kazusy do rozwi±zania w grupach, Prawo karne


Kazus nr 5

Franciszek K. był kierowcą w firmie transportowej „Truckcar” w Z. Firma uzyskała bardzo dobry kontrakt na dostarczenie dużej ilości towarów z miejscowości Z. do portu w G. Z uwagi na posiadanie tylko czterech samochodów ciężarowych, dyrektor firmy Jarosław B. zaproponował kierowcom pracę w godzinach nadliczbowych, oferując bardzo wysokie dodatkowe wynagrodzenie. Franciszek K. przystał na tę propozycję i zobowiązał się do pracy po 12 godzin dziennie w czasie realizacji kontraktu. Ciężarówka, którą użytkował Franciszek K., była starym samochodem marki Volvo F 12 zakupionym przez firmę transportową „Truckcar” na wyprzedaży od jednego z niemieckich przedsiębiorstw. Ze względu na nienajlepszy stan techniczny samochód ten ulegał częstym awariom. Szczególnie dokuczliwe były kłopoty z oświetleniem pojazdu, które wielokrotnie było naprawiane przez Franciszka K. We czwartek późnym popołudniem po załadowaniu pojazdu Franciszek K. zauważył uszkodzenie tylnego oświetlenia samochodu. Wykrytą awarię zgłosił dyrektorowi firmy prosząc o przełożenie wyjazdu na następny dzień ze względu na fakt, iż sam nie był w stanie usunąć uszkodzenia. Dyrektor nie zgodził się na przełożenie wyjazdu twierdząc, że jeśli towar nie zostanie dostarczony we czwartek wieczorem do portu w G., to firma poniesie wielkie straty. Zagroził również Franciszkowi K., że jeśli odmówi wyjazdu, to zostanie zwolniony z pracy. Po rozmowie z dyrektorem Franciszek K. wyruszył w drogę. Po zapadnięciu zmierzchu został zatrzymany przez patrol policyjny z powodu braku oświetlenia tyłu pojazdu. Zdarzenie miało miejsce na autostradzie i jeden z policjantów ze względu na bezpieczeństwo nadjeżdżających pojazdów położył na jezdni czerwone światło ostrzegawcze sygnalizujące, że na poboczu stoi nieoświetlony pojazd. Policja poleciła Franciszkowi K., aby pojechał do pobliskiego miasteczka i tam naprawił uszkodzone oświetlenie lub — gdyby okazało się to niemożliwe — spędził tam noc. Samochód policyjny miał jechać z tyłu i oświetlać pozbawioną świateł ciężarówkę. Samochód policyjny stał przed pojazdem Franciszka K., dlatego też zanim ciężarówka ruszyła, jeden z policjantów zabrał z jezdni światło ostrzegawcze. W chwilę później na wjeżdżającą na autostradę ciężarówkę wpadł jadący z prędkością 110 km/h samochód osobowy. W wyniku zderzenia kierowca tego pojazdu oraz pasażer odnieśli śmiertelne obrażenia. Franciszek K. oraz dwaj policjanci nie doznali żadnego uszczerbku. Dozwolona prędkość na tej autostradzie wynosi 110 km/h.

Kazus 6

Jakub Z. prowadził w nocy samochód osobowy marki Fiat 126p w terenie niezabudowanym. Jechał z prędkością 60 km/h. Nawierzchnia drogi była śliska i padał drobny deszcz. Z uwagi na nadjeżdżające z przeciwka samochody włączone miał światła mijania. Nagle w zasięgu reflektorów dojrzał kontur sporego przedmiotu leżącego na prawym pasie jezdni. Natychmiast rozpoczął hamowanie. Mimo to pojazd uderzył w przeszkodę. Okazało się, iż był to Marian G., który zginął na miejscu.

Biegły ustalił, iż śmierć nastąpiła na skutek ogólnych obrażeń wewnętrznych powstałych po uderzeniu samochodem. Marian G. miał w chwili śmierci 2 promile alkoholu we krwi i prawdopodobnie spał na drodze. Tuż przed wypadkiem opuścił znajdujący się 100 m od drogi zajazd „Raba”. Biegły ustalił, iż z uwagi na rodzaj nawierzchni, warunki atmosferyczne i drogę hamowania prędkość, przy której Jakub Z. mógł zatrzymać pojazd przed przeszkodą pojawiającą się w świetle włączonych świateł mijania wynosiła 40 km/h.

W miejscu wypadku nie stwierdzono ruchu pieszych. Natomiast 300 m wcześniej na prawym poboczu drogi znajdowała się tablica reklamowa z napisem „Zajazd Raba — 400 metrów”.

Przesłuchiwany Jakub Z. zeznał, iż wielokrotnie przejeżdżał tą drogą i nigdy w tym miejscu nie było pieszych, tablicy zaś reklamowej nie widział. Stwierdził nadto, iż nie miał takiego obowiązku, skoro kierowca ma zwracać uwagę jedynie na znaki drogowe.

Kazus nr 10

Jan W. mieszkał samotnie w swojej willi pod Krakowem. Ponieważ obawiał się napadów rabunkowych, w ogrodzie trzymał groźnego psa, któremu zawsze, gdy odwiedzali go znajomi, zakładał kaganiec. Pewnego dnia do jego domu przyszedł elektryk Cecylian F. w celu dokonania bieżącego przeglądu instalacji elektrycznej. Jan W. zapomniał o założeniu psu kagańca, a także o uprzedzeniu elektryka o tym, że pies był specjalnie tresowany i należy unikać z nim wszelkich kontaktów. Jan W. nie zamknął psa i ten biegając swobodnie po ogrodzie zaatakował elektryka pracującego przy oświetleniu na zewnątrz budynku. Przerażony ranami powstałymi w wyniku ugryzienia Cecylian F. chciał natychmiast udać się na pogotowie, lecz po wielokrotnych zapewnieniach Jana W. o tym, że pies był szczepiony, zrezygnował z tego. Po tygodniu rany na nodze zaczęły ropieć, pojawiły się również wyraźne objawy zakażenia. Cecylian F. udał się wieczorem do szpitala na tzw. „ostry dyżur”, lecz pracująca tego dnia doktor Halina W. obchodziła swoje imieniny pijąc alkohol z personelem szpitala. Nie dokonując dokładnych oględzin odesłała Cecyliana F. do domu, polecając mu, aby stawił się w rejonowej przychodni następnego dnia. Gdy nazajutrz Cecylian F. udał się do lekarza, ten oświadczył, że jego stan jest tak ciężki, iż dla ratowania życia niezbędna jest amputacja nogi. Cecylian F. został hospitalizowany, lecz nie wyraził zgody na dokonanie tego zabiegu. Kilka dni później zmarł w wyniku zakażenia krwi. Biegły z zakresu medycyny sądowej orzekł po przeprowadzeniu sekcji zwłok, że gdyby doktor Halina W. zbadała Cecyliana F. i udzieliła mu pomocy lekarskiej, to istniało wysokie prawdopodobieństwo uratowania nogi Cecyliana F. oraz że możliwe było zapobieżenie jego śmierci. Stwierdzono ponadto, że przyczyną zakażenia było przedostanie się do krwi smarów, którymi pobrudzone było robocze ubranie elektryka. Ustalono również, że pies Jana W. nie był szczepiony.

Kazus nr 8

Jacek W. i Zygmunt M. wybrali się na narty na Kasprowy Wierch. Mimo łączącej ich od dawna przyjaźni , w ostatnim okresie stosunki między nimi uległy znacznemu ochłodzeniu. Powodem tego był fakt nawiązania przez Zygmunta M. bliskich kontaktów z byłą dziewczyną Jacka W. Pod powierzchnią zewnętrznie poprawnych stosunków między oboma mężczyznami kryła się głęboka nienawiść Jacka W. do Zygmunta M. Wielokrotnie w gronie najbliższych przyjaciół Jacek W. odgrażał się, że gdyby tylko miał sposobność, to zabiłby Zygmunta M. Jadąc do Zakopanego Jacek W. siedział w miejscu, gdzie leżały narty. Korzystając z okazji rozkręcił wiązanie w jednej z nart Zygmunta M. tak, iż po kilku zjazdach winno ono oderwać się od narty. Jacek W. wiedział, że Zygmunt M. jest początkującym narciarzem i oderwanie się wiązania podczas zjazdów po trudnym stoku Kasprowego Wierchu może spowodować upadek, którego konsekwencji nie da się przewidzieć. Obaj mężczyźni jeździli na nartach cały dzień i mimo tego, że udało im się zjechać 10 razy, nic nie stało się z nartami Zygmunta M. Około godz. 16.30 w okolicach górnej stacji kolejki było tylko kilka osób. Jacek W. i Zygmunt M. rozpoczęli ostatni zjazd będąc praktycznie sami na stoku. Jechali mało uczęszczaną trasą. W pewnym momencie, gdy znajdowali się w miejscu niewidocznym ani z dolnej, ani też z górnej stacji kolejki, jadący przodem Zygmunt M. upadł przy bardzo dużej prędkości. Jacek W. zatrzymał się w pewnej odległości od niego i widząc, że Zygmunt M. nie rusza się przez kilka minut, po wahaniu zjechał na dół, zostawiając go leżącego na stoku. Wiedział, że po nim będą jeszcze zjeżdżać ratownicy TOPR. Sądził jednak, iż mogą oni nie zauważyć leżącego Zygmunta M., ponieważ znajdował się on w miejscu, gdzie jazda była zabroniona, a trasa praktycznie nie sprawdzana przez ratowników TOPR. Przy dolnej stacji kolejki linowej zjadł obiad i spędził kilka godzin w restauracji oczekując wiadomości o Zygmuncie M. Wieczorem udał się do domu do Krakowa. Następnego dnia ratownicy TOPR znaleźli zamarzniętego Zygmunta M. Biegły z zakresu narciarstwa alpejskiego, który dokonywał oględzin nart Zygmunta M. stwierdził, iż w jednej z nich wyrwane zostało wiązanie. Przyczyną uszkodzenia było pęknięcie metalowej prowadnicy stanowiącej podstawę wiązania oraz częściowe wykręcenie śrub w tym wiązaniu. Stwierdził ponadto, że przyczyną wypadku było wyrwanie wiązania oraz słabe umiejętności narciarskie Zygmunta M., a także to, że jechał on trasą, która tego dnia była zamknięta dla narciarzy ze względu na szczególnie niebezpieczne warunki. Biegły lekarz sądowy orzekł, że przyczyną śmierci Zygmunta M. było wychłodzenie organizmu. Stwierdził również istnienie urazu głowy, jakiego doznał Zygmunt M. podczas upadku na wystający kamień. Zdaniem biegłego, gdyby Zygmunta M. zabrano ze stoku i udzielono mu natychmiastowej pomocy lekarskiej, zostałby uratowany.

Kazus nr 13

Konstanty K. mieszkał wraz z żoną i czteroletnim synkiem w wolno stojącym domu położonym nieopodal jeziora, z dala od innych zabudowań wsi W. Na początku maja 1995 r. żona Konstantego K. pojechała na zakupy do miasta, poruczając mu opiekę nad dzieckiem. Koło południa, kiedy Konstanty K. zabierał się do przygotowywania obiadu, przybiegł do niego — bawiący się dotąd w ogrodzie — synek; powiedział, że chciałby pójść nad jezioro i poprosił ojca o pozwolenie. Konstanty K. z początku kategorycznie odmówił, tłumacząc dziecku, że nie może z nim pójść nad jezioro, bo jest zajęty, a samego go w żadnym razie nie puści. Gdy jednak synek — zaniósłszy się płaczem — dalej nalegał, Konstanty K. ustąpił. Przykazał tylko dziecku, aby było bardzo ostrożne i pod żadnym pozorem nie wchodziło na drewniany pomost, wcinający się w głąb jeziora. (Konstanty K. wiedział, że ów pomost — zaniedbany i w każdej chwili grożący oberwaniem się do jeziora — to ulubione miejsce zabaw jego synka.)

Tego samego dnia — godzinę przed tym, jak dziecko Konstantego K. pobiegło nad wodę — w szuwarach okalających jezioro, w pobliżu drewnianego pomostu Stanisławowi S. ze źle zabezpieczonej klatki wyśliznął się jadowity wąż, którego ukąszenie dla człowieka na ogół kończyło się śmiercią. (Stanisław S. był kolekcjonerem płazów — przebywał na wczasach w M., miasteczku oddalonym o 15 km od wsi W.). Stanisław S. starał się najpierw sam odnaleźć węża, a gdy się to nie powiodło — udał się rowerem do M., aby powiadomić o wszystkim Policję.

Synek Konstantego K. przebywał nad jeziorem blisko godzinę (większość tego czasu — niepomny napomnień ojca — spędził na drewnianym pomoście). W drodze powrotnej do domu przechodząc przez nadbrzeżne szuwary, nadepnął na ukrytego w nich węża; wąż zareagował ukąszeniem i wstrzyknięciem jadu. Po kilkudziesięciu minutach sprowadzeni przez Stanisława S. policjanci znaleźli zwłoki chłopca.

Oceń kwestię odpowiedzialności karnej Konstantego K. oraz Stanisława S. Czy rysowałaby się ona inaczej, gdyby założyć, że przebieg wypadków poprzedzających bezpośrednio śmierć chłopczyka był inny, a mianowicie, że nie został on ukąszony przez węża, ale utonął, wpadając wskutek pośliźnięcia się z pomostu do jeziora?

Kazus nr 3

Robert Z. przeżywał załamanie psychiczne spowodowane stratą pracy i niewłaściwym ulokowaniem pieniędzy. Nie widział sensu życia i wielokrotnie stwierdzał, że popełni samobójstwo. Jego żona Anna Z. starała się skontaktować go z lekarzem, ale Robert Z. odmawiał. Od czasu jednak, gdy zauważyła, że zakupił broń, starała się pilnować go na każdym kroku. Poprosiła nawet swoją teściową o pomoc. Pewnego dnia w trakcie porządków papiery znalazła leżącą niedaleko biurka męża na podłodze kartkę, która ku jej przerażeniu okazał się brudnopisem listu, w którym mąż wyjaśnia przyczyny planowanego samobójstwa. Pokazała list sprzątającej razem z nią teściowej i szybko poszła szukać go w domu. Zastała go w kuchni, jak stał patrząc przez okno i równocześnie mierząc do siebie z pistoletu. Krzyknęła głośno i podbiegła błyskawicznie do niego podbijając mu rękę w której trzymał pistolet, w tym samym momencie w którym wystrzelił z pistoletu. Wystrzelona z pistoletu kula trafiła wchodzącą za Anną Z bocznymi drzwiami do kuchni matkę Roberta. Zginęła na miejscu.

Okazało się, że matka Roberta rzuciwszy tylko okiem na list pobiegła za synową, która w zaaferowaniu tego nie zauważyła.

Oceń odpowiedzialność Roberta Z. i Anny Z. Jak przedstawiałaby się odpowiedzialność Anny, gdyby kula odbita rykosztem trafiła Roberta w ramie i spowodowała średni uszczerbek na zdrowiu.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
kazusy z postaci zjawiskowych - do rozwi+zania w grupach], Prawo karne, Prawo Karne
kazusy ze sprawczych postaci wsp dzia ania z cz. rozwi zaniem, Prawo karne
Kazusy do środków przymusu, PRAWO, POSTĘPOWANIE KARNE
4. budowa k.k.- do wyslania, Prawo karne
18 kazusy, Prawo karne
Prawo karne , Materiały do prac-studia
kazusy miedzyn, Prawo, prawo karne
Kazusy, notatki prawo karne
kazusy kontr, Prawo, prawo karne
Kazusy formy stadialne, Prawo, prawo karne
Prawo karne nieletnich Od opieki do odpowiedzialności
kazusy nieumyslnosc, Prawo karne
kazusy dotyczące błędu, Prawo karne, Prawo Karne
kazusy-zaniechanie, Prawo, prawo karne
2. 13-17 kazusy, Prawo karne
ochrona dziecka poczetego - kazusy studenci, Prawo, Prawo Karne, Prawo karne szczegolne skany kazus
wniosek o skierowanie sprawy karnej do mediacji, Prawo karne

więcej podobnych podstron