background image

GLENDA SANDERS 

 
 
 
 
 
 
 
 

Ten 

prawdziwy 

mężczyzna 

 
 
 
 
 
 

Harlequin 

Toronto 

 Nowy Jork 

 Londyn 

Amsterdam 

 Ateny 

 Budapeszt 

 Hamburg 

Madryt 

 Mediolan 

 Paryż 

 Sydney 

Sztokholm 

 Tokio 

 Warszawa 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 2

 

Tytuł oryginału: 

The All-American Male 

Pierwsze wydanie: 

Harlequin Books, 1989 

Przełożyła: 

Grażyna Staniewska 

 

 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 3

 

ROZDZIAŁ 1 

– Nareszcie koniec – westchnęła Cassaundra. – Bogu dzięki. 
Naprzeciw  niej  w  limuzynie  siedział  Sloan  Garrick,  człowiek, 

który przed trzydziestoma laty był protegowanym jej dziadka. 

– Dobrze  się  dziś  spisałaś,  Cassaundro  –  powiedział,  kładąc 

rękę  na  jej  dłoni.  –  Mowa  żałobna  była  świetna:  doskonałe 
połączenie podziwu i wzruszenia. 

Kiwnęła  głową,  przyjmując  ten  komplement, ale żadne z nich 

już  się  nie  odezwało.  Szofer  wiózł  ich  przez  labirynt  ulic 
Manhattanu.  Zahamował  przed,  wejściem  wiodącym  do  dwóch 
bliźniaczych wieżowców. 

Sloan  objął  Cassaundrę  pokrzepiającym  gestem,  gdy  jechali 

cichobieżną windą do apartamentów na szczycie. 

– Chcesz się czegoś napić? Wina, sherry? – zapytał troskliwie, 

gdy weszli do środka. 

– Później.  Teraz  przebiorę  się  w  coś  wygodniejszego.  Barek 

jest  pełny.  Poczęstuj  się.  Zdejmij  marynarkę  i  krawat,  jeżeli 
chcesz. 

– Nie martw się o mnie – uspokoił ją Sloan. 
Umrze  w  marynarce  i  krawacie,  pomyślała  Cassaundra  idąc 

do  sypialni.  Natychmiast  pożałowała  tej  niesympatycznej  myśli. 
Sloan  był  wytworem  swej  epoki.  Mężczyźni  z  jego  środowiska 
nosili  garnitury  i  krawaty.  To  niewielkie  przewinienie  jak  na 
człowieka,  który  okazał  się  niezawodnym  przyjacielem  w 
niezwykle  ciężkim  dla  niej  okresie.  Gdy  zaczęła  pracować  w 
wydawnictwie  dziadka,  wprowadzał  ją  we  wszystkie  tajniki, 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 4

 

pomagał  zachować  realizm  i  rozsądek.  Nie  zastąpił  jej  ojca,  ale 
stał  się  kochającą,  aprobującą  osobą,  w  przeciwieństwie  do 
tamtego. 

W drzwiach sypialni pojawiła się Aggie. 
– Czy pani czegoś potrzebuje? 
– Przebiorę się. Nie mogę już znieść tego kostiumu. 
– Weźmie pani kąpiel? 
– Raczej prysznic. Nie będzie mi potrzebna pomoc. 
– Tak, Proszę Pani. 
Cassaundra patrzyła na młodą, dyplomatycznie obojętną twarz 

Aggie  i  zastanawiała  się,  czy  rani  uczucia  dziewczyny,  chcąc 
samodzielnie odkręcić kurek w łazience. 

– Chyba  nałożę  batikowe  kimono  w  maki.  Gdybyś  mogła  je 

wyjąć... 

– Oczywiście, proszę Pani. 
– To wszystko. 
– Tak, proszę pani. 
Cassaundra  weszła  do  łazienki  i  odgrodziła  się  drzwiami  od 

reszty  świata.  Cudownie  być  samą!  Warstwa  po  warstwie 
zdejmowała  ubranie,  które  nagle  zaczęło  ją  dusić  –  filcowy 
kapelusz  przybrany  piórami,  ciemnoniebieski  żakiet  i  spódnicę, 
dobraną kolorystycznie jedwabną bluzkę z wiązanym kołnierzem. 

Demonstracyjnie  wybrała  niebieski,  nie  zaś  wymaganą 

pogrzebową  czerń.  Gdyby  tylko  na  to  pozwoliła,  związani  z  jej 
ojcem  specjaliści  od  reklamy  wyreżyserowaliby  pompatyczny 
pogrzeb.  Ale  po  raz  pierwszy  w życiu  Cassaundra sama podjęła 
decyzję i wymogła jej wykonanie. Nalegała, by pogrzeb odbył się 
jedynie w obecności rodziny, a w miesiąc po nim ogólnodostępna 
msza żałobna. Stamtąd właśnie wracała. 

W kabinie prysznicowej puściła gorącą wodę, jakby mogło to 

zmyć  z  niej  smutek  i  paraliżujące  odrętwienie,  jakie  czuła  po 
stracie ojca. 

Kilka  minut później,  już  bez  makijażu,  zawinęła  się w  miękki 

ręcznik,  zdjęła  czepek  i  rozpuściła  włosy  –  naturalne  blond, 
fachowo rozjaśnione, miękkimi fetami opadły na plecy. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 5

 

Usiadła przy toaletce i posmarowała błyszczkiem usta. Potem 

spojrzała  na kobietę  w  lustrze  –  wystraszone  oczy, wychudzone 
policzki. Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła przygnębiona. 

 
Pozwoliła  sobie  na  kilka  zaledwie  minut  cichego  żalu  nad 

sobą.  Odrzuciła  głowę,  wzięła  głęboki  oddech  i  zmusiła  się  do 
ubrania. Sloan czekał na dole, by pocieszyć ją w potrzebie. 
Potrzeba,  pomyślała  czując,  że  zaczyna  wpadać  w  histerię.  Czy 
wiesz, Sloan, czego potrzebuję? Bo ja z pewnością nie. 

Sloan  wstał  i  pozdrowił  ją  automatycznym,  acz  szczerym 

uśmiechem. 

– Widzę,  że  odświeżyłaś  się,  kochanie.  Piję  czystą  szkocką. 

Co ci podać? 

– Białe wino – odparła Cassaundra. 
Sloan  podszedł  do  barku,  nalał  wina,  wręczył  Cassaundrze 

kieliszek, po czym znowu usiadł. 

– Twój ojciec byłby dziś z ciebie dumny – powiedział. 
– Wątpię. 
Cassaundra  wielokrotnie  zastanawiała  się, czy  ojciec w ogóle 

przejmował  się  tym,  co  mówiła  bądź  robiła  –  oczywiście  z 
wyjątkiem  przypadku,  gdy  nie  dostała  się  do  szkoły  muzycznej 
Juilliarda. Nigdy nie miała dość odwagi, by powiedzieć sławnemu 
Williamowi  Snowowi,  iż  poczuła  ulgę  na  wieść,  że  nie  została 
przyjęta.  Zawsze  chciała  studiować  literaturę,  ale  on  sądził,  że 
podjęła tę decyzję z braku czegoś lepszego. 

– Rozmawiałem z nim kiedyś podczas przerwy w rozprawie – 

odezwał się Sloan. – Zapytał mnie, czy widziałem, jak weszłaś na 
salę rozpraw z głową do góry, całkowicie ignorując reporterów? 
A  potem  stwierdził, że  stałaś  się damą. Był dumny, Cassaundro. 
Widziałem dumę w jego oczach. 

– Dziękuję,  że  mi  to  powiedziałeś  –  rzekła  wzruszona.  –  I 

poczekałeś, aż mi to będzie rozpaczliwie potrzebne. 

– Dziś  też  byłaś  dzielna  –  rzekł  Sloan.  –  Wiem,  co  musiałaś 

przezwyciężyć,  by  po  tym  wszystkim,  co  się  stało,  wstać  i 
wygłosić mowę na jego cześć. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 6

 

– Społeczeństwo  miesiącami  grzebało  w  życiu  Snowa  – 

powiedziała  Cassaundra.  –  Najwyższy  czas,  by  usłyszeli  o 
szlachetniejszych  cechach  mego  ojca.  Nie  był  z  pewnością  ani 
świętym,  ani  wzorowym  ojcem,  ale  był  utalentowany  i  oddany 
muzyce. 

Dopiła  jednym  łykiem  resztę  wina.  Przez  kilka  minut  w 

milczeniu wpatrywała się w pusty kieliszek. 

– Nawet  po  tylu  miesiącach  ciągle  zastanawiam  się, dlaczego 

to wszystko musiało się wydarzyć. Tak bez sensu, tak tragicznie 
bez sensu. 

– Nie  wolno  ci  stale  tego  rozgrzebywać,  Cassaundro.  Nie 

znajdziesz odpowiedzi. 

– Nie  znajdę  odpowiedzi  –  zgodziła  się.  –  Jedynie  same 

„gdyby”.  Gdyby  tylko  nie  wstydzili  się  przyznać,  że  z  ich 
małżeństwa nic nie wyszło, i mieli odwagę się rozstać. Gdyby nie 
byli  tacy  wybuchowi  i  ambitni.  Gdyby  w  tej  szufladzie  nie  było 
rewolweru.  Skąd  nabity  rewolwer  w  szufladzie?  –  zapytała 
retorycznie, zwracając  się do Sloana. – Nigdy nawet z niego nie 
strzelał.  Dlaczego  rewolwer  akurat  musiał  tam  leżeć,  nabity  i 
gotów do strzału? 

Sloan położył rękę na jej dłoni. 
– Zwariujesz, jeśli będziesz to rozpamiętywać. 
Cassaundra przymknęła oczy i westchnęła. 
– Wiem,  Sloan.  Ale  to  wszystko  było  takie  bezsensowne. 

Brianna  nigdy  nie  była  dla  mnie  matką  –  Nie  była  nawet 
przyjaciółką. Ale nie chciałam, żeby umarła. Zwłaszcza... 

Głos  jej  się  załamał,  ale  w  myśli  dodała:  nie  z  pięknych, 

utalentowanych rąk mego ojca. Nikt nie powinien umierać z ręki 
człowieka  zdolnego  wyczarować  z  wielkiej  orkiestry  tak 
wspaniałą muzykę. 

– Nie możesz zmienić tego, co się stało – powiedział Sloan. – 

Możesz jedynie zaakceptować to i żyć dalej. 

Tak,  zaakceptować.  Nie  miała  wyboru.  Brianna,  piękna, 

samolubna,  kapryśna  primadonna,  umarła  na  podłodze  sypialni, 
którą  dzieliła  z  ojcem  Cassaundry.  A  Williama  Snowa, 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 7

 

wrażliwego,  równie  impulsywnego  maestro, aresztowali,  pobrali 
od  niego  odciski  palców  i  zamknęli  w  celi  z  włóczęgami  i 
złodziejami.  Na  oczach  światowej  prasy  został  sądzony  za 
zabójstwo. 

Cały  naród  wzdychał,  gdy  William  Snow  adorował  Briannę 

Blake.  I  cały  naród  uniósł  się,  gdy  sąd  orzekł,  że  jest  winny  jej 
śmierci. 

William  Snow  zasłabł  na  sali  rozpraw  po  usłyszeniu  wyroku: 

winny. Świadectwo zgonu stwierdzało, że to atak serca, ale jego 
serce  pękło  pod  brzemieniem  smutku,  upokorzenia  i  wyrzutów 
sumienia.  Nigdy  nie  powinien  był  poślubić  Brianny.  Kochał  ją 
jednak  z  gwałtownością  znaną  tylko  głupcom,  i  ta  bezmyślna 
namiętność zabiła ich oboje. 

– Co teraz? – zapytał Sloan, znów gładząc dłoń Cassaundry. 
– Chyba wrócę za biurko wydawcy. 
– Brzmi  to  tak,  jakbyś  wracała  do  więzienia.  Myślałem,  że 

jesteś zadowolona ze swojej pracy w Quill Publishing. 

– Jestem zadowolona, Sloan. To znaczy – byłam. – Wciągnęła 

głęboko  powietrze  i  wypuściła  je  z  powolnym westchnieniem.  – 
Minie trochę czasu, zanim będę zdolna odczuwać zadowolenie. 

– Cenię twoją pracę, Cassaundro, ale nikt nie przykuwa cię do 

biurka. Jesteś kobietą zamożną i w ogóle nie musisz pracować. 

– Wolę mój mały kącik w Quill niż tę wieżę z kości słoniowej. 

W  biurze  przynajmniej  czuję  się  pożyteczna.  Chociaż  jestem 
prawnuczką  założyciela,  mam  swój  niewielki  udział  w  rozwoju 
wydawnictwa. 

– Bez  wątpienia.  Ktoś,  kto  wylansował  książkę  odrzuconą 

przez  dwanaście  domów  wydawniczych,  udowodnił  swoje 
kompetencje.  Fakt,  że  jesteś  prawnuczką  Nathana  Granda, 
przydaje temu osiągnięciu nieco czaru i tajemniczości. 

– Czar  i  tajemniczość?  –  rzekła  z  ironicznym  uśmieszkiem.  – 

Kraty w więziennej celi! – dodała gorzko. 

Sloan  wstał,  podszedł  do  kominka  i  zaczął  przyglądać  się 

płomieniom tańczącym na grubym polanie. 

– Przypuśćmy,  że  mogłabyś  robić  to,  co  chcesz.  Co  byś 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 8

 

wybrała? – spytał z zadumą. 

– Zniknęłabym.  –  Cassaundra  po  raz  pierwszy  w  dniu 

dzisiejszym uśmiechnęła się naprawdę szczerze. – Zniknęłabym, a 
potem pojawiłabym się gdzieś jako zupełnie normalna osoba. 

– Normalna osoba? 
– Nie  udawaj,  że  nie  rozumiesz.  Chodzi  mi  o  taką  osobę, 

która  nie  jest  spadkobierczynią  jednej  z  największych  fortun  w 
Ameryce.  Osobę,  której  genialny  ojciec  nie  zabił  jej  macochy, 
która  nie  pracuje  w  wydawnictwie  założonym  przez  jej 
pradziadka.  Chciałabym  dokonać  w  życiu  czegoś,  co  nie  jest 
oceniane  wyłącznie  na  podstawie  tego,  kim  jestem.  Czy  możesz 
sobie  wyobrazić,  że  jeśli  chodzi  o  praktyczne  życie  jestem 
całkowitą ignorantką? – spytała po chwili i gestem dłoni uciszyła 
protest  Sloana.  –  Wiem,  wiem.  Potrafię  prawidłowo  trzymać 
widelec  podczas  oficjalnego  obiadu  i  umiem  podtrzymać 
rozmowę  na  dowolny  temat  w  czasie  koktajlu.  Ale  nie  potrafię 
nawet prowadzić samochodu! 
– Jestem  pewien,  że  Joseph  nauczyłby  cię  prowadzić  twojego 
bentleya – odparł Sloan sucho. 

– Mówię  serio  –  powiedziała  tonem  nie  budzącym 

wątpliwości.  –  Potrafię  grać  na  flecie,  harfie  i  fortepianie,  ale 
nigdy  nie  wrzucałam  monety  do  grającej  szafy.  To  takie 
nieamerykańskie. Jestem nieamerykańska. Jestem nie... nierealna! 
Cassaundra  Snow  to  jakaś  księżniczka  z  tragicznej  bajki, 
drukowanej w gazecie w odcinkach. 

Sloan popatrzył jej uważnie prosto w twarz. 
– Czego byś chciała, Cassaundro? 
– Chciałabym...  wydaje  mi  się,  że  chciałabym  gdzieś  uciec  i 

dorosnąć. 

– Dorosnąć?  Po  tym  wszystkim,  co  przeżyłaś?  To  i  tak  było 

ponad siły zwykłego człowieka! 

– Och,  jestem  silna.  Opanowana.  Potrafię  sprostać  sytuacji. 

Ale  nigdy  nie  troszczyłam  się  o  siebie.  Nie  musiałam.  Ojciec 
zawsze zabiegał o to, by ktoś się o mnie troszczył. – Coś ścisnęło 
ją w  gardle. – Aggie poczuła się dotknięta, gdy stwierdziłam, że 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 9

 

sama chcę włączyć prysznic. 

Sloan objął ją i przez kilka minut Cassaundra wypłakiwała się 

w jego ramionach. 

– Ojciec  ochraniał  mnie,  ale  nie  pozwolił  mi  dorosnąć. 

Dlaczego? Powinnam była go zmusić, by mi pozwolił. 

Sloan wyjął z kieszeni chusteczkę i podał ją Cassaundrze. 
Wytarła  policzki  i  nos  i  popatrzyła  na  niego  nachmurzona. 

Podeszła do kanapy i opadła na nią bezwładnie. 

– Nigdy  nie  wypełniłam  czeku.  Nie  wiem  nawet,  jak  to  się 

robi. 

– To całkiem proste – rzekł Sloan. – Prawie każdy może ci to 

pokazać. 

– Nie  w  tym  rzecz,  Sloan.  Wiem,  że  mogę  się  nauczyć.  Ale 

już to powinnam umieć. Powinnam umieć prowadzić samochód, 
wypełniać książeczkę czekową i robić tysiąc innych codziennych 
rzeczy, które większość ludzi robi zupełnie naturalnie. Mam stałą 
lożę  w  filharmonii  i  w  operze,  ale  nigdy  nie  byłam na  koncercie 
rockowym... czy choćby na meczu baseballa. 

– Chyba powinnaś się wreszcie wybrać. 
– Na mecz baseballowy? 
– Wszędzie, gdzie ci się spodoba. Powiedziałaś, że chciałabyś 

uciec.  Zatem  zrób  to,  na  co  masz  ochotę  –  ucieknij  i  dorastaj! 
Rusz  tam,  gdzie  mogłabyś  przeżyć  wiek  młodzieńczy,  którego 
nie miałaś. Popełniaj błędy, padaj, a potem podnoś się sama. 

– Myślisz, że nie zrobiłabym tego, gdybym mogła? 
– Cóż cię zatrzymuje? 
– Dokąd  mam  uciec?  –  zapytała  z  goryczą.  –  Od  kilku 

miesięcy  śledzą  mnie  kamery,  dziennikarze,  fotoreporterzy. 
Każdy,  kto  ogląda  telewizję,  wie,  jak  wyglądam.  Mogłabym 
gdzieś  się  odizolować,  ale  właśnie  chodzi  mi  o  coś  zupełnie 
przeciwnego.  Chcę  być  wśród  ludzi,  brać  udział w  prawdziwym 
życiu, a nie chować się przed nim. 

– Jesteś  dość  naiwna,  Cassaundro.  Czy  nie  zdajesz  sobie 

sprawy  z  tego,  że  można  być  wprawdzie  podobnym  do  jakiejś 
osoby, ale wcale nie wyglądać tak jak ona? 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 10

 

– Peruka i ciemne okulary? – spytała sarkastycznie. 
– Nie sądzę, byś musiała posuwać się aż do tego. Twierdzisz, 

że ludzie wiedzą, jak wyglądasz. Ale co oni właściwie widzieli na 
tych  wszystkich  fotografiach? Czy naprawdę sądzisz, że widzieli 
ciebie? Patrzyli na  włosy  Veroniki  Lalce,  kapelusze  na specjalne 
zamówienie  i  kreacje  od  najlepszych  projektantów.  Odrzuć  te 
pozory, a przekonasz się, że zadziwiająco wiele kobiet ma ładne, 
okrągłe twarze, podobne do twojej. 

– Ale... 
– Popieram  twój  projekt,  Cassaundro.  Jeśli  chcesz  zniknąć  i 

przeżyć przygodę – powodzenia! Czy też raczej: baw się dobrze. 

– Naprawdę sądzisz, że mi się uda? 
– Jeśli  wszystko  zostanie  starannie  zaplanowane,  będziesz 

mogła żyć incognito całymi miesiącami. Mogę zapowiedzieć twój 
urlop  i  rozgłosić,  że  spędzisz  dłuższe  wakacje  w  Europie.  To 
powinno  zmylić  trop  tej  zgrai  dziennikarzy  i  umożliwić  ci 
„normalne życie”. 

– Mówisz  serio?  –  spytała,  jakby  z  obawą,  czy  może  mu 

wierzyć. 

– A ty? 
Nie odpowiedziała. 
– Mogłabyś w tym czasie napisać książkę-autobiografię. 
– O, nie! Koniec z „biedną małą bogaczką” – koniec! 
– Ale nie koniec z Cassaundrą Snow. Z wielką pasją mówiłaś 

o  więzieniu  w  wieży  z  kości  słoniowej.  Weź  się  za  to:  uczucia, 
emocje. Jesteś wydawcą. Nie muszę ci mówić, jak napisać dobrą 
książkę. 

Cassaundra uważnie słuchała przemówienia Sloana. 
– Twoja  historia  będzie  się  dobrze  sprzedawać.  Czytelnicy 

chcą wiedzieć wszystko o rodzinie Snowów. 

– To byłoby brutalne wtargnięcie w życie osobiste. 
– Mogłabyś opowiedzieć wydarzenia ze swojej perspektywy – 

powiedział  Sloan.  –  Pokazać  je  z  własnego  punktu  widzenia. 
Sprostować błędne mniemania. 

– Nie  mam  jeszcze  zdania  na  temat  ewentualnej  książki  – 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 11

 

odrzekła  Cassaundra.  –  Ale  chcę...  nalej  mi  jeszcze  wina...  nim 
się rozkleję, chcę wypić za mój nadchodzący wiek młodzieńczy. 

W sypialni Aggie przygotowywała łóżko do spania. 
– Jest gotowe, proszę pani. Czy mam przynieść coś z kuchni, 

zanim się pani położy? 

– Nie, Aggie. Jestem zmęczona. To już wszystko na dzisiaj. 
– Proszę  pani...  –  zaczęła  Aggie  nieśmiało.  –  Słucham  cię, 

Aggie. 

– Mam  nadzieję,  że  dzisiejszy  dzień  nie  był  dla  pani  zbyt 

uciążliwy. 

– Nie. Dziękuję ci, Aggie. 
Cassaundra  gotowa była się rozpłakać z powodu okazanej jej 

troski. 

– Zatem dobranoc, proszę pani. 
– Dobranoc. –  Cassaundra spojrzała na dziewczynę uważniej. 

– Aggie, zmieniłaś uczesanie. 

– Obcięłam włosy – wyjaśniła Aggie. 
– Ładna fryzura. Do twarzy ci w niej. 
– Dziękuję pani. 
– Czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie byłaś u fryzjera? 
Aggie popatrzyła z lekkim przestrachem. 
– Moja  kuzynka,  Lulu,  obcięła  mi  włosy.  Zawsze  mi  obcina. 

Ma do tego smykałkę. 

– Czy ona pracuje w jakimś salonie? 
– Nie. W sklepie z płytami przy promenadzie w Newark. 
– Rozumiem  –  odpowiedziała  powoli  Cassaundra,  dotykając 

bezwiednie swych włosów. 

– Czy to wszystko, proszę pani? 
– Tak, Aggie. Dobranoc. 
– Dobranoc pani. 
 
Nad  głową  Cassaundry  złowieszczo  zawisły  nożyce.  Od  ich 

ostrych  krawędzi  odbijało  się  światło  żarówek  oświetlających 
toaletkę. 

– Czy  jest  pani  pewna,  że  nie  są  za  duże?  –  spytała 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 12

 

Cassaundra. 

– To krawieckie nożyce mojej mamy – odparła dziewczyna. 
Była  wysoka,  chuda,  ubrana  w  dżinsową  spódniczkę  mini, 

jaskrawozieloną  bluzkę  i  białe  botki  –  w  latach  sześćdziesiątych 
podobne nosiły członkinie licealnych drużyn gimnastycznych. 

– W  salonie  Elizabeth  Arden  używają  malutkich,  niewiele 

większych od nożyczek do paznokci – powiedziała Cassaundra. 

– Ja używam tych albo brzytwy. 
Cassaundra zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. 
– Zatem niech pani zaczyna. 
Powiedziała  to  z  takim  entuzjazmem,  jakby  miała  się właśnie 

poddać  punkcji  kręgosłupa.  I  odczuwała  odpowiedni  do  tego 
zabiegu  strach.  Żegnaj  staranna,  fachowo  cieniowana  fryzuro  i 
najnowocześniejsze  odżywki  u  Elizabeth  Arden.  Cassaundra 
wiedziała,  że  to  wszystko  jest  konieczne,  ale  równocześnie 
obawiała  się,  że  posuwa  się  za  daleko.  Tę  niepewność  obudziła 
fryzura Lulu,  której  włosy  nad  uszami  były krótko wystrzyżone, 
na  czubku  długie,  uformowane  lakierem  nad  czołem  w 
szokujący, rudy wir. 

– Może  pani  otworzyć  oczy.  Włosy  są  obcięte.  Powinna  się 

pani nauczyć, jak je suszyć i samej modelować. 

Cassaundra  otworzyła  oczy  i  spojrzała  w  lustro.  Zobaczyła... 

nie,  nie  swoje  obcięte  włosy,  ale  odbitą  w  lustrze twarz  Aggie  i 
jej  pełne  przerażenia  oczy.  Natomiast  Lulu,  stojąca  tuż  za 
plecami  Cassaundry,  patrzyła  z  zadowoleniem,  czekając  na  jej 
reakcję. Jak  wampirzyca  z  podrzędnego  filmu,  która ma właśnie 
zamiar skosztować krwi, pomyślała Cassaundra. 

Zmusiła  się,  by  spojrzeć  na  siebie  –  jej  twarz  otaczały 

wilgotne  pasma,  przypominające  skręcony  makaron.  Nie  trzeba 
jednak oceniać efektu, zanim włosy nie wyschną. 

– Nigdy... nigdy przedtem nie miałam grzywki – stwierdziła. 
– Ma pani dobre włosy. Gęste. Zobaczy pani, że będzie super 

– zapewniła Lulu. 

Wzięła  suszarkę,  przypominającą  pistolet  automatyczny,  i 

włączyła ją. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 13

 

– Wymodeluję  z  jednej  strony,  a  potem  pani  kolej, dobrze?  – 

przekrzykiwała szum silnika. 

Wycelowała 

strumień 

ciepłego 

powietrza 

głowę 

Cassaundry  i  zaczęła  wymachiwać  dziwną  szczotką.  Po  kilku 
minutach  Cassaundra  czuła  się  jak  kobieta  z  reklamy  głowa 
przedzielona pionową kreską na dwie części, jedna połowa pełna 
i  puszysta,  druga  mokra  i  bezkształtna.  Przez  dobrą  chwilę 
uczyła  się  trudnej  sztuki,  polegającej  na  obracaniu  i  kręceniu 
szczotką  trzymaną  w  jednej  ręce,  podczas  gdy  druga  kieruje 
strumieniem  gorącego  powietrza.  Dzięki  wskazówkom  Lulu  jej 
głowa odzyskała w końcu pewną symetrię. 

– Teraz  trochę  pomiędlimy  –  powiedziała  Lulu.  Obficie 

spryskała  czymś  włosy  Cassaundry,  ujęła  w  dłoń  kilka  pasem  i 
ściskała je przez chwilę. Potem energicznie rozprostowała palce. 
Powtarzała  podobne  czynności  w  różnych  miejscach  głowy,  do 
chwili  gdy  włosy  zostały  dostatecznie  pomięte.  Potem  obejrzała 
wynik. 

– Niezła robota! 
– Fantastycznie,  proszę  pani  –  zawołała  Aggie  szczerze,  ale 

też z pewną ulgą. 

Fantastycznie? Cassaundra patrzyła na swoje odbicie w lustrze 

i  sama  nie  wiedziała,  co  ma  o  tym  myśleć.  Za  sprawą  kilku 
ciachnięć  nożycami  i  energicznego  gniecenia  przemieniła  się  z 
ponętnej syreny w kociaka. 

Wykonała ruch głową do tyłu, potem do przodu i patrzyła na 

swe  włosy,  układające  się  jak  u  czupiradła.  Musi  mieć  trochę 
czasu, żeby przyzwyczaić się do tego, ale nie wyglądała źle – po 
prostu inaczej. I chyba tego właśnie potrzebowała. 

– Dobrze.  Dziękuję  ci,  Lulu.  Jest  znakomicie  –  rzekła.  Lulu 

pojaśniała, słysząc tę pochwałę. 

– Łatwo się pracuje z dobrymi włosami – stwierdziła. 
– Mówiłam  pani,  że  Lulu  potrafi  uczesać  każde  włosy  – 

powiedziała Aggie. 

– Istotnie  –  przyznała  Cassaundra.  –  I  proszę  cię,  pamiętaj, 

żebyś nazywała mnie Sandy, gdy pójdziemy dziś na zakupy. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 14

 

Wyprawa, którą planowały, miała być maleńkim testem na to, 

czy projekt pojawienia się publicznie incognito ma jakieś szanse. 
Cassaundra  nałożyła  swoje  jedyne  dżinsy,  które  miała  przedtem 
na sobie tylko raz, w czasie jakiegoś przyjęcia zorganizowanego 
pod  hasłem:  „Świat  Dzikiego  Zachodu”.  Do  tego  koszulkę  z 
napisem:  „Zwalczaj  analfabetyzm”.  Otrzymała  ją  od  fundacji, 
której  ofiarowała  coroczny  datek.  Na  ogół  przekazywała  takie 
ciuchy  komuś  ze  służby,  ale  tę  koszulkę  dostała  niedawno, 
postanowiła  więc  zatrzymać  ją  dla  siebie.  Obecnie  wydzieliła 
sobie tygodniowo na zakup „roboczego” ubrania niewielką sumę. 
Dwieście  dolarów  to,  jak  sądziła,  po  prostu  niesamowicie  mało, 
ale  Sloan  zapewniał  ją,  że  niektóre  kobiety  nawet  w  ciągu roku 
nie wydają tyle na ubrania. 

Sloan  zwrócił  jej  również  uwagę  na  to,  że  będzie  mogła 

zostawić  swą  dawną  bieliznę,  nie  ryzykując,  iż  zostanie 
zdemaskowana. 

– Chyba  że  zdarzy  ci  się  natrafić  na  mężczyznę,  który  już 

twoją bieliznę zna – dodał. 

Rozśmieszyło  ją  to  przypuszczenie.  Kiedyś  nawiązała  nawet 

romans,  ale została  dotkliwie zraniona, jej przyjacielowi bardziej 
chodziło  o  to,  by  wkraść  się  w  łaski  mistrza  niż  jego  córki. Nie 
udało  mu  się  ani  jedno,  ani  drugie.  Zrekompensował  to  sobie, 
sprzedając  szczegółową  historię  ich  znajomości  pewnemu 
podrzędnemu  tygodnikowi  w  czasie,  gdy  cała  prasa  zajmowała 
się sensacyjnym morderstwem w ich rodzinie. 

Niegdyś  Cassaundra,  jak  każda  współczesna  księżniczka, 

marzyła  o  wspaniałym  mężczyźnie,  który  mógłby  być 
równocześnie  kochankiem  i  przyjacielem,  który  dzieliłby  z  nią 
życie  i  wzbogacał  je,  który  by  ją  kochał  i  czerpał  pociechę  z 
miłości,  jaką  ona  potrafiłaby  mu  ofiarować.  Teraz  wspominała 
czasami  Geoffa  Ogelthorpe’a  i  uświadamiała  sobie,  jak  naiwne 
były  jej  marzenia.  Kobieta  z  jej  środowiska  mogła  co  najwyżej 
oczekiwać,  że  spotka  przyzwoitego  mężczyznę,  który  będzie 
podzielał  jej  zainteresowania,  a  w  kwiaciarni  złoży  stałe 
zamówienie  na  dostawę  wysokich  róż  z  okazji  jej  urodzin  i  ich 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 15

 

wspólnych rocznic. 

Namiętność  i  romantyczna  miłość  mieszkały  w  królestwie 

fantazji.  Najlepszym  tego  dowodem  była  tragicznie  zakończona 
wyprawa ojca w krainę uczuć. 

W  toyocie,  należącej  do  Lulu,  usiadła  na  tylnym  siedzeniu, 

dziewczyny  zaś  z  przodu.  Obwoziły  Cassaundrę  po  tanich 
sklepach,  gdzie  normalnie  robiły  zakupy.  Radio  w  samochodzie 
wypluwało  z  siebie  tyle  decybeli  rock  and  rolla,  że 
uniemożliwiało  jakąkolwiek  rozmowę.  Ale  –  rzecz  dziwna  – 
zamiast  izolacji  czy  samotności  czuła  niezwykłą  jedność  z  tymi 
dwiema  osobami,  jakby  zaproszono  ją  na  spotkanie  tajnego 
stowarzyszenia. 

Kiwała  głową  w  przód  i  w  tył,  a  dotyk  pasm  włosów  na 

skórze  sprawiał  jej  wielką  radość.  Czy  lekki  zawrót  głowy,  jaki 
odczuwała,  zawdzięczała  swej  nowej  fryzurce?  Chyba  nie. 
Przepełniało ją nie znane przedtem podniecenie, wrażenie, że jest 
o  krok  od  przygody,  oczekiwanie,  że  coś  niezwykłego  i 
cudownego  nie  tylko  może  się zdarzyć, ale na pewno zdarzy się 
za chwilę. 

Oczywiście,  nie  mógł  to  być  żaden  szalony  romans,  ale 

Cassaundra niemal wierzyła, że będzie mogła się z kimś umówić. 
Nie  do  filharmonii  czy  opery,  nie  na  wernisaż  czy  bal 
dobroczynny, ale tam, gdzie chodzą normalni ludzie. 

W  zakamarkach  serca  przechowywała  tajemne  pragnienie: 

jeśli  naprawdę  jej  się  uda,  jeśli  spotka  mężczyznę,  którego 
polubi,  któremu  zaufa  i  z  którym  będzie  się  dobrze  czuła,  być 
może jakoś go namówi, by spełnił jej najbardziej skryte marzenie 
– zabrał do kina na świeżym powietrzu. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 16

 

ROZDZIAŁ 2 

„Drogi Sloanie! 
Znalazłam  wreszcie  rozsądne  mieszkanie  za  umiarkowaną 

cenę.  Małe,  ale  przyjemne,  a  gospodyni  –  sympatyczna.  Muszę 
postarać  się  jak  najszybciej  o  jakieś  meble.  Na  razie  siedzę  na 
podłodze  jak  Indianka,  a  sypiam  na  zwijanym  materacu,  który 
jest tylko trochę lepszy od posłania z gwoździ. 

Kupiłam  sobie  rondel  i  teraz  mój  kulinarny  repertuar 

powiększył  się  o  zupy  z  puszek.  (Sałatki  z  serem  i  krakersy 
szybko  mi  się  znudziły.)  W  sklepie,  gdzie  zwykle  robię  zakupy, 
nabyłam dwa komplety nakryć stołowych. Za każdym razem, po 
wydaniu  pewnej  sumy  pieniędzy,  dostaję  nakrycie  jako  premię, 
tak że po pewnym czasie zgromadzę kilka dalszych kompletów. 

Tyle  się  mówi  o  bezrobociu,  więc  myślałam,  że  trudno  mi 

będzie znaleźć pracę – nie mam przecież żadnych referencji i nie 
mogę  się  powołać  na  swoje  wykształcenie.  Ale  poszłam  do 
niewielkiego  baru  i  zostałam  od  razu  przyjęta.  Carol,  szefowa, 
która  jest  mniej  więcej  w  moim  wieku,  pokazała  mi,  co  należy 
robić, i w poniedziałek rano już pracowałam. 

Uściski. Cassaundra” 
 
– Sandy,  czy już  się urządziłaś? – zapytała Cassaundrę leżącą 

przy domowym basenie jej gospodyni, Boranie Simpson. 

Cassaundra postanowiła przybrać panieńskie nazwisko swojej 

maki,  zaś  imię  było  zdrobnieniem  jej  własnego.  Każdemu 
przedstawiała się teraz jako Sandy Grand. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 17

 

– Wszystko  rozpakowałam  –  odparła  Cassaundra.  Nie 

przywiozłam  ze  sobą  zbyt  wielu  rzeczy.  Czy  mogłaby  mi  pani 
polecić jakiś niedrogi sklep meblowy? 

Boranie,  energiczna,  ruda,  ponad  czterdziestoletnia  kobieta, 

natychmiast wykazała zainteresowanie. 

– Jakie meble są ci potrzebne? 
– Wszystkie. Nie mam nic. 
– To gorzej. Ale posłuchaj, mój syn ożenił się w zeszłym roku 

i rozmontowałam jego łóżko wodne. Możesz je sobie wziąć, jeśli 
nie zapadasz zbyt łatwo na chorobę morską. 

– Łóżko wodne? – spytała sceptycznie, ale pomysł w zasadzie 

wydał się całkiem niezły. 

– To lepsze niż spanie na podłodze – stwierdziła Boranie. – A 

kiedy się już człowiek przyzwyczai, jest dość wygodnie. 

– Na  moim  jachcie  choroba  morska  nigdy  nie  stanowiła  dla 

mnie  problemu  –  zażartowała  sobie  z  uśmiechem.  Następny 
ranek przyniósł rutynowe obowiązki w barku. 

Cassaundra  pogrążyła  się  w  nich  niczym  dziecko,  któremu 

pozwalają  bawić  się  na  terenie  pełnym  cudownych  urządzeń. 
Skomputeryzowana  kasa  sumowała  zakupy,  obliczała  podatek  i 
podawała,  ile  reszty  należy  wypłacić  klientowi.  Lśniąca, stalowa 
maszyna  na  rozkaz  wydawała  mrożony  jogurt.  W  stojących 
szeregiem  szklanych  pojemnikach  mieniły  się  wszystkimi 
kolorami tęczy dodatki i polewy do rożków lodowych i melb. 

Urządzenia  kuchenne  wymagały  więcej  uwagi  i  fachowości. 

Cassaundra musiała nauczyć się, w jakich proporcjach dawać olej 
i ziarno do maszyny wytwarzającej prażoną kukurydzę. Wyrobiła 
sobie zwyczaj, żeby cały czas obserwować opiekane na hot dogi 
parówki.  Te  akurat  umiejętności  zdobyła  dość  łatwo. 
Waflownica ciągle jednak budziła respekt. 

Okrągła 

waflownica 

pytała 

podstępnie: 

„Czy 

mam 

odpowiednią  temperaturę?  Czy  wiesz,  ile  ciasta  należy  we  mnie 
wlać?  Czy  będziesz  wiedziała,  kiedy  mnie  otworzyć,  żeby 
wafelek się nie spalił?” Cassaundra nigdy w życiu nie gotowała i 
rozpoznanie  właściwego  momentu, w którym należy wlać ciasto 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 18

 

na rozgrzany ruszt – odpowiednią ilość ciasta! – a potem ocena, 
czy  wafel  jest  należycie  upieczony,  wydawało  się  zadaniem 
tajemniczym i wymagającym sporej intuicji. 

– Załapiesz to – zapewniła ją Carol i Cassaundra uwierzyła, że 

poradzi sobie z produkcją wafelkowych rożków. W nowej pracy 
czynności  powtarzały  się,  ale  możliwość  obserwowania  ludzi  z 
nawiązką  wynagradzała  tę  monotonię.  Dla  zabawy  Cassaundra 
próbowała  przewidzieć,  jakie  zamówienie  złoży  dany  klient,  i 
zafascynowana 

przyglądała 

się 

przeróżnym 

sposobom 

podejmowania  decyzji.  Niektórzy  ludzie  wiedzieli, czego chcą, i 
zamawiali  to  zupełnie  normalnie.  Inni  wypytywali  o  wszystkie 
możliwości,  starannie  je  oceniali,  a  potem  oznajmiali  swoją 
decyzję tak, jakby miała ona wpływ na losy całego świata. Istnieli 
też  niezdecydowani,  którym  trudno  było  wybrać  odpowiedni 
smak  i  ciągle  się  obawiali,  że  jeśli  cokolwiek  wybiorą,  to  i  tak 
mogliby wybrać lepiej. 

Do  zamknięcia  barku  zostało  pół  godziny,  gdy  Cassaundra 

zwróciła  uwagę  na  pewnego  mężczyznę,  trzeciego  w  kolejce. 
Miał  na  sobie  spodnie  od  garnituru,  sportową  koszulę  i  krawat. 
Krzywo zawiązany. Ostatni guzik koszuli był rozpięty. Na głowie 
kłębiła  się  bujna  ciemnoblond  czupryna,  sugerująca,  że  jej 
właściciel nigdy nie zdoła dostosować swej fryzury do kaprysów 
aktualnej  mody.  Wyglądał  na  osobnika  lekko  niedbałego, 
misiowatego, a przy tym szalenie męskiego. 

To  na  pewno  typ  niezdecydowanego  wybieracza,  pomyślała. 

Ale  z  drugiej  strony,  choć  sprawiał  wrażenie  niecierpliwego 
chłopca,  mógł  okazać  się  jednym  z  tych,  którzy  doskonale 
wiedzą,  czego  chcą.  Nie  wyglądał  na  kogoś,  kto  wykazuje 
choćby  najmniejsze  niezdecydowanie  w  jakiejkolwiek  sprawie, 
zwłaszcza w tak błahej, jak wybór jogurtu. 

Mała dziewczynka w kolejce przed nim kaprysiła i Cassaundra 

obserwowała,  jak  misiowaty  traci  najwyraźniej  cierpliwość. 
Dziecko  przeżywało  męki,  wahając  się  między  jogurtem 
czekoladowym  a  waniliowym,  przybranym  ciasteczkiem  lub 
owocami, w wafelku albo w cukrowym rożku. Wreszcie podjęła 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 19

 

decyzję i wzięła podany jej rożek. 

Misiowaty podszedł do lady. 
– Czy jest Carol? 
– Carol ma dziś wolne – odpowiedziała. 
Mężczyzna  zmarszczył  brwi  i  popatrzył  na  młodą  kobietę 

przenikliwie, acz beznamiętnie. 

– Wygląda  pani  na  rozsądną  osobę  –  stwierdził.  Serdeczne 

dzięki, pomyślała, ale nie odpowiedziała na tę idiotyczną uwagę. 

– Niech pani posłucha.  Nazywam  się  Chuck Granger i jestem 

stałym klientem. 

– Więc? – spytała Cassaundra znacząco. 
– Carol mnie zna. 
– Chce pan jogurtu? 
– Jestem  w  rozpaczliwej...  –  zaśmiał  się  miękko.  –  Może  nie 

tyle rozpaczliwej, raczej zabawnej... ale byłoby bardziej zabawne, 
gdyby  Carol  tu  była.  Wie  pani,  jestem  śmiertelnie  głodny. 
Pracowałem  cały  czas  i  nawet  nie  zjadłem  lunchu.  Zresztą 
nieważne.  Za  godzinę  mam  spotkanie  w  odległej  dzielnicy  i 
postanowiłem wstąpić tu na hot doga. 

– Normalny  czy  ekstra?  –  zapytała.  Jak  na  szaleńca  miał 

piękne, piwne oczy. 

– Ekstra  –  odparł.  –  Miałem  zamiar  wziąć  trochę  gotówki  z 

automatu  w  supermarkecie  obok,  ale  okazał  się  popsuty,  więc 
mam tylko dwanaście centów. 

– Hot  dog  kosztuje  dolara  siedemdziesiąt  pięć  centów  – 

oświadczyła.  –  Mamy  jednak  specjalny  zestaw:  ekstra  hot dog  i 
mała cola za dwa dolary. 

– Już  pani  mówiłem,  że  mam  przy  duszy  tylko  dwanaście 

centów. 

Nie wyglądał  na  śmiertelnie głodnego. Jego ogorzałe policzki 

nie były zapadnięte, jasnych oczu nie zasnuwała mgła. 

– To  wystarczy  na  dwa  centymetry  hot  doga  i  na 

pięćdziesiątkę coli – wyjaśniła Cassaundra. 

– Myślałem, że skoro jestem stałym klientem... 
– Nigdy tu pana przedtem nie widziałam. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 20

 

– W  ostatnim  tygodniu  byłem  zawalony  pracą.  Czy  nie 

mogłaby pani wziąć mojego nazwiska, adresu i telefonu... 

– Czy  to  próba  wyłudzenia?  –  spytała  Cassaundra, 

zadowolona z rysującej się okazji. 

– Nie –  odparł  z  nutką  oburzenia.  Włożył ręce do kieszeni. – 

Nie  mówmy  o  tym.  Zjem  coś  po  spotkaniu.  Przecież  nie 
wszystkie bankomaty w tym mieście są popsute. 

Niezłe 

przedstawienie, 

pomyślała 

Cassaundra. 

odpowiednich proporcjach oburzenie i pokora. 

– Musztarda  i  przyprawy?  –  zapytała,  sięgając  po  bułeczkę 

przypieczoną na ruszcie. 

– Musztarda. Bez przypraw. 
Na twarzy Chucka Grangera pojawił się uśmiech, zbyt szybki i 

odrobinę  zbyt  pewny  siebie.  Cassaundra  wiedziała,  że  została 
naciągnięta, ale nic sobie z tego nie robiła. To był miły uśmiech. 

Granger  pisał  coś  w  swym  notesie,  gdy  postawiła  przed  nim 

na ladzie hot doga i napój z dystrybutora. Skończył pisać, wydarł 
kartkę z notesu i wręczył ją. 

– Co to takiego? – zapytała. 
– Moje pokwitowanie, oczywiście. 
Istotnie.  Na  karteczce  było  napisane:  „Jestem  winien  dwa 

dolary”, i podpis. 

– Co mam z tym zrobić? 
– To  mój  zastaw  –  odparł.  –  Niech  go  pani  trzyma.  Jeśli  do 

końca  tygodnia  nie  zwrócę  dwóch  dolarów,  może  pani  nająć 
jakiegoś osiłka, żeby mnie obił. 

– Jak pana znajdę? 
– Pracuję  w  miejscowej  gazecie.  –  Wyjął  z  tylnej  kieszeni 

spodni portfel i wyciągnął wizytówkę. – Tu jest mój bezpośredni 
telefon. Muszę już iść. Naprawdę mam spotkanie. Dziękuję... Jak 
pani na imię? 

– Sandy. 
– Sandy.  Bardzo  ładnie.  Jeszcze  raz  dziękuję.  Muszę  lecieć. 

Przyjdę znowu jutro. 

Cassaundra spojrzała na wizytówkę: 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 21

 

Charles E. Granger. Dziennikarz. „Orlando Sentinel” 
Do diabła! Czyżby już ją odkryli? 
Nie,  niemożliwe.  To  za  szybko.  Tym  bardziej  że  to  lokalna 

gazeta, pomyślała Sandy. Bardziej prawdopodobne, że na jej trop 
wpadłby jakiś brukowy dziennik albo któraś z agencji prasowych. 
Gdyby ten człowiek szukał tematu do artykułu, przedstawiłby się 
jej  i  przyznał,  że  ją  rozpoznaje,  albo  w  ogóle  nie  mówił,  gdzie 
pracuje, dopóki nie upewniłby się co do jej tożsamości. 

Cassaundra  poczuła  ulgę,  gdy  zadzwoniła  Carol,  by 

dowiedzieć  się,  jak  idzie  w  barze.  Mogła  skorzystać  z  okazji  i 
wypytać ją o tego wygłodniałego faceta. 

– Wszystko  w  porządku  –  zapewniła  Cassaundra  szefową.  – 

Nie  spalił  się  popcorn  ani  nie  zacięła  maszyna  do  jogurtu.  Aha, 
po południu wpadł tu twój przyjaciel. 

– Mój przyjaciel? 
– Tak twierdził. Nazywa się Chuck Granger. 
– Chuck?  –  Carol  zastanawiała  się  przez  chwilę.  –  Taki 

postawny, kręcone ciemne włosy? 

– Tak...  chyba  tak  –  odrzekła  Cassaundra.  Musi  przyjrzeć  się 

mu, gdy facet pojawi się tu powtórnie. Jeśli w ogóle się pojawi. 

– Ho,  ho,  ho!  Pytał  o  mnie?  Po  imieniu?  Będę  miała  dzisiaj 

przyjemne sny. 

– Znasz go? 
– Czy  go  znam?  Tego  przystojniaczka?  Od pół roku czekam, 

żeby się ze mną umówił. 

Cassaundra  odetchnęła  z  ulgą.  Więc  to  był  przypadek. 

Zaczyna chyba cierpieć na manię prześladowczą. 

Chuck  wcale  nie  miał  wyrzutów  sumienia,  że  wziął  sobie 

wolne  popołudnie.  Należało  mu  się  co  najmniej  pół  dnia  po 
ostatnich intensywnych dwóch tygodniach. 

Dobrze  było  powrócić  do  dżinsów  i  swetra.  Gdyby  jeszcze 

godzinę dłużej nosił krawat, na pewno by się udusił. 

Wsiadł  do  samochodu  i  przebiegł  w  myślach  miejsca,  które 

musi odwiedzić. Sklep ze sprzętem biurowym, pralnia, poczta.:. I 
fryzjer.  Jeśli  nie  obetnie  włosów,  szefostwo  będzie  na  niego 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 22

 

wściekłe  za  ten  niestosowny  dla  dziennikarza  wygląd.  Całe 
szczęście, że po drodze do domu zaszedł do banku. 

Na końcu wstąpi do barku, by spłacić dług. Uśmiechnął się na 

myśl o tym. Sandy. Jakież ona ma oczy! A jaka zadziorna! Przez 
chwilę  rzeczywiście  gotów  był  uwierzyć,  że  nie  da  mu tego hot 
doga.  Nie  miał  pretensji  –  musiała  uważać  go  za  lekko 
stukniętego albo za włóczęgę. 

Ostrzegawczo 

zamigał 

wskaźnik 

poziomu 

paliwa 

przypominając  mu,  że  gdzieś  po  drodze  musi zajechać  na  stację 
benzynową.  Powinien  być  wdzięczny  za  to,  że  urzędnicy  nie 
pracują w weekendy. Jeśli wkrótce nie wyjaśnią się zarzuty co do 
nowego stadionu, będzie musiał wynająć jedną z tych agencji od 
brudnej roboty, by jego życie mogło się toczyć zgodnie z jakimś 
rozsądnym  rozkładem.  Co  przypomniało  mu,  że  w  przyszłym 
tygodniu ma spotkanie kółka literackiego, a nie napisał ani jednej 
linijki od ostatniego zebrania. 

Uszy  do  góry,  staruszku,  pomyślał  filozoficznie.  Weekend 

dopiero  się  zaczyna.  Niczego  nie  planował,  z  wyjątkiem  kilku 
sesji przy domowym komputerze. Człowiek, który nie znajdował 
czasu na tak przyziemne czynności, jak pójście do banku czy do 
fryzjera, nie mógł oczekiwać szampańskiego życia towarzyskiego 
w czasie wolnych dni. Kiedy ostatni raz miał prawdziwą randkę? 
Zwykle  koledzy  z  pracy  organizowali  jakąś  imprezę  –  ostatnio 
pożegnanie  Barbary  Dougherty,  która  opuszczała  dział  miejski  i 
przechodziła  na  pełen  etat  wychowawczyni  swego  dziecka.  Do 
diabła,  kiedy  to  było?  Ponad  miesiąc  temu!  Nic  dziwnego,  że 
czuje się trochę przygnębiony. 

Wspomniał  ponownie  blondynkę  z  baru  i  pomyślał,  że  być 

może  skończy  się  na  jednej  sesji  z  komputerem,  jeśli  powiedzie 
się oddanie długu. 

 
Nareszcie  spokój!  I  to  we  właściwym  momencie,  pomyślała 

Cassaundra,  zerkając  na  stelaż  z  rożkami,  w  którym  tkwił 
samotny wafel. Już sądziła, że rożki się skończą, zanim zrobi się 
na  tyle  pusto,  by  mogła  nastawić  nowy  wypiek.  Zdobyła pewną 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 23

 

biegłość  w  produkcji  rożków,  ale  nadal  było  jej  daleko  do 
perfekcji. Podeszła lękliwie do urządzenia i nacisnęła włącznik. 

Wyjęła  ciasto  z  lodówki  i  zaczęła  je  mieszać,  podczas  gdy 

waflownica  się  nagrzewała.  I  wtedy  do  baru  weszły  dwie 
kobiety, wlokąc za sobą dzieci. Śpieszyły się i wolały wziąć rożki 
cukrowe,  niż  czekać  na  wafle.  Na  szczęście,  bo  Cassaundra  nie 
potrzebowała widowni podczas swych zmagań z waflownicą. 

Brak  umiejętności  w  jakiejś  dziedzinie  był  dla  Cassaundry 

zupełnie  nowym  doświadczeniem.  Wszystko,  czego  się  do  tej 
pory uczyła, czy to gry na fortepianie, czy tańca, przekazywali jej 
fachowi  nauczyciele,  którzy  zapewniali,  że  kluczem  do 
doskonałości 

jest 

ćwiczenie.  Zgodnie  z  wcześniejszym 

harmonogramem  pokonywała  kolejne  stadia  wtajemniczenia: 
początkująca,  średnio  zaawansowana,  zaawansowana.  I  zawsze 
ją chwalono, gdy osiągała następny poziom. 

Carol  po  prostu  pokazała  jej,  jak  włączyć  waflownicę  i  nalać 

ciasto. Zwinęła kilka rożków na drewnianej formie i stwierdziła: 

– Nauczysz  się.  Pamiętaj  tylko,  żeby  dobrze  podwinąć  na 

końcu.  Z  rożka  nic  nie  może  wyciekać.  Ludziom  nie 
przeszkadza,  gdy  wygląda  on  śmiesznie,  ale  okropnie  się 
wściekają, jeśli coś zaczyna z niego kapać. 

Cassaundra potrafiła zrobić zakładkę na spodzie rożka, ale do 

wypieku  wafli  nadal  podchodziła  z  niejaką  obawą.  Patrzyła 
uparcie  na  rozgrzany  metal  i  nie  potrafiła  ocenić,  czy  jest  już 
dostatecznie  gorący.  Jeszcze  raz  zamieszała  ciasto.  Potem 
powiedziała głośno: 

– Do  odważnych  świat  należy.  –  W  sekundę  później  wlała 

odpowiednią, jak jej się zdawało, porcję ciasta. Zamykając wieko 
waflownicy,  oparzyła  sobie  mały  palec.  Włożyła  go  szybko  do 
ust,  a  potem  pod  zimną  wodę.  Nagle  przypomniała  sobie,  że 
wafle  się  pieką.  Podbiegła  do  maszyny  i  otworzyła  ją. Udały  się 
wspaniale. 

Ogarnęło  ją  przyjemne  zadowolenie  z  dobrze  wykonanej 

pracy.  Oparzony  palec  –  to  niewielka  cena  za  dreszczyk 
zwycięstwa,  pomyślała,  zdejmując  wafle  z  gorącego  rusztu. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 24

 

Podekscytowana  pierwszym  sukcesem,  nalała  drugą  porcję 
ciasta.  Pierwsze  arcydzieło  stygło,  po  osiągnięciu  właściwej 
temperatury można je będzie nawinąć na formę. Drugi rożek był 
równie  doskonały  jak  pierwszy:  okrągły,  złocistobrązowy. 
Cassaundra upiekła trzeci i czwarty – same znakomitości. 

Pół  tuzina  rożków  stało  szeregiem  na  stojaku,  jeden  wafel 

stygł,  a  kolejny  był  w  piecyku.  Wtedy  odezwał  się  dzwonek  u 
drzwi,  zapowiadający  wejście  klienta.  Cassaundra  baletowym 
krokiem podeszła do lady. 

– Czym mogę służyć? 
Dwoje nastolatków, w dżinsach i podkoszulkach z nadrukiem 

jakiegoś  zespołu  rockowego,  zamówiło  jogurt  waniliowy,  a  do 
tego  taki  zestaw  dodatków,  który  mógł  przyprawić  o  mdłości. 
Cassaundra  pokrywała  desery  polewą  wiśniową  i  wręczała  je 
nastolatkom,  gdy  ponownie  zadźwięczał  dzwonek.  Zobaczyła 
mężczyznę  z  dwiema  dziewczynkami,  a  za  nimi  Chucka 
Grangera. 

Dziewczynki, obie ubrane w dżinsowe kombinezony i różowe 

bluzeczki,  wyglądały  prześlicznie.  Koniecznie  chciały  same 
złożyć zamówienie, nie pozwalając ojcu dojść do głosu. 

– Chcę waniliowe z owocami – powiedziała starsza. 
– Ja cekoladowe z ciaskiem – oświadczyła młodsza. 
– Waniliowe lepsze – stwierdziła ze znawstwem starsza. 
– A  ja  chce  cekoladowe  –  pozostała  przy  swoim  zdaniu  jej 

siostra. 

– Lubię  owoce  i  ciasteczka  też  –  starsza  wahała  się  nad 

wyborem dodatków. 

– Ja  tez  lubie  owoce  –  wyznała  młodsza.  –  Chce  ciaska  i 

owoce. 

To podsunęło pomysł starszej. 
– I ja też. 
Ich ojciec spojrzał na Cassaundrę. 
– Czy to się da zrobić? 
– Pół na  pół?  Naturalnie. Jogurt waniliowy, czekoladowy czy 

mieszany? 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 25

 

To  wywołało  dalszą  żywą  dyskusję.  Cassaundra  zerkała  od 

czasu  do  czasu  na  Chucka  i  zauważyła,  że  przygląda  się  jej  z 
wyrazem rozbawienia. Nie spostrzegła przedtem, że ma dołeczki 
w  policzkach.  Nadawały  mu  lekko  łobuzerski  wygląd  i 
Cassaundra odruchowo uśmiechnęła się do niego. 

– Chcemy miesany – oznajmiło młodsze dziecko. 
– Proszę,  oto  mieszany  –  powiedziała  Cassaundra.  Właśnie 

skończyła  napełniać  jeden  rożek  i  pompowała  jogurt  do 
drugiego,  gdy  usłyszała  wypowiedziane  męskim,  donośnym 
głosem  nieparlamentarne  wyrażenie,  jakiego  nie  powinno  się 
używać w obecności dzieci. 

Odwróciła  się,  mając  zamiar  poprosić,  by  winowajca  albo 

zwracał  uwagę  na  swe  słownictwo,  albo  opuścił  lokal.  I  wtedy 
niemal  wpadła  na  Chucka,  który  przeskakiwał  przez  ladę. 
Równocześnie  zobaczyła  i  poczuła  dym  unoszący  się  znad 
waflownicy.  Zamarła.  A  Chuck  złapał  momentalnie  sznur 
urządzenia  i  wyciągnął  wtyczkę  z  kontaktu.  Potem  sprawnie 
pochwycił  wilgotny  ręcznik  znad  umywalki,  otworzył  paszczę 
waflownicy,  wrzucił  ręcznik  do  środka  i  usunął  się,  by  nie 
dosięgła  go  gorąca  para.  Wpadł  na  Cassaundrę,  niemal zwalając 
ją  z  nóg.  Połowa  czekoladowego  rożka  wylądowała  na  jego 
koszuli. 

– Przepraszam  –  powiedział,  podtrzymując  ją  ramieniem,  by 

nie straciła równowagi. 

Nie  zdążyła  odpowiedzieć,  bo  dziewczynki  przytuliły  się  do 

ojca i zaczęły krzyczeć: 

– Pożar! Pożar! 
– Nie, nie, wszystko w porządku – uspokajał je Chuck. – Nie 

ma pożaru, to tylko dym, widzicie? Zobaczcie, wcale się nie pali 
– powtórzył Chuck. 

– No,  widzicie.  Nie  ma  ognia  –  powiedział  ojciec  z  ulgą.  – 

Teraz weźmy nasze desery. 

Cassaundrze  trzęsły  się  ręce,  gdy  napełniała  nowe  rożki.  Nie 

ma  ognia.  Ale  to  nie  jest  jej  zasługa.  Wielkie  dzięki  dla  Chucka 
Grangera  za  jego  przytomną  reakcję.  Wybaczyła  mu 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 26

 

wcześniejszą nieelegancką odzywkę. 

– Proszę 

bardzo 

– 

wręczyła 

młodszej 

dziewczynce 

przygotowany deser. 

Ojciec  wyciągnął  portmonetkę,  by  zapłacić,  ale  Cassaundra 

powstrzymała go gestem. 

– To  na  koszt  firmy.  Przykro  mi,  że  dziewczynki  się 

przestraszyły. 

Mężczyzna  podziękował,  kazał  podziękować  córeczkom  i 

ruszył  do  wyjścia  z  widoczną  ulgą.  Cassaundra  westchnęła  ze 
znużeniem. 

– Czy masz inną ścierkę? – spytał Chuck. Cassaundra patrzyła 

na niego nie rozumiejąc. – Ścierkę. Czy masz inną ścierkę, którą 
mógłbym  wytrzeć  jogurt  z  koszuli?  Jest  zimny  i  mam  wrażenie, 
że wszystko się lepi. 

– Ach,  oczywiście – odparła, jakby budząc się ze snu. Wzięła 

z  magazynu  czysty  ręcznik,  wetknęła  go  pod  kran,  wyżęła  i 
zaczęła czyścić przód koszuli Chucka. 

– Czy  po czekoladzie zostają plamy? – zapytała, przyglądając 

się  z  niesmakiem  brązowemu  kleksowi  na  jasnoniebieskiej 
koszuli. 

– Chyba tak – odparł. 
Była  ładna,  taka  jak  ją  zapamiętał.  Nawet  jeszcze  ładniejsza, 

gdy  tak  stała  obok,  usiłując  wywabić  plamę  z  jego  ubrania. 
Wyglądała, jakby cały świat walił się wokół niej. 

– Przykro  mi  z  powodu  koszuli  –  powiedziała.  –  Gdybyś  nie 

zadziałał tak błyskawicznie, powstałby prawdziwy pożar. 

– Więcej dymu, ale prawdopodobnie nie pożar. Zauważyłabyś 

dym i zrobiła to samo co ja. 

Cassaundra  miała  co  do  tego  wątpliwości.  Zdawała  sobie 

doskonale  sprawę,  że  w  krytycznym  momencie  stała  jak 
sparaliżowana. Nie spisała się. 

– Niczego  nie  zauważyłam.  W  porę  spostrzegłeś  dym  i 

wspaniale zareagowałeś. Dziękuję. 

„Wspaniale”,  powtórzył  w  myślach  Chuck.  Mów  tak  dalej, 

Złotowłosa. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 27

 

– Zwykły odruch – rzekł, wzruszając obojętnie ramionami. 
– Przykro  mi  z  powodu  koszuli  –  powtórzyła  Cassaundra, 

nieświadoma,  że  rękę,  w  której  trzyma  ścierkę,  oparła  na  torsie 
mężczyzny.  –  Może  mogłabym  ci  to  jakoś  wynagrodzić?  Oddać 
równowartość? 

– Mogłabyś to wynagrodzić – odparł powoli, a na jego twarzy 

pojawił się uśmiech pożeracza damskich serc. Dotyk jej dłoni był 
bardzo obiecujący. 

– Musisz mi powiedzieć, ile kosztują koszule. Nie kupowałam 

ich ostatnio. 

Jej ojciec nosił koszule szyte przez krawca, który przychodził 

do domu. 

– Nie miałem na myśli pieniędzy – zaśmiał się miękko. – A co 

sądzisz o kolacji? 

– Chcesz jeszcze jednego hot doga? 
– Nie,  Złotowłosa.  Nie  chcę  hot  doga.  Chcę ciebie. Chciałem 

powiedzieć... chcę cię zaprosić na obiad. 

No, 

proszę, 

freudowskie 

przejęzyczenie, 

pomyślał. 

Cassaundra  nie  mogła  uwierzyć  własnym  uszom.  Chuck 
najwyraźniej  ją  podrywał  i  chciał  się  z  nią  umówić.  I  miał 
wspaniały  tors,  szeroki  i  muskularny.  Gwałtownie  cofnęła  rękę. 
Nic dziwnego, że Chuck zachowywał się aż tak poufale. 

– No i jak? – zapytał. 
Miał  piwne  oczy,  okolone  gęstymi, czarnymi rzęsami. Patrzył 

na  nią  gorącym  wzrokiem  i  Cassaundra  czuła  się,  jakby  kusił  ją 
sam diabeł. 

To  dziennikarz,  przywołała  się  do  porządku.  I  postanowiła 

odmówić. 

– Niestety, mam inne plany na wieczór. 
– A może jutro – nalegał. – Pracujesz cały dzień? 
– Na jutro mam również plany. 
– Mycie  włosów?  –  Podejrzliwie  zmarszczył  brwi.  –  Czy 

karmienie złotych rybek? 

– Naprawdę mam coś w planie – odparła. – Chcę porozglądać 

się za używanymi meblami. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 28

 

– Mogę cię poobwozić – zaproponował z nadzieją w głosie. – 

A potem wpadniemy gdzieś na skromną kolację. 

Dzwonek-wybawca!  –  pomyślała  z  ulgą  Cassaundra,  gdy  do 

sklepu wszedł nowy klient. 

– Chyba nie powinieneś stać za ladą – powiedziała dobitnie do 

Chucka. 

– Myślę, że w awaryjnych sytuacjach można te reguły nagiąć. 
– Awaryjna  sytuacja  to  już  historia  –  odparła i  przeszła  obok 

niego, by obsłużyć klienta. 

Nawet się nie ruszył. Obserwował kobietę z zupełnie nowego 

punktu  widzenia  i  stwierdził,  że  widok  jest  bardzo  przyjemny. 
Służbowy  fartuszek  trudno  by  nazwać  arcydziełem  sztuki 
krawieckiej,  ale  szlachetne  linie  dżersejowej  sukienki nie zdołały 
ukryć faktu, iż ciało dziewczyny miało wypukłości wszędzie tam, 
gdzie  trzeba.  Nogi,  których  przedtem,  z  drugiej  strony  lady, nie 
widział, 

były  ładne,  smukłe,  o  wyrobionych  łydkach, 

świadczących o tym, że ich właścicielka uprawia jakąś dyscyplinę 
sportu. Może biegi? Uświadomił sobie, że niczego o niej nie wie. 
Jedynie to, że jest miła i zgrabna. 

Ale  przecież  dopóki  chodziło  o  niezobowiązujący  flirt,  to 

„miła i zgrabna” całkowicie wystarczało. 

Klienci  przychodzili  i  odchodzili,  a  potem  barek  opustoszał. 

Cassaundra odwróciła się i popatrzyła gniewnie. 

– Nadal tu jesteś? 
Doskonale  wiedziała,  że  jest.  Robił  na  niej  zbyt  duże 

wrażenie,  by  choć  przez  chwilę  mogła  zapomnieć  o  jego 
obecności. 

– Jeszcze niczego nie ustaliliśmy. 
– Mówiłam już, że zapłacę za koszulę, tylko powiedz, ile. 
– A  ja  mówiłem,  że  jutro  będę  ci  służyć  za  szofera,  a  potem 

pójdziemy na kolację. 

Słowo  „szofer”  podziałało  Cassaundrze  na  nerwy,  już  i  tak 

nadszarpnięte. 

– Nie zależy mi na tym, by mnie wożono – powiedziała tonem 

osoby kończącej rozmowę. – Dziękuję. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 29

 

Jednak Chuck nie dał się tak łatwo zbyć. 
– No,  dobrze.  Ze  mną  jak  z  dzieckiem.  Ty  prowadzisz,  ja 

pilotuję.  I  skoro  już  wszystko  ustaliliśmy,  zobaczmy,  czy  da  się 
zeskrobać ten przypalony wafel. 

– Nie musisz... 
– Byłem  kiedyś  instruktorem  gospodarstwa  domowego. 

Skończmy, co zaczęliśmy. 

– Ale... 
– Nie  niszcz  moich  dobrych  nawyków  –  powiedział, 

przeciskając  się  obok  niej  ku  waflownicy.  –  Kiedyś  byłem 
również  skautem  i  każdego  dnia  musieliśmy  zrobić  dobry 
uczynek,  bo  inaczej  tajemniczy  ktoś  zakradał  się  ciemną  nocą  i 
odbierał nam odznaki sprawności. 

Cassaundra  pominęła  milczeniem  fakt,  że  Chuck  ma  już  na 

swym koncie dobry uczynek – ugaszenie pożaru, i pozwoliła, by 
zeskrobał czarne paskudztwo przylepione do metalowego rusztu. 

– Czy jest popsuta? – zapytała. 
– Waflownica?  Nie  sądzę.  Dokładnie  wszystko wyskrobiemy, 

potem  polejemy  odrobiną  oleju  i  będzie  jak  nowa.  Jeszcze 
dziesięć minut i możemy włączyć ją na próbę. 

Patrzył z uśmiechem na zatroskaną twarz młodej kobiety i nie 

mógł powstrzymać się od ironicznej uwagi: 

– Nie  przejmuj  się,  Złotowłosa.  Będę  stał  obok  z  wiadrem 

wody, gdy będziesz włączała to urządzenie. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 30

 

ROZDZIAŁ 3 

„Drogi Sloanie! 
Jeśli  nie  liczyć  tego,  że  omal  nie  wybuchł  pożar,  w  moim 

barku  mlecznym  wszystko  idzie  doskonale.  Kryzys  został 
zażegnany  przez  pewnego  mężczyznę,  niegdysiejszego  skauta, 
który  naciągnął  mnie  na  hot  doga.  Dzisiaj  będziemy  objeżdżać 
garaże  w  poszukiwaniu  starych  mebli:  ja  prowadzę,  on pilotuje. 
Moja  gospodyni  wpadła  na  pomysł,  żebym  porozglądała  się  po 
wyprzedażach.  Czy  wspominałam  ci,  że  podarowała  mi  wodny 
materac i komplet pościeli? Ostatniej nocy śniło mi się, że jestem 
przykuta  łańcuchami  na  egipskiej  galerze.  Na  szczęście 
Prawdziwy  Mężczyzna  (jak  nazywam  w  myślach  mojego 
hotdogowego  bohatera)  wleciał  na  chwilę  do  tego  samego  snu i 
wyzwolił  mnie,  zanim  padłam  z  wycieńczenia.  Ale  nie,  to  nie 
nadaje się do mojego dziennika. 

Uściski. Cassaundra” 
Cassaundra bez wahania potrafiła wybrać odpowiedni strój na 

premierę do opery, ale na objazd garaży? To tak odbiegało od jej 
dotychczasowych  doświadczeń,  że  ubierała  się,  rozbierała, 
znowu ubierała, zanim postanowiła nałożyć szorty koloru khaki i 
koszulę  w  stylu  safari.  Może  nie  miała  to  być  wielka  wyprawa, 
ale  z  punktu  widzenia  Cassaundry  przedzieranie  się  przez  stare 
meble  w  poszukiwaniu  czegoś  przydatnego  związane  było  z 
takim  samym  ryzykiem,  jak  przyglądanie  się  z  bliska  rogowi 
szarżującego nosorożca. 

Jak każdy szanujący się skaut Chuck przybył punktualnie. Gdy 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 31

 

zadźwięczał  dzwonek  u  drzwi,  Cassaundra  przez  krótką  chwilę 
była  zdezorientowana.  Bardzo  rzadko  zdarzało  jej  się  otwierać 
drzwi  samej,  nie  korzystając  z  pośrednictwa  służby,  która  na 
ogół  w  jej  imieniu  witała  gości.  A  tym  bardziej  nigdy  nie 
otwierała  drzwi  mężczyźnie,  z  którym  szła  na  randkę.  Czy  w 
ogóle kiedykolwiek miała randkę? Owszem, „towarzyszono jej”. 
Pamięta  wyraźnie  głos  ojca:  „Załatwiłem  z  synem  Johna 
Sebastiana, że będzie ci towarzyszył”. 

Właściwy  syn  właściwej  osoby.  Albo  bratanek.  Albo  jakiś 

kuzyn  z  baltimorskiej,  bostońskiej  czy  filadelfijskiej  linii 
odpowiedniej rodziny. Odsunęła wspomnienia, wzięła się w garść 
i otworzyła drzwi. 

– Witaj!  –  pozdrowił  ją  z  szerokim,  wylewnym  i  szczerym 

uśmiechem. 

Cassaundra  stwierdziła,  że  otwieranie  drzwi  mężczyźnie,  z 

którym wychodzi się na randkę, jest całkiem proste: należy się po 
prostu  uśmiechnąć,  odpowiedzieć  „cześć”  i  nie  pokazywać,  że 
zwykły, prawdziwie męski uśmiech może zbić z pantałyku. 

Chuck  wszedł  do  mieszkania  i  rozejrzał  się z ciekawością po 

pustym salonie. 

– Przeprowadziłaś się dopiero? 
Cassaundra kiwnęła głową. 
– Rozumiesz teraz, dlaczego muszę poszukać mebli. – Wzięła 

torebkę  i  zwiniętą  gazetę  z  bufetu,  który  oddzielał  malutką 
kuchnię  od  aneksu  jadalnianego.  –  Zaznaczyłam  ogłoszenia  o 
sprzedaży używanych mebli. 

– Może weźmiemy mój samochód? – zaproponował Chuck. – 

Ja będę prowadzić, ty pilotować. Mam dokładny plan. 

– O,  nie  –  zaprotestowała  Cassaundra.  –  Jedziemy  po  meble 

dla  mnie,  więc  ja  płacę  za  benzynę.  A  poza  tym  muszę  lepiej 
poznać okolicę. Mógłbyś pokazać mi jakieś skróty. 

Nie  chodziło  jej  o  skróty.  Również  to,  że  na  przednim 

siedzeniu  miała  obok  siebie  pasażera,  nie  dodawało  odwagi  – 
dotychczas  jedynym  pasażerem,  jakiego  woziła,  był  jej  szofer, 
który  uczył  ją  prowadzenia  samochodu,  i  egzaminator,  gdy 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 32

 

zdawała na prawo jazdy. Ale wolała prowadzić, niż przyznać się, 
że nie potrafi pilotować, korzystając z planu miasta. 

Sądziła, że zna się na mapie. Wiedziała, oczywiście, że północ 

jest  zawsze  na  górze,  a  linia  wschód-zachód  prowadzi  z  prawa 
na  lewo.  Gdy  jechała  samochodem  z  Nowego  Jorku,  szybko 
przekonała  się  na  własnej  skórze,  że  jednak  czym  innym  jest 
umiejętność odszukania miasta na mapie, a zupełnie czym innym 
znalezienie  właściwej  drogi.  Teraz  wolała  uniknąć  sytuacji,  gdy 
na skutek  jej  pilotażu  pojechaliby  na  pchli  targ w Orlando przez 
Waycross w Georgii. 

Chuck wsiadł do jej forda tempo na miejsce pasażera i kolana 

znalazły  mu  się  prawie  pod  brodą.  Zapiął  pas  i  wziął  do  ręki 
gazetę z ogłoszeniami. 

– W rejonie Lake Conway kilka osób sprzedaje starocie. 
Cassaundra,  włączając  stacyjkę,  popatrzyła  na  niego  takim 

wzrokiem, jakby nie rozumiała. 

– Jesteś  tu  chyba  od  niedawna  –  powiedział  uprzejmie.  – 

Wyjeżdżając z parkingu, skręć na prawo. Skąd przyjechałaś? 

– Z Nowego Jorku – odpowiedziała. Niczym nie ryzykowała. 

Nowy Jork był dużym miastem. 

– Z  tego  molocha?!  A  więc  o  jeden  raz  za  dużo  obrabowano 

cię  w  metrze,  czy  też  może  dokuczyły  ci  te  północne  zimy?  – 
Podniósł na nią wzrok znad mapy. – A może masz tu rodzinę? 

– Nie  mam  żadnej  rodziny  –  odparła,  starając  się,  by  nie 

zabrzmiało  to  smutno.  Nie  pozostał  jej  nikt  bliski.  Jedynie  słaba 
pociecha,  że  pochodzi  z  dobrej  rodziny.  Bogatej  z  dziada 
pradziada.  –  Po  prostu  stwierdziłam,  że  potrzeba  mi  w  życiu 
trochę słońca. 

– Ale dlaczego wybrałaś Orlando? 
Był  za  bardzo  dociekliwy  i  Cassaundra  zaczęła  się 

denerwować. 

– A czemu nie? Mogę wpadać do Disneylandu. 
Chuck 

popatrzył 

na 

mapę, 

potem 

powiedział 

bezceremonialnie: 

– Chyba mi nie powiesz, że nigdy nie byłaś w Disneylandzie? 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 33

 

– W dzieciństwie – odrzekła i z ulgą porzuciła ten temat, gdy 

Chuck powiedział jej, że musi skręcić w prawo przy najbliższych 
światłach, a potem uważać na jakąś ulicę. 

Na  pierwszym  postoju  udało  im  się  kupić  lampę  stołową, 

która wymagała oczyszczenia, wypolerowania i nowego abażuru. 
Chuck fachowym okiem sprawdził sznur i wtyczkę, stwierdził, że 
są dobre, i pomógł Cassaundrze utargować pięć dolarów. To był 
jedyny szczęśliwy zakup, jakiego zdołali dokonać. 

– Słuchaj  –  powiedział  Chuck  do  Cassaundry,  gdy 

zrezygnowani  wrócili  do  samochodu  –  jeśli  masz  zamiar 
naprawdę coś kupić, lepiej, żebyś wybrała się w piątek. 

– W następnym tygodniu? – spytała smętnie. 
– Moja  koleżanka  z  redakcji  ma  prawdziwego  bzika  na 

punkcie  zakupów  –  powiedział  Chuck.  –  Zadzwonię  do  niej  i 
zapytam, czy nie wie o jakimś miejscu, gdzie można by niedrogo 
kupić używane meble. Sprawdzenie nic nas nie kosztuje – dodał, 
gdy Cassaundra się wahała. 

Chuck najwyraźniej nigdy się nie poddawał. 
Szukali  budki  telefonicznej  i  zabrnęli  w  krętą  drogę, 

przebiegającą brzegiem jeziora. 

– Piękne jezioro – zauważyła Cassaundra. 
– Aha!  –  potwierdził  Chuck.  –  Jeśli  wygram  na  loterii,  kupię 

sobie teren nad jeziorem. 

– Takim jak to? 
– Tak ładnym jak to, ale bardziej oddalonym od miasta. Będę 

miał  kawałek  brzegu,  przystań  na  tyłach  domu,  drewnianą  łódź 
rybacką i łódź wiosłową, na której będę mógł się wyciągnąć i nic 
nie robić. 

– Liczysz na wygraną, żeby sobie to wszystko kupić? 
– Raz  w  tygodniu  kupuję  los  i  mam  jedną  na  trzynaście 

milionów szansę, że wygram. Pomarzyć zawsze można, prawda? 

– Owszem  – przyznała Cassaundra w zadumie, nieco mocniej 

ściskając kierownicę. – Myślę, że to wspaniałe mieć marzenia. 

– A ty o czym marzysz, Złotowłosa? 
Co  by  powiedział,  gdyby  mu  oświadczyła,  że  spełnieniem  jej 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 34

 

marzeń  jest  jazda  krętą  drogą  z mężczyzną, który mówi do niej: 
„Złotowłosa”? Na chwilę oderwała wzrok od szosy i łobuzersko 
się do niego uśmiechnęła. 

– O znalezieniu jakichś mebli jeszcze w tym tygodniu. 
– To  zbyt  przyziemne  jak  na  marzenie  –  odparł.  –  Kupisz  te 

meble wcześniej czy później. 

– A czy  ty  nie  zdobędziesz  tego  domu  z  dojściem do jeziora, 

molem i łodziami? 

– Nie,  chyba  że  wygram  na  loterii  lub  się  bogato  ożenię  – 

odrzekł ze śmiechem. 

Cassaundra rzuciła mu przelotne spojrzenie. Czyżby wiedział, 

kim  ona  jest?  I  podrywał  ją,  mając  nadzieję  na  dobranie  się  do 
fortuny  Snowów?  Nie  dostrzegła  jednak  na  jego  twarzy  nawet 
cienia  przebiegłości  ani  wyrachowania.  Po  prostu  jestem 
przewrażliwiona, pomyślała. 

– Uważaj!  –  krzyknął  Chuck,  chwytając  za  kierownicę  i 

skręcając ostro w prawo. 

Ledwo  zdążyli  uniknąć  czołowego  zderzenia  z  ciężarówką 

pokonującą  zakręt,  który  Cassaundra  właśnie  beztrosko  ścinała. 
Zdenerwowany  kierowca  ciężarówki  przez  dłuższą  chwilę 
przyciskał klakson. 

– Nie  mówiłaś  mi,  że  byłaś  kierowcą  taksówki  w  Nowym 

Jorku – ironizował Chuck. 

Cassaundra 

dygotała. 

Odetchnęła. 

Potem 

dała 

znak 

Chuckowi,  by  puścił  kierownicę,  którą  jej  palce uchwyciły z siłą 
imadła. 

– Ja...  –  coś  ściskało  ją  w  gardle.  Przesunęła  językiem  po 

suchych  wargach.  –  Wcale  nie  jeździłam  po  Nowym  Jorku.  Nie 
mam jeszcze praktyki w prowadzeniu samochodu. 

Chuck  korzystał  z  okazji,  że  Cassaundra  zajęta  jest 

kierowaniem,  i  mógł  ją  do  woli  podziwiać.  Siedziała  sztywno,  z 
uwagą  wpatrując  się  w  szosę.  Ręce  oparła  na  kierownicy  w 
sposób,  jaki  wskazany  jest  w  podręczniku  dla  kandydatów  na 
prawo  jazdy.  Oczy  jej  niemal  zezowały,  brwi  ściągnęły  się  w 
wyrazie  skupienia.  Lekko  zadarty  nos,  pięknie  wyprofilowane 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 35

 

usta, wijące się na policzku kosmyki włosów sprawiały, że twarz 
była  niezwykle  kobieca.  Chuck  uśmiechnął  się  leciutko  i 
popatrzył  na  jej  nogi,  na  łydki  zwężające  się  w  kostce,  wokół 
której  zawiązany  był  pasek  sandałków.  Wyciągnął  rękę  i 
pocieszająco uścisnął jej ramię. 

– Rozchmurz się. Każdemu może się zdarzyć, że nie zauważy 

zakrętu  na  takiej  drodze  jak  ta.  Na  stacji  benzynowej  przy 
następnym skrzyżowaniu jest telefon. 

Gdy  dotarli  na  miejsce,  wysiadł,  wszedł  do  sklepiku,  by 

rozmienić  pieniądze,  i  wrócił  z  zimnym  napojem  w papierowym 
kubeczku. Podał go Cassaundrze przez szybę. 

– Zasłużyłaś  na  coś  do  picia  po  tym  spotkaniu  na  Zakręcie 

Śmierci. 

Cassaundra  patrzyła,  jak  Chuck  podchodzi  do  aparatu, 

podnosi  słuchawkę,  wrzuca  monetę,  wybiera  numer  wszystkie 
ruchy pewne, celowe, dokładne. Oparł się o ściankę i skrzyżował 
nogi.  Twarz  mu  pojaśniała,  gdy  ktoś  odebrał  telefon.  Mówił  z 
ożywieniem,  uśmiechając  się  swobodnie.  Cassaundra  zaczęła się 
zastanawiać,  jak  też  może  wyglądać  kobieta,  z  którą  Chuck 
rozmawia.  Od  jak  dawna  się  znają?  Co  ich  łączy?  Czy  tamta 
osoba też, tak jak ona, czuje w środku ciepło, gdy Chuck się do 
niej uśmiecha? 

Sprężystym krokiem wrócił do samochodu. 
– Wiedziałem,  że  na  Ellen  można  liczyć.  W  Casselberry  jest 

jedno  miejsce,  zwane  Meblową  Stodołą.  Ellen  twierdzi,  że  jeśli 
tam  niczego  nie  znajdziemy,  to  znaczy,  że  nie  umiemy  robić 
zakupów. 

Dla  Cassaundry  buszowanie  w  Meblowej  Stodole  było 

fascynującą  przygodą.  Zgromadzone  tam  najprzeróżniejsze 
meble  zgrupowano  nie  według  stylu,  koloru  czy  wymiarów,  ale 
według  ceny.  Suma  pieniędzy,  jaką  Cassaundra  przeznaczyła  na 
swą  kanapę,  zaprowadziła  ją  od  razu  w  środkowe  rzędy,  gdzie 
niektóre sztuki oznaczono: „Nowe – uszkodzone w transporcie”, 
„Nowe – wady montażu” lub „Nowe – oferta specjalna”. 

Cassaundra chodziła od jednej kanapy do drugiej, przyglądała 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 36

 

się  tapicerce,  dotykała  obicia,  próbowała,  czy  mebel  jest 
sprężysty i stabilny. 

Chuck  spacerował  wraz  z  nią  i  bez  słowa  przyglądał  się  tym 

zabiegom.  Fascynowała  go  twarz  Cassaundry  –  wszystkie 
miejsca  płaskie,  wypukłe  i  wklęsłe,  kształt  brwi  i  linia  rzęs, 
subtelny  błękit  oczu,  czoło  marszczące  się  w  zamyśleniu,  włosy 
spadające  delikatnymi  kosmykami  na  policzki.  Chuck  nie 
pamiętał  już,  kiedy  ostatnio  czuł  taką  niewolniczą  fascynację  i 
zaciekawienie kobietą. 

Kto mógłby przypuszczać? Jego życiowe nastawienie zmieniło 

się z obojętności na pełne nadziei wyczekiwanie tylko dlatego, że 
pewnego razu zaszedł do barku na hot doga. Atrakcyjna kobieta 
– to jest to, co budzi mężczyznę i przypomina mu, że poza pracą 
też istnieje jakieś życie. 

Cassaundra  sprawdzała  właśnie  beżową, przepaścistą kanapę. 

Obserwował,  jak  usiadła  na  brzeżku  z  nogami  złączonymi  w 
kolanach i skrzyżowanymi w kostkach. Plecy miała nienaturalnie 
wyprostowane. 

– Nie możesz w ten sposób siedzieć na takiej sofie. 
Poderwała się. Oczy miała rozszerzone i poważne. 
– Nie można wypróbować mebla zanim się go kupi? 
Chuck zaniemówił na chwilę. Patrzył głęboko w jej niebieskie 

oczy,  by  przekonać  się,  czy  mówi  serio.  Roześmiał  się 
bezwiednie. 

– Chodziło  mi  o  to,  że  na  takiej  sofie  nie  można  siedzieć 

sztywno i układnie. To jest mebel, na który się klapie. 

– Klapie?  –  powtórzyła  miękko.  Tak  spodobał  się  jej  ten 

pomysł, że nawet nie była świadoma, że to powiedziała. 

– Klapie – potwierdził Chuck. 
Po  czym,  zniecierpliwiony,  klapnął  na  kanapę,  rozstawiając 

szeroko  nogi  i  ramiona,  pozwalając,  by  jego  ciało  utonęło  w 
miękkich poduszkach. 

– Oto  podstawowa  pozycja:  „Klapnij  i  odpoczywaj”. Spróbuj 

sama. 

– Ja... 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 37

 

– No, dalej. Tę sofę zrobiono w tym celu. 
– Ale ja... a zresztą, czemu nie? 
Padła  obok  Chucka  na  kanapę  tak  bez  wdzięku,  że gdyby  to 

zobaczył jej instruktor dobrych manier, byłby zszokowany. 

Przerażona poczuła na swym karku rękę Chucka. Początkowo 

zesztywniała, ale potem odprężyła się pod wpływem delikatnego 
masażu. 

– O to chodzi – powiedział. – No, opuść ramiona. Po to są te 

poduszki z tyłu. 

– Prawie leżę – stwierdziła, i było jej przyjemnie. 
– Ta  kanapa  jest  po  to,  żeby  się  na  niej  wyciągnąć.  Ułożyć. 

Oglądać stare filmy w telewizji. 

Chuck  dotknął  palcem  wskazującym  jej  nosa,  a  spojrzeniem 

błądził  po  jej  twarzy.  Nie  była  w  stanie  odwrócić  wzroku,  co 
więcej – nie miała na to ochoty. Czuła się wreszcie jak kobieta, a 
nie  bezcenna  waza  z  dynastii  Ming  stojąca  na  postumencie  w 
pałacowym holu. 

– Nie mam telewizora – rzekła. 
Chuck  uchwycił  pasemko  jej  włosów  między  palec 

wskazujący  a  kciuk,  potem  puścił  je  i  patrzył,  jak  odskakuje  od 
policzka. Oboje zaskoczyła intymność tego gestu. 

– Możesz  zatem  robić coś innego – zasugerował. Cassaundra 

przełknęła  nerwowo  ślinę.  Miała  wrażenie,  że  w  gardle  utkwiło 
jej serce, które wyskoczyło ze swego normalnego miejsca. 

– Na... na przykład czytać? – zapytała. 
– Gdy  jesteś  sama,  możesz  czytać  –  zamruczał  zmysłowo.  – 

Ale tu jest miejsce dla dwojga. Na tej kanapie mogłabyś przytulić 
się do kogoś sympatycznego i porozmawiać. 

Wyobrażała  to  sobie  –  tonie  w  miękkościach  sofy  otoczona 

czułymi  ramionami  mężczyzny. Gdy chodziła z Geoffem, bardzo 
lubiła  to  wszystko,  co  związane  było  z  ich  wzajemnymi 
fizycznymi  kontaktami.  W  okresie  gdy  silnie  przeżywała 
zerwanie  tego  opartego  na  kłamstwie  związku,  uświadomiła 
sobie, że tę nie zaspokojoną potrzebę czułości łatwo jest przeciw 
niej wykorzystać. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 38

 

Oczy jej błysnęły, gdy spotkała wzrok Chucka. 
– A o czymże byśmy rozmawiali: ten sympatyczny „ktoś” i ja? 

– zapytała wyzywająco. 

– O marzeniach. I o tajemnicach. 
– O tajemnicach? – uśmiechnęła się szelmowsko. 
– O  ważnych  tajemnicach,  które  głęboko  skrywasz  i  które 

gotowa  będziesz  wyjawić  dopiero  na  tej  miękkiej,  przepaścistej 
kanapie, przytulona do kogoś, kto ci się podoba. 

Cassaundra potrząsnęła smutno głową. 
– Miałam  zamiar  kupić  tę  kanapę,  ale  nie  jestem  pewna,  czy 

chcę odkrywać swe tajemnice. 

Chuck  podparł  palcem  jej  podbródek,  przysunął  ku  swej 

twarzy i przelotnie pocałował ją w usta, a potem popatrzył na nią 
srogo. 

– Więc  będziesz  po  prostu  musiała  bardzo  uważać  na  to,  do 

kogo się przytulasz, Złotowłosa. 

Cassaundra oderwała plecy od oparcia sofy, wyprostowała się 

i zwróciła twarz ku Chuckowi. 

– Naprawdę ci się podoba? 
– Jest bardzo wygodna – powiedział. 
– Ma  praktyczne,  neutralne  obicie  –  przyznała.  –  I  jest  taka 

komfortowa.  –  W  jej  rodzinnym  domu  królowały  meble  o 
surowych,  harmonijnych  liniach.  –  Zawsze  chciałam  mieć  coś 
takiego. 

Pomiędzy  krętymi  przejściami  przecisnął  się  do  nich 

sprzedawca  w  dżinsach  i  kraciastej  koszuli.  Pozdrowił  ich 
uprzejmym uśmiechem. 

– Szukają państwo sofy? 
– Ta pani szuka – wyjaśnił Chuck. 
– To  bardzo  korzystna  cena  za  taki  mebel  –  zachęcał 

sprzedawca.  –  Nigdzie  w  mieście  nie  ma  równie  znakomitej 
oferty. 

Dostaliśmy 

specjalny 

rabat 

od 

producenta. 

Prawdopodobnie mieli zapasy w magazynie. 

– Biorę ją – stwierdziła Cassaundra. 
– Jesteś pewna? – spytał Chuck. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 39

 

Zauważył jej zmienne nastroje: raz była rozważna, a za chwilę 

impulsywna. 

– Nie  zapominaj  o  moim  marzeniu  –  powiedziała,  ale 

spostrzegła, że nie zrozumiał. – Planowałam kupić kanapę przed 
piątkiem – przypomniała mu. – Czy zdążycie dostarczyć mi ją do 
najbliższego piątku? – spytała sprzedawcy. 

– Będę musiał to sprawdzić. Mamy tylko dwie ciężarówki. 
– Proszę,  niech  pan  sprawdzi  –  rzekła  Cassaundra. 

Sprzedawca zawahał się. 

– Pobieramy niewielką opłatę za dostawę do domu. 
– Ile? – spytał Chuck. 
– Dwadzieścia  dwa  dolary  –  powiedział  sprzedawca i szybko 

dodał:  –  za  dostawę,  a  nie  za  sztukę.  Niezależnie  od  tego,  ile 
mebli pani kupi. Co jeszcze panią interesuje? 

– Potrzebny mi jest stół i krzesła. Do jadalni. 
– Komplety  stołowe  są  tam  dalej,  w  rogu.  Niech  je  pani 

obejrzy,  a  ja  tymczasem  sprawdzę,  czy  moglibyśmy  przyjąć 
zlecenie na dostawę. 

Cassaundra,  obejrzawszy  wystawione  komplety  stołowe, 

potrząsnęła głową. 

– Widziałeś  moją  jadalnię  –  zwróciła  się  do  Chucka.  – 

Potrzebuję czegoś mniejszego i bardziej na luzie. 

Zmęczyły  ją  sztywne  obiady  serwowane na wystylizowanych, 

dwunastoosobowych  stołach  z  pracowni  słynnych projektantów. 
Teraz  chciała  kupić  coś  wygodnego,  przytulnego,  co 
odpowiadałoby 

jej 

charakterowi. 

Miała 

dość 

rzeczy 

nieskazitelnych, 

wyszukanych, 

pełnych 

bezosobowego 

wyrafinowania i  dobrego  smaku,  który narzucano jej od samego 
dzieciństwa. Teraz miała ochotę na coś frywolnego, zabawnego i 
była coraz bardziej zdecydowana, by zrealizować swój zamiar. 

– Same resztki – skomentował Chuck. 
– Taaa – odparła, błądząc myślami gdzie indziej. 
W  pewnym  momencie  stanęła  jak  wryta  przed  zepchniętym 

pod  ścianę  kompletem  ogrodowych  mebli  z  kutego żelaza. Były 
całkowicie zardzewiałe. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 40

 

– Czy  sądzisz...  czy  znasz  się  na  metalach?  Czy  to  będzie 

można pomalować? 

Popatrz na mnie tak, jak patrzysz na ten stół, a pomaluję ci go 

pędzlem z mych własnych rzęs, pomyślał Chuck. 

– Rdza  jest  chyba  tylko  na  powierzchni.  Jeśli  metal  nie 

przerdzewiał  do  głębi,  możesz  go  oczyścić,  zagwarantować  i 
pomalować. Kilka pojemników farby w sprayu i będzie jak nowy. 

– Farba  w  sprayu  –  zadumała  się,  a  potem jej  twarz rozjaśnił 

uśmiech. – Farba w sprayu! – powtórzyła. – Pokażesz mi, jak to 
się robi? – spytała poważnie. 

– Jak używać farby w sprayu? 
Potaknęła głową. 
– Nigdy nie malowałaś farbą w sprayu? 
– Nie. Ale to chyba nie jest takie trudne, skoro chuligani mażą 

tym po ścianach w metrze. Może na opakowaniu jest instrukcja? 

– Pokażę ci. 
Pomalowałby  cały  stół  i  całe  jej  mieszkanie,  jeśli  dałoby  to 

okazję do spędzenia z nią kilku chwil. 

Cassaundra znowu patrzyła na stół. 
– Muszę jeszcze zdobyć jakiś blat. Może szklany... 
Ile  kosztuje  farba?  A  szkło?  Chociaż  w  każdej  chwili  mogła 

pobrać  pieniądze  ze  swojego  rachunku,  postanowiła  nie 
przekraczać tego budżetu, który ustalili razem ze Sloanem. 

– Czy  blat  ze  szkła  byłby  bardzo  drogi?  –  spytała.  Znowu 

popatrzyła  na  Chucka  oczami  zagubionej  dziewczynki.  Miał 
ochotę ją przytulić. 

– Przednia szyba do samochodu kosztuje około stu dolarów – 

odparł.  –  Płaskie  koło  ze  szkła  nie  powinno  być  dużo  droższe. 
Prawdopodobnie  można  zamówić  gotowe,  jeśli  wymiary  są 
standardowe.  –  Wyciągnął  ręce,  dłońmi  ujął  Cassaundrę  za 
ramiona  i  delikatnie  ją  uścisnął.  –  Zobaczmy  teraz,  jak  głęboka 
jest ta rdza. 

Cassaundra  czekała  z  napięciem,  niemal  jak  matka  mającego 

się narodzić dziecka. Chuck uklęknął, wyjął z kieszeni scyzoryk i 
w  kilku  miejscach  zaczął  zdrapywać  wierzchnią  warstwę. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 41

 

Wreszcie zamknął nóż i powstał z klęczek. 

– No i co? – spytała niespokojnie. 
– Zdrowy jak wieża Eiffla – odpowiedział. 
– Powiem sprzedawcy, że kupię też ten stół. 
Po kilku minutach podszedł sprzedawca z ponurą miną. 
– Jedna z naszych ciężarówek jest popsuta, a mamy zaległości 

w  dostawach.  Możemy  dostarczyć  pani  tę  kanapę  dopiero  za 
dziesięć dni. 

– I  koniec  z  moimi  marzeniami  –  stwierdziła  Cassaundra  z 

rezygnacją. 

– Zbyt łatwo się poddajesz – rzekł Chuck. 
Popatrzyła na niego, wzruszając bezradnie ramionami. 
– Nie można marzeniami przenieść mebli przez pół miasta. 
– Można,  jeśli  zna  się  kogoś,  kto  ma  szwagra  posiadającego 

ciężarówkę. 

– Ty? 
– Tak, mój szwagier ma ciężarówkę. Zadzwonię do niego. 
– Nie 

mogę 

go  w  ten  sposób  wykorzystywać  – 

zaprotestowała Cassaundra. 

– Ale ja mogę. Pomogłem mu kiedyś zrobić generalny remont 

silnika.  Poza  tym  bez  oporów  zawezwał  mnie,  gdy  wpadli  z 
siostrą na pomysł, by wyburzyć w swoim domu jedną ścianę. 

– Ale... 
– Od  czego  jest  rodzina?  –  przerwał  jej  Chuck.  – Zadzwonię 

do niego. Jestem pewien, że nam pomoże, o ile jego gruchot jest 
na chodzie. 

Od  czego  jest  rodzina?  –  powtórzyła  w  myślach  Cassaundra. 

Po  raz  drugi  w  ciągu  tygodnia  ktoś prosił członka swej rodziny, 
by wyświadczył  jej  przysługę.  Usiłowała  wyobrazić sobie, jak to 
jest,  gdy  należy  się  do  rodziny,  w  której  wszyscy  akceptują  się 
wzajemnie,  wspierają,  pomagają,  tak  że  nie  wiadomo  już,  kto 
komu ma się zrewanżować. 

Chuck wrócił od telefonu, podszedł do Cassaundry i objął ją. 
– Szwagier  będzie  tu  za  półtorej  godziny.  Zapłać  teraz  za 

meble i pójdziemy coś zjeść, zanim przyjedzie. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 42

 

– Rządzisz się jak szara gęś. 
– Czy  tak  mówi  się  do  mężczyzny,  który  realizuje  twoje 

marzenia? – odciął się. 

Nie  wiedział,  jak  bardzo  prawdziwe  są  dla  niej  te  żartem 

wypowiedziane  słowa.  Nie  powinien  domyślić  się,  że  jej  życie 
jest  jakby  odwróceniem  życia  większości  ludzi,  że  porzuciła  to, 
co  dla  innych  leży  w  sferze  marzeń.  Nie  wiedział,  że  klapnięcie 
na sofę  w Meblowej  Stodole  z  Prawdziwym Mężczyzną jest  dla 
niej wyrazem wolności. A wolność stanowiła samą istotę marzeń 
Cassaundry Snow. 

Gdy  wsiedli  do  samochodu,  Chuck  miał  już  gotowe  dalsze 

instrukcje.  Cassaundra  zapytała,  dokąd  ma  jechać,  a  on 
odpowiedział tajemniczo: 

– Przed siebie, tą drogą wybitą żółtą kostką. 
Pojechali  wzdłuż  żółtej  szosy.  Zaprowadziła  ich  do  domku, 

przypominającego  z  zewnątrz  budowlę  z  piernika. Wnętrze było 
jeszcze  bardziej  bajkowe  niż  fasada.  W  jadalni  oświetlonej 
kryształowymi  kinkietami,  w  których  żarówki  przypominały 
starodawne bombki choinkowe, stały wszelakie starocie. Z sufitu 
zwieszały  się  jarmarczne  konie,  na  ścianach,  oprawne  w  ramki, 
wisiały  kadry  z  czarnobiałych  filmów.  W  narożnym  wykuszu 
dwie mechaniczne kukły-małpy w smokingach grały na harfach. 

Nawet stoły należały do bajkowego świata. Były to przykryte 

szkłem pudła napełnione starymi plakatami, komiksami, rulonami 
zapisanego  papieru  nutowego,  pudełkami  po  papierosach  i 
cukierkach,  żetonami  z  kasyna,  kostkami  do  gry  i  bierkami, 
kulkami  i  innymi  drobnymi  zabawkami.  Na  górze,  pod  sufitem, 
maleńki pociąg krążył po wąskiej platformie. 

Cassaundra  z  Chuckiem  złożyli  zamówienie  i,  czekając  na 

posiłek,  przyglądali  się  rozmaitym  drobiazgom  pod  szklanym 
blatem stołu. 

– Ten facet musiał być jednym z mniej znanych zawodników – 

zauważył Chuck. – Nie rozpoznaję go. 

– Zawodnik?  –  Cassaundra  pochyliła  się  w kierunku Chucka, 

by  dokładniej  obejrzeć  czarno-białe  zdjęcie.  –  Czy  to  karta 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 43

 

baseballowa? 

– Prawdziwa  staroć  –  stwierdził  Chuck.  –  Chciałbym  ją 

wydostać i zobaczyć, kim był ten facet, kiedy i w jakiej drużynie 
grał. Nie mogę nawet rozpoznać koszulek. 

– Lubisz  baseball?  –  spytała  i  uśmiechnęła się,  bo to  przecież 

była taka oczywistość. 

– Zawsze  uwielbiałem  baseball  –  przyznał  Chuck.  –  Grałem 

cały czas od szkoły podstawowej do college’u. Nie byłem na tyle 
dobry, by przejść do ligi zawodowej, ale nadal się tym interesuję. 
Między innymi dlatego osiedliłem się na Florydzie. 

– Żebyś mógł grać przez cały rok? 
– Nie.  Już  nie  gram  –  przynajmniej  oficjalnie.  Czasami  na 

jakimś dzikim boisku. Ale tak wiele drużyn przyjeżdża tu wiosną 
na  zgrupowania,  że  mam  okazję  przyjrzeć  się  grze  różnych 
zespołów przed sezonem. 

– Nie jesteś z Florydy? Skąd pochodzisz? 
– Po  trochu  zewsząd  –  odparł  ze  śmiechem.  –  Urodziłem  się 

w  Fort  Knox,  a  mieszkałem  wszędzie  tam,  gdzie  stacjonował 
ojciec. 

– Twój ojciec jest wojskowym? 
– W wojskach lądowych. Ptasi pułkownik. 
– Ptasi pułkownik? 
– To  znaczy  pełny  pułkownik  w  przeciwieństwie  do 

podpułkownika.  Następnym  stopniem  jest  generał.  Nazywa  się 
„ptasi”, ponieważ  wszystkie  dystynkcje  na  czapce wyglądają  jak 
ślady ptasich łapek. 

– Musisz być z niego bardzo dumny? 
Chuck zawahał się. 
– Jest  zadowolony  z  tego,  co  robi,  więc  i  ja  jestem 

zadowolony. 

– Mówisz,  jakbyś...  –  Uświadomiła  sobie,  że  każde  zadane 

przez nią pytanie może być poczytane za wścibstwo. 

Dotknęła  jednak  czułego  miejsca  i  Chuck  zapragnął  udzielić 

wyjaśnień. 

– Naturalnie, jestem z niego dumny. Ale nie było to łatwe, gdy 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 44

 

częściowo  odbierała  mi  go  ojczyzna.  Gdyby  miał  inny  zawód, 
przebywałby więcej w domu. 

Cassaundra  pomyślała  o  swoim  ojcu,  pochłoniętym  przez 

muzykę,  ciągle  w  rozjazdach  na  koncertach  albo  na  próbach. 
Jako  znakomitość  musiał  obracać  się  w  towarzystwie,  a  ją 
trzymał  daleko  w  swej  posiadłości  jak  w  złotej  klatce. 
Cassaundra  położyła  dłoń  na  ręce  Chucka  i  uścisnęła  ją 
pocieszająco. 

– Mój ojciec też był bardzo zaprzątnięty swą karierą. 
– Czym się zajmuje? 
– On...  umarł  w  zeszłym  roku  –  odparła,  nienaturalną 

bezbarwnością głosu pokrywając silne wzruszenie. 

Chuck  już  miał  przepraszać  za  to, że poruszył bolesny temat, 

ale nadszedł kelner, niosąc zamówioną zupę. Gdy skończyli jeść, 
kelner  powrócił  z  tacą,  na  której  piętrzyły  się  obficie  rozmaite 
słodkości  własnego  wyrobu.  Objaśniał  po  kolei,  co  jest  co, 
podawał nazwy i czekał na zamówienie. 

– Już od samych nazw się tyje – zauważyła Cassaundra. 
– Masz  rację  –  powiedział  Chuck,  ale  dopiero  wielokrotne 

odmowy przekonały kelnera, że nie chcą żadnego deseru. 

– Ja  osobiście  najbardziej  lubię  zwykły,  tradycyjny  placek  – 

stwierdził Chuck. 

– Z jabłkami? – spytała Cassaundra. 
– Mój ulubiony. Skąd wiedziałaś? 
– Miewam przebłyski jasnowidzenia – odparła z uśmiechem. 
Opuścili  restaurację  i  poszli  do  samochodu.  Cassaundra 

zatrzymała  się,  szukając kluczyków w torebce. Odwróciła się na 
chwilę i zobaczyła, że Chuck ją obserwuje. 

– To  urocze  miejsce  –  powiedziała.  –  Dziękuję,  że  mnie  tu 

przyprowadziłeś. 

Manewrowała kluczykiem w drzwiczkach. Chuck podszedł do 

niej blisko i powstrzymał ją gestem. Przesunął palcami po jej szyi 
i uniósł podbródek. 

– Cała przyjemność po mojej stronie – powiedział. 
A  potem  delikatnie  musnął  wargami  jej  usta.  Cassaundrę 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 45

 

przeszedł  dreszcz.  Całować  się  w  świetle  dnia  na  publicznym 
parkingu?!  To  nieprzyzwoite.  A  jednocześnie  podniecające. 
Spojrzała  Chuckowi  w  twarz,  przystojną  twarz.  Szerokie  kości 
policzkowe,  kwadratowa  szczęka,  piwne  oczy  z  tak  długimi 
rzęsami,  że  klientki  Elizabeth  Arden  padłyby  z  zazdrości, 
zmarszczki  od  uśmiechu.  Dotknęła  jego  policzka,  przejechała 
palcem po świeżym zaroście. 

Chuck, Prawdziwy Mężczyzna. Zapach jego wody toaletowej 

przywoływał  wspomnienie  kojącej  woni  dymu  z  kominka  w 
mroźne,  zimowe  wieczory.  Chuck.  Jego  uśmiech  rozgrzewał  ją 
niczym  ogień  na  palenisku.  Chuck,  mężczyzna  uwielbiający 
baseball  i  placek  z  jabłkami.  Chuck,  który  zabrał  ją  do 
Bajkowego Domku. 

Chuck  Granger,  Prawdziwy  Amerykański  Mężczyzna,  w 

którym była coraz bardziej zakochana. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 46

 

ROZDZIAŁ 4 

Szwagier  Chucka,  Larry  Lippincott,  przyjechał  do  Meblowej 

Stodoły kilka minut po ich powrocie z restauracji. Był starszy od 
Chucka,  niższy  i  grubszy.  Miał  na  sobie  wypłowiałe  dżinsy  i 
szary podkoszulek, noszący ślady jakiejś farby. 

– Przepraszam  za  mój  strój  –  powiedział,  podając 

Cassaundrze rękę. – Właśnie skrobałem rdzę i robiłem zaprawki. 
Mam zamiar pomalować wreszcie tę kupę złomu. 

Najwyższy czas, pomyślała Cassaundra. Kupa złomu to trafne 

określenie  dla  tej  ciężarówki.  Stary  grat  miał  na  całej 
powierzchni  plamy  dziwnej  barwy.  Brązowe  ciapki,  takiego 
samego  koloru  jak  smugi  na  koszulce  Larry’ego`,  zostały 
najwyraźniej 

położone 

ostatnio 

– 

prawdopodobnie 

zabezpieczenie antykorozyjne. 

– Jesteś gotów przewieźć kilka mebelków? – spytał Chuck. 
– Tak jest – odparł Larry. – Ale ona musi siedzieć z Aaronem 

w ciężarówce, kiedy będziemy ładowali. 

– Z  Aaronem?  –  Chuck  podszedł  do  samochodu.  –  Nie 

powiedziałeś  mi,  że  zabrałeś  go  ze  sobą.  –  Otworzył  drzwiczki 
kabiny i wyciągnął ręce. – Cześć, stary, daj grabę! 

Cassaundra  przysunęła  się  bliżej,  by  zobaczyć,  z  kim  Chuck 

rozmawia.  W  samochodzie,  przypięte  pasami  bezpieczeństwa, 
siedziało małe dziecko. Uderzało rączką w otwartą dłoń Chucka 
i słysząc powstający przy tym dźwięk, śmiało się. Chuck również 
się śmiał. 

– Przedstawiam ci mojego siostrzeńca, Aarona. Aaron, to jest 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 47

 

Sandy. Potrafisz powtórzyć? Sannndii. 

– Andi! – zawołało dziecko. 
– Sandy – poprawił Chuck. – S–S–S–Sandy, jak sukienka. 
– Andi – powtórzył Aaron, chwytając głęboko powietrze. 
– Mamy  tu  przykład  niemego  „s”  –  stwierdziła  Cassaundra, 

uśmiechając się krzywo. 

Podszedł Larry. 
– Marcia  zabrała  dziewczynki  na  zakupy, a on pomagał mi w 

pracy. 

– Jestem  tego  pewien  –  rzekł  Chuck  tonem  pełnym 

sceptycyzmu. 

– Pomagałeś tatusiowi przy ciężarówce, prawda, Aaron? 
– Magalem lufce – odparło dziecko. 
– Zuch.  –  Larry  cmoknął  synka  z  czułością.  –  Marcia 

wygarbuje mi skórę, gdy zobaczy nasze ubrania. 

Po  chwili  Cassaundra  znalazła  się  obok  Aarona  na  przednim 

siedzeniu  ciężarówki.  Nie  wiedziała,  o  czym  rozmawiać  z  tym 
dzieckiem, a nawet z jakimkolwiek dzieckiem. O dzieciach miała 
takie  samo  pojęcie  jak  o  antylopach  gnu,  lamach  czy  słoniach 
afrykańskich.  Znała  te  stworzenia  z  książek  lub  z  filmów, 
oglądała przelotnie w zoo, a jeśli chodzi o dzieci, to w parkach i 
innych  miejscach  publicznych.  Nie  miała  rodzeństwa,  ciotek  ani 
wujów, kuzynek czy kuzynów. 

Popatrzyła  uważnie  na  Lawrence’a  Aarona  Lippincotta  i 

stwierdziła,  że  stanowi  dla  niej  zagadkę.  Kręcone  włosy  w 
nieładzie,  gołe  stopy,  kombinezon  popstrzony  minią.  A  jednak 
dziecko  roztaczało  wokół  siebie  aurę  nieskazitelności.  Było 
doprawdy  ładne.  I  inteligentne.  Zielone  oczy  otoczone  gęstymi, 
czarnymi  rzęsami,  wpatrywały  się  uważnie  w  Cassaundrę,  aż 
poczuła zażenowanie.  Dziecko milczało i nie wiadomo, co sobie 
myślało, oczy jednak błyszczały rozumnie. 

Cassaundra  miała  wrażenie,  że  to  przenikliwe  spojrzenie 

odsłania ją, odziera z maski. Zrozumiała swą bezradność. Wobec 
tej  miniaturowej  istoty  ludzkiej  nie  odczuwała  żadnych  emocji. 
To  była  jej  słabość.  W  stosunku  do  tego ślicznego  dzieciaka nie 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 48

 

miała  żadnych  ciepłych  uczuć,  jakie  powinna  żywić  kobieta.  A 
tak  rozpaczliwie  chciała  być  normalną  kobietą,  normalnym 
człowiekiem. 

Dziecko  patrzyło  na  nią  przez  kilka  sekund,  potem  zaczęło 

rozglądać się po kabinie ciężarówki. 

– Tata? – zapytało. 
– Twój tatuś poszedł z wujkiem Chuckiem. 
– Tata? Ujek Cak? 
– Weszli do środka, żeby zabrać meble. 
– Tata? – Pytanie zabrzmiało płaczliwie. 
– Niedługo wrócą – uspokajała Cassaundra. 
Śliczna buzia Aarona skrzywiła się i tchnęła nieszczęściem. 
– Tata? 
I  nagle,  dla  niej  samej  niespodziewanie,  Cassaundra  odczuła 

jedność  z  tym  małym,  zagubionym,  porzuconym  dzieckiem.  Nie 
wiedziała  nic  o  dzieciach,  ale  zrozumiała  ten  krzyk  rozpaczy, 
wołanie  o  pociechę.  Nie  namyślając  się  wyciągnęła  rękę,  by 
dotykiem uspokoić Aarona. Zamknęła w dłoni jego bosą stopę. 

– Jestem tu z tobą. Pamiętasz mnie? To ja, Sandy. 
Aaron nie próbował powtórzyć imienia, ale jego twarz straciła 

poprzedni, napięty nieszczęściem wyraz i zielone oczy ponownie 
skupiły  się  na  twarzy  Cassaundry  –  patrzyły  uważnie,  oceniały. 
Uśmiechnęła  się  do  niego  i  dodała  odwagi,  ściskając  mu 
delikatnie  stopę.  Usilnie  próbowała  przypomnieć  sobie  jakiś 
wierszyk dla dzieci, ale miała w głowie zupełną pustkę. 

– Aaron,  Aaron...  wygląda  jak  baron  –  ułożyła  rymowankę. 

Zamilkła na chwilę, czekając na natchnienie, a potem zaśmiała się 
triumfalnie,  gdy  przyszedł  jej  do  głowy  następny  wers.  –  Lecz 
czemu nie lata jak sowa uszata? 

Aaron  nie  uśmiechnął  się,  może  go  to  nawet  nie  rozbawiło. 

Jednak  na  tyle  przyciągnęło  jego  uwagę,  że  nie  wyglądał  już, 
jakby  za  chwilę  miał  zalać  się  łzami.  Cassaundra powtarzała  ten 
nonsensowny  wierszyk,  aż  dziecko  próbowało  robić  to  razem  z 
nią. 

– Alon,  Alon,  balon  –  udało  mu  się  osiągnąć, zanim  Chuck  z 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 49

 

Larrym  wynurzyli  się  z  budynku  niosąc  kanapę.  –  Popatrz, 
Aaron,  twój  tata.  –  Cassaundra  pokazała  dziecku  ojca  przez 
szybę. 

– Czy  nie  lepiej,  żebyśmy  prowadzili?  –  zapytała,  gdy  Chuck 

szczegółowo objaśniał Larry’emu drogę. 

– Musimy  jechać  za  ciężarówką.  Na  wszelki  wypadek  – 

wyjaśnił Chuck. 

– Na jaki wypadek? 
– Ona  –  powiedział  Larry,  klepiąc  ciężarówkę  po  karoserii  – 

jest typową kobietą. Ma czasami swoje humorki. 

– Przecież  nie  pozwolimy,  by  Larry,  Aaron  i  twoje  meble 

rozłożyli się gdzieś po drodze, prawda? – zapytał Chuck. 

– Oczywiście, że nie – potwierdziła poważnie Cassaundra. 
Po  kilku  minutach  sofę,  stół  oraz  krzesła  załadowano  i 

Cassaundra  z  Chuckiem  ruszyli  za  ciężarówką  Larry’ego.  W 
czasie  jazdy  Cassaundra  myślała  o  tym,  jakie  to  straszne,  gdy 
trzeba  używać  pojazdu,  który  może  się  w  każdej  chwili  popsuć. 
Larry, choć  niechlujnie  ubrany,  był  grzeczny i sprawiał wrażenie 
osoby  rozgarniętej.  Z  pewnością  taki  mężczyzna  jest  w  stanie 
zarobić  na  życie  i  przyzwoity  samochód.  A  przecież  Chuck 
wspominał,  że  jego  siostra  też  pracuje.  Z  pewnością...  ale  z 
drugiej  strony,  Cassaundra  czytała,  że  wzrastają  koszty 
utrzymania.  Nie  jest  łatwo  wyżywić  i  ubrać  trójkę  dzieci.  Z 
informacji  w  gazetach  wynika,  że  istnieją  rodziny,  które  są 
szczęśliwe, że w ogóle mają gdzie mieszkać. 

– Twój  siostrzeniec  jest  rozkoszny  –  powiedziała do Chucka. 

– Ułożyłam dla niego rymowankę, a on starał się ją powtórzyć. 

– Lubi słowa, które się rymują. Dziewczynki, gdy były w jego 

wieku, też to lubiły. 

– Ile mają lat? 
– Dziewięć i siedem. 
– Dziewięć i siedem... a ile ma Aaron? 
– Niecałe  dwa.  Był  niespodzianką.  Urodził  się  dziewięć 

miesięcy  po  dniu,  w  którym  Larry  i  Marcia  obchodzili  dziesiątą 
rocznicę  swego  ślubu.  Musieli...  –  Chuck  uśmiechnął  się 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 50

 

łobuzersko i zakończył aluzyjnie: – musieli nieźle balować. 

Cassaundra poczuła, jak na policzki wpływa jej rumieniec. Nie 

wyobrażała  sobie,  żeby  można  było  tak  nonszalancko  mówić  o 
sprawach intymnych. 

– Czy oni o tym opowiadali? 
– Nawet  przechwalali  się  –  odparł  lekko  Chuck.  –  Larry 

skończył  wtedy  czterdziestkę.  Szaleli  z  radości,  gdy  minął  im 
pierwszy  szok  na  wieść,  że  będą  mieć  jeszcze  jedno  dziecko.  A 
kiedy  okazało się, że  to  chłopiec, byli w siódmym niebie. Bracia 
Larry’ego  mają  same  córki,  więc  Aaron  jest  jedynym,  który 
przekaże dalej nazwisko rodu Lippincott. 

– Jak na takiego małego chłopca to wielka odpowiedzialność. 
– Mam nadzieję, że poczekają, aż dorośnie na tyle, by odkryć 

uroki  płci  pięknej,  zanim  zaczną  od  niego  egzekwować  ten 
obowiązek. 

– A jeśli zdecyduje się na stan kapłański? 
Chuck zaśmiał się. 
– Dziewczyny myślą teraz nowocześnie. Dostawią myślnik do 

nazwisk.  Będziemy  mieli  cały  zastęp  Lippincott-Hydesów  czy 
Lippincott–Magillicuddys. 

Ciężarówka  przed  nimi  zwolniła,  a  wreszcie  przystanęła. 

Cassaundra zatrzymała swój samochód. 

– Lepiej włącz migacze. Blokujemy jedno pasmo ruchu. 
Miał  rację.  Na  autostradzie  nie  było  pobocza  i  ich  postój 

spowodował zwężenie prawego pasa. Wkrótce z tyłu ustawił się 
długi rząd samochodów, usiłujących wjechać jakoś na środkowy 
pas.  Cassaundra  patrzyła  na  rozmaite  przyciski  na  desce 
rozdzielczej, 

poszukując 

włącznika 

świateł  awaryjnych. 

Towarzyszył  jej  dźwięk  klaksonów,  świadczący  o  tym,  że 
kierowcy, którzy utknęli w korku, zaczynają tracić cierpliwość. 

Chuck przechylił się ponad jej udami, wyciągnął rękę i jednym 

ruchem dłoni zapalił światła. 

– Dziękuję  ci.  –  Cassaundra  uświadomiła  sobie  nagle,  jak 

blisko był przy niej. 

– To nic takiego – odparł, wycofując się na miejsce pasażera. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 51

 

– Lepiej pójdę teraz ratować Larry’ego. 

Przeszedł  na  przód  ciężarówki.  Jego  głowa  i  plecy  zniknęły 

pod  uniesioną  maską,  gdzie  Larry  już  zapalczywie  grzebał.  Co 
pewien  czas  jeden  z  mężczyzn  wskakiwał  do  kabiny  i  próbował 
uruchomić  samochód,  jednak  bez  rezultatu.  Za czwartym razem 
silnik  zaskoczył.  Larry  wychylił  się  spod  maski  i  z  wesołą  miną 
zrobił zwycięski gest kciukiem. 

Chuck odpowiedział takim samym gestem, zeskoczył z kabiny 

i  wytarł  ręce  o  brzeg  starego  prześcieradła,  którym  pokryty  był 
fotel kierowcy. 

– Zwarcie  w  rozruszniku  –  wyjaśnił,  powróciwszy  do 

samochodu  Cassaundry.  –  Musieliśmy  pomajstrować  przy 
przewodach, nim przywróciliśmy połączenie. 

– Czy to może się powtórzyć? 
– Miejmy nadzieję, że nie. 
Ale  powtórzyło  się.  Jeszcze  dwukrotnie.  Wreszcie  jednak 

dotarli na miejsce. Cassaundra została w ciężarówce z Aaronem, 
a  panowie  wnosili  meble  do  mieszkania.  Tym  razem  Aaron 
rozpoczął rozmowę. 

– Alon,  Alon,  balon  –  zaintonował,  przesyłając  Cassaundrze 

łobuzerski uśmieszek. 

Zaśmiała się, zaskoczona jego nad wiek dojrzałym wyczuciem 

sytuacji. 

– Jesteś małym czarusiem, jak twój wujek Chuck. 
Gdy  mężczyźni  skończyli  pracę,  Cassaundra  podziękowała 

wylewnie  Larry’emu  i  chciała  zwrócić  pieniądze  za benzynę,  ale 
Larry stanowczo odmówił. Gdy wyjeżdżał z parkingu i skręcał na 
autostradę, Cassaundrę ogarnęły wątpliwości. 

– Mam  nadzieję,  że  uda  mu  się  dotrzeć  do  domu  – 

powiedziała do Chucka. 

– Zawsze  się  udaje.  I  nie  miej  wyrzutów  sumienia,  że 

poprosiłaś go o tę przysługę – on wykorzystuje każdą okazję, by 
tylko  wyprowadzić  swój  samochód  na  szosę.  Marcia  od  lat  go 
prosi, żeby pozbył się tego gruchota, ale on go uwielbia. 

– Mimo wszystko jestem mu bardzo wdzięczna za pomoc. To 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 52

 

mi przypomina, że musimy coś zrobić. 

Ruszyła w kierunku mieszkania. 
– Co takiego? – spytał Chuck. 
– Klapnąć! – odparła, rzucając się na sofę. 
Padł obok niej i wziął ją w ramiona, a po chwili zaczął ją czule 

tulić. 

– Podoba  mi  się  ta  twoja  kanapa  –  zdążył  powiedzieć,  nim 

jego wargi spoczęły na jej ustach. 

Cassaundra  oczekiwała  tego  pocałunku.  Otoczyła  Chucka 

ramionami.  Czuła  jego  tors  przyciśnięty  do  swoich  piersi,  jego 
ręce  obejmujące  ją  mocnym  uściskiem.  Wdychała  zapach  wody 
toaletowej.  Miała  wrażenie,  że  swym  dotykiem Chuck wlewa  w 
nią  życie,  budzi  w  niej  wszystkie  pierwiastki  kobiecości. 
Otoczona  ramionami  mężczyzny,  poddana  czarodziejskiej  magii 
jego ust, była rozedrgana i pulsująca. 

Chuck zwolnił uścisk i zamruczał z ukontentowaniem. 
– Co to miało znaczyć? – spytała Cassaundra. 
– Co takiego? 
– To mruczenie. 
Chuck złożył na jej ustach kolejny pocałunek. 
– Miało  wyrażać  zadowolenie,  że  zaszedłem  wtedy  do  barku 

na hot doga. 

– To  nie  przez  hot  doga  zgodziłam  się  umówić  z  tobą,  ale 

dzięki twojej interwencji strażackiej. 

– Zatem cieszę się, że zwróciłem uwagę na waflownicę. 
Cassaundra wstała i poszła do wnęki jadalnej. 
– Co jest mi potrzebne do pomalowania stołu? 
Chuck obejrzał mebel. 
– Szczotka  druciana,  kilka  starych  ręczników, podkładówka i 

puszka  lakieru.  Pojadę  z  tobą  do  sklepu  i  kupimy  wszystko,  co 
potrzeba,  dobrze?  A potem zdecydujesz, co będziemy robić dziś 
wieczór. 

– Dziś wieczór? 
– Chyba nie masz zamiaru odesłać mnie do domu i zmusić do 

samotnego spędzenia sobotniego wieczoru przed telewizorem? 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 53

 

– Nie, ale... przecież byliśmy już razem na obiedzie i okazałeś 

mi tyle pomocy, i... 

Popatrzył na nią uważnie, wyzywająco. 
– Czy masz inne plany? 
– Nie – wyznała. 
– Może chcesz się mnie pozbyć? 
Potrząsnęła  głową.  Chuck  pochylił  się  i  delikatnie  pocałował 

ją w usta. 

– W takim razie pojedziemy kupić farbę i zaczniemy malować 

stół. 

Godzinę  później  przesunęli  stół  na  maleńkie  patio.  Chuck 

oskrobał  szczotką  rdzę,  a  Cassaundra  grubą,  mokrą  ścierką 
przecierała  metalowe  nogi.  Przerwali  na chwilę czekając, aż stół 
przeschnie. Potem zaczęli spryskiwać metal farbą podkładową. 

Chuck zademonstrował, jak krótkimi, zachodzącymi na siebie 

pociągnięciami należy spryskiwać powierzchnię. 

– Możesz  spróbować  sama  –  zaproponował,  podając  jej 

pojemnik. 

– Wydaje mi się, że to dosyć łatwe. 
Pełna ufności Cassaundra ujęła pojemnik, wstrząsnęła nim, jak 

demonstrował  Chuck,  uklękła  i  skierowała  dyszę  spryskiwacza 
na  nogę  stołu.  Psiknęła  kilka  razy  i  popatrzyła  na  efekt.  W 
niektórych  miejscach  farba  nałożona  była  grubą  warstwą,  w 
innych  przeświecał  goły  metal.  Cassaundra  patrzyła  przerażona 
na tworzące się strumyczki, ściekające wzdłuż nogi stołu. 

Chuck  zafascynowany  obserwował  jej  twarz  wyrażającą 

prawdziwe rozczarowanie. Wybuchnął śmiechem, uklęknął obok 
niej i objął po bratersku. 

– No, przecież to nie koniec świata. Nabierzesz wprawy. 
– Ale wszystko spływa i powstały smugi. 
– To  tylko  podkład.  Poza  tym  jest  jeszcze  mokry. 

Wyrównamy zacieki i nie będą przebijać przez lakier. – Stanął za 
nią  i  luźno  ujął  palcami  jej  nadgarstek.  –  Musisz  nauczyć  się 
wykonywać szybkie, krótkie pociągnięcia. Spróbuj jeszcze raz. 

Jej  technika  malowania  nie  poprawiła  się  zbytnio,  ale  teraz, 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 54

 

gdy  miała  blisko  siebie  Chucka,  czynność  ta  stała  się  znacznie 
przyjemniejsza.  Kiedy  skończyła  malować,  noga  stołu  była 
niejednolitej  barwy,  farba  spływała  strumykami, tworząc koleiny 
na  wypukłościach.  Cassaundra  odstawiła  pojemnik, westchnęła  i 
oparła  się  o  Chucka,  który  otoczył  ją  ramionami.  Przez  dłuższą 
chwilę patrzyli na żałosny wynik malowania. 

– To  denne  –  stwierdziła  Cassaundra.  Chuck  potarł 

policzkiem o jej kark. 

– Niewątpliwie,  denne,  nie  ma  wątpliwości  –  potwierdził.  – 

Musisz pogodzić się z faktem, Złotowłosa, że nigdy nie będziesz 
tego robić tak jak chuligan z metra. 

– Ani jak malarz. 
– Powinnaś  więc  nadal  korzystać  z  pomocy  –  powiedział 

Chuck,  całując  ją  we  włosy  przykrywające  ucho.  Cassaundrę 
przebiegł lekki dreszcz. 

– Będziemy  malować  lakierem  natychmiast,  czy  dopiero  gdy 

wyschnie? 

Chuck, ociągając się, wypuścił Cassaundrę z objęć. 
– Weź  jakąś  ścierkę.  Będziemy  musieli  udzielić  temu  stołowi 

pierwszej pomocy. 

Pracowali  jeszcze  godzinę.  Teraz  powierzchnia stołu pokryta 

była  równomierną  warstwą  podkładu  antykorozyjnego.  Chuck 
przyjrzał się dziełu z pewnej odległości. 

– Mogłabyś  teraz  zdobyć  dyplom  w  metrze  –  żartował, 

uśmiechając się do Cassaundry. 

– Wygląda  nieźle,  mimo  tego  okropnego  brązowego  koloru. 

Nie mogę się doczekać, kiedy będzie to pokryte „Wiktoriańskim 
Pylistym Różem”. 

– Lepiej,  żeby  przeschło  przez  noc,  zanim  pomalujemy 

lakierem – stwierdził Chuck. – „Wiktoriański Pylisty Róż” będzie 
musiał poczekać do jutra. 

Chuck  ironicznym  falsetem  wymówił  nazwę  farby. W  sklepie 

podkpiwał sobie bezlitośnie z pretensjonalnego napisu na puszce, 
mającego  oznaczać  fiołkoworóżowy  kolor,  który  wybrała 
Cassaundra. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 55

 

Dziewczyna  próbowała  zareagować  obrazą  na  jego  drwiny, 

ale  nie  potrafiła  podtrzymać  w  sobie  gniewu.  Nie,  to  nie  złość 
sprawiała,  że  jej  serce  biło  szybciej  niż  zwykle  –  to  ta  twarz, 
światło w oczach, uwodzicielski uśmiech. Czuła, że przyciąga ją 
tak, jak brzeg lądu przyciąga falę przypływu. 

– Stół  będzie  musiał  poczekać  –  oznajmiła,  krzyżując  ręce.  – 

Jutro idę do pracy. 

Chuck nie poddawał się. 
– Barek  otwieracie  dopiero  w  południe,  prawda?  Będziemy 

mogli położyć jedną warstwę lakieru, zanim wyjdziesz do pracy, 
a drugą, gdy wrócisz do domu. 

Zrozumiała, że miał nadzieję spędzić tu noc, i pomyślała, że to 

intrygująca perspektywa. 

– Nie  chcesz  chyba  przez  cały  weekend  być  przywiązany  do 

mojego mebla – powiedziała. 

Łobuzerskie  spojrzenie  Chucka  stało  się  poważne.  Oparł 

dłonie na biodrach i potrząsnął głową z irytacją. 

– Czy  dla  ciebie  nie  jest  oczywiste,  że  traktuję  to  jako 

pretekst,  by  spędzić  z  tobą  trochę  czasu?  Od  lat  nie  spotkałem 
kobiety,  która  wywarłaby  na  mnie  takie  wrażenie,  ale  jestem 
diabelnie  zdezorientowany.  Czasami  jesteś  ciepła  i otwarta,  a za 
chwilę  uciekasz się do sztywnych formułek w stylu: „Nie chcesz 
chyba przez cały weekend być przywiązany”. 

Wzdychając  ze  znużeniem,  podniósł  ręce  i  położył  je  na 

ramionach Cassaundry.  W  ten  sposób  mógł patrzyć prosto w jej 
oczy. 

– Nie  wykorzystujesz  mnie.  Każda  chwila  spędzona  z  tobą, 

Sandy,  powoduje,  że  chciałbym  poznać  cię  bliżej.  Ten  stół 
interesuje  mnie  tylko  o  tyle,  o  ile  on  ciebie  interesuje,  ale 
malowałbym  go  przez  całe  miesiące,  jeśli  to  oznaczałoby,  że 
mógłbym  być  przy  tobie  i  poznać  cię  lepiej.  Nie  wiem,  czy  nie 
chcesz  mnie  już  wykorzystywać,  czy  tylko  usiłujesz  znaleźć 
taktowny sposób, by się mnie pozbyć. 

Cassaundra  położyła  dłonie  na  barkach  Chucka  i  zanurzyła 

palce w jego włosy. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 56

 

– Mówisz bardzo otwarcie. Powinnam się była spodziewać, że 

wyłożysz karty na stół. – Głos jej zmiękł. – Nie usiłuję się ciebie 
pozbyć, ale naprawdę nie chcę cię wykorzystywać ani zabierać ci 
całego czasu. 

– Zabieraj,  ile  dusza  zapragnie  –  odrzekł,  unosząc  dłonią  jej 

podbródek.  –  Wykorzystuj  mnie,  Złotowłosa.  Rób  ze  mną,  co 
chcesz. Obiecuję, że będę zachwycony każdą chwilą. 

– Teraz chyba żartujesz ze mnie. 
– Troszeczkę  –  powiedział,  przyciskając  czoło do jej czoła. – 

Bo ty jesteś tak strasznie poważna. 

– Zawsze jestem poważna. Taką mam naturę. 
– Nikt nie powinien być poważny przez cały czas. 
– A ty z pewnością wiesz, jak można temu zaradzić? 
Chuck  popatrzył  skupiony,  jakby  serio  się  nad  tym 

zastanawiał. 

– Pomogłoby  ci  wyjście  na  miasto  w  sobotni  wieczór  z 

mężczyzną, który za tobą szaleje. 

Cassaundra popatrzyła na swój strój koloru khaki, na szorty i 

podkoszulek Chucka. 

– Nie jesteśmy odpowiednio ubrani na wieczór w mieście. 
– Ubrania można zmienić. Pojedziemy wszędzie, gdzie chcesz, 

i będziemy robić wszystko, co chcesz – o ile jest to w granicach 
mojej karty kredytowej. 

– Wszystko? – spytała Cassaundra prowokująco. 
– Powiedz mi tylko, dokąd chciałabyś iść. 
Pochylił głowę ku jej twarzy, a ona wyszeptała mu do ucha. 
– Chyba żartujesz – powiedział. 
– Powiedziałeś:  „Wszędzie  i  wszystko  w  granicach  karty 

kredytowej” – przypomniała mu. 

– Wydatek  na  kino  na  świeżym  powietrzu  nie  przekracza 

nawet  gotówki,  jaką  mam  w  kieszeni  –  odparł  Chuck  ze 
śmiechem, przyciskając Cassaundrę do siebie. Zaśmiał się jeszcze 
głośniej,  kiedy  brał  ją  w  ramiona.  –  Jesteś  niedrogą dziewczyną, 
moja panno. 

Był 

to 

najbardziej 

podniecający 

komplement, 

jaki 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 57

 

kiedykolwiek usłyszała od mężczyzny. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 58

 

ROZDZIAŁ 5 

Mieli  do  wyboru  głośną,  acz  zjechaną  przez  krytykę  parodię 

kryminału,  opowieść  o  supermanie,  okraszoną  zbliżeniami  ran 
postrzałowych  oraz  dramat  tak  pośledniej  jakości,  że  od  razu 
trafił  do  kin  na  świeżym  powietrzu,  nie  zagościwszy  nawet  w 
żadnym  przyzwoitym  kinie.  Wybrali  parodię  kryminału, 
ponieważ grano ją najbliżej domu Cassaundry. 

Trzykrotnie  w  czasie  drogi  do  kina  Chuck  pytał  Cassaundrę, 

czy nie chce przypadkiem zatrzymać się na kolację. 

– Jeśli  masz  ochotę  gdzieś  wstąpić,  dotrzymam  ci 

towarzystwa  –  odparła,  gdy  za  trzecim  razem  zadał  jej  to 
pytanie.  –  Ty  będziesz  jadł,  a  ja  wezmę  sobie  coś  prostego  z 
baru.  To  mój  pierwszy  raz  i  chcę,  by  było  to  czyste, niczym nie 
skażone przeżycie. 

Chuck  wymamrotał  dwuznaczne:  „Umm–hmm”  i  Cassaundra 

poczuła  ucisk  w  żołądku.  Wiedziała,  że  w  ciemnościach  kina 
pary  w  samochodach  obejmują  się,  i  nie  miała  nic  przeciwko 
temu,  by  też  tego  spróbować  –  zwłaszcza  z  Chuckiem.  Między 
innymi  dla  takich  doświadczeń  przemieniła  się  z  Cassaundry  w 
Sandy. 

Geoff  –  zbyt  wyniosły,  by  robić  coś  tak  pospolitego  jak 

ściskanie  się  w  samochodzie  –  zdecydowanie  odrzucał  to,  co 
nazywał  „beznadziejnie  głupim,  publicznym  okazywaniem 
uczuć”. 

Z  Geoffem  w  ogóle  nie  było  żadnego  okazywania  uczuć, 

jedynie  intymna,  egoistyczna  gra.  Był  cierpliwym,  sprawnym 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 59

 

kochankiem,  ale  jego  sposób  postępowania  miał  w  sobie  coś  z 
taktyki,  obliczonej  na  to,  by  osiągnąć  własne  cele.  Gdy  ojciec 
Cassaundry  oznajmił  mu,  że  nieetyczne  byłoby,  gdyby  wspierał 
muzyka związanego ze swoją rodziną, Geoff bez wahania wybrał 
karierę  u  boku  mistrza  Williama  Snowa,  a  nie  romantyczny 
związek z jego córką. 

– Dlaczego  dotychczas  nigdy  tam  nie  byłaś?  –  spytał  Chuck, 

wytrącając Cassaundrę z rozmyślań. 

– Ojciec  by  mi  nie  pozwolił,  a  poza  tym...  –  głos  jej  się 

załamał  –  nie  miałam  z  kim  pójść,  a  gdy  mieszkałam  w  mieście, 
nie miałam samochodu. 

Z  wyjątkiem  limuzyny  i  bentleya  z  szoferem,  dodała  w 

myślach. 

– Mężczyźni  w  Nowym  Jorku  muszą  być  ślepi  i  głupi  – 

stwierdził Chuck. 

Cassaundra  uśmiechnęła  się.  Chuck  mówił  komplementy  tak, 

jakby przytulał słowami – miło i czule. 

Kupili  bilety  i  Chuck  zaczął  wybierać  idealne  miejsce  do 

parkowania.  Miał  w  zanadrzu  fachowe  wskazówki:  jeśli ustawią 
się  zbyt  blisko  ekranu,  będą  musieli  wyciągać  szyje,  jeśli  zbyt 
blisko  bufetu,  cały  wieczór  ludzie  będą  przechodzić  obok  ich 
samochodu,  zbyt  daleko  z  tyłu  –  znajdą  się  w  obszarze 
samochodowych amorów. 

Wybrali miejsce mniej więcej w środku. Chuck nastawił radio 

na częstotliwość kinową i w samochodzie rozbrzmiał głos Ricky 
Nelsona,  błagającego  zaspaną  Susie,  by  się  obudziła,  a  potem 
nadano reklamówkę bufetu kinowego, w której hot dogi tańczyły 
z  colą  w  takt  śpiewu  popcornu.  Cassaundra  odchyliła  głowę  i 
zaśmiała się głośno, ubawiona absurdalnością tej pioseneczki. 

Chuck  obserwował  ją,  ciesząc  się  z  tej  dziecinnej  wesołości. 

Wabiła  go  ponętna,  odsłonięta  linia  karku  Cassaundry  i 
wyobrażał sobie, jak całuje ją w szyję i czuje dotyk jej skóry. 

Delikatnie potarł wierzchem dłoni o jej kark. 
– Czy chciałabyś zobaczyć, co mają w bufecie? 
– Któż by się oparł tańczącym hot dogom? 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 60

 

Zatrzymała  się  przy  bufecie  i  poczuła  mieszaninę  zapachów: 

prażona  kukurydza,  ciepły  ser,  musztarda,  cebula,  batoniki 
czekoladowe. 

– Trudno ci się zdecydować? – spytał Chuck po chwili. 
– Zawsze marzyłam, że to tak będzie wyglądać – odparła. 
– Ja chyba nigdy nie przestanę realizować twoich marzeń. 
Zdziwiłbyś się, gdybyś zrozumiał, jak wiele z nich realizujesz, 

pomyślała, a głośno powiedziała: 

– Zamów coś dla nas. 
– Czy  kiedykolwiek  jadłaś  cheeseburgera  z  chili?  –  spytał.  – 

Szykuj żołądek, moja pani – dodał, kiedy zaprzeczyła. – Poznasz, 
co to prawdziwe życie. 

Zanieśli  do  samochodu  zestaw  potraw:  duże  kubki  napojów, 

hot dogi  z  sosem  chili,  chrupki kukurydziane, rożki. Cassaundra 
trzymając papierową tackę, na której leżał hot dog, popatrzyła na 
Chucka. 

– Musi być na to chyba jakiś sposób? 
– Sposób? – zapytał, jakby nie rozumiejąc. 
– Jakaś  metoda  jedzenia  –  nalegała  Cassaundra,  nie  dając  się 

zbyć – tak, żeby nie kapał z tego sos. 

– Wszystkie przyzwoite hot dogi kapią – odparł Chuck. 
– No to co stanie się z twoją koszulą? 
– Co ma się stać? – spytał niefrasobliwie. – Musisz po prostu 

sprytnie podłożyć serwetkę. 

Zademonstrował jej, jak to się robi. Odgryzł kawałek i gestem 

zachęcił Cassaundrę, by sama spróbowała. 

Udało  jej  się  odgryźć  dwa  kęsy,  gdy  wtem spora  porcja  sosu 

skapnęła  na  bluzkę  tuż  obok  kieszeni  na  piersiach.  Cassaundra 
spojrzała na brązową plamę i zmarszczyła brwi. 

– Chyba właśnie oblałam egzamin z jedzenia hot dogów
Chuck odłożył swoją porcję na tacę i uśmiechnął się miękko. 
– To zdarza się nawet najlepszym. Nawet profesjonalistom. 
Wziął  papierową  serwetkę,  zwilżył  ją  kropelkami  rosy, 

zebranej  na  kubkach  z  napojami,  i  zaczął  wycierać  plamę. 
Cassaundra  nie  była  ani  skrępowana,  ani  zażenowana  tym 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 61

 

poufałym  gestem.  Wydawało  jej  się,  że  zna  Chucka  bardzo 
dobrze, od dawna. Z Geoffem nigdy nie czuła się tak swobodnie, 
a jak się  ostatecznie  okazało,  wcale  go  nie  znała,  nawet  gdy już 
zostali  kochankami.  Teraz  jakimś  głębokim,  niezawodnym 
instynktem czuła, że Chuck jest w istocie taki, jak jej się wydaje. 
Uczciwy.  Poważny.  Szczery.  Czyż  po  tylu  latach  życia 
spędzonego  z  kukiełkami  w  teatralnych  dekoracjach  mogła  nie 
zakochać  się  w  pierwszym  prawdziwym  mężczyźnie,  jakiego 
spotkała? 

Musi być  z  nim  bardzo,  bardzo  ostrożna,  pomyślała trzeźwo, 

ponieważ ten mężczyzna jest taki, jakim się wydaje – szlachetny i 
dobry. I ponieważ ona jest tym, kim jest. 

Zaczął  się  film.  Po  pięciu  minutach  musieli  przyznać  rację 

krytykom.  Film  był  pośledni,  schematyczny,  pełen  chybionych, 
prostackich  dowcipów.  Chuck  i  Cassaundra  zaczęli  z  aktorską 
przesadą  powtarzać  najbardziej  nieudane  dialogi.  Śmieli  się,  bo 
było  im  ze  sobą  dobrze,  a  nie  dlatego,  żeby  bawiło  ich  to,  co 
działo się na ekranie. 

W  pewnym  momencie  Cassaundra  poczuła  na swych plecach 

jego  ciepłe  dłonie.  Wyrwało  jej  się  ciche  westchnienie,  gdy 
przysuwała  twarz  do  jego  twarzy  o  te  ostatnie,  krytyczne 
centymetry. 

Palce  zacisnęła  kurczowo  na  jego  koszuli,  ale  potem 

przesunęła  mu  ręce  na  plecy  i  poddała  się  zmysłowemu 
pocałunkowi.  Rozchyliła  usta,  ulegając  czułej  inwazji  języka. 
Powitała  ją  z  namiętnym  pomrukiem,  który  tak  znakomicie 
wpisywał  się  w  to,  co  odczuwał  Chuck.  Objął  ją  mocniej 
ramionami, przysunął bliżej do siebie, przycisnął do piersi. 

Cassaundra  chłonęła  go  swymi  zmysłami.  Czuła  szorstkie 

włosy,  w  które  zanurzyła  palce,  twardy  tors  przy  piersiach, 
zaborcze  ręce  na  talii,  plecach.  Czuła,  jak  Chuck  wyciąga  jej 
bluzkę  zza  paska  i  dłonią  dotyka  gołego  ciała.  Twarde  ręce 
zetknęły  się  z  miękkością,  siła  z  kobiecą  delikatnością.  Dłońmi 
otoczył  jej  piersi,  ciepło  przeniknęło  przez  cieniutki  trykot 
stanika. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 62

 

Pogładziła  jego  kark,  lewą  dłoń  wsunęła  pod  koszulę, 

dotknęła  napiętej  skóry  na  obojczyku.  Kiedy  przesuwała  się, 
chcąc  objąć  go  w  pasie,  prawym  łokciem  nacisnęła  niechcący 
klakson.  Rozległ  się  przeszywający  dźwięk,  który  przypomniał 
im, gdzie się znajdują. Cassaundra, patrząc cały czas na Chucka, 
wycofała  się  powoli,  jak  postać  poruszająca  się  na  zwolnionym 
filmie puszczonym od tyłu. 

Chuck  patrzył  na  twarz  Cassaundry.  Usta  dziewczyny 

obrzmiały  od  pocałunków,  rozszerzone  oczy  zdradzały 
wewnętrzne  emocje.  Była  taka  krucha,  miała  w  sobie  tyle 
tajemnic,  ale  to  tylko  w  niewielkim  stopniu  powstrzymywało 
jego pożądanie. Pogładził ją po policzku. 

– Możemy pojechać do mojego mieszkania – zaproponował. 
Odpowiedziała mu cisza. Spojrzenie Cassaundry świadczyło o 

jej zakłopotaniu. 

– Chcę być z tobą – dodał łagodnie, uspokajająco. 
– Chyba  pozwoliłam,  byś  odniósł  niewłaściwe  wrażenie  – 

stwierdziła,  jakby  popełniła  ciężkie  wykroczenie  przeciw 
etykiecie towarzyskiej. 

– Pociągasz  mnie  od  pierwszej  chwili,  gdy  cię  ujrzałem  – 

odpowiedział, gładząc ją po policzku. – To, że mogłem być dziś 
z  tobą,  że  mogłem  cię  dotykać...  Jesteś  taka...  urocza,  Sandy. 
Taka wyjątkowa... 

– Nie miałam ochoty drażnić się z tobą. Po prostu... gdy mnie 

całowałeś, zapomniałam... 

– Ja też – zapewnił ją, uśmiechając się lekko. 
– Dopiero  się  spotkaliśmy.  Nie  znamy  się  jeszcze.  Jest  za 

wcześnie. 

Odsunął z jej twarzy spadający kosmyk włosów. 
– Poczekam, Złotowłosa. 
Dostrzegł  w  jej  oczach  zakłopotanie.  Walkę  sprzecznych 

uczuć:  niepewność,  zwątpienie,  nadzieję,  tęsknotę.  Może  nawet 
ślad przerażenia, który zaniepokoił Chucka. 

– Będziemy  dla  siebie  nawzajem  wiele znaczyć, Złotowłosa – 

powiedział z przekonaniem, przyciągając ją ku sobie. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 63

 

– Wydaje  mi  się,  że  już  znaczymy  –  wyszeptała  te  słowa  tak 

cicho, że Chuck nie był pewien, czy rzeczywiście je słyszał. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 64

 

ROZDZIAŁ 6 

Cassaundra  nie  widziała  Chucka  przez  trzy  dni,  ale  miała 

wrażenie,  że  to  trwało  znacznie  dłużej.  Zgodnie  z  obietnicą 
przyszedł  w  niedzielę  rano  i  pomagał  jej  malować  stół. 
Przyglądała  się  jego  pracy,  wygłaszając  krytyczne  uwagi:  a  to 
niedokładnie  pomalowane  w  jednym  miejscu, a to za dużo farby 
w innym. 

Chuck  skończył,  odstawił  puszkę  z  farbą  i  spojrzał  na 

Cassaundrę z wyrazem zemsty w oczach. 

– Teraz pokażę ci, jaki los czeka niewdzięcznice, które nękają 

mężczyznę podczas pracy – powiedział i ruszył w jej kierunku. 

– Co  robisz?  –  spytała,  starając  się,  by  jej  głos  zabrzmiał  jak 

najbardziej  zuchwale.  –  Nie  podoba  mi  się  ten  błysk  w  twoich 
oczach. 

– A,  jesteś  zdenerwowana?  –  spytał  z  demonicznym 

uśmieszkiem, najwyraźniej zadowolony. 

Zrobiła jeszcze  jeden  krok do tyłu planując, że w razie czego 

może czmychnąć przez drzwi i zatrzasnąć je za sobą. 

– Skądże znowu! – zaprzeczyła. 
Błyskawicznym  ruchem  Chuck  wyciągnął  ramiona  i  oparł 

dłonie  o  drzwi,  zamykając  Cassaundrę  między  ścianą  z  desek  a 
nieustępliwym murem swego ciała. Przysunął twarz blisko ku jej 
twarzy. 

– Ciągle mam w oczach ten błysk. Jesteś przestraszona? 
– Już nie – odparła, obejmując go za szyję. 
– Zaproś  mnie  do  środka  –  wyszeptał,  gdy  wreszcie  z 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 65

 

bezsilnym  jękiem  oderwali  się  od  siebie.  –  Chciałbym  się  dziś  z 
tobą kochać. 

Stali  bardzo  blisko  siebie  i  Chuck  wyczuł,  jak  Cassaundra 

napięciem  całego  ciała  zareagowała  na  jego  propozycję. 
Wystarczyło,  że  błagalnym  tonem  wypowiedziała  jego  imię,  by 
odstąpił od niej na krok. 

– W takim razie chodźmy coś zjeść. 
– Chuck – powtórzyła. 
Chciałaby  mu  wyjaśnić,  że  przeszkadza  jej tylko  świadomość 

nieszczerości  całej  sytuacji.  Nie  może  zostać  jego  kochanką, 
skoro  nie  może  wyjawić  mu  swego  prawdziwego  nazwiska. Nie 
wolno  jej  dopuścić  do  tego,  by  zakochał  się  w  osobie,  w  którą 
się  wcieliła,  a  prawda,  którą  ukrywa,  mogłaby  okazać  się 
niszcząca. 

Chuck nacisnął palcami policzek Cassaundry, modelując na jej 

twarzy smutny uśmiech. 

– Nie  chcę,  aby  którakolwiek  ze  stron  miała  jakieś  ukryte 

myśli. Kiedy będziesz gotowa, nie będę musiał nawet pytać. 

– Nie chodzi o to, że... 
– Wiem.  Nie  jestem  Casanovą,  ale  mam  na  tyle  obycia,  że 

potrafię rozpoznać autentyczną namiętność. 

Po wspólnej kolacji odprowadził ją do domu, pocałował przed 

drzwiami  i  obiecał  zadzwonić.  Teraz,  po  trzech  dniach,  bardzo 
go  jej  brakowało.  Pamiętała,  jak  szeptał:  „Chciałbym  się  dziś  z 
tobą  kochać”.  Pamiętała,  jak  bardzo  pragnęła  zaprosić  go  do 
siebie.  Jedynie  dzięki  sile  woli  i  uczciwości  wobec  Chucka 
powstrzymała się, nie schwyciła go za rękę i nie poprowadziła do 
mieszkania. 

W  barze,  jak  zwykle  po  godzinie  piątej,  był  nieco  mniejszy 

ruch  i  Cassaundra  mogła  wytrzeć  ladę  i  napełnić  słoje  z 
łakociami.  W  pewnym  momencie  wszedł  Chuck.  Nie  była  w 
stanie  ukryć  swych  uczuć.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  musiał 
dostrzec, z jaką ulgą powitała jego przybycie. Chuck jak zawsze 
miał  ożywione  oczy,  włosy  w  lekkim  nieładzie,  powitalny,  miły 
uśmiech,  krawat  rozluźniony  i  nieco  przekrzywiony,  miała 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 66

 

ochotę go wyprostować. Albo zdjąć. 

– Może  by  wziąć  mrożony  jogurt?  –  powiedział.  – 

Truskawkowy czy holenderski? 

– Truskawkowy. 
– W rożku czy w kubku? 
– W rożku. 
– Waflowym czy cukrowym? 
– Waflowym. 
Napełniła  rożek  jogurtem  i  podała  go  przez  ladę.  Chuck 

odbierając go schwycił Cassaundrę za rękę. 

– A może całusa jako dodatek? 
Popatrzyła na niego przewrotnie. 
– Niestety,  nie  mamy  całusków.  Może  spróbuje  pan  w 

cukierni pana Goodbara? 

– Wezmę  w  takim  razie  bez  dodatku.  Poczekam,  aż 

zakończysz pracę. O której puszczają cię do domu? 

– O szóstej. Ale... 
– Świetnie!  Zamienimy  się  dziś  wieczorem  w  niańki  do 

dziecka. 

– My dwoje? 
– Larry  ma  dziś  jakąś  oficjalną  kolację,  a ich  stała  opiekunka 

do  dzieci  nie  może  przyjść,  bo  ma  jutro  ważny egzamin. Marcia 
zadzwoniła  do  mnie  zrozpaczona, a ja jej obiecałem, że z chęcią 
przyjdziemy. 

– Czy to jest „my” dziennikarskie czy królewskie? 
– Mówiłaś  przecież:  „Mam  wyrzuty  sumienia,  że  Larry wiózł 

przez całe miasto meble”. 

Cassaundra  podparła  się  pod  boki  i  próbowała  spojrzeć 

groźnie.  Uzmysłowiła  sobie  właśnie,  że  zupełnie  nie  wie,  jak 
obchodzić  się  z  dziećmi,  i  Chuckowi  może  się  to  wydać  bardzo 
dziwne.  Nie  mogła  dopuścić  do  tego,  by  zaczął  jej  zadawać 
dociekliwe pytania. 

– To bardzo nagła propozycja. 
Wymówka zabrzmiała niezbyt przekonująco. 
– Myślałem,  że  chętnie  skorzystasz  z  okazji,  by  się 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 67

 

odwdzięczyć – powiedział Chuck kwaśno. – Nie musisz przecież 
niczego  robić.  Ja  się  wszystkim  zajmę.  Po  prostu...  –  polizał 
rożek i uśmiechnął się nieśmiało – stęskniłem się za tobą. Właśnie 
wybierałem  się,  żeby  zaproponować  ci  pójście  na  kolację,  do 
kina czy gdzie indziej, gdy zadzwoniła Marcia. 

Pojechali samochodem Chucka. Dom Lippincottów okazał się 

sporą willą  w  klasycznym  kolonialnym  stylu. Gdy zadzwonili do 
drzwi,  z  drugiej  strony  usłyszeli  cienkie  dziecięce  głosiki  i  tupot 
nóg.  Drzwi  się  otworzyły.  Stały  w  nich  dwie  dziewczynki. 
Starsza  z  nich,  jasnowłosa,  miała  na  sobie  różowy  obcisły 
kostium i legginsy. Pozdrowiła gości, nieśmiało się uśmiechając, i 
ukryła  głowę  za  drzwiami.  Młodsza,  wyglądająca  na  łobuziaka, 
po której można by się spodziewać, że z kieszeni swych dżinsów 
wyciągnie  w  pewnym  momencie  żabę,  a  może  jakiś  drogocenny 
kamień, objęła gwałtownie Chucka za nogi. 

– Czekaliśmy na ciebie! – powiedziała. 
– Cześć, Orzeszku. – Chuck uniósł ją w górę. – Jak leci? 
– W porządku. Ale nie lubię już szkoły. 
– Nie lubisz szkoły? Dlaczego? 
– Bo  pani  Fursterstein  jest  niedobra.  Mówi,  że  za  dużo 

rozmawiam na lekcjach i mam nieporządne zeszyty. 

– Moi nauczyciele też tak o mnie mówili. 
– Naprawdę? 
– Naprawdę.  Ale  mimo  to  chodziłem  do  szkoły  i  wszystko 

dobrze się ułożyło. 

– Kto  to  jest?  –  spytała  dziewczynka  zwracając  się  do 

Cassaundry. Miała  zielone oczy i jej wzrok dziwnie przypominał 
spojrzenie jej młodszego braciszka. 

– To  jest  Sandy  –  przedstawił  Chuck.  –  A  to  –  powiedział, 

patrząc  na  dziewczynkę,  którą  trzymał  na  rękach  –  jest  moja 
siostrzenica, Robyn. A tam – dodał, wskazując ruchem głowy na 
starszą – stoi Amy. 

– Cześć,  Amy  –  zwróciła  się  Cassaundra  z  uśmiechem  do 

nieśmiałej siostrzenicy Chucka. 

Amy  wymamrotała  coś  w  odpowiedzi  i  schowała  się  jeszcze 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 68

 

głębiej  za  drzwi.  Cassaundra  pomyślała,  że  nieśmiałość  tej 
dziewczynki przypomina jej własne zachowanie w dzieciństwie. 

– Uczysz się tańca? – zapytała. 
– Klasycznego, jazzowego i stepowania – odparła Amy. 
– Stepowania  także?  To  musi  być  bardzo  przyjemne.  Ja  też 

miałam  lekcje  baletu,  ale...  –  Chuck  zauważył  wahanie  w  jej 
głosie  –...ale  nie  stepowania.  W  tym  tańcu  buty  robią  dużo 
hałasu. 

Trudno  sobie  wyobrazić,  żeby  osoba  z  rodu  Snowów 

stepowała, a już zupełnie nie do pomyślenia wydawało się, by w 
przestronnej  siedzibie  Snowów  rozlegał  się  stukot  podkutych 
metalem bucików. 

– Czy moglibyśmy wejść? – spytał Chuck, zachęcając Amy do 

otwarcia drzwi. 

Za  małym  holem  znajdowało  się  przestronne  pomieszczenie, 

którego sufit przywodził na myśl sklepienie w katedrze. Był tam 
kamienny  kominek  i  dużo  mebli  stylem  przypominających  sofę 
Cassaundry.  Na  szklanym  stoliku  barowym  leżała  nie 
dokończona układanka, a w pobliżu kominka grupa lalek Barbie, 
co  stwarzało  ciepłą,  domową  atmosferę.  W  oknach  wisiały 
udrapowane zasłony i łagodne światło sączyło się przez uchylone 
żaluzje. 

– Jaki  miły  pokój  –  powiedziała  Cassaundra,  chłonąc 

roztaczającą się wokół atmosferę przytulności. 

Chuck delikatnie postawił Robyn na podłodze. 
– Marcia  jest  dekoratorką  wnętrz  –  wyjaśnił.  –  Pracowała 

kiedyś  w  domu  towarowym,  ale  gdy  urodziła  Robyn, otworzyła 
własną pracownię, żeby lepiej gospodarować czasem. 

Skinął  głową  w  kierunku  kanapy  i  poczekał,  aż  Cassaundra 

usiądzie, a potem zajął miejsce obok. 

– Gdzie jest wasza mama? – zwrócił się do siostrzenic. 
– Robi sobie makijaż – odrzekła Robyn. – Chciałam jej pomóc 

w  malowaniu  powiek,  ale  mama  powiedziała,  że  dzisiaj  się 
śpieszy, że tata ma spotkanie z klientami, że wychodzą razem na 
kolację i że będą jeść surową rybę. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 69

 

– Suszi – wtrąciła Amy, która usiadła na podłodze obok stołu 

i przyglądała się poszczególnym kawałkom układanki. 

– Ale  przysmak!  –  powiedziała  Cassaundra.  Z  przyjemnością 

spostrzegła, że usta Amy ułożyły się w uśmiechu. 

– Czy  jesteś  jedną  z  dziewczyn  Chucka?  –  spytała  Robyn, 

przybierając  lippincottowski,  jak  zaczęła  to  w  duchu  określać 
Cassaundra, wyraz twarzy. 

– Jedną  z  wielu  dziesiątków,  z  pewnością  –  odparła 

Cassaundra, patrząc z ukosa na Chucka. 

– Wujku Chuck, czy ty masz dziesiątki dziewczyn? – zapytała 

z niedowierzaniem Robyn. 

– Dziesiątki  dziesiątek  –  dobiegł  od  strony  drzwi  bardziej 

dojrzały głos. 

To  Marcia  z  Aaronem  na  rękach  szła  dużymi  krokami  przez 

salon. 

– Jestem  Marcia  –  podała  rękę  Cassaundrze,  posadziwszy 

berbecia  na  kolanach  Chucka.  –  Zdaje  się,  że  poznałaś  już 
Aarona? 

– Alon,  Alon,  balon  –  wyrecytowało  dziecko,  śmiejąc  się 

głośno do Cassaundry. 

– Może  nam  wyjaśnisz,  co  on  mówi.  Powtarza  to  przez  cały 

tydzień. 

– Po  prostu  taka  rymowanka  –  odparła  Cassaundra.  – 

Zaskakujące, że pamięta. 

– Aaron  nigdy  niczego  nie  zapomina  –  rzekła  Marcia.  – 

Musimy  bardzo  uważać,  co  przy  nim  mówimy.  –  Usiadła 
naprzeciw  Cassaundry.  –  Nie  wiem,  jak  cię  tu  Chuck  ściągnął, 
ale nie musisz się niczego obawiać. – Marcia spojrzała na swego 
brata  w  sposób  zdradzający  jej  powinowactwo  z  rodem 
Lippincottów.  –  Dziewczynki  chcą  obejrzeć  film  rysunkowy,  a 
potem pójdą spać. Aaron potrafi się sam bawić i około dziewiątej 
padnie  ze  zmęczenia.  Chuck  wie,  gdzie  leżą  wszystkie  rzeczy, 
prawda, mały braciszku? 

– Na Boga, Marcia. – Chuck zwrócił się do Cassaundry, jakby 

powoływał ją na świadka w niezwykle ważnej sprawie. – Ona tak 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 70

 

do mnie mówi, by mnie zdenerwować. 

– To  zawsze  doprowadzało  go  do  wściekłości  –  rzekła 

Marcia, śmiejąc się miękko. 

– Teraz,  gdy  dobiegam  trzydziestki,  nie  będziesz  chyba 

wszystkim przypominać, że jesteś o kilka lat starsza ode mnie. 

– Celny  strzał!  –  przyznała  Marcia.  –  Potrzebuję  coraz 

staranniejszego  makijażu.  I  te  siwe  włosy...  –  westchnęła.  – 
Trzeba przyznać, że twoja siostra staje się starszą panią. 

Amy przysunęła się do matki i pogładziła ją czule po głowie. 
– Nie jesteś starszą panią, mamusiu – powiedziała. 
– To wy, dzieciaki, przywracacie mi młodość – rzekła Marcia, 

obejmując  córkę  ramionami.  –  Starsza  pani  nie  dałaby  sobie  z 
wami rady. 

Cassaundra  ze  wzruszeniem  obserwowała,  jak matka  z  córką 

czule  odnosiły  się  do  siebie.  A  więc  to  tak  wygląda  w 
normalnych  rodzinach.  Ona  sama  była  bardzo  mała,  gdy  jej 
matka umarła. Nie pamięta takich uścisków i przekomarzania się, 
jakie  widziała  teraz  w  tej  rodzinie.  Myśl  o  tym,  że  Brianna 
mogłaby  się  zachowywać  w  ten  sposób,  była  tak  absurdalna,  że 
aż śmieszna. 

– Słyszałam,  że  kupiłaś  jakieś  nowe  meble  –  powiedziała 

Marcia, wyrywając Cassaundrę z rozmyślań. 

– Owszem.  Twój  mąż  pomógł  mi  przetransportować  je  do 

domu, za co jestem mu bardzo wdzięczna. 

– Tylko  czeka  na  takie  okazje,  żeby  wyprowadzić  swoje 

Monstrum na szosę. 

– Monstrum? – zdziwiła się Cassaundra. 
– Zerwał  napis  przed  malowaniem,  więc  nie  widziałaś  tej 

nazwy. Stare ciężarówki są jak statki. Mają swoje imiona. 

– To  Marcia  nadała  jej  imię  Monstrum  –  wyjaśnił  Chuck.  – 

Entuzjazm  Marcii  dla  starych  ciężarówek  jest  zupełnie  innego 
gatunku  niż  entuzjazm  Larry’ego.  To  dla  niego  tylko  zabawka. 
Model  z  1953  roku.  Larry  należy  do  klubu  miłośników  starych 
samochodów. Bierze udział w rajdach i pokazach. 

To 

przynajmniej 

wyjaśniało 

ten 

rozdźwięk 

między 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 71

 

zdezelowaną ciężarówką a szykowną willą. 

– Skoro  mówimy  o  zabawkach,  czy  ostatnio  nabyłeś  jakieś 

nowe karty do swej kolekcji, Chuck? – spytała Marcia. 

– Nie miałem czasu, by się za tym rozglądać. 
– Jakie karty? – spytała Cassaundra. 
– Nie  pokazywał  ci  kart  baseballowych?  Myślałam,  że używa 

ich,  by  zwabić  kobiety  do  swego  mieszkania  –  rzekła  Marcia, 
potwierdzając  w  ten  sposób,  że  ironia  jest  drugą naturą rodziny 
Grangerów. 

– To  nie  są  bezwartościowe  obrazki  jakiegoś  starego 

obleśnika  –  zaprotestował  Chuck.  –  Nie,  nie  pokazywałem  ich 
Sandy. 

– Był  zbyt  zajęty  malowaniem  moich  mebli  –  powiedziała 

Cassaundra. 

W  tym  momencie  do  domu  wszedł  Larry.  Dziewczynki 

wykrzyknęły:  „tatusiu!”  Larry  pozdrowił  wszystkich,  uściskał 
córki i wziął Aarona na ręce. 

– Przepraszam  za  spóźnienie  –  rzekł  do  Marcii  ponad  głową 

synka. – Zajechałem po benzynę. Potrzebuję pięciu minut, by się 
przebrać.  Cześć,  Sandy  –  zwrócił  się  do  Cassaundry. – Miło, że 
cię znowu widzę. 

Postawił Aarona. 
Marcia  wstała  i  podeszła  do  męża.  Stanowili  piękną  parę: 

Lamy wytworny, w dobrze skrojonych spodniach i białej koszuli, 
Marcia  ubrana  z  dyskretną  elegancją,  w  prostej  czarnej  bluzce 
koszulowej. 

– Muszę  jeszcze  dopracować  kilka  szczegółów.  Wybaczcie... 

– powiedziała Marcia. 

Larry  objął  Marcię  i  wyszli  razem.  Cassaundra  podziwiała 

niewymuszone  stosunki  panujące  w  tej  rodzinie.  Ona  nigdy  nie 
mówiła  do  swego  ojca  „tato”.  Zawsze  był  w  każdym  calu 
„ojcem”:  wyniosły,  sztywny,  autorytatywny,  daleki.  Nie 
pamiętała,  żeby  kiedykolwiek  ją  objął.  Nie  zauważyła  również, 
by on i Brianna okazywali sobie miłość tak swobodnie jak Larry i 
Marcia.  Choć  okresowi  narzeczeńskiemu  mistrza  i  jego  weselu 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 72

 

towarzyszyła cała światowa prasa, jednak w domu ta para rzadko 
wytrzymywała  kilka  minut  bez  gorzkiej  sprzeczki  czy  ponurego 
milczenia. 

Zgodnie z obietnicą po pięciu minutach Larry i Marcia wrócili 

do  salonu.  Larry  przebrał  się  w  ciemnoszary  garnitur  i 
srebrzystoszarą  koszulę,  a  Marcia  zarzuciła  na  ramię 
wielobarwną, batikową chustę, której końce włożyła za pasek. 

– Dziewczynki, zacznijcie się kąpać, jeśli chcecie oglądać film 

–  poradziła  Marcia.  –  Sandy,  Chuck,  czujcie  się  jak  u  siebie  w 
domu. Obok  telefonu  w  kuchni  zostawiłam  adres  restauracji,  do 
której jedziemy. A numery awaryjne... 

– ...są  wewnątrz  okładki  książki  telefonicznej  na  biurku  – 

dokończył Chuck. – Już przez to przechodziłem, pamiętasz? 

– Przygotuj  się  więc  na  fontannę  –  rzekła  Marcia.  – 

Wychodzimy. 

Cassaundra  nie  musiała  długo  czekać,  by  się  dowiedzieć,  co 

Marcia  miała  na  myśli  mówiąc  o  fontannie.  Gdy tylko  zamknęły 
się drzwi za rodzicami, Aaron zaczął zawodzić. 

– Obowiązki  mnie  wzywają  –  powiedział  Chuck,  wstając  z 

kanapy. Pośpieszył pocieszać siostrzeńca. 

Przez  parę  minut  Aaron  stawiał  opór,  jakby  Chuck  miał 

zamiar  go  torturować,  wrzeszczał  przy  tym  tak  głośno,  że 
mógłby  konkurować  z  zespołem  rockowym.  W  końcu  jednak 
zmęczył się i tylko od czasu do czasu dawało się słyszeć żałosne 
pochlipywanie.  Chuck  zaprowadził  chłopca  w  róg  pokoju, 
wysypał z  pojemnika plastikowe klocki i zaczęli razem budować 
dom.  Wkrótce  Aaron  tak  był  pochłonięty  zabawą,  że  nie 
zauważył  nawet,  jak  Chuck  opuścił  go  i  wrócił  na  kanapę  do 
Cassaundry. 

– Pójdę  do  pokoju  dziewczynek  i  upewnię  się,  czy  wszystko 

jest  w  porządku  –  powiedział  Chuck  wzdychając.  Cassaundra 
wzięła  czasopismo  ze  stołu  i  zaczęła  je  przeglądać,  gdy  nagle 
poczuła  na  swych  kolanach  jakiś  ciężar.  To  Aaron  przywarł  do 
jej nóg. 

– Alon,  Alon,  balon  –  powiedział  chłopczyk,  opierając 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 73

 

gumowe  podeszwy  swych  tenisówek  na  gołych  nogach 
Cassaundry. 

Udało  mu  się  wspiąć  na  jej  kolana,  usadowił  się  z 

zadowolonym, zaraźliwym śmiechem. 

– Alon,  Alon?  –  powtórzył.  Tym  razem  najwyraźniej  było  to 

pytanie. 

– Zdaje  się,  że  masz  nowego  przyjaciela  –  zauważył  Chuck, 

wróciwszy właśnie do salonu. 

– Chyba 

tak 

– 

odparła 

Cassaundra, 

odkrywając  z 

zakłopotaniem, że się czerwieni. 

Wtedy,  w  ciężarówce,  Aaron  okazywał  jej  nieufność  i 

Cassaundra  nie  przypuszczała,  że  dziecko  mogłoby  z  własnej 
inicjatywy  wspiąć  się  na  jej  kolana.  Jakże  niewiele  wiedziała  o 
dzieciach! 

– Alon, Alon – powtórzył chłopczyk z naciskiem i zabrzmiało 

to jak zdecydowana prośba. 

– Aaron,  Aaron,  wygląda  jak  baron.  Lecz  czemu  nie  lata  jak 

sowa uszata? 

– Jesce! – zażądał dzieciak. 
Cassaundra  powtórzyła  mu  wierszyk  kilkakrotnie.  Wkrótce 

spostrzegła,  że  ma  nowych  słuchaczy.  Amy  w  koszuli  nocnej  i 
Robyn  w  piżamie  stały  koło  kanapy  i  przyglądały  się  zabawie. 
Chuck oparty o kominek obserwował z uśmiechem całą scenkę. 

– Sama to ułożyłaś? – spytała Robyn. 
– Tak. 
– Ułóż też dla mnie – poprosiła dziewczynka. 
– I dla mnie też – powiedziała Amy. 
– Robyn,  Robyn  –  zaczęła  Cassaundra,  czekając  na  cudowny 

przypływ  natchnienia.  –  Chwileczkę.  Amy,  Amy...  –  zauważyła 
zniecierpliwiona, że Chuck patrzy na nią z rozbawieniem i czeka 
na wynik. Najwyraźniej nie miał zamiaru przyjść jej z pomocą. 

– Robyn, Robyn...  włosy  swe  zdobi...  –  Gorączkowo  myślała 

nad dalszym ciągiem. – Gdy gra w tenisa, wszystkich zachwyca. 

– Och! – wykrzyknęła Robyn uradowana. 
– Teraz  dla  mnie  –  dopominała  się  Amy,  obejmując 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 74

 

Cassaundrę za kolana. 

Cassaundra  spojrzała  zrozpaczona  na  Chucka,  ale  ten  był 

coraz bardziej rozweselony. 

– Amy,  Amy...  –  zwróciła  się  do  starszej  siostry  –  biegnie 

podskokami. A za nią chłopaki, ślą jej buziaki. 

Twarz  dziewczynki  oblał  rumieniec.  Schyliła  głowę,  ale  usta 

ułożyły się do uśmiechu. 

– Teraz  dla  wujka  Chucka  –  poprosiła  Robyn  czując,  że  nie 

jest już w centrum uwagi. 

Cassaundra  popatrzyła  na  Chucka,  który  przechylił  głowę  i 

patrzył wyzywająco. 

– Chuck,  Chuck...  miał  na  rybkę  smak.  Popłynął  w  Nilu  na 

krokodylu. 

– Jeszcze jeden dla mnie – dopominała się Robyn. 
– Koniec już – pośpieszył z pomocą Chuck. – Sandy zupełnie 

wyprztykała się z rymów. 

– Możemy ułożyć coś dla niej – powiedziała cicho Amy. 
– Niezły pomysł! – przyznał Chuck. 
Zaprowadził  siostrzenice  w  róg  pokoju,  gdzie  zaczęli  się 

naradzać.  Po  chwili  Chuck  znacząco  chrząknął  i  po  kilku 
nieudanych próbach wyrecytowali jednogłośnie: 

– Sandy,  Sandy,  pachniesz  jak  kwiat  lawendy.  Na  Świętego 

Walentego damy ci coś słodkiego. 

– Czekoladki  w  pudełku  w  kształcie  serca  –  dodała  Amy, 

romantyczka. 

– Ach, co za smakowitości – rzekła Cassaundra. 
– Skoro mówimy o smakowitościach – wtrącił Chuck – to co 

powiecie na prażoną kukurydzę w wykonaniu wujka Chucka? 

– Tak!  –  krzyknęły  jednogłośnie  dziewczynki  i  ruszyły  do 

kuchni.  Zapewne  była  to  już  utrwalona  tradycja.  Rozległ  się 
dźwięk  stukających  garnków,  wysuwanych  szuflad,  zamykanych 
drzwiczek,  a  potem  w  całym  domu  zapachniało  prażoną 
kukurydzą.  Wreszcie  kucharze  powrócili  niosąc  misy  gotowego 
produktu.  Amy  i  Robyn  usadowiły  się  przed  telewizorem, 
właśnie gdy zaczynał się film. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 75

 

Chuck z drugą miską usiadł obok Cassaundry. Położył rękę na 

oparciu kanapy i był bardzo zadowolony, gdy Cassaundra oparła 
na niej głowę. Przysunął się bliżej i położył dłoń na jej ramieniu. 
Jej  włosy  pachniały  świeżo,  uwodzicielsko.  Ten  zapach  bardzo 
silnie na niego działał. Tak jak ona cała. 

To dziwne, pomyślał, że choć siedzą w salonie z trójką dzieci 

oglądających  film  Disneya,  wydaje  mu  się  to  tak  romantyczne  i 
czuje taką emocjonalną bliskość. 

W  pewnym  momencie  Aaron  przyraczkował  do  kanapy  i 

wspiął się na kolana Cassaundry. 

– Cyta pać – wymamrotał. 
Cassaundra popatrzyła bezradnie na Chucka. 
– Jest  zmęczony  i  chce,  żeby  zaprowadzić  go  do  łóżka  i 

poczytać mu książkę – wyjaśniła Robyn. 

Chuck  wziął  chłopca  na  ręce  i  ruszyli  korytarzem  do 

dziecięcego  pokoju.  Było  coś  niezwykle  intymnego  w  tym  ich 
wspólnym  marszu.  Cassaundra  mogła  sobie  łatwo wyobrazić, że 
to jej własny dom, jej własne dziecko, jej własny mężczyzna. Czy 
te fantazje wynikały z jej uczuć do Chucka, czy po prostu coś ją 
nurtowało?  Jakaś  wewnętrzna  potrzeba,  która  skłoniła  ją  do  tej 
całej maskarady. Dzięki niej miała przeżyć coś, czego jeszcze nie 
potrafiła dokładnie określić, ale co nazwałaby normalnością. Czy 
właśnie znalazła normalność, czy też miłość? 

– Aaron, stary, pomożesz mi przy nakładaniu piżamy? – spytał 

Chuck. 

– Cyta pać – odpowiedział Aaron. 
Podszedł do półki i zaczął przeszukiwać książki. 
– Najpierw  piżama  –  stwierdził  Chuck,  trzymając  w 

pogotowiu barwny kaftanik. 

– Cyta pać – nalegał Aaron. 
Wyjął książeczkę, pobiegł do łóżka, usiadł pośrodku materaca 

i  trzymając  książkę  na  kolanach  patrzył  wyczekująco  na 
Cassaundrę.  Był  tak  mały,  a  jednocześnie  tak  zdecydowany.  I 
wybrał właśnie ją, by mu czytała. Nie dlatego, że jest bogata lub 
piękna,  lecz  dlatego,  że  ją  polubił.  To  takie  proste.  Tak  proste, 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 76

 

że  serce  Cassaundry  topniało  pod  wpływem  nalegającego 
spojrzenia. 

– Cyta pać – powtórzył, wyczuwając, że ma przewagę. Chuck 

już chciał się wtrącić, ale Cassaundra pokręciła głową. 

– Najpierw ja mu przeczytam opowiadanie. – W oczach miała 

łzy,  głos  jej  zmatowiał  pod  wpływem  wzruszenia.  Chuck  miał 
ochotę  zapytać,  czy  może  usiąść  na  łóżku  i  też  posłuchać,  ale 
wyczuł,  że  między  Cassaundrą  i  Aaronem  rodzi  się  jakaś 
szczególna więź, nie chciał więc przeszkadzać. 

– Pójdę  do  salonu,  do  dziewczynek  –  rzekł  i  ruszył 

korytarzem. 

Czuł zazdrość. Nie był pewien, czy to dlatego, że siostrzeniec 

wolał  towarzystwo  dziewczyny  niż  jego,  czy  dlatego,  że 
dziewczyna wolała towarzystwo siostrzeńca. 

Po  dwudziestu  minutach  usłyszał,  jak  Sandy  woła  go 

przestraszonym głosem. Pobiegł do pokoju Aarona. Na pierwszy 
rzut  oka  wszystko  wydawało  się  w  porządku.  Aaron  i 
dziewczyna siedzieli na łóżku. Chłopiec miał na sobie kaftanik od 
piżamy. Sandy patrzyła jednak przerażonym wzrokiem. 

– Mamy... no... 
Przerwała  i  wzięła  głębszy  oddech,  szukając  odpowiedniego 

określenia. 

– Sytuację, która wymaga, jak myślę... kogoś z rodziny. 
– O co chodzi? – spytał zaciekawiony. 
– O  to,  że...  –  była  strasznie  zażenowana  –  że...  jest 

zabrudzony. 

– Masz  na  myśli  to,  że  ma  brudne  majtki?  –  spytał  ze 

śmiechem. 

Skinęła głową. Śmiech Chucka przeszedł w głośny rechot. 
– Potrzebny  jest  krewny?  Sandy,  chodzi  przecież  o  zmianę 

pieluszki, a nie o przeszczep narządów. 

– Ale  ja  nie  wiem...  –  nie  chciała  się  przyznać,  że  nie  potrafi 

zmienić pieluszki – gdzie leżą pieluszki – dokończyła. 

Chuck  podszedł  do  wiklinowego  kosza,  otworzył  wieko  i 

wydobył  pudło  jednorazowych  pieluszek  oraz  opakowanie 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 77

 

czegoś, co nazywało się „osuszacze”. 

– Teraz twoja kolej – powiedział. 
Cassaundra  wyciągnęła  pieluszkę  z  pudełka  i  ujęła  ją  tak, 

jakby  był  to  relikt  jakiejś  zaginionej  cywilizacji,  który  właśnie 
wykopała  w  swym  ogródku.  Przesunęła  palcem  po  taśmie 
mocującej  i  zwróciła  się  do  Chucka  z  niepewnym  wyrazem 
twarzy. Popatrzył na nią zdziwiony. 

– Jakieś problemy? 
– Nie wiem, jak... – odparła przez ściśnięte gardło. 
– Jak zmienia się pieluszki? – spytał z niedowierzaniem. 
Potaknęła zgnębiona. 
– Dlaczego od razu nie powiedziałaś? 
– Myślałam... nigdy nie zajmowałam się dziećmi i... 
– To przecież nie jest hańba. 
– Ale większość kobiet... 
– Kobiety nie rodzą się z tą umiejętnością – stwierdził Chuck. 

–  Zresztą  mężczyźni  też.  Ja  nigdy  nie  zmieniałem  pieluszek, 
dopóki Marcia nie urodziła pierwszego dziecka. 

Podszedł do Aarona i wziął go na ręce. 
– No,  stary,  słyszałem,  że  masz  brudno  w  majteczkach. 

Chodź, pokażemy Sandy, na czym polega cała sprawa. 

Precyzyjnymi 

ruchami 

rozłożył 

pieluszkę, 

zastosował 

„osuszacz”  i  pokazał  Cassaundrze,  jak  należy  umieścić  pupę 
dziecka na środku i zamocować pieluszkę za pomocą rzepów. 

– Nie  będziemy  musieli  śpiewać  kołysanek  –  wyraził 

przypuszczenie Chuck, słysząc jak chłopiec przeciągle ziewa. 

Cassaundra poprawiła prześcieradło i gdy tylko Aaron znalazł 

się  pod  kołdrą,  przywarł  policzkiem  do  poduszki  i  przytulił 
zniszczonego pluszowego psa. 

– Dobranoc, Mistrzu – powiedział Chuck, głaszcząc dzieciaka 

po plecach. 

Cassaundra  obserwowała, jak Chuck uspokaja dziecko, i była 

pod  wrażeniem  wzruszającej  delikatności  jego dużych, mocnych 
dłoni. Jakże podobało jej się to życie, którego intymne szczegóły 
podpatrywała.  Zawsze  tego  pragnęła.  Jak  łatwo  było  marzyć 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 78

 

sobie  o  nim  teraz.  Ale  jakże  trudno  zapomnieć,  że  –  trzeźwo 
patrząc – było ono dla niej nieosiągalne. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 79

 

ROZDZIAŁ 7 

W  salonie  dziewczynki  pochłonięte  były  ostatnimi  scenami 

filmu.  Chuck  i  Cassaundra  siedzieli  na  kanapie  i  rozmawiali 
cicho. W pewnym momencie Chuck nachylił się ku Cassaundrze. 

– Pragnę  cię,  Sandy  –  powiedział  jej  prosto  do  ucha  niskim, 

zmysłowym głosem. 

Cassaundra  przymknęła  oczy  i  poczuła,  jak  pod  powiekami 

kłują  ją  od  dawna  wstrzymywane,  palące  łzy. Jakże  naiwna  była 
wtedy, gdy w rozmowie ze Sloanem pozwalała sobie na żarty na 
temat swego ewentualnego romansu. Zakochać się w mężczyźnie 
i  w  takim  życiu,  jakie  on  prowadził,  i  do  jakiego  nie  miała 
dostępu  –  nie,  to  nie  należało  do  scenariusza.  Wcześniej  czy 
później zostanie zdemaskowana i ten idylliczny okres w jej życiu 
zakończy się brutalnie. 

Pochyliła  głowę,  przywierając  do  jego  ramienia.  Wyrwało  jej 

się  prowokujące  westchnienie.  Chuck  czuł  Cassaundrę 
wszystkimi  zmysłami  –  zapach  i  dotyk  włosów,  ciężar  głowy, 
ciepło  ciała. Nawet  rytm  oddechu,  gdy patrzył na wznoszące się 
pod bawełnianą bluzką piersi. 

Choć  dziewczyna  zamykała  się  przed  nim,  jednak  przez  cały 

wieczór  istniało  między  nimi  wyczuwalne  napięcie,  jakby 
gromadziła 

się 

jakaś 

mieszanka 

wybuchowa, 

gotowa 

eksplodować przy najlżejszym ruchu. 

– Gdy  będziemy  sami,  pocałuję  cię  w  kark,  którym  mnie 

kokietujesz – rzekł jej do ucha. 

– Nie  mam  zamiaru  cię  kokietować  –  odparła,  otwierając 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 80

 

oczy. 

– Wiem, ale jestem przy tobie tak naładowany energią, że gdy 

widzę  kawałek  skóry,  zaraz  myślę  o  pocałunku.  To  taki  odruch 
roznamiętnionego mężczyzny. 

– Czy to wypada mówić przy dzieciach? – Odsunęła się nieco, 

by uniknąć jego zbyt podniecającej, kuszącej bliskości. 

Zaczął  ręką  gładzić  jej  kark.  Przez  ciało  Cassaundry 

przepłynęły  fale  gorąca,  które  jeszcze  się  wzmogły,  gdy  Chuck 
otarł się o jej ramię i ustami przywarł do ucha. 

– Film  się  kończy.  Dzieci  idą  wkrótce  spać  –  wyszeptał. 

Cassaundra  znów  zamknęła  oczy.  Była  rozdarta  między 
sprzecznymi  emocjami.  Nie  potrafiłaby  wydobyć  z  siebie  słowa. 
Pragnęła tylko odwrócić się i objąć go. Czuć, jak on ją obejmuje, 
jak ją wchłania w siebie. Ale jakaś cząstka jej osobowości, ciągle 
zdolna  do  trzeźwego  rozumowania,  trzymała  ją  sztywno  na 
miejscu. 

W  tej  właśnie  chwili  skończył  się  film.  Chuck  polecił 

siostrzenicom, żeby  poszły  wymyć  zęby. Gdy wróciły z łazienki, 
zaczęły  domagać  się  bajki  na  noc.  Usiłował  protestować,  ale 
Robyn  schwyciła  go  obiema  dłońmi  za  rękę,  jakby  chciała 
zmusić, by poszedł z nimi do ich pokoju. 

– Porwano mnie! – zawołał, udając przerażenie. 
– Chcemy,  żebyś  ty  też  z  nami  poszła  –  powiedziała  Amy, 

ujmując delikatnie rękę Cassaundry. 

Dziewczynki  zgodziły  się,  by goście wybrali dla nich książkę. 

Chuck  wziął  zabawne  wierszyki  Shela  Silversteina.  Czytał  je  z 
takim  komizmem,  że  siostry  tarzały  się  ze  śmiechu.  Gdy 
przeczytał ostatni wiersz, ucałował w czoło obie siostrzenice – a 
także Cassaundrę. 

– Pójdę  pozmywać  naczynia,  a  ty  ucisz  jakoś  te  szkraby. 

Cassaundra  wybrała  tom  opowiadań  Beatrix  Potter,  w  którym 
była  opowieść  o  Jeremiaszu  Rybaku.  Po  kilku  minutach  Amy  i 
Robyn  z  takim  samym  zachwytem  słuchały  opowieści  o 
jeremiaszowych  kanapkach  z  motylem,  jak  słuchała  ich 
Cassaundra, gdy była dzieckiem. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 81

 

– Podoba mi się to opowiadanie – rzekła zadumana Amy. – A 

ciebie lubimy bardziej niż tę poprzednią. 

– Poprzednią? 
– Poprzednią dziewczynę wujka Chucka. 
– Elizabeth – wyjaśniła Robyn, marszcząc nos lekceważąco. – 

Nie była tak miła jak ty. 

– Robyn! – upomniała siostrę Amy. 
– Tata mówił, że jest snobką – ciągnęła Robyn, nie zwracając 

uwagi na siostrę. – I nie była też miła dla wujka Chucka. 

– Hej,  cóż  to  za  ploteczki  na  dobranoc  sobie opowiadacie? – 

spytał  Chuck,  stając  w  drzwiach  pokoju.  –  Czas  gasić  światło – 
dodał, najwyraźniej poirytowany. 

Dziewczynki zostały zapakowane do łóżek, światło zgaszone. 

Chuck  objął  Cassaundrę  wpół  i  poszli  razem  do  salonu.  Usiedli 
na kanapie. Chuck milczał ponuro. 

– Ja  też  ciebie  bardziej  lubię  niż poprzednią – odezwał się po 

dłuższej chwili niezręcznej ciszy. 

– Słyszałeś całą rozmowę? 
– Każde okrutne słowo. 
– To przecież tylko dzieci. 
– Bardzo  spostrzegawcze  dzieci  –  odrzekł,  przyciągając  jej 

twarz ku sobie. Oczy ich się spotkały. – Nie była miła tak jak ty. 
Tak to chyba określiły dziewczynki? 

– Nie musisz mi przecież niczego wyjaśniać. 
– Być może. Ale nie chciałbym, by ona siedziała tu na kanapie 

między  nami  albo  wracała  z  nami  samochodem  do  domu.  – 
Chuck  westchnął  ze  znużeniem.  –  Nie  miała  dla  mnie  takiego 
znaczenia jak ty. Ona... to był tylko taki układ. 

– Chuck, naprawdę nie chcę... 
– Dziewczynki  mówiły  tak,  jakbym  tu  stale  przyprowadzał 

jakieś kobiety, by rodzina mogła się im przyjrzeć i ocenić. 

– Chyba zazwyczaj każda rodzina tak postępuje? 
– Ale nie ta rodzina – oświadczył Chuck. – Posłuchaj, to było 

tak.  Elizabeth  organizowała  aukcję  na  cele  dobroczynne. 
Spotkałem  ją  na  przyjęciu  i  chciała,  żebym  opisał  całe 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 82

 

przedsięwzięcie  w  gazecie.  Marcia  dopiero  co  otworzyła  swą 
pracownię,  więc  zasugerowałem  jej,  żeby  zrobiła  coś  dla  tej 
aukcji.  Pomogłoby  to  mojej  siostrze  zdobyć  rozgłos  we 
właściwych  kręgach.  Przyprowadziłem  tu  Elizabeth,  by  omówić 
całe przedsięwzięcie. Traktowała Amy i Robyn, jakby miały jakąś 
zakaźną chorobę – ciągnął Chuck, przeczesując palcami włosy. – 
Włączyła  wprawdzie  w  końcu  firmę  Marcii  do programu aukcji, 
ale dawała do zrozumienia, że robi jej wielką łaskę. 

– Ale przecież twoja siostra poświęcała swój czas. 
– Tak,  ale  Marcia  jest  kobietą  pracującą.  Popełnia  nietakt,  że 

pracuje i zarabia pieniądze. Elizabeth pochodzi z bogatej rodziny 
i  chociaż  spełnia  moralny  obowiązek  organizując  aukcję 
dobroczynną, nic ją jednak nie może łączyć z nami, robolami. 

– To okropne, że ktoś może być taki ograniczony. 
– Nie wszyscy są tacy jak ty – odparł Chuck. 
I nagle Cassaundra uświadomiła sobie, że jest już za późno, że 

Chuck  jest  w  niej  zakochany.  Powinno  ją  to  ekscytować,  ale 
przez 

głowę 

błyskawicznie 

przebiegły 

jej 

wszystkie 

konsekwencje tego faktu: oboje zmierzali do katastrofy. 

– Nie  każdy  ma  taką  jak  ty  zdolność  odczuwania  – 

powiedział,  a  potem  impulsywnie  przykrył  wargami  jej  usta. 
„Zdolność  odczuwania”.  W  czasie  tego  pocałunku  Cassaundra 
czuła  wszystko:  wzruszenie,  dreszcz,  nieuniknioną  tragedię, 
która  czekała  ich  oboje.  Czuła  radość,  przerażenie  i  uniesienie, 
smak  łez  i  przemożne  poczucie  winy,  że  dopuściła  do  tego,  by 
sprawy zabrnęły tak daleko. 

Usta  Chucka  zaczęły  powoli  wędrować  wzdłuż  policzka 

Cassaundry, na szyję, na kark. Gdy dotarły do zagłębienia między 
obojczykami, Cassaundra zastygła i odsunęła się. 

– Nie torturujmy się tak – powiedziała cicho. 
Widziała  pożądanie  na  twarzy  Chucka,  w  jego  płonących 

oczach,  na  rozgrzanych  pocałunkami  ustach,  w  rozognionym 
wzroku. Na ten widok ją samą ogarniało podniecenie. Normalny 
dreszcz  rozkoszy,  jaką  odczuwa  każda  kobieta,  widząc,  że 
mężczyzna patrzy na nią z takim pożądaniem. Dreszcz normalny, 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 83

 

a  jednak  również  samolubny.  To  nie  było  fair  z  jej  strony,  że 
wdała się w tę całą historię i jeszcze ją podsycała. 

– Masz  rację  –  powiedział,  biorąc  głęboki  oddech.  –  Pokoje 

dzieci  są  niedaleko,  a  Marcia  i  Larry  mogą  wkrótce  wrócić. 
Trudno uważać to za intymne warunki, prawda? 

Opadł na miękkie poduszki kanapy. 
– Najprawdopodobniej  minie  co  najmniej  godzina,  zanim 

usiądę za kierownicą. Może wypijemy kieliszek wina, żeby lepiej 
nam się patrzyło na wieczorne wiadomości? 

– Wino  byłoby  w  sam  raz  –  odparła  Cassaundra.  Wszystko, 

co Chuck Granger robił, by wywrzeć wrażenie na kobiecie, robił 
w  dużym  stylu.  Wino  zostało  nalane  do  wysokich  kielichów,  a 
butelka wstawiona do srebrnego wiaderka z lodem. 

– Wspaniałe – stwierdził Chuck, kosztując wina. 
– Kalifornia zrobiła duże postępy – zgodziła się Cassaundra. – 

Niektóre  z  naszych  win  mogą  rywalizować  z  najlepszymi 
rocznikami europejskimi. 

Chuck  odsłonił  fragment  nalepki  –  rzeczywiście,  wino  było 

amerykańskie. Dziwne, że Cassaundra poznała się na tym. Może 
jest amatorką i wytrawną znawczynią win? 

Przez  kilka  minut  siedzieli  w  napiętym  milczeniu  dość 

sztywno  obok  siebie i sączyli wino. Powoli zaczęli się odprężać. 
Chuck  usiadł  w  rogu  kanapy,  a  Cassaundra  oparła  barki  o  jego 
pierś i wyciągnęła przed siebie nogi. Po poprzednim gwałtownym 
pocałunku  zapanowało  między  nimi  przyjazne  ciepło.  Na  razie 
wystarczało  im,  że  są  blisko  siebie.  Cassaundra  odczuwała 
głębokie  zadowolenie,  że  jest  tu  razem  z  Chuckiem  i  wiedziała, 
że  tego  uczucia  nie  może  przypisać  wyłącznie  działaniu  wina. 
Doznawała  kojącego  poczucia  bezpieczeństwa,  oparta  o  mocne 
męskie  ciało.  Złożyła  głowę  na  ramieniu  Chucka,  westchnęła  i 
przymknęła oczy. 

Przed północą wrócili gospodarze. 
– Jeszcze pięć  minut,  a  zmieniłabyś się w ducha – zażartował 

Chuck, patrząc na ścienny zegar. 

– O,  widzę,  że  popijaliście  sobie  winko,  czekając  na  nas  – 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 84

 

powiedziała  Marcia,  wyjmując  butelkę  z  kostek  lodu.  Na  dnie 
zostało  może  z  pół  kieliszka.  –  Ktoś  tu  balował  stwierdziła, 
żartobliwie patrząc na Chucka. 

– Dzieci doprowadziły nas do tego – odparował Chuck. 
– Tak źle się zachowywały? – spytała Marcia. 
– Były  grzeczne  jak  anioły  –  rzekła  Cassaundra.  – 

Dziewczynki  polubiły  kanapki  z  motylem  Jeremiasza  Rybaka  – 
dodała z uśmiechem. 

– Pokrewna  dusza,  miłośniczka Beatrix Potter! – powiedziała 

Marcia. – Chuck, ta mi się podoba. 

Chuck zaklął niewyraźnie. 
– Przestań, Marcia. Dzieci już jej wszystko powiedziały. 
– Chyba  nie  wspomniały  o  tej...  Elizabeth!  –  Marcia 

wypowiedziała to imię z teatralną przesadą, wciągając policzki. – 
Ta głupia gęś. „Gęś” to zbyt łagodne określenie. To kurza gęś, o 
ile coś takiego istnieje. 

W drodze powrotnej Cassaundra i Chuck rozmawiali niewiele. 

Cassaundra,  zatopiona  w  myślach,  patrzyła  przez  szybę.  Chuck 
pomknął autostradą, a potem jechał ulicami miasta, które miały w 
sobie coś niesamowitego teraz, gdy nie było na nich zwykłego w 
godzinach szczytu tłoku. 

Dojechali do osiedla, gdzie mieszkała Cassaundra, i wysiedli z 

samochodu. Nocna cisza wzmacniała zwykłe o tej porze odgłosy: 
cykanie  świerszczy,  szurgot  przestraszonych  jaszczurek  w 
krzakach.  Każdy  dźwięk  głośniejszy  od  szeptu  byłby  brutalnym 
zakłóceniem  tej  wszechogarniającej  ciszy.  Przez  dłuższą  chwilę 
Cassaundra  i  Chuck  nie  odzywali  się  do  siebie, tylko patrzyli  na 
swe  twarze  oświetlone  jasnymi  promieniami  księżyca  i  słabym 
światłem latarni. 

Cassaundra  odezwała  się  pierwsza,  wymawiając  imię  Chucka 

błagalnie i tak cicho, że można by to poczytać za westchnienie. 

– Nie  zaprosisz  mnie  do  środka  –  stwierdził  Chuck.  –  Przez 

całą drogę myślałaś o tym, w jaki sposób mnie spławić. 

To  nie  zabrzmiało  jak  oskarżenie  –  po  prostu  zwykłe 

stwierdzenie  faktu,  świadczące  o  bezbłędnym  wyczuciu. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 85

 

Cassaundra nie mogła zaprzeczyć. 

– Jest już późno, a jutro oboje musimy iść do pracy. 
– To tylko wymówka. 
– Wypiłam  sporo  wina.  Nie  mogłabym  ufać  żadnej  swojej 

decyzji, którą podjęłabym teraz. 

– W  takim  razie  zaufaj  swym  uczuciom  –  powiedział 

prowokująco. 

Uśmiechnęła się do niego smętnie. 
– Moje  uczucia  to  ostatnia  rzecz,  jakiej  mogłabym  zaufać. 

Dzisiaj  wieczór  graliśmy  w  pewnej  sztuce.  Nie  chciałabym, 
żebyśmy  obudzili  się,  oczekując,  iż  przedstawienie  potrwa 
wiecznie, a odkrylibyśmy, że zrobiło klapę na premierze. 

Chuck przyciągnął ją gwałtownie do siebie. 
– Bądź dla mnie miła, Złotowłosa. Przedstawiłaś swój pogląd, 

teraz  przestań  myśleć  i  pocałuj  mnie  na  dobranoc.  Całował  ją 
zaborczo,  niemal  dziko,  jakby  chciał  powetować  sobie 
zawiedzione  nadzieje.  Objął  ją  mocno  i  przytulił  jej  głowę  do 
piersi.  Mijały  sekundy,  długie  sekundy  nabrzmiałej  emocjami 
ciszy. 

– Jesteś na mnie zły? – spytała wreszcie Cassaundra. 
– Raczej rozczarowany – sprostował. 
– Czy poczułbyś się lepiej, gdybym ci powiedziała, że ja... 
– Nie!  –  przerwał  gniewnie.  –  Ani  trochę  nie  czułbym  się 

lepiej.  Mówiąc  otwarcie,  nie  jestem  w  nastroju, by  wczuwać się 
w rozterki, jakie masz z podjęciem decyzji. 

Tak jak przedtem niespodziewanie ją do siebie przygarnął, tak 

teraz niespodziewanie wypuścił z objęć. 

– Chuck... 
– Powiedz mi dobranoc, Złotowłosa. 
Ostry ton zmusił Cassaundrę do posłuszeństwa. 
– Dobranoc – powiedziała, ale słowo to uwięzło jej w krtani. 
Stała  przed  drzwiami  swego  domu  i  patrzyła,  jak  Chuck 

odchodzi.  Czy  go  jeszcze  kiedykolwiek  zobaczy?  Lepiej  byłoby 
dla niego, gdyby to nigdy nie nastąpiło. Miała nadzieję, że może 
nie wszystko stracone. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 86

 

Chuck nie obejrzał się za siebie i nie zobaczył przygnębionego 

wyrazu  jej  twarzy  i  zagubionego  wzroku.  Nie  miał  zamiaru  jej 
współczuć.  Był  zbyt  zawiedziony.  Musiał  się  poużalać  sam  nad 
sobą.  Otworzył  głośno  drzwi  samochodu,  zatrzasnął  je  z 
nadmierną  siłą,  a potem zaciśniętą pięścią uderzył w kierownicę, 
jakby  chciał  ją  ukarać.  Ukarał  jedynie  własną  rękę.  Zaklął 
dosadnie  i  poczuł  się  lepiej.  Do  diabła,  zdobył  przecież  nad 
Sandy przewagę. 

Coś  dla  odprężenia,  czyż  nie  tak  pomyślał  o  niej  na  samym 

początku?  Ładna,  nieskomplikowana,  swojska  blondyneczka  z 
baru.  Czy  można  aż  tak  się  pomylić?  W  schowku  pod  tablicą 
rozdzielczą  leżała  paczka  prezerwatyw,  kupiona  na  dzisiejsze 
spotkanie,  i  pokpiwała  sobie  z  niego.  Mógłby  je  nadmuchać 
helem i zawiesić na antenie radiowej! Miałby z nich przynajmniej 
jakiś  pożytek.  Może  powinien  to  zrobić.  Niech  świadczą o jego 
głupocie! 

To,  co  zrobił,  nie  pasowało  do  niego.  Doskwierało  mu  coś 

znacznie  bardziej  dotkliwego  niż  nie  zaspokojone  pożądanie. 
Gdyby  chodziło  wyłącznie  o  seks,  znalazłby  sobie  nowego 
kociaka  po  tej  wspólnej  z  Cassaundrą  wyprawie  do  kina,  gdy 
bawiła się z nim w kotka i myszkę. To jego cholerne szczęście – 
wpadł po uszy. 

Cassaundra  miała  rację,  gdy  mówiła  o  przedstawieniu.  W 

przytulnym  domu  Marcii  z  łatwością  weszli  w  rolę  dobranych 
małżonków, którzy układają dzieci do snu, a potem z kieliszkiem 
wina sadowią się na kanapie. Fantazje! 

Przekręcił  wściekle  klucz  w  stacyjce  swego  mustanga  i  z 

piskiem opon ruszył z parkingu. Do diabła z tą jej erotyczną grą 
w  chowanego!  Czy  fantazje  to  coś  złego?  Nikt  przecież  nie 
zakłada,  że  fantazje  będą  trwały  wiecznie,  z  fantazji  trzeba 
czerpać jak najwięcej przyjemności, póki trwają. 

Dlaczego  więc  nie  zawrócisz  i  nie  podzielisz  się  z nią swymi 

drogocennymi myślami? – pytał go jakiś wewnętrzny głos. 

Dlatego,  że  uzna  cię  za  szaleńca.  Dlatego,  że  to  do  niczego 

nie  doprowadzi.  Dlatego,  że  gdy  ona  spojrzy  tym  swoim 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 87

 

nieobecnym  wzrokiem,  zapomnisz,  co  miałeś  jej  powiedzieć  i 
tylko będziesz chciał ją wziąć w ramiona. 

A  może  ona  ma  rację?  Może  rzeczywiście  obudziliby  się 

rozczarowani, że to wszystko było tylko fantazją? 

A  może  wprost  przeciwnie?  Może  obudziliby  się  i  doszli  do 

wniosku,  że  to  wcale  nie  jest  fantazja?  Bał  się  takiej 
ewentualności,  ale  jednocześnie  wydała  mu  się  ona pociągająca. 
Musiał  być  jakiś  powód,  dla  którego  wracał  do  tej  dziewczyny. 
Mógł  przecież  powiedzieć:  „Do  diabła  z  nią”  i  znaleźć  sobie 
kogoś  bardziej  uległego.  Czy  to  miłość?  Westchnął.  Jeśli  nie 
miłość, to w takim razie musiał to być masochizm. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 88

 

ROZDZIAŁ 8 

„Drogi Sloanie! 
Może  miło  ci  będzie  usłyszeć,  że  obecne  pokolenie  dzieci 

potrafi się zachwycić kanapkami z motylem Jeremiasza Rybaka i 
że  Prawdziwi  Mężczyźni równie dobrze zmieniają pieluszki, jak 
zapobiegają  wybuchowi  pożaru.  Niestety,  Prawdziwi  Mężczyźni 
nie  są  zbyt  odporni  na  seksualne  frustracje,  więc  być  może  nie 
zostanę  zaproszona  do  jego  mieszkania,  by  obejrzeć  kolekcję 
kart baseballowych. Uściski. 

Cassaundra” 
 
Nigdy  go  już  więcej  nie  zobaczysz,  powtarzała  sobie 

Cassaundra  może  z  tysiąc  razy  w  ciągu  ostatnich  dwóch  dni. 
Podobnie  bezsensownie  wmawiała  sobie,  że  tak  jest  lepiej, 
uczciwiej  w  stosunku  do  Chucka.  A  mimo  to,  nie  zważając  na 
głos rozsądku, wyczekująco patrzyła co chwilę na drzwi. Telefon 
w  barze  nie  dzwonił  zbyt  często,  ale  gdy  tylko  się  odezwał, 
Cassaundra natychmiast podnosiła słuchawkę, mając nadzieję, że 
usłyszy  głos  Chucka.  Dotychczas  jednak  dzwonili  wyłącznie 
klienci,  pytając  o  godziny  otwarcia  baru,  oferowane  produkty  i 
ceny. 

Cassaundra  nigdy  nie  rozmawiała  z  Chuckiem  przez  telefon. 

Mieli  tyle  wyjątkowych  przeżyć  w  ciągu  tych  paru  dni,  że  nie 
starczało im czasu na zwykłe sprawy. 

Minęło pięć dni, w tym nieznośnie długi weekend, a dzwonek 

u  drzwi  baru  ani  razu  nie  obwieścił  przyjścia  Prawdziwego 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 89

 

Mężczyzny.  We  wtorek,  kiedy  Cassaundra  po  raz  pierwszy  od 
ponad tygodnia miała wolne, zdecydowała, że nie będzie siedzieć 
w domu  i tonąć  w melancholii. Postanowiła zwiedzić miejscowe 
muzea,  poświęcając  większość  dnia  naukom  przyrodniczym, 
przestrzeni  kosmicznej,  historii  Florydy  i  sztukom  pięknym. 
Wracając  do  domu  wstąpiła  do  szklarza,  by dowiedzieć się,  czy 
nadszedł zamówiony przez nią blat do stołu. 

Gdy  sprzedawca  ostrożnie  umieszczał  owalny  blat  w  jej 

samochodzie 

między 

przednimi 

tylnymi 

siedzeniami, 

Cassaundra  przypomniała  sobie,  jak  doskonale  bawiła  się  z 
Chuckiem,  gdy  malowali  razem  stół.  Przez  krótką  chwilę 
zastanawiała  się,  jak  sama  poradzi  sobie  z  wyjęciem  tej  ciężkiej 
szklanej tafli. 

Uruchomiła  silnik  i  wtedy  dostrzegła  chińską  restaurację  w 

niedalekim  sąsiedztwie  szklarza.  Oferowano  w  niej  między 
innymi  dania  na  wynos.  Cassaundra  pomyślała,  że  to  świetny 
pomysł  na  spędzenie  wieczoru  –  klapnąć  sobie na kanapie i  jeść 
gotowe dania z papierowych pudełek. 

Serce skoczyło jej z radości, gdy wjeżdżając na parking przed 

domem  poznała  stojącego  tam  już  forda  mustanga.  Chuck 
siedział  na  podwórku  obok  skrzynek  na  listy  i  przyglądał  się 
Cassaundrze  idącej  po  chodniku.  Czuła  ulgę  i  radość,  że  go 
widzi,  ale  równocześnie  była  zażenowana  –  nadal  miała  w 
pamięci ich rozstanie. 

Gdy  otwierała  drzwi,  Chuck  wziął  ją  pod  łokieć.  Powoli 

odwróciła  głowę  i  spojrzała  na  niego.  Patrzył jej  w twarz, jakby 
koniecznie chciał zapamiętać jej rysy. 

– Poszedłem  do  baru,  ale  ciebie  tam  nie  było, więc... – Wziął 

głęboki oddech. – Tęskniłem za tobą. 

Cassaundra nie odpowiedziała. Weszła do mieszkania i gestem 

ręki zaprosiła Chucka do środka. Poszła dalej w kierunku kuchni 
i  postawiła  na  bufecie  pudełka  z  chińskim  jedzeniem, 
zastanawiając się, co ma odpowiedzieć. 

Chuck  szedł  tuż  za  nią.  Otoczył  ją  rękoma  i  przyciągnął  do 

siebie. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 90

 

– Nie  mogłem  w  nocy  zasnąć.  Cały  czas  pamiętałem  zapach 

twoich włosów – powiedział, zanurzając w nich twarz. 

Wszystkie 

rozsądne 

postanowienia, 

jakie 

Cassaundra 

poczyniła  w  ciągu  ostatnich  dni,  stopniały  jak  podgrzany  wosk 
pod  wpływem  tych  słów,  których  tak  bardzo  potrzebowała. 
Chuck gładził ją po karku. Powoli odprężała się, opierając plecy 
o jego twardą pierś. 

– Powiedz mi, że też za mną trochę tęskniłaś – poprosił. 
– Bardziej niż trochę – odrzekła. 
– Chciałbym  zjeść  z  tobą  obiad...  za  godzinę mam spotkanie. 

–  Przycisnął  ją  mocniej.  –  Och,  Sandy,  nie  myślmy  o  obiedzie. 
Porozmawiajmy. 

– Mam  tu  dosyć  jedzenia  dla  dwojga.  Jeśli  lubisz 

chińszczyznę. 

Chuck  przeniósł  szklany  blat  do  mieszkania  i  umieścił  go  na 

stole.  Z  pewnej  odległości  oboje  z  Cassaundrą  podziwiali 
ukończone dzieło. 

– Dobrze,  że  bierzesz  udział  w  inauguracyjnym  posiłku  na 

stole,  przy  którym  tyle  się  napracowałeś  –  powiedziała  później, 
gdy już usiedli i nakładali sobie potrawy na talerze. 

– Jestem  tu,  bo  chciałem  być  z  tobą,  a  nie  dlatego,  że 

pomalowałem  ten  stół  –  odrzekł,  patrząc  na  nią  z  niezwykłą 
szczerością. 

Milczała, grzebiąc w ryżu, potem odłożyła widelec i odsunęła 

talerz.  Chuck  zrobił  to  samo.  Wstał,  podszedł  do  niej,  podniósł 
do  góry  i  wziął  w  objęcia.  Przywarł  do  jej  ust,  domagając  się 
kapitulacji.  Skapitulowała.  Poznał  to  po  sposobie,  w  jaki 
rozsunęła  wargi.  Przywarła  całym  ciałem  do  jego  ciała,  dłońmi 
gładziła jego plecy. 

Przesunął wargi do jej ucha i powiedział: 
– Przez  całe  pięć  dni  usiłowałem  cię  zapomnieć.  To  była 

zwykła strata czasu. Mogliśmy spędzić go razem, gdyby nie moja 
nadwrażliwość. 

Cassaundra przycisnęła czoło do jego piersi i westchnęła. 
– Nie mów tak, Chuck. Twoje oczekiwania nie były specjalnie 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 91

 

wygórowane.  Przyczyna  leży  we  mnie.  Są  pewne  powody, 
których... 

Zaczął  pocierać  podbródkiem  o  jej  głowę,  a  potem  nakrył 

wargami jej usta. 

– Nie  chcę  nic  o  nich  słyszeć,  dopóki  nie będziesz gotowa.  – 

Z  żarliwością  popatrzył  jej  prosto  w  oczy.  –  Już  dawno  temu 
przekonałem  się,  że  jeśli  na  coś  warto  poczekać,  należy  czekać. 
Chcę poczekać na ciebie. 

Och,  Chuck,  pomyślała  Cassaundra,  czując  pod  powiekami 

kłujące łzy, nawet nie zdajesz sobie sprawy, co cię czeka. 

– Lepiej  skończ  obiad,  bo  pójdziesz  głodny  na  to  swoje 

spotkanie – powiedziała z lekkim uśmiechem. 

– Nie jadłem dziś nawet śniadania. Nie zależy mi na obiedzie. 

W tej  chwili  zależy  mi  tylko  na  tobie.  Gdybym  się wcześniej nie 
zobowiązał, opuściłbym to spotkanie. – Nagle uśmiech przebiegł 
po jego twarzy. – Sandy, chodź ze mną. 

– Dokąd? 
– To  zebranie  naszego  kółka  literackiego.  Spodobają  ci  się 

ludzie. A oni... 

– Kółko literackie? 
– No,  oczywiście,  nie  możesz  wiedzieć,  o  czym  mówię. 

Jesteśmy  pisarzami  i  spotykamy  się,  by  krytykować  wzajemnie 
swoje prace. Rozumiesz, szukamy słabych i mocnych punktów. 

– Chodzi o artykuły prasowe? 
– Nie,  Sandy,  zajmuję  się  również  literaturą.  Pracuję  nad 

powieścią detektywistyczną. 

– Sensacja? – spytała niedowierzająco. 
– Rodzaj 

powieści 

sensacyjnej. 

Zagadka 

kryminalna. 

Protagonistą, to znaczy główną postacią, jest detektyw. 

– Słyszałam  już  kiedyś  ten  termin  –  odparła  ubawiona  jego 

żarliwością. 

A  więc  pracował  nad  powieścią!  Mogła  się  domyślić,  że  to 

jakiś  kryminał.  Typowo  amerykańska,  męska  forma  literatury.  I 
należał  do  kółka  literackiego.  Zaciekawiło  ją,  jacy  są  ci  piszący 
przyjaciele.  Dotychczas  działalność  wydawniczą  znała  wyłącznie 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 92

 

z drugiej strony. 

– Czy myślisz, że to byłoby w porządku? 
– Naturalnie  –  zapewnił.  –  Nawiasem  mówiąc,  w  ubiegłym 

tygodniu  wysunąłem  taką  propozycję,  gdy  usłyszałem,  jak 
układasz  wiersze  dla  dzieci.  Jedna  z  kobiet  w  naszej  grupie  jest 
poetką... 

– Chuck,  przecież  „Robyn,  Robyn  włosy  swe  zdobi”  nie 

można nazwać poezją. 

– Ale  widać  w  tym  pewien  talent.  Może  powinnaś 

spróbować... 

– Pisałam kiedyś wiersze – przyznała. 
– To wspaniale! 
– Dla mnie to była zawsze bardzo osobista sprawa. Nie sądzę, 

że mogłabym komuś... 

– Nie  musisz  niczego  pisać.  Po  prostu  przyjdź  na  spotkanie. 

Podziel  się  z nami  swoimi opiniami. Czasami w dyskusji gubimy 
się w szczegółach technicznych, tracąc z oczu ogólny obraz. 

– Zgoda, skoro tak sądzisz – powiedziała. 
 
Amanda Keese, gospodyni, miała na sobie powłóczysty kaftan 

upstrzony  dużymi,  wielobarwnymi,  tropikalnymi  kwiatami.  Była 
promienna  i  pogodna  jak  wzór  na  jej  sukni.  Śmiała  się 
nieustannie,  obejmowała  Chucka  serdecznie,  a  Cassaundrę 
przywitała  tak,  jakby  była  jej  córką  wracającą  do  domu  po 
długiej 

nieobecności. 

Mówiąc 

wymachiwała 

rękoma 

ozdobionymi bransoletkami i wokół siebie rozsiewała intensywny 
zapach perfum. 

– Co  piszesz,  Sandy?  –  spytała,  otaczając  Cassaundrę 

ramieniem. 

– Przyszła  tu  dzisiaj,  by  się  tylko  przyjrzeć – wyjaśnił Chuck. 

– Ale próbuje pisać wiersze. 

– Poezja! Muzyka dla duszy – powiedziała Amanda. 
– Mogłabyś  wykorzystać  wiersze Sandy na swoich lekcjach – 

rzekł  Chuck.  –  Oczarowała  swymi  rymowankami  moje  kuzynki. 
Amanda  uczy  w  drugiej  klasie  –  wyjaśnił  Chuck.  –  I  pisze 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 93

 

horrory w stylu Stephena Kinga. 

– Ciekawa kombinacja – powiedziała Cassaundra. 
– To  zaskakujące,  jak  inspirująca  może  być  praca  z 

siedmioletnimi  dzieciakami  –  odparła  Amanda.  Uniosła  ręce, 
słysząc  dzwonek  do  drzwi.  –  Wzywają  mnie obowiązki.  Chuck, 
przedstaw Sandy Freda i Darlene. 

Okazało  się,  że  Fred  pracuje  nad  powieścią  o  tragicznej 

katastrofie lotniczej. 

– Nie  wszyscy  zajmujemy  się  literaturą  ponurą  i  krwawą  – 

powiedziała Darlene, drobna, srebrnowłosa, atrakcyjna kobieta. – 
W  swojej  powieści  podejmuję  temat  stosunków  międzyludzkich 
w  późniejszym  wieku.  Rozumiesz,  dorosłe  dzieci  godzą  się  ze 
swymi rodzicami. 

– Darlene jest naszą sztandarową literatką – wyjaśnił Chuck. – 

Niezupełnie aprobuje naszą komercyjną prozę. 

– Zanim  uda  mi  się  cokolwiek  opublikować,  będziesz  już 

bogaty  i  sławny  –  zażartowała  Darlene.  –  A  jeśliby  mi  się  to 
udało,  ty  wtedy  będziesz  znacznie  bogatszy  i  słynniejszy  ode 
mnie. 

– Ale ciebie będą uwielbiali krytycy – droczył się Chuck. 
Mówili  do  siebie  z  poufałością  świadczącą  o  tym,  że  od 

dawna  się  znają.  Cassaundra  czuła  się  dobrze  w  ich 
towarzystwie. 

– Czyżby  ktoś  tu  wspominał  literaturę  komercyjną? –  spytała 

kobieta w wieku Cassaundry. Wyciągnęła prawą rękę. – To moja 
specjalność.  Cześć,  nazywam  się  Barb  Polly,  w  przyszłości 
wielka dama skandalu, seksu, bogactwa i blichtru. 

– Nie  wiemy,  jak  mamy  rozruszać  naszą  Barb.  Jest  taka 

nieśmiała i skromna – ironizował Fred. 

– Cóż, jeśli ja sama bym w siebie nie wierzyła, kto uwierzy we 

mnie? – Spojrzała na Cassaundrę. – Uważają, że jestem niespełna 
rozumu: wierzę, że gdy o czymś intensywnie myślę, wówczas to 
się  spełni.  Codziennie  widzę  oczami  duszy,  jak  podpisuję 
egzemplarze  swojej  ostatniej  książki  na  eleganckim  wieczorze 
promocyjnym.  Nabrzeże  w  Palm  Beach,  pokład  jachtu, 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 94

 

apartament na dachu wieżowca w Nowym Jorku. Wyobrażasz to 
sobie? 

Cassaundra potaknęła zachęcająco głową. 
– To pomaga  przezwyciężyć  strach – ciągnęła Barb. – Strach 

przed porażką, strach przed sukcesem. Kiedy w myślach wierzę, 
że to wszystko już nastąpiło, nie odczuwam więcej strachu. 

– To  ciekawe  podejście  –  stwierdziła  Cassaundra. Pomyślała, 

że  Barb  Polly  ma  rzeczywiście  zadatki  na  „wielką  damę”. 
Wysoka,  smukła,  o  jasnokasztanowych  włosach  i  zawadiacko 
wyszarpanej  grzywce,  miała  na  sobie  błyszczącą,  oliwkową 
bluzkę  przepasaną  zieloną  szarfą  oraz  pomarańczową  krótką 
spódnicę, odsłaniającą długie, szczupłe nogi. 

Przechyliła na bok głowę i popatrzyła uważnie na Cassaundrę. 
– Czy  myśmy  się  już  gdzieś  nie  spotkały?  Wydajesz  mi  się 

znajoma. 

– Sandy przeprowadziła się właśnie z Nowego Jorku – wtrącił 

Chuck. 

– Pracuję  w  „Le  Yogurt”.  Może  tam  mnie  widziałaś  – 

powiedziała  Cassaundra.  Poczuła,  że  wilgotnieją  jej  dłonie,  a 
twarz blednie. Miała nadzieję, że Chuck tego nie zauważył. 

– To  nie  to  – stwierdziła  Barb,  przyglądając  się  nadal  twarzy 

Cassaundry.  –  Och,  nie  będzie  mi  to  dawało  spokoju, zanim  nie 
przypomnę sobie, do kogo jesteś podobna. 

– Skoro  już  się  zebraliśmy,  usiądźmy  i  zacznijmy  czytanie  – 

zaproponowała Amanda. 

– Tak,  pani  Keese  –  odparli  wszyscy  jednocześnie, 

najwyraźniej  stosując  tę  formułkę  nie  po  raz  pierwszy.  Amanda 
podparła się rękami pod boki i popatrzyła na swych gości z miną 
damy klasowej. 

– Amanda  jest  naszym  autorytetem  i  trzyma  nas  w  ryzach  – 

powiedział Chuck scenicznym szeptem. 

– Ktoś musi to robić – odparowała Amanda. – Do roboty, moi 

mili. Nadszedł czas szampana i łez. Fred? 

Fred poruszył się niespokojnie w fotelu. 
– Nadal czekam na wiadomość od swego agenta – powiedział 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 95

 

nieśmiało. 

– Na  litość  boską,  Fred  –  rzekła  Barb.  –  Nie  miałeś  jeszcze 

żadnej wiadomości?! Ile to już trwa? 

– Trzy  i  pół  miesiąca – westchnął Fred posępnie. Chyba będę 

musiał napisać do nich i zapytać, co się, do diabła, dzieje. 

– Trzy i pół miesiąca – powtórzyła Cassaundra. 
– Do  mnie  należy  rekord  –  rzekła  Darlene.  –  Trzynaście 

miesięcy. Ale w moim przypadku chodzi o wydawcę. 

– A  wy  cierpliwie  czekacie?  –  spytała  z  niedowierzaniem 

Cassaundra.  –  Dlaczego  znosicie  taką  sytuację?  Dlaczego  nie 
wycofacie rękopisów? 

– Brak wiadomości jest dobrą wiadomością – rzekła Amanda. 

–  Dopóki  rękopis  nie  został  odrzucony,  jest  nadzieja,  że  będzie 
przyjęty.  A  jeśli  chodzi o agentów... gdy masz własnego agenta, 
jesteś  o  krok  bliżej  do  publikacji.  Wielu  wydawców  nie 
przyjmuje rękopisów, które nie pochodzą od agentów. 

– Rozumiem – rzekła Cassaundra. 
Rozumiała,  doskonale  rozumiała.  Z  całą  wyrazistością 

przypominała sobie, jak w wydawnictwie Quill toczono walkę na 
temat  otwartej  polityki.  Gdyby  nie  upór  i  konsekwencja Sloana, 
wydawnictwo  już  dawno  ograniczyłoby  się  do  rozpatrywania 
tylko  tych  utworów,  które  pochodzą  od  agentów,  i  Cassaundra 
nigdy  nie  odkryłaby  „Niewinnych  i  namiętnych”  w  stosie 
rękopisów  zakwalifikowanych  jako  sentymentalne  historyjki. 
Rozumiała  obsesyjne  przywiązanie  Sloana  do  tradycji, ale do tej 
chwili  nigdy  nie  zdawała  sobie  sprawy  z  wszystkich  następstw 
strategii, której był zwolennikiem. 

– Chuck, a ty czego dokonałeś? – spytała Amanda. 
– W  tym  tygodniu  ukończyłem  rozdział.  Przyniosłem  go  ze 

sobą i mam zamiar przeczytać wam jedną scenę. Nie mogę sobie 
z  nią  poradzić.  –  Pochylił  się  i  szepnął  Cassaundrze  do  ucha:  – 
Każda  kobieta  w  mojej  opowieści  ma  jasne  włosy  i  niebieskie 
oczy. 

Cassaundra z zadowolonym uśmiechem otarła się ramieniem o 

Chucka. To wspaniałe. Był tak samo nieszczęśliwy jak ona. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 96

 

– Barb? – pytała dalej Amanda. 
Barb  założyła  prawą  nogę  na  lewą.  Na  kostce  miała 

wytatułowaną tęczę i jednorożca. 

– Napisałam kolejne czterdzieści stron. 
– Czterdzieści  stron!  –  zawołał  Fred.  –  Jak  potrafisz  tego 

dokonać mając dwie posady? 

– Koncentruję się – odparła Barb. – Gdybym nie mobilizowała 

się,  nigdy  niczego  bym  nie  napisała.  Przyniosłam  scenę,  którą 
chcę wam przeczytać. 

– Na pewno erotyczną – wysunął przypuszczenie Chuck. 
– To się dobrze sprzedaje – stwierdziła Barb. 
– Czy masz agenta? – spytała Cassaundra. 
– Nie.  Nie  mam  zamiaru  tracić  czasu  na  upychanie  książki, 

która  nie  jest  jeszcze  napisana.  Kiedy  ją  ukończę,  zrobię 
piętnaście  kopii  i  roześlę  po  wydawnictwach.  Będę  martwiła się 
o  swego  agenta,  gdy  dostanę  jakąś  propozycję.  Nienawidzę 
czekać – ciągnęła Barb. – Najgorsze, co mi się może przydarzyć, 
to otrzymanie kilku propozycji. 

– Masz  jedną  szansę  na  trzy  tysiące, że twój rękopis zostanie 

wyłowiony ze sterty romansideł – powiedział Fred. 

– Powiodło  się  to  w  przypadku „Niewinnych i namiętnych” – 

odrzekła  Barb.  –  Ta  dziwka  Snow  szukała  złotej  żyły  i znalazła 
ją.  Jeśli  mogło  to  się  przydarzyć  Helen  Ackroyd,  może  to  się 
również przydarzyć Barb Polly. 

Cassaundra  poczuła,  jak  krew  odpływa  jej  z  twarzy.  „Ta 

dziwka Snow”? Czy w ten sposób jest postrzegana? W zasadzie, 
doszła  do  wniosku,  to  uczciwsze  niż  niesympatyczny  obraz 
amerykańskiej księżniczki, jaki wylansowały pisma brukowe. 

– Darlene? – pytała Amanda. 
– Dostałam  liścik  odrzucający  mój  rękopis,  ale  ukończyłam 

szósty rozdział i chcę przeczytać jedną scenę. 

– Ja  natomiast  napisałam  dwa  rozdziały  i  mam  dla  was  coś 

kapitalnego – powiedziała Amanda. 

– Czy będzie to o ludziach, czy o owłosionych warzywach? – 

wtrąciła Barb. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 97

 

– Słuchajcie tylko. 
Amanda  podniosła  okulary,  które  dotychczas  zwisały  jej  na 

złotej elastycznej tasiemce, umieściła je na czubku nosa i zaczęła 
czytać swój rękopis. 

– Kto  następny?  –  zachęcała  Amanda,  wysłuchawszy  rad  i 

opinii zgromadzonych. 

– Ja spróbuję – odparła Barb. 
Jeśli  prawdą  jest,  że  dzięki  erotyce  książki  dobrze  się 

sprzedają,  to  Barb  powinna  rzeczywiście  święcić  triumf.  Jej 
opowieść  dotyczyła  twardych  ciał  i  miękkiej  moralności.  Gdy 
przeczytała  swój  kawałek,  w  pokoju  zapanowała  przedłużająca 
się cisza. 

– Właściwie, czy jest fizycznie możliwe, by dwoje ludzi robiło 

to  na  krześle?  –  spytał  Fred  i  wybuchnął  śmiechem, gdy  zebrani 
zaczęli wydawać okrzyki jak widzowie na nieudanym spektaklu. 

Barb schwyciła z kanapy poduszkę i rzuciła nią we Freda. 
– Ty chyba nigdy nie zapomnisz tej sceny na krześle? 
Początkowo  Cassaundra  nie  zrozumiała,  o  co  chodziło 

Fredowi.  W  rękopisie  Barb  nie  występowało  żadne  krzesło.  Po 
chwili  zrozumiała  jednak,  że  sprawa  krzesła  była  starym 
dowcipem  w  tym  towarzystwie.  Ile  trzeba  czasu,  by  w  gronie 
ludzi  tak  różnych  wyrosła  taka  zażyłość?  Musi  zapytać  potem 
Chucka, od jak dawna się wszyscy spotykają. 

– A ty, Chuck? – spytała Amanda. 
– W  tej  scenie  detektyw  spotyka  żonę  zamordowanego 

mężczyzny.  Jest  jedną  z  podejrzanych  osób  –  wyjaśnił.  Potem 
czytał przez jakieś pięć minut, a gdy skończył, opuścił rękopis na 
kolana. 

– Nie  mam  przekonania  do  ogólnego  kształtu  tej  sceny. 

Myślicie, że jest w porządku? 

Cassaundra odczuła, jak jego ciało napina się lekko, i poznała, 

że  jest  zaniepokojony.  Dziwna  nadwrażliwość  u  mężczyzny 
zazwyczaj tak pewnego siebie. Mimowolnie wstrzymała oddech, 
czekając na reakcję grupy, i miała nadzieję, że przyjaciele Chucka 
będą wobec niego taktowni. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 98

 

– O  ile  dobrze  zrozumiałam,  między  tym  detektywem  i 

wdową zaczyna rozwijać się romans – powiedziała Amanda. 

– Było  coś  takiego  –  przyznał  Fred.  –  Jakieś  erotyczne 

napięcie. 

– Brawo!  –  wtrąciła  Barb.  –  Nie  przypominam  sobie,  żebyś 

przedtem napisał jakąkolwiek scenę romantyczną. 

– Czy  nie  niepokoi  was, że  ona  dopiero  co owdowiała, a jest 

tak wyraźnie... zainteresowana? – spytała Darlene. 

– Ten jej mąż to musiał być palant. W końcu przecież ktoś go 

zamordował... – stwierdziła Barb. 

– To, że jej mąż nie był świętym, nie usprawiedliwia jej flirtu, 

praktycznie zanim jeszcze jego ciało ostygło. 

– Jego  ciało  już  było  zimne,  zanim  wykitował  –  parsknęła 

Barb. 

– Zwykła  przyzwoitość  wymaga  pewnego  okresu  żałoby  – 

stwierdziła  Darlene.  –  Ta  kobieta  nie  wywoła  sympatii 
czytelników,  jeśli  nie  będzie  zachowywała  się  jak  należy  po 
śmierci męża. 

– Ona  nie  zrobiła  niczego  zdrożnego  –  rzekła  Amanda.  – 

Ponieważ  wszystko  opowiedziane  jest  z  punktu  widzenia 
detektywa,  poznajemy  głównie  jego  reakcje.  Chuck,  może 
mógłbyś  osłabić  tę  scenę,  zarysować  tylko  nieco  atmosferę  i 
stonować  postać  tej  kobiety.  Może  niech  będzie  bardziej 
zatroskana. 

– Spróbuję  –  przytaknął  Chuck.  –  A  co  ty  o  tym  myślisz?  – 

spytał, zwracając się niespodziewanie do Cassaundry. 

– Ja... przyszłam tu tylko, by posłuchać... nie znam się. 
– Potrzebne  jest  nam  świeże  spojrzenie  –  wtrąciła  Barb.  – 

Powiedz mu, co o tym sądzisz. 

– Czy w tym opowiadaniu ważne jest, że bohaterka to wdowa 

po zamordowanym? – spytała Cassaundra. 

– Mogłaby  być  jego  rozwiedzioną  żoną  związaną  z  nim 

interesami – zaproponowała Barb. 

– Wówczas  kwalifikowałaby  się  nawet  jeszcze  bardziej  do 

ścisłej  grupy  podejrzanych  –  zauważyła  Amanda.  Chuck 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 99

 

nieoczekiwanie pocałował Cassaundrę w policzek. 

– Jesteś geniuszem! 
– Przypomina  trochę  wdowę  z  twojego  opowiadania  –  rzekł 

Fred chichocząc. 

Chuck  stwierdził,  że  jest  w  centrum  zainteresowania,  i 

zaczerwienił  się,  co  jeszcze  bardziej wzruszyło Cassaundrę. Jeśli 
dotychczas nie była całkowicie pewna, czy jest w niej zakochany, 
to teraz wszelkie wątpliwości zniknęły, gdy patrzyła na rumieniec 
pełznący po jego karku i malujący mu uszy czerwienią. 

– Spokój,  dzieciaki  –  poprosiła  Amanda.  –  A ty, Darlene,  co 

przyniosłaś? 

To,  co  zaprezentowała  Darlene,  było  czystą  magią  –  poezją 

ubraną w formę prozy. Gdy postacie jej powieści ożyły, wszyscy 
zamilkli,  a  kiedy  Darlene  odłożyła  rękopis,  w  pokoju  panowała 
kompletna cisza. 

– Czy  ta  scena  jest  typowa  dla  twojej  powieści?  –  spytała 

Cassaundra, starając się otrząsnąć z porażającego ją zachwytu. 

– To,  co  Darlene  pisze,  jest  zawsze  tak  dobre  –  powiedziała 

Amanda.  –  Nie  wiem,  jak  to  się  stało, że do tej pory nie została 
„odkryta”. 

– Wszystko  przez  sklepikarskie  podejście  ludzi  z  Nowego 

Jorku  –  stwierdził  Fred.  –  Darlene  nie  może  znaleźć  wydawcy, 
bo  nie  ma  swojego  agenta,  a nie może znaleźć agenta, bo do tej 
pory  niczego  nie  opublikowała.  Nikt  nie  chce  ryzykować 
współpracy z taką osobą. 

– To zbrodnia – rzekła Cassaundra. 
Wszyscy  członkowie  kółka  literackiego  uśmiechnęli  się 

dobrodusznie,  słysząc  taką  naiwność.  Cassaundra  odczuła  całą 
ironię  tej  sytuacji.  Gdyby  wiedzieli,  kim  jest  naprawdę  –  „tą 
dziwką  Snow”,  wnuczką  magnata  prasowego  Nathana  Granda, 
którego  ojciec  założył  wydawnictwo  Quill  odnosiliby  się  do niej 
z obawą i szacunkiem. A mimo to rzeczywiście była tak naiwna, 
jak  przed  chwilą  zademonstrowała.  Jej  kontakty  z  pisarzami 
ograniczały  się  do  wymiany  listów,  rozmów  telefonicznych  i 
kilku  bezpośrednich  spotkań  z  autorami,  którzy  współpracowali 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 100

 

z wydawnictwem Quill. 

Znała  historie  początkujących  pisarzy,  ale  nigdy  nie  patrzyła 

na ten problem z punktu widzenia losu pojedynczego człowieka. 
Wydawcy  przed  rozmową  z  pisarzami  mówili  często,  że  należy 
się  „uzbroić”.  Teraz  dla  Cassaundry  powiedzenie  to  nabrało 
nowego 

znaczenia, 

gdy 

uświadomiła 

sobie, 

jaką 

niecierpliwością  pisarz  oczekuje  publikacji  swej  książki. 
Przypomniał  jej  się  stary  dowcip  opowiadany  w redakcjach.  Jak 
to  wydawca  idzie  do  toalety,  a  pod  drzwi  klozetu  ktoś  wsuwa 
mu  rękopis  z  liścikiem  zaczynającym  się  od  słów:  „Jeśli  nie  jest 
pan zbyt zajęty”. Cassaundra wyobraziła sobie desperację autora, 
która przywiodła  go  do  podobnej  bezczelności, i dowcip ten nie 
wydał się jej już taki śmieszny. 

– Czy macie jeszcze jakieś uwagi? – spytała Amanda. 
– Taką,  że  najchętniej  wydrapalibyśmy  Darlene  oczy,  gdyż 

żaden człowiek nie ma prawa być aż tak utalentowany – odparła 
Barb. – Ale chyba nie o to ci chodziło. 

– Podam  kawę,  zanim  ulegniemy  naszym  pierwotnym 

instynktom – rzekła Amanda, wstając z fotela. 

– Lubię  ulegać  swym  pierwotnym  instynktom  –  powiedziała 

Barb. – Na ogół jest to zdrowe. 

– Nie  obawiaj  się,  Darlene  –  wtrącił  Fred.  –  Ja  i  Chuck 

będziemy cię bronić, jeśli ona zaatakuje. 

Przy  kawie  i  ciasteczkach  Cassaundra  dowiedziała  się,  że 

wieczorami  Barb  pracuje  jako  kelnerka  w  popularnym  klubie,  a 
w ciągu dnia prowadzi  zajęcia  z  aerobiku.  Fred zatrudniony  jest 
przy  obsłudze  odrzutowców  na  prywatnym  lotnisku.  Darlene 
była pielęgniarką. Wyszła za mąż za lekarza i wiele lat pracowała 
jako  wolontariuszka  w  szpitalu.  Od  pięciu  lat  jest  wdową,  a 
pisarstwem zajmuje się od dwudziestu. 

Cała grupa  spotyka  się  od  trzech  lat.  Chuck  dołączył do nich 

w ubiegłym roku i dopiero stawia pierwsze kroki. 

– Początkowo  podchodziliśmy  do  niego  ostrożnie  –  wyjaśnił 

Fred. – Jest dziennikarzem, a wszyscy wiedzą, że dziennikarz nie 
może  zostać  prawdziwym  pisarzem  –  dodał  ironicznie.  –  Ale 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 101

 

zadziwił nas i świetnie daje sobie radę. 

– Fred,  przestań  dogadywać  Chuckowi  –  upomniała  go 

Amanda. – Następnym razem nie zechce przyprowadzić Sandy. 

– Ciągle  usiłuję  sobie  przypomnieć,  dlaczego  twoja  twarz 

wydaje mi się znajoma – rzekła Barb. 

– Mam  typową  twarz,  a  takie  na  ogół  wydają  się  znajome  – 

odparła lekko Cassaundra. 

Zauważyła  wcześniej  masywne  pianino  stojące w  salonie i  by 

zmienić temat rozmowy, zapytała Amandę o jego dzieje. 

– Należało  do  mojej  babki  –  zaczęła  Amanda.  –  Prezent 

ślubny  od  mojego  dziadka.  Wszystkie  rzeźbione  detale  i 
inkrustacja to ręczna robota. Chciałabyś przyjrzeć się z bliska? 

Cassaundra  podeszła  z  gospodynią  do  pianina.  Przejechała 

opuszkami palców po wypukłościach rzeźbionego rysunku. 

– Jakie mistrzostwo. Prawdziwa kość słoniowa – powiedziała, 

dotykając pożółkłych klawiszy. 

– Wykonano  to  w  czasach,  gdy  nikt  jeszcze  nie  myślał  o 

słoniach jako o wymierającym gatunku – rzekła Amanda. – Moja 
babka wspaniale grała. Niestety, talent nie przeszedł na następne 
pokolenia. A ty potrafisz grać? 

– Ja... już kilka miesięcy nawet nie... 
– To  pianino  stoi  nietknięte  od  dłuższego  czasu,  jedynie 

odkurza się je i woskuje. Proszę cię, zagraj. 

Cassaundra wysunęła stołek. Była zdziwiona, że ma ochotę na 

grę.  Przez  te  wszystkie  lata  przymusowych  ćwiczeń, 
wysłuchiwania  zjadliwych uwag ojca wyrażającego bezgraniczne 
rozczarowanie,  że  jego  córka  nie  wykazuje  spodziewanego 
talentu,  Cassaundra  żywiła  do  muzyki  zarówno  miłość,  jak  i 
nienawiść.  Przez  parę  miesięcy  po  ostatnim  katastrofalnym 
egzaminie  nie  zagrała  ani  jednej  nutki.  Potem,  stopniowo, 
zaczynała  odnajdywać  w  muzyce  psychiczne  odprężenie.  Grała 
to,  co  chciała, i  wtedy,  kiedy  chciała.  Jej  niechęć mijała, gdy nie 
było  już  przymusu.  Zaczęła  doceniać  muzykę,  w  której 
znajdowała ujście dla swych emocji. 

Nie  zastanawiając  się  nawet,  zaczęła  grać  „Dla  Elizy”. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 102

 

Zatraciła  się  w  pięknej  melodii  i  nie  zwracała  uwagi  na  to,  czy 
gra  bezbłędnie.  Pochłonęła  ją  sama  muzyka  i  nie  zauważyła 
nawet,  że  pozostali  stanęli  obok  pianina.  Gdy  przebrzmiały 
ostatnie,  spokojne,  miękkie  dźwięki  utworu,  wszyscy  zaczęli 
entuzjastycznie  klaskać.  Cassaundra  zamarła  na  chwilę, 
przypominając  sobie  ojca  stojącego  twarzą  do  audytorium  i 
przyjmującego  aplauz  publiczności  –  pożywkę  dla  jego  kruchej 
osobowości.  Potem  wszyscy  naraz  zaczęli  coś  mówić  i 
Cassaundra odzyskała poczucie rzeczywistości. 

– Grasz  z  takim  uczuciem  –  zawołała  Darlene.  –  Sam 

Beethoven byłby zadowolony. 

– Beethoven  był  przecież  głuchy,  prawda?  –  odrzekła 

Cassaundra. 

– Od  śmierci  mojej  babki  nikt  nie  grał  tak  świetnie  na  tym 

pianinie – powiedziała Amanda. – Proszę, zagraj jeszcze coś. 

– Nie 

jestem  pewna,  czy  zdołam  sobie  cokolwiek 

przypomnieć – skłamała Cassaundra. 

– Mam  śpiewniczek  z  nutami.  Będziemy  śpiewać przy  twoim 

akompaniamencie. 

Po  kilku  minutach  wszyscy  z  werwą  wykonywali  zabawne 

ludowe piosenki. Darlene miała znośny sopran, Barb i Amanda – 
alty, Fred zadziwiający tenor, a Chuck... no cóż, Chuck robił, co 
mógł, by dotrzymać innym kroku mimo zupełnego braku słuchu. 
Najwyraźniej  jego  ulubioną  piosenką  było  „Zabierz  mnie  na 
mecz”. 

Przerobili cały śpiewniczek i wtedy ktoś zauważył, że jest już 

północ.  Następnego  dnia  wszyscy  musieli  wstać  rano  do  pracy, 
przerwano 

więc 

spotkanie 

zaczęto 

się 

rozchodzić, 

przypominając  sobie  wzajemnie,  że  do  kolejnego  spotkania 
należy  solidnie  popracować.  Amanda  nalegała,  żeby  Cassaundra 
przyszła  jeszcze  kiedyś  zagrać  na  pianinie,  a  potem  nastąpiły 
nieuniknione  pożegnalne  formułki:  „Miło  mi  było  cię  poznać”  i 
„Dziękujemy za grę”. 

– Zrobiłaś na wszystkich duże wrażenie – stwierdził Chuck w 

drodze do samochodu. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 103

 

– Było  tak wesoło  –  odparła Cassaundra. – Polubiłam twoich 

znajomych. 

– Sprawiłaś, że gotowi byli jeść z twej utalentowanej rączki – 

powiedział  Chuck.  –  Dlaczego  nie  powiedziałaś  mi,  że  potrafisz 
tak dobrze grać? 

– Nigdy nie poruszaliśmy tego tematu – odrzekła Cassaundra. 
– Ale  w  twoim  życiu  musiało  to  mieć  duże  znaczenie.  Z 

pewnością przez wiele lat brałaś lekcje muzyki. 

– Mój  ojciec  uważał,  że  każda  młoda  kobieta  powinna 

otrzymać  klasyczne  wychowanie  –  wyjaśniła  pogodnie.  Jeśli  w 
najbliższym  czasie  usłyszy  o  niewielkim  trzęsieniu  ziemi  w 
Nowym  Jorku,  prawdopodobnie  będzie  ono spowodowane  tym, 
że  mistrz  Snow  przewrócił  się  w  grobie,  gdyż  jego  córka  grała 
utwory z mieszczańskiego śpiewnika. 

– Masz widoczny talent. 
– Ledwo widoczny. 
– Widziałaś reakcję moich przyjaciół. 
– Tworzycie  wspaniałą  grupę  –  powiedziała  Cassaundra.  – 

Zrobiło  na  mnie  wrażenie  to,  w  jaki  sposób  wzajemnie  się 
wspieracie. 

– Jeśli  kiedykolwiek  ukończę  moją  książkę,  to  tylko  dzięki 

temu, że to oni prowadzili mnie krok po kroku. A co ty myślisz o 
scenie, którą przeczytałem? – zapytał po chwili wahania. 

– Ma w sobie coś – powiedziała Cassaundra. 
– To taktowny sposób, by uniknąć wyrażenia własnej opinii. 
– Mówię serio. Ma w sobie coś. Musisz tylko trochę bardziej 

przemyśleć sytuacje i postacie swych bohaterów. 

– Szybko  przesiąknęłaś  tym  żargonem  –  stwierdził.  – 

Zaczynasz mówić jak wydawca. 

Cassaundra poczuła, jakby ją ktoś dźgnął w kark. 
– Pytałeś mnie o zdanie. 
– Nie  miałem  zamiaru  na  ciebie  napadać  –  powiedział  Chuck 

po  chwili  milczenia.  –  Chyba  chciałem  ściąć  posłańca  za  to,  że 
przynosi złe wieści. 

– Nie było żadnych „złych wieści” – odparła. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 104

 

– ”Ma  w  sobie  coś”  w  przeciwieństwie  do  „jest  dobra”  – 

zaprotestował Chuck. 

– Miałeś problemy z tą sceną. Czyż nie dlatego przeczytałeś ją 

na zebraniu kółka, by usłyszeć opinie przyjaciół? 

– Popatrz,  dogadujemy  sobie  z  powodu  mojej  urażonej 

ambicji – powiedział Chuck z westchnieniem. – Masz oczywiście 
rację. Jednak gdy coś tworzysz, traktujesz to jak własne dziecko, 
fragment  siebie  samego.  Chcesz  więc,  by  było  doskonałe  i  żeby 
każdy przyjmował to w taki sposób, jak ty sam. Fred natychmiast 
zrozumiał,  że  elementy  miłosne  w  mojej  książce  mają  swój 
odpowiednik w moim życiu. 

Wzruszona Cassaundra nie odpowiedziała nic, uśmiechnęła się 

jedynie,  a  potem  obserwowała  Chucka,  który  ze  skupieniem 
patrzył  na  drogę.  Chciałaby  zapomnieć  o  swych  wyrzutach 
sumienia. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 105

 

ROZDZIAŁ 9 

„Drogi Sloanie! 
Prawdziwy  Mężczyzna  pisze  powieść  detektywistyczną  –  bo 

cóż  by  innego?  To  przecież  najbardziej  amerykański i  męski  typ 
literatury.  Kobieta,  w  której  kocha  się  jego  bohater,  jest bardzo 
podobna do  mnie.  Byłam  z  nim  na  spotkaniu  kółka literackiego. 
Jedna  z  pisarek  pracuje  nad  piękną  powieścią  psychologiczną. 
Zastanawiam  się,  w  jaki  sposób  skłonić  ją  do  współpracy  z 
naszym wydawnictwem, żeby nie zorientowała się, że jestem „tą 
dziwką Snow”. Uściski. 

Cassaundra  PS.  Prawdziwy  Mężczyzna  fałszuje.  Czyż  to  nie 

wspaniałe?” 

 
„Kobieta, w której kocha się jego bohater”. Sformułowanie to 

uporczywie  pobrzmiewało  w  mózgu  Cassaundry  –  natrętny 
refren przypominający jej, jakiego bigosu narobiła. 

Czajnik  zagwizdał  i  Cassaundra  zalała  wrzątkiem  torebkę 

herbaty  ziołowej  o  nazwie  „Drzemka”.  Miała  nadzieję,  że  się 
dzięki  niej  odpręży.  Była  trzecia  nad  ranem,  a  ona  nie  mogła 
zasnąć. 

Jakże  naiwnie  sądziła,  że  potrafi  sterować  swoimi  emocjami, 

tak jak steruje się  mięśniami, że dzięki racjonalnej decyzji jest w 
stanie  sprawić,  iż  znajomość  z  Chuckiem  będzie  jedynie 
niezobowiązującym flirtem. Tymczasem zakochała się w Chucku 
Grangerze.  Wiedziała  jednak,  że  dla  niej  –  osoby  bogatej  i 
zajmującej  uprzywilejowaną  pozycję  –  Chuck  jest  kimś 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 106

 

nieosiągalnym. 

Dźwięczało  jej  teraz  w  uszach  to,  co  powiedział  o  swojej 

znajomej: „Ona  była  bogata”,  jakby  oskarżał samą zasadę, jakby 
taka  osoba  nie  mogła  być  coś  warta,  jakby  to  wyjaśniało 
wszystkie wady charakteru Elizabeth, jej egoizm i snobizm. 

Ona,  Cassaundra,  nie  była  snobką,  ale  była  egoistką.  Dowód 

tego  egoizmu  znajdował  się  na  drugim  końcu  miasta  i  z 
pewnością spał snem sprawiedliwego, śniąc może o szczęśliwym 
życiu z kobietą, w której był zakochany. Jednak kobieta, w której 
był zakochany,  nie  istniała.  Była  iluzją,  fantazją, a  realne jedynie 
było  to,  że  mogła  wciągnąć  tego  prostolinijnego  mężczyznę  w 
sytuację prowadzącą bezpośrednio do katastrofy. 

Wspominała,  jak  delikatnie  Chuck  pocałował  ją  na  progu 

domu,  a  w  jego  oczach  błyszczało  podniecenie,  gdy  ujął  ją  za 
rękę  i  wyszeptał  słowa  pożegnania,  choć  miał  nadzieję,  że 
zaprosi  go  do  środka.  Cassaundra  zastanawiała  się  teraz,  czy 
zdawał  sobie  sprawę,  z  jakim  wysiłkiem  powiedziała  mu: 
„dobranoc”,  i  patrzyła  potem,  jak  odchodzi,  czując,  że  razem  z 
nim  odchodzi  jakaś  cząstka  jej  samej.  Zrozumiała  jednocześnie, 
że  znacznie  trudniej  byłoby  im  się  rozstać,  gdyby  doświadczyli 
spełnienia. 

O  trzeciej  nad  ranem  Cassaundra  Snow,  z  dominującym 

uczuciem  samotności,  płakała  jak  dziecko,  które  pobawiło  się 
trochę  w  piaskownicy  i  nie  chce  teraz  z  niej  wyjść.  Herbata 
„Drzemka” wystygła. 

Cassaundra  wróciła  do  łóżka.  Światło  w  żaden  cudowny 

sposób  nie  zmieniło  jej  sytuacji.  Postanowienie  podjęte  po 
ciemku  było  nadal  aktualne:  musi  przestać  widywać  się  z 
Chuckiem. 

 
Cassaundra  spojrzała  na  drzwi,  gdy  tylko  Chuck wszedł. Czy 

dzwonek zadzwonił w jakiś szczególny sposób, czy może była to 
telepatia?  A  może  po  prostu  Cassaundra,  wbrew  swemu 
postanowieniu,  zerkała  na  drzwi  po  każdym  dzwonku,  mając 
nadzieję,  że  to  Chuck?  Tak  czy  inaczej,  w  piątkowe popołudnie 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 107

 

Chuck  wkroczył  do  cukierni,  uśmiechając  się  od  ucha  do  ucha, 
jakby właśnie trafił szóstkę w toto-lotka. 

Podszedł  od  razu  do  lady,  ujął  w  dłonie  twarz  Cassaundry, 

przyciągnął ją delikatnie do siebie i mocno cmoknął w usta. 

– Cześć, ślicznotko. 
Zwężonymi  oczami  powiódł  po  sali,  spojrzał  za  kontuar,  a 

potem promiennie uśmiechnął się do Cassaundry. 

– Jesteś bezpieczna, Złotowłosa. Szefowej tu nie ma. 
Cassaundra mimowolnie uśmiechnęła się do niego. 
– Jesteś niepoprawny. 
I,  niech  niebiosa  mają  nas  w  swej  opiece!  –  nieodparcie 

uroczy. 

– To  szczególny  dzień  –  powiedział.  –  Świąteczny.  Zapisany 

czerwonymi literami w kalendarzu. I wokół jest czerwono. 

– Czy  przypadkiem  nie  wysączyłeś  butelki  ginu?  –  spytała 

ironicznie. 

– Nawet kropelki – odparł i zrobił taki gest, jakby strzepywał 

popiół  z  cygara.  –  Nie  potrzeba  alkoholu,  by  poprawić  nastrój 
szczęśliwemu mężczyźnie. 

– Zamawiasz coś, czy to tylko towarzyska wizyta? – spytała. 
– Chciałbym  to,  co  jest  za  ladą  –  odrzekł  Chuck  i  obrzucił 

Cassaundrę  takim  spojrzeniem,  że  aż  się  zaczerwieniła.  – 
Poprzestanę  jednak na jogurcie czekoladowym w rożku z wafla, 
z dodatkiem czekolady i orzechów. Ale to tylko na razie. 

– Czy twoja mama wie, że w taki sposób traktujesz kobiety? – 

gderała, napełniając rożek jogurtem. 

– Zrzędzisz, ale nie popsujesz mi dziś nastroju. O której jesteś 

wolna? 

– O  czwartej  –  odpowiedziała,  ale  natychmiast  przypomniała 

sobie swoje postanowienie. – Tylko że... 

– Nie przyjmuję żadnych usprawiedliwień. Chyba żeby to była 

poważna operacja, pogrzeb lub występ w operze. 

– O  ósmej  śpiewam  partię  w  „Madame  Butterfly”  – 

odpowiedziała  i  zaczęła  realizować  zamówienie  klienta.  Chuck 
zakładał,  że  będzie  miała  wolny  czas  i  zechce  wyjść  z  nim  w 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 108

 

piątek wieczór, choć wcześniej jej nie uprzedził. Powinna być na 
niego zła. Jednak czuła jedynie żal, że musi mu odmówić, choćby 
się najbardziej przymilał i kusił. 

– Nie  jesteś  dostatecznie  gruba,  by  śpiewać  w  operze  – 

powiedział,  gdy  tylko  w  barze  zrobiło  się  pusto.  Odwróciła  się 
plecami do niego i zaczęła płukać ścierkę w zlewozmywaku. 

– Może  wyglądam  szczupło,  ale  mam  olbrzymią  pojemność 

płuc. 

Zaczęła wycierać ladę zamaszystymi ruchami, a jej biodra – z 

czego  nie  zdawała  sobie  sprawy  –  wykonywały  taniec,  który 
sprawiał,  że  Chuck  miał  ochotę  przeskoczyć  przez  kontuar  lub 
wspinać się na ściany. 

– Dzisiejszy  dzień  zapisany  jest  w  kalendarzu  czerwonymi 

literami  i  chciałbym,  żebyś  świętowała  razem  ze  mną.  Proszę  – 
dodał, chcąc podkreślić, że mówi poważnie. 

Cassaundra  uniosła  ramiona.  Bardziej  drażniło  ją  to,  że  tak 

ulega  jego  urokowi  niż  sam  fakt,  że  Chuck  usiłuje  nią  tak 
otwarcie manipulować. 

– Dobrze.  Idę  na  to.  Powiedz  więc,  skąd  dzisiaj  te czerwone 

litery? 

– To niespodzianka. Nie ma nic wspólnego z literami, ale jest 

czerwona – odparł Chuck. 

Na  twarzy  Cassaundry  pojawił  się  wyraz  niedowierzania. 

Chuck nachylił się ponad kontuarem i uszczypnął ją w nos. 

– To trzeba zobaczyć. Pokaz odbędzie się za... – popatrzył na 

zegarek – jakieś siedemnaście minut. 

W rzeczywistości musiał czekać niecały kwadrans, gdyż Carol 

przyszła wcześniej i nalegała, by Cassaundra skończyła już pracę. 

– Wiesz,  że  cię  nienawidzę  –  powiedziała  Carol,  gdy  poszły 

się przebrać na zaplecze. 

Cassaundra popatrzyła zdziwiona. 
– Z powodu Chucka – wyjaśniła Carol. 
– Nie miałam pojęcia, że wy dwoje... 
– Nie  –  przerwała  Carol  z  chichotem.  –  Dlatego  cię 

nienawidzę! Nie doszłam z nim nawet do pierwszego stopnia. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 109

 

– Pierwszego stopnia? – wymamrotała Cassaundra. 
– Mówiłaś coś? 
– Nic. Po prostu... myślałam głośno. 
– Nie  rozmyślałabym  tu,  gdyby  czekał  na  mnie  taki  facet  jak 

Chuck  –  powiedziała  Carol.  –  Zwłaszcza  gdyby  patrzył  na  mnie 
jak wygłodniały człowiek na szwedzki stół. 

Mimowolnie  Cassaundra  uśmiechnęła  się.  Lubiła,  gdy  Chuck 

na nią patrzył. 

– Dobrej zabawy! – rzuciła jej Carol. 
Cassaundra  pomachała  na  pożegnanie,  gdy  Chuck  prowadził 

ją  na  zewnątrz.  Przeszli  kilkanaście  kroków,  aż  Chuck 
przystanął,  objął  Cassaundrę  za  ramiona  i  obrócił  w  kierunku 
czerwonego dżipa zaparkowanego przy krawężniku. 

– To? Należy do ciebie? – spytała ze zdziwieniem. 
– Do  mnie  i  do  banku.  –  Z  czułością  poklepał  samochód  po 

masce. – Właśnie widzisz zrealizowane marzenie. 

Cassaundra  nigdy  nie  spodziewała  się,  że  kiedykolwiek  tyle 

usłyszy  o  dżipach,  ile  dowiedziała  się  w  ciągu  następnych  kilku 
minut. Dowiedziała się również więcej o Chucku Grangerze. 

– Podwoiłem  wysokość  rat  za  mojego  mustanga  i  wcześniej 

spłaciłem  za  niego  kredyt.  Od  tego  czasu  oszczędzałem  na 
pierwszą ratę i czekałem na korzystną okazję. I dzisiaj – trach! – 
zadziałało. 

– Ale żeby dżip? 
– Prawda,  że  piękny?  –  ciągnął  Chuck  nie  speszony.  –  Nie 

byłem  pewien,  czy  czerwień  jest  najwłaściwsza,  ale  potem 
pomyślałem, że przecież większość kupuje sobie czarne, białe lub 
piaskowe. Dlaczego być kimś przeciętnym? 

– Ten kolor określa się chyba jako czerwień strażacką? 
– Czerwień  strażacka?  A  niech  to!  To  nie  jest  wstydliwy 

gruchot.  To  dżip  –  powiedział  to  tak,  jak  ciężarowiec 
podnoszący  sztangę.  –  D–ż–i–p.  Napęd  na  cztery  koła.  Kolor 
burdelowej latarni. 

– Czy  tak  się  rzeczywiście  nazywa  ten  kolor?  –  spytała 

Cassaundra zakłopotana. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 110

 

– Jesteś  łatwowierna  –  powiedział  Chuck  ze  śmiechem.  – 

Oczywiście, że nie. 

Podprowadził  Cassaundrę  do  samochodu  i  otworzył 

drzwiczki od strony pasażera. 

– Wsiadaj.  Dzień  ucieka.  Zawiozę  cię  do  domu,  abyś  się 

przebrała w coś wygodniejszego, a potem pojedziemy do lasu na 
piknik. 

Ruszyli. 
– Prawdziwy  z  ciebie  sztukmistrz.  Wyciągasz  króliki  z 

kapelusza i jesteś z siebie bardzo zadowolony. 

– Jestem bardzo zadowolony z ciebie – wymamrotał. 
– Słucham? 
– Głośno  myślałem.  Czy  kiedykolwiek  mówiłem  ci,  że  jesteś 

piękna? 

– Ostatnio nie. 
Stanęli na czerwonych światłach. 
– Mówiłem  serio,  że  zrealizowały  się  moje  marzenia.  Zawsze 

chciałem mieć dżipa. To coś najbardziej zbliżonego do kabrioletu 
ze  wszystkich  samochodów,  na  jakie  mogę  sobie  pozwolić.  – 
Odchylił  się  w  fotelu,  wystawił  twarz  na  słońce  i  wziął  głęboki 
oddech.  –  A  wspaniała  blondynka  na  siedzeniu  obok  kierowcy 
sprawia, że samochód jest jeszcze cenniejszy – dodał i pocałował 
Cassaundrę przelotnie w usta. 

– Ale dlaczego dżip? 
– Rozumiesz,  są...  takie  naturalne.  Oczywiście  teraz,  gdy 

panuje na nie moda, dokłada się do nich dodatkowe wyposażenie 
dla  maminsynków:  wentylację,  siedzenia  z  tyłu,  automatyczną 
skrzynię biegów. Ale to nie dla mnie. 

– Jesteś purystą – stwierdziła ironicznie. 
– Jestem  purystą.  Kolor  jest  tu  jedynym  odstępstwem. 

Popatrz:  pięć  biegów,  dwa  drążki  –  zmiany  biegów i  napędu  na 
cztery koła. 

– Dużo jeździsz w terenie? 
– Niezbyt,  ale  jeśli  by  mi  się  zachciało,  przyjemnie  jest  mieć 

świadomość,  że  mogę.  Kto  wie?  Może  wygram  na  loterii  i 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 111

 

zakupię  tak  duży  teren,  że  będę  potrzebował  dżipa,  by 
przemierzać  te  dwadzieścia  hektarów  w  północnej  części  swej 
posiadłości. 

– Masz wiele marzeń. 
– Człowiek nie może żyć bez marzeń. 
– O czym jeszcze marzysz? 
– Czy mówimy o najskrytszych fantazjach? 
– Tak – odparła. 
– Ale, jak myślę, wykluczamy fantazje erotyczne? 
– Haremy i orgie są zabronione. 
– To kiepsko – powiedział. – O Mistrzostwach Świata. 
– O Mistrzostwach Świata? 
– Nie  mów  tego  w  ten  sposób.  Nie  pytaj.  Powiedz  to  z 

zachwytem, z przekonaniem: Mistrzostwa Świata. Pomyśl. Masz 
dwie najlepsze drużyny baseballowe i do końca nie wiesz, dzięki 
jakiemu przypadkowi jedna z nich zdobędzie mistrzostwo świata. 
Przynajmniej  jeden  raz  chciałbym  to  widzieć  –  dodał  miękkim z 
emocji głosem. – Chciałbym siedzieć na trybunie z hot dogiem w 
jednej  ręce  i  proporczykiem  w  drugiej  i  napawałbym  się 
atmosferą. 

Cassaundra poruszyła się na siedzeniu. Jego marzenia były tak 

niewinne,  że  aż  chciało  jej  się  płakać.  Nieważne,  co  się  stanie. 
Zawsze  będzie  zawdzięczać  Chuckowi,  że  pokazał  jej,  co  się 
liczy w życiu, a czego jej brakowało. 

– Dlaczego dotychczas nigdy tam nie poszedłeś? – spytała po 

chwili milczenia. 

– Na  mistrzostwa?  Nigdy  nie  złożyło  się  tak,  bym 

równocześnie  miał  czas,  pieniądze  i  możliwości.  Bilety  są  dość 
drogie  i  trudno  je  dostać.  Dodatkowo  trzeba  zorganizować 
podróż,  hotel,  jedzenie  i  urlop.  Nigdy  nie  zdołałem  tego  razem 
zgrać. 

Dojechali  do  domu.  Chuck  pocałował  szybko  Cassaundrę,  a 

potem poganiał ją, gdy się ubierała. Po półminutowym prysznicu 
nałożyła  świeżą  bieliznę,  rozpyliła  mgiełkę  swych  ulubionych 
perfum,  włożyła  szorty  i  koszulkę  z  napisem  „Zwalczaj 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 112

 

analfabetyzm”. 

– Cztery  i  pół  minuty  –  stwierdził  ze  zdziwieniem  Chuck, 

patrząc  na  zegarek.  –  To  rekord.  Zwłaszcza  że  wynik  jest  tak 
wspaniały. 

– Ale  z  ciebie  komplemenciarz.  –  Cassaundra  usiłowała 

zamaskować radość, jaką sprawiła jej ta uwaga. 

– Nie  życzę  sobie,  by  obrażano  mnie  dyskredytującymi 

określeniami, gdy na podwórku czeka dżip w kolorze burdelowej 
latami, a do zmierzchu pozostała jeszcze godzina. 

– Dokąd pojedziemy? 
– Tam, gdzie poprowadzi nas kaprys. 
Kaprys  zaprowadził  ich  na  pchli  targ.  Chodzili  między 

straganami  i  oglądali  wszystko,  poczynając  od  starych  płyt,  a 
kończąc na dziwnych figurkach z porcelany. Wreszcie dotarli do 
stoiska z kartami baseballowymi. 

Chuck 

przerzucał 

powleczone 

plastikiem 

karty, 

charakteryzując  je.  Raczył  Cassaundrę  szczegółami  na  temat 
graczy  i  drużyn.  Zupełnie  jej  to  nie  obchodziło,  ale  z 
przyjemnością  patrzyła,  jak  Chuck  z  iskierką  entuzjazmu  w 
oczach rozprawia o swoim hobby. 

Sprzedawca,  który  natychmiast  rozpoznał  w  Chucku  bratnią 

duszę,  wyniósł  z  zaplecza  album  i  mężczyźni  zaczęli  go  razem 
przeglądać. 

– Ma  pan  kartę  DiMaggia  –  stwierdził  Chuck,  wyraźnie  pod 

wrażeniem.  –  Zobacz  Sandy,  on  ma  DiMaggia.  To  jedyny gracz 
Jankesów, którego nie mam. 

– Czy pan to sprzedaje? – spytał mężczyznę. 
Właściciel  straganu,  barczysty  weteran  z  Wietnamu,  z 

niesforną rudą czupryną i zmierzwioną brodą, odrzucił głowę do 
tyłu, śmiejąc się głośno. 

– Jasne! Sprzedam panu DiMaggia, jak rak świśnie. 
Wymieniali  nazwiska,  daty,  wyniki  i  Cassaundra  szybko 

poczuła  się  zbyteczna.  Powiedziała  Chuckowi,  że  chce  trochę 
pobuszować  po targowisku,  ale  on  ledwo  słuchał. Jeszcze przez 
kilka  minut  zajmował  się  kartami  baseballowymi,  gdy  nagle 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 113

 

poczuł  jakąś  pustkę.  Brakowało  mu  Sandy.  Przestał  zwracać 
uwagę na to, co mówi sprzedawca, i zaczął jej szukać wzrokiem. 
Odkrył ją na końcu alejki. 

Stała  przy  pudełku  z  kociętami,  obok  dzieci  właściciela 

pobliskiego  straganu.  Cassaundra  trzymała  na  ręce  kociaka  w 
rudo-białe plamy. 

– Popatrz  –  uśmiechnęła  się  do  Chucka.  –  Są  przemiłe, 

prawda? Ich mamusia brała udział w wystawach. 

– Doprawdy? A co z ojcem? – spytał Chuck. 
– Cóż, to trochę inna historia – odrzekła rozbawiona. 
– Tata  mówi,  że  ten  przeklęty  kocur  powinien  nazywać  się 

Ojcem  Narodu  –  wyjaśnił  chłopiec,  rozczochrany,  bosy 
siedmiolatek. 

Chuck zacisnął usta, by nie wybuchnąć śmiechem. 
– Mówiłam  ci,  że  to  zupełnie  inna  historia  –  powiedziała 

Cassaundra ledwie dosłyszalnie. 

– Są  za  pół  ceny  –  odezwała  się  siostrzyczka  chłopca, 

podobnie jak on rozczochrana i bosa. 

– Wydaje mi się, że to wyjątkowa okazja. – Cassaundra czule 

głaskała kotka po głowie. 

– Nie  mówisz  chyba  serio  –  powiedział  Chuck.  Cassaundra 

przycisnęła  kotka  do  piersi,  jakby  bała  się,  że  Chuck  będzie 
próbował go siłą odebrać. 

– Nigdy nie miałam żadnego zwierzaka. 
– Nigdy? 
Chuck  nie  potrafił  sobie  wyobrazić  czegoś  podobnego.  W 

jego domu zawsze były koty, psy, króliki, różne myszy i chomiki, 
które przeprowadzały się razem z całą rodziną. 

– Och,  te  dziewczęta  z  miasta!  –  żartował  Chuck.  – 

Najwyższy czas, żebyś wreszcie zaczęła coś hodować. Pogłaskał 
kota. – Jest bardzo miły, prawda? 

– Więcej  niż  miły:  bezcenny  –  odparła.  –  Nie  mam  jednak 

pojęcia, co mu potrzeba i czym mam go żywić. 

– To  proste.  –  Chuck  uścisnął  Cassaundrę  delikatnie.  – 

Miałem kiedyś do czynienia z kilkoma kotami. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 114

 

– W zbyt wielu sprawach polegam na tobie. 
– Na mnie można polegać – odparł, dotykając jej policzka. 
Bardzo  łatwo  jest  zdać  się  całkowicie  na  ciebie,  pomyślała 

Cassaundra.  Z  łatwością  mogłaby  zawierzyć  mu  przez  resztę 
życia. 

– Czy można na tobie polegać na tyle, żebyś potrzymał kotkę, 

gdy ja będę płacić? – Wręczyła chłopcu pięć dolarów. – Jest zbyt 
ładna, by płacić za nią pół ceny – powiedziała. 

Chłopiec podziękował jej i uśmiechnął się szeroko. 
– Nie  umiesz  się  targować  –  ironizował  pod  nosem  Chuck, 

gdy Cassaundra odbierała mu kotkę. 

Zwierzątko  miauczało,  protestując  przeciw  tej  wędrówce  z 

rąk  do  rąk,  a  potem  przytuliło  się  do  piersi  Cassaundry,  która 
głaskała je po głowie. 

– Och, Chuck, jaka ona sympatyczna. Chyba mnie lubi. 
– Ja  też  cię  lubię  –  powiedział  Chuck,  obejmując Cassaundrę 

za  ramiona.  –  Mogę  się  do  ciebie  przytulać,  kiedy  mi  tylko 
pozwolisz – wyszeptał jej do ucha. 

– Nie masz takiego jak ona futerka – odrzekła pogodnie. 
Podeszli  znowu  do  stoiska  z  kartami  baseballowymi,  gdzie 

Chuck wybrał dwie karty. 

– Na pewno nie sprzeda mi pan tego DiMaggia? – spytał. 
Sprzedawca zaśmiał się. 
– Razem  pięć  pięćdziesiąt  za  te  dwie  karty,  a  DiMaggia  pan 

dostanie, kiedy zostawię go panu w swoim testamencie. 

– Nie  wiem,  jak  mam  ją  nazwać  –  powiedziała  Cassaundra, 

gdy z powrotem wsiedli do dżipa. 

– Zawsze możesz nazwać ją Futrzak. 
– Trafne! Ale to imię nie wyróżniałoby jej szczególnie spośród 

innych  kotów.  To  słodkie  maleństwo  potrzebuje  jakiejś 
szczególnej  nazwy.  –  Cassaundra  zamyśliła  się  przez  chwilę.  – 
Może dać jej jakieś baseballowe imię? 

– Dlaczego baseballowe? 
Bo będzie mi zawsze przypominało o tobie, mój ty Prawdziwy 

Mężczyzno, pomyślała, a głośno odparła: 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 115

 

– Bo  Szarlotka  byłoby  niemądrym  imieniem  dla  kota.  Może 

nazwalibyśmy  ją  na  cześć  jakiegoś  znanego  gracza.  Wymień 
kilku. 

– Zobaczmy:  Dizzy  Dean,  Mickey  Mantle,  Joe  DiMaggio, 

Roger Maris, Lou Gehrig, Pete Rose. 

– Rose? Może nazwać ją Rosie? 
– Można  też  Babe,  na  cześć  Babe  Ruth.  Był  pierwowzorem 

ich wszystkich. 

– Babe.  To  jest  to.  Pasuje  jak  ulał.  –  Cassaundra  podniosła 

kota  ku  swej  twarzy  i  dotknęła  go  nosem.  –  Cześć,  Babe.  – 
Opuściła zwierzątko na kolana i zaczęła gładzić je po grzbiecie. – 
Miałeś rację, dziś jest świąteczny dzień. 

Kotka zwinęła się w kłębek, układając się do snu. Cassaundra 

przymknęła  oczy,  odchyliła  głowę  i  wystawiła  twarz  na  pęd 
powietrza. 

– W tym miesiącu salon samochodowy prowadził promocyjną 

sprzedaż  dżipów  –  powiedział  Chuck.  –  Każdy  kupujący  coś 
wygrywał.  Ja  wygrałem  sprzęt  kempingowy:  namiot,  śpiwór  i 
lampę.  Chciałbym  spróbować,  jak  rozkłada  się  ten  namiot. 
Możemy  kupić  kanapki  i  pojechać  do  parku  narodowego,  jeśli 
nie masz nic przeciwko temu. 

– Nie  mam  nic  przeciwko  temu  –  odparła,  nie  otwierając 

nawet  oczu.  –  Nigdy  nie  rozstawiałam  namiotu.  To  musi  być 
interesujące. 

– Pierwszy  raz  jest  zawsze  interesująco  –  stwierdził Chuci.  – 

Każdy  namiot  rozstawia  się  inaczej,  więc  cała  zabawa 
przypomina  budowę  rakiety  na  podstawie  planów.  –  Mówisz, 
jakbyś był ekspertem. 

– Często  wyjeżdżaliśmy  na  kempingi,  jeśli  tylko  ojciec  nie 

miał służby. A ponadto należałem do skautów. Wielu chłopców z 
rodzin  wojskowych  było  skautami.  To  pozwalało  na  szybkie 
budowanie  więzi  koleżeńskich  w  nowej  miejscowości,  gdy 
rodzina musiała się przenosić. 

Dojechali  do  parku  i  wynajęli  miejsce  na  biwak.  W  czasie 

pikniku  towarzyszył  im  wspaniały  widok  zachodzącego  słońca. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 116

 

Gdy  zjedli  kolację,  Chuck  nasadził  klosz  na  lampę  i  napełnił  ją 
paliwem.  Wokół  nich  stały  już  liczne  namioty.  Ludzie,  młodzi  i 
starzy,  smażyli  mięso  na  rusztach  albo  gotowali  coś  na 
kuchenkach. W pobliżu dwaj mali chłopcy stali nad żarzącymi się 
węglami, trzymając coś na długich kijach. 

– Co  oni  robią?  –  spytała  Cassaundra.  Chuck spojrzał na  nią, 

jakby straciła rozum. 

– Przysmażają  cukierki  ślazowe.  Topią  je,  by  były  miękkie  i 

ciągnące. 

– Aha. Mogłam się tego domyślić. 
– Nigdy nie jadłaś smażonych cukierków ślazowych? 
– Ja... moja rodzina nigdy nie wyjeżdżała na biwaki. 
– O  ile  nie  mylę  się,  na  ich  stole  leży  pudełko  grahamowych 

krakersów.  Mógłbym  się  założyć,  że  jest  tam  też  paczka 
batoników Hersheya. 

– Batoników Hersheya? 
– Popatrz. – Jeden z chłopców przypiekał cukierki ślazowe, a 

drugi  podszedł  do  stołu  i  zaczął  grzebać  w  pudełku.  –  Robią 
„dokładki”.  Kładziesz  batonik  Hersheya  na  krakersa,  na  to 
gorący  cukierek  ślazowy,  a  na  to  jeszcze  jeden  krakers. 
Otrzymujesz ciągnący się, najpyszniejszy deser na kuli ziemskiej. 
Oczywiście drugi w kolejności po szarlotce mojej babci. Dlatego 
nazywają  się  one  „dokładkami”,  bo  każdy,  kto  zje  choć  jeden, 
chce dokładkę. 

– Zmyśliłeś to – rzekła oskarżycielsko. 
Chuck nachylił się ku niej i pocałował ją w policzek. 
– Czasami  zastanawiam  się,  czy  nie  przybyłaś  przypadkiem  z 

jakiejś  odległej  galaktyki.  Wkrótce,  Złotowłosa,  zrobimy  sobie 
dokładki. 

Chuck poklepał kotkę i dalej majstrował przy lampie. 
– Mają  na  pewno  tyle  kalorii,  co  krem  czekoladowy  z  bitą 

śmietaną,  polewą  i  wiórkami  czekoladowymi  –  wyraziła 
przypuszczenie Cassaundra. 

– To prawdopodobne – zgodził się Chuck. 
Przytknął  zapałkę  do  lampy,  w  której  rozbłysnął  płomień, 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 117

 

dając  jasne  światło.  Chuck  przykręcił  trochę  lampę i postawił  ją 
na środku  stołu. Potem  z  lampą  w  ręce  przeszukał teren wokół, 
usuwając  patyki  i  kamienie.  Następnie  z  dżipa  wyjął  namiot 
owinięty  w  folię.  Usiadł  na  ławce  obok  Cassaundry  i  zaczął 
czytać instrukcję. 

– To dosyć proste – stwierdził pewnym siebie głosem. Potem 

równie  pewnie  rozpostarł  namiot  na  oczyszczonym  terenie  i 
rozłożył rozmaite drążki w równoległych liniach. 

– To etap pierwszy i drugi – powiedział. – Teraz czytaj mi na 

głos instrukcję krok po kroku. W mig go rozstawimy. 

Po  godzinie  dotarli  do  punktu  czwartego.  Chuck  zaznajomił 

się  szczegółowo  z  takimi  częściami  namiotu, jak: pętle  A, A–B, 
A–C, B–C, C–D oraz pręty 1–A,1 A–B, 2 A–B, 1 B–C, 2 C–D. 
Słownik  Cassaundry  wzbogacił  się  o  kilka  słów,  które  w 
normalnych  okolicznościach  przyswaja  się  po  wielu  latach 
przebywania w pobliżu koszar. 

– Czy  zdobyłeś  sprawność za twórcze przeklinanie? – spytała 

żartobliwie, gdy usłyszała szczególnie soczyste wyrażenie. 

– Słuchaj, Złotowłosa – odrzekł, biorąc się pod boki – możesz 

albo  powiększać  problem,  albo  go  zmniejszać.  Może  byś 
zamknęła tego kota w pudle i pomogła mi. 

Cassaundra  zdjęła  śpiącą  kotkę  z  kolan i ostrożnie włożyła ją 

do pudełka po sałacie, które, zgodnie z radą Chucka, na wszelki 
wypadek wzięli ze sklepu. 

Zaczęli  pracować  razem  w  przeciwnych  końcach  namiotu  i 

teraz  postęp  był  znacznie  szybszy.  Wszystko  szło  znakomicie, 
gdy  ustawiali  szkielet  boków  i  dachu.  W  pewnym  momencie 
bach... –pręty złożyły się i płótno namiotu opadło. 

– Chuck? 
– Sandy? 
Chuck  dotykał  jej  pleców,  po  omacku  usiłując  odzyskać 

orientację.  Od  tyłu  objął  ją  ręką  w  talii  i  przycisnął  do  siebie. 
Płótno  namiotu  otaczało  ich  z  każdej  strony,  odcinając  dopływ 
światła i powietrza. Cassaundra westchnęła w szczególny sposób 
i  Chuck  przestraszył  się,  czy  to  nie  atak  astmy,  ale  po  chwili 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 118

 

odezwała się: 

– Mam  nadzieję,  że  nie  zamierzasz  opisać  tego  w  liście  do 

„Playboya”. To by się nie przyjęło. 

Dał jej porządnego klapsa w pośladek, mimo że namiot swym 

ciężarem  krępował  wszelkie  ruchy.  Sapnęła  ze  zdumienia,  gdy 
udało  mu  się  tak  zmienić  pozycję,  że  znalazł  się  ustami  przy  jej 
ustach. 

– Mówiłam ci dzisiaj, że nie masz futra, by... 
Może miała zamiar  jeszcze  mu  dokuczać, ale nie  pozwolił  na 

to  zaborczy,  podniecający  pocałunek,  po  którym  oboje 
znieruchomieli. W końcu Chuck rozpostarł ramiona i uniósł dach 
namiotu. 

– Teraz  trwa  wojna,  Złotowłosa.  Dwie  istoty  ludzkie  w 

starciu  ze  złośliwą  materią.  Podnieś  maszt  ze  swojej  strony. 
Postawimy tego drania. 

Cassaundra  szukała  po  omacku  zakończenia  swego  masztu, 

Chuck  znalazł  już  swoje  i  popychał  je  do  góry.  Potem udało  się 
to  również  Cassaundrze.  Do  namiotu  przez  okienko  wpadło 
światło  lampy  i  Cassaundra  widziała  teraz  twarz  i  ramiona 
Chucka.  Ręką  trzymał  maszt,  kciukiem  naciskał  trzpień,  który 
zwalniał teleskopowo włożone drążki. 

– Będziemy  posuwać  się  centymetr  po  centymetrze.  Jesteś 

gotowa? 

Z  pewnością  cyrkowcy  nie  doświadczają  większego 

dreszczyku  emocji,  gdy  ich  namiot  staje  w  całej  okazałości. 
Chuck krytycznie rozejrzał się, a potem z aprobatą kiwnął głową. 

– No, co o tym myślisz? – spytał. 
– Po  raz  pierwszy  jestem  we  wnętrzu  namiotu  –  odrzekła, 

niepewna, jakiej reakcji Chuck oczekuje. 

– Żartujesz? 
– Pamiętaj, że wychowałam się w mieście. – Albo na odległej 

planecie – ironizował. 

– Ty jesteś ekspertem od namiotów. Co o nim myślisz? 
– Ujdzie  –  powiedział,  ale  z  tonu  jego  głosu  przebijało 

zadowolenie.  –  Zawsze  chciałem  mieć  namiot.  Ten  nie  jest  zły 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 119

 

jak na darmochę. 

– I co teraz? 
– Zwiniemy go. 
– Och – powiedziała Cassaundra. 
Przepełniało  ją,  nieokreślone  początkowo,  ale  potem  coraz 

silniejsze uczucie rozczarowania. Złożą namiot i Chuck zawiezie 
ją  do  domu.  Ona  ma  swoją  Babe,  a  Chuck  ma  swojego  dżipa. 
Ale  nie  będą  mieli  siebie  nawzajem.  Dzisiejszy  dzień  był 
podarunkiem,  odroczeniem  nieuniknionego  końca.  Odtąd 
Cassaundra  będzie w nocy wspominać, jak pod ciężkim płótnem 
namiotu  jej  ciało  wtulało  się  w  ciało  Chucka,  jak  całym  sobą 
wyraził niemą pochwałę dla jej ciała. 

Składanie  namiotu  trwało  znacznie  krócej  niż  rozkładanie. 

Rurki  szkieletu  wyjmowały  się  gładko,  wydając  dźwięki 
zapowiadające  koniec  przygody.  Bardzo  szybko  Chuck 
załadował  namiot  do  dżipa,  potem  oparł  się  o  samochód,  ręce 
oparł  na  biodrach  i  niemal  minutę  patrzył  na  Cassaundrę. 
Wreszcie powiedział: 

– Lepiej  pośpieszmy  się,  jeśli  mamy  zdążyć  do  jakiegoś 

taniego sklepu po wyposażenie dla Babe. 

Cassaundra  skinęła  głową,  ale  nie  ruszyła  się,  gdy  Chuck 

podszedł  do  stołu  i  usiadł.  Przykręcił  lampę.  Światło  gasło 
powoli,  jakby  lampa  z  niechęcią  –  podobnie  jak  Cassaundra  i 
Chuck  –  żegnała  ten  dzień.  Wreszcie  po  kilku  daremnych 
błyskach światło ostatecznie zgasło. 

Z  ćwierkaniem  świerszczy  i  skrzeczeniem  żab  przeplatały  się 

odgłosy ludzkiej działalności: urywki rozmów, wybuchy śmiechu, 
odległe  dźwięki  z  radia.  W  pobliskim  namiocie  marudziło 
zmęczone  dziecko.  Od  czasu  do  czasu  od  strony  stolika,  przy 
którym  siedziała  czwórka  starszych  mężczyzn,  dobiegał  stuk 
składanych kamieni domina. 

Cassaundra zazdrościła tym wszystkim turystom, którzy grali, 

rozmawiali  i  przygotowywali  się  do  snu,  by  rankiem  wstać  na 
ryby,  wyruszyć  na  beztroską  wędrówkę  lub  na  przejażdżkę 
rowerem. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 120

 

– Powiedz mi, o czym myślisz. 
– O tym, jak tu spokojnie. 
– Istotnie  –  rzekł.  –  Księżyc  wygląda  tak,  jakby  wzięto  go  z 

filmu  o  wilkołakach.  Kto  wie  –  westchnął  zabierając  lampę  – 
może pełnia księżyca sprawi, że pokryję się futrem. 

W  świetle  księżyca  nie  widać  było  kolorów,  ale  oczy 

Cassaundry  świeciły  z  wrażenia,  a  jej  skóra  opalizowała.  Chuck 
wiedział,  że  jeśli  teraz  ją  pocałuje,  tak  jak  tego  pragnął,  to  nie 
będzie  miał  siły,  by  pozwolić  jej  odejść.  Spojrzał  więc  tylko  na 
zegarek i powiedział: 

– Weź kota i ruszajmy lepiej w drogę. 
Po  chwili  siedzieli  w  dżipie.  Cassaundra  spojrzała  na  stolik, 

przy  którym  jedli  kolację,  i  na  puste  miejsce  po namiocie, które 
wyglądało  teraz  jak  dziura  po  wyrwanym  zębie.  Żal  nacierał  na 
nią  jakby  ze  wszystkich  stron,  gdy  Chuck  zapalał  dżipa,  a 
właściwie usiłował zapalić. Przekręcił kluczyk w stacyjce, ale nie 
było  żadnego  efektu.  Po  kilku  daremnych  próbach  uderzył 
pięścią w kierownicę. 

– Do diabła! 
– Co się stało? – spytała Cassaundra. 
– A żebym to ja wiedział! Nowiutki silnik! 
– Co zrobimy? 
– To  na  pewno  coś  nieskomplikowanego.  Sprawdzę 

najprostsze rzeczy. 

Chuck zapalił lampę i podniósł maskę samochodu. Cassaundrę 

przeszedł  dreszcz  nadziei.  Jeśli  nie  uda  się  zapalić  silnika, 
prawdopodobnie  będą  musieli  poczekać  do  rana  na  przybycie 
pomocy drogowej. 

Westchnęła.  Jeśli  los  i  przypadek  tak  zrządzą,  niech  tak 

będzie.  Miała  dość  walki  z  najprostszymi  ludzkimi  odruchami, 
dość  sprzeciwiania  się  temu,  czego  instynktownie  domagało  się 
jej  ciało,  dość  opierania  się  Chuckowi.  Jakże  namacalnie 
pamiętała przytulone, roznamiętnione ciało Chucka. 

Zawiesił lampę na zderzaku i wrócił za kierownicę. Przekręcił 

kluczyk,  silnik  zaskoczył  i  zaterkotał  zdrowo.  Chuck  z 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 121

 

uśmiechem popatrzył na Cassaundrę. 

– Obluzowany 

był 

przewód 

od 

akumulatora. 

Nie 

kontaktowało. 

– Cieszę się, że to nic poważnego. 
– Ja również. 
Zostawił  silnik  na  chodzie,  zgasił  lampę  i  zamknął  maskę 

samochodu.  Gdy  wrócił  za  kierownicę,  wyczuł  zmianę  nastroju 
Cassaundry. 

– Coś się stało? 
– Skłamałam  –  wyszeptała  i  spojrzała  mu  w  twarz.  –  Byłam 

zadowolona,  gdy  samochód  nie  zapalił.  Myślałam...  miałam 
nadzieję... 

To wyznanie sparaliżowało Chucka. Zapanowała między nimi 

pełna napięcia cisza. 

– Nigdy  nie  spałam  poza  domem  –  odezwała  się  wreszcie 

Cassaundra.  –  Poza  grubymi,  solidnymi  ścianami.  Miałam 
nadzieję, że się gdzieś zgubimy i znowu będziemy musieli rozbić 
namiot, i... 

Chuck  tak  bardzo  jej  pragnął,  że  nie  śmiał  wierzyć  w  to,  co 

słyszał, a co tak bardzo chciał usłyszeć. 

– Mimo  to  możemy  tu  zostać  –  rzekł.  Odpowiedziała  mu 

cisza.  Ten  brak  odpowiedzi  potraktował  jako  zachętę.  –  Mamy 
tylko jeden śpiwór – dodał. 

– Wiem  –  odparła.  Patrzyła  mu  prosto  w  oczy  i  nawet  nie 

mrugnęła. 

Objął  ją  błyskawicznie,  ustami  zgniótł  jej  usta,  dając  upust 

długo  powstrzymywanemu  pożądaniu.  Odsunął  się  tylko  na 
chwilę, by powiedzieć, co czuje. 

– Czy  wiesz,  jak  bardzo  chcę  się z tobą kochać? Jaka to była 

tortura czekać na ciebie... 

– Dla mnie też nie było to łatwe – odparła. – To pragnienie, to 

uczucie, gdy mnie dotykałeś. 

– Poprzednio nie byłaś tego taka pewna. 
– Zawsze byłam pewna, że chcę być z tobą. 
– Teraz też jesteś tego pewna? 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 122

 

– Korzystam  z  twojej  rady.  Wsłuchuję  się  w  swe  uczucia,  a 

nie w myśli. Czuję... nie mogę ci powiedzieć, co czuję. To można 
tylko pokazać. 

Westchnął z wyraźną ulgą. 
– Jak 

przyjemnie 

będzie 

rozkładać 

namiot, 

mając 

świadomość...  Och  –  jęknął  i  przez  zaciśnięte  zęby  wyrzucił  z 
siebie  szokujące  przekleństwo.  –  Prezerwatywy...  te,  które 
kupiłem  w  dniu,  gdy  cię  poznałem...  są  w  schowku  w  moim 
mustangu. Ty chyba nie... – zapytał po chwili. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 123

 

ROZDZIAŁ 10 

Cassaundra potrząsnęła smutno głową. 
– Nie – odrzekła. 
– Co  ja  tu  stoję  i  jęczę  –  powiedział  Chuck  z  nagłym 

ożywieniem.  –  Niedaleko  jest  sklep  spożywczy.  Jeśli  się 
pośpieszymy, rozbijemy znowu namiot. 

Pośpieszyli  się.  Mieli  już  pewną  wprawę  i  tym  razem 

ustawienie  namiotu  trwało  cztery  razy  krócej  niż  przedtem. 
Chuck  skulił  się,  by  rozpostrzeć  dach,  który  w  najwyższym 
punkcie  miał  niecałe półtora metra, potem poczołgał się w drugi 
koniec  namiotu,  gdzie  Cassaundra  zamocowywała  maszt. 
Uklęknął przy niej i pocałował ją delikatnie. 

– Zostaniesz tutaj czy pojedziesz ze mną? 
– Chyba  pójdę  do  łazienki  i  odświeżę  się  trochę –  odparła.  – 

Zaczekam na ciebie w namiocie. 

Zanim wyruszył, pocałował ją przelotnie. 
Cassaundra  poszła  powoli  do  łazienki.  Kiedy  myła  ręce  i 

twarz,  czuła  się,  jakby  dokonywała  jakiegoś  rytuału  świętej 
ablucji przed miłosną ceremonią. 

Nie  zastanawiała  się  nad  tym,  co  może  nastąpić  jutro.  Tak 

wielki  spokój  wypełniał  całe  jej  serce  i  umysł,  że  na  nic  innego 
nie  było  w  nich  miejsca.  Ból  i  poczucie  winy  przyjdą  później. 
Pozostaną  jej  przynajmniej  pocieszające,  miłe  wspomnienia. 
Żałować  będzie  tego,  co  straciła  i  co  nie  mogło  być 
kontynuowane,  a  nie  tego,  że  niektóre  rzeczy  nigdy  się  nie 
wydarzyły. Jeśli odczuje wyrzuty sumienia, to dlatego, że zraniła 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 124

 

Chucka, a nie dlatego, że go kochała. 

Gdy  weszła  do  namiotu,  usłyszała  dochodzące  z  pudełka 

miauczenie  Babe.  Pogłaskała  kotkę  uspokajająco  i  pozwoliła  jej 
buszować po namiocie. Potem wyjęła śpiwór i rozpostarła go na 
środku,  rozsuwając  gruby  zamek  błyskawiczny.  Wątpiła,  czy  w 
podręczniku 

dobrych 

manier 

znalazłaby 

odpowiednie 

wskazówki,  jak  należy  przygotować  się  do  ceremonii 
wtajemniczenia  w  niewielkim  namiocie.  Wreszcie zdjęła bluzkę i 
szorty,  wślizgnęła  się  do  śpiwora  i  zasunęła  go.  Poczuła  się  jak 
mumia.  Rozsunęła  śpiwór  i  zawinęła  jego  brzeg  prawie  aż  po 
talię. 

Wreszcie  na  zewnątrz  rozległ  się  odgłos  samochodu  i  przez 

osłonięte  okienko  namiotu  zaświeciły  reflektory.  Cassaundra 
poczuła  nagle,  jak  wszystkie  jej  nerwy  napinają  się.  Światła 
zgasły,  silnik  umilkł.  Odgłos  zatrzaśniętych  drzwi.  Kroki  na 
piasku.  Szelest  papieru.  Dźwięk  jej  imienia  wypowiedzianego 
miękko  tuż  przy  namiocie.  Rozsuwanie  grubego  zamka 
błyskawicznego,  gdy  wyszeptała  zaproszenie.  Te  wszystkie 
odgłosy  przybywającego  kochanka  będzie  przechowywała  w 
pamięci, gdy pozostaną jej już tylko wspomnienia. 

Wszedł  przykulony,  postawił  torbę  z  zakupami,  zasunął  poły 

namiotu.  Babe,  zaciekawiona  szelestem  papieru,  ruszyła  na 
zwiady. 

– Czujesz zapach chrupek, co? – przemówił Chuck do kota. – 

Przyniosłem  ci  coś  smakowitego.  –  Wyłożył  trochę  jedzenia  do 
pudła po sałacie i wsadził tam kotkę. 

– Czy masz też coś dla mnie? – spytała Cassaundra zalotnie. 
– Zobaczmy.  –  Chuck  zajrzał  do  torby.  –  Czy  to  zadowoli 

moją panią? – Gestem magika wyciągającego królika z kapelusza 
Chuck  wyjął  czerwoną  różę  i  wręczył  ją  Cassaundrze.  –  Aby 
wynagrodzić ci te mało romantyczne warunki. 

Cassaundra podniosła kwiat do nosa. 
– Niestety, nie sprzedawali świeżych kwiatów. Uśmiechnął się 

łobuzersko.  –  Ale  w  tym  kwiatku  jest  odrobina  romantyzmu. 
Gdy go rozwinąć, zmienia się w parę majteczek. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 125

 

Cassaundra zaśmiała się, choć w oczach stanęły jej łzy. 
– Nie jesteś obrażona? – spytał. 
Wstała i zarzuciła mu ręce na szyję. 
– Nikt  mi  nigdy  nie  ofiarował  równie  romantycznego 

prezentu.  Jedynie  ty  zdolny  jesteś do... nie wiem, czy nazwać to 
odwagą, brawurą czy bezczelnością. 

Trzymała tuż przy twarzy płatki z tkaniny. 
– Chuck!  –  zaśmiała  się  głośno.  –  To  ma  kolor  taki  jak twój 

dżip. Nigdy ich nie rozwinę. Kupię specjalny wazon i postawię je 
w swojej sypialni jako pamiątkę po tobie. 

– Ja nie mam zamiaru nigdzie odchodzić – powiedział Chuck, 

zanurzając twarz we włosach Cassaundry i mrucząc z uznaniem. 
– Pachniesz ładniej niż róża. 

– Cieszę się, że zabrałam ze sobą perfumy. 
– To,  co  mnie  do  ciebie  przyciąga,  nie  pochodzi  z  żadnej 

buteleczki.  To  jest  część  ciebie  samej.  Gdy  cię  dotykam,  mam 
wrażenie, jakbym po raz pierwszy dotykał kobiety. Sprawiasz, że 
czuję coś... coś całkiem nowego. 

– Gdy mnie dotykasz, czuję, że... odżywam... po raz pierwszy 

od  dłuższego  czasu.  Proszę  cię,  dotykaj  mnie.  Chcę  znowu  żyć, 
czuć się jak prawdziwa kobieta, a nie jak... 

Przywarła do jego ust, potem opadła na śpiwór, pociągając go 

za  sobą.  Trzymała  w  dłoniach  jego  głowę,  zanurzając  mu  palce 
we  włosach.  Zachłannie  wtargnęła  językiem  w  jego  usta. 
Przywarła  do  niego  całym  ciałem.  Chuck  błądził  ręką  po  jej 
smukłych  udach,  sunąc  po  aksamitnej  skórze.  Zaprotestowała, 
gdy odsunął się trochę i opierając na łokciu spojrzał jej w oczy. 

– Chyba  muszę  skończyć  rozpakowywanie  torby  z  zakupami 

– wyszeptał bez tchu. 

Cassaundra w odpowiedzi wyciągnęła mu ze spodni koszulkę, 

podciągnęła  ją  aż  pod  pachy  i  zaczęła  gładzić  jego  umięśniony 
tors. 

Chuck  ponownie  przywarł  do  jej  ust,  przeciągle,  zachłannie, 

zaborczo.  Na  chwilę  oderwał  się  od  niej,  dysząc  ciężko,  i 
pochylił swą twarz tuż nad jej twarzą. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 126

 

Obserwował  ją  uważnie,  zmieszany  własnym  podnieceniem. 

Cassaundra  bardzo  pragnęła  być  z  nim,  wchłaniać  jego  siłę  i 
ciepło,  stać  się  częścią  jego  ciała  w  takim  stopniu,  jak  tylko 
pozwala na to natura. 

– Muszę  pomyśleć  o  interesach,  bo  wkrótce  nie  będę  mógł 

wziąć za nic odpowiedzialności. 

– Do  diabła  z  odpowiedzialnością  –  wymruczała  Cassaundra, 

ale  Chuck  odebrał  tę  uwagę  jako  ironiczną.  Była  ironiczna  –  w 
innym sensie. 

Odwrócił  się,  ściągnął  przez  głowę  koszulkę  i  cisnął  ją  pod 

ścianę  namiotu.  Potem  westchnął  i  zaczął  grzebać  w  torbie  z 
zakupami. 

Zwrócony był plecami do Cassaundry. Patrzyła na poruszające 

się  mięśnie,  zachwycona  igrającymi  na  skórze  plamami 
księżycowego  światła.  Przez  ułamek  sekundy  wyobraziła  sobie, 
jakby to było, gdyby nosiła w sobie dziecko. 

Ich  dziecko.  Dziecko  Chucka.  Ta  myśl  obudziła  w  niej 

pragnienia, których wcześniej nie znała. 

Szelest celofanu przywołał ją z krainy fantazji w świat realny. 

Chuck  ściągnął  szorty  i  cisnął  tam,  gdzie  przedtem  rzucił 
koszulę.  Usiadł  na  brzegu  śpiwora,  milcząc,  ciągle  odwrócony. 
Cassaundra,  zafascynowana  wspaniałym  kształtem  jego  nagich 
pleców,  wyczuła  wahanie  w  zachowaniu  Chucka,  a  jego 
milczenie wydało się jej złowieszcze. 

– Czy  masz  jakieś  ukryte  myśli?  –  spytała  zaniepokojona.  – 

Zaskoczyłam  cię  –  dodała  po  chwili,  jakby  bojąc  się  jego 
odpowiedzi – Jeśli nie jesteś pewien... 

Powoli  zwrócił  ku  niej  twarz.  Jego  oczy,  rozświetlone 

promieniami księżyca, płonęły silnym wzruszeniem. 

– Nigdy  w  życiu  niczego  tak  nie  byłem  pewien,  jak  tego,  że 

cię teraz pragnę. 

– Skąd więc to wahanie? 
Odwrócił głowę i oparł czoło na ramionach skrzyżowanych na 

podkulonych kolanach. 

– Chciałbym...  –  zaczął  i  westchnął  głęboko  –...chyba 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 127

 

chciałbym wiedzieć coś o osobie, z którą mam się kochać. 

Ponownie  zapadła  pełna  napięcia  cisza.  Cassaundra  mocno 

zacisnęła  powieki.  Chuck  nie  znał  prawdy,  nie  znał  faktów,  a 
mimo to bezbłędnym instynktem wyczuwał pewną dwuznaczność 
w jej zachowaniu. 

Cisza panująca w namiocie była niemal dotykalna. 
– Pomóż  mi,  Sandy  –  odezwał  się  wreszcie  Chuck.  –  Nie 

wiem  nic  o  osobie,  z  którą  mam  się  kochać.  Co  sądzą  o 
mężczyznach  urocze,  wychowane  w  mieście  dziewczyny,  które 
potrafią grać Beethovena? 

Cassaundra usiadła i przesunęła palcami po plecach Chucka. 
– Nie  jestem  z  nikim  związana  ani  prawnie,  ani  moralnie. 

Może  to  cię  uspokoi.  –  Mówiła  szeptem  i  gdyby  nie  panująca 
cisza,  Chuck  nie  dosłyszałby  jej  głosu.  –  Kiedyś  miałam 
kochanka, ale to był błąd. 

Pochyliła się, wsunęła mu ręce pod ramiona i objęła go. Piersi 

osłonięte  jedwabną  koszulką  przycisnęła  do  jego  pleców. 
Policzek  tuliła  do  jego  ramion.  Pocałowała  go  w  kark,  poniżej 
ucha. 

– Nic  nie  istnieje  prócz  wnętrza  tego  namiotu.  Nawet  czas. 

Tylko my dwoje i ta chwila. 

Wypuściła  go  z  objęć,  ujęła  dłońmi  koszulkę,  ściągnęła 

jednym ruchem. Znowu objęła Chucka, przywierając piersiami do 
jego gładkich umięśnionych pleców

– Sprawmy, by ta chwila była dla nas niezapomniana. 
Obrócił się w jej ramionach. Siedzieli teraz przodem do siebie. 

Cassaundra  czuła,  jak  jej  miękkie  piersi  rozpłaszczają  się  na 
twardym  torsie  mężczyzny  i  westchnęła  z  zachwytu,  ale  Chuck 
natychmiast  przykrył  jej  usta  zachłannym  pocałunkiem.  Ręce 
Cassaundry  błądziły  po  jego  sprężystym  ciele,  po  wypukłych 
muskułach. Mężczyzna, którego dotykała – ciepły i twardy – był 
dla  niej  jedyną  rzeczywistością.  Czuła  jego  rozgrzane  ciało  i 
zapach wody toaletowej, i nic innego ją nie obchodziło

Złączeni  ustami  i  ramionami  wyciągnęli  się  na  śpiworze. 

Cassaundra  mogła  teraz  odkrywać  tajemnice  jego  ciała:  gładką 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 128

 

skórę pokrywającą żebra, drobne włoski na udach, ostry, prawie 
jednodniowy  zarost,  miękką  skórę  za  uchem,  wyniosły  tors  i 
brodawki,  które  stwardniały  pod  jej  dotykiem.  Wszystko  to 
wyczuwała  koniuszkami  palców,  dłońmi,  wargami,  językiem, 
udami. 

Zapragnęła, by wypełnił ją sobą, by ją dopełnił. To pragnienie 

dodało jej odwagi, wzmocnionej jeszcze miłosną pieszczotą jego 
szorstkich  dłoni  wędrujących  po  jej  miękkiej  skórze.  Przywarła 
biodrami  do  jego  bioder,  czując  na  swym  łonie  jego  gorące 
podniecenie. 

Próbowała  zdjąć  mu  slipy.  Ściągnęła  je  z  bioder,  a  potem 

otoczyła palcami pulsującą męskość. 

Chuck poruszył się, by założyć prezerwatywę, ale Cassaundra 

wyjęła mu ją z dłoni. 

– Pozwól. 
Początkowo  robiła  to  niezgrabnie,  ale  mimo  niezręczności 

było to dla obojga niezwykle stymulujące. 

– Sandy  –  powiedział  Chuck  z  takim  uczuciem,  że  przez  jej 

ciało przebiegły nowe fale pożądania. 

Schwycił  ją  za  ramiona  i  przygarnął  do  siebie.  Rękami 

przesuwał  po  jej  plecach,  talii,  potem  niżej,  gdzie  delikatne  figi 
opinały  biodra.  Opuścił  je  na  uda,  a  potem  Cassaundra  ruchami 
nóg pozbyła się ich zupełnie. 

Niespodziewanie dla obojga Cassaundra przesunęła się ponad 

Chuckiem. Wstrzymała oddech, kiedy jej ciało dopasowywało się 
do  jego  ciała,  a  gdy  już  byli  całkowicie  połączeni,  głęboko 
odetchnęła.  Zaczęła  poruszać  się  nad  nim,  a  on  zachęcał  ją  i 
prowadził rękami, którymi podtrzymywał jej pośladki. 

Piersi Cassaundry falowały ponad jego torsem. Ujęła w dłonie 

jego twarz,  przystojną,  męską  twarz,  i  powoli opuściła wargi na 
jego  usta.  Szeptała  imię  Chucka,  a  on  zanurzył  dłoń  w  jej 
włosach.  Przytrzymał  głowę  dziewczyny  i  zatracił  się  w 
pocałunku. 

Nagle Sandy odrzuciła głowę do tyłu i zaczęła dyszeć, potem 

oparła  czoło  na  ramieniu  Chucka  i  łapała  powietrze  szybkimi, 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 129

 

urywanymi oddechami. 
Po chwili równie

ż Chuck znalazł takie samo zaspokojenie. 

Otoczy

ł  Cassaundrę  ramionami,  przycisnął  ją  do  siebie. 

Le

żała  spokojnie  na  jego  piersiach,  wsłuchana  w  mocne 

bicie serca, które powoli odzyskiwa

ło swój normalny rytm. 

Po  tym  gwa

łtownym  spełnieniu  ich  ciała  stanowiły  jedno. 

Chuck delikatnie g

ładził ją po włosach. 

– A  tak  nie  chciałem  cię  popędzać  –  powiedział  z  pewnym 

zdziwieniem  w  głosie.  Pocałował  ją  w  czubek  głowy.  –  Jesteś 
niesamowita. 

– ”Rozpustna” byłoby właściwszym określeniem. 
– „Rozpustna”? Pasuje. Lubię rozpustne kobiety. 
Cassaundra powoli uwolniła się z jego objęć i wzruszyło ją to, 

że Chuck zaprotestował, gdy ich ciała rozłączyły się. Ułożyła się 
obok  niego,  a  Chuck  wsparty  na  jednym  łokciu  patrzył  na nią z 
uwielbieniem. 

– Chciałbym ci powiedzieć, jak bardzo... – nie dokończył. 
– Nie mów. Nie mów mi nic. Po prostu patrz na mnie tak, jak 

patrzysz teraz, bym mogła zapamiętać wyraz twych oczu. 

– Mam  zamiar  patrzeć  w  ten  sposób  na  ciebie  tak  często, 

żebyś  nie  musiała  nic  zapamiętywać.  –  Uśmiechnął  się 
łobuzersko. – Chociaż... 

Cassaundra  wyciągnęła  rękę  i  dała  mu  klapsa,  a  potem 

energicznie zaczęła gładzić dłonią jego pośladek. 

– Carol  miała  rację  –  powiedziała  zmysłowo.  –  Rzeczywiście 

masz wspaniały tyłek. 

– Carol tak mówiła? 
– Nie musisz o to pytać aż z taką satysfakcją. 
Przekręcił się znowu, oparł na łokciu i uśmiechnął od ucha do 

ucha. 

– Jesteś zazdrosna? 
– Nie,  dopóki  jej  uwagi  opierają  się  wyłącznie na obserwacji. 

–  Cassaundra  przesunęła  ręką  po  biodrach  Chucka  i  ścisnęła  w 
dłoni  twardy  mięsień.  –  Czy  to  małostkowe  z  mojej  strony,  że 
czuję  takie  samozadowolenie,  gdyż  mam  bezpośrednie 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 130

 

doświadczenia, a ona ich nie ma? 

– Wydaje mi się, że to całkiem ludzka reakcja – odparł, kładąc 

rękę na jej biodrze. 

– Skoro już mówimy o ludzkich reakcjach... – zażartowała. 
Powędrował  wzrokiem  tam,  gdzie  ona  patrzyła,  i  zarumienił 

się, a potem uśmiechnął niemal lubieżnie. 

– Coś mówi mi, że dobrze zrobiłem kupując dwanaście sztuk, 

zamiast wziąć pakiet z automatu. 

– Noc dopiero się zaczyna – przyznała. Przesunęła rękę z jego 

bioder w dół. 

– Gdybym  nie  znała  całej  prawdy,  pomyślałabym,  że  mnie 

lubisz. – Łobuzersko popatrzyła mu w oczy. 

– Aha  –  odparł.  Przykrył  dłonią  jej  rękę,  poprowadził  ją 

wzdłuż  ciała  i  przytrzymał  na  śpiworze  tuż  przy  uchu 
Cassaundry.  –  Tym  razem  nie  musimy  się  śpieszyć.  Jak 
powiedziałaś, noc dopiero się zaczęła. 

Drobnymi, czułymi pocałunkami pokrywał jej twarz, powieki, 

ucho,  a  dłonią  dotykał  piersi.  Potem  rozpoczął  wędrówkę, 
odkrywając  jej  ciało  i  ucząc  się  go  w  sposób,  który  oboje 
przyprawiał o dreszcz rozkoszy. W czasie tej zmysłowej podróży 
doznali wielu niespodzianek i byli zachwyceni, że tak intensywnie 
na siebie reagują. 

Dla  Cassaundry  każde  dotknięcie,  każda  pieszczota,  każdy 

pocałunek  był  czymś  nowym,  ponieważ  Chuck  po  raz  pierwszy 
pieścił  ją  i  całował  w  ten  szczególny  sposób.  Każde  drgnienie 
swego  serca  starała  się  zachować  w  pamięci  na  czas,  gdy  po 
Chucku pozostaną jej jedynie wspomnienia. 

W  którejś  godzinie  w  nocy,  gdy  kochali  się,  spali,  a  potem 

znowu  się  kochali,  Chuck  przygarnął  ją  blisko  do  siebie,  jakby 
czuł, że ona boi się rozstania, i chciał uspokoić ich oboje. 

– Kocham  cię,  Sandy  –  powiedział  miękko,  a  jego  słowa 

zawisły  na  chwilę  w  niemal  absolutnej  nocnej  ciszy.  –  Tak  już 
będzie zawsze, Złotowłosa. 

Nigdy nie pozwolę ci odejść, pomyślał. 
Po  kilku  godzinach,  gdy  się  obudził,  chciał  jej  dotknąć.  Ale 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 131

 

nikogo nie było. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 132

 

ROZDZIAŁ 11 

Chuck  zaczął  szukać  koszuli  i  ogarnął  go  dławiący  niepokój, 

gdy  spostrzegł,  że  nie  ma  ubrania  Sandy.  Prawie  zupełnie 
rozbudzony,  odzyskiwał  powoli  zdrowy  rozsądek.  Gdzie  mogła 
pójść? Dlaczego? Prawdopodobnie pobiegła do łazienki. 

Przysunął  się  do  wejścia  namiotu  i  spojrzał  na  zewnątrz. 

Sandy  siedziała  po  turecku  na  stole.  Na  jednym  kolanie  miała 
mały  notes, a  na  drugim  uśpioną kotkę. W prawej ręce trzymała 
długopis  i  ze  skupieniem  coś  pisała.  Na  dźwięk  rozsuwanego 
zamka namiotu odwróciła głowę i uśmiechnęła się. 

– Dzień dobry. 
– Dzień dobry. Stęskniłem się za tobą. 
– Babe  wyszła  ze  swego  więzienia  i  obudziła  mnie  odparła 

Cassaundra. – Nie chciałam, żeby ciebie też obudziła. Spałeś tak 
mocno. 

– Zastanawiam się, dlaczego. 
– Może miałeś ciężki tydzień w pracy? 
– Raczej najbardziej niewiarygodną noc w moim życiu. 
Popatrzyli na siebie porozumiewawczo. 
Chuck wydawał się Cassaundrze niezwykle przystojny. 
– Czy  sporządzasz  listę  tego,  co  ci  się  we  mnie  podoba?  – 

spytał beztrosko i zajrzał do notesu. 

– W pewnym sensie – usłyszał nieoczekiwanie w odpowiedzi. 

– Chyba tego ranka stałam się poetyczna. 

– Pokaż mi. 
– To  dla  ciebie  –  podała  mu  notes.  –  Podarunek.  Rodzaj... 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 133

 

podziękowania. 

Chuck  już  chciał  przeczytać  głośno,  ale  Cassaundra 

potrząsnęła głową. 

– Po cichu, proszę. 
– Sandy,  to  jest  przepiękne  –  powiedział  w  zachwycie. 

Położyła mu palec na ustach. 

– Wszystko zepsujesz, jeśli będziesz o tym mówił. Schowaj to 

po prostu do jakiejś książki i od czasu do czasu przeczytaj sobie, 
by powspominać... 

– Chodźmy na spacer – powiedział, biorąc ją za rękę. Ruszyli 

krętą  drogą.  Na  liściach  pobłyskiwały  w  słońcu,  kropelki  rosy. 
Światło  słoneczne  przesiane  przez  korony  drzew  i  warstewka 
porannej mgły nadawały całej okolicy nierealny wygląd. 

– Jak tu spokojnie – rzekła Cassaundra, gładząc kotkę. 
– Teraz  rozumiesz,  dlaczego  chcę  znaleźć  miejsce  z  dala  od 

cywilizacji. 

– Zawsze  rozumiałam  takie  marzenia  –  westchnęła.  –  Może 

nawet lepiej, niż ci się zdaje. 

Chuck położył ręce na jej ramionach. 
– Kiedy powiesz mi, od czego właściwie uciekasz? 
Już miała odpowiedzieć, ale Chuck potrząsnął głową. 
– Nie. Nie staraj się zaprzeczać. 
– Chciałabym,  żeby  to  trwało.  My.  To,  co  teraz  dzieje  się  z 

nami 

Przytrzymał ją mocniej i spojrzał prosto w oczy. 
– Kocham  cię  –  powiedział.  –  I  cokolwiek  powiesz,  nie 

uwierzę, że ty mnie nie kochasz. 

– Chuck... 
– Zaprzecz. No, proszę, zaprzecz. Ale jeśli to zrobisz, ostatnia 

noc jest dowodem, że będzie to kłamstwo. 

– To było tylko... 
– Czysto  fizyczne?  –  zapytał  ironicznie.  –  O  nie!  Byliśmy  ze 

sobą  połączeni  umysłem  i  duchem,  i  w  każdy  sposób,  w  jaki 
dwoje  ludzi  może  być  połączonych.  Nasze  dusze  dotykały  się 
tam, w namiocie. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 134

 

Czekał,  aż  zaprzeczy,  ale  stała  jak  skamieniała  i  patrzyła  na 

niego wzrokiem zranionej sarny. Miał ochotę schwycić ją mocno 
i już nie puścić. 

– Ostatniej  nocy  powiedziałaś  mi,  że  poza  wnętrzem namiotu 

nic  nie  istnieje,  nawet  czas.  Ale  istnieje  przecież  życie.  My 
istniejemy.  Przyszłość.  Zostawiamy  za  sobą  jedynie  przeszłość. 
Nie  ma  już  znaczenia,  odcięliśmy  się  od  niej,  gdy  weszliśmy  do 
tamtego namiotu. 

– Nie można tak łatwo zostawić za sobą przeszłości. 
– Można, jeśli skupimy się na przyszłości. Kocham cię, Sandy. 

Chciałbym...  –  jęknął,  jakby  zawiedziony.  –  Do  diabła, 
mężczyzna nie powinien mówić takich rzeczy. 

– Kocham cię – powiedziała cicho. 
Objął  ją  ramionami  i  przycisnął  do  siebie  bardzo  mocno, 

starając się jednak nie zrobić krzywdy Babe. 

– Kocham cię – powtórzyła, kładąc głowę na jego piersi. 
– Cóż,  niech  będzie  tak,  jak  chcesz.  Bez  przyszłości,  bez 

przeszłości. 

W milczeniu przeszli kawałek ścieżką, potem zawrócili. 
– Czy  chcesz  tu  jeszcze  trochę  zostać?  A  może  zjemy 

śniadanie albo... 

– W  południe  muszę  być  w  pracy  –  odparła  Cassaundra.  – 

Poza tym trzeba zajść do sklepu i kupić wszystko dla Babe. 

– Nie przypuszczałem nawet, że dziś idziesz do pracy. 
– Muszę  przynajmniej  wziąć  prysznic.  Prawdę  mówiąc,  mam 

ochotę na gorącą kąpiel. Rozumiesz... – zaczerwieniła się. 

– Miałaś trudny tydzień w pracy? – zażartował. 
– Najbardziej niewiarygodną noc w moim życiu – odparła. 
Chuck  zaczął  ładować  do  dżipa  złożony  namiot  i  widząc  to, 

Cassaundra  czuła  głęboki  smutek.  Zastanawiała  się,  czy  jego 
niezwykłe milczenie nie świadczy o tym, że podobnie jak ona ma 
poczucie, iż coś utracił. 

– Wstąpię  po  ciebie  do  pracy  –  powiedział,  gdy  podjeżdżali 

pod jej dom. 

– Nie musisz tego robić. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 135

 

– Chcę  to  zrobić.  I  cóż,  przyznam,  że  dzisiejszy  sobotni 

wieczór  chciałbym  spędzić  w  towarzystwie  pięknej  kobiety.  – 
Ujął  ją  za  rękę.  –  Dotychczas  byliśmy  razem  na  wyprzedaży, 
pchlim  targu,  w  kinie  na  otwartym  powietrzu  i  na  polu 
namiotowym.  Spróbujmy  tym  razem  wystroić  się  i  pójdźmy 
gdzieś, gdzie panuje mrok, nastrój, na stole stoją świece i kwiaty, 
a między przystawką a deserem upływają trzy godziny. 

– W takim  razie  potrzebuję  trochę  czasu  po  pracy. Jeśli mam 

się wystroić, nie chcę, byś widział mnie dziś w fartuchu. 

Chuck przyznał jej rację i lekko pocałował. 
– Kiedy będziesz w wannie, pomyśl o mnie – poprosił. 
Wieczór  zaczął  się  bardzo romantycznie. Chuck przyniósł dla 

Babe jedzenie, kuwetę i zabawkę walerianową. 

Cassaundrze  wręczył  bukiet  róż, ale dla niej większym darem 

był zachwyt w jego oczach, gdy na nią patrzył. 

Miała  na  sobie  czarną  jedwabną  sukienkę,  Chuck  natomiast 

czarny  garnitur  i  śnieżnobiałą  koszulę.  Nawet  scenograf  nie 
skomponowałby lepiej ich strojów, pomyślała Cassaundra. Ale ta 
zgodność  nie  dotyczyła  wyłącznie  ich  zewnętrznego  wyglądu. 
Przez cały wieczór czuli między sobą niezwykłe pokrewieństwo: 
sposób,  w  jaki  rozmawiali  ze  sobą,  nadzwyczajna  zgodność 
poglądów,  wybór  potraw  –  nawet  ten  sam  sos  do  sałatek.  Po 
kolacji  tańczyli,  odnajdując  zgodność  ciał  poruszających  się  w 
takt zmysłowych pomruków saksofonu. 

Cassaundra  oparła  policzek  na ramieniu Chucka, wsłuchiwała 

się  w  bicie  jego  serca,  wdychała  zapach  wody  toaletowej. 
Odczuwała  takie  zadowolenie,  jakiego  jeszcze  nigdy  nie 
doświadczyła.  Była  bez  wątpienia  zakochana  i  upajała  się  tym. 
Nigdy przedtem nie czuła się bardziej uwielbiana. 

Wrócili  do  jej  mieszkania.  Otworzyła  drzwi.  Weszli  do 

środka.  Nim  drzwi  zdążyły  się  zatrzasnąć,  odnaleźli  się  już  w 
swych ramionach. 

Zanurzyła  palce we włosach Chucka, potem przesunęła, je na 

szyję  i  poluzowała  mu  krawat,  a  gdy  odchylił  głowę,  rozpięła 
kolejne  guziki  koszuli.  Przesunęła  ręką  po  nagim  torsie,  czując, 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 136

 

jak  mięśnie  napinają  się  od  jej  dotyku,  a  potem  rozprężają  pod 
wpływem ciepła dłoni. 

Chuck  jedną  ręką  przytrzymywał  Cassaundrę  w  talii,  drugą 

uniósł  jej  twarz  i  zaczął  zachłannie  całować.  Wydawało  się,  że 
ten głęboki pocałunek nigdy się nie skończy. 

Rozpiął  zamek  sukienki.  Cassaundra  zsunęła  ją  z  ramion, 

potem  w  dół  wzdłuż  ciała,  aż  suknia  spłynęła  na  podłogę.  W 
oczach  Chucka  pojawił  się  wyraz  zachwytu,  gdy  ujrzał 
koronkowy gorset. 

Już wcześniej widział na filmach podwiązki, ale ta egzotyczna 

część  garderoby  na  ciele  Sandy  nabierała  zupełnie  nowej 
zmysłowości.  Zapięcia  podwiązek  rysowały  się  wysoko  na 
udach, przytrzymując czarne pończochy. Jasna, niezwykle gładka 
skóra, nęciła ponad cienkim nylonem. 

– Nie  wiem,  gdzie  cię  najpierw  dotykać  –  wyszeptał  Chuck, 

ale  rozwiązał  ten  problem  i  zaczął  głaskać  ją  po  udach  oraz 
całować  piersi  ponad  gorsetem.  Potem  chwycił  ją  namiętnie  w 
ramiona. – Tym razem mamy łóżko, Złotowłosa. 

Zapomniał,  że  Cassaundra  ma  łóżko  wodne,  i  dopiero  gdy 

zafalowało pod nimi, zaśmiał się zadowolony. 

– Wprawdzie śpiwór jest przytulny, ale komfort też ma swoje 

zalety. 

Objęła  go  za  szyję  i  przywarła  do  niego  biodrami.  Chuck 

pocierał  policzkiem  jej  pierś,  aż  uwolnił  ją  z  miseczki  gorsetu. 
Zaczął  pieścić  językiem  brodawkę.  Potem  przesunął  rękę  pod 
napiętą  podwiązką,  aż  do  zapinki,  i  mocował  się  z  nią  przez 
chwilę. 

– Nie wiem, jak obchodzić się z takimi rzeczami – przyznał. 
Cassaundra ujęła jego twarz i zaśmiała się. 
– Przyjemnie,  gdy  kobieta  ma  świadomość,  że  w  niektórych 

sprawach  jest  pierwsza.  Lepiej  ci  się  powiedzie,  gdy  podczas 
odpinania będziesz się temu przyglądał. 

Czekała,  aż  Chuck  zapozna  się  z  działaniem zapinek.  Była to 

dla  niej  słodka  tortura.  Palcami  ugniatał  jej  uda,  a  na  wrażliwej 
skórze  czuła  ciepły  oddech.  Ściągnął  powoli  najpierw  jedną 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 137

 

pończochę, potem drugą. 

– To  było  naprawdę po raz pierwszy – powiedział, kładąc się 

obok niej. – I również to. 

W  oczach  miał  tyle  czułości,  że  Cassaundrze  zapierało  dech. 

Pochylił  twarz  tuż  nad  nią  i  zanim  zabrzmiały  jego  słowa, 
wiedziała już, co chce jej powiedzieć. 

– Kocham cię. 
Zaczął  ją  całować  tak  czule,  że  aż  stanęły  jej  w  oczach  łzy. 

Popłynęły powoli po policzkach. 

– Co się stało, Sandy? – wytarł łzy wierzchem dłoni. 
– Jesteś moim dopełnieniem – wyszeptała gorączkowo. – Bez 

ciebie nie jestem już całością. 

– Ja też tak czuję. 
– Kochaj mnie teraz – poprosiła. – Tak jak zeszłej nocy. 
– Nic mnie nie powstrzyma – odparł, biorąc ją w ramiona. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 138

 

ROZDZIAŁ 12 

Chuck  st

łumił  ziewnięcie,  patrząc  na  zlewające  mu  się 

przed  oczami  s

łowa.  Za  dużo  nocnego  życia,  pomyślał  i 

u

śmiechnął  się  odkładając  gazetę.  Czy  istnieje  coś 

takiego  jak  „za  du

żo  kochania”?  Nie  mógł  uwierzyć,  że 

dopiero kilka dni temu zostali kochankami. Sandy sta

ła się 

cz

ęścią  jego  życia  i  nie  potrafiłby  wyobrazić  sobie 

istnienia bez niej. 

– Wziąłem dla ciebie pocztę. 
Obok  stał  Ken  Stark.  Chuck  i  Ken  zaczęli  pracować  w 

gazecie mniej więcej w tym samym czasie. Dopóki Ken nie ożenił 
się, chodzili razem do modnych nocnych klubów w poszukiwaniu 
jedzenia,  kobiet  i  wrażeń  w  czasie  telewizyjnych  transmisji 
sportowych – nie zawsze w takiej właśnie kolejności. 

Gdy  Ken  zmienił  stan  cywilny,  ich  wzajemne  stosunki 

ograniczyły  się  do  drobnych  żartów  w  pracy,  sporadycznych 
wypadów na mecze i domowych obiadów u Kena. 

– Masz  tu  list.  Osobisty  –  powiedział  Ken,  przyglądając  się 

kopercie z większą niżby należało uwagą. – Z Orlando. 

– Najprawdopodobniej  anonim  podrzucający  genialny  temat 

na wielki reportaż – odparł Chuck krzywo. – Ktoś zobaczył węża 
morskiego w jeziorze Eola. 

– Może  to  list  od  sympatyka  –  prowokował  Ken. – Może to 

list-pułapka – ripostował Chuck. 

– Sądząc  po  zapachu,  to  nie  list-pułapka  –  stwierdził  Ken, 

wąchając kopertę z uznaniem. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 139

 

– Daj mi go wreszcie. 
Natychmiast  rozpoznał  perfumy  –  od  niemal  tygodnia  był 

pogrążony  w  ich  zapachu.  Stały  w  egzotycznie  wyglądającym 
flakoniku,  który  Cassaundra  trzymała  na  toaletce  w  łazience,  i 
miały trudną do wymówienia nazwę. 

– Czy  ten  głupawy  uśmiech  jest  objawem  zakochania?  – 

strofował go kolega. 

Chuck  chciał  natychmiast  przeczytać  list  od  Sandy  i  szkoda 

mu było czasu na przekomarzanie się z Kenem. 

– Czy  nie  musisz  przypadkiem  przeprowadzić  jakiegoś 

wywiadu albo napisać artykułu? 

– Ach – rzekł Ken – więc to poważna sprawa. 
Chuck  posłał  mu  soczystą  wiązankę  i  zasugerował,  by  Ken 

zajął  się  własnymi  sprawami  i  nie  wtrącał  nosa  do  cudzych. 
Poczekał,  aż  Ken  zniknie  mu  z  oczu,  i  dopiero  wtedy  otworzył 
kopertę. 

Na  Chucka  zza  plastikowej  osłonki  patrzył  DiMaggio. 

DiMaggio w świetnym stanie, ze świadectwem autentyczności. 

„Mam  nadzieję,  że  Ty  i  Joe  będziecie  długo  razem”  –  pisała 

Sandy. 

Chuck  upuścił  kartę  na  biurko,  jakby  była to porcja trucizny. 

O co tu, do diabla, chodzi? 

Zadzwonił do baru. 
– Sandy,  dostałem  od  ciebie  kartę.  Gdzie  znalazłaś  tego 

DiMaggio? 

– Dzwoniłam tu i ówdzie. 
– Nawet jej nie ubezpieczyłaś? 
– Co miałam ubezpieczyć? 
– Przesyłkę. 
– Nie pomyślałam o tym. Chyba mieliśmy szczęście, że list nie 

wylądował w koszu na śmiecie. 

– Sandy... 
– Czy  to  dla  ciebie  niespodzianka?  Chciałam  ci  zrobić 

niespodziankę. 

– Jestem porażony. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 140

 

– Podziękujesz  mi,  kiedy  będziemy  sami  –  powiedziała, 

zniżając głos. 

– Oczywiście. Porozmawiamy o tym, gdy się zobaczymy. 
Odłożył  słuchawkę  jeszcze  bardziej  zdezorientowany  niż 

przedtem  i  popatrzył  na  Joe’ego  DiMaggio,  jakby  fotografia 
mogła nagle ożyć i odpowiedzieć na jego pytania. 

Zrobił  sobie  kawy  i  zaczął  przeglądać  aktualne  wydanie 

gazety.  Zerknął  na  fotografię  w  kolumnie  „Twarze”  na  drugiej 
stronie.  Podobna  do  Sandy,  pomyślał.  Nie  było  w  tym  niczego 
niezwykłego.  Ostatnio  każda  ładna  blondynka  przypominała  mu 
Sandy.  Przeczytał  podpis  pod  fotografią:  dziedziczka  fortuny, 
Cassaundra Snow. 

„W  posiadłości  w  Hudson  River,  należącej  do  dyrygenta 

Williama  Snowa,  powstanie  konserwatorium  muzyczne.  Tej 
treści  oświadczenie  wydano  dziś  w  imieniu  córki  i,  jedynej 
spadkobierczyni  mistrza,  Cassaundry  Snow.  W  wypowiedzi 
przypisywanej  pannie  Snow,  dwudziestoczteroletniej  nieśmiałej  i 
pięknej dziedziczce,  która  stała się ogólnie znana po tym, jak jej 
ojciec  oskarżony  został  o  zamordowanie  swej  drugiej  żony, 
śpiewaczki operowej Brianny Blake, czytamy: «To zgodne z jego 
intencjami,  że dom, który tak lubił, stanie się żywym pomnikiem 
jego nadzwyczajnego talentu i ofiarowany zostanie muzyce». 

Dziewiętnastowieczna  rezydencja  pałacowa  posiada  salę 

koncertową  i  taras,  który  łatwo  można  zaadaptować  na  salę 
ćwiczeń dla studentów. 

William  Snow  doznał  zawału  serca  w  sądzie,  gdy  usłyszał 

wyrok uznający go za winnego morderstwa, i zmarł w drodze do 
szpitala.  Jego  córka,  której  dziadek  ze  strony  matki,  Nathan 
Augustus  Grand,  był  założycielem  wydawnictwa Quill,  ma  teraz 
urlop  w  wydawnictwie  i  wypoczywa  prawdopodobnie  w 
Europie”. 

„Ta dziwka Snow”, pomyślał Chuck, przypominając sobie to, 

co  powiedziała  Barb.  Popatrzył  uważniej  na  fotografię i  doszedł 
do wniosku, że podobieństwo między Sandy a Cassaundrą Snow 
jest  nie  tylko  powierzchowne.  Miały  inne  uczesanie,  ale  rysy 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 141

 

twarzy  były  nadzwyczaj  podobne.  Mogły  być  siostrami.  Chuck 
poczuł dreszcz na plecach. 

I  nazwisko:  Grand.  Nazwisko  Sandy.  Panieńskie  nazwisko 

matki Cassaundry Snow. 

Odrzucił  to  przypuszczenie.  Niedorzeczność!  Seks  pomieszał 

mu w głowie. Cassaundra Snow przebywała w Europie, a nawet 
jeśli  nie,  to  można  by  się  założyć,  że  nie  zajmowała  się 
nakładaniem  mrożonego  jogurtu  do  waflowych rożków w barze 
w Orlando na Florydzie. 

Która  barmanka  potrafi  grać  Beethovena,  pisać  wiersze  i 

posyła w prezencie karty baseballowe? 

Chuck  ponownie  przeczytał  artykuł  i  z  niedowierzaniem 

potrząsnął głową. To niemożliwe. Wiele kobiet ma jasne włosy i 
ładne buzie. Tysiące ludzi mają na nazwisko Grand. 

Tysiące ludzi z takimi oczami? Takim nosem? Takimi ustami? 

Znasz się na tych ustach – jak mógłbyś ich nie rozpoznać? 

Chuck poczuł, że z twarzy odpływa mu krew. To niemożliwe. 

Absurdalne. 

Ale to  by wiele wyjaśniało, pomyślał. Na przykład, jak Sandy 

mogła  „zadzwonić  tu  i ówdzie” i zdobyć autentycznego Joe’ego 
DiMaggio. 

Musi  wszystkiego  się  dowiedzieć,  i  na  szczęście  umiał  się 

dowiadywać. Zadzwonił do naczelnego. 

– Nic  się  w  pracy  nie  dzieje,  a  coś  mi  wypadło.  Chciałbym 

odebrać sobie nadgodziny. 

Godzinę  później,  gdy  Ken  przystanął  na  chwilę  przy  jego 

biurku, Chuck nadal tam siedział. 

– Ciągle  tu  jesteś?  Słyszałem,  że  się  urwałeś  i  poszedłeś  na 

ryby. 

– W  zasadzie  mnie  tu  nie  ma  –  odparł  Chuck.  –  Zbieram 

materiały do swojej pracy. 

– Wolny strzelec? – zapytał Ken poufnie. 
Reporterom  zabraniano  pracy  w  charakterze  wolnych 

strzelców, jednak wielu z nich nie stosowało się do tego zakazu. 
W  redakcji  przymykano  na  to  oczy,  jeśli  tylko  dziennikarz  nie 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 142

 

pracował dla konkurencji. 

– Idę  za głosem  intuicji.  Sprawdziłem  już bazę danych i teraz 

muszę zajrzeć do biblioteki. 

– To coś ciekawego? 
– Jak  mysz  dla  kota  –  odparł  Chuck  z  goryczą.  –  Po  raz 

pierwszy w życiu zamówię w bibliotece roczniki brukowców. 

– Brukowców? 
– No,  wiesz,  chodzi  o  te:  „Po  tragicznej  pomyłce  w  banku 

spermy  kobieta  urodziła  małpę”,  „Trup  jeździł w wagonie metra 
trzy tygodnie, zanim ktoś go zauważył”. To nasza konkurencja. 

– Powinieneś  porozmawiać  z  babcią  mojej  żony.  Ma  stosy 

takich rzeczy w garażu, od podłogi do sufitu. 

– Naprawdę?  Myślisz,  że  pozwoli  mi  pogrzebać  w  swoich 

zbiorach? 

– Będzie  zachwycona.  Już  wiele  lat  temu  usiłowałem  ją 

namówić,  żeby  to  wyrzuciła  ze  względu  na  niebezpieczeństwo 
pożaru, ale ona uparcie twierdzi, że pewnego dnia będzie musiała 
coś sprawdzić. Mam do niej zadzwonić? 

– Zapraszam cię na szaszłyk, jeśli to zrobisz. 
Thelma  Banbury  była  miłą  kobietą,  nieco  pulchną,  o  małych 

rękach  i stopach. Siwe włosy ufarbowała na niesamowity odcień 
rudego,  twarz  miała  upudrowaną,  oczy  i  rzęsy  pomalowane,  na 
policzkach  róż,  a  na  wargach  szminkę.  Przywitała  Chucka 
wylewnie i przez pięć minut rozprawiała o genialnym mężu swej 
wnuczki. 

– Ken mówił mi, że chce pan przejrzeć moje gazety. 
– Jeśli pani pozwoli. Przygotowuję artykuł i nie mogę znaleźć 

potrzebnych informacji w poważnych pismach. Może znajdę... 

Nie dokończył. Co spodziewał się znaleźć? Szczegóły? Więcej 

fotografii? Coś, co przeczyłoby oczywistym faktom? 

Zaprowadziła  go  do  garażu  i  stanęła  mu  za  plecami,  gdy 

przekopywał  się  przez  stosy  gazet.  Udało  mu  się  odszukać 
numery  opisujące  zabójstwo  Brianny  Blake  Snow  oraz  te 
dotyczące  śmierci  Williama  Snowa.  Między  tymi  wydarzeniami 
upłynął prawie rok. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 143

 

– Sprawa  Snowów?  –  spytała  pani  Banbury,  patrząc 

Chuckowi przez ramię. – To puszka Pandory. 

– Śledziła pani tamte wydarzenia? 
– Naturalnie.  Mówię  panu,  patrzy  pan  na  tych  wszystkich 

wykształconych  bogaczy,  którzy  mają  tyle  możliwości,  że 
mógłby się pan po nich nie wiem czego spodziewać. Tych dwoje, 
mimo sławy i pieniędzy, żyło ze sobą jak pies z kotem. 

– Kto? 
– Snowowie.  Ten  zarozumiały  dyrygent  i  ta  primadonna.  Na 

stronie  tytułowej  jednej  z  gazet  zobaczył  twarz  Sandy  – 
Cassaundry  Snow.  Jeśli  do  tej  pory  miał  jakiekolwiek 
wątpliwości, czy kobieta, którą kochał, i Cassaundra Snow to te 
same  osoby,  leżąca  przed  nim  fotografia  stanowiła  najlepszy 
dowód.  Najwyraźniej  dziennikarz  uchwycił  dziewczynę  przez 
zaskoczenie.  Z  dużej  odległości,  teleobiektywem,  pomyślał 
Chuck z wściekłością. Typowe dla marnego reportera. 

– A  co  z  tą  amerykańską  księżniczką?  –  Chuck  nie  zdawał 

sobie nawet sprawy, że mówi głośno. 

– Z  nią?  –  Pani  Banbury  z  radością  udzieliła  wyjaśnień.  – 

Współczuję jej trochę, ale nie wierzę w te wszystkie opowieści o 
jej niewinności. 

– Niewinności? 
– Że była niewinna jak lilia, gdy ten Ogelthorpe ją uwiódł. 
– Och, tak. Geoff Ogelthorpe. Gadatliwy kochanek. 
Chuck zacisnął pięści. 
– Mając  taki  majątek,  wykształcenie,  rozrywki  nie  mogła 

pozostać niewinna, no bo jak? 

„Miałam kiedyś kochanka. Ale to była pomyłka”. 
– Nie wiadomo, komu wierzyć – stwierdził Chuck. 
– Jeśli  to  prawda  i  ona  naprawdę  była  niewinna,  to  powinni 

powiesić tego faceta za to, że wziął pieniądze za tę opowieść. 

– Jestem skłonny się z panią zgodzić – przyznał Chuck. – Sam 

dostarczyłbym sznura. 

Chuck  próbował  uporządkować  zdobyte  informacje.  Czuł  się 

oszukany.  Dlaczego  nie  okazała  mu  zaufania  i  nie  opowiedziała 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 144

 

wszystkiego?  Obawiała  się  czy  wstydziła  swej  przeszłości?  Od 
samego  początku  dawała  do  zrozumienia,  że  ich  znajomość  nie 
może  być  trwała.  Czy  przejmowała  się  jego  losem,  czy  też  to 
wszystko  było  z  jej  strony  tylko  zabawą?  Kim  była  Sandy  vel 
Cassaundra Snow? 

Same pytania. Brak odpowiedzi. 
Po  powrocie  do  domu  zasiadł  na  kanapie  z  albumem,  w 

którym 

przechowywał 

zdjęcia 

amerykańskich 

drużyn 

baseballowych,  oraz  z  listem  od  Sandy,  w  którym  była  karta  z 
Joe’em DiMaggio. 

Jak można było wydać kilkaset dolarów na tak rzadką kartę, a 

potem  wykazać  tyle  nonszalancji  i  nie  ubezpieczyć  jej?  Czy 
pieniądze znaczyły dla Sandy tak niewiele? 

Zastanawiał  się  nad  tym,  co  przeczytał  w  prasie  na  temat 

Cassaundry  Snow.  Sandy  mu  nie  ufała  i  nie  wyznała  prawdy. 
Postanowił na razie nie wkładać DiMaggia do swego albumu. 

 
Cassaundra,  przy  której  nogach  cały  czas  plątała  się  kotka, 

przygotowywała filety z kurczaka. Zbiła je najpierw drewnianym 
tłuczkiem,  potem  posypała  przyprawami  i  wreszcie  wstawiła  do 
piekarnika.  Nastawiła  zegar  tak,  by  potrawa  była  gotowa  na 
siódmą.  Chuck  spóźniał  się  nieco,  ale  nie  przejmowała  się  tym. 
W  godzinach  szczytu  na  ulicach  Orlando  często  powstawały 
zatory i Chuck mógł stać kilometr od jej domu, posuwając się w 
korku centymetr po centymetrze. 

Po  dwudziestu  minutach  w  całym  mieszkaniu  unosił  się 

aromat  oregano,  topionego  parmezanu  i  pieczonego  kurczaka. 
Cassaundra już zaczynała się niepokoić, że Chuck nie przyjedzie 
na  czas,  ale  dzwonek  u  drzwi  rozległ  się  właśnie  w  momencie, 
gdy  kuchenny  zegar  oznajmił  koniec  pieczenia.  Cassaundra  z 
ulgą otworzyła drzwi, cmoknęła Chucka w policzek i pobiegła do 
kuchni. 

Chuck  poszedł  za  nią  i  patrzył,  jak  Sandy  w  rękawicach 

ochronnych  walczy  z  gorącą  brytfanną.  Miał  do  siebie  pretensję 
za słabość, jaką żywi do tej dziewczyny. Choć czuł się przez nią 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 145

 

oszukany,  pragnął  wziąć  ją  w  ramiona  i  całować,  aż  wszystko 
przestanie się liczyć poza faktem, że są tutaj razem we dwoje. 

– Godzinami  przygotowywałam  tę  potrawę  –  oznajmiła  z 

lekką  przesadą  –  ale  wynagrodzisz  mi  cały  wysiłek,  gdy  tylko 
skosztujesz... 

Zaniepokoił  ją  wyraz  twarzy  Chucka:  ściągnięte  usta, 

zmarszczone  brwi,  smutne  oczy.  Położyła  rękawice  na  bufecie 
obok brytfanny i zaczęła je nerwowo wygładzać. 

– ”Cassaundra  uczy się gotować” – powiedział sarkastycznie. 

–  To  tworzyłoby  serial  razem  z:  „Cassaundra  nakłada  jogurt”, 
„Cassaundra  idzie  na  pchli  targ”,  „Cassaundra  kupuje  kota”, 
„Cassaundra  kocha  się”.  –  Głos  mu  się  załamał.  Nie  mógł  dalej 
mówić i tylko ciężko westchnął. 

– Skąd  się...?  –  zaczęła,  nadal  nerwowo  wygładzając 

rękawice. 

– Ukrywające  się  dziewczynki  powinny  uważać  na  swoje 

fotografie w lokalnych gazetach. 

– Chodzi  o  konserwatorium?  –  spytała  szeptem. – Myślałam, 

że będę miała więcej czasu – dodała ledwie dosłyszalnym głosem, 
gdy przytaknął. 

– W  artykule  napisano,  że  „prawdopodobnie  jesteś  na 

wakacjach w Europie”. 

– Dwa  tygodnie  temu  ogłoszono,  że  romansuję  z  jakimś 

księciem  w  St.  Moritz.  Sama  widziałam  taki  tytuł  w  jednej  z 
gazet. 

– Jakiś książę. Książę głupców! 
W mieszkaniu zapanowała przygnębiająca cisza. 
Dlaczego mi nie zaufałaś? 
– Pragnęłam,  żeby  to  trwało  i  trwało,  i  nie  chciałam  popsuć 

tego, co było między nami. 

– Mogłabyś mieć do mnie więcej zaufania. 
– Nie chciałam cię obciążać. Żyłam ze świadomością, że mam 

przy sobie bombę zegarową. Nie chciałam, żebyś ty też tak żył. 

– Czy  wyobrażasz  sobie,  co  mi  przychodziło  do  głowy?  Te 

wszystkie  straszne  rzeczy:  że  uciekłaś  od  agresywnego  męża 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 146

 

albo  że  ukrywasz  się  przed  prokuratorem,  albo  że  jako 
świadkowi  oskarżenia  zmieniono  ci  tożsamość,  by  nie  narażać 
cię  na  zemstę  gangów.  –  Ujął  ją  za  ramię  i  zmusił,  by  spojrzała 
mu prosto w twarz. – Nie miało to dla mnie znaczenia. Chciałem 
ci pomóc. Miałem zamiar... 

– John  Wayne  prowadzi  na  ratunek  oddział  kawalerii  – 

powiedziała,  patrząc  na  niego  oczami  pełnymi  łez.  Puścił  ją, 
jakby nagle poczuł wstręt. 

– Musiałem  ci  się  wydać  dość  śmiesznym  osobnikiem, 

podobnym do tych, jakich spotykałaś, gdy zstąpiłaś z piedestału i 
ruszyłaś w ubogi lud. 

Cassaundra  zacisnęła  powieki,  by  powstrzymać  łzy,  a  potem 

spojrzała mu prosto w oczy. 

– Proszę cię, nie wierz w to. Musiałam zacząć żyć, uczyć się. 

Nie zstąpiłam z piedestału... uciekałam. 

– Od srebrnych nakryć i atłasowej pościeli? – rzucił z ironią. 
– Tak – odparła wyzywająco. – Incognito w Orlando? 
– Nieważne gdzie, byleby się ukryć. Wybrałam Orlando, bo w 

Nowym Jorku jest zimno i ciemno, a ja potrzebowałam... słońca. 
Potrzebowałam ciepła. 

– Och, tak. Jakie nużące jest noszenie sobolowych futer. 
Nie powiedziała mu, że nie ma żadnych naturalnych futer. Nie 

kłócili się przecież o futra. 

– Chciałam  poznać  ludzi.  Chciałam  być  kimś  nie  dlatego,  że 

jestem czyjąś córką albo wnuczką, nie z powodu dokonań moich 
przodków, ale dzięki temu, że jestem sobą, że myślę i odczuwam 
po swojemu. 

– A co z ludźmi, których poznałaś? I których oszukałaś? 
– Nigdy...  –  Czuła  w  krtani  kamień.  –  Jeśli  skłamałam,  to 

tylko przez przemilczenie czegoś. 

– To  było  coś  więcej.  –  Przejechał  rękami  po  twarzy, 

westchnął  ciężko  i  popatrzył  na  nią oskarżycielsko. – Do diabła, 
zakochałem się w tobie, a nawet nie znałem twojego imienia. Nie 
wiedziałem, kim jesteś. 

W  oczach  miał  ból  i  żeby  na  to  nie  patrzeć,  Cassaundra 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 147

 

zwróciła  uwagę  na  Babe,  która  właśnie  miauczała  niecierpliwie. 
Kotka wydała się jej maleńka – żałośnie samotna ruda kula na tle 
beżowego linoleum. Cassaundra poczuła jedność ze zwierzęciem. 
Schyliła się i wzięła je czule na ręce. 

– Wiesz,  kim  jestem  –  odparła.  –  Znasz  tę  osobę,  która  jest 

we mnie, a nie tę, którą znają wszyscy. Powiedziałeś, że wtedy w 
namiocie  nasze  dusze  dotykały  się,  ja  w  to  wierzę.  Chciałabym 
tylko... 

Nie mogła powstrzymać łez. Chuck gestem pocieszenia ujął ją 

za ramiona. 

– Co byś chciała? – spytał, choć bał się odpowiedzi. 
– Chciałabym,  żebyśmy  mogli  odciąć  się  od  przeszłości,  od 

tamtej nocy zaczęli liczyć życie od nowa. 

Uniósł jej podbródek ku swej twarzy. 
– Jeśli mnie kochasz, możemy to zrobić. 
– Niczego nie rozumiesz? Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, nie 

odetniemy  się  od  przeszłości.  Moje  zdjęcie  w  gazecie  jest 
najlepszym dowodem. 

– To  nie  ma  znaczenia,  dopóki  się  kochamy.  Nie  jesteś 

odpowiedzialna za to, co zrobił twój ojciec. 

Cassaundra powstrzymywała napływ łez. 
– Nie  jesteś  w  stanie  tego  zrozumieć.  Miałeś  takie  wspaniałe 

życie. Byłeś szczęśliwy i zadowolony, gdy cię spotkałam. Nigdy 
nie miałam zamiaru cię zranić. 

– Zaczynam  rozumieć  –  wypuścił  ją  z  objęć.  –  To  była  tylko 

gra,  a  teraz  zabawa  się  skończyła,  więc  wycofujesz  się  rakiem. 
Zatem  do widzenia i życzę szczęścia, Cassaundro Snow. Wracaj 
do  Nowego  Jorku  i  wyśmiewaj  się  z  tego,  jak  ci  się  udało 
wszystkich – a zwłaszcza mnie – zrobić w konia. 

– Nie  możesz  tak  o  mnie  myśleć  –  odparła  sztywniejąc. 

Rozpaczliwie podtrzymywał w sobie tę złość, którą żywił i która 
chroniła go przed zranieniem. 

– Nie mogę? Bo jesteś Cassaundrą Snow? To, co myślę, jest i 

tak  znacznie  lepsze  od  tego,  co  cała  Ameryka  myśli  o  tobie  i  o 
twej rodzinie. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 148

 

– Bo cię kocham – powiedziała ze ściśniętym gardłem. 
– Widocznie nie dosyć. Gdy mi to mówisz, słyszę: „Żegnaj”. 
– Kocham  cię  zbyt  mocno,  by  patrzeć,  jak  cierpisz.  Możemy 

zapomnieć  o  przeszłości,  ale  przeszłość  nie  zapomni  o  nas. 
Wcześniej czy później pożałujesz, że mnie pokochałeś i będziesz 
mnie  nienawidził  za  to,  że  wciągnęłam  cię  w  to  wszystko.  Jeśli 
zerwiemy  ze  sobą  teraz,  może  będziesz  mnie  nienawidził trochę 
mniej.  Póki  jeszcze  jest  między  nami  pięknie,  może  zachowamy 
w sercach trochę tego piękna. 

– Nie  musimy  zadowalać  się  wspomnieniami.  Pokonamy 

wszystkie trudności. 

– Chuck,  wiem,  że  mi  nie  wierzysz,  ale  z  moją  przeszłością 

nigdy  się  nie  uporasz.  Nie  wątpię,  że  dałbyś  sobie  radę  z 
agresywnym  mężem,  prokuratorem,  a  nawet  z  gangsterami,  i  z 
potyczki wyszedłbyś nietknięty. Ale moja przeszłość cię zrujnuje, 
a potem zrujnuje także nas oboje. 

– Nie doceniasz mnie – odparł, zanurzając palce w jej włosach 

i przytulając do siebie. 

– Wiem,  jaki  jesteś  szlachetny,  dumny  i  silny.  Dlatego  łatwo 

cię  zranić.  Nie  mogłabym  żyć  ze  świadomością,  że  przez  swój 
egoizm do tego dopuściłam. 

– Zła sława nie trwa długo i nie rozumiem, jak... 
Odsunęła się od niego i popatrzyła prosto w twarz. 
– Nie  mógłbyś  na  przykład  uprawiać  swego  zawodu.  Nawet 

gdybyś  próbował.  Traktowano  by  cię  niechętnie.  Byłbyś  osobą 
publiczną  i  niezależnie  od  tego,  co  byś  robił,  twoje  osiągnięcia 
mierzono  by  uwzględniając  to,  że  jesteś  związany  z  rodem 
Snowów. Masz zbyt wiele dumy, byś mógł zostać mężem swojej 
żony. Zbyt wiele siły. 

Schwycił ją mocniej za łokieć. 
– Nie  obawiam  się  oddać  cząstki  siebie,  by  zostać  mężem 

Cassaundry  Snow,  jeśli  ty  nie  obawiasz  się  oddać  cząstki 
Cassaundry Snow, by stać się Sandy Granger. 

– Nie  wiesz,  co  mówisz.  –  Po  policzkach  zaczęła  jej  płynąć 

nowa fala łez. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 149

 

Chuck  wyjął  delikatnie  Babe  z  jej  rąk  i  postawił  kotkę  na 

podłodze.  Potem  mocno  przycisnął  Cassaundrę  do  siebie.  Czuł, 
jak jej ręce rozpaczliwie go obejmują. 

– Wiem,  że  cię  kocham,  i  że  nasze  dusze  są  sobie  bliskie. 

Wolę  raczej  spróbować  i  ponieść  porażkę,  niż  żyć  ze 
świadomością,  że  poddaliśmy  się,  nawet  nie  podejmując  próby. 
Jestem pewien, że moje życie z tobą nigdy nie będzie tak puste i 
beznadziejne, jak życie spędzone bez ciebie. 

Cassaundra  przylgnęła  do  niego.  Zapomniała  o  wszystkim, 

gdy  ciało  Chucka,  ciepłe  i  silne,  przywarło  do jej  ciała.  Słuchała 
mocnego  bicia  jego  serca  i  zapomniała  o  swych  niepokojach. 
Rzeczywistość  ograniczała  się tylko do tego mężczyzny z krwi i 
kości, trzymającego ją w ramionach. 

– Odkryłem przed tobą swoją duszę. – Głos Chucka dudnił w 

piersi. – Sandy, powiedz coś, proszę. 

– Nasze  dusze  muszą  się  teraz  znowu  dotknąć.  –  Odchyliła 

głowę i spojrzała mu w twarz. W oczach błyszczały jej łzy. – Nie 
ma przeszłości ani przyszłości. Tylko my dwoje i teraźniejszość. 

Pochylił  nad  nią  głowę  i  zamknął  jej  usta  gorącym 

pocałunkiem.  Uniósł  ją  do  góry  i  zaniósł  do  sypialni.  Spleceni 
ramionami zapadli się w łóżko. 

Kochali  się  powoli  i  czule,  jakby  ich  nieśpieszne  ciała  chciały 

wykazać,  że  czas  jest  im  przychylny.  Potem  leżeli  zetknięci 
głowami,  dzieląc  się  swą  radością  i  usiłując  ją  zachować  w 
pamięci  na  burzliwą  przyszłość.  Milczeli.  Dopiero  gdy  Babe 
mokrym nosem musnęła Chucka w ucho, powiedział: 

– Przyznajesz się do tej puchatej kuli? 
– Cieszę się, że ją mam. 
– Czy to naprawdę pierwsze zwierzę, jakie hodujesz? 
– Tak. 
Po chwili milczenia zapytał: 
– Powiedziałaś przedtem, że uciekłaś. Przed czym? 
– Głównie  przed  samotnością.  I  przed  bezustanną  etykietą. 

Nawet  służba  nosiła  mundury.  Mój  ojciec  był  zawsze  osobą 
powszechnie  znaną,  zresztą  z  własnego  wyboru,  gdyż  czuł,  że 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 150

 

poklask  stanowi  pożywkę  dla  talentu  i  zmusza  go  do 
utrzymywania  świetnej  formy.  Wszędzie  więc  jeździliśmy 
limuzyną  o  przyciemnionych  szybach.  Najgorzej było  po śmierci 
Brianny. Wtedy fotoreporterzy czatowali przy bramie jak sępy. 

– A twój ojciec? 
Odpowiedziała dopiero po chwili, starannie dobierając słowa. 
– Miał niezwykły  talent  i  podporządkował  mu się całkowicie. 

Poświęcenie dla sztuki nadawało barwy całemu jego życiu i życiu 
osób  z  jego  otoczenia.  Robił  wszystko  z  wielką  pasją  i  czasami 
był przez to mało elastyczny. 

Chuck położył się na boku i patrzył na Cassaundrę, gładząc ją 

po ramieniu. 

– To brzmi jak cytat z notatki prasowej. 
– Wszystko  na  nasz  temat  brzmiało  jak  cytat  z  notatki 

prasowej  –  odrzekła  smutno.  –  Chyba  dlatego  zawsze  miałam 
wrażenie,  że  moje  życie  nie  jest  rzeczywiste,  i  tęskniłam  do...  – 
nie  dokończyła. –  Muszę  przyznać, że  ojciec chronił mnie przed 
tym,  co  w  jego  życiu  było  publiczne,  nawet  wtedy,  gdy 
romansował z Brianną. W końcu jednak nie był w stanie ochronić 
nawet  samego  siebie.  Umarł  na  oczach  fotoreporterów,  tak  jak 
żył  na  oczach fotoreporterów. – Westchnęła. – Gdybym mogła, 
zaoszczędziłabym mu tego. 

– Czy on cię kochał? – spytał Chuck. 
– Był  geniuszem.  Kochał  mnie  tak,  jak  potrafił,  ale  jako 

geniusz miał wymagania. Miał wielką nadzieję, że odziedziczę po 
nim  talent,  który  będzie  nadal  żył  we  mnie.  –  Zaczerpnęła 
głęboko  powietrza.  –  Spotkało  go  duże  rozczarowanie,  gdy 
okazało się, że nie mam talentu do muzyki, ale ja przyjęłam to z 
ulgą.  Wprawdzie  chciałam  i  starałam  się  go  zadowolić,  ale  nie 
odziedziczyłam  również  pasji  do  muzyki.  Talent  i  usposobienie 
dziedziczy się w co drugim pokoleniu, a moja pasja pochodzi od 
dziadka z linii matki. I jest to literatura. 

– Czy  on  kiedykolwiek  cię  przytulił?  Czy  pocieszał,  gdy 

spotkało cię w dzieciństwie jakieś niepowodzenie? 

– Mimo  swych  namiętności,  nie  był  człowiekiem  wylewnym. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 151

 

Nie  rozumiał  dzieci.  Kiedy  patrzę  z  dzisiejszej  perspektywy, 
rozumiem, że nigdy nie pozwolono mi być dzieckiem. Jest w tym 
sprzeczność,  bo  również  nigdy  nie  pozwolono  mi  dorosnąć. 
Dlatego czułam, że muszę uciec. 

Nieświadomie przysunęli się blisko siebie, Cassaundra złożyła 

głowę w zagięciu jego ramienia. 

– Mówiliśmy dziś o małżeństwie. 
– Czy to cię zaskoczyło? – spytała. 
– Zaskoczyło  mnie,  że  mówiliśmy  o  tym  głośno,  a  teraz  z 

niecierpliwością  czekam,  aż  to  się  stanie.  Czy  kiedykolwiek 
zastanawiałaś się, jak to będzie wyglądać? 

– Nie  ty  jedyny  masz  marzenia  –  odparła  z  uśmiechem,  choć 

Chuck  nie  mógł  widzieć  jej  twarzy.  –  Wyśniłam  cię,  zanim 
jeszcze cię spotkałam. 

– Marzenia o księciu z bajki – rzekł kwaśno. 
– Nigdy nie lubiłam być księżniczką, więc nigdy nie marzyłam 

o  księciu  z  bajki.  Zwykle  dziewczyny  marzą  o  książętach,  ja 
marzyłam  o  zwykłym  mężczyźnie.  –  Oparła  się  na  łokciu  i 
spojrzała  mu  w  twarz.  –  Wszedłeś  do  barku  i  próbowałeś  mnie 
naciągnąć na hot doga. Czy wiesz, jakie to było wspaniałe? 

– Zaczynam rozumieć. 
– Gdy  uśmiechnąłeś  się  czarująco  i  powiedziałeś, że nie masz 

pieniędzy,  stałeś  się  ucieleśnieniem  moich  marzeń.  Czułam,  że 
wprowadzasz  mnie  w  społeczność  zwykłych  ludzi.  –  Zaschło jej 
nagle  w  gardle.  –  Chuck,  proszę,  odejdź,  dopóki  masz  jeszcze 
szansę. Jesteś wspaniałym człowiekiem i moje marzenia mogą cię 
zrujnować. Uciekaj, dopóki nie jest za późno. 

– Nigdy  cię  nie  opuszczę,  chyba  że  sama  tego  zechcesz  – 

rzekł,  zbliżając  do  jej  twarzy  swą  twarz.  –  Popatrz  mi  w oczy  i 
powiedz, że mnie nie kochasz, a zniknę natychmiast. 

Łzy potoczyły się po jej skroniach i wsiąkały we włosy. 
– Gdybym miała siłę, powiedziałabym to dla twego dobra. Ale 

jestem  tylko  człowiekiem  –  ciągnęła  załamanym  głosem  –  i 
kocham  cię. Nie jestem na tyle mocna ani altruistyczna, by temu 
zaprzeczać. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 152

 

– Powiedz mi więc prawdę – poprosił. 
W  jej  pełnym  oddania  pocałunku  znalazł  potwierdzenie 

wszystkiego, na co czekał. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 153

 

ROZDZIAŁ 13 

„Drogi Sloanie! 
Wracam  do  Nowego  Jorku  pod  pozorem  dopełnienia 

formalności  związanych  z  przekazaniem  posiadłości  na  rzecz 
konserwatorium.  Prawdę  mówiąc,  muszę  spędzić  kilka  dni  w 
krainie  Cassaundry  Snow  i  spróbować  pogodzić  tę osobę, którą 
dawniej  byłam,  z  kobietą,  którą  się  stałam.  Prawdziwy 
Mężczyzna  poprosił  mnie  o  rękę  i  mam  ochotę  się  zgodzić,  ale 
boję się o niego. Przeraża mnie prostota tego wszystkiego. Jakże 
miłość może być taka prosta? Słyszałeś o czymś takim jak strach 
przed  sukcesem?  Ja  czuję  strach  przed  szczęściem  i  obawę,  że 
tak łatwo je osiągnąć. 

Zaprosiłam  go  do  Nowego  Jorku,  żeby  mógł  się  przekonać, 

co  go  czeka,  dopóki  jeszcze  może  się  bez  uszczerbku  wycofać. 
Musimy dać mu pokaz tego wszystkiego. 

Serdeczności. Cassaundra” 
Następnego  dnia  po  tym,  jak  rozmawiali  o  małżeństwie, 

Cassaundra oznajmiła, że musi wrócić do Nowego Jorku. 

– Oczywiście  tylko  na  krótko  –  dodała,  poznając  z  wyrazu 

twarzy  Chucka,  że  zamierza  gorąco  zaprotestować.  –  Mam 
zaległości  w  pracy  papierkowej  związanej  z  przekazaniem 
posiadłości  oraz  kilka  innych  spraw.  Muszę  dopilnować,  by 
wszystkie osobiste rzeczy zostały przeniesione do wyznaczonych 
pomieszczeń. 

Chuck  potaknął,  starając  się  nie  pokazać  po  sobie  dręczącej 

go  obawy.  Znał  już  dobrze  Cassaundrę  i,  wyczuwając  pewne 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 154

 

wahanie  w  jej  zachowaniu,  zrozumiał,  że  nie  mówi  mu 
wszystkiego do końca. 

Zamilkła, sącząc wino. 
– Myślę,  że  nadszedł  czas,  bym  wróciła  –  rzekła  wreszcie.  – 

Moja  nieobecność  nie  była  zbyt  długa,  ale  bardzo  się  przez  ten 
czas  zmieniłam.  Muszę  wrócić  i  z  nowego  punktu  widzenia 
ocenić, czy rzeczywiście zmieniłam się tak, jak sądzę. 

Tym  razem  Chuckowi  trudniej  było  niedbale  przytaknąć i nie 

zwracać  uwagi  na  to,  że  żołądek  ściska  mu  się  ze  strachu.  Czy 
powrót do Nowego Jorku to dla Cassaundry pretekst, by dać mu 
do  zrozumienia,  że  ich  związek  to  pomyłka?  Jeśli  tak,  nie  miał 
zamiaru dać się na to nabrać. 

– Chciałabym, żebyś mnie tam odwiedził. Myślę, te to ważne, 

byś się rozejrzał i wyrobił sobie pogląd... 

– Pojadę  do  Nowego  Jorku,  ale  jeśli  masz  zamiar  mnie 

wystraszyć, nie uda ci się. 

– Wcale nie miałam takiego zamiaru. Chciałabym tylko, żebyś 

zobaczył,  jak  tam  jest.  –  Westchnęła  znużona.  –  Moje  życie 
bardzo  się  zmienia.  W  pewnym  momencie  mogę  potrzebować 
twojego wsparcia. 

– Czy  tak  za  tym  wszystkim  tęskniłaś?  –  zapytał  z  nie 

ukrywaną obawą. 

– Nie – zapewniła. – Wcale za tym nie tęskniłam, a jeśli już, to 

w  taki  sposób,  w  jaki  tęskni  się  za  bólem  głowy,  gdy  minie. 
Nigdy już nie będę Cassaundrą Snow, dziedziczką fortuny, córką 
mistrza i dobrze zapowiadającym się wydawcą. Nie chcę żyć tak 
jak ona. Ale również nie mogę stać się zupełnie kimś innym. Jeśli 
postanowimy się, pobrać... 

– To  znaczy,  jeśli  ty  przestaniesz  się  wycofywać  i  zgodzisz 

wyjść za mnie. 

– Jeśli  postanowimy  się  pobrać  –  ciągnęła,  jakby  go  nie 

słyszała  –  obydwoje  będziemy  zmuszeni  do  kompromisu.  Im 
lepiej  się  zrozumiemy,  tym  łatwiej  osiągniemy  ten kompromis. – 
Położyła  mu  błagalnie  rękę  na  ramieniu.  –  Widziałam  twoje 
życie, brałam w nim udział. Teraz chciałabym, byś zobaczył, jakie 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 155

 

życie pozostawiłam za sobą. 

 
– Wybrała pani kostium niebieski czy w kolorze burgunda? 
– Niebieski – odparła Cassaundra, odwracając się do Aggie. 
– A kapelusz? 
– Myślę, że obędę się dziś bez kapelusza. 
– Och!  –  Usta  Aggie  ułożyły  się  w  doskonałe  koło.  Wyjęła 

kostium z szafy i oczyściła go z jakiegoś pyłku. – Czy dobrze się 
pani czuje? Chyba nie jest pani dziś w najlepszej formie? 

– Po powrocie czuję się nieco zagubiona. 
– Wyobrażam to sobie. Ładnie odrosły pani włosy. 
– Owszem. – Cassaundra odruchowo wzburzyła ręką fryzurę. 

– Poproszę chyba Lulu, żeby mi je obcięła. Aggie? 

– Słucham panią. 
– Czy myślisz, że odpowiadałoby ci życie na Florydzie? 
– Na Florydzie? 
– W stanie Floryda. 
– Na stałe? 
Cassaundra przytaknęła. 
– Och,  proszę  pani,  sama  nie  wiem.  To  tak  daleko.  A  poza 

tym mam tu chłopaka. 

– Rozumiem.  –  Cassaundra  uśmiechnęła  się.  –  Rozumiem 

doskonale. 

 
Chuck  po  raz  pierwszy  w  życiu  leciał  pierwszą klasą.  Musiał 

przyznać,  że  ma  to  swoje  zalety.  Wysiadając  nie  musiał  tłoczyć 
się  z  pasażerami  z  klasy  turystycznej.  Od  dawna  nie  widział 
Cassaundry  i  wdzięczny  był  za  każdą  zyskaną  minutę.  Rozstali 
się  niecały  tydzień  temu,  ale  miał  wrażenie,  że  było  to  znacznie 
dawniej. 

– Pan Granger? 
Odwrócił się i zobaczył krępego mężczyznę w liberii. 
– Jestem  Joseph,  kierowca panny Snow. Poprosiła mnie, bym 

po pana wyjechał. Czy mogę wziąć pańską torbę? 

– Sam  będę  ją  niósł  –  odparł  Chuck,  mocniej  chwytając  za 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 156

 

pasek torby. 

– Proszę więc tędy. 
Joseph  poprowadził  go  do  czarnej,  lśniącej,  wypolerowanej 

limuzyny.  Chuck  stwierdził  ze  zdziwieniem,  że  w  środku  siedzi 
jakiś  mężczyzna.  Siwowłosy,  w  nienagannym,  klasycznym 
garniturze,  roztaczał  wokół  siebie  aurę  spokojnej  mądrości. 
Chuck  usiadł  naprzeciw  niego  i  mężczyzna  wyciągnął  na 
powitanie rękę. 

– Pan Granger? Jestem Sloan Garrick, przyjaciel Cassaundry. 
– Wspominała mi o panu – rzekł Chuck, wymieniając uścisk. – 

To  chyba  pan  recenzuje  książkę  mojej  znajomej  z  kółka 
literackiego. 

– Tak.  Poleciłem  mojej  sekretarce,  by  miała  ją  na  uwadze. 

Cassaundra wyrażała się o niej bardzo entuzjastycznie. 

Chuck poruszył się niecierpliwie na eleganckim siedzeniu. 
– Gdzie jest Sandy? – zapytał. 
– Cały  dzień ma  obowiązki w posiadłości i prosiła, bym w jej 

imieniu  pana  przywitał.  Sądziła,  że  może  zechce  pan  zwiedzić 
wydawnictwo. 

– Tak, to z pewnością może być ciekawe. 
– Jeśli  wolałby  pan  zwiedzić  co  innego  –  na  przykład  giełdę 

albo Statuę Wolności – można to zorganizować. 

– Chciałbym  zobaczyć  wydawnictwo  –  odparł  Chuck.  – 

Opowiem o tym na spotkaniu kółka literackiego. 

Sloan spojrzał na zegarek. 
– Już  południe.  Najpierw  zjemy  obiad  w  moim  klubie.  Klub 

Sloana – biblioteka, skórzane meble – przypominał dekoracje do 
filmu  „W  osiemdziesiąt  dni  dookoła  świata”.  Usiedli  przy 
niewielkim,  okrągłym  stole  z  drewna  czereśniowego.  Gdy 
zamówili  potrawy  i  sączyli  aperitif,  Sloan  przyglądał  się 
siedzącemu naprzeciw Chuckowi. 

– Cassaundra  powiedziała  mi,  że  kolekcjonuje  pan  karty 

baseballowe. 

– Rozumiem,  że  panu  zawdzięczam  znalezienie  Joe’ego 

DiMaggio. Dziękuję. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 157

 

– Wykonałem po prostu jeden telefon – wyjaśnił Sloan. – Czy 

karta była w dobrym stanie, tak jak mnie zapewniono? 

– Tak. Oniemiałem, gdy ją zobaczyłem. 
– Rozumiem  –  zaśmiał  się  krótko  Sloan.  –  Cała  historia  jest 

dość  zabawna.  W  stylu  O.  Henry’ego,  nie  sądzi  pan?  Gdy 
usłyszałem  cenę  katalogową  tej  karty,  sądziłem,  że  Cassaundra 
wie,  ile  ją  to  będzie  kosztować.  Powiedziała  mi,  że  nawet  nie 
ubezpieczyła  jej  przed  wysłaniem.  Sądziła,  że  to  kwestia  trzech 
czy czterech dolarów, tak jak te, które pan kupił na, o ile dobrze 
zrozumiałem, pchlim targu? 

– Tak,  proszę  pana  –  odpowiedział  Chuck  z  wystudiowaną 

grzecznością.  Ten  Sloan  zachowywał  się  bardzo  uprzejmie,  ale 
Chuck  przeleciał  dwa  tysiące  kilometrów,  aby  zobaczyć  się  z 
Sandy, irytowała go więc zmiana programu. 

Zapanowała  niezręczna  cisza.  Kelner  przyniósł sałatkę  Cobba 

i gdy goście ją zjedli, zabrał puste półmiski i podał kawę. 

Sloan odchrząknął i Chuck popatrzył na niego wyczekująco. 
– Cassaundra  jest  dla  mnie  kimś  wyjątkowym  –  powiedział 

Sloan. – Gdy po  wojnie zacząłem pracować w Quill, jej dziadek 
wprowadzał  mnie  w  tajniki  zawodu.  Matka  Cassaundry  była 
silnie  związana  ze  swym  ojcem,  więc  miałem  okazję 
obserwować, jak dorastała. Gdy urodziła się Cassaundra, było to 
dla mnie takie samo przeżycie jak dla Nathana. 

Pociągnął łyk kawy. 
– Cieszyłem  się,  gdy  Cassaundra  postanowiła  podjąć  pracę w 

Quill  –  ciągnął.  –  Pod  wieloma  względami  przypomina  swą 
matkę.  Alexandra  również  miała  wielki  szacunek  dla  literatury. 
Zostałaby  znakomitym  wydawcą,  gdyby  nie  zrezygnowała  z 
kariery,  by  służyć wsparciem Williamowi. Była jego rzecznikiem 
prasowym.  Wszyscy  byliśmy  zdruzgotani,  gdy  umarła  w  tak 
młodym wieku. 

– Jak to się stało? 
– Wypadek  samochodowy.  Wracała  sama  do  domu  w  nocy. 

Myślę,  że  dlatego  William  nigdy  nie  pozwalał  Cassaundrze 
nauczyć się prowadzenia samochodu. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 158

 

– Ile lat miała wtedy Cassaundra? 
– Niecałe dwa. 
Tyle, ile Aaron, pomyślał Chuck. 
– Czuję  w  stosunku  do  niej  rodzicielską  odpowiedzialność  – 

ciągnął  Sloan  –  ponieważ  byłem  związany  z  jej  dziadkiem  i 
matką.  Dlatego  poprosiłem  niedawno,  by  pozwoliła  mi  chwilę  z 
panem porozmawiać. 

A więc to tak! – pomyślał Chuck. 
– Wiem,  co  pan  ma  na  myśli  –  powiedział.  –  Niech  mi  pan 

pozwoli,  że  pana  wyręczę.  Bardzo  kocham  Sandy  i  mam  w 
stosunku do niej szczere zamiary. Poznałem ją, gdy pracowała w 
barku,  i  pokochałem,  zanim  dowiedziałem  się  o  fortunie 
Snowów.  Zapewniam  pana,  te  zalety  mi  na  niej,  a  nie  na  jej 
pieniądzach. Chcę się z nią ożenić. 

Sloan uśmiechnął się tajemniczo. 
– Rozumiem, 

dlaczego 

nazywa 

pana 

Prawdziwym 

Mężczyzną. Strzela pan prosto z biodra. 

– Próbuję. 
– Ja  też  spróbuję  –  powiedział  Sloan.  Powoli  pił  kawę,  a 

potem odstawił filiżankę. 

– Życie  Cassaundry  nie  było,  nazwijmy  to,  typowe  dla 

Ameryki. 

– Czy  moglibyśmy  to  określić,  te  została  wychowana  na 

pozłacanej arenie cyrkowej wypełnionej pajacami? 

Sloan nie dał się zbić z tropu. 
– Jej  życie  było  nietypowe  i  dlatego  bardzo  ceni  sobie  to,  że 

pańskie  życie  jest,  jak  uważa,  normalne.  Bardzo  się  o  pana 
martwi i obawia się, że nadmierna popularność rodziny Snowów 
niszcząco na nie podziała. 

– Wiele  czynników  może  podziałać  niszcząco  na  życie 

człowieka  –  stwierdził  Chuck.  –  Powiedziałbym,  że  miarą 
charakteru  jest  to,  jak  człowiek  daje  sobie  radę  z  niszczącymi 
wpływami. 

– A  pan  wierzy,  że  poradzi  pan  sobie  z  zainteresowaniem 

prasy? 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 159

 

– Wierzę, że Sandy i ja poradzimy z tym sobie razem. 
– Jest  pan  inny  niż  mężczyźni,  których  znała  dotychczas  – 

rzekł Sloan. 
– Jestem  pewien, 

że  z  wyjątkiem  mojego  obecnego 

towarzysza  nie  zna

ła  mężczyzny,  który  choć  trochę 

troszczy

łby się o nią. 

– Przyznaję  panu  rację.  Było  tak  zwłaszcza  po  śmierci  jej 

dziadka.  Myślę,  że  byłby  pan  bardzo  dobry  dla  Cassaundry  – 
dodał Sloan po chwili zamyślenia. 

Chuck  miał  właśnie  pociągnąć  łyk  kawy.  Uniósł  w  kierunku 

Sloana filiżankę takim gestem, jakby wznosił toast. 

– Zgadzam się z panem z całego serca – powiedział. 
– Jest  pan  bardzo  elokwentny  –  odparł  Sloan.  –  Obawy 

Cassaundry  są uzasadnione  i  musi  je  pan  wziąć pod uwagę. Jest 
osobą publiczną, z własnej czy nie z własnej woli. Gdy rozejdzie 
się  wiadomość,  że  pracowała  w  barku  w  Orlando,  a  proszę  mi 
wierzyć,  że  się  rozejdzie,  a  pan  i  Cassaundra  będziecie  wciąż 
zakochani,  stanie  pan  pośrodku  areny  w  tym  cyrku,  w  którym 
ona  zawsze  żyła.  Czy  zastanawiał  się  pan,  jak poradzi pan sobie 
ze wszystkimi plotkami? 

– Załatwię je po kolei. 
– Jak  długo  będzie  pan  w  stanie  po  ślubie  z  Cassaundrą 

uprawiać  swój  zawód,  mając  reporterów  depczących  panu 
wszędzie po piętach? Czy rzeczywiście uda się panu pracować w 
dziennikarstwie, gdy  pan  sam stanie się większą sensacją, niż ta, 
którą pan opracowuje? 

– Nie  wierzę,  żebym  był  interesujący  dla  prasy na tyle  długo, 

by  zniszczyło  to  całą  moją  karierę.  A  nawet  jeśli,  są  inne formy 
pisarstwa, które mogę uprawiać. 

– Ach,  tak.  Powieści  sensacyjne.  Wie  pan,  ilu  osobom  udaje 

się coś opublikować? 

– Jednak pisarze jakoś się przebijają, jeśli są dobrzy i uparci. 

– Mo

że  pan  próbować  całymi  latami,  zanim  sprzeda  pan 

jak

ąś  książkę.  Chyba  że  wykorzysta  pan  pozycję 

Cassaundry.  Ale  je

śli  pan  to  zrobi,  zawsze  pozostaną 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 160

 

panu  w

ątpliwości,  czy  to  pańska  książka  byle  tak  dobra, 

czy  te

ż  wydawnictwo  postanowiło  wciągnąć  pana  do 

wspó

łpracy,  bo  dla  celów  komercyjnych  chciało  mieć 

m

ęża Cassaundry Snow na liście autorów. Nawet jeśli nie 

skorzysta  pan  z  jej  kontaktów,  zawsze  b

ędzie  się  pan 

zastanawia

ł,  czy  pańskie  powiązania  z  rodziną  Snowów 

mia

ły  wpływ  na  decyzję  wydawcy.  Czy  jest  pan  gotów 

przej

ść  przez  życie  z  tego  rodzaju  stałą  niepewnością, 

podcinaj

ącą pańską samoocenę? 

– Do  diabła!  –  powiedział  Chuck,  starając  się  nie  podnosić 

głosu.  –  Kocham  ją.  Ona  mnie  kocha.  Wszystko  inne  się  nie 
liczy. 

– Skoro pan tak mówi – stwierdził Sloan sceptycznie. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 161

 

ROZDZIAŁ 14 

Chuck przyjechał ze Sloanem do posiadłości Snowów. Musiał 

przyznać,  że  dom  i  otaczające  go  tereny  działają  rzeczywiście 
trochę  onieśmielająco.  W  przezwyciężeniu  tego  uczucia  wcale 
mu  nie  pomogło  to,  że  został  powitany  w  drzwiach  przez 
pokojówkę  w  służbowym  stroju,  która  zaprowadziła  go  do 
biblioteki  większej  niż  jego  własne  mieszkanie.  Zastał  tam 
Cassaundrę  rozmawiającą  z  trzema  mężczyznami  w  średnim 
wieku, ubranymi w wytworne garnitury. 

Cassaundra  miała  na  sobie  skromny  kostium.  Włosy  gładko 

zaczesała i ściągnęła z tyłu w ciasny kok. Przypominała, pomyślał 
Chuck,  bardziej  tę  Cassaundrę  Snow,  o  jakiej  czytał,  zimną  i 
powściągliwą,  niż  Sandy  Grand,  którą  poznał  w  barku. Ale gdy 
się  uśmiechnęła,  zrozumiał,  że  ubranie,  otoczenie  i  nazwisko 
wcale  się  nie  liczą.  Odpowiedział  jej  uśmiechem,  który 
prawdopodobnie  był  trochę  cielęcy,  lecz  nic  sobie  z  tego  nie 
robił,  że  pajace  w  garniturach  zorientują  się,  iż  jest  w  niej 
szaleńczo zakochany. 

Cassaundra  podeszła  do  nich  po  miękkim  dywanie,  który 

tłumił  kroki.  Cmoknęła  Sloana  w  policzek.  Gdy  zwróciła  się  do 
Chucka,  dostrzegł  lekki  strach  w  jej  oczach.  Zaskoczyło  go,  że 
jest równie zdenerwowana, jak on sam. 

– Cześć, Złotowłosa – powiedział cicho. 
Cmoknięcie  w  policzek  przerodziło  się  w  czuły  uścisk,  gdy 

Cassaundra zarzuciła mu ręce na szyję. 

– Kocham  cię  –  wyszeptała  mu  do  ucha,  a  potem 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 162

 

poprowadziła  w  głąb  pokoju  i  przedstawiła  adwokatom,  z 
którymi przedtem się naradzała. 

Adwokaci schowali swe papiery do teczek, rozległ się szczęk 

zatrzaskiwanych  zamków  i  panowie  wyszli  rządkiem  z  pokoju, 
co  nasunęło  Chuckowi  skojarzenie  ze  stadem  maszerujących 
kaczek. 

– Tak się cieszę, że cię widzę – powiedziała, gdy Chuck usiadł 

obok  niej.  –  Wydawało  mi  się,  że  dzisiejszy  dzień  nigdy  się  nie 
skończy. Nie wyobrażasz sobie, ile papierkowej pracy związanej 
jest z przekazaniem posiadłości! Oprowadzę Chucka. Pójdziesz z 
nami? – zwróciła się do Sloana. 

– Raczej  nie  –  odparł Sloan. – Też miałem wypełniony dzień. 

Zostanę tu i przeczytam gazetę, jeśli pozwolisz. 

Ledwie  zamknęli  za  sobą  drzwi  biblioteki,  Chuck  wziął  ją  w 

ramiona i zaczął całować, ale wywinęła mu się. 

– Służba  –  powiedziała,  poprawiając  żakiet.  –  Doprowadzają 

mnie do szaleństwa – dodała szeptem. – Wystarczy, że kichnę w 
łazience, a już ktoś podsuwa mi chusteczkę. 

Parter  domu  składał  się  z  holu  wejściowego,  biblioteki, 

jadalni,  kuchni,  która  wielkością  nie  ustępowała  kuchniom  w 
nowoczesnych  restauracjach,  i  sali  balowej  zmienionej  przez 
Williama Snowa w salę koncertową. 

Chuckowi  nie  udało  się  rozszyfrować,  w  jakim  nastroju  jest 

Cassaundra, gdy przesuwała dłońmi po błyszczącym fortepianie. 

– W  młodości  spędziłam  tu  wiele  godzin.  –  Zamilkła  na 

chwilę.  –  Chodź.  Dopóki  jeszcze  jest  słońce,  chcę  pokazać  ci 
park. 

Z  tyłu  dworku  wokół  sztucznego,  wyłożonego  płytkami 

jeziora  z  fontannami  w  kształcie  amorków,  rozciągał  się  dobrze 
utrzymany ogród. 

– Kiedyś mieliśmy łabędzie – wyjaśniła Cassaundra. – Ale były 

nieporządne  i  miały  nieprzyjemny  charakter,  więc ojciec kazał je 
usunąć.  Próbowaliśmy  również  hodować  pawie,  ale  upiornie 
skrzeczały  i  ciągłe  wskakiwały  na  dach.  Rozumiesz  więc, 
dlaczego tak bardzo chciałam mieć jakieś zwierzę. 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 163

 

– Gdzie jest Babe? 
– W  małym  domku,  gdzie  będziemy  nocować.  Kucharz 

przygotuje  tam  dla  nas  kolację.  Trzymamy  tu  teraz  minimalną 
liczbę służby, bo wkrótce zaczną się prace adaptacyjne. 

Za  jeziorem  rozciągały  się  trawniki  zieleniejące  właśnie  po 

długiej  zimie.  Wśród  bezlistnych  szkieletów  drzew  wiła  się 
ścieżka. 

– Prowadzi  ku  rzece  –  wyjaśniła  Cassaundra.  – To jakieś pół 

kilometra stąd. 

Przebiegli  zadrzewioną  przestrzeń  w  kierunku  skarpy  i 

znaleźli się na rzadko porośniętym ugorze. 

– Znacznie  ładniej  zrobi  się  tu  późną  wiosną.  Ale  w  pobliżu 

brzegu  zawsze  jest  trochę  pusto.  –  Zbliżyli  się  do  skarpy.  – 
Zobaczysz  teraz,  dlaczego  Hudson  nazywają  amerykańskim 
Renem. 

Widok był wspaniały: strome brzegi po obu stronach i płynąca 

daleko w dole rzeka. 

– Niektórzy  mówią,  że  mój  ojciec  najpierw  zobaczył  tę 

posiadłość,  a  potem,  żeby  ją  kupić,  ożenił  się  z  moją  matką. 
Czasami marzę sobie, że gdyby żyła dłużej, mogłabym przekonać 
się, czy ją kochał. 

– Sloan  sądzi,  że  chyba  tak  –  powiedział  Chuck,  a  gdy 

Cassaundra  spojrzała  na  niego  zdziwiona,  dodał:  –  Stwierdził 
również, że matka była bardzo oddana twemu ojcu. 

Cassaundra popatrzyła w dół urwiska. 
– Czasami  zastanawiam  się,  jak  wyglądałoby  moje  życie, 

gdyby  matka  żyła,  i  czy  ojciec  byłby  wtedy  inny.  Musiał  wiele 
wycierpieć.  Sądziliśmy,  że  z powodu swego talentu, ale czasami 
przypuszczam, że doskwierała mu samotność. 

Chuck  położył  ręce  na jej ramionach, zmuszając, by spojrzała 

mu w twarz. 

– Wyjdziesz za mnie? 
Objęła go i położyła mu głowę na piersiach. 
– Miałam nadzieję, że powtórnie poprosisz mnie o rękę. Tak, 

wyjdę za ciebie. 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 164

 

Przycisnął ją mocniej, czując wielką ulgę. 
– Byłam zdezorientowana. Chodziłam z kąta w kąt. Gdy tylko 

przyleciałam  do  Nowego  Jorku,  zaczęłam  żałować,  że  przed 
wyjazdem z Orlando nie wyraziłam zgody. Miałam obawy, że się 
rozmyślisz. 

– Tak słabo ufasz naszej miłości? 
– Teraz  już  nie.  Och,  Chuck,  masz  rację.  Nic  nam  nie  może 

przeszkodzić,  chyba  że  my  sami.  Znajdźmy  sobie  dom  nad 
jeziorem i stwórzmy nasz własny świat. 

– Pomożesz mi przy mojej powieści? 
– Tak. Jeśli ty pokażesz mi, jak robi się dokładki. 
– Umowa stoi – powiedział. 
Przypieczętowali ją pocałunkiem. 
Potem,  w  limuzynie,  Sloan  otworzył  szampana,  by  wznieść 

toast za ich rychłe małżeństwo. 

– Uważam,  że  powinniście  szybko  się  pobrać,  zanim  prasa 

opublikuje wiadomość o tym, że Cassaundra pracowała w barku. 
Potem należy wydać komunikat. 

– Myślałem  o  tym  –  rzekł  Chuck.  –  Sandy  tak  się  tym 

przejmowała, że opracowałem plan awaryjny. 

– Plan awaryjny? – spytała Cassaundra. 
– Na wypadek, gdybyś próbowała mi uciec. Otóż uważam, że 

najprostszym  sposobem  na  uciszenie  sensacyjnej  historii  jest 
opowiedzenie jej samemu. 

Sloan nastawił ucha. 
– Wzięło  się  to  z  teorii  Andy  Warhola,  że  każdy  ma  swój 

„kwadrans  sławy”.  Musimy  po  prostu  przetrzymać  nasz 
kwadrans sławy, a potem będziemy wolni. 

– Niezupełnie 

rozumiem 

– 

przyznała 

Cassaundra. 

– 

Proponujesz, żebyśmy sami starali się o rozgłos w prasie? 

– Niezupełnie.  Sądzę,  że  znacznie  większą  kontrolę  nad  całą 

historią  będziemy  mieć  wówczas,  gdy  napiszemy  ją  sami.  Ja 
potrafię  pisać,  ty  skończyłaś  uniwersytet.  Napiszmy  opowieść, 
jakiej  się  domagają.  Powiedzmy:  opowieści.  Sprawozdanie  w 
pierwszej  osobie  o  twej  ucieczce  do  normalnej  Ameryki  i  opis 

background image

TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

 

Strona nr 165

 

naszej  znajomości.  Gdy  opublikujemy  naszą  wersję,  pojawi  się 
mnóstwo  artykułów  na  nasz  temat,  a  potem  przesycenie 
tematem. 

– Nie  wiem  –  powątpiewała  Cassaundra.  –  Opowiadać 

wszystkim o sprawach osobistych... 

– Nie  mam  na  myśli  konferencji  prasowej  ani  szczegółowych 

raportów  na  temat  naszej  miłości  –  powiedział  Chuck.  –  To 
byłaby nasza wersja. Opowiedzielibyśmy ją po naszemu, a potem 
odmówili udzielania wywiadów. 

– To  może  zadziałać,  Cassaundro  –  stwierdził  Sloan.  –  Nie 

będziesz  mogła  wiecznie  się  ukrywać  i  nie  unikniesz  wścibstwa 
prasy, ale uzyskasz przynajmniej pewną kontrolę. 

– Zaufaj  mi  –  prosił  Chuck.  –  Przynajmniej  jeden  raz  mi 

zaufaj.  Znam  dobrze  prasę  i  wiem,  że  szum  wokół  pewnych 
spraw  trwa  krótko.  Jednodniowe  wydarzenie,  i  pójdziemy  w 
zapomnienie  jak  kostka  Rubika.  Nie  ma  nic  nudniejszego  dla 
czytelników  niż  szczęśliwe  małżeństwo  żyjące  spokojnie  na 
przedmieściu. 

– Kiedy więc ślub? – spytał Sloan. 
– Jak  tylko  napiszemy  opowiadania  i  przygotujemy  je  do 

druku – odparł Chuck. 

Podwieźli  Sloana  do  jego  mieszkania,  a  potem  Cassaundra 

poleciła kierowcy, by krążył przez pewien czas po mieście. 

– Nareszcie  –  westchnęła,  zamykając  ciemne  okienko 

oddzielające ich od szofera. 

Poluźniła  Chuckowi  krawat,  rozpięła  guzik  koszuli  i wsunęła 

palce na kark. Przesunęła się na jego kolana. 

– Jak ciemne jest to okienko? – spytał. 
– Bardzo ciemne. Wiesz, zawsze miałam takie fantazje... 
– Jakie  fantazje?  –  spytał,  czując  na  piersiach  pieszczotę  jej 

języka. 

– Kocham cię. 
Gwałtownie, żarliwie przywarł do jej ust. 
– Czy  wspominałam  ci  –  Cassaundra  przesunęła  ustami  po 

jego  szyi  –  że  jako  prezent  ślubny  załatwiam  bilety  na 

background image

Glenda Sanders

 

Strona nr 166

 

Mistrzostwa Świata? 

– Co  to  są  Mistrzostwa  Świata?  –  wymamrotał  Chuck, 

przyciągając znowu do siebie jej twarz.