykała nosa w nie swoje sprawy. Na miłość boską, 

masz dwadzieścia osiem lat, a zegar biologiczny 

nieubłaganie odmierza czas. Jeśli w ogóle masz zamiar 

założyć rodzinę, to już najwyższa pora. I myślę, że nie 

znajdziesz nikogo lepszego od Nate'a. Dlatego że... 

Zamilkła, by złapać oddech, co Susan wykorzystała 

natychmiast, by przerwać ten potok słów. 

- Kawy? 

Emily zamrugała oczyma, po czym skinęła głową. 

- Nie słuchałaś w ogóle tego, co mówię, prawda? 

- Ależ słuchałam. 

- Ale nie s ł y s z a ł a ś ani słowa. 

- Oczywiście, że słyszałam. Byłabym idiotką, nie 

starając się złapać Nate'a Townsenda. Chcesz, żebym 

go poślubiła, zanim stracę ostatnią szansę na macie­

rzyństwo. 

- Właśnie! - Emily była wyraźnie zadowolona, że 

przekazała swą opinię w tak skuteczny sposób. 

Michelle zaczęła się kręcić, Susan opuściła ją więc 

na podłogę, by mogła sobie raczkować. 

- No i co? - naciskała Emily. - Jakie jest twoje 

zdanie na ten temat? 

- Masz na myśli poślubienie Nate'a? Nic z tego 

nie wyjdzie - odparła chłodno - z bardzo wielu 

background image

74 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

przyczyn, o których nie masz nawet pojęcia. Wyliczę 

kilka, by zaspokoić twoją ciekawość. Najważniejszą 

z nich jest moja kariera zawodowa, gdy tymczasem 

on nie pracuje, a poza tym... 

- Nate nie pracuje? - zdumiała się jej siostra. - Jak 

może nie pracować? Przecież tu są bardzo drogie 

mieszkania, a powiedziałaś mi, że to, w którym 

mieszka Nate, jest prawie dwa razy większe od twojego. 

Jak mógłby sobie na to pozwolić, gdyby nie pracował? 

- Nie mam pojęcia. 

Gdy wzrok Susan spoczął na Michelle, zapomniała 

całkiem o Nacie. Ze zdumieniem zdała sobie sprawę, 

jak bardzo za nią tęskniła. Wstała i wyjęła z kredensu 

dwie filiżanki. 

- Czy to kawa bezkofeinowa? - spytała Emily. 

-

 Nie. 

- Nie nalewaj mi, proszę. Wyrzekłam się kofeiny 

wiele lat temu. 

- Rzeczywiście. - Susan powinna była o tym 

pamiętać. Michelle przemaszerowała do niej na 

czworakach przez całą kuchnię i chwytając się jej 

koszuli nocnej, stanęła na nóżkach. 

- Posłuchaj - powiedziała impulsywnie Susan, 

schylając się, by wziąć małą na ręce. - Czemu nie 

zostawisz Michelle ze mną? Wykorzystamy ten pora­

nek, żeby się jeszcze lepiej poznać, a ty zrobisz 

spokojnie zakupy. 

- Susan? Czy mnie słuch nie myli? - spytała 

kompletnie zaskoczona Emily po chwili milczenia. 

- Zdawało mi się, iż zaproponowałaś z własnej, 

nieprzymuszonej woli, że zaopiekujesz się Michelle? 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Ranek był piękny, słoneczny i Susan, nie mogąc się 

oprzeć, rozsunęła drzwi balkonowe, wpuszczając do 

mieszkania słonawy powiew od Elliott Bay. Michelle, 

siedząc na podłodze w kuchni z rondelkiem i drewnianą 

łyżką w obu rączkach, demonstrowała beztrosko swoje 

talenty muzyczne, bębniąc z entuzjazmem. 

Gdy zadzwonił telefon, Susan była pewna, że 

to Nate. 

- Dzień dobry - powiedziała, zdmuchując włosy 

z czoła. Nie upięła ich wiedząc, że Nate woli, gdy są 

rozpuszczone. Tym razem nie próbowała okłamywać 

samej siebie, szukając wymówek, dlaczego tak po­

stąpiła. 

- Dzień dobry - odpowiedział. - Czy odwiedził cię 

znajomy perkusista? 

- To specjalny gość. Myślę, że ma ochotę się 

z tobą przywitać. Zaczekaj chwilę. - Susan odłożyła 

słuchawkę i podniosła Michelle z podłogi. Trzymając 

małą na biodrze, przysunęła słuchawkę do jej buzi. 

Dziecko natychmiast zaczęło głośno gaworzyć. 

- Myślę, że powiedziała ci dzień dobry - wyjaśniła 

Susan. 

- Michelle? 

- A ile jeszcze innych dzieci składa mi wizyty? 

- Ile jest panien Simmons? 

- Tylko Emily i ja - odpowiedziała, śmiejąc się 

cicho - ale wierz mi, my dwie wystarczymy dla 

rodziców z nawiązką. 

- Czy masz ochotę na większe towarzystwo? 

75 

background image

76 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Pewnie. Jeśli przyniesiesz kruche ciasteczka, 

stawiam ci kawę. 

- Zrobiłaś świetny interes. 

Odłożywszy słuchawkę, Susan zdała sobie sprawę, 

jak skruszył się ostatnio jej opór, jeśli idzie o Nate'a. 

Od czasu meczu baseballa przestała go unikać. Po 

prostu nie miała serca tego robić, choć w głębi duszy 

wiedziała, że jakikolwiek inny układ poza przyjaźnią 

nie wchodzi w grę. Jednak mimo obaw od tamtego 

popołudnia czuła się wciąż radosna i podniecona. 

Przebywanie z Nate'em zwracało jej tę część młodości, 

która jakoś umknęła. Widywała się z nim z przyjem­

nością, choć zawsze gdy byli razem, mitygowała samą 

siebie, że nie może to trwać wiecznie. Nate Townsend 

był jak nieoczekiwany promyk słońca w pochmurny 

dzień, wkrótce jednak znów zacznie padać deszcz. 

Susan nie miała zamiaru się oszukiwać, że między 

nimi mogłoby zaistnieć coś trwałego. 

Gdy przyszedł Nate, radość jego i Michelle była 

ogromna. Podniósł małą wysoko do góry, ona zaś 

wyraziła swe zadowolenie głośnym piskiem. 

- Gdzie Emily? - spytał. 

- Robi zakupy. Będzie tu za jakąś godzinkę. 

Niosąc na ręku wniebowziętą Michelle, Nate wszedł 

do kuchni, gdzie Susan układała na talerzu ciasteczka 

i nalewała kawę. 

- Urosła przez ten czas, prawda? 

- Czy to kolejny nowy ząbek? - spytał, zaglądając 

małej do buzi. 

- Chyba tak. 

Nate objął ją wolnym ramieniem i uśmiechnął się 

do niej. Spojrzenie jego jasnobłękitnych oczu do­

prowadzało dziewczynę do szaleństwa. 

- Masz rozpuszczone włosy - wyszeptał, pieszcząc 

wzrokiem jej uniesioną twarz. 

Skinęła głową, nie wiedząc, co na to powiedzieć, 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 77 

choć dziesiątki wiarygodnych wymówek cisnęły jej się 

na usta. Żadna z nich jednak nie była prawdziwa. 

- To dla mnie? 

Znów ledwie dostrzegalnie skinęła głową. 

- Dziękuję - powiedział cicho, z twarzą tak 

blisko jej twarzy, że słowa były niczym czuły po­

całunek. 

Ledwie zdając sobie sprawę z tego, co robi, Susan 

przylgnęła do niego całym ciałem. Gdy ją pocałował, 

rozpłynęła się z rozkoszy w jego ramionach. 

Michelle uważała, że to bardzo zabawne mieć tak 

blisko dwoje dorosłych. Wplotła palce we włosy 

ciotki i szarpała tak długo, aż Susan była zmuszona 

odsunąć się od Nate'a. 

Nate delikatnie wyswobodził rączkę małej z włosów 

Susan i pocałował dziewczynę jeszcze raz. 

- Hmm - mruknął, podnosząc głowę. - Smakujesz 

lepiej od wszystkich słodyczy, jakich kiedykolwiek 

próbowałem. 

Onieśmielona i nagle zawstydzona Susan zajęła się 

rozstawianiem talerzyków na stole. 

- Czy masz jakieś plany na dzisiejszy dzień? - spytał, 

sadowiąc się na krześle z radośnie gaworzącą Michelle 

na kolanach. 

Dziewczynka była na razie bardzo zadowolona, 

Susan wiedziała jednak z doświadczenia, że wkrótce 

znudzi się i zapragnie powrócić na podłogę. 

- Myślałam... że wpadnę do biura na jakąś go­

dzinkę. 

- A ja myślę, że nie - powiedział spokojnie. 

- Co takiego? 

- Zabieram cię. - Umilkł, przyglądając się uważnie 

jej luźnym granatowym spodniom i śnieżnobiałemu 

swetrowi. - Pewnie nie masz dżinsów? 

- Właśnie że mam. - Wiedziała, że leżą gdzieś 

w szafie, ale minęło już tyle lat, od kiedy miała je 

background image

78 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

ostatni raz na sobie. - Nie wiem tylko, czy będą 

jeszcze na mnie dobre. 

- Idź je przymierzyć. 

- Po co? Co znów zaplanowałeś? O ile cię znam, 

znajdę się wkrótce na szczycie Mount Rainier, patrząc 

w przepaść i nie wiedząc nawet, jak się tam dostałam. 

- Idziemy dziś puszczać latawca - oznajmił niedbale, 

jak gdyby robili to niezliczoną ilość razy. 

Susan sądziła, że się przesłyszała. Nate uwielbiał 

tego rodzaju niespodzianki. Najpierw mecz baseballa 

w środku dnia, a teraz latawce? 

- Dobrze usłyszałaś, przestań więc wytrzeszczać 

oczy. 

- Ale... latawce... to dobre dla dzieci. Naprawdę, 

Nate - mówiła z coraz większym przekonaniem - nie 

mam latawca schowanego w szafle. Czy to nie rodzice 

bawią się w ten sposób ze swymi dziećmi? 

- Nie, to zabawa dla wszystkich. Czemu tak cię to 

oburza? Dorośli też muszą mieć trochę rozrywki. 

A o latawiec możesz się nie martwić. Zbudowałem 

ogromny - czeka tylko na przetestowanie. 

- Latawiec? - powtórzyła, walcząc z chęcią wybuch­

nięcia śmiechem. Ostatni raz puszczała latawce, będąc 

w szkole podstawowej... 

Gdy Susan szperała w szafie w poszukiwaniu 

dżinsów, wróciła Emily, by zabrać Michelle. Nate 

wpuścił ją do mieszkania. Ponieważ drzwi do sypialni 

były otwarte, Susan słyszała całą rozmowę. Wstrzymała 

oddech, po trosze dlatego, że przybyło jej nieco 

w biodrach od chwili, gdy miała na sobie dżinsy po 

raz ostatni, a po trosze dlatego, że nigdy nie wiedziała, 

z czym może wyskoczyć jej siostra. 

Byłoby bardzo w stylu Emily zacząć wychwalać 

zalety Susan jako potencjalnej żony. Na tę myśl mróz 

przeszedł jej po kościach. 

- Nate - usłyszała słowa siostry - to bardzo miło 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

79 

z twojej strony, że zająłeś się Michelle. - Emily była 

wyraźnie podniecona, o czym świadczył jej o oktawę 

wyższy niż zwykle głos. 

- Nie ma sprawy. Susan zaraz przyjdzie, mierzy 

właśnie dżinsy. Wybieramy się do Gas Works Park 

puszczać latawca. 

Nastąpiła chwila ciszy. 

- Susan w dżinsach, puszczająca latawca? Chcesz 

powiedzieć, że naprawdę się tam z tobą wybiera? 

- Oczywiście, że tak. Czemu tak strasznie cię to 

dziwi? - spytała Susan, wchodząc do pokoju. 

Emily gapiła się na siostrę z otwartymi ustami, 

całkiem zbita z tropu, następnie przeniosła wzrok na 

Nate'a, potem znów na Susan. 

Susan uświadomiła sobie, że musi wyglądać inaczej 

niż zwykle w dżinsach i z rozpuszczonymi włosami, 

ale z pewnością nie usprawiedliwiało to reakcji Emily. 

- Emily? - pomachała dłonią przed twarzą siostry, 

by sprowadzić ją z powrotem na ziemię. 

- Och... zakupy mi się udały. Dostałam świeże 

zioła, które były mi potrzebne. Bazylię, tymianek i... 

trochę innych. 

- To świetnie - powiedziała z entuzjazmem Susan, 

próbując złagodzić nieco skandaliczną reakcję siostry. 

- Michelle nie sprawiła najmniejszego kłopotu. Jeśli 

będziesz kiedykolwiek chciała, bym się nią zajęła, po 

prostu zadzwoń. 

Oczy Emily omal nie wyskoczyły z orbit. Przełknęła 

głośno ślinę i pokiwała głową. 

- Dziękuję bardzo, nie omieszkam skorzystać. 

Niebo jest tak błękitne jak oczy Nate'a, myślała 

Susan, siedząc z brodą opartą na kolanach na bujnej, 

zielonej trawie w parku. Latawiec trzepotał na wietrze, 

on zaś gramolił się z jednego wzgórza na drugie, 

pozwalając, by rześka bryza unosiła wielobarwną 

background image

8G DESZCZOWE POCAŁUNKI 

konstrukcję w różne strony. Kończył się już wrzesień 

i Susan nie sądziła, by zdarzyło się jeszcze wiele 

takich przepięknych dni babiego lata. 

Zamknęła oczy i rozkoszowała się słońcem. Jej 

myśli ścigały się z latawcami, od których było aż 

gęsto w tłumnie odwiedzanym parku. Odchyliła głowę 

do tyłu i wybuchnęła radosnym śmiechem, bez żadnego 

powodu, po prostu ciesząc się, że żyje. 

- Jestem wykończony - powiedział Nate, osuwając 

się na trawę obok niej. 

- Gdzie twój latawiec? 

- Oddałem dzieciakowi, który nie miał żadnego. 

Susan uśmiechnęła się. To bardzo podobne do 

Nate'a. Spędził wiele godzin, projektując i budując 

latawiec, a teraz oddał go bez chwili namysłu. 

- Prawdę mówiąc błagałem tego chłopaka na 

kolanach, żeby go wziął ode mnie, zanim padnę 

z wyczerpania. Nie daj sobie wmówić, że było inaczej. 

Puszczanie latawców to ciężka praca. 

Praca była tematem, którego Susan wolała nie 

poruszać w rozmowach z Nate'em. Od początku był 

z nią absolutnie szczery. Szczery i uczciwy. Dałaby 

sobie głowę uciąć, że gdyby zaczęła go wypytywać na 

temat jego pracy czy też jej braku, powiedziałby 

prawdę. 

Susan wychodziła z założenia, że to, czego o nim 

nie wie, nie może jej zepsuć humoru. Nate wyraźnie 

był człowiekiem zamożnym, nie trapiły go raczej 

kłopoty finansowe. Ale Susan martwiło jego podejście 

do życia. Traktował je jak jedną wielką przygodę. Ni 

stąd, ni zowąd zmieniał zainteresowania, najważniejsza 

była dla niego chwila obecna. 

- Czemu się boczysz? - spytał. Przesunął piesz­

czotliwie dłonią po jej szyi i ująwszy pod brodę, 

przyciągnął jej twarz ku swojej. - Chyba dobrze się 

bawisz? 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 81 

Skinęła głową, nie będąc w stanie zaprzeczyć czemuś 

tak oczywistemu. 

- O co więc chodzi? 

- O nic. 

- Dobrze, że nie zostałaś adwokatem - powiedział 

z figlarnym uśmiechem. - Nie umiałabyś wywieść 

w pole ławy przysięgłych. - Nie dziw się tak. To 

Emily powiedziała mi, że chciałaś iść na prawo. 

Susan uśmiechnęła się po chwili wahania. Po­

stanowiła nie psuć atmosfery tego cudownego popołud­

nia swoimi wątpliwościami. 

- Pocałuj mnie, Susan - szepnął. Spoważniał nagle, 

zatapiając spojrzenie w jej oczach. 

Zabrakło jej tchu. Rozejrzała się szybko dookoła, 

rejestrując, że w parku jest mnóstwo ludzi. 

- Nie - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie. 

- Bez wykrętów. Chcę, żebyś mnie pocałowała bez 

względu na to, ilu będzie widzów. 

- Ale... 

- Jeśli mnie nie pocałujesz, ja będę zmuszony 

pocałować ciebie, a wtedy miej się na baczności... 

Nie pozwalając mu skończyć, pochyliła się i delikat­

nie musnęła wargami jego usta. Nawet to lekkie 

dotknięcie spowodowało żywsze krążenie krwi w jej 

żyłach. Magiczne właściwości tego mężczyzny powinny 

być butelkowane i sprzedawane za ciężkie pieniądze. 

Susan wiedziała, że byłaby pierwsza w kolejce. 

- Czy zawsze jesteś taka skąpa? - spytał, gdy 

szybko cofnęła głowę. 

- W miejscach publicznych - tak. 

Jego oczy znów się uśmiechały i Susan gotowa była 

przysiąc, że mogłaby utonąć w jego spojrzeniu. 

Odetchnął głęboko i zerwał się na równe nogi z godną 

pozazdroszczenia sprężystością. 

- Jestem okropnie głodny - oznajmił, wyciągając 

do niej rękę i podnosząc ją. - Ale mam nadzieję, iż 

background image

82 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

zdajesz sobie sprawę - szepnął jej do ucha, obejmując 

mocno w talii - że nie chodzi mi o jedzenie. Szaleję 

za tobą, Susan Simmons. Trzeba coś wreszcie z tym 

zrobić. 

- Mam nadzieję, że nie przyszłam za wcześnie 

- powiedziała Susan, wchodząc do mieszkania siostry 

na Capitol Hill. Gdy Emily zadzwoniła, by zaprosić 

ją na niedzielny obiad, Susan nie miała wątpliwości 

co do jej intencji. Siostra umierała z chęci wyson­

dowania jej na temat dobrze zapowiadającej się 

znajomości z Nate'em Townsendem. Tydzień temu 

Susan znalazłaby jakąś wymówkę. Jednakże spędziwszy 

całą sobotę z Nate'em, była tak wytrącona z równo­

wagi, że pragnęła porozmawiać z Emily, która 

wydawała się bardziej kompetentna, jeśli idzie o dam-

sko-męskie sprawy. 

- Jesteś punktualna jak zwykle - odrzekła Emily, 

wychodząc z kuchni, by ją przywitać. Miała na sobie 

długą spódnicę i mały fartuszek, długie włosy zaplotła 

w warkocz, który spływał jej na plecy. 

- Proszę - Susan wręczyła jej butelkę chardonnay, 

mając nadzieję, że będzie pasowało do posiłku. 

- Jak miło z twojej strony - powiedziała Emily, 

prowadząc ją do kuchni. Mieszkała w starym domu, 

zbudowanym na początku lat czterdziestych, z dużą 

familijną kuchnią. Na bufecie tłoczyły się słoiki ze 

świeżo pasteryzowanymi pomidorami. Na podłodze 

w rogu stały inne przetwory, a na nich wiklinowy 

kosz, pełen wysuszonych na słońcu pieluch. Nad 

zlewem wisiał warkocz czosnku, a na parapecie Emily 

prowadziła własną hodowlę roślin w skrzynkach. 

- Cokolwiek przygotowałaś na obiad, pachnie 

wspaniale. 

- To zupa z soczewicy. 

Emily otworzyła piekarnik i wyjęła z niego blaszkę. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

83 

- Upiekłam świeżutką szarlotkę. Oczywiście użyłam 

do niej jabłek hodowanych organicznie, nie musisz 

się więc obawiać. 

- Och, świetnie. - Dla Susan nie miało to większego 

znaczenia. - A gdzie jest Michelle? - Nieobecność 

taty i córki zrodziła w jej umyśle pewne podejrzenia. 

Emily odwróciła się ze skruszoną miną i Susan 

domyśliła się, że jej siostra zrobiła wszystko, by 

spędzić z nią trochę czasu sam na sam. Bez wątpienia 

zamierzała wycisnąć z niej jak najwięcej informacji 

o Nacie. Nie znaczy to, że Susan miała wiele do 

powiedzenia. 

- Jak spędziliście dzień w parku? 

Susan usiadła na stołku i przygotowała się duchowo 

do krzyżowego ognia pytań. 

- Wspaniale. Bawiliśmy się jak dzieci. 

- Lubisz Nate'a, prawda? 

Słowo „lubisz" było niedomówieniem roku. Na 

przekór każdej uncji zdrowego rozsądku, Susan była 

coraz bardziej zakochana w swym sąsiedzie. Wcale 

tego nie chciała, po prostu nie mogła nic na tó poradzić. 

- Owszem, lubię go - odpowiedziała po chwili 

milczenia. 

Emily zdawała się być po prostu zachwycona jej 

wyznaniem. 

- Tak właśnie myślałam - powiedziała, kiwając 

głową. Przysunęła taboret bliżej do Susan i usiadła. 

Nie lubiła, gdy jej ręce były bezczynne, sięgnęła więc 

po szydełkową robótkę. 

- Czekam. - Susan zaczynała tracić cierpliwość. 

- Na co? 

- Na wykład. 

Emily uśmiechnęła się chytrze. 

- Po prostu zbieram myśli. To ty zawsze byłaś 

dobra w ocenie faktów. Ja miałam z tym mnóstwo 

kłopotów. 

background image

84 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Świadectwa szkolne niewiele mają wspólnego 

z prawdziwym życiem - przypomniała jej Susan. O ile 

prostsze byłoby wszystko, gdyby mogła zajrzeć do 

encyklopedii i wyczytać w niej, jak postępować 

z Nate'em. 

- Wiedziałam o tym, ale nie byłam pewna, czy 

ty wiesz. 

Być może Susan nie wiedziała o tym, póki nie 

poznała swego sąsiada. 

- Emily - powiedziała, czując, jak żołądek ściska 

jej się ze zdenerwowania. - Muszę cię zapytać o coś... 

ważnego. Skąd wiedziałaś, że kochasz Roberta? Co ci 

podpowiedziało, że jesteście dla siebie stworzeni? 

- Zdawała sobie sprawę, że praktycznie odkrywa 

karty, ale dosyć już miała gry słów. 

Siostra uśmiechnęła się łagodnie i przez chwilę 

bawiła się kłębkiem włóczki. 

- Podejrzewam, że nie spodoba ci się moja od­

powiedź - wyszeptała wreszcie, marszcząc brwi. - To 

stało się wtedy, gdy Robert pocałował mnie po raz 

pierwszy. 

Susan omal nie spadła z taboretu, przypominając 

sobie swój pierwszy pocałunek z Nate'em. 

- Jak to się stało? 

- Podczas wycieczki w plener w deszczowy dzień 

zatrzymaliśmy się, by chwilę odpocząć. Robert po­

magał mi zdjąć plecak. Spojrzał mi w oczy, pochylił 

się i pocałował mnie. - Westchnęła cicho na samo 

wspomnienie. - Nie sądzę, by najpierw miał taki 

zamiar, bo wyglądał później na wstrząśniętego. 

- I co potem? 

- Zdjął własny plecak i spytał, czy mam coś 

przeciwko temu, że mnie pocałował. Oczywiście 

powiedziałam, że bardzo mi się to podobało, usiadł 

więc obok mnie i zrobił to po raz drugi, tyle że tym 

razem nie było to muśnięcie warg, lecz prawdziwy 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

85 

namiętny pocałunek. Gdy czułam jego wargi na swoich, 

nie mogłam myśleć, nie mogłam oddychać, nie mogłam 

się nawet poruszyć. Gdy wreszcie oderwaliśmy się od 

siebie, drżałam jak liść osiki, bałam się nawet, że coś 

jest ze mną nie w porządku. 

- Czy nazwałabyś to... elektrycznością? 

- Właśnie tak. 

- I nigdy nie odczuwałaś czegoś podobnego w sto­

sunku do mężczyzn, z którymi się umawiałaś? 

- Nigdy. 

Susan przesunęła dłonią po twarzy. 

- Miałaś rację. Nie podoba mi się twoja odpowiedź. 

Emily przerwała na chwilę szydełkowanie i przyjrzała 

jej się badawczo. 

- Nate cię pocałował i czułaś coś takiego? 

- Jakby mnie poraził prąd - potwierdziła Susan. 

- Och, Susan, moje biedactwo! - Emily poklepała 

czule siostrę po ręku. - Nie wiesz, co robić, prawda? 

- Nie mam pojęcia - odrzekła Susan z nieszczęśliwą 

miną. 

- Nie spodziewałaś się, że się kiedyś zakochasz, tak? 

Susan pokręciła wolno głową. W dodatku nie 

mogło jej się to przydarzyć w gorszym czasie. 

W przyszłym tygodniu rozstrzygną się zapewne sprawy 

awansu i wszystkie jej plany życiowe wezmą w łeb, 

jeśli zaangażuje się uczuciowo. Nie wiedziała tylko, 

czy druga strona też tego pragnie. Czuła się okropnie 

zagubiona, przerażona tym, co dzieje się w jej 

dotychczas tak prostym i uporządkowanym życiu. 

- Myślisz o małżeństwie? - spytała bez ogródek 

Emily. 

- Małżeństwo - powtórzyła w zadumie Susan. Wyda­

wało się naturalnym następstwem tego, że dwoje ludzi 

zakochało się w sobie. Rzecz w tym, że wcale nie była 

pewna, czy Nate odczuwa to samo co ona, a zwłaszcza 

czy jest gotów zaangażować się w związek na całe życie. 

background image

86 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Wiedziała, że ona nie jest gotowa i na myśl o tym 

wszystkim wpadała w straszliwe zdenerwowanie. 

- Nie wiem... nie myślałam o małżeństwie - odparła. 

- Nie rozmawialiśmy na ten temat. - Prawdę mówiąc, 

nie planowali nawet regularnych spotkań. 

- Wierz mi, jeśli pozostawisz temat małżeństwa 

Nate'owi, nigdy nie wypłynie. Mężczyźni nie lubią 

o tym mówić. Ta sprawa leży całkowicie w rękach 

kobiet. 

- Och, daj spokój... 

- Kiedy to prawda. Od czasów, gdy Ewa skusiła 

jabłkiem Adama, kobiecie przypada rola obłaskawienia 

mężczyzny i nigdy nie jest to trudniejsze niż w chwili, 

gdy trzeba go przekonać, że potrzebna mu żona. 

- Ale przecież Robert z pewnością chciał się ożenić? 

- Nie bądź głupia. Robert niczym się nie różni od 

innych mężczyzn. Musiałam go przekonać, że właśnie 

tego pragnie. W takiej sytuacji subtelność jest kluczem 

do sukcesu. Innymi słowy, upolowałam Roberta, 

zanim on mnie usidlił. - Przerwała szydełkowanie 

i roześmiała się cicho z własnego żartu. 

Od chwili gdy po raz pierwszy zobaczyła swego 

szwagra, Susan była pewna, że rzucił zaledwie jedno 

spojrzenie na jej siostrę, po czym padł na kolana, 

prosząc ją o rękę. Zawsze było dla niej oczywiste, że 

pasowali do siebie jak dwie połówki tego samego 

jabłka, znacznie bardziej oczywiste niż to, czy Nate 

jest dla niej odpowiednim mężczyzną. 

- Nie wiem, Emily - powiedziała nerwowo. - Mam 

kompletny mętlik w głowie. Co mnie tak pociąga 

w tym facecie? Nie ma w tym odrobiny sensu! Czy 

wiesz, co robiliśmy wczoraj po południu, po powrocie 

z parku? - Nie czekając na odpowiedź, mówiła dalej: 

- Nate przyniósł gry komputerowe i graliśmy przez 

cały wieczór. Trudno mi w to uwierzyć nawet w tej 

chwili. Przecież to czysta strata czasu! 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

87 

- Dobrze się bawiłaś? 

Susan wolałaby uniknąć tego pytania. Śmiała się 

tak, że aż ją bolały mięśnie brzucha. Rywalizowali ze 

sobą, kto uzyska lepszy wynik i stosowali różne 

niezbyt uczciwe metody, by sabotować się nawzajem. 

Nate odkrył niezwykle wrażliwe miejsce za jej 

uchem i zaczynał je całować w chwili, gdy miała go 

przegonić w punktacji. Sprawiedliwości stało się jednak 

zadość, bowiem Susan wkrótce odpłaciła mu pięknym 

za nadobne, co doprowadziło skutecznie do przerwania 

gry. Po chwili zapomnieli o niej, zająwszy się od­

krywaniem siebie. 

- Oboje się świetnie bawiliśmy. 

- A podczas puszczania latawca? 

- Wtedy też - przyznała z ociąganiem. - I na 

meczu baseballa w czwartek również. 

- Zabrał cię na mecz Mariners... w czwartek? 

Przecież oni grali wczesnym popołudniem. Naprawdę 

wyszłaś wcześniej z biura? 

Susan kiwnęła głową, nie chcąc wdawać się w szcze­

góły, jak to Nate faktycznie porwał ją siłą. 

- Wracając do ciebie i Roberta... - próbowała 

zmienić temat. 

- Chcesz się dowiedzieć, w jaki sposób prze­

konałam go, że chce się ożenić? To wcale nie 

było trudne. 

Dla Emily nie było, ale w przypadku Susan to 

całkiem inna historia. Najgorsze że wcale nie miała 

pewności, czy chce przekonać Nate'a. Tak czy owak, 

przyda jej się to na przyszłość, a Emily była w tych 

sprawach o wiele mądrzejsza. Wysłucha, co siostra 

ma do powiedzenia, a zdecyduje się później. 

- Pamiętasz stare przysłowie, że droga do serca 

mężczyzny prowadzi przez żołądek? Jest bardzo 

prawdziwe. Mężczyznom jedzenie kojarzy się z wygodą 

i miłością - to ogólnie znany fakt. 

background image

88 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Wobec tego wpadłam w kłopoty - oznajmiła 

stanowczo Susan. Na miłość boską, pomyślała, przecież 

Nate gotuje tysiąc razy lepiej ode mnie. Jeśli nie 

przyciągnie go domowym jedzeniem, pozostanie jej 

jedyny atut - klasyczny profil. 

- Nie przesadzaj. Twoje życie nie kończy się, zanim 

się jeszcze zaczęło tylko dlatego, że nie potrafisz 

ugotować obiadu z pięciu dań! 

- Owszem, przekreśla to moje życie małżeńskie. 

Nie potrafię nawet upitrasić zupy ani zrobić kanapki 

i ty dobrze o tym wiesz! 

- Susan, przestań umniejszać swoje zalety! Jesteś 

bystra i ładna, a Nate będzie najszczęśliwszym 

człowiekiem na ziemi, jeśli cię poślubi. 

Teraz, gdy przeszły do rozważania problemu 

małżeństwa, Susan miała mieszane uczucia. 

- Nie... nie wiem, czy Nate nadaje się na męża 

- powiedziała cicho. - Prawdę mówiąc, nie mam też 

pewności co do siebie. 

Emily wzruszyła ramionami, lekceważąc jej wątp­

liwości. 

- Zaczniemy od czegoś prostego, a potem przej­

dziemy do rzeczy bardziej skomplikowanych. 

- Czegoś prostego? Nie rozumiem. 

- Ciasteczka - wyjaśniła Emily. - Nie ma na 

świecie mężczyzny, który nie lubiłby domowych 

ciasteczek. Jest w nich coś magicznego. Naprawdę 

- dodała, widząc pełne wątpliwości spojrzenie Susan. 

- Ciasteczka stwarzają atmosferę szczęścia rodzinnego. 

Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale to prawda. 

Mężczyzna nie potrafi oprzeć się kobiecie, która 

piecze dla niego ciasteczka. Przypomina mu to matkę 

i ogień trzaskający w kominku. - Emily umilkła 

i westchnęła głęboko. - Jest również prawdą, że 

mężczyźni walczą z tym uczuciem od pierwszej chwili. 

- Jakim uczuciem? 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

89 

- Zamiłowaniem do życia domowego. Pragną tego 

i potrzebują, ale walczą z tym. 

Susan zamyśliła się nad słowami siostry. 

- Wracając do tego, co mówiłaś, Nate wspomniał, 

że uwielbia ciasteczka czekoladowe. 

- No widzisz? 

Susan nie mogła uwierzyć, że porusza ten temat 

z siostrą. W porządku, bawili się z Nate'em świetnie. 

Wiele osób spędza ze sobą miło czas. Chętnie 

przyznawała też, że czują do siebie pociąg fizyczny. 

Ale czy to powód, by biec do najbliższego ołtarza? 

Przez ostatnich kilka minut usiłowała rozsądnie 

przedstawić sytuację siostrze, ale nim zdążyła się 

połapać, Emily nakłoniła ją do rozmowy o małżeństwie 

i wypieku domowych ciasteczek. W tym tempie zmusi 

ją do wzięcia ślubu i zajścia w ciążę jeszcze w tym 

tygodniu. 

- Jak się udał obiad z siostrą? - spytał ją Nate 

jeszcze tego samego wieczora. Spacerował wcześniej 

po dzielnicy portowej Seattle i przyniósł jej stamtąd 

prezent - wypolerowany przycisk na biurko, wykonany 

z popiołu wyrzuconego przez wulkan Mount St. 

Helens. 

- Świetnie - odpowiedziała trochę za szybko. 

- Miałyśmy wreszcie okazję poplotkować sobie. 

Nate objął ją ciasno ramionami, przyciskając do 

kuchennego bufetu. 

- Tęskniłem za tobą. 

Przełknęła z trudem ślinę i szepnęła, chwytając 

oddech: 

- Ja też za tobą tęskniłam. 

Wplótł palce w jej włosy, odgarniając je z twarzy. 

- Znów nie upięłaś włosów - szepnął z ustami przy 

jej szyi. 

- Tak... Emily też woli mnie w tym uczesaniu. 

background image

90 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Mówienie sprawiało jej trudność, kolana miała 

miękkie jak z waty, silne postanowienie diabli wzięli. 

Po rozmowie z Emily Susan zdecydowała, że chwilowo 

ochłodzi nieco relacje z Nate'em. Wszystko działo się 

zbyt szybko. 

Gdy zaczął delikatnie całować pachnące zagłębienie 

w jej szyi, mogła już tylko walczyć o utrzymanie 

pozycji pionowej. Oparłszy ręce o jego klatkę piersiową, 

spróbowała go odepchnąć i uwolnić się z objęć. Ale 

gdy jego wargi powędrowały w górę, zostawiając na 

jej szyi wilgotny ślad pocałunków, zaniechała oporu. 

Powoli sunął ustami po policzku, wzdłuż szczęki, 

przedłużając oczekiwanie na nieuniknioną chwilę, aż 

Susan ledwie mogła się utrzymać na nogach. 

Gdy wreszcie dotarł do ust, obojgu wyrwało się 

z piersi głębokie westchnienie, wzbierała w nich 

gwałtownie fala pożądania. Całował ją zachłannie, 

po czym przygryzł zębami jej dolną wargę, wywołując 

nową falę przejmujących doznań. 

Gdy Nate wyszedł od niej, Susan dygotała wciąż 

jak w gorączce. Nim rozszyfrowała własne intencje, 

znalazła się w kuchni. Przez dłuższą chwilę wpatrywała 

się w telefon. Zmobilizowała całą odwagę, by za­

dzwonić do Emily. Odetchnęła głęboko, by się uspokoić 

i wykręciła numer siostry. 

- Emily - powiedziała, gdy siostra podniosła 

słuchawkę - czy masz może przepis na czekoladowe 

ciasteczka? 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Przepis na ciasteczka czekoladowe spoczywał ukryty 

w kuchennej szufladzie. Impuls, by je upiec, minął 

tak szybko, jak się pojawił, zastąpiła go z powrotem 

zdolność chłodnego rozumowania. 

W poniedziałek rano, siedząc w biurze, Susan 

uświadomiła sobie, że znalazła się na krawędzi 

szaleństwa. Stanowisko wiceprezesa znajdowało się 

niemal w zasięgu jej ręki, pracowała na ten awans 

zbyt długo i ciężko, by pozwolić, żeby przeszedł jej 

obok nosa tylko dlatego, że kolana się pod nią 

uginały, gdy całował ją Nate Townsend. Dopuszczenie 

nawet w myślach czegoś więcej niż tylko przyjaźni 

było... jak amputowanie całej ręki z powodu zadry za 

paznokciem. 

- Rozmowa do pani na pierwszej linii - zaanon­

sowała panna Brooks. Umilkła, po czym dodała po 

chwili: - To chyba ten sympatyczny młody człowiek, 

który wpadł tu w zeszłym tygodniu. 

Nate. Susan zdecydowanym ruchem podniosła 

słuchawkę. 

- Słucham, mówi Susan Simmons. 

- Dzień dobry, moja piękna. 

- Witaj, Nate - rzekła oficjalnie. - Czym mogę ci 

służyć? 

- To pytanie samo nasuwa odpowiedź - zachichotał. 

- Uwierz mi, kochanie, wcale nie chcesz tego wiedzieć. 

- Nate - powiedziała cicho, zaciskając mocno 

powieki. - Proszę cię. Naprawdę jestem zajęta. Czego 

chcesz? 

91 

background image

92 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Poza twoim ciałem? 

- Lepiej skończmy tę rozmowę... - jęknęła do 

słuchawki. 

- Dobrze, już dobrze, przepraszam. Właśnie się 

obudziłem i leżałem, myśląc o tym, jak cudownie 

byłoby uciec z miasta na cały dzień. Może dasz się 

namówić na przejażdżkę nad ocean? Moglibyśmy 

szukać małży, zbudować zamek z piasku, a potem 

rozpalić ognisko i śpiewać przy nim ulubione piosenki. 

- Jeśli cię to interesuje, jestem na nogach od kilku 

godzin. I ponieważ zdajesz się o tym zupełnie nie 

pamiętać - mam pracę, bardzo ważną pracę. Przynaj­

mniej dla mnie. Może mi wreszcie powiesz w jakim 

celu dzwonisz? 

- Zapraszam cię na lunch. 

- Dziś nie mogę. Mam umówione spotkanie. 

- Trudno. - Westchnął, wyraźnie rozczarowany. 

- A co powiesz na kolację we dwoje? 

- Pracuję dziś do późna i miałam zamiar po coś 

posłać. Mimo to dziękuję za zaproszenie. 

- Susan - powiedział niecierpliwie - czy znów 

musimy przez to przechodzić? Powinnaś już wiedzieć, 

że unikanie mnie na nic się nie zda. 

- Posłuchaj, Nate, naprawdę jestem zajęta. Może 

powinniśmy skończyć tę rozmowę kiedy indziej. 

- Na przykład w przyszłym roku? Znam cię już 

nieźle, będziesz chowała głowę w piasek przez następ­

nych piętnaście lat, jeśli nie przyjdę i cię nie pogonię. 

Przysięgam, że nigdy nie znałem bardziej upartej 

kobiety. 

- Do widzenia, Nate. 

- A co z kolacją, Susan? - nalegał. - Daj się 

namówić. Mamy mnóstwo spraw do omówienia. 

- Nie. Wcale nie skłamałam, mam mnóstwo pracy. 

Nie mogę dziś wypuszczać się nigdzie w ciągu dnia 

ani wieczorem. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 93 

- Au! - wykrzyknął Nate. - To boli! 

- Być może trafiłam w czułe miejsce. 

Nastąpiła chwila milczenia. 

- Może - powiedział w zamyśleniu. - Zanim jednak 

odłożysz słuchawkę, chciałbym wiedzieć, kiedy się 

zobaczymy. 

Susan pochyliła się i zajrzała do kalendarza. 

- Co powiesz na lunch w czwartek? 

- Dobrze, zobaczymy się w czwartek w południe. 

Przez dłuższy czas po odłożeniu słuchawki Susan 

trzymała na niej rękę. Szalony pomysł spędzenia 

popołudnia z Nate'em na plaży wydał jej się niezwykle 

zachęcający. Strach pomyśleć, jaki wpływ miał ten 

człowiek na jej myśli. Stawiał jej karierę zawodową 

pod znakiem zapytania. 

W godzinę później panna Brooks zapukała lekko 

do drzwi jej gabinetu z ogromnym bukietem czer­

wonych róż w ręku. 

- Przysłano je przed chwilą. 

- Dla mnie? - Z pewnością to jakaś pomyłka. Nikt 

nigdy nie miał powodu by przysłać jej kwiaty. 

- Na kopercie jest pani nazwisko - poinformowała 

ją sekretarka. Znalazła kopertę i podała Susan. 

Susan przeczytała liścik dopiero po wyjściu panny 

Brooks z pokoju. Róże przysłał Nate z przeprosinami, 

że przeszkodził w porannej pracy. Przyznał jej rację, 

że to nie czas na rozrywkę. Podpisał: „Z wyrazami 

miłości, Nate." Zamknąwszy oczy, Susan przycisnęła 

liścik do piersi i usiłowała uspokoić wzburzone uczucia. 

Gdyby przestał być taki cudowny, wszystko stałoby 

się łatwiejsze. 

Tak się złożyło, że skończyła pracę tego wieczora 

wcześniej, niż planowała i wróciła do domu tuż po 

siódmej. Mieszkanie było ciemne i puste, ale przecież 

wyglądało tak zawsze i nie mogła zrozumieć, dlaczego 

tym razem miało to dla niej takie znaczenie. A miało! 

background image

94 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Dopiero gdy stanęła przed drzwiami Nate'a i zapu­

kała do nich, uświadomiła sobie, jak impulsywnie się 

zachowuje, odkąd go poznała. Ze wszystkich sił starała 

się go unikać, a jednocześnie nic z tego nie wychodziło. 

- Susan! - zawołał, otworzywszy drzwi. - Co za 

miła niespodzianka! 

- Chciałam... chciałam ci tylko podziękować za 

kwiaty... i przeprosić za to, że byłam kąśliwa jak osa. 

Poniedziałkowy ranek nie jest moją najulubieńszą 

porą dnia. 

Uśmiechnięty, oparł się o framugę drzwi, krzyżując 

ramiona na szerokiej piersi. 

- Jeśli idzie o ścisłość, to ja jestem winien ci 

przeprosiny. Nie powinienem był dzwonić rano. 

Zachowałem się egoistycznie i bezmyślnie. Miałaś 

ważną pracę, poza tym to dla ciebie dni pełne napięcia. 

Mówiłaś mi chyba, że sprawa awansu zadecyduje się 

w ciągu tygodnia lub dwóch. 

Susan skinęła twierdząco głową. 

- Może trudno w to uwierzyć, ale nie chcę powie­

dzieć ani zrobić nic, co mogłoby ci w tym przeszkodzić. 

Jesteś bardzo oddaną, sumienną pracownicą i za­

sługujesz, by zostać pierwszą kobietą na stanowisku 

wiceprezesa H&J Lima. 

- Jeśli dostanę awans - powiedziała, patrząc na 

niego badawczo - wiele się między nami zmieni. 

Nie... nie będę miała zbyt dużo wolnego czasu. 

- Chodzi ci o to, że nie będziesz mogła się 

wypuszczać tak często? - spytał, uśmiechając się 

zmysłowo. Żartował sobie z niej powtarzając słowa, 

które wypowiedziała rano. 

- Właśnie. 

- Mogę to zaakceptować. Tylko... - zawahał się. 

- Tak? - Nate miał zmarszczone brwi, co było do 

niego zupełnie niepodobne. Zwykle na wargach gościł 

mu szelmowski uśmiech. - Co chciałeś powiedzieć? 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 95 

- Pragnę, żeby spełniły się twoje marzenia i byś 

osiągnęła wszystko, co sobie zaplanowałaś, ale na tej 

drodze czeka na ciebie wiele pułapek, na które musisz 

uważać. 

Teraz ona zmarszczyła brwi. Nie była pewna, czy 

rozumie, co Nate ma na myśli. 

- Chodzi mi wyłącznie o to, by sprawa wice-

prezesury nie przysłoniła ci tego, kim jesteś. A co 

jeszcze ważniejsze - policz koszty. - Z tymi słowy 

postąpił krok do przodu, spojrzał jej gniewnie w oczy 

i pocałował lekko w usta, po czym cofnął się niechętnie. 

Susan wahała się zaledwie przez sekundę, następnie 

rzuciła mu się w ramiona, jak gdyby to było po 

prostu jej miejsce na ziemi. Nawet teraz nie miała 

pewności, czy zrozumiała, o czym Nate mówił, ale 

bez wątpienia w jego głosie brzmiała niekłamana 

czułość. Później, w domu, gdy wróciła jasność myśli 

i przestał działać czar jego dotyku, zastanawiała się 

nad samymi słowami. 

Nate, prosił ją by nie zapomniała, kim jest. A kim 

ona jest?. Nasuwały się różne odpowiedzi. Jest Susan 

Simmons, przyszłym wiceprezesem do spraw mar­

ketingu największej w kraju firmy produkującej 

artykuły sportowe. Jest córką, siostrą, ciotką... I nagle 

spłynęło na nią objawienie. Jest kobietą. O to 

właśnie chodziło Nate'owi. To usiłowała powiedzieć 

jej w niedzielę Emily. Od czasu, gdy postawiła sobie 

życiowe cele, poświęciła się całkowicie karierze zawo­

dowej, zapominając o swej kobiecości. Teraz nadszedł 

czas, by dopuścić do głosu tę część jej natury. 

Następnego wieczora po pracy Susan, pochylona 

nad kuchennym bufetem, szarpała się z ciężkim 

mikserem, usiłując wydobyć go z solidnego tek­

turowego pudła. Obliczyła, że według przepisu Emily 

background image

96 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

powinno wyjść jej trzy tuziny ciasteczek. Po wizycie 

w sklepie spożywczym, następnie w sklepie gos­

podarstwa domowego, gdzie kupiła mikser, specjalną 

folię do pieczenia i różne miarki, jedno ciasteczko 

będzie ją kosztowało cztery dolary siedemdziesiąt 

dwa centy. 

Cholerna cena. Postawiła sobie za punkt honoru, 

by udowodnić coś ważnego - choć nie była całkiem 

pewna, co! Nie uwierzyła w teorię siostry, że ciasteczka 

kojarzą się mężczyznom z ciepłem ogniska domowego 

i miłością, niemniej postanowiła spróbować. Może 

chciała udowodnić coś sobie samej. Wiedziała jedynie, 

że odczuwa nieprzepartą potrzebę, by upiec czekola­

dowe ciasteczka. 

Emily bardzo chętnie służyła jej przepisem, a teraz 

Susan zastanawiała się, czy pieczenie ciasteczek jest 

bardzo trudne. 

Nie bardzo, skonstatowała w dwadzieścia minut 

później, gdy rozłożyła już wszystkie potrzebne produkty 

na blacie kuchennym. Użyła starej bluzki w charakterze 

fartuszka, zawiązując rękawy z tyłu w talii. Emily 

zawsze tak robiła, musi to więc być ważne. 

Automatyczny mikser idealnie ubijał masło z cuk­

rem. Susan, nadzwyczaj z siebie dumna, rozbiła jajka 

o brzeg misy ze zręcznością, której mógłby jej 

pozazdrościć francuski mistrz kuchni. 

- Cholera! - wykrzyknęła, gdy połówka skorupki 

wpadła pomiędzy obracające się nożyki. Patrzyła 

bezradnie, jak kruszą ją na tysiąc mikroskopijnych 

drobinek. Wzruszywszy ramionami, pomyślała, że 

dodatkowe proteiny - a może wapno? - nikomu nie 

zaszkodzą. 

Wsunęła nową błyszczącą folię z ciastkami do 

uprzednio nagrzanego piekarnika, zamknęła drzwiczki 

i nastawiła wyłącznik czasowy na dwanaście minut. 

Oblizawszy palec, musiała przyznać, że ciasto jest 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

97 

całkiem smaczne. Przynajmniej tak dobre, jak u Emily, 

a może nawet ciutkę lepsze. 

Ogromnie dumna, że wszystko poszło jej jak 

z płatka, nalała sobie kawy i usiadła przy stole 

z wieczorną gazetą. 

Po kilku minutach poczuła zapach dymu. Odłożyła 

gazetę, podejrzliwie pociągając nosem. Niemożliwe, 

żeby to były jej ciasteczka - piekły się nie dłużej niż 

pięć minut. Żeby jednak mieć całkiem spokojne 

sumienie, wzięła z bufetu sciereczkę i otworzyła 

drzwiczki piekarnika. 

Buchnęły na nią kłęby dymu i płomienie. Jęknęła 

z przerażenia i rzuciwszy sciereczkę, zaczęła krzyczeć 

na cały głos: 

- Pożar, pożar! 

Włączył się alarm przeciwpożarowy i mogłaby 

przysiąc, że nie słyszała w swoim życiu bardziej 

przeraźliwego dźwięku. Rzuciła się jak szalona do 

drzwi i otworzyła je, by dać ujście dymowi. Następnie 

podbiegła do stołu, chwyciła filiżankę z kawą i chlus­

nęła nią do środka piekarnika. Kaszląc okropnie, 

zatrzasnęła drzwiczki. 

- Susan! - Przerażony Nate wpadł do jej mieszkania. 

- Spowodowałam pożar - usiłowała przekrzyczeć 

ogłuszający sygnał alarmu. 

- Co się pali? 

- Piekarnik! - Odsunęła się na bok i zakryła twarz 

rękami, nie chcąc patrzeć. 

Po kilku minutach Nate trzymał ją w ramionach. 

Dwa sczerniałe arkusze folii ze zwęglonymi ciastecz­

kami leżały w zlewie. 

- Nic ci się nie stało? 

Udało jej się pokręcić przecząco głową. 

- Nie oparzyłaś się? 

- Nie - wykrztusiła - nie mam nawet jednego 

pęcherzyka. 

background image

98 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Odgarnął delikatnie włosy z jej twarzy i odetchnął 

głęboko z ulgą. 

- Całe szczęście. Teraz powiedz mi, w jaki sposób 

powstał ogień. 

- Nie wiem - odrzekła ponuro. - Ja... zrobiłam 

wszystko według przepisu, ale gdy włożyłam ciasteczka 

do piekarnika... zaczęły się palić. 

- To nie wina ciasteczek - sprostował. - Winowaj­

czynią jest folia do pieczenia. Była chyba nowa i... 

ach, zapomniałaś usunąć papier z zewnętrznej strony. 

- O Boże! - szepnęła, a słowo to rozpłynęło się 

w łkaniu. 

- Susan, nie ma powodu do płaczu. Zwykła 

pomyłka. Usiądź tutaj. - Posadził ją ostrożnie na 

krześle kuchennym i ukląkł przed nią, ujmując jej 

dłonie i rozcierając je. - To naprawdę nie żadna 

katastrofa. 

- Wiem. - Wciąż jednak nie mogła powstrzymać 

łez. - Nic nie rozumiesz. To był rodzaj testu... 

- Testu? 

- Tak. Emily twierdzi, że mężczyźni uwielbiają 

ciasteczka... i postanowiłam upiec je dla ciebie. - Nie 

zacytowała już opinii Emily, że mężczyźni kochają 

kobiety, które pieką ciasteczka. - Nie potrafię 

gotować... spowodowałam pożar... wrzuciłam kawałek 

skorupki do ciasta... i nie wyjęłam jej... i nie miałam 

zamiaru nikomu się do tego przyznać. 

Jej wyznanie musiało wstrząsnąć Natem, wstał 

bowiem i wyszedł z pokoju. Ukrywszy twarz w dło­

niach, Susan próbowała jakoś się pozbierać. Po chwili 

Nate wrócił z pudełkiem chusteczek jednorazowych. 

Podniósł ją bez wysiłku i posadził sobie na kolanach. 

- Dobra, a teraz wyjaśnij mi wszystko. 

Wytarła twarz chusteczką, czując się głupio z po­

wodu swej reakcji. I co z tego, że spaliła parę arkuszy 

folii wraz z czekoladowymi ciasteczkami. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

99 

- Co mam ci wyjaśnić? 

- Opinię na temat mężczyzn lubiących ciasteczka. 

Czy chciałaś mi coś udowodnić? 

- Właściwie chodziło mi o Emily - wyszeptała. 

- Przecież powiedziałaś, że piekłaś je dla mnie. 

- Tak. Wczoraj przestrzegłeś mnie, żebym nie 

zapomniała, kim jestem, żebym się odnalazła i... 

myślę, że ta nagła chęć upieczenia czegokolwiek była 

reakcją na twoją uwagę. Możesz mi wierzyć, po 

dzisiejszym dniu zdałam sobie sprawę, że w kuchni 

nigdy nie będę warta złamanego szeląga. 

- Nie przypominam sobie, bym ci sugerował 

"odnalezienie się" w kuchni - powiedział zakłopotany 

Nate. 

- No, Emily też ma w tym swój udział - przyznała. 

- To ona dała mi przepis. Moja siostra chyba wierzy, 

że kobieta może zmusić mężczyznę, by zaprzedał jej 

serce i duszę, jeśli potrafi piec czekoladowe ciasteczka. 

- A ty pragniesz mego serca i duszy? 

- Oczywiście, że nie! Nie bądź śmieszny. 

Zawahał się przez moment i zdawał się rozważać 

jej słowa. 

- Czy byłoby to dla ciebie zaskoczeniem, gdybym 

wyznał, że ja pragnę twego serca i duszy? 

Susan ledwie go słuchała. Nie była w nastroju do 

takich rozmów. Udowodniła właśnie, jak beznadziejnie 

spisuje się w kuchni. Braki w tej dziedzinie nigdy 

dotąd specjalnie jej nie martwiły. Teraz uczyniła 

autentyczny wysiłek i wszystko spaliło na panewce. 

- Coś musiało się poplątać w moich genach 

- mruknęła w zadumie. - Z pewnością. Nie umiem 

gotować, nie umiem szyć, nie potrafię odróżnić drutu 

do robótek ręcznych od szydełka. Obce mi są rzeczy, 

które... normalni ludzie kojarzą z płcią żeńską. 

- Susan! - Zrobił niezadowoloną minę. - Czy 

słyszałaś, o co cię pytałem? 

background image

100 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Pokręciła przecząco głową. Rozumiała wszystko 

doskonale. Niektóre kobiety to mają, a inne nie. 

Niestety należała do tej drugiej kategorii. 

- Powiedziałem ci coś ważnego. Widzę jednak, że 

mnie zmuszasz, bym wyraził to bez słów. - Ująwszy 

twarz Susan w dłonie, Nate zbliżył usta do jej warg. 

Tym razem jej nie pocałował. Wilgotnym gorącym 

koniuszkiem języka obrysował kształt jej ust. Wszystkie 

przygnębiające myśli rozwiały się w mgnieniu oka 

i odpłynęły w nieznane. Przestała myśleć, przestała 

oddychać, wszystko straciło znaczenie poza tym, że 

tulił ją w ramionach. Ogień w piekarniku był niczym 

w porównaniu z ogniem, który Nate rozpalił w jej 

ciele. Nie panując nad sobą, zarzuciła mu ręce na szyję 

i przylgnęła z całej siły wargami do jego warg, poddając 

się bez reszty uczuciom, które w niej wzbudzał. 

Otworzyła się dla niego, obiecując wszystko, czego 

zapragnie. Jego język odnalazł drogę do jej ust, z których 

wydarł się jęk rozkoszy. Nate zadrżał. Zdała sobie 

sprawę, że jej reakcja była zarazem niewinna i zmysłowa, 

niewprawna i bezwiedna, lecz pełna pożądania. 

- A widzisz! - szepnął, wspierając się czołem o jej 

czoło i oddychając ciężko. Głos mu się łamał. 

Zabrzmiało to tak, jak gdyby te słowa wyjaśniały 

wszystko. Susan powoli otworzyła oczy i zaczerpnęła 

powietrza, próbując uspokoić oddech. 

Zanurzył palce w jej włosach i znów ją pocałował. 

Dłonie Susan powędrowały ku szyi Nate'a, przesunęły 

się po ramionach i wzdłuż rąk. Jej dotyk sprawił mu 

wyraźną przyjemność, zamruczał coś bowiem cicho 

i jeszcze mocniej wpił się w jej wargi. 

- Niestety, chyba nie jesteś jeszcze gotowa, by to 

usłyszeć - powiedział czule. 

- Co usłyszeć? - spytała, gdy mogła wreszcie 

wydobyć z siebie głos. 

- To, co ci powiedziałem. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 101 

- Co mianowicie? - Uniosła brwi. 

- Zapomnij o ciasteczkach. Jesteś bardziej niż 

wystarczająco kobieca dla każdego mężczyzny. 

Zamrugała powiekami, nie rozumiejąc, o co mu 

chodzi. 

- Nigdy ci nie mówiłem, byś sprawdzała, kim 

jesteś. Sugerowałem wyłącznie, byś nie straciła własnej 

osobowości. Życiowe cele - w porządku, trzeba je 

mieć, ale powinnaś zrobić rachunek kosztów. 

- Och! - Myśli wciąż jej się gmatwały, nie docierało 

do niej właściwe znaczenie słów. 

- Nic ci nie będzie? - spytał, przesuwając piesz­

czotliwie koniuszkami palców po jej policzku i zamy­

kając pocałunkiem jej oczy. 

Pokręciła z trudem głową. 

- John Hammer pragnie panią natychmiast widzieć 

- poinformowała panna Brooks Susan, gdy weszła do 

biura w czwartek rano. 

Serce podeszło dziewczynie do gardła. Na ten dzień 

czekała pięć długich lat. 

- Czy powiedział w jakiej sprawie? - spytała, usiłując 

zachować spokój przynajmniej na zewnątrz. 

- Nie - odrzekła sekretarka. - Poprosił mnie tylko, 

bym przekazała, że chciałby się z panią widzieć 

w porze wygodnej dla pani. 

Susan osunęła się na miękkie siedzenie fotela. Oparła 

łokcie na biurku i ukryła twarz w dłoniach, próbując 

uporządkować poplątane myśli. 

- W porze wygodnej dla mnie - powtórzyła szeptem. 

- Nie dostałam awansu. Wiedziałam, że tak będzie. 

- Susan - powiedziała surowo sekretarka, zwracając 

się do niej po imieniu, co się mgdy przedtem nie 

zdarzyło. - Myślę, że wyciągasz pochopne wnioski. 

Susan spojrzała na nią, zirytowana jej niedomyśl-

nością. 

background image

102 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Gdyby miał zamiar mianować mnie wiceprezesem, 

zaprosiłby do siebie późnym popołudniem. Zawsze 

tak postępuje. Następnie palnąłby mówkę, jakim to 

jestem lojalnym pracownikiem, cennym nabytkiem 

dla firmy itd., itp. To, że chce ze mną mówić teraz, 

oznacza... Cóż, wie pani, co to oznacza. 

- Jestem pewna, że się mylisz - odrzekła spokojnie 

panna Brooks. - Proponuję, byś się pozbierała i poszła 

do Johna Hammera, zanim się rozmyśli. 

Susan wstała i wyprostowała się. Ze zdenerwowania 

miała straszliwe kurcze żołądka, nie mogła opanować 

drżenia rąk. 

- Połam nogi, dziecko - uśmiechnęła się panna 

Brooks i uniosła kciuk do góry. 

John Hammer wstał, gdy ją zaanonsowano. Susan 

weszła do gabinetu i natychmiast zauważyła, że jej 

dwaj rywale nie zostali wezwani. Prezes uśmiechnął 

się życzliwie i wskazał krzesło. Susan przycupnęła na 

brzeżku, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo 

jest zdenerwowana. 

- Dzień dobry, Susan... - uśmiechnął się łagodnie 

John Hammer. 

- I co? - Eleanor Brooks patrzyła w napięciu, jak 

Susanna powoli sadowi się przy biurku. - Co się 

stało? - spytała po raz drugi. - Nie siedź tak. Mów coś. 

Susan powoli przeniosła wzrok z telefonu na 

sekretarkę. Potem zaśmiała się cicho. Nie mogła się 

powstrzymać, chichotała jak szalona, zasłoniła więc 

usta obiema rękami. Gdy była już w stanie mówić, 

otarła łzy, spływające po policzkach. 

- Po pierwsze, zapytał mnie, czy zechciałabym 

przenieść się do innego gabinetu na czas malowania 

mojego? 

- Co takiego? 

Susan pomyślała, że gdy John Hammer zadał jej to 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

103 

pytanie, musiała wyglądać tak jak panna Brooks 

w tej chwili. 

- Moja pierwsza reakcja była identyczna. Nie 

zrozumiałam, o co mu chodzi. Wyjaśnił mi, że ma 

zamiar urządzić na nowo mój gabinet, żeby był 

godny wiceprezesa do spraw marketingu. 

- Dostałaś awans? - Eleanor Brooks klasnęła 

w dłonie z nie ukrywaną radością. 

- Dostałam! - powiedziała cicho Susan, zamykając 

oczy. - Naprawdę dostałam. 

- Gratuluję. 

- Dziękuję, bardzo dziękuję. - Sięgnęła po słuchaw­

kę telefonu. Musi podzielić się nowiną z Nate'em. 

Zaledwie dwa dni temu powiedział, że powinna dążyć 

do spełnienia swych marzeń, a już dziś wszystko 

ułożyło się po jej myśli. 

Telefon w jego mieszkaniu nie odpowiadał, odłożyła 

więc słuchawkę, bardzo zawiedziona. Odczuwała 

nieprzepartą potrzebę porozmawiania z nim, próbo­

wała więc co pół godziny, aż wreszcie pomyślała, że 

za chwilę zwariuje. 

Pogrążyła się w pracy, którą przerwała jej w południe 

sekretarka, mówiąc, że przyszła osoba, z którą była 

umówiona na lunch. 

- Niech wejdzie tutaj - mruknęła zirytowana. 

Ku jej zdumieniu, do gabinetu wszedł Nate i klapnął 

w fotelu naprzeciwko biurka. 

- Nate! - wykrzyknęła, zrywając się na równe 

nogi. - Próbuję się z tobą połączyć przez cały ranek. 

Co ty tu robisz? 

- Idziemy razem na lunch, zapomniałaś? 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

- Nate - Susan obeszła biurko i stanęła przed nim. 

- John Hammer wezwał mnie rano do siebie. - Z pod­

niecenia brakowało jej tchu. - Dostałam awans. Masz 

przed sobą wiceprezesa firmy H&J Lima. 

Przez chwilę Nate się nie odzywał. Potem spytał 

powoli, z namysłem, jak gdyby nie był pewien, czy 

słuch go nie myli: 

- Dostałaś awans? 

- Tak! - potwierdziła radośnie. -Tak! 

- Naprawdę dopięłaś swego? - Oczy Nate'a roz­

szerzyły się z podziwu. 

Susan entuzjastycznie pokiwała głową z taką 

gwałtownością, że omal nie zwichnęła sobie szyi. 

Odrzucając głowę do tyłu, Nate wydał okrzyk, od 

którego strop znalazł się w niebezpieczeństwie. Na­

stępnie opasał ją ramionami w talii, podniósł i zaczął 

z nią wirować, pokrzykując radośnie. 

Susan nigdy w życiu nie odczuwała głębszej radości. 

Awans wydawał jej się nierealny, póki nie podzieliła 

się wiadomością z Nate'em. To on był pierwszą 

osobą, której pragnęła o tym powiedzieć. Stał się 

ośrodkiem jej życia i nadszedł czas, by się przyznać, 

że się w nim zakochała. 

Nie posiadając się ze szczęścia, uśmiechnęła się do 

niego i impulsywnie zanurzyła palce w jego włosach. 

Pocałowała go drżącymi wargami, a potem spojrzała 

mu z uśmiechem w oczy. Przeniosła spojrzenie na 

jego zmysłowe usta, pochyliła się i przywarła do jego 

warg w namiętnym pocałunku. 

104 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

105 

- Susan - powiedział zdławionym głosem Nate 

- co ty ze mną wyrabiasz! 

Dygocąc z podniecenia, rozchyliła usta. Chciała, 

by ją całował tak, jak ostatnio, by zabrakło jej tchu. 

Był to najszczęśliwszy moment w jej życiu, a poczucie 

szczęścia tylko częściowo wiązało się z awansem. 

Najważniejszy okazał się Nate i miłość, którą do 

niego czuła. 

Ktoś zakasłał nerwowo za ich plecami. Nate 

przestał ją całować i spojrzał ze zniecierpliwieniem 

w stronę drzwi. 

- Panno Simmons - uśmiechnęła się szeroko 

sekretarka. 

- Tak? - Susan oderwała się od Nate'a i przygładziła 

włosy, usiłując odzyskać swój kierowniczy autorytet. 

- Wychodzę. Zastąpi mnie panna Andrews. 

- Dziękuję, panno Brooks - w głosie Nate'a 

brzmiało zniecierpliwienie. 

Susan posłała mu karcące spojrzenie. 

- My... ja idę teraz na lunch. 

- Powiem pannie Andrews. 

- Po południu chciałabym zwołać zebranie pracow­

ników i powiadomić ich o awansie. 

Eleanor Brooks skinęła głową, ale oczy jej się 

śmiały, gdy popatrzyła na Nate'a. 

- Wszyscy chyba już się domyślili po... hałasie, 

który dobiegał z pani gabinetu kilka minut temu. 

- Rozumiem. 

- Nie ma pracownika, który by się nie cieszył 

z pani sukcesu. 

- Hm, ja widzę dwóch... - powiedziała cicho Susan, 

pamiętając o swoich byłych rywalach. 

Sekretarka zamknęła za sobą drzwi i w tej samej 

chwili Nate pochwycił Susan w ramiona. 

- W którym miejscu skończyliśmy? 

- Wychodziliśmy właśnie na lunch. 

background image

106 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Ja przypominam sobie coś zupełnie innego 

- nachmurzył się Nate. 

Susan roześmiała się i uścisnęła go mocno, przepeł­

niona coraz większą miłością. 

- Myślę, że oboje trochę się zapomnieliśmy. - Od­

sunąwszy się od niego, sięgnęła po torebkę i przewiesiła 

ją przez ramię. - Jesteś gotów? 

- Dla ciebie zawsze do usług. - Ale jego namiętne 

spojrzenie mówiło, że miał na myśli coś innego 

niż lunch. 

Susan poczuła, że się czerwieni. 

- Nate - szepnęła, spuszczając wzrok - zachowuj 

się przyzwoicie. Proszę. 

- Staram się jak mogę w tych warunkach - od­

powiedział jej również szeptem, patrząc na nią figlarnie. 

- Muszę ci uświadomić, gdybyś się jeszcze tego nie 

domyśliła, że szaleję za tobą, dziewczyno. 

- Ja... ja też za tobą przepadam. 

- To świetnie. - Objął ją ramieniem w pasie i wypro­

wadził z gabinetu, po czym przeszli tak całym koryta­

rzem aż do windy. Susan czuła na sobie spojrzenia 

swoich współpracowników, ale po raz pierwszy w życiu 

nie przejmowała się tym, co sobie pomyślą. 

Poszli do Il Bistro, jednej z najlepszych restauracji 

w mieście. Nastrój był uroczysty i Nate, odgrywając 

rolę dżentelmena w każdym calu, nie chciał pozwolić, 

by zajrzała do karty, nalegając, że sam coś dla niej 

wybierze. 

- Nate - powiedziała cicho, gdy kelner odszedł od 

stolika - chcę zapłacić za ten lunch. To sprawa 

służbowa. 

Nate uniósł brwi. 

- A jak uzasadnisz ten wydatek, gdy twój szef cię 

o to zapyta? 

- Oprócz świętowania sukcesu, o którym nie 

wiedziałam do dzisiejszego ranka, jest jeszcze inny 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

107 

powód, dla którego zaprosiłam cię na lunch. - Już 

wcześniej mu wyjaśniła, że z chwilą otrzymania awansu 

jej życie ulegnie zmianie. Nowe obowiązki będą 

wymagały większego zaangażowania i mogą dras­

tycznie rozluźnić jej stosunki z Nate'm. A ona 

chciałaby, żeby były bliższe. I sądzi, że znalazła na to 

sposób. 

- Sposób? - powtórzył Nate. 

Rozmowę przerwał im kelner, który przyniósł 

butelkę drogiego francuskiego wina. Odkorkował ją 

i nalał odrobinę Nate'owi do spróbowania. Gdy Nate 

skinął głową na znak aprobaty, napełnił im kieliszki 

i oddalił się dyskretnie. 

- No więc, o czym mówiłaś? 

Susan sięgnęła przez stół i wzięła go za rękę. 

- Zawsze byłeś wobec mnie szczery i uczciwy. 

Chcę, żebyś wiedział, że bardzo to w tobie cenię. Gdy 

cię kiedyś zapytałam o pracę, przyznałeś się, że owszem, 

pracowałeś, a potem przestałeś. - Czekała, aż powie 

jej coś więcej, on jednak milczał. - Widać, że nie 

brakuje ci pieniędzy, ale przecież poza nimi istnieje 

coś nie mniej ważnego. 

Nate puścił jej dłoń i zaczął obracać w palcach 

kieliszek z winem. 

- A co to takiego? 

- Brakuje ci celu. 

Spojrzał jej w oczy, unosząc pytająco brwi. 

- Nie masz określonych zainteresowań. Przez 

ostatnich kilka tygodni obserwowałam, jak prze­

skakujesz z jednej dziedziny do drugiej. Najpierw 

baseball, potem gry komputerowe, jeszcze później 

latawce, a jutro z pewnością wymyślisz coś innego. 

- Podróże - skończył za nią. - Myślałem serio 

o zwiedzaniu. Bardzo chciałbym pojechać do Hon­

gkongu. 

- Hongkong - powtórzyła, gestykulując żywo. - To 

background image

108 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

właśnie miałam na myśli. - Serce niemal przestało jej 

bić na myśl, że mogłaby go nie widzieć przez tyle 

czasu. Przyzwyczaiła się, że jest tuż obok, że dzieli 

z nim wolne chwile. Nie dość, że się w nim zakochała, 

to jeszcze w błyskawicznym tempie stał się jej 

najlepszym przyjacielem. 

- Czy uważasz podróże za coś zdrożnego? 

- Ależ nie - odparła szybko. - Ale co będziesz 

robił, gdy wyczerpią cię rozrywki i znudzą podróże? 

Co będziesz robił, gdy skończą ci się pieniądze? 

- Będę się zastanawiał, gdy się to już stanie. 

- Rozumiem. 

- Susan, w twoich ustach brzmi to jak koniec 

świata. Wierz mi, bogactwo to naprawdę nie wszystko. 

Jeśli zabraknie mi pieniędzy - świetnie. Jeśli nie 

zabraknie - też dobrze. 

- Rozumiem - powtórzyła z nieszczęśliwą miną. 

- Już to mówiłaś kilka minut temu. 

- Martwię się o ciebie. Możemy mieszkać w tym 

samym bloku, ale nasze światy różnią się od siebie 

diametralnie. Moja przyszłość jest nakreślona aż do 

chwili, gdy przejdę na emeryturę w wieku sześć­

dziesięciu pięciu lat. Wiem, czego chcę, i wiem, jak to 

zdobyć. 

- Kiedyś też tak myślałem, zrozumiałem jednak, 

jak to wszystko jest mało ważne. 

- Wcale tak nie musi być - powiedziała stanowczo. 

- Posłuchaj, chcę ci zaproponować coś ważnego, ale 

nie odpowiadaj mi teraz. Daję ci czas do namysłu. 

Obiecaj, że przynajmniej rozważysz moją propozycję. 

- Czy to propozycja małżeństwa? - zażartował. 

- Nie. - Wzburzona, wygładziła lnianą serwetkę 

na kolanach, chcąc ukryć drżenie palców. - Proponuję 

ci pracę. 

- Co takiego? - Nate uniósł się z wrażenia na 

krześle. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

109 

Susan rozejrzała się ze zmieszaniem dookoła i spos­

trzegła, że niektórzy ludzie przerwali jedzenie i przy­

glądają im się. 

- Czemu się tak dziwisz? Praca zmieni zdecydowanie 

twój stosunek do życia. 

- A jakie stanowisko mi proponujesz? 

- Nie wiem, przynajmniej na razie. Musimy ustalić 

pewne sprawy ze współpracownikami. Jestem jednak 

pewna, że znajdzie się stanowisko odpowiadające 

twoim kwalifikacjom. 

Nate spoważniał i nie odzywał się przez długą chwilę. 

- Uważasz, że praca zapewniłaby mi cel w życiu? 

- Tak właśnie uważam. - Jej zdaniem praca 

nauczyłaby go patrzeć w przyszłość, a nie tylko żyć 

dniem dzisiejszym. Musiałby wstawać rano, zamiast 

wylegiwać się w łóżku do dziewiątej czy dziesiątej. 

- Susan... 

- Zanim powiesz cokolwiek - przerwała mu - chcia­

łabym, żebyś poważnie przemyślał moją ofertę. 

Spojrzał tak poważnie, jak nigdy dotąd, zupełnie 

inaczej niż w chwilach, gdy chciał ją pocałować. 

Wyraźnie błądził gdzieś myślami. 

Podczas posiłku rzadko się odzywał, co zresztą jej 

nie dziwiło. Rozważał ofertę, a właśnie na tym jej 

zależało. Miała nadzieję, że podejmie właściwą decyzję. 

Kochała go tak bardzo, że pragnęła upodobnić jego 

świat do swojego. 

Mimo protestów Nate'a, Susan zapłaciła za lunch. 

Odprowadził ją do biura i przystanął na chodniku, 

żegnając się. Susan pocałowała go w policzek i raz 

jeszcze poprosiła, by przemyślał jej propozycję. 

- Dobrze - obiecał, przesuwając pieszczotliwie 

palcem po jej policzku, po czym odszedł. 

- Czy ktoś dzwonił? - spytała Dorothy Andrews, 

która zastępowała jej sekretarkę. 

- Tak - odrzekła Dorothy, nie podnosząc oczu. 

background image

110 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Jakaś Emily - nie podała nazwiska. Powiedziała, że 

zadzwoni później. 

- Dziękuję. Usiadła przy biurku w gabinecie 

i zadzwoniła do siostry. 

- Emily, mówi Susan. Czy to ty dzwoniłaś? 

- Wiem, że nie powinnam zawracać ci głowy 

w biurze, ale nigdy cię nie mogę złapać w domu, 

a muszę spytać cię o coś ważnego. 

- O co chodzi? - Susan sięgnęła po formularz, 

zamierzając go wypełnić w trakcie rozmowy. Czasami 

mijało dobrych kilka minut, zanim Emily udało się 

dotrzeć do sedna sprawy. 

- Zostało mi kilka pięknych cukini z mojego ogrodu. 

Może chciałabyś jedną? 

- Mniej więcej tak samo, jak bólu głowy. - Po 

historii z czekoladowymi ciasteczkami Susan po­

przysięgła sobie, że nie spojrzy więcej na żaden przepis. 

- Cukinie są wspaniałe o tej porze roku - powie­

działa Emily, jak gdyby to wystarczyło, by nakłonić 

Susan do wzięcia całej ciężarówki. 

Susan postawiłaby na szali nawet swój awans, że 

siostra nie zadzwoniła po to, by rozmawiać o cukiniach. 

Był to wyłącznie pretekst i teraz musiała zagrać 

w zgaduj-zgadulę. Przebiegła w myśli różne ewen­

tualności i wstrzeliła się bezbłędnie. 

- Możemy uważać temat cukini za skończony, 

a co do Michelle, to nie mam nic przeciwko temu, by 

się nią zaopiekować, jeśli potrzebna ci moja pomoc. 

- Och, Susan, naprawdę? Byłabym ci bardzo 

wdzięczna, gdybyś zajęła się nią za dwa tygodnie od 

tej soboty. 

- Przez całą noc? - Choć bardzo kochała siost­

rzenicę, perspektywa spędzenia z nią kolejnej nocy 

napawała ją przerażeniem. Co prawda Nate z pew­

nością byłby szczęśliwy, mogąc jej pomóc. 

- Ależ nie, tylko na wieczór. Szef Roberta zaprosił 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI  1 1 1 

nas na kolację i nie bardzo wypada nam zabrać ze 

sobą dziecko. Czy mówiłam ci, że Robert otrzymał 

poważny awans? 

- Nie. 

- Taka jestem z niego dumna. Myślę, że jest 

najlepszym księgowym w Seattle. 

Susan zastanawiała się przez chwilę, czy nie powie­

dzieć siostrze o wielkiej nowinie, ale nie chciała 

zakłócać ich radości z powodu awansu szwagra. 

Powie im za dwa tygodnie, gdy podrzucą Michelle. 

- Bardzo chętnie zajmę się Michelle - powtórzyła 

Susan i, zaznaczając datę w kalendarzu, uświadomiła 

sobie, że to prawda. Może być do niczego w kuchni, ale 

z siostrzenicą idzie jej całkiem nieźle. Może jeszcze 

przyjdzie czas, gdy zastanowi się poważnie nad możli­

wością zafundowania sobie dziecka, a może dwojga 

dzieci - oczywiście nie teraz, lecz kiedyś w przyszłości. 

- Dobrze. Czekam na was siedemnastego. 

Susan wróciła wieczorem do domu pod dobrą 

datą. Zebranie ze współpracownikami miało szalenie 

sympatyczny przebieg. Po piątej obie asystenki 

zaprosiły ją na drinka, by oblać awans. Niespodzie­

wanie wpadło jeszcze kilka osób z wydziału i koniecznie 

chciało jej postawić drinka. Około siódmej była już 

mocno zarumieniona i podniecona. 

Prawdopodobnie porządna kolacja zniwelowałaby 

skutki alkoholu, ale Susan chciała jak najszybciej 

wrócić do domu. 

Minęło niespełna pół godziny, gdy zadzwonił 

telefon. Piła właśnie herbatę, przebrana już w płaszcz 

kąpielowy. 

- Susan, mówi Nate. Czy mogę wpaść na chwilę? 

- Daj mi pięć minut na przebranie się. 

Otworzyła mu drzwi, ubrana w luźne spodnie 

i sweter. 

background image

112 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Cześć - powitała go wesoło, świadoma, że jej 

usta wykrzywiają się w nienaturalnym grymasie. 

Nate ledwie na nią spojrzał. Wszedł nachmurzony, 

z rękami w kieszeniach. Nie usiadł, lecz zaczął 

przemierzać pokój niczym żołnierz sprawujący wartę. 

Usiadła na brzegu kanapy, obserwując go uważnie. 

Była pełna animuszu i radosna po całym pełnym 

wydarzeń dniu. Bawiło ją wyraźne poruszenie Nate'a. 

- Sądzę, że przyszedłeś porozmawiać o mojej 

ofercie? - spytała, zdziwiona, że tak panuje nad 

głosem. 

Milczał przez chwilę, przeczesując palcami gęste 

włosy. 

- Tak, właśnie o tym chciałbym porozmawiać. 

- Nie rób tego - uśmiechnęła się. 

- Dlaczego? - Zmarszczył brwi, zaskoczony. 

- Ponieważ chcę, żebyś miał więcej czasu na 

rozważenie mojej propozycji. 

- Najpierw muszę ci coś wyjaśnić. 

Susan nie słuchała. Miała mu do powiedzenia coś 

znacznie ważniejszego. 

- Jesteś przystojny, inteligentny i pociągający 

- zaczęła z entuzjazmem. - Mógłbyś być, kimkolwiek 

zechcesz, Nate! 

- Susan... 

Pogroziła mu palcem, kręcąc głową. 

- Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć. 

- Tak? 

- Jestem w tobie zakochana. - Jej wyznanie 

rozpłynęło się w głośnym ziewnięciu. Speszona, 

zasłoniła usta dłonią. - Oo, przepraszam. 

Nate zmrużył podejrzliwie oczy. 

- Susan, ty piłaś? 

- Ociupinkę - zademonstrowała mu ilość dwoma 

palcami - tylko tyle, ale przede wszystkim jestem 

szczęśliwa. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI  1 1 3 

- Susan! - wymówił jej imię z długim westchnie­

niem. - Nie wierzę ci. 

- Dlaczego? Czy chcesz, żebym wykrzyczała to na 

całe Seattle? Chętnie to zrobię. Patrz! - Pobiegła 

w podskokach do kuchni i rozsunęła oszklone drzwi. 

Skutki alkoholu częściowo minęły, ale odczuwała 

nieprzepartą potrzebę powiedzenia Nate'owi, jak 

bardzo jej na nim zależy. Już zbyt długo omijali 

ten temat. 

Wyszła na balkon i wystawiła rozgorączkowaną 

twarz na podmuch wiatru. Złożywszy dłonie wokół 

ust, krzyknęła głośno: 

- Kocham Nate'a Townsenda! - Zadowolona, 

odwróciła się do niego przodem i rozłożyła ręce 

najszerzej jak mogła. - Widzisz - oznajmiłam to 

całemu światu. 

Podszedł do niej i wziął ją w ramiona, zamyka­

jąc oczy. Susan oczekiwała po nim większej wylew­

ności. 

- Nie wydajesz się zbyt szczęśliwy z tego powodu 

- rzuciła prowokująco. 

- Nie jesteś sobą. 

- Kim więc jestem? - Podparłszy się pod boki, 

utkwiła w nim wyzywające spojrzenie. - Czuję się 

normalnie. Założę się, że myślisz, iż jestem pijana. 

Otóż wcale nie jestem. 

Nie odpowiedział. Wziąwszy ją za ramiona, pokie­

rował do kuchni, po czym zajął się parzeniem kawy. 

- Rzuciłam kofeinę - oznajmiła. 

- Kiedy? Przecież piłaś kawę podczas lunchu. 

- Właśnie w tej chwili - zachichotała. - No, Nate! 

- wykrzyknęła, pochylając się ku niemu i pstrykając 

palcami. - Rozluźnij się trochę. 

- Muszę się zająć doprowadzeniem cię do stanu 

trzeźwości. 

- Mógłbyś mnie pocałować. 

background image

114 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Mógłbym - przyznał - ale nie pocałuję. 

- Dlaczego? 

- Ponieważ jeśli to zrobię, mogę stracić panowanie 

nad sobą. 

Westchnęła i zamknąwszy oczy, wyprostowała 

ramiona. 

- To najbardziej romantyczna rzecz, jaką mi 

kiedykolwiek powiedziałeś. 

Nate przesunął dłonią po twarzy i pochylił się nad 

blatem kuchennym. 

- Czy miałaś coś w ustach od lunchu? 

- Jedną faszerowaną pieczarkę, jedną śliwkę w be­

konie i kawałek selera napełniony jakąś masą serową. 

- A kolacja? 

- Miałam zamiar zrobić sobie grzankę, ale nie 

byłam głodna. 

- Po całej tej masie jedzenia - no cóż, wcale się nie 

dziwię... 

- Czy usiłujesz być złośliwy? Och, chwileczkę, 

miałam cię o coś zapytać. 

Przymknąwszy jedno oko, usiłowała przypomnieć 

sobie datę, którą wspomniała jej siostra. 

- Czy masz jakieś plany na siedemnastego? 

- Siedemnastego? A o co chodzi? 

- Michelle przychodzi z wizytą do cioci Susan 

i wiem, że chciała się spotkać również z tobą. 

Nate był wyraźnie zaniepokojony, ale od chwili 

gdy wszedł do jej domu, nie okazywał zadowolenia 

z niczego. 

- Niestety, ten wieczór mam zajęty. 

- No cóż, poradzę sobie sama. Przedtem też jakoś 

mi się udało. 

Kawa zaparzyła się i Nate nalał pełną filiżankę, po 

czym podał ją Susan, wciąż nachmurzony. 

- Och, Nate, co się z tobą dzieje? Odkąd tylko 

przyszedłeś zachowujesz się zupełnie inaczej niż zwykle. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI  1 1 5 

Powinniśmy dawno się już całować, a ty po prostu 

mnie ignorujesz! 

- Wypij kawę. 

Stał nad nią, póki nie podniosła filiżanki do ust. 

Upiwszy łyk, skrzywiła się, ponieważ kawa była 

straszliwie gorąca. 

- No, pij do dna, maleńka. 

Susan posłusznie wykonała polecenie. Sącząc kawę, 

obserwowała przez cały czas Nate'a, który krążył 

bezustannie po kuchni, jak gdyby nie mógł ustać 

w miejscu. Był czymś wyraźnie zdenerwowany i bardzo 

chciałaby wiedzieć, czym. 

- Zrobione! - oznajmiła, odstawiając filiżankę, 

zadowolona z siebie. - Nate - spytała, coraz bardziej 

zaniepokojona - czy ty mnie kochasz? 

Przystanął i spojrzał jej poważnie w oczy. 

- Tak bardzo, że trudno mi samemu uwierzyć. 

- To dobrze - odetchnęła z ulgą. - Zaczynałam już 

w to wątpić. 

- Gdzie trzymasz aspirynę? - Zaczął bezładnie 

szukać w szafkach kuchennych. 

- Aspirynę? Czy chcesz przez to powiedzieć, że 

moje zachowanie przyprawiło cię o ból głowy? 

- Nie. - Odwrócił się i powiedział z czułym 

uśmiechem: - Chcę, żebyś ją miała na podorę­

dziu jutro rano, bo z pewnością będzie ci potrzeb­

na. 

Jej miłość do niego rosła w postępie geometrycznym. 

- Jesteś dla mnie taki dobry! 

- Gdy się obudzisz, weź od razu dwie tabletki. 

Powinno ci trochę pomóc. - Przykucnął przed nią 

i ujął jej obie dłonie. - Wyjeżdżam jutro na kilka dni. 

Zadzwonię do ciebie, dobrze? 

- Przemyślisz sobie moją propozycję, prawda? Po 

powrocie powiesz mi, co postanowiłeś. - Musiała 

przerwać z powodu tak potężnego ziewnięcia, że 

background image

1 1 6 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

szczęka omal jej nie wyskoczyła z zawiasów. - Myślę, 

że powinnam się położyć, prawda? 

Rano obudził ją gniewny terkot budzika. Na­

tychmiast zdała sobie sprawę za świdrującego bólu 

w skroniach. Z trudem usiadła na łóżku, jęcząc z bólu. 

Dowlokła się jakoś do kuchni i spostrzegła stojący 

na bufecie flakonik z aspiryną. Przypomniała sobie, 

że Nate prosił by zażyła ją zaraz po obudzeniu. 

- Niech Bóg błogosławi tego faceta - powiedziała 

głośno i skrzywiła się na dźwięk własnego głosu. 

W biurze funkcjonowała tylko na pół pary. Eleanor 

Brooks nie wyglądała lepiej od niej. Wymieniły 

porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęły się do 

siebie. 

- Kawa gotowa - poinformowała ją sekretarka. 

- Zrobiła pani również sobie? 

- Tak. 

- Jest jakaś poczta? 

- Nic, co nie mogłoby zaczekać. Pan Hammer był 

tu z samego rana. Powiedział, bym dała pani do 

przejrzenia to czasopismo, a zrobi na pani takie 

wrażenie, jak na nim. 

Susanna rzuciła okiem na Business Monthly sprzed 

sześciu lat. Było to czasopismo o tematyce handlowej, 

bardzo cenione w kręgach przemysłowych. 

- Ale to przecież wydanie sprzed kilku lat - zdziwiła 

się, zachodząc w głowę, po co szef kazał jej to czytać. 

- Pan Hammer powiedział, że jest tu coś bardzo 

ciekawego na temat pani przyjaciela. 

- Mojego przyjaciela? 

- Tak, tego o zmysłowych oczach - Nathaniela 

Townsenda. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Susan poczekała, aż panna Brooks wyjdzie z pokoju, 

po czym otworzyła pismo. Cały artykuł był poświęcony 

Nate'owi. Zdjęcie przedstawiało go znacznie młodszego 

na tle sklepu firmowego Rainy Day Cookies, najbar­

dziej znanej firmy cukierniczej w całym kraju. 

Susan uwielbiała ciasteczka Rainy Day Cookies. 

Produkowano je w różnych odmianach, ale czekola­

dowe były wprost fantastyczne. 

Gdy przeczytała dwa dalsze akapity, myślała, że za 

chwilę zwymiotuje. Przerwała czytanie i zamknęła 

oczy, walcząc z ogarniającymi ją mdłościami. Przycis­

kając ręką żołądek, zmusiła się, by wrócić do artykułu. 

Jej otępiały umysł magazynował szczegóły fantas­

tycznego sukcesu Nate'a. 

Zaczął karierę w matczynej kuchni, studiując jeszcze 

w college'u. Jego specjalnością były ciasteczka czeko­

ladowe, które stały się tak popularne, że ani się 

obejrzał, jak wpadł w diabelski młyn, który wywin­

dował go na sam szczyt w świecie przemysłu. W wieku 

dwudziestu ośmiu lat Nate Townsend był multi-

milionerem. 

Przypomniała sobie, że jakieś sześć miesięcy temu 

czytała w tym samym periodyku, że firma została 

właśnie sprzedana za nie ujawnioną sumę. Kwota, 

na jaką ją szacowano, spowodowała u Susan zawrót 

głowy. 

Oparłszy łokcie na biurku, wzięła parę głębokich 

oddechów, by się uspokoić. Zrobiła z siebie kompletną 

idiotkę wobec Nate'a, a co gorsza, on jej na to 

117 

background image

118 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

pozwolił. To upokorzenie będzie pamiętać chyba do 

końca życia. 

Pomyśleć, że piekła ciastka dla króla czekoladowych 

ciasteczek i omal nie spaliła całej kuchni! Ale to 

poniżenie było niczym w porównaniu z wczorajszą 

rozmową, kiedy to truła mu o przedsiębiorczości, 

ambicji, życiowych celach, zanim - Boże drogi, to już 

zupełnie nie do zniesienia! - zaproponowała mu pracę. 

Jakże się musiał śmiać w duchu. 

Eleanor Brooks przyniosła pocztę i położyła ją na 

rogu biurka. Susan spojrzała na nią i zrozumiała, że 

nie da rady wytrzymać w biurze przez cały dzień. 

- Idę do domu. 

- Słucham? - Panna Brooks stanęła jak wryta. 

- Jeśli ktoś będzie mnie szukał, powiedz, że źle się 

czuję i jestem w domu. 

Susan wiedziała, że jej asystentka przeżyła coś 

w rodzaju szoku. Przez wszystkie lata pracy w H&J 

Lima nie opuściła ani jednego dnia. 

- Do zobaczenia w poniedziałek rano - powiedziała 

stojąc już w drzwiach. 

- Mam nadzieję, że będzie się pani czuła lepiej. 

- Z pewnością. - Potrzebowała trochę czasu w sa­

motności, by wylizać rany i pozbierać okruchy 

potrzaskanej dumy. Pomyśleć, że zaledwie kilka godzin 

temu po pijanemu wyznała Nate'owi Townsendowi 

dozgonną miłość. 

Wchodząc do mieszkania poczuła się, jakby znalazła 

się w schronie. W tej chwili była bezpieczna, od­

grodzona od świata zewnętrznego. W końcu będzie 

musiała doń wrócić i stawić mu czoło, ale na razie 

miała spokój. 

Zarzuciła na ramiona włóczkowy szal zrobiony 

przez siostrę i wpatrzyła się niewidzącym wzrokiem 

w przestrzeń. 

Ależ była głupia! Zbłaźniła się kompletnie! Za-

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

119 

mknąwszy oczy, odchyliła głowę na oparcie kanapy 

i kilkakrotnie głęboko odetchnęła. Chciała zrzucić 

z siebie gniew i urazę, by nie przekształciły się w gorycz. 

Nie pozwoliła sobie na rozważania typu „co by było 

gdyby". Spróbowała podejść do sprawy bardziej 

pozytywnie.  N a s t ę p n y m razem będzie umiała 

strzec swego serca. 

W godzinę później obudziła się zdumiona tym, że 

zasnęła. Otuliła się kocem i zaczęła analizować sytuację. 

Sprawy nie miały się wcale tak źle. Osiągnęła swój 

najważniejszy cel - została wiceprezesem do spraw 

marketingu - pierwszą kobietą na tak eksponowanym 

stanowisku w całej długiej histori firmy. Była zado­

wolona z życia. Jeśli niekiedy odczuwała tęsknotę za 

własną rodziną, to przecież miała Emily. Tłumiąc 

westchnienie, Susan powiedziała sobie, że nie brakuje 

jej niczego. Cieszyła się szacunkiem, miała dobrą 

pracę, była zdrowa. Życie jest piękne. 

Głowa ją bolała, żołądek też dawał się we znaki, 

ale koło południa zrobiła sobie rosół z torebki i zmusiła 

się, by choć trochę zjeść. Wkładała właśnie talerz do 

zlewu, gdy zadzwonił telefon. Jedynie panna Brooks 

wiedziała, że Susan jest w domu i miała dzwonić 

tylko w bardzo ważnych sprawach. 

- Susan, mówi Nate. 

- Cześć, Nate - powiedziała, starając się, by jej 

głos brzmiał obojętnie. - Czym mogę ci służyć? 

- Dzwoniłem do pracy, ale twoja sekretarka po­

wiedziała, że poszłaś do domu, ponieważ źle się czułaś. 

- Tak. Myślę, że wczoraj wieczorem wypiłam więcej, 

niż mi się zdawało. Miałam koszmarnego kaca, gdy 

się obudziłam dziś rano. 

- Czy znalazłaś aspirynę na bufecie? 

- Tak. Teraz przypominam sobie, że byłeś u mnie 

wieczorem. - Myślała gorączkowo, chcąc zatrzeć 

ślady. - Pewnie zrobiłam z siebie idiotkę? - siliła się 

background image

120 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

na lekki ton. - Czy nie powiedziałam przypadkiem 

czegoś kłopotliwego dla mnie lub dla ciebie? 

- Nie pamiętasz? - Roześmiał się cicho. 

Oczywiście że pamiętała, ale wolałaby raczej, by ją 

torturowano, niż miałaby się do tego przyznać. 

- Trochę, ale na większość wieczoru urwał mi 

się film. 

- Gdy tylko wrócę do Seattle, pomogę ci przypom­

nieć sobie każde słowo. 

- Pewnie... zrobiłam z siebie kompletną idiotkę 

- wymamrotała. - Na twoim miejscu zapomniałabym 

o wszystkim, co ci powiedziałam. 

- Susan, Susan, Susan - powiedział czule Nate. 

- Może zrobimy ten krok od razu? 

- Myślę... że powinniśmy porozmawiać o tym 

później... naprawdę... ponieważ nie byłam wtedy sobą. 

- Łzy zebrały się w kącikach jej oczu i spłynęły po 

policzkach. Wściekła na siebie za ten wybuch uczuć, 

otarła je wierzchem dłoni. 

- Lepiej się już czujesz? 

- Tak... nie. Właśnie miałam zamiar się położyć. 

- Połóż się, odpocznij. Wracam w niedzielę. Przy­

latuję wczesnym popołudniem. Chciałbym, żebyśmy 

zjedli razem kolację. 

- Oczywiście. - Zgodziłaby się na wszystko, byle 

tylko skończyć tę rozmowę. Rana była zbyt świeża, 

wciąż krwawiła. Do niedzieli zdoła się jakoś pozbierać 

i łatwiej sprosta sytuacji. Do niedzieli zdoła ukryć 

swój ból. 

- A więc do zobaczenia koło piątej. 

- W niedzielę - dopowiedziała, czując się jak robot, 

zaprogramowany, by robić dokładniej to, czego zażąda 

jego użytkownik. Nie miała zamiaru jeść kolacji 

razem z Nate'em ani nic w tym rodzaju. A on 

wkrótce się dowie, dlaczego. 

Jedynym sposobem, by przetrwać jakoś tę sobotę, 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

121 

była praca. Wstąpiła do biura, by przejrzeć korespon­

dencję, którą zostawiła jej na biurku panna Brooks. 

Wiadomość o jej awansie miała być opublikowna 

w niedzielnym wydaniu Seattle Times, ale musiał 

nastąpić jakiś przeciek, prawdopodobnie ze strony 

szefa, znalazła bowiem w korespondencji zaproszenie 

na lunch z okazji konferencji miejscowych handlow­

ców, którzy osiągnęli znaczący sukces. Konferencja 

miała się odbyć siedemnastego, czyli już za dwa 

tygodnie, Susan spędziła więc sporo czasu, pisząc na 

maszynie notatki do wystąpienia. 

W niedzielny poranek Susan obudziła się ociężała 

i bez humoru. Natychmiast uzmysłowiła sobie, jakie 

jest źródło jej złego samopoczucia. Po południu stanie 

oko w oko z Nate'em. Przez ostatnie dwa dni 

planowała dokładnie, co powie i jak się zachowa. 

Nate przyszedł o wpół do piątej. Otworzyła mu 

drzwi, ubrana w granatowe spodnie i kremowy 

włóczkowy sweter. Włosy miała upięte. 

- Susan! - Wzrok miał wygłodniały. Przestąpił 

próg i pochwycił ją w ramiona. 

Nim się połapała, że chce ją pocałować, było już za 

późno na ukrycie reakcji. Przytulił ją mocno do siebie 

i namiętnie wpił wargi w jej usta. Susan zapomniała 

o swych pretensjach i odwzajemniła mu gorący 

pocałunek. 

Nate wsunął palce w jej włosy i wyciągnął wszystkie 

szpilki, nie przestając jej całować. 

- Dwa dni nigdy mi się tak nie dłużyły - powiedział, 

chwytając zębami jej dolną wargę, jakby była naj-

smakowitszym kąskiem. 

Starając się odzyskać zimną krew, uwolniła się 

z jego objęć: 

- Napijesz się kawy? 

- Nie. Chcę tylko ciebie. 

Odsunęła się, ale znów ją pochwycił i przygarnął 

background image

122 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

w ciepły azyl swych ramion. Splótł ręce na jej plecach 

i spojrzał czule w oczy. Szósty zmysł podpowiedział 

mu, że coś jest nie tak. 

- Coś się stało? - spytał. 

- Nie... i tak - przyznała sucho. - Trafił mi 

przypadkiem do rąk stary egzemplarz Business Mon­

thly.

 Czy coś ci to mówi? 

Zawahał się i przez długą chwilę Susan wątpiła, czy 

się w ogóle odezwie. 

- Zatem wiesz? 

- O tym, że jesteś czy też kiedyś byłeś królem 

ciasteczek na cały świat? Wiem. 

Zmrużył oczy. 

- Jesteś na mnie zła. 

Westchnęła. Wiele zależało od tego, w jaki sposób 

mu to powie. Mimo iż ćwiczyła swą przemowę wielo­

krotnie podczas weekendu, było to znacznie trudniejsze, 

aniżeli mogła przypuszczać. Jednakże powzięła silne 

postanowienie, że zachowa spokój i obojętność. 

- Jestem raczej zakłopotana niż ubawiona - po­

wiedziała. - Szkoda, że mnie nie uprzedziłeś, zanim 

zrobiłam z siebie idiotkę. 

- Susan, wiem, że masz wszelkie prawo mieć do 

mnie pretensję. - Puścił ją i zaczął przechadzać się 

nerwowo po kuchni oraz salonie, pocierając kark. 

- To nie była żadna tajemnica. Sprzedałem interes 

prawie sześć miesięcy temu i wziąłem sobie urlop - do 

diabła, naprawdę go potrzebowałem! Doprowadziłem 

się do takiego stanu, że lepiej nie mówić. Mój doktor 

twierdzi, że znajdowałem się na krawędzi kompletnego 

załamania psychicznego. Gdy cię spotkałem, zacząłem 

właśnie z tego wychodzić, uczyłem się na nowo cieszyć 

życiem. Ostatnią rzeczą, której bym pragnął, były 

rozmowy na temat minionych trzynastu lat. Pozos­

tawiłem za sobą Rainy Day Cookies i chciałem 

zbudować nowe życie. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

123 

- Czy zamierzałeś mi kiedyś o tym powiedzieć? 

- Tak! - potwierdził porywczo. - W czwartek 

wieczorem. Byłaś słodka, oferując mi pracę. Wiedzia­

łem, że powinienem coś powiedzieć, ale byłaś wtedy... 

- Zawiana - dokończyła za niego. 

- Dobrze, niech będzie zawiana, z braku lepszego 

słowa. 

- Musiałeś mieć świetny ubaw z powodu wpadki 

z ciasteczkami. - Sama się zdziwiła, jak spokojnie 

brzmi jej głos. Udało jej się zachować równowagę 

ducha i była z tego ogromnie dumna. 

Kąciki warg uniosły mu się leciutko. Widać było, 

że usiłuje powstrzymać śmiech. 

- Mów dalej - powiedziała, machnąwszy ręką. 

- Przypuszczam, że te zwęglone ciasteczka i spalona 

folia do pieczenia były akcentem komicznym. Nie 

winię cię. Gdyby sytuacja była odwrotna, z pewnością 

wpadłabym w histerię. 

- To nie tak. Fakt, że upiekłaś te ciasteczka, był 

jedną z najmilszych rzeczy, jakie kiedykolwiek dla 

mnie zrobiono. Chcę, byś wiedziała, że byłem głęboko 

wzruszony. 

- Nie zrobiłem tego dla ciebie - rzuciła, usiłując 

powstrzymać gniew. - To była próba ogniowa... 

- Susan... 

- Musiałeś też mieć niezłą zabawę innego dnia, 

gdy wygłosiłam ci przemowę na temat przedsiębior­

czości, motywacji i życiowych celów. 

- To mnie również dotknęło - podkreślił. 

- Pewnie w czułe miejsce na łokciu. - Udała, że się 

śmieje, by udowodnić, jaka z niej równa facetka. 

Mogła sobie żartować, ale sama niezbyt lubiła, gdy 

ktoś stroił sobie z niej żarty. 

- Zdaję sobie sprawę, że nie wygląda to najlepiej, 

gdy się patrzy od twojej strony - powiedział po 

chwili Nate. 

background image

124 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Wygląda całkiem źle - powtórzyła z krótkim 

histerycznym śmiechem. - Istnieje jedyny sposób 

położenia temu kresu. 

Nate nie przestawał krążyć po mieszkaniu. 

- Czy chcesz zlekceważyć to drobne nieporozu­

mienie, Susan, czy też masz zamiar obrócić je przeciwko 

mnie, zniszczyć wszystko, co jest między nami? 

- Jeszcze nie wiem. - W gruncie rzeczy wiedziała, 

ale nie chciała, by oskarżył ją o podejmowanie 

pochopnych decyzji. Nate z łatwością wytłumaczył 

się ze wszystkiego. Susan jednak czuła się upokorzona. 

Jak miałaby mu teraz zaufać, skoro uważał za nic 

ukrycie tak ważnej części swego życia. 

- Jak długo masz zamiar nad tym myśleć? 

- Nie wiem. 

- Rozumiem, że ze wspólnej kolacji nici? 

Skinęła głową, zaciskając zęby aż do bólu. 

- W porządku, przemyśl sobie wszystko. Wierzę, 

że jesteś absolutnie uczciwa i bezstronna. Chciałbym 

tylko spytać cię o coś. Jak postąpiłabyś na moim 

miejscu? 

- Dobrze. - Była skłonna zrobić dla niego choć 

tyle, jakkolwiek w głębi duszy powzięła już po­

stanowienie. 

- Przemyśl jeszcze jedną sprawę - powiedział, gdy 

otworzyła mu drzwi. 

- Co takiego? - Susan szaleńczo pragnęła pozbyć 

się go jak najszybciej z domu. Im dłużej u niej 

przebywał, tym trudniej było jej gniewać się na niego. 

- To. - Przyciągnął ją i pocałował, poruszając 

najgłębsze zakątki jej duszy. Jego wargi płonęły, 

a pocałunek był tak przepełniony pożądaniem, że 

kolana się pod nią ugięły. 

Gdy Nate wreszcie ją puścił, cofnęła się i omal nie 

upadła. Oddychając z trudem, oparła się o framugę, 

piersi jej falowały. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 125 

Zadowolony z siebie Nate uśmiechnął się, co 

doprowadziło ją do wściekłości. 

- Przyznaj, Susan - wyszeptał, przesuwając palcem 

po jej obojczyku - że jesteśmy dla siebie stworzeni. 

- Nie... nie mam zamiaru niczego przyznawać. 

Zrobił smutną minę. Bez wątpienia była obliczona 

na wywołanie jej współczucia, ale nic z tego. Susan 

nie da się omamić po raz drugi. 

- Zadzwonisz do mnie? 

- Tak. - Jak rak świśnie, a ryba zaśpiewa, co 

powinno nastąpić mniej więcej w czasie, gdy rząd 

osiągnie równowagę budżetu. Może w dwutysięcznym 

roku. 

Od dwóch dni życie Susan powróciło do normalnego 

trybu. Wychodziła do pracy wcześnie, wracała późno, 

robiąc wszystko, co w jej mocy, by unikać Nate'a, 

choć była pewna, że będzie czekał cierpliwie na jakiś 

znak od niej. Poza tym on też miał swoją dumę 

- liczyła na to. 

Gdy wróciła w środę do domu, zastała wetkniętą 

w drzwi karteczkę. Serce zaczęło walić jej jak młotem. 

Zwlekała z otworzeniem jej, dopóki nie włożyła 

kolacji do kuchenki mikrofalowej. Gdy się wreszcie 

zdecydowała, zobaczyła tylko cztery słowa: „Zadzwoń 

do mnie. Proszę." 

Wybuchnęła histerycznym śmiechem. Ha! Nate 

Townsend może wpaść do kadzi z płynną czekoladą, 

nim doczeka się jej telefonu. Bardziej niż pewne, że 

powiedziałby lub zrobił coś, co przypomniałoby jej, 

jaką była idiotką! 

Gdy zadzwonił telefon, wciąż miała ambiwalentne 

uczucia. Odskoczyła do tyłu i popatrzyła nań nieufnie. 

- Halo? - spytała ostrożnie drżącym głosem. 

- Susan, czy to ty? 

. - Och, cześć, Emily. 

background image

126 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- O Boże, ale mi napędziłaś stracha. Myślałam, że 

jesteś chora. Twój głos brzmiał tak dziwnie. 

- Nie, nie, czuję się świetnie. 

- Dawno nie rozmawiałyśmy i chciałam się dowie­

dzieć, co u ciebie słychać. 

- Wszystko w porządku. 

- Susan! - Jej imię zabrzmiało w ustach siostry jak 

ostrzeżenie. - Znam cię zbyt dobrze, bym nie wy­

czuwała, że święci się coś niedobrego. Wiem też, że 

ma to pewnie związek z Nate'em. Nie wspomniałaś 

o nim słowem w żadnej rozmowie. 

- Rzadko się ostatnio widujemy. 

- Dlaczego? 

- Cóż, bycie multimilionerem bardzo go absorbuje. 

Emily zamilkła na dłuższą chwilę, chwytając oddech. 

- Chyba coś się dzieje z telefonem. Zdawało mi 

się, że powiedziałaś... 

- Znasz Rainy Day Cookies? 

- Jasne. Chyba każdy zna. 

- Jeszcze nie pojmujesz związku? 

- Chcesz powiedzieć, że Nate... 

- ... jest królem czekoladowych ciasteczek we 

własnej osobie. 

- Ależ to cudownie. Wspaniale. Jest sławny... to 

znaczy jego ciasteczka są znane na całym świecie. 

Pomyśleć, że ktoś, kto doprowadził do rozkwitu 

Rainy Day Cookies pomagał Robertowi złożyć 

łóżeczko Michelle. Nie mogę się doczekać, by mu 

o tym powiedzieć. 

- Na mnie nie zrobiło to wrażenia. 

- Kiedy się o tym dowiedziałaś? - spytała Emily 

niemal oskarżycielskim tonem. 

- W ubiegły piątek. John Hammer dał mi czaso­

pismo, w którym był artykuł o Nacie. To wydanie 

sprzed kilku lat, ale artykuł powiedział mi o nim 

wszystko to, co sam powinien był mi powiedzieć. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

127 

- A więc sama to odkryłaś? - wykrzyknęła Emily. 

- Tak. 

- Jesteś na niego zła? 

- Dobry Boże, oczywiście że nie. Jaki miałabym 

powód? - Susan obawiała się, że Emily nie wyczuje 

sarkazmu w jej słowach. 

- Z pewnością miał zamiar ci powiedzieć - broniła 

Nate'a Emily. - Nie znam zbyt dobrze twojego sąsiada, 

ale zrobił na mnie wrażenie człowieka prostolinijnego. 

Jestem pewna, że zamierzał ci wszystko wyjaśnić 

w odpowiednim czasie. 

- Być może - zgodziła się Susan. - Przepraszam 

cię, ale pitraszę sobie coś w kuchence mikrofalowej 

i muszę już lecieć. - Była to marna wymówka, ale 

Susanna nie miała ochoty rozmawiać w tej chwili 

o Nacie. - Och, byłabym zapomniała - dodała szybko. 

- Mam wystąpienie na konferencji siedemnastego, ale 

wszystko się kończy przed wpół do szóstej, więc 

możesz na mnie liczyć, jeśli idzie o Michelle. 

- Świetnie. Posłuchaj, siostrzyczko, jeśli zechcesz 

porozmawiać, zawsze możesz na mnie liczyć. 

- Dzięki, będę o tym pamiętała. 

Odłożywszy słuchawkę, spojrzała jeszcze raz na 

krótki liścik od Nate'a. Właściwie powinna wyrzucić 

go do śmieci. Zmięła karteczkę w kulkę i wrzuciła do 

pojemnika, czując niewielką, cholernie niewielką, 

satysfakcję. 

Co z oczu, to i z serca - jak mówi stare przysłowie 

- tyle że tym razem nie chciało to jakoś zadziałać. 

Telefon przyciągał jej uwagę jak magnes. 

Kolacja była gotowa, ale gdy spojrzała na nieape-

tyczną potrawę, postanowiła ją wyrzucić i pójść do 

Western Avenue Deli na kurczaka w curry. Byłoby to 

dobre z dwóch względów. Po pierwsze, przestałby ją 

kusić telefon, a po drugie zjadłaby wreszcie coś 

przyzwoitego. 

background image

128 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Podjąwszy w końcu decyzję, przeszła już do salonu, 

gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Jęknęła, wiedząc 

doskonale, zanim jeszcze otworzyła drzwi, że to 

z pewnością Nate. 

- Nie zadzwoniłaś - powiedział oschle. Wpadł do 

mieszkania jak burza, nie czekając na zaproszenie. 

Wyglądał na zdenerwowanego, ale panował nad sobą. 

- Jak długo jeszcze mam czekać? Widzę, że po­

stanowiłaś mnie ukarać za błąd, który popełniłem, co 

do pewnego stopnia jestem w stanie zrozumieć. Ale 

już przez to przeszliśmy. Na co więc czekasz? Na 

przeprosiny? A więc dobrze - jest mi bardzo przykro. 

- Ach... 

- Masz wszelkie powody czuć się urażona, ale o co 

ci chodzi? Łakniesz krwi? Dość już tego! Szaleję za 

tobą, kobieto, a ty czujesz to samo do mnie, nie 

próbuj więc zgrywać obojętności, ponieważ potrafię 

cię przejrzeć. Odłóżmy te głupstwa na bok. 

- Dlaczego? 

- Co dlaczego? 

- Dlaczego tak zwlekałeś? Czemu nie powiedziałeś 

mi wcześniej? 

Rzucił jej spojrzenie mówiące, że znów wracają do 

starych dziejów, po czym zaczął chodzić po pokoju. 

- Ponieważ chciałem wyrzucić Rainy Day Cookies 

z moich myśli. Poświęciłem się pracy bez reszty. 

- Przystanął i popatrzył na nią badawczo. - Zauwa­

żyłem u ciebie podobne nastawienie. Całe twoje życie 

jest uzależnione od jakiejś firmy produkującej artykuły 

sportowe. 

- Nie j a k i e j ś, lecz największej w całym kraju 

- odparła oburzona. 

- Wybacz, Susan, ale naprawdę nie robi to na 

mnie wrażenia. A co z twoim życiem? Ma polegać 

wyłącznie na wspinaniu się po szczeblach korporacji? 

Pozwól sobie powiedzieć, że gdy znajdziesz się już na 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

129 

górze, widok stamtąd wcale nie jest taki wspaniały. 

Nie będziesz umiała cenić prostych rzeczy w życiu. 

Tak się stało ze mną. 

- Czy sugerujesz, żebym rzuciła to wszystko i zaczęła 

wąchać kwiatki? Cóż, Nathanielu Townsend, mam 

dla ciebie nowinę. Otóż podoba mi się moje życie 

takie, jakie jest. Obrażasz mnie, sądząc, że możesz 

w nie ingerować, wtrącać się do mojej kariery 

i wmawiać mi, że wkroczyłam na drogę wiodącą ku 

samounicestwieniu, powiem ci więc od razu... - umilkła 

na chwilę, by zaczerpnąć tchu - ...że twoje słowa nic 

dla mnie nie znaczą. 

Nate zagryzł wargi. 

- Nie namawiam cię do wąchania kwiatów, Susan. 

Chcę, byś wyjrzała przez okno na cieśninę i zobaczyła 

coś poza pięknym widokiem, promami, ośnieżonymi 

górami. Życie jest czymś więcej niż tylko pajęczyną 

snutą przez pająka w rogu balkonu. To są codzienne 

cuda, które znajdziesz za progiem, ale życie, bogate 

życie jest czymś więcej. To interesujące znajomości, 

przyjaciele, zabawa. Umknęło to nam obojgu. Najpierw 

mnie, a teraz widzę, że zmierzasz w dokładnie tym 

samym niszczycielskim kierunku. 

- Dla ciebie to wszystko jest dobre i śliczne, ale ja... 

- Potrzeba ci tego samego, co mnie. Potrzebujemy 

się nawzajem. 

- Małe sprostowanie - powiedziała w podnieceniu. 

- Tak się złożyło, że odpowiada mi właśnie taki styl 

życia. Dlaczego miałby mi nie odpowiadać? Osiągnęłam 

swoje cele, założone na pięć lat, teraz postawiłam sobie 

następne. Mogę dotrzeć na sam szczyt w tej firmie 

i tego właśnie pragnę. A co do potrzeby kontaktów, 

mylisz się również. Radziłam sobie, zanim cię spotka­

łam i będę sobie radziła, gdy znikniesz z mojego życia! 

W pokoju zrobiło się tak cicho, że przez chwilę 

Susan była przekonana, iż Nate przestał oddychać. 

background image

130 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Gdy zniknę z twojego życia - powtórzył wolno. 

- Rozumiem. A więc podjęłaś już decyzję. 

- Tak - odrzekła, podnosząc wysoko głowę. - Było 

sympatycznie, ale jeśli muszę wybierać pomiędzy tobą 

a funkcją wiceprezesa, decyzja nie jest raczej trudna. 

Jestem pewna, że spotkasz inną młodą kobietę, która 

będzie potrzebowała obrony przed samą sobą. Jak 

widzę, nasze kontakty były z twojej strony czymś 

w rodzaju akcji ratunkowej. Teraz, skoro już wiesz, 

jak się kruszy ciasteczko - kalambur jest zamierzony 

- może zechcesz uprzejmie pozostawić mnie mojemu 

żałosnemu losowi. 

- Susan, czy mnie wysłuchasz? 

- Nie. - Dla większego efektu podniosła rękę. 

- Spróbuję być szczęśliwa - powiedziała z kpiną 

w głosie. 

Przez dłuższą chwilę Nate się nie odzywał. 

- Robisz błąd, ale musisz przekonać się o tym na 

własnej skórze. 

- Spodziewam się, że będziesz w pobliżu, by 

pozbierać kawałki, na które się rozlecę. 

Zmrużył błękitne oczy i prześwidrował ją wzrokiem. 

- Może będę, a może nie. 

- Cóż, nie musisz się martwić, ponieważ tak czy 

owak będziesz musiał długo czekać. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

- Panno Simmons, panie Hammer, to dla mnie 

prawdziwy zaszczyt. 

- Dziękuję - odpowiedziała Susan, uśmiechając się 

uprzejmie do młodego mężczyzny, który powitał ją 

oraz jej szefa. Convention Centre był wypełniony 

niemal po brzegi. W chwili gdy zdała sobie sprawę, 

jak wielkie będzie jej audytorium, poczuła, że zamiast 

żołądka ma ściśnięty kłębek. 

Poszła wraz ze swym szefem za młodym mężczyzną, 

który zaprowadził ich na podium. Siedziało tam już 

kilka osób. Susan poznała burmistrza i kilku radnych, 

a także dwóch znanych biznesmenów. 

Miejsce Susan znajdowało się po prawej stronie 

podium. John miał siedzieć obok niej. Uścisnąwszy 

dłoń koordynatorowi konferencji, pozdrowiła innych 

i usiadła. 

Pomyślała, że nie uda jej się przełknąć ani kę­

sa, siedząc tak na widoku. Spoglądając na morze 

nieznajomych twarzy, usiłowała zachować spo­

kój i zebrać myśli. Była przecież jedną z osób, któ­

re miały dziś wystąpić i przygotowała się do tego 

starannie. 

Po jej prawej stronie powstało lekkie zamiesznie, 

ale podium przesłaniało jej widok. 

- Cześć, ślicznotko. Nikt mnie nie uprzedził, że 

również tu będziesz. 

Nate. Susan omal nie połknęła w całości sporego 

kawałka łososia. Utkwił jej w przełyku i była bliska 

udławienia. 

131 

background image

132 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Obróciwszy się w krześle, znalazła się z nim 

oko w oko. 

- Cześć, Nate - powiedziała, starając się, by 

zabrzmiało to obojętnie. 

- Spodziewałem się, że Nate Townsend może być 

tu dzisiaj - szepnął John, bardzo z siebie zadowolony. 

- Widzę, że teraz ty zaczęłaś mi deptać po piętach. 

Susan zignorowała komentarz Nate'a i zajęła się 

łososiem, mając nadzieję, że rzuca się w oczy, iż 

bardziej niż obaj mężczyźni interesuje ją smaczne 

jedzenie. 

- Tęskniłaś za mną? 

Minęło dziesięć dni, odkąd widziała Nate'a po raz 

ostatni. Unikanie go nastręczało wiele trudności. Gdy 

wróciła do domu pierwszego dnia po zerwaniu, zza 

ściany dobiegały dźwięki włoskiej opery, a przez 

uchylone okno wdzierał się pikantny zapach domowego 

sosu do spaghetti. W nosie aż ją kręciło od aromatu 

duszących się pomidorów z dodatkiem ziół i ostrego 

czosnku. 

Podczas weekendu Susan mogłaby przysiąc, że 

Nate wypróbował wszystkie możliwe przepisy z książki 

kucharskiej, a każdy następny bardziej kuszący od 

poprzedniego. Susan nigdy nie jadła tylu posiłków 

w restauracjach, co w ubiegłym tygodniu. 

Gdy Nate zdał sobie sprawę, że nie uda mu się tak 

łatwo jej przekupić za pomocą dobrego jedzenia, 

wina i śpiewu - w tym wypadku arii operowych 

- zastosował inną taktykę. 

Wróciwszy z pracy do domu, zastała przed drzwiami 

samotną pąsową różę. Nie było przy niej żadnej 

karteczki, po prostu nieskazitelnie piękny kwiat. 

Podniosła ją i wbrew rozsądkowi zabrała do domu, 

rozkoszując się subtelnym zapachem. Jedyną osobą, 

która mogła ją tam zostawić, był Nate. Zreflek­

towawszy się, wyszła z mieszkania i położyła różę na 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 133 

dawnym miejscu. W pięć minut później otworzyła 

drzwi i z konsternacją odkryła, że kwiat wciąż tam 

leży i wygląda na opuszczony i smutny. 

Postanowiwszy dać Nate'owi jasno do zrozumienia, 

co zrobi ze wszystkimi prezentami, położyła różę pod 

jego drzwiami. 

Nie było mu jednak łatwo przemówić do rozsądku. 

Następnego wieczora miejsce róży zajęło nieduże 

pudełko luksusowych czekoladek. Tym razem Susan 

nie weszła z nimi do domu, lecz zaniosła wprost pod 

drzwi Nate'a. 

- Nie! - odparła teraz, wracając myślami do chwili 

obecnej i konferencji. - Nie tęskniłam ani trochę. 

- Naprawdę? - zrobił zakłopotaną minę. - Myś­

lałem, że próbujesz wszystko między nami naprawić 

i dlatego zostawiasz te wszystkie prezenty pod 

drzwiami. 

Na moment serce przestało jej bić. Rzuciła mu 

wściekłe spojrzenie i powróciła do jedzenia. Zjadła 

wszystko do ostatniego kęsa, bojąc się, że inaczej 

Nate mógłby pomyśleć, iż jest chora z miłości do niego. 

Szef pochylił ku niej głowę i powiedział z zadowo­

loną miną: 

- Pomyślałem, że będzie dla ciebie miłą niespodzian­

ką występować razem z Nate'em. Sam to zaaran­

żowałem. 

- Bardzo to ładnie z pańskiej strony - szepnęła. 

- Tęskniłaś za mną, przyznaj się - zaczepił ją znów 

Nate, balansując na dwóch nogach krzesła, by zajrzeć 

jej w twarz. 

W porządku, była skłonna zgodzić się, że dokuczała 

jej trochę samotność, ale należało się tego spodziewać. 

Przez kilka tygodni Nate wypełniał każdą wolną 

chwilę takimi głupstwami, jak mecze baseballa czy 

puszczanie latawców. Ale zanim go spotkała, żyło jej 

się świetnie, a teraz wracała po prostu do dawnego 

background image

134 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

spokojnego trybu życia. Jej świat był cudowny. Pełny. 

Nie potrzebowała Nate'a, by uczynił z niej stuprocen­

tową kobietę. Zadawał sobie mnóstwo trudu, by ją 

zmusić do przyznania się, że bez niego jest nieszczęś­

liwa. Nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji. 

- Ja za tobą tęsknię. - Spojrzał na nią wymownie. 

- Powinnaś przynajmniej ustąpić na tyle, by przyznać, 

że jesteś równie samotna i nieszczęśliwa jak ja. 

- Ależ nie jestem! - odparła słodko, w cichości 

ducha zdając sobie sprawę, że to wierutne kłamstwo. 

- Mam fantastyczną pracę, przede mną obiecująca 

kariera. O czym więcej mogłabym marzyć? 

- Dzieci? 

Pokręciła głową. 

- Michelle i ja świetnie się ze sobą bawimy, a kiedy 

zmęczymy się sobą nawzajem, matka zabiera ją do 

domu. Uważam, że to idealny sposób cieszenia się 

dzieckiem. 

Pierwszy mówca wszedł na podium, przyciągając 

uwagę Susan. Po mniej więcej pięciu minutach Susan 

poczuła, że ktoś popukał ją w ramię. Rzuciła spojrzenie 

na Nate'a, który trzymał w górze białą płócienną 

serwetkę z napisem: „A co z mężem?". 

Stłumiwszy jęk, Susan modliła się, by nikt inny nie 

zauważył napisu, a zwłaszcza jej szef. Wywróciła oczy 

i pokręciła stanowczo głową. Właśnie wtedy zauważyła, 

że wszyscy spoglądają w jej stronę i biją brawo, jak 

gdyby czekając na coś. Zamrugała powiekami, nie 

rozumiejąc, o co chodzi, wreszcie zdała sobie sprawę, 

że właśnie ją zapowiedziano i zebrani czekają na jej 

wystąpienie. 

Wstała gwałtownie, szurając krzesłem i zajęła miejsce 

na podium, nie ośmielając się spojrzeć na Nate'a. Ten 

facet mógł doprowadzić człowieka do szewskiej pasji. 

Inna kobieta wylałaby całą zawartość szklanki z wodą 

na jego zadowoloną gębę! Opanowała się, odetchnęła 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 135 

głęboko i popatrzyła na swe audytorium. Natychmiast 

uświadomiła sobie, że popełniła błąd. Na sali było 

mnóstwo osób, czuła wlepione w siebie oczy. 

Rozplanowała bardzo starannie swe wystąpienie 

i nauczyła się go na pamięć. Na wszelki wypadek 

przyniosła za sobą maszynopis. Zaznaczyła trzy 

kluczowe zagadnienia i miała zamiar zilustrować je 

barwnymi anegdotami. Nagle poczuła, że ma kom­

pletną pustkę w głowie. Zebrała całą odwagę, by nie 

wziąć nóg za pas. 

- Pokaż im, Susan! - szepnął Nate, uśmiechając się. 

Patrzył na nią z taką zachętą i wiarą, że paraliż 

powoli zaczął ustępować. Choć znała na pamięć 

wystąpienie, sięgnęła po notatki. W chwili gdy 

przeczytała pierwsze zdanie, wiedziała, że wszystko 

będzie dobrze. 

Mimo wcześniejszych wysiłków Nate'a, by podkopać 

jej pewność siebie i równowagę ducha, odczuwała 

dużą satysfakcję z powodu świetnego przyjęcia jej 

przemówienia przez słuchaczy, Wiele osób kiwało 

potakująco głowami w newralgicznych punktach 

wystąpienia i Susan wiedziała, że trafiła do nich. 

Wracając na miejsce, pochwyciła spojrzenie Nate'a. 

Uśmiechał się bijąc brawo, a błysk w jego oczach 

niewątpliwie świadczył o szacunku i podziwie. To 

ciepłe, czułe spojrzenie sprawiło, że serce omal 

nie wyskoczyło jej z piersi. A jednak rozwścieczył 

ją swymi nonsensownymi pytaniami, rozproszył 

jej uwagę, dokuczył, wykpił, a potem napisał te 

głupstwa na serwetce. Gdy jednak skończyła mówić, 

pierwszą osobą, na którą spojrzała, świadomie czy 

też nie, był Nate. 

Ten człowiek prowadzi ją prostą drogą do domu 

wariatów! 

Nate'a zapowiedziano jako następnego. Gdy wszedł 

na podium, pomyślała, jak też podziałałoby na niego, 

background image

136 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

gdyby teraz ona napisała coś na serwetce i pokazała 

mu podczas wygłaszania przez niego przemówienia. 

Prawie natychmiast ogarnął ją wstyd z powodu tej 

dziecinady. 

Z uroczystą miną - a może tak się tylko jej 

wydawało - Nate wyjął notatki z wewnętrznej kieszeni 

marynarki. Ledwie zdołała powstrzymać się od 

śmiechu, widząc, że to, co miał do powiedzenia, 

wypunktował pośpiesznie na odwrocie wizytówki. 

A więc tak „poważnie" potraktował swe dzisiejsze 

wystąpienie! Wyglądało na to, że naskrobał te parę 

słów w czasie, gdy ona stała na podium. 

Pomyślała gniewnie, że pokazał się jej ze złej strony, 

ale w chwili gdy otworzył usta, zawojował natychmiast 

wszystkich słuchaczy. Rzadko zdarzało jej się słuchać 

bardziej dynamicznego mówcy. Jego silny głos docierał 

do najdalszych zakątków ogromnej sali i choć Nate 

korzystał z mikrofonu, Susan była pewna, że jest on 

absolutnie zbędny. 

Nate mówił o początkach swej działalności, o tym, 

jak zmarł jego ojciec w tym samym roku, kiedy on 

wybierał się do college'u i zabrakło środków na jego 

kształcenie. Był to najgorszy okres w jego życiu 

i jednocześnie punkt zwrotny, od którego wystartował 

do sukcesu. Pomyślał sobie, że ciasteczka czekoladowe 

jego matki zawsze wszystkim ogromnie smakowały. 

Z powodu przedwczesnej śmierci ojca podjęła pracę 

w miejscowej fabryce, i Nate, szukając sposobu na 

opłacenie studiów od jesieni, wziął się za pieczenie 

ciasteczek i sprzedawanie ich turystom po pięćdziesiąt 

centów za sztukę. 

Mniej więcej w połowie lata zarobił z nawiązką na 

opłacenie pierwszego roku nauki. Wkrótce kilka 

sklepów spożywczych skontaktowało się z nim, pragnąc 

włączyć ciasteczka do swego asortymentu towarów. 

Po nich zgłosiły się restauracje i hotele. Mały zakład 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

137 

cukierniczy chciał odkupić od niego recepturę na 

ciasteczka czekoladowe oraz orzechowe. 

Nate rozpoczął studia, uczestnicząc we wszystkich 

możliwych programach z dziedziny biznesu. Pod koniec 

następnego lata otworzył własny interes, który pro­

sperował świetnie mimo popełnianych przez Nate'a 

błędów. Zanim skończył studia, był już milionerem. 

Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że nie uległ pokusie 

przerwania studiów. Wyszło mu to na korzyść i był 

zadowolony ze swej decyzji, choć wszyscy wokół 

powtarzali mu bez przerwy, że jego własne doświad­

czenie nauczyło go więcej niż większość autorów 

podręczników. Nate jednak nie zgadzał się z tą opinią. 

Susan była oczarowana. Przypuszczała, że Nate 

powie słuchaczom to, co wbijał jej do głowy od 

chwili, gdy się spotkali - że dążenie do sukcesu, 

owszem, jest ważne i dobre, ale pod warunkiem, 

że człowiek nie zapomina przy tym, kim i czym 

jest. Podejrzewała, że tę filozofię zarezerwował jedynie 

dla niej. 

Wrócił na miejsce, odprowadzany gorącymi bra­

wami. W pierwszym odruchu spojrzał na Susan, 

która uśmiechnęła się łagodnie, poruszona jak reszta 

audytorium jego osobistymi doświadczeniami. Ani 

razu nie pochwalił się ani nie przypisał sobie zasług 

fenomenalnego sukcesu Rainy Day Cookies. Susan 

wolałaby już, żeby jego wystąpienie było nużącym 

zawiłym sprawozdaniem ze wspaniałej kariery, jaką 

zrobił. Wcale nie chciała czuć tak wielkiego podziwu 

dla niego. 

Lunch zakończył się w kilka minut później. Zbierając 

rzeczy, chciała wymknąć się niepostrzeżenie. Powinna 

była jednak przewidzieć, że Nate do tego nie dopuści. 

Kilka osób przepchnęło się do niego, by zamienić 

z nim parę słów, on jednak przeprosił i podszedł do niej. 

- Susan, chciałbym z tobą pomówić. 

background image

138 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

Spojrzała wymownie na zegarek, potem na swego 

szefa. 

- Mam jeszcze umówione spotkanie - powiedziała 

chłodno. 

- Twoje wystąpienie było naprawdę świetne. 

- Dziękuję, twoje również - odrzekła. Przypomniała 

sobie nagle coś, co nie dawało jej spokoju. - Nie 

wspominałeś mi nigdy o śmierci ojca. 

- Nie wspominałem też, że cię kocham, a kocham 

cię bardzo. 

Jego słowa, tak nieoczekiwane, wypowiedziane tak 

spokojnym tonem, były niczym cios w splot słoneczny. 

Susan poczuła, jak łzy zbierają się w kącikach jej 

oczu i, mrugając, usiłowała je powstrzymać. 

- Nie trzeba było tego mówić. 

- Moje uczucia do ciebie nie ulegną zmianie. 

- Ja... naprawdę muszę już iść. - Spojrzała z niecier­

pliwością w stronę Johna Hammera. Tak bardzo 

chciała uciec stąd, nie narażając na szwank swego serca. 

- Panie Townsend - podeszła do nich jakaś 

elegancka kobieta. - Będzie pan na dzisiejszej aukcji, 

prawda? 

Oderwał niechętnie wzrok od Susan i popatrzył 

na nią. 

- Owszem. 

- Będę na pana czekała - zachichotała jak dziew­

czynka. 

Susan nie mogła powstrzymać się od myśli, że 

śmiech niektórych kobiet przypomina pianie za­

rzynanego koguta. Chciała zapytać Nate'a, co to za 

aukcja, ale ktoś zadał mu właśnie jakieś pytanie przez 

całą salę. 

- Żegnaj, Nate - powiedziała więc, odchodząc. 

- Żegnaj, moja miłości. - Dopiero gdy wyszła 

z Convention Centre, zdała sobie sprawę, jak ostatecz­

nie zabrzmiało jego pożegnanie. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 139 

Czy tego właśnie pragnęła? Nate udowodnił, że nie 

jest godny zaufania, ma straszliwie denerwujący 

zwyczaj trzymania pewnych rzeczy w tajemnicy. Teraz, 

gdy nie zamierzał się więcej z nią widywać, nie miała 

żadnego powodu do narzekań. 

Za parę godzin Emily i Robert podrzucą jej Michelle 

przed pójściem na kolację z szefem jej szwagra. 

Przypomniała sobie, że podczas odwiedzin siostrzenicy 

nie ma czasu na przejmowanie się Nate'em czy 

kimkolwiek innym. 

Gdy przyjechała Emily z rodziną, zastała swą siostrę 

w różowym humorze. 

- Cześć - powitała ich wesoło, otwierając drzwi. 

Michelle popatrzyła na nią wielkimi okrągłymi oczyma 

i schwyciła obiema rączkami kołnierz matczynego 

płaszcza. 

- Kochanie, to twoja ciocia Susan, pamiętasz? 

- Emily, jedyną rzeczą, jaką ona pamięta, jest to, 

że ilekroć ją tu przynosisz, natychmiast znikasz 

- powiedział Robert, wchodząc z torbą pełną pieluch 

w jednej ręce i workiem kocyków oraz zabawek 

w drugiej. 

- Witaj, Robercie. - Nieoczekiwanie dla niego 

i dla samej siebie, pocałowała go w policzek. - Rozu­

miem, że gratulacje są jak najbardziej na miejscu? 

- Tobie również gratuluję. 

- Ach, to drobiazg. 

- Chyba nie, sądząc po artykule w gazecie. 

- Och, a propos gazety - powiedziała Emily, 

zakręciwszy się w kółko - widziałam w niej dzisiaj 

nazwisko Nate'a. 

- Tak... oboje mieliśmy wystąpienia na konferencji 

dziś po południu. 

Na Emily wyraźnie zrobiło to wrażenie, Susan nie 

była jednak pewna, czy to z jej powodu, czy Nate'a. 

- Ale ja nie o tym czytałam - mówiła dalej Emily, 

background image

140 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

ściągając kurtkę z serdelkowatych rączek Michelle. 

- Nate bierze udział w aukcji. 

- Ta-ta! - wykrzyknęła Michelle, gdy tylko miała 

rączki wolne. 

Robert popatrzył na nią z dumą. 

- Nauczyła się wreszcie! To pierwsze i jedyne słowo, 

jakie zna! Ta-ta kocha swoją malutką, bardzo kocha. 

Dla Susan było rzeczą tak niezwykłą słyszeć Roberta 

przemawiającego dziecinnym językiem, że nie zro­

zumiała, o czym mówi jej siostra. 

- Co takiego mówiłaś? 

- Usiłuję powiedzieć ci o aukcji - powtórzyła 

Emily, jak gdyby to tłumaczyło wszystko. Spojrzawszy 

na zaintrygowaną Susan, dodała: - Napotkałam jego 

nazwisko w artykule na temat aukcji dobroczynnej 

na rzecz Children's Home Society. 

Światło żarówki, które rozbłysło w głowie Susan 

wystarczyłoby do rozjaśnienia wieczornego nieba. 

- Przypadkiem nie w aukcji  k a w a l e r ó w ? - spy­

tała ochrypłym szeptem. Nic dziwnego, że kobieta, 

która zaczepiła Nate'a na lunchu, była taka bezczelna! 

Zamierzała złożyć na niego ofertę na licytacji. 

Powoli, nie bardzo wiedząc, co robi, Susan osunęła 

się na kanapę obok siostry. 

- Nie powiedział ci? 

- Niby dlaczego miał mi mówić? Jesteśmy tylko 

sąsiadami. 

- Susan! 

Jej siostra miała denerwujący zwyczaj zawierania 

całej swej opinii w jednym okrzyku: „Susan!". 

- Kochanie - powiedział Robert, zerkając na 

zegarek - pośpieszmy się, jeśli nie chcemy się spóź­

nić. Wolałbym, żeby mój szef nie musiał na nas cze­

kać. 

Spojrzenie Emily zapowiadało dłuższą pogawędkę 

po powrocie z kolacji. Susan zostało przynajmniej 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

141 

kilka godzin rezerwy na przygotowanie się na krzyżowy 

ogień pytań. 

- Bawcie się dobrze - powiedziała Susan wesoło, 

odprowadzając Emily i Roberta do drzwi - i nie 

martwcie się o małą. 

- Pa, Michelle - zawołała Emily, machając ręką. 

- Powiedz mamusi do widzenia. - Ponieważ Michel­

le nie przejawiała specjalnej ochoty, Susan ujęła jej 

pulchną rączkę i pomachała nią. 

Gdy tylko Emily i Robert wyszli, Michelle zaczęła 

cicho kwilić. Susan spojrzała na nią i poczuła, że 

zamiast serca ma ołowiany ciężarek. Kogo próbowała 

oszukać? Samą siebie? Odkąd zerwała z Natem, była 

nieszczęśliwa i samotna. 

A więc niepoprawny Nate Townsend zrobił znów 

to samo - nie zadał sobie trudu, by wspomnieć 

o aukcji. Oczywiście zgodził się wziąć w niej udział 

wiele tygodni temu, ale jej o tym nie poinformował. 

Och, jasne, przysięgał jej dozgonną miłość, ale był 

skłonny pozwolić, by kupiła go jakaś obca kobieta. 

Szybko się nauczyła, że mężczyznom nie wolno ufać. 

Im dłużej myślała o tym wieczorze, tym większa ją 

ogarniała wściekłość. Gdy spytała Nate'a, czy wpadnie, 

kiedy będzie u niej Michelle, odrzekł obojętnie, że 

„ma inne plany" tego wieczora. Pewnie że miał! 

Sprzedawanie swego ciała osobie oferującej najwyższą 

stawkę, a wszystko w imię dobroczynności! 

- Powiedziałam mu, że nie chcę go więcej widzieć 

- powiedziała do Michelle, zbytnio podnosząc głos. 

- Ten facet od początku sprawia tylko same kłopoty. 

Byłaś wtedy ze mną, pamiętasz? Czy nie byłoby 

lepiej, gdybyśmy wiedziały wtedy to, co wiemy teraz? 

Ramiona Michelle podrygiwały - Susan nie była 

pewna, czy dziecko płacze, czy też powstrzymuje się 

od płaczu. 

- Ma idiotyczny zwyczaj ukrywania przede mną 

background image

142 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

pewnych rzeczy. Otóż, oświadczam ci, że całkiem 

wyrzuciłam tego mężczyznę z moich myśli. Każda 

kobieta, która go zechce dziś wieczorem, może go 

mieć, ponieważ ja nie jestem zainteresowana! 

Michelle przytuliła twarz do szyi Susan. 

- Wiem, jak się czujesz, dziecino - powiedziała, 

przechadzając się po dywanie przed ogromnym oknem, 

zza którego dobiegały odgłosy rozświetlonego miasta. 

- Jakbyś straciła najlepszego przyjaciela, prawda? 

- Ta-ta. 

- Jest z mamusią na kolacji. Kiedyś myślałam, że 

Nate jest moim przyjacielem - powiedziała smutno. 

- Ale dowiedziałam się w przykry sposób, kim jest 

naprawdę - nie zrozum mnie źle, nie chodzi o nic 

druzgocącego. Po prostu pozwolił, bym zrobiła z siebie 

idiotkę. 

Michelle przyglądała się ciotce, najwyraźniej ocza­

rowana jej przemową. Susan mówiła więc dalej, by 

zająć czymś dziecko. 

- Mam nadzieję, że sam czuje się dziś idiotycznie, 

stojąc przed gromadą rozwrzeszczanych kobiet. - Wes­

tchnęła, zdając sobie sprawę, że dzięki swej męskiej 

urodzie Nate z pewnością osiągnie najwyższą cenę. 

Na aukcjach w poprzednich latach niektórzy panowie 

„szli" nawet za tysiąc dolarów. Tyle kosztował wieczór 

w towarzystwie jednego z kawalerów, stanowiących 

najlepszą partię w Seattle. 

- Tyle za dozgonną miłość i przywiązanie - mruk­

nęła. Michelle wciąż się w nią wpatrywała, Susan 

uznała więc, że winna udzielić siostrzenicy kilku rad. 

- Mężczyźni nie są tacy, za jakich chcą uchodzić. 

Zapamiętaj to sobie na całe życie. 

Michelle w sposób oczywisty poparła ciotkę, gawo­

rząc radośnie. 

- Ja, na przykład, nie potrzebuję mężczyzny. Jestem 

całkiem szczęśliwa prowadząc niezależne życie. Mam 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

143 

pracę, naprawdę dobrą pracę, i paru bliskich przyjaciół, 

przeważnie z grona ludzi, z którymi pracuję, no 

i oczywiście twoją mamę. - Michelle podniosła rączkę 

i otarła łzę toczącą się po policzku Susan. 

- Wiem, o czym myślisz - dodała Susan, choć 

wiedziała, że to bezsens tłumaczyć dziecku podobne 

sprawy. - Skoro jestem taka szczęśliwa, to czemu 

płaczę? Nie mam pojęcia. Cały problem w tym, że nie 

mogę przestać go kochać i to komplikuje wszystko. 

- Umilkła i przycisnęła palce do ust, by się uspokoić. 

- Spytał mnie, czy chcę przeżyć życie bez męża... 

napisał to na serwetce. Możesz sobie wyobrazić, co 

pomyślą kelnerzy, gdy to przeczytają? 

- Ta-ta. 

- O to też mnie zapytał - powiedziała Susan 

drżącym głosem. - Nigdy nie przypuszczałam, że 

zechcę mieć dzieci, ale nie zdawałam sobie wówczas 

sprawy, jak bardzo mogę kochać taką małą istotkę, 

jak ty. - Przytuliwszy dziecko do piersi, Susan 

zamknęła oczy, kuląc się pod wpływem nagłego bólu. 

- Mogłabym zastrzelić tego faceta! 

Zafascynowana włosami ciotki, Michelle sięgnęła 

rączką i wyciągnęła z nich szpilki. 

- Upięłam je dziś po południu na złość, by 

udowodnić, że jestem panią siebie, a potem, gdy go 

tam zobaczyłam, przez cały czas mego wystąpienia 

żałowałam, że nie są rozpuszczone - tylko dlatego, że 

Nate tak woli. Och, Michelle, chyba naprawdę 

zwariuję! Co byś mi poradziła? 

- Ta-ta. 

- Przypuszczałam, że mi to powiesz. - Susan 

próbowała zapanować nad łzami. - Myślałam, że 

skoro zostałam wiceprezesem, wszystko będzie cudow­

nie. Owszem, jestem oczywiście zadowolona, ale czuję 

się jakaś pusta w środku. Och, Michelle, sama nie 

wiem, jak to wyjaśnić. Noce są takie długie, a w biurze 

background image

144 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

wciąż myślę, jak dobrze byłoby wrócić do domu 

i zobaczyć Nate'a.... Chyba straciłam całą chęć do 

pracy. Na konferencji mówiłam tym wszystkim ludziom 

o zdecydowaniu, dyscyplinie i przedsiębiorczości, 

a wszystko to wydawało mi się nierealne. Potem... 

potem wracając spacerem do domu, spotkałam dawną 

koleżankę z college'u. Jest mężatką i ma córeczkę 

trochę starszą od ciebie. Wyglądała na taką szczęśliwą. 

Powiedziałam jej o moim awansie. Ucieszyła się bardzo, 

ale ja wciąż czuję w środku ogromną pustkę. 

- Ta-ta. 

- Michelle, nie mogłabyś się nauczyć innego słowa? 

Proszę cię. Co byś powiedziała na ciocię? Cio-cia. 

- Ta-ta. 

- Nate z pewnością spotka jakąś piękną blondynkę 

i zakocha się wniej na umór. Ona zapłaci za niego 

kupę forsy, co zrobi na nim takie wrażenie, że ani się 

spostrzeże, jak wpadnie w jej sidła... - Susan zamilkła 

nagle, prostując ramiona. - Nie uwierzysz, co mi 

przyszło na myśl - powiedziała do Michelle, przy­

glądającej się jej ciekawie. - To kompletnie zwariowany 

pomysł, a może wcale nie. 

Michelle pomachała rączkami, najwyraźniej chcąc 

się dowiedzieć, jaki to szalony pomysł zaświtał w głowie 

jej ciotki. To niemożliwe. Absurdalne. Ale w końcu 

tyle już razy zrobiła z siebie idiotkę wobec Nate'a, że 

jeszcze jeden nie miał już znaczenia. 

W kilka minut ubrała Michelle z powrotem w kom­

binezon. Mogłaby przysiąc, że to nieznośne stworzenie 

miało więcej odnóży od krocionoga. 

Sprawdziwszy stan swego konta, pochwyciła ksią­

żeczkę czekową i pobiegła do podziemnego garażu 

z Michelle na rękach. Z posiadanych oszczędności 

miała zapłacić rachunek za nowy samochód, ale 

wykupienie Nate'a było ważniejsze. 

Parking przed teatrem, w którym odbywała się 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

145 

aukcja, był zatłoczony do granic możliwości i Susan 

zajęło ogromnie dużo czasu znalezienie wolnego 

miejsca. Następnie nie chciano jej wpuścić na salę, 

ponieważ ani ona, ani Michelle nie miały wykupionego 

biletu. Poza tym portier poinformował ją, że zamężne 

kobiety nie mogą brać udziału w aukcji. 

- Chętnie wykupię bilet wstępu, a to jest moja 

siostrzenica. Albo pan mnie wpuści, albo... albo ja... 

nie wiem, co zrobię. To sprawa życia i śmierci! 

Podczas gdy portier konferował z szefem, Susan 

zajrzała do środka przez wahadłowe drzwi. Zobaczyła, 

jak niektóre kobiety podnoszą ręce i zrywają się 

entuzjastycznie z miejsc, by pokazać swe numery. 

Ekipa telewizyjna rejestrowała całe wydarzenie. 

Wrócił portier z informacją, że wszystkie bilety 

zostały wyprzedane. 

Susan miała już zamiar wdać się z nim w dyskusję, 

gdy usłyszała, że mistrz ceremonii wywołuje nazwisko 

Nate'a. Po sali przebiegł szmer podnieconych głosów. 

Susan podjęła desperacką decyzję. Zamiast grzecznie 

zawrócić ku wyjściu, rzuciła się ku drzwiom, otworzyła 

je i pobiegła wąskim przejściem. 

Zaskoczony mistrz ceremonii umilkł, a wszystkie 

głowy zwróciły się w stronę Susan, która przyciskając 

obronnym gestem dziecko do piersi, przebyła już 

połowę drogi, gdy wreszcie dopadł ją portier. Rzuciła 

przerażone, błagalne spojrzenie Nate'owi, który, 

osłaniając oczy przed światłami reflektorów, patrzył 

na nią. 

Michelle gaworzyła radośnie. Najwyraźniej zabawa 

w kotka i myszkę przypadła jej do gustu. Wyciągnęła 

pulchną rączkę w stronę Nate'a. 

- Ta-ta! Ta-ta! - wykrzyknęła na cały głos. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Na sali pełnej kobiet zawrzało. Żadne wysiłki Susan 

nie były w stanie powstrzymać Michelle od pokazy­

wania Nate'a palcem i nazywania go tatą. Ale Nate 

łatwo poradził sobie z całym zamieszaniem. Podszedł 

do mistrza ceremonii, w którym Susan rozpoznała 

Cliffa Dolittle'a, miejscową osobistość telewizyjną, 

i szepnął mu coś do ucha. 

- O co chodzi? - spytał głośno Cliff. 

- Ta pani nie ma biletu ani numeru oferty - od­

krzyknął portier. 

- Mogę nie mieć numeru, ale mam za to sześć 

tysięcy dziesięć dolarów dwanaście centów do zaofe­

rowania za tego mężczyznę - zawołała. 

Jej oświadczenie powitała znów wrzawa kobiecych 

głosów, która przewaliła się przez całą salę niczym 

potężna fala, rozbijająca się o brzeg. Sześć tysięcy 

była to suma, którą Susan miała na koncie, a resztę 

stanowiły drobne w torebce. 

W tej chwili zdała sobie sprawę, że cały incydent 

filmowany jest przez telewizję. 

- Otrzymałem ofertę w wysokości sześciu tysięcy 

dziesięciu dolarów i dwunastu centów - ogłosił nieco 

zszokowany Cliff Dolittle - Po raz pierwszy, po raz 

drugi... - zawiesił głos, przebiegając wzrokiem po 

wypełnionej sali - ...sprzedany pani, która nie wykupiła 

biletu wstępu. Tej z dzieckiem na ręku. 

Portier puścił ramię Susan i niechętnie wskazał, 

gdzie ma zapłacić. Wszyscy gapili się na nią i coś 

szeptali. 

146 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

147 

Mężczyzna z kamerą na ramieniu biegł w jej stronę. 

Michelle, zachwycona ogólnym zainteresowaniem, 

pokazała palcem na kamerę i zawołała jeszcze raz: 

„ta-ta", tym razem do osób, które oglądały całą tę 

hecę w domu. 

- Susan, co ty tu robisz? - wyszeptał Nate, 

podchodząc do niej, gdy dotarła wreszcie do stanowis­

ka kasjera. 

- Wiesz, co mnie w tym wszystkim najbardziej 

złości? - powiedziała zaaferowana. - To, że mogłam 

cię prawdopoodobnie mieć za trzy tysiące, a wpadłam 

w panikę i zaoferowałam wszystko do ostatniego 

centa. Ja, as marketingu! Nigdy już nie będę mogła 

chodzić z podniesioną głową. 

- W tym, co robisz, nie ma odrobiny sensu. 

- A co można powiedzieć o tobie? Najpierw mi 

wyznajesz dozgonną miłość, a potem paradujesz na 

aukcji dla całej gromady... kobiet. 

- Płaci pani razem sześć tysięcy dwadzieścia pięć 

dolarów dwanaście centów - powiedziała siwa kobieta 

na stanowisku kasjera. 

- Zaoferowałam tylko sześć tysięcy dziesięć dolarów 

i dwanaście centów - zaprotestowała Susan. 

- Piętnaście dolarów kosztuje bilet wstępu. 

Trzymając Michelle na biodrze, usiłowała rozsunąć 

zamek błyskawiczny torebki i wyjąć książeczkę 

czekową. 

- Poczekaj, wezmę ją od ciebie - Nate wyciągnął 

ręce do Michelle, ona jednak, ku zdziwieniu obojga, 

zaprotestowała głośno. 

- Coś ty jej o mnie naopowiadała? 

- Prawdę. - Susan uroczyście wypisała czek i wy­

rwała go z książeczki. Z ociąganiem podała go 

kasjerce. 

- Wypiszę pani pokwitowanie. 

- Dziękuję. - Susan popatrzyła na nią nieobecnym 

background image

148 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

wzrokiem. - A czy mogłabym wiedzieć, co otrzymam 

za moje ciężko zarobione pieniądze? 

- Wieczór z tym młodym człowiekiem. 

- Jeden wieczór - powtórzyła ponuro. - A jeśli 

pójdziemy na kolację, to kto płaci - on czy ja? 

- Ja - powiedział szybko Nate. 

- To dobrze, bo wydałam na ciebie wszystkie moje 

pieniądze. 

- Jadłaś coś? 

- Nie, jestem potwornie głodna. 

- Ja również. - Uśmiechnął się nieśmiało, ale jego 

spojrzenie mówiło, że nie ma bynajmniej na myśli 

płonących naleśników. - Nie mogę uwierzyć, że to 

zrobiłaś. 

- Ja też - powiedziała, dziwiąc się samej sobie. 

- Jeszcze wciąż mam zawrót głowy. - Później pewnie 

dostanie trzęsionki, której nie będzie w stanie opano­

wać. Nigdy w życiu nie zachowała się równie bezczelnie. 

Co też miłość potrafi wyzwolić w kobiecie! Zanim 

spotkała Nate'a, była rozsądną, logiczną, oddaną 

pracy kobietą interesu. W sześć tygodni później 

wąchała kwiatki i rozmyślała o ślubach, dzieciach, 

rzucając obiecującą karierę, ponieważ zakochała się 

po uszy! 

- Chodź, spływamy stąd - powiedział Nate, obej­

mując ją w pasie i prowadząc do wyjścia. 

Portier wyglądał na bardzo zadowolonego, że się 

jej wreszcie pozbywa. 

- Susan. - Gdy znaleźli się na parkingu, Nate 

położył ręce na jej ramionach i zamknął oczy, jak 

gdyby usiłował zebrać myśli. - Jesteś ostatnią osobą, 

której bym się tu spodziewał. 

- Jasne - odparła chłodno. - Gdy się pobierzemy, 

będę zdecydowanie nalegała, byś informował mnie 

o swoich planach. 

Nate otworzył szeroko oczy. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

149 

- Gdy się pobierzemy? 

- Chyba nie sądzisz, że wydałam sześć tysięcy 

dolarów za jedną kolację w jakiejś luksusowej re­

stauracji? 

- Ale... 

- Dzieci też będą. Myślę, że poradzę sobie jakoś 

z dwójką, ale będziemy się nad tym zastanawiać, 

kiedy przyjdzie na to czas. 

Po raz pierwszy, odkąd go poznała, Nate Townsend 

zaniemówił. 

- Pewnie się zastanawiasz, jak zamierzam rozwiązać 

sprawę mojej kariery zawodowej - powiedziała, 

uprzedzając jego pytanie. - Na razie nie jestem całkiem 

pewna, co zrobię. Ponieważ nie mam jeszcze trzy­

dziestki, myślę, że możemy poczekać z dziećmi jeszcze 

kilka lat. 

- Ja mam trzydzieści trzy lata. Chciałbym założyć 

rodzinę jak najszybciej. 

Głos Nate'a brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle 

i Susan przyjrzała mu się bacznie, w obawie, czy nie 

przeżył zbyt wielkiego wstrząsu. Bo ona przeżyła! 

- W porządku, możemy zaplanować naszą rodzinę 

od razu - zgodziła się. - Ale zanim powrócimy 

do rozmów o dzieciach, chcę cię spytać o coś 

ważnego. Czy jesteś skłonny zmieniać zabrudzone 

pieluchy? 

Kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu, po czym 

kilkakrotnie skinął głową. 

- No to w porządku. - Susan popatrzyła na 

Michelle, która przytuliwszy głowę do jej ramienia, 

zamknęła oczy. Najwyraźniej wydarzenia dzisiejszego 

dnia bardzo ją zmęczyły. 

- Co z kolacją? - spytał Nate, delikatnie odgarniając 

jedwabiste włoski z czoła dziecka. - Michelle dłużej 

już nie wytrzyma. 

- Nie martw się. Kupię coś po drodze do domu. 

background image

150 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Machnęła z rezygnacją ręką. - Guzik z pętelką! Nie 

mam już przecież ani grosza. 

Nate uśmiechnął się szeroko. 

- Ja coś kupię. Spotkamy się u ciebie za pół godziny. 

- Dziękuję. 

- Nie - szepnął Nate, patrząc jej głęboko w oczy. 

- To ja ci dziękuję. 

Pocałował ją czule i namiętnie, sprawiając, że serce 

omal jej nie wyskoczyło z piersi. 

- Nate - powiedziała z zamkniętymi oczyma. 

- Hmm? 

- Naprawdę cię kocham. 

- Wiem o tym. Ja cię również kocham. Zdałem 

sobie z tego sprawę w dniu, gdy kupiłaś stroganowa 

w Western Avenue Deli i próbowałaś stworzyć pozory, 

że przyrządziłaś go sama. 

Otworzyła szeroko ciemne oczy i spojrzała na niego. 

- Ale ja sobie tego wtedy nie uświadamiałam. 

Przecież ledwie się wtedy znaliśmy. 

Pocałował ją w czubek nosa. 

- Niemal od pierwszej chwili, gdy cię poznałem, 

byłem pewien, że moje życie straci dla mnie sens, jeśli 

nie będziesz go ze mną dzielić. 

Te romantyczne słowa wzruszyły ją bardzo. Otarła 

łzę spływającą z kącika oka. 

- Lepiej... lepiej zabiorę Michelle do domu - po­

wiedziała, pociągając nosem. 

Nate otarł kciukiem łzy z jej policzka, zanim ją 

pocałował. 

- Będę niebawem - obiecał. 

Rzeczywiście. Susan zdążyła zaledwie wejść z Michel­

le do domu i ułożyć ją do snu, gdy rozległo się 

delikatne pukanie do drzwi. 

Przebiegła na palcach po dywanie i otworzyła je. 

Przyłożyła palec do ust. 

- Kupiłem chińszczyznę. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI  1 5 1 

- Świetnie. 

Pociągnęła go do kuchni, pokazując mu po drodze 

Michelle, śpiącą słodko w rogu kanapy. Wzięła drugą 

poduszkę i ułożyła ją tak, by zabezpieczyć dziecko 

przed ewentualnym upadkiem. 

- Będziesz dobrą matką - szepnął, całując ją w czoło. 

Nate postawił dużą białą torbę na stole i wyjął 

z niej pięć obwiązanych sznurkiem pudełek. 

- Kurczę z czosnkiem, kluski smażone na patelni, 

wołowina z imbirem i naleśniki z warzywami. Czy 

sądzisz, że to wystarczy? 

- Zamierzasz nakarmić pluton wojska? 

- Mówiłaś, że jesteś głodna. 

Susan nałożyła sobie pełny talerz i usiadła obok 

Nate'a, opierając stopy na siedzeniu drugiego krzesła. 

Jedzenie było wyborne i po pierwszych paru kęsach 

postanowiła, że skoro Nate może jeść pałeczkami, 

ona również powinna spróbować. 

Nate roześmiał się, obserwując jej niezdarne próby, 

po czym pocałował ją w kącik ust. 

- A co jest tam? - spytała, wskazując pałeczką na 

piąte pudełko. 

- Zapomniałem. 

Zaciekawiona, sięgnęła po pudełko i otworzyła je. 

Utkwiła spojrzenie w Nacie. 

- Czarne aksamitne puzderko. 

- Ach tak, rzeczywiście, teraz przypominam sobie, 

że szef kuchni wspomniał coś o tym, że czarny welwet 

jest specjalnością miesiąca. 

Susan wpatrywała się nadal w puzderko, jak gdyby 

czekała, że samo wyskoczy z opakowania i otworzy 

się, ujawniając zawartość. 

- Mogłabyś je otworzyć i sprawdzić, co tam jest. 

W milczeniu zrobiła to, o co ją prosił. Wyjęła 

puzderko i podniosła wieczko. Aż jęknęła na widok 

brylantu ogromnej wielkości. 

background image

152 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Kupiłem go w czasie pobytu w San Francisco 

- powiedział Nate tak obojętnym tonem, jak gdyby 

rozmawiali o pogodzie. 

Samotny brylant przyciągał jej wzrok jak magnes. 

- To najpiękniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek 

widziałam. 

- Ja też. Rzuciłem na niego tylko jedno spojrzenie 

i kazałem jubilerowi, by go zapakował. 

Wydawał się bardziej zainteresowany wołowiną 

z imbirem i kluskami niż rozmową na temat czegoś 

tak zwyczajnego, jak pierścionek zaręczynowy. 

- Chciałbym ci jeszcze powiedzieć, że również będąc 

w San Francisco, złożyłem ofertę kupna zespołu 

Cougars. To zawodowa drużyna baseballa, mówię na 

wypadek, gdybyś nie wiedziała. 

- Drużyna baseballa? Będziesz właścicielem drużyny 

baseballa? 

- Tak. Nie otrzymałem jeszcze odpowiedzi na 

ofertę, ale gdyby to nie wyszło, może udałoby 

mi się namówić do sprzedaży właściciela New York 

Wolves. 

Mówił o tym, jak gdyby chodziło o kupno samo­

chodu, nie zaś o wyłożenie milionów dolarów. 

- Ale cokolwiek się stanie, Seattle zawsze będzie 

naszym domem. 

Susan pokiwała głową, choć nie bardzo wiedziała, 

dlaczego. 

Nate odsunął talerz i wyjął puzderko z jej bezwol­

nych rąk. 

- Myślę, że powinienem włożyć ci go na palec. 

Susan znów posłusznie skinęła głową. Jedzenie 

ciążyło jej w żołądku niczym ołowiana kulka. Z przy­

zwyczajenia wyciągnęła prawą rękę. Uśmiechnąwszy 

się, ujął jej lewą dłoń. 

- Musiałem wybrać wielkość na oko - powiedział, 

delikatnie wyjmując pierścionek z puzderka. - Kazałem 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

153 

jubilerowi zrobić piątkę, masz takie szczupłe palce. 

- Pierścionek dał się bez trudu wsunąć na palec, 

pasował idealnie. 

Susan nie mogła oderwać wzroku od klejnotu. 

Nigdy nie marzyła nawet o czymś tak przepięknym. 

- Nie odważę się przechodzić w nim obok wody 

- szepnęła. 

- Obok wody? Dlaczego? 

- Gdybym do niej wpadła, poszłabym na dno, tak 

jest ciężki. 

- Uważasz, że jest za duży? 

- Jest doskonały. 

Nate pocałował z czułością jej drżące wargi. 

- Chciałem cię poprosić o rękę tego wieczora, gdy 

wróciłem z podróży. Mieliśmy zjeść razem kolację, 

pamiętasz? 

Jak mogłaby o tym zapomnieć? To było wkrótce 

po przeczytaniu przez nią artykułu o Nacie w Business 

Monthly.

 W dniu, kiedy zawalił się jej cały świat. 

- Wspominaliśmy o twojej karierze zawodowej, 

ale chciałbym ci zaproponować jeszcze coś innego. 

- Tak? 

- Co byś powiedziała, gdybym zaproponował ci 

odejście z H&J Lima? 

- Czemu? 

- Ponieważ zamierzam rozkręcić produkcję lataw­

ców. Planuję otwarcie dziesięciu sklepów w strategicz­

nych miastach w całym kraju. Przeprowadziliśmy już 

wstępny sondaż, z którego wynika, że będzie to 

absolutny hit. Ale... - zawiesił głos - ...brakuje mi 

niezwykle ważnego członka zespołu. Potrzebny mi 

ekspert w dziedzinie marketingu i byłoby wspaniale, 

gdybyś zechciała objąć to stanowisko. 

- Cóż - powiedziała, podejmując jego grę - ale 

pamiętaj, że zażądam najwyższego wynagrodzenia, 

wysokiej premii, czterodniowego tygodnia pracy, 

background image

154 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

zabezpieczenia emerytalnego, opieki zdrowotnej i urlo­

pu macierzyńskiego. 

- Załatwione. 

- Naprawdę nie wiem, Nate, mogą być problemy 

- zawiesiła głos, pozwalając mu sądzić, że się namyśla. 

- Ludzie będą plotkowali. 

- Dlaczego? 

- Ponieważ zamierzam sypiać z szefem. A jakiś 

stary mamut pewnie będzie uważał, że w taki właśnie 

sposób załatwiłam sobie pracę. 

- A niech sobie gadają. - Roześmiał się, chwytając 

ją w pasie i sadzając sobie na kolanach. - Czy już ci 

mówiłem, że za tobą szaleję? 

Skinęła głową, patrząc mu w oczy. 

- Jest jedna rzecz, którą powinniśmy sobie wyjaśnić 

na przyszłość, Nacie Townsend. Żadnych sekretów! 

Zrozumiałeś? 

- Słowo skauta! - Podniósł dwa palce do góry. 

- Robiłem tak, gdy byłem dzieckiem. To oznacza, że 

mówię bardzo poważnie. 

- Hm - zamruczała Susan - ponieważ jesteś w tej 

chwili skłonny do przysiąg, chciałabym wymóc na 

tobie jeszcze kilka. 

- Na przykład? 

Zamiast odpowiedzi zbliżyła twarz do jego twarzy 

na odległość centymetra i, tak jak ją kiedyś sam 

nauczył, obrysowała koniuszkiem języka jego wargi. 

- Susan, na miłość boską... 

Cokolwiek miał na myśli, nie zdążył tego powiedzieć, 

przeszkodził mu bowiem dzwonek do drzwi. Susan 

podniosła głowę. Minęła chwila, zanim uporządkowała 

poplątane myśli i uświadomiła sobie, że to Emily i Robert 

wstąpili po Michelle, wracając z kolacji z szefem. 

Chciała się zsunąć z kolan Nate'a, on jednak 

zaprotestował niezadowolonym pomrukiem i mocniej 

ją do siebie przytulił. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

155 

- Ktokolwiek to jest, niech sobie idzie - szepnął jej 

do ucha. 

- Nate... 

- Rób dalej to, co przedtem i zapomnij, że ktoś 

stoi za drzwiami. 

- To Emily i Robert. 

Nate puścił ją niechętnie. 

Gdy Susan otworzyła drzwi, Emily wpadła do 

salonu jak wystrzelona z katapulty, stanęła pośrodku 

i rozejrzała się dookoła. Za nią wszedł Robert, równie 

wściekły. Susan nigdy nie widziała go w takim stanie. 

- Co się stało? - spytała z bijącym sercem. 

-  N a s o to pytasz? 

- Robercie - Emily położyła łagodnie rękę na 

ramieniu męża - nie denerwuj się tak. Zachowaj spokój. 

- Nie denerwuj się? - wykrzyknął. - W połowie 

drinka po kolacji wrzasnęłaś tak, że omal nie umarłem 

z przerażenia, a teraz każesz mi zachować spokój? 

- Emily - zaczęła jeszcze raz Susan - może powiesz 

wreszcie, co się stało? 

- Czy jest tu Nate? - przerwał jej Robert, zaciskając 

pięści. - Chcę pogadać z nim na osobności! 

- Robercie! - wykrzyknęły chórem obie siostry. 

- Czy ktoś wymienił moje imię? - spytał Nate, 

wychodząc z kuchni. 

Emily podbiegła do męża, opierając dłonie na jego 

szerokiej piersi. 

- Kochanie, uspokój się. Nie ma powodu do takich 

nerwów. 

Susan była kompletnie zbita z tropu. Nigdy nie 

słyszała, by szwagier tak podnosił głos. 

- Nie uda mu się to! - krzyczał Robert, wyrywając 

się z rąk żony. 

- Ale co? - spytał Nate ze spokojem, który 

doprowadził Roberta do jeszcze większej furii. 

- Odebrać mi córkę! 

background image

156 DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- Co takiego? - Susan dziwiła się, że Michelle 

może spać w całym tym zamieszaniu. 

- Myślę, że będzie lepiej, jeśli zaczniesz od początku 

- powiedziała Susan, zapraszając wszystkich do kuchni. 

- To z całą pewnością jakieś nieporozumienie. 

Usiądźcie, zaparzę trochę bezkofeinowej kawy i poroz­

mawiamy rozsądnie. 

Robert usiadł przy stole, podpierając głowę rękami. 

- Mów! - ponagliła go Susan, spoglądając na siostrę. 

- No więc, jak już ci wspominałam, jedliśmy kolację 

z szefem Roberta i... 

- Przestań powtarzać w kółko to samo, przecież 

o tym dawno już wiedzą - przerwał jej Robert. 

- Zacznij od tego, jak przeszliśmy do sali koktajlowej. 

- Dobrze, tam się to właśnie stało, prawda? 

Susan popatrzyła na Nate'a, ciekawa, czy podobnie 

jak ona nie może się w tym wszystkim połapać. Ani 

Emily, ani Robert nie powiedzieli jeszcze do tej pory 

nic sensownego. 

- I co dalej? - ponagliła siostrę, zniecierpliwiona. 

- Mówiłam już, że siedzieliśmy w sali koktajlowej 

przy drinku. W rogu stał telewizor. Nie interesowałam 

się programem, nagle jednak zobaczyłam na ekranie 

ciebie z Michelle. 

- Wrzasnęła tak głośno, że omal nie udławiłem się 

krwawą mary - wszedł jej w słowo Robert. - Po­

prosiliśmy wszystkich o ciszę, by słyszeć słowa 

komentatora, który powiedział, że zabrałaś moją 

c ó r k ę na tę... tę aukcję kawalerów. Wtedy pokazali 

Michelle, która wskazywała paluszkiem Nate'a, wołając 

„tata". 

- Co doprowadziło Roberta do wybuchu wściekłości 

- dodała Emily. 

- O Boże! - Susan osunęła się na krzesło, marząc, 

by skryć się w jakiejś mysiej dziurce i obudzić się za 

dziesięć lat. 

background image

DESZCZOWE POCAŁUNKI 157 

- Czy mówili coś jeszcze? - spytał Nate, z trudem 

usiłując ukryć rozbawienie. 

- Tylko tyle, że szczegóły podadzą o jedenastej. 

- Żądam wyjaśnień! - powiedział Robert, prze­

szywając wzrokiem Nate'a. 

- To bardzo proste - wzruszyła ramionami Susan. 

- Przyjrzyj się... Nate ma na sobie garnitur bardzo 

podobny do twojego. Ten sam odcień brązu. Z daleka 

Michelle wzięła cię za niego. 

- Naprawdę? 

- Oczywiście. Poza tym „tata" jest jedynym słowem, 

jakie zna... 

- Michelle wie doskonale, kto jest jej ojcem 

- powiedział Nate spokojnie. - Nie potrzebujesz się 

o to martwić. 

- Susan - przerwała im nagle Emily - od kiedy 

masz ten brylant? Wygląda na pierścionek zarę­

czynowy. 

- Bo to jest pierścionek zaręczynowy - powiedział 

Nate, sięgając po ostatniego naleśnika. Zamilkł 

i spojrzał na Susan. - Chyba nie masz nic przeciwko 

temu, że zdradzam naszą małą tajemnicę. 

- Jasne że nie. Powiedz im. 

- Na którym to było kanale? - spytał Nate. 

Emily powiedziała mu. 

- Pewnie w wiadomościach - wymamrotała Susan. 

- O mój Boże! - wykrzyknęła Emily. - Zawsze 

byłam pewna, że jeśli zobaczę cię w wiadomościach 

telewizyjnych, to stanie się to z okazji jakiejś wielkiej 

transakcji handlowej. W najśmielszych marzeniach 

nie zakładałam, że powodem mógłby być mężczyzna. 

Czy opowiesz mi, co się wydarzyło? 

- Może kiedyś... - Ona też nie spodziewała się, że 

mogłaby tak postąpić z powodu mężczyzny, ale 

przecież był to mężczyzna szczególny. Nawet więcej 

niż szczególny. 

background image

158 

DESZCZOWE POCAŁUNKI 

- No cóż, skoro mamy zostać szwagrami, sądzę, że 

mogę zapomnieć o tym nieszczęsnym incydencie 

- powiedział Robert wspaniałomyślnie, odzyskawszy 

zimną krew. 

- Świetnie, bardzo chciałbym, żebyśmy zostali 

przyjaciółmi. - Nate uścisnął dłoń Robertowi. 

- Naprawdę macie zamiar się pobrać? - spytała 

siostrę Emily. 

Susan i Nate uśmiechnęli się do siebie i pokiwali 

jak na komendę głowami. 

- Kiedy? 

- Wkrótce - odrzekł Nate. Jego oczy mówiły, że 

im szybciej, tym lepiej. 

Susan poczuła, że się rumieni, ale zależało jej na 

tym, by pójść jak najszybciej do ołtarza w równym 

stopniu, jak jemu. 

- Susan nie tylko zgodziła się zostać moją żoną, 

lecz również zdecydowała, że obejmie stanowisko 

dyrektora do spraw marketingu w Windy Day Kites. 

- Odchodzisz z H&J Lima? - zdziwił się Robert, 

nie dowierzając własnym uszom. 

- Muszę. - Przysunęła się do Nate'a, obejmując go 

w pasie i uśmiechając się do niego. - Właściciel złożył 

mi propozycję nie do odrzucenia. 

Uśmiech Nate'a przypominał pogodny letni dzień. 

Susan przymknęła oczy, rozkoszując się ciepłem, 

bijącym od mężczyzny, który nauczył ją miłości, 

radości życia i deszczowych pocałunków.