Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci

background image

Courths-Mahler Jadwiga

I będę ci wierna aż do śmierci

background image

I

Zerwała się ze snu przerażona. Przecież wyraźnie słyszała, jak

ktoś wołał ją po imieniu: "Renato, Renato"! Wpatrywała się w świt

poranku, jak gdyby czekała, że znów usłyszy swe imię, lecz na

próżno. Dokoła panowała cisza. Skupiła myśli i z wolna wstała z

łóżka. Ubierając się, wciąż nadsłuchiwała. Czyżby rzeczywiście

wszystko wokoło niej zamarło?

Zwykle słyszała o tej porze tupot biegających dzieci i wzajemne

ich nawoływania się. Dziś jednak była przerażająca pustka i złowroga

cisza. Od chwili gdy przekroczyła próg swego mieszkania, czuła się

jak liść porwany wichrem i unoszony w dal nieznaną. Opanowało ją

uczucie lęku. Otworzyła okno i zaczęła biegać po pokojach, w których

meble stały w nieładzie, dywany leżały nie rozłożone, a w oknach

brakowało firanek.

Czuła się obca we własnym mieszkaniu i trwożliwie rozglądała

się po nim. Znużona powróciła do sypialni. Obok jej łóżka stała

kołyska, zaciągnięta daszkiem z frędzelkami i pełna różnokolorowych

poduszeczek. Usiadła na fotelu, patrząc przed siebie błędnymi oczami

i rozpamiętując ostatnie lata życia.

Jakże surowo obszedł się z nią los! Przed czterema laty była

jedyną spadkobierczynią bogatego przemysłowca Jana Werkenta i

świat uśmiechał się do niej. Zaręczyła się i wyszła za mąż za ślicznego

chłopca, eleganckiego oficera ułanów. A dziś była kobietą złamaną,

opuszczoną przez męża, który ślubował jej wierność przed ołtarzem, a

potem porzucił. Straciła dziecko, które przyszło na świat, gdy była u

background image

szczytu szczęścia, a potem zgasło, gdy umarł jej ojciec i gdy straciła

majątek.

- Ojciec twój zbankrutował i skończył życie samobójstwem! -

złorzeczył jej mąż, rotmistrz Hans von Trachwitz, gdy go widziała

ostatnim razem.

Potem sprzedał jej meble, srebra, ekwipaż, wszystko, co się dało

spieniężyć, by tylko posiąść gotówkę. Zostawił jej tylko bieliznę,

trochę mebli niezbędnych i resztki biżuterii. Opowiadał, że musi

wyjechać do Berlina i szukać posady, by utrzymać siebie i swą matkę.

Trochę mu ludzie współczuli, trochę go żałowali, a potem z wolna

przestali o nim mówić. Renata nie sprzeciwiała mu się. Nieczuła na

wszystko, spakowała swoje rzeczy i gotowała się do wyjazdu.

Oddaliła służbę i widziała, jak handlarze uwijali się koło jej mebli,

które zakupili za psi grosz.

Gdy ostatniego wieczoru na próżno wyczekiwała męża z kolacją,

którą sama przyrządziła, poszła do jego pokoju, by go zawołać.

Znalazła tylko kartkę na biurku:

"Muszę cię opuścić - pisał - gdyż nie mogę z tobą razem

ugruntować sobie egzystencji. Zbyt jesteś zbałamucona, a za mało

praktyczna, a przy tym nic nas nie łączy. Znajomi i przyjaciele twego

ojca z pewnością dopomogą ci, na razie zaś możesz sprzedać swoje

stroje wieczorowe, futra i biżuterię. Skieruję do ciebie odpowiedniego

nabywcę. Wyjeżdżam nie do Berlina, lecz do Ameryki i jeśli mi się

poszczęści, to do mnie przyjedziesz lub będę ci pomagać, a jeżeli nie,

to zapomnij o mnie".

background image

To było wczoraj! Uśmiechnęła się gorzko, czytając list męża, a

później, gdy przyszedł handlarz, sprzedała, co się dało i wyczerpana

upadła na łóżko. Przeszła noc i nic już nie stało na przeszkodzie, by

wyjechać. Z wolna odzyskała spokój i równowagę ducha. Odezwała

się w niej krew przodków, dzielnych kupców i przemysłowców.

Pójdzie w świat z wiarą, że nie zginie. Lepiej podjąć walkę, aniżeli

poddawać się zwątpieniu, choćby nawet ta walka miała być ciężka.

II

Doktor Helman skończył przyjmowanie pacjentów. Wstał od

biurka i zamierzał przejść do pokoju jadalnego, gdy mu służący

oznajmił, że jeszcze jakaś pani prosi o konsultację.

- Czy nie powiedział jej Benedykt, że godziny przyjęć skończyły

się?

- Owszem, powiedziałem, panie doktorze, ale ta dama jest

przyjezdna i prosi, by pan doktor zrobił dla niej wyjątek.

- No to niech Benedykt prędko ją wprowadzi i powie mej żonie,

że spóźnię się parę minut na kolację.

Do gabinetu lekarza weszła młoda kobieta w żałobie. Ze

zdziwieniem patrzył na jej bladą twarz, z której wyglądały wielkie,

ciemne oczy, pełne smutku. Poznał ją natychmiast.

- Panno Renato! - rzekł. Przepraszam, pani von Trachwitz...

Wszakże nie mylę się?...

- Tak jest, panie doktorze... poznał mnie pan! - odrzekła.

background image

Podał jej fotel i poprosił, by spoczęła. Wyglądała bardzo mizernie,

był więc przeświadczony, że przyszła po poradę.

- Co pani dolega? - spytał troskliwie.

Opadła na fotel i opuściła głowę. Potem spojrzała na jego

czerstwą, męską twarz i na jego bystre oczy, które łagodnie

spoglądały na nią.

- Tak, panie doktorze!

Tyle oto pozostało z Renaty Werkent. Ujął jej rękę i mówił ze

współczuciem:

- Widzę, że życie nie szczędziło pani zawodów. Nie można

jednak, droga pani Renato, poddawać się cierpieniom, ani też tracić

odwagi.

Uśmiechnęła się boleśnie.

- Czy słyszał pan doktor o moich nieszczęściach?

- Wiem, że umarł przezacny ojciec pani i że wraz z nim straciła

pani cały majątek.

- To jeszcze nie wszystko, panie doktorze. W tym samym czasie

umarła moja córeczka Magdusia i... mąż mnie porzucił. Wyjechał za

ocean, by tam ugruntować sobie egzystencję, ale beze mnie.

Doktor Helman cofnął się przerażony.

- Czy podobna? Wprost wierzyć mi się nie chce, pani Renato!

- A jednak tak jest - rzekła. - Odkąd straciłam majątek, nie

stanowiłam dla niego żadnej przynęty.

- To po prostu oburzające! - rzekł lekarz.

background image

- Oswoiłam się jednak z tym wszystkim i całkiem inna kwestia

sprowadziła mnie tutaj. Przyszłam prosić pana doktora, by mi

powiedział, co było przyczyną śmierci mego ojca... Pytanie to spędza

mi sen z powiek... Niech mi pan powie szczerą prawdę.

Zdziwienie odmalowało się na twarzy lekarza.

- Czy nie otrzymała droga pani swego czasu mego listu? Wszak

zawiadomiłem panią, że ojciec jej umarł na udar sercowy.

- Ale czy to prawda? Proszę, niech mi pan doktor potwierdzi to

własnymi ustami.

- Zapewniam panią słowem uczciwego człowieka, pani Renato, że

ojciec jej umarł na serce.

Odetchnęła z ulgą. Widoczne było, że jej kamień spadł z piersi.

- Czy pani miała jakieś wątpliwości? - spytał.

- Mąż mój uporczywie zapewniał mnie, że ojciec mój popełnił

samobójstwo!

- Ależ to nikczemność! Spodziewam się, że pani nie dawała temu

wiary.

- Nie wierzyłam mu, ale bałam się go. Jako zaufany przyjaciel

ojca, wie pan doktor dobrze, że ślub mój przyspieszył ruinę pieniężną

firmy Werkent i S_ka. Toteż myśl, że ojciec targnął się na życie, nie

dawała mi chwili spokoju. Robiłam sobie wyrzuty, że mój posag i

wyprawa pozbawiły firmę środków obrotowych. Proszę, niech mi pan

doktor powie, w jakich okolicznościach ojciec zakończył życie?

Patrzył na nią zaniepokojony.

background image

- Istotnie, ślub pani był dla ojca źródłem ciągłej troski. Znał on

dobrze rotmistrza Trachwitza i wyrzucał sobie nieraz, że zgodził się

na ten związek, jakby przeczuwając, że nie da on pani szczęścia.

Wyposażył panią szczodrą ręką i nie skąpił pieniędzy, sądząc, że tą

drogą uzyska dla pani przywiązanie jej męża. Potem wdał się w

spekulacje giełdowe... a co się później stało, wie pani... Wszystko to

mówię, by panią przekonać, że w tej sprawie orientuję się trafnie i że

słowa moje są wiernym odbiciem prawdy...

- Od szeregu lat - mówił dalej lekarz - ojciec pani cierpiał na wadę

serca i niejednokrotnie zalecałem mu spokój i powstrzymywanie się

od wszelkich silniejszych wzruszeń... Nie przetrzymał upadku swego

przedsiębiorstwa i to było właściwym powodem jego śmierci!

- A więc nie ja wbiłam gwóźdź do trumny ojca? - spytała Renata.

- Nie powinna pani zaprzątać sobie głowy podobnymi zarzutami,

które nie doprowadzą do żadnego celu. Choroba pani ojca była tego

rodzaju, że każde silniejsze zdenerwowanie pociągnęłoby za sobą

katastrofę.

- Mój biedny ojciec! - westchnęła.

- Niech spoczywa w spokoju. Nie życzyłbym mu, by widział

panią w tym stanie, w jakim obecnie znajduje się pani... złamana,

opuszczona i pozbawiona dziecka... Nie... lepiej może, że go Pan Bóg

powołał do Siebie.

- Gdybym go miała, byłabym szczęśliwa! - zawołała Renata

głosem pełnym bólu.

background image

- Nie usiłujmy zmienić tego, co nie da się zmienić! - rzekł doktor

Helman. - Czy wolno mi jednak zapytać, jak pani zamierza urządzić

sobie życie? Nie kieruję się zwykłą ciekawością, lecz raczej troską o

dobro pani, które nie może być dla mnie obojętne, zwłaszcza, że znam

panią jeszcze z czasów, kiedy pani biegała w krótkich sukienkach.

- Bardzo panu doktorowi dziękuję i powiem mu zaraz, co

zamyślam robić... Otóż... chciałabym pracować, by zapomnieć o

moich troskach i zarabiać na utrzymanie, nie będąc nikomu ciężarem.

- Doskonale! - zawołał lekarz. - Bardzo mi się to podoba. Czy

zamierza pani pozostać w Berlinie?

- Na razie tak, sądzę bowiem, że tutaj najłatwiej znajdę zajęcie.

Chciałabym otrzymać posadę damy do towarzystwa osoby starszej,

lub zarząd domu, lub coś w tym rodzaju. Obawiam się natomiast roli

wychowawczyni drobnych dzieci.

- Ponieważ zabiegi pani o wyszukanie sobie zajęcia potrwać mogą

kilka miesięcy, proszę zatem przyjąć do tego czasu gościnę w moim

domu.

- Pan doktor rzeczywiście bardzo jest dla mnie dobry - odparła -

proszę mi jednak wybaczyć, że mu odmówię. Chciałabym od razu

stanąć na własnych nogach, a poza tym bardzo byłabym skrępowana,

wreszcie i państwu sprawiłabym subiekcję. Proszę więc nie brać mi za

złe odmowy.

- Naturalnie, pani Renato. Przykro mi tylko, że w tej chwili nie

mogę nic dla pani zrobić... Tym żywiej to odczuwam, że doznałem od

pani ojca aż nadto dużo dowodów uczynności.

background image

- Łatwo to pan doktor wyrówna. Mając obszerną praktykę i

stykając się z ludźmi, znajdzie pan niewątpliwie okazję do

zarekomendowania mych usług. Poza tym pozwoli pan, że w razie

gdyby żądano ode mnie referencji, powołam się na opinię pana

doktora. Nie mam żadnych świadectw ani rekomendacji, a przecież

bez tego trudno marzyć o zdobyciu posady.

- Zgadzam się jak najchętniej pani Renato i zawsze gotów jestem

pomóc pani. A teraz niech pani powie dobry wieczór mojej żonie i

zostanie u nas na kolacji.

- Pierwszy warunek spełnię z miłą chęcią, ale co do drugiego, to

znów muszę panu doktorowi odmówić, gdyż czekają na mnie w

pensjonacie, w którym się zatrzymałam.

- Znów dostałem kosza - żartował lekarz. - Niech mi pani jednak

powie szczerze, czy pani dysponuje środkami, które jej umożliwią

przetrzymanie czasu, zanim znajdzie pani posadę?

- Doprawdy, jestem panu bardzo obowiązana za jego troskliwość.

Sprzedałam resztki biżuterii oraz kilka sukien wieczorowych i

przypuszczam, że przynajmniej pół roku wytrzymam i że przez ten

czas coś znajdę. Opowiedziałam zatem panu doktorowi wszystko i

pozwolę sobie teraz przywitać się z pańską żoną. Zostawiam panu mój

adres na wszelki wypadek i raz jeszcze dziękuję najserdeczniej za

okazaną mi życzliwość.

Pani doktorowa Helmanowa z niecierpliwością oczekiwała męża i

z trudem mogła uporać się z dziećmi, które co chwila pytały, kiedy

przyjdzie tatuś i kiedy będzie kolacja. Toteż z radością powitała męża,

background image

patrząc zdziwiona na Renatę. Poznała ją, a gdy się dowiedziała, że

straciła dziecko, serdecznie ją ucałowała. Renata z trudem

powstrzymała łzy, widząc jak mała córeczka pani doktorowej tuliła się

do matki, przerażona widokiem obcej osoby. Toteż szybko się

pożegnała z doktorostwem i wybiegła na ulicę.

Podczas kolacji opowiedział doktor Helman swej żonie o

rozmowie z Renatą. Pani doktorowa była mocno wzruszona losem

Renaty.

- Wyobrażam sobie - mówiła - jak musiała cierpieć, wiedząc, że

jest na ustach całego miasta i jak teraz musi się liczyć z każdym

groszem. A jaka była szczęśliwa, wychodząc za mąż, zaślepiona w

swym poruczniku, który, jak się okazuje, jest po prostu szubrawcem,

okradł ją, a teraz porzucił.

- Lepiej - odpowiedział doktor - że to się prędko wyklarowało,

aniżeli gdyby miało się przeciągać całe lata. Renata wydaje mi się z

natury dzielną kobietą, która da sobie w życiu radę.

III

Już trzy miesiące siedziała Renata w Berlinie, nie mogąc znaleźć

żadnego zajęcia. Pilnie studiowała ogłoszenia w gazetach, ale jej

oferty pozostawały bez odpowiedzi, a gdy się przedstawiała,

doznawała odpowiedzi odmownych. A tymczasem jej zasoby

pieniężne topniały i z dnia na dzień upadała na duchu. Te trochę

robótek ręcznych, jakie udało jej się otrzymać, nie mogły zapewnić jej

utrzymania.

background image

Właścicielka pensjonatu radziła Renacie, by przyjęła miejsce

pielęgniarki chorych, a choć zajęcie to wydawało się jej niemiłe, to

jednak z wolna oswajała się z myślą, że nie będzie miała innego

wyboru, zwłaszcza że w danym wypadku będzie mogła liczyć na

poparcie dr Helmana. Wybierała się już nawet w tej sprawie do

doktora, gdy nagle otrzymała od niego list:

"Droga pani Renato! Mam wrażenie, że znalazłem dla pani coś

odpowiedniego. Proszę mnie odwiedzić jutro w południe i przyjąć

zapewnienie mego szacunku i życzliwości".

Była tak zdenerwowana, że męczyła się przez całą noc, nie mogąc

zasnąć. Czyżby znów miała doznać rozczarowania? Traciła już

zaufanie w swe siły i czuła, że jeżeli i tym razem się nie uda, straci

chęć do życia. Punktualnie o dwunastej zadzwoniła do drzwi lekarza.

Przyjął ją rozpromieniony.

- Witam panią, pani Renato, niech pani spocznie. Mam dla pani

dobrą wiadomość.

Serce jej biło w niepewności i z trudem zdołała wymówić kilka

słów podziękowania za pamięć.

- Niech mnie pani posłucha! - mówił doktor. - W zeszłym roku

operowałem niejaką panią Tornau, wdowę, zamożną obywatelkę

ziemską, która potem przebyła u mnie w klinice kilka tygodni. Jest to

osoba niezwykle sympatyczna i kulturalna. Choć całkowicie

odzyskała zdrowie, jednak nie czuje się na siłach, aby sama jedna

mogła prowadzić zarząd dużego domu. Syn jej, kawaler, zajmuje się

gospodarstwem rolnym.

background image

Otóż prosi mnie pani Tornau, bym jej zarekomendował

zastępczynię. Jest tam również gospodyni, do której należy drób i

nabiał, a pani von Tornau poszukuje osoby młodej, inteligentnej, która

by dotrzymywała jej towarzystwa, zastępowała ją w ogólnym

gospodarstwie kobiecym i uzupełniała jej potrzeby duchowe... Mam

wrażenie, pani Renato, że posada ta jest wymarzona dla pani.

- Boję się o tym myśleć, by nie spłoszyć szczęścia, panie

doktorze! - rzekła Renata, naprawdę uszczęśliwiona.

- Tym razem zależy tylko od pani, by nie wypuścić z rąk okazji,

jaka się trafia. Zgadza się pani z niej skorzystać?

- Czy się zgadzam? Ależ naturalnie, panie doktorze! -

odpowiedziała skwapliwie.

- Jest tam jednak pewien warunek... - rzekł lekarz.

- Jaki mianowicie? - spytała zaniepokojona.

- Otóż syn pani von Tornau życzy sobie, aby towarzyszka jego

matki była osobą nie związaną żadnymi względami rodzinnymi, by

całkowicie mogła się poświęcić jego matce i to nie na czas krótki, lecz

na przeciąg kilku lat... Dlatego też uważam za wskazane, by pani

zaakcentowała w swej ofercie, że pani jest wdową, bezdzietną i

niczym nie związaną z rodziną.

- Jeżeli warunek ten jest konieczny, to podam się za wdowę i

wymienię nawet moje panieńskie nazwisko. Jako Renata Werkent

czuć się będę swobodniejszą, a przecież nikogo to nie obchodzi, że

mąż mnie opuścił i wyjechał na drugą półkulę.

background image

- I ja jestem tego zdania, pani Renato, i rad jestem, że pani bez

długiego namyślania się powzięła to rozsądne postanowienie.

Uśmiechnęła się z ironią. Czy mogła się wahać? Czy miała inny

wybór?

- Bylebym tylko odpowiadała wymaganiom! - rzekła.

- Nie święci garnki lepią! - odparł żartobliwie lekarz. - Da pani

sobie doskonale radę, jestem przekonany.

- Jakże jestem panu wdzięczna, jak mam podziękować panu

doktorowi!

- Najlepszym podziękowaniem będzie dla mnie, jeżeli pani czuć

się będzie zadowolona i jeżeli życie pani ułoży się pomyślnie.

- Postaram się, aby życzenia pańskie spełniły się i proszę niech

pan się nie gniewa, jeśli z początku będzie to może szło trochę

kulawo.

- Na pewno pójdzie gładko. Niechże więc pani będzie dobrej

myśli i czeka cierpliwie na moją odpowiedź. Odbierze ją pani

prawdopodobnie w końcu tego tygodnia.

IV

Dwór w Tornau, zwany w okolicy zamkiem, był starą budowlą o

grubych murach i głęboko osadzonych w nich oknach. Front jego

zdobiły cztery kolumny, a obydwa narożniki frontowe dźwigały na

sobie

wieżyczki,

co

mu

naprawdę

nadawało

charakter

średniowiecznego zameczku, zwłaszcza z oddali. Należał on od setek

lat do rodziny von Tornau i utrzymany był z całą starannością,

background image

stanowiąc prawdziwie pańską siedzibę, tak różną od nowoczesnych,

cudacznych willi, mających pretensję do wiejskich dworów.

Majątek ziemski przechodził z pokolenia na pokolenie i choć nie

stanowił magnackich włości, to jednak był to pokaźny szmat roli i

lasu, doskonale zagospodarowany i nie zadłużony. Tornau'owie byli

ludźmi rozumnymi i szli za postępem czasu, więc ziemia ich była w

kulturze inwentarza w doskonałym stanie, a główny folwark takie

miał budynki, że czynił wrażenie jakby małego miasteczka.

Dzisiejszy właściciel, Ralf von Tornau, człowiek młody, gdyż

zaledwie trzydziestopięcioletni, był wyłącznym posiadaczem majątku.

Ojciec jego powrócił z wojny francuskiej jako inwalida i zmarł

wkrótce z ran, które nie chciały się goić, pozostawiając nazwisko i

majątek jedynemu synowi Ralfowi.

Od tej chwili Ralf, który dotychczas prowadził niefrasobliwy

żywot studenta w Bonn, wstąpił w ślady przodków i osiadł na roli,

jako pracowity i dzielny agronom, pod troskliwą opieką kochającej go

i powszechnie szanowanej matki. Jak to bywa na wsi, utrzymywali

liczne stosunki sąsiedzkie, ale bez hucznych i wystawnych przyjęć.

- I na to przyjdzie czas! - mawiała pani von Tornau. - Niech tylko

Ralf wprowadzi pod nasz dach żonę.

Była to jedyna jej troska. Tyle było w sąsiedztwie panienek

ładnych i zamożnych, ale jakoś nic się nie kleiło. Ralf von Tornau był

przystojnym, postawnym mężczyzną. Wysokie czoło znamionowało

inteligencję, a duże, stalowe oczy patrzyły rozumnie, cokolwiek

marzycielsko na świat. Blondyn z ładnym wąsem i zgrabnie

background image

skrojonymi ustami był miły i ujmujący w obejściu, może za poważny

na swoje lata, zwłaszcza w oczach matki.

Dawniej był wesoły, niefrasobliwy i płochy, nagle jednak zmienił

się i spoważniał. Wiedziała, co było tego przyczyną, ale nie poruszała

tego tematu, wiedząc, że to do niczego nie doprowadzi.

* * *

Przed sześciu laty zamierzał Ralf von Tornau ożenić się.

Przedmiotem jego westchnień była urocza blondynka, Melania von

Birkenfeld, córka podupadłego arystokraty. Ralf pokochał ją gorącym

porywem serca, ona zaś podzielała jego uczucia, wcale się z tym nie

kryjąc, gdy nagle dała się unieść zalotności i nieoczekiwanemu

kaprysowi.

Powodem tego był milioner, baron von Berkow, sąsiad Tornau'a,

hodowca koni i pan całą gębą. Baron był bardzo czuły na wdzięki

niewieście i Melania zdołała rozniecić w nim płomień pożądania i

doprowadzić go do ołtarza. Tytuł, olbrzymi majątek i żądza

zakosztowania wszelkich uciech życiowych były silniejsze niż jej

uczucia względem Ralfa. Wolała być damą światową niż czcigodną

matroną, potrząsającą kluczami w Tornau.

Wprawdzie baron był mocno podtatusiałym i nieuczonym

życiowo wdowcem i jako mąż, kochanek znacznie mniej

pociągającym niż Ralf, ale i najpiękniejszy mężczyzna - rozumowała

Melania - znudzi się, zwłaszcza w wiejskim zakątku... W rezultacie

dała pierwszeństwo baronowi, a Ralf musiał się zadowolić dość mętną

background image

wymówką "ofiary dziecinnego wybryku miłości", jak uczucie swe

obłudnie określiła.

Ralf odczuł boleśnie doznany zawód. Gdy jednak usłyszał z ust

ojca Melanii, że był on przeciwny niedobranemu małżeństwu córki,

której w dodatku nie zawahał się nazwać wyrachowaną zalotnicą,

usiłował zagłuszyć w sobie bunt serca. Odleciała go jednak chęć do

małżeństwa i odtąd odnosił się wrogo do kobiet.

Po operacji i po okresie rekonwalescencji, przebytym u doktora

Helmana, pani von Tornau powróciła do majątku syna. Zdając sobie

sprawę, że nie tak prędko doczeka się synowej i czując się osłabioną i

osamotnioną, prosiła Ralfa, by jej wyszukał damę do towarzystwa,

która by jej zarazem ulżyła w gospodarstwie domowym. To właśnie

było przyczyną korespondencji Ralfa z doktorem Helmanem i

zarekomendowania Renaty, która, zdaniem doktora, idealnie nadawała

się do tej funkcji.

W rezultacie odpowiedział Ralf doktorowi, że pani Renata

Werkent mile będzie widziana przez jego matkę i przez niego samego.

* * *

Ralf von Tornau powrócił z pola. Zeskoczył z konia i rzucił cugle

forysiowi, który poprowadził wspaniałego wierzchowca do stajni i

natychmiast starannie go wytarł, rozkulbaczył i przywiązał do żłobu.

Foryś - pomocnik stangreta. Dziedzic był przy tym obecny, a potem

przeszedł przez obszerny dziedziniec, i skierował się ku dworowi,

pogwizdując wesoło i uderzając szpicrutą o cholewy długich butów do

background image

konnej jazdy. Wszedł po schodach na górę do swego pokoju i zmienił

kamizelkę łosiową na lekką szamerowaną piżamę, po czym zszedł na

dół do pokoju jadalnego, gdzie już oczekiwała go matka.

- Jestem mamo! - zawołał. - A jeść mi się chce piekielnie!

Uścisnął matkę i pogładził jej białe włosy. Spoglądała na niego z

miłością swymi dobrymi oczami i uśmiechała się łagodnie.

- Jak się masz, mój chłopcze! - rzekła. - Siadaj koło mnie i zanim

ci podadzą śniadanie, opowiedz, co słychać nowego.

- Wszystko dobrze, mamo. Ludzie pracują przy żniwach, jak się

patrzy. Jeżeli pogoda dopisze, będziemy mieli plony, jak rzadko

którego roku. Poślij żniwiarzom kawy, tylko dużo i zimnej. Niech

gospodyni dopilnuje tego na czas, tak między trzecią a czwartą, gdy

największy żar leci z nieba.

- Sama dopilnuję, Ralfie. A jak się miewa Peterman?

- Całkiem nieźle, mamo. Okazało się, że kosa przecięła mu but i

zraniła go w nogę tylko powierzchownie. Żona robi mu okłady z

arniki i narzeka, że nie może iść do żniwa. Ale trudno, skoro ma

dziurę w nodze, niech siedzi w chałupie! - żartował Ralf. - Arnika -

zioło lecznicze.

- Masz najlepszych ludzi w całej okolicy! - rzekła pani Tornau. -

Sam sobie wychowałeś ich wyrozumiałością i sprawiedliwym

traktowaniem.

- Tak mamo, czynię to z czystego egoizmu, bo najlepiej sam na

tym wychodzę. Ale czuję już zapaszek befsztyku! Nie ma nic lepszego

nad befsztyk, zwłaszcza jeżeli się jest od czwartej z rana na nogach.

background image

Jadł jak wilk, a matka wciąż mu dokładała. Gdy skończył,

odezwała się:

- A pamiętasz, że dziś o czwartej ma przyjechać pani

Werkentowa? Chciałabym pojechać po nią na stację. Czy nie mógłbyś

pojechać razem ze mną? Miałaby od razu wrażenie, że jest w rodzinie.

- Dobrze, mamo, pojadę razem z tobą. Sam jestem trochę ciekaw,

kogo nam zarekomendował doktor Helman.

- Wiesz, Ralfie, obawiam się, czy taka obca osoba nada się do

naszego cichego życia rodzinnego...

- Nie obawiaj się, mamo. Doktor Helman wyraża się o niej bardzo

pochlebnie, a to solidny człowiek i nasz przyjaciel. Pisze on, że pani

Renata Werkent jest wdową po oficerze, osobą taktowną,

wykształconą i zrównoważoną. Czego mama chce więcej?

- To prawda, Ralfie, ale ty znasz moją słabość. Niepokoi mnie,

czy ta pani na przykład dobrze się prezentuje.

- Mamusiu droga! - zawołał wesoło. - Szkoda, że nie zażądałaś

fotografii pani Werkentowej.

- Bałam się, że będziesz ze mnie żartować.

Ralf roześmiał się serdecznie.

- To nie tylko twoja słabość, mamo. Ja też wolę ładne twarze niż

brzydkie, aczkolwiek te ładne... - dodał poważniejąc - nie zawsze są

dobre... W każdym razie chciałbym, mamo, aby pani Werkent

przypadła ci do gustu, inaczej żal mi jej będzie biednej. Jeżeli jest

młoda i zdrowa, nie przypuszczam, aby była odrażająca... Zobaczymy

ją zresztą za kilka godzin. Punktualnie o wpół do piątej zajadę po

background image

mamę, a o piątej będziemy już wiedzieli, jak wygląda nasza

nieznajoma...

Pani von Tornau podała synowi filiżankę czarnej kawy, którą

wypił duszkiem i zbierał się ku wyjściu.

- Czy wyjedziesz jeszcze konno w pole? - zapytała.

- Tak, mamo. Mam się spotkać pod lasem z panem

Diesterkampfem i omówić z nim sprawę nowej lokomobili. Ale

punktualnie o wpół do piątej będę przed gankiem.

- Doskonale. Zdrzemnę się trochę, bo godzinka snu po obiedzie

weszła już u mnie w nałóg.

- To mamie dobrze robi! - rzekł Ralf. - A gdy przyjdzie pani

Werkent, będzie mama miała wszelką swobodę.

- Mam nadzieję, mój Ralfie. Pozdrów pana Diesterkampfa i

poproś go, by powiedział żonie, że odwiedzę ją jutro po obiedzie. Tak

już dawno jej nie widziałam.

Odprowadził matkę do drzwi i pocałował ją w twarz i w rękę.

- Niech mamusia odpocznie godzinkę i będzie gotowa na wpół do

piątej.

V

Ralf usiadł obok matki w kabriolecie i ujął lejce, sam bowiem

powoził. Milczeli jakiś czas oboje, a pani von Tornau wpatrywała się

w opaloną twarz syna. Westchnęła, widząc, że jest nachmurzony i

jakby nieswój.

- Co ci jest mamo, że tak wzdychasz?

background image

- Myślę o tym, czego nie bardzo lubisz słuchać, Ralfie. Czas już

najwyższy, abyś się ożenił, a ty ciągle zwlekasz. Wkrótce zostaniesz

starym kawalerem i kto wie, czy nasz majątek rodzinny nie przejdzie

w obce ręce...

Sposępniał, widocznie niekontent, że matka poruszyła niemiły

dlań temat.

- Na to, by się ożenić, jestem aż nadto młody i czekać mogę

cierpliwie, aż znajdę odpowiednią dla siebie żonę...

- Byle nie trwało to zanadto długo... Powiem ci szczerze, mój

Ralfie, że wątpię w ogóle, czy znajdzie się dla ciebie "odpowiednia"

żona. Zanadto wiele może wymagasz...

Patrzył przed siebie w zamyśleniu. Czy nie był wówczas

przeświadczony, że owa blondynka o kuszących oczach była dla niego

odpowiednia? A przecież w tak brzydki sposób oszukała go! Czy nie

lepiej by zrobił, gdyby się był ożenił z jedną z tych hożych, rumianych

dziewcząt, które mu wskazywała matka?

Ale on wolał się uganiać za wiatrem w polu, niż wprowadzić do

gniazda rodzinnego stateczną, miłą panienkę, która by była rękojmią

jego spokoju i szczęścia. Przecież i matka jego była kiedyś taką

panienką. Gdzież teraz znajdzie tę "odpowiednią", która potrafi umilić

mu życie, a przede wszystkim pozyskać jego serce?

Spojrzał na matkę i odezwał się półgłosem:

- Znajdzie się, znajdzie na pewno, tylko trochę cierpliwości. Mam

tylko jedno wymaganie, aby była choć trochę podobna do mamusi.

background image

Uśmiechnęła się i pogłaskała go po twarzy. Chcąc nie chcąc,

musiała na razie być zadowolona z tej jego odpowiedzi.

Skręcił na szeroki gościniec wzdłuż lasu, gdy w oddali ukazał się

elegancki ekwipaż, zaprzężony w parę rączych rumaków. Siedział w

nim skulony starszy pan o twarzy wyblakłej i zniszczonej, a obok

niego strojna młoda kobieta w eleganckiej, letniej toalecie. Na głowie

miała kapelusz z szerokim rondem, przybrany strusimi piórami, a w

ręku trzymała parasolkę, przybraną koronkami.

Widząc zaprzęg Tornau'ów, zawołała na stangreta, by zatrzymał

konie i zaczęła machać ręką, by i Ralf przystanął.

- Witamy drogich państwa! Wybieraliśmy się właśnie do nich.

Dostrzegł w jej oczach niemą prośbę i zatrzymał konie. Wraz z

matką powitał panią baronową von Berkow i jej zniedołężniałego

męża.

- Żałujemy niezmiernie, że nie możemy państwa przyjąć - rzekła

pani von Tornau - ale najpóźniej za kwadrans musimy być na stacji.

- Oczekują państwo gości? - zapytała Melania von Berkow, nie

spuszczając oczu z Ralfa.

- Przyjeżdża dziś do nas dama do towarzystwa mej matki! -

odpowiedział.

- Zapewne młoda, interesująca osóbka? - dorzuciła wesoło.

- Nie umiem pani powiedzieć, gdyż nie widziałem jej nigdy.

- Jaka szkoda! Ale jutro po południu przyjedziemy do państwa i

obejrzymy ją!

Ralf skłonił się, a pani von Tornau zapytała:

background image

- Dawno państwo powrócili do Berkow?

- Wczoraj w południe! - rzekła Melania. - Baron nieszczególnie

się czuje i zamierza spędzić w Berkow lato i całą jesień, a ja, jako jego

wierna małżonka, będę go, naturalnie, pielęgnować. Prawda,

Herbercie?

Baron Berkow bąknął pod nosem kilka konwencjonalnych słów.

Widać było, że wolałby, gdyby go zostawiono w spokoju.

Ralf spojrzał na niego obojętnie, z lekkim jednak odcieniem

pogardy, burzył się bowiem jeszcze wciąż na wspomnienie, że musiał

temu człowiekowi ustąpić miejsca dlatego, że Berkow posiadał

miliony.

Pani Tornau nie mogła powstrzymać się, by nie powiedzieć:

- Pan baron doprawdy wygląda na zmęczonego. Powinien pan jak

najwięcej siedzieć w domu i zażywać spokoju.

- Istotnie, droga pani... rad bym nie ruszać się z domu, ale

Melania wciąż zachęca mnie do podtrzymywania stosunków

towarzyskich i nie mogę być dzikusem...

- Ależ nic podobnego! - zawołała Melania, wciąż uporczywie

patrząc na Ralfa. - Mój mąż ma zbyt wiele interesów na głowie i

niepotrzebnie się męczy. Czy państwo nie mogliby nam polecić

jakiegoś hodowcy koni, któremu moglibyśmy powierzyć stadninę?

- Na razie nie mam nikogo na myśli - rzekł Ralf - ale przepytam

się przy okazji. Jest to stanowisko bardzo odpowiedzialne i nie tak

łatwo jest znaleźć dobrego fachowca.

background image

- Bardzo panu dziękuję - wtrącił baron Berkow, zwracając się do

Ralfa - bo istotnie nie mogę podołać nadmiarowi pracy.

- Herbercie! - przerwała mu Melania. - Nie zatrzymujmy dłużej

państwa Tornau, gdyż mogą się spóźnić na pociąg. Pojedziemy do

Diesterkampfów, a jutro będziemy u państwa. Do widzenia, kochanej

pani i dostojnemu panu Ralfowi. Do jutra!

Skinęła wdzięcznie rączką w eleganckiej paryskiej rękawiczce i

rzuciła rozkaz stangretowi. Po kilku jeszcze słowach pożegnania,

obydwa pojazdy ruszyły w przeciwne strony.

Pani Tornau spojrzała z troskliwością na syna. Zaciskał usta, a

bruzdy na jego czole jak gdyby pogłębiły się.

- Berkow bardzo się posunął! - rzekła. - Myślę, że długo nie

pociągnie.

Wzruszył ramionami.

- Będziemy wtedy mieli w okolicy jedną ładną wdówkę więcej.

Blondynkom do twarzy w żałobie.

- Nie bądź taki złośliwy, Ralfie!

Roześmiał się.

- Czasami trzeba być złośliwym, mamusiu, nawet bezwiednie.

Mnie ta para napawa po prostu obrzydzeniem. Zmieńmy temat

rozmowy, mamo.

Zaczęła mówić o rzeczach obojętnych, ale nie mogła się pozbyć

niepokoju. Wkrótce stanęli przed małą stacyjką, leżącą na gruntach

ich majątku. Urzędnik kolejowy, spełniający w jednej osobie

background image

wszystkie obowiązki stacyjne, wybiegł na przywitanie dziedziców i

pomógł wysiąść Ralfowi.

- Za dwie minuty nadjedzie pociąg! - zawołał, całując w rękę

panią von Tornau.

- Doskonale, panie Brinkman! - rzekł Ralf częstując go cygarem.

- Dziękuję panu dziedzicowi. Wypalę je po podwieczorku.

- To niech pan weźmie i drugie na - po kolacji.

Brinkman schował cygara do czapki służbowej, po czym

uzbrojony w chorągiewkę, podążył na peron.

Za chwilę z wagonu drugiej klasy wyskoczyła Renata, oglądając

się, jak gdyby kogoś szukała. Ralf von Tornau podszedł ku niej

szybko i uchylając kapelusza, zapytał:

- Czy mam przyjemność mówić z panią Renatą Werkent?

- Tak jest! A ja mam zaszczyt z panem von Tornau?

Podał jej rękę i przez chwilę badali się nawzajem oczami. Ralf

uśmiechnął się, widocznie zadowolony. Ta - pomyślał - zaspokoi na

pewno estetyczny gust mej matki.

Wziął jej ręczną walizkę i rzekł:

- Pozwoli pani, że ją przedstawię mojej matce, która czeka przed

stacją w kabriolecie.

Obeszli budynek stacyjny. Renata miała na sobie oliwkowy

płaszczyk podróżny, lekko odchylony, spod którego widać było jej

zgrabną postać, ubraną w letnią, czarną sukienkę. Spod czarnego,

słomkowego kapelusza wyzierał kształtny profil jej twarzy, okolonej

background image

bujnym splotem włosów. Robiła wrażenie ujmujące; osoby

dystyngowanej i przystojnej.

Pani von Tornau uniosła się na siedzeniu i podała Renacie rękę,

mile uśmiechając się do niej. Młoda kobieta instynktownie

przycisnęła podaną sobie rękę do ust. Nić wzajemnej sympatii

zawiązała się od pierwszego wejrzenia między obu paniami.

- Miło mi poznać panią! - rzekła pani von Tornau. - Proszę, niech

pani siada obok mnie. Syn mój usiądzie przed nami i będzie powozić.

Renata zajęła miejsce w kabriolecie. Ralf spoglądał od czasu do

czasu na przybyłą. Dostrzegł w jej smutnych oczach jakby tęsknotę i

bezwiednie ogarnęło go współczucie dla tej przystojnej kobiety,

zmuszonej szukać schronienia pod obcym dachem.

- Czy pani życzy sobie - zapytał - by dziś jeszcze odebrać swój

bagaż? Wszystko, co żyje, widzi pani, zajęte jest teraz przy żniwach i

mówiąc szczerze, wolałbym to załatwić dopiero jutro.

- Ależ proszę bardzo, niech pan zarządzi, jak panu się lepiej

układa. Moja ręczna walizka wystarczy mi na razie najzupełniej.

Z przyjemnością słuchał jej dźwięcznego głosu i wydał

Brinkmanowi polecenie co do bagażu. Potem skoczył na kozioł i ujął

lejce. Po kilku minutach pojazd wjechał na gościniec, wiodący wprost

do dworu w Tornau.

Renata z ciekawością rozglądała się po uprawnych polach,

ozłoconych dojrzałym zbożem, którego ciężkie kłosy czekały jakby

żniwiarza. Niektóre łany były już skoszone i widać było snopy

poustawiane w mendle, pod które podchodziły duże wozy drabiniaste,

background image

zaprzężone w czwórki koni dworskich. Zdawało jej się, że powinna

wyskoczyć z pojazdu i pomagać przy żniwach... świeży powiew

wiatru zarumienił jej lica i pełną piersią wciągała zapach pól.

Pani von Tornau z przyjemnością spoglądała na swą towarzyszkę.

- Czy pani jest bardzo zmęczona po podróży? - spytała, biorąc ją

za rękę.

- O nie! - rzekła Renata z uśmiechem. - Miałam podróż nader

przyjemną i wcale nieuciążliwą. Przecież odległość od stolicy nie jest

zbyt wielka.

- Jak by to nie było, przeszło cztery godziny jazdy koleją, ale w

pani wieku tych rzeczy nie odczuwa się zbytnio.

Powozik toczył się teraz przez drogę leśną.

- Jaki cudny las! - zawołała Renata. - Same dęby i buki, a jakie

olbrzymie!

Ralf odwrócił się i zapytał:

- Lubi pani lasy?

- A czy są na świecie ludzie, którzy by ich nie lubili? Czy ten las

należy do majątku Tornau?

- Tak. Ciągnie się aż do parku, a potem wzdłuż ogrodu

warzywnego i sadu. Gdy je miniemy, dostrzeże pani nasz dom

mieszkalny.

- Prześliczny las. A jak starannie utrzymany!

Kiwnął głową i odwrócił się do koni. Odpowiedziała za niego

matka:

background image

- Las ten był zawsze oczkiem w głowie wszystkich Tornau'ów i

przechodzi

z

pokolenia

na

pokolenie,

zawsze

troskliwie

pielęgnowany.

- Mało już jest majątków, które by przechodziły z ojca na syna! -

rzekła Renata. - Słyszy się o nich, jak o jakichś unikatach.

- Tak! - odparła pani von Tornau. - Człowiek przyzwyczaja się do

swej ziemi i wrasta w nią jak korzeń. A ileż to ludzi potraciło majątki

rodzinne nie chcąc ich wypuścić z rąk właśnie wskutek tego

sentymentu do ziemi, odziedziczonej po przodkach. Mamy w naszej

okolicy kilka takich przykładów.

Po kilku minutach byli przed podjazdem zamkowym. Ralf

zeskoczył z kozła i pomógł damom wyjść z kabrioletu, po czym

wszedł z nimi do pałacu, oddawszy lejce stajennemu, który podbiegł

tymczasem.

Pani von Tornau ujęła Renatę za rękę i przekraczając próg,

odezwała się:

- Pragnę, aby kochana pani zaznała w naszym domu spokoju i

szczęścia i aby nam dobrze było razem!

Mocno wzruszona Renata ujęła rękę pani von Tornau i znów

pocałowała ją kilkakrotnie.

- I ja tego pragnę z całego serca i dziękuję pani za jej dobroć!

Ralf też podał jej rękę, zapewniając, że dołącza się do życzeń

matki. Do pokoju weszła czyściutka gospodyni, pani Birkner.

background image

- Dobrze, że pani przyszła! - odezwała się pani von Tornau. -

Przedstawię pani moją towarzyszkę, panią Renatę Werkent. Przejmie

ona wszystkie te czynności, jakie pani za mnie wykonywała.

Renata podeszła i podała jej rękę.

- Proszę panią o cierpliwość i o wyrozumiałość - rzekła - zanim

nauczę się tego wszystkiego. Proszę również nie żałować mi pracy ani

pouczeń.

- Jakaś rozumna osoba - pomyślała pani Birkner - a w dodatku

dobrze się prezentuje. Widocznie musi być z dobrego domu.

- Pracy u nas nie brak! - rzekła. - Nawet w tej chwili smażę

konfitury i galaretki i może mi pani pomóc napełniać słoiki.

- Ależ panno Birkner - zawołała pani Tornau - przecież dopiero co

wróciliśmy z kolei. Pani Werkent musi się trochę ogarnąć, a potem

rozejrzeć się w swoim pokoju. Proszę ją tam zaprowadzić, a potem

pomyśleć o jedzeniu. Ja i syn też będziemy na kolacji.

- Słucham panią dziedziczkę i zaraz zaprowadzę panią Werkent

do jej pokoju.

Wzięła walizkę Renaty i podążyła za nią po schodach na górę,

wskazując drogę. Renata dostała dwa schludne pokoje, z których

okien roztaczał się ładny widok na las i sąsiednie pola. Panna Birkner

postawiła jej walizkę i rozejrzała się po obu pokojach czy czego nie

brak.

- Ma pani wszystko w porządku, pani Werkent! - rzekła. - Podoba

się pani to mieszkanie?

background image

- Nadzwyczaj ładne i miłe! - odparła Renata. - Bardzo pani

dziękuję!

- Nie ma za co. U nas we dworze wszystkim jest nie najgorzej,

gdyż starsza pani i pan Ralf są ludźmi dobrymi i sprawiedliwymi. Jak

tylko się pani ogarnie, proszę zejść na dół. Pierwsze drzwi przy

schodach prowadzą do pokoju jadalnego. Za kwadrans wydam

kolację.

- Dziękuję pani. Za kwadrans będę na dole.

Otworzyła walizkę i wyjęła neseser, pochodzący z czasów jej

szczęścia i dobrobytu.

- Jakie pani ma piękne rzeczy! - zawołała gospodyni, widząc

okute w srebro przybory toaletowe i przypatrując się nocnej koszulce,

którą Renata położyła na łóżku. - Nawet nasza pani dziedziczka nie

ma takich śliczności.

Renata pokraśniała.

- To wszystko są prezenty mojego ojca, który mi je dawał w

czasach, gdy był bogaty. Później zubożał i umarł.

- Ach tak! - rzekła gospodyni. - Niech pani się nie gniewa na mnie

za moją paplaninę.

Była mocno skonfundowana (zmieszana) i prosiła Renatę, by się

do niej zwracała z całym zaufaniem. Potem zeszła na dół,

przypominając o kolacji.

Renata umyła twarz i ręce, poprawiła włosy i włożyła białą

opaskę na szyję, aby cokolwiek stłumić żałobny wygląd swej czarnej

sukienki. Postawiła potem na biureczku fotografię ojca i swej córeczki

background image

i łzy zakręciły się w jej oczach. Podeszła do okna i na widok

spokojnej przyrody i zachodzącego słońca doznała ukojenia. Co jej

przyniesie nowy okres życia? Spokój i zadowolenie ze spełnianych

obowiązków czy też nowy zawód i rozgoryczenie.

VI

Gdy zeszła na dół, zastała już w jadalni panią von Tornau z

synem. Na stole pełno było przekąsek i wiejskich ciasteczek, a obok

kipiał czajnik z herbatą. Skłoniła się i nie pytając o nic napełniła

szklanki i podała je, jakby to czyniła od dawna. Pani Tornau wyraźnie

była zadowolona.

Potem usiadła na wskazanym jej miejscu i obserwowała swoich

pracodawców. Spostrzegła, że pani Tornau rzuciła do herbaty jeden

tylko kawałek cukru i dolała śmietanki, a Ralf pił czystą herbatę,

wrzuciwszy do szklanki dwa kawałki cukru. Serce jej silnie biło. Czy

sprosta obowiązkom, jakie ją czekają? Czy znajdzie w tym wiejskim

dworze spokojną przystań?

Ralf patrzył ukradkiem na jej białe, delikatne dłonie, którymi

zręcznie, choć trochę niespokojnie, manewrowała wśród przyborów

do herbaty i zastawy. Ręce, które nie zaznały trudu i troski,

wypielęgnowane, o długich wąskich palcach, zakończonych

lśniącymi, podłużnymi paznokciami.

- Jakże im ciężko będzie - myślał - nagiąć się do innej pracy!

Z zamyślenia wyrwała go matka, zwracając się do Renaty:

background image

- Doktor Helman - mówiła - wspominał w swoich listach, że pani

miała w ostatnich czasach bolesne przejścia, że pani w krótkich

odstępach czasu straciła ojca, a potem dziecko. Pragnęłabym, aby

Tornau było dla pani cichą przystanią, w której zagoją się jej rany.

Młoda kobieta z trudem powstrzymywała wybuch łez.

- Nie wiem - rzekła - jak pani dziękować za tyle dobroci i

współczucia. Tak bardzo chciałabym pozyskać jej serce i zaufanie i

nie wiem, czy mi się to uda. Proszę być pobłażliwą, jeżeli czasami, w

początkach mej pracy, dobre chęci będą musiały starczyć za

uczynek...

- Niech pani będzie dobrej myśli! - odparła pani von Tornau. -

Szukamy osoby, do której mielibyśmy całkowite zaufanie, a reszta

sama się ułoży. Doktor Helman polecił nam panią bardzo gorąco i z

pewnością zna panią od dawna.

Renata uśmiechnęła się.

- Doktor Helman był naszym domowym lekarzem i przyjacielem

mego ojca, zna mnie więc od najmłodszych moich lat.

- Musiał pewnie - dodała pani Tornau - głęboko odczuć stratę

przyjaciela, nie mogąc uratować mu życia, zwłaszcza, że jest

dzielnym lekarzem.

- Nie mógł zapobiec katastrofie! - rzekła Renata. - Ojciec mój

umarł nagle. Od chwili utraty majątku cierpiał na nieuleczalną wadę

serca.

- A wkrótce potem umarł pani mąż, prawda?

background image

Renata zbladła. Musiała minąć się z prawdą wobec tych ludzi,

którzy byli dla niej tak życzliwie usposobieni.

- Straciłam męża w parę miesięcy później! - odpowiedziała cicho.

- Jakże pani współczuję! - rzekła pani Tornau. - Czy długo

chorował?

Przymknęła oczy, pogrążona w niemej rozpaczy zaciskała dłonie.

- Tak mi ciężko o tych rzeczach mówić! - szepnęła drżącym

głosem.

Ralf patrzył na nią badawczo.

- Jak bardzo musiała kochać męża! - pomyślał.

Pani Tornau ujęła ręce Renaty.

- Proszę mi wybaczyć niepotrzebną ciekawość. Nie poruszajmy

więcej tych bolesnych rzeczy i mówmy o czymś innym.

- Dziękuję pani z całego serca. Przyjdzie chwila, że zwierzę się

pani ze wszystkiego!

- Dobrze, moje dziecko! - rzekła pani Tornau dobrotliwie. -

Proszę mi nalać jeszcze jedną filiżankę herbaty i samej coś zjeść

koniecznie.

Ralf też podał jej swoją filiżankę. Gdy ją napełniała, widział, jak

jej ręce lekko drżały. Żal mu się jej zrobiło i chcąc odwrócić bieg

myśli, zaczął mówić o gospodarstwie wiejskim, o sąsiedztwie i tym

podobnych rzeczach.

- Zobaczy pani - rzekł - że i na wsi czas szybko schodzi i że życie

wiejskie nie jest tak bardzo monotonne.

background image

Mówił to jakby z własnego doświadczenia. Widziała, że

sposępniał i że zmarszczył czoło. Czyżby i on miał jakieś cierpkie

wspomnienia, a może i ból w sercu? Wkrótce potem pożegnał panie,

aby wyjechać w pole.

Po jego wyjściu odezwała się Renata do pani Tornau.

- Jeśli pani pozwoli, to pójdę teraz do gospodyni i trochę jej

pomogę.

- Ależ panna Birkner da dziś radę sama. Niech pani siądzie obok

mnie na kanapie i dotrzyma mi towarzystwa. Pogawędzimy godzinkę,

a jutro od samego rana mogę panią odstąpić pannie Birkner. Nauczy

się pani od niej wielu sekretów gospodarstwa kobiecego. Niech tylko

pani się nie przejmuje jej paplaniną, bo lubi opowiadać niestworzone

rzeczy.

VII

Gdy nazajutrz z rana obydwie panie przechodziły przez

podwórzec folwarczny, po obejrzeniu obory i chlewni, nadjechał od

strony ogrodu Ralf na koniu. Wracał z lasu, gdzie omawiał interesy z

kupcami leśnymi. Dostrzegłszy panie, zeskoczył z siodła i trzymając

konia za cugle, podszedł ku nim.

Renata poklepała konia po szyi, co widząc Ralf cofnął jej rękę,

trochę przelękniony, wiedział bowiem, że klacz jest złośliwa, byle

czego się boi i gryzie.

background image

- Spójrz, mamo! - rzekł, zwracając się do matki. - Jaka Zampa jest

spokojna. Nie wierzę własnym oczom, że dała się głaskać obcemu.

Widocznie pani Werkent ją zaczarowała.

- Czuje pewnie - rzekła Renata - że lubię konie i że mam do koni

szczęśliwą rękę.

- Jeździ pani konno?

- Gdy wyszłam za mąż, towarzyszyłam często memu mężowi na

spacerach. Mąż był oficerem ułanów, więc okazji było co niemiara.

Objął ją wzrokiem. Postać jej smukła i zgrabna świadczyła aż

nadto, że musiała prześlicznie wyglądać na koniu.

- Nie gustowała pani w tym sporcie? - zapytał.

- Mówiąc szczerze, nie. Choć bardzo lubię konie, to jednak jazda

konna nigdy mnie zbytnio nie pociągała. Jeździłam więcej dla

przyjemności mego męża, a po przyjściu na świat córeczki,

zarzuciłam zupełnie jazdę konną.

- Mnie również - wtrąciła pani von Tornau - koń, jako

wierzchowiec, nigdy nie nęcił. Ale mamy tu w okolicy kilka

amazonek, które pod względem brawury jeździeckiej prześcigają

nawet mężczyzn.

- Na wsi jest to poniekąd konieczne! - dodała Renata. - A przy

tym pańska Zampa jest istotnie prześlicznym stworzeniem.

Stanął obok niej i głaskał klacz po czole.

- Koń pełnej krwi do osobistego użytku jest jedyną moją pasją! -

rzekł. - Wszystkie inne konie w Tornau muszą chodzić w zaprzęgu.

background image

Oddał potem lejce stajennemu i skierował się z paniami w stronę

dworu.

- Sprzedałeś drzewo Millerowi? - zapytała go po drodze matka.

- Tak, mamo! Przeszło trzydzieści najpiękniejszych drzew pójdzie

pod topór. Ale na to nie ma rady, gdyż stoją za blisko mokradła i

korzenie zaczynają gnić, trzeba więc jak najprędzej je ściąć. Prosiłem

pana Diesterkampa, by je obejrzał i orzekł on, że nie można dłużej

zwlekać, gdyż inaczej nie osiągnę nawet połowy dzisiejszej ceny.

Trochę w tym miejscu las się przerzedzi, ale na to nie ma rady.

- Bardzo lubię to miejsce nad wodą! - rzekła pani von Tornau. -

Zaprowadzę tam panią w upalny dzień. Panuje tam nader przyjemny

chłód. Jest tam też ławeczka, na której mile się wypoczywa.

- Tak, niech się panie tam wybiorą choćby dziś po południu, bo

dzień mamy gorący.

Przy śniadaniu rozmowa toczyła się o rzeczach gospodarskich, a

Renata przysłuchiwała się z ciekawością, rzucając od czasu do czasu

jakieś pytanie.

VIII

Po południu siadł Ralf przy biurku, by załatwić kilka listów. Z

gabinetu jego roztaczał się widok na ogród, a tuż pod oknami kwitły

rabaty kwiatowe. Dalej widać było trawnik i altanę ogrodową. Zapach

kwiatów, a głównie róż, napełniał powietrze skąpane w słońcu

letniego popołudnia. Wtem rozległ się skrzyp kół na żwirze, którym

background image

wysypany był podjazd, a w chwilę później stanął przed pałacem

wspaniały ekwipaż z Berkowa.

Ralf skoczył do okna i spostrzegł elegancką panią Melanię oraz je

zblazowanego męża, który przy pomocy lokaja z wolna wysiadał z

powozu. Zbiegł na dół do pokoju bawialnego, w którym siedziała jego

matka wraz z Renatą, zajęte znaczeniem chustek do nosa.

- Mamo, masz gości! Baronostwo Berkow przyjechali.

- Wiem już, mój chłopcze. Pani baronowa pragnie jak najprędzej

zaspokoić swoją ciekawość.

Podszedł do Renaty.

- Złoży nam wizytę - rzekł - najpiękniejsza kobieta na dziesięć mil

wokoło i wiem, że ciekawa jest bardzo zobaczyć panią.

Spojrzała na niego zdziwiona.

- Pan żartuje! - rzekła poważnie.

- Bynajmniej, mówię całkiem serio!

Podszedł do wchodzącej Melanii i pocałował ją w koniuszki

palców.

- Jesteśmy! - zawołała baronowa, zwracając się do pani von

Tornau. - Przyrzekłam pani wczoraj, że przyjedziemy i dotrzymałam

słowa. Jakże tu mile chłodno. Na dworze upał nie do zniesienia.

Renata stanęła obok kominka. Jej smukła postać rysowała się

ostro na białym tle kafli. Promień słońca, które przedzierało się z

boku, oświecał jej włosy. Patrzyła dużymi oczami na piękną

baronową, która w sposób impertynencki przypatrywała się jej przez

lorgnon.

background image

Dostrzegł to Ralf i natychmiast przedstawił Renatę.

- Pani baronowa pozwoli - rzekł - że jej przedstawię panią Renatę

Werkent, towarzyszkę mej matki.

- Bardzo się cieszę... nowa towarzyszka mamy pańskiej... Czy

pani i przed tym zajmowała podobną posadę? - zapytała Renatę.

Ralf poczerwieniał z gniewu i spojrzał na Renatę, jakby ją chciał

przeprosić za nietakt swego gościa. Renata jednak skłoniła się

grzecznie i pojmując, że w jej pozycji nie należy być zbyt wrażliwą,

rzekła:

- Nie, pani baronowo, to moja pierwsza posada!

Melania, jak gdyby ignorując Renatę, zwróciła się do pani von

Tornau:

- Że też pani miała odwagę przyjąć osobę do towarzystwa bez

należytej praktyki. Ja z zasady angażuję tylko osoby, które posiadają

chlubne świadectwa z przepracowanych lat.

- Dobrze pani robi! - odpowiedziała pani Tornau, najwidoczniej

poirytowana nietaktem baronowej. - Ale nie rozumiem, do czego tu

potrzebna odwaga? Pani Werkent była nam polecona przez człowieka

bardzo poważnego, a jako wdowa po oficerze, jest przecież osobą z

towarzystwa. Czegoż mam więcej żądać?

Renata chciała się oddalić, Ralf jednak zatrzymał ją.

- Niech pani zostanie z nami! - rzekł uprzejmie, podając jej

krzesło.

Podziękowała mu oczami pełnymi wdzięczności i usiadła, gdy już

wszyscy zajęli miejsca.

background image

Melania była wściekła. - To po prostu śmieszne, żeby robić takie

ceregiele z osobą najemną! - myślała. Postanowiła pokazać, jak się

powinno traktować ludzi tej klasy.

- Niech mi pani, proszę, poda szklankę wody! - rzekła, zwracając

się do Renaty. - Z kurzu i gorąca zaschło mi w gardle.

Renata pokraśniała, podniosła się jednak, by spełnić życzenie

baronowej. Uprzedził ją Ralf, zadzwoniwszy na lokaja, któremu

polecił podać wodę.

- Chętnie bym pani usłużyła... - rzekła półgłosem.

- Do tego rodzaju posług mamy dość służby w domu! - zauważył

Ralf z naciskiem.

Renata spuściła oczy, onieśmielona stanowczym głosem Ralfa.

Jakkolwiek czuła, że Melania chciała ją upokorzyć, to jednak nie

znając powodu, uważała, że Ralf potraktował ją nie dość uprzejmie.

Melania roześmiała się.

- Niech mi pani wybaczy - zwróciła się do Renaty - że

wymagałam od pani usługi, która nie leży w zakresie jej obowiązków.

Renata wzięła od lokaja kryształowy dzban z wodą, napełniła

szklankę i podała ją baronowej, uśmiechając się mile. Piękna pani von

Berkow zaledwie umoczywszy usta, oddała szklankę z powrotem.

Pani Tornau obserwowała to wszystko i zdała sobie sprawę, że

zachowanie się baronowej przypisać należy nie tylko jej roztargnieniu.

- Widzę - rzekła - że nasza woda nie smakuje pani. Zaraz każę

podać coś bardziej orzeźwiającego.

background image

Czując na sobie surowy wzrok pani Tornau, Melania zmieszała

się trochę.

- Dziękuję łaskawej pani uprzejmie - odparła - ale jeden łyk wody

wystarczy

mi

w

zupełności.

Chciałabym

jeszcze

pani

zakomunikować, że w przyszłym tygodniu zamierzamy urządzić w

Berkow festyn ogrodowy i liczymy na państwa bez zawodu.

- Syn mój, odpowiedziała pani von Tornau - niezawodnie

skorzysta z uprzejmego zaproszenia, co zaś do mnie, to zależeć to

będzie od tego, jak się będę czuła.

- Pani baronowa zgodzi się z tym, że chciałbym przyjechać z

matką i jej towarzyszką i jeżeli mama nie będzie w stanie jechać, nie

będę mógł zostawić jej samej w domu.

- Tornau - myślała - po prostu zwariował, by mi narzucić

obskurne towarzystwo tej pani. Bo przecież dał jej aż nadto wyraźnie

do zrozumienia, że przyjdzie tylko wtedy, gdy zostanie zaproszona i

Werkentowa. Zbyt jej jednak zależało na obecności Ralfa, wobec

czego, chcąc nie chcąc, musiała połknąć gorzką pigułkę. Uśmiechnęła

się mile i chcąc okazać, że przyjazd Renaty odpowiada jej życzeniom,

rzekła:

- Liczę na pewno, że państwo przyjedziecie do Berkow wszyscy

razem. Projektujemy dla naszych gości mnóstwo niespodzianek,

prawda Herbercie kochany?

"Kochany Herbert" był myślami całkiem gdzie indziej.

- Ależ naturalnie... mnóstwo niespodzianek... Jak sobie życzysz,

droga Melanio! - zapewniał, nie bardzo wiedząc, co się z nim dzieje.

background image

Po kwadransie goście odjechali. Żegnając się z Melanią, Ralf

pocałował ją w rękę. Szepnęła mu do ucha, ściskając mocno jego

dłoń:

- Nieprzejednany. Chce mnie ukarać, wzbudzając we mnie

zazdrość!

Renata dostrzegła ten manewr. Zauważyła również, że Tornau

zmarszczył czoło i z chłodną uprzejmością przepuścił Melanię obok

siebie. Jakie myśli kryły się poza tym czołem?

Pani von Tornau objęła Renatę ramieniem.

- Mam nadzieję - rzekła - że pani niezbyt wzięła do serca wybryki

pani baronowej!

- Przeciwnie! - odparła z uśmiechem. - Byłam jej bardzo

wdzięczna.

- Wdzięczna? - wtrącił Ralf zdziwiony. - Za co pani jej była

wdzięczna?

- Miałam możność stwierdzić, że państwo oboje wzięli mnie w

obronę, co było dla mnie nad wyraz miłe. Dlatego też dziękuję

państwu z całego serca. W przyszłości jednak proszę mnie mniej

oszczędzać, nie mogę bowiem robić dywersji w stosunkach

towarzyskich państwa.

- Proszę nie zaprzątać sobie tym głowy, pani Renato. Baronowa z

pewnością nie zapomni tej małej lekcji grzeczności, a inni nasi

sąsiedzi są ludźmi jak najlepiej wychowanymi. Gdyby pani baronowa

ponowiła swoje impertynencje, proszę nie pozostać jej dłużną w

odpowiedzi.

background image

- Nie przypuszczam, aby pani baronowa, widząc mnie po raz

pierwszy w życiu, miała względem mnie jakieś złe zamiary. Składam

to po prostu na karb humoru, który chętnie jej wybaczam.

Ralf Tornau uśmiechnął się drwiąco.

- Pani jest zbyt dobroduszna i nie jest w stanie pojąć, że uczucia

delikatności są obce baronowej i że trzeba jej płacić pięknym za

nadobne... Ale nie mówmy już więcej o tym... Jak mama postanowiła

z dzisiejszym wyjazdem do Diesterkampfów? Jest jeszcze dość czasu

i radzę tam jechać, zwłaszcza, że mama przyrzekła im wizytę.

- Dobrze, pojadę do nich. A ty kochanie?

- Odprowadzę mamę konno do traktu, a potem zajrzę do ludzi

przy stertach.

- Dobrze, moje dziecko. Chodźmy, Renato, przebrać się.

Diesterkampfowie to przemili ludzie i zawsze jestem rada, gdy do

nich jadę.

Przebierając się, Renata myślała o baronowej von Berkow. To, że

była dla niej impertynencką, było jej ostatecznie wszystko jedno, ale

to, że obrzucała Ralfa wymownymi spojrzeniami, zastanawiało ją...

może trochę zanadto. Ralf von Tornau był przystojnym mężczyzną,

choć może nie tak urodziwym jak... jak na przykład Hans von

Trachwitz...

Westchnęła. Gdzie się teraz obracał ten jej niegodziwy mąż? Jak

mu się układało życie? Czy wytrzyma walkę o byt, czy też zostanie w

niej starty na miazgę?

background image

IX

Renata szybko się zżyła z panią von Tornau i czuła się

zadowolona. Jej spokój, obowiązkowość i łagodność charakteru

czyniły z niej miłą towarzyszkę. Z dnia na dzień wyglądała lepiej,

nabrała rześkości ruchów i większej pewności siebie. Była tylko nieco

blada, co tym więcej uwydatniało jej oczy i różowe, zgrabnie

wykrojone usta. Najmniejsze jednak wzruszenie wywoływało

rumieńce na jej policzkach, co ją trochę gniewało. Nie zdawała sobie

sprawy, jak jej z tym było do twarzy.

Po obiedzie, gdy pani von Tornau odprawiała drzemkę, biegła

zwykle do pobliskiego lasu, gdzie czuła się najlepiej na łonie natury.

Pociągało ją owo uroczysko nad wodą, gdzie nad brzegiem rosły

olbrzymie buki, kryjąc w swym cieniu ławeczkę i zachęcając do

odpoczynku. Tam rozpamiętywała swą przeszłość i oddawała się

wspomnieniom, które jej ściskały serce, Dziś szczególnie boleśnie

odczuwała ciosy, jakie jej zgotowało życie. Straciła wszystkich,

których kochała. Sama jedna szła w nieznaną przyszłość...

Łzy goryczy napłynęły jej do oczu i głośno załkała. Pogrążona w

swym smutku nie dosłyszała, jak podjechał ku niej Ralf von Tornau.

Miękka murawa zagłuszyła odgłos kopyt konia, którego jeździec

wstrzymał, przerażony widokiem szlochającej Renaty. A więc tutaj

wywnętrzała się przed samą sobą ze swych cierpień, które starała się

ukrywać przed ludźmi i udawać zadowoloną, wesołą, spełniając przy

tym sumiennie swe obowiązki.

background image

Podziwiał stale jej pracowitość, skromność i miły sposób bycia i

nabierał przeświadczenia, że czuła się w Tornau coraz lepiej. A

tymczasem przekonał się, że dręczy ją jakiś ból wewnętrzny. Chętnie

podjechałby ku niej i pocieszył ją kilku dobrymi słowy, ale rozmyślił

się. Lepiej będzie, gdy powie o tym matce, i poprosi ją, aby

okazywała Renacie więcej serca, by nie czuła się tak opuszczoną, jak

to sobie wyobraża. I on również nie pominie żadnej okazji, by jej

okazać, jak dalece niezbędną jest w ich ognisku domowym.

Cicho nawrócił konia i oddalił się bez szelestu.

Wieczorem tegoż dnia siedział z obydwiema paniami na

werandzie przed pokojem bawialnym. Renata okryła troskliwie

pledem nogi pani Tornau i podsunęła jej ławeczkę pod stopy.

- Bardzo pani dba o moje zdrowie, Renato. Od czasu, jak pani do

nas przyjechała, rozumiem, co znaczy mieć córkę, która potrafi umilić

życie.

Renata pokraśniała, słysząc te pochwały, a Ralf spojrzał na nią

wzrokiem pełnym wdzięczności.

- Istotnie - rzekł - pani Renata jest bardzo troskliwa o mamę i

obecność jej uprzyjemnia nam życie w Tornau. Wcale nie mogę sobie

wyobrazić, co byśmy bez niej robili.

- Pan mnie przecenia! - broniła się.

- Bynajmniej. Szukam środka, by panią na stałe u nas zatrzymać.

Uśmiechnęła się.

- Na to nie potrzeba żadnych szczególniejszych środków. Jeżeli

państwo mnie nie odeślą z powrotem, to ja z pewnością sama nie

background image

odejdę. Dobrze mi jest tutaj i za to jestem serdecznie państwu

wdzięczna.

- I czuje się pani u nas szczęśliwą?

- Tak, o ile moje zawody życiowe pozwalają mi myśleć o

szczęściu.

Ujął jej dłoń i uścisnął serdecznie.

- To mnie bardzo cieszy! - rzekł.

Czuł, że Renata jest człowiekiem wartościowym i miał o niej

wysokie pojęcie.

X

Nastała zima. Renata nigdy jej nie widziała w takiej krasie i

wspaniałości. Gdy z rana spoglądała przez okno na te wielkie

płaszczyzny pokryte śniegiem, doznawała uczucia wielkiego spokoju.

Czegoś podobnego nie ma w miastach. Tam śnieg traci natychmiast

swą niepokalaną białość i przemienia się w szare, lepkie błoto. Tutaj

leżał tygodniami czysty, obsypany milionami lśniących brylancików i

nikt go nie poruszał.

Jeździła bardzo często sankami z panią von Tornau. Otulone

futrami, rozkoszowały się prześlicznym krajobrazem zimowym i

robiły dalsze wycieczki w okolicę.

Ralf siedział z tyłu za nimi, trzymając lejce i wesoło trzaskając z

bata. Miał teraz więcej wolnego czasu i chętnie go poświęcał paniom.

Mimo to pani Tornau była zdania, że ten spokój zimowy na wsi

usposabiał raczej do próżniactwa i że syn jej czuł się lepiej w okresach

background image

wzmożonej pracy. Wydawało się jej, że Ralf był jakby roztargniony i

nieswój, że go trapiły jakieś dziwne myśli.

- Powinieneś pojechać do Berlina i trochę się przewietrzyć! -

powiedziała któregoś dnia przy obiedzie. - Dawno już tam nie byłeś.

- Chce się mama mnie pozbyć? - zapytał, patrząc w talerz.

- Nic podobnego, ale w tym czasie jeździłeś zwykle na parę

tygodni do miasta i miałeś w ten sposób trochę urozmaicenia

życiowego. Siedząc ciągle na wsi zbutwiejesz i staniesz się

zaściankowym hreczkosiejem. Musisz zetknąć się z ludźmi i

odświeżyć nieco swe myśli.

- Dobra! - przemówiła mi mama do rozumu. Nie bardzo mi się

chce wyjeżdżać, ale się chyba zdecyduję. A co pani o tym myśli? -

zapytał, zwracając się do Renaty. - Pani też chciałaby się mnie

pozbyć?

- Naturalnie! - rzekła żartobliwym tonem, uśmiechając się

figlarnie. - Matka pana ma rację. Mężczyzna musi znać świat, musi

być między ludźmi. Będziemy oczekiwały pana powrotu, aby się

dowiedzieć coś o tych rzeczach interesujących ze świata.

- A więc właściwie dla zaspokojenia ciekawości pań muszę

uciekać z domu? Nie przypuszczałem, aby pani była taką okrutną

egoistką?

- Okrucieństwo jest cechą charakteru kobiecego. Pan nie wiedział

o tym?

- Widzę to teraz! - rzekł wesoło.

background image

- A oprócz tego - wtrąciła pani Tornau - musisz załatwić w

Berlinie wiele interesów. Święta nadchodzą i trzeba porobić

sprawunki gwiazdkowe.

- Pewnie będę musiał znów szukać bluzki dla panny Birkner i

przeróżnych chustek, pończoch i kokardek dla Kasi, Julci i Korduli.

Prawda mamo? I to mama nazywa przyjemnościami wielkomiejskimi

dla młodego człowieka?

Śmiali się wszyscy troje z jego komicznego pseudokłopotu.

- Tak źle nie będzie! - rzekła pani Tornau. - Tego rodzaju

sprawunki załatwi Renata w naszym miasteczku, gdyż nie muszą to

być rzeczy ostatniej mody. Ty zaś kupisz mi w Berlinie coś

ciekawszego...

- Widzę - odparł - że się nie wykręcę od tej jazdy. Kiedy panie

każą mi wyruszyć?

- Jak najprędzej. Jeżeli chcesz być z powrotem na święta, to

niewiele ci pozostaje czasu.

- Dobrze. W takim razie wyjadę jutro... W Berlinie zobaczę się z

pewnością z doktorem Helmanem. Co mam mu od pani powiedzieć? -

spytał Renatę.

- Proszę pozdrowić go serdecznie, powiedzieć mu, że dobrze się

tutaj czuję i że jestem mu bardzo wdzięczna, że mnie państwu polecił.

Wstał i podszedł do okna, wpatrując się w zaśnieżone obszary

ziemi. Renata tymczasem przygotowywała kawę i napełniała filiżanki

wonnym napojem. Pani von Tornau oparła się wygodnie w fotelu, a

Renata usiadła obok niej na zydelku.

background image

Ralf spoglądał na ten miły obrazek, oświetlony promieniami

zimowego słońca. Owal twarzy Renaty w ostatnich czasach zaokrąglił

się cokolwiek, zarówno jak i cała jej figurka. Dodawało jej to

wdzięku. Miała na sobie suknię wełnianą, granatową, z czasów, gdy

nie potrzebowała się jeszcze liczyć z każdym groszem. Leżała na niej

doskonale i uwydatniała jej kształty. Robiła wrażenie kobiety

wytwornej.

Melania von Berkow, której mąż umarł we wrześniu, nie

szczędziła złośliwych docinków na konto tej, jak mówiła, krzyczącej

elegancji "osoby do towarzystwa". Ralf obserwował ją bacznie i

przypomniał

sobie

właśnie

impertynenckie

uwagi

Melanii.

Wieczorem, gdy obydwie panie zajęte były przygotowywaniem

podarków dla wiejskich dzieci na gwiazdkę, a Renata szyła małe

sukienki, Ralf wyjął jej z rąk robotę.

- Niech pani nie psuje sobie oczu tymi wyszywankami! -

powiedział stanowczo.

- Niewielka bieda! - odparła wesoło. - Przecież to nie są koronki

ani hafty.

- Jednakże Ralf ma rację, Renato! - dodała pani von Tornau. -

Dobrze robi, że pani nie pozwala szyć przy świetle sztucznym. Dość

pracowała pani przez cały dzień. Teraz proszę odpocząć i chwilę z

nami pogawędzić.

- Bardzo chętnie, ale rozmowa przecież nie przeszkadza mi przy

szyciu.

background image

- Może - dorzucił Ralf - ale ja lubię, aby osoba, z którą

rozmawiam, patrzyła na mnie i nie miała spuszczonych oczu.

Przelękła się i szybko odłożyła robotę.

- Tak się pani teraz na mnie patrzy, jak jagnię na złego wilka! -

rzekł żartobliwie.

- Bo mnie pan trochę nastraszył... Nigdy nie przypuszczałam, aby

pan potrafił mówić tak surowym głosem.

- Zawsze tak będę mówić, jeżeli pani będzie przeciążać się pracą.

Przeciągnęła ramiona, jakby je chciała wyprostować po pracy i

rzekła uprzejmie i wesoło:

- Nie odczuwam przeciążenia; przeciwnie, nigdy nie czułam się

tak dobrze jak obecnie.

- I wygląda pani - dodał - znacznie lepiej niż w chwili przyjazdu

do nas.

Pani von Tornau przysłuchiwała się tej rozmowie z uśmiechem na

ustach.

- Nie tyle praca - rzekła - wpłynęła na dobry wygląd Renaty, ile

dobre powietrze w Tornau i nasze wyborne mleko. To jej najwięcej

pomogło. Gdyby chciała więcej jeść, byłabym jeszcze bardziej

zadowolona.

- Pod tym względem chyba już pobiłam rekord! - rzekła Renata.

- A bo to prawda - żartowała pani von Tornau. - Renata je jak

wróbelek, jak gdyby jej chodziło o smukłą linię. Widocznie boi się

utyć, by nie wyglądać jak wiejska gosposia.

background image

Renata roześmiała się głośno. Ralf mile odczuł jej wesołość, gdyż

śmiech jej bardzo mu się podobał i chciałby go słuchać częściej.

XI

Następnego dnia wyjechał do Berlina, nie dlatego, by mu to

sprawiało nadmierną przyjemność, ale po prostu z przyzwyczajenia,

dla porządku rzeczy. Pierwsza jego wizyta była u doktora Helmana,

który rozpytywał go o Renatę.

Tornau odpowiadał na wszystkie pytania lekarza, aż wreszcie sam

zapytał:

- Teraz na mnie kolej, panie doktorze. Pozwoli pan, że mu zadam

pewne pytanie.

- Ależ proszę bardzo! - odparł nieco zdziwiony lekarz.

- Jeżeli się człowiek styka z kimś niemal codziennie, to rad by

nieco znać jego przeszłość...

- To się samo przez się rozumie - odpowiedział doktor Helman,

poruszając się w fotelu, jak gdyby trochę zaniepokojony.

- Zarówno ja, jak i moja matka polubiliśmy panią Werkent i choć

nie chcemy zanadto szperać w jej przeszłości, to jednak matka moja

rada by wiedzieć, czy pani Renata była szczęśliwa w pożyciu

małżeńskim?

Helman poczęstował swego gościa cygarem i sam zapalił,

namyślając się, co może powiedzieć, by nie zdradzić tajemnicy

Renaty, którą ona jedna tylko mogłaby ujawnić. Postanowił działać

dyplomatycznie.

background image

- Czy była szczęśliwa? - rzekł, uśmiechając się. - Hm, to zależy.

Mąż jej był ślicznym mężczyzną i z pewnością kochała go, o ile

osiemnastoletnia panienka zdolna jest do głębszej miłości. Ale ten

śliczny chłopiec grał, bawił się i zaciągał długi na wszystkie strony.

Zna pan niewątpliwie tego rodzaju ludzi tak samo jak ja ich znam.

Renata niebawem spostrzegła, jakiemu nicponiowi oddała swe serce i

postąpiła w zwykły nierozsądny sposób, w jaki w podobnych

wypadkach postępują kobiety: pogardziła nim, pozwalając zarazem

robić mu, co mu się żywnie podobało... Powinna być szczęśliwa, że

się go pozbyła...

- Przypuszczam jednak, rzekł von Tornau - że odczuła śmierć

męża bardzo boleśnie? Widziałem pewnego dnia, jak płakała gorzko,

a ból je był prawdziwy... Przypuszczała, że nikogo w pobliżu niej nie

było...

- Opłakiwała niezawodnie dziecko i ojca - rzekł doktor - gdyż

męża od dawna przestała kochać.

- Jest pan tego pewien? - zapytał Ralf, kręcąc niespokojnie wąsa.

- Sama mi to mówiła! - odpowiedział lekarz.

- Nie pojmuję jednak, że kobieta tego pokroju co pani Werkent,

nie wywierała na swego męża właściwego wpływu. Przecież jej

inteligencja i szlachetny charakter powinny były na niego

oddziaływać zbawiennie, powinien się był zmienić na godnego

człowieka...

- Na pozór tak by się zdawało - odparł doktor. - W rzeczywistości

jednak jej zalety serca i umysłu drażniły go tylko. Czuł, że stał o wiele

background image

niżej od żony, traktował ją przeto w sposób brutalny i naturalnie nie

kochał jej.

Tornau w milczeniu zaciągnął się kilka razy z rzędu. Dowiedział

się wszystkiego i zbierając się już ku wyjściu, rzucił jeszcze od

niechcenia:

- A na co on umarł? Przecież był jeszcze bardzo młody?

Helman nerwowo szukał czegoś na biurku.

- Tak jest - rzekł - był jeszcze młody... Ale dlaczego umarł, nie

umiem panu powiedzieć. Niech pan zapyta o to panią Werkent.

- Ostatecznie jest to dla mnie obojętne - rzekł Ralf - a pytać panią

Werkent byłoby zarówno niedelikatnie jak i niepotrzebnie. Jesteśmy z

matką zadowoleni, że pani Werkent czuje się u nas dobrze i nie

będziemy jej rozpytywać o rzeczy, które są dla niej może bolesne.

Dlatego właśnie wstąpiłem do pana doktorze i dziękuję mu uprzejmie

za udzielone mi informacje, które zakomunikuję matce.

- Jak się miewa matka pańska? - zapytał doktor.

- Jak najlepiej. Od czasu, gdy może się oszczędzać, bóle w nodze

ustąpiły i na ogół jest zdrowa. Po operacji odzyskała siły i nie

potrzebuje zachowywać diety.

- To mnie bardzo cieszy. Operacja ta była konieczna.

- Jesteśmy też panu doktorowi nieskończenie wdzięczni, że pan

nalegał na operację, inaczej byłaby matka uległa chorobie, a ja bym

poniósł stratę niepowetowaną. Nie mogę sobie wyobrazić, co bym

wówczas zrobił.

background image

Doktor Helman uśmiechnął się i rzekł tonem głębokiego

przekonania:

- To samo co pan i teraz powinien zrobić... ożenić się! W dobrach

Tornau powinien zjawić się następca tronu.

Ralf roześmiał się.

- Widać zaraz, że pan doktor był doradcą mej matki. Ona kładzie

mi to ciągle do głowy i wciąż się martwi, że nie ma synowej.

- Rad bym bardzo i w tej mierze pomóc matce pana - rzekł doktor.

- Kto wie? Może pan doktor znajdzie dla mnie coś

odpowiedniego? Proszę wówczas posłać mi to ekspresem poleconym.

- Gdy tylko znajdę, poślę panu natychmiast, za zaliczeniem.

Śmiali się obydwaj, a Ralf, żegnając się, przyrzekł zadzwonić

przed wyjazdem. Zszedł ze schodów i podążył żwawym krokiem

przez Aleję Lipową ku ulicy Fryderyka. Przystanął przed sklepem

jubilerskim i przyglądał się uważnie wystawionym kosztownościom.

Matka prosiła go, by kupił dla Renaty jakiś ładny upominek na

gwiazdkę.

Długo oglądał wystawę, a później gablotki w magazynie, nie

mogąc wybrać nic odpowiedniego. Zdecydował się wreszcie na

sznurek pereł o matowym połysku, zanim jednak zdążył zapłacić,

zmienił je na bransoletkę z ładnym szafirem. Przypomniał sobie, że

perły nie przynoszą szczęścia i powodują łzy, a nie chciał przecież,

aby Renata płakała.

background image

XII

Wkrótce po śmierci męża wyjechała Melania von Berkow na

południe, aby - jak mówiła - ochłonąć po poniesionej stracie, w

rzeczywistości zaś, by zaznać nowych wrażeń i urozmaicić sobie

okres żałoby. Nie dogadzało jej zamknięcie się w Berkow i

rozpamiętywanie nad marnościami tego świata.

Znała surowe zasady Ralfa i wiedziała, że w czasie żałoby nie

będzie mogła zbliżyć się do niego. W rezultacie doszła do

przekonania, że najlepiej będzie spędzić ten rok za granicą. Odegrała

przed Ralfem komedię pożegnania, która miała odzwierciedlić

zarówno jej rozpacz wskutek nieuniknionego wyjazdu, jak i

zapowiedź miłosnego oddania mu się po powrocie. W przekonaniu

własnym odegrała swą rolę w sposób mistrzowski.

Nie zdawała sobie sprawy, że Tornau nie rozumiał, a nawet nie

chciał rozumieć jej obmyślanej starannie gry. Straciwszy niedołęgę

męża była przeświadczoną, że po raz drugi zdoła usidlić Ralfa.

Olbrzymi majątek, jaki odziedziczyła, ułatwi z pewnością

urzeczywistnienie jej planów i z chwilą, gdy odzyskała wolność,

miała dość atutów w ręku, by odzyskać Ralfa. Byleby tylko skończył

się jak najprędzej ten rok żałoby! Przez ten czas zatęskni za nią na

pewno.

W uczuciach jej do Ralfa więcej było namiętności niż prawdziwej

miłości, a jego chłód i powściągliwość, które uważała za sztuczne,

drażniły ją i podniecały do walki o posiadanie go wyłącznie dla siebie.

background image

Obecność Renaty trochę ją niepokoiła. Choć nie obawiała się

rywalki w tej "mieszczce", jak ją nazywała, wiedziała jednak, że

kobiety przeróżnych używają środków, aby podobać się mężczyznom.

Na domiar złego Renata mieszkała pod jednym dachem z Ralfem i

codziennie się z nim stykała. Toteż Melania zastanawiała się nieraz w

jaki sposób unieszkodliwić Renatę lub wykurzyć ją z Tornau. To była

jej jedyna troska, która mąciła jej radość z odzyskanej swobody i

zapowiadającej się wesoło podróży.

Z początku pojechała do Paryża w towarzystwie dobrze się

prezentującej, nieco głuchej osoby, którą zaangażowała na stałe. Była

to pani w wieku więcej niż średnim, pochodząca z dobrej, lecz

zubożałej rodziny. Szczęśliwa, że udało jej się poprawić swoje

warunki materialne i wślizgnąć się do towarzystwa Melanii, była jej

ślepo oddana, gotowa do wszelkich usług. Potrafiła tak samo dobrze

zjawiać się, jak i znikać na każde zawołanie swej hojnej

chlebodawczyni, byleby dogodzić jej zachciankom czy upodobaniom.

Z Paryża pojechały na Rivierę, by spędzić tam zimę, kolejno w

Nicei, Monte Carlo i Cannes. Piękna i bogata wdówka była ogniskiem

zainteresowania mężczyzn, zwłaszcza polujących na tego rodzaju

towarzyszki życia. Dała się porwać prądowi uciech, jednak flirtując na

wszystkie strony, nie wyróżniła żadnego ze swych licznych

wielbicieli.

Salony gry widywały ją niejednokrotnie. Lubiła obserwować tę

dziką pogoń za łatwym zarobkiem i rozpacz graczy nieszczęśliwych,

mniej natomiast pociągała ją sama gra. Tylko z nudów siadała czasem

background image

do ruletki i w razie wygranej, oddawała ją swej towarzyszce, pani von

Sanden, która nie posiadała się wówczas z radości.

Któregoś dnia, jadąc z panią von Sanden z Nicei do Monte Carlo,

była w fatalnym humorze i powracała myślami do ojczyzny. W

podobnym nastroju ducha była całkiem niewrażliwa na otaczającą ją

cudną przyrodę, a jechały właśnie wspaniałą drogą ku Corniche, która

biegła wykuta w skale wzdłuż wybrzeża. Zatoka Ville Franche, pełna

statków i łodzi, jaśniała w słońcu. Brzegi usiane były pałacykami w

ogrodach, w których kwitły drzewa migdałowe i brzoskwiniowe.

Powietrze przesycone było zapachem drzew pomarańczowych,

których gaje ciągnęły się ku morzu. Dziś jednak ten raj na ziemi nie

interesował Melanii. Irytowało ją, że jej wielbiciele pojechali bez niej

do Monte Carlo, a ci tymczasem podążali za nią w niedalekiej

odległości, przeświadczeni, że dla kaprysu rozmyślnie chciała ich

wyprzedzić.

W Monte Carlo wysiadła z samochodu u wrót parku, chcąc

przejść się nieco, spocząć później na ławce i obserwować zachód

słońca. Pani von Sanden poleciła czekać na siebie w hotelu.

Przechodząc przez park, spostrzegła leżący na ziemi portfel. Podniosła

go, chcąc odszukać właściciela. Portfel był pusty i zawierał jedynie

bilet wizytowy z napisem: "Hans von Trachwitz".

- Ach! - wyszeptała zdumiona. - Ten śliczny Trachwitz,

najwierniejszy mój wielbiciel! Spłukał się widocznie do nitki, biedak.

Chciała schować portfel, by go oddać właścicielowi, gdy wyczuła,

że pod biletem, był jeszcze jakiś twardy przedmiot. Fotografia! -

background image

pomyślała, otwierając portfel. Nie wierzyła własnym oczom. Tak, to

była Renata Werkent, na pewno ona, bez żadnej wątpliwości, ona

sama, bo i na odwrotnej stronie widniał napis atramentem: "Renata

swemu kochanemu Hansowi".

Uśmiechnęła się szyderczo. Przypadkowo wpadł jej do rąk

bezcenny dla niej przedmiot, który potrafi wykorzystać.

- Patrzcie państwo! - mówiła do siebie. - To niewiniątko, ta

cnotliwa pani, której tak zażarcie bronił Ralf, prowadzi podwójne

życie: mniszki i kurtyzany.

Schowała portfel do torebki i szła dalej aleją parkową, pustą o tej

porze. W końcu alei dostrzegła siedzącego na ławce człowieka, który

ukrył głowę w dłoniach, widocznie pogrążony w niewesołych

myślach.

- Panie von Trachwitz! - zawołała, poznawszy go. - Czy to pan

zgubił ten portfel?

Spojrzał na nią wzrokiem błędnym, bez wyrazu i rzekł:

- Nie warto go było podnosić! Jest pusty!

Uśmiechnęła się jakby z politowaniem.

- Ach, rozumiem! Musiał się pan dobrze spłukać i stąd ten brak

humoru.

- Brak humoru? - zawołał z rozpaczą, która przeraziła Melanię. -

Pani baronowa daleka jest od rzeczywistości. Jestem nędzarzem

moralnym i materialnym, bankrutem życiowym, niezdolnym do

dalszej egzystencji!

background image

- Ależ na Boga, panie Trachwitz! Nie wolno poddać się

zwątpieniu! Wszakże pan jest mężczyzną.

- Tak mężczyzną, lubiącym czystą bieliznę, dobre towarzystwo i

to wszystko, co dziś nie jest już dla mnie dostępne. Należy przekreślić

kartę życia... A może łaskawa pani wybierze mnie z liczby swych

wielbicieli i ofiaruje mi swą rękę? To jedno mogłoby mnie uratować.

Ale przecież nie zdecyduje się pani na ten krok, właśnie dlatego, że

jestem bankrutem...

- Nie dlatego, panie Trachwitz, lecz po prostu dla braku w ogóle

ochoty do zamążpójścia. Pan jednak, wyznam to szczerze, jest dla

mnie najciekawszym mężczyzną spośród tych, którzy ubiegają się o

moje względy. Rada bym bardzo pomóc panu, nie wiem tylko, w jaki

sposób? Czy przyjmie pan ode mnie pożyczkę pieniężną?

Spąsowiał cały. Do tego stopnia jeszcze nie upadł, by korzystać z

podobnej możliwości.

- Dziękuję pani serdecznie! - rzekł cicho - ale trudno mi jest

przyjąć od niej pieniądze. Wyglądałoby to na żebraninę. Wolałbym

jakąś dobrą radę.

Pomyślała chwilę i raptem przyszła jej myśl do głowy.

- Mam dla pana i radę! - rzekła. - Jak pan wie, w dobrach Berkow

prowadzona jest na wielką skalę hodowla koni. Mąż mój nieboszczyk,

nie mogąc z uwagi na stan swego zdrowia zajmować się tymi

sprawami, od dawna poszukiwał zastępcy, ale jakoś mu to nie szło. Ja

na tych rzeczach niewiele się znam, a ponieważ pan jako były

kawalerzysta musi się znać na koniach, proponuję zatem panu objęcie

background image

w Berkow stanowiska kierownika stada. Przypuszczam, że zgodzimy

się co do warunków. Jest to stanowisko poważne i odpowiedzialne.

Dam panu obszerną plenipotencję i swobodę działania. Zgadza się

pan, panie von Trachwitz?

Błysnęła w nim iskierka nadziei. Propozycja Melanii zapewniała

mu egzystencję, w dodatku bardzo dostatnią. Czyżby ta piękna

kobieta miała dla niego coś więcej niż życzliwość? Gotów był w to

uwierzyć, a nawet już w to trochę wierzył. Obudziła się w nim nowa

chęć do życia.

Nerwowym ruchem rąk wyczuł na piersi ukryty w kieszeni

surduta drobny, kanciasty instrument, którym zamierzał przekreślić

pasmo żywota i odetchnął z ulgą. Był mu już niepotrzebny! Otrząsnął

się z odrętwienia i spojrzał na Melanię wzrokiem, którym już tyle razy

pokonywał kobiety. Nie domyślał się ani na chwilę, że kpiła z niego, a

dojrzawszy lekki rumieniec, jaki wykwitł na jej twarzy wskutek

powstrzymywanego śmiechu, był przeświadczony, że i tym razem

odniósł tryumf.

Ale tym razem trafiła kosa na kamień. Doświadczony pożeracz

serc niewieścich natknął się na wyrafinowaną kobietę.

- A zatem decyduje się pan? - zapytała z pewną natarczywością.

- Niepokoi mnie jeden tylko wzgląd, łaskawa pani baronowo.

Pytam się samego siebie, czy mieszkając pod bokiem pani, nie będę

zbyt często przy niej myślami?

- No i jaką pan znalazł na to odpowiedź? - żartowała Melania.

background image

- Będę jak satelita krążył wokoło słońca, czerpiąc z niego światło i

pozostając w wiecznym od niego oddaleniu...

Podniosła na niego oczy, po czym zaczęła kreślić parasolką

figurki na piasku.

- Jeżeli - rzekła - ja mam być tym słońcem, to nie będę trzymać

pana w oddaleniu. Przeciwnie, znaczną część roku spędzać będę w

Berkow.

W radosnym uniesieniu przycisnął usta do jej dłoni:

- Dziękuję pani! - rzekł. - Od dnia dzisiejszego jestem jej wiernym

sługą.

- Doskonale. Zaraz pana zaprzęgnę do pracy. Proszę mnie

odprowadzić do "Hotel de Paris", gdzie mnie oczekuje moja

towarzyszka, pani von Sanden. Zje pan z nami śniadanie i omówimy

warunki przyszłej pańskiej współpracy.

Skłonił się i szedł obok niej. Najrozmaitsze myśli przychodziły

mu do głowy. W Ameryce nie poszczęściło mu się. Powrócił stamtąd

z resztkami pieniędzy, którymi jakiś czas manipulował przy zielonym

stoliku, aż wreszcie pozostał bez grosza w kieszeni. I oto znowu ratuje

go kobieta!

Dlaczegóż by nie miał pozyskać z czasem Melanii dla siebie?

Przeszkodą ku temu mogła być jedynie jego żona, należało więc

usunąć ją z drogi. Gdy tylko obejmie stanowisko w Berkow, odszuka

ją i zmusi do rozwodu.

background image

Powróciwszy do hotelu, poleciła Melania nakryć do stołu w

saloniku, jaki przylegał do jej apartamentu. Pani von Sanden zawarła

znajomość z nowym kierownikiem stadniny w Berkow i nie

przeszkadzała mu rozmawiać z panią dziedziczką, sama zaś

rozkoszowała się doskonałym menu śniadaniowym.

Baronowa von Berkow omówiła z Trachwitzem wyczerpująco

wszystkie warunki, nie zapominając przy tym o własnych planach.

Miał zjawić się w Berkow dopiero po jej powrocie, a do tego czasu

powinien był obejrzeć główne stadniny za granicą i w Niemczech i

zapoznać się z ich prowadzeniem pod pretekstem zakupu i wymiany

reproduktorów.

Melania zamierzała powrócić do Berkow we wrześniu, gdy

upłynie rok od chwili śmierci jej męża. Do tego czasu chciała raz

jeszcze zajrzeć do Paryża, lato zaś spędzić w Trouville i w Ostendzie.

Wręczyła Trachwitzowi czek na swego bankiera i prosiła go, aby

natychmiast wyjechał dla uniknięcia niepotrzebnych komentarzy i

domysłów.

Zgodził się na wszystkie warunki i żegnając się z nią, rzekł

uroczyście:

- Dalsze moje życie poświęcę wyłącznie dla dobra pani. Do

widzenia!

Podała mu rękę, uśmiechając się czarująco.

- Do widzenia... we wrześniu... w Berkow! A do tej chwili niech

pan daje znać o sobie od czasu do czasu.

background image

- Będę panią informował o wszystkim, co by ją mogło

interesować.

Odszedł, a Melania rzuciła za nim spojrzenie nieco pogardliwe.

- Ciekawa jestem - myślała - jaką minę zrobi Renata, gdy się

dowie, że jej "kochany Hans" wypłynął na powierzchnię i to w

sąsiednim Berkow? Przyjrzę się im dobrze, jak się będą ze sobą witać.

Czy on wie, że jego ukochana będzie tuż pod jego bokiem? Gdybym

tylko wiedziała, jaki stosunek łączy ich teraz!... W każdym bądź razie

z jego pomocą zdoła ją łatwo unieszkodliwić.

XIII

Życie w Tornau płynęło zwykłym spokojnym trybem. Od czasu

powrotu z Berlina Ralf stał się więcej skupiony w sobie i więcej

pogodny. Coraz rzadziej marszczył czoło, zwłaszcza w obecności

Renaty. Stała się ona bezwiednie i bez własnej woli osią, wokoło

której obracało się obecnie wszystko w Tornau. Pani von Tornau

pokochała ją jak córkę i im więcej z nią obcowała, tym więcej do niej

lgnęła.

Nic nie ujdzie wzroku matki! Spostrzegła ona, że wystarczał jeden

uśmiech Renaty, by wygładzić czoło syna i że coraz więcej

pochłaniała ona całą jego uwagę. Dawne jej dumne plany co do

ożenku Ralfa znacznie złagodniały od czasu, gdy nie przejawiał

żadnej ku temu chęci. Myślała teraz wyłącznie o szczęściu syna, a nie

o jego karierze w znaczeniu materialnym. Niech się ożeni z panienką

z dobrego gniazda i zapomni, że niewierność kobiety tak mocno

background image

zraniła jego serce. Renata oddana całkowicie swym obowiązkom, nie

domyślała się nawet, że była przedmiotem uwagi swych pracodawców

i ich częstych rozmów.

Przeszła wiosna, wypełniona pracą w polu i w ogrodach, a potem

lato, złocące zboża i owoce. W sercu jej panowała jasność i cisza. O

drogich swych zmarłych wspominała z rozrzewnieniem, ale już bez

bólu, a pamięć o mężu, który tyle jej sprawił gorzkiego zawodu

zacierała się stopniowo. Myśl, aby powrócił i w jakikolwiek bądź

sposób wpłynął na jej życie, nigdy jej nie powstała w głowie. Nie

miała już z nim nic wspólnego.

W ostatnich czasach prowadziła ożywioną korespondencję z

doktorem Helmanem. Radził jej, by starała się o rozwód, nie wiadomo

bowiem czy Trachwitz nie zjawi się któregoś pięknego poranka na

horyzoncie i czy nie wystąpi z jakimiś żądaniami.

Po głębokim namyśle postanowiła wszcząć kroki rozwodowe.

Tajemnicy swej nie odkryła pani von Tornau. Nie chciało jej to

przejść przez gardło i zdecydowała się powiedzieć o tym nie

wcześniej, aż otrzyma rozwód. Doktor Helman przyrzekł jej, że

zajmie się tą sprawą i że zaoszczędzi jej wszelkich przykrości i

konieczności zjawiania się osobiście w konsystorzu* lub w sądzie.

Zapewniał ją również, że uzyska rozwód bez większych trudności.

* Konsystorz - kuria biskupia.

background image

W tym stanie rzeczy przyjechała w początkach września do swego

majątku Melania von Berkow i wznowiła z wrodzoną jej

niefrasobliwością stosunki towarzyskie. Złożywszy w sąsiedztwach

wizyty, rozesłała liczne zaproszenia na pierwsze u niej uroczystości

dożynkowe. Śmiano się po trochu, że wesołej wdówce tak pilno

zapomnieć o mężu, ale jej nie odmawiano. Na wsi ludzie chętnie

korzystają z okazji, by się rozerwać.

Naturalnie, że pierwszą wizytę złożyła w Tornau, że zaś zmuszała

się być grzeczną wobec Renaty, więc miała wrażenie, że Ralf mniej

był sztywny. Zupełnie nie kryła się z tym, że rada była widzieć go i

nie spuszczała z niego wzroku, chcąc by na nią patrzył. Państwo

Tornau'owie przyjęli wraz z Renatą zaproszenie do Berkow i

przyrzekli nie zrobić zawodu.

Gdy odjeżdżała ze swą "wierną von Sanden", jak nazywała swą

towarzyszkę, Ralf nie mógł się wstrzymać od porównania obu kobiet:

o ileż Renata była piękniejsza i bardziej dystyngowana od tej

pikantnej wdówki, zalotnej i narzucającej się!

W kilka dni potem pojechali na dożynki do Berkow. Pani von

Tornau miała na sobie czarną, jedwabną suknię, w której wyglądała

poważnie a zarazem wytwornie. Jej czerstwa twarz, okolona białymi

włosami, wzbudzała szacunek i sympatię. Uśmiechnęła się do

oczekującego ją w przedsionku syna.

- Już na nas czekasz, mój Ralfie? Jesteśmy punktualne, akurat bije

szósta! Obejrzyj nas, proszę i powiedz, czy możemy się pokazać

między ludźmi?

background image

Podbiegł ku niej i pocałował ją kilkakrotnie w usta.

- Mateczko, kochana! - rzekł czule. - Zawsze jesteś prześliczna!

Podszedł potem ku Renacie, obrzucając ją wzrokiem surowego

krytyka. Wnet jednak przestał podkręcać wąsa, a surowość znikła z

jego twarzy. Cofnął się o parę kroków, by lepiej objąć wdzięczny

obrazek.

Miała na sobie obcisłą sukienkę z kremowego voile'u, która

uwydatniała jej smukłą kibić. Włosy, ujęte w dwa warkocze, unosiły

się wysoko ponad czołem. Wyglądała prześlicznie, skromnie i tak

pociągająco, że nie mógł od niej oderwać oczu, zmuszając się do kilku

słów żartobliwych.

Już mieli wsiadać do karety, gdy podbiegła panna Birkner, niosąc

w ręku dwie wiązanki róż.

- To już ostatnie! - zawołała. - Ale bardzo piękne. Obszukałam

wszystkie krzewy, zanim je znalazłam. Pąsowe dla pani Werkent, a

żółte dla naszej pani dziedziczki. Prawda, że prześliczne? Zaraz je

paniom przypnę. Czy nie ładnie wyglądają? Niech jaśnie pan dziedzic

sam powie! Pani Renata wygląda jak hrabianka, a nasza pani jak

anioł. Prawda?

Kręciła się i wierciła wokoło pań, zachwycając się nimi, aż

wreszcie posadziła je w karecie, pomogła wsiąść Ralfowi i zamknęła

drzwiczki. Zachodzące słońce rzucało ostatnie swe promienie na

czyste niebo mieniące się wszystkimi barwami. Daleko na horyzoncie

widniał nieruchomy wał ciemnoszarych obłoków.

background image

Jakiś czas jechali w milczeniu. Renata wpatrywała się w jasne

niebo, które odbijało się w jej oczach. Ralf spoglądał na nią w

niemym zachwycie olśniony jej delikatną, subtelną urodą. Odczuła

jego wzrok i rzuciwszy na niego spojrzenie, pokraśniała. Serce jej biło

gwałtownie i ogarnęło ją uczucie nieokreślonego lęku. Nie mogąc

wytrzymać jego wzroku, przymknęła oczy i zaciskała wargi, ciężko

oddychając.

Dopiero gdy zaczął rozmawiać z matką, która wciągnęła w

rozmowę Renatę, odetchnęła swobodniej. Niepokój jednak nie

opuszczał jej. Wydawało się jej, że może nadejść dzień, w którym

zmuszona będzie opuścić Tornau, a to byłoby dla niej ciosem zbyt

bolesnym, nie tylko wskutek utraty kawałka chleba. Nie, utraciłaby

część serca, które zbyt już przylgnęło do Tornau, gdzie czuła się

szczęśliwą...

Ralf zauważył, że trapią ją jakieś ponure myśli. Chciałby je znać,

lecz nie wiedział, jak pytać. Spojrzał na niebo i rzekł:

- Co za cudowny nastrój w naturze! Trzeba być malarzem, by to

uchwycić i uwiecznić.

- Aby to oddać, trzeba by malować nie farbami, lecz ogniem i

powietrzem! - podchwyciła pani von Tornau. - Spójrz Ralfie! Nasze

stare kochane gniazdo jakby tonie w ogniu. Okna lśnią, jak gdyby

były oświetlone od wewnątrz.

- Ale to tylko odbłysk, mamo. To pożyczane światło bez ciepła! -

rzekł w zadumaniu.

- Ralfie!

background image

- Co mamo? - zawołał lękliwie. - Przerażają cię moje filozoficzne

rozumowania! Przepraszam cię za te senne marzenia, całkiem nie na

czasie!

- Nie, mój chłopcze! - odpowiedziała. - To nie były senne

marzenia, lecz odgłos twego serca. Brak ci w Tornau światła i ciepła,

które by ci umiliły życie. Gdybyś chciał spełnić najgorętsze moje

życzenia!... Błogosławiłabym ją, gdyby ci wniosła światło i ciepło, nie

patrząc na to, kto ona.

Zmarszczył czoło i spojrzał badawczo na Renatę.

- Niech pani uważa, pani Renato. Znów zastawione są na mnie

zdradzieckie sidła, by mnie ożenić. Istne znęcanie się nade mną!

Nie patrząc na niego odpowiedziała stłumionym głosem:

- Rozumiem dobrze intencje matki pana! Człowiek taki jak pan,

może tylko w małżeństwie znaleźć pełne szczęście!

- Taki jak ja? A czy pani zna mnie dostatecznie dobrze?...

Niczego mi zresztą nie brak w Tornau i czuję się tu aż nadto

szczęśliwy.

Spojrzała na niego i drgnęła na całym ciele, tak wymownie

patrzył na nią. I pani von Tornau dostrzegła wymowę jego oczu i jej

domysły zamieniły się w pewność. Takim wzrokiem obrzuca

mężczyzna tylko ukochaną kobietę. Ona już pokochała Renatę i

pragnęła tylko, by mogła ją nazwać synową.

Ujęła ją za rękę i rzekła serdecznie:

- Co ci jest, drogie dziecko? Wyglądasz, jak byś miała strapienie?

Renata usiłowała uśmiechnąć się.

background image

- Poddaję się czasami niedorzecznym myślom! - rzekła

trwożliwie.

- Jakież to myśli panią niepokoją? - spytał Ralf.

- Wyjawię je panu i mojej dobrej pani z całą szczerością. Myślę

nad tym, co z sobą pocznę, gdy któregoś dnia zjawi się w Tornau

młoda władczyni.

Schwycił jej drugą rękę, opartą o ramę karety i trzymał ją w

mocnym uścisku.

- Daję pani słowo, że nic innego nie usunie pani z Tornau, jak

tylko własna jej wola. Może pani być co do tego najzupełniej

spokojna.

Pani von Tornau objęła ją ramieniem, dodając:

- Co też pani o nas sądzi? Czy może pani przypuścić, że

bylibyśmy zdolni rozstać się z panią inaczej, jak na jej własne, usilne

żądanie?

Renata gorąco pocałowała ją w rękę i uśmiechnęła się mile do

Ralfa. Usiłowała być wesołą, lecz jakiś głos wewnętrzny niepokoił ją

ciągle. - A jeżeli - myślała - usunie mnie stąd coś takiego, czego w tej

chwili nie potrafię wyrazić słowami, a co zniweczy zarówno waszą

dobrą wolę jak i moje gorące życzenia? Tak myślała biedna, nie

wiedząc, co powiedzieć.

Całkiem innymi myślami pochłonięty był Ralf.

- Nie mogę się zdradzić, dopóki się nie upewnię, że mnie kocha.

Jeżeli jednak znając moje uczucia i moje pragnienia, odrzuci moją

miłość, to musi odejść precz.

background image

Podjeżdżali do pałacu w Berkow, a w chwili gdy kareta

zatrzymała się przed schodami ganku, wiodącego do holu, wybiegli

dwaj lokaje, pomogli im wysiąść i wprowadzili do salonu. Pałac

urządzony był z wyszukanym komfortem. Salon i sąsiednie pokoje

przyjęć utrzymane były w stylu empire i wybite adamaszkiem.

Wszędzie - ciężkie mahonie, brązowe okucia oraz kosztowne

obrazy. Sala jadalna gdańska, z czarnego dębu, oświetlona była

dwoma wspaniałymi żyrandolami z brązu. Olbrzymi stół ustawiony w

podkowę, przybrany rzadkimi kwiatami, uginał się pod ciężkimi

srebrami i kryształami, rzucającymi snopy iskier.

Jak wieszczka z bajki przyjmowała swych gości władczyni tych

bogactw - piękna Melania, baronowa von Berkow. Ubrana była w

suknię ze srebrnej łuski, z głębokim wcięciem, odsłaniającym ramiona

i alabastrowe plecy. Olśniewała mężczyzn urodą, kokieterią,

dowcipem i kaskadami śmiechu.

Gdy stanęła obok Renaty, witając się z Ralfem, była pewna

zwycięstwa. Widziała, że patrzył na nią z podziwem, który brała za

zachwyt.

- Ta kobieta - myślał tymczasem Ralf - umie się ubrać i wygląda

jak panienka, mimo że przekroczyła już trzydziestkę.

I Renata zachwycona była toaletą i wyglądem Melanii. Nigdy jej

co prawda nie widziała w większym towarzystwie, ale to, na co

patrzała, przekraczało jej wyobraźnię. Dostrzegła gorące, kuszące

spojrzenia, jakie Melania rzucała w oczy Ralfa i ostry ból przeniknął

background image

ją na wskroś. Przeczucie tego, co teraz widziała, widocznie mąciło jej

myśli, gdy jechała do Berkow.

Gdyby Melania miała zostać panią w Tornau, z pewnością

musiałaby stamtąd oddalić się. Ta kobieta nienawidziła jej, czuła to.

Ale za co? Dlaczego? Teraz zaczęły świtać w jej głowie niejasne

przeczucia, które jednak odepchnęła od siebie, zanim zdołały nią

zawładnąć.

Tornauowie zmieszali się z resztą towarzystwa, a pan von

Diesterkampf nie odstępował ani na krok od Renaty. Lubił ją bardzo i

chętnie z nią rozmawiał. Również i pani Diesterkampf, miła, żwawa

osoba, darzyła ją swymi względami, twierdząc, że pragnęłaby bardzo

mieć przy sobie tak miłą towarzyszkę, jaką ma pani von Tornau.

Melania cała pochłonięta Ralfem, starała się ciągle mieć go przy

boku i stoczyć zwycięską walkę z jego powściągliwością. Przy kolacji

Ralf był jej sąsiadem, wystawionym na ciągłe ataki jej wyrafinowanej

kokieterii. Nie wiedziała, że co chwila obrzucał spojrzeniem słodką

twarz Renaty, zazdroszcząc Diesterkampfowi, który zastrzegł sobie

miejsce obok niej.

- Z panią Werkent można przynajmniej mówić do rzeczy! -

odezwał się pan Diesterkampf do Ralfa. - Jest to egzemplarz

luksusowego wydania Stwórcy! - dodał żartobliwie, widząc, że Ralf

pożera ją wzrokiem.

Podczas toastu Melania trąciła kieliszek Ralfa i szepnęła mu:

- Czy pojedna się pan nareszcie ze mną, czy też ma pan ciągle

jeszcze do mnie żal w sercu?

background image

- Nie mam powodu gniewać się na panią baronową! -

odpowiedział chłodno.

- Baronowa! To brzmi sztywno i konwencjonalnie! Czy pan

zapomniał, jak mi na imię, choć je pan dawniej niejednokrotnie

wymawiał? Ralfie, wszak inne uczucia łączyły nasze serca?

- Nasze serca? Łaskawa pani myli się. Jedynie moje serce było w

okowach, pani była wolną i niczym nie związaną...

- To się tak panu tylko wydaje. Ach, panie Ralfie, gdyby pan

wiedział, ile przez pana wycierpiałam?...

Spojrzał na nią wielkimi oczami.

- Przeze mnie? Pozwoli pani, ale mam w tej mierze duże

wątpliwości.

- Nie, nie pozwolę, Ralfie! Oddałam Berkowowi moją rękę na

usilne żądanie ojca mego, który widział w tym małżeństwie jedyny

ratunek przed grożącą mu ruiną majątkową, co nieraz już panu

mówiłam...

- Tak jest, ale gdy usiłowałem dać temu wiarę, zjawił się u mnie

pewnego dnia ojciec pani i skarżył się na skłonność pani do życia

próżniaczego i gonienia za wszelkiego rodzaju uciechami... Ale dajmy

temu pokój, bo przecież dyskusja na ten temat nie doprowadzi do

niczego...

- Ralfie! - szepnęła mu do ucha głosem pieszczotliwym. - Ralfie,

sama nie wiedziałam, co robię, nie znałam serca mego i dziś za to

pokutuję...

background image

W tej chwili zadała Ralfowi jakieś pytanie sąsiadka z drugiej

strony i Melania z gniewem gryzła wargi.

- Nie wypuszczę go! - myślała.

Jego opór podniecał ją, wzbudzał w niej pożądanie i postanowiła

walczyć o niego dalej. Dziś, gdy była wolna, nie potrzebowała tak

dalece przebierać w środkach, by go pochwycić w ramiona. Wszyscy

mężczyźni zabiegali o jej względy, on tylko jeden, on, którego

pożądała, opierał się jej. Nie mogła się z tym pogodzić...

Czyżby kochał inną? A może ta towarzyszka jego matki, o bladej

twarzy, czerwonych wargach i ciemnych włosach zatarła w jego sercu

jej rysy? Rzuciła w stronę Renaty złowrogie spojrzenie.

Po kolacji rozpoczęły się tańce. Ralf przeprowadził Melanię do

małego saloniku, obok jadalni. Prosiła go o to. Przyćmione światło

oświecało ten zaciszny kącik, a ciężkie portiery zagłuszały gwar,

dochodzący z dużego salonu. Zaledwie słychać było dźwięki

orkiestry.

Padła na kanapę, ciężko westchnąwszy.

- Jakże tu zacisznie! - odezwała się cicho. - Ralfie drogi, oto mój

karnecik, proszę się wpisać.

Skłonił się i stojąc przy niej, wpisał swe nazwisko. Posunęła się,

by mu zrobić miejsce.

- Niech pan usiądzie obok mnie! - rzekła.

- Sądziłem, że pani chciała odpocząć i nie chcę jej przeszkadzać...

Ujęła go za rękę.

background image

- Ralfie! Ja tego dłużej nie wytrzymam. Dlaczego pan mnie tak

męczy? Pan wie dobrze, że mi pan nie przeszkadza, że od roku tęsknię

za panem, za tobą, Ralfie!

- Bardzo to dla mnie pochlebne, pani baronowo.

Tupnęła nóżką, nadąsana.

- Nie chcę więcej słyszeć tego słowa - "baronowa".

- Ja zaś nie chciałem wierzyć, aby pani była zdolna zamienić

uczciwe serce mężczyzny na tytuł baronowej i przywiązany do tego

majątek. Dziś znam panią tylko jako baronową von Berkow. Trwało

to aż nadto długo i kosztowało mnie nadludzki wysiłek, zanim się

przełamałem i doszedłem do tego postanowienia.

- Niech pan o tym wszystkim zapomni! - rzekła błagalnym

głosem. - Ralfie, nazywaj mnie jak dawniej, po imieniu, mów do mnie

Melanio!

Spojrzał na nią wyniośle i nie wyrzekł ani słowa.

- Najgorętszym życzeniem moim - ciągnęła dalej - jest naprawić

krzywdę, jaką panu wyrządziłam! Życie moje należy do ciebie i nie

zaznam spokoju, dopóki cię nie przebłagam i dopóki mnie nie

weźmiesz na zawsze, jako swoją Ralfie! Zniosę wszelkie upokorzenia

byle cię odzyskać i obudzić w tobie uczucie miłości dla mnie, tylko

dla mnie.

- Nie gram komedii! - odpowiedział chłodno. - Co raz umarło,

tego nie można powołać do życia. Proszę zaoszczędzić sobie

podobnych scen na przyszłość.

background image

Zerwała się i podeszła blisko ku niemu, nie mogąc pohamować

się.

- A więc kochasz inną i dlatego jesteś tak okrutny względem

mnie.

Ralf zbladł. Odstąpił parę kroków i rzekł sucho:

- Pani się zbyt unosi, pani baronowo.

- Doprowadzasz mnie do ostateczności! - mówiła podnieconym

głosem. - Ale nie myśl, że się ode mnie uwolnisz. Jesteś więcej

niewierny niż ja byłam niewierną, gdyż ja oddałam tylko rękę, ty zaś

oddałeś serce. Nie puszczę ciebie od siebie, nie zrezygnuję...

Odwrócił się, chcąc odejść, schwyciła go jednak za rękę.

- Nie odchodź ode mnie, Ralfie, nie powiedziawszy mi dobrego

słowa. Błagam cię, powiedz choć jedno, jedyne!

Spojrzał na nią i widząc łzy w jej oczach, zawahał się. Jakiż

mężczyzna nie zmięknie wobec kobiety, która go błaga o miłość.

- Przykro mi - rzekł - że pani tak zepsuła sobie życie, nie umiem

tego naprawić i nie chcę przedłużać naszej rozmowy... Pozwoli pani,

że odejdę.

Ujęła go za rękę i przycisnęła do twarzy, zalanej łzami.

- Przebaczyłeś mi, Ralfie? - spytała cicho.

- Przebaczyłem!

- I będziesz moim przyjacielem?

- O ile tylko potrafię nim być!

Skłonił się i wyszedł. Patrzała za nim płomiennymi oczami.

background image

- Będę szła za tobą krok w krok, Ralfie von Tornau! - rzekła z

mocą.

Podeszła do lustra, by poprawić włosy i osuszyć oczy.

- Za tę zniewagę zapłaci mi to niewiniątko, ta Werkentowa! -

powtarzała z pasją.

Podeszła potem do biurka i szybko skreśliwszy kilka słów na

arkuszu papieru, zadzwoniła na służącego.

- Ta depesza musi być nadana natychmiast! - rozkazała.

Depesza zaadresowana była do Trachwitza i brzmiała: "Czekam

pana jutro wieczorem w Berkow".

XIV

Ralf podszedł do matki, siedzącej obok Renaty, która rozmawiała

z panem Diesterkampf. W sąsiednim salonie tańczono, a gospodyni

domu brała żywy udział w tańcach.

Ralf zwrócił się do Renaty:

- Pozwoli pani, że ją poproszę do walca?

Odwróciła się ku niemu z uśmiechem, dostrzegłszy w tym

momencie baronową, unoszoną przez jednego z tancerzy.

- I tak, i nie! - odrzekła.

- Dlaczegóż nie?

- Wydaje mi się, że nie tańczyłam już sto lat. Nie wiem, czy będę

umiała się poddać fali uciechy.

- Szkoda. Bardzo bym chciał choćby raz jeden zatańczyć z panią.

Do rozmowy wtrąciła się pani von Tornau:

background image

- Ależ Renato, proszę nie odmawiać memu synowi. Jest pani

jeszcze za młoda, by się pozbawić tej przyjemności.

- A zatem, skoro matka pana życzy sobie tego, służę panu.

Zmarszczył brwi.

- Dziękuję pani, ale nie mogę jej zmuszać. Jeżeli pani nie ma

ochoty, to nie nalegam. Mnie też nie sprawia już taniec specjalnej

przyjemności i nie lubię, gdy mnie kto do niego zmusza.

- No to proszę poświęcić się dla mnie i zatańczyć ze mną.

- Poświęcam się chętnie, zwłaszcza, że tańcząc z panią, doznam

niewątpliwie wielkiej przyjemności.

- Proszę mi nie robić komplementów przed czasem.

- Mówię szczerą prawdę, ale skoro dostałem kosza...

- To nie pan dostał kosza ode mnie, ale ja od pana.

- Pani ode mnie? - spytał z miłym zdumieniem.

- Naturalnie! Przecież chciałam z panem tańczyć, a pan mi

odmówił.

- Bo nie chciałem pani zmuszać i narażać ją na przykrość

tańczenia ze mną.

Wstała szybko i podeszła do niego, mocno zarumieniona.

- Teraz chcę koniecznie tańczyć z panem. Grają akurat nowego

walca. Czy pan jest wolny?

- Tak, wolny i nie przymuszony! - rzekł, śmiejąc się wesoło.

- Hola! - zawołał Diesterkampf. - Dopiero co odmówiła mi pani, a

teraz ma pani tańczyć z Ralfem? Taka zniewaga krwi wymaga! -

żartował.

background image

- Gdy tylko skończę walca z panią Renatą - zawołał Ralf - stanę

do pańskiej dyspozycji.

Diesterkampf nie dał jednak za wygraną. Stanął im w poprzek

drogi i zażądał od Renaty solennej obietnicy, że następnego walca z

nim zatańczy.

- Naprzód interes potem przyjemność! - wołał rozradowany.

- Przyrzekam solennie! - zawołała, oddalając się z Ralfem.

Tańczył dobrze i prowadził ją pewnie. Stanowili prześliczną parę i

przedmiot ogólnego podziwu. Nie puszczał jej tak długo, aż muzyka

przestała grać. Stanęli, patrząc sobie w oczy, jak gdyby przeniesieni w

rzeczywistość ze świata marzeń i tysiąca bajek.

Melania nie spuszczała ich z oczu, choć na pozór nie miała jednej

wolnej chwili. Orkiestra dała hasło do kontredansa. W jej karnecie

zapisany był Ralf. Poszedł do niej i skłoniwszy się, podał jej ramię.

- Proszę mi wybaczyć, że się uniosłam! - rzekła uniewinniając się.

- Zapomniałem już o tym! - odparł.

- Dziękuję i przyrzekam, że w przyszłości więcej będę

zrównoważona. Utraciłam lekkomyślnie miłość pana, za to starać się

będę pozyskać jego przyjaźń.

Powiedziała to tonem tak pełnym rezygnacji, że ujęła go za serce.

Trafiła w jego czułą strunę. Zbyt był prostolinijny i szczery, by

przypuszczać, że znów grała komedię. Spojrzał na nią łagodnie i

przycisnął do ust jej rękę. Zapomniał o tym, co było i przebaczył jej.

background image

Nazajutrz z rana stał Ralf w długich zabłoconych butach z

cholewami na kartoflisku, trzymając za cugle konia, gdy na gościńcu

ukazał się Diesterkampf, jadąc konno ostrym kłusem.

- Halo, Ralf! Jak się miewasz. Wyglądamy obaj, jakbyśmy

dopiero co przestali tańczyć.

Tornau roześmiał się.

- Musiałem zobaczyć, jak kopią kartofle. Przez całą noc deszcz lał

jak z cebra i ziemia całkiem rozmiękła. Tyle, co jej mam na butach,

wystarczyłoby na założenie ogródka w Berlinie.

Diesterkampf uderzył szpicrutą po cholewach.

- Niech pan włazi na swoją szkapę - rzekł wesoło - to pana

kawałek odprowadzę. A jak tam idzie kopanie?

- Kupiłem na próbę nową kopaczkę i zaraz pierwszego dnia

zepsuła

się.

Musiałem

porządnie

się

napocić

zanim

przyprowadziłem do porządku. Tak parno jest po deszczu... łagodną

mamy jesień...

- To się może odmienić - rzekł Diesterkampf. - Ale z pana dzielny

chłop, że pan sobie z tą kopaczką dał radę. Pańskie oko konia tuczy!

Wszędzie pan jest i wszystkiego pan sam dojrzy. Pański ojciec, gdyby

żył, byłby z pana dumny... Tornau to niezły szmat ziemi, lepszy od

wielu dużych majątków, a przy tym bez długów. Można

gospodarować i ciągnąć zyski. Obok taki Parkow pójdzie wkrótce pod

młotek komornika, bo stary Matej nie potrafi się rządzić. Co prawda

ci jego dwaj synowie, gwardziści, potrafią go doić jak cielęta, a żona

background image

też ma niejeden grzeszek na sumieniu. Ale po co jej pozwalał

sprowadzać toalety z Paryża?

- A hodowla koni opłaca mu się? - wtrącił Ralf. - To się może

opłacać tylko na wielką skalę, tak jak w Berkow! - odpowiedział

Diesterkampf.

- Ale, a propos, w Berkow jest teraz nowy dyrektor stada. Mówiła

mi piękna Meluzyna vel Melania, że to były oficer ułanów, więc

chyba powinien się na tym znać. Ale tam jest z czego dokładać.

Pieniędzy ma baba jak lodu. Nie na próżno wybrała tego starego

ramola na męża. Ale muszę cię już pożegnać, kochany Ralfie. Skręcę

bokiem przez zagajnik. Do widzenia. Pozdrów twoje panie ode mnie!

- Do widzenia, papo! - rzucił wesoło Ralf. - Proszę ucałować ode

mnie rączki małżonce.

Rozjechali się w przeciwne strony. Przejeżdżając przez las, Ralf

zwolnił biegu. Obtarł czoło i nucił jakąś piosenkę. Przy jeziorku

zatrzymał konie i wpatrywał się w ławeczkę, na której siedziała kiedyś

Renata, gdy ją niespodzianie zastał zapłakaną. Dostrzegł pod ławką

skrawek papieru. Zsiadł z konia i podniósł go.

Była tam kartka wydarta z notesu Renaty, zapisana jej równym,

ładnym pismem:

1) 40 słoików galaretki porzeczkowej,

2) 30 słoików marmolady wiśniowej,

3) kupić płótna na ścierki kuchenne,

4) przypomnieć panu o kuropatwach

background image

Uśmiechnął się i pomyślał wzruszony: "Oto materiał na panią

domu".

XV

Minął już miesiąc od czasu dożynek w Berkow. Melania

obmyśliła nowy plan kampanii i zmieniła taktykę. Odwiedziła parę

razy panią von Tornau, zawsze w godzinach, w których Ralfa nie

powinno było być w domu, a gdy przypadkiem zjawiał się, szybko się

żegnała, rzucając na niego spojrzenie pełne smutku.

To go trochę niepokoiło. Zbyt dobre miał serce, by nie odczuwać,

że cierpiała. Zapytywał siebie, czy nie wyrządził jej zbyt dużej

krzywdy i czy mimo wszystko uczucia jej nie były szczere i gorące?

Wyrzucał sobie, że ją potraktował zbyt ostro i choć była dla serca jego

obojętną, to jednak odczuwał niemiło jej smutek. Toteż starał się być

dla niej bardziej przyjacielskim i towarzyszył zawsze matce i Renacie,

gdy jeździły do Berkow.

* * *

Hans von Trachwitz stał w oknie swego pokoju, mieszkał bowiem

w budynku administracyjnym, gdy spostrzegł powóz z Tornau, jadący

w stronę pałacu. Poznał Renatę i cofnął się przerażony. Ukryty za

firanką wpatrywał się w nią, dopóki nie zniknęła mu z oczu.

- Tak, to była ona, na pewno ona. Ale skąd się tu wzięła? -

mruczał pod nosem.

Zatrzymał przechodzącego pod oknami stangreta.

background image

- Martens! Co to za państwo przyjechali?

- To pan dziedzic z Tornau z matką.

- Ale w powozie siedziały dwie panie?

- Ta druga to pani do Werkent, taka paniusia do towarzystwa

starszej pani dziedziczki.

- Ach tak, dziękuję wam, Martens.

„Łasy na kobiety!” - pomyślał Martens o nowym dyrektorze,

oddalając się.

Trachwitz biegał po pokoju, nie mogąc się uspokoić. Renata tutaj,

pod panieńskim nazwiskiem, jak on na posadzie! Trzeba się nad tym

zastanowić! Najlepiej będzie zobaczyć się z nią sam na sam i

rozmówić się, bo gdy mnie zobaczy niespodziewanie, to będę musiał

spakować manatki.

Niemiła sytuacja! Renata, ta kapryśna jedynaczka, na posadzie!

Po raz pierwszy w życiu kłopotał się o żonę. Dotychczas pomiatał nią.

Przywykł wcale się o nią nie troszczyć, zostawił ją w nędzy, a ona

tymczasem dała sobie radę bez niego. O tym, że postąpił z nią

niegodziwie, starał się nie myśleć. Wszakże sam stał nad przepaścią i

kierował się jedynie instynktem samozachowawczym. Czy będzie

teraz na tyle rozsądna, że pozwoli mu spokojnie mówić?

- Trzeba jak najprędzej znaleźć okazję! - zadecydował.

Na razie jednak nie miał odwagi wyjść z mieszkania, by

przypadkiem jej nie spotkać.

background image

XVI

Renata stała na werandzie przed pokojem bawialnym i rozglądała

się po parku. Było południe i powinien był lada chwila nadejść Ralf.

Zazwyczaj gdy go ujrzała i gdy powitał ją skinieniem ręki, wracała

szybko do pokoju i dawała polecenie, by podawano obiad. Znała jego

przyzwyczajenia i wiedziała, że lubił, aby wszystko szło jak z płatka.

Gdy wszedł do jadalni i witał się z paniami, już podawano zupę.

- Dziś głodny jestem jak wilk! - rzekł do Renaty. Proszę mi dawać

podwójne porcje.

- Nie może się pan zbytnio uskarżać na brak apetytu! - żartowała

Renata. To prawdziwa przyjemność widzieć pana przy jedzeniu i przy

pracy.

Wpatrywała się w jego twarz opaloną, energiczną, nie zdając

sobie sprawy, że w tym spojrzeniu było więcej niż przyjaźń. W

ostatnich czasach Ralf stale był w doskonałym usposobieniu, zawsze

wesół i uśmiechnięty, co nad wyraz cieszyło jego matkę.

Renata porównywała go w myśli ze swym mężem. Jakże inaczej

ułożyłoby się jej życie, gdyby Trachwitz był choć w części tak

pracowitym i dzielnym jak Ralf, gdyby tak ją przez życie prowadził,

jak Ralf swoją przyszłą żonę prowadzić będzie. Westchnęła głęboko i

przeraziła się, widząc na sobie zdziwione spojrzenia pani von Tornau i

jej syna.

- Za kim pani tak wzdycha? - zapytał Ralf, na wpół trwożliwie i

na wpół wesoło.

Ocknęła się z zadumy.

background image

- Mam dziś do załatwienia kilka drobnych sprawunków w

miasteczku, a nie chciałabym specjalnie dla siebie prosić o konie.

- To jak byśmy się umówili - rzekł rozpromieniony - bo właśnie

kazałem zaprząc do wolantu. I ja muszę się widzieć z kupcami

zbożowymi dziś po południu w miasteczku, to panią zabiorę. Zgoda?

- Rzeczywiście, dobrze mi się składa! - odparła wesoło Renata.

- No to proszę się pospieszyć, abyśmy powrócili przed

wieczorem.

- Biegnę się przebrać. Będę gotowa, zanim konie podjadą. A pani

nie pojechałaby z nami? - spytała, zwracając się do pani von Tornau.

- Nie, moje dziecko. Po obiedzie wolę się zdrzemnąć, ale proszę

nie zapomnieć przywieźć włóczki do cerowania, a prócz tego zapytać

przed wyjazdem, czy gospodyni nie potrzebuje czegoś z miasta.

- Panna Berkner już wypisała mi całą litanię.

- No to chyba każę zaprząc do wozu drabiniastego! - żartował

Ralf.

- Pan sam najlepiej potrafiłby to wszystko załatwić! -

przekomarzała się z nim Renata.

- Gdybym się znał na włóczce do cerowania, rodzynkach,

migdałkach i innych bakaliach, to bym panią mógł wyręczyć, ale

ponieważ nie bardzo się na tych specjałach znam, więc niech już pani

ze mną jedzie... Co robić...

Patrzył na nią z tak komicznym zakłopotaniem, że śmiać się

musiała.

background image

- Ile czasu potrzebuje pani, aby się przebrać do drogi? - zapytał,

gdy skończył się obiad.

- Za dziesięć minut będę gotowa!

- Nie dłużej? Brawo, pani jest prawdziwym wyjątkiem rodu

kobiecego.

- Dopiero tu, w Tornau nauczyłam się nie tracić czasu. Dawniej

taka historia musiałaby trwać co najmniej godzinę. Samo uczesanie

włosów ciągnęło się zwykle pół godziny. Co prawda moja fryzjerka

lubiła się guzdrać.

- I z pewnością - wtrącił Ralf - potrafi się pani sama lepiej

uczesać.

- I ja tak myślę - dodała pani von Tornau - ale do tego trzeba mieć

tak piękne warkocze, jak ma Renata.

Ralf spojrzał na jej włosy. Świerzbiły go palce, by wyjąć z tych

włosów szpilki i rozplątać jej warkocze. Wyobrażał sobie, jak musiała

być piękna z rozpuszczonymi włosami.

W kwadrans później jechali oboje gościńcem do miasta. Słońce

mocno dogrzewało, ale po niedawnym deszczu droga była wolna od

kurzu. Na niektórych polach pracowali wieśniacy i na widok

przejeżdżających uchylali czapki spokojnie, nierychliwie, jak to

zwykli czynić ludzie na wsi.

Młodzi ludzie długi czas jechali w milczeniu, mieli jednak oboje

uczucie radości w sercach. Siedziała obok niego cicha i szczęśliwa, że

miała go tak blisko, tuż obok siebie. Z wolna, bezwiednie zaczęła

mówić, coraz więcej ożywiając się. Opowiadała o swej młodości, o

background image

swym dobrym ojcu, którego tak bardzo kochała i który tak dbał o jej

wychowanie.

Nie przerywał jej ani słowem, dumny, że z taką ufnością

zwierzała mu się z najgłębszych tajników swego "ja". Chciałby jej

gorąco podziękować za to. Mówiła dalej i dalej, jak gdyby szła za

głosem wewnętrznego nakazu. Wspomniała nawet o swej

nierozważnej miłości, z której się otrząsnęła. A potem zacięła się...

Czyż miała mu powiedzieć, że skłamała przed nim i przed jego

matką, podając się za wdowę? Czy nie powinna była teraz

powiedzieć, że jej mąż żyje i że ją tylko porzucił? Nie miała jednak

odwagi popsuć tej rozkosznej godziny, gdy w takim skupieniu słuchał

jej słów. Wspomniała więc tylko pobieżnie o tym okresie czasu.

A potem mówiła z tkliwością o dziecku, które rączętami spędzało

jej smutek z czoła, a potem odeszło...

Przeszła wreszcie do ostatnich czasów spędzonych w Tornau.

Jakże się wszystko w jej życiu zmieniło... ale bodaj na lepsze. Bo

zetknęła się z przyrodą i z ludźmi szlachetnymi, którzy ją przygarnęli i

dobrzy są dla niej. Jakże im powinna dziękować...

Bezwiednie schwyciła jego rękę i przycisnęła do ust, zanim

zdążył się spostrzec.

- Renato! Co pani robi? - zawołał, cofając rękę.

Miejsce, do którego przylgnęła ustami, paliło go jak ogień. Po raz

pierwszy wymówił jej imię! Ukryła twarz w dłoniach zawstydzona i

przerażona tym, co zrobiła. Spostrzegł to i nie mógł sobie darować

niezręczności. Zamilkła, nie mogąc wymówić słowa więcej.

background image

- Dziękuję pani - odezwał się cicho - za zaufanie, jakim pani

darzy mnie i matkę moją. Nie umiem pani wypowiedzieć, jak bardzo

mnie to cieszy.

Wyciągnęła do niego rękę, którą mocno ujął. Słowa, które

wypowiedział, wydały mu się zimne, sztywne, wcale nie wyrażające

radości, jaka go przejmowała. Podniósł jej rękę do ust i długo,

serdecznie ją całował. Milczeli już potem, aż przyjechali do

miasteczka i wysiedli przed zajazdem.

Gdy wysiadała, opierając się o jego ramię i spojrzała wzdłuż

ulicy, zbladła nagle i oniemiała, spostrzegłszy z daleka szybko

oddalającego się mężczyznę. Postać jego i ruchy łudząco

przypominały Trachwitza. Wzdrygnęła się, jakby ujrzała zmorę.

- Co pani jest? - zapytał Ralf zaniepokojony.

Zebrała siły i uśmiechnęła się.

- Nic, już przeszło. Odczułam nagle chłód, jaki tu panuje, w

drodze tak było gorąco.

Kazał podać szklankę herbaty i spoglądał na nią z troskliwością.

Po chwili zapytał, jak się czuje.

- Już całkiem dobrze - odpowiedziała. - Niech pan się nie

niepokoi. W ciągu godziny załatwię sprawunki i wrócę tutaj.

- Dobrze! - rzekł. - I ja mniej więcej za godzinę powinienem być z

powrotem.

Na radość Renaty padł szary cień. Nieznajomy, który znikł jej z

oczu, zbyt żywo przypomniał jej męża. Ogarnął ją lęk, jakby ją

czekało coś strasznego. Oglądała się co chwila, ale już go nie było.

background image

Załatwiła sprawunki i powróciła do zajazdu. Usiadła w altance

przy sali restauracyjnej i czekała na Ralfa, nie domyślając się, że z

sąsiedniego pokoju patrzy na nią ów nieznajomy, nie będąc widziany.

Był to w istocie Trachwitz, który przyjechał z Berkow, mając coś

do załatwienia dla baronowej. Gdy zsiadał z konia, dostrzegł

zbliżający się ekwipaż z Tornau i natychmiast się oddalił. Gdy

powrócił, ukrył się w sąsiednim pokoju, skąd mógł swobodnie

obserwować gości.

Po chwili wszedł Ralf i przywitał się z Renatą.

- Wszystko pani pomyślnie załatwiła? - zapytał.

- Tak jest. A pan?

- Ja też pozałatwiałem wszystkie interesy i możemy zaraz wracać

do domu.

- Zostańmy tu jeszcze chwilę, dobrze? Tak przyjemnie się tu

siedzi! - rzekła.

Zdawało się jej, że coś ją przykuło do tego miejsca. Czuła się

bezwładna i przygnębiona.

Ralf badał ją oczami.

- Wcale mi się pani dziś nie podoba! - odezwał się po chwili. -

Obawiam się, że pani zaziębiła się. Gdy wysiadaliśmy przed

zajazdem, była pani blada jak trup.

Namyślała się, czy mu wyjawić prawdę.

- Przyznam się panu, że się wtedy przeraziłam, ale to już przeszło.

- Przeraziła się pani?

background image

- Tak. Spostrzegłam jakiegoś pana, który mi żywo przypomniał

osobę, która już... umarła.

- Umarli nie wstają z grobu! - rzekł poważnie.

- Tak, umarli nie powracają! - powtórzyła jakby we śnie.

- Czy mogę zapytać, o kim pani wówczas myślała? Czy nie o

swym mężu?

- Tak, o nim! - rzekła wzdychając głęboko.

Ralf spoważniał. Widocznie nie przezwyciężyła się jeszcze i nie

przebolała straty męża, a dopóki to nie nastąpi, nie powinienem starać

się pozyskać jej dla siebie. Powracając do domu oboje milczeli.

XVII

Nazajutrz po obiedzie, gdy pani von Tornau odbywała

popołudniową drzemkę, poszła Renata do jeziorka w lesie i usiadła na

ławeczce pod drzewami bukowymi. Wokoło panowała cisza, a słońce

przedzierało się przez drżące liście i rzucało swe promienie na

spokojną toń. Siedziała zadumana, gdy doszedł ją tętent kopyt

końskich. Była pewna, że to Ralf i obejrzała się.

Zatrzymał się przed nią jeździec, na którego widok wydała lekki

okrzyk grozy. Hans von Trachwitz zeskoczył z konia i podszedł do

niej.

- Mój widok przeraził cię, Renato? - rzekł, uśmiechając się. -

Wybacz mi, lecz to musiało nastąpić.

- Ty... Skąd tu przybywasz? - zapytała drżącym z przerażenia

głosem.

background image

- Przyjąłem w Berkow stanowisko zarządzającego stadniną, nie

przypuszczając naturalnie, że znajdę cię w sąsiedztwie.

- Wierzę, bo inaczej chyba byś nie przyjechał w te strony?

- I owszem. Po pierwsze nie miałem innego wyboru w pracy, a po

drugie zależało mi na tym, aby cię zobaczyć.

- Czego chcesz ode mnie?

- Czego chcę?

- Tak, chciałabym to wiedzieć, bo przecież nie mamy już z sobą

nic wspólnego.

- I ty to mówisz, ty, która swego czasu tyle mi...

- Milcz, nie poruszaj tego tematu. Wiesz dobrze, że zdeptałeś

moją miłość, gdyś mnie rzucił na pastwę losu, bezradną i bez środków

do życia.

- A cóż mi pozostawało do zrobienia? Chyba wpakować sobie

kulę w łeb.

Spojrzała na niego pogardliwym wzrokiem.

- Nie kłam przynajmniej! - rzekła zimno.

Roześmiał się szyderczo.

- Przestałaś już być sentymentalną? Szkoda, że nie wiedziałem

swego czasu, że masz tyle temperamentu. Może byśmy wówczas

zetknęli się bliżej. Lubię kobiety z temperamentem...

- Znowu kłamiesz! Nigdy nie zadawałeś sobie trudu poznania

mnie bliżej. Interesowałeś się wszystkim, tylko nie mną.

background image

- Świetnie odbite cięcie! świetnie umiesz się bronić!

Wyprzystojniałaś również... Gotów jestem po raz wtóry zakochać się

w tobie...

- Milcz, wypraszam sobie podobne żarty!

Uderzył szpicrutą po cholewach.

- Mogę chyba nie pozwolić, aby żona moja cośkolwiek sobie

wypraszała...

- Nie jestem twoją żoną!

- O ile wiem, nie mamy jeszcze rozwodu.

- Poczyniłam już potrzebne ku temu kroki...

- Tak ci pilno? Ale bądź spokojna, nie będę w dalszym ciągu tak

naiwny, by sobie zaprzątać tobą głowę. Taki nędzarz jak ja nie może

iść za głosem uczuć serca...

- Czego więc chcesz ode mnie?

- To tak łatwo nie da się powiedzieć. Przede wszystkim chciałem,

abyś się oswoiła z myślą, że żyję i jestem obok ciebie. Mogłabyś się

zdradzić, że nie jesteś wdową, za jaką się podałaś...

- Zrobiłam to dlatego, by móc otrzymać posadę, gdyż państwo

Tornau poszukiwali osoby, nie związanej żadnymi węzłami

rodzinnymi.

- Doskonale. Mnie to nawet dogadza, że wyrzekłaś się mego

nazwiska... Ja też chcę uchodzić za człowieka nieżonatego i nie będę

się z tym zdradzał, że mam żonę, tak jak ty we własnym interesie nie

potrzebujesz mówić, że masz męża. Co do tego zatem jesteśmy

zgodni?

background image

Nie odpowiedziała mu.

- Po chwili odezwał się znowu:

- Mówiłaś o rozwodzie. Jakie kroki przedsięwzięłaś już?

- Zwróć się z tym do doktora Helmana w Berlinie. Dałam mu

plenipotencję, aby uniknąć wyjazdów i zaniedbywania się w

obowiązkach.

- Dobrze, zaraz się do niego zwrócę, gdyż i mnie zależy na

szybkim rozwodzie.

Odetchnęła z ulgą.

- Aha - rzekł szyderczo - zapewne bałaś się, że będę chciał

zatrzymać cię dla siebie. Bądź spokojna, na taki zbytek nie stać mnie,

aczkolwiek - dodał patrząc jej w oczy - wartą jesteś grzechu... Byłem

głupi, że cię swego czasu zaniedbałem, chociaż...

- Skończ już proszę. I tak wiem już więcej, niżbym tego pragnęła.

- Dobrze, skończmy już z tym. Zależy nam obojgu na rozwodzie i

na tym, aby nasz wzajemny stosunek zachować w tajemnicy. Prawda?

- Nie, tajemnicy naszego wzajemnego stosunku nie chcę dłużej

ukrywać przed ludźmi. Od dawna robię sobie wyrzuty, że nie byłam

szczera. Teraz, gdy się tutaj zjawiłeś, muszę powiedzieć ludziom

prawdę. Nie mogę pozostawać dłużej w sytuacji, która jest dla mnie

nie do zniesienia.

- Tak! - odparł Trachwitz. - Zmarli, którzy zmartwychwstają, nie

zawsze są pożądani. Musisz jednak nadal milczeć. Chcę być szczerym

wobec ciebie i powiedzieć ci, że mam pewne widoki zdobycia ręki

pani baronowej von Berkow. Gdy jednak dowie się ona, że jesteś

background image

moją żoną, na pewno odprawi mnie z kwitkiem. Pojmujesz chyba

dobrze, że to małżeństwo jest dla mnie jedyną deską ratunku.

Wówczas mógłbym być i tobie pomocny...

- Dziękuję ci za twą pomoc. Dam sobie radę bez ciebie.

- Co za wysokie mniemanie o sobie.

- Byłoby lepiej, gdybyś i ty je miał. Dość już tych drwin.

Skłonił się pogardliwie.

- Nadawałabyś się lepiej ode mnie do stosunków w Ameryce.

Tam ludzie mają takie same jak ty poglądy na pracę. Nie darmo płynie

w twych żyłach krew kramarzy... Ja mam poglądy zbyt

arystokratyczne, bym mógł cię zrozumieć. Nie będę ci jednak rzucał

kamieni pod nogi, jeżeli mi pozwolisz spokojnie iść moją drogą...

- Rób, co ci się podoba, tylko nie wymagaj, abym nadal

okłamywała państwa von Tornau.

- Właśnie tego wymagam. Tornau'owie są zaprzyjaźnieni z

baronową i niewątpliwie odkryją jej naszą tajemnicę.

- To wszystko nie odwiedzie mnie od postanowienia, że dziś

jeszcze powiem im całą prawdę.

Wyprostował się i spojrzał na nią złowrogo. Milcząc, mierzyli się

oczami, jak zapaśnicy przed walką. Potem obrzucił ją wzrokiem,

któremu dawniej zawsze ulegała, a który i teraz ją zaniepokoił.

- Dobrze, Renato! - rzekł cicho. - Rób, co będziesz uważała za

właściwe. Pozwól jednak, że ci powiem jeszcze jedno, bodaj

najważniejsze. Zamilkł na chwilę, aby spotęgować efekt. - Jeżeli

ujawnisz nasz stosunek i fakt, że porzuciłem cię, wówczas utracę nie

background image

tylko baronową, ale i stanowisko, a więc kawałek chleba, jaki udało

mi się zdobyć...

Drżącą ręką uchwyciła poręcz ławki, a w jej oczach pojawiły się

łzy. To co przeżywała, wydawało się jej jakimś snem upiornym. Nie

spuszczał z niej oczu. Mimo woli wzruszyła go jej rozpacz i po raz

pierwszy odezwały się w jego piersi jakieś szlachetniejsze uczucia.

Przez chwilę zdawało mu się, że przytuli ją do siebie i powie jej:

„Chodź, wszakże należymy do siebie i wspólnie będziemy walczyć o

lepszą dolę.” Dojrzał jednak jej wzrok pogardliwy i zrozumiał, że jest

już za późno.

- Dobrze - rzekła. - Będę milczeć, dopóki nie dostaniemy

rozwodu.

- Dziękuję ci - odpowiedział.

- A teraz zostaw mnie samą!

- Odchodzę i proszę cię, Renato, wybacz mi, jeżeli możesz!

Skłoniła głowę i milczała. Wahając się, dodał jeszcze:

- A w razie gdybym miał ci coś ważnego do zakomunikowania,

gdzie mogę cię spotkać?

- Jeżeli jest ładna pogoda - rzekła - przychodzę tutaj codziennie o

tej porze. Możesz mnie spotkać tu przy ławeczce lub na ścieżce przy

jeziorku. Ale proszę, byś oszczędzał mi tych przykrych chwil i

widywał się ze mną jak najrzadziej, wyłącznie w wypadkach

naprawdę ważnych. Nie chcę, by nas ludzie wzięli na języki.

- Stanie się, jak sobie życzysz.

background image

Wskoczył na konia i szybko odjechał. Patrzyła za nim dopóki nie

znikł jej z oczu. Przeżyła myślą chwilę szału, a potem rozpacz i

zwątpienie, jakie ten człowiek jej zgotował w życiu. Ostry ból

przeszył jej serce i już chciała pobiegnąć do Ralfa, by mu wszystko

powiedzieć. Ale nie mogła tego zrobić, bo wpędziłaby tamtego w

nędzę.

XVIII

Któregoś dnia siedzieli państwo Tornau na werandzie przy

podwieczorku. Renata trzymała w ręku tackę z cukiernicą i z

dzbanuszkami ze śmietanką, gdy raptem wpadła na dziedziniec konno

Melania von Berkow w towarzystwie swego dyrektora stadniny i

zatrzymała się tuż pod werandą.

Renata tak się przeraziła, że wypuściła z rąk tackę i śmietanka

rozlała się na podłogę. Pani von Tornau spojrzała na nią bacznie,

uśmiechając się na pozór niewinnie.

- Ostatnimi czasy jest pani trochę zdenerwowana - wtrącił Ralf,

podnosząc dzbanuszek.

- Przeraziłam się, gdy konie raptem wpadły na dziedziniec! -

uniewinniała się Renata, usiłując zdobyć się na uśmiech.

- To ja jestem temu wszystkiemu winna! - zawołała Melania. -

Spadłam jak grom z nieba i przeraziłam panią Renatę. Ale przecież

nie jestem straszydłem, żeby mnie się tak bać. Czy mogę prosić o

filiżankę kawy dla siebie i dla pana von Trachwitz?

- Ależ naturalnie. Proszę, niech państwo wejdą na werandę.

background image

Trachwitz zeskoczył z konia i pomógł zsiąść Melanii. Uniosła

czarną amazonkę i weszła z nim razem na schodki. Przedstawiając

Trachwitza, nie spuszczała Renaty z oczu, nie dostrzegła w jej

zachowaniu nic szczególnego. I Trachwitz również nie zdradzał

najmniejszego zakłopotania.

- Aha - pomyślała - musieli się już porozumieć.

I postanowiła bacznie ich obserwować. Ralf traktował Trachwitza

z taką uprzejmością, jakby to był sam baron von Berkow, uważając go

za człowieka jak najlepiej wychowanego. I Melania również odnosiła

się do niego z całą grzecznością, raz że flircik leżał w jej

usposobieniu, po wtóre, że chciała wzbudzić w Ralfie pewną

zazdrość, pragnęła wreszcie dopatrzyć się wrażenia, jakie jej flircik z

Trachwitzem zrobi na Renacie.

Zawiodły ją jednak oczekiwania. Ani Renata, ani Trachwitz nie

dawali żadnego powodu do wyciągania jakichś wniosków co do ich

wzajemnego stosunku. Renata krzątała się z udaną obojętnością koło

podwieczorku, choć serce jej biło jak młot i czekała tylko chwili

wyjazdu gości.

Melania jednak nie zdradzała najmniejszej chęci do odjazdu.

Wciągnęła Ralfa do rozmowy, zasypując go pytaniami, dotyczącymi

gospodarstwa, które by doskonale mogła omówić ze swym

administratorem, wolała jednak zaabsorbować go całkowicie swoją

osobą. Najmądrzejszy mężczyzna da się uwikłać w rozmowę kobiecie

przebiegłej, zwłaszcza gdy potrafi ona dobrze grać rolę komediantki.

background image

Pani von Tornau zrozumiała od razu grę Melanii, a mając do niej

żal za sprawione synowi cierpienia, cieszyła się w duszy z zawodu,

jaki ją czekał. Ta przewrotna kobieta, mimo urody i majątku nie była

dla niej, jako synowa, nawet połowy tego warta, co Renata.

Wreszcie Melania pożegnała się. W powrotnej drodze jechała tuż

obok Trachwitza, rzucając na niego co chwila badawcze spojrzenia.

On jednak nie widział tego, pochłonięty myślami o Renacie, której

spokój, urok i odwaga, z jaką podjęła walkę o byt, zrobiły na nim

głębokie wrażenie. Chwilami porywała go szalona chęć powrócenia

do niej.

Z zadumy wyrwał go ironiczny śmiech baronowej.

- Jest pan dziś wyjątkowo interesujący i miły. Cały czas bawi

mnie pan rozmową...

Wyprostował się na siodle i gładząc wąsy swą wypieszczoną ręką,

rzekł:

- Przepraszam bardzo, że cokolwiek zamyśliłem się.

- Gdzie też to pan bujał myślami?

- Myśli moje były przy pani!

- Doprawdy? Zaciekawia mnie pan.

- Czy mogą interesować piękną i wytworną kobietę myśli takiego

chudopachołka jak ja?

- Kto wie? - odparła zalotnie. - Jeżeli ten chudopachołek jest

interesującym mężczyzną, jak dyrektor mej stadniny, to może myśli

jego zaciekawią mnie.

Uderzył kilkakrotnie szpicrutą po butach i powiedział z wolna:

background image

- Myślałem o tym, jak ciężko było rozstawać się z życiem mężowi

pani.

- A więc pan myślał o moim mężu, a nie o mnie?

- Myślałem o tym, że kto ma tak czarującą żonę jak pani, ten

przywiązany jest do życia tysiącem węzłów.

Wzruszyła ramionami.

- Nazbyt banalne te pańskie dzisiejsze komplementy! - rzekła. -

Myślałam, że pan zdobędzie się na coś bardziej dowcipnego. Brak

panu polotu!

- Skądże, u Boga Ojca, mam czerpać ten polot?

Zaczęła się śmiać z jego pociesznie zakłopotanej miny.

- Łatwo pani śmiać się ze mnie. Biednemu wiatr w oczy wieje. Na

honor! Innym językiem chciałbym do pani przemawiać, gdyby...

Zrobiła odmowny ruch ręką, nie chcąc, by się wywnętrzał, choć w

duchu przyznawała, że był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn,

jakich w życiu zdarzyło się jej widzieć.

- Dajmy spokój wyznaniom i mówmy o rzeczach bardziej

interesujących!

- Dla mnie - rzekł - tematem najbardziej interesującym jest

zawsze kobieta.

- Skoro tak, to niech mi pan powie, jak się panu podoba

towarzyszka pani von Tornau?

Nie zdradził się najlżejszym drgnieniem twarzy, jakie wrażenie

zrobiło na nim to pytanie.

background image

- Nie umiem - rzekł obojętnie - odpowiedzieć pani na to pytanie.

Na pierwszy rzut oka, wydaje mi się mało ożywiona, trochę nudna...

- Dziś - odpowiedziała baronowa - Renata nie była dobrze

usposobiona. Zwykle wygląda znacznie lepiej. Zdaje mi się, że pan

von Tornau gustuje w niej?

- Jak to pani baronowa rozumie? - zapytał żywo.

Uderzyła konia szpicrutą po szyi i rzekła z uśmiechem:

- Rozumiem to tak, jak mówię. Tornau lubi kobiety o twarzach

Madonny. Jej anielski uśmieszek oczarował go. Dla mnie podobne

typy są nudne, a nawet podejrzane. Albo ma wodę w żyłach zamiast

krwi, albo też jest to owa "cicha woda, która brzegi rwie". I to jest

zawsze niebezpieczne. Niech pan się strzeże, by ta syrena nie

pociągnęła i pana w głęboką toń. Szkoda by mi było pana, dalibóg.

Trachwitz gryzł nerwowo wargi.

- Nie zaniedbam - rzekł - przy pierwszej okazji przyjrzeć się bliżej

pani Werkent.

- Jako znawca kobiet rozgryzie ją pan z pewnością szybko. Niech

mi pan zda później sprawozdanie ze swych obserwacji.

- Naturalnie. W każdym bądź razie gdyby pani Werkent

wiedziała, jak żywo interesuje się nią pani, mocno by to jej

pochlebiało.

- Mówiąc między nami - odpowiedziała baronowa - nie cierpię

tego niewiniątka!

- To jest powiedziane jasno i szczerze! - rzekł Trachwitz, śmiejąc

się.

background image

W duchu pomyślał sobie, że to nie jest bez kozery. Co mogła

zrobić Renata baronowej? Odniósł pewne wrażenie, że powinien

chronić żonę przed złośliwym języczkiem swej protektorki. Po raz

pierwszy czuł, że go coś wiąże z żoną.

Słowa Melanii niepokoiły go i wywołały w nim uczucie

zazdrości. Czy sam nie dostrzegł, że między Ralfem Tornau a żoną

jego wiła się nić sympatii? Czuł, że nie byli sobie obojętni i krew

uderzyła mu do głowy. Był kontent, że w Berkow mógł zsiąść z konia.

Upłynął tydzień od chwili spotkania się Renaty z Trachwitzem.

Coraz więcej przemyśliwała nad tym, jaką drogą wydostać się z

matni, w jaką zaplątała się, zmuszona do zatajenia prawdy. Powzięła

wreszcie decyzję, którą jeszcze dziś postanowiła wykonać. Wiedziała,

że Ralf musi być po południu w lesie i że przejeżdżać będzie konno

przez park, obok sadzawki. Tam zamierzała go spotkać i poprosić o

chwilę rozmowy.

Z wolna przechadzała się po alei parkowej, zastanawiając się nad

swym położeniem. W rzeczywistości zawiniła tylko względem pana

von Tornau i jego matki. Z drugiej strony milczenie jej nikomu nie

wyrządziło krzywdy, a mogło nawet przyczynić się do związku

Trachwitza z baronową.

Zresztą baronowa była już w tym wieku, aby zdać sobie sprawę z

tego, że taki hołysz jak Trachwitz, nie był dla niej stosownym mężem.

Nie przypuszczała, by Melania kochała jej męża, przeciwnie, uważała,

że więcej wyróżnia Ralfa, gdyby go jednak kochała, to dlaczegóż by

background image

nie miała z nim być szczęśliwa? Bardzo być może, że potrafiłaby

ujarzmić niestały charakter Trachwitza i uczynić zeń człowieka

pożytecznego.

A potem rozważała szczegółowo, w jaki sposób przemówić do

Ralfa. Wiedziała, że spojrzy na nią swymi jasnymi, łagodnymi

oczami, które ją przenikały do głębi. Gdy się obejrzała, właśnie

podjeżdżał. Z daleka witał ją pełen radości.

- Przypuszczałem, że pani jest już w lesie.

- Nie, panie Ralfie, tutaj czekałam na pana.

Spojrzał na nią nieco zdziwiony.

- Czy pani ma mi coś do powiedzenia?

- Tak, jeżeli może pan poświęcić mi parę minut...

Natychmiast zeskoczył z konia, zarzucił cugle na ramię i podszedł

do niej.

- Słucham panią. Czym mogę służyć?

- Może pójdziemy w stronę lasu? - odpowiedziała. - Odprowadzę

pana kawałek.

- Jak najchętniej! - rzekł. - Pragnę jak najprędzej dowiedzieć się,

co pani chce mi powiedzieć.

Szła obok niego, nerwowo zaciskając ręce.

- Panie Ralfie! - rzekła. - Kłamstwa nigdy pan nie wybaczy,

prawda?

Uśmiechnął się.

- Pani o to pyta - pani, której cała istota przeniknięta jest

szczerością i prawdą? Brzydzę się kłamstwem, ale kto z nas, ludzi

background image

ułomnych może twierdzić, że w życiu nigdy nie skłamał? Człowiek

czasami bezwiednie minie się z prawdą...

- Nie, o takim kłamstwie nie mówię. Kłamstwo, o którym się pan

dowie, było z góry uplanowane i dobrze naprzód przemyślane...

- W takim razie może ono być zarówno wstrętne, jak i godne

podziwu. To zależy od okoliczności. Nieraz dzięki kłamstwu możemy

uratować bliźniego od przykrości lub cierpień, a wówczas jest ono

więcej warte od prawdy!... Ale proszę mi powiedzieć, co pani leży na

sercu, bo przecież nie będziemy chyba filozofować nad tym

zagadnieniem.

- I ja nie chcę filozofować, panie Ralfie. Chcę natomiast oskarżyć

się. Skłamałam przed panem i przed pana zacną matką z premedytacją

i mając na widoku jedynie korzyść własną.

Mówiła z tak widocznym bólem, że ujął jej rękę i mocno ją

trzymał.

- Jak mam rozumieć pani słowa? Co pani dolega, pani Renato?

Oskarża się pani o popełnione kłamstwo, ale jestem przeświadczony,

że popełniła je pani z konieczności.

- Tak, z gorzkiej konieczności! - zawołała z bolesnym wysiłkiem.

- Gdy zabiegałam o stanowisko towarzyszki matki pana, podałam

pewien nieprawdziwy szczegół, dotyczący moich stosunków

rodzinnych. Doktor Helman poradził mi, abym tak uczyniła, inaczej

bowiem mogłabym wobec warunków państwa nie otrzymać posady,

na której mi bardzo zależało. Nie miałam ani żadnych świadectw, ani

żadnej praktyki. Kłamstwo moje nie przynosi mi ujmy. Chciałam je

background image

wyjawić od dawna, zwlekałam jednak z dnia na dzień w obawie

utracenia szacunku państwa...

- Niech się pani uspokoi! - prosił. - Jeżeli nie chciała pani

zwierzyć się nam ze wszystkich swych tajników, to przecież nie ma w

tym nic karygodnego. Toteż tym bardziej jestem szczęśliwy, że

obecnie pragnie pani wyjawić mi swój sekret.

- I dziś go nie wyjawię, panie Ralfie, będąc związana

przyrzeczeniem, jakie dałam osobie trzeciej. Pragnę jednak, by

państwo wiedzieli, że coś przed nimi zataiłam i że to "coś", zanim

będzie ujawnione, nie powinno pozbawić mnie ich szacunku i

życzliwości.

Stanął przed nią i nie pozwolił jej iść dalej. Widziała płomień w

jego oczach, który zatrzymał jej krew w sercu.

- Uczuć moich dla pani nikt nie jest w stanie mi odebrać - rzekł

poważnie. - W szlachetność intencji pani wierzę jak w ewangelię.

Wiem, że pani nie jest zdolna do czynu, jakiego bym jej nie mógł

wybaczyć. Tak jak ja myślę, myśli też i moja matka. Gdzie mieści się

owo pani "kłamstwo", nie wiem i nie chcę wiedzieć, dopóki mi pani

sama tego nie powie. O jedno tylko pytam... Czy tajemnica pani nie

odrywa pani od Tornau?

Uśmiechnęła się do niego przez łzy.

- Nie! - rzekła. - Jeżeli państwo sami mnie nie odeślą, to żadna

siła mnie stąd nie usunie.

Odetchnął z ulgą i pocałował ją w rękę.

- No to wszystko w porządku! - rzekł cicho.

background image

Spojrzał na nią swym ciepłym, łagodnym wzrokiem.

- I nie gniewa się pan na mnie?

- Jeżeli pani zrobi weselszą minę, to nie będę się gniewał.

- No to już mi jest lżej na sercu! - rzekła, uśmiechając się. - Czy

pan będzie rozmawiać w tej sprawie ze swą matką, czy też może lepiej

jeśli sama jej o wszystkim powiem.

- Nie. Znów denerwowałaby się pani niepotrzebnie. Sam z matką

pomówię...

- Dziękuję panu serdecznie. Tak bym chciała okazać mu moją

wdzięczność...

- Przyjdzie chwila, że sam od pani zażądam.

- To się pan przekona, jak mi bardzo na tym zależy.

Nie mówili już więcej z sobą, aż podeszli do leśnego jeziorka.

Tam podał jej rękę.

- Do widzenia! - rzekł. - Myślę, że przed szóstą będę z powrotem.

Do tego czasu odzyska pani z pewnością równowagę duchową. Chcę

panią widzieć spokojną i wesołą, inaczej sam stracę humor...

Ujęła go za rękę i długo jej nie puszczała.

XIX

Ralf spotkał się z Diesterkampfem na skraju lasu.

- Dzień dobry! - zawołał. - Co słychać nowego? Jak się pan

miewa?

background image

- Tak sobie. Reumatyzm znów mi zaczyna dokuczać. Zobaczy

pan, że po tej ciepłej jesieni nastaną raptem mrozy. Mój barometr w

kolanie nigdy nie zawodzi.

- Nic strasznego! - żartował Ralf. - Pański humor więcej jest wart

niż pański barometr.

- Diabła tam... Jak zacznie ciągnąć po nogach, to się człowiekowi

odechce żarcików. A co tam u państwa w domu dobrego? Jak się

miewa mama pańska? A pani Renata - moja sympatia? To jest kobieta

prawdziwie wartościowa. Na miejscu pana przygwoździłbym ją do

Tornau obrączką i księdzem proboszczem. A może panu jeszcze

ciągle w głowie piękna Meluzyna, pardon - Melania z Berkow?

Pieniędzy tam jak lodu i wystarczy jedno pańskie słówko... to się

widzi...

- Ależ sąsiedzie kochany! - zawołał wesoło Ralf. - Co za

przypuszczenia!

- No, no, mnie, starego lisa, nie wyprowadzisz tak łatwo w pole,

panie Ralfie! Byłem przyjacielem pańskiego ojca, sam nie mam

dzieci, toteż nic dziwnego, że nieraz z żoną moją rozmawiam o panu.

Już czas święty, byś pomyślał pan o towarzyszce życia. Powinien pan

to zrobić choćby tylko dla swej matki. Z pewnością byłaby

szczęśliwa, gdyby po pokojach w Tornau biegał jeden i drugi mały

berbeć. A i ja też zasłużyłem sobie na godność ojca chrzestnego,

skoro nie mogę być dziadkiem. A cóż dopiero mówić o mamie

Diesterkampf?

Ralf roześmiał się wesoło.

background image

- Więc muszę się poświęcić dla ogólnego dobra?

- Przede wszystkim dla własnego! - odparł pan Diesterkampf. - W

Tornau brak pani domu, a ta miła, zgrabna pani z dużymi oczami i

długimi warkoczami, która potrafi wlać promień słońca każdemu do

serca, stokroć mi jest więcej warta niż piękna Meluzyna razem z jej

pieniędzmi. Niech się do niej umizga jej zarządzający stadniną. Ten

da sobie radę z jej pieniędzmi, których mu diablo potrzeba.

- Czy pan rzeczywiście sądzi - zapytał Ralf - że Trachwitz ma

względem baronowej zamiary matrymonialne?

- A dlaczego by nie miał mieć? - odpowiedział Diesterkampf. -

Czy go to coś kosztuje? A obłowić się zawsze może próbować.

- Baronowa jest zbyt dumna, by miała poślubić swego pracownika

- rzekł Ralf.

- Nic podobnego. Myli się pan! Meluzynka wydała się za

pierwszego męża, by mieć swobodny wybór drugiego... Zresztą von

Trachwitz należy do starej arystokracji rodowej i potrafi grać rolę

wielkiego pana. Gdy służył ongiś w ułanach gwardii, przepuścił spory

majątek swej żony. Tak gadali... Niech więc pan nie traci czasu, bo

inaczej sprzątną ją panu sprzed nosa, o ile naturalnie leci pan na

gotówkę.

- Dziękuję kochanemu panu za dobrą radę i niech ją ktoś inny

bierze!

- Brawo! - zawołał Diesterkampf. - To mi się podoba, panie

Ralfie. Nie takiej żony jak Melania życzę panu. Niech pan pilnuje tej

background image

drugiej, jakby dla pana stworzonej, bo inaczej, dalibóg, kwita z naszej

przyjaźni! Pan wie, o kim myślę?

- Tak, ale do małżeństwa trzeba zgody dwojga! - wtrącił Ralf.

Diesterkampf skrzywił się.

- Naprawdę? - rzekł. - Nieźle pan to wykombinował. Ale ja myślę,

że komu jak komu, ale panu chyba nietrudno podbić serce niewieście.

Tylko nie trzeba zwlekać, bo i tą sprzątną panu sprzed nosa. Żwawo

więc do niej, Ralfku! A tymczasem bywaj, drogi chłopcze, bo ja tu

gadu gadu, a tam w polu ludzie odpoczywają i gotowi nie skończyć

wieczorem kopania buraków... Ukłony dla mamusi i pani Renaty! -

rzucił na pożegnanie, pobudzając konia ostrogą. - A na weselu

waszym, to ja będę starym drużbą, choćby mi reumatyzm wlazł we

wszystkie kości! - zawołał z daleka.

Przejeżdżając przez las, myślał Ralf o swej rozmowie z Renatą.

Jaką tajemnicę mogła przed nim ukrywać? Wiedział aż nadto dobrze,

że nie mogło to być nic takiego, co by ją w jego oczach mogło

poniżyć, ale swoją drogą odczuwał pewien niepokój. A nuż owa

tajemnica obróci w niwecz jego marzenia i nadzieje? Nie zdawał sobie

z tego sprawy, jak głębokie były jego uczucia względem Renaty. To,

że ona go ceniła, nawet bardzo wysoko, nie ulegało żadnej

wątpliwości, ale szacunek nie jest jeszcze miłością...

Melanię

kochał

kiedyś

porywczo,

gwałtownie

i

bez

zastanowienia. Jej zdradę odczuł głęboko i lata przeszły, zanim

zabliźniła się rana, jaką mu zadała. Dziś za sprawą Renaty odzyskał

wiarę w kobietę, a jego męska, spokojna obecnie miłość tak różną

background image

była od dawniejszego młodzieńczego wybuchu zmysłów, jak różnym

jest dojrzałe, klarowne wino od pieniącego się moszczu.

Słowa Diesterkampfa zrobiły na nim głębokie wrażenie.

Postanowił nie ukrywać w przyszłości swych uczuć w sposób

przesądny.

XX

Któregoś dnia spotkał Renatę idącą przez szpalery z koszyczkiem

jabłek, które sama zerwała na podwieczorek. Pozdrowił ją serdecznie,

ona zaś patrzała na niego spokojnie, z radosną świadomością, że nie

potrzebowała już być względem niego nieszczera.

- Niech pan spojrzy jakie wspaniałości! - rzekła, podsuwając mu

koszyczek. - I pomyśleć tylko, że ten wspaniały wygląd szybko

minie...

- Są na świecie rzeczy lepsze, piękniejsze, które też nie są trwałe!

- odpowiedział sentencjonalnie.

- Niewątpliwie, ale tak pięknych owoców jak tutaj nie zdarzyło mi

się spotykać. Na tej żyznej ziemi wszystko się udaje. Również ludzie

są tu lepsi niż gdzie indziej. Błogosławiony zakątek!...

- Potwierdza się to przede wszystkim na pani! - odparł Ralf. - W

Tornau rozkwitła pani jak kwiat, przeniesiony z piasków pustyni na tę

wdzięczną glebę, którą od setek lat ród mój uprawia.

W jego dźwięcznym głosie drżała dziś nieznana jej dotąd nuta.

Czuła się onieśmielona i chciała odejść.

background image

- Muszę już uciekać! - rzekła. - Mam dziś dużo do roboty,

zwłaszcza że panna Birkner trochę dziś niedomaga...

Ujął ją za rękę.

- Niech pani zostanie jeszcze chwilkę! - rzekł. - Pogawędzimy

kwadransik i dziura w niebie się nie stanie, jeśli cokolwiek opóźni się

dziś podwieczorek.

Chcąc ukryć zakłopotanie, zaczęła mówić tonem żartobliwym.

- Pan lubi być punktualnym i wszystko musi być na czas podane.

Nie może pan przecież tracić czasu...

- Ależ mogę, pani Renato. Rozmowa z panią nie jest przecież

straconym czasem!...

Coraz bardziej była nieśmiała, opanowała się jednak, nie chcąc

wydawać się śmieszną i dziecinną. Nie domyślała się, że Ralf stoczył

przed chwilą ciężką walkę z samym sobą. Widząc ją tak słodką i miłą

w jej prostocie, tak powabną i pogodną, przycisnąłby ją do serca i

długo, długo całował w te usta czerwone, w te oczy promienne... tak,

jak to robi mężczyzna, któremu miłość rozsadza piersi. Ale się

pohamował w obawie, by jej nie przerazić.

Nieśmiałość dodawała jej uroku. Jej zakłopotanie sprawiało mu

niewysłowioną radość. Widział, że nie był jej obojętny i świadomość

tego napełniała go otuchą. Wziął od niej koszyk z owocami, twierdząc

żartobliwie, że jest dla niej za ciężki. Z wolna podchodzili do domu.

Gdy po upływie kilkunastu minut wszedł do pokoju bawialnego,

zastał tam matkę, siedzącą samą pod oknem. Siadł przy niej na

taborecie i ujął jej ręce.

background image

- Jak się miewasz mamo?

- Dziękuję ci mój chłopcze. Od czasu jak mamy w domu Renatę,

nie tylko jestem pielęgnowana jak dziecko, ale wręcz pieszczona. Pan

Bóg zesłał mi ją z nieba.

- Tak, tak! - odrzekł. - Ja już mamie nie jestem potrzebny. Renata

starczy za wszystkich.

- Co też ty pleciesz, ty mój stary dzieciaku! - rzekła, gładząc jego

włosy.

Przytulił głowę do jej łona i mówił cicho:

- Pamiętasz mamo?... Jako dziecko tak zawsze siadałem, gdy

chciałem się przed tobą wyspowiadać.

- Czy i dziś chcesz się przede mną wyspowiadać z czego? Coś

zbroiłeś, co?

Roześmiał się głośno.

- I dawniej w ten sam sposób pytałaś mnie, mamo. Teraz jednak

nie rozchodzi się o stłuczoną szybę lub o dziurę w spodenkach, lecz o

coś trochę ważniejszego...

- Nie żartuj sobie z twej starej matki, Ralfie.

- Nie, mamo. Jestem zbyt poważnie nastrojony, sprawa moja jest

niecodzienna, a ja już trochę zapomniałem, jak to trzeba się

spowiadać.

Podniósł na matkę oczy i dotknął czołem jej dłoni. Wiedziała już,

co jej chce powiedzieć.

- Jeśli ci to tak ciężko przychodzi to ci pomogę mój synu i

powiem, jak ma brzmieć twoja spowiedź.

background image

- Tego nie potrafisz, mamo.

- Nie? Słuchaj więc mnie, a gdybym się myliła, to mnie

poprawiaj.

- Mamo kochana!

- Tak, mój Ralfie. Uważaj dobrze. Chciałeś mi powiedzieć:

matko, serce moje nie jest wolne. Gdy za pierwszym razem zostałem

oszukany, dużo upłynęło czasu, zanim się na nowo obudziło. Ale oto

zjawiła się inna, która naprawiła wszystko i umiała przywrócić mi

młodość i obudzić miłość. Matko, pobłogosław moje dobre intencje!...

To chciałeś powiedzieć, prawda Ralfie?

Ukrył twarz w jej dłoniach.

- Matko, skąd wiesz o tym wszystkim?

- Synu kochany, któż lepiej niż ja odczuje, co się kryje w twym

sercu?

- A mama wie, jaki uczyniłem wybór?

- Wiem, tak samo jak wiem, że ta pierwsza, ta zdrajczyni, znów

wyciąga ku tobie ramiona.

- I o tym wiesz, mamo? Nic się przed tobą ukryć nie może, masz

po prostu dar jasnowidzenia. Ale czy pochwalasz mój wybór? Bo

wszakże wybrana moja jest biedna i nie pochodzi z naszego

środowiska.

- Tych okoliczności chyba sam nie bierzesz na serio. Wybrana

twoja ma szlachetny umysł i szlachetne serce, kocham ją od dawna,

jak własną córkę i będę ją błogosławić, jeżeli uczyni cię szczęśliwym.

background image

- Jeżeli zostanie moją żoną, z pewnością będę szczęśliwy, ale

dotychczas nie jestem pewny, że posiadam jej wzajemność. Nie

mówmy więcej o tym, zanim się nie upewnię. Dobrze, mamo?

- Dobrze, moje dziecko!

W tej chwili weszła do pokoju Renata, niosąc na ramieniu

wełniany szal, którym okryła panią von Tornau.

- Skarżyła się pani z rana, że jest chłodno, przyniosłam więc szal,

bo na palenie w piecu jest chyba za wcześnie.

- Dziękuję ci, droga Renato, że dbasz o mnie.

- Jeżeli pani nie ma nic przeciw temu, to możemy siąść do

podwieczorku.

Ralf podszedł do matki i podał jej ramię.

- Chodźmy mamo do jadalnego pokoju, pani Renata lubi

punktualność! - przekomarzał się z nią.

- To nieładnie! - rzekła z uśmiechem. - To brzydko zwalać na

kogoś własne usterki.

- Usterki? Protestuję uroczyście.

- Czasami trudno je odróżnić od zalet! - żartowała Renata.

Przy stole Renata była nieco roztargniona. Ralf kilkakrotnie

rzucał na nią wzrokiem, aż, przerywając rozpoczęte zdanie, zawołał

głośno:

- Pani Renato!

Ocknęła się z zadumy, przerażona.

- Proszę mi wybaczyć nieuwagę! - rzekła, uniewinniając się.

background image

- Jestem mocno obrażony, że pani tak nieuważnie słucha mej

interesującej rozmowy! - odparł z tak poważną miną, że przyjęła jego

udaną srogość za dobrą monetę. - A prócz tego tak się pani na mnie

patrzy, jakbym był straszydłem na wróble lub potworem, który chce

panią połknąć. Czy jestem taki straszny?

Śmiała się zadowolona, że żartował.

- Nie tyle straszny, ile wzbudzający dla siebie szacunek! - rzekła.

- Nie chcę szacunku, pragnę czegoś więcej... lub mniej!

- Więc czego? - spytała wesoło.

Wyciągnął do niej rękę ponad stołem.

- Niech mi pani da rękę - rzekł - i patrzy mi w oczy... szczerze,

otwarcie...

Zrobiła jak kazał, a pod jego spojrzeniem pokraśniała jak piwonia.

Ręka jej drżała i z wolna spuściła oczy.

- A dlaczego spuszcza pani oczy? Przecież prosiłem, aby pani

patrzyła na mnie. Proszę się nie wykręcać od spełniania mych życzeń,

pani Renato.

Podniosła na niego oczy, w których dostrzegł znów lęk, więc

puścił jej rękę.

- No dobrze! - rzekł żartobliwie. - Tym razem będę pobłażliwym,

ale na przyszłość proszę o więcej subordynacji.

- Jak żołnierz - będę wykonywała ślepo pańskie rozkazy.

- Trzymam panią za słowo i uprzedzam: będę bardzo

wymagający.

Pani von Tornau zrobiło się żal Renaty.

background image

- Mój syn zanadto dziś swawoli! - rzekła. - Naumyślnie tak mówi,

by przekomarzać się z panią.

- To nieładnie tak mnie oczerniać, mamo. Ja bardzo lubię, gdy

pani Renata rumieni się co chwila. Teraz na pewno pyta się sama

siebie: Kiedyż nareszcie ten potwór pójdzie sobie precz?

- Bardzo jest pan spostrzegawczy, panie Ralfie, a ze mnie robi pan

medium dla swych badań psychologicznych.

- Fałszywie tłumaczy pani sobie moje uzdolnienie do

rozwiązywania zagadek.

- Jakąż to zagadkę chce pan rozwiązać?

- Najtrudniejszą jaka istnieje: "Kobietę".

Wzruszyła ramionami.

- To pan sobie wybrał niezbyt ciekawe medium! - rzekła.

- Najciekawsze jakie mamy w Tornau. A może wskaże mi pani

bardziej ciekawe?

Spojrzała na niego z uśmiechem.

- A może... panna Birkner?

- Patrzcie państwo! Pani umie być złośliwa. Nie wiedziałem o tym

pani talencie. Wolę panią jako medium i proszę niech pani sprawi,

abym dobrze rozwiązał zagadkę.

- Chętnie to uczynię! - rzekła.

- To brzmi mało serdecznie.

- A więc jak najchętniej... z całego serca życzę panu dobrego

rozwiązania zagadki!

- Brawo! A ty, mamo, czego mi życzysz?

background image

- Aby się spełniły gorące twoje życzenia.

- A zatem moje panie - rzekł, podnosząc kieliszek w górę -

wypijmy za spełnienie się pragnienia mego serca, dobrze pani Renato?

- Jeśli to pragnienie uczyni pana szczęśliwym, to niechaj się

spełni! - rzekła.

Trącili się kieliszkami i wypili je do dna.

XXI

Melania von Berkow odbywała codziennie konne spacery z

zarządzającym swej stadniny. Szczególniejszy stosunek zawiązał się

między

nimi.

Tej

powierzchownej,

uganiającej

się

za

przyjemnościami życia kobiecie, podobał się lekkoduch, który w

dodatku umiał prowadzić rozmowę dowcipną, czasami nawet

frywolną. To było weselsze aniżeli rozmowy o pogodzie, urodzajach

lub o cenach na zboże, które narzucała swemu sąsiadowi.

Czuła, że Trachwitz lepiej się nadawał do jej towarzystwa aniżeli

poważny Ralf von Tornau. Gdyby nie jej gwałtowna chęć zdobycia na

nowo Ralfa, kto wie czy zamysły Trachwitza nie byłyby bliskie

urzeczywistnienia się.

Ale jakimś zbiegiem okoliczności i Trachwitz nie myślał teraz o

urzeczywistnieniu swych zamysłów. Przeciwnie, ilekroć był w

towarzystwie Melanii, unikał wszelkich na ten temat wynurzeń. Czuł

kiełkującą w nim zazdrość o Ralfa von Tornau, która rosła w miarę

odczuwanej za Renatą tęsknoty. Jej zalety, które ongi lekceważył,

wzrosły teraz do rozmiaru cnót.

background image

Z zawiścią patrzył na zabiegi Ralfa o pozyskanie względów

Renaty i starał się jeździć jak najczęściej do Tornau, czemu Melania

zresztą nie oponowała. Ulegali oboje męczącej ich zazdrości, a gdy

powracali z Tornau, milczeli oboje, układając w duszy plany

udaremnienia szczęścia Ralfa.

Któregoś dnia wybrali się konno do Diesterkampfów. Ku swej

satysfakcji dowiedziała się Melania od pani domu, że na obiedzie

będą tam również Tornauowie. Gdy pani Diesterkampf poprosiła, by

pozostała z Trachwitzem na obiedzie, wymawiała się trochę dla

pozoru, ale chętnie przyjęła zaproszenie.

Zawiadomiony o tym Trachwitz zeskoczył z konia i wszedł do

wielkiego pokoju bawialnego. Pocałował panią Diesterkampf w rękę i

przepraszał za nieodpowiedni do obiadu kostium sportowy.

- Na wsi nie robimy takich ceremonii! - rzekła wesoło. Zresztą

wygląda pan bardzo zgrabnie w ubraniu do konnej jazdy.

Trachwitz skłonił się grzecznie.

- Łaskawa pani bardzo mi pochlebia - odparł uprzejmie.

Gdy przyjechali państwo Tornau, nie byli zbytnio zachwyceni

obecnością Melanii i jej rycerza. Zwłaszcza pani von Tornau była

niezadowolona, że nie uda się jej poobiednia pogawędka z panią

Diesterkampf. Renata czuła się nieswojo w obecności swego męża, a

Ralf do reszty stracił humor.

Melania usiłowała z punktu zawładnąć Ralfem i wciągnęła go w

rozmowę, z której nie mógł wyjść bez narażenia się na zarzut braku

galanterii. Pani Diesterkampf pociągnęła panią von Tornau do stojącej

background image

w zacisznym kąciku kanapy, a pan Diesterkampf poszedł do piwnicy

po wino.

Trachwitz znalazł się sam na sam z Renatą, podczas gdy Ralf

siedział z Melanią przy kominku.

- Całkiem pan dziś zaniemówił! - odezwała się Melania z

wyrzutem.

Oderwał wzrok od Renaty i spojrzał na Melanię trochę

pogardliwie.

- Nigdy nie byłem nazbyt rozmowny.

- Oczekuje pan ode mnie komplementu?

- Bynajmniej. Chyba nie zasłużyłem na komplement.

- Dla pana to całkiem obojętne, co o panu myślę, prawda?

Wzruszył ramionami.

- Niepotrzebnie bym temu zaprzeczał.

- Ma pan rację. Obserwowanie pani Werkent więcej pana bawi.

Spojrzał na nią surowo i zrobił ruch, jakby chciał wstać.

- Niech pan nie będzie taki zgryźliwy i gwałtowny. Zresztą

towarzyszka matki pańskiej interesuje i mnie również. A wie pan

dlaczego?

- Nie!

- A chciałby pan wiedzieć, dlaczego?

- Nie chciałbym nadużywać pani zaufania.

- Hm. Ładnie pan to powiedział. A i tak powiem panu, dlaczego.

Zrobiła szelmowską minkę i spoglądając na wypielęgnowane swoje

background image

rączki, rzekła ze złośliwym uśmiechem: - Niech pan spojrzy na tę

czułą parę tam, w drzwiach.

Spojrzał na nią groźnie, odczuwszy jej ostre cięcie. Spostrzegła z

zadowoleniem, że nie chybiła.

- No, jak się to panu podoba? Byłoby panu nieprzyjemnie, gdyby

ta perełka wyfrunęła z Tornau, myślę jednak, że na to się zanosi. Co

do mnie, to zdecydowałam się już oddać zarządzającemu moją

stadniną mieszkanie w skrzydle pałacowym, gdyż jego dotychczasowe

mieszkanko z pewnością mu nie wystarczy.

Zagryzł wargi i z trudnością oddychał.

- Lubuje się pani - rzekł - w oczernianiu towarzyszki mojej matki.

Oświadczam, że ta potwarz chybi celu!

- Myli się pan, panie Ralfie. Jestem jak najprzychylniej

usposobiona względem pani Renaty i postaram się umilić jej życie w

Berkow, jeżeli po raz drugi znajdzie swe szczęście w zamążpójściu.

Niech się pan nie wystawia na śmieszność. Przypuszcza pan, że

pozwoliłabym sobie na jakieś niedomówienia, gdybym nie miała

poważnych danych na potwierdzenie mych słów? Niech pan spojrzy,

jacy oni są zatopieni w sobie.

- Proszę nie przemawiać tym tonem ironicznym! - rzekł Ralf. -

Pani Werkent pozostaje pod opieką mojej matki i moją.

Roześmiała mu się w oczy.

- Skoro - rzekła - ma pan bielmo na oczach, to trudno!

- Proszę uzasadnić swoje uwagi! - poprosił głosem stanowczym.

Poruszyła głową, śmiejąc się ustawicznie.

background image

- Na razie - odparła - nie mam ochoty otwierać panu więcej oczu.

Może w przyszłości znajdę ku temu okazję. Dziś nie! Niech pan

zapyta panią Werkent wprost, jaki tajony dotychczas stosunek łączy ją

z Trachwitzem? Przypuszczam, że przy jej przysłowiowej

prawdomówności, nie ośmieli się zataić przed panem prawdy.

Nie odpowiedział jej, ale w oczach jego odmalowało się uczucie

bolesnego zawodu i niepewności. Melania dobrze obliczyła swe

słowa. Obudziła w nim podejrzliwość i zniszczyła kiełkującą w nim

radość życia. Zdawał sobie sprawę, że Melania musiała się opierać na

jakichś przesłankach realnych, które podważyły jego miłość ku

Renacie.

Czy w tych warunkach mógł być pewny jej wzajemności?... Nie...

Czy poza przelotnym spojrzeniem, uśmiechem lub rumieńcem, dała

mu jakiś powód do przypuszczeń, że go kocha? Spojrzał ostro w jej

stronę. Oświetlał ją promień słońca i wyglądała jak gdyby łagodnie

odurzona. Trachwitz nie spuszczał z niej oczu, ona zaś obrzucała go

od czasu do czasu smętnym wzrokiem. Choć oboje milczeli, to jednak

milczenie ich mogło mieć swoją wymowę.

Wstał, zamierzając podejść ku młodym, gdyż nie mógł znieść

uszczypliwego wzroku Melanii. Wiedziała ona dobrze, że wlała mu

jad w serce, że był zbyt dumny, by pytać Renatę i była zadowolona, że

tak zręcznie zastawiła swe sidła. W tej samej chwili gospodarz domu

poprosił do stołu. Renata odetchnęła.

Obiad przeszedł na pozór w ożywionym nastroju. Pan

Diesterkampf z właściwą mu jowialnością zabawiał gości i prawił

background image

komplementy paniom. Melania była w doskonałym usposobieniu i

głośno przejawiała wesołość i humor. Dla Ralfa było męczarnią brać

udział w wesołej rozmowie. Był zadowolony, gdy obiad się skończył i

gdy mógł z paniami powrócić do domu.

Od tego dnia stracił humor i byle co go drażniło. Z Renatą starał

się stykać jak najmniej i odzywał się do niej tonem niemiłym. Toteż

zachowanie się Ralfa przerażało ją, przyzwyczajona bowiem była do

jego uprzejmości, a teraz nie mogła znaleźć sobie wprost kąta.

Również pani von Tornau spoglądała na syna z niepokojem.

- Co mu się stało? Co mogło zagrozić jego szczęściu? - pytała

sama siebie.

Obserwowała również Renatę, nie mogąc zrozumieć, dlaczego

rzuca ukradkiem na Ralfa spojrzenie pełne niepokoju i troski.

Najchętniej zapytałaby się syna, gdy jednak dostrzegała na jego czole

dwie pionowe fałdy, wiedziała, że nie można mu wówczas zadawać

pytań, gdyż zamknął się w sobie i sam siebie musi przemóc.

- Zakochani są nieraz dziwni - pomyślała - najlepiej więc

odczekać, gdyż czas najprędzej goi podobne cierpienia.

Tak mijały dni, aż przyszedł koniec jesieni. Liście opadły z drzew

i wiatr je rozpędzał we wszystkie strony. Słońce coraz rzadziej

pokazywało się i z trudem rozwiewało mgły poranne. Ralf miał teraz

niewiele zajęcia w gospodarstwie i więcej przesiadywał w

towarzystwie pań.

background image

Gdy jednak dawniej cieszyło to Renatę, teraz sprawiało jej

udrękę, stawał się bowiem z dnia na dzień bardziej kapryśny i

przykry. Nieraz podchodził do niej ni stąd ni zowąd, jakby chciał o

coś zapytać, a potem nagle odwracał się i odchodził, nie

powiedziawszy ani słowa.

Któregoś dnia stała na werandzie i patrzyła w dal, zatopiona w

myślach. Nie przeczuwała, że obserwował ją ze swego okna. Wiatr

rozwiewał jej włosy, a ona wyciągnęła ramiona, jak gdyby chciała

przytulić do siebie jakąś ukochaną istotę. W tym momencie ukazała

się za drzewami Melania w towarzystwie swego satelity.

Ralf zawył jak raniony zwierz. Wydawało mu się, że to do

Trachwitza wyciągnęła Renata ramiona, ale nie widział, że szybko

wróciła do pokoju. Nie był w stanie pokazać się gościom. Zamknął się

w pokoju i ukrył twarz w dłoniach.

Melania weszła do pokoju z Trachwitzem i zastała Renatę samą.

- Czy nie zastaliśmy państwa von Tornau?

- Owszem. Pani von Tornau jest w domu. Czy jest również pan

Ralf, nie wiem. Zaraz poproszę panią von Tornau. Jest chwilowo w

spiżarni.

- Dziękuję, ale niech się pani nie fatyguje. Pójdę sama do spiżarni,

a pan, panie Trachwitz, niech tymczasem porozmawia z panią Renatą.

Zaraz powrócę.

Wyszła, nie mogła się jednak powstrzymać, by nie przyłożyć ucha

do drzwi. Miała szczęście. Usłyszała najwyraźniej słowa Trachwitza:

background image

- W ważnej sprawie muszę się z tobą koniecznie zobaczyć. Bądź

jutro o trzeciej po południu przy leśnym jeziorku!

- Przyjdę! - odpowiedziała.

Melania odskoczyła od drzwi z triumfem.

- Nareszcie was mam! - szepnęła. - Randez_vous przy leśnym

jeziorku! Ja też tam przyjadę... z Ralfem von Tornau.

Weszła rozpromieniona do spiżarni i powitała panią von Tornau.

- Niech łaskawa i kochana pani nie przeszkadza sobie! - zawołała.

- Przejeżdżałam konno i wpadłam na chwilę, by powiedzieć pani

dzień dobry. Proszę pozdrowić pana Ralfa, którego jakoś nie widać.

Do widzenia! Nie chcę przeszkadzać, bo widzę, że i panna Birkner

dąsa się.

- Ależ nic podobnego, pani baronowo! - zawołała gospodyni. -

Jakżebym ośmieliła się...

Melania śmiała się głośno, kontenta, że spłatała figla gospodyni.

- To był tylko żarcik! - wtrąciła pani von Tornau. - Pani baronowa

z pewnością nie miała nic złego na myśli.

Odprowadziła Melanię na dziedziniec, patrząc jak Trachwitz

pomagał jej wsiąść na konia, po czym powróciła z Renatą do spiżarni.

- Wie pan, co o panu myślę? - zapytała baronowa Trachwitza,

galopując obok niego.

- Nie wiem niestety, ale rad bym bardzo wiedzieć.

- Myślę, że pan chce się rzucić do głębokiej wody.

Zrozumiał natychmiast, myśląc, co miała na myśli. Czyżby

zazdrość przemawiała przez nią? Nie wiedział jakie zamiary żywi

background image

względem niego, ale nie interesowało go to już tak dalece. Cały był

pochłonięty obecnie Renatą. Teraz, gdy stał się dla niej obojętnym,

dziwnym szyderstwem losu rozgorzał w jego sercu płomień miłości

dla żony.

- Tak pani sądzi? - rzekł udając, że nie rozumie.

- Niech pan nie udaje naiwnego.

- Pani baronowo!

- Mnie pan nie wywiedzie w pole! - rzekła. - Winszuję panu

serdecznie i mam nadzieję, że niezadługo zatańczymy na weselu w

Tornau i że oblubienicą będzie piękna Renata.

Ścisnął tak gwałtownie ostrogami konia, że ten stanął dęba. Twarz

miał bladą i zmęczoną, a w oczach tlił się migotliwy płomień.

- Do tego nie dopuszczę! - zawołał nieoględnie.

Uchwyciła cugle jego konia.

- Czy pan jest w stanie nie dopuścić do tego?

Ochłonął, usiłując opanować się.

- Naturalnie, że nie jestem w stanie... Przepraszam za

niedorzeczne słowa...

Spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem.

- Niech pan będzie szczery! - rzekła. - Wiem, że pana łączy

stosunek z panią Werkent i że pan ją kocha... Niech mi pan pomoże

usunąć ją od Ralfa von Tornau. Wynagrodzę pana po królewsku.

Zgadza się pan?

Otworzył szeroko oczy. Zarysowała się przed nim możliwość

odbudowania sobie życia. Wszakże Renata była jego żoną, jeżeli więc

background image

zapewni jej dostatni byt i weźmie ją z powrotem do siebie, to z wolna

pozyska jej miłość. Zrozumiał od razu, że Renata była rywalką

Melanii o Ralfa i stąd pochodziła jej nienawiść do jego żony.

- Zapłaci mi złotem za milczenie - pomyślał - i otrzymam

wszystko, czego zażądam. Niech sobie bierze Ralfa, bylebym tylko

odzyskał Renatę.

W głowie wirowały mu myśli i czuł potrzebę odpoczynku, by je

zebrać. Przede wszystkim musi rozmówić się z Renatą i coś

postanowić wspólnie z nią. Jutro musi zapaść postanowienie... już

jutro.

Melania bacznie go obserwowała.

- No i cóż, panie von Trachwitz? Zdecydował się pan?

- Proszę mi dać czas do jutra wieczór. W tej chwili nie mogę

powziąć decyzji. Muszę sobie to wszystko przemyśleć.

Zastanowiła się.

- Tym lepiej - pomyślała - że odkłada do jutra. Jutro postaram się,

aby zaskoczyć ich z Ralfem przy leśnym jeziorku. A jeżeli mi się to

nie uda, to pozostanie mi jeszcze decyzja Trachwitza, jako ostatni atut.

- Dobrze! - odpowiedziała. - Zaczekam do jutra, zapewniam pana

jednak, że dam sobie radę i bez pana. Jeśli jednak pomoże mi pan, to

postaram się odwdzięczyć. Zapewnię panu przyszłość pod

warunkiem, że pan przeniesie się z Renatą Werkent w odległe strony.

Ta kobieta psuje mi plany. Czy może pan zabrać ją stąd?

Spojrzał na nią błędnymi oczyma.

background image

- I na to - rzekł - nie potrafię pani dziś odpowiedzieć. Ale jutro

wieczorem zakomunikuję pani moje postanowienie.

Musiała się zadowolić tym oświadczeniem. Jechali obok siebie w

milczeniu. Pomógł jej zeskoczyć z konia i wydał stajennemu

odpowiednie rozkazy, po czym skłonił się przed Melanią i poszedł do

swego mieszkania.

Melania czuła się znużona i zziębnięta. Poleciła swej pannie

służącej podać sobie ciepły szlafroczek i położyła się na kanapie,

pogrążona w myślach. Jaką drogą dopiąć celu? Jedno wydawało jej

się pewne - to, że zdoła przekonać Ralfa von Tornau, że Renata jest

dla niego stracona lub że nie jest go godna. Znała jego dumę i

wiedziała, że gdyby nawet kochał Renatę, to ją porzuci, jeśli wykryje

na niej choćby najlżejszą plamę. Wiedziała również, że Trachwitz

miał z Renatą jakąś wspólną przeszłość otoczoną tajemnicą, boć

inaczej nie zachowaliby się w tak osobliwy sposób.

Podniosła się, nie mogła dłużej uleżeć. Krew napływała jej do

głowy na myśl, że go nareszcie posiądzie. Była pewna, że go odzyska.

Stanęła przed lustrem, lubując się swą urodą. Ani jednej zmarszczki

nie widać było na jej twarzy, cerę miała matową, aksamitną, a w

oczach płomień rozkoszy i pożądania.

Gdy usunie rywalkę, posiądzie go. Nie oprze się jej czarowi,

straciwszy z oczu tamtą. A potem... Potem niech się strzeże... potem...

odpłaci mu się za wszystkie upokorzenia, jakie jej zadał...

background image

XXII

Renata spędziła noc bezsenną. Poprzedniego wieczoru Ralf

siedział przy stole zasępiony i rzadko odzywał się. Na dobranoc

obrzucił ją przenikliwym wzrokiem, coś mruknął pod nosem i uciekł

czym prędzej.

- Co mu się stało? - gubiła się w domysłach. On, zawsze taki

wesoły, raptem stał się ponury, cierpki i milczący. Głos się zmienił, a

oczy przestały jaśnieć. Cierpiał niewątpliwie - i ona cierpiała z nim

razem, nie znajdując sposobu pocieszenia go.

Z rana, przy śniadaniu drżącą ręką nalewała mu kawę, nie mogąc

wymówić słowa. Pani von Tornau obserwowała ich pilnie.

- Co im się stało? - pytała sama siebie. Czyżby jej wielki chłopak

nie widział, że Renata mizerniała w oczach? Dlaczego nie weźmie jej

w ramiona i nie znajdzie dla niej ciepłego słowa? A on tymczasem

odepchnął jej rękę, gdy mu chciała dolać kawy i wściekły wyszedł z

pokoju!

Dwie duże łzy spłynęły Renacie po twarzy i choć obtarła je czym

prędzej, to jednak dostrzegła to pani Tornau.

- Dziecko drogie! - rzekła. - Proszę się go nie lękać. Ten jego brak

humoru niebawem minie.

Renata ujęła ją za rękę.

- Tak mi jest strasznie przykro - rzekła - że pan Ralf jest

zagniewany. Ale doprawdy nie wiem, dlaczego...

- Niech się pani tym nie przejmuje! - rzekła pani von Tornau. -

Mężczyźni są czasami kapryśni. Z pewnością przekona się niebawem,

background image

że nie ma podstawy do gniewu. W przeciwnym razie napomnę go

sama.

- O niech pani tego nie robi! - prosiła Renata. - Pan Ralf miał

widocznie jakąś przykrość. Bez powodu nie gniewałby się...

Zazwyczaj jest pogodny i dobry.

Pani von Tornau pogładziła ją po twarzy.

- Tak - rzekła - Ralf jest dobry, ale trzeba się z tym zgodzić, że

może być czasami nie w humorze... Teraz chodźmy do pracy, a jeżeli

Ralf nie przestanie dąsać się, to będziemy się z niego śmiać.

Gdy Ralf przechodził przez gumno, podbiegł do niego posłaniec z

Berkow i wręczył mu list, mówiąc, że poczeka na odpowiedź.

Otworzył kopertę i czytał nachmurzony:

"Kochany panie Ralfie. Źle zrobiłam, nie będąc, jako życzliwa

panu, całkiem względem Niego szczerą. Wiem, że osoba pani Werkent

na tyle pana interesuje, że chciałby pan wiedzieć prawdę. Niech pan

przyjedzie dziś po trzeciej do leśnego jeziorka. Tam dowie się pan o

wszystkim. Zależy mi na sekrecie, który proszę zachować. Oddana

panu Melania von Berkow"

Złożył list i zwrócił się do gońca.

- Proszę powiedzieć pani baronowej, że przyjdę!

Posłaniec oddalił się, on zaś skierował się ku domowi. Długo

biedził się z myślami. Rozumiał, że tak dalej być nie może. Lepsza

najczarniejsza prawda, niż ta męcząca niepewność. Za wszelką cenę

musiał wiedzieć, co łączy Trachwitza z Renatą.

background image

Melania poszła do jeziorka piechotą, by się przed nikim nie

zdradzić. Przyszła wcześnie i miała dość czasu, by sobie wybrać

odpowiednie miejsce do obserwacji i nie być widzianą. W pobliżu był

stary pawilonik, w którym złożone były na zimę meble ogrodowe i

różne rupiecie, a stąd można było widzieć obydwie krzyżujące się

dróżki w stronę Tornau i w stronę Berkow.

Mogła ukryć się tam bezpiecznie, a nawet słyszeć każde

głośniejsze słowo, gdyż lekki wiatr ciągnął w tę stronę od jeziorka.

Gdyby nadszedł Ralf, wystarczyłoby, jeśli zobaczy zakochaną parę,

ona zaś pilnie obserwować będzie, co robią i słuchać, co mówią.

Czekała prawie pół godziny, zanim wreszcie nadjechał Trachwitz.

Zsiadł z konia tuż obok pawiloniku i przywiązał cugle do drzewa, po

czym zaczął przemierzać krokami przestrzeń do ławeczki przy

jeziorku. Był blady i widocznie podniecony. Raptem przystanął i

zaczął patrzeć pomiędzy drzewami. Ujrzał Renatę.

Renata śpiesznie podeszła ku niemu, przywitała go krótko i

stanęła obok pod drzewem.

- Co masz mi do powiedzenia? - zapytała. - Nie wątpię, że coś

bardzo ważnego. Streszczaj się, bo nie mam wiele czasu.

- Dobrze - odpowiedział - ale parę minut możesz mi chyba

poświęcić?

- Wiesz dobrze, że ani mnie, ani tobie nie wolno tracić czasu. Co

zrobiłeś w sprawie naszego rozwodu?

- Nic, Renato!

- Dlaczego? Dawno powinieneś był poczynić odpowiednie kroki.

background image

- Tak ci ciężko być moją żoną? Ongi byłaś szczęśliwa, żeś mogła

nią być.

Wzdrygnęła się i spojrzała na niego gniewnie.

- Nie poruszaj tych spraw, proszę! Wstyd mi teraz, że tak

lekkomyślnie oddałam ci serce. Ale lepiej o tym nie mówić. Nie po to

tutaj przyszłam, aby omawiać dawne dzieje... Przyrzekłeś mi

porozumieć się z doktorem Helmanem, aby przyspieszyć rozwód.

Dlaczego nie dotrzymałeś słowa?

- Tak ci pilno?

- Tak! - zawołała. - Małżeństwo nasze było hańbą. Zadałeś mi

ranę, która do dziś dnia się jątrzy. Byłam dla ciebie niepotrzebnym

dodatkiem do mego posagu, a potem, gdy się wyczerpał, wyrzuciłeś

mnie na bruk, jak niepotrzebny balast. Zrozum, że gdy znalazłeś się

dziwnym zbiegiem okoliczności w pobliżu mnie, owładnęło mną tym

większe pragnienie wolności.

Obrzucił ją gorącym spojrzeniem. Jakże była piękna w tym

gniewnym podnieceniu! Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo obraził

jej dumę kobiecą. Westchnął głęboko.

- Wszystko co mówisz, Renato, jest prawdą. Nie przypuszczałem

jednak, abyś tak bardzo tęskniła za wolnością.

Usiłowała uspokoić się i gładziła drżącą dłonią oczy i czoło.

- Żądam wolności również dlatego, by móc powiedzieć prawdę

ludziom, od których prócz dobroci niczego innego nie doznałam.

Chcę przed nimi wszystko wyznać szczerze, jak na to zasługują.

Podszedł ku niej bliżej.

background image

- Dobrze, Renato! - rzekł. - Zwalniam cię z danego mi słowa i

możesz każdemu powiedzieć, że jestem twoim mężem. Renato, muszę

ci wyznać, że nie chcę rozwodu. Chcę być z tobą razem, gdyż kocham

cię. Kocham cię ponad wszystko na świecie i cenię ponad wszystko.

Miłość ku tobie zrobiła ze mnie lepszego człowieka. Wybacz mi moje

występki i wróć w moje ramiona i do mego serca. Opuśćmy te strony i

rozpocznijmy nowe życie. Będziesz mi słońcem i gwiazdą

przewodnią. Dla ciebie będę pracował, tworzył i żył. Będę cię nosił na

rękach i czuwał nad tobą jak wierny pies. Reno, żono moja ukochana,

ulituj się nade mną i nie odtrącaj mnie, błagam cię o to z głębi serca.

Patrzyła na niego oniemiała i przerażona. Odczuwała szum w

uszach i zawrót w głowie, jak gdyby porwana jakąś nadludzką siłą i

strącona w otchłań. A gdy cokolwiek ochłonęła, odczuła całą grozę

rzeczywistości. Człowiek, który błagał ją o miłość, był dla niej obcy,

gdyż całym swym jestestwem należała do Ralfa Tornau'a.

Jej miłość do Ralfa nie miała nic wspólnego z lekkomyślnym

oddaniem się kochankowi wbrew woli ojca. Kochała Ralfa uczuciem

kobiety dojrzałej, pełnej poświęcenia, mężnej i gotowej do wszelkich

ofiar.

Otrząsnęła się z oszołomienia i rzekła cichym głosem:

- Na to... jest już za późno.

- Reno! - zawołał, a z piersi jego wydzierał się jednocześnie strach

i ból.

- Tak! - potwierdziła tonem bardziej stanowczym. - Już jest za

późno. Nie mam i nie będę miała do ciebie zaufania. Nie wiem, co cię

background image

skłoniło do tych wynurzeń... chwilowy kaprys, czy też może głębsze

jakieś uczucie? Ty sam też prawdopodobnie tego nie wiesz. To, co we

mnie zamarło, już nie powstanie. Nigdy, przenigdy nie będę twoją.

Jeden hazard więcej w twym hazardowym życiu. Gdy się mną

nasycisz, porzucisz mnie, jak to już raz zrobiłeś.

- Nie, Renato! Klnę się Bogiem, nie! Kocham cię i błagam cię, nie

odtrącaj mnie! Ty, silna, czysta, podeprzesz mnie i zrobisz ze mnie

człowieka lepszego.

Uśmiechnęła się boleśnie.

- Ja sama potrzebuję podpory! - rzekła. - Na co mogłabym ci się

przydać? To są marzenia ściętej głowy. Ale skończmy już z tym i

przejdźmy się, gdyż między nami nie ma już nic wspólnego!

Schwycił ją mocno za rękę, i przeszywał oczami:

- Przypuszczasz, że nie wiem, dlaczego opierasz mi się? - zawołał

porywczo. - Kochasz Tornau'a! Zaprzecz temu!

Drgnęła i przymknęła na chwilę oczy. Oboje nie wiedzieli, że Ralf

von Tornau podchodził do nich. Słysząc swe nazwisko przystanął

zdziwiony. Renata spojrzała wyniośle na swego męża.

- Tak! - rzekła głosem doniosłym i pewnym. - Kocham Ralfa

Tornau, jak tylko zdolna jest kobieta kochać mężczyznę szlachetnego

i silnego! Oświadczam ci to głośno, abyś się pozbył jakichś urojonych

praw do mnie. Kocham go całym sercem i właśnie dlatego nie chcę i

nie mogę należeć do innego! Gdybym go nie kochała, może bym

powróciła do ciebie, ale tylko z litości. A jeśli nie będę mogła być

jego, będę niczyją. Nie wiem, czy masz prawo pozbawiać mnie

background image

wolności, wiedz jednak, że między nami wszystko skończone.

Dziękuję ci, żeś mnie zwolnił ze słowa i dziś jeszcze powiem komu

należy co mnie męczy i boli.

Wściekły kopał ziemię. Zaciskał pięści i podsuwał się ku niej

miotany namiętnością.

- Do mnie należysz! - krzyknął.

Odskoczyła, gotując się do obrony i usiłując mu się wyrwać.

Wtem szarpnął go ktoś za ramię. Zatoczył się i spojrzał na napastnika.

- Ach, to pan jesteś, panie Tornau! - zawołał zadyszany. Czego

pan tutaj szukasz?

Ralf spojrzał na niego groźnie.

- Jestem tutaj na własnej mojej ziemi! - rzekł.

Renata podbiegła do Ralfa. Objął ramieniem jej kibić, zamierzając

z nią odejść.

- Niech pan puści tę damę! - zawołał Trachwitz. - Jakim prawem

podszedł pan do niej?

- Mam na moim gruncie prawo bronić ją przed pańską bezczelną

natarczywością.

- Zobaczymy! - krzyknął Trachwitz.

Podskoczył ku niej i zawołał:

- Renato, natychmiast podejdź do mnie!

Przerażona uczepiła się ramienia Ralfa.

- Nie chcesz? - ryknął. - Panie Tornau, proszę puścić moją żonę!

Nikt nie ma do niej prawa, prócz mnie!

background image

Ralf spojrzał na Renatę. Była trupio blada i patrzyła na niego

błagalnie.

- Czy to prawda? - zapytał.

Skinęła głową.

- Tak, ale on nie ma prawa rozporządzać mną, gdyż mnie porzucił

sromotnie. Proszę, niech pan zaopiekuje się mną i odprowadzi mnie

do domu! Wyjaśnię panu wszystko! - rzekła cicho.

Podał jej ramię i odchodząc, odezwał się do Trachwitza:

- Gdy tylko odprowadzę panią Renatę do domu, jestem

natychmiast do dyspozycji pana.

Gdy się oddalili, Trachwitz raz jeszcze zawołał:

- Renato, nie odchodź ode mnie!

Nie obejrzała się.

Pot ściekał mu z czoła. Opanowało go bezgraniczne zwątpienie,

gdy patrzył, jak się oddalali, przytuleni do siebie, jak gdyby należeli

do siebie. Potem wycedził przez zaciśnięte zęby:

- Odpokutuje on za to!

Raptem poczuł rękę na swym ramieniu. Obejrzał się i zobaczył

Melanię. Jej obecność wcale go nie zdziwiła.

- Nie bądź pan dzieckiem! - syknęła. - Czyżby pan pozwolił na to,

aby Tornau zabrał panu żonę?

Spojrzał na nią błędnymi oczami. Potem przyszło mu na myśl, że

mogła być świadkiem sceny, jaka się przed chwilą rozegrała w sposób

dla nich obojga niepożądany.

Roześmiał się wyzywająco.

background image

- Tak samo jest on stracony dla pani, jak i dla mnie żona moja! -

szydził. - Teraz oboje doskonale pasujemy do siebie, pani baronowo!

Potrząsnęła go z gniewem za ramię.

- Niech pan oprzytomnieje. Widocznie pan oszalał i oślepł.

Tornau nie ma prawa wziąć jej panu sprzed nosa. Prawo jest za

panem!

- To się tylko pani tak zdaje! - rzekł drwiąco. - Rzuciłem ją na

bruk i nie mam do niej więcej prawa. Woli umrzeć, niż do mnie

wrócić... - Pozwoli pani, że pojadę do domu? - rzekł po chwili. - Nie

czuję się dobrze!

Skłonił się przed nią i dopadł konia, jakby mu się ziemia paliła

pod stopami. Skoczył na siodło, spiął konia ostrogami i popędził jak

wicher przed siebie, jak gdyby chciał zagłuszyć rozpacz, jaka go żarła.

Nie żałował bata ani ostróg.

Oszalały wierzchowiec potknął się przesadzając rów i padł,

przygniatając jeźdźca całym swym ciężarem.

XXIII

Tornau i Renata w milczeniu szli przez las. Po chwili przystanęła i

oparła się o drzewo.

- Niech mi pan pozwoli odpocząć... nogi odmawiają mi

posłuszeństwa! - rzekła.

Stanął przed nią i wpatrywał się w zwiędłe liście, zaścielające

ziemię. Po chwili upojenia, gdy doszły go słowa Renaty: "Kocham

background image

Ralfa Tornau" tym boleśniej odczuł oświadczenie Trachwitza, że

Renata jest jego żoną.

Spoglądała na niego ze smutkiem. Wiedziała, że ją kocha, tak jak

on wiedział, że jest kochany, bo usłyszał jej słowa wypowiedziane

uroczyście do Trachwitza. Widziała, że cierpi, a nie mogła go

pocieszyć. Na próżno próbowała odezwać się. Słowa zamierały jej w

gardle. Wreszcie wymówiła jego imię. Spojrzał na nią pytająco.

- Czy mogę powiedzieć teraz to wszystko, co dotychczas taiłam?

Potaknął głową. Wówczas opowiedziała mu, dlaczego podała się

za wdowę, jak jej to kłamstwo ciążyło na sumieniu, jakim strachem

przejęło ją nieoczekiwane pojawienie się jej męża. Mówiła prosto i

szczerze, dodawszy, że wolałaby raczej umrzeć, niż powrócić do

swego męża. Wypowiedziała się ze wszystkiego, tylko o swej miłości

ku niemu nie wspomniała ani słowem.

Wysłuchał jej spokojnie. Na twarzy jego nie drgnął żaden muskuł.

Obrzucał ją niekiedy wzrokiem, z trudem oddychając. Nawet gdy

skończyła, milczał jakiś czas. Zdjął z głowy kapelusz i ocierając

czoło, zapytał:

- I cóż będzie teraz?

Spojrzała na niego stropiona, połapała się jednak niezwłocznie.

- Wyjadę stąd! - zawołała.

Zagryzł wargi.

- Nie mogę przecież mieszkać przy pani, teraz, gdy wiem o

wszystkim. Pani Renato, czy pani mnie nie rozumie?

Spąsowiała.

background image

- Więc wyjadę! - powtórzyła.

Patrzyli na siebie długo, a czego nie wypowiedziały ich usta,

podyktowały im oczy. Ukląkł przed nią i przytulił głowę do jej

sukienki. Głaskała jego włosy i cicho szlochając, dotknęła ich ustami.

- Czy mam sama pójść dalej? - spytała.

Odczuł jej dotknięcie i wstał, nie mogąc dłużej panować nad sobą.

- Renato, Renato! - szeptał, biorąc ją w ramiona.

XXIV

Pod wieczór, gdy zmierzch zapadł, wszedł Ralf do pokoju matki.

Opowiedział jej wszystko, ona zaś, mądra i dobra, zrozumiała intencje

Renaty i przebaczyła jej.

- Pozwól mi zastanowić się parę dni, synu mój kochany. Z

pewnością znajdę jakiś punkt wyjścia i tak wszystko obmyślę, abyś

się dłużej nie trapił. Nie upadaj tylko na duchu. Mam wrażenie, że

najgorsze już minęło i że niedługo nadejdą dla ciebie słoneczne dni...

Wyszedł od matki pokrzepiony na duchu, pani von Tornau zaś

poszła do Renaty, by ją pocieszyć. Znalazła ją w jej pokoju,

zapłakaną. Gdy weszła, Renata spojrzała na nią lękliwie.

- Nie płacz dziecko moje! - rzekła, ujmując jej rękę. - Wszystko

ułoży się dla was pomyślnie. Nie trzeba tylko poddawać się

zwątpieniu.

- Jaka pani jest dobra! - powtarzała Renata, okrywając

pocałunkami jej twarz i ręce. - Dziękuję pani z całego serca.

- Nie, nie tak, Renato. Jestem teraz twoją matką i chcę nią zostać.

background image

XXV

Późnym wieczorem, gdy mieszkańcy dworu w Tornau udawali się

na spoczynek, przybył posłaniec z Berkow z listem do Ralfa. Renata

szła właśnie po schodach do swego pokoju. Drżącą ręką z trudnością

trzymała lichtarz i bliska była omdlenia, widząc bladą twarz Ralfa,

który pochylony nad świecą czytał list.

Obok niego stała pani von Tornau, mocno zaniepokojona.

Obydwie kobiety przeczuwały, że list ten zwiastuje jakieś

nieszczęście, że Trachwitz żąda od Ralfa satysfakcji.

Tymczasem Ralf przeczytał list.

- Renato! - rzekł ze współczuciem. - Nowa przykrość czeka panią.

Pan Trachwitz spadł z konia i został przygnieciony...

Podbiegła ku niemu, przerażona.

- Co się stało? - spytała trwożliwie.

- Przeczytam pani, co pisze baronowa:

"Proszę zawiadomić panią von Trachwitz, że mąż jej spadł z

konia. Znaleziono go w polu leżącego bez czucia i przyniesiono do

domu. Doznał ciężkich obrażeń - czy śmiertelnych, to stwierdzi lekarz.

Nieszczęśliwy wzywa żonę. Gdyby chciała przybyć, wszystko będzie na

jej przyjęcie przygotowane".

Załamała ręce i rzekła:

- Proszę bardzo pozwolić mi zaraz tam jechać...

- Naprawdę, chce pani być przy nim? - zapytał posępnie.

- Jest to moim obowiązkiem - odpowiedziała.

Pani von Tornau ujęła ją za ręce i rzekła:

background image

- Masz słuszność, moje dziecko. Niech cię Bóg prowadzi!

Ralf zbierał się ku wyjściu.

- Zaraz każę zaprzęgać i odwiozę panią - rzekł.

Pobiegła do swego pokoju.

XXVI

Zastali Melanię w nastroju bardzo poważnym. Była przed chwilą

u rannego i stan jego mocno nią wstrząsnął.

- Pani baronowa będzie tak dobra - rzekła Renata - i zaprowadzi

mnie do niego.

- W tej chwili... a pan, panie von Tornau, zatrzyma się tu trochę?

- Jeżeli mogę być w czymś pomocny, to jak najchętniej.

- Zapewniłam choremu wszelkie wygody. Leży w prawym

skrzydle pałacowym, a tuż obok przygotowane są dwa pokoje dla pani

Renaty.

- W takim razie mogę zaraz wracać do domu. Przyjadę jutro przed

południem, by się dowiedzieć, co zaszło nowego. Dobranoc, Renato...

Dobranoc, pani baronowo!

W oczach Melanii zabłysło złe światło, gdy usłyszała, że nazwał

Renatę po imieniu. Nie wyrzekła się jeszcze Ralfa. Przemilczała

orzeczenie lekarza, który po dokładnym zbadaniu chorego orzekł, że

życiu jego nie grozi niebezpieczeństwo. Czy chory powróci do

zdrowia, lekarz nie wypowiedział się.

Nie traciła nadziei, że wobec wypadku, jaki zaszedł, Renata

powróci do męża. Jeżeli pojednają się, zdecydowana była zapewnić

background image

im egzystencję. Liczyła na to, że jej wspaniałomyślność poruszy

Ralfa, który, czując się osierocony, powróci do niej... Ta piękna

kobieta nie mogła się pogodzić z myślą, że Ralf był dla niej

bezpowrotnie stracony.

Gdy odjechał, Renata poprosiła ją, by zaprowadziła ją do chorego.

Lekarz jeszcze tam był. Melania przedstawiła go Renacie, na którą

spoglądał z zaciekawieniem.

- Żyje! - odezwał się. - A w tej chwili to rzecz najważniejsza. Na

razie potrzebuje tylko spokoju.

Renata podeszła do łoża chorego. Trachwitz bardzo blady leżał

nieruchomo. Gdy nachyliła się nad nim, twarz jego drgnęła.

- Przyszłaś, Renato? - spytał cicho.

Pogłaskała go po głowie, a łzy zaświeciły w jej oczach.

- Nie odzywaj się! - rzekła. - Doktor nakazał absolutny spokój.

- Zostaniesz przy mnie?

- Zostanę.

- Na zawsze?

Serce jej przeszył ostry ból. Przezwyciężyła się jednak i rzekła

dobrotliwie:

- Na zawsze!

Uśmiech błogi wykwitł na ustach rannego. Usiadła przy łóżku,

trzymając w rękach jego gorącą dłoń. Ogarnęło ją uczucie litości,

które przytłoczyło myśl o własnym szczęściu.

background image

* * *

Nadszedł dla niej szereg dni niespokojnych i pełnych umęczenia.

Początkowo Ralf zjawiał się codziennie, informując się i nalegając, by

się nie męczyła ponad siły. Potem oświadczyła mu któregoś dnia, że

niebezpieczeństwo utraty życia minęło i prosiła, by nie przyjeżdżał

dopóki mu nie da znać. Spojrzał na nią pytająco, gdyż wydała mu się

dziwnie odciętą od świata. Zrozumiał jednak, że jego wizyty mogły ją

krępować i zastosował się do jej życzenia. Renata poświęciła się

całkowicie choremu i nawet pani von Berkow rzadko zjawiała się w

mieszkaniu rannego.

Pewnego dnia lekarz oświadczył jej, że Trachwitz na zawsze

zostanie

kaleką.

Kręgi

pacierzowe

uległy

nadwerężeniu

i

nieszczęśliwy nigdy już nie będzie mógł chodzić. Przyjęła to

oświadczenie na pozór spokojnie, ale twarz jej stała się trupio blada.

Gdy lekarz oddalił się, podeszła do okna, patrząc w dal błędnymi

oczami.

Spadł śnieg, który wydał jej się śmiertelnym całunem,

okrywającym radości życia. Westchnęła głęboko i powróciła do

chorego, pozornie spokojna i pogodna. Trachwitz patrzył na nią

szeroko otwartymi oczami. Przeniesiono go do wygodnego fotela, w

którym siedział wyciągnięty, nie mogąc ruszyć nogami. Mógł

zaledwie wyciągnąć rękę.

Ze zdrowego, dorodnego mężczyzny zrobił się od razu kaleka. Ze

zniszczonej twarzy wyzierały nadmiernie duże oczy bez wyrazu. A

background image

jednak kurczowo chwytał się życia. Nie miał bólów, a tylko

bezwładność kończyn i liczył, że ją przezwycięży.

Renata dodawała mu ducha, choć przejmowała ją groza.

- Życie twoje jest uratowane! - pocieszała go. Teraz musisz się

starać odzyskać zdrowie.

- Czy to możliwe, Renato?

- Nie trać nadziei i stosuj się do zaleceń doktora!

- Co mam czynić?

- Staraj się poruszać nogami!

- Jestem bardzo osłabiony i nie ma mowy, bym mógł utrzymać się

na nogach.

- Dlatego też lekarz zalecił ci chodzić o kulach. Powoli odzyskasz

władzę w nogach.

Odwrócił od niej wzrok i patrzył przed siebie.

- O kulach mam chodzić? - rzekł chrapliwym głosem. - Renato,

powiedz mi prawdę! Czy zostanę kaleką na całe życie?

- Nie martw się bez powodu. Tylko z początku będziesz chodził o

kulach.

Zamyślił się i zatrząsł na całym ciele. Okryła go troskliwie kołdrą.

Dotknął jej ręki i długo trzymał w uścisku.

- Renato, pozostań przy mnie! Nie odchodź ode mnie! Tak się

boję samotności. Gdy leżę samotny, straszne myśli przychodzą mi do

głowy. Bezmierna tęsknota za tobą ogarnia mnie i przytłacza mi pierś.

- Wszak jestem przy tobie! Nie poddawaj się zwątpieniu, nie

opuszczę cię.

background image

- Nigdy, Renato?

- Nigdy!

- Jak mam ci podziękować?

- Jeżeli się pogodzisz z tym, co jest nieuniknione i nie będziesz

poddawał się złym myślom, wówczas najlepiej mi podziękujesz.

- Dobrze, Renato!

Uśmiechnęła się potakująco, ale z jej piersi wyrwało się głębokie

westchnienie. Jej oczy dostrzegły jednak uśmiech jego ust. Jego zaś

ogarnęły złe myśli, a w oczach migotało mu złe światło.

- Renato! - szepnął.

- Czego sobie życzysz?

- Czy wszystkie moje rzeczy przeniesione tu zostały z biurka?

- Wszystkie! - odrzekła.

- I mała brązowa szkatułka z mego biurka? Są w niej ważne

papiery.

- I szkatułka też! - odparła.

- Gdzie ona leży?

- Tam u góry, na pierwszej półce w szafie.

- Dobrze, bardzo dobrze! - powiedział.

A potem, ulegając jej prośbie, przymknął oczy, chcąc zasnąć. Po

chwili jednak zapytał:

- A gdzie są moje kluczyki?

Przyniosła mu pęk kluczy, a gdy dojrzał wśród nich mały,

niklowy kluczyk, o który mu widocznie chodziło, był zadowolony.

background image

XXVII

Następnego dnia otrzymał Ralf list od Renaty. Pisała do niego.

"Drogi panie von Tornau!

Lekarz zapewnił mnie, że niebezpieczeństwo życia minęło, mąż

mój jednak zostanie na całe życie kaleką i musi mieć obok siebie

osobę, która by wykonywała za niego te wszystkie drobne czynności,

których sam wykonywać nie może. Los jego jest istotnie smutny. Jest

przykuty do fotela jak dziecko zależne od innych.

Rozumie się samo przez się, że w tych warunkach muszę być przy

nim, gdyż myśl o jego ułomności i o jego cierpieniach, zatrułaby mi

każdą godzinę szczęścia. Nie będę mogła powrócić do Tornau, gdyż

nie potrafiłabym już spełniać spokojnie ciążących na mnie

obowiązków, ani też marzyć o szczęściu...

Składam w ofierze własne "ja" i nie potrzebuję chyba dodawać, że

mi to niełatwo przychodzi. Od czasu do czasu dam panu znać o sobie.

Pani von Berkow wyznaczyła dla mego męża pensję dożywotnią i gdy

tylko będzie można go przewieźć, wyjadę z nim do Wiesbadenu na

stałe.

A teraz proszę pozwolić mi złożyć państwu najgorętsze

podziękowania za wszystko dobre, czego doznałam w Tornau, gdzie

nauczyłam się cenić życie z najlepszej strony. Sercem będę zawsze

przy matce pana i przy panu, panie Ralfie. Proszę mi wybaczyć, że

wniosłam niepokój i gorycz w życie kochanych państwa. Stokrotnie

background image

całuję ręce matki pana. Wolę jej nie zobaczyć, gdyż zbyt boleśnie

odczułabym jej stratę.

Żegnam pana, panie Ralfie. Do śmierci wierna panu Renata"

Siedział nieruchomy przy biurku i prócz pustki nie widział nic

wkoło siebie. Od czasu do czasu drżał, jak w gorączce. Wreszcie

przyszedł do siebie i wziął do ręki pióro, by dać odpowiedź:

"Droga, kochana Renato! Postąpiła pani dobrze, idąc za radą

szlachetnego serca i jasnego umysłu. Musimy iść za głosem

przeznaczenia. Trzymałem w rękach szczęście i o tym całe życie będę

pamiętał. Matka moja pozdrawia panią jak córkę, której nieszczęście

odczuwa wspólnie ze mną. Poza wszelkimi innymi uczuciami,

zachowamy dla Pani najwyższy szacunek i przeświadczenie, że

cierpimy, bez naszej winy.

Co by się nie stało dalej, zawsze pozostanę Ci wiernym.

Ralf von Tornau".

XXVIII

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, Renata chciała opuścić

Berkow przed świętami, ale stan zdrowia jej męża nie uległ

polepszeniu. Miała za sobą szereg dni strasznych, ale czekały ją bodaj

dni straszniejsze. Trachwitz miewał napady białej gorączki. Snuł

fantastyczne plany, męczył siebie i zamęczał żonę ustawicznym

oskarżaniem samego siebie. Gdy czuł się cokolwiek lepiej, widział

background image

przyszłość w różowych kolorach, by potem tym większemu oddać się

zwątpieniu.

W chorobliwym samolubstwie zapomniał, jaką ofiarę Renata

zrobiła z siebie. To znów zasypywał ją podziękowaniami, że go nie

opuściła. Choć jednak wiedział, że kochała Ralfa i że go zawsze

kochać będzie, nie mógł się na to zdobyć, by jej powiedzieć: "Idź i

bądź z nim szczęśliwa". Spoglądał tylko czasami złymi oczami na pęk

kluczy, które zawsze obok niego leżały.

Doktor przyjechał po raz ostatni, by obejrzeć swego pacjenta.

Renata była tym razem nieobecna, wyszła bowiem do parku, by

zaczerpnąć świeżego powietrza.

- Jak się pan czuje? - zapytał lekarz Trachwitza.

- Jak kaleka na kulach, panie doktorze! - rzekł z goryczą.

- To wszystko poprawi się! - zapewniał lekarz.

- Niech pan doktor usiądzie obok mnie i popatrzy mi szczerze w

oczy. Żona moja akurat wyszła, możemy więc mówić z sobą bez

świadków, jak dwaj ludzie rozumni, dwaj mężczyźni...

Gdy lekarz usiadł, zaczął Trachwitz mówić powoli i spokojnie.

- Niech pan doktor powie mi szczerze i bez osłonek... czy

straciłem bezpowrotnie władzę w nogach i będę musiał całe życie

spędzić na fotelu, czy też istnieje dla mnie jakaś możliwość powrotu

do zdrowia?

Patrzył przenikliwie doktorowi w oczy, jak gdyby chciał

uprzedzić odpowiedź wymijającą.

- Niech pan doktor powie mi szczerą prawdę! - nalegał.

background image

- Dopóki człowiek żyje, nie powinien tracić nadziei, panie von

Trachwitz! Żona pańska chce, by pan był jak najlepszej myśli, niech

więc pan zastosuje się do jej życzeń. Jej los bynajmniej nie jest

wesoły.

Trachwitz milczał przez jakiś czas. Potem zapytał cicho i

spokojnie:

- Jak długo mogę jeszcze żyć w najlepszym wypadku?

- Życiu pana nie grozi żadne niebezpieczeństwo! - odpowiedział

doktor, kontent, że uniknął odpowiedzi, bardziej dla siebie niemiłej.

- Dziękuję panu, panie doktorze i proszę nie wspominać o naszej

rozmowie mojej żonie.

Lekarz wstał.

- Życzę panu przyjemnej podróży! - rzekł, żegnając się ze swym

pacjentem. - Wszystko będzie dobrze. Do stacji niech państwo jadą

saniami... Wiesbaden jest bardzo miły. Nawet siedząc w fotelu, można

tam spędzić czas przyjemnie. Do widzenia panu! Małżonkę pańską

spotkam z pewnością na dole.

- Przyjemne życie... w fotelu - mruczał Trachwitz, wykrzywiając

twarz. - Dużo sobie obiecuję po tym pobycie w Wiesbadenie.

Gdy wróciła Renata, rozmawiali o wyjeździe i oboje byli jakby

pogodzeni z losem. Trzymał jej rękę i wpatrywał się w nią, jakby

chciał wyryć sobie w pamięci jej rysy. Chłodne, czyste powietrze

zaróżowiło jej policzki i była jakaś więcej ożywiona niż zazwyczaj.

- Jeżeli nie jestem ci potrzebna na pół godziny, to poszłabym teraz

do pani baronowej, by pożegnać się z nią i podziękować za

background image

życzliwość. Wieczorem, gdy zaśniesz, spakuję resztę naszych rzeczy,

bo jutro rano nie będzie już czasu.

- A więc ostatecznie wyjeżdżamy jutro?

- Tak. To będzie lepiej i dla nas i dla innych! - dodała.

- I nie będzie ci ciężko opuścić tych stron?

Spojrzała na niego uważnie.

- I dla mnie będzie lepiej, gdy znajdę się w innym środowisku.

Wstała. - Masz wszystko pod ręką, prawda? Niedługo tam zabawię.

- Idź i pozdrów baronową ode mnie! - Gdy już była we drzwiach,

zawołał: - Renato, powiedz szczerze, czy nie będzie to zbyt wielką dla

ciebie ofiarą poświęcić mi swe życie?

- Nie mów tak! - rzekła. - Obowiązek mój chcę i muszę spełnić, to

znaczy ulżyć twoim cierpieniom. Jeżeli czuć się będziesz lepiej i

powróci ci chęć do życia, będę zadowolona z mego losu.

Bił się z myślami.

- Kobieta - rzekł - jest zagadką nie od rozwiązania, a ciebie

dotyczy to w szczególności. Gdy byłem zdrów i pełen życia, wahałaś

się być ze mną. Dziś, gdy jestem nieszczęśliwym kaleką, chcesz

dobrowolnie iść ze mną i dzielić moją nędzę.

- Nie powinieneś nad tym utyskiwać. Przecież to rzecz naturalna,

że powinnam dzielić twój los.

- Tak, dla ciebie jest to naturalne. Ja tego nie rozumiałem.

Przyrzekam ci, że wdzięczność dla ciebie będzie nadal moją myślą

przewodnią... Gdy się nad tym wszystkim zastanawiam, dochodzę do

przekonania, że ostatnie tygodnie były najbardziej cenne w całym

background image

moim życiu. Nauczyły mnie nie myśleć wyłącznie o sobie samym. A

teraz Renato, podaj mi rękę i powiedz mi szczerze, jak na świętej

spowiedzi: Czy będziesz w stanie zapomnieć o Ralfie Tornau?

Jej ręka drgnęła z lekka w jego dłoni i przymknęła na chwilę

oczy. Potem spojrzała na niego spokojnie.

- Zapomnieć o nim nie będę ani chciała, ani mogła. Był dla mnie

zawsze bardzo dobry. Ale więcej go nie zobaczę i to powinno ci

wystarczyć!

- Nie, to zbyt skomplikowane! Powiedz krótko: "Póki żyć będzie

Hans Trachwitz, nie zobaczę Ralfa Tornau'a". Dla mnie to wystarczy.

- Dobrze! - rzekła z uśmiechem. - Niech będzie, jak chcesz!

- Tak! Tak chcę!... Jeżeli umrę, będziesz szczęśliwa!... Musisz

jednak spełnić moją prośbę Renato. Pocałuj mnie raz tylko jeden...

Ociągała się chwilę, potem jednak pochyliła się nad nim i

wycisnęła na jego ustach pocałunek. Dreszcz ją przeszedł, opanowała

się jednak i zanim wyszła, uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.

Uniósł się cokolwiek i patrzał na nią płomiennym wzrokiem, a gdy

odeszła, ujął z trudem kule i przeprawił się do sąsiedniego pokoju.

Zdjął z półki brązową szkatułkę i postawił ją na biurku. Z trudem

otworzył wieczko, i wyjął z niej lśniący przedmiot. Gdy dotknął

zimnego żelaza, przeszły go ciarki. Położył rewolwer na boku i

skreślił kilka słów na skrawku papieru. Potem, trzymając rewolwer w

ręku, usiadł z powrotem na swym fotelu na kółkach. Odetchnął

głęboko...

background image

Niełatwo przyszło mu wykonać całą tę pracę i bardzo był

wyczerpany... Siłą woli nakazał sobie spokój. Wypił kieliszek wina,

które mu przepisał lekarz na wzmocnienie... Potem z wolna i z

namysłem ujął rewolwer...

XXIX

Renata zaanonsowała się u pani baronowej i została przyjęta z

wyszukaną grzecznością.

- Przyszłam pożegnać się z panią baronową i raz jeszcze

podziękować za jej wspaniałomyślność.

Melania zaprzeczyła ręką.

- Ależ to drobnostka, pani von Trachwitz. Czy państwo

przygotowali się już do wyjazdu?

- Tak jest!

- A z Tornau'ami pożegnała się pani?

- Napisałam list do państwa Tornau. Nie mogę pozostawić męża

samego i dlatego trudno by mi było wybrać się do Tornau, a jeszcze

trudniej zaprosić ich do Berkow.

Oczy Melanii zapłonęły radośnie. Była pewna wygranej.

W tej chwili doszedł uszu obu pań odgłos wystrzału. Spojrzały na

siebie przerażone.

- Co to może być? - zapytała Renata.

- Bez wątpienia wystrzał! - rzekła Melania.

W tejże chwili wpadł do pokoju lokaj, który pełnił służbę przy

Trachwitzu, by być na każde zawołanie.

background image

- Niech wielmożna pani prędko pójdzie na górę! Nieszczęście!

Renata wybiegła czym prędzej.

* * *

Trachwitz wycelował dobrze. Przed nią leżał trup. Krzyknęła,

odchodząc od zmysłów. Spostrzegła stojącą na biurku brązową

szkatułkę, oraz skreślone przez Trachwitza słowa:

"Żegnaj Renato! Dziękuję za Twą dobroć! Bądź szczęśliwa z

Tornau'em! Przebacz mi. Kocham Cię. Twój Hans".

Teraz dopiero pojęła, co się stało. Schowała napisaną przez

Trachwitza kartkę i przywołała służącego.

- Proszę natychmiast jechać po doktora, a przejeżdżając przez

Tornau, proszę poprosić panią dziedziczkę, by była łaskawa

pofatygować się do mnie!

Pokój wypełnił się ciekawymi. Przyszła i Melania. Więcej była

podrażniona, aniżeli strapiona tym wypadkiem. Renata chciała z nią

mówić, ale żaden dźwięk nie przechodził jej przez gardło. Raptem

dostała tak silnego zawrotu głowy, że upadła omdlała na ziemię.

Po niespełna dwóch godzinach przyjechała pani von Tornau. Gdy

otrzymała list Renaty, Ralfa nie było w domu. Pospieszyła

natychmiast do Berkow, by być u boku Renaty. Ralf powrócił, wysłał

do matki posłańca konnego, by w razie śmierci Trachwitza,

przywiozła Renatę do Tornau.

Renata była w stanie godnym pożałowania. Bezsilna i bezradna

poddała się biernie pani von Tornau, która po krótkiej rozmowie z

background image

Melanią, wsadziła ją do powozu i zawiozła do siebie. Podjeżdżając do

dworu, spotkali Ralfa konno, w drodze do Berkow. Renata nie

poznała go, była bowiem półprzytomna.

Zaniósł ją ostrożnie na rękach na górę do jej pokoju i ułożył na

kanapie, wpatrując się w jej bladą twarz. Oddychał ciężko, nie tyle ze

zmęczenia, co ze wzruszenia. Matka poprosiła go, by wyszedł, po

czym przy pomocy panny Birkner rozebrała Renatę i położyła ją do

łóżka. Zauważyła, że miała gorączkę. Pozostawiła przy chorej pannę

Birkner, a sama zeszła na dół.

W pokoju bawialnym Ralf niespokojnie chodził dokoła stołu. W

kilku słowach opowiedziała mu o tym, co się stało w Berkow.

- Jak się miewa Renata? - zapytał.

- Ma trochę gorączki i jeszcze nie oprzytomniała, ale nie martw

się tym. Wszystkie te przejścia, jakie były jej udziałem w ostatnich

czasach, odbiły się ujemnie na jej zdrowiu. Zapewniam cię jednak, że

w niedługim czasie oddam ci ją zdrowiuteńką.

- Dobra, kochana mamo! - rzekł, obejmując ją ramieniem.

- Bądź dobrej myśli, mój synu. Wiem wszystko, co mi chcesz

powiedzieć.

- Mamo! - co ja bym począł, gdyby Trachwitz wyjechał z Renatą?

- Wierzę ci, moje dziecko. Niezbadane są wyroki Opatrzności.

Teraz wypada, abyś złożył wizytę pani baronowej, podziękował jej za

życzliwość jaką okazywała Renacie i ujął jej kłopotów, związanych z

pogrzebem.

- Mama, jak zawsze, ma rację. Zaraz tam pojadę.

background image

W godzinę później zaanonsował się u Melanii. Z początku

zamierzała go nie przyjąć, miała bowiem zapłakane oczy i wyglądała

niezbyt powabnie. Powiedziała sobie jednak, że wszelkie jej zakusy

nie osiągną celu, że cała jej gra, zmierzająca do usunięcia Renaty,

wywarła wręcz przeciwny skutek. Nie mogła darować Trachwitzowi,

że przestał interesować się nią. Gdyby żył jeszcze choć rok, trzymając

przy sobie Renatę, osiągnęłaby swój cel z Ralfem.

Gdy Ralf wszedł, wstała i podeszła do niego w milczeniu.

Przywitał się z nią uprzejmie i rzekł:

- Gdybym mógł być pomocny pani baronowej, chętnie wypełnię

jej polecenia.

- Dziękuję panu, ale mój administrator zajął się już

formalnościami, potrzebnymi do pochowania zmarłego. Jeżeli panu

chodzi o zabranie spuścizny dla pani von Trachwitz, to proszę się

zwrócić do administratora.

- Tą sprawą zajmie się pani von Trachwitz, która na razie jest

ciężko chora.

- Ma mi pan coś więcej do powiedzenia?

-

Tak,

chciałem

pani

serdecznie

podziękować

za

wspaniałomyślność i życzliwość, jakie pani okazywała Trachwitzowi i

jego żonie.

Roześmiała się i wzruszyła pogardliwie ramionami.

- Sentymentalizm - rzekła - nie leży w moim usposobieniu. Sądzi

pan, że ruszyłabym palcem dla tej niewesołej pary, gdybym nie miała

do tego głębszych powodów?

background image

- Pani baronowo...

Podeszła ku niemu blisko i spojrzała mu w oczy przenikliwie.

- Tak, mój panie von Tornau. Robiłam wszystko z

wyrachowaniem. Piękna Renata, ta cnotliwa gąska, powinna była

pójść precz, gdyż ja tego chciałam. O jej stosunku do Trachwitza

wiedziałam od dawna. Spotkałam go w Monte Carlo, gdzie również

zamyślał przenieść się do wieczności i spostrzegłam w jego portfelu

fotografię Renaty.

Zaproponowałam mu stanowisko kierownika stadniny Berkow, by

posiadać broń przeciw jego żonie. Wiedziałam, że mieli się spotkać

przy leśnym jeziorku i przywołałam pana, by zdemaskować

świętoszkę. O tym, że byli małżeństwem, nie wiedziałam, bo inaczej

bym ułożyła plan działania. Tak, panie von Tornau! Teraz pan widzi

wspaniałomyślność moją w innym oświetleniu. Kochałam pana i za

wszelką cenę chciałam pana posiąść.

Czy była to prawdziwa miłość, nie wiem. To tylko jest pewne, że

uczucie moje przerodziło się obecnie w nienawiść. Nienawidzę pana

od chwili, gdy mnie pan odtrącił w tak pogardliwy sposób. Jedynym

moim pragnieniem jest zrobić z pana człowieka godnego

pożałowania, jakim ja jestem.

Płakała ze złości, kurczowo zaciskała ręce i darła w strzępy

koronkową chusteczkę do nosa.

Ralf patrzył na nią poważnie.

- Współczuję pani! - rzekł wreszcie spokojnie.

- Nie potrzebuję pańskiego współczucia!

background image

- W takim razie nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia! Do

widzenia!

Skłonił się i wyszedł równym, spokojnym krokiem.

XXX

Wreszcie obudziła się Renata po raz pierwszy od czasu, gdy

zachorowała. Było to na dwa dni przed świętami Bożego Narodzenia.

Zdziwiona rozglądała się dookoła. W jaki sposób znalazła się tutaj?

Wszakże to była jej sypialnia w Tornau! Zadumała się. Czy to

wszystko, co sobie przypominała, było tylko snem?

Owładnęło nią uczucie błogiego ukojenia. Nachyliła się nad nią

dobrotliwa twarz matrony i uśmiechnęła się do niej.

- Wyspałaś się, drogie dziecko? Jak się czujesz?

Renata popatrzyła na matkę oczami pełnymi miłości.

- Dobrze - rzekła. - Całkiem dobrze. Jestem tylko trochę

zmęczona.

- To uśnij znowu. Sen jest dla ciebie najlepszym lekarstwem.

- Czy jestem chora?

- Trochę. Ale niebawem wyzdrowiejesz.

Uniosła się cokolwiek.

- Boże drogi! Teraz rozumiem. To nie był sen...

Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Pani von Tornau

dotknęła jej czoła i rzekła pieszczotliwie:

- Wypłacz się, moje biedne dziecko. Łzy spłuczą twoją gorycz.

Renata oplotła ramionami swoją pielęgniarkę.

background image

- A nie był to sen, że wolno mi było nazywać cię matką?

- To jest rzeczywistość! - odpowiedziała pani von Tornau sama

wzruszona.

- A Trachwitz nie żyje?

- Niech spoczywa w spokoju, ty zaś myśl o żyjących.

Położyła się znowu i przymknęła oczy, ujęła rękę matki, mówiąc:

- Pozdrów, mamo, ode mnie Ralfa.

Potem zasnęła.

Pani von Tornau przeszła do sąsiedniego pokoju i otworzyła okno.

- Ralfie! - zawołała na syna, który niecierpliwie chodził po

zaśnieżonym dziedzińcu.

W sekundę znalazł się pod oknem.

- Co dobrego, mamo?

- Obudziła się przed chwilą przytomna. Kazała cię pozdrowić.

Teraz na nowo usnęła. To ją pokrzepi.

- Matko!

Uśmiechnęła się do niego wilgotnymi oczami. Wyciągnął ku niej

ramiona.

- Wybierz w lesie ładną choinkę! - rzekła. - Ja zostanę przy

chorej.

- Mamo! Do końca życia będę ci wdzięczny za to, co dla niej

uczyniłaś.

- Stary głuptasku! Robię to, co mi nakazuje serce.

- Gdy się obudzi, zawołaj mnie zaraz.

- Nie licz na to do jutra rana.

background image

- A na kolację zejdziesz na dół?

- Naturalnie. Panna Birkner zastąpi mnie tutaj.

- Dobre stare pannisko. Dostanie ode mnie buziaka, gdy ją

uchwycę.

Śmiała się.

- Idź już, mój chłopcze, bo mi zmarzł koniec nosa. A uprzedź

pannę Birkner, co do tego buziaka, bo inaczej gotowa dostać bicia

serca.

Spojrzał na matkę radośnie i podążył przez dziedziniec do

spichrza, ona zaś zamknęła okno.

Renata spała mocno i spokojnie, aż wreszcie przyszła do siebie.

* * *

Na krótko przed następnym Bożym Narodzeniem zawitała Renata

do Tornau jako pani tych włości. Podczas uczty weselnej odezwał się

pan Diesterkampf do siedzącej obok niego pani von Tornau:

- Nareszcie Ralf jest szczęśliwym małżonkiem. Tornau nie

przejdzie w obce ręce, a my starzy może doczekamy się przychówku.

Potem zawołał grzmiącym głosem:

- Renato von Tornau i ty Ralfku, synu mój, żyjcie sto lat!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci(1)
Courths Mahler Jadwiga Do ostatniej chwili (I będę ci wierna aż do śmierci)
Courths Mahler Jadwiga Przez cierpienie do szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Sekrety prowadzą do nikąd
Courths Mahler Jadwiga Sekrety prowadzą do nikąd
Courths Mahler Jadwiga Desperacki krok [Moje serce należy do ciebie]
Courths Mahler Jadwiga Przez cierpienie do szczescia
Courths Mahler Jadwiga Wojenna zona
Courths Mahler Jadwiga Dzieci szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Gdyby życzenia zabijały
Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej życiu
Courths Mahler Jadwiga Odzyskany Klejnot
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica rubinowego pierścienia (Zbrodnia na zamku Truenfelds)(Gryzelda)
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze
Courths Mahler Jadwiga Zareczynowy naszyjnik

więcej podobnych podstron