background image

DEBBIE MACOMBER 

Deszczowe pocałunki 

  

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Susan Simmons była wściekła na swoją siostrę. To przez nią weekend na 

Western Avenue zapowiadał się koszmarnie. Emily, współczesna wersja bogini 
domowego  ogniska,  poprosiła  ją,  by  zaopiekowała  się  dziewięciomiesięczną 
Michelle. 

-  Naprawdę  nie  wiem,  Emily  -  wykręcała  się  Susan.  Co 

dwudziestoośmioletnia  samodzielna  pracownica  na  kierowniczym  stanowisku 
może wiedzieć o dzieciach? Odpowiedź nasuwa się sama - po prostu nic. 

- Jestem w rozpaczy. 

Najwyraźniej  siostra  była  zmuszona  prosić  ją  o  pomoc.  Wszyscy  znali 

stosunek  Susan  do  dzieci  -  nie  konkretnie  do  Michelle,  lecz  do  maluchów  w 
ogóle.  Nie  była  ani  trochę  typem  macierzyńskim.  Jej  mocną  stronę  stanowiły 
stopa procentowa, negocjacje, motywacja pracowników. Na pewno nie pokarm 
dla niemowląt, ząbkowanie czy pieluchy. 

Doprawdy zadziwiające, że ci sami rodzice spłodzili dwie tak niepodobne 

do siebie istoty. Susan pomyślała, że ich przypadek wprawiłby w zakłopotanie 
nawet ekspertów w dziedzinie genetyki. Emily  własnoręcznie piekła bułeczki z 
mąki owsianej, prenumerowała Organie Gardening i nawet zimą suszyła pranie 
na sznurze. 

Susan  natomiast  trudno  było  nazwać  domatorką,  nie  miała  też  zamiaru 

rozwijać w sobie tej cechy. Była zbyt pochłonięta karierą zawodową. Obecnie 
zajmowała stanowisko asystentki wiceprezesa firmy H & J Lima, największego 
producenta artykułów sportowych w kraju. Odpowiadała za sprawy marketingu i 
właściwie nie istniało w jej życiu nic poza pracą. 

Jej  akcje  szły  w  górę,  a  nazwisko  wymieniano  w  czasopismach 

handlowych  jako  przedsiębiorczej  kobiety  sukcesu.  Jednakże  dla  Emily  nie 
miało to żadnego znaczenia, ona potrzebowała po prostu opiekunki do dziecka. 

- Wiesz, że nie poprosiłabym cię o to, gdybym nie znalazła się w sytuacji 

bez wyjścia - błagała. 

Susan czuła, że mięknie. Bądź co bądź Emily była jej młodszą siostrą. 

background image

- Powinnaś znaleźć kogoś z lepszymi kwalifikacjami. 

Po chwili wahania Emily wyznała płaczliwym głosem: 

-  Nie  mam  pojęcia,  co  zrobię,  jeśli  mi  odmówisz.  -  Załkała  żałośnie.  - 

Robert odchodzi. 

-  Co  takiego?  -  zdumiała  się  Susan.  Jeśli  jej  siostra  była  boginią 

domowego  ogniska,  to  jej  szwagier,  Robert  Davidson,  był  Abrahamem 
Lincolnem, istną opoką. - Nie wierzę. 

-  To  prawda  -  szlochała  Emily.  -  Zarzucił  mi,  że  całe  moje 

zainteresowanie  skupiło  się  na  Michelle  i  nie  starcza  mi  energii,  by  być  dobrą 
żoną.  -  Westchnęła  głęboko.  -  Wiem,  że  ma  rację…  ale  obowiązki 
macierzyńskie wymagają tak wiele czasu i wysiłku. 

- Zdawało mi się, że Robert pragnie mieć sześcioro dzieci. 

- Owszem… w każdym razie pragnął. - Emily znów zaniosła się płaczem. 

-  Och,  Emily,  sprawy  na  pewno  nie  wyglądają  aż  tak  źle  -  pocieszała  ją 

łagodnie Susan. - Jestem pewna, że źle go zrozumiałaś. Przecież kocha ciebie i 
Michelle, z pewnością nie ma zamiaru was porzucić. 

-  A  właśnie  że  tak.  Kazał  mi  znaleźć  kogoś  do  zaopiekowania  się 

Michelle.  Powiedział,  że  musi  znaleźć  trochę  czasu  dla  siebie,  w  przeciwnym 
razie nasze małżeństwo umrze. 

Dla Susan zabrzmiało to wystarczająco drastycznie. 

-  Przysięgam  ci,  Susan,  dzwoniłam  do  wszystkich,  którzy  kiedykolwiek 

zajmowali się Michelle, i nikogo nie udało mi się załatwić. Nikogo! Nawet na 
jedną noc! Gdy powiedziałam o tym Robertowi wpadł we wściekłość… a wiesz 
sama,  jakie  to  do  niego  niepodobne.  Powiedział,  że  jeśli  nie  pojadę  z  nim  na 
weekend  do  San  Francisco,  pojedzie  sam.  Próbowałam  znaleźć  kogoś  do 
Michelle,  naprawdę  się  starałam,  ale  i  z  tego  nie  wyszło.  W  tej  chwili  Robert 
pakuje  rzeczy  do  samochodu,  a  sądząc  po  ilości  bagażu,  nie  zamierza  tu 
powrócić! 

Z całej tej opowieści jedno słowo zapadło w umysł Susan i kompletnie ją 

przeraziło: "weekend"! 

- Zdawało mi się, że wspominałaś o jednej nocy - jęknęła. 

background image

Emily  jeszcze  raz  pociągnęła  nosem.  Pewnie  dla  większego  efektu, 

pomyślała niechętnie Susan. 

-  Wrócimy  do  Seattle  wczesnym  popołudnie  w  niedzielę.  Robert  ma  do 

załatwienia interesy w San Francisco w sobotę rano, ale potem  jest wolny… a 
tak dawno nie byliśmy ze sobą tylko we dwoje. 

-  Dwa  dni  i  dwie  noce  -  wymówiła  powoli  Susa  podliczając  w  myśli 

godziny. 

- Och, proszę cię, Susan, tu chodzi o moje małżeństwo! Zawsze byłaś taką 

kochaną siostrą. Wiem, nie zasługuję na kogoś tak dobrego, jak ty. 

Susan przyznała jej w duchu rację. 

- Znajdę sposób, by ci się zrewanżować. 

Susan  odgarnęła  włosy  z  twarzy  i  zamknęła  oczy.  Rewanż  ze  strony 

siostry  polegał  zwykle  na  pieczeniu  świeżutkich  placuszków  z  cukini  wkrótce 
po uwadze Susan, że powinna uważać na linię. 

- Susan, proszę cię! 

Wreszcie dziewczyna nie wytrzymała presji i ustąpiła. 

- Dobrze. Przywieźcie do mnie Michelle. 

Mogłaby przysiąc, że gdzieś z oddali dobiegł ją odgłos zatrzaskującej się 

pułapki. 

Zanim  Emily  i  Robert opuścili  mieszkanie  Susan, pozostawiając  jej  swą 

córeczkę,  naszpikowali  młoda  kobietę  taką  ilością  rozmaitych  instrukcji,  że 
głowa  jej  pękała  w  szwach.  Wycisnąwszy  soczysty  pocałunek  na  różowym 
policzku Michelle, Emily podała małą niechętnej siostrze. 

Dopiero wtedy rozpoczął się prawdziwy koszmar. 

Susan  była  straszliwie  spięta.  Nawet  jako  nastolatka  niewiele  miała  do 

czynienia  z  dziećmi.  Nie  dlatego,  by  ich  nie  lubiła,  to  raczej  one  za  nią  nie 
przepadały. 

Trzymając  krzyczące  niemowlę  na  biodrze,  Susan  krążyła  po  pokoju, 

usiłując  uporządkować  w  myśli  wskazówki,  których  udzieliła  jej  siostra. 
Wiedziała,  co  robić  w  przypadku  wysypki  od  pieluch,  kolki  i  różnych  innych 
przypadłości, natomiast Emily nie powiedziała jej, co robić, jeśli dziecko płacze. 

background image

-  Cśśś  -  gruchała,  delikatnie  kołysząc  siostrzenicę  na  biodrze.  Płuc 

mógłby jej pozazdrościć nawet Tarzan. 

Po pierwszych pięciu minutach jej opanowanie legło w gruzach. Znalazła 

się  w  prawdziwych  opałach.  Umowa  dzierżawna,  którą  podpisała,  zawierała 
klauzulę: "żadnych dzieci". 

-  Halo, Michelle, pamiętasz  mnie?  - spytała, próbując na  wszelkie  znane 

sobie sposoby uspokoić małą. O Boże, czy dziecko nie musi oddychać? - Jestem 
twoją ciocią Susan, asystentką wiceprezesa poważnej firmy. 

Nie zrobiło to wrażenia na Michelle. Przestając wrzeszczeć wyłącznie po 

to, by nabrać powietrza, mała wzmocniła siłę głosu, patrząc na drzwi, jak gdyby 
oczekiwała, że stanie się cud i w drzwiach pojawi się mama, zaalarmowana jej 
nieustannym krzykiem. 

-  Wierz  mi,  kochanie,  gdybym  znała  sztuczkę  magiczną,  która 

sprowadziłaby tu z powrotem twoją mamę, zrobiłabym ją bez chwili wahania.  

Dziesięć minut. Emily odjechała całe dziesięć minut temu. Susan całkiem 

serio  rozważała  możliwość  zatelefonowania  do  Children  Protective  Services  i 
poinformowania ich, że ktoś podrzucił jej dziecko na wycieraczce. 

- Mamusia niedługo wróci - uspokajała małą. 

Minęło  jeszcze  kilka  koszmarnych  minut,  które  zdały  się  trwać  całą 

wieczność.  Zrozpaczona  Susan  postanowiła  coś  dziecku  zaśpiewać.  Nie  znała 
żadnych modnych obecnie przebojów, uznała więc, że najlepiej zrobi śpiewając 
starą piosenkę świąteczną Jingle Bells, choć w połowie września brzmiała ona 
raczej głupio. 

-  Michelle  -  błagała,  gotowa  stanąć  nawet  na  głowie,  gdyby  miało  to 

uciszyć jej siostrzenicę - twoja mamusia wróci, obiecuję ci! 

Michelle za nic nie chciała jej uwierzyć. 

-  Co  byś  powiedziała,  gdybym  kupiła  na  twoje  nazwisko  obligacje 

państwowe?  Wolne  od  podatku,  Michelle!  Takiej  propozycji  nie  powinnaś 
przegapić. Tylko przestań płakać. Och, proszę, przestań! 

Mała nie przejawiła zainteresowania ofertą. 

-  Dobrze  -  wykrzyknęła  całkiem  już  zdesperowana  Susan.  -  Zapiszę  ci 

moje akcje IBM. To moje ostatnie słowo, decyduj się więc szybko, póki jestem 
hojna. 

background image

W odpowiedzi Michelle schwyciła kołnierzyk Susan tłuściutkim rączkami 

i ukryła mokrą buzię w nieskazitelnie czystej białej jedwabnej bluzce. 

-  Twardy  z  ciebie  orzech  do  zgryzienia,  Michelle  Margaret  Davidson  - 

mruknęła  Susan,  delikatnie  klepiąc  dziecko  po  plecach.  -  Łakniesz  krwi, 
prawda? Nic innego cię nie zadowoli. 

W  pół  godziny  po  wyjściu  Emily,  Susan  sama  była  bliska  łez.  Znów 

zaczęła  śpiewać  jakąś  starą  piosenkę  świąteczną.  Nagle  rozległo  się  głośne 
pukanie do drzwi. 

Susan  zgarbiła  się  i  zakręciła  w  kółko  niczym  złodziej  złapany  na 

gorącym  uczynku.  Była  pewna,  że  to  administrator  domu.  Niewątpliwie 
lokatorzy poskarżyli się na nią i przyszedł sprawdzić, co się dzieje. 

Westchnąwszy ze znużeniem, zdała sobie sprawę, że jest zdana wyłącznie 

na jego łaskę i niełaskę. 

Wyprostowała się i podeszła do drzwi. 

Nie  był  to  jednak  administrator.  W  drzwiach  stał  i  jej  nowy  sąsiad  w 

czapce  do  baseballa  i  spłowiałej  1  sportowej  bluzie.  Wyglądał  na  absolutnie 
zdegustowanego. 

- Mogę znieść dziecięcy płacz - powiedział, krzyżując ramiona i opierając 

się o framugę drzwi - ale pani śpiew to za wiele na moje nerwy! 

- Bardzo zabawne - mruknęła. 

- Dziecko jest wyraźnie z jakiegoś powodu rozstrojone. 

- Nic się przed panem nie ukryje - odparła z ironią. 

- Proszę coś zrobić. 

-  Właśnie  usiłuję.  -  Obcy  najwyraźniej  nie  przypadł  do  gustu  Michelle, 

jeszcze bardziej niż jej ciotce, przytuliła bowiem twarz do kołnierzyka Susan i 
zaczęła trzeć nią w lewo i prawo. Stłumiło to nieco jej krzyki, lepiej jednak nie 
mówić,  jak  wyszedł  na  tym  biały  jedwab.  -  Zaoferowałam  małej  moje  akcje 
IBM - wyjaśniła Susan - a nawet obligacje państwowe, ale nic nie pomaga.  

- Zamiast akcji i obligacji, trzeba jej było zaproponować kolację. 

-  Kolację?  -  powtórzyła  Susan.  Nie  przyszło  jej  to  do  głowy.  Emily 

powiedziała, że mała jest nakarmiona, ale wspominała też coś o butelce. 

background image

- Biedactwo jest pewnie głodne. 

-  Myślę,  że  powinnam  dać  jej  butelkę.  -  Susan  spojrzała  na  torby  z 

niezbędnym  dla  malucha  wyposażeniem  i  drobne  mebelki  pozostawione  w  jej 
mieszkaniu  przez  Roberta  i  Emily.  Po  ich  liczbie  można  by  sądzić,  że  dziecko 
ma już tu pozostać na zawsze. - Musi gdzieś być w tym bałaganie. 

- Spróbuję ją znaleźć, a pani niech uspokoi dziecko. 

Susan omal nie wybuchnęła głośnym śmiechem. 

Gdyby  potrafiła  to  zrobić,  sąsiad  w  ogóle  nie  musiałby  do  niej 

przychodzić. Pomyślała, że chyba prędzej udałoby się jej namówić agentów CIA 
do  przekazania  jej  supertajnych  dokumentów,  niż  uspokoić  jedno 
rozhisteryzowane dziewięciomiesięczne niemowlę. 

Nie  czekając  na  zaproszenie,  sąsiad  wszedł  do  salonu.  Podniósł  jedną  z 

trzech  wypakowanych  do  granic  możliwości  toreb  i  zaczął  w  niej  grzebać. 
Wyciągnął stertę świeżo upranych pieluch i popatrzył niepewnie na Susan. 

- Nie sądziłem, że ktoś jeszcze używa pieluszek z materiału. 

- Moja siostra nie ma zaufania do żadnych artykułów jednorazowych. 

- Mądra kobieta. 

Susan pozostawiła tę wypowiedź bez komentarza. Po chwili spostrzegła, 

że  mężczyzna  znalazł  plastykową  butelkę.  Zdjął  kapturek  ochronny  i  podał 
Susan, która zawahała się. 

- Czy nie powinno się tego podgrzać? 

- Ma temperaturę pokojową, poza tym nie sądzę, by w tej chwili robiło to 

dziecku jakąkolwiek różnicę. 

Miał  rację.  Gdy  Susan  włożyła  smoczek  do  ust  siostrzenicy,  Michelle 

natychmiast chwyciła butelkę obiema rączkami i zaczęła łapczywie ssać. 

Po  raz  pierwszy  od  chwili  wyjścia  matki,  Michelle  przestała  płakać. 

Zapanowała błoga cisza. Napięcie wreszcie opadło z Susan, odetchnęła głęboko, 
rozluźniając się całkowicie. 

- Może pani z nią usiądzie? 

background image

Susan  posłuchała  rady  i  wyciągnęła  się  na  kanapie,  trzymając  dziecko 

ostrożnie w ramionach. 

-  Tak  lepiej,  prawda?  -  Sąsiad  z  zadowoleniem  zsunął  czapkę  na  tył 

głowy. 

-  O  wiele  lepiej.  -  Susan  uśmiechnęła  się  do  niego  nieśmiało  i  po  raz 

pierwszy  przyjrzała  mu  się  dokładnie.  Odkryła,  że  jest  bardzo  przystojny.  Na 
pewno  wiele  kobiet  urzekły  jego  figlarne  niebieskie  oczy  i  męska  uroda.  Był 
mocno  opalony,  założyłaby  się  jednak  o  całomiesięczną  pensję,  że  nie 
zawdzięcza  tego  żadnym  aparatom.  Po  prostu  musiał  spędzać  dużo  czasu  na 
powietrzu, co świadczyło o tym, że nie pracował. Przynajmniej nie w biurze. Już 
wcześniej zastanawiała się, kim też może być. 

- Powinienem się chyba przedstawić - powiedział, siadając w drugim rogu 

kanapy. - Jestem Nate Townsend. 

- Susan Simmons. - Wyciągnęła do niego rękę. - Przepraszam za cały ten 

harmider.  Właśnie  poznajemy  się  bliżej  z  moją  siostrzenicą  i  -  o  Boże!  - 
zapowiada się długi weekend, proszę więc o cierpliwość. 

- Będziesz się opiekować dzieckiem przez cały weekend? 

-  Dwa  dni  i  dwie  noce.  -  W  ustach  Susan  zabrzmiało  to  niemal  jak 

dożywocie.  -  Moja  siostra  wybrała  się  z  mężem  w  drugą  podróż  poślubną. 
Zwykle  moi  rodzice  opiekują  się  Michelle  i  uwielbiają  to,  ale  wyjechali  do 
przyjaciół na Florydę. 

- To miło z twojej strony, że zaofiarowałaś im się z pomocą. 

-  To  nie  był  mój  pomysł  -  wolała  sprostować  Susan.  -  Chyba  łatwo  się 

zorientować, że nie jestem typem macierzyńskim. 

- Podeprzyj jej lepiej plecki - powiedział, patrząc na Michelle. 

Susan próbowała postąpić zgodnie z jego radą, ale było jej niewygodnie 

trzymać siostrzenicę, butelkę i całą resztę. 

- Dobrze ci idzie. 

-  Jasne  -  mruknęła.  Czuła  się  jak  ktoś,  kto  mając  dwie  lewe  nogi, 

zmuszony jest nagle odtańczyć główną partię solową w Jeziorze Łabędzim. 

- Odpręż się. 

background image

-  Już  ci  powiedziałam,  że  wypadam  raczej  słabo  w  roli  matki.  Jeśli 

uważasz, że potrafisz zrobić to lepiej, proszę, nakarm ją. 

- Kiedy naprawdę świetnie sobie radzisz. Nie denerwuj się. 

Wcale sobie dobrze nie radziła i wiedziała o tym, nie oczekiwała jednak 

niczego lepszego.  

- Kiedy jadłaś ostatni raz? 

- Słucham? 

- Wyglądasz na głodną. 

- Ale nie jestem. 

- Myślę, że jesteś. Nie martw się, ja się tym zajmę. - Przeszedł śmiało do 

kuchni i otworzył lodówkę. - Poczujesz się o niebo lepiej, gdy będziesz miała 
pełny żołądek. 

Susan wzięła Michelle na ręce i poszła za nim.  

- Nie możesz tak po prostu wchodzić tu sobie i… I? 

- Chyba nie mogę - wymamrotał z głową w lodówce. - Czy wiesz, że nie 

ma tu nic poza otwartą wodą sodową i słoikiem marynaty?  

- Na ogół jadam na mieście.  

Michelle chlipnęła, kończąc butelkę. Susan szybko wyjęła smoczek z jej 

ust. Dziecko miało oczy zamknięte. 

Maleńki  cud,  pomyślała  młoda  kobieta.  Pewnie  bardzo  się  zmęczyło. 

Sama  też  odczuwała  ogromne  znużenie.  Był  piątek,  parę  minut  po  siódmej, 
weekend dopiero się zaczynał. 

Odstawiwszy pustą butelkę na blat kuchenny, Susan niezręcznie podniosła 

Michelle  ramię  i  delikatnie  poklepywała  ją  po  plecach,  póki  dziecku  się  nie 
odbiło. 

Nate  zaśmiał  się  cicho,  a  gdy  Susan  spojrzała  na  niego,  odkryła,  że 

przygląda jej się z ciepłym uśmiechem. 

- Jeszcze trochę, a nabierzesz dużej wprawy. 

background image

Wzburzona, spuściła wzrok. Nie lubiła, gdy mężczyźni patrzyli na nią w 

ten  sposób,  oceniając  wielkość  jej  nosa  czy  zarys  brwi.  Większość  mężczyzn 
uważa,  że  posiadają  rzadki  dar  intuicji  i  potrafią  określić  charakter  kobiety  na 
podstawie  jej  wyglądu.  Niestety,  według  utartych  kanonów,  Susan  trudno  było 
nazwać  pięknością.  Miała  głęboko  osadzone  ciemne  oczy  i  wydatne  kości 
policzkowe. Nos, łączący się w prostej linii z czołem, oraz pełne usta nadawały 
jej wygląd greckiej rzeźby. Nie jestem ładna, pomyślała, najwyżej interesująca. 

Nagle Michelle poruszyła się i gaworząc wesoło, sięgnęła pulchną rączką 

do ciemnych włosów Susan. 

Jakimś cudem zdołała wyciągnąć szpilki z jej koka i długie pasma włosów 

spłynęły swobodnie na ramiona dziewczyny. Jedną z rzeczy, do których Susan 
przykładała  ogromną  wagę,  był  jej  wygląd.  Pomyślała,  że  musi  sprawiać  dość 
dziwne wrażenie w kostiumie za dwieście dolarów, białej poplamionej bluzce, z 
włosami opadającymi na ramiona. 

- Już od dawna czekałem na sposobność, by cię poznać - powiedział Nate. 

Opierał  się  o  bufet  i  widać  było,  że  czuł  się  jak  w  domu.  -  Ale  na  początku 
widziałem cię kilka razy, a potem nasze drogi jakoś się rozmijały. 

-  Ostatnio  wiele  pracowałam  po  godzinach.  -  Prawdę  mówiąc,  Susane 

prawie  zawsze  pracowała  po  godzinach,  często  też  zabierała  coś  do  roboty  do 
domu. Była niezwykle oddana, zaangażowana i pracowita. Natomiast jej sąsiad 
nie wyglądał na człowieka obdarzonego powyższymi cechami. Podejrzewała, że 
Nate'owi  Townsendowi  wszystko  przychodzi  w  życiu  zbyt  łatwo.  Nigdy  nie 
widziała go bez baseballowej czapki i nieodłącznej bluzy. Zastanawiała się, czy 
w ogóle ma garnitur. Zresztą nawet gdyby go miał, zapewne nie wyglądałby w 
nim dobrze. Nate Townsend był facetem, do którego pasowała odzież sportowa, 
swetry. 

Sprawiał  wrażenie  człowieka  sympatycznego,  przyjacielskiego, 

towarzyskiego,  ale  wyraźnie  pozbawionego  ambicji.  Nie  istniało  chyba  nic, 
czego pragnąłby na tyle mocno, by do tego dążyć. 

-  Cieszę  się  z  naszego  poznania  -  dodała  Susan,  wracając  do  salonu  i 

kierując  się  w  stronę  drzwi.  -  Dziękuję  bardzo  za  pomoc,  ale  jak  sam 
powiedziałeś, coraz lepiej daję sobie radę. 

- Nieco inaczej to wyglądało, gdy przyszedłem. 

-  Początki  zawsze  są  trudne.  Czemu  się  ze  mną  spierasz?  Przecież  sam 

byłeś zdania, że dobrze mi idzie. 

background image

- Skłamałem. 

- Dlaczego? 

Nate wzruszył obojętnie ramionami. 

-  Wyraźnie  brakowało  ci  wiary  we  własne  siły,  chciałem  cię  więc 

podnieść na duchu. 

Susan  popatrzyła  nań  ze  złością,  urażona  jego  podejściem.  A  więc  taki 

jest ten-miły-sąsiad-zza-ściany! 

- Nie potrzebuję twojej łaski. 

- Może ty nie - zgodził się - ale Michelle z pewnością tak. Biedne dziecko 

było głodne, a tobie nawet nie przyszło to do głowy. 

- Domyśliłabym się. 

Spojrzenie Nate'a wyrażało powątpiewanie co do jej  inteligencji  i  Susan  

znów zmarszczyła  brwi.  

Otworzyła  drzwi  zbyt  mocnym  szarpnięciem  i  odrzuciła  włosy  przez 

ramię z wdziękiem, którego mogłaby jej pozazdrościć paryska modelka. 

- Dziękuję, że wpadłeś - powiedziała chłodno - ale jak widzisz, wszystko 

gra. 

- Skoro tak uważasz. - Uśmiechnął się zdawkowo i wyszedł, nie mówiąc 

już ani słowa. 

W chwilę później zza ściany dobiegły ją dźwięki muzyki. To Nate słuchał 

włoskiej  opery.  Przynajmniej  podejrzewała,  że  to  włoska  opera,  co  było 
fatalnym  zbiegiem  okoliczności,  natychmiast  bowiem  zaczęła  myśleć  o 
spaghetti i o tym, jak jest strasznie głodna. 

- Dobra, Michelle - powiedziała, uśmiechając się do małej - teraz musimy 

nakarmić  twoją  ciocię.  -  Udało  jej  się  bez  większych  trudności  rozstawić 
wysokie krzesełko  z blatem  i  posadzić  w  nim  siostrzenicę,  po  czym  zajęła  się 
sprawdzaniem zawartości zamrażarki. 

Michelle  najwyraźniej  zaakceptowała  sytuację,  czemu  dała  wyraz, 

uderzając rączkami o blat. 

background image

- Słyszałaś, co on powiedział? - Susan wciąż jeszcze kipiała gniewem - W 

pewnym sensie miał rację, ale nie musiał się tak wywyższać 

Michelle ponownie wyraziła aprobatę dla słów ciotki. Grube mury tłumiły 

radosne dźwięki muzyki, Susan uchyliła więc rozsuwane drzwi prowadzące na 
balkon, oddzielony od balkonu sąsiada betonowym przepierzeniem. Zapewniało 
ono  co  prawda  odosobnienie,  teraz  jednak  nie  pozwalało  przeniknąć  głosom 
zespolonym w triumfalnej pieśni 

Susan rozsunęła całkiem drzwi i wyszła na balkon. Wieczór był chłodny, 

lecz  przyjemny.  Zachodzące  słońce  rzucało  złociste  cienie  na  malownicze 
wybrzeże. 

- Michelle - powiedziała cicho, wróciwszy do kuchni - on gotuje coś, co 

pachnie  jak  lasagna  lub  spaghetti.  -  Zaczęło  jej  burczeć  w  brzuchu,  otworzyła 
więc  ponownie  zamrażarkę  i  wyjęła  z  niej  meksykańską  potrawę,  z  której 
poprzednio zrezygnowała. I tym razem nie wyglądała ona zachęcająco. 

Do  kuchni  napłynął  smakowity  aromat  czosnku.  Susan  odwróciła  swój 

klasyczny  grecki  nos  w  kierunku  otwartych  drzwi  balkonu  niczym  marionetka 
szarpnięta za sznurek i kilkakrotnie wciągnęła powietrze. 

- To bez wątpienia coś włoskiego, pachnie wręcz bosko. - Michelle znów 

poklepała rączkami o blat. 

-  Obsmażany  chleb  z  czosnkiem  -  oznajmiła  Susan  i  odwróciła  się  do 

siostrzenicy,  na  której  nie  zrobiło  to  chyba  szczególnego  wrażenia.  Cóż,  ona 
była najedzona. 

Wbrew  swym  chęciom,  Susan  włożyła  zamrożone  danie  do  kuchenki 

mikrofalowej i ustawiła wyłącznik czasowy. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi 
i  zjeżyła  się  cała,  patrząc  na  Michelle,  jak  gdyby  dziewięciomiesięczne 
niemowlę mogło podpowiedzieć, kogo tym razem licho niesie. 

Był to znowu Nate z talerzem spaghetti i kieliszkiem czerwonego wina. 

- Czy już zrobiłaś sobie coś do jedzenia? - spytał. 

Po  raz  pierwszy  w  życiu  Susan  nie  mogła  oderwać  oczu  od  ogromnego 

talerza,  kopiasto  wyładowanego  parującym  makaronem,  grubo  polanym 
czerwonym  losem.  Wyglądało  to  bardzo  apetycznie.  Wszystko  posypane  było 
parmezanem,  a  na  brzegu  talerza  leżała,  pachnąca  czosnkiem,  potężna  kromka 
bułki paryskiej. 

background image

- Ja… właśnie odgrzewałam mrożonkę. - Machnęła ręką w stronę kuchni. 

- Zachowałem się okropnie - rzekł, wyciągając do niej rękę z talerzem. - 

Przynoszę ci gałązkę oliwną. 

-  To…  dla  mnie?  -  Oderwała  wreszcie  wzrok  od  talerza,  zastanawiając 

się, czy Nate kpi z niej, wiedząc, jak jest głodna. 

Podał jej spaghetti. 

- Sos gotował się na wolnym ogniu przez całe popołudnie. Lubię udawać, 

że jestem czymś w rodzaju mistrza kucharskiego. Od czasu do czasu wyżywam 
się w kuchni. 

-  To  miłe.  -  Oczyma  wyobraźni  zobaczyła,  jak  stoi  w  kuchni,  mieszając 

sos,  podczas  gdy  reszta  świata  toczy  walkę,  by  zarobić  na  życie.  Złagodniała 
nieco,  przepraszając  go  w  myśli.  Bez  dalszych  ceregieli  pomaszerowała  do 
kuchni,  wzięła  widelec  i  klapnęła  na  krzesło.  Powinna  chyba  zjeść,  póki  jest 
ciepłe! 

- Pycha! - wykrzyknęła po pierwszym kęsie. 

Nate wyjął z kieszonki koszuli skórkę od chleba i dał ją Michelle. 

- To dla ciebie, malutka. 

Gdy  Michelle  żuła  z  zadowoleniem  skórkę,  Nate  wyciągnął  krzesło  i 

usiadł  naprzeciwko  Susan,  która  była  zbyt  pochłonięta  delektowaniem  się 
kolacją, by cokolwiek zauważyć, dopóki Nate nie zmrużył oczu. 

- Czy coś się stało? - spytała. Wytarła usta serwetką i upiła łyk wina. 

- Coś czuję. 

Z jego miny wywnioskowała, że nie jest to nic przyjemnego. 

- Może to moja mrożonka? - powiedziała z nadzieją, choć wiedziała już z 

całą pewnością, że to coś innego. 

- Obawiam się, że nie. 

Susan wyprostowała się i powoli położyła widelec obok talerza. 

-  Ktoś  chyba  musi  -  powiedział  Nate  zduszonym  głosem  -  zmienić 

pieluszkę Michelle. 

background image

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Trzymając  na  biodrze  świeżo  umytą  i  przewiniętą  Michelle,  Susan 

wyskoczyła z łazienki do wąskiego korytarzyka, łapiąc spazmatycznie oddech. 

- Dobrze się czujesz? - spytał Nate. 

Skinęła  głową  i  oparła  się  bezwładnie  o  ścianę,  czując  lekki  zawrót 

głowy. Zaczerpnęła kilkakrotnie świeżego powietrza, wreszcie wyprostowała się 
i spróbowała uśmiechnąć. 

- Chyba nie było aż tak źle?  

Susan spojrzała na niego. 

- Powinnam była założyć maskę tlenową. 

Nate roześmiał się serdecznie, nie wpłynęło to jednak na poprawę humoru 

dziewczyny. 

-  Po  tym,  czego  właśnie  doświadczyłam,  nie  jestem  w  stanie  zrozumieć, 

czemu  ludzie  nadal  się  rozmnażają.  -  Wyjęła  z  szafki  duży  pojemnik  ze 
środkiem  dezynfekcyjnym  i  wsunąwszy  rękę  do  łazienki,  szczodrze  go 
rozpyliła. 

-  Gdy  z  takim  poświęceniem  zajmowałaś  się  małą,  rozłożyłem  łóżeczko 

dziecinne  -  powiedział  wciąż  zbyt  rozbawiony  jak  na  gust  Susan.  -  Gdzie  je 
postawić? 

- Myślę, że salon będzie odpowiednim miejscem. - Susan nie przywykła, 

by zależeć od innych, jej podziękowanie było więc raczej wymuszone. 

Poszła  za  mężczyzną  do  salonu,  położyła  Michelle  na  brzuszku  w 

przygotowanym  łóżeczku  i  przykryła  ją  kołderką  ręcznej  roboty.  Dziecko  nie 
zaprotestowało, układając się wygodnie. Nate skierował się ku drzwiom. 

background image

- Jesteś pewna, że sobie ze wszystkim poradzisz? 

- Oczywiście. - Tak naprawdę Susan miała co do tego duże wątpliwości, 

ale Michelle była jej siostrzenicą i musiała rozwiązać ten problem sama. Nate i 
tak zrobił już więcej, niż można było oczekiwać. - Dzięki za kolację. 

-  Polecam  się  na  przyszłość.  -  Zatrzymał  się  w  drzwiach  i  odwrócił  do 

Susan.  -  Zostawiłem  mój  numer  telefonu  na  blacie  w  kuchni.  Zadzwoń,  jeśli 
będziesz mnie potrzebowała. 

- Dziękuję. 

Uśmiechnął się do niej i wyszedł, a Susan stała jeszcze przez parę minut, 

zatopiona w myślach o nim. Uczucia miała zdecydowanie mieszane. 

Zaczęła  sortować  rzeczy  pozostawione  przez  siostrę,  ustawiając  słoiki  z 

pokarmem dla dziecka na kredensie i wkładając butelki do lodówki. 

Skończywszy prace w kuchni, poszła do łazienki zanurzyła się w ciepłej 

wodzie,  pozostawiając  drzwi  uchylone  na  wypadek,  gdyby  Michelle  się 
obudziła. Po kąpieli poczuła się po niej znacznie lepiej. 

Wróciła  na  palcach  do  salonu  i  zabrała  zeń  teczkę  i  gruby  plik 

dokumentów.  Przystanęła  na  moment,  spoglądając  na  śpiącą  siostrzenicę  i 
delikatnie pogładziła ją po pleckach. Mała dziewczynka wyglądała we śnie jak 
aniołek. 

Nagle serce Susan przepełniła tęsknota, której nawet nie potrafiła nazwać. 

Bardzo kochała siostrzenicę, ale chodziło o coś więcej. Czas spędzony sam na 
sam  z  Michelle  wyzwolił  w  niej  od  dawna  skrywane  pragnienie,  nad  którym 
dotąd nie mała czasu się zastanawiać.  

Stawiając  na  karierę  zawodową,  Susan  zdawała  sobie  sprawę,  że 

rezygnuje  z  tej  części  samej  siebie,  która  pragnie  mieć  męża  i  dzieci.  Nic  nie 
przemawiało za tym, by wyrzekła się założenia rodziny, ale wiedziała, na co ją 
stać. Od czasu studiów było oczywiste, że prowadzenie domu nie jest jej mocną 
stroną.  Zwłaszcza  gdy  porównywała  siebie  z  Emily,  która  musiała  się  chyba 
urodzić ze ściereczką do kurzu w jednej ręce i książką kucharską w drugiej. 

Susan  nigdy  nie  żałowała  swej  decyzji,  ale  znajdowała  się  w  lepszej 

sytuacji  od  innych.  Miała  siostrę,  która  zamierzała  dostarczyć  jej  całą  masę 
siostrzenic oraz siostrzeńców i w zupełności ją to zadowalało. 

background image

Oddaliła  się  cichutko  od  łóżeczka  i  usiadłszy  na  materacu,  zaczęła 

zgłębiać szczegóły proponowanego przez wydział programu marketingu. Pełna 
prezentacja  nastąpi  w  poniedziałek  rano,  do  tego  czasu  chciała  się  z  nim 
dokładnie zapoznać i przygotować do dyskusji. 

Gdy skończyła czytać sprawozdanie, przeszła znów na palcach do swego 

biurka, stojącego w odległym kącie salonu, i włożyła papiery do teczki. 

Jeszcze  raz  zatrzymała  się  przy  łóżeczku  siostrzenicy.  Czując  się  nieco 

pewniej, wróciła do sypialni przekonana, że opiekowanie się dziećmi ma swoje 
dobre strony. 

Zmieniła zdanie o wpół do drugiej w nocy, gdy żałosne kwilenie wyrwało 

ją z głębokiego snu. Nie wiedząc, od jak dawna to trwa, Susan omal nie spadła z 
łóżka, spiesząc do maleństwa. 

-  Michelle  -  zawołała,  idąc  po  omacku  z  wyciągniętymi  przed  siebie 

rękami. - Idę, idę. Nie ma powodu do paniki! 

Zapalenie światła tylko pogorszyło sprawę. Mrużąc oczy i idąc na oślep w 

stronę łóżeczka, Susan potknęła się o stolik i krzyknęła głośno. 

Michelle  stała,  trzymając  się  poręczy  łóżka,  z  miną  tak  nieszczęśliwą, 

jakby nie miała ani jednej przyjaznej duszy na świecie. 

- Co się stało, kochanie? - spytała czule Susan, biorąc ją na ręce. 

Michelle  miała  po  prostu  mokro,  ale  biedulka  musiała  się  przestraszyć 

gdy  obudziła  się  w  obcym  mieszkaniu.  Susan  nie  mogła  mieć  do  niej  o  to 
pretensji. 

- W porządku, zajmiemy się po raz wtóry tym pieluchowym interesem. 

Położyła na blacie w łazience gruby ręcznik, a na nim dziewczynkę. Gdy 

była  mniej  więcej  w  połowie  zmiany  pieluch,  zadzwonił  telefon.  Nie  mogła 
zostawić  dziecka,  a  trudno  byłoby  zanieść  je  w  tym  stanie  do  kuchni. 
Ktokolwiek dzwonił o tej porze nocy, mógł zostawić wiadomość automatycznej 
sekretarce. 

Po chwili telefon umilkł, natomiast rozległo się głośne pukanie do drzwi 

frontowych.  Dźwigając  świeżo  przewiniętą  i  wypudrowaną  Michelle,  Susan 
zerknęła przez dziurkę od klucza i dostrzegła za drzwiami Nate'a ze skwaszoną 
miną. 

- Nate - powiedziała zdumiona, otwierając drzwi. 

background image

Nie miała zielonego pojęcia, czego może od niej chcieć o tej porze. 

Był  boso,  miał  na  sobie  czerwony  szlafrok  w  szkocką  kratę.  Potargane 

włosy świadczące o tym, że musiał zerwać się z łóżka, przypomniały Susan, że 
sama musi wyglądać podobnie. 

-  Czy  z  Michelle  wszystko  w  porządku?  -  warknął,  mimo  iż  miał  przed 

sobą niewątpliwy dowód, że tak właśnie jest. Nie czekając na odpowiedź, dodał 
oskarżycielskim tonem: - Nie podnosiłaś słuchawki. 

- Nie mogłam. Zmieniałam właśnie małej pieluchę.  

Nate zawahał się, po czym spytał: 

- W takim razie, czy ty się dobrze czujesz?  

Skinęła  głową,  udało  jej  się  nawet  podnieść  prawą  dłoń,  co  było  dość 

trudne, ponieważ trzymała w ramionach dziecko. 

- Jakoś przeżyłam. 

- Dobrze. Co się stało? Dlaczego Michelle płakała? 

-  Nie  jestem  pewna,  może  się  przeraziła,  obudziwszy  się  w  obcym 

mieszkaniu. 

- Nasz widok przeraził ją pewnie jeszcze bardziej. 

Susan wcale nie miała ochoty przejrzeć się w lustrze. Potargane, splątane 

włosy opadały jej na ramiona lśniącą falą. Tak się śpieszyła do Michelle, że nie 
włożyła pantofli ani szlafroka. 

Mała,  najwyraźniej  szczęśliwa,  że  stała  się  ośrodkiem  zainteresowania, 

wyciągnęła  rączki  do  Nate'a.  Susan  poczuła  się  urażona  niestałością  dziecka. 
Przecież to ona przewijała je i karmiła, a nie Nate. 

- To mój męski wdzięk - wyjaśnił, najwyraźniej , zachwycony. 

- Raczej kolor twojego szlafroka. 

Cokolwiek  to  było,  Michelle  przytuliła  się  do  mężczyzny  niczym  do 

odzyskanego niespodziewanie przyjaciela.  Susan skorzystała z okazji, by  pójść 
po  szlafrok  przewieszony  przez  oparcie  łóżka.  Gdy  wróciła  do  salonu,  zastała 
Nata siedzącego na kanapie z nogami opartymi o stolik. 

background image

- Czuj się jak w domu - mruknęła. Zawsze miała nie najlepszy humor, gdy 

ją zrywano ze snu. 

- Nie ma powodu do irytacji - uśmiechnął się do niej Nate. 

-  Owszem,  jest  -  zrobiła  poważną  minę,  zepsuła  jednak  cały  efekt, 

ziewając  głośno.  Przesłaniając  usta  wierzchem  dłoni,  osunęła  się  na  fotel 
naprzeciwko niego i odgarnęła włosy z twarzy. 

- Powinnaś częściej nosić włosy rozpuszczone - powiedział, przyglądając 

jej się. 

- Zawsze je upinam! - odparła ze złością. 

- Zauważyłem. Szczerze mówiąc, tak ci jest bardziej do twarzy. 

- Na miłość boską! - wykrzyknęła. - Czy masz mi również zamiar radzić, 

jak się ubierać? 

- Mogę. 

Powiedział  to  z  czarującym  uśmiechem,  neutralizującym  odrobinę 

złośliwości ukrytej w tym stwierdzeniu. 

-  Nie  musisz  chyba  chodzić  codziennie  w  kostiumie?  Spróbuj  czasem 

włożyć sukienkę - plisowaną, ozdobioną koronką, z guziczkami. 

Już miała na końcu języka ostrą odpowiedź, stwierdziła jednak, że nic to 

nie  da.  Arogancja,  jaką  zaprezentował,  była  dość  typowa  dla  przystojnych 
mężczyzn. 

- Nie masz zamiaru się ze mną spierać? 

- Nie - odparła, kręcąc przecząco głową. 

Milczał przez chwilę, mrużąc oczy, po czym znów uśmiechnął się do niej 

ujmująco. 

- To coś nowego! 

- Miło mi, że wreszcie coś ci się we mnie podoba. 

- Nie powinienem był robić uwag na temat twoich włosów i ubrań. 

background image

-  Nie  musisz  się  martwić,  że  zraniłeś  moje  uczucia  -  powiedziała 

lekceważąco. - Odznaczam się wielkim hartem ducha. 

-  Hm.  Taka  wytrzymała.  Zabrzmiało,  jakbyś  mówiła  o  oponie  nie  do 

zdarcia. 

- Muszę być bardziej wytrzymała od niej.  

Twarz Nate'a wyrażała współczucie. 

- Dlaczego? 

- Mam na co dzień do czynienia z mężczyznami twojego pokroju. 

- Mojego pokroju? 

-  Właśnie  tak.  Przez  siedem  lat  musiałam  walczyć  z  przestarzałymi 

fałszywymi stereotypami, ale nauczyłam się zachowywać zimną krew. 

Zmarszczył  brwi,  nie  rozumiejąc,  o  co  jej  chodzi.  Susan  poczuła  się  w 

obowiązku wytłumaczyć mu. 

-  Dam  ci  kilka  przykładów.  Otóż,  jeśli  mój  kolega  biurowy  płci  męskiej 

ma  bałagan  na  biurku,  wszyscy  wyciągają  z  tego  wniosek,  że  jest  okropnie 
zapracowany. Jeśli dotyczy to mnie, uważają to za objaw dezorganizacji. 

Nate wyprostował się i chciał chyba coś jej na to odpowiedzieć, ale Susan 

była tak rozgorączkowana tematem, że nie dała mu dojść do słowa. 

- Jeśli mężczyzna w moim biurze żeni się, jest to korzystne, ponieważ się 

ustatkuje  i  stanie  wydajniejszym  pracownikiem.  Jeśli  natomiast  wychodzi  za 
mąż  kobieta,  kierownictwo  uważa  to  za  początek  końca,  zakłada  bowiem,  że 
natychmiast  zechce  mieć  dziecko  i  odejdzie.  Awans  dostaje  w  ostatniej 
kolejności,  niezależnie  od  kwalifikacji.  Gdy  mężczyzna  odchodzi  na  lepszą 
posadę,  wszyscy  mu  gratulują,  wykorzystuje  bowiem  możliwość  zrobienia 
kariery,  ale  gdy  dotyczy  to  kobiety,  wzruszają  ramionami,  mówiąc,  że  na 
kobietach nie można polegać.  

Gdy skończyła, Nate nie odzywał się przez chwilę. 

- Podchodzisz do tego bardzo emocjonalnie - powiedział wreszcie. 

- Gdybyś był kobietą, też byś tak reagował. 

background image

Michelle zainteresowała się stopkami swoich śpioszków i bawiła się nimi, 

zupełnie  zafascynowana.  Nigdy  dotąd  Susan  nie  widziała  kogoś  tak 
przytomnego o tej skandalicznej porze. 

-  Jeśli  zgasisz  światło,  może  zrozumie  aluzję  -  powiedział  Nate, 

nieudolnie próbując ukryć ziewnięcie. 

- Wyglądasz na bardzo zmęczonego - powiedziała Susan. - Naprawdę nie 

musisz  tu  siedzieć.  Daj  mi  ją.  -  Wyciągnęła  ramiona  do  Michelle,  która 
zakwiliła i przylgnęła mocniej do Nate'a. Susan jeszcze dotkliwiej odczuła swą 
nieprzydatność. 

- Nie przejmuj się mną. Jest mi wygodnie - uspokoił ją Nate. 

- Ale… - Czuła, jak żar oblewa jej policzki. Spuściła oczy, żałując swego 

wybuchu  sprzed  kilku  minut.  -  Posłuchaj,  przykro  mi  z  powodu  tego,  co 
powiedziałam.  To,  co  dzieje  się  w  biurze,  nie  ma  nic  do  tego,  że  jesteśmy 
sąsiadami. 

- Wobec tego wyrównaliśmy rachunki. 

- Jak to? 

-  Nie  powinienem  był  robić  uwag  o  twoich  włosach  czy  sposobie 

ubierania się. - Zawahał się, po czym uśmiechnął się do niej ciepło. - A więc - 
przyjaźń? 

- Przyjaźń - roześmiała się mimo zmęczenia Susan. 

Michelle zafikała radośnie nóżkami,  gaworząc głośno. 

Susan  wstała  i  przygasiła  lampę,  po  czym  przykryła  dziecko  kołderką. 

Sama też poczuła chłód, okryła się więc wełnianym szalem, który Emily zrobiła 
dla niej na drutach na gwiazdkę w ubiegłym roku. 

Przyćmione  światło  stwarzało  intymną  atmosferę  i  nagle  Susan 

zaproponowała nieśmiało: 

- Może zaśpiewam małej? Powinno jej to pomóc zasnąć. 

-  Jeśli  ktoś  tu  ma  zaśpiewać, to  na  pewno  ja  -  powiedział  zdecydowanie 

zbyt szybko. 

Ku  jej  zdziwieniu  Nate  miał głos  melodyjny  i  kojący.  A  już  zupełnie  ją 

zaskoczyło,  że  znał  mnóstwo  piosenek  odpowiednich  dla  dzieci.  Nie  tyle 

background image

dziecięcych, ile łatwo wpadających w ucho, z rodzaju tych, których przez lata 
słuchała  w  radio.  Poczuła,  jak  oczy  jej  się  zamykają,  walczyła  ze  snem.  Głos 
mężczyzny  przeszedł  niemal  w  szept,  brzmiący  ciepło  i  pieszczotliwie.  Zbyt 
pieszczotliwie.  I  swojsko,  jak  gdyby  należeli  do  siebie  we  trójkę,  co  było 
śmieszne,  spotkała  bowiem  Nate'a  kilka  godzin  temu.  Był  jej  sąsiadem  i  nic 
poza  tym.  Nie  mieli  nawet  czasu,  by  się  dobrze  poznać,  a  Michelle  jest  jej 
siostrzenicą, nie córką. 

Ale marzenie trwało, niezależnie od tego jak bardzo chciała je odpędzić. 

Nie mogła przestać myśleć, jak dobrze byłoby dzielić życie z mężem i dziećmi. 
Oczy jej się jednak zamykały, choć usiłowała nie dać opaść powiekom na dłużej 
niż parę chwil. 

Susan obudził ból w karku. Chciała poprawić poduszkę, ale zorientowała 

się, że jej nie ma. Zamiast w łóżku spała skulona w fotelu. Niechętnie, powoli 
otworzyła oczy i spostrzegła, że Nate śpi na kanapie, z odrzuconą do tyłu głową, 
chrapiąc głośno. Michelle spała słodko w jego ramionach. 

Minęła dobra chwila, zanim przyszła całkiem do siebie. Gdy zdała sobie 

sprawę, że słońce zagląda do pokoju przez duże okna, zamknęła ponownie oczy. 
Był już ranek. Ranek! Nate spędził noc w jej mieszkaniu! 

Wzburzona, usiadła prosto w fotelu i odpędzając resztki snu, zaczęła się 

zastanawiać.  Pomysł,  by  obudzić  Nate'a,  nie  należał  chyba  do  najlepszych.  Z 
pewnością poczuje się równie głupio jak ona, gdy zorientuje się, że przespał pół 
nocy  w  jej  salonie. W  dodatku  szal, którym  była  przykryta,  okręcił się  jakimś 
cudem  wokół  jej  bioder  i  nóg.  Mrucząc  coś  pod  nosem,  Susan  zaczęła  go 
szarpać, chcąc się uwolnić. 

Jej  szamotanina  wyrwała  Nate'a  ze  słodkiej  drzemki.  Poruszył  się, 

spojrzał w jej kierunku i zamarł. Zamrugał kilkakrotnie oczyma i utkwił w niej 
wzrok, jak gdyby był pewien, że rozpłynie się w powietrzu, jeśli będzie patrzył 
na nią odpowiednio długo. 

Susan, której udało się wstać, robiła wszystko, by wyglądać godnie, było 

to jednak raczej niemożliwe, ponieważ wciąż pętał ją szal. 

- Gdzie ja jestem? - spytał w oszołomieniu Nate. 

- Ee… w moim mieszkaniu. 

-  Tego  się  obawiałem.  -  Ponura  mina  Nate'a  w  innych  okolicznościach 

byłaby komiczna, teraz jednak żadnemu z nich nie było do śmiechu. 

background image

-  Ja…  chyba  zasnęłam  -  Susan  przerwała  krępującą  ciszę.  Uwolniła  się 

wreszcie od szala i trzymała go przed brzuchem niczym tarczę. 

- Ja również - mruknął Nate. 

Michelle  obudziła  się  i  próbowała  usiąść.  Rozejrzała  się  i  wyraźnie  nie 

spodobało jej się to, co zastała. Zaczęła jej drżeć dolna warga. 

-  Michelle,  wszystko  w  porządku  -  powiedziała  szybko  Susan,  próbując 

uprzedzić przeraźliwy krzyk. - Zostałaś na weekend z ciocią, pamiętasz? 

- Myślę, że ma mokro - podsunął Nate, gdy Michelle zaczęła cicho kwilić. 

Zaklął  pod  nosem  i  szybko  podniósł  małą  ze  swych  kolan.  -  Nawet  jestem 
pewien. Weź ją ode mnie. 

Susan sięgnęła równocześnie po dziecko i po suchą pieluchę, nie na wiele 

się to jednak zdało. Michelle postanowiła uświadomić im, że nie znosi żadnych 
zmian  w  swoim  rozkładzie,  jak  również  nie  lubi budzić  się  rano  w  ramionach 
obcego człowieka. Swą dezaprobatę wyraziła głośnym histerycznym krzykiem. 

- Pewnie jest też głodna - zasugerował Nate, próbując strzepnąć wilgoć ze 

swego szlafroka. 

- Błyskotliwa uwaga - zauważyła sarkastycznie Susan, niosąc Michelle do 

łazienki. 

- Widzę, że humor ci z rana nie dopisuje - odciął się. 

- Napiłabym się kawy. 

- Świetnie. Zaparzę dla nas kawę i podgrzeję butelkę dla Michelle. 

-  Najpierw  powinna  zjeść  kaszkę  -  zawołała  Susan.  -  Przynajmniej  tak 

życzyła sobie Emily. 

- Nie sądzę, by jej to robiło różnicę. Jest głodna. 

-  Dobrze,  dobrze  -  odkrzyknęła  Susan  z  łazienki.  -  Podgrzej  jej  mleko, 

jeśli chcesz. 

Zrobiła  błąd,  podnosząc  głos.  Michelle  wyraźnie  nie  miała  rankiem 

lepszego humoru niż jej ciotka. Fikała ze złością tłustymi nóżkami tak szybko, 
że zmiana pieluszki stała się czynnością prawie niewykonalną. Susan była coraz 
bardziej  zdenerwowana.  Wreszcie  opadające  na  ramiona  włosy  przyciągnęły 

background image

uwagę dziewczynki. Złapała za lok, przestając krzyczeć na wystarczająco długą 
chwilę, by zaczerpnąć haust powietrza. 

- Czy chcesz, żebym odebrał? - usłyszała wołanie Nate'a. 

- Co odebrał? 

Nie  było  to  widać  nic  ważnego,  nie  odpowiedział  jej  bowiem.  Jednakże 

po chwili stanął w drzwiach łazienki.  

- To do ciebie - powiedział.  

- Co jest do mnie? 

- Telefon. 

Słowo to odbiło się echem w jej głowie. 

- Czy… czy rozmówca się przedstawił? - spytała wysokim, załamującym 

się  głosem.  Musiał  to  być  ktoś  z  biura,  stanie  się  teraz  obiektem  plotek  przez 
następnych kilka miesięcy. 

- Ktoś o imieniu Emily. 

- Emily! - powtórzyła. To było nawet gorsze. Jej siostra zasypie ją pewnie 

gradem kłopotliwych pytań. 

- Cześć - powiedziała, starając się, by zabrzmiało to równie niedbale jak 

zwykle. 

- Kto odebrał telefon? - spytała siostra bez zbędnych wstępów. 

-  Mój  sąsiad,  Nate  Townsend.  Mieszka  tuż  obok.  -  Finezja,  z  jaką 

przemyciła  to  genialne  wyjaśnienie,  zadziwiła  nawet  ją  samą.  Co  gorsza,  była 
gotowa  wygadać  się,  że  Nate  spędził  u  niej  noc,  powstrzymała  się  jednak  w 
ostatniej chwili. 

- Nie znam go, prawda? 

- Mojego sąsiada? Nie, nie znasz. 

- Ma miły głos. 

- Posłuchaj, chcesz spytać o dziecko, prawda? - Susan pragnęła skończyć 

jak najszybciej rozmowę. - Nie martw się, panuję nad sytuacją. 

background image

- Czy to słychać płacz Michelle? - spytała z niepokojem siostra. 

-  Tak.  Właśnie  się  obudziła  i  jest  trochę  głodna.  -  Nate  spacerował  po 

kuchni, trzymając małą na ręku i czekając, kiedy Susan skończy rozmowę. 

-  Moja  biedulka.  Powiedz  mi,  kiedy  poznałaś  swego  sąsiada.  Nie 

pamiętam, byś wspominała o kimś, kto ma na imię Nate. 

-  Bardzo  mi  pomógł  -  powiedziała  szybko  Susan  i  zmieniła  temat.  -  Jak 

się miewacie z Robertem? 

-  Robert  miał  rację  -  westchnęła  Emily.  -  Potrzebowaliśmy  trochę  czasu 

dla siebie. Czuję się tysiąc razy lepiej, on też. Każde małżeństwo powinno się od 
czasu do czasu gdzieś wypuścić, ale nie każdy ma taką fantastyczną siostrę, jak 
ja. 

-  Dobrze,  dobrze,  nie  mówmy  o  tym.  Och,  butelka  Michelle  już  się 

podgrzała.  Nie  chciałabym  ci  przerywać,  siostrzyczko,  ale  muszę  się  zająć 
dzieckiem! Myślę, że mnie rozumiesz. 

- Oczywiście. 

 

- Zatem do zobaczenia jutro po południu. O której przylatuje samolot? 

- Pierwsza piętnaście. Pojedziemy z lotniska prosto do ciebie i zabierzemy 

Michelle. 

-  Świetnie,  wobec  tego  czekam  na  ciebie  około  drugiej.  -  Jeszcze  jeden 

dzień  z  Michelle.  Jakoś  wytrzyma  te  dwadzieścia  cztery  godziny.  Czy  w  tak 
krótkim czasie może się zdarzyć coś złego? 

Straciwszy cierpliwość, Nate wziął butelkę i wróci z Michelle do salonu. 

Susan  przyglądała  się  prze  otwarte  drzwi,  jak  włącza  telewizor  i  sadowi  się 
wygodnie, jakby był tu zadomowiony od lat. Oglądając jakiś program, wsunął 
smoczek do niecierpliwych ust dziecka. 

Emily paplała dalej, opowiadając jej, jak romantycznie spędziła pierwszą 

noc w San Francisco. Susan słuchała jednym uchem. Wpatrywała się w Nate'a, 
który potargany, wymięty i bardzo zadowolony, siedział w jej salonie, trzymając 
w  ramionach  niemowlę.  Widok  ten  zrobił  niezwykłe  wrażenie  na  Susan. 
Chodziła  na  spotkania  z  różnymi  mężczyznami  -  dobrodusznymi,  bogatymi, 
skomplikowanymi.  Ale  obecne  uczucie,  pociąg,  jaki  odczuwała,  były  dla  niej 
kompletnym  zaskoczeniem.  Po  latach,  mimo  randek,  Susan  zawsze 
pieczołowicie strzegła swego serca. Nie było to zresztą trudne, ponieważ nigdy 

background image

nie  spotkała  kogoś,  kto  by  jej  się  naprawdę  podobał.  A  ten  potargany, 
skwaszony facet, który siedział w salonie, karmiąc jej siostrzenicę, pociągał ją 
bardziej  niż  ktokolwiek  do  tej  pory.  Nie  miało  to  najmniejszego  sensu.  Nie 
mogło rozwinąć się między nimi żadne głębsze uczucie - byli tak bardzo różni, 
jak galaretka i beton. Poważny związek był ostatnią rzeczą, jakiej by pragnęła. 

Gdy  wreszcie  mogła  odwiesić słuchawkę,  przeszła  do salonu, czując się 

wyczerpana. Odgarnęła splątane włosy z twarzy, zastanawiając się, czy powinna 
zabrać  Michelle  z  objęć  Nate'a,  by  mógł  wrócić  do  swego  mieszkania.  Bez 
wątpienia jej siostrzenica znów zaprotestuje. 

-  Twoja  siostra  nie  leci  linią  Puget,  prawda?  -  spytał  zasępiony.  Wzrok 

miał utkwiony w ekranie telewizora. 

- Czemu pytasz? 

-  Jeśli  tak,  wpadłaś  w  kłopoty.  I  to  duże.  W  wiadomościach  podali,  że 

strajkują  tam  pracownicy  utrzymania  ruchu.  Do  szóstej  wieczorem  wszystkie 
samoloty mają być na ziemi. 

 

 

 

 

  

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

- Jeśli to żart - powiedziała ze złością Susan - to w złym guście. 

- Czy pozwoliłbym sobie na taki żart? 

Susan osunęła się na poduszkę z rozpaczliwym westchnieniem. 

-  Zadzwonię  lepiej  do  Emily.  -  Założyła, że  jej  siostra  nie  słyszała nic o 

strajku. 

Wróciła po kilku minutach. 

background image

- No i co? - spytał Nate. 

- Och, wiedziała o tym doskonale. Nic mi nie wspomniała, żeby mnie nie 

martwić. 

- Jak zamierza wrócić do Seattle? 

-  Zarezerwowali  lot  w  innych  liniach  na  wypadek,  gdyby  coś  takiego 

miało się zdarzyć. 

- Bardzo rozsądnie. 

-  To  cały  mój  szwagier.  Emily  wróci  w  niedzielę  po  południu,  tak  jak 

obiecała. - Jeśli los tak zrządzi, dodała w duchu, modląc się, by nie zaszło coś 
nieprzewidzianego. 

Los jednak zrządził inaczej. 

W  niedzielny  poranek  Susan  miała  podkrążone  oczy.  Była  wyczerpana 

fizycznie  oraz  psychicznie  i  od  nowa  przekonana,  że  macierzyństwo  jest 
zdecydowanie  nie  dla  niej.  Przeszła  ciężką  próbę  przez  te  dwie  noce  i 
stwierdziła,  że  tęsknota  za  mężem  i  dziećmi  nachodzi  ją  tylko  wówczas,  gdy 
Michelle śpi lub je. 

Nate  przyszedł  koło  dziewiątej,  przynosząc  dary  -  świeżo  upieczone 

cynamonowe  obarzanki,  jeszcze  ciepłe,  prosto  z  piekarnika.  Stał  w  drzwiach, 
wysoki  i  smukły,  z  uśmiechem,  zdolnym  zawojować  nawet  najbardziej 
zapracowaną  i  oddaną  firmie  kobietę  interesu.  Jeszcze  raz  Susan  zadziwiła 
własna reakcja na jego widok. Serce podeszło jej do gardła, natychmiast zaczęła 
żałować,  że  nie  miała  czasu,  by  włożyć  na  siebie  coś  elegantszego  od 
wypłowiałego szlafroka. 

- Wyglądasz okropnie. 

- Dziękuję - odrzekła, podrzucając Michelle na biodrze. 

- Musiałaś mieć paskudną noc. 

-  Michelle  marudziła  przez  cały  czas.  Wyrzyna  jej  się  nowy  ząbek.  Nie 

chciała w ogóle spać. 

-  Trzeba  było  zadzwonić  do  mnie  -  powiedział  Nate,  ujmując  ją  pod 

łokieć  i  prowadząc  do  kuchni.  Naprawdę  czuje  się  winny,  że  sam  spędził 
spokojną noc, pomyślała Susan, to po prostu śmieszne. 

background image

- Zawołać cię? Niby po co? Żebyś ty z kolei chodził z nią przez całą noc? 

-  Trzeba przyznać, że  Nate  spędził  sporo  czasu  w  sobotę  w  mieszkaniu  Susan, 
pomagając  jej,  i  ciąganie  go  jeszcze  po  nocy  byłoby  nieprzyzwoitością  z  jej 
strony.  

- O której przylatuje twoja siostra? 

-  Piętnaście  po  pierwszej.  -  Gdy  mówiła  te  słowa,  zadzwonił  telefon. 

Susan  i  Nate  popatrzyli  na  siebie  bez  słowa.    Zanim  jeszcze  podniosła 
słuchawkę, wiedziała, że usłyszy coś, czego najbardziej się obawiała.  

- I co? - spytał Nate, gdy skończyła rozmowę.  

Kryjąc  twarz w  dłoniach,  oparła  się bezsilnie o ścianę. 

- Powiedz coś, 

- Ratunku! 

- Ratunku? 

-  Tak  -  odrzekła,  z  trudem  panując  nad  głosem.  -  Samoloty  Puget  Air 

znalazły  się na  ziemi  o  czasie,  podanym  w  wiadomościach, natomiast  linie,  w 
których  Robert  i  Emily  zarezerwowali  bilety,  są  tak  przepełnione,  że 
najwcześniej mogą przylecieć jutro rano. 

- Rozumiem. 

- Nic nie rozumiesz! - wykrzyknęła. - Jutro jest poniedziałek i muszę być 

w pracy! 

- Zadzwoń, że jesteś chora. 

-  Nie  mogę  -  burknęła,  wściekła,  że  w  ogóle  sugeruje  coś  podobnego.  - 

Wydział marketingu przygotował na jutro prezentację i muszę tam być. 

- Dlaczego? 

Utkwiła  w  nim  gniewne  spojrzenie.  Nie  ma  sensu  oczekiwać,  że  Nate 

zrozumie  coś  tak  ważnego  jak  prezentacja  sprzedaży.  Wyglądało na  to,  że  nie 
pracował, nie musiał troszczyć się o swą karierę. Dlatego prawdopodobnie nie 
był w stanie zrozumieć, że kobieta na kierowniczym stanowisku musi dokładać 
wielu starań, by udowodnić, ile jest warta. 

background image

- Wcale się nie wymądrzam, Susan - powiedział z doprowadzającym ją do 

szału  spokojem.  -  Naprawdę  chcę po  prostu  wiedzieć,  czemu to  spotkanie  jest 
tak ważne. 

- Bo jest! Nie sądzę, byś docenił wartość czegoś takiego, ale  przyjmij do 

wiadomości, że muszę tam być. 

Nate podniósł głowę i potarł leniwie dłonią szczękę. 

- Po pierwsze, odpowiedz mi na pytanie. Czy za pięć lat będziesz mogła 

powiedzieć, że to spotkanie było dla ciebie ważne? 

-  Nie  wiem.  -  Przycisnęła  dwoma  palcami  nasadę  nosa.  Spała  niespełna 

trzy godziny, a Nate zadawał beznadziejne pytania. 

-  Gdybym  był  na  twoim  miejscu,  nie  przepracowywałbym  się  tak  - 

powiedział lekceważąco. - Jeśli nie będzie cię jutro na prezentacji, przeniosą ją 
na wtorek. 

-  Innymi  słowy  -  wymówiła  cicho  Susan  -  uważasz,  że  nie  ma  się  czym 

przejmować. 

- Trafiłaś w sedno. No więc - spytał - co zamierzasz zrobić? 

Susan  nie  była  pewna.  Zamknęła  oczy,  by  się  skoncentrować.  Narzuć 

sobie  dyscyplinę,  nakazała  sobie.  Zachowaj  spokój,  to  najważniejsze  ze 
wszystkiego. 

-  Odwołam  moje  spotkania  wcześnie  rano  i  pójdę  na  prezentację  - 

postanowiła rozsądnie. 

- A co z Michelle? Wynajmiesz do niej opiekunkę? 

Opiekunka wynajęta przez opiekunkę. Pomysł jak z powieści, może nawet 

do wprowadzenia w życie, niestety Susan nie znała nikogo, kto się tym zajmuje. 
W tym momencie podjęła decyzję. Zabierze Michelle ze sobą. 

Tak  jak  przewidywała,  jej  przyjazd  do  H&J  Lima  wywołał  sensację. 

Dokładnie  o  dziesiątej  rano  w  poniedziałek  wysiadła  z  windy.  W  jednej  ręce 
ściskała czarną, skórzaną teczkę, drugą przytrzymywała na biodrze Michelle. Z 
podniesioną  wysoko  głową  przemaszerowała  po  dębowym  parkiecie,  mijając 
długie  szeregi  pokoików  bez  drzwi  oraz  półek  zapełnionych  grubymi 
segregatorami.  Niektórzy  pracownicy  wstali  od  biurek,  by  się  jej  przyjrzeć. 
Przez całą drogę towarzyszyły jej przyciszone szepty. 

background image

- Dzień dobry, panno Brooks - powiedziała rześkim głosem, wchodząc do 

swego  biura  z  torbą  pieluch  przewieszoną  przez  ramię  niczym  worek  z 
amunicją. 

- Dzień dobry, panno Simmons. 

Susan  zauważyła,  że  jej  sekretarka  -  co  przynosiło  jej  chlubę  -  nie 

mrugnęła  nawet  okiem.  Była  świetnie  wyszkolona  -  na  podstawie  jej 
zachowania można by wywnioskować, że Susan regularnie zjawia się w pracy z 
dziewięciomiesięcznym niemowlęciem na rękach. 

Postawiwszy  torbę  z  pieluchami  na  podłodze,  Susan  usiadła  przy 

ogromnym  orzechowym  biurku.  Michelle,  której  na  razie  dopisywał  humor, 
siedziała jej na kolanach, rozglądając się radośnie po królestwie ciotki. 

- Podać kawę? - spytała panna Brooks. 

- Tak, proszę. 

- Czy pani, eee... - dodała po chwili milczenia sekretarka. 

- To moja siostrzenica, Michelle, panno Brooks.  

Kobieta skinęła głową. 

- Czy Michelle też się czegoś napije? 

- Nie, dziękuję bardzo. Czy jest jakaś pilna korespondencja? 

-  Nic,  co  nie  mogłoby  poczekać.  Odwołałam  pani  spotkania  o  ósmej  i  o 

dziewiątej  -  oznajmiła  sekretarka.  -  Gdy  rozmawiałam  z  panem  Adamsem, 
spytał, czy mogłaby pani umówić się z nim jutro na drinka o szóstej wieczorem. 

-  Owszem,  pasuje  mi.  -  Stary  rozpustnik  chciałby  załatwiać  z  nią 

wszystkie  interesy  poza  biurem.  Tym  razem  zgodziła  się  na  jego  warunki, 
ponieważ  była  zmuszona  odwołać  ranne  spotkanie,  ale  następnym  razem  tak 
łatwo  mu  nie  pójdzie.  Nigdy  nie  interesował  jej  Andrew  Adams,  który  był 
gruby, łysawy i skończenie nudny. 

- Czy będę teraz pani do czegoś potrzebna? 

- Nie, dziękuję. 

Tak  jak    przewidywała,    spotkanie  z  wydziałem  marketingu  było  istną 

katastrofą.  Prezentacja  trwała  dwadzieścia  minut,  a  w  tym  krótkim  czasie 

background image

Michelle zdążyła rozebrać wieczne pióro Susan, poodpinać guziki u jej bluzki i 
rozpuścić włosy, misternie splecione we francuski warkocz. Klaskała w dłonie, 
wydając  głośne  okrzyki.  Pod  koniec  spotkania  Susan  musiała  dać  nura  pod 
własne  biurko,  by  wyciągnąć  stamtąd  siostrzenicę,  raczkującą  beztrosko 
pomiędzy nogami siedzących. 

Gdy Susan wreszcie dotarła do domu, czuła się, jak gdyby wracała z pola 

walki. W taki dzień miała straszliwą ochotę na jakiś czekoladowy, bardzo słodki 
smakołyk.  Na  całym  świecie  nie  znalazłaby  się  jednak  odpowiednia  ilość 
słodkości, by pomóc jej przetrwać jeszcze jeden taki ranek. 

Ku zdziwieniu Susan, Nate czekał na nią na podeście obok windy. Posłała 

mu jedno spojrzenie, czyniąc usilne starania, by nie wybuchnąć płaczem.  

- Widzę, że nie poszło najlepiej. 

- Jak się tego domyśliłeś? - spytała sarkastycznie.  

- Po trosze dlatego, że masz rozpuszczone włosy, a pamiętam, że wolisz je 

nosić upięte. Poza tym twoja bluzka jest źle zapięta i rozchyla ci się z przodu. - 
Uśmiechnął  się  szatańsko.  -  Zastanawiałem  się,  czy  osoby  twojego  pokroju 
noszą koronkowe staniki. Teraz już wiem. 

Susan jęknęła, zasłaniając dłonią przód bluzki. Mógł jej oszczędzić tego 

komentarza. 

-  Hej,  dziecino  -  powiedział,  zabierając  małą  z  ramion  Susan.  -  Twojej 

cioci potrzebna jest chyba chwila wytchnienia. 

Odwróciwszy  się,  Susan  zapięła  bluzkę  i  wyjęła  z  torebki  klucze.  Jej 

zawsze schludne, nieskazitelne mieszkanie wyglądało, jakby przeszedł przez nie 
huragan.  Kocyki  i  zabawki  były  porozrzucane  po  całym  salonie.  Chcąc  być 
bliżej  Michelle,  Susan  spała  na  kanapie.  Leżała  tam  wciąż  jeszcze  poduszka  i 
koce  wraz  z  niebieskim  żakietem  od  kostiumu,  który  musiała  zdjąć,  bowiem 
Michelle ubrudziła cały rękaw musem śliwkowym. 

- Co tu się działo? - spytał Nate, rozglądając się zdumionym wzrokiem po 

pokoju. 

- Spędziłam trzy dni i trzy noce z Michelle, a ty się jeszcze dziwisz?? 

- Usiądź - powiedział łagodnie. - Zrobię ci kawę. 

Susan posłuchała go, zbyt wdzięczna, by się spierać. 

background image

Nate stanął jak wmurowany w progu kuchni. 

- Co to za fioletowe świństwo na ścianach? 

-  Mus    śliwkowy  -  poinformowała  go    Susan.  -  W  ten  przykry  sposób 

dowiedziałam się, że Michelle nie cierpi śliwek. 

Wygląd kuchni odzwierciedlał poranne zmagania i Susan. Przygotowania 

do wyjścia z Michelle do biura 1 zajęły jej prawie trzy godziny. 

- Wiesz, czego mi trzeba? Podwójnego martini - powiedziała  do  Nate'a,  

który przyniósł dwie filiżanki kawy. 

- Nie ma jeszcze nawet południa. 

-  Wiem  o  tym  -  odrzekła,  opadając  bezsilnie  na  j  kanapę.  -  Czy  jesteś 

sobie w stanie wyobrazić, czego bym zażądała, gdyby była już druga? 

Chichocząc  pod  nosem,  Nate  podał  jej  parującą  filiżankę.  Michelle 

siedziała  na  podłodze,  bawiąc  się  z  zadowoleniem  zabawkami,  które 
porozrzucała rano ze złością. 

Ku  zdumieniu  Susan,  Nate  usiadł  obok  niej  i  otoczył  ją  ramieniem. 

Zesztywniała, ale jeśli nawet to zauważył, nie dał nic po sobie poznać. 

Susan  czuła,  jak  rośnie  w  niej  napięcie.  Samo  wspomnienie  porannego 

zebrania wystarczyło, by podskoczyło jej ciśnienie, gdy jednak przeanalizowała 
swoje odczucia, zdała sobie sprawę, że przyczyną jej; stanu jest bliskość Nate'a. 
Nie  dlatego,  by  miała  coś  przeciwko  temu,  że  ją  obejmował  -  raczej  wręcz 
przeciwnie. Przez te trzy dni spędzili ze sobą dużo czasu i na przekór wszystkim 
swoim  wcześniejszym  teoriom  na  temat  sąsiada,  zaczęło  jej  się  podobać  jego 
niefrasobliwe podejście do życia. Ponieważ jednak było ono diametralnie różne 
od jej własnego, fakt, że Nate tak bardzo ją pociągał, stanowił rodzaj szoku. 

- Czy chcesz porozmawiać o pracy? 

Powoli wypuściła powietrze z płuc.  

- Nie, myślę, że byłoby lepiej, gdyby wszyscy zainteresowani zapomnieli 

o dzisiejszym spotkaniu. Miałeś rację, powinnam była je odłożyć. 

Złapawszy  się  stolika,  by  stanąć  na  nóżkach,  Michelle  posuwała  się 

wzdłuż  jego  krawędzi,  póki  nie  dotarła  do  wyciągniętych  nóg  Nate'a. 
Zaskoczyła  ich  oboje,  wyciągając  do  niego  rączkę  i  obdarzając  uśmiechem, 
który stopiłby nawet lód.  

background image

- Och, spójrz! - wykrzyknęła z dumą Susan. - Widać jej nowy ząbek. 

-  Gdzie,  gdzie?  -  Nate  posadził  małą  na  kolanach,  zajrzał  jej  do  buzi. 

Susan  próbowała  mu  pokazać,  gdzie  ma  szukać  ząbka,  gdy  nagle  rozległy  się 
trzy niecierpliwe dzwonki do drzwi. 

Susanna  otworzyła  je,  wpuszczając  Emily,  która  jednym  susem  znalazła 

się obok małej. 

- Córeńko! - zawołała. - Tak bardzo za tobą tęskniłam! 

Tuż  za  Emily  wszedł  Robert  z  bardzo  zadowoloną  miną.  Weekend 

wyraźnie  posłużył  obojgu.  Nieważne,  że  omal  nie  doprowadził  do  załamania 
psychicznego Susan i nie zburzył jej kariery zawodowej. 

- Ty jesteś Nate, prawda? - spytała Emily, siadając obok niego na kanapie. 

- Moja siostra zbyt mało mi o tobie opowiedziała. 

- Kto się napije kawy? - przerwała jej Susan, nerwowo zacierając dłonie. 

Tylko tego brakowało, żeby jej siostra zaczęła się bawić w swatkę! 

- Ja dziękuję - odpowiedział Robert. 

- Założę się, że marzysz o tym, by spakować cały ten majdan i pojechać 

do  domu  -  powiedziała  z  nadzieją  Susan.  Pochwyciła  kątem  oka  spojrzenie 
Nate'a  -  było  oczywiste,  że  z  trudem  udaje  mu  się  powstrzymać  śmiech  z  jej 
niezbyt subtelnej próby pozbycia się z domu siostry wraz z całą rodziną. 

-  Susan  ma  rację  -  podchwycił  Robert, rozglądając  się po pokoju. Nigdy 

nie  widział  schludnego  mieszkania  swej  szwagierki  w  stanie  takiego 
rozgardiaszu. 

- Nie zdążyłam prawie porozmawiać z Nate'em - zaprotestowała Emily. - 

Bardzo chciałam poznać go bliżej. 

- Będziemy mieli jeszcze niejedną okazję po temu. 

Utkwił wzrok w Susan, a jego spojrzenie spowodowało, że wstrząsnął nią 

dreszcz.  Po  raz  pierwszy  zdała  sobie  sprawę,  jak  bardzo  pragnie,  by  ten 
mężczyzna ją pocałował. 

Nagle Emily zauważyła, co się dzieje. 

-  Tak, myślę, że  masz  rację, Robercie  -  w  jej  głosie  zabrzmiało  wyraźne 

rozbawienie. - Spakuję rzeczy Michelle. 

background image

Gdy  Susan  wreszcie  oderwała  wzrok  od  Nate'a,  policzki  miała 

zaróżowione ze zmieszania. 

- Aha, czy wiesz, że Michelle nienawidzi śliwek? 

- Nie miałam pojęcia - odrzekła Emily, gorliwie pakując rzeczy córeczki. 

Nate pomógł w zdemontowaniu łóżeczka oraz wysokiego krzesełka i nie 

minęło dziesięć minut, gdy mieszkanie Susan należało z powrotem do niej. Stała 
pośrodku salonu, delektując się ciszą. 

- Poszli sobie - powiedziała do Nate'a, który został z nią w mieszkaniu. 

- Jak stado żółwi. 

Susan usłyszała to powiedzonko po raz pierwszy od czasów dzieciństwa. 

Nie uważała go za szczególnie zabawne, ale uśmiechnęła się, ponieważ on się 
uśmiechał. 

-  Znów  jestem  panią  własnego  życia  -  westchnęła.  Pewnie  upłynie  z 

miesiąc, zanim całkiem wrócić do normy. 

- Twoje życie należy do ciebie - zgodził się Nate, bacznie ją obserwując. 

Susan  wolałaby  przypisać  łzy,  które  popłynęły  jej  z  oczu,  jego 

badawczemu wzrokowi, ale wiedziała, że ich przyczyna jest inna. Objąwszy się 
rękami w pasie, podeszła do okna wychodzącego na Elliott Bay. Biało-zielone 
statki sunęły z wolna po ciemnoszmaragdowej wodzie. 

W nadziei, że Nate nic nie zauważył, otarła łzy i odetchnęła głęboko, by 

się uspokoić. 

- Susan? 

- Patrzę sobie… na zatokę. Jest taka piękna o tej porze roku. - Słyszała, że 

zbliża  się  do  niej  od  tyłu,  a  gdy  położył  ręce  na  jej  ramionach,  z  trudem 
opanowała pokusę, by przytulić się do niego i wchłonąć trochę jego siły. 

- Ty płaczesz. To niepodobne do ciebie, prawda? Co się stało? 

- Nie wiem… - odpowiedziała, wstrząsana łkaniem. - Nie mogę uwierzyć, 

że  płaczę.  Kocham  tę  malutką…  właśnie  zaczynałyśmy  się  rozumieć…  a 
jednocześnie…  o  Boże,  jestem  zadowolona,  że  Emily  już  wróciła.  -  Chwilę 
wcześniej Susan zdała sobie sprawę, jak bardzo brakuje jej męża i rodziny.  

background image

Nate przesunął dłońmi po jej ramionach w najczulszej pieszczocie. 

Nie odzywał się od dłuższego czasu, Susan była więc przekonana, że robi 

z siebie kompletną idiotkę. 

Nate  miał  rację.  Rozpływanie  się  we  łzach  zupełnie  do  niej  nie  pasuje. 

Ten  nieoczekiwany  wybuch  uczuć  był  z  pewnością  rezultatem  porannych 
przejść  w  biurze  albo  prawie  nie  przespanej  nocy,  a  trochę  tego,  co  przyznała 
sama przed sobą, że poznała Nate'a. 

Nate  odwrócił  ją  ku  sobie  bez  słowa  i  podniósłszy  jej  brodę  palcem, 

spojrzał  głęboko  w  oczy.  Jego  spojrzenie  było  tak  czułe,  tak  pełne  troski,  że 
znów zaczęła siąkać nosem. 

Gdy  wargi  Nate'a  dotknęły  jej  warg,  Susan  wydała  długie,  ledwie 

dosłyszalne westchnienie. Zastanawiała się wcześniej, co by było. gdyby Nate ją 
pocałował.  Teraz  wiedziała.  Jego  pocałunek  był  czuły  i  pełen  ciepła.  Pełen 
słodyczy i nieskończenie delikatny, choć elektryzujący. 

Chyba uznał, że jedna próbka to za mało, gdyż pocałował ją jeszcze raz, i 

tym razem to on westchnął. Następnie puścił dziewczynę i cofnął się o krok. 

Zaskoczona  jego  nagłym  odruchem,  Susan  zachwiała  się  lekko.  Nate 

podtrzymał ją. Widocznie oprzytomniał w tej samej chwili, co ona. 

- Dobrze się czujesz? - spytał, marszcząc brwi. 

Zamrugała kilkakrotnie powiekami, próbując jakoś ukryć, że tak nie jest. 

Wszystko  działo  się  zbyt  szybko.  Serce  galopowało  jej  niczym  koń,  który 
poniósł. Nigdy w życiu nie pociągał jej do tego stopnia żaden mężczyzna. 

- Oczywiście, że tak - odparła zuchowato. - A ty? 

Nie odpowiadał przez długą chwilę. Włożył ręce do kieszeni i odsunął się 

od niej. Wyglądał na zirytowanego. 

- Nate? - szepnęła. 

Rzucił  jej  gniewne  spojrzenie.  Potarłszy  dłonią  czoło,  przekręcił 

nieodłączną czapkę baseballową daszkiem do tyłu. 

- Myślę, że powinniśmy spróbować jeszcze raz. 

Susan  zorientowała  się,  o  co  mu  chodzi,  dopiero  gdy  znów  ją  przytulił. 

Jego  pierwsze  pocałunki  były  delikatne,  ten  natomiast  miał  zawładnąć  jej 

background image

zmysłami.  Usta  Nate'a  lgnęły  do  jej  warg,  póki  kolana  się  pod  nią  nie  ugięły. 
Chcąc utrzymać równowagę, schwyciła go za ramiona i choć najpierw usiłowała 
walczyć z ogarniającym ją podnieceniem, po chwili poddała mu się bez reszty. 

Nate jęknął i przytulił ją mocniej, zanurzając dłoń w jej włosach. Błądził 

wargami  po  twarzy  i  ustach  Susan,  jak  gdyby  grał  na  skomplikowanym 
instrumencie  muzycznym.  W  końcu  złapał  głęboki  oddech  i  ukrył  twarz  w 
łagodnym zagłębieniu jej szyi.  

- A teraz?  

- Dobrze całujesz. 

- Nie o to mi chodzi, Susan. Ty też to czujesz, prawda? 

- Wcale nie - skłamała, przełykając z trudem ślinę. - To było przyjemne… 

- Przyjemne! 

-  Bardzo  przyjemne  -  poprawiła  się  w  nadziei,  że  go  ułagodzi  -  ale  to 

wszystko.  

Nate  nie  odzywał  się  przez  długą  chwilę,  boleśnie  długą  chwilę. 

Następnie, spojrzał gniewnie, odwrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania. 

Drżąc  na  całym  ciele,  Susan  patrzyła,  jak  wychodzi.  Jego  pocałunek 

poruszył w niej uśpioną od dawna strunę i obawiała się, że ta muzyka na zawsze 
już naznaczyła jej duszę. Nie mogła jednak pozwolić, by się o tym dowiedział. 
Nie mieli żadnych wspólnych cech ani upodobań. Byli niedobrani. 

Teraz,  siedząc  w  pluszowym  fotelu  klubowym  z  Andrew  Adamsem, 

Susan  żałowała,  że  zgodziła  się  na  spotkanie  z  nim  po  godzinach  pracy.  Od 
momentu  gdy  weszła  do  nastrojowo  oświetlonej  salki  było  oczywiste,  że 
chodziło  mu  po  głowie  coś  więcej  niż  interesy.  Mimo  iż  Adams  był  łysawy  i 
tęgi,  mógłby  się  nawet  podobać,  gdyby  nie  uważał  się  za  współczesnego 
Adonisa. 

- Chciałbym pokazać pani kilka danych liczbowych  - powiedział Adams, 

trzymając w obu dłoniach nóżkę kieliszka wypełnionego martini i przyglądając 
się  Susan  z  nie  ukrywanym  zachwytem.  -  Niestety,  zostawiłem  je  w  domu. 
Może skończymy tę rozmowę u mnie? 

-  Obawiam  się,  że  mam  zbyt  mało  czasu  -  stwierdziła.  Dochodziła  już 

siódma, Susan spędziła z nim niemal godzinę. 

background image

- Mieszkam dwa kroki stąd - nalegał. 

Jego  spojrzenie  mówiło  zdecydowanie  za  wiele  i  dziewczyna  czuła  się 

coraz bardziej zmęczona. 

Myślała wyłącznie o tym, by wrócić do domu i porozmawiać z Nate'em. 

Przez  cały  dzień  myślała  o  nim  i  pragnęła  go  zobaczyć.  Po  ich  ostatnim 
spotkaniu  była  ogromnie  zdenerwowana  i  zastanawiała  się,  jaka  będzie  teraz 
reakcja ich obojga. Nate wyszedł tak nagle i od tamtej pory nie zamieniła z nim 
słowa. 

-  John  Hammer  i  ja  jesteśmy  dobrymi  przyjaciółmi  -  powiedział  Adams, 

przysuwając bliżej swój fotel. - Nie jestem pewien, czy pani wie o tym. 

Nie  zadał  sobie  nawet  trudu,  by  zawoalować  groźbę.  Susan  podlegała 

bezpośrednio  Johnowi  Hammerowi,  do  którego  należało  ostatnie  słowo  przy 
zatwierdzaniu  wiceprezesa.  Poza  Susan  jeszcze  dwie  inne  osoby  miały  szanse 
uzyskania  tego  stanowiska.  A  dziewczynie  bardzo  na  nim  zależało.  Gdyby  jej 
się  to  udało,  osiągnęłaby  cel,  jaki  sobie  założyła  pięć  lat  temu,  a  w  dodatku 
dokonałaby pewnego przełomu - byłaby pierwszą w historii H&J Lima kobietą 
pełniącą tak odpowiedzialną funkcję. 

- Jeśli tak się pan przyjaźni z Johnem Hammerem - odrzekła, wykazując 

maksimum opanowania - proponuję, by przedstawił pan te dane liczbowe jemu 
bezpośrednio, ponieważ i tak będzie musiał je przejrzeć. 

- To nie jest dobre rozwiązanie - sprzeciwił się ostro. - Jeśli pójdzie pani 

ze  mną,  wszystko  zajmie  nam  zaledwie  parę  minut,  no,  powiedzmy,  najwyżej 
pół godziny. 

Natychmiastową  reakcją  Susan  na  podobne  propozycje  był  zwykle 

wybuch gniewu i obraza, pohamowała się jednak. 

- Jeśli pańskie mieszkanie jest rzeczywiście tak blisko, proszę pójść po te 

dokumenty,  ja  zaczekam  tutaj.  -  Właśnie  w  chwili  gdy  mówiła  te  słowa,  jakaś 
para  przeszła  obok  małego  stolika,  przy  którym  siedziała  wraz  z  Adamsem. 
Susan nie zwróciła uwagi na mężczyznę w szarym flanelowym garniturze, lecz 
na  towarzyszącą  mu  szałową  blondynkę.  Odprowadziła  ją  wzrokiem, 
podziwiając grację jej ruchów. 

- Będzie znacznie prościej, jeśli pójdzie pani ze mną, nie sądzi pani? 

-  Nie,  nie  sądzę  -  odparła  bez  ogródek  i  utkwiła  wzrok  w  kieliszku  z 

winem.  Nagle  poczuła,  jak  ciarki  przebiegają  jej  po  plecach.  Ktoś  jej  się 

background image

przyglądał.  Rozejrzała  się  i  ze  zdumieniem  rozpoznała  Nate'a  siedzącego  dwa 
stoliki dalej, w towarzystwie szałowej blondynki. 

Susan zaparło oddech w piersi, wstrzymywała go tak długo, póki ból nie 

przypomniał jej, że najwyższy czas zaczerpnąć powietrza. Sięgnęła po kieliszek 
z winem i z trudem upiła łyk. 

Spojrzenie Nate'a przesunęło się z Susan na jej towarzysza, wargi zwęziły 

się, a oczy, które wczoraj miały tak ciepły i czuły wyraz, były jak dwa odłamki 
lodu. 

Susan nie miała powodu do radości. Nate umówił się na randkę z królową 

piękności, tymczasem ona siedziała przy stoliku z Kaczorem Donaldem. 

  

 

 

 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Susan  dawała  upust  swej  wściekłości,  chodząc  w  tę  i  z  powrotem  po 

grubym dywanie w salonie. Mężczyźni! Komu są potrzebni? 

Nie  jej.  Absolutnie  nie  jej!  Nate  Townsend  może  sobie  zabrać  swoje 

deszczowe  pocałunki  i  wepchnąć  je  do  baseballowej  czapki.  Na  spotkanie  z 
szałową blondynką  jednak  jej  nie  założył.  O  nie, dla  innych  kobiet  ubierał się 
niczym  model  z  Gentleman's  Quarterly.  Co  prawda  Susan  musiała  przyznać 
przed  sobą,  że  woli  go  w  znoszonych  swetrach  lub  wypłowiałych  bluzach 
sportowych. 

Nie minęło pięć minut od jej przyjścia do domu, gdy usłyszała dzwonek 

do  drzwi.  Zerknąwszy  przez  dziurkę  od  klucza,  stwierdziła,  że  intruzem  jest 
Nate. Cofnęła się, nie wiedząc, co robić. Był ostatnią osobą, którą miała ochotę 
zobaczyć.  Zrobił  z  niej  idiotkę...  No,  to  niezupełnie  prawda.  Sprawił  tylko,  że 
czuła się jak idiotka. 

- Susan - zawołał, bębniąc niecierpliwie w drewno. - Wiem, że tam jesteś. 

background image

- Idź sobie! - krzyknęła, po czym dodała po chwili namysłu: - No dobrze. 

Niech ci będzie.  

Przekręciła  zamek  i  otworzywszy  szeroko  drzwi,  wpatrzyła  się  w 

mężczyznę z całą nagromadzoną wściekłością. 

Nate obrzucił ją takim samym spojrzeniem. 

- Kto to był ten facet?  - spytał ze spokojem, który  mógł doprowadzić do 

szału. 

Omal  mu  nie  odpowiedziała,  że  to  nie  jego  interes,  powstrzymała  się 

jednak, nie chcąc być niegrzeczna. 

- Andrew Adams - odpowiedziała, natychmiast rewanżując się pytaniem: 

- Kim była ta kobieta? 

- Sylvia Potter. 

Oboje nie odzywali się przez długą chwilę. 

- To wszystko, co chciałem wiedzieć - powiedział w końcu Nate. 

- Ja również. 

Nate cofnął się o krok, a Susan zaś zatrzasnęła za nim drzwi z precyzją 

mechanizmu zegarowego. 

-  Sylvia  Potter  -  powtórzyła  wysokim,  przepełnionym  pogardą  głosem.  - 

Cóż, Sylvio Potter, możesz sobie iść do niego! 

Przez co najmniej piętnaście minut nie mogła przezwyciężyć tkwiącej w 

niej  jak  cierń  urazy,  jednakże  po  wysłuchaniu  wiadomości  wieczornych  i 
przeczytaniu poczty, która do niej nadeszła, uspokoiła się całkowicie. 

Gdy się głębiej nad tym zastanowić, nie miała przecież powodu do takiej 

wściekłości. Nate Townsend nic dla niej nie znaczył. 

W  porządku,  pocałował  ją  kilka  razy  i  z  pewnością  przebiegła  między 

nimi  iskra,  ale  to  wszystko.  Pociąg  fizyczny  to  za  mało,  by  budować  na  nim 
związek na całe  życie.  Nawet  jeśli  Nate Townsend  ma  zamiar  spotykać się  ze 
wszystkimi zmysłowymi blondynkami od Seattle aż po Nowy Jork, nie powinno 
to mieć dla niej najmniejszego znaczenia. 

background image

Ale  miało.  I  ten  fakt  rozwścieczał  Susan bardziej  niż cokolwiek innego. 

Wcale  nie  chciała,  by  zależało  jej  na  Nacie.  Zamierzała  zrobić  karierę 
zawodową  i  zaplanowała  już  kolejne  jej  stopnie.  Była  przedsiębiorcza, 
zdecydowana, miała pozytywne nastawienie. Ale nie miała Nate'a. 

Postanowiwszy  nie  myśleć  więcej  o  sąsiedzie,  Susan  otworzyła 

zamrażarkę, by przygotować sobie coś na kolację. Znalazła tam jedynie żałosne 
resztki  starego  pasztetu  z  kury.  Wyjęła  go  z  tekturowego  pudełka  i  rzuciwszy 
nań jedno spojrzenie, cisnęła szybko do śmieci. 

Kątem  oka  zauważyła  jakiś  ruch  na  balkonie.  Odwróciwszy  się, 

spostrzegła lśniącego kota syjamskiego, spacerującego leniwie po balustradzie. 

Choć na zewnątrz Susan wydawała się zupełnie spokojna, serce podeszło 

jej  do  gardła.  Mieszkanie  znajdowało  się  na  ósmym  piętrze.  Jeden  fałszywy 
krok  i  kot  będzie  już  tylko  wspomnieniem.  Podeszła  ostrożnie  do  szklanych 
drzwi, rozsunęła je powoli i zawołała cichutko: 

- Tutaj, kici, kici, kici. 

Kot  przyjął  jej  zaproszenie  i  zeskoczył  z  balustrady.  Z  wyprostowanym, 

wycelowanym w niebo ogonem wszedł do mieszkania i skierował się wprost do 
wiadra ze śmieciami. 

-  Założę  się, że  jesteś  głodny,  prawda?  -  spytała  łagodnie.  Wyciągnęła  z 

wiadra kurzy pasztet i umieściła w kuchence mikrofalowej. Gdy stała, czekając, 
aż się rozmrozi i podgrzeje, kot krążył wokół niej, ocierając się o nogi i mrucząc 
głośno. Miał przepiękne niebieskie oczy i ciemnobrązowe plamy na futrze. 

Skończyła  właśnie  kroić  pasztet  na  drobne  kawałeczki  i  układać  go  na 

talerzyku, gdy znów zadźwięczał dzwonek u drzwi. 

- Czy jest u ciebie mój kot? - spytał Nate, gdy tylko mu otworzyła. 

- Nie wiem - skłamała. - Opisz, jak wygląda. 

-  Susan,  nie  czas  na  idiotyczne  sztuczki.  Chocolate  Chip  jest  bardzo 

cennym zwierzęciem. 

- Chocolate Chip - powtórzyła z cichym parsknięciem, krzyżując ramiona 

i  opierając  się  o  framugę  drzwi.  -  Oczywiście  nie  czytałeś  w  umowie 
dzierżawnej ustępu dotyczącego kar pieniężnych. Paragraf trzynasty w rozdziale 
dwunastym  wyraźnie  mówi,  że  nie  wolno  trzymać  w  mieszkaniu  żadnych 
zwierząt.  -  Nie  miała  zielonego  pojęcia,  w  którym  rozdziale  czy  paragrafie 

background image

znajduje  się  to  zastrzeżenie,  ale  chciała  sprawić  wrażenie,  że  się  świetnie 
orientuje. 

- Jeśli mnie nie wsypiesz, to i ja nie wsypię ciebie. 

- Nie trzymam żadnych zwierząt. 

- Nie, natomiast miałaś w domu dziecko. 

- Tylko przez trzy dni - odparowała.  

- To  kot mojej  siostry.  Będzie  u mnie  przez niespełna tydzień. Powiedz 

mi  wreszcie,  czy  Chocolate  Chip  jest    u  ciebie,  jeśli    nie  chcesz,    bym  dostał 
ataku serca. 

- Owszem, jest tutaj. 

- Dzięki Bogu. Moja siostra uwielbia to głupie kocisko. Przyleciała z San 

Francisco i zostawiła go u mnie na czas swego pobytu na Hawajach. - Jak gdyby 
rozumiejąc,  że  się  o  nim  mówi,  Chocolate  Chip  przespacerował  dumnie  przez 
dywan i zatrzymał się u stóp Nate'a. 

Nate  pochylił  się,  biorąc  na  ręce  ulubieńca  siostry  i  posłał  mu  groźne 

spojrzenie. 

-  Radziłabym  ci,  żebyś  na  przyszłość  zamykał  drzwi  balkonowe  - 

powiedziała niezbyt grzecznie Susan. 

- Dziękuję za dobrą radę. Może cię zainteresuje fakt, że Sylvia Potter jest 

moją siostrą. - Odwrócił się i ruszył w kierunku swoich drzwi. 

-  "Sylvia  Potter  jest  moją  siostrą"  -  przedrzeźniła  go  Susan.  Dopiero 

przekręciwszy zamek, zdała sobie nagle sprawę ze znaczenia jego słów. - Jego 
siostra? - powtórzyła. - Czy on naprawdę to powiedział? 

Zanim  zdążyła  się  zastanowić,  czy  mądrze  postępuje,  znalazła  się  przed 

drzwiami  Nate'a  i  zaczęła  w  nie  walić.  Gdy  je  otworzył,  spojrzała  na  niego 
zmieszana. 

- Co powiedziałeś przed chwilą? 

- Powiedziałem, że Sylvia Potter jest moją siostrą. 

- Tego się obawiałam. 

background image

- Kim jest Andrew Adams? 

- Moim bratem? - podsunęła, zastanawiając się czy jej uwierzy. 

Nate pokręcił głową. 

- Spróbuj jeszcze raz. 

-  Kolegą  z  pracy  -  pośpieszyła  z  wyjaśnieniem.  -  Ponieważ  odwołałam 

poranne spotkanie, zaproponował, byśmy się wybrali dziś wieczorem na drinka 
dla  przedyskutowania  spraw  służbowych.  Brzmiało  to  dość  niewinnie, 
powinnam  jednak  była  zdawać  sobie  sprawę,  że  popełniam  błąd.  Adams  ma 
opinię odpychającego faceta. 

Kąciki warg Nate'a uniosły się w sympatycznym uśmiechu. 

- Żałuję, że nie miałem ze sobą kamery, gdy mnie spostrzegłaś. O mało ci 

oczy z orbit nie wyskoczyły. 

- To z powodu twojej siostry - przyznała Susan. - Onieśmieliła mnie. Jest 

taka śliczna. 

- Tak jak ty. 

Ten człowiek musiał zbyt długo przebywać na słońcu, pomyślała Susan. W 

porównaniu z Sylvią, która była wysoka, miała piękne blond włosy i wypukłości 
we wszystkich odpowiednich miejscach, Susan czuła się mniej więcej tak ładna 
jak zawodowy zapaśnik. 

- Bardzo mi pochlebia, że tak uważasz - Susan nie lubiła komplementów. 

Była zbyt zrównoważona, by pochlebstwa mogły ją poruszyć. 

-  Może  wstąpisz  do  mnie  na  moment?  -  spytał  Nate,  cofając  się  w  głąb 

mieszkania. Uwagę Susan przyciągnął wysoki przerywany dźwięk dobiegający 
ze stojącego w rogu telewizora. Najwyraźniej przerwała Nate'owi rozgrywanie 
gry elektronicznej. Gry elektronicznej! 

-  Nie  -  odpowiedziała  szybko.  -  Nie  chciałabym  ci  przeszkadzać. 

Zresztą… miałam sobie właśnie upichcić coś na kolację. 

- Umiesz gotować? 

Jego zdumienie - a raczej szok - było co najmniej niepochlebne. 

- Oczywiście że tak. 

background image

-  Miło  mi  to  słyszeć,  chciałem  ci  bowiem  przypomnieć,  że  jesteś  mi 

winna kolację. 

- Ja… 

-  Ponieważ  ostatnio  oboje  wstawaliśmy  lewą  nogą,  cicha,  miła  kolacja 

przy kominku chyba nam dobrze zrobi. 

Myśli  śmigały  w  jej  zamroczonej  głowie  z  prędkością  światła.  Nate 

zaprosił się do niej na kolację  - a ona miała ją własnoręcznie upitrasić! Dobry 
Boże, jak mogła tak bez zająknienia skłamać, że umie gotować? Każda jej próba 
przygotowania  posiłku  kończyła  się  klęską.  Jej  specjalnością  były  grzanki. 
Gorączkowo  zastanawiała  się  nad  sposobami  ich  podania.  Z  masłem?  Z 
miodem? Z dżemem? Lista nie miała końca. 

- Zrób kolację, a ja przyniosę wino - powiedział Nate kuszącym głosem. 

- Ja… ee… muszę jeszcze wieczorem przejrzeć pewne dokumenty. 

-  Nie  ma  sprawy.  Pójdę  sobie  na  tyle  wcześnie,  byś  mogła  jeszcze 

popracować. 

Nim zdała sobie sprawę z tego, co robi, skinęła głową. 

- Świetnie. Wystarczy ci godzina na przygotowanie wszystkiego? 

I znów kiwnęła twierdząco głową niczym zdalnie sterowany robot. 

- Zatem do zobaczenia za godzinę.  - Nate pochylił głowę i musnął lekko 

ustami jej wargi. 

Położywszy  dłoń  na  jej  plecach,  odprowadził  ją  za  drzwi.  Przez  długą 

chwilę  stała  na  klatce  schodowej,  zastanawiając  się,  jak  ma  wybrnąć  z  tej 
sytuacji.  Po  namyśle  doszła  do  wniosku, że  ma  jedno  jedyne  wyjście.  Western 
Avenue Deli. 

Dokładnie  w  godzinę  później  była  gotowa.  Przy  prawiona  sałata  stała 

pośrodku stołu w kryształowe misie, którą Susan dostała od ciotki Gerty z okazji 
ukończenia college'u. Kochała ciotkę z całego serca, uważała jednak, że biedula 
musiała  pomylić  ją  z  Emily.  To  ona  zasługiwała  na  wykwintną  misę.  Susan 
użyła  jej  po  raz  pierwszy  w  życiu  i  gdy  tak  jej  się  przyglądała,  doszła  do 
wniosku, że służy chyba do podawania ponczu. Może Nate się nie zorientuje. W 
rondlu dusił się na wolnym ogniu boeuf stroganow. 

background image

Zadźwięczał dzwonek. Susan odetchnęła głęboko, a następnie pomachała 

szybko  rękami  nad  parującą  potrawą,  by  jej  aromat  rozszedł  się  bardziej  po 
mieszkaniu. 

- Cześć - powiedział Nate, opierając się o framugę drzwi. W ręku trzymał 

butelkę wina. 

Ma tak błękitne oczy, pomyślała, jak tafla kryształowo czystego jeziora. 

- Cześć. Kolacja prawie gotowa.  

Wciągnął z uznaniem powietrze. 

- Czerwone wino pasuje? 

- Doskonale. 

- Otworzyć butelkę? 

-  Bardzo  proszę.  -  Wprowadziła  go  do  kuchni.  Zatrzymał  się  w  progu  z 

uniesionymi brwiami. 

- Wygląda na to, że byłaś bardzo zajęta. 

Aby stworzyć pozory, że cała kolacja jest dziełem jej rąk, Susan wrzuciła 

do  zlewozmywaka  parę  garnków  oraz  patelni  i  ustawiła  na  blacie  kuchennym 
zestaw przypraw. Wyjęła też kilka książek. Wprawdzie żadna z nich nie miała 
nic wspólnego z przepisami kulinarnymi, ale wyglądały imponująco. 

- Mam nadzieję, że lubisz strogonowa? - spytała wesoło. 

- To jedno z moich ulubionych dań. 

Susan przełknęła z trudem ślinę i skinęła głową. Nie lubiła kłamać, ale też 

jej duma rzadko znajdowała się w takich opałach, jak tego wieczora. 

Nałożyła  potrawę  na  talerze,  tymczasem  Nate  odkorkował  wprawnie 

butelkę i nalał wina do kieliszków. Usiedli przy stole naprzeciwko siebie. 

Spróbowawszy 

polanych 

masłem  klusek  i  gęstego,  mocno 

przyprawionego sosu, Nate mlasnął językiem. 

- Po prostu pycha! 

Susan siedziała z wlepionymi w stół oczyma. 

background image

- Dziękuję. To przepis mojej matki, przekazywany w rodzinie z pokolenia 

na  pokolenie.  -  Ta  półprawda  jakoś  przeszła  jej  przez  gardło.  Jej  matka 
rzeczywiście miała ulubiony przepis rodzinny, tyle że na świąteczną babkę. 

- Sałata też jest pyszna. Mogłabyś mi podać składniki sosu? 

Susan ogarnęło przerażenie. 

- Ee… - zająknęła się, nie mogąc sobie przypomnieć, co zwykle wchodzi 

w skład sosu. - Olej! - wykrzyknęła, jak gdyby właśnie wynalazła proch. 

- Ocet? 

- Tak - potwierdziła skwapliwie. - Mnóstwo octu.  

Oparłszy łokcie na stole, uśmiechnął się do niej. 

- Przyprawy? 

- Och tak, oczywiście. 

Wybiegi  nie  były  właściwe  naturze  Susan.  Gdyby  Nate  nie  zaczął 

zadawać  trudnych  pytań,  może  udałoby  się  jej  jakoś  przez  to  przebrnąć.  Ale 
zorientowała się, że on wie i nie ma sensu ciągnąć tego dalej. 

-  Nate  -  powiedziała,  zmuszając  się,  by  przełknąć  łyk  wina.  -  Ja... 

właściwie nie ugotowałam sama tego dania. 

- Western Avenue Deli? 

Potaknęła z nieszczęśliwą miną. 

- Doskonały wybór. 

- S-skąd wiedziałeś? 

-  Po  pierwsze,  w  twoim  zlewozmywaku  znajduje  się  tyle  garnków  i 

patelni,  że  wystarczyłoby  na  ugotowanie  posiłku  dla  plutonu  żołnierzy.  Poza 
tym, do czego mogłaś używać patelni teflonowej? 

- Miałam nadzieję… że pomyślisz, iż podgrzewałam na niej kluski. 

-  Rozumiem.  -  Czynił  godne  podziwu  wysiłki,  by  nie  wybuchnąć 

śmiechem i Susan pomyślała, że powinna być mu za to wdzięczna. 

background image

Ugryzł kęs rogalika i spytał: 

- Skąd masz te wszystkie przyprawy? 

-  Dostałam  je  na  gwiazdkę  od  Emily.  Moja  ukochana  siostra  wciąż  ma 

nadzieję,  że  stanie się  cud  -  odkryję  nagle,  że  minęłam  się  z  moim  życiowym 
powołaniem i postanowię przykuć się łańcuchami do kuchenki. 

Nate uśmiechnął się szeroko, jak gdyby ten obrazek bardzo go rozbawił. 

- Na przyszłość podpowiem ci, że przyprawa do kurcząt lub curry nie na 

wiele by ci się zdały przy gotowaniu strogonowa. 

- Och! - Powinna była przestać go wypytywać dużo wcześniej. - A więc… 

wiedziałeś od samego początku? 

-  Niestety  tak,  ale  bardzo  mi  pochlebia,  że  zadałaś  sobie  dla  mnie  tyle 

trudu. 

- Chyba już przyznam ci się, że w kuchni  man dwie lewe ręce. Znacznie 

lepiej nadaję się do codzienne analizy zestawień zysków i strat niż do pieczenia 
ciasteczek. 

-  Gdybyś  się  jednak  kiedykolwiek  zdecydowałaś  to  najbardziej  lubię 

czekoladowe. 

- Będę o tym pamiętała. - Na wybrzeżu otworzył ostatnio sklep firmowy 

Rainy Day Cookies, gdzie można było kupić najlepsze ciasteczka. 

Nate pomógł jej posprzątać ze stołu. Susan zmywała naczynia i ustawiała 

je  na  suszarce,  a  Nate  rozpalił  w  kominku.  Potem  usadowił  się  na  podłodze, 
czekając na nią. 

- Nalać ci jeszcze wina? - spytał, biorąc butelkę.  

-  Poproszę.  -  Unosząc  lekko  spódniczkę,  Susan  ostrożnie  osunęła  się  na 

dywan obok niego. Nate uśmiechnął się i sięgnął do wyłącznika, przygaszając 
światło. 

- No, dobrze - powiedział czule z ustami tuż przy jej uchu. - Możesz już 

pytać. 

Susan zamrugała powiekami, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi. 

background image

- Od chwili, gdy się spotkaliśmy, umierasz z ciekawości, kim jestem i co 

robię. Po prostu daję ci szansę jej zaspokojenia. 

Susan pociągnęła łyk wina. Skoro tak łatwo ją przejrzał, to nie ma dla niej 

miejsca  w  świecie  interesów.  Owszem,  pytania  cisnęły  jej  się  na  usta  i  tylko 
szukała pretekstu, by przemycić je subtelnie w rozmowie. 

- Ale najpierw - dodał - pozwól mi zrobić to. 

Zanim  zorientowała  się,  co  się  dzieje,  Nate  przewrócił  ją  na  dywan  i 

zaczął  całować.  Całował  namiętnie,  doprowadzając  jej  zmysły  do  szaleństwa. 
Zaskoczył  ją  całkowicie  i  nim  zdołała  podjąć  jakiekolwiek  działania  obronne, 
ogarnęła ją fala podniecenia przyprawiającego o zawrót głowy. 

Gdy  odsunął  się  na  chwilę,  Susan  utkwiła  w  nim  wzrok,  zadyszana  i 

zdumiona  własną  reakcją.  Zanim  zdążyła  coś  powiedzieć,  Nate  rozpuścił  jej 
włosy, po czym zanurzył w nich palce. 

- Marzyłem o tym przez całą noc - wyszeptał. 

Wciąż nie mogła wymówić słowa. Nate całował ją i tulił, a jej kręciło się 

w głowie i była straszliwie zmieszana.  

-  Tak,  cóż...  -  udało  jej  się  wymamrotać.  -  Ja…  zapomniałam,  o  czym 

rozmawialiśmy. 

Nate przyciągnął ją do piersi, obejmując mocne i kąsając lekko zębami jej 

szyję, jakby była rozkosznym deserem. Przerwał na chwilę, by odpowiedzieć na 
pytanie 

- Chciałaś się czegoś o mnie dowiedzieć. 

- Tak... masz rację, chciałam... Nate, czy ty pracujesz? 

- Nie. 

Rozkoszne  dreszcze  wędrowały  w  górę  i  w  dół  kręgosłupa  Susan.  Zęby 

Nate'a odnalazły płatek je, ucha. Ugryzł go lekko. 

- Dlaczego? - spytała drżącym głosem. 

- Po prostu przestałem. 

- Ale czemu? 

background image

- Pracowałem zbyt intensywnie. Nic mnie już nie cieszyło. 

Usta Nate'a wędrowały po łagodnym łuku jej szyi ku ramieniu. Zamknęła 

oczy,  walcząc  z  kłębiącymi  się  w  niej  uczuciami.  Pragnęła  jednocześnie  i 
poddać  się  dreszczowi,  który  wywoływał  jego  dotyk,  i  za  wszelką  cenę 
dowiedzieć się wszystkiego o tymi niekonwencjonalnym mężczyźnie. 

Nate znów zmienił pozycję. Najpierw pocałował ją długo i czule, potem 

zaś  obsypał  jej  twarz  delikatnymi  pocałunkami,  które  padały  niczym  lekkie 
krople! deszczu na jej oczy, nos, policzki i wargi. 

- Czy jest jeszcze coś, o czym chcesz wiedzieć? 

Nie  mogąc  się  zdobyć  na  nic  poza  przeczącym  ruchem  głowy,  Susan 

westchnęła i niechętnie zabrała ręce z jego szyi. 

- Dolać ci wina? - spytał. 

-  Nie...  dziękuję.  -  Zmobilizowała  cały  hart  ducha,  by  nie  poprosić  go, 

żeby nadal ją całował. 

-  Dobrze.  -  Wygodnie  i  pochylił  się  do  przoduj  obejmując  ramionami 

kolana. - Teraz moja kolej. 

- Twoja kolej? 

-  Tak  -  odrzekł  z  leniwym  uśmiechem,  który  fatalnie  oddziaływał  na  jej 

równowagę. - Chciałbym ci zadać kilka pytań. 

Susan trudno było skoncentrować uwagę na czymkolwiek poza bliskością 

Nate'a, oczekiwaniu, że w każdej chwili może pochylić się i pocałować ją. 

- Nie masz nic przeciwko temu? 

- Nie - odrzekła, machnąwszy ręką. 

- No to opowiedz mi coś więcej o sobie. 

Susan milczała przez chwilę. Szukała w myślach czegoś, czym mogłaby 

mu zaimponować. Pracowała ciężko, wspinając się na coraz wyższe szczeble w 
korporacji, punkt po punkcie realizując dalekosiężne cele. 

- Odpowiadam za promocję - odezwała się w końcu. - Zaczęłam pracować 

w  H&J  Lima  pięć  lat  temu.  Wybrałam  tę  właśnie  firmę,  choć  oferowała  mi 
niższe wynagrodzenie niż dwie inne. 

background image

- Dlaczego? 

- U nich mam szansę. Przyjrzałam się drabinie kierowniczej i dostrzegłam 

możliwość  stałego  awansowania.  Fakt,  że  jestem  kobietą,  jest  zarazem  moim 
atutem  i  mankamentem,  jeśli  rozumiesz,  co  mam  na  myśli.  Musiałam  bardzo 
ciężko  pracować, by  udowodnić swoją  wartość,  ale  wiem  również,  że zajmuję 
symboliczną pozycję kobiety na stanowisku. 

-  Chcesz  przez  to  powiedzieć,  że  zostałaś  zatrudniona,  ponieważ  jesteś 

kobietą? 

-  Właśnie  tak.  Ale  schowałam  do  kieszeni  dumę  i  spróbowałam 

udowodnić,  że  jestem  w  stanie  poradzić  sobie  ze  wszystkim,  czego  ode  mnie 
zażądają. I udało mi się. 

-  Pięć  lat  temu  postanowiłam,  że  zostanę  wiceprezesem  firmy 

odpowiedzialnym  za  sprawy  marketingu.  To  bardzo  ważny  cel,  ponieważ 
byłabym pierwszą kobietą w firmie na tak wysokim stanowisku. 

- I? 

-  W  ciągu  najbliższych  kilku  tygodni  zapadnie  decyzja,  czy  obejmę  to 

stanowisko.  Jeśli  tak  się  stanie,  będzie  to  dla  mnie  ogromna  satysfakcja. 
Przestanę  być  wyłącznie  symboliczną  kobietą  w  naczelnym  kierownictwie 
firmy. 

- A jakich masz rywali? 

Susan powoli wypuściła powietrze. 

- Twardy orzech do zgryzienia. Cholernie twardy. Są to dwaj mężczyźni, 

którzy pracują w firmie równie długo jak ja, a jeden nawet dłużej. Obaj są starsi 
ode mnie, inteligentni i pełni poświęcenia. 

- Ty też jesteś inteligentna i pełna poświęcenia. 

- To może nie wystarczyć - szepnęła. Teraz, gdy jej marzenie znajdowało 

się w zasięgu ręki, jeszcze bardziej pragnęła, by się ziściło. 

- Ten awans wiele dla ciebie znaczy, prawda? 

-  Tak.  Jest  dla  mnie  wszystkim.  Od  chwili,  gdy  zaczęłam  pracować, 

dążyłam  do  tego  wszelkimi  siłami.  Ale  nie  śmiałam  nawet  mieć  nadziei,  że 
może to nastąpić tak szybko. 

background image

Gdy  skończyła  mówić,  Nate  milczał  przez  chwilę.  Dorzucił  polano  od 

ognia i, choć nie prosiła o to, napełnił znów winem jej kieliszek. 

-  Czy  zdarzyło  ci  się  kiedyś  pomyśleć,  co  się  stanie,  jeśli  zrealizujesz 

swoje marzenie i nagle okaże się, że wcale ci to nie dało szczęścia? 

- Jak mogłabym nie być szczęśliwa? - spytała. Naprawdę nie umiała sobie 

wyobrazić  takiej  ewentualności.  Przez  tyle  lat  robiła  wszystko,  by  uzyskać  to 
stanowisko. Oczywiście że będzie szczęśliwa. 

Oczy Nate'a zwęziły się. 

- Czy nie obawiasz się pustki w swoim życiu? 

- Nie - odpowiedziała stanowczo. - Dlaczego miałoby się tak stać? Wiem, 

co chcesz powiedzieć, więc daruj to sobie. Szkoda zachodu! Emily kłóci się ze 
mną o to, odkąd ukończyłam studia.  

Nate wyglądał na autentycznie zaintrygowanego. 

- O co się z tobą kłóci? 

-  Że  powinnam  wyjść  za  mąż  i  założyć  rodzinę.  Rola  żony  i  matki 

zupełnie mi nie odpowiada. 

- Rozumiem. 

Susan była absolutnie przekonana, że nic nie rozumie. 

-  Czy  gdybym  była  mężczyzną,  wszyscy  namawialiby  mnie  do 

małżeństwa? 

Nate roześmiał się i obrzucił ją taksującym wzrokiem. 

- Wierz mi, Susan, z pewnością nikt nie wziąłby cię za mężczyznę. 

Odwzajemniła uśmiech i spuściła oczy. 

-  Chodzi  ci  o  mój  nos,  prawda?  -  Odwróciła  się  do  niego  profilem  i 

trzymała  tak  głowę  dość  długo,  by  mógł  podziwiać  jej  klasyczny  profil.  -  To 
chyba  najlepszy  akcent  w  mojej  twarzy.  -  Wino  najwyraźniej  uderzyło  jej  do 
głowy. Nie miała nic przeciwko temu, było ciepło i przytulnie, Nate siedział tuż 
obok niej. 

background image

-  W  ogóle  nie  myślałem  o  twoim  nosie.  Przypomniałem  sobie  pierwszą 

noc z Michelle. 

- Mówisz o tej nocy, kiedy to oboje zasnęliśmy w salonie? 

Nate skinął głową i objął ją, zatapiając spojrzenie w jej oczach. 

-  To  był  jedyny  raz  w  moim  życiu,  gdy  trzymając  jedną  kobietę  w 

ramionach, pragnąłem drugiej. 

  

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

 

- Postanowiłam się więcej z nim nie widywać - oznajmiła Susan. 

- Przepraszam, czy pani coś do mnie mówiła? - Panna Brooks przystanęła 

z tacą, patrząc na swą szefową. 

Mocno  zmieszana,  Susan  udała,  że  jest  bardzo  zajęta.  Sekretarka 

postawiła kawę na jej biurku. 

- O której skończyła pani wczoraj pracę? 

- Niezbyt późno - skłamała Susan. Tak naprawdę, gdy wychodziła z biura, 

była już prawie dziesiąta. 

- A przedwczoraj? - nie ustępowała panna Brooksi 

- Też o przyzwoitej porze. 

Eleanor  Brooks  wyszła  cicho  z  pokoju,  rzuciwszy  jednak  przedtem 

szefowej surowe spojrzenie, które mówiło, iż wcale jej nie wierzy. 

background image

Gdy  tylko  drzwi  zamknęły  się  za  sekretarką,  Susan  przycisnęła  palcami 

czoło i powoli wciągnęła powietrze. Dobry Boże, Nate Townsend spowodował 
taki zamęt w jej głowie, że mówiła do ścian. 

Tamtego wieczora Nate wyszedł z jej mieszkania dopiero przed jedenastą. 

Całował ją, doprowadzając niemal do utraty zmysłów. Minęły trzy dni, a Susan 
wciąż  czuła  jego  wargi  na  swoich.  W  salonie  unosił  się  jeszcze  zapach  jego 
płynu  po  goleniu.  Za  każdym  razem,  gdy  tam  wchodziła,  miała  wrażenie,  że 
Nate ciągle tam jest. 

Ten  facet  nie  mógł  nawet  utrzymać  pracy.  Och,  pracował,  owszem,  ale 

przestał i było oczywiste, że absolutnie się nie spieszy, by znów się zatrudnić. 

Obejmował  ją,  całował  i  cierpliwie  wysłuchiwał  jej  zwierzeń.  Ale  jej 

marzenia  nie  były  jego  marzeniami.  Nie  miał  żadnych  ambicji  ani  potrzeby 
doskonalenia samego siebie. 

Mimo  to  Susan  kompletnie  straciła  dla  niego  głowę.  Przez  całe  lata 

sądziła,  że  jest  całkowicie  uodporniona  na  miłość.  Była  na  to  zbyt  rozsądna, 
zbyt praktyczna, zbyt nastawiona na zrobienie kariery. 

A już nigdy by nie przypuszczała, że może się zakochać w kimś takim jak 

Nate. 

Uświadomiwszy sobie, co się stało, Susan zrobiła jedyną rzecz, która jej 

pozostała  -  ukryła  się.  Przez  trzy  dni  udało  jej  się  unikać  Nate'a.  Kilkakrotnie 
zostawił  dla  niej  wiadomości  automatycznej  sekretarce.  Każdą  z  nich 
zignorowała. Gdyby się na niego natknęła, miała doskonałą wymówkę. Pracuje. 
W  dodatku  była  to  prawda  -  większość  czasu  spędzała  zaszyta  w  biurze. 
Wychodziła z domu wczesnym rankiem, wracała późnym wieczorem. Godziny 
nadliczbowe służyły  dwóm celom:  miały  pokazać pracodawcy, jak bardzo jest 
oddana i trzymały ją z dala od Nate'a. 

Zabrzęczał  sekretarski  telefon,  wyrywając  ją  z  zamyślenia.  Przycisnęła 

guzik. 

- Słucham? 

- Dzwoni pan Townsend. 

Susan zacisnęła powieki, w gardle nagle jej zaschło. 

- Proszę przyjąć od niego wiadomość - udało jej się wykrztusić ochrypłym 

szeptem. 

background image

- Koniecznie chce z panią rozmawiać.  

-  Niech  mu  pani  powie,  że  jestem  na  zebraniu…  i  nie  może  mnie  pani 

wywołać.  

Kłamstwo nie było w stylu Susan i jej sekretarka dobrze o tym wiedziała. 

Panna Brooks spytała po chwili wahania: 

-  Czy  to  ten  mężczyzna,  z  którym  postanowiła  się  pani  więcej  nie 

widywać? 

- Tak... - odpowiedziała Susan, zaskoczona niespodziewanym pytaniem. 

- Tak właśnie myślałam. Powiem, że jest pani nieosiągalna. 

- Dziękuję. - Drżącą ręką wyłączyła przycisk telefonu. Nie przyszło jej do 

głowy, że Nate może zadzwonić do biura. 

Około jedenastej poczuła się znów normalnie. Zbierała właśnie notatki na 

spotkanie z komisją finansową, gdy sekretarka weszła do jej pokoju. 

- Franklin odwołał telefonicznie popołudniowe spotkanie. 

- Czy zaproponował inny termin? 

- Piątek o dziesiątej. 

-  Dobrze  -  skinęła  głową  Susan.  Miała  już  na  końcu  języka  pytanie,  jak 

Nate zareagował, gdy panna Brooks powiedziała mu, że Susan jest nieosiągalna, 
pohamowała jednak ciekawość. 

- Pan Townsend zostawił wiadomość. 

Sekretarka znała ją zbyt dobrze i zdawała się czytać w jej myślach. 

- Proszę położyć ją na biurku. 

-  Może  zechce  ją  pani  przeczytać?  -  z  widocznym  wzburzeniem 

przekonywała ją starsza pani. 

- Owszem. Później. 

Mniej więcej w połowie zdania Susan zaczęła żałować, że nie poszła za 

radą  sekretarki.  Płonęła  z  niecierpliwości.  Marzyła,  by  zebranie  wreszcie  się 
skończyło  i  by  mogła  popędzić  do  biurka  i  przeczytać  wiadomość  od  Nate'a. 

background image

Cyfry przelatywały jej przez głowę  - te ważne, mające znaczenie dla wyników 
strategii  marketingowej,  którą  zaplanowała  wraz  z  pracownikami  swego 
wydziału. A jednak jej myśli wciąż wędrowały ku osobie Nate'a. 

Było  to  do  niej  zupełnie  niepodobne!  Gdy  zebranie  wreszcie  się 

skończyło, była na siebie wściekła. Ruszyła energicznie w stronę gabinetu. 

-  Panno  Brooks  -  powiedziała,  wpadając  do  sekretariatu.  -  Czy  mogłaby 

pani... 

Nagle    stanęła  jak    wryta.    Ostatnią  osobą,    którą  spodziewała  się  tu 

zobaczyć,  był  Nate.  Siedział  na  i  brzegu  biurka  jej  sekretarki,  w  bluzie  z 
nadrukiem  "Mariners",  spłowiałych  dżinsach  i  baseballowej  czapeczce. 
Podrzucał  piłeczkę  i  zręcznie  łapał  ją  rękawicą.  Eleanor  Brooks  była 
zaniepokojona  i  zarazem  zupełnie  wniebowzięta.  Bez  wątpienia  Nate 
wypróbował swój niemały męski wdzięk na siwowłosej starszej damie. 

-  Jeszcze  zdążymy  -  powiedział,  uśmiechając  się  szatańsko.  Zeskoczył  z 

biurka. - Bałem się, że spóźnimy się na mecz. 

- Mecz? - powtórzyła Susan. - Jaki mecz? 

Nate  wyciągnął  prawą  rękę,  by  pokazać  jej  baseballową  rękawicę  i 

piłeczkę - na wypadek, gdyby nie zauważyła ich wcześniej. 

- Gra drużyna Mariners. Dostałem dwa najlepsze miejsca dla nas obojga. 

Susan czuła, jak ściska jej się żołądek. Tylko Nate mógł przypuszczać, że 

wyszłaby z biura w ciągu dnia, by się zabawić. Nie dość, że zawładnął całkiem 
jej  myślami,  co  wcale  jej  się  nie  podobało,  to  w  dodatku  proponował  jej 
opuszczenie pracy. Doprawdy, tego już za wiele! 

- Nie mogę i nie pójdę. 

- Czemu? 

-  Po  prostu  pracuję  -  odparła,  uważając  to  wyjaśnienie  za  w  zupełności 

wystarczające. 

-  Przesiadywałaś  co  dzień  w  biurze  do  późnej  nocy.  Potrzeba  ci  chwili 

wytchnienia.  No,  Susan,  zafunduj  sobie  trochę  relaksu!  To  nikomu  nie 
przyniesie szkody, obiecuję. 

background image

Mówił  o  tym  tak  niedbale,  jak  gdyby  obowiązek  i  praca  nie  miały 

najmniejszego znaczenia. To świadczyło niezbicie, że nie uważał ciężkiej pracy 
za nagrodę. 

- Owszem, przyniesie szkodę. 

- No, dobrze. Co masz jeszcze dziś tak ważnego do zrobienia, że nie może 

zaczekać? 

Szukając odpowiedzi na to pytanie, podszedł doi biurka sekretarki. Zajrzał 

do jej terminarza. 

- Pan Franklin odwołał spotkanie o trzeciej - przypomniała panna Brooks. 

- A pani nie jadła lunchu z powodu zebrania w sprawach finansów. 

Susan utkwiła w niej gniewne spojrzenie, zastanawiając się, co też takiego 

Nate zrobił lub powiedział, że lojalna sekretarka, ledwie go poznawszy, stała się 
wobec niej zdrajczynią. 

- Mam inne ważne sprawy do załatwienia - powiedziała zimno Susan. 

- Nie widzę więcej żadnych zapisów w twoim terminarzu - odparł Nate. - 

Nie masz zatem wymówki, by nie pójść ze mną na mecz baseballa. 

Susan  nie  zamierzała  stać  dłużej  i  spierać  się  z  nim.  Pomaszerowała  do 

gabinetu  sprężystym  krokiem,  którym  zachwyciłby  się  sam  generał  Patton  i 
usiadła przy biurku. 

Ku  jej  zmartwieniu,  Nate  i  panna  Brooks  poszli  nią.  Udało  jej  się 

zapanować nad nerwami i nie wyrzucić ich z pokoju. 

- Susan - namawiał ją czule Nate - naprawdę powinnaś trochę się oderwać 

od  spraw  biurowych.  Jutro  poczujesz  się  młodsza  i  pełna  świeżych  sił.  Jeśli 
nadal będziesz spędzać tyle czasu w pracy, co ostatnio, zaczniesz tracić do niej 
dystans. Wolne popołudnie z pewnością świetnie ci zrobi. 

Sekretarka  już  chciała  wtrącić  swoje  trzy  grosze,  ale  Susan  osadziła  ją 

jednym ostrym spojrzeniem. 

Miała już na końcu języka ciętą odpowiedź dla Nate'a, ale przeszkodziło 

jej czyjeś wejście do gabinetu. 

- Susan, właśnie przyjrzałem się tym cyfrom i… - John Hammer przerwał 

w pół zdania, widząc, że dziewczyna nie jest sama. 

background image

Gdyby  w  pobliżu  znajdowało  się  otwarte  okno,  Susan  najchętniej 

wyskoczyłaby przez nie. Dyrektor uśmiechnął się sympatycznie, choć był nieco 
zakłopotany, że przerwał rozmowę. Wyraźnie czekał, aż Susan przedstawi sobie 
obu mężczyzn. 

- Johnie, to Nate Townsend... mój sąsiad. 

Zawsze  dobrze  wychowany,  John  podszedł  do  Nate'a  z  wyciągniętą 

dłonią.  Jeśli  nawet  zdziwił  go  nieco  widok  mężczyzny  w  dżinsach  i  bluzie  w 
gabinecie Susan, to nie okazał tego po sobie. 

- Nate Townsend - powtórzył, ściskając mu dłoń. 

- Bardzo mi przyjemnie, naprawdę bardzo mi przyjemnie. 

- Mnie również - zrewanżował się Nate. - Przyszedłem po Susan. Idziemy 

po południu na mecz baseballa. Grają Mariners. 

John zdjął w zamyśleniu okulary, które zjechały mu na czubek nosa.. 

- Świetny pomysł! 

- Nie, naprawdę nie sądzę, bym poszła. To znaczy…  - Zamilkła, widząc 

że nikt nie zwraca uwagi na jej protesty. 

-  Nate  ma  absolutną  rację!  -  powiedział  John,  kładąc  dokumenty  na  jej 

biurku. - Ostatnio pracowałaś zdecydowanie za dużo. Rozerwij się! 

- Ale… 

- Susan, czy  masz zamiar sprzeciwiać się swemu szefowi?  - wpadł jej w 

słowo Nate. 

- Myślę… że nie. - Zacisnęła zęby. 

-  To  świetnie.  -  John  zdawał  się  być  tak  zadowolony,  jak  gdyby 

propozycja  wyszła  od  niego.  Uśmiechał  się  do  Nate'a,  jak  do  przyjaciela  od 
zamierzchłych czasów. Nate spojrzał na zegarek. 

- Musimy pędzić, jeśli nie chcemy się spóźnić. 

Susan sięgnęła z ociąganiem po torebkę. Robiła wszystko, co w jej mocy, 

by unikać Nate'a, a tu miała spędzić z nim całe popołudnie. Po drodze do windy 
nie zamienili nawet słowa, ale gdy znaleźli się w środku, Susan podjęła jeszcze 
jedną próbę: 

background image

- Nie mogę przecież iść na mecz w takim ubraniu. 

- Dla mnie wyglądasz świetnie. 

- Ale przecież mam na sobie kostium. 

- Nie przejmuj się głupstwami. - Wziął ją za rękę i gdy winda zatrzymała 

się  na  parterze,  wyprowadził  z  budynku  H&J  Lima.  Na  ulicy  przyspieszył 
kroku, kierując się Fourth Avenue w kierunku Kingdome. 

- Chcę, byś wiedział, że wcale mi się to nie podoba - powiedziała, niemal 

biegnąc, by nie pozostawać w tyle. 

-  Jeśli  masz  zamiar  narzekać, zaczekaj, aż  będziemy  na  miejscu. Dobrze 

pamiętam, że jesteś wściekła, gdy masz pusty żołądek. - Jego uśmiech stopiłby 
górę lodową, ale Susan postanowiła, że nie ulegnie więcej jego czarowi. 

- Nie martw się, nakarmię cię - obiecał, gdy czekali na zmianę światła. 

Jego zapewnienie wcale jej nie ułagodziło. Bóg jedyny wie, co pomyślał 

sobie John Hammer  - choć  musiała przyznać, że reakcja szefa zbiła ją z tropuj 
John sam pracował bardzo dużo i był oddany firmie tak jak ona. Dziwne, że tak 
ochoczo poparł pomysł Nate'a. Poza tym sprawiał wrażenie, jak gdyby znał jej 
sąsiada lub słyszał o nim. Rzadko witał się z kimś tak entuzjastycznie. 

Nate  zaprowadził  ją  na  miejsca  po  stronie  gospodarzy.  Susan  nigdy  nie 

była na meczu baseballa, toteż nie potrafiła ocenić, na ile są dobre. 

Ledwie  zdążyła  usiąść,  gdy  Nate  zerwał  się  na  równe  nogi,  podnosząc 

rękę.  Susan  zgarbiła  się  na  twardej  ławce.  W  chwilę  później  obok  jej  ucha 
przeleciała ze świstem torebka z orzeszkami ziemnymi. 

- Hej! - wykrzyknęła, podskakując z przestrachu. 

-  Tylko  bez  paniki!  -  roześmiał  się  Nate.  -  Po  prostu  ćwiczymy  ze 

sprzedawcą rzuty. - Schwycił zręcznie drugą torebkę. 

- Proszę - podał jej obie torebki. - Facet z hot dogami będzie tu za chwilę. 

Susan nie miała zamiaru siedzieć wśród fruwającego wokół jedzenia. 

- Wynoszę się stąd. Jeśli masz ochotę na grę w piłkę, może spróbujesz na 

boisku. 

Nate znów się serdecznie roześmiał. 

background image

-  Jeśli  będziesz  wciąż  stawała  okoniem,  znam  dobry  sposób,  by  cię 

okiełznać. 

-  Czy  uważasz  mnie  za  kompletną  idiotkę?  Najpierw  wyciągasz  mnie  z 

biura, następnie rzucasz jedzeniem. Wolę nie myśleć, co będzie dalej… 

Choć  zalewała  ją  wściekłość,  nie  udało  jej  się  wymówić  już  ani  słowa. 

Zanim  zorientowała  się  co  do  jego  zamiarów,  Nate  ujął  ją  za  ramiona, 
przyciągnął do siebie i pocałował. 

Czując  ogarniającą  ją  słabość,  odchyliła  się  na  oparcie  siedzenia  i 

zamknęła oczy. 

Następną rzeczą, którą zarejestrowała, był ogromny hot dog, którego Nate 

wsunął do jej bezwładnych rąk. 

- Kazałem napakować do środka wszystkiego, co tylko mieli. 

Rzuciwszy  okiem  na  wyładowaną  bułkę,  stwierdziła,  że  "wszystko" 

zawiera  pikle,  musztardę,  keczup,  cebulki,  kiszoną  kapustę  i  jeszcze  parę 
składników, co do których nie miała pewności. 

- No, bierz się za jedzenie, zanim znów będę zmuszony cię pocałować. 

To  ostrzeżenie  stanowiło  bodziec,  jakiego  potrzebowała.  Pocałował  ją 

przed  kilkoma  minutami,  a  wciąż  jeszcze  była  tak  zamroczona,  że  z  trudem 
mogła  pozbierać  myśli.  Szybko  podniosła  hot  doga  i  do  ust,  przygotowana  na 
najgorsze. Ku jej zdziwieniu wcale nie był taki zły. Prawdę mówiąc był wręcz 
smaczny. Spałaszowała go błyskawicznie i sięgnęła po orzeszki, wciąż jeszcze 
ciepłe. 

Od innego sprzedawcy Nate kupił dla nich obojga zimne napoje. 

Gdy Susan dojadała orzeszki, kończyła się właśnie pierwsza zmiana. Nate 

wziął ją za rękę. 

- Lepiej się czujesz? 

Spojrzał jej przyjaźnie w oczy. Za każdym razem, gdy ich spojrzenia się 

spotykały, Susan czuła się, jak, gdyby wciągał ją wir. Próbowała oprzeć się sile 
przyciągania, ale było to ponad jej siły. 

- Susan? - domagał się odpowiedzi. Udało jej się kiwnąć głową. 

- Wciąż czuję się trochę głupio... - dodała po chwili. 

background image

- Czemu? 

- Daj spokój, Nate. Jestem tutaj jedyną osobą w kostiumie. 

- Potrafię temu zaradzić. 

-  Naprawdę?  -  Susan  miała  duże  wątpliwości.  Co  też  on  zamierza? 

Rozebrać ją? 

Uśmiechnął  się  jak  zwykle  czarująco  i  przeprosił  ją  na  chwilę. 

Zaintrygowana  patrzyła,  jak  kieruje się w  stronę  punktu  sprzedaży  i  po  chwili 
wraca z bluzą z nadrukiem "Mariners" i baseballową czapeczką.  

Zdjąwszy żakiet, Susan wciągnęła bluzę przez głowę, Nate zaś włożył jej 

czapkę. 

-  Teraz  -  powiedział  z  zadowoleniem  -  wyglądasz  jak  członek  zespołu 

gospodarzy. 

-  Dzięki.  -  Obciągnęła  bluzę  na  swej  prostej  spódniczce,  zastanawiając 

się,  jak  też  wygląda.  Śmieszne,  ale  nie  miało  to  chyba  znaczenia.  Spędzała 
cudownie czas z Nate'em, czuła się szczęśliwa i odprężona, śmiała się i cieszyła 
z życia. 

- Proszę bardzo. 

Usiedli  oboje  z  powrotem,  dając  się  porwać  grze.  Mariners  przegrywali 

jednym punktem pod koniec piątej zmiany. 

Susan  nie  znała  się  na  baseballu,  ale  zachowanie  tłumu  kibicującego 

drużynie gospodarzy było najlepszą wskazówką. 

- Unikasz mnie - powiedział Nate mniej więcej w połowie szóstej zmiany. 

- Dlaczego? 

Nie  mogła  mu  przecież  powiedzieć  prawdy,  ale  kłamstwo  też  jej  nie 

odpowiadało. Udając, że jest całkiem pochłonięta tym, co się dzieje na boisku, 
wzruszyła  ramionami,  mając  nadzieję,  że  Nate  uzna  to  wyjaśnienie  za 
wystarczające.  

- Susan? 

Powinna była wiedzieć, że nie da jej spokoju. 

background image

-  Ponieważ  nie  lubię  tego,  co  się  ze  mną  dzieje,  gdy  mnie  całujesz  - 

wyznała. 

-  Tego,  co  się  dzieje?  -  powtórzył.  -  Gdy  cię  pocałowałem  po  raz 

pierwszy,  zadałaś  okropny  cios  mojej  miłości  własnej.  Jeśli  dobrze  sobie 
przypominam, nazwałaś to przyjemnym doświadczeniem. Powiedziałaś, że było 
miło i nic poza tym. 

Susan, spuściwszy wzrok, kopnęła czubkiem pantofelka śmieci leżące na 

betonowej nawierzchni. 

- Owszem, pamiętam, że powiedziałam coś w tym sensie. 

- Kłamałaś? 

- Kłamałam - przyznała. - Ale ty dobrze o tym wiedziałeś przez cały czas. 

Musiałeś wiedzieć, w przeciwnym razie… 

- Co w przeciwnym razie? 

-  Nie  całowałbyś  mnie  zawsze  wtedy,  gdy  chcesz  mnie  zmusić,  bym 

zrobiła coś, na co nie mam ochoty. 

Roześmiał  się  szeroko,  aż  wokół  oczu  wystąpiły  mu  kurze  łapki,  co 

spowodowało, że wyglądał zarazem frywolnie i anielsko. 

-  Wiedziałeś  o  tym,  wiec  nie  wyjeżdżaj  mi  teraz  z  gadką  na  temat 

urażonej miłości własnej! 

-  To  dobrze,  że  się  do  tego  przyznałaś.  Między  nami  przebiega  prąd 

elektryczny,  Susan,  i  wreszcie  to  zrozumiałaś.  Ja  odkryłem  to  na  samym 
początku. 

-  Jasne.  Tylko  że  to  wielka  różnica,  czy  człowiek  stoi  obok  gniazdka 

elektrycznego,  czy  też  bawi  się  kablem  pod  wysokim  napięciem.  Wolę 
bezpieczne zabawy.  

-  A  ja  nie.  -  Przesunął  palcem  po  jej  policzku,  potem  po  brodzie, 

zatrzymał go dłużej na rozchylonych wargach. - Nie - powtórzył przyciszonym 
głosem wpatrując się w nią. - Zawsze wolałem żyć niebezpiecznie. 

-  Zauważyłam.  -  Ciarki  przebiegały  po  jej  skórze  pod  wpływem  jego 

dotyku. Wstrzymała oddech dopóki nie cofnął ręki. 

background image

Radosne okrzyki tłumu powiedziały jej, że co ważnego musiało wydarzyć 

się na boisku. To gracz zespołu Mariners zdobył punkt. Susan, zadowolona; że 
pomogło jej to odwrócić uwagę od Nate'a zaklaskała, choć trzeba przyznać, że 
jej entuzjazm by| znacznie mniejszy od entuzjazmu innych widzów. 

Jednakże  pod  koniec  dziewiątej  zmiany  reagowali  już  całkiem  inaczej. 

Wraz  z  innymi  kibicami  dopingowała  głośno  zawodników.  Gracz  rzucający 
piłkę zrobił to bardzo szybko i Susan, nie będąc w stanie jej śledzić, zamknęła 
oczy.  Otworzyła  je,  słysząc  stuk  drewnianej  pałki  o  piłeczkę.  Zerwała  się, 
obserwując jej lot. Tłum oszalał, Susan zaś podskoczywszy radośnie, zarzuciła 
Nate'owi ramiona na szyję. 

Nate  był  równie  podniecony  jak  ona,  gdy  tylko  stopy  Susan  dotknęły  z 

powrotem ziemi, włożył dwa palce do ust i zagwizdał przeraźliwie. 

Śmiejąc  się  i  podskakując  z  radości,  Susan  zrobiła  z  obu  dłoni 

zaimprowizowaną  tubę  i  głośnym  krzykiem  wyraziła  aprobatę.  W  tej  samej 
chwili  zauważyła,  że  Nate  jej  się  przygląda.  Oczy  miał  okrągłe  ze  zdumienia, 
jak gdyby nie mógł uwierzyć, że subtelna i kulturalna Susan Simmons pozwoliła 
sobie na taki entuzjazm. 

Jego  badawczy  wzrok  zmieszał  ją  i  błyskawicznie  ostudził.  Usiadła  z 

powrotem,  składając  skromnie  ręce  i  krzyżując  nogi,  speszona  teraz  własną 
niepohamowaną reakcją na coś tak bezsensownego, jak baseball. Gdy odważyła 
się wreszcie spojrzeć na Nate'a, przekonała się, że nie spuszcza z niej wzroku. 

-  Nate  -  szepnęła,  zażenowana  jego  uporczywym  spojrzeniem.  Mecz  się 

skończył i wszyscy  wstawali z miejsc i kierowali się ku wyjściu. Susan czuła, 
jak płoną jej policzki. - Czemu tak mi się przyglądasz? 

- Zdumiewasz mnie. 

Była  pewna,  że  raczej  zblamowała  się  w  jego  oczach  swoim 

nieopanowanym zachowaniem. Czuła się upokorzona. 

-  Jeszcze  wszystko  będzie  z  tobą  dobrze,  Susan  Simmons  -  oświadczył 

tajemniczo. - Wszystko będzie dobrze z nami. 

 

 

 

 

background image

 

 

-  Susan,  jestem  zaskoczona,  że  zastałam  cię  w  domu  w  sobotę  - 

powiedziała Emily, stojąc na progu mieszkania siostry. - Idziemy z Michelle do 
Pike Place Market i postanowiłam wpaść tu po drodze, żeby się z tobą zobaczyć. 
Masz coś przeciwko temu? 

- Och, nie. Oczywiście, że nie. Wchodźcie, wchodźcie. - Susan odgarnęła 

włosy z twarzy i przetarła zaspane oczy. - Która to godzina? 

- Wpół do dziewiątej. 

- Dość późno, prawda? 

-  Zapomniałam,  że  lubisz  pospać  dłużej  w  czasie  weekendu!  -  Emily 

roześmiała się cicho. 

-  Nie  przejmuj  się  -  odrzekła  Susan,  ziewając  szeroko.  -  Zaraz  naparzę 

kawy i dojdę do siebie. 

Emily  weszła  do  kuchni  z  córeczką  na  ręku.  Susan  nastawiła  kawę  i 

usiadła  na  krześle  naprzeciwko  siostry.  Michelle  wymachiwała  radośnie 
rączkami  i  mimo  wczesnej  pory  Susan  zaraził  jej  entuzjastyczny  stosunek  do 
życia.  Uśmiechnęła  się  i  wyciągnęła  do  niej  ramiona.  Spotkało  ją  miłe 
zaskoczenie, bowiem Michelle bez chwili wahania powędrowała w jej objęcia. 

- Pamięta cię - powiedziała ze zdziwieniem Emily. 

- Jasne, że pamięta - odrzekła Susan, dotykając wargami szyjki dziecka. - 

Spędziłyśmy  razem  wspaniały  weekend,  prawda  dziecinko?  Zwłaszcza  gdy 
przyszło do karmienia cię musem śliwkowym. 

Emily zachichotała. 

-  Nie  wiem  wprost,  jak  mam  ci  dziękować  za  to,  że  zaopiekowałaś  się 

wtedy Michelle. Robert i ja bardzo potrzebowaliśmy trochę czasu we dwoje. 

- Nie ma o czym mówić. - Susan machnęła ręką. Jej też wyszedł na dobre 

ten zwariowany weekendy Mogłoby upłynąć  nie wiadomo ile jeszcze tygodni, 
zanim poznałaby Nate'a. 

-  Usiłowałam  dodzwonić  się  do  ciebie  w  zeszłym  tygodniu  -  westchnęła 

Emily - ale nigdy nie m| cię w domu. 

background image

- Czemu nie zostawiłaś wiadomości automatyczne sekretarce? 

Emily pokręciła głową, aż zakołysał się jej dług warkocz. 

- Wiesz, że nie cierpię tych rzeczy. Język staje mi kołkiem w ustach i nie 

mogę wykrztusić słowa. Mogłabyś zadzwonić do mnie od czasu do czasu. 

W  ciągu  ostatnich  paru  tygodni  Susan  wielokrotnie  miała  ochotę  to 

zrobić,  rezygnowała  jednak  w  obawie,  że  siostra  zasypie  ją  gradem  pytań  na 
temat Nate'a.  

- Czy pracujesz do późna co wieczór? 

- Właściwie to nie. - Susan spuściła wzrok. 

- A więc musiałaś wypuszczać się gdzieś z Nate'em Townsendem. - Emily 

nie dała jej czasu na odpowiedź, lecz zaczęła natychmiast trajkotać jak sójka.  - 
Nie  zdążyłam  ci  powiedzieć,  Susan,  że  twój  sąsiad  wywarł  na  nas  ogromne 
wrażenie. Zachowywał się tak cudownie w stosunku do Michelle, a ze sposobu, 
w jaki na ciebie patrzył, widać, że jest tobą bardzo zainteresowany. Nie, proszę, 
nie  mów  mi,  żebym  nie  wtykała  nosa  w  nie  swoje  sprawy.  Na  miłość  boską, 
masz  dwadzieścia  osiem  lat,  a  zegar  biologiczny  nieubłaganie  odmierza  czas. 
Jeśli w ogóle masz zamiar założyć rodzinę, to już najwyższa pora. I myślę, że 
nie znajdziesz nikogo lepszego od Nate'a. Dlatego że... 

Zamilkła,  by  złapać  oddech,  co  Susan  wykorzystała  natychmiast,  by 

przerwać ten potok słów. 

- Kawy? 

Emily zamrugała oczyma, po czym skinęła głową. 

- Nie słuchałaś w ogóle tego, co mówię, prawda? 

- Ależ słuchałam. 

- Ale nie słyszałaś ani słowa. 

-  Oczywiście,  że  słyszałam.  Byłabym  idiotką,  nie  starając  się  złapać 

Nate'a Townsenda. Chcesz, żebym go poślubiła, zanim stracę ostatnią szansę na 
macierzyństwo. 

-  Właśnie!  -  Emily  była  wyraźnie  zadowolona, że  przekazała  swą  opinię 

w tak skuteczny sposób. 

background image

Michelle zaczęła się kręcić, Susan opuściła ją więc na podłogę, by mogła 

sobie raczkować. 

- No i co? - naciskała Emily. - Jakie jest twoje zdanie na ten temat? 

-  Masz  na  myśli  poślubienie  Nate'a?  Nic  z  tego  nie  wyjdzie  -  odparła 

chłodno  - z bardzo wielu przyczyn, o których nie masz nawet pojęcia. Wylicz 
kilka,  by  zaspokoić  twoją  ciekawość.  Najważniejszą  z  nich  jest  moja  kariera 
zawodowa, gdy tymczasem; on nie pracuje, a poza tym… 

-  Nate  nie  pracuje?  -  zdumiała  się  jej  siostra.  -  Jak  może  nie  pracować? 

Przecież  tu  są  bardzo  drogie  mieszkania,  a  powiedziałaś  mi,  że  to,  w  którym 
mieszka Nate, jest prawie dwa razy większe od twojego? Jak mógłby sobie na to 
pozwolić, gdyby nie pracował? 

- Nie mam pojęcia. 

Gdy wzrok Susan spoczął na Michelle, zapomniała całkiem o Nacie. Ze 

zdumieniem  zdała  sobie  sprawę,  jak  bardzo  za  nią  tęskniła.  Wstała  i  wyjęła  z 
kredensu dwie filiżanki. 

- Czy to kawa bezkofeinowa? - spytała Emily. 

- Nie. 

- Nie nalewaj mi, proszę. Wyrzekłam się kofeiny wiele lat temu. 

-  Rzeczywiście.  -  Susan  powinna  była  o  tymi  pamiętać.  Michelle 

przemaszerowała do niej na! czworakach przez całą kuchnię i chwytając się jej 
koszuli nocnej, stanęła na nóżkach. 

-  Posłuchaj  -  powiedziała  impulsywnie  Susan,  schylając  się,  by  wziąć 

małą  na  ręce.  -  Czemu  nie  zostawisz  Michelle  ze  mną?  Wykorzystamy  ten 
poranek, żeby się jeszcze lepiej poznać, a ty zrobisz spokojnie zakupy. 

- Susan? Czy mnie słuch nie myli? - spytała kompletnie zaskoczona Emily 

po  chwili  milczenia.  -  Zdawało  mi  się,  iż  zaproponowałaś  z  własnej 
nieprzymuszonej woli, że zaopiekujesz się Michelle? 

  

 

 

background image

 

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Ranek  był  piękny,  słoneczny  i  Susan,  nie  mogąc  się  oprzeć,  rozsunęła 

drzwi balkonowe, wpuszczając do mieszkania słonawy powiew od Elliott Bay. 
Michelle, siedząc na podłodze w kuchni z rondelkiem i drewnianą łyżką w obu 
rączkach,  demonstrowała  beztrosko  swoje  talenty  muzyczne,  bębniąc  z 
entuzjazmem. 

Gdy zadzwonił telefon, Susan była pewna, że to Nate. 

-  Dzień  dobry  -  powiedziała,  zdmuchując  włosy  z  czoła.  Nie  upięła  ich 

wiedząc,  że  Nate  woli,  gdy  są  rozpuszczone.  Tym  razem  nie  próbowała 
okłamywać samej siebie, szukając wymówek, dlaczego tak postąpiła. 

- Dzień dobry - odpowiedział. - Czy odwiedził cię znajomy perkusista? 

- To specjalny gość. Myślę, że ma ochotę się z tobą przywitać. Zaczekaj 

chwilę. - Susan odłożyła słuchawkę i podniosła Michelle z podłogi. Trzymając 
małą na biodrze, przysunęła słuchawkę do jej buzi. Dziecko natychmiast zaczęło 
głośno gaworzyć. 

- Myślę, że powiedziała ci dzień dobry - wyjaśniła Susan. 

- Michelle? 

- A ile jeszcze innych dzieci składa mi wizyty? 

- Ile jest panien Simmons? 

- Tylko Emily i ja - odpowiedziała, śmiejąc się cicho - ale wierz mi, my 

dwie wystarczymy dla rodziców z nawiązką. 

- Czy masz ochotę na większe towarzystwo? 

- Pewnie. Jeśli przyniesiesz kruche ciasteczka, stawiam ci kawę. 

- Zrobiłaś świetny interes. 

background image

Odłożywszy  słuchawkę,  Susan  zdała  sobie  sprawę,  jak  skruszył  się 

ostatnio  jej  opór,  jeśli  idzie  o  Nate'a.  Od  czasu  meczu  baseballa  przestała  go 
unikać. Po prostu nie miała serca tego robić, choć w głębi duszy wiedziała, że 
jakikolwiek inny układ poza przyjaźnią nie wchodzi w grę. Jednak mimo obaw 
od  tamtego  popołudnia  czuła  się  wciąż  radosna  i  podniecona.  Przebywanie  z 
Nate'em  zwracało  jej  tę  część  młodości,  która  jakoś  umknęła.  Widywała  się  z 
nim z przyjemnością, choć zawsze gdy byli razem, mitygowała samą siebie, że 
nie  może  to  trwać  wiecznie.  Nate  Townsend  był  jak  nieoczekiwany  promyk 
słońca w pochmurny dzień, wkrótce jednak znów zacznie padać deszcz. Susan 
nie  miała  zamiaru  się  oszukiwać,  że  między  nimi  mogłoby  zaistnieć  coś 
trwałego. 

Gdy przyszedł Nate, radość jego i Michelle była ogromna. Podniósł małą 

wysoko do góry, ona zaś wyraziła swe zadowolenie głośnym piskiem. 

- Gdzie Emily? - spytał. 

- Robi zakupy. Będzie tu za jakąś godzinkę. 

Niosąc  na  ręku  wniebowziętą  Michelle,  Nate  wszedł  do  kuchni,  gdzie 

Susan układała na talerzu ciasteczka i nalewała kawę. 

- Urosła przez ten czas, prawda? 

- Czy to kolejny nowy ząbek? - spytał, zaglądając małej do buzi. 

- Chyba tak. 

Nate objął ją wolnym ramieniem i uśmiechnął się do niej. Spojrzenie jego 

jasnobłękitnych oczu doprowadzało dziewczynę do szaleństwa. 

- Masz rozpuszczone włosy - wyszeptał, pieszcząc wzrokiem jej uniesioną 

twarz. 

Skinęła  głową,  nie  wiedząc,  co  na  to  powiedzieć,  choć  dziesiątki 

wiarygodnych  wymówek  cisnęły  jej  się  na  usta.  Żadna  z  nich  jednak  nie  była 
prawdziwa. 

- To dla mnie? 

Znów ledwie dostrzegalnie skinęła głową. 

-  Dziękuję  -  powiedział  cicho,  z  twarzą  tak  blisko  jej  twarzy,  że  słowa 

były niczym czuły pocałunek. 

background image

Ledwie  zdając  sobie  sprawę  z  tego,  co  robi,  Susan  przylgnęła  do  niego 

całym ciałem. Gdy ją pocałował, rozpłynęła się z rozkoszy w jego ramionach. 

Michelle uważała, że to bardzo zabawne mieć tak blisko dwoje dorosłych. 

Wplotła  palce  we  włosy  ciotki  i  szarpała  tak  długo,  aż  Susan  była  zmuszona 
odsunąć się od Nate'a. 

Nate  delikatnie  wyswobodził  rączkę  małej  z  włosów  Susan  i  pocałował 

dziewczynę jeszcze raz. 

-  Hmm  -  mruknął,  podnosząc  głowę.  -  Smakujesz  lepiej  od  wszystkich 

słodyczy, jakich kiedykolwiek próbowałem. 

Onieśmielona  i  nagle  zawstydzona  Susan  zajęła  się  rozstawianiem 

talerzyków na stole. 

-  Czy  masz  jakieś  plany  na  dzisiejszy  dzień?  -  spytał,  sadowiąc  się  na 

krześle z radośnie gaworzącą Michelle na kolanach. 

Dziewczynka była na razie bardzo zadowolona, Susan wiedziała jednak z 

doświadczenia, że wkrótce znudzi się i zapragnie powrócić na podłogę. 

- Myślałam… że wpadnę do biura na jakąś godzinkę. 

- A ja myślę, że nie - powiedział spokojnie. 

- Co takiego? 

-  Zabieram  cię.  -  Umilkł,  przyglądając  się  uważnie  jej  luźnym 

granatowym spodniom i śnieżnobiałemu swetrowi. - Pewnie nie masz dżinsów? 

-  Właśnie  że  mam.  -  Wiedziała,  że  leżą  gdzieś  w  szafie,  ale  minęło  już 

tyle  lat,  od  kiedy  miała  je  ostatni  raz  na  sobie.  -  Nie  wiem  tylko,  czy  będą 
jeszcze na mnie dobre. 

- Idź je przymierzyć. 

-  Po  co?  Co  znów  zaplanowałeś?  O  ile  cię  znam,  znajdę  się  wkrótce  na 

szczycie  Mount  Rainier,  patrząc  w  przepaść  i  nie  wiedząc  nawet,  jak  się  tam 
dostałam. 

-  Idziemy  dziś  puszczać  latawca  -  oznajmił  niedbale,  jak  gdyby  robili  to 

niezliczoną ilość razy. 

background image

Susan  sądziła,  że  się  przesłyszała.  Nate  uwielbiał  tego  rodzaju 

niespodzianki. Najpierw mecz baseballa w środku dnia, a teraz latawce? 

- Dobrze usłyszałaś, przestań więc wytrzeszczać oczy. 

- Ale… latawce… to dobre dla dzieci. Naprawdę, Nate - mówiła z coraz 

większym  przekonaniem  -  nie  mam  latawca  schowanego  w  szafie.  Czy  to  nie 
rodzice bawią się w ten sposób ze swymi dziećmi? 

-  Nie,  to  zabawa  dla  wszystkich.  Czemu  tak  cię  to  oburza?  Dorośli  też 

muszą mieć trochę rozrywki. A o latawiec możesz się nie martwić. Zbudowałem 
ogromny - czeka tylko na przetestowanie. 

-  Latawiec?  -  powtórzyła,  walcząc  z  chęcią  wybuchnięcia  śmiechem. 

Ostatni raz puszczała latawce, będąc w szkole podstawowej… 

Gdy Susan szperała w szafie w poszukiwaniu dżinsów, wróciła Emily, by 

zabrać  Michelle.  Natą  wpuścił  ją  do  mieszkania.  Ponieważ  drzwi  do  sypialni 
były  otwarte,  Susan  słyszała  całą  rozmowę.  Wstrzymała  oddech,  po  trosze 
dlatego, że przybyło jej nieco w biodrach od chwili, gdy miała na sobie dżinsy 
po  raz  ostatni,  a  po  trosze  dlatego,  że  nigdy  nie  wiedziała;  z  czym  może 
wyskoczyć jej siostra. 

Byłoby  bardzo  w  stylu  Emily  zacząć  wychwalać  zalety  Susan  jako 

potencjalnej żony. Na tę myśl mróz przeszedł jej po kościach. 

- Nate - usłyszała słowa siostry - to bardzo miło z twojej strony, że zająłeś 

się Michelle. - Emily była wyraźnie podniecona, o czym świadczył jej o oktawę 
wyższy niż zwykle głos.  

-  Nie  ma  sprawy.  Susan  zaraz  przyjdzie,  mierzy  właśnie  dżinsy. 

Wybieramy się do Gas Works Park puszczać latawca. 

Nastąpiła chwila ciszy. 

-  Susan  w  dżinsach,  puszczająca  latawca?  Chcesz  powiedzieć,  że 

naprawdę się tam z tobą wybiera? 

-  Oczywiście,  że  tak.  Czemu  tak  strasznie  cię  to  dziwi?  -  spytała  Susan, 

wchodząc do pokoju.  

Emily  gapiła  się  na  siostrę  z  otwartymi  ustami,  całkiem  zbita  z  tropu, 

następnie przeniosła wzrok na Nate'a, potem znów na Susan. 

background image

Susan  uświadomiła  sobie,  że  musi  wyglądać  inaczej  niż  zwykle  w 

dżinsach i z rozpuszczonymi włosami, ale z pewnością nie usprawiedliwiało to 
reakcji Emily. 

-  Emily?  -  pomachała  dłonią  przed  twarzą  siostry,  by  sprowadzić  ją  z 

powrotem na ziemię. 

-  Och...  zakupy  mi  się  udały.  Dostałam  świeże  zioła,  które  były  mi 

potrzebne. Bazylię, tymianek i... trochę innych. 

-  To  świetnie  -  powiedziała  z  entuzjazmem  Susan,  próbując  złagodzić 

nieco  skandaliczną  reakcję  siostry.  -  Michelle  nie  sprawiła  najmniejszego 
kłopotu.  Jeśli  będziesz  kiedykolwiek  chciała,  bym  się  nią  zajęła,  po  prostu 
zadzwoń. 

Oczy  Emily  omal  nie  wyskoczyły  z  orbit.  Przełknęła  głośno  ślinę  i 

pokiwała głową. 

- Dziękuję bardzo, nie omieszkam skorzystać. 

Niebo  jest  tak  błękitne  jak  oczy  Nate'a,  myślała  Susan,  siedząc  z  brodą 

opartą  na  kolanach  na  bujnej,  zielonej  trawie  w  parku.  Latawiec  trzepotał  na 
wietrze, on zaś gramolił się z jednego wzgórza na drugie, pozwalając, by rześka 
bryza  unosiła  wielobarwną  konstrukcję  w  różne  strony.  Kończył  się  już 
wrzesień i Susan nie sądziła, by zdarzyło się jeszcze wiele takich przepięknych 
dni babiego lata. 

Zamknęła  oczy  i  rozkoszowała  się  słońcem.  Jej  myśli  ścigały  się  z 

latawcami, od których było aż gęsto w tłumnie odwiedzanym parku. Odchyliła 
głowę  do  tyłu  i  wybuchnęła  radosnym  śmiechem,  bez  żadnego  powodu,  po 
prostu ciesząc się, że żyje. 

- Jestem wykończony - powiedział Nate, osuwając się na trawę obok niej. 

- Gdzie twój latawiec? 

- Oddałem dzieciakowi, który nie miał żadnego,  

Susan  uśmiechnęła  się.  To  bardzo  podobne  do  Nate'a.  Spędził  wiele 

godzin, projektując i budując latawiec, a teraz oddał go bez chwili namysłu. 

- Prawdę mówiąc błagałem tego chłopaka na kolanach, żeby go wziął ode 

mnie,  zanim  padnę  z  wyczerpania.  Nie  daj  sobie  wmówić,  że  było  inaczej. 
Puszczanie latawców to ciężka praca.  

background image

Praca była tematem, którego Susan wolała nie poruszać w rozmowach z 

Nate'em.  Od  początku  był  z  nią  absolutnie  szczery. Szczery  i  uczciwy.  Dałaby 
sobie głowę uciąć, że gdyby zaczęła go wypytywać na temat jego pracy czy też 
jej braku, powiedziałby prawdę. 

Susan  wychodziła  z założenia,  że  to,  czego o nim  nie  wie, nie  może  jej 

zepsuć humoru. Nate wyraźnie był człowiekiem zamożnym, nie trapiły go raczej 
kłopoty  finansowe.  Ale  Susan  martwiło  jego  podejścia  do  życia.  Traktował  je 
jak  jedną  wielką  przygodę.  Ni  stąd,  ni  zowąd  zmieniał  zainteresowania, 
najważniejsza była dla niego chwila obecna. 

- Czemu się boczysz? - spytał. Przesunął pieszczotliwie dłonią po jej szyi 

i  ująwszy  pod  brodę,  przyciągnął  jej  twarz  ku  swojej.  -  Chyba  dobrze  się 
bawisz? 

Skinęła głową, nie będąc w stanie zaprzeczyć czemuś tak oczywistemu. 

- O co więc chodzi? 

- O nic. 

- Dobrze, że nie zostałaś adwokatem - powiedział z figlarnym uśmiechem. 

-  Nie  umiałabyś  wywieść  w  pole  ławy  przysięgłych.  -  Nie  dziw  się  tak.  To 
Emily powiedziała mi, że chciałaś iść na prawo. 

Susan uśmiechnęła się po chwili wahania. Postanowiła nie psuć atmosfery 

tego cudownego popołudnia swoimi wątpliwościami. 

-  Pocałuj  mnie,  Susan  -  szepnął.  Spoważniał  nagle,  zatapiając  spojrzenie 

w jej oczach. 

Zabrakło jej tchu. Rozejrzała się szybko dookoła, rejestrując, że w parku 

jest mnóstwo ludzi. 

-  Nie  -  powiedział,  ujmując  jej  twarz  w  dłonie.  -  Bez  wykrętów.  Chcę, 

żebyś mnie pocałowała bez względu na to, ilu będzie widzów. 

- Ale... 

- Jeśli mnie nie pocałujesz, ja będę zmuszony pocałować ciebie, a wtedy 

miej się na baczności... 

Nie pozwalając mu skończyć, pochyliła się i delikatnie musnęła wargami 

jego usta. Nawet to lekkie dotknięcie spowodowało żywsze krążenie krwi w jej 
żyłach.  Magiczne  właściwości  tego  mężczyzny  powinny  być  butelkowane  i 

background image

sprzedawane  za  ciężkie  pieniądze.  Susan  wiedziała,  że  byłaby  pierwsza  w 
kolejce. 

- Czy zawsze jesteś taka skąpa? - spytał, gdy szybko cofnęła głowę. 

- W miejscach publicznych - tak. 

Jego oczy znów się uśmiechały i Susan gotowa była przysiąc, że mogłaby 

utonąć w jego spojrzeniu. Odetchnął głęboko i zerwał się na równe nogi z godną 
pozazdroszczenia sprężystością. 

- Jestem okropnie głodny - oznajmił, wyciągając do niej rękę i podnosząc 

ją. - Ale mam nadzieję, iż zdajesz sobie sprawę - szepnął jej do ucha, obejmując 
mocno  w  talii  -  że  nie  chodzi  mi  o  jedzenie.  Szaleję  za  tobą,  Susan  Simmons. 
Trzeba coś wreszcie z tym zrobić. 

 

 

 

 

 

-  Mam  nadzieję,  że  nie  przyszłam  za  wcześnie  -  powiedziała  Susan, 

wchodząc  do  mieszkania  siostry  na  Capitol  Hill.  Gdy  Emily  zadzwoniła,  by 
zaprosić ją na niedzielny obiad, Susan nie miała wątpliwości co do jej intencji. 
Siostra umierała z chęci wysondowania jej na temat dobrze zapowiadającej się 
znajomości  z  Nate'em  Townsendem.  Tydzień  temu  Susan  znalazłaby  jakąś 
wymówkę.  Jednakże  spędziwszy  całą  sobotę  z  Nate'em,  była  tak  wytrącona  z 
równowagi,  że  pragnęła  porozmawiać  z  Emily,  która  wydawała  się  bardziej 
kompetentna, jeśli idzie o damsko-męskie sprawy. 

- Jesteś punktualna jak zwykle - odrzekła Emily, wychodząc z kuchni, by 

ją  przywitać.  Miała  na  sobie  długą  spódnicę  i  mały  fartuszek,  długie  włosy 
zaplotła w warkocz, który spływał jej na plecy. 

-  Proszę  -  Susan  wręczyła  jej  butelkę  chardonnay,  mając  nadzieję,  że 

będzie pasowało do posiłku. 

- Jak miło z twojej strony  - powiedziała Emily, prowadząc ją do kuchni. 

Mieszkała w starym domu, zbudowanym na początku lat czterdziestych, z dużą 
familijną  kuchnią.  Na  bufecie  tłoczyły  się  słoiki  ze  świeżo  pasteryzowanymi 

background image

pomidorami.  Na  podłodze  w  rogu  stały  inne  przetwory,  a  na  nich  wiklinowy 
kosz,  pełen  wysuszonych  na  słońcu  pieluch.  Nad  zlewem  wisiał  warkocz 
czosnku, a na parapecie Emily prowadziła własną hodowlę roślin w skrzynkach. 

- Cokolwiek przygotowałaś na obiad, pachnie wspaniale. 

- To zupa z soczewicy. 

Emily otworzyła piekarnik i wyjęła z niego blaszkę. 

-  Upiekłam  świeżutką  szarlotkę.  Oczywiście  użyłam  do  niej  jabłek 

hodowanych organicznie, nie musisz i się więc obawiać. 

- Och, świetnie. - Dla Susan nie miało to większego znaczenia. - A gdzie 

jest  Michelle?  -  Nieobecność  taty  i  córki  zrodziła  w  jej  umyśle  pewne 
podejrzenia. 

Emily  odwróciła  się  ze  skruszoną  miną  i  Susan  domyśliła  się,  że  jej 

siostra  zrobiła  wszystko,  by  spędzić  z  nią  trochę  czasu  sam  na  sam.  Bez 
wątpienia  zamierzała  wycisnąć  z  niej  jak  najwięcej  informacji  o  Nacie.  Nie 
znaczy to, że Susan miała wiele do powiedzenia. 

- Jak spędziliście dzień w parku? 

Susan usiadła na stołku i przygotowała się duchowo do krzyżowego ognia 

pytań. 

- Wspaniale. Bawiliśmy się jak dzieci. 

- Lubisz Nate'a, prawda? 

Słowo  "lubisz"  było  niedomówieniem  roku.  Na  przekór  każdej  uncji 

zdrowego  rozsądku,  Susan  była  coraz  bardziej  zakochana  w  swym  sąsiedzie. 
Wcale tego nie chciała, po prostu nie mogła nic na to poradzić. 

- Owszem, lubię go - odpowiedziała po chwili milczenia. 

Emily zdawała się być po prostu zachwycona jej wyznaniem. 

- Tak właśnie myślałam - powiedziała, kiwając głową. Przysunęła taboret 

bliżej do Susan i usiadła. Nie lubiła, gdy jej ręce były bezczynne, sięgnęła więc 
po szydełkową robótkę. 

- Czekam. - Susan zaczynała tracić cierpliwość. 

background image

- Na co? 

- Na wykład. 

Emily uśmiechnęła się chytrze. 

- Po prostu zbieram myśli. To ty zawsze byłaś dobra w ocenie faktów. Ja 

miałam z tym mnóstwo kłopotów. 

-  Świadectwa szkolne  niewiele  mają  wspólnego  z prawdziwym  życiem  - 

przypomniała  jej  Susan.  O  ile prostsze  byłoby  wszystko, gdyby  mogła  zajrzeć 
dc encyklopedii i wyczytać w niej, jak postępować z Nate'em. 

- Wiedziałam o tym, ale nie byłam pewna, czy ty wiesz. 

Być może Susan nie wiedziała o tym, póki nie poznała swego sąsiada. 

-  Emily  -  powiedziała,  czując,  jak  żołądek  ścisnął  jej  się  ze 

zdenerwowania.  -  Muszę  cię  zapytać  o  coś  ważnego.  Skąd  wiedziałaś,  że 
kochasz  Roberta?  Co  podpowiedziało,  że  jesteście  dla  siebie  stworzeni?  - 
Zdawała  sobie  sprawę,  że  praktycznie  odkrywa  karty,  ale  dosyć  już  miała  gry 
słów. 

Siostra  uśmiechnęła  się  łagodnie  i  przez  chwilę  bawiła  się  kłębkiem 

włóczki. 

-  Podejrzewam,  że  nie  spodoba  ci  się  moja  odpowiedź  -  wyszeptała 

wreszcie, marszcząc brwi. - To stało się wtedy, gdy Robert pocałował mnie po 
raz pierwszy. 

Susan  omal  nie  spadła  z  taboretu,  przypominają  sobie  swój  pierwszy 

pocałunek z Nate'em. 

- Jak to się stało? 

-  Podczas  wycieczki w  plener  w  deszczowy  dzień  zatrzymaliśmy  się, by 

chwilę odpocząć. Robert pomagał mi zdjąć plecak. Spojrzał mi w oczy, pochylił 
się i pocałował mnie. - Westchnęła cicho na sam wspomnienie. - Nie sądzę, by 
najpierw miał taki zamiar, bo wyglądał później na wstrząśniętego. 

- I co potem? 

-  Zdjął  własny  plecak  i  spytał,  czy  mam  co  przeciwko  temu,  że  mnie 

pocałował. Oczywiści powiedziałam, że bardzo mi się to podobało, usiadł więc 
obok mnie i zrobił to po raz drugi, tyle że ty razem nie było to muśnięcie warg, 

background image

lecz  prawdziwie  namiętny  pocałunek.  Gdy  czułam  jego  wargi  na  swoich,  nie 
mogłam  myśleć,  nie  mogłam  oddychać,  nie  mogłam  się  nawet  poruszyć.  Gdy 
wreszcie oderwaliśmy się od siebie, drżałam jak liść osiki, bałam się nawet, że 
coś jest ze mną nie w porządku. 

- Czy nazwałabyś to… elektrycznością? 

- Właśnie tak. 

-  I  nigdy  nie  odczuwałaś  czegoś  podobnego  w  stosunku  do  mężczyzn,  z 

którymi się umawiałaś? 

- Nigdy. 

Susan przesunęła dłonią po twarzy. 

- Miałaś rację. Nie podoba mi się twoja odpowiedź. 

Emily przerwała na chwilę szydełkowanie i przyjrzała jej się badawczo. 

- Nate cię pocałował i czułaś coś takiego? 

- Jakby mnie poraził prąd - potwierdziła Susan. 

- Och, Susan, moje biedactwo! - Emily poklepała czule siostrę po ręku. - 

Nie wiesz, co robić, prawda? 

- Nie mam pojęcia - odrzekła Susan z nieszczęśliwą miną. 

- Nie spodziewałaś się, że się kiedyś zakochasz, tak? 

Susan pokręciła wolno głową. W dodatku nie mogło jej się to przydarzyć 

w  gorszym  czasie.  W  przyszłym  tygodniu  rozstrzygną  się  zapewne  sprawy 
awansu  i  wszystkie  jej  plany  życiowe  wezmą  w  łeb,  jeśli  zaangażuje  się 
uczuciowo.  Nie  wiedziała  tylko,  czy  druga  strona  też  tego  pragnie.  Czuła  się 
okropnie zagubiona, przerażona tym, co dzieje się w jej dotychczas tak prostym 
i uporządkowanym życiu. 

- Myślisz o małżeństwie? - spytała bez ogródek Emily. 

-  Małżeństwo  -  powtórzyła  w  zadumie  Susan. Wydawało się naturalnym 

następstwem tego, że dwoje ludzi zakochało się w sobie. Rzecz w tym, że wcale 
nie była pewna, czy Nate odczuwa to samo co ona, a zwłaszcza czy jest gotów 
zaangażować się w związek na całe życie. 

background image

Wiedziała, że ona nie jest gotowa i na myśl o tym wszystkim wpadała w 

straszliwe zdenerwowanie. 

- Nie wiem... nie myślałam o małżeństwie - odparła. - Nie rozmawialiśmy 

na ten temat. - Prawdę mówiąca nie planowali nawet regularnych spotkań. 

-  Wierz  mi,  jeśli  pozostawisz  temat  małżeństwa  Nate'owi,  nigdy  nie 

wypłynie.  Mężczyźni  nie  lubią  o  tym  mówić.  Ta  sprawa  leży  całkowicie  w 
rękach kobiet. 

- Och, daj spokój… 

-  Kiedy  to  prawda.  Od  czasów,  gdy  Ewa  skusiła  jabłkiem  Adama, 

kobiecie przypada rola obłaskawienia mężczyzny i nigdy nie jest to trudniejsze 
niż w chwili gdy trzeba go przekonać, że potrzebna mu żona. 

- Ale przecież Robert z pewnością chciał się ożenić 

-  Nie  bądź  głupia.  Robert  niczym  się  nie  różni  od  innych  mężczyzn. 

Musiałam  go  przekonać,  że  właśnie  tego  pragnie.  W  takiej  sytuacji  subtelność 
jest  kluczem  do  sukcesu.  Innymi  słowy,  upolowałam  Robertą  zanim  on  mnie 
usidlił. - Przerwała szydełkowanie i roześmiała się cicho z własnego żartu. 

Od  chwili  gdy  po  raz  pierwszy  zobaczyła  swego  szwagra,  Susan  była 

pewna,  że  rzucił  zaledwie  jedno  spojrzenie  na  jej  siostrę,  po  czym  padł  na 
kolana prosząc ją o rękę. Zawsze było dla niej oczywiste, że pasowali do siebie 
jak  dwie  połówki  tego  samego  jabłka,  znacznie  bardziej  oczywiste  niż  to,  czy 
Nat jest dla niej odpowiednim mężczyzną. 

-  Nie  wiem,  Emily  -  powiedziała  nerwowo.  -  Mam  kompletny  mętlik  w 

głowie. Co mnie tak pociąga w tym facecie? Nie ma w tym odrobiny sensu! Czy 
wiesz, co robiliśmy wczoraj po południu, po powrocie z parku? - Nie czekając 
na odpowiedź, mówiła dalej - Nate przyniósł gry komputerowe i graliśmy przez 
cały wieczór. Trudno mi w to uwierzyć nawet w tej chwili. Przecież to czysta 
strata czasu!  

- Dobrze się bawiłaś? 

Susan  wolałaby  uniknąć  tego  pytania.  Śmiała  się  tak,  że  aż  ją  bolały 

mięśnie  brzucha.  Rywalizowali  ze  sobą,  kto  uzyska  lepszy  wynik  i  stosowali 
różne  niezbyt  uczciwe  metody,  by  sabotować  się  nawzajem.  Nate  odkrył 
niezwykle wrażliwe miejsce za jej uchem i zaczynał je całować w chwili, gdy 
miała  go  przegonić  w  punktacji.  Sprawiedliwości  stało  się  jednak  zadość, 
bowiem  Susan  wkrótce  odpłaciła  mu  pięknym  za  nadobne,  co  doprowadziło 

background image

skutecznie  do  przerwania  gry.  Po  chwili  zapomnieli  o  niej,  zająwszy  się 
odkrywaniem siebie. 

- Oboje się świetnie bawiliśmy. 

- A podczas puszczania latawca? 

- Wtedy też - przyznała z ociąganiem. - I na meczu baseballa w czwartek 

również. 

-  Zabrał  cię  na  mecz  Mariners...    w  czwartek?  Przecież  oni  grali 

wczesnym popołudniem. Naprawdę wyszłaś wcześniej z biura? 

Susan  kiwnęła  głową,  nie  chcąc  wdawać  się  w  szczegóły,  jak  to  Nate 

faktycznie porwał ją siłą. 

- Wracając do ciebie i Roberta... - próbowała zmienić temat. 

- Chcesz  się  dowiedzieć,  w jaki  sposób  przekonałam go,  że chce się 

ożenić? To  wcale nie było trudne. 

Dla  Emily  nie  było,  ale  w  przypadku  Susan  to  całkiem  inna  historia. 

Najgorsze  że  wcale  nie  miała  pewności,  czy  chce  przekonać  Nate'a.  Tak  czy 
owak,  przyda  jej  się  to  na  przyszłość,  a  Emily  była  w  tych  sprawach  o  wiele 
mądrzejsza. Wysłucha, co siostra ma do powiedzenia, a zdecyduje się później. 

-  Pamiętasz  stare  przysłowie,  że  droga  do  serca  mężczyzny  prowadzi 

przez  żołądek?  Jest  bardzo  prawdziwe.  Mężczyznom  jedzenie  kojarzy  się  z 
wygodą i miłością - to ogólnie znany fakt. 

-  Wobec  tego  wpadłam  w  kłopoty  -  oznajmiła  stanowczo  Susan.  Na 

miłość boską, pomyślała, przecież Nate gotuje tysiąc razy lepiej ode mnie. Jeśli 
nie przyciągnie go domowym jedzeniem, pozostanie jej jedyny atut - klasyczny 
profil. 

-  Nie  przesadzaj.  Twoje  życie  nie  kończy  się,  zanim  się  jeszcze  zaczęło 

tylko dlatego, że nie potrafisz ugotować obiadu z pięciu dań! 

-  Owszem,  przekreśla  to  moje  życie  małżeńskie.  Nie  potrafię  nawet 

upitrasić zupy ani zrobić kanapki i ty dobrze o tym wiesz! 

-  Susan,  przestań  umniejszać  swoje  zalety!  Jesteś  bystra  i  ładna,  a  Nate 

będzie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, jeśli cię poślubi. 

background image

Teraz,  gdy  przeszły  do  rozważania  problemu  małżeństwa,  Susan  miała 

mieszane uczucia. 

-  Nie...  nie  wiem,  czy  Nate  nadaje  się  na  męża  -  powiedziała  cicho.  - 

Prawdę mówiąc, nie mam też pewności co do siebie. 

Emily wzruszyła ramionami, lekceważąc jej wątpliwości. 

- Zaczniemy od czegoś prostego, a potem przejdziemy do rzeczy bardziej 

skomplikowanych. 

- Czegoś prostego? Nie rozumiem. 

- Ciasteczka - wyjaśniła Emily. - Nie ma na świecie mężczyzny, który nie 

lubiłby domowych ciasteczek. Jest w nich coś magicznego. Naprawdę - dodała, 
widząc pełne wątpliwości spojrzenie Susan. 

- Ciasteczka stwarzają atmosferę szczęścia rodzinnego. Wiem, że to brzmi 

idiotycznie,  ale  to  prawda.  Mężczyzna  nie  potrafi  oprzeć  się  kobiecie,  która 
piecze  dla  niego  ciasteczka.  Przypomina  mu  to  matkę  i  ogień  trzaskający  w 
kominku.  -  Emily  umilkła  i  westchnęła  głęboko.  -  Jest  również  prawdą,  że 
mężczyźni walczą z tym uczuciem od pierwszej chwili. 

- Jakim uczuciem? 

-  Zamiłowaniem  do  życia  domowego.  Pragną  tego  i  potrzebują,  ale 

walczą z tym. 

Susan zamyśliła się nad słowami siostry. 

- Wracając do tego, co mówiłaś, Nate wspomniał, że uwielbia ciasteczka 

czekoladowe. 

- No widzisz? 

Susan  nie  mogła  uwierzyć,  że  porusza  ten  temat  z  siostrą.  W  porządku, 

bawili się z Nate'em świetnie. Wiele  osób  spędza  ze  sobą miło  czas.  Chętnie 
przyznawała też, że czują do siebie pociąg fizyczny. Ale czy to powód, by biec 
do najbliższego ołtarza? 

Przez  ostatnich  kilka  minut  usiłowała  rozsądnie  przedstawić  sytuację 

siostrze,  ale  nim  zdążyła  się  połapać,  Emily  nakłoniła  ją  do  rozmowy  o 
małżeństwie  i  wypieku  domowych  ciasteczek.  W  tym  tempie  zmusi  ją  do 
wzięcia ślubu i zajścia w ciążę jeszcze w tym tygodniu. 

background image

 

 

 

 

 

-  Jak  się  udał  obiad  z  siostrą?  -  spytał  ją  Nate  jeszcze  tego  samego 

wieczora.  Spacerował  wcześniej  po  dzielnicy  portowej  Seattle  i  przyniósł  jej 
stamtąd  prezent  -  wypolerowany  przycisk  na  biurko,  wykonany  z  popiołu 
wyrzuconego przez wulkan Mount St. Helens. 

- Świetnie - odpowiedziała trochę za szybko. - Miałyśmy wreszcie okazję 

poplotkować sobie. 

Nate objął ją ciasno ramionami, przyciskając do kuchennego bufetu. 

- Tęskniłem za tobą. 

Przełknęła z trudem ślinę i szepnęła, chwytając oddech: 

- Ja też za tobą tęskniłam. 

Wplótł palce w jej włosy, odgarniając je z twarzy. 

- Znów nie upięłaś włosów - szepnął z ustami przy jej szyi. 

- Tak… Emily też woli mnie w tym uczesaniu. - Mówienie sprawiało jej 

trudność, kolana miała miękkie jak z waty, silne postanowienie diabli wzięli. Po 
rozmowie  z  Emily  Susan  zdecydowała,  że  chwilowo  ochłodzi  nieco  relacje  z 
Nate'em. Wszystko działo się zbyt szybko. 

Gdy zaczął delikatnie całować pachnące zagłębienie w jej szyi, mogła już 

tylko  walczyć  o  utrzymanie  pozycji  pionowej.  Oparłszy  ręce  o  jego  klatkę 
piersiową, spróbowała go odepchnąć i uwolnić się z objęć. Ale gdy jego wargi 
powędrowały  w  górę,  zostawiając  na  jej  szyi  wilgotny  ślad  pocałunków, 
zaniechała  oporu.  Powoli  sunął  ustami  po  policzku,  wzdłuż  szczęki, 
przedłużając  oczekiwanie  na  nieuniknioną  chwilę,  aż  Susan  ledwie  mogła  się 
utrzymać na nogach. 

Gdy  wreszcie  dotarł  do  ust,  obojgu  wyrwało  się  z  piersi  głębokie 

westchnienie,  wzbierała  w  nich  gwałtownie  fala  pożądania.  Całował  ją 

background image

zachłannie,  po  czym  przygryzł  zębami  jej  dolną  wargę,  wywołując  nową  falę 
przejmujących doznań. 

Gdy  Nate  wyszedł  od  niej,  Susan  dygotała  wciąż  jak  w  gorączce.  Nim 

rozszyfrowała  własne  intencje,  znalazła  się  w  kuchni.  Przez  dłuższą  chwilę 
wpatrywała się w telefon. Zmobilizowała całą odwagę, by zadzwonić do Emily. 
Odetchnęła głęboko, by się uspokoić i wykręciła numer siostry. 

- Emily - powiedziała, gdy siostra podniosła słuchawkę  - czy masz może 

przepis na czekoladowe ciasteczka? 

 

 

 

  

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Przepis  na  ciasteczka  czekoladowe  spoczywał  ukryty  w  kuchennej 

szufladzie. Impuls, by je upiec, minął tak szybko, jak się pojawił, zastąpiła go z 
powrotem zdolność chłodnego rozumowania. 

W  poniedziałek  rano,  siedząc  w  biurze,  Susan  uświadomiła    sobie,    że 

znalazła  się  na    krawędzi  szaleństwa.  Stanowisko  wiceprezesa  znajdowało  się 
niemal  w  zasięgu  jej  ręki,  pracowała  na  ten  awans  zbyt  długo  i  ciężko,  by 
pozwolić,  żeby  przeszedł  jej  obok  nosa  tylko  dlatego,  że  kolana  się  pod  nią 
uginały, gdy całował ją Nate Townsend. Dopuszczenie nawet w myślach czegoś 
więcej niż tylko przyjaźni było... jak amputowanie całej ręki z powodu zadry za 
paznokciem. 

-  Rozmowa  do  pani  na  pierwszej  linii  -  zaanonsowała  panna  Brooks. 

Umilkła,  po  czym  dodała  po  chwili:  -  To  chyba  ten  sympatyczny  młody 
człowiek, który wpadł tu w zeszłym tygodniu. 

Nate. Susan zdecydowanym ruchem podniosła słuchawkę. 

- Słucham, mówi Susan Simmons. 

- Dzień dobry, moja piękna. 

background image

- Witaj, Nate - rzekła oficjalnie. - Czym mogę ci służyć? 

-  To  pytanie  samo  nasuwa  odpowiedź  -  zachichotał.  -  Uwierz  mi, 

kochanie, wcale nie chcesz tego wiedzieć. 

-  Nate  -  powiedziała  cicho,  zaciskając  mocno  powieki.  -  Proszę  cię. 

Naprawdę jestem zajęta. Czego chcesz? 

- Poza twoim ciałem? 

- Lepiej skończmy tę rozmowę... - jęknęła do słuchawki. 

-  Dobrze,  już  dobrze,  przepraszam.  Właśnie  się  obudziłem  i  leżałem, 

myśląc o tym, jak cudownie byłoby uciec z miasta na cały dzień. Może dasz się 
namówić  na  przejażdżkę  nad  ocean?  Moglibyśmy  szukać  małży,  zbudować 
zamek z piasku, a potem rozpalić ognisko i śpiewać przy nim ulubione piosenki. 

-  Jeśli  cię  to  interesuje,  jestem  na  nogach  od  kilku  godzin.  I  ponieważ 

zdajesz  się  o  tym  zupełnie  nie  pamiętać  -  mam  pracę,  bardzo  ważną  pracę. 
Przynajmniej dla mnie. Może mi wreszcie powiesz w jakim celu dzwonisz? 

- Zapraszam cię na lunch. 

- Dziś nie mogę. Mam umówione spotkanie. 

- Trudno. - Westchnął, wyraźnie rozczarowany. - A co powiesz na kolację 

we dwoje? 

- Pracuję dziś do późna i miałam zamiar po coś posłać. Mimo to dziękuję 

za zaproszenie. 

-  Susan  -  powiedział  niecierpliwie  -  czy  znów  musimy  przez  to 

przechodzić? Powinnaś już wiedzieć, że unikanie mnie na nic się nie zda. 

- Posłuchaj, Nate, naprawdę jestem zajęta. Może powinniśmy skończyć tę 

rozmowę kiedy indziej. 

- Na przykład w przyszłym roku? Znam cię już nieźle, będziesz chowała 

głowę  w  piasek  przez  następnych  piętnaście  lat,  jeśli  nie  przyjdę  i  cię  nie 
pogonię. Przysięgam, że nigdy nie znałem bardziej upartej kobiety. 

- Do widzenia, Nate. 

-  A  co  z  kolacją,  Susan?  -  nalegał.  -  Daj  się  namówić.  Mamy  mnóstwo 

spraw do omówienia. 

background image

-  Nie.  Wcale  nie  skłamałam,  mam  mnóstwo  pracy.  Nie  mogę  dziś 

wypuszczać się nigdzie w ciągu dnia ani wieczorem. 

- Au! - wykrzyknął Nate. - To boli! 

- Być może trafiłam w czułe miejsce.  

Nastąpiła chwila milczenia. 

- Może - powiedział  w zamyśleniu. - Zanim  jednak odłożysz słuchawkę, 

chciałbym wiedzieć, kiedy się zobaczymy.  

Susan pochyliła się i zajrzała do kalendarza. 

- Co powiesz na lunch w czwartek? 

- Dobrze, zobaczymy się w czwartek w południe. 

Przez dłuższy czas po odłożeniu słuchawki Susan trzymała na niej rękę. 

Szalony  pomysł  spędzenia  popołudnia  z  Nate'em  na  plaży  wydał  jej  się 
niezwykle  zachęcający.  Strach  pomyśleć,  jaki  wpływ  miał  ten  człowiek  na  jej 
myśli. Stawiał jej karierę zawodową pod znakiem zapytania. 

W godzinę później panna Brooks zapukała lekko do drzwi jej gabinetu z 

ogromnym bukietem czerwonych róż w ręku. 

- Przysłano je przed chwilą. 

- Dla mnie? - Z pewnością to jakaś pomyłka. Nikt nigdy nie miał powodu 

by przysłać jej kwiaty. 

- Na kopercie jest pani nazwisko - poinformowała ją sekretarka. Znalazła 

kopertę i podała Susan. 

Susan przeczytała liścik dopiero po wyjściu panny Brooks z pokoju. Róże 

przysłał  Nate  z  przeprosinami,  że  przeszkodził  w  porannej  pracy.  Przyznał  jej 
rację,  że  to  nie  czas  na  rozrywkę.  Podpisał:  "Z  wyrazami  miłości,  Nate." 
Zamknąwszy  oczy,  Susan  przycisnęła  liścik  do  piersi  i  usiłowała  uspokoić 
wzburzone  uczucia.  Gdyby  przestał  być  taki  cudowny,  wszystko  stałoby  się 
łatwiejsze. 

Tak  się  złożyło,  że  skończyła  pracę  tego  wieczora  wcześniej,  niż 

planowała i wróciła do domu tuż po siódmej. Mieszkanie było ciemne i puste, 
ale przecież wyglądało tak zawsze i nie mogła zrozumieć, dlaczego tym razem 
miało to dla niej takie znaczenie. A miało! 

background image

Dopiero  gdy  stanęła  przed  drzwiami  Nate'a  i  zapukała  do  nich, 

uświadomiła  sobie,  jak  impulsywnie  się  zachowuje,  odkąd  go  poznała.  Ze 
wszystkich sił starała się go unikać, a jednocześnie nic z tego nie wychodziło 

- Susan! - zawołał, otworzywszy drzwi. - Co za miła niespodzianka! 

- Chciałam… chciałam ci tylko podziękować za kwiaty… i przeprosić za 

to, że byłam kąśliwa jak osa. Poniedziałkowy ranek nie jest moją najulubieńszą 
porą dnia. 

Uśmiechnięty, oparł się o framugę drzwi, krzyżując ramiona na szerokiej 

piersi.  

- Jeśli idzie o ścisłość, to ja jestem winien ci przeprosiny. Nie powinienem 

był  dzwonić  rano.  Zachowałem  się  egoistycznie  i  bezmyślnie.  Miałaś  ważną 
pracę, poza tym to dla ciebie dni pełne napięcia. Mówiłaś mi chyba, że sprawa 
awansu zadecyduje się w ciągu tygodnia lub dwóch. 

Susan skinęła twierdząco głową. 

- Może trudno w to uwierzyć, ale nie chcę powiedzieć ani zrobić nic, co 

mogłoby ci w tym przeszkodzić! Jesteś bardzo oddaną, sumienną pracownicą i 
zasługujesz, by zostać pierwszą kobietą na stanowiska wiceprezesa H&J Lima. 

- Jeśli dostanę awans - powiedziała, patrząc ni niego badawczo - wiele się 

między nami zmieni Nie... nie będę miała zbyt dużo wolnego czasu. 

-  Chodzi  ci  o  to,  że  nie  będziesz  mogła  się  wypuszczać  tak  często?  - 

spytał,  uśmiechając  się  zmysłowo.  Żartował  sobie  z  niej  powtarzając  słowa 
które wypowiedziała rano. 

- Właśnie. 

- Mogę to zaakceptować. Tylko... - zawahał się. 

-  Tak?  -  Nate  miał  zmarszczone  brwi,  co  było  do  niego  zupełnie 

niepodobne.  Zwykle  na  wargach  gości  mu  szelmowski  uśmiech.  -  Co  chciałeś 
powiedzieć?  

-  Pragnę,  żeby  spełniły  się  twoje  marzenia  i  byś  osiągnęła  wszystko,  co 

sobie zaplanowałaś, ale na tej j drodze czeka na ciebie wiele pułapek, na które 
musisz i 'uważać. 

Teraz ona zmarszczyła brwi. Nie była pewna, czy rozumie, co Nate ma na 

myśli.  

background image

-  Chodzi  mi  wyłącznie  o  to,  by  sprawa  wiceprezesury  nie  przysłoniła  ci 

tego,  kim  jesteś.  A  co  jeszcze  ważniejsze  -  policz  koszty.  -  Z  tymi  słowy 
postąpił krok do przodu, spojrzał jej gniewnie w oczy i pocałował lekko w usta, 
po czym cofnął się niechętnie. 

Susan  wahała  się  zaledwie  przez  sekundę,  następnie  rzuciła  mu  się  w 

ramiona, jak gdyby to było po prostu jej miejsce na ziemi. Nawet teraz nie miała 
pewności, czy zrozumiała, o czym Nate mówił, ale bez wątpienia w jego głosie 
brzmiała niekłamana czułość.  

Później,  w  domu,  gdy  wróciła  jasność  myśli  i  przestał  działać  czar  jego 

dotyku, zastanawiała się nad samymi słowami. 

Nate, prosił ją by nie zapomniała, kim jest. A kim ona jest? Nasuwały się 

różne  odpowiedzi.  Jest  Susan  Simmons,  przyszłym  wiceprezesem  do  spraw 
marketingu  największej  w  kraju  firmy  produkującej  i  artykuły  sportowe.  Jest 
córką,  siostrą,  ciotką…  I  nagle  spłynęło  na  nią  objawienie.  Jest  kobietą.  O  to 
właśnie chodziło Nate'owi. To usiłowała powiedzieć jej w niedzielę Emily. Od 
czasu,  gdy  postawiła  sobie  życiowe  cele,  poświęciła  się  całkowicie  karierze 
zawodowej,  zapominając  o  swej  kobiecości.  Teraz  nadszedł  czas,  by  dopuścić 
do głosu tę część jej natury. 

Następnego  wieczora  po  pracy  Susan,  pochylona  nad  kuchennym 

bufetem,  szarpała  się  z  ciężkim  mikserem,  usiłując  wydobyć  go  z  solidnego 
tekturowego pudła. Obliczyła, że według przepisu Emily powinno wyjść jej trzy 
tuziny  ciasteczek.  Po  wizycie  w  sklepie  spożywczym,  następnie  w  sklepie 
gospodarstwa  domowego,  gdzie  kupiła  mikser,  specjalną  folię  do  pieczenia  i 
różne  miarki,  jedno  ciasteczko  będzie  ją  kosztowało  cztery  dolary 
siedemdziesiąt dwa centy. 

Cholerna  cena.  Postawiła  sobie  za  punkt  honoru,  by  udowodnić  coś 

ważnego - choć nie była całkiem pewna, co! Nie uwierzyła w teorię siostry, że 
ciasteczka  kojarzą  się  mężczyznom  z  ciepłem  ogniska  domowego  i  miłością, 
niemniej  postanowiła  spróbować.  Może  chciała  udowodnić  coś  sobie  samej. 
Wiedziała  jedynie,  że  odczuwa  nieprzepartą  potrzebę,  by  upiec  czekoladowe 
ciasteczka. 

Emily  bardzo  chętnie  służyła  jej  przepisem,  a  teraz  Susan  zastanawiała 

się, czy pieczenie ciasteczek jest bardzo trudne. 

Nie  bardzo,  skonstatowała  w  dwadzieścia  minut  później,  gdy  rozłożyła 

już  wszystkie potrzebne  produkty  na blacie kuchennym.  Użyła  starej bluzki  w 
charakterze fartuszka, zawiązując rękawy z tyłu w talii. Emily zawsze tak robiła, 
musi to więc być ważne. 

background image

Automatyczny mikser idealnie ubijał masło z cukrem. Susan, nadzwyczaj 

z  siebie  dumna,  rozbiła  jajka  o  brzeg  misy  ze  zręcznością,  której  mógłby  jej 
pozazdrościć francuski mistrz kuchni. 

-  Cholera!  -  wykrzyknęła,  gdy  połówka  skorupki  wpadła  pomiędzy 

obracające  się  nożyki.  Patrzyła  bezradnie,  jak  kruszą  ją  na  tysiąc 
mikroskopijnych drobinek. Wzruszywszy ramionami, pomyślała, że dodatkowe 
proteiny - a może wapno? - nikomu nie zaszkodzą. 

Wsunęła  nową  błyszczącą  folię  z  ciastkami  do  uprzednio  nagrzanego 

piekarnika,  zamknęła  drzwiczki  i  nastawiła  wyłącznik  czasowy  na  dwanaście 
minut. 

Oblizawszy  palec,  musiała  przyznać,  że  ciasto  jest  całkiem  smaczne. 

Przynajmniej tak dobre, jak u Emily, a może nawet ciutkę lepsze. 

Ogromnie dumna, że wszystko poszło jej jak z płatka, nalała sobie kawy i 

usiadła przy stole z wieczorną gazetą. 

Po  kilku  minutach  poczuła  zapach  dymu.  Odłożyła  gazetę,  podejrzliwie 

pociągając  nosem.  Niemożliwe,  żeby  to  były  jej  ciasteczka  -  piekły  się  nie 
dłużej  niż  pięć  minut.  Żeby  jednak  mieć  całkiem  spokojne  sumienie,  wzięła  z 
bufetu ściereczkę i otworzyła drzwiczki piekarnika. 

Buchnęły  na  nią  kłęby  dymu  i  płomienie.  Jęknęła  z  przerażenia  i 

rzuciwszy ściereczkę, zaczęła krzyczeć na cały głos: 

- Pożar, pożar! 

Włączył się alarm przeciwpożarowy i mogłaby przysiąc, że nie słyszała w 

swoim życiu bardziej przeraźliwego dźwięku. Rzuciła się jak szalona do drzwi i 
otworzyła  je,  by  dać  ujście  dymowi.  Następnie  podbiegła  do  stołu,  chwyciła 
filiżankę  z  kawą  i  chlusnęła  nią  do  środka  piekarnika.  Kaszląc  okropnie, 
zatrzasnęła drzwiczki. 

- Susan! - Przerażony Nate wpadł do jej mieszkania. 

-  Spowodowałam  pożar  -  usiłowała  przekrzyczeć  ogłuszający  sygnał 

alarmu. 

- Co się pali? 

-  Piekarnik!  -  Odsunęła  się  na  bok  i  zakryła  twarz  rękami,  nie  chcąc 

patrzeć. 

background image

Po kilku minutach Nate trzymał ją w ramionach. Dwa sczerniałe arkusze 

folii ze zwęglonymi ciasteczkami leżały w zlewie. 

- Nic ci się nie stało? 

Udało jej się pokręcić przecząco głową.  

- Nie oparzyłaś się? 

- Nie - wykrztusiła - nie mam nawet jednego pęcherzyka. 

Odgarnął delikatnie włosy z jej twarzy i odetchnął głęboko z ulgą. 

- Całe szczęście. Teraz powiedz mi, w jaki sposób powstał ogień. 

- Nie wiem - odrzekła ponuro. - Ja… zrobiłam wszystko według przepisu, 

ale gdy włożyłam ciasteczka do piekarnika… zaczęły się palić. 

-  To  nie  wina  ciasteczek  -  sprostował.  -  Winowajczynią  jest  folia  do 

pieczenia. Była chyba nowa i… ach, zapomniałaś usunąć papier z zewnętrznej 
strony. 

- O Boże! - szepnęła, a słowo to rozpłynęło się w łkaniu. 

-  Susan,  nie  ma  powodu  do  płaczu.  Zwykła  pomyłka.  Usiądź  tutaj.  - 

Posadził  ją  ostrożnie  na  krześle  kuchennym  i  ukląkł  przed  nią,  ujmując  jej 
dłonie i rozcierając je. - To naprawdę nie żadna katastrofa. 

- Wiem. - Wciąż jednak nie mogła powstrzymać łez. - Nic nie rozumiesz. 

To był rodzaj testu… 

- Testu? 

-  Tak.  Emily  twierdzi,  że  mężczyźni  uwielbiają  ciasteczka…  i 

postanowiłam  upiec  je  dla  ciebie.  -  Nie  zacytowała  już  opinii  Emily,  że 
mężczyźni  kochają  kobiety,  które  pieką  ciasteczka.  -  Nie  potrafię  gotować... 
spowodowałam pożar... wrzuciłam kawałek skorupki do ciasta... i nie wyjęłam 
jej... i nie miałam zamiaru nikomu się do tego przyznać. 

Jej  wyznanie  musiało  wstrząsnąć  Natem,  wstał  bowiem  i  wyszedł  z 

pokoju. Ukrywszy twarz w dłoniach, Susan próbowała jakoś się pozbierać. Po 
chwili Nate wrócił z pudełkiem chusteczek jednorazowych. 

Podniósł ją bez wysiłku i posadził sobie na kolanach. 

background image

- Dobra, a teraz wyjaśnij mi wszystko. 

Wytarła twarz chusteczką, czując się głupio z powodu swej reakcji. I co z 

tego, że spaliła parę arkuszy folii wraz z czekoladowymi ciasteczkami. 

- Co mam ci wyjaśnić? 

-  Opinię  na  temat  mężczyzn  lubiących  ciasteczka.  Czy  chciałaś  mi  coś 

udowodnić? 

- Właściwie chodziło mi o Emily - wyszeptała. 

- Przecież powiedziałaś, że piekłaś je dla mnie. 

-  Tak.  Wczoraj  przestrzegłeś  mnie,  żebym  nie  zapomniała,  kim  jestem, 

żebym się odnalazła i...  myślę, że ta nagła chęć upieczenia czegokolwiek była 
reakcją na twoją uwagę. Możesz mi wierzyć, po dzisiejszym dniu zdałam sobie 
sprawę, że w kuchni nigdy nie będę warta złamanego szeląga. 

- Nie przypominam sobie, bym ci sugerował "odnalezienie się" w kuchni - 

powiedział zakłopotany Nate. 

-  No,  Emily  też  ma  w  tym  swój  udział  -  przyznała.  -  To  ona  dała  mi 

przepis.  Moja  siostra  chyba  wierzy,  że  kobieta  może  zmusić  mężczyznę,  by 
zaprzedał jej serce i duszę, jeśli potrafi piec czekoladowe ciasteczka. 

- A ty pragniesz mego serca i duszy? 

- Oczywiście, że nie! Nie bądź śmieszny. 

Zawahał się przez moment i zdawał się rozważać jej słowa. 

-  Czy  byłoby  to  dla  ciebie  zaskoczeniem,  gdybym  wyznał,  że  ja  pragnę 

twego serca i duszy? 

Susan  ledwie  go  słuchała.  Nie  była  w  nastroju  do  takich  rozmów. 

Udowodniła  właśnie,  jak  beznadziejnie  spisuje  się  w  kuchni.  Braki  w  tej 
dziedzinie nigdy dotąd specjalnie jej nie martwiły. Teraz uczyniła autentyczny 
wysiłek i wszystko spaliło na panewce. 

- Coś musiało  się  poplątać w  moich genach - mruknęła w zadumie. - Z 

pewnością. Nie umiem gotować, nie umiem szyć, nie potrafię odróżnić drutu do 
robótek  ręcznych  od  szydełka.  Obce  mi  są  rzeczy,  które...  normalni  ludzie 
kojarzą z płcią żeńską. 

background image

- Susan! - Zrobił niezadowoloną minę. - Czy słyszałaś, o co cię pytałem? 

Pokręciła  przecząco  głową.  Rozumiała  wszystko  doskonale.  Niektóre 

kobiety to mają, a inne nie. Niestety należała do tej drugiej kategorii. 

-  Powiedziałem  ci  coś  ważnego.  Widzę  jednak,  że  mnie  zmuszasz,  bym 

wyraził to bez słów.  - Ująwszy twarz Susan w dłonie, Nate zbliżył usta do jej 
warg.  Tym  razem  jej  nie  pocałował.  Wilgotnym  gorącym  koniuszkiem  języka 
obrysował  kształt  jej  ust.  Wszystkie  przygnębiające  myśli  rozwiały  się  w 
mgnieniu  oka  i  odpłynęły  w  nieznane.  Przestała  myśleć,  przestała  oddychać, 
wszystko  straciło  znaczenie  poza  tym,  że  tulił  ją  w  ramionach.  Ogień  w 
piekarniku był niczym w porównaniu z ogniem, który Nate rozpalił w jej ciele. 
Nie  panując  nad  sobą,  zarzuciła  mu  ręce  na  szyję  i  przylgnęła  z  całej  siły 
wargami  do  jego  warg,  poddając  się  bez  reszty  uczuciom,  które  w  niej 
wzbudzał. Otworzyła się dla niego, obiecując wszystko, czego zapragnie. Jego 
język odnalazł drogę do jej ust, z których wydarł się jęk rozkoszy. Nate zadrżał. 
Zdała  sobie  sprawę,  że  jej  reakcja  była  zarazem  niewinna  i  zmysłowa, 
niewprawna i bezwiedna, lecz pełna pożądania. 

-  A  widzisz!  -  szepnął,  wspierając  się  czołem  o  jej  czoło  i  oddychając 

ciężko. Głos mu się łamał. 

Zabrzmiało to tak, jak gdyby te słowa wyjaśniały wszystko. Susan powoli 

otworzyła oczy i zaczerpnęła powietrza, próbując uspokoić oddech. 

Zanurzył  palce  w  jej  włosach  i  znów  ją  pocałował.  Dłonie  Susan 

powędrowały  ku  szyi  Nate'a,  przesunęły  się  po  ramionach  i  wzdłuż  rąk.  Jej 
dotyk sprawił mu wyraźną przyjemność, zamruczał coś bowiem cicho i jeszcze 
mocniej wpił się w jej wargi. 

-  Niestety,  chyba  nie  jesteś  jeszcze  gotowa,  by  to  usłyszeć  -  powiedział 

czule. 

- Co usłyszeć? - spytała, gdy mogła wreszcie wydobyć z siebie głos. 

- To, co ci powiedziałem. 

- Co mianowicie? - Uniosła brwi. 

- Zapomnij  o ciasteczkach.  Jesteś bardziej  niż wystarczająco kobieca dla 

każdego mężczyzny. 

Zamrugała powiekami, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. 

background image

-  Nigdy  ci  nie  mówiłem,  byś  sprawdzała,  kim  jesteś.  Sugerowałem 

wyłącznie,  byś  nie  straciła  własnej  osobowości.  Życiowe  cele  -  w  porządku, 
trzeba je mieć, ale powinnaś zrobić rachunek kosztów. 

-  Och!  -  Myśli  wciąż  jej  się  gmatwały,  nie  docierało  do  niej  właściwe 

znaczenie słów. 

-  Nic  ci  nie  będzie?  -  spytał,  przesuwając  pieszczotliwie  koniuszkami 

palców po jej policzku i zamykając pocałunkiem jej oczy. 

Pokręciła z trudem głową. 

 

 

 

 

 

 

-  John  Hammer  pragnie  panią  natychmiast  widzieć  -  poinformowała 

panna Brooks Susan, gdy weszła do biura w czwartek rano. 

Serce podeszło dziewczynie do gardła. Na ten dzień czekała pięć długich 

lat. 

-  Czy  powiedział  w  jakiej  sprawie?  -  spytała,  usiłując  zachować  spokój 

przynajmniej na zewnątrz. 

-  Nie  -  odrzekła  sekretarka.  -  Poprosił  mnie  tylko,  bym  przekazała,  że 

chciałby się z panią widzieć w porze wygodnej dla pani. 

Susan osunęła się na miękkie siedzenie fotela. Oparła łokcie na biurku i 

ukryła twarz w dłoniach, próbując uporządkować popłatne myśli. 

-  W  porze  wygodnej  dla  mnie  -  powtórzyła  szeptem.  -  Nie  dostałam 

awansu. Wiedziałam, że tak będzie. 

- Susan - powiedziała surowo sekretarka, zwracając się do niej po imieniu, 

co się nigdy przedtem nie zdarzyło. - Myślę, że wyciągasz pochopne wnioski. 

background image

Susan spojrzała na nią, zirytowana jej niedomyślnością. 

- Gdyby miał zamiar mianować mnie wiceprezesem, zaprosiłby do siebie 

późnym popołudniem. Zawsze tak postępuje. Następnie palnąłby mówkę, jakim 
to jestem lojalnym pracownikiem, cennym nabytkiem dla firmy itd., itp. To, że 
chce ze mną mówić teraz, oznacza… Cóż, wie pani, co to oznacza. 

-  Jestem  pewna,  że  się  mylisz  -  odrzekła  spokojnie  panna  Brooks.  - 

Proponuję, byś się pozbierała i poszła do Johna Hammera, zanim się rozmyśli. 

Susan  wstała  i  wyprostowała  się.  Ze  zdenerwowania  miała  straszliwe 

kurcze żołądka, nie mogła opanować drżenia rąk. 

- Połam nogi, dziecko - uśmiechnęła się panna Brooks i uniosła kciuk do 

góry. 

John  Hammer  wstał,  gdy  ją  zaanonsowano.  Susan  weszła  do  gabinetu  i 

natychmiast  zauważyła,  że  jej  dwaj  rywale  nie  zostali  wezwani.  Prezes 
uśmiechnął  się  życzliwie  i  wskazał  krzesło.  Susan  przycupnęła  na  brzeżku, 
starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest zdenerwowana. 

- Dzień dobry, Susan... - uśmiechnął się łagodnie John Hammer. 

 

 

 

 

 

- I co? - Eleanor Brooks patrzyła w napięciu, jak Susanna powoli sadowi 

się przy biurku. - Co się stało? - spytała po raz drugi. - Nie siedź tak. Mów coś. 

Susan powoli przeniosła wzrok z telefonu na sekretarkę. Potem zaśmiała 

się  cicho.  Nie  mogła  się  powstrzymać,  chichotała  jak  szalona,  zasłoniła  więc 
usta  obiema  rękami.  Gdy  była  już  w  stanie  mówić,  otarła  łzy,  spływające  po 
policzkach. 

-  Po  pierwsze,  zapytał  mnie,  czy  zechciałabym  przenieść  się  do  innego 

gabinetu na czas malowania mojego? 

- Co takiego? 

background image

Susan  pomyślała,  że  gdy  John  Hammer  zadał  jej  to  pytanie,  musiała 

wyglądać tak jak panna Brooks w tej chwili. 

-  Moja  pierwsza  reakcja  była  identyczna.  Nie  zrozumiałam,  o  co  mu 

chodzi.  Wyjaśnił  mi,  że  ma  zamiar  urządzić  na  nowo  mój  gabinet,  żeby  był 
godny wiceprezesa do spraw marketingu. 

-  Dostałaś  awans?  -  Eleanor  Brooks  klasnęła  w  dłonie  z  nie  ukrywaną 

radością. 

-  Dostałam!  -  powiedziała  cicho  Susan,  zamykając  oczy.  -  Naprawdę 

dostałam. 

- Gratuluję. 

-  Dziękuję,  bardzo  dziękuję.  -  Sięgnęła  po  słuchawkę  telefonu.  Musi 

podzielić się nowiną z Nate'em. Zaledwie dwa dni temu powiedział, że powinna 
dążyć do spełnienia swych marzeń, a już dziś wszystko ułożyło się po jej myśli. 

Telefon  w  jego  mieszkaniu  nie  odpowiadał,  odłożyła  więc  słuchawkę, 

bardzo  zawiedziona.  Odczuwała  nieprzepartą  potrzebę  porozmawiania  z  nim, 
próbowała więc co pół godziny, aż wreszcie pomyślała, że za chwilę zwariuje. 

Pogrążyła się w pracy, którą przerwała jej w południe sekretarka, mówiąc, 

że przyszła osoba, z którą była umówiona na lunch. 

- Niech wejdzie tutaj - mruknęła zirytowana. 

Ku  jej  zdumieniu,  do  gabinetu  wszedł  Nate  i  klapnął  w  fotelu 

naprzeciwko biurka. 

-  Nate!  -  wykrzyknęła,  zrywając  się  na  równe  nogi.  -  Próbuję  się  z  tobą 

połączyć przez cały ranek. Co ty tu robisz? 

- Idziemy razem na lunch, zapomniałaś? 

 

 

 

 

 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

- Nate - Susan obeszła biurko i stanęła przed nim. - John Hammer wezwał 

mnie  rano  do  siebie.  -  Z  podniecenia  brakowało  jej  tchu.  -  Dostałam  awans. 
Masz przed sobą wiceprezesa firmy H&J Lima. 

Przez chwilę Nate się nie odzywał. Potem spytał powoli, z namysłem, jak 

gdyby nie był pewien, czy słuch go nie myli: 

- Dostałaś awans? 

- Tak! - potwierdziła radośnie. - Tak! 

- Naprawdę dopięłaś swego? - Oczy Nate'a rozszerzyły się z podziwu. 

Susan entuzjastycznie pokiwała głową z taką gwałtownością, że omal nie 

zwichnęła sobie szyi. 

Odrzucając  głowę  do  tyłu,  Nate  wydał  okrzyk,  od  którego  strop  znalazł 

się  w  niebezpieczeństwie.  Następnie  opasał  ją  ramionami  w  talii,  podniósł  i 
zaczął z nią wirować, pokrzykując radośnie. 

Susan nigdy w życiu nie odczuwała głębszej radości. Awans wydawał jej 

się nierealny, póki nie podzieliła się wiadomością z Nate'em. To on był pierwszą 
osobą, której pragnęła o tym powiedzieć. Stał się ośrodkiem jej życia i nadszedł 
czas, by się przyznać, że się w nim zakochała. 

Nie posiadając się ze szczęścia, uśmiechnęła się do niego i impulsywnie 

zanurzyła  palce  w  jego  włosach.  Pocałowała  go  drżącymi  wargami,  a  potem 
spojrzała mu z uśmiechem w oczy. Przeniosła spojrzenie na jego zmysłowe usta, 
pochyliła się i przywarła do jego warg w namiętnym pocałunku. 

- Susan - powiedział zdławionym głosem Nate - co ty ze mną wyrabiasz! 

Dygocąc  z  podniecenia,  rozchyliła  usta.  Chciała,  by  ją  całował  tak,  jak 

ostatnio,  by  zabrakło  jej  tchu.  Był  to  najszczęśliwszy  moment  w  jej  życiu,  a 
poczucie  szczęścia  tylko  częściowo  wiązało  się  z  awansem.  Najważniejszy 
okazał się Nate i miłość, którą do niego czuła. 

Ktoś zakasłał nerwowo za ich plecami. Nate przestał ją całować i spojrzał 

ze zniecierpliwieniem w stronę drzwi. 

- Panno Simmons - uśmiechnęła się szeroko sekretarka. 

background image

-  Tak?  -  Susan  oderwała  się  od  Nate'a  i  przygładziła  włosy,  usiłując 

odzyskać swój kierowniczy autorytet. 

- Wychodzę. Zastąpi mnie panna Andrews. 

- Dziękuję, panno Brooks - w głosie Nate'a brzmiało zniecierpliwienie. 

Susan posłała mu karcące spojrzenie. 

- My… ja idę teraz na lunch. 

- Powiem pannie Andrews. 

-  Po  południu  chciałabym  zwołać  zebranie  pracowników  i  powiadomić 

ich o awansie. 

Eleanor Brooks skinęła głową, ale oczy jej się śmiały, gdy popatrzyła na 

Nate'a. 

-  Wszyscy  chyba  już  się  domyślili  po…  hałasie,  który  dobiegał  z  pani 

gabinetu kilka minut temu. 

- Rozumiem. 

- Nie ma pracownika, który by się nie cieszył z pani sukcesu. 

- Hm, ja widzę dwóch… - powiedziała cicho Susan, pamiętając o swoich 

byłych rywalach. 

Sekretarka zamknęła za sobą drzwi i w tej samej chwili Nate pochwycił 

Susan w ramiona. 

- W którym miejscu skończyliśmy? 

- Wychodziliśmy właśnie na lunch. 

- Ja przypominam  sobie  coś zupełnie innego - nachmurzył się Nate. 

Susan  roześmiała  się  i  uścisnęła  go  mocno,  przepełniona  coraz  większą 

miłością. 

- Myślę, że oboje trochę się zapomnieliśmy.  - Odsunąwszy się od niego, 

sięgnęła po torebkę i przewiesiła ją przez ramię. - Jesteś gotów? 

background image

- Dla ciebie zawsze do usług. - Ale jego namiętne spojrzenie mówiło, że 

miał na myśli coś innego niż lunch. 

Susan poczuła, że się czerwieni. 

- Nate - szepnęła, spuszczając wzrok - zachowuj się przyzwoicie. Proszę. 

-  Staram  się  jak  mogę  w  tych  warunkach  -  odpowiedział  jej  również 

szeptem,  patrząc  na  nią  figlarnie.  -  Muszę  ci  uświadomić,  gdybyś  się  jeszcze 
tego nie domyśliła, że szaleję za tobą, dziewczyno. 

- Ja… ja też za tobą przepadam. 

- To świetnie. - Objął ją ramieniem w pasie i wyprowadził z gabinetu, po 

czym  przeszli  tak  całym  korytarzem  aż  do  windy.  Susan  czuła  na  sobie 
spojrzenia  swoich  współpracowników,  ale  po  raz  pierwszy  w  życiu  nie 
przejmowała się tym, co sobie pomyślą. 

Poszli do II Bistro, jednej z najlepszych restauracji w mieście. Nastrój był 

uroczysty  i  Nate,  odgrywając  rolę  dżentelmena  w  każdym  calu,  nie  chciał 
pozwolić, by zajrzała do karty, nalegając, że sam coś dla niej wybierze. 

- Nate - powiedziała cicho, gdy kelner odszedł od stolika - chcę zapłacić 

za ten lunch. To sprawa służbowa. 

Nate uniósł brwi. 

- A jak uzasadnisz ten wydatek, gdy twój szef cię o to zapyta? 

-  Oprócz świętowania  sukcesu, o którym  nie  wiedziałam  do  dzisiejszego 

ranka,  jest  jeszcze  inny  powód,  dla  którego  zaprosiłam  cię  na  lunch.  -  Już 
wcześniej  mu  wyjaśniła,  że  z  chwilą  otrzymania  awansu  jej  życie  ulegnie 
zmianie.  Nowe  obowiązki  będą  wymagały  większego  zaangażowania  i  mogą 
drastycznie rozluźnić jej stosunki z Nate'm. A ona chciałaby, żeby były bliższe. 
I sądzi, że znalazła na to sposób. 

- Sposób? - powtórzył Nate. 

Rozmowę  przerwał  im  kelner,  który  przyniósł  butelkę  drogiego 

francuskiego  wina.  Odkorkował  ją  i  nalał  odrobinę  Nate'owi  do  spróbowania. 
Gdy  Nate  skinął  głową  na  znak  aprobaty,  napełnił  im  kieliszki  i  oddalił  się 
dyskretnie. 

- No więc, o czym mówiłaś? 

background image

Susan sięgnęła przez stół i wzięła go za rękę. 

-  Zawsze  byłeś  wobec  mnie  szczery  i  uczciwy.  Chcę, żebyś  wiedział, że 

bardzo  to  w tobie  cenię.  Gdy  cię  kiedyś  zapytałam  o  pracę, przyznałeś  się,  że 
owszem, pracowałeś, a potem przestałeś. - Czekała, aż powie jej coś więcej, on 
jednak  milczał.  -  Widać,  że  nie  brakuje  ci  pieniędzy,  ale  przecież  poza  nimi 
istnieje coś nie mniej ważnego. 

Nate puścił jej dłoń i zaczął obracać w palcach kieliszek z winem. 

- A co to takiego? 

- Brakuje ci celu. 

Spojrzał jej w oczy, unosząc pytająco brwi. 

-  Nie  masz  określonych  zainteresowań.  Przez  ostatnich  kilka  tygodni 

obserwowałam,  jak  przeskakujesz  z  jednej  dziedziny  do  drugiej.  Najpierw 
baseball, potem gry komputerowe, jeszcze później latawce, a jutro z pewnością 
wymyślisz coś innego. 

-  Podróże  -  skończył  za  nią.  -  Myślałem  serio  o  zwiedzaniu.  Bardzo 

chciałbym pojechać do Hongkongu. 

-  Hongkong  -  powtórzyła,  gestykulując  żywo.  -  To  właśnie  miałam  na 

myśli. - Serce niemal przestało jej bić na myśl, że mogłaby go nie widzieć przez 
tyle czasu. Przyzwyczaiła się, że jest tuż obok, że dzieli z nim wolne chwile. Nie 
dość,  że  się  w  nim  zakochała,  to  jeszcze  w  błyskawicznym  tempie  stał  się  jej 
najlepszym przyjacielem. 

- Czy uważasz podróże za coś zdrożnego? 

-  Ależ  nie  -  odparła  szybko.  -  Ale  co  będziesz  robił,  gdy  wyczerpią  cię 

rozrywki i znudzą podróże? - Co będziesz robił, gdy skończą ci się pieniądze? 

- Będę się zastanawiał, gdy się to już stanie. 

- Rozumiem. 

- Susan, w twoich ustach brzmi to jak koniec świata. Wierz mi, bogactwo 

to  naprawdę  nie  wszystko.  Jeśli  zabraknie  mi  pieniędzy  -  świetnie.  Jeśli  nie 
zabraknie - też dobrze. 

- Rozumiem - powtórzyła z nieszczęśliwą miną. 

background image

- Już to mówiłaś kilka minut temu. 

- Martwię się o ciebie. Możemy mieszkać w tym samym bloku, ale nasze 

światy różnią się od siebie diametralnie. Moja przyszłość jest nakreślona aż do 
chwili,  gdy  przejdę  na  emeryturę  w  wieku  sześćdziesięciu  pięciu  lat.  Wiem, 
czego chcę, i wiem, jak to zdobyć. 

- Kiedyś też tak myślałem, zrozumiałem jednak, jak to wszystko jest mało 

ważne. 

-  Wcale  tak  nie  musi  być  -  powiedziała  stanowczo.  -  Posłuchaj,  chcę  ci 

zaproponować  coś  ważnego,  ale  nie  odpowiadaj  mi  teraz.  Daję  ci  czas  do 
namysłu. Obiecaj, że przynajmniej rozważysz moją propozycję. 

- Czy to propozycja małżeństwa? - zażartował. 

- Nie. - Wzburzona, wygładziła lnianą serwetkę na kolanach, chcąc ukryć 

drżenie palców. - Proponuję ci pracę. 

- Co takiego? - Nate uniósł się z wrażenia na krześle. 

Susan  rozejrzała  się  ze  zmieszaniem  dookoła  i  spostrzegła,  że  niektórzy 

ludzie przerwali jedzenie i przyglądają im się. 

-  Czemu  się  tak  dziwisz?  Praca  zmieni  zdecydowanie  twój  stosunek  do 

życia. 

- A jakie stanowisko mi proponujesz? 

-  Nie  wiem,  przynajmniej  na  razie.  Musimy  ustalić  pewne  sprawy  ze 

współpracownikami.  Jestem  jednak  pewna,  że  znajdzie  się  stanowisko 
odpowiadające twoim kwalifikacjom. 

Nate spoważniał i nie odzywał się przez długą chwilę. 

- Uważasz, że praca zapewniłaby mi cel w życiu? 

-  Tak  właśnie  uważam.  -  Jej  zdaniem  praca  nauczyłaby  go  patrzeć  w 

przyszłość, a nie tylko żyć dniem dzisiejszym. Musiałby wstawać rano, zamiast 
wylegiwać się w łóżku do dziewiątej czy dziesiątej. 

- Susan... 

- Zanim powiesz cokolwiek - przerwała mu - chciałabym, żebyś poważnie 

przemyślał moją ofertę. 

background image

Spojrzał tak poważnie, jak nigdy dotąd, zupełnie inaczej niż w chwilach, 

gdy  chciał  ją  pocałować.  Wyraźnie  błądził  gdzieś  myślami.  Podczas  posiłku 
rzadko  się  odzywał,  co  zresztą  jej  nie  dziwiło.  Rozważał  ofertę,  a  właśnie  na 
tym jej zależało. Miała nadzieję, że podejmie właściwą decyzję. Kochała go tak 
bardzo, że pragnęła upodobnić jego świat do swojego. 

Mimo  protestów  Nate'a,  Susan  zapłaciła  za  lunch.  Odprowadził  ją  do 

biura i przystanął na chodniku, żegnając się. Susan pocałowała go w policzek i 
raz jeszcze poprosiła, by przemyślał jej propozycję. 

- Dobrze - obiecał, przesuwając pieszczotliwie palcem po jej policzku, po 

czym odszedł. 

-  Czy  ktoś  dzwonił?  -  spytała  Dorothy  Andrews,  która  zastępowała  jej 

sekretarkę. 

- Tak - odrzekła Dorothy, nie podnosząc oczu. 

- Jakaś Emily - nie podała nazwiska. Powiedziała, że zadzwoni później. 

- Dziękuję. Usiadła przy biurku w gabinecie i zadzwoniła do siostry. 

- Emily, mówi Susan. Czy to ty dzwoniłaś? 

- Wiem, że nie powinnam zawracać ci głowy w biurze, ale nigdy cię nie 

mogę złapać w domu, a muszę spytać cię o coś ważnego. 

- O co chodzi? - Susan sięgnęła po formularz, zamierzając go wypełnić w 

trakcie rozmowy. Czasami  mijało dobrych kilka minut, zanim Emily udało się 
dotrzeć do sedna sprawy. 

-  Zostało  mi  kilka  pięknych  cukini  z  mojego  ogrodu.  Może  chciałabyś 

jedną? 

-  Mniej  więcej  tak  samo,  jak  bólu  głowy.  -  Po  historii  z  czekoladowymi 

ciasteczkami Susan poprzysięgła sobie, że nie spojrzy więcej na żaden przepis. 

- Cukinie są wspaniałe o tej porze roku - powiedziała Emily, jak gdyby to 

wystarczyło, by nakłonić Susan do wzięcia całej ciężarówki. 

Susan postawiłaby na szali nawet swój awans, że siostra nie zadzwoniła 

po  to,  by  rozmawiać  o  cukiniach.  Był  to  wyłącznie  pretekst  i  teraz  musiała 
zagrać; w zgaduj-zgadulę. Przebiegła w myśli różne ewentualności i wstrzeliła 
się bezbłędnie. 

background image

-  Możemy  uważać  temat  cukini  za  skończony,  a  co  do  Michelle,  to  nie 

mam  nic  przeciwko  temu,  by  się  nią  zaopiekować,  jeśli  potrzebna  ci  moja 
pomoc. 

- Och, Susan, naprawdę? Byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś zajęła się 

nią za dwa tygodnie od tej soboty. 

-  Przez  całą  noc?  -  Choć  bardzo  kochała  siostrzenicę,  perspektywa 

spędzenia  z  nią  kolejnej  nocy  napawała  ją  przerażeniem.  Co  prawda  Nate  z 
pewnością byłby szczęśliwy, mogąc jej pomóc. 

-  Ależ  nie,  tylko  na  wieczór.  Szef  Roberta  zaprosił  nas  na  kolację  i  nie 

bardzo  wypada  nam  zabrać  ze  sobą  dziecko.  Czy  mówiłam  ci,  że  Robert 
otrzymał poważny awans? 

- Nie. 

-  Taka  jestem  z  niego  dumna.  Myślę,  że  jest  najlepszym  księgowym  w 

Seattle. 

Susan  zastanawiała  się  przez  chwilę,  czy  nie  powiedzieć  siostrze  o 

wielkiej  nowinie,  ale  nie  chciała  zakłócać  ich  radości  z  powodu  awansu 
szwagra. Powie im za dwa tygodnie, gdy podrzucą Michelle. 

-  Bardzo  chętnie  zajmę  się  Michelle  -  powtórzyła  Susan  i,  zaznaczając 

datę  w  kalendarzu,  uświadomiła  sobie,  że  to  prawda.  Może  być  do  niczego  w 
kuchni, ale z siostrzenicą idzie jej całkiem nieźle. Może jeszcze przyjdzie czas, 
gdy  zastanowi  się  poważnie  nad  możliwością  zafundowania  sobie  dziecka,  a 
może dwojga dzieci - oczywiście nie teraz, lecz kiedyś w przyszłości. 

- Dobrze. Czekam na was siedemnastego. 

Susan  wróciła  wieczorem  do  domu  pod  dobrą  datą.  Zebranie  ze 

współpracownikami  miało  szalenie  sympatyczny  przebieg.  Po  piątej  obie 
asystentki  zaprosiły  ją  na  drinka,  by  oblać  awans.  Niespodziewanie  wpadło 
jeszcze  kilka  osób  z  wydziału  i  koniecznie  chciało  jej  postawić  drinka.  Około 
siódmej była już mocno zarumieniona i podniecona. 

Prawdopodobnie  porządna  kolacja  zniwelowałaby  skutki  alkoholu,  ale 

Susan chciała jak najszybciej wrócić do domu. 

Minęło  niespełna  pół  godziny,  gdy  zadzwonił  telefon.  Piła  właśnie 

herbatę, przebrana już w płaszcz kąpielowy. 

- Susan, mówi Nate. Czy mogę wpaść na chwilę? 

background image

- Daj mi pięć minut na przebranie się.  

Otworzyła mu drzwi, ubrana w luźne spodnie i sweter. 

-  Cześć  -  powitała  go  wesoło,  świadoma,  że  jej  usta  wykrzywiają  się  w 

nienaturalnym grymasie. 

Nate  ledwie  na  nią  spojrzał.  Wszedł  nachmurzony,  z  rękami  w 

kieszeniach.  Nie  usiadł,  lecz  zaczął  przemierzać  pokój  niczym  żołnierz 
sprawujący wartę. 

Usiadła na brzegu kanapy, obserwując go uważnie. Była pełna animuszu i 

radosna po całym pełnym wydarzeń dniu. Bawiło ją wyraźne poruszenie Nate'a. 

-  Sądzę,  że  przyszedłeś  porozmawiać  o  mojej  ofercie?  -  spytała, 

zdziwiona, że tak panuje nad głosem. 

Milczał przez chwilę, przeczesując palcami gęste włosy. 

- Tak, właśnie o tym chciałbym porozmawiać. 

- Nie rób tego - uśmiechnęła się. 

- Dlaczego? - Zmarszczył brwi, zaskoczony. 

-  Ponieważ  chcę,  żebyś  miał  więcej  czasu  na  rozważenie  mojej 

propozycji. 

- Najpierw muszę ci coś wyjaśnić. 

Susan nie słuchała. Miała mu do powiedzenia coś znacznie ważniejszego. 

- Jesteś przystojny, inteligentny i pociągający  - zaczęła z entuzjazmem. - 

Mógłbyś być, kimkolwiek zechcesz, Nate! 

- Susan... 

Pogroziła mu palcem, kręcąc głową. 

- Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć. 

- Tak? 

-  Jestem  w  tobie  zakochana.  -  Jej  wyznanie  rozpłynęło  się  w  głośnym 

ziewnięciu. Speszona, zasłoniła usta dłonią. - Oo, przepraszam. 

background image

Nate zmrużył podejrzliwie oczy. 

- Susan, ty piłaś? 

- Ociupinkę - zademonstrowała mu ilość dwoma palcami - tylko tyle, ale 

przede wszystkim jestem szczęśliwa. 

- Susan! - wymówił jej imię z długim westchnieniem. - Nie wierzę ci. 

-  Dlaczego?  Czy  chcesz, żebym  wykrzyczała  to  na  cale  Seattle?  Chętnie 

to zrobię. Patrz! - Pobiegła w podskokach do kuchni i rozsunęła oszklone drzwi. 

Skutki  alkoholu  częściowo  minęły,  ale  odczuwała  nieprzepartą  potrzebę 

powiedzenia Nate'owi, jak bardzo jej na nim zależy. Już zbyt długo omijali ten 
temat. 

Wyszła  na  balkon  i  wystawiła  rozgorączkowaną  twarz  na  podmuch 

wiatru. Złożywszy dłonie wokół pst, krzyknęła głośno: 

-  Kocham  Nate'a  Townsenda!  -  Zadowolona,  odwróciła  się  do  niego 

przodem  i  rozłożyła  ręce  najszerzej  jak  mogła.  -  Widzisz  -  oznajmiłam  to 
całemu światu. 

Podszedł do niej i wziął ją w ramiona, zamykając oczy. Susan oczekiwała 

po nim większej wylewności. 

- Nie wydajesz się zbyt szczęśliwy z tego powodu - rzuciła prowokująco. 

- Nie jesteś sobą. 

- Kim więc jestem? - Podparłszy się pod boki, utkwiła w nim wyzywające 

spojrzenie. - Czuję się normalnie. Założę się, że myślisz, iż jestem pijana. Otóż 
wcale nie jestem. 

Nie  odpowiedział.  Wziąwszy  ją  za  ramiona,  pokierował  do  kuchni,  po 

czym zajął się parzeniem kawy. 

- Rzuciłam kofeinę - oznajmiła. 

- Kiedy? Przecież piłaś kawę podczas lunchu. 

-  Właśnie  w  tej  chwili  -  zachichotała.  -  No,  Nate!  -  wykrzyknęła, 

pochylając się ku niemu i pstrykając palcami. - Rozluźnij się trochę. 

- Muszę się zająć doprowadzeniem cię do stanu trzeźwości. 

background image

- Mógłbyś mnie pocałować. 

- Mógłbym - przyznał - ale nie pocałuję. 

- Dlaczego? 

- Ponieważ jeśli to zrobię, mogę stracić panowanie nad sobą. 

Westchnęła i zamknąwszy oczy, wyprostowała ramiona. 

- To najbardziej romantyczna rzecz, jaką mi kiedykolwiek powiedziałeś. 

Nate przesunął dłonią po twarzy i pochylił się nad blatem kuchennym. 

- Czy miałaś coś w ustach od lunchu? 

-  Jedną  faszerowaną  pieczarkę,  jedną  śliwkę  w  bekonie  i  kawałek  selera 

napełniony jakąś masą serową. 

- A kolacja? 

- Miałam zamiar zrobić sobie grzankę, ale nie byłam głodna. 

- Po całej tej masie jedzenia - no cóż, wcale się nie dziwię… 

- Czy usiłujesz być złośliwy? Och, chwileczkę, miałam cię o coś zapytać. 

Przymknąwszy  jedno  oko,  usiłowała  przypomnieć  sobie  datę,  którą 

wspomniała jej siostra. 

- Czy masz jakieś plany na siedemnastego? 

- Siedemnastego? A o co chodzi? 

-  Michelle  przychodzi  z  wizytą  do  cioci  Susan  i  wiem,  że  chciała  się 

spotkać również z tobą. 

Nate był wyraźnie zaniepokojony, ale od chwili gdy wszedł do jej domu, 

nie okazywał zadowolenia z niczego. 

- Niestety, ten wieczór mam zajęty. 

- No cóż, poradzę sobie sama. Przedtem też jakoś mi się udało. 

Kawa zaparzyła się i Nate nalał pełną filiżankę, po czym podał ją Susan, 

wciąż nachmurzony. 

background image

- Och, Nate, co się z tobą dzieje? Odkąd tylko wszedłeś zachowujesz się 

zupełnie inaczej niż zwykle. Powinniśmy dawno się już całować, a ty po prostu 
mnie ignorujesz! 

- Wypij kawę. 

Stał nad nią, póki nie podniosła filiżanki do ust. Upiwszy łyk, skrzywiła 

się, ponieważ kawa była straszliwie gorąca. 

- No, pij do dna, maleńka. 

Susan  posłusznie  wykonała  polecenie.  Sącząc  kawę,  obserwowała  przez 

cały czas Nate'a, który krążył bezustannie po kuchni, jak gdyby nie mógł ustać 
w  miejscu.  Był  czymś  wyraźnie  zdenerwowany  i  bardzo  chciałaby  wiedzieć, 
czym. 

-  Zrobione!  -  oznajmiła,  odstawiając  filiżankę,  zadowolona  z  siebie.  - 

Nate - spytała, coraz bardziej zaniepokojona - czy ty mnie kochasz? 

Przystanął i spojrzał jej poważnie w oczy. 

- Tak bardzo, że trudno mi samemu uwierzyć. 

- To dobrze - odetchnęła z ulgą. - Zaczynałam już w to wątpić. 

-  Gdzie  trzymasz  aspirynę?  -  Zaczął  bezładnie  szukać  w  szafkach 

kuchennych. 

-  Aspirynę?  Czy  chcesz  przez  to  powiedzieć,  że  moje  zachowanie 

przyprawiło cię o ból głowy? 

- Nie. - Odwrócił się i powiedział z czułym uśmiechem:  - Chcę, żebyś ją 

miała na podorędziu jutro rano, bo z pewnością będzie ci potrzebna. 

Jej miłość do niego rosła w postępie geometrycznym. 

- Jesteś dla mnie taki dobry! 

- Gdy się obudzisz, weź od razu dwie tabletki. Powinno ci trochę pomóc. - 

Przykucnął  przed  nią  i  ujął  jej  obie  dłonie.  -  Wyjeżdżam  jutro  na  kilka  dni. 
Zadzwonię do ciebie, dobrze? 

-  Przemyślisz  sobie  moją  propozycję,  prawda?  Po  powrocie  powiesz  mi, 

co  postanowiłeś.  -  Musiała  przerwać  z  powodu  tak  potężnego  ziewnięcia,  że  

background image

szczęka  omal  jej  nie  wyskoczyła  z  zawiasów.  -  Myślę,  że  powinnam  się 
położyć, prawda? 

 

 

 

 

Rano obudził ją gniewny terkot budzika. Natychmiast zdała sobie sprawę 

za świdrującego bólu w skroniach. Z trudem usiadła na łóżku, jęcząc z bólu. 

Dowlokła się jakoś do kuchni i spostrzegła stojący na bufecie flakonik z 

aspiryną. Przypomniała sobie, że Nate prosił by zażyła ją zaraz po obudzeniu. 

-  Niech  Bóg  błogosławi  tego  faceta  -  powiedziała  głośno  i  skrzywiła  się 

na dźwięk własnego głosu. 

W biurze funkcjonowała tylko na pół pary. Eleanor Brooks nie wyglądała 

lepiej  od  niej.  Wymieniły  porozumiewawcze  spojrzenia  i  uśmiechnęły  się  do 
siebie. 

- Kawa gotowa - poinformowała ją sekretarka. 

- Zrobiła pani również sobie? 

- Tak. 

- Jest jakaś poczta? 

-  Nic,  co  nie  mogłoby  zaczekać.  Pan  Hammer  był  tu  z  samego  rana. 

Powiedział, bym dała pani do przejrzenia to czasopismo, a zrobi na pani takie 
wrażenie, jak na nim. 

Susanna  rzuciła  okiem  na  Business  Monthly  sprzed  sześciu  lat.  Było  to 

czasopismo o tematyce handlowej, bardzo cenione w kręgach przemysłowych. 

-  Ale  to  przecież  wydanie  sprzed  kilku  lat  -  zdziwiła  się,  zachodząc  w 

głowę, po co szef kazał jej to czytać. 

- Pan Hammer powiedział, że jest tu coś bardzo ciekawego na temat pani 

przyjaciela.   

background image

- Mojego przyjaciela? 

- Tak, tego o zmysłowych oczach - Nathaniela Townsenda. 

  

 

 

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Susan poczekała, aż panna Brooks wyjdzie z pokoju, po czym otworzyła 

pismo.  Cały  artykuł  był  poświęcony  Nate'owi.  Zdjęcie  przedstawiało  go 
znacznie  młodszego  na  tle  sklepu  firmowego  Rainy  Day  Cookies,  najbardziej 
znanej firmy cukierniczej w całym kraju. 

Susan  uwielbiała  ciasteczka  Rainy  Day  Cookies.  Produkowano  je  w 

różnych odmianach, ale czekoladowe były wprost fantastyczne. 

Gdy  przeczytała  dwa  dalsze  akapity,  myślała,  że  za  chwilę  zwymiotuje. 

Przerwała  czytanie  i  zamknęła  oczy,  walcząc  z  ogarniającymi  ją  mdłościami. 
Przyciskając  ręką  żołądek,  zmusiła  się,  by  wrócić  do  artykułu.  Jej  otępiały 
umysł magazynował szczegóły fantastycznego sukcesu Nate'a. 

Zaczął  karierę  w  matczynej  kuchni,  studiując  jeszcze  w  college'u.  Jego 

specjalnością były ciasteczka czekoladowe, które stały się tak popularne, że ani 
się obejrzał, jak wpadł w diabelski młyn, który wywindował go na sam szczyt w 
świecie  przemysłu.  W  wieku  dwudziestu  ośmiu  lat  Nate  Townsend  był  multi-
milionerem. 

Przypomniała sobie, że jakieś sześć miesięcy temu czytała w tym samym 

periodyku,  że  firma  została  właśnie sprzedana  za  nie ujawnioną sumę.  Kwota, 
na jaką ją szacowano, spowodowała u Susan zawrót głowy. 

Oparłszy  łokcie  na  biurku,  wzięła  parę  głębokich  oddechów,  by  się 

uspokoić. Zrobiła z siebie kompletną idiotkę wobec Nate'a, a co gorsza, on jej na 
to pozwolił. To upokorzenie będzie pamiętać chyba do końca życia. 

Pomyśleć, że piekła ciastka dla króla czekoladowych ciasteczek i omal nie 

spaliła całej kuchni! Ale to poniżenie było niczym w porównaniu z wczorajszą 

background image

rozmową,  kiedy  to  truła  mu  o  przedsiębiorczości,  ambicji,  życiowych  celach, 
zanim  -  Boże  drogi,  to  już  zupełnie  nie  do  zniesienia!  -  zaproponowała  mu 
pracę. Jakże się musiał śmiać w duchu. 

Eleanor  Brooks  przyniosła  pocztę  i  położyła  ją  na  rogu  biurka.  Susan 

spojrzała  na  nią  i  zrozumiała,  że  nie  da  rady  wytrzymać  w  biurze  przez  cały 
dzień. 

- Idę do domu. 

- Słucham? - Panna Brooks stanęła jak wryta. 

- Jeśli ktoś będzie mnie szukał, powiedz, że źle się czuję i jestem w domu. 

Susan  wiedziała,  że  jej  asystentka  przeżyła  coś  w  rodzaju  szoku.  Przez 

wszystkie lata pracy w H&J Lima nie opuściła ani jednego dnia. 

- Do zobaczenia w poniedziałek rano - powiedziała stojąc już w drzwiach. 

- Mam nadzieję, że będzie się pani czuła lepiej. 

-  Z  pewnością.  -  Potrzebowała  trochę  czasu  w  samotności,  by  wylizać 

rany  i  pozbierać  okruchy  potrzaskanej  dumy.  Pomyśleć,  że  zaledwie  kilka 
godzin temu po pijanemu wyznała Nate'owi Townsendowi dozgonną miłość. 

Wchodząc do mieszkania poczuła się, jakby znalazła się w schronie. W tej 

chwili  była  bezpieczna,  odgrodzona  od  świata  zewnętrznego.  W  końcu  będzie 
musiała doń wrócić i stawić mu czoło, ale na razie miała spokój. 

Zarzuciła na ramiona włóczkowy szal zrobiony przez siostrę i wpatrzyła 

się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. 

Ależ była głupia! Zbłaźniła się kompletnie! Zamknąwszy oczy, odchyliła 

głowę  na  oparcie  kanapy  i  kilkakrotnie  głęboko  odetchnęła.  Chciała  zrzucić  z 
siebie gniew i urazę, by nie przekształciły się w gorycz. Nie pozwoliła sobie na 
rozważania  typu  "co  by  było  gdyby".  Spróbowała  podejść  do  sprawy  bardziej 
pozytywnie. Następnym razem będzie umiała strzec swego serca. 

W  godzinę  później  obudziła  się  zdumiona  tym,  że  zasnęła.  Otuliła  się 

kocem i zaczęła analizować sytuację. 

Sprawy  nie  miały  się  wcale  tak  źle.  Osiągnęła  swój  najważniejszy  cel  - 

została  wiceprezesem  do  spraw  marketingu  -  pierwszą  kobietą  na  tak 
eksponowanym  stanowisku  w  całej  długiej  historii  firmy.  Była  zadowolona  z 
życia.  Jeśli  niekiedy  odczuwała  tęsknotę  za  własną  rodziną,  to  przecież  miała 

background image

Emily.  Tłumiąc  westchnienie,  Susan  powiedziała  sobie,  że  nie  brakuje  jej 
niczego.  Cieszyła  się  szacunkiem,  miała  dobrą  pracę,  była  zdrowa.  Życie  jest 
piękne. 

Głowa ją bolała, żołądek też dawał się we znaki, ale koło południa zrobiła 

sobie rosół z torebki i zmusiła się, by choć trochę zjeść. Wkładała właśnie talerz 
do zlewu, gdy zadzwonił telefon. Jedynie panna Brooks wiedziała, że Susan jest 
w domu i miała dzwonić tylko w bardzo ważnych sprawach. 

- Susan, mówi Nate. 

-  Cześć, Nate  -  powiedziała, starając  się, by  jej  głos brzmiał  obojętnie.  - 

Czym mogę ci służyć? 

-  Dzwoniłem  do  pracy,  ale  twoja  sekretarka  powiedziała,  że  poszłaś  do 

domu, ponieważ źle się czułaś. 

- Tak. Myślę, że wczoraj wieczorem wypiłam więcej, niż mi się zdawało. 

Miałam koszmarnego kaca, gdy się obudziłam dziś rano. 

- Czy znalazłaś aspirynę na bufecie? 

-  Tak.  Teraz  przypominam  sobie,  że  byłeś  u  mnie  wieczorem.  -  Myślała 

gorączkowo, chcąc zatrzeć ślady. - Pewnie zrobiłam z siebie idiotkę? - siliła się 
na  lekki  ton.  -  Czy  nie  powiedziałam  przypadkiem  czegoś  kłopotliwego  dla 
mnie lub dla ciebie? 

- Nie pamiętasz? - Roześmiał się cicho. 

Oczywiście  że  pamiętała,  ale  wolałaby  raczej,  by  ją  torturowano,  niż 

miałaby się do tego przyznać. 

- Trochę, ale na większość wieczoru urwał mi się film. 

- Gdy tylko wrócę do Seattle, pomogę ci przypomnieć sobie każde słowo. 

-  Pewnie…  zrobiłam  z  siebie  kompletną  idiotkę  -  wymamrotała.  -  Na 

twoim miejscu zapomniałabym o wszystkim, co ci powiedziałam. 

- Susan, Susan, Susan - powiedział czule Nate. - Może zrobimy ten krok 

od razu? 

-  Myślę…  że  powinniśmy  porozmawiać  o  tym  później…  naprawdę… 

ponieważ nie byłam wtedy sobą. - Łzy zebrały się w kącikach jej oczu i spłynęły 

background image

po  policzkach.  Wściekła  na  siebie  za  ten  wybuch  uczuć,  otarła  je  wierzchem 
dłoni. 

- Lepiej się już czujesz? 

- Tak…. nie. Właśnie miałam zamiar się położyć. 

-  Połóż  się,  odpocznij.  Wracam  w  niedzielę.  Przylatuję  wczesnym 

popołudniem. Chciałbym, żebyśmy zjedli razem kolację. 

-  Oczywiście.  -  Zgodziłaby  się  na  wszystko,  byle  tylko  skończyć  tę 

rozmowę. Rana była zbyt świeża, wciąż krwawiła. Do niedzieli zdoła się jakoś 
pozbierać i łatwiej sprosta sytuacji. Do niedzieli zdoła ukryć swój ból. 

- A więc do zobaczenia koło piątej. 

- W niedzielę - dopowiedziała, czując się jak robot, zaprogramowany, by 

robić  dokładniej  to,  czego  zażąda  jego  użytkownik.  Nie  miała  zamiaru  jeść 
kolacji  razem  z  Nate'em  ani  nic  w  tym  rodzaju.  A  on  wkrótce  się  dowie, 
dlaczego. 

Jedynym sposobem, by przetrwać jakoś tę sobotę, była praca. Wstąpiła do 

biura, by przejrzeć korespondencję, którą zostawiła jej na biurku panna Brooks. 
Wiadomość  o  jej  awansie  miała  być  opublikowana  w  niedzielnym  wydaniu 
Seattle  Times,  ale  musiał  nastąpić  jakiś  przeciek,  prawdopodobnie  ze  strony 
szefa,  znalazła  bowiem  w  korespondencji  zaproszenie  na  lunch  z  okazji 
konferencji  miejscowych  handlowców,  którzy  osiągnęli  znaczący  sukces. 
Konferencja  miała  się  odbyć  siedemnastego,  czyli  już  za dwa  tygodnie,  Susan 
spędziła więc sporo czasu, pisząc na maszynie notatki do wystąpienia. 

W  niedzielny  poranek  Susan  obudziła  się  ociężała  i  bez  humoru. 

Natychmiast  uzmysłowiła  sobie,  jakie  jest  źródło  jej  złego  samopoczucia.  Po 
południu  stanie  oko  w  oko  z  Nate'em.  Przez  ostatnie  dwa  dni  planowała 
dokładnie, co powie i jak się zachowa. 

Nate  przyszedł  o  wpół  do  piątej.  Otworzyła  mu  drzwi,  ubrana  w 

granatowe spodnie i kremowy włóczkowy sweter. Włosy miała upięte. 

-  Susan!  -  Wzrok  miał  wygłodniały.  Przestąpił  próg  i  pochwycił  ją  w 

ramiona. 

Nim  się  połapała,  że  chce  ją  pocałować,  było  już  za  późno  na  ukrycie 

reakcji.  Przytulił  ją  mocno  do  siebie  i  namiętnie  wpił  wargi  w  jej  usta.  Susan 
zapomniała o swych pretensjach i odwzajemniła mu gorący pocałunek. 

background image

Nate  wsunął  palce  w  jej  włosy  i  wyciągnął  wszystkie  szpilki,  nie 

przestając jej całować. 

- Dwa dni nigdy mi się tak nie dłużyły - powiedział, chwytając zębami jej 

dolną wargę, jakby była najsmakowitszym kąskiem. 

Starając się odzyskać zimną krew, uwolniła się z jego objęć: 

- Napijesz się kawy? 

- Nie. Chcę tylko ciebie. 

Odsunęła  się,  ale  znów  ją  pochwycił  i  przygarnął  w  ciepły  azyl  swych 

ramion.  Splótł  ręce  na  jej  plecach  i  spojrzał  czule  w  oczy.  Szósty  zmysł 
podpowiedział mu, że coś jest nie tak. 

- Coś się stało? - spytał. 

-  Nie…  i  tak  -  przyznała  sucho.  -  Trafił  mi  przypadkiem  do  rąk  stary 

egzemplarz Business Monthly. Czy coś ci to mówi? 

Zawahał się i przez długą chwilę Susan wątpiła, czy się w ogóle odezwie. 

- Zatem wiesz? 

-  O  tym,  że  jesteś  czy  też  kiedyś  byłeś  królem  ciasteczek  na  cały  świat? 

Wiem. 

Zmrużył oczy. 

- Jesteś na mnie zła. 

Westchnęła. Wiele zależało od tego, w jaki sposób mu to powie. Mimo iż 

ćwiczyła  swą  przemowę  wielokrotnie  podczas  weekendu,  było  to  znacznie 
trudniejsze, aniżeli mogła przypuszczać. Jednakże powzięła silne postanowienie, 
że zachowa spokój i obojętność. 

-  Jestem  raczej  zakłopotana  niż  ubawiona  -  powiedziała.  -  Szkoda,  że 

mnie nie uprzedziłeś, zanim zrobiłam z siebie idiotkę. 

- Susan, wiem, że masz wszelkie prawo mieć do mnie pretensję. - Puścił 

ją i zaczął przechadzać się nerwowo po kuchni oraz salonie, pocierając kark,  - 
To nie była żadna tajemnica. Sprzedałem interes prawie sześć miesięcy temu i 
wziąłem sobie urlop - do diabła, naprawdę go potrzebowałem! Doprowadziłem 
się do takiego stanu, że lepiej nie mówić. Mój doktor twierdzi, że znajdowałem 

background image

się  na  krawędzi  kompletnego  załamania  psychicznego.  Gdy  cię  spotkałem, 
zacząłem  właśnie  z  tego  wychodzić,  uczyłem  się  na  nowo  cieszyć  życiem. 
Ostatnią  rzeczą,  której  bym  pragnął,  były  rozmowy  na  temat  minionych 
trzynastu  lat.  Pozostawiłem  za  sobą  Rainy  Day  Cookies  i  chciałem  zbudować 
nowe życie. 

- Czy zamierzałeś mi kiedyś o tym powiedzieć? 

-  Tak!  -  potwierdził  porywczo.  -  W  czwartek  wieczorem.  Byłaś  słodka, 

oferując  mi  pracę.  Wiedziałem,  że  powinienem  coś  powiedzieć,  ale  byłaś 
wtedy… 

- Zawiana - dokończyła za niego. 

- Dobrze, niech będzie zawiana, z braku lepszego słowa. 

- Musiałeś mieć świetny ubaw z powodu wpadki z ciasteczkami.  - Sama 

się  zdziwiła,  jak  spokojnie  brzmi  jej  głos.  Udało  jej  się  zachować  równowagę 
ducha i była z tego ogromnie dumna. 

Kąciki warg uniosły mu się leciutko. Widać było, że usiłuje powstrzymać 

śmiech. 

-  Mów  dalej  -  powiedziała,  machnąwszy  ręką.  -  Przypuszczam,  że  te 

zwęglone  ciasteczka  i  spalona  folia  do  pieczenia  były  akcentem  komicznym. 
Nie  winię  cię.  Gdyby  sytuacja  była  odwrotna,  z  pewnością  wpadłabym  w 
histerię. 

-  To  nie  tak.  Fakt,  że  upiekłaś  te  ciasteczka,  był  jedną  z  najmilszych 

rzeczy,  jakie  kiedykolwiek  dla  mnie  zrobiono.  Chcę,  byś  wiedziała,  że  byłem 
głęboko wzruszony. 

- Nie zrobiłam tego dla ciebie - rzuciła, usiłując powstrzymać gniew. - To 

była próba ogniowa… 

- Susan… 

-  Musiałeś  też  mieć  niezłą  zabawę  innego  dnia,  gdy  wygłosiłam  ci 

przemowę na temat przedsiębiorczości, motywacji i życiowych celów. 

- To mnie również dotknęło - podkreślił. 

- Pewnie w czułe miejsce na łokciu. - Udała, że się śmieje, by udowodnić, 

jaka  z  niej  równa  facetka.  Mogła  sobie  żartować,  ale sama  niezbyt  lubiła, gdy 
ktoś stroił sobie z niej żarty. 

background image

- Zdaję sobie sprawę, że nie wygląda to najlepiej, gdy się patrzy od twojej 

strony - powiedział po chwili Nate. 

- Wygląda całkiem źle - powtórzyła z krótkim histerycznym śmiechem. - 

Istnieje jedyny sposób położenia temu kresu. 

Nate nie przestawał krążyć po mieszkaniu. 

-  Czy  chcesz  zlekceważyć  to  drobne  nieporozumienie,  Susan,  czy  też 

masz  zamiar  obrócić  je  przeciwko  mnie,  zniszczyć  wszystko,  co  jest  miedzy 
nami? 

-  Jeszcze  nie  wiem.  -  W  gruncie  rzeczy  wiedziała,  ale  nie  chciała,  by 

oskarżył ją o podejmowanie pochopnych decyzji. Nate z łatwością wytłumaczył 
się  ze  wszystkiego.  Susan  jednak  czuła  się  upokorzona.  Jak  miałaby  mu  teraz 
zaufać, skoro uważał za nic ukrycie tak ważnej części swego życia. 

- Jak długo masz zamiar nad tym myśleć? 

- Nie wiem. 

- Rozumiem, że ze wspólnej kolacji nici? 

Skinęła głową, zaciskając zęby aż do bólu. 

-  W  porządku,  przemyśl  sobie  wszystko.  Wierzę,  że  jesteś  absolutnie 

uczciwa  i  bezstronna.  Chciałbym  tylko  spytać  cię  o  coś.  Jak  postąpiłabyś  na 
moimi miejscu? 

-  Dobrze.  -  Była  skłonna  zrobić  dla  niego  choć  tyle,  jakkolwiek  w  głębi 

duszy powzięła już postanowienie. 

- Przemyśl jeszcze jedną sprawę - powiedział, gdy otworzyła mu drzwi. 

- Co takiego? - Susan szaleńczo pragnęła pozbyć się go jak najszybciej z 

domu. Im dłużej u niej przebywał, tym trudniej było jej gniewać się na niego. 

- To. - Przyciągnął ją i pocałował, poruszają najgłębsze zakątki jej duszy. 

Jego wargi płonęły a pocałunek był tak przepełniony pożądaniem, że kolana się 
pod nią ugięły. 

Gdy Nate wreszcie ją puścił, cofnęła się i omal ni upadła. Oddychając z 

trudem, oparła się o framugę piersi jej falowały. 

background image

Zadowolony  z  siebie  Nate  uśmiechnął  się,  co  doprowadziło  ją  do 

wściekłości. 

- Przyznaj, Susan - wyszeptał, przesuwając palcem po jej obojczyku - że 

jesteśmy dla siebie stworzeni. 

- Nie... nie mam zamiaru niczego przyznawać. 

Zrobił  smutną  minę.  Bez  wątpienia  była  obliczona  na  wywołanie  jej 

współczucia, ale nic z tego. Susan nie da się omamić po raz drugi. 

- Zadzwonisz do mnie? 

-  Tak.  -  Jak  rak  świśnie,  a  ryba  zaśpiewa,  co  powinno  nastąpić  mniej 

więcej  w  czasie,  gdy  rząd  osiągnie  równowagę  budżetu.  Może  w 
dwutysięcznym roku. 

 

 

 

 

Od dwóch dni życie Susan powróciło do normalnego trybu. Wychodziła 

do pracy wcześnie, wracała późno, robiąc wszystko, co w jej mocy, by unikać 
Nate'a, choć była pewna, że będzie czekał cierpliwie na jakiś znak od niej. Poza 
tym on też miał swoją dumę - liczyła na to. 

Gdy wróciła w środę do domu, zastała wetkniętą w drzwi karteczkę. Serce 

zaczęło walić jej jak młotem. 

Zwlekała  z  otworzeniem  jej,  dopóki  nie  włożyła  kolacji  do  kuchenki 

mikrofalowej.  Gdy  się  wreszcie  zdecydowała,  zobaczyła  tylko  cztery  słowa: 
"Zadzwoń do mnie. Proszę." 

Wybuchnęła  histerycznym  śmiechem.  Ha!  Nate  Townsend  może  wpaść 

do kadzi z płynną czekoladą, nim doczeka się jej telefonu. Bardziej niż pewne, 
że powiedziałby lub zrobił coś, co przypomniałoby jej, jaką była idiotką! 

Gdy  zadzwonił  telefon,  wciąż  miała  ambiwalentne  uczucia.  Odskoczyła 

do tyłu i popatrzyła nań nieufnie. 

- Halo? - spytała ostrożnie drżącym głosem. 

background image

- Susan, czy to ty? 

- Och, cześć, Emily. 

- O Boże, ale mi napędziłaś stracha. Myślałam, że jesteś chora. Twój głos 

brzmiał tak dziwnie. 

- Nie, nie, czuję się świetnie. 

-  Dawno  nie  rozmawiałyśmy  i  chciałam  się  dowiedzieć,  co  u  ciebie 

słychać. 

- Wszystko w porządku. 

- Susan! - Jej imię zabrzmiało w ustach siostry jak ostrzeżenie. - Znam cię 

zbyt dobrze, bym nie wyczuwała, że święci się coś niedobrego. Wiem też, że ma 
to  pewnie  związek  z  Nate'em.  Nie  wspomniałaś  o  nim  słowem  w  żadnej 
rozmowie. 

- Rzadko się ostatnio widujemy. 

- Dlaczego? 

- Cóż, bycie multimilionerem bardzo go absorbuje. 

Emily zamilkła na dłuższą chwilę, chwytając oddechy 

- Chyba coś się dzieje z telefonem. Zdawało mi się, że powiedziałaś… 

- Znasz Rainy Day Cookies? 

- Jasne. Chyba każdy zna. 

- Jeszcze nie pojmujesz związku? 

- Chcesz powiedzieć, że Nate... 

- ... jest królem czekoladowych ciasteczek we własnej osobie. 

- Ależ to cudownie. Wspaniale. Jest sławny... to znaczy jego ciasteczka są 

znane na całym świecie. Pomyśleć, że ktoś, kto doprowadził do rozkwitu Rainy 
Day  Cookies  pomagał  Robertowi  złożyć  łóżeczko  Michelle.  Nie  mogę  się 
doczekać, by mu o tym powiedzieć. 

- Na mnie nie zrobiło to wrażenia. 

background image

-  Kiedy  się o tym  dowiedziałaś?  -  spytała  Emily  niemal  oskarżycielskim 

tonem. 

-  W  ubiegły  piątek.  John  Hammer  dał  mi  czasopismo,  w  którym  był 

artykuł o Nacie. To wydanie sprzed kilku lat, ale artykuł powiedział mi o nim 
wszystko to, co sam powinien był mi powiedzieć. 

- A więc sama to odkryłaś? - wykrzyknęła Emily. 

- Tak. 

- Jesteś na niego zła? 

- Dobry Boże, oczywiście że nie. Jaki miałabym powód? - Susan obawiała 

się, że Emily nie wyczuje sarkazmu w jej słowach. 

-  Z  pewnością  miał  zamiar  ci  powiedzieć  -  broniła  Nate'a  Emily.  -  Nie 

znam  zbyt  dobrze  twojego  sąsiada,  ale  zrobił  na  mnie  wrażenie  człowieka 
prostolinijnego.  Jestem  pewna,  że  zamierzał  ci  wszystko  wyjaśnić  w 
odpowiednim czasie. 

- Być może - zgodziła się Susan. - Przepraszam cię, ale pitraszę sobie coś 

w  kuchence  mikrofalowej  i  muszę  już  lecieć.  -  Była  to  marna  wymówka,  ale 
Susanna  nie  miała  ochoty  rozmawiać  w  tej  chwili  o  Nacie.  -  Och,  byłabym 
zapomniała - dodała szybko. - Mam wystąpienie na konferencji siedemnastego, 
ale  wszystko  się  kończy  przed  wpół  do  szóstej,  więc  możesz  na  mnie  liczyć, 
jeśli idzie o Michelle. 

-  Świetnie.  Posłuchaj,  siostrzyczko,  jeśli  zechcesz  porozmawiać,  zawsze 

możesz na mnie liczyć. 

- Dzięki, będę o tym pamiętała. 

Odłożywszy  słuchawkę,  spojrzała  jeszcze  raz  na  krótki  liścik  od  Nate'a. 

Właściwie powinna wyrzucić go do śmieci. Zmięła karteczkę w kulkę i wrzuciła 
do pojemnika, czując niewielką, cholernie niewielką, satysfakcję. 

Co z oczu, to i z serca - jak mówi stare przysłowie - tyle że tym razem nie 

chciało to jakoś zadziałać. 

Telefon przyciągał jej uwagę jak magnes. 

Kolacja  była  gotowa,  ale  gdy  spojrzała  na  nieapetyczną  potrawę, 

postanowiła ją wyrzucić i pójść do Western Avenue Deli na kurczaka w curry. 

background image

Byłoby to dobre z dwóch względów. Po pierwsze, przestałby ją kusić telefon, a 
po drugie zjadłaby wreszcie coś przyzwoitego. 

Podjąwszy  w  końcu  decyzję,  przeszła  już  do  salonu,  gdy  usłyszała 

dzwonek do drzwi. Jęknęła, wiedząc doskonale, zanim jeszcze otworzyła drzwi, 
że te z pewnością Nate. 

-  Nie  zadzwoniłaś  -  powiedział  oschle.  Wpadł  dc  mieszkania  jak  burza, 

nie  czekając  na  zaproszenie  Wyglądał  na  zdenerwowanego,  ale  panował  nad 
sobą 

- Jak długo jeszcze mam czekać? Widzę, że postanowiłaś mnie ukarać za 

błąd, który popełniłem, cc do pewnego stopnia jestem w stanie zrozumieć. Ale 
już przez to przeszliśmy. Na co więc czekasz? Na przeprosiny? A więc dobrze - 
jest mi bardzo przykro 

- Ach... 

-  Masz  wszelkie  powody  czuć  się  urażona,  ale  o  co  ci  chodzi?  Łakniesz 

krwi? Dość już tego! Szaleję za tobą, kobieto, a ty czujesz to samo do mnie, nie 
próbuj więc zgrywać obojętności, ponieważ potrafię  cię przejrzeć. Odłóżmy te 
głupstwa na bok. 

- Dlaczego? 

- Co dlaczego? 

- Dlaczego tak zwlekałeś? Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej? 

Rzucił  jej  spojrzenie  mówiące,  że  znów  wracają  do  starych  dziejów,  po 

czym zaczął chodzić po pokoju. 

-  Ponieważ  chciałem  wyrzucić  Rainy  Day  Cookiem  z  moich  myśli. 

Poświęciłem  się  pracy  bez  reszty.  -  Przystanął  i  popatrzył  na  nią  badawczo.  - 
Zauważyłem u ciebie podobne nastawienie. Całe twoje życie jest uzależnione od 
jakiejś firmy produkującej artykuły sportowe. 

- Nie jakiejś, lecz największej w całym kraju - odparła oburzona. 

-  Wybacz,  Susan,  ale  naprawdę  nie  robi  to  na  mnie  wrażenia.  A  co  z 

twoim  życiem?  Ma  polegać  wyłącznie  na  wspinaniu  się  po  szczeblach 
korporacji? Pozwól sobie powiedzieć, że gdy znajdziesz się już na górze, widok 
stamtąd wcale nie jest taki wspaniały. Nie będziesz umiała cenić prostych rzeczy 
w życiu. Tak się stało ze mną. 

background image

-  Czy  sugerujesz,  żebym  rzuciła  to  wszystko  i  zaczęła  wąchać  kwiatki? 

Cóż, Nathanielu Townsend, mam dla ciebie nowinę. Otóż podoba mi się moje 
życie  takie,  jakie  jest.  Obrażasz  mnie,  sądząc,  że  możesz  w  nie  ingerować, 
wtrącać się do mojej kariery i wmawiać mi, że wkroczyłam na drogę wiodącą ku 
samounicestwieniu,  powiem  ci  więc  od  razu...  -  umilkła  na  chwilę,  by 
zaczerpnąć tchu - ...że twoje słowa nic dla mnie nie znaczą. 

Na te zagryzł wargi. 

-  Nie  namawiam  cię  do  wąchania  kwiatów,  Susan.  Chcę,  byś  wyjrzała 

przez  okno  na  cieśninę  i  zobaczyła  coś  poza  pięknym  widokiem,  promami, 
ośnieżonymi  górami.  Życie  jest  czymś  więcej  niż  tylko  pajęczyną  snutą  przez 
pająka w rogu balkonu. To są codzienne cuda, które znajdziesz za progiem, ale 
życie, bogate życie jest czymś więcej. To interesujące znajomości, przyjaciele, 
zabawa. Umknęło to nam obojgu. Najpierw mnie, a teraz widzę, że zmierzasz w 
dokładnie tym samym niszczycielskim kierunku. 

- Dla ciebie to wszystko jest dobre i śliczne, ale ja... 

- Potrzeba ci tego samego, co mnie. Potrzebujemy się nawzajem. 

-  Małe  sprostowanie  -  powiedziała  w  podnieceniu.  -  Tak  się  złożyło,  że 

odpowiada  mi  właśnie  taki  styl  życia.  Dlaczego  miałby  mi  nie  odpowiadać? 
Osiągnęłam swoje cele, założone na pięć lat,  teraz postawiłam sobie następne. 
Mogę  dotrzeć  na  sam  szczyt  w  tej  firmie  i  tego  właśnie  pragnę.  A  co  do 
potrzeby kontaktów, mylisz się również. Radziłam sobie, zanim cię spotkałam i 
będę sobie radziła, gdy znikniesz z mojego życia! 

W pokoju zrobiło się tak cicho, że przez chwilę Susan była przekonana, iż 

Nate przestał oddychać. 

-  Gdy  zniknę  z  twojego  życia  -  powtórzył  wolno.  -  Rozumiem.  A  więc 

podjęłaś już decyzję. 

- Tak - odrzekła, podnosząc wysoko głowę. - Było sympatycznie, ale jeśli 

muszę  wybierać  pomiędzy  tobą  a  funkcją  wiceprezesa,  decyzja  nie  jest  raczej 
trudna.  Jestem  pewna,  że  spotkasz  inną  młodą  kobietę,  która  będzie 
potrzebowała obrony przed samą sobą. Jak widzę, nasze kontakty były z twojej 
strony czymś w rodzaju akcji ratunkowej. Teraz, skoro już wiesz, jak się kruszy 
ciasteczko  -  kalambur  jest  zamierzony  -  może  zechcesz  uprzejmie  pozostawić 
mnie mojemu żałosnemu losowi. 

- Susan, czy mnie wysłuchasz? 

background image

- Nie. - Dla większego efektu podniosła rękę. - Spróbuję być szczęśliwa - 

powiedziała z kpiną w głosie. 

Przez dłuższą chwilę Nate się nie odzywał. 

- Robisz błąd, ale musisz przekonać się o tym na własnej skórze. 

- Spodziewam się, że będziesz w pobliżu,  by pozbierać kawałki, na które 

się rozlecę. 

Zmrużył błękitne oczy i prześwidrował ją wzrokiem. 

- Może będę, a może nie. 

-  Cóż,  nie  musisz  się  martwić,  ponieważ  tak  czy  owak  będziesz  musiał 

długo czekać. 

  

 

 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

- Panno Simmons, panie Hammer, to dla mnie prawdziwy zaszczyt. 

- Dziękuję - odpowiedziała Susan, uśmiechając się uprzejmie do młodego 

mężczyzny, który powitał ją oraz jej szefa. Convention Centrę był wypełniony 
niemal  po  brzegi.  W  chwili  gdy  zdała  sobie  sprawę,  jak  wielkie  będzie  jej 
audytorium, poczuła, że zamiast żołądka ma ściśnięty kłębek. 

Poszła  wraz  ze  swym  szefem  za  młodym  mężczyzną,  który  zaprowadził 

ich na podium. Siedziało tam już kilka osób. Susan poznała burmistrza i kilku 
radnych, a także dwóch znanych biznesmenów. 

Miejsce  Susan  znajdowało  się  po  prawej  stronie  podium.  John  miał 

siedzieć  obok  niej.  Uścisnąwszy  dłoń  koordynatorowi  konferencji,  pozdrowiła 
innych i usiadła. 

background image

Pomyślała, że nie uda jej się przełknąć ani kęsa, siedząc tak na widoku. 

Spoglądając  na  morze  nieznajomych  twarzy,  usiłowała  zachować  spokój  i 
zebrać  myśli.  Była  przecież  jedną  z  osób,  które  miały  dziś  wystąpić  i 
przygotowała się do tego starannie. 

Po  jej  prawej  stronie  powstało  lekkie  zamieszanie,  ale  podium 

przesłaniało jej widok. 

- Cześć, ślicznotko. Nikt mnie nie uprzedził, że również tu będziesz. 

Nate. Susan omal nie połknęła w całości sporego kawałka łososia. Utkwił 

jej w przełyku i była bliska udławienia. 

Obróciwszy się w krześle, znalazła się z nim oko w oko. 

- Cześć, Nate - powiedziała, starając się, by zabrzmiało to obojętnie. 

-  Spodziewałem  się,  że  Nate  Townsend  może  być  tu  dzisiaj  -  szepnął 

John, bardzo z siebie zadowolony. 

- Widzę, że teraz ty zaczęłaś mi deptać po piętach. 

Susan zignorowała komentarz Nate'a i zajęła się łososiem, mając nadzieję, 

że  rzuca  się  w  oczy,  iż  bardziej  niż  obaj  mężczyźni  interesuje  ją  smaczne 
jedzenie. 

- Tęskniłaś za mną? 

Minęło  dziesięć  dni,  odkąd  widziała  Nate'a  po  raz  ostatni.  Unikanie  go 

nastręczało wiele trudności. Gdy wróciła do domu pierwszego dnia po zerwaniu, 
zza  ściany  dobiegały  dźwięki  włoskiej  opery,  a  przez  uchylone  okno  wdzierał 
się  pikantny  zapach  domowego  sosu  do  spaghetti.  W  nosie  aż  ją  kręciło  od 
aromatu duszących się pomidorów z dodatkiem ziół i ostrego czosnku. 

Podczas  weekendu  Susan  mogłaby  przysiąc,  że  Nate  wypróbował 

wszystkie  możliwe  przepisy  z  książki  kucharskiej,  a  każdy  następny  bardziej 
kuszący od poprzedniego. Susan nigdy nie jadła tylu posiłków w restauracjach, 
co w ubiegłym tygodniu. 

Gdy Nate zdał sobie sprawę, że nie uda mu się tak łatwo jej przekupić za 

pomocą  dobrego  jedzenia,  wina  i  śpiewu  -  w  tym  wypadku  arii  operowych  - 
zastosował inną taktykę. 

Wróciwszy  z  pracy  do  domu,  zastała  przed  drzwiami  samotną  pąsową 

różę. Nie było przy niej żadnej karteczki, po prostu nieskazitelnie piękny kwiat. 

background image

Podniosła  ją i  wbrew  rozsądkowi  zabrała do  domu,  rozkoszując  się subtelnym 
zapachem.  Jedyną  osobą,  która  mogła  ją  tam  zostawić,  był  Nate. 
Zreflektowawszy się, wyszła z mieszkania i położyła różę na dawnym miejscu. 
W pięć minut później otworzyła drzwi i z konsternacją odkryła, że kwiat wciąż 
tam leży i wygląda na opuszczony i smutny. 

Postanowiwszy  dać  Nate'owi  jasno  do  zrozumienia,  co  zrobi  ze 

wszystkimi prezentami, położyła różę pod jego drzwiami. 

Nie było mu jednak łatwo przemówić do rozsądku. Następnego wieczora 

miejsce  róży  zajęło  nieduże  pudełko  luksusowych  czekoladek.  Tym  razem 
Susan nie weszła z nimi do domu, lecz zaniosła wprost pod drzwi Nate'a. 

- Nie! - odparła teraz, wracając myślami do chwili obecnej i konferencji. - 

Nie tęskniłam ani trochę. 

-  Naprawdę?  -  zrobił  zakłopotaną  minę.  -  Myślałem,  że  próbujesz 

wszystko między nami naprawić i dlatego zostawiasz te wszystkie prezenty pod 
drzwiami. 

Na  moment  serce  przestało  jej  bić.  Rzuciła  mu  wściekłe  spojrzenie  i 

powróciła do jedzenia. Zjadła wszystko do ostatniego kęsa, bojąc się, że' inaczej 
Nate mógłby pomyśleć, iż jest chora z miłości do niego. 

Szef pochylił ku niej głowę i powiedział z zadowoloną miną: 

- Pomyślałem, że będzie dla ciebie miłą niespodzianką występować razem 

z Nate'em. Sam to zaaranżowałem. 

- Bardzo to ładnie z pańskiej strony - szepnęła. 

-  Tęskniłaś  za  mną,  przyznaj  się  -  zaczepił  ją  znów  Nate,  balansując  na 

dwóch nogach krzesła, by zajrzeć jej w twarz. 

W porządku, była skłonna zgodzić się, że dokuczała jej trochę samotność, 

ale  należało  się  tego  spodziewać.  Przez  kilka  tygodni  Nate  wypełniał  każdą 
wolną chwilę takimi głupstwami, jak mecze baseballa czy puszczanie latawców. 
Ale  zanim  go  spotkała,  żyło  jej  się  świetnie,  a  teraz  wracała  po  prostu  do 
dawnego  spokojnego  trybu  życia.  Jej  świat  był  cudowny.  Pełny.  Nie 
potrzebowała  Nate'a,  by  uczynił  z  niej  stuprocentową  kobietę.  Zadawał  sobie 
mnóstwo trudu, by ją zmusić do przyznania się, że bez niego jest nieszczęśliwa. 
Nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji. 

background image

-  Ja  za  tobą  tęsknię.  -  Spojrzał  na  nią  wymownie.  -  Powinnaś 

przynajmniej  ustąpić  na  tyle,  by  przyznać  że  jesteś  równie  samotna  i 
nieszczęśliwa jak ja. 

- Ależ nie jestem! - odparła słodko, w cichości ducha zdając sobie sprawę, 

że  to  wierutne  kłamstwo.  -  Mam  fantastyczną  pracę,  przede  mną  obiecująca 
kariera. O czym więcej mogłabym marzyć? 

- Dzieci? 

Pokręciła głową. 

-  Michelle i  ja  świetnie się  ze  sobą bawimy, a  kiedy  zmęczymy  się sobą 

nawzajem, matka zabiera ją do domu. Uważam, że to idealny sposób cieszenia 
się dzieckiem. 

Pierwszy mówca wszedł na podium, przyciągając uwagę Susan. Po mniej 

więcej  pięciu  minutach  Susan  poczuła,  że  ktoś  popukał  ją  w  ramię.  Rzuciła 
spojrzenie na Nate'a, który trzymał w górze białą płócienną serwetkę z napisem: 
"A co z mężem?". 

Stłumiwszy  jęk,  Susan  modliła  się,  by  nikt  inny  nie  zauważył  napisu,  a 

zwłaszcza jej szef. Wywróciła oczy i pokręciła stanowczo głową. Właśnie wtedy 
zauważyła, że wszyscy spoglądają w jej stronę i biją brawo, jak gdyby czekając 
na coś. Zamrugała powiekami, nie rozumiejąc, o co chodzi, wreszcie zdała sobie 
sprawę, że właśnie ją zapowiedziano i zebrani czekają na jej wystąpienie. 

Wstała  gwałtownie,  szurając  krzesłem  i  zajęła  miejsce  na  podium,  nie 

ośmielając  się  spojrzeć  na  Nate'a.  Ten  facet  mógł  doprowadzić  człowieka  do 
szewskiej  pasji.  Inna  kobieta  wylałaby  całą  zawartość szklanki  z  wodą na  jego 
zadowoloną  gębę!  Opanowała  się,  odetchnęła  głęboko  i  popatrzyła  na  swe 
audytorium.  Natychmiast  uświadomiła  sobie,  że  popełniła  błąd.  Na  sali  było 
mnóstwo osób, czuła wlepione w siebie oczy. 

Rozplanowała  bardzo  starannie  swe  wystąpienie  i  nauczyła  się  go  na 

pamięć.  Na  wszelki  wypadek  przyniosła  za  sobą  maszynopis.  Zaznaczyła  trzy 
kluczowe  zagadnienia  i  miała  zamiar  zilustrować  je  barwnymi  anegdotami. 
Nagle poczuła, że ma kompletną pustkę w głowie. Zebrała całą odwagę, by nie 
wziąć nóg za pas.  

- Pokaż im, Susan! - szepnął Nate, uśmiechając się. 

background image

Patrzył na nią z taką zachętą i wiarą, że paraliż powoli zaczął ustępować.  

Choć  znała  na  pamięć  wystąpienie,    sięgnęła    po    notatki.    W  chwili    gdy 
przeczytała pierwsze zdanie, wiedziała, że wszystko będzie dobrze. 

Mimo wcześniejszych wysiłków Nate'a, by podkopać jej pewność siebie i 

równowagę  ducha,  odczuwała  dużą  satysfakcję  z  powodu  świetnego  przyjęcia 
jej przemówienia przez słuchaczy, Wiele osób kiwało j potakująco głowami w 
newralgicznych punktach wystąpienia i Susan wiedziała, że trafiła do nich. 

Wracając na miejsce, pochwyciła spojrzenie Nate'a. 

Uśmiechał się bijąc brawo, a błysk w jego oczach niewątpliwie świadczył 

o szacunku i podziwie. To ciepłe,  czułe spojrzenie  sprawiło,  że  serce omal nie 
wyskoczyło  jej  z  piersi.  A  jednak  rozwścieczył  ją  swymi  nonsensownymi  
pytaniami, rozproszył jej uwagę, dokuczył, wykpił, a potem napisał te głupstwa 
na serwetce. Gdy jednak skończyła mówić, pierwszą osobą, na którą spojrzała, 
świadomie czy też nie, był Nate. 

Ten człowiek prowadzi ją prostą drogą do domu wariatów! 

Nate'a  zapowiedziano  jako  następnego.  Gdy  wszedł  na  podium, 

pomyślała,  jak  też  podziałałoby  na  niego,  gdyby  teraz  ona  napisała  coś  na 
serwetce i pokazała mu podczas wygłaszania przez niego przemówienia. Prawie 
natychmiast ogarnął ją wstyd z powodu tej dziecinady. 

Z uroczystą miną - a może tak się tylko jej wydawało - Nate wyjął notatki 

z wewnętrznej kieszeni marynarki. Ledwie zdołała powstrzymać się od śmiechu, 
widząc, że to, co miał do powiedzenia, wypunktował pośpiesznie na odwrocie 
wizytówki.  A  więc  tak  "poważnie"  potraktował  swe  dzisiejsze  wystąpienie! 
Wyglądało na to, że naskrobał te parę słów w czasie, gdy ona stała na podium. 

Pomyślała  gniewnie,  że  pokazał  się  jej  ze  złej  strony,  ale  w  chwili  gdy 

otworzył  usta,  zawojował  natychmiast  wszystkich  słuchaczy.  Rzadko  zdarzało 
jej  się  słuchać  bardziej  dynamicznego  mówcy.  Jego  silny  głos  docierał  do 
najdalszych zakątków ogromnej sali i choć Nate korzystał z mikrofonu, Susan 
była pewna, że jest on absolutnie zbędny. 

Nate mówił o początkach swej działalności, o tym jak zmarł jego ojciec w 

tym samym roku, kiedy on wybierał się do college'u i zabrakło środków na jego 
kształcenie. Był to najgorszy okres w jego życiu i jednocześnie punkt zwrotny, 
od którego wystartował do sukcesu. Pomyślał sobie, że ciasteczka czekoladowa 
jego  matki  zawsze  wszystkim  ogromnie  smakowały.  Z  powodu  przedwczesnej 
śmierci  ojca  podjęła  prac  w  miejscowej  fabryce,  i  Nate,  szukając  sposobu  na 

background image

opłacenie  studiów  od  jesieni,  wziął  się  za  pieczenia  ciasteczek  i  sprzedawanie 
ich turystom po pięćdziesiąt centów za sztukę. 

Mniej więcej w połowie lata zarobił z nawiązką na opłacenie pierwszego 

roku  nauki.  Wkrótce  kilka  sklepów  spożywczych  skontaktowało  się  z  nim, 
pragnąc włączyć ciasteczka do swego asortymentu towarów. Po nich zgłosiły się 
restauracje i hotele. Mały zakład cukierniczy chciał odkupić od niego recepturę 
na ciasteczka czekoladowe oraz orzechowe. 

Nate  rozpoczął  studia,  uczestnicząc  we  wszystkich  możliwych 

programach  z  dziedziny  biznesu.  Pod  koniec  następnego  lata  otworzył  własny 
interes,  który  prosperował  świetnie  mimo  popełnianych  przez  Nate'a  błędów. 
Zanim  skończył  studia,  był  już  milionerem.  Trzeba  mu  oddać  sprawiedliwość, 
że  nie  uległ  pokusie  przerwania  studiów.  Wyszło  mu  to  na  korzyść  i  był 
zadowolony ze swej decyzji, choć wszyscy wokół powtarzali mu bez przerwy, 
że  jego  własne  doświadczenie  nauczyło  go  więcej  niż  większość  autorów 
podręczników. Nate jednak nie zgadzał się z tą opinią. 

Susan była oczarowana. Przypuszczała, że Nate powie słuchaczom to, co 

wbijał jej do głowy od chwili, gdy się spotkali - że dążenie do sukcesu, owszem, 
jest ważne i dobre; ale pod warunkiem, że człowiek nie zapomina przy tym, kim 
i czym jest. Podejrzewała, że tę filozofię zarezerwował jedynie dla niej. 

Wrócił  na  miejsce,  odprowadzany  gorącymi  brawami.  W  pierwszym 

odruchu spojrzał na Susan, która uśmiechnęła się łagodnie, poruszona jak reszta 
audytorium jego osobistymi doświadczeniami. Ani razu nie pochwalił się ani nie 
przypisał  sobie  zasług  fenomenalnego  sukcesu  Rainy  Day  Cookies.  Susan 
wolałaby już, żeby jego wystąpienie było nużącym zawiłym sprawozdaniem ze 
wspaniałej  kariery,  jaką  zrobił.  Wcale  nie  chciała  czuć  tak  wielkiego  podziwu 
dla niego. 

Lunch  zakończył  się  w  kilka  minut  później.  Zbierając  rzeczy,  chciała 

wymknąć  się  niepostrzeżenie.  Powinna  była  jednak  przewidzieć,  że  Nate  do 
tego nie dopuści. Kilka osób przepchnęło się do niego, by zamienić z nim parę 
słów, on jednak przeprosił i podszedł do niej. 

- Susan, chciałbym z tobą pomówić. 

Spojrzała wymownie na zegarek, potem na swego szefa. 

- Mam jeszcze umówione spotkanie - powiedziała chłodno. 

- Twoje wystąpienie było naprawdę świetne. 

background image

-  Dziękuję,  twoje  również  -  odrzekła.  Przypomniała  sobie  nagle  coś,  co 

nie dawało jej spokoju. - Nie wspominałeś mi nigdy o śmierci ojca. 

- Nie wspominałem też, że cię kocham, a kocham cię bardzo. 

Jego  słowa,  tak  nieoczekiwane,  wypowiedziane  tak  spokojnym  tonem, 

były  niczym  cios  w  splot  słoneczny.  Susan  poczuła,  jak  łzy  zbierają  się  w 
kącikach jej oczu i, mrugając, usiłowała je powstrzymać. 

- Nie trzeba było tego mówić. 

- Moje uczucia do ciebie nie ulegną zmianie. 

-  Ja…  naprawdę  muszę  już  iść.  -  Spojrzała  z  niecierpliwością  w  stronę 

Johna Hammera. Tak bardzo chciała uciec stąd, nie narażając na szwank swego 
serca.  

-  Panie  Townsend  -  podeszła  do  nich  jakaś  elegancka  kobieta.  -  Będzie 

pan na dzisiejszej aukcji, prawda? 

Oderwał niechętnie wzrok od Susan i popatrzył j na nią. 

- Owszem. 

- Będę na pana czekała - zachichotała jak dziewczynka. 

Susan nie mogła powstrzymać się od myśli, że śmiech  niektórych  kobiet  

przypomina    pianie    zarzynanego  koguta.  Chciała  zapytać  Nate'a,  co  to  za 
aukcja, ale ktoś zadał mu właśnie jakieś pytanie przez całą salę. 

- Żegnaj, Nate - powiedziała więc, odchodząc. 

- Żegnaj, moja miłości. - Dopiero gdy wyszła z Convention Centrę, zdała 

sobie sprawę, jak ostatecznie zabrzmiało jego pożegnanie. 

Czy tego właśnie pragnęła? Nate udowodnił, że nie jest godny zaufania, 

ma  straszliwie  denerwujący  zwyczaj  trzymania  pewnych  rzeczy  w  tajemnicy. 
Teraz, gdy nie zamierzał się więcej z nią widywać, nie miała żadnego powodu 
do narzekań. 

Za parę godzin Emily i Robert podrzucą jej Michelle przed pójściem na 

kolację  z  szefem  jej  szwagra.  Przypomniała  sobie,  że  podczas  odwiedzin 
siostrzenicy nie ma czasu na przejmowanie się Nate'em czy kimkolwiek innym. 

background image

Gdy  przyjechała  Emily  z  rodziną,  zastała  swą  siostrę  w  różowym 

humorze. 

-  Cześć  -  powitała  ich  wesoło,  otwierając  drzwi.  Michelle  popatrzyła  na 

nią  wielkimi  okrągłymi  oczyma  i  schwyciła  obiema  rączkami  kołnierz 
matczynego płaszcza. 

- Kochanie, to twoja ciocia Susan, pamiętasz? 

-  Emily,  jedyną  rzeczą,  jaką  ona  pamięta,  jest  to,  że  ilekroć  ją  tu 

przynosisz,  natychmiast  znikasz  -  powiedział  Robert,  wchodząc  z  torbą  pełną 
pieluch w jednej ręce i workiem kocyków oraz zabawek w drugiej. 

-  Witaj,  Robercie.  -  Nieoczekiwanie  dla  niego  i  dla  samej  siebie, 

pocałowała  go  w  policzek.  -  Rozumiem,  że  gratulacje  są  jak  najbardziej  na 
miejscu? 

- Tobie również gratuluję. 

- Ach, to drobiazg. 

- Chyba nie, sądząc po artykule w gazecie. 

-  Och,  a  propos  gazety  -  powiedziała  Emily,  zakręciwszy  się  w  kółko  - 

widziałam w niej dzisiaj nazwisko Nate'a. 

- Tak… oboje mieliśmy wystąpienia na konferencji dziś po południu. 

Na Emily wyraźnie zrobiło to wrażenie, Susan nie była jednak pewna, czy 

to z jej powodu, czy Nate'a. 

-  Ale  ja  nie  o  tym  czytałam  -  mówiła  dalej  Emily,  ściągając  kurtkę  z 

serdelkowatych rączek Michelle. - Nate bierze udział w aukcji. 

- Ta-ta! - wykrzyknęła Michelle, gdy tylko miała rączki wolne. 

Robert popatrzył na nią z dumą. 

-  Nauczyła  się  wreszcie!  To  pierwsze  i  jedyne  słowo,  jakie  zna!  Ta-ta 

kocha swoją malutką, bardzo kocha. 

Dla  Susan  było  rzeczą  tak  niezwykłą  słyszeć  Roberta  przemawiającego 

dziecinnym językiem, że nie zrozumiała, o czym mówi jej siostra. 

- Co takiego mówiłaś? 

background image

-  Usiłuję  powiedzieć  ci  o  aukcji  -  powtórzyła  Emily,  jak  gdyby  to 

tłumaczyło  wszystko.  Spojrzawszy  na  zaintrygowaną  Susan,  dodała:  - 
Napotkałam  jego  nazwisko  w  artykule  na  temat  aukcji  dobroczynnej  na  rzecz 
Children's Home Society. 

Światło  żarówki,  które  rozbłysło  w  głowie  Susan  wystarczyłoby  do 

rozjaśnienia wieczornego nieba. 

- Przypadkiem nie w aukcji kawalerów? - spytała ochrypłym szeptem. Nic 

dziwnego, że kobieta, która zaczepiła Nate'a na lunchu, była taka bezczelna. 

Zamierzała złożyć na niego ofertę na licytacji. 

Powoli,  nie  bardzo  wiedząc,  co  robi,  Susan  osunęła  się  na  kanapę  obok 

siostry. 

- Nie powiedział ci? 

- Niby dlaczego miał mi mówić? Jesteśmy tylko sąsiadami. 

- Susan! 

Jej  siostra  miała  denerwujący  zwyczaj  zawierania  całej  swej  opinii  w 

jednym okrzyku: "Susan!". 

-  Kochanie  -  powiedział  Robert,  zerkając  na  zegarek  -  pośpieszmy  się, 

jeśli nie chcemy się spóźnić. Wolałbym, żeby mój szef nie musiał na nas czekać. 

Spojrzenie Emily zapowiadało dłuższą pogawędkę po powrocie z kolacji. 

Susan  zostało  przynajmniej  kilka  godzin  rezerwy  na  przygotowanie  się  na 
krzyżowy ogień pytań. 

- Bawcie się dobrze - powiedziała Susan wesoło, odprowadzając Emily i 

Roberta do drzwi - i nie martwcie się o małą. 

- Pa, Michelle - zawołała Emily, machając ręką. 

-  Powiedz  mamusi  do  widzenia.  -  Ponieważ  Michelle  nie  przejawiała 

specjalnej ochoty, Susan ujęła jej pulchną rączkę i pomachała nią. 

Gdy  tylko  Emily  i  Robert  wyszli,  Michelle  zaczęła  cicho  kwilić.  Susan 

spojrzała  na  nią  i  poczuła,  że  zamiast  serca  ma  ołowiany  ciężarek.  Kogo 
próbowała oszukać? Samą siebie? Odkąd zerwała z Natem, była nieszczęśliwa i 
samotna. 

background image

A  więc  niepoprawny  Nate  Townsend  zrobił  znów  to  samo  -  nie  zadał 

sobie trudu, by wspomnieć o aukcji. Oczywiście zgodził się wziąć w niej udział 
wiele tygodni temu, ale jej o tym nie poinformował. Och, jasne, przysięgał jej 
dozgonną  miłość,  ale  był  skłonny  pozwolić,  by  kupiła  go  jakaś  obca  kobieta. 
Szybko się nauczyła, że mężczyznom nie wolno ufać. 

Im dłużej myślała o tym wieczorze, tym większa ją ogarniała wściekłość. 

Gdy  spytała  Nate'a,  czy  wpadnie,  kiedy  będzie  u  niej  Michelle,  odrzekł 
obojętnie,  że  "ma  inne  plany"  tego  wieczora.  Pewnie  że  miał!  Sprzedawanie 
swego  ciała  osobie  oferującej  najwyższą  stawkę,  a  wszystko  w  imię 
dobroczynności! 

-  Powiedziałam  mu,  że  nie  chcę  go  więcej  widzieć  -  powiedziała  do 

Michelle, zbytnio podnosząc głos. 

- Ten facet od początku sprawia tylko same kłopoty. Byłaś wtedy ze mną, 

pamiętasz?  Czy  nie  byłoby  lepiej,  gdybyśmy  wiedziały  wtedy  to,  co  wiemy 
teraz? 

Ramiona  Michelle  podrygiwały  -  Susan  nie  była  pewna,  czy  dziecko 

płacze, czy też powstrzymuje się od płaczu. 

-  Ma  idiotyczny  zwyczaj  ukrywania  pewnych  rzeczy.  Otóż,  oświadczam 

ci, że całkiem wyrzuciłam tego mężczyznę z moich myśli. Każda kobieta, która 
go  zechce  dziś  wieczorem,  może  go  mieć,  ponieważ  ja  nie  jestem 
zainteresowana!  

Michelle przytuliła twarz do szyi Susan. 

-  Wiem,  jak  się  czujesz,  dziecino  -  powiedziała,  przechadzając  się  po 

dywanie  przed  ogromnym  oknem,  zza  którego  dobiegały  odgłosy 
rozświetlonego miasta. - Jakbyś straciła najlepszego przyjaciela, prawda? 

- Ta-ta. 

-  Jest  z  mamusią  na  kolacji.  Kiedyś  myślałam,  że  Nate  jest  moim 

przyjacielem  -  powiedziała  smutno.  -  Ale  dowiedziałam  się  w  przykry  sposób, 
kim  jest  naprawdę  -  nie  zrozum  mnie  źle,  nie  chodzi  o  nic  druzgocącego.  Po 
prostu pozwolił, bym zrobiła z siebie idiotkę. 

Michelle  przyglądała  się  ciotce,  najwyraźniej  oczarowana  jej  przemową. 

Susan mówiła więc dalej, by zająć czymś dziecko. 

background image

-  Mam  nadzieję, że  sam  czuje  się  dziś  idiotycznie, stojąc  przed  gromadą 

rozwrzeszczanych  kobiet.  -  Westchnęła,  zdając  sobie  sprawę,  że  dzięki  swej 
męskiej  urodzie  Nate  z  pewnością  osiągnie  najwyższą  cenę.  Na  aukcjach  w 
poprzednich  latach  niektórzy  panowie  "szli"  nawet  za  tysiąc  dolarów.  Tyle 
kosztował  wieczór  w  towarzystwie  jednego  z  kawalerów,  stanowiących 
najlepszą partię w Seattle. 

- Tyle za dozgonną miłość i przywiązanie - mruknęła. Michelle wciąż się 

w nią wpatrywała, Susan uznała więc, że winna udzielić siostrzenicy kilku rad. 

- Mężczyźni nie są tacy, za jakich chcą uchodzić. Zapamiętaj to sobie na 

całe życie. 

Michelle w sposób oczywisty poparła ciotkę, gaworząc radośnie. 

-  Ja,  na  przykład,  nie  potrzebuję  mężczyzny.  Jestem  całkiem  szczęśliwa 

prowadząc niezależne życie. Mam pracę, naprawdę dobrą pracę, i paru bliskich 
przyjaciół, przeważnie z grona ludzi, z którymi pracuję, no i oczywiście twoją 
mamę. - Michelle podniosła rączkę i otarła łzę toczącą się po policzku Susan. 

-  Wiem,  o  czym  myślisz  -  dodała  Susan,  choć  wiedziała,  że  to  bezsens 

tłumaczyć  dziecku  podobne  sprawy.  -  Skoro  jestem  taka  szczęśliwa,  to  czemu 
płaczę? Nie mam pojęcia. Cały problem w tym, że nie mogę przestać go kochać 
i to komplikuje wszystko. - Umilkła i przycisnęła palce do ust, by się uspokoić. 

- Spytał mnie, czy chcę przeżyć życie bez męża... napisał to na serwetce. 

Możesz sobie wyobrazić, co pomyślą kelnerzy, gdy to przeczytają? 

- Ta-ta. 

- O to też mnie zapytał - powiedziała Susan drżącym głosem. - Nigdy nie 

przypuszczałam,  że  zechcę  mieć  dzieci,  ale  nie  zdawałam  sobie  wówczas 
sprawy,  jak  bardzo  mogę  kochać  taką  małą  istotkę,  jak  ty.  -  Przytuliwszy 
dziecko do piersi, Susan zamknęła oczy, kuląc się pod wpływem nagłego bólu. - 
Mogłabym zastrzelić tego faceta! 

Zafascynowana  włosami  ciotki,  Michelle sięgnęła  rączką i  wyciągnęła  z 

nich szpilki. 

-  Upięłam  je  dziś  po  południu  na  złość,  by  udowodnić,  że  jestem  panią 

siebie,  a  potem,  gdy  go  tam  zobaczyłam,  przez  cały  czas  mego  wystąpienia 
żałowałam,  że  nie  są  rozpuszczone  -  tylko  dlatego,  że  Nate  tak  woli.  Och, 
Michelle, chyba naprawdę zwariuję! Co byś mi poradziła? 

background image

- Ta-ta. 

-  Przypuszczałam,  że  mi  to  powiesz.  -  Susan  próbowała  zapanować  nad 

łzami. - Myślałam, że skoro zostałam wiceprezesem, wszystko będzie cudownie. 
Owszem,  jestem  oczywiście  zadowolona,  ale  czuję  się  jakaś  pusta  w  środku. 
Och, Michelle, sama nie wiem, jak to wyjaśnić. Noce są takie długie, a w biurze 
wciąż  myślę,  jak  dobrze  byłoby  wrócić  do  domu  i  zobaczyć  Nate'a....  Chyba 
straciłam całą chęć do pracy. Na konferencji mówiłam tym wszystkim ludziom 
o zdecydowaniu, dyscyplinie i przedsiębiorczości, a wszystko to wydawało mi 
się  nierealne.  Potem...  potem  wracając  spacerem  do  domu,  spotkałam  dawną 
koleżankę  z  college'u.  Jest  mężatką  i  ma  córeczkę  trochę  starszą  od  ciebie. 
Wyglądała na taką szczęśliwą. Powiedziałam jej o moim awansie. Ucieszyła się 
bardzo, ale ja wciąż czuję w środku ogromną pustkę. 

- Ta-ta. 

-  Michelle,  nie  mogłabyś  się  nauczyć  innego  słowa?  Proszę  cię.  Co  byś 

powiedziała na ciocię? Cio-cia. 

- Ta-ta. 

- Nate z pewnością spotka jakąś piękną blondynkę i zakocha się w niej na 

umór. Ona zapłaci za niego kupę forsy, co zrobi na nim takie wrażenie, że ani 
się  spostrzeże,  jak  wpadnie  w  jej  sidła...  -  Susan  zamilkła  nagle,  prostując 
ramiona.  -  Nie  uwierzysz,  co  mi  przyszło  na  myśl  -  powiedziała  do  Michelle, 
przyglądającej  się  jej  ciekawie.  -  To  kompletnie  zwariowany  pomysł,  a  może 
wcale nie. 

Michelle pomachała rączkami, najwyraźniej chcąc się dowiedzieć, jaki to 

szalony pomysł zaświtał w głowie jej ciotki. To niemożliwe. Absurdalne. Ale w 
końcu tyle już razy zrobiła z siebie idiotkę wobec Nate'a, że jeszcze jeden nie 
miał już znaczenia. 

W  kilka  minut  ubrała  Michelle  z  powrotem  w  kombinezon.  Mogłaby 

przysiąc, że to nieznośne stworzenie miało więcej odnóży od krocionoga. 

Sprawdziwszy  stan  swego  konta,  pochwyciła  książeczkę  czekową  i 

pobiegła  do  podziemnego  garażu;  z  Michelle  na  rękach.  Z  posiadanych 
oszczędność miała zapłacić rachunek za nowy samochód, ale wykupienie Nate'a 
było ważniejsze. 

Parking przed teatrem, w którym odbywała się aukcja, był zatłoczony do 

granic  możliwości  i  Susan  zajęło  ogromnie  dużo  czasu  znalezienie  wolnego 
miejsca.  Następnie  nie  chciano  jej  wpuścić  na  salę,  ponieważ  ani  ona,  ani 

background image

Michelle nie  miały  wykupionego  biletu. Poza tym  portier  poinformował  ją,  że 
zamężne kobiety nie mogą brać udziału w aukcji. 

- Chętnie wykupię bilet wstępu, a to jest moja siostrzenica. Albo pan mnie 

wpuści, albo… albo ja… nie wiem, co zrobię. To sprawa życia i śmierci! 

Podczas gdy portier konferował z szefem, Susan zajrzała do środka przez 

wahadłowe drzwi. Zobaczyła, jak niektóre kobiety podnoszą ręce i zrywają się 
entuzjastycznie  z  miejsc,  by  pokazać  swe  numery.  Ekipa  telewizyjna 
rejestrowała całe wydarzenie. 

Wrócił portier z informacją, że wszystkie bilety zostały wyprzedane. 

Susan  miała  już  zamiar  wdać  się  z  nim  w  dyskusję,  gdy  usłyszała,  że 

mistrz  ceremonii  wywołuje  nazwisko  Nate'a.  Po  sali  przebiegł  szmer 
podnieconych głosów. 

Susan  podjęła  desperacką  decyzję.  Zamiast  grzecznie  zawrócić  ku 

wyjściu, rzuciła się ku drzwiom, otworzyła je i pobiegła wąskim przejściem. 

Zaskoczony  mistrz  ceremonii  umilkł,  a  wszystkie  głowy  zwróciły  się  w 

stronę  Susan,  która  przyciskając  obronnym  gestem  dziecko  do  piersi,  przebyła 
już połowę drogi, gdy wreszcie dopadł ją portier. Rzuciła przerażone, błagalne 
spojrzenie Nate'owi, który, osłaniając oczy przed światłami reflektorów, patrzył 
na nią. 

Michelle  gaworzyła  radośnie.  Najwyraźniej  zabawa  w  kotka  i  myszkę 

przypadła jej do gustu. Wyciągnęła pulchną rączkę w stronę Nate'a. 

- Ta-ta! Ta-ta! - wykrzyknęła na cały głos. 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Na  sali  pełnej  kobiet  zawrzało.  Żadne  wysiłki  Susan  nie  były  w  stanie 

powstrzymać Michelle od pokazywania Nate'a palcem i nazywania go tatą. Ale 

background image

Nate  łatwo  poradził  sobie  z  całym  zamieszaniem.  Podszedł  do  mistrza 
ceremonii,  w  którym  Susan  rozpoznała  Cliffa  Dolittle'a,  miejscową  osobistość 
telewizyjną, i szepnął mu coś do ucha. 

- O co chodzi? - spytał głośno Cliff. 

- Ta pani nie ma biletu ani numeru oferty - odkrzyknął portier. 

-  Mogę  nie  mieć  numeru,  ale  mam  za  to  sześć  tysięcy  dziesięć  dolarów 

dwanaście centów do zaoferowania za tego mężczyznę - zawołała. 

Jej  oświadczenie  powitała  znów  wrzawa  kobiecych  i  głosów,  która 

przewaliła się przez całą salę niczym potężna fala, rozbijająca się o brzeg. Sześć 
tysięcy była to suma, którą Susan miała na koncie, a resztę stanowiły drobne w 
torebce. 

W  tej  chwili  zdała  sobie  sprawę,  że  cały  incydent  filmowany  jest  przez 

telewizję. 

-  Otrzymałem  ofertę  w  wysokości  sześciu  tysięcy  dziesięciu  dolarów  i 

dwunastu centów - ogłosił nieco zszokowany Cliff Dolittle - Po raz pierwszy, po 
raz  drugi...  -  zawiesił  głos,  przebiegając  wzrokiem  po  wypełnionej  sali  - 
...sprzedany pani, która nie wykupiła biletu wstępu. Tej z dzieckiem na ręku. 

Portier  puścił  ramię  Susan  i  niechętnie  wskazał,  gdzie  ma  zapłacić. 

Wszyscy gapili się na nią i coś szeptali. 

Mężczyzna  z  kamerą  na  ramieniu  biegł  w  jej  stronę.  Michelle, 

zachwycona ogólnym zainteresowaniem, pokazała palcem na kamerę i zawołała 
jeszcze raz: "ta-ta", tym razem do osób, które oglądały całą tę hecę w domu. 

-  Susan,  co  ty  tu  robisz?  -  wyszeptał  Nate,  podchodząc  do  niej,  gdy 

dotarła wreszcie do stanowiska kasjera. 

-  Wiesz,  co  mnie  w  tym  wszystkim  najbardziej  złości?  -  powiedziała 

zaaferowana.  -  To,  że  mogłam  cię  prawdopodobnie  mieć  za  trzy  tysiące,  a 
wpadłam  w  panikę  i  zaoferowałam  wszystko  do  ostatniego  centa.  Ja,  as 
marketingu! Nigdy już nie będę mogła chodzić z podniesioną głową. 

- W tym, co robisz, nie ma odrobiny sensu. 

-  A  co  można  powiedzieć  o  tobie?  Najpierw  mi  wyznajesz  dozgonną 

miłość, a potem paradujesz na aukcji dla całej gromady... kobiet. 

background image

-  Płaci  pani  razem  sześć  tysięcy  dwadzieścia  pięć  dolarów  dwanaście 

centów - powiedziała siwa kobieta na stanowisku kasjera. 

- Zaoferowałam tylko sześć tysięcy dziesięć dolarów i dwanaście centów - 

zaprotestowała Susan. 

- Piętnaście dolarów kosztuje bilet wstępu. 

Trzymając Michelle na biodrze, usiłowała rozsunąć zamek  błyskawiczny  

torebki  i  wyjąć  książeczkę czekową. 

-  Poczekaj,  wezmę  ją  od  ciebie  -  Nate  wyciągnął  ręce  do  Michelle,  ona 

jednak,  ku  zdziwieniu  obojga,  zaprotestowała  głośno.  -  Coś  ty  jej  o  mnie 
naopowiadała? 

- Prawdę. - Susan uroczyście wypisała czek i wyrwała go z książeczki. Z 

ociąganiem podała go kasjerce. 

- Wypiszę pani pokwitowanie.  

-  Dziękuję.  -  Susan  popatrzyła  na  nią  nieobecnym  wzrokiem.  -  A  czy 

mogłabym wiedzieć, co otrzymam za moje ciężko zarobione pieniądze? 

- Wieczór z tym młodym człowiekiem. 

-  Jeden  wieczór  -  powtórzyła  ponuro.  -  A  jeśli  pójdziemy  na  kolację,  to 

kto płaci - on czy ja? 

- Ja - powiedział szybko Nate. 

- To dobrze, bo wydałam na ciebie wszystkie moje pieniądze. 

- Jadłaś coś? 

- Nie, jestem potwornie głodna. 

- Ja również. - Uśmiechnął się nieśmiało, ale jego spojrzenie mówiło, że 

nie ma bynajmniej na myśli płonących naleśników. - Nie mogę uwierzyć, że to 
zrobiłaś. 

-  Ja  też  -  powiedziała,  dziwiąc  się  samej  sobie.  -  Jeszcze  wciąż  mam 

zawrót głowy. - Później pewnie dostanie trzęsionki, której nie będzie w stanie 
opanować.  Nigdy  w  życiu  nie  zachowała  się  równie  bezczelnie.  Co  też  miłość 
potrafi  wyzwolić  w  kobiecie!  Zanim  spotkała  Nate'a,  była  rozsądną,  logiczną, 
oddaną  pracy  kobietą  interesu.  W  sześć  tygodni  później  wąchała  kwiatki  i 

background image

rozmyślała  o  ślubach,  dzieciach,  rzucając  obiecującą  karierę,  ponieważ 
zakochała się po uszy! 

-  Chodź,  spływamy  stąd  -  powiedział  Nate,  obejmując  ją  w  pasie  i 

prowadząc do wyjścia. 

Portier wyglądał na bardzo zadowolonego, że się jej wreszcie pozbywa. 

-  Susan.  -  Gdy  znaleźli  się  na  parkingu,  Nate  położył  ręce  na  jej 

ramionach  i  zamknął  oczy,  jak  gdyby  usiłował  zebrać  myśli.  -  Jesteś  ostatnią 
osobą, której bym się tu spodziewał. 

-  Jasne  -  odparła  chłodno.  -  Gdy  się  pobierzemy,  będę  zdecydowanie 

nalegała, byś informował mnie o swoich planach. 

Nate otworzył szeroko oczy. 

- Gdy się pobierzemy? 

- Chyba nie sądzisz, że wydałam sześć tysięcy dolarów za jedną kolację w 

jakiejś luksusowej restauracji? 

- Ale… 

- Dzieci też będą. Myślę, że poradzę sobie jakoś z dwójką, ale będziemy 

się nad tym zastanawiać, kiedy przyjdzie na to czas. 

Po raz pierwszy, odkąd go poznała, Nate Townsend zaniemówił. 

- Pewnie się zastanawiasz, jak zamierzam rozwiązać sprawę mojej kariery 

zawodowej  -  powiedziała,  uprzedzając  jego  pytanie.  -  Na  razie  nie  jestem 
całkiem  pewna,  co  zrobię.  Ponieważ  nie  mam  jeszcze  trzydziestki,  myślę,  że 
możemy poczekać z dziećmi jeszcze kilka lat. 

- Ja mam trzydzieści trzy lata. Chciałbym założyć rodzinę jak najszybciej. 

Głos Nate'a brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle i Susan przyjrzała mu się 

bacznie, w obawie, czy nie przeżył zbyt wielkiego wstrząsu. Bo ona przeżyła! 

- W porządku, możemy zaplanować naszą rodzinę od razu - zgodziła się. - 

Ale zanim powrócimy do rozmów o dzieciach, chcę cię spytać o coś ważnego. 
Czy jesteś skłonny zmieniać zabrudzone pieluchy? 

Kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu, po czym kilkakrotnie skinął głową. 

background image

-  No  to  w  porządku.  -  Susan  popatrzyła  na  Michelle,  która  przytuliwszy 

głowę  do  jej  ramienia,  zamknęła  oczy.  Najwyraźniej  wydarzenia  dzisiejszego 
dnia bardzo ją zmęczyły. 

-  Co  z kolacją?  - spytał  Nate,  delikatnie odgarniając  jedwabiste  włoski  z 

czoła dziecka. - Michelle dłużej już nie wytrzyma. 

- Nie martw się. Kupię coś po drodze do domu. - Machnęła z rezygnacją 

ręką. - Guzik z pętelką! Nie mam już przecież ani grosza. 

Nate uśmiechnął się szeroko. 

- Ja coś kupię. Spotkamy się u ciebie za pół godziny. 

- Dziękuję. 

- Nie - szepnął Nate, patrząc jej głęboko w oczy. 

- To ja ci dziękuję. 

Pocałował  ją  czule  i  namiętnie,  sprawiając,  że  serce  omal  jej  nie 

wyskoczyło z piersi. 

- Nate - powiedziała z zamkniętymi oczyma. 

- Hmm? 

- Naprawdę cię kocham. 

-  Wiem  o  tym.  Ja  cię  również  kocham.  Zdałem  sobie  z  tego  sprawę  w 

dniu,  gdy  kupiłaś  stroganowa  w  Western  Avenue  Deli  i  próbowałaś  stworzyć 
pozory, że przyrządziłaś go sama. 

Otworzyła szeroko ciemne oczy i spojrzała na niego. 

-  Ale  ja  sobie  tego  wtedy  nie uświadamiałam.  Przecież  ledwie się  wtedy 

znaliśmy. 

Pocałował ją w czubek nosa. 

- Niemal od pierwszej chwili, gdy cię poznałem, byłem pewien, że moje 

życie straci dla mnie sens, jeśli nie będziesz go ze mną dzielić. 

Te  romantyczne  słowa  wzruszyły  ją  bardzo.  Otarła  łzę  spływającą  z 

kącika oka. 

background image

-  Lepiej...  lepiej  zabiorę  Michelle  do  domu  -  powiedziała,  pociągając 

nosem. 

Nate otarł kciukiem łzy z jej policzka, zanim ją pocałował. 

- Będę niebawem - obiecał. 

Rzeczywiście. Susan zdążyła zaledwie wejść z Michelle do domu i ułożyć 

ją do snu, gdy rozległo się delikatne pukanie do drzwi. 

Przebiegła na palcach po dywanie i otworzyła je. Przyłożyła palec do ust. 

- Kupiłem chińszczyznę. 

- Świetnie. 

Pociągnęła  go  do  kuchni,  pokazując  mu  po  drodze  Michelle,  śpiącą 

słodko w rogu kanapy. Wzięła drugą poduszkę i ułożyła ją tak, by zabezpieczyć 
dziecko przed ewentualnym upadkiem. 

- Będziesz dobrą matką - szepnął, całując ją w czoło. 

Nate  postawił  dużą  białą  torbę  na  stole  i  wyjął  z  niej  pięć  obwiązanych 

sznurkiem pudełek. 

-  Kurczę z  czosnkiem, kluski smażone  na  patelni, wołowina z  imbirem  i 

naleśniki z warzywami. Czy sądzisz, że to wystarczy? 

- Zamierzasz nakarmić pluton wojska? 

- Mówiłaś, że jesteś głodna. 

Susan nałożyła sobie pełny talerz i usiadła obok Nate'a, opierając stopy na 

siedzeniu drugiego krzesła. Jedzenie było wyborne i po pierwszych paru kęsach 
postanowiła,  że  skoro  Nate  może  jeść  pałeczkami,  ona  również  powinna 
spróbować. 

Nate roześmiał się, obserwując jej niezdarne próby, po czym pocałował ją 

w kącik ust. 

- A co jest tam? - spytała, wskazując pałeczką na piąte pudełko. 

- Zapomniałem. 

background image

Zaciekawiona, sięgnęła po pudełko i otworzyła je. Utkwiła spojrzenie w 

Nacie. 

- Czarne aksamitne puzderko. 

-  Ach  tak,  rzeczywiście,  teraz  przypominam  sobie,  że  szef  kuchni 

wspomniał coś o tym, że czarny welwet jest specjalnością miesiąca. 

Susan  wpatrywała  się  nadal  w  puzderko,  jak  gdyby  czekała,  że  samo 

wyskoczy z opakowania i otworzy się, ujawniając zawartość. 

- Mogłabyś je otworzyć i sprawdzić, co tam jest. 

W  milczeniu  zrobiła  to,  o  co  ją  prosił.  Wyjęła  puzderko  i  podniosła 

wieczko. Aż jęknęła na widok brylantu ogromnej wielkości. 

-  Kupiłem  go  w  czasie  pobytu  w  San  Francisco  -  powiedział  Nate  tak 

obojętnym tonem, jak gdyby rozmawiali o pogodzie. 

Samotny brylant przyciągał jej wzrok jak magnes. 

- To najpiękniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek widziałam. 

-  Ja  też.  Rzuciłem  na  niego  tylko  jedno  spojrzenie  i  kazałem  jubilerowi, 

by go zapakował. 

Wydawał się bardziej zainteresowany wołowiną z imbirem i kluskami niż 

rozmową na temat czegoś tak zwyczajnego, jak pierścionek zaręczynowy. 

-  Chciałbym  ci  jeszcze  powiedzieć,  że  również  będąc  w  San  Francisco, 

złożyłem  ofertę  kupna  zespołu  Cougars.  To  zawodowa  drużyna  baseballa, 
mówię na wypadek, gdybyś nie wiedziała. 

- Drużyna baseballa? Będziesz właścicielem drużyny baseballa? 

-  Tak.  Nie  otrzymałem  jeszcze  odpowiedzi  na  ofertę,  ale  gdyby  to  nie 

wyszło,  może  udałoby  mi  się  namówić  do  sprzedaży  właściciela  New  York 
Wolves. 

Mówił  o  tym,  jak  gdyby  chodziło  o  kupno  samochodu,  nie  zaś  o 

wyłożenie milionów dolarów. 

- Ale cokolwiek się stanie, Seattle zawsze będzie naszym domem. 

Susan pokiwała głową, choć nie bardzo wiedziała, dlaczego. 

background image

Nate odsunął talerz i wyjął puzderko z jej bezwolnych rąk. 

- Myślę, że powinienem włożyć ci go na palec. 

Susan  znów  posłusznie  skinęła  głową.  Jedzenie  ciążyło  jej  w  żołądku 

niczym  ołowiana  kulka.  Z  przyzwyczajenia  wyciągnęła  prawą  rękę. 
Uśmiechnąwszy się, ujął jej lewą dłoń. 

-  Musiałem  wybrać  wielkość  na  oko  -  powiedział,  delikatnie  wyjmując 

pierścionek z puzderka. - Kazałem jubilerowi zrobić piątkę, masz takie szczupłe 
palce. - Pierścionek dał się bez trudu wsunąć na palec, pasował idealnie. 

Susan nie mogła oderwać wzroku od klejnotu. Nigdy nie marzyła nawet o 

czymś tak przepięknym. 

- Nie odważę się przechodzić w nim obok wody - szepnęła. 

- Obok wody? Dlaczego? 

- Gdybym do niej wpadła, poszłabym na dno, tak jest ciężki. 

- Uważasz, że jest za duży? 

- Jest doskonały. 

Nate pocałował z czułością jej drżące wargi. 

-  Chciałem  cię  poprosić  o  rękę  tego  wieczora,  gdy  wróciłem  z  podróży. 

Mieliśmy zjeść razem kolację, pamiętasz? 

Jak  mogłaby  o  tym  zapomnieć?  To  było  wkrótce  po  przeczytaniu  przez 

nią  artykułu  o  Nacie  w  Business  Monthly.  W  dniu,  kiedy  zawalił  się  jej  cały 
świat. 

-  Wspominaliśmy  o  twojej  karierze  zawodowej,  ale  chciałbym  ci 

zaproponować jeszcze coś innego. 

- Tak? 

- Co byś powiedziała, gdybym zaproponował ci odejście z H&J Lima? 

- Czemu? 

-  Ponieważ  zamierzam  rozkręcić  produkcję  latawców.  Planuję  otwarcie 

dziesięciu 

sklepów 

strategicznych 

miastach 

całym 

kraju. 

background image

Przeprowadziliśmy  już  wstępny  sondaż,  z  którego  wynika,  że  będzie  to 
absolutny  hit.  Ale...  -  zawiesił  głos  -  ...brakuje  mi  niezwykle  ważnego  członka 
zespołu.  Potrzebny  mi  ekspert  w  dziedzinie  marketingu  i  byłoby  wspaniale, 
gdybyś zechciała objąć to stanowisko. 

-  Cóż  -  powiedziała,  podejmując  jego  grę  -  ale  pamiętaj,  że  zażądam 

najwyższego  wynagrodzenia,  wysokiej    premii,    czterodniowego    tygodnia  
pracy, 

zabezpieczenia 

emerytalnego, 

opieki 

zdrowotnej 

urlopu 

macierzyńskiego. 

- Załatwione. 

-  Naprawdę  nie  wiem,  Nate,  mogą  być  problemy  -  zawiesiła  głos, 

pozwalając mu sądzić, że się namyśla. - Ludzie będą plotkowali. 

- Dlaczego? 

-  Ponieważ  zamierzam  sypiać  z  szefem.  A  jakiś  stary  mamut  pewnie 

będzie uważał, że w taki właśnie sposób załatwiłam sobie pracę. 

-  A  niech  sobie  gadają.  -  Roześmiał  się,  chwytając  ją  w  pasie  i  sadzając 

sobie na kolanach. - Czy już ci mówiłem, że za tobą szaleję? 

Skinęła głową, patrząc mu w oczy. 

- Jest jedna rzecz, którą powinniśmy sobie wyjaśnić na przyszłość, Nacie 

Townsend. Żadnych sekretów! Zrozumiałeś? 

- Słowo skauta! - Podniósł dwa palce do góry. - Robiłem tak, gdy byłem 

dzieckiem. To oznacza, że mówię bardzo poważnie. 

-  Hm  -  zamruczała  Susan  -  ponieważ  jesteś  w  tej  chwili  skłonny  do 

przysiąg, chciałabym wymóc na tobie jeszcze kilka. 

- Na przykład? 

Zamiast  odpowiedzi  zbliżyła  twarz  do  jego  twarzy  na  odległość 

centymetra  i,  tak  jak  ją  kiedyś  sam;  nauczył,  obrysowała  koniuszkiem  języka 
jego wargi. 

- Susan, na miłość boską... 

Cokolwiek  miał  na  myśli,  nie  zdążył  tego  powiedzieć,  przeszkodził  mu 

bowiem  dzwonek  do  drzwi.  Susan  podniosła  głowę.  Minęła  chwila,  zanim 

background image

uporządkowała  poplątane  myśli  i  uświadomiła  sobie,  że  to  Emily  i  Robert 
wstąpili po Michelle, wracając z kolacji z szefem. 

Chciała  się  zsunąć  z  kolan  Nate'a,  on  jednaki  zaprotestował 

niezadowolonym pomrukiem i mocniej ją do siebie przytulił. 

- Ktokolwiek to jest, niech sobie idzie - szepnął jej do ucha. 

- Nate… 

- Rób dalej to, co przedtem i zapomnij, że ktoś stoi za drzwiami. 

- To Emily i Robert. 

Nate puścił ją niechętnie. 

Gdy  Susan  otworzyła  drzwi,  Emily  wpadła  do  salonu  jak  wystrzelona  z 

katapulty,  stanęła  pośrodku  i  rozejrzała  się  dookoła.  Za  nią  wszedł  Robert, 
równie wściekły. Susan nigdy nie widziała go w takim stanie. 

- Co się stało? - spytała z bijącym sercem. 

- Nas   o to pytasz? 

-  Robercie  -  Emily  położyła  łagodnie  rękę  na  ramieniu  męża  -  nie 

denerwuj się tak. Zachowaj spokój. 

-  Nie  denerwuj  się?  -  wykrzyknął.  -  W  połowie  drinka  po  kolacji 

wrzasnęłaś tak, że omal nie umarłem z przerażenia, a teraz każesz mi zachować 
spokój? 

- Emily - zaczęła jeszcze raz Susan - może powiesz wreszcie, co się stało? 

-  Czy  jest  tu  Nate?  -  przerwał  jej  Robert,  zaciskając  pięści.  -  Chcę 

pogadać z nim na osobności! 

- Robercie! - wykrzyknęły chórem obie siostry. 

- Czy ktoś wymienił moje imię? - spytał Nate, wychodząc z kuchni. 

Emily podbiegła do męża, opierając dłonie na jego szerokiej piersi. 

- Kochanie, uspokój się. Nie ma powodu do takich nerwów. 

background image

Susan była kompletnie zbita z tropu. Nigdy nie słyszała, by szwagier tak 

podnosił głos. 

- Nie uda mu się to! - krzyczał Robert, wyrywając się z rąk żony. 

-  Ale  co?  -  spytał  Nate  ze  spokojem,  który  doprowadził  Roberta  do 

jeszcze większej furii. 

- Odebrać mi córkę! 

-  Co  takiego?  -  Susan  dziwiła  się,  że  Michelle  może  spać  w  całym  tym 

zamieszaniu. - Myślę, że będzie lepiej, jeśli zaczniesz od początku - powiedziała 
Susan,  zapraszając  wszystkich  do  kuchni.  -  To    z    całą    pewnością  jakieś  
nieporozumienie. 

Usiądźcie,  zaparzę  trochę  bezkofeinowej  kawy  i 

porozmawiamy rozsądnie. 

Robert usiadł przy stole, podpierając głowę rękami. 

- Mów! - ponagliła go Susan, spoglądając na siostrę. 

- No więc, jak już ci wspominałam, jedliśmy kolację z szefem Roberta i... 

- Przestań powtarzać w kółko to samo, przecież o tym dawno już wiedzą - 

przerwał jej Robert. - Zacznij od tego, jak przeszliśmy do sali koktajlowej. 

- Dobrze, tam się to właśnie stało, prawda? 

Susan popatrzyła na Nate'a, ciekawa, czy podobnie jak ona nie może się w 

tym  wszystkim  połapać.  Ani  Emily,  ani  Robert  nie  powiedzieli  jeszcze  do  tej 
pory nic sensownego. 

- I co dalej? - ponagliła siostrę, zniecierpliwiona. 

- Mówiłam już, że siedzieliśmy w sali koktajlowej  przy  drinku.  W  rogu 

stał telewizor. Nie interesowałam  się programem, nagle jednak zobaczyłam na 
ekranie ciebie z Michelle. 

- Wrzasnęła tak głośno, że omal nie udławiłem się  krwawą  mary  -  wszedł 

jej  w  słowo  Robert.  -  Poprosiliśmy  wszystkich  o  ciszę,  by  słyszeć  słowa 
komentatora,  który  powiedział,  że  zabrałaś  moją  córkę  na  tę...  tę  aukcję 
kawalerów.  Wtedy  pokazali  Michelle,  która  wskazywała  paluszkiem  Nate'a, 
wołając "tata". 

- Co doprowadziło Roberta do wybuchu wściekłości - dodała Emily. 

background image

- O Boże! - Susan osunęła się na krzesło, marząc,  by skryć się w jakiejś 

mysiej dziurce i obudzić się za dziesięć lat. 

-  Czy  mówili  coś  jeszcze?  -  spytał  Nate,  z  trudem  usiłując  ukryć 

rozbawienie. 

- Tylko tyle, że szczegóły podadzą o jedenastej. 

- Żądam wyjaśnień! - powiedział Robert, przeszywając wzrokiem Nate'a. 

-  To  bardzo  proste  -  wzruszyła  ramionami  Susan.  -  Przyjrzyj  się...  Nate 

ma  na  sobie  garnitur  bardzo  podobny  do  twojego.  Ten  sam  odcień  brązu.  Z 
daleka Michelle wzięła cię za niego. 

- Naprawdę? 

- Oczywiście. Poza tym "tata" jest jedynym słowem, jakie zna… 

- Michelle wie doskonale, kto jest jej ojcem - powiedział Nate spokojnie. - 

Nie potrzebujesz się o to martwić. 

- Susan - przerwała im nagle Emily - od kiedy masz ten brylant? Wygląda 

na pierścionek zaręczynowy. 

-  Bo  to  jest  pierścionek  zaręczynowy  -  powiedział  Nate,  sięgając  po 

ostatniego  naleśnika.  Zamilkł  i  spojrzał  na  Susan.  -  Chyba  nie  masz  nic 
przeciwko temu, że zdradzam naszą małą tajemnicę. 

- Jasne że nie. Powiedz im. 

- Na którym to było kanale? - spytał Nate.  

Emily powiedziała mu. 

- Pewnie w wiadomościach - wymamrotała Susan. 

-  O  mój  Boże!  -  wykrzyknęła  Emily.  -  Zawsze  byłam  pewna,  że  jeśli 

zobaczę  cię  w  wiadomościach  telewizyjnych,  to  stanie  się  to  z  okazji  jakiejś 
wielkiej transakcji handlowej. W najśmielszych marzeniach nie zakładałam, że 
powodem mógłby być mężczyzna. Czy opowiesz mi, co się wydarzyło? 

- Może kiedyś… - Ona też nie spodziewała się, że mogłaby tak postąpić z 

powodu  mężczyzny,  ale  przecież  był  to  mężczyzna  szczególny.  Nawet  więcej 
niż szczególny. 

background image

-  No  cóż,  skoro  mamy  zostać  szwagrami,  sądzę,  że  mogę  zapomnieć  o 

tym  nieszczęsnym  incydencie  -  powiedział  Robert  wspaniałomyślnie, 
odzyskawszy zimną krew. 

-  Świetnie,  bardzo  chciałbym,  żebyśmy  zostali  przyjaciółmi.  -  Nate 

uścisnął dłoń Robertowi. 

- Naprawdę macie zamiar się pobrać? - spytała siostrę Emily. 

Susan  i  Nate  uśmiechnęli  się  do  siebie  i  pokiwali  jak  na  komendę 

głowami. 

- Kiedy? 

- Wkrótce - odrzekł Nate. Jego oczy mówiły, że im szybciej, tym lepiej. 

Susan  poczuła,  że  się  rumieni,  ale  zależało  jej  na  tym,  by  pójść  jak 

najszybciej do ołtarza w równym stopniu, jak jemu. 

-  Susan  nie  tylko  zgodziła  się  zostać  moją  żoną,  lecz  również 

zdecydowała, że obejmie stanowisko dyrektora do spraw marketingu w Windy 
Day Kites. 

- Odchodzisz z H&J Lima? - zdziwił się Robert, nie dowierzając własnym 

uszom. 

- Muszę. - Przysunęła się do Nate'a, obejmując go w pasie i uśmiechając 

się do niego. - Właściciel złożył mi propozycję nie do odrzucenia. 

Uśmiech  Nate'a  przypominał  pogodny  letni  dzień.  Susan  przymknęła 

oczy, rozkoszując się ciepłem, bijącym od mężczyzny, który nauczył ją miłości, 
radości życia i deszczowych pocałunków.