background image

Glenda Sanders

ŻADNA INNA – TYLKO TA!

(Not This Guy!)

background image

ROZDZIAŁ 1

Mike  Calder  nie  lubił  pić  w  samotności,  ale  w  dniu  swojego  ślubu  zrobił  wyjątek. 

Otwierając drugą butelkę szampana, doszedł do wniosku, że nie powinien tak nazywać tego 
dnia.  Ślub  się  bowiem  nie  odbył.  Pozostały  zapasy  trunku  przeznaczonego  na  toasty  za 
radosną przyszłość nowożeńców. 

– Za  pannę  młodą! – mruknął  szyderczo  Mike.  Wlał  do  gardła  zawartość  kieliszka  i  z 

rozmachem  cisnął  nim  w  ceglany  kominek.  Z  ponurą  satysfakcją  słuchał  brzęku  szkła.  –
Niech  się  cieszy  takim  samym  szczęściem,  jakiego  przedtem  zaznała  z  tym  swoim  byłym 
mężem!

Poszła  do  łóżka  z  eks-małżonkiem!  Z  facetem,  który  w  napadzie  szału  wybił  kijem 

baseballowym  szybę  w  samochodzie  Mike’a,  gdy  ten  po  raz  pierwszy  zaparkował  na 
podjeździe domu Beth Ann. Z osobnikiem, który tak ją nękał, że obawiając się z tego powodu 
utraty pracy, złożyła w sądzie oficjalną skargę. Honorarium adwokatowi wypłacił Mike. 

Tydzień przed ślubem poczuła się samotna i padła w ramiona byłego mężusia! A przecież 

powinna trzymać się od niego jak najdalej. Zapomniał o urodzinach dzieci, nie odwiedzał ich 
w wyznaczonych terminach i przeprowadził się na drugi koniec kraju, nawet nie obejrzawszy 
się  za  siebie.  Oprócz  tego  notorycznie  zalegał  z  płaceniem  alimentów.  Mike  musiał  kiedyś 
pożyczyć Beth Ann pieniądze na rachunek za energię elektryczną. 

Hałas wyrwał z drzemki psa Mike’a. Stary Dodger podniósł się sztywno na cztery łapy i 

podszedł bliżej, aby oszacować straty. 

– Siad! – rozkazał Mike, zanim pies dotarł do odłamków szkła. – Jestem weterynarzem, 

ale nie mam teraz nastroju do zszywania psich nosów i jęzorów. 

I trzęsą mi się ręce, przyznał, wstając z fotela. Przyniósł z kuchni miotełkę i śmietniczkę i 

zebrał  na  nią  kawałki  kieliszka.  Wyrzucił  je  do  kosza  na  śmieci,  po  czym  wyjął  z  szafki 
litrowy kufel. Wlał do niego ponad połowę butelki szampana i uznał, że takie rozwiązanie jest 
znacznie lepsze. Nareszcie mógł sobie popić, nie marnując energii na bezustanne dolewanie i 
pociąganie  małych  łyczków.  A  poza  tym  te  delikatne  kryształy  i  tak  nie  pasują  do  rąk 
mężczyzny. 

Duży, stojący zegar wybił kolejną godzinę. Mike skrzywił się. Gdyby sprawy potoczyły 

się inaczej, właśnie wyjeżdżałby w krótką podróż poślubną.

– Prosit! – burknął w stronę zegara i wypił potężny haust wina. 
Gdyby tylko sprawy potoczyły się inaczej! Oczywiście, prychnął z goryczą. Gdyby. 
Gdyby  nie  zostawił  Beth  Ann  na  przeciwległym  krańcu  kontynentu.  Gdyby  jej  syn 

przedtem nie uciekł z domu. Gdyby to on, Mike, pojechał po niego do Kalifornii, zamiast na 
własny koszt wysyłać tam Beth Ann. Gdyby ona nie przespała się ze swoim byłym mężem. 
Wszystkie  rozważania  kończyły  się  tym  zdaniem.  Nawet  mnóstwo  wypitego  szampana  nie 
przyćmiło wspomnień o tamtej rozmowie w mieszkaniu jej byłego męża. Mike natychmiast 
połapał  się  w  sytuacji.  Jego  narzeczona  uciekała  wzrokiem  w  bok  i  odpowiadała 
monosylabami. Oczywiste wnioski same się nasuwały. 

background image

Trzeba przyznać, że Beth Ann nie próbowała zaprzeczać, gdy zadał jej konkretne pytanie. 

Niestety, usiłowała się tłumaczyć, co było o wiele gorsze. 

– Sama nie wiem, jak to się stało – powiedziała. – Przyjechałam taka zdenerwowana... 
Owszem,  miała  prawo  trząść  się  ze  zdenerwowania.  Jeszcze  jak!  Identycznie 

zareagowałaby każda matka, gdyby jej dziesięcioletni synek, któremu za karę skonfiskowała 
elektroniczną  grę,  wybrał  się  autostopem  do  tatusia.  Nic  dziwnego,  że  Beth  Ann  szalała  z 
niepokoju, a jej siedmioletnia córeczka wpadła w histerię. 

– Ja... kiedy zobaczyłam, że Danny jest cały i zdrowy... poczułam straszną ulgę, a Steve 

okazał mi tyle zrozumienia... 

Okazał  zrozumienie?  Kto,  jej  eks?  Ten  świr?  Mike  był  zbyt  zaszokowany,  aby 

przypomnieć Beth Ann, że on też dobrze ją rozumiał. Dlatego dał jej tysiąc dolarów na dwa 
lotnicze  bilety,  aby  razem  z  córką  mogła  polecieć  z  Florydy  do  Kalifornii  i  sprowadzić 
małego zbiega do domu. 

Szkoda, że Beth Ann w porę nie zrezygnowała z wyjaśnień. Ona jednak brnęła dalej. 
– Steve naprawdę za nami tęsknił. Twierdzi, że już dostał nauczkę. Zrozumiał swój błąd, 

kiedy musiał z nas zrezygnować... 

Mike zacisnął zęby, żeby nie zakląć. Naiwność Beth Ann doprowadzała go do rozpaczy. 
– On  wcale  nie  musiał  z  was  rezygnować,  Beth  Ann.  Zrobił  to  z  własnej  i 

nieprzymuszonej woli. Przestał odwiedzać własne dzieci, nie łożył na ich utrzymanie. Zwinął 
manatki i wyjechał. Po prostu zwiał. 

– No cóż, postąpił niewłaściwie. 
– Podziwiam twoją bystrość. 
– Mówi, że jest mu przykro – odparła chłodno. 
– Wzruszające. 
– Mike, nasze małżeństwo trwało dwanaście lat. 
– Beth  Ann,  ty  i  ja  mamy  się  pobrać  w  najbliższą  niedzielę.  Czy  to  nic  dla  ciebie  nie 

znaczy?

Zrobiła minę godną antycznej tragedii. 
– Mike, czuję się taka zagubiona. Nie wiem, co robić... 
– Nie wiesz?
– To  nie  takie  proste – prawie  chlipnęła.  – On  chce,  żebyśmy  z  nim  zostali  i  zaczęli 

wszystko od nowa. 

– Chyba nie bierzesz tego pod uwagę?! – zawołał zdumiony, że w ogóle pyta. Ale w tym 

momencie zdał sobie sprawę, że Beth Ann poważnie traktuje propozycję byłego męża. 

– Dzieciaki są zadowolone. To przecież ich ojciec. 
– Jasne, ojciec roku! – mruknął z goryczą Mike. Dostrzegł w oczach Beth Ann udrękę. –

A więc zastanawiasz się nad jego propozycją – dodał oskarżycielsko. 

Beth Ann westchnęła ciężko. 
– Steve  jest  częścią  mojego  życia  od  niepamiętnych  czasów.  Mamy  za  sobą  wiele 

wspólnych lat. 

– Owszem, ale ty, ja i dzieci mamy przed sobą przyszłość – odparł, starannie dobierając 

background image

słowa. – Przyszłość, która rozpocznie się w niedzielę o drugiej po południu. 

Beth Ann ścisnęła palcami skronie, jakby nagle potwornie rozbolała ją głowa. 
– Och, Mike! – jęknęła. Jej głos zabrzmiał piskliwie. 
– Za pół godziny jadę na lotnisko – oznajmił krótko. – A ty wybieraj. Albo wracacie ze 

mną na Florydę, albo zostajecie tutaj z tym rewelacyjnym tatą. 

– Mike, proszę cię. Bądź fair. 
Fair? – pomyślał. Wysterylizował jej kota, zmienił hamulce w jej samochodzie, przyciął 

gałęzie  drzew  w  ogrodzie  i  przeczyścił  rynny  domu.  Podtrzymywał  ją  na  duchu,  gdy  w 
szpitalu  składano  złamaną  rękę  córeczki,  a  synka  naukowo  uświadomił  w  zakresie 
bezpiecznego seksu, opowiadając o ptaszkach i pszczółkach. Do licha, tylko ze względu na jej 
dzieci wygłosił w ich szkole mowę z okazji Dnia Kariery Zawodowej. A w tym czasie były 
mąż zapominał o przysyłaniu alimentów i odwiedzaniu własnych dzieci. 

– Zawsze postępowałem fair w stosunku do ciebie. 
– Ale nie możesz oczekiwać, że... 
– Nie przypuszczałem, że pójdziesz z nim do łóżka. 
– Już ci mówiłam. Tak jakoś... wyszło. 
– Właśnie. I to na tydzień przed naszym ślubem. – Ujął jej nadgarstki, odsunął ręce od 

twarzy i  spojrzał  jej  badawczo  w  oczy.  – Dlaczego? – zapytał.  – Dlaczego  nie  wróciłaś  na 
Florydę i mi o wszystkim nie powiedziałaś? Jakoś rozwiązalibyśmy ten problem. 

– Było mi wstyd – przyznała. – I zastanawiałam się... 
– Czy wolisz mieszkać na Zachodnim Wybrzeżu ze Steve’em, czy też na Wschodnim –

ze mną?

– Nad...  wszystkim – odparła,  pociągając  nosem.  – Och,  Mike,  muszę  o  tym  spokojnie 

pomyśleć. 

– Byle nie dłużej niż pięć sekund. W przeciwnym razie uznam, że już podjęłaś decyzję. 
Nie minęła godzina, gdy leciał samolotem do domu. Sam. Teraz, przeraźliwie samotny, 

żłopał szampana w dzień swojego ślubu, który nie doszedł do skutku. Odrętwienie stopniowo 
przechodziło w niezdrową mieszaninę przykrych emocji. Odezwał się gniew na Beth Ann, bo 
okazała  się  niewierna.  Dał  o  sobie  znać  żal  po  utraconej  bliskości.  Mike  nie  zdołał  jej 
uratować  i  dlatego  czuł  się  sfrustrowany.  Zaczynał  też  nienawidzić  samego  siebie  za  to,  że 
znów popełnił błąd. 

– Toast  za  ciebie,  Calder – oświadczył,  wysoko  podnosząc  kufel.  – Kolejny  raz  w 

wielkim stylu udowodniłeś, że mili faceci zostają na lodzie. 

Wypił duszkiem szampana i sięgnął po następną porcję. Dobrze, że wesele zaplanowano 

jako skromną uroczystość, pomyślał z pijacką logiką. Gdyby zaprosili  więcej gości, zapiłby 
się teraz na śmierć. Natomiast przy tej ilości alkoholu, jaka jeszcze pozostała, wchodził w grę 
najwyżej potężny kac. 

Mike  właśnie  otwierał  butelkę,  gdy  zabrzęczał  telefon.  Uznał,  że  będzie  lepiej,  jeśli 

włączy się  automatyczna  sekretarka.  Tylko  zaraza  grożąca zagładą  całej  kociej  populacji  w 
Ameryce mogłaby go w tej chwili skłonić do rozmowy. 

– Nie wiem, czy dzwonię do właściwej osoby, ale skoro przedstawia się pan jako Mike... 

background image

Zastanawiał się, kto go niepokoi. Kobieta umilkła na moment, po czym kontynuowała:
– Telefonuję  z  Kalifornii.  Mam  taki  sam  numer  jak  pański,  tylko  inny  kod.  Nie  byłam 

pewna,  czy  zawracać  panu  głowę,  ale  trzęsę  się  ze  zdenerwowania  i  mój  mąż  uznał,  że 
powinnam skontaktować się z panem. 

– Nagrywasz  się  na  sekretarkę? – wtrącił  się  jakiś  mężczyzna,  ale  zaraz  najwyraźniej 

został uciszony przez swoją roztrzęsioną żonę. 

– Bez przerwy dzwoni do nas dziewczynka imieniem Shelly. Pyta o Mike’a. Twierdzi, że 

się nie pomyliła, wybierając numer. 

Mike  zamarł  z  ręką  na  korku.  Zaczaj  uważnie  wsłuchiwać  się  w  słowa  nieznajomej. 

Córeczka Beth Ann miała na imię Shelly. 

– W końcu spytałam ją, gdzie ten Mike mieszka. Powiedziała, że w Orlando. Jeśli zna pan 

tę małą, to proszę się do niej odezwać. Chyba bardzo jej na tym zależy. I jeżeli jest pan tym 
Mike’em,  którego  szuka,  będę  zobowiązana  za  wiadomość,  czy  wszystko  w  porządku.  To 
może być głupi dowcip, ale kto wie... 

Mike zaklął siarczyście, odstawił butelkę i chwycił słuchawkę. Podziękował kobiecie za 

informacje,  zapewnił,  że  porozmawia  z  Shelly,  i  przerwał  połączenie.  Jeszcze  raz  zaklął. 
Dlaczego, do diabła, nie chodzi o coś łatwiejszego – na przykład o straszną plagę zagrażającą 
domowym kociakom? Gdyby sporządzał listę rzeczy, których na pewno nie chciałby robić w 
ten szczególny wieczór, pogawędkę z Shelly umieściłby na pierwszym miejscu. 

Westchnął  ciężko.  Stworzeniem  bardziej  żałosnym  od  siedmioletniej  dziewczynki  bez 

tatusia mógł być jedynie trzydziestoośmioletni  weterynarz bez rodziny. On i Shelly od razu 
przypadli sobie do gustu. Mike wypełnił lukę po ojcu, który zniknął z życia Shelly, ona zaś 
zajęła w sercu Mike’a to miejsce, które bywa przeznaczone tylko dla dziecka. 

Jadąc  taksówką  do  mieszkania  byłego  męża  narzeczonej,  Mike  wierzył,  że  Beth  Ann 

szybko  się  opamięta  i  wróci  z  nim  na  Florydę.  Ale  przy  pożegnaniu  to  Shelly  z  płaczem 
rzuciła mu się na szyję. Do tej pory prześladował go widok ładnej buzi, na której malował się 
niewysłowiony  żal.  Biedne  dziecko  znów  cierpiało  z  powodu  rozstania.  Mike  dobrze 
rozumiał, co Shelly przeżywa. 

Sprawdził numer i połączył się z Kalifornią. 
Telefon odebrał eksmąż  Beth Ann. Zawołał ją opryskliwym tonem. Mike nie wątpił, że 

dla jego uszu był przeznaczony zjadliwy sarkazm, z jakim Steve burknął do Beth Ann: „To 
twój chłopak”. 

– Mike?
– Cześć, Beth Ann. 
– Jeżeli masz nadzieję, że po tym, jak mnie zostawiłeś, chlipię ze wzruszenia, myśląc o 

dzisiejszej dacie, to... 

– Nie dlatego dzwonię – przerwał jej. Przecież ona też mogłaby się z nim skontaktować, 

przemknęło  mu  przez  głowę.  Gdyby  zmieniła  zdanie  i  doszła  do  wniosku,  że  zostając  ze 
Steve’em, popełniła błąd. 

– W takim razie dlaczego?
– Chciałbym porozmawiać z Shelly. 

background image

– Wykluczone! Dopiero co zdołaliśmy ją uspokoić. Nie dopuszczę do tego, żeby znów się 

denerwowała. 

– Musiałaś ją uspokajać?
– Ten dzień trudno zaliczyć do udanych – odparła zgryźliwie. 
– Shelly usiłowała dodzwonić się do mnie. 
– Chyba żartujesz. Nawet o ciebie nie pytała. 
– Wielokrotnie telefonowała do jakiejś kobiety, która ma taki sam numer jak mój, tyle że 

w Kalifornii. Proszę cię, Beth Ann. Może mógłbym wszystko jej wyjaśnić... 

Beth Ann roześmiała się niemiło. 
– Może mnie mógłbyś coś niecoś wyjaśnić. 
– Raczej ty mnie – powiedział ze smutkiem. – Ale to już nie ma sensu. – Wiedział, że i 

tak nigdy nie pojmie, czemu poszła do łóżka z facetem, który wyrządził jej tyle złego. 

– Pozwól mi zamienić parę słów z Shelly – poprosił. 
– Dobrze – zgodziła  się  niechętnie.  – Tylko...  postaraj  się  nie  wyprowadzić  jej  z 

równowagi. 

– Czy kiedykolwiek to zrobiłem? – Przecież nie on był przyczyną zamętu w życiu tego 

dziecka.  Przeciwnie.  Z  całym  przekonaniem  zamierzał  grać  rolę  ojca,  którego  Shelly  tak 
bardzo potrzebowała. 

– Zaraz ją poproszę. 
Czekając na dziewczynkę, Mike zastanawiał się, jaki przebieg będzie miała ta rozmowa. 
– Halo? – Głos małej zabrzmiał bardziej piskliwie niż zwykle. 
– Hej, Silly, czy to ty?
– Mówi  Shelly – poprawiła  z  naciskiem.  Nie  zachichotała,  jak  zawsze,  gdy  się 

przekomarzali, ale Mike wyczuł, że poczuła się pewniej, słysząc jego stary żart. 

– Z tej strony Mike. 
– Wiem. 
– Podobno chciałaś ze mną pogadać. Co cię gryzie, Silly?
– Jak gdyby nie znał sytuacji. 
– Shelly! – powiedziała, wzdychając ze znużeniem, jakby przerastało ją prowadzenie tej 

gry.  Lecz  po  chwili  dodała  najwyraźniej  rozgniewana: – Mamusia  zapomniała  o  ślubie. 
Przypomniałam jej, że to dziś, ale mnie nie słuchała. 

Mike  gorączkowo  szukał  jakiejś  stosownej  odpowiedzi.  Na  szczęście  Shelly 

kontynuowała:

– Nawet pokazałam jej kalendarz, ale nic nie pomogło. Kazała mi iść do mojego pokoju. 

Ale  to  nie  jest  mój  pokój,  tylko  zagracony  składzik  z  materacem  na  podłodze.  I  jeszcze 
dodała, że ślub się nie odbędzie. 

– To prawda, kochanie. 
– Ale... ja miałam nieść kwiaty, pamiętasz? Kupiliście mi nową sukienkę i pantofle. 
– Tak, Shelly, ale czasem... 
– Nie zostaniesz moim nowym tatusiem?
– Nie, dziecinko. Nie mogę. 

background image

– Ale ja chciałam, żebyś nim był... – Głos jej się załamał. 
– Och, skarbie, ja też. Ale sprawy między twoją mamą a mną nie ułożyły się dobrze. 
– Po  twoim  wyjeździe  wygadywała  o  tobie  wstrętne  rzeczy.  Powiedziałam  jej,  że 

nieładnie tak mówić, ale mnie skrzyczała. 

– Musisz  szanować  swoją  mamę.  Niełatwo  być  dorosłym  człowiekiem.  Ona 

prawdopodobnie trochę się smuciła. Nie mogłabyś okazać jej teraz więcej serdeczności?

– Myślałam, że będziesz moim tatusiem. 
– Już masz tatusia, Shelly. 
– On nie jest taki miły jak ty. 
Mike zacisnął powieki i prawie zgniótł w dłoni słuchawkę. Dlaczego Shelly po prostu nie 

wydłubała mu serca tępym nożem?

– Daj mu szansę. On na pewno sobie przypomni, jak powinien postępować dobry tatuś. –

Usłyszał  przyśpieszony  oddech  Shelly.  – Ja  nadal  cię  kocham – zapewnił.  – Możemy 
pozostać kumplami, nie sądzisz?

– Pozwolisz mi do siebie dzwonić?
– Nie lepiej, żebyśmy pisywali listy? Wysyłałabyś mi swoje rysunki. 
Shelly chlipnęła głośno. 
– A co z  Lady i  Trampem? – Chodziło  jej o dwa pluszowe  zwierzaki, które dostała od 

Mike’a,  gdy  pojechali  do  Disneyworldu.  „Mieszkały”  u  Mike’a,  aby  Shelly  odwiedzała  je, 
przyjeżdżając do niego razem z matką. 

– A gdybym ci je przysłał? – zasugerował. 
– Pocztą?
– Jasne. 
– Czy taka podróż ich nie przerazi?
– Skądże! Przecież pojadą we dwójkę. Taka wyprawa to wspaniała przygoda. 
– Naprawdę?
– Oczywiście. Napisz do mnie, że są cali i zdrowi, gdy dostaniesz paczkę. – Do jego uszu 

dotarły jakieś przytłumione odgłosy. 

– Muszę kończyć – powiedziała Shelly, wyraźnie poirytowana. 
– W porządku. Będę czekać na twój list. 
– Mike? – odezwała się Beth Ann. 
– Zamierzam przysłać jej Lady i Trampa. 
– Dziękuję. 
– Zakładam, że przesyłka zdąży dojść, zanim zmienisz miejsce zamieszkania. 
Sam nie był pewien, czemu to powiedział, zwłaszcza w taki złośliwy sposób. Już porzucił 

nadzieję,  że  Beth  Ann  się  opamięta  i  pośpieszy  do  niego,  żeby  błagać  o  wybaczenie, 
zrozumienie  i  jeszcze  jedną szansę.  Gdzieś  pomiędzy  Wielkim  Kanionem  a  rzeką  Missisipi 
zrozumiał,  że  jego  narzeczona  nigdy  dobrze  nie  przeanalizowała  swoich  uczuć  do  byłego 
męża. Natomiast on, Mike, napalił się na małżeństwo. Pragnął rodzinnej stabilizacji. Czy w 
ogóle kochał Beth Ann? A ona... no cóż, ona szukała mężczyzny, na którego mogłaby liczyć. 

– Niby  dlaczego  miałabym  się  przeprowadzać? – zapytała  ostro.  – Już  ci  mówiłam,  że 

background image

biorę pod uwagę stały pobyt w Kalifornii. – Umilkła. – Poza tym szukam pracy – dodała po 
chwili napiętej ciszy. – Nie uwierzyłbyś, jakie wysokie są tutaj pensje. 

– Mam nadzieję, że ci się powiedzie. Szczerze ci tego życzę. 
– Dziękuję, Mike. 
– Ja też ci dziękuję – powiedział lekko, bo usłyszał w jej głosie pożegnalną nutę. – Dbaj o 

maluchy, dobrze? To fantastyczne dzieciaki. 

– Będziesz kiedyś wspaniałym ojcem, Mike. 
– Jasne. 
Niezły strzał, pomyślał, odkładając słuchawkę. Beth Ann od samego początku musiała się 

orientować,  jak  bardzo  marzył  o  założeniu  własnej  rodziny.  Był  łakomym  kąskiem  i  ona  o 
tym  wiedziała.  Grała  na  jego  uczuciach  z  taką  pewnością,  z  jaką  on  wcielił  się  w  rolę 
bohatera, który wyrywa kobiety i dzieci ze szponów łobuza. 

Tylko że pozytywny bohater stracił swoją dziewczynę. 
Mike  sięgnął  po  butelkę.  Gwałtownym  ruchem  wyszarpnął  korek  i  szybko  podstawił 

kufel, żeby nie uronić ani kropli szampana. W taki wieczór przyda się każda jego ilość. 

Przez moment z rozkoszą użalał się nad sobą. Czuł się jak zbity pies. Miał do tego wiele 

powodów. Jego narzeczona okazała się niewierna. Odebrano mu dziecko, które pokochał jak 
córkę.  Zamiast  stać  się  głową  domu,  został  na  lodzie.  Śmieszny  rogacz,  który  nawet  nie 
zdążył się ożenić. 

I prawdopodobnie nigdy tego nie zrobi. Nigdy nie będzie czyimś mężem ani ojcem. Ani 

szczęśliwym człowiekiem... 

Dziwne,  ale  przy  trzeciej  butelce  Mike  zaczął  trzeźwo  oceniać  sytuację.  Zupełnie,  jak 

gdyby  ktoś  oświetlił  ją  potężnym  reflektorem,  ujawniając  prawdę,  z  której  jako  dojrzały 
człowiek zawsze powinien zdawać sobie sprawę. Był miłym facetem, a mili faceci to idioci. 
Frajerzy.  Błazny,  które  starając  się  o  czyjąś  rękę,  robią  z  siebie  pośmiewisko.  Każdy  taki 
klown to wentyl bezpieczeństwa w odwiecznej wojnie płci. 

Był  anachronizmem,  wykopaliskiem;  ostatnim  dinozaurem  w  dolinie;  ostatnim 

kowbojem, który nosi biały kapelusz, gdy wokół faluje morze czarnych stetsonów; ostatnim 
rycerzem, który wkłada zbroję i wyrusza w świat, aby ratować dziewice z niebezpieczeństwa. 
Nigdy więcej! – pomyślał z pijacką determinacją. Do tej pory dawał się wykorzystywać, ale 
dosyć tego. Zamierzał wreszcie zmądrzeć. Wyrzucić biały kapelusz. Postawić zbroję w kącie i 
więcej nie bawić się w szlachetnego obrońcę uciśnionych panienek. 

Postanowił zasilić szeregi prawdziwych cyników w realnym świecie. Nie warto wzruszać 

się  losem  pozbawionych  ojca  sierotek  i  kobiet  w  tarapatach.  Najlepiej  po  prostu  wykląć  te 
wszystkie baby!

Ejże, nie tak szybko! Chyba trochę się zagalopował. Wcale nie chciał wykląć kobiet! Nie 

był mnichem, tylko zdrowym mężczyzną w kwiecie wieku i znał swoje potrzeby. Podobały 
mu  się  kobiety.  Lubił  ich  zapach,  perlisty śmiech,  gładkość  skóry.  Niby  dlaczego  miałby  z 
tego zrezygnować?

Kierując  się  logiką,  której  źródło  stanowiły  cztery  butelki  szampana,  Mike  doszedł  do 

wniosku, że bynajmniej nie musi wyrzekać się uciech. Po prostu należało poszukać kobiety 

background image

innego  rodzaju  niż  te,  z  którymi  do  tej  pory  się  wiązał.  Trzeba  znaleźć  dziewczynę,  która 
uczyni dla niego przynajmniej tyle samo co on dla niej; która będzie go lubić, nie oczekując 
od  niego  bezustannej  pomocy;  która  go  doceni,  lecz  nie  będzie  eksploatować.  Musi  to  być 
osoba nie spętana przeszłością i chętna do kreowania przyszłości, dorównująca mu nie tylko 
inteligencją, lecz również stanem majątkowym i uczuciowością. 

Nowy  gatunek  kobiety.  Jakie  to  proste,  pomyślał.  Od  dziś  będzie  bardziej  wybredny. 

Drobiazgowy.  Wymagający.  Ustali  konkretne  normy  i  zacznie  ich  przestrzegać.  Żadnego 
angażowania  się  w  związki  oparte  na  pociągu  seksualnym.  Nie  pozwoli  też  uwieść  się 
kobiecie tylko dlatego, że jest słaba i go potrzebuje. Za nic na świecie nie przywiąże się do 
cudzych dzieci. 

Coraz  bardziej  podobał  mu  się  własny  pomysł.  Zanim  otworzył  klinikę  i  kupił  dom, 

najpierw sporządził listę wymagań i zrobił rozeznanie rynku. Wybierając towarzyszkę życia, 
też powinien kierować się rozsądkiem. 

Mike  uznał,  że  plan  zawiera  zbyt  dużo  szczegółów,  aby  powierzyć  go  wyłącznie 

zawodnej  pamięci.  Lepiej  będzie  przelać  go  na  papier  i  umieścić  na  widocznym  miejscu. 
Pomaszerował  więc  do  kuchni  i  wygrzebał  z  szuflady  dużą  kartkę.  Pod  nagłówkiem,  który 
brzmiał: „Kapsułki odrobaczające firmy Smith”, spisał kolejne punkty rezolucji:

Typ kobiety, która ma szanse u Mike’a Caldera. 
Lista podstawowych wymagań:
1. Pracuje zawodowo i dobrze zarabia. 
2. Żadnych dzieci. 
3.  Nie  ma  powodów  uważać,  że  mężczyźni  to  łajdacy – żadnych  wrednych  byłych 

mężów,  prześladujących  ją,  byłych  kochanków,  molestujących  ją  szefów  ani  innych 
kłopotliwych facetów, z którymi coś ją w przeszłości łączyło. 

4.  Jest  właścicielką  względnie  nowego  samochodu,  posiadającego  ważną  gwarancję;  w 

zakresie napraw auta korzysta z usług fachowego mechanika. 

5. Mieszka w bloku lub zleciła firmie, ogrodniczej koszenie trawy. 
Zadowolony z siebie, przeczytał listę Dodgerowi, który kiwnął głową i cicho zaskomlał. 
– Wiem – odparł Mike. – Jestem genialny. Miło z twojej strony, że to przyznałeś. – Znów 

spojrzał na swoje dzieło. – Aha, jeszcze jedno – powiedział i dopisał:

6. Seksowna. 

– Tyle wystarczy – stwierdził, stawiając kropkę i znów popatrzył na psa. – Mężczyzna też 

musi czasem się zabawić, prawda?

W poniedziałek rano powiesił spis nad umywalką w toalecie kliniki. Dzięki temu mógł go 

czytać za każdym razem, gdy mył ręce. 

Suzie,  jego współpracownica,  natychmiast  zauważyła kartkę.  Wcale  go  to  nie  zdziwiło. 

Suzie  była  niezmiernie  spostrzegawcza.  I  zawsze  miała  własne  zdanie.  Na  widok  „Listy 
podstawowych wymagań” wydała z siebie kpiące prychnięcie. 

background image

– Usiłowałeś podczas tego weekendu zgłębić tajniki swojej duszy?
Skrzywił się w odpowiedzi. 
Suzie, nie zrażona, uważnie obserwowała twarz Mike’a. Niemal czytała w jego myślach. 

Tę metodę doprowadziła do perfekcji, wychowując trzech synów. 

– Poza tym trochę piłeś. Nie wyglądasz tak przystojnie jak zwykle. 
– Zostało  tyle  szampana – mruknął,  nie  przejmując  się  jej  łajaniem.  – Przecież  nie 

mogłem go wyrzucić. 

Suzie burknęła coś tonem zniecierpliwionego rodzica. 
– Szkoda, że spędziłeś ten wieczór samotnie. Dlaczego nie poszedłeś między ludzi, żeby 

trochę się rozerwać? – Włożyła na nos okulary umocowane do wiszącego na szyi łańcuszka i 
zaczęła studiować listę. 

– Nie byłem w nastroju do zabawy. 
Suzie zsunęła okulary na czubek nosa i posłała Mike’owi ironiczne spojrzenie. 
– A obecnie zaczynasz szukać „odpowiedniej dziwki”. 
– Poszukuję  kogoś  o  podobnym  do  mojego  statusie  materialnym  i  uczuciowym –

poprawił. 

– Czy odrobinę nie przesadzasz?
– Począwszy od dziś, zamierzam  chodzić na randki  wyłącznie z  kobietami, dla których 

będę czymś więcej niż górą mięśni i książeczką czekową – odparł stanowczo. – Nie żartu – ję, 
Suzie. Zbyt długo dawałem wodzić się za nos. Mam dosyć sprzątania podwórka i reperowania 
samochodu jakiejś kobiety, użerania się z jej byłym mężem i przyglądania się, jak ona rzuca 
mnie dla byle palanta. 

– Miałeś pecha.
– Pecha? Powinienem wytatuować sobie na czole słowo „frajer”. 
– Rób jak chcesz. – Wzruszyła ramionami. – Sam wiesz najlepiej, czego ci trzeba. Ja i tak 

uważam, że poczciwy z ciebie chłopak, który chętnie pomoże coś sprzątnąć lub naprawić. 

– To poprzednie wcielenie Mike’a Caldera. 
– W takim razie na pewno zainteresuje cię ten list. Przyszedł podczas twojego pobytu w 

Kalifornii. Napisała do ciebie Samantha Curry. 

– Nie znam żadnej Samanthy Curry. 
– Ach, ci mężczyźni! – Suzie wzniosła oczy do nieba, – Czytujesz tylko pierwszą stronę 

gazety  i  dział  sportowy?  Samantha  należy  do  znanej  rodziny  Currych  z  Orlando.  Dama  z 
wyższych  sfer  i  ktoś  w  rodzaju  zawodowej  ochotniczki,  biorącej  udział  w  akcjach 
charytatywnych. Teraz właśnie organizuje szczepienia przeciwko wściekliźnie i oczekuje, że 
okażesz się pomocny. 

– Sądzisz, że panna Curry spełnia wymagania z mojej listy?
– Jest piękna, niezamężna i bogata. 
– Żadnych dzieci? Ani byłego męża?
– Nic z tych rzeczy. Wyłącznie mnóstwo pieniędzy i dyplomy najlepszych szkół. 
– W takim razie wyślij potwierdzenie i zaznacz datę w moim kalendarzu. 
– Dopiszę na formularzu, że dostarczysz karton szczepionek. 

background image

– To bardzo społecznie z mojej strony. 
– Chyba chcesz wywrzeć dobre wrażenie?
– Jasne.  Odejmę  wydatek  od  kwoty  do  opodatkowania.  Sprawa  wyglądała  gorzej,  gdy 

wydawałem pieniądze na adidasy dla syna Beth Ann, na honoraria jej prawnika, pierwszą ratę 
za ortodontyczny aparat dla Shelly, na... Mógłbym jeszcze długo wyliczać. 

– Przestań się gryźć, Mike. – Suzie poklepała go po ramieniu. – Jesteś miłym facetem i 

nie musisz się tego wstydzić. 

– Pozostałem miły, ale koniec z wyzyskiem. Kobieciątka opowiadające łzawe historyjki 

niech sobie znajdą innego frajera. Mnie już nie wzruszą!

background image

ROZDZIAŁ 2

Angelina Winters popatrzyła na buzię córki i poczuła przypływ macierzyńskich uczuć, a 

zarazem  bezradności.  Lily  miała  delikatne  rysy,  ale  spojrzenie  jej  wielkich,  zielonych  oczu 
ujawniało powagę rzadko spotykaną u siedmioletnich dzieci. 

– Widzisz,  mamusiu,  pieski  wcale  nie  są  drogie.  Ktoś  chce  je  dać  za  darmo.  – Lily 

przysunęła matce gazetę. , Angelina westchnęła ciężko. Kto wpadł na taki genialny pomysł, 
żeby odkryć przed uczniami drugiej klasy świat ogłoszeń?

– Utrzymanie psa jest kosztowne. Trzeba kupować specjalne jedzenie... 
– Szczeniaczki są malutkie. Nie jedzą dużo. 
– Tak,  ale  potrzebują...  – Dlaczego  nagle  nie  potrafiła  przypomnieć  sobie  niczego 

drogiego, co jest niezbędne psu? Szkoda, że lepiej nie przygotowała się do tej batalii. Wojna z 
Lily  trwała  od  ponad  tygodnia.  A  konkretnie  od  dnia,  w  którym  szkolny  psycholog 
zasugerował, że dziewczynce przydałby się czworonożny przyjaciel. 

– Środka przeciw pchłom – kontynuowała Angelina – obroży, smyczy, różnych lekarstw 

i... – urwała, widząc udrękę wyzierającą z oczu dziecka. – Lily?

– Wiem, czemu nie możemy mieć pieska. Nie jesteśmy dobrą rodziną!
– O czym ty mówisz, kochanie? Oczywiście, że... 
– W gazecie jest napisane: „Oddam za darmo dobrej rodzinie”, a my przecież nie mamy 

tatusia. 

Angelina  chwyciła  córkę  w  ramiona  i  mocno  przytuliła.  Wiele  by  dała,  aby  móc 

wchłonąć, jak gąbka, cierpienia i obawy Lily. 

– Już o tym rozmawiałyśmy, dziecinko. Ja kocham ciebie, a ty mnie, prawda?
Lily w milczeniu skinęła głową. 
– Dopóki się nawzajem kochamy, tworzymy bardzo dobrą rodzinę. 
– W takim razie weźmiemy tego szczeniaka? Angelina nie wiedziała, czy się śmiać, czy 

płakać.  Odniosła  wrażenie,  że  chytrze  nią  pokierowano.  Jednego  zaś  była  całkiem  pewna: 
przegrała wojnę. 

– Tutaj  jest  numer  telefonu – wesoło  zaszczebiotała  Lily.  Nadzieja  odmieniła 

dziewczynkę nie do poznania. 

– Na pewno nie wolałabyś mieć chomika albo papużki?
– Chcę psa!
Napoleon  i  Waterloo,  generał  Custer  i  Little  Big  Horn,  Angelina  i  ogłoszenia  w 

weekendowym wydaniu gazety... 

– Wobec tego ty wybierz numer, a ja porozmawiam – zaproponowała Angelina. 
Podniosła słuchawkę, mając cichą nadzieję, że linia będzie zajęta lub nikt się nie zgłosi, 

albo  okaże  się,  że  wszystkie  psiaki  już  znalazły  nowy  dom.  Dzięki  temu  wyrok  zostałby 
odroczony. Gdyby tylko zdołała spędzić z Lily trochę czasu w sklepie zoologicznym, mała na 
pewno  zakochałaby  się  w  jakimś  króliczku  lub  śwince  morskiej.  Angelina  nie  miała  nic 
przeciwko psom.  Przeciwnie, uwielbiała je. Zdawała sobie jednak sprawę, jakie wiążą się z 

background image

nimi wydatki oraz ile czasu trzeba poświęcić na ich wychowanie. Natomiast budżet samotnej 
matki nie zawierał żadnych rezerw, a doba wydawała się za krótka, aby połączyć opiekę nad 
dzieckiem,  pracę  na  pełnym  etacie  i  zajmowanie  się  dużym  domem  oraz  półtropikalnym 
trawnikiem. 

Niestety, dzisiaj  los  jej nie sprzyjał. Okazało się  bowiem, że  są jeszcze  do wzięcia trzy 

szczeniaki.  Ich  dotychczasowa  właścicielka,  pani  Kaitlin  O’Quinn,  podała  swój  adres. 
Angelina zapewniła, że wkrótce przyjedzie razem z córką. 

Gdyby nie zapięte pasy, Lily chyba wyskoczyłaby z samochodu. Angelina od dawna nie 

widziała  jej  takiej  podnieconej.  Thomas  wyprowadził  się  dwadzieścia  miesięcy  temu. 
Upłynęły one pod znakiem sporów, dotyczących podziału majątku i walki o alimenty. Lily źle 
zniosła  rozwód  rodziców.  Jej  mały  bezpieczny  światek  legł  w  gruzach.  Odejście  ojca 
wywołało  spore  szkody  w  psychice  dziecka.  Angelinie  udało  się  częściowo  je  zniwelować, 
lecz  wtedy  wybuchła  kolejna  bomba.  Thomas  ożenił  się  po  raz  drugi  i  adoptował  dwóch 
pasierbów.  Lily  poczuła  się  całkiem  zdradzona.  Nie  dość,  że  tatuś  ją  zostawił,  to  teraz  na 
dodatek  zamieszkał  z  obcymi  dziećmi.  Przykre  przeżycia  niekorzystnie  odbiły  się  na 
wynikach w nauce i Lily groziło powtarzanie drugiej klasy. 

To  właśnie  nauczycielka  biologii  zauważyła,  że  dziewczynka  przepada  za  zwierzętami. 

Podzieliła  się  swoimi  spostrzeżeniami  ze  szkolnym  psychologiem.  Ten  zaś  wyjaśnił 
Angelinie,  że  konieczność  opiekowania się  czworonożnym ulubieńcem  wywiera zbawienny 
wpływ na prawie każde dziecko. 

Dlaczego  od  razu  nie  kupiła  jej  puszystego,  słodkiego  króliczka!  Angelina  nie  mogła 

sobie  tego  darować.  Oczywiście  pragnęła  być  supermamusią.  Nie  chciała  decydować  za 
córkę.  Naiwnie  wyobrażała  sobie,  że  obie  z  Lily  wychodzą  ze  sklepu,  niosąc  kartonowe 
pudło, w którym siedzi coś malutkiego, uroczego i nie wymagającego zachodu. 

Matki rzeczywiście powinny mniej myśleć, a więcej działać, przemknęło jej przez głowę, 

podczas gdy Lily paplała o psiakach. 

Na  pierwszą  wzmiankę  o  domowym  zwierzaku  Lily  oszalała  z  zachwytu.  Marzyła  o 

piesku.  Nic  innego  nie  wchodziło  w  grę.  Teraz  Angelina  czuła  się  rozdarta  między 
rozsądkiem  a  miłością  do  córeczki.  Piesek  oznaczał  pogryzione  buty,  pchły,  czyszczenie 
zasiusianych  dywanów  i  rachunki  za  usługi  weterynaryjne.  Lecz  jeśli  wywoła  ten  radosny 
uśmiech Lily i blask w jej oczach... 

Bez trudu trafiły do domu pani O’Quinn. Lily pognała przodem i zadzwoniła. Czekając, 

aż  ktoś  otworzy,  dosłownie  tańczyła  w  miejscu.  Gdy  usłyszała  szczekanie,  posłała  matce 
rozanielone spojrzenie. 

– Och, mamusiu!
Och,  mamusiu!  Dwa  proste  słowa,  które  razem  wyrażają  cudowne  zdziwienie, 

bezgraniczną  radość  i  pełne  nadziei  oczekiwanie – czyli  to  wszystko,  czego  od  dawna 
brakowało w życiu Lily. Dwa proste słowa, zdolne roztopić matczyne serce. 

Angelina  poprzysięgła  sobie,  że  Lily  będzie  miała  swojego  psiaka.  Od  półtora  roku 

utrzymywały  się  z  jednej  pensji  i  alimentów,  więc  jakoś  dadzą  sobie  radę – nawet  z 
dodatkowym domownikiem. 

background image

Kaitlin  O’Quinn  okazała  się  młodą,  sympatyczną  kobietą.  Angelina  przedstawiła  się  i 

uścisnęła  jej  rękę,  podczas  gdy  Lily  chichotała  wesoło,  otoczona  trzema  szczeniakami.  Ich 
mama wyglądała na nieco znudzoną, ale ukradkiem czujnie zerkała na swoje potomstwo. 

– Moja córka Lily – powiedziała Angelina. 
– Cześć – przywitała  dziewczynkę  Kaitlin.  Przyklękła  obok  dziecka.  – Widzę,  że  już 

zaprzyjaźniłaś się z tymi maluchami. 

Najmniejszy  z  nich,  szczeniak  w  brązowe  plamki,  przysunął  się  do  Lily,  oczekując 

pieszczot. Lily wzięła go na ręce i spytała:

– To chłopcy czy dziewczynki? W tym momencie szczeknął na nią krępy, rudawy psiak o 

krótkiej sierści. Na buzi Lily odmalowało się zdumienie, a następnie rozbawienie, wywołane 
zadziornością zwierzaka. 

– Ten to chłopiec – odparła Kaitlin. – Łatwo się domyślić, prawda?
– Tak – przyznała ze śmiechem Lily. 
– Tamten  to  też  chłopczyk.  – Kaitlin  wskazała  trzeciego  szczeniaka.  – Ty  trzymasz 

dziewczynkę. 

– Chciałabym właśnie ją, mamusiu. 
– Jesteś pewna? – Angelina z niepokojem przyglądała się długiej, puszystej sierści. – Nie 

wolałabyś tego, który zaszczekał? – Tego ulizanego, dodała w myśli. 

– Nie, on jest niegrzeczny. A ta suczka mnie lubi. I będzie trzeba poddać ją sterylizacji, 

przemknęło Angelinie przez głowę. 

– No to załatwione – stwierdziła z rezygnacją w głosie. 
– Jeszcze  nie – zaprotestowała  Kaitlin.  Przeniosła  wzrok  z  Lily na  jej  matkę,  po  czym 

znów spojrzała na dziewczynkę. – Przywiązałam się do tych szczeniaków. Muszę wiedzieć, 
czy oddaję je w dobre ręce. 

W  oczach  Lily  zamigotała  panika  i  nagle  możliwość  zabrania  do  domu  suczki  z  długą 

sierścią  stała  się  dla  Angeliny  najważniejszą  rzeczą  na  świecie.  Matczyny  instynkt 
podpowiadał, że Lily potrzebowała tego psiaka tak samo jak pożywienia, troskliwości i uczuć. 

– Rozmawiałyśmy o tym z Lily. Ona marzy o piesku i będzie dobrze się nim opiekować –

zapewniła Angelina. 

– Szczeniakom  trzeba  okazywać  dużo  miłości – stwierdziła  Kaitlin,  patrząc  na  Lily.  –

Sądzisz, że cię na to stać?

Angelinie  rzadko  zdarzało  się  widzieć  na  buzi  córki  wyraz  takiego  przejęcia.  Była  to 

jednak powaga łagodna, nie zaś odzierająca z dzieciństwa i przytłaczająca. A ostatnio właśnie 
taka często malowała się na twarzy Lily. 

– Będę kochać Princess i dużo się z nią bawić. 
– Co za szczęście. Ona już nadała jej imię – zauważyła Kaitlin i zwróciła się do Angeliny:

– Zdaje sobie pani sprawę, ile taki szczeniak wymaga troski?

– Och,  proszę  mi  wierzyć,  że  tak.  Lily  tak  bardzo  chce  mieć  psa,  a  zdaniem  jej 

nauczycielki byłoby to dla niej korzystne. Mamy własny dom i oszklone patio. Psiak mógłby 
tam przebywać w ciągu dnia. 

– W takim razie zgoda, lecz musicie mi coś obiecać. Od czasu do czasu napiszecie mi, jak 

background image

czuje się Princess... czy jest zdrowa i szczęśliwa. Przysyłajcie mi też jej zdjęcia. 

Wspaniale, pomyślała Angelina. Te fotki zrujnują mnie do reszty. 
– Jakiej rasy jest Princess? – spytała Lily, gdy wracały do domu. 
– Wygląda na skrzyżowanie cocker spaniela i kundelka, z przewagą tego ostatniego. 
– Czy to dobra rasa?
– Najlepsza. 
Mike spojrzał ponad głową swojej pacjentki na jej zaniepokojoną właścicielkę. 
– Pani Anderson, Agatha nie jest chora, tylko otyła. 
– Ależ  skąd! – zaprotestowała  pani  Anderson  urażonym  tonem.  – Po  prostu  ma  takie 

puszyste futro. 

– Waga  nie  kłamie – zapewnił  z  uśmiechem  Mike.  – Pod  tym  futrem  kryje  się  sporo 

tłuszczyku.  Agatha  musi  przejść  na  dietę.  Proszę  dokładnie  odmierzać  każdą  porcję 
pożywienia.  Po  dwóch  tygodniach  powinna  pani  zauważyć różnicę.  Agatha  odzyska  dawny 
wigor. Tylko nie wolno jej dawać jedzenia przeznaczonego dla ludzi. 

– Nawet  odrobinki  tuńczyka?  Agatha  go  uwielbia.  – Pani  Anderson  posłała  swojej 

rozpieszczonej perskiej kotce przepojone współczuciem spojrzenie. 

– Nawet tuńczyka z wody – stanowczo powiedział Mike. 
– Zawarta w tej rybie rtęć sprawia, że koty popadają w letarg. Poza tym chodzi o kalorie. 

Agatha nie zdoła ich spalić. 

– Moje biedactwo – zagruchała pani Anderson, chwytając w ramiona wielkie kocisko. –

Dlaczego ten wstrętny, stary doktor każe ci się głodzić?

– Ten wstrętny, stary doktor chce, żeby Agatha cieszyła się każdym kolejnym życiem do

dziewiątego włącznie – odparł wesoło. Wyjrzał z gabinetu i zawołał Suzie. 

– Życzysz sobie czegoś?
– Daj pani Anderson próbkę karmy Smukły Kot. 
– Już  się  robi,  doktorku.  – Suzie  pogłaskała  Agathę.  – Zamierzasz  troszkę  schudnąć, 

malutka? – spytała, wyjmując z szafki puszkę. – Mike, twój ostatni pacjent czeka w dwójce –
rzuciła przez ramię. 

– Żyję, aby służyć – mruknął Mike. Miał nadzieję, że nie czeka go żadna skomplikowana 

procedura.  I  tak  został  dzisiaj  w  pracy  dłużej  niż  zwykle.  Skinął  pani  Anderson  głową  na 
pożegnanie i poszedł do gabinetu. 

Na pierwszy rzut oka pokój wydawał się pusty. Ale nie – po drugiej stronie długiego stołu 

z  nierdzewnej  stali  siedziało  na  plastykowym  krześle  dziecko.  Śliczna  dziewczynka  z 
wielkimi, zielonymi oczami i ciemnymi lokami. Tuliła do piersi łaciatego szczeniaka. 

– Cześć – powitał  ją  Mike,  starając  się  nadać  swojemu  głosowi  ciepłe  brzmienie. 

Dziewczynka najwyraźniej była spięta. Teraz leciutko się przygarbiła i zacisnęła usta. Mike 
sięgnął  po  przygotowaną  przez  Suzie  kartę  i  przebiegł  ją  wzrokiem,  po  czym  przyklęknął 
obok  dziecka.  – Czy  to  Princess? – spytał  łagodnie.  Dziewczynka  nadal  patrzyła  na  niego 
nieufnie. Mocniej przycisnęła szczeniaka do siebie. 

– Tak – szepnęła. 
Miał  ochotę  objąć  tego  przerażonego  cherubina,  aby  go  uspokoić,  ale  się  powstrzymał. 

background image

Dziewczynka mogłaby jeszcze  bardziej się przestraszyć. Gdyby zaczęła krzyczeć, jej matka 
na pewno uznałaby, że maleństwo wpadło w szpony zboczeńca. Lepiej nie ryzykować. Mike 
zauważył, że mała z trudem przełyka ślinę. 

– Zamierza pan zrobić mojemu pieskowi zastrzyk?
A więc o to chodzi. Musiał ugryźć się w język, żeby nie zachichotać. 
– Obawiam  się,  że  tak,  kochanie.  – Zaryzykował  niepewny  uśmiech.  – Przecież  nie 

chcesz, żeby twój szczeniak zachorował, prawda?

Zaprzeczyła w milczeniu, nadal poważna. 
– Jak ci na imię? – Głaskał psa, po cichu licząc na to, że zaprzyjaźni się zarówno z nim, 

jak i z jego właścicielką. 

– Lily. 
– A ja jestem doktor Mike Calder. Możesz mówić do mnie „doktorze Mike”. 
Z wahaniem skinęła głową. 
– Najpierw muszę zbadać Princess. 
Lily pozwoliła mu wziąć szczeniaka na ręce, ale nie spuszczała z niego wzroku. 
– Jeśli masz ochotę, stań tutaj i trzymaj Princess, aby się nie denerwowała, gdy będę ją 

badał. 

– Dobrze. – Lily podeszła do stołu. 
– Obejrzę  oczy  i  uszy  Princess.  To  nic  nie  boli.  – Włączył  specjalną  lampkę,  nieco 

podobną do latarki. Zajrzał do jednego ucha, następnie odwrócił psa, żeby spojrzeć na drugie. 
– Założę się, że twój lekarz robi dokładnie to samo, gdy przychodzisz na badanie. Zgadza się?

– Tak – przyznała. – Ale mój lekarz jest kobietą, a nie mężczyzną. 
– Naprawdę?! – zawołał z udanym zdumieniem. – Nie wiedziałem, że dziewczyny mogą 

być lekarzami. 

Lily w końcu dostosowała się do jego żartobliwego tonu. 
– Tak – potwierdziła ze śmiechem. 
– Teraz zmierzę Princess temperaturę. – Mike wsunął na termometr sterylny, plastykowy 

pokrowiec i posmarował go żelem. 

– Dlaczego pan to zrobił? Takie paskudztwo ma chyba okropny smak. 
Mike zerknął na nią rozbawiony. Wiedział, że Lily nie spodziewa się tego, co zamierzał 

uczynić. 

– Psy na ogół gryzą termometr, więc nie wkłada się go im do pyska, lecz z drugiej strony

– wyjaśnił, przyglądając się Lily spod oka. 

Ze zdumienia otworzyła buzię, gdy podniósł ogonek psa i włożył termometr. 
– Poskarżę  na  pana  mojej  mamie! – zawołała  rozgniewana,  gdy  wreszcie  odzyskała 

mowę. 

– Dam głowę, że twój lekarz albo mamusia tak samo mierzyła ci temperaturę, gdy byłaś 

malutka – odparł spokojnie. 

– Na pewno nie!
– Spytaj  swoją  mamę – zaproponował.  Odczekał  minutę,  wyjął  termometr  i  zerknął  na 

skalę.  – Idealnie – stwierdził.  – Twój  piesek  to  okaz  zdrowia.  Prawdopodobnie  doskonale 

background image

dbasz o Princess. 

– Uhm – potwierdziła Lily. 
– Czy twoja mama została w poczekalni? – Obmacywał teraz brzuszek szczeniaka. Mike 

uznał, że byłoby znacznie  lepiej – dla dziecka, dla psiaka, a także dla weterynarza – gdyby 
dziewczynka nie uczestniczyła w scenie szczepienia. 

Lily westchnęła. 
– Przyszła wypełnić formularz, ale później musiała wyjść, żeby zmienić koło. 
Ta rewelacyjna wiadomość nie wprawiła Mike’a w zachwyt. 
– Jakie koło? – Po co pytał? Wiedział, że powinien powstrzymać swoją ciekawość. 
– Od samochodu. Złapałyśmy gumę. 
Na  parkingu  kobieta  zmienia  koło.  Wspaniale.  Po  prostu  fantastycznie.  Dama  w 

potrzebie. Usiłował zdusić w sobie chęć ratowania tej pani. Przecież postanowił nie bawić się 
w  błędnego  rycerza.  Walka  z  czarnymi  charakterami  i  dni  zabijania  smoków  należały  do 
przeszłości – podobnie jak głupi zwyczaj pomagania babom, które wodzą naiwniaków za nos. 
Mike zamierzał dotrzymać danego sobie słowa. 

– Pewnie asystuje twojemu tatusiowi? – spytał z nadzieją w głosie. 
– Już  nie mamy tatusia. – Na twarzy  Lily pojawił  się wyraz takiego bólu,  że  Mike’owi 

ścisnęło się serce. Łatwo mógł się domyślić, co przeżywa ta mała. Zdarzyło mu się przecież 
ochoczo podejmować obowiązki zastępczego taty. Był nim przez pewien czas dla Shelly. 

I  nic  dobrego  z  tego  nie  wynikło,  pomyślał.  Ani  dla  niego,  ani  dla  córki  Beth  Ann. 

Przypomniał sobie rozdzierającą treść listu od dziecka, które czuło się porzucone i oszukane:

Kochany  Mike’u,  Właśnie  przyszła  paczka  z  Lady  i  Trampem.  Są  cali  i  zdrowi,  ale 

smutni,  bo  woleliby  mieszkać  w  twoim  domu.  Gdyby  tam  zostali,  mogłabym  ich  czasem 
odwiedzać. Szkoda, że to niemożliwe. 

Mike siłą woli powrócił do rzeczywistości. 
– Robiono ci kiedyś zastrzyk? – Napełnił strzykawkę. 
– Uhm – potwierdziła Lily prawie bezgłośnie. 
– Wobec  tego  wiesz,  że  boli  tylko  przez  krótką  chwileczkę.  Nie  dłużej,  niż  mówi  się 

słowo „Tippecanoe”. Spróbuj je powtórzyć. 

Lily wykonała polecenie. 
– Znakomicie. Zrób to jeszcze raz, gdy będę szczepił Princess. Gotowa?
– Tak. – Mike zauważył, że broda jej drży. 
– Zamknij teraz oczy i wymów magiczny wyraz. Lily zacisnęła powieki i skrzywiła się. 
– Tippecanoe – powiedziała przez zaciśnięte zęby. 
Mike wykonał nikczemną czynność, Princess wydała zduszony pisk, a Lily natychmiast 

otworzyła oczy, lecz Mike zdążył wyciągnąć igłę. 

– Już po wszystkim – oświadczył z uspokajającym uśmiechem. – Princess była grzeczna, 

więc w nagrodę dostanie psi herbatnik. Chcesz jej go dać?

Lily skinęła głową, wzięła od Mike’a herbatnik i podała go psu. 
– Nie  mamy  tu  już  nic  do  roboty – stwierdził  Mike.  – Możesz  teraz  iść  z  Princess  do 

poczekalni i porozmawiać z Suzie, a ja zobaczę, czy twoja mama nie potrzebuje pomocy. 

background image

Chodzi  jedynie  o  zmianę  koła.  Tylko  tyle.  Zwykła  grzeczność  wymagała,  żeby 

zaproponował  pomoc.  Ten  dreszczyk  to  przejaw  przewrażliwienia.  Wszelkie  obawy  były 
całkiem nieuzasadnione.  Mamusia tego dziecka  sama zmagała się  z  dziurawą oponą.  I co  z 
tego? Przecież on nie pozwoli prześladować się zjawom z przeszłości. A poza tym nie widział 
tej kobiety. Przypuszczalnie stoi oparta o przedni zderzak mercedesa lub BMW, czekając na 
przyjazd mechanika. 

Mike wzruszył ramionami. Nawet gdyby chciał w coś się zaangażować – co, oczywiście, 

nie wchodziło w grę – to owa dama prawdopodobnie i tak mu się nie spodoba. Na pewno jest 
jakąś szarą myszką... 

I ma córkę o urodzie cherubina? Wykluczone, Calder. Czuł, że matka tej małej ślicznotki 

nie  będzie  brzydka.  Zaś  z  doświadczenia  wiedział,  że  raczej  nie  jeździ  ekskluzywnym 
samochodem. 

Przeprowadzone  rozumowanie  nie  dodało  Mike’owi  otuchy.  Otworzył  jednak  drzwi  i 

wyszedł  na  zewnątrz.  Natychmiast  oślepiło  go  słońce.  Zmrużył  oczy, żeby  przyzwyczaić 
wzrok  do  światła.  Po  chwili  zobaczył  auto  pani  Winters.  Stało  tuż  obok  jego  furgonetki  i 
wielkiego  buicka  Suzie.  Nie  było  mercedesem,  ani  BMW,  tylko  starym  modelem  krajowej 
produkcji. 

Pani  Winters,  pochłonięta  luzowaniem  nakrętek,  wcale  go  nie  zauważyła.  Natomiast 

Mike – chociaż  ze  swojego  punktu  obserwacyjnego  nie  widział  jej  twarzy – od  razu 
spostrzegł, że pod żadnym względem nie przypomina szarej myszki. 

To  po  prostu  test,  uznał,  przyglądając  się  gęstym,  ciemnym  włosom,  które  lśniącymi 

lokami  opadały  na  kołnierzyk  białej,  odrobinę  przezroczystej  bluzki.  Przez  cienki  materiał 
prześwitywało  coś  koronkowego  na  cieniutkich  ramiączkach.  Mike  nie  miał  już  żadnych 
wątpliwości. Los wystawiał go na próbę. 

Bluzka  była  wpuszczona  w  ciemnoszarą  spódnicę,  opinającą  apetycznie  zaokrąglone 

biodra. Szeroki, czarny pasek doskonale podkreślał wąską talię. 

Ramiona  pani  Winters  leciutko  zadrżały,  gdy  z  westchnieniem  podniosła  rękę,  żeby 

wierzchem dłoni wytrzeć czoło. 

Niezła,  pomyślał  i  natychmiast  przypomniał  sobie  swoje  wcześniejsze  postanowienie. 

Żadnych ryzykownych flirtów. Dziewczyna musi odpowiadać sprecyzowanym na jego liście 
wymaganiom. Tej zamierzał tylko pomóc zmienić koło. Podszedł bliżej i zakasłał. 

– Pani Winters?
Odwróciła gwałtownie głowę i spojrzała na niego zaskoczona. No tak. Rzeczywiście go 

testowano.  Gładka  buzia,  wielkie,  piwne,  pełne  wyrazu  oczy,  a  usta...  Jedynie  dzięki  silnej 
woli oderwał od nich wzrok. 

– Jestem doktor Calder. Właśnie poznałem Lily i Princess, a przy okazji dowiedziałem się 

o oponie. Chętnie pani pomogę. 

Ukryte pod koronką piersi zafalowały, gdy wciągnęła w płuca powietrze. 
– Nie, dziękuję. Jak mogłabym... 
– To naprawdę drobiazg. – Ukląkł obok i z czarującym uśmiechem wziął od niej klucz. 
– Te nakrętki rzeczywiście trudno odkręcić – przyznała. 

background image

Nie musisz mi tego mówić, skarbie, pomyślał. 
– Zobaczę, co się da zrobić – dodał na głos. – Ale najpierw zablokuję czymś tylne koła. 
– O! – Jej wargi ułożyły się w idealny owal. Mike z trudem przełknął ślinę. 
– Mam w furgonetce dwa grube kawałki drewna. Wyciągnął deski i wcisnął je pod dobre 

opony,  chociaż  określenie  „dobre”  uznał  za  komplement  na  wyrost.  Gumowe  bieżniki  były 
prawie całkiem  zdarte.  Zdaniem  Mike’a  istniały  dwie  możliwości. Pierwsza – pani  Winters 
nie  zdawała  sobie  sprawy  ze  stanu  opon.  Przerażające.  I  druga – nie  mogła  sobie  na  nie 
pozwolić.  Jeszcze  gorzej.  Ach,  te  kobiety  w  potrzebie!  Dał  upust  irytacji,  wkładając  w 
luzowanie nakrętek więcej wysiłku, niż wymagała tego owa czynność. 

– Ma pani podnośnik? Skinęła twierdząco głową. 
– Tak. Leży pod... eee... tym, co jakoś tak się nazywa... Jakoś tak się nazywa! Szczęście, 

że  wyklął  wszystkie  słabe  kobietki,  ponieważ  ta  naprawdę  stwarzała  wrażenie  bezradnej. 
Prawdopodobnie  przygniótłby  ją  samochód,  gdyby  zdjęła  koło.  To  znaczy,  gdyby  w  ogóle 
udało się jej odkręcić śruby. Mike wyjął podnośnik, ustawił go i podpompował. 

– Dlaczego złapałam gumę? Jest jakiś konkretny powód? Poza tym, że ta opona turla się 

od stu lat? – pomyślał bezlitośnie. Mimo to przyjrzał się dokładnie płytkim rowkom. 

– Oto on. – Wskazał kawałeczek metalu. – Klasyczny przypadek. Gwóźdź. 
Schyliła  się,  żeby  go  obejrzeć,  a  Mike  dokładnie  przyjrzał  się  jej  nogom – wspaniałe 

łydki, kształtne kostki, tanie czarne pantofle na niewysokim obcasie. 

– Proszę go tam zostawić – powiedziała. – Poprzednim razem faceci ze stacji narzekali, 

że go wyjęłam. Długo nie mogli znaleźć uszkodzenia. 

Czuł  jej  zapach.  Używała  wody  kolońskiej  lub  perfum  o  delikatnym,  kwiatowym 

aromacie.  Gdyby  nie  znajdował  się  tak  blisko  i  gdyby  nie  wysoka  temperatura  powietrza, 
prawdopodobnie nawet by tego nie zauważył. 

– Chyba  pani  nie  zamierza  łatać  tego  starocia? – zapytał  z  niedowierzaniem.  Usiłował 

zignorować subtelną woń. Przyjrzał się ciemnej smudze na czole pani Winters, jej wilgotnym 
od potu lokom i zaczerwienionym policzkom. 

– Oczywiście, że tak – odparła. – Nowa opona ciągle nie mieści się w moim budżecie. 
– Ile czasu minęło od ostatniego klejenia? Sapnęła, wyraźnie rozdrażniona tym pytaniem. 
– Około  roku...  może  półtora.  Akurat  tuż  po – urwała  gwałtownie.  – Tak,  osiemnaście 

miesięcy. A bo co?

– Bo ta opona już się nie nadaje do naprawy. Jest prawie całkiem łysa. 
– Muszę kupić nową?
– Musi pani kupić cztery nowe. 
Nie ulegało wątpliwości, że ta informacja bardzo przygnębiła panią Winters. Zgarbiła się 

lekko, jej oczy podejrzanie zalśniły, co stanowiło zapowiedź łez, a usta leciutko się skrzywiły. 

– Cztery nowe? – powtórzyła, jak gdyby miała nadzieję, że się przesłyszała. 
– Te mogą strzelić w każdej chwili. 
– Fantastycznie – zawołała, biorąc się w garść. – W zeszłym miesiącu pompa paliwowa, 

niedawno  mechanik  zapowiedział,  że  niedługo  popękają  jakieś  rozporki,  a  teraz  jeszcze 
opony. 

background image

– Proszę mi darować życie. Ja tylko stwierdziłem fakt. 
– Przepraszam.  – Westchnęła  ciężko.  – Chodzi  o  to,  że...  Nie  płacz! – jęknął  w  myśli. 

Błagam, nie płacz! Zagrożenie było realne, ponieważ desperacja emanowała z twarzy i całej 
sylwetki tej kobiety – osóbki zgrabnej i miłej dla oka. 

Czuł,  że  grozi  mu  dobrze  znane  niebezpieczeństwo.  Pragnął  ją  pocieszyć,  otoczyć 

troskliwą  opieką,  zetrzeć  z  czoła  czarne  ślady  i  poprawić  humor  mnóstwem  delikatnych, 
dodających otuchy pocałunków. 

Nawet nie znasz jej imienia! – skarcił się w myśli. 
– Na  razie  wystarczy,  jeśli  pani  zmieni  tylko dwie  przednie.  – Zmusił  się  do  skupienia 

uwagi  na  umocowywaniu  nakrętek.  – Ale  na  pani  miejscu  nie  czekałbym  zbyt  długo  z 
kupnem tylnych. 

– Rzeczywiście są aż takie zniszczone?
– Niestety. – Zauważył,  że  zerknęła na swoje brudne dłonie, więc dodał: – W  budynku 

jest toaleta z umywalką. Może pani tam umyć ręce. Jak tutaj skończę, wrzucę pani koło do 
bagażnika. 

– Dziękuję za pomoc. Ja... 
– Udowodniłem  tylko  wyższość  mięśni  nad  intelektem,  prawda? – Uśmiechnął  się 

szeroko. Ona chyba nie podejrzewała go o flirtowanie?

Miał nadzieję, że tego nie robi. 
– Ale... 
– To  naprawdę  drobiazg.  Przykro  mi  z  powodu  tych  opon.  – Z  powodu  twoich  opon, 

sypiącego  się  samochodu,  finansowych  problemów,  tego,  że  mała  dziewczynka  nie  ma 
tatusia... 

A przede wszystkim dlatego, że tak strasznie chciał troszczyć się o panią Winters, chociaż 

doskonale wiedział, jakie katastrofalne skutki mogłoby to wywołać. 

Patrzył  za  nią,  podziwiając  wdzięk,  z  jakim  się  poruszała.  Jednocześnie  poczuł  ulgę, 

ponieważ  nie  musiał  już  dłużej  przebywać  w  towarzystwie  tej  kobiety.  Aby  uniknąć 
ponownego spotkania zarówno z nią, jak i jej pozbawionym ojca dzieckiem, wszedł do kliniki 
tylnym wejściem. 

Szorował usmolone ręce, a „Lista podstawowych wymagań” urągliwie przypominała mu 

o powziętych postanowieniach. Był z tego cholernie zadowolony, gdyż tam na dworze musiał 
walczyć z pokusą. 

Na szczęście zdał ten trudny egzamin na piątkę z plusem. Udzielił pomocy pani Winters, 

ale nawet jej nie zapytał, jak ma na imię. 

background image

ROZDZIAŁ 3

– Telefon do ciebie – oznajmiła Suzie. – Możesz się pofatygować?
Mike  łypnął  na  nią  z  niechęcią.  Po  konfrontacji  z  pociągającą,  ale  zupełnie  dla  niego 

nieodpowiednią panią Winters, nie był w nastroju do dalszych zmagań ze światem. Zwłaszcza 
o tej porze. 

– Pod  warunkiem,  że  od  tego  zależy  życie – burknął.  Suzie  przyjęła  jego  gburowatą 

odpowiedź wzruszeniem ramion. 

– To panna Curry – syknęła. – Już zapomniałeś? Piękna i bogata Samantha Curry, która 

organizuje akcję szczepień przeciw wściekliźnie. Pewnie w tej sprawie dzwoni. 

– Odbiorę w moim gabinecie – odparł z entuzjazmem drzemiącego leniwca. 
– Na twoim miejscu nie kazałabym jej zbyt długo czekać. Chyba zamierzałeś wywrzeć na 

niej dobre wrażenie, prawda?

Światełko telefonu mrugało jak neon przydrożnego zajazdu,  gdy Mike rozsiadł  się przy 

biurku.  Wziął  głęboki  oddech,  następnie  wypuścił  powietrze  z  płuc,  wreszcie  po  tym 
relaksującym ćwiczeniu podniósł słuchawkę. 

– Doktor Calder? Mówi Samantha Curry. Dziękuję, że mimo późnej pory zgodził się pan 

na rozmowę ze mną – zagruchał pięknie modulowany głos kobiecy. 

Mike od razu poczuł się lepiej. Może właśnie potrzebował tej rozmowy, żeby zapomnieć 

o pani Winters, jej łysych oponach i córeczce z wielkimi oczami. 

– Nie ma za co – zapewnił. – Dopiero przed chwilą skończyłem pracę. 
– Chciałabym  podać  szczegóły  dotyczące  dnia  szczepień,  ale  najpierw  pragnę 

powiedzieć, jak bardzo doceniam fakt, że zgłosił pan swój udział. 

Nawet w głosie właścicieli zwierzaków, którym uratował życie, Mike nigdy nie usłyszał

tyle wdzięczności. 

– Cała  przyjemność  po  mojej  stronie – odparł  wielkodusznie.  – Poza  tym  szczepienia 

przeciw wściekliźnie są bardzo ważne. 

– Przydzieliłam pana do stanowiska przy centrum handlowym Palm Isle, tuż obok wejścia 

do kina. To niedaleko pańskiej kliniki, prawda? Nasi ochotnicy będą prowadzić dokumentację 
i przyczepiać plakietki na obrożach. Pan powinien tylko się zjawić i rozpocząć akcję. 

Umilkła. Mike usłyszał, jak wciąga powietrze, i natychmiast wyobraził sobie unoszącą się 

w oddechu damską pierś. Kuszącą pierś pani Winters, mówiąc dokładnie. 

Psiakrew!
– Doktorze Calder? – odezwała się słodko panna Curry, a Mike, słysząc ten ton, powrócił 

do rzeczywistości. 

– Mam się zjawić i rozpocząć akcję – powtórzył uprzejmie. – Nic trudnego. 
– Przekażę panu wszystkie dane listownie, ale w razie jakichkolwiek wątpliwości proszę 

do mnie dzwonić bez wahania. 

– Oczywiście. – Mike nie  wątpił, że  na  pewno  znajdzie  się przynajmniej  jedna kwestia 

wymagająca konsultacji z tym rozkosznym głosem. 

background image

– I jeszcze raz wielkie dzięki za to, że postanowił pan poświęcić swoją sobotę. Musimy 

dbać o naszych czworonożnych ulubieńców. Jestem pewna, że frekwencja przejdzie wszelkie 
oczekiwania. 

– Z całą pewnością. 
– Gdybyśmy  do  tego  czasu  już  nie  kontaktowali  się  ze  sobą,  to  zobaczymy  się  w 

przyszłym miesiącu. 

– Ach, tak?
– Owszem.  Zamierzam  odwiedzić  każdą  naszą  placówkę,  aby  osobiście  podziękować 

wszystkim ochotnikom. 

– Będę zaszczycony, mogąc panią poznać – powiedział z autentycznym przekonaniem. 
Spotkanie  z  panią  Winters  uświadomiło  Mike’owi,  że  zdecydowanie  za  długo  żyje  jak 

mnich. Mężczyzna nie został stworzony do samotności ani do celibatu. 

Dumny  z  tego  wniosku,  poszedł  sprawdzić  stan  zwierząt,  które  po  operacji  zostały  w 

klinice na noc. Stwierdził, że są ospałe, ale w dobrej formie. Nie zauważył żadnych objawów 
infekcji.  Zadowolony,  wrócił  do  recepcji.  Suzie  właśnie  skończyła  z  kimś  rozmawiać  i 
odłożyła słuchawkę. 

– Jakieś problemy? – spytał zaniepokojony. Wolałby już iść do domu. 
– Nie. Po prostu dowiadywałam się, czy Inez zamierza iść do klubu. 
– Przecież dzisiaj czwartek, prawda? – W czwartki Suzie zabierała swoją teściową na grę 

w bingo. – No i co? Ma ochotę zaszaleć?

– Wprost  nie  może  się  doczekać.  Obmyśliła  jakąś  nową  metodę  i  jest  przekonana,  że 

wygra.  – Suzie  przykryła  klawiaturę  komputera  plastykową  pokrywą  i  wyjęła  z  dolnej 
szuflady torebkę. – Aha, pani Winters prosiła, żeby ci podziękować za zmianę koła. 

– Małe urozmaicenie dnia pracy. 
– To bardzo sympatyczna osoba. 
– Uhm – przyznał lakonicznie. Domyślał się, do czego Suzie zmierza. 
– Poza tym ładna. 
– Nie zauważyłem. – Prześliczna, poprawił w myśli. 
– Akurat!
– Przecież bawiłem się w mechanika. 
– Jest rozwiedziona. 
– Wiem. Rozwiedziona, z pozbawionym tatusia dzieckiem i stadem wierzycieli u drzwi. 
– Jej córeczka to urocze stworzenie. 
– Hm. 
– Była strasznie dumna ze swojego pieska. 
Mike  wiedział,  że  Suzie  zastawia  na  niego  pułapkę.  Nie  wątpił  też,  że  pożałuje,  jeśli 

połknie przynętę. Dobrze jednak znał Suzie. Jeśli spróbuje ją teraz zbyć, ona wepchnie mu do 
gardła informację, którą niewątpliwie chciała się podzielić. 

– Zapomniała stąd zabrać swój tornister. 
– Przyjdzie po niego jutro. 
– Możliwe. – Suzie westchnęła ostentacyjnie. 

background image

– Nie kręć, Suzie. O co chodzi?
– Jutro piątek, a jedna z tych książek to słowniczek. 
– I co z tego?
– Nie pamiętasz zajęć z podstawówki? W piątek zawsze są dyktanda. To biedactwo nie 

będzie dzisiaj miało z czego się uczyć. 

– Jeśli jest dobrą uczennicą, to pewnie już wszystko umie. A nauka z dnia na dzień i tak 

niewiele daje. 

– Cóż za podejście do obowiązków!
– Nic na to nie poradzę, że zostawiła tu książki. 
– Chyba masz rację, ale... 
– Ale co? – warknął. 
– Podrzuciłabym je, ale jadę po Inez. Musiałabym nadłożyć sporo drogi... 
A więc w to Suzie chciała go wrobić!
– Sugerujesz, żebym ja zawiózł jej książki?!
– One mieszkają kilka przecznic od ciebie. Już sprawdziłam. Zajmie ci to najwyżej pięć 

minut. 

Najwyżej pięć minut. Rzeczywiście głupstwo, jeżeli nie brało się pod uwagę figury pani 

Winters. I jej łysych opon. I zielonookiej córeczki. A także jego postanowienia, że przestanie 
wzruszać  się  losem  kobiet  z  kuszącym  dekoltem,  starym  samochodem  i  dziećmi,  którym 
brakuje taty. 

– Wiesz, że nie jeżdżę po domach. Przyjmuję w klinice. 
– Och,  przecież  nie  mówimy  o  skomplikowanej  operacji.  Po  prostu  zrobisz  dobry 

uczynek. 

– Już  sobie  zasłużyłem,  żeby  trafić  do  nieba.  Mam  na  koncie  mnóstwo  dobrych 

uczynków. – I sporo emocjonalnych urazów z ich powodu, dodał w myśli. 

– Wobec tego ja zawiozę tornister! – wycedziła Suzie. 
– Spóźnicie się na bingo. 
– Owszem. Inez się wścieknie, bo wielka wygrana przejdzie jej koło nosa, ale... 
– Już dobrze – jęknął. – Wezmę te cholerne książki!
– Narysowałam ci plan, żebyś nie błądził. 
– Czyja cię ostatnio nie wylałem z pracy?
– W  tym  tygodniu  jeszcze  nie – odparła  bez  mrugnięcia  okiem.  – Ale  możesz  zwolnić 

mnie jutro. Trafisz? – spytała, podając mu kartkę z adresem. 

Wzruszył ramionami. 
– Bez problemu. To niedaleko. Suzie nagle spoważniała. 
– Po prostu zadzwoń do drzwi i oddaj tornister. 
– Opony były zupełnie łyse – powiedział z roztargnieniem. – Naprawdę czuję się winny, 

biorąc od tej kobiety honorarium tylko za to, że rzuciłem okiem na jej psiaka i zrobiłem mu 
zastrzyk. 

– Ta  sprawa  nie  powinna  spędzać  ci  snu  z  powiek.  Dałam  pani  Winters  zniżkę. 

Wyjaśniłam, że mamy taki zwyczaj. „Pierwszy szczeniak – specjalna taksa”. 

background image

– Czyli... ?
– Badanie i szczepionka – pięć dolarów. 
– Pięć  dolarów?! – zawołał  oszołomiony  i  parsknął  śmiechem.  Ach,  ta  Suzie  i  jej 

pomysły! Specjalna taksa!

– Kto przyszedł? – spytała Angelina. 
– Lekarz Princess – oznajmiła Lily. 
Do  Angeliny,  zajętej  mieszaniem  sosu,  nie  od  razu  dotarł  sens  tych  słów.  Po  chwili 

gwałtownie się odwróciła. 

– Lekarz Prin... – urwała i ze zdumienia wciągnęła głęboko powietrze na widok doktora 

Caldera. Uśmiechnął się przepraszająco i uniósł tornister Lily. 

– Pani  córka zostawiła  u nas książki. Moja pracownica uznała, że  mogą być potrzebne, 

więc je przywiozłem. 

Weterynarz  w  jej  kuchni!  Ten  niesamowicie  przystojny  weterynarz,  który  zmienił  jej 

koło!  Angelina  nie  wierzyła  własnym  oczom.  Stała  przed  nim  bosa  i  miała  na  sobie 
beznadziejnie spłowiałe szorty oraz bawełniany podkoszulek z napisem: „Jeśli jesteś bogaty, 
to ja jestem do wzięcia”. A na dodatek w zlewie nadal walały się brudne talerze. 

– Ja – gorączkowo zastanawiała się, co powiedzieć – akurat przyrządzałam sos i... 
Właśnie, sos! Chwyciła z palnika garnek i zaczęła szaleńczo mieszać, żeby nie zrobiły się 

grudy. W  porę zdołała  zapobiec tragedii, postawiła naczynie z  powrotem  na gazie, wsypała 
trochę utartego sera i mieszała dalej – teraz już powoli. 

– Przepraszam. – Odsunęła się na bok, aby móc patrzeć na doktora Caldera. 
– To wygląda na skomplikowaną czynność – zauważył. – Zajęcie godne smakosza. 
– Skądże. – Roześmiała się trochę nerwowo. – To tylko zwykły beszamel. Nic trudnego, 

ale trzeba go bez przerwy mieszać. Dlatego nie podeszłam do drzwi. 

– Pachnie bardzo apetycznie. 
– Ser  się  topi  i  dlatego  tak  pachnie – wyjaśniła.  Błyskotliwa  konwersacja,  Angelino, 

pomyślała.  Czemu  nie  dasz  mu  całego  przepisu,  żeby  zrobić  większe  wrażenie!  Podniosła 
wzrok znad garnka i dopiero teraz spostrzegła, że jej gość nadal trzyma tornister. 

– Lily, postaw Princess na podłodze i weź książki od doktora... – Do licha! Zapomniała, 

jak on się nazywa! Doktor... doktor... – Caldera! – Miała nadzieję, że nie zwrócił uwagi na tę 
chwilę wahania. – A w ogóle dlaczego wciąż nosisz Princess na rękach?

– Usiłowała wybiec na ulicę. Musiałam ją złapać – odparła Lily rzeczowym tonem. 
– Nie  można  dopuścić  do  tego,  żeby  taki  miły  piesek  się  zgubił – stwierdził  doktor 

Calder. 

– W domu na pewno nie zginie. Lily, postaw ją i weź książki – powtórzyła Angelina. 
Lily westchnęła i niechętnie wykonała polecenie. 
– To miło ze strony doktora Caldera, że zechciał przywieźć twój tornister, prawda?
Angelina zastanawiała się, czy Lily przyjdzie do głowy podziękować za uprzejmość. Na 

szczęście mała powiedziała grzecznie:

– Dziękuję, że przyniósł pan moje rzeczy. 
– Została jeszcze  odrobina  sera – poinformowała Angelina. – Zaraz  się rozpuści  i  będę 

background image

mogła odprowadzić pana do drzwi. 

– Nie ma pośpiechu. – Skrzyżował ramiona i swobodnie oparł się o blat. 
I  właśnie  w  tej  chwili  stało  się  coś  niezwykłego. Coś  żywiołowego.  Coś... 

elektryzującego. 

Angelina  uświadomiła  to  sobie  w  jednej  sekundzie,  jakby  nagle  przejrzała  na  oczy. 

Patrzyła na doktora Caldera i widziała kogoś zupełnie innego niż przed chwilą. Już nie był po
prostu  miłym  weterynarzem,  który wyświadczył  im  przysługę,  lecz  mężczyzną – wielkim  i 
dominującym. 

Odwróciła  się,  żeby  pomieszać  sos.  Marzyła,  żeby  wreszcie  osiągnął  punkt  wrzenia. 

Mogłaby  wtedy  pożegnać  doktora  Caldera.  Wyprawić  go  ze  swojej  kuchni  i  ze  swojego 
domu.  Usunąć  ze  swoich  myśli.  Nie  nazwałaby  tego,  co  ją  ogarnęło,  oczarowaniem. 
Nieoczekiwane  wrażenie  okazało  się  jednak  na  tyle  silne,  że  Angelina  poczuła  się 
skrępowana.  Nic  nie  wiedziała  o  doktorze  Calderze  poza  tym,  że  pracuje  w  klinice,  potrafi 
zmienić  koło  i  jest  uprzejmy.  Pofatygował  się  i  odniósł  małej  dziewczynce  podręczniki. 
Przypuszczalnie sam ma małą córeczkę. Albo synka. Może nawet kilkoro dzieci. Oraz żonę, 
oczywiście,  co  oznaczało,  że  trzeba  go  spławić.  Im  szybciej,  tym  lepiej.  Niech  wraca  do 
swojego domu. 

– Uczył się pan kiedyś o szopach? – spytała Lily. 
– Masz na myśli te puszyste zwierzątka?
– Nie  musisz  zawracać  głowy  doktorowi...  – Dlaczego  nie  potrafiła  nawet  zapamiętać 

jego nazwiska? – Calderowi, Lily. Obiecałam ci przecież, że jutro pójdziemy do biblioteki. 

– Ale on jest weterynarzem. Na pewno dużo wie o szopach. 
– W bibliotece znajdziemy mnóstwo książek na ten temat. 
– Panna Thomton powiedziała, że warto porozmawiać z kimś, kto zna się na zwierzętach. 

Z  jakimś  au...  auto...  rytetem.  Podobno  od  niego  można  dowiedzieć  się  tego  samego  co  z 
książki. 

– Dlaczego interesują cię szopy? Jakaś praca domowa? – zapytał doktor Calder. 
– Uhm. Muszę napisać wypracowanie. 
– Czasem leczę szopy. 
– Opowie mi pan o nich?
– Lily! – zawołała Angelina. 
– Panna Thornton mówiła, żeby zebrać jak najwięcej informacji – upierała się Lily. 
– Doktor Calder już stracił dużo czasu, przyjeżdżając tutaj. Prawdopodobnie się śpieszy 

do żony i dzieci. 

Wbrew własnej woli spojrzała na niego. Zdawała sobie sprawę, że ciągnie go za język.
– Wcale mi się nie śpieszy. – Doktor Calder patrzył jej prosto w oczy. – W domu czeka 

na mnie tylko pies – dodał. 

Z uśmieszku weterynarza wywnioskowała, że ją przejrzał. Dobrze ci tak, ty kretynko! –

skarciła się w myśli i odwróciła wzrok. Zachowała się jak zdesperowana bywalczyni barów 
dla samotnych. 

– Lily, czego chciałabyś się dowiedzieć o szopach?

background image

– Naprawdę nie musi pan... – wtrąciła Angelina. 
– Och,  nie  ma  sprawy.  – Mrugnął  porozumiewawczo.  – Przecież  nie  codziennie  się 

zdarza, że znawcom szopów ktoś okazuje należny szacunek. 

– Muszę wyjąć zeszyt! – Lily otworzyła tornister. – będę robić notatki!
Całe szczęście, że Lily na ogół z entuzjazmem odrabia . lekcje, pomyślała Angelina, gdy 

córka i weterynarz usiedli przy kuchennym stole. Nauczycielka miała rację: Lily interesowało 
wszystko, co dotyczyło fauny. 

Sos  właśnie  się  zagotował.  Angelina  zalała  nim  makaron  wymieszany  z  kawałkami 

indyka, wsunęła naczynie do piekarnika i zerknęła w kierunku stołu. 

Lily  była  pochłonięta  pisaniem,  a  weterynarz  od  niechcenia  głaskał  Princess,  która  tak 

długo  się  napraszała,  aż  została  wzięta  na  kolana.  Angelina uznała,  że  nikt  nie  zauważy jej 
chwilowej nieobecności i wymknęła się do sypialni. 

Przejechała szczotką włosy, umalowała usta, a następnie pod wpływem impulsu sięgnęła 

po  drogie  perfumy,  przeznaczone  na  szczególne  okazje.  Nałożyła  odrobinę  na  wewnętrzną 
stronę przegubów oraz w zagłębienie szyi i zastygła bez ruchu, zdumiona tym, co zrobiła. 

– Powinnaś częściej bywać między ludźmi – powiedziała na głos do swojego odbicia w 

lustrze.  Kusiło  ją,  żeby  się  przebrać.  Podkoszulek  z  napisem  dostała  od  przyjaciółki,  która 
znała jej poczucie humoru. Angelina nosiła go wyłącznie w domu. Teraz, po chwili namysłu, 
doszła do wniosku, że lepiej nie wkładać na siebie nic innego. Zmiana stroju mówiłaby sama 
za  siebie  i  temu  weterynarzowi  Bóg  wie  co  przyszłoby do  głowy.  Angelina  nie  zamierzała 
natomiast paradować w jego obecności na bosaka, toteż wsunęła stopy w pantofle na płaskim 
obcasie. Zadowolona, wróciła do kuchni. Doktor Calder właśnie coś wyjaśniał. 

– Szopy  mają  jeden  niezwykle  oryginalny  zwyczaj.  Przed  jedzeniem  zawsze  myją 

pożywienie. 

– Tak jak mamusia myje owoce i warzywa?
– Niezupełnie, przecież nie mają zlewu. Zanurzają żywność na przykład w strumyku lub 

w jeziorze. 

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale chyba już wam zaschło w gardle. Macie ochotę na 

mleko czy sok?

– Sok! – zawołała Lily. 
– A gdzie magiczne słówko „proszę”?
Lily zastosowała się do sugestii matki, która spojrzała pytająco na doktora Caldera. 
– Dla mnie też sok – powiedział i zaraz dodał z szerokim uśmiechem: – Proszę. 
Angelina skinęła głową i otworzyła lodówkę. Gdy sięgała po karton z sokiem, do jej uszu 

doleciał  konspiracyjny  szept  weterynarza:  „O  mało  nie  zapomniałem”.  Lily  zachichotała 
cichutko. 

Angelina  udała,  że  nie  słyszy.  Cieszyła  się,  widząc  Lily  wesołą  i  roześmianą.  Na  jej 

dziecięcej buzi ostatnio zbyt często malowała się nienaturalna powaga. I właśnie za ten blask 
w oczach dziecka, a nie za zmianę koła, dostarczenie książek lub pomoc w odrabianiu lekcji 
Angelina  miała  dług  wdzięczności  w  stosunku  do  doktora  Caldera.  Trocheja  to  niepokoiło, 
gdyż nie wiedziała, jak się zrewanżować. 

background image

Przyglądała  mu  się  ukradkiem,  napełniając  szklanki.  Ledwie  znała  tego  człowieka, a 

jednak  nie  wydawał  się  jej  obcy.  Chyba  dlatego,  że  sprawiał  wrażenie  kogoś  zupełnie 
zwyczajnego.  Miał  na  sobie  podniszczone  adidasy,  tanie  dżinsy  i  bawełnianą  koszulkę  z 
reklamującym  jego  klinikę  nadrukiem.  Prawdopodobnie  dzięki  temu  ubiorowi  wyglądał 
przystępnie i sympatycznie, jak chłopak z sąsiedztwa. 

Był zdecydowanie wysoki  i  dobrze zbudowany,  co sugerowało siłę. Mogła  się podobać 

również  jego twarz  o  nieregularnych,  lecz  wyrazistych  rysach,  duże  zielone  oczy z  długimi 
rzęsami i gęste jasne włosy. A ten uśmiech, z którym przyjął od niej sok... 

– Ładnie  pachniesz,  mamusiu – odezwała  się  Lily,  wyrywając  matkę  z  głębokiego 

zamyślenia. 

– Tak? – Zaskoczona zastanawiała się gorączkowo, co odpowiedzieć. – Pewnie przeszłam 

zapachem parmezanu. 

– Nie – odparła stanowczo Lily. – To nie ser, tylko kwiaty. 
– Albo piżmo – mruknął doktor Calder. 
Po  tej  krótkiej  uwadze  w  kuchni  zapadła  cisza.  Angelina  obrzuciła  go  szybkim 

spojrzeniem. Udawał niewiniątko, ale wiedział. Doskonale wiedział, że  się uperfumowała. I 
lepiej od niej samej rozumiał, dlaczego to zrobiła. 

Bezczelny typ, pomyślała zirytowana i trochę zawstydzona. Siedział w jej kuchni, trzymał 

na kolanach cudzego psiaka i jeszcze się mądrzył. 

– Co to jest piżmo? – spytała Lily. 
– To  jest...  – Zaczynała  być  wściekła  na  tego  intruza,  który  wprosił  się  do  jej  domu  i 

poniekąd sprowokował do użycia perfum. Uśmiechnęła się ze złudną słodyczą. – Może pan 
jej wyjaśni?

Przyjął jej wyzwanie, unosząc jedną brew, po czym zasalutował. 
– Oczywiście. Wiem coś niecoś o piżmie. Przecież jestem weterynarzem. 
– Sądzę, że z pana prawdziwy autorytet w tej dziedzinie, doktorze... – Do licha! Znów. 

zapomniała, jak on się nazywa. A już szło jej tak dobrze, mówiła tak inteligentnie... 

– Calder – podpowiedział z wyraźną uciechą w głosie i odwrócił się do Lily. – Piżmo to 

substancja  wytwarzana  przez  gruczoły  piżmowca,  coś  w  rodzaju  potu.  O  bardzo  ostrym 
zapachu. 

– Pachnie jak kwiaty?
– Nie, raczej brzydko. Podoba się tylko piżmowcom płci żeńskiej. 
Lily skrzywiła się, zakłopotana. 
– Myśli pan, że moja mama cuchnie?
– Skądże, kochanie – zaprzeczył rozbawiony. 
– Ale powiedział pan, że pachnie jak piżmo. 
– Producenci  perfum  stosują  piżmo  tylko  jako  utrwalacz.  Dodają  do  niego  mnóstwo 

innych aromatów, które stają się mocniejsze i długo nie wietrzeją. 

– Moja mama nie kupuje perfum. Są za drogie. 
Dzięki, skarbie, pomyślała Angelina. Czemu nie pokażesz mu wyciągu z mojego konta? 

Niech ten facet zobaczy, że nic na nim nie ma. 

background image

– Dostałam w sklepie darmową próbkę – zmyśliła na poczekaniu. – Chciałam sprawdzić, 

jak  zadziała  w  połączeniu  z...  – urwała  gwałtownie,  mając  nadzieję,  że  doktor  Calder  nie 
będzie drążył tematu. Lecz jej gość okazał się bezlitosny. 

– Z czym? – zapytał. 
– Z chemią mojego ciała – wychrypiała, jak gdyby nagle coś stanęło jej w gardle. 
– Z chemią ciała? – powtórzył sugestywnym tonem. Angelina poczuła, że się czerwieni. 
– Trzeba sprawdzić, jak dany zapach... jakie daje efekty, gdy przez pewien czas znajduje 

się na naszej skórze. 

– Te perfumy dają doskonały efekt w połączeniu z chemią pani ciała. 
– Muszę sprawdzić, czy się za bardzo nie przypieka. 
Był to tylko pretekst, żeby się czymś zająć i odzyskać równowagę. Angelina zajrzała do 

piekarnika, następnie zaczęła wyjmować z lodówki jarzyny na sałatkę i wkładać je do zlewu. 
Nie  mogła  się  doczekać,  kiedy  Lily  skończy  rozmawiać  z  doktorem  Calderem  o  szopach. 
Docierały do niej urywki tej dyskusji, „... niesłychana ciekawość... wyjątkowo psotne... „. 

Angelina  umyła  zieloną  sałatę  i  strząsnęła  z  niej  wodę.  „Dzikie  zwierzęta,  których  nie 

powinno  się  trzymać  w  niewoli...  „  Chyba  wkrótce  wyczerpie  mu  się  zapas  informacji, 
pomyślała. Umyła ogórek, zakręciła kran i znów nadstawiła ucha, licząc na to, że wywiad ma 
się ku końcowi. 

Ale  oni  świetnie  się  bawili.  Lily  chichotała,  a  weterynarz  śmiał  się  głębokim,  męskim 

śmiechem,  którego  dźwięki  atakowały  układ  nerwowy  Angeliny.  Oparła  łokcie  na 
kuchennym blacie, a podbródek na dłoniach i powiedziała z udaną nonszalancją:

– Co was tak rozweseliło? Jakieś anegdoty o szopach?
– Nie chodzi o szopy, mamusiu. Doktorowi Calderowi strasznie zaburczało w brzuchu. –

To  dlatego,  że  potrawa,  którą  przygotowuje  twoja  mama,  tak  apetycznie  pachnie,  a  ja  nie 
miałem dzisiaj czasu na lunch. 

– Proszę zjeść z nami – zaproponowała Lily. 
– Och,  nie  mógłbym  się  tak  narzucać – powiedział  bez  przekonania,  jak  gdyby  tylko 

dobre maniery nakazywały mu odmówić. 

Angelina zrozumiała, że on czeka, aby powtórzyła zaproszenie. 
– Będzie tetrazzini. Zawsze jest go bardzo dużo – przekonywała Lily. 
Angelina zastanawiała się, czy chce, żeby został na kolacji, siedział z nimi przy jednym 

stole,  nakładał  jedzenie  ze  wspólnego  półmiska.  Stworzyłoby  to  nastrój  niebezpiecznej 
intymności. A na dodatek ten mężczyzna pięć minut temu mówił o chemii ciała. No tak, ale 
zmienił koło, przywiózł tornister Lily i pomógł jej odrobić lekcje. 

– Ależ  tak,  Lily  ma  rację – powiedziała.  – Serdecznie  zapraszamy.  Na  pewno  nie 

zabraknie tetrazzini. Nie sposób ugotować małej porcji. 

Na  twarzy  doktora  Caldera  odmalowało  się  wahanie.  Angelina  odniosła  wrażenie,  że 

pragnie zostać, ale ma wątpliwości, czy powinien. Niezmiernie ją to zdziwiło. Nie wyglądał 
na człowieka, który ma trudności z podejmowaniem decyzji. Poza tym sam prawie się wprosił 
tą uwagą o apetycznym zapachu. 

– Za  wszystkie  przysługi,  które  nam  pan  wyświadczył,  spróbujemy  przynajmniej 

background image

porządnie pana nakarmić. 

Za szybko się uśmiechnął. 
– Skoro jest pani pewna... 
Wcale  nie  była  pewna,  zwłaszcza  biorąc  pod  uwagę  zastanawiający  sposób,  w  jaki 

reagował jej organizm na uśmiech I doktora Caldera. Niestety, musiała znosić go aż do końca 
deseru. 

Właśnie, deser! Nie miała go dzisiaj w planie. Za późno, żeby coś upiec. Może znajdzie 

się  coś  w  zamrażarce.  Tak,  lody  waniliowe.  Nic  nadzwyczajnego,  ale  lepsze  lody  niż  nic. 
Posypie je wiórkami z czekolady, doda trochę wafli i będzie udawać, że podaje lodowy mus. 

Przygotowała  sałatkę,  nastawiła  fasolkę  szparagową  i  poszła  do  jadalni  nakryć  stół. 

Psiakość! Na blacie leżały fragmenty układanki,  nad którą obie z  Lily biedziły się od kilku 
tygodni.  Jeżeli  ją  ruszy,  wszystko  się  rozsypie.  Wobec  tego  będą  jeść  w  kąciku 
śniadaniowym. 

– Mamusiu? – W drzwiach stała Lily. – Princess się obudziła i doktor Mike mówi... 
Doktor Mike?
– ... że trzeba ją wyprowadzić na dwór. Kazał mi zapytać, czy się zgadzasz. 
– Jeśli pies musi wyjść, to jego właściciel nie ma wyboru. – Za plecami Lily pojawił się 

weterynarz. Nadal trzymał szczeniaka na rękach. 

– W takim razie pośpieszcie się. Za chwilę będzie kolacja. Doktor Calder ruszył za Lily 

do drzwi. Po drodze mruknął:

– Nie martw się, mamusiu. Zaraz przyjdziemy. Lily zachichotała. 
Wrócili po kilku minutach, gdy Angelina nakrywała do stołu. 
– Princess zachowała się jak dobry szczeniak – oświadczyła Lily. 
– To świetnie – stwierdziła Angelina. 
– Położyłaś  podkładki? – spytała  Lily  takim  tonem,  jakby  widziała  je  pierwszy  raz  w 

życiu. 

– Tak. – Angelina usiłowała nie okazać irytacji. – A ty włóż Princess do kojca, umyj ręce 

i porozkładaj sztućce, dobrze?

Lily z rezygnacją wzruszyła ramionami, zawołała psa i wyszła, zostawiając Angelinę sam 

na sam z weterynarzem. 

– Nie powinna pani robić sobie tyle kłopotu z mojego powodu. 
– Drobiazg. 
– Ale te podkładki... 
– Podkładki  to  żaden  problem.  – Angelina  uśmiechnęła  się  krzywo.  – Gorzej  byłoby  z 

obrusem. 

Mike  i  tak  wiedział  swoje.  Wokół  roiło  się  od  kłopotów.  Podkładki.  Perfumy.  Śliczne 

dziecko. I te czarujące uśmiechy. Palnął straszne głupstwo, przychodząc tutaj. A teraz tkwił w 
kłopotach po szyję i szybko tonął. Zamierzał tylko oddać tornister i zmykać, a skończyło się 
na tym, że zaraz usiądzie do domowej kolacji. A na dodatek ugotowanej przez kobietę, której 
powinien unikać jak ognia. 

Przyglądał się, jak składa papierową serwetkę, umieszcza ją z boku podkładki, wygładza 

background image

palcami i powtarza całą czynność przy następnym nakryciu. Z kuchni dolatywał przesycony 
przyprawami aromat zapiekanki. 

Wkrótce  zjawiła  się  Lily.  Zapewniła  matkę,  że  dobrze  umyła  ręce,  po  czym  zajęła  się 

rozkładaniem noży i widelców. Pani Winters poszła wyjąć potrawę z piekarnika. 

Mike zastanawiał się, dlaczego tu został. Jeszcze tego brakowało, żeby jakaś pani Winters 

skomplikowała mu  życie. Bez wątpienia  urocza  gospodyni nie  była zachwycona  faktem, że 
nieoczekiwany  gość  w  porę  stąd  nie  poszedł.  Prawdę  mówiąc,  bezczelnie  wprosił  się  na 
kolację, a następnie nie zechciał się wycofać, choć pani Winters celowo zostawiła mu furtkę. 

Kilka  minut  później  usiedli  do  stołu.  Stał  na  nim  żaroodporny  garnek  z  parującym 

tetrazzini,  koszyczek  z  chlebem  i  miska  pełna  zielonej  sałaty  udekorowanej  pomidorami. 
Wyglądały  jak  bombki  na  choince.  Lily  zmówiła  krótką,  rymowaną  modlitwę  słodkim, 
dziecięcym głosikiem. 

– Naczynie  jest  gorące – powiedziała  pani  Winters,  zanurzając  łyżkę  w  zapiekance.  –

Nałożę panu. 

Uśmiechnęła się  do  niego  ciepło,  a  Mike  poczuł,  że  coraz  głębiej zapada  się  w  grząski 

grunt potencjalnych problemów. Te oczy. Te usta. Lśniące, ciemne loki, opadające na szyję. 

Powinien był iść do domu. 
Do  domu?  Po  co?  Żeby  siedzieć  sam  jak  palec?  Jeść  konserwowy  gulasz  z  talerza 

postawionego  na  katalogu  towarów  dla  klinik  weterynaryjnych  i  oglądać  telewizyjny  serial 
dla idiotów?

– Doktorze Mike!
Zamrugał,  wyrwany  z  zamyślenia  i  spojrzał  na  Lily.  Przyglądała  mu  się  z  wyrazem 

zniecierpliwienia na buzi. W obu rękach trzymała koszyk z pieczywem. 

– Proszę. To chleb przeciwko wampirom. 
– Przeciwko wampirom?
– One nie lubią czosnku – wyjaśniła. 
– Czy w tej okolicy grasowały wampiry? – spytał panią Winters, unosząc brwi. 
– Tylko te z horroru, który Lily oglądała razem z koleżanką, gdy została u niej na noc. 
– Rozumiem. – Wziął kromkę. – Lily, podejrzewasz, że jestem wampirem i chcesz mnie 

przetestować?

– Nie – odparła ze śmiechem. – Zawsze jemy taki chleb z tetrazzini. 
– Chyba nigdy nie próbowałem tego dania. 
– To  najlepszy  sposób  wykorzystania  po  świętach  resztek  indyka – powiedziała  pani 

Winters. 

– Tatuś  nie  lubi  kanapek  z  indykiem.  Dlatego  mamusia  musiała  nauczyć  się  gotować 

tetrazzini. 

Słysząc  wzmiankę  o  byłym  mężu,  pani  Winters  zesztywniała.  Mike  udawał,  że  nie 

zauważa  napięcia,  które  pojawiło  się  na  jej  twarzy.  Nabrał  na  widelec  porcję  zapiekanki  i 
włożył do ust. 

– Mmm – mruknął. – O niebo lepsze niż indyk. Pyszności. 
– Dziękuję – odpowiedziała  pani  Winters.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  jest

background image

zdenerwowana. 

Oto kolejny powód, żebyś trzymał się z daleka od tych ślicznotek, pomyślał Mike. 

background image

ROZDZIAŁ 4

Mike  wielokrotnie  studiował  swoją  listę  i  za  każdym  razem  dochodził  do  tego  samego 

wniosku.  W  skali  od  jednego  do  sześciu  pani  Winters  zdobyła  nędzne  półtora  punktu.  Co 
prawda  nie  rozmawiali  ojej  zarobkach,  ale  problemy  finansowe  wydawały  się  oczywiste. 
Dobitnie  świadczyła  o  tym  jej  reakcja  na  sugestię  dotyczącą  kupna  nowych  opon.  Dziecko 
oznaczało utratę kolejnego punktu. Mike postawił jej pół punktu za to, że nie opowiadała o 
swoim  byłym  mężu.  Zero  za  stary  samochód  oraz  dom  z  trawnikiem,  który  rozpaczliwie 
domagał się ogrodnika. Jedyny cały punkt pochodził z szóstej i jednocześnie ostatniej pozycji 
na liście. Pani Winters rzeczywiście była seksowna. A to oznaczało problemy przez duże P. 

Wczoraj po kolacji pomógł jej pozmywać naczynia. Później we trójkę poszli z psem na 

spacer.  A  przy  pożegnaniu  Mike  omal  nie  pocałował  pani  Winters.  Stali  na  progu,  nie 
wiedząc,  co  powiedzieć.  Wcześniej  ona  podziękowała  gościowi  za  przywiezienie  książek  i 
zmianę  koła,  a  on  za  miły  wieczór.  I  wtedy  zabrakło  im  słów.  Zerkali  na  siebie,  świadomi 
fizycznej  bliskości.  Mike  zastanawiał  się,  czy  powinien  pocałować  panią  Winters.  Ona 
prawdopodobnie zastanawiała się. 

czy  powinna  pozwolić  doktorowi  Calderowi  na  ewentualną  poufałość.  Chwila  była 

naładowana  niezdecydowaniem.  Sytuacja  mogła  rozwinąć  się  dwojako,  lecz  Mike  na 
szczęście  w  porę  się  pohamował.  Od  wczoraj  usiłował  nie  myśleć  bez  przerwy  o  pani 
Winters, a pocałunek tylko utrudniłby te starania. 

– Chyba  zaraz  wywiercisz  wzrokiem  dziurę  w  tej  ścianie.  Mike  drgnął,  wyrwany  z 

głębokiego zamyślenia. 

– Mówiłaś coś do mnie, Suzie?
– Tylko tyle, że masz minę, jakbyś chciał kogoś zamordować. 
– Po prostu... głowiłem się nad czymś. 
– Wyglądałeś posępnie. 
Skwitował jej uwagę wzruszeniem ramion. 
– Poprawiłaby mi humor długonoga blondynka. Suzie prychnęła pogardliwie. 
– Nic z tego. Właśnie skończył mi się zapas długonogich blondynek. 
– Tak, to nieosiągalny towar. 
– Poderwij rudą. 
– Już próbowałem. Jest teraz w Kalifornii ze swoim byłym mężem idiotą. Jak wam poszło 

na bingo?

– Inez wygrała elektryczny otwieracz do konserw. 
– Znowu?
– Już czwarty w tym roku. 
– Wolno spytać, co ona z nimi robi?
– Daje w prezencie swoim dzieciom, wnukom i znajomym. Zawsze znajdzie się ktoś, kto 

akurat bierze ślub. 

Ktoś inny, pomyślał Mike ponuro. 

background image

– A skoro mowa o ślubach – powiedziała Suzie. – Co słychać u Trący?
– Próbuje  pogodzić  studia  z  planowaniem  wesela.  Chce,  żeby  odbyło  się  bez  wielkiej 

pompy. 

– Coś takiego jest prawie niemożliwe. 
– Moja  matka  też  tak  sądzi – przyznał  Mike.  – Dlatego  wzięła  sprawy  w  swoje  ręce. 

Właśnie mnie poinformowała, że mam przyjść w smokingu. 

– Nie wystarczy twój nowy garnitur? Kupiłeś go specjalnie na tę okazję. 
– Owszem.  Lecz  nagle  okazało  się,  że  wszyscy  panowie  muszą  być  ubrani  tak  samo, 

nawet  starszy  brat,  który  poprowadzi  pannę  młodą.  Nienawidzę  smokingów – tych 
maciupeńkich spinek, szarf i muszek... 

Gdy ostatnio wkładał smoking, poprzysiągł sobie, że zapomni o nim aż do dnia własnego 

ślubu. 

– Jakoś wytrzymasz te kilka godzin. Przecież twoja jedyna siostra nie wychodzi za mąż 

codziennie. 

– Całe szczęście! – stwierdził. Jego młodsza siostrzyczka wyprzedziła go w wyścigu do 

ołtarza. 

– Sekret smokingu polega na tym, żeby znaleźć kobietę, która cię w niego wpakuje. 
– Poradzę sobie ze spodniami i koszulą, a resztą niech się zajmą druhny. 
– Może któraś okaże się długonogą blondynką. 
– Żadna  się  nie  nadaje.  Pierwsza  jest  zaręczona  z  zawodowym  piłkarzem,  a  druga 

bezustannie chichocze. To oczywiście blondynka. 

– Nie poddawaj się. – Suzie poklepała go po ramieniu. – Miej oczy otwarte. Może coś ci 

się trafi. 

Odpowiedział  mruknięciem.  Doskonale  wiedział,  czyje  towarzystwo  najbardziej  by  mu 

odpowiadało.  Myśli  Mik’a  od  wczoraj  krążyły  wokół  ciemnowłosej  kobiety  z  piwnymi 
oczami  i  pięknym  uśmiechem.  Ale  dziś  był  piątek.  Dwa  następne  dni  mogły  zaowocować 
nową, atrakcyjną znajomością, dzięki której będzie łatwo zapomnieć o pani Winters. 

– Gotowy do przyjęcia pierwszego pacjenta? To Fairchild. 
– Chyba nie zachorował?
Fairchild  był  marzeniem  każdego  weterynarza:  idealnie  zadbanym  afganem  ze 

wspaniałymi manierami. Suzie potrząsnęła przecząco głową. 

– Chodzi tylko o rutynowe badanie i szczepienie przeciw wściekliźnie. 
Mike uśmiechnął się szeroko. 
– Wprowadź starego Fairchilda. Bywały gorsze poranki. 
Dwanaście  godzin  później  Mike  uważnie  studiował  kartę  dań  w  modnej,  włoskiej 

restauracji.  Razem  ze  swoim  przyjacielem Jerrym  najpierw  spędził  ponad  godzinę  w  barze. 
Czekając, aż  zwolni się stolik, opróżnili butelkę chianti. Jerry obiecywał,  że  miejsce będzie 
zatłoczone i hałaśliwe. Wszystko się zgadzało. Słynęło z tego, że jest luksusową mekką dla 
samotnych  po  trzydziestce.  Takich  jak  Mike.  I  takich  jak  Jerry,  który  po  sześciu  latach 
małżeństwa  został  porzucony.  Obecnie  miał  już  za  sobą  związany  z  tym  szok  i  usiłował 
udowodnić,  że  jego  organizm  nadal  wytwarza  testosteron  w  ilości,  która  magnetycznie 

background image

przyciąga  każdą  kobietę.  Przekonywał Mike’a,  że  powinien  iść  w  jego ślady.  Po  wyjeździe 
Beth Ann energicznie zajął się organizowaniem życia towarzyskiego swojego przyjaciela. 

Przy  barze  siedziało  kilka  kobiet.  Mike  i  Jerry  zamienili  parę  słów  z  dwiema 

pracownicami koncernu AT & T, lecz przybycie ich znajomych przerwało  rozmowę, zanim 
zdążyła przerodzić się we flirt. Wkrótce okazało się, że jest wolny stolik. Mike z ulgą przyjął 
tę  informację.  Szczerze  mówiąc,  nie  miał  ochoty  na  żadne  flirty.  Intelektualnie  mógłby  się 
zaangażować w taką grę, lecz jego serce najwyraźniej nie chciało w niej uczestniczyć. Mike
podejrzewał jednak, że chodzi o coś więcej niż rozczarowanie zerwanymi zaręczynami. Zbyt 
długo kręcił się na tej samej karuzeli. Zmęczyło go powtarzanie starego rytuału zalotów. Jego 
repertuar  składał  się  za  każdym  razem  z  tych  samych  elementów – taksujących  spojrzeń, 
zestawu  podstawowych  pytań,  gestów,  którymi  chciało  się  zaimponować,  i  spekulacji,  czy 
wywarło się należyte wrażenie. 

– Polecamy dzisiaj tetrazzini, czyli zapiekankę z makaronu, kurczaka i serowego sosu. 
– Brzmi nieźle – stwierdził Jerry. – Poproszę o to danie. 
– A co dla pana?
– Spaghetti – odparł krótko  Mike, z trzaskiem zamykając kartę. – Z klasycznym sosem 

pomidorowym i klopsikami. 

– Doskonale. Zaraz podam sałatkę i czosnkowy chleb. 
– Żeby wampiry trzymały się z daleka – mruknął Mike. 
– Słucham? – Jerry patrzył na niego zdziwiony. 
– Powiedziałem, że zapach czosnku przepędzi stąd wampiry. 
– I wszystkie ładne cizie – jęknął Jerry. 
Mike nie przejął się tą uwagą. Utkwił wzrok w kobiecie o włosach w kolorze loków pani 

Winters. 

– Znów  zmierzy  pan  Princess  temperaturę? – spytała  Lily.  Przyprowadziła  swojego 

szczeniaka na rutynowe badanie. 

– Tak – potwierdził, podnosząc psi ogonek. 
– I da jej pan zastrzyk?
– Uhm. Musi dostać całą serię, żeby uzyskać niezbędną odporność. 
Na  twarzy  Lily  odmalowało  się  skupienie.  Uważnie  przyglądała  się  kolejnym 

czynnościom. W końcu stwierdziła z westchnieniem:

– Cieszę się, że nie jestem pieskiem. 
– Sądzisz, że nie lubiłabyś wizyt u weterynarza? Dziecko – z charakterystyczną dla siebie 

powagą – powoli potrząsnęło przecząco głową. 

– Nawet u takiego miłego faceta jak ja?
– Nie,  jeśli  za  każdym  razem  robiłby  mi  pan  zastrzyk.  Mike  zaśmiał  się  i  sięgnął  do 

stojącego na blacie słoika po herbatnik dla psów. 

– A gdybym ci dawał witaminizowane ciasteczka?
– Są smaczne?
Mike  przysunął  herbatnik  do  nosa  Princess,  która  natychmiast  chwyciła  zębami 

przysmak. 

background image

– Ona uważa, że tak. 
– Mimo to nie polubiłabym zastrzyków. 
– Wobec  tego  lepiej,  że  jesteś  dziewczynką,  a  nie  małym  pieskiem,  prawda? – Mike

rzucił okiem na kartę danych. – Chyba dobrze karmisz Princess. Przybyło  jej ponad półtora 
kilograma. 

– Mamusia mówi, że je jak prosiak, a nie jak szczeniak. 
– A  gdzie  twoja  mamusia?  Nie  przyszła  z  tobą? – Nienawidził  się  za  to,  że  spytał,  a 

jeszcze bardziej za owo wewnętrzne napięcie, z jakim oczekiwał odpowiedzi. 

– Musiała  pójść  po  zakupy,  a  do  sklepów  nie  wolno  wprowadzać  psów.  Ta  pani  w 

recepcji powiedziała, że mogę sama zaprowadzić Princess do pana gabinetu. 

– Rozumiem. – Zastanawiał się, dlaczego zirytowała go nieobecność pani Winters. Raczej 

powinien się cieszyć, że jej tu nie ma. Przecież spędził ostatnie trzy tygodnie, usiłując o niej 
nie myśleć. 

Skończył  badanie,  zrobił  ten  wstrętny  zastrzyk  i  dał  Lily  herbatnik,  żeby  nagrodziła 

Princess za dobre zachowanie. Walczył z chęcią pójścia za dzieckiem. Walczył – i przegrał. 
Wyszedł do poczekalni, ale nie zastał tam pani Winters. Suzie włączyła magnetowid, a Lily 
usiadła, wzięła psa na kolana i zaczęła oglądać popularnonaukowy film o zwierzętach. Mike
powoli  wrócił  do  gabinetu,  gdzie  na  fachową  poradę  czekał  podstarzały  syjamski  kot  z 
infekcją nerek. 

Mike zbadał go, przepisał leki i przed przyjęciem następnego pacjenta poszedł umyć ręce. 

Natychmiast  rzuciła  mu  się  w  oczy  „Lista  podstawowych  wymagań”.  Doskonale. 
Potrzebował  czegoś,  co  by  przypominało,  że  miał  szczęście,  bo  nie  natknął  się  dzisiaj  na 
panią  Winters.  Należała  do  kobiet,  których  powinien  unikać.  Właśnie  z  powodu  takich  pań 
jak ona sporządził swoją listę. Sięgnął po długopis i napisał na jej marginesie: „Winters 1, 5”. 
Zerknął na zegarek. Jeszcze kwadrans i koniec pracy. A później... Później spotka się z Jerrym. 
On  zawsze  chętnie  włóczył  się  po  nocnych  klubach,  próbując  podrywać  dziewczyny.  Te, 
które tam spotykali, Mike’a raczej nie interesowały. Jerry był mniej wybredny. 

Mike  nagrał  przyjacielowi  wiadomość  na  automatyczną  sekretarkę  i  zajął  się  ostatnimi 

tego dnia pacjentami – kotką z młodocianym przychówkiem. Należało sprawdzić ogólny stan 
zdrowia zwierzaków oraz  je odrobaczyć. Mike, rozbawiony wyczynami czterech malutkich, 
ruchliwych kociaków, chwilowo zapomniał o pani Winters. 

Nie na długo. Ujrzał ją, gdy pomagał właścicielowi miauczącej menażerii wynieść klatkę. 

Matka Lily gawędziła z Suzie, czekając, aż zostanie wydrukowany paragon. Mike bezwiednie 
się uśmiechnął, a pani Winters odpowiedziała tym samym. 

– Podobno robiła pani zakupy. Skinęła z zakłopotaniem głową. 
– Proszę wybaczyć, że przysłałam Lily. Sklep jest tuż obok, więc skorzystałam z okazji, 

żeby coś kupić. Inaczej musiałabym najpierw odwieźć psa i przyjechać drugi raz. 

– Lily jest tu zawsze mile widziana – zapewnił. 
Milczenie, które zapadło po tych słowach, stopniowo stawało się niezręczne. Przerwała je 

drukarka,  która  właśnie  się  zatrzymała.  Suzie  wręczyła  kwit  pani  Winters,  a  ta  zerknęła  na 
niego przelotnie. Chyba trochę się zaczerwieniła, wkładając go do torebki. 

background image

– Pani szczeniak to okaz zdrowia – odezwał się Mike. 
– Owszem, ma mnóstwo energii. 
– To typowe dla małych psiaków. 
– Tak...  ja...  – nerwowo  oblizała  wargi – włożyłam  do  bagażnika  żywność.  Mleko...  –

Cofała się powoli, najwyraźniej spięta. 

Mike zastanawiał się, czy ona też odczuwa, że jakaś siła przyciąga ich do siebie. 
– Lily... – Pani Winters spojrzała na córkę. – Chodź, już późno. 
Mike nie chciał, żeby poszła. Pragnął tylko jednego – zostać z nią sam na sam. Szkoda, że 

wtedy jej nie pocałował. Do licha z konsekwencjami. Dlaczego tego nie zrobił, gdy stali obok 
siebie  na  progu  jej  domu  i  unikając  nawzajem  swojego  wzroku,  zastanawiali  się,  jak  by  to 
było? Przynajmniej on mógłby przestać się głowić, gdyby znał smak tego pocałunku. 

– Proszę spojrzeć, doktorze Mike. – Głos Lily sprowadził  Mike’a na ziemię. – Princess 

już nie ciągnie smyczy. 

– Wspaniale! – zawołał. – Chyba dużo z nią ćwiczysz tak, jak ci pokazywałem. 
– Uhm.  Spacerujemy  co  wieczór.  Skróciłam  smycz,  żeby  Princess  chodziła  tuż  przy 

nodze. 

– Bardzo  skutecznie  ją  tresujesz.  Dzięki  temu  nie  będzie  ciągnęła  cię  za  sobą,  gdy

urośnie. 

Pani  Winters  właśnie  dotarła  do  drzwi.  Uchyliła  je  i  przy – trzymała  biodrem, 

najwyraźniej nie mogąc się doczekać, aż córka i pies wyjdą. Lily zatrzymała się na moment. 

– Do widzenia, doktorze Mike. 
– Do widzenia, Lily. Dbaj o swojego psiaka. 

Angelina  z  niewesołą  miną  wsiadła  do  samochodu.  Zjechała  z  parkingu  na  autostradę, 

czując  bezbrzeżną  ulgę.  „Dbaj  o  swojego  psiaka”!  Nie  dość,  że  facet  był  seksowny  jak 
niemoralna propozycja, to na dodatek sympatyczny! Wcale tego nie potrzebowała. Od kiedy 
rozleciało się jej małżeństwo, uważała się za jakieś dziwadło, ponieważ mężczyźni przestali 
ją  interesować.  To  znaczy  w  ten  konkretny sposób.  A  gdy w  końcu  spotkała  takiego,  który 
podziałał  na  jej  zmysły,  on  okazał  się  miły.  Miły.  Seksowny.  Ale  nie  zainteresowany.  Po 
tamtej kolacji przez kilka dni miała cichą nadzieję, że doktor Calder zadzwoni i zaprosi ją na 
randkę.  Później  zaczęła  się  zastanawiać,  dlaczego  nie  zatelefonował.  Pod  koniec  drugiego 
tygodnia ułożyła długą listę  powodów, które zniechęciłyby każdego normalnego mężczyznę 
do  umawiania  się  z  taką  kobietą  jak  ona.  Z  trzydziestotrzyletnią  samotną  matką,  która  nosi 
podkoszulek z napisem „Jeśli jesteś bogaty, to ja jestem do wzięcia”. A zwłaszcza gdyby ów 
osobnik  zdążył  wcześniej  się  przekonać,  jakie  łyse  są  opony  jej  samochodu.  Po  namyśle 
uznała, że ma tylko jedno wyjście. Powinna unikać doktora Caldera. Przez pewien czas jej się 
to udawało. Aż do dzisiaj. 

Czuła  się  jak  nędzarka,  wypisując  czek  na  pięć  dolarów  za  badanie  według  „specjalnej 

taksy”. Właśnie wtedy zjawił się Szanowny Pan Weterynarz, a pod Angeliną ugięły się nogi. 
Natomiast po głowie kołatała się tylko jedna myśl: że jego oczy są rzeczywiście intensywnie 
zielone. A więc dobrze je zapamiętała. Chciała rzucić na ladę pięćdziesięciodolarowy banknot 

background image

i  powiedzieć,  że  nie  skorzysta  ze  „specjalnej  taksy”.  Ale  nie  mogła  sobie  na  to  pozwolić. 
Kobiety,  która  kupiła  cztery  opony,  nie  stać  na  ostentacyjne  gesty.  Przy  jej  pensji  duma 
okazała się za drogim towarem. 

– Doktor Mike dał Princess ciasteczko – oznajmiła Lily. 
– To miło. – Angelina nie zamierzała ulec łzom, które zapiekły ją pod powiekami. Niech 

go  diabli  wezmą  za  to,  że...  że  jest  taki  sympatyczny  i  taki...  męski.  I  za  to,  że  rozbudził 
drzemiącą w niej kobiecość. 

Zahamowała, bo na skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło. 
– Czy doktor Mike jeszcze kiedyś do nas wpadnie? Angelina wciągnęła głęboko w płuca 

powietrze i powolutku je wypuściła. 

– Nie sądzę. 
– Dlaczego?
– No cóż. – Spojrzała na poważną, szczerą buzię córeczki. – Wtedy przyjechał, żeby ci 

oddać książki. Obecnie nie ma powodów do odwiedzin. 

– Mógłby  przyjść  dlatego,  że  nas  lubi – stwierdziła  Lily  z  przekonaniem.  – Lubi  też 

Princess. 

– Jestem pewna, że lubi większość swoich pacjentów i ich właścicieli, ale... 
Kierowca  stojącego  za  nimi  samochodu  nacisnął  klakson.  Paliło  się  zielone  światło  i 

Angelina stwierdziła, że tamuje ruch. Nacisnęła pedał gazu. 

– Ale co? – spytała Lily. 
– Nie rozumiem? – Usiłowała skupić uwagę na prowadzeniu. O tej porze panował duży 

ruch. 

– Powiedziałaś, że lubi swoich pacjentów, ale... 
– Weterynarze na ogół nie chodzą do ich domów. 
– Doktor Mike mógłby zaprzyjaźnić się z nami – zasugerowała Lily z nadzieją w głosie. 
– Tak.  – Angelina  czuła,  że  traci  resztki  cierpliwości.  – Ale  nie  wszyscy  przyjaciele 

składają wizyty. Masz przyjaciół, których spotykasz w parku, i tych ze szkoły. Możesz być 
przyjaciółką doktora... Caldera i widywać go przy okazji okresowych badań Princess. 

Lily  milcząco  przyjęła  wyjaśnienie  i  Angelina  odetchnęła,  sądząc,  że  temat  został 

wyczerpany. Rozkoszowała się tą nadzieją przez całą minutę. 

– Zaproś go do nas, dobrze? – poprosiła Lily. 
– To wykluczone. – Naleganie córki zirytowało Angelinę. 
– Dlaczego?
Angelina westchnęła. Rzeczywiście, dlaczego?  Jak miała wytłumaczyć siedmioletniemu 

dziecku, że weterynarz przyprawiają o przyśpieszone bicie serca? Uciekła się do wykrętu. 

– Lily, muszę uważać na drogę. Zaśpiewaj mi tę dziecięcą kołysankę, dobrze?
Odetchnęła  z  ulgą,  gdy  Lily  zaczęła  śpiewać.  Są  rzeczy  warte  nawet  słuchania  tej 

piosenki,  pomyślała  z  ironią.  Na  przykład  zakończenie  nad  wyraz  kłopotliwej  dyskusji  o 
doktorze Mike’u... jakoś tam. 

background image

ROZDZIAŁ 5

W centrum handlowym, obok którego miały się odbywać szczepienia, trwała trzydniowa 

wyprzedaż,  toteż  po  chodnikach  przelewały  się  tłumy.  Obok  głównego  wejścia  z  prawej 
strony  stał  kiosk  z  prażoną  kukurydzą,  a  z  lewej  dwóch  klownów  rozdawało  dzieciom 
kolorowe baloniki w kształcie zwierzątek, panowała niemal karnawałowa atmosfera. 

Punkt szczepień był wciśnięty między stoisko z upominkami i nieduży sklep wikliniarski. 

Składał się z trzech prostokątnych stołów, ustawionych w podkowę. Stała już przy nich dość 
długa  kolejka  właścicieli  zwierzaków  wszelkich  ras  i  maści.  Sponsorująca  organizacja 
przydzieliła  Mike’owi  do  współpracy  troje  ochotników.  Przywitali  go  z  entuzjazmem, 
serdecznie dziękując za to, że zechciał poświęcić swój prywatny czas. We czwórkę ochoczo 
zabrali się do pracy. Frekwencja rzeczywiście dopisała, ale wszystko przebiegało gładko, nie 
licząc okazjonalnych utarczek między psami i kotami. Jedna z pań zajmowała się rejestracją i 
wydawaniem informacyjnych broszur. Drugi ochotnik, starszy pan, który świetnie radził sobie 
ze zwierzętami, wydawał  metalowe plakietki i w razie potrzeby przyczepiał  je na obrożach. 
Jego  żona,  dyplomowana  pielęgniarka,  asystowała  Mike’owi,  szykując  szczepionki  i 
strzykawki. W południe miała przyjechać Samantha Curry. Woziła  grupę ochotników, która 
kolejno zastępowała zespoły zatrudnione w poszczególnych punktach. Dzięki temu personel 
każdego z nich mógł pójść na lunch. 

– Już  są! – zauważyła  pielęgniarka  Emma,  ruchem  głowy  wskazując  furgonetkę,  która 

właśnie wjechała na parking. 

Mike poczuł, że ogarnia go lekkie podniecenie. Zastanawiał się, czy panna Curry okaże 

się  równie  seksowna  jak  jej  gardłowy  głos.  Jeśli  tak,  to  zgodnie  z  „Listą  podstawowych 
wymagań”  otrzymałaby  sześć  punktów,  czyli  wynik  idealny.  Mike  od  razu  wiedział,  że  to 
ona, gdyż wyróżniała się wśród towarzyszących jej osób. Jej strój – beżowe, szyte na miarę 
spodnie  i  kremowa,  jedwabna  bluzka – doskonale  harmonizował  z  włosami  w  trzech, 
perfekcyjnie dobranych,  odcieniach brązu.  Fryzura sprawiała  wrażenie lekko  rozczochranej. 
Mike podejrzewał, że taki efekt daje wizyta u ekskluzywnego fryzjera.

– Samantha wygląda dzisiaj oszałamiająco – szepnęła I Emma.
– Zabójczo – dodała kpiącym tonem jej koleżanka. 
Patrząc na zbliżającą się grupę, nikt nie mógł mieć wątpliwości, kto tu rządzi. Samantha 

Curry  emanowała  pewnością  siebie.  I  nawet  w  atmosferze  zdominowanej  przez  środki 
dezynfekcyjne, szczepionki i podenerwowane zwierzaki pachniała jak kwiat. 

Mike uścisnął dłoń o delikatnej, gładkiej skórze. Panna Curry wylewnie podziękowała mu 

za przybycie. Następnie zadała ochotnikom kilka pytań na temat przebiegu szczepień. Jej głos 
brzmiał jeszcze bardziej zmysłowo niż przez telefon. 

– Znów  tworzy się  kolejka – głośno  stwierdziła  kobieta  zajmująca  się  dokumentacją.  –

Ktoś powinien zabrać się do roboty. 

– Ma pani absolutną rację – przyznała z lodowatym uśmiechem Samantha. – Wszystkim 

zajmie  się  teraz  mój  zespól,  żeby  państwo  mogli  zrobić  sobie  przerwę.  – Odwróciła  się  do 

background image

Mike’a.  – Do  mnie  należy  miły  obowiązek  zabawiania  podczas  lunchu  naszych  lekarzy –
obwieściła. – Chyba że ma pan inne plany... – pytająco zawiesiła głos. 

– Żadnych – odparł bez wahania. – Należę do pani. 
– Przez  trzydzieści  minut – podkreśliła  znaczącym  tonem.  – Trzydzieści  minut –

powtórzyła  na  użytek  pozostałych  osób.  – Proszę  o  punktualny powrót.  Nasza  grupa  ma  w 
planie jeszcze jeden postój, a już jesteśmy spóźnieni. 

Poszli  do  baru,  znajdującego  się  parę  kroków  od  punktu  szczepień.  Mike  zamówił 

kanapkę,  a  panna  Curry  cappuccino,  ale  musiała  zadowolić  się  rozpuszczalną  kawą  bez 
kofeiny.  Przy  każdym  łyku  Samantha  z  niezadowoleniem  marszczyła  nosek.  Idealny,  jak 
zdążył zauważyć Mike, ignorując natrętną myśl, że ów nosek wydaje się zbyt idealny – jak i 
cała reszta Samanthy Curry. 

Mike  jadł,  kontemplując  jednocześnie  jej  urodę.  Śmieszny  jesteś,  stwierdził  po  chwili. 

Kobieta nie może być zbyt idealna. To on po prostu przywykł do biedulek, które nie miały 
czasu ani pieniędzy, żeby zadbać o siebie tak skutecznie jak ta milionerka. Opowiadała teraz 
o innych punktach szczepień, które zdążyła odwiedzić. W jednym z nich ochotnicy pracowali 
pełną parą. W drugim zdarzały się przestoje, ponieważ chętni napływali falami. Panna Curry 
jeszcze raz podkreśliła znaczenie dzisiejszej akcji, po czym umilkła, wpatrzona w Mike’a. 

– Jakiś problem? – zapytał. 
Kąciki  jej  ust  powolutku  uniosły  się  w  uśmiechu,  a  w  pięknych  oczach  na  moment 

pojawił się drapieżny błysk. 

– Uwielbiam  obserwować,  jak  mężczyzna  je – zagruchała.  – Jest  w  tym...  coś 

pierwotnego. 

Mike nasycił swoje spojrzenie całą zmysłowością, na jaką było go stać. Niepotrzebnie się 

martwił  ewentualną  koniecznością  prowadzenia  wyrafinowanej  gry.  Poderwał  Samanthę 
Curry,  pałaszując  kanapkę.  Przełknął  ostatni  kęs  i  gestem  podkreślającym  nieuchronność 
tego,  co  musiało  nastąpić,  odłożył  papierową  serwetkę.  Panna  Curry  odpowiedziała 
znaczącym zerknięciem  na  zegarek.  Leciutko wydęła  wargi,  co  oznaczało  „Szkoda,  ale...  „. 
Gdy  wychodzili,  pozwolił  sobie  umieścić  dłoń  na  talii  Samanthy.  Jeśli  nawet  przekroczył 
jakieś granice, to nie dała tego po sobie poznać. Idąc, muskała go nogą i kilkakrotnie dotknęła 
jego  piersi  ramieniem.  Niewątpliwie  zainteresowana,  pomyślał  Mike.  Postanowił  odczekać 
dwa  dni  i  zadzwonić  do  niej,  proponując  randkę  za  dwa  tygodnie.  Zamierzał  wcześniej 
przejrzeć informator o wydarzeniach w świecie kultury. 

Wykreowany w wyobraźni  obraz ich dwojga, elegancko ubranych i idących na koncert, 

został nagle zdruzgotany. Mike kątem oka dostrzegł bowiem kobietę, wchodzącą do sklepu z 
przecenionym towarem.  Kobietę z ciemnymi włosami. Kobietę wzrostu pani Winters i z jej 
figurą. Tak, to ona. Był tego pewien na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Dziewięćdziesiąt 
dziewięć i  dziewięć dziesiątych. Wiedział, że  się nie myli, ponieważ  jego serce na moment 
zamarło, gdy ją ujrzał. Ponieważ natychmiast zapomniał o tej, której powinien poświęcić całą 
swoją uwagę. O pannie Curry. Ale zaraz sobie o niej przypomniał! Aby to udowodnić, trochę 
mocniej przycisnął dłoń do pleców Samanthy. Z zadowoleniem stwierdził, że dotyk jedwabiu 
ogrzanego ciepłem ciała sprawia dużą przyjemność. 

background image

Wracali  do  punktu  równocześnie  z  współpracownikami  Mike’a.  Panna  Curry  znów 

spojrzała na zegarek. 

– Wspaniale – stwierdziła.  – Oszczędziliśmy dwie  minuty.  Jeśli  nie  utkwimy  w  jakimś 

korku, przyjedziemy do ostatniej placówki punktualnie. 

Pożegnała  się  kolejno  ze  wszystkimi  ochotnikami.  Na  koniec  podała  rękę  Mike’owi. 

Wzrokiem  przekazywała  mu  jednoznaczną  wiadomość:  „Chciałabym  poznać  cię  o  wiele 
lepiej”.  Uśmiechem  wyraził  odpowiedź,  która  brzmiała:  „Dopilnuję,  żeby  tak  się  stało”. 
Patrzył  za  nią,  gdy  wraz  ze  swoją  grupą  szła  na  parking,  i  podziwiał  jej  wdzięczne  ruchy. 
Zatelefonuję w środę, pomyślał. Nie później. 

– Doktorze Calder? – odezwała się pielęgniarka. – Mamy długą kolejkę. 
– No to bierzmy się do roboty! – zawołał entuzjastycznie. 
Następnym pacjentem był psiak o niemożliwej  do odgadnięcia rasie. Wabił  się Charlie. 

Przyprowadził  go mniej  więcej dziesięcioletni  chłopiec  o  piegowatej  twarzy.  Mike  napełnił 
strzykawkę i ujął w dwa palce kawałeczek skóry zwierzęcia. Dzieciak zrobił przerażoną minę. 
Tak  samo  jak  Lily.  Szczepił  kundelka,  zaciskając  zęby.  Nie  przywiąże  się  do  Lily.  Nie 
pozwoli,  żeby  stopiła  jego  serce  poważnym  spojrzeniem  tych  swoich  wielkich  zielonych 
oczu. Nie da się też złapać na jej matki... tetrazzini z indyka. 

Późnym  popołudniem  kolejka  praktycznie  zniknęła.  Tylko  od  czasu  do  czasu  ktoś 

przyprowadzał  swojego  czworonoga.  Mike  właśnie  gawędził  z  ochotnikami,  gdy spostrzegł 
znajomą  postać.  Oglądała  wiklinowe  drobiazgi.  Postanowił  nie  zwracać  uwagi  na  panią 
Winters,  dopóki  ona  go  nie  zauważy  i  nie  podejdzie.  A  jednak  nadal  się  przyglądał,  gdy 
porównywała  ceny  na  metkach.  Oderwał  od  niej  wzrok  wyłącznie  dlatego,  że  jakiś  starszy 
pan  przyprowadził  małą  jamniczkę.  Miała  już  swoje  lata,  ale  była  zdrowa  i  żwawa,  a  jej 
krótka sierść lśniła. Widocznie często ją szczotkowano. 

– Kogo my tu widzimy? – zapytał wesoło Mike, głaszcząc suczkę. 
– Co? – ryknął starszy pan, przykładając dłoń do ucha. – Proszę głośniej!
– Powiedziałem – Mike prawie krzyczał, żeby niemal całkiem głuchy mężczyzna zdołał 

go usłyszeć – że to ładna suczka. Jak się wabi?

– Fidżi! Jak wyspy! To suczka mojej żony. Ona od dwóch lat nie żyje. 
– Przykro mi. 
– Głośniej!
Mike spojrzał mężczyźnie prosto w oczy i zawołał:
– Przykro mi z powodu pańskiej żony. 
– Mojej żony? Jej tu nie ma. Zmarła dwa lata temu. . 
– Przykro mi! – wrzasnął Mike, świadom, że ludzie wokół zaczynają przysłuchiwać się 

rozmowie. 

Kątem oka zerknął w stronę sklepu z wikliną i stwierdził, że pewna interesująca go osoba 

też słucha. Osoba, którą zamierzał ignorować, lecz los postanowił inaczej. Pani Winters, bo o 
niej  mowa,  zauważyła,  że  Mike  na  nią  patrzy.  Uśmiechnęła  się  szeroko  i  lekko  wzruszyła 
ramionami. 

Mike  szczepił  Fidżi.  Jej  właściciel  chwycił  ją  w  ramiona,  przyjął  metalową  plakietkę  i 

background image

ogłuszająco podziękował. 

– Biedaczek – skomentowała kobieta rozdająca broszury. 
– Powinien wymienić baterie – zawyrokowała Emma. – Prawdopodobnie mieszka sam i 

nie zdaje sobie sprawy z tego, że są już za słabe. – Wyszła zza stołu i dogoniła starszego pana. 
– Potrzebuje pan nowych baterii. – Wskazała dłonią ucho. 

– Co pani powiedziała?
– Nowe baterie!
Staruszek w końcu pojął, o co chodzi. 
– Mówiłem za głośno? – spytał zmieszany. Emma skinęła twierdząco głową. 
– Proszę iść je kupić. Zajmiemy się pańskim psem. 
– Przypilnujecie Fidżi?
– Urodzona pielęgniarka – z czułością w głosie mruknął mąż Emmy, gdy ta wzięła suczkę 

na  ręce.  Wróciła  z  nią  do  stanowiska  szczepień.  Wszyscy  zaczęli  się  rozpływać  nad  urodą 
Fidżi, która najwyraźniej nie miała nikomu za złe, że niedawno została ukłuta. Pani Winters 
odeszła  kilka  kroków.  Stalą  teraz  po  drugiej  stronie  wejścia  do  sklepu  i  bez  przekonania 
grzebała  w  koszu  z  przecenionymi  drobiazgami.  Wyglądało  na  to,  że  zaraz  pójdzie  dalej. 
Mike natychmiast zapomniał o swoim postanowieniu. Gorączkowo zastanawiał się, co zrobić, 
żeby ją zatrzymać. 

– Doktorze Calder, chce pan potrzymać Fidżi? – spytała Emma. 
– Tak... oczywiście. A nawet chętnie ją komuś pokażę. – Już jako nastolatek wiedział, na 

co  najlepiej  podrywać  dziewczyny.  Prawie  żadna  nie  potrafiła  się  oprzeć  urokowi  małego, 
ślicznego stworzonka. – Będę w pobliżu, o, tam. W razie potrzeby proszę mnie zawołać. 

Umieścił  psiaka  w  zgięciu  ramienia  i  podszedł  do  pani  Winters.  Odłożyła  wiklinowe 

kółeczko do serwetek i uśmiechnęła się. 

– To pański przyjaciel?
– Wabi się Fidżi. Chwilowo ją niańczymy, ponieważ tatuś poszedł po baterie do swojego 

aparatu słuchowego. 

Pani Winters wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać suczkę, ale zawahała się. 
– Jest przyjacielska?
– Przypuszczam, że zniesie trochę dowodów sympatii. Fidżi dostała sporą porcję czułości. 

Pani  Winters  przez  dłuższą  chwilę  głaskała  jedwabistą  sierść  i  czubkami  palców  delikatnie 
ugniatała  głowę  psiaka.  Mike  patrzył  zazdrośnie.  Z  rozkoszą  sam  poddałby  się  takim 
pieszczotom. I to w dużej ilości. 

– Szczepi pan dzisiaj przeciw wściekliźnie?
– To  mój  społeczny  obowiązek.  A  co  panią  tutaj  sprowadza?  Wspiera  pani  lokalnych 

kupców, żeby uzdrowić naszą gospodarkę?

Westchnęła ciężko i spuściła oczy. 
– Ostatnio wspieram ich bardziej wydatnie, niżbym chciała. 
– Jakiś duży zakup?
– W  ubiegłym  miesiącu  opony. – Podniosła  wzrok. – Sam  pan  wie  dlaczego.  A  w  tym 

tygodniu wysiadła pralka. 

background image

– Zamierza pani kupić nową?
– Już to zrobiłam. Akurat była wyprzedaż. – Pani Winters skrzywiła się, ale rezultat był 

pociągający. – Szczerze mówiąc, nie bawi mnie konieczność wydawania tylu pieniędzy. 

Mike nie pamiętał, kiedy tak bardzo jak teraz pragnął pocałować kobietę. Opanowała go 

taka  przemożna  chęć,  że  niemal  czuł  jej  smak.  Jeżeli  pani  Winters  zmagała  się  z  podobnie 
rozpaczliwą tęsknotą, to nie dała tego po sobie poznać. 

– A na dodatek – kontynuowała – zainstalują mi pralkę dopiero w czwartek. 
– Nie mogą wcześniej?
– Nie.  Tylko  w  czwartki  rozwożą  towar  po  mojej  dzielnicy  – wyjaśniła  niewesołym 

tonem. 

– Zamówiła pani dostawę do domu? Chyba zdzierają za to skórę. 
– Owszem – przyznała.  – Poza  tym  będę  musiała  zwolnić  się  z  pracy  na  pół  dnia. 

Gdybym nawet miała większy samochód, nie zdołałabym sama wnieść pralki do garażu. 

Siedź cicho! – rozkazał sobie w myśli. Niczego nie proponuj, bo wpadniesz w tę samą co 

zawsze,  starą  pułapkę.  Problemy  pani  Winters  nie  powinny  cię  interesować.  Nabyła  nowy 
sprzęt, który za kilka dni zostanie dostarczony. Koniec, kropka. 

– Mam  tutaj  furgonetkę – powiedział.  – Jeśli  może  pani  poczekać,  aż  skończę 

szczepienia, to służę własnym transportem. 

– Ależ... – wciągnęła głośno  powietrze, a na jej policzkach pojawiły się  rumieńce. – Ja 

nie... pan zawsze jest taki... – urwała. – Zaczekam do czwartku – dodała pewniejszym tonem. 

– Pomogę  pani.  To  żaden  problem.  – Przewiezienie  pralki  rzeczywiście  nie  stanowiło 

problemu. Natomiast mogło nim być angażowanie się w znajomość z kimś, kogo nie stać na 
opłatę za przewóz. – Naprawdę. Przejazd i podłączenie zajmie mi najwyżej pół godziny. 

Znów skrzywiła się w ten uroczy sposób. 
– Dzięki temu nie zmarnuje pani dnia pracy – kusił. 
W milczeniu zastanawiała się nad propozycją, rozpatrując wszystkie za i przeciw. 
– Nawet nie wiem, czy mają w sklepie towar – odparła. 
– Prawdopodobnie przywożą rzeczy prosto z magazynu. 
– Niekoniecznie.  Warto  się  dowiedzieć – a  nuż  jest  możliwy  natychmiastowy  odbiór. 

Proszę  tam  iść  i  zapytać.  Później  powie  mi  pani,  na  czym  stanęło.  Punkt  szczepień  będzie 
czynny jeszcze dwie godziny. 

Tak  uważnie  wpatrywał  się  w  jej  twarz,  że  drgnął  zaskoczony,  gdy  ktoś  dotknął  jego 

ramienia. 

– Doktorze Calder, przepraszam, że przeszkadzam, ale pacjenci czekają. 
– Już idę – zapewnił i zanim odszedł, jeszcze raz spojrzał na panią Winters. – Proszę dać 

mi znać, czy coś pani załatwiła. 

Skinęła  głową.  Mimo  to  Mike  był  głęboko  przeświadczony,  że  pani  Winters  wolałaby 

trzymać  się  od  niego  jak  najdalej.  Ten  wniosek  niezmiernie  go  ucieszył.  Nie  mniej  niż 
konieczność szczepienia siedmiu kocurów. Nie wątpił, że dzięki nim przestanie myśleć o pani 
Winters  i  jej  pralce.  Stado  miauczących  zwierzaków,  przygotowywanych  do  ukłucia  igłą 
przez obcego faceta, jest w stanie każdego przyprawić o amnezję. 

background image

Angelina  Winters  znalazła  się  w  gorszej  sytuacji.  Nie  dysponowała  ani  jednym  kotem, 

który  swoim  zachowaniem  rozproszyłby  jej  myśli.  Na  pociechę  zafundowała  sobie  wodę 
sodową  i  chrupiące  rogaliki.  Lily  też  je  lubiła.  Dlatego  zawsze  wpadały  do  małego  barku, 
robiąc w okolicy zakupy. Angelina zatęskniła za córką. Lily spędzała ten weekend ze swoim 
ojcem. A ściślej mówiąc, z ojcem, jego drugą żoną, jej dwojgiem dzieci oraz ich braciszkiem, 
który niedawno się urodził. Lily nie cierpiała tych wizyt. Rozstrajały ją,  ponieważ w nowej 
rodzinie taty czuła się jak piąte koło u wozu. Angelina nie wiedziała, jak temu zaradzić. 

– Dobra robota, Thomas – z kwaśną miną mruknęła sama do siebie. 
Nieźle  zamącił  w  głowie  swojej  córce.  Nie  wystarczyło  mu,  że  uczynił  farsę  z 

małżeństwa i zniweczył wspólne plany. Jesteś niemądra, skarciła się w duchu po chwili. Co 
się  stało,  to  się  nie  odstanie.  Nie  ma  sensu  wracać  do  spraw,  których  nie  da  się  zmienić. 
Zwłaszcza że istniały inne powody do zmartwienia. Na przykład sposób, w jaki reagowała na 
uczynnego doktora  Caldera.  Przy  nim  jej  ciało  stawało się  plątaniną  wrażliwych  zakończeń 
nerwowych.  Jego  zielone  oczy  działały  niemal  hipnotyzująco.  A  jego  ręce...  Na  ogół  nie 
zwracała  uwagi  na  męskie  ręce.  Ale  jego  dłonie  były  takie...  miłe.  Silne.  Delikatne. 
Kompetentne. 

Chyba  zupełnie  zwariowałam,  doszła  do  wniosku.  Zaczynam  mieć  na  jego  punkcie 

obsesję  jak  egzaltowana  nastolatka.  Pogryzała  rogalik,  usiłując  spokojnie  przeanalizować 
ewentualne  przyczyny  swoich  reakcji.  Może  rzeczywiście  przechodziła  drugi  okres 
dojrzewania. A może po prostu najwyższy czas, żeby znów zainteresowała się mężczyznami. 
Od  niemal  dwóch  lat  z  własnej,  nieprzymuszonej  woli  żyła  w  celibacie.  I  nagle,  całkiem 
nieoczekiwanie  odkryła,  że  brak  jej  mężczyzny.  Najpierw  dała  o  sobie  znać  potrzeba 
bliskości,  chęć  przytulenia  się  do  kogoś,  kto  obejmie,  ogrzeje  i  zapewni  poczucie 
bezpieczeństwa.  Później  pojawiło  się  napięcie  oraz  bezsenność  spowodowana 
wspomnieniami. Zdarzało się, że Angelina przez całą noc przewracała się z boku na bok, nie 
mogąc  usnąć,  ponieważ  zanadto  dręczyło  ją  poczucie  pustki  obok  niej – i  w  niej.  Chociaż 
jednak myślała o mężczyźnie, żaden jej nie pociągał. Przyjaciółki sugerowały, żeby się z kimś 
umówiła. Zaaranżowały jedną czy dwie randki. Angelina poszła na te spotkania. Sprawiło jej 
przyjemność towarzystwo, konwersacja z elementami flirtu i dźwięk męskiego głosu, ale nie 
zdarzyło się nic magicznego. Aż do tego dnia, w którym w jej domu zjawił się weterynarz. 
Mówił jak mężczyzna, pachniał jak mężczyzna i patrzył na nią wzrokiem mężczyzny, który 
widzi w niej kobietę godną pożądania. Sprawił, że i ona spojrzała na niego w ten sposób. A 
także uświadomiła sobie, od jak dawna nie kochała się z mężczyzną. Prawie ją pocałował. Nie 
ulegało wątpliwości, że  miał  na to  ochotę. A potem cisza.  Żadnego telefonu. Żadnych prób 
kontynuowania znajomości. Tylko przysłana pocztą kartka, na której podał  datę następnego 
szczepienia Princess. 

Angelina rozsądnie uznała, że najlepiej unikać pana Caldera. Przez pewien czas jej się to 

udawało.  Aż  do  dziś.  I  znów  poczuła  te  same  emocje  co  poprzednio.  Po  raz  kolejny  się 
przekonała, jak oszałamiająco działa na jej zmysły doktor Mike. 

Nadzieja,  oczekiwanie,  rozczarowanie,  pomyślała  ponuro.  Nie  potrzebowała  więcej 

kłopotów  w  swoim  życiu.  A  mężczyzna,  który  wywoływał  w  niej  takie  reakcje,  oznaczał 

background image

dodatkowe  problemy.  Zwłaszcza  że  traktował  ją  obojętnie.  Pomógł  jej,  bo...  bo  lubił 
działalność charytatywną. Zmiana koła. Książki Lily. Badania szczeniaka wyceniane według 
specjalnej  taksy  dla  ubogich  samotnych  matek.  Transport  pralki...  Właśnie,  jeszcze  i  to. 
Zaproponował  przewiezienie  i  zainstalowanie  sprzętu,  aby  oszczędziła  parę  dolarów! 
Najgorsze, że  był taki... miły. Właśnie  w tym tkwiło  największe niebezpieczeństwo. Gdyby 
jedynie  silił  się  na  uprzejmość,  Angelina  na  pewno  by  go  nie  polubiła.  Prawdopodobnie 
poczułaby do niego wręcz antypatię. Wówczas nie byłoby mowy o żadnym przyciąganiu. No 
tak, ale pozostawały jeszcze te zielone oczy. I te dłonie... Szkoda, że nie można przyjąć jego 
oferty. Angelina westchnęła. Gdyby nie jej szalejące hormony, trzydzieści dolarów zostałoby 
w  kieszeni,  a  on  cieszyłby  się  ze  spełnienia  dobrego  uczynku.  Szalejące  hormony?  Cóż  za 
bzdury  chodzą  ci  po  głowie,  pomyślała.  Jesteś  Angeliną  Winters,  dojrzałą  kobietą,  a  nie 
głupią smarkulą. Panujesz nad swoimi hormonami. Potrafisz okiełznać biologiczne potrzeby i 
posiadasz  wystarczającą  ilość  wewnętrznej  dyscypliny.  Mimo  trudności  utrzymujesz  się  na 
powierzchni  i  sama  wychowujesz  dziecko.  A  skoro  tak  dobrze  sobie  radzisz  z  poważnymi 
sprawami,  to  przecież  zdołasz  wytrzymać  pięć  minut  sam  na  sam  z  mężczyzną,  który  chce 
wyświadczyć  ci  przysługę.  Czy  interesuje  go  twoja  osoba?  Nic  na  to  nie  wskazuje.  Nic, 
oprócz  jego  spojrzenia.  Patrzył  na  nią  w  szczególny  sposób.  I  co  z  tego?  Prawie  wszyscy 
mężczyźni gapią się na kobiety. Jak brzmi to stare powiedzenie? „Żonaci, ale wciąż żywi –
niech przynajmniej popatrzą”. Tyle tylko, że on nie był żonaty... No cóż, będzie musiała po 
prostu wziąć się w garść. Ignorować jego wzrok. Dzięki temu oszczędzi trzydzieści dolarów, 
nie straci połowy dniówki i zrobi pranie w domu. 

Już  podjęła  decyzję.  Jeśli  okaże  się,  że  można  odebrać  pralkę  jeszcze  dziś,  przyjmie 

propozycję doktora Caldera. Stłamsi swoje pożądanie, a później – po odjeździe dobroczyńcy
– wejdzie pod zimny prysznic. 

Sklep  dysponował  zapasem  pralek.  Angelina  odwołała  dostawę,  odebrała  pieniądze  i 

wróciła  do  stanowiska  szczepień.  Zatrzymała  się  z  boku,  obserwując  pracę  zespołu,  który 
zwijał  się  jak  w  ukropie,  bo  mimo  późnej  pory  w  kolejce  stało  jeszcze  dużo  chętnych. 
Angelina  nigdy  nie  przypuszczała,  że  w  weterynarii  istnieje  coś  takiego  jak  indywidualne 
podejście  do  pacjentów.  Jego  zwolennikiem  niewątpliwie  był  doktor  Calder.  Każdemu 
czworonogowi okazywał dużo sympatii – głaskał, oglądał, gawędził z właścicielami zwierząt, 
po czym szybko i sprawnie wykonywał szczepienie. Doszła do wniosku, że Mike Calder jest 
bardzo dobrym weterynarzem. I wspaniałym człowiekiem. 

Zauważył ją i uśmiechnął się szeroko. 
– Prosimy  do  nas.  – Ruchem  głowy  wskazał  zaplecze.  Zawahała  się,  więc  dodał: –

Przydałaby się nam dodatkowa para rąk. 

Angelina weszła do środka, ciekawa, w czym mogłaby pomóc. 
– Dzięki  Bogu! – zawołała  ochotniczka,  dyżurująca  przy  stole  z  materiałami 

informacyjnymi.  – Muszę  pędzić  do  toalety – szepnęła  Angelinie  do  ucha.  – Każdemu 
szczepionemu zwierzęciu zakładamy specjalną kartę – dodała głośniej. – Trzeba dopilnować, 
żeby wszystkie rubryki zostały wypełnione. W razie niejasności proszę zapytać Emmę. To ta, 
która rozpakowuje strzykawki. 

background image

Angelina usiadła i zajęła się formularzami. Kobieta wróciła po paru minutach. 
– Jak idzie? – zapytała. 
– Dobrze. 
– Zgodzi się pani posiedzieć tu jeszcze przez chwilę? Ja pomogłabym Emmie. 
– Oczywiście. 
O  piątej  ochotniczka,  którą  zastępowała  Angelina,  wręczyła plakietki  pierwszym  pięciu 

osobom z kolejki. 

– Państwo są naszymi ostatnimi klientami – wyjaśniła. Wkrótce ochotnicy przystąpili do 

pakowania sprzętu i szczepionek. Trochę oszołomiona tą krzątaniną, Angelina odsunęła się, 
żeby nikomu nie przeszkadzać. Nagle poczuła się zbędna.

– Dzięki za wypisywanie kart. Odwróciła się, słysząc głos weterynarza. 
– Proszę bardzo. 
– Czego dowiedziała się pani w sklepie?
– Mieli kilka pralek. Obiecali wystawić moją na rampę. 
– A więc jedźmy. 
Objął ją lekko w talii. Angelina była pewna, że ten gest nic nie oznacza. To po prostu taki 

odruch,  pomyślała.  Doktor  Calder  otaczał  ramieniem  prawdopodobnie  każdą  panią,  z  którą 
szedł.  Na  przykład  swoją  babcię  lub  siostrę.  Lecz  w  niej,  Angelinie  Winters,  jego  bliskość 
wcale nie budziła siostrzanych uczuć. Przy Mike’u Calderze Angelina uświadamiała sobie, że 
jest  kobietą,  która  zbyt  długo  obchodziła  się  bez  pieszczotliwego  dotknięcia  mężczyzny, 
kobietą  spragnioną  fizycznej  bliskości.  Jakże  łatwo  byłoby  przysunąć  się  do  tego  ciepłego, 
męskiego ciała, dać  się  stopić przez  jego żar i...  Nie mogła zmienić  swoich odczuć, ale nie 
zamierzała bezustannie ich analizować. To jedynie pogorszyłoby sytuację. 

– Zaparkowałam  po  drugiej  stronie  centrum  handlowego – powiedziała,  przyśpieszając 

kroku. Dzięki temu uwolniła się od obejmującej ją ręki. – Spotkajmy się przy rampie. 

– Moja  furgonetka  stoi  na  końcu  tego  rzędu.  Jedzmy  teraz  po  pralkę,  a  później 

zatrzymamy się przy pani aucie. Tak będzie prościej. 

Niczego  się  nie  dało  zarzucić  logice  tej  propozycji.  Wsiadając  do  furgonetki,  Angelina 

usiłowała  nie  zwracać  uwagi  na  szeroką  pierś  doktora  Caldera,  o  którą  musiała  oprzeć  się 
udem, gdy pomagał jej wejść na wysoki stopień. 

– Sądzi pan, że wystarczy miejsca na pralkę? – spytała z powątpiewaniem. 
– Tylne  siedzenia  nie  są  przymocowane  na  stałe – wyjaśnił.  – Odkręcę  je  i  przesunę 

maksymalnie do przodu. 

– To strasznie dużo kłopotu... 
– Wcale nie – zapewnił. Zapalił silnik i wrzucił wsteczny bieg. 
Wyglądała  przez  boczne  okno,  gdy  doktor  Calder  sprawnie  manewrował  pojazdem, 

wyjeżdżając z zatłoczonego parkingu. 

– A gdzie podziewa się Lily?
– Składa wizytę swojemu ojcu. – Widocznie nie zdołała powiedzieć tego wystarczająco 

obojętnie, bo weterynarz zapytał:

– Jest aż tak źle?

background image

– No cóż – odparła po chwili milczenia – on nie krzywdzi jej celowo, ale... sprawia jej 

ból. 

– Chyba się nad nią nie znęca?!
– Ależ skąd! Nigdy nie pozwoliłabym na żadne odwiedziny, gdyby... 
– Oczywiście, że nie – przerwał jej skruszony. – Mówię głupstwa. 
– Oto rampa – obwieściła Angelina. Nareszcie, dodała w myśli. 
Dziesięć  minut  później  pralka  znajdowała  się  w  furgonetce,  a  po  chwili  Angelina 

otwierała drzwiczki  swojego samochodu.  Z ulgą  usiadła za  kierownicą, zadowolona, że  jest 
sama. Szczęśliwa, że już nie musi przebywać obok doktora Caldera. Był zbyt męski, a ona –
zbyt świadoma tej męskości, żeby czuć się przy nim swobodnie. Odetchnęła głęboko. Teraz 
wszystko pójdzie jak z płatka. Musiała tylko dojechać do domu, wepchnąć pralkę do garażu, 
pożegnać weterynarza i  odzyskać spokój. Zamierzała zrobić pranie, obejrzeć telewizję, a na 
obiad przygotować sobie prażoną kukurydzę. Kolejny radosny, sobotni wieczór!

Stali  akurat  przed  skrzyżowaniem,  gdy  usłyszała  dźwięk  klaksonu.  Zaniepokojona 

odwróciła  się  do  tyłu.  Doktor  Calder  na  migi  pokazywał,  żeby  podjechała  przed  wejście 
małego  centrum handlowego.  Angelina uznała, że  prawdopodobnie chodzi  o pralkę, skinęła 
więc  głową i  posłusznie  skręciła w prawo.  Zaparkował obok niej i  wyskoczył  z  furgonetki. 
Angelina opuściła szybę. 

– W czym problem?
– Lubi pani fajitas?
– Fajitas?
– Umieram  z  głodu.  Właśnie  minęliśmy  Casa  Lupę  i  nabrałem  ochoty  na  ich  jedzenie. 

Chodźmy. 

– Aleja... 
– Ma pani inne plany?
– Nie, ale... 
– Czyżby niechęć do meksykańskich potraw?
– Skądże, lubię je, tylko... 
– No  to  proszę mnie  nie dręczyć.  Jeśli  pani ze  mną  nie  pójdzie,  stracę mnóstwo  czasu, 

wracając tutaj. 

Zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała. 
– Nie ma pani ani troszkę apetytu? – spytał przymilnym tonem dziecka, które błaga, żeby 

nie kazano mu jeszcze iść spać. – Specjalność Casa Lupę to fajitas. Podają do tego mnóstwo 
dodatków. Zrobi mi pani przysługę. 

background image

ROZDZIAŁ 6

– Mówiłem,  że  będzie  mnóstwo  dodatków.  – Patrzył  na  nią  ponad  porcjami  lodów –

wielkich,  oblanych  czekoladą  i  udekorowanych  wisienką  kul,  umieszczonych  pośrodku 
cynamonowych  placków  tortillas  w  karmelowym  sosie.  Lody  otaczał  krąg  różyczek  z  bitej 
śmietany. 

– Mam nadzieję, że nigdy nie przyjdzie panu ochota namówić mnie na coś sprzecznego z 

prawem – powiedziała, sięgając po łyżeczkę. – Chyba skończyłabym w więzieniu. 

Mike’owi przychodziła do głowy tylko jedna rzecz, na którą chciałby namówić Angelinę. 

A  ponieważ  skończyła  już  osiemnaście  lat,  więc  nie  byłoby  to  sprzeczne  z  prawem,  tylko 
nierozsądne.  Świadczyła  o  tym  pralka  w  furgonetce.  A  także  kiepski  wynik  zapisany  na 
„Liście wymagań”. Mike prawie o nim zapomniał, przyglądając się, jak Angelina Winters je 
lody.  Jak  oblizuje  z  górnej  wargi  karmel.  Jak  oddycha...  Angelina.  Angelina  Martinez-
Winters.  To  imię  i  panieńskie  nazwisko  doskonale  do  niej  pasowało.  Sprawiała  wrażenie 
anioła,  pełnego  słodyczy  i  dobroci,  ale  z  dodatkiem  południowoamerykańskiego  ognia. 
Patrząc  na  Angelinę,  Mike  czuł,  że  jest  bliski  zakwestionowania  sensu  swojej  „Listy”.  Na 
szczęście  w  porę  przypomniał  sobie  pralkę  i  siedmioletnią  dziewczynkę,  która  pojechała 
odwiedzić  tatusia.  Kto  wie,  dlaczego  rozleciało  się  małżeństwo  jej  rodziców.  Przy 
najmniejszej wzmiance na ten temat Angelina jeżyła się bardziej niż kot na widok psa. 

– Gdzie  pani  pracuje? – zapytał  po  raz  drugi.  – Nie  dosłyszałem  odpowiedzi.  – Z 

rozmysłem zmienił temat. 

– W zakładach graficznych Morgana. 
– To brzmi interesująco. 
– Czasem jest ciekawie. A czasem nie. 
– Co pani tam robi... obsługuje maszyny drukarskie?
– Tylko gdy nie mogę tego uniknąć. – Uśmiechem  dała do zrozumienia, że zdaje sobie 

sprawę  z  grzecznościowego  charakteru  zainteresowania  Mike’a.  – Formalnie  zajmuję  się 
grafiką komputerową. 

– Imponujące zajęcie. Zaśmiała się. 
– Nie bardzo. Najczęściej to po prostu stukanie w klawiaturę. Ale czasem wykonuję jakiś 

specjalny projekt. 

– Na przykład co?
– Wizytówki, zaproszenia. Ulotki. Karty dań. Zawiadomienia. 
– Jakiego rodzaju zawiadomienia?
– Najróżniejsze.  O  wyprzedażach,  o  galowych  imprezach.  Większość  klientów  to 

właściciele małych firm lub osoby prywatne. Dlatego nasze niektóre zadania bywają zabawne 
i oryginalne. – Zanurzyła łyżeczkę w deserze. – Pewna para zamówiła kiedyś zawiadomienia 
o adoptowaniu szczeniaka ze schroniska dla bezdomnych zwierząt. 

Włożyła do ust trochę lodów i przez chwilę rozkoszowała się ich smakiem. 
– W jaki sposób można zostać grafikiem komputerowym?

background image

– Studiowałam  na  akademii  sztuk  pięknych,  ale...  – urwała,  a  jej  spojrzenie  ujawniło 

dawny  uraz.  – Po  ślubie  przerwałam  naukę.  Postanowiliśmy  z  mężem,  że  najpierw  on 
skończy studia. Ale – westchnęła cicho – zdarzyła się historia stara jak świat. Mój mąż zrobił 
dyplom,  a  ja  urodziłam  dziecko.  Zamierzałam  wrócić  na  studia,  gdy  Lily  wejdzie  w  wiek 
szkolny. Niestety, prawie dwa lata temu musiałam iść do pracy. 

– Ale nadal myśli pani o dawnych planach? – Chyba nieopatrznie poruszył czułą strunę. 

Świadczyła o tym mina Angeliny Winters. 

– Studia nie są obecnie na pierwszym miejscu mojej listy priorytetów – odparła złudnie 

lekkim tonem. 

– Nie  sugerowałem,  że  powinny.  Tylko  odniosłem  wrażenie,  że  ta  sprawa  ma  dla  pani 

duże znaczenie. 

– Może  w  przyszłości...  Kompletuję  swoje  najlepsze  prace,  a  za  rok  lub  dwa  spróbuję 

kupić sprzęt i działać na własną rękę. 

– Zostać niezależną kobietą interesu?
– Chciałabym móc spędzać popołudnia w domu,  gdy Lily uzna, że  szkolna świetlica to 

miejsce odpowiednie tylko dla maluchów. 

Do  stolika  podeszła  kelnerka.  Spytała,  czy  życzą  sobie  jeszcze  czegoś  i  zostawiła 

rachunek. Mike sięgnął po pieniądze. 

– Ja powinnam się tym zająć. – W głosie Angeliny zabrzmiało poczucie winy. 
– Nie ma mowy. To rewanż za tamten obiad. 
– Ale... transport tej pralki... 
– Usiłuje pani urazić moją męską dumę?
– Skądże znowu! – zawołała z komicznym przerażeniem. 
– Powiedzmy, że jestem staroświecki. Jeśli zapraszam kobietę na obiad, to za niego płacę. 
Gdyby  z  każdej  odrobiny  kurzu  wylęgały  się  puszyste  pisklęta,  to  z  brudu  pod  starą 

pralką mógłby  powstać  kurczak  monstrum.  W  warstwie lepkiej  mazi  leżała jednocentówka, 
plastikowa  laleczka,  guzik,  agrafka  i  patyk  od  lizaka,  a  w  charakterze  głównej  ozdoby –
przezroczysta piżama, która zniknęła wkrótce po czwartej rocznicy ślubu Angeliny. 

– Chyba spalę się ze  wstydu – mruknęła Angelina. – Co za  bałagan. – Chwyciła skąpy 

ciuszek, żeby wrzucić go do kosza z brudną bielizną. Koronkowa falbanka zawadziła o jego 
brzeg i rozdarła się z głośnym trzaskiem. 

– To samo znalazłem u siebie pod kanapą. 
– Naprawdę? – Angelina  uśmiechnęła  się  kpiąco.  – Muszę  tu  posprzątać – stwierdziła 

krótko, czerwona jak burak. 

– Rozpakowanie nowej pralki zajmie mi trochę czasu. 
Angelina  przyniosła  szczotkę  i  napełniła  wiadro  wodą.  Następnie  zaatakowała 

energicznie  podłogę,  nie  przestając  myśleć  o  atrakcyjnym  mężczyźnie  znajdującym  się  tuż 
obok. 

Staroświeckim atrakcyjnym mężczyźnie, poprawiła się natychmiast. Nie chodziło wcale o 

to, że postawił jej obiad. Przy swojej pensji Angelina wcale nie zamierzała walczyć o równe 
prawa  do  regulowania  rachunków  w  restauracji.  Problem  polegał  na  czymś  innym. 

background image

Staroświeccy  mężczyźni  lubili  przejmować  kontrolę  nad  kobietami,  troszczyć  się  o  nie  i  je 
rozpieszczać.  Angelina  już  kiedyś  wpadła  w  taką  pułapkę.  Pozwoliła  mężczyźnie,  żeby nią 
rządził.  Żeby  o  nią  dbał.  Żeby  ją  psuł.  Żeby  ją  stopniowo  dyskwalifikował.  Pomniejszał. 
Dławił.  Nie  chciała  drugi  raz  przeżyć  tego  samego.  Z  dnia  na  dzień  została  z  dzieckiem 
prawie  bez  środków  do  życia.  Od  tego  czasu  przeszła  długą  drogę.  Stała  się  samodzielna  i 
samowystarczalna.  Potrafiła  utrzymać  siebie  i  Lily.  Najgorsze  miały  już  za  sobą.  W 
przyszłości  też  dadzą  sobie  radę.  Angelina  była  tego  pewna.  Jeśli  w  kimś  się  zakocha,  to 
nigdy więcej nie stanie się zależna od mężczyzny. Zwłaszcza od takiego, który chlubi się, że 
jest  staroświecki.  Gdyby  jeszcze  wiedziała,  jak  okiełznać  swoje  hormony!  Szalały,  ilekroć 
Mike Calder był w pobliżu. Tak jak teraz, gdy przeszła obok niego, żeby wylać wodę. Akurat 
wyciągał z pralki styropianowe blokady. 

– Może pudło przyda się Lily i jej koleżankom do zabawy – powiedział. 
– Jasne – przyznała. – Będą mieć frajdę. Dzięki, że go pan nie wyrzucił. 
Dlaczego  musiał  być  taki  troskliwy? – przemknęło  jej  przez  głowę.  Gdyby  nie 

zachowywał  się  tak  sympatycznie,  jej  serce  prawdopodobnie  nie  zaczynałoby  uderzać 
szybciej.  Pokoje  nie  stawałyby  się  mniejsze,  gdy  do  nich  wchodził.  Nie  robiłoby  się  jej 
gorąco, gdy zbliżał się do niej. 

– Prawie gotowe – stwierdził. 
Angelina w milczeniu obserwowała pracę Mike’a, pełna podziwu dla jego skupienia, siły 

i  zręczności.  Męskie  ręce  sprawnie  wykonywały  kolejne  niezbędne  czynności.  Wyobraziła 
sobie,  że  te  dłonie  dotykają  jej  ciała,  przesuwają  się  po  nim  pieszczotliwie,  rozniecają 
magiczny płomień. Rozkoszowała się smakiem pożądania, zastanawiając się, jak by to było, 
gdyby  doktor  Calder  ją  pocałował.  Szkoda,  że  nie  mogła  od  razu  wypchnąć  go  z  domu. 
Czekało ją chyba najdłuższe pół godziny w życiu. 

– Zawsze wozi pan ze sobą ten wózek? – spytała, gdy wsunął nośną platformę pod pralkę. 
– Tyle ludzi bez przerwy coś przestawia – odparł z uprzejmym uśmiechem. – Taki sprzęt 

staje się niezbędny. 

Zgrabnie popchnął wózek i zawiózł pralkę na miejsce. 
– Wspaniale. Chyba ma pan praktykę. 
– Przepracowałem  kiedyś  całe  lato  w  firmie  organizującej  przeprowadzki.  Ta  pralka  to 

pestka. Znacznie trudniej wepchnąć po schodach pianino. 

– Wyobrażam sobie. 
Doktor  Calder  ustawił  pralkę  ćwierć  metra  od  ściany  i  podniósł  jeden  z  dwóch 

plastikowych węży. 

– Przykręcimy  te  maleństwa,  włożymy  wtyczkę  do  kontaktu  i  sprawa  załatwiona.  Nic, 

tylko prać. 

Mike schylił się, żeby dosięgnąć zaworu, a pod dżinsami wyraźnie zarysowały się twarde 

pośladki. Złociste włosy musnęły potężne ramię. Wspaniale rozwinięte mięśnie poruszały się 
miarowo, a na czole pojawiły się głębokie zmarszczki. Po chwili Mike połączył koniec węża 
z zaworem i mocno dokręcił nakrętkę. 

– Przydałaby się latarka – powiedział. 

background image

Była  w  sypialni,  w  szufladzie  nocnej  szafki.  Angelina  wykorzystała  okazję,  żeby  się 

odświeżyć i wziąć się w garść. Zadowolona z rezultatu, wróciła do pralni. 

– Proszę bardzo. – Wyciągnęła dłoń uzbrojoną w latarkę. 
– Musi mi pani poświecić. A ja stanę na głowie, żeby włączyć tę pralkę do sieci. 
– To takie trudne?
– Sznur  jest  krótki,  a  jakiś  idiota  wpadł  na  genialny  pomysł,  żeby  umieścić  gniazdko 

prawie w podłodze. 

– Nie można odsunąć suszarki, żeby mieć dostęp z boku?
– Można. Ale przedtem trzeba odłączyć rurę, prowadzącą do wywietrznika. Lepiej tego 

nie robić. Te stare węże bywają kruche. Chyba że chce pani skoczyć do sklepu po nowy... 

Nie potrafiła się powstrzymać. Zachichotała. 
– O co chodzi? – Patrzył na nią zmieszany. 
Nie  mogła  mu  wyjaśnić,  że  ujęło  ją  jego  zdecydowane  podejście,  że  zniecierpliwienie 

było  takie  męskie  i  wzbudziło  w  niej  czułość,  ponieważ  stanowiło  pierwszy  przejaw 
niedoskonałości, który ujawnił doktor Calder. 

– Po prostu rozśmieszyło mnie, że najtrudniejsze okazało się wetknięcie wtyczki. 
Zacisnął  usta  i  lekko  potrząsnął  głową,  jakby  chciał  powiedzieć:  „Ach,  te  kobiety!”

Wstrzymała  z  wrażenia  oddech,  ponieważ  tak  dojmująco  znajoma  wydała  się  jej  mina 
Mike’a.  Angelina  nie  miała  pojęcia  dlaczego.  Przecież  spędziła  z  doktorem  Calderem  tak 
niewiele czasu. 

Mike  usiadł  na  pralce,  górną  połową  ciała  odwrócił  się  w  stronę  ściany  i  postękując  z 

wysiłku, próbował trafić wtyczką do gniazdka. 

– Światło! – rozkazał. 
Angelina uniosła latarkę i skierowała strumień światła w dół, za pralkę. 
– Wprawo. Zastosowała się do polecenia. 
– Bardziej w prawo. 
Musiała przysunąć się do niego. Jeszcze trochę i będzie go dotykała, gdy jej talia zetknie 

się z jego udem, a wtedy... 

– Bliżej. 
Zaciskając  zęby,  przylgnęła  bokiem  do  niego.  Zareagowała  na  tę  bliskość  zgodnie  ze 

swoimi przewidywaniami: poczuła, jak przechodzi ją fala gorąca. 

– Doskonale – mruknął  Mike  nieco  zduszonym  głosem,  ponieważ  nadal  zajmował 

niewygodną pozycję. – Teraz... 

Pralka  nieoczekiwanie  ożyła.  Odwirowywanie,  przemknęło  Angelinie  przez  głowę,  gdy 

błyskawicznie  sięgnęła  w  kierunku  pokrętła  programatora.  Mike  usiłował  zrobić  to  samo, 
toteż udało się jej tylko trzepnąć go latarką w ucho i zaplątać się w jego ramię. Jej prawa pierś 
dosłownie  wklinowała  się pod  pachę Mike’a.  Angelina  wylądowała  z  twarzą  w  zagłębieniu 
jego  szyi,  gdzie  z  każdym  oddechem  wchłaniała  porcję  zapachu  płynu po  goleniu.  Jedno  z 
nich – Angelina  nigdy  nie  ustaliła,  które – w  końcu  zdołało  wyłączyć  pralkę.  Spróbowała 
odsunąć  się  od  Mike’a.  On  trzymał  ją  jednak  za  przegub,  uniemożliwiając  ucieczkę.  Stali 
naprzeciw siebie, wystarczająco blisko, żeby Angelina poczuła emanujący z jego ciała żar. Na 

background image

wargach  Mike’a  zaigrał  domyślny  uśmieszek,  a  w  oczach  błysnęło  pożądanie,  gdy  powoli 
przesuwał dłonie po jej ramionach. Mogła się wtedy wyrwać. Powinna była. Chciała to zrobić
– albo tylko jej się wydawało, że chce. Ale nawet nie drgnęła. Czekała, zdając sobie sprawę, 
że pocałunek jest nieuchronny. Była na niego przygotowana, zanim usta Mike’a musnęły jej 
wargi.  Pragnęła  jak  najszybciej  przekonać  się,  jakie  będzie  owo  doznanie  wywołane 
pierwszym zetknięciem ich ust. Marzyła o tym wrażeniu. Potrzebowała go. Obawiała się go. 
Tęskniła za nim. Lękała się go... Mike ujął jej twarz w dłonie. Oboje patrzyli sobie w oczy. 
Zielone nie  zadawały żadnych pytań,  a  brązowe  nie  udzielały żadnych odpowiedzi.  Istniała 
tylko  akceptacja  siły,  która  ich  popychała  ku  sobie,  oraz  zgoda  na  to,  co  miało  nastąpić. 
Musieli się pocałować. Tego życzył sobie los. 

Mike  nie  śpieszył  się.  Powoli  przesuwał  ustami  po  wargach  Angeliny,  sprawdzając  ich 

miękkość,  kształt  i  smak.  Pocałunek – choć  pozbawiony  gwałtowności – podziałał  na 
Angelinę  niesłychanie.  Z  pełną  świadomością  rozkoszowała  się  delikatnym  uciskiem  ust 
Mike’a.  Słodka  pieszczota  sprawiała  nieziemską  przyjemność.  Kusiła  obietnicą.  Oferowała 
namiętność i żar. Od dawna nikt nie całował Angeliny w ten sposób. Nie obejmował jej tak 
czule. Nie przekonywał, że jej pożąda. Mike uniósł głowę, przerywając pocałunek. Angelina 
zareagowała na to cichym jękiem żalu. 

– A ja się martwiłem, że to jednostronne zauroczenie – powiedział Mike chrapliwie. 
Nawet gdyby zamierzała go przekonać, że tak było, nie zdążyłaby się odezwać. Jego usta

– tym  razem  bardziej  natarczywie – znów  znalazły  się  na  jej  wargach.  Ten  pocałunek  był 
głębszy, zawierał więcej namiętności. Angelina przeżywała go całym swoim ciałem, od stóp 
do  głów  rozpalona  zarówno  fizycznym  pożądaniem,  jak  i  emocjonalną  potrzebą  bliskości. 
Pocałunek  okazał  się  zachwycający.  Dłonie  Mike’a  pieściły  po  mistrzowsku.  Angelina 
poddała się ich dotykowi, z zachwytem przyjmując słodkie, cudowne doznania. Coraz głębiej 
pogrążała się w ich magii, gdy nagle dłonie Mike’a spoczęły na jej pośladkach. Przycisnął ją 
mocno  do  siebie.  Mogła  się  przekonać,  jak  bardzo  jej  pożąda.  Intymność  okazała  się  zbyt 
nagła, zbyt intensywna. Szokująca. Angelina wyrwała się z objęć Mike’a. Patrzyli na siebie 
oszołomieni,  próbując  się  uspokoić.  Jego  oczy lśniły,  policzki  pokrywał  ciemny  rumieniec. 
Angelina wiedziała, że ona – zmieszana jak nigdy – musi wyglądać podobnie. 

– Ja... – urwała. Pocałunek sprawił, że jej umysł pracował na zwolnionych obrotach. 
– Ja też. – Mike przysunął się, żeby znów wziąć ją w ramiona. 
Zaraz zaczniemy wszystko od początku, pomyślała w popłochu. 
– Nie! – zawołała. Cofnęła się o krok i wpadła na pralkę. 
– A co – Mike z niedowierzaniem potrząsnął głową – boisz się mnie?
– Nie! – parsknęła. Nie mogła mu powiedzieć, czego naprawdę się bała. Gdyby znów ją 

całował, wkrótce wylądowaliby nago na podłodze pralni. 

– Więc... 
Angelina odetchnęła głęboko. Usiłowała zebrać myśli i zapanować nad drżeniem kolan. 
– Doktorze... 
– Mike – warknął przez zaciśnięte zęby. 
– Właśnie.  Słuchaj,  Mike,  doceniam,  że  przywiozłeś  i  zainstalowałeś  mi  pralkę. 

background image

Zamierzałam zrewanżować ci się domowymi ciasteczkami lub czymś w tym stylu, a nie... 

Spiorunował ją wzrokiem. 
– Chyba nie przypuszczasz, że... – Mike urwał i ciężko westchnął. 
Owszem, nie przypuszczała. Ale swoją sugestią odwróciła uwagę od tego, co naprawdę 

stanowiło problem. Całe szczęście. Jeszcze tego brakowało, żeby Mike zrozumiał, jak bardzo 
ją pociąga. Otworzyła usta, aby mu odpowiedzieć. Miała nadzieję, że jakimś cudem wydusi z 
siebie w miarę inteligentną ripostę. 

Mike odezwał się jednak pierwszy. Jego słowa wyrażały oburzenie i pewnie dlatego ich 

nie dobierał. 

– Nie  muszę  przestawiać  gratów,  żeby  zwabić  babę  do  łóżka.  A  gra  przedwstępna  nie 

polega na podłączaniu węży. 

– Wolisz  odwirowywanie! – Ale  się  wysiliłaś,  pomyślała,  zirytowana  swoim  brakiem 

inwencji. 

– Dopiero od pięciu minut, pani Winters. 
Przyznała  w  duchu,  że  zasługuje  na  jego  pogardę.  I  na  spojrzenie,  którym  po  niej 

przesuwał – pożądliwe,  otwarcie  zmysłowe.  Dokładnie  tak  większość  mężczyzn  patrzy  na 
dziewczynę w zbyt wydekoltowanej, zbyt obcisłej i za krótkiej sukience. Tak traktuje kobietę, 
której  pocałunki  są  żarłoczne.  A  ona,  Angelina  Winters,  przed  chwilą  pocałowała  Mike’a 
Caldera  w  taki  sposób,  jakby...  jakby  nikt  nie  całował  jej  od  prawie  dwóch  lat.  Pat.  Cisza. 
Beznadziejna cisza. 

– Myślę, że powinniśmy... – Pociągnęła nosem. – W ogóle cię nie znam!
– Sądziłem,  że  właśnie  zaczynamy  się  poznawać.  Przecież  niedawno  trzymałem  cię  w 

ramionach, prawda? A ty... 

– Tak! – ucięła. Czuła, że policzki jej płoną. – Ale... Gdyby wzrok zabijał, już leżałaby 

martwa. 

– Spokojnie,  aniołku.  Trzeba  tylko  powiedzieć  „nie”.  Nie  gwałcę  podczas  randek  i  nie 

uprawiam seksu na pralkach. 

– To nawet nie jest randka – mruknęła. 
Najwyższy czas, żeby sobie  o tym przypomniała!  I o paru  innych rzeczach. O tym,  jak

pełna nadziei gapiła się na telefon. Swoje rozczarowanie, gdy się nie odezwał. Przygnębiające 
wnioski, które z tego wyciągnęła. 

– Na  pewno  nie? – zapytał  wesoło,  odzyskując  dobry  humor.  – Chyba  trochę 

przypominało randkę. Wcinaliśmy coś z jednego półmiska. 

– Tylko z powodu oferty „Dla dwojga”. 
– Jasne.  – Zachichotał.  Znów  zapadło  niezręczne  milczenie.  W  końcu  przerwała  je 

Angelina. 

– Będzie lepiej, jeśli już pójdziesz. 
– Nie mogę. 
– Jak to nie możesz?
– Muszę  wypoziomować  pralkę.  To  bardzo  ważne.  Jeśli  nie  będzie  stała  poziomo, 

podczas prania zacznie wibrować. 

background image

– Więc ją wypoziomuj i... 
– I zjeżdżaj? – dokończył za nią. Angelina westchnęła ponuro. 
– Naprawdę jestem ci wdzięczna. – Tak mnie pociągasz, że w twojej obecności zupełnie 

głupieję, a ty nawet nie zadzwoniłeś, dodała w myśli. 

– A ta poprzednia pralka... nikt jej nie ustawiał?
– Nie wiem. Chyba mnie to nie interesowało. 
Nie  interesowało  jej  też,  jak  założyć  nową  linkę  do  kosiarki,  jak  zmienić  baterie  w 

wykrywaczu dymu lub uszczelkę w kranie. 

– Zaufaj mi, aniołku. – Mike musnął palcem czubek jej nosa. – Nie chcesz, żeby twoja 

nowa pralka ruszyła w taniec, prawda?

– No dobrze. Ale pokaż mi, na czym polega to ustawianie. Ukląkł i wskazał na metalowe 

kółeczko, które ona nazwałaby po prostu nóżką. 

– Widzisz  to  pokrętło?  Może  być  dłuższe  lub  krótsze,  w  zależności  od  tego,  w  którą 

stronę  je  się  obraca.  Powinno  mieć  odpowiednią  długość,  żeby...  – Zauważył,  że  Angelina 
wpatruje się w niego, a nie w pokrętło. – Coś nie tak?

Potrząsnęła przecząco głową. 
– Potrafisz wyjaśniać – powiedziała z uśmiechem. 
Czy  Thomas  wyjaśniałby  jej  różne  sprawy,  gdyby  wyraziła  zainteresowanie?  Szczerze 

mówiąc,  nie  miała  pojęcia.  Nigdy  nie  przyszło  jej  do  głowy,  żeby  pytać.  Nigdy  nie 
przypuszczała, że jej małżeństwo się rozpadnie, a ona będzie musiała sama zatroszczyć się o 
wszystko. Pędziła bezmyślny żywot, zadowolona ze status quo. Dopiero teraz zdała sobie z 
tego sprawę. Czyżby właśnie odkryła, dlaczego Thomas ją porzucił? Dlaczego wolał związać 
się z recepcjonistką, pracującą w jego biurze? Angelina była pewna jednego: nigdy więcej nie 
stanie się tak bardzo zależna od mężczyzny. 

Mike oparł ręce na bocznych krawędziach pralki i szarpnął nią do przodu i do tyłu. 
– Przechyla się w prawo – stwierdził, klękając, żeby dokonać poprawki. – Sprawdź, czy 

się chwieje – polecił. 

Kolejne pół obrotu nadało pralce stabilność, lecz Mike nadal klęczał. 
– Co teraz? – spytała Angelina. 
– Masz wspaniałe nogi. 
Wzniosła  oczy  ku  niebu,  ale  jej  poirytowanie  było  niegroźne.  Trudno  złościć  się  na 

mężczyznę, który podziwiał ją z taką oczywistą przyjemnością. 

– Skończone? – spytała. 
– Miejmy  nadzieję,  że  nie – odparł  wstając.  Na  widok  jej  miny  dodał: – Chodzi  ci  o 

pralkę?  Chyba  tak.  Trzeba  tylko  napuścić  do  niej  wody  i  sprawdzić,  czy  nie  cieknie  spod 
nakrętek. Przy okazji możesz uprać trochę ciuchów. 

– Oto propozycja nie do odrzucenia. 
Kilka  minut  później  Mike  dokładnie  obejrzał  połączenia.  Były  szczelne.  Przez  chwilę 

oboje zastanawiali się, co powiedzieć. 

– Dzięki  za...  wszystko – odezwała  się  Angelina.  – Przez  moją  pralkę  zmarnowałeś 

sobotni wieczór. 

background image

– Nie narzekam. Trafiło mi się to i owo. Poza tym jeszcze jest wcześnie. 
– Nie bardzo. 
– Zdążylibyśmy do kina na ostatni seans. 
– Nie sądzę. 
Lekko objął dłońmi jej ramiona. 
– Naprawdę chciałbym lepiej cię poznać. 
Równie dobrze mógłby porwać ją w ramiona, ponieważ dotyk jego palców i tak wprawiał 

ją w stan podniecenia. 

– Raczej  jedź  do  domu, weź  dwa  razy zimny  prysznic  i  zadzwoń  do  mnie  za  parę dni, 

jeśli nadal będziesz zainteresowany. 

Zaczął pieszczotliwie gładzić japo policzku. 
– Sprawy trochę wyniknęły się nam spod kontroli. – Uśmiechnął się uwodzicielsko. 
– Trochę – mruknęła z przekąsem. 
– Już  dobrze,  przyznaję,  że  potrafisz  obudzić  we  mnie  bestię,  ale  przecież  jesteśmy 

dorośli  i  cywilizowani.  Na  pewno  potrafilibyśmy  spędzić  ze  sobą  nieco  czasu,  nie  ulegając 
pierwotnym impulsom. 

Mów  za  siebie,  pomyślała.  Nigdy  by  nie  przypuszczała,  że  cała  jej  twarz  jest  strefą 

erogenną. To, jak odrobinę  szorstkie, lecz nieskończenie delikatne palce Mike’a działały na 
zmysły,  w  niektórych  konserwatywnych  społecznościach  prawdopodobnie  uchodziło  za 
sprzeczne z prawem. 

– Zgódź się – poprosił. – Pozwolę ci wybrać film. 
– Może innym razem. – Wtedy, gdy najpierw zatelefonujesz i mnie zaprosisz, dodała w 

myśli. Dzięki temu poczuję się jak ktoś oczekiwany, a nie przypadkowy. 

Zrozumiał,  że  ona  nie  zmieni  zdania.  Z  filozoficznym  spokojem  wzruszył  ramionami  i 

opuścił ręce. 

– Co powiesz na spacer? – Nie dał jej czasu na odmowę, tylko szybko dodał: – Trzeba 

wyprowadzić psiaka. 

Wieczór  idealnie  nadawał  się  na  przechadzkę.  Księżyc  świecił  jasno,  niebo  było 

bezchmurne, a powietrze rześkie. Mike prowadził Princess na długiej smyczy, dając jej dużo 
swobody. Princess korzystała z niej w urozmaicony sposób – wesoło podskakiwała albo nagle 
zatrzymywała się, żeby obwąchać latarnię lub słupek skrzynki na listy, a od czasu do czasu –
spłoszyć  żabę.  Spacer  podziałał  na  Angelinę  relaksujące  Powiedziała  Mike’owi  o  celującej 
ocenie,  którą  Lily  dostała  za  pracę  o  szopach,  gawędziła  z  nim  o  wychowywaniu 
szczeniaków.  Dała  wyraz  zadowoleniu,  że  mieszka  na  Florydzie  i  w  lutym  nie  musi  nosić 
palta. Poruszała same miłe, bezpieczne tematy. Jej nastrój znacznie się poprawił. 

Szli  cichymi  uliczkami,  aż  zatoczyli  pełny  krąg  i  znów  znaleźli  się  przed  jej  domem. 

Angelina w milczeniu patrzyła na Mike’a, który głaskał psa po karku i  chwalił go za dobre 
zachowanie. Nie miała ochoty rozstawać się z doktorem Calderem. Napięcie, które niedawno 
ją opuściło, powoli zaczęło znów dawać o sobie znać. Mimo to zdołała się uśmiechnąć, gdy 
Mike  puścił  szczeniaka  i  spojrzał  na  nią.  Odniosła  wrażenie,  że  on  także  jest  trochę 

background image

zakłopotany  i  niespokojny.  Nie  wiadomo  dlaczego  dodało  jej  to  otuchy.  Odezwała  się 
pierwsza, żeby przerwać milczenie. 

– Dzięki za pralkę, za obiad i... 
– To  raczej  ja  powinienem  podziękować  ci  za  obiad.  Tylko  z  tobą  mogłem  zamówić 

fajitas dla dwojga i dostać darmowy deser. 

– Przez całe lata nie zapomnę tych lodów. 
Tym razem cisza trwała nieco dłużej i w końcu zwyciężyła. 
– No cóż... 
Angelina  wyciągnęła  rękę.  Ujął  ją,  lecz  jego  wzrok  i  zmysłowość  uśmiechu  ostrzegła 

Angelinę, że pożegnanie przypieczętuje coś więcej niż uścisk dłoni. Mike powoli i łagodnie, 
ale z rozmysłem przyciągnął ją do siebie. Wystarczająco blisko, żeby poczuła żar jego ciała. 
Wystarczająco  blisko,  żeby  słyszała oddech  Mike’a.  Żeby  doleciał  ją  zapach  jego  płynu po 
goleniu. I na tyle blisko, żeby zatraciła się w pocałunku. 

background image

ROZDZIAŁ 7

Mike  mył  ręce,  starając  się  nie  patrzeć  na  swoją  „Listę  wymagań”.  I  tak  gardził  sobą, 

ponieważ zlekceważył własne zasady. Zlekceważył? Do diabła, to za mało powiedziane. Po 
prostu zagrał im na nosie. Wystarczyło jedno spojrzenie na Angelinę Winters i wskoczył w 
rolę szlachetnego rycerza tak szybko, że chyba tylko cudem nie złamał przy tym nogi. No i 
proszę,  co  się  stało...  co  się  prawie  stało...  co  jeszcze  mogło  się  stać...  Mimo  niezłomnego 
postanowienia Mike przez chwilę rozpatrywał przyjemne możliwości. 

– Wprowadzić następnego pacjenta? – spytała Suzie, zaglądając do pomieszczenia. 
Skinął twierdząco głową. 
– Zaraz idę. Co nas jeszcze czeka?
Na  ogół  nie  operował  we  wtorki,  ale  dziś  miał  trudny  zabieg,  którego  nie  można  było 

przełożyć na następny dzień. Dlatego teraz mieli trochę opóźnienia. 

– Nie  jest  tak  źle.  Przełożyłam  dwie  wizyty  na  inny  termin.  Jeśli  zjesz  szybki  lunch, 

zdołasz nadrobić zaległości. Aha, jeszcze jedno. Dostarczono ci przesyłkę. 

– Najwyższy  czas.  Zamówiłem  tę  lampę  kilka  tygodni  temu.  Ta  wytwórnia  sprzętu 

medycznego transportuje towar chyba na grzbietach mułów. 

– To nie lampa. – Suzie nie kryła podekscytowania. – Chodź zobaczyć. 
Ciasteczka! – przemknęło Mike’owi przez głowę. Angelina wspomniała, że zamierza je 

upiec dla niego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak wielką miał nadzieję, że pani Winters to 
zrobi. 

– Ciekawe, jakie są – mruknął, idąc za Suzie. Weszli do poczekalni i Suzie obwieściła:
– Bazie. 
– Bazie? – spytał zdumiony. 
– I to bardzo drogie. 
Mike gapił się niedowierzająco na gałązki z puszystymi kotkami, artystycznie ułożone w 

glinianym wazonie, który także nie wyglądał tanio. 

– To dla mnie? Kto mógłby przysłać mi bukiet bazi?
– Czyżbyś nie wiedział? – Suzie patrzyła na niego pytająco. 
Zaprzeczył ruchem głowy. 
– No to przeczytaj wreszcie ten bilecik! Już mi się kończy cierpliwość. 
Mike  sięgnął  po  wsuniętą  między  gałązki  kopertę  z  wydrukowanym  srebrnymi  literami 

napisem Espey Gallery. 

– Coś takiego. Są z galerii. 
– To jedno z najbardziej ekskluzywnych miejsc w Winter Park – poinformowała Suzie. 

Znała się na takich rzeczach. 

– Nic nie rozumiem. 
– Ty naprawdę nie wiesz, kto ci je przysłał, prawda?
– Nie mam zielonego pojęcia. Pewnie jakiś wdzięczny właściciel zwierzaka. 
– Jakiś niezmiernie wdzięczny właściciel – stwierdziła Suzie. – Nieźle się wykosztował. 

background image

Sam ten wazon ma prawdopodobnie trzycyfrową cenę. 

– Samantha  Curry – powiedział,  uśmiechając  się  mimo  woli.  Niedawne  wydarzenia 

sprawiły,  że  całkiem  o  niej  zapomniał.  Ta  przesyłka  to  był  omen.  Bez  wątpienia.  Miał 
popchnąć go w odpowiednim kierunku, przypominając o postanowieniu. Mike rzucił okiem 
na karteczkę. 

– Dziękuje mi za udział w sobotnich szczepieniach. 
– Mądrala z niej. 
– Dlaczego?
– Przysłała tyle małych, mięciutkich kotków weterynarzowi. 
– Hmm – mruknął, zajęty tą częścią liściku, której nie przeczytał Suzie. W Espey Gallery 

szykowano wystawę rzeźb jednej z przyjaciółek Samanthy. Uroczyste otwarcie zaplanowano 
na  przyszłą  sobotę.  Samantha  pytała,  czy  Mike  zechciałby  jej  towarzyszyć.  A  czy 
wygłodzony człowiek miałby ochotę na befsztyk?

Wieczorem Mike zadzwonił do Samanthy. Podziękował za bazie i przyjął zaproszenie na 

wernisaż  i  koktajl  w  Espey  Gallery.  Następnie  zaproponował,  aby  po  tym  spotkaniu  oboje 
poszli  gdzieś  na  kolację.  Samantha  rzuciła  nazwę  francuskiej  restauracji  w  pobliżu  galerii. 
Mike  odłożył  słuchawkę  bardzo  z  siebie  zadowolony.  Gala  w  galerii.  Ekskluzywny  lokal. 
Nieźle. Naprawdę nieźle. Nareszcie zostawiał za sobą kobiety w rodzaju Beth Ann. Otarł się o 
niebezpieczeństwo,  ale  w  porę  wrócił  na  właściwą  drogę.  Niestety,  pozostawała  jeszcze 
Angelina  Winters.  Mimo  jej  finansowych  problemów,  byłego  męża,  o  którym  wolała  nie 
mówić,  i  córeczki  bez  tatusia,  trudno  będzie  zapomnieć  te  wielkie,  piwne  oczy  lub 
buntownicze wysuwanie podbródka. Z piersi Mike’a wydarło  się westchnienie. Te nogi. Jej 
uśmiech. 

Pod koniec tygodnia Mike doszedł do wniosku, że najłatwiej wpaść w obsesję na punkcie 

kobiety, jeżeli  bezustannie  się o niej myśli. Wszystko ją przypominało – białobrązowe psy, 
dziewczynki w wieku  Lily, szyldy meksykańskich  restauracji, reklamy opon...  Walczył z  tą 
obsesją – ilekroć przypominała mu się Angelina, siłą woli zmuszał się do myślenia o pannie 
Curry.  To  wcale  nie  było  trudne.  Kasztanowe  włosy  zamiast  czarnych.  Jedwabna  bluzka 
zamiast  spłowiałego  podkoszulka. Każde  zerknięcie  na  „Listę  wymagań”  uświadamiało 
Mike’owi  nagą  prawdę.  Samantha  Curry  zasługiwała  na  sześć  punktów,  Angelina  zaś  na 
niecałe dwa. Żeby to sobie lepiej uświadomić, napisał na liście: „Samantha 6”. Dopisał też . 
Angelina” nad nazwiskiem Winters i pociągnął strzałkę do półtora punktowego wyniku. 

W  furgonetce  nadal  tkwiła  stara  pralka.  Mike  upierał  się,  że  ją  wywiezie,  co  tylko 

dowodziło,  że  znów  zaczyna  zachowywać  się  jak  tuman.  Postanowił  więc  jak  najszybciej 
pozbyć  się  grata,  żeby  nie  przypominał  o  popełnionych  błędach.  Zawiózł  go  do  sąsiada 
teściowej  Suzie – pana  Peledrino,  mechanika na  emeryturze, który  w  warsztacie  za  domem 
reperował używany sprzęt. 

Dwa  teriery  pana  Peledrino – Spike  i  Spots – natychmiast  wybiegły  na  podwórko.  Ich 

właściciel, łysy i tęgawy, lecz nadal pełen energii, pośpieszył za nimi. 

– Cześć, doktorku. Co pana do mnie sprowadza?
– Przywiozłem panu pralkę. – Mike otworzył boczne, odsuwane drzwiczki samochodu. 

background image

– Niech  no  rzucę  okiem.  – Pan  Peledrino  wgramolił  się  do  furgonetki.  Psy  zrobiły  to 

samo. W podnieceniu obwąchiwały jej wnętrze, pełne zapachu różnych zwierząt. 

– To staruszka – stwierdził mechanik. 
– Myślałem, że przydadzą się panu jakieś części. 
– Może.  – Pan  Peledrino  wysiadł  i  z  namysłem  drapał  się  po  brodzie.  – A  może  nie. 

Trudno  powiedzieć.  Trzeba  ją  najpierw  włączyć  i  zobaczyć,  jak  chodzi.  Ale  to  popularny 
model i obudowa jest w dobrym stanie. Dam za nią dychę. 

– Dziesięć dolców? – Mike’owi nawet nie przyszło do głowy, że mechanik zapłaci za ten 

rupieć. 

– Jak pan chce. Nie mam zwyczaju się targować. 
W pierwszej chwili Mike chciał odmówić przyjęcia pieniędzy, ale zaraz zmienił zdanie. 

Angelinie przyda się nawet taka drobna sumka. 

– Zgoda. 
– Płacę czekiem, a nie gotówką. To zniechęca złodziei do przynoszenia mi kradzionych 

rzeczy – wyjaśnił pan Peledrino. – Na jakie nazwisko wystawić?

– Angelina Winters. 
Postanowił  wysłać  jej  czek  wraz  z  krótkim  wyjaśnieniem.  Wizytę  uznał  za  zbyt 

ryzykowną.  Gdyby  poszedł  do  Angeliny,  prawdopodobnie  znów  popatrzyłby  na jej  nogi. 
Albo  spojrzał  jej  w  oczy,  co  było  jeszcze  bardziej  niebezpieczne.  Mężczyzna  jest  w  stanie 
przyglądać  się  w  miarę  obojętnie  nogom  kobiety,  ale  oczy  stwarzają  większy  problem.  Są 
przecież zwierciadłem duszy. Zwłaszcza takie jak Angeliny Winters. Ich nie potrafił usunąć z 
pamięci. Chyba dlatego,  że  w ogóle  nie  potrafił  sobie przypomnieć, jakiego  koloru są  oczy 
Samanthy Curry. 

– Naprawdę możemy zjeść trochę tych ciasteczek dla doktora Mike’a?
– Już przygotowałyśmy pudełko z ciasteczkami dla niego – wyjaśniła córce Angelina. –

Te są nadprogramowe. 

– Aha.  – Lily nie  zamierzała  dyskutować.  Chwyciła  herbatnik  i  podniosła  go  do  ust.  –

Czekoladowe to moje ulubione. 

– Każdy je lubi. 
– Doktor  Mike  na  pewno  też.  – Popiła  ciastko  haustem  mleka  i  z  westchnieniem 

postawiła szklankę na stole. – Wolałabym, żeby po nie przyszedł. 

– Postanowiłyśmy wysłać je pocztą, nie pamiętasz? Żeby mu zrobić niespodziankę. 
– Mogłabyś  go  do  nas  zaprosić,  ale  nic  nie  mówić  o  ciastkach – zasugerowała  Lily.  –

Wszedłby tutaj, a my zawołałybyśmy „Niespodzianka!” i pokazały mu te pyszności. 

– Coś  takiego  by  ci  się  spodobało,  prawda? – Patrząc  na  słodką  buzię  Lily,  Angelina 

doszła  do wniosku, że  macierzyństwo byłoby  łatwiejsze, gdyby dzieci  nie wykazywały tyle 
sprytu. 

Angelina  także  sięgnęła  po  ciasteczko.  Liczyła  na  to,  że  chwila  ciszy  pozwoli  zmienić 

temat. Lily nie dawała jednak za wygraną. 

– Dlaczego nie  zadzwonisz  do  doktora  Mike’a?  Angelina  jadła  powoli,  żeby  zyskać  na 

background image

czasie.  Musiała  wymyślić  jakieś  sensowne  wyjaśnienie,  które  zniechęci  Lily  do  dalszej 
dyskusji.  Nie  mogła  powiedzieć  prawdy:  że  doktor  Mike  pojechał  do  domu  i  wziął  zimny 
prysznic.  Pomogło  mu”  to  trzeźwo  ocenić  znajomość  z  Angeliną  Winters.  Doszedł  do 
wniosku, że wcale nie chce lepiej jej poznać. 

– Doktor Mike ma bardzo dużo pracy. Dwukrotnie wyświadczył nam przysługę i teraz my 

powinnyśmy jakoś się zrewanżować. 

– Lepiej, żeby do nas wpadł. 
– To  absolutnie  wykluczone.  – W  głosie  Angeliny  zabrzmiała  stanowczość.  – A  ty 

najwyżej napisz mu karteczkę z podziękowaniami. Włożymy ją do paczki. 

– Przy okazji obejrzałby Princess – upierała się Lily. – Lubi ją. 
– Lily – odezwała się ostrzegawczym tonem Angelina. Zignorowała minę córki i włożyła 

do  zlewu  blachę,  na  której  upiekła  ciastka.  Skrzywiła  się  na  widok  cieknącego  kranu.  Do 
niedawna  woda  tylko  trochę  kapała.  Teraz  płynęła  cienkim,  lecz  nieprzerwanym 
strumyczkiem.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  problem  domaga  się  rychłego  rozwiązania. 
Angelina  nie  miała  pojęcia,  jak  się  naprawia  kran.  Po  namyśle  uznała,  że  znajdzie  jakiś 
fachowy  poradnik.  Szkoda,  że  nie  istniały  instrukcje,  jak  zapomnieć  o  seksownych 
weterynarzach. Albo w ogóle o seksie. Od rozwodu całkiem dobrze radziła sobie z seksem –
lub raczej jego brakiem. Aż do dnia, w którym poznała Mike’a Caldera. I teraz... Wszystkie 
jej  skumulowane,  kobiece  tęsknoty,  do  tej  pory  bezpiecznie  drzemiące,  zostały  nagle 
rozbudzone.  Od  czasów  Śpiącej  Królewny  nie  zdarzyło  się,  żeby  jeden  pocałunek 
spowodował takie przebudzenie!

Angelina  gwałtownie  zaatakowała  plastikowym  zmywakiem  spieczone  resztki  ciasta. 

Cóż, Mike Calder najwyraźniej nie okazał się księciem. Raczej rycerzem, który ratuje damy z 
opresji.  Ale  na  pewno  nie  księciem.  Książęta  nie  rozpływają  się  w  powietrzu  po  tym,  jak 
zapewnili,  że  chcą  lepiej  kogoś  poznać.  Jak  to  dobrze,  że  skończyło  się  na  pocałunkach. 
Zwłaszcza  jej  rozum  był  z  tego  zadowolony.  Zmysły  trochę  mniej  doceniały  jej  silny 
charakter.  I  właśnie  one  zdawały  się  wywierać  przemożny  wpływ  na  jej  marzenia.  Może 
gdyby..  .  Wolała  nawet  o  tym  nie  myśleć.  Z  dwóch  powodów.  Po  pierwsze,  nie  mogła 
zmienić  tego,  co  już  się  stało.  Po  drugie,  Mike Calder  lubił  się  pojawiać  i  znikać.  W  tej 
sytuacji  lepiej  żałować  straconej  okazji  niż  tego,  że  poszło  się  z  nim  do  łóżka.  Lepiej  być
osobą  cnotliwą  i  sfrustrowaną  niż  lekkomyślną  i  zaspokojoną.  Tak  przynajmniej  głosiła 
teoria. Angelina przekonała się jednak, że praktyka skłania do innych wniosków. 

Względnie  szerokie  bary.  Względnie  płaski  brzuch.  Względnie  długie  nogi.  Stylowo 

ostrzyżone  włosy – nadal  względnie  gęste.  Buty  wyglansowane  według  standardów 
obowiązujących  w  wojsku.  Mike  stwierdził,  że  prezentuje  się  całkiem  nieźle  jak  na 
trzydziestokilkuletniego mężczyznę. Rzadko mizdrzył się przed lustrem, ale jeszcze rzadziej 
towarzyszył pięknym dziedziczkom fortun na otwarcie wystawy w galerii. Dlatego uznał, że 
dziś nie zaszkodzi trochę się sobie przyjrzeć. Nowe ubranie leżało bez zarzutu. Mike kupił je 
na ślub Trący i kazał dopasować do swojej sylwetki. Później okazało się, że garnitur trzeba 
będzie zastąpić smokingiem. Trochę narzekał na niepotrzebny wydatek, ale przestał się nim 

background image

przejmować na widok Samanthy. Wyglądała niezmiernie elegancko. Gładka lniana sukienka 
w rudawym kolorze była jakby artystycznym przedłużeniem kasztanowych włosów, a szeroki 
naszyjnik o egipskich motywach dramatycznie podkreślał prostotę jej kroju. 

Panna Curry nie tyle weszła do galerii, ile do niej wkroczyła. Wszystkie głowy odwracały 

się w jej stronę, a rozmowy cichły, gdy szła przez salę, witając się z innymi gośćmi, cmokając 
policzki  i  przedstawiając  Mike’a.  Tylko  dla  jego  uszu  przeznaczała  drugą  część  każdego 
swojego  komentarza.  Mówiła  na  przykład  głośno:  „Freddy  założył  tę  galerię  bez  niczyjej 
pomocy”. Po cichu zaś dodawała: „Rzeczywiście jest wizjonerem. Szkoda tylko, że w ogóle 
nie zna się na sztuce”. A przy innej okazji: „Willa w zeszłym roku zrobiła plakat dla naszej 
organizacji  charytatywnej”.  To  była  uwaga  wypowiedziana  na  głos,  zaś  informacja 
przeznaczona  tylko  dla  uszu  Mike’a:  „Fotografia  psa  sprawiała  ckliwe  wrażenie,  ale  ten 
szczeniak był wystarczająco plebejski, żeby spodobać się masom”. 

Zatrzymali  się  na  moment  przed  wystawionymi  rzeźbami.  Samantha  czyniła  uwagi  w 

rodzaju: „Boże, nawet Freddy powinien zdyskwalifikować coś takiego”. „Lizzy chyba z nim 
sypia”. „Lepsze prace widziałam na pokazach w średniej szkole”. „Aż trudno uwierzyć, że ma 
odwagę chwalić się tym śmieciem”. W końcu podeszli do rzeźbiarki. Samantha rzuciła się jej 
na szyję. 

– Wspaniały debiut – zaszczebiotała. – Prawdopodobnie szalejesz z dumy. 
– Powiedziałabym raczej, że jestem trochę przerażona – odparła artystka. Mike stwierdził, 

że jest oszałamiająca. Miała lśniące, kruczoczarne włosy i alabastrową cerę, a na sobie czarną, 
obcisłą  sukienkę  ze  stanikiem  oblamowanym  białą  taśmą.  Tworzyła  ona  z  jednej  strony 
szerokie ramiączko, zwieńczone na ramieniu dużą kokardą. Drugie ramię – gładkie i piękne –
było nagie. 

– Mike,  pozwól,  że  cię  przedstawię  mojej  najlepszej  przyjaciółce  z  college’u,  Lizzy. 

Lizzy, to jest doktor Mike Calder. 

Po stosownych powitaniach Lizzy zwróciła się do Samanthy:
– Powiedz, co sądzisz – tak szczerze. 
– Ta  wystawa  będzie  na  ustach  całego  artystycznego  światka – bez  mrugnięcia  okiem 

stwierdziła Samantha. 

Pamiętając  jej  wcześniejsze  komentarze,  Mike  natychmiast  rozpoznał  zawartą  w  jej 

słowach okrutną ironię. Odpowiedź Samanthy nie spodobała się Mike’owi. Doszedł jednak do 
wniosku, że panna Curry była w niezręcznej sytuacji – lubiła artystkę, ale jej dzieła uważała 
za nieudane. 

– Ma pan jakąś specjalizację, doktorze Calder? – spytała Lizzy. 
– Zwierzątka. 
– Zwierzątka?
– Mike jest weterynarzem – wyjaśniła Samantha. 
– Ach, tak. – Lizzy posłała mu olśniewający uśmiech. – Rozumiem, że opiekuje się pan 

havanami Samanthy. 

– Nie.  – Spojrzał  na  Samanthę  nieco  zaskoczony.  – Masz  koty  tej  rasy? – Stanowiły 

rzadkość i kosztowały majątek. 

background image

– Dwie kotki medalistki – wyjaśniła Lizzy. 
– Jeszcze  nimi  nie  są,  ale  w  przyszłości,  kto  wie...  Mają  duże  szanse.  – Samantha 

zaborczym gestem wzięła Mike’a pod ramię. – Mike i ja znamy się od niedawna. Jeszcze nie 
zdążyliśmy opowiedzieć sobie historyjek o czworonogach. 

Pogawędkę  przerwało  pojawienie  się  Freddy’ego,  właściciela  galerii,  któremu 

towarzyszył dystyngowany starszy pan. 

– Wybaczcie. Nie chciałbym przeszkadzać, ale doktor  Leblanc marzy, żeby cię poznać, 

Lizzy. Interesuje go „Anioł na barkach kowboja”. 

Lizzy  przeprosiła  ich  i  odwróciła  się,  aby  porozmawiać  z  potencjalnym  nabywcą  jej 

rzeźby. Samantha – nadal uwieszona na ramieniu Mike’a – odholowała go nieco dalej. Z miną 
znawczyni zaczęła przyglądać się kolejnemu eksponatowi. 

– Lizzy jest bardzo miła. 
– Biedaczka! – Samantha zerknęła na przyjaciółkę. – Cóż za ohydna sukienka!
Mike nie umiał  dopatrzyć się w niej nic ohydnego. Przeciwnie, znakomicie podkreślała 

kształtną figurę Lizzy. Zauważyli to chyba wszyscy mężczyźni. Prawdopodobnie to irytowało 
Samanthę,  Mike  powstrzymał  się  więc  od  komentarza.  Miał  nadzieję,  że  w  intymnej 
atmosferze  restauracji  ich  rozmowa  nabierze  rumieńców.  Samantha  opuściła  galerię  w 
identycznym  stylu,  w  jakim  do  niej  wkroczyła.  Szła  tak  dumnie,  jak  gdyby  miejsce  i 
zgromadzeni goście stanowili jej własność. Mike odniósł wrażenie, że jest tylko dodatkiem, 
równie ozdobnym jak chłopcy w smokingach, wynajęci na bal debiutantek. 

Lokal  „Chez  Jacques”  spełnił  oczekiwania  Mike’a.  Sala  była  gustownie  urządzona, 

oświetlenie – przyćmione, a na stolikach stały zapalone świece. Z głośników płynęły piosenki 
Edith  Piaf.  W  przerwach  między  zupą,  sałatką  i  płonącymi  naleśnikami  rozmawiali  o 
zaangażowaniu Samanthy w akcje charytatywne. 

– Poświęcasz tym sprawom mnóstwo czasu, prawda?
– Mam go pod dostatkiem – odparła. – Dobroczynność to moje jedyne zajęcie. 
– W ogóle nie pracujesz?! – wypalił nietaktownie. Wzruszyła ramionami. 
– Po  skończeniu  college’u  zastanawiałam  się,  czy  nie  znaleźć  sobie  jakiegoś  etatu.  Ale 

panuje bezrobocie. Po co odbierać komuś pracę, skoro ja nie muszę zarabiać. Poza tym stałe 
zajęcie  to  okropność – trzeba  nastawiać  budzik,  podpisywać  rano  listę  obecności  i 
wykonywać polecenia. 

Słuchał  jej  oszołomiony.  Sam  od  niepamiętnych  czasów  chciał  być  weterynarzem.  W 

średniej szkole przygotowywał się do egzaminów w college’u, podczas nauki w college’u –
do wyższych studiów. Dzięki powołaniu zaakceptował związane z nimi wymagania i rygory. 
Nie  umiał  nawet  sobie  wyobrazić  egzystencji  wypełnionej  jedynie  przyjemnościami  i 
działalnością dobroczynną, bez jakiegoś życiowego celu. 

– Co wybrałaś jako główny przedmiot studiów? – spytał, autentycznie zaciekawiony. 
– Sztukę. Zrobiłam magisterium z historii sztuki. – Uśmiechnęła się. – Wspaniale, że nie 

potrzebuję  pensji,  prawda?  Mogłabym  najwyżej  zostać  nauczycielką,  a  to  beznadziejny 
zawód,  lub  otworzyć  galerię.  Przypuszczam,  że  potrafiłabym  odkrywać  nowe  talenty  i 
nadawać im szlif. 

background image

– Jak twój przyjaciel Freddy?
– Och,  daj  spokój!  Freddy  nie  rozpoznałby  prawdziwego  dzieła  sztuki,  nawet  gdyby 

ugryzło  go  w  siedzenie.  Jego  galeria  uchodzi  za  modną  na  przedmieściach  Orlando,  ale 
nowojorscy krytycy nie zostawiliby na niej suchej nitki. 

Mike’a korciło, żeby zapytać Samanthę, czemu poszła na dzisiejszy wernisaż, skoro ma 

taką opinię o jego organizatorze, ale się powstrzymał. Dobrze wiedział, dlaczego zjawiła się 
na  otwarciu  wystawy.  Wcale  nie  dlatego,  żeby  swoją  obecnością  wesprzeć  przyjaciółkę. 
Chodziło  o  efektowne  wejście  oraz  pokazanie  się  w  odpowiednim  miejscu  i  wśród 
odpowiednich ludzi. A także o zachowanie pozycji w ciasnym, towarzyskim kręgu. 

– Może opowiesz mi o swoich kotach. 
Samantha  była  właścicielką  dwóch  kotek,  zgłoszonych  do  udziału  w  ogólnokrajowym 

konkursie. Zamierzała dać je do zapłodnienia, gdy zdobędą medale. 

– To  wspaniałe  zwierzęta,  prawdziwe  havany  o  czekoladowo-brązowej  sierści. 

Przywiozłam  je  z  Anglii.  Odmiana  amerykańska  jest  znacznie  ciemniejsza.  Wiesz,  że 
nazwano je havanami, bo są podobnego koloru co te słynne cygara?

– Prawdę mówiąc, nie miałem o tym pojęcia. Chyba nawet nigdy nie widziałem kotów tej 

rasy. 

– Jeśli chcesz, pokażę ci je, gdy wrócimy do domu. 
A więc panna Curry zaprosiła go do siebie. Chyba powinien się z tego cieszyć. Mike nie 

potrafił jednak wykrzesać z siebie ani odrobiny entuzjazmu. Po kilku godzinach spędzonych z 
kobietą zazwyczaj wiedział, czy chce się zaangażować na tyle, żeby przekroczyć jej próg. Ale 
w  doborze  kobiet  na  ogół  kierował  się  instynktem.  Chemią.  Wzajemnym  przyciąganiem. 
Reakcjami swego ciała. Wierzył, że Samantha uważa go za osobnika fizycznie pociągającego, 
lecz jej osoba nie przyprawiała go o przyśpieszone bicie serca. Po prostu trzeźwo oceniał jej 
atuty,  to  wszystko.  Otrzymała  sześć  punktów.  Maksymalny  wynik.  To  kobieta  ideał.  Mózg 
wciąż od nowa klepał tę litanię, ale serce nie chciało tego słuchać. Mimo to Mike postanowił 
jeszcze nie rezygnować. 

Przekroczył próg jej domu i wszedł za nią do pokoju – tak nieskazitelnego, że wyglądał 

jak  wytworna  ekspozycja  mebli.  Znużony  człowiek  nie  miał  tutaj  co  szukać – brakowało 
domowego ciepła. Salon emanował raczej chłodem. 

Mike  spojrzał  na  Samanthę.  Uśmiechała  się  podobnie  jak  podczas  kolacji.  Całkiem 

nieoczekiwanie uświadomił sobie, że panna Curry nie jest kobietą, z którą można się związać, 
licząc na serdeczność  i  czułość. W  tej pięknej,  zadbanej i  w  każdym  calu  idealnej kobiecie 
ujrzał drapieżcę, wabiącego potencjalną ofiarę. 

– Salon  des chats jest tam.  Poświęciłam jedną z  sypialni, żeby go urządzić – wyjaśniła 

Samantha. 

Za  szklanymi,  obramowanymi  mosiądzem  drzwiami,  rozciągał  się  koci  raj,  wyłożony 

dywanem,  z  zawieszonymi  pod  sufitem  kołami,  mnóstwem  zabawek  i  piłeczek.  W  rogu 
pokoju, pod pasiastą markizą, znajdowała się miniatura kawiarenki na wolnym powietrzu. Na 
malutkich  stolikach  stały  miseczki  z  pożywieniem  i  wodą.  Wyłożone  przymarszczonym 
atłasem przepierzenie z ozdobnym napisem Toilette bez wątpienia zasłaniało miejsce służące 

background image

do  załatwiania  potrzeb  naturalnych.  Dwie  kotki,  wylegujące  się  na  specjalnych, 
podwyższonych posłaniach, nawet nie drgnęły na widok ludzi. 

– Koty są takie powściągliwe. Uwielbiam tę ich cechę – powiedział Mike. 
– Mogłabym je zawołać, ale szkoda mi sukienki. Ich sierść zostaje na ubraniu. 
– Ja  też  za  tym  nie  przepadam – przyznał,  ale  ogarnęły  go  mieszane  uczucia.  To 

idiotyczne, pomyślał, cały ten ekskluzywny salonik dla kotów oraz ich właścicielka, która do 
nich  się  nie  zbliża,  bo  ważniejsza  jest  sukienka.  Zachowanie  pupilek  Samanthy  też  było 
symptomatyczne.  Okazały  jej  stuprocentową  obojętność.  Mike  pierwszy  raz  widział  coś 
takiego. 

– Niezły  układ – stwierdził,  w  pełni  zdając  sobie  sprawę,  że  jego  uwaga  jest  równie 

dwuznaczna jak odpowiedź, której Samantha niedawno udzieliła przyjaciółce. 

– Dla moich kociaczków  wszystko co najlepsze.  Chociaż  nie uwierzyłbyś, jak trudno  o 

sprzątaczkę, która zgadza się czyścić kuwety. Moja służąca żąda dodatkowej opłaty. 

– To rzeczywiście okropne. – Zastanawiał się, czy wyczuła w jego głosie ironię. 
Przez dłuższą chwilę oboje milczeli. W końcu Samantha położyła dłoń na przedramieniu 

Mike’a i powiedziała:

– Może  teraz  pokazałabym  ci  mój  pokój.  – Sugestywny  ton  nie  pozostawiał  cienia 

wątpliwości, o co jej chodzi. 

Mike zawahał się, ale tylko dlatego, że nie oczekiwał tego rodzaju propozycji. I tak nie 

zamierzał spędzić nocy z Samantha. Zrozumiał to, przyglądając się jej twarzy. W spojrzeniu 
pięknych oczu czaił się chłód i okrutna przebiegłość zwierzęcia, które poluje. Mike głęboko 
wciągnął w płuca powietrze i powolutku je wypuścił. 

– Samantho... 
Najwyraźniej nie tego się spodziewała. Zacisnęła usta i wyprostowała plecy, wytrącona z 

równowagi i niepewna, jak zareagować. 

– Nawet nie masz ochoty spróbować? – wycedziła. 
– Sądzę, że nie powinniśmy aż tak się śpieszyć. Zaśmiała się niesympatycznie. 
– Nie prosiłam o związek do grobowej deski. 
Mike wzruszył ramionami. Nigdy nie przyszło  mu  do głowy, że  jest zbyt  znużony, aby 

inwestować energię w przygodę bez przyszłości. Miał dosyć przelotnych romansów. Właśnie 
na tym polegał jego problem. 

Samantha wysunęła dumnie podbródek. 
– Szkoda – powiedziała.  – Nie  wiesz,  co  tracisz.  Wsiadł  do  samochodu  z  poczuciem 

przemożnej ulgi. Do licha z tą idealną kobietą,  jej idealną sukienką, idealnym mieszkaniem 
oraz  idealnymi  kotami.  W  połowie  drogi do  domu  stwierdził,  że  wcale  nie  chce  wracać  do 
siebie. Jeszcze nie. Był zbyt pusty w środku. Zbyt zniechęcony, żeby spędzić resztę wieczoru 
tylko  ze  starym,  drzemiącym  psem.  Potrzebował  innego  towarzystwa,  rozmowy, 
powinowactwa  emocji.  Niedaleko  był  ulubiony  bar  Jerry’ego.  Można  by  tam  wpaść, 
zobaczyć,  czy  Jerry  dobrze  się  bawi.  Mike  też  często  tam  bywał.  Nawet  gdyby  nie  zastał 
przyjaciela,  prawdopodobnie  spotkałby  kogoś  ze  znajomych.  Ale  po  krótkim  namyśle 
porzucił  ten  pomysł.  Hałaśliwy  nocny  lokal  nie  wydawał  się  dzisiaj  kuszącą  perspektywą. 

background image

Mike chciał... 

Zatrzymał samochód  na  czerwonym świetle  i  patrząc  tępo  w  przestrzeń, zrezygnował z 

dalszej walki. Tej, którą toczył z samym sobą od chwili, gdy ujrzał Angelinę Winters. Wcale 
nie  pragnął  zimnej,  idealnej  kobiety  i  nie  kusiła  go  wizja  rozrywki  w  zadymionym  barze 
pełnym obcych sobie ludzi, udających, że się znają. 

Rozluźnił węzeł krawata i rozpiął górny guzik koszuli. Odetchnął, zadowolony z siebie, 

bo wreszcie zaakceptował to, przed czym tak się bronił. Chciał kobiety o łagodnym głosie i 
ciepłym  uśmiechu,  który  jednocześnie  pojawiał  się  także  w  jej  oczach.  Chciał  móc 
relaksować się w przytulnym pokoju, zaprojektowanym po to, żeby w nim mieszkać, a nie po 
to, żeby imponować jego elegancją, pokoju, w którym kochający właściciel może pogłaskać 
po  głowie  swojego  psiaka.  Chciał  wziąć  w  ramiona  kobietę,  która  miała  ciało  kobiety  i 
reagowała jak kobieta, gdy ją do siebie przytulał i całował; kobietę, która mimo nawaru pracy 
nie żałowała czasu na pieczenie ciasteczek, aby zrewanżować się mężczyźnie za przysługę. 

Światło  zmieniło  się  na  zielone.  Mike  dodał  gazu,  utwierdzony  w  przekonaniu,  że  robi 

dobrze,  jadąc do  Angeliny.  Czek  za  starą  pralkę nadal  leżał  na  półeczce  deski  rozdzielczej. 
Stanowił doskonały pretekst do złożenia nie zapowiedzianej wizyty. Któż by się nie ucieszył 
z nadprogramowych pieniędzy?

Angelina chyba była w domu, ponieważ w salonie paliła się lampa. Mike zaparkował na 

podjeździe,  zdjął  płaszcz  i  przerzucił  go  przez  oparcie  fotela.  Następnie  z  czekiem  w  dłoni 
pomaszerował  do  drzwi.  Zadzwonił  i  czekał,  powtarzając  w  myśli  historyjkę  uzasadniającą 
jego przyjazd. Siłą woli starał się narzucić sobie spokój, chociaż myśl, że zobaczy Angelinę, 
przyprawiała go o przyśpieszone bicie serca. Prawie natychmiast usłyszał dochodzący z głębi 
mieszkania głos, który należał niewątpliwie do Angeliny. 

– Kto tam?
Mike zdrętwiał. Czyżby w tych dwóch krótkich słowach brzmiała rozpacz?
– Mike. Mike Calder. Mam... 
– Wejdź. I pośpiesz się. Proszę. Potrzebuję pomooocy! Nie miał już wątpliwości, że stało 

się  coś  złego.  Angelinie  zagrażało  niebezpieczeństwo.  Mike  poczuł  przypływ  adrenaliny. 
Szarpnął za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. 

– Zamknięte!
– Klucz...  pod  doniczką...  – zaszlochała.  – Szybko...  Sekundy  pędziły  jak  szalone,  gdy 

zaglądał pod kolejne doniczki z kwiatami. Zdołał wystraszyć kilka jaszczurek, ale nie znalazł 
klucza. W końcu odkrył go między jedną z doniczek a glinianą podstawką. Włożenie klucza 
w  zamek  trwało  niemal  wieczność,  lecz  po  chwili  drzwi  stanęły  otworem.  Mike  wpadł  do 
środka, wołając Angelinę. Znalazł ją w kuchni... i oniemiał z wrażenia. 

background image

ROZDZIAŁ 8

– Co się tu... 
– Zrób coś! – zawołała Angelina. Stała przy zlewie, usiłując odwróconym do góry dnem 

garnkiem  powstrzymać  bijący  w  górę  gejzer  wody,  która  już  zdążyła  zalać  wszystko –
podłogę, szafki, sufit. Kapała również z włosów Angeliny, spływała jej po twarzy i wsiąkała 
w  ubranie,  lecz  Angelina  na  szczęście  była  cała  i  zdrowa.  Ulga,  jaką  Mike  poczuł  na  jej 
widok, niemal zbiła go z nóg. 

– Trzeba odciąć dopływ – zawyrokował. 
– Poważnie? – spytała z nietypowym dla niej sarkazmem. Widocznie hydrauliczny kryzys 

wywarł negatywny wpływ na jej usposobienie. 

– Jak do tego doszło?
– Zmieniałam  taką  gumkę...  nie  pamiętam  nazwy  tego  drobiazgu...  – Ruchem  głowy 

wskazała pudełko z uszczelkami. Obok leżała na blacie ilustrowana instrukcja. – Odkręciłam 
tak, jak tam jest napisane i nagle... 

– Przed rozmontowaniem powinnaś zakręcić wodę. 
– Wiem. Zrobiłam to. 
– Jak zakręciłaś?
– Normalnie – parsknęła zniecierpliwiona. – Po prostu przekręciłam kurek. Oczywiście z 

kranu wciąż ciekło. Właśnie dlatego chciałam wymienić to... to coś, ale nie przypuszczałam, 
że... 

– Nie ta rączka, aniołku. 
– Co?
– Należało zakręcić u źródła. 
– U źródła?
– Główny zawór. Prawdopodobnie pod zlewem. 
– Uhm – mruknęła speszona. – Mógłbyś mnie zastąpić? Ręce trzęsą mi się ze zmęczenia. 
– Od  dawna  trzymasz  ten  garnek? – Ujął  go  w  dłonie,  stojąc  tuż  za  Angeliną,  dzięki 

czemu  unieruchomił  ją  między  swoim  ciałem  a  blatem.  W  bardziej  sprzyjających 
okolicznościach taka pozycja oferowała wspaniałe możliwości. 

– Od zawsze. 
– Możesz  go  puścić.  Znajdź  teraz  ten  zawór – polecił.  Prześlizgnęła  się  pod  jego 

ramieniem, co także mogło być obiecującym manewrem. 

– Pod zlewem? – spytała. 
– Aha. Przypuszczalnie gdzieś przy ścianie. 
– Jak on wygląda?
– To  taka  mała  wajcha.  Na  pewno  się  zorientujesz.  Niechcący  uderzyła  go  kantem 

drzwiczek w kolano. 

– Och, przepraszam! – Wyjęła przynajmniej pół tuzina butelek ze środkami czyszczącymi 

oraz kilka różnych gąbek i wsunęła głowę oraz ramiona do szafki. 

background image

– Widzisz go? – zapytał. Sam patrzył na coś bardzo atrakcyjnego – na kształtną damską 

pupę opiętą mokrymi dżinsami. 

– Chyba tak. – Wycofała się i spojrzała na niego. – Ale jest całkiem z boku. Nie jestem 

pewna, czy dosięgnę. 

Postawiła  na  podłodze  aerozolowe  opakowanie  płynu  do  odplamiania  dywanów  i  trzy 

szczotki,  po czym znów  zanurkowała do szafki. Dobiegła z niej seria stuknięć i  grzmotnięć 
oraz przytłumiony głos Angeliny:

– Nie dam rady... za daleko... 
Mike zauważył wiszącą na haczyku frotową ściereczkę do wycierania talerzy. Chwycił ją 

i  wepchnął  do  garnka.  Miał  nadzieję,  że  w  ten  sposób  przynajmniej  na  chwilę  zatamuje 
tryskający strumień. Powoli  puścił naczynie.  Zamierzał szybko odciąć dopływ wody, zanim 
garnek  spadnie.  Jakby  dodatkowe  litry  miały  tu  jakieś  znaczenie,  pomyślał  obrzucając 
kuchnię szybkim spojrzeniem. Spisał na straty swoje nowe spodnie, ukląkł i zajrzał do szarki. 
Od razu zlokalizował wzrokiem zawór, ale dostęp blokował młynek do mielenia odpadków. 
Mike sięgnął więc z drugiej strony. Przedtem jednak musiał przycisnąć się do Angeliny. Jej 
wilgotna bluzka zamoczyła mu koszulę. Podejrzewał, że Angelina natychmiast poczuła ciepło 
jego ciała. 

– Jak  powstrzyma...  – urwała  w  pół  słowa  i  pisnęła,  gdy  nad  ich  głowami  rozległo  się 

głośne stuknięcie. Prawie równocześnie ich nogi oblał obfity strumień. Mike skupił uwagę na 
najważniejszej sprawie. Ujął metalową rączkę zaworu i przekręcił o dziewięćdziesiąt stopni. 
Strumień stopniowo tracił na sile, aż w końcu woda przestała lecieć. 

– Dzięki Bogu! – jęknęła Angelina. 
Ostrożnie wycofała się z wnętrza szafki. Mike uczynił to samo. 
– Twoje życie to pasmo podniecających sobót, prawda?
– Dopiero  od  dnia,  w  którym  poznałam  ciebie.  – Rozejrzała  się  i  westchnęła  ciężko. 

Usiadła na zalanej podłodze i spojrzała na Mike’a. 

– Twoje eleganckie ubranie... jesteś cały mokry. 
– Ty  też.  – Otwarcie  przyglądał  się  jej  piersiom,  które  wyraźnie  rysowały  się  pod 

trykotową bluzką. 

Angelina odruchowo skrzyżowała ramiona. Na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Mike 

spojrzał w wielkie, pełne wyrazu oczy. Ujrzał w nich wzruszającą bezbronność, a także coraz 
więcej zmysłowości. 

– A w ogóle co ty tutaj robisz? Poza tym, że mnie ratujesz. 
– Głupie  pytanie – odparł,  sięgając  ustami  do  jej  warg.  Pocałunek  od  razu  stał  się 

zachłanny, namiętny i głęboki. 

Mike  nie  spodziewał  się  oporu,  ale  jej  gotowość  zdumiała  go  i  zachwyciła.  Angelina 

objęła  go, przytuliła się, głaskała  jego plecy, przyciskała  się  do niego,  jak  gdyby wciąż  nie 
była wystarczająco blisko. Wilgotna tkanina nie stanowiła żadnej bariery, więc czuł na swoim 
torsie  cudowną  miękkość  piersi.  Niewiele  myśląc,  włożył  ręce  pod  bluzkę.  Angelina 
westchnęła  cicho,  gdy  przesunął  je  po  jej  nagiej  skórze,  a  kciukami  zaczął  pieścić  sutki. 
Wtedy  gwałtownie  się  odsunęła.  Przemknęło  mu  przez  głowę,  że  wziął  za  szybkie  tempo. 

background image

Lecz Angelina po prostu zapragnęła więcej. Zarzuciła mu ręce na szyję i osunęła się na niego, 
gdy przewrócił się do tyłu. Przez cały czas pokrywała twarz Mike’a żarliwymi pocałunkami. 
Zgiął nogę, która  trochę mu  zdrętwiała i  oboje z Angeliną głośno wciągnęli  powietrze, gdy 
dolna połowa jej ciała znalazła się między jego udami. 

– Nie  sądzisz,  że... – wydyszał  w  przerwie  między  jednym  i  drugim  pocałunkiem –

moglibyśmy... – zamruczał z rozkoszy – przenieść się do... – Ostatnie słowo zabrzmiało jak 
cichy jęk. – Jakiegoś bardziej suchego... miejsca?

Na moment przestała całować go w szyję. 
– Do łóżka?
– Wspaniały  pomysł.  – Modlił  się,  żeby  w  drodze  z  kuchni  do  sypialni  nie  zmieniła 

zdania. 

Angelina też oddychała z trudem. 
– Czy  jesteś  przygotowany? – spytała,  najwyraźniej  zmieszana.  – No  wiesz... 

odpowiedzialny. – Przyglądała mu się z poważną miną. – Bezpieczny seks – wyszeptała przez 
zaciśnięte zęby. 

– Masz na myśli prezerwatywę? – spytał z niedowierzaniem. 
Zachichotał, ale tylko dlatego, że go zdumiała. 
– Mam – zapewnił. 
– Pokaż. 
– Chcesz, żebym... ?
– Nie żartuję!
– Dobrze, proszę pani – odparł, uśmiechając się od ucha do ucha. Niechętnie wyciągnął 

rękę  spod  bluzki  Angeliny,  sięgnął  do  kieszeni  po  portfel  i  wyjął  z  niego  mały,  foliowy 
pakiecik. – Usatysfakcjonowana?

– Jeszcze nie – odparła. – Ale będę. 
Zsunęła się z niego, wstała i poprowadziła za sobą. 
– Błagam  cię,  nie  zgub  tego  drobiazgu – mruknęła.  Pewien,  że  Angelina  już  podjęła 

decyzję,  szedł  jak  uległy  jeniec.  Gdy  piękna  kobieta  chciała  uczynić  z  niego  niewolnika 
miłości,  Mike  się  zbytnio  nie  opierał.  W  sypialni  Angelina  jednocześnie  całowała  go  i 
rozbierała – a raczej usiłowała rozbierać. Zdołała ściągnąć z niego koszulę, która zatrzymała 
się  w  przegubach  rąk,  i  rozpiąć  spodnie.  Mike  szybko  poradził  sobie  z  guzikami  przy 
mankietach, zrzucił z siebie koszulę, a następnie wyswobodził się z reszty ubrania. 

– Kolej na ciebie. – Popatrzył na oblepione mokrą koszulką krągłości. 
– Wejdź do łóżka i zamknij oczy – poleciła. 
– A co zamierzasz? – spytał, odrobinę zaniepokojony. 
– Nie  mogę  się  przy  tobie  rozbierać – powiedziała  takim  tonem,  jakby  wyjaśniała  coś 

oczywistego komuś strasznie głupiemu. 

– Mówisz poważnie?
– Owszem – przyznała z cichym westchnieniem. – To wcale nie jest dla mnie takie łatwe. 
Mike odwinął kołdrę i położył się. 
– Mam się przykryć z głową? Angelina groźnie zmarszczyła brwi. 

background image

– Nic z tego nie wyjdzie, jeśli będziesz stroił sobie ze mnie żarty. 
– Już zamykam oczy. 
– Nie podglądaj – dodał równocześnie z nią. 
Dźwięki  też  miały  walory  erotyczne.  Mike  słyszał  odgłos  kroków,  specyficzny  szelest 

zdejmowanych dżinsów, oddech. W  końcu Angelina wślizgnęła się do łóżka. Nie odzywała 
się i leżała całkiem bez ruchu. 

– Możesz otworzyć oczy – szepnęła. 
– A ty możesz znów oddychać. Odetchnęła głęboko, ale się nie poruszyła. 
– Gdybyś przysunęła się odrobinę w tę stronę... – zasugerował. 
Przysunęła się, i  to  wcale nie odrobinę. Nagle znalazła  się na nim, zaczęła go całować, 

głaskać,  ocierać  się  o  niego  zmysłowo  i  dotykać  go  na  milion  najróżniejszych  sposobów. 
Gwałtowna,  nienasycona  i  nieskrępowana,  pieściła  go  radośnie  i  otwarcie,  rozkoszując  się 
jego bliskością. Mike nadal był z lekka oszołomiony, bo wydarzenia wieczoru przybrały taki 
nieoczekiwany  obrót.  Chłodny  cynizm  Samanthy  Curry  i  żywiołowość  Angeliny  Winters 
znajdowały  się  na  przeciwległych  biegunach.  Mike  bynajmniej  nie  żałował,  że  odrzucił 
propozycję Samanthy. Przymknął oczy i z zachwytem poddał się pieszczotom Angeliny. Jej 
pożądanie – jawne, spontaniczne i nieopisanie słodkie – pobudziło jego zmysły, które zawsze 
dawały  o  sobie  znać,  gdy  przebywał  obok  Angeliny.  Wkrótce  ogarnęła  go  taka  sama 
namiętność jak ją, namiętność wywołana czułością, która okazała się silniejsza niż pragnienie 
fizycznego  zaspokojenia.  Jej  pieszczoty  sprawiły,  że  jeszcze  bardziej  zapragnął  Angeliny. 
Ona zaś wyszeptała:

– Proszę! Teraz!
Wydała  z  siebie  gardłowe  westchnienie,  gdy  ich  ciała  się  połączyły.  Falowała  nad 

Mike’em, kierowana pierwotną potrzebą, a on pieścił kształtne, pełne piersi, wnętrzem dłoni 
pocierał  stwardniałe  sutki.  Ruchy  Angeliny  stopniowo  stawały  się  coraz  szybsze,  coraz 
bardziej nieświadome. Wyczuwając, że jej spełnienie jest bliskie, Mike zsunął ręce niżej, ujął 
jej  pośladki  i  ruchami  bioder  wzmocnił  jej  doznania.  W  końcu  Angelina  wyprężyła  się,  po 
czym  z  długim,  zmysłowym  jękiem  opadła  na  tors  Mike’a  i  przytuliła  do  niego  policzek. 
Mike  otoczył  ją  ramionami,  przekręcił  się  i  sam  przeżył  chwile  ekstazy  o  niesłychanej 
intensywności.  Z  twarzą  ukrytą  między  piersiami  Angeliny  słuchał  uderzeń  jej  serca.  Ona 
łagodnie  gładziła  jego  plecy  i  okrywała  jego  skroń  delikatnymi  pocałunkami.  Angelina... 
słodka... dobra... serdeczna... Samantha Curry nigdy nie... 

Mike nie mógł się nadziwić, że wieczór skończył się właśnie tak. Wszystko wydawało się 

po prostu niewiarygodne. Doktorowi Calderowi nie zdarzały się takie historie. Był w miarę 
przystojnym  i  inteligentnym,  pracującym  zawodowo  kawalerem,  ale  nie  zmieniał  kobiet  z 
częstotliwością Don Juana. Nie odrzucał względów jednej dziewczyny, żeby natychmiast iść 
do łóżka z inną. Kobiety nie wlokły go do swoich sypialni, aby namiętnie się z nim kochać. 

– Słuchaj! – Mike nagle otrzeźwiał. – Czy Lily śpi?
– Jest  u  swojego  ojca.  – Angelina  zawahała  się.  – Mike...  – Najwyraźniej  chciała 

porozmawiać, ale nie wiedziała, od czego zacząć. 

Mike uniósł się ostrożnie i położył obok niej. 

background image

– Hm. Pamiętasz, jak się nazywam. 
Mruknęła coś niewyraźnie. Jej zakłopotanie zdawało się prawie namacalne. 
– Ja... chodzi mi o to, co się... – wybąkała w końcu. 
– Wykrztuś wreszcie – poprosił. Popatrzyła na niego z uwagą, marszcząc czoło. 
– Czy jutro rano jeszcze będziesz mnie szanować?
Siłą woli starał się powstrzymać od śmiechu. Zareagowała prychnięciem i odwróciła się 

do niego plecami. 

– Zaraz  wrócę – obiecał,  wstając  z  łóżka,  Zjawił  się  po  kilku  minutach  i  wsunął  pod 

kołdrę. 

Angelina  pragnęła  go  zapewnić,  że  seks  z  nim  okazał  się  czymś  wyjątkowym  i  że  nie 

zwykła  pozwalać  sobie  na  takie  przygody,  ale  nie  miała  pojęcia,  jak  to  wyrazić.  Mike  był 
dopiero drugim mężczyzną w jej życiu, toteż nie miała zbyt dużego doświadczenia. Poza tym 
słyszała,  że  mężczyźni  nie  lubią  rozmawiać  o  tych  sprawach.  Tak  przynajmniej  twierdzili 
uczestnicy  telewizyjnych  dyskusji.  Ale  ten  konkretny  osobnik,  który  leżał  tuż  obok  niej, 
chyba nie lubił być ignorowany. Wskazującym palcem zaczął kreślić kółeczka na jej nagim 
ramieniu. Te dotknięcia podziałały elektryzująco na ciało Angeliny, uwrażliwione do granic 
możliwości niedawnymi pieszczotami. Mike pociągnął linię od jej ramienia do zagłębienia w 
talii, przy okazji zsuwając z Angeliny prześcieradło. 

– Masz  wspaniałe  plecy.  Musisz  kiedyś  pozwolić  mi  na  nie  popatrzeć  przy  zapalonym 

świetle. 

Angelina przewróciła się na wznak, żeby móc widzieć jego twarz. Mike, oparty na łokciu, 

uśmiechnął się do niej łagodnie. Zawahała się i odpowiedziała niepewnym uśmiechem. 

– Czy to oznacza, że znów ze mną rozmawiasz? – zapytał. 
– Ja na ogół... – Głos Angeliny przeszedł w westchnienie, bo zabrakło jej słów. 
– Nie  ciągnę  do  łóżka  i  seksualnie  nie  wykorzystuję  mężczyzn,  którzy  zakręcili  mi 

zawór? – dokończył za nią żartobliwym tonem. 

Spojrzała na niego groźnie. 
– Wielu hydraulików byłoby rozczarowanych, słysząc coś takiego – stwierdził. 
– A w ogóle po co tu dzisiaj przyjechałeś?
– Poza tym, że przygnała mnie wizja fantastycznego seksu? – Obrzucił ją zachwyconym 

spojrzeniem. 

O Boże, pomyślała przygnębiona, on zapewne sądzi, że ja zawsze tak reaguję. Pragnęła 

mu wszystko wyjaśnić. Powiedzieć o swojej samotności. O tym, jak bardzo chciała znów być 
pożądana.  I  o  tym,  że  uścisk  męskich  ramion  podziałał  na  nią  jak  deszcz  po  długotrwałej 
suszy. Że wcale nie... 

– To zdarzyło się... tak nagle... – Głos znów ją zawiódł. Czuła, że policzki jej płoną. 
– Mówisz o tym fantastycznym seksie? Pominęła milczeniem jego pytanie. 
– A gdyby... gdyby jeszcze kiedykolwiek się... powtórzyło... – kontynuowała. 
– Och, na pewno się powtórzy. – Zaczął całować jej ramię, lekko skubiąc wargami gładką 

skórę. – Już niedługo. 

Angelina odetchnęła głęboko, żeby dodać sobie odwagi, i szybko powiedziała:

background image

– Jeśli tak się stanie, to chcę, abyś wiedział, że następnym razem może nie być aż tak... 

fantastycznie. 

– Chyba  niepotrzebnie  się  martwisz.  – Drobne  pocałunki,  którymi  pokrywał  jej  szyję, 

dodały wiarygodności jego zapewnieniu. 

Angelina musiała wziąć się w garść, żeby ubrać w słowa to, co zamierzała powiedzieć. 
– Widzisz, chodzi mi o to, że... to było... pierwszy raz od rozwodu, więc zachowałam się 

dosyć... 

– Entuzjastycznie? – Właśnie  odkrył  pod  jej  uchem  erogenną  strefę,  której  jeszcze  nie 

znał. 

– Tak – przyznała bez tchu. – No więc... 
– Więc  będzie  trzeba  wykazać  się  większą  inwencją  i  poświęcić  troszkę  więcej  czasu, 

żeby  teraz  osiągnąć  taki  sam  efekt – dokończył.  – Całkiem  miła  perspektywa – dodał 
znacząco. 

– Uhm – zamruczała, gdy całując ją, kierował się w stronę jej ust. 
Cierpliwy  i  niespieszny,  ten  pocałunek  był  pozbawiony  gwałtowności  poprzednich. 

Mogłoby się wydawać, że świadczył o niemal aroganckim lenistwie, jakby dwoje całujących 
się ludzi dysponowało nieograniczonym czasem, aby badać, odkrywać i smakować. Ich ciała 
zaczęły  stopniowo  stawać  się  aktywne.  Ramiona  się  obejmowały,  dłonie  pieściły,  nogi  się 
oplatały, włosy drażniły gładką skórę, miękkie ciało napotykało twarde mięśnie – wszystko z 
tą  samą  swobodą  i  słodyczą.  Angelina  miała  wrażenie,  że  rozkosz  działa  na  nią  jak  ciepły 
olejek – relaksująco i ekscytująco zarazem. Czyżby już zdążyła zapomnieć, jak cudowna jest 
taka  intymność?  A  może  po  prostu  nigdy  nie  doświadczyła  takiego  bogactwa  przeżyć?  Po 
namyśle  doszła  do  wniosku,  że  prawdopodobnie  postrzega  te  sprawy  inaczej  niż  kiedyś. 
Małżeństwo  z  Thomasem  było  związkiem  dwojga  dzieciaków.  Teraz  kochała  się  z 
mężczyzną,  zaspokajając  emocjonalne  i  fizyczne  potrzeby  dojrzałej  kobiety.  Mimo  to 
romantyczna strona jej natury pragnęła, aby ten pocałunek trwał wiecznie, aby tkał swój czar, 
nie prowadząc do niczego więcej niż ta kojąca duszę przyjemność. Dlatego Angelina nie od 
razu  zrozumiała,  o  co  chodzi,  gdy  Mike  oderwał  usta  od  jej  warg  i  chrapliwym  głosem 
powiedział:

– Jesteś przygotowana?
– Niestety nie – mruknęła, gdy dotarło do niej, o co pytał. 
– Poważnie?! – Mike jęknął. – Co za pech!
– Miałeś tylko jedną?
– Noszę przy sobie portfel, a nie marynarski worek. 
– Ja ich nie potrzebowałam – wyjaśniła przepraszającym tonem. 
Uścisnął ją lekko. 
– Jakim cudem mnie się udało?
– Zakręciłeś mi wodę. – Westchnęła ostentacyjnie i przytuliła się do niego. – A skoro o 

tym mowa... Powinnam sprzątnąć kuchnię, zanim cały dom spłynie z fundamentów. 

– Wytrzyj podłogę, a ja wymienię uszczelkę. 
– Sama mogę to zrobić, skoro zlikwidowałeś fontannę. Już późno. Nie musisz zostawać... 

background image

– Chcę zostać. – Zaczął skubać wargami płatek jej ucha. 
– Ale jest prawie północ i... 
– Właśnie – odparł  z  udanym  oburzeniem.  – Najpierw  mnie  wykorzystałaś,  a  teraz 

wyrzucasz!

– Przecież... nie mamy... tych niezbędnych drobiazgów. 
– Po to są czynne sklepy nocne. Angelina zachichotała. 
– W  sklepach  nocnych  kupuje  się  mleko  na  śniadanie,  jeśli  wcześniej  się  o  tym 

zapomniało. 

– Naiwne z pani stworzonko, pani Winters. 
– Bo nie wiem, gdzie w nocy sprzedają prezerwatywy? Pocałował ją w czubek nosa. 
– Bo nawet nie przyszło ci do głowy, że ja wiem. 

background image

ROZDZIAŁ 9

– Co robisz? – spytała surowym tonem indagującej matki. 
Przytrzymując  prześcieradło,  którym  zasłoniła  piersi,  przysunęła  się  do  brzegu  łóżka  i 

zerknęła  w  dół.  Mike  przed  chwilą  zapalił  nocną  lampkę.  Nadal  całkiem  nagi,  klęczał  na 
jednym  kolanie  i  oglądał  miejsce  złączenia  bocznej  ramy  łóżka  z  pionową  deską  w  jego 
głowach. 

– Obluzowało  się – stwierdził.  – Czułem,  jak  się  zachybotało,  gdy  wstawałem.  Nie 

zauważyłaś, że się rozpada?

– Jest wiekowe. Kupiłam je na pchlim targu. 
– Papier ścierny i klej do drewna rozwiąże problem. Przywiozę trochę następnym razem. 
– Nie musisz. Ono zawsze trochę się chwiało. To żaden problem. 
– Gorzej, jeśli się rozleci w... kulminacyjnym momencie. 
Angelina  sposępniała.  Przeniosła  mebel  z  gościnnego  pokoju  do  głównej  sypialni,  gdy 

Thomas się wyprowadził, zabierając ich wielkie, małżeńskie łóżko. Polubiła to stare między 
innymi dlatego, że nie wiązało się z żadnymi wspomnieniami. Nie mówiąc o tym, że aż do 
dziś nie przeżywała w nim „kulminacyjnych momentów”. 

– Nie  zawracaj  sobie  głowy – mruknęła.  Mogła  pozwolić  obcemu  mężczyźnie 

zainstalować pralkę i zakręcić zawór, ale klejenie łóżka to co innego. 

– Przecież to głupstwo. 
– Pozwól, że ja się tym zajmę – parsknęła. Zbyt gniewnie. 
– Oho! – Mike usiadł na pościeli. Angelina westchnęła i spytała:
– Co miało oznaczać to twoje „oho”?
Obecność Mike’a, przystojnego, męskiego i rozebranego, zbijała ją z tropu. 
– Powiedz szczerze, dlaczego nie chcesz, żebym je naprawił?
Jego  przenikliwość  prawie  w  tym  samym  stopniu  odbierała  Angelinie  odwagę,  co  jego 

fizyczna  bliskość.  Nagle  zdała  sobie  sprawę  z  rozmaitych  konsekwencji  tego,  że  wpuściła 
mężczyznę do swojego łóżka – i do swojego życia. 

– No cóż, to po prostu... moje łóżko – powiedziała, kładąc nacisk na słowo „moje”. 
– Jasne. I sama się nim zajmiesz. Miałaś w szkole lekcje z obróbki drewna?
– Nie, ale... – Zniecierpliwiona, machnęła rękami, ryzykując, że prześcieradło opadnie. –

Chyba każdy potrafi pacnąć trochę kleju. To nic trudnego. 

– Zgadza się – przyznał. – Ale czemu odrzucasz fachową pomoc?
Angelina westchnęła ponuro. 
– Lepiej mi nie pomagaj. Wolę samodzielnie rozwiązywać swoje problemy. 
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo cenię twoje podejście. – Ujął ją za ręce. 
Zapadła cisza. Angelina wpatrywała się w jego kształtne palce. Zawsze podziwiała dłonie 

Mike’a;  już  wiedziała,  jakie  potrafią  być  kochające.  Nie  można  było  na  nie  patrzeć  i  nie 
pamiętać. 

– Nie chodzi tylko o to, że zamierzałem wyświadczyć ci przysługę, prawda?

background image

– Łóżko jest takie... osobiste. Gdybyś je reperował, to prawie tak, jakbyś mnie dotykał. 
– Niezupełnie. – Usłyszała ciepło w jego głosie i podniosła wzrok. Mike uśmiechał się. 

Wnętrzem  prawej  dłoni  pogładził  ją  po  policzku.  – A  gdybym  najpierw  ci  wyznał,  że 
chciałbym spędzać mnóstwo czasu w tym łóżku?

– Byłabym...  przerażona.  – Lecz  wizja  wspólnych  chwil  napełniła  Angelinę 

podniecającym, cudownym ożywieniem. 

Mike  wziął  ją  w  ramiona.  Jego  siła  działała  tak  kojąco.  Dopiero  teraz  zrozumiała,  jak 

bardzo  ciążyła  jej  samotność.  Kochała  Lily  całym  sercem,  lecz  zdarzały  się  chwile,  gdy 
kobieta pragnęła czuć się kobietą, a nie tylko matką. 

– Jestem co najmniej tak samo przerażony jak ty, aniołku. 
– Ty? – spytała z bezbrzeżnym zdumieniem. 
– Po  raz  pierwszy  od  rozwodu  kochałaś  się  z  mężczyzną.  Nie  sądzisz,  że  to  dla  mnie 

trudna próba?

– Chyba o tym nie pomyślałam. 
– Wierz mi, miałem tremę. Zaśmiała się cicho. 
– Daj  spokój.  – Zamyśliła  się.  – Nie  prosiłam  cię  o  żadne  obietnice – powiedziała  w 

końcu. 

– Wiem.  – Wyczuł  ogarniające  Angelinę  napięcie.  Instynktownie  przytulił  ją  mocniej, 

jakby  chciał  dodać  jej  tym  otuchy.  – Ale  przez  to,  że  pozwoliłaś  mi  zbliżyć  się  do  siebie, 
sama do czegoś się zobowiązałaś. Tego nie mogę ignorować. 

Ignorować?!  Gdy  Angelina  wyznała,  że  był  jej  pierwszym  mężczyzną  od  dwóch  lat, 

ogarnęła  go  prawdziwa  obsesja  na  tym  punkcie.  Angelinę  należało  traktować  poważnie. 
Szansa, aby związek z nią uznać za przelotny, znacznie zmalała. A właściwie spadła do zera, 
ponieważ Mike zakochał się po uszy, choć nie miał pojęcia, kiedy to się stało. Może wtedy, 
gdy zobaczył, jak usiłuje zmienić koło. A może później – gdy ujrzał, jak stoi boso przy kuchni 
i miesza sos do tetrazzini. 

– Ja sama ponoszę odpowiedzialność za to, co się dzisiaj zdarzyło. Nie musisz czuć się do 

niczego zobowiązany. 

Jej miękki policzek opierał się o jego pierś. Mike głaskał ciemne, jedwabiste włosy. 
– Stan moich uczuć nie ma nic wspólnego z wymuszonym zobowiązaniem – mruknął. –

Wolałbym ci tego nie mówić, ale jako dżentelmen muszę. Prześcieradło prawie się zsunęło. 

Z  cichym  okrzykiem  szarpnęła  się  do  tyłu  i  podciągnęła  je,  zasłaniając  biust.  Mike  nie 

mógł zrobić nic więcej, żeby powstrzymać się przed tym, co go kusiło. Pragnął ją chwycić w 
objęcia i  całować  tak długo,  aż  ona zapomni  o tym  idiotycznym prześcieradle.  Niestety nie 
byli  przygotowani  do  tego,  co  niewątpliwie  nastąpiłoby  później.  Posłał  więc  Angelinie 
czarujący uśmiech i zawołał:

– Następnym razem będę podglądał!

– W  samą  porę! – stwierdził,  gdy  Angelina  wyszła  z  łazienki.  Po  uprzątnięciu  kuchni 

musiała zrobić sobie prysznic. 

– Na co?

background image

– Daj  mi  kilka  czasopism,  żebym...  – Skupienie,  z  jakim  dokonywał  naprawy, 

wyparowało  w  jednej  chwili,  gdy  zerknął  w  górę.  Angelina  stała  obok  niego  świeża  jak 
wiosna, z puszystymi włosami, a długi szmaragdowozielony szlafrok ściśle przylegał do ciała 
i migotał przy każdym jej ruchu. Chociaż otwarcie zmysłowe spojrzenie Mike’a wprawiło ją 
w  lekkie  zakłopotanie,  uśmiechnęła  się  z  wahaniem.  Mężczyzna,  który  przyglądał  się  jej 
takim wzrokiem, jakby patrzył na najwspanialszy deser, działał wyjątkowo korzystnie na jej 
ego. 

– Żeby? – powtórzyła pytająco. 
– Słucham?
– Prosiłeś o czasopisma, prawda?
– Chciałem  je  tutaj  wsunąć,  żeby  od  dołu  podtrzymywały  ramę  łóżka.  Ścisnąłem  ją 

zaciskiem, ale nie zawadzi trochę podeprzeć. 

– Chwileczkę. Gazety są... – Jego pożądliwy wzrok zbijał ją z tropu. – W salonie. 
Uśmiech Mike’a był jak sam grzech. 
– Pośpiesz się, aniołku. 
Przyniosła plik czasopism i pomogła Mike’owi wklinować je pod zreperowane miejsce. 
– To powinno wystarczyć. Za dwanaście godzin będzie jak nowe. – Mike wstał i otrzepał 

dżinsy. – A teraz zabierzemy się do czegoś ważniejszego – oznajmił. 

– To znaczy? – Angelina kokieteryjnie przechyliła głowę. 
Pytanie  miało  retoryczny  charakter.  Błysk  w  oczach  Mike’a  nie  pozostawiał  cienia 

wątpliwości.  Po  zmontowaniu  kranu  Mike  pojechał  do  siebie,  żeby  się  przebrać  oraz 
przywieźć narzędzia i zapas foliowych pakiecików. Teraz miał na sobie suche ubranie, łóżko 
zostało zreperowane, więc... 

– Jestem  otwarty  na  wszelkie  sugestie.  – Wskazującym  palcem  przesunął  wzdłuż 

zaokrąglonej linii jej policzka. 

– W fotelu na biegunach obluzowała się poprzeczka – powiedziała słodko. Wsunął palce 

w jej włosy i ujął jej głowę. 

– Nie mam drugiego zacisku. 
– W łazience odpada jeden kafelek – mruknęła. 
– Kleju też nie mam – odparł, obejmując ją w talii. 
– Poza  tym...  – Oblizała  wargi.  Nie  flirtowała  od  czasów  studiów  i  teraz  szalenie  ją  to 

bawiło. – Okno nad zlewem się zacina. 

Niespodziewanie  zacisnął  ramię  i  przyciągnął  ją  do  siebie.  Jednocześnie  odchylił  jej 

głowę do tyłu. 

– Udusiłbym cię, gdybym myślał, że mówisz poważnie. 
– Sądziłam, że lubisz naprawiać różne rzeczy. 
– Lubię.  – Przycisnął  czoło  do  jej  czoła.  – Ale  tym  razem  twoja  kolej.  Musisz  coś  dla 

mnie zrobić. 

Zaparło jej dech. Wiedziała, o co Mike’owi  chodzi.  Zastanawiała się, jak  on to  wyrazi. 

Czekała. Rozkoszowała się tym oczekiwaniem. 

– Co?

background image

– To.  – Jego  wargi  dotknęły  jej  ust  z  lekkością  trzepoczących  skrzydełek  kolibra.  Gdy 

całując, przesuwał ustami w stronę jej szyi, Angelina wydała z siebie urywane westchnienie. 

– Tak ładnie pachniesz – szepnął, docierając wargami do miejsca, gdzie krzyżowały się 

poły jej szlafroka. Rozchylił je, częściowo odsłaniając piersi. – Pachniesz najwspanialej, jak 
tylko to  możliwe. – Zsunął szlafrok z  ramion Angeliny i  przyglądał się jej nagim piersiom. 
Jego podziw wywołał właśnie ten magiczny skutek, jaki powinno wywołać pełne uwielbienia 
spojrzenie. Nagle poczuła, że kolana się pod nią uginają, serce wali jak szalone, a przez ciało 
przepływa fala gorąca. 

– Uprzedzałem, że będę podglądał. 
– Proszę – szepnęła żałośnie, niepewna, o co prosi. 
– To jeszcze nie wszystko – odparł. 
Delikatnie  ujął  jej  lewą  pierś  i  zaczął  pocierać  ją  wnętrzem  dłoni.  Angelina  patrzyła 

zafascynowana. Westchnęła omdlewająco, gdy żar, który w sobie czuła, rozszalał się w piekło 
pragnienia. Oparła ręce na ramionach Mike’a, żeby się wesprzeć, ponieważ nogi odmawiały 
jej posłuszeństwa. Mike całował ją zachłannie, a jego ręce odbywały podniecającą wędrówkę 
po ciele Angeliny. Objęła Mike’a za szyję i przytuliła się do niego całym ciałem. 

– Powinienem  poczekać  z  naprawą  łóżka  do  jutra  rana – powiedział  chrapliwie. 

Jednocześnie chwycił kołdrę i ściąg – nął ją na podłogę. 

– Co  robisz? – spytała  Angelina,  zaskoczona  zarówno  gwałtownym  zakończeniem 

pocałunku, jak i niedorzecznym zachowaniem Mike’a. 

– Improwizuję – wyjaśnił, rzucając na pogniecioną kołdrę dwie poduszki. 
– Oooch! – jęknęła Angelina. Mike otworzył jedno oko. 
– Czy ten dźwięk oznacza przypływ namiętności?
– Nie – mruknęła, przeciągając się. – Nie mogę się ruszyć. 
– Zawsze rano tak marudzisz?
– Tylko po nocy przespanej na podłodze. 
– Cóż za niewdzięczność. Wczoraj zreperowałem ci łóżko. 
– Wcale cię o to nie prosiłam ani nie chciałam, żebyś to robił, ale się uparłeś. 
– Przecież się rozpadało. Ziewnęła. 
– A na dodatek długo nie dałeś mi zasnąć. 
– Czy to formalna skarga? Angelina wtuliła się w niego. 
– Byłabym niewdzięcznicą, gdybym narzekała właśnie na to. 
Uśmiechnęła się bezwiednie, przypominając sobie, jak się kochali. Ból mięśni, który teraz 

dawał się we znaki, był nie tylko konsekwencją spania na twardej podłodze. Angelina miała 
za  sobą  miłosną  noc,  która  przeszła  jej  najśmielsze  oczekiwania.  Ta  świadomość  trochę 
napawała ją strachem. Gorący prysznic mógł złagodzić obolałość ciała i zmyć zapach Mike’a, 
lecz o wiele trudniej usunąć z pamięci wspomnienia wspólnej rozkoszy. Pierwsza przygoda. 
Jak  dotąd  obfitowała  w  same  radości  i  niespodzianki,  fizyczne  spełnienie  i  wystarczającą 
dawkę czaru, lecz była dla Angeliny całkowicie nowym, nie znanym terytorium, po którym 
poruszała się z trudem. Dlatego Angelina nieco  obawiała się ewentualnych reperkusji, jakie 

background image

ten romans może wywołać, dodatkowo komplikując jej i tak już niełatwe życie. Gdy odszedł 
dobrze  zarabiający  mąż,  zdołała  znaleźć  pracę,  ale  zarobki  z  trudem  wystarczały  na 
podstawowe wydatki, do których nie zaliczały się nowe opony i pralki. Mimo to po pewnym 
czasie  Angelinie  udało  się  zaprowadzić  ład  w  życie  jej  i  Lily.  Obecnie  dawała  sobie  radę  i 
sprawiało jej to satysfakcję. Za nic w świecie nie chciałaby zrujnować tej małej stabilizacji, a 
już na pewno nie za sprawą mężczyzny. 

– Widzisz zegar? – spytała. – Która godzina?
– Prawie dziesiąta – odparł, zerkając na swój zegarek. Nic więcej na sobie nie miał. 
– Niemożliwe! Nigdy nie śpię dłużej niż do ósmej. 
– Widocznie wspaniały seks poprawia ci sen. – Mike przyciągnął ją bliżej i przytulił do 

piersi. 

Angelina  westchnęła,  zadowolona.  Żałowała,  że  oboje  nie  są  w  stanie  zatrzymać  tej 

cudownej chwili, odizolować jej od przeszłości i przyszłości. Uwielbiała leżeć w ramionach 
Mike’a i cieszyć się choćby chwilowym poczuciem bezpieczeństwa. Gdyby tylko ten łagodny 
nastrój niósł ze sobą gwarancje zamiast niepewności... Nie powinna bardziej się angażować. 
Co  zrobiłaby,  gdyby Mike okazał się po prostu kobieciarzem?  A gdyby dowiedziała się, że 
ma  żonę  i  troje  dzieci?  Nie  była  wystarczająco  odporna  psychicznie,  żeby  bez  szwanku 
wybrnąć  z  tego  rodzaju  sytuacji.  Należało  również  wziąć  pod  uwagę  Lily.  Angelina  nie 
zamierzała dopuścić do tego, aby popełnione przez nią błędy zraniły córkę. 

– No to co dzisiaj robimy? – zapytał, przyciskając usta do jej skroni. – Masz ochotę na 

późne śniadanko?

– Nie... Za kilka godzin wraca Lily. Chciałabym wtedy być do jej dyspozycji. 
– Moglibyśmy spędzić trochę czasu we trójkę. Zająć się czymś, co Lily lubi. 
Podłoga  pod  biodrem  Angeliny  nagle  stała  się  zbyt  twarda.  Angelina  położyła  się  na 

plecach i spojrzała na Mike’a. Przywołała na twarz pogodny uśmiech. 

– Doktorze Calder, proszę wybierać – albo francuskie grzanki, albo naleśniki. Później pan 

stąd zniknie. 

– Czyżbym za głośno chrapał? Zignorowała jego żart. 
– Powiesz mi, o co ci chodzi?
– To wszystko jest dla mnie zupełnie nowe. Potrzebuję trochę czasu, żeby to przemyśleć, 

zanim przyjedzie Lily. Na razie nie chcę wprowadzać jej w tę... sprawę. 

– W tę sprawę?
– Nie wiem, jak Lily na ciebie zareaguje. 
– Ona mnie uwielbia. Przecież jestem jej specem od szopów, nie pamiętasz?
– Uwielbia  cię  właśnie  jako  speca  od  szopów.  Ale  nie  mam  pojęcia,  jak  zareaguje  na 

mój... na ciebie i mnie... i nie sądzę, że tuż po weekendzie z ojcem należy zwalić jej na głowę 
nowy problem. 

Tylko  o  nic  nie  pytaj! – ostrzegał  Mike’a  instynkt.  Angelina  zaoferowała  ci  wygodną 

furtkę. Wcale nie chcesz nic wiedzieć na temat stosunków między córką a tatusiem. Promień 
światła padł na ciemne włosy Angeliny, które zalśniły. Mike wiedział, jakie są miękkie, jaki 
jedwabisty jest ich dotyk na nagiej skórze. 

background image

– Czy ona... czy masz coś do zarzucenia jej kontaktom z ojcem? – Zauważył, że Angelina 

zesztywniała. 

– Lily go kocha – odpowiedziała po długiej chwili milczenia. – Ale z trudem akceptuje 

jego pasierbów. 

– Twój były mąż powtórnie się ożenił? Angelina westchnęła ponuro. 
– Chciał związać się z kobietą, dla której mnie porzucił. 
– Głupiec. 
– Lily nie mogła zrozumieć, dlaczego ojciec odszedł, nie zabierając jej ze sobą. A kiedy 

zdała sobie sprawę, że mieszka z nim dwoje obcych dzieci – dwóch chłopców – poczuła się 
jak śmieć, ponieważ jest dziewczynką. 

– Biedny dzieciak. 
– W domu ojca bywa jako gość, a chłopcy mieszkają tam na stałe. Obecnie już ma szok 

za sobą, ale zawsze wraca tutaj trochę przygaszona. 

– Dziecku niełatwo zrozumieć taki układ. 
– Dorosłemu również. 
– Czy ty... – Mike głośno wypuścił z płuc powietrze. – Sam nie mogę uwierzyć, że o to 

pytam, ale czy ty nadal go... czy właśnie dlatego nie... 

– Nie usycham z tęsknoty za nim, jeśli o to ci chodziło. I wcale nie dlatego... – umilkła, 

żeby  zebrać  myśli.  – Był  moją  pierwszą  prawdziwą  miłością.  Teraz  widzę,  że  od  pewnego 
czasu oddalaliśmy się od siebie, a ja... chyba udawałam, że tego nie dostrzegam. Uważałam 
nasze problemy za typowe dla wszystkich małżeństw, za takie, z którymi  trzeba się godzić, 
ponieważ  ślubny  związek  ma  trwać  do  końca  życia.  Taka  zasada  obowiązywała  w  mojej 
rodzinie. 

– Gdyby tak się działo, wszystko wyglądałoby prościej. Na czole Angeliny pojawiły się 

zmarszczki. 

– Zwłaszcza dla dzieci. Nie mam mu za złe, że odszedł do innej, ale nigdy nie wybaczę 

mu krzywdy, jaką wyrządził Lily. 

– Może gdy lepiej pozna tamtych chłopców... 
– Sytuacja trochę się poprawiła po przyjściu na świat przyrodniego braciszka Lily. 
– Twojemu byłemu mężowi i jego żonie urodziło się dziecko?
Angelina znieruchomiała. 
– To  była  najokrutniejsza  zdrada – odezwała  się,  starannie  dobierając  słowa.  – Ja 

chciałam, żebyśmy mieli więcej dzieci. Nalegałam, ale... – Odetchnęła głęboko. – Wiadomo, 
czemu  zwlekał.  – Przewróciła  się  na  bok  i  walnęła  pięścią  w  poduszkę.  – Wolał  z  tamtą 
spłodzić  dziecko,  chociaż  miała już  dwoje,  a  tymczasem mój  zegar biologiczny tykał  coraz 
szybciej... 

Mike przesunął wskazującym palcem po jej ramieniu. 
– Ten twój zegar wcale nie tyka aż tak szybko. Masz jeszcze mnóstwo czasu. Całe lata. 
Odwróciła głowę, żeby na niego spojrzeć. 
– To nie takie proste. 
Zamierzał spytać dlaczego, lecz Angelina jakby czytała w jego myślach. 

background image

– Odpowiedni wiek do urodzenia dziecka to tylko część problemu – dodała. 
Jej  marzenie  o  tradycyjnej  rodzinie  i  prawdziwym  domu  tak  bardzo  przypominało 

tęsknoty  Mike’a!  Miał  ochotę  błagać,  aby  kochała  się  z  nim  bez  zabezpieczenia,  aby 
pozwoliła  mu  dać  sobie  owo  dziecko...  Jego  dziecko.  Ich  dziecko.  Wyobraził  sobie,  że  są 
rodziną. To wyglądało sensownie. On, Angelina, Lily i niemowlę. Tyle dzieci, ile by chciała. 
Było go stać na dużą rodzinę. Dzięki niej te wszystkie lata studiów znaczyłyby o wiele więcej 
niż  tabliczka  z  nazwiskiem  właściciela  kliniki  weterynaryjnej  na  ścianie  budynku.  Gdyby 
tylko miał dzieci, o które mógłby się troszczyć, i żonę, z którą mógłby się starzeć... Ale nie 
jakąś tam żonę, poprawił się automatycznie. Angelinę. 

– Dobrze, że Lily przynajmniej ma brata – powiedziała Angelina. 
Całe  szczęście,  że  ona  nie  wie,  o  czym  właśnie  myślałem,  przemknęło  Mike’owi  przez 

głowę. Uznałaby mnie za skończonego wariata. 

– Lily  go  lubi – kontynuowała  Angelina.  – Chętnie  się  nim  opiekuje.  Pomagając  przy 

dziecku, przestaje zamartwiać się tym, że jest dziewczynką. 

Po  tych  słowach  zapadła  długa  chwila  ciszy.  W  końcu  Angelina  oparła  się  na  łokciu  i 

spytała:

– No więc co wolisz: francuskie grzanki czy naleśniki?
– Naleśniki. Ale... – Zawiesił głos. 
– Ale co?
– Nie zaproponujesz żadnej przystawki?
– Przed śniadaniem?
Uśmiech Mike’a nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do jego zamiarów. 
– Przystawka, o którą mi chodzi, stanowi idealne preludium śniadania w łóżku. 
– A  czy  ktoś  mówił  o  śniadaniu  w  łóżku?  Obiecałam,  że  przygotuję  jedzenie.  Nie 

zamierzałam podawać go do łóżka. 

– W porządku. – Mike objął ją i przyciągnął do siebie. – A żeby ci udowodnić, jaki jestem 

miły, i tak zafunduję ci przystawkę. 

Angelina spojrzała mu w oczy. 
– A jeśli nie jestem głodna? – spytała tonem, który mówił zupełnie co innego. 
– Będziesz – odparł Mike, sięgając ustami do jej warg. 

background image

ROZDZIAŁ 10

Mike wszedł do drukarni i rozejrzał się, ale nigdzie nie zauważył Angeliny. Jakiś młody 

mężczyzna,  który  badał  wnętrze  wielkiej  kserokopiarki,  zerknął  na  niego  przelotnie  i 
mruknął:

– Chwileczkę. 
Z  pojemnika  na  papier  wyciągnął  zgniecioną  kartkę  i  zatrzasnął  klapę  powielacza. 

Następnie zwrócił się do kobiety, która zamierzała robić odbitki:

– Teraz  powinno  działać.  Proszę  tylko  poczekać,  aż  zapali  się  zielone  światełko.  –

Podszedł do lady. – Czym mogę panu służyć?

– Szukam pani Winters. Muszę omówić z nią pewne zamówienie. 
– Pani  Winters?  Aha,  chodzi  panu  o  Angelinę.  Prawdopodobnie  jest  u  siebie.  Pójdę  po 

nią.  – Zniknął  za  drzwiami  prowadzącymi  do  dalszych  pomieszczeń  i  po  kilku  sekundach 
wrócił. – Przyjdzie za moment. 

Mike  stwierdził,  że  warto  było  przyjechać,  ponieważ  na  jego  widok  twarz  Angeliny 

rozjaśniła się uśmiechem. 

– Mike! Co tutaj robisz?
– Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam. Potrzebuję twojej fachowej pomocy. 
Wzruszyła lekko ramionami. 
– W takim razie chodź do mojego pokoju. 
Minęli groźnie wyglądającą, hałaśliwą maszynę drukarską, do której maszynista ładował 

sterty  lśniącego  papieru,  i  weszli  do  niedużego  pokoiku.  Znajdowało  się  w  nim  biurko, 
komputer,  laserowa  drukarka  i  sfatygowany  roboczy  blat,  na  którym  stały  plastikowe 
segregatory  z  szablonami  oraz  plastikowy pojemnik,  z  którego  wystawały  nożyczki,  klej  w 
sztyfcie, buteleczka płynnego korektora i kilka nożyków o ostrzach w różnych kształtach. 

– A więc tu pracujesz. 
– To miejsce nie zasługuje na miano gabinetu, ale przynajmniej ma okno. 
Uśmiechając się szeroko, sięgnął po jej rękę. 
– Na ile można sobie tu pozwolić?
– Na  pocałunek,  jeśli  odsuniemy  się  od  drzwi.  Harvey,  nasz  maszynista,  nie  zdoła 

zobaczyć tego, co dzieje się za ścianą. 

– Doskonale. – Mike cofnął się o krok i pociągnął Angelinę za sobą. 
Pocałunek był krótki i słodki. Chichocząc cicho, Angelina kciukiem wytarła z ust Mike’a 

ślady szminki i spojrzała na niego pytająco. 

– Naprawdę potrzebujesz mojej pomocy?
– Chodzi o przysługę dla mojej siostry. 
– Siadaj – zaproponowała, wskazując plastikowy fotelik. Sama usadowiła się za biurkiem. 

– W czym problem?

– Chciałbym zamówić zawiadomienia o ślubie. Za kilka tygodni moja siostra wychodzi 

za mąż. Nasz ojciec nie żyje, więc ja poprowadzę pannę młodą. 

background image

– I ty masz zająć się sprawą zawiadomień?
– Na  to  wychodzi.  Zadzwoniła  dzisiaj  do  mnie,  strasznie  zdenerwowana.  Ona  i  jej 

narzeczony  studiują  w  Gainesville.  Postanowili  właśnie  tam  się  pobrać,  bo  większość  ich 
przyjaciół  to  koledzy  i  koleżanki  ze  studiów.  Natomiast  niektórzy  znajomi  i  starsi  krewni 
mojej matki nie będą mogli przyjechać na ślub, więc zamierza wysłać im zawiadomienia. 

– Zawiadomienia ślubne są takie... osobiste. Czy twoja siostra nie wolałaby sama... 
– Ona  jest  na  weterynarii  i  ma  obecnie  mnóstwo  nauki.  Razem  z  Joshem  zaplanowała 

skromną, prostą ceremonię, w której mają uczestniczyć tylko najbliżsi przyjaciele i rodzina. 
Nie chcieli wysyłać oficjalnych zaproszeń ani tym bardziej zawiadomień, ale nasza matka się
upiera. 

– W takim razie może ona... 
– Nie,  ona  nalega,  żeby  wybrali  je  państwo  młodzi.  Musimy  więc  sami  coś  sklecić. 

Później ja wyślę je do Trący, a ona przekaże je matce. Dysponuję wszystkimi  niezbędnymi 
informacjami – znam  nazwiska,  datę  i  miejsce.  – Mike  uśmiechnął  się  triumfująco.  –
Powiedziałem Trący, że mam kogoś, kto na pewno wykona zadanie bez zarzutu. 

Angelina przez chwilę się zastanawiała. 
– Trzeba  wybrać  rodzaj  karty,  zanim  zaprogramuję  czcionkę.  Czy  twoja  siostra 

sugerowała coś konkretnego?

– Powiedziała, żebym znalazł coś z serduszkami. 
– Z  serduszkami – powtórzyła  Angelina.  – Chyba  mam  coś  takiego.  Nazywa  się  to 

„Rozkołysane serca”. Zaraz pokażę ci ten wzór. Katalog jest u Harveya. Chodźmy. 

– Rzeczywiście  ładne – pochwalił  Mike,  oglądając  potrójnie  składaną  kartę  z 

wytłoczonymi  wokół  brzegów  serduszkami,  które  po  złożeniu  karty  częściowo  wystawały 
poza jej obrys. – Przypuszczam, że Trący się to spodoba. 

– Serca mogą być różowe, jasnożółte lub błękitne. Który z tych kolorów twoja siostra lubi 

najbardziej?

– Druhny będą w różowych sukienkach. 
– W  takim  razie  zdecydujmy  się  na  różowy.  – Angelina  sięgnęła  po  bloczek  z 

formularzami.  – Minimalna  liczba  to  pięćdziesiąt  sztuk,  a  na  następne  dwadzieścia  pięć 
dajemy zniżkę. – Zmarszczyła brwi. – Co cię tak bawi?

– Nic.  Po  prostu  pierwszy  raz  spotykamy  się  na  zawodowym  gruncie.  Jesteś  bardzo 

profesjonalna. 

Przyjęła jego komplement wzruszeniem ramion. 
– Zajmuję  się  tymi  sprawami  codziennie.  Ale  muszę  przyznać,  że  wybieranie  z  tobą 

zawiadomień o ślubie to ostatnia rzecz, jakiej bym się dziś spodziewała. 

Chyba  spostrzegła,  jak  bardzo  go  zaskoczyła  swoją  uwagą,  bo  natychmiast  dodała 

suchym tonem:

– To był tylko żart. Możesz znów zacząć oddychać. 
– Och,  nie  w  tym  rzecz...  – mruknął.  – Widzisz,  ten  cały  ślubny  kołowrót  trochę 

wyprowadza mnie z równowagi. Śluby w ogóle działają mi na nerwy. 

– To wyjaśnia, dlaczego tak długo się uchowałeś jako kawaler. 

background image

Gdybyś tylko wiedziała, pomyślał i  jednocześnie zdał sobie sprawę, że  wkrótce opowie 

Angelinie o swoim niedoszłym ożenku. 

– Chcesz obejrzeć kroje czcionki czy wolisz, żebym sama wybrała?
– Zdaję się na ciebie. Skinęła głową. 
– Użyję czegoś delikatnego, o łagodnych zarysach. 
– Wspomniałaś Lily o wycieczce do zoo? – spytał, gdy wypełniała zamówienie. 
Po  wielkich  dyskusjach  Angelina  w  końcu  zgodziła  się  na  wypad  we  trójkę.  Mike 

zasugerował ogród zoologiczny, wiedząc, że Lily uwielbia wszystkie zwierzęta. 

– Nie może się jej doczekać. 
– Skomentowała jakoś fakt, że pojadę z wami?
– Powiedziała,  że  będziesz  musiał  opowiedzieć  jej  coś  o  każdym  zwierzaku.  Ile 

zawiadomień potrzebujesz?

– Sto pięćdziesiąt. Moglibyśmy dopełnić formalności w twoim gabinecie?
– To zależy. 
– Od czego?
– Od  tego,  czy  kierują  tobą  jakieś  ukryte  pobudki,  nie  związane  ze  ślubnymi 

zawiadomieniami twojej siostry. 

– Oczywiście. Chcę cię zacałować na śmierć. 
– Miałam nadzieję, że to powiesz – odparła, uśmiechając się radośnie. – Proszę za mną. 
Mike tak bardzo ją w tej chwili kochał, że miał ochotę to wykrzyczeć. 

Ogród zoologiczny okazał się niezbyt duży, ale i tak podziałał stymulująco na wyobraźnię 

siedmioletniego  dziecka.  Zwłaszcza  takiego,  które  ma  osobistego  przewodnika, 
opowiadającego  fascynujące  historie  o  zwierzętach.  A  szczególnie  siedmioletniej 
dziewczynki,  która  uważa,  że  została  usunięta  z  życia  swojego  ojca  i  jest  spragniona 
towarzystwa  mężczyzny  postępującego  jak  tatuś.  Angelina  była  świadoma  faktu,  że  Lily  i 
Mike  zaczyna  łączyć  coraz  silniejsza  więź.  Mike  rzeczywiście  traktował  Lily po  ojcowsku. 
Sadzał  ją  sobie  na  barkach,  jeśli  dzięki  temu  mogła  lepiej  coś  zobaczyć.  Burczał  groźnie  i 
szturchał ją palcem w żebro, gdy oniemiała z wrażenia wpatrywała się w niedźwiedzia. Stroił 
śmieszne  miny,  naśladując  małpy,  które  akurat  obserwowali.  Uczył  Lily,  jak  wymawiać 
angielskie  i  łacińskie  nazwy  zwierząt,  wydrukowane  na  tabliczkach  z  informacjami.  Kupił 
torbę  żywności  do  karmienia  zwierząt  znajdujących  się  w  specjalnej  zagrodzie,  a  później 
pognał  do  sklepiku  z  pamiątkami  po  tani  aparat  fotograficzny,  aby  zrobić  Lily  zdjęcie  z 
kozłami i lamami oraz z oswojonym krukiem, który żebrał o jedzenie. Gdy wychodzili z zoo, 
Mike  wrzucił  dwudziestopięciocentówki  do  kilku  kolejnych  automatów,  żeby  Lily  mogła 
„samodzielnie” wykonać plastikowe modele różnych zwierząt. 

Lily  opuściła  ogród  zoologiczny  rozradowana  i  z  naręczem  upominków,  natomiast 

Angelina – z sercem pełnym sprzecznych uczuć. Cieszyło ją, że Lily i Mike tak się polubili, 
lecz jednocześnie trochę ją to przerażało. Co będzie, jeśli Lily przy wiąże się do Mike’a, a on 
nagle zniknie z jej życia, ponieważ związek z nią, Angeliną, nie przerodzi się w coś trwałego? 
Dla Lily byłoby to  ciężkim przeżyciem. To nie w porządku wystawiać psychikę dziecka na 

background image

takie niebezpieczeństwo. 

A  co  będzie,  jeśli  ty  przywiążesz  się  do  Mike’a,  a  on  nagle  zniknie?  Zraniłoby  ją  to 

przynajmniej tak samo jak Lily, jeśli nie bardziej. Ale ty jesteś dorosła. Zrozumiesz sytuację. 
W  przeciwieństwie  do  Lily  masz  wybór – możesz  zaryzykować  lub  nie.  Im  więcej  czasu 
spędzała  z  Mike’em,  tym  lepiej  zdawała  sobie  sprawę,  że  naprawdę  ryzykuje.  Bez  trudu 
mogła się w nim zakochać. Traktował Lily po ojcowsku, ale jej, Angelinie, okazywał czułość 
najbardziej  oddanego  kochanka.  Posyłał  przeznaczone  tylko  dla  niej  spojrzenia  i  domyślne 
uśmiechy. Muskał przelotnie dłonią, a te dotknięcia – z pozoru całkiem niewinne – zawierały 
obietnicę  znacznie  bardziej  wyrafinowanych  pieszczot.  Jego  wzrok  mówił:  „Zaczekaj,  aż 
znajdziemy się gdzieś tylko we dwoje”. 

Cóż,  nikt  nie  obiecywał,  że  wszystko  pójdzie  łatwo,  pomyślała.  Los  nie  okazał  się 

łaskawy.  Angelina  nigdy  nie  przypuszczała,  że  się  rozwiedzie  i  że  przytłoczy  ją  góra 
problemów związanych z samotnym wychowywaniem dziecka. 

– Po  wizytach  w  zoo  zawsze  umieram  z  głodu – obwieścił  Mike,  gdy  wsiedli  do 

samochodu. – Ale jeszcze za wcześnie na obiad, więc zadowolę się lodami. A ty, Lily? Masz 
ochotę na lody?

– Tak! – zawołała z takim entuzjazmem, jakby ostatni raz jadła je przynajmniej pięć lat 

temu. 

Przed  wejściem  do  lodziarni  ustalono,  że  Lily  dostanie  podwójną  porcję  o  dwóch 

smakach.  Mike  podszedł  do  lady  złożyć  zamówienie,  a  Angelina  zaprowadziła  Lily  do 
toalety, żeby mała umyła ręce. Gdy wróciły do sali, Mike nadal stał w kolejce. 

– Poszukajcie wolnego stolika – zaproponował. 
Lily  wybrała  miejsce  i  usiadła  na  ławeczce  naprzeciw  matki.  Oparła  łokieć  o  blat  i 

westchnęła tak ciężko, że całe jej ciało zadrżało. 

– Mamusiu?
– Słucham, kochanie. – Powaga w głosie Lily rozbudziła czujność Angeliny. 
– Pamiętasz, jak mi kiedyś mówiłaś, że ludzie, którzy się rozwiedli, czasem się zakochują 

w kimś innym i drugi raz biorą ślub? Tak jak tatuś z Denise?

– Tak,  skarbie – odparła,  usiłując  nie  okazać  zdenerwowania.  Była  niemal  pewna,  w 

jakim kierunku zmierza ta rozmowa. 

– Denise już miała dzieci, gdy zakochała się w tatusiu, prawda?
– Tak, oczywiście. Timmy i Morgan to jej synowie. 
Lily zacisnęła wargi, w zamyśleniu analizując słowa matki. 
– Więc mamusie też czasem się zakochują?
– Owszem, tak bywa. 
Lily milczała przez chwilę, po czym spytała:
– A ty zamierzasz się zakochać?
A więc o to chodzi, pomyślała Angelina. 
– Niewykluczone,  jeżeli  spotkam  odpowiedniego  mężczyznę – powiedziała  lekkim 

tonem, jak gdyby pytanie Lily nie było ani trochę bardziej znaczące niż tuziny innych, które 
codziennie zadawała. 

background image

– I wtedy miałabym nowego tatusia?
– Tak,  gdybym  wyszła  za  mąż.  – Dała  Lily  chwilę  na  przemyślenie  tej  odpowiedzi  i 

zapytała: – Czy to by ci się podobało?

Odniosła wrażenie, że minęły całe wieki, zanim Lily powiedziała:
– Chyba tak. Gdyby on był sympatyczny. 
– Gdyby kto był sympatyczny? – Mike wręczył im waflowe rożki z lodami. 
– Mój nowy tatuś. 
Mike nie zdołał natychmiast ukryć zaskoczenia. 
– Masz dostać nowego tatę? – Zerknął zaciekawiony na Angelinę, zaś Lily powoli liznęła 

loda i odparła rzeczowo:

– Tak, jeżeli mama znów wyjdzie za mąż. 
– Szybko, Lily! Z drugiej strony wafla! – zawołała Angelina zadowolona, że lody zaczęły 

ściekać.  Jednocześnie  posłała  Mike’owi  spojrzenie,  które  mówiło,  że  później  porozmawiają 
na ten temat. 

Najbliższa  okazja  nadarzyła  się  dopiero  po  powrocie  do  domu.  Angelina  położyła  Lily 

spać i wróciła do salonu. 

– Wzięła wszystkie plastikowe zwierzątka ze sobą do łóżka – powiedziała Mike’owi. 
– To miło, że ucieszył ją ten wypad do zoo. 
– Nie mogło być inaczej, skoro miała własnego przewodnika. 
– Lily bardzo interesuje się zwierzętami. Chłonie informacje jak gąbka. 
– Takie  już  są  siedmiolatki – stwierdziła  Angelina.  – A  przy  okazji – miała  w  tobie 

wspaniałego towarzysza. 

– Ja bawiłem się równie dobrze. 
– Wiem. – Angelina umilkła i przez chwilę siedziała zupełnie bez ruchu. – Mike... 
– Czyżby wychodziła pani za mąż, pani Winters? – spytał oschle. 
Angelina zmarszczyła brwi. 
– Lily  nadal  usiłuje  zrozumieć  to,  co  się  jej  przytrafiło,  i  głowi  się  nad  tym,  dlaczego 

ludzie  się  rozwodzą.  Jej  wzmianka  o  moim...  moim  ślubie  nie  była  konsekwencją  niczego 
konkretnego. Lily po prostu... 

– A ja myślałem, że chciałaś, aby oceniła, czy nadaję się na tatusia. 
– Nie żartuj. 
– Zdarzało mi  się umawiać z  kobietami, które miały dzieci. Dobrze  wiem,  co dzieciaki

potrafią wymyślić. 

– Moim  zdaniem  Lily  w  ogóle  się  nie  orientuje,  że  ciebie  i  mnie  coś  łączy.  To 

prawdopodobnie był czysty... oportunizm. 

– Co masz na myśli?
– Gdy Thomas  się wyprowadził,  Lily utraciła wszystkie  korzyści, jakie  daje posiadanie 

ojca.  A  szczerze  mówiąc,  niewiele  zyskała  na  jego  powtórnym  ożenku.  Bynajmniej  nie 
dostała drugiej, kochającej mamusi, tylko niesympatyczną macochę, która ledwie ją toleruje. 
– Angelina  odetchnęła  głęboko.  – Natomiast  jej  synowie  cieszą  się  tym,  czego  Lily  tak 
brakuje,  czyli  ojcem,  który  z  nimi  mieszka,  podczas  gdy  ona  może  go  jedynie  odwiedzać. 

background image

Przypuszczam, że podczas dzisiejszej wycieczki Lily poczuła się tak, jakby znów miała tatę. 
Dlatego  uświadomiła  sobie,  że  gdybym...  gdyby  w  naszym  życiu  pojawił  się  mężczyzna, 
poświęcałby jej dużo czasu. Chyba po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że mogłabym... z 
kimś się związać. 

– Nigdy nie rozmawiałaś z nią o takiej możliwości? Potrząsnęła przecząco głową. 
– Nie  uważałam  tego  za  konieczne.  Lily  i  tak  martwi  się  wieloma  rzeczami.  Po  co 

dokładać jej kolejny problem. Poza tym nie sądziłam... – Nagle spostrzegła, że Mike wpatruje 
się w jej twarz. Jego myśli najwyraźniej krążyły wokół czegoś innego. 

– Jeszcze cię dzisiaj nie pocałowałem. 
– Och, Mike... 
Tak  bardzo  pragnęła  znaleźć  się  w  jego  objęciach,  ale  była  też  pewna,  że  przede 

wszystkim powinni  porozmawiać  o tym, w jaki sposób  ich związek  może wpłynąć na  Lily. 
Nie  odsunęła  się  jednak,  gdy wziął  ją  w  ramiona,  nie  zaprotestowała,  gdy dotknął  jej  warg 
swoimi.  Przeciwnie – przywarła  do  niego,  wsunęła  palce  w  jego  włosy,  rozchyliła  usta. 
Zapomniała  o  swoich  obiekcjach  i  wątpliwościach.  Liczył  się  jedynie  Mike,  przyjemność, 
magia chwili. 

– Mamusiu?
Angelina  odskoczyła  od  Mike’a  i  oszołomiona  wlepiła  wzrok  w  córkę.  Lily – we 

wzorzystej nocnej koszulce wyglądająca jak aniołek – patrzyła na nich wielkimi, zaspanymi 
oczami. Jej spojrzenie stopniowo stawało się coraz bardziej podejrzliwe. 

– Całujesz moją mamę. – W głosie Lily zabrzmiało bezbrzeżne zdumienie. 
– Tak – przyznał Mike. 
– Dlaczego?!
– Boją lubię. 
– Aha.  – Na  buzi  Lily  odmalował  się  wyraz  skupienia.  Angelina  w  końcu  zdołała  się 

opanować i spytała:

– Co się stało, kochanie? Myślałam, że już usnęłaś. 
– Chcę, żeby doktor Mike położył mnie spać. Angelina zerknęła na Mike’a i uniosła brwi. 
– Doskonale – stwierdził Mike. – Jestem  ekspertem, jeśli  chodzi o przykrywanie dzieci 

kołderką, ale przestrzegam pewnych zasad. Wiesz,  jak mała dziewczynka musi pojechać do 
łóżka? Na barana. 

– Dobrze! – zawołała Lily. 
Mike roześmiał się, wstał z kanapy i uklęknął przed Lily. 
– Wskakuj mi na plecy!
Angelina słuchała wesołego chichotu córki, gdy Mike niósł ją do jej pokoju. Zastanawiała 

się, jakie znaczenie może mieć fakt, że  Lily zapragnęła, aby Mike powiedział  jej dobranoc. 
Nadal była pogrążona w myślach, gdy po kilku minutach wrócił do salonu. Chyba wyczuł jej 
nastrój, ponieważ usiadł obok i wziął ją za rękę. 

– Czy Lily mówiła coś... o nas? – zapytała Angelina po chwili milczenia. 
– Ani słowa. Nie sądzę, żeby przejęła się tym, co zobaczyła. 
– Popełniliśmy błąd, wciągając w to Lily. 

background image

– Przecież tylko się całowaliśmy. Ludzie robią to bez przerwy. 
– Nie  ja.  Ale  chodzi  mi  o  coś  innego...  o  tę  wycieczkę  do  zoo,  lody,  wspólny  obiad  i 

spacer z psem. 

– Nie rozumiem – odparł Mike. 
Kobiety  zazwyczaj  bywały  wdzięczne,  że  traktuje  ich  dzieci  życzliwie.  Z  tego,  co 

zaobserwował,  większość  mężczyzn  wolała  trzymać  się  od  dzieci  jak  najdalej,  zupełnie  jak 
gdyby przenosiły dżumę. 

– Wydawało mi się, że między mną a Lily wszystko układa się kapitalnie. 
– Owszem, kapitalnie. 
– Chyba nie jesteś zazdrosna! – parsknął z niedowierzaniem. 
– Nie bądź śmieszny! Bardzo się cieszę, widząc Lily taką zadowoloną, lecz trochę mnie 

to również przeraża. 

– Wybacz mi moją tępotę, ale... 
– Nie chcę, żeby Lily została zraniona! Nie chcę czegoś jej dać, a potem to odebrać. 
– Zabraliśmy ją do zoo. 
– Dzisiejszy  dzień  zanadto  przypominał  niedzielę  w  rodzinnym  gronie – stwierdziła 

Angelina. – Mike, serce Lily jest szeroko otwarte, a my... a nas jeszcze za mało łączy, aby jej 
sugerować, że możemy stać się szczęśliwą rodziną. Lily nie rozumie, że związek mężczyzny i 
kobiety ma dziesięć razy większe szanse się rozpaść, niż trwać. 

– Oceniasz to na jeden do dziesięciu? – Mike skrzywił się. – Uważasz, że nasz związek 

jest mało wart?

– Skąd mam to wiedzieć? Poznałam mojego przyszłego męża, gdy zdałam maturę, i aż do 

tej pory z nikim nie romansowałam. 

Mike ujął ją łagodnie za ramiona. 
– Moim  zdaniem  szanse  są  większe  niż  dziesięć  procent.  Ujrzał  w  jej  oczach  panikę.  I 

bezbronność. 

– Kiedy  na  mnie  patrzysz  albo  mnie  dotykasz...  – powiedziała  Angelina – z  radości 

zapominam  o  realiach  i  marzę  o  bajkowym  zakończeniu.  Pragnę  wierzyć,  że  zostało  nam 
przeznaczone... że  szczęście będzie trwało wiecznie. Ale  gdy nie jesteśmy  razem, ogarniają
mnie  wątpliwości.  Dochodzę  do  wniosku,  że  powinnam  traktować  naszą  znajomość 
wyłącznie jako przyjemne interludium. 

– Jest czymś znacznie ważniejszym. 
– Tak,  ale  nie  wiemy,  czego  oczekiwać.  Przecież  to  wszystko  może  być...  – urwała, 

strapiona,  że  nie  potrafi  wysławiać  się  zwięźle.  – Może  być  tylko  iluzją.  Grą  świateł, 
kuglarską  sztuczką,  która  najpierw  wzbudza  powszechny  zachwyt,  a  później...  – mówiła  z 
takim  przejęciem,  że  aż  zmrużyła  oczy.  – Jeżeli  to,  co  nas  teraz  łączy,  ma  tymczasowy 
charakter, jeżeli okaże się tylko złudzeniem, to nie chcę, żeby z tego powodu Lily poczuła się 
zraniona i przestała ufać dorosłym. Dlatego od dziś  nie będziemy łączyć naszych spotkań z 
czasem, który zazwyczaj poświęcam Lily. 

– A jeśli zdarzy się, że jedno i drugie trochę na siebie zajdzie?
– No  to  zajdzie.  Moim  zdaniem  nie  powinniśmy  jednak  planować  dla  Lily  specjalnych 

background image

rozrywek, jak gdyby... 

Na jej twarzy była wypisana głęboka troska o córkę. Mike kochał Angelinę za tę troskę, 

za miłość macierzyńską, która kazała stawiać dobro dziecka na pierwszym miejscu. 

– Czy dzisiejszy wieczór możemy od tej chwili uznać za nasze spotkanie?
– Raczej  tak.  Ale  Lily  przyłapała  nas  na  całowaniu  i  nie  czułabym  się  pewnie...  Nie 

chciałabym, żeby znów zobaczyła coś, co jeszcze bardziej zamiesza jej w głowie. 

– Więc chyba nie udamy się teraz do twojej sypialni?
– Nie, skoro Lily śpi w sąsiednim pokoju. 
– Szkoda,  bo  miałem  ochotę  kochać  się  z  tobą  tak  namiętnie,  żeby  wszyscy  sąsiedzi 

słyszeli, jak jęczysz z rozkoszy. 

– Mike! – szepnęła karcącym tonem. 
– Przecież nikogo tu nie ma. 
– Ja jestem! Mike zachichotał. 
– Skoro nie idziemy do łóżka, to może siądziesz tutaj i przytulisz się do mnie. Zamierzam 

ci coś powiedzieć. 

– Co takiego? – spytała, opierając policzek o jego pierś, gdy otoczył ją ramionami. 
– Podobnie jak ty nie chcę, aby twoja córka cierpiała. 
– Mmm – mruknęła z zadowoleniem. 
– Rozumiem twoje obiekcje. Nie musimy z niczym się śpieszyć. Powiemy Lily o naszym 

związku dopiero wtedy, gdy sama uznasz to za stosowne. 

Po  słowach Mike’a  zapanowała przyjemna, relaksująca  cisza. Mike oparł  podbródek na 

głowie Angeliny, rozkoszując się jej bliskością. 

– Tylko w twoim łóżku byłoby mi teraz lepiej niż tutaj, gdy cię obejmuję – stwierdził. 
– Jest tak cudownie, że aż mnie to przeraża – szepnęła. 
– Nie  prowadzę  rozwiązłego  życia,  Angelino,  ale  mam  za  sobą  pewne  doświadczenia. 

Sprawy  między  mężczyznami  a  kobietami  zawsze  są  skomplikowane.  I  w  tej  dziedzinie 
człowiek uczy się metodą prób i błędów. Bóg jeden wie, ile podejmowałem prób i popełniłem 
błędów. – Mike objął ją mocniej. – Zwłaszcza te ostatnie bywają kształcące, Angelino. 

Z tobą wszystko wydaje się takie, jak trzeba. Inne niż przedtem. Sądzę, że mogłoby nam 

być ze sobą dobrze. 

Spojrzała na niego, a jej wzrok wyrażał nieme błaganie. 
– Tak  strasznie  pragnę,  aby  to  okazało  się  prawdą,  że  przestałam  ufać  swojemu 

zdrowemu rozsądkowi. Już sama nie wiem, czy powinnam ci wierzyć. 

– Wierz mi – powiedział i przypieczętował prośbę pocałunkiem. 

background image

ROZDZIAŁ 11

Biegnąc  do  telefonu,  Angelina  zerknęła  na  zegar.  Dziewiąta  trzydzieści.  Film,  który 

oglądała Lily wraz z trzema koleżankami, dobiegał końca. Angelina wiedziała, że taśma zaraz 
zacznie  się  przewijać.  Chciała  wtedy  mieć  dzieci  na  oku,  aby  ograniczyć  do  minimum  ich 
dzikie harce. Liczyła więc na to, że dzwoniąca osoba nie okaże się zbyt rozmowna. 

– Wybacz, że zawracam ci głowę o tej porze, ale... 
– Mike? – spytała uradowana. 
– Zdaję sobie sprawę, że zabieram ci czas przeznaczony dla Lily, ale mam pewien kłopot 

i... – Usłyszała, jak odetchnął głęboko. – Umiesz szyć?

– Chyba  nie  chcesz,  żebym  zeszyła  coś  żywego?!  Śmiech  Mike’a  nawet  w  słuchawce 

zabrzmiał zmysłowo. 

– Zapewniam cię, że chodzi o martwy przedmiot. Smoking. 
– Na ślub twojej siostry. 
– Tak.  Wypożyczyłem  go,  wracając  z  kliniki,  i  przymierzyłem  dopiero  w  domu.  No  i 

okazało  się,  że  spodnie...  no  cóż,  jeśli  się  schylę,  to  zostanę  aresztowany  za  obrazę 
moralności. 

– Rozumiem. 
– Wypożyczalnia jest już zamknięta, a ja powinienem wyjechać do Gainesville z samego 

rana. – Umilkł, najwyraźniej spodziewając się, że Angelina coś powie, ale ona milczała, toteż 
w końcu zapytał: – Potrafiłabyś je zreperować?

– Musiałabym  najpierw  je  obejrzeć.  Jeżeli  tylko  rozpruł  się  szew,  to  nie  ma  problemu. 

Gorzej, jeśli są rozdarte. 

– Mógłbym  je  teraz  przywieźć,  jeżeli  nie  jesteś  zbyt  zajęta.  Kakofonia  dziecięcych 

chichotów, przerywana szczekaniem psa, zasygnalizowała koniec filmu. 

– Nie jestem. Przywieź te spodnie. 
Drugim  filmem  i  miską  prażonej  kukurydzy  Angelinie  udało  się  uspokoić  rozbawione 

dzieci, gdy zabrzęczał dzwonek. 

– Kto to? – spytała Lily. 
– Doktor Mike. Chce, żebym mu coś zeszyła. 
– Co? – Lily błyskawicznie znalazła się w holu. 
– Spodnie. 
Angelina otworzyła drzwi, a Lily skoczyła Mike’owi na szyję. 
– Lepiej je wezmę – stwierdziła Angelina, ratując ciemne spodnie, starannie powieszone 

na  drewnianym  wieszaku.  – Lily,  zanim  przewrócisz  doktora  Mike’a,  pozwól  mu 
przynajmniej wejść do domu. 

– Czy to są te spodnie, które moja mamusia ma zeszyć? Wyglądają dziwnie. 
– Są  częścią  smokingu – wyjaśniła  córce  Angelina.  – To  taki  elegancki  strój,  w  który 

mężczyźni ubierają się na ślub. 

– Pan się żeni? – W głosie Lily zabrzmiało zdumienie. 

background image

Mike roześmiał się dobrodusznie. 
– Nie, dziecinko. Moja siostra wychodzi za mąż, a ja tylko będę prowadził ją do ołtarza. 
Angelina sprawdziła stan szwów. 
– Co  o  tym  sądzisz? – Mike  patrzył  na  nią  zaniepokojony.  Wsunęła  dłoń  do  wnętrza 

spodni, prezentując spore pęknięcie. 

– Złapiesz grypę, jeśli je włożysz. 
Lily zachichotała, rozbawiona słowami matki. 
– Wielokrotne  pranie  i  prasowanie  zniszczyło  nici – kontynuowała  Angelina.  – Trzeba 

tylko przejechać na maszynie. To głupstwo. 

– Dzięki Bogu. 
– Princess już potrafi podawać łapę – oznajmiła Lily, kołysząc psiaka w ramionach. Jej 

koleżanki również podeszły do Mike’a. 

– Naprawdę?
– Aha. Ashley ją nauczyła. 
– Kim jest Ashley?
– To ja! – powiedziała rudowłosa dziewczynka o piegowatej buzi. 
– Ty nauczyłaś Princess tej sztuczki? 
Ashley skinęła głową. 
– Ja trochę pomagałam – dodała urocza blondyneczka. 
– Ja też – pochwaliła się trzecia koleżanka Lily. 
– Widzę,  że  miałyście  pełne  ręce  roboty – stwierdził  Mike.  Ponad  głowami  dzieci 

popatrzył  na  Angelinę.  Wymienili  znaczące  spojrzenia  dwojga  dorosłych  ludzi.  Spojrzenia 
kochanków.

– Przywita się pan z Princess? – spytała Lily. 
– Pobaw  się  z  pieskiem,  a  ja  zajmę  się  tą  naprawą.  Angelina  zostawiła  go  na  łasce 

czterech  dziewczynek.  Szycie  zajęło  nieco  więcej  czasu,  trzeba  bowiem  było  nawinąć  na 
bębenek  czarne  nici.  Gdy  wróciła  do  salonu,  z  wrażenia  zaparło  jej  dech.  Mike  siedział  w 
dużym  fotelu,  trzymając  na  kolanach  psa  i  Lily.  Jej  przyjaciółki  przycupnęły  na  szerokich 
oparciach fotela. Mike prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że znów zachowuje 
się  jak  tatuś.  Widocznie  leżało  to  w  jego  naturze – tak  samo  jak  sympatyczny  uśmiech  i 
łagodność w stosunku do zwierząt. 

Pogromca  serc,  pomyślała Angelina.  To  przecież  nie  w  porządku,  nawet  nie  musiał  się 

wysilać. Wystarczyło, żeby po prostu był sobą, a ona... Okazała się idiotką. Uważała, że może 
zaangażować  się  w  intymny  związek  i  jednocześnie  pozostać  emocjonalnie  obojętna! 
Wmawiała  sobie,  że  to  będzie  tylko  rozrywka,  przelotna  przygoda.  Miłe  towarzystwo  i 
fizyczne  spełnienie  bez  żadnych  zobowiązań  i  konsekwencji.  Nic  nie  znaczący  romans –
wygodny, nietrwały, nieskomplikowany. 

Dopiero teraz zdumiała ją własna naiwność. Przed poznaniem Thomasa Angelina rzadko 

chodziła na randki. Zostali kochankami dopiero po zaręczynach. Po rozwodzie z nikim się nie 
umawiała.  Jak  w  ogóle  mogła  przypuszczać,  że  zdoła  dokonać  takiego  zwrotu  i  będzie  w 
stanie traktować mężczyznę wyłącznie jako źródło przyjemności?

background image

Obecnie nie było sensu dłużej się oszukiwać. Zakochała się. Tylko słowo miłość w pełni 

definiowało uczucia, jakie wzbudzał w niej Mike. Czuła przyjemny skurcz w piersi, ilekroć 
się do niej uśmiechał. Przez jej ciało przepływała fala ciepła, gdy wyobrażała sobie, że jest z 
Mike’em. A kiedy ją obejmował, przepełniało ją szczęście. 

Seks był podniecający i słodki, ale Mike pociągał ją nie tylko pod względem fizycznym. 

W  tym  samym  stopniu  co  męskość  i  siła  Mike’a  zauroczyła  Angelinę  jego  życzliwość  i 
delikatność. 

Spostrzegł, że Angelina go obserwuje, i uśmiechnął się nieśmiało. Pomachała wieszakiem 

i  uniosła  kciuk,  dając  do  zrozumienia,  że  szycie  skończone.  Następnie  ruchem  głowy 
wskazała kuchnię. Mike szepnął coś do Lily, która zachichotała, po czym wstał, opuszczając 
ją – wraz ze szczeniakiem w ramionach – na fotel. 

Angelina przewiesiła spodnie przez oparcie kuchennego krzesła. 
– Są prawie jak nowe – oznajmiła. 
Wpatrywał się  w  jej  twarz,  a  jego uśmiech – ciepły  i  zmysłowy – po  raz  nie  wiadomo 

który uświadomił Angelinie, jak bardzo Mike jest męski. 

– Dzięki za ratunek. Angelina wzruszyła ramionami. 
– Naprawdę nie ma za co. 
– Przypuszczam, że jutro ktoś by mi pomógł, ale wiesz, jakie są wesela. Wszyscy miotają 

się jak szaleni. W taki dzień szukanie igły z nitką to dodatkowa komplikacja. 

– Masz czas na filiżankę herbaty?
– A dostałbym mleko? – spytał z nadzieją w głosie. 
– Oczywiście.  – Angelina  wyjęła  z  szafki  szklanki  i  sięgnęła  do  lodówki  po  karton  z 

mlekiem. – Lubisz tego faceta, za którego wychodzi twoja siostra?

– Owszem. Cała nasza rodzina za nim przepada. On i Trący tworzą wspaniałą parę. Ona 

czasem  bywa  trochę...  narwana.  Dzięki  niemu  traktuje  różne  sprawy  z  niezbędnym 
dystansem. 

– Pytam, bo... Chyba się nie obawiasz, że popełnia błąd?
– Skąd ten pomysł?
– Odniosłam wrażenie, że... nie podchodzisz do tego ślubu z entuzjazmem. 
Mike skrzywił się lekko. 
– Wesela nie są jakąś moją ulubioną formą weekendowej rozrywki. 
– Nie  sądzę,  żebym  musiała  pytać,  co  nią  jest – odparła  ze  znaczącym  uśmieszkiem. 

Prawie cały poprzedni weekend spędzili razem w łóżku. Co prawda, znaleźli czas na posiłki, 
krótkie drzemki i film, który obejrzeli, siedząc przytuleni do siebie, ale nie to wydawało się 
Angelinie  najważniejsze.  Myśląc  o  tych  prawie  dwóch  dniach,  przypomniała  sobie,  jak  się 
kochali, pieścili, szeptali czułe słówka. 

– Tęskniłem za tobą przez cały tydzień.
Wystarczył sam ton jego głosu, aby poczuła, jak ogarniają fala ciepła. 
– Ja też o tobie myślałam – przyznała cicho. 
Zdjęła pokrywkę ze słoja w kształcie krowy i przesunęła go w stronę Mike’a. 
– Poczęstuj się. 

background image

Wziął waniliowego wafla i zaczął go chrupać, oparty o blat. 
– Dlaczego nie lubisz ślubów?
– Bo muszę wbijać się w smoking – zażartował, sięgając po drugi wafelek. 
– To dziwne, że nie zrobili dzisiaj próby. 
– Pastor  podobno  był  zbyt  zajęty.  Mają  wszystko  przećwiczyć  jutro  rano – bez  pana 

młodego, oczywiście. Drużba sporządzi notatki i pokieruje nim podczas uroczystości. 

Utkwił  wzrok  w  twarzy  Angeliny,  a  jej  wydawało  się,  że  cisza  trwała  całą  wieczność, 

zanim znów się odezwał. 

– Jedź ze mną – powiedział. 
– Na ślub?
– Razem z Lily. 
– Nie wypada, Mike. Przecież nie znamy twojej siostry. Chwycił ją w ramiona. 
– Będziecie moimi gośćmi. Zobaczysz, moja rodzina się ucieszy. 
Z westchnieniem pochyliła głowę i oparła czoło o pierś Mike’a. 
– Daj  spokój,  Mike.  Nawet  gdybym  miała  w  szafie  odpowiednią  sukienkę  i  buty  w 

pasującym do niej kolorze, to i tak bym nie pojechała. Lily spędza ten weekend ze mną. Jej 
koleżanki zostają u nas na noc. Nie zamierzam ich stąd wyrzucić o świcie. 

Mike objął ją i lekko przytulił. 
– Powinienem wcześniej o tym pomyśleć. Tak, przemknęło jej przez głowę. Powinieneś. 
– Po prostu nagle zdałem sobie sprawę, jak wiele by dla mnie znaczyła twoja obecność. 

Ta ceremonia... Widzisz, w zeszłym roku byłem zaręczony i... – Odetchnął głęboko. Angelina 
wyczuła jego napięcie. – Ten związek rozleciał się dosłownie kilka dni przed ślubem. Dlatego 
jutro wszyscy będą mnie obserwować, zastanawiając się, czy już zdołałem się pozbierać. 

– Zdołałeś? – zapytała niemal szeptem. Wiedziała, że ryzykuje, zadając to pytanie. Mogła 

przecież usłyszeć, że Mike nadal cierpi, ponieważ ktoś złamał mu serce. 

– Tak! – powiedział, jak gdyby sam właśnie to zrozumiał. – Tak – powtórzył. – Tamta 

sprawa  należy  do  przeszłości.  Cieszę  się,  że  Trący  jest  szczęśliwa.  Młodsza  siostrzyczka 
wyprzedziła mnie w wyścigu do ołtarza, lecz wcale mi to nie wadzi. 

Spojrzał Angelinie prosto w oczy i uśmiechnął się. 
– Wybacz, że wcześniej cię nie zaprosiłem. Chciałbym zabrać cię ze sobą. 
– To  nie  byłby  dobry  pomysł.  Śluby  to  rodzinne  uroczystości.  Co  pomyśleliby  twoi 

bliscy, gdybyś zjawił się z obcą kobietą i jej dzieckiem?

– Pomyśleliby... nie, wiedzieliby, że jesteś dla mnie kimś ważnym. 
– O wiele za wcześnie na tego rodzaju... 
Odsunął ją nieco od siebie, ujął jej podbródek i skierował jej twarz w swoją stronę, aż ich 

oczy się spotkały. 

– Naprawdę  jesteś  dla  mnie  ważna,  Angelino.  I  Lily  także,  ponieważ  stanowi  część 

ciebie.  Proszę  cię,  nie  staraj  się  udawać,  że  to,  co  się  dzieje  między  nami,  to  tylko  moje 
przywidzenia. 

Nie  umiała  przy  nim  udawać,  zwłaszcza  gdy  jej  uczucia  stawały  się  coraz  bardziej 

oczywiste. Nie potrafiła też odmówić mu – chociaż w sąsiednim pokoju bawiły się dzieci –

background image

gorącego  pocałunku,  który  nagle  wydał  się  jej  równie  naturalny  jak  przypływ  i  odpływ 
oceanu. 

background image

ROZDZIAŁ 12

Mike stał z siostrą i matką w kościelnej zakrystii. Pani Calder wyprostowała nie istniejące 

zagniecenie  na  przejrzystym  welonie  Trący.  Westchnęła,  obrzucając  córkę  pełnym  miłości 
spojrzeniem, i powiedziała:

– Szkoda, że twój ojciec nie żyje i nie widzi, jaka jesteś śliczna. 
– O  ile  znam  tatę,  to  znajdzie  sposób,  żeby  mnie  obejrzeć.  Prawdopodobnie  już  mi  się 

przygląda. 

– Pewnie  masz  rację – przyznała  z  uśmiechem  matka.  Popatrzyła  na  Mike’a.  – A  ja 

miałam rację co do smokingów, prawda? Mike wygląda wprost oszałamiająco. 

– Mogłabym przyjmować od moich koleżanek oferty na randkę z nim. 
Pani Calder zrobiła smutną minę i poklepała Mike’a po ramieniu. 
– Gdyby twoje plany zostały zrealizowane, wcześniej ujrzelibyśmy cię w smokingu. Czy 

obecność tutaj, podczas tej uroczystości, nie jest dla ciebie zbyt bolesna?

– Nie – odparł.  Trący  posłała  mu  zza  welonu  współczujące  spojrzenie.  – Dawno 

przestałem się gryźć tamtą sprawą, mamo. Prawdę mówiąc, nie żałuję, że rozstałem się z Beth 
Ann. Nie była kobietą dla mnie. 

Mimo  woli  uśmiechnął  się  szeroko,  a  na  twarzy  siostry  odmalowało  się  niebotyczne 

zdumienie. Trący otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz ktoś akurat zapukał do drzwi. Był 
to drużba, który miał towarzyszyć matce panny młodej. 

– Już czas – oznajmił. – Możemy iść?
Pani  Calder  skinęła  głową,  uścisnęła  dzieci,  następnie  oparła  dłoń  w  rękawiczce  na 

zgiętym  ramieniu  młodego  człowieka  i  dała  mu  się  poprowadzić.  Trący  odwróciła  się  do 
brata. 

– Wszystko jasne, mój drogi. 
– Nie rozumiem. 
– Wiem, co oznaczała ta twoja rozradowana mina, gdy stwierdziłeś, że Beth Ann nie była 

dla ciebie. Znalazłeś sobie inną dziewczynę?

Nie zaprzeczył, ale też i nie potwierdził. 
– Czy nie powinniśmy pomaszerować przed ołtarz?
– Tak, ale nie myśl, że się wymigasz. Później chcę poznać szczegóły. 
– Może uściskasz starszego braciszka, zanim oddam cię temu jakmu-tam?
– Doskonale wiesz, jak on się nazywa – odparła, ściskając Mike’a. – I pamiętaj, masz mi 

o niej opowiedzieć!

– Ach, te kobiety!
– Och, po prostu się cieszę, że masz kogoś! Nie będę czuła się winna z powodu swojego 

szczęścia. 

– Ale z ciebie gaduła – jęknął. – Chodź, twój oblubieniec czeka. 
Podczas przyjęcia Mike z przyjemnością rozgadał się na temat Angeliny oraz Lily. 
– Powinieneś przywieźć je ze sobą – stwierdziła pani Calder, słuchając jego opowieści. 

background image

– Owszem – przyznał. – Może zabiorę je na następne wesele, w którym wezmę udział –

dodał z przekornym uśmieszkiem. 

Podczas jazdy Lily dosłownie skręcała się z ciekawości. 
– Co to za niespodzianka, mamusiu?
– Nie mam pojęcia, kochanie. Doktor Mike powiedział tylko, żebym po drodze do domu 

wstąpiła z tobą do kliniki. Podobno jest tam coś, co ci się spodoba. 

– Może to kotek?
Jeśli panu Calderowi życie mile, to nie będzie kotek, przemknęło Angelinie przez głowę. 
– Doktor Mike wie, że masz psiaka, Lily. Nie potrzebujesz kota. 
– Ashley ma kota i dwa psy. 
Szczęściara z tej Ashley, pomyślała Angelina. Serce jej się ścisnęło. Przelotnie ogarnęło 

ją poczucie niezadowolenia z siebie, co czasem zdarza się rodzicom, gdy dzieci żądają zbyt 
wiele. Pozostawiła uwagę Lily bez komentarza. 

Zajechały  przed  klinikę.  Angelina  zaparkowała  i  zgasiła  silnik,  a  Lily  natychmiast 

wyskoczyła  z  auta  i  pognała  do  budynku.  Gdy  Angelina  weszła  do  środka,  zastała  córkę 
konferującą z Suzie. 

– Właśnie mówiłam Lily, że doktor Calder jeszcze jest zajęty, ale prosił, żebym wam coś 

pokazała. 

– Czy to coś żywego? – spytała Lily. 
Suzie  zaprowadziła  je  do  pokoju  na  zapleczu.  Wzdłuż  jednej  ze  ścian  stały  druciane 

klatki,  po  drugiej  stronie  znajdował  się  zlew  i  kilka  szafek  oraz  dwie  przegrody,  osłonięte 
drucianą siatką. 

– Patrzcie.  – Suzie  uklękła  obok  kartonowego  pudełka.  Lily  zajrzała  do  środka  i 

westchnęła z wrażenia. 

– Szopy! Spójrz, mamusiu! Maciupeńkie szopy! Zwinięte w kłębuszki na starym ręczniku 

spały szopie niemowlęta. 

– Można je wziąć na ręce?
– Musisz zapytać o to doktora Caldera. One niedawno się urodziły i powinny przebywać 

z matką, ale ją potrącił samochód. Jakiś mężczyzna przyniósł je do nas dzisiaj rano. Podobno 
mieszkały  u  niego  za  domem.  Zostały  same,  więc  uznał,  że  pod  naszą  opieką  mają  szansę 
przeżyć. 

Suzie zerknęła na Angelinę. 
– Muszę  wracać  do  rejestracji.  Mike  skończy  badać  ostatniego  pacjenta  i  zaraz  tu 

przyjdzie. 

– Są słodkie, prawda, mamusiu? – Lily posłała matce uśmiech pełen zachwytu. 
– Tak.  – Patrząc  na  śliczną  buzię  córeczki,  Angelina  poczuła,  że  dławi  ją  w  gardle. 

Dorosła  powaga,  która  do  niedawna  zaostrzała  delikatne  rysy  Lily,  ustąpiła  naturalnemu 
zaciekawieniu i dziecięcej niewinności. Częściowo dzięki Mike’owi. Angelinę przepełniała z 
tego powodu autentyczna wdzięczność. A także obawa. 

– Co sądzicie o moich maluchach? – Do pokoju wszedł Mike. Miał na sobie swój roboczy 

uniform – dżinsy, podkoszulek z firmowym nadrukiem i biały fartuch. 

background image

– Są taaakie maleńkie! – Lily była tak podniecona, że głos jej drżał. – I takie cudowne. 

Mogę je potrzymać?

– Tak się składa – odparł Mike – że trzeba je karmić z butelki, więc przydałaby mi się 

czyjaś  pomoc.  – Ponad  głową  Lily  puścił  do  Angeliny  oko,  a  jej  aż  zaparło  dech.  Zwykłe 
mrugnięcie, a podziałało jak intymna pieszczota. 

Mike posadził Lily na krześle i położył jej na kolanach ręcznik ze śpiącymi zwierzątkami. 

Następnie pokazał jej, pod jakim kątem trzymać buteleczkę z podgrzanym pożywieniem. 

– Czy one tu zostaną? – spytała Lily. 
– Tylko  do  jutra.  Istnieje  specjalna  organizacja,  która  opiekuje  się  osieroconymi 

zwierzętami i przygotowuje je do życia na wolności. Później wypuszcza sieje do lasu. 

– Rozumiem – szepnęła Lily, wpatrzona w szopy. 
– To, co teraz robisz, jest niezmiernie ważne – kontynuował Mike. – Karmisz je specjalną 

mieszanką, dzięki której będą się dobrze rozwijać. 

– Opowiem o tym pannie Thornton. 
– Przyniosę z furgonetki aparat fotograficzny i zrobię ci kilka zdjęć, żebyś mogła pokazać 

je w szkole. 

Wypstrykał  całą  rolkę  filmu,  a  szopy  zdążyły  w  tym  czasie  zjeść  swój  posiłek  i  znów 

usnęły. 

– Moglibyśmy  nadać  im  imiona? – spytała  Lily,  gdy  Mike  kolejno  przeniósł  trzy 

niemowlaki do pudełka. 

– Oczywiście. Jak chciałabyś je nazwać?
– Śpioszek, Suseł i Drzemka, bo one ciągle śpią. 
– Załatwione. – Mike otulił zwierzaki i podniósł się z kolan. – Skoro te dzieciaki są już 

syte i zadowolone, chętnie zabrałbym moje dwie ulubione dziewczyny na pizzę. Co wy na to?

– Wspaniale! – zawołała Lily. 
– Dwa głosy za. – Mike spojrzał na Angelinę. – Zgadzasz się?
– Jasne. Nigdy nie odmawiam, gdy ktoś zaprasza mnie na pizzę – odparła lekkim tonem. 
– Świetnie. Zrzucę tylko z siebie ten fartuch. 
– A Lily niech umyje ręce – zasugerowała Angelina. 
– Chodź.  – Mike  otoczył  Lily  ramieniem.  – Umyjesz  się  w  moim  wielkim  zlewie,  jak 

prawdziwa asystentka. 

Zaprowadził ją do pokoiku z umywalką, uregulował strumień wody i pokazał, jak należy 

pompować  płynne  mydło.  Podniósł  głowę  i  zobaczył,  że  Angelina  stoi  w  drzwiach  i  ich 
obserwuje.  W  jej  oczach  malowało  się  wzruszenie.  Odpowiedział  uśmiechem  na  jej 
wyrażający  aprobatę  uśmiech.  Jednocześnie  pomyślał,  że  obecność  Angeliny  w  miejscu, 
gdzie on spędza prawie cały dzień, wydaje się taka naturalna. Podobnie jak to, że jest tutaj jej 
córeczka i że wszyscy troje czują się ze sobą tak dobrze. 

– Czy to  są  szkielety? – Uwagę  Lily przykuło kilka  plakatów, przedstawiających  układ 

kostny różnych zwierząt. 

– Tak. – Oderwał z rolki papierowy ręcznik i podał go Lily. – Wytrzyj łapki, a ja zaraz ci 

opowiem, czym różnią się od siebie kości psa i kota. 

background image

Wytłumaczył  Lily,  na  czym  polegają  zasadnicze  różnice.  Odpowiedział  także 

wyczerpująco na liczne pytania, które Lily mu zadała. Był zachwycony jej zainteresowaniem 
zwierzętami. Przemknęło mu przez głowę, że z łatwością pokochałby to dziecko jak własną 
córkę. A może już je kochał?

Gdy Mike pokazywał Lily kolejne szkielety, Angelina wsunęła się do pomieszczenia. Na 

ścianach wisiały informacyjne tablice i reklamowe plakaty firm farmaceutycznych. Angelina 
przebiegła  wzrokiem  kilka  nagłówków  i  zauważyła  niedużą  kartkę  z  firmowej  papeterii 
producenta środków  odrobaczających.  Pod  nazwą wytwórni ktoś  zrobił  jakieś notatki.  Lista 
podstawowych wymagań Mike’a Caldera? Dobra praca... wysokie zarobki... żadnych dzieci? 
Nowy samochód! Seksowna! Angelina Winters, półtora punktu? Samantha, sześć! Angelina 
miała  ochotę  się  rozpłakać,  była  jednak  zbyt  rozgniewana.  Miała  ochotę  wrzeszczeć,  ale 
dławiło ją rozczarowanie. 

Mike  przypomniał  sobie  napisany  po  pijanemu  manifest  akurat  w  samą  porę,  aby 

spostrzec,  że  Angelina  jakby  zesztywniała.  Jej  ramionami  wstrząsnął  dreszcz,  a  oddech 
zmienił się, powodując nagłą bladość. 

– Mogę ci to wytłumaczyć – powiedział, zastanawiając się, czy jakiekolwiek wyjaśnienie 

na coś się zda. 

– Chyba  nie  mam  dzisiaj  ochoty  na  pizzę – odparła  Angelina  po  chwili  dręczącego 

milczenia. 

– Mamusiu!
– Angelino... 
Lily i Mike odezwali się jednocześnie. 
– Nie czuję się dobrze. – Angelina buntowniczo wysunęła podbródek. 
– Usiądź. – Mike wyciągnął w jej stronę rękę. – Strasznie zbladłaś. 
Odsunęła się gwałtownie. 
– Po prostu muszę... – Wyciągnęła z torebki kluczyki do samochodu. – Muszę pojechać 

do domu. 

– Lily,  uważam,  że  twoja  mama  powinna  odpocząć – stwierdził  Mike  z  sugestywną 

powagą w głosie. – Zaprowadzę ją teraz do mojego gabinetu i posadzę w tym dużym fotelu 
przy biurku. 

– Nie pojedziemy na pizzę?
– W tym pokoju, gdzie śpią szopy, w jednej z klatek znajduje się kotka. Widziałaś ją?
Lily z ponurą miną potrząsnęła przecząco głową. 
– To miła kotka, ale jest już stara i trzeba codziennie dawać jej lekarstwa. Ma przebywać 

u  nas  przez  dwa  tygodnie.  Na  pewno  czuje  się  samotna.  Wabi  się  Socks.  Może  do  niej 
zajrzysz, a ja zajmę się twoją mamą. 

– Dobrze. 
Lily wyszła, a Angelina i Mike patrzyli na siebie bez słowa. 
– Chodźmy do mojego gabinetu. 
– Nigdzie z tobą nie pójdę. 
– Powinnaś usiąść. 

background image

– Powinnam iść do domu. 
– Musimy porozmawiać o tej głupiej liście. 
– Ona tak wiele wyjaśnia – mruknęła Angelina, jak gdyby mówiła do siebie. 
– Owszem,  ale  coś  zupełnie  innego  niż  sądzisz.  – Chwycił  ją  za  rękę  i  zaczął  mówić 

pełnym  napięcia  szeptem: – Może  nie  chcesz  usiąść,  ale  ja  muszę  porozmawiać  z  tobą  w 
cztery oczy. To sprawa między tobą a mną, więc nie angażujmy w nią twojej córki. 

Angelina skapitulowała i poszła z Mike’em do jego gabinetu. 
– Gdy pisałem tę listę... – urwał, nie wiedząc, od czego zacząć. 
– Myślałam,  że  do  mnie  zadzwonisz,  ale  się  nie  doczekałam.  – Angelina  zaśmiała  się 

histerycznie.  – To  oczywiste,  czemu  tego  nie  zrobiłeś.  Po  co  zawracać  sobie  głowę  osobą, 
która ma dziecko... – wciągnęła w płuca haust powietrza i powoli je wypuściła – łyse opony i 
starą pralkę. 

– Kobieta, z którą byłem zaręczony... 
– Dlaczego? – spytała rozżalona,  patrząc  na  niego  oskarżycielko.  – Dlaczego  wciąż  mi 

pomagałeś? Nigdy cię nie prosiłam. 

– Napisałem  tę  idiotyczną  listę  po  pijanemu.  Tego  dnia  miał  się  odbyć  mój  ślub,  ale 

wszystko wzięło w łeb i po prostu cierpiałem. Nie chciałem... 

– Nie chciałeś mnie! Ani nikogo takiego jak ja. 
– Nie  chciałem  nikogo  w  stylu  Beth  Ann,  czyli  mojej  byłej  narzeczonej.  Ty  jesteś 

zupełnie inna. Gdy tylko to zrozumiałem. .. 

– Zacząłeś do nas wpadać. Przychodziłeś, robiłeś dla mnie różne rzeczy. 
– Nie potrafiłem trzymać się od ciebie z daleka. Próbowałem, ale... 
– Tamtego  wieczoru...  tej  pierwszej  nocy  oboje...  O  Boże,  nie  mogę  uwierzyć,  że 

pozwoliłam... że się... – Oddychała z trudem, jak po biegu. 

– Kochaliśmy – dokończył, obejmując ją. – Możesz powiedzieć to na głos. Kochaliśmy 

się jak dwoje ludzi, których łączy uczucie. Dlatego nie umiałem o tobie zapomnieć i dlatego 
ty wybrałaś mnie. 

– Czułam się samotna. I taka... sfrustrowana. Mike bezwiednie się uśmiechnął. 
– Owszem – przyznał. – Pamiętam przejawy tej frustracji. 
– Miałeś wtedy na sobie garnitur. Gdzie byłeś?
– Nieważne, gdzie byłem, ważne, gdzie w końcu się znalazłem. 
– Umówiłeś się z kimś, prawda? Z Samanthą?
– Skąd...  – Przypomniał  sobie  notatki  na  swojej  liście.  I  punktację,  którą  sporządził, 

zanim pojął, co naprawdę się liczy. 

– Prosto z jej łóżka wskoczyłeś do mojego?
– Nie. Przyznaję, spotkałem się wówczas z Samanthą. Myślałem... przypuszczałem... lecz 

nagle stało się dla mnie całkiem jasne, z kim powinienem być. Pojechałem więc do twojego 
domu. 

Umilkł na chwilę, po czym dodał z mocą:
– Angelino, przysięgam, pragnąłem cię znów zobaczyć, lepiej cię poznać. 
Pojedyncza  łza  spłynęła  po  policzku  Angeliny,  która  siłą  woli  starała  się  opanować. 

background image

Broda jej drżała. 

– Skleiłeś moje łóżko! Przywiozłeś zacisk, papier ścierny i zreperowałeś je. 
Wyrwała się z jego ramion i ruszyła do drzwi. 
– Nie niszcz naszego związku – poprosił. 
– Gdy mąż mnie rzucił, obiecałam sobie, że nigdy więcej nie stanę się zależna od żadnego 

mężczyzny. I jakoś dawałam sobie radę, ale kiedy cię spotkałam, byłam naprawdę zmęczona. 
Dlatego bez protestu przyjęłam twoją troskliwość. 

– A  ja  obiecałem  sobie,  że  nigdy  więcej  nie  pozwolę,  aby  jakaś  kobieta  mnie 

wykorzystywała.  I  rzeczywiście  nie  dopuściłem  do  tego.  Właśnie  na  tym  polega  różnica, 
Angelino. Ty mnie nie wykorzystywałaś. Pomagałem ci, bo sam tego chciałem. A przyjmując 
czyjąś pomoc,  wcale  nie  stajemy się  zależni.  Nie  uczyniłem  dla  ciebie  nic,  czego  sama  nie 
potrafiłabyś zrobić. – Umilkł na moment. – No, może z wyjątkiem odcięcia dopływu wody –
dokończył, siląc się na dowcip. 

Ale nie udało mu się jej rozbawić. Angelina wyglądała na całkiem załamaną. Serce mu 

się krajało, gdy patrzył na jej skurczoną z bólu twarz. Wiedział, że to jego wina. 

– Nawet i z tym w końcu byś sobie poradziła. 
– Tak – mruknęła. – Telefonistki z centrali 911 miałyby niezły ubaw. 
– Tworzymy  udany  tandem – przekonywał.  – Ty  też  mi  pomagałaś  z  tymi 

zawiadomieniami i ze spodniami. 

– Muszę już iść. – Wyszła na korytarz i zawołała córkę. Lily zjawiła się natychmiast. 
– Idziemy na pizzę?
– Zamówimy dostawę do domu. 
– Doktor Mike pojedzie z nami?
Mike poczuł przypływ nadziei, gdy Angelina spojrzała na niego. 
– Odwiozę was – zaproponował. – Jesteś zdenerwowana. 
– Uspokoję się, gdy tylko usiądę za kierownicą. Jak tylko uciekniesz ode mnie, pomyślał. 
– Mogę  powiedzieć  do  widzenia  Śpioszkowi,  Susłowi  i  Drzemce? – zapytała  żałośnie 

Lily. 

Mike  przywarł  wzrokiem  do  twarzy  Angeliny.  Wstrzymał  oddech,  czekając  na 

odpowiedź. Skoro on cierpiał z powodu Lily, to jak udręczona musiała się czuć Angelina, jej 
matka. 

– Tak – odparła krótko. – Ale pośpiesz się. 
Lily pobiegła pożegnać się z szopami. Właśnie tego Angelina najbardziej się obawiała: jej 

córka  została  wciągnięta  w  sprawy  dorosłych  i  głęboko  zraniona,  choć  niczym  na  to  nie 
zasłużyła.  Angelina  wcale  nie  musiała  wyrażać  tego  słowami.  Wystarczyło,  że  patrzyła  na 
niego przygnębiona i bezradna. 

– Nie  pozwoliłbym  ci  stąd  wyjść,  gdybym  nie  wierzył,  że  i  tak  jakoś  to  uładzimy.  Nie 

teraz, gdy wszystko w tobie się gotuje, lecz później, kiedy spokojnie pomyślisz o nas obojgu. 

Odwróciła głowę, żeby go nie widzieć. 
– Ta lista nie ma najmniejszego znaczenia, Angelino. Podobnie jak to, gdzie byłem kilka 

tygodni  temu,  zanim  przyjechałem  do  ciebie.  Najważniejsze,  że  owego  wieczoru  znalazłem 

background image

się tam, gdzie powinienem być. 

W odpowiedzi Angelina wysunęła buntowniczo podbródek. 
– I  jeszcze  jedno – kontynuował.  – Kocham  cię.  Zastanawiając  się  nad  tym,  co  ci 

powiedziałem, weź także pod uwagę, że kocham również Lily. 

– To nie w porządku!
– W miłości wszystkie chwyty są dozwolone, aniołku. 
A skoro już o tym mowa, to  przeanalizuj tę informację:  gdy ty mówiłaś  mi, jak bardzo 

chciałabyś  mieć  drugie  dziecko,  ja  myślałem  wyłącznie  o  tym,  jak  bardzo  chciałbym  mieć 
dziecko właśnie z tobą. 

W  oczach  Angeliny  zabłysły  łzy,  lecz  zdołała  je  powstrzymać.  Ze  względu  na  Lily, 

przemknęło Mike’owi przez głowę. 

– To było okrutne – powiedziała, tłumiąc szloch. 
– To była szczera prawda. Zastanów się nad tą ofertą – obrączka na twoim palcu, dzidziuś 

w  twoim  brzuszku  i  drugi  tatuś  dla  twojej  córki.  Dorzucę  jeszcze  sprzęt  drukarski,  żebyś 
urządziła sobie własną pracownię. Musisz jedynie powiedzieć „tak”. 

– Lily! – zawołała, bliska paniki. 
– Zapomniałem napomknąć  o  wspaniałym  seksie  tak  długo,  jak  długo  będę  oddychał –

dodał szeptem, bo Lily już szła w ich stronę. 

Angelina  opuściła  klinikę,  unikając  jego  wzroku.  Miał  nadzieję,  że  nie  zniknęła  z  jego 

życia na  zawsze.  Odczekał  dziesięć  minut  i  pojechał  sprawdzić,  czy  bezpiecznie  dotarły  do 
domu. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył światło w salonie i samochód Angeliny na podjeździe. 
Teraz nie pozostawało nic innego, tylko czekać. 

background image

ROZDZIAŁ 13

Lily! Coś stało się Lily! Angelina zobaczyła na swoim podjeździe samochód Thomasa i 

wpadła  w  panikę.  Jej  były  mąż  usiłował  przyczepić  do  frontowych  drzwi  jakąś  kartkę.  Po 
rozwodzie  nigdy tu  nie  przyjeżdżał, a tę  sobotę  i  niedzielę  Lily spędzała  u niego.  Angelina 
zaparkowała i pobiegła przez trawnik. 

– Thomas! Czy Lily... 
– Usiłowaliśmy dodzwonić się do ciebie. – Zniecierpliwienie w głosie Thomasa sprawiło, 

że stwierdzenie zabrzmiało oskarżycielsko. 

– Robiłam zakupy – odparła obronnym tonem. O Boże, czyżby wówczas, gdy kupowała 

papier toaletowy i śniadaniowe płatki, Lily coś się stało? – Lily? Co się... 

– Z Lily wszystko w porządku. Chodzi o psa. Angelina poczuła taką ulgę, że aż osłabła. 

Lily żyje. Jest cała i zdrowa. 

– Próbowaliśmy  cię  zawiadomić.  Denise  telefonowała  ze  sto  razy.  Trudno  upilnować 

czworo dzieci, a tu jeszcze ten szczeniak... 

Lily błagała, żeby pozwolono jej zabrać ze sobą Princess. 
Thomas i Denise nie życzyli sobie wizyt z psem i Angelina już dawno wyperswadowała 

córce  ten  pomysł.  Tym  razem  jednak  skłoniła  Denise,  żeby  ustąpiła,  gdyż  po  niedawnym 
incydencie w klinice Mike’a Lily wciąż nie mogła się pozbierać. 

– Powiedz mi wreszcie... 
– Dzieciaki  bawiły  się  przed  domem  i  pies  pognał  za  piłką.  – Thomas  skrzywił  się  z 

dezaprobatą. Wyglądał tak niesympatycznie, że Angelina nie mogła pojąć, dlaczego kiedyś go 
kochała. – Można nauczyć dzieci, żeby nie wybiegały na jezdnię, ale nie głupiego psa. 

– I co dalej? – przynagliła niecierpliwie. 
– Nasz sąsiad wyjeżdżał z garażu i... – Twarz Thomasa wykrzywił gniew. – Gdyby któreś 

z dzieci pobiegło za tym szczeniakiem, byłoby nieszczęście. 

– Czy  Princess...  – Angelina  nie  potrafiła  wydusić  z  siebie  słów  „nie  żyje”.  Dławiła  ją 

obawa o Lily. Jak bardzo cierpiałaby, gdyby Princess została zabita!

– Nie. Jest tylko ranna i skowyczy jak oszalała. 
– A Lily? Jak ona to... 
– Lily  wpadła w histerię. Denise szukała  w książce  telefonicznej numeru  jakiejś kliniki 

weterynaryjnej czynnej przez całą dobę, ale twoja córka dała taki koncert... 

– Nasza  córka – z  naciskiem  poprawiła  Angelina,  zastanawiając  się,  czy  Thomas  już 

zapomniał, że Lily jest tak samo jego dzieckiem jak jej. 

– Uparła się, że tylko doktor Mike może zająć się jej psem. 
– Mike?
– Ach, rozumiem. Właśnie tak pomyślałem. 
– Nie rozumiem. 
– Ta  twoja  rozanielona  mina  potwierdza  moje  podejrzenia.  Kręcisz  z  tym  facetem, 

prawda?

background image

– To nie powinno cię interesować. 
– Chyba że dotyczy naszej córki. 
A więc znów jest twoja, pomyślała Angelina, ale nie zamierzała się z nim kłócić. 
– Gdzie jest Lily? I Princess? – zapytała. 
– Jego klinika była już nieczynna, ale Lily nalegała, żeby zadzwonić do niego do domu. 

Chyba  łączy  cię  z  tym  osobnikiem  wyjątkowa  zażyłość,  skoro  zgodził  się  przyjąć  nas  po  . 
godzinach. 

– To weterynarz Princess. Postąpiłby podobnie z każdym innym pacjentem – odparła. Nie 

miała  żadnych  wątpliwości,  że  to,  co  powiedziała,  jest  prawdą.  Mike  był  właśnie  takim 
lekarzem. Właśnie takim człowiekiem. 

– Denise  z  dzieciakami  została  w  klinice.  Dzwoniliśmy do  ciebie  kilka  razy.  W  końcu 

postanowiłem przyjechać i zostawić ci kartkę, żebyśmy nie musieli wisieć na telefonie przez 
cały dzień. 

Cóż za poświęcenie. 
– Jak czuje się Lily?
– A jak ci się zdaje? Wiesz, że ma obsesję na punkcie tego szczeniaka. 
– Lepiej tam pojadę. 
– Ja myślę – warknął. 
Jazda do kliniki wydała się Angelinie zarówno najdłuższą, jak i najkrótszą podróżą, jaką 

kiedykolwiek  odbyła.  Najdłuższą,  ponieważ  Angelinie  śpieszyło  się  do  Lily.  Najkrótszą, 
ponieważ obawiała się tego, co ją tam czeka. Nie była przygotowana na spotkanie z Mike’em 
w żadnych okolicznościach, a zwłaszcza nie wtedy, gdy miał wystąpić w roli zbawcy psa Lily 
lub zwiastuna jego śmierci. 

Prawie  nie  mogła  uwierzyć,  że  minęły  dopiero  cztery  dni  od  tamtego  popołudnia,  gdy 

Mike jej się oświadczył. Oczywiście bez świec, łagodnej muzyki i szampana. Nie zaliczał się 
do  mężczyzn,  którzy  z  wyprzedzeniem  planowali  takie  rzeczy.  Uczynił  to  w  typowym  dla 
siebie  stylu – obrączka  na  jej  palcu,  drugi  tatuś  dla  jej  córki  i  dzidziuś  w jej  brzuszku.  I 
jeszcze  dorzucił  sprzęt  drukarski  oraz  wspaniały  seks  do  końca  życia.  Nie  o  takich 
oświadczynach mówi się w telewizji w dzień świętego Walentego, ale były charakterystyczne 
dla Mike’a i stuprocentowo szczere, podobnie jak on sam. 

Podczas tych czterech dni tęskniła za nim bardziej niż za kimkolwiek do tej pory. Toteż 

nic  dziwnego,  że  drżącą  ręką  otwierała  drzwi  kliniki.  W  środku  panował  zamęt.  Denise,  z 
najmłodszym dzieckiem w ramionach, natychmiast zaatakowała. 

– To nie moja wina!
– Przecież  nikt  cię  nie  oskarża – odparła  ugodowo  Angelina,  lecz  Denise  nie  dała  się 

ułagodzić. 

– Uprzedzałam,  że  nie  odpowiadam  za  tego  cholernego  psa,  ale  mnie  nie  słuchałaś,  bo 

twoja Lily była taka zdenerwowana. Biedulka, koniecznie musiała wziąć ze sobą pieska. 

– My  obie  też  jesteśmy  zdenerwowane.  Nie  mówmy  nic,  czego  mogłybyśmy  później 

żałować. 

– Nie zamierzam płacić za leczenie. Tym razem Angelina straciła cierpliwość. 

background image

– Nikt cię o to nie prosi, Denise. Powiedz mi tylko, gdzie jest Lily. 
– Poszła na zaplecze z twoim chłopakiem. Nie chciała nawet na moment oddalić się od 

tego psa. 

– Idę jej poszukać. 
– My wychodzimy. Chłopcy mieli iść na urodzinowe przyjęcie. I tak już są spóźnieni. 
– W porządku. Teraz ja zajmę się wszystkim – powiedziała z przekonaniem. Wiedziała, 

że na pewno sobie poradzi – ze swoim dzieckiem, z tą kryzysową sytuacją, ze swoim życiem. 
Było  to  wyzwalające  uczucie – ta  pewność  siebie,  ten  wewnętrzny  spokój  oraz 
przeświadczenie, że jest wystarczająco silna. Poczuła przypływ wspaniałomyślności. 

– Dziękuję, że skontaktowałaś się z weterynarzem i przywiozłaś tu Pnncess. Zdaję sobie 

sprawę, jak bardzo bywasz zajęta w weekendy. 

Denise zrobiła głupią minę. 
– Ja naprawdę nie zawiniłam. 
– To był wypadek. 
– Oni są tam. – Denise ruchem głowy wskazała pokój zabiegowy. 
– Znam drogę. 
Mike i Lily stali przy stole, na którym nieruchomo leżała Pnncess. Na widok matki Lily 

podbiegła do niej, a Angelina mocno ją uściskała. 

– Pnncess wpadła pod samochód i ma złamaną nogę. 
– Wiem, skarbie. Tak mi przykro, że twój piesek cierpi. 
– Ale ona wyzdrowieje. – Lily wysunęła się z objęć Angeliny. – Doktor Mike wstawi jej 

w nóżkę drucik i kość się zrośnie. Pozwolił mi pomagać, dopóki nie zemdleję. 

– Jeśli twoja mama się zgodzi – dodał Mike. Odezwał się do Lily, ale wpatrywał się w 

Angelinę. 

Przez  całą  drogę  do  kliniki  próbowała  wyobrazić  sobie  przebieg  spotkania  z  Mike’em. 

Zastanawiała się, co ją czeka. Niepotrzebnie się obawiała. Znów było tak jak zawsze, gdy z 
nim była – cudownie. Przy nim ogarniał ją spokój i radość. I chociaż Angelina nie wydała z 
siebie żadnego dźwięku, to w tej chwili powiedziała Mike’owi „tak”. Zgodziła się na udział 
Lily w operacji.  Na  ślubną obrączkę. Na  to,  żeby został  ojczymem  Lily. Na kolejne  dzieci. 
Na... wszystko. Ujrzała cień uśmiechu na wargach Mike’a i ciepło w jego spojrzeniu. A więc 
zrozumiał. 

– Mogę pomóc, mamusiu? Nie zemdleję. 
– Dobrze. – Nadal patrzyła na Mike’a. – Ja też pomogę, jeśli nie będę musiała patrzeć. 
– To może być nawet ciekawe – stwierdził z rozbawieniem Mike. – Zabieg chirurgiczny 

wykonany metodą Braille’a. 

– Ona wcale się nie rusza. 
– Dostała środki uspokajające. Zastosuję również miejscowe znieczulenie. 
– Doktor Mike zgolił jej sierść! – obwieściła Lily. – Podobno teraz może nosić bikini. 
– Doktor Mike czasem plecie głupstwa. 
– Tak – przyznała  Lily  takim  tonem,  jak  gdyby  mówienie  głupstw  stanowiło 

najwspanialszą cechę jej bohatera. 

background image

– Powinienem  przygotować  się  do  operacji – oświadczył  Mike.  – Pielęgniarka  numer 

jeden – czyli  ty,  Lily – ma  dopilnować,  żeby  Princess  nie  spadła  ze  stołu.  A  pielęgniarka 
numer dwa... – zerknął na Angelinę – pomoże mi wyszorować ręce. 

– To  wcale  nie  jest  mycie  rąk – mruknęła  Angelina,  gdy  znaleźli  się  w  sąsiednim 

pomieszczeniu. 

– Tylko coś o niebo przyjemniejszego. – Mike przyciągnął ją do siebie. 
Oboje  z  trudem  łapali  oddech,  gdy  Mike  oderwał  usta  od  warg  Angeliny  i  zajrzał  jej 

głęboko w oczy. 

– Powiedz mi, aniołku – uśmiechnął się szatańsko – kiedy ślub?
– Przedyskutujemy  tę  sprawę,  gdy  usłyszę  od  ciebie  całą  historię  słynnej  listy  Mike’a 

Caldera. 

– Chodzi ci o ten szpargał, który kiedyś wisiał nad umywalką?
– Właśnie. 
– Już dawno go wyrzuciłem. Dane są zdezaktualizowane. Nie zauważyłaś, że powiesiłem 

nową wersję?

Niechętnie skierowała wzrok na ścianę, na którą do tej pory starała się nie patrzeć. Oto, 

co zobaczyła:

Lista podstawowych wymagań Mike’a Caldera, wydanie poprawione:
1. Ma na imię Angelina. 
2. Ma córeczkę imieniem Lily. 
3.  Potrafi  przygotować  wspaniałe  tetrazzini  z  indyka  i  podaje  je  z  antywampirowym 

chlebem. 

4. Projektuje piękne zawiadomienia o ślubie i potrafi od ręki zeszyć spodnie. 
5. Ma anielski uśmiech. 
6. Jest seksowna. 
– To  tylko  minimum.  – Przytulił  ją  mocniej.  – Byłoby  miło,  gdyby  na  dodatek  mnie 

kochała. 

– Kocha – zapewniła, odwracając jego głowę, aby go pocałować. 

background image

EPILOG

– Dzięki – szepnęła Mike’owi do ucha Trący. Uścisnęła brata, składając mu życzenia. 
– Za co?
– Za  to,  że  przejąłeś  część  odpowiedzialności! – Ruchem  głowy  wskazała  ich  matkę, 

która  obejmowała  Lily  jak  kwoka  pilnująca  kurczęcia.  – Mama  wciąż  mnie  zanudza 
pytaniami,  kiedy  zafunduję  jej  wnuki,  a  ja  chcę  z  tym  poczekać  kilka  lat.  Teraz  na  pewno 
weźmie  w  obroty  ciebie.  – Zrobiła  potulną  minę,  bo  właśnie  podeszła  do  nich  pani  Calder 
wraz z Lily. 

– Doktorze  Mike’u,  czy  to  prawda,  że  pokroiłeś  nieżywego  oposa,  gdy  byłeś  w  moim 

wieku?

Mike  przeniósł  wzrok  z  twarzy  swojej  pasierbicy  na  twarz  matki.  W  oczach  pierwszej 

malowała się powaga, w oczach drugiej – chyba zakłopotanie. 

– Po prostu zrobiłem sekcję. 
– Na  zwierzaku,  którego  potrącił  samochód – wyjaśniła  pani  Calder.  – Gdy  Mike

przyniósł  tego  oposa  do  domu,  od  razu  wiedziałam,  że  zostanie  albo  weterynarzem,  albo 
seryjnym mordercą. 

– Mamo!
W odpowiedzi starsza pani wyprostowała plecy. 
– Dzieci  często  stawiają  nas  w  trudnych  sytuacjach,  ale  później  możemy  o  tym 

opowiedzieć naszym wnukom. To najlepsza rekompensata. 

– Cieszę się, że doktor Mike jest weterynarzem, a nie mordercą – powiedziała Lily. 
– Ja  też,  moje  dziecko.  Chyba  przydały  się  na  coś  te  wszystkie  fachowe  książki  i 

wycieczki  do  zoo.  – Pani  Calder  strzepnęła  niewidoczny  paproch  z  ciemnej  marynarki 
Mike’a, po czym cofnęła  się o krok, aby lepiej  przyjrzeć się synowi. – Miałam rację co do 
smokingu.  Nawet  podczas  skromnej  uroczystości  ślubnej  pan  młody  powinien  wyglądać 
elegancko. A przy tak oszałamiającej pannie młodej jak Angelina... 

– Jest  piękna,  prawda? – Mike  spojrzał  na  kobietę  u  swojego  boku.  Miała  na  sobie 

sukienkę z kremowej koronki, a twarz otaczały ciemne, puszyste loki. 

Pani Calder wzięła Angelinę za rękę. 
– Oczywiście. Witaj w naszej rodzinie, Angelino. – Westchnęła głęboko, przyglądając się 

młodej parze. – Wydajecie się dla siebie stworzeni. 

– Jesteśmy dla siebie stworzeni – poprawił ją Mike. 
– I nie zapominajcie o tym aniołeczku. – Pani Calder znów przytuliła Lily. 
Mike  popatrzył  na  dziewczynkę.  Cała  w  różowych  falbankach,  rzeczywiście 

przypominała aniołka. Uśmiechnął się do niej szeroko. 

– O Lily nie sposób zapomnieć. Robi za dużo hałasu. 
– Dziękuję ci także za twoją córeczkę, Angelino – ciągnęła pani Calder. Zerknęła na syna 

z udaną surowością. – Najwyższy czas, żebym zajęła się rozpieszczaniem wnuczki. 

– Może  mając  więcej  wnuków,  aż  tak  bardzo  ich  nie  rozpuścisz – powiedział  Mike  z 

background image

figlarnym błyskiem w oczach. 

– Mamusia mówi, że teraz, gdy ona i doktor Mike są małżeństwem, mogę niedługo dostać 

małą siostrzyczkę lub braciszka. 

Mike zachichotał na widok zdumienia matki. 
– Tak,  mamo,  zdecydowaliśmy  się  na  dziecko.  I  to  szybko.  Ale  jak  znów  zaczniesz 

głośno chlipać, zamknę cię w sypialni razem z psami!

– Matka ma prawo trochę popłakać na ślubie swego dziecka. 
– Owszem,  ale  ty,  Suzie  i  Inez  pobiłyście  rekord.  To  cud,  że  pastor  zdołał  was 

przekrzyczeć! – zażartował Mike. 

Wcześniej  Inez  wręczyła  mu  pięknie  opakowany  prezent  wielkości  elektrycznego 

otwieracza do konserw. 

– Już niemal straciłam nadzieję, że kiedykolwiek się ożenisz – przyznała pani Calder. –

Ale dzisiaj wszystko było cudowne. 

– Tak – zgodził się z matką Mike. Zaborczym gestem objął Angelinę w talii. – Wszystko 

było cudowne. 

To  naprawdę  się  zdarzyło,  pomyślał.  Tym  razem  ślub  się  odbył.  Mike  nie  miał  cienia 

wątpliwości, że związał się z Angeliną do końca życia. Czuł to każdą komórką swojego ciała, 
gdy ujął ją za rękę i oboje pobiegli do samochodu,  obrzucani ryżem przez  ludzi, którzy ich 
kochali. 

Angelina machała do Lily na pożegnanie, dopóki  dom nie zniknął im z oczu, następnie 

usiadła wygodniej i westchnęła. 

– Szczęśliwa? – spytał Mike, kładąc rękę na dłoni swojej żony. 
– Tak, ale... 
Ale? Ogarnęła go panika. Nie oczekiwał żadnych „ale”. 
– Nie chciałabym, żebyś żył złudzeniami. 
– Co do czego?
– Obiecałeś mnie kochać, być dobrym tatą dla Lily, dać mi tyle dzieci, ile zapragnę, oraz 

kupić sprzęt drukarski, abym mogła pracować na własny rachunek. 

– Zgadza się. 
– Nie  myśl,  że  wyszłam  za  ciebie  z  tych  powodów.  Odetchnął  z  ulgą.  Angelina  tylko 

stroiła sobie żarty. 

Świadczył o tym ton jej głosu. 
– Również nie dlatego, że cię kocham – dodała. 
– Więc dlaczego? – zapytał po chwili milczenia, podejmując grę. 
– Wyłącznie dla seksu – odparła z przewrotnym uśmieszkiem. 
Mike z filozoficznym spokojem wzruszył ramionami. 
– To też ci obiecałem, prawda?
– Owszem, doktorze Calder. Obiecał pan. 
– W takim razie nie mam wyjścia. Mężczyzna powinien dotrzymywać słowa. Będę robił 

to, do czego się zobowiązałem. 

– Byle często!

background image

Mike roześmiał się przepełniony radością. 
– Tak często, jak zechcesz, aniołku.