Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej życiu

background image

JADWIGA COURTHS-MAHLER

Zagadka w jej życiu

Przekład Eugenia Solska

1

background image

- Muszę porozmawiać z mecenasem Scholzem. Zadzwoń, Walu, i powiedz, że czekam

na niego jutro przed południem.

Waleria z niepokojem i troską spoglądała na chorą.

- To cię zbytnio zmęczy, mamo. Zaczekaj, aż poczujesz się lepiej.

Matka uśmiechnęła się z trudem, niewyraźnie.

- Wciąż nalegasz, bym nie spieszyła się z testamentem, a ja przystaję na to. Teraz

jednak uważam, że dość było zwlekania.

- Naprawdę nie ma powodu do pośpiechu. Niebawem wyzdrowiejesz i wtedy zajmiesz

się, czym tylko zechcesz. mamo...

Twarz chorej zmieniła się tak, jakby kobieta poczuła naraz przypływ dawno utraconej

energii - od spisania jej ostatniej woli zależało dużo więcej, niż przypuszczała Waleria.

Powiedziała zatem równie spokojnie, co stanowczo:

- A jednak muszę! Muszę, Waluniu! Nie zapominaj, że każda choroba może zakończyć

się śmiercią.

Waleria zbladła.

- Nie mów tak, mamo, moja najdroższa! Masz dopiero pięćdziesiąt pięć lat, zostało ci

jeszcze dużo czasu. Będziesz znowu zdrowa, uwierz mi!

- Daj Boże, żebyś miała rację. Niemniej jednak powinno się załatwić wszystkie ważne

sprawy wtedy, kiedy ma się jeszcze dość siły. Dłuższa zwłoka... Walu, twoja przyszłość...

muszę ci ją zabezpieczyć!

Waleria nie potrafiła ukryć zdumienia.

- Moją przyszłość? Mamusiu, przecież jestem jedynaczką, jeśli zaś pragniesz dać coś

komuś innemu, to mi po prostu powiedz, o kim mam pamiętać i ile przeznaczasz na to. Wiesz

przecież, że cię nie zawiodę. I naprawdę załatwimy to wszystko, gdy tylko wrócisz do zdrowia.

Oczy Dory Lorbach wyrażały ogromne znużenie. Wyszeptała:

- Och, dziecko! Usiądź koło mnie, muszę ci wyjaśnić, co stałoby się w przypadku,

gdybym nie zdążyła sporządzić testamentu.

Waleria opierała się jeszcze, ale wobec stwierdzenia matki, że to, co musi wyznać,

przyniesie ulgę jej schorowanemu, zbolałemu sercu - uległa. Przysiadła na krześle obok łóżka,

2

background image

ujęła obie dłonie chorej w swoje ręce i rzekła z prostotą:

- No dobrze już, dobrze. Tylko nie denerwuj się więcej.

Pani Lorbach patrzyła na nią przez chwilę bez słowa. Waleria nie była wprawdzie

klasyczną pięknością, ale rysy jej twarzy promieniowały ciepłem i wdziękiem, wzbudzającym

sympatię. Jaka szkoda, że nie u wszystkich! Paru ludzi traktowało tę dziewczynę z niekłamaną

zawiścią, zazdrościło jej beztroskiego życia, choć Waleria nie miała o tym pojęcia. To

wiedziała tylko matka, darząca ją bezgraniczną miłością. Uścisnęła rękę Walerii i westchnęła

głęboko.

- Posłuchaj zatem, Walu. Ale przedtem przyrzeknij mi, że cokolwiek usłyszysz, to i tak

nie przestaniesz mnie kochać.

- Ja? Ależ to byłoby niemożliwe, mamo! - Słowom tym towarzyszył czuły pocałunek. -

Kocham cię przecież najbardziej na świecie i tak będzie zawsze.

- Gdybym mogła być tego pewna, łatwiej byłoby mi powiedzieć to, co powiedzieć

muszę.

- Możesz być tego pewna - stwierdziła z mocą Wala, choć nagle ogarnęło ją jakieś złe

przeczucie. Znowu, jak już parę razy wcześniej, wydało się jej, że między nią a matką czai się

coś obcego, ciążącego im obu ponad miarę. Czy miało to może związek z pewnym

młodzieńcem, którego Waleria poznała niedawno i za którym od chwili przypadkowego

spotkania tęskniła?

Nie, nie, jeśli nawet serce zabiło mocniej dla tamtego młodego człowieka - wzmogło to

tylko jej zdolność kochania w ogóle, także wobec matki. Poczucia obcości doznawała przecież

znacznie wcześniej, jeszcze zanim parę miesięcy temu poznała mężczyznę swego życia, nie

dając mu odczuć, jak wielkie wywarł na niej wrażenie.

Dora Lorbach nie domyślała się nawet, co dzieje się z Walerią, jak sprzeczne targają

nią uczucia. Pogładziła czule jej rękę i zbierając się na odwagę, wypaliła prosto z mostu:

- Zacznijmy więc od najgorszego, Walu... Ja... ja nie jestem twoją matką!

Waleria drgnęła przerażona. Pobladła niczym opłatek, a jej świetliste szare oczy stały

się niemal czarne, jak zwykle w momentach najwyższego wzburzenia.

- Nie jesteś moją matką? - powtórzyła pełnym niedowierzania szeptem.

3

background image

- Nie, kochanie. Kiedyś spotkało mnie wielkie nieszczęście. Najpierw umarła mi

córeczka, a zaledwie kilka tygodni później mąż. Byłam bardzo nieszczęśliwa i samotna,

chciałam nade wszystko mieć kogoś bliskiego, kto należałby tylko do mnie. Zbyt mocno

kochałam męża, by zdecydować się na powtórne zamęście, choć owdowiałam tak młodo...

Aby nie poddać się do końca rozpaczy, aby jakoś przetrwać, wzięłam cię do siebie i

wychowywałam jak rodzone dziecko. Walu, ja... ja cię kupiłam...

Walerię wstrząsały dreszcze.

- Kupiłaś mnie? Odkupiłaś? Moi rodzice oddali mnie... za pieniądze? Pozbyli się

zbędnego balastu? Tak?

- Walu, byli biedni i mieli jeszcze inne dzieci... Po cóż ta gorycz? Wiedzieli przecież, że

ja mogę zapewnić ci dużo lepszy los niż oni, chodziło im o twoje dobro. Walu, dziecko moje,

byłaś taka śliczna, miła, że od razu przylgnęłam do ciebie całym sercem i nawet nie mogłabym

znieść myśli o rozstaniu z tobą. A ty? Czy teraz...

- Och, teraz kocham cię bardziej niż kiedykolwiek. Ty mi dałaś to, co tylko matka może

dać dziecku, więcej od tej kobiety, która mnie urodziła...

- Walu, dajże spokój. Wiedziałam, że ta wiadomość cię poruszy do głębi, nie chciałam,

żeby przekazali ci ją ludzie obcy, co tak czy owak musiałoby nastąpić po mojej śmierci. A

wtedy już nie mogłabym cię ani pocieszyć, ani uspokoić.

Wala, wzruszona i wstrząśnięta, ucałowała chorą najserdeczniejszym ze wszystkich

dotychczasowych pocałunków.

Nagle odsłoniła się tajemnica, rozwiązała zagadka - wiedziała już, czemu czasem

między nią a matkę wkradało się coś obcego, wyrastał jakiś niewidzialny mur...

- Mamo, jesteś dobra, cudowna, dałaś mi tyle czułości, takie poczucie bezpieczeństwa,

wszystko, do czego właściwie nie miałam prawa. Ale teraz powiedz mi, powiedz, kim

naprawdę jestem?

Dora Lorbach tkliwym gestem odgarnęła włosy z rozpalonego czoła dziewczyny.

- Jesteś moim dzieckiem. I pozostaniesz nim. Ale wiem, o co pytasz. Urodziłaś się w

małej wiosce, w Turyngii. Rodzice mieli kawałek gruntu i nędzną chatkę, z trudem wiązali

koniec z końcem. Ujrzałam cię pewnego dnia, siedzącą przed domem. Nie miałaś wtedy

4

background image

nawet roczku. Musiałam ci się spodobać, boś wyciągnęła do mnie rączki. Byłam tam na

leczeniu sanatoryjnym po moich ciężkich przejściach. Od chwili, kiedy się spotkałyśmy,

codziennie przechadzałam się tamtędy, wyczekując chwili, kiedy twoja mama wyniesie cię,

abyś wygrzała się na słonku. Hałaśliwe, zupełnie niepodobne do ciebie rodzeństwo, drażniło

cię, patrzyłaś tak, jakbyś oczekiwała ode mnie pomocy. Toteż któregoś razu zdecydowałam się

porozmawiać z twoimi rodzicami, którzy po długich namowach, za pewną sumę pieniędzy,

zgodzili się na to, abyś została moim dzieckiem.

Chcąc zaoszczędzić Walerii przykrości, pani Lorbach nie wspomniała nawet o tym, z

jaką chciwością jej rodzice przyjęli pieniądze, jacy byli uradowani faktem, że raz na zawsze

pozbędą się małej. Nie chciała potęgować w dziewczynie uczucia przygnębienia,

rozczarowania i goryczy.

- Ich nazwisko brzmiało Hartmann. Mam adres, ale nigdy tam nie byłam z obawy, że

zechcą mi ciebie odebrać. Prawdę mówiąc, uważam, że ty także nie powinnaś nawiązywać z

nimi kontaktu. Należysz teraz do innej sfery, przywykłaś do innego towarzystwa. Wróćmy

jednak do rzeczy. Byłam za młoda na to, aby móc cię zaadoptować, potem... Potem zabrakło

mi odwagi. Bałam się, że krewni mego męża będą mi czynić wyrzuty i urządzać przykre sceny.

Zawsze mieli mi za złe, że tak bardzo cię kocham. Sądzę, że już teraz zaczynasz rozumieć,

dlaczego testament jest rzeczą niezbędną i ogromnie ważną. Prawie cały majątek

odziedziczyłam po mężu, fabryka, w której był dyrektorem naczelnym, należała do teścia.

Szwagierka otrzymała duży posag, lecz uważała zawsze, iż należy jej się więcej. Jej mąż był

najpierw prokurentem w fabryce, po moim owdowieniu zaś zaczął nią zarządzać i, muszę

przyznać, robił to doskonale, uważając ją za dziedzictwo swoich własnych dzieci. Przy okazji

ja również skorzystałam, bo i moje dochody z fabryki szybko wzrosły. Walu, mąż pozostawił mi

w spadku wszystko, pod warunkiem jednak, że jeśli umrę bezdzietnie, cały majątek przejdzie

w ręce szwagierki i jej rodziny. Oto dlaczego obawiali się zawsze, że cię zaadoptuję, oto czym

mogłam ich szantażować, nawet broniąc cię przed zbyt wczesnym poznaniem okrutnej

prawdy. Teraz także trapi ich lęk, że mogłabym sprzeniewierzyć się ostatniemu życzeniu

swego męża i wszystko zapisać tobie.

Waleria westchnęła.

5

background image

- A zatem z tego powodu mnie nienawidzą?

- Tak, w tym tkwi przyczyna ich niechęci i zawiści. Jak bardzo się mylą! Gdybym nawet

cię adoptowała, ich spadek nie doznałby żadnego uszczerbku. Dla ciebie przeznaczyłam tylko

to, co stanowiło mój posag oraz oszczędności całego życia. Ale i ta kwota wydaje im się zbyt

wygórowana, gdyż zapewnia ci dostatek. Sama widzisz, że alternatywa jest jedna. Muszę cię

albo zaadoptować, albo czym prędzej sporządzić testament. Wszelka dalsza zwłoka może być

niebezpieczna. Zaprosisz więc na jutro mecenasa Scholza, prawda?

Waleria pogładziła matkę po policzku.

- Nie dręcz się tak, mamo. Dzięki wykształceniu jakie mi zapewniłaś, potrafię sama

zarabiać na chleb. Nie pragnę wcale, abyś zapisywała mi cokolwiek, nie chcę, żeby ktoś

patrzył na mnie wrogo. Proszę cię!

- Oni cię wcale nie znają, są bardzo niesprawiedliwi wobec ciebie. Ja znam twoją dumę

i cenię cię za wielkoduszność, lecz musiałabym nie mieć chyba sumienia, aby pozostawić cię

bez środków do życia. Życzę sobie, abyś i po mojej śmierci egzystowała tak, jak cię do tego

przyzwyczaiłam. A teraz podaj mi szkatułkę z biżuterią.

Waleria musiała spełnić to życzenie, ponieważ wyrażone zostało tonem nie znoszącym

sprzeciwu. Chora wysypała na kołdrę kosztowności, po czym rozdzieliła je na dwie części.

Jedną z nich schowała na powrót, drugą podsunęła córce.

- To są rzeczy po mojej matce, a także takie, które sama kupiłam. Weź je, Walu.

Pozostałe klejnoty należą się rodzinie mego męża.

- Mamo - próbowała oponować Waleria. - Mamo, dostałam już od ciebie tak wiele...

- ...drobiazgów - dokończyła pani Dora. - Były one odpowiednie dla młodziutkiej

panienki, ale kiedyś, gdy już wyjdziesz za mąż, będziesz musiała nosić rzeczy naprawdę

wartościowe. Ja już z nich na pewno nie skorzystam. Bądź tak dobra i podaj mi jeszcze wykaz

biżuterii. Muszę wykreślić to, co ci podarowałam, żebyś i z tego powodu nie miała żadnych

nieprzyjemności. Napiszę wyraźnie: ofiarowane mojej przybranej córce Walerii Hartmann,

posługującej się nazwiskiem Lorbach. Nikt nie będzie mógł mieć do ciebie o to pretensji.

Waleria automatycznie wykonywała wszystkie kolejne polecenia matki, choć czyniła to

niechętnie, w przekonaniu, że chora naraża się na zbytni wysiłek i nadmierne zdenerwowanie.

6

background image

Przyniosła swoją kasetkę, schowała do niej otrzymane dopiero co klejnoty, po czym obie

szkatułki ukryła we wmurowanej w ścianę skrytce.

Dopiero po dopełnieniu owych formalności pani Dora opadła na łóżko, oddychając z

wyraźną ulgą. Waleria poprawiła poduszki, ucałowała matkę i powiedziała cicho:

- Dam ci lekarstwo. Musisz troszkę pospać. To było naprawdę wielkie i niepotrzebne

zdenerwowanie dla ciebie.

- O nie, teraz właśnie czuję się lepiej i mam nadzieję, że spokojnie zasnę. Obiecaj mi

tylko, że nie zapomnisz powiadomić adwokata.

- Mamo, pomówimy o tym, kiedy się zbudzisz. Mamy dużo czasu na te mało ważne

sprawy.

Dora Lorbach przytuliła Walerię mocno do siebie.

- Powiedz, czy naprawdę nadal kochasz mnie tak jak rodzoną matkę?

Dziewczyna z trudem powstrzymywała się od łez.

- Najmilsza moja, najlepsza, jakże mogłabym cię nie kochać? Ale postaraj się już

zasnąć, na pewno masz gorączkę!

Pani Dora posłusznie zacisnęła powieki. Na jej ustach pojawił się uśmiech.

Uświadomiła sobie, że jest prawdziwie szczęśliwą matką, chociaż to nie ona dała życie temu

dziecku.

Waleria siedziała obok, dopóki chora nie zasnęła. Dopiero słysząc jej równomierny

oddech, wycofała się na palcach do swego pokoiku, sąsiadującego z pokojem matki.

***

Z westchnieniem rozejrzała się wokół siebie. Wszystko, każdy sprzęt i poduszeczka,

najdrobniejszy bibelocik na eleganckiej toaletce, świadczyło o staraniach troskliwej matki,

pragnącej stworzyć swemu dziecku miły, przytulny kąt. Ileż szlachetności wykazała ta kobieta,

do której od lat mówiła “mamo”, gdy tymczasem własna matka sprzedała ją!

Sprzedała...

Waleria zadrżała mimo woli, odczuwając nagle samotność człowieka niechcianego i

7

background image

opuszczonego. Jakkolwiek złożona teraz niemocą Dora Lorbach zapewniła jej szczęśliwe

dzieciństwo i beztroską młodość, to w sercu dziewczyny pojawiła się nieoczekiwanie tęsknota

za tą daleką nieznajomą, co odepchnęła ją od siebie. Czy naprawdę chodziło tylko o

pieniądze? Nie chciała w to uwierzyć, bowiem byłby to czyn nazbyt okrutny. Nie, nie - na

pewno takie postępowanie podyktowała ogromna miłość macierzyńska, przemożna chęć

zaofiarowania wszystkim dzieciom lepszego losu za cenę bolesnego rozstania się z jedną

córką.

Walerii była potrzebna taka wiara, bo nie chciała być nieszczęśliwa, bo nie umiała

pogodzić się z myślą, iż wydała ją na świat kobieta bez serca. Znacznie łatwiejsza do

przyjęcia zdawała się świadomość, że matka zdobyła się na nadludzką wręcz ofiarę i że

obecnie gotowa byłaby do jeszcze większych poświęceń, jeżeli mogłaby w ten sposób

odzyskać utracone dziecię... A rodzeństwo? Tak, chora wspominała i o rodzeństwie.

Postanowiła zapytać ją, czy byli to bracia czy siostry. A może brat i siostra? Waleria znowu

odczuła nieodparte pragnienie poznania tych ludzi, z którymi łączyły ją więzy krwi. Gdy tylko

mama wyzdrowieje, poprosi, aby wybrały się razem do tamtego domu, gdzie zobaczy

przynajmniej swoich najbliższych. Matkę. Rodzeństwo. Ojca.

Boże, jakież to cudowne, że ma jeszcze ojca! Jest wprawdzie najzwyklejszym

wieśniakiem, ale na pewno mimo skromnych warunków życia cechują go uczciwość oraz

rzetelność. To z całą pewnością mężny i pracowity człowiek. Po domostwie krząta się matka,

dorodna, silna niewiasta... Waleria wyobrażała sobie ich wszystkich w małej, lecz lśniącej od

czystości izbie. Na świeżo wyszorowanym stole obrus, pośrodku stołu wielka misa ze

smakowitym, choć niewymyślnym jadłem. Rodzice spoglądają na siebie z miłością i

wzdychają czasem na myśl o swojej Walerii... Dzieci może nawet nie wiedzą, że gdzieś tam

mają jeszcze jedną siostrę, której wiedzie się o niebo lepiej niż im. Dzieci?! Waleria

uśmiechnęła się w duchu. Były przecież starsze niż ona, one także zdążyły już wyrosnąć. Brat

- jeśli ma brata - siedzi właśnie przy stole ze zmierzwioną gęstą czupryną. Wrócił dopiero co z

pola i nie miał nawet czasu przygładzić włosów. A siostra? Ma pewnie długie złociste

warkocze, upięte w koronę, gdyż w dalekiej turyngijskiej wiosce nikt nawet nie słyszał o

fryzurze “na chłopczycę” ani o trwałej ondulacji.

8

background image

Zatopiona w tych myślach, pozwalająca się unosić falom wyobraźni, Waleria

zapomniała zupełnie, że nie jest już bardzo majętną panną, za jaką się zawsze uważała. A

kiedy wreszcie przypomniała sobie o tym, zamiast rozgoryczenia odczuła ulgę. Nie sprawiała

jej bynajmniej przyjemności świadomość, iż jej urok własny ginie w cieniu posiadanego

bogactwa i że nigdy nie będzie pewna, czy mężczyzna, który zapragnie ją poślubić, uczyni to

z miłości do niej, czy też w celu zagarnięcia posagu. A tak bardzo chciała, aby ktoś pokochał

ją samą, nie zaś jej pieniądze! Teraz wszystkie myśli Walerii skierowały się ku temu, któremu

oddała swoje serce, mimo iż znała go zaledwie od paru miesięcy. Spotkali się po raz pierwszy

w styczniu. Było to podczas przyjęcia, na które została zaproszona wraz z matką. Fred Gerold

podał jej ramię, kiedy podchodzili do stołu, a wówczas jej serce zabiło mocno i niespokojnie.

Już przedtem zwróciła uwagę na tego interesującego mężczyznę. Nie był piękny, ale rysy jego

twarzy wyrażały pewność siebie i stanowczość. Wąskie wargi miał zaciśnięte tak mocno, jakby

chciał powstrzymać się od wszelkiego zbytecznego słowa. Pan domu, przyjaciel Gerolda,

powiedział mu coś, o czym Waleria oczywiście nie wiedziała.

- Wyszukaliśmy ci, Fredzie, nie tylko najładniejszą, ale i najbogatszą panienkę. To

jedyna córka i spadkobierczyni pani Dory Lorbach. Bądź wobec niej miły, gdyż to odpowiednia

partia dla ciebie, a już najwyższa pora, abyś się ożenił.

Tak, Waleria nie wiedziała o tym. Nie domyślała się również, iż ta uwaga była powodem

chłodnej rezerwy, z jaką Fred Gerold odnosił się do niej przy stole. Wysiłki krewnych i

przyjaciół, zmierzające do ożenienia młodzieńca z posażną panną, napawały go odrazą i

niesmakiem, gdyż na razie żenić się nie zamierzał, a jeżeli już, to na pewno nie z kobietą

bogatą.

Według niego majętne dziedziczki były tylko zbędnym dodatkiem do własnych

finansów, a istniały wyłącznie po to, aby miał kto uszczęśliwiać łowców posagowych, do jakich

on sam z całą pewnością nie należał. Zawsze starał się być niezależny, co zresztą

przychodziło mu bez specjalnego trudu.

Wierny swym zasadom, traktował sąsiadkę przy stole z oziębłą galanterią, aczkolwiek

musiał przyznać w duchu, że to osoba zajmująca, sympatyczna i pełna wdzięku, z którą na

dodatek przyjemnie było pogawędzić. Zachowywała się z prostotą, odsłaniała w uśmiechu

9

background image

prześliczne ząbki, a jej promienne oczy wprost go urzekały - musiał w nie nieustannie patrzeć,

zapominając nawet chwilami, że oto ma u swego boku “dodatek do posagu”. Pod koniec

wieczoru Fred doszedł do wniosku, że te jasne oczy nadają twarzy dziewczyny wyraz

niezwykłego uduchowienia.

Potem jednak Fred Gerold miał wiele poważniejszych spraw na głowie niż

wspominanie swojej uroczej sąsiadki.

Czasem jeszcze świtały mu w pamięci szare oczy i promienny uśmiech, czasem

przypominał sobie brunatne, metalicznie połyskujące włosy Walerii Lorbach, zawsze jednak

odganiał od siebie ten obraz. Po cóż miałby myśleć o kimś, kto winien uszczęśliwić człeka,

łaknącego bogactwa? Nie miał czasu ani ochoty na zawracanie sobie głowy Walerią Lorbach.

Nie domyślał się nawet, że wzbudził w niej miłość od pierwszego wejrzenia.

Jeszcze kilkakrotnie spotkali się tej zimy, dzięki czemu miał okazję przekonać się, że

Waleria jest i dobrą, i rozumną istotą. Nie chciał poddać się jej czarowi. To paradoksalne, ale

właśnie głębokie wrażenie, jakie wywarła na nim, było przyczyną zajadłej walki, którą toczył

sam z sobą. Fred Gerold nie znosił bowiem żadnego przymusu!

Wczesną wiosną do Walerii dotarła wiadomość, że Fred wyruszył na prowincję z

cyklem odczytów o swojej geologicznej ekspedycji naukowej, którą zorganizował przed

kilkoma laty. Po zakończonych wojażach miał zamiar udać się na jakiś czas do majątku

jednego z przyjaciół, aby pracować w spokoju nad dziełem o kulturze ras.

Znikł zatem z życia Walerii równie szybko, jak się w nim pojawił, ale mimo to wiedziała,

że nie potrafi go ani zapomnieć, ani też pokochać innego mężczyzny. Skąd jednak Fred

Gerold miałby wiedzieć o tym?

Nie wiedział, czemu Waleria była rada, nie należała bowiem do kobiet wylewnych, nie

czuła też potrzeby nawiązywania przelotnych flirtów, a nieomylny instynkt podpowiadał jej, że

zainteresowanie Freda i jego sympatia były powierzchowne. Sprawiało jej to ból, lecz nawet

sama przed sobą nie przyznawała się do tego.

Z ogromnym przejęciem czytała w różnych pismach jego prace i artykuły o nim. Z

pewnego tygodnika ilustrowanego wycięła i schowała wśród najdroższych sobie skarbów jego

dość udaną fotografię - nieraz wpatrywała się skrycie w twarz ukochanego. Teraz także

10

background image

wyciągnęła zdjęcie Freda. Jakże kochała to oblicze o wyrazistych, męskich rysach, te

stanowczo zaciśnięte usta, to mądre, przenikliwe spojrzenie... Czy zobaczy go jeszcze

kiedykolwiek? Nie wiedziała nic o miejscu jego aktualnego pobytu, czytała jedynie

sprawozdania z doskonałych odczytów, które wygłosił w Berlinie, Lipsku, Dreźnie i

Frankfurcie. Podróż Freda miała trwać jeszcze czas jakiś, potem krótki wypoczynek u

przyjaciela i długa, żmudna praca nad książką o tematyce naukowej. Krótko mówiąc, będzie

on stracony dla świata, a w każdym razie dla tego świata, w którym żyła Waleria.

Waleria ogarnęła tęsknym spojrzeniem ogród za oknem. Pierwsze krokusy wychylały

główki z zielonych osłonek, ziemia pachniała mocno i ożywczo, zapowiadając jakby rozkwit

całej przyrody. W sercu dziewczyny wzbierało uczucie czułości, ogarniającej zarówno Freda

Gerolda, jak i całą jej, nowo odkrytą rodzinę w Turyngii.

Naraz z sąsiedniego pokoju dobiegł cichy, przeciągły jęk chorej. Zerwała się i

pospieszyła czym prędzej do łoża matki. Oczy kobiety lśniły niezdrowym, gorączkowym

blaskiem.

- Mamo, czy źle się czujesz? - głos Walerii drżał z niepokoju i przestrachu.

- Kłuje mnie w piersiach. Och, Walu, to takie bolesne.

Puls chorej był znacznie przyspieszony. Wylękniona dziewczyna spojrzała na zegarek.

- Zaraz powinien być tu lekarz, na pewno ci pomoże - powiedziała pragnąc pocieszyć

matkę. Pieszczotliwie musnęła palcami rozpalone czoło pani Dory, która z trudem zmusiła się

do uśmiechu.

- To nic, kochanie, nie martw się. Grypie często towarzyszy wysoka gorączka.

- A może napiłabyś się czegoś, mamusiu?

Chora skinęła głową, Waleria napoiła ją więc kilkoma łyżeczkami lemoniady. W chwilę

później panią Dorę chwyciły silne torsje, dziewczyna przytrzymywała jej głowę i uspokajała

matkę, choć sama była bardzo zaniepokojona, lekarz powiedział bowiem, że gdyby wystąpiły

wymioty, należy go bezzwłocznie zawezwać do pacjentki.

Waleria przez cały czas choroby sama pielęgnowała matkę, gdyż pani Dora źle znosiła

obecność ludzi obcych. Teraz należało działać błyskawicznie. SzczęśLiwym trafem, zanim

Waleria zdążyła wykręcić numer telefonu lekarza, doktor zjawił się sam we własnej osobie.

11

background image

Wysłuchawszy informacji o torsjach, oświadczył, iż doszło do zapalenia płuc, którego

od dawna się lękał. Temperatura wzrastała ustawicznie, chora skarżyła się na dokuczliwe

kłucie w piersiach, kaszlała i oddychała z wyraźnym trudem.

Waleria nie odrywała wzroku od twarzy doktora, która wydawała jej się niewzruszona.

Były to jednak pozory - w istocie rzeczy lekarz żywił nader poważne obawy, gdyż pani Dora po

ciężkich życiowych przejściach, stracie męża i dziecka, miała bardzo osłabione serce.

Wypisał receptę na jakieś lekarstwo, polecił przykładać kompresy i zażądał

natychmiastowego sprowadzenia wykwalifikowanej pielęgniarki. Pani Lorbach spojrzała z

przerażeniem na Walerię, która uśmiechnęła się do niej z wysiłkiem.

- Nie bój się, mamo. Ja się tobą zajmę.

- To ponad pani siły - zaoponował stanowczo doktor. - Matka musi być teraz pod stałą

opieką, w dzień i w nocy. Pielęgniarka jest bezwzględnie potrzebna, ponieważ i pani musi się

choćby kilka godzin zdrzemnąć.

- Umówmy się więc tak, że sprowadzimy wprawdzie pielęgniarkę, ale będzie ona

czuwała przy mamie tylko podczas jej snu. Gdy się przebudzisz, mamusiu, natychmiast

przyjdę do ciebie. Będę tu cały czas, w swoim pokoju. Zgoda?

Chora pokiwała głową, gładząc rękę Walerii. W spojrzeniu, jakim obrzuciła lekarza,

malowało się błaganie.

- Proszę, niech pan natychmiast zatelefonuje do mecenasa Scholza. Ja muszę z nim

pomówić.

- Nie, mamo, na to się nie zgodzę - wykrzyknęła Waleria. - Nie wolno ci się teraz

denerwować żadnymi głupstwami...

- Muszę pomówić z adwokatem - matka przerwała jej gwałtownie. - Panie doktorze,

chodzi o testament, przed którego sporządzeniem Waleria wciąż mnie powstrzymuje. Muszę

wyjaśnić jeszcze kilka szczegółów i zapewniam pana, że nie uspokoję się, dopóki nie załatwię

tej sprawy.

Doktor uśmiechnął się dobrodusznie i wyrozumiale.

- Ależ oczywiście, droga pani. Wprawdzie uważam, że czasu byłoby dosyć i po

wyzdrowieniu, jednakże pojmuję ten niedostatek cierpliwości. Wstąpię więc po prostu sam do

12

background image

mecenasa Scholza i poproszę go, by zajrzał tutaj jak najszybciej. Naprawdę nie chciałbym

pani narażać na pogorszenie stanu zdrowia i dalszy wzrost temperatury. Rozumiemy się?

Chora spojrzała nań z wdzięcznością.

- Dziękuję panu - rzekła. - Mój spokój zależy istotnie od rozmowy z adwokatem.

Lekarz udzielił Walerii jeszcze kilku nieodzownych wskazówek, obiecał, że przyśle na

noc dobrą oraz taktowną pielęgniarkę, po czym się pożegnał.

Waleria odprowadziła go do wyjścia. W holu zadała pytanie, pełne troski:

- Czy stan mamy jest bardzo poważny, panie doktorze?

- Och, panno Lorbach, przy grypie niczego nie da się przewidzieć. W każdym razie

należy zachowywać daleko posuniętą ostrożność, wystrzegać się wszystkiego, co mogłoby

chorą zdenerwować. Niech pani przestrzega ściśle wszelkich moich zaleceń.

- No tak, lecz właśnie rozmowa z prawnikiem może stać się przyczyną nadmiernego

wzburzenia. Matka zamartwia się tym, iż rodzina odmówi mi prawa do spadku. Czyż nie jest to

sprawą bagatelną w porównaniu z możliwością pogorszenia się jej zdrowia?

Lekarz popatrzył na mówiącą uważnie i serdecznie.

- To bardzo ładnie, iż ma pani na względzie wyłącznie dobro mojej pacjentki, sądzę

jednak, że niemożność porozumienia się z adwokatem zirytuje ją bardziej niż rozmowa z nim.

Musi załatwić tę sprawę, aby zrzucić ciężar z serca. Uprzedzę pana Scholza, by był bardzo

delikatny i dołożył wszelkich starań, żeby nie zdenerwować chorej.

Chciał wyjść, lecz Waleria zatrzymała go jeszcze.

- Czy życiu mamy zagraża niebezpieczeństwo?

- Miejmy nadzieję, że nie, ale nie zapominajmy przy tym o jej słabym sercu. Nigdy dość

przezorności! Wstąpię ponownie jutro rano, gdyby jednak zaszło coś niespodziewanego,

proszę mnie natychmiast wezwać telefonicznie. Odwagi, panno Lorbach, nie wolno tracić

wiary w Opatrzność, w Boga. I proszę wystrzegać się zarażenia, gdyż nie byłoby dobrze,

gdyby i pani zachorowała.

Lekarz wyszedł, Waleria natomiast powróciła do matki, leżącej z zamkniętymi oczyma i

oddychającej z trudem. Mimo rychłego przybycia pielęgniarki nie odstąpiła od łoża chorej

czując, że jej obecność stanowi dla matki pewną pociechę. Kobieta cierpiała, popadała w

13

background image

coraz głębszą apatię, każdy napad kaszlu wzmagał nieznośny ból i kłucie w boku.

Tymczasem zadzwonił adwokat z wiadomością, że przyjdzie nazajutrz w godzinach

południowych, gdyż lekarz odradził mu składanie wizyty wieczorem, kiedy to panią Lorbach

dręczy wysoka gorączka.

Kiedy matka obudziła się, Waleria przekazała jej tę informację, co przyjęte zostało z

zadowoleniem i wyraźną ulgą. Wprawdzie Waleria spróbowała raz jeszcze wyperswadować

chorej ów pomysł, jednakże Dora Lorbach uparcie trwała przy powziętym zamiarze.

W nocy gorączka wzrosła, bóle zaczęły się potęgować, pielęgniarka, osoba

doświadczona i nie ulegająca łatwo panice, a poza tym wiedząca dobrze, jak ważną rzeczą

dla lekarza jest nie zakłócony niczym nocny wypoczynek, wytłumaczyła zlęknionej Walerii, iż

w tej chwili pomoc specjalisty nie jest konieczna i że można z tym spokojnie poczekać do

rana.

Waleria tej nocy nawet nie zmrużyła oka. Matka majaczyła, wodziła wokół

nieprzytomnym wzrokiem, zrywała się, ogarnięta jakimś niepojętym strachem, wskazywała

bolące miejsce, mówiła coś, co trudno było zrozumieć.

Gdy zaczęło świtać, chora uspokoiła się nieco i zasnęła. Waleria również przespała tę

godzinę w fotelu przy łóżku matki. Wczesnym rankiem przyszedł lekarz, pocieszył trochę

dziewczynę, choć spojrzenie, jakim porozumiał się z pielęgniarką, było wymowniejsze od słów.

Pielęgniarka w lot pojęła, że sytuacja jest groźna, toteż bez zdziwienia zareagowała na jego

oświadczenie:

- Gdy przyjdzie mecenas Scholz, proszę go koniecznie wpuścić do pacjentki. Podczas

wczorajszej rozmowy nie ukrywałem przed nim stanu chorej. Jest to sprawa wielkiej wagi.

Chodzi mianowicie o to, aby pani Lorbach zdążyła sporządzić testament.

Siostra skinęła głową ze zrozumieniem.

- Zastosuję się do pańskiego życzenia, doktorze.

Adwokat przybył koło jedenastej i został bezzwłocznie wprowadzony do pokoju chorej.

Waleria prosiła go usilnie, by za wszelką cenę starał się uspokoić matkę. Scholz łagodnie

pogładził ją po ręce.

- Tak, tak, panno Waluniu. Jednakże mamusia postępuje właściwie i wie, czego chce. A

14

background image

zatem, droga Doro, co pani ma do powiedzenia w wiadomej sprawie?

Oczy Dory Lorbach świeciły gorączkowym blaskiem.

- Niech pan zaraz spisze mój testament, panie mecenasie, trzymając się tego, cośmy

omówili przed kilkoma tygodniami. Pan przecież wie doskonale, o co mi chodzi, wszystko

zostało zanotowane. I to, co najważniejsze: kiedy mógłby pan dostarczyć mi dokument gotowy

do podpisania?

Adwokat zmarszczył czoło z namysłem.

- Postaram się działać bardzo szybko, a to dlatego, by pani uspokoiła się, gdyż

właściwie nie ma gwałtu. Skoro jednak wiem, jak bardzo ta sprawa leży pani na sercu,

obiecuję, że jutro o tej porze będzie pani mogła złożyć swój podpis.

- Dziękuję panu. I... nieprawdaż, gdyby coś mi się przytrafiło... nie opuści pan Wali...

będzie pan jej pomagał... Dobrze?

- Daję pani słowo!

- Jeszcze jedno... już wczoraj podarowałam Walerii tę biżuterię, którą przeznaczyłam

dla niej. Z wykazu wykreśliłam odpowiednie pozycje oraz potwierdziłam darowiznę... Czy to

wystarcza? Czy niczego jej nie zabiorą?

- Wystarcza całkowicie, ale nadmienię o tym także w testamencie. A teraz pójdę już,

musi pani wypocząć. Jutro o jedenastej zjawię się znowu.

- Błagam o to, panie mecenasie.

Adwokat pożegnał obie panie, pozostawiając Walerię przy łożu chorej.

Kiedy jednak przybył nazajutrz, pani Lorbach była nieprzytomna. Jej płonące od

gorączki oczy były wprawdzie szeroko otwarte, ale nie poznała adwokata. Waleria wyszeptała:

- Jak pan sam widzi, mecenasie, nie sposób w tej chwili zaprzątać mamy takimi

sprawami. Jest w malignie.

- Poczekam więc, aż odzyska przytomność, panno Walu. Właśnie dlatego, że znajduje

się w tak krytycznym stanie, uważam za konieczność podpisanie przez nią testamentu.

- Och, nie, panie mecenasie! Musimy teraz unikać wszystkiego, co mogłoby zaszkodzić

mamie!

- Panno Walu, pani chyba nie zdaje sobie sprawy, jak ważną rzeczą dla pani właśnie

15

background image

jest podpisanie tego dokumentu.

Waleria spojrzała na staruszka z powagą.

- Wiem. Panie mecenasie, kilka dni temu mama wyznała mi wszystko. Wiem, że nie

jestem jej dzieckiem, ona zaś w swej bezgranicznej miłości i dobroci chciałaby zabezpieczyć

mi przyszłość. Wiem jednak również, jak zapatrują się na to krewni jej męża, którzy uważają,

że czynię starania, aby wyłudzić od mamy spadek. To jest powód mej niechęci do

sporządzenia przez matkę jakiegokolwiek zapisu na moją korzyść, tym bardziej że i we

własnym przekonaniu nie przysługuje mi prawo do majątku kobiety, z której szlachetności i

dobroci i tak korzystałam dość długo. Jak mniemam, pojmuje pan doskonale, że

odczuwałabym raczej przykrość niż przyjemność, gdybym dzięki uporowi mamy zyskała część

własności, należnej rodzinie.

- Ależ dziecinko, wszak w przeciwnym przypadku pozostanie pani bez środków do

życia!

- Panie mecenasie, nie wolno zapominać, że matka zapewniła mi staranne

wykształcenie, że nauczyłam się bardzo dużo i z powodzeniem mogłabym pracować na swoje

utrzymanie.

Uścisnął z uśmiechem rękę Walerii.

- Zuch-dziewczyna! Szanuję panią za te słowa, ale w dzisiejszych trudnych czasach

nie jest łatwo o zarobek! Niech pani będzie rozsądna!

- Nie jestem aż tak nierozważna, jak się panu wydaje, mecenasie. Mama przeznaczała

zawsze tyle pieniędzy na moje osobiste wydatki, że nigdy ich nie wykorzystywałam w pełni.

Na jej życzenie lokowałam oszczędności w banku, co pozwoliło mi zgromadzić sumę przeszło

dziesięciu tysięcy marek. Wie pan przecież, że poza tym ofiarowała mi część swych niezwykle

wartościowych kosztowności, które w najgorszym razie mogłabym również spieniężyć. Boże

broń, bym miała narażać choćby na chwilę niepokoju chorą matkę jedynie w samolubnym celu

zapewnienia sobie dziedzictwa, które słusznie należy się innym ludziom. Mieliby oni wtedy

prawo pomyśleć, iż pragnę podstępnie wyłudzić spadek.

- Jakże pani może mówić w ten sposób?! Dora Lorbach zawsze uważała panią za

własne dziecko i już samo to, że respektując życzenie swego zmarłego męża, oddaje jego

16

background image

rodzinie wszystko, co odziedziczyła po nim, jest aktem dobrej woli, godnym najwyższego

szacunku. Ma natomiast absolutne i niezaprzeczalne prawo zapisać pani to, co stanowi jej

osobistą własność, pani zatem nie powinna żywić żadnych skrupułów w tym względzie.

Waleria była bardzo blada.

- Wolałabym jeszcze raz omówić wszystko z mamą. Nie miałam po temu żadnej

sposobności, gdyż wyjawiła mi całą prawdę przed kilkoma zaledwie dniami, kiedy była już

bardzo chora, a ja, ze zrozumiałych względów, nie chciałam jej denerwować jaką bądź

dysputą. Zdawało mi się, że przyjdzie jeszcze na to odpowiedni moment. Teraz w te, jakże

przyziemne problemy, wmieszała się siła wyższa, stan matki uniemożliwia jej złożenie

podpisu. Czy odejdzie pan stąd ze spokojnym sumieniem, jeśli obiecam solennie, iż po

odzyskaniu przez mamę świadomości, powiem jej, że był pan tu z gotowym testamentem?

- Wybaczy pani, ale mimo wszystko zostanę, ponieważ wiem, jak bardzo zależy mojej

klientce na załatwieniu tej sprawy. Poza tym testament zawiera też legaty dla innych jeszcze

osób, a spadkobiercy na pewno nie zechcą ich wypłacić, jeżeli nie zostanie podpisany. Skoro

już pani nie dba o własne interesy, to proszę przynajmniej pomyśleć o starej i wiernej służbie.

Waleria rozłożyła bezradnie ręce.

- Istotnie, nie chcę krzywdzić tych ludzi, zwłaszcza że nie zmienia to mojej sytuacji,

ponieważ tak czy owak zawsze mogę zrzec się spadku. W takim razie proszę pozostać, panie

mecenasie, i czekać, aż mama przyjdzie do siebie... Ja... ja jestem zabezpieczona

dostatecznie, największym nieszczęściem, jakie może mnie spotkać, byłaby utrata matki...

Waleria zatrzymała adwokata na obiedzie. Mijały godziny, lecz chora wciąż nie

odzyskiwała przytomności. Gorączka rosła, oddech stawał się coraz bardziej świszczący, pani

Lorbach jęczała - zapewne z bólu. Wieczorem przyszedł lekarz, przede wszystkim obejrzał

uważnie wykres temperatury, potem porozmawiał chwilę z pielęgniarką, wreszcie zwrócił się

do czekającego cierpliwie staruszka.

- Panie mecenasie, proszę spokojnie udać się do domu. Wedle mego rozeznania,

chora z pewnością tej nocy pozostanie nieprzytomna. Powrotu świadomości możemy się

spodziewać najwcześniej jutrzejszego ranka, a gdyby to nastąpiło, siostra natychmiast

powiadomi pana telefonicznie.

17

background image

- Czy ma pan poważne obawy, doktorze?

- Owszem, i to nawet bardzo poważne, gdyż biorąc pod uwagę stan serca pacjentki,

lękam się kryzysu i komplikacji.

- Uważa pan zatem, że nie istnieje możliwość, by mogła obecnie podpisać testament?

- Pan wie lepiej ode mnie, iż taki podpis nie będzie ważny wobec prawa, gdyż każdy

testator musi być przy zdrowych zmysłach, w pełni świadom tego, co czyni. Może pani

Lorbach jutro jeszcze, na jakąś godzinę, odzyska przytomność, ale dzisiejszej nocy uważam

to za wykluczone.

Adwokat oddalił się więc, nie załatwiwszy sprawy, z którą przyszedł.

Waleria zatelefonowała tymczasem do szwagierki matki, powiadamiając ją o ciężkim

stanie chorej. Klara Wolfram była przede wszystkim niezadowolona z faktu, że dowiaduje się o

tym tak późno.

- Myślałam, że to lekka niedyspozycja, a mama nie życzyła sobie odwiedzin z obawy,

abyście nie zarazili się od niej. Mówiłam ci już o tym, ciociu Klaro. Teraz jednak, skoro doktor

jest pełen najgorszych przeczuć, uznałam za swój obowiązek przekazanie wam tej smutnej

wiadomości.

- Mój Boże, czy to naprawdę wygląda tak groźnie?

- Mamusia ma czterdzieści jeden stopni gorączki i jest wciąż nieprzytomna.

Pani Klara rozmyślała intensywnie. Z jednej strony chciała dopilnować swoich spraw

majątkowych, z drugiej znowu obawiała się infekcji. Wreszcie podjęła decyzję.

- Pomówię z mężem. Pospieszyłabym bez zwłoki do naszej Dory, lecz niestety, sama

jestem przeziębiona. Wiemy zresztą, że otaczasz ją najczulszą opieką. Uważaj tylko, żebyś

się nie zaraziła, i telefonuj do nas codziennie. Nie zapomnij o tym, Walu!

- Dobrze, ciociu Klaro.

Waleria walczyła z chęcią płaczu, wierzyła bowiem niezłomnie, że Dora Lorbach

odzyska przytomność, a wtedy mogą ją zaniepokoić czerwone od łez oczy i obrzmiałe powieki

córki. Z niezmierną przykrością uświadomiła sobie, że zarówno ciotka Klara, jak i jej mąż oraz

ich syn Kurt, nigdy nie nazywali w rozmowie pani Lorbach jej matką. Jedynie Herma, siostra

Kurta, odnosiła się do Walerii z sympatią. Herma nie należała właściwie do osób uprzejmych,

18

background image

a otoczenie zrażała do siebie zwłaszcza zwyczajem mówienia bez ogródek tego, co uważała

za stosowne. Owo “fanatyczne umiłowanie prawdy” bywało nieraz w towarzystwie kłopotliwe,

mimo to pani Lorbach lubiła najbardziej z całej rodziny właśnie Hermę.

Waleria obmyła twarz zimną wodą i weszła do pokoju chorej, aby umożliwić chwilę

wytchnienia pielęgnhiarce.

- Niech się pani trochę zdrzemnie, siostro Berto. Ja spałam dziś kilka godzin i czuję się

zupełnie dobrze. Będę czuwać przy mamie.

Siostra przeszła do innego pomieszczenia, Waleria zaś zajęła miejsce przy łóżku

chorej. W domu panowała głęboka cisza, przerywana jedynie ciężkim, głośnym oddechem

pani Dory. Chwilami kobieta majaczyła, wypowiadając jakieś słowa bez związku, między

którymi raz po raz przewijało się imię Walerii. Dziewczyna, ogarnięta wzruszeniem, tuliła w

dłoniach rozpalone ręce matki.

Przez noc miała dużo czasu na zadumę, rozmyślanie o wszystkim, czego się

dowiedziała i co przeżyła w ciągu ostatnio minionych dni. Zdążyła jeszcze przed utratą

świadomości zapytać panią Lorbach o rodzeństwo. Okazało się, że miała brata i siostrę. Z

danych wynikało, jak obliczała Waleria, że chłopiec musiał mieć obecnie jakieś dwadzieścia

pięć lat, siostra zaś była o rok od niego młodsza. Możliwe, że wyszła już za mąż i

wychowywała własne dzieci. Kto wie, czy i brat nie jest również żonaty, na wsi ludzie przecież

nie zwlekają z ożenkiem. Ach, gdyby tak Waleria zdołała dowiedzieć się więcej szczegółów!

Nie mogła teraz zadawać matce żadnych pytań, gdy jednak pani Lorbach wyzdrowieje,

wówczas pojadą obie do małej wioski... Chyba matka, zawsze tak wyrozumiała i serdeczna,

zgodzi się na to?

Kiedyż jednak mama powróci do zdrowia? I czy to w ogóle nastąpi? Czy jej słabe serce

przetrzyma kryzys? Waleria zadrżała, ogarnięta nagłym lękiem. Co się stanie, jeśli na zawsze

utraci tę najlepszą z matek? Dobiegnie kresu beztroska młodość, odejdą w niepowrotną dal

urocze dni, jakie zawsze starała się jej uprzyjemnić zacna pani Lorbach! Jakże Waleria

kochała ją, jak bardzo była jej wdzięczna za ogrom dobroci! To Dora Lorbach pielęgnowała

swą przybraną córkę w chorobie, ratując być może niejednokrotnie jej życie, to ona była blisko

w każdej złej i dobrej chwili wspólnie przeżytego czasu... Dobra, ukochana i kochająca matka!

19

background image

Potem myśli Walerii zwróciły się ku mężczyźnie, któremu oddała serce. Fred Gerold!

Gdzie jest, czy może czasem ją wspomina? Pewno nie, znali się przecież tak krótko, tak mało!

Nie różniła się niczym od wielu innych znajomych pań, z którymi gawędził od czasu do czasu.

Z całą pewnością dawno już o niej zapomniał...

Ostatnio nawet z czasopism nie można się było dowiedzieć nic o młodym uczonym.

Raz tylko podano lakoniczną wiadomość, że przebywa w majątku przyjaciela, kończąc tam

rozprawę naukową o kulturze ras. Ponieważ jednak Waleria nie wiedziała, gdzie znajduje się

owa posiadłość - Fred Gerold był dla niej stracony! Zapewne nie spotka go już nigdy...

Westchnęła głęboko, dziwiąc się sama sobie, że tak chętnie wraca myślą do człowieka,

z którym nic jej właściwie nie łączyło. A jednak wspomnienia o nim dodawały jej otuchy

właśnie teraz, w chwili, gdy tak boleśnie odczuwała swoją samotność.

Tak minęła noc. O oznaczonej godzinie Waleria podała matce lekarstwo, poprawiła

poduszki i dotknęła czoła chorej. Było wciąż tak samo rozpalone.

Koło piątej nad ranem zjawiła się pielęgniarka, aby zastąpić znużoną czuwaniem

dziewczynę. Siostra Berta przekonała ją, iż powinna bezwzględnie wypocząć, to bowiem

pozwoli jej zgromadzić odpowiedni zapas sił na potem. Powiedziała także, że na razie nic nie

wskazuje na to, iżby stan chorej miał ulec jakiejkolwiek zmianie.

Waleria przeszła tedy do swej sypialni, śmiertelnie wyczerpana osunęła się na kanapę i

natychmiast zasnęła. Mniej więcej po trzech godzinach przebudził ją kaszel matki. Już w

chwilę później była przy jej łóżku. Pani Dora spoglądała dość przytomnie i nawet uśmiechnęła

się słabo do córki. Pielęgniarka taktownie wycofała się, nie chcąc przeszkadzać tym dwóm,

bliskim sobie nad wyraz istotom. Waleria krzątała się przy matce, aż wreszcie pani Dora,

wycieńczona ogromnie, opadła na poduszki. Przez dłuższy czas jednak zachowywała pełną

jasność umysłu. Siostra Berta była przekonana, że teraz właśnie powinien przyjść adwokat, jej

pacjentka bowiem mogła podpisać testament...

Waleria nie myślała o tym wcale, uszczęśliwiona, że spieczone usta matki raz po raz

wymawiają szeptem jej imię. Z radosnym, pełnym nadziei uśmiechem patrzyła na chorą.

- Jestem przy tobie, mateczko. Spróbuj zasnąć.

Matka posłusznie przymknęła powieki. W chwilę potem znowu zaczęła bredzić, znowu

20

background image

pogrążyła się w nieświadomości. Jej ręce niespokojnie szarpały jedwabną kołdrę. Przez cały

dzień była nieprzytomna.

Temperatura, która z rana opadła trochę, znowu wzrosła. Pani Dora rzucała się w

gorączce.

***

Adwokatowi Scholzowi nie udało się natrafić na moment, w którym mógłby podsunąć

Dorze Lorbach testament do podpisania. Stan chorej pogarszał się z dnia na dzień, z godziny

na godzinę. O świcie odzyskiwała na krótko przytomność, wyczerpana trawiącą ją gorączką.

Kiedy była świadoma, patrzyła z miłością na zmęczoną, pobladłą twarz Walerii.

Dziewczyna, pomna swej obietnicy, telefonowała codziennie do rodziny, informując

szczegółowo panią Klarę o stanie matki. Pani Klara starała się usprawiedliwić, że nie

odwiedza szwagierki, Waleria zaś ułatwiała jej zadanie mówiąc, iż chora jest wciąż

nieprzytomna, nie wiedziałaby więc nawet o odwiedzinach. Raz telefon odebrała Herma.

- To zwykłe tchórzostwo z naszej strony, że zostawiamy cię samą z ciotką Dorą.

Rodzice nie pozwalają mi przyjść z obawy, żebym się nie zaraziła, ale ja się tego po prostu

wstydzę. Niestety, muszę przyznać, że także jestem wielkim tchórzem, Walu. Nie gniewaj się

na mnie!

- Cóż znowu, Hermo. Mówiłam już twojej mamie, że wasza wizyta teraz mijałaby się z

celem. Przyjdziecie do nas, kiedy mamusia poczuje się lepiej, a ja przeprowadzę przedtem

gruntowną dezynfekcję mieszkania. Ach, chciałabym, żeby stało się to jak najprędzej!

- Na pewno jesteś już bardzo zmęczona pielęgnowaniem cioci... Mam rację, Walu?

- Przecież to mój obowiązek, mamusia nieraz siedziała przy mnie, gdy chorowałam

jako dziecko. Obecnie mogę jej się choć trochę odwdzięczyć za tyle trudu i starania. Poza tym

pomaga mi siostra Berta, która także czuwa przy mamie, dzięki czemu sypiam po parę godzin

dziennie.

- To mnie nieco uspokaja, ale uważaj na siebie, Walu.

- Naturalnie, Hermo, nie mogę przecież zachorować, bo mama ciągle mnie potrzebuje.

21

background image

Rozmawiały jeszcze kilka minut. Herma starała się w serdeczny sposób dodać otuchy

Walerii.

Dziewczyna czuła się naprawdę pokrzepiona tą pogawędką z osobą, która jako jedyna

z całej rodziny okazywała jej zawsze wiele sympatii, choć mówiła bez osłonek to, co myśli.

Waleria nie miała jednak za złe słów prawdy, wiedziała bowiem, że Herma jest przynajmniej

szczera i uczciwa.

Dwa dni później nastąpiło przesilenie. Stało się to wczesnym rankiem. Temperatura

raptownie spadła, a osłabione serce nie wytrzymało tej nagłej zmiany. Pani Dora Lorbach,

pomimo zastrzyków z kamfory, nie odzyskała już przytomności ani sił. Wycieńczona ciężką

chorobą - zmarła.

Waleria nie mogła się z tym pogodzić, nie potrafiła zrozumieć, że oto straciła ukochaną

opiekunkę, którą do niedawna uważała za rodzoną matkę.

Mecenas Scholz nie zdążył dać pani Lorbach testamentu do podpisania, Waleria była

więc wydziedziczona, wyzuta z wszelkich praw. Zdruzgotana bólem nie myślała jednak o tym.

Adwokat i lekarz na próżno starali się pocieszyć nieszczęśliwą. Do Walerii nie docierało

nic, była jakby skamieniała. Zdołała jedynie wyszeptać prośbę, by pan Scholz zechciał

zawiadomić o śmierci pani Lorbach jej rodzinę.

Adwokat spełnił to życzenie. Do telefonu podszedł sam Ernest Wolfram, który właśnie

wraz z najbliższymi spożywał śniadanie.

- Ta wiadomość wstrząsnęła mną do głębi - rzekł, po chwili milczenia zaś spytał z

niezmiernym ożywieniem: - A skąd pan właściwie telefonuje, panie mecenasie? Czemu

Waleria nie zawiadomiła nas o tym?

- Bo nie może mówić spokojnie, jest całkowicie załamana. Telefonuję z domu żałoby,

na prośbę panny Walerii.

- Ach, pan jest w domu żałoby?

- Owszem, bywałem tu ostatnio często, gdyż chodziło o załatwienie pewnej sprawy,

związanej z testamentem.

Nastąpiła chwila ciszy, po czym Ernest Wolfram zapytał głosem ochrypłym z

tłumionego wzburzenia:

22

background image

- Zatem moja szwagierka pozostawiła testament?

- Dowie się pan wszystkiego po przyjściu tutaj - odparł adwokat.

- A można przyjść? Czy nie ma obawy, że się zarażę? - sondował Wolfram.

Ironiczny grymas pojawił się na twarzy adwokata. Przez cały czas miał za złe rodzinie

pani Lorbach to, że tak mało troszczą się o chorą i że pozostawiają Walerię samą w tych

najcięższych chwilach.

- Panna Waleria nie odstępowała łoża chorej, nie lękając się zarażenia. Lekarz,

pielęgniarka i ja także, nie zaniedbaliśmy swoich obowiązków względem pani Lorbach.

- No tak, jestem pełen uznania, powiedziano nam wszakże, iż moja szwagierka nie

odzyskuje przytomności, ponadto zaś nie życzy sobie, byśmy ją odwiedzali, w trosce o nasze

zdrowie...

- Oczwiście, ma pan słuszność! Spieszę zatem uspokoić pana, że doktor zarządził już

dezynfekcję wszystkich pomieszczeń, toteż sądzę, iż po południu będzie można tu przyjść bez

obawy. Ciało pani Lorbach zostanie za godzinę przewiezione do krematorium. Kiedy więc

można spodziewać się pańskiego przybycia, panie Wolfram?

- Dziękuję za informację, panie mecenasie. Przyjdziemy o szesnastej.

- Do zobaczenia zatem, panie Wolfram. I proszę złożyć całej rodzinie w moim imieniu

najszczersze kondolencje.

Powiedziawszy to, niezmiernie rozgniewany mecenas Scholz odwiesił słuchawkę.

Gdy zwłoki pani Lorbach spoczęły w trumnie, którą odtransportowano do krematorium,

Waleria doznała takiego uczucia, jakby całe jej serce zaczęło broczyć krwią. Musiała się

położyć, a ogromne znużenie fizyczne i psychiczne sprawiło, że zasnęła natychmiast. Ocknęła

się dopiero koło drugiej po południu. Patrzyła wokół siebie z przerażeniem. Wszystko to

zdarzyło się naprawdę, czy też było tylko koszmarnym snem? Och, nie, to prawda, straciła

matkę, która leżała teraz w zimnej, pustej kostnicy sama, tak bardzo sama! Dziewczyną

wstrząsnął dreszcz. Przestało bić zacne, szlachetne serce, najlepsza z kobiet spoczywała

samotnie, a ona...

Ona nie ujrzy już nigdy matki!

Z oczu Walerii znowu popłynęły łzy. Ból wydawał się łatwiejszy do zniesienia, gdy

23

background image

mogła płakać. To przynosiło ulgę, zrzucało jakieś straszliwe brzemię z jej duszy. Nic jednak nie

mogło stłumić w niej wrażenia, iż jest kimś obcym, przybłędą, że powinna jak najszybciej stąd

odejść. Tu był jej dom rodzinny, dopóki żyła pani Lorbach. Obecnie Waleria utraciła wszelkie

prawa. O nie, nie będzie czekać, aż prawowici spadkobiercy wypędzą ją za próg, dziś jeszcze

im powie, że wyprowadzi się niezwłocznie po pogrzebie matki...

Ale dokąd pójdzie, gdzie powinna pójść?

I nagle przypomniała sobie o małej wiosce w Turyngii. W ostatnich dniach trwogi i

smutku całkiem o tym zapomniała. Teraz znowu pomyślała o rodzicach i rodzeństwie,

ogarnięta rozpaczliwą tęsknotą za tymi, których nie znała. Tak, pojedzie tam, pozostanie u

nich przynajmniej do czasu, aż znajdzie sobie jakąś pracę. A może rodzice wcale nie puszczą

jej od siebie, może tak dobrze przyjmą swą cudem odnalezioną córkę, że w ogóle nie będzie

chciała rozstać się z nimi? Nie zastanawiała się nad tym, że przyjdzie jej zamieszkać w

ubogiej, chłopskiej zagrodzie, gotowa była zostać tam na zawsze, gdyby tylko ci “najbliżsi”

okazali jej odrobinę miłości...

Przez chwilę wprawdzie ogarnął ją strach, że może stać się ciężarem dla nich, szybko

jednak odegnała tę myśl. Wszak musi znaleźć się dla niej jakieś miejsce na świecie, a gdzież

mogłaby szukać lepszego niż u własnych rodziców? Nie miała przecież zamiaru się

wylegiwać, chciała pracować w polu i w domu, potem zaś wystarać się o jakieś zajęcie w

okolicy. Mniejsza zresztą o to, byle tylko ją przyjęli i pokochali.

Przebrała się szybko, zwilżyła zimną wodą piekące powieki i natarła skronie wodą

kolońską. Wciąż czuła się niezmiernie znużona i wyczerpana. “Na miłość boską, nie wolno mi

się teraz rozchorować” - myślała, wychodząc z pokoju.

Kazała pootwierać wszystkie okna, aby do przesyconego zapachem środków

dezynfekcyjnych mieszkania wpuścić trochę świeżego powietrza. W jadalni poczyniła

niezbędne przygotowania do godnego przyjęcia rodziny zmarłej. Zarządziła, by w przypadku,

jeśli państwo zechcą pozostać trochę dłużej, o piątej podano herbatę. Wobec faktu, że

testament nie został podpisany, martwiła się ogromnie o legaty dla służby, których pan

Wolfram z pewnością nie zechce wypłacić. Poza tym na pewno państwo Wolframowie

wprowadzą się do domu Dory Lorbach i kto wie, czy znaczna część wiernych służących nie

24

background image

znajdzie się na bruku. Waleria niepokoiła się bardziej o los tych ludzi niż o własną przyszłość.

Z zadumy wyrwało ją oznajmienie o przybyciu spodziewanych gości. W chwilę później

pojawił się także mecenas Scholz, czemu Waleria była wielce rada, lękała się bowiem sceny,

jaka nastąpi, chociaż właściwie nie wiedziała dlaczego.

Powitanie z ciotką Klarą i Kurtem wypadło uprzejmie, z wujem natomiast chłodno.

Wyglądał on bardzo poważnie i surowo. Herma uściskała ją serdecznie, ale oczywiście nie

omieszkała przy sposobności wyrazić swego zdania:

- Walu, wyglądasz wręcz okropnie. Blada, mizerna, jakbyś się postarzała co najmniej o

dziesięć lat. Przeżyłaś wprawdzie ostatnio straszne chwile, ale odnoszę wrażenie, że

wyglądałabyś znacznie korzystniej, gdybyś się trochę przespała.

- To nie jest skutek zmęczenia, Hermo. Ja... ja po prostu straciłam matkę...

Mówiąc te słowa, Waleria z trudem powstrzymywała łzy. Herma patrzyła na nią z

niekłamanym współczuciem, wiedziała bowiem doskonale, że dopiero teraz dziewczyna

będzie musiała przełknąć dawkę gorzkiej prawdy. To właśnie od Hermy rodzice zażądali, aby z

właściwą sobie otwartością wyjaśniła Walerii, że nie jest córką pani Lorbach, ale ona

stanowczo odmówiła.

- Moi drodzy, nie zrobię tego. Lubię mówić prawdę, lecz innego rodzaju. W tym

wypadku uważam, że najlepiej będzie, jeśli mama w możliwie delikatny sposób wyjaśni Wali

całą sytuację.

Ale pani Klara również nie chciała podjąć się tej mało zaszczytnej misji.

- MyśLę, że uczyni to ojciec - powiedziała.

Herma wzruszyła ramionami.

- Ojciec? Ojciec zachowa się na pewno bezwzględnie. Ostatecznie jednak kat może

obchodzić się ze swoją ofiarą okrutnie, nie wkładając przy tym białych rękawiczek.

Wolframowie byli także zadowoleni z obecności adwokata, gdyż spodziewali się, że

zakomunikuje on treść testamentu pani Dory. Wymieniono kilka zdawkowych frazesów,

dotyczących pogrzebu, po czym wuj Ernest, siląc się na obojętność, spytał:

- Wspominał pan, mecenasie, o testamencie, pozostawionym przez naszą drogą

zmarłą. Czy moglibyśmy się dowiedzieć szczegółów tej sprawy? Spodziewam się, że

25

background image

wszystko, co nieboszczka otrzymała po swym mężu zostanie zwrócone jego siostrze, a mojej

małżonce? Zapewne ten warunek nie został zapomniany ani pominięty przez Dorę?

Adwokat z niechęcią obserwował wyraz chciwości na obliczu pana Wolframa. Herma

poruszyła się niespokojnie na krześle, czując nieodpartą chęć powiedzenie ojcu kilku słów

prawdy. Pragnęła zwrócić mu uwagę, że przed pogrzebem najzwyczajniej w świecie nie

wypada poruszać spraw spadkowych. Znów obrzuciła współczującym spojrzeniem Walerię,

która blada, milcząca, w czarnej sukience wyglądała jak uosobienie nieszczęścia. Tej to,

zbolałej dziewczynie, ojciec zamierzał zadać jeszcze jeden, ostateczny cios... Czy naprawdę

było to konieczne?

- Mogę panu odczytać testament - rzekł adwokat. - Mam odpis dokumentu,

sporządzonego zgodnie z ostatnią wolą pani Dory Lorbach.

Państwo Wolframowie skierowali obecnie całą uwagę na Scholza, chociaż dotąd pani

Klara rozglądała się po pokoju planując, jak go przemebluje, kiedy tu zamieszka. Dom ten

został zbudowany przez jej brata, a zatem musiał wrócić do niej, o czym zapewnił ją mąż

przed południem.

Kurtowi także śpieszno było do poznania treści testamentu.

- To sprawa ogromnej wagi dla nas - mówił tymczasem Ernest Wolfram. - Prosiłbym

jednakże o chwilę zwłoki, ponieważ muszę przedtem pomówić z Walerią. Pańska obecność,

mecenasie, nie przeszkadza nam, zechce więc pan pozostać.

Waleria podniosła głowę i jej oczy spotkały się ze wzrokiem adwokata, który

uśmiechem starał się dodać dziewczynie otuchy. Ernest Wolfram zwrócił się tymczasem do

niej tonem pełnym wzniosłego patetyzmu i namaszczenia:

- Droga Walu, jestem zmuszony wyjawić coś, co być może sprawi ci przykrość, ale,

niestety, musisz dowiedzieć się prawdy. Gdyby to zależało ode mnie, wiedziałabyś już dawno,

jak się sprawy mają, jednakże nasza ukochana zmarła nie pozwoliła na to, powodowana

nadmierną miłością i przywiązaniem do ciebie. Dlatego też wzrastałaś w mniemaniu, że jesteś

córką Dory. To jednak kłamstwo. Z przykrością oznajmiam, że byłaś tylko jej przybranym

dzieckiem.

Herma, spodziewając się jakiegoś gwałtownego wybuchu, znowu spojrzała na Walerię

26

background image

z trwogą i współczuciem. Waleria zbladła tylko, ale zachowała spokój i wysoko uniosła głowę.

Jakże była w tej chwili wdzięczna matce za to, że w porę wyznała jej wszystko i że w tej chwili

słowa Ernesta Wolframa nie mogły już jej ani dotknąć głęboko, ani tym bardziej zranić.

Spojrzała nań z wielką powagą i odparła:

- Wiedziałam o tym, wuju, jeśli oczywiście pozwolisz się jeszcze tak nazywać. Mama

powiedziała mi wszystko na początku choroby, gdyż zapewne już wówczas przeczuwała swój

rychły koniec.

Ernest Wolfram był rozczarowany, gdyż liczył na to, że jego słowa wywrą piorunujące

wrażenie. Nienawidził Walerii, traktował ją z zawiścią i dlatego cieszył się, iż nareszcie będzie

mógł sprawić jej bolesną przykrość. Jakaż szkoda, że został pozbawiony tej upragnionej

satysfakcji.

- Ach, więc wiedziałaś o tym? - spytał niemile dotknięty.

- Tak - wtrącił ironicznie adwokat. - Mógł pan sobie z powodzeniem zaoszczędzić tego

wyznania, wyrażonego w tak... tak subtelny sposób.

Ernest Wolfram nie był człowiekiem głupim. Pojąwszy w lot, że mecenas całym sercem

jest po stronie Walerii, postanowił mieć się na baczności. Wyprostował się na swoim krześle i

rzekł:

- Nie wiedziałem, lecz oczywiście sprawę tę uważam za wyjaśnioną. Jeśli pan taki

łaskaw, to proszę nam teraz odczytać testament mej szwagierki.

Herma tymczasem usiadła obok Walerii, objęła ją i przytuliła do siebie.

- Moja biedna Walu! - szepnęła cichutko.

Waleria z wdzięcznością uścisnęła jej rękę, starając się uśmiechnąć. Adwokat wyjął z

portfela testament, żałując po raz kolejny, że pani Lorbach nie zdołała go podpisać. Nie

zdradził jednak, iż dokument w świetle prawa nie posiada wartości, chciał bowiem zirytować

treścią tego urzędowego pisma Wolframa, chociaż prawowitymi spadkobiercami byli jego żona

i dzieci.

Spokojnie i powoli odczytywał ostatnią wolę zmarłej. Wszystko było tu jak najdokładniej

wyszczególnione. Majątek po mężu przechodził na jego krewnych, majątek pani Dory

przypadał w udziale Walerii. Wyszczególniono też legaty dla służby. Biżuterię miały otrzymać

27

background image

w równych częściach pani Klara i Herma, z wyłączeniem tych kosztowności, które już

otrzymała Waleria.

Ernest Wolfram spoglądał z niechęcią na dziewczynę. Przez tę przybłędę on i jego

rodzina musieli wyrzec się niezłej sumki! Herma natomiast uścisnęła dłoń Walerii, szepcząc z

najgłębszym przekonaniem:

- Cieszę się bardzo, że ciocia Dora do końca myślała o tobie i zabezpieczyła ci

przyszłość.

- Skończyłem - oświadczył adwokat. - Spodziewam się, że nie macie państwo żadnych

zastrzeżeń. Wszystkie notatki, własnoręcznie spisane przez panią Lorbach, znajdują się w

moim archiwum. Możecie się państwo przekonać, iż tak w istocie rzeczy brzmiała jej ostatnia

wola, aczkolwiek wskutek ciężkiej choroby i przedwczesnej śmierci, nie mogła, nie zdołała i

nie zdążyła podpisać swego testamentu.

Przy ostatnich słowach mecenasa Ernest Wolfram poderwał się nagle, podczas gdy

resztę rodziny ogarnęło zdumienie.

- Nie podpisała! - głos Wolframa drżał z podniecenia. - Ależ w takim razie ten dokument

jest nieważny!

- Niestety, ma pan rację - przytaknął mecenas. - Sądzę jednak, że ostatnia wola pani

Dory Lorbach powinna być rzeczą świętą dla jej rodziny.

- Bynajmniej, bynajmniej, panie mecenasie. Ani myślę krzywdzić własnej żony i dzieci,

pozbawiając ich majątku, do którego mają niezaprzeczalne prawo. Szczęśliwym trafem

wmieszała się w to wszystko siła wyższa i nie pozwoliła Dorze podpisać dokumentu, dzięki

któremu jej majątek otrzymałaby całkiem obca osoba. Moja szwagierka uczyniła doprawdy aż

nadto dla Walerii, ale na tym koniec. Testament jest nieważny!

Twarz Hermy pokryła się ciemnym rumieńcem.

- Nie mówisz chyba serio, drogi ojcze! Wiesz tak samo dobrze, jak my wszyscy, że

ciocia Dora uważała zawsze Walerię za własną córkę. Musisz uznać ostatnią wolę zmarłej!

- Nie wtrącaj się! - warknął Ernest Wolfram. - Chodzi tu o ważne sprawy, na których się

nie znasz. Milcz, Hermo!

- Ależ, ojcze!

28

background image

Waleria podniosła się nagle i ujmując rękę Hermy, rzekła:

- Uspokój się, Hermo. Dziękuję ci za twoją wspaniałomyślność, ale powiedziałam już

panu mecenasowi, że nawet gdyby mama podpisała ten testament, to ja i tak zrzekłabym się

spadku.

Adwokat zaśmiał się ponuro.

- Istotnie, panna Wala wciąż odwlekała moment podpisania tego papieru i uczyniła

wszystko, abym nie doczekał się chwili, kiedy chora odzyska przytomność. Gdy tylko

dowiedziała się, że nie jest córką Dory Lorbach, oświadczyła, iż w żadnym razie nie zgodzi się

po niej dziedziczyć.

Herma była pełna podziwu dla Walerii, państwo Wolframowie osłupieli ze zdziwienia.

- Psiakość! - syknął Kurt, patrząc z uznaniem na Walę.

Jego matka poczuła, że ogarnia ją wstyd, Ernest Wolfram zaś wykrzyknął ochryple:

- Czemuś tego od razu nie powiedziała? Mogłaś sobie zaoszczędzić przykrości...

- ...pan zaś mógłby wtedy zdobyć się przynajmniej na pozory szlachetności - dokończył

adwokat.

Waleria, drżąc jak w ataku febry, na powrót usiadła. Nastąpiła długa chwila ciszy, którą

przerwało dopiero pełne triumfu stwierdzenie Ernesta Wolframa:

- A więc jesteśmy jedynymi spadkobiercami!

- Tak - potwierdził prawnik. - Nie dotyczy to jednak biżuterii, którą zmarła przeznaczyła

dla panny Walerii.

- A niby dlaczego? To rzeczy niezwykle wartościowe i nie widzę powodów, dla których

miałbym pozbawiać swoją rodzinę tych klejnotów!

- Nie może pan tego zmienić, panie Wolfram. Dora Lorbach jeszcze za życia ofiarowała

pannie Walerii swoje kosztowności. Oddam teraz panu wszystkie klucze, a pan będzie

uprzejmy wydać pannie Wali jej własność, ukrytą w schowanku.

- Ani mi się śni! Każdy mógłby przyjść i powiedzieć, że dostał klejnoty w prezencie!

- Ależ, ojcze! - zawołała znowu Herma, a tym razem nawet pani Klara i Kurt nie byli w

stanie przyznać racji głowie rodziny.

- Milcz! To nie twój interes! Ja mam tu coś do powiedzenia!

29

background image

- Mnie się zdaje, że mówić powinna przede wszystkim mama, gdyż ona jest

spadkobierczynią - rzekła odważnie Herma. - Mamusiu, nie pozbawisz przecież Wali

wszystkiego, prawda?

Pani Klara spojrzała błagalnie na męża.

- Musimy wszak uczynić coś dla Walerii, Erneście.

- Tak, tak. Damy jej parę tysięcy marek, żeby nie została bez grosza przy duszy.

Zapewne zechce udać się obecnie do swoich rodziców, którzy tak długo nie musieli troszczyć

się o nią, że zdołali chyba coś uciułać!

Waleria chciała już, chroniąc własną dumę i godność, zrzec się wszystkiego, lecz

adwokat Scholz pospieszył jej z pomocą.

- Moi państwo, nie ma powodu do kłótni, gdyż akurat ta rzecz jest bezsporna. Znam

doskonale pannę Walerię i wiem, że na pewno nie przyjęłaby jałmużny. Kosztowności

natomiast prawnie jej się należą, czego dowiodę natychmiast. Proszę, niech pan przejrzy

wykaz biżuterii, należącej do pani Lorbach. Zaznaczyła wszędzie, co podarowała swej

przybranej córce, i wykreśliła te przedmioty ze spisu. O ile mi wiadomo, ofiarowane klejnoty

zostały już nawet przełożone do szkatułki panny Walerii.

Jeszcze dobrą chwilę Ernest Wolfram złościł się, zanim godząc się z losem uznał, że

biżuteria jest własnością Wali.

Dziewczyna zwróciła się teraz do ciotki:

- Mam do ciebie wielką prośbę, ciociu Klaro. Jak słyszałaś, wuj Ernest powiedział, że

gotów byłby wypłacić mi kilka tysięcy marek...

- To chyba zostało załatwione, skoro otrzymałaś biżuterię - przerwał jej gwałtownie

Wolfram.

Waleria drgnęła, nie pozwoliła się jednak zbić z tropu i ciągnęła dalej, zwracając się

wyłącznie do pani Klary:

- Nie chodzi o mnie, bo ja nie wezmę od was niczego. Dobrodziejstwa mamy nie były

dla mnie upokorzeniem, gdyż ona mnie kochała... Mniejsza o to. Chciałam po prostu prosić,

abyście wypłacili służącym ich legaty. Sprawiłoby mi to ulgę, gdyż właściwie testament nie

został podpisany z mojej winy, a nie chciałabym w żadnym razie skrzywdzić wiernej, starej

30

background image

służby. Zwracam się z tym do ciebie, ciociu, jako do jedynej, legalnej spadkobierczyni.

Pani Klara nie spojrzała nawet na męża, obawiając się słusznie, że każe jej odrzucić tę

prośbę. Czuła się ogromnie zażenowana i zawstydzona szlachetnością oraz prawością

Walerii.

- Przyrzekam ci to, Walu. Ty sama, naturalnie, także pozostaniesz w naszym domu tak

długo, jak zechcesz.

- Dziękuję, ciociu, nie mogę jednak przystać na tę propozycję. Postaram się z bożą

pomocą jak najszybciej stanąć na własnych nogach i zacząć zarabiać. Nie chcę być nikomu

ciężarem.

Kurt w milczeniu spoglądał na Walę, która zaimponowała mu ogromnie. Wstydził się za

całe swoje dotychczasowe postępowanie wobec niej. Zmieszany wstał od stołu, jakby chcąc

zaznaczyć, że nie ma nic wspólnego z pozbawieniem tej dziewczyny wszelkich praw.

Pomyślał również, że ojciec mógłby zdobyć się na odrobinę szlachetności w stosunku do

dziewczyny, której w gruncie rzeczy zawdzięczali więcej niż ona im.

Tymczasem zegar wybił piątą. Lokaj wsunął do pokoju wózek na kółkach z zastawą do

herbaty. Waleria zwróciła się do ciotki:

- Kazałam podać wam herbatę. Jeśli ci to nie odpowiada, ciociu, zechciej wydać

służącemu inne polecenia.

- Ależ Walu, to nadzwyczaj uprzejme, że pomyślałaś i o tym. Bardzo chętnie orzeźwimy

się herbatą. Siądź, proszę, razem z nami.

- W żadnym razie nie chciałabym przeszkadzać, toteż pozwól, ciociu, że się oddalę...

Sądzę, że będzie mi wolno pozostać tutaj do pogrzebu? Potem wyprowadzę się natychmiast.

- Nie ma przecież pośpiechu, ani trochę nam nie zawadzasz. Zostań dłużej, gdyż

zajdzie może potrzeba omówienia dodatkowych szczegółów.

Sam widok Walerii wzbudzał litość.

- Wolałabym jednak odejść. Wszystkie klucze przekazałm panu mecenasowi, a

gdybyście potrzebowali jeszcze jakichś informacji, to proszę mnie pytać, tylko... Tylko nie

teraz... czuję się bardzo źle... Przepraszam.

Mówiąc te słowa, dziewczyna ukłoniła się i prędko wyszła z pokoju, ale nikt z

31

background image

pozostałych tam nie sprawiał wrażenia osoby uszczęśliwionej. Ernest Wolfram był zły na

Walerię, adwokat wściekły z całkiem odmiennych powodów, pani Klara i jej dzieci odczuwały

niewymowny wstyd.

Wreszcie Herma zerwała się z krzesła. Ciemne oczy gorzały oburzeniem. Przełykając z

trudem dławiące ją łzy, odezwała się porywczo:

- Brawo! Muszę przyznać, że kat okazał się prawdziwym mistrzem w wykonywaniu

swego rzemiosła, a tej dramatycznej sceny nie starano się bynajmniej upiększyć nawet

odrobiną serdeczności!

Mecenas spojrzał na nią z zainteresowaniem. Dotąd przeczuwał jedynie, teraz zaś

pojął w całej pełni, że panna Wolfram nie zgadza się ani trochę z rozumowaniem i

postępowaniem swego ojca. Twarz Ernesta spurpurowiała z wściekłości:

- Zabraniam ci mówić w taki sposób - warknął gniewnie.

Wargi Hermy zadrżały. Podeszła do okna. Pani Klara usiłowała zażegnać wiszącą w

powietrzu awanturę.

- Usiądź, córeczko, jesteś zdenerwowana. Napij się herbaty, ochłoń trochę. Wszak my

wszyscy współczujemy Walerii.

Herma odwróciła się.

- O nie, ja wcale, nawet wprost przeciwnie. Zazdroszczę jej odwagi i hartu ducha. I

mnie, i wam dowiodła niezbicie, że nigdy nie zależało jej na spadku, a tym bardziej na jego

wyłudzeniu. Jest nadzwyczaj wartościowym człowiekiem.

Mecenas Scholz zbliżył się do Hermy.

- Ma pani zupełną słuszność. Panna Waleria nigdy nie dopuściłaby się czynu

nieszlachetnego. Mnie również zaimponowała swoim zachowaniem.

Potem podszedł do stołu, położył przed Ernestem Wolframem odpis testamentu oraz

klucze i rzekł chłodno:

- Muszę teraz państwa pożegnać, gdyż czeka mnie moc pilnych spraw w kancelarii.

Jeżeli potrzebowałby pan dalszych wyjaśnień, proszę zadzwonić do mnie lub też osobiście

pofatygować się do mego biura. Wstąpię jeszcze tylko na chwilę do panny Walerii, aby złożyć

jej wyrazy uszanowania. A zatem do zobaczenia, moi państwo.

32

background image

Skłonił się i wyszedł. Herma patrzyła w ślad za nim płonącymi oczyma.

- Przez całe życie będziemy się czuć zawstydzeni wobec tego człowieka - rzekła cicho.

Ojciec uderzył ręką w stół tak mocno, aż zabrzęczały filiżanki.

- Zapominasz, że cokolwiek uczyniłem, zrobiłem to dla waszego dobra!

Herma spojrzała nań z milczącą powagą. Zapanowała kłopotliwa cisza. Wszyscy czuli

się zmieszani, jedynie Kurt nie mógł oprzeć się urokowi małych ciasteczek i ponętnie

wyglądającym kanapkom. Podczas konsumowania tych pyszności uspokoił się nieco,

aczkolwiek musiał przyznać w duchu, że właściwie wszyscy, poza Walerią, adwokatem i

Hermą w głównej mierze najedli się wstydu.

Herma opróżniła duszkiem swoją filiżankę herbaty, po czym spiesznie wstała.

Usłyszała przedtem turkot powozu, z czego wywnioskowała, że poczciwy pan Scholz już

odjechał, a zatem Waleria jest sama.

- Zajrzę do Walerii, wyglądała tak mizernie - zwróciła się do pani Klary.

Matka skinęła przyzwalająco głową, Ernest Wolfram natomiast nie krył swego

rozdrażnienia. Udawał teraz troskliwego ojca rodziny, którego nikt nie chce ani nie potrafi

docenić.

***

Wala skryła się szybko u siebie, pragnąc nade wszystko wypłakać się w samotności.

Delikatne pukanie do drzwi wyrwało ją z tego stanu beznadziejnej rozpaczy. Wchodzący

adwokat obrzucił ją pełnym zatroskania, życzliwym spojrzeniem.

- Wiedziałem, panno Walerio, że zastanę panią we łzach - powiedział, ściskając

serdecznie jej drżącą rękę.

Dziewczyna westchnęła cicho. Ze wszystkich sił starała się zapanować nad sobą.

- To po prostu nerwy, panie mecenasie. Dziś było tyle spraw, które wytrąciły mnie z

równowagi...

- No cóż, miała pani po temu wszelkie powody. Ale jeśli nadal będzie pani tak mężną

dziewczyną jak dotychczas, to Bóg z pewnością pani dopomoże. Przyszedłem tu nie tylko

33

background image

dlatego, aby się pożegnać. Chciałem powiedzieć, że mój dom stoi przed panią otworem. Żona

ucieszy się bardzo, jeśli zgodzi się pani u nas zamieszkać, bowiem córki mamy już zamężne,

a synów żonatych. Krótko mówiąc, wszystkie pisklęta wyfrunęły z gniazda. Proszę skorzystać

z naszej gościny przynajmniej do czasu, aż zdecyduje pani o swej przyszłości.

- Z całego serca dziękuję, panie mecenasie, ale nie mogę skorzystać z tego miłego

zaproszenia. Wiem już zresztą, co zrobię. Przede wszystkiim odszukam rodziców.

Dowiedziawszy się, że nie jestem rodzoną córką mamy, poczułam, iż muszę odnaleźć swój

dom rodzinny, znaleźć sobie jakieś miejsce na ziemi.

Adwokat popadł w niewesołą zadumę. Obawiał się, że tę dzielną dziewczynę spotka

nowy zawód, że bardzo prędko dozna ona głębokiego rozczarowania. Sądząc z tego, co

mówiła Dora Lorbach, rodzice Walerii nie należeli do ludzi specjalnie godnych szacunku.

Gdyby byli inni, nie oddaliby swego dziecka w zamian za pieniądze. Pani Lorbach zataiła wiele

szczegółów przed Walerią, nie czyniła z nich jednak tajemnicy wobec swego radcy prawnego.

Lękał się o Walerię, ale czuł zarazem, że nic nie zdoła jej odwieść od powziętego

zamiaru.

- Niech więc pani przynajmniej posłucha rady starego człowieka. Proszę zachować

ostrożność, panno Walerio. Niech pani nikomu nie mówi o dziesięciu tysiącach oszczędności

ani o posiadanej biżuterii, wartej przeszło trzy razy tyle. To całe zabezpieczenie do czasu, aż

znajdzie pani jakieś odpowiednie dla siebie zajęcie. I proszę nie zapominać, że ja zawsze

chętnie pospieszę pani z pomocą, jeśli zajdzie taka potrzeba.

- Nigdy nie zapomnę pańskiej dobroci, panie mecenasie. Jeśli pan pozwoli, to będę co

jakiś czas przysyłała panu wiadomości o sobie.

- Ja wręcz o to proszę, panno Walerio. Spotkamy się jeszcze na pogrzebie matki pani.

Biedna Dora Lorbach, gdyby wiedziała, jak jej rodzina potraktowała panią, z pewnością nie

zaznałaby spokoju w grobie. Chwała Bogu, że przynajmniej klejnoty pozostały przy pani.

Panna Herma walczyła o panią jak lwica, czym, muszę przyznać, byłem mile zaskoczony...

Cóż, do widzenia, panno Walerio. Gdyby pani potrzebowała mojej pomocy, wystarczy jeden

telefon...

Pożegnał się z dziewczyną i zostawił ją samą.

34

background image

Wkrótce potem rozległo się powtórne pukanie do drzwi. W progu stanęła przygnębiona

Herma.

- Walu, czy mogę wejść?

- Oczywiście, Hermo. Proszę.

- Chciałam ci tylko powiedzieć, jak mi wstyd za rodziców, za nas wszystkich zresztą.

Uwierz, że nic nie szło po mojej myśli. Gdyby to zależało ode mnie, ostatnia wola cioci Dory

zostałaby spełniona co do joty. Ale z moim ojcem nie ma co gadać, mama zaś jest zbyt słaba,

by mu się przeciwstawić. Kurt natomiast to istne cielę, godzące się ze wszystkim i na

wszystko, choć w gruncie rzeczy niezły z niego chłopak. No więc, Walu, przyszłam cię

zwyczajnie przeprosić. Jeśli nie uznasz tego za wygórowane życzenie, to chciałabym, abyśmy

zostały przyjaciółkami. Jeszcze nikt nie zaimponował mi tak jak ty i doprawdy nie znam

nikogo, kogo szanowałabym bardziej od ciebie. Kiedyś myślałam, że udajesz niewiniątko,

teraz uświadomiłam sobie, iż krzywdziłam cię bardzo takim posądzeniem. Czy zechcesz

zostać moją przyjaciółką? Po raz pierwszy w życiu zwracam się do kogoś z taką propozycją, a

wiadomo ci przecież, że zawsze postępuję uczciwie i prostolinijnie.

Wyciągnęła rękę do Wali, patrząc na nią z ogromną prośbą. Po chwili obie dziewczyny

przytuliły się do siebie w serdecznym uścisku.

- Hermo, ja także nie doceniałam cię dotąd. Dopiero teraz poznałam cię naprawdę. I

cieszę się z zaofiarowanej przyjaźni, bo obecnie brak mi bardzo jakiejś bratniej duszy.

- A czy pozostaniesz z nami? Mama także byłaby temu rada, a ojciec... Nie obawiaj się

mego ojca, potrafię cię przed nim obronić!

- Jesteś dobra, Hermo, lecz nie chciałabym stać się powodem żadnych rodzinnych

waśni i nieporozumień. Poza tym duma nie pozwala mi na korzystanie z cudzej łaski, pragnę

usamodzielnić się jak najszybciej. Jedynie mama miała prawo do mojej wdzięczności, gdyż ją

darzyłam bezgranicznym przywiązaniem.

Usiadły na kanapie i gawędziły ze sobą. Okazało się nagle, że mają sobie bardzo wiele

do powiedzenia.

Herma pytała Walę o plany na przyszłość. Waleria odparła zgodnie z prawdą, iż

pragnie pojechać do Turyngii, aby odnaleźć swoich najbliższych, których chciałaby poznać.

35

background image

- Mam nadzieję, że pokochają mnie choć trochę. Może i oni myślą z utęsknieniem o

spotkaniu ze mną, a nie odzywali się dotąd, ponieważ mama im tego raz na zawsze zabroniła.

Hermie, podobnie jak staremu prawnikowi, przyszło na myśl, że Waleria dozna

kolejnego rozczarowania.

Gdyby ci ludzie byli kochającymi rodzicami, za żadne skarby nie oddaliby swego

dziecka w obce ręce. Zawsze prawdomówna, tym razem wszakże ugryzła się w język i spytała

tylko:

- A gdybyś nie potrafiła żyć z nimi w zgodzie oraz harmonii? To przecież całkiem

możliwe po tak długiej rozłące... Co poczniesz wtedy?

- Znajdę sobie jakieś zajęcie. Znam doskonale języki obce, wiele podróżowałam.

Spodziewam się, że będę miała z tego pożytek.

- Musisz jednak mieć trochę pieniędzy na początek. Rozumiem, że nie przyjmiesz nic

od mego ojca, ale chyba ja, jako przyjaciółka, mogę ci zaoferować swoje drobne

oszczędności? Mnie nie odmówisz, prawda?

- Przykro mi, Hermo, lecz tobie także odmówię. Naprawdę nie chcę wobec nikogo

zaciągać długów wdzięczności. Lecz nie martw się, dysponuję pewną sumą, ulokowaną w

banku. To mi na razie wystarczy, a potem znajdę jakieś źródło zarobku, gdyż nie chciałabym

sprzedawać biżuterii, ofiarowanej mi przez mamę.

- Walu, niezmiernie mi przykro, że nie mogę ci w żaden sposób pomóc.

- Nie powinno ci być przykro. Pozwól mi na samodzielność. Uczucie niezależności jest

dla mnie czymś niesłychanie ważnym, ono podtrzymuje mnie na duchu.

- Pojmuję to doskonale, ale przyrzeknij, że w razie czego, zwrócisz się do mnie.

- Przyrzekam. Och, kochana Hermo! Mecenas Scholz również zaoferował mi pomoc i

gościnę we własnym domu. Widzisz więc, że nie jestem aż taka samotna i opuszczona, jakby

się wydawało.

- Widzę, że jesteś wspaniałą dziewczyną, którą wszyscy muszą polubić. Wyjątek

stanowi mój ojciec, bo zapewniam cię, że mama zachowałaby się całkiem inaczej. Ona ma

bardzo słabą wolę i zawsze ulega ojcu.

- Przecież twój ojciec miał na względzie dobro rodziny - obiektywnie zauważyła

36

background image

Waleria.

- Tak mówisz, gdyż chcesz mnie pocieszyć - odparła Herma z goryczą. - On jest chciwy

i zależało mu na tym spadku. Zapewniam cię, że nadal będzie skąpić mamie każdego grosza,

nie mówiąc już o nas. Och, Walu, nie powinno się aż tak dobrze znać własnych rodziców!

Waleria spojrzała ze współczuciem na przyjaciółkę i nagle poczuła przypływ dziwnego

lęku.

Nie powinno się aż tak dobrze znać własnych rodziców? Czy to mogło dotyczyć

również jej rodziców? Może, kiedy ich pozna, roczaruje się także? Odegnała tę myśl, starając

się wmówić sobie, że jej rodzice i rodzeństwo okażą się prawymi, godnymi poważania ludźmi.

W przeciwnym razie zostałaby pozbawiona na całe życie oparcia moralnego...

Herma podniosła się z kanapy.

- Pójdę, bo rodzice gotowi się rozgniewać. Zobaczymy się na pogrzebie. Wtedy się

pożegnamy. Nie zapominaj tylko, że ja naprawdę dobrze ci życzę. Do widzenia, Walu!

Ucałowały się serdecznie. Herma powróciła do jadalni, gdzie nie zastała już jednak

swych najbliższych, gdyż ci w sąsiednim pokoju oglądali meble, dywany i obrazy z dumą

prawowitych właścicieli. Pan Wolfram zdążył już złajać żonę za to, że na prośbę Walerii

zgodziła się wypłacić legaty służbie. Tym razem jednak pani Klara wykazała zadziwiającą

stanowczość.

- Dotrzymam tej obietnicy. Będzie to zapewne jedyne moje samodzielne posunięcie, bo

o ile cię znam, nie dopuścisz mnie do zarządzania spadkiem.

Herma nie posiadałaby się z radości, gdyby usłyszała słowa matki. Dowiedziała się

jednak o tym dopiero później, od Kurta. Oczy jej zabłysły i rzekła:

- Musimy się postarać, aby mama miała więcej swobody, gdyż ojciec ją tyranizuje.

Spodziewam się, że od dziś przestaniesz go naśladować!

- O, możesz być tego pewna, Hermo! Otrzymałem dzisiaj nauczkę, której nie zapomnę

do końca życia...

- Cieszę się, mój drogi - zawołała Herma, rzucając się bratu na szyję.

- Wiesz, Hermo, Wala zaimponowała mi nadzwyczajnie, słyszałaś, jak przystopowała

naszego tatę? Zdaje się, że dotąd nie ochłonął z wrażenia.

37

background image

Rozmowa ta odbyła się wieczorem w domu państwa Wolframów. Herma

przysłuchiwała się potem, jak ojciec ocenia wartość każdego sprzętu, jak postanawia zmienić

urządzenie mieszkania Dory Lorbach. Zmarszczyła posępnie czoło, wreszcie zauważyła:

- Słuchając tego, co mówisz, ojcze, odnoszę wrażenie, że to ty odziedziczyłeś to

wszystko, a nie mamusia...

- Zachowujesz się niemożliwie - wykrzyknął pan Ernest. - Ale już ja potrafię przytrzeć ci

nosa, poczekaj tylko...

- Zdaje się, że twoje pogróżki chybiają celu, ojcze. Dwadzieścia jeden wiosen mam za

sobą, jestem pełnoletnia. Nie możesz zabronić mi mówienia prawdy!

- Ale mogę zaprzestać dawania ci pieniędzy. Uspokoisz się wówczas na pewno!

- Wykluczone, ojcze. Po pierwsze, pieniądze otrzymuję od mamy, po drugie zaś

poradziłabym sobie i bez nich. Poszłabym w ślady Walerii i zaczęłabym sama zarabiać na

siebie.

- Ładnie wychowałaś swoje dzieci! - wycedził pan Wolfram, pieniąc się ze złości.

Jednakowoż tego dnia szczęście mu nie dopisywało. Żona, zamiast przyznać

małżonkowi rację jak zwykle, spojrzała nań z pewną dozą krytycyzmu. Doznał przykrego

uczucia, że coś się jej w nim nie podoba. Kiedy zaś później wrócił do tematu zmian w

urządzeniu mieszkania, zaprotestowała kilka razy i wreszcie udało się jej postawić na swoim.

***

Po pogrzebie pani Dory Lorbach Waleria wróciła do domu spakować swoje rzeczy.

Ponieważ matka zawsze dokładała starań, by Wali nie zbywało na niczym, uzbierało się tego

co niemiara. Sukni, bielizny, torebek, wachlarzy i futer, a także rozmaitych drobiazgów nie dało

się pomieścić w kufrach dziewczyny, wobec czego ciotka Klara postanowiła, że Wala ma

zabrać również kufry zmarłej. Waleria prosiła ją o przybycie w celu sprawdzenia, czy istotnie

pakuje jedynie to, co bezsprzecznie do niej należy, ale pani Wolfram oświadczyła dobitnie:

- Wiem, że nie wzięłabyś nawet szpilki, która nie jest twoja.

Tak więc Wali przy wyprowadzce pomagała tylko Herma. Powiedziała, że wyraziła

38

background image

życzenie zamieszkania w jej dawnym pokoiku, na co matka zgodziła się od razu.

- Walu, mam wrażenie, że w naszej rodzinie coś uległo zmianie. Ojciec został

zdetronizowany, mama zaś przestaje być pokorna. Nie ukrywam, że wystąpiłam trochę w roli

buntownika, przy czym mogłam, o dziwo, liczyć na wsparcie Kurta. Zmienił się, ciebie

podziwia bezgranicznie, więc możliwe, że stanie się kiedyś całkiem porządnym człowiekiem.

Waleria uśmiechnęła się.

- Rada jestem, że zaczynacie dochodzić do porozumienia. Przecież najbliżsi krewni

powinni kochać się i żyć w zgodzie. Ja życzyłabym sobie tylko tego, by moja rodzina okazała

mi trochę serca...

- Tak, Walu, ale nie oczekuj od nich zbyt wiele, gdyż mogłabyś rozczarować się za

bardzo. Musisz brać pod uwagę, że wychowałaś się w zupełnie innych warunkach niż twoje

rodzeństwo. Różnią cię od tych ludzi przyzwyczajenia, poglądy, wykształcenie...

- To tylko zewnętrzne różnice, Hermo. Najważniejsze, żeby mnie kochali. Ponieważ

sama tęsknię za nimi, bez trudu wyobrażam sobie, że i oni całymi latami tęsknili za mną.

Herma nie chciała trwożyć przyjaciółki, zatem napomknęła jedynie, iż warto być

przygotowanym na wszystko, zło bowiem nigdy nie jest czymś mniej prawdopodobnym niż

dobro. Wyznała jej również, że na Kursach Języków Obcych poznała młodego adwokata, do

którego zapałała żywszym uczuciem.

- On jest nadzwyczajny, Walu! To prawdziwy mężczyzna. Jesteśmy do siebie pod

wieloma względami podobni i rozumiemy się doskonale. Mam wrażenie, że i ja mu się

podobam, choć dotąd nie wspomniał o tym ani słowa...

- Życzę ci szczęścia, Hermo, a według mnie największym szczęściem kobiety jest

uczucie takiego mężczyzny, któremu z całą ufnością można powierzyć swój los.

W głosie Walerii było coś, co zastanowiło Hermę. Obejmując przyjaciółkę, spytała:

- Powiedziałaś to tak dziwnie... Walu, czyż i ty jesteś zakochana?

- Tak, Hermo - na bladych policzkach Walerii pojawił się rumieniec.

- Czy i tobie można życzyć szczęścia?

- Nie - odparła Wala ze smutkiem. - Nie ma powodu. Widziałam zaledwie kilka razy

człowieka, któremu oddałam swoje serce. Spędziłam z nim parę błogich chwil, po czym znikł z

39

background image

mego życia. Przypuszczam, że dawno zapomniał o mnie. Ale ja nie zdołam wymazać go z

pamięci i wiem dobrze, iż nie poślubię nigdy innego mężczyzny.

- Och, Walu, czasem zdarzają się cuda! Nie chciałabym dla ciebie losu starej panny!

Albo spotkacie się jeszcze i on będzie musiał cię pokochać, albo też oddasz serce i rękę

komuś równie godnemu tego zaszczytu, co tamten.

- Wątpię - rzekła Waleria, uśmiechając się smutno. - Mimo to, Hermo, nie lituj się nade

mną. Pewnym rodzajem wielkiego szczęścia jest już sama możność pokochania kogoś ze

wszystkich sił.

- Jeszcze niedawno powiedziałabym, że to głupi sentymentalizm. Teraz jednak znam

Jana Burgharta, więc pojmuję, co odczuwasz. Nie tracę zresztą nadziei, że wszystko ułoży się

pomyślnie. A teraz, Walu, przejdźmy do konkretów, czyli do pakowania twoich kapeluszy.

Wszystkie rzeczy Walerii zostały starannie spakowane i wyekspediowane na dworzec.

Poprzedniego dnia Wala załatwiła już inne sprawy. Napisała krótki list do swoich rodziców z

zawiadomieniem o śmierci przybranej matki i o tym, że wkrótce ich odwiedzi. Podjęła też

pewną kwotę z banku i, idąc za radą Scholza, złożyła swoje kosztowności do przechowania w

sejfie. Stary prawnik przestrzegł ją raz jeszcze, by na razie nikomu nie zwierzała się z ilości

posiadanych pieniędzy i biżuterii. Przyrzekła mu solennie, że posłucha tej rady.

Herma pojechała z nią na dworzec, gdzie pożegnały się bardzo serdecznie. Chwilę

przed odjazdem pociągu pojawił się Kurt, który w imieniu rodziców wręczył Walerii kwiaty, a od

siebie paczkę słodyczy.

Dziewczyna była wzruszona do łez.

- Dobrze zrobiłeś, Kurcie - pochwaliła brata Herma. - Cieszy mnie twój rycerski gest,

gdyż prawdę mówiąc, nie spodziewałam się tego po tobie.

Pociąg ruszył. Waleria wilgotnymi oczyma wpatrywała się w Hermę i Kurta, którzy

machali rękoma na pożegnanie.

- Zobaczymy się na pewno, Walu! - zawołała jeszcze Herma.

W czasie powrotu do domu rzekła nagle do brata:

- Nie mogę się cieszyć z tego spadku, mając świadomość, jak bardzo pokrzywdzona

została Waleria.

40

background image

- Postępowanie ojca było jednak zgodne z prawem.

- W imię prawa popełniono już niejedną niesprawiedliwość, mój drogi.

- Nie mów tylko tego swemu adwokatowi, Hermo.

- A właśnie, że mu powiem. I w dodatku jestem pewna, iż przyzna mi rację.

- W takim razie jest on kimś zgoła fantastycznie wyjątkowym.

- Chwała Bogu, jest!

Nazajutrz Herma, spotkawszy się z Janem Borghartem na kursie, istotnie opowiedziała

mu historię spadku po ciotce Dorze. Wysłuchał jej uważnie, następnie zaś rzekł:

- Pani ma słuszność, panno Hermo. Dopuszczono się straszliwej niesprawiedliwości w

całym majestacie prawa. Niestety, niczego już nie można zmienić.

- Zmiana byłaby możliwa, gdyby mój ojciec nie trzymał się tak kurczowo bezdusznych

przepisów.

- Jednak panna Lorbach, zgodnie z pani słowami, i tak zrzekłaby się dziedzictwa.

- Uczyniłaby to na pewno, ale mnie jest przykro, że to myśmy ją skrzywdzili.

- Cieszę się bardzo, że tak właśnie zapatruje się pani na tę sprawę - powiedział Jan,

tuląc dłoń dziewczyny w gorącym uścisku. Zarumieniona Herma rzekła prędko:

- Pora wziąć się do pracy.

Oboje pochylili głowy nad jakimś ćwiczeniem gramatycznym, przepełnieni radością, że

oto i tym razem zrozumieli się doskonale.

***

Na skraju małej wioski w Turyngii znajdowała się niesamowicie zapuszczona zagroda

Hartmanna. Krzywe ściany chałupy zapadały się w ziemię, dziurawy dach straszył

niechlujnymi łatami z papy. Szare od kurzu szyby przysłaniały równie brudne firanki, całe w

strzępach. W porośniętym chwastami ogrodzie gdakało kilka kur, po błocie tarzała się maciora

z parą prosiąt.

Mieszkańcy tego domostwa siedzieli właśnie przy południowym posiłku. Pośrodku stołu

gospodyni ustawiła misę kartofli w łupinkach, na każdym z czterech fajansowych talerzy leżały

41

background image

skwarki słoniny. Przy stole siedzieli Hartmann, jego żona oraz ich potomstwo - Karol i Hanka.

Obrzękła i zniszczona twarz ojca znamionowała wyraźnie alkoholika. Oparty łokciami o

stół obierał ziemniaki. Żona jego wyglądała na kobietę co najmniej pięćdziesięcioletnią, choć

dopiero niedawno przekroczyła czterdziestkę. Siwe włosy, upięte niedbale nad karkiem, co i

rusz opadały kosmykami na oczy. Także obierała kartofle, wycierając palce w niebieski,

przybrudzony fartuch.

Hanka była rosłą, tęgą dziewczyną o czarnych, sprytnych oczach i ciemnych włosach.

Miała czerstwe, rumiane policzki, wydatne, zmysłowe usta i zadarty nos. Czarnooki i

ciemnowłosy Karol był ładnym, smukłym młodzieńcem. Kolor włosów oboje odziedziczyli po

ojcu, gdyż matka była niegdyś blondynką.

W izbie panował bałagan. Kubrak syna leżał na komodzie, sukmana ojca walała się po

podłodze. Ubiór Hanki i jej uczesanie nie różniły się niczym od odzienia ani fryzury matki, choć

na jej usprawiedliwienie trzeba dodać, że od rana uwijała się w polu. Hartmannowie zabrali się

bowiem wreszcie do wiosennej orki. Zwykle odkładali wszystko na ostatnią chwilę, gdyż nie

przepadali za pracą. Jedynie matka dbała o jaki taki ład, ale jej dla odmiany brakowało sił do

roboty.

Podczas posiłku panowało milczenie. Młodzi jedli z dużym apetytem, popijając piwem z

wysokiego dzbana. Nie korzystano ze szklanek, aby zaoszczędzić sobie trudu zmywania.

Ojciec od czasu do czasu wyjmował z kieszeni butelkę wódki i pociągał z niej potężnie. Nie

umiał się bez tego obejść, a tak bardzo przywykł do trunków, że wchłaniając nawet dużą ich

ilość, nie upijał się przy tym. Jedynie każdej niedzieli “zalewał się w pestkę” - jak mawiały

dzieci. Miał głos nałogowego pijaka - zawsze pobrzmiewał w nim ton rozdrażnienia. Wiecznie

niezadowolony, był skłonny do ataków furii, wrzeszczał często na żonę i dzieci, nie szczędząc

im plugawych wyzwisk.

Po posiłku Hanka uprzątnęła naczynia, których zmywanie należało do jej codziennych

zajęć. Właśnie wtedy matka odezwała się mrukliwie:

- Na śmierć zapomniałam, że przynieśli list. Zobacz no, Karol, pewno leży pod twoją

kapotą. Musi od jakichś wielkich państwa, bo śmierdzi perfumą. A adres taki, że pęknąć ze

śmiechu można: Wielmożny pan Gottlieb Hartmann z małżonką. No, Karol, zajrzyj tam, ja nie

42

background image

miałam czasu, żeby przeczytać.

Karol list znalazł, rozdarł kopertę i najpierw, jako najbardziej piśmienny, przeczytał go

sam sobie. Tymczasem rodzice i siostra spoglądali nań z rosnącym zaciekawieniem. Wreszcie

Karol wybuchnął gromkim śmiechem.

- Wiecie, od kogo ten list? To od Walerii!

- Psiakrew! - zaklął ojciec. - A ta znowu co ma za interes?

Karol zabrał się do głośnego czytania, siląc się przy tym na ton tyleż patetyczny, co

drwiący.

“Kochani Rodzice! Wiem dopiero od niedawna, że nie jestem rodzoną córką pani Dory

Lorbach i że nazywam się Waleria Hartmann. Moja opiekunka zmarła nagle, ale na kilka dni

przed śmiercią wyznała mi prawdę. Postanowiłam Was odszukać, musimy bowiemk się

poznać. Tęsknię za Wami, Kochani Rodzice, a także za moim rodzeństwem. Będę rada, jeśli

pokochacie mnie, gdyż bardzo pragnę Waszej miłości. Cieszy mnie myśl, że wkrótce się

zobaczymy po tak długiej rozłące. Pozdrawiam Was, Najdrożsi, oraz przesyłam ukłony dla

siostry i brata.

Wasza Waleria

Gdy tylko Karol skończył czytać, Hanka zaśmiała się hałaśliwie. Twarz starej

Hartmannowej wyrażała wielkie niezadowolenie.

- Tego nam tylko brakowało! Co my z nią poczniemy? Nie ma tu miejsca dla takiej

rozpieszczonej pannicy!

- Znajdzie się miejsce! Wraca przecież do rodzinnego domu! - zagrzmiał

niespodziewanie ojciec.

Spojrzeli na niego ze zdumieniem, po czym znowu wybuchnęli głośnym śmiechem.

Rozgniewany Hartmann walnął pięścią w stół.

- Przyjedzie i trzeba ją dobrze przyjąć! Zrozumiano? Baby, brać się za porządki, bo

może zjawi się już dzisiaj. Skoro jej przybrana matka umarła, to na pewno zapisała

dziewczynie jakąś grubszą forsę. Waleria jest dobrym dzieckiem i nie odmówi pomocy swoim

starym rodzicom. Powinna być wdzięczna, że dzięki nam dostała się do bogatego domu...

Prawda, matko?

43

background image

Poklepał żonę po ramieniu, obrzucając ją przy tym porozumiewawczym spojrzeniem.

Jego rodzina dopóty nie mogła pojąć tego przypływu wspaniałomyślności, dopóki nie

wspomniał o pieniądzach. Wówczas dopiero na wszystkich twarzach odmalował się wyraz

chciwości. Hartmannowa zachichotała, ojciec zaś począł wszystkich zapędzać do roboty.

Karol i Hanka wynieśli się do kuchni. Wtedy Hartmannowa zwróciła się szeptem do męża:

- Co teraz będzie, Gottliebie? Co się stanie, kiedy prawda wyjdzie na wierzch?

- Ot, głupie babsko! Nikt przecież nie wie! Pani Br~uckner od dawna nie żyje, kto więc

miałby nas wydać? A my musimy skorzystać z takiej gratki, zwłaszcza że dziewucha tylko nam

ma do zawdzięczenia swoje bogactwo.

- Niby tak, ale...

- Przestań krakać, babo! Zamilcz! Ja nie wiem, ty nie wiesz i basta!

Hartmannowa skuliła się jak zbity pies, który pragnie uniknąć kolejnego ciosu z ręki

pana. Potem poustawiała na stole naczynia do kawy, gdy tymczasem Hanka w kuchni zabrała

się do pieczenia wafli. Ojciec rodziny usadowił się wygodnie na ławie i pociągał raz po raz z

butelczyny.

Tak minęła godzina. Wszyscy przypuszczali, że Waleria przyjedzie tym pociągiem,

który zatrzymywał się na ich małej stacyjce koło czwartej. Nikomu jednak nie wpadło do głowy,

by wyjść po nią na stację.

Wreszcie wafle były gotowe, a Hanka przyozdobiła stół dzbankami z kawą i mlekiem.

- Co będzie, jeśli dziś wcale nie przyjedzie? - spytała z przekąsem.

- Spałaszujemy wszystko sami - roześmiał się Karol.

Matka posypała drewnianą podłogę piaskiem. Hanka włożyła odświętną sukienkę i

przewiązała włosy kolorową wstążką. Hartmannowa również zmieniła fartuch, ale najwyraźniej

nie była zachwycona persektywą spotkania z córką. Karol przy oknie czytał gazetę, gdy wtem

dojrzał na gościńcu kilka osób.

- Pociąg pewno już przyjechał, bo ludzie idą z tamtej strony - zauważył.

Wtedy zaczęli się cisnąć do okna, wypatrując niecierpliwie bogatej córki i siostry.

***

44

background image

Waleria odbywała całą drogę jakby we śnie. Wciąż wyobrażała sobie rodziców i

rodzeństwo oraz serdeczne przyjęcie, jakie jej zgotują. Gdy pociąg zatrzymał się na małej

stacyjce, wyjrzała z okna swego przedziału. Na peronie nie dostrzegła jednak nikogo, kto

czekałby na nią. Waleria zaczęła się rozglądać wokół, ogarniając spojrzeniem całą wioskę.

Potem wzrok jej sięgnął jeszcze dalej, przez porośnięte lasem góry. Na wysokim wzgórzu

wznosił się jakiś wspaniały, zachwycający swym pięknem zamek. Wyglądał niezwykle

malowniczo na tle umajonych pierwszą zielenią drzew. Wioska u podnóża góry sprawiała z

daleka wrażenie bardzo ładnej i czystej. W oddali rysowały się ośnieżone szczyty górskie.

Waleria doznała nagle uczucia, że tu właśnie jest jej ojczyzna, co napełniło ją ogromnym

rozrzewnieniem. Nareszcie była u siebie, w domu.

Wysiadła szybko z jedynego przedziału drugiej klasy. Pasażerowie kolejki

wąskotorowej spoglądali na nią z podziwem. Wysmukła, elegancka panienka w żałobie

zwraca powszechną uwagę.

- Pewno przyjechała do państwa z zamku - odezwał się jeden z podróżnych. Niski,

krępy zawiadowca stacji podbiegł usłużnie do Walerii. Dziewczyna pokazała mu swój kwit

bagażowy i spytała uprzejmie:

- Czy jest tu jakiś tragarz, który mógłby przewieźć moje kufry?

- Zapewne do zamku? - zauważył domyślnie zawiadowca.

- Nie, proszę pana. Prosiłabym o przetransportowanie rzeczy do wsi, a konkretnie do

państwa Hartmannów - odparła Waleria, wprawiając tym zawiadowcę w stan niebotycznego

zdumienia.

- Sądziłem, że pragnie pani udać się do zamku. Tragarz oczywiście zajmie się

bagażem. Ma na to dość czasu, bo przed wieczorem nie będzie tu już żadnego pociągu.

Waleria wręczyła mu kwit z prośbą:

- Czy pan byłby tak uprzejmy i załatwił mi to? Przepraszam najmocniej, że pana

fatyguję.

Zawiadowca pomyślał, że może ta panienka wynajęła u Hartmannów letnisko. Na

pewno nie zabawi tam długo. Hartmann to znany pijanica, nie mówiąc już o tym, że nikt z jego

45

background image

rodziny nie cieszył się w okolicy dobrą opinią. Mniejsza z tym. Skoro nieznajoma nie wybierała

się do zamku, nie było właściwie powodu do okazywania aż tylu względów, ale jej szare oczy i

miły uśmiech po prostu zniewalały człowieka. Nic dziwnego zatem, że zawiadowca mimo

wszystko wziął kwit i poszedł z Walerią po kufry. Na widok eleganckich waliz zdumiał się

znowu. Cóż to za dziwaczny pomysł wstawiać tak piękne rzeczy do nory Hartmannów? Nie

posiadając się ze zdumienia, obiecał jednak Walerii, że bagaż zostanie dostarczony pod

wskazany adres.

- Dziękuję panu - powiedziała grzecznie Waleria i oddaliła się prędko.

Szła teraz gościńcem. Zdawało się, że tęsknota niesie ją na swych skrzydłach.

Wiedziała, że domek rodziców leży na skraju wsi, znalazła bowiem dokładny opis w notesie

pani Dory. Miała przed sobą jakiś kwadrans drogi. I rzeczywiście, mniej więcej po upływie tego

czasu ujrzała w dolinie pierwszą z brzegu chatę, zupełnie różną od tej, jaką sobie wyobrażała.

Już z daleka było widać, że zagroda jest straszliwie zaniedbana. Waleria zwolniła nagle kroku,

poczęła się wahać. Doznała raptownego wrażenia, że powinna natychmiast zawrócić, oddalić

się, uciec przed czymś ogromnie przykrym. Jednocześnie wyrzucała sobie małostkowość.

Czyżby miała wstydzić się własnych rodziców dlatego tylko, że są ubodzy? Musieli być

przecież bardzo biedni, skoro oddali dziecko w obce ręce... Zapewne i dziś nie przelewa się u

nich. Należy im pomóc! Waleria ujrzała nagle za brudnymi firankami kilka głów. Uniosła rękę w

geście pozdrowienia. Tymczasem cała rodzina cofnęła się w głąb izby i wszyscy patrzyli na

siebie z osłupieniem.

- Ta panna? Toż ona powinna zamieszkać w zamku, nie u nas - oświadczyła w końcu

Hanka. Jeszcze nie dokończyła zdania, a już ojciec zdążył obdarzyć ją tęgim szturchańcem.

- Stul pysk, Hanka! Będzie mieszkać z nami, rozumiesz? Musimy ją powitać, wszak to

nasze dziecko, któregośmy nie widzieli od dwudziestu lat.

I Hartmann wyszedł chwiejnym krokiem z chałupy, zamykając za sobą drzwi. Zawiasy

przeraźliwie zaskrzypiały.

Waleria drgnęła nerwowo, usłyszawszy ten dźwięk, chwilę później zdrętwiała zaś z

przerażenia widząc starczą, obrzękłą na skutek przepicia twarz Hartmanna. Ów niechlujnie

przyodziany starzec wyciągnął ku niej ramiona.

46

background image

- Moje ukochane dziecko! Nareszcie odnalazłaś drogę do rodzicielskiego domu!

Podejdź, niech cię uściskam!

Wszystko, co nastąpiło potem, przypominało koszmar senny, w niczym niepodobny do

wyobrażeń Walerii. Od mężczyzny, który przytulił ją do siebie, cuchnęło wódką i machorką;

odzież chlipiącej ze wzruszenia matki zalatywała odorem stęchlizny, świadczącym, iż

mieszkanie nader rzadko wietrzono. Zmieszani brat i siostra tylko spozierali ciekawie na

Walerię i w ogóle nie wiedzieli, jak się wobec niej zachować. Wreszcie oboje umknęli do izby,

gdzie rodzice wprowadzili także i ją.

- No, dzieciaki, cmoknijcie siostrę - zachrypiał ojciec, śmiejąc się przy tym rubasznie jak

z najprzedniejszego dowcipu. Waleria nie mogła jednakże pokonać odrazy przed pocałunkiem

w usta, więc nadstawiła tylko policzek, o który Hanka otarła się wilgotnym nosem. Karol

dłuższą chwilę chichotał zakłopotany, aż wreszcie wycisnął na twarzy dziewczyny

konwencjonalnego całusa. Matka, jakby przepraszając Walę za tę całą, dość niezręczną

sytuację, powiedziała:

- Nie przywykliśmy do takich ceregieli. Nasze życie jest ciężkie.

Zabrzmiało to tak chłodno, że sprawiło Walerii wielką przykrość. Postanowiła mimo

wszystko uzbroić się w cierpliwość wobec tych bardzo biednych ludzi, godnych litości. Gotowa

była im pomóc, choć nie wzbudzali bynajmniej sympatii, a już szczególnie ojciec, którego

oddech, przesycony zapachem alkoholu, przyprawiał ją o mdłości.

Wszyscy zasiedli przy stole. Hartmann jął wypytywać Walerię o rozmaite rzeczy,

przede wszystkim jednak pragnął dowiedzieć się, kiedy umarła pani Lorbach i ile zapisała

córce. Waleria, pomna przestróg mecenasa Scholza, oznajmiła tylko, że Dora Lorbach nie

zdążyła podpisać testamentu.

- Tak?! - wrzasnął ojciec. - To po coś przyjeżdżała tutaj? Głodnych gęb do wykarmienia

mamy dosyć i bez ciebie, a ty na dodatek nic nie potrafisz zrobić ani w polu, ani w obejściu!

- Nie będę wam ciężarem - odparła cicho Waleria. - Umiem dość dużo i na pewno

zarobię na chleb. Mam zresztą trochę pieniędzy, które muszą mi wystarczyć, dopóki nie

znajdę zajęcia. Co do mego przyjazdu, to chciałam was zobaczyć i zaskarbić sobie trochę

uczucia. Jestem przecież waszym dzieckiem.

47

background image

Matka zerwała się i chciała coś powiedzieć, ale ojciec groźnym spojrzeniem zmusił ją

do milczenia. Udobruchał się w tym samym momencie, kiedy usłyszał o pieniądzach, pewien,

że uda mu się wycyganić od Walerii trochę grosza.

- Nie na ciebie się przecież gniewam. Złości mnie ta cała pani Lorbach, bo obiecywała,

że będzie cię wychowywać jak własne dziecko, a potem wystawiła nas wszystkich do wiatru.

To świństwo!

- Spełniła swą obietnicę, ojcze. Nie jest jej winą, że zmarła przedwcześnie. Nikt nie

wybiera sobie dnia ani godziny śmierci...

- No, tak. A ile masz gotówki.

- Osiemset marek...

Oczy starego rozbłysły chciwością, matka natomiast i rodzeństwo spojrzeli na Walę z

szacunkiem. Suma, wymieniona przez nią, zdawała się tym ludziom olbrzymim kapitałem.

Ojciec złagodniał od razu i rzekł z udawaną życzliwością:

- Chwała Bogu, że masz przynajmniej trochę grosza. Daj mi te pieniądze na

przechowanie.

Zaniepokojona Waleria uniosła głowę i jej oczy spotkały się na chwilę ze spojrzeniem

Hartmannowej. Dziewczyna pojęła błyskawicznie, że kobieta ostrzega ją przed pochopną

decyzją, co stanowiło dowód, iż matka jest mimo wszystko po stronie Walerii. To dodało jej

otuchy.

- Będę ci płaciła co tydzień za swoje utrzymanie, ojcze. Nie wiem jeszcze, jak długo tu

zostanę, a przecież muszę mieć coś na własne wydatki.

- Niby po co? Jeść i pić dostaniesz darmo. Skoro są pieniądze, to powinny być dla

rodziny. Nasz domek trzeba na przykład trochę wyremontować i odnowić.

- To zrozumiałe, ojcze. Obejrzę zagrodę i zobaczę, co trzeba zrobić. Jeśli tylko moje

środki okażą się wystarczające, to z chęcią pokryję wszystkie koszty. Jeszcze dziś, po

wypakowaniu rzeczy, zapłacę ci z góry za pierwszy tydzień - rzekła Waleria, a matka była

najwyraźniej zadowolona z tej odpowiedzi. Hartmann za to, zły i rozdrażniony, mamrotał coś

gniewnie pod nosem. Po chwili nieśmiało odezwała się Hanka:

- Pewnie nic nam nie przywiozłaś?

48

background image

- Wśród moich rzeczy znajdzie się niejedno, czym zdołam sprawić wam przyjemność.

Po ich rozpakowaniu będziesz mogła sobie coś wybrać.

Hanka natychmiast postanowiła, że nie będzie zbyt skromna przy dokonywaniu

wyboru, gdy tymczasem Karol pomyślał, że wśród fatałaszków siostry nie znajdzie z

pewnością nic odpowiedniego dla siebie, toteż zamiast prezentu będzie musiał wyłudzić od

niej trochę marek.

Wkrótce zajechał tragarz z bagażami Walerii. Gdy przy pomocy Karola wszystko

zostało wyładowane i wniesione do domu, Waleria spytała z wahaniem:

- Gdzie będzie mój pokój, mamo?

- Nie możesz mieć osobnego pokoju - odparła zakłopotana nieco kobieta. - Musisz

spać z Hanką na poddaszu.

Hanka przystała na to z gotowością, zachęcona widokiem wspaniałych kufrów.

- Ależ oczywiście, pomieścimy się obie, Walerio.

- Mówcie do mnie po prostu: Wala.

Rodzina zgodziła się, chociaż ten skrót wydawał się wszystkim bardzo śmieszny.

Hanka z Walerią udały się do siebie, na pięterko, gdzie wniesiono już rzeczy nowo

przybyłej. Na schodach podeszła do nich Hartmannowa.

- Walu, nie dawaj ojcu pieniędzy, bo on z miejsca wszystko przepije, a potem weźmie

się do bicia - szepnęła.

Serce dziewczyny wezbrało gorącym współczuciem dla tej steranej życiem,

przedwcześnie postarzałej kobieciny. Serdecznie uścisnęła jej rękę.

- Dobrze, mamo. Pomówimy o tym jeszcze, kiedy będziemy same.

Pokoik Hanki znajdował się na strychu. Umeblowany był prostym drewnianym łóżkiem,

zasłanym wysoko poduszkami w kraciastych poszewkach, szafą, komódką oraz dwoma

krzesłami. Na trzecim krześle stała miednica. W skrzynce pod oknem Hanka przechowywała

drugą parę obuwia i pończochy. Od zapachu stęchlizny Walerii zakręciło się w głowie. Zbladła.

- Czy mogę uchylić trochę okno? - spytała.

Hanka spojrzała na nią ze zdumieniem, gdyż wietrzenie uważała za niedorzeczność.

Mimo to odparła obojętnie:

49

background image

- A otwórz sobie.

Po otwarciu okna Waleria zaczęła rozglądać się wokół.

- Tu jest tylko jedno łóżko, Haniu. Gdzież ja będę spać?

Hanka roześmiała się.

- Ty przecież jesteś wielką panią, więc nie pozostaniesz u nas długo. Przez ten czas ja

się świetnie wyśpię na podłodze. Położę sobie siennik i już!

- Nie mogę się na to zgodzić. Wracasz do domu po ciężkiej pracy i należy ci się

wygodny wypoczynek.

- Ech, tam, Walu. Nie martw się. Ja nawet na gołych deskach śpię jak suseł. Lepiej

bierzmy się do rozpakowania kufrów.

- Doprawdy nie wiem, co począć. Tu przecież nie ma miejsca. Zostawię chyba

wszystko tak, jak jest.

- No i proszę! - żachnęła się Hanka. - Mówiłaś, że mi coś podarujesz, a ja przynajmniej

chciałabym obejrzeć te śliczności...

- Wiesz, Haniu, wypakujemy wszystko i poukładamy na łóżku. Kiedy już wybierzesz

coś dla siebie, znowu ułożymy rzeczy w kufrach.

Tak się też stało. Oczy Hanki rozszerzyły się z zachwytu, kiedy Waleria zaczęła

wyjmować sukienki. Jedna podobała jej się bardziej od drugiej, najchętniej wzięłaby wszystkie.

Najbardziej jednak przypadła Hance do gustu wspaniała kreacja wieczorowa z głębokim

dekoltem, haftowana srebrną nicią.

- Tę suknię musisz mi dać! - wykrzyknęła.

- Na cóż ci ona, Hanko? Przy jakiej sposobności zamierzasz ją włożyć?

- Na tańce po kiermaszu albo na wieczorynkę podczas jarmarku. A to się ludziska będą

dziwowali! Rety!

- Ale właśnie tej sukienki nie da się przerobić, a z pewnością jest za wąska dla ciebie!

Weź lepiej tę niebieską z wyhaftowanymi różyczkami. Dla mnie jest trochę za szeroka, za to

na ciebie będzie w sam raz.

Hanka z bólem serca dała się w końcu przekonać. Poza niebieską dostała jeszcze

dwie inne sukienki, bardziej praktyczne, a także torebkę, kapelusz oraz futrzany żakiet, który

50

background image

zyskał jej największe uznanie. Matce Waleria sprezentowała piękną, mięciutką w dotyku i

ciepłą chustkę, kilka fartuchów, torbę i płaszcz jesienno-zimowy. Karolowi wsunęła wieczorem

do ręki dwadzieścia marek, mówiąc:

- Kup sobie coś, bo ja przecież nie wiem, czym bym ci sprawiła przyjemność.

- Dziękuję ci, Walu, tylko nie mów o tym ojcu. Zaraz mi wszystko zabierze i przepije.

Nazajutrz Wala przebudziła się dosyć późno, z bólem głowy. Ubrała się najskromniej

jak mogła i zeszła na dół. Matka, w wyblakłym, przybrudzonym fartuchu, zajęta była

zamiataniem.

- Dzień dobry, mamo. Przepraszam, że spałam tak długo.

- Cóż, przywykłaś przecież do tego.

- Pozwól sobie pomóc, dobrze? Póki tu jestem, chciałabym zastąpić cię w

obowiązkach.

- Walu, najlepiej byś zrobiła wyjeżdżając stąd czym prędzej. Nie pasujesz do nas,

przyzwyczaiłaś się do czegoś lepszego. Ojciec wyciągnie od ciebie choćby ostatni grosz,

potem nie będziesz miała już nic.

- Nie martw się, mamo - odparła Waleria, wzruszona jej troskliwością. - Później zacznę

zarabiać. Nie oddam ojcu wszystkich pieniędzy, ale za to odnowię dom, zanim odjadę.

- Nie wystarczy na to osiemset marek.

- Póki mam pieniądze, będę je wydawać na to, by zaprowadzić tu jaki taki ład i

porządek. Chciałabym dopomóc zwłaszcza tobie, droga mamo.

W czasie rozmowy Waleria zamiatała, czyniąc to niezwykle starannie. Wymiotła nie

tylko śmieci i kurz, ale i piasek, którym wczoraj posypano podłogę. Matka przyglądała jej się

uważnie, wycierając nos rogiem fartucha i odgarniając z czoła nieposłuszne kosmyki. Waleria

uśmiechnęła się do niej.

- Zapewne byłaś blondynką, mamo?

- Tak, ale dawno już osiwiałam.

- A ile masz lat?

- Wkrótce skończę czterdzieści dziewięć.

Wala, przekonana dotąd, że matka dobiega sześćdziesiątki, pogładziła ją nieśmiało po

51

background image

głowie.

- Wcześnie postarzałaś się, musisz trochę więcej odpoczywać, żeby nabrać sił i

zdrowszego wyglądu. Pewnie po tobie mam te jasne włosy, chociaż tak naprawdę to chyba

nie jestem podobna ani do ciebie, ani do ojca...

- Bo też i skąd miałoby ci się wziąć to podobieństwo - wykrztusiła Hartmannowa i zaraz

przygryzła wargi.

- Nie rozumiem cię, mamo...

- Och, dość już tego gadania. Lepiej przyniosę ci śniadanie! - Hartmannowa szybko,

jakby uciekając przed czymś, wybiegła z izby.

Po chwili wróciła, niosąc filiżankę kawy i bułkę z masłem dla córki.

- Siądź koło mnie, mamo. Po śniadaniu przejdziemy się razem i pokażesz mi wszystko,

co trzeba naprawić. Ojcu nie dam pieniędzy, ale tobie... Weź, proszę, sto marek ode mnie na

wszelki wypadek.

Waleria wyjęła banknot stumarkowy z torebki i podała go matce. Kobieta rozpłakała

się, poruszona do głębi.

- Nie, nie chcę... To za dużo... Zostaw sobie, może ci się przydać!

- Weź, mamo, weź... Schowaj je tylko dobrze.

- O, mój ty Boże! Będę mogła teraz oddać dług w sklepiku. Winna jestem kupcowi

czterdzieści trzy marki.

Waleria uściskała ją. Wydało jej się, że wreszcie dostrzegła w sercu matki jakiś drobny

płomyczek uczucia dla siebie i że z tej iskierki da się może kiedyś wykrzesać coś znacznie

większego, cieplejszego...

- Ureguluję ten dług za ciebie, a sto marek schowaj, mamo.

- Jesteś zbyt dobra, Walu. Uciekaj stąd, dziecko, bo obedrą cię ze skóry!

- Nie lękaj się, mamo. Postanowiłam już przecież, że dopóki tu jestem, będę wam

pomagać. A teraz przystąpmy do oględzin.

Wyszły obie z domu. Waleria stwierdziła, że obejście i zagroda są wprawdzie wielce

zaniedbane, lecz sam remont nie będzie ani wielki, ani kosztowny. Poszły wraz z matką do

wsi, aby nająć rzemieślników do roboty. Znalazło się wielu chętnych, ponieważ Waleria

52

background image

obiecała, że zapłaci od razu za wszystko. Natychmiast też po wsi gruchnęła wieść, że do

Hartmannów zjechała ich “bogata córka”.

W sklepiku oddały dług, po czym Waleria nabyła sporo wiktuałów na zapas. Kupiła też

paczkę herbaty, gdyż kawa w domu rodzicielskim wydawała jej się czymś zgoła okropnym, nie

do przełknięcia. Matka wprawdzie nie mogła pojąć, że ktoś w ogóle pije herbatę, którą ona

sama uważała za lekarstwo, jednakże w niczym nie sprzeciwiała się córce.

Po dokonaniu sprawunków wróciły do domu. Hartmannowa ukryła natychmiast pod

dachem obory sto marek, które wydawały jej się niewyczerpanym skarbem. Następnie zabrała

się do obiadu. Na cześć Walerii poświęciła jedną ze starych kur, którą gotowała teraz w rosole

z ryżem. Zagniotła też ciasto na pszenne kluski. Była to uczta, jaką w domu Hartmannów

urządzano jedynie z okazji świąt.

Waleria tymczasem krzątała się po izbie. Pościerała kurze, nakryła stół obrusem,

pośrodku zaś ustawiła gliniany dzban pełen młodych gałązek wierzbiny.

Na ten widok matka wykrzyknęła zdziwiona:

- Przecież to nie Zielone Świątki, Walu!

- Mimo wszytko mamy święto. Po pierwsze twoja córka wróciła, a po drugie zwróciłaś

dług. Poza tym chciałabym, żeby w naszym domu zawsze było czysto i ładnie, może z

czasem wy również przyzwyczaicie się do tego...

- Ale obrusy na co dzień, to przecież marnotrawstwo. Mydło jest takie drogie!

Waleria po raz kolejny zorientowała się, jak ogromne ubóstwo znoszą jej najbliżsi.

Znowu postanowiła, że będzie ich wspomagać w miarę możliwości.

W południe ojciec i rodzeństwo wrócili z pola. Zmęczeni, o twarzach purpurowych z

wysiłku, szybko zrzucili wierzchnią odzież, po czym ze zdumieniem spojrzeli na odświętnie

nakryty stół.

- To wygląda tak, jakbyśmy wyprawiali chrzciny! - zawołała wreszcie Hanka.

Ojciec i brat obserwowali z zakłopotaniem poczynania Walerii. Schyliła się, podniosła

ich kurtki, i powiesiła je na haczyku, wbitym w ścianę. Kręcąc z niedowierzaniem głowami

zasiedli obaj do stołu. Waleria pomogła przynieść matce z kuchni skromną strawę i rzekła,

zmuszając się do wesołego tonu:

53

background image

- Dzisiaj, z okazji mego powrotu do domu, mamy odświętny obiad!

Zręcznie pokrajała kurę i zaczęła ją dzielić. Najlepszy kawałek położyła na talerzu

matki, która jednak koniecznie chciała go odstąpić mężowi. Waleria zaprotestowała

stanowczo:

- Nie, mamo, musisz się najeść. Pracowałaś tak samo jak inni, chociaż masz najmniej

sił.

Hartmann zerknął zazdrośnie na znaczny kąsek i mruknął gniewnie:

- Praca w domu nawet nie umywa się do roboty na roli!

- Ale matka jest bardzo słaba i musi się pokrzepić - odparła Waleria.

Wszyscy zajadali z apetytem. Kości obgryzano, trzymając je w ręku. Hanka i Karol

obserwowali co prawda, w jaki sposób je ich siostra, lecz nie starali się tego naśladować. Po

obiedzie Waleria uprzątnęła naczynia i zmyła je, wykonując wszystko precyzyjnie i dokładnie,

jakkolwiek nie była przyzwyczajona do tych czynności. Później umyła ręce, oczyściła

paznokcie i wróciła do izby, gdzie podczas jej nieobecności wszyscy, poza matką, stroili sobie

z niej żarty. Gdy broniąc Walerii matka powiedziała o uregulowanym długu, Hartmann

rozwścieczył się na dobre.

- Też coś! Co się odwlecze, to nie uciecze. Zmarnuje od razu taki szmat pieniędzy! Już

ja jej powiem do słuchu!

Kiedy tylko Waleria stanęła w progu, stary wrzasnął:

- Po coś zapłaciła sklepikarzowi? Mógł poczekać. Skoro nie umiesz obchodzić się z

pieniędzmi, to mi je oddaj!

- Nie, ojcze. Porządny gospodarz przede wszystkim nie powinien zaciągać długów, a

jeżeli już, to trzeba je na czas zwrócić.

- Pleciesz! Nie potrzebuję twoich kazań, od tego mam pastora. Dawaj zaraz, co masz,

słyszysz?

- Jestem zmuszona ci odmówić, ojcze. Ale jeśli zechcesz mi towarzyszyć, to pokażę,

co postanowiłam naprawić oraz odnowić. Jutro już przyjdą fachowcy - powiedziała spokojnie

Waleria. Smukła, wyprostowana, stała na środku izby i wpatrywała się bez lęku w

zagniewanego Hartmanna.

54

background image

Stary mruknął po chwili:

- Roztrwonisz wszystko i tyle!

- Wierzaj mi, ojcze, że te pieniądze na pewno nie pójdą na marne. Chodźże ze mną,

pokażę ci wszystko i porozmawiamy jeszcze o rozmaitych szczegółach.

Stary podniósł się niechętnie. Rodzinę zdumiał wprawdzie brak oczekiwanego ataku

furii, tym razem jednak wszyscy byli po stronie Walerii, wiedzieli bowiem dobrze, że jeśli

zagroda nie zostanie w porę doprowadzona do porządku, to grozi im zupełna ruina.

Waleria oprowadzała ojca, wyjaśniając mu, jaki zarządziła remont. Hartmannem targała

coraz większa złość, w końcu zawołał:

- Na to nie wystarczy twoich osiemset marek, bo wypadnie dużo drożej! Skończy się

tym, że ja będę musiał płacić za twoje idiotyczne fanaberie!

- Musi wystarczyć, ojcze. Ty zresztą na pewno nie poniesiesz żadnych kosztów!

Możesz być spokojny!

- I co z tego? I tak nie zobaczę złamanego grosza! - krzyknął rozsierdzony.

- Będziesz miał za to większe dochody ze sprzedaży żywności odstawianej do miasta,

co powinno wystarczyć nie tylko na utrzymanie domu, lecz i na twoje osobiste wydatki -

tłumaczyła mu łagodnie Waleria.

Gottlieb Hartmann pojąwszy, że traci raz na zawsze sposobność przepicia okrągłej

sumki, wpadł w szewską pasję. Klnąc i wymyślając zostawił Walę na dziedzińcu, sam zaś,

rozjuszony, wpadł do domu. Drzwi z hukiem zatrzasnęły się za nim. Walerii opadły ręce. Ach,

o ileż byłoby lepiej, gdyby nie dowiedziała się, kim są jej rodzice...

Opanowała się jakoś, dodając sobie animuszu myślą, że nigdy nie należy tracić odwagi

i nadziei. Ojciec uspokoi się może i kiedyś zrozumie, że miała na względzie wyłącznie jego

dobro. Nie wolno jej się załamywać, jeżeli chce choć trochę ulżyć doli tych ludzi.

Wolnym krokiem udała się do izby. Mokry, zgnieciony obrus leżał na podłodze razem z

połamaną wiązanką, z rozbitego dzbanka wyciekała strużka wody. Matka uwijała się jak w

ukropie, Hanka wyglądała przez okno, a Karol siedział na zydlu. Ojciec wściekle łypnął okiem

na wchodzącą.

Dziewczyna bez słowa podniosła zmięty obrus i zaczęła go składać. Wytarła mokry

55

background image

stół. Wkrótce nie było nawet śladu po awanturze i bałaganie.

- Psiakrew, przestań wreszcie! - huknął Hartmann. - Zaoszczędź sobie tej fatygi, dobrej

dla bogatych próżniaków. Nam to niepotrzebne!

- Mylisz się, ojcze. Każdy powinien dbać o porządek chociażby dlatego, żeby umilić

sobie życie. O wiele przyjemniej przebywa się w miłym otoczeniu.

- Tere-fere! Mnie przyjemnie, jak mogę zwilżyć gardło i zalać robaka. Gwiżdżę na

wszystko inne. Ale ty żałujesz rodzonemu ojcu marnej flaszki wódki, nie pozwalasz mu

zapomnieć o kłopotach!

- Nie gniewaj się, ojcze. Jestem przekonana, że gorzałka raczej potęguje zmartwienia.

Do usunięcia trosk i kłopotów potrzeba trzeźwej głowy. Alkohol jest bardzo niezdrowy, wręcz

szkodliwy - rzekła Waleria cicho. Wtedy Hartmann zerwał się tak gwałtownie, że przewrócił

stół.

- Wynoś się stąd, przybłędo! Wracaj tam, skąd przyszłaś! - zawołał i wypadł na dwór,

trzaskając drzwiami.

Waleria zbladła, matka sprawiała wrażenie mocno przybitej, natomiast Hanka i brat

parsknęli śmiechem.

- Nie martw się, Walu - pocieszała ją siostra. - Ze starym zawsze jest tak, kiedy nie ma

wódki. A jak się schleje, to robi się jeszcze gorszy.

Po godzinie rodzeństwo znowu wyruszyło w pole. Skinęli Walerii głową, a w ich oczach

malowało się coś na kształt podziwu. Waleria została sama z Hartmannową.

- Połóż się teraz - poprosiła matkę.

- Ależ, dziecko, mam robotę. Muszę skopać ogródek.

- Pokaż mi tylko, jak to się robi, a ja z chęcią cię zastąpię, mamo.

- Szkoda twoich delikatnych rąk.

- Nie przesadzaj, mamo. One także staną się szorstkie.

- Walu, nie mówiłaś ojcu o tych stu markach?

- Cóż znowu! Nie powiem mu na pewno. Ale ty nie możesz być taka płochliwa,

powinnaś się przeciwstawić, żeby się nad tobą nie znęcał. Nic dziwnego, że się tak

zachowuje, skoro wszyscy okazujecie mu ślepe posłuszeństwo.

56

background image

- Tak, ty jesteś odważna - westchnęła matka. - Mnie brak już sił, a Karol i Hanka nie

wtrącają się, bo wiedzą, że nie ma rady.

- Czy ojciec zawsze był pijakiem?

- O, nie! Nauczył się tak pić podczas wojny.

- Więc był na wojnie?

- Tak, ponad dwa lata.

- W takim razie trzeba być wobec niego cierpliwym i wiele mu wybaczać.

- Możliwe, ale pieniędzy mu nie dawaj, bo to niebezpieczne.

- Dobrze, mamo. A może kiedy ojciec zobaczy odnowioną zagrodę, zmieni się na

lepsze. Gdyby przypadły mu do gustu nowe porządki...

- Może tobie uda się go zmienić - powiedziała matka z zadumą. - Jesteś dobrą i dzielną

dziewczyną.

- Nikomu z nas nie wolno tracić odwagi, mamo.

Waleria poszła do ogródka i zabrała się do kopania.

Matka patrzyła za nią ze smutkiem.

- Gdyby wiedziała! Dawno by stąd uciekła...

Ogarnęła zamyślonym spojrzeniem wspaniały zamek, pyszniący się na wzgórzu.

Potem szepnęła znowu sama do siebie:

- A gdyby oni wiedzieli... Święty Boże, czasem myślę, że to dlatego tak marnie nam się

wiedzie...

Wzdychając ciężko wyszła do ogródka, gdzie Waleria już na nią czekała. Dłonie

osłoniła rękawiczkami. Po chwili obserwowania wyjęła motykę z rąk matki. Hartmannowa

podążyła do domu, aby się trochę zdrzemnąć.

***

Waleria nie czuła się dobrze w domu rodzinnym, aczkolwiek matka i rodzeństwo

traktowali ją serdecznie, gdyż pojęli, że dziewczyna naprawdę pragnie ich dobra.

Minęło parę tygodni. Mecenas Scholz przesłał jej listem poleconym dziesięć banknotów

57

background image

stumarkowych, które odebrała na poczcie z obawy, że wizyta listonosza może obudzić

podejrzenia ojca i wzmóc jeszcze jego chciwość. Adwokat ponownie radził Wali oszczędność,

oraz pozostawienie sobie pewnego zapasu gotówki na czarną godzinę.

Waleria pokryła wszelkie koszty remontu, lecz mimo to pozostało jej jeszcze kilkaset

marek.

Otrzymała w tym czasie dwa listy od Hermy. Przyjaciółka prosiła ją o powrót i

zamieszkanie w domu wujostwa, gdzie podobno zapanowały teraz inne stosunki dzięki

energicznemu przeciwstawianiu się pani Klary wszechwładnemu dotąd małżonkowi. Waleria

mogłaby zatem przyjechać nie narażając się na żadne przykrości, ale wysłała odpowiedź

odmowną, dziękując jednocześnie Hermie za zaproszenie.

Zagroda wyglądała obecnie całkowicie inaczej. Dach pokryty świeżą papą, ściany

wymalowane, zabudowania gospodarskie odnowione, ogródek uprawiony. W samym domu

także było czysto i schludnie. Hanka i Karol widząc, iż siostra nie wzdraga się przed żadną

pracą, chętnie pomagali jej we wszystkim. Jedynie ojciec nigdy nie kiwnął nawet palcem.

- Czy nie cieszy cię to wcale, że u nas jest teraz tak ładnie? - zagadnęła go kiedyś

Waleria.

- Myślałby kto, że to twoja zasługa! Obeszłoby się i bez ciebie - mruknął niechętnie

stary i prędko wyszedł.

- Nic sobie nie rób z tego, Walu - starała się pocieszyć siostrę Hanka.

- Może i ojciec się kiedy odmieni - dodał Karol, poklepując przyjaźnie Walerię po

ramieniu.

Waleria siadła pod oknem z zamiarem łatania uszkodzonych sztuk bielizny. Zanim

jednak zabrała się do szycia, wyjrzała na zewnątrz. Jej wzrok powędrował w stronę

imponującej budowli na wzgórzu.

- Do kogo należy ten zamek, mamo?

Hartmannowa, wyglądająca znacznie młodziej i zdrowiej niż przedtem, ponieważ córka

namówiła ją do większej dbałości o siebie, niespokojnie drgnęła, usłyszawszy to pytanie.

- A cóż on może nas obchodzić? - odparła na pozór obojętnie.

- Prezentuje się tak pięknie na tle zieleni. Patrzę nań z wielką przyjemnmścią. Wyobraź

58

background image

sobie, mamo, śniło mi się niedawno, że wspinam się pod górę, do tego zamku. Jak się

nazywa właściciel?

- Nie zawracaj sobie głowy głupstwami, Walu. Co ci z tego przyjdzie?

- Sama nie wiem, po prostu jestem ciekawa. Jak się więc nazywa?

- To pan von Waldheim.

- A w jakim może być wieku?

- Cóż, właściciel jest stary, ma chyba z siedemdziesiąt lat, ale majątkiem zarządza

wnuk, którego ojciec już nie żyje. Ten był najdumniejszy i najgorszy ze wszystkich. Twoja

matka mogłaby powiedzieć na ten temat niejedno!

- Ty, mamo? Czy wyrządził ci jakąś krzywdę?

Pani Hartmann nagle zaczerwieniła się, potem równie rapotownie zbladła i trwożnie

rozejrzała się wokół.

- Mnie? Co znowu! Czasem człowiek palnie jakieś głupstwo. Zresztą, dość tej

gadaniny! Daj mi spokój!

Waleria zdziwiła się dostrzegłszy, jak matka mieni się na twarzy. Chętnie dowiedziałaby

się czegoś więcej, ale widząc, że Hartmannowa jest zniecierpliwiona, a jej czoło przecina

gniewna zmarszczka - zaniechała dalszych pytań. Po dłuższej chwili dopiero zagadnęła

nieśmiało:

- A którędy biegnie droga do zamku? Czy można wejść na wzgórze?

- Nie, nie próbuj nawet. Zamek jest strzeżony... Parku pilnują złe psy...

- Ale przecież obok parku można chyba spacerować? Zdaje mi się, że droga pod górę

przebiega koło kościoła.

- Tak, ale radzę ci dobrze, nie chodź tam.

Walerię ogarniała jednak coraz większa chęć wybrania się na przechadzkę w okolice

zamku. Skończywszy naprawianie bielizny, rzekła:

- Wpadnę teraz do nauczyciela. Obiecałam jego żonie, że ich odwiedzę.

Młoda małżonka nauczyciela była przez czas jakiś guwernantką w Anglii i tak samo jak

Walerii sprawiało jej przyjemność konwersowanie po angielsku oraz po francusku.

Hartmannowa na wiadomość o tym, że Wala zna inne języki poza ojczystym, nie posiadała się

59

background image

ze zdumienia, tak wielkie uczyniło to na niej wrażenie. Rodzeństwo natomiast podziwiało

Walerię i było dumne ze swej mądrej, eleganckiej siostry.

Pani Hartmann nie cieszyły co prawda częste wizyty Walerii w domu nauczyciela, ale

świadoma tego, że córka potrafi być niekiedy nadzwyczaj uparta i stanowcza - nie wyrażała

sprzeciwu.

Wala poszła zatem do domu, w którym jak zwykle przyjęto ją z radością. Gospodarze

lubili z nią gawędzić i prosili zawsze, aby im opowiadała o swoich podróżach. Rozmawiali

także o jej kłopotach rodzinnych. Waleria była ciekawa, czy ojca można byłoby w jakiś sposób

odzwyczaić od picia.

Nauczyciel twierdził, że nieraz już próbował wpłynąć na Hartmanna, ale spotykał się z

jego zaciętym uporem, a nawet wyzwiskami.

Waleria porozmawiała chwilę z młodą parą, po czym zapytała ich o drogę na górę

zamkową. Kiedy wytłumaczono jej dokładnie, którędy tam się idzie, zagadnęła jeszcze, czy

przypadkiem o tej porze psy nie są spuszczone z łańcucha.

- Psy? - zdziwił się nauczyciel. - Nigdy nie widziałem tam psów, mimo że niemal

codziennie bywam w zamku.

Wówczas Wala pojęła, że matka wymyślała historię ze złymi psami, aby ją odstraszyć

od chodzenia tą drogą. Co też mogło być przyczyną zmieszania i zniecierpliwienia

Hartmannowej, kiedy pytała ją o zamek i jego właścicieli? Swoje wątpliwości zachowała

jednak dla siebie.

- Widocznie się przesłyszałam. Zdawało mi się, iż ktoś mówił, że zamku strzegą złe

psy.

Pożegnawszy swych uprzejmych rozmówców, podążyła szybko cienistą drogą leśną.

Co pewien czas zatrzymywała się, zachwycona jakimś szczególnie pięknym widokiem. W dole

rozpościerała się wioska, z dali wyzierał malowniczy łańcuch gór.

Gdy doszła do połowy drogi, przystanęła znowu. Stąd widać było szczególnie urokliwy

pejzaż. Ponieważ znajdowała się tu również wygodna ławeczka, Waleria usiadła. Zamyślona,

wodziła wokół rozmarzonym spojrzeniem. Oto jej piękna, czarująca ojcowizna! Dziwne, ale

tutaj na górze czuła się bardziej u siebie niż w rodzinnej chacie.

60

background image

Naraz owładnęło nią przemożne uczucie przygnębienia. Do tej pory nie miała czasu na

zastanowienienie, teraz dopiero po raz pierwszy uświadomiła sobie, jak bardzo zmieniło się jej

życie od chwili śmierci ukochanej opiekunki, jak bolesnego doznała zawodu, wracając pod

dach rodziców. Jakkolwiek obecna matka i rodzeństwo odnosili się do niej znacznie życzliwiej

niż na początku, to ojciec parokrotnie dał Walerii wyraźnie do zrozumienia, że byłby rad, gdyby

nareszcie wyjechała. Wprawdzie nie liczyła nigdy na wdzięczność z jego strony, mimo to

choćby parę słów uznania sprawiłoby jej przyjemność. Próżno starała się uspokoić myślą o

wojnie, która ojca wykoleiła, bo to pocieszenie nie trafiało jej jakoś do przekonania. Jeszcze

bardziej bolała nad tym, że sama nie potrafi pokochać swoich krewnych. Użalała się nad dolą

Hartmannowej, lecz czuła, że nie jest to bynajmniej głębokie przywiązanie dziecka do matki,

jakie żywiła względem zmarłej opiekunki. Jeżeli czyniła tak wiele dla swej rodziny, to nie z

potrzeby serca, a jedynie z silnie zakorzenionego poczucia obowiązku. Musiała również

przyznać, że właściwie marzy o dniu, w którym opuści na zawsze tę wioskę...

Ów wymarzony dzień wkrótce nastąpi. Tylko co dalej? Waleria wyruszy w świat,

jeszcze bardziej samotna i opuszczona.

Po raz pierwszy od chwili przyjazdu była sama i miała czas na rozmyślanie o tych

smutnych sprawach. W ostatnim czasie zużyła tak dużo sił oraz energii, że nagle poczuła się

całkowicie wyczerpana. Nerwy odmówiły jej posłuszeństwa i zapłakała gorzko. Była sama, nikt

nie mógł zobaczyć jej i dowiedzieć się, jak bardzo jest zrozpaczona.

Widok pięknego krajobrazu, roztaczającego się przed jej pełnymi łez oczyma, sprawiał

jej teraz po prostu przykrość. Wstrząsana łkaniem, odwróciła się, ukrywając twarz w dłoniach.

Płakała tak mocno i boleśnie, jak płakać może tylko człowiek naprawdę nieszczęśliwy. Nie

zauważyła, że drogą z zamku zmierza w jej stronę wysoki, szczupły mężczyzna. Zbliżywszy

się do ławki przystanął, zaskoczony niepohamowanym szlochaniem dziewczyny. Nie bardzo

wiedział, jak powinien postąpić. Cóż mogło być przyczyną takiego wybuchu rozpaczy? Może

ktoś skrzywdził tę młodą osóbkę, może upadła, uderzyła się i teraz płacze z bólu? O, nie,

najwidoczniej było to wyrazem duchowego cierpienia!

Zakłopotany, zmieszany i pełen wahania, nie mógł jednak oddalić się obojętnie, gdyż

kłóciłoby się to z jego poczuciem rycerskości. Ruszył więc zdecydowanym krokiem, a zbliżając

61

background image

się do płaczącej nieznajomej, zorientował się natychmiast, że to ktoś z lepszej sfery

towarzyskiej - prawdopodobnie jakaś dama, która wynajęła na wsi letnisko. Zauważył też, że

jest w żałobie. Znów ogarnęły go wątpliwości: a może to sprawa, do jakiej w żadnym razie nie

powinny się mieszać osoby postronne?

Już, już miał zawrócić, gdy coś go jednak wstrzymało. Schylona postać dziewczyny

wyrażała tak beznadziejną boleść, że nie mógł oderwać od niej wzroku. Zdobył się wreszcie

na odwagę i rzekł:

- Przepraszam najmocniej, jeśli przeszkadzam, ale może pani potrzebuje pomocy?

Waleria drgnęła i podniosła ku niemu zalaną łzami twarz, na której malował się

przestrach. Przez chwilę patrzyli na siebie z bezgranicznym zdumieniem. Mężczyzna

opanował się pierwszy.

- To pani, panno Lorbach? Tutaj, na zamkowej górze? Czy podobna? - zapytał.

- Nie może pan być bardziej zdziwiony ode mnie, panie doktorze - wykrztusiła Waleria,

czując, że serce chce jej wyskoczyć z piersi, albowiem stał przed nią młodzieniec, którego

kochała skrycie, za którym wciąż tęskniła. Był to Fred Gerold.

Nie domyślał się, czym było dla Walerii jego pojawienie się właśnie teraz, gdy czuła się

taka samotna i nieszczęśliwa. Niekiedy wspominał ją mile, ale daleki był od miłości.

Przedstawiono mu pannę Lorbach jako rozpieszczoną, posażną pannę, a jak wiadomo tej

kategorii dziewcząt nie darzył nadmierną sympatią. Potem miał sposobność przekonać się, iż

Waleria nie jest płytką i kapryśną istotą, jakimi wydawały mu się zawsze bogate jedynaczki,

mimo to znali się za krótko, by zaczął myśleć o niej z żywszym zainteresowaniem. Teraz

dostrzegł w niej przede wszystkim kobietę, której należało pomóc. Z serdecznym uśmiechem

ujął dłoń Walerii.

- Ja mogę z łatwością wyjaśnić, skąd się tutaj wziąłem. Goszczę u mego przyjaciela,

Henryka von Waldheima, i pośród leśnej ciszy spokojnie pracuję. Jakimż jednak sposobem

pani, wielkoświatowa panna, dostała się na to pustkowie?

Bolesny półuśmiech przewinął się po jej ustach, torując sobie jednocześnie drogę do

jego serca.

- Prawdę mówiąc, nie byłam nigdy dumną wielkoświatową panną, panie doktorze, choć

62

background image

w czasie, gdyśmy się poznali, nie miałam o tym pojęcia. Przeżyłam dużo, poznałam smutek i

gorycz. A te łzy... są po prostu skutkiem braku opanowania. Nie wiem dlaczego, ale ten cudny

krajobraz uświadomił mi, jak bardzo jestem samotna, i zupełnie niepotrzebnie rozczuliłam się

nad sobą.

Waleria powiedziała to z taką prostotą, że Gerold odczuł silne wzruszenie.

- Pani samotna i nieszczęśliwa? Posażna panna na wydaniu, otoczona rojem

wielbicieli, wzbudzająca zawiść innych panienek... Nie mogę tego pojąć!

Waleria nie wiedziała sama, co spowodowało, że wyznała mu wszystko. Na ogół nie

była skłonna do zwierzeń, lecz gdy w momencie największego zwątpienia ujrzała Freda,

zapragnęła nagle otworzyć przed nim swoje serce. Spojrzała nań ze smutkiem.

- Wyjaśnię to, panie doktorze. Dora Lorbach zmarła, ja zaś kilka dni wcześniej

dowiedziałam się, że nie jestem jej córką. Moi prawdziwi rodzice mieszkają w tej wiosce i są

bardzo biedni. Nie uważałabym tego za rzecz straszną, gdyby nie fakt, że dom rodzinny, gdy

tu przyjechałam, był nadzwyczaj zaniedbany, matka i rodzeństwo z początku traktowali mnie

jak obcą, a ojciec... Ojciec mój znany jest w całej okolicy jako pijak. Słabą pociechę stanowi to,

że wyniósł ów nałóg z czasów wojny. Moje próby odzwyczajenia go od picia spełzły na

niczym. Krzyczy na mnie i chce, abym sobie wreszcie poszła z jego domu.

Ogromne współczucie ogarnęło Freda; ta pobladła, zapłakana dziewczyna wzbudzała

w nim litość.

- Czemu pani nie odjedzie stąd, panno Walerio? Rozumiem doskonale, że tutaj musi

się pani czuć obco, niełatwo bowiem przywyknąć do sfery, z której się dawno wyszło. Wszak

posiada pani zapewne wielki majątek, odziedziczony po swej przybranej matce...

W krótkich słowach opowiedziała mu, jak się warunki zmieniły, jak tęskniła za

najbliższymi i z jakimi nadziejami przyjechała do nich. Nie tając swego rozczarowania,

oznajmiła jednak i to, że uważa za obowiązek pomaganie im. Wysłuchał wszystkiego uważnie,

co przyniosło Walerii pewną ulgę. Potem spytał poważnie:

- Dlaczego czyni pani tak wiele dla tych ludzi, choć obecnie nic was nie łączy?

- Bo chciałabym okazać wdzięczność wobec losu, który zaoszczędził mi tego

wszystkiego. Czysty przypadek sprawił, że nie wyrosłam w tych samych warunkach co oni.

63

background image

Wszakże moi krewni nie są winni temu, iż nie mają pojęcia o wznioślejszych wartościach

życia!

- Nie wiadomo tylko, czy nie wyświadczy im pani niedźwiedziej przysługi, odkrywając

przed nimi szersze horyznonty - powiedział rozrzewniony.

- Och - odrzekła Waleria. - Matka i rodzeństwo już zmienili się na korzyść. Są dla mnie

o wiele lepsi, cieszą się wracając do czystego domu, nauczyli się solidnej pracy. Matka szuka

u mnie pomocy, gdy pijany ojciec zamierza ją bić.

Fred pomyślał, że kiedy Waleria odjedzie, w jej domu rodzinnym zapanują znowu stare

porządki. Znał wiele takich przypadków, nie chciał jednak zachwiać jej ufności w słuszność

tego, co robiła. To jej należało pomóc! Nie była już teraz rozgrymaszoną pannicą, lecz istotą,

która ponosiła ofiarę za ofiarą, nie zdając sobie przy tym sprawy z tych bezcelowości.

Podziwiał ją za olbrzymi hart ducha - ona, która wychowała się w zbytku i dostatkach, musiała

przywyknąć do mniej niż skromnych warunków bytowania! I jak to dobrze, że przewidujący

mecenas Scholz zabronił jej wspominać o pieniądzach oraz biżuterii - krewni wydarliby jej

wszystko, zwłaszcza ten, pożal się Boże, ojciec!

- Musiał to być dla pani okropny cios - zauważył ze współczuciem. - Pomijając już

biedę, trzeba było przecież przeżyć ten nieszczęsny powrót do domu i jego następstwa.

Po twarzy Walerii przemknął uśmiech, który wydał mu się niezwykle uroczy.

- Nie martwi mnie to, że jestem uboga, ponieważ mam odwagę samodzielnie zarabiać

na chleb. Poza tym proszę nie posądzać mnie o mazgajstwo dlatego tylko, że płakałam. Było

to chwilowe zdenerwowanie. I niech się pan nie gniewa, że zanudzałam pana zwierzeniami.

Wiem, że jest pan dobrym, szlachetnym człowiekiem, który pojmie bez trudu, iż sprawiło mi

ulgę zrzucenie tego ciężaru z serca. Dziękuję bardzo, że pan tak cierpliwie słuchał. Nie będę

pana dłużej zatrzymywać.

- Pani mnie wcale nie zatrzymuje, bo wyszedłem, aby zażyć trochę świeżego

powietrza. Mogę to przecież uczynić w towarzystwie pani. Wszystko, co usłyszałem,

wzbudziło we mnie żywe współczucie. Dałbym wiele za to, aby pomóc, toteż rad jestem, że te

zwierzenia przyniosły pani ulgę. Czy mogę pozostać tak długo, póki się pani zupełnie nie

uspokoi?

64

background image

Policzki dziewczyny zapłonęły rumieńcem. Patrzyła nań ufnie swymi szarymi oczyma,

co tylko wzmogło w nim uczucie szczerej sympatii.

- Dziękuję, panie doktorze. Pospacerujmy więc trochę, to mi dobrze zrobi.

- Czy pani zna okolice zamku?

- Nie. Dziś po raz pierwszy weszłam tu na górę. Matka moja nie życzyła sobie tego,

gdyż ktoś jej powiedział, że w parku są złe psy. Uwierzyłam nauczycielowi, który twierdzi, że to

bzdura, bo w pobliżu zamku nie ma w ogóle psów. Muszę przyznać, iż nie zdołałam oprzeć się

pokusie i postanowiłam zobaczyć zamek z bliska.

- Chętnie podejmę się roli przewodnika. Historię o psach istotnie należy między bajki

włożyć. Pójdziemy ścieżką wzdłuż parku. Będzie pani mogła dokładnie obejrzeć zamek.

Wstali oboje i zaczęli się wspinać pod górę. Wala poruszała się niczym w słodkim śnie.

Aczkolwiek zdawała sobie jasno sprawę, jak wielka przepaść dzieli ją, córkę nałogowego

alkoholika, od tego młodego, a już znakomitego naukowca, to jednak nie potrafiła oprzeć się

uczuciu wszechogarniającego szczęścia. Ciesząc się z ponownego spotkania Freda,

postanowiła, że będzie przechowywać wspomnienie tej chwili niby najdroższy skarb. Bliskości

człowieka, którego kochała całą duszą, przypisywała także przedziwne wrażenia, jakiego

doznawała, idąc u jego boku: zdawało jej się, że widziała już kiedyś ten zamek, że tu właśnie

jest to miejsce na ziemi, jakiego bezskutecznie szuka.

Nie domyślała się, że w ciągu godziny zaledwie uczucia Freda względem niej uległy

raptownej przemianie. Starał się zachować zimną krew i opanowanie, ale czuł, że zbudziło się

w nim coś, czego dotąd nie odczuwał jeszcze wobec żadnej kobiety.

Zawsze pociągali go ludzie bezbronni, a taką właśnie, łaknącą wsparcia istotą,

wydawała mu się Waleria. Zastanawiał się bezustannie, jak ulżyć jej ciężkiemu losowi.

Zbliżyli się do miejsca, skąd świetnie było widać cały zamek - potężną budowlę o

grubych murach i dwóch basztach narożnych.

- Jakiż jest piękny i wspaniały! - rzekła z podziwem Waleria.

- To jeden z niewielu tak dobrze zachowanych zamków w Turyngii. Waldheimowie

natomiast są również jednym z niewielu starych rodów, którym po dziś dzień udało się

utrzymać dawną fortunę. Mój przyjaciel, Henryk, jest jedynakiem. Ojciec jego miał siostrę,

65

background image

która jednak przepadła bez wieści. Wbrew woli ojca i brata poślubiła wychowawcę Henryka i

wraz z nim uciekła z domu, za co rodzina wyrzekła się jej raz na zawsze.

- To bardzo romantyczna historia - uśmiechnęła się Waleria. - Dziwna jak na dzisiejsze

czasy. Ludzie, dumni ze swego szlachectwa, muszą się bardzo źle czuć w naszej

demokratycznej epoce.

- Henryk nie ma żadnych przesądów. Uważa, że już dawno należało znieść

uprzywilejowanie pewnych warstw społecznych. Ojciec jego był całkiem odmiennego zdania, a

Henryk stara się wpoić swoje przekonania dziadkowi. Staruszek odczuwa wielką skruchę, bo

przez te przesądy właśnie stracił córkę, którą wypędził z domu jedynie za to, że poślubiła

skromnego nauczyciela. Mówi się wprawdzie, że był to człowiek bardzo wyrachowany i

zależało mu wyłącznie na majątku panny von Waldheim, tego jednak już dziś nie sposób

dowieść. Henryk twierdzi, iż tylko jego dumny i wyniosły ojciec zawinił w tej sprawie. Gdyby

brat nie czuł się znieważony, ojciec na pewno przebaczyłby córce i wezwał ją do powrotu.

Zaczęli schodzić wolno z zamkowej góry. Gdy stanęli u jej podnóża, Waleria podała

Fredowi rękę.

- Do widzenia, panie doktorze. Proszę się już dalej nie trudzić. Jeszcze raz dziękuję

bardzo za dodanie mi otuchy.

- Uczyniłem doprawdy niewiele, a nawet nic zgoła. Proszę powiedzieć, czy mógłbym

coś dla pani zrobić, być w czymś pomocnym?

Zaczerwieniała się najpierw, potem zbladła. Odparła z powagą:

- Pan jest bardzo dobry, ale ja muszę sobie poradzić sama.

- Lecz zobaczymy się jeszcze, nieprawdaż? Dopóki pani tu będzie, możemy się

przecież spotykać na godzinkę miłej rozmowy?!

- Nie chciałabym zabierać panu cennego czasu.

- Gawędzenie z panią uważałem zawsze za przyjemność. Umówmy się najlepiej od

razu. A może pani woli, abym odwiedził ją w domu rodziców?

- Nie, nie! Nie chcę, żeby pan się spotkał z ojcem, zwłaszcza gdyby był nietrzeźwy...

Proszę mi zaoszczędzić tego upokorzenia!

- Zgoda, chociaż nie sądzę, aby to było poniżające dla pani. A więc spotkajmy się za

66

background image

dwa dni na tym samym miejscu co dziś. Już dzisiaj cieszę się, że będziemy mogli pomówić z

sobą.

- Co panu przyjdzie z tego, panie doktorze?

- Pozwoli pani, że będę miał na ten temat własne zdanie, od którego nikt mnie nie

odwiedzie. Cieszę się naprawdę, że spotkałem panią znowu w zmienionych warunkach.

Spojrzała na niego z wielką powagą.

- Pan to robi z litości. Dobroć skłania pana do tego, żeby mnie trochę rozerwać i

skierować moje ponure myśli na inne tory.

- Proszę sobie myśleć, co się pani żywnie podoba, jednakże niech mi pani przyrzeknie,

że się pojutrze spotkamy!

Niczego nie pragnęła bardziej niż tego spotkania. Wspomnienie każdej chwili

spędzonej z nim zabierze potem ze sobą w samotną przyszłość! I jakkolwiek była święcie

przekonana, że Fred kieruje się tylko współczuciem, wyraziła zgodę.

- Dobrze, obiecuję panu, że przyjdę. Pojutrze o piątej będę na górze przy ławce.

Uścisnął rękę Walerii i popatrzył na dziewczynę niezwykle serdecznie. To spojrzenie

zabrała ze sobą do smutnego domu.

***

Matka z niepokojem wyglądała już powrotu Wali.

- Tak długo zasiedziałaś się u nauczyciela? - zapytała.

- Nie, mamo, byłam tam tylko chwilę. Potem zdjęła mnie ochota, aby pójść na górę

zamkową, więc się przespacerowałam. Obejrzałam z bliska zamek. Jest wspaniały!

Waleria zauważyła, że matka zachowuje się dziwnie i niespokiojnie. Dlaczego?

- Nie powinnaś tam chodzić, Walu - powiedziała Hartmannowa z olbrzymim

niezadowoleniem.

- Czemu, mamo? Droga stoi otworem dla wszystkich.

Matka znowu obrzuciła ją badawczym i trwożnym zarazemk spojrzeniem.

- Nie chcę tego, Walu. Co będzie, jeśli spotkasz kogoś z państwa?

67

background image

- Postaram się nie spotkać, ale będę tam chodzić. Na górze jest cudownie!

Waleria nie wspomniała słowem o Geroldzie, choć nie wiedziała sama, jaka to siła

zamyka jej usta. Wciąż myślała o nim, a pobyt w wiosce przestał wydawać jej się przykrością.

Pewność, że zobaczy jeszcze kilka razy Freda, dodała jej skrzydeł. Nabrała znowu odwagi, a

gdy wrócił do domu ojciec z rodzeństwem, otoczyła ich jeszcze większym staraniem i

troskliwością niż zazwyczaj. Ojciec i Karol dostali po kawałku marynowanego śledzia, co

szczególnie lubili. Wprawiło to Hartmanna w dobry humor, dzięki czemu wieczór, był mniej

ponury od poprzednich. Dziś zresztą Waleria przygotowała dla swej rodziny niespodziankę:

udało się jej nabyć okazyjnie radio z głośnikiem. Sam kupiec zajął się instalacją. Aparat stał na

komodzie, przykryty chustką. Podczas kolacji Wala niepostrzeżenie włączyła głośnik.

Audycja była bardzo wesoła, toteż wszyscy wysłuchali jej z przyjemnością. Waleria

spodziewała się, że zajmie to i ojca, odbierając mu ochotę na wysiadywanie w szynku. Stary

rzeczywiście został w domu, ale złościł się, gdy nadawano przez radio poważne odczyty.

Wtedy zerkał z utęksnieniem na drzwi, bo do wódki ciągnęło go nieprzeparcie. Pozostali

członkowie rodziny cieszyli się bardzo tego urozmaicenia.

Waleria niecierpliwie wyczekiwała na dzień spotkania z Fredem. Pracowała gorliwie,

ale o oznaczonej godzinie poderwała się i pożegnała z matką. Hartmannowa patrzyła za nią

długo, spojrzenie jej wyrażało troskę i niepokój. Szepnęła do siebie:

- Żeby to się tylko dobrze skończyło! Zwariowała zupełnie z tym łażeniem na górę!

Pewno dziś też tam poszła!

Waleria nie myślała o matce ani o jej niepokoju. Było jej dziwnie lekko na sercu. Pełna

radosnego oczekiwania, pięła się pod górę, aż nagle ogarnęło ją zwątpienie. Czy aby Fred

Gerold nie zapomniał o spotkaniu, na które umówił się zapewne powodowany współczuciem?

Czuła, że będzie niepocieszona, jeśli go tam nie zastanie.

Nie miała jednak powodu do obaw, ponieważ Fred Gerold czekał na to spotkanie tak

samo niecierpliwie jak ona.

Owego dnia, gdy pożegnał się z Walerią, po powrocie do zamku wpadł na Henryka,

który właśnie wychodził z gabinetu.

- Przejrzałeś już swoje księgi, Heniu?

68

background image

- Tak, Fredzie, właśnie skończyłem rachunki. Jest to za każdym razem ogromna praca,

aż mi w głowie huczy od tych wszystkich cyfr. Jako dobry gospodarz nie mogę się jednak

wymigać od tej roboty. A ty? Byłeś na spacerze?

- Owszem, i to w bardzo miłym towarzystwie.

- No, no! Czyżby w damskim?

- Tak.

- Tutaj. Na górze zamkowej?

- Właśnie tu. Spotkałem koło ławki pewną panienkę, którą znam od dawna.

- Aha! - zaśmiał się Henryk.

- Nie masz powodu do śmiechu - zganił go Fred. - To bardzo smutna sprawa.

- W takim razie zaczynam się lękać.

- Do strachu też nie ma powodu. Masz trochę czasu? Jeśli chcesz, to ci wszystko

opowiem.

- W porządku, teraz akurat jestem wolny. Dziadek spaceruje po parku. Usiądziemy

sobie w salonie, tam nikt nam nie przeszkodzi.

Obaj panowie zasiedli w salonie i zapalili po papierosie. Fred zrelacjonował

przyjacielowi historię Wali. Henryk słuchał z uwagą, a gdy Gerold skończył, rzekł zamyślony:

- Do licha, biedna dziewczyna! Wyrwana z dobrobytu i przeniesiona nagle do domu

tego pijusa Hartmanna. Doprawdy, to okropne!

- Czy znasz tych ludzi, Henryku?

- Naturalnie. Hartmann był kiedyś całkiem porządnym człowiekiem, choć ludzie mieli

mu za złe, że oddał własne dziecko w zamian za pieniądze. Potem zaczęło im się nawet lepiej

powodzić, o czym opowiadał mi ojciec. Aż kiedyś znaleziono spitego do nieprzytomności

Hartmanna na drodze. Później poszedł na dwa lata do okopów. Z wojny powrócił już jako

nałogowy alkoholik. Wtedy, jak to zwykle bywa w takich razach, zaczął się początek ruiny.

Teraz wszyscy go unikają. Tłucze żonę, dawniej bił także dzieci, ale teraz się ich boi.

Najgorzej wychodzi na tym Hartmannowa. Biedna dziewczyna! Mam nadzieję, że jej nie bije.

- Myślisz, że to byłoby możliwe? - wykrzyknął przerażony Fred.

- U takiego pijaka wszystko jest możliwe.

69

background image

- Co więc można uczynić? - w głosie Freda słychać było niepokój.

- Namówić to biedactwo do jak najszybszego wyjazdu.

- Ale ona ma tak silnie rozwinięte poczucie obowiązku, że nie chce opuścić rodziny w

biedzie. Przeprowadziła remont, wpłynęła pozytywnie na matkę i rodzeństwo...

- Z ojcem jej się to nie uda.

- A gdyby tak z nim porozmawiać?

- Nic nie pomoże. Spróbuj jednak, skoro chcesz iść za głosem serca.

- Serca? Nie wiem. Dotychczas uważałem ją za rozpieszczoną, dumną i majętną

pannę. Rozmawiałem z nią chętnie, ale nigdy nie darzyłem żadnym głębszym uczuciem. Dziś

jednak, gdym ujrzał ją smutną, strapioną i bezradną, istotnie zbudziło się coś w moim sercu.

- Radzę ci zatem trzymać serce na wodzy. Bo i do czego mogłoby to doprowadzić? Nie

zapominaj, że jest córką pijczka.

- Grozisz mi teorią dziedziczności i w zasadzie masz rację. Pamiętaj jednak, że

Hartmann stał się nałogowcem dopiero podczas wojny, a wtedy Waleria była już na świecie. O

ile wiem, ma ona dwadzieścia dwa lata.

- Nazywa się Waleria? - przerwał mu Henryk ze zdumieniem.

- Tak.

- Dziwne, w jaki sposób ci ludzie na to wpadli. To bardzo rzadkie imię w naszej okolicy.

Moja babka miała na imię Waleria, odziedziczyła je po jakiejś prababce francuskiego

pochodzenia.

- Może je kiedyś usłyszeli i uznali za wyjątkowo ładne.

- Możliwe. W każdym razie nie powinieneś się z nią żenić, a o czym innym zapewne

nie może być mowy, prawda?

- Och, nie! Waleria jest damą w najlepszym tego słowa znaczeniu. A czemu właściwie

nie powinienem się z nią ożenić? Kto mi zabroni?

- Twój własny rozsądek. Przecież wraz z nią poślubiłbyś tę całą przemiłą rodzinkę.

- Gdybym jednak nie zważając na nic chciał ją poślubić... Tu chodzi przecież o

ratowanie człowieka... Mam ją skazać na poniewierkę?

- Zawsze byłeś obrońcą uciśnionych, Fredzie. Bądź jednak rozumny i jeżeli już

70

background image

zdecydujesz się na tak nierozważny krok, to przynajmniej postaraj się jak najprędzej wyrwać

ją z tego otoczenia.

- Pomyślę o tym. Właściwie to dopiero podczas naszej rozmowy przyszła mi do głowy

ta forma pomocy. Przedtem nie zastanawiałem się wcale nad małżeństwem z tą słodką

dziewczyną.

- No, jeżeli określasz ją już takim mianem... Ty przecież nigdy nie mówisz w ten sposób

o kobietach.

- Zasługuje na to, wierzaj mi, Henryku!

- Skoro doszedłeś do takiego wniosku, to w rzeczy samej jesteśmy właśnie na etapie

zaręczyn.

- O nie! Na pewno nie uzyskam tak prędko jej zgody. To jedna z kobiet, które mogą

przystać na małżeństwo tylko z miłości, a ja pojęcia nie mam, czy uda mi się wzbudzić w niej

uczucie. Jeśli nawet tak by się stało, to i tak mi odmówi właśnie dlatego, że jej ojciec nie jest

człowiekiem bez skazy.

- Zobaczymy, zobaczymy. Wszystko się jakoś ułoży. A teraz coś na inny temat. Pytałeś

niedawno, czy nie mamy żadnej kroniki rodzinnej. Dziś szperałem w archiwum, gdzie

przechowuje się różne pamiątki, złe i dobre, smutne i wesołe. Archiwum mieści się w piwnicy.

Wydaje mi się, że znajdziesz tam dużo ciekawego materiału do swoich badań. Jak chcesz, to

możemy zaraz zejść na dół.

- Byłbym ci bardzo wdzięczny.

- No to chodźmy.

Panowie udali się do biblioteki, skąd małe, kręte schodki prowadziły do archiwum.

Henryk zapalił światło. W długiej sali stało mnóstwo półek, zawalonych różnymi,

staroświeckimi przedmiotami i całymi stertami starych foliałów.

- To przecież cudowne! - zawołał Fred z entuzjazmem.

- Gusta bywają różne. Jako mały chłopiec nazywałem archiwum salą strachów. Czy

widzisz te portrety na ścianach? Są to portrety moich szanownych przodków, którzy z różnych

powodów powaśnili się z rodziną. Za karę zawieszono tutaj ich podobizny.

- Może powody te nie były takie straszne i ludzie ci nie zasługiwali na tak dotkliwą karę

71

background image

- zauważył z rozbawieniem Fred.

- Ja też tak sądzę. Gdy zostanę panem zamku, przeniosę te obrazy na górę, do sali

portretowej. A przede wszystkim portret ciotki Małgorzaty, siostry mego ojca. Jak wiesz,

popełniła ona to wielkie przestępstwo, że uległa głosowi serca. Obraz jest zresztą arcydziełem

sztuki malarskiej. Widzisz tę niszę za zasłoną? Tam właśnie mój ojciec kazał umieścić ów

wizerunek. Dziadek nawet po śmierci ojca nie miał odwagi przewiesić go. Zdaje się jednak, że

często tu zagląda i wpatruje się w portret ukochanej córki.

- Czy można zobaczyć ten obraz?

- Ależ proszę, zaraz odsunę kotarę.

Henryk uczynił to i już po chwili w głębi niszy ukazał się wizerunek młodej, smukłej

kobiety. Była tak piękna i pełna wdzięku, iż zdawało się, że jej portret wnosi nieco życia do

tego ponurego archuwum. Fred, na widok prześlicznej twarzyczki, krzyknął ze zdumienia.

Patrzył jak urzeczony na portret, oddychając przy tym ciężko.

- Co się stało, Fredzie? - spytał przerażony Henryk.

- Nic, nic, za chwilę zrozumiesz, o co chodzi... otóż wyobraź sobie, że Waleria

Hartmann jest tak łudząco podobna do damy z portretu, jakby była jej bliźniaczą siostrą. Dziś

może, blada, zapłakana i w żałobie, wyglądała odrobinę inaczej, lecz gdym ją spotkał przed

paroma miesiącami, miała na sobie niemal identyczną białą suknię, a jej ramiona również

okrywał szal... Och, nie pomyśl tylko, że zwodzi mnie podobieństwo stroju! To są takie same

złote, połyskujące włosy i szare, promienne oczy... Doprawdy, coś zadziwiającego! Takich

oczu nie spotyka się co dnia, a już rzeczą niemożliwą według mnie jest to, aby dwie różne

osoby spoglądały tak samo... Naprawdę, jestem zaskoczony...

Henryk słuchał go, osłupiały, jakby niezupełnie pojmował sens słów, wypowiadanych

przez przyjaciela.

- Masz pewność, Fredzie, że się nie mylisz?

- Musisz koniecznie poznać Walerię Hartmann, a wówczas sam się przekonasz, że

mam słuszność!

Henryk w zamyśleniu przyglądał się portretowi, wreszcie rzekł:

- To istotnie dziwne. Panna Hartmann nosi imię mojej babki i jest niezwykle podobna do

72

background image

ciotki Małgorzaty.

- Tak, niczym bliźniaczka.

- Zdumiewająca sprawa. Muszę naprawdę poznać tę dziewczynę. Może przypadkiem

trafiliśmy na ślad jakiejś tajemnicy? Przypominam sobie właśnie, iż pani Hartmann za młodu

była pokojówką w zamku. Matka moja także i potem korzystała niekiedy z jej pomocy przy

sprzątaniu. Może...

- Co masz na myśli?

- No, wiesz - zaśmiał się Henryk, trochę zmieszany. - Zdarza się przecież, że dziedzic

poczuje słabość do służącej... Zważ przy tym, iż matka nie była pięknością, ojciec zaś ożenił

się z nią jedynie dlatego, że pochodziła z nadzwyczaj arystokratycznego rodu i wniosła duży

posag. Nie przypominam sobie wprawdzie, by tatuś miewał awanturki miłosne, ale jeśli

Hartmannowa była ponętną osóbką... Może w żyłach jej córki płynie krew Waldheimów? Tym

dałoby się także wytłumaczyć, czemu nadała dziecku to rzadkie imię...

- Kto wie? W każdym razie podobieństwo jest uderzające!

- Mój drogi, z takiego zbiegu okoliczności ty najbardziej mógłbyś się ucieszyć, gdyż

okazałoby się, iż Hartmann wcale nie jest ojcem Walerii. Na dodatek, Fredzie, stalibyśmy się

powinowatymi.

- Coś sobie jeszcze przypomniałem, Henryku.

- Co takiego? Mówże...

- Matka panny Hartmann ostrzegała ją, aby nie wchodziła na tę górę i nie zbliżała się

do zamku. Opowiedziała dziewczynie zmyśloną historyjkę o złych psach, grasujących w

parku. Może i ona zauważyła już podobieństwo Walerii do rodziny Waldheimów i teraz lęka

się, żeby ktoś z was nie zwrócił na to uwagi?

- To potwierdza moje domysły.

- Muszę wybadać trochę pannę Walerię, dowiedzieć się czegoś o jej matce, bo chyba

co do tego, że Hartmannowa jest jej matką, nie mamy żadnych wątpliwości...

- Oczywiście. - Henryk zasłonił portret Małgorzaty von Waldheim. Tymczasem Fred

zabrał się do przeglądania grubych foliałów, wśród których znalazł kronikę rodzinną.

- Henryku, chętnie bym ją przeczytał, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

73

background image

- Proszę cię bardzo, tylko powiedz mi, jeśli znowu wpadniesz na trop jakiejś naszej

tajemnicy rodowej. A ja w sprawie zagadki, związanej z portretem ciotki Małgorzaty, rozpocznę

dyplomatyczne dysputy z dziadkiem. Może on udzieli mi jakichś wyjaśnień w tej materii.

Wrócili tą samą drogą, którą przyszli. Fred zaniósł kronikę do swego pokoju i zamknął

ją w szufladzie. Potem udał się do salonu, gdzie czekał już na niego starszy pan wraz z

wnukiem. Przed kolacją gawędzili jeszcze z godzinę, umilając sobie czas paleniem cygar. Nie

poruszono jednak tych kwestii, które zajmowały tak żywo obu przyjaciół.

Dwa kolejne przedpołudnia Fred poświęcił wertowaniu starej kroniki oraz pisaniu swej

rozprawy. W annałach rodzinnych nie znalazł nic szczególnie godnego uwagi. Trzeciego dnia

po obiedzie oznajmił przyjacielowi, że nie będzie go, niestety, na herbacie. Henryk ze

zrozumieniem skinął głową.

- Skorzystam ze sposobności i spróbuję wyciągnąć coś od dziadka.

Fredowi było tak spieszno, że znalazł się w miejscu spotkania na długo przed

umówioną godziną. Obawy Walerii pierzchły więc natychmiast, gdyż już z daleka dostrzegła

Gerolda, który powitał ją uprzejmie i z oznakami wyraźnej radości.

- Cieszę się, że znów panią widzę, panno Walerio.

- Naprawdę? Zdawało mi się, że to współczucie zmusiło pana do umówienia się ze

mną...

- Pani przez skromność nie docenia samej siebie. Ja cały czas radowałem się myślą,

że dzisiaj panią ujrzę.

- A mnie od chwili naszego spotkania przestało się wydawać, iż jestem najbardziej

samotną i bezbronną istotą pod słońcem. Matce nawet nie wspomniałam o panu, ponieważ i

tak gniewała się bardzo, że postąpiłam wbrew jej radzie oraz przestrogom.

- Czy ten zakaz przebywania w pobliżu zamku nie zdaje się pani czymś dziwnym?

- Owszem, zapytałam nawet matkę o powody. Odparła, że nie chce, abym zetknęła się

przypadkowo z dziedzicami tej posiadłości. Przyrzekłam, iż postaram się tego uniknąć, co też

uczynię. Pana jednak nie zaliczam do właścicieli...

Ucieszył się, widząc jej uroczy uśmiech, który - jak się zdawało - rozgrzewa mu serce.

- I słusznie, gdyż jestem tylko gościem w zamku.

74

background image

- Obawiam się, że i to przeraziłoby moją matkę. Nie wiem, na czym polega ów

niezwykły szacunek dla państwa, prawdopodobnie jest on pozostałością z czasów

pańszczyźnianych. Przyznam, że ja ani tego nie podzielam, ani nie pojmuję.

- Panią po prostu inaczej wychowano, choć ja także uważam, że szanowna pani

Hartmann przesadza.

- Podzielam pańskie zdanie. Nie rozumiem tego lęku, z jakim czasem patrzy na mnie.

Ona również nie jest zadowolona z mego przyjazdu, a chwilami zachowuje się w sposób

wręcz zagadkowy. Niedawno na przykład spytałam ją o nazwisko właściciela zamku. Stało się

to jeszcze przed naszym spotkaniem. Odpowiedziała niechętnie, dodając przy tym, iż ojciec

pańskiego przyjaciela był człowiekiem najbardziej dumnym i wyniosłym z całej rodziny

Waldheimów. Dorzuciła jeszcze: “Matka twoja mogłaby na ten temat powiedzieć niejedno”.

Fred łowił każde jej słowo z największym napięciem, starając się jednakże o

zachowanie pozorów obojętności.

- Co chciała przez to zasugerować? - jego pytanie zabrzmiało niewinnie.

- Zrozumiałe, że zapytałam od razu, czy wyrządził jej jakąś krzywdę. Wtedy bardzo

zmieniła się na twarzy i zażądała, bym zostawiła ją w spokoju. Albo ukrywa coś przede mną,

albo też jest już tak bardzo zmęczona życiem, że boi się wszystkich i wszystkiego.

- Czy matka wie, że pani dzisiaj znowu wybrała się tutaj?

Waleria potrząsnęła głową.

- Nic nie powiedziałam, choć nie odważyłaby się mi tego wyraźnie zabronić, ponieważ

zbyt wielkim poważaniem otacza swą “elegancką” córkę. Zresztą ojciec tak bardzo maltretuje

ją i gnębi, że w ogóle już nie potrafi nikomu przeciwstawić własnej woli. Odchodząc,

odwróciłam się raz jeszcze. Stała na progu, wylękniona. To w gruncie rzeczy miłe, że troszczy

się o mój los, co traktuję jako dowód miłości macierzyńskiej, której na ogół mi nie okazuje. A

przecież matka powinna kochać dziecko, nawet jeżeli nie widziała go przez wiele lat... Jak pan

sądzi?

Spojrzała na Freda z niepokojem.

Wszystko, co opowiedziała, zdawało się potwierdzać podejrzenia Henryka von

Waldheima. Ta kobieta bała się zapewne, iż każdy z domowników zamku, ujrzawszy Walerię,

75

background image

będzie zaskoczony jej podobieństwem do Małgorzaty, którą musiała widywać w młodości.

Chcąc jednak uspokoić Walę, odparł z uśmiechem:

- Matka z pewnością kocha panią, lecz tacy prości, zapracowani ludzie nie potrafią dać

wyrazu swym uczuciom. Są skryci, surowi, a każdy objaw uczucia uważają za oznakę

słabości. Nie powinna pani do nich przykładać swojej własnej miarki.

Waleria znowu potrząsnęła głową, tym razem ze smutkiem.

- Najbardziej przerażające jest to, że ja ich także nie kocham, chociaż powinnam.

Dawniej niekiedy zdawało mi się, że między mną a moją najdroższą opiekunką znajduje się

jakiś niewidzialny mur obcości. Dowiedziawszy się później, iż nie jestem jej rodzoną córką,

zrozumiałam wreszcie, na czym to polegało. Łudziłam się, że w domu rodzicielskim znajdę to

wszystko, czego mi brakowało, stało się jednak inaczej. Łączy nas najściślejsze

pokrewieństwo, więc czemu czuję się tak obco wśród swoich? Nie jestem też do nich ani

trochę podobna. Brat i siostra mają czarne włosy i oczy jak ojciec. Matka, zanim posiwiała,

była blondynką, ale oczy ma niebieskie...

Fred słuchał uważnie, zadowolony, że Waleria sama z siebie mówi mu o tym, czego

chciałby się dowiedzieć. Jej uderzające podobieństwo do Małgorzaty von Waldheim nie mogło

być dziełem przypadku!

- Zdarza się dość często, zwłaszcza w rodzinach wielodzietnych, że jedno z tych dzieci

nie jest do nikogo podobne. Może ktoś z przodków pani spoglądał na świat takimi szarymi,

bardzo pięknymi oczyma?

Zaczerwieniła się mocno.

- Czy pan wie, że to pierwszy komplement, jaki usłyszałam z pańskich ust?

Jego poważne oblicze rozjaśniło się uśmiechem.

- A pani, naturalnie, przywykła do pochlebstw i teraz, na tym odludziu, odczuwa ich

brak!

- Nie uwierzy mi pan pewnie, jeśli powiem, że nigdy nie cierpiałam bezmyślnych

komplementów.

Spojrzał jej głęboko, przeciągle w oczy.

- Jest pani naturą tak prawą, tak uczciwą, iż wierzę każdemu pani słowu.

76

background image

- Jeżeli mogę tego uniknąć, staram się nie kłamać - znowu stanęła w posach.

- Gdyby nawet usta pani skłamały, oczy nie uczyniłyby tego nigdy - rzekł serdecznie.

Waleria mocno, aż do bólu, zacisnęła dłonie. Na litość boską - nie wolno jej się cieszyć

tym, co powiedział, musi stłumić w sobie kiełkującą nieśmiało nadzieję. Przecież ją i Freda

dzieli przepaść nie do przebycia!

Zmusiła się do swobodnego tonu, zmieniając szybko temat rozmowy na inny, mniej

osobisty. Skąd mogła wiedzieć, że tymczasem Fred Gerold utwierdza się w przekonaniu, iż

nigdy dotąd żadna kobieta nie wywarła na nim aż tak głębokiego wrażenia, że - sam już

zakochany - postanowił zasłużyć sobie na jej wzajemność?

Podjął rozmowę o rzeczach obojętnych, ale nie umknęło jego uwadze, że Waleria nie

umie spokojnie patrzeć mu w oczy. Ocenił to jako dobry znak dla siebie i był tym

uszczęśliwiony.opowiadał jej o swojej pracy, wspomniał również, że przyjaciel dał mu do

przejrzenia kronikę rodu Waldheimów, mówił, iż po zakończeniu swego dzieła ma zamiar

gruntownie ją przestudiować.

Z uwagą słuchała jego słów, zadając od czasu do czasu pytania, na które udzielał

szczegółowych i przystępnych odpowiedzi.

Ani się spostrzegli, jak zegar na wieżyczce kościoła wybił szóstą. Wala szybko

podniosła się z ławki.

- Teraz muszę już powrócić do domu.

- Zejdziemy razem na dół, jeżeli oczywiście nie ma pani nic przeciwko temu. I proszę

powiedzieć, kiedy zobaczę panią znowu?

- Czy pan istotnie chce mi poświęcić jeszcze trochę czasu?

Zaśmiał się i spojrzał na nią wesoło.

- Mam właśnie taki zamiar. Pani zaś zrobi dobry uczynek, odrywając mnie od pracy,

gdyż stanowczo za dużo ślęczę nad książkami.

Uśmiechnęła się słodko, uroczo - tak nie potrafił się uśmiechać nikt inny na całym

świecie.

- Cóż na to powie pański przyjaciel, młody dziedzic? Czy nie będzie się gniewał?

Jego oczy rozbłysły filuternie. Był to zupełnie inny Fred Gerold niż ten, którego kiedyś

77

background image

poznała Waleria. Nigdy przedtem nie widziała jego chłopięcego uśmiechu ani swawolnego

wyrazu twarzy. Nie wiedziała, który z nich podoba jej się bardziej - Fred poważny czy też Fred

przekorny? W każdym razie dla nich obu jej serce biło bardzo mocno, toteż postanowiła nagle,

że wykorzysta każdą minutę szczęścia, zwłaszcza że ma ich przed sobą tak mało...

- Mój przyjaciel zarządza ogromnym majątkiem, ma tysiące spraw na głowie, więc

najbardziej wdzięczny jest mi wtedy, kiedy nie zabieram mu dużo czasu.

- A stary pan von Waldheim?

Oczy Freda znów zabłysły wesoło.

- Może pani jednak zdoła zrozumieć, że mając do wyboru towarzystwo młodej, uroczej,

mądrej i dowcipnej dziewczyny, albo staruszka, żyjącego przeszłością - wybieram bez

wahania to pierwsze. Nigdy nie przypuszczałem, że pani jest taka niedobra i bez mrugnięcia

powieką zechce mnie pozbawić radości przebywania z sobą.

Sprawiała wrażenie przestraszonej.

- Ależ ja tego wcale nie pragnę! Czyżby pan nie domyślał się, jaka to dla mnie

przyjemność, gdy mogę porozmawiać z kimś, kto należy do tych kręgów towarzyskich, w

jakich kiedyś się obracałam?

- W takim razie spotkanie będzie miłe dla nas obojga. Kiedy ono nastąpi?

- Powiedzmy, pojutrze o tej samej porze.

- Dopiero pojutrze? - w jego pytaniu było i rozczarowanie, i prośba.

- Nie powinno się nadużywać niczego, co dobre - odrzekła żartobliwie.

- No tak, ale obawiam się, że już niedługo będę miał w zasięgu ręki te dobre rzeczy.

Kiedy pani zamierza opuścić wioskę?

Zanim Wala spotkała Freda Gerolda, planowała, że wyjedzie w najbliższych dniach.

Teraz to on właśnie działał na nią niby potężny magnes. Nie chciała stracić ani jednej

drogocennej chwili, którą mogłaby spędzić w towarzystwie kochanego mężczyzny.

Oczywiście, nie mogła mu tego powiedzieć otwarcie.

- Właściwie... właściwie chciałam wyjechać wkrótce, ale może spróbuję jeszcze raz

skłonić ojca do porzucenia zgubnego nałogu.

- Może mógłbym pani w tym pomóc?

78

background image

- Och, nie! Nie! Nie zniosłabym tego, gdyby zachował się wobec pana grubiańsko,

gdyby powiedział panu coś przykrego... Umie być bardzo nieprzyjemny, gdy ktoś mu wchodzi

w drogę...

- Pani sądzi, że mnie to przeraża? Proszę pamiętać, że podczas ekspedycji

naukowych miałem do czynienia z rozmaitymi ludźmi, nawet dzikusami, ale zawsze jakoś

dawałem sobie radę. Nieokrzesanie bynajmniej nie napawa mnie strachem, a pani z całą

pewnością nie ma podstaw do niepokoju. Postaram się zresztą zawrzeć znajomość z pani

ojcem poza jego domem i nie w pani obecności. Niech mi pani zaufa, panno Walerio!

Waleria westchnęła głęboko.

- Ale ja... Och, Boże... tak, ja wstydzę się za ojca...

- Dzieci nie odpowiadają za rodziców, wręcz przeciwnie. Rodzice ponoszą

odpowiedzialność za swoje potomstwo, ojciec pani zaś wyrzekł się tego obowiązku, oddając

panią w obce ręce. Czemu więc miałaby pani odczuwać wstyd? Pijaństwo? Postaramy się

oboje odzwyczaić go od tego nałogu, ale każde z nas będzie działać na własną rękę. Mnie

może dopisze więcej szczęścia. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, zwłaszcza wojnę,

trzeba się zdobyć na cierpliwość i wyrozumiałość.

Podała mu szybko rękę.

- Pan jest taki dobry, nie wiem doprawdy, jak podziękować...

- Zamiast wdzięczności proszę mi pozostawić całkowitą swobodę działania. Sądzę, że

lepiej będzie, żeby ojciec ani pozostali krewni pani nie wiedzieli, iż się znamy. Moja obecność

mogłaby ich krępować, a tego chciałbym uniknąć.

Znowu wyciągnęła do niego dłoń.

- Nie mogę stawiać sprzeciwu, panie doktorze, bo wciąż żywię nadzieję, że ojciec...

Może panu się rzeczywiście uda. Ja... ja zachowywałam się pewnie trochę niezręcznie,

gniewało go też, że córka ośmiela się zwracać mu uwagę. Przyjmuję zatem pańską

propozycję, proszę spróbować, choć dręczą mnie wyrzuty sumienia, że zrzucam na pana

barki ogromny ciężar...

- Jestem przekonany, że się nie załamię pod tym brzemieniem. Jedynie pani musi

zachować absolutny spokój, szczególnie na wypadek, gdybyśmy się spotkali. Przy rodzinie

79

background image

pani musimy udawać nieznajomych.

Oczy Walerii były pełne łez.

- Jakże ja się panu zdołam odwdzięczyć?

Fred patrzył na nią uporczywie, płomiennym wzrokiem.

- Przy sposobności zażądam nagrody, panno Walerio, i proszę mi wierzyć, że wtedy

będę miał bardzo wysokie wymagania!

Serce dziewczyny zabiło szybko i mocno. Opanowała się wszakże i rzekła spokojnie:

- Musimy się teraz rozstać. Skorośmy postanowili zachować naszą znajomość w

tajemnicy, nie byłoby dobrze, gdyby widziano nas razem.

- Do widzenia, panno Walerio! Odwagi i jeszcze raz odwagi! Dla pani także zaświeci

słońce!

Uścisnęli sobie ręce. Wala prędko ruszyła przed siebie. Nie ośmieliła się obejrzeć, ale

czuła, że mężczyzna odprowadza ją spojrzeniem, Fred Gerold począł wreszcie z wolna

wspinać się pod górę.

***

Po wspólnym posiłku przyjaciele mieli okazję zostać sam na sam. Fred podzielił się z

Henrykiem wiadomościami uzyskanymi od Walerii. Młody von Waldheim pokiwał głową.

- Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, iż moje przypuszczenia są słuszne.

Niestety, od dziadka, mimo zastosowania różnych dyplomatycznych wybiegów, dowiedziałem

się mało.

- Zatem nie powiedział ci nic takiego, dzięki czemu postąpilibyśmy choć krok do

przodu?

- Nie. Bezsporny jest jedynie fakt, że małżeństwo moich rodziców było raczej nieudane,

za co dziadek obwinia swego syna, a mego ojca. Był to człowiek wyniosły, zimny i surowy.

Nadzwyczaj dumny ze szlacheckiego pochodzenia, nie mógł się pogodzić ze skasowaniem po

wojnie przywilejów tego stanu i przypłacił to życiem. Zmarł na kamienie żółciowe jako

pięćdziesięciolatek, matka moja opuściła ten ziemski padół parę lat wcześniej. Natomiast

80

background image

dziadek twierdzi stanowczo, że ojciec nie mógł mieć żadnych miłostek, gdyż kłóciłoby to się w

sposób rażący z jego purytańskimi zasadami. Nie chciałem zbytnio niepokoić staruszka, więc

dałem spokój drążeniu tej sprawy. Wobec tego jednak, że poruszyliśmy kwestie rodzinne,

dziadek pofolgował swemu sercu i opowiedział mi wszystko o cioci Małgorzacie. Zakochała

się w moim nauczycielu, doktorze Siebercie. Dziadek nie wyrażał zgody na ten związek,

wobec czego jego zdesperowana córka którejś nocy uciekła wraz z ukochanym.

Potem Siebert przysłał zawiadomienie o ślubie z Małgosią, a przy tym zażądał w

ostrym tonie wypłacenia żonie posagu, ponieważ - jak się okazało - zdecydował się na to

małżeństwo powodowany chęcią zdobycia majątku. Pan doktor był wyjątkowo przystojnym,

wykształconym i czarującym młodzieńcem, bez trudności więc zawrócił w głowie młodziutkiej,

niedoświadczonej panience, ogromnie żywej i uczuciowej, w przeciwieństwie do mego ojca.

Zdawało mu się, że przez ożenek z moją ciotką utoruje sobie drogę do olbrzymiego bogactwa.

Pomylił się jednak okrutnie. Dziadek odpisał krótko, że wyrzeka się córki i nie pozwoli jej

przestąpić progu swojego domu, a jeśli, to tylko w przypadku rozwodu. Siebert spróbował

jeszcze raz szczęścia i zwrócił się do dziadka z prośbą o wypłacenie Małgorzacie

przynajmniej równowartości przypadającego jej zgodnie z prawem spadku. Dziadek

odpowiedział, że doktorowa Siebert oczywiście otrzyma swoją część dziedzictwa, lecz nie

wcześniej niż po jego śmierci. Nadmienił, że panna von Waldheim umarła dla niego, jak

również dla całej rodziny. Dodał, by doktor Siebert zaoszczędził sobie dalszej fatygi, gdyż na

kolejne listy nie otrzyma już żadnej odpowiedzi.

Staruszek wyznał mi szczerze, że już wkrótce pożałował, iż był tak bezwzględny.

Chciał to naprawić, ale uległ perswazjom mego ojca, który był ogromnie oburzony postępkiem

siostry i jej lekkomyślnością.

Listy Sieberta nadawane były z Francji. Kiedy zgodnie z życzeniem dziadka, zaprzestał

korespondencji, wszelki słuch po ciotce Małgorzacie zaginął. Dziadek, nękany wyrzutami

sumienia i tęsknotą za ukochaną córką, codziennie chodzi do archiwum i przesiaduje przed jej

portretem. Wciąż ma nadzieję, że ciocia da jakiś znak życia.

Kiedy wyznał mi to wszystko, poradziłem mu, aby zwrócił się do jakiejś agencji

wywiadowczej, która mogłaby odnaleźć ślad zaginionej. Moja rada tak go ucieszyła, że teraz

81

background image

właśnie siedzi u siebie w gabinecie i płodzi to pismo, dzięki któremu ma nadzieję odszukać

córkę i naprawić wyrządzoną jej krzywdę. Daj Boże, żeby mu się udało, bo to na pewno

przedłużyłoby jego życie.

Gdy Henryk skończył swą relację, Fred ze zrozumieniem pokiwał głową.

- My także miejmy nadzieję, że tak się stanie, Heniu. Pojmuję dobrze, jak twój dziadek

musi boleć nad skutkami tamtej dawnej, nieprzemyślanej decyzji.

- Och, i na dodatek wyobraź sobie, że posądzał mnie, iż niczym mój ojciec wezmę mu

to za złe! Był naprawdę uradowany, gdy przekonał się, że mam do tego zupełnie inny

stosunek. Rozmawialiśmy szczerze ponad godzinę i zbliżyliśmy się do siebie bardziej niż

podczas długich lat spędzonych pod jednym dachem. Ponieważ głównym impulsem tej

rozmowy była twoja panna Waleria Hartmann, ma ona u mnie za to ogromnego plusa!

Młodzi ludzie spędzili później jeszcze czas jakiś ze starym panem von Waldheimem,

który tego wieczoru był wyjątkowo wesoły i pełen ożywienia. Staruszek czuł się tak dobrze w

ich towarzystwie, że nieco później niż zwykle udał się na spoczynek. Wkrótce potem także

przyjaciele poszli spać.

Przy okazji kolejnego spotkania Waleria i Fred rozprawiali o literaturze, polityce oraz

postępach w pracy badawczo-naukowej Gerolda. Następnie młodzieniec opowiedział Wali

historię córki pana von Waldheima, nie wspominając ani słowem o podobieństwie jej samej do

zaginionej bez wieści Małgorzaty. Obawiał się bowiem, że Waleria z wrodzoną sobie

przenikliwością mogłaby domyślić się, iż ona i Henryk von Waldheim są dziećmi jednego ojca.

Niewątpliwie odczuwałaby z tego powodu przykrość, ponieważ ów fakt rzucałby niekorzystne

światło na jej matkę.

Jakkolwiek Henryk obstawał przy swoim, twierdząc, iż istnieje jedno tylko

wytłumaczenie niezwykłego podobieństwa dwu kobiet, to jednak nie miał na to dowodów, a

domysłami nie warto było zaprzątać głowy Walerii.

Młodzi spotykali się co drugi dzień na górze zamkowej. Fred starał się tymczasem

zawrzeć znajomość z ojcem dziewczyny, ale na razie bez rezultatu, ponieważ Hartmann całe

dnie spędzał przy pracach polowych, wieczorami zaś Fred nie dysponował wolnym czasem.

Pewnego razu Fred nie doczekał się przybycia Walerii na umówione spotkanie.

82

background image

Ogarnął go wielki niepokój, który rozwiać mógł wszelkie wątpliwości co do uczuć, jakie żywił

względem Walerii. Nie mogąc znieść nękającej go niepewności wyruszył w drogę do zagrody

Hartmanna, aby dowiedzieć się, czemu Waleria nie przyszła. Przypomniały mu się słowa

Henryka: “Biedna dziewczyna. Mam nadzieję, że jej nie bije!” Na samą myśl o tym odczuł

przypływ przerażenia. Nie wiedział, że tego właśnie dnia jest jarmark w sąsiedniej wsi, na

który stary wybrał się wraz z Karolem i Hanką. Waleria musiała pomóc siostrze, strojącej się

na tę uroczystość, bowiem Hanka chciała koniecznie wystąpić na zabawie po jarmarku w

sukni, otrzymanej w prezencie. Po pierwsze nie potrafiła dać sobie rady z jej wkładaniem, po

wtóre prosiła, aby Waleria uczesała ją na bal. Zabrało to tyle czasu, że Waleria z ciężkim

sercem musiała zrezygnować z zobaczenia się z Fredem, gdyż było już zbyt późno. Matka nie

poszła na “bal”, ponieważ nie zależało jej na takich rozrywkach, wybrała się za to po zakupy.

Waleria została sama. Posępna i smutna siedziała na ławce przed domem. Poza

godzinami przyjazdu pociągów nikt tędy nie przechodził. Jak okiem sięgnąć, nie było widać

żywej duszy. Dziewczyna pogrążyła się w niewesołej zadumie. Może Fred będzie się gniewał,

że go zawiodła? Może się obraził? Lękała się, że już nigdy więcej go nie zobaczy...

Zatopiona w smutnych rozmyślaniach, nie dostrzegła, iż drogą do wsi biegnie niemal

Fred Gerold, gnany ogromnym lękiem o ukochaną, prawie pewien, że ojciec upił się i nie

pozwolił jej wyjść z domu. Możliwe, że spotkała ją jakaś przykrość... Odetchnął z ulgą, widząc

Walę przed domem. Ponieważ w pobliżu nie było nikogo, zatrzymał się przy płocie.

- Panno Walerio! - rzekł półgłosem.

Drgnęła przestraszona, ale już w chwilę później jej oczy zalśniły radością. Doznawała

uczucia wielkiego szczęścia.

- Jak to dobrze, że pan przyszedł! Mogę przynajmniej usprawiedliwić się i przeprosić za

zawód, jaki panu sprawiłam! Mimo najszczerszych chęci dziś naprawdę nie mogłam przyjść

na górę zamkową.

Zbliżyła się do Freda.

- Ja natomiast cieszę się, że widzę panią całą i zdrową. Bałem się o panią,

wyobrażałem sobie, iż coś się stało!

- Nic się nie stało, panie doktorze. Ojciec z rodzeństwem wybrali się na jarmark do

83

background image

Ringhausen, a siostra moja poprosiła, abym pomogła jej wystroić się na zabawę. Nie mogłam

odmówić tej prośbie, ale tymczasem zapadł zmrok, chociaż śpieszyłam się bardzo. Nie

zdążyłam...

Fred uśmiechnął się tkliwie.

- Znowu bardziej myślała pani o innych niż o sobie. Mam mimo to szczęście, skoro

wszyscy są na jarmarku, a ja zastałem panią samą.

- Mama wyszła tylko po sprawunki do sklepiku. Lubi wprawdzie zatrzymywać się i

poplotkować z sąsiadkami, lecz jej nieobecność nie potrwa długo.

- Cóż, możemy jednak chwilę pogawędzić. Widzę ślady łez i martwi mnie to, że pani

znowu płakała.

Waleria zarumieniła się, ale rzekła otwarcie:

- Było mi smutno, że nie zobaczę pana, że ominie mnie przyjemność miłej rozmowy...

- Chwała Bogu, że to jedyna przyczyna łez! Mnie także nie było do śmiechu, gdy nie

zastałem pani na zwykłym miejscu. Wiem przecież, że nie kazałaby mi pani czekać na próżno

bez powodu.

- Z całą pewnością nie!

- A jak się pani czuje?

- Teraz doskonale. Lękam się tylko, że ojciec wróci pijany, a ja będę musiała ukryć

matkę w jakimś bezpiecznym miejscu.

- A co z panią? Czy pani nic nie grozi, kiedy ojciec znajduje się w stanie nietrzeźwym? -

spytał z niepokojem.

Ach, jakież to było przyjemne, że troszczył się o nią!

- Ja postępuję ostrożnie i rozważnie.

- Niestety, mnie dręczy wciąż obawa, żeby ojciec nie podniósł na panią ręki...

Twarz Walerii spłonęła ciemnym rumieńcem, oczy rozbłysły.

- Niech tylko spróbuje! Ale wiem, że się na to nie odważy, ponieważ mnie jednej

okazuje coś w rodzaju szacunku. Już nieraz dawał mi wyraźnie do zrozumienia, iż czas

najwyższy, abym się wyniosła, nigdy jednak nie tknął mnie nawet palcem. Zdaje się, że nie

może znieść mego spojrzenia...

84

background image

- Dlaczego pani stąd nie wyjeżdża? Proszę zrozumieć wreszcie, że to nie jest

odpowiednie miejsce dla pani!

Co odpowiedzieć? Przecież nie wyjeżdża dlatego, że chce widywać Freda. Trwa tutaj

mężnie wyłącznie z jego powodu...

- Postaram się jeszcze jakiś czas wytrzymać - rzekła cicho.

I nagle Fred doznał jakby olśnienia. Zrozumiał wszystko! Waleria nie wyjeżdża przez

niego! Z rozkoszą byłby ją przytulił do siebie i ucałował jej usta, o czym marzył od dawna. Nie

chciał jednak wprawiać jej w zakłopotanie, powiedział więc tylko:

- Ja byłbym bardzo zmartwiony niemożnością widywania pani.

Waleria oparła dłonie na niskim płocie. Och, gdyby wiedział, jak ona cierpi na samą

myśl o rozstaniu! Na pewno bardziej niż on, choć nie może mu przecież tego powiedzieć...

Fred patrzył na jej białe, piękne ręce i nagle, pochyliwszy się, musnął je pocałunkiem.

Oczy Walerii wyrażały trwożną niepewność. Gerold uśmiechnął się do niej.

- Musiałem choć raz pocałować te rączki, które są tak piękne i delikatne, choć zapewne

nie gardzą żadną pracą!

- To znowu komplement, panie doktorze! Muszę jednak przyznać otwarcie, że byłoby

mi przykro, gdyby moje dłonie były zniszczone i zaniedbane. Staram się zawsze znaleźć czas

na ich pielęgnację.

- Postępuje pani słusznie - powiedział. Zamienili jeszcze kilka słów, po czym Waleria

rzekła, spoglądając niespokojnie na gościniec:

- Pora odejść, lada moment może nadejść matka, a nie chciałabym, żeby tu pana

zastała. I tak bezustannie czyni mi wyrzuty za spacery w pobliżu zamku; wciąż przestrzega, iż

mogę spotkać kogoś z jego właścicieli. Dziś przed południem zapytała, kiedy wyjadę,

twierdząc, iż dalszy pobyt nie ma sensu, gdyż ojciec wyłudzi ode mnie wszystkie pieniądze.

- Dziwne, że matka pani aż tak boi się ewentualnego spotkania córki z mieszkańcami

zamku.

- Ja tego również nie pojmuję. Przed kilkoma dniami ojciec przyszedł do domu

podchmielony. Spojrzał na mnie ze złością i rzekł: “Po coś właściwie przyjechała do nas?

Ruszaj na zamek, ty jaśnie panienko!” I, proszę sobie wyobrazić, moja matka jakby

85

background image

zapominając o całym strachu, z jakim zwykle odnosi się do pijanego męża, podbiegła do

niego, chwyciła za ramię i zaczęła nim potrząsać. Krzyczała, aby zamilkł, bo sam nie wie, co

wygaduje, że ściągnie na nas wszystkich nieszczęście. Niech pan sam powie, czy to

normalne?

Tak. Fred utwierdził się w przekonaniu, że przypuszczenia Henryka są trafne. Co

więcej, Hartmann prawdopodobnie wie o tym, że Waleria nie jest jego córką. Aby nie niepokoić

jeszcze bardziej Wali, odparł jednak rzeczowo:

- Pijani zwykli pleść niestworzone rzeczy. Matka przelękła się pewnie, aby ojciec nie

zaszkodził rodzinie jakimś niedorzecznym słowem!

- Nazajutrz zapytałam matkę, o co mu chodziło. Znów wyglądała na przestraszoną.

Później dodała, że chociaż uczyniłam dla nich dużo dobrego, to teraz zrobiłabym najlepiej

wyjeżdżając. Podobno działam ojcu na nerwy, ponieważ jestem zbyt delikatna i za elegancka.

Dlatego po pijanemu mówi rozmaite głupstwa.

- Och, to wszystko nie ma znaczenia, panno Walu. Przekonany jestem, że stosunki w

waszej rodzinie prędzej czy później się unormują. Widzę, że muszę energicznie postępować i

jak najszybciej zawrzeć znajomość z pani ojcem. Chciałbym, aby pani pozostała tu dopóty,

dopóki nie osiągnę swego celu. Być może pani obecność okaże się przydatna.

- Zgoda, zostanę. Ale teraz naprawdę musi się pan oddalić, gdyż matka na pański

widok gotowa umrzeć ze strachu.

- Dobrze, pójdę sobie, lecz pojutrze widzimy się o zwykłej porze. Waleria skinęła głową

i podała Fredowi rękę, którą on znowu przycisnął do ust. Dziewczyna była bardzo zmieszana.

- Niech pan więcej tego nie robi, panie doktorze. Ja już nie jestem wielką damą...

- Dla mnie pani jest zawsze taka sama. A więc do zobaczenia pojutrze!

- Tak. Do widzenia!

Fred odszedł szybko, nie chcąc, aby Hartmannowa widziała go w pobliżu zagrody. To

mogłoby w niej wzbudzić niepożądane podejrzenia.

Mimo wszystko nie uniknął spotkania z matką Walerii. Wchodząc do wsi ujrzał jakąś

przygarbioną kobietę z ciężkim koszem. Gdy się mijali, spojrzała na nieznajomego ze

zdziwieniem, gdyż w wiosce, zwłaszcza o tej porze roku, rzadko widywano tak wytwornych,

86

background image

młodych panów. Co innego latem, kiedy kręciło się wielu turystów... Fred również obrzucił

przechodzącą kobietę zaciekawionym wzrokiem, domyślał się bowiem, iż to jest właśnie

Hartmannowa. Głębokim współczuciem przejął go widok przygarbionej sylwetki i pobrużdżonej

zmarszczkami twarzy niewiasty, która nie dobiegła jeszcze pięćdziesiątki. Już, już miał jej

zaoferować swoją pomoc przy dźwiganiu kosza z zakupami, ale powstrzymał się od tego

zamiaru, aby nie zwracać na siebie uwagi. Wiedział przecież, iż nie była do tego

przyzwyczajona i że nawet wyręczanie siebie przez Walerię przyjmowała z dużą niechęcią.

Przeszli zatem mimo siebie obojętnie. Fred pomyślał, że trudno sobie wyobrazić, aby

ojciec Henryka von Waldheima mógł pałać do tej kobiety kiedykolwiek żywszymi uczuciami.

Chociaż, kto wie, dwadzieścia lat temu mogła być przystojna, świeża i pełna wdzięku...

Henryk nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Gdy Fred powtórzył mu, czego

dowiedział się od Walerii, przyjaciel umocnił się jeszcze w swych przypuszczeniach.

***

Tego wieczoru Gerold nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wydawało mu się, że Hartmann

w drodze powrotnej z jarmarku zahaczy pewnie o gospodę, aby po zaczęciu libacji w

sąsiedniej wiosce, dokończyć jej we własnej.

Po kolacji Fred przeprosił zatem swoich gospodarzy i wyruszył na wieś. Henrykowi

zwierzył się ze swoich planów, a starszemu panu powiedział, iż dolega mu ból głowy, dlatego

też przejdzie się trochę po świeżym powietrzu.

Zaopatrzony w dobrą latarkę kieszonkową, zbiegł szybko na dół i podążył do oberży.

Dziś dopisało mu szczęście: Gottlieb Hartmann znudził się na jarmarku, wstąpił więc dla

poprawy nastroju do miejscowej gospody.

Fred usiadł przy stoliku w kącie. Mocno podpity mężczyzna ochrypłym i donośnym

głosem opowiadał swoje wrażenia z jarmarku, nie przebierając przy tym bynajmniej w

słowach. Kiedy zaczął się w końcu chełpić powodzeniem swojej córki Hanki, wystrojonej jak

wielka dama, Fred zorientował się, że to Hartmann.

- Tak, tak, moi państwo. A jednak suknia zdobi człowieka - powtarzał stary raz po raz.

87

background image

Pijący z nim chłopi pokpiwali sobie trochę z niego, ale raczej dobrodusznie. Na

szczęście Hartmann był jeszcze na tyle trzeźwy, by odróżnić żart od złośliwości.

Fred przysłuchiwał się kilka minut rozmowie, aż wreszcie wyciągnął woreczek z

tytoniem, nabił krótką fajkę i zaczął się rozglądać wokół, niby to w poszukiwaniu zapałek. W

końcu podszedł do stolika, przy którym rozprawiał Hartmann, i uprzejmie poprosił o ogień.

Dostał to, czego potrzebował. Rozbawieni wieśniacy zaczęli sobie teraz stroić żarciki z

eleganckiego panicza, co jednak ani trochę nie zbiło Freda z tropu. Odpowiadał dowcipnie, po

czym zaproponował, że się dosiądzie do wesołego towarzystwa, ponieważ samemu jest mu

nudno.

Wpadł od razu we właściwy ton, toteż chłopi bez zbytnich ceregieli podsunęli mu zydel.

Opowiedziawszy kilka zabawnych dowcipów, zyskał sobie względy całej kompanii. Wszyscy

pękali ze śmiechu, Hartmann zaś poufale klepał go po ramieniu, domagając się wciąż nowych

dykteryjek. Jako że na nikim nie zależało mu bardziej niż na Hartmannie, Fred nie dał się

długo prosić. Stary rozochocił się do tego stopnia, że zaczął opowiadać swoje przygody

wojenne. Tak się tym przejął, że zapomniał nawet dolać sobie wódki.

Współbiesiadnicy początkowo tylko słuchali, ale potem każdy próbował wtrącić swoje

trzy grosze. Niejeden z nich był na wojnie i niejedno przeżył. Fred okazywał wszystkim żywe

zainteresowanie, ale koniec końców powiedział do Hartmanna, iż chętnie by się spotkał z nim

jeszcze, bo bardzo zajmująco brzmią jego opowieści.

To mile pogłaskało próżność starego. Kiwnął z uznaniem głową i przysunął się bliżej do

Freda.

- Ale pan tu jest obcy. Nieczęsto spotykamy u nas takich wytwornisiów, chyba że w

sezonie, jak zjadą na letnisko.

- Tak - odparł Fred. - Przyjechałem nabrać sił, gdyż zdrowie mi trochę szwankuje.

Zostanę przez jakiś czas, żeby dobrze wypocząć.

- A czym jest pan z zawodu? Na oko bym powiedział, żeś pan komiwojażer...

Fred parsknął śmiechem.

- W pewnym sensie. Także dużo podróżuję.

- No to się pan najeździsz przez cały rok. Pewno widział pan ładny kawał świata?

88

background image

- O, tak! Chyba już zwiedziłem wszystkie jego cztery strony.

Wieśniacy popatrzyli nań z podziwem. Hartmann znowu trzepnął go po ramieniu i

zawołał:

- To musisz nam pan opowiedzieć o swoich podróżach, jeżeli oczywiście pan nie buja!

- Jasne, że nie bujam. Przyniosę całą masę fotografii z krajów, w których byłem, to się

pan naocznie przekona, że mówię prawdę. Teraz jednak już pójdę, bo mnie okropnie boli

głowa. Wczoraj wypiłem ciut za dużo i jeszcze nie mogę dojść do siebie. Pospaceruję

godzinkę, co mi pewnie pomoże. Ale wie pan co, panie Hartmann? Chodźmy razem. Na

świeżym powietrzu lepiej nam się będzie rozmawiało... No jak, pójdzie pan?

Hartmann zawahał się. Z jednej strony schlebiało mu, że taki elegancki pan zaprasza

go na wspólną przechadzkę, z drugiej jednak... żal wódki!

Fred uśmiechnął się szeroko, demonstrując zebranym piękne, białe i zdrowe zęby.

Słyszał przedtem, jak stary przechwalał się swoim końskim zdrowiem oraz tężyzną fizyczną,

toteż pojął bez trudu, że chcąc go zachęcić do spaceru, trzeba mu podrażnić ambicję.

- Rozumiem - powiedział. - Pan był przecież na jarmarku i zapewne ta, krótka zresztą,

droga wyczerpała pańskie siły. Widocznie przeceniłem pana wytrzymałość. Trudno. Pójdę

sam.

- Co? Co takiego? Ja słaby? Ja zmęczony? No to pan nie znasz Gottlieba Hartmanna.

Z panem zawsze jeszcze mogę się zmierzyć i przekonamy się, kto mocniejszy!

- Ho, ho, wątpię!

- Załóżmy się, paniczu!

- Dobrze. Pójdziemy teraz na spacer. Po godzinie okaże się, który z nas jest bardziej

wytrzymały.

Hartmann zarechotał.

- Godzina? Po godzinie? Ja jeszcze mogę łazić dwie albo i trzy godziny!

- W porządku, załóżmy się. Ja twierdzę, że pan dwóch godzin nie przetrzyma. Jeśli pan

wygra zakład, to jutro stawiam. Zgoda?

- Zgoda.

- No, to ruszajmy w drogę!

89

background image

- Ruszajmy!

Hartmann natychmiast wstał od stołu. Myśl, że jutro będzie się mógł spić jak bela na

koszt nieznajomego, trzymała go na nogach. Cieszył się z góry, że znowu spędzi miły wieczór

w gospodzie. Pozostali spoglądali spode łba, wyróżnienie Hartmanna wyraźnie było im nie w

smak. Fred wyczuł natychmiast tę wrogą atmosferę i rzekł:

- Panów zapraszam również. Bawiłem się świetnie w waszym towarzystwie. Czekam

jutro na wszystkich, proszę mi nie odmawiać. Dobranoc, panowie!

Wziął pod ramię Hartmanna i pociągnął go za sobą, wypuszczając kłęby dymu ze

swojej fajki. Wieśniacy odprowadzili wzrokiem wychodzących. Potem jęli rozprawiać z

ożywieniem.

- To jakiś morowy chłop, wcale nie zadziera nosa! Nie to, co inni komiwojażerowie,

którzy zawsze odstawiają wielkich panów!

- Od razu poznał, że ma do czynienia z ludźmi jak się patrzy!

Nie mogli tylko pojąć jednej rzeczy, a mianowicie, dlaczego nieznajomemu przypadł do

gustu Hartmann i czemu to jego właśnie zaprosił na przechadzkę, aczkolwiek radowało ich, że

nie oni muszą teraz jeszcze parę godzin wałęsać się po nocy. Byli zmęczeni ciężką pracą na

roli, ale trudno wymagać od miastowego panicza, żeby to zrozumiał.

Hartmannowi przynajmniej gorzałka wywietrzeje z głowy i po jego powrocie do domu

obejdzie się bez awantury. Jakoś ostatnio los dla niego łaskawy! Córka przyjechała z

majątkiem, kupę pieniędzy władowała w chylące się ku upadkowi gospodarstwo i trzeba

przyznać, że teraz zagroda Hartmannów wygląda całkiem przyzwoicie.

Rozmowa na ten temat ciągnęła się dosyć długo. Jedno było pewne - Fred zaskarbił

sobie sympatię wszystkich, toteż nikt nie miał zamiaru zrezygnować z jego zaproszenia.

Panicz nie był dumny, potrafił uszanować chłopa, a to mu się tylko chwaliło.

Tymczasem Gerold oprowadził Hartmanna wokół całej wsi, zabawiając go barwnymi

historyjkami. Staremu z wolna wracała przytomność umysłu. Nim upłynęło pół godziny,

wytrzeźwiał niemal zupełnie. O to właśnie chodziło Fredowi, który chciał zaoszczędzić

kobietom kolejnej pijackiej burdy. Dopiąwszy celu pomyślał, iż dalsze spacerowanie nie ma

sensu i niepostrzeżenie jął podprowadzać swego towarzysza do jego własnego domostwa.

90

background image

- Mówiąc szczerze, panie Hartmann - odezwał się w pewnej chwili - nie mogę panu

dotrzymać kroku. Wygrał pan zakład. Ledwo się ruszam, lecz zanim się pożegnamy,

odprowadzę pana do domu. Gdzie pan mieszka?

Jego słowa stary skwitował głośnym, drwiącym chichotem.

- Oj, ci miastowi! Niedołęgi, a lubią rżnąć zuchów! Ja mógłbym jeszcze bez zadyszki

chodzić do rana. No, dobra, bardziej się już pan nie zmęczy, bo tu właśnie mieszkam.

Fred także zaczął się śmiać.

- Coś podobnego! Zdaje mi się, że to bardzo ładne obejście, chciałbym je sobie

obejrzeć w dzień. A co by było, gdybym tak jutro wstąpił po pana i razem poszlibyśmy do

gospody?

Hartmannowi ogromnie pochlebiła ta propozycja. Już od dłuższego czasu nikt nie

poświęcał mu tyle uwagi i nie odnosił się doń z takim szacunkiem.

Po raz pierwszy był zadowolony, że Wala doprowadziła wszystko do ładu. Mógł się

obecnie pochwalić zadbanym gospodarstwem przed nowym znajomkiem.

- To pan jutro wstąpi po mnie? Załatwione. Tylko żeby pan przyszedł dosyć wcześnie,

bo trzeba trochę czasu na obejrzenie całej zagrody.

- Wpadnę koło siódmej. Czy to panu odpowiada?

- Może być. Posiedzimy najpierw u mnie, a potem pójdziemy do gospody.

Pożegnali się mocnym uściskiem dłoni. Fred obrzucił spojrzeniem cały dom. Wydało

mu się, że w okienku na poddaszu poruszyła się firanka. Może to pełna trwogi Wala

wypatrywała powrotu ojca? Zabłysło światło, do okna podeszła jakaś smukła postać

niewieścia, która po chwili znikła w głębi pokoju. Fred odszedł szybko, zadowolony z tego, że

oszczędził ukochanej dziewczynie ciężkiej przeprawy z ojcem. Będzie miała przynajmniej

spokojną noc...

***

Następnego wieczoru Fred wyruszył do Hartmanna, obawiając się nieco reakcji Walerii

na jego widok.

91

background image

Wala była już jednak trochę przygotowana do tego spotkania, gdyż ojciec od samego

rana chełpił się nowo zawartą znajomością. Rozpływał się nad elegancją, mądrością i

manierami młodego człowieka, co to zna się na żartach i nie stroi fochów z powodu

mocniejszego słówka jak niektóre inne osoby. Tu spojrzał wymownie na Walerię. Wala

domyśliła się, kim był ten nowy przyjaciel.

- Zajdzie po mnie wieczorem i pójdziemy razem na wódkę. Trzeba wam wiedzieć, że

mu się strasznie spodobałem. To prawdziwie wielki pan, ale nie wywyższa się nad nikogo i

potrafi uszanować człowieka. Mój przyjaciel chciałby obejrzeć nasze gospodarstwo, więc

zakrzątnijcie się, żeby wszystko tu wyglądało na medal. Zrozumiano?

Serce Walerii biło jak młotem. Fredowi udało się zdobyć zaufanie starego. Jakiż on jest

dobry, jaki szlachetny! Spełnił daną jej obietnicę i czyni, co może, aby wyrwać ojca ze szpon

nałogu. Czemu to robi, dla kogo? To przecież oczywiste, że dla niej. Tylko dla niej!

Słowa te brzmiały w duszy Walerii niczym czarowna pieśń. Nie posiadała się ze

szczęścia pojąwszy nagle, że Fred Gerold zaczyna odwzajemniać jej uczucie.

Potem jednak na tę radość padł cień. To źle, że Fred ją kocha, nie powinna była

dopuścić do tego. Uczucie, jakim ją darzy, nie przyniesie mu szczęścia, zostanie przez nie

skazany na rozterkę i cierpienie. Już lepiej byłoby, gdyby pozostał obojętny. O związku między

nimi nie mogło być przecież mowy. Nie ma na całym świecie takiej drogi, która prowadziłaby

od wybitnego młodego naukowca do niej - córki pijaka Hartmanna.

Waleria szybko otrząsnęła się ze smutku. Wkrótce wyjedzie, zniknie mu z oczu, a co z

oczu, to i z serca...

Pozostaną jej słodkie wspomnienia, z których będzie czerpać otuchę przez całe swoje

przyszłe, samotne życie!

Z biciem serca czekała zapadnięcia zmroku. Ojciec z rodzeństwem wrócił dziś

wcześniej z pola, na które, prawdę mówiąc, wyszli niechętnie, zmęczeni wczorajszą zabawą.

Hanka mówiła bez końca o swoim powodzeniu. Nie mogła się wprost opędzić od tancerzy,

oczarowanych jej urodą, strojem i fryzurą. Ojciec sekundował Hance z wyraźną dumą.

- Jak się człowiek ubierze, to zaraz inaczej wygląda. Jesteś przecież ładną dziewuchą,

Hanka, gdzie tam Walerii do ciebie! Cerę masz zdrową, rumieniec niby krew z mlekiem, a ona

92

background image

zawsze blada i chuda jak śledź. Twój mąż będzie miał żonę na schwał, nie weźmie sobie byle

czego.

Wala przywykła już do tego, że ojciec traktuje ją lekceważąco. Nie przejmowała się

jego złośliwymi uwagami, ponieważ w gruncie rzeczy nie sprawiały jej przykrości. Karol

pomyślał, że wcale nie zgadza się ze zdaniem ojca na temat urody obu sióstr, ale zatrzymał to

dla siebie. Matka natomiast z takim uszczęśliwieniem popatrzyła na Hankę, iż Waleria

natychmiast pojęła, że Hartmannowa znacznie bardziej kocha starszą córkę. I to jej jednak nie

zabolało, gdyż od dawna przestała śnić o cudownym domu rodzinnym i o miłości, jaką otoczą

ją najbliżsi, zwłaszcza że sama nie odczuwała nic podobnego w stosunku do nich.

Ucieszyła się za to widząc, że ojciec przebiera się na przyjęcie gościa. Umył się

staranniej niż zwykle, włożył czystą koszulę i miękki kołnierzyk, jeden z wielu, zakupionych

dlań przez Walę, na które dotąd patrzył z odrazą. Potem zabrał się do zawiązywania krawata,

ale tak niezręcznie, że Waleria musiała uczynić to za niego. Później miała pełne ręce roboty z

Hanką. Znowu ją uczesała i pomogła włożyć skromną, lecz elegancką sukienkę, choć Hanka

najchętniej wystąpiłaby w tym samym stroju, co na wczorajszej potańcówce. Pragnęła też

obciąć włosy i czesać się modnie jak Waleria, ale ojciec nawet słuchać nie chciał o tym.

- Dziewucho, spiorę cię na kwaśne jabłko, jeśli pozbędziesz się swoich pięknych

warkoczy. Zostaw to dla tych, co mają mysie ogonki! - to także odnosiło się do Walerii.

Matka, ulegając prośbom Walerii, przypasała nowy fartuch, ramiona zaś okryła

ciepłym, miękkim szalem. Siedziała na ławie niczym ucieleśnienie nieszczęścia, spodziewając

się najgorszego. Trapiło ją złe przeczucie, że nowy znajomek męża może okazać się jakimś

oszustem, który w sobie tylko wiadomym celu zabiega o względy Hartmanna.

W końcu przyszedł Fred. Gottlieb Hartmann stał w wielkopańskiej pozie, otoczony

krewnymi.

Waleria trzymała się od nich z dala, na uboczu.

Fred spojrzał na nią krótko, porozumiewawczo, chcąc chociażby tym sposobem dodać

odwagi dziewczynie.

Stary przedstawił przybyłemu małżonkę, Hankę i Karola, lecz nie uznał za stosowne

wspomnieć również o młodszej córce. Wówczas gość zbliżył się do niej i rzekł z ukłonem:

93

background image

- Pozwoli pani, że się przedstawię. Jestem Fred Gerold.

Potem szybko dorzucił po francusku:

- Niech się pani nie lęka, wszystko pójdzie jak z płatka.

Waleria odpowiedziała mu w tym samym języku:

- Ufam panu w zupełności, ale proszę, aby pan starał się nie zwracać na mnie uwagi.

Fred skłonił się w milczeniu, po czym, zanim obecni zdążyli ochłonąć z podziwu, w jaki

wprawiła ich ta niezrozumiała konwersacja, zajął miejsce przy stole. Pochwalił modną,

elegancką sukienkę Hanki, zapewnił Karola, iż nie posiada się z radości, że go poznał, nawet

na twarzy matki udało mu się wywołać słaby uśmiech. Wspomniał, że wczoraj minęli się na

gościńcu i miał ochotę pomóc jej przy dźwiganiu koszyka ze sprawunkami, lecz zabrakło mu

odwagi. Gottlieba Hartmanna traktował w taki sposób, jakby byli serdecznymi przyjaciółmi od

lat.

Oczarował wszystkich. Dobrze patrzyło mu z oczu, więc i matka przestała się

zamartwiać, że to oszust.

Chciała go zapytać, u kogo we wsi wynajął mieszkanie, ale wrodzona nieśmiałość

zamykała jej usta. Wreszcie stary Hartmann zabrał gościa ze sobą, aby mu pokazać całe

gospodarstwo.

Ledwie zamknęły się drzwi za wychodzącymi, z ust domowników niczym grad sypnęły

się pochwały. Gerold wywarł na wszystkich oszałamiające wrażenie. Orzekli jednogłośnie, że

przyjaciel ojca jest nadzwyczaj wytwornym i miłym mężczyzną.

- O wiele przystojniejszy od dziedzica z zamku. Szkoda, że go wcześniej nie poznałam

- oświadczyła Hanka. - Musiałby pójść ze mną na zabawę. Dziewczyny by pękły z zazdrości,

jakbym przyszła z takim chwackim kawalerem... Walu, a o czym tyś z nim gadała w jakimś

obcym języku?

Waleria zdążyła się już całkowicie opanować. Rzekła spokojnie:

- Och, to tylko kilka kurtuazyjnych słów powitania. Zgodnych z obyczajem wyższych

sfer towarzyskich.

- A po jakiemu to było?

- Po francusku.

94

background image

- Swoją drogą to dobrze, że potrafisz tak ni z gruszki, ni z pietruszki zatrajkotać po

francusku. Od razu przynajmniej poznał, że my też nie wypadliśmy sroce spod ogona.

Trwało dość długo, nim Hartmann z Geroldem powrócili do domu. Fred wyrażał głośno

swój zachwyt, podziwiał panujący wszędzie wzorowy porządek.

Hartmann w głębi duszy był teraz zadowolony ze wszystkiego, co uczyniła Waleria. Nie

wspomniał jednak ani słowem, co ma do zawdzięczenia młodszej córce. Gawędzili czas jakiś,

aż Fred rzekł niby od niechcenia:

- Ta panienka, którą widziałem u państwa, to pewnie letniczka, prawda? A może

przyjaciółka córki?

Hartmann trochę się stropił.

- Nie, ona także należy do rodziny, tylko że wychowywała się w mieście. Jedna pani

wzięła ją do siebie i opiekowała się nią jak rodzonym dzieckiem. Niedawno ta pani zmarła, no

to ona wróciła do domu...

- Wyobrażam sobie, jak pan musiał się cieszyć! Musi to być wykształcona panna, skoro

powitała mnie po francusku.

- Po francusku, mówi pan? No, ona umie gadać w różnych językach. Pan też?

- A jakże. Podróżowałem wszak bardzo dużo. Muszę więc porozmawiać z tą panienką

po francusku...

- Niech pan sobie pogada!

Cała rodzina przysłuchiwała się tej rozmowie i podziwiała Walerię, Hartmann zaś miał

taką pyszałkowatą minę, jakby to wszystko było jego osobistą zasługą. Wkrótce jednak

zniecierpliwił się, i zaczął przynaglać Freda do wyjścia, nadmieniając, że reszta kompanii

oczekuje już zapewne ich przybycia do karczmy.

Gerold pożegnał obecnych ukłonem. Chyląc głowę przed Walerią, szepnął:

- Proszę się nie niepokoić. Ojciec wróci dzisiaj trzeźwy.

- Jak mam panu dziękować? Doprawdy nie wiem, czym zasłużyłam na to...

- Czynię to z ochotą. Spotkamy się jutro, nieprawdaż?

- Tak...

- Zatem jutro po południu o piątej, na zwykłym miejscu.

95

background image

- Przyjdę na pewno. Do widzenia.

- Do widzenia pani!

Kiedy mężczyźni wyszli, Hanka chciała dowiedzieć się szczegółów dialogu między

siostrą a nieznajomym, ale Waleria zbyła ją twierdzeniem, iż była to zwykła towarzyska

paplanina, pozbawiona głębszych treści i znaczenia. Musiała jej jednak powtórzyć kilka razy

po francusku “do widzenia”, aż wreszcie Hanka przyswoiła sobie ten zwrot. Wtedy zaśmiała

się radośnie i zawołała:

- Mamo, słyszałaś? Umiem już także gadać po francusku!

Matka przytaknęła jej z dumą, lecz Karol wykpił siostrę.

- Coś mi się zdaje, że będziesz się musiała jeszcze trochę poduczyć. Dosyć marnie ci

to idzie...

***

Nawet sam Fred nie umiał sobie później wytłumaczyć, jakim cudem udało mu się

powstrzymać Hartmanna przed wypiciem nadmiernej ilości alkoholu. Dość na tym, że bez

względu na podstępy, do których musiał się uciekać, odprowadził go prawie trzeźwego do

domu. Pojutrze mieli się znowu spotkać w gospodzie.

Prawdę mówiąc, Fredowi chodziło nie tylko o próbę odzwyczajenia Hartmanna od

nałogu.

Przede wszystkim zdawało mu się, że stary któregoś dnia uchyli rąbka tajemnicy,

osłaniającej życie Walerii. Nie wątpił, iż w tym wszystkim musi kryć się jakaś zagadka...

Spotkali się jak zwykle. Dziewczyna była tak wzruszona dobrocią Freda, że nie

znajdowała słów, jakimi mogłaby wyrazić wdzięczność. W jej pięknych oczach ukazały się łzy.

- Nie wolno płakać, panno Walerio. Przecież wszystkie moje starania zmierzają do

tego, by oszczędzić pani powodu do łez.

- Ale pan marnuje swój cenny czas, spędzając go w towarzystwie mego ojca...

- Jeżeli pani sądzi, że naprawdę się poświęcam, to czynię to wyłącznie dla pani!

- Tak, wiem. Pan jest szlachetny, dobry, a ja...

96

background image

- Przestańmy już o tym mówić, panno Walerio. Ciekaw jestem, skąd rodzicom przyszło

na myśl, aby nadać pani tak rzadkie, dźwięczne imię?

- Pojęcia nie mam, chociaż także zastanawiałam się nad tym.

Popatrzył na nią uważnie, przeciągle.

- Ale ja zawsze będę panią nazywał Walą. Zgoda?

- Och, panie doktorze, jesteśmy wszak starymi przyjaciółmi. Nie czuję się skrępowana,

kiedy zwraca się pan do mnie w ten sposób.

- Jako stary przyjaciel mam dziś do pani pewną prośbę...

- Jaką?

- Przyjaciele przyjaciół są naszymi przyjaciółmi, a zatem proszę, aby pozwoliła pani

przedstawić sobie Henryka von Waldheima. Obiecał, że przyjdzie tutaj.

Waleria zapłoniła się, ogarnięta trwogą. Przypomniała sobie przestrogi matki.

Właściwie mogła zataić przed nią to spotkanie, lecz mimo to było jej nieprzyjemnie. Na

dodatek miała wątpliwości innego rodzaju. Spytała z wahaniem:

- Mój Boże, a cóż on sobie pomyśli, widząc mnie w pańskim towarzystwie?

- Na pewno nic złego, panno Walu. Zna zresztą panią z moich opowiadań i podziwia za

odwagę oraz hart ducha. Henryk bardzo chciałby panią poznać.

- W takim razie zgadzam się. Jestem pewna, iż pan nie uczyniłby nic, co mogłoby

narazić na szwank moje dobre imię, czyli jedyny skarb, jaki mi pozostał. Muszę dbać o swoją

opinię... Czy pan mnie rozumie?

- Rozumiem panią doskonale, lecz nie pojmuję tej nagłej trwogi. To chyba wpływ matki,

prawda?

Waleria uśmiechnęła się, trochę zakłopotana.

- Pewnie tak. Nie chcę nawet wyobrażać sobie, jakby zareagowała... Ale i ja mam

prośbę do pana.

- Słucham, każde życzenie pani jest dla mnie rozkazem.

- Proszę, niech pan w obecności pana von Waldheima nie zwraca się do mnie per

“panno Walu”...

Fred pochylił się przed nią w ukłonie.

97

background image

- Tego i tak bym nie uczynił. Fakt, że pani pozwala mi się nazywać tym skrótem

imienia, uważam za wielkie wyróżnienie. Nigdy nie ośmieliłbym się nadużywać zaufania pani

w obecności osób trzecich. Chcę sam korzystać ze swoich przywilejów. Czy jest pani

zadowolona?

Skinęła głową, podnosząc ku niemu oczy z bezgraniczną ufnością.

- Pan jest taki dobry dla mnie. Chciałabym wiedzieć, czym zasłużyłam sobie na takie

poświęcenie i tyle względów...

- Spodziewam się, że pewnego dnia pani sama zrozumie moje pobudki i pojmie,

dlaczego postępuję tak, a nie inaczej.

- Być może, lecz na razie nie rozumiem tego wcale. W pańskim zachowaniu nastąpiła

wielka zmiana od czasu, gdy dowiedział się pan, że jestem ubogą dziewczyną. Dopóki

uważana byłam za bogatą pannę, stosunek pana do mnie cechowała chłodna uprzejmość...

- Bo też na ogół bogate panny niewiele mnie obchodzą, nie mam dla nich

najmniejszych względów. Ale istoty samotne i potrzebujące pomocy mogą zawsze liczyć na

moje współczucie oraz opiekę. Wszystko, co słabe i bezbronne, jest niezmiernie bliskie memu

sercu.

Na Walerię spłynęła raptownie fala szczęścia, przemieszana z uczuciem niepokoju o

przyszłość. Co się stanie, jeżeli Fred Gerold naprawdę ją pokocha? Czy nie powinna jak

najszybciej wyjechać, aby oszczędzić mu bólu! Rozstanie, odłożone na później, będzie tym

boleśniejsze. Ale nie było jej stać na podjęcie decyzji o rozłące, nieuniknionej, lecz przecież

tak trudnej... Jeszcze tylko parę dni... Jeszcze tylko parę godzin cudownej pewności, że

znajduje się pod opieką ukochanego mężczyzny. Później... później ona wyruszy w świat i nie

ujrzy go już nigdy...

Na zapłakanej twarzyczce Walerii wyraźnie malowała się rozterka. Fred postanowił na

dziś skończyć z wyznaniami. Za chwilę nadejdzie Henryk von Waldheim, przy którym

dziewczyna powinna być absolutnie spokojna i opanowana. Był ciekaw, czy i przyjaciel odkryje

to niezwykłe podobieństwo Wali do ciotki Małgorzaty... Pragnąc jeszcze bardziej je podkreślić,

poprosił nagle:

- Niechże pani zdejmie kapelusz, panno Walu. Uciska tak skronie, że to chyba musi

98

background image

być męczące.

Z uśmiechem spełniła jego prośbę.

- Ma pan słuszność. Gdy tylko zrobi się cieplej, te obcisłe kapelusze stają się bardzo

niewygodne.

Gawędzili, dopóki nie nadszedł Henryk. Młody von Waldheim patrzył osłupiały na

Walerię, jakby nie dowierzając własnym oczom. Fred przedstawił dziewczynie swego

przyjaciela, który jeszcze przez dłuższą chwilę nie mógł się uspokoić, bowiem zdało mu się, iż

siostra ojca opuściła ramy portretu i wybrała się na przechadzkę. Poczuł przy tym od razu

niezwykłą sympatię dla Walerii.

Potoczyła się, utrzymana w lekkim tonie, rozmowa towarzyska. Pełne życzliwości

zachowanie dziedzica podobało się Walerii. Obaj panowie odprowadzili ją do podnóża góry

zamkowej.

Fred, żegnając się z Walą, powiedział:

- Jutro znowu zajrzę do państwa. Zgodnie z obietnicą przyniosę zdjęcia z podróży. Pani

krewni bardzo mnie prosili, abym pokazał im te fotografie.

Waleria spojrzała błagalnie na Henryka, jakby spodziewając się, iż znajdzie w nim

sojusznika. Rzekła cichutko:

- Powinien pan wpłynąć na przyjaciela, panie von Waldheim. Marnotrawi cenny czas, a

moje perswazje nie trafiają mu do przekonania. Doceniam jego wspaniałomyślność, lecz wiem

również, iż cały ten trud nie da spodziewanych rezultatów. Dozna jedynie rozczarowania,

ponieważ nikt nie okaże najmniejszej wdzięczności...

Henryk zaprzeczył ruchem głowy.

- Pani nie docenia Freda. Jest to człowiek niezłomny i nikt nie zdoła go odwieść od

tego, co sobie postanowił. Tym razem robi wszystko dla pani, a czyni to z taką przyjemnością,

że doprawdy nie wiem, czemu miałbym go pozbawiać tej radości!

Waleria spoważniała raptownie.

- Zdaje mi się, że nie ustępuje pan mu w niczym i jesteście nawzajem godni swojej

przyjaźni.

- Mam nadzieję, że tak - odparł Henryk, po czym dodał: - Przy sposobności musi nas

99

background image

pani kiedyś odwiedzić w zamku. Pragnąłbym, aby i dziadek miał przyjemność poznać panią.

Chwilowo stan jego zdrowia nie pozwala na to, lecz wkrótce...

Waleria zbladła, potem zaś zaczęła mówić szybko i chaotycznie, zwracając się przede

wszystkim do Freda.

- Panie doktorze... Nie mogę... Pan wie przecież... Pański przyjaciel jest niezwykle

uprzejmy, ale... Jestem wdzięczna, lecz nie mogę przyjąć zaproszenia... Panie doktorze,

proszę wytłumaczyć... ja...

- Niechże się pani nie denerwuje, panno Hartmann. Znowu jest pani wzburzona bez

powodu. Zapewniłem już panią, że wszystko będzie dobrze. Proszę mi ufać.

Westchnęła głęboko. Raz jeszcze skinęła głową na pożegnanie, a później prędko

ruszyła w stronę wsi.

Młodzieńcy milczeli przez całą prawie drogę powrotną. Gdy zbliżali się już do zamku,

Fred zagadnął wreszcie:

- No i co, Heniu! Czy przesadziłem choć trochę?

- Nie, Fredzie. W pierwszej chwili skamieniałem po prostu z wrażenia. Zupełnie,

jakbyśmy spotkali sobowtóra cioci Małgorzaty. Gdyby mój dziadek wpadł znienacka na pannę

Hartmann, byłby przeświadczony, że powróciła córka...

- Ile to już czasu minęło od chwili, gdy twoja ciotka uciekła z domu?

- Poczekaj, niech pomyślę... Dwadzieścia? Nie, to już dwadzieścia trzy lata temu.

Byłem wówczas dziesięcioletnim smykiem.

- A w jakim wieku mogła być twoja ciotka?

- Bo ja wiem! Miała jakieś dwadzieścia kilka lat. W całej tej sprawie najbardziej mnie

wtedy zainteresował fakt, że jednocześnie “wyjechał” mój nauczyciel.

- Jaki to był człowiek?

- Trudno mi powiedzieć. Uczniowie w ogóle rzadko przepadają za swymi

wychowawcami, ja zaś doktora Sieberta nie znosiłem, trudno jednak dziś wyciągać wnioski z

takich czy innych uczuć dziecka. Dorośli wyrażali się o nim jak najgorzej, lecz i to nie ma

większego znaczenia, gdyż w żadnym razie nie mogli być bezstronni.

- Naturalnie, że nie. A teraz ciekaw jestem twego zdania o pannie Walerii Hartmann.

100

background image

Henryk zamyślił się.

- Doznałem dziwnego uczucia, Fredzie. Właściwie nie potrafię tego określić. Zdawało

mi się, że coś mnie łączy z tą dziewczyną, odczułem nagłą, bardzo serdeczną i szczerą

sympatię dla niej. Może to dlatego, że podejrzewam, iż jest ona moją siostrą z nieprawego

łoża... Jak sądzisz?

- To całkiem prawdopodobne.

- Sam nie wiem, co myśleć o tym.

- Sądzę, że twoje przypuszczenia są słuszne, Henryku. Słuchaj, czy ty na serio masz

zamiar przedstawić Walerię swojemu dziadkowi?

- Mówiłem najzupełniej serio. Muszę jednak przygotować jakoś dziadka, aby nie doznał

szoku na widok panny Hartmann.

- Masz słuszność. Ja jednak sądzę, że nie dojdzie do tego spotkania.

- Dlaczego?

- Waleria nie przyjmie zaproszenia.

- Czemu tak myślisz?

- Gdyż istnieje po temu parę powodów.

- Czy mógłbyś mi je wymienić?

- No cóż, mój kochany Heniu, pierwszą przeszkodą jest matka. Znam jej nastawienie,

więc wiem, że uczyni wszystko, byle tylko odwieść Walerię od zamiaru złożenia wizyty na

zamku. Waleria zaś za nic nie zechce sprawić matce przykrości. A poza tym...

- Co poza tym?

- Nie zapominaj, iż zasady, w jakich wychowano pannę Hartmann, zabraniają

odwiedzania trzech samotnie mieszkających mężczyzn...

Henryk uderzył się w czoło.

- Istotnie, porwany zapałem nie pomyślałem o tym. Ale to głupstwo. Po odpowiednim

przygotowaniu dziadka pod pierwszym lepszym pretekstem zaciągnę go do zagrody

Hartmannów. Z pewnością dokładnie wypyta gospodarzy, z jakiego to powodu ich młoda córka

jest tak uderzająco podobna do mojej ciotki. I może dowiemy się prawdy...

Fred skinął głową.

101

background image

- Tak, to niezły pomysł. Przed jego realizacją pozwól mi jednakże spróbować jeszcze

szczęścia na własną rękę. Ostatnio w celu zapewnienia rodzinie Hartmanna świętego spokoju,

powstrzymywałem go od picia. Przy najbliższej okazji pozwolę mu jednak upić się do

nieprzytomności. Może rozwiąże mu się język po pijanemu, co umożliwi nam wyświetlić

zagadkę w życiu Walerii.

- Mnie także zależy na rozwikłaniu tej tajemnicy. Zgadzam się na twój plan. Próbuj

szczęścia ze starym. Jeśli ci się nie powiedzie, wtedy nadciągnę z posiłkami w postaci

dziadka.

***

Na Walerię wracającą ze spaceru czekał list Hermy. Przeczytała go w pokoiku na

poddaszu, spokojnie i w samotności, gdyż Hanka przebywała jeszcze poza domem. A oto co

pisała Herma:

“Kochana Walu!

Nie przesyłam Ci jak wszystkim innym oficjalnego, drukowanego zawiadomienia o

swoich zaręczynach. Tym razem długo musiałaś czekać na wiadomość ode mnie, bo działo

się tak dużo, że nie miałam czasu na pisanie. A więc zaręczyłam się z Jankiem Burghartem,

co bynajmniej nie było rzeczą łatwą. Przede wszystkim on nie chciał starać się o rękę

posażnej panny, z drugiej zaś strony mój kochany papa ubzdurał sobie, iż bogate panny winny

wydawać się za jeszcze majętniejszych kawalerów. Chwała Bogu, mama jest zgoła

odmiennego zdania, a że ostatnio nauczyła się myśleć własną głową, wszyscy troje (jako że i

Kurt mnie poparł) stawiliśmy czoło ojcu. Chcąc nie chcąc musiał się poddać, choć gniewom i

gderaniu nie było końca. Na szczęście nikt sobie z tego nic nie robił!

Pobierzemy się w październiku i zajmiemy dawne mieszkanie rodziców, które

naturalnie urządzimy po swojemu. To dobry punkt dla Janka, zwłaszcza że i na kancelarię

znajdzie się dość miejsca. My niedawno przeprowadziliśmy się do domu cioci Dory.

Janek jest nadzwyczajny. Wyrozumiale i z dużą pobłażliwością odnosi się do moich

licznych wad. Przy tym nie ma w nim nawet krzty zarozumiałości, cechującej na ogół

102

background image

męŻczyzn. Nadal pilnie uczęszczamy na zajęcia, gdyż oboje zwykliśmy kończyć to, cośmy

zaczęli. Kursy dobiegną końca akurat przed ślubem, toteż jako młodzi małżonkowie będziemy

mogli konwersować w językach obcych, aby nie wyjść z wprawy. Myślę, że to duża

przyjemność być żoną, szczególnie kogoś tak wspaniałego, jak Janek. Wyobraź sobie, Walu,

że często łapię się na gorącym uczynku, to znaczy na sentymentalnej zadumie, choć wiem, że

to ani trochę nie przystoi nowoczesnej dziewczynie.

Dość jednak o mnie. Jak Ty się czujesz? Myślę o Tobie często i wciąż nie mogę

pogodzić się z myślą, że zakopałaś się na jakimś pustkowiu, skazana na przebywanie wśród

ludzi, z którymi nic Cię nie łączy. Wprawdzie w listach starasz się wszystko upiększyć, ja

jednak umiem czytać między wierszami i czuję, że jest Ci ciężko na sercu. Czy naprawdę nie

mogłabyś wrócić i zamieszkać u nas? Mamie zastąpiłabyś córkę... Kurt powiedział, że może

występować w roli Twojego rycerza oraz skruszyć niejedną kopię w potyczkach z ojcem.

Doprawdy, bądź rozsądna, Walu, i nie opieraj się dłużej, bo i co Ci z tego przyjdzie? Dlaczego

się tak poświęcasz? Twoi rodzice żyli tak długo bez Ciebie, że i po Twoim wyjeździe dadzą

sobie radę! Przyjedź, bardzo Cię proszę! I nie powtarzaj do znudzenia, że nie chcesz

korzystać z niczyjej łaski, ponieważ podczas tej nieszczęsnej afery spadkowej zachowałaś się

tak, że nie może być mowy o żadnej łasce! A na moje wesele to już musisz koniecznie

przyjechać, wszystkim znajomym, dopytującym się o Ciebie, powiedziałam, że zobaczą Cię na

moim ślubie. Nie spraw mi zawodu, gdyż muszę przecież dotrzymać słowa!

A jak tam Twoje serduszko? Czy nadal jeszcze tęsknisz za tym jedynym i wybranym?

Walu, Walu, ten człowiek musiał być chyba ślepy, skoro spokojnie przeszedł obok, nie starając

się zdobyć Ciebie na zawsze... Och, gdyby tak się dostał w moje ręce, to ja bym już mu

powiedziała kilka słów prawdy! Przypuszczam jednak, że sama trochę zawiniłaś, bo na pewno

zachowywałaś się tak, jakby był Ci obojętny. Tak się nie postępuje, moja droga! Mój Boże,

chciałabym, żebyś była taka szczęśliwa jak ja, bo nie znam nikogo, kto bardziej niż Ty

zasługuje na szczęście.

Muszę już kończyć ten list, ponieważ pędzę na kursy, do mojego Janka. Kiedy się

spóźniam, ten straszny chłopak wymyśla rozmaite kary, żeby nauczyć mnie punktualności. Ale

wiesz co? Jedna kara jest przyjemniejsza od drugiej!

103

background image

Bądź zdrowa, Walu! Pozdrawiam, przesyłam całusy i życzę Ci wszelkiej pomyślności.

Twoja Herma”.

Wala z żywym zajęciem czytała list przyjaciółki. W oczach miała pełno łez, kiedy

pomyślała, jak szczęśliwa będzie Herma u boku swego mężczyzny, podczas gdy ona... Ona

musi na zawsze wyrzec się myśli o takim błogostanie! Jej uczucie było beznadziejne, ona

musi wyjechać i znaleźć sobie jakieś absorbujące zajęcie, aby dzięki wytężonej pracy

zapomnieć o Fredzie Geroldzie.

Była wzruszona zaproszeniem Hermy, chociaż nie mogła z niego skorzystać. Za żadne

skarby świata nie mogłaby zamieszkać u państwa Wolframów. Nie byłaby w stanie przełknąć

kawałka chleba, wiedząc aż nadto dobrze, że śledzi ją nieżyczliwe spojrzenie Ernesta

Wolframa!

Nazajutrz o zmierzchu Fred przyszedł znowu do Hartmannów. Przyniósł dużą tekę z

fotografiami. Miał nadzieję, że ten pokaz, uzupełniony komentarzem, wzbudzi zainteresowanie

całej rodziny i powstrzyma starego Hartmanna przed pójściem do gospody. Mówił do

wszystkich, lecz jego słowa przeznaczone były głównie dla spragnionej strawy duchowej Wali.

Waleria kiedyś dużo czytała, uczęszczała na odczyty i koncerty, obracała się wśród

ludzi wykształconych. Towarzystwo najbliższych nie wystarczało jej, żywy umysł dziewczyny

łaknął czegoś więcej. Rozmowy z Fredem uważała za prawdziwe dobrodziejstwo między

innymi dlatego, iż zaspokajały one jej duchowe potrzeby.

Teraz wyczuwała, że Gerold dzieli się swymi wrażeniami z licznych podróży właściwie

tylko z nią, za co była mu wdzięczna. Z drugiej jednak strony bała się o niego, nie chciała, aby

cierpiał. Waleria dałaby sobie raczej upuścić krwi z serca, niż narazić na udrękę ukochanego.

Zasłuchana w opowieści Freda, odpędzała od siebie te posępne myśli. Jej krewni

tymczasem oglądali zdjęcia tak, jak małe dziecko, które bawi się książką z obrazkami... Żywa

wyobraźnia Wali podsuwała jej obrazy niebezpieczeństwa, na jakie bywał narażony Gerold

podczas ekspedycji naukowych - pozostali słuchali wszystkiego niczym zajmującej bajki. Dość

szybko zresztą poczuli się znudzeni. Młody uczony, zauważywszy to, prędko schował zdjęcia i

przeszedł na inne tematy, ale i one nie interesowały Hartmannów. Matka patrzyła sennie,

Karol i Hanka bezceremonialnie ziewali. Nawet ojciec stracił humor. Wobec powyższego Fred

104

background image

zdecydował, że już najwyższa pora się żegnać, choć chętnie pozostałby jak najdłużej blisko

Walerii.

Aby udobruchać pana domu, zwrócił się doń przy pożegnaniu:

- No, panie Hartmann, jutro musimy znowu zajrzeć do karczmy. Parę kieliszków na

pewno nam nie zaszkodzi.

Stary rozpromienił się.

- Pewnie, pewnie. Co prawda, to prawda. A więc do jutra!

Pożegnawszy się z resztą rodziny, Fred zbliżył się do Wali, mówiąc po francusku:

- Jutro po południu, tam, gdzie zwykle.

- Będę na pewno - odparła w tym samym języku.

Nazajutrz o zwykłej porze Waleria spotkała się z Fredem koło ławeczki. Natychmiast po

przywitaniu poruszyła niepokojącą ją kwestię.

- Spodziewam się, że wytłumaczył pan swemu przyjacielowi, iż nie może liczyć na moje

odwiedziny w zamku. Z pewnością okazał się wyrozumiały.

- Tak, panno Walu, zrozumiał wszystko. Przyznał, że jego propozycja była niewłaściwa.

Wzbudziła pani w nim jednak tak gorącą sympatię, że zapragnął przedstawić uroczą damę

swemu dziadkowi. Cóż, zagalopował się trochę. Tak czy owak pozna pani kiedyś starszego

pana, lecz teraz nie mówmy już o tym. Jakże się pani miewa po wczorajszym wieczorze?

- Doskonale. Ale pan znowu poniósł ofiarę, zajmując się moją rodziną. Zadaję sobie

pytanie, czy długo jeszcze będzie się pan dla nas poświęcał...

- O poświęceniu nie może być mowy, panno Walu. Przyniosłem te fotografie tylko dla

pani i jedynie do pani mówiłem. Miałem w osobie pani tak wdzięczną słuchaczkę, że zostałem

sowicie wynagrodzony za swoje trudy.

- Słuchałam naprawdę z zainteresowaniem.

- To mnie bardzo cieszy.

- A dziś zamierza pan znowu pójść z ojcem do gospody. Nie wmówi mi pan, że czyni to

dla własnej przyjemności...

Fred roześmiał się serdecznie.

- Pani wszystko bierze zbyt tragicznie, panno Walu. Nie warto przejmować się każdym

105

background image

drobiazgiem. I proszę mi wierzyć, że czerpię z tego korzyści.

- Jakimż sposobem?

- Studiuję duszę naszego ludu. Rozmowy wieśniaków, wygłaszane przez nich sądy są

dla mnie materiałem o dużym znaczeniu. W ogóle lubię obserwować ludzi, przekonany jestem

bowiem, że w każdym człowieku można odkryć coś godnego uwagi. Jak pani widzi, wieczory

w karczmie nie są dla mnie czasem straconym. Ponadto udaje mi się przeważnie nie dopuścić

do tego, by ojciec pani wypił więcej niż może znieść jego organizm.

- Och, jego organizm! Dziwię się nieraz widząc, jakie ilości alkoholu może wchłonąć

mój ojciec. I nawet nie można powiedzieć, że jest pijany. Co najwyżej trochę podchmielony...

- To kwestia przyzwyczajenia. Poza tym ojciec ma wyjątkowo mocną głowę. Niemniej

pochlebiam sobie, że liczy się trochę z moim zdaniem.

- Och, tak! Ojciec ogromnie się szczyci znajomością z panem, ma o panu bardzo

wysokie mniemanie. Nie mówiąc już o tym, że uważa się za pańskiego przyjaciela.

- I bardzo dobrze. Zresztą nikt chyba nie życzy mu lepiej ode mnie, poza panią

oczywiście.

- Wiem, panie doktorze, i jestem wdzięczna, ale trudno człowieka zmienić od

podszewki. Przekonałam się o tym wczoraj, gdy po wyjściu pana zaczął narzekć, iż cały

wieczór stracił na te “głupie obrazki”, chociaż mógł przecież iść do karczmy, gdzie z

pewnością byłoby o wiele weselej. Tam wszyscy patrzą nań z zawiścią, bo nikogo pan nie

wyróżnia tak jak jego.

- Świetnie, panno Walu. Zależy mi, aby był o tym przekonany. Może tym sposobem uda

mi się wyleczyć go z nałogu.

Po chwili milczenia rzekła z wahaniem:

- Do czego to ma doprowadzić? Jestem i muszę być panu coraz bardziej

zobowiązana... Chyba najlepiej będzie, jeśli stąd wyjadę. Zostanę jeszcze do przyszłego

tygodnia, ani chwili dłużej. Niedawno podjęłam z banku resztę pieniędzy i z tą sumą spróbuję

się jakoś urządzić. Muszę pomyśleć o tym, aby sobie wreszcie stworzyć znośną egzystencję.

Fred ujął rękę Walerii, spojrzał jej głęboko w oczy i powiedział głosem stłumionym od

wzruszenia:

106

background image

- A co się wtedy stanie ze mną, panno Walu?

Dziewczyna zadrżała, starając się uwolnić rękę, którą on jednak mocno trzymał w

swojej dłoni.

- Co będzie ze mną? - powtórzył.

- Ja... ja nie rozumiem, panie doktorze - szepnęła Waleria.

- Pani mnie doskonale rozumie, panno Walu... Musiała pani dostrzec, jak bardzo jest

mi potrzebna. Nie mogę żyć bez pani, panno Walu.

Waleria zbladła.

- Nie, nie... Niech pan tego nie mówi...

- Muszę, Walu. Powiadasz, że chcesz sobie stworzyć znośną egzystencję. Czy

sądzisz, że zgodzę się na to, że pozwolę ci wyjechać? Nie możesz sama wziąć się za bary z

życiem, bo ci nie starczy sił. Wychowano cię w zbytku, nie dasz sobie rady...

- Muszę sobie poradzić! - odparła z niezłomnym postanowieniem.

- Może tak, a może nie. Lepiej nie próbować. Ja w każdym razie uczynię wszystko, co

w mojej mocy, by nie dopuścić do takiej karkołomnej próby. Nie puszczę cię nigdzie, Walu, nie

pozwolę ci odjechać! Musisz zostać moją żoną!

Waleria rozpłakała się.

- Nie mogę, nie mogę...

- Dlaczego?

- Nie mogę. Pan się kieruje litością i współczuciem.

- Nie, Walu. Kocham cię. Kocham tak szczerze i gorąco, jak nigdy dotąd nie kochałem

żadnej kobiety i jak już innej nie pokocham. Czy mi wierzysz?

Twarz Walerii wyrażała bezdenną rozpacz.

- No i przyniosłam panu nieszczęście. Chciałam tego uniknąć, ale zabrakło mi siły woli.

Powinnam była wiedzieć, że tylko kochającego mężczyznę stać na tyle dowodów miłości i

oddania. Ale zrozumiałam to dopiero niedawno, postanowiłam wyjechać, żeby pan mógł

zapomnieć... Och, czemu namyślałam się tak długo?! Teraz już za późno, teraz będzie pan tak

samo nieszczęśliwy jak ja...

- Dlaczego pani chce wyjechać?

107

background image

- Żeby zaoszczędzić panu bólu!

- Ach, Boże, przecież naprawdę nieszczęśliwy będę wówczas, kiedy pani odjedzie...

Czy jestem pani aż tak bardzo obojętny, że nie może pani mnie poślubić?

Pochyliła głowę.

- Obojętny? Ja kocham pana od dawna, od chwili, kiedyśmy spotkali się po raz

pierwszy w życiu... Wiedziałam dobrze, że to beznadziejna miłość, nieodwzajemniona, lecz

mimo to nie mogłam o panu zapomnieć. Kiedy straciłam pana z oczu, przekonana byłam, że

nasze drogi rozeszły się na zawsze i bolałam nad tym, lecz teraz widzę, iż lepiej byłoby,

gdybyśmy się ponownie nie spotkali.

- Dlaczego, Walu?

- Bo pan nie musiałby cierpieć. Za nic w świecie nie chciałabym, żeby pan był

nieszczęśliwy...

- Nie mów tak, nie mogę tego słuchać. Bez ciebie nie poznałbym przecież tego

największego szczęścia, jakie musi stać się udziałem człowieka. Bez ciebie nie wiedziałbym,

co to znaczy miłość. I wcale nie wiem, dlaczego mielibyśmy się rozstać, skoro kochamy oboje.

Zostań moją żoną!

Waleria patrzyła z bólem na Freda.

- Przecież pan wie, dlaczego muszę odmówić...

- Nic nie wiem, poza tym, że mnie kochasz!

- Panie Fredzie, niechże się pan zastanowi. Pochodzę z chłopskiej rodziny, mój ojciec

jest nałogowym alkoholikiem... Dzieli nas przepaść nie do przebycia! Czy pan tego nie

pojmuje?

- Kochamy się, Walu, i nic innego nie ma znaczenia! Czemu chcesz mnie wtrącić w

nieszczęście?

- Zrobiłabym to, wyrażając zgodę na małżeństwo. Pan poślubiłby nie tylko mnie, ale i

całą moją rodzinę, z którą musielibyśmy przecież utrzymywać kontakty. I wtedy dopiero

zacząłby pan odczuwać cały ciężar tego związku!

Fredowi przypomniała się rozmowa z przyjacielem. Henryk von Waldheim używał

wówczas tych samych argumentów co Waleria. Gerold nie dał się przekonać, a dziś mniej niż

108

background image

kiedykolwiek był gotów do ustępstw. Energiczny i stanowczy, niełatwo zawracał z drogi do

wytkniętego celu. Odmowa i upór Walerii zachęcały go tylko do dalszej walki. Powiedział:

- Przecież i tak planowałaś wyjazd. I tak miałaś zamiar rozstać się z rodziną i nie

sądzę, żebyś utrzymywała z nimi bliższe stosunki. Więzy, które was łączą, są bardzo luźne.

Rodzice w swoim czasie po prostu sprzedali cię pani Lorbach, teraz więc ty zostań moją żoną

i zerwij z nimi. Czy to takie trudne? Wyjedziemy stąd oboje. Cóż mnie może obchodzić twoja

rodzina? Ty sama jesteś dziewczyną o kryształowym sercu i prawym charakterze. Nie masz

nic wspólnego z tymi ludźmi!

- Nie, nie mogę! - uparcie trwała przy swoim.

- Walu, uroiłaś coś sobie! Nie zadawaj mi bólu, nie dręcz mnie. Pomyśl, jacy będziemy

szczęśliwi razem!

Każde słowo Freda przenikało w głąb jej duszy. Walczyła ze sobą, z pokusą, aby nie

zważać na nic i ulec jego namowom, zaoszczędzić udręki i sobie, i jemu. Ale nie wolno! Nie

wolno! Po krótkiej walce wewnętrznej potrząsnęła głową i rzekła z rozpaczą:

- Nie! Przyjmując pańskie oświadczyny, postąpiłabym nieuczciwie. Pan pędzi na oślep,

zatem ja muszę zachować rozsądek. Przysięgam więc na moją wielką miłość do pana: tak, jak

jest prawdą, iż pijak Hartmann to mój ojciec, tak prawdą jest i to, że nigdy nie zostanę pańską

żoną...

Pobladły Fred chciał jej przeszkodzić w złożeniu tej straszliwej przysięgi. Nie zdołał

tego uczynić, a wiedział, że Waleria nie złamie słowa... Zrozpaczony i znękany, spojrzał na nią

z bólem.

- Walu, Walu, czemu mnie skrzywdziłaś? Czy nie pojmujesz, jak to boli? Dlaczego? Po

co było się zaklinać?

- Musiałam uzbroić się do walki z własnym sercem, z własną słabością. Chciałam

ratować pana i siebie przed niechybną zgubą. Czy uważa pan, że to mi łatwo przyszło?

Zapadła cisza. Młodych ludzi ogarnął smutek. Nawet Freda opuściła na moment

zwykła pewność siebie... Później jednak w jego sercu zamigotał płomyk nadziei... Na Boga,

nie wszystko jeszcze stracone! Wszak przypuszczenia Henryka von Waldheima mogły okazać

się słuszne! “Oby mi Bóg dopomógł przy rozwikłaniu tej sprawy - pomyślał żarliwie. - Oby się

109

background image

okazało, że Henryk ma rację! Wtedy udowodnię Walerii, że nie jest córką Hartmanna, a jej

przysięga będzie nieważna. Nie wolno się załamywać!”

Wyprostował się szybkim, gwałtownym ruchem. Powiedział:

- Nie sądź, że dałem za wygraną. Nie będę czekał bezczynnie, aż szczęście wymknie

mi się z rąk. Poruszę niebo i ziemię, ale ciebie się nie wyrzeknę!

- Ułatwię panu rozstanie i wyjadę już jutro. Im prędzej zniknę, tym szybciej pan o mnie

zapomni.

Fred zaprotestował z przerażeniem.

- Nie rób tego, Walu! Powiedziałaś, że dopiero za tydzień, więc dotrzymaj tej obietnicy.

Skoro musisz wyjechać, wyjedziesz, nie wcześniej jednak niż w następną niedzielę.

Przyrzeknij, proszę, daj mi czas na oswojenie się z myślą o rozłące.

- Ale to tylko przedłuży pańską mękę!

- I cóż z tego. Wolę cierpieć przy tobie aniżeli bez ciebie. I pamiętaj, że codziennie

poświęcisz mi godzinę, tylko jedną godzinę, Walu...

- Dla mnie każda taka godzina będzie jeszcze jedną chwilą szczęścia, lecz dla pana...

Mimo wszystko nie znajduję jednak w sobie dość siły, aby odmówić spełnienia tej prośby!

Pochylił się nad jej ręką i namiętnie przywarł do niej wargami.

- Walu, mam wrażenie, że Bóg nas nie opuści, że nastąpi cud, który nas połączy. Nie

stać mnie na obsypanie cię bogactwem, gdyż odsetki z mego niewielkiego majątku

wystarczyłyby zaledwie na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Zarabiam jednak sporo, więc

mogłabyś pędzić w miarę beztroskie życie u mego boku. Byłbym taki szczęśliwy, poślubiając

ciebie! Nie mogę znieść myśli, że smutna, samotna, z dala ode mnie podejmujesz ciężką

walkę o byt, ja zaś nie będę mógł ci służyć ani radą, ani opieką... Czy rozumiesz przynajmniej,

jak okrutnie mnie to gnębi?

Waleria zadrżała.

- Proszę mnie nie dręczyć, nie utrudniać zadania. Wiem, że postąpiłam słusznie.

Wiem, że mogłaby przyjść taka chwila, kiedy oboje czynilibyśmy sobie wyrzuty, że nie

posłuchaliśmy głosu rozsądku. A tego bym nie zniosła! Czytałam dużo o teorii dziedziczności,

rozumiem więc doskonale, iż nie mogę należeć do pana!

110

background image

Znowu pocałował ją w rękę.

- Och, Walu, gdyś ty przyszła na świat, ojciec twój nie pił jeszcze. Wszak dopiero wojna

wpędziła go w ten nałóg. Nie powinnaś była składać owej szalonej przysięgi, ale już się stało...

Wszyscy nieszczęśliwie zakochani wierzą w cud, ja także pragnę ratować się tą wiarą. Nie

tracę nadziei, Walu, że będziesz moja, bo przecież kocham cię nad życie.

Waleria rozpłakała się znowu, zakrywając twarz chusteczką. Wtedy Fred posadził ją

obok siebie na ławce, przytulił jej główkę do swej piersi i zaczął ocierać łzy, spływające z

pięknych, szarych oczu.

- Uspokój się, moja słodka. Poświęciłaś już tak wiele ze swej dumy i godności, że

więcej nie można. Pozwól, abym dbał o ciebie na razie jak kochający, oddany brat. Później

może przeznaczenie pozwoli mi otoczyć cię opieką innego rodzaju. Nie trać otuchy, maleńka.

Pomyśl, czy nie jest szczęściem już to samo, że wiemy o naszej miłości.

Wstrząsana łkaniem, nie mogła mówić. Skinęła tylko głową. Fred ciągnął dalej:

- Miłość przenosi góry, Walu! Uspokój się, może i nasz los się odmieni. Kochanie,

przestań płakać, nie mogę znieść widoku twoich łez. Bóg najchętniej pomaga odważnym,

bądź zatem dzielna!

Opanowała się z wysiłkiem, potem zaś leciutko, nieśmiało zaczęła głaskać włosy

Freda.

- Ja przecież chcę być odważna. Dawno już pogodziłam się z myślą, że muszę się

wyrzec szczęścia u boku pana. Jeżeli pan chce być także mężny i poddać się losowi, to... Ach,

Fredzie, przecież moglibyśmy pozostać wiernymi przyjaciółmi, pisywać do siebie. Dla mnie to

byłoby niezwykłym szczęściem...

Fred z uśmiechem rozrzewnienia spojrzał na Walę. Gdy poczuł na swoich włosach

pieszczotliwy dotyk jej palców, ogarnęło go uczucie niewysłowionej rozkoszy. Przyjaźń jednak

nie wystarczała mu, ponieważ kochał Walerię i jej pragnął. Chwilowo nie chciał jednak martwić

dziewczyny. Powziął natomiast niezłomne postanowienie: zanim Waleria odjedzie, Hartmann

musi powiedzieć prawdę, którą zna niewątpliwie!

Właściwie Gerold chciał już tylko jednego - żeby Gottlieb Hartmann nie był ojcem

Walerii. Wszelkie inne przeszkody dadzą się pokonać. Waleria kocha go - a to było

111

background image

najważniejsze!

Zaczął rozmawiać z nią o błahostkach, aby dać jej sposobność do odzyskania

równowagi ducha.

Umówili się na codzienne spotkania. Wreszcie udało mu się uspokoić Walerię. Walczył

z pragnieniem ucałowania jej ust, ale opanował się ze strachu, że gotowa natychmiast

wyjechać. Ośmielił się tylko pokryć jej drobną rączkę gradem szybkich, gorących pocałunków.

Spłoszona wyrwała mu rękę i śpiesznym krokiem zaczęła schodzić z góry.

***

Fred w drodze do zamku spotkał nadjeżdżającego konno Henryka von Waldheima,

który wracał właśnie z objazdu pól. Ujrzawszy przyjaciela, zeskoczył szybko z wierzchowca i

zawołał:

- Masz za sobą miłe spotkanie, Fredzie, a ponuryś niczym chmura gradowa! Czemu to

przypisać?

Fred podniósł na niego oczy pełne troski:

- Konkurentowi, który otrzymał kosza, zazwyczaj nie jest do śmiechu...

Henryk spojrzał na niego zdumiony i zaskoczony.

- Więc ty...

Fred skinął głową.

- Tak. Oświadczyłem się Walerii i dostałem kosza.

- Nie kocha cię?

- Wręcz przeciwnie. Odmówiła, ponieważ mnie kocha. Masz może pół godziny czasu?

Chętnie bym ci się zwierzył...

- Przejdźmy się w takim razie po parku. Tam nam nikt nie przeszkodzi, będziemy mogli

swobodnie pogadać.

W czasie spaceru Fred powtórzył przyjacielowi swoją rozmowę z Walerią, nie zatajając

przed nim żadnych szczegółów. Henryk wysłuchał go z wielką uwagą oraz współczuciem.

- Mój drogi Fredzie - odezwał się w końcu. - Ta młoda osóbka odznacza się

112

background image

niepospolitym charakterem. Gdybym nie wiedział, jak cierpisz, to powiedziałbym, że Waleria

jest o wiele roztropniejsza od ciebie.

Fred potrząsnął głową.

- Nie, nie mów tak, to było dla mnie bardzo bolesne. Znam Walę i wiem, że ta

nieszczęsna przysięga jest murem, który rozdzieli nas na zawsze. Jedyną moją pociechę

stanowi teraz myśl, że twoje przypuszczenia są słuszne i że kto inny spłodził Walerię. Teraz

muszę za wszelką cenę wydusić coś z Hartmanna. Jestem niemal pewien, że z urodzeniem

Wali wiąże się jakaś tajemnica. Postaram się rozwiązać tę zagadkę.

- Z całego serca życzę ci powodzenia. Idzie mi, o dziwo, nie tylko o ciebie, ale i o nią.

Doprawdy, los tej dziewczyny obchodzi mnie tak, jakbym był jej bratem. Nie patrz tak

na mnie, nie masz powodu do zazdrości. Moje serce jest niepodzielnie zajęte przez córkę

barona Hallera, naszego sąsiada. Obecnie moja miła przebywa od kilku tygodni na kuracji w

Kissingen. To znaczy kuracji zażywa matka, ponieważ ona sama jest zdrowa jak ryba. Nie

jesteśmy jeszcze zaręczeni, ale nie sądzę, żeby czekał mnie los, podobny do twego.

Ostatnimi czasy Kitty była wobec mnie taka szorstka, nieznośna, iż mogę mieć nadzieję.

Fred, mimo zmartwienia, roześmiał się.

- Czyżby to było oznaką miłości?

- W pewnym sensie. Kitty pragnie tym sposobem maskować swoje prawdziwe uczucia.

Widzisz, znam ją od chwili, gdy przyszła na świat, to znaczy od lat osiemnastu.

Dogadywaliśmy się zawsze doskonale, przekomarzaliśmy się, sprzeczali, po czym

następowała zgoda. Od powrotu z pensji zmieniła swój stosunek do mnie. Stała się przekorna,

niemiła, co i rusz obrzuca mnie mało pochlebnymi przezwiskami. Sprzecza się ze mną o byle

głupstwo, a przy tym rumieni się i blednie na przemian. Oświadcza ni z tego, ni z owego, że

mnie nienawidzi, a gdy ja odpowiadam, iż to bardzo dobrze, ponieważ także jej nienawidzę,

rzuca się do ucieczki. Po każdej takiej przemiłej wymianie zdań biegnę za nią i odnajduję moją

Kitty w jakimś zakątku parku, obficie zalaną łzami. Sądzę, że to wystarcza...

- Jestem także tego zdania, ale czy długo masz jeszcze zamiar trwać w stanie

wojennym?

- Widzisz, Kitty była na razie za młoda, zbyt mało doświadczona. Chciałem, żeby

113

background image

trochę dojrzała i zobaczyła kawałek świata. W Kissingen ma okazję spotkać innych mężczyzn

poza mną, zarówno rodaków, jak i cudzoziemców. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

- A jeśli inny sprzątnie ci ją sprzed nosa?

Henryk spoważniał.

- Nie sądzę, lecz jeśli... To znaczyć będzie, że niewiele straciłem. W każdym razie po

jej powrocie spróbuję natychmiast uregulować tę sprawę.

- Szczęść ci Boże, Henryku. Myśmy obaj już dojrzeli do małżeństwa. Ja nawet, jeżeli

można tak się wyrazić, jestem przejrzały... Wala będzie moją żoną, albo... Lecz po cóż

rozważać wszelkie możliwości? Muszę wyjaśnić tę zagadkę w jej życiu! To jedyna szansa dla

mnie na dotarcie do bram raju...

Henryk ujął przyjaciela pod ramię.

- Chodźmy teraz do dziadka, Fredzie. Jest ostatnio przygnębiony. Miejmy nadzieję, że

agencja wywiadowcza trafi wreszcie na jakiś ślad ciotki.

- Życzę tego twemu dziadkowi. Bardzo trudno zapewne żyje się z poczuciem

wyrządzonej komuś krzywdy, której nie sposób naprawić.

Weszli do domu. Fred podążył natychmiast do starszego pana, Henryk zaś musiał

wprzódy pójść do siebie, aby zmienić ubranie. Kiedy dołączył do nich, dziadek pokazał mu list.

- Pierwszy słabiutki trop... Czy chcesz przeczytać, Henryku?

- Jeśli dziadzio pozwoli...

Pan von Waldheim podał pismo wnukowi.

“Udało nam się stwierdzić, iż doktor Siebert istotnie dłuższy czas przebywał w Paryżu.

Wyżej wymieniony wraz z małżonką zajmował mieszkanie w skromnym pensjonacie.

Ustaliliśmy, że obiektem tym zarządza obecnie córka byłej właścicielki.

Na szczęście dla naszych badań, matka żyje i cieszy się dobrym zdrowiem. Wedle jej

informacji państwo Siebertowie utrzymywali się z dawania lekcji. Ich warunki materialne były

podobno trudne, pożycie małżeńskie zaś tej pary informatorka określiła mianem nieudanego,

o czym świadczyć miały często zapłakane oczy młodej kobiety.

Następnie doktor Siebert udał się wraz z małżonką do Genewy, gdzie otrzymał jakąś

posadę. Wobec powyższego dalsze poszukiwania prowadzić będziemy w Genewie. Po

114

background image

zebraniu niezbędnych danych, natychmiast porozumiemy się z panem”.

Henryk rzucił okiem na dziadka. Starzec był ogromnie wzburzony.

- To łotr! Oczywiście, że zaczął ją traktować podle, gdy tylko zorientował się, iż nie ma

co liczyć na majątek. Nie zanosiło mi się wówczas na rychłą śmierć, toteż Siebert musiałby

długo czekać na przypadającą jej część obowiązkową spadku. A tymczasem ja byłem tak

surowy dla mego biednego dziecka... Nie śmiała nawet poprosić mnie o pomoc i opiekę...

- Przestań czynić sobie wyrzuty, dziadku. Jestem przekonany, iż będziesz jeszcze miał

sposobność naprawić krzywdę, jaką pod namową mego ojca wyrządziłeś cioci Małgorzacie.

Agencja, jak widać, działa szybko oraz sprawnie, więc pewnie niedługo dowiesz się, gdzie

obecnie przebywa twoja córka... Będziesz mógł napisać do niej...

- Oby twoje słowa sprawdziły się, Henryku. Twa wyrozumiałość w tym przypadku

nadzwyczaj dobrze świadczy o tobie, ponieważ pojmujesz sam, że jeżeli odnajdę swoją córkę,

część majątku przypadnie jej w udziale, przez co ty otrzymasz mniej...

- Ależ dziadku, znasz mnie przecież i wiesz doskonale, iż z przyjemnością podzielę się

dziedzictwem z ciotką.

Fred nie wtrącał się do rozmowy. Podobnie jak Henryk zastanawiał się, co

powiedziałby staruszek widząc Walerię Hartmann... Henryk postanowił w duchu, że po prostu

musi przygotować dziadka na takie spotkanie. Liczył również na to, że Fredowi uda się

dowiedzieć czegoś od Hartmanna.

Wieczorem Fred pożegnał się z oboma panami zamku. Dziadek rzekł tonem

żartobliwej przygany:

- Drogi panie doktorze, ostatnimi czasy brak nam często wieczorami pańskiego miłego

towarzystwa.

- Pozwól mu iść, dziadku. Niech bada w spokoju duszę naszego ludu. Zbiera przecież

materiały...

- W takim razie jest pan całkowicie usprawiedliwony. Najpierw praca, potem dopiero

przyjemność.

Tym sposobem Fred bez przeszkód mógł udać się do gospody.

115

background image

***

Gottlieb Hartmann wściekał się na przyjaciela z powodu niepunktualności. Uspokoił się

jednak, gdy tylko zobaczył nadchodzącego spiesznym krokiem Freda. Fred, po przywitaniu się

ze wszystkimi, uprzedził Walę, jak zwykle po francusku.

- Może się zdarzyć, że ojciec wróci dziś pijany do domu. Najlepiej, gdyby pani zabrała

matkę do siebie na górę. Na wszelki wypadek będę w pobliżu, więc proszę się nie obawiać

jego porywczości ani gniewu.

- No, chodźmy już młodzieńcze, bo mi zaschło w gardle - popędzał Hartmann, któremu

nigdy nie śpieszyło się nigdzie tak jak do knajpy. Ta niecierpliwość była dzisiaj Fredowi na

rękę.

- W porządku. Idziemy, ale musimy się porządnie ululać. Właśnie naszedł mnie taki

nastrój, że mógłbym wypić morze wódki...

Hartmann zarechotał ochryple.

- Mnie tam do wypitki nie trzeba namawiać!

W karczmie było pusto, gdyż Fred z resztą kompanów umówił się na następny dzień.

Tego wieczoru wolał pozostać sam na sam z Hartmannem. Właściciel lokalu już z daleka witał

szerokim uśmiechem owego dobrego, nad wyraz hojnego klienta.

- Panie gospodarzu - zwrócił się doń Fred. - Chciałbym napić się czegoś naprawdę

wyśmienitego. Niech pan nam poda dużą flaszkę rumu i takąż samą anyżówki, ale z łaski

swojej, w kubełku z lodem. Tak najlepiej smakuje.

Karczmarz zaśmiał się uradowany perspektywą solidnego zarobku i w te pędy

zrealizował zamówienie gościa. Fred zdążył już poznać gusta Hartmanna, wiedział zatem, że

jego ulubionym trunkiem jest właśnie rum zmieszany z anyżówką. On sam, czując wstręt i do

jednego, i do drugiego, poprzestawał zazwyczaj na butelce lekkiego wina. Teraz udawał, iż nic

nie sprawi mu większej rozkoszy niż spróbowanie “smakołyku” Hartmanna. Staremu było

wszystko jedno, ponieważ wiedział, że za całą libację zapłaci Fred.

- Ostrzegam, że zaleje się pan w pestkę. Mój rum z anyżówką ani chybi zwalą pana z

nóg.

116

background image

Fred roześmiał się pozornie beztrosko.

- To się jeszcze okaże, drogi przyjacielu! Zwykle nie pijam, lecz trudno powiedzieć, bym

zawsze wylewał za kołnierz. Dziś będziemy pić na umór i zobaczymy, kto kogo przetrzyma.

- Ano, zobaczymy, tyle że pan popatrzysz na to spod stołu.

Fred napełnił po brzegi oba kieliszki, ale zawartość swego wylał chyłkiem do kubełka z

lodem. Chcąc uśpić czujność Hartmanna zaproponował mu, aby swój kieliszek także wstawił

do lodu.

- Smakuje wtedy znacznie lepiej. Im zimniejszy napój się pije, tym bardziej rozgrzewa

on żołądek.

Stary był teraz przyjaźnie nastawiony do całego świata.

- I od pana można się czegoś nauczyć, panie Gerold. A jak panu się widzi ten mój

wynalazek? Dobry, co?

- Świetny! No to na drugą nogę, żebyśmy się nie chwiali!

- Psiakrew, morowy chłop z pana. Faktycznie zimne jest lepsze! Na zdrowie! Za

przyjaźń! Przepijmy brudzia, zgoda?

Fred nie mrugnął nawet okiem. Gotów był spełnić toast choćby za zdrowie diabła, byle

tylko dopiąć swego celu. Porcje, przeznaczone dla siebie, wylewał wciąż do kubełka, lecz

Hartmann w ogóle nie zwracał na to uwagi.

Wkrótce w obu butelkach zaświeciło dno. Fred miał wrażenie, że Hartmann zdoła

jeszcze wchłonąć ilość alkoholu równą co najmniej połowie wypitego do tej pory, bez wielkiego

uszczerbku dla zdrowia.

- Hej, stary, butelki są puste. Pewno masz już dosyć?!

Hartmann zaśmiał się trochę niepewnie. Lada moment będzie pijany - pomyślał Fred.

- Ja? Dosyć? Cóż ty sobie myślisz, przyjacielu? Ja dopiero zaczynam pić!

- Tak? No to, panie gospodarzu, proszę powtórzyć po pół miary z tego samego!

Karczmarz znowu obsłużył ich stolik, choć tym razem pokręcił głową powątpiewająco.

Hartmann z pewnością wyjdzie z tego cało, ale szkoda młodzieńca... Dopiero chowając

pieniądze poczuł się uwolniony od skrupułów natury moralnej.

Fred zaczął teraz na dobre udawać pijanego, chichotał głupawo, sypał dowcipami jak z

117

background image

rękawa, cały czas trzeźwym okiem obserwując pokładającego się ze śmiechu Hartmanna.

Potem stary jął popisywać się swoim repertuarem kawałów, przeplatając je hymnami

pochwalnymi na cześć przyjaciela. W pewnej chwili język zaczął mu się plątać. Wybełkotał

niewyraźnie:

- Jesteś wstawiony, chłoptysiu!

- Może tak, a może nie. Może ty, a może ja. Mniejsza o to. Pij, bracie!

Hartmann pozwolił, by Fred na nowo napełnił mu kieliszek. Wychylił go duszkiem. Był

prawie nieprzytomny. Ochryple zaintonował jakąś sprośną piosenkę. Nie był to popis wokalny

najwyższego lotu, niemniej stanowił dowód dla Freda, iż oto dobili do mety. Spokojnie i

stanowczo odmówił dalszego dolewania wódki.

- Masz dosyć, Hartmann - powiedział krótko.

- Tyś się schlał i dlatego ja mam dosyć? Nie, mój przyjacielu... Nic z tego... Dawaj!

Dawaj... Musimy wysączyć wszystko, do ostatniej kropelki!

- Nie, Hartmann, nie dostaniesz więcej...

- Dawaj, głupku, dawaj! Za chwilę wylądujesz pod stołem. Lejże, do cholery.

Fred schwycił nagle starego za ramiona i mocno nim potrząsnął.

- Nie dostaniesz ani kropli więcej i basta! Kto ma tak piękną, elegancką i wykształconą

córkę jak panna Waleria, temu nie wolno upijać się do nieprzytomności! Zgubi cię to pijaństwo!

- mówił wyraźnie, lecz dość cicho, aby nie słyszał karczmarz.

Hartmann wybałuszył na niego nabiegłe krwią, otępiałe ślepia.

- Nie pleć byle czego, przyjacielu! Skończ z tym, co? Ja miałbym nie wypić z powodu

Walerii? Hi, hi, hi! Tego tylko by brakowało! Też coś! To wcale nie moja córka. Nic, ale to nic

nie obchodzi nas ta głupia koza! Hi, hi, hi! Fora ze dwora, panienko! Niech wraca na zamek,

do swoich wielkich państwa! Hi, hi, hi! Hej, braciszku!

Fredowi zawirowało w głowie jak człowiekowi z nagła trafionemu obuchem. Powiedział

jednak, z trudem odzyskując panowanie nad sobą:

- Przestań wygadywać głupstwa! Waleria jest twoją córką!

- A właśnie, że nie... A właśnie, że nie... Co tak na mnie wytrzeszczasz gały, ty barani

łbie? Powiedziałem coś? Mniejsza z tym. Albo dolejesz, albo z naszą przyjaźnią kwita!

118

background image

Fred wylał ostatki rumu do kieliszka Hartmanna.

- To już naprawdę koniec, Hartmann. Pleciesz od rzeczy, wygadujesz niestworzone

głupoty. Przecież panna Waleria to twoja córka!

Hartmann stracił do reszty świadomość tego, co robi i mówi. Przysunąwszy się bliżej

Freda, zaczął mu szeptać na ucho:

- Nie jest moją córką, możesz mi wierzyć! Nic mnie nie obchodzi pannica, która umie

tylko zadzierać nosa i nas wszystkich chciałaby przerobić na swoją modłę. Ale stul pysk,

przyjacielu! Żebyś mi pary z gęby nie puścił! Nikomu o tym nie wolno wiedzieć, nikomu!

Kapujesz, ty łbie barani? Mógłbym ci coś opowiedzieć... Hi, hi, hi! Ale chce mi się spać... hi...

spać!

Zasnął z głową na stole, pochrapując głośno.

Po chwili nadszedł właściciel gospody, spojrzał na obu mężczyzn i zwrócił się do

Freda:

- Ten się już dziś nie obudzi... Ale pan? Do licha, przecież pan jest zupełnie trzeźwy!

Fred, opanowując wzburzenie i podekscytowanie, wybuchnął gromkim śmiechem.

- Owszem. I nie sądzę, aby kiedykolwiek ujrzał mnie pan w stanie nietrzeźwym!

- Co to za mocna głowa?!

- Piłem mniej łapczywie niż Hartmann... Czy nie ma pan przypadkiem wolnego łóżka?

- Oczywiście mam. Posiadam i wozownię, i garaż, toteż szoferzy oraz stangreci nieraz

u mnie nocują. Państwo zwykle nocują w hotelu, to znaczy tam, gdzie i zapewne pan wynajął

pokój...

- Nie, ja mieszkam w zamku. Jestem gościem pana von Waldheima. - Fred uznał, że

dalsze ukrywanie miejsca pobytu nie ma sensu.

Karczmarz wyglądał na przerażonego. Ukłonił się dosyć niezręcznie.

- W zamku? Och, wielmożny panie, od razu nie wyglądał mi pan na zwykłego

komiwojażera... Ale... za przeproszeniem... że tak pan się dobrze czuje w takiej kompanii?!

- Widzi pan, przygotowywana przeze mnie rozprawa naukowa wymaga dobrej

orientacji w życiu wsi i jej mieszkańców. Gdybym jednak napomknął o tym wieśniakom, czuliby

się moim towarzystwem skrępowani, zachowaliby się nienaturalnie, a tego chciałbym uniknąć.

119

background image

- Ach, to co innego! Jeżeli pan sobie życzy, Hartmann może przenocować u mnie. Mam

izbę z łóżkiem. Jak się prześpi, to i wódka wywietrzeje mu z głowy. Coś mi się zdaje, że nie

wstanie wcześniej niż jutro w południe.

- Niech go pan tylko nie budzi! A teraz przenieśmy go na łóżko. Zostawimy starego w

ubraniu i nakryjemy jakimś kocem. Pokryję wszystkie koszta. Kiedy się obudzi, niech go pan

uraczy mocną, czarną kawą i pożywnym śniadaniem. W żadnym razie proszę mu nie

podawać alkoholu, ani nie mówić, kim jestem. Innym wieśniakom też nie. To musi pozostać

między nami. Obiecuję, iż na pewno pan na tym nie straci!

Karczmarz zgiął się w ukłonie.

- Wszystko załatwię jak należy, wielmożny panie!

- Doskonale! A niech pan również nie zdradzi, że swoją gorzałkę wylewałem do

wiaderka z lodem. Mimo wszystko muszę przyznać, że nie mam tak mocnej głowy jak

Hartmann...

Z głośnym śmiechem przenieśli Hartmanna, ułożyli na czysto zasłanym łóżku i okryli

ciepłą derką. Potem Fred wręczył właścicielowi gospody pokaźną sumkę.

- To na razie za fatygę. Opowiem w zamku, jaki z pana usłużny człowiek. Dobranoc.

Jutro przed południem wpadnę tu i zajrzę do Hartmanna.

Fred ruszył teraz ku zagrodzie “przyjaciela”. Miał cichą nadzieję, że może uda mu się

spotkać Walę i szepnąć jej kilka słów pociechy.

Wszystko, co przeżył tego wieczora, zawierało się w jednej tylko radosnej myśli:

- “Wala nie jest córką Hartmanna! Coś łączy ją z rodziną Waldheimów. Jej przysięga

nie ma znaczenia!”

Teraz dopiero w całej pełni zdawał sobie sprawę, jak bardzo kocha tę dziewczynę.

Gorąca fala miłości zalewała mu serce.

- Słodka, jedyna Walu, będziesz jednak moja... Nastąpił upragniony cud - szeptał

wodząc rozmarzonym wzrokiem po obsypanym gwiazdami niebie. Dzisiaj już niczego więcej

nie mógłby dowiedzieć się od Hartmanna, za to jutro, kiedy tamten wytrzeźwieje... Wydrze z

niego prawdę, choćby siłą. Nie da mu spokoju, dopóki nie wyświetli tej piekielnej zagadki w

życiu Walerii. Tymczasem trzeba cieszyć się tym, że sprawa przynajmniej ruszyła z martwego

120

background image

punktu.

Okienko na poddaszu Hartmannów wciąż jeszcze migotało światłem. Fred rozejrzał się

wokół, a nie zauważywszy nikogo, klasnął w dłonie. Wówczas w oknie pojawiła się Wala. Nie

rozebrała się jeszcze. Z przestrachem spostrzegła, że Fred jest sam. Gdzie był ojciec?

Cicho otworzyła okno. Matka spała tej nocy na łóżku Walerii, a Hanka jak zwykle na

sienniku.

- Gdzie ojciec? - spytała niespokojnie Waleria.

- Nie lękaj się, Walu, ojciec przenocuje w gospodzie. W takim stanie wolałem go

pozostawić tam, aby przespał się i wytrzeźwiał. Uspokój matkę, bo nie ma powodu do obaw.

Ojciec obudzi się najwcześniej jutro koło południa.

- Nigdy nie zdołam się panu odwdzięczyć - westchnęła.

Odpowiedział jej wzruszony.

- Musisz tylko uwierzyć, że niekiedy zdarzają się cuda. Będziesz moją żoną, ukochana.

A teraz śpij dobrze! Wszystko ułoży się po naszej myśli... Dobranoc! I do widzenia, gdyż

przecież jutro zobaczymy się znowu! Mam nadzieję, że wtedy będę mógł podzielić się jakimiś

szczegółami tego cudu, który nam się przydarzył.

- To brzmi jak bajka - szepnęła z niedowierzaniem.

- Bo jest bajką, cudną bajką, o takim mniej więcej zakończeniu: “I żyli odtąd długo i

szczęśliwie, a jeśli nie pomarli, to żyją po dziś dzień!”

- Do widzenia, panie doktorze. Dobranoc, serdecznie dziękuję za wszystko.

Jak swawolny, rozbawiony chłopak podrzucił kapelusz do góry, złapał go, po czym

przesłał Walerii dłonią pocałunek.

- Co się stało, Walu? Z kim rozmawiałaś? - spytała bojaźliwie matka, unosząc się na

posłaniu.

- To ten przyjaciel ojca. Przyszedł nas zawiadomić, że ojciec będzie spał w gospodzie,

bo znowu wypił trochę za dużo.

Hanka przewróciła się na drugi bok, narzekając, że nie pozwalają jej spać.

Dowiedziawszy się, o co chodzi, mruknęła niechętnie:

- Jutro znowu nie będzie mógł zabrać się do roboty.

121

background image

Matka chciała wstać i zejść do siebie, ale Waleria zaprotestowała.

- Zostań tutaj, bo wybijesz się ze snu. Ja zejdę. Śpij dobrze, mamo.

Odgarnęła jej z czoła siwe kosmyki, skinęła głową na pożegnanie, wzięła ze stołu

zapaloną świecę i wyszła z pokoju.

Wiedziała dobrze, iż nie będzie mogła zasnąć. Słowa Freda brzmiały tak dziwnie...

Czyżby i on był trochę pod gazem? Nie, to niemożliwe. Cóż więc takiego się stało, że mówił o

cudzie i czarownej bajce, że słowa jego tchnęły tak wielką radością?

Zapewne chciał ją tylko uspokoić, bo wiedział przecież, co dzieje się w jej duszy...

Przepełniona gorącą miłością do Freda, złożyła ręce w żarliwej modlitwie.

- Ojcze Niebieski, spraw, żeby naprawdę stał się cud! Święty Boże, nie unieszczęśliwiaj

Freda! Niechaj wszelkie cierpienia spadną na mnie, byle tylko jemu było dobrze w życiu!

Modliła się długo. Wyglądała dziwnie w skromnym, brzydkim pokoju, gdy tak stała ze

złożonymi rękoma, oświetlona nikłym migotaniem świecy. Płomień rozpalał metaliczny połysk

jej brunatno-złotych włosów. Była tak piękna, delikatna, wielkopańska, że nikt ani przez chwilę

nie mógłby przypuścić, iż jest dzieckiem prostych wieśniaków, mieszkanką chłopskiej zagrody.

Znużona, usiadła wreszcie na starej, zniszczonej sofie. Otuliła się ciepłą chustką matki

i przymknęła oczy. Nie chciała patrzeć na nic. Po chwili zdmuchnęła płomień świecy i

pogrążyła się w słodkich marzeniach.

Poświata księżycowa wpadała do pokoju, zalewając wszystko swoim srebrzystym

blaskiem. Wala nie otwierała jednak oczu. Jej senne majaki były piękniejsze od jawy, nie

chciała więc ich płoszyć.

***

Fred śpiesznie wstępował na górę zamkową. Nie musiał korzystać z latarki, bo

wskazywało mu drogę światło księżyca. Wszystko wokół zamku, i sam zamek również,

pogrążone było w głębokim śnie. W hallu wyglądał powrotu Freda jedynie służący, do którego

obowiązków należało zaryglowanie głównej bramy wejściowej na dziedzińcu. Gerold wsunął

mu do ręki pięć marek.

122

background image

- Dzisiaj po raz ostatni przyszedłem tak późno. Nie będziecie już musieli przeze mnie

zarywać nocy. Moje eskapady na wieś dobiegły końca. Dziękuję wam bardzo. Dobranoc.

- I ja dziękuję, wielmożny panie. Życzę spokojnego snu - rzekł z szacunkiem odźwierny.

Fred w swojej sypialni rozebrał się i położył do łóżka. Nie mógł jednak zasnąć, bowiem

wciąż jak echo powracały doń słowa Gottlieba Hartmanna: “To nie moja córka... nie moja

córka... Nic, ale to nic ona nas nie obchodzi... nie obchodzi... Niech się wynosi do zamku na

górę... na górę... Do swoich wielkich państwa...”

To brzmiało wszak absolutnie jednoznacznie. Co więcej - nie mogło być inaczej!

Waleria w żadnym razie nie była córką Hartmanna! Nic nie miało prawa łączyć jej z tym

człowiekiem, za to na pewno coś z rodziną von Waldheimów... Ale co? Jaka zagadka wiązała

się z jej urodzeniem?

Jutro! Jutro dociecze prawdy! Miał teraz Hartmanna w ręku, z pewnością uda mu się

zmusić starego do wyjawienia tajemnicy! Czy Waleria jest naprawdę przyrodnią siostrą

Henryka, dzieckiem z nieprawego łoża? Pijany chłop wyraził się jednak w sposób, dający

wiele do myślenia. Powiedział jasno: “ona nas nie obchodzi...”. Co miało znaczyć to “nas”?

Wyjaśnienie nasuwało się jedno - Wala nie była także córką Hartmannowej, od której

różniła się niczym dzień od nocy, co nie mogło być tylko wynikiem wychowania jej przez panią

Lorbach. Jego ukochana należała do innego świata, nie mogła być dzieckiem tych

nieokrzesanych, gruboskórnych prostaków!

Niemal przez całą noc Fred nie zmrużył oka, zadając sobie różne pytania, na razie bez

odpowiedzi. Zasnął dopiero nad ranem i spał do ósmej, lecz mimo to po przebudzeniu czuł się

wypoczęty. Wziął kąpiel, ubrał się i pospieszył do jadalni, gdzie zastał już młodego von

Waldheima.

Henryk patrzył na niego wyczekująco. Dziadek przychodził zazwyczaj nieco później na

śniadanie, toteż przyjaciele mogli porozmawiać spokojnie i bez przeszkód.

- No i cóż, Fredzie? Czy dowiedziałeś się czegoś nowego?

Fred usiadł obok przyjaciela.

- I to więcej, niż się spodziewałem. Hartmann wyjawił mi po pijanemu, że Waleria nie

jest jego córką.

123

background image

Henryk, nadzwyczaj podekscytowany, odsunął talerz.

- Czyżby moje przypuszczenie okazało się strzałem w dziesiątkę?

- Nie wiem. Zdaje się, że rozwiązanie tej zagadki może być zaskakujące dla

wszystkich. Proszę, wysłuchaj mnie, Henryku.

I zrelacjonował dokładnie przebieg wczorajszego wieczoru. Na zakończenie dodał:

- Co do jednego mamy pewność, Heniu: Wala nie jest córką Hartmanna. Odnoszę

jednakże nieprzeparte wrażenie, iż to samo można powiedzieć o jego żonie. Stary podkreślił

dobitnie, że Waleria winna powędrować jak najszybciej do “swoich wielkich państwa”. Widzisz

więc, że prawda istotnie leży na dnie kielicha, niezależnie od trunku, jakim jest on napełniony.

Nie musi to być koniecznie wino...

- Ale co należy uczynić, by wreszcie cała prawda wypłynęła na wierzch?

- Pójdę potem do gospody, gdzie z pewnością zastanę jeszcze Hartmanna.

Przyciśnięty do muru, wyśpiewa wszystko. Skończę z tym odgrywaniem komedii. Postaram

się go przekonać, iż wyznanie prawdy może mu wyjść tylko na dobre.

- Najchętniej wybrałbym się tam z tobą.

- Nie, gdyż w twojej obecności Hartmann czułby się skrępowany. Ze mną pogada

otwarcie. Nie wiem jeszcze, jak się do tego zabrać, lecz wiem za to, co pragnę osiągnąć. Nie

chodzi tylko o mnie, stawką w tej grze jest szczęście Walerii. Kiedy tylko uzyskam jakieś

informacje, wrócę niezwłocznie i zdam ci szczegółowe sprawozdanie. Spodziewam się, że

rzecz cała pójdzie gładko, gdyby jednak było inaczej, wówczas zawezwę cię na pomoc. Przed

tobą stary czuje respekt, więc nie oprze się twemu nagabywaniu. Sądzę jednak, że

dobrowolne wyznanie prawdy byłoby bardziej pożądane od wymuszonego.

Henryk skinął głową przyzwalająco.

- Dobrze, pozostawiam ci pełną swobodę działania. Chyba samo przeznaczenie

przywiodło cię tutaj, abyś wyświetlił tajemnicę rodową, o której myśmy nie mieli bladego

pojęcia. Idź więc sam, ja zaś nie ruszę się z domu, żebyś mógł mnie zastać tutaj o każdej

porze.

Przyjaciele podczas śniadania gubili się w domysłach na temat pochodzenia Walerii.

Obaj byli przejęci tą sprawą, a sympatia Henryka dla dziewczyny, z którą prawdopodobnie

124

background image

łączyły go więzy krwi, jeszcze bardziej wzrosła. Nalegał, by Fred czym prędzej pospieszył do

gospody.

- Jeśli go tam nie zastanę, odwiedzę ich domostwo. Nie wymknie mi się na pewno.

Przyjaciele rozstali się. Fred ruszył na wieś.

Karczmarz powitał go usłużnie przed lokalem.

- Czy jeszcze śpi? - zapytał Gerold bez żadnych grzecznościowych wstępów.

- Obudził się dziesięć minut temu i teraz siedzi na dole. Podałem mu śniadanie,

zgodnie z zamówieniem wielmożnego pana, ale na razie nie może niczego przełknąć poza

czarną kawą.

- Wyjdę z nim na spacer. Godzina przechadzki pewnie postawi go na nogi.

- O tak, to mu na pewno dobrze zrobi.

Fred wszedł do środka. Przy stole siedział Gottlieb Hartmann, ze zmierzwionymi

włosami i mętnym wzrokiem. Obrzucił ponurym spojrzeniem wchodzącego, który roześmiał się

głośno.

- No i co, panie Hartmann? Wyspał się pan, mam nadzieję... A ja mogę pochwalić się

mocniejszą głową, bo dzisiaj bynajmniej kac mi nie dolega!

Hartmann zapomniał oczywiście, zgodnie z przewidywaniami Freda, że wczoraj przepili

brudzia. Odburknął po chwili:

- A tak, masz pan, widać, jeszcze bardziej przepaloną grdykę niż ja. Psiakrew, wcale

bym się tego nie spodziewał po takim wymuskanym paniczyku!

Fred przysiadł się do jego stolika.

- No to posil się pan, panie Hartmann, a potem dla otrzeźwienia pochodzimy sobie

trochę...

- Znaczy się, że i pana głowa boli.

- Prawdę mówiąc, nawet bardzo. Ale to przejdzie na świeżym powietrzu.

- Świeże powietrze czeka na mnie przy robocie.

- Ech, głupstwo. Dziś pan w ogóle nie będzie pracował, zresztą kogo byłoby stać na

podobne bohaterstwo po takiej pijatyce. Robota nie zając, nie ucieknie do jutra.

- Ale muszę sadzić kartofle. Hanka i Karol na pewno już sami poszli w pole.

125

background image

- Tym bardziej nie ma się co spieszyć. Powinien pan należycie wypocząć, to już nie te

lata...

- Co prawda, to prawda. Czuję się jak z krzyża zdjęty.

- Sam pan widzi. Trzeba się teraz porządnie najeść. Ja już zjadłem śniadanie i z

miejsca poczułem się raźniej.

- Co do mnie, to najchętniej łyknąłbym sobie jednego głębszego.

- Wykluczone. Wczoraj napompował się pan za cały tydzień...

- A pan nie?

- Ja także, ma się rozumieć. Przez najbliższych siedem dni nie wezmę do ust kropli

alkoholu.

- Uch! Zobaczę, może uda mi się coś przekąsić. Ciekawym, co na to moja stara, że nie

wróciłem na noc...

- Na pewno dano jej znać, że pan koczuje w gospodzie.

Hartmann po długim namyśle zabrał się do jedzenia. Różowa szynka, chleb i świeże

masło wyglądały tak apetycznie, że wreszcie dał się skusić. Freda aż ponosiło z

niecierpliwości, lecz mimo to dał mu spokojnie dokończyć śniadania.

Wreszcie Hartmann najadł się do syta.

- Teraz muszę iść do tych parszywych kartofli.

- Dobrze, pójdziemy razem. To nam wyjdzie na zdrowie.

Hartmann potarmosił rozczochraną czuprynę, przeciągnął się, wstał i włożył czapkę.

Fred zapłacił rachunek za śniadanie, po czym obydwaj wyszli z gospody.

Przez dłuższy czas kroczyli obok siebie w milczeniu. Dopiero gdy znaleźli się w

odludnej okolicy, gdzie, jak okiem sięgnąć, nie widać było żywej duszy, Fred zagrodził

Hartmannowi drogę. Spojrzeniem prześwidrował starego na wylot, później zaś zapytał głośno i

dobitnie:

- A teraz niech mi pan powie dokładnie, jak się przedstawia sprawa z panną Walerią.

Hartmann z przestrachem cofnął się o krok.

- Ja mam powiedzieć? O co panu chodzi?

- Chcę się dowiedzieć wszystkiego, co pan dotychczas utrzymywał w ścisłej tajemnicy.

126

background image

- Ja? Ja coś ukrywałem? To łgarstwo!

- Wczoraj wieczorem wyjawił mi pan, panie Hartmann, iż panna Waleria nie jest pańską

córką.

Stary sprawiał teraz wrażenie złoczyńcy, przyłapanego na gorącym uczynku.

- Głupstwa jakieś... Człowiek byle co gada po pijanemu.

- Ale najczęściej mówi prawdę, panie Hartmann. Wiem zresztą od dawna, że panna

Waleria istotnie nie jest pańską córką i że w ogóle nie należy do waszej rodziny.

- A dajże mi pan święty spokój! - rozzłościł się Hartmann. - Już czuję, że z naszej

przyjaźni nici.

- Hartmann, proszę się zastanowić. Ja jestem detektywem. Czy pan wie, co to znaczy?

Stary zbladł.

- Cholera jasna, odczep się pan, kiedy mówię po dobroci. Nie chcę mieć do czynienia z

władzą, nie chcę się włóczyć po sądach!

- Nikt pana o to nie będzie pytał. Otóż pan von Waldheim wezwał mnie tutaj, abym

wyjaśnił zagadkę pochodzenia panny Walerii. Trzeba panu wiedzieć, iż ona i zaginiona przed

laty córka mego chlebodawcy są do siebie podobne niczym dwie krople wody. Dowiedziałem

się już bardzo dużo, ale prawdę chciałbym usłyszeć od pana!

Niepokój i zmieszanie Hartmanna sięgnęły zenitu.

- Od razu wiedziałem, że ta głupia koza sprowadzi nieszczęście - mruknął. - Po kiego

diabła tu przyjeżdżała? A może moja stara wygadała się ze strachu? Oj, te baby, te baby!

Czego pan, psiakrew, chce ode mnie? Za nasze dobre serce, za to, żeśmy przyjęli położnicę,

mają nas teraz ciągać po sądach, tak?

- Przyrzekam, że nic panu nie grozi, a nawet wręcz przeciwnie. Otrzyma pan wysoką

nagrodę pieniężną za opowiedzenie szczegółów całej tej historii.

- A pan von Waldheim? On też mi nic nie zrobi?

- Nie, ale pod warunkiem, że pozna całą prawdę, przekazaną bez ogródek i żadnych

wykrętów. Jeśli jednak spróbuje pan cokolwiek zataić...

Hartmann zerwał czapkę z głowy.

- Przeklęta sprawa, ale nie ma w niej naszej winy - zacharczał. - Nie puszczaliśmy pary

127

background image

z gęby, bośmy się bali nieboszczyka dziedzica. Inaczej bylibyśmy wszystko wyznali jak na

spowiedzi. Bo i co można było zrobić? Zwaliła się kobieta w nocy, przemarznięta, zdrożona,

ledwie żywa...

Serce Freda chciało wyskoczyć z piersi. Ogarnęło go jakieś mgliste przeczucie, z

trudem opanowywał wzruszenie. Starał się jednak zachować zimną krew oraz pozory

obojętnego spokoju. Powiedział:

- O tym już wiemy i uważamy to za okoliczności łagodzące. Ale jeżeli nie chce pan

stanąć przed sądem ani pójść do więzienia, musi mi pan szczegółowo opowiedzieć przebieg

wypadków. Ja bardzo chciałbym zaoszczędzić panu kłopotów!

Stary walczył ze sobą i swoim niepokojem.

- Najpierw... najpierw musi mi pan przysiąc, że ani mnie, ani mojej żony nie spotka

żadna krzywda. Wtedy powiem wszystko.

- Dobrze, panie Hartmann. Przysięgam, że osiągnie pan korzyść. Przecież i panu

będzie lżej po zrzuceniu tego ciężaru z duszy, kiedy nareszcie będzie pan mógł spojrzeć

ludziom prosto w oczy. Czy nie mam racji?

Hartmann westchnął głęboko. Zabrzmiało to niczym jęk.

- Powiem, a potem pójdziemy do mnie i oddam panu wszystkie papiery. Kto by

pomyślał, że Waleria... Właśnie dlatego oddaliśmy ją pani Lorbach. Chcieliśmy, aby nam

zeszła z oczu. I żeby się wychowywała w pańskim domu, tak jak jej się to należało...

Fred skinął głową udając, że rozumie w zupełności te powody. Wewnętrznie dygotał z

niepokoju. Co też usłyszy za chwilę? Jak rozwiąże się zagadka? Kim jest Waleria?

- No, panie Hartmann, dalej, zaraz panu ulży. Później porozmawiamy o nagrodzie.

Wiedział, że pieniężne zadośćuczynienie będzie najlepszą zachętą dla starego. I miał

rację. Hartmann złożył szczegółowe zeznanie, nie starając się niczego ukryć. Fred słuchał z

napięciem, choć udawał, że ta sprawa jest mu w zasadzie objętna.

Kiedy Hartmann oświadczył wreszcie, że to już wszystko, Gerold z zadowoleniem

pokiwał głową. Był wstrząśnięty do głębi, lecz nie chciał, aby jego rozmówca to zauważył.

Siląc się na spokój, powiedział:

- Teraz pójdziemy do pańskiej zagrody, gdzie odda mi pan wszystkie dokumenty.

128

background image

Pomówię też z pańską żoną, bo i ją muszę przesłuchać. Jeśli wasze zeznania okażą się

zgodne, wtedy możecie być spokojni o swój los.

- A moja nagroda? - spytał Hartmann, któremu to właśnie wydawało się najważniejsze.

- Będzie, oczywiście. Pomówię z panem von Waldheimem. Ale zastrzegam z góry: nie

dostanie pan nic, jeśli bez mego pozwolenia wtajemniczy pan kogokolwiek w tę sprawę. Pan,

żona i to wszystko! W szczególności nie życzę sobie niepokojenia czym bądź panny Walerii.

Czy pan mnie dobrze zrozumiał?

- Głupi nie jestem. Zależy mi na forsie. Póki żył ojciec pana Henryka, nie mówiłem o

tym nikomu ze strachu. Gdyby nie to, że ziemię gryzie, to i dziś nie pisnąłbym słowa,

zaręczam panu. Oj, zły to był człowiek, bez wyrozumienia dla ludzi. Zaraz pewnie kazałby

mnie przymknąć pod kluczem. Był taki srogi i dumny, że aż strach! Nie, póki żył, nie mogłem

powiedzieć prawdy. A potem? No, potem było już za późno...

Fred znowu skinął głową.

- Rzecz zrozumiała. A teraz chodźmy do zagrody.

Wkrótce stanęli przed domkiem Hartmanna. Na szczęście zastali tylko jego żonę.

Dzieci były jeszcze w polu, Waleria natomiast z wizytą u nauczyciela i jego młodej małżonki.

Hartmannowa przeraziła się bardzo, potem wszakże pokonała lęk i potwierdziła w całej

rozciągłości wersję wydarzeń, podaną przez męża. Spłakała się przy tym, co sprawiło jej

wyraźną ulgę. Wyzbyła się nareszcie swoich obaw, wraz z ciążącym na niej obowiązkiem

strzeżenia tajemnicy.

- Wystraszyłam się okropnie, kiedy Wala tutaj zjechała. Ostrzegałam ją bez przerwy,

żeby omijała z daleka zamkową górę. Chwała Bogu, że to już koniec. Może Wala nareszcie

znajdzie się tam, gdzie jest jej miejsce. Była tak dobra dla nas, że z całego serca życzę jej

powodzenia w życiu.

Hartmann wręczył Fredowi papiery, które młody człowiek pieczołowicie schował. Raz

jeszcze przypomniał wieśniakom, aby nikomu nie wspominali o tej sprawie, zwłaszcza zaś

Wali.

Postanowił, iż sam powie jej prawdę, gdy już wszystko zostanie pomyślnie załatwione.

Potem pożegnał się i odszedł. Długo patrzyli w ślad za nim. Hartmannowa odetchnęła

129

background image

z ulgą.

- Zadowolona jestem, że się tak stało. A może naprawdę dostaniemy jeszcze jakąś

nagrodę?

- Dostaniemy, spokojna głowa. Obiecał, a nawet przysiągł mi, że otrzymamy trochę

grosza. On nie rzuca słów na wiatr. Nie ma o czym gadać, dotrzyma słowa. Jestem tego

pewny.

***

Służący oznajmił Fredowi, że Henryk von Waldheim czeka na niego w swym gabinecie.

Gerold udał się tam bezzwłocznie. Henryk zerwał się z krzesła, gdy przyjaciel wszedł do

pokoju.

- Boże, jaki jesteś blady! Co cię tak wzburzyło? Czego się dowiedziałeś?

Fred opadł bezsilnie na fotel.

- Muszę chwilkę odsapnąć, bom pędził na górę jak oszalały. Zagadka Walerii została

rozwiązana. Hartmann udzielił mi drobiazgowych wyjaśnień.

- No? Czy jest moją siostrą?

- Przygotuj się na wielką niespodziankę, Henryku. Rozumowaliśmy błędnie i poszliśmy

fałszywym tropem. Najważniejszą rzecz oznajmię ci od razu. Istotnie, jesteście spokrewnieni,

albowiem to twoja kuzynka.

Teraz Henryk pobladł ze wzruszenia.

- Czy podobna, Fredzie? Jakimż cudem?

- Waleria jest córką twej ciotki Małgorzaty.

Młody dziedzic wsparł się drżącą dłonią na ramieniu przyjaciela.

- W ogóle nie brałem pod uwagę takiej możliwości. Ale mów wszystko! Skąd się

Waleria wzięła u Hartmannów?

- Przede wszystkim muszę cię zmartwić, Henryku. Pani Małgorzata przeniosła się do

lepszego świata już wiele lat temu. Umarła podczas porodu w zagrodzie Hartmannów. Stało

się to pewnej zimowej nocy. Pochowano ją na wiejskim cmentarzu jako kobietę bezimienną.

130

background image

Henryk zbladł jeszcze bardziej. Fred podsunął mu krzesło, aby usiadł.

- Fredzie, wiem, iż niczego nie zmyślasz i że każde twoje słowo musi być zgodne z

prawdą. Proszę cię jednak usilnie: zacznij od początku, nie będę ci przerywać tej opowieści.

Mów, mój drogi!

Fred odetchnął głęboko.

- Hartmann był w gospodzie. Po obfitym śniadaniu skłoniłem go do wspólnej

przechadzki. W pewnej chwili zagrodziłem mu drogę i spytałem rzeczowo, jaki sekret

związany jest z życiem Walerii. Początkowo kręcił, kłamał w żywe oczy i zapierał się

wszystkiego. Wówczas oświadczyłem, iż jestem detektywem, wynajętym przez panów zamku

w celu zbadania szczegółów tej sprawy, jako że jej sedno już znają. Jeśli imć pan Hartmann

chce uniknąć rozprawy sądowej, musi mówić prawdę i tylko prawdę, nie pomijając

najmniejszego nawet detalu. Zorientowałem się natychmiast, że stary czegoś boi się wręcz

panicznie i dlatego nie chce zdradzić swojej tajemnicy. Obiecałem więc, że będzie całkowicie

bezpieczny, a nawet, jako wyraz uznania za szczerość i otwartość w rozmowie ze mną,

otrzyma nagrodę pieniężną. Moja przysięga, niwelująca groźbę kary i zmieniająca ją na dobra

materialne w sensie dosłownym, rozwiązała mu język. Musiałem to uczynić, Henryku, dla

naszej sprawy. Opłaciło się, bo dopiero wtedy Hartmann zaczął mówić... Dwadzieścia dwa lata

temu, na kilka dni przed urodzinami Wali, ktoś późnym wieczorem zapukał do drzwi domu

Hartmannów. Trzymał tęgi mróz, na dworze szalała zamieć śnieżna. Było to mniej więcej o tej

porze, kiedy ostatni pociąg zatrzymał się na tutejszej stacyjce. Gospodarze leżeli już w

łóżkach i nie mieli ochoty się podnosić, ale ktoś stukał uparcie. Hartmann wstał w końcu.

Zapytał, kto tam. “Na miłość boską - odparła jakaś kobieta. - Proszę otworzyć albo zawołać

żonę. Ona mnie na pewno wpuści do środka”. Hartmannowa, stojąca obok małżonka z

zapaloną świecą w ręku, zbladła na dźwięk tego głosu i rzekła z przestrachem: “Gottliebie, na

Boga! To przecież jaśnie panienka!”

Wtedy Hartmann otworzył drzwi, chwilę później zaś trzymał w ramionach bladą,

wycieńczoną i nieprzytomną niewiastę. Wyglądała tak nędznie, że z trudem rozpoznali

zemdloną.

Przenieśli ją wspólnymi siłami do izby. Hartmannowa spodziewała się właśnie trzeciego

131

background image

dziecka, a wydarzenia nocne zmęczyły ją tak niepomiernie, że doszło do przedwczesnego

rozwiązania. Nad ranem powiła dziewczynkę, bardzo słabowitą w odróżnieniu od dwójki

starszych dzieci. Powodem było zapewne to, iż podczas ciąży przeszła ciężką chorobę.

Twoją ciotkę złożono na łóżku Hartmanna. Okazało się, że i ona wkrótce powinna

rodzić. Zebrała resztki sił, aby powrócić do domu. Z mężem rozstała się w drodze z Paryża do

Genewy - otrzymał posadę w internacie dla chłopców, gdzie zatrudniano wyłącznie kawalerów.

Bez żadnych skrupułów zataił przed nowymi pracodawcami fakt posiadania żony, kupił

Małgorzacie bilet i odesłał ją na łono rodziny. Bez posagu straciła dla niego wszelką wartość i

nie miał najmniejszego zamiaru troszczyć się o nią. Powiedział beztrosko, że ojciec samą

przyjmie ją na pewno, nie będzie miał także nic przeciwko jej dziecku.

Biedna kobieta musiała przeżyć niejedno bolesne rozczarowanie u boku człowieka,

którego niewątpliwie gorąco kochała. Bez słowa skargi i sprzeciwu posłusznie zajęła miejsce

w pociągu, który miał ją zawieźć do domu rodzinnego. Tępo patrzyła na męża, kiedy zaś

pociąg ruszył, straciła go z oczu na zawsze.

Ten cały doktor Siebert był mężczyzną bezwartościowym, a cnoty moralne były dlań

całkowicie obce. Żonę bez majątku uważał za uciążliwy i zbyteczny balast, którego należy się

czym prędzej pozbyć. Kobiecie brzemiennej potrzeba czułości, opieki i starania, ale on zdolny

okazał się jedynie do obojętności. Skoro doszedł do wniosku, że mu zawadza, usunął ją ze

swej drogi w sposób okrutny oraz bezwzględny.

W okropnym nastroju przebyła, biedactwo, tę podróż. Bała się powrotu do ojca i brata,

miała przy sobie dwadzieścia marek i lada dzień spodziewała się dziecka. Doprawdy nie

wiedziała, do kogo się zwrócić o pomoc.

Straszliwie wyczerpana dotarła wreszcie na miejsce. Pomijając lęk, nie miała już po

prostu sił wspiąć się na górę zamkową, zwłaszcza podczas zadymki. Zagroda Hartmannów

wydała jej się ostatnią deską ratunku. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro znała gospodynię

tego domu z okresu jej służby w zamku.

Prosiła gorąco, by pozwolili jej urodzić w swojej chacie i wypocząć nieco, bowiem w

tym stanie nie ma odwagi stanąć oko w oko z krewnymi. Ulegli jej błaganiom, nie wspominając

nikomu, iż bezdomna, którą przygarnęli, jest córką pana von Waldheima. Dwa dni później

132

background image

twoja ciotka powiła córkę, tak samo jasnowłosą jak noworodek Hartmannów. Zanim straciła

przytomność, wymogła na Hartmannach przyrzeczenie, iż małej nadadzą imię Waleria.

Dotrzymali słowa danego umierającej.

Hartmann odebrał ze stacji niewielki kuferek z rzeczami twej ciotki. Ona sama zmarła

nazajutrz z wycieńczenia. Akuszerka, która odbierała dziecko, przebywała od niedawna we

wsi i wcale nie znała panny von Waldheim. Stary, krótkowzroczny lekarz stwierdził co prawda

zgon, ale także nie wiedział czyj. Po pierwsze twoja ciotka zmieniła się nie do poznania, po

drugie zaś doktor widywał ją jedynie sporadycznie.

Hartmannowie są prostymi ludźmi. Stracili głowę, nie wiedzieli, jak sobie z tym

wszystkim poradzić. Obawiali się, że mogą być narażeni na niesamowite przykrości, gdy twój

ojciec dowie się, że przyjęli u siebie jego siostrę. Toteż Małgorzata von Waldheim została

pochowana jako bezimienna obca kobieta, a wraz z nią pogrzebano córeczkę Hartmannów,

która umarła właśnie wówczas, gdy Wala przyszła na świat. Hartmannowa wykarmiła ją

własną piersią. Cieszyła się bardzo tą ładniutką, delikatną dziewczyneczką i chętnie

zatrzymała ją u siebie zamiast własnego dziecka.

Hartmann uważał to za najlepsze z możliwych rozwiązań całej sprawy, bowiem

pozwalało ono uniknąć wszelkich kłopotów. Nie wykluczam i tego, że połakomił się na rzeczy

po zmarłej, o której nikt niczego nie wiedział.

Przywłaszczyli sobie jej kuferek, torebkę z dwudziestoma markami oraz trochę

skromnej biżuterii. Sprzedali to zresztą w sąsiednim miasteczku za bardzo małą sumę.

Nie zdawali sobie sprawy z tego, co czynią, uznając Walę za swoją. Zaczęli to

pojmować dopiero wtedy, kiedy było już za późno. Waleria nie przypominała w niczym

starszego rodzeństwa i zwracała powszechną uwagę swoim nadzwyczaj delikatnym

wyglądem. Propozycję pani Dory Lorbach, która przyrzekła zająć się tym dzieckiem jak

własnym, przyjęli niczym dar niebios. Nie bez znaczenia było oczywiście “wykupne”.

Jak wspomniałem, kuferek twej ciotki i skromną garderobę sprzedali. W bezpiecznym

miejscu ukryli tylko pamiętnik zmarłej, jej paszport, metrykę oraz inne ważne papiery. Nie mieli

odwagi zniszczyć tych dokumentów, pomyśleli zresztą, że może kiedyś okażą się przydatne.

Kazałem sobie oddać to wszystko, aby mieć jakieś dowody w ręku, choć nawet przez moment

133

background image

nie zwątpiłem w prawdziwość tej opowieści. Po przeczytaniu pamiętnika dowiecie się, ile

zmarła przecierpiała w czasie swego nieudanego, krótkotrwałego małżeństwa. Wszystkie te

papiery przekazuję tobie, Henryku. Zapoznaj się z ich treścią, a potem przygotuj ostrożnie

dziadka. Musi się on przecież dowiedzieć prawdy, chociażby nie wiem jak była okrutna.

Jeżeli chodzi o Walerię, to pozwolisz, że ja sam z nią pomówię. Kocham ją tak samo

jak przedtem. Tyle że spadł mi kamień z serca, bo przysięga Wali nie ma obecnie

najmniejszego znaczenia. Hartmann nie jest jej ojcem!

Dziś po południu spotkam się z nią na górze koło ławeczki. Jak najoględniej i

najdelikatniej wtajemniczę ją w szczegóły jej własnego pochodzenia.

Sądzę, iż do tego czasu powiadomisz dziadka i naradzicie się w sprawie Walerii. Mam

nadzieję, że mi powiesz, jak zamierzacie ustosunkować się do niej.

Henryk odparł z wielkim przejęciem:

- Jedno mogę ci już teraz powiedzieć, Fredzie. Mój dziadek będzie bardzo

nieszczęśliwy, gdy dowie się, że córka jego od lat nie żyje, a w swoim małżeńskim pożyciu nie

zaznała ciepła ani miłości. Rzecz jasna jednak, iż będzie chciał, aby przynajmniej jego

wnuczce było dobrze. Tym sposobem postara się naprawić swoje błędy. Pójdę teraz do niego i

powiem...

- Proszę cię tylko o jedno, Henryku.

- A mianowicie?

- Zanim Waleria zostanie moją żoną, nie powinna dowiedzieć się o tym, jak złym

człowiekiem był jej ojciec. W przeciwnym razie obawiam się bowiem, że wystąpiłaby znowu z

teorią dziedziczności i wynalazła jakąś bzdurną przeszkodę, która zagrodzi mi drogę do

szczęścia. Skoro już musi się dowiedzieć, to dopiero po naszym ślubie. Wtedy będzie mi

łatwiej wyjaśnić, jak małą wagę przykładam do tego, kim był jej ojciec.

Henryk uśmiechnął się i podał mu rękę.

- Przyrzekam ci to solennie. Jesteśmy twoimi dozgonnymi dłużnikami. Bez ciebie nie

dowiedzielibyśmy się prawdopodobnie nigdy, gdzie i kiedy umarła ciotka Małgosia i kim jest w

rzeczywistości Waleria Hartmann! Biedna ciocia Małgorzata! Jakże drogo zapłaciła za swój

ulotny sen o szczęściu i miłości... I biedna ta Wala, która ciągle przechodziła z rąk do rąk.

134

background image

Hartmann, Lorbach, Siebert... Spodziewam się jednak, że te trzy nazwiska zostaną wkrótce

zatarte przez jedno: Gerold! Musimy tylko zaczekać na decyzję dziadka. Pokażę mu te

papiery, ale sądzę, iż nie trzeba mu będzie żadnych dowodów, gdy tylko rzuci okiem na

Walerię. Na razie do widzenia, Fredzie. Zobaczymy się niebawem. Tymczasem śpieszę do

dziadka.

- Powodzenia, Henryku. Powiedz mi jeszcze tylko, czy ojciec Walerii mógłby w razie

czego powoływać się na swoje rodzicielskie prawa? Wala jest pełnoletnia...

- Nie przypuszczam. Porzucił żonę i nigdy nie dowiadywał się o dziecko. Uważam to w

ogóle za cud, że owo dziecko przyszło zdrowe na świat i się jakoś uchowało.

Przyjaciele rozstali się. Fred u siebie próbował skupić się na pracy, którą ostatnio

bardzo zaniedbał. Wciąż jednak głos serca zagłuszał wszelkie inne uczucia.

Hartmann nie był ojcem Walerii, mogła więc poślubić ukochanego! Mimo wszystko

nastąpił upragniony cud! Dzisiejszego popołudnia powie jej o wszystkim, dziś nareszcie i dla

niej zaświeci gwiazda lepszej przyszłości!

Fred byłby najchętniej podążył natychmiast do Walerii, chciał jednak wpierw

dowiedzieć się, co panowie von Waldheim postanowią o jej losie. Jeśli staruszek jest

naprawdę zacnym, szlachetnym człowiekiem, za jakiego Gerold zawsze go uważał, to Waleria

nie spędzi już najbliższej nocy pod dachem Hartmanna...

***

Henryk zastał swego dziadka w gabinecie. Starzec siedział przy biurku i przeglądał

fotografie - pamiątkę licznych podróży Freda Gerolda. Pan von Waldheim uśmiechem

przywitał wnuka.

- Twój przyjaciel doprawdy objechał świat wzdłuż i wszerz. Zdaje się, że nie ma takiego

kraju na naszej planecie, którego by nie widział. Jego zdjęcia są bardzo ciekawe, a przy tym

świadczą, że Fred oprócz wrodzonej inteligencji ma także duże poczucie humoru. Muszę

przyznać, iż zawsze go lubiłem, teraz zaś chyba po prostu przywiązałem się do niego. Ale,

ale... gdzież on się podziewa? Czy znowu poszedł na wieś studiować duszę naszego ludu?

135

background image

- Nie, dziadziu, tym zagadnieniem zajmował się od rana. Jego studia dotyczyły

nadzwyczaj ciekawego materiału, o czym za chwilę sam się przekonasz. Odłóż zatem te

zdjęcia i pozwól, że usiądę przy tobie, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia.

- Chcesz mówić o interesach?

- Nie, będzie to rozmowa dotycząca spraw osobistych.

- Zaciekawiasz mnie, chłopcze.

Henryk odsunął fotografie. Ujął serdecznie ręce staruszka.

- A więc, drogi dziadziu, Fred Gerold dokonał niezwykłego odkrycia. Dowiedział się

czegoś zupełnie niespodziewanego. Jeśli mi obiecasz, że zachowasz spokój i nie będziesz się

denerwować, to opowiem ci tę historię.

- To brzmi tak, jakbyś chciał mnie przygotować do wysłuchania nieprzyjemnej nowiny.

- Niestety, sprawa ta posiada również przykry aspekt, z którym jednak muszę cię

zapoznać.

- Powiedz, Heniu, o co chodzi. Jestem całkiem spokojny i przygotowany na wszystko.

- Dziadziu, badania Freda zaowocowały nieoczekiwanymi wynikami. Wyszło na jaw

coś, co dotyczy twojej Małgosi. Okazuje się, że nie ma już potrzeby kontynuowania

poszukiwań...

Starszy pan wpił kurczowo palce w dłoń wnuka.

- Czy... czy ona nie żyje? - spytał stłuminym głosem.

- Nie żyje, dziadku. Przykro mi bardzo, że muszę ci to zakomunikować.

Starzec, blady i znękany, zapadł się jakby w swoim fotelu.

- Już nigdy zatem nie odpokutuję tego grzechu - jęknął z rozpaczą.

- Mylisz się, dziadku. Będziesz mógł naprawić wyrządzoną jej krzywdę, ponieważ

zostawiła córkę...

Pan von Waldheim wyprostował się nagle. Zawołał:

- Córka? Moje dziecko umarło i zostawiło córkę? Skąd wiesz o tym, Henryku? Gdzie

jest córka Małgosi?

- W pobliżu ciebie, drogi dziadku.

- Teraz mów wszystko, całą prawdę. Jeśli zniosłem wiadomość o śmierci ukochanego

136

background image

dziecka, to już żadna inna wieść nie wytrąci mnie z równowagi.

Henryk opowiedział mu więc o wypadkach, jakie rozegrały się w ciągu ostatnich

tygodni. Wyjawił dziadkowi, jak Fred zajął się losem Wali, w jaki sposób rozwiązał zagadkę jej

życia. Nie zataił i tego, że pokazał Geroldowi portret Małgorzaty, dzięki czemu przyjaciel odkrył

zdumiewające podobieństwo Walerii do panny von Waldheim. Dodał, iż on sam również miał

przyjemność poznać tę młodą dziewczynę, która niczym siostra bliźniacza przypomina jego

ciotkę. W pierwszej chwili sądził, że to córka ojca, poczęta ze związku pozamałżeńskiego.

Obaj z Fredem usiłowali rozwikłać tajemnicę, aż wreszcie Gerold zaczął działać na własną

rękę, bowiem pokochał Walerię. Ona jednak nie przyjęła oświadczyn młodzieńca, gdyż sądzi,

iż jako córka nałogowego alkoholika Hartmanna, mogłaby unieszczęśliwić Freda na całe

życie. Broniąc się przed własnym uczuciem przysięgła nawet, iż nigdy go nie poślubi.

- Rozumiesz, dziadku, że Fred chcąc uwolnić Walę od tej przysięgi, postanowił

udowodnić, iż nędzny pijaczyna nie jest jej ojcem. Dziś rano dopiął swego: przyciśnięty do

muru Hartmann odkrył wreszcie sekret!

Starzec słuchał z zapartym tchem. Gdy Henryk relacjonował mu historię małżeńskiego

pożycia Małgorzaty, kiedy kreślił przed nim obrazy nędzy, w jakiej żyła jego córka oraz

wizerunek męża, który okazał się człowiekiem bez sumienia, gdy mówił o tym, jak pewnej

zimowej nocy, bezbronna i umęczona, zapukała do drzwi Hartmannów - z ust starego

mężczyzny raz po raz wyrywał się jęk.

Henryk, widząc boleść dziadka, chciał przerwać swoją opowieść, lecz ten wzburzony,

roztrzęsiony, dał mu znak ręką, aby mówił dalej.

Tym sposobem wysłuchał do końca opowiadania wnuka. Wówczas Henryk wyjął z

kieszeni dokumenty oraz dziennik Małgorzaty i oddał to wszystko dziadkowi.

Starcze dłonie drżały. Pochylił się nad pamiętnikiem córki i przycisnął do niego wargi.

Wstrząśnięty do głębi Henryk serdecznym gestem pogładził siwe włosy. Przez długą chwilę

obaj trwali w milczeniu. Staruszek przyciskał do serca pamiątki po swoim utraconym dziecku.

Potem otworzył dziennik. Z bólem odczytał słowa, widniejące na pierwszej stronicy:

“Dzieje mego nieszczęśliwego małżeństwa i mojej rozpaczy, spisane dla ojca. Może

chociaż po śmierci uzyskam jego przebaczenie. Gdy przeczyta, ile wycierpiałam, wybaczy na

137

background image

pewno błąd młodości swojej córce, Małgorzacie”.

Stary pan von Waldheim nie mógł pohamować łez. Łkanie wstrząsnęło nim całym. Na

szczęście wkrótce odzyskał panowanie nad sobą. Raz jeszcze ucałował pożółkłe kartki.

- Henryku, nie zaznam spokoju, póki córka Małgorzaty nie zamieszka w zamku. Każ

natychmiast podstawić samochód. Osobiście pojadę po Walerię i przywiozę ją tutaj, do

rodzinnego domu.

Henryk zaoponował, strapiony nieco.

- Musisz się uzbroić w odrobinę cierpliwości, dziadziu. Przyrzekłem Fredowi, że on sam

powie Walerii prawdę. Spotkają się dzisiaj po południu na górze zamkowej, a potem

przyprowadzi ją do nas. Tak będzie najlepiej. Po co miałbyś fatygować się do zagrody

Hartmanna, gdzie obcy ludzie będą się gapić na ciebie, później zaś komentować złośliwie

każdy przejaw wzruszenia z twojej strony? Słuchaj, poproszę tutaj Freda i razem omówimy

dalsze postępowanie. Nie masz chyba nic przeciwko temu?

Starzec pokręcił głową z niechęcią, bez przekonania. Henryk obstawał przy swoim

zdaniu.

- My przez ten czas zajmiemy się mieszkaniem dla Walerii, dziadku. Przeznaczysz na

to pewnie dawne pokoje cioci Małgosi. Każemy je wywietrzyć i w ogóle doprowadzić do stanu

używalności. Potem zawiesimy w jednej z komnat Walerii portret jej matki, wszystkie zaś

przystroimy świeżymi kwiatami. Chciałbym, aby Wala od razu miała to uczucie, że przestąpiła

właśnie próg własnego domu.

Dziadek mocno uścisnął mu rękę.

- Dzięki ci, Henryku, że myślisz o wszystkim i okazujesz mi tyle zrozumienia.

Oczywiście, zawołaj tu Freda Gerolda, wszak niedługo stanie się on członkiem naszej rodziny.

Chcę wierzyć, iż Waleria wybaczy mi całe zło, jakie wyrządziłem jej matce...

Henryk powiadomił dziadka jeszcze dodatkowo, iż Fred życzyłby sobie, aby nie

zdradzać Walerii przed ślubem, że jej ojciec był człowiekiem bez serca. Wyjaśnił, co powoduje

taką przezorność przyjaciela. Stary von Waldheim przyznał rację Fredowi.

- Rozumiem pobudki, które go do tego skłaniają, i w zupełności uznaję ich zasadność.

Spodziewam się zresztą, że niedługo otrzymam z agencji wywiadowczej jakieś bliższe

138

background image

informacje o tym łotrze. Wtedy ustalimy dalszy tok postępowania. W każdym razie, aczkolwiek

wnuczka moja wkrótce stanie przed ołtarzem i zmieni nazwisko, nie chciałbym, żeby to

uczyniła jako panna Siebert. Sądząc z tego, com usłyszał, jest ona nieodrodną córką von

Waldheimów, toteż ma pełne prawo do naszego imienia. Ojciec jej się wyrzekł jeszcze przed

urodzeniem, ja natomiast ją zaadoptuję.

- Cała ta sprawa spowoduje i tak olbrzymi rozgłos, dziadku. Uważam, że należałoby w

miarę możności uniknąć wywlekania jej na forum publiczne!

- Jak to sobie wyobrażasz, Henryku?

- Zwyczajnie. Zaadoptujesz po prostu córkę Hartmannów. Waleria została przecież

zarejestrowana w księgach cywilnych i kościelnych jako dziecko tych ludzi. Siebert nie będzie

mógł rościć sobie prawa do niczego, nie będzie nawet wiedział, że chodzi o jego latorośl. Nie

sądzę wprawdzie, by odezwały się w nim nagle uczucia ojcowskie, ale jestem nieomal pewny,

że starałby się z zaistniałej sytuacji wyciągnąć jakieś korzyści materialne dla siebie. Co do

mnie, to nie chciałbym narazić Walerii na kontakt z takim niegodziwcem...

Dziadek odparł po namyśle:

- To dobra myśl, Henryku, ale wyłącznie jako wersja dla osób postronnych. Najbliższa

rodzina musi znać prawdę! Poza tym będę się upierał, aby doczesne szczątki mojej biednej

Małgosi spoczęły w naszym grobowcu!

- Przypuszczam, że nie będzie z tym żadnych problemów. Poślemy jakąś ofiarę gminie

kościelnej, która bez wątpienia wyrazi zgodę.

- Mam nadzieję. A teraz przywołaj Freda.

Henryk spełnił jego polecenie. Praca Freda znowu musiała poczekać na lepsze czasy.

Gerold nie sprzeciwił się niczemu, co postanowili w sprawie Walerii jej dziadek i kuzyn.

Staruszek traktował go niczym syna, wdzięczny młodzieńcowi za rozwiązanie fatalnej zagadki.

We trzech ustalili, co powiedzieć Walerii. O ojcu miała się dowiedzieć dopiero po

zawarciu małżeństwa z Fredem.

Henryk cieszył się, że dziadek zniósł tak godnie i mężnie wszelkie nowiny, zarówno złe,

jak i dobre. Ale największe wzruszenie było jeszcze przed nim - spotkanie z Walerią, łudząco

podobną do matki. Troskliwy wnuk pocieszał się myślą, że staremu człowiekowi doda sił myśl,

139

background image

iż ma sposobność odkupić swoją winę.

Wiele spraw należało omówić, tak więc panowie nie rozstawali się z sobą aż do obiadu.

Potem jednak starzec przeprosił towarzystwo i udał się do swego apartamentu, gdyż

coś nieprzeparcie ciągnęło go do pamiętnika córki. Pogrążony w lekturze z bólem dowiedział

się, że Siebert znęcał się nad jego Małgosią nie tylko moralnie, ale i fizycznie, posuwając się

nawet do rękoczynów. Upokarzał ją na każdym kroku, mszcząc się za swoje nieziszczone sny

o majątku. Wyznał cynicznie, że jej nie kocha ani nigdy nie kochał, a postępował jak

najbardziej typowy łowca posagu. Skoro go nie otrzymał, nie widział żadnych powodów do

odgrywania w dalszym ciągu roli czułego kochanka i lojalnego męża. Nie mógł ani też nie

chciał utrzymywać Małgorzaty, kazał jej samej zarabiać na chleb.

Nie mając innego wyjścia, zaczęła udzielać lekcji języków obcych. Młoda istota,

przyzwyczajona do zbytku, po powrocie z pracy zabierała się do gotowania na małej kuchence

gazowej. Bezlitosny tyran szydził z niedoświadczonej gospodyni. Czynił jej wyrzuty, że nie

potrafi przygotować najprostszego posiłku. Obrzucał nieszczęsną obelgami i drwił z jej łez.

Miłość Małgorzaty do męża umarła. Życie u jego boku stało się jednym pasmem udręki nie do

zniesienia. Bała się zwrócić o pomoc do najbliższych, a myśl o samobójstwie odrzucała tylko

dlatego, że spodziewała się dziecka.

Potem w postępowaniu męża nastąpiła zmiana. Był wesoły, pogodny i zadowolony.

Powiedział, że wyjadą do Genewy. Kazał jej pakować rzeczy, których pozostało niewiele, jako

że zmuszona była sprzedać wszystko, co posiadało jakąś większą wartość. Pojechali do

Dijon. Tutaj Siebert wręczył jej paszport, bilet i wsadził ją do pociągu, jadącego w przeciwnym

kierunku. Oznajmił, że z nią zrywa, gdyż jest mu kulą u nogi. Przyjął posadę wychowawcy w

pewynm internacie dla chłopców, gdzie nie zatrudniano nauczycieli, obarczonych rodziną.

Niech wraca do swoich, którzy bez małżonka przyjmą ją na pewno z otwartymi ramionami.

Zanim zdołała pojąć sens tych słów, Siebert odszedł. Pozostała sama, chora, bez środków do

życia i opieki. W najbliższych dniach miała urodzić dziecko. Im była bliżej domu, tym większa

ogarniała ją rozpacz. Znowu zastanawiała się, czy najlepszym wyjściem dla wszystkich nie

byłoby odebranie sobie życia, ale przed tym desperackim krokiem powstrzymywała ją myśl o

bezbronnym maleństwie, spoczywającym w jej łonie:

140

background image

“Cóż mam począć, wszechmocny Boże?”

To były ostatnie słowa Małgorzaty, napisane tuż przed przyjazdem do ojczyzny. Na

końcu pamiętnika znajdowało się jeszcze kilka zdań, skreślonych tego dnia, kiedy urodziła

córeczkę.

“Niech ma imię po babci: Waleria. To była dobra i szczęśliwa kobieta! Oby i moje

dziecko zaznało szczęścia w życiu. Czuję, że moje godziny są już policzone.

Przebaczcie mi! Zbłądziłam, lecz nie wiedziałam, co czynię...”

Na tym urywał się pamiętnik Małgorzaty von Waldheim. Jej ojciec był wstrząśnięty.

Ślubował sobie w duchu, że zadośćuczyni cierpieniom matki, wynagradzając to stokrotnie jej

dziecku. Teraz dopiero pojął w całej pełni, jak okrutnie obszedł się z córką, ulegając bez

sprzeciwu namowom syna. Uznał za stosowne zaznajomić z treścią tych notatek Henryka i

Freda.

- Wy obaj powinniście wiedzieć, ile przecierpiała matka Walerii. Spotkał ją ciężki los, ja

zaś nie przypuszczałem nawet, że wróciła do ojczyzny ze złamanym sercem.

Fred przeczytał ten pamiętnik przed spotkaniem z Walą. Musiał wiedzieć wszystko o

rodzicach dziewczyny, aby nie zranić jej uczuć jakimś nieopatrznym słowem.

***

Waleria, powróciwszy z domku nauczyciela, zastała Hartmannów siedzących przy stole

w najlepszej komitywie.

Była tym mile zaskoczona, bowiem Hartmann po większej pijatyce zachowywał się

zwykle zupełnie inaczej. Zdziwiło ją też trochę, że oboje traktowali najmłodszą córkę z

wyjątkową uprzejmością.

W chwilę potem rodzeństwo powróciło z pola. Oboje byli tak spragnieni i wygłodniali, że

natychmiast zabrali się do jedzenia. Po obiedzie Wala chciała pozmywać naczynia, ale dzisiaj

Hartmannowa nie chciała na to przystać. Waleria zaśmiała się głośno.

- Dlaczego, mamo?

- Bo to robota nie dla ciebie. Nie pozwalam i basta. Zrobię to sama.

141

background image

Wala usadowiła matkę wygodnie w fotelu.

- Wypoczniesz sobie teraz, mamo. Ładnie by to wyglądało, gdybym cię nie wyręczyła.

A Hanka jest także zmęczona.

- Matka dobrze mówi - wmieszał się naraz do rozmowy ojciec. - To nie dla ciebie. Masz

za delikatne ręce do brudnej roboty.

Dziewczyna spojrzała na niego ze zdumieniem. Ojciec, który nigdy dotąd nie miał dla

niej dobrego słowa, uśmiechał się teraz życzliwie. Pomyślała, iż tę korzystną dla siebie zmianę

zawdzięcza Fredowi, dyskretnej i troskliwej opiece, jaką nad nią roztaczał. Szkoda, że wkrótce

utraci to poczucie bezpieczeństwa...

Westchnęła i nie zważając na protesty wyniosła naczynia do kuchni, gdzie energicznie

zabrała się do ich zmywania. Szło jej to całkiem nieźle, chociaż naprawdę nie była

przyzwyczajona do tego rodzaju zajęć. Po zakończeniu pracy poszła do siebie i umyła

starannie ręce.

Następnie przeliczyła pozostałą gotówkę. Gdy zapłaci ojcu za tydzień utrzymania,

wystarczy jej pieniędzy już tylko na podróż do Berlina i jeden dzień pobytu w tym mieście.

Szczęściem czekały na nią jeszcze pieniądze w banku, poza tym miała nadzieję, iż w Berlinie

otrzyma rychło posadę. Skąd mogła wiedzieć, ilu ludzi przyjeżdża do stolicy z takimi samymi

planami i ilu z nich doznaje przykrego zawodu? Uważała, iż w Berlinie na pewno znajdzie

odpowiednie zajęcie.

Zeszła na dół, aby zapłacić ostatnią “tygodniówkę”. I oto znowu niespodzianka! Ojciec,

który już kilka dni temu upominał się o wypłatę, teraz nie chciał jej przyjąć!

- Nie chcę, Walu! Wydałaś tyle na remont i na dom. Zostało ci pewno niewiele...

Zdumiona i zarazem uradowana tą nagłą wspaniałomyślnością, wsunęła wyznaczoną

kwotę matce do ręki.

- Skoro ty, ojcze, z nich rezygnujesz, to dam je mamie. Przydadzą się niewątpliwie, ja

zaś w żadnym wypadku nie chcę być nikomu ciężarem.

Hartmannowa wzdragała się również, lecz Wala rzekła do niej z uśmiechem:

- Weź, mamo. Wiem, że ci będą potrzebne.

Kobieta pomyślała o swoim “skarbie”, ukrytym pod dachem obory. Oczy miała pełne

142

background image

łez.

- Jesteś taka dobra, Walu. Bóg powinien ci to wynagrodzić. Będziesz kiedyś bardzo

szczęśliwa, zobaczysz...

Waleria westchnęła z powątpiewaniem. Słowa matki nie trafiały jej do przekonania,

aczkolwiek minionego wieczoru Fred zapewniał ją mniej więcej o tym samym. Nie wierzyła w

cuda, a jego czarowna bajka brzmiała nadzwyczaj nieprawdopodobnie... Pogłaskała matkę po

siwej głowie.

- Naturalnie, że jest mi lepiej niż wam, moja biedna mamo. Jestem młoda, zdrowa,

umiem dosyć dużo, więc spodziewam się, że znajdę jakieś niezłe źródło zarobkowania. W tym

celu wyjadę stąd niedługo, bo tutaj nic nie wskóram, a manna, jak wiadomo, nie spada z

nieba...

Matka spojrzała wymownie na swojego Gottlieba, ale nie zauważył tego, gdyż

pożądliwie zerkał na pieniądze. Skoro żona je przyjęła... Postanowił, że wyciągnie od niej

przynajmniej połowę tej sumy.

Tego dnia Waleria nie mogła doczekać się chwili, w której znowu zobaczy Freda. W jej

duszy tliła się słabiutka iskierka nadziei, iż może naprawdę usłyszy coś pocieszającego...

Wcześniej niż zazwyczaj podążyła na umówione spotkanie.

Mimo to Fred już tam był. Podbiegł do ukochanej i ujął mocno jej obie ręce.

- Jak to dobrze, że już jesteś, najdroższa. Płonąłem z chęci ujrzenia cię czym prędzej!

Walu, mam ci tyle do powiedzenia! Posłuchaj, bo to dobre nowiny...

- Jak pan widzi, ja także przyszłam przed czasem, choć nie wierzę w cud, o którym pan

wczoraj wspominał...

Delikatnie i czule podprowadził ją do ławki.

- A jednak dotrzymam słowa, Walu! Opowiem ci o cudzie, jaki się zdarzył. O cudzie,

który uwolni cię od niedorzecznego ślubowania! Będziesz moją żoną...

- Co by to być mogło? - wyszeptała z rezygnacją w głosie.

- Siądźmy, kochanie, bowiem słuchając mnie, możesz dostać zawrotu głowy z

wrażenia. A więc na początek to, co najważniejsze: przysięga, jaką złożyłaś, nie ma

najmniejszego znaczenia, ponieważ Hartmann nie jest twoim ojcem!

143

background image

Zadrżała, zdjęta uczuciem podobnym do przerażenia.

- Nie jest moim ojcem?

- Nie, najdroższa. On nie jest twoim ojcem, a jego żona nie jest twoją matką!

Waleria zacisnęła kurczowo ręce. Błyskawicznie przypomniała sobie tę okropną chwilę,

w której dowiedziała się od Dory Lorbach prawdy. Znowu traciła grunt pod nogami, czuła się

niczym roślina, wyrwana z ziemi i wykorzeniona na zawsze.

- Więc kim jestem? - zawołała. - Och, Boże mój, kim jestem?! Ani dzieckiem pani Dory

Lorbach, ani córką Hartmannów? Znów samotna, bez rodziny, bez imienia. Podrzutek.

Przybłęda, skazana na wieczną tułaczkę...

Objął ją czule.

- Spokojnie, Walu. Nie denerwuj się, najmilsza! Moja słodka, niebawem odnajdziesz

drogę do domu...

Spojrzała na niego żałośNie.

- Drogę do domu? To są piękne, ale puste słowa! Gdzież jest ten dom, ci krewni gdzie

są? Gdzie jest moje własne miejsce na ziemi?

Wskazał ręką zamek.

- Tam, kochanie. Tam, gdzie Hartmannowa zabraniała ci chodzić, gdyż miała coś na

sumieniu. Przecież pamiętasz jej ustawiczny lęk przed twoim ewentualnym spotkaniem z

domownikami zamku... A wiesz, czego tak się bała, dlaczego odradzała ci spacery w tej

okolicy? Ponieważ zaraz po twym przyjeździe tutaj zobaczyła, jak bardzo stałaś się podobna

do matki...

- Do matki? Kim jest moja matka? Och, Fredzie, powiedz mi to! Błagam cię...

Nie zauważyła, że mimo woli porzuciła konwencjonalne słówko “pan”. Tak zresztą być

musiało, we Fredzie Geroldzie miała jedyną bezpieczną ostoję i podporę. Przytulił ją do siebie.

- Czy przypominasz sobie, Walu, jak opowiadałem ci dzieje panny von Waldheim?

Mówiłem, że zakochała się w wychowawcy swego bratanka, że idąc za głosem serca,

wyrzekła się domu i rodziny. Razem z umiłowanym ruszyła w szeroki świat. Krewni nie mogli

jej tego darować. Już wkrótce jednak ojciec zaczął żałować swej nieustępliwości. Niestety,

jego syn, a ojciec Henryka, znany powszechnie jako człowiek surowych zasad, wyniosły i nad

144

background image

wyraz dumny ze szlacheckiego pochodzenia, nie dopuścił do tego, by pan von Waldheim

nawiązał ponownie kontakt z córką. Po jego śmierci staruszek obawiał się, że i Henryk może

mieć coś przeciwko temu. Mój przyjaciel nie odziedziczył wszakże charakteru po ojcu, toteż

był rad, iż dziadek pragnie pogodzić się z córką. Postanowili zwrócić się do pewnej agencji

wywiadowczej z prośbą o wszczęcie poszukiwań zaginionej bez wieści. Tymczasem ja

zauważyłem kiedyś w archiwum zamkowym portret panny von Waldheim. Byłem bardzo

zaskoczony, ponieważ ty, miła moja, wyglądasz niczym jej sobowtór. O tym uderzającym

podobieństwie powiedziałem Henrykowi, który zapragnął cię poznać osobiście. Kiedy do tego

doszło, on również był oszołomiony twoim widokiem. Usiłując dociec prawdy, snuliśmy obaj

najrozmaitsze przypuszczenia. Dziś rano udało mi się rozwiązać tę zagmatwaną zagadkę.

Jesteś, Walu, córką Małgorzaty von Waldheim, która we Francji poślubiła doktora Sieberta.

Waleria, blada jak opłatek, szeroko rozwartymi oczyma wpatrywała się we Freda.

- Mój Boże, czy to możliwe? - w jej drżącym szepcie zawierało się tyleż nadziei, co

niedowierzania.

Fred opowiedział wszystko od samego początku. Mówił, jak czyhał na Hartmanna,

jakie domysły rodziły się w wyobraźni Henryka. Stwierdził, iż punktem zwrotnym w całej

sprawie była jej przysięga, która zmusiła go do bardzo energicznego działania. Wreszcie, idąc

po nitce do kłębka, ustalił jej niewątpliwe pokrewieństwo z rodziną Waldheimów.

Waleria, cicha i drżąca, spoczywała w ramionach Gerolda. Pieszczotliwie gładził włosy,

rozpalone policzki i dłonie dziewczyny. Wyznał już jej prawdę, pomijając milczeniem jedynie

charakter doktora Sieberta oraz przyczynę powrotu Małgorzaty w rodzinne strony. Nadmienił

tylko, że właściwie nie wiadomo, co się stało z ojcem. Jeżeli nawet żyje, to w każdym razie

przepadł gdzieś bez wieści.

Jeśli natomiast chodzi o właścicieli zamku, to obaj panowie von Waldheim chcieli już

dziś przed południem zabrać Walę do domu, na co on wszakże nie wyraził zgody. Pragnął

najpierw przygotować swoją wybrankę do wielkiej, życiowej zmiany. Obecnie, kiedy już

poznała szczegóły tej dramatycznej historii, może jej powiedzieć także, że dziadek

zdecydował się zaadoptować własną wnuczkę. To pozwoli uniknąć zbytniego rozgłosu. Zwłoki

jej matki spoczną w rodzinnym grobowcu.

145

background image

Niezmiernie wzruszona słuchała tego, o czym mówił, a łzy niepowstrzymanym

strumieniem spływały po jej bladej twarzy. Fred ograniczył się do ich ocierania, uznał bowiem,

że Waleria musi się wypłakać. Przyniesie jej to ulgę, zmywając z duszy bolesną gorycz.

Kiedy się uspokoiła, rzekł, iż teraz zaprowadzi ją do zżeranych niecierpliwością dziadka

i kuzyna. Przygotowano już dla niej pokoje, niegdyś zajmowane przez matkę. Nie pozwoli

Walerii pod żadnym pozorem wrócić do Hartmannów. Rzeczy dziewczyny zostaną

przeniesione do zamku Waldheimów, który odtąd będzie jej domem do czasu, aż we dwójkę

stworzą sobie inny, własny. Dziadek wyraził już zgodę na to małżeństwo, a teraz on, Fred,

czeka, aby i ona powiedziała w końcu “tak”.

Spojrzała nań z nieopisaną czułością, podając do pocałunku słone od łez wargi.

Gorąco, namiętnie przywarł do nich swymi spragnionymi ustami. Spotkały się z sobą oczy

mężczyzny i kobiety, promieniejące niewysłowionym szczęściem.

Ich upojenie zdawało się nie mieć granic. Między gradem pocałunków Wala zadawała

Fredowi mnóstwo pytań, na które ukochany cierpliwie odpowiadał. To, co uważali za małą

chwilkę rozkoszy, trwało w istocie godzinę - cudowną i niezapomnianą. Fred powiedział

wreszcie:

- Pora już iść, najsłodsza, bo dziadek czeka! Chodźmy na górę.

Waleria zawahała się, spłoszona.

- Tak od razu? Jakże ja wyglądam...

- Uroczo. Potargałem ci trochę włosy, ale to rzecz do naprawienia. Śladów łez nie

musimy usuwać, gdyż dziadek i kuzyn pojmą bez trudu, iż w takiej chwili musiałaś płakać.

Mam nadzieję, że były to już ostatnie łzy, jakie ścierałem z twych oczu...

Pomógł dziewczynie uporządkować fryzurę, lecz stanowczo sprzeciwił się nałożeniu

kapelusza.

- Bez tego nakrycia głowy jeszcze bardziej przypominasz swą matkę. Dlatego też

kazałem ci zdjąć kapelusz wówczas, gdyśmy mieli się spotkać z Henrykiem. No, kochanie,

teraz wyglądasz już bardzo szykownie. Bez wątpienia przypadniesz dziadkowi do serca tak

prędko jak Henrykowi. Jego gorącą sympatię zaskarbiłaś sobie z miejsca, tak że odczułem

nawet przypływ zazdrości. Uspokoił mnie wyznaniem, iż kocha inną.

146

background image

Wala roześmiała się cicho.

- Och, Fredzie! Przecież chyba wiedziałeś, że żaden inny mężczyzna nie mógłby

zdobyć mego serca, gdyż ono niepodzielnie należy do ciebie!

Nie mógł się powstrzymać od następnego pocałunku.

- Uwielbiam twój uśmiech, Walu. To on właśnie przykuł mnie do ciebie.

- Ale nie zakochałeś się od pierwszego wejrzenia, tak jak ja?

Zaśmiał się.

- Istotnie. Wyobraź sobie, że z bogatą przyszłą spadkobierczynią pani Dory Lorbach

nie chciałem mieć nic, ale to nic wspólnego. Przekonałem się wtedy tylko, że mam do

czynienia z miłą, inteligentną osóbką, z którą można uciąć sobie przyjemną pogawędkę.

Dopiero widząc tę panienkę, całą we łzach i smutku, zrozumiałem, że ją kocham. A kiedy

udało mi się sprowokować cię do uśmiechu, nie było już dla mnie odwrotu. Po prostu

przepadłem z kretesem. Ten słodki, niewinny uśmiech związał mnie z tobą na wieki.

Przytuleni do siebie wspięli się na szczyt góry. Gdy stanęli przed bramą parku, Wala

przycisnęła rękę do piersi. Okazały zamek przyprawił ją niemal o zawrót głowy.

Fred, widząc to niezwykłe wzruszenjie dziewczyny, przytulił ją jeszcze mocniej do

siebie.

- Nie lękaj się, najdroższa. Wejdź bez wahania, gdyż tutaj naprawdę jesteś oczekiwana

z upragnieniem, tęsknotą i miłością.

Wtedy wróciła jej odwaga. Wsparta na ramieniu Gerolda doszła do portalu

zamkowego. Niemal w tej samej chwili Henryk, przeskakując po dwa stopnie, zbiegł po

schodach tarasu. Zbliżył się szybko do młodej pary i bez ceremonii chwycił Walę w objęcia.

- Witaj w domu twoich przodków, Walerio! Witaj, kochana kuzyneczko! Dziadek nie

wyszedł ci na spotkanie razem ze mną, bowiem zabrakło mu odwagi. Zaprowadzę cię do

niego i ani ja, ani Fred nie będziemy wam przeszkadzać. Dziadzio życzy sobie, abyście w tej

chwili powitania byli sami, tylko we dwoje.

Wprowadził Walerię do wielkiego hallu. Pożegnawszy ciepłym, serdecznym uściskiem

dłoni narzeczonego, szła teraz posłusznie za Henrykiem. Ze wzruszeniem patrzyła wokół.

Młodzieniec otworzył drzwi dużego salonu na parterze, pomógł Walerii przestąpić próg,

147

background image

po czym zawołał:

- Dziadku, oto Wala!

Potem odszedł śpiesznie, zamykając za sobą drzwi. Waleria znalazła się w

przestronnym, wytwornie urządzonym pokoju, pełnym obrazów. Stał tam wysoki staruszek o

srebrnych włosach i szlachetnym obliczu, wzbudzający od pierwszego wejrzenia szacunek.

Głęboko wzruszony wyciągnął do niej ramiona.

- Małgosia! Moje dziecko! Och! Nie, nie... Waleria, dziecko mojej jedynej, umiłowanej

córki! - wykrztusił wreszcie po długiej chwili pełnego napięcia milczenia.

Wtedy Walerię ogarnęła niezwykła tkliwość. Bez namysłu podbiegła do czcigodnego

starca i rzuciła mu się w objęcia. Przytulił ją mocno.

- Najdroższa Walerio, zdaje mi się, że powróciła do mnie moja Małgosia. W tobie

odnajduję utraconą córkę. Mam wrażenie, że oto nastąpił cud! Jakże ty jesteś podobna do

swojej matki. Wyglądasz zupełnie tak samo jak ona, gdy nas opuszczała, gdy wyjechała stąd

na zawsze...

Starzec ukrył twarz w złocistych włosach dziewczyny. Jego drżące palce gładziły ręce

wnuczki:

- Jej włosy... jej oczy... jej postać... Walu droga, moja maleńka wnuczko... Jakiż jestem

szczęśliwy, że cię znalazłem, że przynajmniej ty wróciłaś do domu... Wyrządziłem twojej

mamie ogromną krzywdę... Postaram się to wynagrodzić tobie, kochane dziecko.

Bardzo długo stali przytuleni do siebie. Waleria po raz pierwszy w życiu poczuła, co

oznaczają prawdziwe więzy krwi. Między nią a tym staruszkiem nie było nic, co mogłoby ich

dzielić, kochała go tak, jakby znali się z dawien dawna.

- Dziaduniu, mój dziaduniu! Ja już nie wiem, czy to jest bajka, czy sen... Tak wiele

szczęścia naraz przekracza moją zdolność pojmowania. Och, dziadziu - szeptała.

Później siedzieli razem, w milczeniu. Trzymali się za ręce, a rozmawiały ze sobą tylko

ich oczy. Była to dla obojga wielce uroczysta, święta niemal godzina. Kiedy minęła, pan von

Waldheim zaprowadził Walerię do przeznaczonych dla niej apartamentów. W buduarze wisiał

portret Małgorzaty, przed którym dziewczyna stanęła jak wryta w ziemię.

- Och, dziadziu - rzekła z przejęciem. - Naprawdę jestem bardzo podobna do mojej

148

background image

mamy. Na pewno nie wiesz, jakie to błogie uczucie, że patrzę na nią i mogę ją kochać... Tyle

przykrości sprawiał mi fakt, iż nie potrafię przywiązać się do tej kobiety, którą dotychczas

uważałam za matkę! Walczyłam ze sobą, starałam się choćby przyzwyczaić do niej, ale mimo

wszystko pozostała dla mnie obcą. A tutaj... to tylko obraz, który jednak pokochałam od razu.

Jakież to straszne, że moja mama nie żyje i że umarła tak młodo!

- Tak, dziecko, była w twoim wieku, kiedy przyszło jej pożegnać się ze światem.

Smutna, biedna i udręczona... Opuściłem Małgosię, pozbawiłem ją ojcowskiej opieki... Nigdy

sobie tego nie przebaczę.

Stary pan pokazał Wali jej małe królestwo, które dawno temu zamieszkiwała

Małgorzata von Waldheim. Dziewczyna spojrzała na niego z niekłamaną wdzięcznością.

- Jak to miło z twej strony, dziadziu, żeś przeznaczył dla mnie właśnie te pokoje. Duch

mamy będzie mi towarzyszył, będę myśleć, że ona ciągle przebywa wśród nas - powiedziała.

Dziadek z wnuczką zeszli na dół do saloniku, gdzie zastali Henryka i Freda. Młodzi

ludzie mieli aż nadto czasu, by omówić rozmaite kwestie, a teraz z radością powitali

wchodzących.

Henryk wysłał już służącego do Hartmannów po kufry podróżne Walerii. Nie trzeba było

niczego pakować, gdyż - jak wiadomo - na rzeczy Wali nie znaleziono miejsca w całej

zagrodzie. Służący miał także zawiadomić gospodarzy, że Wala wprawdzie zostanie już w

zamku, lecz za kilka dni przyjdzie do nich, by pożegnać się z całą rodziną.

Dziadek rzekł pół żartem, pół serio, iż Waleria na pewno wkrótce go opuści, ponieważ

Fred mu ją zabierze.

Po chwili zastanowienia dodał jednak bardzo stanowczo:

- Nie pozwolę się porzucić. Życia zostało mi już niewiele, przez ten czas jednak muszę

cię mieć w pobliżu. Tobie, Fredzie, jest przecież wszystko jedno, gdzie mieszkasz, a pracować

możesz wszędzie. W zamku jest tyle miejsca, że nawet gdyby Henryk się ożenił, starczy go

dla wszystkich. Co myślisz o tym, aby dla ciebie z Walerią urządzić lewe skrzydło? Ja bym

nadal zajmował prawe, Henrykowi zaś pozostawimy do dyspozycji dwa piętra i budynek

środkowy, gdyż jako główny przedstawiciel rodu ma prawo do największej powierzchni

mieszkalnej. Każda część zamku ma oddzielne wejście, więc nikt nikomu nie będzie

149

background image

przeszkadzać. A jeżeli zechcemy się spotkać, nie będziemy musieli ani jeździć, ani chodzić za

daleko. No i co sądzicie o moim planie?

Wszyscy po kolei uściskali dziadka. Jego projekt przyjęto jednogłośnie. Tylko Fred

zwrócił się żartobliwie do przyjaciela:

- A co poczniesz, jeśli przyszła pani von Waldheim nie zgodzi się na to?

Henryk parsknął śmiechem.

- Moja żona będzie zawsze tego samego zdania co ja.

Dziadek spojrzał nań badawczo.

- Coś mi się zdaje, że jesteś bardzo pewny siebie. To zabrzmiało tak, jakbyś z góry

wiedział, co cię czeka i komu przypadnie w udziale zaszczyt zostania twoją małżonką.

- Masz rację dziadku. Wiem, lecz na wszelki wypadek nie wymieniam nazwiska. A

może dostanę kosza? Wolę być ostrożny...

- Chciałbym dożyć tej chwili, kiedy się ożenisz.

- Doczekasz się, dziadku. Bądź spokojny. Dziś otrzymałem wiadomość, że będę miał

wkrótce sposobność zobaczyć się z tą młodą damą. Bądź przygotowany na rychłą wieść o

moich zaręczynach, gdyż widok Wali i Freda czyni mnie zawistnym...

Stary pan von Waldheim zaczął się domyślać, o której panience napomyka Henryk. I

on dowiedział się dzisiaj, że Kitty von Haller powróciła z matką do domu. Od dawna pragnął

tego związku, choć nigdy nie rozmawiał na ten temat z wnukiem, aby mu nie narzucać swego

zdania.

Kiedy dostarczono kufry, Waleria przeprosiła panów i wyszła, aby się przebrać do

kolacji. Służba była oczywiście niezmiernie podniecona i zaintrygowana jej pojawieniem się w

zamku. Nagle znalazła się jakaś wnuczka jaśnie pana, która dotąd mieszkała, nie wiadomo

dlaczego, u Hartmannów. Ci, co poszli po bagaż, nie dowiedzieli się niczego, bowiem starzy

milczeli jak zaklęci. Karol i Hanka natomiast w ogóle nie wiedzieli, o co chodzi. Naocznie

stwierdzono jedynie to, iż panna została przyjęta w zamku z olbrzymią radością. Służbie nie

pozostawało nic innego, jak tylko czekać na dalszy rozwój wypadków.

Waleria zeszła na kolację w eleganckiej wieczorowej kreacji. Oczarowała nie tylko

trzech panów, lecz także wszystkich służących. Na jej cześć przygotowano małą ucztę.

150

background image

Dziadek przekomarzał się z Fredem, mówiąc mu, że na oficjalne zaręczyny będzie

musiał jeszcze poczekać dopóty, dopóki nie nastąpi prawna adopcja jego narzeczonej. Na

pociechę dorzucił, że postara się, by wszystkim formalnościom stało się zadość w jak

najkrótszym terminie.

- Nie zależy mi wcale na ogłoszeniu zaręczyn, drogi dziadku - rzekł Fred z uśmiechem.

- Natomiast po zrękowinach nie chciałbym zwlekać ze ślubem.

- A kiedy mianowicie chcecie się pobrać?

Fred objął Walę gorącym, pełnym tęsknoty spojrzeniem.

- Ja? Ja chciałbym już jutro... - odparł z głębokim westchnieniem.

Panowie roześmieli się. Waleria spąsowiała.

- A może w święta Bożego Narodzenia? - spytał dziadek.

Fred westchnął znowu.

- Boże Narodzenie? Kiedyż to będzie? Chyba za sto lat... Walu, czy to konieczne,

żebyśmy czekali tak niesamowicie długo?

Teraz i ona musiała się roześmiać.

- Jestem przekonana, że dziadunio nie każe nam czekać bez końca! Fredzie mój drogi,

musisz się nauczyć cierpliwości!

- Ależ to takie trudne... Mieć szczęście w zasięgu ręki i nie móc go schwytać!

Henryk zwrócił się do przyjaciela z niewinną miną:

- Słuchaj, obiło mi się o uszy, że jesienią miałeś wyjechać z cyklem odczytów...

Czyżbym się przesłyszał?

- Niestety, słuch masz dobry! Na dodatek widzę, że cię to cieszy, niegodziwcze! I to ma

być przyjaciel?!

- Wiesz, obawiam się, że ja nie będę mógł ożenić się wcześniej, więc dlaczego

właściwie tobie miałoby się powodzić lepiej ode mnie? Ja, biedny kawaler, i ty, szczęśliwy

małżonek. Nie odpowiada mi taka kombinacja.

- Dałby Bóg, żeby ta twoja wybranka nie odmówiła ci serca ani ręki. Inaczej biada nam,

biada!

- Otóż to. Módl się, Walu, żebym czym prędzej został narzeczonym i tym samym nie

151

background image

miał powodu wam zazdrościć!

- Dobrze, mój drogi, choć uważam, że jesteś bardzo pewny wygranej.

- Walu, nigdy nic nie wiadomo. Wszak ty sama odmówiłaś Fredowi, jakkolwiek on się

wcale tego nie spodziewał. Wy, kobiety, jesteście nieobliczalne.

Starszy pan von Waldheim wstał i rzekł, podnosząc w górę swój kielich:

- Piję za zdrowie wszystkich kobiet z rodu Waldheimów! Wznoszę toast za pomyślność

mojej wnuczki Walerii i za szczęście wszystkich potomków naszej rodziny! Fredzie i Henryku,

wypijcie ze mną!

Zabrzęczało szkło. Waleria, bliska płaczu, patrzyła na trzech mężczyzn. Ogarnięta

wzruszeniem odmawiała w duchu żarliwą modlitwę dziękczynną. Jak ogromnie, jak

bezgranicznie wdzięczna była Stwórcy, który w sposób przecudowny pokierował jej losem...

***

Po rozmowie z Walą, dziadek postanowił, że dziewczyna osobiście wręczy

Hartmannom obiecaną nagrodę, gdy pójdzie pożegnać się z nimi.

- Tak czy owak zawdzięczam dużo tym ludziom. Udzielili schronienia twej matce i

zadbali o ciebie. A jakie to szczęście, że oddali cię na wychowanie Dorze Lorbach, która

zapewniła ci odpowiedni rozwój i wykształcenie. Pomyśl tylko, jak wyglądałoby twoje życie w

wiejskiej zagrodzie! Przyznam, że ja po prostu nie mogę sobie tego wyobrazić...

Waleria zwróciła się do dziadka z prośbą, aby pozwolił jej odwiedzić Hartmannów w

niedzielę, gdyż wtedy zastanie wszystkich w domu. Dziadek wyraził zgodę pod warunkiem, iż

Fred odprowadzi narzeczoną, aby załatwić przy okazji sprawę adopcji.

W niedzielę Waleria i Fred pojechali na wieś samochodem. Gdy z auta wysiadła Wala,

Hanka pisnęła głośno z zachwytu i podziwu.

- Ojcze! Waleria z twoim przyjacielem! I przyjechała automobilem z zamku! Co się

właściwie stało?

Nie zdążyła jednak wypytać o żadne szczegóły, bowiem młodzi ludzie już weszli do

domu i przywitali się z Hartmannami. Starzy byli wyraźnie zakłopotani, Wala jednak zwracała

152

background image

się do nich tak serdecznie, że wkrótce poczuli się raźniej. Powiedziała, że pan von Waldheim

wpłacił do banku na ich nazwisko pokaźną sumę, od której będą mogli pobierać odsetki, co

położy zapewne raz na zawsze kres ich kłopotom finansowym. Hartmann jest upoważniony do

odbioru połowy odsetków, druga połowa przypada jego żonie. Po ich śmierci obie części

majątku przejdą na Hankę i Karola.

Hanka nie posiadała się ze zdumienia.

- Ale co się stało, Walu? Czy to prawda, że mieszkasz teraz w zamku i że już tam

zostaniesz? Ale dlaczego? Powiedz, dlaczego?

Fred tym sposobem przekonał się, iż Hartmannowie dotrzymali obietnicy i nawet

dzieciom nie powiedzieli o niczym. Odparł zatem Hance tak, jak mu poradził starszy pan von

Waldheim.

- Właściciel zamku postanowił zaadoptować pannę Walerię, to znaczy będzie miała

takie same prawa, jakby była jego rodzonym dzieckiem. Dlatego też rodzice otrzymali

odszkodowanie. Poza tym panna Wala zapakowała do dużego kufra sukienki, bieliznę oraz

różne pamiątki, a wszystko to dostanie pani, panno Hanko. Karol otrzymuje bon. Proszę,

panie Karolu. Z tym papierkiem pójdziecie do sklepu w mieście i kupicie sobie wszystko,

czego wam potrzeba.

Rodzina Hartmannów była wręcz oszołomiona. Matka płakała, głaszcząc ręce Wali,

której miała tak wiele do zawdzięczenia. Hanka i Karol gotowi byli skakać z radości. Jedynie

Gottlieba Hartmanna złościło to, że pan von Waldheim podzielił nagrodę na dwie równe

części. Stało się to, oczwiście, za przyczyną Wali, która uświadomiła dziadkowi, że Hartmann

bardzo szybko roztrwoni pieniądze. Zdaniem Walerii żona znacznie lepiej gospodarowała

budżetem domowym niż jej małżonek.

Fred w mig zauważył niezadowolenie swego “przyjaciela”. Poprosił go o chwilę

rozmowy na osobności.

- Wiecie sami najlepiej, panie Hartmann, że powierzenie wam całej kwoty, to nazbyt

wielkie ryzyko. Ani się człowiek obejrzy, jak przepijecie wszystko co do grosza. Nie mówię,

oczywiście, o kieliszku czy nawet dwu, ale pan nie zna umiaru. To może mieć opłakane skutki.

Tak, mój drogi, trzeba rozpocząć nowe życie, zadbać bardziej o dom i gospodarstwo. A teraz

153

background image

proszę podpisać ten dokument, gdyż pan von Waldheim musi mieć waszą pisemną zgodę na

adopcję Walerii. W przeciwnym razie będziecie zmuszeni stawić się w sądzie. Dzięki pannie

Wali zdobyliście już niezły kapitał. Raz były to pieniądze przywiezione przez nią od Dory

Lorbach, obecnie zaś korzystacie z dobrodziejstwa von Waldheimów. Spodziewam się, iż w

dowód wdzięczności dla niej zaczniecie się prowadzić porządniej niż dotąd.

Gottlieb Hartmann zorientował się, że nic już więcej nie zdoła wytrząsnąć z tego rogu

obfitości, toteż bez wahania podpisał papiery. Tego samego zabiegu musiał dokonać Henryk

jako prawowity spadkobierca. Dopiero wyrażona na piśmie zgoda tych dwóch mężczyzn

umożliwiała szybkie załatwienie wszelkich pozostałych formalności.

Narzeczeni pożegnali się z Hartmannami. Cała czwórka odprowadziła ich do

samochodu, który Hanka wprost pożerała spojrzeniem. Poprosiła Walę, aby zezwoliła jej

usiąść na chwilkę obok siebie. Ulokowawszy się na miękkich poduszkach, aż zapiszczała z

uciechy, Karol pomógł siostrze przy wysiadaniu. Hanka twierdziła później, że był to

najwspanialszy moment w jej życiu, kiedy siedziała tak sobie wygodnie w eleganckim aucie.

Waleria i Fred mieli już odjeżdżać, gdy dwaj lokaje przynieśli właśnie kufer z rzeczami

dla panny Hartmann. Wala obdarowała ją bardzo hojnie. Nie musiała zresztą oszczędzać,

albowiem dziadek wyznaczył jej pokaźną sumę miesięczną na “drobne wydatki”.

- Weź również kufer, żebyś miała gdzie trzymać sukienki - zawołała na odjezdnym

Waleria.

Hanka, dumna niczym paw, udała się wraz z lokajami, dźwigającymi kufer, do swego

pokoiku na poddaszu, którego nie musiała już z nikim dzielić.

***

Tymczasem Henryk pojechał do majątku barona von Hallera, aby powitać jego żonę i

córkę, które wróciły z kuracji w Kissingen. Po długich namowach udało mu się skłonić Kitty do

spaceru po parku we dwoje.

- Jakże się pani bawiła w Kissingen, panno Klaro?

- Bardzo dobrze.

154

background image

- Pewno otaczał panią rój wielbicieli?

Kitty zerknęła na niego spod oka. Serce jej uderzało prędko i mocno, mimo to

odpowiedziała oschle jak zazwyczaj:

- Owszem, było ich mnóstwo.

- I żaden nie znalazł łaski w oczach pani?

Kitty wyniośle uniosła głowę. Co też sobie myśli ten Henryk? Może przypuszcza, że

ona tylko czeka na to, aby raczył jej się oświadczyć? O, nie! Kitty już go nauczy rozumu i

pokory!

- Nie zdecydowałam się jeszcze, któremu z nich przyznam palmę pierwszeństwa.

Mimo iż Henryk znał ją dobrze i właściwie wiedział, że udaje, to jednak z trudem

opanował wzburzenie. Odparł na pozór spokojnie:

- Życzę szczęścia, panno Kitty! Spodziewam się, że dokona pani dobrego wyboru. A

gdyby przypadkiem usłyszała gdzieś pani, że obecnie w zamku mieszka pewna śliczna

panienka, proszę uwierzyć, bo to szczera prawda. Zresztą przy okazji pozna pani osobiście tę

uroczą istotę, która już niebawem będzie się nazywała von Waldheim.

Kitty przystanęła nagle z niemal pobielałą twarzyczką. W jej oczach odmalowało się

tyle autentycznego smutku, rozżalenia i bólu, że Henryk zrezygnował z dalszego

eksperymentowania. Nie tracąc czasu porwał ją w objęcia i rzekł z uśmiechem:

- Widzę, że wszystko w porządku, Kitty. Przepraszam, że zachowałem się tak

grubiańsko, ale obawiałem się, iż gdybym postąpił inaczej, ty byłabyś gotowa dręczyć mnie

jeszcze przez lata. Nie zniósłbym tego dłużej!

I uniemożliwiając dziewczynie jakąkolwiek odpowiedź, przycisnął wargi do jej ust. Gdy

wreszcie zdołała się uwolnić z uścisku, wykrzyknęła:

- Po raz pierwszy w życiu zdarza mi się widzieć podobne zuchwalstwo!

Henryk zaśmiał się triumfalnie.

- Przyznaję, że zależało mi bardzo, aby być tym pierwszym, któremu wolno cię

pocałować!

- Wolno? A kto właściwie dał ci... dał panu pozwolenie?

- Zdawało mi się, że ty. Skoro jednak się gniewasz, to natychmiast oddam ci tego

155

background image

skradzionego całusa...

Kolejny pocałunek sprawił, iż Kitty się roześmiała, choć oczy miała mokre od łez.

- I jeszcze na domiar złego zmyśliłeś historyjkę o pannie, która wkrótce będzie nosić

twoje nazwisko - powiedziała z urazą.

- Przysięgam ci, Kitty, że nie zełgałem ani trochę. Hej, kozaczku, poczekaj! Zaraz

opowiem ci wszystko. Potem pójdziemy do twoich rodziców, bowiem przysiągłem sobie, że

wyjdę stąd jako narzeczony albo wcale. To nie jest życie, moja kochana. Wyobraź sobie, że w

zamku mamy młodą parę, która się ciągle całuje po kątach. Czy mogę na to patrzeć bez

zawiści?

Pocałował ją znowu i opowiedział w skrócie historię Walerii. Do zamku powrócił z

tarczą, czyli już jako oficjalny narzeczony Kitty.

Nazajutrz przyszła następna informacja z agencji. Okazało się, iż doktor Siebert

pracował w internacie zaledwie dwa lata. Podczas jakiegoś buntu młodzieży, którego on był

przyczyną, został ugodzony w czoło ciężkim kamieniem. W kilka dni później zmarł, nie

odzyskawszy przytomności. Sprawcy nie znaleziono, nikt nie wiedział, kto cisnął tak celnie...

Panowie odetchnęli z prawdziwą ulgą, gdyż taką wersję można było przedstawić

Walerii, unikając mijania się z prawdą. Wala istotnie zapytała kiedyś dziadka, co się stało z jej

ojcem, a wtedy uzyskała odpowiedź, że od dawna nie żyje.

Zaprzyjaźniła się serdecznie z Kitty, przypominającą jej trochę córkę Wolframów, do

której napisała bardzo długi list.

Zawiadamiała w nim Hermę o cudownej zmianie losu, o tym, że udało jej się zdobyć

serce kochanego mężczyzny. Odpowiedź nadeszła niebawem. Herma prosiła, żeby Wala z

narzeczonym przyjechała na jej ślub.

Wszelkie formalności załatwiono błyskawicznie. Kitty pokochała bardzo Walerię von

Waldheim i cieszyła się, że wszyscy razem zamieszkają w zamku.

W październiku Fred wyruszył w podróż, aby w kilkunastu większych miastach wygłosić

cykl odczytów.

Po jego powrocie dziadek zdecydował, że nie będzie dłużej dręczyć młodych ludzi

odwlekaniem ślubu. Ustalono, iż podwójne wesele - Freda z Walerią oraz Henryka z Kitty -

156

background image

odbędzie się w połowie listopada.

Cała wieś uczestniczyła w tej wielkiej uroczystości, którą szczególnie przejęta była

rodzina Hartmannów, zwłaszcza zaś Hanka.

Obie pary nowożeńców wybrały się jednocześnie w podróż poślubną, ale rozdzieliły się

w Berlinie.

Po czterech tygodniach miodowego miesiąca cała rodzina spotkała się znowu u siebie.

Wala była teraz prześliczną młodą mężatką. Jej uroda rozkwitła u boku Freda. Osoby

postronne nadal nie wiedziały, na czym polegała zagadka w życiu Wali, ale przyjaciele i bliscy

znajomi znali jej dzieje.

Nikt jednak nie wiedział, jak wielkiego doczekała się szczęścia, jak ogromnie kochał ją

Fred i jak ona jego kochała. Gerold, można powiedzieć, nosił na rękach żonę i czynił

wszystko, aby zapomniała o smutnej przeszłości. Dziadek radował się szczęściem obu

młodych par, szczególnie jednak uwielbiał Walerię, która starała się opromienić i osłodzić jego

starość.

Pewnego dnia państwo Geroldowie stali przy oknie, wpatrzeni w cichą wioskę u

podnóża góry.

Fred przytulił żonę i rzekł do niej czule:

- Spójrz Walu, oto twoja ojczyzna...

Wtedy młoda kobieta złożyła główkę na jego piersi, szepcząc z rozmarzeniem:

- Och, nie! Fredzie, ona jest tutaj, tu, gdzie bije twoje serce... Ileż szczęścia i rozkoszy

zaznałam w mojej cudownej ojczyźnie!

157


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Jadwiga Zadadka w jej zyciu
Courths Mahler Jadwiga Wojenna zona
Courths Mahler Jadwiga Dzieci szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Gdyby życzenia zabijały
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci
Courths Mahler Jadwiga Odzyskany Klejnot
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica rubinowego pierścienia (Zbrodnia na zamku Truenfelds)(Gryzelda)
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze
Courths Mahler Jadwiga Zareczynowy naszyjnik
Courths Mahler Jadwiga Zakładniczka
Courths Mahler Jadwiga Miłosne wyznanie doktora Rodena
Zagadka w jej życiu
Courths Mahler Jadwiga Przez cierpienie do szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Czarodziejskie ręce

więcej podobnych podstron