Courths Mahler Jadwiga Odzyskany Klejnot

background image

Courths Mahler Jadwiga



Odzyskany Klejnot

background image

A zatem, moi państwo wznieśmy kielichy i wypijmy za zdrowie

młodej, szczęśliwej pary, którą połączył węzeł dozgonnej miłości!
Niech żyje!

Michał von Rodenfels wzniósł kieliszek i kłaniał się z daleka

wszystkim biesiadnikom. Na końcu pochylił głęboko głowę przed
swoją

sąsiadką i podjął lekką, dowcipną rozmowę.
Przy stole panował gwar i zamęt. Odsuwano krzesła, trącano się

kieliszkami. Słychać było śmiech, wesołe okrzyki. Powstał zgiełk, jak
zwykle po każdym toaście wygłoszonym w dużym a wesołym
towarzystwie

gości weselnych. Wszyscy chwalili wesołe

przemówienie Rodenfelsa. Jego toast był stanowczo najlepszy ze
wszystkich, jakie wygłoszono podczas uczty weselnej. Wprawił on
całe towarzystwo w wesoły humor.

— Wesoły chłop z tego Rodenfelsa — rzekł w chwilę później baron

Hardersleben do pułkownika von Massenbach, ojca panny młodej. —
Jego przemówienie było doskonałe, tryskało dowcipem i subtelnym
humorem. W ogóle on sam jest pełen temperamentu i radości życia.

Massenbach potakująco skinął głową.
— Tak, tak, był zawsze przemiłym kompanem, posiadał wielkie

zalety towarzyskie, trzeba mu to przyznać. Zawsze wesoły, zawsze w
dobrym humorze! A jak dziś wspaniale wygląda, chociaż liczy już
pięćdziesiąt pięć lat!

— Niepodobna! Chyba nie może być w tym wieku...
— Ależ, na pewno, proszę mi wierzyć! Ósmego kwietnia skończył

pięćdziesiąt pięć lat. Bawiliśmy się razem, kiedy byliśmy dziećmi.
Michał jest o rok starszy ode mnie!

background image

— Do licha! Ależ on się wspaniale trzyma! Nie dałbym mu więcej niż

czterdziestkę. Zdawało mi się, że jego żona jest starsza od niego.

Massenbach obrzucił spojrzeniem panią von Rodenfels, która

siedziała w pewnym oddaleniu, gawędząc z kilkoma starszymi
paniami. Wyglądała na cierpiącą i bardzo znużoną. Mówiąc, pochylała
nieco swoją wysoką, szczupłą postać. Na jej bladej twarzy czas wyrył
głębokie bruzdy, które rysowały się ostro, zwłaszcza wokół ust i
podbródka. Głęboko osadzone szare oczy były bez blasku, niby
zamarłe.

Massenbach upił trochę wina ze swego kieliszka, po czym odparł:
— Bez wątpienia, niedobrana para! Wprawdzie, między nami

mówiąc, ten poczciwy Michaś konserwuje trochę swój wygląd sztucz-
nymi środkami, lecz mimo to odbija się korzystnie obok swej żony. Żal
mi tej biednej kobiety. Życie jej nie było usłane różami.

Hardersleben spojrzał pytająco na pułkownika.
— Mówiono mi, że Rodenfels miał ogromne powodzenie u kobiet.

Zapewne żona jego wiedziała o tym. Takie sprawy bywają zazwyczaj
przyjemniejsze dla męża niż dla żony.

Massenbach w zadumie pochylił się nad kieliszkiem.
— Ach, gdyby tylko chodziło o to... Sądzę, że Ulryka Rodenfels pod

tym względem już od dawna pogodziła się z losem. Ale Rodenfels
stracił moc pieniędzy na kobiety i karty, szastał pieniędzmi jak
piaskiem... I to zapewne jest jej największą troską. Wiem z
wiarygodnego źródła, że Rodenfels jest bliski ruiny. Z początku żona
jego z zaciekłą energią przeciwstawiała się temu upadkowi, walczyła o
majątek dla syna. Obecnie jest znużona, zobojętniała. Obawiam się, że
Rodenfels zostanie wkrótce sprzedany na licytacji.

— To chyba niemożliwe! Pan Michał nie wygląda wcale, jakby miał

troski. Nie mógłby przecież być w tak doskonałym humorze, gdyby mu
coś groziło...

Massenbach skinął głową.
— Nie zna go pan tak dobrze, jak ja. Michał będzie się śmiał jeszcze

w trumnie.

Panowie zamilkli. Milcząco spojrzeli na Michała Rodenfelsa. W za-

cisznym kąciku sali zgromadziło się kilka pań i panów. Zdawało się, że
się doskonale bawią. Wśród nich stał Michał Rodenfels, rozbawiony, w
doskonałym nastroju. Muskał ręką wąsiki, nie spuszczając oczu

background image

z pięknej kobiety, która była jego sąsiadką przy stole. Była to żona

znanego architekta, profesora Hardenberga.

Profesor Hardenberg stał obok krzesła żony, zatopiony w rozmowie z

jakimś siwym panem. Opowiadał mu o kościele, którego budowę
niedawno ukończył. Zawezwano go do Drezna, aby wybudował w tym
mieście nową, piękną świątynię. Córka pułkownika Massenbacha i jej
mąż — byli pierwszą młodą parą, której związek został pobłogos-
ławiony właśnie tutaj. Dlatego też profesor przyjął zaproszenie na ślub
i uroczystość weselną.

Profesor Hardenberg był wysokim, postawnym mężczyzną. Miał

szerokie ramiona, interesującą rasową twarz o ostrych rysach i piękne
wyraziste oczy.

Od czasu do czasu spoglądał na żonę, ona zaś odpowiadała mu

serdecznym spojrzeniem. Widać było na pierwszy rzut oka, że kochają
się bardzo. Małżeństwo to znane było ze zgodnego, harmonijnego
pożycia. Rozumieli się doskonale i ufali sobie bez granic. Martwili się
tylko jednym: — byli bezdzietni.

Rodenfels z żoną mieszkali w tym samym hotelu co Hardenbergowie.

Ledwie Michał poznał piękną profesorową, gdy zbudził się w nim
instynkt zdobywcy. Miał naturę Don Juana i nie potrafił przejść
obojętnie obok pięknej kobiety. A pani Pola Hardenberg była bez
wątpienia czarująca, chociaż zapewne musiała już przekroczyć trzy-
dziestkę.

Z uprzejmym chłodem słuchała jego komplementów, co podsycało

jego zainteresowanie. Podniecało go, że pani Pola kocha bezgranicznie
swego męża. Michał nigdy nie lubił łatwych zwycięstw. Kobiety
posiadały dla niego urok, dopóki się opierały.

Dziś także asystował gorliwie pani Poli. Zdawało się, że zapomniał

zupełnie o istnieniu swej żony. Nie spuszczał swych pięknych,
niebezpiecznych oczu z subtelnej, delikatnej twarzy profesorowej.
Urządził się tak zręcznie, że został jej sąsiadem podczas uczty
weselnej. Po obiedzie także nie odstępował jej ani na krok.

Niestety, wszystkie te pochlebstwa i słodkie słówka nie robiły na pani

Poli wrażenia. Odpowiadała mu uprzejmie, lecz patrzyła nań chłodno,
nie reagując na jego ogniste spojrzenia. Ale Rodenfels nie ustępował.
Czynił wszystko, by usidlić „tę śliczną, małą kobietkę".

background image

Obydwaj panowie obserwowali go przez chwilę. Wreszcie

Hardersleben zauważył:

— Zdaje się, że Don Juan chciałby nawiązać mały flircik z panią

profesorową!

— Daremne trudy! Ta kobieta nie ulegnie!
— Zapewnie jest szczęśliwa w małżeńskim pożyciu? Co?
— Tak, to bardzo szczęśliwe małżeństwo. Niezwykle mili ludzie.

Żałuję, że nie mieszkają w naszym mieście. Przydałoby nam się tak
interesujące towarzystwo w tym nudnym garnizonie.

— Chyba nie jest tak źle, jak pan twierdzi. Towarzystwo, zebrane na

cześć zaślubin pańskiej córki jest wyjątkowo miłe i ciekawe.

Massenbach roześmiał się z zadowoleniem.
— Tak, drogi przyjacielu, dlatego, że zaprosiliśmy sobie miłych gości

z różnych stron kraju. Przebywaliśmy w wielu miastach
garnizonowych, w każdym poznało się kilka osób, z którymi połączyła
nas przyjaźń. Najlepszych i najciekawszych ludzi zaprosiliśmy na
wesele córki, tak, że nasi dzisiejsi goście — to prawdziwa elita.

Hardersleben zaśmiał się serdecznie.
— Elita! A to dobre sobie! Czyżby pan i mnie zaliczał do elity? .,

— Ma się rozumieć! W pierwszym rzędzie pana!

,, — Ho! Ho! A więc wypijmy drogi przyjacielu! Na zdrowie!
— Na zdrowie! Niech żyje miłość —jak to powiedział przed chwilą

Rodenfels. Miłość w każdej postaci, choćby tylko w formie
przywiązania do naszych dobrych wiernych przyjaciół. Życie
rozłączyło nas z nimi, lecz myślimy o nich nieraz z gorącą sympatią.

Wychylił kieliszek do dna. Massenbach rzekł po chwili:
— Oto mówimy znowu o Rodenfelsie. Człowiek ten ma wiele wad,

lecz mimo to zawsze mnie interesował. Wiem, że jest lekkomyślny i
niesolidny, ale ma w sobie tyle życia, tyle ognia, że przebacza mu się
chętnie jego błędy. Niech pan spojrzy na niego! Te błyszczące oczy, te
młodzieńcze ruchy... Rozumiem doskonale, że żadna kobieta nie może
mu się oprzeć, gdy stara się zdobyć ją...

— No, tak — wiadomo. Świat należy do śmiałków! Czy syn jego jest

podobny do niego?

— Nie, wcale! Ani zewnętrznie, ani pod względem charakteru. Jest

wprawdzie wysoki i szczupły jak ojciec, lecz poza tym nie mają ani
jednej

background image

wspólnej cechy. Zdaje się, że uroda Michała przeszła na jego

córeczkę, o ile można już dziś wydać sąd o ośmioletniej dziewczynce...

— Więc Rodenfels ma tak małą córeczkę?
— Tak! Przybyła trochę późno na świat, a rodzice nie byli zbyt

zadowoleni z jej urodzenia. Jej brat ma już dwadzieścia osiem lat.
Wstępował właśnie do marynarki, gdy się urodziła.

— To rzeczywiście wielka różnica wieku między rodzeństwem.

Dlaczego młody Rodenfels wstąpił do marynarki? Przecież mógł
pracować w posiadłości ojca?

— Mam wrażenie, iż pragnął opuścić dom rodzinny. Matka musiała

zapewne także wpłynąć na niego, gdy przekonała się, że majątku nie
można będzie utrzymać. Życie rodzinne nie upływa tam w zbyt
wielkiej harmonii, co jest bardzo przykre. Jerzy Rodenfels wie za dużo

0 sprawkach swego ojca, aby mógł go w pełni akceptować. O ile go

znam, jest młodzieńcem solidnym, poważnym, ma szlachetny
charakter

1 głębokie poczucie honoru. Nie posiada zrozumienia dla płytkiej

natury ojca. Podobno nie zgadzają się ze sobą i najchętniej schodzą
sobie z drogi.

— To rzeczywiście nieprzyjemne! Zapewne syn cierpi nad tym

bardziej niż ojciec.

— Stanowczo! Żal mi Jerzego Rodenfelsa. Byłbym dumny z takiego

syna! Ale, mój drogi baronie, zagadałem się... Muszę opuścić ten
zaciszny kącik i zobaczyć, co tam porabia moja żona. Córka z mężem
wyruszyli w podróż poślubną, żona pewno się martwi. Nic dziwnego,
mamy tylko tę jedynaczkę... Wrócę za chwilę, tymczasem przepraszam
pana!

Hardersleben z uśmiechem skinął głową.
— Ależ naturalnie, proszę się nie krępować. Posiedzę chwilę sam

przy tym doskonałym winku.

Michałowi Rodenfelsowi nie udało się podbić serca ślicznej pani

profesorowej. Pozostała uprzejma, lecz chłodna. Ponieważ małżonek
skarżył się na silny ból głowy, przeto wraz z mężem pożegnała
gospodarzy i wróciła z nim do hotelu.

background image

Michał Rodenfels stracił nieco na humorze. Gniewało go to niepo-

wodzenie. Wypił duszkiem kilka kieliszków wina. Poszedł szukać
żony i wreszcie znalazł ją w towarzystwie jakiejś starej, głuchej
matrony.

— Pójdziemy już, Ulryko, jestem zmęczony!
Po chwili wyszli oboje. Na ulicy Michał ziewnął i oświadczył:
— Ach, jaka nudna uroczystość!
Pani Rodenfels uśmiechnęła się pogardliwie.
— Miałam wrażenie, że przy stole bawiłeś się znakomicie! Michał

wzruszył ramionami.

— Tak, póki jeszcze byli Hardenbergowie! Jedyni ciekawi goście w

tym nudnym gronie gości.

— Przecież tobie chodziło tylko o żonę! Michał obrzucił drwiącym

spojrzeniem nieładną twarz żony.

— Pani Poła jest rzeczywiście ładną i ciekawą kobietą. Ma wiele

wrodzonego dowcipu i wdzięku.

Ulryka nie odpowiedziała. Zacisnęła jeszcze mocniej wargi i przy-

mknęła na chwilę oczy. Na jej twarzy zastygł jakby wyraz goryczy.

Po przybyciu do hotelu udała się natychmiast do swojego pokoju.

Michał przywołał jeszcze numerowego i zapytał, czy państwo
Hardenberg udali się już. na spoczynek. Służący oznajmił, że pan
profesor po powrocie do hotelu czuł się bardzo źle. Pani chciała
koniecznie zawezwać lekarza, lecz profesor nie zgodził się na to.

Zły i zawiedziony udał się pan Michał na górę, do swego pokoju. Był

podniecony. Opór pani Poli podsycił jego namiętność. Nie potrafił
nigdy rezygnować ze swoich pragnień i zachcianek.

Wypił szybko szklankę wody.
— Czy wyjedziemy jutro rano? — zapytała żona, przystając w progu

sąsiedniego pokoju.

— Nie... To znaczy... Jeszcze na pewno nie wiem... Czemu pytasz o

to?

— Nie chciałabym się teraz na dłuższy czas oddalać z Rodenfelsu.

Wiesz, jak niechętnie zgodziłam się na ten wyjazd.

— Wiadomo! Ty wszystko robisz niechętnie! Zdaje mi się, że nawet

niechętnie przyszłaś na świat!

Westchnęła. Spojrzała na niego tylko z niemym wyrzutem. Michał

mimo woli spuścił wzrok.

background image

— Moja droga, nie zaczynaj znowu opowiadać tych samych rzeczy.

Znam to już na pamięć. Czy wyjedziemy dziś, czy jeszcze później — to
naprawdę nie ma znaczenia. Tak czy inaczej — nie utrzymamy już
Rodenfelsu.

Ulryka znowu westchnęła. Stała w milczeniu, niby kamienny posąg

— jak uosobienie troski i rozpaczy.

— Wielki Boże! Przestańże już wzdychać i połóż się. Czy sądzisz, że

mnie jest lekko na duszy? Ale nie zatruwaj mi goryczą tych kilku
miłych godzin...

— Przecież mówiłeś, że było tak nudno — zauważyła z ironią.
— Nie o to chodzi. Nie mogłem odmówić mojemu najlepszemu

przyjacielowi, gdy zaprosił mnie na ślub swej jedynej córki. Tego
chyba nie możesz wymagać!

— Niczego nie wymagam od ciebie. Od dawna odwykłam od tego. W

przyszłości sam los zmusi cię do różnych rzeczy, których mnie nie
wolno było żądać.

— Dobrze, dobrze! Kraczesz jak kruk! A teraz daj mi święty spokój!

Kładę się, dobranoc!


Nazajutrz po całym hotelu rozeszła się przerażająca wieść. Profesor

Hardenberg zachorował na tyfus. Zachorowało również kilka osób z
personelu. Policja przysłała komisję sanitarną, która zbadała wodę.
Okazało się, że jedna ze studzien hotelowych była zakażona. Goście
mieszkający w hotelu rzucili się na oślep do ucieczki.

Michał von Rodenfels był jednym z pierwszych, gotowych do

wyjazdu. Obawa przed chorobą była tak wielka, iż wobec niej zapom-
niał nawet o pięknej sąsiadce z weselnego przyjęcia.

Ulryka von Rodenfels zachowała spokój. Napisała kilka słów do pani

Poli, wyrażając swoje ubolewanie z powodu choroby jej męża.

Rodenfelsowie wstąpili przed wyjazdem do państwa von Massenbach

i pożegnali się z nimi. Massenbachowie wiedzieli już o chorobie
profesora Hardenberga. Lękali się bardzo o różnych krewnych i
znajomych, którzy mieszkali w tym samym hotelu.

Michał von Rodenfels odetchnął, gdy usiadł wreszcie w przedziale.

background image

W dwie godziny później przybył z żoną do Rodenfelsu. Czuł się źle i

położył się zaraz, podczas gdy jego żona powróciła do swych
zwykłych zajęć i obowiązków.


W dwa dni później Michał von Rodenfels siedział sam na werandzie.

Na dworze świeciło słońce. Przed domem bawiła się ze swoim
jamnikiem mała Ewa, prześliczna złotowłosa dziewczynka.

Michał wyglądał bardzo źle. W ostatnich czasach prawie wcale nie

sypiał. Trapiła go myśl o nieuniknionej, zbliżającej się ruinie mająt-
kowej. Wiedział, że nie zdoła już uratować Rodenfelsu.

Na werandę weszła Ulryka. Trzymała w ręku kopertę z czarną

obwódką.

— Co to takiego? — zawołał Michał z przestrachem.
— Profesor Hardenberg nie żyje! — odparła bezdźwięcznie. Michał

pobladł.

— Czy podobna? Ten silny, zdrowy człowiek... I to w ciągu kilku

dni... Nie do pomyślenia...

— Przekonaj się sam...
Michał wszedł do pokoju. Nalał sobie kieliszek koniaku i wychylił go

duszkiem. Czuł się bardzo źle. Pani von Rodenfels odeszła. Po chwili
usłyszał z daleka jej głos. Wołała Ewunię.

— Biedne dziecko — pomyślał Michał. — Teraz ją wołają na lekcję

arytmetyki. I po co jej te wiadomości? Z pustego w próżne nie nalejesz,
rachunek jest prosty... Przeklęta dola! Gwiżdżę na ten cały kram, mam
dość całego życia...

Zerwał się z krzesła i zaczął biegać po pokoju. Ogarnął go nastrój
okropnego przygnębienia, z którego nie mógł się otrząsnąć.

Zatrzymał się nagle, gdyż usłyszał jakieś kroki. Do pokoju wszedł
stary służący.

— Czego chcesz Gustawie?
— Jakiś pan przyjechał i prosi o chwilę rozmowy z wielmożnym

panem.

Podał Rodenfelsowi na tacy wizytówkę. Michał spojrzał na nią i

rzekł:

— Nie przyjmuję dziś nikogo...

background image

— Mówiłem to już temu obcemu panu. Ale on nie chce odejść.

Powiada, że przyjechał w bardzo pilnej sprawie...

— Pewnie chce ode mnie pieniędzy — pomyślał ze złością, patrząc

na kartę.

— Fryderyk Coulmann? Nie znam go. Mniejsza o to, niech wejdzie,

skoro ta sprawa jest taka pilna.

Gustaw wyszedł, aby wprowadzić nieznajomego. Gość wcisnął

służącemu monetę do ręki, mówiąc:

— Proszę się postarać, abym mógł spokojnie porozmawiać z panem

Rodenfelsem.

Stary Gustaw ucieszony schował monetę do kieszeni. Hojne napiwki

stały się ostatnio rzadkim zjawiskiem w Rodenfelsie.

Fryderyk Coulmann wszedł do gabinetu Michała Rodenfelsa. Był to

mężczyzna niski, barczysty, elegancko ubrany. Mógł być w tym
samym wieku co Michał.

— Czemu zawdzięczam zaszczyt pańskich odwiedzin? — spytał pan

von Rodenfels, wskazując gościowi krzesło.

Coulmann jednak nie usiadł. Postąpił tylko kilka kroków naprzód, po

czym wpił się badawczym spojrzeniem w twarz Michała, który poczuł
się nagle dziwnie nieswojo.

— O, to żaden zaszczyt, panie Rodenfels. Moja wizyta sprawi panu

raczej przykrość. Przyszedłem, aby panu oznajmić, iż wszyscy pańscy
wierzyciele odstąpili mi swoje wierzytelności, ciążące na pańskim
majątku. Tym samym jest mi pan winien trzysta osiemdziesiąt siedem
tysięcy marek. Przybyłem, aby upomnieć się u pana o tę sumę.

Rodenfels zbladł i cofnął się o krok.
— Kiepski żart, mój panie! — rzekł niepewnie.
— Pan się myli, ja mówię serio! Rodenfels starał się zapanować nad

sobą.

— Nie rozumiem o co chodzi. Dlaczego nabył pan te wszystkie

wierzytelności? Ja przecież nie znam pana...

Oczy Coulmanna zabłysły nienawistnie.
— Dlaczego to zrobiłem? Dajmy na to, iż zależało mi, aby mieć pana

całkowicie w szachu.

Rodenfels spoglądał na niego, nie rozumiejąc ani słowa.
— Co to znaczy? Czego pan chce ode mnie? Kim pan jest...?

background image

— Nazywam się Coulmann — Coulmann — czy to nazwisko nic

panu nie mówi?

— Nie znam tego nazwiska. Coulmann zaśmiał się ironicznie.
— Tak, tak! Więc nawet i nazwisko wyszło panu z głowy? Trzeba

przyznać, że ma pan bardzo krótką pamięć! A Helena Coulmann? Czy
w związku z tym imieniem także nie pamięta pan mego nazwiska?
Helena Coulmann, niech pan trochę pomyśli, panie von Rodenfels...
Była to biedna, bezbronna dziewczyna, która wierzyła w pana jak w
Boga... Przyrzekał jej pan małżeństwo, stała się pańską ofiarą, jak
zapewne wiele innych... Od tej pory minęło już wprawdzie
dwadzieścia dwa lata, lecz może mimo to przypomni pan sobie tę
dziewczynę... Pragnąłbym odświeżyć pańską pamięć...

Rodenfels otarł chustką zroszone czoło.
— Takie stare dzieje, po co mówić o tym?
Na twarzy Coulmanna pojawił się wyraz bolesnej ironii.
— Stare dzieje, stare dzieje... Dla mnie ta sprawa pozostaje na wieki

nowa. Wydaje mi się, że to się stało zaledwie wczoraj, gdy moja biedna
siostra, zrozpaczona pańskim łotrostwem szukała śmierci...

— Panie! Pan mnie obraża w moim własnym domu!
— Więc pan to uważa za obrazę? A jak nazwać pańskie po-

stępowanie? Człowiek z dobrej rodziny, człowiek żonaty, ojciec syna,
zwabia naiwną, skromną dziewczynę, zwodzi ją obietnicami małżeń-
stwa, choć od wielu lat nie jest pan wolny. Jak to nazwać? Przecież to
czyste łajdactwo! Moja siostra była niewinną dziewczyną! Musiał pan
użyć całego swojego uwodzicielskiego kunsztu, aby uległa! Nie było to
łatwe zwycięstwo! Siostra moja zgrzeszyła zbytnim zaufaniem.
Kochała pana, ufała i wreszcie zapomniała o całym świecie, zgodziła
się poświęcić dla pana jedyny skarb, jaki posiadała — swoją cześć! I
dopiero wtedy, gdy wyznała swemu uwodzicielowi, że miłość ta
będzie miała następstwa, gdy prosiła go, by się z nią teraz ożenił... tak,
wtedy oznajmił jej, że jest żonaty!

Coulmann mówił stłumionym głosem, lecz każde jego słowo

brzmiało jak ciężkie oskarżenie.

Rodenfels osunął się na krzesło.
— Kochałem pańską siostrę — to jedyne moje usprawiedliwienie!

background image

— Kochał pan? Niech pan nie nadużywa tego słowa! Ładna miłość!

Gdyby pan istotnie kochał moją siostrę, to nie zapomniałby pan o niej
tak prędko. A przede wszystkim... nie dałby pan jej tylu następczyń.
Wiem o pańskim życiu znacznie więcej, niż panu się zdaje. Na każdym
kroku prześladowała pana moja nienawiść... Kochałem moją siostrę
ponad wszystko na świecie, nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic,
dopóki nie poznała pana. Wymusił pan od niej przyrzeczenie, iż nie
powie nikomu o tym, co was łączy... Urządził się pan bardzo sprytnie,
to prawda! Oboje z siostrą straciliśmy wcześnie rodziców, powodziło
nam się źle. Wreszcie otrzymałem posadę w pewnym banku i mogłem
ulżyć Helenie, która zarabiała lekcjami muzyki. Zbyt późno
dowiedziałem się, iż poznała pana na jakimś balu dobroczynnym... Nie
odstępował pan jej na krok, starał się pan tak długo o jej względy, aż
wreszcie wpadła w pańskie sidła.

Rodenfels z przestrachem spojrzał na drzwi. Coulmann mówił

wprawdzie stłumionym głosem, lecz w słowach jego brzmiało
wzburzenie.

— Moja siostra, dowiedziawszy się, że pan ma żonę, uciekła od pana.

Wybiegła jak oszalała z rozpaczy, chciała sobie odebrać życie. Po
drodze straciła przytomność i zemdlona upadła na ulicy. Przyniesiono
ją do domu. Byłem wtedy niedawno po ślubie. Moja młodziutka
małżonka pojęła od razu, co się stało. Zajęła się serdecznie Heleną.
Przecież pan przestał się zupełnie interesować swoją nieszczęśliwą
ofiarą. Wstała wreszcie po długiej chorobie, mizerna, słaba — istota
złamana na duszy i ciele... Wysłałem ją w towarzystwie mej żony do
małej wioski szwajcarskiej. Spodziewałem się, że tam odzyska
zdrowie, a przy tym chciałem ukryć jej hańbę przed naszymi
znajomymi. Tam właśnie urodziła się jej córeczka, podczas gdy pan
zdążył się już uwikłać w nowy romans. W kilka dni później moja żona
również powiła córkę. Dzieci do dnia dzisiejszego uchodzą za
bliźnięta, za moje córki. Nikt nie wie o tym. Nieliczni świadkowie,
mieszkańcy owej wioski od dawna nie żyją. Żonę straciłem kilka lat
temu. Dzieci nic nie wiedzą. Moja siostra umarła wkrótce po urodzeniu
dziecka. Pragnęła śmierci — życie wydało się jej nie do zniesienia... z
pańskiej winy. Przysięgłem przy jej zwłokach, że nie spocznę, dopóki
nie pomszczę jej krzywdy.

Dwadzieścia dwa lata przygotowywałem się do wykonania moich

background image

planów zemsty. W ciągu tego czasu nie zapomniałem ani przez

chwilę mojej przysięgi, złożonej przy zwłokach Heleny. Wówczas nie
wiedziałem jeszcze w jaki sposób zemszczę się na nikczemniku, który
stał się przyczyną jej śmierci. Cóż znaczył skromny urzędnik bankowy
wobec możnego pana von Rodenfels? Nienawiść dodała mi jednak sił.
Pracowałem bez wytchnienia. Po śmierci Heli zaczęło mi się lepiej
powodzić. Otrzymałem duży majątek. Udało mi się, dzięki moim
stosunkom, zbadać sytuację w Rodenfelsie. Teraz już wiem, jak się
zemścić! Dopiąłem celu! Mogę dziś uwodziciela mej siostry wypędzić
jak żebraka z własnego domu! Córka Heli zostanie panią Rodenfelsu,
podczas gdy pańskie dzieci będą musiały opuścić wraz z panem
ojczyste progi! Oto moja zemsta!!!

Rodenfels spoglądał szklistym, osłupiałym wzrokiem przed siebie.

Już od dawna zdawał sobie sprawę, że nie będzie mógł utrzymać swej
ojcowizny. Nie przewidział jedynie, że katastrofa nastąpi tak nagle i w
sposób tak upokarzający. Czoło jego pokryło się kroplami potu.
Spojrzał na zawziętą twarz Coulmanna.

— Uważa mnie pan za gorszego, niż jestem w istocie. Chciałem

dopomóc Heli, obiecałem, że zajmę się jej losem. Nie chciała jednak
słyszeć o tym, nie pomogły żadne prośby ani perswazje z mojej
strony...

— Wiem, wiem — odparł gniewnie Coulmann. — Był pan tak

bezwstydny, by zaproponować jej odszkodowanie pieniężne. Moja
siostra jednak, chociaż zgrzeszyła z miłości, była osobą dumną. Gdy
tylko dowiedziała się, że pan jest żonaty, miłość jej umarła, ustępując
miejsca rozpaczy i pogardzie. Wstrętem napełniała ją myśl, że pan chce
naprawić swą winę pieniędzmi. Nie mówmy jednak o tym. Wyjaśniłem
panu, w jaki sposób zostałem pańskim jedynym wierzycielem. Musi
pan liczyć się tylko z faktami. Albo pan zapłaci swój dług, albo
wystąpię przeciw panu na drogę sądową.

Bolesny uśmiech wykrzywił twarz Michała.
— Skoro pan tak dobrze orientuje się w mojej sytuacji, to powinien

pan wiedzieć, że nie mogę zapłacić długu.

— Tak, wiem o tym. Zakończyłem tu moje sprawy. Uprzedziłem

pana. Teraz pan będzie wiedział, co pana czeka.

— Niech pan udzieli mi przynajmniej kilkumiesięcznej zwłoki. Nie

proszę o to dla siebie, lecz dla mojej rodziny...

background image

— A cóż mnie obchodzi pańska rodzina? Wiem zresztą, że pańska

siostra zapisała pańskiemu synowi nietykalną rentę roczną w
wysokości trzech tysięcy marek. Mądra kobieta! Znała dobrze swego
braciszka i chciała zapewne w ten sposób uchronić przed najgorszym
jego rodzinę. Jak pan widzi, wiem wszystko!

Rodenfels otarł czoło z potu.
— Mój syn potrzebuje rentę dla siebie. Coulmann uśmiechnął się

szyderczo.

— Ponieważ jest synem takiego ojca, więc zapewne zużyje wszystko

dla siebie. Nie zatroszczy się o losy swych najbliższych, pozostanie
obojętny na ich nędzę. Cóż, trudno! Będzie pan musiał zarabiać na
chleb dla siebie i rodziny! Może pan zrozumie wtedy nareszcie, jak
mocne są takie więzy rodzinne! Jeśli o mnie chodzi, to niech pan nie
liczy na najmniejsze względy! Czekałem przeszło dwadzieścia lat na
ten dzień odwetu! Pańskie dalsze losy nie obchodzą mnie, choćby pan
miał jak żebrak zginąć pod płotem! Będzie to zasłużona kara za
krzywdę mej nieszczęśliwej siostry!

Powiedziawszy te słowa, Coulmann odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Rodenfels osunął się na fotel. Nieprzytomnym wzrokiem śledził

wychodzącego Coulmanna. Pragnął podejść do biurka, wziąć z
szuflady nabity pistolet. Skończyć z sobą... Położyć kres temu wszyst-
kiemu... Czuł jednakże, że nie zdoła postąpić kroku. Był jakby
obezwładniony.

Zaszumiało mu w głowie, w uszach. Przed oczyma zawirowały

ciemne kręgi. Doznał uczucia przerażającego strachu.

— Mam tyfus — pomyślał nagle, na pół świadomie. — Teraz na mnie

kolej. Ale ja nie chcę, nie chcę... Lepiej umrzeć zaraz... Trzeba podejść
do biurka...

Ostatkiem sił ruszył chwiejnym krokiem w kierunku biurka. W pół

drogi jednak zatrzymał się, wykonał rękami kilka bezładnych ruchów,
jakby szukał oparcia w powietrzu, po czym osunął się nieprzytomny na
posadzkę.

W kilka chwil później stary Gustaw ujrzał swego pana nieprzytom-

nego, miotającego się w silnej gorączce. Michał von Rodenfels za-
chorował na tyfus!

background image

— Czy jesteś tu Ulryko?
Blada, smutna kobieta pochyliła się nad chorym.
— Jestem Michale! Czy ci czegoś trzeba?
Uniósł się niespokojnie na poduszkach. Po chwili ujął rękę żony.
— Zawiniłem wobec ciebie. Przebacz mi Ulryko... > Zarumieniła się

lekko.

— Przestań, Michale, nie mów o tym.
Poprawiła mu poduszki, po czym znowu usiadła obok łóżka.
— Jesteś zmęczona. Doglądasz mnie w dzień i w nocy, to bardzo

wyczerpujące...

Wargi Ułryki drgnęły. Czyż dawniej mąż pytał kiedykolwiek o to, czy

jest zmęczona, albo czy jej coś odpowiada lub nie? Teraz w głosie jego
brzmiała troska, która Ulryce sprawiała przykrość, bo była czymś
niezwykłym.

— Lekarz zamówił już pielęgniarkę, która wkrótce powinna tu

przybyć.

Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Potem chory głęboko

westchnął. Oczy jego płonęły gorączką.

— Czy zadepeszowałaś do Jerzego? Powinien się pośpieszyć, jeśli

pragnie mnie jeszcze zastać przy życiu.

— Zadepeszowałam, że jesteś chory i pragniesz go zobaczyć. Jerzy

obecnie przebywa w Kilonii, sądzę więc, że przyjedzie jutro
wieczorem.

Rodenfels niespokojnie rzucał się na łóżku. Po chwili z ust jego dobył

się głuchy jęk bólu. Na pół przytomny począł szeptać:

— Jak to dobrze, że zbliża się koniec. Źle gospodarowałem,

zmarnowałem ojcowiznę. Ulryko, będziesz musiała wyjechać z
Rodenfelsu... Tak, Coulmann nie ma zmiłowania... Czy wiesz
dlaczego? Nie, nie, nie... Nie trzeba, abyś wiedziała...Coulmann ma
rację... Co się z wami stanie? Nie widzę ratunku... Jerzy zajmie się
wami... Jerzy, Jerzy! Muszę z nim pomówić... On was nie opuści...
będzie waszym opiekunem... twoim i Ewy...

Rodenfels zaczął się miotać w gorączce. Znękana kobieta wlała mu

do ust łyżeczkę lekarstwa. Chory uspokoił się nieco.

background image

— Nie denerwuj się Michale. Poczekaj, aż wyzdrowiejesz...
— Nie wyzdrowieję nigdy, wcale nie pragnę tego... Och, gdybym

miał pistolet. Gdybym go miał... Już dawno byłoby po wszystkim...

— Proszę cię, uspokój się.
— Nie, pozwól mi mówić. Teraz jestem przytomny i pragnę zrzucić

ten ciężar z duszy. Później znowu zacznie się gorączka i nie będę mógł
powiedzieć tego, co pragnę... Ulryko, nieraz cierpiałaś przeze mnie!
Czytałem w twym sercu i w oczach wyrzuty, a nie chciałem ich
widzieć... Żałuję całym sercem, przebacz mi Ulryko!

Znękana twarz kobiety skurczyła się nagłym bólem. Nie patrzyła na

męża, utkwiła płonące oczy w przestrzeni.

— Przebaczyłam ci wszystko! Pęta ciążyły ci, zerwałeś je...
— Tak, zerwałem je, zniszczyłem... I zniszczyłem przy tym twoje

życie. Ach, ta moja gorąca krew... Skrzywdziłem ciebie i wiele innych
kobiet... Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, ale teraz... O, Boże mój!
Ulryko, kochałaś mnie niegdyś, wyszłaś za mnie z miłości... A ja? Złe
odpłaciłem ci za twoje uczucie, byłem niewdzięcznikiem...

Ulryka zatkała uszy rękami. Twarz jej miała jakby obłąkany wyraz.
— Zamilknij! O Boże, zamilknij! — krzyknęła boleśnie. Chory

drgnął. Wlepił w żonę osłupiałe spojrzenie. Zrozumiał, jakie męczarnie

znosiła ta kobieta w swoim małżeńskim pożyciu.
Zaczął palcami szarpać kołdrę. Po chwili znowu stracił przytomność.

Zaczął majaczyć. Trapiły go jakieś okropne zmory i widziała Ulryka
załzawionymi oczami wpatrywała się w męża. Czuła się bardzo źle. W
niej kiełkowała już złośliwa choroba, której ofiarami padli Michał,
profesor Hardenberg, a poza tym jeszcze dwanaście osób.

Gdy na miejsce przybyła pielęgniarka, musiała się zająć dwojgiem

chorych zamiast jednego.

Nazajutrz przyjechał Jerzy Rodenfels. Zastał oboje rodziców złożo-

nych ciężką chorobą. Małą Ewunią zajęła się poczciwa klucznica,
panna Wollmann. Przestraszona, spłakana dziewczynka przytuliła się
tkliwie.

Dla Jerzego nastąpił bardzo cię/ki okres czasu. W ciągu kilku dni

śmierć zabrała mu rodziców.

Jednocześnie otrzymał wiadomość od adwokata, który donosił, że

majątek Rodenfels przeszedł w obce ręce. Ta ostatnia nowina nie
zaskoczyła Jerzego, był na nią od iła^n^pr?)gotowany.

background image

Jerzy von Rodenfels był oficerem marynarki. Już od wielu lat

przebywał poza domem i tylko urlopy spędzał w rodzinnej posiadłości.
Wiedział, że na majątku ojca ciążą wielkie długi. Matka w swoim
czasie wyznała mu prawdę; wiedziała, że syn nie będzie mógł
utrzymać rodowego majątku, toteż chciałaby oswoił się z tą myślą.

Chłopiec nigdy nie czuł się dobrze w domu. Przede wszystkim nie

zgadzał się z ojcem. Jako syn nie miał prawa potępiać go, lecz ojciec
nie potrafił również wzbudzić w nim poczucia miłości i szacunku.
Michał von Rodenfels ze swej strony nie starał się nigdy zbliżyć do
syna i nie okazywał mu ojcowskich uczuć. Nazywał Jerzego mrukiem i
zrzędą. Jerzy nie zasługiwał jednak na to. Był tylko zamkniętym w
sobie, nad wiek poważnym młodzieńcem, do czego przyczyniły się
stosunki domowe. Nic nie mogło go łączyć z lekkomyślnym i żądnym
uciech ojcem. Matka znowu była bardzo surową kobietą i nigdy nie
okazywała dzieciom swej miłości z obawy, aby ich nie rozpieścić.
Lękała się zawsze, iż syn odziedziczy lekkomyślne usposobienie ojca i
jak najszybciej starała się temu zapobiec. A tymczasem młody chłopiec
na próżno łaknął odrobiny ciepła i tkliwości.

Jerzy wstąpił do marynarki. Z początku pragnął ukończyć studia

rolnicze, aby móc później zarządzać swoim majątkiem. Lubił życie na
wsi. Matka jednak wykazała mu z ołówkiem w ręku, że nie ma na co
liczyć. Jerzy musiał zrezygnować ze swoich planów i wyjechał z
domu.

Ponieważ dorastał w atmosferze ciągłych trosk i kłopotów, przeto

dojrzał przedwcześnie. Miał jednak tkliwe i szlachetne serce, zdolne do
gorących porywów i uczuć. Wiedziała o tym tylko jedna osoba: jego
młodsza siostrzyczka Ewunia.

Gdy Jerzy przyjeżdżał na urlop do Rodenfelsu, nie rozstawał się z

dziewczynką. Pieścił ją, bawił się z nią, był najczulszym towarzyszem i
opiekunem. Dziewczynka także uwielbiała starszego brata. Każdy jego
przyjazd uważała za święto. Ojciec kochał po swojemu dziewczynkę,
lecz nie potrafił się z nią obchodzić. Matka była surowa i poważna.
Kochała więc Ewunia Jerzego, a on darzył ją także najczulszą miłością.

Malutka Ewa miała prócz brata jedną jeszcze oddaną osobę; była to

panna Wollman, która od wielu lat służyła w Rodenfelsie, pełniąc
obowiązki klucznicy. Poczciwa kobieta lubiła niezmiernie śliczne,
miłe

background image

dziecko. Nie szczędziła dziewczynce dobrych słów i pieszczot,

chowała dla niej łakocie, opowiadała jej bajki. Pokoik panny
Wollmann był ulubionym miejscem Ewuni. Tutaj Jerzy zastał
siostrzyczkę po przyjeździe do domu. Tutaj też zaprowadził ją po
śmierci obojga rodziców.

Jerzy napisał do swego zwierzchnika, prosząc o przedłużenie urlopu.

Szybko załatwił wszelkie formalności z adwokatem Coulmanna. Nowi
właściciele mieli się wkrótce sprowadzić do Rodenfelsu.

Najwięcej trosk sprawiała Jerzemu przyszłość Ewy. Nie miał

środków, aby oddać ją na pensję. Postanowił ją umieścić u dalekiej
krewnej swojej matki. Osoba ta była wdową po kapitanie i mieszkała
stale w Strassburgu. Jerzy napisał do niej, lecz na razie nie otrzymał
odpowiedzi. Postanowił, nie zwlekając, pojechać z Ewą do
Strassburga. Należało tylko wytłumaczyć dziecku konieczność tej
podróży i rozstania się z domem rodzinnym. Ewunia uważnie
wysłuchała brata.

— Musimy stąd wyjechać, malutka. Czy bardzo martwisz się

wyjazdem z Rodenfelsu?

— Nie, Jurku. Przecież ty także nie będziesz tu więcej przyjeżdżał,

więc i ja nie chcę tu zostać. Ach, w Rodenfelsie jest teraz tak smutno!
Boję się, Jurku!

Ukryła twarzyczkę na ramieniu brata. Jerzy wziął siostrzyczkę na

kolana.

— Musisz być dzielną dziewczynką, Ewuniu! Mnie także jest bardzo

smutno! Dziewczynka stłumiła łzy.

— Czy panna Wollmann nie mogłaby pojechać z nami?
— Nie, kochanie. Panna Wollmann musi tu pozostać, będzie służyła u

nowych właścicieli, tak samo jak nasz stary Gustaw.

— A czy będę ją mogła później odwiedzić?
— Zobaczymy, Ewuniu. Na razie pojedziemy do cioci. Będę cię tam

zawsze odwiedzał, maleńka.

— Ach tak, przyjeżdżaj jak najczęściej. Czy ciocia będzie dla mnie

dobra?

— Naturalnie, Ewo. A ty musisz być zawsze grzeczna i posłuszna.
— Byłoby o wiele lepiej, gdybyś mnie zabrał na swój duży statek!

Jerzy uśmiechnął się do siostrzyczki.

— Ach, ty głuptasie, cóż byśmy poczęli na okręcie z taką małą

background image

dziewczynką. Przecież opowiadałem ci, jakie życie prowadzą

marynarze na takim okręcie wojennym.

— Tak, pamiętam. Wiem, że nie mogę jechać z tobą. Ale to byłoby

cudowne!

Jerzy westchnął głęboko.
— Chodź, Ewciu, poprosimy pannę Wollmann, by spakowała twoje

rzeczy i zabawki. Jutro rano wyjeżdżamy do Strassburga.

Nazajutrz rano po czułym pożegnaniu z panną Wollmann i Gus-

tawem, rodzeństwo wyjechało na dworzec. Ewunia cichutko
popłakiwała, Jerzy również nie mógł powstrzymać łez. W tej chwili
dopiero uświadomił sobie w całej pełni, że utracił dom rodzinny.
Pozostał na świecie sam, opuszczony — on i to rozpłakane dziecko!

— Trudno, damy sobie radę! — pomyślał z ciężkim westchnieniem,

po czym zaczął pocieszać i uspokajać Ewę.

Zastanawiał się bezustannie nad przyszłością Ewy. Pamiętał trochę

kuzynkę matki. Była to małostkowa, ograniczona i gderliwa osoba.
Czy będzie mógł powierzyć jej opiece siostrzyczkę? A przede
wszystkim: czy ciotka zechce ją przyjąć? Co się stanie, jeśli odmówi?
Ach, lepiej nie myśleć o tym!


Powóz zatrzymał się na małej stacji. Za chwilę miał przybyć pociąg,

odjeżdżający do Drezna. Jerzy nadał bagaże Ewy, po czym wszedł z
nią na peron. Z daleka ujrzał jakąś wytworną panią w żałobie, roz-
mawiającą z kierownikiem stacji.

Jerzy zauważył, że kierownik wskazuje nieznajomej właśnie jego. Po

chwili pani w żałobie zbliżyła się do młodego człowieka.

— Przepraszam, czy to pan von Rodenfels?
Spojrzał zdziwiony na nieznajomą; spod żałobnego kapelusza

wymykały się siwe włosy, które stanowiły dziwny kontrast z młodą,
piękną twarzą.

Jerzy ukłonił się uprzejmie.
— Tak, to ja.
— Nazywam się Paulina Hardenberg.
Jerzy ukłonił się ponownie, lecz widać było, że nie wie kogo ma przed

sobą. Nieznajoma spostrzegła to i dodała, wyjaśniając:

background image

— Mężem moim był profesor Hardenberg. Czy pan nigdy nie słyszał

o nim od rodziców? Rodzice pana byli razem z nami na weselu panny
von Massenbach.

Teraz Jerzy przypomniał sobie, że słyszał już to nazwisko. Wiedział,

iż mąż nieznajomej zmarł na tyfus, podobnie jak jego rodzice. Matka,
opisując mu uroczystość weselną, wspomniała o tym okropnym
wypadku.

Nie wiedział, że podczas owej uroczystości piękna pani Pola miała

jeszcze ciemne włosy. Osiwiała ze zmartwienia po śmierci ukochanego
męża. Oczy Jerzego spoczęły na jej pobladłej twarzy. W wielkich
ciemnych oczach pani Poli malował się wyraz głębokiego cierpienia; w
sercu Jerzego zbudziło się do niej ogromne współczucie.

— Ja także słyszałam o bolesnej stracie, jaka dotknęła pana i pańską

siostrzyczkę. Z tym właśnie łączy się mój przyjazd. W chwili, gdy
nadjechał pański powóz, dowiadywałam się właśnie o drogę do
Rodenfelsu.

— Może pani powrócić do Rodenfelsu tym samym powozem. Zaraz

dam instrukcję stangretowi.

— Nie, mnie nie chodzi o sam Rodenfels. Chciałam się widzieć z

panem.

— Zechce mi pani w takim razie prędko powiedzieć, czym mógłbym

służyć. Za kilka minut podjedzie mój pociąg, którym udaję się do
Drezna.

— Wobec tego powrócę z panem do Drezna. Mojej sprawy nie można

przedstawić w kilku słowach. Czy pan zatrzyma się w Dreźnie?

— Nie, jadę dalej z moją siostrzyczką. Odwożę ją do Strassburga.

Pani Pola pochyliła się nad dziewczynką i obrzuciła badawczym

wzrokiem śliczną twarzyczkę dziecka.
— Jak na imię pańskiej siostrzyczce?
— Ewa, proszę pani.
Pani Hardenberg pieszczotliwie pogładziła policzki dziewczynki,

potem spojrzała na Jerzego. Młody człowiek spostrzegł, że nieznajoma
ma łzy w oczach. Zbudziła się w nim nagła sympatia do tej młodej
smutnej kobiety.

— Przed kilkoma dniami odwiedziła mnie pani von Massenbach.

Mówiła mi, że pan wkrótce wyjedzie z Rodenfelsu, który przestanie
należeć do pana. Czy to prawda?

background image

— Rodenfels przestał już należeć do mnie. Przeszedł w ręce innego

właściciela...

Spojrzała z gorącym współczuciem na młodzieńca. W tej chwili w

oddali ukazał się pociąg. Jerzy kupił prędko bilet dla pani Hardenberg.
Gdy pociąg zatrzymał się na stacji, Jerzy pomógł wsiąść pani Poli i
Ewuni do pustego przedziału, wskoczył sam za nimi i zamknął
drzwiczki.

Mała Ewa przyglądała się ze zdziwieniem obcej pani. Potem

przytuliła się w milczeniu do ramienia brata.

— Pan musi bardzo kochać siostrzyczkę? — spytała po chwili pani

Pola.

— O, tak! Cierpię ogromnie nad tym, że właśnie teraz muszę się z nią

rozstać.

— Rozumiem to doskonale. Dokąd odwozi pan siostrzyczkę? Niech

pan nie posądza mnie o natrętną ciekawość. Rozmawiałam jednak na
ten temat z panią von Massenbach i dowiedziałam się, że nie posiada
pan żadnych bliższych krewnych, którym mógłby pan bez obawy
powierzyć dziecko.

Żal ścisnął serce młodzieńca. Ogarnęła go nagła potrzeba zwierzenia

się jakiejś współczującej duszy. Pragnął się z kimś podzielić swoją
troską o przyszłość Ewy. A pani Pola wydawała mu się dobrą,
szlachetną i budzącą bezgraniczne zaufanie. Doznawał uczucia, że ją
zna od dawna. Opowiedział jej szczerze wszystkie swoje przeżycia z
ostatnich tygodni. Nie zataił też, iż lęka się ogromnie o przyszłość
siostry. Gdy zamilkł, pani Pola odezwała się serdecznie:

— Powiem panu zatem, co sprowadziło mnie do Rodenfelsu. Pańskie

zwierzenia skłaniają mnie do wypowiedzenia wielkiej prośby. Pani
von Massenbach opowiedziała mi wiele o panu i małej Ewie. Toteż
proszę pana gorąco: niech pan odda mi dziecko! Będę kochać Ewunię
jak własną córeczkę!

Jerzy zerwał się z miejsca.
— Ależ proszę pani...
— Nie, nie żądam w tej chwili ostatecznej odpowiedzi. Niech pan

mnie najpierw wysłucha do końca. Otóż, jak panu wiadomo, straciłam
męża po nagłej, krótkiej chorobie. Mój mąż był dla mnie wszystkim,
prócz niego nie miałam nikogo na świecie. Mam duży majątek, nie

background image

zbywa mi na niczym, a jestem przy tym najnieszczęśliwszą kobietą.

Życie moje straciło treść i wartość, stałam się niepotrzebnym czło-
wiekiem. Gdy doszła mnie wieść o śmierci pańskich rodziców, nie
zwróciłam na to w pierwszej chwili uwagi. Byłam zbyt pochłonięta
własnym bólem. Dopiero wizyta pani von Massenbach otworzyła mi
oczy. Zrozumiałam, że nie należy zasklepiać się samolubnie w swoich
cierpieniach. Massenbachowie są zrozpaczeni, że właśnie wesele ich
córki stało się przyczyną tylu nieszczęść. Chcieliby jakoś pomóc,
naprawić, nieść ulgę w niedoli... Usłyszałam o pańskim ciężkim
położeniu. Pani von Massenbach pokazała mi fotografię Ewuni,
mówiąc: ,,To dziecko straciło rodziców w tych samych
okolicznościach, w jakich pani utraciła męża! Jerzy nie wie zapewne,
gdzie umieścić małą. My sami jesteśmy już starzy, nie możemy się
opiekować małym dzieckiem. Pani Polu, niech pani przygarnie
sierotkę, a znajdzie pani cel w życiu!" Wtedy doznałam olśnienia. Mąż
prosił mnie przed śmiercią, bym nie zatracała się w rozpaczy, bym
starała się nadać memu życiu jakąś treść. Wiedział, czego mi trzeba.
Dlatego proszę raz jeszcze: niech pan powierzy mi siostrę! Wydaje mi
się, że nasze losy są podobne, że wspólne nieszczęście zbliżyło nas.
Ewa będzie moją pociechą, a ja uczynię wszystko, by zastąpić jej
matkę. Może pan spokojnie pozostawić dziecko pod moją opieką.
Posiadam piękną willę pod Dreznem oraz duży majątek. Nie mam
krewnych, toteż zabezpieczę także przyszłość Ewy. Niech pan się
namyśli. Za dwie godziny będziemy w Dreźnie. Możemy spokojnie
rozważyć jeszcze raz tę sprawę.

Jerzy z dziwnym uczuciem słuchał tych słów. Ze wzruszeniem

spoglądał na piękną kobietę. Nie przeczuwał, że to ona wzbudziła
ostatnią silną namiętność w jego ojcu. Doznawał wrażenia, że stał się
cud, że sama Opatrzność czuwała nad nim i nad Ewą w chwili, gdy
sądził, że nie ma już wyjścia i ratunku.

Ach, jaka dobra przyszłość czekała małą Ewunię! Ta szlachetna

kobieta, która tak mężnie starała się pokonać własny ból, zastąpi jej
matkę! Ewie nie będzie zbywać na niczym! Będzie wzrastać w
dostatku, pod okiem czułej i kochającej opiekunki!

Jerzy westchnął głęboko, po czym spojrzał z niezmierną

wdzięcznością na panią Polę.

background image

— Jestem wstrząśnięty i niezmiernie wzruszony... Trudno mi

powiedzieć, co czuję... Słowa są za ubogie, aby to wszystko wyrazić...

— Więc pan odmawia?
— Droga, kochana pani! Nie pytałaby pani o to, gdyby pani

wiedziała, czym jest dla mnie w tej chwili szlachetna propozycja pani!
Zdjęła mi pani ciężar z duszy! Jechałem z Ewą do krewnych, nie
wiedząc nawet, czy zechcą dziecko przyjąć... I wątpiłem, czy mała
będzie się dobrze czuła u tych ludzi... Byłem niespokojny, pełen
niepewności... A teraz... Jeżeli nie wyrażam natychmiast zgody, to
jedynie przez wzgląd na panią. Czy pani zastanowiła się, ile trosk i
kłopotów sprawia taka mała dziewczynka? Czy obowiązek ten nie
okaże się ponad siły pani?

— Przecież tego mi właśnie trzeba, drogi panie von Rodenfels!

Pragnę mieć jakieś obowiązki, które wypełniłyby mi życie. Im więcej
pracy, trudu i obowiązków, tym lepiej... Tylko w ten sposób będę w
stanie znosić mój smutny los. Skoro pan nie ma żadnych innych
skrupułów, to...

— Nie, innych nie mam. Wierzę święcie, że Ewuni będzie u pani

bardzo dobrze. Tylko to takie dziwne, że obca osoba okazuje tyle
dobroci i życzliwości... Nie wiem, czy mam prawo przyjąć tę łaskę...

Pani Pola uśmiechnęła się smutno.
— Czyż naprawdę jesteśmy sobie obcy? Mnie się zdaje, że nasze

nieszczęście związało nas mocniej, niż zwykła długoletnia znajomość.
Poza tym mam wiele sympatii dla pana i Ewuni. Wyznam panu
zupełnie szczerze, że nie wypowiedziałabym mojej prośby, gdyby mi
się Ewa nie podobała. Muszę przecież kochać dziecko, któremu pragnę
zastąpić matkę, a sądzę, że prędko pokocham malutką Ewunię...

— Uważam to za największe szczęście dla Ewy! Ewa ma takie tkliwe

serduszko, jest spragniona miłości i ciepła. Dotychczas nie miała
właściwie nikogo, kogo mogłaby darzyć dziecięcym przywiązaniem.
Będę z panią szczery jak z przyjacielem. Moi rodzice żyli ze sobą źle.
Ja sam będąc małym chłopcem, cierpiałem bardzo nad stosunkami w
domu. Niestety, u nas panowała zawsze mroźna atmosfera. Ewa...

Przytulił dziewczynkę do serca i pogładził tkliwie jej włosy. Ewa

zarzuciła bratu rączki na szyję. Widok ten był tak rozrzewniający, że
oczy pani Poli zwilgotniały. Po chwili Jerzy zaczął mówić dalej:

— Mnie najbardziej kochała, chociaż bardzo rzadko bywałem

background image

w domu. Sądzę, że uda się pani z łatwością pozyskać jej małe

serduszko. Dziecku trzeba tylko trochę miłości i zrozumienia. Pani
Pola wyciągnęła rękę do Ewy.

— Czy chcesz zamieszkać u mnie i pozostać ze mną na zawsze,

malutka?

Dziecko spojrzało najpierw na brata. Potem przeniosło wzrok na

panią Połę. Powoli, z wahaniem, Ewa uścisnęła rękę pani Hardenberg.

— A czy pozwolisz, żeby Jurek przyjeżdżał do mnie?
— Tak, Ewuniu, może przyjeżdżać do nas jak najczęściej, kiedy tylko

będzie miał czas i ochotę. ,

:

— Na Gwiazdkę także?
— Ma się rozumieć!
— Bo ja bardzo kocham mego brata Jurka — rzekła Ewunia z

dziecinną powagą, a słowa te brzmiały dziwnie wzruszająco.

Pani Pola miała łzy w oczach. Pomyślała sobie:
— Czy też Ewa i do mnie powie w przyszłości: kocham cię bardzo!

Dziewczynka spostrzegła, że pani Pola płacze. Szybko zbliżyła się do

niej i dotknęła rączką jej twarzy.
— Nie smuć się, nie płacz, przecież ja pojadę z tobą! — szepnęła

pocieszająco i przytuliła się do nowej znajomej.

Dotknięcie małych dziecięcych rączek wywołało dziwne tkliwe

uczucie w sercu osamotnionej kobiety. Otoczyła Ewunię ramieniem i
zapytała:

— Czy chcesz być moim ukochanym dzieckiem? Ewunia energicznie

skinęła jasną główką.

— Tak, chcę. Ale Jurek będzie musiał przyjechać na Gwiazdkę!
— Przyjedzie na pewno! Prawda, panie Jerzy?
— Jeżeli tylko otrzymam urlop, a przede wszystkim, jeżeli pani

pozwoli.

— Ach, naturalnie! Pan wcale nie zdaje sobie sprawy, jakie pan mi

wyświadczy dobrodziejstwo. Cieszę się, że pan spędzi z nami
Gwiazdkę. Cóż to będzie dla mnie za radość, że będę mogła wyprawić
święta dla pana i Ewuni! Proszę przyjeżdżać jak najczęściej, aby Ewa
nie tęskniła za panem!

Ucałował jej ręce.
— O, jakaż pani dobra! Nigdy nie potrafię okazać swej wdzięczności

w takim stopniu, jakbym tego pragnął.

background image

—Nie ma za co dziękować! To pan obdarza mnie czymś wspaniałym

i bezcennym. Ja powinnam być wdzięczna, proszę mi wierzyć!


Pani Hardenberg zajechała wraz z Ewą i Jerzym do swojej podmiejs-

kiej willi „Zacisze". Willa znajdowała się dość daleko od miasta. Stała
w lesie i wyglądała jak zaklęty pałac z bajki.

Willę wybudowano i urządzono według projektu profesora

Hardenberga. Odznaczała się ona przepychem i wykwintnym
smakiem.

Paulina Hardenberg pochodziła z bardzo zamożnej kupieckiej

rodziny. Gdy przed dziesięcioma laty wychodziła za mąż, wniosła
mężowi oprócz licznych przymiotów serca i umysłu, także znaczny
majątek. Pola była sierotą i nie miała żadnej rodziny. Hardenberg,
żeniąc się z nią, był sam majętnym człowiekiem. Pokochał piękną,
uroczą dziewczynę najczystszą miłością. Pożycie ich upływało w har-
monii i idealnej zgodzie. Żałowali tylko, że nie mają dzieci.

Okrutny los zniszczył to wielkie szczęście. Pola dowiedziawszy się,

że dla męża nie ma ani ratunku, ani nadziei, straciła grunt pod nogami.
Była zupełnie zdruzgotana. Lecz szlachetny człowiek, nawet w obliczu
śmierci, nie utracił hartu duszy. Nie przestawał myśleć o losie żony,
wiedząc że nie potrafi ona nigdy przeboleć jego śmierci. Starał się wlać
w jej serce pociechę, prosił, by się nie załamała. Musiała mu przyrzec,
że znajdzie sobie jakiś cel w życiu, że nie zasklepi się w beznadziejnym
bólu.

— Dusze nasze pozostaną zespolone na wieki! Wiem o tym,

najdroższa moja! Nie poddawaj się rozpaczy, moja ukochana! Myśl o
mnie!

Takie były jego ostatnie słowa przed śmiercią.
Z początku Pola nie mogła oswoić się z myślą o wielkiej stracie, jaką

poniosła. Nieszczęście ścięło ją z nóg. Potem jednak postanowiła
walczyć ze sobą, aby odtąd rozpocząć nowe życie i spełnić ostatnie
życzenie zmarłego.

Mała Ewa zamieszkała od razu u swojej dobrodziejki. Jerzy spędził w

Dreźnie jeszcze trzy dni. Mógł się osobiście przekonać, jak dobrze
będzie jego siostrzyczce pod opieką zacnej, szlachetnej kobiety.

Podczas tych trzech dni zaprzyjaźnił się bardzo z panią Połą. Łączyła

background image

ich szczera, gorąca sympatia. Jerzy czcił i wielbił panią Połę, ona zaś

polubiła go jak brata. Ceniła wielce jego prostotę, szczerość i prawość.
Wyczuła, że Jerzy posiada tkliwe i gorące serce. Rozstali się jak para
dawnych przyjaciół i przyrzekli sobie, że będą pisywać do siebie.

Jerzy wyjechał z lekkim sercem do Kilonii. Wiedział, że Ewa nie

mogła znaleźć lepszej, bardziej oddanej przyjaciółki.


Ewa szybko przywykła do nowego otoczenia. Pokochała panią Połę

jak matkę. Zwierzała się jej ze swoich drobnych trosk i radości.
Spostrzegła wkrótce, że jej wesoły szczebiot działa dobrze na jej
przybraną matkę. Ilekroć zastawała panią Połę we łzach, zaczynała ją
ganić dziecinnymi, śmiesznymi słowami. Nie odstępowała jej, dopóki
uśmiech nie pojawiał się znowu na ustach smutnej, poważnej kobiety.
Ewa czuła się wtedy dumna, jakby dokonała wielkiego dzieła.

Służba z początku sarkała na małego intruza. Dziecko przysparzało

wiele pracy w domu. Ewa jednak podbiła wszystkich swoją urodą i
wdziękiem. Już po krótkim czasie wszyscy w domu dogadzali jej na
wyścigi i starali się pozyskać jej względy. Mała sierotka znalazła
prawdziwe ognisko domowe i kochające serca.

Tymczasem Fryderyk Coulmann wprowadził się nareszcie do zamku

w Rodenfelsie. Gdy dowiedział się o chorobie i rychłej śmierci
Michała Rodenfelsa, w oczach jego zamigotał triumf. Doznawał
uczucia żywej satysfakcji, myśląc o tym, że zdążył jeszcze zakończyć
porachunki z człowiekiem, który zgubił jego siostrę.

Fryderyk Coulmann nigdy w życiu nie czuł do nikogo nienawiści. Był

z natury dobrym i łagodnym człowiekiem. Michała Rodenfelsa
nienawidził jednak z całej duszy. Z biegiem lat nienawiść ta wzmagała
się, przepełniała całe jego jestestwo, zniszczyła wiele szlachetnych
odruchów serca.

Póki żyła jego żona, miał przynajmniej kogoś, z kim mógł mówić na

ten temat. Anna Coulmann kochała bardzo swego męża. Równie
boleśnie odczuła hańbę nieszczęśliwej Heleny. Córka Heleny wy-
chowywała się w ich domu, stała się jakby żywym wspomnieniem
dawnych, ciężkich dni, kiedy to małżonkowie drżeli o życie biednej
Heli.

background image

Anna Cullmann umarła przed dwoma laty. Fryderyk musiał samotnie

dźwigać brzemię żalu i nienawiści. Rozmowa z Rodenfelsem
przyniosła mu ulgę. Odetchnął dopiero po zakończeniu porachunków
ze swoim wrogiem. Dzień, w którym wraz z córką oraz dzieckiem
Heleny przybył do Rodenfelsu, był największym szczęściem w jego
życiu. Coulmann rozpogodził się. Śmierć Heleny została pomszczona,
jej córka mieszkała w Rodenfelsie, co się jej należało. Michał von
Rodenfels nie żył, jego ślubne dzieci nie miały domu. Fryderyk
Coulmann nie pomyślał o tym, że dzieci Rodenfelsa nie zawiniły i że
właściwie zasługują na współczucie. Zazwyczaj bardzo sprawiedliwy,
był w tym wypadku twardy i nieubłagany. Nienawidził dzieci
Rodenfelsa, ponieważ nosiły nazwisko jego wroga.

Pełen dumy i radości wprowadził obie panienki do zamku

Rodenfelskiego, gdzie zamierzał spędzać większą część roku.
Coulmann z biegiem lat stał się bardzo bogatym człowiekiem.
Pracowity, dzielny i przezorny dążył zawsze wytrwale do celu, aż
wreszcie dorobił się wielkiego majątku. Został dyrektorem w tym
samym banku, w którym zaczął pracować jako skromny urzędnik.
Bank doszedł dzięki niemu do nadzwyczajnego rozkwitu. Od roku
Coulmann wycofał się zupełnie ze wszystkich interesów; pragnął
wreszcie odpocząć. Postanowił wreszcie urzeczywistnić swoje
najgorętsze marzenie, udać się w daleką, piękną podróż dla
przyjemności. Od dawna już nosił się z takim planem, lecz nie mógł go
dotąd wprowadzić w czyn. Stała mu na przeszkodzie zarówno praca,
jak i pragnienie zemsty. Teraz był już wolny. Córki pozostawiał pod
dobrą opieką pani Amelii Werner owej, która po śmierci jego żony
prowadziła mu dom i opiekowała się panienkami. Ona to razem z
panną Wollmann miała obecnie zarządzać gospodarstwem w
Rodenfelsie. Coulmannowie mieszkali dawniej w Berlinie. Po śmierci
żony Fryderyk Coulmann przeniósł się z córkami do Drezna. Wynajął
tam eleganckie mieszkanie, gdzie miał zamiar spędzać całą zimę. Nie
chciał pozbawiać swoich dziewcząt dobrego teatru, opery i
przyjemności karnawałowych. W lecie natomiast cała rodzina miała
mieszkać w Rodenfelsie.

Rodenfels jaśniał kwietnym przepychem lata, gdy przybyli tam nowi

właściciele. Okienko narożnego pokoiku panny Wollmann znikało
niemal wśród czerwonych kwiatów geranii.

background image

Stara panna ze ściśniętym sercem oczekiwała nowych państwa. Jak

też ułoży się teraz życie w starym zamku? Jak tu będzie wyglądało po
upływie roku? Pewno wszystko do gruntu się zmieni...

Szybko zbiegła na dół, aby powitać rodzinę Coulmannów. Białe

wstęgi jej czepca powiewały niespokojnie w powietrzu...

Nowi właściciele sprawili pannie Wollmann miłą niespodziankę.

Zarówno pan Coulmann, jak i obie panienki powitali starą klucznicę
bardzo uprzejmie. Pani Werner podała jej rękę i wspomniała coś o
„dobrym koleżeństwie i wspólnym spełnianiu obowiązków."

Brzmiało to wcale zachęcająco. Panna Wollmann szepnęła później do

starego Gustawa:

— Zdaje się, że to zupełnie znośni ludzie...
W kilka dni później obydwie panienki stały na tarasie zamkowym.

Uchodziły one zawsze za bliźniaczki i nie wiedziały wcale o tym, że
nie są rodzonymi siostrami.

Obie dziewczyny były smukłe, zgrabne, pełne młodzieńczego

wdzięku. Miały na sobie białe, jednakowo uszyte sukienki z miękkiej
wełny. Od dzieciństwa ubierano je zawsze jednakowo. Włosy czesały
również w jednakowy sposób. Ponieważ były prawie tego samego
wzrostu, więc na pierwszy rzut oka można było wziąć je za bliźniaczki.
Przy bliższej obserwacji rzekome podobieństwo zacierało się.

Renata była nieco szczuplejsza, miała wdzięczne, spokojne ruchy.

Twarz miała delikatną, lecz niezbyt regularną. Cera jej przypominała
płatki białych z lekka zaróżowionych róż. Ślicznie zarysowany owal
twarzy okalały gęste, bujne, lśniące kasztanowe włosy. Największą
ozdobą Renaty były jej oczy, podobne do gwiazd, wielkie, brązowe,
pełne złocistych iskier. Renata Coulmann należała do tej kategorii
kobiet, które szybko wzbudzają sympatię i których nigdy nie można
zapomnieć. Ponieważ jej miła powierzchowność harmonizowała z jej
usposobieniem, przeto wywierała nieświadomie wielki czar na swoje
otoczenie.

Inną zupełnie była Marynia. Wydawała się na pierwsze wejrzenie

piękniejsza, bardziej efektowna niż siostra. Uroczą twarzyczkę o wiel-
kich błękitnych oczach otaczały złotoblond loki. Była tęższa od
Renaty, lecz weselsza i żywsza. Lubiła zabawę, śmiech. Nikt nie
potrafił oprzeć się jej urokowi.

background image

Miły dla oka obrazek stanowiły obie śliczne dziewczyny na tarasie.

Toteż nic dziwnego, że pan Coulmann, który w tej chwili wyszedł na
ganek, spojrzał z dumą i radością na swoje dziewczęta.

Marynia powitała go pierwsza.
— Tatusiu — rzekła, wskazując wielki trawnik przed gankiem —

tutaj powinno się założyć dwa duże barwne kwietniki, aby ożywić tę
jednostajną zieleń.

— Zrobi się, moja blondyneczko. A na razie postarajcie się, żeby

podano nam herbatę. Jestem głodny i spragniony.

Renata zadzwoniła. Po chwili stary Gustaw wniósł nakrycie do

herbaty.

— No, dziewczęta, jak wam się tu podoba? — spytał pan Coulmann.
— Szalenie! Nie zwiedziłam wprawdzie jeszcze wszystkich zakąt-

ków, ale tu jest naprawdę przepięknie — odparła żywo Marynia.

— A ty co powiesz, Renato?
— O, tatusiu, Rodenfels jest cudowny. Wiesz przecież, że zawsze

marzyłam o życiu na wsi. Jedna tylko myśl zatruwa mi moją radość...

— Jaka?
— Myśl o dzieciach dawnego właściciela... Biedacy, zostali wygnani

z tego raju, utracili dom rodzinny...

— Cóż cię obchodzą ci ludzie? Mnie ta myśl naprawdę nie zdoła

zepsuć radości. Rodenfels — to piękna posiadłość. Trzeba tylko
włożyć dużo pieniędzy w inwestycje, aby doprowadzić majątek do
rozkwitu. Zwłaszcza zabudowania gospodarskie są bardzo zaniedbane.
Powiedziałem już rządcy, że zaraz po żniwach trzeba się zabrać do
remontu. W zamku również trzeba zaprowadzić różne zmiany.
Niektóre pokoje należy świeżo wytapetować i wstawić nowe meble.

— Ach, te stare sprzęty są takie piękne! — rzekła Renata.
— I ja tak sądzę — dodała Marynia. — W zamku panuje prawdziwa

feudalna atmosfera. Zapewne ci Rodenfelsowie muszą być starym
rodem.

Coulmann spojrzał w zadumie na kamienną tarczę herbową,

wmurowaną nad drzwiami. Oczy jego płonęły dumą.

— Postaramy się zachować wszystko w dawnej postaci, trzeba jednak

zamek trochę odświeżyć. Na przykład pokoje na parterze.

background image

Przecież tam tapety prawie spadają ze ścian. No, ale zaczekajmy z

tym do zimy. Ja wyjadę, wy powrócicie z panią Werner do miasta, a
przez ten czas można będzie przeprowadzić remont.

— Muszę przyznać, że chętnie spędziłabym raz zimę w Rodenfelsie

— rzekła Marynia.

— Ty? — roześmiał się ojciec. — Czy umiałabyś spędzić zimę, nie

będąc na balach ani na koncertach? Nie wytrzymałabyś tego.

— Mogę spróbować.
Dobrze, na przyszły rok spróbujemy. Tej zimy muszą tu przyjechać

rzemieślnicy i odświeżyć cały zamek.

Po chwili Coulmann zwrócił się do pani Werner.
— Co pani sądzi o tutejszej służbie, pani Amelio?
— Jestem z niej zadowolona. Zwłaszcza z panny Wollmann i z

Gustawa. Na ogół mamy tu wyszkolonych, uczciwych służących, a
klucznica trzyma ich mocno w karbach.

— My bardzo lubimy pannę Wollmann. Gotuje znakomicie i jest

bardzo miła. Rodenfels nie miałby swego uroku, gdyby jej tu nie było
— rzekła filuternie Marynia.

— Tak, to prawda — potwierdziła Renata. — Musi być bardzo dobra.

Widziałam jak wczoraj pielęgnowała chorego ptaszka.

Coulmann pogładził włosy Renaty.
— Aha, a to się spodobało mojej małej samarytance!
— Tobie to się także podoba, tatusiu. Znam cię dobrze, udajesz

groźnego, a masz miękkie serce!

— Tylko dla tych, których kocham! — odparł ojciec z powagą. Po

herbacie Coulmann udał się do swego gabinetu. Marynia wyszła

do parku, aby obejrzeć kort tenisowy. Renata pozostała w domu.

Poszła do panny Wollmann i poprosiła ją, by otworzyła jej
ekskluzywne pokoje w zachodnim skrzydle zamku.

— Tutaj zapewne od dawna nikt nie mieszkał? — zapytała Renata.
— Nie, panienko. Nasza nieboszczka pani kazała zamknąć te pokoje,

bo nie mieliśmy dość służby, aby tu utrzymać ład i porządek. Ostatnio
nie wyprawiano u nas większych spotkań towarzyskich, goście nie
przyjeżdżali. A gdy nasz panicz przyjeżdżał na urlop, to mieszkał
naprzeciwko w swoim dawnym pokoju.

— Czy często przyjeżdżał? — zapytała grzecznie Renata.

background image

— Raz do roku — odpowiedziała stara panna z westchnieniem. —

Wiedział, że nie będzie mógł pozostać w Rodenfelsie, nie chciał się
przywiązać do tego domu. A mimo to żegnał te kąty z ciężkim
sercem...

— Pani musi bardzo żałować dzieci dawnego właściciela, które teraz

nie mają domu...

Panna Wollmann rozpłakała się.
— Ach, panienko, przecież znałam je od maleńkości! Nasz panicz

miał zaledwie pięć latek, gdy tu nastałam. A Ewunia urodziła się
znacznie później. Nasz pan Jerzy bardzo kochał swą siostrzyczkę. Miał
ją teraz odwieźć do Strassburga, do jakiejś krewnej.

Czy też dziecku będzie dobrze u starej kobiety? Pan Jerzy był taki

niespokojny o los dziecka. Nigdy nie zapomnę jego spojrzenia, gdy
stąd wyjeżdżał... Kochał przecież te kąty, niełatwo mu przyszło
rozstanie...

— I ja tak sądzę! Myśl o tym zatruwa mi radość z posiadania

Rodenfelsu...

— Panienka jest bardzo dobra, ale nie powinna się panienka martwić.

Bo tak czy inaczej, nie można już było uratować majątku. Nasz pan
bardzo źle gospodarował. Co się też nasza biedna pani namartwiła!
Toteż było u nas zawsze cicho i smutno! Gdy teraz słyszę śmiech
panienki i panny Maryni, to mi się dusza raduje!.

— Niech pani nie zamyka drzwi — rzekła po chwili Renata — moja

siostra zechce pewnie później obejrzeć te apartamenty. Sądzę, że
trzeba będzie odnowić te pokoje. Pomówię o tym z ojcem.

— Panienka ma słuszność, to najpiękniejsze pokoje w całym zamku.

Proszę tylko spojrzeć na te wspaniałe parkiety. Może doczekam się
chwili, że będzie się tańczyło w tej sali balowej...

— Ma się rozumieć, panno Wollmann, zaraz zobaczy pani tańczącą

parę — zawołała Marynia, wbiegając do sali. Pochwyciła siostrę,
otoczyła ramieniem i zaczęła z nią tańczyć, pogwizdując wesoło walca
z „Zemsty nietoperza". Wreszcie zmęczona zatrzymała się.

— Ach, Reniu, jak tu ślicznie! Każdy pyłek opowiada o wspaniałej

przeszłości i błękitnej krwi! Czy w tym feudalnym zamczysku nie ma
galerii z portretami przodków?

— Jest, panienko! Portrety wiszą w małej wąskiej salce, zaraz za tymi

drzwiami.

background image

— Chodź Reniu, obejrzymy sobie portrety. Lubię takie stare obrazy,

każdy opowiada ciekawą historię.

Pociągnęła siostrę za sobą. Panna Wollmann z uśmiechem śledziła

obie panienki. Podobały jej się te młode, piękne dziewczęta.


Nazajutrz podczas śniadania Coulmann rzekł do córek:
— Mam dla was niespodziankę! Zaprosiłem gości, a dziś otrzymałem

odpowiedź, że przyjmują zaproszenie. Jutro przyjadą na kilka dni
młodzi Trautmannowie.

Marynia zaczerwieniła się mocno i bez przyczyny schyliła się nagle,

aby ukryć rumieńce. Na twarzy Renaty pojawił się natomiast wyraz
niechęci. Widać było, że ta wiadomość na każdą z sióstr podziałała
inaczej.

Marynia opanowała się szybko i zawołała:
— Kochany z ciebie człowiek, tatusiu! Będziemy mogli pograć

trochę w tenisa! Trzeba tylko uporządkować kort. Może powiesz
ogrodnikowi, żeby się zabrał do tego.

— Dobrze, Maryniu, zrobię to zaraz, inaczej wpadnę u ciebie w

niełaskę. A ty, Renato, czy nie masz żadnych życzeń.

— Nie, ojcze. A szkoda, bo widzę, że jesteś w dobrym humorze!

Uważam w ogóle, że Rodenfels wywiera na ciebie zbawienny wpływ.
Dawno już nie byłeś tak wesoły jak ostatnio.

— Coulmann odetchnął głęboko. Tak, czuł się teraz dobrze, był

wesoły i pogodny, bo nareszcie zaspokoił pragnienie zemsty. Przez
wiele lat nienawiść do Rodenfelsa ciążyła mu na duszy. Obecnie
zrzucił z siebie to brzemię.

Uśmiechnął się tkliwie do Renaty.
— Widocznie służy mi wiejskie powietrze, moje dziecko! — od-

powiedział.

background image

Bracia Trautmann byli synami starego przyjaciela pana Coulmanna.

Rodzice ich mieszkali w pobliżu Drezna. Starszy Edmund był
lekarzem i praktykował w Dreźnie, młodszy Bernard studiował w
Lipsku, lecz na każdą niedzielę przyjeżdżał do domu.

Obie rodziny żyły w przyjaźni i bywały często u siebie. Edmund

Trautmann nie ukrywał wcale, że pragnie poślubić Renatę, ona jednak
nie była tym zachwycona. Uważała Edmunda za człowieka zimnego i
wyrachowanego, sądziła, że zależy mu nie tyle na jej osobie, co na jej
majątku.

Renata nie myliła się w swoich przypuszczeniach. Wprawdzie

podobała się Edmundowi, lecz nie starałby się o jej rękę, gdyby była
ubogą panną. Młody lekarz był karierowiczem i zależało mu przede
wszystkim na korzyści materialnej.

Pomimo młodego wieku uchodził za dobrego lekarza i miał dużą

praktykę. Coulmann byłby mu chętnie oddał córkę za żonę. Renata
jednak wyraźnie dawała Edmundowi do zrozumienia, że jego wszelkie
starania są daremne. Zarozumiały młodzieniec nie chciał jej
zrozumieć. Był przekonany, że nie oprze mu się żadna kobieta.

Bernard, młodszy brat miał zgoła inne usposobienie. Był wesołym,

dobrym chłopcem, a przy tym dzielnym i pracowitym. Studiował
chemię. Po ukończeniu studiów miał objąć stanowisko kierownika
laboratorium w fabryce ojca.

Od pierwszego wejrzenia zakochał się w Maryni. Uczucie to z

biegiem lat zmieniało się w gorącą, czystą miłość. Bernard byłby się
już dawno oświadczył, lecz poprzysiągł sobie w duchu, że nie uczyni
tego, dopóki nie otrzyma dyplomu. Bywał często u Coulmannów, a
poza tym spotykał Marynię na lodowisku, w teatrze lub na balach.
Dziewczyna odwzajemniała jego uczucie. Renata wiedziała o tym i
bardzo ceniła Bernarda.

Renata nigdy jeszcze nie kochała. Była idealistką i uważała miłość za

uczucie wzniosłe i święte, które przychodzi nagle jak objawienie. Nie
brakło jej wielbicieli, a nawet konkurentów — ona jednak dotąd
nikomu nie oddała serca.

background image

Lato w Rodenfelsie upłynęło bardzo przyjemnie. Rodzina

Coulmannów pozostała tam do połowy października. W Dreźnie
panienkom nie brakowało rozrywek i przyjemności. Fryderyk
Coulmann postanowił wyjechać w końcu grudnia. Święta Bożego
Narodzenia pragnął spędzić z córkami.

Pewnego zimowego dnia siostry wybrały się na lodowisko, gdzie

spotkały się z Bernardem Trautmannem. Renata, nie chcąc prze-
szkadzać zakochanym, udawała zmęczenie i co chwila przysiadała na
małej ławeczce. Marynia ślizgała się ź Bernardem. Rozmawiali
wesoło, a oczy ich zdradzały wzajemną sympatię. Zwłaszcza Bernard
nie mógł doczekać się tej chwili, gdy Marynia zostanie jego żoną.

Renata śledziła wzrokiem młodą parę. Nie spostrzegła wcale, że obok

niej usiadła na ławeczce jakaś pani w żałobie. Była w towarzystwie
małej prześlicznej dziewczynki.

Była to profesorowa Hardenberg z Ewą. Pani Pola ubrała dziecku

buty z łyżwami, po czym wzięła Ewunię za rączkę i zaczęła ją
prowadzić. Renata z uśmiechem patrzyła na zabawne ruchy
dziewczynki, która nie potrafiła utrzymać się na lodzie. Jej opiekunka z
trudem dotrzymywała jej kroku, bo była bez łyżew.

Nagle Ewa zachwiała się i byłaby upadła, gdyby jej Renata w porę nie

przytrzymała. Dziewczynka grzecznie podziękowała za pomoc, a i
pani Pola powiedziała kilka uprzejmych słów. Wyraziła przy tym
ubolewanie, że trudno jej prowadzić dziecko, bo sama nie ślizga się.
Renata chętnie zastąpiła panią Połę i ślizgała się razem z Ewunią.

Po chwili spotkały się z Bernardem i Marynią. Marynia szybko

zawarła przyjaźń z Ewunią. Siostry wzięły dziewczynkę pomiędzy
siebie.

— Ach, mateczko! Teraz już ślizgam się zupełnie dobrze! —

zawołała Ewa do pani Poli.

Bernard Trautmann znał panią Hardenberg. Edmund leczył Ewunię

kilka miesięcy temu i bywał w willi „Zacisze". Nawiązała się ożywiona
rozmowa. Postanowiono nazajutrz spotkać się znowu na lodowisku.

Po odejściu pani Poli Marynia zawołała:
— Jakież to słodkie, śliczne dziecko z tej Ewuni! Polubiłam ją

serdecznie od pierwszego wejrzenia!

background image

Bernard obrzucił ją gorącym spojrzeniem. On uważał, że nie ma na

świecie milszej i słodszej istoty od Maryni.

— Zdaje się, że pani Hardenberg jest wdową? — zapytała Renata.
— Tak, o ile wiem, owdowiała tego lata.
— Czy Ewunia jest jej jedynym dzieckiem?
— Nie wiem na pewno. Mój brat może panią poinformować lepiej

ode mnie.

— Interesująca kobieta. Jak dziwnie wyglądają siwe włosy przy tej

młodej, smutnej twarzy.

— Tak, mnie to również uderzyło. Pani Hardenberg wygląda bardzo

oryginalnie i musi zwracać uwagę każdego.

— Cieszę się, że jutro zobaczymy znowu Ewunię! — zawołała

Marynia.

— Pani bardzo lubi dzieci, panno Maryniu — zauważył Bernard,

wpatrując się z zachwytem w zaróżowioną twarzyczkę dziewczyny.

— Owszem, ale muszą być ładne. Brzydkich dzieci nie znoszę —

odparła ze śmiechem.

Ślizgali się jeszcze przez chwilę. Potem Bernard odprowadził siostry

do domu.

Nazajutrz spotkano się znowu z panią Połą i Ewunią. Tym razem pan

Coulmann towarzyszył córkom. Podczas gdy dziewczęta ślizgały się z
Ewą, rozmawiał on z profesorową. Wywarła na nim jak najlepsze
wrażenie.

Odtąd codziennie spotykano się na lodowisku. Między panią Połą i

dziewczętami nawiązała się serdeczna nić przyjaźni. Zwłaszcza Renata
i pani Pola czuły do siebie głęboką sympatię. Młoda wdowa czuła w
Renacie pokrewną duszę.

Po kilku dniach nastąpiła odwilż. O ślizgawce nie mogło być mowy.

Profesorowa zaprosiła siostry do willi „Zacisze". Renata podziwiała
nagromadzone tu dzieła sztuki, a Marynia bawiła się z Ewą jakby sama
była dzieckiem.

Ewa nazywała panią Połę „mateczką", toteż siostrom nie przyszło na

myśl, że dziewczynka jest córką dawnego właściciela Rodenfelsu. Pani
Pola wiedziała wprawdzie z opowiadań, że pan Coulmann posiada
majątek na wsi, lecz nie wymieniano nazwy „Rodenfels".

Przed świętami odwiedzano się rzadziej. Pan Coulmann miał

background image

wyjechać dwudziestego siódmego grudnia. Umówił się już z jednym

ze swoich przyjaciół, który miał odbyć z nim podróż.

Przed wyjazdem wstąpił jeszcze raz do pani Poli i prosił, aby

podczas jego nieobecności zajmowała się trochę jego dziewczętami.
Pani Pola przyrzekła mu z wielką ochotą spełnić to życzenie. W
przeddzień Wigilii siostry pojechały jeszcze raz do „Zacisza".

Ewa powitała je radośnie. Oczy jej błyszczały.
— Wyobraź sobie ciociu Maryniu, że dziś wieczorem przyjeżdża mój

brat Jurek! — oznajmiła.

Panienki spojrzały zdumione na panią Połę. Pani Hardenberg pod

jakimś pozorem wyprawiła Ewę z pokoju. Potem dopiero wyjaśniła:

— Ewunia jest moją przybraną córeczką. Niech panie jednak nigdy

nie poruszają tego tematu w obecności dziecka. Nie chcę, by Ewa
przypominała sobie o śmierci rodziców. Pragnę, by czuła się u mnie jak
w domu.

Dziewczęta nie posiadały się ze zdumienia, lecz pani Pola szybko

zmieniła temat rozmowy.

Powracając do domu, siostry rozmawiały wiele o Ewuni i pani Poli.

Wydawały im się o wiele bardziej interesujące, niż dotąd. Wyobrażały
sobie zresztą, że brat Ewuni to mały chłopczyk, o kilka lat starszy od
niej.

Po południu przybyli młodzi Trautmannowie. Chcieli się pożegnać z

panem Coulmannem. Ten jednak nie poprzestał na tym, lecz zaprosił
braci na drugi dzień świąt, na uroczystość pożegnalną.

— Napijemy się przy tej okazji, nie mogę przecież tak po cichu i na

sucho wyjeżdżać z kraju — oznajmił swoim gościom.


Jerzy przybył do „Zacisza". Ze szczerą radością zauważył, że Ewę i

panią Połę łączą więzy prawdziwej serdeczności. Ewunia cieszyła się z
przyjazdu brata, lecz całe młode serduszko wypełniała „mateczka".
Jerzy przekonał się, że pani Pola dba o dziecko i wychowuje Ewę jak
najczulsza matka. Uczucie bezgranicznej wdzięczności przepełniło
serce chłopca.

Wieczorem pani Pola poprosiła Jerzego, by zaczekał na nią w gabi-

background image

necie. Sama chciała położyć Ewunię do łóżeczka, bo nigdy nie pozos-

tawiała jej pod opieką służących. Dlatego też mała coraz bardziej
przywiązywała się do swej mateczki.

Jerzy rozmyślał wiele o pani Poli. Była bez wątpienia piękną i

ciekawą kobietą. Odnosił wrażenie, że w ciągu tych kilku miesięcy
poweselała. Wydawała się bardziej spokojną i zrównoważoną.

Po chwili pani Pola weszła do gabinetu.
— Jakże się panu podoba Ewunia, panie Jerzy? Czy pan jest ze mnie

zadowolony? — zapytała z uśmiechem.

— Brak mi słów, droga pani — doparł chłopiec. — Nie potrafię

wyrazić mej wdzięczności.

— Nie ma pan za co dziękować, to ja powinnam być wdzięczna.

Przecież Ewa pozwoliła mi pogodzić się na nowo z życiem.

— Czyż tak jest naprawdę?
— Tak — odparła z przekonaniem. — Pokochałam to dziecko i tylko

ono stanowi treść mego życia!

— Wielkie to szczęście dla Ewy. Ale dla pani to za mało!
— Nie oczekuję już nic więcej od życia.
— Po co ta rezygnacja? Pani ma prawo żądać od życia czegoś

większego i lepszego.

Machnęła ręką.
— Mam siwe włosy. W takich warunkach człowiek staje się skromny.
— Młoda twarz pani zadaje kłamstwo tym siwym włosom.

Potrząsnęła poważnie głową.

— Nie, nie, jest inaczej niż pan sądzi. Czuję się o wiele starsza, niż

wyglądam... Szczęście moje spoczywa w przeszłości. Było wielkie,
jasne i gorące, toteż zapewne tak krótko trwało. Muszę się z tym
pogodzić, bo wiem, że umarło na wieki. Gdyby pan znał mego męża,
byłby pan mnie zrozumiał. Nie mam już teraz żadnych marzeń,
żadnych pragnień. Tylko dzięki Ewuni znoszę to życie. Ona stała się
moją osłodą i pociechą. Nadała wartość memu istnieniu.

— Ewę spotkało wielkie szczęście, droga pani Polu. Na razie nie

potrafi ona tego docenić, nie wie ile ma pani do zawdzięczenia.

— Ewa już dziś odpłaca mi stokrotnie za wszystko, bo mnie kocha.
— Tak, stwierdziłem to z niekłamaną radością. Przestała prawie

kochać swego dużego brata.

background image

— Czy pan jest zazdrosny?
— Ależ nic podobnego! Czymże ja mogę być dla Ewy? Pani

zastępuje jej matkę.

— Pan jednak jest jej bratem, za panem przemawiają więzy krwi.

Myli się pan, przypuszczając, że Ewunia przestała pana kochać. Ona
tylko ma obecnie więcej wspólnych zainteresowań ze mną, ponieważ
spędzamy ze sobą całe dni. Cieszyłyśmy się obie, dowiedziawszy się o
przyjeździe pana.

— Doprawdy? Pani także? A ja myślałem, że zaprosiła mnie pani

tylko przez wzgląd na Ewę.

— Czy za mało okazywałam panu serdeczności? A nasza korespon-

dencja? Powinien pan był wiedzieć, że darzę pana wielką przyjaźnią.

— Dziękuję pani za te słowa, jestem dumny z przyjaźni pani. Mało

jest na świecie tak szlachetnych i dumnych kobiet...

— Pan mi prawi komplementy, mój drogi dzielny marynarzu!

Pomówmy o czymś innym. Czy mi pan pomoże jutro przygotować
Gwiazdkę dla Ewy i dla mojej służby?

— Bardzo chętnie. Dawniej pomagałem zawsze mojej matce.

Pochylił głowę i zamilkł. Ogar go smutek. Przypomniał sobie

matkę, zawsze zaniedbaną, zmęczoną, zgorzkniałą! Nie pieściła go

nigdy, żałowała mu dobrego słowa. Ach, jakże musiała cierpieć w
pożyciu z lekkomyślnym ojcem! Nieraz chciał się do niej zbliżyć,
pocieszyć ją, ona jednak zamknięta w sobie, pełna tajonego bólu,
odwracała się od niego.

Kto wie, czy nie by'o szczęściem dla Ewy, że tak wcześnie straciła

rodziców? Wesołe tkliwe dziecko cierpiałoby na pewno w chłodnej,
przykrej atmosferze domu. A tymczasem w osobie pani Poli znalazła
nie tylko dobrą opiekunkę, lecz prawdziwą matkę...

Pani Pola przyglądała się uważnie Jerzemu. Spostrzegła na jego twa

rzy wyraz bólu. Znała całe jego dotychczasowe życie. Domyślała się co
go gnębi. Podeszła do Jerzego i położyła mu rękę na ramieniu.

— Widzę, że pan pogrążył się w smutnych wspomnieniach.
— Tak, myślałem o utraconym domu.
— Domyśliłam się tego. Tak, nas obojga nie oszczędził los,

straciliśmy bardzo wiele. Trzeba jednak zapomnieć o tym. Jutro, gdy
zapłoną światła na choince będziemy się oboje cieszyć radością Ewuni.
Nie, nie trzeba spoglądać w przeszłość...

background image

W ostatnich jej słowach brzmiała głęboka boleść, która wstrząsnęła

Jerzym. Zrozumiał, że pani Pola nie pokonała jeszcze rozpaczy po
śmierci ukochanego męża. Jakże musiała go kochać! Czyż naprawdę
istnieje na świecie tak wielkie potężne uczucie — miłość, która sięga
poza grób?

Pani Pola opanowała się. Podeszła do Jerzego, podała mu rękę i

rzekła:

— Będziemy zawsze przyjaciółmi, prawda panie Jerzy?
— O, pani Polu! Pragnąłbym dowieść pani kiedyś jak bardzo jestem

pani oddany! Najbardziej kocham Ewę, pani zajmuje drugie miejsce w
mym sercu.

— Doprawdy? Czyż nie ma na świecie kobiety, droższej i bliższej ode

mnie, a nawet od Ewy?

Jerzy zarumienił się, lecz mimo to spojrzał pani Poli prosto w oczy.
— Nie, dotychczas nie spotkałem tej jedynej, wybranej, którą

uważałbym za dopełnienie własnej duszy. Może nie znajdę nigdy.
Zdaje się, że pod tym względem jestem bardzo wymagający.

— A jakie zalety powinna posiadać „ona"? Przepraszam za

niedyskretne pytanie... '

— Przed panią nie mam tajemnic. Kobieta, którą mógłbym pokochać,

musi posiadać dwie rzadkie zalety: szlachetne serce i wielkoduszność.

Pani Pola spojrzała w zadumie na młodego człowieka.
— Jaki pan dziwny, panie Jerzy... Inny, niż ogół mężczyzn w pańskim

wieku. Życzę panu, aby pan spotkał taką kobietę na swojej drodze
życia... Mam wrażenie, że to niełatwa sprawa... My kobiety jesteśmy
przeważnie małostkowe...

— Pani stanowi wyjątek. Spodziewam się, że nie jest pani jedynym

wyjątkiem.

— Ach, pan znowu zaczyna mówić o mojej doskonałości. Nie mogę

tego słuchać. Uciekam, zwłaszcza, że przywykłam kłaść się wcześnie
spać. Niech pan zadzwoni na służącego i każe sobie podać butelkę
wina. A teraz dobranoc! Jutro przed południem jedziemy z Ewą
sankami do Moritzburga. Przyrzekłam jej od dawna tę wycieczkę.
Mam nadzieję, że pan zechce nam towarzyszyć...

Podała mu rękę, którą z czcią pocałował. Po chwili wyszła z pokoju.

background image

Jerzy pozostał sam. Myślał o pani Poli. Mało jest takich kobiet jak

ona. Musiała bardzo kochać swojego męża! Czy naprawdę serce jej
znalazło upragniony spokój?

— Chciałbym spotkać dziewczynę, która kochałaby mnie tak, jak

pani Pola swego męża — myślał Jerzy. — Nie ma nic gorszego jak
niedobrane małżeństwo...

Przypomniał sobie swoich rodziców! O, Boże! Lepiej przez całe

życie pozostać samotnym, niż prowadzić takie życie jak oni...

Mimo to Jerzy łaknął miłości i ciepła! Tęsknił za kochającą i kochaną

kobietą. Nie znosił flirtów i przelotnych miłostek. Przecież pogardzał
za to właśnie swoim ojcem, który jak motyl przelatywał z kwiatka na
kwiatek. Wolał raczej tęsknić za miłością, niż zadawalać się szychem
zamiast szczerego złota wzniosłych uczuć!

Nazajutrz Jerzy pojechał z panią Połą i Ewą do Moritzburga. Pogoda

sprzyjała. Sanki mknęły po gładkim śniegu. Ewa była w świetnym
humorze i szczebiotała o Gwiazdce i różnych niespodziankach.

Wszyscy troje zjedli śniadanie w małym zajeździe. Potem przeszli do

parku, gdzie Ewunia zaczęła obrzucać brata śnieżkami. Rozpoczęła się
prawdziwa bitwa, w której nawet pani Pola brała udział. Śmiała się
wesoło razem z Ewą, a Jerzy cieszył się, widząc, że na chwilę
zapomniała o swoim bólu.

Gdy Jerzy w godzinę później wsiadał do sanek i naciągał rękawice,

spostrzegł, że zgubił swój sygnet. Zapewne musiał się zsunąć z palca i
ugrząść w śniegu.

Sygnet ten przechowywano od wieków w rodzinie Rodenfelsów. Był

to staroświecki klejnot z masywnego złota, ozdobiony dużym kamie-
niem z wizerunkiem św. Jerzego. Jeden z przodków Jerzego, również
Jerzy, nosił go zawsze na palcu jako talizman.

Chłopiec zmartwił się bardzo. Sygnet był jedyną pamiątką z dawnych

czasów, jedynym ostatnim łącznikiem z dawnym majątkiem. Pani Pola
spostrzegła, że Jerzy nagle zasmucił się.

— Co się stało? — zapytała.
— Zgubiłem sygnet.
— Ten stary, oryginalny sygnet?
— Tak!
— Niech pan wróci do parku i poszuka sygnetu. My z Ewą

poczekamy w zajeździe.

background image

Jerzy odszedł, spoglądając uważnie na drogę. Ale ani na drodze, ani w

parku nie znalazł sygnetu. Zasmucony powrócił do pani Poli.

— Niech się pan tak nie martwi, drogi przyjacielu — starała się go

pocieszyć profesorowa. — To przecież tylko martwy przedmiot.

— Wiem o tym. Ale to była jedyna, ostatnia pamiątka z dawnych

czasów.

— Mimo to nie należy się tym przejmować. Pozostała panu jeszcze

jedna żywa i lepsza pamiątka — pańska siostrzyczka...

Jerzy rozchmurzył się.
— O tak, przekonała mnie pani. Nie będę sobie psuł nastroju z

powodu tej zguby.

Wieczór wigilijny upłynął rzeczywiście w uroczystym i pogodnym

nastroju. Ewa cieszyła się swymi podarkami, a pani Poła i Jerzy starali
się nie myśleć o przeszłości. Po raz pierwszy od śmierci męża podeszła
pani Pola do fortepianu. Spod jej palców popłynęła piękna pieśń:

— Chwała Panu na wysokościach i pokój ludziom dobrej woli... Gdy

odeszła od fortepianu, poczuła w sercu nowe siły i otuchę.


W drugi dzień świąt Coulmann wyprawił dla swoich gości pożegnal-

ny wieczór. Wszyscy byli w doskonałych humorach, a pan domu bez
przerwy opowiadał o swojej zamierzonej podróży.

Bernard Trautmann siedział podczas kolacji obok Maryni. Prze-

komarzali się, jak zwykle, potem rozmowa weszła na poważniejsze
tory. Bernard zaczął opowiadać Maryni o swoich rodzicach. Nagle
stuknął się palcem w czoło.

— Byłbym zapomniał o najważniejszej sprawie. Przecież rodzice

prosili, aby panie wraz z panią Werner spędziły u nas wieczór
sylwestrowy. Czy pani przyjdzie do nas?

— Bardzo chętnie! Słyszysz, Renato, państwo Trautmann zapraszają

nas na Sylwestra.

— To bardzo dobrze, zwłaszcza, że w tym roku będziemy same, bo

tatuś wyjeżdża. Niech pan podziękuje rodzicom, panie Bernardzie.

— W moim imieniu również — powiedział Coulmann. Cieszę się, że

spędzicie ten wieczór u moich starych przyjaciół.

background image

Obrzucił zadowolonym spojrzeniem czworo młodych ludzi. Pragnął

bardzo, aby Renata została żoną Edmunda, a Marynia poślubiła
Bernarda. Uważał jednak, że nie ma powodu do pośpiechu, nie chciał
się jeszcze rozstawać ze swymi dziewczętami.

Nazajutrz Coulmann wyjechał. Gdy pociąg ruszył, siostry wsiadły do

samochodu, który czekał przed dworcem. Marynia kasłała trochę, bo
była przeziębiona. Renata prosiła nawet, by nie odprowadzała ojca,
lecz Marynia nie zgodziła się na to. Teraz oświadczyła, że wybiera się
na ślizgawkę.

— To nie ma sensu — tłumaczyła Renata. — Przeziębisz się jeszcze

bardziej i na Sylwestra nie będziesz mogła wyjść z domu.

— Tyranizujesz mnie, Reniu!
— Ale tylko dla twojego dobra.
Zapanowała chwila milczenia. Po chwili Marynia odezwała się cicho:
— Reniu!
— Co takiego nieznośna pacjentko?
— Myśmy się przecież umówiły na lodowisku z Trautmannami...
— Ja się z nikim nie umawiałam—odparła siostra, tłumiąc uśmiech.

— Może ty się umówiłaś? Bardzo nieprzyjemna sprawa. Edmund nie
przyjdzie, bo przed południem odwiedza chorych, chyba jego brat...

— Wobec tego powinnyśmy pójść.
— Ty w żadnym razie nie możesz pójść, byłaby to wielka

lekkomyślność z twojej strony. Pomyśl co by się stało, gdybyś
zachorowała podczas nieobecności ojca. Ja natomiast pójdę, bo nie
chcę, aby Bernard nadaremnie czekał na nas.

— No, tak... Idź, skoro ja nie będę mogła...
— Pójdę! Bądź jednak przygotowana, że Bernard cię odwiedzi. Jak

usłyszy, że się źle czujesz, wpadnie by dowiedzieć się o twoje zdrowie.

Marynia udała obojętność, lecz mimo to zarumieniła się mocno. Po

chwili spojrzała na zegarek.

— Pośpiesz się, Reniu, jest już po jedenastej. Zdaje się, że Bernard

miał być na lodowisku o wpół do dwunastej.

Dobrze, kochanie. Może pani Pola z Ewcią będą także. Pokłoń się ode

mnie. Bernarda możesz też pozdrowić. Wspomnij, że nie przyszłam
dziś na lodowisko, bo chcę być zdrowa na Sylwestra.

background image

— Dobrze, powiem mu to. A ty bądź grzeczna i pij wodę emską z

mlekiem!

Przed ślizgawką spotkała Renata Bernarda Trautmanna. Na twarzy

młodzieńca malował się wyraz zawodu.

— Pani jest sama?
— Niestety! Marynia została skazana na areszt domowy, bo jest

zaziębiona.

— Czy to coś poważnego? — zapytał z przestrachem.
— O, nie! Katar i trochę kaszlu. Została w domu, bo chce być

zupełnie zdrowa na Sylwestra. Mam pana pozdrowić. Biedna Marynia
nudzi się okropnie. Gdybym nie wiedziała jak bardzo lubi pan łyżwy,
prosiłabym, aby pan wstąpił do Maryni i rozerwał ją trochę.

— Och, jeżeli o to chodzi — odparł skwapliwie młody człowiek — to

chętnie zrezygnuję z łyżew. Byłem przeszło godzinę na lodzie i
właściwie ' miałem zamiar wrócić. Ale czy nie będę przeszkadzał
pannie Maryni?

— Bynajmniej! Niech pan wstąpi do nas, ja za godzinkę wrócę do

domu.

— A zatem do widzenia! Renata uśmiechnęła się do siebie.
— Odkrywam w sobie nadzwyczajne zdolności dyplomatyczne —

pomyślała, wjeżdżając na lód.

Okrążyła kilka razy lodowisko. Nagle spostrzegła z daleka Ewunię.

Tym razem pani Pola nie towarzyszyła dziewczynce. Ewa ślizgała się z
jakimś wysokim, przystojnym młodzieńcem. Był to Jerzy Rodenfels,
który zastąpił dziś panią Hardenberg.

Renata zdziwiła się i chciała niepostrzeżenie przejechać obok nich,

ponieważ nie znała towarzysza Ewuni. Nie przypuszczała, że może to
być brat dziewczynki, wyobrażała sobie zawsze brata Ewy jako małego
chłopca. Ewa spostrzegła Renatę i z radością zbliżyła się do niej:

— Ciociu Reniu! Ciociu Reniu! — zawołała wesoło.
Renata musiała się zatrzymać; z miłym uśmiechem pochyliła się ku

dziewczynce. W uśmiechu tym było tyle wdzięku, że Jerzy z
zainteresowaniem spojrzał na młodą dziewczynę.

— To mój brat Jurek, cioteczko! Zobacz, Jurku — to jest ciocia

Renia! To właśnie ona razem z ciocią Marynią nauczyły mnie jazdy na
lodzie... — opowiadała z zapałem Ewunia, pośrednicząc w zawarciu
znajomości między Renatą a Jerzym.

background image

Jerzy przedstawił się Renacie, wymieniając swoje nazwisko, którego

jednak Renata nie dosłyszała. Była zbyt zaskoczona faktem, że brat
Ewy jest dorosłym, przystojnym mężczyzną. Ona sama nie wymieniła
swego nazwiska. Sądziła, że Jerzy musiał je znać przez panią Połę.
Myliła się jednak. Pani Hardenberg wspominała Jerzemu o
sympatycznych siostrach, lecz nie powiedziała, jak się nazywają.

Oboje nie wiedzieli, że łączy ich coś wspólnego, a mianowicie

Rodenfels.

— Słyszałem już od pani profesorowej i od mojej siostrzyczki, że to

pani tak uprzejmie zajęła się tą początkującą sportsmenką — odezwał
się Jerzy.

Renata podniosła na niego swoje piękne, złotobrązowe oczy.
— Robiłam to bardzo chętnie, z przyjemnością uczyłam Ewunię —

odparła z prostotą.

— A gdzie jest ciocia Marynia? — dopytywała się Ewa.
— Została w domu, jest chora.
— O, jaka szkoda! A ty jesteś sama?
— Tak, Ewuniu.
— O, w takim razie musisz poślizgać się z nami. Jurek ślizga się

świetnie. Będziecie mnie oboje prowadzili.

— Ależ, Ewo, przecież pani nie „musi"...
— Ciocia Renia jest bardzo dobra i na pewno się zgodzi.
— Jeżeli ją o to bardzo grzecznie poprosisz — upomniał Jerzy,

spoglądając z upodobaniem na Renatę.

i

;

— Zgodzisz się cioteczko, prawda? Bardzo cię o to proszę. Renata

zawahała się. Nie wiedziała czy młodemu człowiekowi miłe

będzie jej towarzystwo.
— Przyłączam się do prośby mojej siostrzyczki! — dodał Jerzy.

Prośba jego płynęła z głębi serca. Renata spodobała mu się od
pierwszego wejrzenia i pragnął ją poznać bliżej.

Renata z uśmiechem ujęła rączkę Ewy.
— No to chodź, maleńka!
Ślizgali się we trójkę. Ewa wydawała okrzyki radości, śmiejąc się do

brata i Renaty. Jerzy z ożywieniem rozmawiał z dziewczyną. Później
Ewunia zaczęła opowiadać, jakie śliczne prezenty przyniósł jej Święty
Mikołaj. Chciała się też konieczne dowiedzieć, co Renata otrzymała na
gwiazdkę.

background image

Renata z uśmiechem odpowiadała na pytania dziecka. Jerzy nie

odrywał od niej oczu.

Później zaczęto rozmawiać o pani Poli. Oboje mieli szacunek i

podziw dla tej niezwykłej kobiety.

Czas szybko mijał. Wreszcie Renata spojrzała na zegarek.
— Muszę już wracać do domu! — oznajmiła.

:

Jerzy i Ewa wyszli

razem z nią. Dziewczynka poprosiła, aby ciocia

jutro przyszła także na lód. Jerzy poparł tę prośbę gorącym,

błagalnym spojrzniem. Renata zapłoniła się lecz przyrzekła, że
przyjdzie.

— A więc do jutra! — powiedział Jerzy, podając jej rękę na

pożegnanie.

— Do widzenia! — odparła cicho, po czym śpiesznie odeszła. Jerzy

śledził wzrokiem smukłą, wdzięczną postać w granatowej

sukience i zgrabnym futrzanym żakieciku.
— Ciocia Renia jest bardzo miła, prawda Jurku?

:

— Tak, Ewuniu.
— Ciocia Marynia jest także strasznie miła, tylko jeszcze weselsza.
— Może poznam ją także. A teraz wsiadaj, kochanie, do samochodu.

Czy ci ciepło?

— Ależ tak! Ach, jak cudownie było dziś na lodzie. Ale teraz trzeba

się spieszyć, bo mateczka na nas czeka.


Renata zastała Bernarda w towarzystwie Maryni i pani Werner.

Pacjentka pogodziła się już z losem i była w dobrym humorze.

Renata nie wspomniała o tym, że poznała brata Ewy. Stało się to być

może przypadkiem. Nazajutrz jednak odczuwała już od samego rana
dziwny niepokój, spoglądała często na zegarek, aż wreszcie wyszła z
domu, nie mówiąc nic Maryni, że umówiła się z kimś na lodowisku.

Tego nie można już było nazwać przypadkiem. Umyślnie zataiła ten

fakt przed siostrą. Nie zdawała sobie zresztą sprawy, dlaczego tak
postąpiła. Szybko pożegnała się z siostrą. Marynia nie zapytała o
przyczynę tego pośpiechu.

Obie siostry wiedziały, że Bernard dziś także przyjdzie, aby dowie-

dzieć się o zdrowie Maryni. Dawniej Renata myślałaby o tym z pobłaż-
liwym uśmiechem. Dziś zaczynała rozumieć uczucie siostry.

background image

Czuła w sobie dziwny niepokój. Ochłonęła dopiero wtedy, gdy

ujrzała z daleka Jerzego Rodenfelsa. Ale i teraz serce jej waliło jak
młotem.

Jerzy powitał ją bardzo serdecznie. Oczy jego zabłysły radośnie na

widok pięknej dziewczyny. Obawiał się, że może nie dotrzyma swego
przyrzeczenia.

Myślał bardzo wiele o Renacie. Rozmawiał o niej również z panią

Połą. Wypytywał się z takim zainteresowaniem o rozmaite szczegóły,
dotyczące nowej znajomej, że dało to wiele pani Poli do myślenia.
Wyrażała się zresztą o Renacie z wielkim uznaniem.

Profesorowa dowiedziała się od Ewy, że Renata zamierza nazajutrz

przyjść na łyżwy. Posłała więc znowu Ewunię samą pod opieką
Jerzego.

Z początku ślizgano się w milczeniu. Od czasu do czasu spotykały się

tylko spojrzenia obojga młodych, a oczy ich mówiły więcej niż słowa.
Renata odwracała w takich chwilach głowę, rumieniąc się gwałtownie.
Jerzy nie spuszczał jednak oczu z jej pięknego, delikatnego profilu.

Później nawiązała się rozmowa. Mówili dziś o poważnych sprawach,

poruszali tematy głębsze.

Renata zauważyła, że Jerzy kocha bardzo siostrzyczkę, a Ewunia

odpłaca mu równą tkliwością. Chętnie dowiedziałby się bliższych
szczegółów o losach rodzeństwa, nie śmiała jednak pytać. Nie
domyślała się, że Ewa i Jerzy są dziećmi dawnego zamku Rodenfelsu.

Aż do Sylwestra spotykali się codziennie na łyżwach. Mróz trwał.

Marynia czuła się lepiej, lecz nie wychodziła jeszcze z domu. W ostatni
dzień roku bracia Trautmann mieli pojechać do Coulmannów i
odwieźć siostry wraz z panią Werner do Loschwitz.

Tego samego dnia po południu Renata wybrała się znowu na lód.

Jerzy czekał na nią, pełen gorączkowego niepokoju. W zachowaniu
jego zaszła ostatnio wielka zmiana. Całe jego zachowanie zdradzało
niepokój. Ujrzawszy z daleka smukłą postać Renaty, zarumienił się
mocno. Ujął rękę Ewy i pośpieszył jej na spotkanie.

Po chwili Jerzy odezwał się lekko stłumionym głosem:
— Mój urlop dobiega końca, panno Renato... Drugiego stycznia

muszę wyjechać do Kilonii...

Zaskoczona tymi słowami podniosła oczy.
— Już tak prędko?

background image

— Niestety, panno Renato. Chętnie pozostałbym dłużej, lecz nie

zależy to ode mnie. Służba nie drużba.

Obrzucił ją gorącym spojrzeniem. Dziewczyna spuściła oczy. Wie-

działa zaledwie od wczoraj, że Jerzy służy w maranarce.

— Ewunia zmartwi się ogromnie — szepnęła.
— Tak, siostrzyczka chciałaby, abym pozostał z nią jeszcze. Pocieszy

się jednak prędko, bo ma przecież swoją ukochaną mateczkę.

— A pan? Jerzy westchnął głęboko.
— My marynarze przenosimy się wciąż z miejsca na miejsce i

przywykliśmy do pożegnań. Tym razem jednak i mnie jest bardzo
ciężko na sercu, ciężej niż zwykle...

— Ale pan pewno wkrótce znów zawita do Drezna?
W słowach Renaty słychać było palący niepokój. Jerzy ogarnął

rozkochanym spojrzeniem jej uroczą twarz.

— Jeżeli tylko dostanę urlop. Kto wie, kiedy to nastąpi. Zależy to od

tego, jaki kurs weźmie nasz okręt.

Przez chwilę milczeli, patrząc sobie głęboko w oczy. Dostrzegli u

siebie nawzajem smutek z powodu bliskiego rozstania, lecz zarazem
serca obojga przenikało uczucie cichego, głębokiego szczęścia.

Rozmowa urywała się co chwila. Tylko Ewunia szczebiotała bez

przerwy. Wreszcie trzeba było się pożegnać. Spojrzeli na siebie z
żalem. Na pożegnanie Jerzy przytrzymał w swojej dłoni maleńką
drżącą rękę Renaty.

— Czy pani jutro przed południem przyjdzie na łyżwy? — zapytał. —

To przecież już ostatni dzień... — dodał błagalnie.

Renata wyczuła, że słowa Jerzego nie są zwykłym błagalnym

frazesem. Wciąż jeszcze trzymał jej dłoń. Spojrzał jej głęboko w oczy.
Dziewczyna zapomniała w tej chwili o całym świecie. Ona również
utknęła wzrokiem w jasnych, szczerych oczach Jerzego. Przez chwilę
spoglądali tak na siebie w milczeniu. I oto nagle Renata poczuła, że
oblewa ją fala niewysłowionego szczęścia. Uczuła, że ta jedna krótka
chwila zaważyła na jej całej przyszłości, rozstrzygnęła jej
przeznaczenie. — Jutro... jutro zapewne nie będę mogła przyjść...
Musimy z siostrą złożyć kilka wizyt noworocznych...

Jerzy zmartwił się i obrzucił Renatę spojrzeniem pełnym smutku.
— A zatem widzę panią dzisiaj po raz ostatni... Kto wie, kiedy

zobaczymy się znowu... — szepnął.

background image

Przytuliła mufkę do rozpalonej twarzy.
— Jutro w południe przyjdę z siostrą do „Zacisza", aby powinszować

pani profesorowej z okazji Nowego Roku...

Jerzy uścisnął mocno jej rękę. Oczy jego zajaśniały radością.

Zrozumiał, że słowa te miały znaczyć:

— Zobaczę cię jeszcze! . . Pochylił się nad jej ręką i przycisnął do niej

usta.

— Wobec tego: do widzenia! !
— Do widzenia.
Renata skinęła głową i oddaliła się śpiesznie. Niby we śnie powracała

do domu. Twarz dziewczyny płonęła, serce biło mocno i głośno, duszę
przepełniało uczucie szalonego, nieznanego dotąd szczęścia.

Od czasu do czasu przymykała oczy, aby przywołać w pamięci obraz

Jerzego. Widziała jakby na jawie wysoką, wysmukłą postać,
energiczną twarz o ostrych rysach i jasne, szczere oczy wlepione w nią
z wyrazem gorącej prośby.

Po powrocie do domu nie mogła zaznać spokoju. Marynia ze

zdumieniem patrzyła na siostrę. Chciała się właśnie zapytać, co jej
właściwie dolega, gdy Renata odezwała się niby od niechcenia:

— Wiesz, zapomniałam ci powiedzieć, że poznałam brata Ewuni.
— Brata Ewuni? Czy dzieci były z panię Połą na ślizgawce? Renata

roześmiała się i odparła z rumieńcem.

— Maryniu, byłyśmy w błędzie. Brat Ewy liczy na pewno koło

trzydziestu lat...

Marynia zdziwiła się ogromnie.
— Co? Już taki dorosły? Ale opowiedz mi coś o nim. Czy jest miły,

uprzejmy? No powiedz.

— Jest oficerem marynarki. Marynia klasnęła w dłonie.
— Ach, to doprawdy pech! Musiałam się przeziębić właśnie w takiej

chwili! I nie było mnie przy tym, gdyś ty zawierała tak interesującą
znajomość! Może poznam go jutro, gdy będziemy u pani profesorowej.
Chyba jeszcze nie wyjeżdża?

— Wyjeżdża pojutrze!
Renata umilkła i powiodła przed siebie rozmarzonym wzrokiem.

Marynia przyglądała się siostrze ze wzrastającym zdumieniem.

background image

— Opowiedz, jak to było? To pani Pola was poznała, prawda?
— Nie, pani Poli nie było wcale na lodzie. Tylko on i Ewa...
— Hm! Hm! Tylko on i Ewa.
Marynia obserwowała Renatę przenikliwie jak sędzia śledczy. Renata

zaczęła w milczeniu przechadzać się po pokoju. W każdym jej ruchu
wyczuwało się dziwny niepokój. Po chwili wzięła z półki książkę,
usiadła w fotelu i udawała, że czyta. Nie mogła się skupić. Wzrok jej
błąkał się w dali ponad kartkami książki, Rozmyślała nad czymś
głęboko i zdawało się, że zapomniała zupełnie o obecności siostry.

Marynia przypomniała sobie w tej chwili, że Renata właściwie już od

kilku dni zachowuje się inaczej, niż zazwyczaj. Tak, stanowczo zaszła
w niej jakaś zmiana...

— Reniu! Kiedy ty poznałaś tego młodzieńca? Dzisiaj? Renata

zarumieniła się mocno.

— Nie, już przed kilkoma dniami...
— Aha! — pomyślała Marynia.
Na ustach jej pojawił się filuterny uśmiech. Czyżby jej poważna,

skryta siostra zakochała się? Czyżby odkryła, że i ona ma serce
dostępne dla ludzkich słabości? Marynia znowu uśmiechnęła się do
siebie, udając, że nie domyśla się niczego. Wreszcie z niewinną miną
zapytała:.

— Znasz go od kilku dni i nie powiedziałaś mi o tym ani słowa?
— Zapomniałam powiedzieć ci o tym.
— Czy wiesz o nim coś więcej?
— Nie, wiem tylko, że służy w marynarce. Kocha ogromnie Ewunię.

—Jak on się właściwie nazywa? Nie znamy przecież nawet nazwiska
Ewy? — Nie wiem. Przedstawił mi się wprawdzie, ale jak zwykle nie
dosłyszałam nazwiska...

Marynia roześmiała się.
— A więc jakiś bezimienny! Powiedz mi przynajmniej, czy to jakiś

krewny pani profesorowej.

— Kiedy tego także nie wiem. Nigdy nie mówiliśmy o tym.
— No, mam nadzieję, że go jutro poznam. Spodziewam się, że będzie

mi się przynajmniej w połowie tak podobał jak Ewa. Czy będzie w
domu podczas naszej wizyty?

— Na pewno... to jest właściwie... nie wiem dokładnie... W każdym

razie wie, że przyjdziemy...

background image

Oczy Maryni zabłysły filuternie.
— Wobec tego na pewno będzie w domu! — orzekła stanowczo.
— Dlaczego? — spytała Renata, zakłopotana. Marynia wybuchnęła

śmiechem.

— Przecież nie przepuści okazji, aby poznać tak doskonałą osobę jak

ja! A teraz pomówmy o innych sprawach. Jak się ubierzemy na
dzisiejszy wieczór?

Renata była wdzięczna, że może zmienić temat rozmowy. Zaczęła się

gorliwie naradzać z Marynią nad wyborem sukien.


Państwo Trautmann przyjęli bardzo serdecznie obie siostry. Pani

Anna Trautmann była żywą, wesołą kobietką, zawsze przedsiębiorczą i
dbającą o dobro swojej rodziny. Z wielką starannością przygotowały
wszystko do uroczystości sylwestrowej. Nie brakło ani bakalii, ani
pączków, ani wina.

Bernard był właściwie ulubieńcem matki, chociaż kochała także

Edmunda i była z niego bardzo dumna. „Moi chłopcy" — od tych słów
rozpoczynała się każda rozmowa. Wszystko obracało się dookoła jej
chłopców. Nie miała życzeń ani zainteresowań, nie związanych z syna-
mi. Ojciec Trautmann był miłym, starszym panem. Był także bardzo
dumny ze swoich synów, lecz nigdy nie okazywał im tego.

W jasnej staroświeckiej jadalni stał odświętnie nakryty stół. Piękne

kryształowe naczynia i srebrna zastawa lśniły na białym obrusie,
przystrojonym girlandami zielonej świerczyny.

Marynia i Renata często bywały tu dawniej i zawsze czuły się dobrze

w tym domu. Staruszkowie z żywą radością spoglądali na wesołą
młodzież.

Panią Werner posadzono wygodnie w rogu kanapy. Marynia i

Bernard odśpiewali kilka duetów. Renata akompaniowała im. Edmund
stał obok niej przy fortepianie i odwracał kartki nut.

Miło i pogodnie upływał wieczór...
W pewnej chwili Renata stanęła przy oknie. Zatopiona w marzeniach

spoglądała w otchłań cichej nocy. Myśl jej biegła w dal, okrążając
„Zacisze". Jak spędzają ten wieczór pani Pola i jej gość? Zapewne
siedzą w pięknym cichym pokoju i prowadzą poważną, serdeczną
rozmowę. Ewunia na pewno już od dawna śpi...

background image

W sercu Renaty obudziła się nagle tęsknota. Ach, jakże byłoby

dobrze siedzieć tam z nimi, spędzić w ich towarzystwie ostatnie
godziny roku! Jaka rozkosz patrzeć w piękne, szczere oczy chłopca,
czytać w nich najskrytsze uczucie... A potem? Zegar wybija
dwunastą... Dłonie obojga łączą się w mocnym, serdecznym uścisku,
tak jak dziś przy pożegnaniu.

— O czym pani tak duma, panno Renato?— zapytał nagle Edmund,

przystając tuż obok Renaty.

Drgnęła i spojrzała na niego zdumiona, jakby obudzona ze słodkiego

snu. Potem opanowała się i odparła:

— Pod koniec roku myśli się o różnych sprawach.
— Pani jest dziś taka milcząca. Jeszcze poważniejsza niż zwykle —

szepnął Edmund poufale i zbliżył się jeszcze bardziej do dziewczyny.
Oczy jego pełne niepokoju, spoczęły badawczo na twarzy Renaty.
Jakaż ona dziś piękna, jak uroczo wygląda w tej białej, skromnej
sukience! Chłód Renaty podsycał namiętność Edmunda.

— Zdaje się panu, panie doktorze — powiedziała spokojnie, po czym

podeszła do stołu. Edmund szedł za nią. W jego zimnych oczach
zapłonął ogień. Powściągliwość Renaty drażniła go i podniecała.
Trzeba mieć wiele cierpliwości, by przełamać ten cichy, bierny opór!
Szkoda, że Renata nie jest podobna do Maryni. Bernardowi powodzi
się lepiej niż jemu. Oczy Maryni mówiły wyraźnie, że serce jej należy
do Bernarda. Bernard czuł się też bardzo szczęśliwy tego wieczora.
Przed chwilą przeglądał z Marynią albumy w sąsiednim saloniku.
Wtedy to nawiązała się między nimi rozmowa.

— Czy pani czuje się już zupełnie dobrze? — spytał tkliwie Bernard.
— Zupełnie. Skończył się nareszcie mój areszt domowy!
— Właściwie to wielka szkoda...
— Ładny z pana przyjaciel! Czy miałam dłużej chorować?
— Nie, nie, wyraziłem się źle. Miałem tylko na myśli areszt domowy.

Wtedy mogłem przynajmniej dotrzymywać pani towarzystwa.

Roześmiała się cichutko.
— Przecież pan nadal może mnie odwiedzać. . — Doprawdy? Czy

mogę przyjść jutro?

— Jutro składamy wizyty. To jest... właściwie... popołudnie mamy

wolne...

— Więc przyjadę po południu.

background image

— Skoro pan nie ma nic lepszego do roboty...
Uścisnął ukradkiem jej rączkę.

M

— Panno Maryniu! — zawołał głosem pełnym wyrzutu.
—Co się stało? Czemu pan obrzuca mnie takim karcącym

spojrzeniem?

— Ależ nie... Nie potrafiłbym wcale w ten sposób patrzeć na panią.

Przecież pani wie, że nie ma dla mnie nic milszego jak przebywać z
panią.

Marynia wzruszyła ramionami. Udawała obojętną.
— Ha, być może! Ale są na świecie ważniejsze sprawy.
— Na przykład?
— Na przykład pański egzamin. Westchnął głęboko.
— Teraz mam wakacje, muszę z nich korzystać. Później zabiorę się

znów raźno do roboty. Przecież pani wie, że mi się bardzo śpieszy.
Chciałbym jak najprędzej mieć ten dyplom...

— Dlaczego?
Obrzucił ją spojrzeniem.
— Muszę mieć dyplom, aby otrzymać stałą posadę. A poprzysiągłem

sobie, że nie zaręczę się, póki nie będę miał stanowiska.

— Czy pan zamierza zaręczyć się?
Ujął znowu jej rękę i spojrzał jej głęboko w oczy.
— Czy pani o tym nie wie, panno Maryniu? Marynia poczuła mocne

bicie serca.

1

— Tak... wiem... nie... skądże ja mam wiedzieć...?
— Ach, panno Maryniu, najmilsza, najdroższa panno Maryniu... Tak

się czasem lękam, taki mnie ogarnia strach... Bo widzi pani, zanim
osiągnę mój cel... Upłynie jeszcze pół roku... A ja kocham pewną
młodą panienkę. I boję się, że straci cierpliwość... Ach, gdybym
przynajmniej wiedział, czy zechce przynajmniej poczekać na mnie!
czy pani sądzi, że nie będzie za późno?

Marynia spojrzała na Bernarda. W pierwszej chwili chciała go zbyć

żartem, aby w ten sposób ukryć swoje zmieszanie. Później jednak
spostrzegła w jego wzroku niepokój i namiętną prośbę. Wtedy
spoważniała, a oczy jej zabłysły szczerym najtkliwszym uczuciem.

— Nie, na pewno nie będzie za późno! — odparła cicho, lecz

stanowczo.

Ucałował gorąco jej rączki.

background image

— Dziękuję, ach dziękuję pani! Teraz już to czekanie nie wydaje mi

się taki straszne.

Powrócili do jadalni. Twarze ich opromieniał jakby cichy blask

szczęścia. Zauważył to Edmund i w skrytości ducha pozazdrościł
bratu.

Wybiła dwunasta. Trącono się wesoło kieliszkami. Marynia i Bernard

spojrzeli sobie głęboko w oczy. Spojrzenia ich wyrażały milczącą, lecz
niezłomną obietnicę.

Renata stanęła przy otwartym oknie. Przysłuchiwała się dźwiękom

dzwonów, które obwieszczały narodziny nowego roku. W pięknych,
jasnych oczach pojawił się dziwny wyraz: zdawała się pytać los o
swoją przyszłość...

Edmund Trautmann był znowu bardzo niezadowolony z przebiegu

wieczoru. Renata zręcznie unikała jego towarzystwa, nie mógł z nią ani
na chwilę pozostać sam na sam. Wreszcie pocieszył się myślą, że
podczas nieobecności pana Coulmanna nie może być mowy o
zaręczynach. Coulamnn powróci za kilka miesięcy. W ciągu tego czasu
uda się mu na pewno przełamać upór Renaty.


Profesorowa Hardenberg i Jerzy spędzili wieczór sylwestrowy w taki

sposób, jak sobie to wyobrażała Renata. Długo i poważnie rozmawiali
ze sobą. Mówiono także o Renacie. Subtelna kobieta wyczuła od razu,
że Jerzy interesuje się Renatą.

Pomyślała, że dla Jerzego związek z tą uroczą dziewczyną byłby

wielkim szczęściem. Szkoda tylko, że urlop Jerzego dobiega już końca.
W ciągu tych kilku dni oboje młodzi nie zdążą się poznać i zbliżyć do
siebie. W duchu rozważała sytuację. Ojciec Renaty był zamożnym
człowiekiem. Pani Pola znała dobrze Jerzego i wiedziała, że nie
ożeniłby się nigdy tylko i wyłącznie dla posagu. Zdawała sobie jednak
sprawę, że Jerzy w obecnych swoich warunkach nie może poślubić
ubogiej dziewczyny. Przypomniała sobie słowa, jakie powiedział
Jerzy, mówiąc o swej przyszłej żonie. Szukał w kobiecie dwóch zalet:
dobroci i wielkoduszności. Pani Pola była przekonana, iż Renata
posiada te dwa przymioty.

Opowiadając Jerzemu o młodej pannie, nie ukrywała swego uznania i

sympatii dla niej. Spostrzegła, z jaką przyjemnością chłopiec słucha
tych pochwał.

background image

Dowiedziała się od Ewy, że siostry mają zamiar złożyć jej wizytę w

dzień Nowego Roku. Toteż nie dziwiła się, że Jerzy nie ma ochoty
wyjść z domu. Podchodził on co chwila do okna i zdradzał wielki
niepokój.

Ewa przypomniała mu, że obiecał jej pójść z nią do ogrodu i ulepić

bałwana ze śniegu. Z początku chciał odmówić Ewie, ona jednak
upierała się wciąż, tak że w końcu uległ.

Pani Pola domyśliła się przyczyny jego początkowej odmowy.
— Słuchaj, Ewuniu — powiedziała —jeżeli później poślę po was do

ogrodu, to masz zaraz wrócić do domu. Wiesz przecież, że panna
Marynia i panna Renata mają nas odwiedzić.

— Tak, mateczko, przyjdziemy zaraz. Prawda Jurku?
— Naturalnie, myszko. Chodź prędko, żebyśmy zdążyli ulepić

bałwana.

Po upływie godziny siostry przybyły do „Zacisza". Pola powitała je

bardzo serdecznie i z wielką radością. Marynia zaczęła rozglądać się
wokoło, podczas gdy Renata zdradzała jawne zaniepokojenie.

— Gdzież jest Ewunia? Nie widziałam jej cały tydzień i stęskniłam

się za nią — odezwała się Marynia.

— Poszła z bratem do ogrodu, lepią bałwana. Każę ich zaraz zawołać.
Pani Pola zadzwoniła na służącego.
— Proszę zejść do ogrodu i poprosić Ewunię i pana von Rodenfels.

Siostry spojrzały na siebie zaskoczone. Renata zerwała się z miejsca,

pytając:
— Pana von Rodenfels? Czy tak się nazywa brat Ewy? Pani Pola

spojrzała na nią ze zdziwieniem.

— Tak, panno Renato. Czyżby pani tego nie wiedziała?
— Gdy mi się przedstawiał, nie dosłyszałam nazwiska. Niech pani

powie mi jeszcze jedno, czy to syn zmarłego Michała von Rodenfels?

— Tak, moje drogie dziecko. Widzę, że pani jest bardzo wzburzona.

Dlaczego? Co panią łączy z tym nazwiskiem?

— O mój Boże! Że też nie domyśliłam się tego od razu... Sądziłam

jednak, że Ewunia mieszka u ciotki w Strassburgu...

— Pan Jerzy zamierzał po śmierci rodziców umieścić siostrę u

krewnej. Później jednak ja wzięłam ją do siebie. Czemu pani jest taka
zaniepokojona?

background image

— Ach, wspomniałam pani przecież, że mój ojciec nabył latem

pewien majątek. Ta posiadłość — to właśnie Rodenfels...

— I to tak bardzo przestraszyło panią? Oczy Renaty zwilgotniały.
— Będzie nas teraz uważał za intruzów, pomyśli, że przez nas utracił

dom rodzinny.

Pani Pola potrząsnęła głową.
— Nie sądzę. Michał von Rodenfels zadłużył ten majątek. Jerzy

wiedział od dawna, że nie utrzyma rodzinnej posiadłości. Nie może
mieć pretensji do pani, przecież pani nie jest temu winna.

— Będzie nas pewnie nienawidzieć — szepnęła Renata.
Marynia z zainteresowaniem śledziła przebieg tej sceny. Z za-

chowania Renaty pojęła, że Jerzy nie jest jej siostrze obojętny. Ze
zdwojonym napięciem oczekiwała nadejścia Jerzego.

Pani Pola także zrozumiała, że nie tylko Jerzy interesuje się Renatą,

ale ona nim także.

— Droga panno Renato — rzekła — pani nie zna Jerzego Rodenfelsa.

Nie jest on tak niesprawiedliwy, jak pani sądzi. On sam potwierdzi
moje słowa, bo oto właśnie nadchodzi.

Renata usiadła. Spojrzała na Jerzego z takim lękiem, że to go

zaniepokoiło. Ewa i Marynia powitały się bardzo serdecznie. Jerzy
podał rękę Renacie. Zmierzyła wzrokiem jego wysoką postać. A więc
to jest wygnany dziedzic Rodenfelsu! — pomyślała.

Renata współczuła mu całym sercem!
Pani Pola przedstawiła Marynię.
— Panna Maria Coulmann.

:

Jerzy zdziwił się nieco, usłyszawszy to

nazwisko.

— Po raz pierwszy słyszy nazwisko pani. Obecnym właścicielem

Rodenfelsu jest niejaki pan Coulmann. Czy to może krewny pani? —
zwrócił się do Maryni.

— To mój ojciec. My zresztą także dopiero przed chwilą usłyszeliś-

my po raz pierwszy pańskie nazwisko. Moja siostra nie dosłyszała go,
gdy pan się jej przedstawił.

Jerzy spojrzał na Renatę, która wciąż jeszcze walczyła ze wzrusze-

niem. Profesorowa przyszła jej z pomocą.

— Drogi przyjacielu, proszę uspokoić pannę Renatę. Usłyszawszy

background image

pańskie nazwisko, przelękła się ogromnie. Wyobraża sobie straszne

rzeczy.

Jerzy podszedł do Renaty i ujął jej rękę.
— Czy to prawda? Pani przestraszyła się? Byłbym niepocieszony,

gdyby to się stało z mego powodu. Może mógłbym uspokoić panią?
Proszę mi przynajmniej powiedzieć, o co chodzi...

Renata uśmiechnęła się blado.
— Sądziłam, że pan znienawidzi nas, dowiedziawszy się, że miesz-

kamy w Rodenfelsie... Pewno uważa nas pan za intruzów...

Pocałował ją w rękę.
— Ależ, panno Renato! Wiem od dawna, że Rodenfels nie będzie

mógł pozostać w rękach naszej rodziny. Obecnie zupełnie już
pogodziłem się z tą myślą, a co mnie najbardziej cieszy, to wiadomość,
że właśnie pani tam zamieszka.

Ewa zaprowadziła tymczasem Marynię do swego pokoju. Pragnęła jej

pokazać nowe lalki, które dostała na gwiazdkę. Pani Pola niepo-
strzeżenie wymknęła się za nimi.

Renata, trochę onieśmielona, lecz pełna szczęścia, podniosła oczy na

Jerzego.

— Więc pan doprawdy nie ma do nas żalu?
— Byłoby to z mojej strony bardzo niemądre. Ojciec pani zapłacił za

Rodenfels taką cenę, jakiej nie osiągnąłby nigdy w drodze licytacji.
Dzięki temu wszystkie długi zostały spłacone, a ja mogę śmiało
każdemu patrzeć w oczy, jestem uczciwym człowiekiem. Tak bardzo
wiele mam do zawdzięczenia pani ojcu. Mam nadzieję, że go kiedyś
poznam.

Renata nie miała w tej chwili czasu pomyśleć o tym, jak ojciec jej

będzie się zapatrywać na znajomość z synem tego człowieka, o którym
wyrażał się zawsze tak pogardliwie. Pochłaniała ją całkowicie radosna
świadomość, że Jerzy nie czuje do niej żalu. To było najważniejsze!

Młody człowiek spostrzegł, że są sami w salonie.
— Nowy rok zaczął się dla mnie pod szczęśliwą gwiazdą! — odezwał

się po chwili.

Renata opanowała się.
— Dlaczego?
— Ponieważ przed wyjazdem mogłem raz jeszcze zobaczyć panią.

Czy pani zachowa o mnie dobre wspomnienie?

background image

— Z całą pewnością! — odparła poważnie.
— A czy wolno mi będzie przesyłać ukłony za pośrednictwem pani

Poli?

— Sprawi mi to wielką przyjemność.
— Czy nie mówi pani tego przez uprzejmość? — spytał stłumionym

głosem.

Spojrzała na niego wilgotnymi oczami.
— Nie, to prawda!
— A zatem mogę powiedzieć: do widzenia!?
— Do widzenia! — szepnęła.

:

— Będę wciąż myślał o tych miłych słowach — rzekł wzruszony.

Znowu zatonął wzrokiem w cudnych, złocistych oczach dziewczyny

z których przenikała piękna i bogata dusza. Serce jego zabiło, zdawało
się rozsadzać piersi.

Cofnął się o kilka kroków i spytał spokojnym tonem, jak Renata

spędziła wieczór sylwestrowy.

Opowiedziała mu tym samym tonem. Oboje czuli, że spędzili

niezapomnianą chwilę, o której pamiętać będą jeszcze bardzo długo.

Później powróciła pani Pola z Ewą i Marynią. Profesorowa zbliżyła

się do Renaty.

— No i cóż, moje drogie dziecko? Czy pan Rodenfels przekonał

panią?

Renata zdobyła się na uśmiech.
— Niech pani mi wierzy, że naprawdę przestraszyłam się ogromnie.
— Spostrzegłam to od razu. Ale teraz już wszystko w porządku?
— O tak!
— To świetnie! A jakie panie mają zamiary? Czy wizyty już

skończone?

— Tak. Najmilszą wizytę zatrzymałyśmy sobie na deser.
— Wobec tego zapraszam panie na obiad.
Renata spojrzała pytająco na Marynię. Pomyślały sobie, że po

obiedzie ma przyjść Bernard Trautmann.

— Dobrze, ale o czwartej musimy być w domu, bo mają przyjść

goście — powiedziała wreszcie Renata. Wyraz lęku i napięcia znikł
natychmiast z twarzy Maryni.

background image

— O, mamy jeszcze dużo czasu przed sobą! A zatem panie zostają?
— Bardzo chętnie. Zechce pani tylko zawiadomić panią Werner, że

przyjdziemy trochę później.

— Zaraz każe do niej zatelefonować.
Siostry pozostały. Marynia była w świetnym humorze, a Jerzy

kilkakrotnie śmiał się głośno z jej zabawnych uwag. Przy stole
Marynia siedziała obok Ewy. Obydwie bawiły się doskonale. Marynia
sporządzała z owoców i skórek od chleba rozmaite figury, które na
obrusie odgrywały cały dramat.

Jerzy i Renata siedzieli naprzeciw siebie. Od czasu do czasu

wymieniali znaczące spojrzenia.

Zdawało się, że nikt nie spostrzega tego. Później Jerzy zaczął pytać o

pannę Wollmann i starego Gustawa. Prosił, aby ich pozdrowić.

Zbyt szybko minęły miłe chwile. Siostry musiały się pożegnać.
Jerzy i Renata nie powiedzieli ani słowa na pożegnanie, tylko

spojrzeli sobie głęboko w oczy. Chłopiec podał Renacie dłoń. Poczuł
wówczas, że jej drobna ręka drży i odwzajemnia uścisk.

Siostry wsiadły do samochodu. Przez chwilę milczały. Wreszcie

Marynia rzekła z uśmiechem.

— Wiesz, Renato, ten Jerzy to szalenie miły chłopiec! Spodobał mi

się bardzo. A tobie?

Renata ocknęła się z zadumy.
— Co mówisz? Marynia zaśmiała się.
— Reniu, czy ty śpisz z otwartymi oczami? Pytałam się, czy ci się

podoba Jerzy.

— O tak!
— Odpowiedź krótka i budująca. A ja żałuję, że już jutro wyjeżdża.

Ciebie to zapewnie wcale nie obchodzi?

Uśmiechnęła się swawolnie do Renaty, której oczy zasnuły się mgłą.

Dobre serce Maryni wzięło natychmiast górę. Nie mogła patrzeć
spokojnie na smutek siostry. Objęła Renatę ramieniem i pocałowała ją.

— Jestem wstrętną dziewczyną, Reniu!
— Dlaczego?
— Bo cię tak dręczę. Renata spłonęła rumieńcem.

background image

— Ty mnie? Ależ nie, Maryniu. Siostra wzięła ją za rękę.
— Renato, przecież dotychczas dzieliłyśmy się każdą radością,

każdym smutkiem. Zwierzałam ci się ze wszystkiego, opowiadałam o
moich różnych flircikach. Dlatego wyznam ci teraz, że kocham
Bernarda Trautmanna. Nasze zaręczyny odbędą się, gdy tylko Bernard
otrzyma posadę w laboratorium.

— Kochanie, wiedziałam o tym, chociaż tym razem nie powierzyłaś

mi swojej tajemnicy, jak to zwykle bywało.

— Ach, nie wspominaj mi o tych dawnych głupstwach! Byłam

naprawdę bardzo niemądra. Teraz to zupełnie coś innego! Kocham go
naprawdę! Nie chciałam o tym mówić, bo nie byłam zupełnie pewna...
Obecnie jednak wiem, że i on mnie kocha.

— Tak? Czy oświadczył ci się?
— Nie tak wyraźnie, ale dał mi to jasno do zrozumienia. Nie chce

prosić o moją rękę, póki nie osiągnie swego celu.

— Muszę ci bowiem wyznać, że Edmund ubiega się o moje względy,

co mi sprawia wielką przykrość. Dotychczas nie dałam mu ostrej
odprawy.

Marynia spoważniała.
— Ach, moja kochana siostrzyczko, zachowaj na razie tę samą

taktykę. Nie chciałabym, aby przed naszymi zaręczynami doszło do
zerwania z rodziną Trautmannów. Powiem ci w zaufaniu, że nie
uważam Edmunda za szlachetnego człowieka. Rada jestem, że go nie
chcesz. Gdyby z wiadomych powodów przestał u nas bywać, gotów
byłby podburzyć brata przeciwko mnie...

— Nie bój się, Maryniu. O ile znam Bernarda, to nie usłuchałby nigdy

brata, zwłaszcza w tej sprawie.

— Zapewne, ale w każdym razie byłoby to bardzo przykre. Czy

rozumiesz?

— Naturalnie, kochanie. Będę się starała, aby Edmund nie otrzymał

ode mnie kosza. Musisz mi jednak pomóc, by nie doszło do tego. Nie
zostawiaj mnie z nim nigdy sam na sam. Może mogłabyś napomknąć
przy okazji Bernardowi, że Edmund łudzi się próżną nadzieją. Nigdy
nie wyjdę za niego. Może Bernard mógłby go powstrzymać od
oświadczyn.

Marynia z ożywieniem skinęła główką.

background image

— Doskonała myśl! Wiesz co mu powiem?

;

— Co takiego?
— Że twoje serce nie jest już wolne.
— Ależ Maryniu! — zawołała Renata zmieszana.
— Siostrzyczko, przecież ja nie skłamię. To rzecz pewna, tak pewna

jak to, iż całym sercem życzę, byś wkrótce zobaczyła znów Jerzego
Rodenfelsa. No, przyznaj się szczerzę, zaufaj mi... Jerzy nie jest ci
obojętny?

Renata odwróciła się od okna. Po chwili odpowiedziała cicho.
— Nie, Maryniu. Jest to bardzo miły, szlachetny młodzieniec.

Współczuję mu, bo utracił Rodenfels. Ale nie powinnaś wyciągać z
tego romantycznych wniosków...

— Nie, nie! Ale ty jesteś zawsze taka chłodna, taka spokojna, że to co

powiedziałaś o nim brzmi niemal jak wyznanie miłosne. Zobaczymy,
jak się ta rzecz rozwinie w przyszłości. Mimo to uważam, że należy
wspomnieć Edmundowi, że jesteś zajęta kimś innym. Może to uleczy
go z jego beznadziejnej miłości.

— Miłości? Nie wierzę, że mnie kocha. Nie jest taki czuły i zdolny do

uniesień jak jego brat. Mam wrażenie, iż zależy mu raczej na moim
majątku, niż na mnie samej.

— Zdaje się, że się nie mylisz. Chwała Bogu, że bracia nie są do

siebie podobni, bo inaczej... Ach, Reniu byłabym bardzo
nieszczęśliwa...

— Dziecko, gdyby Bernard był podobny do swego brata, to nie

mogłabyś go pokochać. Nie zatruwaj sobie szczęścia takimi myślami.
Oby Bóg zachował ci je na zawsze. Wierzę, że Bernard kocha cię
szczerze i prawdziwie. Jemu wszystko jedno, czy jesteś uboga czy
bogata. — Za te słowa muszą cię pocałować. A poza tym — gdyby ci
kiedykolwiek potrzebna była sojuszniczka — możesz liczyć na mnie...

— Czy mam się zaraz zwrócić do ciebie? — Chętnie!
— Nie pisz ojcu nic o naszej znajomości z panem Jerzym. Nie

wspominaj także jak się nazywa Ewa!

— Dobrze, nie wspomnę o tym, chociaż nie rozumiem, dlaczego

chcesz to zataić przed tatusiem. Przecież zawsze mówimy mu o
wszystkim.

— Masz słuszność. Odnoszę jednak wrażenie, że tatuś czuje jakiś

ukryty żal do rodziny Rodenfelsów. Zawsze wpadał w dziwny gniew,

background image

gdy była mowa o dawnych właścicielach Rodenfelsu. Wyrażał się o

nich z pogardą. Obawiam się, że zabroni mi bywać u pani
profesorowej, gdy się dowie kim jest Ewa.

Marynia z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
— A może wmawiasz sobie to wszystko? Starszy pan von Rodenfels

musiał być człowiekiem lekkomyślnym i niesumiennym. Tatuś zawsze
ma prawy charakter i jest solidny. Nic dziwnego, że nie pochwala
postępowania pana von Rodenfels. Nie sądzę, żeby tatuś miał
przenieść swą antypatię z ojca na dzieci. Przecież nie jest
niesprawiedliwy.

— Może masz rację, może mi się tylko zdawało. Odnoszę jednak

wrażenie, że się nie mylę. Dlatego też proszę cię, spełń moje życzenie.
Tatuś zdąży się dowiedzieć prawdy po przyjeździe.

— Zrobię jak zechcesz, przyrzekam ci Renato.
Zima dobiegła końca. Bernard Trautmann zdał świetnie egzamin,

otrzymał dyplom i zamieszkał stale w Dreźnie. Po Wielkanocy miał
rozpocząć pracę w laboratorium. Liczył, że gdy Fryderyk Coulmann
powróci z podróży, będzie go mógł poprosić o rękę Maryni.

Marynia cieszyła się, ponieważ widywała częściej Bernarda. Potrafił

się tak zręcznie urządzić, aby się z nią codziennie spotykać. Renata
była aniołem opiekuńczym tej młodej miłości.

Marynia dała Bernardowi do zrozumienia, że jego brat nie powinien

liczyć na wzajemność Renaty. Młodzieniec nie zdziwił się wcale.
Zauważył od dawna, iż Renata unika jak może Edmunda.

Raz nawet zwrócił Edmundowi uwagę na to. Powiedział bratu, iż

musi się pożegnać z nadzieją zdobycia Renaty. Edmund jednak obraził
się. Oświadczył szorstko, że sam wie najlepiej, jak się ma
zachowywać.

Bernard znał dobrze brata. Wiedział jak trudno będzie przekonać go o

daremności jego starań. Braci łączył niezbyt serdeczny stosunek.
Mimo to Bernardowi było przykro na myśl o tym, iż Edmund otrzyma
od Renaty kosza.

On sam czuł się szczęśliwym, wiedział przecież, że Marynia go

kocha. Pragnął oszczędzić bratu upokorzenia. Toteż dowiedziawszy
się od Maryni, że Renata jest zajęta kimś innym, postanowił pomówić
raz jeszcze z Edmundem.

background image

Zaledwie jednak poruszył ten temat, Edmund wybuchnął gniewem.

Oświadczył ostro Brenardowi, by raz na zawsze przestał się mieszać w
jego sprawy. Bernard odparł spokojnie, że jest to ostatnie ostrzeżenie z
jego strony. Nie będzie się już nigdy starał powstrzymać brata od
niebacznego kroku, który narazi go tylko na przykrość.

Edmunda jednak podniecały przeszkody. Z nieugiętym uporem dążył

do swego celu. Chłód i obojętność Renaty zbudziły w nim pożądliwą
namiętność, którą uważał za miłość. Nie było to jednak czyste
szlachetne uczucie prawdziwej miłości.

Bernard miał zbyt dobre serce, aby brać Edmundowi za złe jego

postępowanie. Uczynił wszystko, co było w jego mocy i miał teraz
spokojne sumienie.

Renata zauważyła, że Edmund nie zmienia swej taktyki. Jego starania

o jej względy sprawiały jej przykrość. Była szlachetna i dobra,
cierpiała nad tym, że zrani Edmunda stanowczą odmową. Dawniej nie
lubiła tylko Edmunda za jego zimne wyrachowanie, obecnie zbudziło
się w niej uczucie wstrętu. Nie mogła bez odrazy patrzeć w te oczy, w
których płonął niespokojny płomień żądzy. Unikała go jak mogła, a w
jego obecności czuła się nieswojo.

;


Piękny wiosenny dzień marcowy kusił do wycieczki. Obydwie siostry

w towarzystwie pani Werner i świeżo upieczonego doktora Bernarda
Trautmanna wybrały się do Moritzburga. Edmund miał przybyć nieco
później.

Słońce stopiło śnieg. Na drzewach rozkwitały pierwsze pąki. Świat

powracał do życia. Wybrano się na przechadzkę po parku. Renata z
panią Werner szły za Marynią i Bernardem. Młoda para milczała,
ciesząc się wiosną i swą miłością.

Renata rozmawiała także niewiele ze swoją towarzyszką. Myśli jej

były daleko, krążyły nad oceanem, szukały tam jedynego, wybranego,
któremu oddała serce. Od pani Poli, która stale korespondowała z
Jerzym, wiedziała jak mu się powodzi. Jerzy za każdym razem
przesyłał pozdrowienia dla Renaty, na które zawsze odpowiadała
serdecznym ukłonem. Siostry bywały często w „Zaciszu". Marynia

background image

bawiła się i dokazywała z Ewą, Renata zaś prowadziła długie,

poważne rozmowy z profesorową. Młoda wdowa polubiła ją
serdecznie. Rozumiały się doskonale i nawzajem się ceniły.

Pola myślała wiele o Renacie i Jerzym. Zdawała sobie sprawę, że to

co czują do siebie jest czymś więcej niż zwykłą sympatią. Uważała, iż
są stworzeni dla siebie. Pragnęła, aby połączyła ich głęboka prawdziwa
miłość.

— Może to przeznaczenie, że się spotkali—myślała—może los chce

w ten sposób wynagrodzić Jerzemu te krzywdy, które wycierpiał za
cudze winy.

Zdarzało się jednak, że pani Pola śmiała się serdecznie z tych myśli.
— My kobiety musimy zawsze kogoś swatać — mówiła sobie w

duchu.

W każdym razie pragnęła gorąco szczęścia Renaty i Jerzego.
Renata nie miała pojęcia o życzeniach i planach starszej przyjaciółki.

Wyczuła jednak, że pani Pola życzy jej jak najlepiej. A przy tym nikt
nie rozumiał Renaty tak dobrze, jak ona.

Renata zatopiona w myślach doszła do tego samego miejsca, gdzie

podczas zimy Jerzy zgubił swój sygnet. Aż do tej pory pierścionek
spoczywał pod grubą warstwą śniegu. Obecnie wskutek odwilży leżał
na drodze. Słońce mocno świeciło, toteż pierścień błyszczał z daleka.
Renata zauważyła jakiś świecący przedmiot pośrodku drogi. Zdumiona
schyliła się i podniosła pierścień.

— Pani Amelio! Niech pani zobaczy, co znalazłam!
— Pierścień!
— Tak, i to ogromnie oryginalny. Niech pani się przyjrzy tej

kunsztownej oprawie. Jaka piękna robota złotnicza! Nie jest to z pew-
nością modny klejnot!

— Kto to mógł zgubić?
— Postaramy się dowiedzieć o to. Tutaj przecież spaceruje codzien-

nie wiele osób. Na razie schowam go.

— Mam wrażenie, że leży tu nie od dzisiaj. Niech pani zobaczy,

panno Renato, ile brudu osiadło w tych arabeskach.

— Ale jak znaleźć właściciela?
— Przede wszystkim podamy w zajeździe nasz adres i powiemy, że

pani znalazła pierścień. Następnie damy ogłoszenie do gazet.

background image

Renata wciąż jeszcze oglądała ciekawy sygnet. Potem przywołała

siostrę i Bernarda, aby pokazać im co znalazła. Bernard przyglądał się
figurze wyrytej w kamieniu.

— Czy pani wie, co to za figura? — zapytał.
— Nie, nie mogłam rozpoznać. Sygnet odznacza się bardzo misterną

robotą.

— Tak, bo to piękny staroświecki klejnot. Mam wrażenie, że w

kamieniu wyryty jest patron rycerstwa, święty Jerzy.

Marynia z filuternym uśmiechem wzięła pierścień do ręki.
— Muszę zobaczyć, mam doskonały wzrok. Przyjrzała się uważnie

kamieniowi.

— Rzeczywiście! Święty Jerzy! Pomyśl tylko Renato...
Renata zarumieniła się; w milczaniu schowała pierścień do torebki.
— W domu obejrzymy sygnet przez lupę. Sprawdzimy, czy to

naprawdę święty Jerzy. Podajęc taki szczegół w ogłoszeniu,
znajdziemy prędzej prawego właściciela.

Bernard wstąpił do zajazdu, pytając, czy nikt nie zgubił pierścienia.

Nikt jednak nie zawiadomił o takiej zgubie. Nikt nie zgłosił się także na
zawiadomienie, podane w gazetach.

W domu Marynia stwierdziła, że figura przedstawia rzeczywiście

świętego Jerzego.

— Renato, to dobry omen! Oznacza to na pewno, że znajdziesz

kiedyś innego Jerzego!

Renata schowała sygnet do srebrnej kasetki ze swoją biżuterią.

W końcu kwietnia Ewunia zachorowała nagle na szkarlatynę.

Ciężkie, pełne troski dni nastąpiły dla pani Poli. Podczas choroby
przekonała się na dobre, jak bardzo kochała Ewę.

Obie siostry przyjeżdżały codziennie do „Zacisza", aby dowiadywać

się o zdrowie małej. Pani Pola nie napisała do Jerzego o chorobie
siostry. Uważała, że będzie na to czas, gdy mała wyzdrowieje. Na razie
nie chciała go niepokoić.

Na początku maja siostry miały pojechać do Rodenfelsu. Marynia

jednak oświadczyła zdecydowanie, że nie ruszy się z miejsca, póki nie
zobaczy Ewy.

background image

Wreszcie minęło szczęśliwie przesilenie. Uradowana pani Pola

zawiadomiła siostry, że nie ma już niebezpieczeństwa. Obie cieszyły
się bardzo!

Teraz dopiero pani Pola zawiadomiła Jerzego. Z listu jej mógł się

przekonać, jak bardzo pokochała Ewę. Dziewczynka również całym
sercem przylgnęła do przybranej matki.

Pani Pola pozwoliła nareszcie siostrom odwiedzić małą pacjentkę.

Renata i Marynia poprosiły profesorową, aby wraz z Ewą przyjechały
do Rodenfelsu.

— W zasadzie nie mam nic przeciwko temu — odpowiedziała pani

Pola. — Nie chcę jednak, aby Ewunia już teraz zobaczyła dawny dom.
W Rodenfelsie zbudziłyby się w dziecku pewne wspomnienia,
zaczęłaby może tęsknić za zmarłą matką. A ja pragnę, by zapomniała
zupełnie o przeszłości i zaczęła mnie uważać za matkę. Przywiązała się
do mnie jeszcze bardziej podczas choroby, ja zaś kocham ją jak własne
dziecko. Czy panie mnie rozumieją?

Renata uścisnęła jej rękę a Marynia powiedziała:
— Rozumiem panią, ale żałuję, że pani się nie zgadza. Cieszyłybyś-

my się bardzo z tak miłych odwiedzin.

— Później może skorzystam z tego zaproszenia. Niech tylko Ewa

zupełnie oswoi się z nowymi warunkami. Ja sama żałuję, że przez tak
długi czas nie zobaczę pań. Będzie mi brakowało tak miłego
towarzystwa.

— Nam będzie jeszcze bardziej brakowało pani — rzekła z żalem

Renata.

— Wobec tego pozwolę sobie coś zaproponować. W połowie

czerwca wyjadę z Ewą nad morze. Pozostaniemy tam do końca
sierpnia. Ponieważ panie mają zamiar także spędzić kilka tygodni nad
morzem, więc mogłybyśmy umówić się w jakiejś miejscowości.
Spędziłybyśmy przynajmniej krótki czas.

— To cudowna myśl! Zgadzamy się! Prawda Renato?
— Ależ naturalnie!
— A kiedy panie wyjeżdżają na wieś?
— Pojutrze. Jutro wstąpimy jeszcze do pani.
Nazajutrz nadszedł list od Jerzego. Prosił, aby pani Pola serdecznie

pozdrowiła panny Coulmann. Gdy siostry przybyły do domu, Marynia
odezwała się do Renaty.

background image

— Musiałam jednak zrobić wrażenie na panu Jerzym, bó zawsze

przysyła mi serdeczne pozdrowienia. Co sądzisz Renato?

— Sądzę, że jesteś nieznośną dziewczyną.
— A ja sądzę, że nie masz racji. Gdybym z tobą nie mówiła ciągle o

Jerzym, to zapomniałabyś o jego istnieniu.

— Tak myślisz?
— Na pewno! Szkoda, że Jerzy jest tak daleko. Jemu powierzę

chętnie moją siostrzyczkę. Lubię go bardzo i gdyby nie to, że jestem po
uszy zakochana w moim doktorku, to kto wie...? Proszę cię tylko o
jedno: jak Jerzy przyjedzie następnym razem na urlop, to nie bądź taka
lodowata jak zazwyczaj. Chłód zachowaj dla Edmunda. Traktujesz go
zresztą tak zimno, iż dziwię się po prostu, że się jeszcze nie zniechęcił
do ciebie.

Renata westchnęła.
— Marzę o tym, by mi wreszcie dał spokój. Chwała bogu, dzięki tej

epidemii szkarlatyny, jest bardzo zajęty. Mam nadzieję, że nie będzie
mógł przyjechać do Rodenfelsu. Liczę za to na naszego doktorka.

— Obiecał, że będzie nas odwiedzał co niedziela.
— Byłam na to przygotowana! — rzekła filuternie Renata.

W Rodenfelsie wszystko zostało przygotowane na przyjazd panienek.

Zamek odnowiono, odświeżono pokoje na parterze i uzupełniono
wszelkie braki. Panna Wollmann napiekła taki zapas ciast, jakby się
spodziewała zgłodniałego pułku żołnierzy.

Po południu Renata zapukała do pokoiku starej panny. Panna

Wollmann ucieszyła się bardzo z tych odwiedzin.

— Przychodzę do pani z dobrą nowiną — rzekła Renata. — Przyno-

szę pani wiadomości o Ewuni Rodenfels i jej bracie.

— Ach, Boże! Tak często myślę o nich! Jak im się powodzi? Każdej

nocy śni mi się Ewunia. A jak tylko jem jakiś smaczny kąsek, to myślę
o tym czy dziecku na niczym nie zbywa.

— Może pani spać spokojnie. Poznałam tej zimy pana Jerzego. Prosił,

aby panią pozdrowić.

Oczy panny Wollmann zwilgotniały.

background image

— Ach, nasz dobry, kochany panicz! Co u niego słychać? Czy mówił

coś o Ewuni?

— Ewunia mieszka w Dreźnie, widuję ją bardzo często. Pewna dobra,

zacna osoba wzięła ją na wychowanie.

Panna Wollmann klasnęła w ręce.
— Mieszka w Dreźnie? Przecież panicz miał ją zawieźć do

Strassbur-ga! Moje biedactwo najmilsze! Takie miała zapłakane oczka,
gdy powóz ruszał na stację. Czy zdrowa? Czy jej tam dobrze?

Renata opowiedziała poczciwej klucznicy wszystkie szczegóły o

Ewie. Panna Wollmann słuchała ze łzami w oczach. Wreszcie
uścisnęła rękę Renaty.

— Bóg zapłać, panienko! Kamień spadł mi z serca. Chwała Bogu,

wiem przynajmniej co się z nią dzieje. Mogę spokojnie spać. Widzę, że
Ewci jest dobrze. Stokrotnie dziękuję panience.

— Nie ma za co. A teraz nich pani odpocznie po obiedzie Renata

wyszła do parku. Wszędzie kwitły już drzewa i kwiaty.

— Czy też Jerzy często przechadzał się po tym parku? — dumała. —

Czy naprawdę pokonał już ból z powodu utraty rodzinnego majątku?
Cóż on teraz porabia? Czy płynie wśród morskich odmętów, czy też
znalazł schronienie w bezpiecznej przystani? Czy też myśli o mnie, jak
ja o nim? Czy mnie wspomina?

Serce Renaty zabiło mocniej. Tutaj w Rodenfelsie wszystko

przypominało jej Jerzego. Doznawała wrażenia, że stał się jej bliższym
niż w Dreźnie.

— Reniu! Reniu!
Głos Maryni zbudził ją ze słodkich marzeń.
— Gdzie ty się ukrywasz? Szukam cię wszędzie.
— Byłam u panny Wollmann, opowiadałam jej o Ewuni.
— Pewno się poczciwina ucieszyła. A teraz chodź, przejdziemy się

po parku.

Siostry poszły w głąb parku. Pełną piersią wdychały ciepłe majowe

powietrze. Ach, jaki piękny, jaki cudowny jest świat! — myślały obie.


Fryderyk Coulmann często i obszernie pisywał do córek. Adresował

listy na przemian do Renaty i Maryni. Nawet w tym nie czynił żadnej
różnicy między własną córką a dzieckiem swej nieszczęśliwej siostry.

background image

Był bardzo zadowolony z podróży. Z zachwytem opisywał wszystkie

piękne miejsca, jakie zwiedzał. Listy nadchodziły kolejno z Kairu,
Mekki, Bombaju i Kalkuty.

Renata i Marynia cieszyły się bardzo z tych listów. Rade były, że

ojciec nareszcie pozwolił sobie na zasłużone wakacje. Pragnęły jednak
jego powrotu, bo czuły się trochę osamotnione, zwłaszcza tutaj, na wsi.

Pani Werner starała się rozerwać panienki, lecz i jej w końcu zabrakło

pomysłu. Złożono już wizyty wszystkim sąsiadom i przyjęto ich u
siebie. W najbliższej okolicy Rodenfelsu nie było interesującego
towarzystwa.

Najbliżej położoną posiadłością był Leukendorf, własność niejakiego

pana Dallerta.

Panna Wollmann opowiadała już kiedyś Renacie o tych sąsiadach,

przedstawiając ich w mało korzystnym świetle.

Pan Dallert posiadał niegdyś wielką fabrykę czekolady, na której

dorobił się znacznego majątku. Miał dwie córki w wieku lat
dwudziestu dwóch, szesnastu oraz dwunastoletniego syna. Cała
rodzina puszyła się świeżo zdobytym bogactwem. Dzieci były
zarówno brzydkie, jak i źle wychowane. Matka i córki były zawsze
wystrojone, nadęte i zachowywały się głośno.

Renata poczuła od pierwszej chwili antypatię do tej rodziny. Marynia

natomiast kpiła z nich cichaczem. Dallertowie złożyli wizytę w
Rodenfelsie. Panią Amelię traktowali z góry, dając jej odczuć swoją
rzekomą wyższość. Ojciec Dallert głośno i bez ceregieli krytykował
„kiepskie odświeżenie zamku".

— Szkoda, że panie nie widziały jeszcze mego Leukendorfu. Każdy

pokoik na nowo urządzony, ale jak! Nowiuteńkie mebelki, wszystko aż
się świeci, wszystko według ostatniej mody! Te stare graty powy-
rzucałem i sprzedałem handlarzowi. Po co panie zostawiły tyle tych
starych rupieci? — mówił, spoglądając lekceważąco na piękne,
antyczne sprzęty.

W oczach Maryni zamigotały figlarne iskierki.
— Tak pan sądzi, panie Dallert? Kto wie, może powinniśmy zwrócić

się do pana o rady i wskazówki?

Dallert nie zrozumiał ukrytej ironii. Uderzył się ręką w kolano i

zawołał:

background image

— Dalibóg! Ja bym paniom na pewno dobrze poradził! Znam się na

tym! Ot, na przykład ten salon! Wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby
miał „modernistyczne" urządzenie!

Marynia skrzywiła się. Renata rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie.
— Modernistyczne, powiada pan? — spytała z niewinną minką.
— Oczywiście! Prawda, Rozalindo?
Pani Rozalia Dallert została przez męża nazwana „Rozalindą",

ponieważ to lepiej brzmiało. Skinęła potakująco głową, na której
chwiał się niegustowny kapelusz, ozdobiony całą masą piór i kwiatów.

— Panie muszą nas koniecznie odwiedzić! U nas nauczą się panie

dobrego smaku. Moja Mela sama ślicznie maluje i zna się na sztuce —
rzuciła protekcjonalnym tonem.

— Mamo, nie wspominaj o tym! Już ci tyle razy mówiłam, żebyś o

mojej sztuce nie mówiła laikom — rzekła Mela.

Dallertowa uśmiechnęła się z zadowoleniem.
— Nie lubi, gdy się podziwia jej talent. Taka jest skromna! Ale jak

panie nas odwiedzą, pokażę paniom jej obrazy. Wiszą wszystkie w
naszym salonie.

Marynia spuściła oczy. Przypomniała sobie galerię „okropnych

kiczów", jakie widziała w Leukendorfie podczas pierwszej wizyty.
Teraz przynajmniej dowiedziała się „kto psuje płótno".

Pani Amelia próbowała dalej prowadzić rozmowę i odezwała się:
— To bardzo pięknie, jeśli ktoś posiada talent i kocha sztukę. Będzie

pani miała jeszcze wiele pociechy ze swej córki.

Pani Rozalindą przyłożyła do oczu binokle. Była przekonana, że to

dodaje jej dystynkcji. Zmierzyła panią Amelię od stóp do głów i
odpowiedziała:

— Przecież pani się na tym i tak nie zna!
Pani Werner uśmiechnęła się z lekką ironią. Renata jednak zaczer-

wieniła się z gniewu. Oburzył ją zarozumiały ton pani Dallert.
Podeszła do pani Amelii i otoczyła ją ramieniem.

Pożegnanie wypadło bardzo chłodno. Po drodze pani Dallert

oznajmiła córkom:

— Panny Coulmann są źle wychowane. Nie pozwoliłabym wam

nigdy na takie poufałości z podwładną. Widać, że nie mają matki.

A tymczasem Renata zbliżyła się do panny Werner i prosiła ją, by

background image

zechciała wybaczyć, że nie przywołała do porządku pani Dallertowej.

Nie chciała jednak we własnym domu sprzeczać się z gośćmi.

— Niech panią o to głowa nie boli, panno Renato! Tacy ludzie nie

mogą mnie obrazić ani dotknąć — odparła ze śmiechem pani Amelia.

— Ależ Reniu — zawołała Marynia — takich łudzi nie można brać na

serio! To prawdziwe okazy! Niech tylko Trautmannowie przyjadą do
nas! Zaprosimy Dallerów, aby i oni poznali tę galerię typków! To
dopiero będzie zabawa! Muszę sobie koniecznie zafundować takie
binokle. To wygląda niezmiernie wytwornie!

I Marynia zaczęła po kolei przedrzeźniać całą rodzinę Dallerów. Pani

Werner i Renata nie mogły się powstrzymać od śmiechu.

— Nie wiedziałam, że potrafisz być taką złośliwą, Maryniu! — rzekła

wreszcie Renata.

— Nie gderaj, Reniu! Ci ludzie zasługują na to, żeby się z nich

pośmiać. Inaczej nie można by było z nimi wytrzymać! Państwo
Dallert nie zepsują mi dobrego humoru. A teraz chodźmy do panny
Wollmann! Zamówimy sobie świeże wafle do herbaty. Idziesz?

— Z przyjemnością!

W niedzielę przyjechał do Rodenfelsu Bernard Trautmann. Wraz z

nim przyjechał jego przyjaciel, Ullrich, młody prawnik. Pan Ullrich już
od kilku lat był potajemnie zaręczony. Po złożeniu egzaminu
adwokackiego miał się ożenić. Długie oczekiwanie nie psuło mu
jednak humoru. Był miłym towarzyszem i wesołym chłopcem. Siostry
lubiły go bardzo i zaprosiły go na następną niedzielę.

W tydzień później młodzi ludzie przyjechali znowu. Tym razem

niestety nastrój został zepsuty wizytą mamy Dallert i jej trzech
córeczek. Melania od razu przysiadła się do Bernarda i zaczęła mu
opowiadać o swych dziełach.

Marynia, pragnąc go uwolnić od męki, zaproponowała grę na

fortepianie. Okazało się, że druga córka Dallertów ma wielki talent.
Panna Hilly usiadła przy fortepianie i z wielką brawurą odśpiewała arię
z „Tristana i Izoldy". Najmłodsza siostra, Toni,akompaniowała jej.

Na słuchaczach cierpła skóra. Hilly nie odchodziła od fortepianu.

Popisywała się jeszcze przez godzinę. Pani Dallert promieniała z
dumy.

background image


Wreszcie panie pożegnały się.
— Panowie muszą nas koniecznie odwiedzić — nalegała mama

Dallert — mój mąż potrafi świetnie bawić gości.. A nasz kucharz —
nie chcę obiecywać zbyt wiele — ale przekonacie się panowie, jak on
gotuje! Do widzenia! Do widzenia!

Melania czule uścisnęła rękę Bernarda i szepnęła:
— Niech pan przyjedzie... Pokażę panu moje obrazy! Pannie Hilly

spodobał się młody prawnik.

— Zaśpiewam panu najnowsze pieśni! Tutaj nie miałam wszystkich

nut! — oznajmiła tajemniczo.

Po odjeździe gości całe towarzystwo gruchnęło śmiechem.
— Już w zeszłym tygodniu stwierdziłem, że Rodenfels to uroczy

zakątek. Ale to sąsiedztwo jest najpiękniejsze! — zawołał młody
prawnik.

Marynia ze śmiechem skinęła głową.
— Prawda, że to rozkoszni ludzie? Można się przynajmniej ubawić

ich kosztem. Renata z początku brała ich na serio i, ma się rozumieć,
gniewało ją takie zachowanie. Później przekonała się, że nie warto się
gniewać. W każdym razie pojedziemy w przyszłą niedzielę do
Leukersdorfu. Musi pan koniecznie obejrzeć obrazy panny Melanii.
Prawda, panie Bernardzie?

Bernard spojrzał w jej roześmiane oczy.
— A co się stanie, jeżeli stracę panowanie nad sobą? Jeżeli arcydzieła

panny Melanii są tak piękne jak śpiew jej siostry, to nie ręczę za nic.

— Trzeba w takiej chwili myśleć o czymś poważnym. To ogromnie

pomaga.

Uśmiechnął się do Maryni.
— Doprawdy? A kto to przed chwilą uciekał z pokoju, gdy panna

Hilly śpiewała „Pieśń o fiołku"? Czemu to pani nie zastosowała tego
skutecznego środka?

Marynia, podczas popisów Hilly rzeczywiście wyszła na chwilę do

przyległego pokoju, aby się wyśmiać do woli. Teraz odparła skruszona.

— Nie mogłam wytrzymać...
Po kolacji panowie odjechali. Ponieważ zaczął padać deszcz, więc

panienki nie odwiozły gości na stację.

background image

Profesorowa Hardenberg pisywała długie i szczegółowe listy, dono-

sząc o stanie zdrowia Ewuni. Dziecko mogło już wychodzić i
poprawiało się szybko na świeżym powietrzu. Mimo to pani Pola nie
chciała zwlekać z wyjazdem. W połowie czerwca miała zamiar
wyjechać z Ewą nad morze.

Najczęściej odpisywała na jej listy Renata. Marynia dopisywała tylko

na końcu ukłony dla Ewy i jej przybranej matki.

W ten sposób nawiązała się ożywiona korespondencja między panią

Połą a Renatą. Ta częsta wymiana myśli zbliżyła je do siebie i
zacieśniła ich przyjaźń. W listach jej często była mowa o Jerzym. W
jednym z nich Renata donosiła, że poza koniecznym remontem
niektórych apartamentów, szata zewnętrzna nie zmieniła się wcale.
Dziewczyna opisywała szczegółowo zamek i najbliższe okolice,
wspomniała nawet

0 pannie Wollmann i jej zacisznym pokoiku.
List był napisany tak miło i obrazowo, że pani Pola po namyśle

przesłała go Jerzemu.

Trudno opisać jak głębokie wrażenie wywarły na Jerzym miłe słowa

Renaty. Nie wspomniał o tym pani Poli, lecz podziękował jej tak
gorąco za przesłanie tego listu, że postanowiła od czasu do czasu być
niedyskretna.

Posunęła się jeszcze dalej: przesłała Renacie jeden z listów Jerzego.

Powtarzało się to coraz częściej.

Pani Pola zdawała sobie sprawę, że w ten sposób zbliża ku sobie dwa

młode serca. Wiedziała wprawdzie z własnego doświadczenia, jak
słaby

1 bezradny jest człowiek wobec losu, jak nikłe i bezskuteczne są jego

starania, jeżeli chodzi o stworzenie lub utrzymanie szczęścia.

Tak, wiedziała o tym... Mimo to pragnęła gorąco, aby jej własne

życie, pozbawione wartości — nabrało treści. Chciała mieć jakiś
piękny, jasny cel, dla którego warto było żyć...

Ewa i Jerzy stanowili w jej oczach jakby jedną całość. Ponieważ

kochała Ewę jak własne dziecko, przeto i Jerzego ogarnęła tym
macierzyńskim uczuciem. Uważała go niemal za syna.

A czyż jest matka, która potrafiłaby pozostać spokojna, jeżeli chodzi

background image

o szczęście dziecka? Pani Pola także pragnęła działać, aby zapewnić

szczęście Jerzemu!

Dlatego też doniosła Jerzemu, że siostry Coulmann przyjadą w

sierpniu do Z., dokąd i ona wybiera się z Ewunią. W następnym liście
zapytała go, pozornie bez związku, czy okręt nie zawinie do Kilonii.
Jerzy mógłby wtedy, przynajmniej na kilka dni, przyjechać do Z. I
przekonać się osobiście, że Ewa jest zdrowa i czuje się dobrze.

Jerzy odpowiedział, że niestety nie będzie mógł skorzystać z za-

proszenia. Przypuszcza, że jego okręt dopiero w październiku zawinie
do macierzystego portu.

Pani Pola wyjechała do Z. Po kilku tygodniach otrzymała nie-

spodziewaną wiadomość od Jerzego. Pisał, że jego okręt wymaga
gruntownego remontu maszyn i odpływa wkrótce do kraju. Ponieważ
remont potrwa kilka tygodni, przeto nie jest wykluczone, że kapitan
udzieli oficerom urlopu. O ile tak będzie, wówczas Jerzy spędzi urlop
w Z.

Pani Pola ucieszyła się niezmiernie z tej wiadomości.
W Z. było bardzo ładnie. Profesorowa zamieszkała z Ewą i swymi

służącymi w willi „Gwiazda Morska", położonej tuż nad morzem. Z
okien roztaczał się wspaniały widok na morze. W słotne dni
przesiadywała z Ewunią na werandzie, osłoniętej i zabezpieczonej od
wiatru.

Zamówiła już dla sióstr i dla pani Wernerowej pokoje w tej samej

willi. Cieszyła się bardzo, że przyjadą, a Ewa podzielała tę radość.

Pani Pola nie powiedziała nic dziewczynce o zamierzonym przyjeź-

dzie Jerzego. Obawiała się, że młodemu oficerowi może w ostatniej
chwili stanąć coś na przeszkodzie. Nie chciała sprawiać Ewuni
zawodu. Ewunia prawie przez cały dzień bawiła się na plaży. Opaliła
się na brązowo i wyglądała świeżo i kwitnąco. Jej wesoły dziecinny
śmiech świadczył najlepiej o doskonałym stanie zdrowia.

Niekiedy przerywała zabawę, podnosiła główkę i patrzyła na swą

przybraną mateczkę. Jeżeli pani Pola zapadała w dawny smutek i z
bezgraniczną rozpaczą patrzyła w morze, wówczas Ewunia porzucała
swą łopatkę i foremki. Biegła do pani Poli, obejmowała ramionami jej
szyję i wołała do osamotnionej kobiety:

— Mateczko, masz znowu smutną minę! Nie wolno, ja nie pozwalam.

Masz być wesoła, bo ja tak chcę!

background image

Słowa te brzmiały tak zabawnie, że pani Pola ulegała woli małej

tyranki i zaczynała się śmiać.

Ach, przecież ta czuła tyrania Ewy sprawiała jej tyle rozkoszy!

Poddawała jej się tak chętnie! Z bezgraniczną tkliwością tuliła dziew-
czynkę i całowała jej śliczną buzię.

Ewunia, pewna zwycięstwa, zaprzęgała wtedy matkę do roboty. Pani

Pola musiała pomagać wtedy przy budowie fortecy z piasku. Czasami
pracowała niedbale. Wtedy Ewa surowo upominała mateczkę i burzyła
małymi rączkami budowlę z piasku.

Rzecz jasna, że nie sposób było odegnać i pokonać wszystkich

smutnych myśli. Budziły się słodkie, bolesne wspomnienia... Ilekroć
Ewunia krytykowała pracę pani Poli, tyle razy przypominał się jej
zmarły mąż.

Zdarzało się dawniej, że pani Pola próbowała wykonać jakiś rysunek.

Mąż wyjmował jej wtedy zawsze ołówek z ręki, mówiąc ze śmiechem:

— Najdroższa, porzuć te bezowocne wysiłki. Nie potrafisz przecież

nawet narysować prostej kreski... Daj spokój! Lepiej spójrz mi w oczy!
Szkoda każdej chwili, gdy jestem przy tobie. Kochaj mnie, życie jest
takie krótkie!

Życie jest krótkie!
O tak, krótkie, zbyt krótkie było jego najdroższe życie. Natomiast jej

życie jest długie, beznadziejnie długie. Ciągnie się niby pusty, samotny
gościniec, nie widać wcale końca...

Pani Pola popadała znowu w rozpacz. W takich chwilach trudno

pogodzić się z losem. Przypominała sobie jednak wówczas ostatnie
słowa męża:

— Nie poddawaj się rozpaczy, ukochana! Myśl o mnie! Myślała o

nim! Właściwie nie przestawała myśleć o tym jedynym,

najdroższym, którego tak okrutnie wydarła jej śmierć.
Nie poddawać się rozpaczy! Uchwyciła się tych słów jak ostatniej

deski ratunku! Przecież taka była jego ostatnia wola! Trzeba żyć!
Trzeba, bo on tego pragnął! Ostatnie życzenie męża stanowiło ostoję i
podporę dla pani Poli. Ono stało się teraz jej myślą przewodnią. Ono, w
pierwszych dniach po śmierci, uchroniło ją od samobójstwa.

Sądziła wówczas, że nie potrafi żyć bez niego. Nie poddawać się

background image

rozpaczy). Ach, jakże często powtarzała sobie te wyrazy. Nie załamać

się, wytrwać... Jakże trudno jest jednak pozostać silną i wytrwać, gdy
się widzi, że jedyne szczęście nagle rozpada się w gruzy...

Najgorsze już minęło! Jego słowa uratowały ją, pokrzepiły na duchu.

Stworzyła sobie cel życia. Zastępowała matkę osieroconemu dziecku,
pomagała strapionemu i potrzebującemu opieki, niosła pomoc nędza-
rzom. Tym zapełniała życie.

Postępowała w myśl życzenia męża. Każdy jej czyn był natchniony

jego duchem. Zdawało się jej niekiedy, że on kieruje każdym jej
krokiem, że ją prowadzi i czuwa nad nią.

Powoli spłynęło na nią ukojenie. Zbolałe serce przycichło, przepeł-

niał ją spokój, pełen rezygnacji. Pani Pola przestała myśleć o sobie i
swoim nieszczęściu. Postanowiła żyć dla innych, budować dla nich
inną i lepszą przyszłość.


Renata, Marynia i pani Werner przybyły do Z. Pani Pola z Ewą

odwiozły je do „Gwiazdy Morskiej".

Powozy wjechały między wydmy. Zatrzymały się przed fasadą willi.

Z tego miejsca roztaczał się przepiękny widok na morze.

Nad horyzontem zebrały się tego dnia ciężkie, fioletowe chmury,

zwiastujące bliską burzę. Zachodzące słońce złociło ich brzegi, prze-
świecające jaskrawożółtą barwą. Rysowały się wyraźnie na jasnym,
bladozielonym niebie, podobne do potężnych gór.

Na morzu panowała cisza. Zdawało się, że odmęty wód przyczaiły się

na chwilę w oczekiwaniu burzy. Woda wyglądała jak roztopiony brąz.
Na Renatę — jak na wszystkich wrażliwych subtelnych ludzi - morze
wywierało za każdym razem nowy urok. Siedząc obok pani Poli, jak
urzeczona wpatrywała się w dal.

Poła milczała również. Ujęła rękę dziewczyny i uściskała ją, jakby w

milczącym porozumieniu.

Za to w drugim powozie panowała wielka wesołość. Jechała w nim

Marynia z Ewą i panią Wernerową. Ewa i Marynia miały sobie bardzo
wiele do opowiedzenia i nie przestawały się śmiać.

Po wspólnym posiłku udały się na plażę i na pomost. Groźne,

background image

ołowiane chmury opuszczały się coraz niżej nad wodą. Powietrze

było parne. Potem zerwał się silny wiatr, zaczął pędzić chmury przed
siebie. Burza zbliżała się. Trzeba było powrócić do domu.

Mała Ewunia leżała już pogrążona w głębokim śnie, gdy rozległ się

pierwszy huk gromu. Siostry, pani Pola i pani Werner usiadły na
werandzie. Otulone ciepłymi pledami śledziły wspaniałe choć groźne
widowisko.

Wichura szalała nad morzem, zdawała się smagać fale. Jaskrawe

błyskawice przecinały niebo. Wreszcie spadły pierwsze, ciężkie krople
deszczu.

Marynia wstała nagle i udała się po cichu do pokoju Ewuni. Dziecko

spokojnie spało.

Dziewczyna pochyliła się nad łóżeczkiem swej małej ulubienicy. Na

jej twarzy malował się wyraz rozrzewnienia. Złożyła lekki pocałunek
na pulchnej rączce śpiącej dziewczynki. Potem skinęła głową służącej,
która czuwała w pokoju Ewy i wyszła.


Profesorowa Hardenberg nie wiedziała, czy ma powiedzieć siostrom,

że Jerzy von Rodenfels wybiera się do Z.

Kilka dni temu otrzymała od niego list, w którym donosił, że na

pewno przyjedzie w drugiej połowie sierpnia. Pani Pola postanowiła
wreszcie, że nie powie nic ani siostrom Coulmann, ani Ewie. Cieszyła
się już myślą o niespodziance, jaką im sprawi.

Następne dni upłynęły w błogiej bezczynności, jak to zwykle bywa

nad morzem. Panie chodziły na krótkie wycieczki, spacerowały po
pięknym bukowym lesie, wiosłowały lub pływały żaglówką.

Tak schodził czas.
Renata i Marynia doskonale pływały. Prawie codziennie kąpały się w

morzu i używały ulubionego sportu. Ponieważ zaczęły się upały, więc i
Ewunia mogła się kąpać. Siostry uczyły ją pływania. Dziewczynka
okazywała uzdolnienie i odwagę, cieszyła się bardzo, gdy wreszcie
naprawdę nauczyła się pływać. Pani Pola leżała na plaży i śledziła z
uwagą każdy jej ruch.

Siostry, jak dotychczas, nie brały jeszcze udziału w żadnej zabawie,

background image

chociaż w modnej miejscowości nadmorskiej nie brakowało

rozrywek. Przesiadywały najchętniej na werandzie u pani Poli,
prowadząc z nią długie rozmowy.

Spotkano kilka znajomych rodzin z Drezna i Berlina, toteż nie

uskarżano się na brak towarzystwa.

W jednym z ostatnich listów Jerzy naznaczył wreszcie dokładną datę

swego przyjazdu. Pani Pola oznaczyła mu numery koszyków
plażowych i napisała w którym miejscu najłatwiej je znaleźć.
Zamówiła też dla Jerzego pokój w hotelu.

Wreszcie nadszedł dzień, w którym miał przybyć Jerzy. Pani Pola

siedząc na plaży, spoglądała raz po raz na drogę, wijącą się między
wydmami.

Renata siedziała obok niej i parasolką rysowała na piasku jakieś

figury, które wiatr zasypywał. Marynia i Ewa z wielkim zapałem
budowały z wilgotnego piasku wielką fortecę z wieżami i szańcem.
Praca ta pochłaniała je całkowicie. Pani Werner haftowała.

Nikt prócz Poli nie zauważył Jerzego, który ukazał się między

wydmami. Stojąc na wzgórzu, zorientował się natychmiast, gdzie ma
szukać znajomych. Po chwili już ruszył w stronę kosza pani Poli.

Profesorowa zwróciła się do Renaty.
— Pani wciąż kreśli jakieś tajemnicze znaki na piasku. Mam

wrażenie, że to daremny trud — rzekła z uśmiechem.

Renata roześmiała się i przestała rysować.
— Trzeba coś robić. Nie mam zdolności, nie mogę więc pomagać

przy budowie tej skomplikowanej twierdzy. Zresztą Ewcia i Marynia
nie potrzebują mnie wcale.

— I dlatego pani się nudzi! Renata przecząco potrząsnęła głową.
— Bynajmniej. Nie istnieje dla mnie pojęcie nudy. nigdzie i nigdy się

nie nudzę, a tym bardziej w towarzystwie pani, droga pani Polu.

— A ja mimo wszystko mam wyrzuty sumienia, że sprowadziłam

panie do Z. Dla młodych dziewcząt nie ma tu zbyt wielkiego uroz-
maicenia. Daje się odczuwać brak panów.

— Protestuję, pani Polu — zawołała Marynia. — Mnie tutaj nie brak

rozrywek ani miłego zajęcia. O braku panów nie wspominam. Ewa
zastępuje mi wszystko. Mamy moc roboty i nie nudzimy się wcale,
prawda słodka dziecinko?

— Ja również nie uskarżam się ani na brak towarzystwa, ani też na

background image

brak rozrywek — oświadczyła Renata. Rzeczywiście, czuła się

najlepiej w towarzystwie pani Poli, z którą mogła rozmawiać o Jerzym.
Pani Pola starała się o to, by temat ten nie wyczerpał się.

Tymczasem do kosza zbliżył się Jerzy. Pani Pola ukłoniła mu się z

daleka, po czym rzekła do sióstr:

— Mimo to czułam się w obowiązku sprowadzić paniom przynajm-

niej jednego młodzieńca. Pokażę paniom czarnoksięską sztukę. Raz...
dwa... trzy... a oto i on we własnej osobie.

Ostatnie słowa wypowiedziała tak głośno, że Jerzy je usłyszał.

Wyszedł zza kosza i z uśmiechem ukłonił się paniom.

Renata spojrzała i drgnęła. Pani Pola uśmiechnęła się z zadowole-

niem. Zauważyła zdradzieckie rumieńce na twarzy Renaty.
Spostrzegła również, iż Jerzy pobladł ze wzruszenia. Oboje na krótką
chwilę zapomnieli o otaczającym ich świecie. Oczy Renaty
promieniały cichym szczęściem. Jerzy nie mógł oderwać oczu od
cudnej dziewczęcej twarzy. Pojął, że serce Renaty bije dla niego, że
dziewczyna odwzajemnia jego uczucie.

Nagle Ewunia spostrzegła brata. Krzyknęła z radości i nie zważając

na to, że depcze kunsztowną twierdzę z piasku, pobiegła do Jerzego i
rzuciła mu się na szyję.

Jerzy wziął dziewczynkę na ręce i przytulił ją mocno. Mimo to ponad

złocistą główką Ewy, spojrzenie jego goniło Renatę.

Marynia, oniemiała ze zdumienia, klęczała jeszcze na piasku przed

zniszczoną twierdzą. Z napięciem obserwowała siostrę.

Jerzy ostrożnie postawił Ewunię na piasku, po czym przywitał się z

paniami. Ucałował ręce pani Poli mówiąc:

— Oto więc jestem, droga pani. Spodziewam się, że moja obecność

nie zakłóci tej plażowej sielanki.

Pani Pola uścisnęła jego dłoń.
— Witam pana serdecznie! Będzie pan mile widziany. Mówię to

również w imieniu pozostałych pań.

Jerzy pochylił głowę, po czym zwrócił się do Renaty:
— Czy to prawda?
— Tak, naturalnie! — odparła cicho. Uśmiech tkliwego rozmarzenia

nie zszedł jej jeszcze z ust.

Marynia wstała i otrząsnęła piasek z sukienki.

background image

— Widzę, że przerwałem pani bardzo ważne zajęcie — zauważył

Jerzy żartobliwie. Marynia podała mu rękę.

— Tak, pański niespodziewany przyjazd zniweczył dzieło całego

dnia. Ale to nic! Cieszę się, że pan przyjechał.

— Chętnie pomogę przy odbudowie twierdzy, zwłaszcza, że posia-

dam zapas niespożytych sił.

— Bardzo chwalebny zamiar! Ewciu, ty nieznośny łobuzie, zobacz

coś ty zrobiła! Stratowałaś wszystko, zachowałaś się jak nieprzyjaciel.
Gniewam się...

— Nieprawda , cioteczko, wiem, że tylko żartujesz. Nie gniewasz się

wcale.

Marynia ucałowała Ewunię.
— Pewno, że na ciebie nie potrafię się gniewać, ty słodki bąku. Wiesz

o tym i korzystasz z mojej pobłażliwości.

Tymczasem Renata przedstawiła Jerzego pani Wernerowej. Pani

Amelia zdziwiła się nieco, usłyszawszy jego nazwisko. Jerzy zamienił
z nią kilka uprzejmych słów, po czym zwrócił się do Renaty.

Spotkanie z Renatą stało się dla niego spełnieniem marzeń.

Uświadomił sobie, że kocha Renatę i nie może bez niej żyć. Pojął, że
podczas tych długich miesięcy rozłąki uczucie jego spotęgowało się,
zapuściło mocne korzenie w jej sercu.

Dusza Renaty ulatywała ku niemu, rozpływając się w błogości.

Wyczytała w oczach Jerzego, że i on ją kocha. Od tej chwili
postanowiła nie ukrywać swojej miłości. Okazywać jawniej ak wielką
radość sprawił jej swym niespodziewanym przyjazdem.

Potoczyła się żywa rozmowa. Oczy Jerzego i Renaty spotykały się co

chwila, opowiadając sobie nawzajem tysiące słodkich tajemnic. Ach,
jakie piękne wydawało się obojgu życie! Fala błogości zalewała dwa
młode kochające się serca.

Pani Pola miała możność przekonania się, ile szczęścia sprawiła

swoją udaną niespodzianką.

Wieczorem Jerzy usiadł obok pani Poli na werandzie. Po chwili

milczenia odezwał się serdecznie.

— Droga moja przyjaciółko! Jakże mam pani wiele do zawdzięcze-

nia. Dziś czuję to znowu! Nie wyobraża pani sobie, jakie
dobrodziejstwo wyświadczyła mi pani swoim zaproszeniem.

background image

Uśmiechnęła się subtelnie i spojrzała znacząco na Jerzego.
— Wiem o tym. My kobiety chętnie odgrywamy rolę Opatrzności,

zwłaszcza jeżeli chodzi o ludzi drogich i bliskich. Mam nadzieję, że
naprawdę wyniknie stąd coś dobrego. Tego bowiem nigdy nie można z
góry przewidzieć...

— Droga pani Polu! Jaka pani dobra! Z dnia na dzień wzrasta moja

cześć i uwielbienie dla pani.

Pani Pola machnęła ręką.
— To egoizm z mojej strony. Albo też instynkt samozachowawczy.

Mniejsza o to. Muszę przecież coś robić, aby móc na nowo pokochać
życie. Przecież pan najlepiej wie o tym...

— Wiem i podziwiam szlachetne serce mojej przyjaciółki.
— Nie mówmy o tym. Jak długo może pan tu pozostać?
— Czternaście dni. Spojrzała na niego z powagą.
— Kochany przyjacielu, proszę dobrze wykorzystać ten krótki okres!
Jerzy wytrzymał to przeciągłe spojrzenie.
— Więc pani wie, że pokochałem Renatę Coulmann?
— Tak!
Westchnął głęboko.
— Mój los spoczywa w jej rękach. Tylko od niej zależy, czy będę

szczęśliwy...

Pani Pola wsparła głowę na dłoni.
— Czułam to, panie Jurku. Dlatego też zawezwałam pana. Sądzę, że

pan pozyskał serce Renaty...

— Doprawdy?
— Znam dobrze Renatę. Przypomina mi czyste, kryształowe źródło.

Teraz na dnie tego źródła widać obraz pana. Jeżeli tylko inne
przeszkody nie staną wam na drodze, Renata zostanie pańską żoną. Z
jej strony nie lękam się odmowy...

Jerzy złożył gorące pocałunki na ręce pani Poli. Wzruszona

uśmiechnęła się do niego.

— Proszę przestać, przecież ja nie jestem Renatą — zażartowała. W

ciągu najbliższych dni Marynia i pani Pola zawarły milczące

porozumienie. Obydwie zajmowały się bardzo gorliwie Ewunią i

panią

background image

Amelią. Toteż Jerzy i Renata wiele przebywali ze sobą. Mogli

swobodnie rozmawiać, wymieniając najskrytsze myśli. Dusze ich
jeszcze bardziej zbliżyły się do siebie.

W innych warunkach pani Werner czuwałaby może troskliwiej nad

swoją pupilką. W tym wypadku jednak uważała, że może polegać
całkowicie na pani profesorowej. Była zresztą spokojna, gdyż
wiedziała, że wkrótce ma przyjechać pan Coulmann. Spodziewano się
jego przybycia około 26-go sierpnia. Pozostawało zatem zaledwie
dziesięć dni...

Pewnego dnia całe towarzystwo zebrało się na piasku. Nagle ukazała

się z daleka gromada Cyganów. Wszczął się gwar i wielki ruch. Dzieci
z radością przywitały dwa ogromne niedźwiedzie, które pokazywały
rozmaite sztuki. Wielką wesołość wywoływała również maleńka
zabawna małpka, która tańczyła na głowie i ramionach małego
cygańskiego chłopca. Rzucano Cyganom wiele monet, lecz trzymano
się od nich z daleka, ponieważ byli bardzo brudni.

Cyganie dbali jednak nie tylko o rozrywki dla dzieci. Piękna,

malowniczo ubrana Cyganka o demonicznie płonących oczach niosła
skrzynkę, na której siedział jakiś egzotyczny ptak o różnobarwnym
upierzeniu. Ptak wyciągał ze skrzynki tajemnicze koperty, z których
każda zawierała przepowiednię przyszłości. Za kilka groszy każdy
mógł się dowiedzieć czegoś o swym losie.

Cygance powodziło się doskonale. Znalazło się wielu chętnych,

którzy pragnęli uchylić rąbka swej przyszłości. Jedni robili to serio,
inni dla żartu.

Ewa z przyjemnością przypatrywała się tańczącym niedźwiedziom.

Dorośli podziwiali tymczasem malownicze szaty Cyganów. Teraz
zbliżyła się do nich również młoda, piękna Cyganka, proponując, że
przepowie przyszłość.

Jerzy zerwał się z piasku i rzucił jej monetę, którą pochwyciła.

Obrzuciła Jerzego przeciągłym spojrzeniem ognistych oczu i podeszła
do niego. Na skrzynce siedział ptak, trzymając w dziobku liścik,
przeznaczony dla Jerzego.

Młodzieniec machnął ręką i rzucił Cygance drugą monetę. Wtedy

wróżka wzięła liścik i podała go Jerzemu. Urzekł go niesamowity
błysk jej oczu. Wbrew woli wziął kopertę do ręki. Cyganka oddaliła się
natychmiast, znikła za rzędem koszy, stojących na plaży.

background image

Marynia roześmiała się wesoło.
— O, panie Jerzy, wygląda pan w tej chwili budująco. Szkoda, że pan

siebie nie widzi!

Pozostałe panie także zaczęły się śmiać. Jerzy spoglądał bezradnie na

kopertę, nie wiedząc co ma z nią począć. Wreszcie roześmiał się
również, proponując, że chętnie podaruje swoją przepowiednię którejś
z pań.

— Szanowne panie! Która z pań pragnie przeniknąć wzrokiem

tajemnicze mroki przyszłości?

— Kiedy to nas nie dotyczy! — powiedziała pani Poła.
— Ma się rozumieć — dodała Renata — przepowiednia jest

przeznaczona wyłącznie dla pana.

Pani Werner i Marynia uważały tak samo.
Jerzy zmiął karteczkę i rzucił ją na piasek. Marynia szybko podniosła

liścik.

— Protestuję, panie Jerzy, trzeba korzystać ze sposobności. Kto wie,

czy zdarzy się jeszcze raz taka okazja poznania przyszłości. Co do
mnie, to wierzę w czarodziejską moc tej Cyganki. Wyglądała tak
demonicznie...

Wygładziła starannie kopertę i podała ją Jerzemu. Młodzieniec z

głębokim ukłonem wziął ją z rąk dziewczyny.

— Trudno! Choćby ta przepowiednia miała zawierać nawet śmierć, z

rąk pani, panno Mario, wszystko jest miłe. Pozwolą panie jednak, że
usiądę. Nie czuję się na siłach aby stojąc, dowiadywać się, co mi
przeznacza los — powiedział żartobliwie.

Usiadł, po czym ceremonialnie zaczął otwierać kopertę. Śmiejąc się,

spojrzał na twarze obecnych. Wszystkie wyrażały pełne napięcia
oczekiwanie. Wyjął z koperty wąski skrawek papieru i odczytał po
cichu wypisane na nim słowa.

Niechaj wzrok Twój się obróci
Ku dziewczęcej drobnej dłoni,
Co Ci pewno wkrótce zwróci
Drogi klejnot utracony.
Z nią Twe szczęście jest związane
Tak w Twym losie zapisane.
Jerzy spoważniał. Niby na jawie ujrzał przed sobą Rodenfels. Do tej

background image

pory nie myślał nigdy o tym, że Renata jest córką właściciela

Rodenfelsu. Dopiero kartka, którą trzymał w ręku, przypomniała mu
ten fakt.

Utracony klejnot? Czyż Rodenfels nie jest drugim utraconym

klejnotem?

Spojrzał na Renatę, oczy ich spotkały się. Jerzy ocknął się z zadumy.

Rozejrzał się wokoło, jakby zbudzony ze snu.

Marynia śmiała się. Przez cały czas obserwowała twarz Jerzego,,

widziała, jak spojrzał na Renatę. Domyśliła się, że słowa zawarte w
przepowiedni muszą mieć jakiś związek z jej siostrą.

— Przepraszam najmocniej, lecz nie mogę paniom powiedzieć, co

mnie czeka w przyszłości.

— Ach, dlaczego? — zawołała Marynia.
— To tajemnica!
— I co pan uczyni z tą kartką?
— Na razie schowam ją do portfela.
— A potem?
— Potem będę każdego ranka i wieczora odczytywał wieszcze

wyrazy, aby na wieki wryły mi się w pamięć!

— O Boże! Jakież to straszliwe i tajemnicze! Dreszcz mnie przej-

muje...

— Tak, tak! W takich sprawach nie należy żartować...
— Wobec tego i ja muszę się czegoś dowiedzieć o przyszłości.

Przepraszam państwa, ale to dla mnie sprawa nie cierpiąca zwłoki.

— Kiedy naszej wróżki już nie ma. Odeszła!
— Właśnie ją widzę. O, tam! Po drugiej stronie, za koszykami. Muszę

dogonić tajemniczą Sybillę!

Marynia przeskoczyła kopiec z piasku i pobiegła za Cyganami.

Dogoniła ich wkrótce i zdyszana stanęła przed młodą Cyganką.

Podała jej monetę i palcem wskazała ptaka.
Cyganka spojrzała na śliczną, złotowłosą, biało ubraną dziewczynę i

zaśmiała się do niej. Ptak wyciągnął ze skrzynki kopertę i podał ją
Maryni.

Dziewczyna ważyła z wahaniem liścik na dłoni. Wreszcie przecisnęła

się przez tłum otaczający Cyganów.

Przystanęła na uboczu, otworzyła kopertę i miała właśnie przeczytać

słowa wróżby, gdy tuż za sobą usłyszała dobrze znany, męski głos:

background image

— Dzień dobry, droga panno Maryniu!
Drgnęła przestraszona i odwróciła się. Za nią stał Bernard Trautmann

i spoglądał na nią wzrokiem, promieniejącym radością. Marynia
zaczerwieniła się.

— To pan, panie doktorze? Złożył jej głęboki ukłon.
— Tak jest! We własnej osobie!
— Skąd się pan tu nagle wziął?
— Przyjechałem na kilka dni, pragnę odetchnąć morskim powiet-

rzem!

Marynia zmieszała się i zaczęła się śmiać. Potem pokazała mu liścik,

objaśniając:

— Widzi pan, chciałam przekonać się, co mnie czeka w przyszłości, i

właśnie w takiej chwili...

— Właśnie w takiej chwili spotkała pani mnie. Mam nadzieję, że nie

uważa pani tego za zły znak?

— Nie... Tylko nie widziałam wcale, jak pan nadchodził...
— A ja już od kilku chwil obserwuję panią. Widziałem, jak pani

podchodziła do Cyganki z tym kolorowym ptaszkiem...

— Doprawdy?
— Tak! A teraz niech mi pani powie, co ta piękna wróżka

przepowiedziała pani.

— Kiedy jeszcze sama nie wiem. Nie zdążyłam zajrzeć do koperty.
— Trzeba to koniecznie zrobić.
Marynia wciąż jeszcze trochę oszołomiona niespodziewanym przy-

jazdem Bernarda, otworzyła wreszcie kopertę. Oboje pochylili się nad
wąską karteczką:

Szczęście Twoje jest tak blisko,
Schwyć je prędko, szkoda chwili...
— Ależ to bardzo rozumna przepowiednia — zawołał Bernard. —

Jak pani sądzi, panno Maryniu?

Spojrzała na Bernarda i głęboko westchnęła.
— Twoje szczęście jest tak blisko — powtórzyła w zadumie.
— Panno Maryniu! Najdroższa Maryniu! Czy pani wie, że mam już

background image

kontrakt w kieszeni? Od pierwszego października zaczynam

pracować jako kierownik laboratorium...

— Ach, Boże!
— Dlatego właśnie przyjechałem! Musiałem pani koniecznie oznaj-

mić tę nowinę. Nareszcie jestem u celu!

— Chwała Bogu! — zawołała. Potem, zawstydzona tym wykrzyk-

nikiem, spuściła oczy i dodała:

— Życzę panu szczęścia na tym nowym stanowisku! Bernard spojrzał

z czułością na ukochaną dziewczynę.

— Tak, chwała Bogu! To wyczekiwanie było okropne, po prostu nie

do wytrzymania.

— Więc pan się tak męczył?
— O tak! Czyż tego pani nie wie, panno Maryniu? Ale teraz zacznie

się nowe życie! „Twoje szczęście jest tak blisko!" Słowa tej
przepowiedni

dotyczą także mnie...
Zanim Marynia zdążyła odpowiedzieć, podszedł do nich Jerzy.
— Panno Mario, zostałem wydelegowany przez siostrę pani. Mam

panią odszukać i wziąć pod moje opiekuńcze skrzydła. Nie wracała
pani tak długo, że panna Renata była już zaniepokojona co się z panią
stało. Marynia odpowiedziała głośnym śmiechem.

— Naprawdę? Renata myśli zapewne, że Cyganie mnie porwali.
— Prawdopodobnie! — odparł Jerzy żartobliwie.
— Spóźnił się pan trochę, panie Jerzy. Znalazłam już innego

rycerskiego obrońcę, który mnie wziął pod opiekę.

Przedstawiła obu panów, po czym wszyscy troje ruszyli w stronę

plaży.

— No, a jak tam wygląda przyszłość? — zapytał Jerzy z uśmiechem.

— Czy pani zadowolona ze swej przepowiedni?

Marynia z powagą skinęła głową.
— Bardzo. Mam nadzieję, że pan jest tak zadowolony ze swojej

wróżby, jak ja z mojej. A może pan żałuje, że pan przeczytał kartkę?

— O nie! Przeciwnie...
Pozostałe panie ucieszyły się bardzo, ujrzawszy Bernarda Trautman-

na. Powitały go z radością, jako drugiego rycerza i opiekuna. Renata,
spostrzegłszy z daleka Bernarda idącego z Marynią, nie mogła się
powstrzymać od śmiechu.

background image

— Maryniu, zdaje się, że sprawa twojej przyszłości została bardzo

prędko, wyczerpująco i dobrze rozwiązana. — szepnęła do siostry.

Marynia nie odpowiedziała. Uścisnęła tylko mocno rękę Renaty.
— Kiedyż pan przybył, panie doktorze? — spytała Renata.
— Przed godziną.
— Czy pan już ma mieszkanie?
— Tak. W hotelu „Plaża".
— Mieszkamy więc pod jednym dachem, panie doktorze — powie-

dział Jerzy.

— Bardzo mi miło, panie Rodenfels.
— Czy pan przyjechał sam? — zapytała pani Pola.
— Tak, proszę pani.
— A pański brat?
— Nie mógł się niestety zwolnić.
— Jaka szkoda!
— On również bardzo żałował, ale tak się złożyło. Zdaję się tedy na

łaskę pań i mam nadzieję, że wolno mi będzie przyłączyć się do tak
miłego grona.

— Tak, jeżeli pan będzie grzeczny — zażartowała Marynia. Bernard

przycisnął rękę do serca i zrobił niewinną minę.

— Zrobię co będzie w mojej mocy, panno Maryniu. Ale pani musi mi

powiedzieć, jak się trzeba zachowywać, by zasłużyć na miano grzecz-
nego. Właściwie jest to dość względne pojęcie.

— Po pierwsze musi pan zbudować nowy szaniec wokoło naszej

twierdzy z piasku, aby w ten sposób uzyskać na plaży prawo
obywatelstwa.

Bernard z zapałem pochwycił łopatkę i chciał od razu zabrać się do

roboty. Marynia, śmiejąc się, odebrała mu łopatkę.

— Przecież nie zaraz, jutro będzie na to dość czasu.
— Dobrze, jak pani każe.
— Cieszę się, że pan taki posłuszny..
— Przecież mam być grzeczny. Co mam uczynić poza tym?
— Dziś wieczorem odbędzie się bal w Domu Zdrojowym...
— To wspaniale!
— Proszę mi nie przerywać! Spodziewam się, że pan położy zasługi

dla ojczyzny, jako gorliwy tancerz. Pan Jerzy także idzie z nami i
obiecał, że nie spocznie ani chwili.

background image

— I ja pójdę z wielką przyjemnością. Zwłaszcza, że tej zimy, ani razu

nie tańczyłem. Wyobrażałem sobie, że to o wiele trudniej być
grzecznym, a przede wszystkim nie sądziłem, że to takie przyjemne.

— Ha, podobno, to nie zawsze taka łatwa sprawa. Prawda, Ewuniu?
— zawołała Marynia, zwracając się do dziewczynki.
Ewa dąsała się trochę, czuła się opuszczona przez wszystkich. Nawet

ukochana cioteczka zapomniała o niej na chwilę.

— Słuchaj, ciociu, ale teraz musisz się znowu pobawić ze mną
— oznajmiła stanowczo.
— Słusznie, kochanie moje. Będziemy się bawić. Panie doktorze, pan

się nam teraz przyda. Budujemy wspaniały zamek nad morzem,
prawdziwy zamek z bajki. W zamku zamieszka cudowna królowa
syren. Potrzeba nam jeszcze jednego budowniczego, prawda Ewuniu?

— Niech przyjdzie, ale musi robić to wszystko, co mu każemy i musi

porządnie pracować.

Bernard zaczął obiecywać złote góry, aby tylko zjednać sobie

względy Ewy. Przyrzekł, że uczyni wszystko, byle tylko ją zadowolić.

Z zapałem zabrał się do roboty. Starał się wprawdzie bardzo, lecz

patrzył wciąż na smukłe, białe rączki Maryni, zamiast na zamek z
piasku. Dlatego też kilka razy popełniał błędy i trzeba było go
przywoływać do porządku.

Ewa gniewała się na niego. Co chwila zwracała mu uwagę i krytyko-

wała jego robotę. Bernard ze skruszoną miną słuchał upomnień Ewuni,
a Marynia zaśmiewała się, patrząc na nich oboje.

Wszyscy bawili się obserwując wesołych budowniczych. Jerzy

milczał. Pochłaniał wzrokiem twarz Renaty. Zarazem myślał wciąż o
dziwnych słowach przepowiedni.

Niechaj wzrok Twój się obróci Ku dziewczęcej drobnej dłoni Co Ci

pewno wkrótce zwróci Drogi klejnot utracony. Z nią Twe szczęście
jest związane Tak w Twym losie zapisane.

Nie wychodziły mu z pamięci te dziwne wyrazy, wydrukowane na

wąskiej kartce, którą demoniczna Cyganka niemal przemocą wcisnęła

background image

mu do ręki. Drwił w duchu z samego siebie. Jak można myśleć o tym,

a tym bardziej przywiązywać wagę do takiej wróżby! Czyż mogła mieć
jakiekolwiek znaczenie?

„Drogi klejnot utracony..." Ależ to tylko przypadek, nic poza tym!

Cyganka posiadała na pewno duży zapas kartek z takim samym
wierszykiem. Nie tylko on wyciągnął karteczkę, zawierającą właśnie tą
przepowiednię. Dziwne jest tylko, że słowa te mają pewne znaczenie i
pewien szczególny sens w związku z jego osobą.

Tak, przypadek... Ale, czyż przypadek nie bywa czasem ważnym

czynnikiem w losach ludzi, czyż nie rozstrzyga nieraz o ich życiu?

Spojrzał na białą rękę Renaty, spoczywającą na poręczy koszyka. „Z

nią Twe szczęście jest związane.." Tak, to prawda. Jego szczęście
zależy od Renaty.

Westchnął głęboko i zatonął wzrokiem w pięknych oczach dziew-

czyny. W sercu jego wezbrała gorąca tęsknota. Co też Renata myśli o
nim? Czy kocha go? Czy zostanie jego żoną? Pani Pola zapewniła
wprawdzie, że pozyskał jej wzajemność, ale pani Pola także mogła się
mylić...

— Renata zgodzi się na pewno. Jeżeli nie napotkacie na inne

przeszkody, będziecie mogli się pobrać — powiedziała niedawno
profesorowa.

Inne przeszkody? Cóż ich właściwie dzieli? Prawda, Renata jest

majętną panną, a on sam ubogim oficerem marynarki. Czyżby majątek
Renaty miał się stać zaporą, odgradzającą ich od szczęścia?

Jerzy kochał Renatę, miłość jego była tak wielka, że wszystko inne

bladło wobec tego uczucia. Majątek? Ubóstwo? Przecież to tylko
sprawy uboczne, nieważne, czysto materialne.

Do tej pory nie myślał nigdy o swych warunkach materialnych, ani

też o pozycji Renaty. Nie przyszło mu wcale do głowy, że to mogłoby
wpłynąć na ich wzajemny stosunek. Pochłaniała go wyłącznie jedna
myśl:

— Czy Renata kocha mnie tak, jak ja ją kocham? Czy darzy mnie tym

wielkim uczuciem, o jakim zawsze marzyłem? Czy mogę być pewny
jej wzajemności?

To była sprawa zasadnicza, najważniejsza. Wszystko inne wydawało

się takie błahe, tak znikome, że nie warto było rozmyślać nad tym.

background image

Dziś po raz pierwszy, po przeczytaniu przepowiedni Cyganki,

przyszło mu na myśl, że wraz z ręką Renaty mógłby otrzymać z
powrotem „utracony klejnot" — Rodenfels.

Niedługo jednak zaprzątała go ta myśl. Dręczyły go wątpliwości, czy

zdobył rzeczywiście serce Renaty.

Dziewczyna okazuje mu jawnie swoją przychylność, tak, to prawda.

Ale sympatia, to jeszcze nie miłość. Może myli się, biorąc życzliwość
Renaty za gorętsze uczucie i tłumacząc sobie jej zachowanie na swoją
korzyść?

Jerzy zdawał sobie sprawę, że gdyby Renata była uboga, kochałby ją

tak samo jak teraz. Bez względu na okoliczności, poprosiłby o jej rękę i
zapytałby czy zechce podzielić z nim jego skromne życie.

Nie przywiązywał wagi do bogactwa. Wcześnie nauczył się żyć bez

zbytku, poprzestawać na małym.

Słyszał, że ojciec Renaty jest bardzo zamożny. Rad był z tego jedynie

przez wzgląd na Renatę, która nie będzie się musiała wyrzec
dobrobytu.

Różnica majątkowa nie może przecież mieć wpływu na prawdziwe,

gorące uczucie. Jerzy sądził, że Renata podziela ten pogląd. Wierzył,
że jeżeli go naprawdę pokochała, to i dla niej sprawy materialne
pozostaną bez znaczenia.

Chodzi tylko o to, czy go kocha... Właściwie wszystko świadczy za

tym, że tak jest. Renata na jego widok rumieni się gwałtownie, zbyt
czysta, zbyt szlachetna, by udawać... Tak, nie ulega wątpliwości, kocha
go...

Jerzy zadrżał. Serce jego zalała fala bezgranicznego szczęścia. Nie,

nie zawiedzie się na Renacie. Ona jest jego ideałem, tą kobietą, o której
zawsze śnił i marzył. Którą kochał i wielbił, zanim ją jeszcze poznał. I
dlatego właśnie wierzył niezbicie, że nic nie zdoła ich rozłączyć.


Po obiedzie Marynia z Bernardem poszli grać w tenisa. Jerzy i Renata

odprowadzili ich na kort, po czym udali się z powrotem na plażę, gdzie
oczekiwała ich Pola Hardenberg. Ewa i pani Werner zażywały zwykłej
poobiedniej drzemki.

background image

Wracali właśnie przez pomost na plażę, gdy nagle zatrzymali się

oboje. Uderzył ich dziwny widok. Gromada ludzi otaczała jakiegoś
rybaka. Człowiek ten odgrodził za pomocą kołków i sznurów część
plaży. W ręku trzymał duże sito, przez które przesiewał piasek. Czynił
to powoli, uważnie, ani na chwilę nie przerywając żmudnej pracy.

Jerzy zaciekawiony zapytał jakiegoś przechodnia, co to ma znaczyć.

Okazało się, że jakiś pan zgubił na plaży kosztowny pierścień z
brylantem. Polecił więc od razu odgrodzić miejsce, gdzie jak
przypuszczał, zguba mogła się znaleźć. Miał nadzieję, że odzyska swój
pierścień.

Młodzi ludzie przyglądali się przez chwilę pracy rybaka, wreszcie

zeszli z pomostu i skręcili na drogę wśród wydm, kierując się w stronę
wybrzeża.

— Taka strata to bardzo nieprzyjemna rzecz — rzekła Renata.
— O tak — potwierdził Jerzy — wiem o tym z własnego doświad-

czenia.

— Co też pan mówi?
— Tak, niech pani sobie wyobrazi, że w ubiegłym roku, zimą,

zgubiłem także pierścień. Niestety, mój sygnet ugrzązł w śniegu i nie
znalazłem go nigdy. A śnieg, to nie to co piasek. Nie można go
przecież przesiewać przez sito.

Renata z uwagą słuchała tego opowiadania.
— Więc i pan zgubił pierścień? A gdzie to było i kiedy?
— W okresie Bożego Narodzenia. Byliśmy wtedy na przejażdżce, a

potem spacerowaliśmy w parku, w Moritzburgu. Musiał mi się
ześlizgnąć z palca — odparł z uśmiechem, ubawiony trochę zapałem
Renaty.

Dziewczyna zbladła i podniosła oczy na Jerzego.
— Czy to był staroświecki sygnet, który odznaczał się ogromnie

oryginalną formą oprawy i piękną złotniczą robotą? — spytała z
napięciem.

— Tak, w istocie...
— A w kamieniu jest wyryty święty Jerzy? — opisywała dalej

Renata, patrząc badawczo na Jerzego.

Młodzieniec zdziwił się nieco.
— Rzeczywiście, pani opisuje go bardzo dokładnie. Widzę po prostu

w tej chwili ten sygnet przed oczyma. Jakież to dziwne...

background image

— To ten sam — szepnęła do siebie Renata.
— Czy pani go widziała? A może pani profesorowa wspominała pani

o tej zgubie i opisała pani wygląd sygnetu?

— Nie, nigdy nie mówiłam z nią o tym...
— Więc skąd pani zna tak dobrze ten pierścień?
— Dlatego, że to ja go znalazłam.
— Doprawdy? A gdzie?
— Tej wiosny pojechałyśmy na wycieczkę do Moritzburgu. Space-

rowaliśmy po parku. Nagle spostrzegłam na drodze jakiś błyszczący
przedmiot. Podniosłam go. To właśnie był ten sygnet.

— A to nadzwyczajna historia! Istny cud!
— Starałam się wtedy odszukać prawego właściciela, ale nikt nie

zgłosił się po odbiór sygnetu.

— I co się z nim stało?
— Posiadam go jeszcze.
Jerzy obrzucił dziwnym wzrokiem jej zarumienioną twarz.

Przypomniała mu się przepowiednia Cyganki.

Niechaj wzrok Twój się obróci
Ku dziewczęcej drobnej dłoni.
Co Ci pewno wkrótce zwróci
Drogi klejnot utracony.
Z nią Twe szczęście jest związane
Tak w Twym losie zapisane.
Znowu zabrzmiały w jego uszach te słowa. Jakie to dziwne, jakie

niepojęte! Przypomniał sobie Cygankę, która niemal przemocą
wcisnęła mu kartkę do ręki. Czyżby była jasnowidząca i naprawdę
potrafiła czytać w losach ludzi?

Z początku Jerzy myślał tylko o odzyskaniu Rodenfelsu. Teraz jednak

wróżba nabrała innego znaczenia, większego i trafniejszego. Zimą
zgubił swój sygnet, a teraz oto okazuje się, że znalazła go Renata.
Otrzyma go z drobnej dziewczęcej dłoni, z którą związane jest jego
szczęście...

Czy to zwykły przypadek? A może siła wyższa, może moc prze-

znaczenia?

Jerzy milczał długą chwilę, pochłonięty swymi myślami. Wreszcie

odetchnął głęboko.

background image

— To naprawdę bardzo dziwne! — odezwał się wreszcie.
— Prawda? Zabawny przypadek, że to ja właśnie znalazłam pański

sygnet — odparła z uśmiechem Renata.

— Człowiek zaczyna wierzyć w cuda!
— Nie przesadzajmy, panie Jerzy! W każdym razie cieszę się, że

nareszcie mogę zwrócić sygnet prawemu właścicielowi.

— A ja cieszę się, że go otrzymam z powrotem. Przestałem wierzyć,

że go kiedykolwiek odzyskam. Posiadał dla mnie wielką wartość.

— Tak, to piękny pierścień i taki oryginalny.
— Nie tylko dlatego. Ten sygnet — to jedyna pamiątka, jaka mi

pozostała z rodzinnego domu. Z dawnej wspaniałości, jaka niegdyś
panowała w Rodenfelsie, nie pozostało mi nic... oprócz właśnie tego
sygnetu. Teraz będzie dla mnie podwójnie cenny.

— Dlaczego?
— Dlatego, że to właśnie pani zwraca mi tę drogą pamiątkę. Renata

spłonęła rumieńcem.

— Myślę sobie nieraz, że panu musi być przykro, naprawdę nie czuje

pan do nas żalu? Czy widok nasz nie wywołuje w panu smutnych
bolesnych wspomnień? — zapytała niemal szeptem, patrząc na Jerzego
trwożnie i nieśmiało.

- — Nie, przeciwnie panno Renato. Przez panią właśnie pozdrawia

mnie jakby moja dawna utracona ojczyzna. Przeszłość wydaje mi się
pięknym snem, zapominam o bólu i ciężkich strapieniach, których mi
nie brakowało... Ach, jak często myślę o pani! Widzę wtedy jakby na
jawie Rodenfels, widzę jak pani przechadza się po tych wszystkich
dobrze znanych, ulubionych miejscach i zakątkach... Cieszę się wtedy,
że to nie jacyś obcy ludzie mieszkają w Rodenfelsie, ale właśnie pani...
I myśląc o tym doznaję uczucia spokoju, a nawet żywego zadowolenia.

Renata zmieszała się. Milczała przez chwilę, potem zaś, chcąc

zmienić temat rozmowy, zapytała:

— Czy mam zaraz przynieść sygnet?
— Czy pani przywiozła go tutaj? .
— Tak, przechowuję go w mojej szkatułce z biżuterią.
— To bardzo pewny schowek, może tam na razie pozostać.
— A kiedy mam go oddać?
— Może dziś wieczorem. Spotkamy się przecież na balu. Wtedy pani

będzie mogła zwrócić mi zgubę.

background image

Oboje szli zatopieni w myślach. Nie mówili do siebie, lecz rozumieli

się bez słów. Dwa młode serca biły w takt tej samej melodii.

Wreszcie ujrzeli z daleka panią Połę. Mimo woli przyśpieszyli kroku.

Zdawało się, że oboje pragną opieki dobrej, doświadczonej
przyjaciółki.

Usiedli obok niej na plaży. Jerzy opowiedział pani Poli, że Renata

znalazła jego sygnet, którego zimą na próżno szukał w śniegu.

Profesorowa słuchała z wielkim zaciekawieniem jego opowieści.
— To rzeczywiście dziwny i nadzwyczajny przypadek — rzekła

wreszcie, gdy Jerzy zamilkł.

— A ja tak długo starałam się odnaleźć właściciela — wtrąciła

Renata.

— Pierścień ugrzązł w śniegu, zapewne został przydeptany przez

pana albo Ewunię. Ale doprawdy, jeżeli pomyśleć o tym, że pan przed
wieloma miesiącami zgubił sygnet i że właśnie pośród wielu innych
ludzi znalazła go panna Renata, to zaczyna się wierzyć w cuda.

— Bywają jeszcze większe cuda. Dziś właśnie Cyganka przepowie-

działa mi, że odzyskam drogi utracony klejnot, a w kilka godzin
później dowiaduję się, że otrzymam go z rąk Renaty — uzupełnił w
duchu Jerzy, po czym odezwał się na głos:

— Pani ma słuszność, zaczynam w ogóle na nowo wierzyć, że

szczęście powróci do mnie.

Oczy mu zabłysły, spojrzał pytająco i błagalnie w oczy Renaty.
Dziewczyna wytrzymała spokojnie jego spojrzenie. W jej ciemnych

oczach zapaliły się złociste iskierki. Kochała Jerzego i nie chciała
ukrywać swego uczucia. Była zbyt uczciwa, aby się maskować. A on
spoglądał tak błagalnie, tak tkliwie... Wobec tego spojrzenia nie
potrafiła udawać obojętności i chłodu.


Wieczorem zjawili się w willi „Gwiazda Morska" obydwaj panowie,

aby zabrać panienki do Domu Zdrojowego na bal. Naturalnie, że
towarzyszyła im, jak zwykle, pani Werner.

Obydwie siostry wyglądały prześlicznie w jednakowych, białych

sukniach wieczorowych. Pani Pola stała na tarasie i długo jeszcze
śledziła dziewczęta wzrokiem, przesyłając im ręką pozdrowienia.

background image

Na przewiewnej werandzie, przylegającej do sali balowej Domu

Zdrojowego, znaleziono zaciszny kącik. Orkiestra przygrywała już do
tańca, budząc w młodzieży ochotę do zabawy.

Bernard wstał i poprosił Marynię o pierwszy taniec. Obejmując

ramieniem smukłą kibić dziewczyny, spojrzał z zachwytem na jej jasne
włosy.

Zabrzmiały fantazyjne tony walca.
Szczęście Twoje jest tak blisko,
Schwyć je prędko, szkoda chwili...
Bernard przypomniał sobie nagle te słowa. Zmogło go nagle uczucie

miłości, zalało niby potężna fala jego duszę. Serce rozsadzało mu pierś.
W milczeniu przycisnął do siebie mocniej Marynię. Ujrzał przed sobą
jej czerwone, ponętne, rozchylone usta. Wzbudziło się w nim szalone
pragnienie złożenia pocałunku na tych kuszących wargach.

— Schwyć twe szczęście, szkoda chwili — szepnęła nagle Marynia,

zdając się zapominać o całym świecie.

Wówczas Bernard przestał panować nad sobą.
— Ty moje szczęście! Moja cudna Maryniu!
— Najdroższy!
— Schwyciłem szczęście, trzymam je w ramionach. Czy pozwolisz

mi zatrzymać się na zawsze? — szepnął namiętnie.

Marynia bez słów przytuliła się mocno do ukochanego, czuł, że

dziewczyna drży na całym ciele.

— Kochasz mnie, najmilsza moja?
— Kocham nad życie!
Potężna fala szczęścia wypełniła dwa serca. Oboje zatonęli w słodkiej

rozkoszy, zapomnieli o rzeczywistości, zapomnieli o wszystkim, co nie
było ich miłością.

Jerzy poprosił Renatę o pierwszy taniec.
— Przede wszystkim muszę panu zwrócić sygnet, przyniosłam go

tutaj — rzekła dziewczyna z uśmiechem i podała mu klejnot.

Wziął go z jej ręki, nie odrywając przy tym oczu od tej pięknej, białej

dziewczęcej dłoni. Renata ze zdziwieniem patrzyła na Jerzego.

background image

— Nigdy jeszcze nie patrzył na mnie w ten sposób — pomyślała, nie

mając pojęcia, że Jerzy znowu myśli o tajemniczej a tak trafnej
wróżbie.

Wreszcie Jerzy opamiętał się. Szybko włożył sygnet na palec, po

czym podał Renacie ramię, aby poprowadzić ją do tańca.

— Dziękuję pani. Całym sercem dziękuję! — szepnął.
— Nie ma za co, panie Jerzy!
— O, pani tego nie rozumie...
— Czego?
— Widzi pani, ja mam wrażenie, że wraz z tym sygnetem powrócił do

mnie mój patron, który będzie mnie strzegł do końca życia.

Uśmiechnęła się słodko.
— Miejmy nadzieję, że to potężny patron. Oby usuwał z pańskiej

drogi wszelkie przeciwności i przynosił panu tylko szczęście.

— Wypróbuję to niedługo — szepnął znacząco.
Przystanęli na progu sali, gdzie wirowało już mnóstwo par. Jerzy

zatrzymał na chwilę Renatę. Spojrzała pytająco w jego oczy. Chłopak
nie spuszczał z niej wzroku, lecz milczał. Wzruszenie tamowało mu
mowę.

Stała przed nim w całej krasie, młoda, piękna, pełna

niewysłowione-go uroku. Jej drobna ręka spoczywała na jego
ramieniu, czuł, że lekko drży. Nie wypuszczając Renaty z ramion,
sięgnął ręką po portfel i wyjął z niego małą karteczkę.

— Panno Renato! Pani chciała wiedzieć, co mi przepowiedziała

Cyganka...

— Tak... — odparła zmieszana.
— Proszę, niech pani przeczyta.
Renata zaczęła po cichu czytać wierszyk. Jerzy śledził ją wzrokiem.

Widział, jak ręce jej drżą, widział, jak płomienny rumieniec zalewa jej
policzki.

W milczeniu zwróciła mu kartkę. Nie mogła w tej chwili powiedzieć

ani słowa. Tylko jej rozpłomienione oczy zdradzały, że zrozumiała
dokładnie sens przepowiedni.

Jerzy milczał również. Czuł, że serce Renaty należało do niego. Objął

ją mocno ramieniem i wkrótce oboje zawirowali w tańcu. Nie roz-
mawiali, lecz oczy obojga były wymowniejsze od słów i zaklęć
miłosnych.

background image

Wreszcie muzyka zamilkła. W sali zrobiło się gorąco i duszno. Wiele

osób wychodziło śpiesznie, aby ochłonąć na świeżym powietrzu. Jerzy
ujrzał przy wyjściu Bernarda Trautmanna, który uprowadzał Marynię.

Ujął swoją tancerkę pod ramię i wkrótce wmieszali się oboje w tłum.

Porwał ich jakby prąd. Posuwali się naprzód razem z innymi.

Renata szła w milczeniu obok Jerzego. Oczy jej błyszczały, policzki

płonęły. Nie robiła w tej chwili nic z własnej woli, po prostu dążyła za
ukochanym, wiedziona jakąś ślepą, nieznaną siłą, niby urzeczona.
Byłaby tak szła za nim aż na koniec świata...

Przystanęli dopiero na wybrzeżu. Zatrzymali się tuż nad wodą. Fale

cicho pluskały, przepływały leniwie, sennie aż do ich stóp. Panowała tu
pustka i cisza, nie widać było żywej duszy. Z daleka rysowały się w
mroku kontury koszyków plażowych, rzucając ogromnie fantastyczne
cienie na piasek.

Renata wciąż jeszcze milczała. Jerzy patrzył na nią, nie mógł oderwać

wzroku od tej smukłej postaci w białej sukience, posrebrzonej
promieniami księżyca.

Serce dziewczyny waliło jak młotem. Powoli podniosła na Jerzego

gorące brunatne oczy, w których zastygło niespokojne pytanie.

— Renato!
Błagalnie, z namiętną czułością zawołał jej imię. Dziewczyna drgnęła

lekko. Jerzy ujął w obie dłonie jej drżące rączki i przyciągnął ją ku
sobie.

— Renato, czy mogę zatrzymać na zawsze tę najdroższą ukochaną

rękę z którą związane jest moje szczęście?

Spojrzała na niego szczerze, otwarcie, nie ukrywając swych uczuć.

Oczy jej wyrażały bezgraniczną miłość i żarliwe oddanie.

— Przecież jestem twoja... Od dawna już... Czyż nie wiedziałeś? —

rzekła cichutko.

Wtedy porwał ją w objęcia i przytulił mocno do piersi. Czuła głośne

bicie jego serca.

— Ukochana... ty moje szczęście... Moja słodka, urocza dziewczyno,

moja królowo... Jedyna, najmilsza... Ach, jakże ja cię kocham...

Usta ich złączył namiętny pocałunek pierwszej miłości, pocałunek

pełen szczęścia i rozkoszy. Długo stali bez słowa, w gorącym uścisku.
Renata ocknęła się pierwsza z błogiego upojenia i delikatnie

background image

uwolniła się z objęć Jerzego. On nie odrywał wzroku od jej twarzy.

Dłonie ich splotły się namiętnie. Wzrokiem wyznawali sobie miłość,
pragnienie, tęsknotę...

Rozumieli się bez słów. Nie potrzeba im było wyjaśnień, wyznań, ani

zaklęć. Miłość przyszła do nich niby objawienie, opanowała oboje,
wznieciła w duszach święty ogień. Wiedzieli, że wybiła godzina ich
przeznaczenia. Nie dziwili się, że się tak stało, wierzyli oboje, że są
stworzeni dla siebie, że połączył ich sam Bóg. I zdawali sobie sprawę,
że muszą razem przejść przez życie i należeć do siebie, że nie rozłączy
ich żadna moc na ziemi.

Powoli ruszyli z powrotem do sali. Szli, mocno przytuleni do siebie.

Zanim weszli w krąg światła, otaczający rozjarzony lampami Dom
Zdrojowy, odwrócili się raz jeszcze i spojrzeli na ciche morze, zalane
poświatą miesiąca. Jerzy pochylił się nad Renatą.

— Chciałbym w tej chwili popłynąć z tobą w morze. W małym

czółenku, tylko my dwoje... Czy zgodziłabyś się popłynąć ze mną?

— Pójdę za tobą, dokąd mnie powiedziesz — odparła cicho, z

bezgraniczną czułością.

Przytulił mocniej jej ramię. Dziewczyna uśmiechnęła się do ukocha-

nego. Był to uśmiech czarujący, słodki i tkliwy. Jerzy poczuł znowu
przyśpieszone bicie serca. Odwrócił szybko głowę, aby nie ulec
ponownie urokowi Renaty. Z trudem zapanował nad sobą.

— Muszę cię odprowadzić do sali — szepnął z westchnieniem.

s

.

:

— Szkoda...
— Wielka szkoda, ale trzeba nam wracać. Mogą spostrzec naszą

nieobecność i niepokoić się o nas. A poza tym... Przecież nie wolno mi
jeszcze nazwać cię moją narzeczoną...

— Dlaczego?
— Bo nie oświadczyłem się jeszcze twemu ojcu.
— Czyż to jest najważniejsze?
— Dla nas nie, ale dla świata. Jak sądzisz, czy ojciec zgodzi się?

Zbliżyli się do Domu Zdrojowego. Panował tu zgiełk, gwar i wesołość.
Mnóstwo ludzi spacerowało, rozmawiało, śmiało się...

— Ojciec kocha mnie. Czemu miałby się sprzeciwić memu

szczęściu?

— Na razie, przez tych kilka dni będziemy musieli zachować nasze

szczęście w tajemnicy.

background image

— Tak...
— Czy bardzo będzie ci ciążyć ta tajemnica?
— Nie, bo ty dzielisz ją ze mną.
Zbliżyli się do otwartych drzwi sali balowej. Tu natknęli się

niespodziewanie na Bernarda i Marynię. Oni także wyglądali inaczej
niż zwykle, tak jakoś poważnie i uroczyście. Zdawało się, że twarze ich
opromienia utajony blask szczęścia.

Siostry w milczeniu spojrzały sobie w oczy. Potem nagle obydwie

opuściły swoich partnerów, wzięły się pod rękę i weszły do sali.
Panowie obrzucili się nawzajem badawczym spojrzeniem. Potem
podążyli za paniami.

Pani Werner zaczynała się już trochę niepokoić i szukała wszędzie

swoich pupilek. Ujrzawszy, że dziewczęta powróciły całe, zdrowe i na
pozór zupełnie spokojne, odetchnęła z ulgą.

Rzecz jasna, że obydwie zakochane pary nie przepuściły tego

wieczoru ani jednego tańca. Niekiedy panowie zmieniali się, lecz
przeważnie każdy tańczył ze swą wybranką serca.

Ach, jakże pięknym wydawało się życie! Jakież to cudowne uczucie

trzymać w objęciach ukochaną dziewczynę, wirować z nią w takt
melodii, tulić ją mocno, szeptać jej na ucho słowa miłości! Jakaż to
rozkosz milczeć i spoglądać tylko w oczy ukochanego. Jerzy byl
oszołomiony swoim szczęściem, bliskość Renaty upajała go. Czy to
prawda? Czy rzeczywiście ucieleśniły się jego najtajniejsze,
najcudowniejsze sny? Czy Renata także jest tak szczęśliwa, czy czuje
to samo, co on?

— Renato — szepnął — czy jesteś szczęśliwa?
— Bez granic. A ty?
— Słowa są zbyt ubogie. Nie potrafię wyrazić tego, co czuję.
— Mam do ciebie prośbę, Jurku.
— Spełnię każde twoje życzenie, najmilsza.
— Podaruj mi kartkę z przepowiednią.
— Chętnie, ale co zamierzasz z nią zrobić?
— Będę ją nosić zawsze na sercu.
— Och, Renato...
— Tak, bo to ona utorowała nam drogę do szczęścia.
— Ta wróżba?
— Tak, ona przywiodła cię do mnie.

background image

— Czy sądzisz, że bez niej nie przyszedłbym do ciebie? Uśmiechnęła

się promiennie.

— Może i tak, ale jeszcze nie tak prędko, jeszcze nie dziś...
— No to innego dnia.
— To nie to samo.

— Dlaczego?
— W takim wypadku każda minuta wydaje się wiekiem, mój

kochany.

— Doprawdy?
Renata spuściła oczy, rumieniec zabarwił jej policzki.
— Ach, wy mężczyźni wcale tego nie rozumiecie. Od was przecież

zawsze zależy decyzja. Kobiety muszą czekać... Och, Jerzy, ty tego nie
możesz pojąć, nie wiesz wcale jaka to udręka takie wyczekiwanie...

— Kochanie moje, więc tak trudno ci było czekać? — Zapytał,

spoglądając jej w oczy.

Renata zaczerwieniła się, lecz wytrzymała jego spojrzenie.
— Bardzo trudno — przyznała.
Przytulił ją mocniej do siebie. Tańczyli zapatrzeni w siebie, za-

słuchani w rytm pieśni, którą śpiewały ich serca.

— Renato, czy długo czekasz na mnie? — zapytał po chwili.
— O, długo!
— Od kiedy mnie kochasz?
— Zdaje się, że od naszego pierwszego spotkania. Wtedy, gdym cię

ujrzała po raz pierwszy.

— Najdroższa Renato! — szepnął wzruszony tym wyznaniem.
— Jerzy... — odezwała się nieśmiało dziewczyna — A ty? Od kiedy

mnie kochasz?

— Pokochałem cię zanim cię jeszcze poznałem. Jesteś tym ideałem

kobiety, o której marzyłem w moich najskrytszych snach. Nie
widziałem cię, nie wiedziałem o tobie, ani nie słyszałem, ale serce
moje poznało cię od razu. Zabiło mi na twój widok tak mocno, tak
głośno, jakby chciało mi powiedzieć: To właśnie ona!

Zmęczeni i rozgrzani tańcem, zaczęli się dla ochłody przechadzać po

sali. Jerzy wyjął z portfela małą karteczkę z wróżbą i wręczył ją
ukochanej dziewczynie. Renata spojrzała na niego z wdzięcznością.
Potem zdjęła złoty medalionik, który nosiła stale na szyi. Otworzyła
medalion i schowała do niego kartkę.

background image

— W tym medalionie przechowuję pasmo włosów mojej zmarłej

matki. Teraz dołożę tu tę karteczkę. Będę miała wrażenie, że moja
ukochana mama błogosławi nasz związek.

— Kochana! — szepnął Jerzy rozrzewniony.
Musnęła ukradkiem jego rękę. Dotknęła przy tym sygnetu.
— Jerzy, oto jeszcze jeden sprzymierzeniec.
— Sygnet?
— Nasz święty Jerzy! On również błogosławi i sprzyja nam. Twój

patron także przyczynił się do naszego szczęścia. On połączył nas ze
sobą.

— Odtąd będzie naszym wspólnym patronem i opiekunem — rzekł

Jerzy z przekonaniem.

Zbyt szybko minął ów cudowny wieczór dla zakochanych. Bal

skończył się, trzeba było powrócić do domu. Panowie odprowadzili
panie. Po drodze mogli ukradkiem zamienić kilka czułych słówek i
uścisków dłoni.

Wreszcie nastąpiła chwila rozłąki. Tego wieczoru pożegnanie wyda-

wało się zakochanym parom bardzo ciężkie. Rozstano się wreszcie
przed „Gwiazdą Morską".

Panowie w milczeniu powracali do hotelu.
Nagle Bernard zatrzymał się, westchnął głęboko i oznajmił:
— Nie mam jeszcze ochoty położyć się do łóżka.
— Ja także nie! — odpowiedział lakonicznie Jerzy.
— Chodźmy jeszcze na godzinkę na pomost.
— Dobrze, wypalimy sobie w spokoju cygaro.
— Zwłaszcza, że księżyc tak pięknie świeci.
— Zgoda, idziemy.
Podążyli z wolna w kierunku pomostu. Nie było tu już żywej duszy.

Panowała błoga cisza, której łaknęli obaj młodzieńcy. Zapalili cygara,
po czym usiedli na jednej z ławek.

Milczeli, każdy z nich myślał o swojej ukochanej dziewczynie. Z

daleka widać było „Gwiazdę Morską". W jednym z okien paliło się
jeszcze światło. Był to właśnie pokój obu sióstr...

Myśli obydwu młodych ludzi pobiegły w dal, ku temu oknu. Nie

rozmawiali ze sobą, pogrążeni we wspomnieniach niedawno
minionych chwil i w rozkosznych marzeniach o przyszłości. Żaden z
nich nie

background image

zwrócił uwagi na małomówność towarzysza. Milczenie bywa

niekiedy

dobrodziejstwem.

Jerzy

i

Bernard

tym

niemym

porozumieniem dawali sobie dowód wzajemnego zaufania.

Następne dni przeminęły szybko, jak na skrzydłach. Zakochani

spotykali się ciągle, czerpiąc niewysłowioną rozkosz z obcowania ze
sobą. Nie byli wprawdzie sami, lecz zawsze zdarzała się okazja, by
zamienić kilka słów, gorący uścisk ręki, lub przynajmniej spojrzenie.

Marynia i Renata zaraz po balu udały się do swego pokoju. Ani jedna,

ani druga nie wspominały o swoich zaręczynach. Bez słów padły sobie
w objęcia i uściskały się gorąco.

W oczach obydwu młodych dziewczyn lśniły łzy szczęścia.

Wiedziały, że dzisiejszego wieczoru rozstrzygnął się ich los, że brak
tylko ojca, aby pobłogosławił związki dziś zawarte.

W ciągu następnych dni jedna drugiej starała się utorować drogę.

Zawsze kochały się ogromnie, teraz jednak rozumiały się lepiej niż
dawniej.

Obecnie każda z nich czyniła wszystko, aby ułatwić siostrze krótkie

sam na sam z ukochanym. Jedna czuwała nad miłością drugiej.

Pani Pola wiedziona iście kobiecą intuicją spostrzegła nazajutrz, że

poprzedniego wieczoru musiało zajść coś ważnego. Następnego dnia
spotkała się jak zwykle z siostrami i z wrodzoną sobie subtelnością
wyczuła w nich nieokreśloną zmianę.

Gdy zapytała, jak się bawiły wczoraj na balu, obie zmieszały się

bardzo i odpowiedziały wymijająco. Podczas rozmowy starały się też
unikać tego tematu.

Później nadeszli panowie. Oni także czuli się trochę nieswojo. To

pierwsze powitanie odbyło się trochę dziwnie. Panienki i młodzieńcy
starali się ukryć zakłopotanie, wszyscy byli skrępowani.

Pani Pola uśmiechnęła się smętnie. Znała dobrze ten nastrój,

następujący po chwilach pierwszych wyznań i upojeń. Pokierowała tak
zręcznie rozmową, że wkrótce młodzi pokonali zmieszanie i odzyskali
swobodę.

W kilka chwil później tak się złożyło, że Jerzy został sam z panią

Połą. Po pewnym czasie odezwał się do niej:

background image

— Muszę się pani zwierzyć, droga przyjaciółko. Wczoraj nareszcie

szczęście moje zostało odwzajemnione.

— Tak? Jakże się cieszę!
— Na razie cała ta sprawa musi pozostać tajemnicą. Nikt jeszcze nie

wie o tym, czekamy przecież na przyjazd pana Coulmanna i na jego
zezwolenie.

Pola serdecznie uścisnęła jego rękę.
— A zatem i ja także nie składam jeszcze oficjalnych życzeń. Mimo

to jednak pragnę całym sercem, aby pan był szczęśliwy.

Ucałował ze czcią ręce profesorowej.
W ciągu tych ostatnich dni pani Pola okazywała Renacie jeszcze

więcej życzliwości, niż zazwyczaj. Spoglądała z podziwem na uroczą
dziewczynę, która wypiękniała jeszcze bardziej pod wpływem miłości.
Jej złocisto - brązowe oczy promieniały, jak gdyby oświetlone jakimś
wewnętrznym blaskiem. Z ust nie schodził wyraz słodkiej zadumy.

Nawet i Marynia zmieniła się ostatnio. I ona spoważniała, stała się

milcząca i rozmarzona.

Pani Werner również spostrzegła, że w pupilkach zaszła jakaś zmiana

i zaczęła się głębiej zastanawiać nad jej przyczyną. Dziękowała Bogu,
że wkrótce ma przyjechać pan Coulmann. Nie mogła się po prostu
doczekać tej chwili jego powrotu. Rada była, że nareszcie pozbędzie
się wielkiej odpowiedzialności, jaka dotychczas ciążyła na niej.


Coulmann był bardzo zadowolony ze swojej podróży. Z prawdziwą

przyjemnością zwiedzał najpiękniejsze i najciekawsze zakątki świata.
Z młodzieńczym zapałem potrafił się zachwycać przyrodą i sztuką.

Z wielką łatwością znosił trudy długiej podróży. Ponieważ zawsze

prowadził życie proste i wstrzemięźliwe, przeto zachował mimo swego
wieku doskonałe zdrowie i niespożyte siły. W młodości pracował
ciężko, odmawiając sobie owoców swej pracy.

Dawniej nie odpoczywał nigdy, żałował sobie każdej chwili wy-

tchnienia. Z gorączkową gorliwością dążył do celu, wspinał się coraz
wyżej. Lubił pracę, nie znosił bezczynności, a jednocześnie
najważniejszym bodźcem w jego dążeniach, stało się pragnienie
zemsty.

background image

Odkąd dowiedział się o ciężkiej sytuacji materialnej Michała von

Rodenfels, wpadł niejako w szał pracy. Widział przed sobą jeden tylko
cel: zdobyć jak największy majątek i zniszczyć Rodenfelsa.

Szczęście sprzyjało mu. Pokonał wszystkie trudności, stanął u celu.
Mógł swobodnie odetchnąć: pieniądze pracowały za niego. Zaspokoił

zemstę, myśl o siostrze przestała go gnębić, nie zatruwała już każdej
chwili. Resztę życia postanowił spędzić w pięknej posiadłości, którą
odebrał Rodenfelsowi. Sprawiedliwości stało się zadość.

Renata i Marynia cieszyły się bardzo, że ojcu tak miło upływa czas.

Mimo to i one pragnęły jego rychłego powrotu, zwłaszcza teraz, gdy od
ojca zależała ich cała przyszłość. Coulmann zapowiedział swój
przyjazd na koniec sierpnia. Wreszcie nadszedł od niego list, w którym
oznaczył datę przybycia.

Coulmann punktualnie przyjechał do Z. Córki omal nie poznały go,

tak dobrze i świeżo wyglądał. Opalił się, był wesoły i ożywiony jak
jeszcze nigdy.

Jerzy i Bernard odprowadzili siostry na dworzec, lecz nie zaczekali aż

pociąg przyjedzie, bo nie chcieli przeszkadzać przy powitaniu.

Coulmann cieszył się bardzo z doskonałego wyglądu córek. Teraz

dopiero odczuł, że mu bardzo brakło ukochanych jego dziewcząt i że
tęsknił za nimi.

Bernard i Jerzy mieli następnego dnia spotkać się z Coulmannem.

Tak zostało umówione między młodymi. Dziewczęta chciały pierwszy
dzień spędzić same z ojcem i przygotować go trochę. Młodzi ludzie
postanowili później oświadczyć się ojcu.

Coulmann zamieszkał w „Gwieździe Morskiej". Przebrał się, do-

prowadził do porządku po podróży, po czym udał się z wizytą do pani
profesorowej Hardenberg. Chciał jej podziękować za opiekę nad
córkami.

Przyjęła go natychmiast bardzo uprzejmie i zaczęła rozmawiać o jego

podróży. Coulmann zawsze bardzo chętnie obcował z panią Połą. I tym
razem stwierdził znowu w duchu, że jest ona niezmiernie
wykształconą, miłą i wyjątkowo dobrą kobietą. Podziwiał zarówno jej
umysł, jak i szlachetne serce.

Zauważył, że córki jego łączyła szczera przyjaźń z panią Połą.

Coulmann był z tego rad, uważał, że jego dziewczęta mogą wiele
skorzystać w towarzystwie tak inteligentnej i czarującej kobiety.

background image

Nazajutrz wybrał się Coulmann w towarzystwie córek, pani Poli i

małej Ewuni na plażę. Rozmawiano z wielkim ożywieniem. Od czasu
do czasu ojciec spoglądał uważnie na córki. Wydawały mu się poważ-
niejsze, bardziej milczące i mniej swobodne, niż zwykle. Przypisywał
to długiej rozłące, nie szukając innych przyczyn tej zmiany.

Nagle Marynia ujrzała w oddali Bernarda Trautmanna. Zaczerwieniła

się i ukradkiem dała znak Renacie. Siostra pojęła od razu o co chodzi.
Wzięła ojca pod rękę, mówiąc:

— Zastaniesz tu dobrego znajomego, kochany tatusiu.
— Kogo?
— Pana Bernarda Trautmanna, a raczej doktora Trautmanna,

ponieważ otrzymał już dyplom...

— Ależ to świetnie! — ucieszył się Coulmann. — Czy przyjechał

sam?

— Tak!
— A jego brat?
— Nie mógł mu towarzyszyć, bo ma ostatnio wiele pracy.
— Szkoda! Ten Edmund to dzielny człowiek, przepowiadam mu

wielką przyszłość, przekonacie się, dziewczęta.

W tej chwili Bernard zbliżył się do pana Fryderyka, który powitał go

z wielką radością. Powinszował mu z okazji otrzymania dyplomu i
ucieszył się wiadomością, że Bernard ma już zapewnioną posadę.

Poklepał młodzieńca po ramieniu i rzekł z uznaniem:
— Dalibóg, mój stary przyjaciel Trautmann może być dumny ze

swoich synów!

Zaczął się szczegółowo wypytywać o rodziców Trautmanna. Żałował

ogromnie, że Edmund nie mógł przyjechać z bratem do Z.

Podczas tej rozmowy Renata wypatrywała wciąż Jerzego. Powinien

był nadejść. Wreszcie ujrzała z daleka jego wysoką postać.

Jerzy szedł w kierunku plażowych koszy. Renata już z oddali

pozdrowiła go spojrzeniem, pełnym miłości. Czuła się trochę
nieswojo. Czy też Jerzy spodoba się ojcu? Czy ojciec zgodzi się na ich
związek? I jak przyjmie wiadomość, że Jerzy jest synem Michała
Rodenfelsa?

Ewunia podbiegła do Jerzego i z dziecinną powagą oznajmiła mu, że

przyjechał tatuś cioci Maryni i cioci Renaty. Wszyscy powitali się z
nim bardzo serdecznie.

background image

Wreszcie Renata zwróciła się do ojca i rzekła, trochę niepewnie:
— Pozwól tatusiu! Oto pan Jerzy Rodenfels, syn dawnego właściciela

Rodenfelsu.

Pan Coulmann w pierwszej chwili spojrzał z upodobaniem na

wysokiego, przystojnego młodzieńca. Usłyszawszy jednak jego
nazwisko, zmienił wyraz twarzy.

Drgnąłjakby pod wpływem nagłego przestrachu. W oczach jego

pojawił się wyraz okrutnej zawziętości. Pochylił się, zgarbił, pobladł
na twarzy śmiertelnie. Wyglądał ponuro i wrogo.

Z trudem odzyskał wreszcie panowanie nad sobą. Nie podał jednak

Jerzemu ręki, lecz poprzestał na krótkim, zimnym ukłonie.

Nikt, prócz Renaty i Jerzego, nie zauważył tej gwałtownej zmiany.

Młodzi ludzie stali przed Coulmannem, zasłaniając go przed spoj-
rzeniami innych osób. Zachowanie Coulmanna zaskoczyło ich oboje.
Nie wiedzieli o co chodzi, lecz jakieś złe przeczucie ścisnęło ich serca.
Wydało im się, że groźny cień padł niespodziewanie na ich cudne
słoneczne szczęście.

Coulmann z trudem podźwignął się z ławki. Postarzał się nagle o

wiele lat. Oznajmił zebranym, że się niezbyt dobrze czuje i powolnym
ociężałym krokiem podążył w stronę domu.

Trudno opisać co się działo w duszy Coulmanna. Nazwisko jego

wroga zbudziło w nim wspomnienia, które uważał za pogrzebane.
Teraz na nowo przypomniał sobie nieszczęście jedynej siostry,
przypomniał sobie ile przecierpiał w ciągu długich lat, które upłynęły
od jej śmierci. Widział ją bladą i znękaną, gdy wyznawała mu swój
upadek. Słyszał jej cichą skargę, gdy opowiadała mu historię swej
miłości i swego grzechu.

A w miarę jak w duszy Coulmanna odżywały wspomnienia,

odżywała i dawna nienawiść. Otworzyły się zabliźnione rany, brocząc
świeżą krwią. Na cóż zdały się jego wysiłki i starania? Czym była
zaspokojona zemsta? Oto zjawił się nagle syn jego wroga, zapewne
podobny do ojca. Wtargnął w jego życie, kto wie, jakie ma zamiary
względem jego córek...

Renata z daleka śledziła pochyloną postać ojca. Potem rzekła:
— Pójdę za tatusiem. Mam wrażenie, że poważnie zaniemógł.
— Czy pozwoli pani, że ją odprowadzę? — zapytał Jerzy.
— Proszę!

background image

Podążyli za Coulmannem. Po drodze Jerzy zapytał:
— Co to było, Renato? Twój ojciec zachowywał się tak dziwnie...
— Nie wiem, co się stało — szepnęła.
— Renato, jakaś ty blada!
— To nic, to nic! Mam takie złe przeczucia... Wydaje mi się, że coś

zagraża naszemu szczęściu...

— Uspokój się, kochana! Odpocznij chwilę!
— Nie, nie! Muszę natychmiast pomówić z ojcem...
— Twój ojciec wyglądał na chorego. Poczekaj, pomówisz z nim

później...

— Kiedy nie zniosę dłużej tego niepokoju. Dowiem się o co chodzi, a

wtedy otrzymasz ode mnie wiadomość...

— Renato, jedyna moja! Uśmiechnęła się słodko do ukochanego.
— Należymy do siebie, Jerzy! Pamiętaj o tym! I nic nas nie rozłączy,

oprócz śmierci!

Ucałował gorąco jej ręce.
— Nic, oprócz śmierci, ukochana! Dziękuję ci za te słowa! Teraz

jestem spokojny!

Spojrzeli sobie w oczy, głęboko, z bezgraniczną tkliwością.
— Idź już, najdroższa. Później się zobaczymy! Do widzenia!
— Do widzenia, kochany!
Uścisnęli sobie ręce, po czym Renata weszła do domu. ii;
Coulmann siedział w swoim pokoju, starając się pokonać szalone

zdenerwowanie. Nie potrafił jednak zapanować nad nim , nazwisko
Jerzego wywołało burzę w jego duszy. Oto upłynął rok w spokoju i
zadowoleniu, przeszłość zdawała się nie istnieć, aż tu nagle zjawił się
syn znienawidzonego człowieka i wszystko rozpadło się w gruzy.

Fryderyk Coulmann drżał na całym ciele. Wyjechał w przekonaniu,

że dokonał dzieła swego życia, że osiągnął upragniony cel, a prze-
znaczenie okazało się silniejsze od niego. Znowu ujrzał upiora z daw-
nych, zapomnianych lat, znowu ścigało go to straszne widmo, budząc
w sercu najboleśniejsze wspomnienia.

Gdzie też córki jego mogły poznać młodego Rodenfelsa? Co robił w

ich towarzystwie? Po co, w jakim celu zbliżył się do jego niewinnych
dziewcząt? Mógł mieć tylko złe zamiary, Fryderyk Coulmann był o
tym

background image

przekonany. Czegóż można się spodziewać po synu Michała

Rodenfelsa, po synu niebezpiecznego uwodziciela?

Nie wpadło mu na myśl, że córki poznały Jerzego Rodenfelsa

przypadkiem, za pośrednictwem małej Ewuni. O nie! Taki człowiek
ma na pewno jakieś określone zamiary, jakiś z góry upatrzony cel.

Z całą pewnością musiał wiedzieć, że Coulmann ma córki, a wtedy

postarał się o nawiązanie z nimi znajomości. Jego cel? O, to przecie
jest jasne jak na dłoni! Ten sprytny ptaszek chce się ożenić z jedną z
jego córek, aby w ten sposób odzyskać utraconą posiadłość rodzinną!

— Nigdy... Nigdy nie dałbym mego zezwolenia! — szepnął do siebie

stłumionym głosem Fryderyk Coulmann.

Potem znowu zapadł w posępną zadumę. Jak się pozbyć tego

człowieka, jak uratować córki przed jego wpływem? Czy ostrzec je?
Nie może im przecież powiedzieć prawdy... Więc co począć, co
uczynić?

Coulmann doszedł wreszcie do wniosku, że uczyni najlepiej, wyjeż-

dżając stąd natychmiast z Marynią i Renatą. Nie powinny widywać
więcej Jerzego Rodenfelsa.

Syn Michała Rodenfelsa... Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Michał

był człowiekiem bez sumienia, żył wyłącznie dla własnej
przyjemności, nie licząc się z nikim i niczym. Miał szalone
powodzenie u kobiet i korzystał z tego przy każdej sposobności.
Bałamucił dziewczęta, uwodził mężatki, gonił wciąż za nowymi
przygodami miłosnymi. Zimny, okrutny, wiarołomny, nie oszczędzał
własnej żony, którą zdradzał bez najmniejszych skrupułów.

Syn na pewno wdał się w ojca. On także będzie udawał miłość, aby

później kłamać' i oszukiwać. I jedna z jego córek miałaby zostać
małżonką niecnego uwodziciela? Miałaby zająć miejsce Ulryki, zdra-
dzanej i opuszczonej żony? Przecież jemu chodzi tylko i wyłącznie o
Rodenfels. Odzyskawszy majątek, zacznie zaniedbywać żonę, może
nawet ją porzuci... — Nie, mój panie — myślał z bolesną ironią
Fryderyk Coulmann. — Pan się tym razem przeliczył! Przybyłem w
porę! Coulmann zadrżał, zdjęty nagłym lękiem.

A może już jest za późno? Może nie zdoła już zapobiec złu? Tak

długo przebywał poza krajem... O, Boże! Nie wiadomo przecież jak
długo córki znają tego człowieka... Może nieszczęście już się stało?
Jeżeli

background image

to dawna znajomość, to Jerzy von Rodenfels miał dość czasu, aby

zatruć serce jednej z jego dziewcząt! Którą też postanowił zdobyć?
Marynię czy Renatę?

Nagle Fryderyk Coulmann zerwał się z krzesła. W oczach jego

odmalował się straszliwy lęk. Drżącymi rękami wyciągnął z kieszeni
chusteczkę i otarł nią zroszone czoło. Przypomniało mu się coś, co
zamroziło krew w żyłach... Na Boga! Przecież jedna z jego dziewcząt
jest siostrą tego Jerzego!

Potem z trudem opanował się. Precz z tą myślą! To wszystko skutki

szalonego zdenerwowania, które zamąciło umysł, naprowadzając na
tak okropne przypuszczenia. Nie, doprawdy, to przecież niedorzeczne!
Dziewczęta są rozsądne, nie dadzą się tak łatwo zbałamucić i opętać!
Nie wspominały nigdy o tym panu, zapewne znają go od niedawna.

— Muszę się uspokoić — pomyślał — odzyskać jasność myślenia!

Jutro odjadę z dziewczętami. Zobaczymy co powie ten pan von
Rodenfels! Ależ sobie sprytnie obmyślił cały plan! Syn godny
ojczulka! Korzysta z mej nieobecności, by zagarnąć łatwą zdobycz.
No, aleja ci już pokażę, ty nicponiu!

W tej chwili zapukano do drzwi.
— Tatusiu, kochany tatusiu! Wpuść mnie!
To głos Renaty! Dobrze, że przyszła. Dowie się jak sprawy stoją i

zyska pewność. Po chwili do pokoju weszła Renata.

— Co ci jest, tatusiu? Jestem niespokojna o ciebie!
— Nic, już mi lepiej, drogie dziecko. Usiądź obok mnie!
— Czy to naprawdę nic poważnego? Zachowałeś się tak dziwnie, gdy

ci przedstawiłam pana von Rodenfels...

— Aha, właśnie! Ten pan von Rodenfels... Czy od dawna bawi tutaj?

Od kiedy go znacie?

— Pan Jerzy przebywa tutaj od tygodnia. Poznałyśmy go w Dreźnie,

w okresie Bożego Narodzenia, zaraz po twoim wyjeździe.

Fryderyk Coulmann przeląkł się.
— Już tak dawno? Nigdy nie wspominałyście o nim w waszych

listach.

— Bo wtedy zaraz po Nowym Roku wyjechał — odparła z rumień-

cem Renata — Dopiero tutaj spotkałyśmy się z nim znowu.

— A po co tu przyjechał?

background image

— Przede wszystkim, aby odwiedzić siostrzyczkę i panią

profesorową!

— Ach, prawda! Wspominałaś mi, że Ewa to jego siostra. Skąd się ta

mała wzięła u pani Hardenberg?

Renata opowiedziała ojcu, jak się to stało. Coulmann rzekł po chwili.
— Aha! Czy często przebywałyście w towarzystwie tego młodzień-

ca?

— Tak, widywałyśmy go codziennie.
Fryderyk Coulmann westchnął ciężko. Renata otoczyła go ramie-

niem.

— Co cię gnębi, tatusiu? Powiedz mi prawdę! Widzę, że cierpisz!

Machnął ręką, po czym spojrzał przenikliwie na córkę.

— Pewno jest bardzo uprzejmy, co? Nadskakuje tobie i Maryni?
— Tak, to bardzo miły człowiek, a przy tym szlachetny i prawy...

Coulmann roześmiał się sarkastycznie.

— No tak, nieodrodny syn swego ojca... A więc jest szlachetny i

prawy? Zapewne polubiłyście już bardzo tego młodzieńca?

W oczach jego malował się przestrach. Renata oniemiała z przeraże-

nia.

— Tatusiu — rzekła po chwili — nie wyrażaj się takim tonem o

Jerzym, to mnie bardzo boli.

— Cóż cię obchodzi ten pan? — krzyknął Coulmann ochrypłym

głosem.

Renata zbladła, lecz spojrzała ojcu prosto w oczy i oznajmiła z

powagą:

— Kocham go nad życie i przyrzekłam, że zostanę jego żoną!

Coulmann zachwiał się i na pół przytomny osunął się na krzesło.

Renata przyklękła u stóp ojca.
— Co ci jest, tatusiu? Ja go przecież tak kocham!
Odepchnął dziewczynę. W oczach jego pojawiła się dzika

zawziętość.

— Wybij to sobie z głowy! Niemądre, dziewczęce mrzonki! Nie

zgodzę się nigdy! Słyszysz, Renato? Nigdy nie dam zezwolenia na to
małżeństwo!

Renata powoli wstała.
— Ojcze, co masz przeciw niemu?
Roześmiał się z ironią.

background image

— Co mam przeciw niemu? Tylko to, że jest synem swego ojca.
Renata milczała. W sercu Fryderyka wezbrała nagle fala bezgranicz-

nej czułości. Przyciągnął ku sobie córkę i odezwał się drżącym głosem:

— Renato, czy jeszcze nie pojmujesz o co chodzi? Czy nie rozumiesz,

że ten pan starał się o twoje względy, aby w najwygodniejszy sposób
odzyskać Rodenfels? Moje drogie, ukochane dziecko, musisz
zapomnieć o nim. Znałem jego ojca. Był to skończony łajdak. Syn
prawdopodobnie wrodził się w niego. Musisz pogodzić się z losem,
Renato. Nigdy nie pozwolę, byś została żoną tego awanturnika.

Renata wyprostowała się dumnie. Była blada, lecz spokojna.
— Nie obrażaj go, ojcze! Kocham go nad wszystko! Nie wiem co

uczynił jego ojciec, nie wiem czy był łotrem. Wierzę w to, skoro ty tak
twierdzisz. Mimo to Jerzy jest człowiekiem honoru. Kocha mnie
gorąco i szczerze.

— Zapewniał cię o swej miłości, być może! Ale nie kocha cię. Bądź

zadowolona, że przybyłem w porę, aby cię powstrzymać od
niebacznego kroku. Byłabyś w przyszłości bardzo nieszczęśliwa.

— Wszystko mi jedno! Nie wyrzeknę się nigdy Jerzego!
— Renato, posłuchaj mnie! Przecież ja pragnę twego dobra! Jeżeli

żądam od ciebie posłuszeństwa, to z bardzo ważnych powodów. Ten
człowiek przyniesie ci nieszczęście.

— Nie, tatusiu. Tylko z nim mogę być szczęśliwa! Wierzę mu!

Tatusiu, nie można być tak niesprawiedliwym. Potępiasz Jerzego, a nie
znasz go wcale. Ale ja go nie opuszczę! Nie chcę i nie mogę!

— Będziesz musiała być posłuszna! — rzekł surowo Coulmann. —

Byłem zawsze kochającym i pobłażliwym ojcem. Nie dręczyłbym się
nadaremnie, gdybym nie był przekonany, że to małżeństwo zniszczy
twoje życie. Renato, opamiętaj się!

Przycisnęła dłonie do serca.
— Ojcze, do końca życia nie przestanę kochać Jerzego. Przysięgliśmy

sobie wierność aż do śmierci!

— On bardzo prędko złamałby tę przysięgę, możesz mi wierzyć! Jego

ojciec także niegdyś przysiągł swej żonie przy ołtarzu miłość i
wierność, ale już wkrótce po ślubie zaczął ją zdradzać. A zdradzał ją
bardzo często! Panowie von Rodenfels to ród krzywoprzysięzców!

background image

Renata zakryła twarz rękami.
— A ja jednak wierzę Jerzemu! Możesz mi zabronić małżeństwa z

nim, ale nie uda ci się zachwiać nigdy mej miłości i mego zaufania!
Nigdy nie poślubię innego mężczyzny, daję ci słowo.

Coulmann z bólem spojrzał na córkę. Słowa Renaty tchnęły dziwną

powagą i mocą. Pocieszał się jednak myślą, że wiele młodych
dziewcząt mówiło to samo, a później były bardzo szczęśliwe z kimś
innym.

Wstał, wyprostował się. Wyglądał spokojnie, lecz bardzo stanowczo.

Wiedział, że w tej chwili nie zdoła przekonać Renaty i że nic u niej nie
wskóra. Nie czuł do niej żalu, za to że nie chciała poddać się jego woli.
Była po prostu zaślepiona, Jerzy Rodenfels odurzył ją słodkimi
słówkami i swoim uwodzicielskim kunsztem. Renata ocknie się jednak
prędzej, czy później. Przekona się, że ojciec pragnął ją ustrzec przed
nieszczęściem.

Trzeba pogadać z tym panem von Rodenfels! Jedno słowo wystarczy,

aby się cofnął. A gdy odejdzie z własnej woli, wówczas miłość Renaty
zostanie stłumiona w zarodku.

Postanowił nie mówić już więcej o tej sprawie z Renatą. Aby jej

wszystko wytłumaczyć, należałoby odsłonić przed nią przeszłość. Po
co Renata ma wiedzieć o grzechu i hańbie? Po co ma poznać tę smutną
tajemnicę rodzinną?

Renata w milczeniu obserwowała ojca. Podniosła nagle błagalnie

ręce, mówiąc:

— Tatusiu, bądź dobry, nie odbieraj mi nadziei! Poznaj lepiej

Jerzego, wybadaj go, doświadcz! Ja przecież nie chcę zwątpić w
dobroć i sprawiedliwość mego ojca!

— O, moje najdroższe dziecko! Nigdy nie kochałem cię tak gorąco,

jak w tej chwili, gdy lękam się o twoje szczęście. Nie chcę byś uważała
mnie za niesprawiedliwego, nie chcę tracić twego zaufania. Uczynię, o
co mnie prosisz. Niech pan von Rodenfels przyjdzie do mnie, pomówię
z nim. — Dziękuję ci, tatusiu.

— Nie obiecuj sobie zbyt wiele! Mam wrażenie, że nie wyjdzie

zwycięsko z tej próby. Jestem bardziej doświadczony od ciebie.

— Przekonasz się, że Jerzy kocha mnie szczerze i bezinteresownie.

Nie wyrzekłby się mnie, choćbym nawet była żebraczką!

— Dobrze, wybadam go. Ale on nie wytrzyma próby!

background image

— A jeżeli sie mylisz? Czy wtedy zgodzisz się na nasz ślub?
— Obietnica za obietnicę. Jeżeli okaże się, że ja miałem rację, czy

pogodzisz się z losem? Bo Jerzy von Rodenfels cofnie się na pewno,
dowiedziawszy się, że małżeństwo z tobą nie jest tak dobrym
interesem, jak przypuszczał... Czy wtedy zapomnisz o nim?

Renata odetchnęła z ulgą.
— Przyrzekam ci, tatusiu! Jeżeli von Rodenfels nie dochowa mi

wiary, jeżeli wyrzeknie się mnie ze względów materialnych, to
postaram się go zapomnieć. Bo to już nie będzie wtedy człowiek,
którego kocham, lecz jakiś inny, obcy... Wiem jednak, że Jerzy nie
zrezygnuje z małżeństwa ze mną. Za żadną cenę!

— Poczekaj, aż się sama przekonasz. A teraz zejdź na dół i przyślij mi

tu pana von Rodenfels.

Renata uściskała ojca.
— Przebacz mi, tatusiu! Nie mogłam postąpić inaczej!
— Nie gniewam się na ciebie. A teraz idź już i zaufaj mi! Pragnę

twego dobra.

— Wiem, tatusiu, ale przecież i ojcowie mogą się mylić.
Z wolna podeszła do drzwi. Nagle zatrzymała się, mówiąc:
— Tatusiu, przyrzeknij mi jeszcze jedno. Nie obrażaj Jerzego, nie

zmuszaj go obelgami do odejścia.

— Przyrzekam!
Renata szybko wyszła z pokoju. Odniosła połowiczne zwycięstwo,

które jej wcale nie cieszyło. Było jej bardzo ciężko na duszy.

Coulmann śledził wzrokiem wychodzącą. Huczało mu w głowie, nie

mógł zebrać myśli. Wreszcie powiedział głośno:

— Za nic w świecie nie dopuszczę do tego!
Po chwili wyjął z portfela jakiś złożony list o pożółkłych brzegach.

Przeczytał go uważnie, słowo za słowem. W oczach jego zabłysła
nienawiść. Schował papier, wypił szklankę wody i uspokoił się nieco.

Renata spotkała Jerzego przed domem. Ze smutkiem spojrzała na

ukochanego.

— Ojciec jest bardzo zdenerwowany. Nie wiem, o co mu chodzi.

Zdaje się, że poróżnił się kiedyś z twoim ojcem i że byli wrogami.

— Co też ty mówisz? Nie miałem pojęcia o tym! Czy twój ojciec w

ogóle znał mego ojca?

background image

— Zapewne! W każdym razie nie chce mi wierzyć, że mnie kochasz i

że uczynisz mnie szczęśliwą.

— A ty, kochanie? Czy także wątpisz w to? Rzuciła mu spojrzenie

pełne miłości i zaufania.

— Nie, Jerzy! Ja ci wierzę i nie wyrzeknę się ciebie. Powiedziałam to

zresztą ojcu. Teraz on sam chce pomówić z tobą. Masz natychmiast
pójść do niego. Nie zrażaj się zachowaniem mego ojca. Jest bardzo
wzburzony, może ci powiedzieć coś przykrego. Panuj nad sobą, myśl o
tym, że chodzi o moje... o nasze szczęście!

— Bądź spokojna, kochanie, nie martw się. Nie wyrzeknę się ciebie,

bo tylko ty jesteś moim szczęściem. A gdyby twój ojciec odmówił mi
dziś, to w przyszłości zwyciężymy wszystkie przeszkody. Odwagi,
Renato!

Jerzy wszedł do willi. Renata powróciła na plażę.
— Jak się czuje tatuś? — zawołała Marynia.
— Teraz mu lepiej. Pan von Rodenfels poszedł do niego — odparła

Renata, a siadając obok siostry, dodała szeptem:

— Nie pytaj teraz o nic, postaraj się zmienić temat rozmowy. Jerzy

jest u ojca. Chodzi o moją przyszłość...

Marynia wyczuła w głosie Renaty niepokój. Zaczęła prędko roz-

mawiać o czymś innym, aby odwrócić uwagę obecnych od Renaty.
Pani Pola spojrzała na pobladłą twarz dziewczyny, lecz nie pytała o
nic. Przypuszczała, że Jerzy udał się do Coulmanna, by oświadczyć się
o rękę jego córki. Była głęboko przekonana, że Jerzy zostanie przyjęty.


Fryderyk Coulmann pokonał zdenerwowanie. Wziął w nim górę

chłodny, opanowany i stanowczy człowiek interesu. Postanowił, że tak
czy inaczej przeprowadzi to, czego chce. Ta stanowczość i szybka
decyzja pomagały mu zawsze w jego przedsięwzięciach. Obecnie
miały się stać bronią w walce z zakochaną i zaślepioną dziewczyną
oraz z łowcą posagowym najgorszej kategorii.

Coulmann uważał Jerzego za awanturnika i łowcę posagowego, gdyż

był przekonany, że musiał odziedziczyć po ojcu wszystkie złe
skłonności. A nawet jeżeli się myli — nawet, gdyby się okazało, że

background image

-niesłusznie potępia Jerzego — to także nie zezwoli na ten związek.

Nie chce zięcia z tej rodziny, od której dzieli go przepaść nie do
przebycia.

Jerzy zapukał i po chwili wszedł do pokoju. Fryderyk Coulmann

zmierzył go zimnym, surowym spojrzeniem.

Młody człowiek spokojnie i z wielką powagą wytrzymał to spoj-

rzenie.

— Moja córka powiedziała mi, że pan stara się o jej rękę — rozpoczął

Coulmann bez ogródek.

Jerzy ukłonił się z szacunkiem.
— Tak, proszę pana. Nie chciałem wprawdzie zakłócać pańskiego

spokoju podczas pierwszego dnia bytności nad morzem, lecz
okoliczności złożyły się tak, że nie mogę dłużej zwlekać. Dlatego też
proszę pana o rękę pańskiej córki Renaty — powiedział z prostotą.

Coulmann nie poprosił Jerzego, aby usiadł. Obydwaj mężczyźni stali

naprzeciw siebie.

— A ja panu odmawiam!
— Spodziewam się, że to jeszcze nie ostatnie słowo. Czy pan chce

zniszczyć szczęście pańskiej córki? Renata i ja kochamy się bardzo.

— Nie uważam tego małżeństwa za szczęście dla Renaty. Pokona ona

prędko tę dziecinną skłonność!

— Renata nie należy do tego rodzaju kobiet, które zmieniają uczucia

jak suknie. Znam ją i wierzę, iż dochowa mi wiary. Proszę pana bardzo,
niech pan oszczędzi nam długich walk! Nie zerwiemy ze sobą!

— Zobaczymy! Nie mówmy o mojej córce. Potrafię ją uleczyć z tej

beznadziejnej miłości. To już moja sprawa! W tej chwili mam do
czynienia z panem. Pan stara się o moją córkę, licząc na to, że pan
odzyska w ten sposób Rodenfels. Prawda?

Jerzy drgnął, lecz nie stracił panowania nad sobą.
— Bynajmniej nie liczyłem na to — odpowiedział.
— Jak to? Więc pan nigdy nie myślał o tym, że przez małżeństwo z

Renatą odzyska pan utracony majątek rodzinny? Czy może pan dać mi
na to słowo honoru?

Jerzy zarumienił się. Nie mógł Coulmannowi dać tego słowa honoru,

bo przypomniał sobie, że przed kilkoma dniami, gdy Cyganka
wręczyła mu kartkę, pomyślał, że to Rodenfels mógłby być owym
„utraconym klejnotem", o którym była mowa w przepowiedni.

background image

— Nie mogę panu dać słowa honoru. Mimo to zapewniam pana, że

myślałem o tym przelotnie i w związku z inną sprawą. Nie ma to nic
wspólnego z moim uczuciem dla Renaty.

Coulmann uśmiechnął się triumfująco. Aha, złapał jednak tego

„człowieka honoru"! Nie może dać słowa — no, tak! — to przecież
było do przewidzenia.

— A czy pan zastanowił się nad tym, z czego pan utrzyma żonę?
— Mam rentę, trzy tysiące marek rocznie. Wiem, że to skromny

dochód, lecz na moje potrzeby wystarczy. Jeżeli myślałem
kiedykolwiek o tym, że Renata ma zamożnego ojca, to jedynie ze
względu na Renatę.

— Więc dla siebie nie chciał pan moich pieniędzy? — zapytał

Coulmann z niedowierzaniem.

— Nie, ja mogę się obejść bez nich. Coulmann uśmiechnął się

ironicznie.

— Tak, czy inaczej będzie się pan musiał obejść bez nich. Nawet

gdyby pan poślubił Renatę! Bo jeżeli wyjdzie za pana, to ją wy-
dziedziczę.

— To nie zmieni w niczym mego postanowienia. Poproszę Renatę, by

podzieliła mój skromny byt. Przykro mi tylko, że wniosę niezgodę
między nią a pana. Mam nadzieję, że uda mi się pana przejednać.

— Próżna nadzieja, nie zgodzę się nigdy!
— Mimo to, nie zerwiemy ze sobą.
— A, pan zapewne liczy na moją śmierć! Lecz i wtedy niewiele pan

zyska. Pozostawię odpowiednie zarządzenie w testamencie. Renata
straci prawo do spadku, o ile zostanie pańską żoną.

— To mnie nie odstrasza. Ożenię się z Renatą. Coulmann zmrużył

oczy.

— Już wiem czego się pan spodziewa! Sądzi pan, że po mojej śmierci

Renacie przypadnie w spadku część obowiązkowa, co stanowi również
wcale pokaźną sumę. O, ale pan się pomylił! Renata nie dostałaby ani
grosza, bo nie jest moją córką.

Jerzy spojrzał na niego ze zdumieniem. Był zaskoczony tą wiadomo-

ścią.

— Nie jest pańską córką? Co to znaczy?
— To, co powiedziałem! Nikt o tym nie wie, nawet Renata. Tylko

okoliczności zmuszają mnie do wyjawienia panu tej tajemnicy. Renata

background image

jest córką mojej zmarłej siostry i jest zupełnie ubogą dziewczyną.

Chyba teraz przekonałem już pana, że najlepiej będzie, jeśli pan się
cofnie i dobrowolnie zrezygnuje z małżeństwa z Renatą.

— Nie przekonał mnie pan wcale. Przeciwnie, teraz jeszcze bardziej

kocham Renatę.

Coulmann cofnął się o krok. Nie spodziewał się takiego obrotu

sprawy. Mimo to nie wierzył i nadal w miłość Jerzego. Uważał go po
prostu za sprytnego komedianta, który nie chciał dać za wygrane.
Pienił się ze złości.

— A zatem muszę się uciec do ostatniego środka, aby przekonać

pana, że to małżeństwo jest niemożliwe. Otóż, mój panie, Renata jest
pańską siostrą!!!

Jerzy zachwiał się z przerażenia. Cała krew uciekła mu z twarzy.
— To niemożliwe! To niemożliwe! — wyszeptał, a jednocześnie

zbudziło się w jego sercu okropne przeczucie, że Coulmann mówi
prawdę.

Fryderyk Coulmann wyjął z portfela pożółkły list.
— Czy pan zna ten charakter pisma? — zapytał zimno.
— To pismo mego ojca!
— Niech pan przeczyta!
Jerzy pochylił się nad arkuszem i przeczytał list.
Kochana Helenko! Odeszłaś ode mnie na pół przytomna, nie chciałaś

mnie wysłuchać do końca. Wierz mi, że i ja boleję nad tym, iż nasza
miłość ma mieć następstwa. Kochałem Cię do szaleństwa i dlatego
zataiłem przed Tobą, że od wielu lat jestem związany z niekochaną
kobietą. Moja słodka, najdroższa dziewczyno, kocham Cię bez granic,
lecz nie mogę Cię poślubić. Nie wspominałem o moim małżeństwie z
obawy, że Cię utracę. A teraz spadło na nas takie nieszczęście!

Uspokój się, Kochane Serduszko, pomogę Ci, zabezpieczę przyszłość

dziecka. Niestety, muszę teraz wyjechać i nie będę mógł zobaczyć się z
Tobą. Mój mały synek ciężko zachorował, jadę więc do niego i do
tamtej, do niekochanej żony. Napisz do mnie na ,,poste restante", chcę
wiedzieć jak się czujesz. Przebacz mi, Najdroższa, Helenko!

Twój kochający Cię
Michał

background image

Jerzy po przeczytaniu listu długo jeszcze spoglądał na pożółkły

arkusik papieru. Straszliwy ból ściskał mu serce. Po chwili podniósł
wzrok na Coulmanna.

— Niech mi pan wyjaśni to wszystko! — poprosił.
— Helena — to moja zmarła nieszczęśliwa siostra. Renata jest córką

jej i pańskiego ojca.

Jerzy oszołomiony osunął się na fotel.
— Przepraszam pana... ja tylko na chwilę... Muszę to objąć myślą...

Osłupiałe spojrzenie wlepił w przestrzeń. Zimny pot zrosił jego czoło.

Powoli wstał i z rozpaczą spojrzał na Coulmanna.
— Renata... moja siostra... Boże miłosierny... Jakże mam to znieść? A

ona? Moja biedna ukochana dziewczyna!

Wstrząśnięty do głębi stał, zakrywszy oczy rękami. Coulmann także

stał bez ruchu.

Wreszcie w Jerzego wstąpiło jakby życie. Wyprostował się, mówiąc:
— Widzę, że nie ma dla nas nadziei. Pan ma słuszność! Wyjadę

natychmiast, nie mogę zobaczyć Renaty, to ponad moje siły!

— Tak będzie najlepiej! — rzekł chłodno Coulmann.
— Mam do pana prośbę — szepnął Jerzy. — Niech pan Renacie nie

mówi prawdy. Nie chcę, aby miała przeżywać to, co ja przeżywam w
tej chwili. Byłby to dla niej zbyt wielki cios, mógłby ją zabić! Sądzę, że
pan znajdzie jakiś pretekst —ja w tej chwili nie potrafię myśleć jasno...
Niech pan jej powie, że jestem nędznym łowcą posagowym, że
zrezygnowałem z małżeństwa, bo się przeliczyłem... Może to wpłynie
na nią... może wydrze z serca tę nieszczęsną miłość... Renata wszystko
inne zniesie łatwiej, niż prawdę... Żegnam pana...

Zanim Coulmann zdążył odpowiedzieć, Jerzy wybiegł z pokoju.

Czuł, że lada chwila przestanie panować nad sobą. Wyszedł z willi
przez boczną furtkę, nie chcąc, aby Renata go spostrzegła. Duszą jego
targała głęboka rozpacz.

Coulmann przez okno śledził go wzrokiem. A więc wszystko

skończone, zwyciężył! Rodenfels nie zobaczy się już nigdy z Renatą,
ona zapomni...

Rzecz dziwna! Coulmann czuł się mimo to dziwnie nieswojo.

Zbudziły się w nim pewne skrupuły. Może jednak był
niesprawiedliwy, może fałszywie osądził Jerzego?

background image

Jerzy cierpiał, nie ulegało to wątpliwości. Ból jego był zbyt szczery,

aby przypuszczać, że odgrywał komedię. Czyż syn zawsze musi
odziedziczyć złe skłonności ojca?

Fryderyk Coulmann szybko odegnał tę myśl. Był zły na siebie

samego. Cóż go obchodzi ten młody człowiek? Najważniejsze, jak
sobie teraz poradzić z Renatą. Co uczynić, by zapomniała o pierwszym
miłosnym zawodzie?

Co jej powie, gdy zapyta czemu Rodenfels odjechał? Może najlepiej

zastosować się do rady Jerzego? Wytłumaczyć Renacie, że Jerzy nie
chciał się z nią ożenić, dowiedziawszy się, że ojciec ją wydziedziczy?
To uleczy ją najprędzej z tej nieszczęsnej miłości.

Rodenfels nigdy nie stanie na drodze życia Renaty. Dziewczyna

opamięta się i szybko zapomni. Potem wyjdzie za mąż, będzie szczęś-
liwa, puści w niepamięć tę przelotną skłonność.

Tak rozmyślał Coulmann, lecz bynajmniej nie czuł zadowolenia.

Wiedział, że będzie musiał sprawić córce ból i cierpiał nad tym.
Ogarnęła go nagle złość. Zacisnął pięści i szepnął ochryple:

— Gorycz tej godziny i jej następstwa mam także do zawdzięczenia

tobie, panie Michale! Och, przeklinam twoją pamięć!

Powolnym krokiem zbliżył się do okna. Był znużony, wyczerpany,

poczuł się bardzo staro. Po chwili spostrzegł ją, przechadzała się
niespokojnie po pomoście. Zatrzymała się nagle, podniosła oczy...
Coulmann wyjął chusteczkę i dał jej znak.

Renata natychmiast pobiegła w stronę domu. Na jej twarzy malował

się wyraz napięcia i oczekiwania.

Biedne, kochane dziecko! Czemu to musiała się zakochać właśnie -w

tym człowieku? Czy nie lepiej by została żoną Edmunda Trautmanna?
Może jeszcze nie za późno, może kiedyś spełni się to życzenie, gdy
Renata zapomni o swojej nieszczęsnej miłości.

Usłyszał na schodach jej kroki. Po chwili weszła do pokoju i z lękiem

rozejrzała się wokoło.

— Gdzie Jerzy? — spytała z lękiem.
— Nie ma go, wyjechał.
Spojrzała na ojca, nie rozumiejąc jego słów. Zbladła jak opłatek.
— Wyjechał? To chyba niemożliwe? Nie, nie... Jerzy miałby wyje-

chać, nie powiedziawszy mi ani słowa?

background image

Podbiegła do Coulmanna i ujęła go za rękę.
— Tatusiu, co się stało? — krzyknęła.
— Uspokój się, drogie dziecko. Pan von Rodenfels wyrzekł się myśli

o małżeństwie z tobą. Nie chciał cię więcej widzieć...

Błędny uśmiech zaigrał na jej zbielałych wargach.
— Ojcze, żartujesz... — szepnęła bezdźwięcznie.
— Renato, nie jestem w tej chwili usposobiony do żartów. Jest tak,

jak ci powiedziałem. Rodenfels zrozumiał, że nie może się ożenić z
tobą. Zwrócił ci słowo, i jesteś wolna. A teraz bądź moją dobrą,
rozsądną córeczką i postaraj się go zapomnieć, tak jak przyrzekłaś.

Przetarła oczy ręką, jakby pragnęła zbudzić się z jakiegoś okropnego

snu. Potem usiadła. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Podniosła na
ojca oczy pełne niepokoju.

— Ojcze, czy powiedziałeś prawdę? Więc Jerzy miałby wyjechać, nie

pożegnawszy się ze mną? Wyrzekł się mnie tak prędko, tak łatwo —
bez walki? Nie, nie wierzę ci, nie mogę w to uwierzyć.

— Będziesz musiała w to uwierzyć, Renato — odparł niepewnym

głosem. Serce krajało mu się na widok jej bólu.

— Będę musiała uwierzyć? — powtórzyła jak nieprzytomna. — Będę

musiała uwierzyć, że Jerzy porzucił mnie spokojnie, bez słowa...?

0 Boże!
Zdawało się, że zaczyna wreszcie pojmować. Zerwała się nagle
1 spytała z bolesnym wyrzutem:
— Coś ty mu zrobił, ojcze?
— Nic nie uczyniłem. Zażądałem, by dał słowo honoru, że starając się

o ciebie, nie myślał nigdy o odzyskaniu Rodenfelsu. Nie mógł mi na to
dać słowa. Później oznajmiłem, że cię wydziedziczę, jeśli zostaniesz
jego żoną. Wtedy cofnął się...

— Drgnęła, jakby ją ktoś uderzył. Coulmann przytulił ją do siebie.
— Pokonasz to uczucie, zapomnisz go, moje biedne dziecko. Renata

wyprostowała się i rzekła z przygasłymi oczami.

— Zapomnieć? Ja mam zapomnieć Jerzego? O, mój ojcze! Tak samo

jak nie wierzę, iż Jerzy wyrzekł się mnie ze względów materialnych,
tak samo nigdy go nie zapomnę!

— Więc mi nie wierzysz?
— Nie, ojcze, nie mogę! Nie uwierzę nikomu! Chyba, że sam Jerzy

background image

przyjdzie i powtórzy mi te słowa. On nie mógł tak odejść bez słowa,

bez pożegnania... Powinien wrócić i wyznać mi, jakich argumentów
użyłeś, aby nas rozdzielić. Wiem, że chciałeś tylko mego dobra, ale
mimo to zostanę żoną Jerzego, nawet bez twojego zezwolenia. Gdy
mnie zawoła, pójdę za nim!

Zuchwałe słowa Renaty zbudziły gniew w jej ojcu.
— Zamilknij, Renato! Zapominasz z kim mówisz. A zresztą po-

czekaj, czy da znak życia! Wie dobrze, że nie ma się czego
spodziewać! — A zatem uciekłeś się do jakiegoś przymusu! Ojcze,
kochany ojcze! Ty przecież nie pragniesz mego nieszczęścia!

— Przeciwnie, pragnę cię uchronić przed nieszczęściem, niemądre

dziecko. Muszę być surowy, skoro sama nie chcesz tego pojąć.

— Nie znasz mnie, ojcze! Kocham Jerzego całym sercem, nie potrafię

się go wyrzec. Pozwól, że napiszę do niego. Niech powie mi sam, że
dobrowolnie rezygnuje z małżeństwa.

— Uczyń to, jeżeli uważasz za stosowne. Ale przecież nie możesz mu

się narzucać.

Renata wlepiła wzrok w ojca. Nie ma żadnej nadziei, skoro ojciec

pozwala napisać do Jerzego. Mimo to starała się zwalczyć zwątpienie i
uczepiła się cienia nadziei.

— Napiszę! Pani Hardenberg poda mi jego adres.
— A jeśli odpowie, że wszelka nadzieja jest próżna? Czy wtedy

opamiętasz się? Czy będziesz rozsądna?

— Rozsądna? Nie wiem czy można być jednocześnie tak

bezgranicznie nieszczęśliwą i rozsądną? A teraz pozwól mi odejść,
ojcze. Źle się czuję. Podszedł do Renaty, ruchem pełnym troski,
pochylił się nad córką. — Renato, czy straciłaś zaufanie do ojca? Czy
przestałaś wierzyć w moją miłość do ciebie?

Nie patrzyła na ojca.
— Ty także nie jesteś nieomylny, tatusiu! Muszę się najpierw trochę

uspokoić, muszę odzyskać zdolność myślenia. Wierzę, że pragnąłeś
mego dobra. Nie zawsze jednak wola i życzenia ojcowskie mają taką
moc, że potrafią dziecku utorować drogę właściwą do szczęścia.
Mogłeś również omylić się. Pozwól mi odejść, ojcze. Czuję się bardzo
źle...

Znużona wyszła z pokoju. Na twarzy Coulmanna odmalował się

wyraz głębokiej troski.

background image

— Przezwycięży to, jest jeszcze taka młoda. Życie przedstawia dla

niej tyle innych możliwości. Bierze to zbyt tragicznie. Musiałem
przecież tak postąpić... Musiałem! Byłby ją ciągle zdradzał, byłaby
nieszczęśliwa. Zrobiłem dobrze!

Tak pocieszał siebie samego.

Jerzy, na pół przytomny z rozpaczy, udał się wprost do hotelu.

Postanowił odjechać natychmiast, aby nie widzieć więcej Renaty.
Ponowne spotkanie z nią byłoby ponad jego siły.

W hotelu poinformował się, kiedy odchodzi następny pociąg.

Okazało się, że za godzinę. Jerzy szybko spakował walizkę, zapłacił
rachunek i pojechał na dworzec.

Pogrążony w ponurej zadumie, spoglądał w przestrzeń. Renata!

Renata jest jego siostrą! Okropna myśl, która sprawiała mu nieopisane
katusze! Nie potrafił myśleć spokojnie o Renacie, nie potrafił jej
kochać jak brat! Przeciwnie! Teraz, gdy miał się jej wy rzec, przyłączy
la się do jego czystej, głębokiej miłości płomienna, pełna nieukojonej
tęsknoty namiętność. Widział niby na jawie słodką twarzyczkę Renaty,
jej smukłą uroczą postać! Zjawa ta kusiła go, nęciła, rozpalała zmysły.
Krew burzyła się w nim, nie mogąc jednak przytłumić szalonej
beznadziejnej rozpaczy.

Później pomyślał o bólu Renaty, pomyślał jak bardzo musi cierpieć

ukochana dziewczyna. Zacisnął zęby, z ust wyrwał się głuchy jęk.

— Najdroższa, jedyna... Moja cudna dziewczyno... Och, to przecież

szaleństwo... Nie potrafię myśleć o tobie inaczej, niż dotąd... nigdy nie
będę miał dla ciebie braterskich uczuć... — myślał z bólem.

Przypomniał mu się ojciec i wezbrała w nim głucha nienawiść. Z jego

powodu przeżył wiele ciężkich chwil, a teraz jeszcze po latach musi
odpokutować za winy ojca.

Nienawidził zmarłego. Uświadomiwszy to sobie, zaśmiał się gorzko:

— Nienawidzę ojca... kocham moją siostrę pożądliwą, grzeszną
miłością... O, mój Boże! Przecież można oszaleć!

Przypomniał sobie, że nie zawiadomił pani Poli o swoim wyjeździe.

Na karcie wizytowej skreślił do niej kilka słów:

background image

Droga Przyjaciółko!
Okropny a niespodziewany cios zburzył wszystkie moje nadzieje. W

tej chwili nie mogę nic wyjaśnić, jestem w rozpaczy, nie potrafię zebrać
myśli! Muszę wyjechać, nie wolno mi zobaczyć Renaty! Gdy się
uspokoję, napiszę do Pani.

Serdecznie oddany
Jerzy

Włożył kartkę do koperty i posłał ją przez służącego hotelowego do

pani Poli.

W kilka minut później siedział wciśnięty w kąt przedziału, blady, z

przymkniętymi oczami. Koła pociągu turkotały miarowo, unosząc
Jerzego daleko, coraz dalej od Renaty Coulmann, od jego siostry, którą
namiętnie kochał uczuciem grzesznym i niedozwolonym.


Udana wesołość Maryni ustąpiła wkrótce miejsca niewytłumaczonej

obawie. Ojciec nie powracał, nie powróciła także Renata. Co się stało,
czemu nie pokazują się? Gdzie jest Jerzy? Bernard również był
zaniepokojony. Z troską spoglądał na Marynię.

Pani Pola wyczuła, że tam na górze sprawa nie poszła tak gładko, jak

się tego spodziewała. Panowała jednak nad sobą i rozmawiała na pozór
swobodnie z panią Werner.

Marynia nie mogła wytrzymać tego niepokoju. Zerwała się, by

zobaczyć co się dzieje z ojcem i siostrą. Bernard wstał i poszedł za nią.

— Co ci jest, Marysieńko? — zapytał czule.
— Sama nie wiem... czuję się dziwnie nieswojo... Pan Rodenfels

poszedł do tatusia. Zauważyłeś przecie, że on i Renata kochają się.
Renata była zdenerwowana, a teraz nikt się nie pokazuje...

— Nie przejmuj się, kochanie. Zastaniesz na górze szczęśliwą parę

narzeczonych. Ja zaczekam przed drzwiami, dasz mi znak... Później
my zgłosimy się do ojca po błogosławieństwo. Prawda, maleńka?

— Daj Boże, żebyś się nie mylił! Dobrze, poczekaj, zawołam cię...

background image

Marynia szybko pobiegła na górę. Zastała ojca w jego pokoju.

Siedział sam przy stole z głową opartą na dłoniach.

— Czego chcesz, dziecinko?
— Szukam Renaty. Gdzież ona jest? Czy nie było jej u ciebie?
— Jest w swoim pokoju, ale nie wchodź do niej teraz, nie

przeszkadzaj jej. Renata czuje się niedobrze.

— A pan Rodenfels? Przecież on także miał być u ciebie...
— Więc wiesz o tym? — spytał Coulmann, patrząc badawczo na

Marynię. — A zatem powinnaś wiedzieć po co tu był.

— Tak, tatusiu, wiem.
— Odmówiłem mu, Maryniu. Wyjechał.
— Tatusiu! — zawołała Marynia z przestrachem.
— Czego chcesz?

— Ach, moja biedna Renia! Czy to było konieczne?
— Tak, Maryniu!
— W takim razie pójdę do Reni, nie mogę jej w takiej chwili zostawić

samej.

Coulmann pogładził pieszczotliwie złotowłosą główkę Maryni.
— Renata chce być sama. Daj jej spokój, zejdź na plażę. Dziś

wieczorem pomówimy o tej sprawie. A teraz odejdź, kochanie, ja także
pragnę odpocząć.

Marynia zasmucona wyszła z pokoju.
Na schodach spotkała służącego, który szukał pani profesorowej

Hardenberg. Powiedział Maryni, że ma list dla pani Poli. Marynia
wzięła list i obiecała, że doręczy go pani profesorowej, która jest na
plaży.

Przed drzwiami czekał Bernard. Przestraszył go widok jej smutnej

twarzyczki.

— Co się stało, najmilsza Maryniu?
— Ach, zdaje się, że stało się coś złego. Ojciec jest rozstrojony,

Renata siedzi sama w swoim pokoiku, nie wpuszczono mnie do niej. A
pan von Rodenfels wyjechał, tatuś odmówił mu...

Bernard starał się ją pocieszyć. Pojął, że w takiej chwili nie może

oświadczyć się Coulmannowi o rękę Maryni. Dziewczyna przyznała
mu rację. Zakochana para udała się tedy na plażę do profesorowej i
pani Werner.

Marynia wręczyła list pani Poli. Profesorowa, wiedziona złym

background image

przeczuciem, otworzyła go natychmiast. Po przeczytaniu tych kilku

wierszy, uświadomiła sobie w jakim okropnym stanie ducha znajduje
się Jerzy.

— Pan von Rodenfels donosi mi, że musiał natychmiast wyjechać —

rzekła do Maryni.

— Tatuś powiedział mi to samo. A jaki powód wyjazdu podaje pan

Jerzy?

— Niech pani przeczyta!
Marynia po przeczytaniu kartki, potrząsnęła głową.
— Doprawdy, nic a nic nie rozumiem.
— Później dowiemy się szczegółów. Na razie nie pozostaje nic

innego, jak zaczekać.

Pani Werner stropiła się nagle. Teraz i ona zaczęła się orientować, że

zaszło coś ważnego i przykrego.

— Droga pani Polu — rzekła Marynia — obawiam się bardzo o

Renatę. Może pani zajrzałaby do niej? Pani ma duży wpływ na Renię...

— Dobrze, spróbuję z nią pomówić. Może pani tymczasem zaopie-

kuje się Ewą.

Pola Hardenberg cichutko zapukała do pokoju Renaty. Nikt nie

odpowiadał. Wówczas zawołała.

— To ja, Renato. Proszę, niech pani mi otworzy!
Renata otworzyła drzwi. Była tak zmieniona, że pani Pola zadrżała na

jej widok. Zamknęła za sobą drzwi i rzekła serdecznie:

— Ależ, dziecko, jak pani wygląda! Jak można tak zaraz tracić

otuchę! Przecież Jerzy nie umarł, a gdzie jest życie, tam jest i nadzieja!

Dziewczyna wybuchnęła płaczem, a łzy przyniosły jej ulgę.
— Och, że też nie mam już matki — załkała. — Ona nigdy nie

pozwoliłaby mi tak cierpieć...

— Drogie dziecię, słowa te zawierają oskarżenie skierowane przeciw

ojcu pani. Niech pani wystrzega się niesprawiedliwości! Matka także
nie jest wszechmocna i ona nie zawsze potrafi uchronić dziecko przed
nieszczęściem. Czy pani ma do mnie zaufanie? Czy zechce mi pani
powiedzieć, co się stało? Może potrafię zastąpić pani utraconą matkę.
Przecież pani wie, droga Renato, jak bardzo panią pokochałam.

Renata powtórzyła to, co wiedziała sama. Paulina uważnie słuchała,

wreszcie odezwała się:

background image

— Zdaje się, droga Renato, że ojciec musiał mieć poważne powody,

które skłoniły go do tej odmowy.

Dziewczyna spojrzała błagalnie na panią Połę.
— Ale pani chyba nie wierzy, że względy materialne wpłynęły na

Jerzego? Czy sądzi pani, że zrezygnował z małżeństwa,
dowiedziawszy się o moim rzekomym ubóstwie? Przecież to
niemożliwe! Pani Polu, pani dobrze zna Jerzego! Nie postąpiłby w ten
sposób, nie byłby do tego zdolny!

— Nie, i ja mam to przeświadczenie! Jerzy jest uczciwym człowie-

kiem, posiada szlachetne, prawe serce. Przypuszczam, że musi istnieć
jakaś inna przeszkoda. Niech pani przeczyta, co mi napisał.

Renata przeczytała kartkę, po czym żarliwie przycisnęła ją do ust.

Oczy jej zabłysły.

— Wiedziałam, że nie odszedł dobrowolnie, lecz został do tego

zmuszony. Ojciec musiał użyć jakiejś okropnej broni. Droga, kochana
pani Polu, proszę mi podać jego adres. Napiszę do niego zaraz,
zapytam, dlaczego wyjechał bez pożegnania.

— Czy nie lepiej, aby pani poczekała, aż Jerzy napisze do mnie?
— Nie, nie, on jest w takiej rozpaczy! Nie mogę go zostawić bez

słowa pociechy.

— A czy ojciec pozwoli na to?
— Ojciec pozwolił. Ach, mój Boże, ojciec ma takie złe zdanie o

Jerzym. Nie wiem dlaczego... Obawia się o moje szczęście i dlatego
jest taki surowy...

— To dobrze, że pani rozumie pobudki ojca. Na pewno pragnie dobra

pani. Może chce was tylko doświadczyć, może później zgodzi się na
wasze małżeństwo. Nie należy tracić otuchy, wszystko może jeszcze
przybrać pomyślny obrót, a taka próba pogłębi tylko i wzmocni wasze
uczucie.

Renata ucałowała panią Połę.
— Droga, miła pani Polu! Już mi teraz o wiele lżej na duszy. Dziękuję

pani za te słowa pociechy, pokrzepiły mnie bardzo.

— Doskonale, Renato, to mi się podoba.
— I proszę panią bardzo, niech pani przy sposobności powie memu

ojcu, co pani myśli o Jerzym. Pani uwierzy prędzej niż mnie.

— Chętnie, moje dziecko. Znajdzie pani we mnie wierną sojusznicz-

background image

kę. A tymczasem niech pani uzbroi się w cierpliwość i nie drażni ojca

sprzeciwem. W chwilach smutku może pani przyjść do mnie i wyżalić
się. A oto wizytówka Jerzego — zawiera jego adres. Przypuszczam, że
powróci do Kolonii.

Renata uspokoiła się trochę. Po wyjściu pani Poli zaczęła pisać do

Jerzego:

Mój ukochany Jerzy!
Pragnę Ci powiedzieć, że wierzę w Ciebie i nie przestałam Cię

kochać. Wiem, że nie jesteś materialistą i że nie z tych powodów
wyrzekłeś się myśli o naszym związku. To nie może być prawdą!
Nawet rodzonemu ojcu nie wierzę! Jeżeli mam w to uwierzyć, to Ty sam
musiałbyś mi to napisać. O, mój najdroższy, czemu opuściłeś

Twoją Renatę? Co Ci uczynił mój ojciec? Musiał Cię dotknąć do

żywego, skoro odszedłeś bez słowa!? A ja tak pragnę pociechy z Twych
ust. Serce mi pęka, Jerzy!

Powiedziałam ojcu, że dobrowolnie nigdy nie zerwę z Tobą! Nie

wierzę w tę bajeczkę o Twojej rzekomej chciwości. Znam Cię przecież,
ukochany. Jesteś szlachetny i prawy, nikt nie powinien Cię posądzać o
zimne wyrachowanie! Cokolwiek się zdarzy, nie opuszczę Cię nigdy.
Będziemy odważnie walczyć o nasze szczęście, aż zwyciężymy! Jeśli
ojciec nie ustąpi, zostanę Twoją żoną wbrew jego woli.

Odpowiedz mi prędko! Jestem śmiertelnie smutna z powodu Twego

nagiego wyjazdu. Szkoda, że nie zostałeś, walczylibyśmy ,., razem o
naszą przyszłość. Żegnaj, najukochańszy Jerzy! Zostanę Twoja na
zawsze.

Renata
Wrzuciła sama list do skrzynki, po czym, po powrocie do domu

oznajmiła ojcu, że napisała list do Jerzego. Przyjął to spokojnie do
wiadomości, wiedział bowiem, że starania Renaty są daremne. Potem
zapytał, czy Renata pragnie dłużej pozostać nad morzem. Jeżeli nie, to
chciałby odbyć jeszcze jakąś ładną podróż z nią i z Marynią.

background image

— Dziękuję — odparła Renata — Chciałabym tu pozostać jeszcze

kilka dni, dopóki nie otrzymam odpowiedzi od Jerzego. Później
powróciłabym najchętniej do Rodenfelsu.

— Dobrze — zgodził się Coulmann. Postanowił spełniać wszystkie

życzenia córki, byleby zapomniała o swoim zawodzie i nabrała
rozsądku.

Wieczorem wszyscy, jak zwykle, siedzieli na werandzie u pani Poli.

Wszyscy udawali, że nic się nie stało. Rozmawiano z ożywieniem,
starając się rozproszyć nieprzyjemny nastrój napięcia. Najmniej
mówiła Marynia.

Przed kolacją zobaczyła się nareszcie z siostrą. Z płaczem rzuciła się

Renacie na szyję.

— Moje ty kochane biedactwo! — zawołała. — O, gdybym ci mogła

pomóc...

— Maryniu, nie rozczulaj mnie, muszę zachować spokój i siły, aby

walczyć o moją przyszłość. Nie straciłam nadziei. A ty nie zatruwaj
sobie twego szczęścia myślą o moim cierpieniu. Nie zwlekaj z
zaręczynami. Ojciec jest obecnie pobłażliwie usposobiony, można u
niego wszystko uzyskać, a to dlatego, że nie spełnił mego
najgorętszego pragnienia. Powinnaś z tego skorzystać. Bernardowi nie
odmówi na pewno, marzył zawsze o takim zięciu.

— Ach, sama nie wiem, co począć... Jakżeż ja mogę myśleć o

własnym szczęściu, gdy wiem, że ty tak cierpisz...

— Jesteś niemądra, siostrzyczko. Po cóż masz się martwić, czy mi to

pomoże? Przeciwnie, twoje szczęście sprawi mi wielką radość.

— Doprawdy, Reniu?
— Z pewnością! Pomyśl, co uczyniłabyś, będąc na moim miejscu?

Czy czułabyś się lepiej, wiedząc, że i ja jestem nieszczęśliwa?

— 0,nie!
— A widzisz! Bądź rozsądna i nie dręcz niepotrzebnie twego

Bernarda. Przecież i tak dość długo się naczekał!

Marynia westchnęła z ulgą.
— Ach, tak! Bernard niecierpliwi się ogromnie. Więc powiadasz,

żeby go posłać do tatusia?

— Ależ tak, ty niemądra kochana Maryniu!
— Wobec tego każę mu jutro pomówić z ojcem.

background image

Nazajutrz u Fryderyka Coulmanna stawił się znowu konkurent i

poprosił o rękę jego córki Marii. Jemu nie odmówiono, został przyjęty
chętnie i całym sercem. Marynia Coulmann została wreszcie
szczęśliwą narzeczoną swego Bernarda. .


Trudno opisać uczucia, jakie wywołał w sercu Jerzego list Renaty.

Zapomniał o własnym bólu i rozpaczy, pochłonęła go wyłącznie troska
o ukochaną dziewczynę. Jakże ma jej wytłumaczyć, że ich małżeństwo
jest niemożliwe?

Nie może napisać prawdy, bo prawda zabiłaby Renatę. Nie wolno jej

wiedzieć, że ich miłość jest występkiem, że oboje bezwiednie popełnili
grzech. Wszystko inne zniesie łatwiej od tej okropnej wiadomości...

Renata powinna nim pogardzać, wtedy najprędzej zapomni. Tylko

pogarda uleczy ją z tej miłości.

Ostatnie dni Jerzy spędził w stanie ciężkiej apatii. Wyrwał go z niej

list Renaty. Zrozumiał, że powinien działać, aby zapewnić Renacie
spokój duszy. Musi zniweczyć od razu wszelkie nadzieje, musi ją
boleśnie zranić, sprawić jej cierpienie, aby raz na zawsze położyć kres
tej miłości...

Usiadł przy biurku, chcąc napisać do Renaty. Niszczył jednak jeden

list za drugim, żaden nie wydawał mu się odpowiedni. Wreszcie
skreślił kilka słów:

Szanowna Pani!
Bardzo mi przykro wyznać, iż muszę się wyrzec myśli poślubienia Jej.

Wszystko co ojciec powiedział o mnie — to prawda! Proszę mu
uwierzyć! Nie jestem godny wielkiego uczucia, jakim Pani mnie
darzyła. Niech Pani zapomni o mnie!

Z poważaniem
Jerzy von Rodenfels
Włożył list do koperty i natychmiast wysłał to pismo na pocztę.

Potem napisał do Pauliny Hardenberg:

background image

Droga Moja Przyjaciółko!
Grzechy ojców mszczą się na dzieciach! Zdanie to wydawało mi się

dawniej niezrozumiałe, uważałem, że nie ma sensu. Bo i czemu
dobrotliwy, wszechmogący Bóg miałby karać niewinne dzieci za winy
ojców?

Niestety, ja sam muszę pokutować za grzech mego ojca. Ja —

Renata! Czyż to nie straszne?

Moja biedna najdroższa dziewczyna! Nie jest ona córką Coulmanna,

lecz jego zmarłej siostry i... mego ojca! Renata jest moją siostrą! Czy
pojmuje Pani tę okropną tragedię? A co najgorsze, że kocham moją
siostrę, kocham ją namiętniej, goręcej niż dawniej. Kocham, pomimo
świadomości, że ta miłość jest grzechem. I Renata kocha mnie także,
ale to dla mnie żadna pociecha! Muszę uczynić wszystko, by nie
dowiedziała się prawdy. Nie chcę, aby i ona doznała tego potwornego
uczucia, które zmusiło mnie do ucieczki. Renata musi zapomnieć o
mnie, o naszej miłości! Nie wolno jej wiedzieć, że kocha mnie
grzesznym uczuciem, że jej miłość była występna.

Droga Pani Polu, niech Pani mi pomoże. Niech Pani przekona

Renatę, że powinna szukać zapomnienia. Niech Pani ją uspokoi i
pocieszy! Napisała do mnie czuły Ust, ja odpowiedziałem bardzo
chłodno. Bóg tylko wie, ile mnie ten chłód kosztował!

Lękam się bardzo o Renatę i liczę na pomoc Pani!
Za kilka dni odpływa nasz okręt, udajemy się w daleką drogę.

Nieprędko zobaczę Panią, Droga Pani Polu. Może ochłonę po tym
okropnym wstrząsie, gdy znajdę się wreszcie na pełnym morzu.

Niech Pani powie panu Coulmannowi, że wtajemniczyłem Panią.

Może Pani razem z nim ułoży jakiś plan działania, aby uspokoić
Renatę. O Boże! Czemu jedyna kobieta, którą pokochałem, okazała się
moją siostrą?

Żegnam Panią, Droga Przyjaciółko! Niech Pani ucałuje moją

maleńką Ewcię. Zasklepiony w samolubnym bólu, zapomniałem o niej,
lecz wiem, że u Pani jest pod dobrą opieką. Niech Pani napisze do
mnie, pragnę wiedzieć, co słychać.

Całuję ręce Pani
wdzięczny i oddany
Jerzy von Rodenfels

background image


Renata spędziła kilka następnych dni w gorączkowym niepokoju,

choć starała się panować nad sobą. Cieszyła się szczęściem Maryni,
lecz najchętniej przebywała w towarzystwie pani Poli, która w tych
ciężkich chwilach zastępowała jej matkę. Coulmann zezwalał na
wszystko, zwłaszcza, iż wiedział jak dobroczynny wpływ wywiera
pani Pola na Renatę.

Pewnego dnia profesorowa siedziała w ogródku przed willą i czekała

na Renatę. Nagle nadszedł listonosz i podał jej list od Jerzego.

Spostrzegła, że trzyma w ręku jeszcze jeden list. — Czy to do panny

Renaty Coulmann? — zapytała.

— Tak — potwierdził listonosz.
— Niech pan zostawi mnie ten list.
— Dobrze, proszę pani.
Pani Pola przede wszystkim odczytała list Jerzego, wysłany do niej.

Zdjęło ją ogromne współczucie. O mój Boże! Jakże bezradny jest
człowiek wobec przeznaczenia! Sprzyjała miłości tych dwojga
młodych, sądziła, że będzie mogła radować się ich szczęściem — a
tymczasem...

Schowała prędko swój list, po czym udała się na górę do pokoju

Renaty. Serce jej biło mocno, łzy kręciły się w oczach. Biedna Renata,
biedne dziecko!

Renata stała już ubrana do wyjścia. Ze stłumionym okrzykiem wzięła

list z rąk pani Poli, po czym podeszła do okna, by go przeczytać.

Paulina z bólem spoglądała na pobladłą, przerażoną twarz dziew-

częcia. Już sam nagłówek listu podziałał na Renatę jak uderzenie w
twarz. W osłupieniu spoglądała na kilka wierszy, napisanych ręką
Jerzego.

Przeczytała list jeszcze kilka razy, jakby nie chcąc uwierzyć, że to

prawda. Potem papier wypadł z jej drżących rąk. Niby martwa osunęła
się na fotel.

— Biedne, kochane dziecko! — rzekła pani Pola, otaczając ją

ramieniem.

Renata podniosła na nią przygasłe, błędne oczy. Potem schyliła się,

by podnieść list, który w milczeniu podała pani Poli.

background image

Profesorowa szybko przebiegła oczyma krótką treść. Potem spojrzała,

pełna troski na Renatę. Twarz dziewczyny była blada, jakby
skamieniała z bólu.

— Moja biedna droga Renato... Niech pani go zapomni... to najlepiej

dla pani... on jest... on jest... O Boże, jakież to smutne!

— Czemu pani nie kończy zdania? Jest niegodny mej miłości,

prawda? To pani chciała przecież powiedzieć!

— Dziecko, proszę się uspokoić! Po cóż ta gorycz?
— Czy pani wierzy w to, co napisał Jerzy? — spytała Renata. Paulina

spuściła oczy.

— Renato, skoro to sam napisał... Dziecko moje... Proszę się

zastanowić... Jerzy jest ubogi, nie ma środków by utrzymać żonę... Nie
mógł poślubić panny bez majątku... Ojciec pani powiedział, że nie
zechce wam pomóc, toteż Jerzy pojął, że trzeba być rozsądnym i
zrezygnował...

Renata wstała nagle, odsunęła się od przyjaciółki i spojrzała na ńią

obco, niemal wrogo.

— Pani także... Ha, skoro tak... Ja...
Nie dokończyła i zemdlona padła na posadzkę.

Po owym dniu nastąpiły tygodnie ciężkie i pełne troski. Renata

poważnie zachorowała. Paulina Hardenberg i Marynia pielęgnowały ją
z największym oddaniem.

Lekarz stwierdził ciężką grypę, mimo to Coulmann był bardzo

przygnębiony. Doznawał uczucia, jakby to on sam stał się przyczyną
choroby córki.

Okropny wstrząs duchowy wpłynął bez wątpienia na stan jej zdrowia.

Paulina doniosła Jerzemu o chorobie Renaty i obiecała mu, że będzie
czuwać nad nią.

Owego pamiętnego dnia, gdy Renata zaniemogła, odbyła się poważna

rozmowa między panią Połą i Coulmannem. Profesorowa oznajmiła
Coulmannowi, że Jerzy wyznał jej z jakiego powodu Coulmann
odmówił mu ręki Renaty.

Fryderyk Coulmann nie był w pierwszej chwili zachwycony tą

background image

wiadomością. Paulina jednak posiadała tyle taktu i pocieszała go tak

serdecznie, że uspokoił się zupełnie. Mógł liczyć na dyskrecję
profesorowej.

— Rozumiem, jak pan musiał cierpieć, drogi panie Fryderyku! Jakże

bolesna jest świadomość, że zniszczyło się szczęście dwóch młodych
serc — powiedziała pani Hardenberg ze współczuciem.

Coulmann zarumienił się i spuścił oczy.
— Tak czy inaczej... Renata nigdy nie byłaby z nim szczęśliwa.
— Dlaczego?
— Wiadomo! Syn takiego ojca...
— Owszem, jest synem Michała Rodenfelsa, ale nie w tym sensie jak

pan sądzi. Jest zupełnie do ojca niepodobny.

— Pani ma do niego słabość.
— Tak, wzbudził we mnie wielki szacunek.
Coulmann zamilkł. Ten Jerzy na pewno nauczył się od ojca jak

zamydlać oczy niedoświadczonym kobietom. Nie podzielał zdania
pani Poli, uważał Jerzego za awanturnika. Nienawidził go teraz za
cierpienie, jakie sprawił Renacie.

Renata wstała dopiero pod koniec września. Coulmann nie pojechał

jednak z córkami do Rodenfelsu, lecz na Riwierę. Spodziewał się, że
Renata uspokoi się w nowym otoczeniu, że świeże wrażenia uleczą jej
ranę.

Paulina nie wierzyła w dobroczynny wpływ tej podróży. Znała dobrze

Renatę, a poza tym, będąc kobietą, lepiej rozumiała ją niż ojciec.
Czuła, że Renata cierpi okrutnie, ponieważ pogardza Jerzym. A cóż
może być straszniejszego dla kochającej kobiety? Jakież to bolesne,
gdy w sercu budzi się pogarda dla człowieka, którego się kochało.

W przeddzień wyjazdu zwróciła się raz jeszcze do Coulmanna.

Postanowiła pomówić z nim w sprawie córki.

— Drogi panie — rzekła — czy nie byłoby najlepiej, gdyby pan

Renacie powiedział prawdę?

Coulmann przeląkł się.
— Nie, nie, za nic w świecie! Renata nigdy nie powinna się

dowiedzieć, w jaki sposób przekonałem pana von Rodenfelsa, że jego
starania są beznadziejne.

— Rzecz jasna, że nie mogę się sprzeciwiać pańskiej woli. Sądzę

jednak, że Renata, znając prawdę, prędzej pogodziłaby się z losem.

background image

— Ona się i tak uspokoi, zobaczy pani! Najlepszym lekarstwem na

zawód miłosny jest nowa szczęśliwa znajomość.

— Oby się pan nie mylił, pragnę tego całym sercem. Kobiety

odczuwają inaczej niż mężczyźni. Gdyby Renata wiedziała, że
Rodenfels jest jej bratem, cierpiałaby mniej, niż teraz, gdy musi nim
pogardzać. To samo zresztą napisałam Jerzemu.

— Pani się tą całą sprawą niepotrzebnie przejmuje. Nie jest to wcale

taka tragedia, jak się pani zdaje. Nikt jeszcze nie umarł z nieszczęśliwej
miłości. Renata jest młoda, i całe życie ma przed sobą. W ciągu roku
zapomni o tej całej sprawie, przekona się pani...

Pani Pola nie miała jednak tej nadziei. Gdyby Renata głośno dawała

wyraz swojej rozpaczy, gdyby płakała i narzekała, wtedy uwierzyłaby
w proroctwo Coulmanna. Ale Renata zasklepiła się w swoim bólu,
znosiła go bez słowa, bez skargi, lecz z cichą beznadziejną rezygnacją.

Zmieniła się również w stosunku do pani Poli. Była jej wdzięczna za

tyle dowodów dobroci i życzliwości, lecz nie darzyła jej zaufaniem jak
dawniej. Nie rozmawiała z nią też nigdy o Jerzym.

Raz pani Pola spróbowała mówić z Renatą na ten temat. Dziewczyna

zbladła i spojrzała przygasłym wzrokiem na przyjaciółkę.

— Proszę nie wspominać o nim... nie mogę... nawet z. panią nie mogę

o nim mówić... Proszę nie wymieniać tego imienia.

Słowa jej tchnęły cichym, lecz wielkim bólem. Pola wyczuwała, że

coś kryje się za nimi, coś — czego i ona nie zdoła zrozumieć.

Napisała do Jerzego, że Renata wyzdrowiała i że obecnie wyjeżdża na

południe w towarzystwie ojca i siostry.

Jerzy odpisał wkrótce, dziękując serdecznie pani Poli za opiekę nad

Renatą. Podał jej także kurs okrętu. Nie wspominał nic o sobie, ani też
o swoim stanie ducha. Mimo to Paulina wyczytała między wierszami,
że Jerzy ugina się pod brzemieniem swego nieszczęścia.


Coulmann aż do końca grudnia pozostał z córkami na Riwierze.

Renata odzyskała zdrowie, nikt jednak nie wiedział co się dzieje w jej
duszy. Spoważniała nieco i przycichła, lecz nie rzucało się to w oczy,
ponieważ zawsze była znacznie spokojniejsza od żywej, wesołej
Maryni.

background image

Coulmann sądził, że Renata zaczyna już zapominać o doznanym

zawodzie. Nikt nigdy nie poruszał tej sprawy. Marynia lepiej
rozumiała siostrę. W jej obecności Renata nie ukrywała swego bólu
tak, jak wobec ojca. Marynia wiedziała, że siostra cierpi nie mniej, niż
dawniej, lecz nie okazuje tego.

Siostry kochały się teraz jeszcze goręcej. Marynia otaczała siostrę

najczulszą opieką i staraniem, dobroć jej nieraz rozrzewniała Renatę.
Siostry między sobą także nigdy nie mówiły o Jerzym. Marynia miała
wielki żal do młodego Rodenfelsa, chociaż niegdyś bardzo go lubiła.
Jak mógł człowiek wyrzec się z tak niskich pobudek tak wartościowej
dziewczyny jaką jest jej siostra?

Marynia czuła także trochę żalu do ojca. Czemu był taki surowy?

Dlaczego zaraz zagroził Jerzemu wydziedziczeniem Renaty? Czemu
zmusił go do odejścia? Co prawda — myślała Marynia — porządny
człowiek nie uląkłby się takich pogróżek i nie dał odstraszyć...

Marynia nie mogła mieć innego sądu, gdyż nie znała faktycznego

stanu sprawy.

Nikt nie wiedział co Renata sądzi o swym ojcu i czy jej stosunek do

niego uległ zmianie. Dziewczyna była zawsze skryta i zamknięta w
sobie. Na pozór nic się nie zmieniło. Coulmann mógł być zadowolony
ze „swojej rozsądnej posłusznej córeczki", jak nazywał Renatę. Mimo
to stała między nimi jakaś niedostrzegalna zapora. Brakowało dawnej
serdeczności i zaufania. Od Renaty płynął jakiś dziwny, nieuchwytny
chłód...

Coulmann zdawał się nie odczuwać tego. Zasypywał Renatę licznymi

dowodami miłości, pragnąc jej okazać swoje niezmierne przywiązanie.
Starał się spełniać każde jej życzenie.

Z Riwiery pojechali wprost do Rodenfelsu, bo tak chciała Renata. W

Rodenfelsie postanowiono obchodzić Święta Bożego Narodzenia i
wyprawić wesele Maryni. Pewnego dnia Renata zapytała ojca, czy
pozwoliłby jej zaprosić do Rodenfelsu panią Hardenberg i Ewunię.
Coulmann, mimo pewnych skrupułów, zgodził się na to.

Pani Pola przyjęła zaproszenie. Ewa oswoiła się zupełnie z nowym

otoczeniem i kochała całym sercem przybraną matkę. Nie było już
obawy, że pobyt w Rodenfelsie mógłby mieć dla niej ujemne skutki.

Profesorowa cieszyła się, że spędzi kilka tygodni z Renatą. Widziała

background image

dziewczynę przez krótką chwilę, gdy Coulmannowie przejazdem za-

trzymali się w Dreźnie. Uważała, że w Renacie zaszła ogromna
zmiana, że spoważniała i bardzo posmutniała. Pani Pola była bardziej
przenikliwą niż Coulmann, a nawet Marynia. Czuła, że dla Renaty nie
ma zapomnienia.

W Rodenfelsie przyjęto ją z wielką radością. Panna Wollmann

ucieszyła się ogromnie na widok Ewuni. Z prawdziwą wdzięcznością
spoglądała na tę piękną i dobrą panią, która przygarnęła małą Ewę.

Ze łzami w oczach przyglądała się swojej ulubienicy. Jak ślicznie

rozwinęła się dziewczynka, jak zdrowo wygląda. A jaki ma na sobie
elegancki płaszczyk, po prostu jak mała księżniczka!

Ewa w pierwszej chwili była trochę odurzona. Dawno zapomniane

obrazy odżyły w pamięci dziewczynki. Nie potrafiła ich jakoś uporząd-
kować.

Nagle ujrzała pannę Wollmann w szarej sukni, w białym fartuszku i w

czepcu z powiewającymi wstęgami. Poznała ją od razu i ucieszyła się
bardzo.

— Kochana Mańciu — tak nazywała zawsze staruszkę. — Czy masz

u siebie w kominku pieczone jabłuszka?

— Ma się rozumieć, Ewuniu — zawołała uradowana staruszka.
— Więc pamiętasz to jeszcze?
— Tak, Mańciu, wszystko sobie przypomniałam, kiedym Ciebie

zobaczyła. A to jest moja droga mateczka!

Pani Pola podała rękę starej gospodyni.
— Ewunia często wspominała panią i pieczone jabłuszka. Zdaje się,

że to jej najmilsze wspomnienia z domu.

— Dziękuję pani! Tak cieszę się, że Ewa zostanie u nas kilka tygodni.
— Tak, będzie pani mogła rozpieszczać ją do woli!
Marynia uprowadziła Ewę do jej pokoiku, chciała przebrać dziew-

czynkę. Po obiedzie udała się z nią do parku, gdzie obwoziła ją w
małych dziecinnych saneczkach.

Coulmann uda! się do swego gabinetu na konferencję z rządcą. Pani

Werner przy pomocy panny Wollmann układała w kufrach wyprawę
Maryni.

Pola i Renata pozostały same w pięknym zacisznym saloniku. Przez

background image

długą chwilę obydwie milczały. Nagle profesorowa wstała, podeszła

do dziewczyny i wzięła ją w objęcia.

Był to impuls, któremu nie potrafiła się oprzeć. Na widok tych

smutnych, przygasłych oczu, krajało się jej serce. Spoglądała na
pobladłą twarz Renaty, na jej zaciśnięte usta, które bez słów
opowiadały dzieje wielkiego cierpienia.

Pola nie wierzyła w pozorny spokój Renaty. Wiedziała z własnego

doświadczenia, że bywają głębokie wewnętrzne tragedie, które ukrywa
się przed ludźmi, aby ich nie znudzić.

Renata położyła głowę na ramieniu przyjaciółki i przymknęła oczy.

Doznała wrażenia, że po długich dniach udręki przyszła i dla niej
chwila spoczynku i wytchnienia.

Pola gładziła pieszczotliwie jej policzki:
— Droga kochana Renato, moje biedne dziecko! Jakżeś się zmieniła

— powiedziała cicho.

Renata podniosła na nią oczy, w których malował się przestrach i

błagalna prośba.

— Proszę nie mówić o tym... nie dotykać tej rany...
— Dziecinko, byłoby ci o wiele lżej na duszy, gdybyś mogła się

komuś zwierzyć. Nie wiedziałam w pierwszej chwili, czy powinnam
przyjąć zaproszenie do Rodenfelsu. Przyjechałam, bo dręczył mnie lęk

0

ciebie... Ale co będzie jeśli Ewunia wymieni imię, którego nie

chcesz słyszeć? Ona przecież nie wie, że tego nie wolno... Co się
stanie, gdy zacznie mówić o swoim bracie...? ,

— Nie odpowiem jej... To przecież dziecko, nie zwróci na to uwagi...
— Ale to zbudzi w tobie bolesne wspomnienia... Renata uśmiechnęła

się smętnie.

— Nie trzeba we mnie budzić wspomnień, droga pani Polu. Nikt
1 nic nie mówi mi tak często o przeszłości, jak moje własne serce.
Zarzuciła nagle ręce na szyję przyjaciółki i rzekła błagalnie:
— Droga, kochana moja... Pani go zna, pani go kocha jak matka...

Niech pani mi powie... Czy uważa go pani za zdolnego do popełnienia
nikczemności?

Paulina przelękła się. O Boże, cóż ma odpowiedzieć Renacie?

Dziewczyna uśmiechnęła się do niej.

— Nie, pani także nie wierzy, że Jerzy mógł popełnić taki czyn.

background image

Milczy pani, bo to kłamstwo nie chce pani przejść przez usta. Nie

kochałabym pani tak bardzo, gdyby było inaczej... O, pani Polu! Jerzy
kochał mnie niegdyś, a ja kocham go dziś jeszcze. Dlatego też jestem
przekonana, że nas rozdzieliło co innego, ale nie jego wina! Nie wiem
tylko, co to może być! Jerzy nie chce, abyśmy należeli do siebie,
trudno, muszę się poddać jego woli. Ale to nie zmieni mojej miłości.
Chciał się poniżyć w moich oczach, nie wiem z jakiego powodu...
Dotychczas wierzyłam mu, teraz przestałam... Bo nigdy nie uwierzę, że
jest zły, nigdy... Napisał do mnie, gdyż prosto w oczy nie potrafiłby
skłamać... Zgodziłam się na rozłąkę, lecz nie straciłam nadziei...
Zobaczy pani, że kiedyś jeszcze zniknie zapora, która nas rozdzieliła.
Gdybym nie miała tej nadziei, odebrałabym sobie życie. Oto wszystko!
Pani jednej musiałam się zwierzyć, teraz mi lżej na duszy!

Wyznanie Renaty poruszyło Połę do głębi. Jak wielka musi być

miłość dziewczyny, jeżeli wybaczyła Jerzemu ucieczkę i nie
uwierzyła, że postąpił podle.

Czy nie lepiej powiedzieć jej prawdę? Czy ojciec i Jerzy postępują

właściwie, pozostawiając ją wciąż w niepewności?

Tego wieczora Pola napisała do Jerzego i opisała mu położenie

Renaty. Prosiła, by napisał Renacie prawdę, gdyż inaczej obawia się
czegoś strasznego. Wtedy może biedna dziewczyna najprędzej pokona
swój ból i pogodzi się z losem.

Powyższy list doszedł do Jerzego dopiero po kilku miesiącach. Okręt

jego nie zawinął do tego portu, gdzie początkowo miał przycumować.
Pola długo czekała na odpowiedź, aż wreszcie zapytała czy nie
otrzymał tego listu. Odpowiedział odmownie.

W kilka dni później profesorowa siedziała sama z Coulmannem.

Naprowadziła zręcznie rozmowę na temat, który ciążył jej na sercu.
Poprosiła, by Coulmann odsłonił Renacie prawdę.

Fryderyk Coulmann skrzywił się.
— Nie rozumiem po co raz jeszcze poruszać tę sprawę. Przecież

wszystko jest w porządku. Renata uspokoiła się, zachowuje się
rozsądnie, zapewne ta niemądra miłość wywietrzała jej z głowy.
Reszta smutku pierzchnie na weselu Maryni, gdy nareszcie zaręczy się
ze swoim dawnym a gorącym adoratorem. Mam na myśli doktora
Edmunda Trautmanna. To bardzo porządny i mądry człowiek. Jestem
przekonany, że moja córka będzie z nim szczęśliwa.

background image

— Obawiam się, że pan łudzi się zwodniczą nadzieją. Renata nie

złoży przysięgi przed ołtarzem, mając w sercu miłość dla innego
mężczyzny.

— Ależ kochana pani profesorowo, pani to bierze zbyt tragicznie.

Pierwsze dziewczęce miłości — to jak marcowe śniegi. Renata jest
znacznie rozsądniejsza niż pani sądzi. Pogodziła się z losem. Czemu ją
teraz na nowo denerwować tym wyznaniem?

Pani Pola potrząsnęła głową.
— Renata nie jest tak spokojna, jak się panu zdaje. Ostrzegam pana!

My kobiety rozumiemy się lepiej. Niech pan usłucha mojej rady i
powie jej prawdę. Kocham serdecznie Renatę, chciałabym by odzys-
kała spokój wewnętrzny.

Coulmann zmarszczył czoło. Nie podobał mu się projekt pani

Hardenberg. Owszem, pani Pola to bardzo inteligentna, mądra kobieta i
szczerze przywiązana do jego dziewcząt... Czemu jednak dręczy go
ciągle tą niedorzeczną prośbą? Jakżeż on ma powiedzieć Renacie:

— Nie jesteś moją córką, a Jerzy Rodenfels to twój brat!
Nie, nie, nie! Przecież ta sprawa w ogóle przestała być aktualną.

Renata przestała myśleć o Jerzym, uwierzyła, że chodziło mu tylko ojej
posag! A teraz pani Pola wymaga, żeby... Nie, nie powie tego Renacie!

Zresztą wkrótce odbędzie się wesele Maryni. Edmund poprosi

Renatę, by została jego żoną. Ona zgodzi się i będzie bardzo
szczęśliwa. Z wdzięcznością będzie myśleć o ojcu, który uchronił ją
przed małżeństwem z Jerzym.

Coulmann wstał i oznajmił stanowczo:
— Nie, nie zrobię tego, nie chcę... Proszę mi nie brać za złe tej

odmowy, ważne powody skłaniają mnie do tego. Pani jest mądrą i
taktowną kobietą, a przy tym lubi pani moje dziewczęta. Jestem pani
bardzo wdzięczny za tę życzliwość dla nich. Renata bardzo panią ceni i
liczy się ze zdaniem pani. Proszę niech pani użyje swego wpływu,
niech pani ją przekona, że uczyni najmądrzej, wychodząc za
Trautmanna. Mówiłem już z Edmundem, to rozsądny człowiek, uczyni
wszystko, by uszczęśliwić Renatę. Oświadczy się jej na weselu
Maryni. Może uda się pani namówić moją córkę, by przyjęła jego
oświadczyny. Dobre, harmonijne pożycie małżeńskie — to
najskuteczniejszy lek na nieszczęśliwą miłość.

Paulina cicho westchnęła.

background image

— Mam wrażenie, że to pańskie pragnienie nie zostanie spełnione.

Chyba... chyba, że Renata dowie się prawdy. Uczynię jednak
wszystko, co będzie w mojej mocy. Niestety, nie mam wielkiej nadziei,
by moje starania cokolwiek zmieniły. Obawiam się, że i pan dozna
zawodu.

Coulmann ucałował jej ręce.
— Nie obawiam się niczego, skoro pani przyrzeka mi pomoc —

powiedział z wdzięcznością.


Święta Bożego Narodzenia upłynęły cicho, lecz bardzo miło.

Profesorowa otrzymała od Jerzego list z życzeniami na Gwiazdkę i
Nowy Rok. Prosił ją o dalsze wiadomości, nie wspominał jednak
imienia Renaty. List jego tchnął bolesną rezygnacją.

Mówiło to pani Poli więcej, niż powiedziałyby głośne skargi. Jakież

to wszystko smutne! Porównywała swoje życie z losem tych dwojga
młodych nieszczęśliwych ludzi. Ach, przecież w porównaniu z nimi
była istotą godną zazdrości! Przeżyła ze swoim ukochanym mężem
przynajmniej kilka lat szczęścia! A oni? Im — nawet i to nie było
sądzone!

Drugiego stycznia miał się odbyć ślub Maryni. Przygotowania do tej

uroczystości przysparzały wiele pracy i pochłaniały dużo czasu. Pani
Hardenbergowa postanowiła po weselu pozostać jeszcze kilka tygodni
w Rodenfelsie, aby Renata nie czuła się zbyt samotna po wyjeździe
Maryni.

Renata w ostatnich dniach wydawała się bardziej ożywiona i wesel-

sza. Brała żywy udział w przygotowaniach do wesela.

W przeddzień wesela przybyli do Rodenfelsu państwo Trautmann z

synami. Zjechało się też mnóstwo gości. Edmund nie odstępował
Renaty na krok. Dziewczyna zachowywała się chłodno i obojętnie. Nie
próbowała teraz wcale zataić swojej antypatii do niego.

Dawniej starania Edmunda sprawiały jej przykrość, dziś przestał ją

obchodzić. Nie miała potrzeby liczyć się z Edmundem, ponieważ jutro
miał odbyć się ślub Maryni z Bernardem. Nawet jeżeli Edmund
oświadczy się i otrzyma kosza, to nie będzie mógł się mścić na jej
siostrze.

Renata nie miała pojęcia, że zarówno Edmund jak i ojciec tłumaczą

sobie mylnie jej pozorny spokój i pokładają w nim pewne nadzieje.

background image

Nadszedł dzień ślubu.
Wielką salę zamieniono w kaplicę. Została ona pięknie przystrojona,

stosownie do okoliczności. Ustawiono ołtarz, ozdobiony koronkami i
wspaniałymi haftami. Kaplicę udekorowano zielenią, w której
przeważał mirt. Ścianę, stanowiącą tło ołtarza, obito białym
aksamitem. Na ścianie tej wisiał wyhaftowany na atłasie werset:

,,A co zwiążecie na ziemi, to będzie związane w niebie!"
Podczas ślubu Renata nie odrywała wzroku od tych słów. Powtarzała

je w duchu, spoglądając wciąż na ołtarz. Nagle kapłan powiedział:

— Co Bóg złączył, tego nie powinni rozłączać ludzie!
Renata spojrzała na ojca. Na twarzy Coulmanna malowało się

głębokie wzruszenie. Musiał przecież także usłyszeć te słowa. Czyż nie
wyrażały wyrzutu i oskarżenia? Czyż on nie usiłował rozłączyć dwóch
młodych serc, które połączył Bóg?

Dziewczyna zacisnęła kurczowo ręce. Myśli jej pobiegły w dal.

Goniły ukochanego, który płynął gdzieś po nieznanych wodach...

Marynia była prześliczną panną młodą. Po raz pierwszy w życiu nie

miały siostry jednakowych sukien. Ślubny strój i długi biały welon
spowijały jej smukłą postać. Jej śliczna twarz promieniała najwyższym
szczęściem.

Bernard wyglądał poważniej niż zazwyczaj. Z bezgraniczną czułością

spoglądał na swoją złotowłosą Marysieńkę. Przed ślubem rozmawiał
długo z Fryderykiem Coulmannem. Po tej rozmowie wyszli obydwaj z
gabinetu Coulmanna bardzo poważni i wzruszeni. Bernard wziął
Marynię w objęcia i z bezmierną tkliwością przytulił ją do serca.

Obecnie połączyli się na całe życie. Po poważnej uroczystości

nastąpiła wesoła. Podczas kolacji wznoszono liczne toasty na cześć
młodej pary.

Edmund siedział obok Renaty. Coulmann rzucał mu ukradkiem

porozumiewawcze spojrzenia. Spoglądał także od czasu do czasu
badawczo na Renatę, lecz z twarzy jej nie mógł nic wyczytać.

Sąsiadką Coulmanna była Paulina Hardenberg. Wyglądała pięknie, a

żadna z obecnych pań nie mogła się z nią równać, ani wdziękiem, ani
dystynkcją. Pan Fryderyk w pewnej chwili zwrócił uwagę na Renatę i
Edmunda.

background image

— Czyż to nie piękna para? — zapytał.
Paulina spojrzała na nich także. Przyglądała się to Renacie, to

Edmundowi. Zastanawiała się czy Edmund byłby dobrym mężem dla
Renaty. Bez wątpienia, jest zdolnym lekarzem i człowiekiem
wzbudzającym zaufanie. Tak, to prawda! Czy wystarczy to jednak by
uszczęśliwić Renatę? Chyba nie... Pani Pola wątpiła w to, choć
przyznawała Edmundowi duże zalety, widziała, że jest bardzo
przystojnym i eleganckim młodzieńcem.

Na pytanie Coulmanna odpowiedziała wymijająco.
Po kolacji młoda para usunęła się dyskretnie, aby się przebrać do

wyjazdu. Renata wymknęła się za nimi. Chciała się jeszcze raz
pożegnać z Marynią.

Siostry bez słowa padły sobie w objęcia i gorąco się ucałowały.
— Moja ukochana, złota Maryniu! Bądź szczęśliwa, bądź szczęśliwa!

— szepnęła Renata.

Na dole w holu czekał Bernard, rozmawiając z bratem. Renata

pożegnała się ze szwagrem, po czym wróciła do salonu, do gości.
Edmund podążył za nią.

Z salonu dobiegały dźwięki tanecznej muzyki. Panował wesoły

nastrój. Rozmawiano, trącano się kieliszkami, tańczono. Renatę raziła
ta gwarna wesołość. Miała wielką ochotę ukryć się w swoim pokoju i
odpocząć. Rozumiała jednak, że powinna się zająć gośćmi, toteż udała
się do salonu.

W małym zacisznym gabinecie, przylegającym do sali, Edmund

zatrzymał się nagle przed Renatą i zapytał:

— Czy mógłbym poprosić o kilka chwil rozmowy, panno Renato?

Renata lekko westchnęła. Nastąpiła ta chwila, której się zawsze

obawiała. Usiadła na krzesełku i poprosiła Edmunda, by spoczął

także. Edmunda zaniepokoił trochę jej spokój, lecz nadrabiając miną,
rzekł:

— Droga Renato, powinna pani od dawna wiedzieć, że panią kocham.

Dzień dzisiejszy wzbudził we mnie na nowo wszystkie pragnienia i
nadzieje. Tęsknię za własnym ogniskiem domowym, chciałbym mieć
miłą, dobrą żonę, jak mój brat. Nie umiem pięknie przemawiać,
Renato! Proszę jednak gorąco, by zechciała pani zostać moją żoną!
Chwila jest odpowiednia, moglibyśmy zaraz oznajmić gościom o na-
szych zaręczynach!

background image

Renata spokojnie wysłuchała go do końca, potem spojrzała na niego z

powagą.

— Drogi Edmundzie, nie starałam się nigdy budzić w panu nadziei.

Przeciwnie, unikałam pana jak mogłam, wiedząc, że nie będę mogła
spełnić pańskiego życzenia. Byłabym panu chętnie oszczędziła
przykrości, boli mnie bardzo, że muszę panu odmówić. Nie mogę
jednak postąpić inaczej. Oddałam serce innemu, sądziłam nawet, że
Bernard uprzedził pana o tym. Przecież nie zechce pan chyba poślubić
kobiety, której serce nie jest wolne!

— Nie zraża mnie to wcale. Ojciec pani wspominał mi o tej ,

beznadziejnej miłości. Postarałbym się uleczyć serce pani i zdobyć je
dla siebie. Ojciec wie, że mam się oświadczyć, zgodził się chętnie na
nasz związek. Uważa mnie za odpowiedniego i pożądanego zięcia.
Renato, niech pani mi nie odmawia. Uczynię wszystko co będzie w
mojej mocy, byleby uczynić panią szczęśliwą!

Na wspomnienie ojca Renata sposępniała. W oczach zapalił się

ponury błysk, wargi drgnęły, na twarzy osiadł wyraz goryczy. Wstała.

— Nie, nie! Szkoda pańskich słów! Niech pan przestanie dręczyć

siebie i mnie! Nigdy nie wyjdę za mąż! Nigdy nie będę należała do
mężczyzny, którego nie kocham!

Edmund podniósł się również.
— Czy to ostatnie słowo, Renato?
— Ostatnie!
— Wobec tego pozwoli pani, że ją pożegnam. Powrócę najbliższym

pociągiem do domu. Moi pacjenci czekają na mnie. Niech pani powie
rodzicom, że musiałem nagle wyjechać. Zechce pani także pozdrowić
swego ojca.

Renata w milczeniu skinęła głową, a Edmund szybko wybiegł z

pokoju. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Usiadła znowu, zadowolona z
chwili samotności. Teraz przynajmniej będzie mogła odpocząć i
podumać w spokoju, nikt jej nie przeszkodzi. Renata pomyliła się
jednak, gdyż w kilka minut później wszedł do gabinetu jej ojciec.

— Ty tutaj, Renato? Sama? Czy nie bawisz się, moje dziecko?
— Przed chwilą pożegnałam się właśnie z Marynią i Bernardem, a

teraz odpoczywam. Młoda para wyjechała, prosili, żeby cię jeszcze raz
serdecznie pozdrowić.

background image

Fryderyk Coulmann usiadł obok córki. Po twarzy jego przemknęło

rozrzewnienie.

— Nasza blondyneczka opuściła nas, zostaliśmy sami, Renato! Kto

wie! Zapewne i ty porzucisz mnie już wkrótce.

Spojrzała z powagą na ojca.
— Nie obawiaj się, tatusiu, zostanę z tobą. Poza tym mam cię także

pożegnać w imieniu Edmunda Trautmanna. On również wyjechał.

Coulmann spojrzał zaskoczony na córkę.
— Wyjechał? -
— Tak!
— A czy... czy rozmawiał z tobą?
Renata zarumieniła się i boleśnie zmarszczyła czoło.
— Chcesz wiedzieć ojcze, czy oświadczył się o moją rękę? Czy

powiedział mi, że pragnie mnie poślubić, chociaż kocham innego? Tak,
ojcze, Edmund prosił, bym została jego żoną.

— A ty odmówiłaś mu?
— Tak, ojcze! Czy cię to dziwi?
Spuścił oczy, pragnąc uniknąć spojrzenia córki.
— Moje dziecko, przecież Edmund to naprawdę wyjątkowy czło-

wiek...

Uśmiechnęła się gorzko.
— Wstawiasz się za nim, chociaż wiesz dobrze, iż zależy mu bardziej

na moim majątku niż na mnie samej. A tamtego, którego kocham
całym sercem, wypędziłeś! Chcąc go poniżyć w moich oczach, starałeś
się wmówić mi, że jest zimnym wyrachowanym materialistą! Ale ja
znam go lepiej! Wiem, że jest czysty, szlachetny i prawy, że posiada
znacznie większą wartość od tego Edmunda Trautmanna, którego tak
zachwalasz.

Coulmann zerwał się i w osłupieniu spoglądał na córkę.
— Renato! — zawołał niemal z pogróżką w głosie. Spojrzała na niego

bez obawy i spokojnie.

— Tak, ojcze, raz muszę ci powiedzieć, co myślę o tobie; wyrządziłeś

mi wielką krzywdę! Zaślepiła cię nienawiść do Michała Rodenfelsa!
Byłeś niesprawiedliwy dla jego syna! Wiem, że użyłeś jakiegoś
okrutnego argumentu, którym zmusiłeś Jerzego do ucieczki.
Wmawiałeś we mnie, że Jerzy działał z niskich pobudek, bo chciałeś,
aby moja miłość

background image

dla niego zamieniła się w pogardę. Lecz ja nie wierzyłam, ani tobie,

ani nawet jemu samemu. Bóg jeden wie, ile musiała go kosztować ta
ofiara ile wycierpiał, starając się poniżyć samego siebie. Dla mnie
jednak nie ma to znaczenia! Kocham Jerzego, cenię go wysoko jak
nigdy, wierzę w niego, wierzę na przekór całemu światu! Wiem, że
muszę podporządkować się twojej woli. Twoja nienawiść jest
silniejsza, niż twoja miłość dla własnego dziecka. Wielką też musisz
mieć moc, skoro Jerzy uległ bez walki. Możesz mi nie pozwolić na
małżeństwo z Jerzym, wiedz jednak, że nigdy nie wyjdę za innego. Nie
zmusisz mnie nigdy, to ci się nie uda!

Renata mówiła tonem spokojnym, beznamiętnym, spoglądając z

powagą na ojca. Lecz właśnie to samoopanowanie, ten spokój,
podziałały przekonywująco na Coulmanna. Pojął nagle, że Paulina
Hardenberg miała słuszność, że okazała się bardziej przenikliwa od
niego. Spokój i rezygnacja Renaty były pozorne. W duchu ostro
potępiała ojca.

On także nie stracił panowania nad sobą. Z przyległej sali dobiegały

wesołe melodie walca, odgłosy ożywionej rozmowy, śmiechy.
Fryderyk Coulmann zarumienił się, oczy jego spoglądały groźnie,
surowo.

— Jak śmiesz przemawiać w ten sposób do twego ojca? Co ci wpadło

do głowy? Uczepiłaś się jakiegoś urojenia i trwasz w uporze!
Sądziłem, że nareszcie opamiętałaś się, a tymczasem buntujesz się
przeciwko mnie?

— Nie buntuję się, ojcze! Powiedziałam ci, że nie mogę się

przeciwstawić twojej woli i że pogodzę się z losem. Ulegam, bo
muszę! Chciałam ci tylko wytłumaczyć, że sądziłeś mnie fałszywie.
Nie znasz mnie i nie rozumiesz. Inaczej nie przypuszczałbyś nigdy, że
poślubię Edmunda Trautmanna.

Coulmann przygryzł wargi, spoglądając ponuro przed siebie. Po raz

pierwszy ogarnęły go wątpliwości, nie wiedział jak ma postąpić.
Wreszcie popatrzył na córkę długo, przeciągle, z bolesnym wyrzutem.

— Nie mogę się z tobą spierać, nie zrozumiemy się nigdy, zbyt różnie

zapatrujemy się na tę sprawę. A teraz chodź, musimy wrócić do
naszych gości.

Oboje bez słowa weszli do sali.

background image


Coulmann unikał rozmowy z Renatą. Nie chciał poruszać z nią tak

drażliwego tematu.

Goście weselni wyjechali z Rodenfelsu. Pozostały tylko pani Pola i

Ewa. Profesorowa poświęcała wiele czasu Renacie. Domyśliła się
wszystkiego, gdy Edmund Trautmann tak prędko wyjechał.
Spostrzegła również, że Coulmann jest rozstrojony i że stracił jakby
pewność siebie, zwłaszcza wobec córki. Nieraz ukradkiem patrzył na
Renatę. W oczach jego pojawiała się troska i jeszcze inny wyraz, coś
nieokreślonego, czego Paulina nie potrafiła zrozumieć.

W zachowaniu Renaty nie można było spostrzec na pozór żadnej

zmiany. Otaczała ojca troskliwą opieką, oddawała mu te wszystkie
drobne usługi, do których przywykł. Spełniała swój obowiązek
względem ojca, lecz w postępkach tych brakło dawnej, radosnej
ochoty. Na pozór nic się nie zmieniło, a jednak bystry obserwator
musiał zauważyć zmianę.

Coulmann stał się ostatnio takim bystrym obserwatorem. Rozmowa,

jaką miał z Renatą na weselu Maryni, otworzyła mu oczy. Renata po
raz pierwszy odsłoniła mu, co się naprawdę dzieje w jej duszy. Teraz
dopiero zauważył, że córka wygląda smutno, że miewa często
zaczerwienione powieki z płaczu, że na twarzy jej maluje się
cierpienie.

Ogarnął go niepokój. Nieraz przesiadywał sam w swoim gabinecie i

myślał o Renacie. W uszach brzmiały mu wciąż jej słowa:

— Wyrządziłeś mi krzywdę... Twoja nienawiść jest silniejsza niż

twoja miłość dla własnego dziecka...

Czy ten zarzut jest pozbawiony słuszności? Czyż i w tym wypadku

nie działał pod wpływem szalonej nienawiści, która zatruła mu życie?
Utracił miłość i zaufanie córki... A sprawcą tego wszystkiego jest
wciąż Michał Rodenfels, którego pamięć przeklina, którego
nienawidzi teraz jeszcze!

Nie mógł zapomnieć sceny z Renatą. Uczyniłby wszystko, byleby

mogła być szczęśliwą. Nie potrafił spokojnie patrzeć, jak cierpi w
milczeniu. Jej cicha rezygnacja bolała go bardziej, niż wszelkie
wyrzuty i skargi.

background image

Zima skończyła się. W początkach lutego Paulina Hardenberg

wyjechała. Ojciec z córką widywali się tylko podczas posiłków.

Z chwilą, gdy Marynia wyjechała z Rodenfelsu, zdawało się, że

uciekło stąd słońce. Renata i Coulmann rozmawiali o sprawach
obojętnych, nie poruszali nigdy najważniejszego tematu, który wciąż
zaprzątał myśli obojga.


Marynia powróciła kwitnąca i rozpromieniona z podróży poślubnej.

Zamieszkała w Dreźnie, lecz niekiedy przyjeżdżała na jeden dzień do
Rodenfelsu. Wnosiła ze sobą atmosferę pogody i radości. Była
szczęśliwa i zdawało się, że udziela całemu otoczeniu coś ze swego
nastroju.

Renata ożywiła się i poweselała. Coulmann, przebywając z Marynią,

która okazywała mu serdeczną tkliwość, odczuł dopiero, jak bardzo
obca i daleka stała się Renata.

Gdy Marynia wieczorem wyjeżdżała — Bernard nie mógł obejść się

bez niej dłużej, niż jeden dzień — robiło się znowu smutno i ponuro w
Rodenfelsie.

Nastąpiła wiosna. Coulmann często wyjeżdżał w pole ze swoim

rządcą. Praca dawała mu zapomnienie. Renata kilka razy jeździła do
Drezna; odwiedzała wtedy siostrę oraz panią Połę. Niekiedy Coulmann
towarzyszył córce. Niepokoił się zawsze, kiedy Renata wyjeżdżała na
kilka dni. Za każdym razem nie mógł się doczekać jej powrotu i
przeczuwał coś złego. Wreszcie przestał ją samą puszczać do Drezna.

Zaczęły się piękne i ciepłe dni. Marynia i Bernard spędzali każdą

niedzielę w Rodenfelsie. Niekiedy przyjeżdżała również pani Pola.
Sąsiedzi także często odwiedzali Coulmannów. Nie odczuwało się już
w Rodenfelsie samotności. Mimo to stosunek Renaty do ojca nie
zmienił się. Przeciwnie obojętniała coraz bardziej. A Coulmann
pragnął gorąco odzyskać przywiązanie swego ukochanego dziecka...
Co uczynić, by wyrwać ją z tej apatii, by przywołać ją do życia?

Pani Pola nie rozumiała Coulmanna. Czyż nie widzi, że Renata niknie

w oczach? Czemu ją tak okrutnie dręczy, czemu nie chce powiedzieć
jej prawdy?

Jerzy także nie odpowiedział na list, w którym go prosiła, by wyjaśnił

background image

wszystko Renacie. Pani Pola nie wiedziała, że Jerzy wcale jeszcze nie

otrzymał tego listu. Zapytała go przy okazji, czy nie chce na ten list
odpowiedzieć. Jerzy jednak dopiero w maju dowiedział się, że pani
Pola pisała do niego w ważnej sprawie. Zawiadomił urząd pocztowy w
odnośnym porcie, prosząc by przesłano mu ten list. Doniósł o tym pani
Poli. Na końcu dodał, że o ile ten list, którego nie otrzymał, zawierał
jakieś ważne wiadomości, to prosi, aby mu przesłała telegram.

Paulina jednak doszła do wniosku, że Coulmann pragnie za wszelką

cenę zataić prawdę przed Renatą. Dlatego też sprawa, jaką poruszała w
owym liście, przestała być pilną. Napisała to wszystko Jerzemu, nie
ukrywając tym razem, że duchowy stan Renaty wzbudza w niej
poważne obawy.


I znowu nastało lato, znowu roztoczyło wokoło przepych kwiatów i

zieleni. Marynia obiecała, że spędzi w Rodenfelsie razem z mężem
kilka 'tygodni, gdy tylko Bernard otrzyma urlop. Przedtem jednak
zaprosiła ojca i siostrę na parę dni do Drezna.

Coulmann miał zamiar zlikwidować swoje mieszkanie w Dreźnie.

Było za duże dla niego i Renaty. Pani Werner pojechała z nimi,
ponieważ urządzenie miało przebiegać pod jej dozorem. W ciągu tych
kilku dni można było mieszkać u Maryni, lub w „Zaciszu".

Marynia była czarująca w roli gospodyni. Pieściła ojca, dogadzała

mu we wszystkim. Czułość jej cieszyła niezmiernie Coulmanna.

Nazajutrz po przyjeździe do Drezna Coulmann z Renatą pojechali do

„Zacisza", by odwiedzić panią Hardenberg. Pola nie wiedziała jeszcze
o ich przyjeździe. Nie zastali jej w domu, miała jednak wkrótce
powrócić z Ewunią ze spaceru.

Postanowili zaczekać na nią. Coulmann usiadł na wygodnym fotelu w

narożnej wnęce przy oknie. Był to miły i zaciszny kącik, ulubione
miejsce Coulmanna. Tutaj siadywał zawsze, ilekroć odwiedzał panią
Połę. Otworzył jakąś książkę, by trochę poczytać.

Renata usiadła przed kominkiem. Wsparła głowę na dłoni i zatonęła

w smutnej zadumie. Coulmann mógł ją obserwować niepostrzeżenie.

background image

Ze smutkiem i troską patrzył na jej znużoną, bladą twarz. Co się

zrobiło z jego pogodnej córki? Jest jeszcze piękna, właściwie
piękniejsza niż dawniej, ale na jak długo...? Wkrótce przekwitnie,
zestarzeje się... I przez kogo? Przez takiego Jerzego von Rodenfelsa.

A może ten Jerzy posiada naprawdę większą wartość, niż się zdaje?

Przecież pani Hardenberg wyraża się o nim z wielkim szacunkiem. Czy
mówiłaby tak o nim, gdyby na to nie zasługiwał?

Ach, gdybyż Renata odzyskała dawną pogodę! Coulmann był gotów

do każdej ofiary, byle by zapewnić dziecku szczęście!

Renata siedziała wciąż w milczeniu. .Myśli jej błądziły w dali, w

jakiejś niezwykłej krainie marzeń. Nagle ktoś nacisnął klamkę. Drzwi
otworzyły się, ktoś wszedł... Renata zerwała się z miejsca i niby
olśniona wlepiła oczy w przybyłego.

Na progu pokoju stał Jerzy von Rodenfels.
Ujrzawszy Renatę, zbladł. Oczy jego płonęły, nie odrywał wzroku od

jej zbolałej twarzy. Oboje patrzyli na siebie, zapomniawszy o całym
świecie. Jedno tylko pozostało w ich świadomości: że kochają się
bezgranicznie, niezmiennie i że nic nie zdoła zniszczyć ich miłości.

Jerzy przestał panować nad sobą. Wyciągnął ku Renacie stęsknione

ramiona. Krzyknęła cicho i podbiegła ku ukochanemu. Złączyli się w
uścisku mocnym, namiętnym, rozpaczliwym... Spragnione wargi
zwarły się w płomiennym pocałunku. Potęga ich miłości, błoga
pewność, że serca ich biją dla siebie w dawnej wierności i tęsknocie
zerwały wszystkie zapory. Po chwili jednak Jerzy opanował się.
Padłszy przed Renatą na kolana, objął ramionami jej postać. Ucałował
jej ręce, po czym krzyknął w rozpaczy:

— Renato! Renato! Przebacz!
Wstał i cofnął się o kilka kroków. Zakrywając twarz rękami, jęknął:
— Boże miłosierny! Boże! Boże!
Renata na pół omdlała, oparła się o stolik. Spojrzała przed siebie i

spostrzegła ojca, który stał się świadkiem tej sceny.

— Ojcze! — wykrzyknęła głosem pełnym rozpaczy. — Czyż nie

widzisz jak Jerzy mnie kocha? Czy nie widzisz jak cierpi? A ja? Zmiłuj
się nad nami, ja nie mogę patrzeć na jego ból, ja tego nie przeżyję...

— Moje biedne dziecko — rzeki Coulmann wzruszony — uspokój

się, zaufaj mi, będziesz jeszcze bardzo szczęśliwa!

background image

— Słyszysz, Jerzy? Ojciec zlituje się nad nami! Chciał zapewne

wypróbować naszą miłość... Będziemy szczęśliwi, czy słyszysz, Jerzy?

Jerzy milczał. Przyjechał niespodziewanie, bo otrzymał nareszcie list

pani Poli i chciał się z nią naradzić. Nie zastał w domu przyjaciółki,
zamiast niej spotkał Renatę, a to nagłe i niespodziewane spotkanie
wytrąciło go z równowagi.

— Byłem surowy i nieugięty — powiedział Coulmann do Renaty —

ale dlatego tylko, że pragnąłem twego szczęścia. Zbłądziłem, lecz
naprawię mój błąd. Idź teraz do przyległego pokoju, zostaw mnie z
Jerzym, muszę z nim pomówić. Odpocznij, moje ukochane dziecko,
wszystko będzie dobrze.

Renata posłusznie udała się do małego saloniku. Po jej wyjściu Jerzy

rzekł ponuro:

— Po co to wszystko? Po co budzić w niej nowe nadzieje? Coulmann

zmierzył go badawczym spojrzeniem.

— Więc pan tak bardzo kocha Renatę, że mógł się pan do tego stopnia

zapomnieć?

— Och, ja chyba oszaleję... Nie mówmy jednak o mnie, lecz o niej.

Jak powiedzieć jej prawdę?

— Widzę, że pomyliłem się, panie Rodenfels... Pan nie wdał się w

swego lekkomyślnego ojca...

— Niech pan nie wspomina mego ojca. Nie mogę o nim myśleć,

przeklinam jego pamięć. Przez niego stałem się przestępcą,
pokochałem własną siostrę pożądliwym, grzesznym uczuciem, które
mnie zabija... Mniejsza o to! Mówmy o Renacie!

Twarz Coulmanna skurczyła się z bólu. Po chwili rzekł cicho, lecz

wyraźnie:

— Panie Rodenfels! Okłamałem pana! To Maria jest pańską siostrą,

nie Renata!

— Co? Co takiego?

;

— Renata nie jest pańską siostrą!
— Boże drogi! Jeżeli to prawda, jeżeli... Panie, pan popełnił

zbrodnię!

— Proszę się uspokoić! Niech pan mnie nie potępia, nie znając

wszystkich okoliczności. Pański ojciec uwiódł i unieszczęśliwił moją
siostrę, chciałem uchronić moje dziecko przed losem, jaki spotkał

background image

pańską matkę. Nie wierzyłem w pańską miłość, sądziłem, że pan z

wyrachowania stara się o Renatę, aby ją później zdradzać lub porzucić.
Dlatego okłamałem pana. Ale Renata nie zapomniała pana i nie
wierzyła mi. Czuła, że zmusiłem pana do odejścia, choć nie domyślała
się jakiej użyłem broni. Nic nie zdołało zachwiać jej miłości i wiary!
Pani Pola męczyła mnie, by wyjawić Renacie prawdę. Lecz wobec niej
kłamstwo nie chciało mi przejść przez usta. Jak to? Miałem
powiedzieć, że pan jest jej bratem, miałem utracić moje dziecko?
Później ogarnęły mnie wątpliwości. Zacząłem się zastanawiać, czy
dobrze postąpiłem, czy nie zaślepiła mnie nienawiść... Od dawna
myślałem w jaki sposób naprawić mój błąd, lecz wstydziłem się tego
kłamstwa. Dopiero ta scena przed chwilą, pozwoliła mi wyzbyć się
obawy. Pokonaliście mnie waszą miłością. A jeżeli pan pragnie nadal
zostać moim zięciem, to nie mam nic przeciwko temu... Niech pan
idzie do swojej narzeczonej. Niech pan jej powie wszystko, niech pan
mnie nie oszczędza. Renata jest dobra i szlachetna, ona mi przebaczy.
Przecież zawiniłem z miłości do niej...

Jerzy, pełen napięcia, wysłuchał tej spowiedzi. Gdy Coulmann

skończył, pojął wreszcie wszystko. Bez słowa podążył do saloniku.
Upadł na kolana przed krzesłem Renaty, objął ją i szepnął głosem
drżącym ze szczęścia:

— Jesteś moja! Moja! Moja!
Ujęła w obie dłonie jego głowę i w upojeniu spojrzała mu w oczy.
— Jerzy, jedyny, ukochany mój! Nareszcie przyszedł kres naszej

niedoli! — powiedziała z bezgraniczną tkliwością.

Coulmann spoglądał na nich wilgotnymi od łez oczami, ciesząc się

ich szczęściem. Potem zamknął za sobą drzwi i powrócił na dawne
miejsce. Tu postanowił zaczekać na Paulinę Hardenberg, aby wyznać
jej swoją winę. Przestał się już lękać wyznania, bo naprawił swój błąd.

Pani Pola wkrótce nadeszła, a Fryderyk Coulmann opowiedział jej

wszystko. Mądra, wyrozumiała i szlachetna kobieta nie potępiła go. Ze
łzami w oczach uścisnęła jego dłoń.

Długo nie było widać pary narzeczonych. Wreszcie weszli do ojca i

pani Poli. Renata podbiegła do ojca i rzuciła mu się na szyję.

— Najdroższy tatusiu!
— Czy mam prosić o przebaczenie, Renato?
— Nie, nie, nie! Przecież pragnąłeś mego dobra!

background image

Pocałowała ojca, potem uściskała serdecznie panią Połę. Coulmann

wyciągnął rękę do Jerzego:

— Mój synu, jeżeli możesz, to mi przebacz! Jerzy był zbyt

szczęśliwy, aby chować żal w sercu.

— Ojciec mój skrzywdził pana okropnie, ja postaram się Renacie

wynagrodzić tę krzywdę i pańskie cierpienie.

— Mów do mnie „ty", pragnę być twoim ojcem, Jerzy. I złóż jak

najprędzej podanie o dymisję, nie chcę, by moja Renata musiała wciąż
lękać się o swego męża. Będziesz zarządzał Rodenfelsem, ja
zamieszkam z wami. Przecież w zamku jest dosyć miejsca. Pragnę
nareszcie odpocząć i widzieć wkoło siebie ludzi kochających się,
zadowolonych, pogodnych...


Marynia z zarumienionymi policzkami biegała po pokoju.
— Nie wiem co się stało — rzekła do Bernarda — obiad gotów od

dawna, kucharka zrzędzi, a Renaty ani ojca nie widać.

— Niech sobie kucharka zrzędzi, a ja cię najpierw muszę pocałować.

Zresztą, uspokój się, samochód zatrzymał się przed domem. To na
pewno oni.

Wraz z ojcem i Renatą wszedł do pokoju Jerzy. Marynia widząc ich

rozpromienione twarze, domyśliła się wszystkiego.

— Reniu! — zawołała.
— Tak, przyszłam na obiad z moim narzeczonym — rzekła Renata,

całując ją.

— Byłam na pana strasznie zła — zwróciła się Marynia do Jerzego.

— Jak można uciec od takiej kobiety jak Renata!

Jerzy spojrzał ze wzruszeniem na jej śliczną twarzyczkę. A więc to

jest jego siostra! Ucałował jej ręce, po czym odpowiedział:

— Uciekłem, bo nie mogłem jej dostać! Teraz powróciłem, proszę mi

więc przebaczyć!

— Chętnie to uczynię, bo zawsze lubiłam pana. A teraz opowiedzcie

mi wszystko od początku. Jak to się stało?

Coulmann objął Marynię i zwrócił się do Bernarda:
— Pamiętasz, że w dniu waszego ślubu powiedziałem ci pewną

background image

tajemnicę. Marynia nie miała się nigdy dowiedzieć prawdy, uważam

jednak, że i jej należy się wyjaśnienie. Odbieram jej wprawdzie ojca,
lecz za to zyska brata.

Bernard przytulił do serca przestraszoną Marynię.
— Nie lękaj się, kochanie moje!
Coulmann wyjawił Maryni tajemnicę jej pochodzenia. Zmartwiła się

trochę i trochę popłakała, lecz Bernard potrafił ją pocieszyć. Uspokoiła
się wkrótce.

— Więc ty wiedziałeś o tym? — spytała męża.
— Wiedziałem tylko, że nie jesteś siostrą Renaty . Tatuś nie wyjawił

mi nazwiska twego ojca, toteż nie wiedziałem, że pan Jerzy jest twoim
bratem.

Wtedy Marynia zerwała się nagle i podbiegła do Jerzego. Rzuciła mu

się na szyję i ucałowała go:

— Braciszku! — zawołała śmiejąc się i płacząc zarazem. — Teraz

przynajmniej wiem, dlaczego cię zawsze tak bardzo lubiłam.

Jerzy nie zdążył odpowiedzieć. Marynia szybko podbiegła do

Fryderyka Coulmanna i przytuliła się do niego.

— Pozostaniesz na zawsze moim ukochanym, najdroższym tatusiem!
Przycisnął Marynię do serca.
— Tak, córeczko, nie przestaniesz nigdy być moim ukochanym

dzieckiem.

Dużo jeszcze mówiono na ten temat. Sypały się pytania i wyjaśnienia.

Śmiano się z radości i płakano z rozrzewnienia. Kucharka długo
jeszcze gderała, zanim pozwolono jej podać obiad.

Gdy wniesiono wreszcie zupę, Marynia zerwała się i krzyknęła:
— Ach, Boże!
— Co się stało, Maryniu?
— Ach, czyście już o tym pomyśleli, że Ewunia jest moją

siostrzyczką? Renata roześmiała się.

— Ma się' rozumieć, Maryniu, pomyślałam o tym. Za godzinę

przyjedzie tu pani Pola z Ewą. Będziemy dziś wszyscy twymi gośćmi...

Jerzy wystąpił z marynarki. W końcu września odbył się jego ślub z

Renatą Coulmann. Młoda para miała wyjechać na krótko, gdyż oboje
uważali, że najlepiej będzie im w Rodenfelsie.

background image

Podczas ślubu ustawiono ten sam ołtarz, co na weselu Maryni. Renata

wpatrywała się w ten ołtarz promiennym wzrokiem i pełna szczęścia
słuchała słów: „Co Bóg złączył, tego nie powinni rozłączać ludzie."


KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Courths Mahler Jadwiga Wojenna zona
Courths Mahler Jadwiga Dzieci szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Gdyby życzenia zabijały
Courths Mahler Jadwiga I będę ci wierna aż do śmierci
Courths Mahler Jadwiga Zagadka w jej życiu
Courths Mahler Jadwiga Tajemnica rubinowego pierścienia (Zbrodnia na zamku Truenfelds)(Gryzelda)
Courths Mahler Jadwiga Sprzedane dusze
Courths Mahler Jadwiga Zareczynowy naszyjnik
Courths Mahler Jadwiga Zakładniczka
Courths Mahler Jadwiga Miłosne wyznanie doktora Rodena
Courths Mahler Jadwiga Przez cierpienie do szczęścia
Courths Mahler Jadwiga Czarodziejskie ręce
Courths Mahler Jadwiga Malzenstwo Felicji 2
Courths Mahler Jadwiga Za winy matki
Courths Mahler Jadwiga Zakladniczka(1)

więcej podobnych podstron