background image

DEBBIE MACOMBER

Deszczowe pocałunki

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Susan Simmons była wściekła na swoją siostrę. To przez nią weekend na 

Western Avenue zapowiadał się koszmarnie. Emily, współczesna wersja bogini 
domowego   ogniska,   poprosiła   ją,   by   zaopiekowała   się   dziewięciomiesięczną 
Michelle.

-   Naprawdę   nie   wiem,   Emily   -   wykręcała   się   Susan.   Co 

dwudziestoośmioletnia   samodzielna   pracownica   na   kierowniczym  stanowisku 
może wiedzieć o dzieciach? Odpowiedź nasuwa się sama - po prostu nic.

- Jestem w rozpaczy.

Najwyraźniej siostra była zmuszona prosić ją o pomoc. Wszyscy znali 

stosunek Susan do dzieci - nie konkretnie do Michelle, lecz do maluchów w 
ogóle. Nie była ani trochę typem macierzyńskim. Jej mocną stronę stanowiły 
stopa procentowa, negocjacje, motywacja pracowników. Na pewno nie pokarm 
dla niemowląt, ząbkowanie czy pieluchy.

Doprawdy zadziwiające, że ci sami rodzice spłodzili dwie tak niepodobne 

do siebie istoty. Susan pomyślała, że ich przypadek wprawiłby w zakłopotanie 
nawet ekspertów w dziedzinie genetyki. Emily własnoręcznie piekła bułeczki z 
mąki owsianej, prenumerowała Organie Gardening i nawet zimą suszyła pranie 
na sznurze.

Susan natomiast trudno było nazwać domatorką, nie miała też zamiaru 

rozwijać w sobie tej cechy. Była zbyt pochłonięta karierą zawodową. Obecnie 
zajmowała stanowisko asystentki wiceprezesa firmy H & J Lima, największego 
producenta artykułów sportowych w kraju. Odpowiadała za sprawy marketingu i 
właściwie nie istniało w jej życiu nic poza pracą.

Jej   akcje   szły   w   górę,   a   nazwisko   wymieniano   w   czasopismach 

handlowych   jako   przedsiębiorczej   kobiety   sukcesu.   Jednakże   dla   Emily   nie 
miało to żadnego znaczenia, ona potrzebowała po prostu opiekunki do dziecka.

background image

- Wiesz, że nie poprosiłabym cię o to, gdybym nie znalazła się w sytuacji 

bez wyjścia - błagała.

Susan czuła, że mięknie. Bądź co bądź Emily była jej młodszą siostrą.

- Powinnaś znaleźć kogoś z lepszymi kwalifikacjami.

Po chwili wahania Emily wyznała płaczliwym głosem:

- Nie mam pojęcia, co zrobię, jeśli mi odmówisz. - Załkała żałośnie. - 

Robert odchodzi.

-   Co   takiego?   -   zdumiała   się   Susan.   Jeśli   jej   siostra   była   boginią 

domowego   ogniska,   to   jej   szwagier,   Robert   Davidson,   był   Abrahamem 
Lincolnem, istną opoką. - Nie wierzę.

-   To   prawda   -   szlochała   Emily.   -   Zarzucił   mi,   że   całe   moje 

zainteresowanie skupiło się na Michelle i nie starcza mi energii, by być dobrą 
żoną.   -   Westchnęła   głęboko.   -   Wiem,   że   ma   rację…   ale   obowiązki 
macierzyńskie wymagają tak wiele czasu i wysiłku.

- Zdawało mi się, że Robert pragnie mieć sześcioro dzieci.

- Owszem… w każdym razie pragnął. - Emily znów zaniosła się płaczem.

- Och, Emily, sprawy na pewno nie wyglądają aż tak źle - pocieszała ją 

łagodnie Susan. - Jestem pewna, że źle go zrozumiałaś. Przecież kocha ciebie i 
Michelle, z pewnością nie ma zamiaru was porzucić.

-   A   właśnie   że   tak.   Kazał   mi   znaleźć   kogoś   do   zaopiekowania   się 

Michelle. Powiedział, że musi znaleźć trochę czasu dla siebie, w przeciwnym 
razie nasze małżeństwo umrze.

Dla Susan zabrzmiało to wystarczająco drastycznie.

- Przysięgam ci, Susan, dzwoniłam do wszystkich, którzy kiedykolwiek 

zajmowali się Michelle, i nikogo nie udało mi się załatwić. Nikogo! Nawet na 
jedną noc! Gdy powiedziałam o tym Robertowi wpadł we wściekłość… a wiesz 
sama, jakie to do niego niepodobne. Powiedział, że jeśli nie pojadę z nim na 
weekend   do   San   Francisco,   pojedzie   sam.   Próbowałam   znaleźć   kogoś   do 
Michelle, naprawdę się starałam, ale i z tego nie wyszło. W tej chwili Robert 
pakuje   rzeczy   do   samochodu,   a   sądząc   po   ilości   bagażu,   nie   zamierza   tu 
powrócić!

background image

Z całej tej opowieści jedno słowo zapadło w umysł Susan i kompletnie ją 

przeraziło: "weekend"!

- Zdawało mi się, że wspominałaś o jednej nocy - jęknęła.

Emily   jeszcze   raz   pociągnęła   nosem.   Pewnie   dla   większego   efektu, 

pomyślała niechętnie Susan.

- Wrócimy do Seattle wczesnym popołudnie w niedzielę. Robert ma do 

załatwienia interesy w San Francisco w sobotę rano, ale potem jest wolny… a 
tak dawno nie byliśmy ze sobą tylko we dwoje.

- Dwa dni i dwie noce - wymówiła  powoli Susa podliczając w myśli 

godziny.

- Och, proszę cię, Susan, tu chodzi o moje małżeństwo! Zawsze byłaś taką 

kochaną siostrą. Wiem, nie zasługuję na kogoś tak dobrego, jak ty.

Susan przyznała jej w duchu rację.

- Znajdę sposób, by ci się zrewanżować.

Susan   odgarnęła   włosy   z   twarzy   i   zamknęła   oczy.   Rewanż   ze   strony 

siostry polegał zwykle na pieczeniu świeżutkich placuszków z cukini wkrótce 
po uwadze Susan, że powinna uważać na linię.

- Susan, proszę cię!

Wreszcie dziewczyna nie wytrzymała presji i ustąpiła.

- Dobrze. Przywieźcie do mnie Michelle.

Mogłaby przysiąc, że gdzieś z oddali dobiegł ją odgłos zatrzaskującej się 

pułapki.

Zanim Emily i Robert opuścili mieszkanie Susan, pozostawiając jej swą 

córeczkę,   naszpikowali   młoda   kobietę   taką   ilością   rozmaitych   instrukcji,   że 
głowa   jej   pękała   w   szwach.   Wycisnąwszy   soczysty   pocałunek   na   różowym 
policzku Michelle, Emily podała małą niechętnej siostrze.

Dopiero wtedy rozpoczął się prawdziwy koszmar.

Susan była straszliwie spięta. Nawet jako nastolatka niewiele miała do 

czynienia z dziećmi. Nie dlatego, by ich nie lubiła, to raczej one za nią nie 
przepadały.

background image

Trzymając   krzyczące   niemowlę   na   biodrze,   Susan   krążyła   po   pokoju, 

usiłując   uporządkować   w   myśli   wskazówki,   których   udzieliła   jej   siostra. 
Wiedziała, co robić w przypadku wysypki od pieluch, kolki i różnych innych 
przypadłości, natomiast Emily nie powiedziała jej, co robić, jeśli dziecko płacze.

-   Cśśś   -   gruchała,   delikatnie   kołysząc   siostrzenicę   na   biodrze.   Płuc 

mógłby jej pozazdrościć nawet Tarzan.

Po pierwszych pięciu minutach jej opanowanie legło w gruzach. Znalazła 

się   w   prawdziwych   opałach.   Umowa   dzierżawna,   którą   podpisała,   zawierała 
klauzulę: "żadnych dzieci".

- Halo, Michelle, pamiętasz mnie? - spytała, próbując na wszelkie znane 

sobie sposoby uspokoić małą. O Boże, czy dziecko nie musi oddychać? - Jestem 
twoją ciocią Susan, asystentką wiceprezesa poważnej firmy.

Nie zrobiło to wrażenia na Michelle. Przestając wrzeszczeć wyłącznie po 

to, by nabrać powietrza, mała wzmocniła siłę głosu, patrząc na drzwi, jak gdyby 
oczekiwała, że stanie się cud i w drzwiach pojawi się mama, zaalarmowana jej 
nieustannym krzykiem.

-   Wierz   mi,   kochanie,   gdybym   znała   sztuczkę   magiczną,   która 

sprowadziłaby tu z powrotem twoją mamę, zrobiłabym ją bez chwili wahania. 

Dziesięć minut. Emily odjechała całe dziesięć minut temu. Susan całkiem 

serio rozważała możliwość zatelefonowania do Children Protective Services i 
poinformowania ich, że ktoś podrzucił jej dziecko na wycieraczce.

- Mamusia niedługo wróci - uspokajała małą.

Minęło   jeszcze   kilka   koszmarnych   minut,   które   zdały   się   trwać   całą 

wieczność. Zrozpaczona Susan postanowiła coś dziecku zaśpiewać. Nie znała 
żadnych modnych obecnie przebojów, uznała więc, że najlepiej zrobi śpiewając 
starą piosenkę świąteczną Jingle Bells, choć w połowie września brzmiała ona 
raczej głupio.

-  Michelle   - błagała,   gotowa   stanąć   nawet  na  głowie,  gdyby  miało  to 

uciszyć jej siostrzenicę - twoja mamusia wróci, obiecuję ci!

Michelle za nic nie chciała jej uwierzyć.

-   Co   byś   powiedziała,   gdybym   kupiła   na   twoje   nazwisko   obligacje 

państwowe?   Wolne   od   podatku,   Michelle!   Takiej   propozycji   nie   powinnaś 
przegapić. Tylko przestań płakać. Och, proszę, przestań!

background image

Mała nie przejawiła zainteresowania ofertą.

- Dobrze - wykrzyknęła całkiem już zdesperowana Susan. - Zapiszę ci 

moje akcje IBM. To moje ostatnie słowo, decyduj się więc szybko, póki jestem 
hojna.

W odpowiedzi Michelle schwyciła kołnierzyk Susan tłuściutkim rączkami 

i ukryła mokrą buzię w nieskazitelnie czystej białej jedwabnej bluzce.

- Twardy z ciebie orzech do zgryzienia, Michelle Margaret Davidson - 

mruknęła   Susan,   delikatnie   klepiąc   dziecko   po   plecach.   -   Łakniesz   krwi, 
prawda? Nic innego cię nie zadowoli.

W   pół   godziny   po   wyjściu   Emily,   Susan   sama   była   bliska   łez.   Znów 

zaczęła   śpiewać   jakąś   starą   piosenkę   świąteczną.   Nagle   rozległo   się   głośne 
pukanie do drzwi.

Susan   zgarbiła   się   i   zakręciła   w   kółko   niczym   złodziej   złapany   na 

gorącym   uczynku.   Była   pewna,   że   to   administrator   domu.   Niewątpliwie 
lokatorzy poskarżyli się na nią i przyszedł sprawdzić, co się dzieje.

Westchnąwszy ze znużeniem, zdała sobie sprawę, że jest zdana wyłącznie 

na jego łaskę i niełaskę.

Wyprostowała się i podeszła do drzwi.

Nie był to jednak administrator. W drzwiach stał i jej nowy sąsiad  w 

czapce do baseballa i spłowiałej 1 sportowej bluzie. Wyglądał na absolutnie 
zdegustowanego.

- Mogę znieść dziecięcy płacz - powiedział, krzyżując ramiona i opierając 

się o framugę drzwi - ale pani śpiew to za wiele na moje nerwy!

- Bardzo zabawne - mruknęła.

- Dziecko jest wyraźnie z jakiegoś powodu rozstrojone.

- Nic się przed panem nie ukryje - odparła z ironią.

- Proszę coś zrobić.

- Właśnie usiłuję. - Obcy najwyraźniej nie przypadł do gustu Michelle, 

jeszcze bardziej niż jej ciotce, przytuliła bowiem twarz do kołnierzyka Susan i 
zaczęła trzeć nią w lewo i prawo. Stłumiło to nieco jej krzyki, lepiej jednak nie 

background image

mówić, jak wyszedł na tym biały jedwab. - Zaoferowałam małej moje akcje 
IBM - wyjaśniła Susan - a nawet obligacje państwowe, ale nic nie pomaga.

- Zamiast akcji i obligacji, trzeba jej było zaproponować kolację.

-   Kolację?   -   powtórzyła   Susan.   Nie   przyszło   jej   to   do   głowy.   Emily 

powiedziała, że mała jest nakarmiona, ale wspominała też coś o butelce.

- Biedactwo jest pewnie głodne.

-   Myślę,   że   powinnam   dać   jej   butelkę.   -   Susan   spojrzała   na   torby   z 

niezbędnym dla malucha wyposażeniem i drobne mebelki pozostawione w jej 
mieszkaniu przez Roberta i Emily. Po ich liczbie można by sądzić, że dziecko 
ma już tu pozostać na zawsze. - Musi gdzieś być w tym bałaganie.

- Spróbuję ją znaleźć, a pani niech uspokoi dziecko.

Susan omal nie wybuchnęła głośnym śmiechem.

Gdyby   potrafiła   to   zrobić,   sąsiad   w   ogóle   nie   musiałby   do   niej 

przychodzić. Pomyślała, że chyba prędzej udałoby się jej namówić agentów CIA 
do   przekazania   jej   supertajnych   dokumentów,   niż   uspokoić   jedno 
rozhisteryzowane dziewięciomiesięczne niemowlę.

Nie czekając na zaproszenie, sąsiad wszedł do salonu. Podniósł jedną z 

trzech   wypakowanych   do   granic   możliwości   toreb   i   zaczął   w   niej   grzebać. 
Wyciągnął stertę świeżo upranych pieluch i popatrzył niepewnie na Susan.

- Nie sądziłem, że ktoś jeszcze używa pieluszek z materiału.

- Moja siostra nie ma zaufania do żadnych artykułów jednorazowych.

- Mądra kobieta.

Susan pozostawiła tę wypowiedź bez komentarza. Po chwili spostrzegła, 

że   mężczyzna   znalazł   plastykową   butelkę.   Zdjął   kapturek   ochronny   i   podał 
Susan, która zawahała się.

- Czy nie powinno się tego podgrzać?

- Ma temperaturę pokojową, poza tym nie sądzę, by w tej chwili robiło to 

dziecku jakąkolwiek różnicę.

Miał   rację.  Gdy   Susan  włożyła  smoczek   do  ust  siostrzenicy,  Michelle 

natychmiast chwyciła butelkę obiema rączkami i zaczęła łapczywie ssać.

background image

Po   raz   pierwszy   od   chwili   wyjścia   matki,   Michelle   przestała   płakać. 

Zapanowała błoga cisza. Napięcie wreszcie opadło z Susan, odetchnęła głęboko, 
rozluźniając się całkowicie.

- Może pani z nią usiądzie?

Susan posłuchała rady i wyciągnęła się na kanapie, trzymając  dziecko 

ostrożnie w ramionach.

-   Tak   lepiej,   prawda?   -   Sąsiad   z   zadowoleniem   zsunął   czapkę   na   tył 

głowy.

- O wiele lepiej. - Susan uśmiechnęła się do niego nieśmiało i po raz 

pierwszy przyjrzała mu się dokładnie. Odkryła, że jest bardzo przystojny. Na 
pewno wiele kobiet urzekły jego figlarne niebieskie oczy i męska uroda. Był 
mocno   opalony,   założyłaby   się   jednak   o   całomiesięczną   pensję,   że   nie 
zawdzięcza tego żadnym aparatom. Po prostu musiał spędzać dużo czasu na 
powietrzu, co świadczyło o tym, że nie pracował. Przynajmniej nie w biurze. Już 
wcześniej zastanawiała się, kim też może być.

- Powinienem się chyba przedstawić - powiedział, siadając w drugim rogu 

kanapy. - Jestem Nate Townsend.

- Susan Simmons. - Wyciągnęła do niego rękę. - Przepraszam za cały ten 

harmider.   Właśnie   poznajemy   się   bliżej   z   moją   siostrzenicą   i   -   o   Boże!   - 
zapowiada się długi weekend, proszę więc o cierpliwość.

- Będziesz się opiekować dzieckiem przez cały weekend?

-   Dwa   dni   i   dwie   noce.   -   W   ustach   Susan   zabrzmiało   to   niemal   jak 

dożywocie.   -   Moja   siostra   wybrała   się   z   mężem   w   drugą   podróż   poślubną. 
Zwykle   moi  rodzice  opiekują   się  Michelle   i  uwielbiają  to,  ale  wyjechali   do 
przyjaciół na Florydę.

- To miło z twojej strony, że zaofiarowałaś im się z pomocą.

- To nie był mój pomysł - wolała sprostować Susan. - Chyba łatwo się 

zorientować, że nie jestem typem macierzyńskim.

- Podeprzyj jej lepiej plecki - powiedział, patrząc na Michelle.

Susan próbowała postąpić zgodnie z jego radą, ale było jej niewygodnie 

trzymać siostrzenicę, butelkę i całą resztę.

- Dobrze ci idzie.

background image

-   Jasne   -   mruknęła.   Czuła   się   jak   ktoś,   kto   mając   dwie   lewe   nogi, 

zmuszony jest nagle odtańczyć główną partię solową w Jeziorze Łabędzim.

- Odpręż się.

-   Już   ci   powiedziałam,   że   wypadam   raczej   słabo   w   roli   matki.   Jeśli 

uważasz, że potrafisz zrobić to lepiej, proszę, nakarm ją.

- Kiedy naprawdę świetnie sobie radzisz. Nie denerwuj się.

Wcale sobie dobrze nie radziła i wiedziała o tym, nie oczekiwała jednak 

niczego lepszego. 

- Kiedy jadłaś ostatni raz?

- Słucham?

- Wyglądasz na głodną.

- Ale nie jestem.

- Myślę, że jesteś. Nie martw się, ja się tym zajmę. - Przeszedł śmiało do 

kuchni i otworzył lodówkę. - Poczujesz się o niebo lepiej, gdy będziesz miała 
pełny żołądek.

Susan wzięła Michelle na ręce i poszła za nim. 

- Nie możesz tak po prostu wchodzić tu sobie i… I?

- Chyba nie mogę - wymamrotał z głową w lodówce. - Czy wiesz, że nie 

ma tu nic poza otwartą wodą sodową i słoikiem marynaty? 

- Na ogół jadam na mieście. 

Michelle chlipnęła, kończąc butelkę. Susan szybko wyjęła smoczek z jej 

ust. Dziecko miało oczy zamknięte.

Maleńki   cud,   pomyślała   młoda   kobieta.   Pewnie   bardzo   się   zmęczyło. 

Sama   też   odczuwała   ogromne   znużenie.   Był  piątek,   parę   minut   po  siódmej, 
weekend dopiero się zaczynał.

Odstawiwszy pustą butelkę na blat kuchenny, Susan niezręcznie podniosła 

Michelle ramię i delikatnie poklepywała ją po plecach, póki dziecku się nie 
odbiło.

background image

Nate   zaśmiał   się   cicho,   a   gdy   Susan   spojrzała   na   niego,   odkryła,   że 

przygląda jej się z ciepłym uśmiechem.

- Jeszcze trochę, a nabierzesz dużej wprawy.

Wzburzona, spuściła wzrok. Nie lubiła, gdy mężczyźni patrzyli na nią w 

ten sposób, oceniając wielkość jej nosa czy zarys brwi. Większość mężczyzn 
uważa, że posiadają rzadki dar intuicji i potrafią określić charakter kobiety na 
podstawie jej wyglądu. Niestety, według utartych kanonów, Susan trudno było 
nazwać   pięknością.   Miała   głęboko   osadzone   ciemne   oczy   i   wydatne   kości 
policzkowe. Nos, łączący się w prostej linii z czołem, oraz pełne usta nadawały 
jej wygląd greckiej rzeźby. Nie jestem ładna, pomyślała, najwyżej interesująca.

Nagle Michelle poruszyła się i gaworząc wesoło, sięgnęła pulchną rączką 

do ciemnych włosów Susan.

Jakimś cudem zdołała wyciągnąć szpilki z jej koka i długie pasma włosów 

spłynęły swobodnie na ramiona dziewczyny. Jedną z rzeczy, do których Susan 
przykładała ogromną wagę, był jej wygląd. Pomyślała, że musi sprawiać dość 
dziwne wrażenie w kostiumie za dwieście dolarów, białej poplamionej bluzce, z 
włosami opadającymi na ramiona.

- Już od dawna czekałem na sposobność, by cię poznać - powiedział Nate. 

Opierał się o bufet i widać było, że czuł się jak w domu. - Ale na początku 
widziałem cię kilka razy, a potem nasze drogi jakoś się rozmijały.

- Ostatnio wiele pracowałam po godzinach. - Prawdę mówiąc,  Susane 

prawie zawsze pracowała po godzinach, często też zabierała coś do roboty do 
domu. Była niezwykle oddana, zaangażowana i pracowita. Natomiast jej sąsiad 
nie wyglądał na człowieka obdarzonego powyższymi cechami. Podejrzewała, że 
Nate'owi Townsendowi  wszystko przychodzi w życiu zbyt łatwo. Nigdy  nie 
widziała go bez baseballowej czapki i nieodłącznej bluzy. Zastanawiała się, czy 
w ogóle ma garnitur. Zresztą nawet gdyby go miał, zapewne nie wyglądałby w 
nim dobrze. Nate Townsend był facetem, do którego pasowała odzież sportowa, 
swetry.

Sprawiał   wrażenie   człowieka   sympatycznego,   przyjacielskiego, 

towarzyskiego,   ale   wyraźnie   pozbawionego   ambicji.   Nie   istniało   chyba   nic, 
czego pragnąłby na tyle mocno, by do tego dążyć.

- Cieszę się z naszego poznania - dodała Susan, wracając do salonu i 

kierując   się   w   stronę   drzwi.   -   Dziękuję   bardzo   za   pomoc,   ale   jak   sam 
powiedziałeś, coraz lepiej daję sobie radę.

background image

- Nieco inaczej to wyglądało, gdy przyszedłem.

- Początki zawsze są trudne. Czemu się ze mną spierasz? Przecież sam 

byłeś zdania, że dobrze mi idzie.

- Skłamałem.

- Dlaczego?

Nate wzruszył obojętnie ramionami.

-   Wyraźnie   brakowało   ci   wiary   we   własne   siły,   chciałem   cię   więc 

podnieść na duchu.

Susan popatrzyła nań ze złością, urażona jego podejściem. A więc taki 

jest ten-miły-sąsiad-zza-ściany!

- Nie potrzebuję twojej łaski.

- Może ty nie - zgodził się - ale Michelle z pewnością tak. Biedne dziecko 

było głodne, a tobie nawet nie przyszło to do głowy.

- Domyśliłabym się.

Spojrzenie Nate'a wyrażało powątpiewanie co do jej  inteligencji  i  Susan 

znów zmarszczyła  brwi. 

Otworzyła   drzwi   zbyt   mocnym   szarpnięciem   i   odrzuciła   włosy   przez 

ramię z wdziękiem, którego mogłaby jej pozazdrościć paryska modelka.

- Dziękuję, że wpadłeś - powiedziała chłodno - ale jak widzisz, wszystko 

gra.

- Skoro tak uważasz. - Uśmiechnął się zdawkowo i wyszedł, nie mówiąc 

już ani słowa.

W chwilę później zza ściany dobiegły ją dźwięki muzyki. To Nate słuchał 

włoskiej   opery.   Przynajmniej   podejrzewała,   że   to   włoska   opera,   co   było 
fatalnym   zbiegiem   okoliczności,   natychmiast   bowiem   zaczęła   myśleć   o 
spaghetti i o tym, jak jest strasznie głodna.

- Dobra, Michelle - powiedziała, uśmiechając się do małej - teraz musimy 

nakarmić   twoją   ciocię.   -   Udało   jej   się   bez   większych   trudności   rozstawić 
wysokie krzesełko z blatem i posadzić w nim siostrzenicę, po czym zajęła się 
sprawdzaniem zawartości zamrażarki.

background image

Michelle   najwyraźniej   zaakceptowała   sytuację,   czemu   dała   wyraz, 

uderzając rączkami o blat.

- Słyszałaś, co on powiedział? - Susan wciąż jeszcze kipiała gniewem - W 

pewnym sensie miał rację, ale nie musiał się tak wywyższać

Michelle ponownie wyraziła aprobatę dla słów ciotki. Grube mury tłumiły 

radosne dźwięki muzyki, Susan uchyliła więc rozsuwane drzwi prowadzące na 
balkon, oddzielony od balkonu sąsiada betonowym przepierzeniem. Zapewniało 
ono co prawda odosobnienie,  teraz jednak nie pozwalało przeniknąć głosom 
zespolonym w triumfalnej pieśni

Susan rozsunęła całkiem drzwi i wyszła na balkon. Wieczór był chłodny, 

lecz   przyjemny.   Zachodzące   słońce   rzucało   złociste   cienie   na   malownicze 
wybrzeże.

- Michelle - powiedziała cicho, wróciwszy do kuchni - on gotuje coś, co 

pachnie jak lasagna lub spaghetti. - Zaczęło jej burczeć w brzuchu, otworzyła 
więc   ponownie   zamrażarkę   i   wyjęła   z   niej   meksykańską   potrawę,   z   której 
poprzednio zrezygnowała. I tym razem nie wyglądała ona zachęcająco.

Do kuchni napłynął smakowity aromat czosnku. Susan odwróciła swój 

klasyczny grecki nos w kierunku otwartych drzwi balkonu niczym marionetka 
szarpnięta za sznurek i kilkakrotnie wciągnęła powietrze.

- To bez wątpienia coś włoskiego, pachnie wręcz bosko. - Michelle znów 

poklepała rączkami o blat.

- Obsmażany chleb z czosnkiem - oznajmiła Susan i odwróciła się do 

siostrzenicy, na której nie zrobiło to chyba szczególnego wrażenia. Cóż, ona 
była najedzona.

Wbrew   swym   chęciom,   Susan   włożyła   zamrożone   danie   do   kuchenki 

mikrofalowej i ustawiła wyłącznik czasowy. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi 
i   zjeżyła   się   cała,   patrząc   na   Michelle,   jak   gdyby   dziewięciomiesięczne 
niemowlę mogło podpowiedzieć, kogo tym razem licho niesie.

Był to znowu Nate z talerzem spaghetti i kieliszkiem czerwonego wina.

- Czy już zrobiłaś sobie coś do jedzenia? - spytał.

Po raz pierwszy w życiu Susan nie mogła oderwać oczu od ogromnego 

talerza,   kopiasto   wyładowanego   parującym   makaronem,   grubo   polanym 
czerwonym losem. Wyglądało to bardzo apetycznie. Wszystko posypane było 

background image

parmezanem, a na brzegu talerza leżała, pachnąca czosnkiem, potężna kromka 
bułki paryskiej.

- Ja… właśnie odgrzewałam mrożonkę. - Machnęła ręką w stronę kuchni.

- Zachowałem się okropnie - rzekł, wyciągając do niej rękę z talerzem. - 

Przynoszę ci gałązkę oliwną.

- To… dla mnie? - Oderwała wreszcie wzrok od talerza, zastanawiając 

się, czy Nate kpi z niej, wiedząc, jak jest głodna.

Podał jej spaghetti.

- Sos gotował się na wolnym ogniu przez całe popołudnie. Lubię udawać, 

że jestem czymś w rodzaju mistrza kucharskiego. Od czasu do czasu wyżywam 
się w kuchni.

- To miłe. - Oczyma wyobraźni zobaczyła, jak stoi w kuchni, mieszając 

sos, podczas gdy reszta świata toczy walkę, by zarobić na życie. Złagodniała 
nieco,   przepraszając   go   w   myśli.   Bez   dalszych   ceregieli   pomaszerowała   do 
kuchni, wzięła widelec i klapnęła na krzesło. Powinna chyba zjeść, póki jest 
ciepłe!

- Pycha! - wykrzyknęła po pierwszym kęsie.

Nate wyjął z kieszonki koszuli skórkę od chleba i dał ją Michelle.

- To dla ciebie, malutka.

Gdy   Michelle   żuła   z   zadowoleniem   skórkę,   Nate   wyciągnął   krzesło   i 

usiadł   naprzeciwko   Susan,   która   była   zbyt   pochłonięta   delektowaniem   się 
kolacją, by cokolwiek zauważyć, dopóki Nate nie zmrużył oczu.

- Czy coś się stało? - spytała. Wytarła usta serwetką i upiła łyk wina.

- Coś czuję.

Z jego miny wywnioskowała, że nie jest to nic przyjemnego.

- Może to moja mrożonka? - powiedziała z nadzieją, choć wiedziała już z 

całą pewnością, że to coś innego.

- Obawiam się, że nie.

Susan wyprostowała się i powoli położyła widelec obok talerza.

background image

-   Ktoś   chyba   musi   -   powiedział   Nate   zduszonym   głosem   -   zmienić 

pieluszkę Michelle.

ROZDZIAŁ DRUGI

Trzymając   na   biodrze   świeżo   umytą   i   przewiniętą   Michelle,   Susan 

wyskoczyła z łazienki do wąskiego korytarzyka, łapiąc spazmatycznie oddech.

- Dobrze się czujesz? - spytał Nate.

Skinęła   głową   i   oparła   się   bezwładnie   o   ścianę,   czując   lekki   zawrót 

głowy. Zaczerpnęła kilkakrotnie świeżego powietrza, wreszcie wyprostowała się 
i spróbowała uśmiechnąć.

- Chyba nie było aż tak źle? 

Susan spojrzała na niego.

- Powinnam była założyć maskę tlenową.

Nate roześmiał się serdecznie, nie wpłynęło to jednak na poprawę humoru 

dziewczyny.

- Po tym, czego właśnie doświadczyłam, nie jestem w stanie zrozumieć, 

czemu   ludzie   nadal   się   rozmnażają.   -   Wyjęła   z   szafki   duży   pojemnik   ze 
środkiem   dezynfekcyjnym   i   wsunąwszy   rękę   do   łazienki,   szczodrze   go 
rozpyliła.

- Gdy z takim poświęceniem zajmowałaś się małą, rozłożyłem łóżeczko 

dziecinne - powiedział wciąż zbyt rozbawiony jak na gust Susan. - Gdzie je 
postawić?

- Myślę, że salon będzie odpowiednim miejscem. - Susan nie przywykła, 

by zależeć od innych, jej podziękowanie było więc raczej wymuszone.

background image

Poszła   za   mężczyzną   do   salonu,   położyła   Michelle   na   brzuszku   w 

przygotowanym łóżeczku i przykryła ją kołderką ręcznej roboty. Dziecko nie 
zaprotestowało, układając się wygodnie. Nate skierował się ku drzwiom.

- Jesteś pewna, że sobie ze wszystkim poradzisz?

- Oczywiście. - Tak naprawdę Susan miała co do tego duże wątpliwości, 

ale Michelle była jej siostrzenicą i musiała rozwiązać ten problem sama. Nate i 
tak zrobił już więcej, niż można było oczekiwać. - Dzięki za kolację.

- Polecam się na przyszłość. - Zatrzymał się w drzwiach i odwrócił do 

Susan. - Zostawiłem mój numer telefonu na blacie w kuchni. Zadzwoń, jeśli 
będziesz mnie potrzebowała.

- Dziękuję.

Uśmiechnął się do niej i wyszedł, a Susan stała jeszcze przez parę minut, 

zatopiona w myślach o nim. Uczucia miała zdecydowanie mieszane.

Zaczęła sortować rzeczy pozostawione przez siostrę, ustawiając słoiki z 

pokarmem dla dziecka na kredensie i wkładając butelki do lodówki.

Skończywszy prace w kuchni, poszła do łazienki zanurzyła się w ciepłej 

wodzie,   pozostawiając   drzwi   uchylone   na   wypadek,   gdyby   Michelle   się 
obudziła. Po kąpieli poczuła się po niej znacznie lepiej.

Wróciła   na   palcach   do   salonu   i   zabrała   zeń   teczkę   i   gruby   plik 

dokumentów.   Przystanęła   na   moment,   spoglądając   na   śpiącą   siostrzenicę   i 
delikatnie pogładziła ją po pleckach. Mała dziewczynka wyglądała we śnie jak 
aniołek.

Nagle serce Susan przepełniła tęsknota, której nawet nie potrafiła nazwać. 

Bardzo kochała siostrzenicę, ale chodziło o coś więcej. Czas spędzony sam na 
sam z Michelle wyzwolił w niej od dawna skrywane pragnienie, nad którym 
dotąd nie mała czasu się zastanawiać.

Stawiając   na   karierę   zawodową,   Susan   zdawała   sobie   sprawę,   że 

rezygnuje z tej części samej siebie, która pragnie mieć męża i dzieci. Nic nie 
przemawiało za tym, by wyrzekła się założenia rodziny, ale wiedziała, na co ją 
stać. Od czasu studiów było oczywiste, że prowadzenie domu nie jest jej mocną 
stroną. Zwłaszcza gdy porównywała siebie z Emily, która musiała się chyba 
urodzić ze ściereczką do kurzu w jednej ręce i książką kucharską w drugiej.

background image

Susan   nigdy   nie   żałowała   swej   decyzji,   ale   znajdowała   się   w   lepszej 

sytuacji   od   innych.   Miała   siostrę,   która   zamierzała   dostarczyć   jej   całą   masę 
siostrzenic oraz siostrzeńców i w zupełności ją to zadowalało.

Oddaliła   się   cichutko   od   łóżeczka   i   usiadłszy   na   materacu,   zaczęła 

zgłębiać szczegóły proponowanego przez wydział programu marketingu. Pełna 
prezentacja   nastąpi   w   poniedziałek   rano,   do   tego   czasu   chciała   się   z   nim 
dokładnie zapoznać i przygotować do dyskusji.

Gdy skończyła czytać sprawozdanie, przeszła znów na palcach do swego 

biurka, stojącego w odległym kącie salonu, i włożyła papiery do teczki.

Jeszcze raz zatrzymała się przy łóżeczku siostrzenicy. Czując się nieco 

pewniej, wróciła do sypialni przekonana, że opiekowanie się dziećmi ma swoje 
dobre strony.

Zmieniła zdanie o wpół do drugiej w nocy, gdy żałosne kwilenie wyrwało 

ją z głębokiego snu. Nie wiedząc, od jak dawna to trwa, Susan omal nie spadła z 
łóżka, spiesząc do maleństwa.

-   Michelle   -   zawołała,   idąc   po   omacku   z   wyciągniętymi   przed   siebie 

rękami. - Idę, idę. Nie ma powodu do paniki!

Zapalenie światła tylko pogorszyło sprawę. Mrużąc oczy i idąc na oślep w 

stronę łóżeczka, Susan potknęła się o stolik i krzyknęła głośno.

Michelle  stała,  trzymając  się poręczy  łóżka,  z miną  tak nieszczęśliwą, 

jakby nie miała ani jednej przyjaznej duszy na świecie.

- Co się stało, kochanie? - spytała czule Susan, biorąc ją na ręce.

Michelle miała po prostu mokro, ale biedulka musiała się przestraszyć 

gdy   obudziła   się   w   obcym   mieszkaniu.   Susan   nie   mogła   mieć   do   niej   o   to 
pretensji.

- W porządku, zajmiemy się po raz wtóry tym pieluchowym interesem.

Położyła na blacie w łazience gruby ręcznik, a na nim dziewczynkę. Gdy 

była mniej  więcej w połowie zmiany  pieluch, zadzwonił telefon.  Nie mogła 
zostawić   dziecka,   a   trudno   byłoby   zanieść   je   w   tym   stanie   do   kuchni. 
Ktokolwiek dzwonił o tej porze nocy, mógł zostawić wiadomość automatycznej 
sekretarce.

Po chwili telefon umilkł, natomiast rozległo się głośne pukanie do drzwi 

frontowych.   Dźwigając   świeżo   przewiniętą   i   wypudrowaną   Michelle,   Susan 

background image

zerknęła przez dziurkę od klucza i dostrzegła za drzwiami Nate'a ze skwaszoną 
miną.

- Nate - powiedziała zdumiona, otwierając drzwi.

Nie miała zielonego pojęcia, czego może od niej chcieć o tej porze.

Był boso, miał na sobie czerwony szlafrok w szkocką kratę. Potargane 

włosy świadczące o tym, że musiał zerwać się z łóżka, przypomniały Susan, że 
sama musi wyglądać podobnie.

- Czy z Michelle wszystko w porządku? - warknął, mimo iż miał przed 

sobą niewątpliwy dowód, że tak właśnie jest. Nie czekając na odpowiedź, dodał 
oskarżycielskim tonem: - Nie podnosiłaś słuchawki.

- Nie mogłam. Zmieniałam właśnie małej pieluchę. 

Nate zawahał się, po czym spytał:

- W takim razie, czy ty się dobrze czujesz? 

Skinęła głową, udało jej się nawet podnieść prawą dłoń, co było dość 

trudne, ponieważ trzymała w ramionach dziecko.

- Jakoś przeżyłam.

- Dobrze. Co się stało? Dlaczego Michelle płakała?

-   Nie   jestem   pewna,   może   się   przeraziła,   obudziwszy   się   w   obcym 

mieszkaniu.

- Nasz widok przeraził ją pewnie jeszcze bardziej.

Susan wcale nie miała ochoty przejrzeć się w lustrze. Potargane, splątane 

włosy opadały jej na ramiona lśniącą falą. Tak się śpieszyła do Michelle, że nie 
włożyła pantofli ani szlafroka.

Mała, najwyraźniej szczęśliwa, że stała się ośrodkiem zainteresowania, 

wyciągnęła rączki do Nate'a. Susan poczuła się urażona niestałością dziecka. 
Przecież to ona przewijała je i karmiła, a nie Nate.

- To mój męski wdzięk - wyjaśnił, najwyraźniej , zachwycony.

- Raczej kolor twojego szlafroka.

background image

Cokolwiek   to   było,   Michelle   przytuliła   się   do   mężczyzny   niczym   do 

odzyskanego niespodziewanie przyjaciela. Susan skorzystała z okazji, by pójść 
po szlafrok przewieszony przez oparcie łóżka. Gdy wróciła do salonu, zastała 
Nata siedzącego na kanapie z nogami opartymi o stolik.

- Czuj się jak w domu - mruknęła. Zawsze miała nie najlepszy humor, gdy 

ją zrywano ze snu.

- Nie ma powodu do irytacji - uśmiechnął się do niej Nate.

-   Owszem,   jest   -   zrobiła   poważną   minę,   zepsuła   jednak   cały   efekt, 

ziewając   głośno.   Przesłaniając   usta   wierzchem   dłoni,   osunęła   się   na   fotel 
naprzeciwko niego i odgarnęła włosy z twarzy.

- Powinnaś częściej nosić włosy rozpuszczone - powiedział, przyglądając 

jej się.

- Zawsze je upinam! - odparła ze złością.

- Zauważyłem. Szczerze mówiąc, tak ci jest bardziej do twarzy.

- Na miłość boską! - wykrzyknęła. - Czy masz mi również zamiar radzić, 

jak się ubierać?

- Mogę.

Powiedział   to   z   czarującym   uśmiechem,   neutralizującym   odrobinę 

złośliwości ukrytej w tym stwierdzeniu.

-  Nie  musisz  chyba  chodzić   codziennie  w  kostiumie?   Spróbuj  czasem 

włożyć sukienkę - plisowaną, ozdobioną koronką, z guziczkami.

Już miała na końcu języka ostrą odpowiedź, stwierdziła jednak, że nic to 

nie   da.   Arogancja,   jaką   zaprezentował,   była   dość   typowa   dla   przystojnych 
mężczyzn.

- Nie masz zamiaru się ze mną spierać?

- Nie - odparła, kręcąc przecząco głową.

Milczał przez chwilę, mrużąc oczy, po czym znów uśmiechnął się do niej 

ujmująco.

- To coś nowego!

background image

- Miło mi, że wreszcie coś ci się we mnie podoba.

- Nie powinienem był robić uwag na temat twoich włosów i ubrań.

-   Nie   musisz   się   martwić,   że   zraniłeś   moje   uczucia   -   powiedziała 

lekceważąco. - Odznaczam się wielkim hartem ducha.

-   Hm.   Taka   wytrzymała.   Zabrzmiało,   jakbyś   mówiła   o   oponie   nie   do 

zdarcia.

- Muszę być bardziej wytrzymała od niej. 

Twarz Nate'a wyrażała współczucie.

- Dlaczego?

- Mam na co dzień do czynienia z mężczyznami twojego pokroju.

- Mojego pokroju?

-   Właśnie   tak.   Przez   siedem   lat   musiałam   walczyć   z   przestarzałymi 

fałszywymi stereotypami, ale nauczyłam się zachowywać zimną krew.

Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Susan poczuła się w 

obowiązku wytłumaczyć mu.

- Dam ci kilka przykładów. Otóż, jeśli mój kolega biurowy płci męskiej 

ma   bałagan   na   biurku,   wszyscy   wyciągają   z   tego  wniosek,   że  jest   okropnie 
zapracowany. Jeśli dotyczy to mnie, uważają to za objaw dezorganizacji.

Nate wyprostował się i chciał chyba coś jej na to odpowiedzieć, ale Susan 

była tak rozgorączkowana tematem, że nie dała mu dojść do słowa.

- Jeśli mężczyzna w moim biurze żeni się, jest to korzystne, ponieważ się 

ustatkuje i stanie wydajniejszym pracownikiem.  Jeśli  natomiast  wychodzi za 
mąż kobieta, kierownictwo uważa to za początek końca, zakłada bowiem, że 
natychmiast   zechce   mieć   dziecko   i   odejdzie.   Awans   dostaje   w   ostatniej 
kolejności,   niezależnie   od   kwalifikacji.   Gdy   mężczyzna   odchodzi   na   lepszą 
posadę,   wszyscy   mu   gratulują,   wykorzystuje   bowiem   możliwość   zrobienia 
kariery,   ale   gdy   dotyczy   to   kobiety,   wzruszają   ramionami,   mówiąc,   że   na 
kobietach nie można polegać. 

Gdy skończyła, Nate nie odzywał się przez chwilę.

- Podchodzisz do tego bardzo emocjonalnie - powiedział wreszcie.

background image

- Gdybyś był kobietą, też byś tak reagował.

Michelle zainteresowała się stopkami swoich śpioszków i bawiła się nimi, 

zupełnie   zafascynowana.   Nigdy   dotąd   Susan   nie   widziała   kogoś   tak 
przytomnego o tej skandalicznej porze.

-   Jeśli   zgasisz   światło,   może   zrozumie   aluzję   -   powiedział   Nate, 

nieudolnie próbując ukryć ziewnięcie.

- Wyglądasz na bardzo zmęczonego - powiedziała Susan. - Naprawdę nie 

musisz   tu   siedzieć.   Daj   mi   ją.   -   Wyciągnęła   ramiona   do   Michelle,   która 
zakwiliła i przylgnęła mocniej do Nate'a. Susan jeszcze dotkliwiej odczuła swą 
nieprzydatność.

- Nie przejmuj się mną. Jest mi wygodnie - uspokoił ją Nate.

- Ale… - Czuła, jak żar oblewa jej policzki. Spuściła oczy, żałując swego 

wybuchu   sprzed   kilku   minut.   -   Posłuchaj,   przykro   mi   z   powodu   tego,   co 
powiedziałam.   To,   co   dzieje   się   w   biurze,   nie   ma   nic   do   tego,   że   jesteśmy 
sąsiadami.

- Wobec tego wyrównaliśmy rachunki.

- Jak to?

-   Nie   powinienem   był   robić   uwag   o   twoich   włosach   czy   sposobie 

ubierania się. - Zawahał się, po czym uśmiechnął się do niej ciepło. - A więc - 
przyjaźń?

- Przyjaźń - roześmiała się mimo zmęczenia Susan.

Michelle zafikała radośnie nóżkami,  gaworząc głośno.

Susan wstała i przygasiła lampę, po czym przykryła dziecko kołderką. 

Sama też poczuła chłód, okryła się więc wełnianym szalem, który Emily zrobiła 
dla niej na drutach na gwiazdkę w ubiegłym roku.

Przyćmione   światło   stwarzało   intymną   atmosferę   i   nagle   Susan 

zaproponowała nieśmiało:

- Może zaśpiewam małej? Powinno jej to pomóc zasnąć.

- Jeśli ktoś tu ma zaśpiewać, to na pewno ja - powiedział zdecydowanie 

zbyt szybko.

background image

Ku jej zdziwieniu Nate miał głos melodyjny i kojący. A już zupełnie ją 

zaskoczyło,   że   znał   mnóstwo   piosenek   odpowiednich   dla   dzieci.   Nie   tyle 
dziecięcych, ile łatwo wpadających w ucho, z rodzaju tych, których przez lata 
słuchała w radio. Poczuła, jak oczy jej się zamykają, walczyła ze snem. Głos 
mężczyzny przeszedł niemal w szept, brzmiący ciepło i pieszczotliwie. Zbyt 
pieszczotliwie.   I   swojsko,   jak   gdyby   należeli   do   siebie   we   trójkę,   co   było 
śmieszne, spotkała bowiem Nate'a kilka godzin temu. Był jej sąsiadem i nic 
poza tym.  Nie mieli  nawet czasu,  by się  dobrze poznać, a  Michelle jest  jej 
siostrzenicą, nie córką.

Ale marzenie trwało, niezależnie od tego jak bardzo chciała je odpędzić. 

Nie mogła przestać myśleć, jak dobrze byłoby dzielić życie z mężem i dziećmi. 
Oczy jej się jednak zamykały, choć usiłowała nie dać opaść powiekom na dłużej 
niż parę chwil.

Susan obudził ból w karku. Chciała poprawić poduszkę, ale zorientowała 

się, że jej nie ma. Zamiast w łóżku spała skulona w fotelu. Niechętnie, powoli 
otworzyła oczy i spostrzegła, że Nate śpi na kanapie, z odrzuconą do tyłu głową, 
chrapiąc głośno. Michelle spała słodko w jego ramionach.

Minęła dobra chwila, zanim przyszła całkiem do siebie. Gdy zdała sobie 

sprawę, że słońce zagląda do pokoju przez duże okna, zamknęła ponownie oczy. 
Był już ranek. Ranek! Nate spędził noc w jej mieszkaniu!

Wzburzona, usiadła prosto w fotelu i odpędzając resztki snu, zaczęła się 

zastanawiać. Pomysł, by obudzić Nate'a, nie należał chyba do najlepszych. Z 
pewnością poczuje się równie głupio jak ona, gdy zorientuje się, że przespał pół 
nocy w jej salonie. W dodatku szal, którym była przykryta, okręcił się jakimś 
cudem   wokół   jej   bioder   i   nóg.   Mrucząc   coś   pod   nosem,   Susan   zaczęła   go 
szarpać, chcąc się uwolnić.

Jej   szamotanina   wyrwała   Nate'a   ze   słodkiej   drzemki.   Poruszył   się, 

spojrzał w jej kierunku i zamarł. Zamrugał kilkakrotnie oczyma i utkwił w niej 
wzrok, jak gdyby był pewien, że rozpłynie się w powietrzu, jeśli będzie patrzył 
na nią odpowiednio długo.

Susan, której udało się wstać, robiła wszystko, by wyglądać godnie, było 

to jednak raczej niemożliwe, ponieważ wciąż pętał ją szal.

- Gdzie ja jestem? - spytał w oszołomieniu Nate.

- Ee… w moim mieszkaniu.

background image

- Tego się obawiałem. - Ponura mina Nate'a w innych okolicznościach 

byłaby komiczna, teraz jednak żadnemu z nich nie było do śmiechu.

- Ja… chyba zasnęłam - Susan przerwała krępującą ciszę. Uwolniła się 

wreszcie od szala i trzymała go przed brzuchem niczym tarczę.

- Ja również - mruknął Nate.

Michelle obudziła się i próbowała usiąść. Rozejrzała się i wyraźnie nie 

spodobało jej się to, co zastała. Zaczęła jej drżeć dolna warga.

- Michelle, wszystko w porządku - powiedziała szybko Susan, próbując 

uprzedzić przeraźliwy krzyk. - Zostałaś na weekend z ciocią, pamiętasz?

- Myślę, że ma mokro - podsunął Nate, gdy Michelle zaczęła cicho kwilić. 

Zaklął   pod   nosem   i   szybko   podniósł   małą   ze   swych   kolan.   -   Nawet   jestem 
pewien. Weź ją ode mnie.

Susan sięgnęła równocześnie po dziecko i po suchą pieluchę, nie na wiele 

się to jednak zdało. Michelle postanowiła uświadomić im, że nie znosi żadnych 
zmian w swoim rozkładzie, jak również nie lubi budzić się rano w ramionach 
obcego człowieka. Swą dezaprobatę wyraziła głośnym histerycznym krzykiem.

- Pewnie jest też głodna - zasugerował Nate, próbując strzepnąć wilgoć ze 

swego szlafroka.

- Błyskotliwa uwaga - zauważyła sarkastycznie Susan, niosąc Michelle do 

łazienki.

- Widzę, że humor ci z rana nie dopisuje - odciął się.

- Napiłabym się kawy.

- Świetnie. Zaparzę dla nas kawę i podgrzeję butelkę dla Michelle.

- Najpierw powinna zjeść kaszkę - zawołała Susan. - Przynajmniej tak 

życzyła sobie Emily.

- Nie sądzę, by jej to robiło różnicę. Jest głodna.

- Dobrze, dobrze - odkrzyknęła Susan z łazienki. - Podgrzej jej mleko, 

jeśli chcesz.

Zrobiła   błąd,   podnosząc   głos.   Michelle   wyraźnie   nie   miała   rankiem 

lepszego humoru niż jej ciotka. Fikała ze złością tłustymi nóżkami tak szybko, 

background image

że zmiana pieluszki stała się czynnością prawie niewykonalną. Susan była coraz 
bardziej   zdenerwowana.   Wreszcie   opadające   na   ramiona   włosy   przyciągnęły 
uwagę dziewczynki. Złapała za lok, przestając krzyczeć na wystarczająco długą 
chwilę, by zaczerpnąć haust powietrza.

- Czy chcesz, żebym odebrał? - usłyszała wołanie Nate'a.

- Co odebrał?

Nie było to widać nic ważnego, nie odpowiedział jej bowiem. Jednakże 

po chwili stanął w drzwiach łazienki. 

- To do ciebie - powiedział. 

- Co jest do mnie?

- Telefon.

Słowo to odbiło się echem w jej głowie.

- Czy… czy rozmówca się przedstawił? - spytała wysokim, załamującym 

się głosem. Musiał to być ktoś z biura, stanie się teraz obiektem plotek przez 
następnych kilka miesięcy.

- Ktoś o imieniu Emily.

- Emily! - powtórzyła. To było nawet gorsze. Jej siostra zasypie ją pewnie 

gradem kłopotliwych pytań.

- Cześć - powiedziała, starając się, by zabrzmiało to równie niedbale jak 

zwykle.

- Kto odebrał telefon? - spytała siostra bez zbędnych wstępów.

-   Mój   sąsiad,   Nate   Townsend.   Mieszka   tuż   obok.   -   Finezja,   z   jaką 

przemyciła to genialne wyjaśnienie, zadziwiła nawet ją samą. Co gorsza, była 
gotowa wygadać się, że Nate spędził u niej noc, powstrzymała się jednak w 
ostatniej chwili.

- Nie znam go, prawda?

- Mojego sąsiada? Nie, nie znasz.

- Ma miły głos.

background image

- Posłuchaj, chcesz spytać o dziecko, prawda? - Susan pragnęła skończyć 

jak najszybciej rozmowę. - Nie martw się, panuję nad sytuacją.

- Czy to słychać płacz Michelle? - spytała z niepokojem siostra.

- Tak. Właśnie się obudziła i jest trochę głodna. - Nate spacerował po 

kuchni, trzymając małą na ręku i czekając, kiedy Susan skończy rozmowę.

-   Moja   biedulka.   Powiedz   mi,   kiedy   poznałaś   swego   sąsiada.   Nie 

pamiętam, byś wspominała o kimś, kto ma na imię Nate.

- Bardzo mi pomógł - powiedziała szybko Susan i zmieniła temat. - Jak 

się miewacie z Robertem?

- Robert miał rację - westchnęła Emily. - Potrzebowaliśmy trochę czasu 

dla siebie. Czuję się tysiąc razy lepiej, on też. Każde małżeństwo powinno się od 
czasu do czasu gdzieś wypuścić, ale nie każdy ma taką fantastyczną siostrę, jak 
ja.

-   Dobrze,   dobrze,   nie   mówmy   o   tym.   Och,   butelka   Michelle   już   się 

podgrzała.   Nie   chciałabym   ci   przerywać,   siostrzyczko,   ale   muszę   się   zająć 
dzieckiem! Myślę, że mnie rozumiesz.

- Oczywiście.

- Zatem do zobaczenia jutro po południu. O której przylatuje samolot?

- Pierwsza piętnaście. Pojedziemy z lotniska prosto do ciebie i zabierzemy 

Michelle.

- Świetnie, wobec tego czekam na ciebie około drugiej. - Jeszcze jeden 

dzień z Michelle. Jakoś wytrzyma te dwadzieścia cztery godziny. Czy w tak 
krótkim czasie może się zdarzyć coś złego?

Straciwszy cierpliwość, Nate wziął butelkę i wróci z Michelle do salonu. 

Susan przyglądała się  prze otwarte drzwi, jak włącza telewizor i sadowi się 
wygodnie, jakby był tu zadomowiony od lat. Oglądając jakiś program, wsunął 
smoczek do niecierpliwych ust dziecka.

Emily paplała dalej, opowiadając jej, jak romantycznie spędziła pierwszą 

noc w San Francisco. Susan słuchała jednym uchem. Wpatrywała się w Nate'a, 
który potargany, wymięty i bardzo zadowolony, siedział w jej salonie, trzymając 
w   ramionach   niemowlę.   Widok   ten   zrobił   niezwykłe   wrażenie   na   Susan. 
Chodziła   na   spotkania   z   różnymi   mężczyznami   -   dobrodusznymi,   bogatymi, 
skomplikowanymi. Ale obecne uczucie, pociąg, jaki odczuwała, były dla niej 

background image

kompletnym   zaskoczeniem.   Po   latach,   mimo   randek,   Susan   zawsze 
pieczołowicie strzegła swego serca. Nie było to zresztą trudne, ponieważ nigdy 
nie   spotkała   kogoś,   kto   by   jej   się   naprawdę   podobał.   A   ten   potargany, 
skwaszony facet, który siedział w salonie, karmiąc jej siostrzenicę, pociągał ją 
bardziej niż  ktokolwiek do  tej pory. Nie  miało   to  najmniejszego  sensu.   Nie 
mogło rozwinąć się między nimi żadne głębsze uczucie - byli tak bardzo różni, 
jak galaretka i beton. Poważny związek był ostatnią rzeczą, jakiej by pragnęła.

Gdy wreszcie mogła odwiesić słuchawkę, przeszła do salonu, czując się 

wyczerpana. Odgarnęła splątane włosy z twarzy, zastanawiając się, czy powinna 
zabrać   Michelle   z  objęć   Nate'a,   by   mógł   wrócić   do  swego   mieszkania.   Bez 
wątpienia jej siostrzenica znów zaprotestuje.

- Twoja siostra nie leci linią Puget, prawda? - spytał zasępiony. Wzrok 

miał utkwiony w ekranie telewizora.

- Czemu pytasz?

- Jeśli tak, wpadłaś w kłopoty. I to duże. W wiadomościach podali, że 

strajkują tam pracownicy utrzymania ruchu. Do szóstej wieczorem wszystkie 
samoloty mają być na ziemi.

 

ROZDZIAŁ TRZECI

- Jeśli to żart - powiedziała ze złością Susan - to w złym guście.

- Czy pozwoliłbym sobie na taki żart?

Susan osunęła się na poduszkę z rozpaczliwym westchnieniem.

- Zadzwonię lepiej do Emily. - Założyła, że jej siostra nie słyszała nic o 

strajku.

background image

Wróciła po kilku minutach.

- No i co? - spytał Nate.

- Och, wiedziała o tym doskonale. Nic mi nie wspomniała, żeby mnie nie 

martwić.

- Jak zamierza wrócić do Seattle?

-  Zarezerwowali  lot  w  innych  liniach   na  wypadek,  gdyby  coś  takiego 

miało się zdarzyć.

- Bardzo rozsądnie.

- To cały mój szwagier. Emily wróci w niedzielę po południu, tak jak 

obiecała. - Jeśli los tak zrządzi, dodała w duchu, modląc się, by nie zaszło coś 
nieprzewidzianego.

Los jednak zrządził inaczej.

W niedzielny poranek Susan miała podkrążone oczy. Była wyczerpana 

fizycznie   oraz   psychicznie   i   od   nowa   przekonana,   że   macierzyństwo   jest 
zdecydowanie   nie   dla   niej.   Przeszła   ciężką   próbę   przez   te   dwie   noce   i 
stwierdziła, że tęsknota za mężem i dziećmi nachodzi ją tylko wówczas, gdy 
Michelle śpi lub je.

Nate   przyszedł   koło   dziewiątej,   przynosząc   dary   -   świeżo   upieczone 

cynamonowe obarzanki, jeszcze ciepłe, prosto z piekarnika. Stał w drzwiach, 
wysoki   i   smukły,   z   uśmiechem,   zdolnym   zawojować   nawet   najbardziej 
zapracowaną   i   oddaną   firmie   kobietę   interesu.   Jeszcze   raz   Susan   zadziwiła 
własna reakcja na jego widok. Serce podeszło jej do gardła, natychmiast zaczęła 
żałować,   że   nie   miała   czasu,   by   włożyć   na   siebie   coś   elegantszego   od 
wypłowiałego szlafroka.

- Wyglądasz okropnie.

- Dziękuję - odrzekła, podrzucając Michelle na biodrze.

- Musiałaś mieć paskudną noc.

- Michelle marudziła przez cały czas. Wyrzyna jej się nowy ząbek. Nie 

chciała w ogóle spać.

background image

-   Trzeba   było   zadzwonić   do   mnie   -   powiedział   Nate,   ujmując   ją   pod 

łokieć   i   prowadząc   do   kuchni.   Naprawdę   czuje   się   winny,   że   sam   spędził 
spokojną noc, pomyślała Susan, to po prostu śmieszne.

- Zawołać cię? Niby po co? Żebyś ty z kolei chodził z nią przez całą noc? 

- Trzeba przyznać, że Nate spędził sporo czasu w sobotę w mieszkaniu Susan, 
pomagając jej, i ciąganie go jeszcze po nocy byłoby nieprzyzwoitością z jej 
strony. 

- O której przylatuje twoja siostra?

-   Piętnaście   po   pierwszej.   -   Gdy   mówiła   te   słowa,   zadzwonił   telefon. 

Susan   i   Nate   popatrzyli   na   siebie   bez   słowa.     Zanim   jeszcze   podniosła 
słuchawkę, wiedziała, że usłyszy coś, czego najbardziej się obawiała. 

- I co? - spytał Nate, gdy skończyła rozmowę. 

Kryjąc  twarz w  dłoniach,  oparła  się bezsilnie o ścianę.

- Powiedz coś,

- Ratunku!

- Ratunku?

- Tak - odrzekła, z trudem panując nad głosem. - Samoloty Puget Air 

znalazły się na ziemi o czasie, podanym w wiadomościach, natomiast linie, w 
których   Robert   i   Emily   zarezerwowali   bilety,   są   tak   przepełnione,   że 
najwcześniej mogą przylecieć jutro rano.

- Rozumiem.

- Nic nie rozumiesz! - wykrzyknęła. - Jutro jest poniedziałek i muszę być 

w pracy!

- Zadzwoń, że jesteś chora.

- Nie mogę - burknęła, wściekła, że w ogóle sugeruje coś podobnego. - 

Wydział marketingu przygotował na jutro prezentację i muszę tam być.

- Dlaczego?

Utkwiła w nim gniewne spojrzenie. Nie ma sensu oczekiwać, że Nate 

zrozumie coś tak ważnego jak prezentacja sprzedaży. Wyglądało na to, że nie 
pracował, nie musiał troszczyć się o swą karierę. Dlatego prawdopodobnie nie 

background image

był w stanie zrozumieć, że kobieta na kierowniczym stanowisku musi dokładać 
wielu starań, by udowodnić, ile jest warta.

- Wcale się nie wymądrzam, Susan - powiedział z doprowadzającym ją do 

szału spokojem. - Naprawdę chcę po prostu wiedzieć, czemu to spotkanie jest 
tak ważne.

- Bo jest! Nie sądzę, byś docenił wartość czegoś takiego, ale przyjmij do 

wiadomości, że muszę tam być.

Nate podniósł głowę i potarł leniwie dłonią szczękę.

- Po pierwsze, odpowiedz mi na pytanie. Czy za pięć lat będziesz mogła 

powiedzieć, że to spotkanie było dla ciebie ważne?

- Nie wiem. - Przycisnęła dwoma palcami nasadę nosa. Spała niespełna 

trzy godziny, a Nate zadawał beznadziejne pytania.

-   Gdybym   był   na   twoim   miejscu,   nie   przepracowywałbym   się   tak   - 

powiedział lekceważąco. - Jeśli nie będzie cię jutro na prezentacji, przeniosą ją 
na wtorek.

- Innymi słowy - wymówiła cicho Susan - uważasz, że nie ma się czym 

przejmować.

- Trafiłaś w sedno. No więc - spytał - co zamierzasz zrobić?

Susan   nie   była   pewna.  Zamknęła   oczy,   by   się   skoncentrować.   Narzuć 

sobie   dyscyplinę,   nakazała   sobie.   Zachowaj   spokój,   to   najważniejsze   ze 
wszystkiego.

-   Odwołam   moje   spotkania   wcześnie   rano   i   pójdę   na   prezentację   - 

postanowiła rozsądnie.

- A co z Michelle? Wynajmiesz do niej opiekunkę?

Opiekunka wynajęta przez opiekunkę. Pomysł jak z powieści, może nawet 

do wprowadzenia w życie, niestety Susan nie znała nikogo, kto się tym zajmuje. 
W tym momencie podjęła decyzję. Zabierze Michelle ze sobą.

Tak   jak   przewidywała,   jej   przyjazd   do   H&J   Lima   wywołał   sensację. 

Dokładnie o dziesiątej rano w poniedziałek wysiadła z windy. W jednej ręce 
ściskała czarną, skórzaną teczkę, drugą przytrzymywała na biodrze Michelle. Z 
podniesioną wysoko głową przemaszerowała  po dębowym parkiecie, mijając 
długie   szeregi   pokoików   bez   drzwi   oraz   półek   zapełnionych   grubymi 

background image

segregatorami.   Niektórzy   pracownicy   wstali   od   biurek,   by   się   jej   przyjrzeć. 
Przez całą drogę towarzyszyły jej przyciszone szepty.

- Dzień dobry, panno Brooks - powiedziała rześkim głosem, wchodząc do 

swego   biura   z   torbą   pieluch   przewieszoną   przez   ramię   niczym   worek   z 
amunicją.

- Dzień dobry, panno Simmons.

Susan   zauważyła,   że   jej   sekretarka   -   co   przynosiło   jej   chlubę   -   nie 

mrugnęła   nawet   okiem.   Była   świetnie   wyszkolona   -   na   podstawie   jej 
zachowania można by wywnioskować, że Susan regularnie zjawia się w pracy z 
dziewięciomiesięcznym niemowlęciem na rękach.

Postawiwszy   torbę   z   pieluchami   na   podłodze,   Susan   usiadła   przy 

ogromnym   orzechowym   biurku.   Michelle,   której   na   razie   dopisywał   humor, 
siedziała jej na kolanach, rozglądając się radośnie po królestwie ciotki.

- Podać kawę? - spytała panna Brooks.

- Tak, proszę.

- Czy pani, eee... - dodała po chwili milczenia sekretarka.

- To moja siostrzenica, Michelle, panno Brooks. 

Kobieta skinęła głową.

- Czy Michelle też się czegoś napije?

- Nie, dziękuję bardzo. Czy jest jakaś pilna korespondencja?

- Nic, co nie mogłoby poczekać. Odwołałam pani spotkania o ósmej i o 

dziewiątej   -   oznajmiła   sekretarka.   -   Gdy   rozmawiałam   z   panem   Adamsem, 
spytał, czy mogłaby pani umówić się z nim jutro na drinka o szóstej wieczorem.

-   Owszem,   pasuje   mi.   -   Stary   rozpustnik   chciałby   załatwiać   z   nią 

wszystkie   interesy   poza   biurem.   Tym   razem   zgodziła   się   na   jego   warunki, 
ponieważ była zmuszona odwołać ranne spotkanie, ale następnym razem tak 
łatwo   mu   nie   pójdzie.   Nigdy   nie   interesował   jej   Andrew   Adams,   który   był 
gruby, łysawy i skończenie nudny.

- Czy będę teraz pani do czegoś potrzebna?

- Nie, dziękuję.

background image

Tak jak   przewidywała,   spotkanie z wydziałem marketingu było istną 

katastrofą.   Prezentacja   trwała   dwadzieścia   minut,   a   w   tym   krótkim   czasie 
Michelle zdążyła rozebrać wieczne pióro Susan, poodpinać guziki u jej bluzki i 
rozpuścić włosy, misternie splecione we francuski warkocz. Klaskała w dłonie, 
wydając   głośne   okrzyki.   Pod   koniec   spotkania   Susan   musiała   dać   nura   pod 
własne   biurko,   by   wyciągnąć   stamtąd   siostrzenicę,   raczkującą   beztrosko 
pomiędzy nogami siedzących.

Gdy Susan wreszcie dotarła do domu, czuła się, jak gdyby wracała z pola 

walki. W taki dzień miała straszliwą ochotę na jakiś czekoladowy, bardzo słodki 
smakołyk.   Na   całym   świecie   nie   znalazłaby   się   jednak   odpowiednia   ilość 
słodkości, by pomóc jej przetrwać jeszcze jeden taki ranek.

Ku zdziwieniu Susan, Nate czekał na nią na podeście obok windy. Posłała 

mu jedno spojrzenie, czyniąc usilne starania, by nie wybuchnąć płaczem. 

- Widzę, że nie poszło najlepiej.

- Jak się tego domyśliłeś? - spytała sarkastycznie. 

- Po trosze dlatego, że masz rozpuszczone włosy, a pamiętam, że wolisz je 

nosić upięte. Poza tym twoja bluzka jest źle zapięta i rozchyla ci się z przodu. - 
Uśmiechnął   się   szatańsko.   -   Zastanawiałem   się,   czy   osoby   twojego   pokroju 
noszą koronkowe staniki. Teraz już wiem.

Susan jęknęła, zasłaniając dłonią przód bluzki. Mógł jej oszczędzić tego 

komentarza.

- Hej, dziecino - powiedział, zabierając małą z ramion Susan. - Twojej 

cioci potrzebna jest chyba chwila wytchnienia.

Odwróciwszy   się,   Susan   zapięła   bluzkę   i   wyjęła   z   torebki   klucze.   Jej 

zawsze schludne, nieskazitelne mieszkanie wyglądało, jakby przeszedł przez nie 
huragan.   Kocyki  i  zabawki  były  porozrzucane  po  całym  salonie.  Chcąc  być 
bliżej Michelle, Susan spała na kanapie. Leżała tam wciąż jeszcze poduszka i 
koce wraz z niebieskim żakietem od kostiumu, który musiała zdjąć, bowiem 
Michelle ubrudziła cały rękaw musem śliwkowym.

- Co tu się działo? - spytał Nate, rozglądając się zdumionym wzrokiem po 

pokoju.

- Spędziłam trzy dni i trzy noce z Michelle, a ty się jeszcze dziwisz??

- Usiądź - powiedział łagodnie. - Zrobię ci kawę.

background image

Susan posłuchała go, zbyt wdzięczna, by się spierać.

Nate stanął jak wmurowany w progu kuchni.

- Co to za fioletowe świństwo na ścianach?

- Mus   śliwkowy - poinformowała go   Susan. - W ten przykry sposób 

dowiedziałam się, że Michelle nie cierpi śliwek.

Wygląd kuchni odzwierciedlał poranne zmagania i Susan. Przygotowania 

do wyjścia z Michelle do biura 1 zajęły jej prawie trzy godziny.

- Wiesz, czego mi trzeba? Podwójnego martini - powiedziała  do  Nate'a, 

który przyniósł dwie filiżanki kawy.

- Nie ma jeszcze nawet południa.

- Wiem o tym - odrzekła, opadając bezsilnie na j kanapę. - Czy jesteś 

sobie w stanie wyobrazić, czego bym zażądała, gdyby była już druga?

Chichocząc   pod   nosem,   Nate   podał   jej   parującą   filiżankę.   Michelle 

siedziała   na   podłodze,   bawiąc   się   z   zadowoleniem   zabawkami,   które 
porozrzucała rano ze złością.

Ku   zdumieniu   Susan,   Nate   usiadł   obok   niej   i   otoczył   ją   ramieniem. 

Zesztywniała, ale jeśli nawet to zauważył, nie dał nic po sobie poznać.

Susan czuła, jak rośnie w niej napięcie. Samo wspomnienie porannego 

zebrania wystarczyło, by podskoczyło jej ciśnienie, gdy jednak przeanalizowała 
swoje odczucia, zdała sobie sprawę, że przyczyną jej; stanu jest bliskość Nate'a. 
Nie dlatego,  by  miała  coś  przeciwko  temu,   że ją  obejmował   -  raczej  wręcz 
przeciwnie. Przez te trzy dni spędzili ze sobą dużo czasu i na przekór wszystkim 
swoim wcześniejszym teoriom na temat sąsiada, zaczęło jej się podobać jego 
niefrasobliwe podejście do życia. Ponieważ jednak było ono diametralnie różne 
od jej własnego, fakt, że Nate tak bardzo ją pociągał, stanowił rodzaj szoku.

- Czy chcesz porozmawiać o pracy?

Powoli wypuściła powietrze z płuc. 

- Nie, myślę, że byłoby lepiej, gdyby wszyscy zainteresowani zapomnieli 

o dzisiejszym spotkaniu. Miałeś rację, powinnam była je odłożyć.

Złapawszy   się   stolika,   by   stanąć   na   nóżkach,   Michelle   posuwała   się 

wzdłuż   jego   krawędzi,   póki   nie   dotarła   do   wyciągniętych   nóg   Nate'a. 

background image

Zaskoczyła   ich   oboje,   wyciągając   do   niego   rączkę   i   obdarzając   uśmiechem, 
który stopiłby nawet lód. 

- Och, spójrz! - wykrzyknęła z dumą Susan. - Widać jej nowy ząbek.

- Gdzie, gdzie? - Nate posadził małą na kolanach, zajrzał jej do buzi. 

Susan próbowała mu pokazać, gdzie ma szukać ząbka, gdy nagle rozległy się 
trzy niecierpliwe dzwonki do drzwi.

Susanna otworzyła je, wpuszczając Emily, która jednym susem znalazła 

się obok małej.

- Córeńko! - zawołała. - Tak bardzo za tobą tęskniłam!

Tuż   za   Emily   wszedł   Robert   z   bardzo   zadowoloną   miną.   Weekend 

wyraźnie posłużył obojgu. Nieważne, że omal nie doprowadził do załamania 
psychicznego Susan i nie zburzył jej kariery zawodowej.

- Ty jesteś Nate, prawda? - spytała Emily, siadając obok niego na kanapie. 

- Moja siostra zbyt mało mi o tobie opowiedziała.

- Kto się napije kawy? - przerwała jej Susan, nerwowo zacierając dłonie. 

Tylko tego brakowało, żeby jej siostra zaczęła się bawić w swatkę!

- Ja dziękuję - odpowiedział Robert.

- Założę się, że marzysz o tym, by spakować cały ten majdan i pojechać 

do   domu   -   powiedziała   z   nadzieją   Susan.   Pochwyciła   kątem   oka   spojrzenie 
Nate'a - było oczywiste, że z trudem udaje mu się powstrzymać śmiech z jej 
niezbyt subtelnej próby pozbycia się z domu siostry wraz z całą rodziną.

- Susan ma rację - podchwycił Robert, rozglądając się po pokoju. Nigdy 

nie   widział   schludnego   mieszkania   swej   szwagierki   w   stanie   takiego 
rozgardiaszu.

- Nie zdążyłam prawie porozmawiać z Nate'em - zaprotestowała Emily. - 

Bardzo chciałam poznać go bliżej.

- Będziemy mieli jeszcze niejedną okazję po temu.

Utkwił wzrok w Susan, a jego spojrzenie spowodowało, że wstrząsnął nią 

dreszcz.   Po   raz   pierwszy   zdała   sobie   sprawę,   jak   bardzo   pragnie,   by   ten 
mężczyzna ją pocałował.

Nagle Emily zauważyła, co się dzieje.

background image

- Tak, myślę, że masz rację, Robercie - w jej głosie zabrzmiało wyraźne 

rozbawienie. - Spakuję rzeczy Michelle.

Gdy   Susan   wreszcie   oderwała   wzrok   od   Nate'a,   policzki   miała 

zaróżowione ze zmieszania.

- Aha, czy wiesz, że Michelle nienawidzi śliwek?

- Nie miałam pojęcia - odrzekła Emily, gorliwie pakując rzeczy córeczki.

Nate pomógł w zdemontowaniu łóżeczka oraz wysokiego krzesełka i nie 

minęło dziesięć minut, gdy mieszkanie Susan należało z powrotem do niej. Stała 
pośrodku salonu, delektując się ciszą.

- Poszli sobie - powiedziała do Nate'a, który został z nią w mieszkaniu.

- Jak stado żółwi.

Susan usłyszała to powiedzonko po raz pierwszy od czasów dzieciństwa. 

Nie uważała go za szczególnie zabawne, ale uśmiechnęła się, ponieważ on się 
uśmiechał.

-   Znów   jestem   panią   własnego   życia   -   westchnęła.  Pewnie   upłynie   z 

miesiąc, zanim całkiem wrócić do normy.

- Twoje życie należy do ciebie - zgodził się Nate, bacznie ją obserwując.

Susan   wolałaby   przypisać   łzy,   które   popłynęły   jej   z   oczu,   jego 

badawczemu wzrokowi, ale wiedziała, że ich przyczyna jest inna. Objąwszy się 
rękami w pasie, podeszła do okna wychodzącego na Elliott Bay. Biało-zielone 
statki sunęły z wolna po ciemnoszmaragdowej wodzie.

W nadziei, że Nate nic nie zauważył, otarła łzy i odetchnęła głęboko, by 

się uspokoić.

- Susan?

- Patrzę sobie… na zatokę. Jest taka piękna o tej porze roku. - Słyszała, że 

zbliża   się   do   niej   od   tyłu,   a   gdy   położył   ręce   na   jej   ramionach,   z   trudem 
opanowała pokusę, by przytulić się do niego i wchłonąć trochę jego siły.

- Ty płaczesz. To niepodobne do ciebie, prawda? Co się stało?

- Nie wiem… - odpowiedziała, wstrząsana łkaniem. - Nie mogę uwierzyć, 

że   płaczę.   Kocham   tę   malutką…   właśnie   zaczynałyśmy   się   rozumieć…   a 

background image

jednocześnie…  o  Boże,  jestem zadowolona,  że  Emily   już  wróciła.  -  Chwilę 
wcześniej Susan zdała sobie sprawę, jak bardzo brakuje jej męża i rodziny. 

Nate przesunął dłońmi po jej ramionach w najczulszej pieszczocie.

Nie odzywał się od dłuższego czasu, Susan była więc przekonana, że robi 

z siebie kompletną idiotkę.

Nate miał rację. Rozpływanie się we łzach zupełnie do niej nie pasuje. 

Ten   nieoczekiwany   wybuch   uczuć   był   z   pewnością   rezultatem   porannych 
przejść w biurze albo prawie nie przespanej nocy, a trochę tego, co przyznała 
sama przed sobą, że poznała Nate'a.

Nate   odwrócił   ją   ku   sobie   bez   słowa   i   podniósłszy   jej   brodę   palcem, 

spojrzał głęboko w oczy. Jego spojrzenie było tak czułe, tak pełne troski, że 
znów zaczęła siąkać nosem.

Gdy   wargi   Nate'a   dotknęły   jej   warg,   Susan   wydała   długie,   ledwie 

dosłyszalne westchnienie. Zastanawiała się wcześniej, co by było. gdyby Nate ją 
pocałował.   Teraz   wiedziała.   Jego   pocałunek   był   czuły   i   pełen   ciepła.   Pełen 
słodyczy i nieskończenie delikatny, choć elektryzujący.

Chyba uznał, że jedna próbka to za mało, gdyż pocałował ją jeszcze raz, i 

tym razem to on westchnął. Następnie puścił dziewczynę i cofnął się o krok.

Zaskoczona   jego   nagłym   odruchem,   Susan   zachwiała   się   lekko.   Nate 

podtrzymał ją. Widocznie oprzytomniał w tej samej chwili, co ona.

- Dobrze się czujesz? - spytał, marszcząc brwi.

Zamrugała kilkakrotnie powiekami, próbując jakoś ukryć, że tak nie jest. 

Wszystko   działo   się   zbyt   szybko.   Serce   galopowało   jej   niczym   koń,   który 
poniósł. Nigdy w życiu nie pociągał jej do tego stopnia żaden mężczyzna.

- Oczywiście, że tak - odparła zuchowato. - A ty?

Nie odpowiadał przez długą chwilę. Włożył ręce do kieszeni i odsunął się 

od niej. Wyglądał na zirytowanego.

- Nate? - szepnęła.

Rzucił   jej   gniewne   spojrzenie.   Potarłszy   dłonią   czoło,   przekręcił 

nieodłączną czapkę baseballową daszkiem do tyłu.

- Myślę, że powinniśmy spróbować jeszcze raz.

background image

Susan zorientowała się, o co mu chodzi, dopiero gdy znów ją przytulił. 

Jego   pierwsze   pocałunki   były   delikatne,   ten   natomiast   miał   zawładnąć   jej 
zmysłami. Usta Nate'a lgnęły do jej warg, póki kolana się pod nią nie ugięły. 
Chcąc utrzymać równowagę, schwyciła go za ramiona i choć najpierw usiłowała 
walczyć z ogarniającym ją podnieceniem, po chwili poddała mu się bez reszty.

Nate jęknął i przytulił ją mocniej, zanurzając dłoń w jej włosach. Błądził 

wargami   po   twarzy   i   ustach   Susan,   jak   gdyby   grał   na   skomplikowanym 
instrumencie   muzycznym.   W   końcu   złapał   głęboki   oddech   i   ukrył   twarz   w 
łagodnym zagłębieniu jej szyi. 

- A teraz? 

- Dobrze całujesz.

- Nie o to mi chodzi, Susan. Ty też to czujesz, prawda?

- Wcale nie - skłamała, przełykając z trudem ślinę. - To było przyjemne…

- Przyjemne!

- Bardzo przyjemne - poprawiła się w nadziei, że go ułagodzi - ale to 

wszystko. 

Nate   nie   odzywał   się   przez   długą   chwilę,   boleśnie   długą   chwilę. 

Następnie, spojrzał gniewnie, odwrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania.

Drżąc   na   całym   ciele,   Susan   patrzyła,   jak   wychodzi.   Jego   pocałunek 

poruszył w niej uśpioną od dawna strunę i obawiała się, że ta muzyka na zawsze 
już naznaczyła jej duszę. Nie mogła jednak pozwolić, by się o tym dowiedział. 
Nie mieli żadnych wspólnych cech ani upodobań. Byli niedobrani.

Teraz,   siedząc   w   pluszowym   fotelu   klubowym   z   Andrew   Adamsem, 

Susan żałowała, że zgodziła się na spotkanie z nim po godzinach pracy. Od 
momentu   gdy   weszła   do   nastrojowo   oświetlonej   salki   było   oczywiste,   że 
chodziło mu po głowie coś więcej niż interesy. Mimo iż Adams był łysawy i 
tęgi,   mógłby   się   nawet   podobać,   gdyby   nie   uważał   się   za   współczesnego 
Adonisa.

- Chciałbym pokazać pani kilka danych liczbowych - powiedział Adams, 

trzymając w obu dłoniach nóżkę kieliszka wypełnionego martini i przyglądając 
się  Susan   z  nie  ukrywanym zachwytem.   - Niestety,  zostawiłem  je  w  domu. 
Może skończymy tę rozmowę u mnie?

background image

- Obawiam się, że mam zbyt mało czasu - stwierdziła. Dochodziła już 

siódma, Susan spędziła z nim niemal godzinę.

- Mieszkam dwa kroki stąd - nalegał.

Jego spojrzenie mówiło zdecydowanie za wiele i dziewczyna czuła się 

coraz bardziej zmęczona.

Myślała wyłącznie o tym, by wrócić do domu i porozmawiać z Nate'em. 

Przez   cały   dzień   myślała   o   nim   i   pragnęła   go   zobaczyć.   Po   ich   ostatnim 
spotkaniu była ogromnie zdenerwowana i zastanawiała się, jaka będzie teraz 
reakcja ich obojga. Nate wyszedł tak nagle i od tamtej pory nie zamieniła z nim 
słowa.

- John Hammer i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi - powiedział Adams, 

przysuwając bliżej swój fotel. - Nie jestem pewien, czy pani wie o tym.

Nie  zadał   sobie  nawet   trudu,  by  zawoalować  groźbę.  Susan   podlegała 

bezpośrednio  Johnowi  Hammerowi,  do  którego  należało  ostatnie  słowo  przy 
zatwierdzaniu wiceprezesa. Poza Susan jeszcze dwie inne osoby miały szanse 
uzyskania tego stanowiska. A dziewczynie bardzo na nim zależało. Gdyby jej 
się to udało, osiągnęłaby cel, jaki sobie założyła pięć lat temu, a w dodatku 
dokonałaby pewnego przełomu - byłaby pierwszą w historii H&J Lima kobietą 
pełniącą tak odpowiedzialną funkcję.

- Jeśli tak się pan przyjaźni z Johnem Hammerem - odrzekła, wykazując 

maksimum opanowania - proponuję, by przedstawił pan te dane liczbowe jemu 
bezpośrednio, ponieważ i tak będzie musiał je przejrzeć.

- To nie jest dobre rozwiązanie - sprzeciwił się ostro. - Jeśli pójdzie pani 

ze mną, wszystko zajmie nam zaledwie parę minut, no, powiedzmy, najwyżej 
pół godziny.

Natychmiastową   reakcją   Susan   na   podobne   propozycje   był   zwykle 

wybuch gniewu i obraza, pohamowała się jednak.

- Jeśli pańskie mieszkanie jest rzeczywiście tak blisko, proszę pójść po te 

dokumenty, ja zaczekam tutaj. - Właśnie w chwili gdy mówiła te słowa, jakaś 
para przeszła  obok  małego   stolika, przy  którym  siedziała  wraz  z Adamsem. 
Susan nie zwróciła uwagi na mężczyznę w szarym flanelowym garniturze, lecz 
na   towarzyszącą   mu   szałową   blondynkę.   Odprowadziła   ją   wzrokiem, 
podziwiając grację jej ruchów.

- Będzie znacznie prościej, jeśli pójdzie pani ze mną, nie sądzi pani?

background image

- Nie, nie sądzę - odparła bez ogródek i utkwiła wzrok w kieliszku z 

winem.   Nagle   poczuła,   jak   ciarki   przebiegają   jej   po   plecach.   Ktoś   jej   się 
przyglądał. Rozejrzała się i ze zdumieniem rozpoznała Nate'a siedzącego dwa 
stoliki dalej, w towarzystwie szałowej blondynki.

Susan zaparło oddech w piersi, wstrzymywała go tak długo, póki ból nie 

przypomniał jej, że najwyższy czas zaczerpnąć powietrza. Sięgnęła po kieliszek 
z winem i z trudem upiła łyk.

Spojrzenie Nate'a przesunęło się z Susan na jej towarzysza, wargi zwęziły 

się, a oczy, które wczoraj miały tak ciepły i czuły wyraz, były jak dwa odłamki 
lodu.

Susan nie miała powodu do radości. Nate umówił się na randkę z królową 

piękności, tymczasem ona siedziała przy stoliku z Kaczorem Donaldem.

 

ROZDZIAŁ CZWARTY

Susan   dawała   upust   swej   wściekłości,   chodząc   w   tę   i  z   powrotem  po 

grubym dywanie w salonie. Mężczyźni! Komu są potrzebni?

Nie   jej.   Absolutnie   nie   jej!   Nate   Townsend   może   sobie   zabrać   swoje 

deszczowe  pocałunki i wepchnąć  je do baseballowej  czapki. Na spotkanie z 
szałową blondynką jednak jej nie założył. O nie, dla innych kobiet ubierał się 
niczym model  z  Gentleman's  Quarterly.  Co  prawda  Susan   musiała  przyznać 
przed   sobą,   że   woli   go   w   znoszonych   swetrach   lub   wypłowiałych   bluzach 
sportowych.

Nie minęło pięć minut od jej przyjścia do domu, gdy usłyszała dzwonek 

do drzwi. Zerknąwszy przez dziurkę od klucza, stwierdziła, że intruzem jest 
Nate. Cofnęła się, nie wiedząc, co robić. Był ostatnią osobą, którą miała ochotę 
zobaczyć. Zrobił z niej idiotkę... No, to niezupełnie prawda. Sprawił tylko, że 
czuła się jak idiotka.

background image

- Susan - zawołał, bębniąc niecierpliwie w drewno. - Wiem, że tam jesteś.

- Idź sobie! - krzyknęła, po czym dodała po chwili namysłu: - No dobrze. 

Niech ci będzie. 

Przekręciła   zamek   i   otworzywszy   szeroko   drzwi,   wpatrzyła   się   w 

mężczyznę z całą nagromadzoną wściekłością.

Nate obrzucił ją takim samym spojrzeniem.

- Kto to był ten facet? - spytał ze spokojem, który mógł doprowadzić do 

szału.

Omal   mu   nie   odpowiedziała,   że   to   nie   jego   interes,   powstrzymała   się 

jednak, nie chcąc być niegrzeczna.

- Andrew Adams - odpowiedziała, natychmiast rewanżując się pytaniem: 

- Kim była ta kobieta?

- Sylvia Potter.

Oboje nie odzywali się przez długą chwilę.

- To wszystko, co chciałem wiedzieć - powiedział w końcu Nate.

- Ja również.

Nate cofnął się o krok, a Susan zaś zatrzasnęła za nim drzwi z precyzją 

mechanizmu zegarowego.

- Sylvia Potter - powtórzyła wysokim, przepełnionym pogardą głosem. - 

Cóż, Sylvio Potter, możesz sobie iść do niego!

Przez co najmniej piętnaście minut nie mogła przezwyciężyć tkwiącej w 

niej   jak   cierń   urazy,   jednakże   po   wysłuchaniu   wiadomości   wieczornych   i 
przeczytaniu poczty, która do niej nadeszła, uspokoiła się całkowicie.

Gdy się głębiej nad tym zastanowić, nie miała przecież powodu do takiej 

wściekłości. Nate Townsend nic dla niej nie znaczył.

W porządku, pocałował ją kilka razy i z pewnością przebiegła między 

nimi iskra, ale to wszystko. Pociąg fizyczny to za mało, by budować na nim 
związek na całe życie. Nawet jeśli Nate Townsend ma zamiar spotykać się ze 
wszystkimi zmysłowymi blondynkami od Seattle aż po Nowy Jork, nie powinno 
to mieć dla niej najmniejszego znaczenia.

background image

Ale miało. I ten fakt rozwścieczał Susan bardziej niż cokolwiek innego. 

Wcale   nie   chciała,   by   zależało   jej   na   Nacie.   Zamierzała   zrobić   karierę 
zawodową   i   zaplanowała   już   kolejne   jej   stopnie.   Była   przedsiębiorcza, 
zdecydowana, miała pozytywne nastawienie. Ale nie miała Nate'a.

Postanowiwszy   nie   myśleć   więcej   o   sąsiedzie,   Susan   otworzyła 

zamrażarkę, by przygotować sobie coś na kolację. Znalazła tam jedynie żałosne 
resztki starego pasztetu z kury. Wyjęła go z tekturowego pudełka i rzuciwszy 
nań jedno spojrzenie, cisnęła szybko do śmieci.

Kątem   oka   zauważyła   jakiś   ruch   na   balkonie.   Odwróciwszy   się, 

spostrzegła lśniącego kota syjamskiego, spacerującego leniwie po balustradzie.

Choć na zewnątrz Susan wydawała się zupełnie spokojna, serce podeszło 

jej do gardła. Mieszkanie  znajdowało się na ósmym piętrze. Jeden fałszywy 
krok i kot będzie już tylko wspomnieniem.  Podeszła ostrożnie do szklanych 
drzwi, rozsunęła je powoli i zawołała cichutko:

- Tutaj, kici, kici, kici.

Kot przyjął jej zaproszenie i zeskoczył z balustrady. Z wyprostowanym, 

wycelowanym w niebo ogonem wszedł do mieszkania i skierował się wprost do 
wiadra ze śmieciami.

- Założę się, że jesteś głodny, prawda? - spytała łagodnie. Wyciągnęła z 

wiadra kurzy pasztet i umieściła w kuchence mikrofalowej. Gdy stała, czekając, 
aż się rozmrozi i podgrzeje, kot krążył wokół niej, ocierając się o nogi i mrucząc 
głośno. Miał przepiękne niebieskie oczy i ciemnobrązowe plamy na futrze.

Skończyła właśnie kroić pasztet na drobne kawałeczki i układać go na 

talerzyku, gdy znów zadźwięczał dzwonek u drzwi.

- Czy jest u ciebie mój kot? - spytał Nate, gdy tylko mu otworzyła.

- Nie wiem - skłamała. - Opisz, jak wygląda.

-   Susan,   nie   czas   na   idiotyczne   sztuczki.   Chocolate   Chip   jest   bardzo 

cennym zwierzęciem.

- Chocolate Chip - powtórzyła z cichym parsknięciem, krzyżując ramiona 

i   opierając   się   o   framugę   drzwi.   -   Oczywiście   nie   czytałeś   w   umowie 
dzierżawnej ustępu dotyczącego kar pieniężnych. Paragraf trzynasty w rozdziale 
dwunastym   wyraźnie   mówi,   że   nie   wolno   trzymać   w   mieszkaniu   żadnych 
zwierząt.   -   Nie   miała   zielonego   pojęcia,   w   którym   rozdziale   czy   paragrafie 

background image

znajduje   się   to   zastrzeżenie,   ale   chciała   sprawić   wrażenie,   że   się   świetnie 
orientuje.

- Jeśli mnie nie wsypiesz, to i ja nie wsypię ciebie.

- Nie trzymam żadnych zwierząt.

- Nie, natomiast miałaś w domu dziecko.

- Tylko przez trzy dni - odparowała. 

- To  kot mojej  siostry.  Będzie  u mnie  przez niespełna tydzień. Powiedz 

mi wreszcie, czy Chocolate Chip jest   u ciebie, jeśli   nie chcesz,   bym dostał 
ataku serca.

- Owszem, jest tutaj.

- Dzięki Bogu. Moja siostra uwielbia to głupie kocisko. Przyleciała z San 

Francisco i zostawiła go u mnie na czas swego pobytu na Hawajach. - Jak gdyby 
rozumiejąc, że się o nim mówi, Chocolate Chip przespacerował dumnie przez 
dywan i zatrzymał się u stóp Nate'a.

Nate pochylił się, biorąc na ręce ulubieńca siostry i posłał mu groźne 

spojrzenie.

-   Radziłabym   ci,   żebyś   na   przyszłość   zamykał   drzwi   balkonowe   - 

powiedziała niezbyt grzecznie Susan.

- Dziękuję za dobrą radę. Może cię zainteresuje fakt, że Sylvia Potter jest 

moją siostrą. - Odwrócił się i ruszył w kierunku swoich drzwi.

-   "Sylvia   Potter   jest   moją   siostrą"   -   przedrzeźniła   go   Susan.   Dopiero 

przekręciwszy zamek, zdała sobie nagle sprawę ze znaczenia jego słów. - Jego 
siostra? - powtórzyła. - Czy on naprawdę to powiedział?

Zanim zdążyła się zastanowić, czy mądrze postępuje, znalazła się przed 

drzwiami  Nate'a i zaczęła  w nie walić. Gdy je otworzył, spojrzała na niego 
zmieszana.

- Co powiedziałeś przed chwilą?

- Powiedziałem, że Sylvia Potter jest moją siostrą.

- Tego się obawiałam.

background image

- Kim jest Andrew Adams?

- Moim bratem? - podsunęła, zastanawiając się czy jej uwierzy.

Nate pokręcił głową.

- Spróbuj jeszcze raz.

- Kolegą z pracy - pośpieszyła z wyjaśnieniem. - Ponieważ odwołałam 

poranne spotkanie, zaproponował, byśmy się wybrali dziś wieczorem na drinka 
dla   przedyskutowania   spraw   służbowych.   Brzmiało   to   dość   niewinnie, 
powinnam jednak była zdawać sobie sprawę, że popełniam błąd. Adams ma 
opinię odpychającego faceta.

Kąciki warg Nate'a uniosły się w sympatycznym uśmiechu.

- Żałuję, że nie miałem ze sobą kamery, gdy mnie spostrzegłaś. O mało ci 

oczy z orbit nie wyskoczyły.

- To z powodu twojej siostry - przyznała Susan. - Onieśmieliła mnie. Jest 

taka śliczna.

- Tak jak ty.

Ten człowiek musiał zbyt długo przebywać na słońcu, pomyślała Susan. W 

porównaniu z Sylvią, która była wysoka, miała piękne blond włosy i wypukłości 
we wszystkich odpowiednich miejscach, Susan czuła się mniej więcej tak ładna 
jak zawodowy zapaśnik.

- Bardzo mi pochlebia, że tak uważasz - Susan nie lubiła komplementów. 

Była zbyt zrównoważona, by pochlebstwa mogły ją poruszyć.

- Może wstąpisz do mnie na moment? - spytał Nate, cofając się w głąb 

mieszkania. Uwagę Susan przyciągnął wysoki przerywany dźwięk dobiegający 
ze stojącego w rogu telewizora. Najwyraźniej przerwała Nate'owi rozgrywanie 
gry elektronicznej. Gry elektronicznej!

-   Nie   -   odpowiedziała   szybko.   -   Nie   chciałabym   ci   przeszkadzać. 

Zresztą… miałam sobie właśnie upichcić coś na kolację.

- Umiesz gotować?

Jego zdumienie - a raczej szok - było co najmniej niepochlebne.

- Oczywiście że tak.

background image

-   Miło   mi   to   słyszeć,   chciałem   ci   bowiem   przypomnieć,   że   jesteś   mi 

winna kolację.

- Ja…

- Ponieważ ostatnio oboje wstawaliśmy  lewą nogą, cicha, miła kolacja 

przy kominku chyba nam dobrze zrobi.

Myśli   śmigały   w   jej   zamroczonej   głowie   z   prędkością   światła.   Nate 

zaprosił się do niej na kolację - a ona miała ją własnoręcznie upitrasić! Dobry 
Boże, jak mogła tak bez zająknienia skłamać, że umie gotować? Każda jej próba 
przygotowania   posiłku   kończyła   się   klęską.   Jej   specjalnością   były   grzanki. 
Gorączkowo   zastanawiała   się   nad   sposobami   ich   podania.   Z   masłem?   Z 
miodem? Z dżemem? Lista nie miała końca.

- Zrób kolację, a ja przyniosę wino - powiedział Nate kuszącym głosem.

- Ja… ee… muszę jeszcze wieczorem przejrzeć pewne dokumenty.

-   Nie   ma   sprawy.   Pójdę   sobie   na   tyle   wcześnie,   byś   mogła   jeszcze 

popracować.

Nim zdała sobie sprawę z tego, co robi, skinęła głową.

- Świetnie. Wystarczy ci godzina na przygotowanie wszystkiego?

I znów kiwnęła twierdząco głową niczym zdalnie sterowany robot.

- Zatem do zobaczenia za godzinę. - Nate pochylił głowę i musnął lekko 

ustami jej wargi.

Położywszy dłoń na jej plecach, odprowadził ją za drzwi. Przez długą 

chwilę   stała   na   klatce   schodowej,   zastanawiając   się,   jak   ma   wybrnąć   z   tej 
sytuacji. Po namyśle doszła do wniosku, że ma jedno jedyne wyjście. Western 
Avenue Deli.

Dokładnie   w   godzinę  później   była   gotowa.  Przy   prawiona   sałata   stała 

pośrodku stołu w kryształowe misie, którą Susan dostała od ciotki Gerty z okazji 
ukończenia college'u. Kochała ciotkę z całego serca, uważała jednak, że biedula 
musiała pomylić ją z Emily. To ona zasługiwała na wykwintną misę.  Susan 
użyła   jej   po   raz   pierwszy   w   życiu   i   gdy   tak   jej   się   przyglądała,   doszła   do 
wniosku, że służy chyba do podawania ponczu. Może Nate się nie zorientuje. W 
rondlu dusił się na wolnym ogniu boeuf stroganow.

background image

Zadźwięczał dzwonek. Susan odetchnęła głęboko, a następnie pomachała 

szybko rękami  nad parującą potrawą, by jej aromat  rozszedł się bardziej po 
mieszkaniu.

- Cześć - powiedział Nate, opierając się o framugę drzwi. W ręku trzymał 

butelkę wina.

Ma tak błękitne oczy, pomyślała, jak tafla kryształowo czystego jeziora.

- Cześć. Kolacja prawie gotowa. 

Wciągnął z uznaniem powietrze.

- Czerwone wino pasuje?

- Doskonale.

- Otworzyć butelkę?

- Bardzo proszę. - Wprowadziła go do kuchni. Zatrzymał się w progu z 

uniesionymi brwiami.

- Wygląda na to, że byłaś bardzo zajęta.

Aby stworzyć pozory, że cała kolacja jest dziełem jej rąk, Susan wrzuciła 

do zlewozmywaka parę garnków oraz patelni i ustawiła na blacie kuchennym 
zestaw przypraw. Wyjęła też kilka książek. Wprawdzie żadna z nich nie miała 
nic wspólnego z przepisami kulinarnymi, ale wyglądały imponująco.

- Mam nadzieję, że lubisz strogonowa? - spytała wesoło.

- To jedno z moich ulubionych dań.

Susan przełknęła z trudem ślinę i skinęła głową. Nie lubiła kłamać, ale też 

jej duma rzadko znajdowała się w takich opałach, jak tego wieczora.

Nałożyła   potrawę   na   talerze,   tymczasem   Nate   odkorkował   wprawnie 

butelkę i nalał wina do kieliszków. Usiedli przy stole naprzeciwko siebie.

Spróbowawszy   polanych   masłem   klusek   i   gęstego,   mocno 

przyprawionego sosu, Nate mlasnął językiem.

- Po prostu pycha!

Susan siedziała z wlepionymi w stół oczyma.

background image

- Dziękuję. To przepis mojej matki, przekazywany w rodzinie z pokolenia 

na   pokolenie.   -   Ta   półprawda   jakoś   przeszła   jej   przez   gardło.   Jej   matka 
rzeczywiście miała ulubiony przepis rodzinny, tyle że na świąteczną babkę.

- Sałata też jest pyszna. Mogłabyś mi podać składniki sosu?

Susan ogarnęło przerażenie.

- Ee… - zająknęła się, nie mogąc sobie przypomnieć, co zwykle wchodzi 

w skład sosu. - Olej! - wykrzyknęła, jak gdyby właśnie wynalazła proch.

- Ocet?

- Tak - potwierdziła skwapliwie. - Mnóstwo octu. 

Oparłszy łokcie na stole, uśmiechnął się do niej.

- Przyprawy?

- Och tak, oczywiście.

Wybiegi   nie   były   właściwe   naturze   Susan.   Gdyby   Nate   nie   zaczął 

zadawać trudnych pytań, może udałoby się jej jakoś przez to przebrnąć. Ale 
zorientowała się, że on wie i nie ma sensu ciągnąć tego dalej.

-   Nate   -   powiedziała,   zmuszając   się,   by   przełknąć   łyk   wina.   -   Ja... 

właściwie nie ugotowałam sama tego dania.

- Western Avenue Deli?

Potaknęła z nieszczęśliwą miną.

- Doskonały wybór.

- S-skąd wiedziałeś?

-   Po   pierwsze,   w   twoim   zlewozmywaku   znajduje   się   tyle   garnków   i 

patelni, że wystarczyłoby na ugotowanie posiłku dla plutonu żołnierzy. Poza 
tym, do czego mogłaś używać patelni teflonowej?

- Miałam nadzieję… że pomyślisz, iż podgrzewałam na niej kluski.

-   Rozumiem.   -   Czynił   godne   podziwu   wysiłki,   by   nie   wybuchnąć 

śmiechem i Susan pomyślała, że powinna być mu za to wdzięczna.

background image

Ugryzł kęs rogalika i spytał:

- Skąd masz te wszystkie przyprawy?

- Dostałam je na gwiazdkę od Emily. Moja ukochana siostra wciąż ma 

nadzieję, że stanie się cud - odkryję nagle, że minęłam się z moim życiowym 
powołaniem i postanowię przykuć się łańcuchami do kuchenki.

Nate uśmiechnął się szeroko, jak gdyby ten obrazek bardzo go rozbawił.

- Na przyszłość podpowiem ci, że przyprawa do kurcząt lub curry nie na 

wiele by ci się zdały przy gotowaniu strogonowa.

- Och! - Powinna była przestać go wypytywać dużo wcześniej. - A więc… 

wiedziałeś od samego początku?

- Niestety tak, ale bardzo mi pochlebia, że zadałaś sobie dla mnie tyle 

trudu.

- Chyba już przyznam ci się, że w kuchni man dwie lewe ręce. Znacznie 

lepiej nadaję się do codzienne analizy zestawień zysków i strat niż do pieczenia 
ciasteczek.

-   Gdybyś   się   jednak   kiedykolwiek   zdecydowałaś   to   najbardziej   lubię 

czekoladowe.

- Będę o tym pamiętała. - Na wybrzeżu otworzył ostatnio sklep firmowy 

Rainy Day Cookies, gdzie można było kupić najlepsze ciasteczka.

Nate pomógł jej posprzątać ze stołu. Susan zmywała naczynia i ustawiała 

je na suszarce, a Nate rozpalił w kominku. Potem usadowił się na podłodze, 
czekając na nią.

- Nalać ci jeszcze wina? - spytał, biorąc butelkę. 

- Poproszę. - Unosząc lekko spódniczkę, Susan ostrożnie osunęła się na 

dywan obok niego. Nate uśmiechnął się i sięgnął do wyłącznika, przygaszając 
światło.

- No, dobrze - powiedział czule z ustami tuż przy jej uchu. - Możesz już 

pytać.

Susan zamrugała powiekami, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.

background image

- Od chwili, gdy się spotkaliśmy, umierasz z ciekawości, kim jestem i co 

robię. Po prostu daję ci szansę jej zaspokojenia.

Susan pociągnęła łyk wina. Skoro tak łatwo ją przejrzał, to nie ma dla niej 

miejsca w świecie interesów. Owszem, pytania cisnęły jej się na usta i tylko 
szukała pretekstu, by przemycić je subtelnie w rozmowie.

- Ale najpierw - dodał - pozwól mi zrobić to.

Zanim   zorientowała   się,   co   się   dzieje,   Nate   przewrócił   ją   na   dywan   i 

zaczął całować. Całował namiętnie, doprowadzając jej zmysły do szaleństwa. 
Zaskoczył ją całkowicie i nim zdołała podjąć jakiekolwiek działania obronne, 
ogarnęła ją fala podniecenia przyprawiającego o zawrót głowy.

Gdy   odsunął   się   na   chwilę,   Susan   utkwiła   w   nim  wzrok,  zadyszana   i 

zdumiona  własną  reakcją. Zanim zdążyła coś  powiedzieć, Nate  rozpuścił  jej 
włosy, po czym zanurzył w nich palce.

- Marzyłem o tym przez całą noc - wyszeptał.

Wciąż nie mogła wymówić słowa. Nate całował ją i tulił, a jej kręciło się 

w głowie i była straszliwie zmieszana. 

- Tak, cóż... - udało jej się wymamrotać. - Ja… zapomniałam, o czym 

rozmawialiśmy.

Nate przyciągnął ją do piersi, obejmując mocne i kąsając lekko zębami jej 

szyję, jakby była rozkosznym deserem. Przerwał na chwilę, by odpowiedzieć na 
pytanie

- Chciałaś się czegoś o mnie dowiedzieć.

- Tak... masz rację, chciałam... Nate, czy ty pracujesz?

- Nie.

Rozkoszne dreszcze wędrowały w górę i w dół kręgosłupa Susan. Zęby 

Nate'a odnalazły płatek je, ucha. Ugryzł go lekko.

- Dlaczego? - spytała drżącym głosem.

- Po prostu przestałem.

- Ale czemu?

background image

- Pracowałem zbyt intensywnie. Nic mnie już nie cieszyło.

Usta Nate'a wędrowały po łagodnym łuku jej szyi ku ramieniu. Zamknęła 

oczy,   walcząc   z   kłębiącymi   się   w   niej   uczuciami.   Pragnęła   jednocześnie   i 
poddać   się   dreszczowi,   który   wywoływał   jego   dotyk,   i   za   wszelką   cenę 
dowiedzieć się wszystkiego o tymi niekonwencjonalnym mężczyźnie.

Nate znów zmienił pozycję. Najpierw pocałował ją długo i czule, potem 

zaś   obsypał   jej   twarz   delikatnymi   pocałunkami,   które   padały   niczym   lekkie 
krople! deszczu na jej oczy, nos, policzki i wargi.

- Czy jest jeszcze coś, o czym chcesz wiedzieć?

Nie   mogąc   się   zdobyć   na   nic   poza   przeczącym   ruchem   głowy,   Susan 

westchnęła i niechętnie zabrała ręce z jego szyi.

- Dolać ci wina? - spytał.

- Nie... dziękuję. - Zmobilizowała cały hart ducha, by nie poprosić go, 

żeby nadal ją całował.

- Dobrze. - Wygodnie i pochylił się do przoduj obejmując  ramionami 

kolana. - Teraz moja kolej.

- Twoja kolej?

- Tak - odrzekł z leniwym uśmiechem, który fatalnie oddziaływał na jej 

równowagę. - Chciałbym ci zadać kilka pytań.

Susan trudno było skoncentrować uwagę na czymkolwiek poza bliskością 

Nate'a, oczekiwaniu, że w każdej chwili może pochylić się i pocałować ją.

- Nie masz nic przeciwko temu?

- Nie - odrzekła, machnąwszy ręką.

- No to opowiedz mi coś więcej o sobie.

Susan milczała przez chwilę. Szukała w myślach czegoś, czym mogłaby 

mu zaimponować. Pracowała ciężko, wspinając się na coraz wyższe szczeble w 
korporacji, punkt po punkcie realizując dalekosiężne cele.

- Odpowiadam za promocję - odezwała się w końcu. - Zaczęłam pracować 

w H&J Lima  pięć lat temu. Wybrałam tę właśnie firmę, choć oferowała mi 
niższe wynagrodzenie niż dwie inne.

background image

- Dlaczego?

- U nich mam szansę. Przyjrzałam się drabinie kierowniczej i dostrzegłam 

możliwość stałego awansowania. Fakt, że jestem kobietą, jest zarazem moim 
atutem i mankamentem, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Musiałam bardzo 
ciężko pracować, by udowodnić swoją wartość, ale wiem również, że zajmuję 
symboliczną pozycję kobiety na stanowisku.

- Chcesz przez to powiedzieć, że zostałaś zatrudniona, ponieważ jesteś 

kobietą?

-   Właśnie   tak.   Ale   schowałam   do   kieszeni   dumę   i   spróbowałam 

udowodnić, że jestem w stanie poradzić sobie ze wszystkim, czego ode mnie 
zażądają. I udało mi się.

-   Pięć   lat   temu   postanowiłam,   że   zostanę   wiceprezesem   firmy 

odpowiedzialnym   za   sprawy   marketingu.   To   bardzo   ważny   cel,   ponieważ 
byłabym pierwszą kobietą w firmie na tak wysokim stanowisku.

- I?

- W ciągu najbliższych kilku tygodni zapadnie decyzja, czy obejmę to 

stanowisko.   Jeśli   tak   się   stanie,   będzie   to   dla   mnie   ogromna   satysfakcja. 
Przestanę   być   wyłącznie   symboliczną   kobietą   w   naczelnym   kierownictwie 
firmy.

- A jakich masz rywali?

Susan powoli wypuściła powietrze.

- Twardy orzech do zgryzienia. Cholernie twardy. Są to dwaj mężczyźni, 

którzy pracują w firmie równie długo jak ja, a jeden nawet dłużej. Obaj są starsi 
ode mnie, inteligentni i pełni poświęcenia.

- Ty też jesteś inteligentna i pełna poświęcenia.

- To może nie wystarczyć - szepnęła. Teraz, gdy jej marzenie znajdowało 

się w zasięgu ręki, jeszcze bardziej pragnęła, by się ziściło.

- Ten awans wiele dla ciebie znaczy, prawda?

-   Tak.   Jest   dla   mnie   wszystkim.   Od   chwili,   gdy   zaczęłam   pracować, 

dążyłam do tego wszelkimi  siłami.  Ale nie śmiałam nawet mieć  nadziei, że 
może to nastąpić tak szybko.

background image

Gdy skończyła mówić, Nate milczał przez chwilę. Dorzucił polano od 

ognia i, choć nie prosiła o to, napełnił znów winem jej kieliszek.

- Czy zdarzyło ci się kiedyś pomyśleć, co się stanie, jeśli zrealizujesz 

swoje marzenie i nagle okaże się, że wcale ci to nie dało szczęścia?

- Jak mogłabym nie być szczęśliwa? - spytała. Naprawdę nie umiała sobie 

wyobrazić takiej ewentualności. Przez tyle lat robiła wszystko, by uzyskać to 
stanowisko. Oczywiście że będzie szczęśliwa.

Oczy Nate'a zwęziły się.

- Czy nie obawiasz się pustki w swoim życiu?

- Nie - odpowiedziała stanowczo. - Dlaczego miałoby się tak stać? Wiem, 

co chcesz powiedzieć, więc daruj to sobie. Szkoda zachodu! Emily kłóci się ze 
mną o to, odkąd ukończyłam studia. 

Nate wyglądał na autentycznie zaintrygowanego.

- O co się z tobą kłóci?

-   Że   powinnam   wyjść   za   mąż   i   założyć   rodzinę.   Rola   żony   i   matki 

zupełnie mi nie odpowiada.

- Rozumiem.

Susan była absolutnie przekonana, że nic nie rozumie.

-   Czy   gdybym   była   mężczyzną,   wszyscy   namawialiby   mnie   do 

małżeństwa?

Nate roześmiał się i obrzucił ją taksującym wzrokiem.

- Wierz mi, Susan, z pewnością nikt nie wziąłby cię za mężczyznę.

Odwzajemniła uśmiech i spuściła oczy.

-   Chodzi   ci   o   mój   nos,   prawda?   -  Odwróciła   się   do   niego   profilem   i 

trzymała tak głowę dość długo, by mógł podziwiać jej klasyczny profil. - To 
chyba najlepszy akcent w mojej twarzy. - Wino najwyraźniej uderzyło jej do 
głowy. Nie miała nic przeciwko temu, było ciepło i przytulnie, Nate siedział tuż 
obok niej.

background image

- W ogóle nie myślałem o twoim nosie. Przypomniałem sobie pierwszą 

noc z Michelle.

- Mówisz o tej nocy, kiedy to oboje zasnęliśmy w salonie?

Nate skinął głową i objął ją, zatapiając spojrzenie w jej oczach.

-   To   był   jedyny   raz   w   moim   życiu,   gdy   trzymając   jedną   kobietę   w 

ramionach, pragnąłem drugiej.

 

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Postanowiłam się więcej z nim nie widywać - oznajmiła Susan.

- Przepraszam, czy pani coś do mnie mówiła? - Panna Brooks przystanęła 

z tacą, patrząc na swą szefową.

Mocno   zmieszana,   Susan   udała,   że   jest   bardzo   zajęta.   Sekretarka 

postawiła kawę na jej biurku.

- O której skończyła pani wczoraj pracę?

- Niezbyt późno - skłamała Susan. Tak naprawdę, gdy wychodziła z biura, 

była już prawie dziesiąta.

- A przedwczoraj? - nie ustępowała panna Brooksi

- Też o przyzwoitej porze.

Eleanor   Brooks   wyszła   cicho   z   pokoju,   rzuciwszy   jednak   przedtem 

szefowej surowe spojrzenie, które mówiło, iż wcale jej nie wierzy.

background image

Gdy tylko drzwi zamknęły się za sekretarką, Susan przycisnęła palcami 

czoło i powoli wciągnęła powietrze. Dobry Boże, Nate Townsend spowodował 
taki zamęt w jej głowie, że mówiła do ścian.

Tamtego wieczora Nate wyszedł z jej mieszkania dopiero przed jedenastą. 

Całował ją, doprowadzając niemal do utraty zmysłów. Minęły trzy dni, a Susan 
wciąż czuła jego wargi na swoich. W salonie unosił się jeszcze zapach jego 
płynu po goleniu. Za każdym razem, gdy tam wchodziła, miała wrażenie, że 
Nate ciągle tam jest.

Ten facet nie mógł nawet utrzymać pracy. Och, pracował, owszem, ale 

przestał i było oczywiste, że absolutnie się nie spieszy, by znów się zatrudnić.

Obejmował   ją,   całował   i   cierpliwie   wysłuchiwał   jej   zwierzeń.   Ale   jej 

marzenia   nie   były   jego  marzeniami.   Nie  miał   żadnych   ambicji   ani   potrzeby 
doskonalenia samego siebie.

Mimo   to   Susan   kompletnie   straciła   dla   niego   głowę.   Przez   całe   lata 

sądziła, że jest całkowicie uodporniona na miłość. Była na to zbyt rozsądna, 
zbyt praktyczna, zbyt nastawiona na zrobienie kariery.

A już nigdy by nie przypuszczała, że może się zakochać w kimś takim jak 

Nate.

Uświadomiwszy sobie, co się stało, Susan zrobiła jedyną rzecz, która jej 

pozostała - ukryła się. Przez trzy dni udało jej się unikać Nate'a. Kilkakrotnie 
zostawił   dla   niej   wiadomości   automatycznej   sekretarce.   Każdą   z   nich 
zignorowała. Gdyby się na niego natknęła, miała doskonałą wymówkę. Pracuje. 
W   dodatku   była   to   prawda   -   większość   czasu   spędzała   zaszyta   w   biurze. 
Wychodziła z domu wczesnym rankiem, wracała późnym wieczorem. Godziny 
nadliczbowe służyły dwóm celom: miały pokazać pracodawcy, jak bardzo jest 
oddana i trzymały ją z dala od Nate'a.

Zabrzęczał sekretarski telefon, wyrywając ją z zamyślenia.  Przycisnęła 

guzik.

- Słucham?

- Dzwoni pan Townsend.

Susan zacisnęła powieki, w gardle nagle jej zaschło.

- Proszę przyjąć od niego wiadomość - udało jej się wykrztusić ochrypłym 

szeptem.

background image

- Koniecznie chce z panią rozmawiać. 

- Niech mu pani powie, że jestem na zebraniu… i nie może mnie pani 

wywołać. 

Kłamstwo nie było w stylu Susan i jej sekretarka dobrze o tym wiedziała. 

Panna Brooks spytała po chwili wahania:

-   Czy   to   ten   mężczyzna,   z   którym   postanowiła   się   pani   więcej   nie 

widywać?

- Tak... - odpowiedziała Susan, zaskoczona niespodziewanym pytaniem.

- Tak właśnie myślałam. Powiem, że jest pani nieosiągalna.

- Dziękuję. - Drżącą ręką wyłączyła przycisk telefonu. Nie przyszło jej do 

głowy, że Nate może zadzwonić do biura.

Około jedenastej poczuła się znów normalnie. Zbierała właśnie notatki na 

spotkanie z komisją finansową, gdy sekretarka weszła do jej pokoju.

- Franklin odwołał telefonicznie popołudniowe spotkanie.

- Czy zaproponował inny termin?

- Piątek o dziesiątej.

- Dobrze - skinęła głową Susan. Miała już na końcu języka pytanie, jak 

Nate zareagował, gdy panna Brooks powiedziała mu, że Susan jest nieosiągalna, 
pohamowała jednak ciekawość.

- Pan Townsend zostawił wiadomość.

Sekretarka znała ją zbyt dobrze i zdawała się czytać w jej myślach.

- Proszę położyć ją na biurku.

-   Może   zechce   ją   pani   przeczytać?   -   z   widocznym   wzburzeniem 

przekonywała ją starsza pani.

- Owszem. Później.

Mniej więcej w połowie zdania Susan zaczęła żałować, że nie poszła za 

radą sekretarki. Płonęła z niecierpliwości. Marzyła, by zebranie wreszcie się 
skończyło i by mogła popędzić do biurka i przeczytać wiadomość od Nate'a. 

background image

Cyfry przelatywały jej przez głowę - te ważne, mające znaczenie dla wyników 
strategii   marketingowej,   którą   zaplanowała   wraz   z   pracownikami   swego 
wydziału. A jednak jej myśli wciąż wędrowały ku osobie Nate'a.

Było   to   do   niej   zupełnie   niepodobne!   Gdy   zebranie   wreszcie   się 

skończyło, była na siebie wściekła. Ruszyła energicznie w stronę gabinetu.

- Panno Brooks - powiedziała, wpadając do sekretariatu. - Czy mogłaby 

pani...

Nagle     stanęła  jak     wryta.    Ostatnią  osobą,     którą  spodziewała  się  tu 

zobaczyć,   był   Nate.   Siedział   na   i   brzegu   biurka   jej   sekretarki,   w   bluzie   z 
nadrukiem   "Mariners",   spłowiałych   dżinsach   i   baseballowej   czapeczce. 
Podrzucał   piłeczkę   i   zręcznie   łapał   ją   rękawicą.   Eleanor   Brooks   była 
zaniepokojona   i   zarazem   zupełnie   wniebowzięta.   Bez   wątpienia   Nate 
wypróbował swój niemały męski wdzięk na siwowłosej starszej damie.

- Jeszcze zdążymy - powiedział, uśmiechając się szatańsko. Zeskoczył z 

biurka. - Bałem się, że spóźnimy się na mecz.

- Mecz? - powtórzyła Susan. - Jaki mecz?

Nate   wyciągnął   prawą   rękę,   by   pokazać   jej   baseballową   rękawicę   i 

piłeczkę - na wypadek, gdyby nie zauważyła ich wcześniej.

- Gra drużyna Mariners. Dostałem dwa najlepsze miejsca dla nas obojga.

Susan czuła, jak ściska jej się żołądek. Tylko Nate mógł przypuszczać, że 

wyszłaby z biura w ciągu dnia, by się zabawić. Nie dość, że zawładnął całkiem 
jej   myślami,   co   wcale   jej   się   nie   podobało,   to   w   dodatku   proponował   jej 
opuszczenie pracy. Doprawdy, tego już za wiele!

- Nie mogę i nie pójdę.

- Czemu?

- Po prostu pracuję - odparła, uważając to wyjaśnienie za w zupełności 

wystarczające.

- Przesiadywałaś co dzień w biurze do późnej nocy. Potrzeba ci chwili 

wytchnienia.   No,   Susan,   zafunduj   sobie   trochę   relaksu!   To   nikomu   nie 
przyniesie szkody, obiecuję.

background image

Mówił   o   tym   tak   niedbale,   jak   gdyby   obowiązek   i   praca   nie   miały 

najmniejszego znaczenia. To świadczyło niezbicie, że nie uważał ciężkiej pracy 
za nagrodę.

- Owszem, przyniesie szkodę.

- No, dobrze. Co masz jeszcze dziś tak ważnego do zrobienia, że nie może 

zaczekać?

Szukając odpowiedzi na to pytanie, podszedł doi biurka sekretarki. Zajrzał 

do jej terminarza.

- Pan Franklin odwołał spotkanie o trzeciej - przypomniała panna Brooks. 

- A pani nie jadła lunchu z powodu zebrania w sprawach finansów.

Susan utkwiła w niej gniewne spojrzenie, zastanawiając się, co też takiego 

Nate zrobił lub powiedział, że lojalna sekretarka, ledwie go poznawszy, stała się 
wobec niej zdrajczynią.

- Mam inne ważne sprawy do załatwienia - powiedziała zimno Susan.

- Nie widzę więcej żadnych zapisów w twoim terminarzu - odparł Nate. - 

Nie masz zatem wymówki, by nie pójść ze mną na mecz baseballa.

Susan nie zamierzała stać dłużej i spierać się z nim. Pomaszerowała do 

gabinetu   sprężystym   krokiem,   którym   zachwyciłby   się   sam   generał   Patton   i 
usiadła przy biurku.

Ku   jej   zmartwieniu,   Nate   i   panna   Brooks   poszli   nią.   Udało   jej   się 

zapanować nad nerwami i nie wyrzucić ich z pokoju.

- Susan - namawiał ją czule Nate - naprawdę powinnaś trochę się oderwać 

od spraw biurowych. Jutro poczujesz się młodsza i pełna świeżych sił. Jeśli 
nadal będziesz spędzać tyle czasu w pracy, co ostatnio, zaczniesz tracić do niej 
dystans. Wolne popołudnie z pewnością świetnie ci zrobi.

Sekretarka już chciała wtrącić swoje trzy grosze, ale Susan osadziła ją 

jednym ostrym spojrzeniem.

Miała już na końcu języka ciętą odpowiedź dla Nate'a, ale przeszkodziło 

jej czyjeś wejście do gabinetu.

- Susan, właśnie przyjrzałem się tym cyfrom i… - John Hammer przerwał 

w pół zdania, widząc, że dziewczyna nie jest sama.

background image

Gdyby   w   pobliżu   znajdowało   się   otwarte   okno,   Susan   najchętniej 

wyskoczyłaby przez nie. Dyrektor uśmiechnął się sympatycznie, choć był nieco 
zakłopotany, że przerwał rozmowę. Wyraźnie czekał, aż Susan przedstawi sobie 
obu mężczyzn.

- Johnie, to Nate Townsend... mój sąsiad.

Zawsze   dobrze   wychowany,   John   podszedł   do   Nate'a   z   wyciągniętą 

dłonią. Jeśli nawet zdziwił go nieco widok mężczyzny w dżinsach i bluzie w 
gabinecie Susan, to nie okazał tego po sobie.

- Nate Townsend - powtórzył, ściskając mu dłoń.

- Bardzo mi przyjemnie, naprawdę bardzo mi przyjemnie.

- Mnie również - zrewanżował się Nate. - Przyszedłem po Susan. Idziemy 

po południu na mecz baseballa. Grają Mariners.

John zdjął w zamyśleniu okulary, które zjechały mu na czubek nosa..

- Świetny pomysł!

- Nie, naprawdę nie sądzę, bym poszła. To znaczy…  - Zamilkła, widząc 

że nikt nie zwraca uwagi na jej protesty.

- Nate ma absolutną rację! - powiedział John, kładąc dokumenty na jej 

biurku. - Ostatnio pracowałaś zdecydowanie za dużo. Rozerwij się!

- Ale…

- Susan, czy masz zamiar sprzeciwiać się swemu szefowi? - wpadł jej w 

słowo Nate.

- Myślę… że nie. - Zacisnęła zęby.

-   To   świetnie.   -   John   zdawał   się   być   tak   zadowolony,   jak   gdyby 

propozycja wyszła od niego. Uśmiechał się do Nate'a, jak do przyjaciela od 
zamierzchłych czasów. Nate spojrzał na zegarek.

- Musimy pędzić, jeśli nie chcemy się spóźnić.

Susan sięgnęła z ociąganiem po torebkę. Robiła wszystko, co w jej mocy, 

by unikać Nate'a, a tu miała spędzić z nim całe popołudnie. Po drodze do windy 
nie zamienili nawet słowa, ale gdy znaleźli się w środku, Susan podjęła jeszcze 
jedną próbę:

background image

- Nie mogę przecież iść na mecz w takim ubraniu.

- Dla mnie wyglądasz świetnie.

- Ale przecież mam na sobie kostium.

- Nie przejmuj się głupstwami. - Wziął ją za rękę i gdy winda zatrzymała 

się   na   parterze,   wyprowadził   z   budynku   H&J   Lima.   Na   ulicy   przyspieszył 
kroku, kierując się Fourth Avenue w kierunku Kingdome.

- Chcę, byś wiedział, że wcale mi się to nie podoba - powiedziała, niemal 

biegnąc, by nie pozostawać w tyle.

- Jeśli masz zamiar narzekać, zaczekaj, aż będziemy na miejscu. Dobrze 

pamiętam, że jesteś wściekła, gdy masz pusty żołądek. - Jego uśmiech stopiłby 
górę lodową, ale Susan postanowiła, że nie ulegnie więcej jego czarowi.

- Nie martw się, nakarmię cię - obiecał, gdy czekali na zmianę światła.

Jego zapewnienie wcale jej nie ułagodziło. Bóg jedyny wie, co pomyślał 

sobie John Hammer - choć musiała przyznać, że reakcja szefa zbiła ją z tropuj 
John sam pracował bardzo dużo i był oddany firmie tak jak ona. Dziwne, że tak 
ochoczo poparł pomysł Nate'a. Poza tym sprawiał wrażenie, jak gdyby znał jej 
sąsiada lub słyszał o nim. Rzadko witał się z kimś tak entuzjastycznie.

Nate zaprowadził ją na miejsca po stronie gospodarzy. Susan nigdy nie 

była na meczu baseballa, toteż nie potrafiła ocenić, na ile są dobre.

Ledwie zdążyła usiąść, gdy Nate zerwał się na równe nogi, podnosząc 

rękę.  Susan   zgarbiła   się   na  twardej   ławce.   W  chwilę   później   obok  jej   ucha 
przeleciała ze świstem torebka z orzeszkami ziemnymi.

- Hej! - wykrzyknęła, podskakując z przestrachu.

-   Tylko   bez   paniki!   -   roześmiał   się   Nate.   -   Po   prostu   ćwiczymy   ze 

sprzedawcą rzuty. - Schwycił zręcznie drugą torebkę.

- Proszę - podał jej obie torebki. - Facet z hot dogami będzie tu za chwilę.

Susan nie miała zamiaru siedzieć wśród fruwającego wokół jedzenia.

- Wynoszę się stąd. Jeśli masz ochotę na grę w piłkę, może spróbujesz na 

boisku.

Nate znów się serdecznie roześmiał.

background image

-   Jeśli   będziesz   wciąż   stawała   okoniem,   znam   dobry   sposób,   by   cię 

okiełznać.

- Czy uważasz mnie za kompletną idiotkę? Najpierw wyciągasz mnie z 

biura, następnie rzucasz jedzeniem. Wolę nie myśleć, co będzie dalej…

Choć zalewała ją wściekłość, nie udało jej się wymówić już ani słowa. 

Zanim   zorientowała   się   co   do   jego   zamiarów,   Nate   ujął   ją   za   ramiona, 
przyciągnął do siebie i pocałował.

Czując   ogarniającą   ją   słabość,   odchyliła   się   na   oparcie   siedzenia   i 

zamknęła oczy.

Następną rzeczą, którą zarejestrowała, był ogromny hot dog, którego Nate 

wsunął do jej bezwładnych rąk.

- Kazałem napakować do środka wszystkiego, co tylko mieli.

Rzuciwszy   okiem   na   wyładowaną   bułkę,   stwierdziła,   że   "wszystko" 

zawiera   pikle,   musztardę,   keczup,   cebulki,   kiszoną   kapustę   i   jeszcze   parę 
składników, co do których nie miała pewności.

- No, bierz się za jedzenie, zanim znów będę zmuszony cię pocałować.

To   ostrzeżenie   stanowiło   bodziec,   jakiego   potrzebowała.   Pocałował   ją 

przed kilkoma  minutami, a wciąż jeszcze była tak zamroczona,  że z trudem 
mogła pozbierać myśli. Szybko podniosła hot doga i do ust, przygotowana na 
najgorsze. Ku jej zdziwieniu wcale nie był taki zły. Prawdę mówiąc był wręcz 
smaczny. Spałaszowała go błyskawicznie i sięgnęła po orzeszki, wciąż jeszcze 
ciepłe.

Od innego sprzedawcy Nate kupił dla nich obojga zimne napoje.

Gdy Susan dojadała orzeszki, kończyła się właśnie pierwsza zmiana. Nate 

wziął ją za rękę.

- Lepiej się czujesz?

Spojrzał jej przyjaźnie w oczy. Za każdym razem, gdy ich spojrzenia się 

spotykały, Susan czuła się, jak, gdyby wciągał ją wir. Próbowała oprzeć się sile 
przyciągania, ale było to ponad jej siły.

- Susan? - domagał się odpowiedzi. Udało jej się kiwnąć głową.

- Wciąż czuję się trochę głupio... - dodała po chwili.

background image

- Czemu?

- Daj spokój, Nate. Jestem tutaj jedyną osobą w kostiumie.

- Potrafię temu zaradzić.

-   Naprawdę?   -   Susan   miała   duże   wątpliwości.   Co   też   on   zamierza? 

Rozebrać ją?

Uśmiechnął   się   jak   zwykle   czarująco   i   przeprosił   ją   na   chwilę. 

Zaintrygowana patrzyła, jak kieruje się w stronę punktu sprzedaży i po chwili 
wraca z bluzą z nadrukiem "Mariners" i baseballową czapeczką. 

Zdjąwszy żakiet, Susan wciągnęła bluzę przez głowę, Nate zaś włożył jej 

czapkę.

- Teraz - powiedział z zadowoleniem - wyglądasz jak członek zespołu 

gospodarzy.

- Dzięki. - Obciągnęła bluzę na swej prostej spódniczce, zastanawiając 

się,   jak   też   wygląda.   Śmieszne,   ale   nie   miało   to   chyba   znaczenia.   Spędzała 
cudownie czas z Nate'em, czuła się szczęśliwa i odprężona, śmiała się i cieszyła 
z życia.

- Proszę bardzo.

Usiedli oboje z powrotem, dając się porwać grze. Mariners przegrywali 

jednym punktem pod koniec piątej zmiany.

Susan   nie   znała   się   na   baseballu,   ale   zachowanie   tłumu   kibicującego 

drużynie gospodarzy było najlepszą wskazówką.

- Unikasz mnie - powiedział Nate mniej więcej w połowie szóstej zmiany. 

- Dlaczego?

Nie   mogła   mu   przecież   powiedzieć   prawdy,   ale   kłamstwo   też   jej   nie 

odpowiadało. Udając, że jest całkiem pochłonięta tym, co się dzieje na boisku, 
wzruszyła   ramionami,   mając   nadzieję,   że   Nate   uzna   to   wyjaśnienie   za 
wystarczające. 

- Susan?

Powinna była wiedzieć, że nie da jej spokoju.

background image

- Ponieważ  nie  lubię tego,  co  się  ze mną  dzieje,  gdy  mnie   całujesz  - 

wyznała.

-   Tego,   co   się   dzieje?   -   powtórzył.   -   Gdy   cię   pocałowałem   po   raz 

pierwszy,   zadałaś   okropny   cios   mojej   miłości   własnej.   Jeśli   dobrze   sobie 
przypominam, nazwałaś to przyjemnym doświadczeniem. Powiedziałaś, że było 
miło i nic poza tym.

Susan, spuściwszy wzrok, kopnęła czubkiem pantofelka śmieci leżące na 

betonowej nawierzchni.

- Owszem, pamiętam, że powiedziałam coś w tym sensie.

- Kłamałaś?

- Kłamałam - przyznała. - Ale ty dobrze o tym wiedziałeś przez cały czas. 

Musiałeś wiedzieć, w przeciwnym razie…

- Co w przeciwnym razie?

-   Nie   całowałbyś   mnie   zawsze   wtedy,   gdy   chcesz   mnie   zmusić,   bym 

zrobiła coś, na co nie mam ochoty.

Roześmiał   się   szeroko,   aż   wokół   oczu   wystąpiły   mu   kurze   łapki,   co 

spowodowało, że wyglądał zarazem frywolnie i anielsko.

-   Wiedziałeś   o   tym,   wiec   nie   wyjeżdżaj   mi   teraz   z   gadką   na   temat 

urażonej miłości własnej!

-   To   dobrze,   że   się   do   tego   przyznałaś.   Między   nami   przebiega   prąd 

elektryczny,   Susan,   i   wreszcie   to   zrozumiałaś.   Ja   odkryłem   to   na   samym 
początku.

- Jasne.  Tylko że  to  wielka różnica,  czy   człowiek  stoi obok  gniazdka 

elektrycznego,   czy   też   bawi   się   kablem   pod   wysokim   napięciem.   Wolę 
bezpieczne zabawy. 

-   A   ja   nie.   -   Przesunął   palcem   po   jej   policzku,   potem   po   brodzie, 

zatrzymał go dłużej na rozchylonych wargach. - Nie - powtórzył przyciszonym 
głosem wpatrując się w nią. - Zawsze wolałem żyć niebezpiecznie.

-   Zauważyłam.   -   Ciarki   przebiegały   po   jej   skórze   pod   wpływem   jego 

dotyku. Wstrzymała oddech dopóki nie cofnął ręki.

background image

Radosne okrzyki tłumu powiedziały jej, że co ważnego musiało wydarzyć 

się na boisku. To gracz zespołu Mariners zdobył punkt. Susan, zadowolona; że 
pomogło jej to odwrócić uwagę od Nate'a zaklaskała, choć trzeba przyznać, że 
jej entuzjazm by| znacznie mniejszy od entuzjazmu innych widzów.

Jednakże pod koniec dziewiątej zmiany reagowali już całkiem inaczej. 

Wraz   z   innymi   kibicami   dopingowała   głośno   zawodników.   Gracz   rzucający 
piłkę zrobił to bardzo szybko i Susan, nie będąc w stanie jej śledzić, zamknęła 
oczy.   Otworzyła   je,   słysząc   stuk   drewnianej   pałki   o   piłeczkę.   Zerwała   się, 
obserwując jej lot. Tłum oszalał, Susan zaś podskoczywszy radośnie, zarzuciła 
Nate'owi ramiona na szyję.

Nate był równie podniecony jak ona, gdy tylko stopy Susan dotknęły z 

powrotem ziemi, włożył dwa palce do ust i zagwizdał przeraźliwie.

Śmiejąc   się   i   podskakując   z   radości,   Susan   zrobiła   z   obu   dłoni 

zaimprowizowaną   tubę   i   głośnym   krzykiem   wyraziła   aprobatę.   W   tej   samej 
chwili zauważyła, że Nate jej się przygląda. Oczy miał okrągłe ze zdumienia, 
jak gdyby nie mógł uwierzyć, że subtelna i kulturalna Susan Simmons pozwoliła 
sobie na taki entuzjazm.

Jego   badawczy   wzrok   zmieszał   ją   i   błyskawicznie   ostudził.   Usiadła   z 

powrotem,   składając   skromnie   ręce   i   krzyżując   nogi,   speszona   teraz   własną 
niepohamowaną reakcją na coś tak bezsensownego, jak baseball. Gdy odważyła 
się wreszcie spojrzeć na Nate'a, przekonała się, że nie spuszcza z niej wzroku.

- Nate - szepnęła, zażenowana jego uporczywym spojrzeniem. Mecz się 

skończył i wszyscy wstawali z miejsc i kierowali się ku wyjściu. Susan czuła, 
jak płoną jej policzki. - Czemu tak mi się przyglądasz?

- Zdumiewasz mnie.

Była   pewna,   że   raczej   zblamowała   się   w   jego   oczach   swoim 

nieopanowanym zachowaniem. Czuła się upokorzona.

- Jeszcze wszystko będzie z tobą dobrze, Susan Simmons - oświadczył 

tajemniczo. - Wszystko będzie dobrze z nami.

background image

-   Susan,   jestem   zaskoczona,   że   zastałam   cię   w   domu   w   sobotę   - 

powiedziała Emily, stojąc na progu mieszkania siostry. - Idziemy z Michelle do 
Pike Place Market i postanowiłam wpaść tu po drodze, żeby się z tobą zobaczyć. 
Masz coś przeciwko temu?

- Och, nie. Oczywiście, że nie. Wchodźcie, wchodźcie. - Susan odgarnęła 

włosy z twarzy i przetarła zaspane oczy. - Która to godzina?

- Wpół do dziewiątej.

- Dość późno, prawda?

-   Zapomniałam,   że   lubisz   pospać   dłużej   w   czasie   weekendu!   -   Emily 

roześmiała się cicho.

- Nie przejmuj się - odrzekła Susan, ziewając szeroko. - Zaraz naparzę 

kawy i dojdę do siebie.

Emily   weszła   do   kuchni   z   córeczką   na   ręku.   Susan   nastawiła   kawę   i 

usiadła   na   krześle   naprzeciwko   siostry.   Michelle   wymachiwała   radośnie 
rączkami i mimo wczesnej pory Susan zaraził jej entuzjastyczny stosunek do 
życia.   Uśmiechnęła   się   i   wyciągnęła   do   niej   ramiona.   Spotkało   ją   miłe 
zaskoczenie, bowiem Michelle bez chwili wahania powędrowała w jej objęcia.

- Pamięta cię - powiedziała ze zdziwieniem Emily.

- Jasne, że pamięta - odrzekła Susan, dotykając wargami szyjki dziecka. - 

Spędziłyśmy   razem   wspaniały   weekend,   prawda   dziecinko?   Zwłaszcza   gdy 
przyszło do karmienia cię musem śliwkowym.

Emily zachichotała.

- Nie wiem wprost, jak mam ci dziękować za to, że zaopiekowałaś się 

wtedy Michelle. Robert i ja bardzo potrzebowaliśmy trochę czasu we dwoje.

- Nie ma o czym mówić. - Susan machnęła ręką. Jej też wyszedł na dobre 

ten zwariowany weekendy Mogłoby upłynąć nie wiadomo ile jeszcze tygodni, 
zanim poznałaby Nate'a.

- Usiłowałam dodzwonić się do ciebie w zeszłym tygodniu - westchnęła 

Emily - ale nigdy nie m| cię w domu.

background image

- Czemu nie zostawiłaś wiadomości automatyczne sekretarce?

Emily pokręciła głową, aż zakołysał się jej dług warkocz.

- Wiesz, że nie cierpię tych rzeczy. Język staje mi kołkiem w ustach i nie 

mogę wykrztusić słowa. Mogłabyś zadzwonić do mnie od czasu do czasu.

W   ciągu   ostatnich   paru   tygodni   Susan   wielokrotnie   miała   ochotę   to 

zrobić, rezygnowała jednak w obawie, że siostra zasypie ją gradem pytań na 
temat Nate'a. 

- Czy pracujesz do późna co wieczór?

- Właściwie to nie. - Susan spuściła wzrok.

- A więc musiałaś wypuszczać się gdzieś z Nate'em Townsendem. - Emily 

nie dała jej czasu na odpowiedź, lecz zaczęła natychmiast trajkotać jak sójka. - 
Nie zdążyłam ci powiedzieć, Susan, że twój sąsiad  wywarł na nas ogromne 
wrażenie. Zachowywał się tak cudownie w stosunku do Michelle, a ze sposobu, 
w jaki na ciebie patrzył, widać, że jest tobą bardzo zainteresowany. Nie, proszę, 
nie mów mi, żebym nie wtykała nosa w nie swoje sprawy. Na miłość boską, 
masz dwadzieścia osiem lat, a zegar biologiczny nieubłaganie odmierza czas. 
Jeśli w ogóle masz zamiar założyć rodzinę, to już najwyższa pora. I myślę, że 
nie znajdziesz nikogo lepszego od Nate'a. Dlatego że...

Zamilkła,   by   złapać   oddech,   co   Susan   wykorzystała   natychmiast,   by 

przerwać ten potok słów.

- Kawy?

Emily zamrugała oczyma, po czym skinęła głową.

- Nie słuchałaś w ogóle tego, co mówię, prawda?

- Ależ słuchałam.

- Ale nie słyszałaś ani słowa.

-   Oczywiście,   że   słyszałam.   Byłabym   idiotką,   nie   starając   się   złapać 

Nate'a Townsenda. Chcesz, żebym go poślubiła, zanim stracę ostatnią szansę na 
macierzyństwo.

- Właśnie! - Emily była wyraźnie zadowolona, że przekazała swą opinię 

w tak skuteczny sposób.

background image

Michelle zaczęła się kręcić, Susan opuściła ją więc na podłogę, by mogła 

sobie raczkować.

- No i co? - naciskała Emily. - Jakie jest twoje zdanie na ten temat?

- Masz na myśli poślubienie Nate'a? Nic z tego nie wyjdzie - odparła 

chłodno - z bardzo wielu przyczyn, o których nie masz nawet pojęcia. Wylicz 
kilka, by zaspokoić twoją ciekawość. Najważniejszą z nich jest moja kariera 
zawodowa, gdy tymczasem; on nie pracuje, a poza tym…

- Nate nie pracuje? - zdumiała się jej siostra. - Jak może nie pracować? 

Przecież tu są bardzo drogie mieszkania, a powiedziałaś mi, że to, w którym 
mieszka Nate, jest prawie dwa razy większe od twojego? Jak mógłby sobie na to 
pozwolić, gdyby nie pracował?

- Nie mam pojęcia.

Gdy wzrok Susan spoczął na Michelle, zapomniała całkiem o Nacie. Ze 

zdumieniem zdała sobie sprawę, jak bardzo za nią tęskniła. Wstała i wyjęła z 
kredensu dwie filiżanki.

- Czy to kawa bezkofeinowa? - spytała Emily.

- Nie.

- Nie nalewaj mi, proszę. Wyrzekłam się kofeiny wiele lat temu.

-   Rzeczywiście.   -   Susan   powinna   była   o   tymi   pamiętać.   Michelle 

przemaszerowała do niej na! czworakach przez całą kuchnię i chwytając się jej 
koszuli nocnej, stanęła na nóżkach.

-  Posłuchaj  -  powiedziała  impulsywnie   Susan,  schylając   się,  by  wziąć 

małą   na   ręce.   -   Czemu   nie   zostawisz   Michelle   ze   mną?   Wykorzystamy   ten 
poranek, żeby się jeszcze lepiej poznać, a ty zrobisz spokojnie zakupy.

- Susan? Czy mnie słuch nie myli? - spytała kompletnie zaskoczona Emily 

po   chwili   milczenia.   -   Zdawało   mi   się,   iż   zaproponowałaś   z   własnej 
nieprzymuszonej woli, że zaopiekujesz się Michelle?

 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ranek był piękny, słoneczny i Susan, nie mogąc się oprzeć, rozsunęła 

drzwi balkonowe, wpuszczając do mieszkania słonawy powiew od Elliott Bay. 
Michelle, siedząc na podłodze w kuchni z rondelkiem i drewnianą łyżką w obu 
rączkach,   demonstrowała   beztrosko   swoje   talenty   muzyczne,   bębniąc   z 
entuzjazmem.

Gdy zadzwonił telefon, Susan była pewna, że to Nate.

- Dzień dobry - powiedziała, zdmuchując włosy z czoła. Nie upięła ich 

wiedząc,   że   Nate   woli,   gdy   są   rozpuszczone.   Tym   razem   nie   próbowała 
okłamywać samej siebie, szukając wymówek, dlaczego tak postąpiła.

- Dzień dobry - odpowiedział. - Czy odwiedził cię znajomy perkusista?

- To specjalny gość. Myślę, że ma ochotę się z tobą przywitać. Zaczekaj 

chwilę. - Susan odłożyła słuchawkę i podniosła Michelle z podłogi. Trzymając 
małą na biodrze, przysunęła słuchawkę do jej buzi. Dziecko natychmiast zaczęło 
głośno gaworzyć.

- Myślę, że powiedziała ci dzień dobry - wyjaśniła Susan.

- Michelle?

- A ile jeszcze innych dzieci składa mi wizyty?

- Ile jest panien Simmons?

- Tylko Emily i ja - odpowiedziała, śmiejąc się cicho - ale wierz mi, my 

dwie wystarczymy dla rodziców z nawiązką.

- Czy masz ochotę na większe towarzystwo?

- Pewnie. Jeśli przyniesiesz kruche ciasteczka, stawiam ci kawę.

- Zrobiłaś świetny interes.

background image

Odłożywszy   słuchawkę,   Susan   zdała   sobie   sprawę,   jak   skruszył   się 

ostatnio jej opór, jeśli idzie o Nate'a. Od czasu meczu baseballa przestała go 
unikać. Po prostu nie miała serca tego robić, choć w głębi duszy wiedziała, że 
jakikolwiek inny układ poza przyjaźnią nie wchodzi w grę. Jednak mimo obaw 
od tamtego popołudnia czuła się wciąż radosna i podniecona. Przebywanie z 
Nate'em zwracało jej tę część młodości, która jakoś umknęła. Widywała się z 
nim z przyjemnością, choć zawsze gdy byli razem, mitygowała samą siebie, że 
nie może  to trwać wiecznie. Nate Townsend był jak nieoczekiwany promyk 
słońca w pochmurny dzień, wkrótce jednak znów zacznie padać deszcz. Susan 
nie   miała   zamiaru   się   oszukiwać,   że   między   nimi   mogłoby   zaistnieć   coś 
trwałego.

Gdy przyszedł Nate, radość jego i Michelle była ogromna. Podniósł małą 

wysoko do góry, ona zaś wyraziła swe zadowolenie głośnym piskiem.

- Gdzie Emily? - spytał.

- Robi zakupy. Będzie tu za jakąś godzinkę.

Niosąc  na ręku wniebowziętą  Michelle, Nate  wszedł  do kuchni, gdzie 

Susan układała na talerzu ciasteczka i nalewała kawę.

- Urosła przez ten czas, prawda?

- Czy to kolejny nowy ząbek? - spytał, zaglądając małej do buzi.

- Chyba tak.

Nate objął ją wolnym ramieniem i uśmiechnął się do niej. Spojrzenie jego 

jasnobłękitnych oczu doprowadzało dziewczynę do szaleństwa.

- Masz rozpuszczone włosy - wyszeptał, pieszcząc wzrokiem jej uniesioną 

twarz.

Skinęła   głową,   nie   wiedząc,   co   na   to   powiedzieć,   choć   dziesiątki 

wiarygodnych wymówek cisnęły jej się na usta. Żadna z nich jednak nie była 
prawdziwa.

- To dla mnie?

Znów ledwie dostrzegalnie skinęła głową.

- Dziękuję - powiedział cicho, z twarzą tak blisko jej twarzy, że słowa 

były niczym czuły pocałunek.

background image

Ledwie zdając sobie sprawę z tego, co robi, Susan przylgnęła do niego 

całym ciałem. Gdy ją pocałował, rozpłynęła się z rozkoszy w jego ramionach.

Michelle uważała, że to bardzo zabawne mieć tak blisko dwoje dorosłych. 

Wplotła palce we włosy ciotki i szarpała tak długo, aż Susan była zmuszona 
odsunąć się od Nate'a.

Nate delikatnie wyswobodził rączkę małej z włosów Susan i pocałował 

dziewczynę jeszcze raz.

- Hmm - mruknął, podnosząc głowę. - Smakujesz lepiej od wszystkich 

słodyczy, jakich kiedykolwiek próbowałem.

Onieśmielona   i   nagle   zawstydzona   Susan   zajęła   się   rozstawianiem 

talerzyków na stole.

- Czy masz jakieś plany na dzisiejszy dzień? - spytał, sadowiąc się na 

krześle z radośnie gaworzącą Michelle na kolanach.

Dziewczynka była na razie bardzo zadowolona, Susan wiedziała jednak z 

doświadczenia, że wkrótce znudzi się i zapragnie powrócić na podłogę.

- Myślałam… że wpadnę do biura na jakąś godzinkę.

- A ja myślę, że nie - powiedział spokojnie.

- Co takiego?

-   Zabieram   cię.   -   Umilkł,   przyglądając   się   uważnie   jej   luźnym 

granatowym spodniom i śnieżnobiałemu swetrowi. - Pewnie nie masz dżinsów?

- Właśnie że mam. - Wiedziała, że leżą gdzieś w szafie, ale minęło już 

tyle lat, od kiedy miała je ostatni raz na sobie. - Nie wiem tylko, czy będą 
jeszcze na mnie dobre.

- Idź je przymierzyć.

- Po co? Co znów zaplanowałeś? O ile cię znam, znajdę się wkrótce na 

szczycie Mount Rainier, patrząc w przepaść i nie wiedząc nawet, jak się tam 
dostałam.

- Idziemy dziś puszczać latawca - oznajmił niedbale, jak gdyby robili to 

niezliczoną ilość razy.

background image

Susan   sądziła,   że   się   przesłyszała.   Nate   uwielbiał   tego   rodzaju 

niespodzianki. Najpierw mecz baseballa w środku dnia, a teraz latawce?

- Dobrze usłyszałaś, przestań więc wytrzeszczać oczy.

- Ale… latawce… to dobre dla dzieci. Naprawdę, Nate - mówiła z coraz 

większym przekonaniem - nie mam latawca schowanego w szafie. Czy to nie 
rodzice bawią się w ten sposób ze swymi dziećmi?

- Nie, to zabawa dla wszystkich. Czemu tak cię to oburza? Dorośli też 

muszą mieć trochę rozrywki. A o latawiec możesz się nie martwić. Zbudowałem 
ogromny - czeka tylko na przetestowanie.

-   Latawiec?   -   powtórzyła,   walcząc   z   chęcią   wybuchnięcia   śmiechem. 

Ostatni raz puszczała latawce, będąc w szkole podstawowej…

Gdy Susan szperała w szafie w poszukiwaniu dżinsów, wróciła Emily, by 

zabrać Michelle. Natą wpuścił ją do mieszkania. Ponieważ drzwi do sypialni 
były   otwarte,   Susan   słyszała   całą   rozmowę.   Wstrzymała   oddech,   po   trosze 
dlatego, że przybyło jej nieco w biodrach od chwili, gdy miała na sobie dżinsy 
po   raz   ostatni,   a   po   trosze   dlatego,   że   nigdy   nie   wiedziała;   z   czym   może 
wyskoczyć jej siostra.

Byłoby   bardzo   w   stylu   Emily   zacząć   wychwalać   zalety   Susan   jako 

potencjalnej żony. Na tę myśl mróz przeszedł jej po kościach.

- Nate - usłyszała słowa siostry - to bardzo miło z twojej strony, że zająłeś 

się Michelle. - Emily była wyraźnie podniecona, o czym świadczył jej o oktawę 
wyższy niż zwykle głos. 

-   Nie   ma   sprawy.   Susan   zaraz   przyjdzie,   mierzy   właśnie   dżinsy. 

Wybieramy się do Gas Works Park puszczać latawca.

Nastąpiła chwila ciszy.

-   Susan   w   dżinsach,   puszczająca   latawca?   Chcesz   powiedzieć,   że 

naprawdę się tam z tobą wybiera?

- Oczywiście, że tak. Czemu tak strasznie cię to dziwi? - spytała Susan, 

wchodząc do pokoju. 

Emily gapiła się na siostrę z otwartymi ustami, całkiem zbita z tropu, 

następnie przeniosła wzrok na Nate'a, potem znów na Susan.

background image

Susan   uświadomiła   sobie,   że   musi   wyglądać   inaczej   niż   zwykle   w 

dżinsach i z rozpuszczonymi włosami, ale z pewnością nie usprawiedliwiało to 
reakcji Emily.

- Emily? - pomachała dłonią przed twarzą siostry, by sprowadzić ją z 

powrotem na ziemię.

-   Och...   zakupy   mi   się   udały.   Dostałam   świeże   zioła,   które   były   mi 

potrzebne. Bazylię, tymianek i... trochę innych.

- To świetnie  - powiedziała z entuzjazmem  Susan, próbując złagodzić 

nieco   skandaliczną   reakcję   siostry.   -   Michelle   nie   sprawiła   najmniejszego 
kłopotu.   Jeśli   będziesz   kiedykolwiek   chciała,   bym   się   nią   zajęła,   po   prostu 
zadzwoń.

Oczy   Emily   omal   nie   wyskoczyły   z   orbit.   Przełknęła   głośno   ślinę   i 

pokiwała głową.

- Dziękuję bardzo, nie omieszkam skorzystać.

Niebo jest tak błękitne jak oczy Nate'a, myślała Susan, siedząc z brodą 

opartą na kolanach na bujnej, zielonej trawie w parku. Latawiec trzepotał na 
wietrze, on zaś gramolił się z jednego wzgórza na drugie, pozwalając, by rześka 
bryza   unosiła   wielobarwną   konstrukcję   w   różne   strony.   Kończył   się   już 
wrzesień i Susan nie sądziła, by zdarzyło się jeszcze wiele takich przepięknych 
dni babiego lata.

Zamknęła   oczy   i   rozkoszowała   się   słońcem.   Jej   myśli   ścigały   się   z 

latawcami, od których było aż gęsto w tłumnie odwiedzanym parku. Odchyliła 
głowę   do   tyłu   i   wybuchnęła   radosnym  śmiechem,   bez   żadnego   powodu,   po 
prostu ciesząc się, że żyje.

- Jestem wykończony - powiedział Nate, osuwając się na trawę obok niej.

- Gdzie twój latawiec?

- Oddałem dzieciakowi, który nie miał żadnego, 

Susan   uśmiechnęła   się.   To   bardzo   podobne   do   Nate'a.   Spędził   wiele 

godzin, projektując i budując latawiec, a teraz oddał go bez chwili namysłu.

- Prawdę mówiąc błagałem tego chłopaka na kolanach, żeby go wziął ode 

mnie,   zanim   padnę   z   wyczerpania.   Nie   daj   sobie   wmówić,   że   było   inaczej. 
Puszczanie latawców to ciężka praca.

background image

Praca była tematem, którego Susan wolała nie poruszać w rozmowach z 

Nate'em. Od początku był z nią absolutnie szczery. Szczery i uczciwy. Dałaby 
sobie głowę uciąć, że gdyby zaczęła go wypytywać na temat jego pracy czy też 
jej braku, powiedziałby prawdę.

Susan wychodziła z założenia, że to, czego o nim nie wie, nie może jej 

zepsuć humoru. Nate wyraźnie był człowiekiem zamożnym, nie trapiły go raczej 
kłopoty finansowe. Ale Susan martwiło jego podejścia do życia. Traktował je 
jak   jedną   wielką   przygodę.   Ni   stąd,   ni   zowąd   zmieniał   zainteresowania, 
najważniejsza była dla niego chwila obecna.

- Czemu się boczysz? - spytał. Przesunął pieszczotliwie dłonią po jej szyi 

i   ująwszy   pod   brodę,   przyciągnął   jej   twarz   ku   swojej.   -   Chyba   dobrze   się 
bawisz?

Skinęła głową, nie będąc w stanie zaprzeczyć czemuś tak oczywistemu.

- O co więc chodzi?

- O nic.

- Dobrze, że nie zostałaś adwokatem - powiedział z figlarnym uśmiechem. 

- Nie umiałabyś wywieść w pole ławy przysięgłych. - Nie dziw się tak. To 
Emily powiedziała mi, że chciałaś iść na prawo.

Susan uśmiechnęła się po chwili wahania. Postanowiła nie psuć atmosfery 

tego cudownego popołudnia swoimi wątpliwościami.

- Pocałuj mnie, Susan - szepnął. Spoważniał nagle, zatapiając spojrzenie 

w jej oczach.

Zabrakło jej tchu. Rozejrzała się szybko dookoła, rejestrując, że w parku 

jest mnóstwo ludzi.

- Nie - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie. - Bez wykrętów. Chcę, 

żebyś mnie pocałowała bez względu na to, ilu będzie widzów.

- Ale...

- Jeśli mnie nie pocałujesz, ja będę zmuszony pocałować ciebie, a wtedy 

miej się na baczności...

Nie pozwalając mu skończyć, pochyliła się i delikatnie musnęła wargami 

jego usta. Nawet to lekkie dotknięcie spowodowało żywsze krążenie krwi w jej 
żyłach.   Magiczne   właściwości   tego   mężczyzny   powinny   być   butelkowane   i 

background image

sprzedawane   za   ciężkie   pieniądze.   Susan   wiedziała,   że   byłaby   pierwsza   w 
kolejce.

- Czy zawsze jesteś taka skąpa? - spytał, gdy szybko cofnęła głowę.

- W miejscach publicznych - tak.

Jego oczy znów się uśmiechały i Susan gotowa była przysiąc, że mogłaby 

utonąć w jego spojrzeniu. Odetchnął głęboko i zerwał się na równe nogi z godną 
pozazdroszczenia sprężystością.

- Jestem okropnie głodny - oznajmił, wyciągając do niej rękę i podnosząc 

ją. - Ale mam nadzieję, iż zdajesz sobie sprawę - szepnął jej do ucha, obejmując 
mocno w talii - że nie chodzi mi o jedzenie. Szaleję za tobą, Susan Simmons. 
Trzeba coś wreszcie z tym zrobić.

-   Mam   nadzieję,   że   nie   przyszłam   za   wcześnie   -   powiedziała   Susan, 

wchodząc do mieszkania siostry na Capitol Hill. Gdy Emily  zadzwoniła, by 
zaprosić ją na niedzielny obiad, Susan nie miała wątpliwości co do jej intencji. 
Siostra umierała z chęci wysondowania jej na temat dobrze zapowiadającej się 
znajomości   z   Nate'em   Townsendem.   Tydzień   temu   Susan   znalazłaby   jakąś 
wymówkę. Jednakże spędziwszy całą sobotę z Nate'em, była tak wytrącona z 
równowagi,   że   pragnęła   porozmawiać   z   Emily,   która   wydawała   się   bardziej 
kompetentna, jeśli idzie o damsko-męskie sprawy.

- Jesteś punktualna jak zwykle - odrzekła Emily, wychodząc z kuchni, by 

ją  przywitać.   Miała   na   sobie   długą  spódnicę   i  mały   fartuszek,   długie   włosy 
zaplotła w warkocz, który spływał jej na plecy.

-   Proszę   -   Susan   wręczyła   jej   butelkę   chardonnay,   mając   nadzieję,   że 

będzie pasowało do posiłku.

- Jak miło z twojej strony - powiedziała Emily, prowadząc ją do kuchni. 

Mieszkała w starym domu, zbudowanym na początku lat czterdziestych, z dużą 
familijną kuchnią. Na bufecie tłoczyły się słoiki ze świeżo pasteryzowanymi 

background image

pomidorami. Na podłodze w rogu stały inne przetwory, a na nich wiklinowy 
kosz,   pełen   wysuszonych   na   słońcu   pieluch.   Nad   zlewem   wisiał   warkocz 
czosnku, a na parapecie Emily prowadziła własną hodowlę roślin w skrzynkach.

- Cokolwiek przygotowałaś na obiad, pachnie wspaniale.

- To zupa z soczewicy.

Emily otworzyła piekarnik i wyjęła z niego blaszkę.

-   Upiekłam   świeżutką   szarlotkę.   Oczywiście   użyłam   do   niej   jabłek 

hodowanych organicznie, nie musisz i się więc obawiać.

- Och, świetnie. - Dla Susan nie miało to większego znaczenia. - A gdzie 

jest   Michelle?   -   Nieobecność   taty   i   córki   zrodziła   w   jej   umyśle   pewne 
podejrzenia.

Emily   odwróciła   się   ze   skruszoną   miną   i   Susan   domyśliła   się,   że   jej 

siostra   zrobiła   wszystko,   by   spędzić   z   nią   trochę   czasu   sam   na   sam.   Bez 
wątpienia   zamierzała   wycisnąć   z   niej  jak   najwięcej   informacji   o  Nacie.   Nie 
znaczy to, że Susan miała wiele do powiedzenia.

- Jak spędziliście dzień w parku?

Susan usiadła na stołku i przygotowała się duchowo do krzyżowego ognia 

pytań.

- Wspaniale. Bawiliśmy się jak dzieci.

- Lubisz Nate'a, prawda?

Słowo   "lubisz"   było   niedomówieniem   roku.   Na   przekór   każdej   uncji 

zdrowego rozsądku, Susan była coraz bardziej zakochana w swym sąsiedzie. 
Wcale tego nie chciała, po prostu nie mogła nic na to poradzić.

- Owszem, lubię go - odpowiedziała po chwili milczenia.

Emily zdawała się być po prostu zachwycona jej wyznaniem.

- Tak właśnie myślałam - powiedziała, kiwając głową. Przysunęła taboret 

bliżej do Susan i usiadła. Nie lubiła, gdy jej ręce były bezczynne, sięgnęła więc 
po szydełkową robótkę.

- Czekam. - Susan zaczynała tracić cierpliwość.

background image

- Na co?

- Na wykład.

Emily uśmiechnęła się chytrze.

- Po prostu zbieram myśli. To ty zawsze byłaś dobra w ocenie faktów. Ja 

miałam z tym mnóstwo kłopotów.

- Świadectwa szkolne niewiele mają wspólnego z prawdziwym życiem - 

przypomniała jej Susan. O ile prostsze byłoby wszystko, gdyby mogła zajrzeć 
dc encyklopedii i wyczytać w niej, jak postępować z Nate'em.

- Wiedziałam o tym, ale nie byłam pewna, czy ty wiesz.

Być może Susan nie wiedziała o tym, póki nie poznała swego sąsiada.

-   Emily   -   powiedziała,   czując,   jak   żołądek   ścisnął   jej   się   ze 

zdenerwowania.   -   Muszę   cię   zapytać   o   coś   ważnego.   Skąd   wiedziałaś,   że 
kochasz   Roberta?   Co   podpowiedziało,   że   jesteście   dla   siebie   stworzeni?   - 
Zdawała sobie sprawę, że praktycznie odkrywa karty, ale dosyć już miała gry 
słów.

Siostra   uśmiechnęła   się   łagodnie   i   przez   chwilę   bawiła   się   kłębkiem 

włóczki.

-   Podejrzewam,   że   nie   spodoba   ci   się   moja   odpowiedź   -   wyszeptała 

wreszcie, marszcząc brwi. - To stało się wtedy, gdy Robert pocałował mnie po 
raz pierwszy.

Susan   omal   nie   spadła   z   taboretu,   przypominają   sobie   swój   pierwszy 

pocałunek z Nate'em.

- Jak to się stało?

- Podczas wycieczki w plener w deszczowy dzień zatrzymaliśmy się, by 

chwilę odpocząć. Robert pomagał mi zdjąć plecak. Spojrzał mi w oczy, pochylił 
się i pocałował mnie. - Westchnęła cicho na sam wspomnienie. - Nie sądzę, by 
najpierw miał taki zamiar, bo wyglądał później na wstrząśniętego.

- I co potem?

- Zdjął własny plecak i spytał, czy mam co przeciwko temu,  że mnie 

pocałował. Oczywiści powiedziałam, że bardzo mi się to podobało, usiadł więc 
obok mnie i zrobił to po raz drugi, tyle że ty razem nie było to muśnięcie warg, 

background image

lecz prawdziwie namiętny pocałunek. Gdy czułam jego wargi na swoich, nie 
mogłam myśleć, nie mogłam oddychać, nie mogłam się nawet poruszyć. Gdy 
wreszcie oderwaliśmy się od siebie, drżałam jak liść osiki, bałam się nawet, że 
coś jest ze mną nie w porządku.

- Czy nazwałabyś to… elektrycznością?

- Właśnie tak.

- I nigdy nie odczuwałaś czegoś podobnego w stosunku do mężczyzn, z 

którymi się umawiałaś?

- Nigdy.

Susan przesunęła dłonią po twarzy.

- Miałaś rację. Nie podoba mi się twoja odpowiedź.

Emily przerwała na chwilę szydełkowanie i przyjrzała jej się badawczo.

- Nate cię pocałował i czułaś coś takiego?

- Jakby mnie poraził prąd - potwierdziła Susan.

- Och, Susan, moje biedactwo! - Emily poklepała czule siostrę po ręku. - 

Nie wiesz, co robić, prawda?

- Nie mam pojęcia - odrzekła Susan z nieszczęśliwą miną.

- Nie spodziewałaś się, że się kiedyś zakochasz, tak?

Susan pokręciła wolno głową. W dodatku nie mogło jej się to przydarzyć 

w   gorszym   czasie.   W   przyszłym   tygodniu   rozstrzygną   się   zapewne   sprawy 
awansu   i   wszystkie   jej   plany   życiowe   wezmą   w   łeb,   jeśli   zaangażuje   się 
uczuciowo. Nie wiedziała tylko, czy druga strona też tego pragnie. Czuła się 
okropnie zagubiona, przerażona tym, co dzieje się w jej dotychczas tak prostym 
i uporządkowanym życiu.

- Myślisz o małżeństwie? - spytała bez ogródek Emily.

- Małżeństwo - powtórzyła w zadumie Susan. Wydawało się naturalnym 

następstwem tego, że dwoje ludzi zakochało się w sobie. Rzecz w tym, że wcale 
nie była pewna, czy Nate odczuwa to samo co ona, a zwłaszcza czy jest gotów 
zaangażować się w związek na całe życie.

background image

Wiedziała, że ona nie jest gotowa i na myśl o tym wszystkim wpadała w 

straszliwe zdenerwowanie.

- Nie wiem... nie myślałam o małżeństwie - odparła. - Nie rozmawialiśmy 

na ten temat. - Prawdę mówiąca nie planowali nawet regularnych spotkań.

-   Wierz   mi,   jeśli   pozostawisz   temat   małżeństwa   Nate'owi,   nigdy   nie 

wypłynie.  Mężczyźni nie  lubią o  tym mówić.   Ta  sprawa  leży  całkowicie  w 
rękach kobiet.

- Och, daj spokój…

-   Kiedy   to   prawda.   Od   czasów,   gdy   Ewa   skusiła   jabłkiem   Adama, 

kobiecie przypada rola obłaskawienia mężczyzny i nigdy nie jest to trudniejsze 
niż w chwili gdy trzeba go przekonać, że potrzebna mu żona.

- Ale przecież Robert z pewnością chciał się ożenić

-   Nie   bądź   głupia.   Robert   niczym   się   nie   różni   od   innych   mężczyzn. 

Musiałam go przekonać, że właśnie tego pragnie. W takiej sytuacji subtelność 
jest kluczem do sukcesu. Innymi słowy, upolowałam Robertą zanim on mnie 
usidlił. - Przerwała szydełkowanie i roześmiała się cicho z własnego żartu.

Od chwili gdy po raz pierwszy  zobaczyła swego szwagra,  Susan  była 

pewna,   że   rzucił   zaledwie   jedno   spojrzenie   na   jej   siostrę,   po   czym   padł   na 
kolana prosząc ją o rękę. Zawsze było dla niej oczywiste, że pasowali do siebie 
jak dwie połówki tego samego jabłka, znacznie bardziej oczywiste niż to, czy 
Nat jest dla niej odpowiednim mężczyzną.

- Nie wiem, Emily - powiedziała nerwowo. - Mam kompletny mętlik w 

głowie. Co mnie tak pociąga w tym facecie? Nie ma w tym odrobiny sensu! Czy 
wiesz, co robiliśmy wczoraj po południu, po powrocie z parku? - Nie czekając 
na odpowiedź, mówiła dalej - Nate przyniósł gry komputerowe i graliśmy przez 
cały wieczór. Trudno mi w to uwierzyć nawet w tej chwili. Przecież to czysta 
strata czasu!

- Dobrze się bawiłaś?

Susan   wolałaby   uniknąć   tego   pytania.   Śmiała   się   tak,   że   aż   ją   bolały 

mięśnie brzucha. Rywalizowali ze sobą, kto uzyska lepszy wynik i stosowali 
różne   niezbyt   uczciwe   metody,   by   sabotować   się   nawzajem.   Nate   odkrył 
niezwykle wrażliwe miejsce za jej uchem i zaczynał je całować w chwili, gdy 
miała   go   przegonić   w   punktacji.   Sprawiedliwości   stało   się   jednak   zadość, 
bowiem Susan wkrótce odpłaciła mu  pięknym za nadobne, co doprowadziło 

background image

skutecznie   do   przerwania   gry.   Po   chwili   zapomnieli   o   niej,   zająwszy   się 
odkrywaniem siebie.

- Oboje się świetnie bawiliśmy.

- A podczas puszczania latawca?

- Wtedy też - przyznała z ociąganiem. - I na meczu baseballa w czwartek 

również.

-   Zabrał   cię   na   mecz   Mariners...     w   czwartek?   Przecież   oni   grali 

wczesnym popołudniem. Naprawdę wyszłaś wcześniej z biura?

Susan kiwnęła głową, nie chcąc wdawać się w szczegóły, jak to Nate 

faktycznie porwał ją siłą.

- Wracając do ciebie i Roberta... - próbowała zmienić temat.

- Chcesz  się  dowiedzieć,  w jaki  sposób  przekonałam go,  że chce się 

ożenić? To  wcale nie było trudne.

Dla   Emily   nie   było,   ale   w   przypadku   Susan   to   całkiem  inna   historia. 

Najgorsze że wcale nie miała pewności, czy chce przekonać Nate'a. Tak czy 
owak, przyda jej się to na przyszłość, a Emily była w tych sprawach o wiele 
mądrzejsza. Wysłucha, co siostra ma do powiedzenia, a zdecyduje się później.

-   Pamiętasz   stare   przysłowie,   że   droga   do   serca   mężczyzny   prowadzi 

przez   żołądek?   Jest   bardzo   prawdziwe.   Mężczyznom   jedzenie   kojarzy   się   z 
wygodą i miłością - to ogólnie znany fakt.

-   Wobec   tego   wpadłam   w   kłopoty   -   oznajmiła   stanowczo   Susan.   Na 

miłość boską, pomyślała, przecież Nate gotuje tysiąc razy lepiej ode mnie. Jeśli 
nie przyciągnie go domowym jedzeniem, pozostanie jej jedyny atut - klasyczny 
profil.

- Nie przesadzaj. Twoje życie nie kończy się, zanim się jeszcze zaczęło 

tylko dlatego, że nie potrafisz ugotować obiadu z pięciu dań!

-   Owszem,   przekreśla   to   moje   życie   małżeńskie.   Nie   potrafię   nawet 

upitrasić zupy ani zrobić kanapki i ty dobrze o tym wiesz!

- Susan, przestań umniejszać swoje zalety! Jesteś bystra i ładna, a Nate 

będzie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, jeśli cię poślubi.

background image

Teraz, gdy przeszły do rozważania problemu małżeństwa, Susan miała 

mieszane uczucia.

- Nie... nie wiem, czy Nate nadaje się na męża - powiedziała cicho. - 

Prawdę mówiąc, nie mam też pewności co do siebie.

Emily wzruszyła ramionami, lekceważąc jej wątpliwości.

- Zaczniemy od czegoś prostego, a potem przejdziemy do rzeczy bardziej 

skomplikowanych.

- Czegoś prostego? Nie rozumiem.

- Ciasteczka - wyjaśniła Emily. - Nie ma na świecie mężczyzny, który nie 

lubiłby domowych ciasteczek. Jest w nich coś magicznego. Naprawdę - dodała, 
widząc pełne wątpliwości spojrzenie Susan.

- Ciasteczka stwarzają atmosferę szczęścia rodzinnego. Wiem, że to brzmi 

idiotycznie, ale to prawda. Mężczyzna  nie potrafi  oprzeć się  kobiecie, która 
piecze dla niego ciasteczka. Przypomina  mu  to matkę i ogień trzaskający w 
kominku.   -   Emily   umilkła   i   westchnęła   głęboko.   -   Jest   również   prawdą,   że 
mężczyźni walczą z tym uczuciem od pierwszej chwili.

- Jakim uczuciem?

-   Zamiłowaniem   do   życia   domowego.   Pragną   tego   i   potrzebują,   ale 

walczą z tym.

Susan zamyśliła się nad słowami siostry.

- Wracając do tego, co mówiłaś, Nate wspomniał, że uwielbia ciasteczka 

czekoladowe.

- No widzisz?

Susan nie mogła uwierzyć, że porusza ten temat z siostrą. W porządku, 

bawili się z Nate'em świetnie. Wiele  osób  spędza  ze  sobą miło  czas.  Chętnie 
przyznawała też, że czują do siebie pociąg fizyczny. Ale czy to powód, by biec 
do najbliższego ołtarza?

Przez   ostatnich   kilka   minut   usiłowała   rozsądnie   przedstawić   sytuację 

siostrze,   ale   nim   zdążyła   się   połapać,   Emily   nakłoniła   ją   do   rozmowy   o 
małżeństwie   i   wypieku   domowych   ciasteczek.   W   tym   tempie   zmusi   ją   do 
wzięcia ślubu i zajścia w ciążę jeszcze w tym tygodniu.

background image

-   Jak   się   udał   obiad   z   siostrą?   -   spytał   ją   Nate   jeszcze   tego   samego 

wieczora. Spacerował wcześniej po dzielnicy portowej Seattle i przyniósł jej 
stamtąd   prezent   -   wypolerowany   przycisk   na   biurko,   wykonany   z   popiołu 
wyrzuconego przez wulkan Mount St. Helens.

- Świetnie - odpowiedziała trochę za szybko. - Miałyśmy wreszcie okazję 

poplotkować sobie.

Nate objął ją ciasno ramionami, przyciskając do kuchennego bufetu.

- Tęskniłem za tobą.

Przełknęła z trudem ślinę i szepnęła, chwytając oddech:

- Ja też za tobą tęskniłam.

Wplótł palce w jej włosy, odgarniając je z twarzy.

- Znów nie upięłaś włosów - szepnął z ustami przy jej szyi.

- Tak… Emily też woli mnie w tym uczesaniu. - Mówienie sprawiało jej 

trudność, kolana miała miękkie jak z waty, silne postanowienie diabli wzięli. Po 
rozmowie z Emily Susan zdecydowała, że chwilowo ochłodzi nieco relacje z 
Nate'em. Wszystko działo się zbyt szybko.

Gdy zaczął delikatnie całować pachnące zagłębienie w jej szyi, mogła już 

tylko   walczyć   o   utrzymanie   pozycji   pionowej.   Oparłszy   ręce   o   jego   klatkę 
piersiową, spróbowała go odepchnąć i uwolnić się z objęć. Ale gdy jego wargi 
powędrowały   w   górę,   zostawiając   na   jej   szyi   wilgotny   ślad   pocałunków, 
zaniechała   oporu.   Powoli   sunął   ustami   po   policzku,   wzdłuż   szczęki, 
przedłużając oczekiwanie na nieuniknioną chwilę, aż Susan ledwie mogła się 
utrzymać na nogach.

Gdy   wreszcie   dotarł   do   ust,   obojgu   wyrwało   się   z   piersi   głębokie 

westchnienie,   wzbierała   w   nich   gwałtownie   fala   pożądania.   Całował   ją 

background image

zachłannie, po czym przygryzł zębami jej dolną wargę, wywołując nową falę 
przejmujących doznań.

Gdy Nate wyszedł od niej, Susan dygotała wciąż jak w gorączce. Nim 

rozszyfrowała   własne   intencje,   znalazła   się   w   kuchni.   Przez   dłuższą   chwilę 
wpatrywała się w telefon. Zmobilizowała całą odwagę, by zadzwonić do Emily. 
Odetchnęła głęboko, by się uspokoić i wykręciła numer siostry.

- Emily - powiedziała, gdy siostra podniosła słuchawkę - czy masz może 

przepis na czekoladowe ciasteczka?

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Przepis   na   ciasteczka   czekoladowe   spoczywał   ukryty   w   kuchennej 

szufladzie. Impuls, by je upiec, minął tak szybko, jak się pojawił, zastąpiła go z 
powrotem zdolność chłodnego rozumowania.

W poniedziałek rano, siedząc w biurze, Susan uświadomiła   sobie,   że 

znalazła się na   krawędzi szaleństwa. Stanowisko wiceprezesa znajdowało się 
niemal   w   zasięgu   jej   ręki,   pracowała   na   ten   awans   zbyt   długo   i   ciężko,   by 
pozwolić, żeby przeszedł jej obok nosa tylko dlatego, że kolana się pod nią 
uginały, gdy całował ją Nate Townsend. Dopuszczenie nawet w myślach czegoś 
więcej niż tylko przyjaźni było... jak amputowanie całej ręki z powodu zadry za 
paznokciem.

-   Rozmowa   do   pani   na   pierwszej   linii   -   zaanonsowała   panna   Brooks. 

Umilkła,   po   czym   dodała   po   chwili:   -   To   chyba   ten   sympatyczny   młody 
człowiek, który wpadł tu w zeszłym tygodniu.

Nate. Susan zdecydowanym ruchem podniosła słuchawkę.

- Słucham, mówi Susan Simmons.

- Dzień dobry, moja piękna.

background image

- Witaj, Nate - rzekła oficjalnie. - Czym mogę ci służyć?

-   To   pytanie   samo   nasuwa   odpowiedź   -   zachichotał.   -   Uwierz   mi, 

kochanie, wcale nie chcesz tego wiedzieć.

-   Nate   -   powiedziała   cicho,   zaciskając   mocno   powieki.   -   Proszę   cię. 

Naprawdę jestem zajęta. Czego chcesz?

- Poza twoim ciałem?

- Lepiej skończmy tę rozmowę... - jęknęła do słuchawki.

-   Dobrze,   już   dobrze,   przepraszam.   Właśnie   się   obudziłem   i   leżałem, 

myśląc o tym, jak cudownie byłoby uciec z miasta na cały dzień. Może dasz się 
namówić   na   przejażdżkę   nad   ocean?   Moglibyśmy   szukać   małży,   zbudować 
zamek z piasku, a potem rozpalić ognisko i śpiewać przy nim ulubione piosenki.

- Jeśli cię to interesuje, jestem na nogach od kilku godzin. I ponieważ 

zdajesz  się  o  tym zupełnie  nie  pamiętać   -  mam  pracę,  bardzo ważną  pracę. 
Przynajmniej dla mnie. Może mi wreszcie powiesz w jakim celu dzwonisz?

- Zapraszam cię na lunch.

- Dziś nie mogę. Mam umówione spotkanie.

- Trudno. - Westchnął, wyraźnie rozczarowany. - A co powiesz na kolację 

we dwoje?

- Pracuję dziś do późna i miałam zamiar po coś posłać. Mimo to dziękuję 

za zaproszenie.

-   Susan   -   powiedział   niecierpliwie   -   czy   znów   musimy   przez   to 

przechodzić? Powinnaś już wiedzieć, że unikanie mnie na nic się nie zda.

- Posłuchaj, Nate, naprawdę jestem zajęta. Może powinniśmy skończyć tę 

rozmowę kiedy indziej.

- Na przykład w przyszłym roku? Znam cię już nieźle, będziesz chowała 

głowę   w   piasek   przez   następnych   piętnaście   lat,   jeśli   nie   przyjdę   i   cię   nie 
pogonię. Przysięgam, że nigdy nie znałem bardziej upartej kobiety.

- Do widzenia, Nate.

- A co z kolacją, Susan? - nalegał. - Daj się namówić. Mamy mnóstwo 

spraw do omówienia.

background image

-   Nie.   Wcale   nie   skłamałam,   mam   mnóstwo   pracy.   Nie   mogę   dziś 

wypuszczać się nigdzie w ciągu dnia ani wieczorem.

- Au! - wykrzyknął Nate. - To boli!

- Być może trafiłam w czułe miejsce. 

Nastąpiła chwila milczenia.

- Może - powiedział w zamyśleniu. - Zanim jednak odłożysz słuchawkę, 

chciałbym wiedzieć, kiedy się zobaczymy. 

Susan pochyliła się i zajrzała do kalendarza.

- Co powiesz na lunch w czwartek?

- Dobrze, zobaczymy się w czwartek w południe.

Przez dłuższy czas po odłożeniu słuchawki Susan trzymała na niej rękę. 

Szalony   pomysł   spędzenia   popołudnia   z   Nate'em   na   plaży   wydał   jej   się 
niezwykle zachęcający. Strach pomyśleć, jaki wpływ miał ten człowiek na jej 
myśli. Stawiał jej karierę zawodową pod znakiem zapytania.

W godzinę później panna Brooks zapukała lekko do drzwi jej gabinetu z 

ogromnym bukietem czerwonych róż w ręku.

- Przysłano je przed chwilą.

- Dla mnie? - Z pewnością to jakaś pomyłka. Nikt nigdy nie miał powodu 

by przysłać jej kwiaty.

- Na kopercie jest pani nazwisko - poinformowała ją sekretarka. Znalazła 

kopertę i podała Susan.

Susan przeczytała liścik dopiero po wyjściu panny Brooks z pokoju. Róże 

przysłał Nate z przeprosinami, że przeszkodził w porannej pracy. Przyznał jej 
rację,   że   to   nie   czas   na   rozrywkę.   Podpisał:   "Z   wyrazami   miłości,   Nate." 
Zamknąwszy   oczy,   Susan   przycisnęła   liścik   do   piersi   i   usiłowała   uspokoić 
wzburzone  uczucia.   Gdyby   przestał   być   taki  cudowny,  wszystko   stałoby   się 
łatwiejsze.

Tak   się   złożyło,   że   skończyła   pracę   tego   wieczora   wcześniej,   niż 

planowała i wróciła do domu tuż po siódmej. Mieszkanie było ciemne i puste, 
ale przecież wyglądało tak zawsze i nie mogła zrozumieć, dlaczego tym razem 
miało to dla niej takie znaczenie. A miało!

background image

Dopiero   gdy   stanęła   przed   drzwiami   Nate'a   i   zapukała   do   nich, 

uświadomiła   sobie,   jak   impulsywnie   się   zachowuje,   odkąd   go   poznała.   Ze 
wszystkich sił starała się go unikać, a jednocześnie nic z tego nie wychodziło

- Susan! - zawołał, otworzywszy drzwi. - Co za miła niespodzianka!

- Chciałam… chciałam ci tylko podziękować za kwiaty… i przeprosić za 

to, że byłam kąśliwa jak osa. Poniedziałkowy ranek nie jest moją najulubieńszą 
porą dnia.

Uśmiechnięty, oparł się o framugę drzwi, krzyżując ramiona na szerokiej 

piersi.

- Jeśli idzie o ścisłość, to ja jestem winien ci przeprosiny. Nie powinienem 

był dzwonić rano. Zachowałem się egoistycznie i bezmyślnie. Miałaś ważną 
pracę, poza tym to dla ciebie dni pełne napięcia. Mówiłaś mi chyba, że sprawa 
awansu zadecyduje się w ciągu tygodnia lub dwóch.

Susan skinęła twierdząco głową.

- Może trudno w to uwierzyć, ale nie chcę powiedzieć ani zrobić nic, co 

mogłoby ci w tym przeszkodzić! Jesteś bardzo oddaną, sumienną pracownicą i 
zasługujesz, by zostać pierwszą kobietą na stanowiska wiceprezesa H&J Lima.

- Jeśli dostanę awans - powiedziała, patrząc ni niego badawczo - wiele się 

między nami zmieni Nie... nie będę miała zbyt dużo wolnego czasu.

- Chodzi ci o to, że nie będziesz mogła  się wypuszczać tak często? - 

spytał,   uśmiechając   się   zmysłowo.   Żartował   sobie   z   niej   powtarzając   słowa 
które wypowiedziała rano.

- Właśnie.

- Mogę to zaakceptować. Tylko... - zawahał się.

-   Tak?   -   Nate   miał   zmarszczone   brwi,   co   było   do   niego   zupełnie 

niepodobne. Zwykle na wargach gości mu szelmowski uśmiech. - Co chciałeś 
powiedzieć? 

- Pragnę, żeby spełniły się twoje marzenia i byś osiągnęła wszystko, co 

sobie zaplanowałaś, ale na tej j drodze czeka na ciebie wiele pułapek, na które 
musisz i 'uważać.

Teraz ona zmarszczyła brwi. Nie była pewna, czy rozumie, co Nate ma na 

myśli. 

background image

- Chodzi mi wyłącznie o to, by sprawa wiceprezesury nie przysłoniła ci 

tego,   kim   jesteś.   A   co   jeszcze   ważniejsze   -   policz   koszty.   -   Z   tymi   słowy 
postąpił krok do przodu, spojrzał jej gniewnie w oczy i pocałował lekko w usta, 
po czym cofnął się niechętnie.

Susan  wahała  się  zaledwie  przez  sekundę,  następnie   rzuciła  mu   się  w 

ramiona, jak gdyby to było po prostu jej miejsce na ziemi. Nawet teraz nie miała 
pewności, czy zrozumiała, o czym Nate mówił, ale bez wątpienia w jego głosie 
brzmiała niekłamana czułość. 

Później, w domu, gdy wróciła jasność myśli i przestał działać czar jego 

dotyku, zastanawiała się nad samymi słowami.

Nate, prosił ją by nie zapomniała, kim jest. A kim ona jest? Nasuwały się 

różne   odpowiedzi.   Jest   Susan   Simmons,   przyszłym   wiceprezesem   do   spraw 
marketingu największej w kraju firmy produkującej i artykuły sportowe. Jest 
córką, siostrą, ciotką… I nagle spłynęło na nią objawienie. Jest kobietą. O to 
właśnie chodziło Nate'owi. To usiłowała powiedzieć jej w niedzielę Emily. Od 
czasu,   gdy   postawiła   sobie   życiowe   cele,   poświęciła   się   całkowicie   karierze 
zawodowej, zapominając o swej kobiecości. Teraz nadszedł czas, by dopuścić 
do głosu tę część jej natury.

Następnego   wieczora   po   pracy   Susan,   pochylona   nad   kuchennym 

bufetem,  szarpała się z ciężkim mikserem,  usiłując wydobyć go z solidnego 
tekturowego pudła. Obliczyła, że według przepisu Emily powinno wyjść jej trzy 
tuziny   ciasteczek.   Po   wizycie   w   sklepie   spożywczym,   następnie   w   sklepie 
gospodarstwa domowego, gdzie kupiła mikser, specjalną folię do pieczenia i 
różne   miarki,   jedno   ciasteczko   będzie   ją   kosztowało   cztery   dolary 
siedemdziesiąt dwa centy.

Cholerna   cena.   Postawiła   sobie   za   punkt   honoru,   by   udowodnić   coś 

ważnego - choć nie była całkiem pewna, co! Nie uwierzyła w teorię siostry, że 
ciasteczka kojarzą się mężczyznom z ciepłem ogniska domowego i miłością, 
niemniej   postanowiła   spróbować.   Może   chciała   udowodnić   coś   sobie   samej. 
Wiedziała jedynie, że odczuwa nieprzepartą potrzebę, by upiec czekoladowe 
ciasteczka.

Emily bardzo chętnie służyła jej przepisem, a teraz Susan zastanawiała 

się, czy pieczenie ciasteczek jest bardzo trudne.

Nie bardzo, skonstatowała w dwadzieścia minut później, gdy rozłożyła 

już wszystkie potrzebne produkty na blacie kuchennym. Użyła starej bluzki w 
charakterze fartuszka, zawiązując rękawy z tyłu w talii. Emily zawsze tak robiła, 
musi to więc być ważne.

background image

Automatyczny mikser idealnie ubijał masło z cukrem. Susan, nadzwyczaj 

z siebie dumna, rozbiła jajka o brzeg misy ze zręcznością, której mógłby jej 
pozazdrościć francuski mistrz kuchni.

-   Cholera!   -   wykrzyknęła,   gdy   połówka   skorupki   wpadła   pomiędzy 

obracające   się   nożyki.   Patrzyła   bezradnie,   jak   kruszą   ją   na   tysiąc 
mikroskopijnych drobinek. Wzruszywszy ramionami, pomyślała, że dodatkowe 
proteiny - a może wapno? - nikomu nie zaszkodzą.

Wsunęła   nową   błyszczącą   folię   z   ciastkami   do   uprzednio   nagrzanego 

piekarnika, zamknęła drzwiczki i nastawiła wyłącznik czasowy na dwanaście 
minut.

Oblizawszy   palec,   musiała   przyznać,   że   ciasto   jest   całkiem   smaczne. 

Przynajmniej tak dobre, jak u Emily, a może nawet ciutkę lepsze.

Ogromnie dumna, że wszystko poszło jej jak z płatka, nalała sobie kawy i 

usiadła przy stole z wieczorną gazetą.

Po kilku minutach poczuła zapach dymu. Odłożyła gazetę, podejrzliwie 

pociągając   nosem.   Niemożliwe,   żeby   to   były   jej   ciasteczka   -   piekły   się   nie 
dłużej niż pięć minut. Żeby jednak mieć całkiem spokojne sumienie, wzięła z 
bufetu ściereczkę i otworzyła drzwiczki piekarnika.

Buchnęły   na   nią   kłęby   dymu   i   płomienie.   Jęknęła   z   przerażenia   i 

rzuciwszy ściereczkę, zaczęła krzyczeć na cały głos:

- Pożar, pożar!

Włączył się alarm przeciwpożarowy i mogłaby przysiąc, że nie słyszała w 

swoim życiu bardziej przeraźliwego dźwięku. Rzuciła się jak szalona do drzwi i 
otworzyła je, by dać ujście dymowi. Następnie podbiegła do stołu, chwyciła 
filiżankę   z   kawą   i   chlusnęła   nią   do   środka   piekarnika.   Kaszląc   okropnie, 
zatrzasnęła drzwiczki.

- Susan! - Przerażony Nate wpadł do jej mieszkania.

-   Spowodowałam   pożar   -   usiłowała   przekrzyczeć   ogłuszający   sygnał 

alarmu.

- Co się pali?

-  Piekarnik!  -  Odsunęła   się   na  bok   i  zakryła   twarz   rękami,   nie   chcąc 

patrzeć.

background image

Po kilku minutach Nate trzymał ją w ramionach. Dwa sczerniałe arkusze 

folii ze zwęglonymi ciasteczkami leżały w zlewie.

- Nic ci się nie stało?

Udało jej się pokręcić przecząco głową. 

- Nie oparzyłaś się?

- Nie - wykrztusiła - nie mam nawet jednego pęcherzyka.

Odgarnął delikatnie włosy z jej twarzy i odetchnął głęboko z ulgą.

- Całe szczęście. Teraz powiedz mi, w jaki sposób powstał ogień.

- Nie wiem - odrzekła ponuro. - Ja… zrobiłam wszystko według przepisu, 

ale gdy włożyłam ciasteczka do piekarnika… zaczęły się palić.

-   To   nie   wina   ciasteczek   -   sprostował.   -   Winowajczynią   jest   folia   do 

pieczenia. Była chyba nowa i… ach, zapomniałaś usunąć papier z zewnętrznej 
strony.

- O Boże! - szepnęła, a słowo to rozpłynęło się w łkaniu.

-   Susan,   nie   ma   powodu   do   płaczu.   Zwykła   pomyłka.   Usiądź   tutaj.   - 

Posadził   ją   ostrożnie   na   krześle   kuchennym   i   ukląkł   przed   nią,   ujmując   jej 
dłonie i rozcierając je. - To naprawdę nie żadna katastrofa.

- Wiem. - Wciąż jednak nie mogła powstrzymać łez. - Nic nie rozumiesz. 

To był rodzaj testu…

- Testu?

-   Tak.   Emily   twierdzi,   że   mężczyźni   uwielbiają   ciasteczka…   i 

postanowiłam   upiec   je   dla   ciebie.   -   Nie   zacytowała   już   opinii   Emily,   że 
mężczyźni kochają kobiety, które pieką ciasteczka.  - Nie potrafię gotować... 
spowodowałam pożar... wrzuciłam kawałek skorupki do ciasta... i nie wyjęłam 
jej... i nie miałam zamiaru nikomu się do tego przyznać.

Jej   wyznanie   musiało   wstrząsnąć   Natem,   wstał   bowiem   i   wyszedł   z 

pokoju. Ukrywszy twarz w dłoniach, Susan próbowała jakoś się pozbierać. Po 
chwili Nate wrócił z pudełkiem chusteczek jednorazowych.

Podniósł ją bez wysiłku i posadził sobie na kolanach.

background image

- Dobra, a teraz wyjaśnij mi wszystko.

Wytarła twarz chusteczką, czując się głupio z powodu swej reakcji. I co z 

tego, że spaliła parę arkuszy folii wraz z czekoladowymi ciasteczkami.

- Co mam ci wyjaśnić?

- Opinię na temat mężczyzn lubiących ciasteczka. Czy chciałaś mi coś 

udowodnić?

- Właściwie chodziło mi o Emily - wyszeptała.

- Przecież powiedziałaś, że piekłaś je dla mnie.

- Tak. Wczoraj przestrzegłeś mnie, żebym nie zapomniała, kim jestem, 

żebym się odnalazła i... myślę, że ta nagła chęć upieczenia czegokolwiek była 
reakcją na twoją uwagę. Możesz mi wierzyć, po dzisiejszym dniu zdałam sobie 
sprawę, że w kuchni nigdy nie będę warta złamanego szeląga.

- Nie przypominam sobie, bym ci sugerował "odnalezienie się" w kuchni - 

powiedział zakłopotany Nate.

- No, Emily też ma w tym swój udział - przyznała. - To ona dała mi 

przepis.  Moja  siostra chyba wierzy, że kobieta może  zmusić  mężczyznę,  by 
zaprzedał jej serce i duszę, jeśli potrafi piec czekoladowe ciasteczka.

- A ty pragniesz mego serca i duszy?

- Oczywiście, że nie! Nie bądź śmieszny.

Zawahał się przez moment i zdawał się rozważać jej słowa.

- Czy byłoby to dla ciebie zaskoczeniem, gdybym wyznał, że ja pragnę 

twego serca i duszy?

Susan   ledwie   go   słuchała.   Nie   była   w   nastroju   do   takich   rozmów. 

Udowodniła   właśnie,   jak   beznadziejnie   spisuje   się   w   kuchni.   Braki   w   tej 
dziedzinie nigdy dotąd specjalnie jej nie martwiły. Teraz uczyniła autentyczny 
wysiłek i wszystko spaliło na panewce.

- Coś musiało  się  poplątać w  moich genach - mruknęła w zadumie. - Z 

pewnością. Nie umiem gotować, nie umiem szyć, nie potrafię odróżnić drutu do 
robótek   ręcznych   od   szydełka.   Obce   mi   są   rzeczy,   które...   normalni   ludzie 
kojarzą z płcią żeńską.

background image

- Susan! - Zrobił niezadowoloną minę. - Czy słyszałaś, o co cię pytałem?

Pokręciła   przecząco   głową.   Rozumiała   wszystko   doskonale.   Niektóre 

kobiety to mają, a inne nie. Niestety należała do tej drugiej kategorii.

- Powiedziałem ci coś ważnego. Widzę jednak, że mnie zmuszasz, bym 

wyraził to bez słów. - Ująwszy twarz Susan w dłonie, Nate zbliżył usta do jej 
warg. Tym razem jej nie pocałował. Wilgotnym gorącym koniuszkiem języka 
obrysował   kształt   jej   ust.   Wszystkie   przygnębiające   myśli   rozwiały   się   w 
mgnieniu oka i odpłynęły w nieznane. Przestała myśleć, przestała oddychać, 
wszystko   straciło   znaczenie   poza   tym,   że   tulił   ją   w   ramionach.   Ogień   w 
piekarniku był niczym w porównaniu z ogniem, który Nate rozpalił w jej ciele. 
Nie   panując   nad   sobą,   zarzuciła   mu   ręce   na   szyję   i   przylgnęła   z   całej   siły 
wargami   do   jego   warg,   poddając   się   bez   reszty   uczuciom,   które   w   niej 
wzbudzał. Otworzyła się dla niego, obiecując wszystko, czego zapragnie. Jego 
język odnalazł drogę do jej ust, z których wydarł się jęk rozkoszy. Nate zadrżał. 
Zdała   sobie   sprawę,   że   jej   reakcja   była   zarazem   niewinna   i   zmysłowa, 
niewprawna i bezwiedna, lecz pełna pożądania.

- A widzisz! - szepnął, wspierając się czołem o jej czoło i oddychając 

ciężko. Głos mu się łamał.

Zabrzmiało to tak, jak gdyby te słowa wyjaśniały wszystko. Susan powoli 

otworzyła oczy i zaczerpnęła powietrza, próbując uspokoić oddech.

Zanurzył   palce   w   jej   włosach   i   znów   ją   pocałował.   Dłonie   Susan 

powędrowały  ku szyi Nate'a, przesunęły  się po ramionach  i wzdłuż  rąk. Jej 
dotyk sprawił mu wyraźną przyjemność, zamruczał coś bowiem cicho i jeszcze 
mocniej wpił się w jej wargi.

- Niestety, chyba nie jesteś jeszcze gotowa, by to usłyszeć - powiedział 

czule.

- Co usłyszeć? - spytała, gdy mogła wreszcie wydobyć z siebie głos.

- To, co ci powiedziałem.

- Co mianowicie? - Uniosła brwi.

- Zapomnij  o ciasteczkach.  Jesteś bardziej  niż wystarczająco kobieca dla 

każdego mężczyzny.

Zamrugała powiekami, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

background image

-   Nigdy   ci   nie   mówiłem,   byś   sprawdzała,   kim   jesteś.   Sugerowałem 

wyłącznie, byś nie straciła własnej osobowości. Życiowe cele - w porządku, 
trzeba je mieć, ale powinnaś zrobić rachunek kosztów.

- Och! - Myśli wciąż jej się gmatwały, nie docierało do niej właściwe 

znaczenie słów.

-   Nic   ci   nie   będzie?   -   spytał,   przesuwając   pieszczotliwie   koniuszkami 

palców po jej policzku i zamykając pocałunkiem jej oczy.

Pokręciła z trudem głową.

-   John   Hammer   pragnie   panią   natychmiast   widzieć   -   poinformowała 

panna Brooks Susan, gdy weszła do biura w czwartek rano.

Serce podeszło dziewczynie do gardła. Na ten dzień czekała pięć długich 

lat.

- Czy powiedział w jakiej sprawie? - spytała, usiłując zachować spokój 

przynajmniej na zewnątrz.

- Nie - odrzekła sekretarka. - Poprosił mnie tylko, bym przekazała, że 

chciałby się z panią widzieć w porze wygodnej dla pani.

Susan osunęła się na miękkie siedzenie fotela. Oparła łokcie na biurku i 

ukryła twarz w dłoniach, próbując uporządkować popłatne myśli.

-   W   porze   wygodnej   dla   mnie   -   powtórzyła   szeptem.   -   Nie   dostałam 

awansu. Wiedziałam, że tak będzie.

- Susan - powiedziała surowo sekretarka, zwracając się do niej po imieniu, 

co się nigdy przedtem nie zdarzyło. - Myślę, że wyciągasz pochopne wnioski.

background image

Susan spojrzała na nią, zirytowana jej niedomyślnością.

- Gdyby miał zamiar mianować mnie wiceprezesem, zaprosiłby do siebie 

późnym popołudniem. Zawsze tak postępuje. Następnie palnąłby mówkę, jakim 
to jestem lojalnym pracownikiem, cennym nabytkiem dla firmy itd., itp. To, że 
chce ze mną mówić teraz, oznacza… Cóż, wie pani, co to oznacza.

-   Jestem   pewna,   że   się   mylisz   -   odrzekła   spokojnie   panna   Brooks.   - 

Proponuję, byś się pozbierała i poszła do Johna Hammera, zanim się rozmyśli.

Susan   wstała   i   wyprostowała   się.   Ze   zdenerwowania   miała   straszliwe 

kurcze żołądka, nie mogła opanować drżenia rąk.

- Połam nogi, dziecko - uśmiechnęła się panna Brooks i uniosła kciuk do 

góry.

John Hammer wstał, gdy ją zaanonsowano. Susan weszła do gabinetu i 

natychmiast   zauważyła,   że   jej   dwaj   rywale   nie   zostali   wezwani.   Prezes 
uśmiechnął   się   życzliwie   i   wskazał   krzesło.   Susan   przycupnęła   na   brzeżku, 
starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest zdenerwowana.

- Dzień dobry, Susan... - uśmiechnął się łagodnie John Hammer.

- I co? - Eleanor Brooks patrzyła w napięciu, jak Susanna powoli sadowi 

się przy biurku. - Co się stało? - spytała po raz drugi. - Nie siedź tak. Mów coś.

Susan powoli przeniosła wzrok z telefonu na sekretarkę. Potem zaśmiała 

się cicho. Nie mogła się powstrzymać, chichotała jak szalona, zasłoniła więc 
usta obiema rękami. Gdy była już w stanie mówić, otarła łzy, spływające po 
policzkach.

- Po pierwsze, zapytał mnie, czy zechciałabym przenieść się do innego 

gabinetu na czas malowania mojego?

- Co takiego?

background image

Susan   pomyślała,   że   gdy   John   Hammer   zadał   jej   to   pytanie,   musiała 

wyglądać tak jak panna Brooks w tej chwili.

-   Moja   pierwsza   reakcja   była   identyczna.   Nie   zrozumiałam,   o   co   mu 

chodzi. Wyjaśnił mi, że ma zamiar urządzić na nowo mój gabinet, żeby był 
godny wiceprezesa do spraw marketingu.

- Dostałaś awans? - Eleanor Brooks klasnęła w dłonie z nie ukrywaną 

radością.

-   Dostałam!   -   powiedziała   cicho   Susan,   zamykając   oczy.   -   Naprawdę 

dostałam.

- Gratuluję.

-   Dziękuję,   bardzo   dziękuję.   -   Sięgnęła   po   słuchawkę   telefonu.   Musi 

podzielić się nowiną z Nate'em. Zaledwie dwa dni temu powiedział, że powinna 
dążyć do spełnienia swych marzeń, a już dziś wszystko ułożyło się po jej myśli.

Telefon   w   jego  mieszkaniu   nie  odpowiadał,   odłożyła   więc   słuchawkę, 

bardzo zawiedziona. Odczuwała nieprzepartą potrzebę porozmawiania z nim, 
próbowała więc co pół godziny, aż wreszcie pomyślała, że za chwilę zwariuje.

Pogrążyła się w pracy, którą przerwała jej w południe sekretarka, mówiąc, 

że przyszła osoba, z którą była umówiona na lunch.

- Niech wejdzie tutaj - mruknęła zirytowana.

Ku   jej   zdumieniu,   do   gabinetu   wszedł   Nate   i   klapnął   w   fotelu 

naprzeciwko biurka.

- Nate! - wykrzyknęła, zrywając się na równe nogi. - Próbuję się z tobą 

połączyć przez cały ranek. Co ty tu robisz?

- Idziemy razem na lunch, zapomniałaś?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Nate - Susan obeszła biurko i stanęła przed nim. - John Hammer wezwał 

mnie rano do siebie. - Z podniecenia brakowało jej tchu. - Dostałam awans. 
Masz przed sobą wiceprezesa firmy H&J Lima.

Przez chwilę Nate się nie odzywał. Potem spytał powoli, z namysłem, jak 

gdyby nie był pewien, czy słuch go nie myli:

- Dostałaś awans?

- Tak! - potwierdziła radośnie. - Tak!

- Naprawdę dopięłaś swego? - Oczy Nate'a rozszerzyły się z podziwu.

Susan entuzjastycznie pokiwała głową z taką gwałtownością, że omal nie 

zwichnęła sobie szyi.

Odrzucając głowę do tyłu, Nate wydał okrzyk, od którego strop znalazł 

się  w niebezpieczeństwie.   Następnie  opasał  ją  ramionami   w talii,  podniósł  i 
zaczął z nią wirować, pokrzykując radośnie.

Susan nigdy w życiu nie odczuwała głębszej radości. Awans wydawał jej 

się nierealny, póki nie podzieliła się wiadomością z Nate'em. To on był pierwszą 
osobą, której pragnęła o tym powiedzieć. Stał się ośrodkiem jej życia i nadszedł 
czas, by się przyznać, że się w nim zakochała.

Nie posiadając się ze szczęścia, uśmiechnęła się do niego i impulsywnie 

zanurzyła palce w jego włosach. Pocałowała go drżącymi wargami, a potem 
spojrzała mu z uśmiechem w oczy. Przeniosła spojrzenie na jego zmysłowe usta, 
pochyliła się i przywarła do jego warg w namiętnym pocałunku.

- Susan - powiedział zdławionym głosem Nate - co ty ze mną wyrabiasz!

Dygocąc z podniecenia, rozchyliła usta. Chciała, by ją całował tak, jak 

ostatnio, by zabrakło jej tchu. Był to najszczęśliwszy moment w jej życiu, a 
poczucie   szczęścia   tylko   częściowo   wiązało   się   z   awansem.   Najważniejszy 
okazał się Nate i miłość, którą do niego czuła.

Ktoś zakasłał nerwowo za ich plecami. Nate przestał ją całować i spojrzał 

ze zniecierpliwieniem w stronę drzwi.

- Panno Simmons - uśmiechnęła się szeroko sekretarka.

background image

-   Tak?   -   Susan   oderwała   się   od   Nate'a   i   przygładziła   włosy,   usiłując 

odzyskać swój kierowniczy autorytet.

- Wychodzę. Zastąpi mnie panna Andrews.

- Dziękuję, panno Brooks - w głosie Nate'a brzmiało zniecierpliwienie.

Susan posłała mu karcące spojrzenie.

- My… ja idę teraz na lunch.

- Powiem pannie Andrews.

- Po południu chciałabym zwołać zebranie pracowników i powiadomić 

ich o awansie.

Eleanor Brooks skinęła głową, ale oczy jej się śmiały, gdy popatrzyła na 

Nate'a.

- Wszyscy chyba już się domyślili po… hałasie, który dobiegał z pani 

gabinetu kilka minut temu.

- Rozumiem.

- Nie ma pracownika, który by się nie cieszył z pani sukcesu.

- Hm, ja widzę dwóch… - powiedziała cicho Susan, pamiętając o swoich 

byłych rywalach.

Sekretarka zamknęła za sobą drzwi i w tej samej chwili Nate pochwycił 

Susan w ramiona.

- W którym miejscu skończyliśmy?

- Wychodziliśmy właśnie na lunch.

- Ja przypominam  sobie  coś zupełnie innego - nachmurzył się Nate.

Susan roześmiała się i uścisnęła go mocno, przepełniona coraz większą 

miłością.

- Myślę, że oboje trochę się zapomnieliśmy. - Odsunąwszy się od niego, 

sięgnęła po torebkę i przewiesiła ją przez ramię. - Jesteś gotów?

background image

- Dla ciebie zawsze do usług. - Ale jego namiętne spojrzenie mówiło, że 

miał na myśli coś innego niż lunch.

Susan poczuła, że się czerwieni.

- Nate - szepnęła, spuszczając wzrok - zachowuj się przyzwoicie. Proszę.

-   Staram   się   jak   mogę   w   tych   warunkach   -   odpowiedział   jej   również 

szeptem, patrząc na nią figlarnie. - Muszę ci uświadomić, gdybyś się jeszcze 
tego nie domyśliła, że szaleję za tobą, dziewczyno.

- Ja… ja też za tobą przepadam.

- To świetnie. - Objął ją ramieniem w pasie i wyprowadził z gabinetu, po 

czym   przeszli   tak   całym   korytarzem   aż   do   windy.   Susan   czuła   na   sobie 
spojrzenia   swoich   współpracowników,   ale   po   raz   pierwszy   w   życiu   nie 
przejmowała się tym, co sobie pomyślą.

Poszli do II Bistro, jednej z najlepszych restauracji w mieście. Nastrój był 

uroczysty   i   Nate,   odgrywając   rolę   dżentelmena   w   każdym   calu,   nie   chciał 
pozwolić, by zajrzała do karty, nalegając, że sam coś dla niej wybierze.

- Nate - powiedziała cicho, gdy kelner odszedł od stolika - chcę zapłacić 

za ten lunch. To sprawa służbowa.

Nate uniósł brwi.

- A jak uzasadnisz ten wydatek, gdy twój szef cię o to zapyta?

- Oprócz świętowania sukcesu, o którym nie wiedziałam do dzisiejszego 

ranka,   jest   jeszcze   inny   powód,   dla   którego   zaprosiłam   cię   na   lunch.   -   Już 
wcześniej   mu   wyjaśniła,   że   z   chwilą   otrzymania   awansu   jej   życie   ulegnie 
zmianie. Nowe obowiązki będą wymagały większego zaangażowania i mogą 
drastycznie rozluźnić jej stosunki z Nate'm. A ona chciałaby, żeby były bliższe. 
I sądzi, że znalazła na to sposób.

- Sposób? - powtórzył Nate.

Rozmowę   przerwał   im   kelner,   który   przyniósł   butelkę   drogiego 

francuskiego wina. Odkorkował ją i nalał odrobinę Nate'owi do spróbowania. 
Gdy Nate skinął głową na znak aprobaty, napełnił im kieliszki i oddalił się 
dyskretnie.

- No więc, o czym mówiłaś?

background image

Susan sięgnęła przez stół i wzięła go za rękę.

- Zawsze byłeś wobec mnie szczery i uczciwy. Chcę, żebyś wiedział, że 

bardzo to w tobie cenię. Gdy cię kiedyś zapytałam o pracę, przyznałeś się, że 
owszem, pracowałeś, a potem przestałeś. - Czekała, aż powie jej coś więcej, on 
jednak milczał. - Widać, że nie brakuje ci pieniędzy, ale przecież poza nimi 
istnieje coś nie mniej ważnego.

Nate puścił jej dłoń i zaczął obracać w palcach kieliszek z winem.

- A co to takiego?

- Brakuje ci celu.

Spojrzał jej w oczy, unosząc pytająco brwi.

-   Nie   masz   określonych   zainteresowań.   Przez   ostatnich   kilka   tygodni 

obserwowałam,   jak   przeskakujesz   z   jednej   dziedziny   do   drugiej.   Najpierw 
baseball, potem gry komputerowe, jeszcze później latawce, a jutro z pewnością 
wymyślisz coś innego.

-   Podróże   -   skończył   za   nią.   -   Myślałem   serio   o   zwiedzaniu.   Bardzo 

chciałbym pojechać do Hongkongu.

- Hongkong - powtórzyła, gestykulując żywo. - To właśnie miałam na 

myśli. - Serce niemal przestało jej bić na myśl, że mogłaby go nie widzieć przez 
tyle czasu. Przyzwyczaiła się, że jest tuż obok, że dzieli z nim wolne chwile. Nie 
dość, że się w nim zakochała, to jeszcze w błyskawicznym tempie stał się jej 
najlepszym przyjacielem.

- Czy uważasz podróże za coś zdrożnego?

- Ależ nie - odparła szybko. - Ale co będziesz robił, gdy wyczerpią cię 

rozrywki i znudzą podróże? - Co będziesz robił, gdy skończą ci się pieniądze?

- Będę się zastanawiał, gdy się to już stanie.

- Rozumiem.

- Susan, w twoich ustach brzmi to jak koniec świata. Wierz mi, bogactwo 

to naprawdę nie wszystko. Jeśli zabraknie mi pieniędzy - świetnie. Jeśli nie 
zabraknie - też dobrze.

- Rozumiem - powtórzyła z nieszczęśliwą miną.

background image

- Już to mówiłaś kilka minut temu.

- Martwię się o ciebie. Możemy mieszkać w tym samym bloku, ale nasze 

światy różnią się od siebie diametralnie. Moja przyszłość jest nakreślona aż do 
chwili, gdy przejdę na emeryturę w wieku sześćdziesięciu  pięciu lat. Wiem, 
czego chcę, i wiem, jak to zdobyć.

- Kiedyś też tak myślałem, zrozumiałem jednak, jak to wszystko jest mało 

ważne.

- Wcale tak nie musi być - powiedziała stanowczo. - Posłuchaj, chcę ci 

zaproponować   coś   ważnego,   ale   nie   odpowiadaj   mi   teraz.   Daję   ci   czas   do 
namysłu. Obiecaj, że przynajmniej rozważysz moją propozycję.

- Czy to propozycja małżeństwa? - zażartował.

- Nie. - Wzburzona, wygładziła lnianą serwetkę na kolanach, chcąc ukryć 

drżenie palców. - Proponuję ci pracę.

- Co takiego? - Nate uniósł się z wrażenia na krześle.

Susan rozejrzała się ze zmieszaniem dookoła i spostrzegła, że niektórzy 

ludzie przerwali jedzenie i przyglądają im się.

- Czemu się tak dziwisz? Praca zmieni zdecydowanie twój stosunek do 

życia.

- A jakie stanowisko mi proponujesz?

-   Nie   wiem,   przynajmniej   na   razie.   Musimy   ustalić   pewne   sprawy   ze 

współpracownikami.   Jestem   jednak   pewna,   że   znajdzie   się   stanowisko 
odpowiadające twoim kwalifikacjom.

Nate spoważniał i nie odzywał się przez długą chwilę.

- Uważasz, że praca zapewniłaby mi cel w życiu?

- Tak   właśnie  uważam.   -  Jej  zdaniem  praca  nauczyłaby   go patrzeć  w 

przyszłość, a nie tylko żyć dniem dzisiejszym. Musiałby wstawać rano, zamiast 
wylegiwać się w łóżku do dziewiątej czy dziesiątej.

- Susan...

- Zanim powiesz cokolwiek - przerwała mu - chciałabym, żebyś poważnie 

przemyślał moją ofertę.

background image

Spojrzał tak poważnie, jak nigdy dotąd, zupełnie inaczej niż w chwilach, 

gdy  chciał ją pocałować.  Wyraźnie błądził gdzieś  myślami.  Podczas  posiłku 
rzadko się odzywał, co zresztą jej nie dziwiło. Rozważał ofertę, a właśnie na 
tym jej zależało. Miała nadzieję, że podejmie właściwą decyzję. Kochała go tak 
bardzo, że pragnęła upodobnić jego świat do swojego.

Mimo   protestów   Nate'a,   Susan   zapłaciła   za   lunch.   Odprowadził   ją   do 

biura i przystanął na chodniku, żegnając się. Susan pocałowała go w policzek i 
raz jeszcze poprosiła, by przemyślał jej propozycję.

- Dobrze - obiecał, przesuwając pieszczotliwie palcem po jej policzku, po 

czym odszedł.

- Czy ktoś dzwonił? - spytała Dorothy Andrews, która zastępowała jej 

sekretarkę.

- Tak - odrzekła Dorothy, nie podnosząc oczu.

- Jakaś Emily - nie podała nazwiska. Powiedziała, że zadzwoni później.

- Dziękuję. Usiadła przy biurku w gabinecie i zadzwoniła do siostry.

- Emily, mówi Susan. Czy to ty dzwoniłaś?

- Wiem, że nie powinnam zawracać ci głowy w biurze, ale nigdy cię nie 

mogę złapać w domu, a muszę spytać cię o coś ważnego.

- O co chodzi? - Susan sięgnęła po formularz, zamierzając go wypełnić w 

trakcie rozmowy. Czasami mijało dobrych kilka minut, zanim Emily udało się 
dotrzeć do sedna sprawy.

- Zostało mi kilka pięknych cukini z mojego ogrodu. Może chciałabyś 

jedną?

- Mniej więcej tak samo, jak bólu głowy. - Po historii z czekoladowymi 

ciasteczkami Susan poprzysięgła sobie, że nie spojrzy więcej na żaden przepis.

- Cukinie są wspaniałe o tej porze roku - powiedziała Emily, jak gdyby to 

wystarczyło, by nakłonić Susan do wzięcia całej ciężarówki.

Susan postawiłaby na szali nawet swój awans, że siostra nie zadzwoniła 

po to, by rozmawiać  o cukiniach. Był to wyłącznie pretekst  i teraz musiała 
zagrać; w zgaduj-zgadulę. Przebiegła w myśli różne ewentualności i wstrzeliła 
się bezbłędnie.

background image

- Możemy uważać temat cukini za skończony, a co do Michelle, to nie 

mam   nic   przeciwko   temu,   by   się   nią   zaopiekować,   jeśli   potrzebna   ci   moja 
pomoc.

- Och, Susan, naprawdę? Byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś zajęła się 

nią za dwa tygodnie od tej soboty.

-   Przez   całą   noc?   -   Choć   bardzo   kochała   siostrzenicę,   perspektywa 

spędzenia z nią kolejnej nocy napawała  ją przerażeniem.  Co prawda Nate z 
pewnością byłby szczęśliwy, mogąc jej pomóc.

- Ależ nie, tylko na wieczór. Szef Roberta zaprosił nas na kolację i nie 

bardzo   wypada   nam   zabrać   ze   sobą   dziecko.   Czy   mówiłam   ci,   że   Robert 
otrzymał poważny awans?

- Nie.

- Taka jestem z niego dumna. Myślę, że jest najlepszym księgowym w 

Seattle.

Susan   zastanawiała   się   przez   chwilę,   czy   nie   powiedzieć   siostrze   o 

wielkiej   nowinie,   ale   nie   chciała   zakłócać   ich   radości   z   powodu   awansu 
szwagra. Powie im za dwa tygodnie, gdy podrzucą Michelle.

- Bardzo chętnie zajmę się Michelle - powtórzyła Susan i, zaznaczając 

datę w kalendarzu, uświadomiła sobie, że to prawda. Może być do niczego w 
kuchni, ale z siostrzenicą idzie jej całkiem nieźle. Może jeszcze przyjdzie czas, 
gdy zastanowi się poważnie nad możliwością zafundowania sobie dziecka, a 
może dwojga dzieci - oczywiście nie teraz, lecz kiedyś w przyszłości.

- Dobrze. Czekam na was siedemnastego.

Susan   wróciła   wieczorem   do   domu   pod   dobrą   datą.   Zebranie   ze 

współpracownikami   miało   szalenie   sympatyczny   przebieg.   Po   piątej   obie 
asystentki   zaprosiły   ją   na   drinka,   by   oblać   awans.   Niespodziewanie   wpadło 
jeszcze kilka osób z wydziału i koniecznie chciało jej postawić drinka. Około 
siódmej była już mocno zarumieniona i podniecona.

Prawdopodobnie   porządna   kolacja   zniwelowałaby   skutki   alkoholu,   ale 

Susan chciała jak najszybciej wrócić do domu.

Minęło   niespełna   pół   godziny,   gdy   zadzwonił   telefon.   Piła   właśnie 

herbatę, przebrana już w płaszcz kąpielowy.

- Susan, mówi Nate. Czy mogę wpaść na chwilę?

background image

- Daj mi pięć minut na przebranie się. 

Otworzyła mu drzwi, ubrana w luźne spodnie i sweter.

- Cześć - powitała go wesoło, świadoma, że jej usta wykrzywiają się w 

nienaturalnym grymasie.

Nate   ledwie   na   nią   spojrzał.   Wszedł   nachmurzony,   z   rękami   w 

kieszeniach.   Nie   usiadł,   lecz   zaczął   przemierzać   pokój   niczym   żołnierz 
sprawujący wartę.

Usiadła na brzegu kanapy, obserwując go uważnie. Była pełna animuszu i 

radosna po całym pełnym wydarzeń dniu. Bawiło ją wyraźne poruszenie Nate'a.

-   Sądzę,   że   przyszedłeś   porozmawiać   o   mojej   ofercie?   -   spytała, 

zdziwiona, że tak panuje nad głosem.

Milczał przez chwilę, przeczesując palcami gęste włosy.

- Tak, właśnie o tym chciałbym porozmawiać.

- Nie rób tego - uśmiechnęła się.

- Dlaczego? - Zmarszczył brwi, zaskoczony.

-   Ponieważ   chcę,   żebyś   miał   więcej   czasu   na   rozważenie   mojej 

propozycji.

- Najpierw muszę ci coś wyjaśnić.

Susan nie słuchała. Miała mu do powiedzenia coś znacznie ważniejszego.

- Jesteś przystojny, inteligentny i pociągający - zaczęła z entuzjazmem. - 

Mógłbyś być, kimkolwiek zechcesz, Nate!

- Susan...

Pogroziła mu palcem, kręcąc głową.

- Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć.

- Tak?

- Jestem w tobie zakochana. - Jej wyznanie rozpłynęło się w głośnym 

ziewnięciu. Speszona, zasłoniła usta dłonią. - Oo, przepraszam.

background image

Nate zmrużył podejrzliwie oczy.

- Susan, ty piłaś?

- Ociupinkę - zademonstrowała mu ilość dwoma palcami - tylko tyle, ale 

przede wszystkim jestem szczęśliwa.

- Susan! - wymówił jej imię z długim westchnieniem. - Nie wierzę ci.

- Dlaczego? Czy chcesz, żebym wykrzyczała to na cale Seattle? Chętnie 

to zrobię. Patrz! - Pobiegła w podskokach do kuchni i rozsunęła oszklone drzwi.

Skutki alkoholu częściowo minęły, ale odczuwała nieprzepartą potrzebę 

powiedzenia Nate'owi, jak bardzo jej na nim zależy. Już zbyt długo omijali ten 
temat.

Wyszła   na   balkon   i   wystawiła   rozgorączkowaną   twarz   na   podmuch 

wiatru. Złożywszy dłonie wokół pst, krzyknęła głośno:

-   Kocham   Nate'a   Townsenda!   -   Zadowolona,   odwróciła   się   do   niego 

przodem   i   rozłożyła   ręce   najszerzej   jak   mogła.   -   Widzisz   -   oznajmiłam   to 
całemu światu.

Podszedł do niej i wziął ją w ramiona, zamykając oczy. Susan oczekiwała 

po nim większej wylewności.

- Nie wydajesz się zbyt szczęśliwy z tego powodu - rzuciła prowokująco.

- Nie jesteś sobą.

- Kim więc jestem? - Podparłszy się pod boki, utkwiła w nim wyzywające 

spojrzenie. - Czuję się normalnie. Założę się, że myślisz, iż jestem pijana. Otóż 
wcale nie jestem.

Nie odpowiedział. Wziąwszy ją za ramiona, pokierował do kuchni, po 

czym zajął się parzeniem kawy.

- Rzuciłam kofeinę - oznajmiła.

- Kiedy? Przecież piłaś kawę podczas lunchu.

-   Właśnie   w   tej   chwili   -   zachichotała.   -   No,   Nate!   -   wykrzyknęła, 

pochylając się ku niemu i pstrykając palcami. - Rozluźnij się trochę.

- Muszę się zająć doprowadzeniem cię do stanu trzeźwości.

background image

- Mógłbyś mnie pocałować.

- Mógłbym - przyznał - ale nie pocałuję.

- Dlaczego?

- Ponieważ jeśli to zrobię, mogę stracić panowanie nad sobą.

Westchnęła i zamknąwszy oczy, wyprostowała ramiona.

- To najbardziej romantyczna rzecz, jaką mi kiedykolwiek powiedziałeś.

Nate przesunął dłonią po twarzy i pochylił się nad blatem kuchennym.

- Czy miałaś coś w ustach od lunchu?

- Jedną faszerowaną pieczarkę, jedną śliwkę w bekonie i kawałek selera 

napełniony jakąś masą serową.

- A kolacja?

- Miałam zamiar zrobić sobie grzankę, ale nie byłam głodna.

- Po całej tej masie jedzenia - no cóż, wcale się nie dziwię…

- Czy usiłujesz być złośliwy? Och, chwileczkę, miałam cię o coś zapytać.

Przymknąwszy   jedno   oko,   usiłowała   przypomnieć   sobie   datę,   którą 

wspomniała jej siostra.

- Czy masz jakieś plany na siedemnastego?

- Siedemnastego? A o co chodzi?

- Michelle przychodzi z wizytą do cioci Susan i wiem,  że chciała się 

spotkać również z tobą.

Nate był wyraźnie zaniepokojony, ale od chwili gdy wszedł do jej domu, 

nie okazywał zadowolenia z niczego.

- Niestety, ten wieczór mam zajęty.

- No cóż, poradzę sobie sama. Przedtem też jakoś mi się udało.

Kawa zaparzyła się i Nate nalał pełną filiżankę, po czym podał ją Susan, 

wciąż nachmurzony.

background image

- Och, Nate, co się z tobą dzieje? Odkąd tylko wszedłeś zachowujesz się 

zupełnie inaczej niż zwykle. Powinniśmy dawno się już całować, a ty po prostu 
mnie ignorujesz!

- Wypij kawę.

Stał nad nią, póki nie podniosła filiżanki do ust. Upiwszy łyk, skrzywiła 

się, ponieważ kawa była straszliwie gorąca.

- No, pij do dna, maleńka.

Susan posłusznie wykonała polecenie. Sącząc kawę, obserwowała przez 

cały czas Nate'a, który krążył bezustannie po kuchni, jak gdyby nie mógł ustać 
w miejscu. Był czymś wyraźnie zdenerwowany i bardzo chciałaby wiedzieć, 
czym.

-   Zrobione!   -  oznajmiła,   odstawiając   filiżankę,   zadowolona   z   siebie.   - 

Nate - spytała, coraz bardziej zaniepokojona - czy ty mnie kochasz?

Przystanął i spojrzał jej poważnie w oczy.

- Tak bardzo, że trudno mi samemu uwierzyć.

- To dobrze - odetchnęła z ulgą. - Zaczynałam już w to wątpić.

-   Gdzie   trzymasz   aspirynę?   -   Zaczął   bezładnie   szukać   w   szafkach 

kuchennych.

-   Aspirynę?   Czy   chcesz   przez   to   powiedzieć,   że   moje   zachowanie 

przyprawiło cię o ból głowy?

- Nie. - Odwrócił się i powiedział z czułym uśmiechem: - Chcę, żebyś ją 

miała na podorędziu jutro rano, bo z pewnością będzie ci potrzebna.

Jej miłość do niego rosła w postępie geometrycznym.

- Jesteś dla mnie taki dobry!

- Gdy się obudzisz, weź od razu dwie tabletki. Powinno ci trochę pomóc. - 

Przykucnął przed nią i ujął jej obie dłonie. - Wyjeżdżam jutro na kilka dni. 
Zadzwonię do ciebie, dobrze?

- Przemyślisz sobie moją propozycję, prawda? Po powrocie powiesz mi, 

co postanowiłeś. - Musiała przerwać z powodu tak potężnego ziewnięcia, że 

background image

szczęka   omal   jej   nie   wyskoczyła   z   zawiasów.   -   Myślę,   że   powinnam   się 
położyć, prawda?

Rano obudził ją gniewny terkot budzika. Natychmiast zdała sobie sprawę 

za świdrującego bólu w skroniach. Z trudem usiadła na łóżku, jęcząc z bólu.

Dowlokła się jakoś do kuchni i spostrzegła stojący na bufecie flakonik z 

aspiryną. Przypomniała sobie, że Nate prosił by zażyła ją zaraz po obudzeniu.

- Niech Bóg błogosławi tego faceta - powiedziała głośno i skrzywiła się 

na dźwięk własnego głosu.

W biurze funkcjonowała tylko na pół pary. Eleanor Brooks nie wyglądała 

lepiej od niej. Wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęły się do 
siebie.

- Kawa gotowa - poinformowała ją sekretarka.

- Zrobiła pani również sobie?

- Tak.

- Jest jakaś poczta?

-  Nic,   co   nie  mogłoby   zaczekać.   Pan   Hammer   był   tu  z   samego   rana. 

Powiedział, bym dała pani do przejrzenia to czasopismo, a zrobi na pani takie 
wrażenie, jak na nim.

Susanna rzuciła okiem na Business Monthly sprzed sześciu lat. Było to 

czasopismo o tematyce handlowej, bardzo cenione w kręgach przemysłowych.

- Ale to przecież wydanie sprzed kilku lat - zdziwiła się, zachodząc w 

głowę, po co szef kazał jej to czytać.

- Pan Hammer powiedział, że jest tu coś bardzo ciekawego na temat pani 

przyjaciela.

background image

- Mojego przyjaciela?

- Tak, tego o zmysłowych oczach - Nathaniela Townsenda.

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Susan poczekała, aż panna Brooks wyjdzie z pokoju, po czym otworzyła 

pismo.   Cały   artykuł   był   poświęcony   Nate'owi.   Zdjęcie   przedstawiało   go 
znacznie młodszego na tle sklepu firmowego Rainy Day Cookies, najbardziej 
znanej firmy cukierniczej w całym kraju.

Susan   uwielbiała   ciasteczka   Rainy   Day   Cookies.   Produkowano   je   w 

różnych odmianach, ale czekoladowe były wprost fantastyczne.

Gdy przeczytała dwa dalsze akapity, myślała, że za chwilę zwymiotuje. 

Przerwała czytanie i zamknęła oczy, walcząc z ogarniającymi ją mdłościami. 
Przyciskając   ręką   żołądek,   zmusiła   się,   by   wrócić   do   artykułu.   Jej   otępiały 
umysł magazynował szczegóły fantastycznego sukcesu Nate'a.

Zaczął karierę w matczynej kuchni, studiując jeszcze w college'u. Jego 

specjalnością były ciasteczka czekoladowe, które stały się tak popularne, że ani 
się obejrzał, jak wpadł w diabelski młyn, który wywindował go na sam szczyt w 
świecie przemysłu. W wieku dwudziestu ośmiu lat Nate Townsend był multi-
milionerem.

Przypomniała sobie, że jakieś sześć miesięcy temu czytała w tym samym 

periodyku, że firma została właśnie sprzedana za nie ujawnioną sumę. Kwota, 
na jaką ją szacowano, spowodowała u Susan zawrót głowy.

Oparłszy   łokcie   na   biurku,   wzięła   parę   głębokich   oddechów,   by   się 

uspokoić. Zrobiła z siebie kompletną idiotkę wobec Nate'a, a co gorsza, on jej 
na to pozwolił. To upokorzenie będzie pamiętać chyba do końca życia.

Pomyśleć, że piekła ciastka dla króla czekoladowych ciasteczek i omal nie 

spaliła całej kuchni! Ale to poniżenie było niczym w porównaniu z wczorajszą 

background image

rozmową, kiedy to truła mu o przedsiębiorczości, ambicji, życiowych celach, 
zanim - Boże drogi, to już zupełnie nie do zniesienia! - zaproponowała mu 
pracę. Jakże się musiał śmiać w duchu.

Eleanor Brooks przyniosła pocztę  i położyła ją na rogu biurka.  Susan 

spojrzała na nią i zrozumiała, że nie da rady wytrzymać w biurze przez cały 
dzień.

- Idę do domu.

- Słucham? - Panna Brooks stanęła jak wryta.

- Jeśli ktoś będzie mnie szukał, powiedz, że źle się czuję i jestem w domu.

Susan wiedziała, że jej asystentka przeżyła coś w rodzaju szoku. Przez 

wszystkie lata pracy w H&J Lima nie opuściła ani jednego dnia.

- Do zobaczenia w poniedziałek rano - powiedziała stojąc już w drzwiach.

- Mam nadzieję, że będzie się pani czuła lepiej.

- Z pewnością. - Potrzebowała trochę czasu w samotności, by wylizać 

rany   i   pozbierać   okruchy   potrzaskanej   dumy.   Pomyśleć,   że   zaledwie   kilka 
godzin temu po pijanemu wyznała Nate'owi Townsendowi dozgonną miłość.

Wchodząc do mieszkania poczuła się, jakby znalazła się w schronie. W tej 

chwili była bezpieczna, odgrodzona od świata zewnętrznego. W końcu będzie 
musiała doń wrócić i stawić mu czoło, ale na razie miała spokój.

Zarzuciła na ramiona włóczkowy szal zrobiony przez siostrę i wpatrzyła 

się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.

Ależ była głupia! Zbłaźniła się kompletnie! Zamknąwszy oczy, odchyliła 

głowę na oparcie kanapy i kilkakrotnie głęboko odetchnęła. Chciała zrzucić z 
siebie gniew i urazę, by nie przekształciły się w gorycz. Nie pozwoliła sobie na 
rozważania typu "co by było gdyby". Spróbowała podejść do sprawy bardziej 
pozytywnie. Następnym razem będzie umiała strzec swego serca.

W godzinę później obudziła się zdumiona tym,  że zasnęła. Otuliła się 

kocem i zaczęła analizować sytuację.

Sprawy nie miały się wcale tak źle. Osiągnęła swój najważniejszy cel - 

została   wiceprezesem   do   spraw   marketingu   -   pierwszą   kobietą   na   tak 
eksponowanym stanowisku w całej długiej historii firmy. Była zadowolona z 
życia. Jeśli niekiedy odczuwała tęsknotę za własną rodziną, to przecież miała 

background image

Emily.   Tłumiąc   westchnienie,   Susan   powiedziała   sobie,   że   nie   brakuje   jej 
niczego. Cieszyła się szacunkiem, miała dobrą pracę, była zdrowa. Życie jest 
piękne.

Głowa ją bolała, żołądek też dawał się we znaki, ale koło południa zrobiła 

sobie rosół z torebki i zmusiła się, by choć trochę zjeść. Wkładała właśnie talerz 
do zlewu, gdy zadzwonił telefon. Jedynie panna Brooks wiedziała, że Susan jest 
w domu i miała dzwonić tylko w bardzo ważnych sprawach.

- Susan, mówi Nate.

- Cześć, Nate - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał obojętnie. - 

Czym mogę ci służyć?

- Dzwoniłem do pracy, ale twoja sekretarka powiedziała, że poszłaś do 

domu, ponieważ źle się czułaś.

- Tak. Myślę, że wczoraj wieczorem wypiłam więcej, niż mi się zdawało. 

Miałam koszmarnego kaca, gdy się obudziłam dziś rano.

- Czy znalazłaś aspirynę na bufecie?

- Tak. Teraz przypominam sobie, że byłeś u mnie wieczorem. - Myślała 

gorączkowo, chcąc zatrzeć ślady. - Pewnie zrobiłam z siebie idiotkę? - siliła się 
na lekki  ton. - Czy   nie powiedziałam przypadkiem  czegoś  kłopotliwego  dla 
mnie lub dla ciebie?

- Nie pamiętasz? - Roześmiał się cicho.

Oczywiście   że   pamiętała,   ale   wolałaby   raczej,   by   ją   torturowano,   niż 

miałaby się do tego przyznać.

- Trochę, ale na większość wieczoru urwał mi się film.

- Gdy tylko wrócę do Seattle, pomogę ci przypomnieć sobie każde słowo.

- Pewnie…  zrobiłam z  siebie  kompletną   idiotkę  - wymamrotała.   -  Na 

twoim miejscu zapomniałabym o wszystkim, co ci powiedziałam.

- Susan, Susan, Susan - powiedział czule Nate. - Może zrobimy ten krok 

od razu?

-   Myślę…   że   powinniśmy   porozmawiać   o   tym   później…   naprawdę… 

ponieważ nie byłam wtedy sobą. - Łzy zebrały się w kącikach jej oczu i spłynęły 

background image

po policzkach. Wściekła na siebie za ten wybuch uczuć, otarła je wierzchem 
dłoni.

- Lepiej się już czujesz?

- Tak…. nie. Właśnie miałam zamiar się położyć.

-   Połóż   się,   odpocznij.   Wracam   w   niedzielę.   Przylatuję   wczesnym 

popołudniem. Chciałbym, żebyśmy zjedli razem kolację.

-   Oczywiście.   -   Zgodziłaby   się   na   wszystko,   byle   tylko   skończyć   tę 

rozmowę. Rana była zbyt świeża, wciąż krwawiła. Do niedzieli zdoła się jakoś 
pozbierać i łatwiej sprosta sytuacji. Do niedzieli zdoła ukryć swój ból.

- A więc do zobaczenia koło piątej.

- W niedzielę - dopowiedziała, czując się jak robot, zaprogramowany, by 

robić   dokładniej   to,   czego   zażąda   jego   użytkownik.   Nie   miała   zamiaru   jeść 
kolacji   razem   z   Nate'em   ani   nic   w   tym   rodzaju.   A   on   wkrótce   się   dowie, 
dlaczego.

Jedynym sposobem, by przetrwać jakoś tę sobotę, była praca. Wstąpiła do 

biura, by przejrzeć korespondencję, którą zostawiła jej na biurku panna Brooks. 
Wiadomość   o   jej   awansie   miała   być   opublikowana   w   niedzielnym   wydaniu 
Seattle Times,  ale musiał  nastąpić jakiś  przeciek, prawdopodobnie ze strony 
szefa,   znalazła   bowiem   w   korespondencji   zaproszenie   na   lunch   z   okazji 
konferencji   miejscowych   handlowców,   którzy   osiągnęli   znaczący   sukces. 
Konferencja miała się odbyć siedemnastego, czyli już za dwa tygodnie, Susan 
spędziła więc sporo czasu, pisząc na maszynie notatki do wystąpienia.

W   niedzielny   poranek   Susan   obudziła   się   ociężała   i   bez   humoru. 

Natychmiast uzmysłowiła sobie, jakie jest źródło jej złego samopoczucia. Po 
południu   stanie   oko   w   oko   z   Nate'em.   Przez   ostatnie   dwa   dni   planowała 
dokładnie, co powie i jak się zachowa.

Nate   przyszedł   o   wpół   do   piątej.   Otworzyła   mu   drzwi,   ubrana   w 

granatowe spodnie i kremowy włóczkowy sweter. Włosy miała upięte.

- Susan! - Wzrok miał  wygłodniały. Przestąpił próg i pochwycił ją w 

ramiona.

Nim się połapała, że chce ją pocałować, było już za późno na ukrycie 

reakcji. Przytulił ją mocno do siebie i namiętnie wpił wargi w jej usta. Susan 
zapomniała o swych pretensjach i odwzajemniła mu gorący pocałunek.

background image

Nate   wsunął   palce   w   jej   włosy   i   wyciągnął   wszystkie   szpilki,   nie 

przestając jej całować.

- Dwa dni nigdy mi się tak nie dłużyły - powiedział, chwytając zębami jej 

dolną wargę, jakby była najsmakowitszym kąskiem.

Starając się odzyskać zimną krew, uwolniła się z jego objęć:

- Napijesz się kawy?

- Nie. Chcę tylko ciebie.

Odsunęła się, ale znów ją pochwycił i przygarnął w ciepły azyl swych 

ramion.   Splótł   ręce   na   jej   plecach   i   spojrzał   czule   w   oczy.   Szósty   zmysł 
podpowiedział mu, że coś jest nie tak.

- Coś się stało? - spytał.

- Nie… i tak - przyznała sucho. - Trafił mi przypadkiem do rąk stary 

egzemplarz Business Monthly. Czy coś ci to mówi?

Zawahał się i przez długą chwilę Susan wątpiła, czy się w ogóle odezwie.

- Zatem wiesz?

- O tym, że jesteś czy też kiedyś byłeś królem ciasteczek na cały świat? 

Wiem.

Zmrużył oczy.

- Jesteś na mnie zła.

Westchnęła. Wiele zależało od tego, w jaki sposób mu to powie. Mimo iż 

ćwiczyła   swą   przemowę   wielokrotnie   podczas   weekendu,   było   to   znacznie 
trudniejsze, aniżeli mogła przypuszczać. Jednakże powzięła silne postanowienie, 
że zachowa spokój i obojętność.

- Jestem  raczej zakłopotana  niż ubawiona - powiedziała. - Szkoda, że 

mnie nie uprzedziłeś, zanim zrobiłam z siebie idiotkę.

- Susan, wiem, że masz wszelkie prawo mieć do mnie pretensję. - Puścił 

ją i zaczął przechadzać się nerwowo po kuchni oraz salonie, pocierając kark, - 
To nie była żadna tajemnica. Sprzedałem interes prawie sześć miesięcy temu i 
wziąłem sobie urlop - do diabła, naprawdę go potrzebowałem! Doprowadziłem 
się do takiego stanu, że lepiej nie mówić. Mój doktor twierdzi, że znajdowałem 

background image

się   na   krawędzi   kompletnego   załamania   psychicznego.   Gdy   cię   spotkałem, 
zacząłem   właśnie   z   tego   wychodzić,   uczyłem   się   na   nowo   cieszyć   życiem. 
Ostatnią   rzeczą,   której   bym   pragnął,   były   rozmowy   na   temat   minionych 
trzynastu lat. Pozostawiłem za sobą Rainy Day Cookies i chciałem zbudować 
nowe życie.

- Czy zamierzałeś mi kiedyś o tym powiedzieć?

- Tak! - potwierdził porywczo. - W czwartek wieczorem. Byłaś słodka, 

oferując   mi   pracę.   Wiedziałem,   że   powinienem   coś   powiedzieć,   ale   byłaś 
wtedy…

- Zawiana - dokończyła za niego.

- Dobrze, niech będzie zawiana, z braku lepszego słowa.

- Musiałeś mieć świetny ubaw z powodu wpadki z ciasteczkami. - Sama 

się zdziwiła, jak spokojnie brzmi jej głos. Udało jej się zachować równowagę 
ducha i była z tego ogromnie dumna.

Kąciki warg uniosły mu się leciutko. Widać było, że usiłuje powstrzymać 

śmiech.

-   Mów   dalej   -   powiedziała,   machnąwszy   ręką.   -   Przypuszczam,   że   te 

zwęglone ciasteczka i spalona folia do pieczenia były akcentem komicznym. 
Nie   winię   cię.   Gdyby   sytuacja   była   odwrotna,   z   pewnością   wpadłabym   w 
histerię.

-  To  nie   tak.  Fakt,  że  upiekłaś   te  ciasteczka,   był  jedną  z  najmilszych 

rzeczy, jakie kiedykolwiek dla mnie zrobiono. Chcę, byś wiedziała, że byłem 
głęboko wzruszony.

- Nie zrobiłam tego dla ciebie - rzuciła, usiłując powstrzymać gniew. - To 

była próba ogniowa…

- Susan…

-   Musiałeś   też   mieć   niezłą   zabawę   innego   dnia,   gdy   wygłosiłam   ci 

przemowę na temat przedsiębiorczości, motywacji i życiowych celów.

- To mnie również dotknęło - podkreślił.

- Pewnie w czułe miejsce na łokciu. - Udała, że się śmieje, by udowodnić, 

jaka z niej równa facetka. Mogła sobie żartować, ale sama niezbyt lubiła, gdy 
ktoś stroił sobie z niej żarty.

background image

- Zdaję sobie sprawę, że nie wygląda to najlepiej, gdy się patrzy od twojej 

strony - powiedział po chwili Nate.

- Wygląda całkiem źle - powtórzyła z krótkim histerycznym śmiechem. - 

Istnieje jedyny sposób położenia temu kresu.

Nate nie przestawał krążyć po mieszkaniu.

-   Czy   chcesz   zlekceważyć   to   drobne   nieporozumienie,   Susan,   czy   też 

masz zamiar obrócić je przeciwko mnie, zniszczyć wszystko, co jest miedzy 
nami?

- Jeszcze  nie wiem.  - W gruncie rzeczy wiedziała, ale nie chciała, by 

oskarżył ją o podejmowanie pochopnych decyzji. Nate z łatwością wytłumaczył 
się ze wszystkiego. Susan jednak czuła się upokorzona. Jak miałaby mu teraz 
zaufać, skoro uważał za nic ukrycie tak ważnej części swego życia.

- Jak długo masz zamiar nad tym myśleć?

- Nie wiem.

- Rozumiem, że ze wspólnej kolacji nici?

Skinęła głową, zaciskając zęby aż do bólu.

-   W   porządku,   przemyśl   sobie   wszystko.   Wierzę,   że   jesteś   absolutnie 

uczciwa i bezstronna. Chciałbym tylko spytać cię o coś. Jak postąpiłabyś na 
moimi miejscu?

- Dobrze. - Była skłonna zrobić dla niego choć tyle, jakkolwiek w głębi 

duszy powzięła już postanowienie.

- Przemyśl jeszcze jedną sprawę - powiedział, gdy otworzyła mu drzwi.

- Co takiego? - Susan szaleńczo pragnęła pozbyć się go jak najszybciej z 

domu. Im dłużej u niej przebywał, tym trudniej było jej gniewać się na niego.

- To. - Przyciągnął ją i pocałował, poruszają najgłębsze zakątki jej duszy. 

Jego wargi płonęły a pocałunek był tak przepełniony pożądaniem, że kolana się 
pod nią ugięły.

Gdy Nate wreszcie ją puścił, cofnęła się i omal ni upadła. Oddychając z 

trudem, oparła się o framugę piersi jej falowały.

background image

Zadowolony   z   siebie   Nate   uśmiechnął   się,   co   doprowadziło   ją   do 

wściekłości.

- Przyznaj, Susan - wyszeptał, przesuwając palcem po jej obojczyku - że 

jesteśmy dla siebie stworzeni.

- Nie... nie mam zamiaru niczego przyznawać.

Zrobił   smutną   minę.   Bez   wątpienia   była   obliczona   na   wywołanie   jej 

współczucia, ale nic z tego. Susan nie da się omamić po raz drugi.

- Zadzwonisz do mnie?

- Tak. - Jak rak świśnie, a ryba zaśpiewa, co powinno nastąpić mniej 

więcej   w   czasie,   gdy   rząd   osiągnie   równowagę   budżetu.   Może   w 
dwutysięcznym roku.

Od dwóch dni życie Susan powróciło do normalnego trybu. Wychodziła 

do pracy wcześnie, wracała późno, robiąc wszystko, co w jej mocy, by unikać 
Nate'a, choć była pewna, że będzie czekał cierpliwie na jakiś znak od niej. Poza 
tym on też miał swoją dumę - liczyła na to.

Gdy wróciła w środę do domu, zastała wetkniętą w drzwi karteczkę. Serce 

zaczęło walić jej jak młotem.

Zwlekała   z   otworzeniem   jej,   dopóki   nie   włożyła   kolacji   do   kuchenki 

mikrofalowej.   Gdy   się   wreszcie   zdecydowała,   zobaczyła   tylko   cztery   słowa: 
"Zadzwoń do mnie. Proszę."

Wybuchnęła histerycznym śmiechem. Ha! Nate Townsend może wpaść 

do kadzi z płynną czekoladą, nim doczeka się jej telefonu. Bardziej niż pewne, 
że powiedziałby lub zrobił coś, co przypomniałoby jej, jaką była idiotką!

Gdy zadzwonił telefon, wciąż miała ambiwalentne uczucia. Odskoczyła 

do tyłu i popatrzyła nań nieufnie.

- Halo? - spytała ostrożnie drżącym głosem.

background image

- Susan, czy to ty?

- Och, cześć, Emily.

- O Boże, ale mi napędziłaś stracha. Myślałam, że jesteś chora. Twój głos 

brzmiał tak dziwnie.

- Nie, nie, czuję się świetnie.

-   Dawno   nie   rozmawiałyśmy   i   chciałam   się   dowiedzieć,   co   u   ciebie 

słychać.

- Wszystko w porządku.

- Susan! - Jej imię zabrzmiało w ustach siostry jak ostrzeżenie. - Znam cię 

zbyt dobrze, bym nie wyczuwała, że święci się coś niedobrego. Wiem też, że ma 
to   pewnie   związek   z   Nate'em.   Nie   wspomniałaś   o   nim   słowem   w   żadnej 
rozmowie.

- Rzadko się ostatnio widujemy.

- Dlaczego?

- Cóż, bycie multimilionerem bardzo go absorbuje.

Emily zamilkła na dłuższą chwilę, chwytając oddechy

- Chyba coś się dzieje z telefonem. Zdawało mi się, że powiedziałaś…

- Znasz Rainy Day Cookies?

- Jasne. Chyba każdy zna.

- Jeszcze nie pojmujesz związku?

- Chcesz powiedzieć, że Nate...

- ... jest królem czekoladowych ciasteczek we własnej osobie.

- Ależ to cudownie. Wspaniale. Jest sławny... to znaczy jego ciasteczka są 

znane na całym świecie. Pomyśleć, że ktoś, kto doprowadził do rozkwitu Rainy 
Day   Cookies   pomagał   Robertowi   złożyć   łóżeczko   Michelle.   Nie   mogę   się 
doczekać, by mu o tym powiedzieć.

- Na mnie nie zrobiło to wrażenia.

background image

- Kiedy się o tym dowiedziałaś? - spytała Emily niemal oskarżycielskim 

tonem.

-   W   ubiegły   piątek.   John   Hammer   dał   mi   czasopismo,   w   którym   był 

artykuł o Nacie. To wydanie sprzed kilku lat, ale artykuł powiedział mi o nim 
wszystko to, co sam powinien był mi powiedzieć.

- A więc sama to odkryłaś? - wykrzyknęła Emily.

- Tak.

- Jesteś na niego zła?

- Dobry Boże, oczywiście że nie. Jaki miałabym powód? - Susan obawiała 

się, że Emily nie wyczuje sarkazmu w jej słowach.

- Z pewnością miał zamiar ci powiedzieć - broniła Nate'a Emily. - Nie 

znam   zbyt   dobrze   twojego   sąsiada,   ale   zrobił   na   mnie   wrażenie   człowieka 
prostolinijnego.   Jestem   pewna,   że   zamierzał   ci   wszystko   wyjaśnić   w 
odpowiednim czasie.

- Być może - zgodziła się Susan. - Przepraszam cię, ale pitraszę sobie coś 

w kuchence mikrofalowej i muszę już lecieć. - Była to marna wymówka, ale 
Susanna nie miała  ochoty rozmawiać  w tej chwili o Nacie. - Och, byłabym 
zapomniała - dodała szybko. - Mam wystąpienie na konferencji siedemnastego, 
ale wszystko się kończy przed wpół do szóstej, więc możesz na mnie liczyć, 
jeśli idzie o Michelle.

- Świetnie. Posłuchaj, siostrzyczko, jeśli zechcesz porozmawiać, zawsze 

możesz na mnie liczyć.

- Dzięki, będę o tym pamiętała.

Odłożywszy słuchawkę, spojrzała jeszcze raz na krótki liścik od Nate'a. 

Właściwie powinna wyrzucić go do śmieci. Zmięła karteczkę w kulkę i wrzuciła 
do pojemnika, czując niewielką, cholernie niewielką, satysfakcję.

Co z oczu, to i z serca - jak mówi stare przysłowie - tyle że tym razem nie 

chciało to jakoś zadziałać.

Telefon przyciągał jej uwagę jak magnes.

Kolacja   była   gotowa,   ale   gdy   spojrzała   na   nieapetyczną   potrawę, 

postanowiła ją wyrzucić i pójść do Western Avenue Deli na kurczaka w curry. 

background image

Byłoby to dobre z dwóch względów. Po pierwsze, przestałby ją kusić telefon, a 
po drugie zjadłaby wreszcie coś przyzwoitego.

Podjąwszy   w   końcu   decyzję,   przeszła   już   do   salonu,   gdy   usłyszała 

dzwonek do drzwi. Jęknęła, wiedząc doskonale, zanim jeszcze otworzyła drzwi, 
że te z pewnością Nate.

- Nie zadzwoniłaś - powiedział oschle. Wpadł dc mieszkania jak burza, 

nie czekając na zaproszenie Wyglądał na zdenerwowanego, ale panował nad 
sobą

- Jak długo jeszcze mam czekać? Widzę, że postanowiłaś mnie ukarać za 

błąd, który popełniłem, cc do pewnego stopnia jestem w stanie zrozumieć. Ale 
już przez to przeszliśmy. Na co więc czekasz? Na przeprosiny? A więc dobrze - 
jest mi bardzo przykro

- Ach...

- Masz wszelkie powody czuć się urażona, ale o co ci chodzi? Łakniesz 

krwi? Dość już tego! Szaleję za tobą, kobieto, a ty czujesz to samo do mnie, nie 
próbuj więc zgrywać obojętności, ponieważ potrafię cię przejrzeć. Odłóżmy te 
głupstwa na bok.

- Dlaczego?

- Co dlaczego?

- Dlaczego tak zwlekałeś? Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej?

Rzucił jej spojrzenie mówiące, że znów wracają do starych dziejów, po 

czym zaczął chodzić po pokoju.

-   Ponieważ   chciałem   wyrzucić   Rainy   Day   Cookiem   z   moich   myśli. 

Poświęciłem się pracy bez reszty. - Przystanął i popatrzył na nią badawczo. - 
Zauważyłem u ciebie podobne nastawienie. Całe twoje życie jest uzależnione od 
jakiejś firmy produkującej artykuły sportowe.

- Nie jakiejś, lecz największej w całym kraju - odparła oburzona.

- Wybacz, Susan, ale naprawdę nie robi to na mnie wrażenia. A co z 

twoim   życiem?   Ma   polegać   wyłącznie   na   wspinaniu   się   po   szczeblach 
korporacji? Pozwól sobie powiedzieć, że gdy znajdziesz się już na górze, widok 
stamtąd wcale nie jest taki wspaniały. Nie będziesz umiała cenić prostych rzeczy 
w życiu. Tak się stało ze mną.

background image

- Czy sugerujesz, żebym rzuciła to wszystko i zaczęła wąchać kwiatki? 

Cóż, Nathanielu Townsend, mam dla ciebie nowinę. Otóż podoba mi się moje 
życie   takie,   jakie   jest.   Obrażasz   mnie,   sądząc,   że   możesz   w   nie   ingerować, 
wtrącać się do mojej kariery i wmawiać mi, że wkroczyłam na drogę wiodącą ku 
samounicestwieniu,   powiem   ci   więc   od   razu...   -   umilkła   na   chwilę,   by 
zaczerpnąć tchu - ...że twoje słowa nic dla mnie nie znaczą.

Na te zagryzł wargi.

- Nie namawiam cię do wąchania kwiatów, Susan. Chcę, byś wyjrzała 

przez   okno   na   cieśninę   i   zobaczyła   coś   poza   pięknym   widokiem,   promami, 
ośnieżonymi górami. Życie jest czymś więcej niż tylko pajęczyną snutą przez 
pająka w rogu balkonu. To są codzienne cuda, które znajdziesz za progiem, ale 
życie, bogate życie jest czymś więcej. To interesujące znajomości, przyjaciele, 
zabawa. Umknęło to nam obojgu. Najpierw mnie, a teraz widzę, że zmierzasz w 
dokładnie tym samym niszczycielskim kierunku.

- Dla ciebie to wszystko jest dobre i śliczne, ale ja...

- Potrzeba ci tego samego, co mnie. Potrzebujemy się nawzajem.

- Małe sprostowanie - powiedziała w podnieceniu. - Tak się złożyło, że 

odpowiada mi właśnie taki styl życia. Dlaczego miałby mi nie odpowiadać? 
Osiągnęłam swoje cele, założone na pięć lat, teraz postawiłam sobie następne. 
Mogę   dotrzeć   na   sam   szczyt   w   tej   firmie   i   tego   właśnie   pragnę.   A   co   do 
potrzeby kontaktów, mylisz się również. Radziłam sobie, zanim cię spotkałam i 
będę sobie radziła, gdy znikniesz z mojego życia!

W pokoju zrobiło się tak cicho, że przez chwilę Susan była przekonana, iż 

Nate przestał oddychać.

- Gdy zniknę z twojego życia - powtórzył wolno. - Rozumiem. A więc 

podjęłaś już decyzję.

- Tak - odrzekła, podnosząc wysoko głowę. - Było sympatycznie, ale jeśli 

muszę wybierać pomiędzy tobą a funkcją wiceprezesa, decyzja nie jest raczej 
trudna.   Jestem   pewna,   że   spotkasz   inną   młodą   kobietę,   która   będzie 
potrzebowała obrony przed samą sobą. Jak widzę, nasze kontakty były z twojej 
strony czymś w rodzaju akcji ratunkowej. Teraz, skoro już wiesz, jak się kruszy 
ciasteczko - kalambur jest zamierzony - może zechcesz uprzejmie pozostawić 
mnie mojemu żałosnemu losowi.

- Susan, czy mnie wysłuchasz?

background image

- Nie. - Dla większego efektu podniosła rękę. - Spróbuję być szczęśliwa - 

powiedziała z kpiną w głosie.

Przez dłuższą chwilę Nate się nie odzywał.

- Robisz błąd, ale musisz przekonać się o tym na własnej skórze.

- Spodziewam się, że będziesz w pobliżu,  by pozbierać kawałki, na które 

się rozlecę.

Zmrużył błękitne oczy i prześwidrował ją wzrokiem.

- Może będę, a może nie.

- Cóż, nie musisz się martwić, ponieważ tak czy owak będziesz musiał 

długo czekać.

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Panno Simmons, panie Hammer, to dla mnie prawdziwy zaszczyt.

- Dziękuję - odpowiedziała Susan, uśmiechając się uprzejmie do młodego 

mężczyzny, który powitał ją oraz jej szefa. Convention Centrę był wypełniony 
niemal   po   brzegi.   W   chwili   gdy   zdała   sobie   sprawę,   jak   wielkie   będzie   jej 
audytorium, poczuła, że zamiast żołądka ma ściśnięty kłębek.

Poszła wraz ze swym szefem za młodym mężczyzną, który zaprowadził 

ich na podium. Siedziało tam już kilka osób. Susan poznała burmistrza i kilku 
radnych, a także dwóch znanych biznesmenów.

Miejsce   Susan   znajdowało   się   po   prawej   stronie   podium.   John   miał 

siedzieć obok niej. Uścisnąwszy dłoń koordynatorowi konferencji, pozdrowiła 
innych i usiadła.

background image

Pomyślała, że nie uda jej się przełknąć ani kęsa, siedząc tak na widoku. 

Spoglądając   na   morze   nieznajomych   twarzy,   usiłowała   zachować   spokój   i 
zebrać   myśli.   Była   przecież   jedną   z   osób,   które   miały   dziś   wystąpić   i 
przygotowała się do tego starannie.

Po   jej   prawej   stronie   powstało   lekkie   zamieszanie,   ale   podium 

przesłaniało jej widok.

- Cześć, ślicznotko. Nikt mnie nie uprzedził, że również tu będziesz.

Nate. Susan omal nie połknęła w całości sporego kawałka łososia. Utkwił 

jej w przełyku i była bliska udławienia.

Obróciwszy się w krześle, znalazła się z nim oko w oko.

- Cześć, Nate - powiedziała, starając się, by zabrzmiało to obojętnie.

- Spodziewałem się, że Nate Townsend może być tu dzisiaj - szepnął 

John, bardzo z siebie zadowolony.

- Widzę, że teraz ty zaczęłaś mi deptać po piętach.

Susan zignorowała komentarz Nate'a i zajęła się łososiem, mając nadzieję, 

że   rzuca   się   w   oczy,   iż   bardziej   niż   obaj   mężczyźni   interesuje   ją   smaczne 
jedzenie.

- Tęskniłaś za mną?

Minęło dziesięć dni, odkąd widziała Nate'a po raz ostatni. Unikanie go 

nastręczało wiele trudności. Gdy wróciła do domu pierwszego dnia po zerwaniu, 
zza ściany dobiegały dźwięki włoskiej opery, a przez uchylone okno wdzierał 
się pikantny zapach  domowego  sosu  do spaghetti. W nosie aż ją kręciło od 
aromatu duszących się pomidorów z dodatkiem ziół i ostrego czosnku.

Podczas   weekendu   Susan   mogłaby   przysiąc,   że   Nate   wypróbował 

wszystkie możliwe przepisy z książki kucharskiej, a każdy następny bardziej 
kuszący od poprzedniego. Susan nigdy nie jadła tylu posiłków w restauracjach, 
co w ubiegłym tygodniu.

Gdy Nate zdał sobie sprawę, że nie uda mu się tak łatwo jej przekupić za 

pomocą dobrego jedzenia, wina i śpiewu - w tym wypadku arii operowych - 
zastosował inną taktykę.

Wróciwszy z pracy do domu,  zastała przed drzwiami  samotną pąsową 

różę. Nie było przy niej żadnej karteczki, po prostu nieskazitelnie piękny kwiat. 

background image

Podniosła ją i wbrew rozsądkowi zabrała do domu, rozkoszując się subtelnym 
zapachem.   Jedyną   osobą,   która   mogła   ją   tam   zostawić,   był   Nate. 
Zreflektowawszy się, wyszła z mieszkania i położyła różę na dawnym miejscu. 
W pięć minut później otworzyła drzwi i z konsternacją odkryła, że kwiat wciąż 
tam leży i wygląda na opuszczony i smutny.

Postanowiwszy   dać   Nate'owi   jasno   do   zrozumienia,   co   zrobi   ze 

wszystkimi prezentami, położyła różę pod jego drzwiami.

Nie było mu jednak łatwo przemówić do rozsądku. Następnego wieczora 

miejsce   róży   zajęło   nieduże   pudełko   luksusowych   czekoladek.   Tym   razem 
Susan nie weszła z nimi do domu, lecz zaniosła wprost pod drzwi Nate'a.

- Nie! - odparła teraz, wracając myślami do chwili obecnej i konferencji. - 

Nie tęskniłam ani trochę.

-   Naprawdę?   -   zrobił   zakłopotaną   minę.   -   Myślałem,   że   próbujesz 

wszystko między nami naprawić i dlatego zostawiasz te wszystkie prezenty pod 
drzwiami.

Na   moment   serce   przestało   jej   bić.   Rzuciła   mu   wściekłe   spojrzenie   i 

powróciła do jedzenia. Zjadła wszystko do ostatniego kęsa, bojąc się, że' inaczej 
Nate mógłby pomyśleć, iż jest chora z miłości do niego.

Szef pochylił ku niej głowę i powiedział z zadowoloną miną:

- Pomyślałem, że będzie dla ciebie miłą niespodzianką występować razem 

z Nate'em. Sam to zaaranżowałem.

- Bardzo to ładnie z pańskiej strony - szepnęła.

- Tęskniłaś za mną, przyznaj się - zaczepił ją znów Nate, balansując na 

dwóch nogach krzesła, by zajrzeć jej w twarz.

W porządku, była skłonna zgodzić się, że dokuczała jej trochę samotność, 

ale  należało  się  tego spodziewać.   Przez  kilka  tygodni Nate  wypełniał  każdą 
wolną chwilę takimi głupstwami, jak mecze baseballa czy puszczanie latawców. 
Ale   zanim   go   spotkała,   żyło   jej   się   świetnie,   a   teraz   wracała   po   prostu   do 
dawnego   spokojnego   trybu   życia.   Jej   świat   był   cudowny.   Pełny.   Nie 
potrzebowała Nate'a, by uczynił z niej stuprocentową kobietę. Zadawał sobie 
mnóstwo trudu, by ją zmusić do przyznania się, że bez niego jest nieszczęśliwa. 
Nie miała zamiaru dać mu tej satysfakcji.

background image

-   Ja   za   tobą   tęsknię.   -   Spojrzał   na   nią   wymownie.   -   Powinnaś 

przynajmniej   ustąpić   na   tyle,   by   przyznać   że   jesteś   równie   samotna   i 
nieszczęśliwa jak ja.

- Ależ nie jestem! - odparła słodko, w cichości ducha zdając sobie sprawę, 

że to wierutne kłamstwo.  - Mam fantastyczną pracę, przede mną  obiecująca 
kariera. O czym więcej mogłabym marzyć?

- Dzieci?

Pokręciła głową.

- Michelle i ja świetnie się ze sobą bawimy, a kiedy zmęczymy się sobą 

nawzajem, matka zabiera ją do domu. Uważam, że to idealny sposób cieszenia 
się dzieckiem.

Pierwszy mówca wszedł na podium, przyciągając uwagę Susan. Po mniej 

więcej pięciu minutach  Susan poczuła, że ktoś popukał ją w ramię.  Rzuciła 
spojrzenie na Nate'a, który trzymał w górze białą płócienną serwetkę z napisem: 
"A co z mężem?".

Stłumiwszy jęk, Susan modliła się, by nikt inny nie zauważył napisu, a 

zwłaszcza jej szef. Wywróciła oczy i pokręciła stanowczo głową. Właśnie wtedy 
zauważyła, że wszyscy spoglądają w jej stronę i biją brawo, jak gdyby czekając 
na coś. Zamrugała powiekami, nie rozumiejąc, o co chodzi, wreszcie zdała sobie 
sprawę, że właśnie ją zapowiedziano i zebrani czekają na jej wystąpienie.

Wstała  gwałtownie, szurając krzesłem i zajęła miejsce  na podium,  nie 

ośmielając się spojrzeć na Nate'a. Ten facet mógł doprowadzić człowieka do 
szewskiej pasji. Inna kobieta wylałaby całą zawartość szklanki z wodą na jego 
zadowoloną   gębę!   Opanowała   się,   odetchnęła   głęboko   i   popatrzyła   na   swe 
audytorium. Natychmiast  uświadomiła  sobie, że popełniła błąd. Na sali było 
mnóstwo osób, czuła wlepione w siebie oczy.

Rozplanowała   bardzo   starannie   swe   wystąpienie   i   nauczyła   się   go   na 

pamięć. Na wszelki wypadek przyniosła za sobą maszynopis. Zaznaczyła trzy 
kluczowe   zagadnienia   i   miała   zamiar   zilustrować   je   barwnymi   anegdotami. 
Nagle poczuła, że ma kompletną pustkę w głowie. Zebrała całą odwagę, by nie 
wziąć nóg za pas. 

- Pokaż im, Susan! - szepnął Nate, uśmiechając się.

background image

Patrzył na nią z taką zachętą i wiarą, że paraliż powoli zaczął ustępować. 

Choć  znała  na pamięć  wystąpienie,   sięgnęła    po   notatki.    W  chwili    gdy 
przeczytała pierwsze zdanie, wiedziała, że wszystko będzie dobrze.

Mimo wcześniejszych wysiłków Nate'a, by podkopać jej pewność siebie i 

równowagę ducha, odczuwała dużą satysfakcję z powodu świetnego przyjęcia 
jej przemówienia przez słuchaczy, Wiele osób kiwało j potakująco głowami w 
newralgicznych punktach wystąpienia i Susan wiedziała, że trafiła do nich.

Wracając na miejsce, pochwyciła spojrzenie Nate'a.

Uśmiechał się bijąc brawo, a błysk w jego oczach niewątpliwie świadczył 

o szacunku i podziwie. To ciepłe,  czułe spojrzenie  sprawiło,  że  serce omal nie 
wyskoczyło   jej   z   piersi.   A   jednak   rozwścieczył   ją   swymi   nonsensownymi 
pytaniami, rozproszył jej uwagę, dokuczył, wykpił, a potem napisał te głupstwa 
na serwetce. Gdy jednak skończyła mówić, pierwszą osobą, na którą spojrzała, 
świadomie czy też nie, był Nate.

Ten człowiek prowadzi ją prostą drogą do domu wariatów!

Nate'a   zapowiedziano   jako   następnego.   Gdy   wszedł   na   podium, 

pomyślała,   jak   też   podziałałoby   na   niego,   gdyby   teraz   ona   napisała   coś   na 
serwetce i pokazała mu podczas wygłaszania przez niego przemówienia. Prawie 
natychmiast ogarnął ją wstyd z powodu tej dziecinady.

Z uroczystą miną - a może tak się tylko jej wydawało - Nate wyjął notatki 

z wewnętrznej kieszeni marynarki. Ledwie zdołała powstrzymać się od śmiechu, 
widząc, że to, co miał do powiedzenia, wypunktował pośpiesznie na odwrocie 
wizytówki.   A   więc   tak   "poważnie"   potraktował   swe   dzisiejsze   wystąpienie! 
Wyglądało na to, że naskrobał te parę słów w czasie, gdy ona stała na podium.

Pomyślała gniewnie, że pokazał się jej ze złej strony, ale w chwili gdy 

otworzył usta, zawojował natychmiast wszystkich słuchaczy. Rzadko zdarzało 
jej   się   słuchać   bardziej   dynamicznego   mówcy.   Jego   silny   głos   docierał   do 
najdalszych zakątków ogromnej sali i choć Nate korzystał z mikrofonu, Susan 
była pewna, że jest on absolutnie zbędny.

Nate mówił o początkach swej działalności, o tym jak zmarł jego ojciec w 

tym samym roku, kiedy on wybierał się do college'u i zabrakło środków na jego 
kształcenie. Był to najgorszy okres w jego życiu i jednocześnie punkt zwrotny, 
od którego wystartował do sukcesu. Pomyślał sobie, że ciasteczka czekoladowa 
jego matki zawsze wszystkim ogromnie smakowały. Z powodu przedwczesnej 
śmierci ojca podjęła prac w miejscowej fabryce, i Nate, szukając sposobu na 

background image

opłacenie studiów od jesieni, wziął się za pieczenia ciasteczek i sprzedawanie 
ich turystom po pięćdziesiąt centów za sztukę.

Mniej więcej w połowie lata zarobił z nawiązką na opłacenie pierwszego 

roku   nauki.   Wkrótce   kilka   sklepów   spożywczych   skontaktowało   się   z   nim, 
pragnąc włączyć ciasteczka do swego asortymentu towarów. Po nich zgłosiły się 
restauracje i hotele. Mały zakład cukierniczy chciał odkupić od niego recepturę 
na ciasteczka czekoladowe oraz orzechowe.

Nate   rozpoczął   studia,   uczestnicząc   we   wszystkich   możliwych 

programach z dziedziny biznesu. Pod koniec następnego lata otworzył własny 
interes, który prosperował świetnie mimo popełnianych przez Nate'a błędów. 
Zanim skończył studia, był już milionerem. Trzeba mu oddać sprawiedliwość, 
że   nie   uległ   pokusie   przerwania   studiów.   Wyszło   mu   to   na   korzyść   i   był 
zadowolony ze swej decyzji, choć wszyscy wokół powtarzali mu bez przerwy, 
że   jego   własne   doświadczenie   nauczyło   go   więcej   niż   większość   autorów 
podręczników. Nate jednak nie zgadzał się z tą opinią.

Susan była oczarowana. Przypuszczała, że Nate powie słuchaczom to, co 

wbijał jej do głowy od chwili, gdy się spotkali - że dążenie do sukcesu, owszem, 
jest ważne i dobre; ale pod warunkiem, że człowiek nie zapomina przy tym, kim 
i czym jest. Podejrzewała, że tę filozofię zarezerwował jedynie dla niej.

Wrócił   na   miejsce,   odprowadzany   gorącymi   brawami.   W   pierwszym 

odruchu spojrzał na Susan, która uśmiechnęła się łagodnie, poruszona jak reszta 
audytorium jego osobistymi doświadczeniami. Ani razu nie pochwalił się ani nie 
przypisał   sobie   zasług   fenomenalnego   sukcesu   Rainy   Day   Cookies.   Susan 
wolałaby już, żeby jego wystąpienie było nużącym zawiłym sprawozdaniem ze 
wspaniałej kariery, jaką zrobił. Wcale nie chciała czuć tak wielkiego podziwu 
dla niego.

Lunch   zakończył   się   w   kilka   minut   później.   Zbierając   rzeczy,   chciała 

wymknąć  się  niepostrzeżenie.  Powinna  była jednak przewidzieć, że  Nate do 
tego nie dopuści. Kilka osób przepchnęło się do niego, by zamienić z nim parę 
słów, on jednak przeprosił i podszedł do niej.

- Susan, chciałbym z tobą pomówić.

Spojrzała wymownie na zegarek, potem na swego szefa.

- Mam jeszcze umówione spotkanie - powiedziała chłodno.

- Twoje wystąpienie było naprawdę świetne.

background image

- Dziękuję, twoje również - odrzekła. Przypomniała sobie nagle coś, co 

nie dawało jej spokoju. - Nie wspominałeś mi nigdy o śmierci ojca.

- Nie wspominałem też, że cię kocham, a kocham cię bardzo.

Jego   słowa,   tak  nieoczekiwane,   wypowiedziane   tak  spokojnym  tonem, 

były   niczym   cios   w   splot   słoneczny.   Susan   poczuła,   jak   łzy   zbierają   się   w 
kącikach jej oczu i, mrugając, usiłowała je powstrzymać.

- Nie trzeba było tego mówić.

- Moje uczucia do ciebie nie ulegną zmianie.

- Ja… naprawdę muszę już iść. - Spojrzała z niecierpliwością w stronę 

Johna Hammera. Tak bardzo chciała uciec stąd, nie narażając na szwank swego 
serca. 

- Panie Townsend - podeszła do nich jakaś elegancka kobieta. - Będzie 

pan na dzisiejszej aukcji, prawda?

Oderwał niechętnie wzrok od Susan i popatrzył j na nią.

- Owszem.

- Będę na pana czekała - zachichotała jak dziewczynka.

Susan nie mogła powstrzymać się od myśli, że śmiech  niektórych  kobiet 

przypomina     pianie     zarzynanego   koguta.   Chciała   zapytać   Nate'a,   co   to   za 
aukcja, ale ktoś zadał mu właśnie jakieś pytanie przez całą salę.

- Żegnaj, Nate - powiedziała więc, odchodząc.

- Żegnaj, moja miłości. - Dopiero gdy wyszła z Convention Centrę, zdała 

sobie sprawę, jak ostatecznie zabrzmiało jego pożegnanie.

Czy tego właśnie pragnęła? Nate udowodnił, że nie jest godny zaufania, 

ma straszliwie denerwujący zwyczaj trzymania pewnych rzeczy w tajemnicy. 
Teraz, gdy nie zamierzał się więcej z nią widywać, nie miała żadnego powodu 
do narzekań.

Za parę godzin Emily i Robert podrzucą jej Michelle przed pójściem na 

kolację   z   szefem   jej   szwagra.   Przypomniała   sobie,   że   podczas   odwiedzin 
siostrzenicy nie ma czasu na przejmowanie się Nate'em czy kimkolwiek innym.

background image

Gdy   przyjechała   Emily   z   rodziną,   zastała   swą   siostrę   w   różowym 

humorze.

- Cześć - powitała ich wesoło, otwierając drzwi. Michelle popatrzyła na 

nią   wielkimi   okrągłymi   oczyma   i   schwyciła   obiema   rączkami   kołnierz 
matczynego płaszcza.

- Kochanie, to twoja ciocia Susan, pamiętasz?

-   Emily,   jedyną   rzeczą,   jaką   ona   pamięta,   jest   to,   że   ilekroć   ją   tu 

przynosisz, natychmiast znikasz - powiedział Robert, wchodząc z torbą pełną 
pieluch w jednej ręce i workiem kocyków oraz zabawek w drugiej.

-   Witaj,   Robercie.   -   Nieoczekiwanie   dla   niego   i   dla   samej   siebie, 

pocałowała   go  w   policzek.   -  Rozumiem,   że   gratulacje   są   jak   najbardziej  na 
miejscu?

- Tobie również gratuluję.

- Ach, to drobiazg.

- Chyba nie, sądząc po artykule w gazecie.

- Och, a propos gazety - powiedziała Emily, zakręciwszy się w kółko - 

widziałam w niej dzisiaj nazwisko Nate'a.

- Tak… oboje mieliśmy wystąpienia na konferencji dziś po południu.

Na Emily wyraźnie zrobiło to wrażenie, Susan nie była jednak pewna, czy 

to z jej powodu, czy Nate'a.

- Ale ja nie o tym czytałam - mówiła dalej Emily, ściągając kurtkę z 

serdelkowatych rączek Michelle. - Nate bierze udział w aukcji.

- Ta-ta! - wykrzyknęła Michelle, gdy tylko miała rączki wolne.

Robert popatrzył na nią z dumą.

- Nauczyła się wreszcie! To pierwsze i jedyne słowo, jakie zna! Ta-ta 

kocha swoją malutką, bardzo kocha.

Dla Susan było rzeczą tak niezwykłą słyszeć Roberta przemawiającego 

dziecinnym językiem, że nie zrozumiała, o czym mówi jej siostra.

- Co takiego mówiłaś?

background image

-   Usiłuję   powiedzieć   ci   o   aukcji   -   powtórzyła   Emily,   jak   gdyby   to 

tłumaczyło   wszystko.   Spojrzawszy   na   zaintrygowaną   Susan,   dodała:   - 
Napotkałam jego nazwisko w artykule na temat aukcji dobroczynnej na rzecz 
Children's Home Society.

Światło   żarówki,   które   rozbłysło   w   głowie   Susan   wystarczyłoby   do 

rozjaśnienia wieczornego nieba.

- Przypadkiem nie w aukcji kawalerów? - spytała ochrypłym szeptem. Nic 

dziwnego, że kobieta, która zaczepiła Nate'a na lunchu, była taka bezczelna.

Zamierzała złożyć na niego ofertę na licytacji.

Powoli, nie bardzo wiedząc, co robi, Susan osunęła się na kanapę obok 

siostry.

- Nie powiedział ci?

- Niby dlaczego miał mi mówić? Jesteśmy tylko sąsiadami.

- Susan!

Jej   siostra   miała   denerwujący   zwyczaj   zawierania   całej   swej   opinii   w 

jednym okrzyku: "Susan!".

- Kochanie - powiedział Robert, zerkając na zegarek - pośpieszmy się, 

jeśli nie chcemy się spóźnić. Wolałbym, żeby mój szef nie musiał na nas czekać.

Spojrzenie Emily zapowiadało dłuższą pogawędkę po powrocie z kolacji. 

Susan   zostało   przynajmniej   kilka   godzin   rezerwy   na   przygotowanie   się   na 
krzyżowy ogień pytań.

- Bawcie się dobrze - powiedziała Susan wesoło, odprowadzając Emily i 

Roberta do drzwi - i nie martwcie się o małą.

- Pa, Michelle - zawołała Emily, machając ręką.

-   Powiedz   mamusi   do   widzenia.   -   Ponieważ   Michelle   nie   przejawiała 

specjalnej ochoty, Susan ujęła jej pulchną rączkę i pomachała nią.

Gdy tylko Emily i Robert wyszli, Michelle zaczęła cicho kwilić. Susan 

spojrzała   na   nią   i   poczuła,   że   zamiast   serca   ma   ołowiany   ciężarek.   Kogo 
próbowała oszukać? Samą siebie? Odkąd zerwała z Natem, była nieszczęśliwa i 
samotna.

background image

A więc niepoprawny Nate Townsend zrobił znów to samo - nie zadał 

sobie trudu, by wspomnieć o aukcji. Oczywiście zgodził się wziąć w niej udział 
wiele tygodni temu, ale jej o tym nie poinformował. Och, jasne, przysięgał jej 
dozgonną miłość, ale był skłonny pozwolić, by kupiła go jakaś obca kobieta. 
Szybko się nauczyła, że mężczyznom nie wolno ufać.

Im dłużej myślała o tym wieczorze, tym większa ją ogarniała wściekłość. 

Gdy   spytała   Nate'a,   czy   wpadnie,   kiedy   będzie   u   niej   Michelle,   odrzekł 
obojętnie, że "ma inne plany" tego wieczora. Pewnie że miał! Sprzedawanie 
swego   ciała   osobie   oferującej   najwyższą   stawkę,   a   wszystko   w   imię 
dobroczynności!

-   Powiedziałam   mu,   że   nie   chcę   go   więcej   widzieć   -   powiedziała   do 

Michelle, zbytnio podnosząc głos.

- Ten facet od początku sprawia tylko same kłopoty. Byłaś wtedy ze mną, 

pamiętasz?  Czy  nie  byłoby  lepiej, gdybyśmy  wiedziały  wtedy  to, co wiemy 
teraz?

Ramiona   Michelle   podrygiwały   -   Susan   nie   była   pewna,   czy   dziecko 

płacze, czy też powstrzymuje się od płaczu.

- Ma idiotyczny zwyczaj ukrywania pewnych rzeczy. Otóż, oświadczam 

ci, że całkiem wyrzuciłam tego mężczyznę z moich myśli. Każda kobieta, która 
go   zechce   dziś   wieczorem,   może   go   mieć,   ponieważ   ja   nie   jestem 
zainteresowana! 

Michelle przytuliła twarz do szyi Susan.

-  Wiem,   jak  się   czujesz,   dziecino  -  powiedziała,  przechadzając   się   po 

dywanie   przed   ogromnym   oknem,   zza   którego   dobiegały   odgłosy 
rozświetlonego miasta. - Jakbyś straciła najlepszego przyjaciela, prawda?

- Ta-ta.

-   Jest   z   mamusią   na   kolacji.   Kiedyś   myślałam,   że   Nate   jest   moim 

przyjacielem - powiedziała smutno. - Ale dowiedziałam się w przykry sposób, 
kim jest naprawdę - nie zrozum mnie źle, nie chodzi o nic druzgocącego. Po 
prostu pozwolił, bym zrobiła z siebie idiotkę.

Michelle przyglądała się ciotce, najwyraźniej oczarowana jej przemową. 

Susan mówiła więc dalej, by zająć czymś dziecko.

background image

- Mam nadzieję, że sam czuje się dziś idiotycznie, stojąc przed gromadą 

rozwrzeszczanych kobiet. - Westchnęła,  zdając sobie sprawę, że dzięki swej 
męskiej   urodzie  Nate  z  pewnością  osiągnie  najwyższą  cenę.  Na  aukcjach  w 
poprzednich   latach   niektórzy   panowie   "szli"   nawet   za   tysiąc   dolarów.   Tyle 
kosztował   wieczór   w   towarzystwie   jednego   z   kawalerów,   stanowiących 
najlepszą partię w Seattle.

- Tyle za dozgonną miłość i przywiązanie - mruknęła. Michelle wciąż się 

w nią wpatrywała, Susan uznała więc, że winna udzielić siostrzenicy kilku rad.

- Mężczyźni nie są tacy, za jakich chcą uchodzić. Zapamiętaj to sobie na 

całe życie.

Michelle w sposób oczywisty poparła ciotkę, gaworząc radośnie.

- Ja, na przykład, nie potrzebuję mężczyzny. Jestem całkiem szczęśliwa 

prowadząc niezależne życie. Mam pracę, naprawdę dobrą pracę, i paru bliskich 
przyjaciół, przeważnie z grona ludzi, z którymi pracuję, no i oczywiście twoją 
mamę. - Michelle podniosła rączkę i otarła łzę toczącą się po policzku Susan.

- Wiem, o czym myślisz - dodała Susan, choć wiedziała, że to bezsens 

tłumaczyć dziecku podobne sprawy. - Skoro jestem taka szczęśliwa, to czemu 
płaczę? Nie mam pojęcia. Cały problem w tym, że nie mogę przestać go kochać 
i to komplikuje wszystko. - Umilkła i przycisnęła palce do ust, by się uspokoić.

- Spytał mnie, czy chcę przeżyć życie bez męża... napisał to na serwetce. 

Możesz sobie wyobrazić, co pomyślą kelnerzy, gdy to przeczytają?

- Ta-ta.

- O to też mnie zapytał - powiedziała Susan drżącym głosem. - Nigdy nie 

przypuszczałam,   że   zechcę   mieć   dzieci,   ale   nie   zdawałam   sobie   wówczas 
sprawy,   jak   bardzo   mogę   kochać   taką   małą   istotkę,   jak   ty.   -   Przytuliwszy 
dziecko do piersi, Susan zamknęła oczy, kuląc się pod wpływem nagłego bólu. - 
Mogłabym zastrzelić tego faceta!

Zafascynowana włosami ciotki, Michelle sięgnęła rączką i wyciągnęła z 

nich szpilki.

- Upięłam je dziś po południu na złość, by udowodnić, że jestem panią 

siebie, a potem,  gdy go tam zobaczyłam,  przez cały czas mego  wystąpienia 
żałowałam,   że   nie   są   rozpuszczone   -   tylko   dlatego,   że   Nate   tak   woli.   Och, 
Michelle, chyba naprawdę zwariuję! Co byś mi poradziła?

background image

- Ta-ta.

- Przypuszczałam, że mi to powiesz. - Susan próbowała zapanować nad 

łzami. - Myślałam, że skoro zostałam wiceprezesem, wszystko będzie cudownie. 
Owszem, jestem oczywiście zadowolona, ale czuję się jakaś pusta w środku. 
Och, Michelle, sama nie wiem, jak to wyjaśnić. Noce są takie długie, a w biurze 
wciąż myślę, jak dobrze byłoby wrócić do domu i zobaczyć Nate'a.... Chyba 
straciłam całą chęć do pracy. Na konferencji mówiłam tym wszystkim ludziom 
o zdecydowaniu, dyscyplinie i przedsiębiorczości, a wszystko to wydawało mi 
się nierealne. Potem... potem wracając spacerem do domu, spotkałam dawną 
koleżankę   z   college'u.   Jest   mężatką   i   ma   córeczkę   trochę   starszą   od   ciebie. 
Wyglądała na taką szczęśliwą. Powiedziałam jej o moim awansie. Ucieszyła się 
bardzo, ale ja wciąż czuję w środku ogromną pustkę.

- Ta-ta.

- Michelle, nie mogłabyś się nauczyć innego słowa? Proszę cię. Co byś 

powiedziała na ciocię? Cio-cia.

- Ta-ta.

- Nate z pewnością spotka jakąś piękną blondynkę i zakocha się w niej na 

umór. Ona zapłaci za niego kupę forsy, co zrobi na nim takie wrażenie, że ani 
się   spostrzeże,   jak   wpadnie   w   jej   sidła...   -   Susan   zamilkła   nagle,   prostując 
ramiona. - Nie uwierzysz, co mi przyszło na myśl - powiedziała do Michelle, 
przyglądającej się jej ciekawie. - To kompletnie zwariowany pomysł, a może 
wcale nie.

Michelle pomachała rączkami, najwyraźniej chcąc się dowiedzieć, jaki to 

szalony pomysł zaświtał w głowie jej ciotki. To niemożliwe. Absurdalne. Ale w 
końcu tyle już razy zrobiła z siebie idiotkę wobec Nate'a, że jeszcze jeden nie 
miał już znaczenia.

W   kilka   minut   ubrała   Michelle   z   powrotem   w   kombinezon.   Mogłaby 

przysiąc, że to nieznośne stworzenie miało więcej odnóży od krocionoga.

Sprawdziwszy   stan   swego   konta,   pochwyciła   książeczkę   czekową   i 

pobiegła   do   podziemnego   garażu;   z   Michelle   na   rękach.   Z   posiadanych 
oszczędność miała zapłacić rachunek za nowy samochód, ale wykupienie Nate'a 
było ważniejsze.

Parking przed teatrem, w którym odbywała się aukcja, był zatłoczony do 

granic   możliwości   i   Susan   zajęło  ogromnie   dużo  czasu   znalezienie   wolnego 
miejsca.   Następnie   nie   chciano   jej   wpuścić   na   salę,   ponieważ   ani   ona,   ani 

background image

Michelle nie miały wykupionego biletu. Poza tym portier poinformował ją, że 
zamężne kobiety nie mogą brać udziału w aukcji.

- Chętnie wykupię bilet wstępu, a to jest moja siostrzenica. Albo pan mnie 

wpuści, albo… albo ja… nie wiem, co zrobię. To sprawa życia i śmierci!

Podczas gdy portier konferował z szefem, Susan zajrzała do środka przez 

wahadłowe drzwi. Zobaczyła, jak niektóre kobiety podnoszą ręce i zrywają się 
entuzjastycznie   z   miejsc,   by   pokazać   swe   numery.   Ekipa   telewizyjna 
rejestrowała całe wydarzenie.

Wrócił portier z informacją, że wszystkie bilety zostały wyprzedane.

Susan miała już zamiar wdać się z nim w dyskusję, gdy usłyszała, że 

mistrz   ceremonii   wywołuje   nazwisko   Nate'a.   Po   sali   przebiegł   szmer 
podnieconych głosów.

Susan   podjęła   desperacką   decyzję.   Zamiast   grzecznie   zawrócić   ku 

wyjściu, rzuciła się ku drzwiom, otworzyła je i pobiegła wąskim przejściem.

Zaskoczony mistrz ceremonii umilkł, a wszystkie głowy zwróciły się w 

stronę Susan, która przyciskając obronnym gestem dziecko do piersi, przebyła 
już połowę drogi, gdy wreszcie dopadł ją portier. Rzuciła przerażone, błagalne 
spojrzenie Nate'owi, który, osłaniając oczy przed światłami reflektorów, patrzył 
na nią.

Michelle   gaworzyła   radośnie.   Najwyraźniej   zabawa   w   kotka   i   myszkę 

przypadła jej do gustu. Wyciągnęła pulchną rączkę w stronę Nate'a.

- Ta-ta! Ta-ta! - wykrzyknęła na cały głos.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Na sali pełnej kobiet zawrzało. Żadne wysiłki Susan nie były w stanie 

powstrzymać Michelle od pokazywania Nate'a palcem i nazywania go tatą. Ale 

background image

Nate   łatwo   poradził   sobie   z   całym   zamieszaniem.   Podszedł   do   mistrza 
ceremonii, w którym Susan rozpoznała Cliffa Dolittle'a, miejscową osobistość 
telewizyjną, i szepnął mu coś do ucha.

- O co chodzi? - spytał głośno Cliff.

- Ta pani nie ma biletu ani numeru oferty - odkrzyknął portier.

- Mogę nie mieć numeru, ale mam za to sześć tysięcy dziesięć dolarów 

dwanaście centów do zaoferowania za tego mężczyznę - zawołała.

Jej   oświadczenie   powitała   znów   wrzawa   kobiecych   i   głosów,   która 

przewaliła się przez całą salę niczym potężna fala, rozbijająca się o brzeg. Sześć 
tysięcy była to suma, którą Susan miała na koncie, a resztę stanowiły drobne w 
torebce.

W tej chwili zdała sobie sprawę, że cały incydent filmowany jest przez 

telewizję.

- Otrzymałem ofertę w wysokości sześciu tysięcy dziesięciu dolarów i 

dwunastu centów - ogłosił nieco zszokowany Cliff Dolittle - Po raz pierwszy, po 
raz   drugi...   -   zawiesił   głos,   przebiegając   wzrokiem   po   wypełnionej   sali   - 
...sprzedany pani, która nie wykupiła biletu wstępu. Tej z dzieckiem na ręku.

Portier   puścił   ramię   Susan   i   niechętnie   wskazał,   gdzie   ma   zapłacić. 

Wszyscy gapili się na nią i coś szeptali.

Mężczyzna   z   kamerą   na   ramieniu   biegł   w   jej   stronę.   Michelle, 

zachwycona ogólnym zainteresowaniem, pokazała palcem na kamerę i zawołała 
jeszcze raz: "ta-ta", tym razem do osób, które oglądały całą tę hecę w domu.

-   Susan,   co   ty   tu   robisz?   -   wyszeptał   Nate,   podchodząc   do   niej,   gdy 

dotarła wreszcie do stanowiska kasjera.

-   Wiesz,   co   mnie   w   tym   wszystkim   najbardziej   złości?   -   powiedziała 

zaaferowana.   -   To,   że   mogłam   cię   prawdopodobnie   mieć   za   trzy   tysiące,   a 
wpadłam   w   panikę   i   zaoferowałam   wszystko   do   ostatniego   centa.   Ja,   as 
marketingu! Nigdy już nie będę mogła chodzić z podniesioną głową.

- W tym, co robisz, nie ma odrobiny sensu.

-   A   co   można   powiedzieć   o   tobie?   Najpierw   mi   wyznajesz   dozgonną 

miłość, a potem paradujesz na aukcji dla całej gromady... kobiet.

background image

-   Płaci   pani   razem   sześć   tysięcy   dwadzieścia   pięć   dolarów   dwanaście 

centów - powiedziała siwa kobieta na stanowisku kasjera.

- Zaoferowałam tylko sześć tysięcy dziesięć dolarów i dwanaście centów - 

zaprotestowała Susan.

- Piętnaście dolarów kosztuje bilet wstępu.

Trzymając Michelle na biodrze, usiłowała rozsunąć zamek  błyskawiczny 

torebki  i  wyjąć  książeczkę czekową.

- Poczekaj, wezmę ją od ciebie - Nate wyciągnął ręce do Michelle, ona 

jednak,   ku   zdziwieniu   obojga,   zaprotestowała   głośno.   -   Coś   ty   jej   o   mnie 
naopowiadała?

- Prawdę. - Susan uroczyście wypisała czek i wyrwała go z książeczki. Z 

ociąganiem podała go kasjerce.

- Wypiszę pani pokwitowanie. 

- Dziękuję. - Susan popatrzyła na nią nieobecnym wzrokiem.  - A czy 

mogłabym wiedzieć, co otrzymam za moje ciężko zarobione pieniądze?

- Wieczór z tym młodym człowiekiem.

- Jeden wieczór - powtórzyła ponuro. - A jeśli pójdziemy na kolację, to 

kto płaci - on czy ja?

- Ja - powiedział szybko Nate.

- To dobrze, bo wydałam na ciebie wszystkie moje pieniądze.

- Jadłaś coś?

- Nie, jestem potwornie głodna.

- Ja również. - Uśmiechnął się nieśmiało, ale jego spojrzenie mówiło, że 

nie ma bynajmniej na myśli płonących naleśników. - Nie mogę uwierzyć, że to 
zrobiłaś.

- Ja  też - powiedziała, dziwiąc się samej  sobie. - Jeszcze  wciąż mam 

zawrót głowy. - Później pewnie dostanie trzęsionki, której nie będzie w stanie 
opanować. Nigdy w życiu nie zachowała się równie bezczelnie. Co też miłość 
potrafi wyzwolić w kobiecie! Zanim spotkała Nate'a, była rozsądną, logiczną, 
oddaną   pracy   kobietą   interesu.   W   sześć   tygodni   później   wąchała   kwiatki   i 

background image

rozmyślała   o   ślubach,   dzieciach,   rzucając   obiecującą   karierę,   ponieważ 
zakochała się po uszy!

-   Chodź,   spływamy   stąd   -   powiedział   Nate,   obejmując   ją   w   pasie   i 

prowadząc do wyjścia.

Portier wyglądał na bardzo zadowolonego, że się jej wreszcie pozbywa.

-   Susan.   -   Gdy   znaleźli   się   na   parkingu,   Nate   położył   ręce   na   jej 

ramionach i zamknął oczy, jak gdyby usiłował zebrać myśli. - Jesteś ostatnią 
osobą, której bym się tu spodziewał.

-   Jasne   -   odparła   chłodno.   -  Gdy   się   pobierzemy,   będę   zdecydowanie 

nalegała, byś informował mnie o swoich planach.

Nate otworzył szeroko oczy.

- Gdy się pobierzemy?

- Chyba nie sądzisz, że wydałam sześć tysięcy dolarów za jedną kolację w 

jakiejś luksusowej restauracji?

- Ale…

- Dzieci też będą. Myślę, że poradzę sobie jakoś z dwójką, ale będziemy 

się nad tym zastanawiać, kiedy przyjdzie na to czas.

Po raz pierwszy, odkąd go poznała, Nate Townsend zaniemówił.

- Pewnie się zastanawiasz, jak zamierzam rozwiązać sprawę mojej kariery 

zawodowej   -   powiedziała,   uprzedzając   jego   pytanie.   -   Na   razie   nie   jestem 
całkiem pewna, co zrobię. Ponieważ nie mam jeszcze trzydziestki, myślę, że 
możemy poczekać z dziećmi jeszcze kilka lat.

- Ja mam trzydzieści trzy lata. Chciałbym założyć rodzinę jak najszybciej.

Głos Nate'a brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle i Susan przyjrzała mu się 

bacznie, w obawie, czy nie przeżył zbyt wielkiego wstrząsu. Bo ona przeżyła!

- W porządku, możemy zaplanować naszą rodzinę od razu - zgodziła się. - 

Ale zanim powrócimy do rozmów o dzieciach, chcę cię spytać o coś ważnego. 
Czy jesteś skłonny zmieniać zabrudzone pieluchy?

Kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu, po czym kilkakrotnie skinął głową.

background image

- No to w porządku. - Susan popatrzyła na Michelle, która przytuliwszy 

głowę do jej ramienia, zamknęła oczy. Najwyraźniej wydarzenia dzisiejszego 
dnia bardzo ją zmęczyły.

- Co z kolacją? - spytał Nate, delikatnie odgarniając jedwabiste włoski z 

czoła dziecka. - Michelle dłużej już nie wytrzyma.

- Nie martw się. Kupię coś po drodze do domu. - Machnęła z rezygnacją 

ręką. - Guzik z pętelką! Nie mam już przecież ani grosza.

Nate uśmiechnął się szeroko.

- Ja coś kupię. Spotkamy się u ciebie za pół godziny.

- Dziękuję.

- Nie - szepnął Nate, patrząc jej głęboko w oczy.

- To ja ci dziękuję.

Pocałował   ją   czule   i   namiętnie,   sprawiając,   że   serce   omal   jej   nie 

wyskoczyło z piersi.

- Nate - powiedziała z zamkniętymi oczyma.

- Hmm?

- Naprawdę cię kocham.

- Wiem o tym. Ja cię również kocham. Zdałem sobie z tego sprawę w 

dniu, gdy kupiłaś stroganowa w Western Avenue Deli i próbowałaś stworzyć 
pozory, że przyrządziłaś go sama.

Otworzyła szeroko ciemne oczy i spojrzała na niego.

- Ale ja sobie tego wtedy nie uświadamiałam. Przecież ledwie się wtedy 

znaliśmy.

Pocałował ją w czubek nosa.

- Niemal od pierwszej chwili, gdy cię poznałem, byłem pewien, że moje 

życie straci dla mnie sens, jeśli nie będziesz go ze mną dzielić.

Te   romantyczne   słowa   wzruszyły   ją   bardzo.   Otarła   łzę   spływającą   z 

kącika oka.

background image

-   Lepiej...   lepiej   zabiorę   Michelle   do   domu   -   powiedziała,   pociągając 

nosem.

Nate otarł kciukiem łzy z jej policzka, zanim ją pocałował.

- Będę niebawem - obiecał.

Rzeczywiście. Susan zdążyła zaledwie wejść z Michelle do domu i ułożyć 

ją do snu, gdy rozległo się delikatne pukanie do drzwi.

Przebiegła na palcach po dywanie i otworzyła je. Przyłożyła palec do ust.

- Kupiłem chińszczyznę.

- Świetnie.

Pociągnęła   go   do   kuchni,   pokazując   mu   po   drodze   Michelle,   śpiącą 

słodko w rogu kanapy. Wzięła drugą poduszkę i ułożyła ją tak, by zabezpieczyć 
dziecko przed ewentualnym upadkiem.

- Będziesz dobrą matką - szepnął, całując ją w czoło.

Nate postawił dużą białą torbę na stole i wyjął z niej pięć obwiązanych 

sznurkiem pudełek.

- Kurczę z czosnkiem, kluski smażone na patelni, wołowina z imbirem i 

naleśniki z warzywami. Czy sądzisz, że to wystarczy?

- Zamierzasz nakarmić pluton wojska?

- Mówiłaś, że jesteś głodna.

Susan nałożyła sobie pełny talerz i usiadła obok Nate'a, opierając stopy na 

siedzeniu drugiego krzesła. Jedzenie było wyborne i po pierwszych paru kęsach 
postanowiła,   że   skoro   Nate   może   jeść   pałeczkami,   ona   również   powinna 
spróbować.

Nate roześmiał się, obserwując jej niezdarne próby, po czym pocałował ją 

w kącik ust.

- A co jest tam? - spytała, wskazując pałeczką na piąte pudełko.

- Zapomniałem.

background image

Zaciekawiona, sięgnęła po pudełko i otworzyła je. Utkwiła spojrzenie w 

Nacie.

- Czarne aksamitne puzderko.

-   Ach   tak,   rzeczywiście,   teraz   przypominam   sobie,   że   szef   kuchni 

wspomniał coś o tym, że czarny welwet jest specjalnością miesiąca.

Susan   wpatrywała   się   nadal   w   puzderko,   jak   gdyby   czekała,   że   samo 

wyskoczy z opakowania i otworzy się, ujawniając zawartość.

- Mogłabyś je otworzyć i sprawdzić, co tam jest.

W   milczeniu   zrobiła   to,   o   co   ją   prosił.   Wyjęła   puzderko   i   podniosła 

wieczko. Aż jęknęła na widok brylantu ogromnej wielkości.

- Kupiłem go w czasie pobytu w San Francisco - powiedział Nate tak 

obojętnym tonem, jak gdyby rozmawiali o pogodzie.

Samotny brylant przyciągał jej wzrok jak magnes.

- To najpiękniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek widziałam.

- Ja też. Rzuciłem na niego tylko jedno spojrzenie i kazałem jubilerowi, 

by go zapakował.

Wydawał się bardziej zainteresowany wołowiną z imbirem i kluskami niż 

rozmową na temat czegoś tak zwyczajnego, jak pierścionek zaręczynowy.

- Chciałbym ci jeszcze powiedzieć, że również będąc w San Francisco, 

złożyłem   ofertę   kupna   zespołu   Cougars.   To   zawodowa   drużyna   baseballa, 
mówię na wypadek, gdybyś nie wiedziała.

- Drużyna baseballa? Będziesz właścicielem drużyny baseballa?

- Tak. Nie otrzymałem jeszcze odpowiedzi na ofertę, ale gdyby to nie 

wyszło,  może   udałoby  mi   się  namówić   do sprzedaży  właściciela  New  York 
Wolves.

Mówił   o   tym,   jak   gdyby   chodziło   o   kupno   samochodu,   nie   zaś   o 

wyłożenie milionów dolarów.

- Ale cokolwiek się stanie, Seattle zawsze będzie naszym domem.

Susan pokiwała głową, choć nie bardzo wiedziała, dlaczego.

background image

Nate odsunął talerz i wyjął puzderko z jej bezwolnych rąk.

- Myślę, że powinienem włożyć ci go na palec.

Susan   znów   posłusznie   skinęła   głową.   Jedzenie   ciążyło   jej   w   żołądku 

niczym   ołowiana   kulka.   Z   przyzwyczajenia   wyciągnęła   prawą   rękę. 
Uśmiechnąwszy się, ujął jej lewą dłoń.

- Musiałem wybrać wielkość na oko - powiedział, delikatnie wyjmując 

pierścionek z puzderka. - Kazałem jubilerowi zrobić piątkę, masz takie szczupłe 
palce. - Pierścionek dał się bez trudu wsunąć na palec, pasował idealnie.

Susan nie mogła oderwać wzroku od klejnotu. Nigdy nie marzyła nawet o 

czymś tak przepięknym.

- Nie odważę się przechodzić w nim obok wody - szepnęła.

- Obok wody? Dlaczego?

- Gdybym do niej wpadła, poszłabym na dno, tak jest ciężki.

- Uważasz, że jest za duży?

- Jest doskonały.

Nate pocałował z czułością jej drżące wargi.

- Chciałem cię poprosić o rękę tego wieczora, gdy wróciłem z podróży. 

Mieliśmy zjeść razem kolację, pamiętasz?

Jak mogłaby o tym zapomnieć? To było wkrótce po przeczytaniu przez 

nią artykułu o Nacie w Business Monthly. W dniu, kiedy zawalił się jej cały 
świat.

-   Wspominaliśmy   o   twojej   karierze   zawodowej,   ale   chciałbym   ci 

zaproponować jeszcze coś innego.

- Tak?

- Co byś powiedziała, gdybym zaproponował ci odejście z H&J Lima?

- Czemu?

- Ponieważ zamierzam rozkręcić produkcję latawców. Planuję otwarcie 

dziesięciu   sklepów   w   strategicznych   miastach   w   całym   kraju. 

background image

Przeprowadziliśmy   już   wstępny   sondaż,   z   którego   wynika,   że   będzie   to 
absolutny hit. Ale... - zawiesił głos - ...brakuje mi niezwykle ważnego członka 
zespołu.   Potrzebny   mi   ekspert   w   dziedzinie   marketingu   i   byłoby   wspaniale, 
gdybyś zechciała objąć to stanowisko.

-   Cóż   -   powiedziała,   podejmując   jego   grę   -  ale   pamiętaj,   że   zażądam 

najwyższego   wynagrodzenia,   wysokiej     premii,     czterodniowego     tygodnia 
pracy,   zabezpieczenia   emerytalnego,   opieki   zdrowotnej   i   urlopu 
macierzyńskiego.

- Załatwione.

-   Naprawdę   nie   wiem,   Nate,   mogą   być   problemy   -   zawiesiła   głos, 

pozwalając mu sądzić, że się namyśla. - Ludzie będą plotkowali.

- Dlaczego?

-   Ponieważ   zamierzam   sypiać   z   szefem.   A   jakiś   stary   mamut   pewnie 

będzie uważał, że w taki właśnie sposób załatwiłam sobie pracę.

- A niech sobie gadają. - Roześmiał się, chwytając ją w pasie i sadzając 

sobie na kolanach. - Czy już ci mówiłem, że za tobą szaleję?

Skinęła głową, patrząc mu w oczy.

- Jest jedna rzecz, którą powinniśmy sobie wyjaśnić na przyszłość, Nacie 

Townsend. Żadnych sekretów! Zrozumiałeś?

- Słowo skauta! - Podniósł dwa palce do góry. - Robiłem tak, gdy byłem 

dzieckiem. To oznacza, że mówię bardzo poważnie.

-   Hm   -   zamruczała   Susan   -   ponieważ   jesteś   w   tej   chwili   skłonny   do 

przysiąg, chciałabym wymóc na tobie jeszcze kilka.

- Na przykład?

Zamiast   odpowiedzi   zbliżyła   twarz   do   jego   twarzy   na   odległość 

centymetra i, tak jak ją kiedyś sam; nauczył, obrysowała koniuszkiem języka 
jego wargi.

- Susan, na miłość boską...

Cokolwiek miał na myśli, nie zdążył tego powiedzieć, przeszkodził mu 

bowiem   dzwonek   do   drzwi.   Susan   podniosła   głowę.   Minęła   chwila,   zanim 

background image

uporządkowała   poplątane   myśli   i   uświadomiła   sobie,   że   to   Emily   i   Robert 
wstąpili po Michelle, wracając z kolacji z szefem.

Chciała   się   zsunąć   z   kolan   Nate'a,   on   jednaki   zaprotestował 

niezadowolonym pomrukiem i mocniej ją do siebie przytulił.

- Ktokolwiek to jest, niech sobie idzie - szepnął jej do ucha.

- Nate…

- Rób dalej to, co przedtem i zapomnij, że ktoś stoi za drzwiami.

- To Emily i Robert.

Nate puścił ją niechętnie.

Gdy Susan otworzyła drzwi, Emily wpadła do salonu jak wystrzelona z 

katapulty,   stanęła   pośrodku   i   rozejrzała   się   dookoła.   Za   nią   wszedł   Robert, 
równie wściekły. Susan nigdy nie widziała go w takim stanie.

- Co się stało? - spytała z bijącym sercem.

- Nas   o to pytasz?

-   Robercie   -   Emily   położyła   łagodnie   rękę   na   ramieniu   męża   -   nie 

denerwuj się tak. Zachowaj spokój.

-   Nie   denerwuj   się?   -   wykrzyknął.   -   W   połowie   drinka   po   kolacji 

wrzasnęłaś tak, że omal nie umarłem z przerażenia, a teraz każesz mi zachować 
spokój?

- Emily - zaczęła jeszcze raz Susan - może powiesz wreszcie, co się stało?

-   Czy   jest   tu   Nate?   -   przerwał   jej   Robert,   zaciskając   pięści.   -   Chcę 

pogadać z nim na osobności!

- Robercie! - wykrzyknęły chórem obie siostry.

- Czy ktoś wymienił moje imię? - spytał Nate, wychodząc z kuchni.

Emily podbiegła do męża, opierając dłonie na jego szerokiej piersi.

- Kochanie, uspokój się. Nie ma powodu do takich nerwów.

background image

Susan była kompletnie zbita z tropu. Nigdy nie słyszała, by szwagier tak 

podnosił głos.

- Nie uda mu się to! - krzyczał Robert, wyrywając się z rąk żony.

-   Ale   co?   -   spytał   Nate   ze   spokojem,   który   doprowadził   Roberta   do 

jeszcze większej furii.

- Odebrać mi córkę!

- Co takiego? - Susan dziwiła się, że Michelle może spać w całym tym 

zamieszaniu. - Myślę, że będzie lepiej, jeśli zaczniesz od początku - powiedziała 
Susan,   zapraszając   wszystkich   do   kuchni.   -   To     z     całą     pewnością   jakieś 
nieporozumienie.   Usiądźcie,   zaparzę   trochę   bezkofeinowej   kawy   i 
porozmawiamy rozsądnie.

Robert usiadł przy stole, podpierając głowę rękami.

- Mów! - ponagliła go Susan, spoglądając na siostrę.

- No więc, jak już ci wspominałam, jedliśmy kolację z szefem Roberta i...

- Przestań powtarzać w kółko to samo, przecież o tym dawno już wiedzą - 

przerwał jej Robert. - Zacznij od tego, jak przeszliśmy do sali koktajlowej.

- Dobrze, tam się to właśnie stało, prawda?

Susan popatrzyła na Nate'a, ciekawa, czy podobnie jak ona nie może się w 

tym wszystkim połapać. Ani Emily, ani Robert nie powiedzieli jeszcze do tej 
pory nic sensownego.

- I co dalej? - ponagliła siostrę, zniecierpliwiona.

- Mówiłam już, że siedzieliśmy w sali koktajlowej  przy   drinku.   W   rogu 

stał telewizor. Nie interesowałam się programem, nagle jednak zobaczyłam na 
ekranie ciebie z Michelle.

- Wrzasnęła tak głośno, że omal nie udławiłem się krwawą mary - wszedł 

jej   w   słowo   Robert.   -   Poprosiliśmy   wszystkich   o   ciszę,   by   słyszeć   słowa 
komentatora,   który   powiedział,   że   zabrałaś   moją   córkę   na   tę...   tę   aukcję 
kawalerów.   Wtedy   pokazali   Michelle,   która   wskazywała   paluszkiem   Nate'a, 
wołając "tata".

- Co doprowadziło Roberta do wybuchu wściekłości - dodała Emily.

background image

- O Boże! - Susan osunęła się na krzesło, marząc, by skryć się w jakiejś 

mysiej dziurce i obudzić się za dziesięć lat.

-   Czy   mówili   coś   jeszcze?   -   spytał   Nate,   z   trudem   usiłując   ukryć 

rozbawienie.

- Tylko tyle, że szczegóły podadzą o jedenastej.

- Żądam wyjaśnień! - powiedział Robert, przeszywając wzrokiem Nate'a.

- To bardzo proste - wzruszyła ramionami Susan. - Przyjrzyj się... Nate 

ma na sobie garnitur bardzo podobny do twojego. Ten sam odcień brązu. Z 
daleka Michelle wzięła cię za niego.

- Naprawdę?

- Oczywiście. Poza tym "tata" jest jedynym słowem, jakie zna…

- Michelle wie doskonale, kto jest jej ojcem - powiedział Nate spokojnie. - 

Nie potrzebujesz się o to martwić.

- Susan - przerwała im nagle Emily - od kiedy masz ten brylant? Wygląda 

na pierścionek zaręczynowy.

-   Bo   to   jest   pierścionek   zaręczynowy   -   powiedział   Nate,   sięgając   po 

ostatniego   naleśnika.   Zamilkł   i   spojrzał   na   Susan.   -   Chyba   nie   masz   nic 
przeciwko temu, że zdradzam naszą małą tajemnicę.

- Jasne że nie. Powiedz im.

- Na którym to było kanale? - spytał Nate. 

Emily powiedziała mu.

- Pewnie w wiadomościach - wymamrotała Susan.

- O mój Boże! - wykrzyknęła Emily. - Zawsze byłam pewna, że jeśli 

zobaczę cię w wiadomościach telewizyjnych, to stanie się to z okazji jakiejś 
wielkiej transakcji handlowej. W najśmielszych marzeniach nie zakładałam, że 
powodem mógłby być mężczyzna. Czy opowiesz mi, co się wydarzyło?

- Może kiedyś… - Ona też nie spodziewała się, że mogłaby tak postąpić z 

powodu mężczyzny, ale przecież był to mężczyzna szczególny. Nawet więcej 
niż szczególny.

background image

- No cóż, skoro mamy zostać szwagrami, sądzę, że mogę zapomnieć o 

tym   nieszczęsnym   incydencie   -   powiedział   Robert   wspaniałomyślnie, 
odzyskawszy zimną krew.

-   Świetnie,   bardzo   chciałbym,   żebyśmy   zostali   przyjaciółmi.   -   Nate 

uścisnął dłoń Robertowi.

- Naprawdę macie zamiar się pobrać? - spytała siostrę Emily.

Susan   i   Nate   uśmiechnęli   się   do   siebie   i   pokiwali   jak   na   komendę 

głowami.

- Kiedy?

- Wkrótce - odrzekł Nate. Jego oczy mówiły, że im szybciej, tym lepiej.

Susan   poczuła,   że   się   rumieni,   ale   zależało   jej   na   tym,   by   pójść   jak 

najszybciej do ołtarza w równym stopniu, jak jemu.

-   Susan   nie   tylko   zgodziła   się   zostać   moją   żoną,   lecz   również 

zdecydowała, że obejmie stanowisko dyrektora do spraw marketingu w Windy 
Day Kites.

- Odchodzisz z H&J Lima? - zdziwił się Robert, nie dowierzając własnym 

uszom.

- Muszę. - Przysunęła się do Nate'a, obejmując go w pasie i uśmiechając 

się do niego. - Właściciel złożył mi propozycję nie do odrzucenia.

Uśmiech   Nate'a   przypominał   pogodny   letni   dzień.   Susan   przymknęła 

oczy, rozkoszując się ciepłem, bijącym od mężczyzny, który nauczył ją miłości, 
radości życia i deszczowych pocałunków.