background image

 

 

 

 

S

HERRYL 

W

OODS

 

 

RANDKA Z 

PRZEZNACZENIEM

background image

ROZDZIAŁ 1 

Mack  Carlton,  słynny  wśród  kibiców  ze  swych  szybkich  ruchów  i  zręcznych  uników  na 

boisku, z powodzeniem wymykał się przez większą część miesiąca także swej ciotce Destiny, 

ale  w  końcu  okazała  się  ona  sprytniejsza  niż  wszyscy  obrońcy  liniowi,  z  którymi  Mack 

spotkał się w czasie kariery piłkarskiej.  Z pewnością miała też silniejszą niż oni motywację. 

Dopadnięcie go pozostawało więc tylko kwestią czasu. 

Parę  tygodni  wcześniej  udało  się  jej  ożenić  jego  starszego  brata,  Richarda,  teraz  więc 

wszystkie wysiłki skupiła na następnym bratanku. Nie starała się nawet zachować dyskrecji, 

prezentując  mu  kolejne  kandydatki  na  żonę.  Mnogość  kobiet  nie  była  dla  Macka  niczym 

nadzwyczajnym,  bo  przecież  opinia  playboya  przylgnęła  do  niego  zasłużenie,  ale  żadna  z 

tych, które wybierała Destiny, nie była w jego typie. Miały wypisane na twarzy, że znajomość 

traktują  poważnie  i  perspektywicznie,  Mack  zaś  ani  myślał  angażować  się  poważnie  i 

perspektywicznie. Kto jak kto, ale właśnie ciotka powinna zdawać sobie z tego sprawę. 

Podobnie  jak  jego  starszy  brat,  wiedział,  co  to  znaczy  utracić  ukochaną  osobę.  W 

przeciwieństwie  do  Richarda  jednak,  który  na  skutek  tego  traumatycznego  przeżycia  bał  się 

zaangażować uczuciowo, Mack wolał myśleć, że jego niechęć do trwałych związków wynika 

raczej  z  pragnienia  poznania  jak  największej  liczby  kobiet  niż  z  lęku  przed  ewentualnym 

opuszczeniem.  Po  cóż  ograniczać  się  do  jednego  dania,  skoro  ma  się  do  dyspozycji  cały 

bufet?  Oczywiście,  śmierć  rodziców,  którzy  zginęli  podczas  katastrofy  małego  samolotu  w 

górach  Blue  Ridge,  kiedy  Mack  miał  zaledwie  dziesięć  lat,  wstrząsnęła  nim,  ale  uraz  nie 

pozostał w nim tak długo jak w Richardzie. 

Nie  wiedział,  na  ile  zdołał  przekonać  o  tym  swojego  brata  i  ciotkę,  bo  nawet  młodszy  brat, 

Ben,  uważał,  że  cała  ich  trójka  jest  emocjonalnie  zachwiana  na  skutek  przeżytej  tragedii. 

Mack  jednak  wiedział  swoje,  w  każdym  razie  jeśli  chodziło  o  niego  samego.  Po  prostu 

piekielnie  lubił  kobiety.  Wysoko  cenił  odmienność  ich  poglądów,  ich  podejście  do  życia, 

ż

ywą inteligencję. 

No tak, takie określenia są jak najbardziej na miejscu, tak właśnie należy mówić, nawet jeśli 

w pobliżu nie było nikogo wtajemniczonego w jego prywatne, aż nadto męskie myśli. Prawdę 

mówiąc  bowiem,  najwyżej  cenił  w  kobietach  sposób,  w  jaki  zachowywały  się  w  jego 

ramionach,  ich  delikatną  skórę  i  namiętne  reakcje.  Sprawiała  mu,  oczywiście,  przyjemność 

sympatyczna  rozmowa,  jak  każdemu  mężczyźnie,  ale  tak  naprawdę  to  uwielbiał  intymność 

seksu, niezależnie od tego, jak okazywała się złudna i ulotna. 

Przesadą byłoby utrzymywać, że jest uzależniony od seksu, ale trochę zamieszania w pościeli 

sprawiało,  że  krew  zaczynała  mu  żwawiej  płynąć  w  żyłach.  Może  w  tym  właśnie  kryje  się 

background image

sedno  sprawy?  Może  najbardziej  lubi  w  seksie  to,  że  pobudza  go  do  życia  i  pozwala 

zapomnieć  o  tym,  czego  dowiedział  się  już  w  dzieciństwie  -  że  życie  jest  krótkie,  a  śmierć 

czyha  na  każdym  kroku?  Być  może,  rzeczywiście  został  mu  jakiś  uraz  i  lęk  po  wypadku 

rodziców. 

Rozmyślania  nad  tym  niezwykle  ważnym  odkryciem  przerwało  mu  wkroczenie  Destiny  do 

siedziby klubu, gdzie urządził sobie spokojną przystań jako współwłaściciel drużyny, w której 

niegdyś  grał.  Był  tak  zaskoczony  niespodziewanym  pojawieniem  się  ciotki  w  tym  bastionie 

męskości, że znieruchomiał i wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. 

- Unikałeś mnie - przypomniała z figlarnym uśmiechem, siadając naprzeciwko. 

Miała  na  sobie  jasnobłękitny  kostium,  doskonale  podkreślający  kolor  oczu.  Jak  zawsze, 

sprawiała wrażenie, że dopiero co wyszła z salonu piękności, ale nie przypominała osoby ze 

zdjęć  robionych  w  okresie,  gdy  gdzieś  na  południu  Francji  zajmowała  się  malarstwem. 

Wyglądała na nich trochę obco i egzotycznie. Mack zastanawiał się niekiedy, czy ciotka tęsk-

ni  za  tamtymi  latami,  czy  żałuje  życia,  które  porzuciła,  by  wrócić  do  Wirginii  i  zająć  się 

trzema osieroconymi bratankami. Jako dziecko nigdy nie odważył się o to spytać, bo bał się, 

ż

e jeśli przypomni jej to, co dla nich poświęciła, popędzi z powrotem do Europy. Później zaś 

uznał, że jej obecności i zadowolenia z życia, na które się zdecydowała, może już być pewien. 

Rzucił  ciotce  chłodne  spojrzenie,  zdecydowany  nie  dać  po  sobie  poznać,  że  jej  przybycie 

wywarło  na  nim  wrażenie.  W  stosunkach  z  Destiny  najlepszą  taktyką  było  nieokazywanie 

nawet cienia słabości.  

-  Wydaje ci się - odparł beznamiętnie. Destiny zachichotała. 

-    Czyżby?  Nie  wymknąłeś  się  wczoraj  wieczór  tylnymi  drzwiami  od  Richarda  i  Melanie? 

Przecież  widywałam  twoje  plecy  tak  często  na  boisku,  że  trudno  by  mi  było  pomylić  je  z 

czyimiś innymi. 

Do licha! A już mu się wydawało, że tak sprytnie się ewakuował. Oczywiście, istniała i taka 

możliwość,  że  to  brat  się  wygadał.  Richard  uważał  bowiem,  że  Mack  trochę  za  dobrze  się 

bawił  udanymi  manewrami  Destiny,  które  doprowadziły  do  małżeństwa  z  Melanie,  i  teraz 

bardzo chciał mu odpłacić pięknym za nadobne. 

-  Naprawdę mnie zauważyłaś, czy to Richard wszystko wypaplał? - spytał otwarcie. - Wiem, 

ż

e tylko czeka, bym podzielił jego los i wpadł w jedną z tych twoich pułapek. 

-  Twój brat nie jest paplą! - obruszyła się Destiny. - A ja mam doskonały wzrok. - Obrzuciła 

go taksującym spojrzeniem. - Czego się właściwie boisz, Mack? - spytała. 

-  Myślę, że obydwoje znamy odpowiedź na to pytanie. Podejrzewam także, że właśnie w tej 

sprawie  składasz  mi  wizytę.  Przyznaj  się  więc,  co  masz  w  zanadrzu,  Destiny.  Zanim 

background image

odpowiesz, ustalmy, że moje życie osobiste jest wyłącznie moją sprawą, i że doskonale daję 

sobie z tym radę. 

-    O  tak.  -  Ciotka  spojrzała  na  niego  niewinnie.  -  Poznać  już  choćby  po  tych  wszystkich 

rubrykach plotkarskich. Cóż, to wysoce niestosowne, Mack. Możesz nie mieć bezpośrednich 

kontaktów  z  Carlton  Industries,  ale  wiesz,  że  rodzina  cieszy  się  szacunkiem  w  tym  mieście. 

Powinieneś o tym pamiętać, zwłaszcza że Richard przymierza się do kariery politycznej. 

Znał te argumenty, bo Destiny miała zwyczaj zagrywać kartą rodzinną. Zdziwił się jednak, że 

znowu korzysta z taktyki, która już kiedyś tak fatalnie ją zawiodła. 

-    Większość  ludzi  potrafi  nie  utożsamiać  mego  brata  ze  mną.  A  poza  tym  jestem  dorosły  - 

przypomniał,  jak  już  wielokrotnie  wcześniej.  -  Dorosłe  są  również  kobiety,  z  którymi  się 

spotykam. Nikomu nic złego się nie dzieje, nikt nikogo nie krzywdzi. 

-  I jesteś zadowolony ze swego życia? - spytała Destiny z niedowierzaniem. 

-  Oczywiście. Nie mógłbym czuć się szczęśliwszy - zapewnił. 

Pokiwała głową z namysłem. 

-  No cóż, skoro tak... Wiesz, że twoje szczęście zawsze było dla mnie najważniejsze. Twoje i 

twoich braci. 

Mack  obserwował  ją  spod  zmrużonych  powiek.  Destiny  nie  zrezygnuje  ze  swoich  planów, 

dopóki istnieje choć odrobina nadziei. Inaczej Richard nie byłby teraz żonaty. Mack powinien 

o tym pamiętać. 

-    Doceniamy,  że  nas  kochasz  -  zaczął  ostrożnie.  -  Cieszę  się  jednak,  że  podzielasz  moje 

zdanie,  jeśli  chodzi  o  wybór  dziewczyn,  że  przyznajesz  mi  prawo  do  tego  wyboru.  Muszę 

przyznać, że odetchnąłem z ulgą. 

-    Mogłam  się  tego  domyślać  -  powiedziała  Destiny,  z  trudem  kryjąc  uśmiech.  -  Kobiety,  z 

którymi  ja  bym  cię  chciała  widzieć,  najwyraźniej  ci  nie  odpowiadają,  bo  gustujesz  w 

osóbkach raczej mało skomplikowanych. 

Puścił mimo uszu ten przytyk. Słyszał podobne słowa już nieraz. 

-  Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - spytał uprzejmie. 

- Może potrzebujesz gadżetów klubowych na jedną ze swych aukcji dobroczynnych? 

-    Nie,  nie.  Po  prostu  wpadłam,  żeby  cię  wreszcie  zobaczyć  -  wyznała  z  rozbrajającą 

szczerością. - Przyjdziesz któregoś wieczoru na kolację? 

-    Teraz,  kiedy  już  wiem,  że  nie  zamierzasz  mieszać  się  w  moje  życie  osobiste,  chętnie  - 

odparł. - Czy na niedzielę przewidujesz czyjąś wizytę? 

-  Oczywiście. 

-  A więc przyjdę - obiecał. 

background image

W końcu i tak będzie miała gości, jeśliby nawet do niedzieli straciła chęć ujrzenia bratanka. 

-  Pójdę już, - Podniosła się z fotela. 

Mack odprowadził Destiny do windy. Znowu uderzyło go, że ciotka jest taka drobna, sięgała 

mu zaledwie do ramienia. Zawsze stanowiła jednak siłę, z którą należało się liczyć, i przez to 

wydawała  się  jakby  wyższa.  On  ma  prawie  sto  dziewięćdziesiąt  centymetrów  wysokości, 

może  więc  Destiny  po  prostu  jest  kobietą  średniego  wzrostu?  A  jeśli  wziąć  pod  uwagę  jej 

dynamiczną osobowość i niewyczerpane wprost zasoby energii, trzeba stwierdzić, że nie ma 

równych  sobie  wśród  wpływowych  kobiet  Waszyngtonu  -  czy  to  wysokich,  czy  całkiem 

niskich. 

Tuż  przed  drzwiami  windy  ciotka  posłała  mu  jeden  ze  swych  najbardziej  ujmujących 

uśmiechów,  zarezerwowanych  z  reguły  dla  dyrektorów  korporacji,  od  których  chciała 

wyciągnąć  trochę  dolarów  na  działalność  charytatywną.  Mack  natychmiast  stał  się 

podejrzliwy. 

-  Och, kochanie, byłabym zapomniała - rzuciła, sięgając do torebki po jakąś karteczkę. - Czy 

mógłbyś  po  południu  wstąpić  do  szpitala?  Dzwoniła  do  mnie  doktor  Browning  z  onkologii. 

Jeden  z  jej  małych  pacjentów  jest  w  bardzo  kiepskim  stanie.  To  twój  zagorzały  wielbiciel, 

więc lekarka uważa, że twoje odwiedziny mogłyby go podbudować psychicznie. 

Mimo dzwonka alarmowego, który rozległ się nagle w głowie Macka, wziął kartkę z adresem. 

Niezależnie  od  prawdziwych  zamiarów  ciotki  była  to  prośba,  której  nie  sposób  odmówić. 

Destiny  zdawała  sobie  zresztą  z  tego  sprawę,  bo  przecież  wyrobiła  we  wszystkich  swych 

trzech  bratankach  poczucie  odpowiedzialności.  Sława  piłkarska  Macka  zaś  sprawiła,  że 

spełnianie podobnych próśb stało się częścią jego życia. 

Zerknął na zegarek. 

-  Za dwie godziny mam spotkanie służbowe, ale po drodze wstąpię do szpitala - obiecał. 

-    Dziękuję,  kochanie.  Wiedziałam,  że  mogę  na  ciebie  liczyć.  -  Destiny  rozpromieniła  się.  - 

Powiedziałam  doktor  Browning,  że  przyjdziesz,  choć  na  pewno  nie  przekazano  ci,  że 

dzwoniła w tej sprawie do ciebie. 

-  A dzwoniła? - zdziwił się Mack. 

-  Myślę, że nieraz, dlatego też stałam się dla niej ostatnią deską ratunku - dodała Destiny. 

Mack uśmiechnął się pogodnie, bo jego podejrzenia co do zamysłów ciotki rozwiały się bez 

ś

ladu. 

-  Postaram się to wyjaśnić - przyrzekł. - Ludzie z klubu wiedzą, że chodzę na takie spotkania, 

kiedy to tylko możliwe, zwłaszcza do dzieci. 

background image

-  Jestem pewna, że musiało nastąpić nieporozumienie - powiedziała ciotka. - Najważniejsze 

jednak,  że  tam  pójdziesz.  A  ja  będę  się  modlić  w  intencji  tego  chłopca.  Opowiesz  mi 

wszystko w niedzielę. Niewykluczone, że będziemy w stanie coś jeszcze dla niego zrobić.                                

Mack pochylił się i pocałował ciotkę w policzek. 

-  To ty powinnaś tam chodzić. Z twoją pogodą ducha i optymizmem możesz poprawić humor 

każdemu choremu. 

-  Jakież to miłe słowa, Mack. - W oczach Destiny rozbłysły radosne iskierki. - Zaczynam się 

domyślać, na czym opiera się twoje powodzenie u kobiet.                                      

Mack  mógłby  wyjaśnić,  że  to  nie  komplementy  i  słodkie  słówka  podbijają  serca  kobiet,  z 

którymi się umawia,  ale  zdawał sobie sprawę, że nie o wszystkim może  powiedzieć starszej 

pani,  która  w  dodatku  jest  jego  ciotką.  Jeśli  więc  chce  wierzyć,  że  powodzenie  u  kobiet 

bratanek zawdzięcza walorom towarzyskim, nie będzie jej wyprowadzał z błędu. Zaoszczędzi 

sobie w ten sposób kolejnego kazania. 

-    To  przecież  gra,  na  litość  boską!  -  zniecierpliwiła  się  Beth  Browning,  widząc  oburzone 

spojrzenia  kolegów  z  dziecięcego  szpitala  onkologicznego.  -  Gra,  której  dorośli  mężczyźni 

poświęcają  czas,  a  przecież  powinni  wykorzystywać  przede  wszystkim  swe  mózgi,  a  nie 

mięśnie. Oczywiście pod warunkiem, że ich mózgi w ogóle funkcjonują. 

-  Mówimy o futbolu zawodowym - zaprotestował radiolog Jason Morgan, jak gdyby lekarka 

wypowiedziała  ciężkie  bluźnierstwo.  -  Chodzi  o  wygrane  i  przegrane.  To  tak  jak  j  triumf 

dobra nad złem. 

-  Ciekawe,  czy  tego  samego  zdania  będą  chirurdzy,  którym  przyjdzie  składać  kości 

dzieciaków po sobotnich meczach - zauważyła Beth. 

-  Obrażenia w czasie meczu są nieomal rytuałem inicjacji - upierał się Hal Watkins. 

-  I dobrodziejstwem dla was, ortopedów - uzupełniła Beth. 

-  Ejże, to nie fair. Nikomu nie sprawia radości widok rannego dziecka. 

-  To trzymaj dzieci z daleka od boiska! - warknęła. Jason wyglądał na zdumionego. 

-  No to kto będzie kiedyś grał zawodowo? - spytał bezradnie. 

-  Och, dajcie spokój, po co w ogóle ktoś miałby to robić? - odparowała Beth, poruszona do 

ż

ywego. 

Czytała  o  Macku  Carltonie  i  jego  awansie  z  gwiazdy  futbolu  na  właściciela  drużyny.  Ten 

facet  jest  przecież  prawnikiem  z  wykształcenia.  Co  za  marnotrawstwo!  Beth  nie  była 

bynajmniej  wielbicielką  prawników,  zwłaszcza  że  to  właśnie  ich  zachłanność  doprowadziła 

do podwyżek w ubezpieczeniach od błędów lekarskich, ale przecież dyplom to dyplom. 

background image

-  Bo to jest futbol, na litość boską! - wykrzyknął Hal, oburzony tak, jakby piłka nożna była 

równie nieodzowna do życia jak tlen. 

-  Dajcie spokój, chłopcy. To tylko zabawa, ni mniej, ni więcej. - Beth odwróciła się w stronę 

Peytona Langa, hematologa, który na razie zachowywał milczenie. - Co ty o tym myślisz? 

-  Nie licz na to, że cię poprę. - Peyton uniósł ręce w obronnym geście. - Mam po prostu w tej 

sprawie  mieszane  uczucia.  Niespecjalnie  interesuję  się  futbolem,  ale  i  nie  robię  problemu  z 

tego, że ktoś się nim pasjonuje. 

-    Nie  uważasz  za  absurdalne,  że  tak  dużo  czasu,  pieniędzy  i  energii  marnuje  się  po  to,  by 

zdobyć jakiś głupi tytuł? - drążyła temat Beth. 

-  A mistrzostwa świata? - Jason obstawał przy swoim. 

-  Spójrzmy na to inaczej. Jest w tym mieście bogaty facet, który ma dość pieniędzy, by kupić 

najlepszych  zawodników,  a  oni  zapewnią  mu  ekscytujące  chwile  w  niedzielne  popołudnia  - 

powiedziała  zjadliwie.  -  Gdyby  Mack  Carlton  miał  jakieś  prawdziwe  życie,  rodzinę,  gdyby 

zajmował się czymś poważnym, nie traciłby przecież pieniędzy na drużynę piłki nożnej. 

Zamiast spodziewanych okrzyków protestu w szpitalnej kawiarni zapanowała cisza. Koledzy, 

najwyraźniej speszeni, wymienili zmieszane spojrzenia. 

-    Nie  zmienisz  zdania?  -  spytał  Jason,  patrząc  na  nią  osobliwym,  błagalnym  niemal 

wzrokiem. 

-  Dlaczego miałabym zmieniać? - Wzruszyła ramionami. 

-  Ponieważ jestem niemal pewny, że na początku rozmowy wspomniałaś o ściągnięciu tutaj 

Macka Carltona, żeby odwiedził Tony'ego Vitale'a - wyjaśnił Jason. - Chłopak wprost wariuje 

na jego punkcie. Uznałaś, że spotkanie z Mackiem poprawi mu nastrój, zwłaszcza że tak źle 

znosi chemioterapię. 

-    Tak?  -  Beth  zmrużyła  oczy.  -  Ten  wasz  wzór  wszelkich  cnót  piłkarskich,  tak  bardzo 

troszczący  się  o  naszą  społeczność,  nawet  się  nie  pofatygował,  żeby  odpowiedzieć  na  mój 

telefon. 

Jason ruchem głowy wskazał coś za plecami Beth Browning. 

Do  licha,  pomyślała,  ujrzawszy  wysokiego,  barczystego  mężczyznę  w  szytym  na  miarę 

garniturze.  Pod  okiem  miał  niewielką  bliznę,  która  wcale  nie  szpeciła  przystojnej  twarzy. 

Przeciwnie,  dodawała  nawet  charakteru  idealnym  rysom  i  przyciągała  uwagę  do  ciemnych 

oczu, tak nieprzeniknionych, że  Beth  aż zadrżała. Cały wygląd przybyłego świadczył o jego 

zamożności, dobrym guście i pewności siebie. 

background image

-    Pani  doktor  Browning?  -  spytał  z  pewnym  niedowierzaniem,  wskazującym,  że  oczekiwał 

kogoś  znacznie  starszego.  Mimo  że  nie  usłyszał  przed  chwilą  niczego  miłego  o  sobie, 

zachowywał się spokojnie i uprzejmie. 

Beth  gorączkowo  starała  się  zebrać  myśli  i  wypowiedzieć  słowa  przeprosin,  które  się 

gościowi niewątpliwie należały, ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Nigdy by niko-

go  przecież  celowo  nie  obraziła,  nawet  jeśli  żywiła  pogardę  dla  mężczyzn  marnotrawiących 

pieniądze na wyczyny sportowe. 

-    Zaraz  się  panem  zajmie,  niech  tylko  dojdzie  do  siebie  po  tej  gafie.  -  Jason  przytomnie 

rozładował napięcie. 

Wdzięczna koledze za pomoc, Beth wstała i wyciągnęła rękę. 

-  Witam, panie Carlton, nie spodziewałam się pana - powiedziała. 

-    To  oczywiste.  -  Uśmiechnął  się  lekko.  -  Ciotka  mówiła  mi,  że  nie  mogła  się  pani  ze  mną 

skontaktować.  Naturalnie,  moi  pracownicy  nie  powinni  byli  odsyłać  pani  z  kwitkiem. 

Przepraszam za nich. 

Beth wiedziała z plotek zamieszczanych w lokalnej prasie, że Mack to znany playboy. Teraz 

wiedziała  również,  skąd  ta  opinia.  O  ile  bowiem  jego  spojrzenie  odebrało  jej  mowę,  o  tyle 

jego  uśmiech  mógłby  rozpalić  emocje  w  każdej  kobiecie.  Ekspiłkarz  był  tak  skruszony  i 

przepraszał tak szczerze, że z pierwszej opinii Beth na temat tego człowieka nie pozostało ani 

ś

ladu. Nie spodziewała się po tego typu mężczyźnie takiej reakcji i wcale nie była pewna, czy 

jest z niej zadowolona. 

-    Może  napiłby...  -  Poirytowana  tym,  że  nie  może  zebrać  myśli,  głęboko  zaczerpnęła 

powietrza i spróbowała jeszcze raz: - Może napiłby się pan kawy? 

-  Mam niewiele czasu - powiedział. - Byłem w pobliżu, więc postanowiłem wyjaśnić, że nie 

zignorowałem  pani  telefonów.  Pomyślałem  też,  że  nadarza  się  dobra  okazja  do  odwiedzenia 

Tony'ego. 

-  Oczywiście - odparła pospiesznie, zdając sobie sprawę, ile ta wizyta znaczy dla chłopca. Co 

prawda, pora odwiedzin jeszcze nie nadeszła, ale Beth bez wahania zdecydowała się złamać 

przepisy. - Zaprowadzę pana do niego. Będzie zachwycony. 

Jason  chrząknął  znacząco  i  Beth  uświadomiła  sobie,  że  koledzy  chcą,  by  przedstawiła  ich 

lokalnej  legendzie  futbolu.  Zdumiewające,  że  dorośli  mężczyźni  mogą  tak  samo  uwielbiać 

Macka Carltona jak jej dwunastoletni pacjent. Zatrzymała się więc i dokonała prezentacji. 

Na tym się jednak nie skończyło. Wyglądało na to, że zafascynowani lekarze mają zamiar do 

wieczora dyskutować o futbolu. . 

-  Nie zapomnieliście, że pan Carlton przyszedł tutaj, by odwiedzić Tony'ego?- zapytała. 

background image

Mack posłał jej następny z serii uśmiechów, które mogłyby stopić lody Grenlandii. 

-  A poza tym niebawem zanudzimy panią doktor na śmierć - dodał kurtuazyjnie. 

Beth nie ośmieliłaby się przyznać, że rozmowa ją nudzi, by nie urazić gościa jeszcze bardziej. 

Nie miała jednak również ochoty kłamać. 

-  Mówił pan, że nie ma dużo czasu - przypomniała. 

-  Rzeczywiście. A więc chodźmy, pani doktor. - Uśmiechnął się szeroko. 

Zadowolona, że wreszcie może zrobić coś konkretnego, poprowadziła go szybkim krokiem w 

kierunku oddziału, na którym dwunastoletni Tony spędził już znaczną część życia. 

-  Proszę mi coś powiedzieć na temat tego chłopca - poprosił Mack. 

-    To  dwunastolatek  chorujący  na  białaczkę  -  odrzekła  Beth,  usiłując  opanować 

zdenerwowanie. Nie lubiła opowiadać o swych pacjentach, zwłaszcza jeśli bitwa o ich życie 

zapowiadała  się  na  przegraną.  -  Jest  tu  już  trzeci  raz.  Tym  razem  jednak  nie  reaguje  tak 

dobrze  na  chemioterapię  jak  wcześniej.  Mieliśmy  nadzieję,  że  przygotujemy  go  do  prze-

szczepu  szpiku,  nie  mamy  jednak  odpowiedniego  dawcy,  a  ze  względu  na  to,  że  źle  znosi 

chemię, obawiam się, że i tak nie byłoby to teraz możliwe. 

Mack słuchał uważnie. 

-  Jakie są rokowania? - spytał. 

-  Kiepskie - odparła krótko. 

-  A pani traktuje to bardzo osobiście - zauważył. 

-  Wiem, że nie mogę wygrać każdej walki. - Beth potrząsnęła głową. Powtórzyła słowa, które 

wcześniej  tego  dnia  wypowiedziała  do  psychologa,  poważnie  zaniepokojonego  jej  stanem. 

Niewiele osób orientowało się, jak bardzo osobisty jest jej stosunek do Tony'ego. Zaskoczyło 

ją więc, że Mack Carlton od razu się tego domyślił. 

-  Ale nienawidzi pani przegrywać - dodał. 

-  Jeśli  w  grę  wchodzi  śmierć  pacjenta,  oczywiście,  że  nie  -  odparła.  -  Zdecydowałam  się  na 

studia medyczne po to, by ratować życie. 

-  Dlaczego? - zapytał. Zanim uzyskał odpowiedź, dodał: 

- Wiem, że to nadzwyczaj szlachetny zawód, ale zajmowanie się chorymi dziećmi to poważne 

obciążenie psychiczne. Dlaczego właśnie pani? Dlaczego wybrała pani pediatrię? 

Zaskoczyło ją to zainteresowanie. 

-  Pediatria pociągała mnie, od kiedy pamiętam  - odrzekła, zdając sobie sprawę, że brzmi to 

mało konkretnie. 

-  Ponieważ? - Najwyraźniej nie zadowoliło go to wyjaśnienie. Znowu dowiódł, że jest bardzo 

wnikliwym obserwatorem. 

background image

-  Dlaczego to pana interesuje? - spytała, wciąż unikając jasnej odpowiedzi.                                                           

-  Bo najwyraźniej interesuje to panią. - Patrzył uważnie. 

Przenikliwość  Carltona  zaskoczyła  Beth.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  ten  mężczyzna  nie 

zaprzestanie dociekań, dopóki    nie dowie się całej prawdy.                                                  

-  No dobrze, powiem panu. Mój starszy brat zmarł na białaczkę, kiedy miałam dziesięć lat - 

odparła,  wyjawiając  nowo  poznanemu  człowiekowi  więcej  niż  komukolwiek  spoza  rodziny. 

Członkowie  rodziny  dobrze  bowiem  wiedzieli,  czym  się  kierowała,  wybierając  studia 

medyczne, ale nie popierali tej decyzji. Obawiali się, że praca z chorymi dziećmi przysporzy 

Beth wielu cierpień. - Przyrzekłam sobie, że poświęcę się ratowaniu innych dzieci. 

Mack popatrzył na nią ze szczerą sympatią. 

-  Miałem więc rację: traktuje to pani bardzo osobiście - rzekł. 

-  Tak, chyba tak. - Westchnęła. 

-  Czy  myśli  pani,  że  wytrzyma  pani  długo,  jeśli  będzie  się  tak  bardzo  przejmować  każdym 

pacjentem? 

-    Wytrzymam  tyle,  ile  będę  musiała  -  odparła.  -  Mam  niewielu  pacjentów,  bo  większość 

czasu pochłania mi praca naukowa. Nasze metody leczenia są z każdym rokiem lepsze. - Tyle 

ż

e nie w wypadku Tony'ego, dodała w duchu. To dlatego poświęcała mu tyle uwagi. 

-  Tyle że nie pomagają Tony'emu. - Mack jakby czytał w jej myślach. 

Beth z trudem powstrzymywała łzy. 

-  Na razie nie - przyznała. - Ale wygramy i tę bitwę, na pewno - podkreśliła z determinacją. 

-    Tak,  myślę,  że  pani  wygra.  -  Mack  patrzył  na  nią  z  podziwem.  -  Czy  moja  obecność 

naprawdę może chłopcu jakoś pomóc? 

-    W  każdym  razie  powinna  mu  podnieść  nastrój  -  zapewniła  Beth.  -  Ostatnio  jest 

przygnębiony,  a  poprawa  samopoczucia  dziecka  bywa  niekiedy  najważniejszym  elementem 

leczenia. Nie wolno dopuścić do tego, żeby się załamało i poddało chorobie. 

-  A więc dobrze. - Mack skinął głową. - Chodźmy do niego i pogadajmy o futbolu. - Rzucił 

jej zuchwałe spojrzenie. - Domyślam się, że pani nie będzie zbyt rozmowna. 

Beth  roześmiała  się  mimo  woli,  stwierdzając,  że  czuje  do  Macka  sympatię.  Mogła  sporo 

wybaczyć  komuś,  kto  ma  poczucie  humoru,  niezależnie  od  tego,  czy  żartuje  z  własnych 

dziwactw, czy z cudzych. 

-  Pewnie nie - przyznała. 

-    To  dobrze.  Wprawdzie  nie  zarabiam  na  życie  leczeniem  ludzi  ani  badaniem  kosmosu,  ale 

nie lubiłbym, gdyby pani okazywała lekceważenie dla mojego sposobu życia, zwłaszcza przy 

dziecku, dla którego to, co robię, jest ważne. 

background image

Popatrzyła  na  niego  zbulwersowana.  Jej  poglądy  na  temat  futbolu  czy  samego  Macka 

Carltona nie miały przecież teraz żadnego znaczenia. 

-  Oczywiście, panie Carlton. Powstrzymam się od wszelkich komentarzy. Najważniejszy jest 

Tony. 

-  Proszę mi mówić „Mack". Tak jak moi fani - zaproponował. 

-  Nie zaliczam się do pańskich fanów. 

-    Nic  straconego  -  zakpił.  -  Wszystko  przed  panią.  Tak,  wszystko  przed  nią.  Chociaż  nie, 

Mack  Carlton  nie  potrzebował  kolejnego  podboju.  Plotkarskie  pisemka  pełne  były  imion 

kobiet przekonanych, że zapisały się na trwale w jego życiu. Bardzo rzadko jednak te imiona 

się powtarzały.   Beth nie miała ochoty próbować szczęścia na tym zatłoczonym polu. 

-  Proszę na to nie liczyć, panie Carlton. Jedyną osobą, której uznanie jest ważne, to Tony. 

-    Nie  miałbym  nic  przeciwko  temu,  żeby  i  pani  okazała  mi  choć  odrobinę  uznania  - 

powiedział Mack, spojrzawszy jej prosto w oczy.                                                                   

Mimo  że  najwyraźniej  chciał  jedynie  wprawić  ją  w  zakłopotanie,  Beth  poczuła,  że  już 

znajduje się pod jego urokiem. Bardzo ją to irytowało.                                                          

-  Dlaczego? Musi pan podbić każdą poznaną kobietę? - zapytała. 

Wahał się przez chwilę i nagle w jego oczach pojawił się wyraz lekkiego zmieszania. 

-  Dobrze zna pani moją ciotkę? - spytał, zmieniając temat. Zaskoczyło ją to pytanie. 

-  Pańską ciotkę? - odpowiedziała pytaniem, a w jej głosie dało się słyszeć zdziwienie. 

-  No tak, Destiny Carlton, kobietę, z którą się pani skontaktowała i która obiecała, że zjawię 

się w szpitalu. 

-  Nie sądzę, byśmy się spotkały. - Beth potrząsnęła głową. - Choć nazwisko nie jest mi obce. 

Wydaje mi się, że ta pani hojnie wspomaga szpital, ale nigdy z nią nie rozmawiałam. 

-  Naprawdę jej pani nie zna? - Mack nie krył zdumienia. 

-  Naprawdę. 

-  I nie dzwoniła pani do niej? 

-  Nie. Skąd w ogóle te pytania? Potrząsnął głową, zupełnie zbity z tropu. 

-  Nieważne. 

Beth jednak odniosła wrażenie, że to bardzo ważne. Nie miała tylko pojęcia dlaczego. 

 

ROZDZIAŁ 2 

Atmosfera  szpitalna  nie  była  Mackowi  obca.  W  czasie  występów  na  boisku  odniósł  tyle 

obrażeń,  że  często  gościł  w  izbie  przyjęć,  zanim  ciężka  kontuzja  kolana  zmusiła  go  do 

zakończenia kariery. Jego życie nigdy nie było w niebezpieczeństwie, nie znosił jednak woni 

background image

ś

rodków  dezynfekcyjnych,  krzątających  się  pielęgniarek,  szumu  aparatury  medycznej  i 

pokrętnych  wyjaśnień  lekarzy,  którzy  nigdy  nie  patrzyli  w  oczy,  gdy  przyszło  im  mówić  o 

niepomyślnych  rokowaniach.  Jeśli  on,  dorosły  człowiek,  tak  tego  nie  cierpiał,  to  co  dopiero 

mówić  o  dziecku,  zwłaszcza  o  dziecku,  którego  szanse  na  opuszczenie  szpitala  były  bardzo 

nikłe? 

Kiedy Mack jeszcze uprawiał sport, odwiedzanie małych pacjentów w szpitalach i wizyty w 

domach dziecka stanowiły stały punkt jego programu. Uśmiech na dziecięcych twarzyczkach, 

ś

wiadomość, że choć na chwilę oderwał malców od ich smutnej rzeczywistości sprawiały, że 

jego  własne  problemy  i  dolegliwości  stawały  się  mniej  dokuczliwe.  Teraz,  gdy  jego  kariera 

piłkarska  należała  już  do  przeszłości,  rzadziej  odbywał  takie  spotkania.  Dzieci  wolały 

czynnych  zawodników,  a  on,  korzystając  ze  swej  pozycji  w  klubie,  załatwiał  to,  i  widywał 

silnych facetów, którzy po takich spotkaniach nie mogli powstrzymać łez. Ci niepokonani na 

boisku,  twardzi  mężczyźni  zaczynali  nagle  patrzeć  inaczej  na  wiele  spraw,  które  dotychczas 

wydawały im się oczywiste lub pozbawione większego znaczenia. 

Stanąwszy pod drzwiami sali, w której leżał Tony Vitale, Mack przygotował się psychicznie 

na widok bladego, być może łysego dziecka z udręczonym wyrazem oczu. Tak wiele razy się 

z  tym  spotykał,  że  i  teraz  spodziewał  się  najgorszego.  Zawsze  wtedy  czuł  ucisk  w  gardle  i 

pieczenie  pod  powiekami.  Nauczył  się  jednak  niczego  po  sobie  nie  pokazywać,  co 

zdecydowanie nie było łatwe. 

-  Dobrze się pan czuje? - Beth spojrzała na niego z niepokojem. - Chyba nie zemdleje mi pan 

za progiem? To nie byłoby najwłaściwsze. 

-  Spróbuję tego nie zrobić. 

-    Cóż,  nie  byłby  pan  pierwszym  mężczyzną,  który  nie  może  znieść  widoku  ciężko  chorego 

dziecka - stwierdziła. 

-  Bywałem tu już - uspokoił ją. 

Popatrzyła na niego ze zrozumieniem połączonym ze współczuciem. 

-  Najtrudniejszy jest pierwszy raz. Potem idzie już łatwiej - pocieszyła go. 

-  Wątpię - odparł. 

-  Gotów do odwiedzin? - Zatrzymała wzrok na jego twarzy. 

-  Chodźmy. 

Beth otworzyła drzwi, przywołując na twarz uśmiech. 

-  Cześć, Tony - zawołała z udaną beztroską. - Mam dla ciebie niespodziankę. 

-  Lody? - odezwał się słaby głosik. 

-  Coś lepszego. - Odsunęła się na bok, by zrobić przejście dla gościa. 

background image

Mack, podnosząc kciuk, aby dać lekarce znak, że wszystko w porządku, energicznie wkroczył 

do pokoju. 

Chłopiec  leżał  na  kilku  poduszkach,  w  otoczeniu  pluszowych  zwierzątek.  Miał  na  sobie  o 

wiele za dużą koszulkę klubową z numerem zawodniczym Macka. Do piersi przyciskał piłkę. 

Na  widok  byłego  sportowca  uniósł  się  z  trudem,  oczy  mu  rozbłysły,  po  czym  opadł  z 

powrotem na poduszki, najwidoczniej zbyt słaby, by się utrzymać w pozycji siedzącej. 

-    Wielki  Mack!  -  wyszeptał  z  niedowierzaniem,  wpatrując  się  w  niego  szeroko  otwartymi 

oczami. - Naprawdę przyszedłeś. 

-    No  jasne.  Jeśli  dzwoni  do  mnie  śliczna  pani  doktor  i  mówi,  że  w  szpitalu  leży  mój 

największy  fan,  od  razu  pędzę.  Nie  trzeba  mi  tego  dwa  razy  powtarzać  -  odrzekł  Mack, 

przezwyciężając znajomy ucisk w gardle. Pomyślał, że mocni mężczyźni, którzy co niedzielę 

wychodzą  na  boisko,  by  walczyć  z  równie  silnymi  przeciwnikami,  nie  mają  pojęcia,  co 

znaczy prawdziwe męstwo, takie jak wykazywane przez to dziecko. 

-    Tak,  jestem  twoim  największym  fanem.  -  Tony  pokiwał  entuzjastycznie  głową.  -  Mam 

nagrane wszystkie twoje mecze. 

-  Nie było ich znowu tak wiele. Moja kariera trwała dość krótko - przypomniał Mack. 

-  Ale byłeś fantastyczny, najlepszy ze wszystkich! - Tony aż poczerwieniał z emocji. 

-  Lepszy  niż  Johnny  Unitas  z  Baltimore?  –  zachichotał  Mack.  -  Lepszy  niż  John  Elway  z 

Denver czy Dan Marino z Miami? 

-  O wiele lepszy - zapewnił chłopiec z pełnym przekonaniem. 

-  Ten dzieciak zna legendy sportu - zwrócił się Mack do Beth. 

Spojrzała na niego z ukosa. 

-  Oczywiście, wy dwaj zgadzacie się co do tego, że jest pan najlepszy. 

-  On naprawdę taki jest, pani doktor - gorączkował się Tony. - Proszę spytać, kogo tylko pani 

chce. 

-    Po  cóż  mam  pytać,  skoro  mogę  się  o  dowiedzieć  z  pierwszej...  -  zawahała  się  nie 

spuszczając wzroku z Macka -.. .ręki - dokończyła. 

Mack  odniósł  wrażenie,  że  niezupełnie  tak  chciała  to  ująć,  że  z  trudem  powstrzymała  się 

przed wygłoszeniem kąśliwej uwagi. Najwyraźniej nie zdołał jej sobie zjednać,  a w każdym 

razie - jeszcze nie. To wyzwanie dopiero  go czeka i chętnie je podejmie,  ale na razie trzeba 

zająć się Tonym. 

-  Może chciałbyś, żebym się podpisał na tej piłce? - zaproponował. 

-    Och  tak,  to  byłoby  super!  -  Twarz  chłopca  pojaśniała.  -  Poczekaj  na  moją  mamusię  - 

poprosił. - Przyjdzie wieczorem. Ona ogląda ze mną twoje mecze. Założę się, że to jedyna 

background image

 mama, która zna wszystkie wyniki. 

Mack  domyślił  się,  że  chłopiec  wychowuje  się  bez  ojca.  Sięgnął  do  kieszeni  i  wyjął 

legitymację klubową z okresu, gdy dopiero zaczynał karierę. 

-  Chcesz, żebym ją zadedykował twojej mamie czy tobie? 

-  Och! Widziałem tę legitymację w Internecie. Miała być sprzedana, ale nie zebrałem takiej 

sumy.  Zadedykuj  ją  mamusi,  proszę.  Pokaże  ją  kolegom  w  pracy.  Może  nawet  oprawi  w 

ramkę i postawi na biurku. 

-  Dobra decyzja. Następnym razem ty coś dostaniesz. Myślę, że legitymację z okresu, kiedy 

szczyciłem się tytułem najlepszego zawodnika drużyny. Jest jeszcze cenniejsza, zwłaszcza z 

dedykacją. 

-    Przyjdziesz  znowu?  -  Chłopiec  nie  wierzył  własnym  uszom.  -  Naprawdę?  I  będziemy 

rozmawiać o zawodnikach? I o tym obrońcy, którego chcesz mieć w swojej drużynie? 

-  Ach, wiesz i o tym? - ucieszył się Mack. 

-  Podpisał kontrakt? - dopytywał się Tony. 

-  Jeszcze nie. Negocjujemy. 

-  Podpisze - powiedział chłopiec poufnym tonem. - Kto nie chciałby grać w twojej drużynie? 

Nie rozumiem tylko, dlaczego nie ściągnąłeś tego gracza z Ohio. 

Mack roześmiał się. 

-  Może następnym razem zapoznam cię z tajnikami budżetu - zaproponował. 

-  Nie mogę uwierzyć, że naprawdę znowu do mnie przyjdziesz. - Chłopiec był zachwycony. 

-  Będę przychodził i przychodził, aż w końcu ci się to znudzi - zapowiedział Mack. - Nic mi 

nie sprawia takiej przyjemności jak rozmowa z kimś, kto pamięta wszystkie moje mecze. 

-  A ja pamiętam - oświadczył dumnie Tony. - Każdy mecz. A najlepiej ten, kiedy graliście z 

Orłami  i  miałeś  kontuzję,  ale  grałeś  dalej,  choć  wszyscy  uważali,  że  powinieneś  zejść  z 

boiska. 

- O tak, to był wspaniały mecz - zgodził się Mack. - Wciąż jeszcze boli mnie ramię na samo 

wspomnienie.  Powinienem  naprawdę  zejść  z  boiska,  bo  przecież  mogliśmy  przegrać  przez 

moją kontuzję. 

-  Ale wygraliście. I to był supermecz! - Tony obstawał przy swoim. 

-    Szkoda,  że  nie  słyszałeś,  co  mój  trener  miał  do  powiedzenia.  Chciał  mnie  wykluczyć  ze 

składu drużyny podczas następnego meczu. 

-  Naprawdę? - Chłopiec szeroko otworzył oczy ze zdziwienia. - Przecież to nie fair. 

background image

Mack  przypatrywał  się  Tony'emu,  który  mimo  podekscytowania  był  teraz  bledszy  niż  na 

początku  rozmowy.  Zerknął  na  Beth.  Patrzyła  na  swego  pacjenta  z  zatroskaniem  i  niepo-

kojem. Uznał, że czas się pożegnać. 

-    Posłuchaj,  Tony.  Mam  jeszcze  ważne  spotkanie,  a  ty  powinieneś  teraz  odpocząć. 

Następnym  razem  może  zejdziemy  do  kawiarenki  na  gorącą  czekoladę?  Słyszałem,  że  jest 

bardzo dobra. 

-  Naprawdę? - spytał Tony słabym głosem, jak gdyby walczył z ogarniającym go snem. 

-  Oczywiście, jeśli pani doktor pozwoli - dodał Mack, rzucając Beth pytające spojrzenie. 

-  Nie widzę przeszkód - odrzekła, ale nie wyglądała na zadowoloną. 

Mack lekko uścisnął rękę Tony'ego. 

-  Uważaj na siebie, synu. 

Gdy puścił jego dłoń, chłopiec już spał. W chwilę później, gdy znaleźli się już w holu, doktor 

Browning spojrzała na Macka z nieukrywanym oburzeniem. 

-  Dlaczego pan to zrobił? - spytała z pretensją. 

-  Co zrobiłem? 

Zdziwił się nagłą zmianą jej tonu. Był przekonany, że poprawił chłopcu nastrój i oderwał na 

chwilę jego myśli od choroby. A czyż nie taki właśnie był cel wizyty? 

-  Dlaczego powiedział mu pan, że jeszcze pan przyjdzie? - spytała. 

Zdenerwował go ton tego pytania, wskazujący, że lekarka nie wierzy w jego ponowną wizytę. 

-  Dlatego, że, o ile się zdołałem zorientować, chłopak nie ma ojca i potrzebuje kogoś, kto by 

mu dodawał otuchy - odparł. - Co w tym złego? 

-  Tony nie jest osamotniony, słyszał pan przecież, co mówił o matce. To wspaniała kobieta. 

- To bez wątpienia wspaniała kobieta, ale teraz Tony ma i jeszcze mnie.                                                                      

-  Mówi pan poważnie? - Beth zrozumiała, że Mack ma jak najlepsze intencje. 

-  Tak. 

-  Dlaczego pan się na to decyduje? 

-  Bo wiem, co to znaczy wychowywać się bez ojca - wyznał - a na pewno stokroć gorsza jest 

sytuacja chorego dziecka pozbawionego ojca. Jeśli mogę choć trochę pomóc, przychodząc tu 

do niego, zrobię to. Czy ma pani coś przeciwko temu, pani doktor? 

Spojrzała na niego niepewnie. 

-  Nie mam nic przeciwko temu, jeśli go pan nie zawiedzie. 

-  Pani zajmuje się jego zdrowiem, pani doktor, a ja chcę mu dodać chęci do życia - oznajmił. 

Odwrócił  się  i  odszedł,  nie  wiedząc,  czy  bardziej  przygnębia  go  sytuacja  Tony'ego,  czy  też 

fakt,  że  lekarka  nie  wierzy  w  szczerość  jego  intencji.  W  drodze  na  kolejne  spotkanie 

background image

zastanawiał  się,  czy  rzeczywiście  Beth  nie  zna  Destiny  i  nigdy  z  nią  nie  rozmawiała.  Czy 

mówiła prawdę? Nie widział żadnego powodu, dla którego miałaby kłamać. 

Powód  miała  natomiast  Destiny,  jeśli  tę  wizytę  w  szpitalu  traktowała  jako  element  swych 

planów,  co  zresztą  początkowo  podejrzewał.  W  chwili  gdy  poznał  lekarkę-  ładną,  inteli-

gentną,  poważną  -  te  podejrzenia  odżyły,  tym  bardziej  że  ciotka  nie  uznała  za  stosowne 

wspomnieć, iż doktor Browning to młoda i atrakcyjna osoba. 

Postanowił skontaktować się z ciotką. 

-  Kochanie, nie spodziewałam się tak szybko telefonu od ciebie - ucieszyła się Destiny. - Jak 

było w szpitalu? Widziałeś się z Tonym? 

-  Tak, jest w kiepskim stanie - odrzekł. 

-  A więc twoje odwiedziny z pewnością sprawiły mu przyjemność. Jestem z ciebie dumna i 

bardzo się cieszę, że znalazłeś czas na tę wizytę. 

-  Przynajmniej tyle mogłem dla niego zrobić. 

Zamilkł na chwilę, niepewny, czy rozsądne będzie zagadnięcie  ciotki o doktor Browning. A 

nuż  zacznie  sobie  za  dużo  wyobrażać?  Bardzo  jednak  chciał  wiedzieć,  co  w  trawie  piszczy. 

Czy aby Destiny nie umyśliła sobie, że zacznie ich swatać? Jeśli tak, to lepiej, żeby od razu 

wybiła sobie ten pomysł z głowy. Beth nie ma przecież pojęcia o futbolu, nie cierpi go, a to 

przecież nieodłączny element życia Macka. Pani doktor ponadto zdaje się mieć kiepską opinię 

o mężczyznach marnotrawiących w jej pojęciu pieniądze i czas na grę w piłkę. 

-    Nawiasem  mówiąc,  doktor  Browning  nie  jest  specjalną  miłośniczką  futbolu  -  rzucił  od 

niechcenia. 

-  Naprawdę? - zdziwiła się Destiny. Wyczuł w jej głosie fałszywy ton. 

-  Nie wiedziałaś o tym? - spytał podejrzliwie. 

-  A skąd miałabym wiedzieć? 

-  Mówiłaś, że rozmawiałaś z nią - przypomniał. 

-    Tak  mówiłam?  W  zasadzie  to  chyba  twoja  sekretarka  wspomniała  mi,  że  pani  doktor 

telefonowała. - Destiny zaczynała plątać się w zeznaniach. 

Mack wiedział już, że jego podejrzenia nie były bezpodstawne. 

-  Destiny, to nie w twoim stylu zapominać, z kim rozmawiałaś. O co tak naprawdę chodzi? 

-    Nie  mam  pojęcia,  o  czym  mówisz  -  broniła  się.  -  Poprosiłam  cię  po  prostu,  żebyś  spełnił 

dobry  uczynek.  Spełniłeś  go,  i  tyle.  -  Zawahała  się.  -  A  może  uznałeś  doktor  Browning,  za 

atrakcyjną kobietę?                                                         

-  W pewnym sensie jest atrakcyjna - odrzekł, wiedząc, że wygłasza opinię nieco na wyrost. 

Beth  miała  wprawdzie  ciepłe  oczy  o  życzliwym  wyrazie,  jasne  półdługie  włosy  i  delikatną 

background image

cerę,  ale  nie  robiła  nic,  by  podkreślić  swe  kobiece  atuty,  co  było  zwyczajem  większości 

znanych  mu  kobiet.  Trudno  mu  zatem  było  pojąć,  dlaczego  mimo  wszystko  lekarka  go 

pociąga. Może po prostu stanowi nowe wyzwanie? 

-  Mack, czyż nie wpajałam ci, że nie strój zdobi kobietę? - dopytywała się ciotka.                                                     

-  Próbowałaś wpoić - sprostował ze śmiechem.               

-    Może  powinieneś  więc  jeszcze  raz  to  przemyśleć  -zasugerowała  Destiny.  -  To  cenna 

wiedza. 

-  Zapamiętam. 

-  Jeśli tylko tyle miałeś mi do powiedzenia, Mack, to skończmy tę rozmowę. Mam chyba z 

tysiąc rzeczy do zrobienia, a będę miała gościa. 

-  Czy to ktoś, kogo znam? - zainteresował się. Może jeśli ciotka zajmie się własnym życiem 

towarzyskim, przestanie ingerować w sprawy bratanków? 

-  To ktoś, kogo niedawno poznałam - odrzekła. 

-  Mężczyzna? 

-  Jeśli już musisz wiedzieć, to informuję cię, że nie. 

-  Fatalnie. Powiedz tylko słowo, a poznam cię z interesującym kawalerem - obiecał. 

-    Większość  twoich  znajomych  mogłaby  być  moimi  synami.  -  Ciotka  roześmiała  się.  -  Nie 

sądzę, żeby to był rozsądny pomysł. Nie ma nic żałośniejszego niż stara kobieta, która udaje 

młódkę. 

-    Znam  mnóstwo  zamożnych,  wpływowych  mężczyzn,  starszych  ode  mnie,  którzy  cenią 

odpowiednie  towarzystwo  -  odparł  Mack.  -  A  szczerze  mówiąc,  uważam,  że  facet  w  moim 

wieku  może  cię  uznać  za  znacznie  bardziej  fascynującą  niż  niejedna  z  kobiet,  z  którymi  się 

spotyka. 

-  Ach,  znowu  lejesz  miód  na  moje  serce.  Dzięki  za  komplementy,  kochanie,  ale  muszę 

kończyć. 

Pożegnali  się,  po  czym  Mack  powtórzył  sobie  w  myślach  całą  tę  rozmowę.  Czy  Destiny  w 

końcu wspomniała, że zna Beth, czy też nie? Miał wrażenie, że ciotka próbuje coś przed nim 

ukryć, coś, o czym powinien wiedzieć, zanim zostanie wciągnięty w jej knowania. „Zawczasu 

ostrzeżony jest na czas uzbrojony". To powiedzenie doprawdy godne uwagi. 

Beth  obserwowała  starszą  panią,  siedząc  naprzeciw  niej  przy  nakrytym  stole.  A  więc  to  jest 

Destiny Carlton. 

Kiedy  po  wizycie  Macka  wróciła  do  swego  gabinetu  i  zastała  wiadomość  od  jego  ciotki,  że 

zaprasza ją na kolację, była kompletnie zaskoczona, lecz, powodowana ciekawością, przyjęła 

background image

zaproszenie. Może dowie się, dlaczego Mack był zdziwiony, gdy usłyszał, że ona nie zna pani 

Carlton?      

Na razie jednak trwały niewinne pogaduszki, coraz bar- dziej niecierpliwiące Beth. Odłożyła 

widelec i spojrzała Destiny prosto w oczy. 

-  Przepraszam za tak bezpośrednie pytanie, ale proszę mi powiedzieć, czemu zawdzięczam to 

zaproszenie. 

-    Zastanawiałam  się,  kiedy  pani  o  to  spyta.  -  Błękitne  oczy  Destiny  rozbłysły  radośnie.  - 

Mówiono mi bowiem, że jest pani osobą bardzo bezpośrednią. 

Beth  nie  wiedziała,  jak  to  rozumieć.  Chyba  Mack  nie  zdążył  jeszcze  złożyć  ciotce 

sprawozdania ze swego pobytu w szpitalu. 

-  Tak? 

-  To wszystko jest zupełnie proste - uspokoiła ją Destiny. - Jak pani zapewne wie, staram się 

wspomagać  szpital.  Orientuję  się  więc,  kto  ma  osiągnięcia  w  badaniach  naukowych,  a  w 

ostatnich  miesiącach  często  powtarzano  pani  nazwisko  jako  wschodzącej  gwiazdy  w  tej 

dziedzinie. Kiedy powiadomiono mnie, że próbuje pani skontaktować się z moim bratankiem, 

uznałam, że czas, byśmy się poznały.     

-  Rozumiem. - Beth była trochę zakłopotana, ale korzystając z okazji, spytała: - Czy jest pani 

zainteresowana finansowaniem niektórych programów badawczych? 

- Oczywiście, ale teraz głównym przedmiotem mojego zainteresowania jest Mack. Mogłabym 

wiedzieć, co pani o nim myśli? 

-  Nie bardzo rozumiem to pytanie - odrzekła ostrożnie Beth. 

-    Ależ  moja  droga!  -  Destiny  nie  kryła  rozbawienia.  -Z  tego,  co  słyszałam,  jest  pani 

nadzwyczaj inteligentną osobą. Na pewno więc doskonale wie pani, o co mi chodzi. 

-  Niezupełnie. - Beth obstawała przy swoim, nie będąc nawet pewna, czy  w ogóle powinna 

brnąć w tę rozmowę. 

-  Mack robi na ogół na kobietach piorunujące wrażenie - powiedziała Destiny. 

-  Nie wątpię - odparła Beth. 

Nie  zamierzała  zostać  jedną  z  tych  kobiet.  Nie  ma  czasu  na  poświęcanie  go  człowiekowi, 

który tak niepoważnie podchodzi do życia. Od razu jednak przypomniała sobie jego stosunek 

do  Tony'ego.  Może  więc  tylko  pozuje  na  lekkoducha?  Cóż,  tak  czy  inaczej,  nie  jest 

mężczyzną  w  jej  typie,  choć  na  dobrą  sprawę  nie  wiedziała,  jaki  typ  wzbudziłby  jej 

zainteresowanie. Już nie. Od czasu kiedy odkryła, że mężczyźni, którzy ją pociągają i którzy 

kochają  medycynę  tak  bardzo  jak  ona,  są  z  reguły  przewrażliwieni  na  swoim  punkcie.  Nie 

zaakceptowaliby zatem rywalizacji z kobietą na polu zawodowym. 

background image

To  dlatego  właśnie  straciła  narzeczonego.  Jej  zespół  przypadkowo  ubiegał  się  o  tę  samą 

dotację  na  badania  naukowe  co  Thomas,  i  ona  wygrała.  Nie  zniósł  tego.  Straciła  zresztą  nie 

tylko  jego,  bo  w  miesiąc  później  cofnięto  dotację  wskutek  niewybrednych  plotek,  jakie 

Thomas  rozsiewał  na  temat  jej  metod  badawczych.  Beth  była  załamana  tą  zdradą,  ale  wy-

ciągnęła z niej cenną nauczkę: nie należy łączyć życia zawodowego z osobistym.  

-  Na pani jednak Mack nie zrobił wrażenia - domyśliła się Destiny.                                                                       

Oho,  wkraczamy  na  pole  minowe,  pomyślała  Beth.  Nie  dość,  że  obraziła  Carltona,  to  teraz 

obrazi  jego  ciotkę,  która  daje  miliony  na  szpital.  Beth  nie  uważała  się  za  najlepszego 

dyplomatę na świecie, ale nie zamierzała przecież urazić głównego sponsora.                                                           

-  Szczerze mówiąc, niewiele czasu spędziliśmy razem - wyznała zgodnie z prawdą. 

-  Bardzo dyplomatyczna odpowiedź. Podoba mi się. Destiny z trudem pohamowała śmiech. 

-  Próbuje pani skojarzyć mnie ze swoim bratankiem? - spytała Beth bez ogródek. 

Destiny szeroko otworzyła oczy, przybierając pozę niewiniątka.                                                                             

-    Jakże  mogłabym?!  Pani  i  Mack  już  się  poznaliście  i  albo  coś  zaiskrzyło,  albo  nie.  Jestem 

pewna, że wie pani o chemii co najmniej tyle co ja, o ile nie więcej. 

-    O  pewnych  formach  chemii  tak  -  przyznała  Beth.  Sprawy  męsko-damskie  jednak 

przekraczają mój zasób wiedzy. 

-  Mój bratanek byłby z pewnością znakomitym nauczycielem - podsunęła chytrze Destiny. 

-  Nie sądzę, bym potrzebowała nauczyciela. - Beth roześmiała się. - Czy Mack wie, co pani 

knuje za jego plecami? 

-    A  cóż  ja  mogę  knuć,  skoro  już  się  poznaliście?  Jesteście  dorosłymi  ludźmi,  zdolnymi  do 

podejmowania samodzielnych decyzji - oświadczyła Destiny, jak gdyby nawet przez myśl jej 

nie przeszło aranżowanie spotkań bratanków z kobietami. 

-    Ale  nie  byłoby  źle  pchnąć  trochę  sprawę  do  przodu,  prawda?  -  Beth  przypomniała  sobie 

przypuszczenie  Macka,  że  Beth  poznała  jego  ciotkę  już  wcześniej.  -  Mack  uważa,  że  pani  z 

premedytacją wysłała go dziś do szpitala, byśmy się spotkali, i że odwiedziny Tony'ego były 

tylko środkiem prowadzącym do innego celu. 

-    Przecież  pani  dzwoniła  do  jego  biura  -  przypomniała  Destiny.  -  Idąc  do  szpitala,  spełnił 

tylko pani prośbę. 

Trudno było temu zaprzeczyć. 

-    Czy  równie  ochoczo  podjęłaby  się  pani  pośrednictwa,  gdyby  o  wizytę  znanego  piłkarza 

poprosił jeden z moich kolegów? 

-  Oczywiście - zapewniła Destiny. - Przecież chodzi o chore dziecko. 

Beth nie była pewna, czy może jej dać wiarę, ani też tego, czy uwierzyłby jej Mack. 

background image

-  Proszę posłuchać, pani Carlton... - zaczęła. 

-  Mów mi Destiny, bardzo proszę. 

-    Doceniam  to,  co  robisz,  Destiny,  czy  też,  co  próbujesz  robić,  ale  myślę,  że  to  kiepski 

pomysł - powiedziała Beth. - Nie jestem zainteresowana bliższą znajomością z Mackiem, on 

również. I niech tak zostanie. 

Zamiast  rozczarowania,  którego  się  spodziewała,  ujrzała,  że  jej  twarz  rozjaśnia  się 

uśmiechem. 

-  Doskonale - powiedziała Destiny. 

-  Słucham? 

-  Uważam, że to doskonała odpowiedź. Będziesz dla Macka nie lada wyzwaniem - wyjaśniła 

Destiny. - Uwielbiam to. A co najważniejsze, właśnie tego potrzeba memu bratankowi. Wię-

kszość kobiet aż nazbyt chętnie wskakuje mu do łóżka. 

-    Nie  mam  czasu  na  to,  żeby  wcielać  się  w  rolę  kobiety  stanowiącej  wyzwanie  dla  twego 

bratanka, czego on podobno potrzebuje - oświadczyła Beth, lekko zaniepokojona. 

Miała przeczucie, że Destiny Carlton nie ustąpi łatwo, jeśli już raz coś postanowi. Nawiasem 

mówiąc,  wizja  wskoczenia  do  łóżka  Macka  nie  wydawała  się  Beth  odrażająca.  Na  wszelki 

wypadek  postanowiła  jednak  trzymać  się  z  dala  od  obojga  Carltonów.  Mieli  pieniądze  i 

władzę.  Jedno  z  nich  miało  ponadto  plany  co  do  jej  dalszego  życia,  plany,  które  wydały  się 

nieco niepokojące. 

-  Ależ kochanie - przekonywała Destiny - każdy ma czas na miłość. 

Miłość?  Wielkie  nieba,  w  jakiż  to  sposób  od  zdawkowej  rozmowy  o  spotkaniu  z  Mackiem 

przeszły do tematu miłości? 

-  Nie ja! - zaprotestowała gwałtownie Beth. - Ja absolutnie nie mam czasu na żaden związek. 

Wierz  mi,  Destiny.  Nie  mam  nawet  kwadransa  wolnego.  Moje  dni  są  wypełnione  co  do 

minuty i ledwie zdążam zrobić to, co powinnam. 

-    Znalazłaś  w  ostatniej  chwili  czas  na  kolację  ze  mną  -  przypomniała  Destiny.  -  Równie 

dobrze możesz więc mieć czas dla Macka. Weź to pod uwagę, kiedy poprosi cię o spotkanie. 

-    On  nie  ma  takiego  zamiaru.  -  Beth  zniżyła  głos.  -  A  jeśliby  mu  to  przyszło  do  głowy, 

odmówię.                           

Zdecydowanie  odmówię.  Wystarczy,  że  Mack  mimo  wszystko  ją  pociąga,  nie  będzie  tracić 

czasu na odpieranie ataków jego ciotki. 

Destiny roześmiała się serdecznie. 

-  Daj spokój - powiedziała Beth, jakby czytała  w jej myślach. Czuła, że ciotka chce wrócić 

do tematu wyzwania. - Nie odmawiam dlatego, żeby dać mu szansę zdobywania mnie. Robię 

background image

to, ponieważ nie jestem zainteresowana. Koniec, kropka. I nic tego nie zmieni. Przecież twój 

bratanek  nie  narzeka  na  brak  powodzenia  wśród  kobiet,  a  więc  nie  będzie  rwał  włosów  z 

głowy z powodu mojej odmowy, oczywiście jeśli założymy, że w ogóle chciałby się ze mną 

umówić.  Prawdę  powiedziawszy,  nasze  pierwsze  spotkanie  nie  zaczęło  się  najlepiej. 

Wyraziłam się o Macku dość obraźliwie, a on to przypadkiem usłyszał. 

-  Obraziłaś go? - Destiny wydawała się przerażona. 

-  Nie miałam pojęcia, że stoi w progu - broniła się Beth. 

-  Och, nieważne! - prychnęła Destiny. - On naprawdę jest mężczyzną na medal. 

-    Jestem  tego  pewna.  Informuję  cię  tylko,  że  usłyszał  mało  pochlebną  opinię  o  sobie,  byś 

wiedziała, dlaczego nie zechce się ze mną umówić. 

-    Och,  Mack  ma  już  dość  ukrywania  się.  Tak  długo  przecież  był  osobą  publiczną.  Teraz 

jednak  na  pewno  zechce  się  gdzieś  z tobą  pokazać  i  nie  zrazi  go  niefortunna  uwaga  na  jego 

temat.  -  Destiny  pochyliła  się  ku  Beth.  -  Proszę  cię  tylko,  żebyś  pochopnie  nie  odrzucała 

zaproszenia. 

-  Dlaczego właśnie ja? - spytała Beth zbita z tropu. Dlaczego kobieta, którą dopiero poznała, 

nabrała pewności, że ona nadaje się na partnerkę dla jej ukochanego bratanka? 

-  Z czasem wszystko stanie się jasne - oznajmiła zagadkowo Destiny. - Obiecaj mi tylko, że 

zostawisz mu furtkę. 

-  Nie mogę - wyznała uczciwie Beth. 

W  tym  momencie  rzeczywiście  uważała,  że  najrozsądniejsze,  co  może  zrobić,  to  unikać 

wszelkich kontaktów z Mackiem Carltonem i jego natrętną ciotką. Z drugiej jednak strony nie 

mogła się pozbyć przeczucia, że nie powinna tego robić. 

 

ROZDZIAŁ 3 

Mack  Carlton  dotrzymał  słowa.  Ilekroć  Beth  wchodziła  późnym  popołudniem  do  pokoju 

Tony'ego,  zastawała  go  przy  łóżku  chłopca.  Zaczął  budzić  jej  uznanie,  choć  nadal 

zdecydowana była mieć się przed nim na baczności. 

Czasami,  gdy  chłopiec  spał,  Mack  siedział  w  milczeniu,  czytając  książkę.  Zauważyła,  że 

gustuje w powieściach szpiegowskich, a nie w książkach o tematyce sportowej, jak mogłaby 

przypuszczać.  Kiedyś  zastała  go  nawet  pogrążonego  w  lekturze  wydanej  ostatnio  biografii 

jednego ze sławnych polityków. Tego dnia znów zyskał nieco w jej oczach. Próbowała jednak 

powściągać te swoje odczucia, mając w pamięci rozmowę z Destiny Carlton i jej plany. 

Niekiedy  bywała  świadkiem  gorących  dyskusji  Tony'ego  z  Mackiem  na  temat  najlepszych 

zawodników.  Mack  słuchał  chłopca  uważnie  i  nawet  jeśli  się  z  nim  nie  zgadzał,  starannie 

background image

dobierał  słowa,  starając  się  go  nie  urazić.  Jego  opinie  traktował  poważnie,  analizował  je,  co 

uszczęśliwiało Tony'ego. Był dumny, że jego idol rozmawia z nim jak równy z równym. 

Któregoś  dnia  Beth  zastała  ich  przy  grze  komputerowej,  którą  Mack  przyniósł.  Pochłonięci 

rozgrywką, nie zwracali na nią uwagi, mogła ich więc przez chwilę poobserwować. 

Rozbawiło  ją,  że  Mack  z  takim  samym  jak  Tony  zapamiętaniem  stara  się  wygrać,  traktując 

chłopca jak równorzędnego partnera. 

Było  coś  niezmiernie  pociągającego  w  jego  rozwichrzonych  włosach,  niedbałej  pozie, 

fascynacji, z jaką wpatrywał się w mały ekran. 

Ku  zaskoczeniu  Beth,  doskonale  wyczuwał  nastroje  Tony'ego.  Wiedział,  kiedy  namówić 

chłopca  na  krótką  drzemkę,  a  kiedy  pobudzić  do  większej  aktywności.  Zawsze  wy-chodził 

wkrótce  po  przybyciu  jego  matki,  zdając  sobie  sprawę,  że  Maria  Vitale  chciałaby  być  z 

synkiem sama. 

Kiedy  po  raz  pierwszy  zobaczyła  go  pocieszającego  w  korytarzu  szpitalnym  wyraźnie 

załamaną  Marię,  złapała  się  na  tym,  że  szuka  oznak  „iskrzenia"  między  tymi  dwojgiem, 

chemii,  o  której  wspominała  przy  kolacji  Destiny  Carlton.  Gdyby  chodziło  o  kogoś  innego, 

uznałaby  to  zapewne  za  typowy  objaw  zazdrości,  ale  w  wypadku  Macka  byłoby  to 

absurdalne.  Nie  wiązało  jej  przecież  zupełnie  nic  z  tą  eksgwiazdą  futbolu.  Swe 

zainteresowanie uważała za czysto kliniczne, podyktowane chęcią przekonania się, jak działa 

owa męsko-damska chemia. 

A  poza  tym  Mack  to  przecież  stuprocentowy  mężczyzna,  cieszący  się  opinią  znawcy 

pięknych kobiet. Maria zaś była atrakcyjną kobietą o oliwkowej cerze, ponętnym ciele, z bu-

rzą  czarnych  włosów.  Jej  urodę  zakłócało  tylko  widoczne  w  oczach  znużenie.  Ale  dla 

niektórych  mężczyzn,  pomyślała  Beth,  ten  dowód  wrażliwości  czyniłby  ją  jeszcze  bardziej 

pociągającą. Zastanawiała się, czy Mack zalicza się do nich. 

Mimo  jednak  całej  swej  dociekliwości  nie  zauważyła  z  jego  strony  ani  śladu  bliższego 

zainteresowania  samotną  matką.  Nawet  kiedy  ją  pocieszał,  ograniczał  się  do  słów.  A  opu-

szczając pokój Tony'ego, z reguły szukał Beth. 

Upłynął  zaledwie  tydzień,  a  Beth  już  była  pewna,  że  może  na  niego  Uczyć.  Nic  nie 

wskazywało na to, by go pociągała, jednak poświęcał jej znacznie więcej uwagi, niż mogła się 

spodziewać. 

Usłyszawszy  pukanie  do  drzwi  gabinetu,  znajdującego  się  obok  laboratorium,  spojrzała  na 

zegarek i stwierdziła, że właśnie minęła szósta. O tej porze Mack zwykle do niej zachodził. 

-  Proszę - powiedziała, niezadowolona z gorąca, jakie ją oblało na myśl o spotkaniu. 

Drzwi otworzyły się i, tak jak oczekiwała, na progu stał Mack. 

background image

-  Zajęta? - spytał. 

Choć raz powinna potwierdzić, bo byłoby to najrozsądniejsza reakcja. Te krótkie wizyty stały 

się jednak nieodłącznym elementem dnia, bez nich czegoś by jej brakowało. 

-    Mam  wolną  chwilę  -  powiedziała  zatem,  przekonując  samą  siebie,  że  nie  ma  nic  złego  w 

tym,  że  pozwala  sobie  w  zaciszu  własnego  gabinetu  na  krótki  relaks  w  towarzystwie 

przystojnego mężczyzny. To przecież nic nie znaczy. Dowodzi tylko, że jest młodą kobietą, o 

czym w wirze codziennej pracy często zapomina. 

-  Tyle żeby wyskoczyć  na kawę? - spytał z nadzieją w  głosie Mack. - Mnie trochę kofeiny 

dobrze zrobi. To był długi dzień, a czeka mnie jeszcze służbowa kolacja o ósmej. 

Zaskoczył ją. Nie bardzo wiedziała, jak potraktować to zaproszenie. W swoim gabinecie czuła 

się bezpieczna, panowała nad sytuacją. Natomiast w kawiarni, nawet tak mało romantycznej 

jak szpitalna, gdzie Mack stawiałby kawę, równowaga sił mogła zostać zachwiana.                                     

-  Zapraszam na kawę, pani doktor. - Mack roześmiał się, widząc jej wahanie. - Przysięgam, 

ż

e nie będę próbował pani uwieść za automatem ze słodyczami. 

-  Myślałam po prostu o tym, co mam jeszcze dzisiaj zrobić, zanim wyjdę - skłamała.                                            

-  Jeśli zamierza tu pani siedzieć do późnej nocy, kawa przyda się pani tak samo jak mnie - 

przekonywał.                 

-  Racja - zgodziła się, mówiąc sobie, że każda inna odpowiedź byłaby nietaktowna. W końcu 

ten  mężczyzna  przychodzi  niemal  codziennie,  by  podtrzymywać  na  duchu  jednego  z  jej 

pacjentów. Tylko tak może mu się za to odwdzięczyć. - Ale ja stawiam - zastrzegła.                             

Propozycja  najwyraźniej  go  rozbawiła,  ale  nic  nie  powiedział.  Kiedy  szli  korytarzem,  Beth 

zauważyła  spojrzenia  pielęgniarek  i  towarzyszące  im  podekscytowane  szepty.  Właśnie  tego 

się  obawiała.  Powinna  wzbudzać  szacunek  personelu,  a  nie  stać  się  obiektem  plotek  i 

domysłów. 

-  Czy to się panu nie nudzi? - spytała, gdy mijali kolejne wpatrujące się w niego kobiety.                                          

-  Co?                                                                          

-  Te kobiety, które na pana wciąż patrzą, rozmawiają o panu, oglądają się za panem. 

-  Już tego nie zauważam.                                              

Beth nie wiedziała, czy przemawia przez niego męskie 

ego,  czy  swoista  skromność.  Zaczynała  powoli  wierzyć,  że  osobowość  Macka  Carltona  to 

fascynująca mieszanina sprzeczności. Co gorsza, zaczynała mieć ochotę, by poznać je lepiej. 

-    Przykro  mi,  jeśli  to  panią  denerwuje  -  dodał,  obrzucając  ją  bacznym  spojrzeniem.  -  Nie 

przyszło mi do głowy, że moje towarzystwo może postawić panią w niezręcznej sytuacji, ze 

względu na nieuchronne plotki. Może pójdziemy gdzie indziej? 

background image

-  Nie, zostańmy tutaj. - Potrząsnęła głową. - Nie musimy nigdzie chodzić. 

-  Czy pani już coś jadła? - Spojrzał na nią z niepokojem. 

-  Nie, ale przegryzę coś później albo kupię kanapkę i zjem u siebie. 

Mack popatrzył na bufet. 

-  Mają tu klopsiki. Jak mogła pani nie zauważyć? 

-    Znam  je!  -  Parsknęła  śmiechem.  -  Proszę  mi  wierzyć,  że  w  niczym  nie  przypominają 

niczego, co kiedykolwiek jadł pan w domu. 

-    A  więc  precz  z  klopsikami.  -  Przyglądał  się  innym  daniom.  -  Sałatki  wyglądają  nieźle  - 

skonstatował. 

Zanim zdążyła zaprotestować, wziął dwie i ustawił na tacy, po czym sięgnął jeszcze po dwie 

miseczki zupy. 

-  Krakersy? - spytał. 

Skinęła głową, rezygnując z protestów. 

-  Sądziłam, że o ósmej umówił się pan na kolację- rzuciła. 

-    Owszem.  Czeka  mnie  łykowaty  kurczak  i  cały  wieczór  gadania.  Będę  szczęśliwy,  jeśli  w 

ogóle  uda  mi  się  coś  uszczknąć.  Proszę  mi  wierzyć,  to  wszystko  tutaj  jest  o  wiele  bardziej 

apetyczne, a towarzystwo stokroć lepsze. 

Beth usiłowała zbagatelizować ten komplement, ale sprawił jej przyjemność. 

Nic dziwnego, że kobiety szalały za Mackiem. Miał przecież tyle uroku i wdzięku, a całe jego 

zachowanie było absolutnie naturalne, bez przybierania pozy, o co skłonna go była wcześniej 

podejrzewać. 

Postawił  na  tacy  dwa  kawałki  szarlotki  i  dwie  filiżanki  kawy,  szybko  podszedł  do  kasy  i 

niepomny  zastrzeżeń  Beth,  zapłacił,  po  czym  skierował  się  do  stolika  w  rogu  sali,  gdzie  nie 

było tak tłoczno jak na środku. 

Gdy usiedli, Beth rzuciła mu zaciekawione spojrzenie. 

-  Zawsze robi pan, co chce? - spytała. 

-  Nie, dlaczego? - Spojrzał na nią zaskoczony.                 

-  Bo nie zostawił mi pan ani sekundy na decyzję tam, przy bufecie - odrzekła. 

-  Sądziłem, że woli pani być damą. 

-  Nie rozumiem... - Oczekiwała jakiejś szowinistycznej uwagi, która pozwoliłaby jej znowu 

poczuć do niego niechęć. 

-    Przekonałem  się,  że  większość  kobiet  raczej  umarłaby  z  głodu,  niż  przyznała  się 

mężczyźnie, że chce im się jeść. Obawiają się, iż od razu stwierdzimy, że zaczną przybierać 

na wadze. Ja zresztą lubię kobiety, które mają apetyt i trochę ciała.                                                                                

background image

Beth  w  ostatniej  chwili  powstrzymała  się  od  uwagi,  że  jej  brakuje  zarówno  jednego,  jak  i 

drugiego. Powinna była wiedzieć, że Mack nie jest powściągliwy. 

Obrzucił ją szybkim spojrzeniem. 

-    Powinna  pani  przybrać  parę  kilogramów,  pani  doktor    -  zauważył.  -  Ludzie  będą  panią 

traktować poważniej, jeśli przestanie pani sprawiać wrażenie, że trochę silniejszy wiatr panią 

przewróci. 

-  Ludzie, z którymi się Uczę, i tak traktują mnie poważnie - żachnęła się. 

-    Ale  witaminy  i  minerały  w  pożywieniu  są  chyba  ważne,  prawda?  -  Postawił  przed  nią 

talerz.  -  Połykanie  gotowych  preparatów  witaminowych  i  wypijanie  energetyzujących 

napojów nie jest właściwym sposobem odżywiania. 

Beth omal się nie zakrztusiła. Skąd on, u licha, wie, co ona zwykle jada? 

-    Czym  pan  się  właściwie  zajmuje?  Podglądaniem  mnie  przez  dziurkę  od  klucza  w  porze 

posiłku? - obruszyła się. 

-    Skąd,  nie  muszę  tego  robić.  -  Zaśmiał  się.  -  Duża  butelka  kapsułek  stoi  na  pani  biurku,  a 

kosz wypełniają puszki po tych napojach. Jeśli chce pani znać moje zdanie, to prosta droga ku 

chorobie. 

-  Widzę, że jest pan ekspertem w sprawach żywienia -zauważyła poirytowana, ponieważ miał 

rację, ale ona nie zamierzała mu jej przyznać. 

-    Destiny  wpoiła  nam  podstawy,  a  reszty  dokonali  lekarze  klubowi,  kiedy  jeszcze  byłem 

zawodnikiem  -  wyjaśnił.  -  Jedzenie  to  paliwo.  Bez  właściwego  paliwa  organizm  nie  pracuje 

jak należy, w każdym razie nie na dłuższą metę. 

-  Zapamiętam to! - warknęła. 

-  Powinna pani - stwierdził z powagą. - Tony i wiele innych dzieci liczą na panią. Nie zdoła 

im pani pomóc, jeśli sama pani się rozchoruje. 

-  Przyjęłam i to do wiadomości - powiedziała Beth i wzięła do ust trochę sałatki, by dowieść, 

ż

e zrozumiała intencje Macka. 

Przez chwilę jedli w milczeniu. 

-  A jak stan Tony'ego? Bez zmian? - spytał wreszcie. 

-    Sam  pan  pewnie  zauważył,  że  chłopiec  jest  coraz  słabszy.  Robimy  wszystko,  by  go 

wzmocnić i zacząć następny cykl chemioterapii, ale bez efektów. -  Zasępiła się. - Może pan 

spróbuje go jakoś zachęcić, bo on w ogóle przestał jeść.  

-  Wiem - powiedział. - Czy wolno mu jeść wszystko? - upewnił się. 

-  Tak. 

-  I nie złamię regulaminu, jeśli coś mu przyniosę? 

background image

-  Obronię pana przed każdym strażnikiem, jeśli tylko uda się panu nakłonić Tony'ego, żeby 

coś zjadł - obiecała Beth. 

-    Załatwione.  Chyba  przyszedł  mi  do  głowy  dobry  pomysł.  Mogę  mu  opowiedzieć  tę 

historyjkę o paliwie. 

-  Dziękuję - ucieszyła się Beth. - W ostatnich dniach woli słuchać pana niż mnie. 

-    To  męskie  sprawy.  -  Mack  roześmiał  się.  -  Oczywiście  będę  musiał  prosić,  żeby  wpadała 

pani do nas na pizzę czy frytki. Dzieci przecież najlepiej się uczą na przykładzie. 

-  Wciąż próbuje mnie pan utuczyć? 

-  Tylko troszeczkę. 

-  Wydaje mi się jednak, że kobiety, z którymi się pana widuje, mają figury modelek. 

-  Proszę nie wierzyć we wszystko, co pani zobaczy w gazetach. - Mack spochmurniał. 

-  Chce pan powiedzieć, że te zdjęcia kłamią? Jakim cudem? 

-    Och,  zdolny  fotograf  wiele  potrafi.  Nawet  sobie  pani  nie  wyobraża,  jakich  manipulacji 

może dokonać. 

Zanim Beth zdołała zareagować, zmienił temat. 

-  Nie mówmy zresztą o tym. Słychać coś nowego w sprawie dawcy szpiku? 

Beth  nie  wiedziała,  dlaczego  tak  nagle  zmienił  temat.  Zrozumiała  tylko,  że  on  nie  chce 

rozmawiać o kobietach w swoim życiu. 

-  Tony znajduje się na liście oczekujących, ale nie wysyłamy ponagleń w sprawie dawcy, bo 

na razie jego stan i tak nie pozwoliłby na przeszczep. 

-  Czy mógłbym coś zrobić? - spytał Mack. 

-    Po  prostu  niech  pan  go  nadal  odwiedza,  bo  tylko  wtedy  słyszę  jego  śmiech  -  powiedziała 

Beth. 

-  A co z panią, pani doktor? Jak pani się czuje? Bardzo to pani przeżywa, prawda? Myślę, że 

coraz silniej. Boi się pani? 

Beth  starała  się  stłumić  uczucia,  w  obawie,  że  nią  zawładną.  Mack  tymczasem  potrafił  je 

wydobyć na powierzchnię, zmusić ją do swoistej konfrontacji. 

-  Jestem przerażona - wyznała szczerze. Ujął jej rękę. 

-  Nawet lekarzom wolno mieć uczucia. 

-  Nie, nam nie. - Szarpnęła rękę, choć dotyk jego dłoni działał tak kojąco, że chętnie tak by 

pozostała. - Musimy kierować się rozsądkiem. 

-  Dlaczego? 

-  To jedyny sposób, by móc wykonywać ten zawód. 

background image

-    I  nie  załamać  się,  tak?  To  miała  pani  na  myśli?  Skinęła  głową,  nie  będąc  w  stanie 

wykrztusić słowa. Teraz 

ona nie była zadowolona z tematu rozmowy. 

-  Nie możemy porozmawiać o czymś innym? - spytała.  - Wolałabym o tym nie mówić, nie 

dziś. 

-    Oczywiście.  -  Mack  odchylił  się  na  krześle.  -  Możemy  porozmawiać,  o  czym  tylko  pani 

zechce. - Zaśmiał się. -Może o futbolu? 

-  Byłaby to najkrótsza rozmowa na świecie, chyba że tylko pan by mówił. 

-    Zna  pani  nas,  sportowców.  O  sporcie  możemy  mówić  w  nieskończoność.  Ale  oszczędzę 

pani tego. Co by pani powiedziała na politykę? 

-  Czytałam, że pański brat będzie kandydował do rady miejskiej - powiedziała. 

Mack zachmurzył się nieco. 

-  Cóż, spełnia wolę ojca. 

Beth wyczuła w jego tonie irytację. 

-  Nie wydaje się pan zadowolony - zauważyła.               

-    Jeśli  mój  brat  rzeczywiście  by  tego  chciał,  nie  miałbym  nic  przeciwko  temu,  ale  prawda 

wygląda  tak,  że  Richard  całe  życie  stara  się  zaspokoić  oczekiwania  rodziny.  Takie  poczucie 

obowiązku  i  odpowiedzialności  wpajano  nam,  gdy  byliśmy  dziećmi.  On  potraktował  to 

nadzwyczaj poważnie i bardzo się tym przejął. Jeden z tych obowiązków to Koncern Running 

Carlton  Industries.  To  rodzinna  firma,  i  on  ją  kocha.  Jest  zresztą  jakby  stworzony  do 

zarządzania.  Ale  polityka  Nie  przypuszczam,  by  go  interesowała.  Zajmie  się  nią  z  poczucia 

obowiązku wobec człowieka, który dawno zmarł, i będzie to robić dobrze. 

-  Powiedział mu pan, co o tym myśli? - spytała Beth. 

-  Richard nie pozwoli sobie nic powiedzieć. -  Wzruszył ramionami.  -  To on mówi nam, co 

mamy robić. 

-  Ma mu to pan za złe? 

-    Skąd!  Gdyby  przed  laty  nie  przestał  wywierać  na  nas  presji,  prawdopodobnie  do  dziś 

tkwiłbym za biurkiem w firmie, co unieszczęśliwiłoby mnie, a firmę zapewne doprowadziło 

do upadku. 

-  Starania jednego człowieka przyniosłyby taki skutek? - spytała z powątpiewaniem. 

-    Może  i  nie,  ale  na  pewno  tak  by  się  stało,  gdyby  w  firmie  zasiadł  także  Ben,  nasz 

najmłodszy brat. 

-    Chyba  czytałam  gdzieś,  że  to  artysta.  Czy  tak?  W  oczach  Macka  pojawiły  się  wesołe 

iskierki. 

background image

-  Czyżby nas pani sprawdzała, pani doktor? 

-    Nie,  ale  w  lokalnej  prasie  trudno  nie  natknąć  się  na  nazwisko  Carlton.  Nawet  o 

najmłodszym z braci zdarza mi się więc czegoś dowiedzieć. 

-  Skoro tak... - Wzruszył ramionami. 

-    Czemu  miałabym  się  jakoś  szczególnie  interesować  waszą  rodziną?  -  dociekała  Beth  z 

rozdrażnieniem. 

-  No cóż, niektóre kobiety uważają, że jesteśmy fascynujący. 

-  Nie należę do nich - żachnęła się. 

-  A więc toleruje pani moją obecność tylko przez wzgląd na Tony'ego? 

-  Tak. 

Przez chwilę patrzył na nią z powątpiewaniem, aż się zaczerwieniła. Dopiero gdy upewnił się, 

ż

e ją rozzłościł, odwrócił wzrok. 

Beth oddychała szybko. Żaden mężczyzna nigdy nie wytrącał jej z równowagi tak jak Mack 

Carlton. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Oczywiście miał ciało, które doskonale by się 

prezentowało w kalendarzu ze zdjęciami kulturystów, oczywiście był uprzejmy i wrażliwy, a 

obie  te  cechy  bardzo  ceniła  w  mężczyznach.  Miał  zabójczy  uśmiech,  bystry  umysł  i  dużo 

uroku. Po podsumowaniu jego zalet nie powinna chyba zadawać sobie pytania, dlaczego ten 

mężczyzna  wytrąca  ją  z  równowagi,  ale  zastanowić  się,  dlaczego  nie  rzuca  się  w  jego 

ramiona. 

Choć w zasadzie sprawa była prosta. Mack Carlton to bogaty playboy, były zawodnik, który 

nikogo  i  niczego  nie  traktuje  poważnie.  Jego  przygody  są  ogólnie  znane,  podczas  gdy  Beth, 

skromna lekarka, nadzwyczaj ceniła prywatność i dbała o swą reputację. A więc jeśli nawet to 

ciepłe  spojrzenie,  jakim  od  czasu  do  czasu  ją  obrzuca,  jest  szczere,  a  krótkie  spotkania  w 

szpitalu  świadczą  o  niejakim  zainteresowaniu  z  jego  strony,  nie  może  pozwolić,  by 

zaprowadziły  ją  dalej,  zakładając  naturalnie,  że  on  oczekiwałby  czegoś  więcej  niż  tylko 

wspólnego wypicia kawy czy zdawkowej rozmowy pod koniec dnia. 

Tym  gorzej,  uznała  w  duchu,  bo  coś  jej  mówiło,  że  Mack  potrafił  nie  tylko  doprowadzać 

kobiety do utraty zdrowego rozsądku, ale również rozpalić je do białości. 

Dwa dni po wspólnym posiłku w szpitalnej kawiarni Mack siedział w poczekalni, czekając, aż 

badanie Tony'ego dobiegnie końca. Nagle zobaczył idącego ku niemu Richarda. 

-  A ty co tu robisz? - zdziwił się. - Nie widzę żadnych potencjalnych wyborców. - Rozejrzał 

się po pustym pomieszczeniu. 

-  Bardzo śmieszne. Byłem po prostu w sąsiedztwie, a Destiny mi powiedziała, że mogę cię tu 

zastać - wyjaśnił Richard. 

background image

- Co się dzieje? O co chodzi? Po co tkwisz w poczekalni? 

-  Badają właśnie chorego chłopca, którego odwiedzam - odparł z udaną obojętnością Mack. 

Richard przyjrzał mu się bacznie. 

-  Podobno bywasz tu codziennie. Bardzo się widać przejąłeś tym chłopcem. 

-  To nie tak - bronił się Mack. - Chłopak nie ma ojca. Uwielbia futbol. Jedyne, co mogę dla 

niego zrobić, to wpaść na godzinkę. 

-    Podziwiam  twoje  zaangażowanie,  ale  czy  naprawdę  chodzi  ci  tylko  o  to  dziecko?  - 

dopytywał się Richard. 

Mack spojrzał na niego podejrzliwie. 

-  Co właściwie powiedziała ci Destiny? - spytał. 

-  Wspomniała, że lekarka, która opiekuje się chłopcem, jest atrakcyjną kobietą o błyskotliwej 

inteligencji.  -  Twarz  Richarda  rozjaśniła  się  uśmiechem.  -  Na  co  cię  złapała,  braciszku?  Na 

ciało czy na umysł? 

-  Na nic mnie nie złapała - zaprotestował Mack. - Co za bzdury! Kiedy będziesz rozmawiał z 

Destiny, powiedz jej, żeby pilnowała własnego nosa. 

-  Ejże, a jakie są na to szanse? 

-    Przyszedłeś  tu,  żeby  triumfować,  co?  -  Mack  spojrzał  na  brata  z  ukosa.  -  Myślisz,  że  nie 

wyplączę się z sieci rozstawionych przez naszą kochaną Destiny. 

-  Żebyś wiedział - przytaknął Richard. - A jeśli tak, to chcę być świadkiem każdej sekundy 

twej klęski. 

-  Destiny twierdzi, że nawet nie zna doktor Beth Browning - powiedział Mack. 

-    Nigdy  nie  słyszałeś  o  niewinnych  kłamstewkach?  -zdziwił  się  Richard.  -  Jakaż  byłaby  z 

naszej  cioteczki  manipulatorka,  gdyby  nie  stosowała  każdej  taktyki,  jaka  może  służyć  jej 

celom? W stosunku do mnie i Melanie też nie była całkiem uczciwa. Wciągnęła nas w swoją 

grę i ani przez chwilę nie miała wyrzutów sumienia. 

-  Cóż, tutaj nic podobnego nie wchodzi w rachubę. - Mack trwał uparcie przy swoim. - Nie 

jestem w typie pani doktor ani też ona w moim. Jeśli rzeczywiście za tym wszystkim kryje się 

Destiny, to na darmo traci czas i energię. 

-    Zobaczymy.  -  Richard  najwidoczniej  nie  czuł  się  przekonany.  -  Nie  ma  szansy,  by  pani 

doktor tu zajrzała? Chętnie bym ją zobaczył. Melanie zasypie mnie pytaniami na jej temat. 

-    Co  za  pech!  Jestem  pewien,  że  doktor  Browning  jest  dziś  na  konferencji  naukowej  na 

drugim końcu świata - powiedział Mack i w tym samym momencie westchnął ciężko. Temat 

rozmowy zmierzał właśnie w ich kierunku. - Niewykluczone jednak, że już wróciła. 

Richard pokiwał głową i gwizdnął cichutko. 

background image

-  Nie twój typ, co? Może powinieneś zbadać sobie wzrok. Mack jeszcze raz spojrzał na Beth, 

starając się zobaczyć w niej to, co dostrzegł jego brat. Reprezentowała naturalny, zdrowy typ 

urody,  ale  w  porównaniu  z  pięknościami,  którymi  zwykł  się  otaczać,  wydawała  się 

zdecydowanie  nieefektowna.  Miała  proste  włosy,  starannie  podcięte  i  uczesane,  które  aż 

prosiły,  by  je  trochę  zwichrzyć.  Bezpretensjonalny  ubiór  nie  podkreślał  figury,  którą  zresztą 

Mack uznał za zbyt szczupłą. Płaskie obcasy, odpowiednie dla kobiety, która cały dzień jest w 

biegu,  bynajmniej  nie  wydłużały  jej  nóg.  Mack  miał  zdecydowaną  słabość  do  kobiet  na 

wysokich  obcasach,  które  sprawiały,  że  ich  nogi  zdawały  się  nie  mieć  końca.  Naprawdę  nie 

wiedział, co takiego Richard dostrzegał w Beth Browning. 

W  końcu  spojrzał  w  oczy  Beth,  która  patrzyła  na  niego  z  zakłopotaniem.  Odwrócił  głowę  z 

poczuciem winy. 

-  Myślałem, że może zechce pan wiedzieć, że może już pójść do Tony'ego - powiedziała. 

-  Dziękuję. - Uśmiechnął się. 

Richard przeniósł wzrok z Beth na Macka i z powrotem. Wzruszył lekko ramionami. 

-    Pani  pozwoli,  że  się  przedstawię-  powiedział.  -  Jestem  Richard,  brat  Macka.  Jemu  chyba 

odebrało  mowę.  Czasami  mu  się  to  zdarza,  co  mogę  zrozumieć.  Domyślam  się,  że  w  pani 

obecności nawet często. 

-  Jakoś nie zauważyłam. - Beth oblała się rumieńcem. 

-  A więc coś w tym musi być, jak mówiłem. - Richard popatrzył kpiąco na brata. 

Zanim  jednak  zdążył  wytłumaczyć,  co  miała  znaczyć  ta  uwaga,  i  wprawić  go  w  jeszcze 

większe zakłopotanie, Mack klepnął go po ramieniu, trochę mocniej niż po bratersku. 

-    Dzięki,  że  wpadłeś,  żeby  mi  przekazać  tę  wiadomość  -  powiedział.  -  Wiem,  jaki  jesteś 

zajęty. Ucałuj ode mnie Melanie. Aha, postaraj się pozyskać paru wyborców albo zbierz parę 

milionów na kampanię. Będzie ci to potrzebne, bo ja zamierzam głosować na twego rywala, 

ktokolwiek nim będzie. 

Richard z trudem powstrzymał śmiech. 

-    Jeśli  moja  wygrana  zależałaby  od  jednego  głosu,  to  nie  zasługuję  na  zwycięstwo  - 

stwierdził nieporuszony. - I wcale się nie spieszę, mogę jeszcze chwilę zostać. 

-  Nie, nie możesz - zaprotestował Mack. - Odprowadzę cię do wyjścia. 

Ujął Richarda za ramię i skierował ku drzwiom. 

-  Proszę powiedzieć Tony'emu, że zaraz do niego przyjdę 

- zwrócił się do Beth, odchodząc. 

-    Oczy  wiście.  -  Odprowadzała  ich  zdumionym  wzrokiem.  Przy  windzie  Mack  popatrzył 

bratu w oczy. 

background image

-  Niech ci nic nie chodzi po głowie, okay? Nic, słyszysz, braciszku? - ostrzegł. 

Richard miał minę niewiniątka. 

-  Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Chciałem po prostu poznać twoją nową przyjaciółkę. 

-  Nie wciskaj mi ciemnoty, stary - burknął Mack. 

-  Ani myślę, ale przecież widzę, jak iskrzy między tobą a panią doktor. 

-  Zwariowałeś. 

-    Nie  sądzę.  Może  zadzwonię  do  Melanie  i  powiem,  żeby  zaaranżowała  wspólną  kolację  - 

zaproponował. 

-    Tylko  to  zrób,  a  już  będziesz  martwy  -  ostrzegł  Mack.  Nie  chciał,  by  brat,  ciotka  czy 

ktokolwiek inny zawracał głowę Beth lub jemu. - Daj sobie po prostu spokój. To nie jest tak, 

jak  myślisz  -  tłumaczył.  -  Od  czasu  do  czasu  wpadam  do  doktor  Browning  na  krótką 

pogawędkę, czasem wypijemy razem kawę, to wszystko. Nic między nami nie ma i nie chcę, 

ż

eby było. 

-  Naprawdę? - Richard zmierzył go spojrzeniem. 

-  Co cię naprowadziło na te głupie domysły? - Mack patrzył surowo. 

Ku jego zaskoczeniu, Richard wybuchnął śmiechem. 

-  A niech mnie! - cieszył się. - Destiny znów się udało. 

-  Nic się jej nie udało! - zawołał Mack, gdy drzwi windy zamykały się za bratem. 

Niestety,  jego  protest  bynajmniej  Richarda  nie  przekonał.  Nie  wiedział  zresztą,  czy  on  sam 

jest tego pewien. 

 

ROZDZIAŁ 4 

Po  niespodziewanym  spotkaniu  z  bratem  Mack  uświadomił  sobie,  że  w  ciągu  ostatnich 

tygodni  nie  umówił  się  na  randkę.  Może  dlatego  był  taki  rozdrażniony  i  wytrącony  z 

równowagi. Niewykluczone, że dlatego tak bardzo tęsknił za towarzystwem Beth, nie mogąc 

się doczekać tych paru chwil, które spędzali razem pod koniec dnia. 

Beth  była  spokojna,  mało  wymagająca  i  bardzo  kobieca.  Widząc  ją  na  co  dzień  w  szpitalu, 

trudno  było  tego  nie  zauważyć.  Zupełny  brak  zainteresowania  jego  osobą  przyjmował  z 

prawdziwą ulgą po wybujałych oczekiwaniach ze strony aż nazbyt wielu kobiet i po własnych 

wysiłkach  sprostania  opinii  znanego  playboya.  Kiedyś  nie  miał  nic  przeciwko  temu,  ale 

ostatnio  czuł  się  nią  znużony.  Zaczęła  mu  dokuczać  od  momentu,  gdy  uzmysłowił  sobie,  że 

wpłynęła negatywnie na jego wizerunek w oczach Beth. 

Pocieszony  myślą,  że  uwaga,  jaką  poświęca  lekarce,  nie  ma  nic  wspólnego  z 

zainteresowaniem nią jako kobietą, przyrzekł sobie wyjaśnić sytuację tak szybko, jak to okaże 

background image

się  możliwe,  zanim  jeszcze  ktokolwiek  oprócz  Richarda  zacznie  sobie  coś  roić.  Fatalnie  by 

było,  gdyby  na  przykład  Destiny  dowiedziała  się  o  cowieczornych  pogawędkach  z  doktor 

Browning. 

Zamiast  od  razu  wrócić  do  szpitala,  wyjął  więc  komórkę  i  zadzwonił  do  atrakcyjnej 

pośredniczki  nieruchomości,  z  którą  łączyło  go  trochę  spraw  służbowych  i  mnóstwo  oso-

bistych. 

W  dziesięć  minut  później  był  już  umówiony  na  kolację  późnym  wieczorem  u  niej  w  domu. 

Znając  przebieg  takich  wizyt,  można  było  przewidzieć,  że  większość  czasu  spędzą  na 

delektowaniu się deserem.                                               

Zadowolony z posunięcia, które miało dowieść, że Richard kompletnie się myli się co do jego 

stosunku do Beth, poszedł do Tony'ego, by zająć go grą komputerową. Kiedy jednak otworzył 

drzwi,  zobaczył,  jak  Beth,  skupiona,  ze  zmarszczonym  czołem,  wpatruje  się  w  monitor, 

usiłując grać. Serce mu żywiej zabiło na ten widok, choć nie rozumiał dlaczego. 

-  Dalej, pani doktor - zachęcał Tony. - To nie takie trudne.                                                                              

-    Powiedz  to  komu  innemu  -  mruknęła,  nie  odrywając  wzroku  od  małego  ekranu.  - 

Wykiwałeś mnie, Tony. Mówiłeś, że to proste.                                                                 

-  Bo jest proste. - Chłopiec roześmiał się. - Pokaż jej, Mack - rzucił w jego stronę. 

-  Nie potrzebuję pomocy - zaprotestowała Beth. 

-  Ona chce zginąć już na samym początku gry. - Tony przewrócił oczami.                                                            

-    Ojej,  to  niedobrze.  -  Mack  szybko  podszedł  do  Beth.  Stanął  za  jej  plecami  i  pochylił  się, 

udzielając szeptem 

wskazówek.  Poczuł  zmysłowe  perfumy  o  lekkim  zapachu  piżma.  Zaskoczyło  go  to.  Był 

przekonany, że Beth zazwyczaj roztacza lekki kwiatowy zapach, połączony z wonią środków 

antyseptycznych.  Ten  zapach  był  nowością,  a  on  nie  mógł  tak  od  razu  się  zorientować,  czy 

mu to odpowiada. Od razu przyszły mu na myśl zmiętoszone prześcieradła i intymne chwile 

w łóżku. To wszystko przez Richarda. 

-  Proszę odejść - powiedziała Beth, wciąż wpatrzona w ekran. - Dam sobie radę. 

Mack zachichotał, słysząc tę manifestację niezależności. 

-  Proszę bardzo. - Usiadł na brzegu łóżka. Chłopiec śmiał się serdecznie. 

-    Kobiety...  -  westchnął  Mack.  -  Musisz  uważać,  co  do  nich  mówisz.  Powinieneś  się  tego 

nauczyć jak najwcześniej. 

Beth wreszcie oderwała wzrok od monitora. 

-  Tony, nie słuchaj niczego, co ten mężczyzna będzie mówić o kobietach - ostrzegła. 

background image

-    Dlaczego?  Widziała  pani  te  babki,  z  którymi  się  spotyka?  -  Tony  popatrzył  na  nią  ze 

zdziwieniem. 

Ku  niezadowoleniu  Beth,  Mack  z  trudem  stłumił  śmiech.  Wyczuł,  że  to  nieodpowiednia 

chwila,  by  rozbudzać  entuzjazm  Tony'ego  dla  niektórych  aspektów  życia  towarzyskiego 

idola. Nie było też sensu zaprzeczać, że ma stajnię „babek", bo żadne z tych dwojga i tak by 

nie uwierzyło. 

-  Myślę, że pani doktor chodzi o to, że nie jestem najlepszym przykładem do naśladowania w 

sprawach sercowych - powiedział. 

-  Tak? - Chłopiec nie spuszczał z niego wzroku. 

-    Tak,  sam  tego  nie  rozumiem,  ale  kobiety  w  takich  sprawach  są  bardzo  dziwne.  Kiedy 

indziej porozmawiamy na ten temat jak mężczyzna z mężczyzną. 

-  Kiedy mnie tu nie będzie - dodała Beth. - Tony, musisz teraz odpocząć. 

-  Ale ja nie jestem zmęczony! - zaprotestował chłopiec. 

-  Myślę, że pani doktor wolałaby, żebym wyszedł - wy-jaśnił Mack. - Prawdopodobnie zmyje 

mi głowę za to, że mam na ciebie zły wpływ. 

-  Och, niech pan da spokój - powiedziała Beth. - Nie chodzi wcale o pana, ale o to, że Tony 

nie powinien się tak forsować.                                                                          

-  Ejże, pani doktor. A kto z nim grał? Nie ja - przypomniał Mack. 

Beth zmarszczyła brwi. Wstała, podeszła do drzwi i przytrzymała je otwarte, patrząc znacząco 

na Macka. On zaś zwichrzył Tony'emu włosy, obiecał, że przyjdzie następnego dnia, po czym 

oboje wyszli z pokoju. 

-  Może mi pani powiedzieć, o co chodzi? - Patrzył na nią z rozbawieniem. - Czyżby była pani 

zazdrosna? 

Gdyby wzrok mógł zabijać, już by stracił życie. 

-  Nie sądzę - odparła chłodno. 

-    Musi  być  przecież  powód,  dla  którego  nie  chce  pani,  żebym  opowiadał  Tony'emu  o 

kobietach. 

-    Nie  uważa  pan,  że  to może  być  niestosowne? Chyba  pan  zapomniał,  że  on  ma  dwanaście 

lat. Poza tym nie powinien myśleć o dziewczętach w taki sposób - zaznaczyła. 

-  Ja w jego wieku już umawiałem się z dziewczyną - odrzekł, wspominając czule błękitnooką 

nastolatkę z kręconymi włosami. 

-  Dlaczego mnie to nie dziwi? - Beth wciąż była zdenerwowana. 

-  Coś mi mówi, że nie umawiała się pani z chłopakami jako dwunastolatka. - Mack z trudem 

wstrzymywał śmiech. 

background image

-  Nie umawiałam się również jako dwudziestolatka. To zresztą żaden argument. 

-  A więc jaki jest ten argument? - Przypatrywał się jej bacznie. -I dlaczego zwlekała pani tak 

długo? Przecież jest pani niebrzydka. - Celowo użył tego określenia, żeby zobaczyć rumieńce 

na jej twarzy. 

Już miała odpowiedzieć, ale się powstrzymała. 

-  Nie jest pani pewna? 

Wzburzenie już nieco opadło. Popatrzyła na niego z lekkim rozgoryczeniem. 

-  Niezupełnie. 

-  Cóż, mnie też się to czasem zdarza. Oczywiście najczęściej wówczas,  gdy zaskoczy mnie 

naprawdę  seksowna  kobieta.  Czy  to  właśnie  stało  się  tutaj?  Zaskoczyłem  panią,  adrenalina 

podskoczyła i straciła pani wątek? - dopytywał się. 

-    Tylko  w  pana  marzeniach.  -  Znowu  ogarnęła  ją  złość.  Okręciła  się  na  pięcie  i  odeszła 

szybko, zostawiając go podminowanego tą wymianą zdań. 

-  Zaraz, zaraz, nie powiedziała mi pani, dlaczego tak późno zaczęła - zawołał za nią. 

Beth  nawet  się  nie  odwróciła.  Z  wysoko  podniesioną  głową  skręciła  w  boczny  korytarz  i 

znikła z pola widzenia. Nie wiedział, które z nich właściwie zwyciężyło w tej potyczce. Miał 

wrażenie, że Beth, choć chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, jaka gra się toczy. 

Wszystkie  pozytywne  wrażenia  z  ostatnich  dni  ulotniły  się,  gdy  Beth  szybkim  krokiem 

oddalała się od pokoju Tony'ego. Ten Carlton doprowadza ją do białej gorączki. To po prostu 

niedojrzały bufon, uganiający się za spódniczkami, a w dodatku dumy z tego. 

Dawać  Tony'emu  rady  w  sprawach  kobiet?  A  cóż  on  sobie  myśli?  Gdyby  Maria  Vitale 

dowiedziała  się  o  tym,  prawdopodobnie  zabroniłaby  mu  raz  na  zawsze  wstępu  do  pokoju 

syna. 

A może nie? Westchnęła. Mack był dobry dla Tony'ego, potrafił wywołać u niego serdeczny 

ś

miech,  i  Beth  byłaby  w  stanie  wiele  mu  wybaczyć  za  dokonanie  tego  cudu.  Nie  znaczy  to, 

rzecz jasna, że musi lubić Macka czy spędzać czas w jego towarzystwie.  Lepiej trzymać się 

od niego z daleka, co nie powinno być trudne. W końcu on nie przesiaduje przez cały dzień w 

szpitalu. 

Ma pracę, ważną pracę według niektórych łudzi, choć akurat ona się do nich nie zalicza. Ma 

też  rodzinę,  inna  rzecz,  że  jedna  osoba  z  tej  rodziny  jest  po  części  odpowiedzialna  za  to,  że 

Mack  znalazł  się  nagle  w  życiu  Beth.  Ma  do  wypełnienia  mnóstwo  zadań  dla  lokalnej 

społeczności.  No  i  bogate  życie  towarzyskie.  Biorąc  to  wszystko  pod  uwagę,  dziwne  się 

wydaje, że znajduje czas na wizyty w szpitalu. Unikanie go nie będzie trudne. 

background image

Zadowolona  ze  swego  postanowienia,  weszła  do  gabinetu,  ale  nie  zdążyła  jeszcze  zamknąć 

drzwi, gdy pojawił się w nich Mack. 

-  Znowu pan! - wykrzyknęła, zaskoczona jego widokiem. 

-  Nie myślała pani chyba, że skończyliśmy rozmowę. 

-    Byłam  przekonana,  że  tak  -  powiedziała.  -  Nie  ma  pan  przypadkiem  randki  czy  czegoś  w 

tym rodzaju? 

-  Prawdę mówiąc, tak - odparł - ale mam jeszcze czas na to. 

-  Na co? - spytała ostrożnie.                                          

-  Na to. - Pochylił głowę i dotknął wargami jej ust.         

Pocałunek  był  delikatny,  niepewny,  jakby  Mack  zamierzał  sprawdzić,  co  go  spotka.  Beth 

chciała go odepchnąć, tymczasem chwyciła się kurczowo jego marynarki, żeby utrzymać się 

na  nogach.  Kolana  bowiem  nagle  się  pod  nią  ugięły,  serce  zaczęło  bić  jak  szalone. 

Wewnętrzny  głos  szeptał  jej,  że  to  szaleństwo,  głupota,  zagrożenie.  Cała  lista  ostrzeżeń 

przebiegała jej przez myśl, aż wreszcie rozsądek się wyłączył i górę wzięły zmysły. 

Usłyszała cichy jęk rozkoszy i uzmysłowiła sobie, że to ona go wydała. To źle, to bardzo źle. 

Ale  och...  jak  dobrze,  uznała  za  moment,  gdy  Mack  lekko  odsunął  ją  od  siebie,  jedną  ręką 

podtrzymując jej plecy, drugą delikatnie unosząc brodę. 

Kiedy otworzyła oczy, napotkała jego zaniepokojone spojrzenie. Nie była w stanie odwrócić 

wzroku, tak była oszołomiona. 

-  Co tu się, u diabła, wydarzyło? - spytał Mack. 

Beth zorientowała się, że kieruje to pytanie bardziej do siebie samego niż do niej. Cóż, jeśli 

nawet tak, to gotowa przyjąć wyjaśnienie związane z „chemią", którym posłużyła się Destiny, 

a  którego  sens  Beth  pojęła  właśnie  po  raz  pierwszy  w  życiu.  Przemknęło  jej  przez  myśl 

pytanie,  jak  Mack  by  zareagował  na  wieść,  że  ona  i  jego  ciotka  odbyły  rozmowę  na  temat 

popędu seksualnego. Wydawało jej się, że byłby zaszokowany. 

-  Pytałem, co się tutaj wydarzyło - przypomniał. 

Ton  jego  głosu  zirytował  ją  bardziej  niż  przekonanie,  że  może  sobie  tak  po  prostu  wejść  za 

nią do gabinetu i zacząć ją całować. 

-    Myślę,  że  mężczyzna  tak  bywały  w  świecie  doskonale  rozpoznaje  pocałunek  -  syknęła, 

mimowolnie przechodząc na „ty". Cofnęła się za biurko. - Myślę też, że powinieneś już iść. 

Ku jej zaskoczeniu, Mack wyglądał na rozbawionego tą odpowiedzią, a może jej reakcją. 

-  Pani doktor wycofuje się do narożnika? - zażartował. 

-  Próbuję zabrać się do pracy. I tak już straciłam przez ciebie dużo czasu. 

background image

-  Wspaniały pocałunek nigdy nie jest stratą czasu - odparował. - Zwłaszcza dla kobiety, która 

zaczęła się umawiać na randki dopiero po dwudziestce. Masz sporo do nadrobienia - dodał. 

Wspaniały? Czyżby uważał ten pocałunek za wspaniały? Beth również była tego zdania, ale 

przecież,  jak  jej  właśnie  przypomniał,  nie  miała  w  tej  dziedzinie  takiego  doświadczenia  jak 

on. Czy to miało być pochlebstwo? A może rzeczywiście uważa, że ona wspaniale całuje? Na 

samą myśl o tym cała złość ją opuściła. 

-   Idź już - powtórzyła,  przekonana, że jeśli pozwoli mu zostać, to się źle skończy. Może ją 

kusić, by sprawdzić, czy można się całować jeszcze lepiej. 

Nagle  przypomniała  sobie  słowa  Macka,  że  jest  umówiony.  Wybiera  się  na  randkę,  a  całuje 

inną  kobietę?  Może  takie  j  postępowanie  jest  dla  niego  normą,  ale  jej  jest  obce.  Trochę  to 

wszystko podejrzane. Nie, nawet bardzo podejrzane. Zmarszczyła czoło. 

-  Idź już - powtórzyła z naciskiem. - Nie powinieneś się spóźniać na randkę. 

-  Randkę?- powtórzył jak echo. 

-  Mówiłeś przecież, że jesteś umówiony - rzuciła z przekąsem. 

Mruknął coś i wyjął komórkę. 

-  Na terenie szpitala nie wolno używać telefonów komórkowych - upomniała go. 

Podniósł słuchawkę jej telefonu i wybrał numer.  Ze wzrokiem utkwionym w  Beth wymyślił 

wymówkę na użytek rozmówcy i odłożył słuchawkę. 

-  Odwołałeś spotkanie? - spytała z niedowierzaniem. 

-  Odwołałem spotkanie - potwierdził. 

-  Dlaczego? 

-  Bo idę z tobą na kolację - oznajmił. 

-  Raczej nie - odparła niepewnie. 

-    Ależ  tak  -  rzekł  z  naciskiem.  -  To  dla  ciebie  zmieniłem  plany.  Możesz  zrobić  dla  mnie 

przynajmniej tyle. Chyba nie zależy ci na tym, żebym samotnie spędził ten wieczór, co? 

Beth nie wiedziała, jak zareagować. 

-    Dobrze,  ale  przede  wszystkim  coś  sobie  wyjaśnijmy  -  zaczęła.  -  Otóż  nie  odwołałeś  tej 

randki dla mnie. Nie prosiłam cię o to. 

-  Nie, ale po tym pocałunku byłabyś zawiedziona, gdybym postąpił inaczej. 

-    Nie  wydaje  mi  się.  Może  pomyślałabym,  że  niezły  z  ciebie  krętacz.  Ale  od  początku  nie 

miałam o tobie najlepszej opinii, więc nie powinno cię to zmartwić. 

-  Bardzo sprytne. 

-  Jeszcze nie skończyłam - ciągnęła. - Otóż mnie nic do tego, czy spędzisz ten wieczór sam, 

czy też z jedną z tych jakże chętnie towarzyszących ci kobiet. 

background image

-  Byłem tego samego zdania jeszcze przed kilkoma minutami - zgodził się uprzejmie. 

-  A co się stało, że zmieniłeś zdanie? - spytała ostrożnie. 

-  Pocałowałem cię i uznałem, że wolę spróbować zrobić to jeszcze raz, niż iść na spotkanie. - 

Usiadł na krześle stojącym obok biurka. - Jeśli masz jeszcze coś do załatwienia, poczekam. 

Beth zastanawiała się, czy jego słowa należy traktować poważnie. Uznała wreszcie, że jeśli to 

tylko tanie pochlebstwa, bezpieczniej będzie je zlekceważyć. 

-  To może trochę potrwać. Naprawdę mam jeszcze sporo pracy. 

Sięgnął po czasopismo medyczne, leżące na biurku. 

-    Nie  spiesz  się  -  powiedział.  -  To  nie  wygląda  na  łatwą  lekturę,  a  zatem  przestudiowanie 

tego zajmie mi zapewne całe godziny. 

Poczuła się bezradna. 

-  Naprawdę nie zamierzasz wyjść, prawda? - Popatrzyła na niego niepewnie. 

-  Sam nie - odparł, kartkując czasopismo. 

-  Nie rozumiem cię. 

Mack podniósł głowę i napotkał jej speszone spojrzenie. 

-  Prawdę rzekłszy, pani doktor, też nie bardzo rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. 

Poczuła nagle, że jej serce bije coraz szybciej. 

-  Myślę, że mogę przeznaczyć godzinę na kolację - powiedziała krótko. 

-    A  więc  chodźmy.  -  Z  ulgą  odłożył  czasopismo  na  biurko.  Wyprowadził  ją  z  gabinetu, 

ująwszy lekko za łokieć. Beth stwierdziła, że jego dotyk sprawia jej przyjemność. 

Kiedy  zamiast  do  kawiarni  szpitalnej  skierowali  się  do  wyjścia,  spojrzała  na  niego  z 

zaciekawieniem. 

-  Myślałam, że zjemy tutaj - powiedziała. 

-  Nie dzisiaj. 

-  Mamy tylko godzinę - przypomniała. 

-    Powiedziałaś  to  wystarczająco  wyraźnie.  Za  godzinę  przyprowadzę  cię  z  powrotem,  choć 

będzie to wymagało sporej zręczności. 

W  parę  minut  później  zatrzymali  się  przed  jedną  z  najmodniejszych  nowych  restauracji  w 

Waszyngtonie.  Kroniki  towarzyskie  pełne  były  nazwisk  sławnych  łudzi,  którzy  codziennie 

wieczorem  musieli  odchodzić  stąd  z  kwitkiem.  Zaledwie  jednak  Mack  wyłączył  silnik, 

podbiegł portier, wręczył mu bilet parkingowy i pomógł Beth wysiąść. 

-  Proszę przyprowadzić wóz za pięćdziesiąt pięć minut - polecił Mack. 

Mężczyzna rzucił okiem na zegarek i wpisał adnotację na bilecie. 

-  Oczywiście, panie Carlton. Samochód będzie czekać. 

background image

W  zatłoczonym  holu  Mack  przyciszonym  głosem  powiedział  coś  do  szefa  sali.  Beth  nie 

dosłyszała  słów.  Za  chwilę  już  siedzieli  przy  stoliku,  po  czym  w  okamgnieniu  pojawiły  się 

przed nimi dwa parujące talerze i butelka wody mineralnej. 

-    Skoro  musisz  wracać  do  szpitala,  uznałem,  że  nie  zechcesz  pić  szampana  -  powiedział 

Mack. 

- Wystarczy woda. - Beth skinęła głową. 

Patrzyła na łososia z rusztu, cieniutkie plasterki  ziemniaków posypanych pietruszką, zielony 

groszek, po czym popatrzyła na Macka.  

-  To dopiero danie! Jak ci się udało osiągnąć to w ciągu... - spojrzała na zegarek - ...niespełna 

pięciu minut? 

-  Bez trudu. - Wzruszył ramionami. - W takim miejscu wystarczy znać, kogo trzeba. 

-  A ty znasz szefa sali? - domyśliła się. 

-  Między innymi. 

-  Właściciela? - pytała dalej. 

-  Także. 

-    Biorąc  pod  uwagę  ten  tłum  pod  drzwiami,  podejrzę-wam,  że  zajęliśmy  stolik 

zarezerwowany  dla  kogoś  innego.  A  może  ktoś  czeka  na  to  danie?  -  Rozejrzała  się  wokół  z 

niepokojem.                                                                             

-    Nie  rób  sobie  wyrzutów,  kochanie.  Prawdopodobnie  ci  ludzie  dostaną  wino,  żeby  jakoś 

przetrwać.                             

-  Prawdopodobnie? - Popatrzyła na niego zbulwersowana. Nie była pewna, czy ma się śmiać, 

czy płakać z powodu absurdalności sytuacji. - Naprawdę zwędziłeś komuś kolację?  I chcesz 

go przekupić winem? 

-  Nie ja - odparł znacząco. - Nawet na chwilę nie zostawiłbym cię samej. 

-  Wiesz, o co mi chodzi. 

-  Jedz - zachęcił ją, chcąc przerwać tę wymianę zdań. 

- Zegar nieubłaganie idzie naprzód, a ja zamierzam zamówić deser. Proponuję lody z kremem 

i bitą śmietaną. Poleciłbym ci suflet czekoladowy, ale nie zdążymy.                                  

-    Chyba  że  ktoś  nieopatrznie  już  go  zamówił  -  powiedziała  ściszonym  głosem  Beth,  nie 

bardzo wiedząc, co ma myśleć o mężczyźnie, który tylko pstryknie palcami i już to ma, przy 

czym nikt nie czuje się urażony. To właśnie wprawiało ją w największe zdumienie.   

-  Trafna uwaga - odrzekł Mack i skinął na kelnera. 

-  Jak możesz! - skarciła go. 

-  Wolisz lody z kremem? 

background image

-  Myślę, że to lepszy pomysł - stwierdziła, choć kusiło ją, by wybrać suflet. - W przeciwnym 

razie będziemy odpowiedzialni za zamieszki w restauracji. 

-  Na deser prosimy lody z kremem i bitą śmietaną, John. Mamy już tylko dwadzieścia minut. 

-  Tak jest, proszę pana. - Kelner nachylił się ku niemu. 

- Jeśli mają państwo mało czasu, to za niecałe pół godziny będzie gotowy suflet - powiedział 

konspiracyjnym szeptem. 

- Zmienię trochę kolejność, dla tamtych państwa będzie następny, a ten zapakuję na wynos. 

Mack spojrzał na Beth. 

-  Co ty na to? Deser w twoim gabinecie? 

Beth  mogła  pochwalić  się  silną  wolą,  ale  gorący  suflet  czekoladowy  był  w  stanie  złamać  tę 

wolę.  To  czy  owo  mogło  się  jej  w  Macku  nie  podobać,  ale  jeśli  zdołał  zdobyć  dla  niej  ten 

deser, skłonna była wiele mu wybaczyć. 

-  Czekolada jak najbardziej - powiedziała, ulegając pokusie. 

Gdy kelner odszedł, Mack popatrzył na nią z zainteresowaniem. 

-  Dobrze wiedzieć - mruknął. 

-  Co? 

-  Że twoją słabością jest czekolada. 

-    Jedną  z  wielu  -  przyznała,  gdyż  nie  miało  sensu  zaprzeczanie  oczywistości,  zwłaszcza  że 

porzuciła wszelkie skrupuły, by tylko dostać na deser suflet. 

- Za odkrycie twoich pozostałych słabości! - Mack wzniósł szklankę z wodą. Nie spuszczał z 

Beth wzroku. 

Odpowiedziała mu spojrzeniem, starając się zbagatelizować to, że zachowuje się całkiem nie 

tak jak powinna. Wielkie nieba, czy istnieje na świecie choć jedna kobieta, która pozostałaby 

obojętna  na  urok  tego  mężczyzny?  Modliła  się  w  duchu,  by  to  ona  okazała  się  jedną  z  tych 

nielicznych, ale nie widziała na to żadnej szansy. 

 

ROZDZIAŁ 5 

Mack  nie  mógł  sobie  uzmysłowić,  jak  to  się  stało,  że  wczorajszy  wieczór  przybrał  tak 

nieoczekiwany  obrót.  Wybierał  się  przecież  na  randkę  z  kobietą,  która  teraz  niewątpliwie 

nigdy już nie zechce mieć z nim do czynienia, lecz nagle poczuł nieodpartą  chęć pójścia do 

gabinetu Beth, by ją pocałować. 

Wyznanie Beth, że jako nastolatka nie umawiała się z chłopakami, wyzwoliło w nim typowo 

męską reakcję. Gdyby nie znał siebie, wziąłby to za pociąg do dziewiczej niewinności. Cóż za 

background image

nonsens. Nie dość, że Beth nie powiedziała niczego,  co by  wskazywało,  że jego domysły są 

słuszne, to na dodatek on zdecydowanie wolał kobiety z pewnym doświadczeniem. 

Nie  powstrzymało  go  to  jednak  przed  wystąpieniem  w  roli  wyrostka,  który  koniecznie  chce 

dokonać  kolejnego  podboju.  Miał  piekielne  szczęście,  że  Beth  nie  odgadła  podtekstów 

kryjących się za tym pocałunkiem i potraktowała całe zajście ze spokojem. 

Okay, pomyślał przełamując ołówek. To, co się stało, nie świadczy o nim dobrze, ale on nadal 

nie potrafi sobie wytłumaczyć, dlaczego w ogóle do tego doszło. 

Kiedy, do diabła, przytrafiło mu się coś podobnego? Chyba nigdy. Nie zwykł stracić kontroli 

nad  sytuacją  tak  jak  ostatniego  wieczoru.  Z  chwilą  gdy  dotknął  wargami  ust  Beth,  przeniósł 

się  niemal  w  inny  wymiar,  w  miejsce,  gdzie  jego  dominującym  pragnieniem  było  dawanie 

rozkoszy, i to nie w sposób przypadkowy, lecz w pełni świadomy. 

Nonsens,  uznał,  przełamując  następny  ołówek.  Doszedł  do  wniosku,  że  musi  natychmiast 

opuścić biuro i przestać rozmyślać, zanim zabrnie w niebezpieczne rejony, a w każdym razie 

nim zniszczy większość materiałów piśmienniczych. Czy to nie on do tej pory irytował się, że 

pracownicy nie dbają o sprzęt biurowy? 

Wsiadł do samochodu i odruchowo ruszył  w stronę szpitala, zawrócił jednak i wybrał drogę 

wiodącą do Wirginii. Dawno nie odwiedzał Bena. Towarzystwo brata artysty zwykle działało 

na niego uspokajająco. Ben był człowiekiem bardzo tolerancyjnym, akceptował ludzi takimi, 

jacy  są.  Nie  zadawał  wielu  pytań,  szczególnie  od  momentu,  gdy  w  jego  własnym  życiu 

zapanował  chaos.  Nie  miał  też  zwyczaju  wtrącania  się  w  cudze  sprawy.  Tak,  odwiedziny  u 

Bena  to  zdecydowanie  dobry  pomysł.  Będzie  mógł  zapomnieć  o  niepokojącym  wieczorze  z 

Beth. 

Kiedy  zbliżał  się  do  farmy,  krajobraz  Wirginii  przesuwający  się  za  oknami  samochodu 

stopniowo zaczął wywierać na niego magiczny wpływ. Po raz pierwszy w pełni zrozumiał, co 

skłoniło Bena do przeniesienia się tutaj po tragedii, którą przeżył. Trudno tu było odczuwać 

cokolwiek poza podziwem dla piękna przyrody - gór osnutych mgłą, soczyście zielonej trawy, 

rozłożystych dębów i sylwetek koni pasących się za białymi ogrodzeniami. 

Ponieważ Ben rzadko znajdował czas na przyrządzanie posiłków, a jego lodówka przeważnie 

ś

wieciła pustkami, Mack zatrzymał się przed sklepem, gdzie kupił kanapki, frytki i soki, aby 

brat  się  nie  złościł,  że  przerywa  mu  pracę.  Poprosił  też  o  ciasto  czekoladowe.  Będzie 

potrzebował trochę czasu, żeby odwrócić uwagę Bena od powodu niezapowiedzianej wizyty. 

Kiedy  wreszcie  zajechał  pod  dom,  odsunął  od  siebie  myśli  o  tym,  co  się  wydarzyło,  jak  też 

obraz Beth, który stał mu cały czas przed oczami. 

background image

Zaparkował w cieniu dębu i poszedł prosto do pracowni, mieszczącej się w zaadaptowanej na 

ten  cel  starej  stajni.  Nie  usłyszał  zaproszenia  w  odpowiedzi  na  pukanie,  ale  wcale  go  to  nie 

zdziwiło. Kiedy Ben malował, nie zauważyłby nawet armatnich wystrzałów. 

Wszedłszy  do  środka,  zwrócił  uwagę  na  to,  że  temperatura  jest  tu  co  najmniej  o  dziesięć 

stopni niższa niż na dworze, chociaż przez świetlik w dachu wpadały promienie słońca. Tak 

jak myślał, Ben stał przed płótnem. Ręka z pędzlem zawisła w powietrzu, wzrok utkwiony był 

w  obrazie,  lecz  Mack  odniósł  wrażenie,  że  zamyślenie  brata  wynika  nie  tyle  z  kontemplacji 

dzieła,  ile  ze  wspominania  smutnych  przeżyć,  które  skłoniły  go  do  zrezygnowania  z 

miejskiego życia i zamieszkania na tym odludziu. 

-  Witaj, braciszku - powiedział. 

Ben drgnął, słysząc jego głos, ale upłynęła dobra chwila, zanim otrząsnął się z zadumy. 

-  Czyżby nawiedziło was trzęsienie ziemi? - zdziwił się. - To chyba jedyne, co mogłoby cię 

skłonić do przyjazdu w ciągu tygodnia. 

-    O  ile  wiem,  nic  się  nie  stało.  Po  prostu  stęskniłem  się  za  tobą.  -  Mack  rozejrzał  się  po 

pracowni.  -  Miałem  nadzieję,  że  ujrzę  atrakcyjną  modelkę  pozującą  ci  do  aktu.  -  Westchnął 

zawiedziony. 

Ben roześmiał się. 

-    Maluję  pejzaże  -  przypomniał.  -  Wiedziałbyś,  gdybyś  nie  był  takim  ignorantem  w 

dziedzinie sztuki. 

-    Cenię  sztukę  -  obruszył  się  Mack.  -  Zwłaszcza  twoją.  Na  drzwiach  lodówki  mam  nawet 

portret, który narysowałeś. 

-  Co za zaszczyt! Miałem chyba z sześć lat. 

-  Już wtedy dobrze się zapowiadałeś - powiedział Mack. 

- Jestem pewien, że kiedy będziesz już bardzo sławny, ten   kawałek osiągnie zawrotną cenę - 

dodał. 

-  Jeśli nie poplamisz go musztardą albo keczupem - odparował Ben. - O, przyniosłeś coś do 

jedzenia  -  dodał,  spostrzegłszy  torbę,  którą  Mack  trzymał  w  ręku.  -  Odwołuję  wszystkie 

złośliwości  wypowiedziane  pod  twoim  adresem,  jeśli  to  lunch  dla  mnie.  Gdy  tylko  się 

obudziłem, przyszedł mi do głowy pomysł na obraz i na śmierć zapomniałem o śniadaniu. 

Mack spojrzał na płótno. Tak jak stwierdził Ben, nie był ekspertem w dziedzinie malarstwa, 

ale zauważył, że ten obraz w niczym nie przypomina innych prac brata. 

-  I co? - spytał. - Udało ci się namalować to tak, jak sobie wyobrażałeś? 

-    Niezupełnie  -  wyznał  Ben.  -  Zabierzmy  się  do  jedzenia.  Jeśli  jedna  z  kanapek  jest  z 

befsztykiem, chętnie ją zjem. 

background image

-  Przewidziałem to i kupiłem dwie takie same - powiedział Mack. 

Ben zachichotał.  

-  Długo trwało, zanim do tego doszedłeś. Przywiozłeś może sok pomarańczowy? 

-  Myślałem, że wolisz grejpfrutowy. - Spojrzał na brata z niewinną miną. 

-  Bardzo zabawne. Dawaj. 

-  Do diabła, ale jesteś pazerny! - Mack roześmiał się. 

- Co to się stało głodującemu artyście? 

-    Nigdy  nie  byłem  głodującym  artystą  -  zaprotestował  Ben.  -  Dziękuję  za  to  naszym 

rodzicom.  Umieram  z  głodu,  ale  to  coś  zupełnie  innego.  -  Ugryzł  kawałek  kanapki  z 

befsztykiem, sałatą i pomidorem i westchnął z rozkoszą. -Nie ma nic lepszego na świecie niż 

ś

wieży pomidor w środku lata. 

-  No, może jeszcze kolba kukurydzy - dorzucił Mack - polana masłem. 

-  Albo nadziewany kabaczek - rozmarzył się Ben. Mack popatrzył na brata z zadumą. 

-    Uważasz,  że  udałoby  się  nam  zasugerować  Destiny,  żeby  przyrządziła  nam  w  niedzielę 

takie przysmaki? 

-    Mówiąc  ściślej,  jesteś  zdania,  że  to  ja  powinienem  podsunąć  jej  tę  myśl,  czy  tak?  -  Ben 

zorientował się, w czym rzecz. 

-    To  ciebie  kocha  przecież  najbardziej  -  przypomniał  Mack  cierpko.  Ben  nigdy  by  nie 

przyznał, że ciotka go faworyzuje, a ona sama nawet na łożu śmierci by się tego wyparła. 

- Poza tym ona uważa, że za mało jesz - ciągnął Mack. - Żal jej ciebie. Wystarczy więc tylko 

jedno twoje słówko. 

-    A  tobie  mowę  odjęło  czy  co?  -  Ben  popatrzył  na  brata  podejrzliwie.  -  Nie  miałeś  dotąd 

oporów przed podsuwaniem ciotce pomysłów na przygotowanie ci czegoś specjalnego. 

-  Prawdę mówiąc, staram się ostatnio jej unikać - rzucił Mack jakby od niechcenia. 

-  Czy nie utrudnia ci to trochę dobierania się do tych wszystkich przysmaków? - Ben spojrzał 

spod oka. 

-  Miałem nadzieję, że spakujesz trochę resztek i przyniesiesz mi - przyznał się Mack. 

-  Akurat, myślałby kto! - Ben zachichotał. - Znalazła ci więc kandydatkę na żonę. Czego jej 

brakuje? Ma krzywe zęby i nosi okulary? A może po prostu nie odpowiada twojemu ideałowi 

damskiej urody? 

-    Nie  jestem  aż  tak  powierzchowny,  jak  ci  się  wydaje  -  żachnął  się  Mack.  -  A  poza  tym 

niczego jej nie brakuje. Niczego. 

Ben obserwował go przez chwilę. 

background image

-  Rozumiem - powiedział wreszcie. - Innymi słowy, tym razem Destiny trafiła w dziesiątkę, a 

ty przerażony dałeś drapaka. 

-  Wypchaj się. 

-  Chcesz o tym pogadać? - Ben przypatrywał mu się z uwagą. 

-  Nie. 

-  Ale to strach cię tu przygnał, braciszku - domyślił się. 

-  Czy naprawdę nie można odwiedzić brata, żeby nie narazić się na przesłuchanie? - obruszył 

się Mack. 

-  Można, ale nie było cię od tygodni, więc musisz mi wybaczyć tę drobną podejrzliwość. 

-  A nie możemy pogadać o twoim życiu osobistym? - zapytał Mack, marszcząc brwi. 

-  Nie, nie możemy. - Ben natychmiast spoważniał. 

-    Wybacz  -  zreflektował  się  Mack.  -  Chciałem  ci  przygadać,  a  nie  powinienem.  Wciąż 

jeszcze rany się nie zabliźniły? 

-  Dajmy temu spokój - rzekł posępnie Ben. Mack spojrzał na niego bezradnie. 

-  A może nie? Może by ci ulżyło, gdybyś zaczął o tym mówić - przekonywał. 

-  Do diabła! Graciela nie żyje! O czym tu mówić? - wykrzyknął ze złością Ben. Mack rzadko 

widział swego na ogół spokojnego brata w takim stanie. - Dlaczego nikt z was tego nie może 

pojąć? 

Mack  bardzo  chciał  podejść  do  brata  i  przytulić  go,  ale  wiedział,  że  Ben  nie  zniósłby  gestu 

współczucia  czy  pocieszenia.  Wciąż  obwiniał  siebie  o  śmierć  Gracieli  i  był  przekonany,  że 

nie zasługuje na niczyją sympatię. Miał rodzinie za złe każdą próbę przyjścia mu z pomocą. 

-    Wybacz  -  powtórzył  spokojnie  Mack.  -  Nie  miałem  zamiaru  rozdrapywać  twoich  ran.  To 

ostatnie, co by mi przyszło do głowy, gdy tutaj jechałem. 

-  Niczego nie rozdrapujesz. - Ben posłał mu udręczone spojrzenie. - To trwa i będzie trwało 

już zawsze. 

Tłumaczenie Benowi, że Graciela nie była warta takiego poczucia winy i takiego bólu, na nic 

by się zdało. Mack wiedział to. Nie miał pojęcia, co musiałoby się stać, by wyrwać Bena ze 

stanu,  w  którym  się  pogrążał.  Z  całych  sił  pragnął  jednak,  by  to  coś  zdarzyło  się  jak 

najprędzej.  Stan  przygnębienia,  w  jakim  Ben  wciąż  tkwił,  martwił  wszystkich  jego  bliskich. 

Niekiedy odzywał się w nim wprawdzie dawny, beztroski Ben, ale zdarzało się to niezmiernie 

rzadko. 

-  Mógłbym ci jakoś pomóc? - Mack obserwował brata z niepokojem. 

-    Nie  -  odparł  Ben  ze  smutkiem.  -  Po  prostu  obiecaj  mi,  że  będziesz  wpadał  mimo  mego 

zrzędzenia. 

background image

-  Możesz być pewien - obiecał Mack. Ben spojrzał na stół i twarz mu się nieco rozjaśniła. 

-  Skończysz tę kanapkę? - spytał. Mack uśmiechnął się. 

-    Myślałem,  że  muskularny  sportowiec  jest  w  rodzinie  tą  osobą,  która  ma  niepohamowany 

apetyt - odparł, podsuwając bratu napoczętą kanapkę. - Weź i frytki - zaproponował. 

- Muszę wracać. 

-  Randka? 

-  Nie. 

-    Do  diabła!  Wiesz,  że  na  swój  sposób  żyję  tym,  co  przeczytam  o  tobie  w  gazetach  - 

powiedział Ben. 

-  Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale teraz prowadzę życie na zwolnionych obrotach. 

-  A więc kryje się za tym jakaś szczególna historia - domyślił się Ben. 

-  Ale nie mam zamiaru się nią dzielić - uciął Mack. 

-  Powiedz przynajmniej, czy to ma coś wspólnego z tą kobietą, którą znalazła ci Destiny? - 

Ben nie zamierzał dać za wygraną. 

-  Przyjechałem do ciebie, bo do tej pory nie wtrącałeś w cudze sprawy. 

-  Ale ta wiadomość jest za dobra na to, by ją zignorować 

- odparował Ben. 

-  Wracaj do swego malowidła - odciął się Mack. - Na razie wygląda jak rozgnieciona dynia. 

Właśnie taki efekt zamierzałeś osiągnąć? 

-  Barbarzyńca!- jęknął Ben. 

-  Oko mam jeszcze dobre - obruszył się Mack. 

-  Może na kobiety. 

Mack zmrużył oczy i z namysłem przyglądał się niedokończonemu obrazowi. 

-    Bardzo  szeroka  tylna  część  ciała  kobiety  w  pomarańczowym  dwuczęściowym  kostiumie 

kąpielowym? - zaryzykował. 

-  Bliższa prawdy była koncepcja dyni. - Ben wybuchnął śmiechem. 

-  No więc co to, u licha, ma być? 

-  Skoro tak cię bawi zgadywanie, myślę, że pozwolę ci zaczekać na ostateczny efekt. Wtedy 

możesz spróbować jeszcze raz. 

-  Sądzę, że nie będę z tym czekać - stwierdził Mack. -A zatem jeszcze raz. Na ogół malujesz 

realistycznie pola, drzewa, strumienie. 

-  To ma być eksperyment - przypomniał Ben. Mack popatrzył na niego. 

-  Można ci coś doradzić? - spytał poważnie. Ben skinął ostrożnie głową. 

background image

-  Wsadź to sobie wiesz gdzie - powiedział Mack i uchylił się, gdy Ben cisnął w niego butelką 

po soku. 

Najważniejsze jednak, że prawie przez godzinę udało się bratu utrzymać myśli Macka z dala 

od pewnej bardzo niepokojącej pani doktor.                                                , 

-    Nie  podobają  mi  się  wyniki  badania  krwi  Tony'ego  Vitale  -  powiedział  hematolog.  -  Nie 

reaguje  na  leczenie  tak,  jak  bym  oczekiwał.  Myślę  więc,  że  trzeba  by  się  zastanowić  nad 

transfuzją, zanim jeszcze bardziej osłabnie. 

Beth  westchnęła.  Nie  umiała  sformułować  przekonujących  kontrargumentów,  ale  obawiała 

się, że wiadomość o transfuzji fatalnie odbije się na samopoczuciu chłopca i jego matki. Od 

razu  się  zorientują,  że  wszelkie  inne  środki  zawiodły.  Transfuzje  były  wprawdzie 

powszechnym  zabiegiem  u  dzieci  w  takiej  sytuacji  jak  Tony,  ale  żadne  z  nich  nie  było  tym 

uszczęśliwione, nawet jeśli potem przez pewien czas czuło się lepiej. 

-  Nie zgadzasz się? - spytał Peyton Lang. 

-    Nie  tyle  nie  zgadzam  się,  ile  wiem,  jak  bardzo  to  zniechęci  Tony'ego  i  jego  matkę  do 

dalszej  terapii.  Naprawdę  miałam  nadzieję,  że  ten  ostatni  lek  i  smakołyki,  które  przynosi 

Mack, sprawią cud i spowodują wzrost liczby krwinek przynajmniej na krótki okres. 

-  I ja miałem taką nadzieję - powiedział Peyton. - Wyczerpują się jednak nasze możliwości. 

-  Nie możemy rezygnować! - W głosie Beth pobrzmiewała histeria. 

Peyton rzucił jej ostre spojrzenie. 

-    Tym  razem  możemy  przegrać.  Dobrze  o  tym  wiesz,  Beth.  Najwyższy  czas,  żebyś  zaczęła 

się  przyzwyczajać  do  tej  ewentualności.  A  może  powinnaś  się  na  jakiś  czas  wycofać, 

pozwolić, by jeden z kolegów prowadził Tony'ego? 

-  Wykluczone - żachnęła się. - A poza tym to tylko ewentualność. Ewentualność, z którą się 

nie  pogodzę,  dopóki  są  jeszcze  jakiekolwiek  możliwości  działania.  On  jest  taki  dzielny.  Nie 

zasługuje na to, by przegrać walkę. 

-  Żadne z nich nie zasługuje - zauważył smutno Peyton. 

-    No  właśnie.  -  Beth  była  wyraźnie  zmęczona  tą  rozmową.  -  A  więc  dobrze.  Zaplanuj 

transfuzję na rano. Ja porozmawiam wieczorem z matką chłopca. 

Hematolog chciał coś dodać, ale tylko wzruszył ramionami i bez słowa wyszedł z pokoju. Są 

rzeczy,  których  nie  da  się  powiedzieć  głośno,  nawet  jeśli  dwie  osoby  myślą  to  samo.  Żaden 

lekarz nigdy nie przyzna, że zbliża się klęska. 

Beth poczuła tak dobrze jej już znane uczucie bezsilnej złości. Musi wrócić do laboratorium i 

przejrzeć  jeszcze  raz  ostatnie  wyniki  swoich  badań.  Pierwszy  etap  prac  początkowo  nie 

background image

wyglądał  obiecująco,  ale  teraz  dostrzegła  pewne  szanse.  Potrzebowała  jednak  więcej  czasu, 

by zakończyć badania i przyjść z pomocą Tony'emu oraz kilkorgu innym dzieciom. 

Miała  właśnie  opuścić  gabinet,  gdy  pojawił  się  Mack.  Rzucił  na  nią  okiem  i  poprowadził  z 

powrotem do biurka. 

-  Co się stało? - spytał. - Usiądź. Wyglądasz okropnie. 

-  To właśnie każda kobieta pragnie usłyszeć - mruknęła i opadła na fotel. Była wdzięczna, że 

ją zatrzymał. Im bardziej uda się odwlec rozmowę z Marią i Tonym, tym lepiej. 

-  Nie przyszedłem tu, by prawić ci komplementy. 

-  Oczywiście, że nie. Więc po co? 

-  Byłem u Tony'ego. Kiepsko wygląda - powiedział. Beth skinęła głową. Skoro zauważył to 

nawet laik, jej decyzja sprzed paru minut była słuszna. 

-  Musimy zrobić mu transfuzję, to pozwoli zyskać trochę czasu - oznajmiła. 

-  Trochę czasu? - Mack znieruchomiał. - O czym mówimy, Beth? O dniach? Tygodniach? 

-  O niczym więcej. 

-  A co z transplantacją szpiku? 

-  Teraz nie można by jej przeprowadzić. Zbyt wielkie ryzyko - wyjaśniła. 

-  Przecież dopiero powiedziałaś, że on ma przed sobą kilka dni, najwyżej tygodni. Może więc 

należałoby jednak podjąć to ryzyko? - dopytywał się. 

-  Obowiązuje określony tryb... - zaczęła, ale urwała, bo w oczach Macka odbiła się udręka. - 

Przykro mi. 

-  Nie przyjmuję tego do wiadomości - żachnął się. 

-  Nie mamy wyboru. 

-  Ja mam. Znajdziemy innego lekarza, inną metodę leczenia. Ten chłopiec nie umrze, dopóki 

nie zrobimy wszystkiego, co w naszej mocy. 

Beth  starała  się  nie  przejmować  faktem,  że  Mack  nie  ufa  jej  w  kwestii  ratowania  Tony'ego. 

Aż  za  dobrze  znała  to  uczucie  bezsilnej  złości.  Jeśli  choć  przez  chwilę  uważałaby,  że  inny 

lekarz czy inna terapia mogą poprawić rokowania chłopca, sama by poprosiła o konsultację. 

-  Mack, właśnie w tym szpitalu możemy zrobić najwięcej - zapewniła spokojnie. 

-  Ale rezygnujecie z ratowania go. 

-  Nie! - zaprotestowała gwałtownie. - Nigdy. Staram się tylko patrzeć realnie. 

-    Do  diabła  z  tym!  -  krzyknął,  ale  zaraz  westchnął  i  popatrzył  na  nią  skruszony.  -  Wybacz. 

Wiem,  że  nie  powinienem  tak  mówić.  Wiem  też,  jak  bardzo  starasz  się  mu  pomóc.  Zdaję 

sobie sprawę, ile cię to kosztuje. 

-  W porządku. Wierz mi, bardzo dobrze cię rozumiem i nie mam żalu. 

background image

-  Teraz rozumiem, dlaczego wyglądasz na wykończoną. 

- Popatrzył jej w oczy. - A więc jaki masz plan? 

-  Rano transfuzja, a potem będziemy czekać na skutek - wyjaśniła Beth. - Nie zaszkodziłaby 

krótka modlitwa. 

-  Dobrze. - Mack skinął głową. - Pójdziesz ze mną do Tony'ego? - Wyciągnął do niej rękę. 

-    Właśnie  chciałam  to  zrobić  -  powiedziała.  Chwyciła  jego  dłoń,  bo  rozpaczliwie 

potrzebowała kontaktu z kimś, kto dzielił jej niepokój. Pragnęła też, by ktoś dodał jej otuchy, 

tak  by  niezależnie  od  tego,  co  się  stanie  z  Tonym,  mogła  nadal  funkcjonować  i  walczyć  o 

ż

ycie innych dzieci. Mack ścisnął jej rękę. 

-  A może byśmy wstąpili do kaplicy? - zaproponował. 

-    Czytasz  w  moich  myślach.  -  Uśmiechnęła  się.  Zdarzało  się  to  coraz  częściej.  Zaczęła  już 

nawet uważać 

za oczywiste, że łączy ją z Mackiem taka więź, przy której niepotrzebne są słowa. 

-  Doktor Beth jest bardzo ładna, prawda? - Tony wpatrywał się w twarz Macka. 

Starał się zignorować pytanie, nie chcąc się wdawać w dyskusję na ten temat. Podał chłopcu 

komiksy, o które ten prosił. 

-  Patrz, Tony - powiedział. - Nie miałem pojęcia, że jest tylu nowych Supermanów. 

-    Nie  odpowiedziałeś,  Mack.  -  Chłopiec  nie  spuszczał  z  niego  wzroku.  -  Nie  uważasz,  że 

doktor Beth jest bardzo ładna? 

-  Owszem, jest - westchnął Mack. 

-  Może powinieneś się z nią umówić czy coś w tym rodzaju. Na pewno się zgodzi. 

Mack  miał  dość  kłopotów  z  zabraniem  Beth  na  szybki  posiłek  poza  szpitalem,  tak  że 

umówienie  się  na  randkę  w  ścisłym  tego  słowa  znaczeniu  przypuszczalnie  w  ogóle  nie 

wchodziło w rachubę. Nie chciał jednak burzyć swego wizerunku w oczach chłopca. 

Tony obserwował go z zatroskaniem. 

-  Próbowałeś? Chyba cię nie odpędziła? - zaniepokoi się. - Rozzłościłeś ją? 

-    Nic  podobnego.  Nic  takiego  nie  zrobiłem,  ale  pani  doktor  jest  bardzo  zajęta.  Wykonuje 

przecież bardzo odpowiedzialną pracę. 

-  Wiem, ale myślę, że powinna się z tobą umówić, żeby trochę odpocząć, i w ogóle. Wiesz, o 

co mi chodzi? Czasami jest taka smutna. - Chłopiec patrzył na niego wyczekująco. 

-  Zauważyłem - przyznał Mack. 

Istotnie, czasami zastanawiał się, jak Beth wytrzymuje tak obciążającą pracę. Dzisiejszy dzień 

był chyba najgorszy ze wszystkich od chwili, gdy się poznali. Nawet Mack byli wstrząśnięty 

beznadziejną wizją przyszłości Tony'ego.         

background image

Kiedy  z  kaplicy  zmierzali  do  pokoju  chłopca,  Beth  otrzymała  wiadomość  z  izby  przyjęć  i 

szybko odeszła bez słowa wyjaśnienia. Poszedł więc do Tony'ego sam, mając nadzieję, że ona 

za  chwilę  wróci.  Jeśli  jednak  wezwano  ją  do  nagłego  wypadku,  być  może  będzie  tego 

wieczoru  potrzebowała  towarzystwa,  może  nawet  kolacji  w  miejscu,  które  pozwoli  jej 

zapomnieć na chwilę o szpitalu. 

Popatrzył uważnie na Tony'ego. Chłopiec wyraźnie słabł. Leżał oparty o poduszki, zaledwie o 

ton bielsze od jego mizernej twarzy. 

-  Jak się czujesz, kolego? - spytał Mack. 

-  Trochę zmęczony. 

Macka  zaskoczyła  ta  odpowiedź.  Na  ogół  Tony  wręcz  szarżował,  gdy  chodziło  o  zdrowie. 

Przyznanie  się  do  zmęczenia  świadczyło  o  tym,  że  jest  wykończony.  Mack  przypomniał 

sobie, co mówiła Beth o transfuzji, ale wiedział, że chłopiec nie zdaje sobie jeszcze sprawy z 

tego, co go czeka. 

-  Prześpij się trochę - powiedział. - Musisz być w dobrej formie, gdy przyjdzie mama. 

-  Ale przecież ty jesteś - słabo zaprotestował Tony. -I przyniosłeś komiksy... 

-    Będą  tu,  kiedy  się  obudzisz,  i  ja  też  -  obiecał.  -  A  teraz  zamknij  oczy  i  spróbuj  się 

zdrzemnąć. 

Tony walczył z opadającymi powiekami. 

-  Mack... - zaczął. 

-  Co, kolego? 

-  Mógłbyś przy mnie posiedzieć? 

-  Pewnie. - Mack ostrożnie przysiadł na brzegu łóżka.  

Zauważył, że każdy ruch wywołuje na twarzy chłopca grymas bólu. To kolejny znak, że jego 

stan  się  pogarsza.  Zaledwie  usiadł,  poczuł  chłopięcą  dłoń  wsuwającą  się  w  jego  rękę.  Łzy 

stanęły mu w oczach. 

-  W porządku - rzekł uspokajająco. - Możesz spać, a ja posiedzę przy tobie. 

-  Mogę ci coś powiedzieć? - spytał chłopiec. 

-  Oczywiście. 

-  Ale nie powiesz mamie ani doktor Beth? 

-  Nie - obiecał Mack. 

-  Czasami boję się zamknąć oczy - wyszeptał Tony. -Boję się, że już się nie obudzę. 

Mack z trudem powstrzymał łzy. 

-  Nie powinieneś się tym martwić - uspokoił go. - Nic ci się nie stanie, kiedy ja tu jestem. 

Tony otworzył oczy i popatrzył na niego poważnie. 

background image

-    Może  się  stać,  Mack  -  powiedział.  -  A  jeśli  się  naprawdę  stanie,  powiesz  mamie,  że  ją 

kocham? 

Mack z najwyższym trudem nad sobą panował. 

-  Myślę, że twoja mama o tym wie - powiedział - ale i tak jej powiem. 

Tony westchnął i zasnął, mocno trzymając rękę przyjaciela. 

 

ROZDZIAŁ 6 

Kiedy  Beth  opuściła  wreszcie  oddział  intensywnej  terapii,  czuła  się  wykończona.  Stan 

młodego  pacjenta,  którego  przywieziono  z  ciężką  reakcją  na  chemioterapię,  został  w  końcu 

ustabilizowany,  tak  że  można  było  zawieźć  dziecko  do  sali  chorych.  Beth  marzyła  o  tym, 

ż

eby być już w domu, wejść do wanny, potem wsunąć się pod kołdrę i spać przez miesiąc. 

Musiała jednak odegnać od siebie tę wizję. Odetchnęła głęboko, uspokoiła się nieco i poszła 

do pokoju Tony'ego, żeby przygotować go na jutrzejszą transfuzję. Obawiała się spotkania z 

matką  chłopca,  która  usłyszała  ostatnio  tyle  złych  wiadomości,  że  ta  mogła  okazać  się  już 

ponad jej siły. 

W  kącie  korytarza  obok  pokoju  Tony'ego  stał  ze  zwieszonymi  ramionami  i  przymkniętymi 

oczami Mack. Opierał się o ścianę i wyglądał na równie zmęczonego jak ona sama. 

-  Nic ci nie jest? - spytała. 

Potrząsnął głową, wracając do szpitalnej rzeczywistości, i uśmiechnął się smutno. 

-  Jak ty to wytrzymujesz dzień w dzień? - spytał ze szczerym podziwem. 

Odruchowo zerknęła na drzwi pokoju Tony'ego. 

-  Trudna sytuacja? - domyśliła się. Skinął głową. 

-    Można  to  tak  określić.  Tony  poprosił  mnie,  żebym,  jeśli  umrze  w  czasie  snu,  powiedział 

jego mamie, że ją kocha. 

-  O Boże - szepnęła Beth. - Tak mi przykro, Mack. 

-    Nie  musi  ci  być  przykro  z  mojego  powodu  -  żachnął  się.  -  Niech  ci  będzie  przykro  z 

powodu Tony'ego. Żadne dziecko zresztą nie powinno nigdy znaleźć się w takiej sytuacji. Nie 

powinno dźwigać takiego ciężaru. Mój Boże, jak on to znosi? 

Beth położyła dłoń na ramieniu Macka. Poczuła, że jego mięśnie pod skórą się naprężają. 

-    Jestem  jak  najdalsza  od  tego,  by  nie  przyznać  ci  racji,  ale  przecież  życie  nie  jest  ani 

sprawiedliwe, ani godziwe. Jeśli nie możesz przyjąć tego do wiadomości, lepiej nie wybieraj 

zawodu lekarza. 

-  A ty godzisz się z tym? - spytał z powątpiewaniem. 

background image

-  Muszę - odparła. - Nie jest to łatwe, ale cóż mi pozostaje? Skupiam całą uwagę na naszych 

zwycięstwach, a nie na przegranych bitwach. 

-    Nie  zazdroszczę  ci.  W  porównaniu  z  twoimi  przeżyciami  zawodowymi  kontuzje,  których 

doznawałem podczas niedzielnych meczów, to kaszka z mlekiem. 

Beth zmusiła się do uśmiechu. 

-  Może i ja powinnam kiedyś spróbować gry w piłkę? 

-  Myślę, że bardzo by ci w tym pomogły twoje zręczne ruchy. Masz silne ręce? 

-  Jak u dziewczynki. 

-    No  tak,  wyobrażam  sobie.  -  Popatrzył  jej  w  oczy.  -Wiesz,  co  jeszcze  chodziło  dziś 

Tony'emu po głowie? 

-  Co? - spytała z lękiem. 

-  Uważa, że powinienem się z tobą umówić. – Mack z niedowierzaniem potrząsnął głową. - 

Ten dzieciak jest tak chory, a chce mu się bawić w swaty. 

-    To  tylko  jeszcze  jeden  dowód,  że  życie  toczy  się  dalej.  -  Beth  uśmiechnęła  się  smutno.  - 

Nawet  takie  dziecko  jak  Tony  to  widzi.  -  Obserwowała  napiętą  twarz  Macka  i  doszła  do 

wniosku,  że  zaangażował  się  w  sprawę  chłopca  znacznie  bardziej,  niż  można  było  się 

spodziewać. - Wiesz co? Złamię ślubowanie i zaproszę cię na randkę. 

-  Ślubowałaś, że mnie nie zaprosisz? - Patrzył na nią ze zdumieniem. 

-  Ślubowałam, że nigdy nie zaproszę żadnego mężczyzny - poprawiła. 

-  Miałaś szczególny powód? 

-  To daje mężczyźnie złudzenie, że zdobył przewagę -wyjaśniła. 

-  A ty wolisz panować nad sytuacją? 

-  Raczej tak. 

-  Ale jesteś skłonna zrobić dla mnie wyjątek? - upewniał się. 

-  No tak i nie każ mi tego żałować, co na pewno nastąpi, jeśli zareagujesz tak, jak można by 

się  spodziewać,  znając  ciebie.  To  tylko  kolacja,  Mack.  Nic  więcej.  Niech  cię  nie  rozpiera 

męska duma. 

-  Myślę, że potrafię ją opanować. Podobnie jak własne hormony, jeśli do czegoś dojdzie. 

Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. 

-  Widzę, że jesteś zdecydowany przekroczyć granicę. Uważaj, bo mogę cofnąć zaproszenie. 

-    Nic  podobnego.  Żal  ci  mnie,  a  poza  tym  nie  zamierzam  przekraczać  żadnych  granic, 

rozważałem rzecz czysto teoretycznie - odrzekł. - Zwłaszcza że na samą wzmiankę o tym na 

twoje policzki wróciły rumieńce. 

background image

Beth  zmarszczyła  brwi.  Mack  starał  się  wyglądać  na  skruszonego.  Prawdopodobnie  tylko 

udawał, ale zbagatelizowała to. 

-    No  dobrze.  Zaczekasz,  aż  porozmawiam  z  panią  Vitale?  A  potem  zabiorę  cię  gdzieś  na 

kolację. 

Popatrzył na nią pełen nadziei. 

-    Do  domu?  Właśnie  tam  chciałbym  spędzić  dzisiejszy  wieczór.  W  twoim,  moim,  bez 

znaczenia. Nie mam nastroju na przebywanie wśród ludzi. 

Doskonale go rozumiała. Ciągłe bycie w centrum zainteresowania jest z pewnością uciążliwe 

nawet  wówczas,  gdy  wszystko  w  życiu  układa  się  bez  zarzutu.  Ale  znajdować  się  pod 

obstrzałem  wtedy,  kiedy  jest  się  przygnębionym,  tak  jak  Mack  dzisiejszego  wieczoru,  musi 

być nie do zniesienia. 

Usiłowała  sobie  przypomnieć,  czy  ma  w  domu  coś  do  zjedzenia,  bo  zakupy  spożywcze  nie 

były jej najmocniejszą stroną, po czym skinęła głową. 

-  Znajdzie się coś, co wrzucę do garnka bez obawy, że się otrujemy. 

-  To mi odpowiada. 

-  Zaczekaj kilka minut - poprosiła Beth. 

-  Nie spiesz się. - Uśmiechnął się. - Jeśli chcesz zrobić przyjemność Tony'emu, powiedz mu, 

ż

e zapraszasz mnie do siebie. 

-  Obawiam się, że za bardzo by go to zachęciło do dalszego swatania! - Roześmiała się. 

Mack  nie  mógł  ochłonąć  ze  zdziwienia,  że  Beth go  zaprosiła.  Musiał  rzeczywiście  sprawiać 

wrażenie bardzo przybitego, skoro wzbudził takie jej współczucie. Niezależnie od oczywistej 

przyczyny zaproszenia, cieszył się, że będzie miał okazję zobaczyć jej mieszkanie i być może 

dostrzec coś, co pozwoli mu lepiej ją poznać. Z każdym kolejnym spotkaniem wzrastało jego 

zainteresowanie tą kobietą. 

Taka osoba jak Beth, zaangażowana bez reszty w pracę, oddana dzieciom znajdującym się w 

tragicznej sytuacji, była w świecie, w którym się obracał, kimś niespotykanym. Z minuty na 

minutę  wzrastał  jego  podziw.  On  spełniał  dobry  uczynek,  odwiedzając  w  wolnym  czasie 

Tony'ego,  ona  jednak  wykonywała  iście  herkulesową  pracę,  poświęcając  chorym  dzieciom 

swoje życie. 

Kiedy wreszcie wyszła z pokoju Tony'ego, spojrzała na Macka z roztargnieniem i skinęła, by 

za nią szedł. 

-  Zaraz idziemy, wezmę tylko torebkę i klucze - powiedziała. - Zapiszę ci adres. 

background image

W  chwilę  później  podała  mu  kartkę  z  adresem  domu  na  obrzeżach  Georgetown.  Miał 

wrażenie, że wybrała to miejsce nie tyle ze względu na prestiżowe sąsiedztwo, ile na bliskość 

szpitala i szybki dojazd w razie pilnego wezwania. 

-    Do  zobaczenia  za  dziesięć  minut  -  rzuciła,  wsiadając  do  swego  samochodu.  Auto  Macka 

stało na parkingu dla gości. Już miał tam pójść, gdy zobaczył wyraz wahania na jej twarzy. 

-  O co chodzi? - spytał. 

-  Usiłuję sobie przypomnieć, czy mam wino. Chyba nie. Jeśli chciałbyś się napić, to wstąp po 

drodze do sklepu - poprosiła. 

-  Jestem za bardzo zmęczony na wino - odparł - ale może ty masz ochotę? 

-  Nie, chyba że chodzi ci o to, żebym zasnęła nad talerzem. - Potrząsnęła głową. 

Obserwował jej drobną, delikatną twarz. 

-    Posłuchaj,  Beth,  naprawdę  jestem  ci  wdzięczny  za  zaproszenie,  ale  możemy  z  tym 

poczekać. 

-  Oboje powinniśmy  coś zjeść - stwierdziła autorytatywnym tonem lekarza. - Nie wlecz się 

tylko, bo każę ci jeść szpinak. 

-  Tak się składa, że uwielbiam szpinak. - Roześmiał się. 

-  O Boże, ciotka rzeczywiście dobrze cię wytresowała. 

-  Dajmy spokój ciotce. Ona nie ma z tym nic wspólnego. Na razie... - rzucił i musnął ustami 

jej czoło, zanim zdążyła zamknąć drzwiczki samochodu. - Jedź ostrożnie. 

W  drodze  ze  szpitala  Mack  zatrzymał  się  przed  kwiaciarnią,  kiedy  więc  zjawił  się  na  progu 

małego domu z cegły, trzymał w rękach ogromny bukiet kwiatów. 

Dzwoniąc  do  drzwi,  uświadomił  sobie,  że  od  dawna  już  nie  czekał  na  żadną  randkę  tak 

niecierpliwie. 

Fakt,  że  inicjatorką  tego  niespodziewanego  spotkania  jest  kobieta,  która,  jak  mu  się 

początkowo  zdawało,  wcale  go  nie  pociąga,  tracił  na  znaczeniu,  podobnie  jak  i  to,  że  w 

programie spotkania nie było seksu. Cieszyła go po prostu perspektywa kolacji i interesującej 

rozmowy, wszystkiego zresztą, co mogło opóźnić jego powrót do domu, gdzie dręczyłyby go 

smutne myśli o Tonym. 

Na widok kwiatów oczy Beth rozbłysły radością, co Macka bardzo wzruszyło. Domyślił się, 

ż

e  niewielu  mężczyzn  obdarzało  ją  kwiatami,  gdyż  jej  chłodne,  profesjonalne  zachowanie 

mylnie interpretowali jako odrzucenie kobiecych upodobań. 

-  Och Mack. - Uśmiechnęła się, wtulając twarz w kwiaty. - Co ci strzeliło do głowy? 

-  Dżentelmen przychodzący z wizytą zawsze coś przynosi gospodyni - wyrecytował. 

background image

-    Przypomnij  mi,  żebym  podziękowała  twojej  ciotce  za  wpojenie  ci  dobrych  manier  - 

odparła. - Mam nadzieję, że znajdę dostatecznie duży wazon. Wykupiłeś całą kwiaciarnię? 

W  zasadzie  tak.  Sprzedawca  już  zamykał,  więc  zależało  mu,  żeby  sprzedać  jak  najwięcej. 

Były lilie i róże, goździki i frezje, gerbery i irysy, i całe mnóstwo innych, których nazw Mack 

nie znał. Pod wpływem impulsu poprosił o wszystkie. Jeśli ktokolwiek na świecie zasługiwał 

na  to,  by  być  rozpieszczanym,  to  z  pewnością  Beth,  która  miała  za  sobą  tak  ciężki  dzień. 

Ż

yczyłby sobie tylko, żeby kwiaty mogły poprawić i jego nastrój. 

Zastanawiał  się,  co  jeszcze  mógłby  zrobić  dla  Beth.  Może  powinien  jej  załatwić  dzień 

odnowy biologicznej, o której kobiety tak często rozmawiają? 

-  Mack? 

-  Słucham. 

-  Dokąd idziesz? 

-    Ach,  rzeczywiście  -  zreflektował  się  i  stanął  na  środku  przedpokoju.  -  Właśnie 

wyobrażałem sobie ciebie w okładach z alg. 

-  Masz bujną wyobraźnię - rzekła, wskazując mu drogę do kuchni. 

-  Robiłaś sobie kiedyś takie okłady? - zaciekawił się. 

-  Czas i budżet mi na to nie pozwalają - odparła, wyraźnie rozbawiona. - A ty? 

-    Nie,  skąd!  -  Wzdrygnął  się.  -  Ale  słyszałem,  jak  kobiety  o  czymś  takim  rozmawiały. 

Pomyślałem, że może by ci się to spodobało. 

-  Kto wie? Może kiedyś spróbuję, jeśli trafi mi się wolny dzień. - Zamyśliła się na moment. - 

Choć wydaje mi się to stratą czasu i pieniędzy. 

-  Zrobienie sobie drobnej przyjemności nigdy nie jest stratą czasu i pieniędzy zwłaszcza przy 

twoim charakterze pracy. Powinnaś trochę bardziej o siebie dbać. 

-    Czy  to  twoja  nowa  misja?  -  Spojrzała  na  niego  spod  oka.  -  Nie  dość  ci  rozweselania 

Tony'ego, teraz chcesz sprawiać przyjemność i mnie? 

Tak właśnie było. Nie znaczyło to bynajmniej, że się w niej zakochał. Zwykła przyzwoitość 

nakazuje przecież troszczyć się o kogoś, kto spędza życie na opiekowaniu się innymi. 

-  Właśnie tak - odrzekł. - Zaraz przedstawię ci mój plan. 

-  Nie masz przypadkiem całej drużyny piłkarskiej na głowie? Jedenastu mężczyzn? Bo chyba 

tylu ich jest, prawda? 

-  Na boisku tak, ale dochodzą jeszcze ci z ławki rezerwowych. Aha, przypomnij mi, żebym ci 

przyniósł książkę wyjaśniającą zasady futbolu. 

-  To na nic. Nawet do niej nie zajrzę. Ale nie wymiguj się od odpowiedzi. Mówiłam, że masz 

własne obowiązki, które z pewnością zajmują ci sporo czasu. 

background image

-  To zupełnie co innego - odrzekł. - A poza tym ci chłopcy mają trenerów, którzy dbają o ich 

odżywianie, treningi i ogólną sprawność. A kto dba o ciebie? 

-  Ja jestem dorosła i jestem lekarzem. Doskonale mogę sama o siebie zadbać. 

-  A robisz to? - spytał Mack. 

-  Oczywiście. 

-  Aha, a kiedy miałaś ostatnio wolny dzień? - Popatrzył na nią z powątpiewaniem. 

Długo się zastanawiała. Widział, że nie może sobie przypomnieć. 

-  Wystarczy. Od razu widać, że przed całymi tygodniami, jeśli nie miesiącami. 

-    Właściwie  to  miałam  wolne  zeszłej  niedzieli.  -  Westchnęła.  -  Ale  wezwano  mnie  około 

południa i już zostałam w szpitalu. 

-  Właśnie o tym mówię. Nie jesteś z żelaza. Co będzie, jeśli się rozchorujesz? 

-  Nie rozchoruję się. - Rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie. - Dziękuję ci za troskę, ale to 

niepotrzebne.  -  Wskazała  na  lodówkę.  -  Masz  do  wyboru  jajecznicę  albo...  -  zawahała  się- 

...albo  jajka  sadzone  lub  omlet,  o  ile  ser  jeszcze  nadaje  się  do  jedzenia.  -  Wyjęła  żałośnie 

wyglądający kawałek żółtego sera. 

-  Gdzie jest telefon? - spytał Mack. 

-  Za tobą, na ścianie. Dlaczego pytasz? Mack już wybierał numer. 

-  Jadasz mięso? - rzucił przez ramię. 

-  Tak, ale co ty robisz? 

-  Nie widzisz? A pieczone ziemniaki? 

-  Uwielbiam. 

-    Witaj,  Williamie  -  zaczął,  gdy  po  drugiej  stronie  podniesiono  słuchawkę.  -  Możesz 

przygotować  dwie  porcje  filet  mignons,  pieczone  ziemniaki  w  kwaśnym  sosie,  sałatkę  ce-

sarską i jakiś deser czekoladowy? 

-  Oczywiście, proszę pana - odpowiedział szef jednej z restauracji w Georgetown, należącej 

do przedsiębiorstwa Carlton Industries. - Przysłać do pana? 

-  Nie, nie do mnie. - Mack podał adres Beth. - Wystarczy wam pół godziny? 

-  Oczywiście. Już się robi, panie Carlton. 

-  Dziękuję, Williamie. Ratujesz mi życie. 

-  Cała przyjemność po mojej stronie, sir. 

-  Ach, i jeszcze jedno - rzucił Mack. 

-  Słucham? 

-  Czy mógłbyś wstrzymać się przynajmniej do rana z poinformowaniem o tym Destiny? 

-  Sir, nie przekazuję żadnych informacji pańskiej ciotce! - obruszył się William. 

background image

-  Oficjalnie nie - przyznał Mack. - Ale ona ma sposoby, żeby z ciebie wszystko wyciągnąć, 

prawda? 

William zachichotał. 

-  Pańska ciotka jest bardzo przebiegła - rzekł. - Potrafi dowiedzieć się wszystkiego, co chce 

wiedzieć. Większość mężczyzn uważa, że nie sposób jej się oprzeć. 

-    Oprzeć  nie  oprzeć,  postaraj  się  jednak  tym  razem  zachować  dyskrecję,  bo  inaczej  moje 

ż

ycie zmieni się w koszmar - zaznaczył Mack. 

-  To tylko dlatego, że pani Destiny bardzo troszczy się o pana i pańskich braci - powiedział 

William.  -  Powinniście  być  szczęśliwi,  że  macie  taką  ciotkę.  Nie  wiem  jednak,  czy  to 

doceniacie. 

-  Zapamiętam, Williamie. 

-  Powinien pan, sir. Zaraz przyślę kolację. 

Mack  westchnął,  żałując  swej  decyzji.  Obawiał  się,  że  tym  telefonem  uruchomił  całą 

machinę. Cóż, kiedy mimo swego długiego języka William smażył najlepsze befsztyki w mie-

ś

cie. 

Kiedy odwiesił słuchawkę, Beth popatrzyła na niego z lekkim zdziwieniem. 

-  Dzwoniłeś do Williama z William's Steak House? -spytała. 

Skinął głową. 

-  I mają ci przysłać zamówione danie w ciągu trzydziestu minut? - Wciąż nie mogła wyjść ze 

zdumienia. 

-  Tak. 

-  A potem, jak się bez trudu domyślam, doniosą wszystko twojej ciotce? 

Mack znów skinął głową. 

-  Żyjesz w fascynującym świecie - stwierdziła. 

-    Zdarzają  się  ciekawe  momenty.  -  Mack  skrzywił  się  lekko.  -  Domyślam  się,  że  twoja 

rodzina jest pod każdym względem normalna. - Spojrzał pytająco. 

Przez twarz Beth przebiegł cień, którego nie potrafił zinterpretować. 

-  Niezupełnie? - spytał. 

-    To  zależy,  co  się  rozumie  pod  słowem  „normalny"  -  odparła,  unikając  jednoznacznej 

odpowiedzi. 

-    Mnie  wychowywała  ciotka,  która  życie  traktuje  jak  wielką  przygodę,  a  mieszanie  się  w 

cudze  sprawy  podniosła  do  rangi  sztuki.  Znam  więc  bardzo  nieprecyzyjną  definicję 

normalności. Masz rodzeństwo? - spytał. 

background image

W oczach Beth pojawił się smutek i Mack natychmiast przypomniał sobie o bracie, który jako 

dziecko zmarł na białaczkę.  

-  Wybacz, zapomniałem - zmitygował się. 

-    Nie  szkodzi.  Czasem  wydaje  mi  się,  że  to  się  stało  cale  wieki  temu,  a  innym  razem,  że 

dopiero wczoraj. 

-    Ilekroć  widzisz,  jak  umiera  któryś  z  twoich  pacjentów,  czujesz  to  tak,  jakbyś  znowu 

przechodziła przez śmierć brata. 

-    Chyba  tak,  ale  gdy  on  zmarł,  byłam  jeszcze  mała,  więc  zdawałam  sobie  tylko  sprawę,  że 

ktoś, kogo bardzo kocham, ciężko choruje, a potem odchodzi. Uczyniło to ogromną pustkę w 

moim życiu, bo Tommy był wszystkim, co miałam. 

-  Chodzi ci o to, że nie miałaś innego rodzeństwa? - domyślił się Mack. 

Beth potrząsnęła głową. 

-  Chodzi mi o to, że po jego śmierci rodzice, którzy byli naukowcami, całkowicie oddali się 

pracy.  Nigdy  nie  lubili  życia  towarzyskiego,  rzadko  wychodzili  z  domu,  ale  po  śmierci 

Tommy'ego  odizolowali  się  zupełnie  od  ludzi.  Pochłonęło  ich  poszukiwanie  odpowiedzi  na 

nurtujące  ich  pytania.  Na  ogół  wracali  do  domu,  kiedy  już  spałam,  a  wychodzili,  zanim 

wstałam. Rzadko ich widywałam. 

Mack  wyczuł  w  tych  słowach  bolesną  nutę  i  następny  element  puzzli  wskoczył  na  swoje 

miejsce. 

-  A więc na wybór zawodu nie wpłynęła tylko choroba i śmierć brata? Wiąże się on również 

z rodzicami? 

Beth  wydawała  się  wstrząśnięta  tym  stwierdzeniem  i  odetchnęła  z  ulgą,  gdy  rozległ  się 

dzwonek u drzwi. Nie musiała odpowiadać na to pytanie. 

-  Wrócimy do tej rozmowy - zastrzegł Mack, idąc w kierunku wejścia. 

Gdy  po  chwili  wrócił,  Beth  nakrywała  do  stołu.  Postawił  na  nim  przyniesione  dania  i  je 

rozpakował. 

-    Pachnie  cudownie  -  zachwyciła  się  Beth  nieco  zbyt  radośnie  i  usiadła.  -  Musisz  dużo 

zamawiać u Williama, żeby być tak błyskawicznie obsługiwanym. 

-  Owszem, ale jest to również, na jakiejś tam zasadzie, restauracja należąca do naszej firmy. 

Beth obserwowała go przez chwilę. 

-  W rzeczywistości niezbyt cię to wszystko obchodzi, prawda? 

-  Tylko wtedy, gdy jest mi to na rękę, jak choćby dzisiaj 

-  odparł.  -  Dzięki  Bogu,  nie  muszę  się  tym  wszystkim  zajmować.  Firmą  znakomicie  kieruje 

Richard. 

background image

-  Nigdy nie miałeś ochoty zażądać swojej części rodzinnej schedy? - zdziwiła się. 

-    Nie.  Zarobiłem  wystarczająco  dużo  grą  w  futbol,  mimo  że  moja  kariera  szybko  się 

skończyła.  Poczyniłem  parę  inwestycji,  które  wykorzystałem,  by  kupić  udziały  w  drużynie. 

Kocham  futbol.  Wciąż  jeszcze  pasjonuje  mnie  strategia  i  taktyka  gry.  Nie  interesują  mnie 

natomiast  sprawy  związane  z  przedsiębiorstwem,  fabrykami,  restauracjami  i  czym  tam 

jeszcze w Carlton Industries. - I nie próbuj zmieniać tematu! 

- Pogroził jej palcem. - Nie zapomniałem, że rozmawialiśmy o twojej rodzinie. 

Nastrój Beth wyraźnie się pogorszył. 

-  Nie mam na ten temat nic więcej do powiedzenia -skwitowała. 

-    Próbujesz  im  coś  udowodnić?  Może  w  końcu  zwrócić  na  siebie  ich  uwagę,  której  ci  nie 

poświęcali, gdy byłaś dzieckiem? 

Beth podniosła do ust kawałeczek mięsa i przeżuwała go w zamyśleniu. 

-  Bardzo możliwe - rzekła w końcu, zaskakując go tymi słowami. 

-  Czego się od nich nauczyłaś? - pytał dalej. 

-  Nauczyłam się wszystkiego o poświęceniu i obowiązkowości. 

-    Ależ  oni  zrobili  ci  krzywdę,  Beth.  Możesz  to  nazwać  nieszkodliwym  zaniedbaniem,  jeśli 

chcesz  być  wspaniałomyślna,  ale  to  w  rzeczywistości  krzywda.  Naprawdę  chcesz  przeżyć 

ż

ycie, nie zwracając uwagi na otaczających cię ludzi, rezygnując z życia osobistego? 

-    Tak  właśnie  myślisz? -  Beth  była  zdumiona.  -  Uważasz,  że  z  nikim  się  nie  umawiam,  bo 

próbuję naśladować rodziców? 

-  To przecież jasne jak słońce. 

-  Nie bądź taki Freud - odrzekła cierpko. 

-  Zaprzeczasz? 

-  Oczywiście. Ciężko pracuję, bo kocham swoją pracę, bo to, co robię, jest dla mnie bardzo 

ważne. 

-  Na pewno twoi rodzice myśleli tak samo. Czy dzięki temu mniej płakałaś, kiedy kładłaś się 

do łóżka i nikt nie opowiadał ci bajek ani nie utulał na dobranoc? 

-  Nie wiem, o czym mówisz. - Beth upierała się przy swoim. - Kiedy mój brat umarł, miałam 

dziesięć lat. Byłam już za duża na bajki. 

-    Ale  nie  na  pocałunek  przed  snem  -  podkreślił  Mack,  przypominając  sobie  pocałunki 

Destiny,  które  rozdzielała,  nawet  gdy  protestowali,  uważając,  że  są  za  dorośli  na  takie 

pieszczoty. On i Ben zresztą uwielbiali to. Richard buntował się najbardziej z całej trójki, ale 

Mack doszedł teraz do wniosku, że właśnie ten brat najbardziej potrzebował zainteresowania, 

a ciotka instynktownie to wyczuwała i ignorowała jego protesty. 

background image

-  To wcale nie było ważne - upierała się Beth. 

-  Jeśli tak uważasz... - Mack wzruszył ramionami. Spojrzał jej w oczy i dostrzegł zmieszanie 

i bezradność, które tak bardzo starała się ukryć. 

-  Patrząc na moje życie, uważasz, że jestem w uprzywilejowanej sytuacji, prawda? 

Skinęła głową. 

-  Bo moja rodzina ma pieniądze? 

-  Oczywiście. 

-  Pieniądze ma, to nie ulega wątpliwości. One wiele ułatwiają, to też nie ulega wątpliwości. 

Ale czy wiesz, co naprawdę uczyniło nasze życie bogatym? 

-  Co? 

-    Raczej  kto.  Ciotka,  która  bez  wahania  zrezygnowała  z  życia,  które  lubiła,  z  ukochanego 

mężczyzny i wróciła do Stanów, żeby się zaopiekować trzema małymi chłopcami. Prawie ich 

nie  znała,  ale  oni  jej  potrzebowali.  Od  kiedy  nasi  rodzice  zginęli,  Destiny  była  przy  nas 

każdego wieczoru, by nas utulić do snu i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Uczyła nas na 

swoim  przykładzie,  że  zawsze  można  cieszyć  się  życiem...  dopóki  się  żyje.  Nie  uciekła,  nie 

kryła się przed nami, nie pozostawiła nas samych z naszym bólem. 

Beth odłożyła widelec i popatrzyła mu w oczy. 

-  Twoja ciotka jest niezwykłą osobą, ale i moi rodzice starali się być dla mnie jak najlepsi - 

przekonywała, choć ta obrona wypadła blado. 

-  Cóż, jeśli chcesz znać moje zdanie, nie byli dobrzy. Zirytował się, wyobraziwszy sobie, jak 

przerażona  i  samotna  musiała  być  Beth  po  śmierci  brata,  jak  bardzo  musiała  się  bać,  że  i  ją 

spotka  podobny  los.  Czy  rodzice  starali  się  ją  uspokoić?  Prawdopodobnie  nie.  Pochłonięci 

własnymi  sprawami,  zapewne  nawet  nie  zauważyli,  jak  bardzo  córce  potrzeba  poczucia 

bezpieczeństwa.  Może  zresztą  uważali  jej  lęk  za  słabość,  co  raz  na  zawsze  powstrzymało  ją 

przed wyrażaniem własnych obaw. 

-    Nie  masz  prawa  tak  mówić  -  powiedziała  łamiącym  głosem.  -  Nikt  nie  ma.  Nie  było  cię 

przy tym. Nie wiesz, czym była dla nas śmierć Tommy'ego. 

-  Nie. Oczywiście, że nie, ale sama myśl o tym, co to oznaczało dla ciebie, dobija mnie. 

-    Nic  mi  się  nie  stało  -  oznajmiła,  ale  łzy,  które  się  pojawiły  w  jej  oczach,  świadczyły  o 

czymś przeciwnym. 

-  Ach,  Beth  - szepnął,  wstając i biorąc ją  w ramiona. -Wybacz. Mogę  oburzać się na to,  co 

oni ci zrobili, ale za nic na świecie nie chciałem doprowadzić cię do łez. 

-  Nie płaczę - wykrztusiła, wtulając twarz w jego pierś. 

-  No dobrze, nie płaczesz. - Czuł przez koszulę jej łzy. 

background image

-  Nigdy nie płaczę - oświadczyła stanowczo. 

Miał wrażenie, że spędziła życia na ćwiczeniu się, by to kłamstwo brzmiało przekonująco. 

-    Wiem  -  powiedział,  przytulając  Beth  do  siebie,  zdziwiony,  że  ktoś  tak  wrażliwy  i 

uczuciowy daje sobie radę w dramatycznych sytuacjach, z jakimi styka się na co dzień. Miała 

więcej siły niż niejeden z jego zawodników, a już z całą pewnością więcej niż on sam. 

Gdy podniosła głowę, ujrzał łzy lśniące na jej rzęsach. Nie mógł się opanować. Pochylił się, 

by  pocałować  wilgotny  ślad  najpierw  na  jednym,  potem  na  drugim  policzku.  Słone  łzy, 

delikatna  jak  płatki  róży  skóra  odurzyły  go  mocniej  niż  dobre  wino.  Musiał  oprzeć  się 

pożądaniu,  wypuścić  Beth  z  objęć,  zanim  sprawy  wezmą  obrót,  którego  żadne  z  nich  nie 

przewidywało. 

Ale  w  tym  momencie  Beth  leciutko  uniosła  głowę  i  jej  usta  odnalazły  jego  wargi.  Był 

zgubiony. 

 

ROZDZIAŁ 7 

Beth nigdy tak bardzo jak teraz nie pragnęła męskiego dotyku. Co prawda, nie spodziewałaby 

się,  że  marzyć  będzie  o  znalezieniu  się  w  ramionach  Macka,  ale  w  tym  momencie  mogła 

myśleć tylko o tym, jak położył dłonie na jej piersiach i delikatnie je pieścił. 

-  Jeszcze - poprosiła, gdy się odsunął, zdziwiony tak samo jak ona tym, co zaszło. 

-  Beth, jesteś pewna, że chcesz tego? - Patrzył na nią bacznie. - To był długi, męczący dzień, 

wolałbym  nie  wykorzystywać  twojego  chwilowego  nastroju,  nie  chcę,  żebyśmy  zrobili  coś, 

czego  jutro  możesz  żałować.  Do  diabła,  jeszcze  parę  minut  temu  nie  miałem  pewności,  czy 

mnie choćby lubisz. 

-  Przypuszczam, że teraz oboje już to wiemy - powiedziała uszczypliwie. 

Słyszała  w  jego  głosie  prawdziwą  troskę,  więc  miała  pewność,  że  się  nie  myli.  To,  co 

powiedział, było prawdą. Zdenerwował ją i zmęczył tymi wszystkimi pytaniami o stosunki z 

rodzicami. Otworzył zabliźnione rany. 

Do tej pory nikt tak bardzo nie starał się zajrzeć za mur, którym się otoczyła. Magiczna więź 

połączyła ją z Mackiem, a tego wieczoru na dodatek odczuwała pragnienie, by ulec zmysłom. 

Spojrzała mu głęboko w oczy. 

-  Chcę tego - zapewniła go. - Chcę czuć, że żyję, Mack. Wiem, że ty też. Proszę, daj mi to... 

Beth nie miała wątpliwości, że Mack musi być dobrym kochankiem - nie darmo miał opinię 

playboya  -  ale  nie  spodziewała  się,  że  potrafi  do  niej  dotrzeć.  Tymczasem  było  tak,  jakby 

obydwa  ciała  wiedziały  o  czymś,  czego  nie  wiedziały  umysły,  jakby  łączyła  je  bliska  więź, 

która sprawiła, że wystarczyło dotknięcie, by ujawnić to, co w obojgu było utajone. 

background image

-  Do sypialni? - wyszeptał. 

-  Nie, tutaj! - krzyknęła, zdumiona własnym zachowaniem. 

Chciała  zapomnieć  o  bożym  świecie,  a  to  był  jedyny  sposób.  Wolała  nie  mieć  czasu  na 

myślenie,  na  analizowanie,  zastanawianie  się,  czy  nie  jest  to  przypadkiem  akt  rozpaczy, 

którego przyjdzie jej ciężko żałować. 

Mack  w  pośpiechu  zerwał  z  Beth  bluzkę.  Schylił  się  i  dotknął  piersi,  całował  je  i  ssał.  Beth 

miała wrażenie, że od tej pieszczoty rozpadnie się na drobne kawałeczki. 

Tymczasem  Mack  zręcznym  ruchem  rozpiął  stanik,  podniósł  spódnicę  i  ściągnął  majteczki. 

Zaczął pieścić źródło kobiecej rozkoszy, aż Beth krzyknęła. 

Popatrzyła w oczy Macka i ujrzała w nich tę samą rozpaczliwą potrzebę i to samo pożądanie, 

które ją trawiło. Szybkimi ruchami założył prezerwatywę, po czym uniósł Beth i wypełnił ją 

sobą, przyciskając plecami do ściany w kuchni. Oplotła go nogami i pomyślała jeszcze tylko, 

ż

e postura piłkarza i siła kulturysty to niezaprzeczalne zalety mężczyzny. 

Czuła chłód ściany, słyszała chrapliwy oddech Macka przy uchu, czuła, jak porusza się w niej 

miarowo,  jak  tężeją  mu mięśnie  pod  jej  palcami,  chłonęła  zapach  wody  po  goleniu  i zapach 

seksu.  Wszystko  to  było  cudowne,  zdumiewające,  wszechogarniające...  i  szokujące 

nieoczekiwaną intensywnością. 

Gdy  po  raz  drugi  wstrząsnął  nią  dreszcz  rozkoszy,  ogarnęła  ją  słabość,  jak  gdyby  została 

wyrzucona przez sztorm na brzeg morza. Ale równocześnie czuła się upojona, jakby sięgnęła 

gwiazd. 

Pomału,  och,  pomału.  Ze  wszystkich  sił  starała  się  opóźnić  powrót  na  ziemię  -  do 

rzeczywistości, która już nigdy nie będzie taka sama. Dokoła leżały porozrzucane rzeczy, na 

podłodze  wylądował  talerz,  szklanka  przewróciła  się  na  stole  i  wysypały  się  z  niej  kostki 

lodu. 

Mack  sięgnął  po  jedną  kostkę  i  lekko  przeciągnął  nią  po  jej  piersi,  a  potem  niżej  i  niżej, 

podążając ustami tym samym tropem. Dotknięcie lodu, a zaraz potem jego rozpalonych warg 

znowu  wprawiło  ją  w  stan  ekstatycznego  podniecenia.  Wtuliła  się  w  Macka  i  pozwoliła,  by 

kolejny raz zawładnęły nią zmysły. 

Później walczyła z własnym zażenowaniem, uciekając wzrokiem, aż w końcu ujął za brodę i 

zmusił, by spojrzała mu w oczy. 

-    Wiesz  co?  Gdybym  coś  takiego  wyczyniał  z  kimś  innym,  bałbym  się,  że  zemdleję  - 

powiedział. 

-  A ze mną nie? - zaśmiała się. 

background image

-    Nie.  Domyślam  się,  że  znasz  się  na  reanimacji  i  masz  dostateczną  motywację,  by  mnie 

uratować, a więc możemy to zrobić jeszcze raz. 

-  Jeszcze raz? - Skrzywiła się w udawanym oburzeniu na ten przejaw męskiej buty. 

-  Koniecznie! - Roześmiał się. - Może nie za dziesięć minut, ale na pewno jeszcze raz. 

-  W takim razie chodźmy do sypialni. 

Leżąc w środku nocy obok Beth, Mack próbował ogarnąć myślą sytuację. Beth wydawała się 

równie  zdumiona  własną  reakcją  jak  i  on,  zastanawiał  się  więc,  czy  spodziewała  się,  jak  to 

będzie, czy też dopiero on rozbudził w niej ukrytą namiętność. Oczywiście wolałby to drugie. 

Niestety, zdawał sobie również sprawę z tego, że to, co wydawało się naturalne i nieuniknione 

wieczorem, rano stanie się kłopotliwe dla nich obojga, niezależnie od tego, jak bardzo by się 

tego  wypierali.  Przemknęło  mu  przez  myśl,  by  wymknąć  się  przed  świtem,  ale  odrzucił  ten 

pomysł  z  paru  względów.  Po  pierwsze,  byłoby  to  tchórzostwo.  Po  drugie,  dręczyłoby  go 

wyobrażenie  wyrazu  jej  twarzy,  gdy  odkryje,  że  uciekł.  Po  trzecie  wreszcie,  zdawał  sobie 

sprawę, że nie jest w stanie opuścić jej łóżka, nawet gdyby tego chciał. Ma dość energii, żeby 

się kochać jeszcze i rano, i nie zamierza rezygnować z tego po to tylko, by wykraść się z jej 

domu ukradkiem niczym złodziej. 

Po raz pierwszy od miesięcy, a może nawet lat, nie zasnął od razu, gdy skończyli się kochać, 

bojąc  się,  że  popełniłby  w  ten  sposób  błąd.  Nabrał  też  przeświadczenia,  że  postąpił  dobrze. 

Był pewien, że po raz pierwszy to, co robił, zasługiwało na określenie „kochać się". 

Beth leżała z głową na jego piersi. Mack był wyczerpany, ale wciąż czuł w sobie niespożyte 

zasoby  energii.  Był  zafascynowany  kobietą,  która  okazywała  lekceważenie  wszystkiemu,  co 

dla niego było ważne. Najwyraźniej doszła do wniosku, że w końcu nie jest złym facetem. A 

może po tym okropnym dniu tak samo rozpaczliwie jak on pragnęła bliskości drugiej osoby. 

Stanięcie  twarzą  w  twarz  ze  śmiercią  grożącą  dwunastoletniemu  chłopcu,  którego  zaczynał 

kochać,  wstrząsnęło  Mackiem.  Zazwyczaj  życie  go  bawiło,  a  praca  wydawała  się 

przyjemnym  zajęciem.  Od  chwili  zaś  poznania  Tony'ego  coraz  trudniej  przychodziło  mu 

przyjmować do wiadomości, że wokół jest tyle nieszczęścia. Ostatniego wieczoru coś w nim 

pękło. 

Beth  westchnęła  i  wtuliła  się  w  niego  jeszcze  bardziej,  głowę  wsunęła  pod  jego  brodę,  rękę 

ułożyła  w  niebezpiecznej  bliskości  miejsca,  na  które  starał  się  nie  zwracać  uwagi,  by  Beth 

mogła się trochę przespać. 

Poruszyła  się  i  przesunęła  nieco,  po  czym  nagle,  jakby  pod  wpływem  impulsu  otworzyła 

oczy. Odsunęłaby się, gdyby jej nie przytrzymał. 

-  Dokąd to się wybierasz? - spytał. 

background image

-  Do... na moją stronę łóżka - wybąkała. 

-  Dobrze nam tu. Spojrzała mu w oczy. 

-  Naprawdę? - spytała ze zdziwieniem. - Nie przeszkadzam ci? 

-  Och, z pewnością mi przeszkadzasz - odparł. - To chyba widać? 

Podążyła za jego wzrokiem i oblała się rumieńcem. 

-  Nie miałam pojęcia... 

-  Że znowu chcę się z tobą kochać? 

-  Że w ogóle jest to możliwe. 

Ta  uwaga  powiedziała  Mackowi  wszystko,  co  chciał  wiedzieć  o  jej  doświadczeniu  z 

przeszłości.  Czuł  wcześniej  zazdrość  o  mężczyznę,  który  dawno  temu  ją  zranił,  ale  teraz 

minęła bez śladu. 

-  Cóż, facet musiałby być z kamienia, żeby nie nabrać na ciebie jeszcze większego apetytu po 

dwukrotnym posmakowaniu - zauważył. 

Odwróciła wzrok, wyraźnie rozbawiona. 

-    Nie  jestem  pewna,  czy  to  trafna  uwaga.  -  Zachichotała.  -  W  tej  chwili  wyglądasz  na 

twardego jak kamień. A tak dla ścisłości, to było więcej niż dwa razy. 

-  Skoro już nie śpisz i tak sprawnie liczysz, może powinniśmy to wykorzystać? 

-    Pozwolisz,  że  użyję  terminologii  medycznej.  Taką  właśnie  kurację  zalecam  -  oznajmiła  i 

przytuliła się do niego. 

Nie zdziwiło go, że jest równie ochocza i gotowa jak on. Dowiodła już, że jej apetyt na seks 

dorównuje  jego  apetytowi.  Dziwiło  go  tylko,  że  tak  otwarcie  okazuje  uczucia.  Byłby  mniej 

zaskoczony,  gdyby  go  powstrzymała  już  po  tym  pierwszym  razie,  na  dole.  Namiętność 

rozgorzała  w  nich  na  nowo,  tym  razem  jednak  kochali  się  znacznie  wolniej,  jak  gdyby 

wcześniejsze  doznania  dały  im  teraz  czas  na  smakowanie  każdej  pieszczoty.  Mack  nie 

spieszył się, rozkoszując każdym gestem i ruchem. W oczach Beth widział te same odczucia, 

gdy razem wspinali się na szczyt rozkoszy. 

Gdy się tam znaleźli, a ich ciała zalśniły kropelkami potu i napięły się, z ust obojga wyrwał 

się równoczesny okrzyk spełnienia. 

Mack zamknął oczy i dopiero teraz zasnął, nie wypuszczając Beth z objęć. 

Beth  nie  była  rannym  ptaszkiem.  Tylko  samodyscyplina  i  poczucie  obowiązku  kazały  jej 

sięgnąć po dzwoniący budzik i wcisnąć guzik. 

Mack! Przypomniała sobie minioną noc, każde dotknięcie, każdy pocałunek, każdą pieszczotę 

i krew zaczęła od  razu szybciej płynąć w jej żyłach. Uśmiechnęła się. To lepsze niż budzik, 

background image

pomyślała. Poczuła się pełna energii, ożywiona. Szkoda, że nie ma czasu, by odpowiednio to 

spożytkować.                                                                                   

Wysunęła  się  z  jego  ramion.  Spał  kamiennym  snem  człowieka  zmęczonego.  Znowu  się 

uśmiechnęła, uświadomiwszy     sobie, że to ona doprowadziła go do takiego stanu. Coś podo-

bnego!  Sprawny  fizycznie  zawodowy  sportowiec  -  i  playboy  -  niezdolny  do  wykonania 

ż

adnego ruchu! Wchodząc pod prysznic, wciąż się uśmiechała. 

Gdy zimna woda dotknęła jej rozgrzanej skóry, zasłona     prysznica odsunęła się i do kabiny 

wszedł Mack. 

Nie wiedziała, czy jest gotowa na taką intymność nawet po wspólnie spędzonej nocy. 

-  Co ty wyprawiasz?! - obruszyła się. 

-  Łóżko bez ciebie wydawało mi się puste - wyjaśnił. -A ponadto nie mogę pozwolić, byś mi 

się wymknęła bez pocałunku na dzień dobry. 

-  Zdaje mi się, że masz ochotę na coś więcej niż pocałunek - zauważyła. 

Roześmiał się i przyparł ją do kafelków pokrywających ścianę kabiny. 

-  Jestem gotów do negocjacji - oświadczył. 

-  Należysz  do  rodziny  Carltonów  i  negocjowanie  to  twoja  druga  natura.  Jestem  pewna,  że 

zawsze uzyskujesz to, o co ci chodzi. 

- Przekonajmy się, jak nam pójdzie. 

-  Bardzo chętnie. 

Kilkanaście minut później Beth z trudem utrzymywała się na nogach, a całe jej ciało płonęło, 

mimo że lał się na nie strumień zimnej wody. Popatrzyła Mackowi w oczy. 

-  Coś ty ze mną zrobił? - spytała. - Mam zwyczaj zaczynać dzień od owsianki. 

-  Ale to jest zdrowsze - zauważył. 

-  No, nie wiem. Jakaś jestem słaba - stwierdziła. Wyglądał na zadowolonego z siebie. 

-  Ubierz się, a ja przygotuję śniadanie. Myślę, że jajka, bo potrzebujesz białka. 

-  Nie ma na to czasu - zaprotestowała, wychodząc spod prysznica. 

Owinęła się ręcznikiem kąpielowym i pobiegła do sypialni. Rzut oka na zegarek upewnił ją, 

ż

e się nie myli. 

-    Zaczekaj.  Śniadanie  jest  najważniejszym  posiłkiem  w  ciągu  dnia  -  przekonywał  Mack.  - 

Jako lekarz, powinnaś o tym wiedzieć. 

-  Wiem, ale wiem też, że czeka mnie bardzo ciężki dzień, a już jestem spóźniona. 

-  A zatem jeszcze dziesięć minut nie zrobi chyba większej różnicy, prawda? 

Beth  starała  się  nie  patrzeć,  jak  Mack  wciąga  slipy  na  umięśnione,  kształtne  pośladki. 

Odwrócił spodnie na prawą stronę i szybko je włożył, nie zapinając ich w pasie. A ponieważ 

background image

nie  miał  na  sobie  nic  więcej,  podziwiała  jego  zgrabną,  muskularną  sylwetkę,  gdy  opuszczał 

pokój, nie tracąc czasu na dalsze dyskusje. 

Sięgnęła  do  szafy  po  pierwszą  z  brzegu  bluzkę  i  spódnicę,  i  pospiesznie  się  ubrała. 

Przejechała szczotką po zwichrzonych włosach, pociągnęła szminką wargi i już była gotowa. 

Gdy wchodziła do kuchni, sprawiała wrażenie całkiem innej kobiety. Nic nie wskazywało na 

to,  że  przeżyła  zmysłową  noc.  Była  na  powrót  panią  doktor,  opanowaną,  skupioną, 

profesjonalną. 

Mack postawił na stole sok i właśnie zsuwał na talerz perfekcyjnie usmażone jajka. Miał już 

na sobie koszulę, ale szczęśliwie jej nie zapiął. Beth z przyjemnością więc na niego patrzyła, 

nabierając przekonania,  że łatwo by jej było uzależnić się od tego widoku, a to mogłoby się 

okazać niebezpieczne. 

-  Siadaj - polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu, co nawet miało pewien urok. 

-  Tylko na pięć minut - zastrzegła. 

Nie  chciała  się  z  nim  spierać,  zwłaszcza  że  rzeczywiście  była  głodna,  a  jajka,  które  ona 

smażyła, nigdy nie wyglądały tak apetycznie. 

-  Znalazłeś gdzieś pieczywo? - zdziwiła się na widok włączonego opiekacza. 

-  Leżało w zamrażalniku - odrzekł. - Powinnaś tam czasem zaglądać - dodał kąśliwie. 

Położył przed nią posmarowaną masłem grzankę, po czym usiadł naprzeciw z kubkiem kawy 

w ręku. 

-  Ty nie jesz? -spytała. 

-  Nie wystarczyło jajek. Zjem u siebie - powiedział. 

-  Możemy się podzielić - zaproponowała, podsuwając mu talerz. 

-  Nie. Przygotowałem je dla ciebie, ze specjalnym dodatkiem. 

Zmarszczyła czoło. 

-  Chyba nie znalazłeś tu trucizny? 

-  Dlaczego miałbym cię otruć? 

-    Żebym  nie  mogła  nikomu  opowiedzieć  o  nocy  spędzonej  w  ramionach  kobiety,  która  nie 

jest  ani  olśniewającą  modelką,  ani  seksowną  aktorką  -  wyjaśniła.  Wątpliwości  ogarnęły  ją 

wtedy, kiedy Mack wychodził z sypialni. Teraz się nasiliły. 

-    Oszalałaś?  -  Spojrzał  na  nią  z  niedowierzaniem.  -  Nie  masz  pojęcia,  ile  bym  zyskał  w 

oczach opinii publicznej, gdybym mógł ogłosić, że spałem ze wspaniałą, inteligentną, oddaną 

swej pracy panią doktor. Nic by tak nie poprawiło mego wizerunku. Należałoby więc mówić 

o tym jak najgłośniej, a nie ukrywać. - Roześmiał się. - Co nie znaczy, oczywiście, że będę to 

robić. 

background image

Beth  poczuła  rozpierającą  ją  radość.  A  więc  nie  wstydzi  się,  że  spędził  z  nią  noc.  Nie 

oczekiwała komplementów, ale było jej miło, że usłyszała tak krzepiące słowa. 

-  Dlaczego tak mówisz? - Nie mogła się powstrzymać przed tym pytaniem. 

-  Ludzie mogliby w końcu zauważyć, że mam również mózg. 

Nigdy nie przyszło jej do głowy, że sława piłkarza i playboya może powodować, iż ludzie nie 

traktują  Macka  poważnie.  A  przecież  sama  tak  zareagowała.  Dopóki  go  nie  poznała  lepiej, 

uważała,  że  jest  powierzchowny,  zarozumiały,  pozbawiony  wrażliwości.  I  nawet  dyplom 

prawnika  nie  poprawiał  tego  jej  wyobrażenia,  skoro  z  niego  nie  korzystał.  Zastanawiała  się 

nawet, czy nie prześliznął się przez studia ze względu na pozycję rodziny. Na szczęście udało 

się  jej  nie  zdradzić  tych  myśli.  Wciąż  jeszcze  ogarniał  ją  wstyd  na  wspomnienie  swojej 

uwagi, którą on usłyszał, gdy przyszedł po raz pierwszy odwiedzić Tony'ego. 

-    Wybacz  -  powiedziała.  -  Nie  przyszło  mi  do  głowy,  jak  to  wszystko  wygląda  z  twojego 

punktu widzenia - usprawiedliwiała się. 

-  A niby dlaczego miałoby przyjść? - Wzruszył ramionami. - Nigdy zresztą nie broniłem się 

przed  swą  opinią,  bo  jeśli  w  końcu  pozwolę,  by  jakaś  kobieta  potraktowała  mnie  poważnie, 

będzie to znaczyć, że w grę wchodzą prawdziwe uczucia - wyjaśnił. 

W tonie, jakim wygłosił to oświadczenie, było coś, co wzmogło jej czujność. 

-  Ostatnia noc nie powinna ci dawać powodów do niepokoju - zapewniła. - Nie wiążę z nią 

ż

adnych oczekiwań. Po prostu dwoje ludzi potrzebowało się nawzajem, i tyle. 

-  I tyle? - powtórzył, przyglądając się jej bacznie. 

-  A co w tym dziwnego? - Zmusiła się do obojętnego tonu. 

-  Nic, nic, po prostu wydawało mi się... 

-  Ależ Mack, nie rób z tego wielkiej sprawy! Nie musisz się niczym martwić. 

-  Dobrze wiedzieć. - Pokiwał głową. 

Beth spodziewała się ujrzeć ulgę w jego oczach, ale się jej nie doczekała. Była przekonana, że 

zamiast ulgi w spojrzeniu Macka widać rozczarowanie. 

Może  zresztą  tak  jej  się  tylko  wydawało,  ponieważ  właśnie  w  tej  chwili  poczuła  się  tak 

zawiedziona jak jeszcze nigdy w życiu. Gdyby nie musiała iść do szpitala, zastanowiłaby się 

zapewne spokojnie, skąd to odczucie. 

Z  drugiej  strony  perspektywa  spędzenia  w  towarzystwie  Macka  choćby  paru  następnych 

minut, gdy była tak rozbita i tak przeczulona, wydawała się nie do zniesienia. 

- Muszę pędzić - powiedziała, wstając od stołu. - Zatrzaśnij drzwi, wychodząc. 

background image

Zanim zdążył zareagować, chwyciła torebkę, klucze i wypadła z domu. Chciała jak najprędzej 

znaleźć  się  w  samochodzie,  sama  i  bezpieczna,  i  ruszyć  przed  siebie,  zanim  na  rzęsach 

pojawią się zdradzieckie łzy. 

 

ROZDZIAŁ 8 

Jeszcze przez dłuższy czas po wyjściu Beth Mack nie ruszał się z miejsca. Siedział przy stole, 

wpatrzony w ścianę, i zastanawiał się, dlaczego po tak niewiarygodnej nocy czuje się podle. 

Na  pewno  nie  dlatego,  że  był  wobec  Beth  szczery,  że  dał  jej  do  zrozumienia,  by  nie 

oczekiwała zbyt wiele po tym, co zaszło. Odbywał taką rozmowę wiele razy, z dziesiątkami 

kobiet. Była to część gry, tak samo rutynowa jak podrywanie, które z biegiem czasu stało się 

jego drugą naturą. Zwykle odczuwał ulgę, gdy wszystko już zostało jasno powiedziane. 

Ale  Beth  nie  była  jedną  z  tych  kobiet,  z  którymi  miał  dotychczas  do  czynienia.  One  od 

pierwszej  chwili  znały  reguły  gry  i  akceptowały  je.  Prawdę  mówiąc,  kierowały  się  też 

własnymi  regułami,  określającymi  poziom  zaangażowania  uczuciowego,  na  jakie  miały  w 

danym momencie chęć. 

Z  Beth  sprawy  wyglądały  inaczej.  Choć  pozowała  na  obojętną,  a  nawet  nonszalancką,  w 

rzeczywistości, o czym zdążył się przekonać, była tak krucha i delikatna, że wydawało się, iż 

pod  byle  mocniejszym  dotknięciem  rozpadnie  się  na  kawałeczki.  Wystarczyło  posłuchać  jej 

głosu, spojrzeć w oczy, by zorientować się, jak bardzo jest bezbronna i wrażliwa. 

Po  raz  pierwszy  od  dawna  Mack  nie  czuł  dumny  z  siebie  i  ze  swojej  otwartości.  Uważał  ją 

teraz za wykręt, za sposób na uwolnienie się od poczucia winy, że robi wyłącznie to, na co ma 

ochotę. Zdawał sobie sprawę, że gdyby ciotka dowiedziała się o wszystkim, miałaby wiele do 

powiedzenia  na  temat  tego,  jak  potraktował  Beth.  On  sam  zresztą  miał  o  to  do  siebie 

pretensję. 

Oczywiście on i  Beth byli dorośli, świadomi swoich czynów. Ona chciała, żeby stało się to, 

co  się  stało,  tak  jak  i  on.  Tyle  że,  jak  się  zorientował,  dla  niej  ta  noc  wiele  znaczyła.  Do 

diabła,  dla  niego  też,  ale  nie  zamierzał  się  przyznać  ani  podtrzymywać  tej  znajomości.  Na 

pierwszy  sygnał  ostrzegawczy,  że  może  się  zaangażować  uczuciowo,  z  zasady  robił  w  tył 

zwrot i nie oglądał się za siebie. 

Dotychczasowe doświadczenie podpowiadało mu, że gdyby miał choć trochę oleju w głowie, 

zacząłby  omijać  szpital  szerokim  łukiem.  Nie  może  zaprzestać  wizyt  u  Tony'ego,  lecz  może 

unikać spotkań z Beth. Znał już na tyle jej rozkład zajęć, że powinno mu się to udać. Koniec z 

wpadaniem  do  jej  gabinetu  tylko  po  to,  by  rzucić  na  nią  okiem.  Koniec  z  kolacjami  poza 

background image

szpitalem.  Nie  miał  wątpliwości,  że  właściwie  odczytała  jego  zachowanie  tego  ranka,  ale 

trzeba je poprzeć dalszym konsekwentnym postępowaniem. 

Jeśli  więc  będzie  się  trzymał  swego  sprawdzonego  schematu  działania...  W  tym  momencie 

uświadomił sobie z przykrością, że będzie się czuł jeszcze gorzej niż w tej chwili. Zaczął się 

obawiać, że tym razem nie postępuje roztropnie. 

Kiedy zadzwonił telefon, w pierwszej chwili nie zareagował. Beth wyjechała z domu później 

niż zwykle, a więc być może dzwonili ze szpitala. Może to coś pilnego, przynajmniej powie 

im, że Beth jest już w drodze. Czy jednak nie zaczną się plotki, jeśli w słuchawce rozlegnie 

się męski głos? Jak ona by zareagowała, dowiedziawszy się, że odebrał telefon? 

Telefon nie przestawał dzwonić, więc wreszcie sięgnął po słuchawkę. 

-  Halo, tu mieszkanie doktor Browning - odezwał się. Odpowiedziała cisza. 

-  Słucham - powtórzył. 

-  Kim pan, u diabła, jest i dlaczego odbiera pan telefon Beth? - usłyszał władczy męski głos, 

którego właściciel nie ukrywał wrogości. 

To  pytanie  mogło  prowadzić  na  ścieżkę,  na  którą  nie  zamierzał  wchodzić,  zwłaszcza  że 

rozmówca nie był uprzejmy się przedstawić. 

-  Jestem znajomym doktor Browning - zaczął ostrożnie. - Właśnie pojechała do szpitala. Czy 

mam jej coś przekazać? 

Znowu odpowiedziała cisza. 

-  Słucham? - powtórzył. 

-    Nie.  Porozmawiam  z  nią,  gdy  wróci  -  powiedział  w  końcu  mężczyzna.  -  Zamierzam  ją 

powiadomić, że z panem rozmawiałem. 

Mack mimo woli uśmiechnął się, słysząc ostrzeżenie. 

-  Jak pan uważa - rzekł i odłożył słuchawkę. 

Nie bardzo wiedział, czy ta pogróżka powinna go rozbawić, czy raczej zaniepokoić. Wkrótce 

jednak  się  dowie.  Jego  postanowienie,  by  unikać  Beth,  rozwiało  się  w  momencie,  gdy  w 

głosie  mężczyzny  zabrzmiał  zaborczy  ton.  Jeśli  inny  mężczyzna  ma  prawo  uważać  Beth  za 

swoją, to co, u diabła, robiła tej nocy w jego ramionach?! Poczuł ukłucie zazdrości. 

A że zdarzyło mu się to po raz pierwszy w życiu, nie zamierzał go zlekceważyć. 

Przez  pierwsze  dwie  godziny  w  szpitalu  Beth  biegała  od  jednego  ciężkiego  przypadku  do 

drugiego. Zaczynała się zastanawiać, czy w ogóle znajdzie choć chwilę na tak ważne dla niej 

badania  w  laboratorium.  Miała  ponadto  pewne  kłopoty  z  koncentracją,  co  dotychczas  jej  się 

nie  zdarzało.  Gdy  w  grę  wchodzili  pacjenci,  inne  sprawy  odsuwały  się  na  dalszy  plan.  Dziś 

jednak wyraźnie przeszkadzało jej wspomnienie upojnej nocy i rozmowy przy stole. 

background image

O  wpół  do  dwunastej  miała  dość  tej  szarpaniny.  Potrzebowała  chwili  przerwy.  A  także 

kofeiny. Kofeiny i czekolady. Być może nawet dużo czekolady. 

W  bufecie  wzięła  kawę  i  sporą  porcję  słodyczy,  znalazła  stolik  w  zacisznym  miejscu, 

rozłożyła smakołyki na blacie i zaczęła się zastanawiać, od którego batonika zacząć. Może od 

milky way, a może od snikersa albo jeszcze lepiej od marsa? 

-  Jak widzę radykalnie zmieniłaś dietę - zauważył Jason, siadając naprzeciwko. 

-  Pilnuj swojego nosa - burknęła. 

-  Miałaś ciężkie przedpołudnie? A może ciężką noc? -Radiolog z trudem tłumił śmiech. 

Patrzyła na niego, usiłując zgadnąć, co też on wie albo sądzi, że wie. 

-    Jeśli  masz  coś  konkretnego  na  myśli,  to  powiedz  wprost.  -  Obrzuciła  go  podejrzliwym 

spojrzeniem. - Nie jestem w nastroju do żartów. 

-  To widać - przyznał i uśmiechnął się szeroko. - Czekolada, zwłaszcza przed lunchem, mówi 

sama  za  siebie.  Takie  napady  nie  zdarzają  ci  się  na  ogół  przed  czwartą,  po  obchodzie.  - 

Wskazał na rozłożone słodycze. - Tym razem chyba lekko przesadziłaś. 

Beth nie czuła się rozbawiona. 

-  Przyszedłeś, żeby mi podokuczać, czy też masz jakiś inny zamiar? - spytała. 

-  A może być i jedno, i drugie? - Popatrzył na nią z miną niewiniątka. 

-  Nie, jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć - zagroziła. Otworzyła kolejny batonik i łapczywie go 

ugryzła. 

Jason  jednak  wcale  się  nie  zniechęcił  jej  odpowiedzią.  Wyglądał  na  jeszcze  bardziej 

rozbawionego. 

-  Dzwoniłem do ciebie do domu - powiedział. - Martwiłem się, bo nie przyszłaś punktualnie, 

a to się pani doktor Beth Browning nie zdarza. Nigdy jeszcze nie opuściła ważnego spotkania. 

-  Jakiego spotkania?! - przeraziła się. 

-  Peyton zwołał nas, żeby porozmawiać o Tonym - wyjaśnił radiolog. - Chciał omówić parę 

spraw z całym zespołem przed dzisiejszą transfuzją. Nie wiedziałaś? 

-  Do diabła! - zawołała Beth. - Oczywiście, że wiedziałam, tylko zupełnie mi to wyleciało z 

głowy. Wściekał się? 

-  Właściwie chyba raczej odczuł ulgę. Był to bowiem znak dla nas wszystkich, że ty również 

jesteś tylko człowiekiem. 

Beth ukryła twarz w dłoniach. 

-  Co się ze mną dzieje?! Jak mogłam zapomnieć o takim zebraniu? - martwiła się. 

-    Może  miało  to  coś  wspólnego  z  tym  mężczyzną,  który  odebrał  u  ciebie  telefon?  - 

zasugerował Jason. - Czy to możliwe? 

background image

Beth poczuła, że płoną jej policzki. Nie mogła chyba być bardziej zażenowana. 

-    Ty,  hmm...  -  Patrzyła  w  roześmiane  oczy  Jasona.  -  Ty  rozmawiałeś  z  moim  gościem?  - 

wykrztusiła w końcu, z trudem się opanowując. 

-  Owszem - odparł Jason radośnie. - Zabawne, on był równie lakoniczny jak ty. 

-  Może dlatego, że nie powinno cię obchodzić, kto to - odparowała. 

-  Stawiam na Macka Carltona - oświadczył. 

-  A skąd ci to przyszło do głowy? 

-  Męska intuicja - wyjaśnił. - A poza tym poznałem po głosie. 

-  Przecież tylko raz go widziałeś.  

Jason roześmiał się. 

-    Na  razie  pominę,  że w  zasadzie  już  przyznałaś,  że  to  był  Mack,  i  powiem  tylko,  że  znam 

jego  głos,  bo  podczas  sezonu  piłkarskiego  bardzo  często  przeprowadzają  z  nim  wywiady  w 

telewizji.  -  Spoważniał  nagle.  -  Jesteś  pewna,  że  dobrze  robisz,  Beth?  Wiesz,  jaką  ten  facet 

ma opinię? 

-  No jaką? - mruknęła posępnie. 

-  Cóż, aniołem nie jest 

Beth rozpaczliwie pragnęła z kimś o tym porozmawiać, chciała poznać męski punkt widzenia, 

a znając dobrze Jasona, wiedziała, że zachowa dyskrecję. 

-  Obawiam się, że już na to za późno - wyznała. 

-  Chyba się w nim nie zakochałaś? - przeraził się. 

-  Nie! - wykrzyknęła tak stanowczo, że Jason od razu nabrał podejrzeń, że nie jest szczera. - 

Och, zresztą sama nie wiem... 

-  To znacznie ogranicza moje możliwości w kwestii udzielenia ci dobrej rady - powiedział. 

-    Okay,  mów.  -  Beth  westchnęła.  -  Tylko  nie  pozuj  na  triumfującego  macho  -  zastrzegła.  - 

Pamiętaj, że jestem twoją koleżanką po fachu i przyjacielem. Mack zaś to tylko idol kibiców 

piłkarskich, z którym raz rozmawiałeś, i to krótko. 

Jason już otworzył usta, ale zaraz je zaniknął. Wyglądał, jakby zamienił się w słup soli. 

-  Jason? - ponagliła Beth. 

-  Myślę, że panu doktorowi odjęło mowę - włączył się Mack i usiadł obok. - Mam rację? 

-  Nie da się ukryć - powiedział Jason. - Myślę, że pójdę zrobić parę zdjęć albo naświetleń, a 

może zamknę się w ustronnym miejscu. 

-    Dzięki.  -  Mack  rzucił  mu  wdzięczne  spojrzenie.  -  Miło  się  z  panem  rozmawiało.  To  pan 

dzwonił, prawda? 

-  Tak - bąknął Jason i czym prędzej umknął. 

background image

Beth  więcej  się  spodziewała  po  koledze.  Czyż  nie  ostrzegał  jej  dopiero  co  przed  Mackiem? 

Dlaczego  więc  zrejterował,  zostawiając  ją  samą  w  tak  niebezpiecznym  towarzystwie?  Musi 

się za tym kryć jakieś męskie tajne porozumienie. 

-  Odebrałeś rano telefon - stwierdziła oskarżycielsko. -Co cię napadło? 

-  Dzwonił i dzwonił - wyjaśnił Mack, wzruszając ramionami. - Pomyślałem, że to może coś 

ważnego, że szpital poszukuje cię w pilnej sprawie. 

-  A nie przyszło ci do głowy, że to będzie dla mnie kłopotliwe? 

-    Uznałem,  że  bardziej  kłopotliwe  byłoby,  gdybyś  nie  została  powiadomiona  o  jakimś 

przypadku. 

-  Zadzwoniliby na komórkę. 

-    Fakt,  nie  pomyślałem  o  tym.  -  Mack  zrobił  głową  ruch  w  kierunku,  w  którym  oddalił  się 

Jason. - Sprawiał wrażenie trochę urażonego, że mnie u ciebie zastał. Jest między wami coś, o 

czym powinienem wiedzieć? Sądziłem, że jesteście po prostu przyjaciółmi. 

Mogłaby powiedzieć, że istotnie coś ją łączy z Jasonem, i tym samym skończyć z Mackiem 

od razu, ale wtedy musiałby zastanawiać się, co z niej za kobieta, skoro się z nim przespała. 

Może  się  pogodzić  z  myślą,  że  nic  więcej  między  nią  i  Mackiem  nie  zajdzie,  ale  nie  chce, 

ż

eby źle o niej myślał. Miała za wiele szacunku dla siebie samej, choć takie rozwiązanie w tej 

akurat chwili byłoby najdogodniejsze. 

-    Przyjaźnimy  się  z  Jasonem  -  przyznała.  -  Jeśli  dawał  do  zrozumienia,  że  łączy  nas  coś 

więcej, to pewnie martwi się, że stracę dla ciebie głowę. 

-  Było w jego głosie coś zaborczego, co brzmiało tak, jakby miał do ciebie prawo. 

W głosie Macka również dały się słyszeć zaborcze tony. Przez chwilę Beth zastanawiała się 

nad tym, aż w końcu dotarto do niej, w czym rzecz. Otóż Mack był zazdrosny. Przez ułamek 

sekundy Wielki Mack Carlton był zazdrosny, że w jej życiu może istnieć inny mężczyzna. Z 

trudem się powstrzymała przed wybuchem śmiechu. Tego się nie spodziewała! 

-  Jason i ja znamy się jeszcze ze studiów - ciągnęła. -Jest opiekuńczy, nie zaborczy. Stara się 

mnie chronić. 

-  Myśli, że trzeba cię chronić przede mną? - spytał z niedowierzaniem Mack. 

-  A nie? 

-  Nie mam zamiaru cię skrzywdzić - obruszył się. Beth spojrzała mu prosto w oczy. 

-  Za późno - powiedziała spokojnie. 

Zanim zdążył zareagować, wstała i skierowała się do najbliższego wyjścia tak pospiesznie, że 

trudno byłoby za nią nadążyć. Oczywiście mógłby ją bez trudu zatrzymać, gdyby chciał, ale 

fakt, że nie próbował tego zrobić, był dla niej aż nadto wymowny. 

background image

W każdym razie przesłanie było jasne, pomyślała, gdy po godzinie weszła do swego gabinetu 

i  znalazła  na  biurku  stos  czekoladek,  które  zostawiła  w  bufecie.  Bardziej  niepokojący  był 

jednak widok Macka na kanapie, na której zwykła odbywać drzemkę, gdy nie mogła wyrwać 

się przed wieczorem ze szpitala. Na jego piersiach leżało otwarte pismo medyczne, ale oczy 

miał zamknięte. Równomierne unoszenie się i opadanie klatki piersiowej wskazywało, że śpi. 

Patrzyła  na  niego  skonsternowana.  Zbyt  świeże  okazało  się  wspomnienie  minionej  nocy. 

Nagle  zapragnęła  położyć  się  obok  Macka  i  oddać  cudownym  przeżyciom.  Właśnie  dlatego 

jednak  stanowczym  krokiem  podeszła  do  biurka  i  usiadła  na  wysłużonym  krześle. 

Zaskrzypiało głośno. Mack otworzył oczy. 

-  A, wróciłaś - odezwał się. - Przypuszczałem, że prędzej czy później tu przyjdziesz. 

-  Na Boga, przecież to mój gabinet - zauważyła cierpko. - Można wiedzieć, co tu robisz? 

Rzucił jej niepewne spojrzenie. 

-  Nie mam pojęcia - wyznał. 

-  Chyba ci się to zdarza po raz pierwszy. 

-    Żebyś  wiedziała  -  zgodził  się.  -  Peszysz  mnie.  Uznała  jego  szczerość  za  nieco  zbyt 

czarującą. Może to 

tylko część jego gry? 

-  Jestem osobą prostolinijną - oznajmiła. 

-  Zorientowałem się już. 

-  Ale ty nie jesteś prostolinijny. 

-  Staram się być, w każdym razie wobec ciebie - zapewnił. 

-  Dlaczego? - spytała. 

-  Sam chciałbym wiedzieć. Kiedy rano wyszłaś z domu, siedziałem i zastanawiałem się nad 

tym, ale nie doszedłem do żadnego wniosku. 

Beth  miała  już  tego  dosyć.  Straciła  dla  Macka  głowę  i  wcale  nie  była  z  tego  zadowolona. 

Spędzając  z  nim  noc,  popełniła  prawdopodobnie  ogromny  błąd.  Graniczyła  więc  z 

szaleństwem  chęć,  by  go  powtórzyć.  I  wcale  nie  działał  na  nią  uspokajająco  fakt,  że  Macka 

dręczą  wątpliwości.  Jedno  z  nich  musiało  zachować  trzeźwość  umysłu  i  wiedzieć,  co  się 

dzieje. 

-    Skoro  tak  trudno  ci  to  zrozumieć,  może  powinieneś  przestać  się  głowić  -  podsunęła.  - 

Spędziliśmy  ze  sobą  noc,  do  niczego  się  wzajemnie  nie  zobowiązując.  Ty  zresztą  nigdy  do 

niczego się nie zobowiązujesz. Z tego, co o tobie czytałam, wynika, że nie umawiasz się dwa 

razy z tą samą kobietą. Sprawa jest więc zakończona. 

-  Wszystko utrudniasz. - Zmarszczył czoło. 

background image

-  Co mianowicie utrudniam? - Nie była w stanie ukryć rozdrażnienia. -  Daję ci wolną rękę, 

bez żadnych pretensji, wymówek. Idź sobie, rób, co chcesz, byleś mi dał święty spokój. 

-  Tak będzie najrozsądniej - zgodził się. 

-  A więc zrób to - nalegała. 

-  Nie mogę. - Potrząsnął głową. 

-    Dlaczego?  Drzwi  są tam.  Po  prostu  wstań i  wyjdź.  Nic  prostszego.  -  Wstrzymała  oddech, 

czekając, aż to zrobi. 

Ale on nie ruszał się z miejsca. Sposępniał. Beth westchnęła. 

-  O co chodzi, Mack? - spytała. 

-  Byłaś już na lunchu? - odpowiedział pytaniem. 

-  Wypiłam kawę i zjadłam coś słodkiego. Wystarczy. 

-  Ale nie mnie. Chodźmy. 

-  Nie mam czasu. 

-  Znajdziesz - przekonywał. - Za godzinę będziesz z powrotem, jak zwykle. 

-  Jest wpół do pierwszej - broniła się. - W pobliżu nie ma przyzwoitej restauracji, która nie 

byłaby o tej porze zatłoczona. 

-  Za godzinę będziesz z powrotem - powtórzył. 

On  zawsze  dotrzymywał  słowa,  więc  Beth  w  końcu  się  zgodziła.  A  że  ani  kofeina,  ani 

słodycze nie spełniły swego zadania, bo nie odwróciły jej myśli od Macka, miała nadzieję, że 

może godzina spędzona w jego irytującym towarzystwie pomoże jej się od niego uwolnić. 

-  Dobrze, ale tylko godzina i nie będziemy rozmawiać o nas - zastrzegła. 

-  Umowa stoi. 

I  tym  razem,  gdy  podjechali  do  bardzo  uczęszczanej  restauracji  serwującej  owoce  morza, 

wolny stolik pojawił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W chwilę potem podano 

im dwie porcje dymiących krabów z bukietem jarzyn. 

-    Wyobrażaj  sobie,  że  walisz  w  moją  głowę,  a  uda  ci  się  z  tym  uporać  -  powiedział  Mack, 

wręczając jej drewniany młoteczek. 

Rozłupywanie  krabów  wymagało  pewnego  wysiłku,  ale  trud  się  opłacił.  A  uderzanie  w 

czerwoną  skorupkę,  która  miała  zastąpić  głowę  Macka,  sprawiało  Beth  perwersyjną 

przyjemność.  Odetchnęła,  uporawszy  się  wreszcie  z  kłopotliwym  daniem,  i  dopiero  wtedy 

zauważyła, że Mack prawie nic nie zjadł. 

-  Nie byłeś głodny? - zdziwiła się. - Już drugi raz dzisiaj obserwujesz mnie, kiedy jem. 

-  Usiłuję cię podtuczyć - zażartował. 

-  Chcesz mnie przygotować do uboju? - spytała, wpadając w jego ton. 

background image

-  Skąd! Chcę tylko poczuć trochę więcej ciała. 

-  Mack! - Zaczerwieniła się. 

-    Przepraszam.  -  Zmitygował  się,  choć  nie  wyglądał  na  skruszonego.  -  Przyrzekłem,  że  nie 

będziemy rozmawiać o nas. Domyślam się, że wyklucza to również rozmowę o seksie. 

-  To nas nie dotyczy - skwitowała, nie chcąc wdawać się w dyskusję na ten temat. 

-  Tak właśnie myślałaś, prawda? 

Popatrzyła na niego, nie bardzo wiedząc, co chce przez to powiedzieć. 

-  To znaczy? 

-  Że nie pasujemy do siebie. Ty jesteś poważna, a ja nie. Ty inteligentna... 

-    Ty  również  -  przerwała  mu  niecierpliwie,  znużona  już  tym  pojedynkiem  słownym.  - 

Przestań  robić  z  siebie  tępego  osiłka.  Skończyłeś  prawo,  mimo  że  przez  cały  okres  studiów 

grałeś zawodowo w futbol. Gdybyś nie był bystry, nie udałoby ci się to. I trzeba chyba trochę 

inteligencji, żeby prowadzić z powodzeniem klub, choć prawdę mówiąc, nie wiem, dlaczego 

to robisz. 

-  Dziękuję - odparł. - To chyba miał być komplement. 

-    Skoro  tak  chętnie  wyliczasz  różnice  między  nami,  czemu  nie  wspomnisz  i  o  tym,  że  ja 

jestem  walczącym  o  uznanie  naukowcem  i  lekarzem,  a  ty  bardzo  bogatym  człowiekiem 

interesu, o ile można cię tak określić. 

-    To  zbyt  oczywiste,  ale  i  zupełnie  bez  znaczenia,  chyba  że  starasz  się  podjąć  decyzję,  czy 

uganiać się za mną dla pieniędzy. - Mack nie krył rozbawienia. 

Beth  uznała,  że  to  właściwy  moment,  by  napomknąć  o  swoim  projekcie  badawczym  i 

przekonać się, czy byłby skłonny wesprzeć go finansowo. Miała przy tym nadzieję, że on nie 

dojdzie do wniosku, że rzeczywiście zainteresowała się nim tylko dla pieniędzy. 

-    Właściwie  to  próbuję  podjąć  decyzję,  czy  poprosić  cię  o  sfinansowanie  nowego  projektu 

badawczego - oznajmiła pogodnie. 

-  Po prostu powiedz, czego potrzebujesz - odparł rzeczowo. 

Zaszokowała ją ta odpowiedź. Nie była przygotowana na to, że od razu się zgodzi. 

-  Żartowałam - wykręcała się. - No, w każdym razie częściowo. 

-  Ja nie. 

-    O  Boże  -  szepnęła,  nie  ośmielając  się  uwierzyć,  że  on  mówi  serio.  Dostała,  co  prawda, 

dotację,  ale  gdyby  miała  więcej  pieniędzy,  mogłaby  zatrudnić  asystenta  i  praca  postę-

powałaby znacznie szybciej. 

background image

-    Cóż,  zawdzięczasz  to  futbolowi  i  moim  mądrym  inwestycjom  -  stwierdził.  -  Oczywiście, 

jeśli  zdołasz  się  przemóc  i  wziąć  pieniądze  zarobione  w  sposób  tak  głupi  jak  gra  w  piłkę- 

zauważył z przekąsem. 

-  Zastanowię się nad tym - odpowiedziała. - Gdy w grę wchodzi życie dzieci, wyzbywam się 

dumy  -  dodała  szybko.  -  Jeśli  więc  rzeczywiście  mówisz  poważnie,  naradzę  się  ze  swoim 

zespołem i do końca tygodnia przedstawię ci propozycję. 

-  Przyjdę, by ją zaakceptować. 

Beth  obserwowała  go  uważnie.  Potrząsnęła  głową,  zdumiona  nieoczekiwanym  obrotem 

spraw.  Miała  jeszcze  jeden  dowód  na  to,  że  źle  oceniła  Macka.  O  ile  mogła  się  po  nim 

spodziewać atrakcyjnych doznań seksualnych, o tyle jego hojność była dla niej zaskoczeniem. 

-  Jesteś całkiem inny, niż myślałam - wyznała. 

-  Nie taki głupi? 

-    Wydawało  mi  się,  że  tę  sprawę  już  sobie  wyjaśniliśmy.  -  Oblała  się  rumieńcem.  - 

Najważniejsze, że jesteś  dobry  dla Tony'ego. A co do opinii playboya, to  mam wrażenie, że 

kształtujesz swój wizerunek specjalnie na użytek mediów, a w rzeczywistości jesteś zupełnie 

inny. 

-  Po ostatniej nocy doszłaś do tego wniosku? - spytał, patrząc na nią z zaskoczeniem. - I po 

dzisiejszym poranku? 

Beth pokiwała głową. 

-  Tak. Gdy teraz patrzę na te parę minionych tygodni, uświadamiam sobie, że ani razu się nie 

umówiłeś. Każdy wieczór spędzałeś w szpitalu. 

Rzucił jej spojrzenie, pod wpływem którego serce zaczęło jej bić przyspieszonym rytmem. 

-  A jak uważasz, co my obydwoje robiliśmy? - spytał spokojnie. - Mam na myśli czas sprzed 

ostatniej nocy. 

-  Przełykaliśmy coś w biegu - przypomniała, zbita z tropu jego rozbawioną miną. 

-    Były  to  spotkania  wolnego  mężczyzny  z  piękną,  inteligentną,  wolną  kobietą.  Dla  mnie 

zatem to były randki. - Uśmiechnął się szeroko. - No i patrz, dokąd nas zaprowadziły. 

-    A  niech  mnie  diabli!  -  Dziwnym  trafem  uważała  wszystkie  te  spotkania  za  przypadkowe, 

przyjacielskie, niezobowiązujące, podczas gdy on najwyraźniej traktował je jak swego rodza-

ju grę wstępną. 

-    Wątpię,  by  cię  diabli  wzięli,  chyba  że  pozwolisz,  bym  cię  wykorzystał  -  zakpił.  -  Nie  ma 

szansy,  by  to  się  powtórzyło?  Nie  w  tej  chwili,  oczywiście,  ale  któregoś  dnia,  gdy  nie 

będziesz musiała pędzić natychmiast do szpitala. 

background image

Przed  ostatnią  nocą  Beth  uznałaby,  że  nie  ma  cienia  szansy,  by  to  się  stało.  Jeszcze  tego 

ranka, gdy przypomniał, że nie należy traktować go poważnie, również powiedziałaby „nie". 

Teraz,  widząc  jego  wyczekujące,  pełne  nadziei  spojrzenie,  domyślając  się,  ile  go  musiało 

kosztować  zadanie  tego  pytania,  postanowiła  przekonać  się,  dokąd  to  wszystko  może  ich 

doprowadzić. 

-  Nigdy nic nie wiadomo - odparła wreszcie, czując, że serce wyrywa jej się z piersi. 

Mack roześmiał się, jakby nie oczekiwał innej odpowiedzi. 

-  Przyjmuję to za „tak" - rzekł. 

-  Czy zdarzyło się kiedykolwiek, by jakaś kobieta ci odmówiła? - spytała Beth. 

-    Częściej,  niż  ci  się  wydaje.  Ale  z  drugiej  strony  zadawałem  to  pytanie  dużo  rzadziej,  niż 

sądzisz. 

Ku  swemu  szczeremu  żalowi,  Beth  bardzo  pragnęła  wierzyć  w  to  „częściej"  oraz  w  to,  że 

media przedstawiają go w fałszywym świetle. Ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że nie ma 

dymu bez ognia. 

A może jednak... Może miał to być rodzaj obrony przed zaangażowaniem uczuciowym? W to 

również chciała wierzyć. 

 

ROZDZIAŁ 9 

Po odwiezieniu Beth do szpitala Mack poszedł prosto do biura Destiny. Rzadko tam bywała, 

ale  parę  telefonów  upewniło  go,  że  tego  popołudnia  ciotkę  zastanie.  Postanowił  się  z  nią 

zobaczyć,  bo  potrafiła  trzeźwo  patrzeć  na  rzeczywistość  nawet  wtedy,  gdy  w  swoim 

przekonaniu  on  stawał  w  obliczu  niewiadomego.  Teraz  właśnie  zaistniała  taka  sytuacja.  Od 

czasu poznania Beth dręczyło go uczucie niepewności i dyskomfortu psychicznego. 

Rozmowa  przy  lunchu  okazała  się  nadzwyczaj  pouczająca  i  wiele  mu  wyjaśniła.  Odkrył,  że 

Beth jest większą ryzykantką, niż mógłby się spodziewać. Obawiał się, że po jego propozycji 

spędzenia  wspólnie  kolejnej  nocy  wyrzuci  go  za  drzwi,  zwłaszcza  po  tym,  jak  się  rano 

rozstali.  Tymczasem  ona  wcale  nie  powiedziała  „nie",  co  wzmogło  jego  ciekawość  i  go 

zaintrygowało. 

Nie bardzo wiedział, co Beth naprawdę o nim myśli i do jakich wniosków doszła w sprawie 

ich  wspólnej  przyszłości.  Może  pomysł,  żeby  zasięgnąć  w  tej  kwestii  rady  Destiny,  nie  był 

najmądrzejszy, ale postanowił spróbować. 

Czuł się na swój sposób dłużnikiem ciotki, dzięki której przecież poznał Beth. Nie zamierzał 

wspominać  jej  o  tym,  przeciwnie,  gdyby  doszło  do  rozmowy  na  ten  temat,  zapewne  by  się 

background image

wyparł,  choć  wiedział,  że  ciotka  jest  na  tyle  bystra,  by  między  wierszami  wyczytać  z  jego 

słów wszystko to, co przemilczy. 

-    Ostatnio  rzadko  cię  widuję  -  powitała  go,  gdy  pochyliwszy  się,  ucałował  ją  w  policzek.  - 

Gdzie to się podziewasz wieczorami? 

Mack  nalał  sobie  kawy  i  zajął  fotel,  zastanawiając  się,  na  jak  daleko  posuniętą  szczerość 

może  sobie  pozwolić.  Niezależnie  od  tego,  co  jej  wyjawi,  na  pewno  nie  będzie  ukrywała 

satysfakcji. Postanowił więc najpierw ostrożnie wybadać, co już wie. 

-  Pytasz, jakbyś nie wiedziała. - Rzucił jej rozbawione spojrzenie. 

Bardzo  przekonująco  odgrywała  rolę  niewiniątka,  ale  on  już  się  nie  da  nabrać.  Zabawne 

byłoby, gdyby zdołał zmusić ją do przyznania się do intrygi. Przekomarzanie się z Destiny i 

unikanie  miłosnych  sideł,  które  na  nich  zastawiała,  było  nie  lada  wyzwaniem  dla  niego  i 

braci. Na ogół udawało mu się uniknąć. Ale ciotka była godnym przeciwnikiem. Kto wie, czy 

Beth  nie  dlatego  tak  go  zafascynowała,  że  była  pierwszą  ze  znanych  mu  kobiet,  która 

dorównywała bystrością i inteligencją Destiny, i podobnie jak ona stanowiła prawdziwe wy-

zwanie. Na swój sposób coś je łączyło. 

-  Myślisz, że pytałabym, gdybym wiedziała? - odparowała Destiny, nie wypadając z roli. 

-  Oczywiście. - Parsknął śmiechem. - Chcesz po prostu, bym ci wszystko powiedział i żebyś 

mogła triumfować. 

-  Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Mack. - Jej niewinna mina wciąż była wzorcowa. 

-    Czy  to  nie  ty  nalegałaś  parę  tygodni  temu,  żebym  odwiedził  tego  chorego  chłopca?  - 

Spojrzał na nią uważnie, szukając choćby najmniejszej reakcji. 

Ale Destiny zachowywała twarz pokerzysty. 

-    Tony'ego  Vitale'a?  -  spytała  po  chwili  namysłu.  Ciotka  naprawdę  była  niezłą  aktorką. 

Wiedział, że nie 

musiała  sobie  tego  nazwiska  przypominać,  bo  zapewne  codziennie  przekazywano  jej 

najświeższe  wiadomości  ze  szpitala.  Bóg  świadkiem,  że  wszędzie  miała  swoich  informa-

torów. 

-  Właśnie - odparł. 

-    A  więc  nadal  go  odwiedzasz?  -  Ożywiła  się.  -  To  wspaniale!  -  Popatrzyła  na  niego  z 

uznaniem. - Jestem pewna, że bardzo mu to pomaga. Kochanie, jestem z ciebie dumna. 

-  Jego stan jest bardzo ciężki. - Mack na moment zapomniał o porachunkach z ciotką. - To 

bardzo dzielny chłopiec. Serce mi się kraje, gdy na niego patrzę. 

-    Kiedy  pierwszy  raz  rozmawiałam  z  jego  lekarką,  mówiła  mi,  że  to  nie  wygląda  dobrze  - 

powiedziała Destiny. - Nic się nie zmieniło? 

background image

-  Owszem, na gorsze. 

-    Tak  mi  przykro.  -  Destiny  szczerze  się  zasmuciła.  -  Jego  matka  musi  być  zrozpaczona. 

Chyba jednak uda im się coś zrobić? 

-  Mam nadzieję. - Mack spojrzał jej w oczy z niewinną miną. - Skoro tak się interesujesz tym 

chłopcem, to myślę, że zechcesz zasilić fundusz na badania, który zakładam w jego imieniu - 

powiedział. 

Ciotka uniosła brwi, co świadczyło o tym, że naprawdę udało mu się ją zaskoczyć. 

-  Sponsorujesz projekt badawczy? - spytała. – Ależ Mack, to wspaniały pomysł! Cudowny! 

Oczywiście, że możesz na mnie liczyć. Który lekarz kieruje badaniami? Mack roześmiał się 

głośno. 

-  Podejrzewam, że w ciągu sekundy sama wymienisz to nazwisko. 

Destiny przez chwilę sprawiała wrażenie skonsternowanej. 

-  Naprawdę nie mam pojęcia - oświadczyła. - Jest tam wielu doskonałych lekarzy. 

-  Spróbuj - nalegał Mack. 

Destiny zastanawiała się przez moment. 

-  Chyba nie ta śliczna Beth Browning? A może...?  

Mack podniósł kubek z kawą gestem, jakim wznosi się toast. 

-  Brawo - powiedział. - Trafiłaś. 

-    Domyślam  się,  że  jest  bardzo  dobrym  specjalistą  -  powiedziała  z  pozorną  obojętnością 

Destiny,  jak  gdyby  mówiła  o  kimś,  kto  nie  ma  nic  wspólnego  z  jej  bratankiem.  Nawet 

mrugnięciem oka nie zdradziła, że wybrała tę kobietę dla Macka prawdopodobnie również ze 

względu na jej inteligencję i wykształcenie. 

-  Jest też kobietą bardzo ładną i wolną, ale to,  oczywiście, nawet nie przyszło ci do  głowy, 

kiedy mnie tam wysyłałaś, prawda? 

Wydawało  się,  że  Destiny  nadal  będzie  grać  komedię,  ale  w  końcu  wzruszyła  ramionami  i 

poddała się. 

-  Może i przyszło - wyznała. 

-    Och,  daj  spokój!  -  Mack  roześmiał  się.  -  Znowu  namieszałaś  i  jesteś  z  tego  cholernie 

dumna. 

Destiny popatrzyła mu prosto w oczy. 

-  Naprawdę tak cię to irytuje, Mack? - spytała. - Przecież z Richardem mi się udało, prawda? 

On i Melanie są szczęśliwi. 

-  Ale mnie małżeństwo nie interesuje - oświadczył, choć znacznie mniej zdecydowanie, niż 

uczyniłby to jeszcze parę tygodni temu. 

background image

-  Tak samo mówił Richard - przypomniała ciotka. 

-    Dlaczego  uparłaś  się,  żeby  nas  pożenić?  -  zaciekawił  się  Mack.  -  Zamierzasz  wyjechać? 

Może  myślisz  o  powrocie  do  Francji  i  do  dawnego  stylu  życia,  kiedy  już  nas  wszystkich 

pourządzasz? Dlatego tak ci pilno? 

-  Nie chodzi o mnie - zaprotestowała. - Chodzi o was. Żaden z was nic nie wie o miłości. Nie 

rozumiem,  jak  mogłam  nie  nauczyć  was  tego,  co  w  życiu  najważniejsze.  Uznałam,  że 

najwyższy czas coś w tej sprawie zrobić. 

Było  w  jej  głosie  tyle  żalu,  że  zrobiło  mu  się  przykro,  bo  nie  mógł  jej  dać  tego,  na  co  tak 

czekała. 

-  Wiem, myślisz, że bez żon i dzieci nie będziemy szczęśliwi, ale przecież kryteria szczęścia 

są różne - powiedział. 

-  Wymień choć jedno - zażądała. 

-  Nawet kilka - odparł. - Sukces, przyjaźń, rodzina. 

-  Właśnie o rodzinie mówię - rzuciła zniecierpliwionym tonem. 

-  Mamy siebie i mamy ciebie. O to mi chodzi. - Spojrzał na nią przenikliwie. - Chyba że, jak 

powiedziałem,  zamierzasz  nas  po  tych  wszystkich  latach  opuścić  i  chcesz  mieć  pewność,  że 

ktoś zajmie w naszym życiu twoje miejsce. 

-  Nie bądź śmieszny - żachnęła się. - Jestem zadowolona ze swego życia. 

-  Jak to? - Mack szeroko otworzył oczy. - Przecież w twoim życiu nie ma mężczyzny. 

Zmarszczyła brwi i spoważniała, jakby zaatakowano ją jej własną bronią. 

-  Nie musisz być złośliwy, Mack - parsknęła. 

-  Po prostu zwracam ci uwagę, że przeczysz sama sobie. 

-  A więc skoro jesteś zdecydowany się nie ożenić, to dlaczego widujesz się z Beth? - spytała. 

Nie  umiał  odpowiedzieć  na  to  pytanie.  Beth  przecież  zupełnie  nie  przypominała  kobiet,  z 

którymi zwykł się umawiać. Nie była beztroska ani lekkomyślna, lecz poważna i refleksyjna i 

aż za bardzo przejmowała się swoimi pacjentami. 

W  ostatnich  tygodniach  często  czuł  się  zawstydzony,  że  tak  niewiele  spraw  traktował 

poważnie i tak łatwo szedł przez życie. Pamiętał wprawdzie o dobrych uczynkach, bo Destiny 

wpoiła jemu i braciom poczucie obowiązku wobec bliźnich, ale nigdy nie brał sobie tego do 

serca  tak  bardzo,  jak  to  czyniła  Beth,  którą  los  innych  naprawdę  obchodził.  Oddawała  się 

całym sercem swej pracy, a co ważniejsze, jej praca naprawdę czemuś służyła. W porównaniu 

z  tym  jego  zajęcia  wydawały  się  niepoważne  i  błahe.  Nawet  wizyty  u  Tony'ego  nie  mogły 

przecież uratować chłopca, podczas gdy Beth i jej zespół byli w stanie to uczynić. 

background image

Mack  troszczył  się,  naturalnie,  o  braci  i  ciotkę,  martwił  się  też  o  Tony'ego  Vitale'a  i  inne 

dzieci, ale zachowywał dystans do otoczenia. Utrata rodziców w dzieciństwie sprawiła, że w 

sprawach uczuciowych zachowywał daleko posuniętą ostrożność. Bał się pokochać kogoś, bo 

nie  sposób  było  przewidzieć,  kiedy  los  zechce  zabrać  ukochaną  osobę.  Lękał  się,  że  miłość 

może  sprowadzić  nieszczęście.  Zdawał  sobie  sprawę,  że  to  tylko  reakcja  dziecka  na  stratę 

bliskich,  ale  coraz  mocniej  uświadamiał  sobie,  że  wciąż  jeszcze  się  z  tym  nie  uporał.  W 

obliczu nasilającego się uczucia do Beth i przywiązania do Tony'ego oraz lęków, jakie w nim 

tkwiły, zaczął powoli dochodzić do wniosku, że przeszłość dręczy go tak samo, jak dręczyła 

jego braci. 

-    Mack  -  perswadowała  Destiny  -  nie  spotykałbyś  się  z  taką  kobietą  jak  Beth  Browning, 

gdybyś  nie  myślał  o  niej  poważnie.  Ona  nie  jest  jedną  z  tych  sprytnych  światowych  kobiet, 

które możesz bez problemu zostawić w każdej chwili. 

Skinął  głową  potakująco,  choć  Beth,  oczywiście,  twierdziła  coś  całkiem  przeciwnego, 

stwarzając pozory, że i ona traktuje ich związek niezobowiązująco. 

-  Wiem - powiedział. 

Uznanie tego faktu znaczyło, że powinien niezwłocznie rozstać się z Beth. To jedyne słuszne 

posunięcie,  choć  wymagające  pewnych  wyrzeczeń.  Kiedy  wyobraził  sobie  jednak,  jak  puste 

stałoby się życie bez Beth, nie mógł się zdecydować na ten krok. 

-  A więc? - drążyła Destiny. Patrząc jej w oczy, podjął decyzję. 

-  Chciałbym któregoś dnia przyjść z nią do ciebie na kolację. Co ty na to? 

Oczy Destiny rozbłysły radością. 

-    Byłabym  szczęśliwa!  -  wykrzyknęła.  -  Wiesz  przecież,  jak  lubię  poznawać  twoich 

przyjaciół. Dziś mam wolny wieczór. Odpowiada ci? 

Uznał,  że  to  dobry  pomysł.  Niewykluczone,  że  ta  wspólna  wizyta  pomoże  mu  opanować 

zamęt w uczuciach. 

-  Odpowiada - odrzekł. - Porozumiem się z Beth i za jakąś godzinę dam ci znać. 

-  Doskonale. 

Widział w oczach ciotki znajomy wyraz pełnego nadziei oczekiwania. 

-  Mam nadzieję, że nie wyciągniesz z tego spotkania pochopnych wniosków - rzekł. - Rzadko 

przyprowadzałem  do  ciebie  kobietę,  bo  zawsze  pojawiał  się  ten  twój  błysk  w  oczach, 

oznaczający, że słyszysz już dźwięk weselnych dzwonów. 

-    Postaram  się  przyjąć  Beth  jak  najlepiej  i  nie  wyciągnę  czasopisma  z  radami  dla 

nowożeńców - obiecała ciotka. -Nawet nie zostawię żadnego na widocznym miejscu. 

background image

Mack dobrze wiedział, że jest całe mnóstwo innych zmyślnych sposobów, by poruszyć temat 

małżeństwa. 

-  I nie będziesz pokazywała zdjęć ślubnych Richarda? - wymienił jeden z nich. 

-    Na  Boga,  nie!  -  obruszyła  się  Destiny.  -  Jakże  bym  mogła  zmuszać  kogoś  do  oglądania 

rodzinnych zdjęć? To takie nudne. - Roześmiała się. - Choć jest takie jedno twoje zdjęcie w 

wannie,  kiedy  miałeś  dwa  latka.  Myślę,  że  mało  kobiet  nie  wzruszyłoby  się  na  jego  widok, 

takie  jest  słodkie.  Patrząc  na  nie,  można  od  razu  wyobrazić  sobie,  jakie  śliczne  będą  twoje 

dzieci. 

Mack rzucił ciotce przerażone spojrzenie. 

-  Zmieniłem zamiar - oświadczył. - Będę trzymać Beth z dala od ciebie. 

-  Żartowałam, kochanie - zapewniła Destiny. - Nie będę cię peszyć. 

-  Przysięgasz? 

Ciotka położyła dłoń na piersi. 

-  Ani jednego niewłaściwego słowa - obiecała. 

-  Ciekawe, czemu mnie to nie przekonuje? - mruknął Mack. 

-    Bo  masz  naturę  cynika  -  stwierdziła  ciotka.  -  Chciałbyś,  żebym  przygotowała  coś 

szczególnego? Może jakąś moją specjalność prowansalską? 

-    Cokolwiek  -  odparł,  rozmyślając,  czy  jednak  nie  popełnia  błędu,  poddając  Beth  ocenie 

Destiny  i  jej  dociekliwym  pytaniom.  -  Pamiętaj  tylko,  że  będę  szczęśliwy,  jeśli  uda  mi  się 

wyrwać ją ze szpitala na godzinę. To nie może być więc jedna z tych twoich pięciodaniowych 

kolacji. 

-    Dobre  jedzenie  wymaga  czasu.  Nie  można  się  spieszyć.  Doskonale  o  tym  wiesz  - 

przekonywała Destiny. 

-  Ale wiem również, że Beth nie przyjdzie, jeśli pomyśli, że to oficjalna okazja. To będzie po 

prostu  spotkanie  we  trójkę,  bez  tych  twoich  wieczorowych  strojów.  Beth  przypuszczalnie 

przyjedzie prosto ze szpitala i zaraz potem tam wróci. 

-    Skoro  nalegasz...  -  Destiny  zerknęła  spod  oka.  -  Mam  przygotować  hot  dogi  i  fasolkę  z 

puszki? To będzie i szybko, i tanio - zauważyła sucho. 

Mack wiedział, że  ciotka nie musi żartować. Przestrzegała form obowiązujących osobę z jej 

pozycją społeczną i towarzyską. 

-  Mam nadzieję, że wymyślisz coś lepszego - powiedział. - Szczerze mówiąc, liczę na to. 

Obserwowała go przez chwilę, wreszcie skinęła głową. 

-  A więc dobrze, ale mogę o coś spytać? 

-  Oczywiście. 

background image

-  Dlaczego ta kolacja jest tak ważna, skoro Beth nic dla ciebie nie znaczy? 

-  Czy nie możemy po prostu zjeść jej razem, w miłej atmosferze, nie czyniąc z tego wstępu 

do zaręczyn? - zapytał żałosnym tonem. 

-  Ja mogę. - Destiny posłała mu wymowne spojrzenie. -A ty? 

Ponieważ Mack nie był przygotowany na to pytanie, wstał i ruszył do drzwi. 

-  A więc do wieczora - rzucił. 

-  Będę czekać, kochanie - zapowiedziała słodko Destiny. 

-  O tak, jestem pewien - odparł Mack, żałując, że uległ impulsowi i zaproponował spotkanie 

we troje. 

Tłumaczył  sobie  wprawdzie,  że  chciałby  poznać  opinię  Destiny  na  temat  jego  znajomości  z 

Beth, ale niewykluczone, że prawda kryła się gdzie indziej. Może miał nadzieję, że ukazanie 

wrażliwej, praktycznej Beth realiów życia Carltonów przerazi ją i że nie będzie musiał łamać 

jej serca, robiąc to co zawsze... 

Beth  miała  fatalny  dzień.  Pacjent  rozlał  butelkę  jasnopomarańczowego  płynu 

antyseptycznego, niszcząc jej bluzkę. Peyton zrugał ją za nieobecność na porannym zebraniu, 

choć zrobił to z lekkim rozbawieniem. A Tony patrzył na nią z wyraźnym żalem, że nie było 

jej w czasie transfuzji. 

-    Pani  wie,  że  jak  pani  mi  robi  zastrzyk,  to  mniej  boli  -  powiedział  z  rozgoryczeniem.  - 

Czekałem na panią. 

-  Wiem, kochanie, i bardzo cię przepraszam - tłumaczyła się, z pewną ulgą stwierdzając, że 

chłopiec mówi silniejszym głosem, a jego policzki wreszcie nabrały lekkich rumieńców. 

-  Gdzie pani była? - dopytywał się. 

-    Miałam  same  ciężkie  przypadki  -  wyjaśniła.  -  Wiem,  że  to  żadne  wytłumaczenie. 

Powinnam być tutaj. 

-  Macka też nie było - żalił się chłopiec. Beth spojrzała na niego zaskoczona. 

-  Nie było go dzisiaj? - zdziwiła się. 

-  Nie, chociaż obiecał, że przyjdzie. 

To  wszystko  nie  miało  sensu.  Mack  był  przecież  rano  w  szpitalu.  Westchnęła, 

uświadomiwszy sobie, że większość tego czasu spędził z nią. 

-  Jeśli powiedział, że przyjdzie, to na pewno przyjdzie 

-   przekonywała chłopca.  - Zawsze dotrzymuje  słowa, prawda? 

-  Tak. - Tony przyjrzał jej się bacznie. - Pani go lubi? 

- spytał. 

-  Jest wspaniałym przyjacielem - odparła wymijająco. 

background image

-    Ale  czy  go  pani  lubi?  -  dociekał  Tony.  -  Myślę,  że  on  lubi  panią  -  dodał,  nie  czekając  na 

odpowiedź. 

Beth stłumiła śmiech. Mack uprzedził ją, że Tony interesuje się ich znajomością, ale mimo to 

pytanie chłopca ją zaskoczyło. 

-  Chciałem, żeby się zakochał w mojej mamie - wyznał Tony. - To by było fantastycznie. Ale 

on nie zwraca na nią uwagi. Jeśli nie może być moim ojczymem, to byłoby super, gdyby był z 

panią,  pani  doktor.  Pani  jest  ładniejsza  niż  te  jego  wymalowane  babki  ze  zdjęć  w  gazecie. 

Pani jest taka prawdziwa, pani rozumie, o co mi chodzi? 

-    Dziękuję,  Tony.  Doceniam  twoją  lojalność,  ale  nie  sądzę,  bym  mogła  konkurować  z 

modelkami. 

-    Ależ  jak  najbardziej!  -  rozległ  się  głęboki  męski  głos.  Beth  odwróciła  się  i  zobaczyła  w 

drzwiach Macka. 

-  Długo podsłuchujesz? - spytała podejrzliwie. 

-  Na tyle długo, by usłyszeć, że mój kumpel próbuje nas znowu swatać. - Rzucił jej zuchwałe 

spojrzenie. - No i jak, doktorko? Chcesz pójść dziś na kolację do mojej ciotki? 

Nie pojmowała. Zaprasza ją do Destiny? 

-  Może porozmawiamy o tym później? - zaproponowała. 

-  Niech pani się zgodzi, pani doktor - zachęcał Tony. 

- Nie codziennie może panią zaprosić taki facet jak Wielki Mack. 

-  Zobaczę - mruknęła i dodała: - Mogę cię na chwilę prosić, Mack? Wyjdźmy na korytarz. 

Mack mrugnął do Tony'ego. 

-  Mam nadzieję, że nie zamierza dać mi kosza. Odmowa nie jest przyjemna. 

Tony ze zrozumieniem pokiwał głową. 

-  Dlaczego stawiasz mnie w takiej niezręcznej sytuacji? 

- napadła na niego Beth, gdy tylko znaleźli się na korytarzu. 

-    Destiny  zaprosiła  nas  na  wieczór  i  obiecałem,  że  w  ciągu  godziny  dam  jej  odpowiedź  - 

wyjaśnił. - Nie byłem pewny, czy  cię znajdę, kiedy wyjdziesz już od Tony'ego. A zresztą, o 

co chodzi? Był szczęśliwy, gdy usłyszał, że proszę cię, byś ze mną poszła. 

-    To  właśnie  mnie  martwi  -  potrząsnęła  głową.  -  Te  oczekiwania  Tony'ego  wobec  nas.  A 

twoja ciotka? - Spojrzała na niego badawczo. - Jesteś pewien, że naprawdę chce mnie widzieć 

u siebie? 

-  Prawdę mówiąc, to był mój pomysł - przyznał. Beth była zaskoczona. 

background image

-    Ty  naprawdę  chcesz  nas  poddać  zakusom  ciotki.  Wydawało  mi  się,  uznajesz  ją  za 

mistrzynię  w  manipulowaniu  ludźmi.  Skąd  ci  przyszło  do  głowy,  żeby  podsunąć  jej  taką 

okazję? 

-  To ona wymyśliła naszą znajomość. 

Beth przypomniała swoją kolację z Destiny i wiedziała, że Mack mówi prawdę. 

-  To dlaczego chcesz jej w tym pomóc? - Nie pojmowała jego postępowania. 

-  Czy ja wiem? 

-  Nic z tego nie rozumiem - stwierdziła z irytacją. - Myślę, że spasuję. 

-  I pozwolisz, by Destiny uznała cię za tchórza? Albo jeszcze gorzej, aby doszła do wniosku, 

ż

e już jesteś zaangażowana uczuciowo i próbujesz zwalczyć to uczucie? 

-  Co? To zbyt zawiłe dla mnie. - Beth popatrzyła na niego zdezorientowana. 

-    Ale  nie  dla  Destiny  -  zapewnił.  -  Uprzedzam  cię,  że  jeśli  się  teraz  wykręcisz,  dopiero  się 

zacznie.  A  tak  po  prostu  zjemy  z  nią  kolację.  Może  ciotka  dojdzie  do  wniosku,  że  nie 

pasujemy do siebie? 

Nagle  Beth  zrozumiała,  w  czym  rzecz.  Nie  wiedziała  jeszcze,  czy  jej  się  to  podoba,  ale 

zorientowała  się,  co  kieruje  Mackiem.  Chciał  się  wycofać  i  liczył  na  to,  że  jego  ukochana 

ciocia  utwierdzi  go  w  tym,  dochodząc  do  wniosku,  że  Beth  nie  jest  dla  niego  odpowiednią 

partnerką. Wówczas spokojnie będzie mógł się ulotnić. 

Popatrzyła mu w oczy. 

-  A więc o to ci chodzi? Chcesz, by Destiny uznała, że nie nadaję się dla ciebie, bo pozwoli ci 

to nie widywać się ze mną. 

-  Chyba oszalałaś! - oburzył się, trochę za szybko i trochę za gwałtownie.  

-  Czyżby? - spytała powątpiewająco. - Mack, rozumiem, że się możesz bać, rozumiem też, że 

mogłeś wybrać taki sposób zakończenia naszej znajomości. Nikt nie zdoła cię zmusić, byś był 

ze  mną,  a  już  na  pewno nie  ja.  Ja zresztą  też  nie skaczę  z  radości  z  powodu  tego,  co  zaszło 

między nami. 

-  Nie szukam sposobu zerwania - oświadczył Mack poważnie. 

-    Nie?  Mieliśmy  na  siebie  ochotę,  owszem,  ale  ochota  mija,  nie  jest  permanentna.  Zamiast 

wpadać w panikę, powinniśmy oboje albo płynąć z prądem, albo wycofać się od razu, zanim 

sprawy  się  skomplikują.  Nie  mam  zamiaru  się  obrazić,  wiem,  że  jakoś  przeżyję  twoje 

odejście. 

Chciała mówić dalej, zrobić wszystko, żeby ułatwić mu zerwanie, ale Mack pochylił się nagle 

i zamknął jej usta pocałunkiem. Od razu zapomniała wszystko, co zamierzała powiedzieć. 

Kiedy wreszcie odsunął się od niej, popatrzyła na niego całkiem zdezorientowana. 

background image

-  Co to miało znaczyć? - spytała. 

-    To  był  jedyny  sposób,  żeby  ci  przerwać  -  odrzekł.  -  Za  dużo  rozmyślasz.  Przestań  się 

zastanawiać, co ja czuję. Skoro ja sam tego nie wiem, skąd ty możesz wiedzieć? 

Do Beth, pozostającej wciąż pod wrażeniem pocałunku, nie bardzo dotarły te słowa. 

-  Całowanie mnie pod pokojem pacjenta, w korytarzu, gdzie w każdej chwili może ktoś się 

zjawić, jest absolutnie niedopuszczalne - oświadczyła sucho. 

-  Wybacz. 

Szukała  w  jego  twarzy  choć  cienia  skruchy,  ale  niczego  takiego  nie  dostrzegła.  Wręcz 

przeciwnie, wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. 

To  jego  zachowanie,  ta  rozmowa,  idiotyczny  pomysł  kolacji  u  Destiny  -  tego  już  było  za 

wiele. Odwróciła się. 

-  Muszę iść - oznajmiła, kierując się w stronę gabinetu. 

-  Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej - zawołał. 

-  Nie. 

-  Bądź gotowa. 

-  Nie wybieram się na żadną kolację - oświadczyła stanowczo. 

-  Oczywiście, że się wybierasz. 

Zawróciła  i  podeszła  do  Macka.  Stali  teraz  twarzą  w  twarz.  Jeśli  zajdzie  potrzeba,  zacznie 

krzyczeć i zrobi prawdziwą scenę. 

-  Nie zamierzam iść do twojej ciotki na kolację - powtórzyła. 

-  W porządku. - Skinął głową. 

Zdumiała ją ta nagła ugodowość. Z mało zrozumiałego powodu zirytowała ją nawet bardziej 

niż jego pewność, że przyjmie zaproszenie. 

-  Może jednak pójdę - zmieniła zdanie. 

-  W porządku. - Mack sprawiał takie wrażenie, jakby z trudem tłumił śmiech. 

-  Ale spotkamy się na miejscu - zastrzegła. Zdziwił się, ale znów skinął głową. 

-  Dobrze, zostawię ci adres. 

-  Nie trzeba - rzuciła beztrosko, posyłając mu promienny uśmiech. - Już tam byłam. 

Spojrzał na nią tak, jakby oświadczyła, że zna drogę na Marsa. 

-  Kiedy, u diabła?! 

-  Parę tygodni temu - odrzekła. 

-  Zanim przysłała mnie tutaj, do Tony'ego? - pytał podejrzliwie. 

-    Nie,  potem.  Ściśle  mówiąc,  tego  samego  dnia,  ale  później.  Twoja  ciotka  ma  nieomylne 

wyczucie. Zadzwoniła do mnie parę minut po twoim wyjściu. 

background image

-  Nie wspomniała o tym - powiedział, bardziej do siebie niż do Beth. - Ty zresztą również nie 

uznałaś za stosowne mnie poinformować o tej wizycie. 

-    Jestem  pewna,  że  twoja  ciotka  nie  spowiada  ci  się  ze  wszystkich  swoich  spotkań 

towarzyskich - oznajmiła Beth. -I ja też nie zamierzam tego robić. 

-  Dobrze wiedzieć. - Potrząsnął głową. 

-  Do zobaczenia o siódmej - rzekła. - Może zadzwonię do Destiny i spytam, czy nie będzie 

miała nic przeciwko temu, żebym przyszła z osobą towarzyszącą. 

-    Zrób  to,  a  on  zaraz  będzie  martwy  -  ostrzegł.  Roześmiała  się.    Po  raz  kolejny  wzbudziła 

zazdrość 

w  Wielkim  Macku  Carltonie.  I  to  nie  byle  jaką.  Widząc  jego  minę,  uznała,  że  rozsądniej 

będzie nie poddawać go często takim testom. Poklepała go po policzku. 

-  A więc dobrze, tylko ty i ja, przyjacielu. 

-  Nie jestem twoim przyjacielem - żachnął się. - Wybij to sobie z głowy. 

-  Nie? A więc jak byś siebie określił? - zainteresowała się. 

-    Jestem  mężczyzną,  którego  właśnie  doprowadzasz  do  szału.  -  Nagle  uśmiechnął  się 

szeroko. - Oczywiście, jeśli dobrze rozegrasz tę partię, to około dziesiątej ja doprowadzę cię 

do szaleństwa. 

-  Fascynująca perspektywa. - Kiwnęła głową. - Zapamiętam to. 

Jeszcze raz pocałował ją w usta. 

-  To na zachętę - wyjaśnił. 

Wracając  do  pokoju  Tony'ego,  pogwizdywał  cicho.  Beth  odczekała,  aż  drzwi  się  za  nim 

zamkną,  i  oparła  się  o  ścianę.  Ten  bezczelny,  zarozumiały  facet  po  raz  kolejny  doprowadził 

do tego, że z trudem utrzymywała się na nogach. Może się tylko modlić, żeby nigdy się nie 

dowiedział,  jak  łatwo  mu  to  przychodzi.  Ale  zważywszy  na  jego  znajomość  kobiet,  trzeba 

przyjąć, że doskonale o tym wie. 

 

ROZDZIAŁ 10 

Mack  krążył  po  domu  Destiny  niczym  tygrys  po  klatce.  Gdzie,  u  licha,  podziewa  się  Beth? 

Dzwonił  przed  godziną  do  szpitala  i  dowiedział  się,  że  wyszła  o  wpół  do  szóstej.  Domyślił 

się,  że  pojechała  do  domu,  żeby  się  przebrać,  gdyż  bluzkę  miała  poplamioną  jakimś 

okropnym  pomarańczowym  płynem,  ale  jak  długo  może  trwać  zmiana  ubrania  i  przejazd 

mostem?  W  takich  sprawach  nie  miał  żadnego  doświadczenia,  a  to  tylko  potwierdzało,  jak 

mało obchodziły go zwyczaje kobiet, z którymi się spotykał. 

background image

Dochodziło wpół do ósmej. U kobiety tak punktualnej jak Beth spóźnienie o całe pół godziny 

lub więcej było nie do pomyślenia. 

-  Może byś usiadł? - zaproponowała Destiny z wyraźną irytacją. - Przyprawiasz mnie o ból 

głowy. Beth powiedziała, że będzie, to będzie. 

-  Miała być pół godziny temu. 

-  Kochanie, jestem przekonana, że nie wystawi cię do wiatru. 

Mack wyczuł delikatną aluzję, że tylko on ma powód do niepokoju. A nie był wcale pewien, 

czy Beth w ostatniej chwili nie zrezygnuje. To było prawdopodobne, jeśli chciała mu zagrać 

na  nosie.  Nie  podejrzewał  jej  o  przebiegłość  do  chwili  rozmowy  w  szpitalnym  korytarzu. 

Wciąż  nie  bardzo  wiedział,  jak  się  do  tego  ustosunkować,  zwłaszcza  że  dowiedział  się  o 

spotkaniu z Destiny. 

-  Nie wykazywała entuzjazmu - powiedział. Destiny popatrzyła na niego poważnie. 

-  Ale ma bardzo dobre maniery - zauważyła. - Mogła nie dać znać tobie, gdyby jej coś nagle 

wypadło, ale na pewno zadzwoniłaby do mnie. 

Nie podobała mu się sugestia, że być może w jakiejś mierze jest winny nieobecności Beth. 

-  Nie obraziłem jej - zastrzegł się. - A swoją drogą, co ty wiesz o jej manierach? Ach, prawda 

- dodał, nie czekając na odpowiedź.— Przecież była u ciebie na sympatycznej kolacyjce jakiś 

czas temu. Na kolacyjce, o której jakoś zapomniałaś powiedzieć, kiedy dziś rozmawialiśmy. 

-  Powiedziała ci? - Destiny rzuciła mu zdumione spojrzenie. 

-  Z wielkim triumfem - odparł. 

-  Czy to nie interesujące? 

-    Co  w  tym  takiego  cholernie  interesującego,  że  w  końcu  przyznała  się,  że  spiskujecie  za 

moimi plecami? O ile się orientuję, byłaś z nią w zmowie od dawna. Niewinne wyznanie to 

na pewno wierzchołek góry lodowej. 

-  Nie zachowuj się melodramatycznie. - Ciotka zmarszczyła czoło. - To była zwykła kolacja, 

nic  ponadto.  Nie  robiłyśmy  planów  w  związku  z  tobą,  nie  knułyśmy  spisku.  Coś  ci  się  roi? 

Przecież sam podejmujesz decyzje w sprawach osobistych. Chyba nie sądzisz, że zastawiam 

na ciebie pułapkę? 

-  Och, daj spokój. - Mack popatrzył na Destiny spod oka. - Już dawno się nauczyłem, że nie 

wolno cię nie doceniać.  

Może  ci  się  nie  uda  doprowadzić  mnie  do  ołtarza  z  wybraną  przez  ciebie  kobietą,  ale  na 

pewno nie zaniechasz prób. 

-  Uważasz, że Beth jest tak bezwolna, że pozwoli mi sobą sterować? 

background image

Zastanawiał się już nad tym i wiedział, że to nieprawdopodobne. Jeśli czegoś był pewien, to 

tego, że Beth jest osobą niezależną, która doskonale wie, czego chce. Nikomu nie przyszłoby 

do  głowy  uznać  jej  za  istotę  bezwolną.  Bóg  świadkiem,  że  nie  wahała  się  mówić  mu,  co 

myśli. Równie otwarta  musiała być także wobec Destiny. Gdyby  więc ciotka zagadnęła ją o 

niego, Beth prawdopodobnie roześmiałaby się jej w twarz. 

-  Nie jest bezwolna - odparł. 

-    Wiesz,  Mack,  mówiąc  szczerze,  dziwię  się,  że  podtrzymałeś  propozycję  wspólnej  kolacji, 

kiedy  już  dowiedziałeś  się  o  moim  spotkaniu  z  Beth.  Skoro  najwyraźniej  węszysz  spisek 

wszędzie, gdzie się pojawię, to dlaczego nie odwołałeś dzisiejszego spotkania? 

Doskonale wiedział, do czego Destiny zmierza, ale bawiły go jej uwagi. 

-  No właśnie dlaczego? - spytał. 

-  Szukasz potwierdzenia, że Beth tutaj nie pasuje? Chciał zaprzeczyć, ale ciotka za dobrze go 

znała. Poza tym 

Beth podejrzewała to samo. Te dwie kobiety, które znały go lepiej niż inni, przejrzały go na 

wylot. 

-  Przeszło mi przez myśl, że ona, być może, dojdzie do takiego wniosku - przyznał Mack. 

-    I  co  wtedy?  -  Destiny  nie  spuszczała  wzroku z  jego  twarzy,  czekając  na  odpowiedź.  -  Na 

pewno  nie  liczyłeś  na  to,  że  cię  rzuci?  -  spytała,  kiedy  się  nie  odezwał.  -  Na  to  właśnie 

liczyłeś, prawda? - Patrzyła na niego uważnie.  

-    To  nie  tak,  ale  trudno  chyba  uznać  mnie  za  szczególnie  pożądaną  partię  zwłaszcza  dla 

kobiety, która chce wyjść za mąż i stworzyć rodzinę. 

-  Przestań, to nie czas ani miejsce na fałszywą skromność - skarciła go Destiny. - A zresztą, 

czy Beth wspominała o małżeństwie? 

-  Nie. 

-  Albo o tym, że chce stworzyć rodzinę? 

-  Nie. 

-    A  więc  czy  aby  nie  uprzedzasz  faktów?  -  Świdrowała  go  wzrokiem.  -  A  może  jest 

odwrotnie? Może to ty zaczynasz myśleć o małżeństwie? - W oczach Destiny zatańczyły we-

sołe  iskierki.  -  O  mój  Boże,  nic  dziwnego,  że  jesteś  przerażony  i  chcesz  się  jak  najprędzej 

ulotnić. Więcej. Ponieważ sam nie wiesz, co z tym wszystkim zrobić, masz nadzieję, że Beth 

cię wyręczy w podjęciu decyzji. 

Nie mógł odmówić ciotce logiki. Wciąż jednak się niepokoił, dlaczego Beth jeszcze nie ma. 

-  Chyba zadzwonię do niej na komórkę - powiedział wreszcie. - Może stoi gdzieś w korku. 

background image

-  Nie odpowiadając na pytanie, nie wykręcisz się - ciągnęła ciotka. - Jeśli stałaby w korku, to 

chyba by zadzwoniła, prawda? 

-  Na wszystko masz odpowiedź. Destiny roześmiała się uszczęśliwiona. 

-  Lubię tak myśleć - odrzekła w chwili, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. - Jeszcze się nie 

zorientowałeś?  Rozchmurz  się  trochę,  jeśli  nie  chcesz  przestraszyć  naszego  gościa,  zanim 

przekroczy próg. - Uśmiechnęła się kpiąco. -A może właśnie o to ci chodzi? 

Gdy szedł do drzwi, wciąż czuł złość, choć sam nie wiedział, czy złości się na ciotkę, czy na 

Beth. Otworzył, ale na widok Beth złość mu przeszła. Wyglądała okropnie. 

-    Co  ci  się  stało?  -  przeraził  się,  zwróciwszy  jednak  uwagę,  że  zanim  się  ubrudziła,  była 

perfekcyjnie  wyszykowana  na  ten  wieczór.  Wszystko,  co  na  sobie  miała,  idealnie  har-

monizowało ze sobą i pasowało świetnie do jej typu urody. 

-  Złapałam gumę - oznajmiła krótko. 

Sądząc z jej wyglądu, musiała sama zmieniać koło. 

-  Nie mogłaś zadzwonić do warsztatu albo do mnie? -zdziwił się. 

Rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie. 

-  Umiem zmienić koło. Uznałam, że szybciej zrobię to sama, niż doczekam się mechanika w 

godzinach szczytu. Powinnam wrócić do domu, żeby się przebrać, ale i tak byłam spóźniona, 

więc postanowiłam przyjechać. 

Obrzucił ją wzrokiem. 

-  Na pewno nic złego sobie nie zrobiłaś? Wyciągnęła ręce, żeby mógł je obejrzeć. 

-    Spójrz,  ani  śladu  krwi.  Żadnych  skaleczeń.  To  tylko  smar  i  kurz.  Mogłabym  pójść  do 

łazienki i trochę się ogarnąć? 

-  Chodźmy. - Poprowadził ją w głąb domu. - Mydło nie zmyje tego brudu. Znajdziemy coś w 

garażu. Ben trzyma tam swój ukochany samochodzik i wciąż coś przy nim dłubie. Wierz mi, 

w  tym  domu  wie  się,  co  to  olej  i  smar.  Nie  wiem  tylko,  czy  uda  mi  się  znaleźć  coś  do 

oczyszczenia sukienki. 

Beth spojrzała na kwiecisty jedwab i jęknęła. 

-  To nowa sukienka. Mam ją na sobie po raz pierwszy.  

Mack nie mógł wyjść ze zdziwienia. Mogła się zranić, manipulując przy  kole, a ona martwi 

się sukienką. 

-  Kupię ci inną - rzekł niecierpliwie. 

-  Sama sobie kupię! - prychnęła. 

background image

-    Ale  to  nie  rozwiąże  sprawy  na  teraz.  -  Podał  jej  szmatkę  i  pojemnik  ze  środkiem 

czyszczącym.  -  Zabierz  się  do  smaru,  a  ja  pogadam  z  Destiny.  Na  pewno  znajdzie  coś,  co 

będzie na ciebie pasować. Nosicie ten sam rozmiar. Zaraz wrócę i zaprowadzę cię do łazienki. 

Destiny  poszła  do  garderoby  i  wyjęła  odpowiednie  rzeczy.  Kiedy  Mack  chciał  je  wziąć, 

zaprotestowała. 

-  Nie będziesz pomagał się jej rozbierać w moim domu - oświadczyła. 

-  Spodziewałbym się raczej, że będziesz mnie do tego zachęcać - powiedział rozbawiony. 

-  Możesz sprawdzić w tym czasie, czy kolacja się nie przypaliła. - Ciotka spojrzała na niego 

groźnie. - I zmniejsz trochę płomień. 

-  Tak jest, proszę pani. 

-  Mack... 

-  Słucham. 

Destiny rzuciła mu ciepłe, uspokajające spojrzenie. 

-  Mówiłam, że cię nie zostawi. 

Westchnął, nie starając się nawet ukryć, jaką ulgę przyniosła mu ta świadomość. 

Beth pogładziła delikatną tkaninę sweterka, który Destiny jej dała, by narzuciła na jedwabny 

topik.  Nie  mogła  się  nadziwić  różnicy  w  jakości  między  nim  a  swoimi  rzeczami.  Zawsze 

uważała,  że  wydawanie  pieniędzy  na  ciuchy  nie  ma  sensu,  ale  teraz  zrozumiała,  dlaczego 

zamożni  ludzie  to  czynią.  Doszła  do  wniosku,  że  takiego  sweterka  w  ogóle  nie  chciałaby 

zdejmować. 

-  Myślę, że powinnaś go zatrzymać - powiedziała Destiny. - W tym bladoróżowym kolorze 

bardzo ci do twarzy. Prawda, Mack? 

Mack  skinął  głową,  nie  w  pełni  świadomy,  co  się  wokół  niego  dzieje.  Od  chwili  przyjścia 

Beth  ogarnął  go  dziwny  nastrój.  Nie  potrafił  go  nazwać.  Bardzo  się  niepokoił,  czekając  na 

Beth,  i  odetchnął  z  ulgą,  gdy  wreszcie  zobaczył  ją  w  progu.  Ucieszył  się,  że  nic  się  jej  nie 

stało. Musiało jednak upłynąć trochę czasu, zanim włączył się do rozmowy przy stole. 

W  niczym  to  jednak  nie  zmąciło  atmosfery.  Destiny  po  mistrzowsku  panowała  nad 

wszystkim. Miała tysiące pytań na temat Tony'ego i pracy Beth. 

-  Mack wspomniał, że zamierza sponsorować program badawczy - zaczęła ostrożnie. - Mam 

nadzieję, że zgodzisz się i na mój udział. 

Beth popatrzyła na nią z ogromną wdzięcznością. 

-  To wspaniałomyślny gest - powiedziała. - Wiem, że już wspierasz nasz szpital. Na pewno 

chcesz się włączyć i teraz? 

background image

-    Oczywiście.  Gdy  tylko  przedstawisz  nam  projekt,  Mack  i  ja  omówimy  to  z  naszymi 

adwokatami. Carlton Industries też będzie partycypować w programie. Twoje badania powin-

ny być przyzwoicie finansowane. 

-    Czyżbym  słyszał  wzmiankę  o  naszym  przedsiębiorstwie  i  o  wydawaniu  pieniędzy?  - 

Richard  z  żoną  nieoczekiwanie  zjawili  się  w  jadalni  akurat  w  chwili,  gdy  nadeszła  pora 

deseru. 

-  Tak - potwierdziła Destiny - i żebyś ich nie skąpił. Praca Beth jest bardzo ważna. 

-  Jesteś pewna, że nie próbujesz właśnie kupić Beth dla Macka? - zażartował Richard. 

Ż

ona zgromiła go wzrokiem. 

-  O co chodzi? - obruszył się. - Przecież znasz Destiny. 

-    Nie  potrzebuję,  żeby  ktokolwiek  kupował  dla  mnie  kobietę  !  -  wybuchnął  Mack.  -  I  tak 

mam ich za dużo. 

-    Ale  żadnej  odpowiedniej  -  zauważyła  Destiny.  Żona  Richarda  popatrzyła  na  Beth  ze 

współczuciem. 

-  Nie przejmuj się nimi - powiedziała. - Bardzo się cieszę, że wreszcie mogę cię poznać. 

-  Tak? - Beth zdziwiła się, że Melanie Carlton już o niej wie. 

-  Chciałabym ci przekazać wyrazy solidarności. 

-  Nie rozumiem - zdziwiła się Beth. Melanie wskazała wzrokiem Destiny. 

-    O  ile  się  nie  mylę,  właśnie  znalazłaś  się  na  drodze  walca  parowego  rodziny  Carltonów. 

Zadzwoń  do  mnie,  jeśli  będziesz  miała  tego  dość.  Dam  ci  swój  numer  telefonu.  Może  nie 

potrafię cię ocalić, ale chociaż omówimy parę manewrów. 

Beth od razu wyczuła w Melanie bratnią duszę. 

-  Będzie mi to potrzebne, prawda? - spytała. 

-  Jeszcze jak. - Melanie znów rzuciła wymowne spojrzenie w kierunku Destiny. 

-  Naprawdę nie uważam, żebyś miała powody do narzekania - stwierdziła ciotka z błyskiem 

rozbawienia w oczach, świadczącym o tym, że bynajmniej nie poczuła się dotknięta słowami 

ż

ony Richarda. 

-    Teraz  nie  -  przyznała  Melanie,  biorąc  męża  pod  rękę.  -  Wszystko  zaczęło  się  dobrze 

układać, z chwilą gdy ustąpiliśmy i zrobili to, czego Destiny chciała. 

Mack przez całą tę wymianę zdań zachowywał milczenie, ale w końcu nie wytrzymał. 

-  Co was tu właściwie sprowadza? - zwrócił się do brata. 

- Czyżbyś, przejeżdżając obok, poczuł nagłą potrzebę odwiedzenia ciotki? 

-  Prawdę mówiąc, zostaliśmy zaproszeni na deser. - Richard uśmiechnął się szeroko. 

-  Naprawdę? - Mack spojrzał groźnie na Destiny. - Chyba czegoś nie rozumiem. 

background image

-    A  cóż  tu  jest  do  rozumienia?  -  żachnęła  się  ciotka.  -  To  przecież  mój  dom  i  chyba  mam 

prawo zaprosić bratanka z żoną, kiedy zechcę. Pomyślałam, że czas, by poznali Beth. 

-    Richard  nie  wspominał,  że  połknął  haczyk,  który  zarzuciłaś  parę  tygodni  temu?  Pomknął 

prosto  do  szpitala,  żeby  poznać  Beth.  Sądziłem,  że  zdał  ci  już  dokładną  relację  ze  swej 

bytności. 

-  Taak? - Destiny po mistrzowsku udała zaskoczenie. 

- Cóż go do tego skłoniło? Na pewno nie zdawkowa uwaga, którą, być może, uczyniłam. 

-    Przyszedł  triumfować  nade  mną  -  odparł  Mack,  zanim  Richard  zdołał  otworzyć  usta.  - 

Pewno wyobrażał sobie, że już dokładnie zaplanowałaś przebieg ceremonii ślubnej i chciał się 

przekonać, na ile ci się to udaje. 

-  Czy z tobą było podobnie? - Beth zwróciła się do Melanie. 

-  Gorzej. Ożenek Richarda był pierwszą częścią wielkiego planu Destiny, który wypróbowała 

na nas. 

Beth  ukryła  twarz  w  dłoniach.  Nie  miała  pojęcia,  że  sytuacja  tak  szybko  wymknie  się  spod 

kontroli. W końcu zaczerpnęła tchu i spojrzała na zebranych. 

-  Na mnie już czas - oznajmiła. - Wracam do szpitala. 

-  Masz rację - przytaknął gorliwie Mack, zrywając się z krzesła. 

-  Nie musisz mnie odwozić - powiedziała. - Mam przecież samochód, zapomniałeś? 

-  Ale bez koła zapasowego. Kto wie, co się może stać. Pojadę za tobą na wszelki wypadek. 

-  Nie ma takiej potrzeby. 

-  Owszem, jest. 

Uświadomiła sobie, że Mack nie ustąpi. Nie wiedziała tylko, czy kieruje się troską o nią, czy 

raczej chęcią wyrwania się z grona rodzinnego. 

-    A  więc  dobrze  -  zgodziła  się.  -  Dziękuję  za  miły  wieczór.  I  jeszcze  raz  przepraszam  za 

spóźnienie. Rzeczy odeślę jak najszybciej - zwróciła się do pani domu. 

-  Nadal uważam, że powinnaś je zatrzymać - odparła Destiny. - Bardzo ci w nich do twarzy. 

-    Nie,  nie  mogę.  -  Beth  potrząsnęła  głową.  Nie  chciała  tej  sprytnej  kobiecie  zawdzięczać 

niczego. 

-    Jak  sobie  życzysz.  -  Destiny  nie  nalegała  dłużej.  -  Ale  zaczekaj  jeszcze  chwilę. 

Przygotowałam deser czekoladowy. Wiem, że masz słabość do czekolady. 

-  Ja też - skwapliwie wtrąciła Melanie. - Zjem za nią. 

-  Zanim wyjdziecie, chcielibyśmy z Melanie coś ogłosić - oznajmił Richard. 

Wszystkie oczy zwróciły się na niego. 

-  Będziemy mieli dziecko - powiadomiła uroczyście Melanie. 

background image

-    A  niech  mnie!  -  wykrzyknął  Mack.  Chwycił  brata  w  objęcia  i  poklepał  go  po  plecach.  - 

Gratuluję! 

Z oczu Destiny płynęły łzy wzruszenia, gdy całowała Melanie i jej męża. 

Melanie mrugnęła do Beth. 

-  Teraz my będziemy w centrum zainteresowania - powiedziała. - Zmykajcie. 

-    O  nie,  najpierw  wzniesiemy  toast  -  zaprotestowała  Destiny.  -  Melanie  dostanie  napój 

jabłkowy, a my napijemy się szampana. 

Beth zgodziła się, nie chcąc zepsuć Melanie i Richardowi tej uroczystej chwili. 

-  Ja też poproszę o sok. Czeka mnie jeszcze praca. 

-    Co  się  dzieje,  u  diabła  -  zniecierpliwił  się  Mack.  -  Przygotuj  sok  dla  wszystkich.  Zaraz 

siadam za kierownicą, więc nie powinienem pić alkoholu. 

-    Richard,  kochanie,  pójdziesz  ze  mną  do  kuchni?  -zwróciła  się  Destiny  do  bratanka.  - 

Pomożesz  mi  przygotować  szklanki.  A  ty,  Mack,  posprzątaj  ze  stołu  i  przynieś  deser.  - 

Zerknęła ku Beth. - Teraz może się skusisz na krem czekoladowy? 

-  Oczywiście. - Beth skinęła głową. Pokusa była zbyt duża, by się jej oprzeć. 

-  Wiedziałam. - Destiny rozpromieniła się. 

-    Powiedz  mi,  czy  bardzo  na  ciebie  naciskają?  -  zagadnęła  Melanie,  gdy  zostały  same  w 

pokoju. 

-  Właściwie nie jest tak źle - powiedziała Beth. - Mack i ja zgadzamy się, że ani ja, ani on nie 

jesteśmy zainteresowani małżeństwem. 

-  Naprawdę tak myślisz? - Melanie zachichotała. 

-  To przecież prawda - upierała się Beth. 

-  Jestem pewna, że on istotnie tak uważa – stwierdziła pojednawczo Melanie. - I wiem, że ty 

chcesz  w  to  wierzyć,  ale  widziałam,  jak  on  na  ciebie  patrzy.  Mack  jest  w  tobie  na  zabój 

zakochany. 

-  Nonsens. - Beth wzruszyła ramionami. - Może to raczej namiętność, czy ja wiem zresztą? 

-  W przypadku mężczyzn z rodziny Carltonów to niekiedy jedno i to samo. Ja nie mówię o 

przejściowym  zafascynowaniu.  Mówię  o  takiej  namiętności,  która  trwa  i  z  każdym  dniem 

staje się intensywniejsza. 

Beth  była  zakłopotana  szczerością  Melanie  i  jej  przenikliwością.  Przez  cały  wieczór  starała 

się  nie  dać  po  sobie  poznać,  jak  bardzo  Mack  na  nią  działa.  Nawet  jeśli  był  w  najwyższym 

stopniu irytujący, nie mogła myśleć o niczym innym jak tylko o tym, że jeszcze tego wieczoru 

doprowadzi ją do szaleństwa. 

-  Chyba nie zaprzeczysz, że tak samo jest z wami? - dopytywała się Melanie. 

background image

-    Nie  powinnyśmy  chyba  rozmawiać  na  ten  temat  -  powiedziała  Beth,  zakłopotana  trafną 

oceną sytuacji. 

-    Nie  chciałam  cię  urazić,  przepraszam  -  wycofała  się  Melanie.  -  Powiedziałam  to  tylko 

dlatego,  że  sama  przez  to  przeszłam  i  widzę,  co  się  święci.  Jeśli  Carlton  już  wpada,  to  po 

uszy.  Zadzwoń,  gdybyś  chciała  o  tym  pogadać.  -  Wyjęła  z  torebki  wizytówkę  i  zapisała  na 

niej numer domowy. - Proszę. Teraz masz już mój numer do biura i do domu. Wiesz, Beth, 

jedyny  sposób  dla  nas,  by  chronić  niezależność,  to  trzymać  się  razem.  Byłabym  szczęśliwa, 

wiedząc, że mam wsparcie psychiczne, kiedy byłam w takiej sytuacji, w jakiej ty znalazłaś się 

teraz. 

Beth roześmiała się. 

-  Chętnie zobaczę, jak to działa. - Schowała wizytówkę do kieszeni. Wyczuwała, że mogłaby 

się zaprzyjaźnić z tą szczerą, spontaniczną kobietą, która przejrzała Carltonów na wylot. Całe 

lata  upłynęły  zarówno  od  czasu,  gdy  miała  przyjaciółkę,  której  mogłaby  się  zwierzać,  jak  i 

kiedy miała się z czego zwierzać. 

Do jadalni wróciła Destiny z Richardem i Mackiem. Nieśli napoje i deser. 

Podczas  wznoszenia  toastu  spojrzenia  Macka  i  Beth  spotkały  się.  Okay,  przyznała  Beth  w 

duchu, Mack ją podnieca, ale zakochać się na poważnie w słynnym w mieście playboyu? 

Nie ma mowy. Nie wolno do tego dopuścić. 

Mack  odwrócił  się  na  bok  i  patrzył  na  Beth.  Wyglądała  tak  spokojnie  i  tak  pięknie  z 

zarumienionymi policzkami, z zaróżowioną gładką skórą. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek 

przeżywał już taki moment, takie absolutne spełnienie i zaspokojenie. 

-  Masz zamiar spędzić całą noc na przyglądaniu się, jak śpię? - wymamrotała Beth. 

-  Nie miałem pojęcia, że wiesz o tym. Myślałem, że naprawdę zasnęłaś, a ty tylko udajesz. 

-  Udawałam. Wykończyłeś mnie. Musiałam odpocząć. 

-    Jeśli  ktoś  musi  odpocząć,  to  z  pewnością  ja.  Myślałem,  że  pojadę  z  tobą  do  szpitala, 

zostawię cię i wrócę do domu spędzić spokojną noc we własnym łóżku. Jeszcze nie doszed-

łem  do  siebie  po  ostatniej  nocy.  Dobrze,  że  już  nie  jestem  zawodnikiem.  Trenerzy  mieliby 

dużo do powiedzenia na temat mojej kondycji. 

-  Ha! Doskonale wiedziałeś, dokąd jedziemy po wyjściu od Destiny. W końcu to ty jechałeś 

pierwszy. 

-    Cóż,  byłem  pełen  nadziei  -  przyznał.  -  Cały  czas  zerkałem  we  wsteczne  lusterko,  żeby 

sprawdzić, czy nie skręcasz do szpitala. 

-  Myślałam o tym - powiedziała Beth. - Z góry jednak było wiadomo, co wybiorę. 

-  Cieszę się, że uznałaś mnie za bardziej interesującego od tej twojej papierkowej roboty. 

background image

-  Bo jesteś znacznie bardziej interesujący, a moje badania mogą przyspieszyć bieg po twoje 

pieniądze. 

-    Powiesz  mi,  nad  czym  pracujesz?  -  spytał,  uzmysłowiwszy  sobie,  że  interesuje  się 

wszystkim,  co  jest  dla  niej  ważne.  Nie  przypominał  sobie,  by  kiedykolwiek  wcześniej 

obchodziło go coś więcej niż czas, który spędzał z kobietą w łóżku. 

-    Wszystkiego  dowiesz  się  z  projektu  -  odrzekła.  -  Naprawdę  chcesz,  żebym  teraz  o  tym 

mówiła? 

-  Mógłbym cię słuchać w nieskończoność, niezależnie od tego, o czym byś mówiła - odparł 

szczerze, nie mniej niż ona zdziwiony tym wyznaniem. - Pasjonujesz się swoją pracą. 

-  A ty nie? 

-  Zapomniałaś już, co o tym mówiłaś? Że futbol to tylko gra - przypomniał. 

-    Głupio  powiedziałam.  Bardzo  ważne,  by  człowiek  mógł  robić  to,  co  jest  mu  bliskie  i  co 

lubi. Ty to robisz. Kto wie, może któregoś dnia pozwolę ci zaprosić się na mecz i wysłucham, 

co robią ci wszyscy dobrze zbudowani mężczyźni, biegający tam i z powrotem po trawie. 

Mack nie wierzył własnym uszom. 

-  Nigdy nie byłaś na meczu piłki nożnej? 

-  Nigdy. 

-  Ale w telewizji oglądałaś? - dopytywał się. 

-  Nic na to nie poradzę, nie. 

-  A więc ta lekceważąca opinia nie wynikała z osobistych doświadczeń? - upewniał się. 

-  No cóż, chyba masz rację. 

-    Jeśli  znajdę  gdzieś  książkę  na  temat  futbolu  dla  nowicjuszy,  to  ci  ją  kupię.  -  Mack 

potrząsnął  głową.  -  Kiedy  już  dowiesz  się  paru  rzeczy  i  pójdziesz  kilka  razy  na  mecz,  wró-

cimy do uzupełniania tej luki w twojej edukacji. 

-  Zrobisz mi test? - Zachichotała. - Jestem bardzo dobra w testach. 

Usłyszał niską, kuszącą nutę w jej głosie i jego ciało natychmiast zareagowało. Przyciągnął ją 

do siebie. 

-  A co powiesz na ten test? - mruknął. - Jesteś gotowa? 

-  O tak - odpowiedziała z entuzjazmem. 

Przez resztę nocy ani futbol, ani manipulacje Destiny czy przyszłość nie zaprzątały Mackowi 

głowy. 

 

 

 

background image

ROZDZIAŁ 11 

Kiedy  następnego  dnia  w  porze  lunchu  Beth  weszła  do  szpitalnej  kawiarni,  powitały  ją 

ukradkowe  spojrzenia  kolegów,  którzy  wyglądali  tak,  jakby  mieli  coś  na  sumieniu.  Jason 

próbował  szybko  wsunąć  pod  stół  gazetę,  trzy  osoby  skinąwszy  jej  głową,  podniosły  się  i 

szybko wyszły z kawiarni. Został tylko Jason i Peyton. 

To  dziwne  zachowanie  miało  niewątpliwie  coś  wspólnego  z  gazetą.  Beth  zdecydowanym 

krokiem podeszła do Jasona i wyrwała mu ją z ręki. 

-  Piszą coś ciekawego? - spytała, unosząc gazetę do oczu i usiłując przebiec wzrokiem tytuły. 

Nie było to łatwe, bo Jason starał się jej odebrać dziennik. Rzuciła mu groźne spojrzenie. 

-  Nic takiego - bąkał. - Jakieś głupoty. 

Niestety, miał tak wymowną minę, że Beth od razu się zorientowała w kłamstwie. 

-  To dlaczego nie chcesz, żebym to zobaczyła? - spytała. - A może jest tam reklama agencji 

towarzyskiej albo środków na potencję, która twoim zdaniem mogłaby mnie zgorszyć? 

-    Daj  spokój,  Beth.  -  Jason  zaczerwienił  się.  -  Wiesz  przecież,  że  takie  rzeczy  nas  nie 

interesują. 

-  A więc o co chodzi? 

Kiedy po raz kolejny sięgnął po gazetę, usunęła rękę i dokładniej przyjrzała się stronie, którą 

byli pochłonięci, gdy weszła do kawiarni. Jedyne, co mogło przykuć ich uwagę, to codzienna 

rubryka plotek znanego z prasy bulwarowej reportera Pete'a Forsythe'a. 

-    Czytacie  lokalne  plotki?  -  spytała,  nie  wierząc  własnym  oczom.  -  Myślałam,  że  jesteście 

ponad takie głupoty. Nie lepiej byłoby przejrzeć prasę medyczną? Mamy jej pod dostatkiem. 

-  To jest o wiele ciekawsze i w jakimś sensie nas dotyczy - powiedział Peyton z błyskiem w 

oku. 

Tak  rzadko  można  było  widzieć  tego  poważnego  hematologa  rozweselonego,  że  Beth 

przestała  się  irytować.  Ważne,  że  w  ogóle  się  uśmiechał.  Niestety,  miała  przeczucie,  że  nie 

może tego zlekceważyć. Raz jeszcze rzuciła okiem na tytuł: „Nasz bohater zaginął w akcji". 

Wciąż jeszcze nie wiedziała w tym nic intrygującego. 

-  No więc co was tak poruszyło? - Spojrzała pytająco na kolegów. 

-  Przeczytaj pierwszy akapit - rzekł Jason zrezygnowanym głosem. 

Przebiegła wzrokiem początek artykułu i zmartwiała. 

„Znany playboy i zapalony sportowiec Mack Carlton, którego zwykło się widywać wszędzie 

tam,  gdzie  należy  się  pokazać,  zawsze  z  jakąś  pięknością  u  boku,  znikł  ostatnio  z  pola 

widzenia.  Osamotnione  kobiety  zaczynają  się  niepokoić.  Czyżby  jakaś  tajemnicza 

przyjaciółka wykradła go z wiru życia towarzyskiego? 

background image

Udało nam się znaleźć odpowiedź na to pytanie. Wielki Mack spędza ostatnio dużo czasu w 

miejscowym  szpitalu,  i  jak  wieść  głosi,  wcale  nie  na  badaniach  lekarskich.  Jego  uwagę 

zwróciła  atrakcyjna  pani  doktor,  a  on  zabiega  o  jej  względy  z  dala  od  wścibskich  oczu 

przedstawicieli lokalnej prasy. 

Bądźcie spokojni, wielbiciele i wielbicielki Macka. Trzymamy ręką na pulsie. Poinformujemy 

was  pierwsi,  jeśli  były  zawodnik,  a  obecnie  właściciel  drużyny,  zechce  stanąć  na  ślubnym 

kobiercu.  Z  tego,  co  się  dowiedzieliśmy,  powinno  to  nastąpić  jeszcze  przed  rozpoczęciem 

nowego sezonu piłkarskiego". 

Beth  przeczytała  notatkę  po  raz  drugi.  Policzki  jej  płonęły.  Mimo  że  nie  wymieniono 

nazwiska, mężczyźni przy stoliku 

- nie mówiąc o tych, którzy na jej widok opuścili kawiarnię 

- doskonale wiedzieli, kogo autor ma na myśli. W przeciwnym razie nie zareagowaliby tak i 

nie starali się ukryć przed nią gazety. 

-    Bardzo  mi  przykro  -  tłumaczył  się  Jason.  -  Miałem  nadzieję,  że  tego  nie  zobaczysz.  To 

bzdury, Beth, nie przejmuj się. 

-  Nikt tych głupot nie czyta - pocieszył ją Peyton. 

-  Och, przestańcie! - zirytowała się. - Jeśli wy to przeczytaliście, to cały Waszyngton także - 

powiedziała. - Nawiasem mówiąc, to dobrze, że zwróciliście mi uwagę. 

-  Co zamierzasz zrobić? - przeraził się Jason. 

-  Nie planuję w każdym razie zabicia Forsythe'a, nie obawiaj się - odparła. 

-  I chyba nie zamierzasz zerwać z Mackiem? - spytał Jason z niepokojem. - Miałem nadzieję, 

ż

e  wasz  związek  przetrwa  przynajmniej  przez  sezon  piłkarski,  bo  mogłabyś  mi  wówczas 

załatwiać bilety na mecze. 

-  Coś podobnego, a nie łaska pomyśleć o mojej reputacji? 

-    Ależ  twoja  reputacja  pozostaje  nieskalana  -  włączył  się  Peyton.  -  Twoje  nazwisko  nie 

zostało wymienione. Tylko parę osób orientuje się, o którą panią doktor chodzi. 

-  No jasne, tylko wy, chłopaki, rodzina Macka, wszyscy, którzy nas tu widzieli, i parę osób w 

restauracji.  Jak  myślicie,  ile  czasu  trzeba,  żeby  ktoś  ze  zorientowanych  powiadomił 

Forsythe'a? Ludzie uwielbiają sprawiać wrażenie dobrze poinformowanych. 

-    A  cóż  to  ma  za  znaczenie?  -  Peyton  wzruszył  ramionami.  -  Oboje  jesteście  wolni. 

Spotykacie się, i co w tym złego? 

Beth wiedziała, że wszystko to brzmi rozsądnie, ale czuła się podle. 

Zdawała sobie sprawę, że wiele ryzykuje, wdając się w znajomość ze znanym playboyem, ale 

gdy to już się stało, opuścił ją zdrowy rozsądek. Ostatnio myślała tylko o tym, jak wspaniałe 

background image

jest być w jego ramionach. Jeśli jednak przedtem spojrzenia innych tylko ją denerwowały, to 

teraz  upokarzały,  tak  jak  wtedy,  gdy  jej  były  narzeczony  rozpuszczał  kłamliwe  plotki  na  jej 

temat. 

-  Muszę coś zrobić - upierała się. - Muszę położyć temu kres, zanim sytuacja się pogorszy. 

-  Co możesz zrobić, żeby do tego nie dopuścić? - spytał Peyton. 

-    No  właśnie  -  przytaknął  Jason.  -  Jeśli  zadzwonisz  do  Forsythe'a,  dostarczysz  mu  tej 

brakującej informacji, której potrzebuje, żeby napisać następny artykuł. 

Uświadomiwszy  sobie,  że  rzeczywiście  niewiele  może  zrobić,  Beth  westchnęła  ciężko  i 

usiadła. Jason obserwował ją zatroskany, wreszcie wstał. 

-  Czekoladę? - spytał. 

-    Wszystkie,  które  są  w  automacie  -  powiedziała.  Nawet  gdyby  automat  został  świeżo 

napełniony rano, prawdopodobnie i tego byłoby jej mało. Sięgnęła po portmonetkę. 

-  O nie, ja stawiam - zaprotestował Jason. - Czuję się odpowiedzialny za sprowokowanie tego 

czekoladowego napadu. 

-  Dołączam się - powiedział Peyton, wciskając koledze kilka dolarów. 

-    Jestem  tylko  zniechęcona,  ale  nie  w  nastroju  samobójczym  -  wyjaśniła  Beth,  rozbawiona 

tym przejawem troski. -A może zużylibyśmy część tych pieniędzy na wykupienie wszystkich 

egzemplarzy tego szmatławca ze szpitalnych kiosków? 

-    Za  późno  -  westchnął  Peyton.  -  Wiesz,  jak  tu  się  rozchodzą  plotki.  Wystarczy,  że  jedna 

osoba czegoś się dowie, a do lunchu wiedzą już wszyscy. 

Peyton miał rację. Tylko telewizja CNN była szybsza od szpitalnej poczty pantoflowej. 

-  Weź też chipsy - zawołała Beth za Jasonem, który zmierzał do automatu ze słodyczami. 

-  Chipsy? - Peyton zaniepokoił się nie na żarty. - Przecież ty nigdy nie jesz chipsów. 

-  Podle się czuję. 

-  To plastikowe żarcie nic ci na to nie pomoże - rzucił. 

-  A co pomoże? - spytała. 

-  To zależy. 

-  Od czego? 

-  Od tego, czy jesteś zakochana w Macku Carltonie - odparł Peyton. 

Zaszokowana, że lekarz, tak bardzo zaabsorbowany swoją pracą, mógł w ogóle wpaść na taki 

pomysł, poczuła się w obowiązku zaprzeczyć. 

-  Oczywiście, że nie - obruszyła się, choć ten protest wypadł mało przekonująco. 

-  Nie nabierzesz mnie, Beth. - Peyton potrząsnął głową. - To zapewnienie musiałoby brzmieć 

bardziej wiarygodnie, żebym uwierzył, a brzmi tylko żałośnie. 

background image

-  Dlaczego w ogóle muszę cię przekonywać? 

-  Nie mnie. Siebie. 

Ach tak. Trafił w sedno. Sama już przecież nie wierzy w swoje protesty. 

Mack  wściekł  się  po  przeczytaniu  gazety.  Beth  wpadnie  w  szał.  On  mógł  czuć  złość,  ale 

przyzwyczaił  się  już  do  widoku  swojego  nazwiska  w  prasie.  Zdążył  się  też  oswoić  z  tymi 

wszystkimi półprawdami i insynuacjami w rubryce Pete'a Forsythe'a. Nauczył się traktować je 

jak cenę płaconą za sławę. Ale Beth? Nie zdążyła wyrobić w sobie mechanizmów obronnych. 

Nie  zamieszczono  wprawdzie  w  tekście  jej  nazwiska,  ale  to  tylko  kwestia  czasu.  Każda  z 

wielu wtajemniczonych osób może uzupełnić te brakujące dane. Nie zdawał sobie sprawy, jak 

bardzo  cenił  brak  zainteresowania  mediów  tą  znajomością,  dopóki  nagle  jego  spokój  nie 

został zakłócony. 

Podniósł  słuchawkę  i  wykręcił  numer  Beth.  Zostawił  wiadomość  na  sekretarce,  po  czym 

spróbował  dzwonić  na  pager.  Wiedział,  że  w  szpitalu  nie  używa  komórki.  Dopiero  po  dzie-

sięciu minutach oddzwoniła. Było to dziesięć najdłuższych minut w jego życiu.  Zastanawiał 

się nawet, czy w ogóle zechce z nim rozmawiać. 

-    Tak  mi  przykro  -  zaczął,  gdy  wreszcie  usłyszał  jej  głos.  -  Powinienem  cię  ostrzec,  że  coś 

takiego może się zdarzyć. 

-    Mogłam  się  sama  domyślić.  -  Westchnęła.  -  Nawiasem  mówiąc,  czy  to  nie  w  tej  rubryce 

widywałam niemal codziennie twoje nazwisko? To dlatego się do ciebie uprzedziłam. 

-  Może i tak, ale sądziłem, że zachowujemy się dyskretnie. Nie chciałem, żebyś się znalazła 

w centrum uwagi. 

-  To nie twoja wina - uspokoiła go. Odetchnął z ulgą, bo zabrzmiało to szczerze. 

-  Dziękuję - powiedział. 

-  Za co? 

-  Że mi odpuściłaś. 

-    Posłuchaj,  Mack,  wiem,  że  zachowywaliśmy  dyskrecję,  ale  nie  można  powiedzieć,  iż 

nigdzie razem się nie pokazywaliśmy. Unikaliśmy jedynie miejsc, w których zwykle bywasz 

w  godzinach  największej  oglądalności,  jeśli  można  to  tak  określić.  Cóż,  należało  się 

spodziewać, że prędzej czy później do tego dojdzie. 

-  Nie mogę się nadziwić, że się nie denerwujesz. 

-  Na ciebie? Nie. Wierz mi, nie zamierzam się w ogóle przejmować. Jason i Peyton wykupili 

dla mnie całą czekoladę, jaka była w automacie, żebym się uspokoiła, a poza tym przekonali 

mnie, że mogło być o wiele gorzej. 

background image

-  Jeszcze może być gorzej - ostrzegł ją Mack. - Jeśli Forsythe weźmie coś na celownik, nie 

popuści. Spytaj Melanie, jaką rolę odegrał w jej związku z Richardem. 

-  Skoro o tym wspomniałeś, to muszę powiedzieć, że pamiętam tę sprawę. Zastanawiam się, 

kto teraz dał znać  Forsythe'owi. W końcu jestem  tylko zwykłą lekarką,  a  nie jedną z twoich 

znanych w towarzystwie flam. 

-  Przypuszczalnie właśnie dlatego tak go to intryguje - zauważył Mack i nagle wpadło mu do 

głowy coś tak oczywistego, że powinien od razu na to wpaść. - Do diabła! - zaklął pod nosem. 

-  Co? - zdziwiła się Beth. 

-  Posłuchaj, zobaczymy się później, okay? Muszę coś załatwić. 

-    Cóż  to  takiego  ważnego,  że  nie  możesz  dokończyć  rozmowy?  -  zdziwiła  się,  pełna 

podejrzeń. 

-  Zamierzam uciąć sobie pogawędkę ze źródłem informacji Forsythe'a - odparł. 

-  Wiesz kto to? 

-  Nie mam jeszcze pewności, lecz mogę się założyć, że się nie mylę. 

-  Kto to?- spytała Beth. 

-  Destiny, oczywiście. 

-  Niemożliwe, nie zrobiłaby tego. - Beth była zaszokowana. 

-    Kochanie,  to  typowe  dla  cioteczki.  Od  tygodni  miesza  tę  potrawę  pod  nazwą  „my".  Po 

wczorajszej  kolacji  stwierdziła  najwidoczniej,  że  należy  dodać  trochę  pieprzu  i  uznała,  że 

najlepiej  będzie  wciągnąć  w  to  Forsythe'a.  Już  wcześniej  go  wypróbowała.  Pewno  ma 

zapisany jego prywatny numer faksu, pod który wysyłała mu te wszystkie smakowite kąski na 

temat Richarda i Melanie. 

-  Mówisz poważnie? - Beth była zbulwersowana. - Ona stała za tym? 

-  O tak, i była z tego bardzo dumna - stwierdził Mack. - Znasz to powiedzenie, że w miłości i 

na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. Cóż, Destiny uważa, że prowadzi wojnę o miłość, 

a rubryka Forsythe'a jest jedną z broni, którą się posługuje. 

-  Jedziesz do niej? 

-  Jak tylko odłożę słuchawkę. 

-  Wstąp po mnie - poprosiła. - Chcę w tym uczestniczyć. Mam więcej do stracenia niż ty. 

-  Będę za dwadzieścia minut - odparł, lekko ubawiony tym, że jest tak żądna krwi. 

-  Czekam przed szpitalem. 

-    No,  no,  Destiny  -  mruknął  do  siebie,  przewidując  rozwój  wypadków.  -  Nie  wykręcisz  się 

tak łatwo. 

background image

Przynajmniej raz nie będzie musiał prowadzić z ciotką rozgrywki. Usiądzie i poczeka, aż Beth 

załatwi  za  niego  sprawę.  Do  diabła,  to  będzie  zabawniejsze  niż  obserwowanie  dwóch 

seksownych kobiet taplających się w błocie. 

Destiny  Carlton  była  jednak  nieuchwytna.  Złość  Beth  rosła  z  każdym  kolejnym  telefonem 

Macka, pod którym informowano go, że ciotka właśnie wyszła. 

-  Przyczaiła się - orzekł w końcu. 

-    Sprytna  -  powiedziała  Beth  nie  bez  podziwu.  Destiny  była  godnym  przeciwnikiem.  Nie 

ulegało wątpliwości, że tylko dlatego jej bratankowi nie udało się wymknąć. 

-  Masz ochotę na lunch? - spytał Mack. 

-  W miejscu publicznym? - przeraziła się nie na żarty. 

-  Och, myślę, że potrafię to tak załatwić, żeby paparazzi nas nie wytropili. 

-  Jak? 

-  Poznasz rękę mistrza - obiecał. 

Odbył  kilka  rozmów  telefonicznych,  po  czym  przejechał  zatłoczonymi  ulicami  w  tempie, 

którego  pozazdrościłby  mu  niejeden  wyścigowy  kierowca.  Skręcił  w  zaułek  i  zatrzymał  się 

pod nieoznakowanymi drzwiami. 

-  Zaraz wracam - poinformował, polecając, by zaczekała w samochodzie. 

-  Na pewno jestem tu bezpieczna? - zaniepokoiła się Beth. 

-  Jak najbardziej - odparł. - Możesz bać się najwyżej szczurów. 

Zadrżała. 

-  Pospiesz się. 

-  Wrócę za pięć minut - zapewnił. 

Beth  siedziała  jak  sparaliżowana,  wypatrując  czyhającego  reportera.  Na  szczęście  nie 

upłynęło nawet pięć minut, a Mack był już z powrotem. Niósł pojemnik, z którego rozchodził 

się niebiański zapach, wart chwil niepokoju spędzonych na oczekiwaniu. 

-  Czosnek - szepnęła w zachwycie. - Pomidory. Boże, skąd tyś to wytrzasnął? Na drzwiach 

nic nie jest napisane. 

-  To najlepsze spaghetti, jakie jadłaś w życiu - powiedział. - Jedziemy do ciebie? 

Skinęła głową, wciąż łakomie łapiąc w nozdrza rozchodzącą się woń. 

-  Uważaj, żeby pudełko się nie przewróciło - napominała go. - Jedź już, bo mi ślinka leci. 

Mack zerknął na nią kątem oka. 

-    Na  swojej  prywatnej  liście  afrodyzjaków  obok  czekolady  umieszczam  włoskie  dania  na 

wynos. 

-  Koniecznie. 

background image

-  Czy to znaczy, że dziś po południu zostanę uszczęśliwiony? - spytał z nadzieją w głosie. 

Beth rozważała tę propozycję około piętnastu sekund. 

-  Jeśli będzie czas - odparła z namysłem. - Wiesz przecież, że muszę wracać do pracy. Peyton 

i Jason teraz mnie zastępują, ale w końcu ludzie zaczną się dopytywać, gdzie się podziewam. 

Mack  wziął  zakręt  na  dwóch  kołach  i  za  trzy  minuty  zatrzymał  się  z  piskiem  opon  przed 

domem Beth. 

-  Nigdy nie brałeś udziału w rajdach? - spytała. 

-  Nie, to nudne. Wolę manewrować po zatłoczonych ulicach. To dopiero wyzwanie.                

-  Po prostu lubisz wyzwania - skonstatowała. 

-  Można tak to ująć. 

Beth postawiła pojemnik na stole w kuchni i spojrzała mu w oczy. 

-    Tym  właśnie  dla  ciebie  jestem,  Mack?  Wyzwaniem?  Spodziewała  się  żartobliwej 

odpowiedzi, ale najwyraźniej potraktował pytanie poważnie. 

-  Nie w takim sensie jak myślisz - odparł. 

-  A w jakim? 

-  Nie wiem, czy potrafię to wytłumaczyć. 

-  Postaraj się - poprosiła. 

Wyraz jego twarzy i poważny ton świadczyły, że to może być coś naprawdę ważnego. 

-  Dobrze - zgodził się po chwili namysłu. - Oto, co myślę. Nie chciałem zdobyć twego serca 

czy pójść z tobą do łóżka tylko po to, by dowieść sobie, że to możliwe - mówił, patrząc jej w 

oczy.  -  Chodziło  mi  raczej  o  to,  żeby  sprawdzić,  jak  silnie  mogę  się  zaangażować,  zanim 

wpadnę w panikę. 

Beth  nie  bardzo  wiedziała,  jak  to  rozumieć,  nie  była  pewna,  czy  w  ogóle  chwyta  sens  tych 

wyjaśnień. 

-  I co? - spytała. Zaskoczyła go. 

-  Jeszcze do tego nie doszło - odrzekł. 

Beth nadal nie widziała, co on właściwie ma na myśli. 

-  Dlaczego uważasz, że powinno w ogóle do tego dojść? Westchnął i odwrócił wzrok. 

-  Nie wiem, Beth. Naprawdę. Natomiast wiem, że biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, 

powinienem być przerażony jak diabli. 

Wykonując tego popołudnia szpitalne obowiązki, Beth nie mogła przestać myśleć o rozmowie 

z Mackiem. Czego on się tak boi? Że zawładnie jego sercem, chociaż on się przed tym broni? 

A może mimo niewiarygodnych wprost doznań seksualnych i coraz większej intymności nie 

jest w stanie zaangażować się uczuciowo? 

background image

A czego ona chce? Ostatnio sama nie bardzo wie. Gdyby tylko Destiny nie zaczęła tej afery z 

Pete'em  Forsythe'em!  Skończy  się  na  tym,  że  w  ich  związek  wkradnie  się  prozaiczna 

rzeczywistość, zanim jeszcze będą gotowi na taką konfrontację. A to może popsuć wszystko - 

stępić podniecenie, osłabić fascynację, poddać egzaminowi uczucia. 

Czy  nie  to  właśnie  przytrafiło  się  jej  już  kiedyś?  Ubieganie  się  o  dotację  wprowadziło  w 

związek  uczuciowy  element  rzeczywistości,  ujawniło  prawdziwą  naturę  narzeczonego.  Beth 

była  na  swój  sposób  wdzięczna  losowi,  że  odkryła  drugie  „ja"  tego  człowieka,  zanim  się 

pobrali, ale było to dla niej bardzo bolesne przeżycie. 

Teraz  obawiała  się,  że  związek  z  Mackiem  nie  przetrwa  bezboleśnie  burzy,  która  nad  nimi 

zawisła. 

Kiedy  otworzyła  drzwi  pokoju  Tony'ego,  zdziwiła  się,  zastawszy  Macka  przy  jego  łóżku. 

Myślała, że tylko podrzucił ją do szpitala i odjechał, tymczasem on tkwił tutaj, przeglądając 

komiksy, podczas gdy Tony spał. 

-    Ciekawa  lektura?  -  zażartowała.  -  Czy  nie  dlatego  tu  przesiadujesz,  by  móc  czytać  to 

wszystko? 

-  Chyba nie - odparł, nie spuszczając z niej wzroku. - To dla ciebie przychodzę. Myślałem, że 

to zrozumiałaś po naszej dzisiejszej rozmowie. 

Otworzyła  usta,  żeby  odpowiedzieć,  ale  się  powstrzymała.  Rzęsy  Tony'ego  drgnęły,  a  to 

wskazywało, że tylko udaje sen, a tymczasem pilnie nadstawia ucha. 

-  Później wrócimy do tego - oświadczyła. 

-  Nie, pani doktor, teraz - zaprotestował Tony, otwierając oczy. - Tak dobrze się zaczęło. 

-  Myślałem, że śpisz - zdziwił się Mack. 

-    Spałem,  ale  się  obudziłem  -  powiedział  chłopiec,  uśmiechając  się  szelmowsko.  - 

Wiedziałem, że lubisz doktor Beth. Nawet powiedziałem o tym mamusi. 

-  Słuchaj, moje życie uczuciowe to nie twoja sprawa. - Mack pogroził mu palcem. 

-  Dlaczego? - zdziwił się Tony. - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. 

-  Oczywiście, że jesteśmy, ale większość dorosłych lubi sama decydować o swoich sprawach 

- wtrąciła Beth. 

-  No tak, ale u was za długo to trwa - stwierdził Tony. 

-  Coś podobnego! A kto tak mówi? - spytał Mack. 

-    Ja.  -  Chłopiec  posłał  mu  zadziorne  spojrzenie.  -  Wiesz,  że  nie  mogę  czekać  w 

nieskończoność. 

background image

Powiedział to jak rzecz najbardziej oczywistą w świecie, z którą dawno się już pogodził, ale 

Mackiem wstrząsnęły te słowa. Beth była zdumiona, że Tony zdaje sobie sprawę, jak bardzo 

jest chory, a pozostaje wciąż tak opanowany. 

-    Przecież  nie  możesz  tego  wiedzieć!  -  zaprotestowała  gwałtownie,  walcząc  ze  łzami 

napływającymi do oczu. Nie wolno jej płakać przy Tonym i przy Macku. - Nie zostawię cię 

samego. Nie pozwolę, byś się poddał. 

Chłopiec ujął jej rękę. 

-  Już dobrze, pani doktor. To przecież nie pani wina - powiedział. 

-  Nie w tym rzecz. Będzie lepiej, Tony - zapewniła. -Musisz w to wierzyć. 

-  Wcale nie chcę umrzeć - rzekł chłopiec - ale kiedyś trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. 

-  A prawda wygląda tak, że nie wiemy,  co się  zdarzy -oświadczyła Beth. - Tylko  Bóg wie. 

Tymczasem masz Peytona i mnie, mamę i Macka oraz mnóstwo innych ludzi, którzy trzymają 

za  ciebie  kciuki.  -  Wskazała  na  kolorowe  obrazki,  wiszące  na  ścianie  dokoła  łóżka, 

namalowane przez kolegów z klasy. - Widzisz? Wszyscy twoi koledzy o tobie myślą. 

Tony westchnął i oparł się o poduszki. 

-  Wiem, ale nieraz wydaje mi się, że czas odejść. - Popatrzył smutno na Macka. - Wiesz, co 

mam na myśli? 

Choć równie wstrząśnięty jak Beth, Mack przysiadł na łóżku i wziął go za rękę. 

-  Trzeba być bardzo dzielnym, żeby walczyć z tą chorobą - oznajmił spokojnie. - A ty, Tony, 

jesteś najdzielniejszym człowiekiem, jakiego spotkałem w życiu. - Zwrócił wzrok ku Beth. - 

Ale  nie  wstyd  powiedzieć  „dość",  gdy  walka  staje  się  zbyt  trudna.  Nikt  cię  nie  będzie  za  to 

winił. 

Beth  chciała  krzyczeć  na  Macka  za  te  słowa,  ale  wiedziała,  że  on  ma  rację.  I  że  to  właśnie 

chciał  usłyszeć  Tony  z  ust  swojego  idola.  Wstrzymała  oddech,  modląc  się,  by  Mack 

powiedział coś więcej, by zapewnił chłopca, że ta chwila jeszcze nie nadeszła. 

Mack ścisnął dłoń Tony'ego. 

-    Ale  wiesz  co?  -  dodał  łagodnie.  -  Wierzę,  że  doktor  Beth  dobrze  wie,  co  mówi.  Za 

wcześnie, by się poddać. 

-  Tak myślisz? - W oczach Tony'ego rozbłysła iskierka nadziei. 

-  Oczywiście - zapewnił Mack. - Sądzę, że masz jeszcze dużo sił do walki. Przyrzekam, że 

będę  cię  w  niej  wspomagać.  Jeśli  jednak  nadejdzie  dzień,  kiedy  nie  będziesz  mógł  znieść 

dalszego leczenia czy kolejnego zastrzyku, po prostu nam powiedz. Dobrze? 

Tony skinął głową. 

-  I nie pozwolisz, żeby mamusia była bardzo smutna? - spytał. 

background image

Mack unikał wzroku Beth, bo i on walczył ze łzami. 

-    Z  mamusiami  to  zupełnie  inna  sprawa  -  odparł.  -  Nie  ma  sposobu  na  ich  smutek,  ale  one 

wszystko rozumieją. 

Tony zadrżał i przytulił się do niego. 

-  Kocham cię - wyszeptał. 

Beth widziała, jak Macka obejmuje chłopca, ale nie dosłyszała jego słów. Nie musiała jednak 

słyszeć, by wiedzieć, że powtórzył to, co wyznał Tony. 

I właśnie w tej chwili największej rozpaczy, gdy serce pękało jej z bólu nad Tonym, poczuła, 

ż

e  wypełnia  je  jeszcze  inne  uczucie.  Zmuszona  była  przyznać  sama  przed  sobą,  że  jest 

szaleńczo zakochana w Macku Carltonie. 

 

ROZDZIAŁ 12 

Mack wyszedł z pokoju Tony'ego na wpół oślepiony łzami. Nieświadomy, co się wokół niego 

dzieje,  przeszedł  szybko  przez  hol,  zbiegł  schodami,  przeskakując  stopnie,  i  jak  najprędzej 

opuścił  teren  szpitala.  Chciał  uciec  od  tych  przytłaczających  emocji,  zaczerpnąć  świeżego 

powietrza...  do  diabła,  sam  już  nie  wiedział,  co  jeszcze.  Nigdy  dotąd  tak  się  nie  czuł,  był 

całkowicie bezradny i wściekły, że odkrył w sobie słabość. 

Był  również  wstrząśnięty  tym,  jak  łatwo  udało  się  Tony'emu  skruszyć  mur,  którym  się 

otoczył, broniąc się przed silniejszymi emocjami. To, co się zaczęło jako dobry uczynek, a co 

później trwało, by mógł widywać się z Beth, przekształciło się w końcu w szczere uczucie do 

tego chłopca. Pokochał to dziecko o silnym charakterze, bystrym umyśle i wielkim sercu. A 

dziś po raz pierwszy tak wyraźnie uświadomił sobie, że może je stracić. 

Był już w połowie drogi do samochodu, gdy usłyszał wołanie Beth i uprzytomnił sobie, że za 

nim pobiegła. Zatrzymał się, by na nią poczekać. 

- Nie mogę o tym mówić - powiedział, gdy podeszła. 

Nie zwróciła uwagi na te słowa. Wpatrywała się w niego z napięciem. 

-  Wiem, że jesteś przygnębiony - zaczęła. - Któż by nie był? 

-  Beth, mówiłem, że nie zamierzam na ten temat rozmawiać - powtórzył. 

Był  przekonany,  że  tego  nie  zniesie.  Nie  chciał  uczuć  zredukować  do  słów,  nie  chciał 

roztrząsać swego stanu w spokojny, rzeczowy sposób. Fakty o niczym nie świadczą. Nic, co 

powiedziała  Beth,  choć  dawało  pewną  nadzieję,  nie  mogło  zagwarantować  przyszłości 

Tony'emu. 

-    Mack,  wiem,  że  musisz  mieć  w  głowie  zamęt,  ale  chcę  ci  powiedzieć,  że  świetnie  sobie 

poradziłeś  -  kontynuowała,  nie  zwracając  uwagi  na  jego  protesty.  -  Byłeś  naprawdę 

background image

wspaniały. Potrafiłeś dodać mu otuchy i zachęcić do walki, nie owijając niczego w bawełnę. 

Nie zbyłeś  go. Niełatwo było tego słuchać,  ale Tony potrzebuje kogoś, przed kim może być 

zupełnie  szczery,  kogoś,  kto  nie  będzie  się  wzbraniał  przed  wysłuchaniem,  co  on  naprawdę 

czuje. Jest szczęśliwy, że ma ciebie. 

Szczęśliwy? Jeśli uważa, że Tony w ogóle może być szczęśliwy, a tym bardziej dlatego, że on 

go odwiedza, musi być szalona. Tony nie potrzebuje wizyt, potrzebuje cudu. 

Próbując  pojąć,  jak  do  tego  doszła,  obserwował  ją  zza  okularów  przeciwsłonecznych.  Nie 

były,  co  prawda,  potrzebne  w  zapadającym  zmroku,  ale  tylko  one  pozwalały  mu  ukryć  łzy. 

Mimo  to  był  przekonany,  że  Beth  wie,  w  jakim  on  jest  stanie,  że  go  rozumie  i  rozpaczliwie 

stara  się  dodać  mu  otuchy,  a  to  przecież  on  powinien  być  podporą.  Dla  niej  ta  rozmowa  też 

nie była łatwa. 

Zaczerpnął głęboko powietrza. 

-    Nie  masz  pojęcia,  ile  mnie  kosztowało,  żeby  siedzieć  przy  nim  i  nie  przeklinać  Boga, 

lekarzy i całego świata - odezwał się wreszcie. 

-  Ależ mam - zapewniła. - Jak sądzisz, czy ja się tak nie czuję dziesiątki razy w ciągu dnia, 

tysiące  razy  w  roku?  Nie  mogę  jednak  zważać  na  siebie,  muszę  myśleć  o  dzieciach  i  o  ich 

przeżyciach.  Najgorsze,  co  można  zrobić,  to  zamknąć  się  na  ich  lęki.  Wtedy  czułyby  się 

jeszcze  bardziej  osamotnione.  Rodzice  często  nie  chcą  spojrzeć  prawdzie  w  oczy  i  wtedy 

zapada  cisza,  która  z  każdą  chwilą  narasta.  Myślę,  że  najgorzej  jest  wówczas,  gdy  nikt  tej 

ciszy nie przerwie, bo nikt nie będzie miał szansy powiedzieć słów pożegnania. 

Mack westchnął. Zdał sobie sprawę, że smutek i żal Beth przeżywa codziennie. 

-    Czy  wiesz,  jak  bardzo  cię  podziwiam  i  szanuję?  -  spytał.  Pragnął  się  do  niej  przytulić, 

ponieważ  on  też  potrzebował  pociechy.  Pohamował  się,  ponieważ  Beth  od  dawna  musiała 

sobie z tym wszystkim radzić, i wiedział, że nie powinien się domagać, by  i jego wspierała. 

Owszem,  cierpiał,  ale  chore  dzieci  i  ich  rodzice  byli  w  dużo  gorszej  sytuacji.  Beth  powinna 

dla nich oszczędzać swoje siły. 

-    To,  co  robisz  jest  ważne,  a  w  dodatku  robisz  to  z  takim  oddaniem,  tak  wspaniale  sobie 

radzisz w sytuacji, gdy wzlotom niejednokrotnie towarzyszą upadki. 

-    Nie  zliczyłbyś  tych  wszystkich  kubków,  które  potłukłam  w  ciągu  roku  -  powiedziała  ze 

smutkiem. 

Widział,  że  stara  się  rozładować  atmosferę,  ale  zrobiło  mu  się  jej  jeszcze  bardziej  żal  z 

powodu tej samotnej walki z przygnębieniem. 

-  Pomaga? - spytał. 

-  Ani trochę - przyznała. 

background image

-  A co pomaga? 

-    Sukcesy  -  powiedziała.  -  Każde,  nawet  najmniejsze  zwycięstwo  pozwala  mi  przetrwać  do 

następnego razu. 

-  Tony potrzebuje takiego zwycięstwa - zauważył ze smutkiem Mack. 

-  Będzie je miał - zapewniła Beth. - Wierzę w to, Mack. 

-  Szczerze? - spytał, obserwując ją z uwagą. - Czy może dlatego, że to jedyny sposób, żebyś 

mogła rano wstać z łóżka? 

-    I  jedno,  i  drugie.  -  Westchnęła.  -  Mogę  ci  jakoś  pomóc?  -  Popatrzyła  na  niego  z  troską.  - 

Może  chciałbyś  wpaść  na  kolację?  Albo  poszlibyśmy  do  kina,  oderwalibyśmy  się  choć  na 

dwie godziny od rzeczywistości. 

Mack potrząsnął głową. Mógł się łatwo przyzwyczaić do jej obecności, potrzebował jej, ale to 

go  przerażało.  Podobnie  jak  Beth,  nauczył  się  sam  sobie  radzić  z  emocjami.  Oczywiście  na 

ogół oznaczało to ignorowanie ich, ale ona nie musiała o tym wiedzieć. 

-  Zadzwoń, jeśli zmienisz zdanie - powiedziała pełna zrozumienia. 

-  Dzięki - odparł, pochylił się i pocałował ją delikatnie w czoło. Musiał się opanować, by nie 

wziąć Beth w ramiona. -Wyśpij się dzisiaj. Zobaczymy się rano. 

Kiedy  w  parę  chwil  później  wyjeżdżał  z  parkingu,  wiedział,  że  Beth  wciąż  tam  stoi, 

odprowadzając go spojrzeniem pełnym troski i niepokoju. Kusiło go, by zawrócić. Wiedział, 

ż

e ona odczuwa taki sam ból, tyle że potrafi go lepiej maskować. 

Gdyby  okazał  słabość  i  zawrócił,  przywarliby  do  siebie,  może  nawet  trochę  by  im  to 

pomogło,  ale  w  końcu  okazałoby  się,  że  nie  tego  każde  z  nich  w  tej  chwili  potrzebuje.  To, 

czego potrzebowali naprawdę, to iskierki prawdziwej nadziei dla Tony'ego. 

Albo siły, by wytrzymać jego odejście. 

Beth z bólem w sercu obserwowała, jak Mack odjeżdża. Rozumiała jego potrzebę samotności, 

ale  czuła  się  opuszczona.  Sięgnęła  do  kieszeni,  wyjęła  wizytówkę  Melanie  Carlton  i  telefon 

komórkowy. 

-  Beth! - ucieszyła się Melanie. - Nie spodziewałam się, że tak szybko zadzwonisz. 

-  Chciałam cię prosić o przysługę - powiedziała Beth. Zrelacjonowała rozmowę z Tonym. - 

Mack bardzo to przeżył. Myślisz, że Richard mógłby do niego zajrzeć? Mówił, co prawda, że 

chce być sam, ale myślę, że rozmowa z bratem dobrze by mu zrobiła. 

-  Oczywiście - odrzekła Melanie bez wahania. - Możesz chwilę zaczekać? Porozumiem się z 

Richardem.  Wtedy  my  mogłybyśmy  coś  zaplanować  dla  siebie.  Wydaje  mi  się,  że  i  ty 

potrzebujesz przyjaznego ucha. 

-  Dziękuję. - Beth była Melanie wdzięczna za zrozumienie. 

background image

Po krótkiej chwili Melanie wróciła do telefonu. 

-    Załatwione  -  oznajmiła.  -  Richard  już  dzwoni  do  Bena,  a  potem  wytropi  Macka.  Nie 

pozwolą, żeby im się wymknął. 

-  Wiedziałam, że mogę na was liczyć. 

-  Zawsze - zapewniła Melanie. - A skoro chłopcy będą zajęci sobą, może zjadłybyśmy razem 

kolację? Myślę, że nie tylko Macka należy podtrzymać na duchu. 

Beth doszła do wniosku, że mimo zmęczenia jest to dobra okazja, by dowiedzieć się czegoś 

więcej  o  mężczyźnie,  który  zawładnął  jej  sercem.  Nie  powinna  jej  zmarnować.  Poza  tym 

Melanie  miała  rację.  Beth  rozpaczliwie  potrzebowała  towarzystwa.  Po  raz  kolejny  intuicja 

podpowiedziała jej, że Melanie stanie się jej serdeczną przyjaciółką. 

-  Powiedz gdzie i kiedy. 

-    Przyjadę  po  ciebie  -  zaproponowała  Melanie.  -W  Georgetown  jest  takie  miejsce,  które 

oboje  z  Richardem  bardzo  lubimy.  -  Wymieniła  nazwę  restauracji  nieopodal  domu  Beth.  - 

Spotkajmy się o szóstej. Dobrze? 

-  Świetnie. 

-  Aha, i jak wiesz, nie będę się w nic wtrącać - zapewniła niepytana Melanie. - Jeśli zechcesz 

mi coś powiedzieć o sobie i Macku, z przyjemnością wysłucham, jeśli nie, to nie. 

Beth ubawiło to zapewnienie, bo świadczyło o tym, że Melanie nie posiada się z ciekawości. 

-  Trzymam cię za słowo. 

-    Do  licha,  chyba  będę  musiała  cię  upić,  żebyś  zapomniała  o  mojej  obietnicy.  -  Melanie 

roześmiała się. 

-  Wiedziałam, że nie zamierzasz jej dotrzymać - powiedziała Beth. 

-  A jednak nadal chcesz się ze mną spotkać. Dzielna dziewczynka - zażartowała Melanie. 

-    Nie  taka  dzielna  -  zaprotestowała  Beth.  -  Po  prostu  przekonana,  że  z  tobą  sobie  poradzę. 

Destiny to co innego. 

-    A  więc  nie  proponuję,  byśmy  ją  zaprosiły  -  odrzekła  Melanie.  -  A  poza  tym  miło  będzie 

choć raz dowiedzieć się wcześniej niż ona, co się dzieje w rodzinie - dodała. - Przysięgam, że 

ta kobieta wszystko widzi i słyszy. 

-  Skoro już o tym mowa, przypomnij mi, żebym cię spytała o Pete'a Forsythe'a - powiedziała 

Beth. 

-  Och, mogę ci od razu powiedzieć. To zasługa Destiny - orzekła Melanie poufnym tonem. - 

Założyłabym się o własne dziecko, co w mojej obecnej sytuacji wcale nie jest lekkomyślnym 

stwierdzeniem. 

background image

-    Mack  też  jest  pewien,  że  to  jej  sprawka  -  zauważyła  Beth.  -  Próbowaliśmy  się  z  nią 

skontaktować, ale dziwnym trafem stała się nagle nieuchwytna. 

-  Nie wątpię! - Melanie zachichotała. - Z pewnością kazała mówić, że jej nie ma. A wszyscy 

pracownicy  ją  uwielbiają.  Będą  ją  chronić  do  upadłego,  nawet  przed  własną  rodziną. 

Zastanawiam się, czym ona sobie zasłużyła na taką lojalność. 

-  To niezwykła kobieta - stwierdziła Beth. 

-    Niezwykła  i  przebiegła  -  dodała  Melanie.  -  Na  pewno  nie  jesteś  dla  niej  równorzędną 

partnerką,  zwłaszcza  teraz,  w  tak  drażliwej  sytuacji.  Spróbuję  popracować  nad  tobą  podczas 

kolacji. A więc do zobaczenia. 

Poczuwszy  się  nieco  raźniej,  Beth  skierowała  się  do  pokoju  Tony'ego,  by  sprawdzić  przed 

wyjściem, jak on się czuje. Wolała się też upewnić, że Maria Vitale jest z synem. 

Tony  i  jego  matka  siedzieli  pochyleni  nad  grą  scrabble.  Nie  zauważyli  jej,  więc  cicho 

zamknęła drzwi i odetchnęła z ulgą, że chłopiec jest spokojny i lepiej się czuje. 

Jutro będzie czas, by się martwić. 

Gdy Richard zadzwonił, Mack od razu domyślił się, że to sprawka Beth. Richard, od kiedy się 

ożenił,  nigdy  sam  z  siebie  nie  proponował  męskich  wypadów,  a  i  przedtem  nie  był  do  tego 

skory.  Co  do  Bena,  trzeba  było  nie  lada  sztuczek  lub  wyraźnego  polecenia  Destiny,  by  go 

wyciągnąć z jego samotni na farmie w Middleburgu. 

Ponieważ  Richard  uznał  wieczorne  spotkanie  za  umówione,  Mackowi  nie  pozostało  nic 

innego  jak  pojechać  do  restauracji  znajdującej  się  w  połowie  drogi  między  Alexandrią  a 

Middleburgiem. 

-  Z jakiej okazji to spotkanie? - spytał starszego brata, który czekał już przy stoliku w głębi 

sali. 

Bena jeszcze nie było. 

-    Ben  miał  ochotę  na  chińszczyznę,  a  ja  uznałem,  że  zasługuje  na  to,  by  mu  dotrzymać 

towarzystwa, skoro od razu zgodził się przyjechać - wyjaśnił Richard. - Nawiasem mówiąc, w 

takim  miejscu  trudno  byłoby  prowadzić  poważną  rozmowę.  Myślę,  że  skończy  się  na 

pogawędce. - Popatrzył bacznie na Macka. - Sądzę, że to ci odpowiada. 

Mack skinął głową. 

-  Im głupsza rozmowa, tym lepiej - zgodził się zadowolony, że brat zna go tak dobrze. 

-  Jasne,  ale  czy  nie  chciałbyś mi powiedzieć,  co się dzieje w twoim życiu, zanim przyjdzie 

Ben? 

-  Nie - uciął Mack. - Chcę się natomiast napić. Richard skinął na kelnerkę. 

-  Whisky? - spytał brata. 

background image

-  Podwójną. 

Starszy brat już miał wygłosić ostrzeżenie na temat niebezpieczeństwa nadużywania alkoholu, 

gdy do stolika podszedł Ben. 

-  Widzisz, na jakie poświęcenie się dla ciebie zdobywam? - spytał i wbił wzrok w Macka. - 

Dobrze się czujesz? 

Mack skinął głową. 

-  Umówmy się - powiedział. - Nie zadam ci żadnego osobistego pytania, jeśli ty oszczędzisz 

sobie pytań dotyczących mojego życia. 

-  Umowa stoi - zgodził się szybko Ben, nie chcąc, by bracia dopytywali się, czy doszedł już 

do siebie po przeżytej tragedii. 

-  Założę się, że Melanie i Beth plotkują w najlepsze, a my mamy tak siedzieć bez słowa? - 

odezwał się Richard. - Czy też może zaczniemy rozmowę na temat futbolu? Albo korupcji w 

polityce? A może terroryzmu? 

-  Beth jest z twoją żoną? - Mack był zaskoczony. 

-  O tak - odparł Richard, uradowany, że mógł przekazać bratu tę wiadomość. - Melanie nie 

mogła się doczekać. Spodziewa się nie lada rewelacji. 

-    Już  po  tobie,  braciszku.  -  Ben  wyszczerzył  zęby  w  uśmiechu.  -  Przestań  się  więc 

przejmować i zabierz się do chińszczyzny. 

-    Zamknij  się  -  burknął  Mack.  -  Byłoby  znacznie  gorzej,  gdyby  umówiła  się  z  Destiny.  - 

Przypomniał sobie, jak bardzo Beth się zdenerwowała z powodu ciotki. - Wiecie, jaki numer 

ciotka  wycięła?  Przekazała  informację  o  nas  Forsythe'owi.  Beth  była  wściekła.  Wyobrażam 

sobie, co czeka Destiny. 

-  Dużo bym dał, żeby uczestniczyć w ich spotkaniu - zapalił się Richard. 

-  Jeśli będzie okazja, zarezerwuję ci miejsce w pierwszym rzędzie - obiecał Mack. 

Właśnie  dopijał  drinka,  gdy  zobaczył,  że  oczy  Bena  rozszerzają  się,  a  Richard  zastyga  z 

otwartymi  ustami.  Powoli  się  odwrócił.  Do  ich  stolika  zmierzała  Cassandra,  top  modelka,  z 

którą  zerwał  parę  miesięcy  temu.  Była  skąpo  odziana  i  prowokująco  wypinała  imponujący 

biust. Podeszła wolnym, kołyszącym się krokiem i pocałowała  go w usta. Jeszcze niedawno 

taki pocałunek nie pozostawiłby go obojętnym. 

-  Witaj, kochanie - wyszeptała zmysłowo, ignorując jego braci. - Tęskniłam za tobą. 

Mack usiłował odsunąć jej rękę, manipulującą wokół klamry u jego paska. 

-  Cass, chciałbym ci przedstawić moich braci - powiedział. - Richard, Ben - wskazał. - A to 

Cassandra. 

background image

Zdziwiona jego brakiem entuzjazmu, zatrzymała przez chwilę wzrok na jego twarzy, po czym 

przeniosła spojrzenie na braci. 

-  Miło mi was poznać, panowie - rzekła. - Do zobaczenia wkrótce, Mack. 

Wydęła wargi, urażona brakiem ich reakcji i odeszła od stolika, prezentując kształtne pośladki 

opięte  spódniczką,  która  więcej  pokazywała,  niż  zakrywała.  Richard  i  Ben  odprowadzili  ją 

wzrokiem, po czym popatrzyli z rozbawieniem na Macka. 

-  Do diabła, nie ma to jak być tobą - zauważył Richard. 

-    Kobiety,  zainteresowanie,  media.  -  Ben  potrząsnął  głową  ze  współczuciem.  -  Istne 

przekleństwo, co? 

Mack uniósł kieliszek. 

-  Wiecie co? Mógłbym się napić w domu i mieć to z głowy. 

-    Ale  dlaczego?  -  spytał  Richard.  -  Tutaj  masz  miłość  braterską,  chińskie  jedzenie  i  niezły 

program rozrywkowy. 

-    Jedna  kobieta  zatrzymująca  się  przy  stoliku  to  jeszcze  nie  program  rozrywkowy  - 

zaprotestował Mack. 

-  A gdyby tak trzy? - spytał Ben, wskazując głową w kierunku, z którego nadchodziły dwie 

inne. - Do diabła, niezła zabawa. 

Mack posłał w kierunku kobiet gniewne spojrzenie. Zawróciły natychmiast. 

Kochał  swoich  braci.  Doceniał,  że  chcieli  mu  uatrakcyjnić  wieczór,  ale  myślami  był  gdzie 

indziej. Powinien zabrać Beth na kolację czy do kina, jak mu proponowała. Może jeszcze nie 

jest za późno? Może do niej zadzwonić, żeby przysłała tu Melanie, i spotkać się z nią? 

Wspaniały  plan,  tyle  że  mało  realny.  Beth  jest  inna  niż  on.  Nie  zostawi  osoby,  z  którą  się 

umówiła, żeby spotkać się z kimś innym. Co nie znaczy, że on musi tu tkwić. 

Odsunął krzesło i wstał. 

-  No, chłopcy, kocham was i doceniam to, co dla mnie zrobiliście, ale muszę iść - oznajmił. 

-  Dokąd? - zdziwił się Richard. 

-    Wszystko  jedno,  byle  jak  najdalej  od  tych  wszystkich  harpii  polujących  na  mężczyznę  - 

odparł. 

Bracia spojrzeli na niego ze zdumieniem. 

-  On jest naprawdę zakochany - stwierdził Ben. 

-  Na to wygląda - zgodził się z nim Richard. 

-  Zamknijcie się - warknął Mack. 

W  tym  momencie  uświadomił  sobie,  że  jego  bracia  trafili  w  sedno.  Jest  zakochany  w  Beth. 

Zwlekał  z  przyznaniem  się  do  tego,  spodziewał  się,  że  wpadnie  w  panikę,  a  tymczasem 

background image

poczuł  ulgę,  że  wreszcie  nazwał  swoje  uczucie.  Siadając  za  kierownicą,  uśmiechał  się 

pogodnie. 

-  A niech mnie diabli - mruknął, jadąc do domu. Może Destiny ma rację? Biorąc pod uwagę, 

jak bardzo jest na nią wściekły, upłynie jeszcze dużo wody, zanim jej to powie. 

Mack wciąż jeszcze był pogrążony we śnie, gdy rozległ się dzwonek telefonu przy łóżku. 

-  Słucham? - Podniósł słuchawkę na wpół przytomny. 

-  Co ty sobie właściwie myślisz? - rozległ się zaniepokojony głos Destiny. 

-  Co? - Usiadł na łóżku. 

-  Nie widziałeś porannych gazet? 

-  Obudziłaś mnie - odparł. - Co sobie wyobrażasz? - zareagował ostrzej, niż wypadało. Może 

być zły na ciotkę, ale nie powinien być niegrzeczny. 

-  Weź gazetę i zadzwoń do mnie, gdy przeczytasz Forsythe'a - powiedziała i rozłączyła się. 

Mack  przez  chwilę  wpatrywał  się  w  aparat,  po  czym  odłożył  słuchawkę.  Nie  przypominał 

sobie, kiedy ostatnio Destiny była w takim nastroju. 

Wciągnął dżinsy, wziął zza drzwi gazetę i rzucił okiem na rubrykę plotek. 

„Mack wrócił!" - oznajmiał tytuł, jak gdyby nagle wrócił z kosmosu. 

„Być  może  pogłoski  o  zafascynowaniu  Macka  Carltona  panią  doktor  były  przedwczesne"  - 

czytał.  „Wczorajszego  wieczoru  nasz  fotoreporter  wyśledził  Macka  w  towarzystwie  jego 

dawnej kochanki, supermodelki Cassandry Wells". 

Mack  popatrzył  na  zdjęcie  obok  notki.  Przedstawiało  jego  i  pochyloną  ku  niemu  Cassandrę. 

Fotograf zrobił takie ujęcie, że bracia nie byli widoczni. Teraz zrozumiał oburzenie Destiny. 

Sam zresztą poczuł złość, bo wiedział, co rzeczywiście zaszło ubiegłego wieczoru. 

Podniósł słuchawkę i wykręcił numer ciotki. 

-  To nie tak jak myślisz - powiedział. - To zdjęcie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. 

-  Może to fotomontaż? - wycedziła Destiny. - Proszę cię, Mack, nie pleć bzdur. 

-  Nie fotomontaż, ale wycięli Richarda i Bena - tłumaczył. 

-  Twoi bracia również tam byli? - spytała Destiny po chwili milczenia. 

-  Tak. 

-    Myślę,  że  pogadam  z  nimi  na  temat  zachowania  w  miejscu  publicznym  -  oświadczyła 

Destiny, bynajmniej nie uspokojona wyjaśnieniami. 

Gdyby nie zabrzmiało to tak poważnie, pewno by się roześmiał. 

-  Destiny, myślę, że jesteśmy trochę za starzy na lekcje wychowawcze - zauważył. 

-    Na  pewno  nie!  -  parsknęła.  -  Jak  zamierzasz  wyjaśnić  to  Beth?  Musi  być  zdruzgotana. 

Upokorzyłeś ją publicznie. 

background image

-    Destiny  -  przerwał.  -  Tego  już  za  wiele.  Jeśli  ktokolwiek  jest  odpowiedzialny  za 

upokorzenie  Beth,  to  zgodzisz  się  chyba,  że  ty.  Pete  Forsythe  nie  dowiedziałby  się  o  niej, 

gdybyś mu nie powiedziała. 

-  Masz rację. - Ciotka westchnęła ciężko. - To był chyba błąd. 

-  Chyba? To z pewnością był błąd - oświadczył Mack z emfazą. 

-    Kochanie,  zapytam  cię  więc  po  raz  kolejny.  Dlaczego  się  z  nią  nadal  spotykasz?  Miałam 

nadzieję, że tym razem to coś poważnego, a ty się pokazujesz z dawną dziewczyną. 

-    Czy  ty  nie  słuchasz,  co  do  ciebie  mówię?  -  zniecierpliwił  się.  -  Nie  pokazuję  się  z  żadną 

dziewczyną.  Cassandra  przysiadła  się  na  moment,  ale  to  wystarczyło,  by  fotoreporter 

sfotografował, jak mnie całuje. To nie ma nic wspólnego z Beth - przekonywał. - Będę jednak 

szczęśliwy, jeśli w ogóle zechce ze mną rozmawiać. 

-  Mogę ci jakoś pomóc? 

-  Myślę, że już dość namieszałaś. Sam sobie poradzę. 

-    Mack,  zanim  się  zobaczysz  z  Beth,  zastanów  się,  czego  naprawdę  chcesz.  Jeśli  nie  masz 

wobec niej uczciwych zamiarów, to lepiej się z nią rozstań. 

-  Chcesz, żebym zerwał? 

-    Skąd!  Wcale  nie  chcę,  ale  może  to  najlepsze  wyjście?  Co  do  wczorajszego  wieczoru,  to 

przepraszam,  że  wyciągnęłam  pochopne  wnioski  -  kajała  się.  -  Po  prostu  wściekłam  się, 

widząc cię z byle kim, skoro mógłbyś mieć taką kobietę jak Beth. No, ale to już twoja sprawa. 

Mack  uśmiechnął  się  słysząc  o  „byle  kim".  Fotografie  Cassandry  zdobiły  okładki  niemal 

wszystkich liczących się magazynów mody. 

-    Doceniam  twoją  troskę-  powiedział  -  ale  może  pozwolisz,  żebym  sam  zajął  się  swoim 

ż

yciem? 

-  Oczywiście. Wiem, że zrobisz wszystko jak najlepiej 

- odparła potulnie Destiny. 

-    Dziękuję  -  odrzekł  Mack,  zdając  sobie  sprawę,  że  ta  uległość  nie  potrwa  dłużej  niż 

dwadzieścia cztery godziny. 

- Kocham cię. 

- A ja ciebie. 

Gdy  tylko  skończył  rozmowę,  zadzwonił  do  kwiaciarni  i  zamówił  bukiet  z  dwunastu  róż, 

zlecając,  by  przesłano  go  Beth  do  szpitala.  Oczywiście,  istnieje  nikła  nadzieja,  że  Beth  nie 

widziała  porannej  gazety.  Wtedy  róże  przysporzą  mu  dodatkowych  punktów,  pozwalając  na 

spędzenie  następnej  nocy  w  łóżku  Beth  i  uchronią  przed  roztrzaskaniem  wazonu  na  jego 

głowie. 

background image

ROZDZIAŁ 13 

Kiedy po porannym obchodzie Beth wróciła do gabinetu, spostrzegła na biurku bukiet białych 

róż w kryształowym wazonie, a także Jasona, który siedział z ponurym wyrazem twarzy na jej 

krześle. 

-  Coś się stało? - zaniepokoiła się. - Chyba nie chodzi o któreś z dzieci? Właśnie skończyłam 

obchód. Wydaje się, że wszystko w porządku. 

-  Nie chodzi o dzieci. - Jason potrząsnął głową. 

-  A więc o co? 

-  Myślę, że powinnaś usiąść. 

Uniosła brwi i patrzyła na niego znacząco. Nie zorientował się, o co jej chodzi. 

-  Siedzisz na moim krześle - wyjaśniła. 

Ustąpił jej miejsca, a sam przysiadł na krześle stojącym obok biurka. 

-  No więc usiadłam - powiedziała Beth, bacznie mu się przypatrując i starając się odgadnąć 

przyczynę  tego  dziwnego  zachowania.  -  Co  się  dzieje,  Jason?  Zazwyczaj  nie  bywasz  taki 

tajemniczy. 

-    Myślę,  że  powinniśmy  porozmawiać  o  Macku  -  stwierdził,  nie  spuszczając  z  niej 

poważnego spojrzenia. 

Było  to  tak  nieoczekiwane  oświadczenie  i  tak  niepasujące  do  Jasona,  że  Beth  nie  bardzo 

wiedziała, jak zareagować. 

-  Chcesz porozmawiać o Macku? - powtórzyła z namysłem. - Czy chodzi o bilety na mecz? 

-  Daj spokój z tymi cholernymi biletami! - zaperzył się. - Uważam, że powinnaś przestać się 

z nim widywać. 

Nie byłaby bardziej zdziwiona, gdyby Jason zaproponował jej małżeństwo. 

-    Dlaczego  nagle  interesują  cię  moje  spotkania  z  Mackiem?  Wydawało  mi  się,  że  będziesz 

zadowolony  -  powiedziała.  -  Przecież  błagałeś,  żebym  z  nim  nie  zrywała,  przynajmniej  do 

zakończenia sezonu piłkarskiego. 

Wzruszył lekceważąco ramionami w sposób typowy dla większości mężczyzn, którzy potrafią 

w parę sekund twierdzić coś całkiem innego, niż mówili przed chwilą. 

-  Zmieniłem zdanie - oświadczył. 

-  A mógłbyś powiedzieć, z jakiego powodu? - zainteresowała się. 

Skrzywił się jak mały chłopak zmuszany do doniesienia na kolegę. 

-  Muszę? 

background image

-    Tak,  Jason.  Jeśli  chcesz,  żebym  przestała  się  widywać  z  Mackiem,  powinieneś  mi 

powiedzieć dlaczego - tłumaczyła. - Przypuszczam, że znasz jakiś ważny powód. A więc o co 

chodzi? 

-  On się dla ciebie nie nadaje, Beth. Ty jesteś wartościową, wspaniałą osobą, a on... - Przez 

chwilę  szukał  odpowiedniego  słowa.  -  Okay,  on  jest  playboyem,  draniem  i...  Jak  to 

powiedzieć? Łajdakiem, tak, skończonym łajdakiem. 

-    Też  mi  nowina!  -  Beth  parsknęła  śmiechem.  -  Wydaje  mi  się,  że  wszyscy  byliśmy  tego 

ś

wiadomi, zanim jeszcze pojawił się w szpitalu. 

-    Ale  on  nadal  jest  playboyem  -  nie  dawał  za  wygraną  Jason.  -  Nawet  jeśli  może  ci  się 

wydawać, że jest tobą zainteresowany. 

Zmartwiała, gdy dotarł do niej wreszcie sens słów Jasona. Przecież Mack wciąż obracał się w 

swoim świecie. Beth myślała, że są ze sobą związani, pokochała szczerze Macka, a on zdawał 

się  to  uczucie  odwzajemniać.  A  może,  co  najbardziej  prawdopodobne,  zaczął  o  nią 

szczególnie dbać właśnie dlatego, że znowu spotyka się z inną kobietą... zakładając, że Jason 

ma rację. 

-  Skąd wiesz? - spytała. Wyjął z kieszeni gazetę. 

-  Coś mi mówi, że to wyjaśnia, skąd te kwiaty - odparł, wręczając jej gazetę. 

Beth  popatrzyła  na  zdjęcie  zrobione  poprzedniego  wieczoru.  Była  pewna,  że  Mack  jest  ze 

swoimi  braćmi.  Najwyraźniej  wybrał  skuteczniejszy  sposób  na  poprawienie  sobie  humoru. 

Zrobiło jej się słabo na widok tej wyzywającej kobiety, oplatającej go ramionami. 

Zgniotła gazetę i cisnęła ją do kosza. Popatrzyła na Jasona obojętnie. Duma kazała jej ukryć 

uczucia nawet przed przyjacielem. 

-  No i co? - rzuciła, siląc się na nonszalancki ton. 

-  Jak to co? Nie obchodzi cię, że spotkał się z jakąś modelką? 

-    Do  niczego  się  wobec  mnie  nie  zobowiązywał  -  odpowiedziała  rzeczowo,  choć  miała 

wrażenie, że serce rozpadnie się jej na drobne kawałeczki. - Poza tym ta fotografia, być może, 

wprowadza w błąd - dodała, nie wierząc we własne słowa. 

-  To dlaczego przysłał ci kwiaty? Czuje się winny. Beth, wiem, jak postępują mężczyźni. W 

końcu sam jestem mężczyzną. 

Rzuciła  okiem  na  bukiet.  Niewątpliwie  o  czymś  świadczy,  uznała.  Najchętniej  cisnęłaby 

kwiatami o podłogę, ale nie chciała tego robić przy Jasonie. Przyjemnie jednak będzie rozbić 

wazon na głowie Macka. 

Zanim  zdążyła  odpowiedzieć  Jasonowi,  rozległ  się  dzwonek  telefonu.  Spojrzała  na 

wyświetlacz. To był numer Macka. Nie ma mowy, by rozmawiała z nim w obecności Jasona. 

background image

-  Nie odbierzesz? - spytał. 

-  Nie. 

-  To Mack, prawda? - domyślił się. 

Nie  było  sensu  zaprzeczać.  Gdyby  dzwonił  któryś  z  lekarzy  czy  rodziców,  natychmiast 

podniosłaby słuchawkę. 

-  Tak. 

-  Metoda uników niczego nie załatwi - zauważył. 

-  A co proponujesz? - spytała. - Żebym odebrała telefon i powiedziała, co o nim myślę, nie 

dając mu nawet szansy na wytłumaczenie się? Tylko to mogłabym zrobić w twojej obecności. 

Gdybym zachowała się inaczej, straciłbyś dla mnie szacunek. 

-    Skądże!  -  gwałtownie  zaprotestował.  -  Jestem  twoim  przyjacielem  i  będę  nim  niezależnie 

od  decyzji,  jaką  podejmiesz.  Jestem  wściekły,  to  prawda,  bo  przez  ostatnie  tygodnie  byłaś 

szczęśliwsza niż kiedykolwiek przedtem. Choć byłem zaskoczony, dowiedziawszy się o was, 

ze względu na ciebie chciałem, żeby to trwało. 

-  No cóż, wszyscy wiemy, że nie jestem w typie Macka. - Beth usiłowała zrobić dobrą minę 

do złej gry. 

Te  parę  miłych  tygodni  to  dar  losu,  ale  prędzej  czy  później  musiały  się  skończyć.  Ludzie 

niedobrani  często  zbliżają  się  do  siebie  w  sytuacjach  krytycznych,  ale  rzadko  kiedy  taki 

związek  wytrzymuje  próbę  czasu.  Gdyby  tylko  nie  była  tak  pewna,  że  mają  szansę.  A  była 

pewna  zwłaszcza  po  tym,  co  usłyszała  poprzedniego  wieczoru  od  Melanie  Carlton.  Była 

przeświadczona, że między nią a Mackiem zaczyna się coś szczególnego. 

-  Czy ty naprawdę możesz to znieść tak spokojnie? - spytał Jason niedowierzająco. 

-  Muszę, prawda? - Była to jedyna szczera odpowiedź, jakiej mu mogła udzielić. 

Mack  był  sfrustrowany.  Beth  nie  odpowiadała  na  jego  telefony,  co  znaczyło,  że  widziała  to 

nieszczęsne zdjęcie i że nawet po otrzymaniu kwiatów jej gniew nie minął. Nie mógł mieć jej 

tego  za  złe,  ale  świadomość,  że  nie  może  natychmiast  wyjść  z  biura,  by  pobiec  do  niej  i 

wszystko  wyjaśnić,  doprowadzała  go  do  szału.  Gdyby  nie  to,  że  kończył  właśnie  z  ad-

wokatem  i  agentem  omawiać  warunki  zaangażowania  obrońcy  do  drużyny,  wymknąłby  się 

pod byle pretekstem. Na szczęście spotkanie dobiegało końca. 

Popatrzył na dokumenty. Może mógłby wynegocjować lepsze warunki, ale w tym momencie 

było mu wszystko jedno. 

Podniósł głowę i obrzucił wzrokiem obu mężczyzn.  

-  Panowie, myślę, że możemy uznać sprawę za załatwioną - rzekł. 

background image

W  pierwszej  chwili  przestraszyli  się,  ale  po  sekundzie  spojrzeli  na  siebie  wyraźnie 

usatysfakcjonowani. 

-    Do  licha,  myślałem,  że  będzie  pan  walczył  o  każdego  centa  -  powiedział  znany  agent 

sportowy Lawrence Miller. - Miło załatwia się sprawy z takim partnerem jak pan. 

-  Pozwoliłem, żebyście  mi docisnęli śrubę - Mack zaśmiał się - ale to się już nie powtórzy. 

Proszę mi jednak wybaczyć, mam coś bardzo pilnego do załatwienia. - Podniósł się z krzesła. 

-    Interesy  z  panem  to  prawdziwa  przyjemność  -  stwierdził  adwokat  Jerry  Warren.  -  Zdobył 

pan znakomitego zawodnika. 

-    W  pełni  to  doceniam.  -  Mack  mrugnął  do  agenta.  -  Zanim  zaczniecie  triumfować, 

powinniście wiedzieć, że byłem przygotowany na zaoferowanie jeszcze miliona jako premię 

za podpisanie kontraktu. 

Zanim mężczyźni zdążyli zareagować, opuścił  gabinet i ruszył prosto do  windy.  Dochodziła 

czwarta.  Jeśli  się  pospieszy,  prawdopodobnie  zastanie  Beth  u  Tony'ego,  a  tam  trudno  by  jej 

było żądać jego głowy. 

Beth  uniosła  głowę  znad  łóżka  Tony'ego,  którego  właśnie  badała  i  zobaczyła  w  drzwiach 

Macka.  Serce  podeszło  jej  do  gardła.  Przez  cały  dzień  powtarzała  sobie,  że  Mack  tak  na-

prawdę nic dla niej nie znaczy. 

-  Będziesz musiał przyjść później - zakomunikowała oschle. 

-  Ojej, pani doktor, proszę, niech Mack zostanie - zaprotestował słabym głosem Tony. - Cały 

dzień na niego czekałem. 

-  Będę na korytarzu - obiecał Mack. - Wrócę, jak tylko pani doktor zapali dla mnie zielone 

ś

wiatło. 

Beth rozpoznała w tych  słowach wyraźne przesłanie. Nie pozbędzie się  go łatwo, zwłaszcza 

ż

e przez cały dzień ignorowała jego telefony. 

-  Och, zostań - zgodziła się niechętnie. - Już kończę. 

-  Jesteś pewna? - Mack nie spuszczał z niej wzroku. 

-  Oczywiście - odpowiedziała, mając nadzieję, że zabrzmiało to naturalnie. 

Ale  gdy  tylko  wszedł,  oblała  ją  fala  gorąca.  Wyglądał  rewelacyjnie.  Miał  na  sobie  jeden  z 

tych  popielatych,  doskonale  skrojonych  garniturów  i  o  ton  ciemniejszy  krawat.  Stanowił 

ucieleśnienie  biznesmena,  który  może  się  poszczycić  samymi  sukcesami,  o  sylwetce 

sportowca  i  opalonej  twarzy.  Zanim  poznała  Macka,  nie  zdawała  sobie  sprawy,  jak  bardzo 

pociągające może być to połączenie. Westchnęła z żalu, że Mack już nie należy do niej. 

Nigdy zresztą nie należał. Nie powinna o tym zapominać. Ostatnie tygodnie były tylko iluzją. 

Skończyła badanie Tony'ego, wpisała uwagi do jego karty i odwróciła się, by wyjść. 

background image

Mack zastąpił jej drogę. 

-  Dostałaś kwiaty?- spytał. 

-  Wysłałeś pani doktor kwiaty? - Oczy Tony'ego rozbłysły z podniecenia. - To fantastycznie. 

Dlaczego mi pani nie powiedziała? 

-  Może uznała, że jej sprawy osobiste nie są twoimi sprawami - zauważył cierpko Mack. 

-  A może uznałam, że nie warto o tym mówić. - Beth patrzyła Mackowi prosto w oczy. 

Zrozumiał aluzję. 

-  Musimy porozmawiać - powiedział półgłosem. 

-  Nie ma o czym - odparowała. 

-  Beth, nie rób tego. Powinnaś dać mi szansę na wytłumaczenie się - poprosił. 

-  Ja powinnam ci dać szansę? - zdumiała się. 

-    Tak.  Jesteś  nam  to  winna.  Może  wpadnę  do  ciebie  za  godzinę?  Przyniosę  coś  na  kolację. 

Będziemy  mogli  spokojnie  porozmawiać  i  wszystko  wyjaśnić,  zanim  ta  idiotyczna  sytuacja 

jeszcze bardziej się zagmatwa. 

Beth walczyła ze sobą. Z jednej strony chciała uchronić resztki dumy, z drugiej zaś wiedziała, 

ż

e uczciwość nakazuje go wysłuchać, nawet gdyby uznała, że on nie ma do powiedzenia nic, 

co by było warte wysłuchania. 

-  Nie przynoś kolacji, ale wpadnij - zgodziła się. - Choć nie myślę, żeby to coś zmieniło. 

-  Może i nie, ale muszę spróbować. - Mack uniósł jej podbródek i spojrzał prosto w oczy. - 

To ważne, Beth. To bardzo ważne. 

Poczuła  mrowienie  na  skórze  od  tego  niewinnego  dotyku,  co  tylko  świadczyło  o  tym,  że 

choćby  była  nie  wiadomo  jak  zła,  wciąż  jeszcze  na  nią  działał.  Powinna  mu  zdecydowanie 

powiedzieć „nie". Problem jednak polegał na tym, że było już na to za późno. 

Mack  mówił  bez  przerwy  od  chwili,  gdy  tylko  przekroczył  próg.  Beth  słuchała  uważnie 

każdego słowa i ż najwyższym trudem powstrzymywała się przed przyjęciem przeprosin, tym 

bardziej że co chwila jej dotykał, niby przypadkowo, co wzmagało jej pragnienie, by poddać 

się i przyjąć wszystkie wyjaśnienia. 

-  Czy dociera do ciebie to, co mówię? - spytał wreszcie. 

-  Nic  się  nie  działo.  Nie  umówiłem  się  z  Cassandrą.  Byłem  z  Benem  i  Richardem,  a  ona 

zatrzymała się na chwilę przy naszym stoliku. Spytaj ich, potwierdzą. 

-    Już  to  mówiłeś-  przypomniała.  -  To  z  pewnością  znów  się  zdarzy.  Cassandrą  to  tylko 

element  twojej  przeszłości.  Nie  wiem,  czy  potrafiłabym  żyć  z  takim  obciążeniem.  Nie  chcę 

każdego ranka zastanawiać się, co znowu przeczytam w rubryce plotek. 

Mack pokiwał głową. 

background image

-    Masz  rację,  zdaję  sobie  sprawę,  jak  to  może  wyglądać  -    przyznał.  -  Nawet  jeśli  nie  będę 

miał nic na sumieniu. 

- Popatrzył ze smutkiem. - Może Destiny ma rację. 

-  W jakiej sprawie? 

-    Rozmawiałem  z  nią  rano,  zadzwoniła,  gdy  tylko  zobaczyła  to  zdjęcie.  Była  wściekła. 

Wiedziała, że bardzo cię to zmartwi. I znienacka zmieniła zdanie. 

-  Na jaki temat? - zainteresowała się Beth. 

-  Nasz - odparł. 

-  W jakim sensie?- Beth zadrżała. 

Przecież  Destiny  najbardziej  sprzyjała  ich  związkowi.  To  ona  była  inspiratorką  pierwszego 

spotkania. Jeśli więc zmieniła zdanie, to zgasła wszelka nadzieja. Nikt nie znał Macka lepiej 

niż ciotka. 

-    Przypomniała  mi,  że nie  powinienem  prowadzić  z  tobą żadnych  gierek,  bo  nie  jesteś  taka 

jak kobiety, z którymi się spotykałem, a więc powtórzyła to wszystko, co mówiła wcześniej - 

powiedział Mack. - Tym razem była poważnie zaniepokojona, że mogę złamać ci serce. Nie 

chce, żeby tak się stało. Oczywiście stwierdziła, że w sprawach uczuć jestem ignorantem. 

Beth  zesztywniała.  Bardziej  od  tego,  co  myśli  Destiny,  interesowało  ją,  co  zamierza  zrobić 

Mack. Popatrzyła mu w oczy. 

-    Abstrahując  od  wczorajszego  incydentu,  chciałabym  wiedzieć,  jakie  masz  zamiary.  Czy 

bawiłeś się mną? Czy to była tylko gra? Myślałam, że już to wyjaśniliśmy, ale może coś się 

zmieniło? 

Postanowił nie owijać w bawełnę. Ujął jej ręce i popatrzył na nią z poważnie. 

-  Naprawdę tak nie uważałem, ale może powinienem jasno określić swoje stanowisko, o ile 

nie  zrobiłem  tego  wcześniej.  Nie  chcę  tego  przeciągać.  Nie  mogę.  Spróbowałem,  ale  nie 

mogę. 

Beth zaniepokoiła się jeszcze bardziej. 

-    Zaskoczyłeś  mnie  -  rzekła,  zmuszając  się  do  mówienia  spokojnym,  rzeczowym  tonem.  - 

Choć w zasadzie, sądząc po twoim dotychczasowym życiu, nie powinnam się dziwić. Nawet 

jeśli  to  tylko  wrażenie.  -  Zastanawiała  się,  czy  można  wierzyć  wrażeniom.  Teraz  już  znała 

odpowiedź. 

-  To fakt, nie tylko wrażenie - powiedział, potwierdzając jej przypuszczenia. 

Beth ujrzała w oczach Macka niepokój. Jak na ironię, teraz, gdy wszystko stało się jasne, nie 

była  już  przekonana,  że  rozstanie,  mające  uchronić  ich  obydwoje  przed  zadawaniem  sobie 

bolesnych ran, stanowi najlepsze rozwiązanie. 

background image

-    To  wszystko  dlatego,  że  jako  dziecko  straciłeś  rodziców  i  boisz  się  zaangażować,  żeby 

znowu nie stracić ukochanej osoby - powiedziała łagodnie. - Dlatego nie chcesz skorzystać z 

szansy. 

Nie wyglądał na zaskoczonego jej oceną sytuacji. Skinął głową. 

-    Wydawało  mi  się,  że  jestem  uodporniony  na  urazy,  jakie  mogła  spowodować  śmierć 

rodziców,  ale  okazuje  się,  że  nie  -  wyznał.  -  Zawsze  wyszukiwałem  sobie  jakieś  powody, 

które pozwalały mi się wycofać, gdy tylko związek zaczynał wyglądać poważnie. Myślałem 

jednak,  że  z  tobą  będzie  inaczej.  Wiesz,  co  do  ciebie  czuję.  Dziś  rano,  gdy  sobie  uświado-

miłem, że mógłbym cię stracić przez to głupie zdjęcie w gazecie, wpadłem w panikę, ale nie 

minęła chwila, a już uzmysłowiłem sobie, że nie mogę się zdecydować na następny krok. 

-  Jaki krok? Masz na myśli małżeństwo? - spytała Beth. 

-  Tak. - Skinął głową. - Ogarnia mnie lęk na sam dźwięk tego słowa. Jak w tej sytuacji nie 

mam brać pod uwagę możliwości, że to z powodu wczesnej utraty rodziców? 

Beth  też  się  obwiała,  ale  z  drugiej  strony  ona  również  zaznała,  czym  jest  pustka  po  utracie 

ukochanej osoby. Jej rana się zabliźniła, ale to nie znaczy, że zabliźniła się rana Macka. Tak 

czy inaczej, rozpaczliwie starał się być wobec niej uczciwy. Doceniała to. 

-    Nie  musisz  nic  więcej  mówić.  Jestem  ci  wdzięczna  za  szczerość  -  powiedziała, 

zdecydowana jednak nie rezygnować bez oporu. 

Zdawała  sobie  sprawę,  że  łączący  ich  związek  nie  jest  idealny,  choć  zaczynali  dobrze  się 

rozumieć.  Od  kiedy  się  poznali,  Mack  wciąż  czymś  ją  zaskakiwał.  Trochę  ją  zasmuciło,  że 

tym  razem  stało  się  inaczej,  że  zachował  się  zgodnie  z  jej  przewidywaniami  -  cofając  rękę, 

zanim zdążył się oparzyć. 

-  Powinniśmy przestać  się spotykać - powiedział po chwili. -  I to od razu, zanim zranię cię 

jeszcze mocniej. 

-    Tego  właśnie  chcesz?  -  spytała  zduszonym  głosem.  Jeśli  tak,  będzie  musiała  się  z  tym 

pogodzić. Nie ma innego wyjścia. 

-  Nie. 

Odetchnęła  z  ulgą.  Będzie  się  musiała  zastanowić  dlaczego,  ale  to  już  kiedy  indziej.  Tego 

wieczoru  chciała  czuć  ramiona  Macka,  obejmujące  jej  ciało,  pragnęła  jego  pieszczot  i 

pocałunków. Sprawiły, że przez ostatnie tygodnie czuła się jak nowo narodzona. Potem może 

będzie musiała pozwolić mu odejść, ale jeszcze nie teraz. 

-  Cóż, dobrze - stwierdziła lekko, by zamaskować swoje uczucia. - Ja też nie chcę rozstania. 

A  ty  chyba  zapomniałeś,  że  i  ja  straciłam  kogoś,  kogo  kochałam,  brata.  Wiem,  jak  takie 

przeżycie może człowieka złamać, może też odbić się na jego dalszych losach. 

background image

-  Ale... 

-  Byłeś wobec mnie szczery, Mack - przerwała mu. -I bardzo dobrze. Jestem dorosła i sama 

mogę  ocenić,  kiedy  ryzyko  staje  się  za  duże.  Nie  ty  powinieneś  podejmować  decyzję,  w 

każdym razie nie w moim imieniu. 

Dotknął lekko jej policzka. 

-  Nie zniósłbym, gdybym cię zranił, gdybym ci zniszczył życie - powiedział. 

-    Może  tak  się  stanie.  -  Wstała  z  krzesła  i  przytuliła  się  do  Macka.  -  Ale  nie  dziś.  Nie 

dzisiejszej nocy. Chyba że chcesz natychmiast wyjść, nie kochając się ze mną. 

Przypatrywał jej się przez chwilę, po czym po jego twarzy przemknął lekki uśmiech. 

- Nie masz na to szans, kochanie. Żadnych. 

Minęło  parę  dni.  Mack  siedział  w  swoim  gabinecie,  zastanawiając  się  nad  przebiegiem 

wydarzeń, dzięki któremu Beth pozostała w jego życiu. Przez chwilę uważał, że wszystko się 

skończyło, że musiało się skończyć. Był zdziwiony, że tak bardzo go to martwiło. 

Dopóki  Destiny  nie  skontaktowała  się  z  Pete'em  Forsythe'em,  Beth  była  jedyną  kobietą  w 

jego życiu, o której istnieniu media nie miały pojęcia. Teraz, gdy znowu znalazł się w blasku 

fleszów,  jeszcze  bardziej  cenił  tamte  dni.  Okazało  się,  że  niezwykle  przyjemnie  mieć  życie 

prywatne niedostępne dla opinii publicznej. 

Na  szczęście  jego  ostrzeżenia  powstrzymały  ciotkę  przed  wyjawieniem  tożsamości  Beth. 

Pomyślał,  że  może  zdjęcie  z  Cassandrą  było  prawdziwym  zrządzeniem  losu,  bo  odwróci 

uwagę  Forsythe'a  od  tajemniczej  lekarki,  ale  się  mylił.  Właśnie  pół  godziny  wcześniej 

zadzwonił Jason, by mu powiedzieć, że reporter od rana węszy w szpitalu. 

Dobrze się stało, że ci, którzy orientowali się w rodzaju znajomości łączącej go z Beth, chcieli 

ją  uchronić  przed  wścibstwem  łowcy  sensacji.  Jason  zapewnił  go,  że  ani  on  czy  Peyton,  ani 

pozostali  lekarze  i  pielęgniarki  zajmujący  się  Tonym  nie  pisną  ani  słowa.  Tony  byłby 

wprawdzie  uszczęśliwiony,  gdyby  mógł  wyjawić  ten  sekret,  ale  szpital  był  zobowiązany  do 

chronienia danych osobowych chorego dziecka, które Mack odwiedzał. 

Poprzedniego  dnia,  gdy  Forsythe  spotkał  Macka  przed  szpitalem,  ten  uciął  wszelkie  próby 

rozmowy  krótkim  oświadczeniem  „bez  komentarza"  i  wbiegł  do  środka,  zanim  zdążyli  go 

dopaść  fotoreporterzy  czyhający  przy  wejściu.  Wiedział,  że  taka  odpowiedź  wzmoże  ich 

ciekawość, gdyż był znany z tego, że chętnie współpracował z prasą. Nie uważał reporterów 

za przeciwników, raczej za gwarantów swojej popularności. 

Kobiety,  ż  którymi  go  widywano,  pławiły  się  w  jego  popularności.  Tymczasem  Beth  nie 

pociągało  zainteresowanie  mediów.  Była  z  nim  mimo  to,  a  nie  dlatego,  że  chętnie  go 

fotografowano. 

background image

Jego związek z Beth był jego osobistą sprawą, nie mediów ani fanów. Dziwił się niekiedy, że 

można  być  z  kobietą  przez  całe  tygodnie  z  dala  od  świateł  reflektorów  i  nie  odczuwać 

znudzenia  czy  zniecierpliwienia.  Mieli  mnóstwo  wspólnych  tematów,  oprócz  futbolu, 

oczywiście, co też zresztą okazało się miłą odmianą. Przebywając z Beth, musiał korzystać z 

szarych komórek, żeby jej dorównać, i stwierdził, że sprawia mu to przyjemność. 

Rozmyślania przerwał mu telefon. 

-  Dzwoni doktor Browning - poinformowała sekretarka. 

- Mówi, że to pilne. 

Z drżeniem serca podniósł słuchawkę. 

-  Beth? Co się stało? Nic ci nie jest? 

-  Chodzi o Tony'ego - powiedziała oficjalnym tonem. - Nastąpiło nagłe pogorszenie. 

Kiedy? Jak? Dlaczego? Tysiące pytań cisnęło mu się na usta, ale Mack zdawał sobie sprawę, 

ż

e nie ma czasu na dyskusję. 

-  Już jadę! - zawołał. - Trzymaj się! I przekaż Tony'emu, żeby się trzymał. 

-  Pospiesz się, Mack - poprosiła. 

 

ROZDZIAŁ 14 

Jeśli nie znajdziemy dawcy szpiku, chłopiec nie ma szans - powiedział do Beth jakiś nieznany 

Mackowi  lekarz.  Peyton  i  Jason  stali  obok,  bardzo  przygnębieni.  -  Gdybyśmy  mieli 

możliwość  transplantacji,  podalibyśmy  wyższą  dawkę  chemii  i  przygotowali  go  do  zabiegu. 

Nic innego nie wchodzi już w rachubę. 

-  Nikogo  odpowiedniego  na  liście  dawców?  -  spytała  Beth  tym  samym  rzeczowym  tonem, 

jakim rozmawiała z Mackiem przez telefon. 

Mówiła tak jakby chodziło o kogoś, kogo ledwie zna, a nie o chłopca, którego pokochała tak 

jak Mack. 

Obserwował  ją  z  niepokojem.  Była  blada,  pod  oczami  miała  sińce.  Zachowywała  się  w 

sposób  wyważony  i  profesjonalny,  ale  wyraźnie  nie  było  to  naturalne.  Musiała  być  równie 

przybita jak on. 

Jason  dał  mu  znak,  żeby  do  nich  dołączył.  Podszedł  więc  do  Beth,  położył  rękę  na  jej 

ramieniu  i  lekko  ścisnął,  jakby  chciał  dodać  jej  otuchy.  Rzuciła  mu  szybkie  spojrzenie,  w 

którym malowała się wdzięczność. 

Gdy  pogrążyła  się  w  rozmowie  z  lekarzami,  Mack  odwrócił  się  i  przez  uchylone  drzwi 

zobaczył w korytarzu Marię Vitale. Oparła czoło o ścianę i płakała cicho. Nigdy nie widział 

background image

nikogo tak zrozpaczonego i osamotnionego. Uznał, że może zrobić choć tyle, by podtrzymać 

ją na duchu w tej dramatycznej sytuacji. 

-  Porozmawiam z Marią - powiedział, pochyliwszy się ku Beth. - Będę w korytarzu, gdybyś 

mnie potrzebowała. 

Po raz drugi popatrzyła na niego z wdzięcznością. Podszedł do pani Vitale. 

-  Mario...- powiedział cicho. Uniosła głowę, twarz miała mokrą od łez. 

-  Och, Mack, jak dobrze, że jesteś. Nie wiem, jak to wytrzymam. On już nie chce walczyć. 

Powiedział,  że  ty  zrozumiesz,  że  wszystko  mi  wytłumaczysz,  że  na  niego  już  czas,  ale 

przecież nie mogę mu pozwolić odejść. To moje dziecko. Jak mogę pozwolić mu odejść? 

Mack rzadko bywał w kościele, nie miał powodu, by wdawać się w układy z Panem Bogiem. 

Kiedy  gazety  doniosły  o  wypadku  samolotu,  było  na  to  za  późno.  Modlitwy  na  nic  by  się 

zdały. 

-    Mario,  to  nie  od  ciebie  zależy  -  przemówił  łagodnie.  -  Bóg  ma  własne  plany  wobec 

Tony'ego. Tylko on może zadecydować, co dalej. 

-  Po co Bogu moje dziecko? - spytała gniewnie, z trudem powstrzymując szloch. - Tony jest 

wszystkim, co mam. 

Wobec tego stwierdzenia Mack poczuł się bezradny. 

-  Co ci powiedziała doktor Browning? - spytał. 

-  Jeśli szybko nie znajdzie się dawca, nie będzie już żadnej nadziei. - Popatrzyła na niego z 

rozpaczą.  -  Dawcy  nie  ma.  Oddałabym  memu  dziecku  własne  życie,  ale  oni  mówią,  że  to 

niemożliwe. Nie ma zgodności tkankowej czy coś takiego. A jego ojciec... - Machnęła ręką. - 

Nigdy  niczego  Tony'emu  nie  dał  od  dnia,  w  którym  mały  przyszedł  na  świat.  Nawet  nie 

wiem, gdzie teraz jest. 

-  Nie masz innej rodziny? 

-  Nie na tyle bliskiej, by prosić o pomoc - odpowiedziała przybita. 

Mack  wreszcie  uzmysłowił  sobie,  co  mógłby  zrobić.  Powinien  na  to  wpaść  parę  tygodni 

wcześniej,  ale  jakoś  nie  przyszło  mu  do  głowy,  że  mógłby  pomóc  w  ten  właśnie  sposób. 

Ś

cisnął dłoń Marii. 

-  A więc pozwól, bym się przekonał, czy nie mogę dać Tony'emu trochę nadziei. Wracaj do 

niego,  rozmawiaj  z  nim.  Powiedz  mu,  że  go  kochasz.  Powiedz  mu,  że  ja  również  niedługo 

przyjdę. Musi wiedzieć, że jesteś przy nim i że wiele osób robi coś dla niego. 

Skinęła głową i otarła łzy. Wyprostowała się i podniosła głowę. 

-    Wyszłam  na  korytarz,  bo  nie  chciałam,  żeby  widział,  jak  płaczę.  Prosił,  żebym  tego  nie 

robiła. Taki już jest. Nie martwi się o siebie, tylko o mnie. Moje kochane dziecko. 

background image

-  A więc koniec z łzami - powiedział Mack. - W każdym razie dopóki jest nadzieja. 

-  Jesteś prawdziwym przyjacielem. - Maria uśmiechnęła się smutno. - Nigdy nie zapomnę, że 

przychodziłeś do niego każdego dnia. To było dla Tony'ego jak spełnienie snów. Jeśli to jego 

ostatnie dni, to dzięki tobie były szczęśliwe. 

-  Pozwól, żebym sprawdził, czy mogę zrobić dla niego coś naprawdę ważnego. 

Gdy  Maria  wchodziła  do  pokoju  syna,  Mack  zerknął  do  środka.  Chłopiec  był  bledszy  niż 

zwykle, miał zamknięte oczy. Sprawiał wrażenie tak słabego, że wydawało się, iż życie już z 

niego uszło. Mackowi serce się ścisnęło, ale to go tylko utwierdziło w postanowieniu. 

Zamknął cicho drzwi i udał się do wyjścia, gdzie mógł skorzystać z telefonu komórkowego. 

Może  już  za  późno,  ale  musi  przecież  coś  zrobić.  Nie  chodzi  o  jakieś  dziecko,  chodzi  o 

Tony'ego,  którego  w  ciągu  minionych  tygodni  pokochał  jak  własnego  syna.  Nie  może  go 

stracić. 

Nagle znów był chłopcem i wraz z Richardem i Benem słuchał, jak jakiś obcy człowiek mówi 

im, że rodzice nie żyją. Gosposia stała, płacząc cicho, gdy podawano suche fakty o katastrofie 

samolotu  w  górach.  Ben  płakał  razem  z  nią,  a  milczący  Richard  wyglądał  jak  ogłuszony. 

Mack  rozumiał,  co  to  śmierć,  ale  wtedy  jeszcze  nie  pojmował  całej  jej  grozy.  Nie  miał 

pojęcia, jak przeraźliwie będą osamotnieni. 

Dopiero  po  pogrzebie  zaczęło  do  niego  docierać,  że  już  nigdy  nie  ujrzą  matki  ani  ojca.  A 

kiedy sprowadziła się Destiny, starając się, by życie wróciło do normy, pojął w pełni, że już 

nic  nie  będzie  tak  jak  przedtem.  Ciotka  była  zupełnie  inna  niż  rodzice,  ale  na  swój  sposób 

sympatyczna  i  umiejąca  zjednać  sobie  ludzi.  Często  się  śmiała,  była  nieprzewidywalna, 

gotowa  na  nowe  doświadczenia.  Dzięki  niej  łatwiej  było  udawać,  że  wszystko  jest  w 

porządku. 

Ale  nie  było.  Dopiero  teraz  uzmysłowił  sobie,  że  nigdy  nie  było  dobrze,  że  lęk  przed  utratą 

bliskich zakorzenił się w nim niezmiernie głęboko. Dotarło to do niego teraz, gdy zastanawiał 

się, czy na skutek głupiego incydentu nie utraci Beth, czy z wyroku losu nie straci Tony'ego. 

Nie  myślał  jednak  wyłącznie  o  sobie.  Nie  chciał,  aby  Maria  Vitale  stanęła  w  obliczu  takiej 

tragedii, jaka odcisnęła trwałe piętno na jego życiu. Nie mógł patrzeć, jak Beth usiłuje stawić 

czoło sytuacji tak bardzo przypominającej śmierć ukochanego brata. 

Idąc korytarzem, przeglądał w myślach listę osób, którą naprędce sporządził. Gdy mijał Beth, 

rzuciła  mu  pytające  spojrzenie.  Poinformował  ją,  że  będzie  na  zewnątrz  gmachu.  Skinęła 

głową  i  wróciła  do  rozmowy  z  kolegami.  Zastanawiali  się,  jak  przedłużyć  Tony'emu  życie 

choć o parę dni czy nawet o parę godzin. 

background image

Pół godziny potem wciąż jeszcze rozmawiał przez komórkę. Beth skończyła naradę i poszła 

go poszukać. Wziął ją za rękę i uśmiechnął się ze znużeniem, kończąc ostatnią rozmowę. 

-  Dobrze się czujesz? - zaniepokoiła się, widząc, w jakim jest stanie. 

-    Jak  mogę  się  dobrze  czuć?  -  odpowiedział  pytaniem,  zdziwiony,  że  ona  ma  jeszcze  siłę, 

ż

eby martwić się o innych, podczas gdy sama potrzebuje wsparcia. 

Podniosła rękę i dotknęła jego policzka. 

-  Nie przeżywaj tego aż tak - powiedziała. - Wiedzieliśmy, że to może nastąpić. 

Drażnił go jej spokój, ciche pogodzenie się z klęską. 

-  Nie możemy do tego dopuścić - rzucił gniewnie. - Nie zamierzam słuchać, że się poddajesz, 

ż

e rezygnujesz z walki. 

-  Niekiedy robisz wszystko, co możesz, a to i tak nie wystarcza - stwierdziła rzeczowo. 

-  Nie pogodzę się z tym - powtórzył. - Dzwoniłem już do kilku osób. 

-  Do kogo? 

-  Do chłopców z drużyny.  

-  Po co? - zdziwiła się. 

-  Tony potrzebuje szpiku do transplantacji, prawda? To jego jedyna nadzieja? 

Skinęła głową. 

-  Ale szanse... - zaczęła. 

-    Wezwałem  wszystkich,  których  znam,  żeby  przyszli  na  badanie  jako  potencjalni  dawcy  - 

przerwał jej, zniecierpliwiony ciągłymi wątpliwościami. - Czy laboratorium sobie poradzi? 

Popatrzyła na niego z niedowierzaniem, lecz w jej oczach błysnęła iskierka nadziei. 

-    Tak  -  odparła.  -  Zaraz  ich  zawiadomię.  Ale  czy  na  pewno  wyjaśniłeś  im,  że  to  nie  jest 

zwykłe badanie krwi? 

-  Wiedzą o tym - zapewnił. - Rozumieją, że to jedyna szansa na uratowanie życia chłopca. - 

Spojrzał jej w oczy. - Możesz zacząć od razu, ode mnie. Powinienem to zrobić już dawno, ale 

nie przyszło mi to do głowy. 

Beth łzy napłynęły do oczu. 

-  Och, Mack. Ścisnął jej rękę. 

-  A więc zaczynajmy. Nie ma czasu do stracenia. Ten chłopiec musi żyć, Beth. Musi. 

Beth mogłaby przysiąc, że wyczerpała cały zapas łez, kiedy umarł jej brat. Od tamtego czasu 

pozostawały  suche  w  obliczu  każdej  śmierci,  z  jaką  się  zetknęła.  Mogła  być  wstrząśnięta, 

tracąc pacjenta, mogła być załamana przegraną walką, ale nigdy nie uroniła łzy. Nawet dziś, 

gdy była zmuszona pogodzić się z faktem, że dla Tony'ego nie ma już żadnej szansy, jej oczy 

pozostały suche.  

background image

Ale  teraz,  patrząc,  jak  pojawiają  się  kolejni  zawodnicy,  by  poddać  się  badaniu,  nie  była  w 

stanie powstrzymać łez. Mack poszedł w końcu do kiosku i wrócił z największym pudełkiem 

chusteczek higienicznych, jakie dostał. 

Łzy znów napłynęły jej do oczu, gdy spostrzegła brata Macka, Richarda, któremu towarzyszył 

nieznany mężczyzna. Domyśliła się, że to musi być trzeci Carlton, ten artysta samotnik, Ben. 

Towarzyszyła im Destiny. 

Mack podszedł do ciotki z otwartymi ramionami. 

-    Nie  musiałaś  przychodzić  -  powiedział.  -  Prosiłem  tylko,  żebyś  się  skontaktowała  z 

Richardem i Benem. 

-  Ależ musiałam! - żachnęła się Destiny. Uścisnęła lekko dłoń Beth, chcąc dodać jej otuchy. - 

Ja również chcę się poddać badaniu. 

-  Nie, Destiny - zaprotestowała Beth. 

-  Dlaczego? Jest jakiś powód, dla którego miałabym być zdyskwalifikowana jako dawca? 

-  Nie, ale nikt od ciebie tego nie oczekuje. 

-  Ja oczekuję tego od siebie - skwitowała Destiny. - Dokąd mam iść? 

Beth  popatrzyła  na  Macka,  spodziewając  się,  że  zaprotestuje,  ale  on  się  do  tego  nie  kwapił. 

Wręcz przeciwnie, objął ciotkę i przycisnął do siebie. 

-  Czy mówiłem ci już, jak bardzo cię podziwiam? -spytał. 

-  Nie musiałeś - odparła. - Żaden z was nie musiał. Wiera, że waszym zdaniem bywam nie do 

wytrzymania,  że  was  denerwuję,  we  wszystko  się  wtrącam,  ale  wiem  również,  że  mnie 

kochacie. 

-  Rzeczywiście tak jest i nic tego nie zmieni – rzekł Mack. - Ale podziw i szacunek to coś, na 

co zasługujesz niezależnie od naszej miłości. 

-  Mack ma rację - poparł go Ben. - Jesteś nadzwyczajną kobietą, Destiny. 

-    Och,  przestańcie!  -  zażądała.  Wzięła  od  Beth  chusteczkę  i  otarła  oczy.  -  Widzicie,  coście 

narobili? Płaczę przez was. 

-  A przecież wiemy, jak bardzo dbasz o makijaż - zażartował Richard. 

-    Zwłaszcza  w  takim  miejscu  jak  szpital  -  zauważyła  cierpko  ciotka.  -  Tylu  wokół 

przystojnych lekarzy. Chciałabym wyglądać jak najlepiej. 

-    Mam  cię  zaprowadzić  gdzieś,  gdzie  mogłabyś  się  przypudrować,  zanim  pójdziemy  do 

laboratorium? - spytała żartobliwie Beth. - Peyton Lang jest niezły, a do tego wolny - dodała 

poufnym szeptem. 

-  Naprawdę? - Oczy Destiny rozbłysły. Mrugnęła do Macka. - Widzisz, kochanie, to nie jest 

całkiem bezinteresowne z mojej strony. 

background image

-  Opowiadaj te bajki komu innemu, Destiny - odparł. 

- Połowa mężczyzn z Waszyngtonu leży u twoich stóp, a ty żadnego nie zaszczyciłaś nawet, 

spojrzeniem. 

-  Też coś, sami politycy i bankierzy. - Ciotka wzruszyła lekceważąco ramionami. - Lekarz to 

coś zupełnie innego. Osoba w białym kitlu zapewnia poczucie bezpieczeństwa. 

- Mrugnęła porozumiewawczo do Macka. 

Wzniósł oczy ku niebu. 

-    Myślę,  że  zaczekam  tutaj  -  powiedział.  -  Nie  wiem,  czy  mógłbym  spokojnie  patrzeć,  jak 

Destiny trzepocze zalotnie rzęsami na widok Peytona. 

-  Ja również - zgodził się z nim Ben. - Zaczekam z Mackiem, aż mnie zawołają. - Przeniósł 

wzrok  na  Richarda.  -  A  zanim  cokolwiek  powiesz,  braciszku,  uprzedzam,  że  nie  zamierzam 

się wycofać. Obiecałem i słowa dotrzymam. 

-    Nie  przyszło  mi  nawet  do  głowy,  że  mógłbyś  postąpić  inaczej.  -  Richard  zwrócił  się  do 

Macka. - Na wszelki wypadek bądź czujny - rzekł. - Wiesz, jak Ben reaguje na widok igły. 

-  Potrzebne będą igły? - Ben przeraził się nie na żarty. 

-  Jedna, ale duża - potwierdził Mack. 

Beth roześmiała się, chociaż sytuacja, z powodu której się tu znaleźli, nie była wesoła. 

-  Ben, nie słuchaj, co oni wygadują. Mack zgrywa się na bohatera, ale nawet on zzieleniał w 

czasie badania. 

-    Och,  to  mnie  pociesza  -  uznał  Ben.  -  Do  diabła,  wytrzymam.  Chodźmy.  Beth,  prowadź. 

Jeśli Mack mógł to zrobić, to i ja mogę. 

-  Ja to robię tylko dla czekolady i pocałunku Beth - wyjaśnił Mack. - Wy będziecie musieli 

zadowolić się cukierkiem. 

-  Niekoniecznie. - Beth znów się roześmiała. - Jestem w nastroju do rozdawania pocałunków. 

-  Może lepiej, że większość zawodników już sobie poszła - zauważył Mack. 

-  Zazdrosny, co? - zadrwił Ben. 

-  Jak cholera - odparł Mack bez wahania. 

Serce  Beth  przepełniła  radość.  Życie  jest  nieprzewidywalne,  pomyślała.  Nawet  w  chwili 

skrajnej  rozpaczy  los  może  nieoczekiwanie  się  uśmiechnąć.  Może  po  dzisiejszym  badaniu 

wszystko między nią a Mackiem dobrze się ułoży, a może nie. Była jednak pewna, że nigdy 

nie  zapomni  tego  pochodu  ludzi,  którzy  przyszli  na  prośbę  Macka.  Tylko  ktoś  naprawdę 

wyjątkowy mógł kilkoma telefonami spowodować taką manifestację dobrej woli. 

background image

Cokolwiek  stanie  się  z  Tonym,  niezależnie  od  tego,  jak  tragicznie  to  wszystko  może  się  dla 

chłopca  zakończyć,  już  zawsze  będzie  myśleć  o  nim  jak  o  kimś,  kto  jej  uświadomił,  że  nie 

może pozwolić Mackowi odejść, w każdym razie bez walki. 

Gdy wyszli już ostatni ochotnicy, kiedy pożegnali się bracia Macka oraz Destiny, Mack wciąż 

jeszcze niecierpliwie przemierzał szpitalny korytarz, czekając na wyniki testu. Na pewno ktoś 

z jego listy okaże się dawcą. Wiedział, że szanse na to są niewielkie - Beth i Peyton nie robili 

dużych nadziei - ale wciąż liczył na cud i modlił się o dobre wieści. 

- Powinieneś iść do domu - powiedziała Beth. - To jeszcze potrwa. 

-  A ty zostajesz? - spytał. 

-  Tak. 

-  To ja też. Może pójdziemy na kawę? - zaproponował. 

-    Chyba  nie  dam  rady  wypić  jeszcze  jednej  -  powiedziała  -  ale  chętnie  zjadłabym  kawałek 

czekolady. Chodźmy do kawiarni. 

-  Potrzebujesz czegoś pożywniejszego niż czekolada -zauważył Mack, gdy znaleźli się przy 

bufecie. - Może sałatkę? Albo zupę? 

-    Coś  mi  się  wydaje,  że  ściągnąłeś  mnie  tu  pod  pretekstem  kawy.  A  tymczasem  chciałeś, 

ż

ebym to ja coś zjadła, prawda? 

Nie próbował zaprzeczać. 

-  To był bardzo długi i wyczerpujący dzień, a ty nic nie jadłaś. 

-  Jestem do tego przyzwyczajona. 

-  To niedobrze - stwierdził, ustawiając na tacy pełne talerze. - Co byś powiedziała na ciasto? 

Nieźle wygląda. Z jagodami czy brzoskwiniami? 

-  Mack, nie zasnę przez pół nocy, jeśli zjem to wszystko - broniła się. 

-    Sądzę,  że  i  tak  nie  będziemy  spać  przez  pół  nocy  -  zauważył.  -  Wezmę  obydwa  kawałki. 

Spróbujesz każdego. 

Podeszli do kasy 

-    Słyszałam,  co  pan  zrobił  dla  tego  chłopca,  panie  Carlton  -  zagadnęła  kasjerka.  -  Mam 

nadzieję, że znajdzie się dawca. 

-  Zwróciła wzrok ku Beth. - Jeśli nie dziś, to jutro, pani doktor - dodała. 

-  Jutro? - powtórzyła Beth, nie rozumiejąc, co kasjerka chce przez to powiedzieć. 

-    Nie  oglądała  pani  dziennika?  -  zdziwiła  się  tamta.  -Mówili,  że  Mack  Carlton  ściągnął  na 

badanie  całą  drużynę.  Prowadzący  zaapelował,  żeby  się  zgłaszać.  Mówiono  mi, że  w  naszej 

centrali  telefon  wprost  się  urywa,  tylu  jest  chętnych  do  oddania  szpiku.  Rejestr  dawców 

powiększy się o mnóstwo osób. 

background image

Beth łzy napłynęły do oczu. 

-  Pojęcia o tym nie miałam - wyznała. 

-  Ja również - powiedział Mack. - Ale to dobra wiadomość, prawda? Są przecież inni chorzy, 

którzy czekają na szpik. 

-  Tak. 

Zanim  zdała  sobie  sprawę  z  tego,  co  robi,  wspięła  się  na  palce  i  pocałowała  Macka.  Był  to 

długi,  zapierający  dech  pocałunek,  który  sprawił,  że  nieliczni  o  tej  porze  goście  zaczęli 

klaskać. 

Kiedy wreszcie Beth oderwała się od niego, Mack obrzucił ją zaskoczonym spojrzeniem. 

-  Za co to było? 

-    Za  to,  że  zrobiłeś  coś  nadzwyczajnego.  Nigdy  już  nie  będę  narzekać  na  media,  które  nie 

dają ci spokoju. 

Mack  zastanowił  się  przez  chwilę.  Choć  raz  jego  sława  okazała  się  pożyteczna.  Przyniosła 

Tony'emu, a może i innym chorym, szansę na walkę o życie. 

-  Ja też nie - stwierdził. - Do diabła, może nawet poślę Forsythe'owi butelkę whisky na znak 

pokoju. 

-  No, no, nie posuwaj się za daleko. 

Mack przeszedł przez kawiarnię i wybrał stolik w rogu sali. Obserwował bacznie, czy Beth je, 

czy tylko grzebie w talerzu. Prawie skończyła ciasto, gdy do kawiarni wpadł uszczęśliwiony 

Peyton. 

-  Mamy dawcę!- zawołał już od drzwi. 

W kawiarni rozległy się oklaski i okrzyki radości. Oczy Macka napełniły  się łzami, policzki 

Beth były mokre. 

-  Kto? - spytała Beth. 

-  Ja? Któryś z zawodników? - niecierpliwił się Mack, mając nadzieję, że to on. Nie dlatego, 

ż

e  był  żądny  chwały,  ale  z  tego  powodu,  że  stworzyłoby  to  między  nimi  a  Tonym  trwałą 

więź. 

Peyton potrząsnął głową. 

- Twoja ciotka, Mack - oznajmił. - Ona będzie dawcą. 

 

ROZDZIAŁ 15 

Mack  wciąż  jeszcze  był  w  szoku  po  usłyszeniu  wiadomości  przyniesionej  przez  Langa. 

Destiny,  kobieta,  która  uratowała  jego  i  braci  od  pogrążenia  się  w  rozpaczy  po  śmierci 

background image

rodziców, teraz miała uratować innego małego chłopca, tym razem od śmierci. Powinien się 

domyślić, że tylko ciotka może utrzymać przy życiu Tony'ego. 

Martwił  się  jednak  bardzo,  czy  Destiny  wytrzyma  fizycznie  procedurę  przeszczepienia 

szpiku. Ona roześmiałaby mu się w nos na wzmiankę, że nie jest już młoda. Prawdę mówiąc, 

mając  niewiele  ponad  pięćdziesiątkę,  rzeczywiście  była  w  lepszej  kondycji  niż  niejedna 

kobieta znacznie od niej młodsza. A jednak Mack się martwił. 

-  Peyton, jesteś pewien, że ona to wytrzyma? - spytał. 

-    Musimy,  oczywiście,  przeprowadzić  jeszcze  kompleksową  ocenę,  ale  nie  widzę  powodu, 

dla którego nie miałaby dobrze znieść zabiegu - powiedział hematolog. 

-  Chciałbym po prostu mieć pewność, że nie ma ryzyka. 

-    Minimalne  -  zapewnił  go  Peyton.  -  Chcesz  do  niej  zadzwonić,  żeby  powiadomić  ją  o 

wyniku  testu,  czy  też  ja  mam  to  zrobić?  Musi  się  do  nas  zgłosić  jak  najprędzej  na  dalsze 

badania,  zanim  zaczniemy  następną  chemioterapię  u  Tony'ego  i  wyznaczymy  termin 

transplantacji. 

-  Wstąpię do niej wieczorem - obiecał Mack. - Wybrałabyś się ze mną? - zwrócił się do Beth. 

-  We  dwoje  łatwiej  nam  będzie  ją  powstrzymać  przed  natychmiastowym  przyjazdem  do 

szpitala. 

-    Jestem  pewna,  że  zdołamy  przekonać  Destiny,  że  jutro  rano  nie  będzie  za  późno.  A  co  z 

panią Vitale? - Popatrzyła pytająco kolegę. - Przekazałeś jej dobrą wiadomość? 

Peyton pokręcił głową. 

-    Pomyślałem,  że  pewnie  wy  zechcecie  to  zrobić  -  odparł.  -  To  dzięki  wam  mamy  teraz 

poważną szansę ocalenia Tony'ego. 

-  Och tak! - zawołała Beth z entuzjazmem. - Mack, zrobisz to? 

Nagłe to wszystko go przytłoczyło. Miał ogromną chęć krzyczeć z radości, ale równocześnie 

chciało  mu  się  płakać.  Cieszył  się  jak  chyba  jeszcze  nigdy  w  życiu,  że  jest  nadzieja  na 

szczęśliwą przyszłość Tony'ego, z drugiej jednak strony gnębił go lęk o Destiny. 

-  Może powinnaś pójść tam sama? - powiedział do Beth. 

- Nie wiem, czy zdołam się opanować. 

-  Wcale nie musisz, Mack. - Beth ścisnęła jego dłoń. 

-  To cud. Zdarzył się cud. A nawet twardym zawodnikom wolno płakać w obliczu cudu. 

-  Lekarzowi też - dodał Peyton, patrząc ze zrozumieniem na Beth. 

-    Później,  kiedy  Tony  będzie  bezpieczny.  A  poza  tym  wylałam  już  wszystkie  łzy  -  dodała, 

unikając jego wzroku. 

background image

Peyton  rzucił  jej  znaczące  spojrzenie,  które  tylko  dla  drugiego  lekarza  było  czytelne.  Mack 

nie wiedział, jak je rozumieć. 

-  Ukrywacie coś przede mną? - spytał wprost. 

-    Nie  -  zapewniła  Beth.  -  Mamy  wszelkie  przesłanki,  by  wierzyć,  że  w  chorobie  Tony'ego 

nastąpi  zwrot.  Przeszczep  szpiku  powinien  spowodować  remisję  i  jeśli  wszystko  dobrze 

pójdzie,  chłopiec  jeszcze  z  nami  zostanie.  Będzie  pod  stałą  kontrolą,  będziemy 

przeprowadzać  częste  badania  krwi,  żeby  się  upewnić,  że  liczba  białych  ciałek  wzrasta. 

Zrobimy wszystko, co się da, by w przyszłości mógł żyć normalnie. 

Mack  nie  wiedział,  czy  wierzyć  w  słowa  Beth,  ale  wziął  je  za  dobrą  monetę.  Był  bardzo 

zmęczony wątpliwościami i obawami, które dręczyły go przez cały dzień. 

Na korytarzu stanął z boku, gdy Beth i Peyton przekazywali dobrą wiadomość Marii Vitale. 

Kiedy wreszcie dotarło do niej, że dla syna zaświtała nadzieja, podbiegła do Macka i rzuciła 

mu  się  na  szyję.  Nie  oczekiwał  takiego  wybuchu  uczuć  i  po  raz  kolejny  tego  dnia  musiał 

powstrzymywać łzy. Po chwili przestał się hamować. 

-    Mario,  proszę  mi  nie  dziękować  -  błagał  zakłopotany.  -  Niczego  nadzwyczajnego  nie 

zrobiłem. 

-  Jak to? Przecież to ty ściągnąłeś tu tych wszystkich ludzi - mówiła rozgorączkowana. - I to 

twoja ciotka uratuje mego syna. Do końca życia będę błogosławić i ciebie, i ją. 

-  Najważniejsze, że teraz Tony zyskuje szansę na dalszą walkę - powiedział Mack. - Nic nie 

mogłoby mnie bardziej uszczęśliwić. 

-  Co teraz będzie? - Maria zwróciła się do Beth. 

-  Myślę, że doktor Lang wyjaśni to pani najlepiej. Mack i ja pojedziemy do Destiny, żeby ją 

powiadomić i przygotować na dalsze badania. 

Już  mieli  wychodzić,  gdy  Maria  podeszła  do  Macka  i  popatrzyła  mu  w  oczy.  -  Proszę, 

powiedz swojej ciotce, że będę się za nią modlić. 

-  Powiem, Mario - obiecał. - Możesz być spokojna. 

W milczeniu jechali do Destiny. Beth nieśmiało próbowała nawiązać rozmowę, ale Mack był 

za bardzo zmęczony, żeby odpowiadać. 

-  Masz jeszcze wątpliwości? - spytała w końcu. 

-    Wątpliwości?  Skąd  ta  myśl?  -  zdziwił  się.  -  A  poza  tym  ja  już  nie  mam  z  tym  nic 

wspólnego. Teraz wszystko nie tyle w rękach, ile w szpiku Destiny. 

-  Pytam, bo ciągle milczysz. Bałam się, że może się martwisz o Destiny, i uważasz, że jeśli 

coś  się  jej  stanie,  to  z  twojej  winy.  Nikt  nie  miałby  do  ciebie  pretensji,  gdybyś  tak  właśnie 

background image

myślał. Ja zawsze się boję, kiedy zalecam pacjentowi ryzykowne leczenie, nawet jeśli to jego 

jedyna szansa. To naturalna reakcja. 

-    Skłamałbym,  mówiąc,  że  nie  odczuwam  lęku,  ale  nie  mam  wątpliwości,  że  podjęła 

właściwą decyzję. Jeśli Destiny zechce, będę przy niej. 

-  Nic nie może się jej stać - uspokajała go Beth. 

-    Kochanie,  oboje  wiemy,  że  nie  ma  żadnej  gwarancji,  ale  nie  mogę  się  cofnąć.  I  nie  chcę. 

Tony musi otrzymać swoją szansę. 

-  Mogę ci coś powiedzieć? I nie będziesz zły? - Dotknęła jego ręki. 

-  Przekonaj się - zachęcił. 

-  Kocham cię. Jeśli nawet nie kochałam cię do tej pory, to teraz kocham - oznajmiła. 

Mack chciał odpowiedzieć, zdobyć się na wyznanie, ale nie zdołał. 

-  W porządku. Ja wiem. - Beth uśmiechnęła się. 

Przez  chwilę  patrzył  na  nią  w  milczeniu,  po  czym  skinął  głową.  Ona  wie.  To  właśnie  jest 

niezwykłe  w  tej  kobiecie.  Wie,  co  się  dzieje  w  jego  sercu,  nawet  jeśli  nie  potrafi  tego  sam 

wyrazić. 

Któregoś dnia znajdzie właściwe słowa. Beth zasługuje na to, żeby je usłyszeć. 

Od nich zależy ich przyszłość. 

-    Nie  rozumiem,  o  co  ten  cały  hałas  -  powiedziała  Destiny,  gdy  po  paru  dniach  rodzina 

spotkała  się  u  niej  na  kolacji.  -  To  całkiem  prosta  procedura.  Ten  przystojny  doktor  Lang 

wszystko nam dzisiaj wyjaśnił. 

-  Prosta dla lekarza, który to wykonuje rutynowo - zauważył Mack. - Ty nigdy przedtem tego 

nie robiłaś. 

-    Cóż,  na  szczęście  będę  miała  obok  siebie  doświadczonych  lekarzy,  którzy  zrobią  to,  co 

najtrudniejsze - przypomniała ciotka. - A teraz przestańcie. Podjęłam decyzję. Gdybym nawet 

nie zrobiła tego wcześniej, to po dzisiejszej wizycie u Tony'ego na pewno. To zdumiewający 

chłopak! Mam nadzieję, że nasze kontakty nie skończą się na przeszczepie. 

-  Cieszę się, że tak uważasz - powiedział Richard. - Żaden z nas nie mógłby spokojnie żyć, 

gdyby coś ci się stało. 

-    A  więc  przekonajmy  się,  że  nic  się  nie  stanie.  -  Destiny  nie  okazywała  niepokoju. 

Popatrzyła na Melanie. - Jak się czujesz? Miewasz poranne mdłości? 

Mack  westchnął.  Ben  i  Richard  również.  Było  oczywiste,  że  na  ten  wieczór  temat 

transplantacji został wyczerpany. Destiny podjęła postanowienie już przed paru dniami, kiedy 

tylko  usłyszała,  że  może  być  dawcą.  Zamierzała  stawić  się  w  szpitalu  o  szóstej  rano, 

niezależnie  od  tego,  co  powiedziałby  każdy  z  nich.  Maszyna  poszła  w  ruch,  Tony  otrzymał 

background image

dużą  dawkę  chemii  i  został  przygotowany  do  zabiegu.  Nie  było  odwrotu.  Mack  odetchnął  z 

ulgą, a równocześnie - wciąż się bał. 

-  Czuję się świetnie. - Melanie odpowiedziała na pytanie Destiny. - Może dlatego, że Richard 

nie pozwala mi podnieść nic cięższego od szklanki. - Roześmiała się. 

-    Ciesz  się  z  tego,  póki  możesz  -  poradziła  Destiny.  -Kiedy  dziecko  się  urodzi,  Richard 

znowu  wpadnie  w  pracoholizm  i  będziesz  zdana  tylko  na  siebie.  -  Odsunęła  talerz.  -A  teraz 

chcę wam coś powiedzieć - zwróciła się do swoich gości. - Bardzo się cieszę, że przyszliście, 

ale muszę się wyspać, jeśli mam wstać rano. Zatem dobranoc wszystkim, zobaczymy się rano 

w szpitalu. 

-  Ja zostaję - oświadczył Ben wyzywająco. 

-  My także - dodał Richard. 

Destiny spojrzała na nich ze zniecierpliwieniem, ale w końcu poddała się. 

-    Skoro  ma  was  to  uszczęśliwić...  -  Wzruszyła  ramionami.  -  Ponieważ  będę  pod  tak  dobrą 

opieką, to może pójdziesz do Beth? - zwróciła się do Macka. - Towarzystwo dobrze jej zrobi. 

Nie jestem tylko pewna, czy rozumiem, dlaczego odrzuciła moje zaproszenie. 

-  Uważała, że to powinno być spotkanie czysto rodzinne - wyjaśnił Mack. 

-  Ona też należy do rodziny - odparła Destiny. - Albo będzie należała Jeśli ktoś, kogo znamy, 

wszystkiego nie popsuje. 

-  Skończ z tym swataniem, Destiny! - zdenerwował się Mack. - Wszystko w porządku. 

-  Naprawdę? - Twarz Destiny rozjaśniła się w uśmiechu. 

-  A co? Pozwoliłabyś, żeby było inaczej?- Ben popatrzył na nią z powątpiewaniem. 

Mack nachylił się i pocałował ciotkę w policzek. 

-  Jestem ci to winien - wyjaśnił. 

-  Jak zwykle. Dobranoc kochanie. - Uśmiechnęła się. 

-  Przekaż  ode  mnie  pozdrowienia  Beth  i  powiedz,  że  liczę  na  nią.  Jestem  pewna,  że  zdoła 

szczęśliwie przeprowadzić przez to wszystko i Tony'ego, i mnie. 

-  Na twoim miejscu zachowałbym te słowa dla siebie - rzekł Richard. 

-  Wierz mi, nie idę do Beth po to, żeby ją stresować. 

-    A  co  będziesz  robić,  braciszku?  -  spytał  znacząco  Ben.  Destiny  rzuciła  mu  karcące 

spojrzenie. 

-  To nie twój interes, młody człowieku - powiedziała. 

- Sądziłam, że lepiej cię wychowałam. 

-  Czasami nie mogę się oprzeć pokusie pogmerania w życiu osobistym Macka - odpowiedział 

Ben, bynajmniej nie zakłopotany. - Żyję poniekąd jego życiem. 

background image

Destiny  przyjrzała  mu  się  z  namysłem.  Mack  wiedział,  co  przyszło  jej  na  myśl.  Jeśli  Ben 

szuka pośrednich podniet, to może niedługo będzie gotów do ponownego związku z kobietą? 

-  Jestem przekonany, że zanim Destiny wyjdzie ze szpitala po jutrzejszym zabiegu, znajdzie 

ci jakąś uroczą pielęgniarkę - powiedział. 

Ben uniósł ręce w obronnym geście. 

-  Mam nadzieję, że nie - odparł. - Przecież nie doprowadziła jeszcze do końca twojej sprawy, 

prawda? 

-    Jesteś  pewna,  że  naprawdę  chcesz  to  zrobić?  -  spytała  Beth  po  raz  dziesiąty,  ciągle  nie 

mogąc  uwierzyć,  że  cud  jest  na  wyciągnięcie  ręki.  Nie  mogła  się  powstrzymać  przed  zada-

waniem tego pytania, choćby nawet Destiny miała stracić cierpliwość. 

-  Daj spokój, Beth - poprosiła Destiny. - Moi bratankowie dość mnie wczoraj wymęczyli. Nie 

ma mowy, bym zmieniła zdanie. - Ścisnęła dłoń lekarki i popatrzyła na Macka. 

-    Wiedziałam  już  od  dawna,  że  twoje  i  moje  życie  będzie  splecione  na  zawsze.  Myślę,  że 

Mack w końcu też to zrozumiał, prawda, kochanie? 

Mack posłał jej uroczy uśmiech. 

-    Przestań  się  za  mnie  oświadczać,  Destiny.  Dam  sobie  radę  sam.  I  zrobię  to  tutaj,  kiedy 

będziesz leżeć na szpitalnym łóżku, żebyś mogła usłyszeć każde słowo. 

-  O czym wy mówicie? - Beth nie mogła się połapać. 

-  Wrócimy do tego później - obiecał. - Teraz najważniejszy jest Tony. 

-  To jednak sprawa zbyt ważna, by można było czekać 

- zauważyła Destiny. 

Mack rzucił na nią okiem i sięgnął do kieszeni. 

-    Myślę,  że  równie  dobrze  mogę  zrobić  to  teraz  -  powiedział,  zwracając  się  do  Beth.  - 

Przecież Destiny nie pójdzie do sali operacyjnej, dopóki nie zobaczy tego na twoim palcu. 

Beth  wciąż  nie  miała  pojęcia,  o  co  chodzi.  A  może  po  prostu  trochę  się  bała,  że  nie  jest 

jeszcze gotowa na to, by usłyszeć te ważne słowa? 

-  Mack, co się dzieje? - spytała ostrożnie. 

Patrzył  jej  w  oczy  tak  długo,  aż  zapomniał,  gdzie  się  znajduje.  Nie  pamiętał  o  szpitalu,  o 

Destiny, siedzącej tuż obok. Była tylko Bem i on. 

-  Strach, że możemy stracić Tony'ego, uświadomił mi, iż życie jest za krótkie, by marnować 

choć  minutę  na  rozważania,  co  by  było  gdyby  -  powiedział.  -  Nie  wiemy,  co  się  zdarzy  w 

przyszłym roku, w przyszłym miesiącu czy nawet jutro. 

Serce  Beth  zaczęło  bić  jak  oszalałe.  On  na  pewno  nie  zamierza  tego  zrobić,  nie  tutaj,  nie 

teraz! Bardzo pragnęła, by to się stało, jednak obawiała się, że nie jest na to przygotowana. 

background image

-  Wiem jednak, że pragnę, byś była przy mnie, cokolwiek się stanie - mówił. - Kocham cię, 

Beth, i zawsze będę kochał. 

Zapadło milczenie. Mack czekał na odpowiedź. 

-  No i...? - włączyła się Destiny, trącając Beth. - On czeka. Odpowiedz mu. 

Beth nie spuszczała wzroku z Macka. 

-  Prosisz mnie, żebym za ciebie wyszła? - odezwała się w końcu. 

-  Może nie jestem obiektywna, ale wydawało mi się, że wyraził się zupełnie jasno - wtrąciła 

się znów Destiny. - Nie każ mu tego powtarzać, bo może stchórzyć. 

-  Wykluczone - zapewnił Mack. - Nie wtedy, kiedy  chodzi o coś tak ważnego. Jeśli trzeba, 

będę pytał w nieskończoność. 

Wyraz  jego  twarzy  świadczył  o  tym,  że  istotnie  jest  na  do  zdecydowany.  Nagle  Beth 

uświadomiła sobie, że czuje to samo co on. Jeśli więc on zdobył się na wyznanie, nie będzie 

trzymać go w niepewności. 

-  Tak - szepnęła, ocierając łzy radości. - Tak. 

-  Włóż jej pierścionek - poleciła Destiny. Rzucił jej gniewne spojrzenie. 

-  Myślę, że poradzę sobie bez twoich rad. W końcu powiedziała „tak", prawda? 

-  Ale czas ucieka - przypomniała. - Zaraz po mnie przyjdą, a chciałabym mieć pewność. 

Mack ujął dłoń Beth i wsunął na jej palec pierścionek z brylantem. 

-  Teraz już przepadło - powiedział. 

-  Nie wycofasz się? 

-  Nigdy - przyrzekł. - Carltonowie są uczciwi i honorowi, wierz mi. 

-  Chyba wiem o tym od dawna - uśmiechnęła się Beth. 

-  Może nie od dawna - przypomniał jej Mack - ale od czasu, gdy te cechy mogły się ujawnić. 

-  Mrugnął  porozumiewawczo.  -  Teraz  idę  do  Tony'ego,  by  przekazać  mu  dobrą  wiadomość, 

zanim  go  zabiorą  do  sali  operacyjnej.  Obiecałem  chłopcu,  że  jeśli  powiesz  „tak",  będzie 

naszymi drużbą. 

-  Co takiego? - zdumiała się Beth. 

-    Kochanie,  Destiny  może  i  była  inicjatorką  naszego  związku,  ale  rola  rozgrywającego 

przypadła Tony'emu. Zasługuje na to, by wiedzieć, że odniósł sukces. 

-    Mógłbyś  mu  powiedzieć  po  operacji  -  zauważyła  Beth.  Mack  skinął  głową  i  posmutniał 

nagle. 

-  Wiem, ale na wypadek... 

-  Nie ma mowy! - przerwała mu. - Tony to twardy zawodnik. Jestem pewna, że zatańczy na 

naszym weselu. 

background image

Twarz Macka rozjaśniła się. 

-  W porządku. To zapewnienie mi wystarczy. 

Wydawało się, że upłynęła wieczność, zanim Beth i Peyton opuścili wreszcie salę operacyjną 

i oznajmili, że zakończono transplantację. Mack z braćmi, Melanie i Maria Vitale siedzieli w 

poczekalni, pijąc kawę za kawą i modląc się, żeby wszystko przebiegło bez zakłóceń. 

-  Oboje dobrze się czują? - Mack wpatrywał się w Beth. Jeśli coś by przebiegło nie tak, jak 

przewidywano, poznałby to po jej oczach. Były jasne i radosne. 

-  Doskonale - zapewniła go. 

-  Kiedy będziemy  wiedzieć, czy operacja przyniosła oczekiwany skutek  i Tony'emu nic już 

nie grozi? - spytał. 

-  Za chwilę. Są wszelkie powody do optymizmu. Mack pomyślał o swojej obietnicy, że Tony 

będzie drużbą 

na ich ślubie. Odciągnął na bok Beth. 

-  Czy nie powinniśmy ustalić daty ślubu jak najwcześniej? - spytał. 

-  Z jakich powodów tak ci pilno do ożenku? - Patrzyła na [niego zaskoczona. 

-  Wiesz, o czym mówię. 

-    A  ja  ci  powiedziałam,  że  są  wszelkie  powody  do  optymizmu.  Niczego  przed  robą  nie 

ukrywam, Mack. 

Po raz pierwszy od dłuższego czasu odetchnął z ulgą. 

-  Może jednak nie powinniśmy odkładać ślubu? - zastanawiał się. 

-  Dlaczego? 

-  Byłbym niepocieszony, gdybyś zmieniła zdanie, kiedy kryzys minie - wyjaśnił. 

-  Nie licz na to. A jeśli już o to chodzi, to raczej ja powinnam się tego obawiać. 

Mack wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Po raz pierwszy w życiu miał pewność, że jego 

uczucia są szczere, silne i prawdziwe. 

-  Kochanie, niczego nie musisz się obawiać - zapewnił. - Powiedziałem ci kiedyś, że nigdy w 

ż

yciu nie złamałem słowa, jeśli w grę wchodziły ważne interesy. 

-  Uczciwość Carltonów - skomentowała. 

-  To również - przyznał. - A ponadto to najważniejszy interes w moim życiu. 

-  Ważniejszy niż kontrakt z nowym obrońcą? 

-  Wiesz o tym? - Był wyraźnie zaskoczony. 

-  Czytam dział sportowy w gazecie. 

-  Od kiedy? 

background image

-    Od  chwili,  gdy  zakochałam  się  w  słynnym  zawodniku,  którego  nazwisko  pojawia  się  tam 

niemal  codziennie  -  poinformowała.  -  Nie  mogę  dopuścić,  by  cały  świat  wiedział  o  tobie 

więcej niż ja. 

 

To 

ci 

nie 

grozi, 

kochanie.

background image

EPILOG 

Był  pierwszy  piątek  października,  gdy  doktor  Beth  Browning  brała  ślub  z  Mackiem 

Carltonem  w  obecności  licznie  zgromadzonych  lekarzy,  ludzi  nauki,  hałaśliwych  piłkarzy, 

kochającej  rodziny  i  wciąż  zdumionych  przyjaciół.  Przed  kościołem  zebrał  się  tłum 

ciekawskich,  zwabionych  informacjami  w  rubryce  Pete'a  Forsythe'a.  Reporter,  oczywiście, 

znał wszystkie szczegóły, choć Destiny utrzymywała, że nie ma z tym nic wspólnego. 

Drużbą  był  Tony  Vitale,  który  miał  zdrową  cerę  i  szeroko  się  uśmiechał.  Czekał  przed 

ołtarzem u boku Macka. 

Szepnął mu coś do ucha i Mack spojrzał w kierunku drzwi. Jego twarz również rozjaśniła się 

uśmiechem. 

Zanim panna młoda na dźwięk pierwszych taktów weselnego marsza postawiła pierwszy krok 

w  stronę  ołtarza,  zatrzymała  przez  chwilę  wzrok  na  obu  swoich  chłopcach.  Jeśli  Tony  ma 

przed  sobą  perspektywę  długiego,  zdrowego  życia,  to  zawdzięcza  ją  Mackowi  i  Destiny. 

Rodzina, której częścią Beth miała się zaraz stać, była naprawdę niezwykła. 

Destiny siedziała blisko ołtarza, obok matki Tony'ego. Po transplantacji obie panie bardzo się 

zaprzyjaźniły.  Destiny  zaczęła  nawet  matkować  Marii  i  jej  synowi,  żeby  zapewnić  im  choć 

trochę łatwiejsze życie. 

Richard  i  Ben  stali  w  pobliżu  brata  i  Tony'ego.  W  smokingach  prezentowali  się  bardzo 

efektownie, choć Ben wyglądał na lekko zaniepokojonego, jakby przeczuwał, że teraz, kiedy 

Mack pożegna się z kawalerskim stanem, ciotka zajmie się jego życiem osobistym. 

Już tylko ceremonia ślubna dzieliła Beth od przyszłości, o której nawet nie marzyła w dniu, w 

którym  Mack  Carlton,  wchodząc  do  szpitalnej  kawiarni,  wkroczył  zarazem  w  jej  życie. 

Ceremonia i miodowy miesiąc, pomyślała, i krew szybciej zaczęła krążyć jej w żyłach. 

Miodowy miesiąc wymagał z jej strony pewnych kompromisów. Ponieważ nie chcieli czekać 

ze  ślubem  do  oficjalnego  zakończenia  sezonu  piłkarskiego  w  styczniu,  miesiąc  miodowy 

zaplanowano według terminarza rozgrywek - najpierw San Francisco, potem St. Louis. Beth 

kupiła książkę poświęconą futbolowi i dziesięć czasopism naukowych, żeby mieć zajęcie, gdy 

Mack wybierze się na mecz. 

Czas  między  rozgrywkami  również  dokładnie  zaplanowała.  Nieważne,  w  jakim  znajdą  się 

mieście.  I  tak  nie  zamierzała  opuszczać  pokoju  hotelowego  aż  do  godziny  rozpoczęcia 

kolejnego 

meczu.

background image

Randka z przeznaczeniem 

Trzem braciom Carltonom, osieroconym w dzieciństwie, pozostał pokaźny spadek i, co może 

ważniejsze,  kochająca  ich  ciotka.  Ta  energiczna  i  uparta  kobieta  posiadła  umiejętność 

kojarzenia idealnych par.  

Potrafiła  też  dokonać  niemożliwego  -  przekonać  dwoje  poranionych  przez  życie  ludzi,  żeby 

nie bali się miłości. Mack, świadom planów ciotki Destiny, która pragnęła szczęśliwie ożenić 

bratanków, nie dostrzegł nic niebezpiecznego w jej prośbie. Chętnie zgodził się odwiedzić w 

szpitalu chorego na białaczkę chłopca, który był zagorzałym miłośnikiem futbolu i podziwiał 

Macka, do niedawna królującego na boisku. Mack, cynik i playboy, zaprzyjaźnił się z Tonym. 

Odkrył  także,  że  opiekująca  się  chłopcem  lekarka,  którą  początkowo  podziwiał  za  jej 

poświęcenie,  wzbudziła  w  nim  namiętność.  Do  tej  pory  unikał  zaangażowania,  ale  teraz 

zrozumiał, że szkoda każdej chwili...