Courths Mahler Jadwiga Wojenna zona

Jadwiga Courths-Mahler


WOJENNA ŻONA


Tłumaczyła Barbara Tarnas




Ukryta w parku Róża von Lossow stęsknionym wzrokiem wpatrywała się w drogę biegnącą od pałacu Falkenried do wsi i dalej.

Czekała na samochód, którym pan von Falkenried pojechał na stację po syna Hassa. Pragnęła rzucić, choć jedno spojrzenie na przejeżdżającego młodego człowieka. Mocno wychylona do przodu, stała nie opodal ogrodzenia pod wysokim bukiem rosnącym na wzniesieniu między parkowymi drzewami.

Niewiele upłynęło minut, kiedy dostrzegła nadjeżdżające auto. Ostrożnie, tak by jej nie spostrzeżono, ukryła się za grubym pniem buku i przyciskając mocno rękę do rozkołysanego serca, spoglądała na drogę.

Samochód przemknął obok niej.

Zdołała jednak uchwycić wzrokiem surowy profil Hassa von Falkenrieda.

W bezruchu spoglądała w ślad za tumanem kurzu wznieconego przez samochód. Z piersi wyrwało się jej westchnienie, a poruszenie, jakie ją ogarnęło, ustąpiło naturalnemu u niej spokojowi i opanowaniu.

Auto mknęło dalej, aż skręciło w główną aleję parku prowadzącą do pałacu. Teraz samochód prawdopodobnie zatrzymał się już przed wysokim portalem, a Hasso von Falkenried był w domu, wśród swoich...

Róża została na uboczu - nie miała nic wspólnego z tym powitaniem. Nikt też chyba o niej nie pomyślał. Przecież była osobą obcą, tylko tolerowaną w pałacu Falkenried, kimś, kto był na łaskawym chlebie i musiał pracować z poświęceniem wszystkich swych młodych sił, by przynajmniej mieć świadomość, że nie zjada tego chleba całkiem za darmo. Ach, jakże chętnie znalazłaby się teraz obok Rity, siostry Hassa, i jego matki w wysoko sklepionym hallu i skromnie czekałaby na chwilę, kiedy Hasso spojrzy na nią z miłym wyrazem oczu. Na pewno podałby jej rękę i powiedział serdecznie: „Dzień dobry, Różo. Jak się miewasz?”

Ale niedane jej było zostać. Ciocia Helena, matka Hassa, posłała ją z poleceniem na farmę mleczną właśnie teraz, kiedy spodziewano się przybycia Hassa. Podkreśliła w ten sposób, jak już niejednokrotnie, że Róża nie należy aż tak bardzo do rodziny. Ciotka Helena nie miała nic złego na myśli. A jednak Różę bolało, że zawsze odsuwano ją na bok podczas podobnych okazji.

Sama całym swym osieroconym sercem mocno przywiązała się do Falkenriedów - najbardziej oczywiście do Hassa. A nikt ani nie pragnął jej obecności, ani nie odwzajemniał jej przywiązania. Ciotka Helena i wuj Herbert na pewno nie byli złymi ludźmi, ale nigdy nie znaleźli dla niej ciepłego, serdecznego słowa. Rita, co prawda dość Różę lubiła i była zawsze dla niej dobra, ale nie poświęcała jej zbyt wiele czasu i chyba nie zdawała sobie sprawy, z jakim utęsknieniem kuzynka czekała, choć na odrobinę uczucia. Tak więc Róża cicho i bez sprzeciwu poszła na farmę. Nikt na nią nie zwracał uwagi, więc niepostrzeżenie przyszła tutaj, by przynajmniej zobaczyć, jak Hasso będzie przejeżdżał.

Teraz go zobaczyła, więc szybko zeszła z pagórka.

Na farmie zatrzymano ją. Syn zarządcy, Fritz Colmar, zatrudniony na farmie Falkenriedów, jako praktykant, wesoły, żywy chłopak, który każdą pracę wykonywał tak, jakby to była zabawa, chciał Róży koniecznie pokazać swoje dwa jamniki - Maksa i Moritza.

Ale nadszedł zarządca i odesłał syna do roboty. Fritz spojrzał na niego ze śmiechem.

- Już wszystko zrobione, ojcze. Właśnie chcę iść do matki. Czy idziesz ze mną?

- Zaraz, tylko omówię coś z jaśnie panienką. - I zarządca rozpoczął z Różą rozmowę na temat mleczarni. Minęła więc prawie godzina od przyjazdu Hassa, kiedy Róża wróciła do pałacu.

Tam, po serdecznym powitaniu z matką i siostrą młody pan udał się do pięknego dużego salonu. Opowiadał o swoich ostatnich ćwiczeniach lotniczych i o swoim wynalazku. Nie wdawał się w szczegóły z wiadomych powodów. Hasso von Falkenried już od najmłodszych lat wykazywał więcej zainteresowania różnego rodzaju silnikami i maszynami niż gospodarstwem rolnym i wreszcie swym uporem doprowadził do tego, że pozwolono mu na studia inżynieryjne.

Ojciec wcale nie był z tego zadowolony. Wszyscy Falkenriedowie byli ułanami, i syn też miał zostać ułanem. Lecz Hasso zrealizował swoją wolę i jako jeden z pierwszych oficerów lotnictwa został wcielony do nowo utworzonego batalionu lotniczego, mającego bazę w Berlinie czy też w Doberitz.

Wniósł do swego zawodu wszystko, co było do tego niezbędne. Wykorzystując swe gruntowne studia, ten obecnie trzydziestoletni młody mężczyzna dokonał już rzeczy zaskakujących. Jego genialny wynalazek miał dla lotnictwa, zwłaszcza z punktu widzenia militarnego, ogromne znaczenie.

O tym jednak Hasso wspomniał jedynie przelotnie i bardzo skromnie. Wiedział, że rodzina z niechęcią odnosi się do jego zawodu, toteż raczej podejmował tematy ogólne, które mogły bliskich zainteresować.

Hasso również początkowo nie zauważył nieobecności Róży von Lossow. Ta młoda dziewczyna zawsze przemykała przez jego życie jak przelotne zjawisko.

Kiedy jako piętnastoletnia sierota, córka dalekiej krewnej i przyjaciółki z lat młodości jego matki, Róża znalazła z litości schronienie w Falkenried, Hasso był już na studiach. Miał wówczas dwadzieścia pięć lat.

Podczas pierwszego spotkania Róża nie wywarła na nim korzystnego wrażenia. Zbyt wyrośnięty i nieśmiały podlotek o kanciastych ruchach i chudej bladej twarzy, z której spozierały ciemnobłękitne oczy, bezradne i smutne, nie mógł go zainteresować. W ogóle niezbyt interesował się kobietami. Całkowicie pochłaniały go studia. Potem znów ją widywał, kiedy od czasu do czasu przyjeżdżał na wakacje do domu, i podziwiał, jak bardzo Róża pomiędzy jedną a drugą wizytą zmienia się na korzyść. Nie uszło też jego uwagi, że w domu wyznaczono jej jakby rolę kopciuszka, że zawsze była taka cicha i nieśmiała i trzymała się na uboczu.

Wówczas zbudziło się w nim współczucie dla tej biednej dziewczyny, która znikąd nie doznawała miłości, za to ze wszystkich stron obarczano ją zajęciami, spychano na nią wszelkie niemiłe sprawy i uważano za całkiem zrozumiałe, że dziewczyna bez sprzeciwu bierze wszystko na siebie. Ponieważ jednak Hasso był zawsze bardzo zajęty, nawet podczas urlopu, brakowało mu czasu, by zająć się losem Róży.

Także teraz nadal trzymała się na uboczu, chociaż w ciągu tych lat okazała się pożyteczna i niezbędna, tak że bez niej czasem nie wiedziano by, co robić. Początkowo uważano ją za trochę uciążliwego, narzuconego domownika i przyjęcie jej do Falkenried uznano raczej za nakaz przyzwoitości niż odruch serca. Doprawdy, od początku nie rozpieszczano jej miłością i dobrocią, chociaż dbano o to, by niczego jej nie brakowało.

Rita jedynie od pierwszych chwil traktowała Różę bardzo przyjaźnie i serdecznie, ale kiedy wróciła z pensji, dziewczyna miała już w domu ustalone miejsce. Rita była dla niej bardziej miła niż inni, Róża więc, głęboko za to wdzięczna, pokochała ją z całą mocą swego sierocego, samotnego serca.

Edukacja Róży nie była jeszcze zakończona, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Co prawda stało się tak raczej wskutek niedbałości niż złej woli. Róża starała się dalej sama kształcić, jeśli jej czas na to pozwalał. Była dość wrażliwa, by odczuć, że jej obecność w Falkenried przyjęto niechętnie, jako uciążliwą. Ale ponieważ czuła się bezradna, musiała się z tym bez narzekania pogodzić. Rozglądała się, jak i gdzie można by pomóc, i wkrótce oswoiła się z tutejszym trybem życia i warunkami; wszystko pojmowała i uczyła się tego, co uznawała za ważne i pożyteczne. Ta młoda osoba z energią chwytała się każdego zajęcia i ze swoją gorliwością stała się wkrótce po prostu niezastąpiona.

A przy tym wszystkim rozkwitała i rozwijała się, stawała się pełną uroku młodą dziewczyną.

Gdy w domu bawili goście, jeszcze bardziej się izolowała; była tak nieśmiała, że uważano ją za niezbyt inteligentną. A przecież Róża z biegiem lat stawała się coraz bardziej niezbędna. Coraz więcej nitek trzymała w ręku, kierowała nie tylko gospodarstwem domowym, ale także pracami w polu.

Pewnego dnia zachorował drugi zarządca, akurat w połowie żniw. Bez wahania Róża go zastąpiła, i kiedy wkrótce potem ów zarządca odziedziczył niewielki folwark po ojcu, Róża przejęła jego obowiązki w Falkenried.

Robiła to wszystko tak naturalnie, że to jej posunięcie też przyjęto za naturalne. Jej pracowitość i gorliwość nie wydawały się nikomu czymś szczególnym, bo jedno pociągało za sobą drugie.

Tylko Hasso, kiedy przybywał do domu, spostrzegał, że Różę obarczano za każdym razem nowymi obowiązkami. Aż się dziwił, że jest taka wytrzymała. Tylko czasami mówił jej o tym w sposób żartobliwy lub z uznaniem. A każde jego słowo Róża przyjmowała jak kosztowny prezent. Zapadały głęboko w jej młodą duszę. Odkąd ujrzała Hassa po raz pierwszy, obdarzyła go utajoną, głęboką miłością.

Nie starała się o uznanie. Była przekonana, że swoją pracą spełnia jedynie obowiązek wdzięczności. Była rada i dumna z tego, że może być użyteczna.

A że wuj Herbert był coraz bardziej chorowity, zrozumiałe więc, że Róża pomagała mu w prowadzeniu ksiąg i brała na swoje barki wszelkie trudy. Wkrótce orientowała się we wszystkim, tak więc wuj mógł na niej polegać. Dni Róży były od rana do wieczora wypełnione pracą - nie miała przecież żadnych innych obowiązków! - a że nie była przepracowana, świadczył o tym jej kwitnący wygląd. Takie było zdanie otoczenia na temat jej pracowitości.

Dla ciotki Heleny stała się także niezastąpionym oparciem, a opierała się ciotka bardzo mocno, nie myśląc o tym, że może to przekraczać siły dziewczyny, i nie dziękując jej nawet jednym słowem. Dobro, które sami wyświadczamy, widzimy przez ogromne szkło powiększające, ale na dobro, które inni nam wyświadczają, spoglądamy z odwrotnej strony tego samego szkła, tak że widzimy je w pomniejszeniu. Ani wuj Herbert, ani ciotka Helena nie byli Róży duchowo bliscy.

Gdy czasem zdarzało się, że Róża miała wolną chwilę, pogrążała się w lekturze na temat lotnictwa. Ogromnie interesował ją zawód uprawiany przez Hassa von Falkenrieda i usiłowała poznać tę dziedzinę.

A że Hasso w domu również wykonywał rysunki i obliczenia i nikomu nie wolno było niczego ruszyć w jego gabinecie, ona przejęła na siebie obowiązki utrzymywania tam porządku. Poza Hassem ona jedna miała dostęp do tego pokoju, kiedy młodzieniec przebywał w Falkenried. On zaś spostrzegał, że Róża była jedyną osobą, która wykazywała zainteresowanie jego pracą. Ale nawet ta okoliczność nie wzbudzała większego zainteresowania Hassa dla jej osoby.

Nie miał najmniejszego pojęcia o tym, że Róża darzyła go całym bogactwem miłości swego osamotnionego serca. Panowała nad sobą i ani jednym drgnieniem nie zdradzała, jakie żywi dla niego uczucia. Czasami bywał dla niej miły i serdeczny w iście rycerski sposób. Ale to było wszystko.

Hasso nie interesował się kobietami, umizgi i galanteria były mu obce. A już zwłaszcza wobec Róży.

Rita na pensji zaprzyjaźniła się z młodą austriacką arystokratką, baronówną Józefą von Hohenegg. Wiosną baronówna przyjechała do Falkenried. Hasso von Falkenried przebywał wówczas w domu i poznał przyjaciółkę siostry.

Baronówna Józefa była piękną panną. Miała kręcone włosy i cudne orzechowe oczy, a kiedy się śmiała, na twarzy robiły się jej śliczne dołeczki, śmiała się zaś chętnie i często. Mówiła z lekkim wiedeńskim akcentem.

Gdy Hasso wówczas przyjechał do domu, serce Róży było niespokojne. Jej zdaniem musiał się on zakochać w tej uroczej młodej istocie.

Obserwowała więc Hassa oczyma pełnymi trwogi.

Co prawda nie miała najmniejszej nadziei, że kiedykolwiek zdobędzie miłość Hassa, uczucia jej były pozbawione pragnień, ale mimo to drżała na myśl o chwili, kiedy jego serce zwróci się do innej kobiety. Ale baronównie Józefie Hasso najwidoczniej niezbyt przypadł do gustu. Wolała beztrosko bawić się z Ritą, i po poważnej twarzy Róży nieraz przebiegał uśmiech, kiedy młode panny dokazywały jak dzieci. Ach, Róża nigdy nie zaznała pogodnej, młodzieńczej radości. Ale uważała, że to miłe i urocze, iż obie przyjaciółki tak były sobie bliskie i tak dobrze się rozumiały.

Kiedy baronówna odjeżdżała, Rita musiała przyrzec przyjaciółce, że jesienią przyjedzie na kilka tygodni do Wiednia. Ojciec baronówny miał w Karyntii ogromną rodową posiadłość Hohenegg i mniejszą, położoną w pobliżu Villau. Zimę spędzał jednak przeważnie z rodziną w Wiedniu, gdzie posiadał wytworną, obszerną willę. Matka baronówny serdecznym listem zaprosiła Ritę, a rodzina Rity chętnie wyraziła na to zgodę. Pani Falkenried była rada, że dzięki temu choć raz nie będzie musiała jechać z córką do Berlina.

I oto dzisiaj, po skończonych manewrach, Hasso von Falkenried przybył na dłuższy urlop do Falkenried. Podczas tych manewrów po raz pierwszy wypróbowano wymyślone przez niego udoskonalenie samolotu i okazało się ono znakomite. Hasso zamierzał teraz dalej pracować nad swoim pomysłem i wykorzystać urlop na urzeczywistnienie dalszych planów z tym związanych.

Gdy Róża wróciła z farmy do domu i weszła do przytulnego i wytwornego hallu, z prawej strony otwarły się drzwi i wyszedł Hasso swym szybkim sprężystym krokiem.

Gdy ujrzał Różę, zbliżył się do niej, z uśmiechem wyciągając rękę.

- Dzień dobry, Różo! Od razu stwierdziłem, że czegoś mi brak w Falkenried. Ale doprawdy nawet nie zapytałem o ciebie. Rodzice mieli mi tyle do opowiedzenia. Jak się masz?

Serce jej biło tak mocno, że niemal sprawiało ból. Ale dziewczyna była wyćwiczona w sztuce panowania nad sobą. Tak więc wydawała się zupełnie spokojna. Tylko nieco silniejszy rumieniec zabarwił jej policzki, ustępując zaraz rzucającej się w oczy bladości. Wzrok Róży zawisł na wyprostowanej smukłej postaci mężczyzny. Twarz Hassa była prawie brązowa, a rysy ostre, męskie. Wysokie czoło zdradzało inteligencję i uduchowienie, stalowo błękitne oczy miały wyraz mądry i odważny, a zarazem dobry i ciepły. Wąskie usta wyrażały żelazną energię. Wszystko w tej twarzy było mocne i twarde, jakby wykute w kamieniu, a kto raz na nią spojrzał, nie tak łatwo ją zapominał. Zdradzała, że mamy do czynienia z człowiekiem bardzo interesującym.

I tego człowieka kochała Róża von Lossow całym bogactwem i głębią swego serca, kochała go skrycie, nie żywiąc żadnej nadziei, z niezbitą pewnością, że jej miłość nigdy nie będzie odwzajemniona. Ale tej miłości towarzyszyła surowa dziewczęca duma, która pomagała jej ukryć swoje uczucie i z uśmiechem rezygnować.

- Dzień dobry, Hasso. Dziękuję, miewam się dobrze, mam nadzieję, że i ty także.

Po raz pierwszy Hasso spostrzegł, jak miło brzmi jej dziewczęcy głos.

- Gdzie się podziewałaś, Różo, że dopiero teraz cię widzę?

- Zajęta byłam w mleczarni.

- I to tak pilnie, że nie mogłaś najpierw mnie powitać?

Wolała mu nie mówić, że to jego matka ją tam posłała.

- Tak, to było pilne, Hasso.

- A więc wciąż jesteś pracowitą gosposią w Falkenried - rzekł Hasso już trochę jakby nieobecny, zajęty swymi myślami.

- Takie jest moje najgorętsze pragnienie, Hasso, by w miarę moich sił być użyteczną.

Powiedziała to tak poważnie i z naciskiem, że spojrzał na nią badawczo i przywołał z powrotem swoje myśli do niej.

- Sądzę, że czynisz to w każdej chwili. Matka oszczędza na gospodyni, a ojciec na rządcy.

- Może gospodyni jest w Falkenried zbędna. Ale, jak wiesz, mamy bardzo dzielnego rządcę.

- Oczywiście, Colmar jest dzielny, ale ponieważ ojciec niewiele już może pracować, należałoby zatrudnić jeszcze jednego rządcę. Od kiedy odszedł Hansen, jego obowiązkami obarczono ciebie, dobrze o tym wiem, mimo że niewiele przebywam w domu i niewiele troszczę się o sprawy gospodarskie. Kiedy na Zielone Świątki byłem w domu, powiedziałem o tym ojcu. Ale on mi oświadczył, że ty sama nalegałaś, by ci tej pracy nie odbierać.

- Owszem, prosiłam o to. - A dlaczego?

- Daję sobie radę i chętnie to robię.

- Ale to zbyt męczące dla ciebie, Różo.

- Ach, nie, to nie jest za ciężkie. Jestem młoda i zdrowa i jestem szczęśliwa, kiedy mam dzień wypełniony pracą. Wówczas wiem, że nie jem za darmo chleba w Falkenried.

Pierwsze jej słowa potrąciły pokrewną strunę w jego duszy, on także lubił pracę i był pewny swojej siły. Lecz jej ostatnie słowa, które wyrzuciła z siebie wbrew swej zwykłej powściągliwości z pewnym namiętnym wzburzeniem, sprawiły, że spojrzał na nią z przerażeniem.

- Różo!

Drgnęła, kiedy z takim przestrachem zawołał jej imię, i opuściła wyciągnięte ręce.

- Wybacz, Hasso, że się uniosłam. Ty na pewno nie dałeś mi odczuć, że jestem tolerowana w Falkenried z łaski i litości.

- Czy ktokolwiek dał ci to odczuć, Różo? Czyżby moi rodzice i siostra nie byli dla ciebie dobrzy?

Róża szybko przesunęła dłonią po czole. Złociste włosy otaczały znajdującą się w cieniu twarz jak lśniąca aureola.

- Ależ tak, tak! Rita jest zawsze dobra, bardzo dobra dla mnie, a twoim rodzicom tyle zawdzięczam! Świadomość, że muszę spłacić swój dług, pobudza mnie, by dołożyć wszelkich sił. Bo przecież nie mam nic, co mogłabym z siebie dać, prócz tych sił. I to miał wyrazić mój niepotrzebny wybuch. Proszę cię, zapomnij o tym i nie gniewaj się na mnie.

Hasso wciąż jeszcze przyglądał się jej badawczo. Coś go w niej wzruszyło. Szybko i z ciepłem ujął jej dłoń.

- Taka jesteś dumna, Różo?

- Nazywasz to dumą?

Nie odpowiedział i patrzył na nią, jakby ujrzał ją po raz pierwszy.

- Tak mało wiem o tobie, o twoim charakterze. Przyznaję się ze wstydem, że mało zastanawiałem się nad twoją pozycją w tym domu. Rozumiem cię. A jednak bardzo, bardzo mi przykro, że nie czujesz się tutaj swojsko, że dopiero musisz sobie zdobywać prawo do takiego uczucia. Jesteś już od dawna niezbędna rodzicom, a Rita bardzo cię lubi.

Dłoń jej niby uwięziony ptak spoczywała w jego ręku. Słowa jego sprawiły jej radość, a zarazem ból. Musiała skupić wszystkie siły, by zachować spokój.

- Nie sądź, że chcę się skarżyć, Hasso. Taką już mam naturę, że zawsze czuję potrzebę dawania czegoś z siebie, by się odwdzięczyć, inaczej nie wytrzymałabym tego dobrodziejstwa.

Z serdecznym uściskiem Hasso uwolnił jej dłoń.

- Kto by pomyślał, że w tej cichej, skromnej Róży kryje się tyle dumy.

- To duma biedy, Hasso. Duma żebracza - odparła z uśmiechem goryczy.

- Wydaje mi się, że w przyszłości będę musiał patrzeć na ciebie inaczej niż dotąd.

- W przyszłości będziesz miał niewiele czasu. Zresztą nic interesującego we mnie nie odkryjesz - Róża próbowała żartować.

- Kto wie. Mam teraz przed sobą kilka tygodni urlopu.

- Czy będziesz pracował na swoim nowym wynalazkiem? - spytała Róża pośpiesznie.

Spojrzał na nią zaskoczony. Wzrok jego ostro i badawczo wpił się w jej oczy.

- A skąd ty o tym wiesz? - zapytał prawie szorstko.

- Mówiłeś o tym podczas twojej ostatniej bytności w domu. Miałam zamykać twój pokój i nikogo nie wpuszczać, ponieważ pracowałeś nad rysunkami do tego wynalazku i nie zawsze mogłeś je schować.

- Ach, tak, przypominam sobie, i powiem ci o tym tyle, ile mi wolno powiedzieć. Otóż mój wynalazek, który ma szczególne znaczenie na wypadek wojny, zostanie zainstalowany we wszystkich samolotach naszego lotnictwa. Z pewnych względów ma być przydatny jedynie dla lotnictwa wojskowego i musi być trzymany w największej tajemnicy. Więcej nie mogę ci powiedzieć.

- Czy mogę ci życzyć szczęścia w tej pracy?

- To na pewno ci wolno, Różo, a że pracuję nad dalszymi ulepszeniami tego wynalazku, proszę cię, by także teraz, podczas mojego pobytu w domu, nikt nie miał wstępu do mego gabinetu.

- Możesz na mnie polegać. Mamy dwa klucze do tego pokoju, jednego używasz ty, a drugiego ja, kiedy u ciebie sprzątam.

- Tak, Różo, dziękuję ci za twoją gotowość. Teraz i ja obarczam cię swoimi sprawami. Ale nie mam innego wyjścia.

- Ależ ja robię to bardzo chętnie i cieszę się, że mogę ci być przydatna. To wspaniałe, że możesz w swoim zawodzie osiągać takie sukcesy.

- Szkoda, że moi rodzice i Rita nie odnoszą się z taką sympatią jak ty do mego zawodu. Oni mają tak mało zrozumienia, i nie chcą mieć.

- Bo wydaje im się zbyt niebezpieczny. Bardzo się o ciebie niepokoją, a kiedy w gazecie jest coś o wypadku samolotowym, po prostu szaleją z niepokoju. Nie są pewni, że opanujesz ryzyko i niebezpieczeństwo swego zawodu niezawodną ręką, z zimną krwią i rozwagą.

- Mówisz tak, jak gdybyś ty miała tę pewność, jak gdybyś ufała mojej niezawodnej ręce, zimnej krwi i rozwadze.

- Bo tak jest. Jesteś stworzony na pioniera tego niebezpiecznego zawodu. Tacy mężczyźni jak ty są powołani do tego by wydrzeć wrogim żywiołom to, czego one nie chcą oddać dobrowolnie.

- Takie masz o mnie dobre zdanie, Różo?

- Tak, jestem przekonana, że osiągniesz wszystko, czego chcesz, i że wyjdziesz zwycięsko ze wszystkich niebezpieczeństw.

- Doprawdy, Różo, twoja ufność to dla mnie istne dobrodziejstwo. Pragnąłbym, by moi rodzice i siostra myśleli tak jak ty. Może zdołałabyś wpoić im trochę twojej ufności?

- Mam na nich niewielki wpływ, Hasso, lecz chętnie zrobię, co będę mogła, aby załagodzić ich niepokój.

- Dziękuję ci, Różo, będę odtąd uważał cię za sprzymierzeńca. Chętnie bym z tobą jeszcze o tym porozmawiał. Wydaje mi się, że interesujesz się lotnictwem i masz na ten temat wyrobione zdanie. W każdym razie jesteś tu jedyną osobą, która nie odnosi się z niechęcią do tej dziedziny.

- Może dlatego, że wiele o tym czytałam i chyba coś niecoś rozumiem, tyle oczywiście, ile może zrozumieć laik.

- Wciąż mnie dziś czymś zaskakujesz, Różo. Jeszcze o tym porozmawiamy. Do zobaczenia przy obiedzie.

Z tymi słowy Hasso rozstał się z Różą.

Ona zeszła na parter do kuchni, miała jeszcze do załatwienia wiele spraw przed obiadem. Była przy tym w podniosłym i radosnym nastroju. Rozmowa z Hassem była dla niej wydarzeniem o wielkim znaczeniu. Nigdy jeszcze tak wiele nie mówił z nią o swojej pracy.

Była z tego powodu dumna i szczęśliwa. Zachowała w sercu każde jego słowo. Nigdy żadnego nie zapomni.

Także Hasso von Falkenried zastanawiał się jakiś czas nad tą rozmową, podczas gdy się przebierał. Róża ukazała mu się dzisiaj w zupełnie innym świetle.

Ta cicha, skromna istota ma zdumiewający charakter - myślał. - To wspaniały, rozsądny człowiek. I jaka dumna! To doprawdy niesłuszne, że jest tu w domu uważana za kopciuszka. Stanowczo więcej z siebie daje, niż otrzymuje.”

Kiedy się przebrał, opuścił swój pokój i poszedł do jadalni. Pokój urządzony był z solidnym przepychem. Wspaniałe rzeźbione dębowe meble stały tu od stuleci na swoich miejscach. Sięgająca wysoko boazeria była wykonana z tego samego przyciemnionego drewna co kasetony sufitu, wskutek czego duże pomieszczenie sprawiało wrażenie przytulnego i ciepłego.

Tutaj zastał Hasso rodzinę, która na niego czekała. Jednocześnie z nim przez przeciwległe drzwi weszła Róża.

Zaraz też wniesiono zupę. Podczas tego obiadu, kiedy Hasso siedział naprzeciwko Róży, postanowił pomówić o niej z rodzicami przy nadarzającej się okazji. Uczynił to podczas swego poprzedniego urlopu, lecz na razie nie znalazł zrozumienia.

- Czego ty chcesz, Hasso? Przecież traktujemy Różę jak własne dziecko. Doprawdy nie masz powodu czynić nam jakichkolwiek wyrzutów - powiedziała matka, trochę urażona.

- Ależ nie, mamo, nie przyjmuj tego w taki sposób, to wcale nie jest zarzut. Mam tylko na myśli, że musicie Róży okazać w większym stopniu, iż nie ma powodu do spłaty wdzięczności. W gruncie rzeczy to my mamy jej coś do zawdzięczenia.

- Ależ, Hasso, jak dziwnie to ujmujesz! Nazwałbym to stawianiem sprawy na głowie - odparł ojciec.

- Wcale nie, jeśli się zastanowicie w spokoju i porównacie to, co Róża robi i co my jej za to ofiarujemy, wówczas, tak jak ja, dojdziecie do wniosku, że to my jesteśmy dłużnikami Róży, a nie odwrotnie.

Teraz Rita wtrąciła się do rozmowy. Spojrzała na brata.

- Sądzę, że masz rację, Hasso. Ja sobie po prostu tego nie uświadamiałam, bo nigdy się nad tym nie zastanawiałam.

- Ależ, dzieci, co się z wami dzieje? Czyż możemy zrobić dla Róży coś więcej niż traktować ją jak własne dziecko?

- Czy naprawdę tak czynisz, mamo? Zawsze widziałem, ilekroć byłem w domu, że Róża stoi na uboczu, że zawsze obarczacie ją obowiązkami, nie przyznając jej żadnych praw. Jej przynależność do rodziny ogranicza się tylko do spożywania z nami posiłków. Musi spełniać wszystkie obowiązki gospodyni i rządcy, wykonuje prawie tyle pracy, ile zazwyczaj przypada na dwie osoby, od rana do wieczora nie ma spokoju ani wypoczynku. Zastępuje nam dwu dzielnych pracowników, nie korzystając z praw, które przysługują służbie.

- Ależ, Hasso, przecież nie możemy płacić Róży pensji i dawać jej od czasu do czasu wolnej niedzieli! W ten sposób uznalibyśmy ją za służącą - rzekł pan von Falkenried zirytowany, być może dlatego, że wywody Hassa nie były pozbawione słuszności.

- Albo za wolnego człowieka, ojcze - odparł Hasso trochę wzburzony. - Miałaby wówczas przynajmniej należne jej wynagrodzenie, którego nie musiałaby traktować jako datku. Nie jestem oczywiście za tym, byście wypłacali Róży pensję. To by ją uraziło. Ale uważam, że powinniście czasem okazać jej swoje uznanie.

- Tak Hasso, kiedy tak pomyślę, bezwzględnie się z tobą zgadzam. W każdym razie będę pamiętał o twoich uwagach i spróbuję zachowywać się wobec niej bardziej jak siostra i okazywać jej serdeczność. Otworzyłeś mi oczy. Będę się starała naprawić to, co zaniedbałam.

- Jesteś cudowną dziewczyną, moja mała Rito.

- Czy już na zawsze mam pozostać małą Ritą, mój duży braciszku? Jeśli nawet nie dorównuję ci wzrostem, to jak na kobietę jestem dość wysoka.

- No, powiedzmy, średniego wzrostu. „Mała” dotyczy tylko wieku.

- Och, Hasso, mam dwadzieścia dwa lata, a więc jestem już starą pannicą.

- Inaczej sobie wyobrażam starą pannicę. A mając trzydzieści łat, mogę cię nazywać moją małą siostrzyczką.

- Tak jest, mój duży braciszku. Mówię tak do ciebie w podwójnym sensie. Jeśli’ dalej będziesz odnosił takie sukcesy w swoim zawodzie, zostaniesz wielkim człowiekiem. Szkoda tylko, że obrałeś taką niebezpieczną dziedzinę.

Ojciec Hassa się wyprostował.

- Niestety, bardzo niebezpieczną dziedzinę. Dziś rano znów przeczytałem w gazecie o katastrofie lotniczej.

- Drogi papo, zrozumcie wreszcie, że mój zawód nie jest wcale bardziej niebezpieczny niż tysiące innych. Dla laika wygląda to o wiele groźniej, niż jest w istocie. Oczywiście, są ofiary, ponieważ wielu w obliczu niebezpieczeństwa łatwo traci głowę. Gdybym zgodnie z twoim życzeniem został kawalerzystą, mógłbym równie dobrze skręcić sobie kark spadając z konia, tak jak mi się to może przydarzyć z samolotem.

Pani von Falkenried, która przez chwilę zastanawiała się nad tym, co Hasso powiedział o Róży, wstała.

- Proszę was, dajcie spokój z tym okropnym tematem. Nigdy nie będziemy w tej sprawie zgodni.

- Hasso ucałował jej dłoń z szacunkiem.

- Nie powinnaś się niepokoić tak jak papa, droga mamo. Wierz mi, kiedy latam, zawsze zachowuję ostrożność. Czy sądzisz, że chcę narazić własne życie? O nie, za bardzo je kocham i spodziewam się, że będę mógł jeszcze bardziej je spożytkować, wykonując mój zawód.

- A co się stanie z Falkenried, kiedy ja pewnego dnia zamknę oczy?

- zapytał ojciec poważnie i z namysłem.

- Mamy nadzieję, że jeszcze wiele lat pozostaniesz przy życiu, drogi ojcze. Ale kiedy pewnego dnia nas opuścisz, nie zaniedbam swych obowiązków jako ordynat Falkenried.

- Czy przyrzekasz mi, że wówczas wystąpisz z wojska?

- Tak, papo, przyrzekam ci. Przecież jestem Falkenriedem - odparł Hasso poważnie.

Ale nie wspomniał o tym, że jeśli nawet wystąpi z wojska i przeniesie się do Falkenried, nie zrezygnuje całkowicie ze swego zawodu. Postanowił, że wówczas zbuduje lotnisko i warsztat w Falkenried. Plan ten wolał jednak na razie zachować dla siebie, by uniknąć przykrych dyskusji.

O Róży więcej nie rozmawiano. Hasso wiedział, że rodzice zastanowią się nad jego słowami i odpowiednio się do nich ustosunkują. I słusznie przewidywał. Różę zaczęto traktować cieplej i serdeczniej, czasem usłyszała słowo uznania. Pani von Falkenried podniosła jej kieszonkowe z uwagą, że powinna bardziej zadbać o swoje stroje, by nie odróżniać się za bardzo od Rity.

- Jeszcze ludzie sobie pomyślą, że traktujemy cię jak kopciuszka - dodała.

Pan von Falkenried podarował Róży konia, którym jeździła na pola, do tego siodło i wszystkie potrzebne przybory; dotąd Róża korzystała z siodła, którego nie używała już Rita. I żartobliwie nazywał ją swym ministrem spraw zagranicznych i wewnętrznych.

Rita okazała Róży szczególną serdeczność. Wieczorem, po rozmowie z Hassem, weszła do pokoju Róży, zanim ta się położyła. Róża siedziała jeszcze nad księgami gospodarskimi i zdziwiona podniosła wzrok.

- Jeszcze nie śpisz, Rito?

- Nie, Różo, zanim się położę, chcę ci jeszcze sprawić małą przyjemność. Patrz, oto bransoletka z szafirem, zawsze ci się tak podobała. Chcę ci ją podarować.

Róża spojrzała zdziwiona.

- Kiedyś istotnie powiedziałam ci, że to bardzo piękna bransoletka. Ale jakże bym mogła przyjąć od ciebie tak kosztowny prezent! Ciocia Helena by się o to gniewała.

- Nie, nie, mama mi pozwoliła.

Teraz krew uderzyła Róży do głowy i oblała czerwienią policzki, oczy jej przybrały wyraz dumy i niechęci.

- Droga Rito, proszę cię, nie bierz mi tego za złe - rzekła pośpiesznie - ale nie mogę przyjąć prezentu, ponieważ nie mogłabym się nigdy zrewanżować.

- Ależ, Różo, któż mówi o rewanżu? Róża spojrzała z powagą w oczy Rity.

- Ja, Rito. Posłuchaj: i tak już wyświadczacie mi tyle dobroci, że nie wiem, jak wam dziękować. Ten prezent bardziej by mnie przygnębił niż uradował.

- Chciałam ci okazać, że kocham cię jak siostrę, a ty to odrzucasz. Róża odłożyła pióro, którym zapisywała liczby w leżącej przed nią księdze, i spojrzała na Ritę radośnie zaskoczona.

- Taką miałaś intencję?

- Tak, Różo, bo cię kocham i chciałam ci sprawić przyjemność. Bądź tak dobra i przyjmij ten prezent ode mnie jako znak, że również darzysz mnie siostrzaną miłością.

Wówczas Róża z ogromną serdecznością przytuliła do siebie kuzynkę.

- Droga, kochana Rito, nie wyobrażasz sobie, jak bardzo cię kocham i jak się cieszę, że darzysz mnie takim serdecznym uczuciem. To jest dla mnie dar o wiele cenniejszy niż bransoletka. Z całej duszy ci za nią dziękuję, ale jeszcze bardziej za to, że byłaś dziś dla mnie taka serdeczna.

- Czyż nie byłam dla ciebie zawsze dobra?

Róża przez chwilę się zawahała z odpowiedzią. Z powagą spojrzała w oczy Rity.

- Zawsze byłaś dla mnie dobra, ale...

- Nie mów nic więcej, ja wiem, co chcesz powiedzieć, i wstyd mi. Tak, naprawdę się wstydzę, że byłam na tyle bezmyślna, aby nie chcieć poznać twoich odczuć. Ale teraz będzie inaczej! Czy wiesz, kto nam otworzył oczy, mnie i rodzicom?

- Nie, Rito, nie wiem.

- Hasso!

- Hasso?

- Tak, to on nam powiedział, że jesteśmy dla ciebie nie dość serdeczni, a w każdym razie nie dość to okazujemy, i że sądzimy, iż to nie wiem jakie dobrodziejstwo z naszej strony, że pozwalamy ci przebywać w Falkenried, i że nie bierzemy pod uwagę, ile ty dla nas robisz. Hasso ma rację. Kiedy się nad tym zastanowiłam, zrozumiałam to. Rodzice także wzięli pod uwagę jego słowa. No, a teraz pozwól, że włożę ci na rękę bransoletkę jako dowód, że się poprawię i że serdecznie cię kocham.

Róża siedziała bez ruchu, ale ręka jej nieco drżała, kiedy Rita zapinała jej bransoletkę.

A więc zawdzięczała Hassowi to ciepłe, serdeczne uczucie? To on podjął o nią rycerską walkę?

To było podobno do niego. Przy całej swej męskości, skierowanej na jeden cel, przy całej energii, zawsze miał gorące serce dla wszystkich słabych i potrzebujących obrony. Jej nieopatrzne słowa w dniu jego przyjazdu zdradziły mu, że cierpi i jest zgnębiona. Gdyby tak mogła mu powiedzieć, jaka jest mu wdzięczna, że ujął się za nią! Ale nie mogła. Znała go zbyt dobrze i wiedziała, że jej wdzięczność sprawiłaby mu przykrość. Może też straciłaby opanowanie. Ale w głębi serca postanowiła zachować wdzięczność dla tego, którego kochała nad życie. Zrobiła Ricie przyjemność, okazując radość z klejnotu, choć nie nazbyt lubiła świecidełka. Zanim się rozstały, raz jeszcze objęła i ucałowała Ritę.

Dziwna rzecz, wdzięczność wobec Hassa nie ciążyła Róży, przeciwnie, podnosiła ją na duchu i uszczęśliwiała.

I wszystkie serdeczności i dobro, jakiego doznała od krewnych Hassa, przypisywała jemu i przyjmowała jako dar od niego.

W przyszłości często miała sposobność odczuć, że jego słowa budziły oddźwięk w rodzinie. Teraz naprawdę odczuwała bardziej ciepły i serdeczny stosunek krewnych. Usiłowali odrobić to, co dotąd zaniedbali.

Gdy Hasso po skończonym urlopie wrócił do Berlina, Rita zaczęła przygotowywać się do podróży, by odwiedzić przyjaciółkę w Wiedniu.

Podczas swego pobytu w domu Hasso prawie nie rozmawiał sam na sam z Różą. Czasami zamieniali tylko kilka słów na temat jego pracy. Hasso był zanadto zaabsorbowany swymi planami i zajęciami, by Róża mogła wzbudzić w nim głębsze zainteresowanie. Posłuszny serdecznemu, ludzkiemu impulsowi, uczynił to, co mógł, by poprawić jej sytuację.

Kiedy odjeżdżał, pożegnał się z Różą serdecznie jak z kimś bliskim. Ale tylko tyle.

Jako kobieta w ogóle dla niego nie istniała. Róża zaś była zbyt powściągliwa, by mógł się zorientować, ile dla niej znaczy. Wiedziała dobrze, że jej miłość nie ma żadnych szans i musi tak pozostać, i strzegła swego uczucia jak świętości.

Po powrocie do Berlina Hasso od razu zagłębił się w swoich zajęciach. Miał głowę pełną pomysłów wymagających urzeczywistnienia. A podczas jasnej, pięknej, jesiennej pogody prawie codziennie wykonywał loty, pozwalające ulepszać mu tajemniczy wynalazek.

Pewnego dnia odwiedził go najserdeczniejszy przyjaciel Hans von Axemberg.

W swoim gabinecie Hasso przyjmował nieliczne wizyty, zresztą przeważnie związane z jego zawodem. Hans von Axemberg zawsze miał tam wolny wstęp i oto teraz siedział obok biurka Hassa, które przez wysunięcie dużego blatu można było przekształcić w deskę kreślarską. Przemyślny mechanizm sprawiał, że ten blat przez naciśnięcie guzika zapadał się do dolnej szuflady wraz ze wszystkim, co się na nim znajdowało. Wtedy szufladę można było zamknąć. Kiedy Hasso pracował, a ktoś do niego przyszedł, wystarczył jeden ruch ręką i rysunki i plany znikały. Wówczas biurko nie różniło się niczym od innych biurek, co najwyżej swoimi rozmiarami, było bowiem bardzo duże.

Także kiedy Hasso wychodził, zamykał szufladę, aby nikt nie zerknął w jego rysunki, nawet jego najbliższy przyjaciel Hans von Axemberg, porucznik w pułku gwardyjskim. Hans interesował się jednak ogromnie lotnictwem, także zawodowo, i dzięki temu obaj zbliżyli się do siebie. Porucznik nie błyszczał zbytnim intelektem, ale był dzielnym żołnierzem, szczerym, otwartym, pełnym dobroci człowiekiem. Wobec Hassa odczuwał podziw graniczący z głębokim szacunkiem, ale ukrywał to za żartami i dowcipami.

Jego ładna opalona twarz zdradzała temperament, któremu trudno było się oprzeć, a bystry wzrok wojskowego był szczery i budził zaufanie. Tak więc Hans von Axemberg zjednywał sobie ogólną sympatię.

- Hasso, powinieneś się trochę rozerwać. Kiedy pomyślę, ile problemów chodzi ci po głowie, niedobrze mi się robi. Ja bym już dawno postradał resztki rozumu.

- Nie szkaluj tak niegodziwie swego rozumu, Hans. Tak szybko byś go nie postradał, chyba że twoje serce zmusiłoby go do ucieczki.

- Wydaje mi się, że w miejscu, gdzie ludzie na ogół mają serce ty masz samolot. Dlatego taki jesteś odporny na uroki kobiece. Dzięki Bogu! Bo gdybyś tak zaczął odnosić sukcesy na tym polu, wówczas my wszyscy ponieślibyśmy sromotną klęskę. Urocza córka mego surowego pułkownika, która na zawsze ujarzmiła moje biedne serce, wciąż wychwala twoją nieprzeciętną osobowość. W jej oczach mam prawo istnienia tylko dlatego, że raczysz mnie obdarzać swoją przyjaźnią.

Hasso z uśmiechem pokręcił głową.

- Moim zdaniem jest wprost przeciwnie, podczas wszelkich uroczystości jesteście prawie nierozłączni.

- Tak, tak, na tym polega nasza strategia, bo zawsze ze sobą wojujemy. Ale ona mnie przewyższa; choćbym nie wiem co zrobił, zawsze jestem stroną przegrywającą. Ale cóż, nauczyła się od ojca prowadzenia wojny. Masz pojęcie, jak ona mnie beszta?! Jeszcze trochę, a z zachwytu całkiem stracę głowę.

- Z zachwytu, że cię beszta?

- Tak jest. Nigdy bowiem nie jest bardziej urocza niż wtedy, gdy się gniewa, i dlatego wciąż od nowa staram się wzbudzić jej gniew.

- No cóż, pewnego dnia ona jednak skapituluje. Taki wspaniały chłop jak ty musi odnieść zwycięstwo, nawet nad najbardziej nieprzystępnym dziewczęcym sercem.

- Jedno jest pewne, że z zimną krwią skręcę kark każdemu, kto zbliży się do Roli von Steinberg.

- No to szczęście dla mnie, że nie mam zamiaru robić ci konkurencji.

- Prawdę mówiąc, Hasso, ty jesteś jedyny, którego obawiam się jako rywala, i dlatego wolę cię z góry uprzedzić, co ci grozi, gdybyś mi wszedł w paradę.

- Miły, kochany młody człowieku! Czy sądzisz, że obawiam się skręcenia karku?

- Taką przynajmniej mam nadzieję. Czy raczej powinienem się odwołać do twej wspaniałomyślności? Chyba nie zechcesz zdobyć akurat Roli von Steinberg?

- Możesz spać spokojnie, mój chłopcze. Nie mam ani chęci, ani czasu na takie podboje, a jeśli panna von Steinberg jest nawet bardzo uroczą młodą damą, to fakt, że ty ją kochasz, czyni ją dla mnie nietykalną.

- Dzięki ci, mój stary, teraz jestem całkiem spokojny.

- Cieszę się, a skoro już zyskałeś spokój ducha, mogę cię teraz z zimną krwią wyprosić. Mam jeszcze pilną robotę.

- To się nazywa wyrzucić kogoś za drzwi, więc nie pozostaje mi nic innego, jak się pożegnać. Ale dziś wieczorem zobaczymy się u generałowej von Schlieven.

- Tak, oczywiście, muszę tam być. Ostatnim razem zmuszony byłem odmówić, co niemal sprowadziło na mnie niełaskę jej ekscelencji. A więc do widzenia, do wieczora.

Hasso nacisnął guzik, rysownica się podniosła, a on pogrążył się w pracy.

Dopiero kiedy nadeszła pora, by się przebrać na wieczór u owdowiałej generałowej von Schlieven, wszedł służący i oznajmił, że ubranie gotowe.

Hasso wstał, opuścił rysownicę i zamknął biurko. Mały pęk kluczy zabrał ze sobą.

Godzinę później wszedł do położonej w zachodniej części Berlina wytwornej willi generałowej von Schlieven. Był to dom otwarty, ponieważ starsza pani była osobą energiczną i wesołą. Spotykali się tam wszyscy, których można było określić mianem „interesujących”, ale należący do elity towarzyskiej. Atmosfera tam panująca była swobodna, nigdy się nie nudzono.

Pierwszymi, których Hasso tu zastał, byli Hans von Axemberg i Rola von Steinberg. Siedzieli w jednym z hallów naprzeciw siebie i najwyraźniej znów się sprzeczali.

Karola von Steinberg była uroczą młodą damą o kapryśnie zadartym nosku, kruchą i zgrabną i miała niezwykle lśniące szare oczy. Była wyjątkowo oryginalną osóbką, zwłaszcza że ubierała się nieszablonowo i swym strojom zawsze nadawała jakąś szczególną cechę.

Hasso spostrzegł, że młodzi ludzie byli pogrążeni w wojowniczej rozmowie, więc wolał im nie przeszkadzać. Od razu poszukał pani domu, by się z nią przywitać.

Generałowa była elegancką, może trochę zbyt młodzieńczo ubraną damą. Podała Hassowi rękę, którą ten ucałował. Potrafiła rozmawiać z kilkoma osobami jednocześnie. Po chwili uwiesiła się u jego ramienia.

- Mój drogi panie von Falkenried, w nagrodę za to, że pan przyszedł, przedstawię pana teraz młodej damie, której uroda zaćmiewa urok wszystkich innych pań. Jestem bardzo ciekawa, czy pana obojętność wobec pięknych dam nadal pozostanie niezachwiana.

- Łaskawa pani bardzo mnie zaciekawiła - odparł Hasso z uśmiechem.

- Niech pan sobie nie kpi. Bo kiedyś i dla pana wybije godzina, a prawdą jest, że właśnie tacy mężczyźni jak pan, którzy nie wplątują się w rozmaite miłostki, z reguły zostają opętani największą namiętnością, kiedy już raz się zakochają. Jeśli jednak nawet widok pięknej Nataszy von Kowalsky nie zrobi na panu wrażenia, to składam broń.

- Nazwisko tej młodej damy brzmi z rosyjska-powiedział Hasso.

- Tak, jest ona córką nieżyjącego już rosyjskiego generała i od niedawna przebywa z matką w Berlinie. Obie panie poleciło nam gorąco poselstwo rosyjskie. Poza tym są podobno bardzo bogate i mają duże posiadłości na południu Rosji. Pragną na stałe osiedlić się w Berlinie i mają zamiar nabyć lub zbudować obszerną willę. Na razie mieszkają w znanym wytwornym pensjonacie u owdowiałej majorowej Kiessling. Tak więc, mój drogi panie von Falkenried, wie pan teraz mniej więcej wszystko o tej czarującej istocie. Ale powiadam, proszę nie stracić głowy!

- Jestem na wszystko przygotowany, skoro ostrzegła mnie pani przed wszelkimi grożącymi mi niebezpieczeństwami.

Ledwo wypowiedział te słowa, gdy nagle ujrzał w pobliżu młodą damę o zapierającej dech urodzie. Znajomy oficer prowadził ją pod rękę. Duże, władcze, ciemne oczy przez chwilę spotkały się z jego oczami. Opanowało go dziwne uczucie, jakby na chwilę zamarło mu serce. Jak zauroczony spoglądał na porażająco piękną, czarującą postać uroczej cudzoziemki. Białe promienne oblicze o mocno czerwonych ustach otoczone było przepychem kruczoczarnych włosów, dookoła pięknych ust igrał uśmiech pełen słodyczy i uroku. Jej smukłą elastyczną kibić podkreślała kosztowna, gustowna toaleta.

Na jej widok serce Hassa napełniło się nieznanym mu dotychczas słodko-bolesnym niepokojem.

Uległ nagle jakby paraliżującemu zauroczeniu. Nigdy jeszcze żadna kobieta nie wywarła na nim takiego wrażenia. Wybiła jego godzina. Wreszcie i on uległ słodkiemu czarowi kobiety.

Generałowa z satysfakcją obserwowała konsternację Hassa na widok pięknej cudzoziemki. Nie spuszczał wzroku z Nataszy von Kowalsky.

- Kto to jest ten mężczyzna, który prowadzi pod ramię jej ekscelencję? - zapytała młoda dama zaskakująco czystą i poprawną niemczyzną oficera, który jej towarzyszył.

- To znany genialny oficer lotnictwa Hasso von Falkenried, łaskawa pani.

W ciemnych oczach Nataszy coś zabłysło, ale była to przelotna błyskawica, zaraz potem oczy jej znów nabrały spokoju i nie zdradzały żadnego szczególnego zainteresowania.

- Chciałabym go poznać. Lubię poznawać sławnych ludzi.

- Jeśli pani pozwoli, przedstawię pani pana von Falkenrieda - odparł oficer uprzejmie, choć nie był szczególnie zadowolony z zainteresowania Nataszy oficerem lotnictwa.

W pól drogi jednak spotkali generałową von Schlieven, która przedstawiła Nataszy towarzyszącego jej Hassa von Falkenrieda. Podczas tej ceremonii Natasza zatopiła promienny wzrok w oczach Hassa, a on jak zaczarowany wpatrywał się w tę piękną dziewczynę. Obdarzyła go uśmiechem, który jeszcze bardziej go zauroczył. Ledwo zdawał sobie sprawę z tego, co ona mówiła i co on jej odpowiadał. Wciąż tylko patrzył na nią i coraz bardziej ulegał jej urokowi.

Wkrótce przez chwilę stali oboje sami. Spojrzenia ich nie mogły się od siebie oderwać. Ona uśmiechała się pod zachwyconym wzrokiem Hassa jakby zmieszana, wskutek czego wydawała się jeszcze bardziej czarująca. Całym swoim zachowaniem zdradzała, że Hasso wywarł na niej takie samo wrażenie, jak ona na nim. Podczas gdy wymieniali konwencjonalne słowa, które zadawały kłam ich oczom, do Nataszy podeszła starsza, bardzo elegancko ubrana pani.

- Ach, mamo - rzekła Natasza - przychodzisz w samą porę, by poznać bardzo interesującego młodego człowieka. Pani generałowa przedstawiła mi pana von Falkenrieda jako najgenialniejszego i najodważniejszego oficera lotnictwa. - Z uśmiechem przedstawiła Hassa swojej matce. Przy tym obie panie zamieniły błyskawiczne porozumiewawcze spojrzenie, którego nikt nie zauważył, a już najmniej zauroczony Hasso.

Złożył ukłon przed panią von Kowalsky i zdziwił się jedynie, że ta dość otyła kobieta o brzydkiej twarzy ma taką piękną córkę. Zwróciło jego uwagę także to, że obie panie mówiły niezwykle czystą niemczyzną. Matka wydawała się o wiele mniej wytworna niż córka. Jej małe czarne oczy miały nieprzyjemny, ostry, kłujący wyraz, a ostentacyjnie przesadna uprzejmość wydawała się nienaturalna.

Lecz Hasso widział tylko Nataszę i słuchał jej przyjemnego dziewczęcego głosu, który przenikał mu serce.

Był oszołomiony tym spotkaniem. Kiedy Nataszę otoczyli inni ludzie, wpatrywał się w nią jak zaczarowany.

Nie zauważył, że pani von Kowalsky niepostrzeżenie go obserwowała.

- Zaraz potem podszedł do niego Hans von Axemberg.

- Dobry wieczór, Hasso. Co się z tobą dzieje? Od dziesięciu minut daję ci znaki, by cię przywołać, a ty nic nie widzisz i nic nie słyszysz. Czyżby piękna Natasza wywarła na tobie takie wrażenie?

- Czy od dawna znasz tę młodą damę, Hans?

- Poznałem ją wczoraj u Steinbergów, dokąd była zaproszona z matką.

- Wiesz o niej coś bliższego?

- Niewiele. Tyle że jej ojciec, rosyjski generał, zmarł przed kilkoma laty i że jest podobno bogatą dziedziczką, że poselstwo rosyjskie poleciło ją naszym kołom towarzyskim i że jest adorowana przez wszystkich mężczyzn, którzy garną się do niej jak muchy do miodu. Przyznaję, że rzadko się spotyka tak piękną kobietę, choć nie jest w moim guście. Chyba nie pozbędziesz się sławetnej powściągliwości i nie padniesz do stóp tej pięknej Rosjanki w charakterze jej wasala?

Hasso głęboko odetchnął.

- To najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek spotkałem - wykrztusił.

Hans spojrzał na niego z uśmiechem i potrząsnął go za ramię.

- Nie bądź głupcem, Hasso. Niemiecki oficer powinien oddać serce tylko niemieckiej dziewczynie. Rosjanki mają w sobie coś nieokreślonego, co nie pasuje do naszych ideałów.

- Nie gadaj głupstw, Hans - rzekł Hasso z irytacją.

Von Axemberg spojrzał badawczo na twarz przyjaciela, przez którą przebiegały nerwowe drżenia. Życzliwie położył mu rękę na ramieniu.

- Ja przecież tylko żartuję...

- Wybacz, Hans, ale jestem doprawdy nieco wytrącony z równowagi wskutek spotkania z tym zjawiskiem.

Axembergowi nie spodobało się, że Natasza wywarła na przyjacielu tak silne wrażenie. Mimo niezwykłej urody Natasza nie bardzo mu się spodobała. A jeszcze mniej jej matka.

- Chodźmy teraz do Roli von Steinberg, Hasso. Jeszcze się z nią nie przywitałeś - rzekł, by zmienić temat.

Nie przeczuł, z jaką niesłychaną mocą los wkroczył w tej godzinie w życie jego przyjaciela, nie wiedział, że nagle wzbudzona namiętność do pięknej Rosjanki przenikała całą istotę Hassa i odebrała mu jasność umysłu i spokój. Jego dotąd tak chłodne serce było zawsze podległe rozsądkowi. Teraz nagle skończył się rozsądek, teraz górę wzięła namiętność.

Jak we śnie Hasso poszedł z Hansem von Axembergiem do damy jego serca. Rola von Steinberg spojrzała na nich z uśmiechem i zmarszczyła swój ładny nosek.

- Oto mój przyjaciel, nieważne, czy przyszedł dobrowolnie, czy też wbrew swej woli. W każdym razie jest, i teraz domagam się nagrody, na którą sobie zasłużyłem przez to, że przyprowadziłem pani tak znakomitego rozmówcę.

- Jakiego wynagrodzenia żąda pan za ten bohaterski czyn? - zapytała Rola tonem, który miał być ironiczny.

- Różę zza pani gorsu, łaskawa pani.

- Jest pan zuchwały!

Rola von Steinberg spojrzała następnie na Hassa z „poważną miną. Lekkie westchnienie wyrwało się z jej ust.

- Czy wolno spytać, co zakłóciło pani dobry nastrój? - zapytał Hans von Axemberg.

- Smutno mi, że jest tak niewielu mężczyzn w rodzaju pana von Falkenrieda - rzekła Rola na wpół poważnie, na wpół żartobliwie.

Hans spojrzał na nią z wyrzutem.

- Nie powinna pani tak mówić. Odetchnęła głęboko.

- Ale to jest prawdziwy bohater. Hans spojrzał na nią ze smutkiem.

- Proszę mi powiedzieć, łaskawa pani, czy czuje pani do mnie niechęć?

Uczyniła gniewny gest przeczenia.

- Skądże! Ale pan wie, że nie pasujemy do siebie.

- Czemu nie? Przeciwnie, uważam, że na ogół świetnie się zgadzamy.

- Przecież bez przerwy się kłócimy.

- Ale przy tym doskonale się bawimy. I w gruncie rzeczy jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.

- Dobrymi przyjaciółmi, owszem, z tym się zgadzam, i niech tak pozostanie. Panie von Axemberg, niech pan nie niszczy naszej przyjaźni. Ale niestety, nie mogę sobie wyobrazić pana jako męża.

Ostatnie słowa rzuciła gorączkowo.

Hans zbladł trochę. Jej słowa sprawiły mu przykrość.

- A dlaczego pani nie może? - zapytał cicho.

- Bo... bo nie czuję przed panem respektu. Ja potrzebuję męża, na którego patrzyłabym z dołu, którego bym podziwiała, któremu musiałabym się podporządkować i który by mi pod każdym względem imponował. Pana w niespełna cztery tygodnie owinęłabym sobie wokół palca. Potrzeba mi żelaznej ręki, która mnie będzie mocno trzymała. Pan jest zbyt dobroduszny.

Hans von Axemberg spojrzał z zachwytem na jej rozgorączkowaną twarz. Chociaż wyraźnie dała mu kosza, on najwidoczniej ani myślał rezygnować.

- Niech pani tylko poczeka, bardzo szybko odzwyczaję się od dobroduszności, którą uważa pani za tak nieznośną. Pewnego dnia stanę się szalejącym furiatem, który dokona tak niebywałych czynów, że aż włosy staną pani dęba na głowie, z czym pani będzie oczywiście bardzo do twarzy.

- W jaki sposób chce pan tego dokonać?

- W tej chwili niestety jeszcze nie wiem, ale na pewno coś mi przyjdzie do głowy.

- To świetnie, ale do tego czasu pozostańmy dobrymi przyjaciółmi, zgoda?

- Zgoda, czyż mogę pani czegokolwiek odmówić? Oczywiście pozostanę pani oddanym wiernym przyjacielem. Pewnego dnia zrozumie pani jednak, że wierność i oddanie drugiego człowieka mają także swoją wartość.

Rola zerknęła w stronę Hassa von Falkenrieda. Stał przed piękną Rosjanką i spoglądał na nią błyszczącymi oczami. Cień przemknął przez jej oblicze. Czyż nie jest szalona, że odpycha od siebie tak wierne serce? Przecież Hasso von Falkenried nawet jej nie zauważa.

Axemberg śledził jej wzrok. Wiedział, że Rola uwielbia Hassa. Ale to uwielbianie młodej dziewczyny dla odważnego, genialnego lotnika nie wydawało mu się niebezpieczne, zwłaszcza że wiedział dobrze, iż nie musi się go obawiać jako rywala.

- Może jednak będzie się panu dłużył czas, zanim dojdę do takiego przekonania.

- O nie, to długo nie potrwa - odparł Hans ufnie.

- Jest pan taki pewny swego? - zapytała Rola już znowu zaczepnie.

- Całkowicie. Tak głęboka, czuła miłość jak moja musi w końcu wzbudzić wzajemność.

- Taka ufność jest godna podziwu.

- Och, ona może przenosić góry - czemu więc nie miałaby pokonać upartego dziewczęcego serca.

- Ale teraz poważnie: przejdźmy na inny temat, panie von Axemberg. Jak pan sądzi, czy nie można by poprosić o coś orzeźwiającego?

Hans się ukłonił.

- Jak pani rozkaże. Ale najpierw muszę otrzymać swoją zapłatę. Proszę o różę z pani gorsu jako rękojmię naszej przyjaźni.

- Czy to konieczne? Skinął energicznie głową:

- Tak, konieczne.

Rola znów spojrzała w stronę Hassa, który właśnie pochylił się z wyrazem gorącego podziwu nad fotelem Nataszy.

Wtedy Rola wyjęła różę zza paska i podała Hansowi.

Pocałował jej dłoń, a zarazem różę.

Hasso von Falkenried nie odstępował tego wieczora pięknej Rosjanki. Oczarowała go całkowicie. I najwidoczniej on także wywarł na niej głębokie wrażenie, ponieważ jej oczy rozbłyskiwały, ilekroć spotkały jego wzrok. Co prawda za każdym razem zmieszana i zawstydzona spuszczała oczy, kiedy Hasso na nią spojrzał. Lecz ta słodka gra podniecała go jeszcze bardziej.

Natasza von Kowalsky wyróżniała Hassa w sposób rzucający się w oczy. Na ogół była wobec wszystkich mężczyzn chłodna i niedostępna, tylko dla niego miała ten odurzający uśmiech. Hasso dostrzegał to aż nadto dobrze i to napełniało go oszołamiającym szczęściem. W każdym razie Nataszy udało się całkowicie usidlić Hassa. Uczucie, jakie nagle rozpaliła w jego piersi, było tak potężne, że zatracił wszelką jasność myślenia. Nie mógł się wyzwolić z zaklętego kręgu jej czaru.

Ten zawsze tak chłodny i zrównoważony mężczyzna wracał do domu jak lunatyk. Po raz pierwszy wszystkie jego myśli nie skupiały się wokół pracy, lecz błąkały się z tęsknotą za piękną Rosjanką. Powtarzał szeptem: - Natasza! Natasza! Natasza!

Natasza von Kowalsky opuściła willę generałowej na krótko przed odejściem Hassa.

Elegancki automobil czekał na obie panie przed portalem. Tymczasem go tylko wynajęły, ale oświadczyły, że mają zamiar wkrótce nabyć auto, tylko się jeszcze nie zdecydowały, jaką markę wybrać. Jak tylko wprowadzą się do własnej willi, sprowadzą ze swoich rosyjskich majątków także konie i powozy. Przez chwilę obie panie siedziały w milczeniu naprzeciwko siebie i spoglądały sobie w oczy w świetle mijanych latarni. Wreszcie matka pochyliła się do przodu i spojrzała na córkę ostro i badawczo.

- No i co? - zapytała z napięciem.

Natasza drgnęła i mocniej wtuliła się w eleganckie futro.

- To on - rzekła cicho.

1- A więc jak? Uda ci się?

Natasza wyprostowała się energicznie. Oczy jej zabłysły odważnie i bystro.

- Musi się udać, zresztą chcę tego. Ostatnim razem poniosłyśmy dotkliwą porażkę. Jeśli mój zamiar się powiedzie, tamto zostanie wyrównane. Dlatego trzeba mądrze wykorzystać szansę.

- Cieszę się, że tak jasno zdajesz sobie z tego sprawę - odparła starsza pani, której Natasza teraz już nie nazywała matką, lecz Olgą.

- Wątpiłaś w to? - zapytała Natasza ironicznie.

- Nie mówisz zbyt wiele o swoich planach.

- Bo nie lubię mówić przedwcześnie. Nie powinnaś się niepokoić, jeśli mi się czasem coś nie uda. I ty często ponosiłaś porażki. Nie jesteśmy nieomylne. Proszę cię, graj dobrze swoją rolę i pomagaj mi tylko wtedy, kiedy ci dam odpowiednie polecenia.

- Dobrze, dobrze, daję ci wolną rękę. Ale bądź ostrożna - masz do czynienia z niełatwym przeciwnikiem. A jeszcze jedna porażka może nas drogo kosztować.

- Wiem to równie dobrze jak ty. Ten pan von Falkenried nie będzie stwarzał wielkich trudności. To już pozostaw mnie.

- Tak, on zaskakująco szybko się zapalił. Ale mimo to od ostatniej porażki straciłam pewność siebie.

- Nie mów tak, bo to nam tylko może zaszkodzić.

- Masz rację. A więc niech ci się poszczęści.

Natasza tylko skinęła w milczeniu i odchyliła się wygodnie na siedzeniu auta.

Podczas dalszej jazdy obie trwały w milczeniu, również potem, kiedy wchodziły po wyściełanych dywanami schodach pensjonatu pani majorowej Kiessling.

- Póki nie zamieszkamy w naszym własnym domu, liczna służba jest uciążliwa. Wolimy się ograniczyć tylko do pokojówki - napomknęła generałowa von Kowalsky właścicielce pensjonatu.

Ponieważ panie nie były skąpe i dawały duże napiwki, obsługiwano je dobrze.

Nazajutrz przed południem, w porze wizyt, Hasso von Falkenried poprosił, aby go zameldowano pani von Kowalsky i jej córce. Wprost nie mógł się doczekać tej wizyty; prosił o nią generałową jeszcze wczorajszego wieczora.

Wprowadzono go do ładnego, eleganckiego salonu.

Przyjęła go Natasza w długiej, opływającej jej kibić białej sukni o szerokich powiewnych rękawach. Żaden klejnot nie naruszał szlachetnej linii dekoltu.

Z miłym uśmiechem podała Hassowi subtelną szczupłą dłoń.

- Musi pan przez kilka minut zadowolić się moim towarzystwem, panie von Falkenried. Mama musi napisać pilny list do naszego zarządcy. Ale zaraz nadejdzie - rzekła i z gracją wtuliła się w fotel, gestem zapraszając Hassa, by zajął miejsce naprzeciwko niej.

Hasso żarliwie przyłożył usta do jej ręki. W jego zazwyczaj tak jasnych spokojnych oczach lśnił zachwyt i podziw dla piękności Nataszy; pragnął gorąco, by jej matka długo jeszcze pisała swój list.

- Jestem uszczęśliwiony, że zechciały panie zrobić mi ten zaszczyt i przyjąć mnie. Wolno mi zapytać, czy wczorajszy wieczór nie był zbyt męczący?

Natasza uśmiechnęła się łagodnie, marzycielsko i spojrzała na niego dziwnym wzrokiem.

- Cóż, chyba tak. Proszę sobie wyobrazić, że długo nie mogłam zasnąć tej nocy. Na ogół mi się to nie zdarza. Myślałam o rozmaitych sprawach, o których z panem rozmawialiśmy. Dziwna rzecz, ale wciąż słyszałam pański głos. A kiedy wreszcie zasnęłam, pan mi się śnił.

Hasso najchętniej rzuciłby się jej do stóp, tak urocza i dziewczęca mu się wydała. Wcale nie zauważył, że dość wyraźnie czyniła mu awanse.

- Ja się pani śniłem? - zapytał podniecony.

- Tak, widziałam pana we śnie, leciał pan aeroplanem i ogromnie się bałam, by nie runął pan na ziemię. Myślę, że naprawdę bym się bała, gdybym widziała, jak pan wzbija się w powietrze. Ach, jakże niebezpieczny, choć interesujący zawód pan sobie obrał. Ogromnie mnie to interesuje. Musi mi pan o tym opowiedzieć.

Hasso odetchnął głęboko i jak zauroczony spoglądał w jej władcze ciemne oczy. - Bardzo chętnie to uczynię, lecz obawiam się, że panią znudzę.

- O, nie! Wszystko, co mi pan opowiada, bardzo mnie interesuje. Ale... chyba nie powinien pan o tym mówić.

Przy tych słowach twarz Nataszy wyrażała czarujące zmieszanie. Spojrzała najpierw na niego, a potem spuściła wzrok jakby zawstydzona z powodu jego gorącego spojrzenia.

Pochylił się do przodu.

- Uszczęśliwia mnie pani tymi słowami.

Ujrzał, że delikatne koronki przy jej dekolcie lekko zadrżały, i spostrzegł, jak jej pierś uniosła się w niespokojnym westchnieniu.

- Chce mi pan oszczędzić wstydu, panie von Falkenried. Wiem jednak bardzo dobrze, że czasami bywam zbyt impulsywna. Ale jesteśmy dopiero krótko w Niemczech.

- A jednak mówi pani doskonale i płynnie naszym językiem, jakby to był pani język ojczysty.

- Ach, miałam doskonałych niemieckich nauczycieli, poza tym bardzo kocham Niemcy i nigdy już nie wrócę do Rosji.

- Słyszałem, że panie zamierzają osiedlić się na stałe w Berlinie.

- Tak, mama już pertraktuje w sprawie kupna willi. Dotąd nie znalazłyśmy nic odpowiedniego. Dlatego też na razie musimy mieszkać u pani majorowej Kiessling. Kiedy człowiek przyzwyczajony jest do wielu dużych pomieszczeń, niezbyt mile przyjmuje takie ograniczenia. Niestety, możemy tu przyjmować tylko nielicznych gości, ale mam nadzieję, że wśród tych nielicznych zawsze znajdzie się pan.

- Dziękuję pani, że daje pani wyraz tej nadziei - rzekł Hasso z uczuciem.

- Ach, zdaje się, że znów powiedziałam coś, czego nie powinnam - rzekła Natasza przestraszona.

- Na pewno nie powiedziała pani nic niestosownego, łaskawa pani, tylko coś, co ogromnie mnie uszczęśliwiło. I za to serdecznie pani dziękuję.

Zrobiła gest zaprzeczający, przy czym rękaw zsunął się jej z przedramienia.

- Mówmy o czymś innym. Niech mi pan opowie coś o swoim zawodzie.

Jej zmieszanie napełniło go słodką nadzieją. Oszołomienie ogarnęło tego na ogół tak rozsądnego człowieka. Był taki podniecony, że nie od razu mógł mówić. Tylko jego oczy przemawiały, a jej wzrok udzielał mu odpowiedzi. Tak narastało między nimi milczenie, które wciągało Hassa w magiczny krąg Nataszy.

Gdy drzwi się otworzyły i weszła pani von Kowalsky, Natasza drgnęła, jakby zbudziła się ze snu. Także Hasso zerwał się, by powitać generałową.

Kilku uprzejmymi słowami kobieta poprosiła go, by znów usiadł. Hasso nie miał pojęcia, że każde słowo, każdy znak obu kobiet był dokładnie obliczony, nie miał pojęcia, że piękna Natasza zarzucała na niego sieć, by osiągnąć tajemniczy cel. Umiała zręcznie znów nawiązać do zawodu Hassa. Usiłowała to i owo z niego wydobyć. Lecz Hasso był na tyle rozsądny, że ani słowem nie zdradził nic więcej ponad to, co mogli wiedzieć wszyscy.

- Czy to prawda, co opowiadała mi wczoraj pani von Schlieven, że dokonał pan wielkiego epokowego wynalazku, tak bardzo ważnego dla lotnictwa?

Hasso wiedział, że w towarzystwie krążyły niejasne pogłoski na temat jego wynalazku. Rzecz jasna, było to dla niego przykre. Ale też nie zdziwił się zbytnio, że Natasza o to zapytała.

- Gałą sprawę wyolbrzymiono, nie warto o tym wspominać - rzekł spokojnie i zmienił temat.

Obie panie były wystarczająco mądre, by zauważyć, że celowo urwał tę rozmowę. Na pozór lekko przeszły na inny temat.

Generałowa uprzejmie zaprosiła młodego oficera, by przyszedł nazajutrz na herbatę.

- Będzie jeszcze kilka osób...

Hasso aż nazbyt chętnie przyjął zaproszenie. Ucałowawszy dłoń generałowej, skłonił się przed Nataszą, obrzucając ją płomiennym wzrokiem. Podała mu dłoń z uroczym uśmiechem, on zaś spostrzegł uszczęśliwiony, że jej ręka lekko i czule odwzajemniła ciepły uścisk jego dłoni. Co prawda zaraz się też cofnęła, a panna spuściła wzrok, ale właśnie to zmieszanie nadało owemu lekkiemu uściskowi ręki jeszcze większe, uszczęśliwiające Hassa znaczenie.

Hasso zawsze umiał ocenić swój stan ducha. I teraz także szczerze sobie powiedział, że kocha Nataszę von Kowalsky.

Miłość ta owładnęła nim tak gwałtownie i bez reszty, że nie mógł myśleć o niczym innym prócz Nataszy. Musi zostać jego żoną - i to wkrótce, by mógł znów z jasną głową zabrać się do swojej pracy.

Tak więc całkiem otwarcie zaczął zabiegać o jej względy. Nie krył tego, że ma poważne zamiary, a w towarzystwie mówiono już otwarcie, że stara się o rękę pięknej Rosjanki.

Posyłał jej przez służącego najpiękniejsze kwiaty. Riemer przekazywał mu za każdym razem, że łaskawa panienka bardzo się ucieszyła. Był bowiem bardzo rad ze swej roli postillon d’amour, gdyż otrzymywał szczodre napiwki.

Natasza była zawsze szczególnie miła dla Riemera, a on gotów był pójść za nią w ogień.

Minęło kilka tygodni, odkąd Hasso poznał Nataszę von Kowalsky, i to wystarczyło, by go upewnić, że bez niej nie zazna w życiu szczęścia. Każdy dzień, kiedy jej nie mógł zobaczyć, uważał za stracony. Jego pragnienie posiadania jej rosło z każdym dniem, a zachowanie Nataszy pozwalało snuć jak najśmielsze nadzieje. To, że tak bardzo interesuje się jego pracą, wydawało mu się tylko jedną z oznak, że i ona go kocha. Kiedy składał wizyty, zawsze potrafiła tak urządzić, aby choć przez chwilę byli sami. Gdyby Hasso był mniej zakochany, jej wyrafinowanie i zręczność, by stworzyć taką sytuację, dałyby mu do myślenia, ale który kochający mężczyzna patrzy krytycznym okiem na to, co robi ukochana, by zostać z nim sam na sam?

Ponieważ dusza Hassja płonęła namiętnością, ucierpiała na tym jego praca. Nie mógł się skupić. Pewnego dnia wezwał go do siebie ekscelencja von Bogendorf. Interesował się ogromnie wynalazkiem Hassa. Wiedział, że pracuje on jeszcze nad jego ulepszeniem, i pragnął się dowiedzieć, jak dalece Hasso jest w tym zaangażowany.

Hasso musiał przyznać, że w ciągu ostatnich tygodni ze względów osobistych zaniedbał swą pracę, przyrzekł jednak, że ukończy ją możliwie jak najszybciej. Chodzi już tylko o drobnostki. Ekscelencja von Bogendorf poprosił Hassa jeszcze raz by się pospieszył. Z mocnym postanowieniem zabrania się z miejsca do pracy, Hasso odwiedził Nataszę, by jej oznajmić, że nazajutrz musi zrezygnować z wizyty u niej, ponieważ ma pilne zajęcie, a kiedy ją pożegnał, rzekł do siebie energicznie: „Muszę możliwie jak najszybciej doprowadzić sprawę do końca. Jeśli uzyskam zgodę Nataszy, uspokoję się i z jasną głową zabiorę się znów do pracy”.

Nazajutrz istotnie został w domu i zagłębił się w rysunkach. Nakazał też Riemerowi, by nikogo nie wpuszczał, nawet pana von Axemberga, który w tych dniach miał wrócić z urlopu. I gorliwie zabrał się do pracy. Co prawda pomiędzy liczbami i rysunkami wciąż widział przez sobą uwodzicielską, wabiącą go główkę Nataszy, niby słodką zapowiedź szczęścia, lecz zaciskał zęby i się nie poddawał.

Kiedy tak siedział zatopiony w skomplikowanych obliczeniach, rozległ się dzwonek u drzwi.

Riemer podszedł, by otworzyć, i żywo pertraktował z kimś, kto pragnął wejść. Po chwili wszedł z wahaniem do pokoju.

- Panie poruczniku, przepraszam, ale panie nalegają. Hasso się obejrzał.

- Jakie panie?

- Pani generałowa von Kowalsky i łaskawa panienka. Panie prosiły przekazać, że przychodzą w celach dobroczynnych, i pragną, by pan je przyjął. Zajmą panu najwyżej parę minut.

- Oczywiście, poproś panie, niech nie czekają za drzwiami.

- Myślałem... bo przecież pan porucznik rozkazał, żeby nikogo nie wpuszczać.

- Tak, ale to wyjątkowy przypadek, szybko, proszę, poproś panie. Riemer znikł. Serce Hassa biło tak mocno, że omal nie pękło.

Zapewne Natasza tak samo zatęskniła za nim jak on za nią i wykorzystała pretekst, jakim była działalność dobroczynna, by się z nim zobaczyć. W podnieceniu zapomniał o tym, co było poniekąd jego drugą naturą: kiedy przyjmował gości, zawsze chował rysownicę.

Dopiero gdy panie weszły, a on uszczęśliwiony je powitał, podszedł do biurka, nacisnął guzik i tablica z rysunkami znikła.

Nie miał pojęcia, że Natasza bystrym wzrokiem śledziła każdy jego ruch. Oczy jej zatrzymały się na małym przycisku, który wprawiał mechanizm w ruch, i widziała też, że Hasso, zgodnie ze swym zwyczajem, przekręcił klucz, lecz zostawił go w zamku. Przy tym rozmawiała pozornie swobodnie.

- Proszę się na nas nie gniewać, panie von Falkenried, że panu przeszkadzamy.

Hasso szybko się odwrócił i podsunął paniom fotele.

- Gniewać się? Czy można się gniewać, kiedy do pokoju wpadają promienie słońca? Nawet mi się nie śniło takie szczęście.

- Pański służący nie chciał nas wpuścić i musiałyśmy się wiele natrudzić, by nas przynajmniej zaanonsował.

- Dałem mu co prawda polecenie, by nikogo nie wpuszczał, ale nie spodziewałem się wizyty szanownych pań. Wydam jednak na przyszłość polecenie służącemu, by wpuszczał panie o każdej porze, kiedy tylko panie zechcą - rzekł Hasso pół żartem, pół serio.

- Tak, proszę to zrobić, panie von Falkenried, niech pan to obieca. Może się bowiem zdarzyć, że będę chodziła z listą i zbierała datki, a przecież zawsze bardzo liczę na pańską szczodrobliwość. Proszę więc zawołać służącego i powiedzieć mu, że zawsze mamy do pana wolny wstęp. - Powiedziała to z dziecinną gorliwością. Hasso z uśmiechem spełnił jej prośbę, nie odrywając od niej pełnego zachwytu wzroku.

Kiedy ta sprawa została załatwiona, Natasza roześmiała się jak uszczęśliwione dziecko.

- A więc cerber został poskromiony. I teraz mogę nachodzić pana po kweście, kiedy tylko zechcę. Czy bardzo się pan tego obawia?

- Oczywiście że nie.

Teraz zabrała głos matka Nataszy. I - Proszę nam wybaczyć to najście, panie von Falkenried. Lecz Natasza nalegała, by i panu przedstawić tę listę. Pragnie oczywiście dostarczyć pani von Schlieven jak największą sumę.

- Naturalnie! Mama za nic nie chciała iść ze mną do pana. Uważa, że kobietom nie wypada składać wizyt nieżonatym mężczyznom. Ale nie należy przywiązywać wagi do takich drobiazgów tam, gdzie chodzi o dobro bliźniego. A mama pełni tu przecież rolę przyzwoitki. Jest przesadna, jeśli chodzi o etykietę. Ale ja dopięłam swego. Oto lista. Widzi pan, ile na niej podpisów? Czyż nie jestem dzielna?

Hasso nawet nie spojrzał na listę, tylko w jej oczy, i wpisał znaczną sumę. Pomyślał co prawda, że Natasza mogła mu już wczoraj tę listę przedłożyć. Ale był szczęśliwy, że tego nie uczyniła. Jej wizyta była dla niego dowodem, że tęskniła za nim, tak jak on za nią.

Kiedy zwracał listę, ręka jego dotknęła dłoni Nataszy. To dotknięcie niczym prąd przeszyło jego ciało.

- Na pewno przeszkodziliśmy panu w poważnej pracy - rzekła pani von Kowalsky przepraszającym tonem.

- To dla mnie zaszczyt i przyjemność, że mogłem panie gościć. Proszę mi tylko wybaczyć, że przyjmuję panie w gabinecie.

Natasza rozejrzała się z pozornie dziecięcą ciekawością, a jednak nie umknęła jej uwagi nawet najmniejsza drobnostka. Najbardziej interesowało ją biurko.

- A więc w tym pokoju realizuje się te wszystkie śmiałe i genialne idee, których ośrodkiem, jak mi mówiono, jest pan? - zapytała Natasza zalotnie, spoglądając na Hassa wzrokiem pełnym zachwytu.

- Za dużo hałasu wokół tych drobnostek - odparł skromnie.

- Taki pan skromny, panie von Falkenried?

Hasso uważał, że jej dziecinna gorliwość jest urocza. Mimo że Natasza liczyła sobie dwadzieścia cztery lata, jeśli chciała, potrafiła sprawiać wrażenie osiemnastolatki.

Hasso wszystko w niej uważał za czarujące. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Jej piękna, tryskająca życiem twarz, szczególnie pięknie wyglądająca w eleganckim futrzanym kapelusiku, była z lekka zarumieniona. Hasso jak zahipnotyzowany spoglądał na pełne gracji ruchy jej szczupłych rąk. Jakże chętnie obsypałby je pocałunkami!

Natasza stanowczo musi zostać jego żoną, jeśli on ma odzyskać spokój! Postanowił w najbliższych dniach wziąć krótki urlop, by pojechać do Falkenried i zawiadomić rodziców o swojej decyzji, gdyż bez porozumienia z nimi nie chciał podejmować tego kroku.

Pani von Kowalsky spojrzała teraz porozumiewawczo na córkę.

- Cel naszej wizyty został osiągnięty, panie von Falkenried. Chodź, Nataszo, nie możemy dłużej zabierać panu czasu - rzekła z godnością.

Natasza od razu wstała. Podczas gdy Hasso żegnał się z matką, udało jej się zbliżyć do biurka i rzucić szybkie i badawcze spojrzenie na mały wystający z boku guziczek, który Hasso nacisnął, kiedy wchodziły do pokoju. Wzrok jej prześliznął się również po małym pęku kluczy. Było ich pięć na małym kółku.

Pani von Kowalsky opuściła teraz szybko pokój, Natasza zaś z wahaniem i westchnieniem podążyła za nią.

Hasso szybko ujął jej rękę i przycisnął do niej swe gorące usta. Jej mała dłoń wyraźnie odpowiedziała na ten uścisk.

Rozpromienionym, czułym wzrokiem podziękował jej za to.

Riemer stał gorliwie i służbiście przed drzwiami. Pani von Kowalsky już wsunęła mu napiwek do ręki. Życzył sobie i swemu panu częstych tego rodzaju odwiedzin. Natasza obdarzyła Riemera poza tym bardzo miłym uśmiechem.

- Chyba już nigdy nie spotka mnie odmowa, kiedy zapragnę tu wejść? - rzekła figlarnie do Riemera, który trzasnął obcasami.

Gdy panie odeszły, Hasso wrócił do gabinetu. Przez chwilę w bezruchu napawał się subtelną wonią perfum Nataszy, po czym szybko podszedł do okna.

Ukryty za zasłoną spoglądał na cichą wytworną ulicę. Przed drzwiami stało eleganckie auto pań, do którego właśnie wsiadały.

- Nataszo! Cudowna moja Nataszo! - szepnął i przymknął oczy, jak gdyby nie chciał widzieć nic więcej, skoro ona już zniknęła.

W pierwszych dniach grudnia Hasso wziął dwa dni urlopu, by udać się do Falkenried.

Poprzedniego dnia jeszcze raz odwiedził panie von Kowalsky. Podczas pożegnania Natasza spowodowała, że zostali na chwilę tylko we dwoje.

Sposobność ta ogromnie ucieszyła Hassa. Spoglądając gorącym, wymownym wzrokiem w jej oczy, rzekł cicho;

- Kiedy powrócę z Falkenried, zadam pani pytanie, od którego zależy całe moje szczęście.

- Życzę panu szczęśliwej podróży i spodziewam się, że wkrótce znów pana zobaczę.

Pełen radosnych nadziei i ufności Hasso udał się w podróż. Zawiadomił rodziców telefonicznie o swoim przybyciu. Jak się spodziewał, ojciec oczekiwał go na stacji.

Dziś Róża von Lossow stała obok jego matki w hallu, by go powitać. Rita była od października w Wiedniu. Przed świętami Bożego Narodzenia nie chciała za nic wracać do domu.

Róża z wielką radością przyjęła wiadomość o przybyciu Hassa. Uszczęśliwiało ją już samo to, że będzie mogła go zobaczyć.

Lecz miłość ma wyostrzony wzrok. Już podczas pierwszego powitania Róża spostrzegła, że oczy Hassa mają teraz inny wyraz niż dotąd. W całej jego istocie zaszła jakaś zmiana. Był bardziej ciepły i żywy, a na twarzy odbijało się szczęście, jakie panowało w jego duszy.

- Przyjeżdżasz tak niespodziewanie, Hasso, i na tak krótko. Czy stało się coś szczególnego? - zapytała matka.

- Zaraz wszystkiego się dowiesz, mamo. Już prosiłem papę o cierpliwość, aż będę mógł porozmawiać z wami obojgiem. Rita wciąż w Wiedniu, prawda?

- Tak, przyjęto ją tam ogromnie miło i wydaje się, że bardzo jest rozpieszczana.

- Rita to urocze stworzenie, muszę to stwierdzić nawet jako jej brat. - Potem zwrócił się w kilku żartobliwych słowach do Róży. Ona zaś zaraz odeszła pod pretekstem, że jest zajęta. Subtelna jak zawsze, spostrzegła, że Hasso chce porozmawiać z rodzicami bez świadków. Miała przy tym dziwne ciężkie uczucie, serce jej biło głucho i mocno, jak gdyby przeczuwało grożący cios. Zmęczona, jak po ciężkiej pracy, opadła na krzesło przy biurku. Leżał tam spis rzeczy, które należało kupić na prezenty świąteczne dla służby. Ciotka Helena powiedziała jej, że w najbliższych dniach wybiorą się obie na kilka dni do Berlina.

- Załatwimy zakupy świąteczne, Różo, a przy okazji trochę się w Berlinie rozerwiesz. Hasso nas wszędzie zaprowadzi.

Róża z góry cieszyła się na ten wyjazd niewymownie, bo spodziewała się, że spędzi trochę czasu z Hassem. Nie zależało jej na rozrywkach, najwyżej chciała pójść do teatru. Ale i to było na drugim planie.

A teraz tak nagle Hasso przybył do Falkenried. Ujrzała go wcześniej, niż się spodziewała. Ale odkąd się z nią przywitał, ogarnął ją niepokój, jak gdyby jego przyjazd oznaczał dla niej jakieś nieszczęście.

Westchnęła przygnębiona i spojrzała przez okno. - Wygląda tak, jakby obok niego szło szczęście - rzekła cicho w przestrzeń.

Instynkt miłości ukazywał jej niebezpieczeństwo zagrażające pokojowi jej duszy. I szaleńczy strach ścisnął jej serce. Nie mogła wyzwolić się ze wspomnienia jego lśniących szczęściem oczu. Co Hasso pragnął oznajmić rodzicom? Czemu przybył do Falkenried tylko na jeden dzień?

Czas do obiadu mijał tak powoli, jakby był z ołowiu. Aż wreszcie przyszła pora, by zejść na dół.

Róża podeszła do lustra, by poprawić toaletę. Wyglądała miło i dziewczęco w swej skromnej sukni. Nie była jednak zadowolona ze swego odbicia w lustrze. Miała niezbyt wysokie mniemanie o swym wyglądzie. Hasso spotykał na pewno w Berlinie dużo pięknych kobiet, wobec których skromna, niepozorna Róża von Lossow musiała wydawać się nijaka.

Hasso udał się z rodzicami do salonu.

Tam bez dłuższego wahania wyjaśnił im, co skłoniło go do tak niespodziewanego przybycia tutaj. Opisał im oczywiście w najpiękniejszych barwach swoją wybrankę, powiedział, że pokochał ją całą głębią swego serca i że zaraz po powrocie do Berlina chce poprosić o jej rękę.

Państwo von Falkenried słuchali go z mieszanymi uczuciami. Byli zadowoleni, że Hasso pragnie się ożenić. Ale fakt, że chce pojąć za żonę Rosjankę, wcale nie odpowiadał ich życzeniom.

Lecz Hasso wciąż podkreślał, że kocha Nataszę bezgranicznie i tylko ona może go uszczęśliwić. By zdobyć przychylność rodziców podkreślił, że Natasza jest bogatą dziewczyną, że jej matka posiada duże majątki ziemskie w Rosji. Rysował jej wizerunek w możliwie najkorzystniejszych barwach i raz jeszcze serdecznie prosił rodziców, by wskutek małostkowych wątpliwości nie utrudniali mu decyzji.

- Nie będę nigdy szczęśliwy bez Nataszy, moi drodzy, a przecież na pewno pragniecie szczęścia dla swojego syna.

Rzecz jasna, że szczęście syna było dla rodziców ważniejsze od ich wątpliwości. Wyglądało na to, że przeciwko Nataszy von Kowalsky nie przemawiało nic poza tym, że jest Rosjanką.

- Na pewno się wam spodoba, kiedy ją ujrzycie, i nie będzie wam przeszkadzało, że to cudzoziemka. Ona kocha Niemcy, mówi po niemiecku płynnie i czysto jak my. Proszę, udzielcie mi swej zgody, abym uniknął rozterki duchowej. Nie mogę wyrzec się Nataszy.

Musieli więc dać mu swoje przyzwolenie, choć uczynili to z ciężkim sercem.

Po tej rozmowie Hasso poszedł, by przebrać się do obiadu. Wszedł do jadalni wkrótce po Róży, która stała teraz przy kredensie i układała owoce na paterze.

Podszedł do niej z promienną twarzą i ujął jej rękę.

- Droga Różo, żebyś wiedziała, że zajmujesz w moim sercu miejsce siostry i że pod każdym względem uważam cię za członka rodziny, nie chcę przed tobą ukrywać, dlaczego przyjechałem do domu. Chciałem prosić rodziców o zgodę na moje zaręczyny z młodą damą, której miłości jestem pewien. Zaraz po powrocie do Berlina poproszę ją o rękę. Mam nadzieję, że będziesz się cieszyła moim szczęściem jak dobra, kochająca siostra.

Róża nie mogła pojąć, jak udało jej się znieść ten miażdżący cios z takim spokojem i opanowaniem. Musiała skupić wszystkie siły, by nie stracić panowania nad sobą i nie zdradzić swoich uczuć. Zbladła wprawdzie, nie mogła bowiem temu zaradzić mimo wielkiego opanowania.

Choć dotkliwie ugodzona w serce, zdołała się uśmiechnąć. Ale usta jej z trudem formowały słowa. To nie ona wydobyła z siebie życzenia szczęścia, to tylko automat pozbawiony duszy.

Wydawało jej się, jak gdyby umarła.

- Niech Pan Bóg obdarzy cię szczęściem - rzekła i uścisnęła mu dłoń.

Słowa jej dziwnie go wzruszyły. Wydawało się, że na życzeniach Róży zależy mu o wiele bardziej niż na życzeniach wszystkich innych ludzi. Sam nie wiedział, czego mu brakowało w jej słowach. Tę jej sztywność i brak serdeczności przyjął jako obojętność.

Patrzył na nią niezadowolony, kiedy stawiała owoce na stole, tak jakby nic nie zaszło. Tylko ona wiedziała, ile ją ten spokój kosztował.

- Wcale się nie cieszysz, Różo.

Skupiła wszystkie siły i podeszła do niego ponownie. Z uśmiechem, który go dziwnie wzruszył, podała mu rękę.

- Nie umiem tak otwarcie okazywać tego, co porusza moje serce. Ale możesz być pewien, Hasso, że z całego serca życzę ci szczęścia - rzekła cicho.

Teraz dopiero był naprawdę zadowolony.

- Jesteś dziwną istotą, Różo. Czasami można by pomyśleć, że jesteś zimna i obojętna.

Gdyby musiała powiedzieć jeszcze choć jedno słowo, wyrwałoby się ono jak krzyk z jej udręczonej duszy. Odetchnęła z ulgą, gdy weszli rodzice Hassa i odwrócili od niej jego uwagę.

Milcząc siedziała potem przy stole naprzeciwko Hassa, walcząc o siłę i opanowanie. Co prawda nigdy nie miała nadziei, że Hasso pewnego dnia odwzajemni jej miłość, i dość często sobie powtarzała, że nadejdzie dzień, kiedy ofiaruje on swoje serce innej kobiecie. Nie wyobrażała sobie jednak, że to ją tak straszliwie zaboli. Ach, jakże zazdrościła tej innej, jaka dzika zazdrość opanowała jej serce!

A przy tym musiała rozmawiać, musiała robić różne rzeczy, które robiła codziennie, zjadła nawet kilka kęsów, chociaż z trudem je przełykała. Rozmawiała i uśmiechała się jak zazwyczaj, ale to wszystko robiła jak automat, którego dusza była martwa.

I nie wolno jej się było bronić, nie wolno jej było wybuchnąć w całej nędzy swego serca, musiała się uśmiechać, mówić i odpowiadać.

Musiała patrzeć w promieniejące szczęściem oczy Hassa, musiała słuchać, jak z zachwytem opowiadał o dziewczynie, którą kochał, jak opisywał jej urodę, jej urok, na które patrzył oczami zakochanego. Ten zazwyczaj tak poważny, powściągliwy mężczyzna w swym szczęściu zmienił się nie do poznania.

Westchnęła z wielką ulgą, kiedy wstano od stołu. Pobiegła wtedy, jak mogła najszybciej, do swego pokoju. Tam padła na łóżko z powstrzymywanym jękiem. „Nie sądziłam, że to mnie tak zaboli” - myślała i patrzyła przed siebie zgasłym wzrokiem.

Ale nie mogła zbyt długo oddawać się rozpaczy, wzywały ją obowiązki. Wstała zmęczona i osłabiona i przycisnęła ręce do twarzy.

Boże, obdarz go szczęściem, mnie pozostanie cierpienie” - myślała z drżeniem.

A potem, opuszczając pokój, spojrzała w lustro. Przeraziła się widokiem swej bladej, zniszczonej twarzy. Nie, nie może się tak pokazać ludziom! Nikt nie powinien domyślić się stanu jej duszy! Musi się opanować, jej duma powinna jej w tym pomóc.

Natarła ręcznikiem blade policzki, aż się zarumieniły, i z trudem zdobyła się na uśmiech. Usiłowała się uspokoić i dodać sobie otuchy. Bo cóż się zmieniło? Straciła jedynie to, czego nie posiadała. A więc należy zacisnąć zęby i przetrwać.

Ale czy mogła nakazać swemu sercu, by go już nie kochało? Czy mogła wydrzeć tę miłość ze swego serca, bo on stał się własnością innej? Ach, nie, nie, po tysiąckroć nie! Nieważne, czy to grzech, czy nie, ona musi go kochać, jeszcze bardziej głęboko i boleśnie niż dotąd.

Nie miała nikogo, komu mogłaby powierzyć ciężki ból swej młodej duszy, nie miała kochającej matki, która łagodnie i kojąco pogłaskałaby jej obolałą głowę, by ją pocieszyć. Nie miała nikogo bliskiego. Więc i z tym musiała się sama uporać, jak ze wszystkim dotąd.

Szybko narzuciła na siebie płaszcz i wyszła z domu, musiała bowiem pójść do zarządcy, by z nim coś omówić, wykorzystała więc okazję, by zrobić to od razu.

Dom zarządcy położony był po drugiej strome parku, obok innych budynków gospodarskich. Kiedy szła przez podwórze, Fritz Colmar, syn zarządcy, stał w drzwiach stajni i chuchał w zmarznięte ręce.

Spojrzał ze śmiechem na Różę.

- Pieski ziąb proszę jaśnie panienki, myślę, że dziś w nocy spadnie śnieg. Będą białe święta. Muszę sprawdzić sanie. Czy będę mógł jutro przewieźć jaśnie panienkę na spacer saniami?

Róża spojrzała na jego tryskającą zdrowiem, młodzieńczą twarz. Wiedziała, że chłopak ją uwielbia i zawsze gotów jest sprawić jej jakąś przyjemność. Był kilka lat starszy od niej, ale jeszcze nie sprawiał wrażenia dojrzałego mężczyzny. Jego szczere oczy patrzyły na nią zawsze tak ciepło. Dziś przyniosło jej to podwójną ulgę.

- Niech najpierw spadnie śnieg, wtedy porozmawiamy o przejażdżce saniami. Przed świętami nie braknie okazji, będę musiała kilka razy pojechać do miasta.

- Ale wtedy wolno mi będzie powozić?

- Jeśli nie będzie miał pan nic ważniejszego do roboty.

- Ach, proszę jaśnie panienki, teraz w zimie nie ma pośpiechu z pracą.

- No dobrze, więc niech tak będzie. Ale teraz chciałabym pomówić z pana ojcem. Czy jest w domu?

- Tak, jest, proszę jaśnie panienki. Przy jej boku poszedł do domu.

Kiedy otworzył drzwi, wyskoczyły dwa jamniki, Max i Moritz, i opadły go jak szalone. Chwycił je za karki obiema rękami.

- Spokój, łobuzy! Czy tak się wita dostojnych gości? - Ledwie je puścił, psy pomknęły, głośno szczekając.

Róża weszła do domu. Fritz zaprosił ją do izby. Tam matka siedziała przy stoliku do szycia i łatała bieliznę.

- Gdzie jest ojciec, mamo? - zapytał Fritz, podsuwając Róży krzesło z uprzejmym ukłonem.

- W spichlerzu.

Zaraz też ukazał się zarządca Colmar i udał się z Różą do swego biura. Mieli dość długą rozmowę. Róża ujrzała znów Hassa dopiero podczas popołudniowej herbaty. Był w bawialni. Rodzice jeszcze nie zeszli.

Hasso stał przy oknie i z uśmiechem odwrócił się do Róży, kiedy weszła.

- Nareszcie cię widzę, Różo! Gdzie byłaś? - zapytał radośnie.

- Musiałam omówić różne sprawy z Colmarem. A przedtem robiłam listę zakupów na święta.

- Ach, prawda, mama mi mówiła, że tym razem pragnie w twoim towarzystwie robić zakupy, skoro Rita jest w Wiedniu. A ponieważ chce jak najszybciej poznać moją przyszłą narzeczoną, postanowiła, że już jutro pojedziecie ze mną do Berlina. Czy cieszysz się na ten wyjazd. Różo?

Róża głęboko odetchnęła, gdyż czuła ucisk w piersi.-O tak, bardzo się cieszę.

- Postaram się, by wasz pobyt potrwał kilka dni dłużej, niż planuje mama. Czas już, byś wreszcie zaznała trochę przyjemności.

- Mój świat to Falkenried - rzekła Róża po prostu.

Hasso dziwnie się czuł. Kiedy nie widział Róży, mało o niej myślał. Gdy jednak ją spotykał, kiedy patrzył w jej duże, spokojne oczy, które zdawały się niczego od świata nie żądać, wówczas zawsze miał ochotę sprawić jej jakąś przyjemność, wyświadczyć coś dobrego.

- Różo, dla mnie Falkenried to tylko maleńki ułamek świata, myślę o nim tak, jak dorosły człowiek myśli o swojej kolebce. Jest trochę wzruszony, ale za nic w świecie nie chciałby się znów w niej znaleźć. A dla ciebie Falkenried to świat? Jaka skromna mała Róża! Czy nadal masz poczucie, że musisz sobie zasłużyć na miejsce w rodzinie Falkenriedów?

- Wiesz, Hasso, tobie zawdzięczam, że twoi rodzice i Rita teraz tak bardzo starają się okazać mi miłość i dobroć.

- Ach, Różo, wcale się do tego nie przyczyniłem - bronił się Hasso.

- Owszem, wiem o tym i powinnam była ci podziękować. Ale wiem, że niechętnie przyjmujesz podziękowania. Teraz także nie będę o tym mówić, nie obawiaj się. Nie chciałam wtedy narzekać, że za mało mi okazujecie dobroci. Wprost przeciwnie, okazaliście mi tyle dobrodziejstwa. A teraz jeszcze więcej. Mój dług wdzięczności rośnie, nigdy nie zdołam go spłacić.

- Jesteś niepoprawna. Twoja duma to prawie wyniosłość. Aby tylko nie być nikomu nic dłużną! Właściwie powinienem się na ciebie gniewać.

- Ach, nie, nie powinieneś - wykrztusiła.

- Czy byłoby to takie straszne, gdybym się na ciebie rozgniewał?

- Tak, straszne.

- No to muszę tego zaniechać. Zresztą nie mógłbym się na ciebie gniewać. Naprawdę mamy podobne usposobienia, duma i wyniosłość to także moje cechy charakteru. Nie rób takiej nieszczęśliwej miny, dziś pragnę widzieć wokół siebie tylko szczęśliwych ludzi. Teraz ułożymy program rozrywek w Berlinie. W ciągu dnia nie będę miał dla was dużo czasu. Ostatnio zbyt mało pracowałem i teraz muszę wszystko nadrobić. Ale wieczory będziemy spędzać na rozrywkach.

Wziął Różę pod ramię i przechadza! się z nią po pokoju.

- O nie, Hasso! Co ty sobie wyobrażasz, przecież nie jesteśmy tu odcięci od świata! Zawsze w ciągu dnia znajduję wolną godzinkę, by poczytać dobrą książkę lub gazetę. Często też odwiedzają nas sąsiedzi. Każdy coś z siebie daje.

- Ale mimo to myślę, że kilka dni spędzonych w atmosferze wielkiego miasta dobrze ci zrobi. Co chciałabyś najchętniej zobaczyć w Berlinie?

- Powiem ci: lotnisko, gdzie wzbijasz się w powietrze. A gdyby to było możliwe, chciałabym przeżyć taki lot.

- Tak bardzo cię to interesuje?

- Ogromnie.

- Wobec tego zobaczę, co się da zrobić.

- Bardzo bym chciała, ale tylko wtedy, jeśli i ty polecisz. Jestem tchórzliwa i do nikogo innego nie miałabym zaufania.

- A do mnie masz?

- Całkowite.

- I nie bałabyś się wzlecieć ze mną w powietrze?

- Nic a nic.

- To mi się podoba, Różo. Kto wie, może kiedyś nadarzy się taka sposobność, wtedy pomyślę o tobie.

To było jej cudowne marzenie, wzbić się kiedyś w błękitne przestworza, sam na sam z nim, wysoko, między niebo a ziemię, oderwać się od wszelkiego ciężaru ziemskiego. Gdyby to on prowadził samolot, ani przez moment by się nie bała. Cóż by się mogło stać? Umrzeć razem z nim, wspólnie ponieść śmierć - wcale jej to nie przerażało.

- Byłoby to dla mnie wielkim świętem, gdybyś pewnego dnia spełnił to moje pragnienie. A gdyby się teraz w Berlinie udało i zawiózłbyś mnie na lotnisko, bardzo bym się cieszyła.

- Będę o tym pamiętał, Różo. To się da zrobić. Nazajutrz Hasso odjechał z obiema paniami.

Podczas podróży był w wesołym, pełnym oczekiwania nastroju. Trochę się droczył z Różą, bo była taka blada.

- Wiem, że masz reisefieber, Różo - rzekł ze śmiechem.

Pozostawiła go w tym przeświadczeniu. Jakżeby miała mu wytłumaczyć swój mizerny wygląd? Całą noc nie mogła zasnąć i dopiero nad ranem trochę się zdrzemnęła.

Oczywiście przykro jej było słuchać, jak Hasso wciąż zachwyca się Nataszą. Cały był wypełniony tęsknotą do ukochanej. Głos jego brzmiał tak łagodnie i czule, kiedy o niej mówił. Ach, jakże zazdrościła tej młodej Rosjance jego miłości! Czy też zobaczy ją w Berlinie? Pragnęła tego, a zarazem się obawiała. Kiedy Hasso znów zaczął mówić o Nataszy najmilszym głosem, Róża miała wrażenie, że dłużej tego nie zniesie. Spojrzała mu w twarz.

I właśnie w tej chwili on spojrzał na nią. Ten bezradny, cierpiący wzrok ugodził go dziwnie w samo serce. Choć Róża przerażona od razu spuściła oczy, umilkł i nie mówił już nic więcej o Nataszy, sam nie wiedząc dlaczego. Ponieważ darzył Różę braterskim uczuciem, sądził, że i ona kocha go jak brata. Wydała mu się godna współczucia, bo była pozbawiona radości życia. Dla niej, biednej dziewczyny bez majątku, niełatwo będzie o słoneczną, szczęśliwą miłość.

Biedna Róża, biedna mała Róża - myślał ze współczuciem. I postanowił, że w Berlinie postara się o jak najwięcej rozrywek, by ją rozweselić. Może zaopiekuje się nią także Natasza?

Natasza! Jego myśli znów powędrowały do ukochanej, toteż zapomniał o wszystkim innym.

Ale był dla Róży dobry i delikatny, tak uważny i rycerski, że musiała się mocno trzymać, by się nie rozpłakać. Wypełniała ją wdzięczność za każde dobre słowo, a jednak wolałaby, by nie okazywał jej takiej dobroci, bo to tylko wzmagało jej cierpienia. Gdyby w ogóle nie zwracał na nią uwagi, byłoby jej łatwiej się opanować.

W Berlinie Hasso odwiózł matkę i Różę do hotelu.

Przed południem chciał od razu pójść do Nataszy i oficjalnie poprosić o jej rękę. Miał nadzieję, że będzie mógł zapoznać matkę ze swoją narzeczoną. Jak i gdzie się to spotkanie odbędzie, okaże się po rozmowie z Nataszą.

Była zaledwie dziewiąta wieczorem, kiedy Hasso opuścił hotel. Za wcześnie, by położyć się spać. Ale był niespokojny i nie mógłby skupić się przy pracy tego wieczoru. Toteż kazał się szoferowi zawieźć do przyjaciela Hansa von Axemberga. Hasso wiedział, że Hans wrócił już z urlopu, i pragnął spędzić z nim wieczór.

Hans von Axembeig właśnie miał wyjść. Kiedy Hasso wszedł, roześmiał się zadowolony.

- Nie przyszła góra do Mahometa, to Mahomet przyszedł do góry. Witaj, stary! Wygląda na to, że się za mną stęskniłeś. Kiedy byłem u ciebie ostatnim razem, wyprosiłeś mnie za drzwi, a dziś sam w moje wchodzisz - rzekł.

- Wielkie wydarzenia mnie tu sprowadzają. Przybywam prosto z Falkenried - odparł Hasso.

- Z Falkenried? Znów byłeś w domu?

- Dopiero wczoraj wyjechałem, a dziś już jestem z powrotem.

- Cóż to ważnego musiałeś załatwić w domu? Mówisz o wielkich wydarzeniach?

- Owszem, tak, ale opowiem ci to przy butelce wina. Jeszcze nie jadłem kolacji.

- Ja także nie. A więc zjedzmy razem, właśnie w tym celu chciałem teraz wyjść.

- Świetnie, chodźmy więc! Zatrzymałem kierowcę, zawiezie nas. Pojechali do wytwornej restauracji.

Wkrótce obaj siedzieli w przytulnym kąciku i kiedy zamówili posiłek, Axemberg rzekł, nalewając wino:

- No, stary, mów, o co chodzi, jeśli nie chcesz, bym umarł z ciekawości.

- Za tych, których kochamy - rzekł Hasso, trącając się z Hansem.

- To wielce obiecujący początek: Hasso, wróg kobiet, wznosi toast za tych, których kochamy. A więc jestem przygotowany na wszystko. No, mów dalej.

- Mój drogi Hansie, musisz się dowiedzieć jako pierwszy o wszystkim. Byłem w domu, by zawiadomić rodziców, że jutro poproszę o rękę Nataszę von Kowalsky.

Axemberg drgnął zaskoczony.

- Hasso, czy mówisz serio?

- Z takich spraw się nie żartuje - odparł Hasso poważnie.

- A więc to poważna sprawa? I w tak krótkim czasie? Owszem, spostrzegłem, że się do niej zapaliłeś, ale że... Nie... to nie przyszłoby mi do głowy.

Axemberg spojrzał na Hassa z ukrytym niepokojem. Już za pierwszym razem poczuł niechęć do pięknej Rosjanki, kiedy ujrzał ją u pułkownika von Steinberga. Jeszcze bardziej niesympatyczna była jej matka. Instynktownie wyczuł w sposobie bycia obu pań coś fałszywego i pragnąłby ostrzec Hassa i powstrzymać go przed zbytnim pośpiechem. Ale co miał mu powiedzieć, jeśli nawet wobec samego siebie nie umiał wytłumaczyć owej antypatii do obu pań.

- Coś niezwykłego? Nie, nie, mój drogi Hasso. Panna von Kowalsky jest niewątpliwie bardzo piękną i czarującą panną i mogę to zrozumieć. Ale że właśnie ty... Nie, muszę się najpierw oswoić z tą myślą.

Mój drogi przyjacielu, po prostu nie mogę zrozumieć, że tak szybko podjąłeś decyzję.

- Bardzo dziwnie reagujesz na tę wiadomość, Hans.

- Nie mogę po prostu sobie wyobrazić, że chcesz ożenić się z Rosjanką - wyjąkał Hans.

- I ty także wysnuwasz takie śmieszne zastrzeżenia jak moi rodzice? Hans, zachowujesz się tak, jak gdybym pragnął się ożenić z jakąś dzikuską. Co to przeszkadza, że jest Rosjanką, skoro ją kocham i w niej widzę swoje szczęście? Czyż Natasza von Kowalsky nie jest najbardziej godną uwielbienia istotą, jaką można sobie wyobrazić?

Axemberg nie chciał urazić przyjaciela. Jeśli Hasso postanowił się ożenić z piękną Rosjanką, to na pewno nikt i nic go od tego nie odwiedzie. A ostatecznie nie było ważne, czy ona jemu się podoba.

- Wiesz, drogi Hasso, że dla mnie istnieje tylko jedna godna uwielbienia kobieta. Dla wszystkich innych nie odczuwam nic więcej poza łagodną tolerancją. A jeśli teraz gadałem głupstwa, to nie bierz mi tego za złe. Jeśli masz zamiar zaręczyć się z tą młodą damą, to zapewne czynisz to po głębokim zastanowieniu, a mnie nie pozostaje nic innego jak życzyć ci z całego serca szczęścia. Czy twoi rodzice wyrazili zgodę?

- Bogu dzięki tak, choć na początku także mieli zastrzeżenie natury narodowościowej. Matka przyjechała ze mną do Berlina. Miała tu do załatwienia sprawunki świąteczne, poza tym ogromnie chce poznać Nataszę. Właśnie zawiozłem panie do hotelu.

- Panie? Twoja siostra także przyjechała?

- Nie, Rita przebywa w Wiedniu u Hoheneggów. Wiesz przecież, że w Falkenried mieszka nasza młoda krewna, Róża von Lossow. Tym razem ona towarzyszy mojej matce. Myślę, że panie zabawią w Berlinie tydzień, a Róża, która spokojnie i w odosobnieniu żyje w Falkenried, powinna się trochę rozerwać. Liczę przy tym na twoją pomoc, Hans.

Axemberg skinął głową.

- Zrobi się, Hasso. Ułożę program rozrywek, a wiesz, że to potrafię.

- Jutro do ciebie zatelefonuję. W każdym razie będziesz wolny, prawda?

- Oczywiście, nie mam żadnych planów, tylko jedną wizytę przed południem u Steinbergów. Muszę się zameldować u surowej damy mego serca. Właściwie miałbym wszelkie powody, aby cieszyć się z twoich zaręczyn. Wreszcie Rola przestanie się tobą zachwycać.

- No więc ciesz się z tego!

- Nie, stary, nie mogę, smutno mi się robi, kiedy pomyślę, że w przyszłości nie będę mógł już tak jak dotąd szturmować twojej kawalerskiej budy. Oczywiście wkrótce się ożenisz, prawda?

- Mam nadzieję, że niedługo, jeśli Natasza wyrazi zgodę. Ale między nami, stary druhu, pozostanie tak jak dotąd.

- Ach, wiesz, Hasso, kiedy przyjaciel się żeni, niewiele pozostaje dla jego kompana. Zdrowie, stary, za tych, których kochamy!

Była już północ, kiedy się rozstali.

Axemberg ujął mocno i serdecznie dłoń Hassa.

- A więc jeszcze raz życzę ci dużo szczęścia, przyjacielu. Bóg jeden wie, że zasłużyłeś sobie na nie, choć robi mi się trochę nieswojo, kiedy pomyślę o twoich zaręczynach. Dobranoc, stary, i pomyślności!

- Dobranoc, Hasso, do widzenia do jutra.

Nazajutrz przed południem Hasso w porze wizyt zajechał przed pensjonat majorowej Kiessling.

Poprosił, by zaanonsowano go paniom, i został natychmiast wprowadzony do znanego mu dobrze salonu.

Kiedy wszedł, w przeciwległych drzwiach ukazała się Natasza von Kowalsky. Przez chwilę zatrzymała się koło portiery, niczym opanowana tajemnym wzruszeniem, i przyłożyła rękę do serca, jakby musiała poskromić jego głośne bicie.

Hasso pośpieszył jej na spotkanie z promieniejącą szczęściem twarzą i nie panując nad swym wzruszeniem, chwycił jej dłoń i przycisnął do serca i oczu, zanim ją podniósł do ust.

- Nataszo! Nataszo! Byłem w Falkenried, by zawiadomić rodziców, że zamierzam panią prosić o rękę. Pani wie od dawna, że ją kocham, prawda, Nataszo? Musi pani wiedzieć! Prawda, słodka, droga Nataszo, że da mi pani tę małą kochaną rączkę na całe życie i uczyni mnie najszczęśliwszym wśród śmiertelników?

- Ależ pan jest gwałtowny, panie von Falkenried, to wszystko poszło tak szybko, o wiele za szybko, chociaż, mówiąc szczerze, czułam, że pan mnie kocha tak, jak pragnę być kochana. I ja także, przyznaję, jestem panu przychylna. Ale właściwie nie mam ochoty wychodzić za mąż. Nie, naprawdę nie! My, kobiety, tyle tracimy, wychodząc za mąż i...

Jej mowa wydała mu się urocza i zachwycająca. Zaczął całować jej ręce.

- Proszę pozbyć się wszelkich skrupułów. No, proszę mnie uszczęśliwić! Będę panią ubóstwiać, nosić na rękach...

- Ach, proszę mnie nie dręczyć! Czy muszę się od razu decydować, panie von Falkenried? Znamy się tak krótko. Dotąd było tak cudownie. Tak dobrze się rozumieliśmy.

- Będzie jeszcze cudowniej, Nataszo.

- Nie, nie, nie poddam się tak bez walki, proszę pozostawić mi jakiś czas do namysłu.

Hasso pochylił się nad nią i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Nataszo... - błagał czule. Szybko zakryła mu oczy dłonią.

- Niech pan tak na mnie nie patrzy, bo tracę spokój...

Hasso oszalał z zachwytu i znów zaczął obsypywać jej ręce gorącymi pocałunkami.

- Nie wolno pani tak okrutnie mnie dręczyć, Nataszo. Jak kotka Natasza wtuliła się w fotel.

- Nie jestem okrutna, to pan jest okrutny. Nie mogę się jeszcze w tej chwili zdecydować. Najpierw muszę też wiedzieć, czy będę dla pańskich rodziców pożądaną synową, a przede wszystkim moja mama, ach moja biedna mama!

Był to umówiony znak Nataszy i jej domniemanej matki. Toteż pani von Kowalsky zaraz weszła do pokoju.

Hasso podszedł do starszej pani i grzecznie się przywitał. Kiedy całował jej dłoń, kobieta ponad jego głową spojrzała badawczo na Nataszę. Ta ukradkiem dała jej znak. Hasso zwrócił się teraz bez wahania do pani von Kowalsky ze swoją prośbą.

- Mój Boże, panie von Falkenried, nie miałam pojęcia o pańskich zamiarach! Chce mi pan zabrać córkę, jedyne, co mi zostało? Nataszo, mogłabyś opuścić swoją biedną matkę?

Natasza uczyniła bezradny gest.

- Pan von Falkenried prosi tak gorąco, mamo, a ja... jeszcze się nie zdecydowałam. Ale, ach, mamo!

Rzuciła się w ramiona matki i coś jej szeptała, podczas gdy niby zawstydzona zerkała w stronę Hassa. Nie miał pojęcia, że Natasza dawała matce tylko nową instrukcję.

Pani von Kowalsky głęboko westchnęła, jakby ogromnie zasmucona.

- O Boże, nie wygląda to dla mnie zbyt pomyślnie. Co prawda nie wpadłoby mi do głowy, że moja Natasza tak szybko odda panu swoje serce. Ale co na to pańska rodzina, panie von Falkenried?

- Będą bardzo radzi powitać pani córkę jako synową. Moja matka nie może się już doczekać, aby panie poznać. Przyjechała razem ze mną do Berlina i czeka na wiadomość, kiedy będzie mogła panie spotkać.

Znowu Natasza za plecami Hassa dała matce szybki znak ręką. Spojrzała na Hassa, który błagalnym wzrokiem zwrócił się do niej.

- Wcale nie wiem, czy spodobam się pańskiej matce, panie von Falkenried. Ale chyba zanim powiem panu „tak”, wolno mi będzie pańską matkę poznać?

Czekanie było dla Hassa męką. Natasza ze swym dziewczęcym niepokojem wydała mu się jeszcze bardziej urocza i powabna niż kiedykolwiek. Wcale się nie obawiał, że jego propozycja małżeńska zostanie odrzucona.

- Jeśli łaskawe panie pozwolą, przyjadę z matką dziś po południu.

- Oczywiście, panie von Falkenried. Będziemy w domu tylko dla państwa. Ale niech to nie będzie jedynie krótka, formalna wizyta. Musimy się przecież poznać trochę bliżej, prawda? - odparła pani von Kowalsky.

- Dziękuję łaskawej pani, wraz z matką skorzystamy z pani uprzejmego zaproszenia.

Natasza objęła matkę czule i szepnęła jej:

- Odejdź!

Wtedy pani von Kowalsky wyrwała się jakby opanowana bólem z jej uścisku.

- Będę się musiała dopiero nauczyć znosić samotność. Ale twoje szczęście jest mi droższe, moje dziecko. Muszę się z tym pogodzić, choć ze złamanym sercem.

Niby ogarnięta głębokim wzruszeniem przycisnęła chusteczkę do oczu i łkając wyszła pośpiesznie z pokoju, jak gdyby nie mogła powstrzymać łez.

- Biedna mama, ach, wiedziałam, że tak będzie, panie von Falkenried. Przecież ona ma tylko mnie na świecie. Gdyby nie mama, przyznam się panu, od razu powiedziałabym „tak”. Mama musi się dopiero uspokoić. Jakież to ciężkie!

- Dzięki serdeczne, Nataszo, że pani przynajmniej tym mnie pocieszyła.

- Ach, wiem, że pan się na mnie gniewa. Kto wie, czy pan w ogóle wróci.

- Słodka, cudowna Nataszo! Jak pani może w to wątpić. Będę liczył minuty, póki pani znów nie zobaczę po południu. Rozumiem, że nie chciała pani martwić mamy.

- Naprawdę nie gniewa się pan na mnie? Na pewno pan przyjdzie?

- Gdybyż pani mogła zajrzeć do mego serca, Nataszo, nie pytałaby pani o to.

Natasza pogłaskała czule i jak dziecko nieśmiało jego rękę.

- Będę się bardzo niepokoiła, póki pan nie przyjdzie. Wciąż będę myślała: on nie wróci, on się na mnie gniewa.

- Nataszo, nie wolno pani tak myśleć.

Odchyliła się tak, że głowa jej niemal spoczywała na jego ramieniu, które dotykało jej fotela. I spoglądając na niego gorącym, błagalnym wzrokiem, poprosiła w sposób dziecinnie natarczywy, który był mu już znany:

- Proszę przynajmniej dać mi jakiś zastaw, bym była pewna, że pan przyjdzie, jakiś przedmiot, który jest panu bardzo potrzebny, aby pan musiał po niego przyjść.

- Słodka dziecinko, nie potrzeba żadnego zastawu.

- A jeśli to mnie uspokoi? Czy muszę tak długo o to prosić?

- Nie, nie musi pani, Nataszo, choć to dla mnie takie cudowne, że pani mnie o coś prosi. Ale co mam pani dać? Może mam wyrwać serce z piersi?

- O nie, serce niech pan zachowa, bo chcę w nim zamieszkać i mieć w nim ciepły kącik. Zadowolę się mniej kosztownym przedmiotem. Czymś, co jeszcze dziś będzie panu potrzebne, pańskim pugilaresem albo kluczami, czymś takim.

Hasso nie był zdolny spokojnie zastanowić się nad jej żądaniem. Ukradkiem dotknął ustami jej pachnących włosów. Oszołomiony wyjął swoje klucze i podał jej.

Bystrym badawczym wzrokiem Natasza poznała mały pęk kluczy, który widziała na jego biurku.

- Tak, teraz wiem, że pan wróci, i będę spokojna. Bardzo panu te klucze potrzebne, prawda? - zapytała z poważną gorliwością.

- Owszem, są mi potrzebne, ale jeszcze bardziej potrzebny mi jest pani widok, Nataszo.

Był wniebowzięty, że tak jej zależało na jego powrocie. Nie było takiej rzeczy, której by dla niej nie zrobił, aby tylko spełnić jej życzenie, nawet gdyby to życzenie uważał za niemądre.

Klucze, których tak troskliwie pilnował, wydały mu się w jej rękach tak bezpieczne jak w jego własnych. A po południu je sobie odbierze. Nie mógł już jasno myśleć. Namiętność i ta czarująca istota kazały mu o wszystkim zapomnieć.

- Teraz muszę jednak pana odprawić, panie von Falkenried.

- Spodziewałem się, że opuszczę ten pokój jako pani narzeczony, Nataszo, jak długo muszę jeszcze czekać na pani decyzję?

Wskazała figlarnie na drzwi.

- To zależy od mamy, będę się bardzo starała ją przekonać. Kto wie, może, powiadam: może, otrzyma pan moją odpowiedź jeszcze dziś?

- Proszę mi powiedzieć jeszcze jakieś miłe słowo pociechy, Nataszo.

Spojrzała na niego z wahaniem. Potem rzekła cicho jak tchnienie:

- Do widzenia, Hasso, kochany Hasso!

I zanim mógł to pojąć, już zniknęła za drzwiami.

Stał przez chwilę jak oszołomiony, spoglądając na drzwi. Potem powoli, z niespokojnym westchnieniem wyszedł. Ale już nie miał żadnych wątpliwości, że Natasza go kocha.

Ciekawe, co by pomyślał, gdyby zobaczył, jak po jego odejściu Natasza weszła do matki.

Pani von Kowalsky bynajmniej nie zalewała się łzami, lecz w pokoju obok leżała wygodnie na kanapie paląc papierosa.

- No i co?

Natasza wyjęła zdobyty pęk kluczy zza dekoltu i podała jej koniuszkami palców.

- Świetnie! Ale główne zadanie dopiero przed tobą. Natasza machnęła ręką i również zapaliła papierosa.

- Mylisz się Olgo, właśnie to tutaj było dla mnie najważniejszą robotą. Niełatwo przyszło mi grać tę komedię, patrząc przy tym w szczere oczy tego człowieka. To, co mam uczynić teraz, nie jest już wcale takie trudne.

- Nie lekceważ tego.

- Potrzeba mi tylko pół godziny przy jego biurku. Twoją rzeczą, Olgo, jest, aby go tu tyle czasu przytrzymać.

- Możesz na mnie liczyć, przecież wiesz.

- A teraz do dzieła. Musimy zapakować walizki. Zaraz zacznę, ty pójdziesz tymczasem do pani majorowej Kiessling i się z nią rozliczysz. Powiesz jej tak, jak omówiłyśmy.

- Powiem jej, że poranną pocztą otrzymałyśmy nader ważne wiadomości, które zmuszają nas do natychmiastowego powrotu na nasze dobra.

- Tak. Zapłać jeszcze za następny miesiąc i powiedz, że wrócimy. Tak będzie bezpieczniej.

- Jak tylko się spakujemy, trzeba posłać bagaż na dworzec. Zatrzymamy tylko bagaż pod. Auto zwrócę dziś po południu. Czy coś jeszcze jest do omówienia?

- Nie, wszystko jest załatwione.

Podczas gdy starsza pani poszła do majorowej Kiessling, Natasza zdjęła swoją uwodzicielską toaletę i zaczęła się pakować.

Pani majorowa była bardzo zmartwiona wiadomością, że panie, jej najlepsze lokatorki, tak nagle muszą wyjechać. Kiedy jednak usłyszała, że jadą tylko na krótko, a po powrocie pozostaną u niej jeszcze dłuższy czas, odetchnęła z ulgą.

Pod koniec rozmowy pani von Kowalsky rzekła:

- I jeszcze coś, droga pani majorowe Nie chcemy, żeby za dużo mówiono o naszym wyjeździe, nie chciałyśmy przyjmować ani składać wizyt pożegnalnych. Gdyby podczas naszej nieobecności ktoś o nas pytał albo chciał złożyć wizytę, proszę powiedzieć, że wyjechałyśmy tylko na kilka dni.

- Załatwione, szanowna pani generałowo, wszystko będzie tak, jak pani sobie życzy. Będą panie zadowolone.

- Dziękuję pani. Za osiem, dziesięć dni może już będziemy z powrotem. Sądzę, że pozostaniemy u pani przez całą zimę.

- Ach, będzie mi bardzo miło, jeśli zostaną panie u mnie jak najdłużej. Nie co dzień miewa się tak sympatycznych lokatorów.

- My również jesteśmy zadowolone, pani majorowo.

Gdy majorowa odprowadziła panią von Kowalsky do drzwi zapytała:

- Czy mam przysłać paniom pokojówkę, by pomogła w pakowaniu?

Pani von Kowalsky odmówiła z uśmiechem.

- To zbyteczne, wiem przecież, że dziewczyna ma przed południem dużo roboty. Gdyby mi była potrzebna, zadzwonię na nią. Ale proszę, aby służący był gotów, bo trzeba zawieźć nasze walizki na dworzec. I jeszcze jedno chciałam pani powiedzieć: dziś po południu oczekujemy gości na herbacie, przyjdzie pan von Falkenried z matką. Proszę zadbać o to, by podano herbatę we właściwy sposób, jak zresztą zawsze. Od razu z góry zapłacę, bo potem w pośpiechu łatwo o tym zapomnieć.

- Nic by się nie stało, mogłoby to poczekać do powrotu pań.

- Nie, nie, nie lubię tego.

Pani von Kowalsky zapłaciła i zaraz wróciła do Nataszy, która już się pakowała.

Umyślnie pozostawiły kilka bezwartościowych przedmiotów, by stworzyć pozór, że mają zamiar wrócić. Zachowały się bardzo przezornie.

Kiedy Hasso opuścił Nataszę, od razu udał się do hotelu do matki i Róży. Oznajmił matce, że Natasza przyjęła jego oświadczyny przychylnie, ale ze względu na swoją matkę, a także chcąc najpierw poznać jego matkę, powstrzymała się chwilowo od wyrażenia zgody. Potem Hasso przekazał matce zaproszenie na herbatę.

- Pani von Kowalsky nie chce, aby była to formalna wizyta, mamo, spodziewa się, że pozostaniemy dłużej. Będziesz więc miała sposobność poznać nieco bliżej Nataszę - rzekł.

Pani von Falkenried była mile zaskoczona tymi „delikatnymi względami”. Była też rada, że Natasza pragnęła najpierw ją poznać, zanim przyjmie oświadczyny Hassa.

O drugiej matka z synem i Różą zjedli obiad w restauracji hotelowej. Hasso nie zwrócił uwagi, że Róża znów była blada i milcząca. Myślami był przy Nataszy.

Po obiedzie Hasso i obie panie pojechali do jego mieszkania, które matka chciała obejrzeć. Kiedy przyszli, otworzył im Riemer. Miał duży fartuch na mundurze.

- Riemer myje okna i drzwi. Musicie wybaczyć, że przyjmuje was w fartuchu.

Róża weszła do tego przytulnie urządzonego kawalerskiego mieszkania z dziwnym uczuciem. Serce jej było przepełnione bólem. Wciąż musiała zbierać siły, aby panować nad sobą.

- Teraz, proszę, rozgośćcie się i nie rozglądajcie zbyt krytycznie. Mam nadzieję, że wytrzymamy ten egzamin, co, Riemer?

Riemer stał wyprostowany.

- Mam nadzieję, że pan porucznik wstawi się za mną. Wszystko prócz okien i drzwi jest czyste i w porządku.

- No dobrze, Riemer. Pokaż, że umiesz się znaleźć. Do owoców podaj małe talerzyki i nożyki, mamy coś takiego?

- Wedle rozkazu, panie poruczniku, mamy trzy sztuki.

- To wystarczy. I kieliszki, Riemer. Tym raczej możemy służyć, przynieś najlepszy komplet.

Riemer się zaśmiał.

- Mamy tylko jeden, panie poruczniku, ale za to cały tuzin.

- Riemer, teraz straciłem przez ciebie dobrą opinię. No więc przynieś owoce, wino i kieliszki. Widzisz, Różo - zwrócił się do kuzynki - moje gospodarstwo nie funkcjonuje tak dobrze jak Falkenried.

- Nie można tego wymagać od kawalerskiego gospodarstwa. Riemer przyniósł to, co mu polecono. Ale przedtem zdjął fartuch i doprowadził się do porządku. Teraz usługiwał z wielką godnością. Wiedział, jak należy zachować się przy paniach.

Przez godzinkę Hasso miło gawędził z obiema paniami. Potem nadeszła pora, by wyruszyć z wizytą.

- Ale co będzie robić Róża, kiedy my pójdziemy z wizytą, mamo? - zapytał.

- Słusznie, Różo, co zamierzasz robić?

Róża co prawda powzięła decyzję, że będzie towarzyszyła matce i synowi, ale niezaproszona nie mogła pójść. W głębi duszy zaś była z tego zadowolona. Wciąż jeszcze nie ufała swym siłom, wiedziała, że nie zdoła stanąć naprzeciw Nataszy, nie zdradzając swych uczuć.

- Mogłabym tymczasem załatwić kilka sprawunków, ciociu.

- Nie, tego bym nie chciała, Różo. Nie możesz sama wyjść, jeszcze się tutaj nie rozeznajesz. Ale jak tu jechaliśmy, widziałam o parę domów dalej sklep ze słodyczami firmy, w której zawsze robimy zakupy. Mogłabyś tam pójść i spędzić jakieś pół godziny.

- A przez resztę czasu możesz się rozgościć u mnie, Różo. Riemer zrobi ci herbaty, a jeśli się będziesz nudziła, znajdziesz w moim gabinecie książki i gazety. Potem po ciebie przyjedziemy. Odpowiada ci to?

- Oczywiście, Hasso. Teraz pójdę do tego sklepu. Widziałam go, kiedy przejeżdżaliśmy. Więc tymczasem do widzenia. Czekam tu na was.

Podała rękę Hassowi i pani von Falkenried i poszła.

Hasso z matką wyszli za nią, nakazując Riemerowi, by po powrocie Róży poprosił ją do bawialni i tam podał herbatę i ciasteczka. Przed domem czekało już auto, które Hasso przedtem zamówił. Kilka domów dalej widział, jak Róża wchodziła do sklepu ze słodyczami. Uspokojony wsiadł za matką do wozu.

W czasie kiedy pani von Falkenried i Róża były u Hassa, Natasza zamówiła swoje auto. Opuściła pensjonat, otulona w długi, ciemny flauszowy płaszcz skromnego, prostego kroju. Na głowie miała mały filcowy kapelusik, a gęsta czarna woalka zasłaniała jej twarz.

Kiedy wsiadła do auta, kazała szoferowi zawieźć się do cukierni, którą już kilkakrotnie odwiedzała.

Cukiernia ta była położona prawie naprzeciwko mieszkania Hassa.

Gdy przed cukiernią wysiadła z auta, poleciła szoferowi, aby czekał na nią na następnym rogu, nie pod cukiernią.

Nie zwróciło to jego uwagi, ponieważ powtarzało się już kilkakrotnie. Pomyślał tylko, że piękna rosyjska panienka miewa od czasu do czasu tajemne rendez-vous w małej, położonej na uboczu cukierni.

Powoli, zgodnie z rozkazem, podjechał do następnego rogu, podczas gdy Natasza weszła do cukierni i zajęła stolik przy oknie. Zaciągnęła zasłonę tak, że mogła wyglądać na ulicę, sama nie będąc z zewnątrz widziana.

Zanim usiadła, obrzuciła wzrokiem otoczenie. Goście, przeważnie panie, nie wzbudzili jej zainteresowania. Siedziała tyłem do sali i bez przerwy spoglądała przez wąską szparę na ulicę. Widać było stamtąd wejście do domu Hassa, stwierdziła to już podczas kilkakrotnych bytności w cukierni.

Ledwie zajęła miejsce, gdy na ulicy rozbłysła lampa łukowa; teraz Natasza mogła dokładnie obserwować wejście. Od czasu do czasu zerkała na zegarek.

Nie musiała długo czekać, w mieszkaniu Hassa wyłączono światło. Oszczędny Riemer zgasił je, jak tylko jego pan z matką wyszli. Jednocześnie Natasza ujrzała, jak Róża opuściła dom, ale ponieważ nic nie wiedziała o jej istnieniu, pomyślała sobie, że to pewnie jakaś lokatorka z tego domu, więc dalej się nią nie interesowała.

Ale teraz pochyliła się do przodu. Przed dom zajechało auto i zaraz Hasso, trzymając matkę pod rękę, wsiadł do samochodu. Ostrym, badawczym wzrokiem, który zniekształcał jej piękną twarz, Natasza dokładnie ich obserwowała. Widziała, jak matka i syn odjechali.

Teraz piękna Rosjanka się wyprostowała. Oblicze jej przybrało twardy, zdecydowany wyraz, który sprawił, że wyglądała o wiele starzej. Jej delikatne nozdrza drgały, oczy spoglądały ostro, usta mocno się zwęziły. Wstała, rzuciła kelnerowi monetę i wzięła dużą srebrną torebkę leżącą na stoliku.

Znów spuściła woalkę i dotknęła dużej kieszeni płaszcza, by sprawdzić, że jest tam małe pudełeczko i cienka rolka papieru.

Pośpiesznie opuściła cukiernię, przeszła wzdłuż kamienic, a potem przecięła jezdnię i skierowała się do mieszkania Hassa.

Zadzwoniła do portiera. Jakby pod działaniem niewidzialnej ręki drzwi się otworzyły i Natasza weszła bez wahania. Na klatce schodowej, zanim podeszła do drzwi mieszkania Hassa, odrzuciła woalkę. Na chwilę się zatrzymała i nabrała tchu. Potem krótkim, zdecydowanym ruchem zadzwoniła.

Teraz na jej obliczu jaśniał znów słodki, łagodny uśmiech i Riemer rozpromienił się na widok pięknej Rosjanki.

- Chciałabym się widzieć z panem von Falkenriedem i jego matką - rzekła Natasza miłym głosem i minąwszy Riemera weszła do przedpokoju. Riemer owiązany był fartuchem, obok stała drabina i wiadro. Właśnie zamierzał myć drzwi w korytarzu.

- Łaskawa pani wybaczy, ale państwo właśnie odjechali pięć minut temu.

Natasza zrobiła smutną, rozczarowaną minę.

- Ach, jaka szkoda, jednak się spóźniłam. Więc się rozminęliśmy. Nie wie pan, dokąd państwo się udali?

- Nie, proszę panienki, ale sądzę, że państwo pojechali z wizytą. Natasza stała jakby niezdecydowana.

- Mieliśmy się spotkać i spodziewałam się, że ich jeszcze tu zastanę. Ale teraz na pewno się z nimi rozminę. Nie pozostaje mi nic innego jak zaczekać tutaj na ich powrót. Jeśli państwo mnie nie spotkają, na pewno wrócą. Więc proszę zaprowadzić mnie do gabinetu pana porucznika. Pan wie przecież, że mam tu stały wolny wstęp.

Te żartobliwe słowa Natasza poparła czarującym, pełnym życzliwości uśmiechem i dość dużym metalowym uściskiem dłoni. Nie zważając więcej na Riemera podeszła do drzwi gabinetu. On jednak wcale nie miał zamiaru bronić jej tam wstępu. Zadowolony wsunął napiwek do kieszeni, pośpiesznie otworzył przed Nataszą drzwi i zapalił światło w gabinecie. Przecież otrzymał od swego pana rozkaz, by zawsze wpuszczać panią von Kowalsky, i trzymał się tej instrukcji.

- Czy łaskawa pani zechce zdjąć płaszcz? - zapytał, podsuwając jej fotel.

- Nie, dziękuję, nie jest tu zbyt ciepło. Jeśli mi będzie niewygodnie, sama go zdejmę. Widzę, że pan jest zajęty. Niech pan sobie nie przeszkadza. Wezmę jakąś książkę i poczytam do powrotu państwa.

Riemer ukłonił się przepraszająco, wskazując na swój fartuch.

- Właśnie miałem myć drzwi, łaskawa pani.

- Jeśli nie zamierza pan myć drzwi właśnie w tym pokoju, to proszę się mną nie przejmować. Nie jest mi pan potrzebny. Gdybym czegoś od pana potrzebowała, zadzwonię.

Riemer ukłonił się i opuścił pokój.

Za drzwiami zastanawiał się, co zrobić, gdyby panna von Lossow wróciła przed jego panem i starszą panią. Czy ma panienkę wprowadzić do gabinetu i powiedzieć jej, że jest tu panna von Kowalsky, czy też powinien po prostu wprowadzić ją do bawialni, tak jak mu pan kazał. Drzwi łączące oba pokoje były zamknięte. Ostatecznie obie panie nie muszą wiedzieć wzajemnie o swojej tu obecności. Riemer dawno już spostrzegł, że między jego panem a tą Rosjanką nawiązała się nić sympatii. Wiedział również, że w takim wypadku nigdy nie jest za mało ostrożności. Tak czy owak postanowił trzymać się ściśle instrukcji, a resztę pozostawić biegowi wydarzeń. Zaprowadzi Różę do bawialni, poda jej herbatę i nic nie powie o obecności pięknej Rosjanki. W ten sposób na pewno nie popełni żadnego głupstwa.

Tak rozmyślając, wziął drabinę i wiadro i poszedł myć drzwi wejściowe.

Gdy Riemer opuścił pokój, Natasza chwilę nasłuchiwała. Słyszała, że rozpoczął swoją pracę. Wyprostowała się. Na jej obliczu znów zjawił się wyraz twardy, zdecydowany.

Cichutko prześliznęła się do drzwi, przez które Riemer wyszedł, i ostrożnie, unikając wszelkiego szmeru, zasunęła zasuwkę. Gdyby Riemer chciał wejść wbrew jej woli, musiałby zaczekać, aż ona znów odsunie zasuwkę. Potem jakoś by mu to wytłumaczyła, a ewentualne wątpliwości młodego człowieka rozwiałaby sowitym napiwkiem.

Chciała też zamknąć drzwi do bawialni, ale nie było tu zasuwki ani klucza. Tego zresztą nie uważała za istotne. Szybko wyjęła teraz z płaszcza cienką rolkę papieru i małe wąskie pudełeczko. Potem jednym ruchem zrzuciła płaszcz na fotel.

Ze swej dużej szerokiej torebki wyjęła mały pęk kluczy, które Hasso dał jej jako zastaw. Torebkę, rolkę papieru i pudełeczko położyła na fotelu przed biurkiem. Pochyliła się i zaczęła próbować, który klucz pasuje do biurka. Od razu pierwszy dał się przekręcić. Teraz Natasza zajęła się małym przyciskiem z boku. Najpierw go pociągnęła, potem nim kręciła. Kiedy zaś mocno go przycisnęła, blat biurka odsunął się bezszelestnie, a wpuszczana rysownica się podniosła.

Na płycie leżał rozpięty szkic, obok było kilka małych rysunków luzem. Te ostatnie Natasza obejrzała tylko przelotnie. To, czego szukała, to był szkic, genialny wynalazek Hassa von Falkenrieda, który na wypadek wojny miał olbrzymią wagę. To z powodu tego ukrytego i ściśle strzeżonego szkicu Natasza podjęła owo ryzykowne przedsięwzięcie. Za wszelką cenę musiała dostarczyć kopię tego szkicu.

Szybko rozwinęła cienką rolkę papieru i zręcznie rozłożyła ją na napiętym szkicu. Potem z małego pudełka wyjęła przybory rysunkowe.

Z pewnością świadczącą o dużym doświadczeniu i z podziwu godną zimną krwią zabrała się Natasza do kopiowania szkicu wraz z dokładnymi obliczeniami. Mimo pośpiechu zaznaczała każdą kreskę. Wiedziała, że każda sekunda jest droga.

I W pół godziny kopia szkicu, za którego tajne przechowanie Hasso poręczył swym honorem, została bez przeszkód dokładnie sporządzona. Natasza nie pominęła ani jednej kreski, ani jednego obliczenia. Kopia zawierała całą tajemnicę wynalazku Hassa.

Natasza pośpiesznie schowała przybory do pudełeczka i wsunęła do kieszeni płaszcza. Potem zwinęła kopię, jakby to był jakiś nieważny świstek papieru; cenny szkic zniknął pomiędzy listami i papierami, jakie zawierała jej torebka. Jeden z listów Natasza wyjęła. Był adresowany do Hassa von Falkenrieda. Nacisnęła guzik i rysownica, na której Natasza wszystko uporządkowała, tak, jak było przedtem, zniknęła w dolnej szufladzie. Bezszelestnie nasunęła na to pusty blat biurka. Na tym blacie Natasza z zagadkowym uśmiechem położyła list zaadresowany do Hassa von Falkenrieda. List miał wyjaśnić jej wdarcie się do jego mieszkania, o czym Riemer niewątpliwie musiał poinformować swego pana po powrocie. Natasza wszystko to bardzo sprytnie obmyśliła.

Tymczasem Róża von Lossow załatwiła sprawunki i wróciła. Zastała Riemera zajętego myciem drzwi i musiała chwilę poczekać, aż zszedł z drabiny; wreszcie mogła wejść.

Tak więc Róża nie musiała dzwonić do mieszkania, a Riemer otworzył drzwi do bawialni i tam ją poprosił. Natasza usłyszała jakiś szmer, ale sądziła, że to krząta się Riemer. Była przekonana, że Olga zatrzyma Hassa i jego matkę, a o obecności Róży i w ogóle ojej istnieniu nie miała pojęcia, nie wiedziała, że w pokoju obok ktoś w ogóle się znajduje. Ale i Róża nie miała pojęcia, że w gabinecie Hassa jest młoda dama, której Hasso ofiarował swoje serce. By skrócić sobie czas, postanowiła przejść do gabinetu i wziąć książkę lub gazety, jak jej proponował Hasso. Nic nie przeczuwając, otworzyła drzwi łączące oba pokoje. Do uszu jej doszło lekkie podzwanianie kluczy i słaby szmer, jakby zatrzaśnięcie zamka. Na progu Róża zatrzymała się zaskoczona. Przy biurku Hassa stała wyprostowana piękna młoda kobieta i spoglądała na nią przerażonym wzrokiem.

Róża wyraźnie spostrzegła, że owa kobieta coś robiła przy biurku Hassa, a teraz z widocznym pośpiechem i zmieszaniem usiłowała ukryć w srebrnej torebce mały pęk kluczy.

W swym przerażeniu wywołanym nagłym wejściem obcej osoby w chwili, kiedy właśnie zamykała biurko i wyciągała klucz z zamka, Natasza nie spostrzegła, że zwinięty papier wyśliznął się jej z torebki i spadł na miękką skórę z białego niedźwiedzia leżącą przy biurku.

Róża widziała, jak papier spadał, ale równie zaskoczona jak tamta kobieta, zrazu na to nie zważała, a papier leżał na niedźwiedziej skórze.

Obie kobiety przez chwilę wpatrywały się w siebie osłupiałe. Wreszcie Natasza schowała klucze i starała się odzyskać utracony na chwilę kontenans. Wyprostowała się raptownym ruchem.

- Kim pani jest? Czego pani tu chce? - ofuknęła Różę. Róża zbliżyła się o krok.

- Jestem Róża von Lossow i czekam tu na mojego kuzyna Hassa von Falkenrieda i jego matkę. A pani kim jest?

Pytanie to brzmiało mniej ostro.

Przeczucie mówiło jej, kim jest ta piękna nieznajoma. Odpowiadała opisowi Hassa. A jednak Róży wydawało się niewiarygodne, że Natasza znalazła się w gabinecie Hassa i przy jego biurku.

- Ach, okropnie mnie pani przestraszyła swym wejściem. Zostałam jakby przyłapana na gorącym uczynku, muszę więc pani to wyjaśnić, a przede wszystkim się przedstawić. Jestem Natasza von Kowalsky.

- Tak też sobie pomyślałam, choć wydało mi się to dziwne - rzekła Róża półgłosem.

- Pani już o mnie słyszała? - zapytała Natasza. Uśmiechnięta, wydawała się swobodna i pewna siebie.

- Tak, kuzyn mówił mi o pani i dokładnie panią opisał - odparła Róża, nie spuszczając wzroku z Nataszy, na której twarzy malował się słodki, czarujący uśmiech.

- Ach, więc pani chyba wie, że Hasso stara się o moją rękę?

- Tak, wiem o tym - odparła Róża poważnie.

- Więc wie pani także zapewne, że nie mogłam mu jeszcze dać zdecydowanej odpowiedzi?

Sposób bycia i zachowania Nataszy ogromnie się Róży nie spodobał.

- Słyszałam, że mój kuzyn mówił o tym ze swoją matką, i wiem naturalnie także, że oboje udali się teraz z wizytą do pani i pani matki w przekonaniu, że i pani tam będzie. Toteż jestem wielce zdziwiona, że zastaję panią tutaj.

- Ach, widzę teraz, że muszę się przed panią wyspowiadać i wytłumaczyć moje najście. Czy zechce mnie pani wysłuchać? - zapytała Natasza jakby z dziecinną naiwnością. Tymczasem już ułożyła sobie wymówkę.

- To zależy od pani, czy zechce mi pani wyjawić, czy nie. Nie mam prawa tego od pani wymagać.

- Oczywiście jest pani w głębi duszy oburzona, zastając mnie w mieszkaniu mężczyzny, który stara się o moją rękę. Chciałam mu dać pisemną odpowiedź na jego prośbę. Chciałam wyjaśnić kilka spraw. Oto list ode mnie. Chciałam osobiście położyć mu go na tym biurku, aby mieć pewność, że dojdzie do jego rąk. Toteż przybyłam tu, wiedząc, że go nie ma w domu. Widzi pani, że to wcale nie jest takie straszne, na jakie wygląda.

Róża nie mogła zapomnieć, że kiedy wchodziła, usłyszała szmer, jakby Natasza zamykała biurko Hassa. I z całą pewnością widziała, że schowała pęk kluczy do swojej torebki. Natasza była tak zmieszana, że nie spostrzegła, iż zgubiła zwinięty papier, który jeszcze leżał na niedźwiedziej skórze. Róża chciała jej zwrócić na to uwagę, ale jakaś siła powstrzymała ją przed tym krokiem. Nie ufała Nataszy.

- Nie pozwoliłam sobie nic sądzić na temat pani bytności tutaj, tylko mnie to zaskoczyło, zwłaszcza że służący nic mi o tym nie wspomniał, kiedy wróciłam.

- Ach, oczywiście opowiedziałam służącemu jakąś bajeczkę, powiedziałam mu, że zamierzam tu czekać na jego pana i matkę, bo się z nim rozminęłam. Zapewne przypuszczał, że kiedy się tu spotkamy, same się ze sobą porozumiemy, no a teraz muszę śpieszyć do domu, by zastać jeszcze pana von Falkenrieda i jego matkę.

Szybko włożyła płaszcz, nie wypuszczając z rąk srebrnej torebki, a Róża w bezruchu się jej przyglądała.

- Adieu, panno von Lossow!

Róża niemo skinęła głową, nie spuszczając wzroku z Nataszy. Znów chciała jej powiedzieć, że upuściła jakiś papier, i znów coś jakby ścisnęło ją za gardło.

Natasza zręcznie manipulowała przy drzwiach, chcąc ukryć fakt, że zamknęła je na zasuwkę. Lecz Róża usłyszała lekki szczęk zasuwy.

Znów ogarnęła ją nieufność, ale broniła się przed nią.

Niezadowolona sama z siebie opadła na fotel i głęboko westchnęła.

Ona jest piękna, nad wyraz piękna, ale niedobra. Hasso nie będzie szczęśliwy z tą kobietą” - pomyślała i znużona ukryła głowę w dłoniach.

Nie wiedziała, skąd ta pewność, czuła tylko ból z jego powodu, ból silniejszy niż własne cierpienie.

Jak sparaliżowana siedziała w fotelu, niezdolna cokolwiek robić. Spoglądała to na list, to na złożony papier, który wypadł z torebki Nataszy.

Biedna Róża nie przeczuwała, że honor i życie Hassa zależały od tego złożonego papieru leżącego na niedźwiedziej skórze, nie wiedziała, że łaskawy los wyróżnił ją, pozwalając oddać człowiekowi, którego kochała, tak ogromną przysługę przez to, że przemilczała przed Nataszą fakt, iż ta upuściła coś na podłogę.

Cały czas zastanawiała się, co zawiera list leżący na biurku. Chyba jakąś ważną wiadomość, inaczej Natasza nie odważyłaby się na taki śmiały krok.

A może to był tylko pretekst?

Róża wciąż stawiała sobie to pytanie pełna nieufności i wciąż ganiła siebie za tę myśl i broniła się przed nią.

Po chwili Riemer przyniósł do bawialni herbatę i oznajmił jej, że herbata stoi na stole.

Róża podziękowała. Spojrzała na Riemera i zapytała, jak długo panna von Kowalsky tutaj przebywała.

- Dobre pół godziny, panienko. Chciała zaczekać na pana porucznika i łaskawą panią. Ale kiedy odchodziła, powiedziała, że to trwa za długo i że przekazała przez panienkę, co trzeba.

- Czy wolno panu wpuszczać tu obce osoby?

- Ach, proszę łaskawej panienki, znam pannę von Kowalsky bardzo dobrze, zawsze zanoszę jej kwiaty. A niedawno była tu ze swoją matką. Wtedy pan porucznik kazał mi zawsze, o każdej porze, te panie wpuszczać. Postąpiłem dokładnie wedle instrukcji.

- A dlaczego nie powiedział mi pan, że jest tu panna von Kowalsky?

- Nie miałem takiej instrukcji, łaskawa panienko, a w takich wypadkach tacy ludzie jak ja nie bardzo wiedzą, jak się zachować.

Róża skinęła mu życzliwie głową. - Nie musi się pan tłumaczyć, Riemer. Wszystko jest już w porządku.

Kiedy Róża została sama, znów patrzyła przed siebie zamyślona.

Była tu pół godziny? Czemu tak długo, jeśli chciała tylko zostawić list, a w dodatku wiedziała, że Hasso czeka na nią u niej w domu? I dlaczego zamknęła drzwi na zasuwkę? Na pewno to zrobiła, zauważyłam, jak ją odsuwała.

Róża podeszła do biurka i przeczytała adres na kopercie. Adres napisany był dużym, energicznym pismem.

Zanim znów się cofnęła, pogłaskała blat biurka i krzesło stojące przed nim.

Przez chwilę niczym zahipnotyzowana znów patrzyła na zwinięty papier u swoich stóp. Potem uczyniła ruch, jakby chciała go podnieść. Nie, nie dotknie go. Niech Hasso go podniesie, jak wróci do domu, i odda Nataszy.

Powoli podeszła do swego fotela. Usiadła i jak strażnik czuwała przed dwoma fatalnymi papierami, które stanowiły o losie Hassa, choć ona o tym nie wiedziała.

Czas do powrotu Hassa i jego matki mijał bardzo powoli.

Róża czuła się coraz bardziej smutna, samotna, jakby jedna jedyna była na świecie.

Rzekoma matka Nataszy, również rosyjski szpieg, przyjęła tymczasem uprzejmie Hassa i jego matkę. Na wstępie poprosiła o wybaczenie, że córka jest chwilowo nieobecna.

- Nataszy było ogromnie przykro, ale miałyśmy bardzo ważną pilną naradę z naszym bankierem, której nie można było przesunąć, a że nie wypadało, żeby Natasza sama przyjęła państwa, musiała się zdecydować pojechać do niego. Bardzo proszę na razie zadowolić się moim towarzystwem, bo inaczej córka będzie niepocieszona - rzekła pani von Kowalsky z uśmiechem, w którym wyrażało się poddanie temu, czego się nie uniknie.

- Jeśli łaskawa pani pozwoli, to naturalnie chętnie zostaniemy. Moja matka bardzo pragnie poznać pani córkę - pośpieszył Hasso.

- Nasze dzieci stawiają nas przed trudną decyzją - kontynuowała generałowa. - Będziemy musiały się z nimi rozstać, już to widzę. Moja Natasza nie pozostawiła mi wątpliwości, po czyjej stronie leży jej szczęście.

- Jak wszystkie matki musimy się poddać temu, co nieuniknione - odparła pani von Falkenried z godnością. Nie czuła sympatii do pani von Kowalsky. Kobiety mają wyczulony instynkt, na pani von Falkenried zaś matka jej przyszłej synowej zrobiła wrażenie, którego nie można nazwać zbyt korzystnym.

I o dziwo, teraz pewne drobne rzeczy u pani von Kowalsky nie spodobały się także Hassowi. Może dlatego, że dotychczas cała jego uwaga zawsze była skupiona na Nataszy. Czekał na nią z utęsknieniem. Słowa jej matki wzbudziły w nim nadzieję, że wykorzystała czas, aby wymóc na matce zgodę na małżeństwo.

Tak więc czas do jej przyjścia wydawał mu się wiecznością.

Siedzieli w salonie, gdzie zazwyczaj przyjmowano Hassa. Nic tu nie zdradzało planowanego wyjazdu.

Gdy Natasza opuściła mieszkanie Hassa, pośpieszyła do czekającego na rogu auta.

- Szybko do domu! - zawołała do szofera. Wkrótce auto zatrzymało się przed pensjonatem pani Kiessling. Natasza otworzyła drzwiczki, zanim wóz stanął. - Niech pan się tu stawi o szóstej trzydzieści, ale punktualnie, pojedziemy na dworzec - rzekła spiesznie do szofera i dała mu napiwek.

Pobiegła na górę, już po drodze rozpinając płaszcz. Nie obejrzała w aucie ponownie swego łupu, nie miała na to czasu. Była pewna, że skopiowany rysunek leży bezpiecznie w jej srebrnej torebce, gdzie przechowywała też inne ważne papiery. Także teraz nie otworzyła torebki, tylko przycisnęła ją do siebie jak kosztowny klejnot.

Na górze szybko weszła do pokoju, gdzie stały zapakowane bagaże, i włożyła srebrną torebkę do walizki, po czym zdjęła płaszcz i kapelusz.

Rzuciła badawcze spojrzenie do lustra, poprawiła idealnie leżącą granatową suknię - była gotowa. Zanim wyszła z pokoju, zgasiła światło, aby z zewnątrz nie było widać przygotowań do podróży. Już trzymała rękę na klamce, gdy coś sobie przypomniała. Przecież musiała wyjąć ze srebrnej torebki klucze, by zwrócić je Hassowi. Nie zapalając światła, po ciemku podeszła do walizki i namacała wrzuconą tam torebkę. Nawet jej nie wyjęła, tylko otworzyła i wyciągnęła klucze. Następnie zamknęła torebkę i walizkę i schowała klucze w sukni.

Z promienną, podnieconą twarzą weszła do salonu, zarumieniona, z błyszczącymi oczami.

Najpierw zamieniła błyskawiczne, porozumiewawcze spojrzenie ze swoją towarzyszką.

Potem z uroczą nieśmiałością przywitała się z Hassem, który przedstawił ją matce, po czym z głębokim ukłonem ucałowała rękę pani von Falkenried.

- Proszę mi łaskawie wybaczyć moją nieobecność, ale tak bardzo się spieszyłam, jak tylko mogłam, nawet nie traciłam czasu, aby się przebrać - rzekła proszącym, przymilnym głosem.

Pani von Falkenried musiała skapitulować. Trudno było się oprzeć urokowi i urodzie Nataszy. Hasso zaś był w siódmym niebie, kiedy Natasza zatopiła obiecująco swe oczy w jego oczach.

Pani von Falkenried widziała tęsknotę syna i rozumiała, że pragnie zamienić kilka słów sam na sam z Nataszą. Po herbacie udała, że jest zainteresowana urządzeniem pensjonatu.

- Jest tu tak przytulnie, o wiele przytulniej niż w hotelu. Chętnie bym się zapoznała bliżej z tutejszymi warunkami - rzekła do pani von Kowalsky.

Ta od razu zrozumiała, że pani von Falkenried chce ułatwić synowi pozostanie sam na sam z Nataszą, i natychmiast to podchwyciła.

- Jeśli pani sobie życzy, zaraz zaprowadzę panią do pani majorowej Kiessling.

- O tak, bardzo proszę.

Ledwo Hasso został sam z Nataszą, ujął jej rękę i okrył gorącymi pocałunkami.

- Pani matka wydaje się już pocieszona. Czy wolno mi więc mieć nadzieję?

- Kiedy wróci pan do domu, znajdzie pan moją odpowiedź na pańską propozycję.

Hasso sądził, że Natasza posłała mu list do mieszkania.

- Podjęła pani decyzję, Nataszo, i nadal chce mnie pani pozostawiać w tak okrutnej niepewności? - zapytał czule, ale z wyrzutem.

- Czy wątpi pan jeszcze, jaką podjęłam decyzję? Bałam się, że już tu pana nie zastanę. Wówczas i zastaw pana nic by mi nie pomógł. Czy chce pan otrzymać go z powrotem?

Wyciągnęła klucze i podała mu z uśmiechem, który go oszołomił.

- Nosiłam je na sercu - szepnęła.

Ujął jej rękę i podniósł do ust, po czym schował klucze do kieszeni na piersi.

- Teraz spoczywają na moim sercu, Nataszo. Ale proszę mi powiedzieć, czy wolno mi nazywać panią moją narzeczoną?

Przez chwilę Natasza spoglądała na niego promiennymi oczami. Potem nagle z głębokim westchnieniem ujęła jego głowę w swoje chłodne, delikatne ręce i przycisnęła usta do jego ust w długim pocałunku.

- Proszę śnić o mnie dziś w nocy, Hasso - szepnęła.

Chciał porwać ją w ramiona i pocałować. Ale ona szybko się cofnęła.

- Nataszo, pozwól, że przytulę cię do serca, nie bądź taka okrutna - błagał.

- Na dziś wystarczy. Stawiam rozmaite warunki. Znajdzie je pan w moim liście, który czeka na pana w domu.

- Tylko jednego, jedynego całusa, słodka Nataszo. - Jej pocałunek wzmógł jego tęsknotę do niebywałych rozmiarów.

- Nie dziś, niech pan nie będzie taki nienasycony - droczyła się z nim.

Hasso chciał mimo to być blisko niej. Już nie miał wątpliwości, że wolno mu uważać Nataszę za swoją narzeczoną. Lecz zanim do niej podszedł, wróciły obie panie i Hasso musiał przyjąć oficjalną postawę.

Wkrótce potem pani von Falkenried i Hasso wyruszyli do domu. Podczas pożegnania Hasso poczekał, aż pani von Kowalsky z jego matką wyszły z pokoju.

Przyciskając rękę Nataszy gorąco i czule do ust, szepnął:

- Okrutna, słodka Nataszo, jutro będziesz musiała odpokutować za to, że pozwalasz mi tak odejść.

Popatrzyła w jego oczy długo i głęboko dziwnie łagodnym zagadkowym wzrokiem.

- Nie zawsze jest się panem własnej woli. Dobranoc, Hasso - rzekła.

W ten sposób się pożegnała.

Pozostała w pokoju, podczas gdy jej towarzyszka w przedpokoju żegnała się z Hassem i jego matką.

Przez chwilę Natasza stała z przymkniętymi oczami, na jej obliczu malował się wyraz znużenia i smutku.

Przecież mam serce w piersi. Dobrze, że już wykonałam moje zadanie. Hasso mógłby się stać niebezpieczny dla spokoju mojej duszy” - myślała. - Sentymentalność to zbyteczny balast dla ludzi naszego pokroju - rzekła przed siebie twardym, ochrypłym głosem.

- Wszystko w porządku, Nataszo? - zapytała jej towarzyszka, wchodząc pośpiesznie do pokoju.

- Udało się. Teraz szybko, Olgo, musimy za wszelką cenę zdążyć na pociąg do Wiednia, który odchodzi tuż przed pociągiem do Warszawy.

- Dlaczego ta okrężna droga przez Wiedeń?

- Tak będzie lepiej, nigdy nie wiadomo. Mogą przede wszystkim pomyśleć, że jedziemy warszawskim pociągiem.

- Myślisz o ewentualnym pościgu?

- Wszystko może się zdarzyć, a ostrożność to nasze pierwsze przykazanie. A więc w drogę!

Olga Zscharkoff - takie było prawdziwe nazwisko towarzyszki Nataszy - głośno syknęła, kiedy ta zdawała jej sprawę z przebiegu akcji.

Natasza opowiedziała jej wszystko dokładnie, co się wydarzyło w mieszkaniu Hassa von Falkenrieda - choć panie miały cały przedział dla siebie, mówiły teraz po rosyjsku.

Kiedy Natasza skończyła, westchnęła głęboko.

Olga Zscharkoff słuchała uważnie. Teraz rzekła, również oddychając z ulgą:

- To jednak dobrze, że jedziemy przez Wiedeń. Tam nie będą nas szukali. Masz rację, Nataszo. Nie możemy przewidzieć, co będzie, kiedy Falkenried znajdzie twój list, który może w nim wzbudzić nieufność. Teraz w każdym razie podróżujemy pod naszymi prawdziwymi nazwiskami. Natasza Karewna i Olga Zscharkoff są znów skromnymi rosyjskimi obywatelkami.

- Bogu dzięki, że choć ten ostatni numer się udał. Poza tym skopiowanym szkicem niewiele przywieziemy ze sobą godnego uwagi dla naszych zleceniodawców.

- Tak, to była ostatnia możliwość pomyślnego finału. Gdzie masz tę kopię? Czy dobrze ją schowałaś?

- Jeszcze wciąż tkwi w mojej srebrnej torebce - odparła Natasza Karewna. - Zaraz ją wyjmę i dołączę do reszty materiału. Daj mi teczkę z twojej torby, Olgo.

Olga zdjęła torbę z półki. Gdzie masz tę srebrną torebkę?

- W walizce. Proszę, zdejmij ją także, jesteś silniejsza ode mnie. Olga Zscharkoff była istotnie silną kobietą, zdjęła walizkę, jakby to było piórko. Postawiła ją na siedzeniu obok Nataszy. Teraz zerknęła na korytarz przez zasuniętą firankę i otworzyła swoją torbę podróżną, by wyjąć z niej czarną teczkę.

Natasza Karewna otworzyła także swoją walizkę i wyjęła srebrną torebkę. Położyła ją na kolanach i otworzyła, by wyjąć zwiniętą kopię. Ponieważ nie od razu ją znalazła, całkowicie wypróżniła torbę i rozłożyła na kolanach całą jej zawartość. Twarz jej już wyrażała lekki niepokój. Nerwowo przeglądała papiery, rozwijając je jeden po drugim, ale nie znalazła skopiowanego szkicu. Pośpiesznie przeszukała wszystko jeszcze raz dokładnie. Ani śladu kopii! Z lekka stłumiony okrzyk Nataszy zwrócił uwagę Olgi.

- Co ci jest, Nataszo?

Ta opuściła drżące ręce i blada jak ściana wpatrywała się w towarzyszkę.

- Nie mogę znaleźć kopii, proszę, przeszukaj sama papiery jeszcze raz. Ja mam ciemno przed oczami ze zdenerwowania.

- Na litość boską! - zawołała Olga przerażona i zabrała się do przeglądania papierów. Ale i ona nic nie znalazła.

Nagle Natasza uderzyła się w czoło i wybuchnęła nerwowym śmiechem.

- Jak to człowiek łatwo wpada w panikę. Szkic zapewne wypadł z torebki do walizki, kiedy po ciemku wyjmowałam klucze.

Szybkimi ruchami wrzuciła wszystko z powrotem do torebki i wzięła otwartą walizkę na kolana.

Wypakowała z niej wszystko, ale również niczego nie znalazła. Wówczas Olga Zscharkoff ponownie przeszukała walizkę. Daremnie - kopia szkicu znikła. Przez dłuższy czas obie kobiety patrzyły na siebie pobladłe i zdenerwowane. Były przyzwyczajone odważnie stawiać czoło niejednej ryzykownej sytuacji. Ale ta porażka je przeraziła.

- Zastanów się, Nataszo! Przecież musisz wiedzieć, gdzie jest teraz ten szkic, skoro go miałaś w ręku - rzekła Olga Zscharkoff z wściekłością.

Natasza przycisnęła drżące ręce do skroni i patrzyła przed siebie z głębokim namysłem.

Przebiegła w myślach całą scenę w gabinecie Hassa von Falkenrieda i drogę powrotną. Wiedziała z całą pewnością, że po drodze nie otwierała torebki. Otworzyła ją dopiero w pensjonacie, w ciemnym pokoju. Ale nie wyjmowała torebki z walizki i gdyby szkic wypadł, musiałby się znajdować w walizce. Powiedziała to Oldze bezbarwnym głosem. Olga, wściekła, zacisnęła wargi.

- A może wcale nie włożyłaś szkicu do torebki, może zostawiłaś go na biurku Falkenrieda?

- Nie, nie, to niemożliwe. Wiem z całą pewnością, że złożyłam szkic i wsunęłam między inne papiery do torebki, kiedy wyjmowałam list dla Hassa i kładłam go na biurku. A na biurku nie leżało nic poza tym listem. Potem zaś, potem weszła do pokoju ta dziewczyna, kuzynka Falkenrieda, i przez chwilę byłam przerażona, bo jeszcze miałam w ręku klucze. I wtedy, tak, wtedy otworzyłam torebkę i usiłowałam wsunąć klucze. Nie od razu mi się udało, byłam trochę zdenerwowana. No tak, tylko w tamtej chwili szkic mógł wypaść z torebki.

- Do licha! - syknęła Olga Zscharkoff, pieniąc się z gniewu. - Wobec tego kopia znajduje się jeszcze w mieszkaniu Falkenrieda. Świetnie się spisałaś, nie ma co!

Natasza wzruszyła ramionami i ponuro spoglądała przed siebie.

- Tylko tak mogę to sobie wytłumaczyć. Jestem nie mniej wściekła niż ty.

- Jesteś partaczką, moja droga! - syknęła Olga.

- Milcz! Nie znoszę wyrzutów. Po prostu miałam pecha, głupi przypadek stanął mi na drodze w momencie, kiedy po tylu wysiłkach byłam już pewna sukcesu. Ta dziewczyna, o której istnieniu nie miałam pojęcia, weszła mi w paradę. I kiedy miałam ją na oku i starałam się ją unieszkodliwić, odgrywając przed nią komedię, ten podstępny, głupi przypadek spłatał mi paskudnego figla. To nieszczęście, Olgo, a nie partactwo. Nie nazywaj mnie partaczką, szczególnie ty nie powinnaś, bo niejedną gafę musiałam po tobie naprawiać w ciągu tych paru lat.

- I co teraz? Całe szczęście, że nie pojechałyśmy warszawskim pociągiem. Jeśli Falkenried znalazł w swoim mieszkaniu tę kopię, to bardzo możliwe, że zadepeszuje na granicę z ostrzeżeniem, a wtedy mogłoby być źle z nami - ciągnęła Olga, teraz już spokojniejsza.

- Nie, nie, nie ma obawy z jego strony; po powrocie do domu najpierw przeczyta mój list i tak się nim zdenerwuje i przejmie, że nie będzie mógł myśleć o niczym innym. Poza tym bardzo możliwe, że ów szkic jako upuszczony bezwartościowy papierek powędruje do kosza na śmieci, kiedy go znajdzie służący podczas sprzątania. Mimo to lepiej, że siedzimy w pociągu wiedeńskim. Ostrożności nigdy za wiele. Mój Boże, ten wypadek znów mnie o tym przekonał. Ależ jestem wściekła!

Olga Zscharkoff z gniewem wsunęła swoje rzeczy z powrotem do torby i postawiła ją na półkę.

- I co teraz? Co z nami będzie, kiedy wrócimy z prawie pustymi rękami? W końcu zwolnią nas jako nienadające się do niczego.

- Możesz się tego nie obawiać. Potrzebne im są nasze usługi, nie zapomną tak zaraz, cośmy dla nich zrobiły.

- Ach, pod tym względem mają krótką pamięć.

- Więc niech nam pomogą. Następnym razem naprawimy błąd. Moja w tym głowa, by przedstawić tym panom sprawę w odpowiednim świetle. Ale nie mogę sobie darować, że dałam się wyprowadzić z równowagi tej niemieckiej gęsi.

Mówiąc te ostatnie słowa, szarpnęła tak gniewnie cienką chusteczką, że w palcach pozostały jej strzępy.

Olga Zscharkoff w bezsilnej wściekłości wcisnęła się w kąt przedziału, a Natasza siedziała sztywno wyprostowana. Obie kobiety ponuro spoglądały na siebie, nie zamieniając ze sobą ani słowa.

Dopiero po dłuższym czasie Olga nie mogła się powstrzymać i rzekła:

- Falkenried może mówić o szczęściu, że wyszedł z tej sprawy obronną ręką. Może podziękować swojej kuzynce, że wykołowała taką Nataszę Karewnę. Nikomu się to dotychczas w takim stopniu nie udało. Wypuściłaś z ręki wielki sukces.

- Kpij sobie ze mnie, zasłużyłam na to i sama siebie osądzam jeszcze bardziej surowo niż ty mnie.

Obie kobiety usiłowały jakoś przezwyciężyć gorycz porażki. Natasza wyglądała przez okno z ponurą, pełną bólu twarzą. Jedyną pociechą w tej porażce było to, że Hasso uniknął nieszczęścia. Nie mogła mieć dla niego względów, kiedy zmierzała do celu. Ale teraz, kiedy plan się nie powiódł, wolała, żeby to raczej on na tym skorzystał niż ktoś inny.

Chyba już go nigdy więcej nie zobaczę” - pomyślała Natasza i przymknęła oczy.

Hasso von Falkenried wracał z matką do domu. Po drodze niewiele ze sobą rozmawiali. Hassa palił jeszcze na ustach pocałunek Nataszy i pragnął jak najszybciej przeczytać list od niej. Matka natomiast musiała oswoić się z faktem, że matka Nataszy zrobiła na niej tak mało sympatyczne wrażenie. Teraz, kiedy minęło oczarowanie Nataszą, przypomniała sobie niejedno, co jej się w przyszłej synowej niezbyt spodobało.

Oczywiście nie zdradziła wobec syna swoich myśli. Nie chciała go martwić.

Gdy wrócili do domu i rozebrali się w przedpokoju, Riemer opowiedział o wizycie Nataszy i o tym, że panna von Kowalsky rozmawiała z panną von Lossow. Pani von Falkenried spojrzała na syna ze zdziwieniem, chociaż przy służącym nic nie powiedziała.

Także Hasso był trochę zaskoczony tą wiadomością. Oboje szybko przeszli do bawialni, by dowiedzieć się od Róży czegoś więcej. Ta wciąż jeszcze siedziała w gabinecie w fotelu. Gdy Hasso i matka weszli, drgnęła, wyrwana z rozmyślań, i wstała.

- Już jesteśmy, Różo. Czy bardzo się nudziłaś? Riemer powiedział mi, że była tutaj Natasza i że z nią rozmawiałaś - rzekł Hasso nerwowo.

- Tak, Hasso. Kiedy wróciłam ze sprawunkami i chciałam wziąć z gabinetu gazety, otworzyłam drzwi i ujrzałam młodą damę przy twoim biurku. Powiedziała mi, że chciała osobiście przynieść ci ten list - Róża wskazała na kopertę.

- Ależ, Hasso, przecież to jest... Jak młoda panna mogła przyjść do twojego mieszkania? - zapytała pani von Falkenried z ostrą naganą w głosie. Taki postępek Nataszy wydał jej się niesłychany.

- Panna von Kowalsky chciała mieć pewność, że list dotrze do rąk Hassa. Powiedziała mi, że wiedziała, iż Hassa nie ma w domu - Róża starała się wytłumaczyć Nataszę ze względu na Hassa.

Hasso spojrzał na nią z wdzięcznością. Jeśli Natasza popełniła faux pas, stało się tak z miłości do niego. Tak starał się wobec siebie samego usprawiedliwić ukochaną i teraz sięgnął po list.

- Przepraszam cię na kilka minut, droga mamo, usiądź tymczasem tutaj. Natasza sama mi powiedziała, że jej odpowiedź na moją prośbę znajdę czarno na białym u siebie w domu.

Z tymi słowy spiesznie poszedł do pokoju obok, podczas gdy jego matka z niemiłym uczuciem usiadła w fotelu.

Róża podeszła do okna i wyglądała na ulicę.

Hasso nerwowo rozerwał kopertę i wyjął list Nataszy. Zanim go rozłożył, przycisnął go do piersi i ust. Od tej decyzji zależało przecież jego szczęście.

Usiadł w fotelu i rozpostarł papier. I oto co przeczytał: „Szanowny panie von Falkenried! Jest mi bardzo przykro, że na Pana propozycję małżeńską muszę odpowiedzieć zdecydowanie: nie! Jestem już od kilku lat mężatką. Proszę zapomnieć mały uroczy epizod możliwie jak najprędzej.

Chciałam tylko doświadczyć osobiście, jak kochają niemieccy mężczyźni. Było to dla mnie bardzo ciekawe przeżycie. Niewiele brakowało, a byłby Pan poważnie naruszył spokój mego serca, tyle ognia i namiętności, ile Pan okazał, nie spodziewałam się napotkać u trzeźwego Niemca.

Na pożegnanie pocałuję dziś Pana. Będzie to moje krótkie podziękowanie i nagroda za Pańską miłość, która bądź co bądź była dla mnie triumfem. A teraz proszę się na mnie nie gniewać i mi wybaczyć - naprawdę nie byłabym dla Pana odpowiednią żoną.

Adieu, Natasza.”

Hasso spoglądał nieruchomym wzrokiem na list, jak gdyby to były jakieś piekielne czary. Czytał list wciąż od nowa. A kiedy wreszcie go zrozumiał, jęknął jak śmiertelnie ugodzony.

Po co była ta obłudna gra? Czemu to zrobiła? Dlaczego udawała tu niezamężną dziewczynę?

Przeszedł go zimny dreszcz. Zbyt nagle przyszło okrutne otrzeźwienie. Nie mógł tego pojąć, że kobieta, ta piękna, oszołamiająco piękna kobieta mogła być tak perfidna i obłudna. Nie, nie był w stanie tego pojąć!

Długo tak siedział. Rany, które zadała mu niegodziwa kobieta, mocno krwawiły.

W gabinecie Róża drgnęła, słysząc jego jęk. Kolana pod nią zadrżały. Jakiż to był bolesny, pełen udręki jęk!

Także pani von Falkenried usłyszała go i spojrzała na Różę przestraszona. Przez chwilę obie siedziały nieruchomo i niespokojnie spoglądały na siebie. Pani von Falkenried nie mogła dłużej znieść panującej ciszy. Poczuła, tak jak Róża, że Hassa dotknął jakiś cios, i matczyne serce zapragnęło podzielić jego ból.

- Hasso! - zawołała trwożnie.

To wołanie wyrwało go z otępienia. Drgnął. W swym bólu zapomniał całkowicie, że nie jest sam. Wstał ociężale i zataczając się, podszedł do drzwi.

Kiedy stanął na progu, blady, jakby nieprzytomny, obie kobiety spojrzały na niego z przerażeniem. Róża zadrżała i przycisnęła dłonie do serca. Matka wyciągnęła ręce do syna.

- Mój synu, co ci jest? Boże drogi, jak ty wyglądasz?

- Wesoły żart karnawałowy, mamo. Kobieca przewrotność i obłuda! Natasza von Kowalsky jest już zamężna. Moja miłość to była dla niej tylko zabawa, interesujące intermezzo, nic więcej - wykrztusił Hasso ochrypłym głosem i rzucił matce list na kolana.

Róża z przerażenia zacisnęła ręce. Odczuwała jego cierpienie, wiedziała, że został ugodzony do głębi duszy. Nie był to człowiek, który by łatwo przezwyciężył taki zawód.

Hasso z gorzkim uśmiechem spojrzał w bladą, przerażoną twarz Róży.

- Prawda, Różo, że tego nie można pojąć? A ty, droga mamo, miałaś chyba rację mówiąc, że Rosjanki mają inne usposobienie niż kobiety niemieckie. A może wszystkie kobiety są fałszywe i zakłamane? Nie, nie, wybaczcie mi, wy obie, jestem wytrącony z równowagi i nie wiem, co mówię. To przyszło tak nagle i niespodziewanie. Gdybym tylko wiedział, po co jej była potrzebna ta okrutna gra ze mną, po co się fatygowała, by przynieść ten list do mnie do domu!

Nieufność Róży, dotąd tłumiona, nagle wystrzeliła z całą siłą. Widziała dokładnie, jak zmieszana i przerażona była Natasza stojąca przy jego biurku i jak usiłowała ukryć klucze, a ręce jej tak drżały, że nie spostrzegła, iż wysunął jej się papier, który jeszcze teraz leżał na podłodze na niedźwiedziej skórze. Przypomniały jej się wszystkie inne podejrzane momenty.

Posłuszna wewnętrznemu przymusowi Róża nagle się wyprostowała i rzekła podnieconym głosem:

- Czy ta pani nie jest przypadkiem aferzystką, Hasso? Czy przechowujesz w swoim biurku jakieś wartościowe rzeczy?

- Co masz na myśli, Różo?

- Powiem ci, Hasso. Kiedy tu weszłam, panna czy też pani von Kowalsky stała przy twoim biurku i była wyraźnie przerażona i zmieszana. Wydawało mi się, że słyszałam jakiś szmer, kiedy wchodziłam, coś jakby przekręcenie klucza w zamku. I z całą pewnością Natasza von Kowalsky, ogromnie zdetonowana, usiłowała schować mały pęk kluczy do srebrnej torebki.

- Różo! - zawołał Hasso nagle oszalały, jakby chciał się na nią rzucić.

- Wybacz mi, Hasso, kiedy usłyszałam, że mam przed sobą Nataszę von Kowalsky, sama sobie czyniłam wyrzuty, że obudziło się we mnie jakieś nieokreślone podejrzenie. Ale teraz jest ono podwójnie mocne. Kiedy ona wyszła, Riemer mi powiedział, że dobre pół godziny na ciebie czekała w tym pokoju, zanim ja tu wróciłam. I zamknęła drzwi na zasuwkę; spostrzegłam to, kiedy wychodząc ją odsunęła. I z całą pewnością była przerażona, kiedy weszłam. Manipulowała tak niezręcznie kluczami w torbie, że nie spostrzegła, jak wypadła jej przy tym złożona kartka papieru. Widziałam, jak upadła, i powinnam była zwrócić jej uwagę, że coś zgubiła. Ale kiedy chciałam to powiedzieć, coś ścisnęło mnie za gardło i nie mogłam wydobyć słowa. Tak więc nie powiedziałam jej o zgubie, mimo że było to moim obowiązkiem. A ta kartka leży tam jeszcze na podłodze; nie tknęłam jej, tylko się jej przyglądałam. Może zobaczysz, co to jest?

Hasso patrzył na Różę szeroko otwartymi oczami, jak gdyby czytał każde jej słowo z ust. Kiedy powiedziała o kluczach, nagle cała jego dotąd jakby skurczona postać się poderwała. Czyż Natasza nie zażądała dziś rano od niego kluczy jako zastawu i czy niczego nie podejrzewając, zakochany do szaleństwa, nie wręczył jej owych kluczy?

Ten kaprys z kluczami ukazał mu się teraz w całkiem innym świetle. Pomyślał o tym, co kryło się w jego biurku. Nagle okropne podejrzenie trafiło go niby potężny cios. Żartobliwa gra Nataszy z kluczami, jej odwiedziny z matką u niego, jej żądanie, aby nakazał Riemerowi, by ten zawsze wpuszczał ją do mieszkania, jej rzekome wyjście do bankiera, podczas gdy naprawdę pojechała tu, do niego, i przebywała przeszło pół godziny w jego gabinecie za zamkniętymi drzwiami, wszystko to Hasso ujrzał teraz w jaskrawym świetle, które tak go oślepiło, aż się zatoczył.

Drżącymi rękami wyjął klucze i pokazał je Róży z pytającym spojrzeniem. Nie mógł wydobyć słowa.

Róża zrozumiała jego pytanie. Spojrzała na mały pęk kluczy i skinęła głową.

- Tak one wyglądały, były tej wielkości, a wśród nich były takie małe błyszczące kluczyki.

Wówczas Hasso wydał chrapliwy okrzyk. Z przerażenia oblał się potem. Drżącymi rękami otworzył biurko i nacisnął guzik. Blat uniósł się bezszelestnie. Na pozór wszystko było w porządku. Lecz wyostrzony nieufnością wzrok Hassa ujrzał pod światło na szkicu delikatne błyszczące kreski, które pozostawia często sztyft do kopiowania na miękkim papierze rysunkowym. Jego wprawne oko poznało natychmiast, że szkic został skopiowany. Zdruzgotany opadł na fotel przed biurkiem.

- Hasso, mój Hasso, co ci jest? - zapytała matka przerażona.

Także Róża podeszła do niego, jakby musiała go chronić. Instynktownie przeczuwała, co tu zaszło. Ach, gdyby też posłuszna swemu podejrzeniu, swej nieufności zatrzymała piękną Rosjankę aż do powrotu Hassa!

Drżąc pochyliła się, podniosła upuszczony przez Nataszę papier i w milczeniu położyła go na biurku przed Hassem. Pustymi, martwymi oczami śledził jej ruchy. Teraz spojrzał na kartkę papieru. Poznał od razu po szarej barwie, że to była kopia. Ujął ją mechanicznie i rozwinął. Wtedy nagle się zerwał jak oparzony i wydał nieartykułowany okrzyk. Drżącymi rękami do końca rozwinął kopię i położył na swoim rysunku.

Cała jego smukła postać zadrżała. Uniósł bladą twarz i zwrócił ją w stronę Róży. Nagle chwycił ją za ręce i gorączkowym serdecznym ruchem przycisnął do nich swe usta.

- Różo, Różo, tobie zawdzięczam moje ocalenie - wykrztusił głosem ochrypłym z podniecenia.

Wciąż jeszcze mocno ściskając rękę Róży, Hasso bez sił opadł na fotel. Nagle wszystko zrozumiał. Wiedział teraz, że Natasza von Kowalsky rozpoczęła z nim tę niecną grę w jasno określonym celu, że wpadł w sidła rosyjskiego szpiega. Uświadomienie sobie tego i cała doniosłość skutków uderzyła go z druzgocącą siłą.

Przebiegł w myślach jeszcze raz wszystko, co się wydarzyło, odkąd poznał Nataszę. Teraz widział to w innym świetle, wszystko miało inny wymiar. Zrobiono z niego durnia. A on jak ostatni głupiec wpadł w sidła, jakie zastawiła na niego piękna kobieta-szpieg ze swym syrenim uśmiechem. Nigdy, przenigdy sobie tego nie wybaczy.

- Hasso, powiedz mi wreszcie, co się stało. Nic nie rozumiem i strasznie się boję! - zawołała przerażona matka.

Hasso jakby zbudził się z odrętwienia i zwrócił bladą twarz ku matce. A potem znowu spojrzał w zatrwożoną twarz Róży, w jej ciemnobłękitne oczy. Z całą mocą opadła go niezbita pewność, że to jej zawdzięcza ocalenie swego honoru, swego życia. Znów ujął jej ręce, a potem spojrzał na nią wzrokiem, pod którym zadrżała i którego nigdy nie zapomni.

- Różo, nawet nie wiesz, co dla mnie zrobiłaś, kiedy w porę tutaj weszłaś i nie zwróciłaś tego papieru kobiecie, która go zgubiła. Twój instynkt, a może zrządzenie losu to sprawiło. Od tego papieru zależał mój honor, a więc tym samym moje życie. Gdybyś oddała ten arkusz papieru w ręce tej kobiety, nie pozostałoby mi nic innego jak palnąć sobie w łeb. Ocaliłaś mój honor i życie. Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć i nigdy ci tego nie zapomnę.

Róża była tak wstrząśnięta, że nie mogła mówić. Tylko bezradnie potrząsała głową, by dać do zrozumienia, że jej zasługa wcale nie jest taka wielka. Ale w duszy czuła głęboką wdzięczność dla Opatrzności, która ją ostrzegła przed oddaniem kopii Nataszy.

Hasso wstał z głębokim westchnieniem i stanął z Różą przed matką.

- Także ty podziękuj Róży, ocaliła życie twego syna. Gdyby ten arkusz papieru pozostał w rękach Nataszy, tajemnica mojego wynalazku, której zachowanie poręczyłem słowem honoru, znalazłaby się w rękach Rosjan. Nic nie ostrzegło mnie przed tymi kobietami. Moje zaufanie do czystości uczuć Nataszy było niezłomne jak skała. To ja sam wręczyłem jej dziś przed południem klucze, z którymi nigdy się nie rozstaję, wręczyłem jej, kiedy zażądała ich jako gwarancji, że wrócę po południu. I będąc pewna, że jestem w towarzystwie jej matki, przybiegła tutaj, by skopiować ten szkic. Ma zapewne duże doświadczenie w tych sprawach. Riemerowi oczywiście opowiedziała jakąś bajeczkę, nawet nie chcę go o to pytać. Nie należy mówić o tej sprawie. Natasza nie liczyła się z nadejściem Róży, bo nie wiedziała o jej istnieniu. A kiedy wróciła do pensjonatu, na pewno nie miała pojęcia, że łup wymknął się jej. Inaczej nie byłaby taka rozpromieniona.

- Mój Hasso, mój biedny Hasso, że też musiałeś stracić serce dla takiej niecnej kobiety!

Hasso wyprostował się. Jego oblicze znowu było twarde i zimne jak głaz.

- Nigdy więcej mi o tym nie przypominaj, mamo. Lepiej, że się tak stało, niż gdyby twój syn stracił także honor.

Hasso znów podszedł do biurka. Z ponurą twarzą spoglądał na kopię, od której zależał jego los.

Róża spoglądała z trwogą w skamieniałą twarz Hassa. Rozumiała go o wiele lepiej niż matka, czuła, co się teraz w nim dzieje. Poza bólem zdrady ukochanej kobiety paliła go świadomość, że ufając szpiegowi, zaniechał należytej ostrożności. Nie mógł sobie tego darować.

- Nie należy mi się żadna wdzięczność. To Pan Bóg uczynił mnie swoim narzędziem, by obronić Hassa przed zbrodniczym zamachem. Ale mnie powstrzymał przed wydaniem tej kopii. Inaczej nieszczęście, które dotknęłoby Hassa, byłoby o wiele większe.

Hasso spojrzał w jej bladą twarz. A potem nagle się odwrócił i podszedł do telefonu, który był zawieszony na bocznej ścianie biurka. Kazał się połączyć z pensjonatem pani Kiessling i poprosił pannę von Kowalsky do telefonu.

- Pani majorowo, czy panie von Kowalsky są w domu?

- Nie, panie von Falkenried, wyjechały na kilka dni, zaraz po tym, jak pan wyszedł wraz z matką.

- Tak nagle?

- To było zaplanowane już przed południem, ale panie życzyły sobie, aby to się odbyło bez zbędnego rozgłosu.

- Czy zna pani cel tej podróży?

- Oczywiście, panie pojechały do swych rosyjskich majątków, ale wrócą za osiem, dziesięć dni.

- Ach, tak. Nie wie pani, którym pociągiem jadą?

- Pociągiem warszawskim około siódmej.

- Dziękuję uprzejmie.

Hasso odwiesił słuchawkę i przez chwilę się zastanawiał. Potem kazał się połączyć ze swym protektorem i najwyższym przełożonym, ekscelencją von Bogendorfem. Kiedy ten po chwili się odezwał, Hasso zapytał:

- Ekscelencja wybaczy, jeśli przeszkadzam, ale chciałbym zapytać, czy mógłbym zaraz przyjść do ekscelencji w bardzo ważnej sprawie.

Ekscelencja odpowiedział, że czeka na niego. Oddychając z ulgą, Hasso zwrócił się do Róży i matki:

- Muszę was pozostawić. Wróćcie, proszę, do hotelu i tam zaczekajcie na mnie. Gdybym nie mógł przyjść, zawiadomię was telefonicznie. A więc chodźcie, proszę, odprowadzę was do auta, a potem pojadę do mego przełożonego, aby mu zameldować o wszystkim co zaszło.

- Czy musisz to uczynić, Hasso? - zapytała matka.

- Tak, mamo, ukrywanie tych faktów uchybiałoby mojemu honorowi.

Pani von Falkenried z westchnieniem włożyła futro. Także Róża przygotowała się do wyjścia. Hasso złożył kopię i razem z listem Nataszy schował do kieszeni. Potem ukrył znów rysownicę i zamknął dokładnie biurko. Jeszcze raz nakazał Riemerowi, żeby pod żadnym pozorem nie wpuszczał nikogo do mieszkania.

Nie był tak całkiem przekonany, czy Natasza, stwierdziwszy brak kopii, nie zechce jeszcze raz dostać się do jego mieszkania i poszukać zagubionej kopii. Mogła przecież tylko udać, że wyjeżdża.

Zaprowadził Różę i matkę do auta, sam wsiadł do drugiego i pojechał do ekscelencji von Bogendorfa. Ten od razu go poprosił. Hasso wszedł z bladą, ale spokojną i zdecydowaną twarzą.

- Ekscelencja wybaczy, że bez ogródek przystąpię do sprawy najważniejszej. Proszę, aby pan natychmiast spowodował, żeby znana również waszej ekscelencji pani generałowa von Kowalsky i jej córka, które podobno jadą pociągiem warszawskim około siódmej do Rosji, zostały po drodze aresztowane, najpóźniej podczas przekraczania granicy.

Ekscelencja von Bogendorf spojrzał na niego zaskoczony.

- Az jakiego powodu, panie poruczniku? Panie zostały nam polecone przez poselstwo rosyjskie i należą do wytwornej arystokratycznej rodziny. Co się z panem dzieje? Jeśli się nie mylę, stara się pan o rękę panny von Kowalsky?

- Zaraz to wszystko waszej ekscelencji wytłumaczę. Lecz zanim się wdam w szczegóły, proszę zarządzić, co trzeba, by je aresztować.

Możliwe, że te kobiety są w posiadaniu planów i papierów zdobytych podczas swojej dotychczasowej działalności i nie wolno dopuścić, aby te materiały dostały się do Rosji.

- Znam pana jako rozsądnego i niezawodnego człowieka, panie poruczniku, i wiem, że musi pan mieć po temu ważkie powody, domagając się ode mnie czegoś takiego.

Hasso się zaczerwienił, kiedy ekscelencja mówił o jego rozsądku i niezawodności.

- Ręczę za swoje słowa, wasza ekscelencjo, i proszę tylko przyjąć do wiadomości, że te panie, podając, że jadą do swoich rosyjskich majątków na osiem, dziesięć dni, opuściły pensjonat pani Kiessling dziś wieczorem około godziny siódmej, by odjechać warszawskim pociągiem, i być może występują pod innym nazwiskiem. Należy więc podać ich dokładny rysopis, jeśli to jest możliwe.

Ekscelencja skinął stanowczym ruchem. Potem telefony rozdzwoniły się we wszystkich kierunkach. Zrobiono wszystko, co tylko można było w danej chwili zrobić, by uniemożliwić ucieczkę Olgi Zscharkoff i Nataszy Karewny. Gdyby nie przezorność Nataszy, by pojechać pociągiem wiedeńskim, obie kobiety niechybnie zostałyby zatrzymane na granicy.

Dopiero - kiedy ekscelencja von Bogendorf przedsięwziął wszelkie możliwe kroki, zwrócił się znów do Hassa i poprosił, by usiadł i opowiedział, co zaszło.

Hasso złożył dokładne sprawozdanie i przedłożył skopiowany szkic i list Nataszy von Kowalsky.

Ekscelencja von Bogendorf słuchał uważnie, a kiedy Hasso skończył, westchnął z ulgą.

- Bogu dzięki, że sprawa została zażegnana, panie poruczniku. Nie chcę robić panu wyrzutów, nawet najrozsądniejszy człowiek może popełnić błąd. Zresztą wskutek pana sprawozdania poufny meldunek, który otrzymałem z Friedrichshafen, nabiera szczególnego znaczenia. Tam mianowicie, przed około trzema miesiącami, usiłowano wyłamać drzwi do tajnego biura, w którym przechowywano plany o ogromnym znaczeniu. Sprawców spłoszono, zanim dokończyli dzieła. Na korytarzu, na który wychodziły drzwi tego biura, nie było nikogo, kiedy jeden z inżynierów odkrył uszkodzony zamek. Poza sprzątaczką, osobą bardzo ograniczoną.

Gdy nazajutrz chciano przesłuchać sprzątaczkę, znikła, a wraz z nią jej siostrzenica, z którą mieszkała. Proszę przeczytać rysopisy ciotki i siostrzenicy, przesłano mi jej na wszelki wypadek, ponieważ przypuszczano, że chodzi o szpiegów; a jeśli pan te rysopisy dostatecznie uzupełni, może się okazać, że chodzi tu o te same osoby, czyli o pańską generałową von Kowalsky i jej córkę. Ponieważ poniosły w Friedrichshafen porażkę, spróbowały tutaj wykraść nam nasze tajemnice. Bogu dzięki nie powiodło im się, choć powodzenie było niemal pewne.

Hasso przeczytał rysopisy i zwrócił papiery.

- Jestem prawie przekonany, ekscelencjo, że chodzi tu o te same osoby, które tam działały w przebraniu. Najwidoczniej szpiegów szczególnie interesuje nasza flota powietrzna. A młodsza ma widocznie duże doświadczenie w kopiowaniu dokumentów. Jak pan widzi, ekscelencjo, ta kobieta sporządziła tę kopię w ciągu pół godziny. Choć to tylko kopia, ale wyczyn nie lada.

- Ma pan rację, kopia jest tak jasna i dokładna, że muszę z satysfakcją stwierdzić, iż znów wprowadził pan pewne ulepszenie.

- Miałem zamiar, ekscelencjo, zaraz po zaręczynach wygłosić odczyt na ten temat. Chyba pan rozumie, że teraz nie cieszy mnie ta praca tak jak przedtem. Nie mogę sobie wybaczyć swej nieostrożności, choć ekscelencja z taką wyrozumiałością do tego podszedł. Nigdy nie pozbędę się uczucia skruchy z tego powodu.

Ekscelencja von Bogendorf wstał i spojrzał na Hassa, który również się zerwał, ostrym wzrokiem.

- Niech pan się nie zadręcza skruchą. W ten sposób trwoni pan tylko siły potrzebne ojczyźnie. Nie oskarżać się, tylko naprawić błąd, panie poruczniku von Falkenried, zrozumiano?

- Wasza ekscelencjo, najgorętsze dzięki za te słowa.

- A teraz do jutra. Mam nadzieję, że schwytamy tych szpiegów. Jeśli nawet niewiele zdołały zdziałać, to i tak lepiej, że zostaną unieszkodliwione. Inaczej niewykluczone, że znów się tu zjawią. W każdym razie dziękuję panu, że natychmiast pan z tym do mnie przyszedł.

Tymi słowy pożegnał Hassa.

Hasso z ulgą pojechał do hotelu do matki i Róży.

Rita von Falkenried przeżyła w Wiedniu cudowne dni. Przyjęto ją w rodzinie barona von Hohenegga bardzo serdecznie.

Józefa von Hohenegg była jedynaczką i miała tylko starszego o dziesięć lat brata, z którym ogromnie się kochali.

Gdy Rita pod koniec października przybyła do Wiednia, baron Rainer, brat Józefy, był nieobecny w domu. Zarządzał samodzielnie majątkiem ziemskim Villau, należącym także do jego rodziny. Przedtem przez kilka lat służył w stopniu oficera w elitarnym pułku kawalerii w Wiedniu. Przed dwoma laty wystąpił z wojska, by odciążyć ojca przy zarządzaniu jednym z majątków. Oczekiwano go również w tych dniach.

Rita i Józefa ogromnie się zaprzyjaźniły, nie rozstawały się ze sobą. Józefa opowiadała Ricie dużo o swoim braciszku.

Pewnego dnia obie młode panny siedziały w uroczym buduarze Józefy w przytulnym wykuszu i spoglądały na ożywioną promenadę. Willa Hoheneggów położona była w wytwornej dzielnicy w cudownie wypielęgnowanym ogrodzie.

- Jutro przyjeżdża mój braciszek, Rito. Sama zobaczysz, jaki to wspaniały człowiek. Tak bardzo go kocham! Oczywiście, on nie traktuje mnie tak całkiem poważnie, bo w jego oczach jestem słodkim maleństwem, z którym figluje, jeśli akurat jest w dobrym nastroju. A ja w rewanżu dokuczam mu troszeczkę. Ale poza tym żyjemy ze sobą bardzo zgodnie - rzekła Józefa. Potem przyniosła wszystkie zdjęcia brata i pokazała Ricie.

- O, tutaj jako oficer. Szykowny, prawda? Szkoda, że już wystąpił z wojska. Lubiłam go w mundurze.

- Ach, rozumiem dlaczego.

- Nic nie rozumiesz. Popatrz lepiej na mojego braciszka. Czy nie jest przystojny?

Rita oglądała zdjęcia. Potem rzekła z uśmiechem:

- Więcej niż przystojny, Józefo. Wygląda bardzo miło, ma twarz, która budzi zaufanie.

- Cieszę się ogromnie, że się wreszcie poznacie. Sądzę, że się zaprzyjaźnicie. Nie jest taką ważną osobą jak twój brat, przed którym czułam ogromny respekt. To okropne, Rito, kiedy mężczyźni są tacy poważni i mądrzy. To nie dla mnie. Ja lubię się śmiać i żartować. Wiesz, tak jak z Rudim Hassbachem. Z nim nie muszę zważać na każde słowo, mogę czasem palnąć jakieś głupstwo.

Rita już pierwszego dnia pobytu w Wiedniu poznała byłego kolegę pułkowego Rainera, hrabiego Hassbacha. Był to wesoły oficer kawalerii, zawsze pogodny, zawsze skory do żartów. Rita od razu spostrzegła, że adoruje Józefę.

- Już dawno zauważyłam, że Rudi Hassbach ci się podoba - rzekła Rita figlarnie.

- Ale z ciebie mądrala! Z czego to wnioskujesz?

- Bo tak bardzo lubisz śpiewać pewną piosenkę - droczyła się Rita z przyjaciółką.

- Jaką piosenkę?

Rita zerwała się, usiadła do fortepianu w pokoju obok i zagrała melodię. Potem zaśpiewała:

Mój miły jest rajtarem, Rajtar to chłop na schwał, Wierzchowiec jest cesarza, Rajtara Bóg mnie dał. Tralala, tralala...

Józefa stanęła za Ritą i oderwała jej ręce od klawiszy.

- Bądź cicho, nie wypaplaj tego! - Ze śmiechem, ale zarumieniona zaciągnęła Ritę z powrotem do okna. - Popatrz tylko! Za dwie minuty Rudi ukaże się na koniu i urządzi mi pod oknami rewię. To mam zapewnione w umowie. Każdego ranka bukiet kwiatów, każdego popołudnia, jeśli służba na to pozwala, rewia pod oknami. Popatrz, już jest! Prawda, że ładnie wygląda na koniu? Jeździ jak młody bóg. Papa powiada, że ma w sobie diabła, kiedy siedzi na koniu.

- Tak czy owak bardzo do siebie pasujecie, Józefo, bo i ty świetnie jeździsz konno.

- Odwzajemniam ci ten komplement, Rito. Widziałam w Falkenried twój kunszt jeździecki i podziwiałam cię. Wiesz, kiedy przyjedzie mój braciszek, będziemy jeździli w trójkę. Ach, mój ukochany Wiedeń! Ty też musisz go pokochać, Rito! To najpiękniejsze miasto świata, już choćby dlatego, że Rudi tu mieszka. Popatrz, kłania się nam, teraz nas zobaczył. Tylko nie waż się robić do niego oka.

- Ależ skąd, nie odważę się, bo chyba byś mi wydrapała oczy mimo naszej przyjaźni - stwierdziła Rita figlarnie.

- Możesz być tego całkiem pewna - odparła Józefa, a ponieważ hrabia Hassbach już znikł, objęła Ritę i zaczęła z nią wirować po pokoju, a potem podbiegła do fortepianu.

- Mój miły jest rajtarem!

Nazajutrz przybył Rainer von Hohenegg.

Od pierwszej chwili Rita i młody baron poczuli do siebie sympatię. Baron Rainer był to postawny, przystojny mężczyzna o opalonej twarzy, jasnych, łagodnych oczach, wesołym usposobieniu, które jednak nie kolidowało ze statecznym sposobem bycia.

Wcale nie ukrywał, że młoda przyjaciółka siostry bardzo mu się podoba, i dużo z nią przebywał.

Józefa z zadowoleniem stwierdziła, że jej brat i przyjaciółka przypadli sobie do gustu, a także rodzice Józefy spoglądali na siebie z uśmiechem; wyglądało, że wcale nie byliby przeciwni widzieć Ritę jako synową.

Wkrótce oboje młodzi stwierdzili, że ich spojrzenie na świat jest podobne, że są jak gdyby dla siebie stworzeni. Gdy młodzież udawała się na krótką przejażdżkę, przyłączał się do nich często hrabia Hassbach, a wówczas było zupełnie naturalne, że w lesie hrabia Rudi jechał obok Józefy, a baron Rainer towarzyszył Ricie.

W pierwszych dniach grudnia hrabia Rudi Hassbach oświadczył się baronównie Józefie, a ta bez wahania została jego promieniejącą szczęściem narzeczoną.

Baron Rainer życzył siostrze i przyjacielowi szczęścia z całego serca. Teraz z dziwnym uczuciem odszukał Ritę.

Siedziała w pokoju muzycznym przy fortepianie i grała walca Chopina.

O Ricie jakby zapomniano podczas tego radosnego wydarzenia rodzinnego. Gdy Rainer wszedł, na chwilę zatrzymał się w drzwiach. Promień słońca przemknął nad jasną uroczą postacią młodej osóbki.

Rainer powoli podszedł bliżej i oparty o fortepian spoglądał w jej śliczną uduchowioną twarzyczkę.

Dziewczyna przelotnie podniosła na niego oczy, ale grała dalej. Czuła przy tym jego wzrok i to zmieszało ją, spowodowało, że krew uderzyła jej do głowy. Nagle w środku gry ręce jej spoczęły na klawiaturze i zirytowana sama na siebie potrząsnęła głową i spojrzała na Rainera z wyrzutem.

- Wytrącił mnie pan z równowagi, panie baronie.

- Przecież zachwycałem się całkiem cicho.

- Nie potrafię grać, kiedy ktoś mi się tak przygląda - odparła.

- Czyja to robiłem? - zapytał Rainer, usiłując uchwycić jej wzrok.

- Ależ tak! - zawołała, trochę zła na siebie. Uśmiech przemknął mu po twarzy.

- Skąd pani wie, że się jej przyglądałem? Przecież pani wcale na mnie nie patrzyła.

- Mimo to wiem, czułam to.

Rainer pochylił się ku niej, a w jego oczach coś zamigotało.

- Czy pani wie, że czuje się tylko wzrok ludzi, których darzy się sympatią albo wobec których odczuwa się antypatię?

- Nie, nie wiedziałam o tym - odparła Rita jakby pod przymusem.

- Ale tak jest. A teraz chciałbym wiedzieć, panno Rito, jakie uczucia żywi pani dla mnie?

Rita zaczerwieniła się mocno, ale opanowała swoje zmieszanie.

- Muszę się dopiero nad tym zastanowić.

- Nie, pani dobrze wie, tylko nie chce mi powiedzieć.

- Czy musi pan koniecznie wiedzieć?

- Bezwarunkowo.

- Wie pan, że pomiędzy Austrią i Niemcami panuje sympatia. Czyż mogę wobec tego nie żywić sympatii do pana?

- Rito, droga Rito, dopiero co zaręczyła się szczęśliwa para. Moja siostra i Rudi Hassbach. Teraz w powietrzu unosi się tęskny nastrój, zachęcający do tego, by jak najszybciej iść w ślady tych szczęśliwych ludzi. Muszę pani coś wyznać, Rito. W ubiegłym roku posłała pani mojej siostrze swoją fotografię. Długo przyglądałem się uroczej, oryginalnej twarzyczce. Spodobała mi się, bardzo mi się spodobała. Najbardziej oczy i usta. Tak, zwłaszcza te urocze, uparte usta, które pragnąłbym pocałować, pomyślałem wówczas. Józefa powiedziała mi, że jest na lato zaproszona do Falkenried i że potem się postara, by pani przed zimą przyjechała do Wiednia.

87.

- Józefa nie pisnęła mi o tym ani słówka.

- Na moją prośbę, droga Rito. Chciałem się najpierw przekonać, czy oryginał zrobi na mnie takie samo wrażenie jak fotografia. Józefa dużo mi o pani opowiadała, bardzo dużo. A teraz, teraz, droga Rito, poznałem panią i podoba mi się pani tysiąckrotnie bardziej niż na zdjęciu, a tęsknota za uroczymi ustami, które mnie tak zachwyciły, stała się jeszcze większa. Nie chcę już dłużej mieszkać sam w Villau. Brakuje tam tego, co najlepsze, kiedy się jest samotnym kawalerem. Prawda, że ulituje się pani nad moją niedolą i pomoże trochę ugasić moją tęsknotę? Tak całkiem jej ugasić z pewnością się teraz nie da, ale mały zadatek na szczęście, Rito, chyba wolno mi sobie wziąć?

Rita nie mogła oderwać od niego oczu. A więc już dalej nie pytał, szybko objął ją i gasił swoją tęsknotę. Ponieważ Rita wcale mu tego nie broniła, nie spieszył się. Ona zaś przytulona do niego z bijącym sercem oddawała mu pocałunki. Tak byli pochłonięci tym cudownym zajęciem, że nie spostrzegli, jak Józefa i hrabia Rudi ramię w ramię, z lśniącymi oczami weszli do pokoju.

- A to co? Rito, co robisz w ramionach mojego brata? - zapytała Józefa na pół ze śmiechem, na pół wzruszona.

Szczęśliwa para oderwała się od siebie. Ale Rainer, trzymający mocno dłonie Rity, swawolnie spojrzał na siostrę.

- To samo, moja droga siostrzyczko, co ty robiłaś w ramionach twojego Rudiego. Takie coś jest zaraźliwe. A jeśli już w domu ma się odbyć wesele, to czemu nie od razu dwa? Prawda, Rito? My też potrafimy to samo co tych dwoje. A teraz chodźmy do moich rodziców. Parę narzeczonych zostawimy za karę samych, bo wtargnęli w sam środek naszych zaręczyn. Chodź, Rito!

Z tymi słowy Rainer chciał pociągnął za sobą Ritę, ale Józefa ją zatrzymała.

- Stój, ani kroku dalej, nie dam ci czmychnąć. Pocałowała Ritę serdecznie.

- Siostrzyczko kochana, prawda, że teraz będzie jeszcze piękniej? A ja od razu obdarzam cię szwagrem. Możecie dać sobie rodzinnego całusa, pozwalam wam na to wielkodusznie.

Hrabia Rudi ze śmiechem pochylił się nad Ritą.

- Ja zawsze robię z przyjemnością to, czego sobie życzy Józefa.

A ty, Rainerze, odwróć się, aby cię nie zabiła zazdrość. - Z tymi słowy hrabia Rudi pocałował najpierw dłoń, a potem usta Rity.

Rita była tym wszystkim trochę oszołomiona. Rainer energicznie odsunął Rudiego.

- No, już dość, teraz chcę przede wszystkim mieć swoją narzeczoną dla siebie - rzekł i szybko wyprowadził Ritę. W pokoju obok jednak zatrzymał się.

- Najdroższa, teraz musimy dokończyć przerwaną scenę zaręczyn - rzekł, czule się drocząc. - Moje pragnienie ani trochę nie zostało ugaszone, wprost przeciwnie, jeszcze się spotęgowało.

- Może powinniśmy najpierw pójść do twoich rodziców, Rainerze? Trzymając ją w objęciach przecząco potrząsnął głową.

- Z tym mi się tak nie śpieszy, moja droga. Daj szybko swemu Rainerowi jeszcze jednego buziaczka, aby nie umarł z pragnienia.

Oczywiście nie skończyło się na jednym „buziaczku”. Ale Rita zapomniała o liczeniu ich tak samo jak Rainer.

Z pokoju obok rozległ się dźwięk fortepianu i głos Józefy:

Mój miły jest rajtarem, Rajtar to chłop na schwał, Wierzchowiec jest cesarza, Rajtara Bóg mnie dał. Tralala, tralala...

Dalszy ciąg piosenki został stłumiony. Widocznie hrabia Rudi także energicznie nadrabiał scenę zaręczyn.

- No, teraz chodź, skarbie, pójdziemy grzecznie do rodziców; na chwilę wystarczy mi ta premia - rzekł Rainer..

Rodzice nie byli zbyt zaskoczeni, bez wahania udzielili im błogosławieństwa. A potem Rainer zadepeszował do pana von Falkenrieda, Rita zaś do matki do Berlina. Wiedziała, że matka przebywa tam z Różą. Rainer zaanonsował swoją wizytę w Falkenried na poniedziałek. Do tego czasu pani von Falkenried miała już wrócić z Berlina.

Hasso von Falkenried nie mógł sobie darować, że wydał Nataszy von Kowalsky klucze do swego biurka. Świadomość, że był tak nieostrożny i łatwowierny, wielce go dręczyła. Nic tu nie zmienił fakt, że jego przełożony tak pobłażliwie go potraktował. On sam nie mógł sobie tego wybaczyć.

Głęboka rana zadana jego sercu przyczyniła się także do jego przygnębienia.

Na razie obie kobiety zniknęły, ale wszystkie odpowiednie służby otrzymały ich dokładny rysopis, a do tego rysopisu dołączone było ostrzeżenie, by szczególnie uważać na osoby, które pragnęłyby się dostać do urzędów znajdujących się pod ścisłą ochroną.

Hasso znów zabrał się ze szczególną energią do pracy. „Nie oskarżać się, lecz naprawić”. Tak powiedział mu ekscelencja von Bogendorf. A Hasso pragnął naprawić, mocno to sobie postanowił.

Podczas pierwszych dni po doznanym gorzkim zawodzie Hasso był ponury i mrukliwy. Róża z troską spoglądała na jego skamieniałą twarz. Rozumiała go najlepiej, bo go kochała. Spostrzegła, że obecność matki była dla niego męką i że pragnął gorąco uporać się sam ze sobą w samotności. Przyśpieszyła więc załatwienie sprawunków.

Hans von Axemberg tylko ostatni wieczór spędził z Hassem i jego paniami. Przypuszczał, że Hasso się zaręczył i jest zajęty narzeczoną. Kiedy jednak znów ujrzał przyjaciela, od razu spostrzegł, że zaszła w nim jakaś zmiana. Sądził, że starania Hassa o rękę Nataszy się nie powiodły. A gdy następnej soboty został zaproszony do hrabiego Steinberga, dowiedział się, że pani generałowa von Kowalsky z córką wyjechały.

Ten nagły wyjazd skojarzył mu się z ponurym nastrojem przyjaciela. W kołach towarzyskich nikt nie miał pojęcia o aferze szpiegowskiej.

Hans von Axemberg nie mógł dłużej okazywać wobec przyjaciela pozornej obojętności. W niedzielę przed południem udał się do Hassa.

Przez chwilę zdawkowo rozmawiali, Axemberg spoglądał na bladą, wymizerowaną twarz Hassa. Wreszcie nie mógł dłużej wytrzymać.

- Drogi przyjacielu, nigdy nie byłem do tego stopnia zarozumiały, by sądzić, że jestem ci tak bliski jak ty mnie, a ty jesteś dla mnie kimś bardzo bliskim. Ale widzę, że coś cię dręczy, i nie mogę dłużej w milczeniu się temu przyglądać. Kiedy niedawno wróciłeś z Falkenried, uznałeś, że jestem godny, by zwierzyć mi się ze swych spraw sercowych. Ale to, co dziś cię trapi, zachowujesz dla siebie. Czyż tak mało dla ciebie znaczę, że nie chcesz mi wyznać, co cię dręczy?

Hasso spojrzał na jasną, dobroduszną twarz przyjaciela, w jego szczere oczy. Przy tych słowach ogarnęło go wzruszenie. Dopiero po chwili mógł przemówić.

- Drogi Hansie - rzekł ciepło - to, co mogę powiedzieć przyjacielowi, najlepszemu, najszczerszemu, jakiego mam, bo za takiego cię uważam, tego się dowiesz. Ale potem nigdy więcej o to nie pytaj i nigdy więcej o tym nie mówmy.

- Przyrzekam ci to, Hasso.

Hasso głęboko odetchnął. Potem wyjął z szuflady biurka list Nataszy.

- A więc masz, przeczytaj.

Axemberg wziął list i zaczął czytać. Jego twarz przybrała wyraz pogardy.

- Obłudna żmija! Przeczuwałem, że w tej kobiecie jest coś fałszywego.

- Ile racji miałeś z tym twoim przeczuciem, zrozumiesz dopiero wtedy, kiedy ci powiem, że Natasza von Kowalsky wcale nie jest córką rosyjskiego generała, tak samo jak jej domniemana matka nie jest wdową po żadnym generale. Jestem niemal przekonany, że w ogóle nie są spokrewnione.

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to aferzystki? - zapytał Axemberg przerażony.

- Jeszcze gorzej, obie są rosyjskimi szpiegami i tylko szczęśliwy przypadek sprawił, że nie stałem się ich ofiarą. Wiesz przecież, że pracuję nad wynalazkiem, który na wypadek wojny może mieć dla nas kapitalne znaczenie. Zrozumiesz całą doniosłość mych słów, bo wiesz, że poręczyłem honorem za utrzymanie mojej pracy w tajemnicy. Od razu pojechałem do ekscelencji von Bogendorfa. Nie ganił mnie. Ale ja sam nie mogę się usprawiedliwić, ponieważ uległem ślepemu zauroczeniu. I ukarzę się za to. Po długiej walce ze sobą postanowiłem wystąpić z wojska.

- Hasso! - zawołał von Axemberg przerażony.

- To postanowione, Hans.

- Jak możesz w ogóle o tym myśleć, Hasso! Jeśli ekscelencja von Bogendorf nie ma ci tego za złe, to i ty możesz sobie wybaczyć. Przecież jesteś duszą i ciałem związany ze swoim zawodem!

- W przyszłości pozostanę wierny mojemu zawodowi. Mam zamiar jeszcze pilniej mu się poświęcić, ale w ciszy, w domu, w Falkenried. Tam zbuduję lotnisko i warsztaty i z pomocą wybranych fachowców będę budował nowe modele. Ale proszę cię, jeszcze tego nie rozpowiadaj. Jeszcze nie mówiłem o tym z ekscelencją von Bogendorfem, ale wiem, że zaaprobuje mój plan i mnie zrozumie. „Nie oskarżać się, lecz naprawić”, tak do mnie powiedział. Wiem, ojciec mój niechętny jest temu, co robię, i nie ma zrozumienia, niełatwo więc będzie mi go skłonić, by dał mi do dyspozycji potrzebny obszar gruntów i kapitał. Ale jeśli mu wszystko w spokoju przedstawię i oświadczę, że na stałe pozostanę w Falkenried, to chyba się zgodzi. Dopiero kiedy będę pewny jego zgody, omówię wszystko z ekscelencją von Bogendorfem. Ty jesteś pierwszy, któremu o tym opowiadam. A teraz nie narzekaj, że nie mam do ciebie zaufania.

- Przeciwnie, jestem bardzo dumny, Hasso - odparł von Axemberg, starając się ukryć swoje wzruszenie - i byłoby nonsensem z mojej strony wtrącać się w twoje decyzje, choć chętnie bym to uczynił z pobudek egoistycznych. Nie mogę sobie wyobrazić, stary, jak się obejdę bez ciebie w Berlinie.

- Kiedy tylko będziesz mógł, masz przyjeżdżać do mnie do Falkenried.

- Skorzystam z twego zaproszenia jak najchętniej. A te przeklęte baby, które wszystkiemu są winne, niech diabli porwą wraz z ich sprzymierzeńcami.

- Mój drogi, skończmy z tym i już nigdy ani słowa więcej o tej sprawie, bo trudno mi to znieść.

- Jak sobie życzysz, przyjacielu. A teraz pora na mnie. Bądź zdrów!

- Żegnaj, Hans. Jeśli któregoś wieczora nie będziesz wiedział, co ze sobą zrobić, to daj mi znać. Na razie nie przyjmuję żadnych zaproszeń, ale dla ciebie zawsze jestem w domu.

Hasso spoglądał za przyjacielem nieruchomym wzrokiem. Potem z głębokim westchnieniem zabrał się do pracy.

Kiedy pani von Falkenried i Róża wróciły do domu, mąż oczekiwał je już niecierpliwie. Przecież otrzymał depeszę od Rainera von Hohenegga, w której ten go zawiadamiał, że Rita przyrzekła mu swoją rękę i że w poniedziałek przybędzie do Falkenried.

Żona musiała zburzyć jego pogodną wiarę w to, że oboje dzieci znalazło swoje szczęście życiowe. Możliwie oględnie opowiedziała mu, co się wydarzyło w Berlinie.

Pan von Falkenried zrozumiał sytuację lepiej niż jego żona i z wielką serdecznością uściskał Różę.

- Moja droga Różo, błogosławię dzień, w którym przybyłaś do Falkenried. Po tym, co usłyszałem, zawdzięczam ci nie tylko życie mojego syna, ale i honor naszego nazwiska. Nigdy ci tego nie zapomnę;- rzekł wzruszony.

Postanowiono, że Rita nie dowie się o wszystkich tych okropnych wydarzeniach.

W wielkim podnieceniu czekali państwo von Falkenried na Rainera von Hohenegg. Spodobał im się bardzo, a to, co mógł ofiarować ich córce, poza własną osobą, było doprawdy wspaniałe.

Tak więc rodzice z radością wyrazili zgodę. Kiedy jednak baron Rainer poprosił, by ślub odbył się już w lutym, pani von Falkenried z przestrachem uniosła ręce w górę.

- Już tak szybko, drogi Rainerze? To za krótki czas, bym mogła zdążyć z wyprawą.

- Bardzo proszę, droga, czcigodna mamo! Proszę wziąć pod uwagę, że w marcu muszę być z powrotem w Villau, bo wtedy rozpoczynają się prace w polu. Tak więc pozostanie mało czasu na podróż poślubną. Bądź tak dobra i daj się przekonać. A skoro moja mama w tak krótkim czasie zdąży z wyprawą Józefy, to i ty zdążysz do lutego z wyprawą Rity.

Rainer spoglądał przy tym na swoją przyszłą teściową tak błagalnie, że nie mogła mu odmówić. Ale postawiła jeden warunek, że Rita natychmiast wróci do domu, by miała córkę przynajmniej jeszcze kilka miesięcy przy sobie.

- Och, ja chciałem prosić, by Rita została u nas na Boże Narodzenie, aż do ślubu mojej siostry.

Tu rodzice energicznie zaprotestowali.

- Nie, nie, na ostatnie święta Bożego Narodzenia nie możesz nam odebrać Rity, Rainerze, kiedy zostanie twoją żoną, niewiele będziemy ją widzieli i będziemy musieli się z tym pogodzić.

- Ale na ślub Józefy Rita przyjedzie na kilka dni do Wiednia i mamy nadzieję, że przybędzie w towarzystwie swych kochanych rodziców? - prosił Rainer.

- Mój stan zdrowia mi na to nie pozwala. Mam nadzieję, że poznam twoich rodziców, kiedy przyjadą na wasz ślub do Falkenried. Ale moja żona oczywiście będzie Ricie towarzyszyła.

Tego samego dnia baron Rainer odjechał, nałożył jednak trochę drogi, by zahaczyć o Berlin, gdzie odwiedził Hassa, pragnął go bowiem poznać.

Zbliżało się Boże Narodzenie i na kilka dni przed świętami Hasso przybył do Falkenried.

Rodzice powitali go z troskliwym współczuciem, z jakim się traktuje ukochane dziecko, które spotkała krzywda. Trochę z tym przesadzili. Dla Hassa z jego usposobieniem była to istna męka. Tym milej odczuwał delikatną powściągliwość Róży.

Rita nie miała czasu ani głowy do niczego i dla nikogo. Przecież nie wiedziała, że należy się obchodzić z Hassem oględnie. Choć jej prostota i naiwność były bardzo miłe, to właśnie teraz Hasso nie miał dla niej dość cierpliwości. Tak więc stało się to jakby samo z siebie, że częściej niż dotąd Hasso szukał towarzystwa Róży. Przy niej znajdował subtelne, łagodne zrozumienie, często więc uciekał do niej jak do wiernego mądrego przyjaciela. Z Różą też najpierw omówił swój plan.

Oczy Róży zalśniły. Była dumna i szczęśliwa, że dał jej dowód swego zaufania. I z takim zrozumieniem, i z tak ogromnym entuzjazmem do tego podeszła, że Hasso czasami spoglądał na nią zaskoczony.

Pewnego dnia powiedziała do niego:

- Do twoich celów najbardziej nadawałoby się miejsce po drugiej stronie lasu przy drodze do stacji. Jest tam szmat suchej, nieurodzajnej ziemi, na której mimo wielu prób osiągało się tylko słabe plony. Ta ziemia nie przynosi dochodu. Mówiłam o tym wczoraj z Colmarem, że najlepiej zaniechać dalszych prób. Nie byłaby to więc żadna strata, gdyby twój ojciec dał ci do dyspozycji tę jałową ziemię. Miałbyś tam dość miejsca, mógłbyś w pobliżu stacji zbudować hangary i warsztaty i zupełnie nie byłbyś skrępowany. Rowerem dojechałbyś tam w ciągu dziesięciu minut.

Hasso spojrzał na nią zdziwiony.

- Zajmowałaś się i tym?

- Tak. Przecież wiesz, że bardzo się interesuję twoją pracą. Twój ojciec jest chorowity i często mówi, że bardzo by chciał, byś wystąpił z wojska i przynajmniej miał nadzór nad Falkenried. Muszę ci powiedzieć, Hasso, że twój ojciec jest bardziej chory, niż wy wszyscy przypuszczacie, tylko że tego nie okazuje.

- Czy naprawdę sądzisz, że jego stan może budzić niepokój?

- Tak, poważny niepokój. I sprawisz mu przyjemność, kiedy powiesz, że chcesz na zawsze przenieść się do Falkenried. Bylebyś tylko tu był. Nad takim majątkiem jak Falkenried powinien czuwać jego pan. Nawet jeśli Ów pan sam niewiele robi, już jego obecność wystarczy, by trzymać służbę w ryzach. Gdy ojca zabraknie, nie obawiaj się, że nie starczy ci czasu na twoją pracę. Wszystko będzie się toczyło jak trzeba i bez ciebie. Colmar jest niezwykle dzielny i obowiązkowy, ja oczywiście także daję ci do dyspozycji wszystkie moje niewielkie siły również w przyszłości. Colmar również swego syna Fritza sposobi na swego solidnego następcę. Musisz go na przyszłość zatrzymać. Często się nad tym zastanawiałam. Czy wytrzymałbyś tu, w Falkenried, gdybyś nie mógł uprawiać swego zawodu. I tak jakoś przyszło mi na myśl, że kawałek jałowej ziemi mógłbyś przeznaczyć na lotnisko. I przedstawiłam ten mój pomysł także twojemu ojcu.

- Uczyniłaś to?

Róża odetchnęła z ulgą, ujrzawszy radosny blask w jego oczach, którego jej tak długo i boleśnie brakowało.

- Tak, uczyniłam to.

- I co na to papa? - spytał Hasso podniecony.

- Dość spokojnie to przyjął. Najpierw trochę się uniósł. Ale potem wszystko mu wytłumaczyłam. Jeśli zechcesz z nim to omówić, sądzę, że nie napotkasz zbyt dużego oporu.

- To naprawdę cudowne, Różo, że z takim zrozumieniem i zainteresowaniem wczułaś się w moją sytuację. Nie wiem, jak ci mam dziękować. Wydaje mi się, że jesteś dla mnie niczym Opatrzność. Jestem ci ogromnie wdzięczny.

- Nie mów mi nic o wdzięczności. Cieszę się ogromnie, że przeznaczenie pozwoliło mi wyświadczyć ci tę drobną przysługę. To ja jestem przecież twoim dłużnikiem.

- Ty moim dłużnikiem? Chyba nie wiesz, co mówisz?!

- Owszem, wiem. Tobie zawdzięczam, że teraz wszyscy odnoszą się do mnie z taką serdecznością.

- Ależ, Różo, nie wracaj stale do tego samego - zganił ją Hasso niemal gniewnie.

- Więc uzgodnijmy, że nasze rachunki są wyrównane - poprosiła Róża.

- Aleś ty dumna, Różo - rzekł Hasso z wyrzutem, uśmiechając się z lekka.

- Czy odmawiasz mi prawa do tej dumy? - zapytała Róża na wpół serio.

- Nie, nie, oczywiście nie. Ale mam do ciebie prośbę. Pragnąłbym, abyś mnie darzyła swoją przyjaźnią. W ostatnim czasie doznałem od ciebie tyle dobrego, że muszę cię o to poprosić. Ty możesz uczynić dla mnie bardzo wiele, Różo, moja duma wcale na tym nie ucierpi, wcale się nie bronię przed poczuciem wdzięczności wobec ciebie. Pragnąłbym zatrzymać cię tu na zawsze, właśnie dlatego, że chcę swe siły poświęcić właśnie mojemu zawodowi, a nie Falkenried. A ty ze swym rozsądnym, wrażliwym usposobieniem mogłabyś pośredniczyć między moimi rodzicami a mną, jeśli kiedyś miałoby dojść do jakiegoś spięcia. Oczywiście mogę cię zatrzymać w Falkenried tylko tak długo, dopóki nie wyjdziesz za mąż.

- Jeśli jestem ci potrzebna, Hasso, pozostanę tu z radością, jak długo zechcesz, i poświęcę się swoim obowiązkom. Nigdy nie wyjdę za mąż.

- Trzymam cię za słowo, Różo, poza twoim ostatnim zdaniem. Już niejedna dziewczyna mówiła: „Nigdy nie wyjdę za mąż”. A to „nigdy” trwało często bardzo krótko. Ale dopóki nie oddasz komuś swojej ręki, pozostaniesz moim dobrym przyjacielem i towarzyszem, prawda?

- Tak, tak, Hasso, to ci przyrzekam.

Jeszcze tego samego dnia Hasso rozmówił się z ojcem i wszystko poszło lepiej, niż się spodziewał. Spostrzegł, że Róża dobrze ojca przygotowała. Ojciec okazał się bardzo przystępny i wykazał duże zrozumienie dla jego pracy.

Po świętach Bożego Narodzenia Rita z matką pojechały na ślub Józefy do Wiednia, a w tym samym czasie Hasso wrócił do Berlina. Od razu nazajutrz udał się do ekscelencji von Bogendorfa i poinformował go, że zamierza wystąpić z wojska oraz jakie ma plany na przyszłość.

Początkowo ekscelencja nie chciał o tym słyszeć, ale kiedy Hasso jasno i spokojnie wytłumaczył mu, że będzie mógł w Falkenried bez przeszkód pracować, starszy pan przez chwilę się zastanawiał. Potem szybko i energicznie podał Hassowi rękę.

- Chyba ma pan słuszność, mój drogi, i spodziewam się po panu wiele w przyszłości. Wiem, że pan mnie nie zawiedzie. I kto wie, może bliski jest dzień, kiedy ojczyzna wezwie pana. Oczy wielu spoglądają teraz na pozycję Niemiec, którą sobie z takim trudem zdobyły. Wiem, że ujrzę pana w pierwszych szeregach, kiedy trzeba będzie wystąpić przeciw wrogom ojczyzny.

- O tym nie muszę ekscelencji zapewniać. Zarówno w czasie wojny, jak i w czasie pokoju wszystkie swoje siły poświęcę ojczyźnie.

Zbyt szybko dla rodziców Rity, a zbyt wolno dla stęsknionego narzeczonego zbliżał się dzień ślubu Rity.

Dwa dni przed tym wydarzeniem Hasso von Falkenried wrócił do domu na stałe. Dostał zezwolenie na wystąpienie z wojska, a przy tym awansowano go na kapitana.

Całe Falkenried było uroczyście udekorowane, z daleka i z bliska zjeżdżali weselni goście, by wziąć udział w tej uroczystości obchodzonej z wielką paradą, jak to bywało w zwyczaju w wytwornych rodzinach.

Oczywiście prócz przyjaciół i krewnych narzeczonej zaproszono także przyjaciół i krewnych narzeczonego, i wszędzie słyszało się przyjemnie brzmiący austriacki dialekt zmieszany z czystą niemczyzną. Było to bardzo wytworne zgromadzenie, a przy stole weselnym wznoszono niejeden żartobliwy i poważny toast na cześć zbliżenia Austrii z Niemcami.

Hasso również wzniósł toast.

- Tak jak Niemcy i Austria trwają we wzorowym sojuszu na dobre i na złe, tak ty, moja droga siostro, trwaj w nierozerwalnym związku ze swoim ukochanym. Nie udajesz się ze swym małżonkiem do obcego kraju, lecz do bratniego państwa, w którym ludzie, tak jak twój małżonek, mówią twoim językiem. Jako niemiecki oficer czuję sympatię zarówno do Austrii, jak i do was wszystkich, moi nowi austriaccy krewni, z którymi tworzymy teraz jedną wielką rodzinę. Oby związek, który was łączy po wsze czasy, był szczęśliwy. Wznieście, proszę, wraz ze mną toast za ten podwójny związek między Austrią i Niemcami.

Jego przemówienie wywołało entuzjastyczne okrzyki.

- Niech żyją Niemcy i Austria połączone nierozerwalnym związkiem! - zawołał hrabia Rudi Hassbach i jednym haustem opróżnił swój kieliszek.

Obok niego siedziała jego młoda małżonka. Znajdowali się właśnie u kresu podróży poślubnej i mieli z Falkenried wracać zaraz do Wiednia, gdzie urządzono im małą willę niczym bombonierkę.

Szczęście promieniowało z oczu obojga młodych. Jeszcze nie nauczyli się zachowywać z godnością i powagą, jak przystało małżonkom, i rozkoszowali się każdą chwilą życia.

Cała uroczystość przebiegła niezwykle pogodnie, niczym niezakłócona. Gdy późnym popołudniem Rita ze swoim młodym małżonkiem wybrała się w podróż poślubną, goście ani myśleli kończyć ucztowanie.

Róża oczywiście miała najwięcej pracy związanej z przygotowaniami do ślubu. Pani von Falkenried i Rita były zajęte szykowaniem wyprawy i musiały wszystko inne zrzucić na jej barki. Róża i tym razem podołała wszystkiemu, nie istniały dla niej żadne trudności. Pracowała z podziwu godną energią. Głęboka wewnętrzna radość zdawała się pomagać jej w pokonywaniu wszelkich trudności. Przecież Hasso wrócił do domu na zawsze, ona zaś mogła jako wierny przyjaciel być mu użyteczna! Dla jej skromnej duszy było to szczęście, o którym nigdy nawet nie marzyła. Jej bezinteresowna miłość nigdy nie stawiała większych żądań wobec losu.

Stosunek rodziny von Falkenriedów do Róży zmienił się całkowicie, zwłaszcza po historii berlińskiej.

Nowym krewnym austriackim przedstawiono ją jako bliskiego członka rodziny.

Rita cieszyła się serdecznie, że rodzice teraz całkiem inaczej traktują Różę.

Wśród gości weselnych Rity i Rainera był także Hans von Axemberg, który swoim żywym usposobieniem w dużej mierze przyczynił się do wesołego nastroju.

Po weselu pozostał jeszcze kilka dni, aby wziąć udział w polowaniu. Nazajutrz po uroczystości weselnej rzekł do Hassa z westchnieniem:

- Wiesz co, stary, takie uroczystości powinny być zabronione dla ludzi postronnych. Przez cały czas miałem halucynacje, wszędzie widziałem Rolę von Steinberg w welonie i wianku mirtowym na głowie.

- No to się wreszcie zdecyduj, Hans, aby młoda dama również włożyła welon i wianek.

- Co ty sobie myślisz, jeszcze nie minęło siedem lat! Na razie Rola umknęła mi z pola widzenia, bo jako pielęgniarka Czerwonego Krzyża musi pełnić swoje obowiązki. Potem będą manewry i nie wiadomo, kiedy wreszcie będę mógł przypuścić energiczny szturm na moją twierdzę. Ale pewnego dnia ona musi skapitulować.

- Jesteś tego pewien?

- Muszę sobie tylko obmyślić coś romantycznego, zwalającego z nóg, wtedy, mam nadzieję, padnie wzruszona w objęcia swego wybawcy i będziemy ogromnie szczęśliwi.

Hasso się roześmiał, a Hans zawtórował mu wesoło.

Po weselu Rity życie w Falkenried znów potoczyło się codziennym trybem. Hasso zabrał się do urzeczywistniania swoich planów. Jałowa ziemia, którą wskazała mu Róża, znakomicie się do tego celu nadawała. Rozpoczęto niezwłocznie budowę hangaru i warsztatów, a tymczasem Hasso gorliwie pracował nad nowymi planami i rysunkami.

Tak jak obiecał, każdego dnia poświęcał godzinę na narady gospodarskie z ojcem, Colmarem i Różą.

Niebawem po ślubie Rity u jego ojca nasiliły się oznaki choroby i jeszcze podczas podróży poślubnej młodej pary pan von Falkenried zmarł na atak serca.

Tak więc Rita dowiedziała się o śmierci ojca dopiero wówczas, kiedy ze swym młodym małżonkiem przybyła do Villau.

Pani von Falkenried, która bardzo ciężko przeżyła rozstanie z Ritą, po śmierci małżonka załamała się całkowicie i długo nie mogła przyjść do siebie po tym ciosie. Czuła się samotna i niepotrzebna.

Róża i Hasso czynili wspólnie wszystko, co mogli, by pocieszyć panią von Falkenried i choć trochę ją rozerwać. Ale przychodziło im to z trudem.

Róża teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek stała się głową Falkenried. W jej rękach skupiały się wszystkie nici, a ona była dumna i szczęśliwa, że mogła uchronić Hassa przed tym wszystkim, co by mu przeszkadzało w pracy.

Już z samego rana Hasso rowerem udawał się leśną drogą na lotnisko i wracał dopiero w południe. Po obiedzie konferował z Colmarem i Różą, potem znów wracał rowerem do swej pracy. Ten sposób podróżowania okazał się praktyczniejszy niż jazda konna.

Czasem, kiedy Róża jadąc na pole mijała lotnisko, spotykała się z Hassem. Ponieważ Hasso widział, że Róża interesuje się bardzo jego pracą, pozwolił jej wejrzeć w tajniki swej działalności i wkrótce wtajemniczanie jej w tę działalność stało się dla Hassa potrzebą. Coraz bardziej więc Róża wnikała w krąg jego myśli i zaskakiwała go często swoimi praktycznymi podpowiedziami.

W maju Hasso podjął pierwsze loty ze swego lotniska.

Często spełniał pragnienie Róży, by oglądać takie loty; jej tęskne spojrzenia śledziły wielkiego ptaka, który tak śmiało i dumnie wzbijał się w powietrze.

Ale nie ważyła się poprosić Hassa, by zabrał ją kiedyś ze sobą. On jednak sam przypomniał sobie, że kiedyś prosiła go o to.

I pewnego rana, kiedy się z nią żegnał, by pojechać na lotnisko, rzekł z uśmiechem:

- Dziś jest taki spokojny dzień, Różo. Kiedyś mówiłaś mi, że chętnie byś ze mną poleciała. Czy chcesz to zrobić dziś? Pogoda jest szczególnie sprzyjająca spokojnemu lotowi.

Róża z radości i trwogi początkowo nie mogła wymówić słowa.

- Czy mogę? Naprawdę mogę? - wykrztusiła wreszcie. - Och, jak bardzo pragnę!

- Więc bądź za godzinę na lotnisku. Skinęła tylko głową.

O oznaczonej porze stawiła się na miejscu - w skórzanym płaszczu, który nosiła podczas jazdy samochodem, i cyklistówce na głowie.

Hasso spojrzał na nią badawczo i tylko skinął głową.

Na skraju lasu zatrzymał się Fritz Colmar na swoim koniu. Kiedy zobaczył, że Róża przygotowuje się do zajęcia miejsca w samolocie, zeskoczył z konia, przywiązał go do drzewa i szybko podbiegł.

- Chyba wielmożna panienka nie ma zamiaru polecieć?! - zapytał bez tchu.

- Owszem, mam taki zamiar.

- Na Boga, ale panienka odważna! - wyrwało mu się.

- To tak jak byśmy się udali na małą przejażdżkę automobilem, drogi Fritz.

- Tak, dla wielmożnego pana to chyba rzeczywiście tak samo. Ale dla panienki? Ja sam wolę mieć pod sobą najbardziej narowistego konia niż lecieć w takim aeroplanie.

- Przecież zazwyczaj jest pan taki pędziwiatr! - zawołała Róża. Teraz Fritz musiał się cofnąć. Hasso dał znak do odlotu. Jak potężny ptak, którego siła skupiona jest w skrzydłach, a nogi są grube i niezgranie skaczą po ziemi, tak aeroplan potoczył się kawałek po ziemi, wreszcie powoli zaczął się unosić w powietrze, a teraz pewnie i spokojnie, świadom swej siły, wzbił się w górę i szybował coraz szybciej i wyżej.

Róża nie mogła pojąć, co czuła podczas tego lotu. Tu na górze była oderwana od wszystkiego, była sama z mężczyzną, do którego lgnęła jej młoda dusza. W jego ręku było teraz jej życie, a gdyby on tak zechciał, z radością zgodziłaby się ponieść wraz z nim śmierć. Dużymi lśniącymi oczami wchłaniała w siebie wszystko, co widziała.

Przez godzinę bujała w królestwie przestworzy. Przelecieli nad pobliskim miastem, ponad wieżą kościelną: wszystko, co tam w dole stworzyły ludzkie ręce, jakże było małe!

Teraz wracali. Twarz Róży miała wyraz uduchowiony, kiedy Hasso pomagał jej przy wysiadaniu.

- Prawda, Różo, że to cudowne? - zapytał.

Róża mocno i z wdzięcznością uścisnęła jego dłoń. Nie mogła mówić. Ale on ją rozumiał i bez słów, wiedział, że ma w niej towarzysza, który pójdzie za nim wszędzie, na dobre i na złe, i że zawsze znajdzie w niej zrozumienie dla wszystkiego, co go porusza.

Pani von Falkenried, która nic nie wiedziała o locie Róży, była ogromnie przerażona, kiedy ta rozpromieniona wróciła do domu i opowiedziała jej o swojej wyprawie.

- O Boże, czyś ty oszalała? Czy nie wystarczy, że stale drżę o życie Hassa? Na litość boską, nie zaczynaj teraz i ty z tym nonsensem! - powiedziała wzburzona.

- Ach, droga ciociu, gdybyś sama kiedyś poleciała, przestałabyś się obawiać. Było tak cudownie! Nie powiedziałam ci o tym przedtem, bo się obawiałam, że mi nie pozwolisz.

- Broniłabym się rękami i nogami, gdyby ktoś chciał mnie wsadzić do samolotu. Po co to całe latanie? Nie można tego chyba traktować jako zabawy, skoro już pochłonęła tyle istot ludzkich. A jako poważny zawód niczemu nie służy.

- Ciociu, spójrz na to innymi oczami. Każdy nowy środek komunikacji, każdy nowy wynalazek początkowo wymaga ofiar. Pomyśl o elektryczności, o autach, o parowcach, o kolei. Początkowo budziły protesty i pochłaniały ofiary, aż wszystko zostało udoskonalone i się rozwinęło. Tak też będzie z lotnictwem.

Hasso właśnie nadszedł i z uśmiechem przysłuchiwał się słowom Róży.

- Ależ z powietrza nie można przecież zrobić pożytecznego szlaku komunikacyjnego - obstawała przy swoim pani von Falkenried.

- To się dopiero okaże, droga mamo. Na przykład w czasie wojny całe lotnictwo nabrałoby ogromnego znaczenia.

- Na Boga! Niech nas Opatrzność przed tym chroni! - zawołała matka. - Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, by między cywilizowanymi narodami mogło dojść do wojny!

- Droga mamo, nawet najlepszy człowiek nie może żyć w spokoju, jeśli nie podoba się to jego sąsiadom. Wszędzie, we wszystkich krajach buduje się aeroplany i statki powietrzne. Więc i my nie możemy czekać z założonymi rękami, aż nadleci wróg.

- Niech Pan Bóg nas przed tym broni! Nie chciałabym dożyć wojny. Z przerażeniem myślę o latach tysiąc osiemset siedemdziesiąt, siedemdziesiąt jeden. Byłam wtedy jeszcze uczennicą, ale nigdy nie zapomnę przerażenia i strachu z tamtego czasu. Nie daj Boże, bym miała przeżyć jeszcze jedną wojnę. Teraz musiałabym się pogodzić z tym, że mój syn pójdzie na wojnę, a nie należę do owych bohaterskich matek, które z dumą i radością ofiarują ojczyźnie własne dzieci.

Hasso przerwał tę rozmowę.

Na szczęście nadeszła poczta, dwa listy od Rity, jeden do matki, drugi do Róży.

Rita często pisała do domu. W listach do matki nie ważyła się dzielić z nią swym młodym szczęściem, ale wobec Róży tego nie ukrywała.

Róża także często pisała do Rity, donosiła jej, że matka wciąż jeszcze boleje nad stratą męża i że tęskni za córką.

Dziś Rita napisała do Róży: „Moja kochana, dobra Różo! To, co piszesz mi o mamie, bardzo mnie niepokoi. Sądzę, że mamie dobrze by zrobiło, gdyby na jakiś czas wyjechała z Falkenried. Mam na myśli, gdyby mama przyjechała do nas do Villau. Miałaby urozmaicenie, zmianę powietrza i... mnie. Jednocześnie z listem do Ciebie piszę do mamy, prosząc ją, by na kilka tygodni przyjechała do mnie i pobyła w Villau.

Więc proszę Cię, poprzyj mój plan, by wyrwać mamę z Falkenried.

Tyle na dziś.

Serdeczne pozdrowienia dla Ciebie i Hassa od Twojej szczęśliwej Rity”.

Wskutek tych obu listów pani von Falkenried już w dwa dni później zdecydowała się na podróż do Villau.

Baron Rainer von Hohenegg pojechał do Wiednia na spotkanie teściowej, by towarzyszyć jej do Villau. Przy tej sposobności odwiedził siostrę i szwagra w ich uroczej małej willi.

Hrabia Rudi i jego młoda małżonka żyli w niezamąconej szczęśliwości. Dla tych dwojga pogodnie usposobionych ludzi nie istniały żadne ciemne strony życia, nie przeczuwali, że na ich szczęśliwym niebie wkrótce spiętrzą się groźne, ciężkie chmury.

Największą troską hrabiego Rudiego było to, by jego młodej żonie nic się nie stało. Oczekiwała w początkach października swego pierwszego dziecka i młody hrabia najchętniej trzymałby ją pod kloszem. Józefa śmiała się z niego i nie chciała przesadnie dbać o siebie, ponieważ czuła się dobrze. Rainer cieszył się szczęściem siostry.

Gdy hrabia Rudi pozostał sam ze szwagrem, rzekł poważniej, niż to czynił zazwyczaj:

- Nie sądzę, Rainerze, bym tego lata dostał urlop. Jeśli mnie przeczucie nie myli, coś wisi w powietrzu. Wiesz przecież, że mam różne powiązania, słyszę to i owo. Mówię ci to, byś na wszelki wypadek był przygotowany.

Rainer w milczeniu ścisnął mu dłoń. Spojrzeli na siebie z powagą. Ale potem Rainer rzekł uspokajająco:

- Ci tam, którzy nigdy nie dają spokoju, przez cały czas darli ze sobą koty. Ale w każdym razie należy być przygotowanym na wszystko.

Pałac Villau położony był w malowniczej pięknej okolicy na małym wzniesieniu. Młoda pani stała na ozdobionej kwiatami werandzie, gdy nadjechał powóz z jej matką i małżonkiem.

Młoda kobieta szybko zbiegła na spotkanie. Rainer jednym susem wyskoczył z powozu i chwycił ją w objęcia.

- Skarbie, tak się za tobą stęskniłem - szepnął jej. Spojrzała na niego czule i zalotnie, pocałowała go i z uśmiechem odsunęła.

- Teraz przede wszystkim kolej na mateczkę, ty urwisie - zganiła go i objęła serdecznie i ucałowała matkę.

Pani von Falkenried łzy stanęły w oczach na widok jej kwitnącego, szczęśliwego dziecka.

- Nie płacz, mamo, rozejrzyj się, masz stąd widok na całe Villau. Czyż nie znalazłam tu cudownej ojczyzny? Tam na wysokiej górze położony jest zamek Hohenegg, gdzie mieszkają rodzice Rainera. Pojedziesz tam z nami.

Rita świergotała nieustannie, dając matce czas, by się uspokoiła. Starsza pani rozglądała się dokoła szeroko otwartymi oczami.

- Bardzo tu pięknie, bardzo! Jestem zadowolona, że zdecydowałam się na tę podróż. Kiedy wrócę do domu, będę myślała o tobie i zawsze będę widziała cię przed sobą, jak stoisz rozpromieniona i szczęśliwa tu na werandzie i machasz do mnie.

Villau było bardzo piękną, bogatą posiadłością. Pani von Falkenried dopiero teraz, podczas swego pobytu w Villau zdała sobie sprawę z tego, jak znakomitą partię zrobiła jej córka.

- Wiesz, mamo - rzekła Rita pewnego dnia - w domu zawsze za bardzo polegaliśmy na Róży. Ona nas rozpuściła, we wszystkim nas odciążała. Teraz dopiero wiem, ile pracy kosztuje prowadzenie gospodarstwa. Ale wdrażanie się w to sprawia mi przyjemność. A Rainer jest bardzo ze mnie zadowolony, prawda, Rainerze?

Ten mrugnął do teściowej ukradkiem:

- No, jako tako; muszę się zadowolić, nie mogę zbyt wiele wymagać.

Rita ze śmiechem wytargała go za uszy.

W tej atmosferze radości i szczęścia poprawił się nastrój pani von Falkenried. Rita i Rainer nie pozostawiali jej wiele czasu na rozmyślania.

Czas pobytu w Villau mijał pani von Falkenried bardzo szybko.

Nadszedł dzień 28 czerwca 1914 roku, ów pamiętny dzień, kiedy to austriacki następca tronu arcyksiążę Ferdynand z małżonką padli ofiarą niecnych skrytobójców.

Baron Rainer przyniósł tę wiadomość po powrocie z najbliższego miasta, gdzie fakt ten przyjęto z wielkim przerażeniem i oburzeniem. Zdawał sobie sprawę, że ten dokonany przez Serbów mord pociągnie za sobą poważne następstwa, wiedział, jaki wielki zasięg będą miały te wydarzenia.

Ósmego lipca pani von Falkenried ruszyła w drogę powrotną, zięć towarzyszył jej do Wiednia. Przy tej sposobności chciał jeszcze porozmawiać ze szwagrem.

Nagła zmiana pogody z wielkiego upału na zimno, spowodowana gwałtowną burzą, sprawiła, że podczas tej podróży starsza pani nabawiła się silnego przeziębienia.

Wróciła do domu w złym stanie i kilka dni później zapadła na ciężkie zapalenie płuc. Jej osłabiony organizm nie zdołał przezwyciężyć ciężkiej choroby i mimo nieustannej ofiarnej opieki Róży pani von Falkenried dwudziestego czwartego lipca zmarła.

Spełniło się jej życzenie. Nie doczekała wojny.

Dwudziestego trzeciego lipca poseł Austro-Węgier przekazał rządowi serbskiemu w Belgradzie notę, w której Austria żądała od Serbii zadośćuczynienia za haniebny, skrytobójczy mord popełniony w Sarajewie.

Na notę tę nie otrzymano satysfakcjonującej odpowiedzi. I oto wydarzenia potoczyły się w zastraszający sposób.

Dwudziestego ósmego lipca w dodatku nadzwyczajnym „Gazety Wiedeńskiej” opublikowano następujące obwieszczenie:


Wypowiedzenie wojny!

Zgodnie z decyzją Jego Cesarskiej i Królewskiej Apostolskiej Mości z dnia 28 lipca 1914 roku, w dniu dzisiejszym skierowano do rządu Królestwa Serbii notę w języku francuskim informującą o wypowiedzeniu wojny; w przekładzie na niemiecki brzmi ona następująco: Ponieważ rząd Królestwa Serbii nie udzielił zadowalającej odpowiedzi na notę przekazaną przez posła Austro-Węgier w Belgradzie dnia 23 lipca 1914 roku, rząd CK zmuszony jest sam stanąć w obronie swoich praw i interesów i w tym celu odwołuje się do siły orężnej. Od tej chwili Austro - Węgry znajdują się w stanie wojny z Serbią.

Minister spraw zagranicznych Austro - Węgier

Hrabia Berchtold


W ślad za tym ogłoszono mobilizację. I wśród milionów serc, które na tę wiadomość zadrżały jak pod ciosem okrutnego losu, znajdowały się serca obu niedawno poślubionych kobiet.

Teraz miały nastąpić nieuchronne rozstania. Rudi Hassbach, w trosce o swoją młodą żonę, powiadomił ją o tym możliwie najoględniej.

Przyjęła to jak ciężki wyrok losu. Nie miała przecież nawet tej pociechy, że po długiej rozłące ujrzy znów ukochanego. Kto mógł w takiej sytuacji liczyć na jego powrót?

Objęła go w głębokiej rozpaczy. Po raz pierwszy w jego tak zazwyczaj pogodnych oczach nie zalśnił wesoły uśmiech. Józefa widziała w nich gorzką powagę chwili oraz gorącą miłość i troskę o żonę.

- Musisz być dzielna, mój drogi skarbie, nie wolno ci się denerwować, myśl o naszym maleństwie. Dla niego musisz być zdrowa... a także dla mnie, moja złota. Pamiętaj, że to samo co my przeżywają teraz setki tysięcy ludzi. Nie wolno rozpaczać. Kiedy powrócę z wojny, pragnę zastać moją żonę zdrową, słyszysz? Na czas mojej nieobecności wrócisz do domu, do twojej ukochanej mamy, drogie dziecko.

Ach, Józefa nie mogła być dzielna i odważna! Kiedy kobiece serce trwoży się o osobę najbardziej ukochaną na świecie, drży w strachu i niepokoju, nawet kiedy zazwyczaj jest bohaterskie i odważne.

Z całej siły zmuszała się do spokoju, kiedy opanowała początkowe nagłe przerażenie.

- Pan Bóg przywiedzie cię do mnie z powrotem, Rudi. To niemożliwe, by chciał nas rozdzielić na zawsze. On będzie cię chronił i strzegł, będę go o to błagała dzień i noc - rzekła Józefa pełna świętej ufności.

- Tylko żebyś mi się całkiem nie oduczyła śmiać, moja droga! Do widzenia! - zawołał.

Józefa patrzyła w ślad za nim, aż łzy przesłoniły jej widok.

Także Rita i Rainer w dwa dni później przeżyli pełne goryczy chwile rozstania. Również i te dwa młode serca pozostały w wielkiej udręce.

Ojciec Józefy po otrzymaniu depeszy od zięcia przybył natychmiast do Wiednia, by zabrać córkę do Hohenegg. Miała zostać u rodziców do końca wojny. Tam, jak sądzono, miała być całkiem bezpieczna.

Również Rainer przywiózł do Hohenegg swoją żonę, zanim odjechał do swego pułku.

Rita i Józefa padły sobie z płaczem w objęcia i długo stały tak, jakby jedna była oparciem dla drugiej. Nie mogły mówić. Wiedziały bez słów, co czuje każda z nich.

Rodzice Józefy zaopiekowali się osieroconą Ritą z taką samą miłością i troską jak własną córką.

Tak więc Rita i Józefa żyły na pozór całkiem spokojnie w Hohenegg. Do tej cichej okolicy niewiele docierało niepokojów okropnej wojny, która w przerażający sposób się rozprzestrzeniała. Tylko gazety donosiły o tych wszystkich okropnościach, jakie się dokonywały. I serca obu kobiet drżały ze strachu i niepokoju o ukochanych mężów.

Ciężkie ponure chmury spiętrzyły się nad Niemcami. Rosja przybrała groźną postawę wobec Niemiec i Austrii i już potajemnie prowadzono tam mobilizację. W miarodajnych źródłach nie wątpiono, co oznacza ta groźna postawa. Mimo to cesarz Wilhelm usiłował ze wszystkich sił odwrócić od Niemiec niebezpieczeństwo wojny. Sam się zaofiarował pośredniczyć między Rosją a Austrią. Rosja przyjęła jego propozycję, by zyskać na czasie w realizacji swoich planów, i w dalszym ciągu prowadzono tam mobilizację.

Tak więc Niemcy stanęły wobec konieczności skierowania do Rosji zapytania o cel tych militarnych przedsięwzięć.

Nie otrzymały odpowiedzi. Można było odpowiedzieć: „Chcemy wojny z Niemcami i Austrią i chcemy was zniszczyć”, Ale Rosja milczała, by w gorączkowym pośpiechu dalej się zbroić i wykorzystywać każdą minutę.

Cesarz niemiecki posunął się nawet tak daleko, że nie otrzymawszy odpowiedzi, przedłużył termin oczekiwania na nią o dalszych sześć godzin. Kiedy i do tego czasu nie nadeszła żadna wiadomość, wiedziano, co to oznacza.

Cesarz Wilhelm ogłosił dla Rzeszy Niemieckiej stan wojenny.

Trzydziestego pierwszego lipca 1914 roku o godzinie 6.00 cesarz Wilhelm wygłosił następujące przemówienie do zebranego przed zamkiem tłumu: „Dziękuję wam! Wasza manifestacja jest mi pociechą. Podczas głębokiego pokoju zostaliśmy zaatakowani przez wrogów, którzy nas otaczają.

Dwadzieścia pięć lat ochraniałem i zachowywałem pokój. Teraz jestem zmuszony wydobyć miecz, ale mam nadzieję, że z honorem będę go mógł znów schować. Poniesiecie ogromne ofiary z dóbr i krwi, ale się nie poddacie, wierzę w to. Pokonamy przeciwnika. A teraz udajcie się do kościołów i módlcie się do Boga, by dał zwycięstwo niemieckiej armii i niemieckiej sprawie!”

Kiedy wieczorem tego pamiętnego dnia pułkownik von Steinberg wrócił do domu, żona i córka oczekiwały go z wielkim niepokojem i troską.

- Papo, drogi papo, jakie przynosisz wieści? - zapytała Rola tuląc się do ojca.

Generał jednym ramieniem objął żonę, drugim córkę. Jego ogorzała twarz miała poważny wyraz, ale oczy lśniły odwagą i entuzjazmem.

- Sytuacja jest poważna, moje drogie. Prawdopodobnie jutro zostanie ogłoszona mobilizacja we wszystkich częściach naszej ojczyzny.

- A kiedy ty będziesz musiał wyruszyć? - cicho zapytała pani von Steinberg po chwili.

- Najpóźniej w poniedziałek, a może już nawet w niedzielę. Rola uniosła blade oblicze. Myślała o kimś, kto już bardzo dawno temu złożył u jej stóp swoje gorące młode serce i którego wierne starania ona zawsze odrzucała na wpół ironicznie, na wpół niecierpliwie. Tym kimś był Hans von Axemberg.

Nagle poczuła ból w sercu, gdy o nim pomyślała, taki ból, że z trudem tylko mogła powstrzymać łzy. Czy w ogóle go jeszcze zobaczy, zanim odjedzie? Już miała otworzyć usta i zapytać ojca. Ale dziewczęca nieśmiałość jej przeszkodziła. Wydawało się jej, że tym pytaniem zdradzi tajemnicę, do której sama przed sobą z trudem mogła się przyznać, tajemnicę, że mimo swej szorstkiej odmowy serdecznie go pokochała.

Rola siedziała przy stole naprzeciwko rodziców i rozmawiała z nimi o tym, co kraj cały napełniało niepokojem i troską. Ale myśli jej biegły wciąż do Hansa von Axemberga.

Nazajutrz, 1 sierpnia, ogłoszono w Niemczech powszechną mobilizację. Rola dowiedziała się od ojca, że jego pułk chyba już nazajutrz wyruszy nad granicę.

Oznaczało to dla Roli pożegnanie ojca i... ukochanego. Tak, teraz wiedziała, że kocha Hansa już od bardzo dawna.

A teraz duszę jej wypełniało tylko czekanie, czy on jeszcze raz przyjdzie, aby się pożegnać, czy też odjedzie bez pożegnania.

W to ostatnie nie mogła i nie chciała uwierzyć. Czekała i czekała. Ale dzień powoli mijał, on zaś nie przychodził. Był to dzień pełen męki, dzień, który legł przytłaczającym ciężarem na duszach wszystkich.

Takie godziny i dni liczą się w każdym życiu stokrotnie.

Rola czekała, czekała nadaremnie na coś, co jej zdaniem jednak musiało nadejść.

Ale zapadł wieczór i Hans nie przyszedł. Nazajutrz zaś wyruszał na wojnę.

Z bladą twarzą i z drżącymi ustami Rola stała w oknie swego pokoju i patrzyła na ulicę. Myślała o swoim ostatnim spotkaniu z Hansem von Axembergiem. Znów rozegrali małą batalię, on długo w milczeniu się jej przyglądał, a był to wzrok, który dziwnie ją zaniepokoił. Dopiero po dłuższej chwili rzekł przyciszonym głosem:

- Pani nawet nie wie, jaki ból mi sprawia, inaczej by pani na pewno tego nie robiła.

Teraz słowa te paliły jej serce. Gdybyż on przyszedł!

Czy naprawdę chciał odejść i pozostawić ją w takiej rozterce?

Nie, nie mogła dłużej wytrzymać tego męczącego bezczynnego czekania, musiała coś zrobić, musiała wyjść. Ściany pokoju jakby się zwarły, jakby wszystko chciały zdusić. Nagłym ruchem oderwała się od okna i wyszła z pokoju.

Nie namyślając się długo, jak przyciągana magnesem, przebiegła kilka ulic na mały plac. W jednym z domów, jak wiedziała, mieszkał Hans von Axemberg.

Nie zdawała sobie sprawy, czego tu szuka, wiedziała jedynie, że nie może go puścić bez dobrego słowa na drogę. Przecież powinien jeszcze wrócić do domu albo, jeśli jest w domu, wyjść. I chciała zaczekać na ten moment, bez względu na to, jak długo by to trwało. Na małym placyku było cicho i pusto.

Rola przechadzała się tuż pod domem Hansa pomiędzy krzewami i trawnikami. Czasami się zatrzymywała i spoglądała na górę w stronę oświetlonych okien. Za którym z nich mieszka Hans von Axemberg?

Nie zastanawiała się nad tym, że młodej pannie z dobrego domu nie wypada czekać na młodego mężczyznę pod jego mieszkaniem. Nie zastanawiała się nad tym, co by pomyślała jej matka, gdyby spostrzegła, że córka wyszła samotnie z domu późnym wieczorem.

Chyba kwadrans czekała na straży przed domem Hansa i oto otworzyły się drzwi i ten, na którego czekała z gorączkową tęsknotą, wyszedł na ulicę. Był już w szarym polowym mundurze, w jakich niemieccy żołnierze wyruszali na wojnę.

Rola stała jak sparaliżowana, nie mogła się ruszyć. On zaś szedł prosto na nią, wciąż jeszcze jej nie widząc. Dopiero kiedy był bardzo blisko, zatrzymał się nagle. Spostrzegłszy nieruchomą białą postać, spojrzał na nią ostro. Wydawało mu się, że ma halucynacje.

Wszystkie jego myśli wczoraj i dziś biegły do Roli, ale nie miał ani chwili wolnej na wizytę u Steinbergów. Teraz jednak, kiedy już skończył przygotowania do wyjazdu, tęsknota gnała go do niej ze zdwojoną siłą. Może jednak jakiś dobrotliwy przypadek sprawi, że będzie mógł się z nią pożegnać? Uskrzydlony tą nadzieją postanowił udać się do państwa Steinbergów.

I oto nagle Rola stała przed nim. Stała jak sparaliżowana, a jednak cała drżąca ze zdenerwowania. Duże szare oczy nie zdradzały dziś swawolnej wojowniczości. Spoglądały trwożliwie i niespokojnie i lśniły wilgocią. W całej postaci było coś bezradnego.

- Rola!

Zduszony, a jednak impulsywny okrzyk wydarł się z jego ust. Skinęła milcząco, a on ujął jej zimne drżące ręce w swoje dłonie i gorąco je całował. A potem szybko wciągnął ją w cień krzewów.

- Nie mogłam... nie chciałam, by pan odjechał nie pożegnawszy się ze mną... ja... no tak, chciałam panu powiedzieć, że mi przykro, ach, tak bardzo mi przykro, że przez cały czas tak pana dręczyłam i raniłam.

- I dlatego przyszła pani tutaj i czekała na mnie? - zapytał z niedowierzaniem i z wielką radością w głosie.

Rola znów głęboko odetchnęła. Potem nagle się uspokoiła, wyprostowała i rzekła zdecydowanym głosem:

- Tak, dlatego. Przez cały dzień czekałam na pana. A ponieważ pan nie przyszedł, musiałam wyjść, musiałam się jeszcze raz z panem zobaczyć.

Przyciągnął ją do siebie za ręce i zajrzał głęboko w oczy.

- Czy wie pani, jakim darem są dla mnie te słowa, Rolo? Czy naprawdę pani sądzi, że odjechałbym bez pożegnania? To wszystko przyszło tak nagle. A jutro musimy wyruszyć, przecież pani wie o tym od swojego ojca. Właśnie szedłem do pani, ale nie bardzo wiedziałem, jak to zrobić, aby o tak późnej porze panią ujrzeć. I oto stoi pani przede mną, tuż pod moim domem. Ach, Rolo, czy to znaczy, że przestałaś mnie już dręczyć? Czy chcesz mi powiedzieć, że twoje harde serce wreszcie przestało się opierać? Nikt na świecie nie kocha cię tak jak ja.

Czuł, jak dziewczyna drży, i nagle z ust jej wydarł się suchy szloch.

- Hans, och, drogi Hans, kocham cię już od dawna, ale sama o tym nie wiedziałam - wyjąkała.

Wziął ją w objęcia i przycisnął do swego bijącego serca.

- Najdroższa, wiedziałem, że nie będziesz mogła bez końca się opierać. Ty... ty... gdybyś wiedziała, jak bardzo za tobą tęskniłem. Czasami myślałem, że dłużej tego nie zniosę. A gdyby nie ta wojna, kto wie, jak długo byś mnie jeszcze dręczyła. - Przycisnął usta do jej delikatnych drżących ust i nie mógł przestać ich całować.

- Zapomnieli, że swoje pierwsze gorące pocałunki wymieniają w cieniu krzewów, zapomnieli także na krótko, że po tych pocałunkach nastąpi bolesna rozłąka. Wydarli zazdrosnemu losowi kilka minut szczęścia.

A potem poszli powoli, ramię przy ramieniu, przez cichy wyludniony plac i w pośpiechu mówili sobie tyle ciepłych słodkich słów, ile tylko w tych krótkich minutach dało się pomieścić. I krążyli dokoła cichego skweru, bo wciąż mieli sobie coś do powiedzenia.

Wreszcie Axemberg rzekł energicznie:

- Wiesz, moja droga, w tych wielkich niezwykłych czasach nonsensem jest poddawać się małostkowym skrupułom. Pójdziemy teraz do twoich rodziców i jeszcze dziś zapytam ich, czy po skończonej wojnie zechcą mnie przyjąć za zięcia. Gdybym wczoraj miał choć mgliste pojęcie, że mnie kochasz, nie poszedłbym na wojnę nie wiążąc na zawsze twej małej rączki ślubem wojennym. Ale teraz za mało na to czasu i muszę się zadowolić tym, że się ze mną zaręczysz. Będzie mnie to chroniło jak talizman. Czy będziesz o mnie myślała?

- Tak, najdroższy, teraz przecież wiesz, moje myśli będą stale przy tobie. Ale nie sądź, że będę siedziała w domu bezczynnie, podczas kiedy ty będziesz walczył. Nie potrafię tak. Ja także pragnę oddać swoje siły ojczyźnie. Jutro zgłoszę się do Czerwonego Krzyża. Od dawna jestem przeszkolona, a rodzice pochwalają moją decyzję.

Ręka w rękę w chwilę później stanęli przed rodzicami Roli.

Nie trzeba było długo mówić i tłumaczyć. Wystarczyło kilka serdecznych słów z jednej i drugiej strony. Rodzice Roli przyjęli przyszłego zięcia z otwartymi ramionami. Ale postanowiono ogłosić zaręczyny wówczas, gdy nastąpią spokojniejsze czasy.

Narzeczeni zadowolili się tym. Dana im była jeszcze tylko jedna krótka godzina, potem trzeba było się pożegnać. Ostatni bolesny słodki pocałunek, gorące słowa miłości, wyszeptane „żegnaj”, a potem nastąpiło rozstanie - kto wie, na jak długo.

Pogrzeb pani Falkenried odbył się w całkowitej ciszy. Nadszedł telegram od barona Rainera, w którym zawiadamiał Hassa, dlaczego nie pozwolił Ricie pojechać do domu.

Hasso napisał do siostry czuły, serdeczny list, powiadomił ją o szczegółach choroby i śmierci matki i starał się ją pocieszyć.

I teraz pozostał sam z Różą w Falkenried. Oboje czuli, nie mówiąc ani słowa, że nie może tak zostać na trwałe, że należy podjąć jakąś ważką decyzję.

Hasso, tak samo jak Róża, zdawał sobie sprawę, że jako kawaler nie może przebywać z nią pod jednym dachem po śmierci matki. Myślał zatroskany: Co będzie z Różą i co się stanie z Falkenried bez niej? Przyznawał szczerze, iż bardzo będzie mu jej brak.

Właściwie uważał, że byłoby cudownie, gdyby wszystko mogło pozostać po dawnemu. Ale zdawał sobie sprawę, że tak nie wypada. Był młodym nieżonatym mężczyzną, Róża zaś młodą samotną kobietą.

Po raz pierwszy spojrzał w tej przymusowej sytuacji na Różę nie tylko jak na towarzysza, lecz jak na młodą kobietę.

Nagle jakby spadły mu łuski z oczu. Ujrzał, że ta młoda dziewczyna posiada subtelny urok, którego dotąd nie dostrzegał.

Dopiero świadomość, że dalsze współżycie w dotychczasowych warunkach nie może dłużej trwać, otworzyła mu oczy na kobiece wdzięki Róży, a może po gorzkim doświadczeniu z Nataszą serce jego znów było zdolne do miłości? Wiedział jedynie, że ani jego serce, ani zmysły nie pozostawały niezmącone, gdy miał przed sobą Różę.

Co będzie z Różą?

Nie mógł jej w żadnym razie puścić z Falkenried. Dokąd miałaby pójść? Może do Rity do Villau?

Kiedy rozważał tę możliwość, nadeszła wiadomość o wybuchu wojny w Austrii.

Tak więc nie było mowy, by wysłać Różę do Austrii.

Zresztą wcale nie chciałby odsyłać Róży z Falkenried, gdzie była przecież niezbędna.

Tymczasem ogłoszono w Niemczech mobilizację. Hasso właśnie wypróbowywał swój najnowszy samolot, do którego wprowadził znaczne ulepszenia. Był zadowolony i dumny, gdy wrócił po długim locie i kazał odprowadzić aeroplan do hangaru.

Zaraz usiadł do biurka, by zawiadomić ekscelencję von Bogendorfa, jak wspaniale spisał się jego najnowszy model. Ledwo wziął pióro do ręki, kiedy rozległ się dzwonek telefonu. Podniósł słuchawkę i usłyszał, że ekscelencja von Bogendorf chce z nim rozmawiać.

- Drogi panie von Falkenned, przede wszystkim prywatna wiadomość, że jutro prawdopodobnie we wszystkich częściach Niemiec zostanie ogłoszona mobilizacja.

- Wasza ekscelencjo!

- Tak. Powinien więc pan szybciej, niż przypuszczaliśmy, do nas wrócić. Chciałem pana już teraz nieoficjalnie o tym zawiadomić, a zarazem zapytać, jak daleko posunęła się praca nad najnowszym modelem aeroplanu.

- Jest gotowy. Właśnie miałem waszej ekscelencji zameldować, że najnowsze urządzenie funkcjonuje bez zarzutu i można je będzie w krótkim czasie zastosować w innych samolotach. Kazałem sporządzić niezbędne urządzenia do mniej więcej dwunastu samolotów.

- To świetnie, drogi Falkenried. I stawia pan to wszystko do naszej dyspozycji?

- Oczywiście, wasza ekscelencjo!

- Kiedy możemy liczyć na pana przybycie z nowym aeroplanem i urządzeniami?

- Natychmiast zlecę moim warsztatom, by zabrano się do pakowania. Najpóźniej w poniedziałek rano wszystko będzie gotowe do transportu i przyjadę razem z moimi monterami.

- To świetnie. Widzę, że nic się pan nie zmienił, że zawsze jest pan niezawodny. Oczekuję pana u siebie.

- Wasza ekscelencja może na mnie liczyć.

- Cieszy mnie to. Teraz pokażemy wrogowi, co to znaczy zmuszać Niemcy do wojny.

Na tym rozmowa zakończyła się.

Z zaciśniętymi ustami Hasso spoglądał przed siebie. Potem znów podjął słuchawkę i zatelefonował do swego głównego montera.

Bez dalszych wyjaśnień nakazał rozpocząć pakowanie gotowych urządzeń i nowego samolotu.

- Sam przyjadę później, kiedy tylko będę mógł. Wiadomość o mobilizacji nie zaskoczyła go. Od chwili ogłoszenia mobilizacji w Austrii przewidywał, że nastąpi to i w Niemczech. W niemieckiej flocie powietrznej, tej najnowszej broni, potrzebny był każdy człowiek i Hasso zdawał sobie sprawę ze znaczenia swojej osoby w tej dziedzinie. Teraz nastał dla niego czas oczyszczenia własnej duszy z zarzutu, że przez jedną, jedyną godzinę zaniechał ostrożności z powodu kobiety. Do poniedziałku rano należało rozstrzygnąć sprawę z Różą.

Co prawda Róża mogła teraz zostać w Falkenried, ponieważ on odjeżdżał. I sądził, że w jej rękach Falkenried będzie bezpieczne w czasie jego nieobecności. Ale jeśli on nie wróci, jeśli polegnie, co wówczas stanie się z Różą?

Falkenried było majoratem i jeśli on umrze bezpotomnie, nie pozostawiając syna, wówczas jego daleki krewny zostanie panem Falkenried. A wtedy Róża nie będzie miała prawa tu pozostać. Co się z nią wówczas stanie, samą i bezbronną?

Zerwał się i chodził niespokojnie po pokoju. Nie wiedział, co uczynić, by na wszelki wypadek zabezpieczyć jej przyszłość. Ale jedno było pewne: musiał coś zrobić dla Róży.

Zostawił jej wiadomość, żeby nie czekała na niego z kolacją, ponieważ będzie prawdopodobnie dłużej zajęty.

Przekazano to Róży, kiedy wróciła do domu. Nie zdziwiło jej to. Wiedziała, że Hasso ukończył nowe, poważne dzieło.

Nie kazała podawać sobie kolacji przy stole, poprosiła o herbatę i posiłek do gabinetu, bo chciała wykończyć pewne pisemne prace.

Dopiero kiedy jak co wieczór obchodziła dom i wszystko zamykała, wrócił Hasso. Przywitali się serdecznym uściskiem dłoni.

- Długo dziś pracowałeś, Hasso. Czy wszystko poszło po twojej myśli?

- Wszystko działa bez zarzutu. A dlaczego ty nie udałaś się jeszcze na spoczynek?

- Chciałam jeszcze zrobić kilka wpisów do ksiąg. Teraz, w czasie żniw, mam na to mało czasu. Ale już jestem naprawdę zmęczona. Czy mam polecić, aby podano ci kolację?

- Nie, dziękuję. Zjadłem z moimi ludźmi kanapkę w warsztacie. Musimy pracować w nadgodzinach.

- Czy to taka pilna praca, Hasso? - zapytała Róża, nic nie przeczuwając.

- Tak, Różo, będziemy musieli pracować także w niedzielę. - Podał jej rękę. - No więc dobranoc. Śpij dobrze.

- Dobranoc, Hasso.

Róża weszła po schodach na górę do swego pokoju. On pozostał w hallu i spoglądał za nią.

Nazajutrz po południu Hasso stał ze swym głównym monterem w hangarze. Nagle ujrzał Różę pędzącą konno przez lotnisko. Wyszedł jej na spotkanie. Już z daleka zobaczył, że jest bardzo zdenerwowana, i odgadł powód tego zdenerwowania. Koń zatrzymał się tuż przed nim.

- Hasso! - wyrwał jej się okrzyk z piersi. Podszedł bliżej i spojrzał na nią.

- Co się stało, Różo?

Początkowo nie mogła wykrztusić słowa ze zdenerwowania. Twarz jej była blada mimo szybkiej jazdy i spostrzegł, jak stara się opanować. Wreszcie wydusiła z siebie:

- Wojna z Rosją, Hasso! Niemcy ogłosiły mobilizację. Jutro pierwszy dzień. Właśnie nadeszła depesza na pocztę. Spotkałam tam Colmara. Pojechał od razu na pole, by oznajmić to ludziom. Ja zaś przyjechałam tu, by ci to powiedzieć.

Jego twarz nawet nie drgnęła.

- Wiedziałem już o tym wczoraj, Różo. Baron von Bogendorf oznajmił mi to nieoficjalnie, dlatego nic ci jeszcze nie mówiłem. Tutaj trzeba wszystko zapakować i wysłać. Także automobil stawiam do dyspozycji ojczyzny. Musimy też wybrać z Colmarem konie dla wojska.

- A ty, Hasso?

- Pojadę w poniedziałek rano. A teraz wybacz, muszę wracać do pracy. Porozmawiamy o tym dziś wieczorem.

Szybko podał jej rękę i odszedł. Niepokoiła go jej blada, zdenerwowana twarz - przecież teraz musiał zachować całkowity spokój!

Róża przez chwilę bez ruchu siedziała na koniu i spoglądała w ślad za nim. Powoli zawróciła, by pojechać do domu. Wydawało jej się, że ma w piersi nie serce, lecz kamień.

W domu miała mało czasu, by poddawać się bólowi. Ze wszystkich stron dopadali ją ludzie. W pałacu i we wsi z szybkością wiatru rozprzestrzeniały się straszne wiadomości.

- Wojna, będzie wojna! - wołali do siebie ludzie.

W panicznym strachu służące biegały po pałacu i zbierały, co się dało, jak gdyby musiały uciekać przed kataklizmem, po czym znów odkładały wszystko na miejsce. Mężczyźni przyjęli wiadomość inaczej. Młodzi wypinali dumnie piersi, jak gdyby już ruszali na wroga. Starsi, bardziej rozsądni, myśląc o żonach i dzieciach, zaciskali pięści i zęby.

Powoli wszyscy powracali z pola. Zarządca Colmar przyjechał na podwórze jako pierwszy. Ponieważ miał już ponad pięćdziesiąt lat, nie podlegał mobilizacji, ale jego syn musiał wyruszyć już wkrótce.

Fritz Colmar z młodzieńczym zapałem wpadł między ludzi. Nie widział bladej, zapłakanej twarzy matki w oknie domu.

Na widok ojca pomachał czapką.

O normalnej pracy nie było dziś mowy, choć właśnie dziś było to bardziej potrzebne niż kiedykolwiek, ponieważ jeszcze nie zwieziono plonów, a mężczyźni musieli wyruszyć na wojnę.

Ludzie stali na dworze w grupach, rozmawiali podnieceni i czekali, aż Hasso wrócił do domu.

Przemówił do nich spokojnie i poważnie.

- Posłuchajcie! Teraz wszyscy, bogaci i biedni, ludzie wysoko urodzeni i ludzi prości, od cesarza po żebraka, mamy jeden jedyny najważniejszy obowiązek: obronę ojczyzny przed wrogiem, który w niecny sposób zagroził naszemu pokojowi. Ten święty obowiązek musimy spełnić wszyscy, jak jeden mąż. Z Bogiem za cesarza i ojczyznę!

Entuzjastyczny jednogłośny okrzyk odpowiedział na jego przemówienie. Hasso wezwał teraz mężczyzn w wieku poborowym, by zameldowali się u zarządcy, aby stwierdzić, kiedy należy każdego z nich zwolnić.

Nie było dziś spokoju. Wszyscy chcieli się jak najwięcej dowiedzieć, toteż Hasso i Róża nie mieli ani chwili na spokojną rozmowę. Dopiero późnym wieczorem zostali sami.

Już nazajutrz z rana spora grupa ludzi musiała wyruszyć w drogę.

Młodzi parobcy zatknęli sobie dębowe liście za czapki, żartowali trochę z dziewkami dworskimi i wydawali radosne okrzyki, jakby udawali się na świąteczną zabawę. Starsi ściskali żony i dzieci, zamieniając jeszcze w pośpiechu kilka ostatnich słów.

Tak przeciągali przez wieś, po drodze dołączali do nich inni. Gdy kobiety pożegnały swoich mężczyzn, poszły płakać do domu. Ale kiedy się już wypłakały, odważnie zaciskały zęby i zabierały się do pracy.

Teraz bowiem należało ze zdwojoną energią pracować w domu, w obejściu i na kawałku pola, które miała każda rodzina.

Róża także teraz - mimo własnego cierpienia - okazała się błogosławieństwem dla swego otoczenia. Chodziła od jednego do drugiego, pomagała i pocieszała, gdzie tylko mogła. Musiała uciszyć i opanować swój strach o Hassa, nie wolno jej było nawet tego okazać, bo przecież nie miała do tego prawa.

Nie miała też czasu, aby poddawać się bólowi. A Hasso miał równie mało czasu, aby myśleć o Róży.

Potem jednak nadszedł wieczór i trochę spokoju po pierwszych burzliwych godzinach. W hangarze wszystko szło jak należy, i Hasso mógł odetchnąć z ulgą i pozwolić sobie na godzinę spokoju.

Chciał się przede wszystkim zastanowić, jak zapewnić Róży byt na przyszłość.

I doszedł do wniosku, że najlepiej będzie na wszelki wypadek zostawić testament, a w nim możliwie najlepiej zabezpieczyć dziewczynę.

Zastanawiał się, jak sporządzić taki testament. I wtedy zapragnął omówić to wszystko spokojnie z Różą.

Wiedział, że znajduje się w bawialni, powiedziała mu, że tam będzie, na wypadek, gdyby czegoś od niej potrzebował.

Kiedy wszedł, ujrzał ją, jak blada i poważna stała przed młodym parobkiem i służącą. Frieder i Trina trzymali się za ręce. Trina miała oczy czerwone od płaczu i stała ze spuszczoną głową, Friederowi zaś malował się na twarzy upór, ale i zmieszanie.

Hasso bezgłośnie zatrzymał się na progu; był świadkiem sceny, która się właśnie rozgrywała.

- Chcieliśmy prosić wielmożną panienkę o pozwolenie - rzekł Frieder - abyśmy mogli oboje z Triną pójść dziś wieczorem do pastora. Muszę jutro z rana wyruszyć, a nie chcę zostawić Triny w biedzie. Powinna mieć uczciwe nazwisko dla swego dziecka, które przyjdzie na świat około Bożego Narodzenia. Chcę się z Triną ożenić, nie chcę postąpić jak łajdak. Rozmawiałem już z pastorem. Zgodził się dać nam dziś wieczorem ślub wojenny bez zapowiedzi. Prócz nas jeszcze dwie pary mają zamiar dziś wieczorem po nabożeństwie wziąć ślub. Niech Trina pozostanie jako moja żona. Wtedy ja będę miał spokój na wojnie, a ona w domu.

Róża wysłuchała go poważnie i spokojnie. Teraz podała Friederowi rękę, uśmiechając się życzliwie.

- To bardzo poczciwe z twojej strony, Frieder. Trina jest porządną dziewczyną. Obiecuję ci, że będę się o nią troszczyła, dokąd to będzie w mojej mocy. Sama co prawda jeszcze nie wiem, jak tutaj się wszystko ułoży, muszę najpierw porozmawiać o tym z jaśnie panem. Ale na pewno wstawię się za Triną.

Wtedy Hasso podszedł z poważną twarzą.

- Wszystko słyszałem i o Trinę się zatroszczymy. Kiedy pastor ma wam dawać ślub?

- O dziewiątej, wielmożny panie. W zakrystii ma być sołtys, aby wpierw udzielić trzem parom ślubu cywilnego. Nic więcej do tego nie potrzeba prócz metryki i papierów wojskowych. A więc wszystko mamy w porządku, wielmożny panie.

Twarz Hassa jeszcze bardziej spoważniała.

- Dobrze. Możecie odejść, ja sam będę obecny na waszym ślubie. Mamy jeszcze godzinę. A więc przyjdę do kościoła.

Frieder i Trina wyszli, trzymając się za ręce.

Róża podeszła do stołu i z poważną miną złożyła gazetę, którą czytała, zanim przyszła młoda para.

Hasso stał przed kominkiem i spoglądał na nią. I bardzo dziwnie się czuł. Róża miała na sobie skromną czarną sukienkę, która miękko opinała jej zgrabną postać. Lampa rzucała lśniący blask na jej złote włosy. Jakie miała piękne jasne włosy. Dopiero dziś Hasso to zauważył. Cichy pokorny smutek malował się w czystych rysach jej twarzy, wzrok miała spuszczony.

Była bardzo blada. Prawdopodobnie niepokoiła się o swoją przyszłość. Czy on nie zostawi jej bezradnej, kiedy jutro wyruszy na wojnę?

Z dziwnym uczuciem słuchał, co mówił Frieder o ślubie wojennym, którego dziś wieczorem ma udzielić pastor. A więc byli mężczyźni we wsi, którzy nie chcieli zostawić swoich narzeczonych, którzy pragnęli dać im swoje nazwisko i prawa żony.

Spojrzał szeroko otwartymi oczami na Różę. Czyż to nie znak losu? Przecież to byłoby zabezpieczeniem Róży! Czemu nie miałby pojąć jej za żonę?

Róża jego żoną?

Wyprostował się nagle. Przecież to byłoby najprostsze, najlepsze rozwiązanie. Na czas wojny i pokoju pozbawiało ją wszelkich trosk.

Że też sam nie wpadł na taki prosty sposób! Może dlatego właśnie, że był on taki prosty?

Tak, to było najlepsze wyjście! Wówczas Róża miałaby przynajmniej wszelkie prawa do Falkenried raz na zawsze. Bo nawet jeśli on polegnie, pozostanie jej jako wdowie stała rezydencja w Falkenried i wpływy z majątku. Jeśli zaś wróci z tej wojny, będzie mógł żyć cicho i spokojnie w Falkenried u boku Róży. Była bliższa jego sercu niż ktokolwiek inny, rozumiała go jak nikt. I - czyż nie była uroczą, zdrową, godną pożądania kobietą?

Tak jak kiedyś kochał Nataszę, tak już nigdy nie pokocha żadnej kobiety. Ale Różę dostatecznie lubił i cenił, by wyobrazić sobie małżeństwo z nią jako pogodne i harmonijne.

A Róża? Czy zgodzi się zostać jego żoną, jeśli tak nagle zwróci się do niej z tym pytaniem?

Nie umiał sobie wyobrazić, co ona odpowie. Poświęciła się dla niego, tak jak dla wszystkich w Falkenried. Ale - czy zechce zostać jego żoną? Kobiety mają inne usposobienie niż mężczyźni, Róża zaś była pod każdym względem kobietą wyjątkową.

Tak więc stał przed nią w milczeniu, zamiast wykorzystać czas na zaplanowaną rozmowę. I to milczenie wzmagało się i wypełniało pokój, aż dziwnie zaciążyło na Róży. Czuła, że uginają się pod nią kolana, miała uczucie, jakby przeleciał nad nią anioł przeznaczenia, uderzając ją dotkliwie skrzydłami. Bez sił, jakby zmiażdżona, opadła na fotel przy stole i zasłoniła się gazetą, choć oczy jej nie były w stanie rozróżnić liter.

- Różo!

Drgnęła. Miękko i błagalnym tonem jak nigdy dotąd wypowiedział jej imię.

- Słucham cię, Hasso? - odpowiedziała. Podszedł szybko i wyjął jej z rąk gazetę.

- Różo, myślałem, że mamy sobie tyle do powiedzenia, a nie znajdujemy słów dla siebie, choć wreszcie mamy spokojną godzinę.

- Tak, Hasso. I niemal obawiamy się wyrazić swoje myśli słowami.

- Nie, Różo, ja nie. To, co mnie zmusiło do milczenia, to myśl, która tak poruszyła moje serce, że nie potrafiłem od razu ująć jej w słowa. Ale teraz to uczynię. Każda minuta jest droga, nie wolno zmarnować ani jednej. Mam w sercu pragnienie, Różo, a właściwie prośbę. W ostatnich dniach po śmierci matki zastanawiałem się z niepokojem i troską: Co będzie z tobą, co się stanie z Falkenried, jeśli ty będziesz musiała stąd odejść? Zanim wybuchła wojna, musiałem sobie jasno powiedzieć: Nie możesz, jak dotąd, żyć z Różą pod jednym dachem. Zapewne i ty o tym myślałaś, prawda, Różo?

Odetchnęła ciężko. Coś bezradnego, czego dotąd u niej nie znał, głęboko go wzruszyło.

- Tak, Hasso, myślałam o tym i mówiłam sobie, że tak dalej być nie może. Tylko nie wiedziałam, dokąd mam pójść. Ale teraz, ponieważ wyruszasz na wojnę, pozostanę oczywiście w Falkenried i będę wiernie zarządzała majątkiem aż do twego powrotu. Przez tę okropną wojnę sprawa na razie została rozwiązana, prawda?

- Tak, Różo, ale tylko pod warunkiem, że wrócę. Póki żyję, jesteś w Falkenried bezpieczna. Ale... jeśli polegnę?

Drgnęła, pochyliła głowę.

- Niech więc cię Bóg strzeże - rzekła zduszonym, bezbarwnym głosem.

- Należy się z tym liczyć, Różo. Ja w każdym razie muszę o tym myśleć. I na wszelki wypadek chcę cię zostawić zabezpieczoną na przyszłość, również na wypadek mojej śmierci.

Zacisnęła zęby. Co by jej zależało na życiu, gdyby on zginął? Nie mogła nic odpowiedzieć. Więc on ciągnął dalej: - Znalazłem wyjście, Różo, które uważam za najbardziej naturalne i rozsądne.

- Jakie to wyjście, Hasso? - zapytała możliwie najspokojniej. Wskazał poważnie i spokojnie na drzwi.

- Właśnie wyszło stąd dwoje młodych ludzi. Pastor ma dziś złączyć ślubem trzy młode pary. Czy zechcesz pójść ze mną tą samą drogą, Różo?

Róża przez chwilę siedziała nieruchomo, jak sparaliżowana, i patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami, jak gdyby nie rozumiała jego słów. A potem nagle zerwała się i wyprostowała.

- Hasso!

Ujął ją mocno za ręce.

- Zaskoczyło cię to, Różo. W czasach, które teraz nadeszły, należy podejmować szybkie decyzje i odrzucać na bok wszelkie drobiazgowe wątpliwości. Wiem, że stawiam cię przed trudną decyzją, ale nie mam czasu, aby długo się o ciebie starać. Wysłuchaj mnie, zanim udzielisz mi odpowiedzi. Byłaś mi dotąd bliska jak siostra, byłaś mi dobrym towarzyszem. Żadna gwałtowna, namiętna miłość nie pchała mnie dotąd, by związek, który nas łączył, mocniej zacisnąć, i wiem, że ty także masz dla mnie jedynie siostrzane uczucia. Ale to mi wystarczy, by wyobrazić sobie małżeństwo z tobą również w czasach pokoju. Zapewne także bez wojny sięgnąłbym do tego wyjścia, by zatrzymać cię w Falkenried. Ta myśl przyszła mi nagle do głowy jak olśnienie, kiedy ujrzałem przed sobą Friedera i Trinę. Naturalny odruch prostego chłopaka, by w miarę możliwości uchronić swą dziewczynę przed wszelkim grożącym jej złem, był dla mnie jakby objawieniem. Ja również pragnę, tak jak Frieder, mieć spokój tam, na wojnie, Różo, a osiągnę to tylko wówczas, kiedy zabezpieczę twoją przyszłość. Tak stanie się wówczas, kiedy podam ci moją rękę. Cokolwiek potem się zdarzy, Falkenried pozostanie twoją ojczyzną. Czy wrócę, czy nie, będziesz tu bezpieczna. Jesteś dla mnie najbliższym człowiekiem na świecie, jesteś mi droższa niż siostra. Wszystko, co zdołam dać kobiecie z ciepła swych uczuć po tamtym okrutnym zawodzie, którego byłaś świadkiem, jestem gotów tobie ofiarować. A jeśli wrócę do domu, będę rad, mogąc zatrzymać cię tu na zawsze u swojego boku. Teraz wystarczy tylko, abyś się zgodziła, by stary wiejski pastor, który zna nas od dziecka, udzielił nam ślubu, abyś pozostała tu jako pani von Falkenried. Tak, Różo, powiedziałem ci wszystko, co mi leżało na sercu. A teraz ty mi powiedz, czy zechcesz wyjść za mnie, czy moglibyśmy, tak jak ci wieśniacy, jeszcze dziś wieczorem stanąć przed ołtarzem w tej podniosłej godzinie, by zawrzeć związek na całe życie.

Róża stała ze spuszczoną głową i starała się odzyskać równowagę. Słowa Hassa podziałały na nią z potężną siłą. Jego wola była jej wolą. Chociaż wiedziała, że on jej nie kocha, wiedziała także, że żadna kobieta nie jest mu droższa niż ona. Może w innych czasach odezwałaby się jej duma i odrzuciłaby jego propozycję uznając, że poślubia ją z litości, ale teraz nie mogła okazywać wobec niego dumy.

Miał rację, że w tych wielkich czasach nie było miejsca na drobiazgowe skrupuły.

Podniosła głowę i spojrzała na niego swymi pięknymi, głębokimi oczami. Był to wzrok poważny i spokojny. Nic nie zdradzało mu, także w tej godzinie, jak cała jej dusza dąży do niego w bolesnej tęsknocie; nie mogła okazać swej dumy, by mu to dać do zrozumienia.

Tylko chwilę się jeszcze wahała, potem z głębokim westchnieniem położyła dłoń w jego dłoni.

- Chcę pójść z tobą, Hasso - rzekła po prostu.

Jego dłoń ciepło ujęła podaną drobną rękę. Spojrzał dziewczęciu poważnie i głęboko w oczy.

- Więc chodź, Różo, pójdźmy do kościoła. Dziękuję ci, że chcesz powierzyć mi swój los - rzekł wzruszony.

I tak poszli, trzymając się za ręce, tego łagodnego letniego wieczoru, Róża w swej skromnej czarnej sukni, Hasso w swym ubraniu roboczym.

Już z daleka ujrzeli, że mały wiejski kościółek jest oświetlony, i usłyszeli śpiew pobożnego tłumu.

W małej zakrystii Róża i Hasso czekali, aż pastor zejdzie z ambony. Wówczas Hasso przedstawił mu swoją prośbę. Staruszek spojrzał na niego życzliwie i omówił z obojgiem, co trzeba.

Po skończonym nabożeństwie do zakrystii wszedł sołtys, a z nim trzy pary narzeczonych i ich rodziny. Bardzo się zdziwili, gdy ujrzeli tu także młodego pana dziedzica i jaśnie panienkę z pałacu - jako czwartą parę narzeczonych.

Sołtys spełniał swój obowiązek jako urzędnik stanu cywilnego. Róża i Hasso jako pierwsza para zostali legalnie mężem i żoną. Trochę niepewną ręką Róża podpisała się swoim nowym nazwiskiem w księdze stanu cywilnego: „Róża Magdalena Elfryda baronowa von Falkenried, z domu baronówna von Lossow”.

Widniało to czarno na białym obok nazwiska Hassa i wiązało ją na zawsze z człowiekiem, którego kochała całą swoją istotą.

A potem Róża i Hasso weszli spokojnie, ręka w rękę, do kościoła, aż przed ołtarz, a za nimi szły następne pary.

Wszyscy parafianie pozostali na miejscach, by uczestniczyć w uroczystym ślubie wojennym. Pewna staruszka ze wsi poświęciła swój długo i troskliwie hodowany mirt; podeszła do panien młodych i wsunęła im gałązki we włosy.

Również głowę Róży zdobiła gałązka mirtu. Było to wzruszające. Dokoła słychać było płacz, szlochały kobiety, a i niejeden mężczyzna brzegiem rękawa ukradkiem ocierał łzy.

Róża nie płakała. Ale twarz jej była blada. Musiała mocno zaciskać zęby, bo wiedziała, że jeśli teraz straci panowanie nad sobą i wybuchnie płaczem, nie tak łatwo zdoła się znów uspokoić.

Stary pastor wygłosił krótkie, ale wzruszające przemówienie. Róża czuła, jak ręka Hassa ściskała jej rękę. I z tej silnej męskiej ręki płynęła do jej dłoni siła, która wyczarowywała w jej duszy spokój i poczucie bezpieczeństwa.

Wszystko przesuwało się przed nią jak we śnie, tylko mocny ciepły uścisk ręki Hassa odczuwała jak coś cudownego. Ale potem coś jeszcze przepłynęło jak fala przez jej świadomość - były to słowa starego pastora:

- Póki was śmierć nie rozłączy.

Słowa te przeszyły Różę jak dreszcz. Ach, jakże blisko stała śmierć za tymi czterema młodymi parami! I czy dłoń, która teraz mocna i pełna życia obejmowała jej rękę, także po wojnie wyciągnie się do niej pełna życia?

Róża padła na kolana i wraz z innymi modliła się z całą gorącą żarliwością swego serca.

- Ojcze na niebie, pozwól mu wrócić w pełni zdrowia do domu. Będę cicho i skromnie kroczyć u jego boku, niczego więcej nie pragnąc dla siebie. Tylko ocal dla mnie jego ukochane życie.

Potem zaśpiewano „Pan jest naszą opoką”. Gdy przebrzmiały dźwięki pieśni, uroczystość dobiegła końca, a cztery wojenne żony oparte na ramionach mężów opuściły kościół w towarzystwie swoich krewnych.

Zanim Róża z małżonkiem wyszli z kościoła, Hasso wręczył pastorowi pokaźną sumę, by rozdzielił ją pomiędzy wojenne żony, gdyż nie były one obdarzone zbyt hojnie dobrami i pomoc była im bardzo potrzebna.

Cicho i w skupieniu młodzi małżonkowie ruszyli do domu. Hasso położył dłoń Róży na swym ramieniu. Tak prowadził ją przez całą drogę do pałacu.

Początkowo niewiele ze sobą mówili. Dopiero kiedy pokonali w sobie wzruszenie, zaczęli rozmowę o tym, co teraz jeszcze należy załatwić.

I mówiąc o tych niezbędnych, ważnych sprawach, wrócili do równowagi.

Los tej cichej kobiety u jego boku był teraz nierozerwalnie złączony z jego losem - „aż do śmierci”. I Hasso czuł wewnętrzne zadowolenie z tego powodu. W każdym razie Róża była zabezpieczona na przyszłość - obojętne czy on wróci, czy nie. Hasso położył rękę na ręce Róży i łagodnie ją uścisnął.

- Czy nie żałujesz, Różo, że tak szybko uległaś mojej woli? Teraz jesteś ze mną związana na całe życie.

- Nie, nie żałuję. Niech Bóg dopomoże, abyś i ty tego nie żałował, Hasso.

Spojrzał w jej oczy i nagle serce zaczęło mu bardzo głośno bić. Z czystych rysów Róży biła jakby świętość. Nagle wydała mu się tak urocza, tak owiana czystością i szlachetnością ducha, że nie mógł oderwać od niej wzroku.

Róża szła u jego boku z uczuciem, że mogłaby tak iść z nim aż na koniec świata, o nic nie pytając, zdając się tylko na jego wolę.

Jedno wiedziała z całą pewnością. Choć w duszy obawiała się o niego, musiała być odważna i nie wolno jej było choćby drgnieniem powieki zdradzić, co się dzieje w jej duszy. Wolno jej okazywać mu serdeczną sympatię i ciepłą siostrzaną troskę, ale niegorącą trwogę o jego ukochane życie. On nie może się domyślić jej miłości, której nie pragnął. Lepiej umrzeć niż bez godności ofiarować mu to, czego nie pragnął.

Odetchnęła głęboko i ukradkiem wyjęła gałązkę mirtu z włosów i zatknęła w sukni, aby jej nie zgubić.

Przy pałacowym portalu panowało ożywienie. Frieder i Trina wraz ze służbą folwarczną wrócili z kościoła i opowiadali służbie domowej, że jaśnie pan i jaśnie panienka też wzięli ślub, prosty ślub z prostymi ludźmi ze wsi, razem z nimi.

Wiadomość ta dotarła do domu zarządcy.

Pani Colmar siedziała z zapłakaną twarzą i ciężkim sercem, a jej mąż oparł głowę na rękach i patrzył przed siebie. Kiedy jednak Trina weszła, cicho zapukawszy, i opowiedziała, co właśnie odbyło się w kościele, oboje wyrwali się ze stanu otępienia i razem z ludźmi poszli do pałacu, by życzyć szczęścia młodej parze.

Nie było głośnych radosnych okrzyków, nie było żadnej uroczystości. Róża i Hasso spokojnie i poważnie podziękowali za życzenia i ściskali podane ręce.

- Nie będzie żadnego świętowania, zbyt poważne na to czasy. Ale jeśli Bóg pozwoli, będziemy świętować, kiedy uwolnimy kraj od wrogów -■- rzekł Hasso.

Zarządcę i jego żonę zaprosił na kolację.

- Będziemy mogli przy tym omówić różne sprawy. Choć moja żona ma wszelkie plenipotencje, należy się jeszcze nad tym czy owym naradzić.

Dziwnie zabrzmiało w uszach Róży, gdy Hasso pierwszy raz nazwał ją swoją żoną.

Silny rumieniec oblał jej twarz, spuściła wzrok. Nie mogła jeszcze uwierzyć, że nazywa się teraz Róża von Falkenried i jest panią domu.

Nazajutrz trzeba się było pożegnać.

Róża musiała zająć się rozmaitymi sprawami. Wszyscy, którzy stracili głowę albo nie mogli dać sobie rady, przychodzili do niej. W ten sposób Hasso i Róża mogli się nazajutrz z rana zaledwie pobieżnie przywitać.

Ale tuż przed odjazdem Hassa siedzieli naprzeciw siebie w bawialni i teraz na krótko mogli zająć się sobą. Hasso pochylił się do przodu i ujął ręce Róży. Jego zazwyczaj twarde mocne rysy zdradzały dziwną łagodność.

- Dzięki Bogu, Różo, ocaliliśmy dla siebie choć kilka minut, możemy teraz przynajmniej bez świadków się pożegnać.

Pozostawiła swą drżącą dłoń w jego ręku, ale nie spojrzała na niego.

- Ale nie o tym chciałem z tobą mówić, Różo. Czy będziesz do mnie pisała?

- Tak, Hasso, będę ci pisała o wszystkim, co się tu będzie działo. A czy i ty czasem do mnie napiszesz, chociażby kilka słów, abym wiedziała, że żyjesz i jesteś zdrów?

Głos jej był zduszony. Mówiąc to podniosła nieśmiało wzrok.

- Oczywiście, będę pisał, kiedy tylko będę mógł. A ty napisz do Rity, że zostałaś moją żoną. Rita się ucieszy. Wiesz przecież, że cię kocha.

- Tak, wiem o tym. Biedactwo, będzie teraz drżała w obawie o swego męża. I biedna Józefa, jej małżonek już wyjechał. Jak surowy i gorzki los spotkał te oba młode małżeństwa!

- A my, Różo? Czy my także nie jesteśmy młodym małżeństwem? Czy i tobie nie jest trochę żal?

Nagle Róża oblała się ciemnym rumieńcem. Nieśmiało cofnęła swoje ręce z jego dłoni i wstała. Podeszła do okna. On także wstał i poszedł za nią.

- No, co, Różo? Taka jesteś milcząca. Nie sądzisz, że i mnie jest bardzo ciężko rozstawać się z tobą? Przez ten czas stałaś mi się bardzo bliska. Chyba nawet o tym nie wiesz.

Nie mogła nic odpowiedzieć. Najmniejsze słowo nie mogło przejść jej przez usta. Łzy napłynęły jej do oczu i dusiły w gardle. Na litość boską, tylko nie stracić panowania. Tak się bała, żeby się teraz nie zdradzić.

Walczyła ze sobą jak z wrogiem i tylko w milczeniu pokręciła głową. Ale kiedy on ujął jej rękę, spostrzegł, że Róża drży na całym ciele z powodu tłumionego podniecenia. To podniecenie również jemu się udzieliło. Nagle opuścił go spokój i opanowanie.

- Spójrz na mnie, Różo, na pożegnanie. Wydaje mi się, jak gdyby łuski opadły mi z oczu. Żyłem obok ciebie jak ślepy. Jakim byłem głupcem! Spójrz na mnie jeszcze raz, Różo, zaraz muszę odejść.

I w tej chwili w oczach jej wyrażała się cała jej miłość - teraz nie mogła już panować nad sobą. Jej dusza... Nie miała już nad nią mocy! Serce jej jakby przestało bić. To, co Róża przez cały czas ukrywała przed nim z całą surowością, w tej chwili się odsłoniło. Nie zdawała sobie sprawy, że się z tym zdradziła. Ale on zrozumiał teraz jej tajemnicę. Nagle, wiedział, że ona go kochała już wówczas, kiedy miał zaręczyć się z Nataszą.

Wstrząśnięty i wzruszony stal i jak urzeczony spoglądał w jej oczy, nie odrywając od nich wzroku, tak że musiała całkowicie odsłonić przed nim tajemnicę swej duszy...

Stali więc tak i żadne z nich nie wiedziało, jak długo. Ale zanim Hasso zdołał coś powiedzieć, zapukano do drzwi i na progu stanął zarządca.

- Wielmożny panie, już czas. Oboje drgnęli.

Hasso zmusił się do spokoju i zrobił krok do przodu, by pójść za Colmarem.

- Chodź, Różo, ludzie czekają - rzekł stłumionym głosem. Ale zanim dotarł do drzwi, zatrzymał się.

Colmar wyszedł, znów pozostali sami.

Hasso obejrzał się na Różę. Niepewnym krokiem doszła do środka pokoju i stała tak, jakby nogi jej dalej nie niosły. Była blada jak trup, a ból rozstania wstrząsał nią jak ciężka gorączka.

I nagle Hasso w dwóch susach znalazł się przy niej i objął ją mocno. Jego prawdziwe uczucie przerwało wszelkie tamy.

- Nie, Różo, nie mogę w ten sposób od ciebie odejść! Muszę ci powiedzieć, że cię kocham, tylko ciebie, moja nieśmiała, dumna Różo. Dopiero w tej godzinie uświadomiłem sobie to, co odczuwałem w ostatnim czasie. Kocham cię już od dawna, Różo, teraz to wiem, kochałem cię już, zanim to sobie uświadomiłem. Głupiec ze mnie, ślepy głupiec! A teraz muszę odejść, moja ukochana, słodka żono. Ach, Różo, jak ciężko mi się z tobą rozstać. Ale kiedy powrócę, a powrócę na pewno, wówczas odczujesz, jak głęboka i gorąca jest moja miłość. Wszystko inne, co panowało w moim sercu, już nie istnieje. Jest w nim tylko twój obraz, zabieram go ze sobą. Różo, powiedz mi w tej ciężkiej godzinie rozstania, jakie uczucia żyją w twojej duszy! Powiedz mi prawdę, proszę!

Stała w jego objęciach i patrzyła na niego, jakby patrzyła na jaśniejące cudo.

I stłumionym głosem, w którym drgała niewymowna czułość, rzekła serdecznie:

- W mojej duszy żyjesz tylko ty, kocham cię, zawsze cię kochałam i zawsze będę kochała. Pragnęłam to ukryć, wiedziałam bowiem, że mnie nie kochasz. Ale teraz chcę i mogę powiedzieć ci prawdę: zabierz ze sobą moje serce, a jeśli zostaniesz mi odebrany, wtedy i ja nie chcę żyć.

I łkając objęła go za szyję, jak gdyby chciała go zatrzymać.

Hasso przytulił ją mocno i czule. I wtedy ich usta się spotkały w pierwszym pocałunku miłosnym. Serca ich napełniła bolesna słodka rozkosz. Z głębokim westchnieniem Hasso pogłaskał delikatnie i czule jej złociście lśniące włosy.

- I teraz mam opuścić moją słodką żonę? - zapytał głębokim serdecznym głosem. Pocałował ją jeszcze raz. Potem się wyprostował, objął ramieniem jej zgrabną kibić i rzekł, zmuszając się do spokoju: - A teraz chodź, moja słodka Różo, musimy odważnie poskromić to, co tak utrudnia nam pożegnanie.

Poprowadził ją na dwór, do czekających ludzi, by się z nimi pożegnać. Frieder stał przy powozie. Miał z Hassem jechać do Berlina. Hasso chciał poprosić zwierzchników, aby chłopak został jego ordynansem.

Trina stała obok Friedera z zapłakaną twarzą.

- Odwagi, Trino, my wrócimy! - zawołał do niej Hasso. Szybko uścisnął zebranym ręce i skoczył do powozu, podczas gdy Frieder usiadł obok woźnicy na koźle. Stojąc w powozie, Hasso zdjął czapkę, był już w swym szarym mundurze oficera lotnictwa. - Z Bogiem za cesarza i ojczyznę! Do zobaczenia! - Obejrzał się jeszcze raz na Różę. Stała wyprostowana na schodach wśród służby. Rękę przycisnęła do serca, wzrok jej spoczywał na jego twarzy z wyrazem tęsknej miłości, jak gdyby chciała zapamiętać jego rysy na zawsze.

Wtedy znów ogarnęło go coś, co było silniejsze od jego woli. Jednym susem wyskoczył z powozu, porwał ją w objęcia i mocno przycisnął swoje usta do jej ust.

- Myśl o mnie i pisz dużo, ukochana. Ja także będę to czynił-szepnął. Po czym z powrotem wskoczył do powozu. - Ruszaj! - rozkazał woźnicy.

Pomachał jej jeszcze ostatni raz.

Róża powoli, ociężałym krokiem wróciła do domu, weszła do bawialni, gdzie jeszcze przed chwilą Hasso obdarzył ją pierwszym gorącym pocałunkiem.

Przez chwilę stała nieruchomo. Potem nagle się załamała, padła na kolana i złożyła ręce do modlitwy.

- Ty mi go zwrócisz Boże i Ojcze! Nie przywiodłeś nas do siebie po to, by na wieki nas rozdzielić - modliła się żarliwie i teraz gorące łzy spływały jej po twarzy.

Niewiele miała czasu, by poddawać się smutkom i rozpamiętywaniu swego szczęścia. Wzywały ją obowiązki.

I podczas gdy pilnie pracowała, wciąż brzmiały jej w uszach gorące, czułe słowa Hassa, tak że czasami musiała się w nie wsłuchiwać.

Jakże bogata, jak niewymownie bogata stała się dzięki jego miłości, której nigdy nie spodziewała się zdobyć!

Ach, teraz jej dusza nie zazna spokoju z tęsknoty za ukochanym!

- Hasso, mój Hasso, niech Bóg cię nie opuszcza na wszystkich drogach - szepnęła przed siebie.

Teraz Róża obarczona została ciężkimi obowiązkami. Przede wszystkim musiała zwieźć plony z pól, a brakowało ludzi.

Co prawda kobiety, a nawet dzieci przyłączyły się do garstki pozostałych w domu mężczyzn, ale niewiele mogli zrobić.

Gdy Róża z Colmarem odstawili do pobliskiego miasta konie na potrzeby wojny, dowiedzieli się, że w wielkich miastach studenci, uczniowie i wielu bezrobotnych zgłasza się do pracy w polu.

W starostwie obiecano uwzględnić jej podanie możliwie jak najprędzej. W drodze powrotnej omówili z Colmarem sprawę zakwaterowania ochotników w Falkenried.

- W najgorszym razie umieścimy ich w hangarze. Tam jest tyle miejsca, a on chwilowo stoi pusty - rzekła Róża.

Gdy służba zwracała się do niej „wielmożna pani”, wydawało się jej, że to nie o nią chodzi.

Żona Hassa! Czy nie było to szczęście, wielkie i wspaniałe, zwłaszcza że mogła dodać: „ukochana żona Hassa”?! Czyż był na świecie człowiek szczęśliwszy i bogatszy od niej?!

Czuła, jak w poczuciu tego szczęścia rosną jej siły. A było to potrzebne, ponieważ w tym czasie miała do spełnienia doprawdy ciężkie obowiązki.

Oczywiście dotarła do nich wiadomość, że nie tylko Rosja, Francja i Anglia, ale także Belgia przyłączyły się do wrogiego obozu i że Czarnogóra zawarła sojusz z Serbami przeciwko Austrii.

Kobietom serca trwożnie biły w piersiach, lecz mężczyźni, pełni wigoru, prężyli się i zaciskali pięści.

Po jednej z narad Róża zapytała Colmara o żonę.

- Bardzo jej ciężko, że musiała oddać jedynego syna, wielmożna pani. W nocy dręczą ją najgorsze koszmary, jeśli w ogóle uda się jej zasnąć. Gdyby wielmożna pani zechciała z nią pomówić. Kobieta potrafi lepiej zrozumieć kobietę, a pani ma dla wszystkich tyle zrozumienia.

- Przyjdę do was dziś wieczorem, panie Colmar. Może uda mi się pocieszyć biedaczkę. Ale mam dobrą wiadomość. Dziś po południu przyjadą ochotnicy do prac polowych.

- To świetnie. Już najwyższy czas, wielmożna pani.

- Wiem. Czy wszystko jest przygotowane, tak jak mówiliśmy?

- Tak jest, wielmożna pani. W hangarze urządzono kwaterę dla stu ludzi. Także we wsi można zakwaterować jeszcze około setki.

- Dobrze, jeśli to będzie konieczne, oddam do dyspozycji pokoje gościnne w pałacu. Teraz musimy energicznie zabrać się do zwózki plonów. W miejsce brakujących koni zaprzęgniemy woły. Nie powinien się zmarnować na polu ani jeden kłos. Bogu dzięki, plony są dobre tego roku.

- Trzeba się modlić, aby utrzymała się ładna pogoda.

- I o to, byśmy na przyszły rok mogli uprawiać pola już w pokoju.

- Oby tak było!

Róża poszła teraz do kuchni, chciała omówić z kucharką potrzeby łudzi najętych do żniw, aby im niczego nie brakowało.

O czwartej po południu przyszedł pociąg, którym przyjechali ochotnicy do pracy. Zebrali się na dużym placu przed pałacem. Ludzie młodzi i starzy, studenci, uczniowie, skauci i bezrobotni z różnych zakładów.

Róża zeszła do nich razem z zarządcą. Musiała im coś powiedzieć i uczyniła to w sposób spokojny i godny.

- Dziękujemy wam wszystkim, że przybyliście, aby nam pomóc. Proszę, abyście słuchali poleceń zarządcy Colmara. Pan tego pałacu i tej posiadłości musiał wyruszyć na wojnę, a wraz z nim wielu naszych ludzi. Teraz jesteśmy w potrzebie. Nie wolno nam zmarnować plonów, teraz, w tych trudnych czasach, są one podwójnie ważne. Każdy, kto pomoże nam przy zwózce, przysłuży się nie tylko mnie, lecz także ojczyźnie. Serdecznie was witam jako naszych pomocników. Teraz zarządca wskaże wam kwatery. Zadbaliśmy o was jak potrafiliśmy, i będziemy to robić tak długo, jak długo będziecie chcieli nam pomagać. Jutro z rana z Bożą pomocą rozpoczniemy naszą wspólną pracę. Jeśli ktoś będzie miał jakieś życzenie czy jakąś sprawę, proszę po skończonej pracy zgłaszać się do mnie lub do pana zarządcy.

Wszyscy wysłuchali jej słów, po czym pomaszerowali do długich stołów, na których w dużych wiadrach stała kawa z mlekiem i cała góra chleba z masłem.

Ludzie zaczęli jeść i pić. Wesoło pomagali przy roznoszeniu wielkich wiader z kawą i kanapek.

Kiedy wszyscy się posilili, ruszyli na kwatery. Bez wyjątku woleli zostać w hangarze, choćby nawet kosztem stłoczenia się.

Nazajutrz z samego rana wyruszyli na pole.

Młodzi ludzie przekonali się, że praca w polu nie jest wcale taka lekka.

Pierwszego dnia położyli się spać bardzo zmęczeni, a nazajutrz wstali sztywni i niezręczni. Ale wkrótce przyzwyczaili się do nowego rytmu pracy i z humorem pokonywali trudności.

Tak więc ku radości Róży prace żniwne posuwały się wartko, zwłaszcza że pogoda dopisywała.

Róża mogła posłać małżonkowi pomyślne wieści na temat prac polowych.

Wkrótce po wyjeździe Hassa nadeszła od niego krótka wiadomość. Ale choć tych kilka linijek pisane było w pośpiechu, Hasso znalazł czas na słowa miłości. Te krótkie, pośpieszne listy Róża przechowywała jak największy skarb.

W pierwszym liście Hasso pisał: „Moja ukochana Różo! W całym tym rozgardiaszu tylko parę słów - jutro jedziemy na zachód. Nie wyobrażasz sobie, jaki entuzjazm panuje tu, w Berlinie. Wszyscy jak jeden mąż udają się z ufnością na tę wojnę. Zwycięstwo albo śmierć! Słyszę to ze wszystkich stron. Oby Bóg pozwolił nam zwyciężyć! Tyle miałbym Ci do powiedzenia - nie uczyniłem tego przedtem, bo sam siebie nie rozumiałem. Nie masz pojęcia, z jakim utęsknieniem myślę o Tobie. Teraz dopiero wiem, czym dla mnie jesteś. Moja żono, moja wojenna małżonko, czy kiedyś będę Cię mógł trzymać w ramionach? Żegnaj, droga Różo - kocham Cię. Całuję Twoje kochane, piękne oczy, Twoje złociste włosy.

Bądź zdrowa, Różo Twój Hasso”

Drugi list nadszedł już z Akwizgranu.

Moja Różo, właśnie otrzymałem Twój pierwszy kochany list. Jestem w o wiele lepszym położeniu niż wielu moich kolegów, ponieważ moje listy są wysyłane razem z pocztą ekscelencji von Bogendorfa i szybko dochodzą. Tak więc spodziewam się, że będziemy mogli regularnie do siebie pisać. A więc w domu wszystko w porządku, a moja Róża jako pani na Falkenried czuje się w swoim żywiole? Czy myślisz o mnie, moja ukochana żono? Moja żona! Ach, gdybyś wreszcie naprawdę nią była! Tak długo chodziłem z opaską na oczach, Różo, byłem głupcem! Napisz znów jak najprędzej. Pragnę, abyś mi okazywała swą miłość, abyś mi wciąż powtarzała, że mnie kochasz. Ale na dziś to wszystko, muszę kończyć. Właśnie przygotowuję się do lotu moim aeroplanem. Obchodzę się z nim jak z jajkiem. Moi monterzy pracują usilnie, by ulepszone przeze mnie urządzenia, które przywieźliśmy z Falkenried, zostały zastosowane w innych samolotach. Panuje przekonanie, że te ulepszenia mają dla nas nieocenioną wartość. A teraz żegnaj, droga Różo. Hans von Axemberg leci ze mną jako obserwator. Będę z nim współpracował. Czy masz wiadomość od Rity? Podaj jej mój adres. Bądź zdrowa, moja Różo - całuję Cię gorąco i czule, ach, gdybyś była przy mnie!

Twój Hasso”

Jakże cenne były dla Róży te pełne miłości listy! Jak uszczęśliwiało ją każde słowo, które było dla niej dowodem, że mąż naprawdę ją kocha.

Hasso von Falkenried stał przed ekscelencją von Bogendorfem, który właśnie zlecał mu bardzo ryzykowne zadanie. Hasso miał przelecieć nad twierdzą francuską daleko w głąb kraju wroga, by spenetrować obszar francuskich linii obrony. Długość tego lotu wynosiła około czterystu kilometrów.

Hasso miał czas na przygotowanie się do lotu do następnego ranka. Musiał przestudiować mapy całej trasy lotu aż do najdrobniejszych szczegółów i wszystko dokładnie zapamiętać.

Zajmował się tym aż do północy. Potem napisał krótki liścik do Róży.

Kiedy skończył list, przez chwilę siedział zamyślony. Zamknął oczy, by sobie przypomnieć, jak podczas pożegnania trzymał ją w ramionach i jakim głębokim szczęściem lśniły jej piękne oczy. Z potężną siłą opanowała go ta nowa, czysta, głęboka miłość. Wydawało mu się, że zawsze ją kochał.

Kiedy sobie teraz przypomniał, jak to sądził, że już nigdy nie zdoła pokochać, uśmiechnął się sam do siebie.

Przycisnął usta do listu, który napisał i miał nazajutrz wysłać.

Z pierwszym pianiem koguta zerwał się i szybko się przygotował. Kiedy wyszedł na dwór, Hans von Axemberg już szedł mu na spotkanie.

W milczeniu uścisnęli sobie dłonie i poszli do bazy. Tam wszystko już było gotowe.

Hasso skontrolował dokładnie wszystkie urządzenia i obaj zajęli miejsca w samolocie.

- No to jazda!

Samolot potoczył się po placu i powoli wzbił się w powietrze, najpierw prosto w kierunku zachodnim. Za pół godziny unieśli się na wysokość tysiąca dwustu metrów. Potem lecieli dalej prosto na fortecę.

Wkrótce ujrzeli czarne obłoki dymu - znak, że ostrzeliwuje ich francuska artyleria. Wznieśli się więc jeszcze wyżej. Mimo to ostrzeliwanie towarzyszyło im na całej trasie lotu. Ale nie zostali trafieni.

Ani Hasso, ani Hans nie stracili panowania nad sobą. Kontynuowali lot i spokojnie prowadzili swoje obserwacje, a Axemberg dokładnie zaznaczał pozycje wroga na mapie.

Potem Axemberg wykrył w pobliżu dwupłatowiec nieprzyjacielski, który kierował się prosto na nich.

Francuz usiłował wzbić się ponad nich, by zrzucić pocisk na samolot Hassa. Lecz Hasso uniemożliwił mu ten zamiar. Z surową, niemal kamienną twarzą siedział przy sterze, a oczy jego spoglądały ostro i odważnie, jak oczy sokoła. Teraz on przeszedł do ataku i dwupłatowiec wroga został przez Hassa tak celnie trafiony, że musiał się opuścić lotem ślizgowym. Załatwili go.

Hasso leciał dalej. W jego twarzy nie zmienił się żaden rys, tylko oczy błyszczały jeszcze odważniej, jeszcze śmielej. Jego aeroplan trzymał się cudownie. Urządzenia pracowały z godną podziwu precyzją.

Wreszcie odkryli wojska, które mieli wytropić. Szły z południowego zachodu na północny wschód. I dopiero teraz urządzenie Hassa weszło na dobre do akcji i działało tak świetnie, że mogli zdobyć dokładne informacje. Kilkakrotnie okrążyli wojska nieprzyjaciela i Axemberg robił swoje notatki. Dopiero kiedy wracali, dostrzegł ich mały oddział francuskiej piechoty i z miejsca otworzył szybki ogień. Hasso bez ruchu siedział przy sterze. W pewnej chwili spostrzegł lekkie dymienie aeroplanu. Płaty nośne były w kilku miejscach przedziurawione pociskami piechoty. Poderwał samolot trochę wyżej, ale spokojnie zachował swój kurs. Zadanie, jakie powierzono obu odważnym lotnikom, było w pełni wykonane.

Po pięciogodzinnym locie wracali do bazy. Lądowanie odbyło się gładko. Hasso i Axemberg natychmiast udali się do ekscelencji von Bogendorfa, któremu mieli zdać sprawę ze swego lotu. Słuchał ich uważnie. Kiedy skończyli, uścisnął im ręce.

- Wyświadczyliście ojczyźnie wielką przysługę. Dziękuję wam, moi panowie. Możecie teraz kilka godzin wypocząć, ale potem mam dla was nowe zadania. Do zobaczenia!

- Do zobaczenia, ekscelencjo!

Wojska niemieckie odnosiły kolejne wielkie zwycięstwa; naruszyły wprawdzie neutralność Belgii, by uprzedzić takie zamiary Francji i Anglii, ale musiały być bezwzględne, by nie dopuścić do swej porażki. Trzeba więc było pokonać Belgię. Należało się teraz liczyć z jej wrogością.

Rząd francuski uciekł do Bordeaux, belgijski do Antwerpii.

Także na granicy rosyjskiej, gdzie wojska niemieckie miały walczyć z wielką przewagą wroga, po trudnych i ciężkich bojach odniosły chwalebne zwycięstwa.

Generał von Hindenburg pobił ze swoimi wojskami Rosjan i wziął do niewoli około stu tysięcy jeńców. Z Austrii nadchodziły wiadomości o krwawych i długich walkach pod Lwowem przeciwko przeważającym siłom rosyjskim.

Wszystkie te wieści docierały do Róży do Falkenried, a także do Hohenegg, gdzie Rita i Józefa starały się wzajemnie wspierać i pocieszać.

Rita i Róża wymieniały serdeczne listy.

Plony w Falkenried zostały całkowicie zwiezione. Ochotnicy pracowali z zapałem i wszystko zostało umieszczone w spichrzach.

Po wyjeździe pracowników żniwnych w Falkenried zapanowała jeszcze większa cisza. Wojna niewiele dawała się tu we znaki. Gdyby nie nowe, podniecające wiadomości z gazet i brak młodych mężczyzn, można by powiedzieć, że żyją w spokojnych czasach.

Najbardziej pożądanym i wyczekiwanym człowiekiem w Falkenried był stary listonosz wiejski. Także w pałacu wiele par oczu z utęsknieniem go wyglądało, a najbardziej chyba Róża.

Jeszcze na długo zanim stary człowiek nadszedł oparty na kiju, na drodze ustawiały się kobiety czekające na listy od swoich ukochanych. Także Róża zawsze czekała, a Trina przeważnie stała obok niej i wychodziła na spotkanie listonosza, kiedy tylko go dojrzała z daleka.

Róża szczególnie zajęła się trzema wojennymi żonami, ale najbardziej Triną. Róża odczuwała wobec Triny i Friedera wdzięczność za to, że Hasso, jakby inspirowany ich zachowaniem, zdecydował się tak szybko na ślub.

Róża zatrzymała Trinę jako swoją osobistą służącą, bo nie mogła ona wykonywać zbyt ciężkich prac. Pomogła jej nawet w skompletowaniu skromnego posagu. Gdy Frieder wróci cały i zdrowy do domu, oboje młodzi zamieszkają w domu zarządcy na poddaszu i pozostaną na służbie w Falkenried.

Tak więc Róża była zawsze i wszędzie pociechą i oparciem dla służby, a przecież sama czuła w sercu wielki niepokój o ukochanego człowieka. Stale widziała go w tysiącach niebezpiecznych sytuacji. Widziała, jak z szaleńczą odwagą leciał do kraju wroga nad głowami nieprzyjacielskich wojsk.

Hasso czasami pisał jej o takich lotach nad pozycjami nieprzyjacielskimi lub twierdzami wroga, które musiał spenetrować. I choć przedstawiał to jako coś oczywistego i bezpiecznego, Róża zbyt dobrze wiedziała, że za każdym razem podejmował ryzyko śmierci.

W tym strachu i niedoli pozostawało jej tylko modlić się i pracować do upadłego, aby wieczorem bez sił paść na łóżko.

Hasso pisał do niej tak często, jak tylko mógł. Wszystko, co płonęło i kwitło w jego sercu dla niej, powierzał tym krótkim, rzadko tylko bardziej szczegółowym listom.

Jeden z listów brzmiał.


Moja ukochana Różo! Dziś mam dzień odpoczynku. I chciałbym pomówić z Tobą o naszej przyszłości. To takie cudowne pomyśleć o przyszłości w pokoju, o przyszłości u Twojego boku, w najczulszej wspólnocie z Tobą.

Jak będziesz miała trochę czasu po zwiezieniu plonów, to każ urządzić dla siebie pokoje matki. Masz w nich mieszkać jako pani von Falkenried. Dla mnie zaś każ przygotować pokoje ojca. Wyobrażam sobie, jak cudownie będzie razem działać i pracować, a wieczorami ręka w rękę przechadzać się po cichym parku. Kiedy wrócę, moja droga Różo, musisz mieć na sobie białą suknię - zawsze tak ubraną mam Ciebie przed oczami. I wówczas mówię Ci zwariowane rzeczy. Obym mógł znów trzymać Cię w ramionach i całować Twoje usta i zaglądać Ci głęboko w oczy.

Ale mimo to proszę Cię o przysłanie mi Twojej fotografii. Wiem, że jest jedno Twoje zdjęcie, które kiedyś zrobiła Rita. Ty stoisz przy bramie parku, w białej sukni; to śliczne zdjęcie, podobałaś mi się na nim, choć wówczas miałem jeszcze zasłonę na oczach. Proszę Cię, przyślij mi je w najbliższym liście, abym mógł je zawsze mieć przy sobie.

Niestety w kraju wroga często napadają na nas partyzanci. Już wielu naszych chłopców zginęło od kul. Kiedy koledzy naszych chłopców giną w taki podły sposób, trudno się dziwić, że nie można pohamować ich gniewu. Ja jestem szczególnie wściekły na partyzantów, bo Hans von Axemberg omal nie padł ich ofiarą. Przybyliśmy kiedyś do pewnej spokojnej wioski. A że byliśmy spragnieni, w jednym z gospodarstw poprosiliśmy o wodę. Było nas tylko dwóch. Odesłano nas do studni w podwórzu. Hans pobiegł tam, by się napić, ja szedłem za nim powoli. Nagle ujrzałem w oknie młodą kobietę z rewolwerem wycelowanym w Hansa. Skoczyłem, kobieta mnie nie widziała, i wytrąciłem jej rewolwer z ręki. Strzał padł w powietrze. Była to jedyna w tej wsi broń, kobieta ukryła ją i użyła kierowana fanatyczną nienawiścią. Zasłużyła na śmierć i zostałaby z pewnością rozstrzelana, gdybyśmy o tym zameldowali. Kazaliśmy ją zamknąć w remizie strażackiej i pilnować. Mógłbym przytoczyć setki takich przypadków. Lecz to nie ma sensu. Ale dość na dziś, moja Różo. Nie zapomnij przysłać mi zdjęcia. I powiedz Trinie, że jej mąż dzielnie się u mnie spisuje i jest mi bardzo wierny. Bądź zdrowa, moja słodka żono

Twój Hasso”


Potem nadeszły dni, kiedy wyraźnie słychać było ciężki trzepot skrzydeł losu.

Wracali ranni żołnierze, lekko ranni, z rękami na temblakach, ale także jeden, którego musiano odesłać na tyły, bo pozostał na zawsze kaleką. Jednocześnie nadeszła widomość, że mąż jednej z wojennych żon poległ.

Wesoły, zawsze pogodny Fritz Colmar poległ na rosyjskiej ziemi.

Wiadomość o bohaterskiej śmierci Fritza otrzymała Róża. Stary Colmar, głęboko wstrząśnięty śmiercią jedynego syna, poprosił Różę, by poszła z nim do jego żony. On sam nie miał odwagi zadać jej tego straszliwego ciosu.

Podał jej zawiadomienie, które otrzymał. Fritz Colmar wraz z innymi żołnierzami bronił sztandaru swego pułku. W wirze zaciętej wałki jako ostatni poniósł sztandar, choć sam był już ciężko ranny. Mimo ran zdołał dostarczyć sztandar do swego pułku; w obozie, umierając, padł na sztandar, zraszając go swoją serdeczną krwią.

Oczywiście ojciec mimo wielkiego bólu był dumny ze swego syna. Ale biedna matka? Z ciężkim sercem Róża poszła z zarządcą do jego domu, by możliwie oględnie zawiadomić kobietę o stracie syna.

Róża nie próbowała jej nawet pocieszać, zrozumiała, że tu nie pomoże żadne pocieszenie, że ten ból musi skamienieć.

Gdy pani Colmar po kilku dniach znów się pokazała, miała całkiem siwe włosy. Wciąż jeszcze nie uroniła ani jednej łzy. Nikt nie miał odwagi podejść do niej. Ten skamieniały ból był okropny.

Najbardziej cierpiał sam rządca. Róża starała się go pocieszać, jak mogła.

- Niech pan da żonie trochę czasu, panie Colmar. Jej dusza jest chora, ona musi sama znaleźć ukojenie. Pan także cierpi głęboko nad stratą syna, ale jako mężczyzna ma pan tę pociechę, że syn poległ bohatersko w imię wielkiej sprawy. Taka pociecha nie przemawia do serca matki. Musi pan mieć cierpliwość.

A potem Róża poszła do młodej wieśniaczki, która została wdową. Oszalała z bólu, stała w otoczeniu lamentujących kobiet, co jeszcze bardziej wzmagało jej cierpienie.

Róża i tu zaprowadziła spokój.

- Idźcie do domu, zostawcie tę biedaczkę samą, teraz nie możecie jej pomóc. Ona musi sama się z tym uporać. Kiedy przyjdzie do siebie, wtedy wrócicie tu, by ją pocieszyć. Wasze łzy tylko wzmagają jej ból.

Kobiety rozeszły się w milczeniu.

Czyż każdego dnia, każdej godziny nie mógł jej spotkać taki sam los? A ponieważ to rozumiała i potrafiła współczuć, dana jej była moc przynoszenia pociechy.

Daleko w kraju wroga znajdowała się niemiecka baza lotnicza, której strzegli wartownicy. Po prawej stronie ciągnął się obóz armii niemieckiej.

Podczas gdy w obozie żołnierze korzystali z zasłużonego odpoczynku, w bazie przygotowywano się już do następnego dnia. Ekscelencja von Bogendorf i pułkownik von Steinberg stali obok aeroplanu, którym Hasso i Axemberg mieli polecieć nad Paryż i właśnie otrzymali odpowiednie instrukcje.

Von Bogendorf pożegnał ciepłym uściskiem dłoni obu lotników, którzy podczas tej kampanii wojennej dokonali już niejednego wielkiego wyczynu i zostali odznaczeni Krzyżami Żelaznymi. Dziś mieli znów dowieść, jacy są dzielni i nieustraszeni.

Hasso, a za nim Hans zajęli miejsca w samolocie, który potoczył się i wzbił powoli w powietrze.

Ekscelencja von Bogendorf i pułkownik von Steinberg wrócili do obozu. Przy wejściu do namiotu, w którym znajdował się lazaret, stała młoda zgrabna pielęgniarka w stroju siostry Czerwonego Krzyża. Kasztanowe włosy wystawały jej spod białego czepka.

Była to Rola von Steinberg. Zapatrzona w samolot, nie spostrzegła, że zbliżył się do niej ojciec. Dopiero kiedy ujął ją za ramię, szybko się obejrzała.

- To ty, papo!

Pułkownik von Steinberg spojrzał z uśmiechem na jej uroczą twarz.

- Czy możesz wreszcie trochę odetchnąć po ciężkiej pracy, mała samarytanko? - zapytał.

- Tak, papo, ale tylko kilka minut. Chciałam jedynie zaczerpnąć świeżego powietrza i... no wiesz... zobaczyć, jak startuje samolot. Prawda, że lecą nim kapitan von Falkenried i Hans?

- Tak, prawda. I możesz być dumna z twojego Hansa. Jest jednym z najdzielniejszych i najodważniejszych oficerów i w niczym nie ustępuje kapitanowi von Falkenried.

- No to się cieszę podwójnie, że dotarłam aż do was. Twarz pułkownika spoważniała.

- To jest wbrew naszej umowie, że zgłosiłaś się jako ochotniczka na tak niebezpieczną placówkę.

- Nie gniewaj się. Wiedziałam, że tu jesteście, ty i Hans, więc nie mogłam się oprzeć pokusie. Kto wie, kiedy nadarzy się znów taka sposobność, by was zobaczyć.

- Mimo wszystko nie powinnaś była tego robić. I żądam kategorycznie, byś jutro rano odjechała z transportem rannych. Jak mam być spokojny, wiedząc, że jesteś tak blisko placu boju. Prawdopodobnie już jutro dojdzie tu w pobliżu do wielkiej bitwy. Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczna. Pomyśl o Hansie. Jemu naprawdę należy się spokój.

- Czy Hans wie, że tu jestem? - zapytała Rola szybko.

- Nie, nie powiedziałem mu. To by go zaniepokoiło. Ma teraz do wykonania trudne zadanie i trzeba, żeby miał jasną głowę. Dziś wieczorem, kiedy, co daj Boże, wróci, powiem mu, że jesteś. Ale najpierw daj mi słowo, że jutro rano wrócisz z transportem rannych do głównego lazaretu.

- Zgoda, papo, daję ci słowo. A teraz chodź ze mną do naszych rannych i powiedz im kilka słów otuchy. Oni wszyscy są tacy dzielni. Jest wśród nich tylu bohaterów, że należy ich tylko w milczeniu podziwiać.

Lekarze i pielęgniarki byli wciąż jeszcze zajęci. Pułkownik von Steinberg podchodził do rannych i jeśli to było możliwe, zamieniał z każdym kilka słów.

Podszedł także do łóżka, gdzie siostra właśnie dawała rannemu pić. Była to dość korpulentna osoba, niezgrabna, miała rude włosy, piegi i ciemne oczy.

Gdy pułkownik zbliżył się wraz z córką, pozdrowił ją uprzejmie. Podziękowała milczącym skinieniem. Najwidoczniej zaaferowana, odwróciła się i ociężałym krokiem podeszła do następnego rannego. Kiedy po cichu z nim rozmawiała, zniknął z jej twarzy surowy wyraz i nagle wyglądała o wiele młodziej.

Rola spoglądała na nią zamyślona, a kiedy oddaliła się z ojcem na tyle, że tamta nie mogła ich słyszeć, rzekła po cichu:

- Wiesz, papo, siostra Magda kogoś mi przypomina, ale nie mogę sobie przypomnieć kogo. Odkąd ujrzałam ją wczoraj wieczorem przy ambulansie, łamię sobie głowę, gdzie już tę twarz widziałam.

Pułkownik spojrzał przelotnie na piegowatą siostrę.

- Dla mnie to całkiem obca twarz.

Więc Rola się uspokoiła i poszła z ojcem dalej, troskliwie wypełniając swoje obowiązki. Siostra Magda kilkakrotnie zerknęła badawczo w stronę Roli i jej ojca. Ponieważ poszli dalej, nie zwracając na nią uwagi, ukradkiem odetchnęła z ulgą i z udawaną gorliwością pracowała dalej.

W namiocie minął dzień wypełniony ciężką pracą lekarzy i pielęgniarek. Pracowali ręka w rękę. Rola nie zauważyła przy tym, że siostra Magda starała się ją omijać. Zapomniała też, że twarz siostry Magdy kogoś jej przypomina.

Hasso von Falkenried i Hans von Axemberg wrócili szczęśliwie i powitano ich okrzykami radości.

Hasso i Hans pozostawili samolot pod opieką monterów i pojechali do obozu, by zameldować się ekscelencji von Bogendorfowi, Ten oczekiwał ich już w swoim namiocie; pochyleni nad mapami obaj dzielni piloci zdawali sprawę z „wizyty”, jaką złożyli w Paryżu. Urządzono tam na nich prawdziwe polowanie. Jedna kula przeszyła nawet rękaw Hassa. Ale udało im się umknąć cało po wykonaniu powierzonego zadania.

Ekscelencja von Bogendorf uścisnął im dłonie, kiedy skończyli swoje sprawozdanie.

- A teraz wypoczywajcie, moi panowie, do wczesnego ranka. Axemberga ekscelencja zwolnił o kilka minut wcześniej niż Hassa.

Kiedy Axemberg opuścił namiot głównodowodzącego, podszedł do niego pułkownik von Steinberg. Przedtem powitał go tylko przelotnie.

- No co, Hans, wszystko poszło gładko? - zapytał po cichu. Kiedy byli sami, pułkownik zawsze zwracał się do niego po imieniu, uważał go przecież za swego zięcia.

Hans roześmiał się rozpromieniony i pokrótce opowiedział o przebiegu lotu.

- Chyba jesteś bardzo zmęczony? - zapytał pułkownik.

- Tak sobie. Jeszcze trochę się przejdę, by rozprostować kości.

- Może wejdziesz na chwilę do mojego namiotu. Mam bowiem dla ciebie niespodziankę. Czy wiesz, kto przyjechał tu wczoraj ambulansem?

- Kto?

- Siostra Karola.

Axemberg wydał radosny okrzyk i chciał popędzić do baraku.

- Powoli, powoli, Hans! Nie ma takiej konieczności, byś szturmem brał barak. To nie jest odpowiednie miejsce, by zdradzać, co was łączy. A więc bądź tak dobry i poczekaj pięć minut, aż poproszę siostrę Karolę do swego namiotu. Tam będziecie się mogli bez skrępowania przywitać.

Posłał ordynansa z poleceniem, by siostra Karola natychmiast do niego przyszła. Zwrócił się potem z uśmiechem do zięcia:

- No, mój drogi, sądzę, że Rola nie każe długo na siebie czekać. Wyjdę teraz i poczekam na zewnątrz dziesięć minut, będę trzymał straż.

Nadeszła Karola.

- Jestem, papo!

Von Steinberg skinął tylko głową i wskazał jej wejście do namiotu.

- Dziesięć minut, Rola! Wykorzystaj je dobrze - rzekł z uśmiechem.

Pocałowała ojca z wdzięcznością i wbiegła do namiotu. Tam chwyciły ją od razu mocne męskie ramiona. Hans całował ją i obsypywał gorącymi pieszczotliwymi słowami. Potem czułe ją zganił.

- Co ci przyszło do głowy przybyć tu, w sam środek wrogiego kraju?

- Przecież musiałam się przekonać, czy naprawdę dostałeś Żelazny Krzyż.

- Ale nie zostaniesz tu, powiem twojemu ojcu, aby ci zabronił. Musisz wyjechać, choć najchętniej bym cię tu zatrzymał. Ale jeśli będę wiedział, że jesteś tu blisko, oszaleję z niepokoju.

- Nie musisz buntować papy, on i tak już dał mi rozkaz powrotu. Jutro rano muszę wracać z transportem rannych do głównego lazaretu.

- To dobrze. Ale teraz wykorzystajmy czas. Ojciec dał nam dziesięć minut.

Znów zaczął ją tak gwałtownie całować, aż jej czepek znalazł się w niebezpieczeństwie.

Potem pułkownik von Steinberg wszedł do namiotu, głośno przedtem chrząknąwszy. Naprawdę stał na warcie.

- No, dzieci, już dość. Siostro Karolo, wzywają cię obowiązki. Wracaj na swój posterunek, moje dziecko!

- Chyba muszę.

Hans mocno ją objął i pocałował jeszcze raz serdecznie.

- Kiedy cię znów zobaczę, moja Rolo? - zapytał.

- Może mnie zobaczysz, ale nie będziemy sami. Musimy się już teraz pożegnać.

Pułkownik von Steinberg stanął jeszcze raz na warcie, po to, by dzieci mogły się pocałować na pożegnanie.

Potem Rola wyrwała się z ramion Axemberga.

- Dzięki, ojczulku, tysiąckrotne dzięki! Teraz grzecznie wracam do swojej pracy.

Hans popatrzył za nią rozkochanym wzrokiem i głęboko zaczerpnął powietrza. Potem, po kilku słowach wdzięczności skierowanych do pułkownika opuścił namiot.

Szedł powoli, rozmarzony, przez obóz; zapadał już wieczór. Wreszcie przypomniał sobie o przyjacielu. Gdzie jest Hasso? Zaczął się za nim rozglądać, ujrzał go właśnie, jak zmierza w jego kierunku.

- Wiesz, Hasso, kto tutaj jest? - zapytał podniecony.

W bladym świetle księżyca Hasso spojrzał na niego badawczo.

- Hm! Gdyby nie wydawało mi się to niemożliwe, to sądząc z twego podniecenia pomyślałbym, że Rola.

- Zgadłeś, Hasso, Rola jest tutaj! Przybyła ambulansem. Dobrowolnie zgłosiła się na ten niebezpieczny wyjazd, by zobaczyć ojca i mnie. Czy nie jest odważna i dzielna? Niestety, jutro rano już wraca. A raczej, Bogu dzięki. Kiedy tu zacznie się zabawa, wolę wiedzieć, że jest bezpieczna.

- Ale teraz, Hans, chodź, przejdźmy się trochę, zanim położymy się spać.

- Nie, Hasso, chodźmy w stronę lazaretu, może uda ci się zobaczyć Rolę.

Pociągnął Hassa za sobą w stronę namiotu.

Stanęli w mroku naprzeciwko wejścia i zajrzeli do środka.

Pielęgniarki bezszelestnie przechodziły od jednego chorego do drugiego. Naprzeciwko wejścia stał dość jasno oświetlony stół z lekami. Do tego stołu podeszła gruba niezgrabna kobieta. Była to siostra Magda. Jej twarz znalazła się w ostrym świetle. Pochyliła się i do szklanki z wodą nalewała lekarstwo z butelki.

Kiedy liczyła kropelki, zapomniała zacisnąć usta, również piegi w blasku świec nie były tak widoczne. Zaskakujący był kontrast pomiędzy niezgrabną figurą a szczupłymi i delikatnymi rękami.

Hasso szukał wzrokiem Karoli. Oczy jego spoczęły przy tym na chwilę na jasno oświetlonej twarzy siostry Magdy.

Nagle coś nim szarpnęło. Mimo przebrania,: mimo rudych włosów natychmiast rozpoznał w siostrze Magdzie Nataszę von Kowalsky. W celach szpiegowskich przedostała się do obozu w przebraniu siostry Czerwonego Krzyża. Na pewno chciała udawać o wiele starszą, niż była, a jej ociężałe ruchy i brzydka zaniedbana twarz sprawiały, że wyglądała na kobietę czterdziestoletnią.

Hasso ostro i przenikliwie wpatrywał się w tę twarz. I wtedy wyraźnie rozpoznał obok sztucznie opuszczonych kącików ust ciemną plamkę wielkości grochu. To małe znamię upewniło go, że ma przed sobą Nataszę.

Szpieg rosyjski i tajny agent tu, w obozie - to było coś niesłychanego! Wprost zaparło mu dech. Siostra Magda wciąż jeszcze stała przy stole i porządkowała butelki z lekami. Potem podszedł do niej lekarz i rozmawiali jakiś czas. Odpowiadała mu czystą niemczyzną.

To opanowanie języka niemieckiego jak też ubiór, który w jakiś sposób zdobyła, pomogły jej zapewne tu się dostać. Nie wiadomo, czego tu szukała. Może była w drodze z Rosji do Francji, by przekazać ważne polecenia, a tymczasem prowadziła obserwacje, których wyniki mogłaby przekazać dalej!

W każdym razie jej obecność tutaj kryła w sobie szczególne niebezpieczeństwo i Hasso natychmiast zdał sobie sprawę, co należy zrobić. Bez słowa wciągnął Axemberga głębiej w cień, aby nie byli widoczni ze środka.

Axemberg rozglądał się tylko za Rolą i drgnął, kiedy Hasso nagłym ruchem chwycił go za ramię.

- Hans, spójrz na tę twarz tam przy stole w blasku świecy - rzekł cicho. - Na twarz siostry, która stoi obok lekarza i trzyma butelki z lekarstwami. Przyjrzyj się jej dokładnie. Czy ją poznajesz?

Podniecony głos przyjaciela zwrócił uwagę Hansa. Spojrzał badawczo w twarz siostry Magdy, która - tak jak Roli - kogoś mu przypominała.

- Coś mi chodzi po głowie, Hasso, ale nie wiem, skąd znam tę twarz. Proszę cię, pomóż mi - rzekł.

- Natasza von Kowalsky - szepnął Hasso.

Teraz także Axemberg drgnął. Jego oczy rozwarły się Szeroko i spoglądały ostro i przenikliwie w twarz siostry Magdy.

- Niesłychane! Rosyjski szpieg jako pielęgniarka w naszym lazarecie. Do licha, Hasso, co za interesujące odkrycie! Ale trochę przykre dla ciebie...

- To ostatnie w ogóle nie ma znaczenia. Jej obecność tutaj nie oznacza nic dobrego. Nie wolno nam jej stracić z oczu. Dzięki Bogu, żeś mnie tu przyprowadził. Obecność twojej Roli ogromnie nam się przyda.

- Czy nie każemy jej z miejsca aresztować, Hasso?

- Pozwól mi się zastanowić. Zanim każę ją aresztować, chciałbym się dowiedzieć, jakie ma zamiary. Ustawimy się obaj tutaj przy wejściu do namiotu. Może będę mógł wyrównać rachunek z tą panią.

Usiedli na ziemi przed wejściem do namiotu, obok sanitarki.

Natasza znikła w tylnej części namiotu. Od czasu do czasu ukazywała się jej niezgrabna, ociężała postać. Hasso spostrzegł, że uważnie kontroluje czas na zegarku. U pielęgniarki nie jest to nic niezwykłego, ale u niej zwracało uwagę.

Czasami przez namiot przechodziła Rola. Za każdym razem, gdy widać ją było w wejściu, Axemberg głęboko wzdychał.

Czatując na rosyjskiego szpicla, Hasso myślał o swojej Róży. Przecież to jej zawdzięczał, że nie padł ofiarą tej podstępnej kobiety; wówczas Róża go ocaliła. Miłość do niego instynktownie nakazała jej zrobić to, co należało. Przyglądał się twarzy Nataszy. Nie mógł pojąć, że kiedyś kochał tę twarz, że wywierała na niego magiczny wpływ. Co prawda teraz była zrobiona na starą i brzydką, ale widać w niej było fałsz i podstęp.

- Hasso - szepnął Axemberg - spójrz na te piegi. Zapewne spryskała się mocnym wyciągiem z orzecha. Jak myślisz, czy uf arbo wała sobie włosy, czy też ma perukę?

- Na pewno są farbowane. Peruka zwróciłaby uwagę nawet pod czepkiem. Tak prymitywnymi środkami ta wyrafinowana osoba z pewnością się nie posługuje. Tym razem ten szpieg ma inną misję do spełnienia. Jaką, tego się dowiemy. W każdym razie nie spełni jej, tak jak tamtej. Uniemożliwimy jej to.

W namiocie lazaretu uciszyło się. Lekarze zrobili swoje i rzucili się na posłania, by kilka godzin odpocząć. Także pielęgniarki mogły się teraz zmieniać.

Siostra Karola ulokowała się w pobliżu wejścia do namiotu i oparła głowę na stole z lekami. Na jej twarzy malowała się łagodność i tęsknota. Axemberg musiał z całej siły panować nad sobą, by Rola go nie spostrzegła. Wpatrywał się w jej czysty, jasno oświetlony profile zamiast śledzić Nataszę. Tę natomiast bacznie obserwował Hasso.

Zauważył teraz, że siostra Magda spojrzała na zegarek i powoli zbliżyła się do wyjścia. Minęła Rolę i rzuciła na nią badawcze spojrzenie. Opuściła kąciki ust i sprawiała wrażenie jeszcze bardziej ociężałej.

Światło paliło się tylko w namiocie głównodowodzącego i w lazarecie. Księżyc oświetlał dolinę mętnym blaskiem. Obaj oficerowie leżeli w cieniu sanitarki, tak że nie byli widoczni od strony namiotu.

Tuż przy wejściu siedziała jeszcze jedna siostra, chciała zaczerpnąć powietrza. Obie z siostrą Karolą miały czuwać jako pierwsze.

Teraz siostra Magda podeszła do siedzącej przy wejściu pielęgniarki.

- Jeszcze się pani nie kładzie, siostro Magdo?

- Nie, chcę trochę wyjść, nie mogę zasnąć - odparła siostra Magda. Z tymi słowami Natasza von Kowalsky wyszła na dwór.

Spojrzała w stronę zniszczonej wsi. Powoli przeszła przez obóz i poszła szeroką drogą w tamtym kierunku.

Hasso i Hans wstali cichutko i ruszyli za nią, unikając najmniejszego szmeru i wciąż kryjąc się w cieniu.

Agentka szła ociężale przed nimi; nie miała pojęcia, że jest śledzona. Jej biały czepek i fartuch jakby skupiały na sobie światło księżyca. Im bardziej oddalała się od obozu, tym elastyczniejszy i lżejszy stawał się jej krok.

Teraz doszła do wartownika.

Ten zawołał na nią i ostrzegł łagodnie:

- Niech siostra się zbyt daleko nie zapuszcza, tam wszędzie wałęsa się wiejska hołota. Przed nimi nawet Czerwony Krzyż nie jest bezpieczny.

- Nie pójdę daleko, proszę się nie obawiać.

I spokojnie, na pozór obojętnie poszła dalej w kierunku wsi, do pobliskiego zrujnowanego budynku położonego tuż przy drodze.

Hasso nasłuchując podniósł głowę. Zdawało mu się, że słyszy cichy warkot silnika. Także Hans to usłyszał, spojrzeli na siebie na znak, że obaj słyszą ów szmer.

Wartownik również usłyszał cichy szmer, ale sądził, że to z bazy lotniczej.

Kiedy agentka szła powoli przez pole w stronę obejścia, Hasso cichutko podszedł do wartownika i szepnął mu kilka słów.

Ten poznał kapitana von Falkenrieda i przygotował broń do strzału, tak jak mu Hasso rozkazał.

Obaj oficerowie pośpieszyli najciszej, jak to tylko było możliwe, za agentką, trzymając się poboczy, aby odciąć jej drogę z obu stron, gdyby chciała uciekać.

Ona zaś szła prosto do zniszczonego budynku; teraz już wyraźnie słychać było cichy warkot. Jakby silnik auta. Rzeczywiście stało za domem, czekając na Nataszę von Kowalsky, by jak najszybciej przewieźć ją do obozu Francuzów.

Natasza przyspieszyła kroku. Ale obaj oficerowie byli tuż za nią. Teraz, na wolnej przestrzeni nie mogła się dłużej ukrywać. Natasza usłyszała cichy szmer za sobą i drgnęła. Obejrzała się i spostrzegła, że jest śledzona.

Podwinęła szybko spódnicę i zaczęła uciekać.

- Stać!

Ale ona biegła bez tchu - obaj oficerowie za nią, pędząc co sił w nogach. Na okrzyk Hassa, który przeszył ciszę, wartownik oddał strzał na alarm. W obozie zawrzało.

Teraz Natasza była już prawie w obejściu. Krzyknęła coś głośno w obcym języku - warkot za domem stał się głośniejszy. Teraz Natasza skręciła za mur. Znów krzyknęła coś do szofera, który podjechał do niej. Jednym susem Natasza skoczyła do auta.

Ale tuż za nią wskoczył Hasso.

- Stać! - zawołał do kierowcy......

Kiedy na wołanie Nataszy kierowca mimo to chciał ruszyć, Hasso strzelił do niego. Szofer osunął się na siedzenie.

Natasza bez namysłu rzuciła się na jego miejsce i chciała sama jechać dalej. Lecz Hasso błyskawicznie chwycił kierownicę i zatrzymał wóz. W tej samej chwili Natasza wyciągnęła rewolwer i chciała strzelić mu w głowę. Ale teraz skoczył Hans, ujrzał w ręku agentki rewolwer i nagłym ruchem szarpnął ją do tyłu. Strzał padł, lecz na szczęście nie trafił Hassa.

Dopiero teraz Hasso spostrzegł, co mu groziło. Odwrócił się.

- Dziękuję ci, Hans. To chyba we mnie celowano?

- Tak, madame chciała cię unieszkodliwić i zbiec. Teraz jesteśmy kwita, mój stary. Dopiero co ty uchroniłeś mnie przed skrytobójczym strzałem kobiety, teraz ja wyświadczyłem ci taką sarnę przysługę.

Hasso wyskoczył z auta i ujął agentkę, która starała się uwolnić z rąk Axemberga.

- Nataszo von Kowalsky, jest pani naszym więźniem - powiedział. Głos jego brzmiał ostro i groźnie.

Natasza wydała okrzyk i spojrzała w jasno oświetloną przez księżyc twarz Hassa von Falkenrieda.

Ale Natasza Karewna nie poddawała się bez walki. Wyprostowana stała w aucie i spoglądała na niego, jakby go nie rozumiała.

- Czego pan właściwie chce? Czy pan oszalał? Czy nie widzi pan, że ma przed sobą siostrę Czerwonego Krzyża? Nie wolno panu mnie obrażać! Teraz dopiero widzę, że mam przed sobą dwóch niemieckich oficerów. Sądziłam, że ścigają mnie francuscy partyzanci, przed którymi ostrzegał mnie wartownik. Byłam tak przerażona, że wskoczyłam do tego auta...

- ...które „przypadkowo” nadjechało. I całkiem „przypadkowo” chciała pani zastrzelić niemieckiego oficera, który zamierzał udaremnić tę przejażdżkę - szydził Axemberg.

- Przecież panu mówię, że dopiero teraz poznałam, iż moi prześladowcy to niemieccy oficerowie. Proszę skończyć z tą żałosną awanturą, która nie jest panów godna. Chcę wrócić do obozu, do moich rannych.

Głos jej nabrał ostrości, która nie miała nic wspólnego z cichym szczebiotem z dawnych lat.

- Zostanie pani odstawiona do obozu, ale jako nasz więzień. Wzruszyła ramionami. Można było podziwiać jej zimną krew.

- Nie wiem, czego panowie ode mnie chcą. Nie nazywam się Natasza von Kowalsky.

- W to nie wątpię, madame. Swoje prawdziwe nazwisko zataiła pani przed nami już w Berlinie na początku naszej znajomości. Teraz jest pani naszym więźniem.

Natasza jeszcze nie dawała za wygraną. Rozglądała się dokoła, jakby szukając drogi ucieczki. Wzrok jej padł przy tym na skulonego martwego kierowcę. Zacisnęła usta. Nie chciała dać się przyłapać.

- Śmiechu warte! Zblamujecie się okropnie, moi panowie, jeśli przywieziecie siostrę Magdę jako więźnia do obozu. Ale was wyśmieją! Chyba macie halucynacje!

Tymczasem przybiegli ludzie z obozu. Hasso przekazał im auto, rozkazując, by zaprowadzono je przed namiot głównodowodzącego. Martwy kierowca miał pozostać na miejscu.

Natasza szła do obozu pomiędzy Hassem i Hansem.

Uspokojono zaalarmowanych żołnierzy, którzy z powrotem zasnęli. Tylko kilku musiało pozostać przy aucie.

W drodze Natasza syknęła przez zęby:

- Poskarżę się panu generałowi na tak niesłychane zachowanie niemieckich oficerów wobec siostry Czerwonego Krzyża.

- To pani wolno, madame - odparł Axemberg ironicznie. Hasso milczał. I w milczeniu odbyli w trójkę drogę do namiotu, gdzie ekscelencja von Bogendorf jeszcze pracował.

Zatrzymali się przed jego namiotem. Hasso pozostawił Nataszę pod nadzorem Hansa i wszedł do ekscelencji von Bogendorfa, by złożyć mu meldunek o ujęciu rosyjskiego szpiega. Generał wysłuchał uważnie, a kiedy Hasso skończył, rzekł:

- Czy jest pan całkowicie pewien, panie kapitanie, że się pan nie myli co do osoby?

- W stu procentach pewien, ekscelencjo.

- Dobrze. Proszę polecić, aby wezwano tu pułkownika von Steinberga. Przesłuchacie ją obaj i złożycie mi potem raport.

Zawiadomiono pułkownika von Steinberga i zaprowadzono szpiega do jego namiotu, by od razu zacząć przesłuchanie.

Natasza uparcie zaprzeczała wszystkiemu, skarżyła się na obu oficerów, którzy najpierw ją przestraszyli, a potem aresztowali, i żądała przeprosin. Jest córką niemieckiego majora, który zmarł przed laty, nazywa się Magda von Hillern, ma trzydzieści osiem lat i może to potwierdzić dokumentami. Nie rozumie, czego od niej chcą. Ci dwaj oficerowie, którzy ją aresztowali, chyba oszaleli.

Pułkownik von Steinberg bacznie się jej przyglądał podczas przesłuchania. Przypomniał sobie, że córka zwróciła jego uwagę na siostrę Magdę i mówiła coś o podobieństwie do jakiejś znanej jej osoby. I choć Natasza wciąż usiłowała nadać twarzy obcy wyraz, chciała udawać starszą, niż była, także pułkownik von Steinberg uznał teraz, że ta siostra Magda bardzo przypomina piękną Rosjankę.

Przyglądał się jej bardzo niekształtnej postaci, do której nie pasowały delikatne ręce i szczupłe nogi.

Zanim dalej poprowadził przesłuchanie, kazał wnieść ciało kierowcy, złożyć je u stóp Nataszy i zdjąć z twarzy trupa maskujące okulary samochodowe.

Podczas zdejmowania okularów żołnierz zerwał także skórzaną czapkę cyklistówkę. Przerażony podniósł wzrok.

- Panie pułkowniku, to kobieta - zawołał, wskazując na trupa.

Pułkownik, Hasso i Axemberg ujrzeli teraz twarz martwej kobiety, otoczoną ciemnymi włosami.

Hasso, zaskoczony, wydał okrzyk, wyprostował się i spojrzał na Nataszę.

Stała przed nim jako niebezpieczny wróg ojczyzny i nie wolno jej było traktować jak kobiety.

- To jest pani matka, Nataszo von Kowalsky - rzekł, wskazując na kierowcę.

Także Axemberg i pułkownik von Steinberg poznali teraz kobietę znaną im jako generałowa von Kowalsky.

- Czy wciąż jeszcze zaprzecza pani, madame, mimo że leży tu pani matka? - zapytał pułkownik.

- To nie jest moja matka. Przysięgam, że to nie jest moja matka!

- Ale podczas pobytu w Berlinie podawała się za pani matkę. Prawdopodobnie była wówczas pani pomocnikiem tak samo jak teraz. Ale teraz się pani na szczęście również nie powiodło Jak wtedy, kiedy tak dobrze zaplanowała sobie pani ograbienie mojego biurka.

Dopiero teraz Natasza zdała sobie sprawę, że przepadła. Słowa Hassa zdradziły jej, że istotnie zgubiła kopię w jego pokoju. Ale liczyła na to, że Hasso przemilczy całą sprawę. Teraz z jego słów wynikało, że niczego nie ukrywał. To pogarszało jej sytuację.

- Nie rozumiem pana i proszę skończyć tę komedię. Oto moje dokumenty, które potwierdzają, że nazywam się Magda von Hillem.

Ale to nie poskutkowało. Pułkownik spojrzał na nią ostrym wzrokiem.

- Radzę pani nie zaprzeczać dalej i złożyć szczere zeznanie, z jakiego powodu wkradła się pani do obozu w przebraniu siostry Czerwonego Krzyża z tymi fałszywymi czy też nielegalnie zdobytymi papierami. Nie wątpimy, że chciała pani uciec do najbliższej francuskiej placówki razem z tą kobietą, która leży u pani stóp. Nie ulega dla nas wątpliwości, iż miała pani przekazać Francuzom ważne tajemnice wojskowe albo tajną misję od Rosjan. Plan pani spalił na panewce wskutek czujności kapitana von Falkenrieda, który na szczęście panią rozpoznał. Jest pani naszym więźniem i może polepszyć swoje położenie tylko szczerym, obszernym zeznaniem.

- Żądam, by mnie wreszcie uwolniono z tej niegodnej sytuacji.

- Więc obstaje pani przy swoim twierdzeniu, że nie ma pani nic wspólnego z ową Nataszą von Kowalsky, która ubiegłej zimy uchodziła w Berlinie za córkę tej kobiety i generała von Kowalsky’ego.

Pułkownik wzruszył ramionami.

- Wobec tego żałuję, ale nie mogę stosować wobec pani jakichkolwiek względów. I tylko sobie ma pani do zawdzięczenia, że muszę postąpić z największą surowością.

Natasza, opanowana, udawała obojętność.

Pułkownik podszedł do Axemberga i szepnął mu kilka słów. Ten wyszedł.

Hasso stał obok pułkownika von Steinberga i obaj cicho rozmawiali.

Nagle Natasza odwróciła się i pobiegła w stronę wyjścia z namiotu. Ale tu drogę zagrodził jej żołnierz.

Pułkownik spojrzał na nią ironicznie.

Natasza zacisnęła usta.

- Chyba zostałam zwolniona. Proszę powiedzieć żołnierzowi, aby zszedł mi z drogi.

- Nie uczynię tego, madame, może pani tymczasem usiąść na tym skromnym fotelu. Jeśli opuści pani namiot bez mojego pozwolenia, nic dobrego pani nie spotka.

Lecz ona nie usiadła. Ze spuszczonym wzrokiem poszła wzdłuż namiotu. Unikała spoglądania na martwą kobietę.

Pułkownik von Steinberg kazał na razie zabrać ciało, polecając, by przeszukano całą odzież. Cokolwiek zostanie znalezione, należy natychmiast przynieść.

Natasza lekko drgnęła, słysząc ten rozkaz. Ale kiedy pułkownik na nią spojrzał i zapytał: Czy chce pani coś powiedzieć? - z uporem pokręciła głową i odwróciła się.

Tymczasem Hans udał się do lazaretu i podszedł do Roli, która zmęczona i senna siedziała na swoim miejscu przy stole.

- Siostro Karolo, pan pułkownik von Steinberg prosi, by pani natychmiast przyszła do niego. Potrzebna jest pani pomoc w bardzo ważnej sprawie.

- Co się stało, panie von Axemberg? - zapytała Rola, również używając oficjalnego zwrotu, ponieważ podeszła inna dyżurująca siostra.

- Ujęliśmy kobietę-szpiega, siostro Karolo. Pan pułkownik prosi, byśmy przynieśli kilka koców i prześcieradeł, którymi uwięziona mogłaby się okryć, podczas gdy będzie przeszukiwana jej odzież.

Rola schwyciła kilka zbędnych koców. Axemberg wziął je od niej.

- Niech pani idzie, siostro, póki to możliwe, będę pełniła dyżur sama. Nie trzeba nikogo budzić. Siostra Magda także chyba zaraz wróci - rzekła druga pielęgniarka.

- Na to niech siostra nie liczy - odparł Axemberg, nagląc Rolę do wyjścia.

Podczas krótkiej drogi do namiotu pułkownika młody oficer nie mógł się powstrzymać, by nie przycisnąć do siebie przynajmniej ramienia Roli. Chętnie by ją pocałował, ale przed namiotem stała podwójna warta i jasno świecił księżyc. A teraz jeszcze szli im naprzeciw żołnierze niosący martwego kierowcę do lazaretu.

- Rozpoznasz w tej kobiecie-szpiegu starą znajomą, Rolo - rzekł Axemberg cicho, odciągając ją na bok. - Czy pamiętasz piękną Rosjankę Nataszę von Kowalsky?

Rola nagle się zatrzymała i uderzyła w czoło:

- O Boże... tak... teraz wiem, właśnie ją mi przypomina siostra Magda. Chyba mi nie powiesz, że ta Natasza von Kowalsky jest szpiegiem?!

- Dowiedziałem się o tym od Hassa już po jej zagadkowym zniknięciu z Berlina. Teraz twój ojciec chce, abyś zrewidowała jej ubranie.

Rola westchnęła.

- Oczywiście nigdy nie uchylę się od spełnienia obowiązku, Hans, to jasne, ale będzie to dla mnie ogromnie przykry obowiązek. To okropne dla kobiety znaleźć się w takiej sytuacji. A kiedyś tak podziwiałam tę piękną Rosjankę i zazdrościłam jej. Teraz nie chciałabym być w jej skórze.

Dotarli do namiotu pułkownika i weszli.

- Panie pułkowniku, przyszła siostra Karola i jest już poinformowana - zameldował Axemberg służbowo.

Natasza niepewnie zerknęła na Rolę i spuściła głowę pod jej wzrokiem.

- Teraz zostawimy panią z siostrą Karolą w namiocie. Oczywiście będzie dobrze strzeżony i na wołanie mojej córki wartownik natychmiast się zjawi. Mówię to, by przestrzec panią przed popełnieniem głupstwa. Ma się pani teraz rozebrać i okryć kocami, dopokąd nie przeprowadzi się rewizji ubrania.

Natasza odrzuciła głowę do tyłu.

- Nie rozbiorę się i protestuję przeciwko takiemu traktowaniu! Oczy pułkownika błysnęły jak wyostrzona stal.

- Odmowa pani zmusza mnie do tego, by siłą ściągnąć z pani odzienie. W takim wypadku nie mogą mieć względów, że jest pani kobietą. A więc niech pani wybiera. Panie kapitanie von Falkenried, proszę pójść ze mną do auta. Musimy je szczegółowo skontrolować.

Słysząc te słowa Natasza Karewna zbladła jak ściana. Po raz pierwszy opuścił ją tupet. Z bezradną trwogą zerknęła na Hassa, jakby instynktownie szukała u niego pomocy jako u jedynego człowieka, który być może miał jeszcze dla niej odrobinę współczucia.

Hasso dostrzegł ten wzrok, który sprawił mu ból. Walczyć z kobietą, którą w dodatku kiedyś kochał, to sprzeciwiało się jego naturze. Odwrócił się bez słowa i wyszedł za pułkownikiem i Axembergiem.

Rola pozostała z Nataszą sama. Nie wiedziała, jakim tonem odzywać się do szpiega. Wreszcie kobieca litość wzięła górę nad pogardą.

- Proszę, niech pani nam obu nie utrudnia położenia, które i tak jest bardzo przykre. Oto koce, jest ich dość, by się nimi okryć. Po rewizji odzież zostanie pani zwrócona.

Wydawało się, że Natasza chce coś powiedzieć, ale zacisnęła usta i milczała. Potem wzrok jej niespokojnie błądził dokoła, jakby szukając możliwości ucieczki. I zanim Rola spostrzegła, co ona zamierza, Natasza jednym susem znalazła się u wyjścia i chciała wybiec, nie zważając na nic.

Ale tuż przy wejściu stał Hans, niespokojny o Rolę, i obojętnym ruchem zawrócił Nataszę.

- Nie tak szybko, madame, jeszcze jest nam pani potrzebna - rzekł ironicznie.

Opuściwszy bezwładnie ramiona Natasza wróciła, pochylając swój dumny kark. Z głębokim westchnieniem zdecydowała się rozebrać. Najpierw opadł z niej ubiór pielęgniarki. Pod nim ukazała się skromna suknia podróżna, która dookoła talii opasana była wełnianym szalem, by pozorować otyłość.

Rola nie byłaby chyba córką żołnierza, gdyby teraz nie okazała szczególnej czujności. Obserwowała każdy ruch szpiega, choć udawała, że nie zwraca na nią uwagi.

Kiedy Natasza zdjęła suknię i zaczęła zdejmować bieliznę, Rola spostrzegła, że rozwiązała wstążkę na szyi i pod ostatnią warstwą, która opadła jej z ciała, ostrożnie upuściła jakiś przedmiot. Upadł na stos odzieży leżącej na ziemi. Manipulowała tak zręcznie, że ów przedmiot razem z odzieżą niby niechcący przesunęła nogą do tylnej ściany namiotu. Rola spostrzegła, że prawdopodobnie była to mała, brązowa, skórzana torebka.

Gdy Natasza zrzuciła już z siebie wszystko i szybko owinęła się w koc, zgrabnym ruchem nogi wypchnęła brązowy przedmiot poza krawędź namiotu, na zewnątrz.

Potem szybko się wyprostowała, odetchnęła z ulgą, kopnęła stos odzieży na środek namiotu i otuliła się jeszcze jednym kocem.

Rola spostrzegła, że Natasza zrobiła ruch w głębi namiotu, ale nie zdradziła się ani drgnieniem i pozwoliła jej działać. Pomogła jej nawet owinąć się kocem, tak że teraz Natasza mogła bez żenady pokazać się mężczyznom, i podsunęła jej polowe krzesło.

- Niech pani zepnie koce agrafkami, żeby się nie zsunęły - rzekła spokojnie.

- Dziękuję pani - odparła Natasza z westchnieniem ulgi i przyglądała się spokojnie, jak Rola podniosła i złożyła jej odzież.

- Panie von Axemberg! - zawołała Rola. Hans wszedł natychmiast.

- Co pani rozkaże, siostro Karolo?

- Proszę zameldować mojemu ojcu, że jesteśmy gotowe. Axemberg się ukłonił, przekazał rozkaz dalej i pozostał przy wejściu. Zaraz też wrócił pułkownik von Steinberg. Oględziny odzieży przebranej za kierowcę Olgi Zscharkoff nic nie wykazały. Znaleziono przy niej tylko fałszywy paszport i fałszywe inne dokumenty. Także rewizja auta wydawała się początkowo daremna, aż tu nagle kapitan von Falkenried odkrył pod jednym z siedzeń zamaskowaną blachą tajemną skrytkę. Trzeba ją było wyłamać, bo nie miała zamka, więc posłano po ślusarza. Hasso pozostał przy aucie, by poczekać na rezultat. Ale pułkownik von Steinberg nic o tym nie powiedział, kiedy wrócił do namiotu. Spojrzał na córkę, ta wskazała na tłumoczek z odzieżą.

- To wszystko, papo.

- Dobrze, przejrzyjmy te rzeczy dokładnie - odparł pułkownik.

- Zaraz, papo, tylko na chwilę muszę wyjść, by cos zarządzić, przepraszam. Panie von Axemberg, proszę, niech pan pójdzie ze mną. Wrócę za dwie minuty, papo.

Rola wybiegła, nie czekając na odpowiedź ojca. Axemberg wyszedł za nią. Wzrok Roli zdradził mu, że ma jakiś zamiar.

Rola nie skierowała się w stronę lazaretu, lecz ujęła Axemberga za rękę i pociągnęła go za namiot pułkownika. Z tyłu się zatrzymała, pochyliła i obiema rękami obszukiwała ziemię. Po chwili znalazła małą brązową torebkę skórzaną. Odetchnęła i pokazała ją Axembergowi, mówiąc mu szeptem”, jak wpadła na to, by jej tu szukać.

- Weź ją, Hans, musisz ją ukryć za plecami, kiedy wrócimy do namiotu. A w czasie, kiedy ja będę przeszukiwała odzież, poczekasz na odpowiednią chwilę, by wręczyć tę torebkę papie. Natasza była wyraźnie o wiele spokojniejsza, kiedy pozbyła się tej torebki, nie wiedziała, że ja to zauważyłem.

Weszli do namiotu. Pułkownik von Steinberg spojrzał w ich stronę. Zbyt dobrze znał córkę, by nie spostrzec, że jest bardzo podniecona, i słusznie mniemał, że wyszła z jakiegoś bardzo ważnego powodu.

Axemberg pozostał przy wejściu, Rola przeglądała teraz z ojcem rzeczy Nataszy.

Nie znaleziono nic ważnego i Axemberg spostrzegł, jak oczy Nataszy spoglądają na nich szyderczo.

- Widzi pan teraz, panie pułkowniku, że całe to przeszukiwanie było zbyteczne. Chyba mogę się już ubrać? - zapytała pośpiesznie.

- Proszę mnie pozostawić decyzję. Tak czy owak, jeszcze z panią nie skończyliśmy.

W tej chwili podszedł Axemberg.

- Panie pułkowniku, pozwoli pan, że się wtrącę do przesłuchania; coś mianowicie znalazłem. Przed chwilą madame zgubiła skórzaną torebkę i niechcący przesunęła ją pod ścianę namiotu na zewnątrz. Oto ona.

Natasza zerwała się, jak gdyby chciała się rzucić na Axemberga, gdy ten położył torebkę przed pułkownikiem na stole.

Załamana opadła na krzesło, kiedy pułkownik otworzył torebkę i wyjął z niej papiery.

Były to plany niemieckich twierdz i dokładne szkice pozycji niemieckiej armii.

Obie dzielne agentki w przebraniu przebyły trasę samochodem z Rosji aż do Francji i penetrowały po drodze także pozycje armii niemieckiej w północnej części Francji, a teraz, tuż u celu, kiedy miały przejść na stronę francuską, zostały ujęte.

Działały z niezwykłą bezczelnością i odwagą. Były co prawda zaopatrzone w liczne fałszywe dokumenty, z których wynikało, że Natasza jest raz śpiewaczką, raz niemiecką hrabiną, raz prezeską towarzystwa dobroczynnego, podczas gdy jej towarzyszka zawsze odgrywała rolę kierowcy. Wreszcie Natasza przedostała się do Czerwonego Krzyża, a jej pomocnica pojechała sama do zniszczonej francuskiej wioski, by tutaj o określonej porze czekać na Nataszę.

Pułkownik von Steinberg w napięciu przejrzał wszystkie papiery. Wreszcie głęboko zaczerpnął powietrza.

- Zrobiła pani podziwu godną robotę, madame, szkoda, że tyle zdolności poświęciła pani tak złej sprawie. Te papiery są dla nas ogromnie cenne. Prawdopodobnie dla pani zleceniodawców byłyby o wiele cenniejsze. Czy wciąż jeszcze zaprzecza pani, Nataszo Karewna, że jest pani szpiegiem w służbie Rosji i Francji?

Ale ta kobieta o silnej woli i żelaznych nerwach nie była jeszcze całkowicie załamana.

- Co mnie obchodzą te papiery?! Nie należą do mnie i nie ja je znalazłam!

- Pani uporczywe zaprzeczanie tylko pogarsza pani sytuację. Gdy pułkownik mówił te słowa, pośpiesznie wszedł Hasso von Falkenried. Trzymał w ręku podobną torebkę, tylko trochę większą niż ta, którą przeglądał pułkownik.

- Znalazłem to w skrytce pod siedzeniem auta, panie pułkowniku.

Z ust Nataszy wyrwał się okrzyk grozy. Skuliła się i jęknęła jak zranione zwierzę. Martwym wzrokiem spoglądała w twarz Hassa von Falkenrieda. Pułkownik von Steinberg podał mu właśnie przejrzane papiery, a teraz przeglądał zawartość przyniesionej mu drugiej torby. Znalazł tam papiery co najmniej równie ważne jak te, które zostały Nataszy wręczone przez rząd rosyjski z poleceniem przekazania ich rządowi francuskiemu. Było to porozumienie między obu wrogimi mocarstwami, dotyczące mających niebawem nastąpić akcji bojowych.

Papiery te drżały w rękach pułkownika. Pokazał je Hassowi bez słowa. Także Hasso od razu zdał sobie sprawę z ważności owych papierów i westchnął głęboko.

Obaj mężczyźni nie mieli już czasu zajmować się dalej Nataszą.

- Proszę iść teraz ze mną do jego ekscelencji, panie kapitanie. Rola może zwrócić odzież zatrzymanej, oprócz ubrania siostry Czerwonego Krzyża. Panie poruczniku von Axemberg, pan wraz z wartownikami będzie strzegł namiotu, aby więźniarka nie mogła zbiec.

Po tych słowach pułkownik i Hasso opuścili namiot i udali się do ekscelencji von Bogendorfa.

Ten uważnie wysłuchał sprawozdania i z ogromnym zainteresowaniem przeglądał papiery. Kiedy skończył, odłożył je z głębokim westchnieniem i ujął rękę Hassa:

- Mój drogi panie von Falkenried. Oddał pan ojczyźnie już niejedną przysługę, ale ujęcie tego szpiega i wszystkich tych papierów przewyższa dotychczasowe pana zasługi. Teraz należy błogosławić ten drobny błąd, który popełnił pan ubiegłej zimy, kiedy pan wręczył tej przewrotnej kobiecie klucze jako zakład. Kto wie, jak by się wszystko potoczyło. Te papiery mają dla nas nieocenioną wartość. A więc jeszcze raz dziękuję panu, panie kapitanie. Jego cesarska mość zostanie poinformowany o pańskim wyczynie. Także panu, panie pułkowniku, serdecznie dziękuję. Oczywiście nie będziemy się patyczkować ze szpiegiem. Nad ranem, zgodnie z prawem wojennym, Natasza Karewna zostanie rozstrzelana.

Hasso drgnął. Zbladł jak płótno. Mimo woli postąpił krok do przodu.

- Ekscelencjo! - zawołał błagalnie.

Ten zwrócił się do niego i spojrzał na niego ostrym, badawczym wzrokiem.

- O co chodzi, panie kapitanie von Falkenried?

- Chciałem prosić pana pokornie, jeśli to możliwe, o złagodzenie tego surowego wyroku.

Von Bogendorf spojrzał na niego z powagą.

- Czy wciąż żywi pan jakieś uczucia do tej kobiety?

- Nie, ekscelencjo, ale... to jest kobieta. Przedtem, kiedy musiałem zastrzelić kierowcę, już została ukarana kobieta. I dlatego proszę jeszcze raz, by jego ekscelencja zechciał orzec łagodniejszą karę.

- No cóż, zgoda. Pan ma dziś podwójne, a nawet potrójne prawo, by spełnić jego życzenie. Darowuję więc życie tej kobiecie. Niech ją odstawią pod dobrą strażą do niemieckiej twierdzy, tam już nie będzie mogła nam szkodzić. Ale proszę pana, panie pułkowniku, aby jej oznajmić, że przegrała swoje życie i że tylko dzięki wstawiennictwu pana kapitana von Falkenrieda zostało jej ono darowane. Proszę to oznajmić w obecności pana kapitana. Chcę dać panu tę drobną satysfakcję, panie kapitanie.

- Dziękuję najmocniej, wasza ekscelencjo. Generał von Bogendorf podał Hassowi rękę.

- Nie ma za co, panie kapitanie. Panie pułkowniku, niech pan zadba o to, by więźniarka pozostawała pod jak najściślejszym nadzorem. Nie wolno dopuścić, by się nam wymknęła, bo byłaby znów dla nas groźna. Takie osoby należy bezwzględnie unieszkodliwić.

Hasso i pułkownik von Steinberg w milczeniu wracali do namiotu pułkownika.

Natasza tymczasem znów się ubrała. Miała na sobie teraz skromną ciemną suknię podróżną. Jej gęste, rudoblond włosy dziwnie odcinały się od ciemnych oczu.

Pułkownik podszedł do niej.

- Nataszo Karewna, jego ekscelencja skazał panią na karę śmierci i zarządził, by została pani zgodnie z prawem wojennym jutro rano rozstrzelana. Na prośbę pana kapitana von Falkenrieda jego ekscelencja raczył darować pani karę śmierci. Jutro rano zostanie pani przewieziona do niemieckiej twierdzy.

Natasza drgnęła, słysząc, że kara śmierci została jej darowana. Chciała podejść do Hassa, by mu podziękować, lecz on zrobił odmowny ruch ręką.

- Nie trzeba, madame, nie potrzebuję pani wdzięczności. Gdyby pani była mężczyzną, nie wstawiłbym się za panią. Ale walczyć z kobietami to jest wbrew honorowi niemieckiego oficera.

Natasza cofnęła się ze spuszczoną głową.

Zaprowadzono Nataszę do prymitywnego namiotu naprzeciwko lazaretu.

W obozie panowała cisza, słychać było jedynie miarowe kroki wartowników. Natasza Karewna rzuciła się zmęczona na twarde, niewygodne legowisko. Ale nie mogła zasnąć. Na ziemi leżało ciało Olgi Zscharkoff. Obok niej musiała Natasza spędzić noc.

Drżała myśląc o tym, że była o krok od śmierci, że jutro rano mogła leżeć sztywna obok Olgi Zscharkoff, przeszyta kulami. Zostało jej to darowane za wstawiennictwem Hassa von Falkenrieda.

Gdyby wcześniej spotkała takiego mężczyznę jak Hasso von Falkenried, zanim weszła na awanturniczą ścieżkę, po której staczała się coraz niżej, być może życie jej ułożyłoby się inaczej.

Teraz zaś to, co ją czekało - czyż nie było gorsze od śmierci? Czy nie byłoby lepiej, gdyby leżała zimna i sztywna obok swej długoletniej towarzyszki.

Zaszczekała zębami jak w febrze, a w sercu jej zbudziła się płomienna tęsknota za człowiekiem, przed którym by mogła odsłonić swoje przegrane życie.

Hasso von Falkenried... Do tego jedynego człowieka serce jej kiedyś biło cieplej. Gdybyż przed nim mogła odsłonić całe swoje życie, aby nie myślał o niej z taką pogardą!

Wstała, pchana tą ogromną tęsknotą. Nie związano jej - także za wstawiennictwem Falkenrieda. Przed namiotem żołnierze stali na straży. Gdyby poprosiła jednego z nich o przywołanie kapitana von Falkenrieda, ponieważ pragnie złożyć zeznanie - może by przyszedł, może jeszcze nie udał się na spoczynek.

Cicho podeszła do wyjścia i wyjrzała na dwór. Przed namiotem stało dwóch żołnierzy z karabinami na ramionach. Odsunęła zasłonę. Księżyc oświetlał jej bladą twarz.

Jakaś ręka żelaznym chwytem ujęła jej ramię, a obok niej wyrosła wysoka postać - był to Hans von Axemberg.

- Pomyślałem sobie, madame, że zechce pani jeszcze udać się na mały, niedozwolony spacerek. Ale choć to wydaje mi się mało uprzejme, muszę pani tego zabronić. Nich mnie pani nie zmusza do założenia jej kajdanków - rzekł z ironiczną grzecznością.

Potrząsnęła głową. Zmienionym głosem rzekła po chwili:

- Pan się myli, panie von Axemberg. Nie jestem aż taką niemądrą, by narażać się na pewną śmierć. Nie wiedziałem, że to pan jest na posterunku przed moim namiotem. Ale ponieważ tak jest, może mógłby pan spełnić moje życzenie. Chciałabym jeszcze raz pomówić z panem von Falkenried, pragnę złożyć mu obszerne zeznanie, ale tylko jemu. Czy byłby pan tak dobry i poprosił go, by poświęcił mi kwadrans?

Axemberg spojrzał na nią ostro. Czyżby chciała ponownie zauroczyć przyjaciela?

- Może pani darować sobie tę fatygę, madame. Po raz drugi von Falkenried nie pozwoli się złowić w sieci - rzekł surowo.

- Nie mam takiego zamiaru. Oto moje ręce, panie von Axember, proszę je związać, nie myślę o ucieczce. Chcę tylko złożyć wobec pana von Falkenrieda wyczerpujące zeznanie.

Axember poczuł, że teraz po raz pierwszy w słowach jej brzmi ton szczerości.

- Sam przekażę przyjacielowi pani życzenie - rzekł zwięźle. Natasza pochyliła głowę i cofnęła się z cichym podziękowaniem. Axemberg nakazał posterunkom szczególną czujność. Stanął przed namiotem Nataszy tylko dlatego, by być w pobliżu Roli. Powoli minął wejście do lazaretu i wszedł do namiotu pułkownika, u którego znajdował się jeszcze Hasso. Panowie rozmawiali o treści przechwyconych papierów.

Axemberg przekazał przyjacielowi to, co mu Natasza poleciła.

- Jeśli nie czujesz się pewny siebie, Hasso, nie idź do niej - rzekł.

- Nie bój się, mój drogi.

- A więc pójdziesz do niej?

- Tak, może dowiem się jeszcze czegoś ważnego. W każdym razie chcę spełnić jej życzenie.

Pożegnał się z pułkownikiem von Steinbergiem i poszedł z Axembergiem do namiotu Nataszy.

- Będę także siedział przed namiotem, na wszelki wypadek, Hasso - wyszeptał Axemberg.

- Nie martw się o mnie. Od tej strony nic mi już nie grozi. Czy masz jakąś lampkę? Nie chcę pertraktować z Nataszą Karewną w ciemnościach.

Axemberg zapalił lampkę i podał mu. Hasso wszedł do namiotu. Natasza siedziała na swoim posłaniu i podniosła się na jego widok. Hasso postawił lampkę na skrzyni i spojrzał na nią.

- Chciała pani ze mną mówić, madame? Natasza znów opadła na swoje posłanie.

- Dziękuję, że pan przyszedł, panie von Falkenried. Pragnę pokrótce opowiedzieć panu historię mojego życia, aby pan wiedział, że wstawił się pan dziś za osobą nie całkiem tego niegodną. Czy zechce mnie pan wysłuchać?

- Jeśli to pani ulży, to proszę mówić. Natasza Karewna zaczęła stłumionym głosem:

- Byłam jeszcze dzieckiem, miałam zaledwie piętnaście lat, kiedy jako bezbronną, pozbawioną wszelkich środków do życia sierotę wyrzucono mnie na ulicę. Ojciec mój był ubogim inżynierem i nic mi nie pozostawił prócz zdolności do rysunków. Ale nie były one wystarczające, bym mogła nimi zarabiać na życie. Znalazłam, co prawda bardzo źle opłacaną, pracę w dużym biurze technicznym, gdzie musiałam kopiować rysunki. Zarabiałam zaledwie tyle, by nie umrzeć z głodu. Ale już wówczas urzędnicy tego biura mówili mi, że jestem ładna.

Nie skończyłam jeszcze siedemnastu lat, kiedy poznałam Władimira Karewa. Często przychodził do biura i przynosił zlecenia, rozmaite rysunki, które musiałam kopiować. W ten sposób się z nim zetknęłam. Był to piękny, elegancki mężczyzna w wieku trzydziestu lat. Byłam za młoda i zbyt niedoświadczona, by poznać, że to awanturnik, nie spostrzegłam także, że z szefem biura prowadzi jakieś tajemnicze rozmowy. Zwróciło moją uwagę tylko to, że przynosił mi do kopiowania najrozmaitsze rysunki. Sam zawsze mówił, o co mu chodzi, i przy tym bliżej mi się przyglądał. Często patrzył na mnie tak, że robiło mi się zimno i gorąco. Nie wiedziałam, czy go kocham, czy się go boję. Ale kiedy pewnego dnia powiedział mi, że mam zostać jego żoną, uległam jego woli. Przyrzekł mi życie w blasku i luksusie, ponieważ moja uroda wtedy dopiero rozwinie się w całej pełni i będzie miała odpowiednie ramy.

Zostałam jego żoną. I wówczas poznał mnie z Olgą Zscharkoff, która często u nas bywała i podróżowała z nami, a ja nie mogłam zrozumieć, co łączyło ją z moim mężem.

Musiałam nadal wykonywać rysunki dla męża. Poza tym prowadziłam cudowne życie, miałam ładne, eleganckie mieszkanie, piękne toalety, dużo rozrywek i podróży po świecie. Od matki, która była Niemką, nauczyłam się języka niemieckiego, francuski także znałam, a obcując z mężem i Olgą, opanowałem także do perfekcji rosyjski. Podczas podróży stykałam się z rozmaitymi sferami towarzyskimi.

Nie wiedziałam, skąd mój mąż czerpie środki na nasze życie. Mówił mi, że jest agentem rządu i że często miewa tajne misje do spełnienia. Nie zastanawiałam się nad tym i pozwalałam, aby wykorzystywano mnie do drobnych maskarad. Mój mąż i Olga dokładnie mnie instruowali, a ponieważ mówiono mi, że są to misje dyplomatyczne, wydawały mi się jedynie interesujące. I zanim to sobie uświadomiłam, zostałam tajną rosyjską agentką i szpiegiem.

Kiedy wreszcie otworzyły mi się oczy - było już za późno, by zejść z tej raz obranej drogi. Nie miałam zresztą siły, by rezygnować z luksusowego życia. I od tego czasu byłam już świadomą tajną agentką i szpiegiem i pochlebiało mojej ambicji, że powierzano mi trudne zadania.

Podczas pierwszej, bardzo niebezpiecznej wspólnej misji wartownik zastrzelił mego męża, kiedy ten uciekał po sfotografowaniu twierdzy. Oldze i mnie udało się wówczas ujść z życiem.

Nawet mi do głowy nie przychodziło, by zrezygnować z tej kariery, świadomość grożącego niebezpieczeństwa wprost mnie uskrzydlała i stawałam się coraz śmielsza i odważniejsza, jeszcze bardziej niż moja dawna instruktorka Olga Zscharkoff, którą już dawno wyprzedziłam. Wszystko, do czego się zabierałam, szło mi jak po maśle. Mogłam prowadzić życie na szerokiej stopie, ponieważ moja praca była bardzo dobrze wynagradzana.

Potem jednak miałam kilka wpadek. Polecono mi skopiować w Friedrichshafen plany statku powietrznego. Omal nie zostałam przy tym ujęta, musiałyśmy uciekać. Następnie od dwóch inżynierów w Friedrichshafen dowiedziałam się, że niejaki von Falkenried zrobił jakiś niezwykły wynalazek, który na wypadek wojny miałby ogromne znaczenie. Inżynierowie ci nie mieli pojęcia, że ich podsłuchiwałam, rozmawiali o tym ściśle poufnie. Natychmiast postanowiłam powetować sobie niepowodzenie z Friedrichshafen i skopiować ten wynalazek.

Wie pan, w jaki sposób chciałam zrealizować postanowienie, i wie pan, że mi się nie powiodło, ponieważ nie miałam pojęcia o istnieniu i obecności pańskiej kuzynki w pańskim domu. Ta pani von Lossow udaremniła zrealizowanie mojego planu. Dopiero kiedy odjechałyśmy, spostrzegłam, że zgubiłam sporządzoną kopię. Ale jednego pan nie wiedział, panie von Falkenried, że z gry, jaką z panem prowadziłam, dla mnie samej wynikło coś poważnego. Serce moje po raz pierwszy zbudziło się podczas niebezpiecznej gry z panem, a myśl, że został pan ocalony przed zgubą, pocieszała mnie po moim drugim niepowodzeniu.

Kiedy potem wybuchła wojna między Niemcami a Rosją, nakazano mi udać się do Niemiec z misją zwiadowczą. Później wysłano mnie z tajnymi rozkazami przez Niemcy do Francji. Tuż u celu wypełnienie zadania stało się niemożliwe, ponieważ pan mnie rozpoznał i ujął w ostatniej chwili. Nie miałam pojęcia o pańskiej obecności tutaj, poznałam pana dopiero wtedy, kiedy pan zwrócił się do mnie po imieniu. Inaczej - Bóg mi świadkiem - nie byłabym w stanie skierować na pana broni. Był to pierwszy raz, kiedy w rozpaczy zdecydowałam się zabić człowieka. I Bóg mi świadkiem, że jestem mu wdzięczna, iż mnie przed tym uchronił. Wolałabym raczej leżeć obok Olgi Zscharkoff, niż bym pana miała zabić. Tak, panie von Falkenried, teraz wie pan, komu pan swoim wstawiennictwem uratował życie. I jeśli pana raz jeszcze poproszę o przyjęcie wyrazów wdzięczności, może je pan zechce przyjąć. Dziękuję panu także za to, że mnie pan wysłuchał. Nawet pan nie wie, jak wielkim było to dla mnie dobrodziejstwem., Natasza Karewna westchnęła głęboko i umilkła.

Hasso słuchał jej bez ruchu. Teraz spojrzał na nią wzrokiem pozbawionym gniewu.

- Czy mógłbym coś jeszcze dla pani zrobić? - zapytał wstając. Potrząsnęła głową.

- Nie, dziękuję panu. Oby Bóg pozwolił panu wrócić szczęśliwie do domu. Nie chcę pana zatrzymywać dłużej. Potrzeba panu wypoczynku.

- Żegnam panią, Nataszo Karewna, i proszę pomyśleć o tym, że może ma pani przed sobą jeszcze długie życie, by móc naprawić zło.

- I by odpokutować, panie von Falkenried. Żegnam pana i niech Bóg pana prowadzi.

Hasso wrócił do swego namiotu. Długo przewracał się na posłaniu. Ale potem przed oczami ukazała mu się Róża. Ujrzał przed sobą jej wierne, czute, promienne oczy, zdradzające mu całą jej głęboką miłość.

Moja ukochana żono! Dziś był ciężki dzień i wspomnienie o Tobie jest mi dziś bardziej potrzebne niż kiedykolwiek. U Ciebie znajdę spokój, moja słodka żono, przy Twoim sercu będę go szukał, kiedy wrócę do domu cały i zdrowy”.

Myśl o Róży przyniosła mu ukojenie i głęboki orzeźwiający sen.

Kiedy się zbudził z rana, Nataszy Karewny już nie było, a ambulans z rannymi stał gotów do odjazdu.

Znalazł tam Hansa von Axemberga i pułkownika von Steinberga, jak żegnali się z Rolą.

Także Hasso się z nią pożegnał.

A potem poszedł znów do bazy lotniczej. Razem z Hansem wzbili się w górę, by wypełnić nowe niebezpieczne zadanie.

A potem Róża otrzymała znów obszerny list od Hassa. Opisywał jej szczegółowo spotkanie z Nataszą Karewną, jej ujęcie i wszystko, co się potem zdarzyło. Także jego odwiedziny u niej w namiocie i jej wyznanie.

A moja słodka żona jest teraz z pewnością trochę niespokojna, czy moje serce pozostało nieporuszone podczas spotkania z Nataszą Karewną. Owszem, moja Różo, pozostało nieporuszone. Nie czułem do Nataszy Karewny nic prócz pogardy i odrobiny litości. Na pewno zrozumiesz, że wstawiłem się za nią u ekscelencji von Bogendorfa, by ocalił jej życie, że nie mogłem inaczej. A kiedy dowiedziałem się, jak sprowadzono ją na złą drogę, byłem rad, że to uczyniłem”.

Była zimna jesienna noc.

Austriacy mieli za sobą ciężkie walki z przeważającą armią rosyjską, a równie ciężkie mieli przed sobą.

Ponieważ żołnierze byli wyczerpani, dano im dwa dni wypoczynku po uciążliwym marszu. Nazajutrz mieli wyruszyć dalej na spotkanie wroga. Rainer Hohenegg i Rudi Hass bach położyli się na twardej ziemi, z plecakami pod głową. Legowisko ich stanowiły sterty zwiędłych liści, a płaszcze służyły jako ochrona przed ostrym powietrzem.

Przed zaśnięciem przez chwilę rozmawiali o swoich ukochanych, które pozostały w domu, i niejedno tęskne westchnienie pomknęło do położonego na południu Hohenegg.

Wczesnym rankiem zbudził ich apel, zerwali się, rozprostowując zdrętwiałe kości.

W całym obozie powstał ruch, zjedzono pośpiesznie śniadanie i wojsko było gotowe do wymarszu. Tuż przed wyruszeniem do Rainera nadeszła poczta. Jego szwagier już odjechał z częścią pułku. Nadeszły dwa listy, jeden dla niego, drugi dla Rudiego. Oba nadeszły z Hohenegg od ich młodych małżonek.

W tej chwili Rainer nie miał czasu na czytanie listu. Wsunął oba do kieszeni i wyruszył konno na czele swych ludzi.

Maszerowali w kierunku wroga, w pobliże piechoty niemieckiej, która czekała na wsparcie.

Po drodze jednak Rainer otworzył list, spragniony wiadomości od żony.

Ukradkiem przycisnął go do serca, potem rozwinął i przeczytał:


Mój ukochany mężu! Dziś obie z Józefą otrzymałyśmy po długim czekaniu listy od Ciebie i od Rudiego. Józefa jednak jeszcze nie mogła przeczytać swojego.

Nad ranem urodziła wspaniałego chłopca. Wszystko poszło dobrze, tylko jest teraz trochę osłabiona. Położyliśmy jej list od Rudiego pod poduszką. Jak tylko trochę przyjdzie do siebie, przeczyta go. Wiem z Twojego listu, że Rudi jest zdrowy, i powiedziałam to Józefie.

Mama nie chciała mnie za nic dopuścić w pobliże Józefy, ale nie dałam się zbyć i odważnie trwałam na posterunku. Byłam pierwszą osobą, która szczęśliwej babci położyła w ramiona małego hrabiego Hassbacha. Ach, jaki to śliczny malutki człowiek! Tak wzruszająco porusza rączkami, a oczka spoglądają, jakby chciały zapytać: Kim wy jesteście, wy, dorośli, którzy mi się tak przyglądacie? Płakałam i śmiałam się, kiedy go zaniosłam do pokoju obok, do dziadka, który się niecierpliwił, pragnął jak najszybciej zawrzeć znajomość z wnukiem. Dziadek płakał ze szczęścia. Naprawdę, Rainerze, widziałam, jak starszy pan otarł sobie łzę. Taki był uradowany i poruszony. A teraz oczywiście wszystko kręci się w całym Hohenegg dookoła matki i dziecka, i niemal zapomniano by o wojnie i biedzie, gdyby wasza nieobecność wciąż o tym nie przypominała. Ach, mój Rainerze... Ale nie, już znowu jestem odważna i dzielna.

Józefa do wczoraj czuła się zupełnie dobrze, napisała nawet długi list do Rudiego i ten list wysyłam dziś razem z moim. Przedtem jeszcze Józefa dopisała ołówkiem kilka słów pod tym listem swoją osłabioną ręką. Całą resztę ja mam Tobie opowiedzieć, abyś mógł przekazać wiadomość Rudiemu i go uspokoić.

A więc po zwykłym osłabieniu Józefa jest znów całkiem rześka i ślicznie wygląda jako młoda matka, mając obok posłania łóżeczko swego książątka obszyte koronką. A młody hrabia urządza koncerty, które świadczą o tym, że ma zdrowe płuca. Wszyscy słuchamy tego przenikliwego dziecięcego głosu niby dobrej nowiny. Ach, oby zwiastował nam pokój, oby gorąca tęsknota naszych serc wkrótce została zaspokojona, mój ukochany Rainerze.

Z Niemiec mam dobre wiadomości. Róża przysyła mi codziennie gazety i pisze o moim bracie. Niemcy odnieśli wiele zwycięstw w Belgii i Francji, a mój brat został już odznaczony Żelaznym Krzyżem za wyjątkową odwagę. Obie z Różą dodajemy sobie nawzajem otuchy, bardzo nam tego potrzeba, bo mimo naszej dzielności bardzo nam ciężko czekać i trwać w lęku. Często jeżdżę do Villau, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, a kiedy przechodzę przez tak miłe sercu pokoje, które były świadkami mojego wielkiego szczęścia, tęsknota za Tobą staje się tak ogromna, że mam ochotę pobiec, aby Cię szukać, mój Rainerze. Ale zawsze jestem dzielna i spokojnie wracam do Hohenegg.

Muszę już kończyć. Trzeba nadać listy na pocztę. Mam nadzieję, że dotrą do Was wkrótce. Józefa jest smutna z tego powodu, że Rudi dopiero po długim czasie dowie się, że ma syna.

Mama i papa, jak się domyślasz, szczęśliwi dziadkowie, a także Józefa serdecznie Cię pozdrawiają. A chłopiec krzyczy chyba dlatego tak głośno, że chce przekazać pozdrowienia dla wuja. Z cioci Rity jest chyba zadowolony. Jest śliczny. Zaraz do niego wracam, jak tylko skończę list.

A teraz żegnaj, mój drogi mężu. Niech Bóg Cię strzeże od złego i niech Cię bezpiecznie prowadzi po Twoich drogach. Modlę się, abyśmy się wkrótce wszyscy szczęśliwie spotkali

Twoja Rita”


Wkrótce wojsko stanęło naprzeciw wroga, pod zachmurzonym niebem szalała kolejna okropna bitwa. Austriacy walczyli z podwójną przewagą nieprzyjaciela, ale nie cofali się i bili się z wielką odwagą i pogardą wobec śmierci.

Wreszcie wróg mimo przewagi cofnął się. W dzikim nieładzie, porywając za sobą wszystkich stawiających opór, nękani przez zwycięskich Austriaków, Rosjanie uciekali ze wszystkich sił. Wzięto tysiące jeńców, zdobyto broń i sztandary. Zwycięstwo! Zwycięstwo!

Teraz po długich godzinach walki można było odetchnąć. Cały dzień trwała bitwa, a już zapadał zmierzch.

Na dziś zapanował spokój. Można było odpocząć i się posilić. Od wczesnego ranka nie było czasu, by coś zjeść i wypić.

Hrabia Rainer von Hohenegg został ranny szrapnelem w prawe ramię, tak że nie mógł nim poruszać. Po założeniu opatrunku zwolniono go. Mimo że był osłabiony i źle się czuł, zapragnął przede wszystkim odszukać szwagra. Zaledwie odszedł od ambulansu z ręką na temblaku, podszedł do niego młody oficer, jeszcze prawie chłopiec, któremu kula urwała palec i który był dość blady, ale starał się ukryć cierpienie.

- Czy pan rotmistrz von Hohenegg?

- Kolega także ranny?

- Jeden palec mniej u tej ręki. Ale to mi nie przeszkodzi znów wstąpić do szeregów. A pan, panie rotmistrzu?

- Postrzał szrapnelem. Niestety prawe ramię. Jestem na razie niezdolny do walki. Miejmy nadzieję, że nie na długo.

- Oby tak było. Ale zatrzymałem pana, panie rotmistrzu, by przekazać panu smutną wiadomość: pański szwagier, hrabia Hassbach, leży ciężko ranny w lazarecie.

Rainer się przeraził.

- Dziękuję, panie poruczniku. Proszę mi powiedzieć, w którym miejscu leży, bym nie musiał go długo szukać.

Powoli ruszyli razem do wielkiego namiotu-lazaretu.

- Powiada pan, że jest ciężko ranny, panie poruczniku? - zapytał Rainer zdenerwowany.

- Tak, panie rotmistrzu, postrzał w płuco.

Rainer odruchowo ujął list Józefy, którego jeszcze nie oddał Rudiemu.

Biedna Józefa” - pomyślał i zacisnął rękę. W kilka minut później stał przy posłaniu, na którym ułożono hrabiego Rudiego Hassbacha. Miał zamknięte oczy, był blady jak trup. Lekarz dał Rainerowi znak i odszedł z nim na bok.

- Nie ma nadziei, panie rotmistrzu. Jeszcze kilka godzin, i koniec. Mówię to panu na wypadek, gdyby pański szwagier chciał uregulować jeszcze jakieś pilne sprawy.

Rysy Rainera ściągnęły się w skurczu. Na jego sercu spoczywał list z wiadomością, że Józefa urodziła syna - a tutaj leżał młody ojciec, jego najlepszy przyjaciel, ukochany mąż jego siostry, śmiertelnie ranny.

Rainer aż zachwiał się. Ten zasłyszany wyrok i utrata krwi osłabiły go, czuł, jakby stracił grunt pod nogami. Z trudem się opanowując, podziękował lekarzowi i podszedł do posłania Rudiego.

- Rudi, kochany Rudi! - rzekł cicho.

Ten otworzył oczy i uśmiechnął się swym dawnym, pogodnym uśmiechem.

- Jesteś Rainerze, ciebie także trafił szrapnel?

- Tak, Rudi, ale to nic poważnego - odparł Rainer, usiłując nadać głosowi mocne brzmienie.

- To był kawał dobrej roboty, Rainerze, ale teraz my obaj będziemy musieli trochę pofolgować, bo jesteśmy ranni. Chyba dostaniemy urlop i pojedziemy do domu, aż znów będziemy zdolni do walki.

- Tak, Rudi, musimy trochę pofolgować - wykrztusił Rainer.

- Usiądź tu przy mnie, jeśli nie jesteś zbyt zmęczony. Rainer ostrożnie przysiadł w nogach posłania.

- Nie jestem zmęczony, Rudi. Mam dla ciebie dobre wiadomości. Popatrz, list od twojej żony, noszę go przy sobie już od rana, ale sam dopiero teraz zdążyłem przeczytać list od Rity.

Rudi słabą ręką, ale z radosnym uśmiechem sięgnął po list.

- Moja kochana Józefa - rzekł i przycisnął list do ust. Powoli go otworzył. Lecz Rainer położył mu rękę na ramieniu.

- Poczekaj chwilę, Rudi. Zanim go przeczytasz, muszę powiedzieć ci cudowną nowinę, którą przekazała mi Rita. Ale musisz się zachowywać bardzo spokojnie. A więc posłuchaj! Józefa urodziła syna, zostałeś ojcem, Rudi!

Hrabia Rudi chciał się poderwać, ale nie zdołał. Opadł z powrotem na posłanie.

- Naprawdę, Rainerze? Moja Józefa... syna... mam... nawet nie mogę krzyknąć z radości, bo coś wewnątrz boli. Moja Józefa, moja mała Józefa matką... gdzie jest ten list, podeprzyj mnie, Rainerze, bym mógł go przeczytać.

Ale nie mógł dojrzeć pisma, miał ciemno przed oczami. Upuścił list.

- Nie mogę. Rainerze, nie mogę czytać. Ty mi przeczytaj, co pisze moja żona, nie mogę się doczekać.

Rainer zmusił się do spokoju. Najpierw opowiedział Rudiemu w krótkich słowach, co mu napisała Rita. Potem dopiero odczytał list Józefy. Rudi słuchał z błyszczącymi oczami ostatnich miłosnych słów swojej młodej żony, dopisanych ołówkiem: „Mamy chłopca, mój ukochany, będzie się nazywał Rudi i będzie się śmiał tak jak Ty. Będziemy dumni z naszego chłopca, prawda?”

Z rannej piersi hrabiego Rudiego wydarł się chrapliwy, ale uszczęśliwiony śmiech.

- Tak, moja Józefo... nasz chłopak powinien się śmiać... jak ty i ja... prawda, Rainerze?... Ach... oby tylko ona nie oduczyła się śmiechu!

Raz jeszcze wyrwał się z jego piersi szczęśliwy, bezgłośny śmiech, ale zaraz z jego ust trysnął strumień krwi.

Szarpnął się jakby w obronie przed niewidzialnym wrogiem.

- Józefo, synku - wyszeptał jeszcze raz. Ale jego oczy zatraciły już blask.

Wyprężył się z ostatnim westchnieniem.

Hrabia Rudi Hassbach zmarł.

Rainer, wstrząśnięty do głębi, zamknął mu oczy i opadł bez sił na skraj posłania.

Podbiegła pielęgniarka i białym płótnem zakryła twarz zmarłego.

Leżał przed nim jego zawsze tak pogodny przyjaciel, zawsze tryskający siłą i zdrowiem. Podstępna kula posłała tęgo promiennego człowieka w krainę cieni i zamknęła na zawsze śmiejące się oczy.

A Józefa?

Rainer nie miał odwagi pomyśleć, jak jego ukochana siostra przyjmie tę stratę.

Potem poprosił pielęgniarkę, by wpisała do jego notesu kilka słów - ostatnie słowa Rudiego, by żadne z nich nie zostało stracone.

Poprosił także, by odcięła pasmo włosów Rudiego, i ukrył je starannie w notesie, aby móc przekazać Józefie jako ostatnie wspomnienie. Wręczono mu także portfel, zegarek i obrączkę.

Ponieważ na razie Rainer był niezdolny do walki, został urlopowany na czas rekonwalescencji. Postanowił więc pojechać do Hohenegg i przekazać siostrze wiadomość o śmierci szwagra.

Z wielkim trudem udało mu się przetransportować ciało Rudiego do najbliższego miasta. Tam mógł je zgodnie z przepisami złożyć do trumny i przesłać do Hohenegg.

Z Wiednia zadepeszował do ojca: „Jestem lekko ranny i wracam do domu. Będę w ciągu popołudnia. Przygotuj Ritę i Józefę. Dla Józefy smutna wiadomość. Reszta ustnie. Rainer”.

Rainer wrócił do domu; Rita była uszczęśliwiona. Ale teraz musiał ich zawiadomić o śmierci Pudiego.

- Mów, Rainerze, jakie wiadomości przywozisz o Rudim? Rainer zdrowym ramieniem objął Ritę, która spoglądała na niego blada i niespokojna. Spojrzał ze smutkiem na ojca.

- Papo, jeszcze nigdy w życiu nie bałem się niczego tak, jak przekazania teraz tej wiadomości.

Starszy pan ciężko oddychał.

- Mów, Rainerze, to może oznaczać tylko jedno: Rudi poległ. Rainer skinął głową i przytulił mocniej Ritę.

- Tak, Rudi nie żyje. Został ranny w płuco. Byłem przy nim do końca. Nie sądził, że umiera. Odszedł z uśmiechem na ustach, w uszczęśliwiającej świadomości, że ma syna. Tę wiadomość przyniosłem mu do łoża śmierci.

Rita płakała wstrząśnięta, a obaj panowie także z trudem mogli opanować wzruszenie.

- Biedna Józefa - rzekł wreszcie baron słabym głosem.

- Tak, biedna Józefa. Wciąż o tym myślałem, odkąd zamknąłem mu oczy na wieczny sen. Udało mi się złożyć do trumny jego ciało. Jest w drodze do Hohenegg. Chciałem przynajmniej umożliwić Józefie wypłakanie się nad grobem męża.

Długie milczenie zaległo między nimi. Rita cicho płakała. Drżała na myśl, że Rainer, kiedy się wykuruje, będzie musiał znów wrócić na wojnę i może go spotkać ten sam los co Rudiego. Drżała też na myśl o chwili, kiedy Józefa się dowie, jakie ją spotkało nieszczęście.

Rainer nie mógł znieść trwożliwego, badawczego wzroku siostry. Twarz jego miała wyraz smutku i udręki. Daremnie usiłował powiedzieć coś pocieszającego, coś skłamać - spazm ściskał mu gardło.

Nagle Józefa się wyprostowała i utkwiła w nim wzrok. I jak szalona zaczęła potrząsać jego zdrowym ramieniem.

- Mówże wreszcie! Czy nie widzisz, że odchodzę od zmysłów ze strachu i niepokoju? Co z moim Rudim?!

Krzyk wydarł się z jej piersi. Rodzice ją objęli.

- Spokojnie, opanuj się, moje dziecko, bo sobie zaszkodzisz, uspokój się - błagała matka.

Ale Józefa dalej wpatrywała się w Rainera.

- Mów! Nie dręcz mnie tak okropnie! Powiedz prawdę, co jest z moim Rudim! Widzę po waszych minach, że coś się z nim stało. Rainerze, przecież nie... nie, nie, powiedz mi, on żyje, tak, on żyje! Ach, byleby tylko żył! - wołała Józefa zrozpaczona.

Nagle rzuciła się do Rity i potrząsnęła nią jak oszalała.

- Miej choć ty litość nade mną, Rito, ty potrafisz mnie zrozumieć, powiedz, że mój Rudi żyje.

Rita spojrzała na nią ze smutkiem. Teraz już nie można było dłużej ukrywać prawdy. Z płaczem potrząsnęła głową.

Józefa, jakby nie rozumiejąc, patrzyła na przeczący ruch głowy, który odbierał jej resztki nadziei.

- Nie żyje! Nie żyje! Mój Rudi nie żyje! O, ty okrutny Boże! - krzyknęła i padła zemdlona.

Wreszcie, w pięć dni po powrocie Rainera, Józefa poczuła się lepiej, spadła jej gorączka. Młoda kobieta zapadła w głęboki sen, który trwał przeszło dwa dni i dwie noce. A ten wzmacniający sen przyniósł jej uzdrowienie.

Ale z omdlenia zbudziła się do nowego życia już zupełnie inna Józefa. Znikła jej pogodna wesołość. Stała się cichą, bladą kobietą, która wielkimi, smutnymi oczami spoglądała gdzieś przed siebie.

A kiedy podawano jej małe, słodkie stworzenie, którego była matką, drżała ze smutnym uśmiechem na ustach.

Tymczasem nadeszła trumna z ciałem jej męża. Józefa błagała tak długo, aż zaprowadzono ją do trumny. Nie uroniła ani jednej łzy. Głaskała trumnę, przykładała twarz do zimnego metalu i szeptała drżącym głosem czułe słowa.

Trzeba ją było siłą odciągnąć od trumny.

Nazajutrz pochowano hrabiego Rudiego Hassbacha w grobowcu rodzinnym w Hohenegg.

Kiedy odprowadzono nieszczęśliwą młodą wdowę z powrotem do jej pokojów, a Rita z czułością się nią zaopiekowała, Józefa ujęła jej dłoń i rzekła bezdźwięcznym, załamującym się głosem:

- Jedź z twoim Rainerem do Villau, Rito. Nie chcę wam zazdrościć, a musiałabym, widząc was razem. Jedźcie do Villau i nie żałujcie sobie ani chwili, ani sekundy, które wam los darował.

Róża otrzymała list od Rity zawiadamiający ją o śmierci hrabiego Rudiego Hassbacha i o tym, że Rainer jest ranny. A także o tym, jak ciężko przeżyła Józefa stratę męża.

Było Róży bardzo ciężko na sercu i tęskniła do człowieka, z którym by mogła porozmawiać.

Zgodnie z życzeniem Hassa wprowadziła się do pokojów jego zmarłej matki. Dla Hassa przygotowano pokoje ojca.

Róża codziennie chodziła po tych pokojach. Także dzisiaj skierowała tam swe kroki.

W gabinecie stało sprowadzone z Berlina biurko z wpuszczanym blatem, niezbędne Hassowi do pracy.

Ach, jakże często Róża przykładała palce do miejsca, gdzie spoczywały jego ręce.

Do tego pokoju chroniła się także, kiedy otrzymywała listy od męża. Wtulona w fotel przy biurku czytała jego serdeczne, czułe słowa. Wieczorami zaś siadywała tutaj i odczytywała wciąż od nowa wszystkie jego listy. Nigdy nie miała tego dość.

Trinie robota nie szła dziś zbyt sprawnie. Co chwila spoglądała na zegar, a potem na twarz Róży. Młoda pani zwijała kłębki wełny i wydawała się tak zatopiona w pracy, że chyba nie zauważyła, iż była już piąta. A około piątej jeszcze raz przychodził listonosz. Trzymano dla niego gorącą kawę i kanapki.

Czy przyjdzie dziś i czy coś przyniesie? Od czterech dni nie było nic od jaśnie pana i od Friedera. Czy jaśnie pani nie jest także niespokojna?

Trina westchnęła ciężko i głęboko.

Róża spojrzała na nią i spotkała jej oczekujący wzrok. A potem zerknęła na zegar i skinęła Trinie, jakby odpowiadając na nieme pytanie.

Wtedy Trina zerwała się i poszła wypatrywać listonosza.

A on właśnie szedł przez plac przed pałacem i wymachiwał czapką. Umówiony znak, oznaczający: „Coś przynoszę”. Trina pobiegła mu na spotkanie.

- Dla mnie, panie Habermann?

- Owszem, i dla ciebie kartka od Friedera. A tutaj także list dla jaśnie pani. Nie, nie, Trino, wręczę go pani sam, też chcę mieć swoją przyjemność.

Dał Trinie tylko kartkę i poszedł dalej.

Trina stała pod lampą u wejścia i czytała: „Kochana Trino! U nas wszystko dobrze, jaśnie pan wciąż lata pomiędzy kulami i granatami, ale to nic. My zawsze jesteśmy górą nad Francuzami. Bądź zdrowa, Trino. Twój Frieder”.

No więc i Trina się doczekała. A teraz pośpieszyła za starym Habermannem do czeladnej. Chciała także ujrzeć promieniejącą szczęściem twarz jaśnie pani.

Przyszła w samą porę. Róża wzięła list od Habermanna i poszła na górę.

Listonosza poczęstowano kawą: musiał opowiedzieć wszystkie nowinki.

Róża udała się do pokoju Hassa, by tam przeczytać list.


Moja ukochana Różo! Wreszcie mogę do Ciebie napisać. Najpierw pragnę Ci powiedzieć, że Cię kocham! Jest teraz północ i wszystko dokoła mnie, poza posterunkami, jest pogrążone w głębokim śnie. Za nami gorące, ciężkie dni - nasze wojsko dokonało znów niemal nadludzkich wysiłków.

Wczoraj odbyliśmy z Hansem von Axembergiem trudny lot. Ale dzięki Bogu jakoś nam się udało.

Wypełniliśmy zadanie i mogliśmy szczęśliwie wylądować w naszej bazie. Byliśmy bezpieczni. Hans podczas tego morderczego ostrzału, na który byliśmy wystawieni, dostał kulę w lewe ramię.

Na szczęście jest to tylko lekka rana. Jak widzisz, moja słodka żono, Pan Bóg znów cudownie mnie uchronił. Nie obawiaj się. Tyle mnie ominęło, tak bardzo wiele, z mojej winy, i teraz pali mnie pragnienie, aby nadrobić to wszystko. Dobranoc, moja słodka miłości. Całuję Twoje usta, Twoje oczy, Twoje kochane dłonie. Do widzenia, moja słodka żono

Twój Hasso”


Róża wciąż od nowa czytała list. Drżała na myśl o niebezpieczeństwie, na które był narażony Hasso. Czule przycisnęła list do piersi i do ust.

A potem złożyła ręce do modlitwy.

Daruj nam szybki pokój, drogi Ojcze w niebiesiech, pomóż nam, abyśmy nie na darmo ponosili te ciężkie ofiary. Daj zwycięstwo słusznej sprawie, zakończ tę okropną wojnę”.

Nie ośmieliła się egoistycznie prosić o własne szczęście. Dookoła ponoszono okropne ofiary, niejedno szczęście zostało zniszczone. Każdemu wydaje się, że jego los jest najważniejszy. Nawet w tych wielkich czasach wspólnych poświęceń każde serce czuje najlepiej własny ból.

Znów minęły tygodnie. Padła Antwerpia, wkroczyły tam niemieckie wojska. Ale wzdłuż i wszerz Francji oddziały niemieckie i francuskie toczyły niekończące się boje. Rząd belgijski uciekł do Havre we Francji, a Antwerpia i prawie cała Belgia opanowane zostały przez Niemcy.

Hasso wielokrotnie podejmował najbardziej niebezpieczne loty, Hans von Axemberg mu towarzyszył. Kiedy pewnego razu wrócili do bazy, samolot był tak mocno postrzelony, że tylko z trudem udało im się wylądować. Lądowanie nastąpiło tak raptownie, że wyglądało, jakby samolot runął. Na szczęście obaj dzielni oficerowie uratowali się.

Ekscelencja von Bogendorf oczekiwał ich, a kiedy po złożeniu meldunku chcieli odejść, zatrzymał obu.

- Muszę jeszcze z wami porozmawiać, moi panowie. To, co mam wam do powiedzenia, może nie będzie całkiem po waszej myśli, ale nic na to nie poradzę. Krótko i zwięźle: musimy się teraz obchodzić bez waszej pomocy. Wy, moi panowie, jesteście teraz bardziej potrzebni w innym miejscu niż tu, na polu. Musimy wzmocnić naszą flotę powietrzną, ponieważ ma nam ona oddać wielkie usługi w walce przeciwko Anglii. I dlatego pan, panie kapitanie von Falkenried, ma teraz wrócić do domu ze swymi najlepszymi mechanikami i ludźmi, których pan sobie dobierze, i tam zająć się z całą energią budową maszyn. Hasso spojrzał na niego zaskoczony.

- Ekscelencjo, mam wracać teraz, w środku wojny?

- Tak sądziłem, że nie będzie to po pańskiej myśli. Ale nic na to nie poradzimy, jest pan potrzebny na innym miejscu. A więc żwawo brać się do pracy, panie kapitanie. Ma pan jeszcze dziś udać się w podróż do domu wraz ze swymi ludźmi i pełną parą podjąć pracę. Niech się pan postara w Berlinie zaangażować więcej ludzi. Im więcej pan zrobi, tym bardziej przysłuży się pan ojczyźnie.

Hasso westchnął głęboko.

- Jak wasza ekscelencja rozkaże. Pójdę tam, gdzie wzywa mnie obowiązek.

- Brawo, panie kapitanie. A pana wierny towarzysz, porucznik von Axemberg wyruszy z panem. Nie do Falkenried, lecz do Berlina. Tam zajmie się szkoleniem młodych oficerów na zwiadowców. Wielokrotnie miałem okazję obserwować pana zdolności jako szkoleniowca, panie poruczniku. Także panu muszę powiedzieć: każdy powinien być na tym miejscu, na którym najlepiej może służyć ojczyźnie.

Hans von Axemberg trzasnął obcasami.

- Jak wasza ekscelencja rozkaże.

- Dobrze, moi panowie. By wam nieco osłodzić tę gorzką pigułkę, zawiadamiam pana, panie kapitanie von Falkenried, że został pan awansowany do stopnia majora. A pan, panie poruczniku, do rangi kapitana. Panie majorze von Falkenried, panie kapitanie von Axemberg, gratuluję zasłużonego awansu. A teraz żegnam panów. Będzie mi was brakować, ale nic na to nie poradzę. A więc naprzód do dalszych wyczynów.

Tymi słowami ekscelencja pożegnał obu oficerów. Wyszli w milczeniu, by przygotować się do wyjazdu, uścisnęli sobie ręce i spojrzeli na siebie wzdychając.

- Nic na to nie poradzimy, Hasso - rzekł Hans na wpół ze śmiechem, na wpół gniewnie.

Poszedł do swego przyszłego teścia, by się pożegnać. Hasso pojechał do bazy, by zabrać swoich ludzi. Zabrał także Friedera, który pod jego kierownictwem stał się innym pracownikiem. Hasso spodziewał się, że będzie miał w nim dobrego pomocnika.

W kilka godzin później obaj oficerowie wraz z ludźmi, których wybrał Hasso, byli gotowi do drogi.

Róża była na folwarku, gdy przyniesiono jej telegram. Kiedy przeczytała tych kilka słów, zadrżała i musiała się oprzeć o stojący obok wózek. Przetarła oczy, jakby się obawiała, że źle przeczytała. Ale nie, było wyraźnie napisane: „Jestem we Frankfurcie nad Menem, w drodze do Falkenried. Spodziewam się za dwa dni być w domu, aby tu pracować. Wkrótce będziemy razem. Przywożę też Friedera.

Twój Hasso”

Róża znieruchomiała z radosnego zaskoczenia. To szczęście przyszło zbyt nagle i zbyt niespodziewanie. Jeszcze przed kilku dniami miała wiadomość od Hassa z kraju nieprzyjaciela i nic nie wskazywało na to, że ma wracać. A teraz? Hasso wraca do domu teraz, w środku wojny?

Aby pracować - napisał w telegramie. Przycisnęła ręce do serca.

- Dzięki Ci, Ojcze na niebie - wyszeptała.

A potem opanowała się i, jakby kto ją gonił, pobiegła do domu.

- Trina! Trina! - wolała radośnie. Przybiegła Trina.

- Trina, jaśnie pan wraca, będzie tu za dwa dni. A wraz z nim Frieder.

Trina klasnęła w dłonie, śmiała się i płakała.

- Czy to aby prawda, wielmożna pani?

- Tak, Trino, to prawda. A teraz szybko powiedz to ludziom. I wszyscy do roboty, trzeba oporządzić dom, wszystko musi być w porę gotowe. Ja pójdę do zarządcy, by go zawiadomić.

I oto w Falkenried znów zapanował ruch, wszyscy się krzątali, by przygotować uroczyste „powitanie jaśnie pana.

W tym rozgardiaszu nadszedł list od Rity.


Moja ukochana Różo, muszę Cię wreszcie zawiadomić, że mój Rainer już nie wraca na wojnę. Jego ramię co prawda się zagoiło, ale mimo masaży i kuracji pozostało sztywne, może nim poruszać tylko z trudem, ponieważ uszkodzone jest ścięgno. Lekarze mówią, że z biegiem lat to się polepszy, ale teraz nie ma mowy o dalszej służbie w wojsku. Rainer bardzo się tym martwi, przecież Austria jest jeszcze zagrożona przez wroga, i dręczy go, że musi bezczynnie przebywać w domu. Ale ja - ach, moja Różo - Tobie mogę to wyznać - ja dziękuję Bogu za to, że Rainer nie musi wracać. Kiedy myślę o naszej biednej Józefie, wydaję się sobie tak ogromnie bogata i godna zazdrości. Oby jak najszybciej nastał pokój, by wszystkie serca zaznały wreszcie ukojenia.

Czy masz wiadomości od Hassa? Mam nadzieję, że jest zdrów i cały. Proszę, napisz mi jak najprędzej.

Żegnam Cię, moja Różo. Pozdrów serdecznie Hassa, kiedy będziesz do niego pisała

Twoja Rita”


Róża odpowiedziała na ten list depeszą:


Hasso zawiadomił mnie właśnie o powrocie do Falkenried. Jak tylko przyjedzie, napiszę więcej.

Róża”


Bardzo wolno mijały oba dni do przyjazdu Hassa. Z Berlina nadeszła druga depesza, w której Hasso zawiadamiał, że przybędzie o czwartej po południu.

Róża chętnie pojechałaby na stację. Ale przypomniała sobie, jak Hasso jej kiedyś napisał, że widzi ją w białej sukni, czekającą na niego w bramie parku.

Włożyła więc dla niego białą wełnianą suknię i pobiegła do bramy parku. Chociaż było zimno, nie marzła.

Czekała zaledwie dwie minuty, kiedy ujrzała wóz. Zatrzymał się i Hasso wyskoczył. Róża pobiegła do niego, on pochwycił ją w ramiona i czule przytulił. Spojrzeli sobie w oczy głęboko i gorąco i nie mogli się od siebie oderwać.

- Moja słodka Róża! Mam cię wreszcie znów! Teraz już nigdy cię nie puszczę od siebie, jesteś moja na zawsze, ciałem i duszą - szeptał z głęboką czułością i całował ją wciąż od nowa.

A za Różą przybiegła Trina sprzed pałacu, gdzie zgromadziła się służba, by powitać jaśnie pana. Z kozła zeskoczył Frieder i trzymał teraz swoją Trinę w ramionach.

Podobnie jak ich państwo mało troszczyli się o to, co się dzieje dokoła.

Hasso długo trzymał w ramionach swoją żonę i wciąż spoglądał z czułością w jej śliczną promieniejącą szczęściem twarz.

Wreszcie Róża uwolniła się od uścisku i popatrzyła wkoło zmieszana.

- Ludzie... Hasso...

Wówczas Hasso westchnął, wziął ją pod ramię i poszli w stronę dziedzińca pałacu. Ludzie witali go serdecznie, ściskał dłonie, które się ku niemu wyciągały. Uścisnął zarządcę Colmara. -

- Tak dzielnie pomagał pan mojej żonie, drogi Colmarze. Dziękuję panu. Jak się miewa pańska żona? Czy przeboleliście już choć trochę waszą stratę?

Colmar westchnął głęboko.

- Ofiarowałem ojczyźnie, co miałem najdroższego, nie wadząc się z losem, wielmożny panie. Z Bożą pomocą wychowamy także naszego adoptowanego syna na dzielnego człowieka, takiego, jakim był nasz Fritz.

Hasso podszedł do pani Colmar i wzruszony uścisnął jej dłoń.

- Czy wrócił pan już na zawsze, panie hrabio? - zapytał Colmar. Hasso powiedział, jakie przydzielono mu zadanie.

Róża usłyszała to i najchętniej zaczęłaby krzyczeć z radości. Teraz wiedziała, że Hasso wrócił na zawsze. Jakże - wdzięczna była losowi!

Potem Hasso i Róża weszli do domu. Zostali sami w przytulnej bawialni. Stali na tym samym miejscu, gdzie Hasso powiedział Róży na pożegnanie, że ją kocha. I tutaj również dziś wziął ją w ramiona i całował z namiętną troskliwością, tak jak mężczyzna całuje kobietę, którą kocha.

Róża uszczęśliwiona słuchała czułych, gorących słów męża, przytulona do jego serca.

Po całej udręce i mękach życie jej nagle było pełne szczęścia i słońca. Dziękowała z całego serca losowi, że nie zażądał od niej największej ofiary, jak od wielu tysięcy innych kobiet. Mieli sobie tyle do powiedzenia. Rozmawiali także o Ricie i Rainerze oraz o biednej Józefie.

Hasso opowiadał o Hansie von Axembergu. Hans w drodze odnalazł Rolę von Steinberg w jednym z lazaretów.

- Wkrótce będzie miała zastępstwo, wróci do domu i pobiorą się z Hansem. A w podróż poślubną pragną przyjechać na dwa dni do Falkenried - rzekł Hasso z uśmiechem.

- Tylko na dwa dni?

- Tak, moja droga. Hans jest na służbie, tak jak ja, i nie będzie mógł sobie wziąć dłuższego urlopu. Ty także niewiele będziesz ze mnie miała, moja słodka żono, muszę żarliwie zabrać się do pracy i będę na lotnisku od rana do wieczora.

- Bylebyś był w Falkenried, to mi wystarczy do szczęścia.

- Będzie to radosna praca, moja Różo.

Mocno objęci siedzieli jeszcze długo i rozmawiali o tym, co poruszało ich dusze.

Hasso sam napisał do siostry i szwagra, że jest w Falkenried i jakie ma tu zadanie do spełnienia. Wobec tego Rita nie dawała mężowi spokoju tak długo, aż zgodził się pojechać do Falkenried, by mogła się zobaczyć z bratem i pomodlić się na grobie rodziców.

Jeszcze jedna młoda para przybyła do Falkenried: Hans von Axemberg i jego nowo poślubiona żona.

Tego dnia przy stole w jadalni siedziały trzy młode szczęśliwe pary. I także dziś Hasso wzniósł toast za braterstwo Austrii i Niemiec. Pomyślał przy tym o hrabim Rudim von Hassbachu.

- To braterstwo pomiędzy Niemcami i Austrią kosztowało strumienie drogiej krwi, więc musi być dla nas czymś świętym. Oby Bóg dał nam wspólnie zwyciężyć wroga. Pamiętajmy jednak zawsze o tych, których wojna nam zabrała.

Potem Hans von Axemberg podszedł do pianina i zagrał wzruszającą pieśń: „Ojczyzno droga, możesz być spokojna”.

Ostatni łyk wypił jednak Hasso za zdrowie swojej ukochanej wojennej żony.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Jadwiga Wojenna żona
Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej zyciu (rtf)
Courths Mahler Jadwiga Zaręczynowy naszyjnik
Courths Mahler Jadwiga Dzieci szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Gdyby życzenia zabijały
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci
Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej życiu
Courths Mahler Jadwiga Odzyskany Klejnot
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica rubinowego pierścienia (Zbrodnia na zamku Truenfelds)(Gryzelda)
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze
Courths Mahler Jadwiga Zareczynowy naszyjnik
Courths Mahler Jadwiga Zakładniczka
Courths Mahler Jadwiga Miłosne wyznanie doktora Rodena
Courths Mahler Jadwiga Przez cierpienie do szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Tajemna miłość , tajemne cierpienie
Courths Mahler Jadwiga Czarodziejskie ręce
Courths Mahler Jadwiga Malzenstwo Felicji 2
Courths Mahler Jadwiga Za winy matki
Courths Mahler Jadwiga Zakladniczka(1)

więcej podobnych podstron