background image

Glenda Sanders 

 

ŻADNA INNA – TYLKO TA! 

(Not This Guy!) 

background image

ROZDZIA

Ł 1 

 

Mike 

Calder  nie  lubił  pić  w  samotności,  ale  w  dniu  swojego  ślubu  zrobił  wyjątek. 

Otwierając drugą butelkę szampana, doszedł do wniosku, że nie powinien tak nazywać tego 
dnia. 

Ślub  się  bowiem  nie  odbył.  Pozostały  zapasy  trunku  przeznaczonego  na  toasty  za 

radosną przyszłość nowożeńców.   

–  Za pann

ę  młodą!  –  mruknął  szyderczo  Mike.  Wlał  do  gardła  zawartość  kieliszka i z 

rozmachem  cisnął  nim  w  ceglany  kominek.  Z  ponurą  satysfakcją  słuchał  brzęku  szkła.  – 
Niech  się  cieszy  takim  samym  szczęściem,  jakiego  przedtem  zaznała  z  tym  swoim  byłym 
mężem! 

Posz

ła  do  łóżka  z  eks-małżonkiem!  Z  facetem,  który  w  napadzie  szału  wybił  kijem 

baseba

llowym  szybę  w  samochodzie  Mike’a,  gdy  ten  po  raz  pierwszy  zaparkował  na 

podjeździe domu Beth Ann. Z osobnikiem, który tak ją nękał, że obawiając się z tego powodu 
utraty pracy, 

złożyła w sądzie oficjalną skargę. Honorarium adwokatowi wypłacił Mike.   

Tydzie

ń przed ślubem poczuła się samotna i padła w ramiona byłego mężusia! A przecież 

powinna trzymać się od niego jak najdalej. Zapomniał o urodzinach dzieci, nie odwiedzał ich 
w wyznaczonych terminach i przeprowadził się na drugi koniec kraju, nawet nie obejrzawszy 
si

ę za siebie. Oprócz tego notorycznie zalegał z płaceniem alimentów.  Mike musiał kiedyś 

pożyczyć Beth Ann pieniądze na rachunek za energię elektryczną.   

Ha

łas wyrwał z drzemki psa Mike’a. Stary Dodger podniósł się sztywno na cztery łapy i 

podszedł bliżej, aby oszacować straty.   

– Siad! – rozkaza

ł Mike, zanim pies dotarł do odłamków szkła. – Jestem weterynarzem, 

ale nie mam teraz nastroju do zszywania psich nosów i jęzorów.   

I trz

ęsą mi się ręce, przyznał, wstając z fotela. Przyniósł z kuchni miotełkę i śmietniczkę i 

zebrał  na  nią  kawałki  kieliszka.  Wyrzucił  je  do  kosza  na  śmieci,  p o  czym  wyjął  z  szafk i 
litrowy kufel. 

Wlał do niego ponad połowę butelki szampana i uznał, że takie rozwiązanie jest 

znacznie lepsze. 

Nareszcie mógł sobie popić, nie marnując energii na bezustanne dolewanie i 

pociąganie  małych  łyczków.  A  poza  tym  te  delikatne  kryształy  i  tak  nie  pasują  do  rąk 
mężczyzny.   

Du

ży, stojący zegar wybił kolejną godzinę. Mike skrzywił się. Gdyby sprawy potoczyły 

się inaczej, właśnie wyjeżdżałby w krótką podróż poślubną. 

– Prosit! – burkn

ął w stronę zegara i wypił potężny haust wina.   

Gdyby tylko sprawy potoczy

ły się inaczej! Oczywiście, prychnął z goryczą. Gdyby.   

Gdyby nie zostawi

ł  Beth  Ann  na  przeciwległym  krańcu  kontynentu.  Gdyby jej syn 

przedtem nie uciekł z domu. Gdyby to on, Mike, pojechał po niego do Kalifornii, zamiast na 
własny koszt wysyłać tam Beth Ann. Gdyby ona nie przespała się ze swoim byłym mężem. 
Wszystkie  rozważania  kończyły  się  tym  zdaniem.  Nawet mnóstwo wypitego szampana nie 
przy

ćmiło wspomnień o tamtej rozmowie w mieszkaniu jej byłego męża. Mike natychmiast 

połapał  się  w  sytuacji.  Jego  narzeczona  uciekała  wzrokiem  w  bok  i  odpowiadała 
monosylabami. 

Oczywiste wnioski same się nasuwały.   

background image

Trzeba przyzna

ć, że Beth Ann nie próbowała zaprzeczać, gdy zadał jej konkretne pytanie. 

Niestety, 

usiłowała się tłumaczyć, co było o wiele gorsze.   

– Sama nie wiem, jak to si

ę stało – powiedziała. – Przyjechałam taka zdenerwowana...   

Owszem,  mia

ła  prawo  trząść  się  ze  zdenerwowania.  Jeszcze jak! Identycznie 

zareagowałaby każda matka, gdyby jej dziesięcioletni synek, któremu za karę skonfiskowała 
elektroniczną  grę,  wybrał  się  autostopem  do  tatusia.  Nic dziwnego,  że  Beth  Ann  szalała  z 
niepokoju, a jej siedmioletnia córeczka 

wpadła w histerię.   

– Ja... kiedy zobaczy

łam, że Danny jest cały i zdrowy... poczułam straszną ulgę, a Steve 

okazał mi tyle zrozumienia...   

Okaza

ł  zrozumienie?  Kto,  jej  ek s?  Ten  świr?  Mik e  był  zbyt  zaszo k o w

any,  aby 

przypomnieć Beth Ann, że on też dobrze ją rozumiał. Dlatego dał jej tysiąc dolarów na dwa 
lotnicze bilety, 

aby  razem  z  córką  mogła  polecieć  z  Florydy  do  Kalifornii  i  sprowadzić 

małego zbiega do domu.   

Szkoda, 

że Beth Ann w porę nie zrezygnowała z wyjaśnień. Ona jednak brnęła dalej.   

– Steve naprawd

ę za nami tęsknił. Twierdzi, że już dostał nauczkę. Zrozumiał swój błąd, 

kiedy musiał z nas zrezygnować...   

Mike zacisn

ął zęby, żeby nie zakląć. Naiwność Beth Ann doprowadzała go do rozpaczy.   

–  On wcale nie musia

ł  z  was  rezygnować,  Beth Ann.  Zrobił  to  z  własnej  i 

nieprzymuszonej woli. 

Przestał odwiedzać własne dzieci, nie łożył na ich utrzymanie. Zwinął 

manatki i wyjechał. Po prostu zwiał.   

– No c

óż, postąpił niewłaściwie.   

– Podziwiam twoj

ą bystrość.   

– Mówi, 

że jest mu przykro – odparła chłodno.   

– Wzruszaj

ące.   

– Mike, 

nasze małżeństwo trwało dwanaście lat.   

–  Beth Ann,  ty i ja mamy si

ę  pobrać  w  najbliższą  niedzielę.  Czy to nic dla ciebie nie 

znaczy? 

Zrobi

ła minę godną antycznej tragedii.   

– Mike, 

czuję się taka zagubiona. Nie wiem, co robić...   

– Nie wiesz? 

–  To nie takie proste  –  prawie chlipn

ęła.  –  On chce,  żebyśmy  z  nim  zostali  i  zaczęli 

wszystko od nowa.   

– Chyba nie bierzesz tego pod uwag

ę?! – zawołał zdumiony, że w ogóle pyta. Ale w tym 

momencie zdał sobie sprawę, że Beth Ann poważnie traktuje propozycję byłego męża.   

– Dzieciaki s

ą zadowolone. To przecież ich ojciec.   

– Jasne, ojciec roku! – mrukn

ął z goryczą Mike. Dostrzegł w oczach Beth Ann udrękę. – 

A więc zastanawiasz się nad jego propozycją – dodał oskarżycielsko.   

Beth Ann westchn

ęła ciężko.   

–  Steve jest cz

ęścią  mojego  życia  od  niepamiętnych  czasów.  Mamy  za  sobą  wiele 

wspólnych lat.   

– Owszem, ale ty, ja i dzieci mamy przed sob

ą przyszłość – odparł, starannie dobierając 

background image

słowa. – Przyszłość, która rozpocznie się w niedzielę o drugiej po południu.   

Beth Ann 

ścisnęła palcami skronie, jakby nagle potwornie rozbolała ją głowa.   

– Och, Mike! – 

jęknęła. Jej głos zabrzmiał piskliwie.   

– Za p

ół godziny jadę na lotnisko – oznajmił krótko. – A ty wybieraj. Albo wracacie ze 

mn

ą na Florydę, albo zostajecie tutaj z tym rewelacyjnym tatą.   

– Mike, 

proszę cię. Bądź fair.   

Fair? – pomy

ślał. Wysterylizował jej kota, zmienił hamulce w jej samochodzie, przyciął 

gałęzie  drzew  w  ogrodzie  i  przeczyścił  rynny  domu.  Podtrzymywał  ją  na  duchu,  gdy w 
s

zpitalu  składano  złamaną  rękę  córeczki,  a  synka  naukowo  uświadomił  w  zakresie 

bezpiecznego seksu, 

opowiadając o ptaszkach i pszczółkach. Do licha, tylko ze względu na jej 

dzieci wygłosił w ich szkole mowę z okazji Dnia Kariery Zawodowej. A w tym czasie były 
mąż zapominał o przysyłaniu alimentów i odwiedzaniu własnych dzieci.   

– Zawsze post

ępowałem fair w stosunku do ciebie.   

– Ale nie mo

żesz oczekiwać, że...   

– Nie przypuszcza

łem, że pójdziesz z nim do łóżka.   

– Ju

ż ci mówiłam. Tak jakoś... wyszło.   

–  W

łaśnie. I to na tydzień przed naszym ślubem. – Ujął jej nadgarstki, odsunął ręce od 

twarzy i spojrzał jej badawczo w oczy. – Dlaczego? – zapytał. – Dlaczego nie wróciłaś na 
Florydę i mi o wszystkim nie powiedziałaś? Jakoś rozwiązalibyśmy ten problem.   

– By

ło mi wstyd – przyznała. – I zastanawiałam się...   

–  Czy wolisz mieszka

ć na Zachodnim Wybrzeżu ze Steve’em, czy też na Wschodnim – 

ze mną? 

–  Nad...  wszystkim  –  odpar

ła, pociągając nosem. – Och, Mike, muszę o tym spokojnie 

pomyśleć.   

– Byle nie d

łużej niż pięć sekund. W przeciwnym razie uznam, że już podjęłaś decyzję.   

Nie min

ęła godzina, gdy leciał samolotem do domu. Sam. Teraz, przeraźliwie samotny, 

żłopał szampana w dzień swojego ślubu, który nie doszedł do skutku. Odrętwienie stopniowo 
przechodziło w niezdrową mieszaninę przykrych emocji. Odezwał się gniew na Beth Ann, bo 
okazała  się  niewierna.  Dał  o  sobie  znać  żal  po  utraconej  bliskości.  Mike  nie  zdołał  jej 
uratować i dlatego czuł się sfrustrowany.  Zaczynał też nienawidzić samego siebie za to, że 
znów popełnił błąd.   

–  Toast za ciebie,  Calder  –  o

świadczył,  wysoko  podnosząc  kufel.  –  Kolejny raz w 

wielkim stylu udowodniłeś, że mili faceci zostają na lodzie.   

Wypi

ł duszkiem szampana i sięgnął po następną porcję. Dobrze, że wesele zaplanowano 

jako skro

mną uroczystość, pomyślał z pijacką logiką. Gdyby zaprosili więcej gości, zapiłby 

się teraz na śmierć. Natomiast przy tej ilości alkoholu, jaka jeszcze pozostała, wchodził w grę 
najwyżej potężny kac.   

Mike 

właśnie  otwierał  butelkę,  gdy  zabrzęczał  telefon.  Uznał,  że  będzie  lepiej,  jeśli 

włączy się automatyczna sekretarka. Tylko zaraza grożąca zagładą całej kociej populacji w 
Ameryce mogłaby go w tej chwili skłonić do rozmowy.   

– Nie wiem, czy dzwoni

ę do właściwej osoby, ale skoro przedstawia się pan jako Mike...   

background image

Zastanawia

ł się, kto go niepokoi. Kobieta umilkła na moment, po czym kontynuowała: 

–  Telefonuj

ę z Kalifornii. Mam taki sam numer jak pański, tylko inny kod. Nie byłam 

pewna, 

czy  zawracać  panu  głowę,  ale  trzęsę  się  ze  zdenerwowania  i  mój  mąż  uznał,  że 

powinnam skontaktować się z panem.   

–  Nagrywasz si

ę  na  sekretarkę?  –  wtrącił  się  jakiś  mężczyzna,  ale  zaraz  najwyraźniej 

został uciszony przez swoją roztrzęsioną żonę.   

– Bez przerwy dzwoni do nas dziewczynka imieniem Shelly. Pyta o Mike’a. Twierdzi, 

że 

się nie pomyliła, wybierając numer.   

Mike 

zamarł  z  ręką  na  korku.  Zaczaj  uważnie  wsłuchiwać  się  w  słowa  nieznajomej. 

Córeczka Beth Ann miała na imię Shelly.   

– W ko

ńcu spytałam ją, gdzie ten Mike mieszka. Powiedziała, że w Orlando. Jeśli zna pan 

tę małą, to proszę się do niej odezwać. Chyba bardzo jej na tym zależy. I jeżeli jest pan tym 
Mike’em,  którego szuka, 

będę  zobowiązana  za  wiadomość,  czy  wszystko  w  porządku.  To 

może być głupi dowcip, ale kto wie...   

Mike 

zaklął siarczyście, odstawił butelkę i chwycił słuchawkę. Podziękował kobiecie za 

informacje, 

zapewnił,  że  porozmawia  z  Shelly,  i  przerwał  połączenie.  Jeszcze  raz  zaklął. 

Dlaczego, 

do diabła, nie chodzi o coś łatwiejszego – na przykład o straszną plagę zagrażającą 

domowym kociakom? Gdyby sporządzał listę rzeczy, których na pewno nie chciałby robić w 
ten szczególny wieczór, 

pogawędkę z Shelly umieściłby na pierwszym miejscu.   

Westchn

ął  ciężko.  Stworzeniem  bardziej  żałosnym  od  siedmioletniej  dziewczynki  bez 

tatusia mógł być jedynie trzydziestoośmioletni weterynarz bez rodziny. On i Shelly od razu 
przypadli sobie do gustu.  Mike 

wypełnił lukę po ojcu, który zniknął z życia Shelly, ona zaś 

zajęła w sercu Mike’a to miejsce, które bywa przeznaczone tylko dla dziecka.   

Jad

ąc  taksówką  do  mieszkania  byłego  męża  narzeczonej,  Mike  wierzył,  że  Beth  Ann 

szybko  się  opamięta  i  wróci  z  nim  na  Florydę.  Ale  przy  pożegnaniu  to  Shelly  z  płaczem 
rzuciła mu się na szyję. Do tej pory prześladował go widok ładnej buzi, na której malował się 
niewysłowiony  żal.  Biedne dziecko znów  cierpiało  z  powodu  rozstania.  Mike  dobrze 
rozumiał, co Shelly przeżywa.   

Sprawdzi

ł numer i połączył się z Kalifornią.   

Telefon odebra

ł eksmąż Beth Ann. Zawołał ją opryskliwym tonem. Mike nie wątpił, że 

dla jego uszu był przeznaczony zjadliwy sarkazm, z jakim Steve burknął do Beth Ann: „To 
twój chłopak”.   

– Mike? 

– Cze

ść, Beth Ann.   

–  Je

żeli masz nadzieję, że po tym, jak mnie zostawiłeś, chlipię ze wzruszenia, myśląc o 

dzisiejszej dacie, to...   

– Nie dlatego dzwoni

ę – przerwał jej. Przecież ona też mogłaby się z nim skontaktować, 

przemknęło  mu  przez  głowę.  Gdyby  zmieniła  zdanie  i  doszła  do  wniosku,  że  zostając  ze 
Steve’em, 

popełniła błąd.   

– W takim razie dlaczego? 

– Chcia

łbym porozmawiać z Shelly.   

background image

– Wykluczone! Dopiero co zdo

łaliśmy ją uspokoić. Nie dopuszczę do tego, żeby znów się 

denerwowała.   

– Musia

łaś ją uspokajać? 

– Ten dzie

ń trudno zaliczyć do udanych – odparła zgryźliwie.   

– Shelly usi

łowała dodzwonić się do mnie.   

– Chyba 

żartujesz. Nawet o ciebie nie pytała.   

– Wielokrotnie telefonowa

ła do jakiejś kobiety, która ma taki sam numer jak mój, tyle że 

w Kalifornii. 

Proszę cię, Beth Ann. Może mógłbym wszystko jej wyjaśnić...   

Beth Ann roze

śmiała się niemiło.   

– Mo

że mnie mógłbyś coś niecoś wyjaśnić.   

– Raczej ty mnie – powiedzia

ł ze smutkiem. – Ale to już nie ma sensu. – Wiedział, że i 

tak nigdy nie pojmie, czemu posz

ła do łóżka z facetem, który wyrządził jej tyle złego.   

– Pozw

ól mi zamienić parę słów z Shelly – poprosił.   

–  Dobrze  –  zgodzi

ła  się  niechętnie.  –  Tylko...  postaraj  się  nie  wyprowadzić  jej  z 

równowagi.   

–  Czy kiedykolwiek to zrobi

łem? – Przecież nie on był przyczyną zamętu w życiu tego 

dziecka.  Przeciwnie. 

Z  całym  przekonaniem  zamierzał  grać  rolę  ojca,  którego Shelly tak 

bardzo potrzebowała.   

– Zaraz j

ą poproszę.   

Czekaj

ąc na dziewczynkę, Mike zastanawiał się, jaki przebieg będzie miała ta rozmowa.   

– Halo? – G

łos małej zabrzmiał bardziej piskliwie niż zwykle.   

– Hej, Silly, czy to ty? 

–  Mówi Shelly  – 

poprawiła  z  naciskiem.  Nie  zachichotała,  jak zawsze,  gdy  się 

przekomarzali, ale Mike 

wyczuł, że poczuła się pewniej, słysząc jego stary żart.   

– Z tej strony Mike.   

– Wiem.   

– Podobno chcia

łaś ze mną pogadać. Co cię gryzie, Silly? 

– Jak gdyby nie zna

ł sytuacji.   

– Shelly! – powiedzia

ła, wzdychając ze znużeniem, jakby przerastało ją prowadzenie tej 

gry. 

Lecz  po  chwili  dodała  najwyraźniej  rozgniewana:  –  Mamusia  zapomniała  o  ślubie. 

Przypomniałam jej, że to dziś, ale mnie nie słuchała.   

Mike 

gorączkowo  szukał  jakiejś  stosownej  odpowiedzi.  Na  szczęście  Shelly 

kontynu

owała: 

– Nawet pokaza

łam jej kalendarz, ale nic nie pomogło. Kazała mi iść do mojego pokoju. 

Ale to nie jest mój pokój, 

tylko  zagracony  składzik  z  materacem  na  podłodze.  I jeszcze 

dodała, że ślub się nie odbędzie.   

– To prawda, kochanie.   

– Ale... ja mia

łam nieść kwiaty, pamiętasz? Kupiliście mi nową sukienkę i pantofle.   

– Tak, Shelly, ale czasem...   

– Nie zostaniesz moim nowym tatusiem? 

– Nie, dziecinko. Nie mog

ę.   

background image

– Ale ja chcia

łam, żebyś nim był... – Głos jej się załamał.   

– Och, skarbie, ja te

ż. Ale sprawy między twoją mamą a mną nie ułożyły się dobrze.   

–  Po twoim wyje

ździe  wygadywała  o  tobie  wstrętne  rzeczy.  Powiedziałam  jej,  że 

nieładnie tak mówić, ale mnie skrzyczała.   

–  Musisz szanowa

ć  swoją  mamę.  Niełatwo  być  dorosłym  człowiekiem.  Ona 

prawdo

podobnie trochę się smuciła. Nie mogłabyś okazać jej teraz więcej serdeczności? 

– My

ślałam, że będziesz moim tatusiem.   

– Ju

ż masz tatusia, Shelly.   

– On nie jest taki mi

ły jak ty.   

Mike 

zacisnął powieki i prawie zgniótł w dłoni słuchawkę. Dlaczego Shelly po prostu nie 

wydłubała mu serca tępym nożem? 

– Daj mu szans

ę. On na pewno sobie przypomni, jak powinien postępować dobry tatuś. – 

Usłyszał  przyśpieszony  oddech  Shelly.  –  Ja  nadal  cię  kocham  –  zapewnił.  –  Możemy 
pozostać kumplami, nie sądzisz? 

– Pozwolisz mi do siebie dzwoni

ć? 

– Nie lepiej, 

żebyśmy pisywali listy? Wysyłałabyś mi swoje rysunki.   

Shelly chlipn

ęła głośno.   

–  A co z Lady i Trampem?  –  Chodzi

ło jej o dwa pluszowe zwierzaki, które dostała od 

Mike’a,  gdy pojechali do Disneyworldu.  „Mieszk

ały”  u Mike’a,  aby  Shelly  odwiedzała  je, 

przyjeżdżając do niego razem z matką.   

– A gdybym ci je przys

łał? – zasugerował.   

– Poczt

ą? 

– Jasne.   

– Czy taka podr

óż ich nie przerazi? 

– Sk

ądże! Przecież pojadą we dwójkę. Taka wyprawa to wspaniała przygoda.   

– Naprawd

ę? 

– Oczywi

ście. Napisz do mnie, że są cali i zdrowi, gdy dostaniesz paczkę. – Do jego uszu 

dotarły jakieś przytłumione odgłosy.   

– Musz

ę kończyć – powiedziała Shelly, wyraźnie poirytowana.   

– W porz

ądku. Będę czekać na twój list.   

– Mike? – 

odezwała się Beth Ann.   

– Zamierzam przys

łać jej Lady i Trampa.   

– Dzi

ękuję.   

– Zak

ładam, że przesyłka zdąży dojść, zanim zmienisz miejsce zamieszkania.   

Sam nie by

ł pewien, czemu to powiedział, zwłaszcza w taki złośliwy sposób. Już porzucił 

nadzieję,  że  Beth  Ann  się  opamięta  i  pośpieszy  do  niego,  żeby  błagać  o  wybaczenie, 
zrozumienie i jeszcze jedną szansę. Gdzieś pomiędzy Wielkim Kanionem a rzeką Missisipi 
zrozumiał,  że  jego  narzeczona  nigdy  dobrze  nie  przeanalizowała  swoich  uczuć  do  byłego 
męża. Natomiast on, Mike, napalił się na małżeństwo. Pragnął rodzinnej stabilizacji. Czy w 
ogóle kochał Beth Ann? A ona... no cóż, ona szukała mężczyzny, na którego mogłaby liczyć.   

–  Niby dlaczego mia

łabym się przeprowadzać? – zapytała ostro. – Już ci mówiłam, że 

background image

bi

orę pod uwagę stały pobyt w Kalifornii. – Umilkła. – Poza tym szukam pracy – dodała po 

chwili napiętej ciszy. – Nie uwierzyłbyś, jakie wysokie są tutaj pensje.   

– Mam nadziej

ę, że ci się powiedzie. Szczerze ci tego życzę.   

– Dzi

ękuję, Mike.   

– Ja te

ż ci dziękuję – powiedział lekko, bo usłyszał w jej głosie pożegnalną nutę. – Dbaj o 

maluchy, dobrze? To fantastyczne dzieciaki.   

– B

ędziesz kiedyś wspaniałym ojcem, Mike.   

– Jasne.   

Niez

ły strzał, pomyślał, odkładając słuchawkę. Beth Ann od samego początku musiała się 

orientować, jak bardzo marzył o założeniu własnej rodziny. Był łakomym kąskiem i ona o 
tym  wiedziała.  Grała  na  jego  uczuciach  z  taką  pewnością,  z  jaką  on  wcielił  się  w  rolę 
bohatera, 

który wyrywa kobiety i dzieci ze szponów łobuza.   

Tylko 

że pozytywny bohater stracił swoją dziewczynę.   

Mike 

sięgnął  po  butelkę.  Gwałtownym  ruchem  wyszarpnął  korek  i  szybko  podstawił 

kufel, 

żeby nie uronić ani kropli szampana. W taki wieczór przyda się każda jego ilość.   

Przez moment z rozkosz

ą użalał się nad sobą. Czuł się jak zbity pies. Miał do tego wiele 

powodów. 

Jego narzeczona okazała się niewierna. Odebrano mu dziecko, które pokochał jak 

córkę.  Zamiast  stać  się  głową  domu,  został  na  lodzie.  Śmieszny  rogacz,  który nawet nie 
zdążył się ożenić.   

I prawdopodobnie nigdy tego nie zrobi. Nigdy nie b

ędzie czyimś mężem ani ojcem. Ani 

szczęśliwym człowiekiem...   

Dziwne,  ale przy trzeciej butelce Mike 

zaczął  trzeźwo  oceniać  sytuację.  Zupełnie,  jak 

gdyby  ktoś  oświetlił  ją  potężnym  reflektorem,  ujawniając  prawdę,  z której  jako  dojrzały 
człowiek zawsze powinien zdawać sobie sprawę. Był miłym facetem, a mili faceci to idioci. 
Frajerzy. 

Błazny,  które  starając  się  o czyjąś  rękę,  robią  z  siebie  pośmiewisko.  Każdy  taki 

klown to wentyl bezpieczeństwa w odwiecznej wojnie płci.   

By

ł  anachronizmem,  wykopaliskiem; ostatnim dinozaurem w dolinie; ostatnim 

kowbojem, 

który nosi biały kapelusz, gdy wokół faluje morze czarnych stetsonów; ostatnim 

rycerzem, 

który wkłada zbroję i wyrusza w świat, aby ratować dziewice z niebezpieczeństwa. 

Nigd

y więcej! – pomyślał z pijacką determinacją. Do tej pory dawał się wykorzystywać, ale 

dosyć tego. Zamierzał wreszcie zmądrzeć. Wyrzucić biały kapelusz. Postawić zbroję w kącie i 
więcej nie bawić się w szlachetnego obrońcę uciśnionych panienek.   

Postanowi

ł zasilić szeregi prawdziwych cyników w realnym świecie. Nie warto wzruszać 

się  losem  pozbawionych  ojca  sierotek  i  kobiet w  tarapatach.  Najlepiej  po  prostu  wykląć  te 
wszystkie baby! 

Ej

że, nie tak szybko! Chyba trochę się zagalopował. Wcale nie chciał wykląć kobiet! Nie 

był mnichem, tylko zdrowym mężczyzną w kwiecie wieku i znał swoje potrzeby. Podobały 
mu się kobiety.  Lubił ich  zapach, perlisty śmiech, gładkość skóry. Niby dlaczego miałby z 
tego zrezygnować? 

Kieruj

ąc  się  logiką,  której  źródło  stanowiły  cztery butelki szampana,  Mike  doszedł  do 

wniosku, 

że bynajmniej nie musi wyrzekać się uciech. Po prostu należało poszukać kobiety 

background image

innego  rodzaju  niż  te,  z  którymi  do  tej  pory  się  wiązał.  Trzeba  znaleźć  dziewczynę,  która 
uczyni dla niego przynajmniej tyle samo c

o on dla niej; która będzie go lubić, nie oczekując 

od niego bezustannej pomocy; która go doceni, 

lecz nie będzie  eksploatować. Musi to być 

o

soba nie spętana przeszłością i chętna do kreowania przyszłości, dorównująca mu nie tylko 

inteligencją, lecz również stanem majątkowym i uczuciowością.   

Nowy gatunek kobiety.  Jakie to proste,  pomy

ślał.  Od  dziś  będzie  bardziej  wybredny. 

Drobiazgowy. 

Wymagający.  Ustali  konkretne  normy  i  zacznie  ich  przestrzegać.  Żadnego 

angażowania  się  w  związki  oparte  na  pociągu seksualnym.  Nie  pozwoli  też  uwieść  się 
kobiecie tylko dlatego, 

że jest słaba i go potrzebuje. Za nic na świecie nie przywiąże się do 

cudzych dzieci.   

Coraz bardziej podoba

ł  mu  się  własny  pomysł.  Zanim  otworzył  klinikę  i  kupił  dom, 

najpierw sporządził listę wymagań i zrobił rozeznanie rynku. Wybierając towarzyszkę życia, 
też powinien kierować się rozsądkiem.   

Mike 

uznał,  że  plan  zawiera  zbyt  dużo  szczegółów,  aby  powierzyć  go  wyłącznie 

zawodnej  pamięci.  Lepiej  będzie  przelać  go  na  papier  i  umieścić  na  widocznym miejscu. 
Pomaszerował więc do  kuchni i wygrzebał z szuflady  dużą kartkę. Pod nagłówkiem, który 
brzmiał: „Kapsułki odrobaczające firmy Smith”, spisał kolejne punkty rezolucji: 

 

Typ kobiety, która ma szanse u Mike’a Caldera.   
Lista podstawowych wymagań: 
1. Pracuje zawodowo i dobrze zarabia.   

2. 

Żadnych dzieci.   

3.  Nie ma powod

ów  uważać,  że  mężczyźni  to  łajdacy  –  żadnych  wrednych  byłych 

mężów,  prześladujących  ją,  byłych  kochanków,  molestujących  ją  szefów  ani  innych 
kłopotliwych facetów, z którymi coś ją w przeszłości łączyło.   

4.  Jest w

łaścicielką  względnie  nowego  samochodu,  posiadającego  ważną  gwarancję;  w 

zakresie napraw auta korzysta z usług fachowego mechanika.   

5. Mieszka w bloku lub zleci

ła firmie, ogrodniczej koszenie trawy.   

Zadowolony z siebie, przeczyta

ł listę Dodgerowi, który kiwnął głową i cicho zaskomlał.   

– Wiem – odpar

ł Mike. – Jestem genialny. Miło z twojej strony, że to przyznałeś. – Znów 

spojrzał na swoje dzieło. – Aha, jeszcze jedno – powiedział i dopisał: 

6. Seksowna.   

 

– Tyle wystarczy – stwierdzi

ł, stawiając kropkę i znów popatrzył na psa. – Mężczyzna też 

musi czasem się zabawić, prawda? 

 

W poniedzia

łek rano powiesił spis nad umywalką w toalecie kliniki. Dzięki temu mógł go 

czytać za każdym razem, gdy mył ręce.   

Suzie,  jego wsp

ółpracownica, natychmiast zauważyła kartkę. Wcale go to nie zdziwiło. 

Suzie  była  niezmiernie  spostrzegawcza.  I  zawsze  miała  własne  zdanie.  Na widok „Listy 
podstawowych wymagań” wydała z siebie kpiące prychnięcie.   

background image

– Usi

łowałeś podczas tego weekendu zgłębić tajniki swojej duszy? 

Skrzywi

ł się w odpowiedzi.   

Suzie, nie zra

żona, uważnie obserwowała twarz Mike’a. Niemal czytała w jego myślach. 

Tę metodę doprowadziła do perfekcji, wychowując trzech synów.   

– Poza tym troch

ę piłeś. Nie wyglądasz tak przystojnie jak zwykle.   

–  Zosta

ło  tyle  szampana  –  mruknął,  nie  przejmując  się  jej  łajaniem.  –  Przecież  nie 

mogłem go wyrzucić.   

Suzie burkn

ęła coś tonem zniecierpliwionego rodzica.   

– Szkoda, 

że spędziłeś ten wieczór samotnie. Dlaczego nie poszedłeś między ludzi, żeby 

trochę się rozerwać? – Włożyła na nos okulary umocowane do wiszącego na szyi łańcuszka i 
zaczęła studiować listę.   

– Nie by

łem w nastroju do zabawy.   

Suzie zsun

ęła okulary na czubek nosa i posłała Mike’owi ironiczne spojrzenie.   

– A obecnie zaczynasz szuka

ć „odpowiedniej dziwki”.   

–  Poszukuj

ę  kogoś  o  podobnym  do  mojego  statusie  materialnym  i  uczuciowym  – 

poprawił.   

– Czy odrobin

ę nie przesadzasz? 

–  Pocz

ąwszy od dziś, zamierzam chodzić na randki wyłącznie z kobietami, dla których 

będę czymś więcej niż górą mięśni i książeczką czekową – odparł stanowczo. – Nie żartu – ję, 
Suzie. 

Zbyt długo dawałem wodzić się za nos. Mam dosyć sprzątania podwórka i reperowania 

samochodu jakiejś kobiety, użerania się z jej byłym mężem i przyglądania się, jak ona rzuca 
mnie dla byle palanta.   

– Mia

łeś pecha.   

– Pecha? Powinienem wytatuowa

ć sobie na czole słowo „frajer”.   

– Rób jak chcesz. – 

Wzruszyła ramionami. – Sam wiesz najlepiej, czego ci trzeba. Ja i tak 

uważam, że poczciwy z ciebie chłopak, który chętnie pomoże coś sprzątnąć lub naprawić.   

– To poprzednie wcielenie Mike’a Caldera.   

– W takim razie na pewno zainteresuje ci

ę ten list. Przyszedł podczas twojego pobytu w 

Kalifornii. 

Napisała do ciebie Samantha Curry.   

– Nie znam 

żadnej Samanthy Curry.   

– Ach, ci m

ężczyźni! – Suzie wzniosła oczy do nieba, – Czytujesz tylko pierwszą stronę 

gazety  i  dział  sportowy?  Samantha  należy  do  znanej  rodziny  Currych  z  Orlando.  Dama  z 
wy

ższych  sfer  i  ktoś  w  rodzaju  zawodowej  ochotniczki,  biorącej  udział  w  akcjach 

charytatywnych. 

Teraz właśnie organizuje szczepienia przeciwko wściekliźnie i oczekuje, że 

okażesz się pomocny.   

– S

ądzisz, że panna Curry spełnia wymagania z mojej listy? 

– Jest pi

ękna, niezamężna i bogata.   

– 

Żadnych dzieci? Ani byłego męża? 

– Nic z tych rzeczy. Wy

łącznie mnóstwo pieniędzy i dyplomy najlepszych szkół.   

– W takim razie wy

ślij potwierdzenie i zaznacz datę w moim kalendarzu.   

– Dopisz

ę na formularzu, że dostarczysz karton szczepionek.   

background image

– To bardzo spo

łecznie z mojej strony.   

– Chyba chcesz wywrze

ć dobre wrażenie? 

–  Jasne.  Odejm

ę  wydatek  od  kwoty  do  opodatkowania.  Sprawa  wyglądała  gorzej,  gdy 

wydawałem pieniądze na adidasy dla syna Beth Ann, na honoraria jej prawnika, pierwszą ratę 
za ortodontyczny aparat dla Shelly, na... 

Mógłbym jeszcze długo wyliczać.   

–  Przesta

ń się gryźć, Mike. – Suzie poklepała go po ramieniu. – Jesteś miłym facetem i 

nie musisz się tego wstydzić.   

–  Pozosta

łem miły, ale koniec z wyzyskiem. Kobieciątka opowiadające łzawe historyjki 

niech sobie znajdą innego frajera. Mnie już nie wzruszą! 

background image

ROZDZIA

Ł 2 

 

Angelina Winters popatrzy

ła na buzię córki i poczuła przypływ macierzyńskich uczuć, a 

zarazem bezradności.  Lily miała delikatne rysy,  ale spojrzenie jej wielkich, zielonych oczu 
ujawniało powagę rzadko spotykaną u siedmioletnich dzieci.   

–  Widzisz,  mamusiu,  pieski wcale nie s

ą  drogie.  Ktoś  chce  je  dać  za  darmo.  –  Lily 

przysunęła matce gazetę. , Angelina westchnęła ciężko. Kto wpadł na taki genialny pomysł, 
żeby odkryć przed uczniami drugiej klasy świat ogłoszeń? 

– Utrzymanie psa jest kosztowne. Trzeba kupowa

ć specjalne jedzenie...   

– Szczeniaczki s

ą malutkie. Nie jedzą dużo.   

–  Tak,  ale potrzebuj

ą...  –  Dlaczego  nagle  nie  potrafiła  przypomnieć  sobie  niczego 

drogiego, 

co jest niezbędne psu? Szkoda, że lepiej nie przygotowała się do tej batalii. Wojna z 

Lily  trwała  od  ponad  tygodnia.  A konkretnie od dnia,  w którym szkolny psycholog 
zasugerował, że dziewczynce przydałby się czworonożny przyjaciel.   

– 

Środka przeciw pchłom – kontynuowała Angelina – obroży, smyczy, różnych lekarstw 

i... – 

urwała, widząc udrękę wyzierającą z oczu dziecka. – Lily? 

– Wiem, czemu nie mo

żemy mieć pieska. Nie jesteśmy dobrą rodziną! 

– O czym ty mówisz, 

kochanie? Oczywiście, że...   

– W gazecie jest napisane: „Oddam za darmo dobrej rodzinie”, 

a my przecież nie mamy 

tatusia.   

Angelina chwyci

ła  córkę  w  ramiona  i  mocno  przytuliła.  Wiele  by  dała,  aby móc 

wchłonąć, jak gąbka, cierpienia i obawy Lily.   

– Ju

ż o tym rozmawiałyśmy, dziecinko. Ja kocham ciebie, a ty mnie, prawda? 

Lily w milczeniu skin

ęła głową.   

– Dop

óki się nawzajem kochamy, tworzymy bardzo dobrą rodzinę.   

– W takim razie we

źmiemy tego szczeniaka? Angelina nie wiedziała, czy się śmiać, czy 

płakać.  Odniosła  wrażenie,  że  chytrze  nią  pokierowano.  Jednego  zaś  była  całkiem  pewna: 
przegrała wojnę.   

–  Tutaj jest numer telefonu  –  weso

ło  zaszczebiotała  Lily.  Nadzieja  odmieniła 

dziewczynkę nie do poznania.   

– Na pewno nie wola

łabyś mieć chomika albo papużki? 

– Chc

ę psa! 

Napoleon i Waterloo,  genera

ł  Custer  i  Little  Big  Horn,  Angelina  i  ogłoszenia  w 

weekendowym wydaniu gazety...   

– Wobec tego ty wybierz numer, a ja porozmawiam – zaproponowa

ła Angelina.   

Podnios

ła słuchawkę, mając cichą nadzieję, że linia będzie zajęta lub nikt się nie zgłosi, 

albo  okaże  się,  że  wszystkie  psiaki  już  znalazły  nowy  dom.  Dzięki  temu  wyrok  zostałby 
odroczony. 

Gdyby tylko zdołała spędzić z Lily trochę czasu w sklepie zoologicznym, mała na 

pewno  zakochałaby  się  w  jakimś  króliczku  lub  śwince  morskiej.  Angelina  nie  miała  nic 
przeciwko psom.  Przeciwnie, 

uwielbiała je. Zdawała sobie jednak sprawę, jakie wiążą się z 

background image

nimi wydatki oraz ile czasu trzeba poświęcić na ich wychowanie. Natomiast budżet samotnej 
matki nie zawierał żadnych rezerw, a doba wydawała się za krótka, aby połączyć opiekę nad 
dzieckiem, 

pracę  na  pełnym  etacie  i  zajmowanie  się  dużym  domem  oraz  półtropikalnym 

trawnikiem.   

Niestety,  dzisiaj los jej nie sprzyja

ł. Okazało się bowiem, że są jeszcze do wzięcia trzy 

szczeniaki. 

Ich  dotychczasowa  właścicielka,  pani Kaitlin O’Quinn,  podała  swój  adres. 

Angelina zapewniła, że wkrótce przyjedzie razem z córką.   

Gdyby nie zapi

ęte pasy, Lily chyba wyskoczyłaby z samochodu. Angelina od dawna nie 

widziała  jej  takiej  podnieconej.  Thomas  wyprowadził  się  dwadzieścia  miesięcy  temu. 
Upłynęły one pod znakiem sporów, dotyczących podziału majątku i walki o alimenty. Lily źle 
zniosła  rozwód  rodziców.  Jej  mały  bezpieczny  światek  legł  w  gruzach.  Odejście  ojca 
wywołało spore szkody  w psychice dziecka. Angelinie udało  się częściowo  je zniwelować, 
lecz  wtedy  wybuchła  kolejna  bomba.  Thomas  ożenił  się  po  raz  drugi  i  adoptował  dwóch 
pasierbów. 

Lily  poczuła  się  całkiem  zdradzona.  Nie  dość,  że  tatuś  ją  zostawił,  to teraz na 

dodatek  zamieszkał  z  obcymi  dziećmi.  Przykre  przeżycia  niekorzystnie  odbiły  się  na 
wynikach w nauce i Lily groziło powtarzanie drugiej klasy.   

To w

łaśnie nauczycielka biologii zauważyła, że  dziewczynka przepada za zwierzętami. 

Podzieliła  się  swoimi  spostrzeżeniami  ze  szkolnym  psychologiem.  Ten  zaś  wyjaśnił 
Angelinie, 

że konieczność opiekowania się czworonożnym ulubieńcem wywiera zbawienny 

wpływ na prawie każde dziecko.   

Dlaczego od razu nie kupi

ła  jej  puszystego,  słodkiego  króliczka!  Angelina  nie  mogła 

sobie  tego  darować.  Oczywiście  pragnęła  być  supermamusią.  Nie  chciała  decydować  za 
córkę.  Naiwnie  wyobrażała  sobie,  że  obie  z  Lily  wychodzą  ze  sklepu,  niosąc  kartonowe 
p

udło, w którym siedzi coś malutkiego, uroczego i nie wymagającego zachodu.   

Matki rzeczywi

ście powinny mniej myśleć, a więcej działać, przemknęło jej przez głowę, 

podczas gdy Lily paplała o psiakach.   

Na pierwsz

ą  wzmiankę  o  domowym  zwierzaku  Lily  oszalała z zachwytu.  Marzyła  o 

piesku. 

Nic  innego  nie  wchodziło  w  grę.  Teraz  Angelina  czuła  się  rozdarta  między 

rozsądkiem  a  miłością  do  córeczki.  Piesek  oznaczał  pogryzione  buty,  pchły,  czyszczenie 
zasiusianych  dywanów  i  rachunki  za  usługi  weterynaryjne.  Lecz jeśli  wywoła  ten  radosny 
uśmiech Lily i blask w jej oczach...   

Bez trudu trafi

ły do domu pani O’Quinn. Lily pognała przodem i zadzwoniła. Czekając, 

aż  ktoś  otworzy,  dosłownie  tańczyła  w  miejscu.  Gdy  usłyszała  szczekanie,  posłała  matce 
rozanielone spojrzenie.   

– Och, mamusiu! 

Och,  mamusiu! Dwa proste s

łowa,  które  razem  wyrażają  cudowne  zdziwienie, 

bezgraniczną  radość  i  pełne  nadziei  oczekiwanie  –  czyli to wszystko,  czego od dawna 
brakowało w życiu Lily. Dwa proste słowa, zdolne roztopić matczyne serce.   

Angelina poprzysi

ęgła  sobie,  że  Lily  będzie  miała  swojego  psiaka.  Od  półtora  roku 

utrzymywały  się  z  jednej  pensji  i  alimentów,  więc  jakoś  dadzą  sobie  radę  –  nawet z 
dodatkowym domownikiem.   

background image

Kaitlin  O’Quinn okaza

ła  się  młodą,  sympatyczną  kobietą.  Angelina  przedstawiła  się  i 

uścisnęła  jej  rękę,  podczas  gdy  Lily  chichotała  wesoło,  otoczona trzema szczeniakami.  Ich 
mama wygl

ądała na nieco znudzoną, ale ukradkiem czujnie zerkała na swoje potomstwo.   

– Moja córka Lily – 

powiedziała Angelina.   

–  Cze

ść  –  przywitała  dziewczynkę  Kaitlin.  Przyklękła  obok  dziecka.  –  Widzę,  że  już 

zaprzyjaźniłaś się z tymi maluchami.   

Najmniejszy z nich,  szczeniak w br

ązowe  plamki,  przysunął  się  do  Lily,  oczekując 

pieszczot. 

Lily wzięła go na ręce i spytała: 

– To ch

łopcy czy dziewczynki? W tym momencie szczeknął na nią krępy, rudawy psiak o 

kr

ótkiej sierści. Na buzi Lily odmalowało się zdumienie, a następnie rozbawienie, wywołane 

zadziornością zwierzaka.   

– Ten to ch

łopiec – odparła Kaitlin. – Łatwo się domyślić, prawda? 

– Tak – przyzna

ła ze śmiechem Lily.   

–  Tamten to te

ż  chłopczyk.  –  Kaitlin  wskazała  trzeciego  szczeniaka.  –  Ty trzymasz 

dziewczynkę.   

– Chcia

łabym właśnie ją, mamusiu.   

– Jeste

ś pewna? – Angelina z niepokojem przyglądała się długiej, puszystej sierści. – Nie 

wolałabyś tego, który zaszczekał? – Tego ulizanego, dodała w myśli.   

– Nie, on jest niegrzeczny.  A ta suczka mnie lubi.  I b

ędzie trzeba poddać ją sterylizacji, 

przemknęło Angelinie przez głowę.   

– No to za

łatwione – stwierdziła z rezygnacją w głosie.   

–  Jeszcze  nie  –  zaprotestowa

ła Kaitlin. Przeniosła wzrok z  Lily na jej matkę, po czym 

znów spojrzała na dziewczynkę. – Przywiązałam się do tych szczeniaków. Muszę wiedzieć, 
czy oddaję je w dobre ręce.   

W oczach Lily zamigota

ła  panika  i  nagle  możliwość  zabrania  do  domu  suczki  z  długą 

sierścią  stała  się  dla  Angeliny  najważniejszą  rzeczą  na  świecie.  Matczyny instynkt 
podpowiadał, że Lily potrzebowała tego psiaka tak samo jak pożywienia, troskliwości i uczuć.   

– Rozmawia

łyśmy o tym z Lily. Ona marzy o piesku i będzie dobrze się nim opiekować – 

zapewniła Angelina.   

–  Szczeniakom trzeba okazywa

ć  dużo  miłości  –  stwierdziła  Kaitlin,  patrząc  na  Lily.  – 

Sądzisz, że cię na to stać? 

Angelinie rzadko zdarza

ło  się  widzieć  na  buzi  córki  wyraz  takiego  przejęcia.  Była  to 

jedna

k powaga łagodna, nie zaś odzierająca z dzieciństwa i przytłaczająca. A ostatnio właśnie 

taka często malowała się na twarzy Lily.   

– B

ędę kochać Princess i dużo się z nią bawić.   

– Co za szcz

ęście. Ona już nadała jej imię – zauważyła Kaitlin i zwróciła się do Angeliny: 

– 

Zdaje sobie pani sprawę, ile taki szczeniak wymaga troski? 

–  Och,  prosz

ę  mi  wierzyć,  że  tak.  Lily  tak  bardzo  chce  mieć  psa,  a zdaniem jej 

nauczycielki byłoby to dla niej korzystne. Mamy własny dom i oszklone patio. Psiak mógłby 
tam przebywa

ć w ciągu dnia.   

– W takim razie zgoda, lecz musicie mi co

ś obiecać. Od czasu do czasu napiszecie mi, jak 

background image

czuje się Princess... czy jest zdrowa i szczęśliwa. Przysyłajcie mi też jej zdjęcia.   

Wspaniale, pomy

ślała Angelina. Te fotki zrujnują mnie do reszty.   

– Jakiej rasy jest Princess? – spyta

ła Lily, gdy wracały do domu.   

– Wygl

ąda na skrzyżowanie cocker spaniela i kundelka, z przewagą tego ostatniego.   

– Czy to dobra rasa? 

– Najlepsza.   

Mike 

spojrzał ponad głową swojej pacjentki na jej zaniepokojoną właścicielkę.   

– Pani Anderson, Agatha nie jest chora, tylko oty

ła.   

–  Ale

ż  skąd!  –  zaprotestowała  pani  Anderson  urażonym  tonem.  –  Po prostu ma takie 

puszyste futro.   

–  Waga nie k

łamie  –  zapewnił  z  uśmiechem  Mike.  –  Pod  tym  futrem  kryje  się  sporo 

tłuszczyku.  Agatha  musi  przejść  na  dietę.  Proszę  dokładnie  odmierzać  każdą  porcję 
pożywienia. Po dwóch tygodniach powinna pani zauważyć różnicę. Agatha odzyska dawny 
wigor. 

Tylko nie wolno jej dawać jedzenia przeznaczonego dla ludzi.   

–  Nawet odrobinki tu

ńczyka?  Agatha  go uwielbia.  –  Pani  Anderson  posłała  swojej 

rozpieszczonej perskiej kotce przepojone współczuciem spojrzenie.   

– Nawet tu

ńczyka z wody – stanowczo powiedział Mike.   

– Zawarta w tej rybie rt

ęć sprawia, że koty popadają w letarg. Poza tym chodzi o kalorie. 

Agatha nie zdoła ich spalić.   

– Moje biedactwo – zagrucha

ła pani Anderson, chwytając w ramiona wielkie kocisko. – 

Dlaczego ten wstrętny, stary doktor każe ci się głodzić? 

– Ten wstr

ętny, stary doktor chce, żeby Agatha cieszyła się każdym kolejnym życiem do 

dziewiątego włącznie – odparł wesoło. Wyjrzał z gabinetu i zawołał Suzie.   

– 

Życzysz sobie czegoś? 

– Daj pani Anderson pr

óbkę karmy Smukły Kot.   

–  Ju

ż  się  robi,  doktorku.  –  Suzie  pogłaskała  Agathę.  –  Zamierzasz  troszkę  schudnąć, 

malutka? – 

spytała, wyjmując z szafki puszkę. – Mike, twój ostatni pacjent czeka w dwójce – 

rzuci

ła przez ramię.   

– 

Żyję, aby służyć – mruknął Mike. Miał nadzieję, że nie czeka go żadna skomplikowana 

procedura. 

I  tak  został  dzisiaj  w pracy dłużej  niż  zwykle.  Skinął  pani  Anderson  głową  na 

pożegnanie i poszedł do gabinetu.   

Na pierwszy rzut oka pok

ój wydawał się pusty. Ale nie – po drugiej stronie długiego stołu 

z  nierdzewnej  stali  siedziało  na  plastykowym  krześle  dziecko.  Śliczna  dziewczynka  z 
wielkimi, zielonymi oczami i ciemnymi lokami. 

Tuliła do piersi łaciatego szczeniaka.   

–  Cze

ść  –  powitał  ją  Mike,  starając  się  nadać  swojemu  głosowi  ciepłe  brzmienie. 

Dziewczynka najwyraźniej była spięta. Teraz leciutko się przygarbiła i zacisnęła usta. Mike 
sięgnął  po  przygotowaną  przez  Suzie  kartę  i  przebiegł  ją  wzrokiem,  po  czym  przyklęknął 
obok dziecka.  –  Czy to Princess?  – 

spytał  łagodnie.  Dziewczynka  nadal  patrzyła  na  niego 

nieufnie. 

Mocniej przycisnęła szczeniaka do siebie.   

– Tak – szepn

ęła.   

Mia

ł ochotę objąć tego  przerażonego cherubina,  aby  go uspokoić, ale się powstrzymał. 

background image

Dziewczynka mogłaby jeszcze bardziej się przestraszyć. Gdyby zaczęła krzyczeć, jej matka 
na pewno uznałaby, że maleństwo wpadło w szpony zboczeńca. Lepiej nie ryzykować. Mike 
zauważył, że mała z trudem przełyka ślinę.   

– Zamierza pan zrobi

ć mojemu pieskowi zastrzyk? 

A wi

ęc o to chodzi. Musiał ugryźć się w język, żeby nie zachichotać.   

–  Obawiam si

ę,  że  tak,  kochanie.  –  Zaryzykował  niepewny  uśmiech.  –  Przecież  nie 

chcesz, 

żeby twój szczeniak zachorował, prawda? 

Zaprzeczy

ła w milczeniu, nadal poważna.   

– Jak ci na imi

ę? – Głaskał psa, po cichu licząc na to, że zaprzyjaźni się zarówno z nim, 

jak i z jego właścicielką.   

– Lily.   

– A ja jestem doktor Mike Calder. 

Możesz mówić do mnie „doktorze Mike”.   

Z wahaniem skin

ęła głową.   

– Najpierw musz

ę zbadać Princess.   

Lily pozwoli

ła mu wziąć szczeniaka na ręce, ale nie spuszczała z niego wzroku.   

–  Je

śli masz ochotę, stań tutaj i trzymaj Princess, aby się nie denerwowała, gdy będę ją 

badał.   

– Dobrze. – Lily podesz

ła do stołu.   

–  Obejrz

ę  oczy  i  uszy  Princess.  To nic nie boli.  –  Włączył  specjalną  lampkę,  nieco 

podobną do latarki. Zajrzał do jednego ucha, następnie odwrócił psa, żeby spojrzeć na drugie. 
– 

Założę się, że twój lekarz robi dokładnie to samo, gdy przychodzisz na badanie. Zgadza się? 

– Tak – przyzna

ła. – Ale mój lekarz jest kobietą, a nie mężczyzną.   

– Naprawd

ę?! – zawołał z udanym zdumieniem. – Nie wiedziałem, że dziewczyny mogą 

być lekarzami.   

Lily w ko

ńcu dostosowała się do jego żartobliwego tonu.   

– Tak – potwierdzi

ła ze śmiechem.   

– Teraz zmierz

ę Princess temperaturę. – Mike wsunął na termometr sterylny, plastykowy 

pokrowiec i posmarował go żelem.   

– Dlaczego pan to zrobi

ł? Takie paskudztwo ma chyba okropny smak.   

Mike 

zerknął na nią rozbawiony. Wiedział, że Lily nie spodziewa się tego, co zamierzał 

uczynić.   

– Psy na og

ół gryzą termometr, więc nie wkłada się go im do pyska, lecz z drugiej strony 

– 

wyjaśnił, przyglądając się Lily spod oka.   

Ze zdumienia otworzy

ła buzię, gdy podniósł ogonek psa i włożył termometr.   

–  Poskar

żę  na  pana  mojej  mamie!  –  zawołała  rozgniewana,  gdy  wreszcie  odzyskała 

mowę.   

– Dam g

łowę, że twój lekarz albo mamusia tak samo mierzyła ci temperaturę, gdy byłaś 

malutka – 

odparł spokojnie.   

– Na pewno nie! 

–  Spytaj swoj

ą mamę –  zaproponował. Odczekał minutę, wyjął termometr i zerknął na 

skalę.  –  Idealnie  –  stwierdził.  –  Twój piesek to okaz zdrowia.  Prawdopodobnie doskonale 

background image

dbasz o Princess.   

– Uhm – potwierdzi

ła Lily.   

– Czy twoja mama zosta

ła w poczekalni? – Obmacywał teraz brzuszek szczeniaka. Mike 

uznał, że byłoby znacznie lepiej – dla dziecka, dla psiaka, a także dla weterynarza – gdyby 
dziewczynka nie uczestniczyła w scenie szczepienia.   

Lily westchn

ęła.   

– Przysz

ła wypełnić formularz, ale później musiała wyjść, żeby zmienić koło.   

Ta rewelacyjna wiadomo

ść nie wprawiła Mike’a w zachwyt.   

– Jakie ko

ło? – Po co pytał? Wiedział, że powinien powstrzymać swoją ciekawość.   

– Od samochodu. Z

łapałyśmy gumę.   

Na parkingu kobieta zmienia ko

ło.  Wspaniale.  Po prostu fantastycznie.  Dama w 

potrzebie. 

Usiłował zdusić w sobie chęć ratowania tej pani. Przecież postanowił nie bawić się 

w  błędnego  rycerza.  Walka  z  czarnymi  charakterami  i  dni  zabijania  smoków  należały  do 
przeszłości – podobnie jak głupi zwyczaj pomagania babom, które wodzą naiwniaków za nos. 
Mike zamierzał dotrzymać danego sobie słowa.   

– Pewnie asystuje twojemu tatusiowi? – spyta

ł z nadzieją w głosie.   

–  Ju

ż nie mamy tatusia. – Na twarzy Lily pojawił się wyraz takiego bólu, że Mike’owi 

ścisnęło się serce. Łatwo mógł się domyślić, co przeżywa ta mała. Zdarzyło mu się przecież 
ochoczo podejmować obowiązki zastępczego taty. Był nim przez pewien czas dla Shelly.   

I nic dobrego z tego nie wynik

ło,  pomyślał.  Ani dla niego,  ani dla córki Beth Ann. 

Przypomni

ał sobie rozdzierającą treść listu od dziecka, które czuło się porzucone i oszukane: 

Kochany Mike’u,  W

łaśnie  przyszła  paczka  z  Lady  i  Trampem.  Są  cali  i  zdrowi,  ale 

smutni, 

bo  woleliby  mieszkać  w  twoim  domu.  Gdyby tam zostali,  mogłabym  ich  czasem 

odwiedzać. Szkoda, że to niemożliwe.   

Mike si

łą woli powrócił do rzeczywistości.   

– Robiono ci kiedy

ś zastrzyk? – Napełnił strzykawkę.   

– Uhm – potwierdzi

ła Lily prawie bezgłośnie.   

–  Wobec tego wiesz, 

że  boli  tylko  przez  krótką  chwileczkę.  Nie  dłużej,  niż  mówi  się 

słowo „Tippecanoe”. Spróbuj je powtórzyć.   

Lily wykona

ła polecenie.   

– Znakomicie. Zrób to jeszcze raz, 

gdy będę szczepił Princess. Gotowa? 

– Tak. – Mike zauwa

żył, że broda jej drży.   

– Zamknij teraz oczy i wymów magiczny wyraz. 

Lily zacisnęła powieki i skrzywiła się.   

– Tippecanoe – powiedzia

ła przez zaciśnięte zęby.   

Mike wykona

ł nikczemną czynność, Princess wydała zduszony pisk, a Lily natychmiast 

otworzyła oczy, lecz Mike zdążył wyciągnąć igłę.   

– Ju

ż po wszystkim – oświadczył z uspokajającym uśmiechem. – Princess była grzeczna, 

więc w nagrodę dostanie psi herbatnik. Chcesz jej go dać? 

Lily skin

ęła głową, wzięła od Mike’a herbatnik i podała go psu.   

–  Nie mamy tu ju

ż  nic  do  roboty  –  stwierdził  Mike.  –  Możesz  teraz  iść  z  Princess  do 

poczekal

ni i porozmawiać z Suzie, a ja zobaczę, czy twoja mama nie potrzebuje pomocy.   

background image

Chodzi jedynie o zmian

ę  koła.  Tylko tyle.  Zwykła  grzeczność  wymagała,  żeby 

zaproponował  pomoc.  Ten  dreszczyk  to  przejaw  przewrażliwienia.  Wszelkie  obawy  były 
całkiem nieuzasadnione. Mamusia tego dziecka sama zmagała się z dziurawą oponą. I co z 
tego? Przecież on nie pozwoli prześladować się zjawom z przeszłości. A poza tym nie widział 
tej kobiety. Przypuszczalnie stoi oparta o przedni zderzak mercedesa lub BMW, 

czekając na 

przyjazd mechanika.   

Mike 

wzruszył ramionami. Nawet gdyby chciał w coś się zaangażować – co, oczywiście, 

nie wchodziło w grę – to owa dama prawdopodobnie i tak mu się nie spodoba. Na pewno jest 
jakąś szarą myszką...   

I ma c

órkę o urodzie cherubina? Wykluczone, Calder. Czuł, że matka tej małej ślicznotki 

nie  będzie  brzydka.  Zaś  z  doświadczenia  wiedział,  że  raczej  nie  jeździ  ekskluzywnym 
samochodem.   

Przeprowadzone rozumowanie nie doda

ło  Mike’owi otuchy.  Otworzył  jednak  drzwi  i 

wyszedł  na  zewnątrz.  Natychmiast  oślepiło  go  słońce.  Zmrużył  oczy,  żeby  przyzwyczaić 
wzrok  do  światła.  Po  chwili  zobaczył  auto  pani  Winters.  Stało  tuż  obok  jego  furgonetki  i 
wielkiego buicka Suzie. 

Nie  było  mercedesem,  ani BMW,  tylko starym modelem krajowej 

produkcji.   

Pani Winters,  poch

łonięta  luzowaniem  nakrętek,  wcale go  nie zauważyła.  Natomiast 

Mike  – 

chociaż  ze  swojego  punktu  obserwacyjnego  nie  widział  jej  twarzy  –  od razu 

spostrzegł, że pod żadnym względem nie przypomina szarej myszki.   

To po prostu test,  uzna

ł,  przyglądając  się  gęstym,  ciemnym  włosom,  które  lśniącymi 

lokami  opadały  na  kołnierzyk  białej,  odrobinę  przezroczystej  bluzki.  Przez  cienki  materiał 
prześwitywało  coś  koronkowego  na  cieniutkich  ramiączkach.  Mike  nie  miał  już  żadnych 
wątpliwości. Los wystawiał go na próbę.   

Bluzka by

ła  wpuszczona  w  ciemnoszarą  spódnicę,  opinającą  apetycznie  zaokrąglone 

biodra. Szeroki, 

czarny pasek doskonale podkreślał wąską talię.   

Ramiona pani Winters leciutko zadr

żały,  gdy  z  westchnieniem  podniosła  rękę,  żeby 

wierzchem dłoni wytrzeć czoło.   

Niez

ła,  pomyślał  i  natychmiast  przypomniał  sobie  swoje  wcześniejsze  postanowienie. 

Żadnych ryzykownych flirtów. Dziewczyna musi odpowiadać sprecyzowanym na jego liście 
wymaganiom. 

Tej zamierzał tylko pomóc zmienić koło. Podszedł bliżej i zakasłał.   

– Pani Winters? 

Odwr

óciła gwałtownie głowę i spojrzała na niego zaskoczona. No tak. Rzeczywiście go 

testowano. 

Gładka buzia, wielkie, piwne,  pełne  wyrazu oczy,  a usta... Jedynie dzięki silnej 

woli oderwał od nich wzrok.   

– Jestem doktor Calder. W

łaśnie poznałem Lily i Princess, a przy okazji dowiedziałem się 

o oponie. 

Chętnie pani pomogę.   

Ukryte pod koronk

ą piersi zafalowały, gdy wciągnęła w płuca powietrze.   

– Nie, dzi

ękuję. Jak mogłabym...   

– To naprawd

ę drobiazg. – Ukląkł obok i z czarującym uśmiechem wziął od niej klucz.   

– Te nakr

ętki rzeczywiście trudno odkręcić – przyznała.   

background image

Nie musisz mi tego m

ówić, skarbie, pomyślał.   

– Zobacz

ę, co się da zrobić – dodał na głos. – Ale najpierw zablokuję czymś tylne koła.   

– O! – Jej wargi u

łożyły się w idealny owal. Mike z trudem przełknął ślinę.   

– Mam w furgonetce dwa grube kawa

łki drewna. Wyciągnął deski i wcisnął je pod dobre 

opony,  chocia

ż określenie „dobre” uznał za komplement na wyrost. Gumowe bieżniki były 

prawie całkiem zdarte. Zdaniem Mike’a istniały dwie możliwości. Pierwsza – pani Winters 
nie  zdawała  sobie  sprawy  ze  stanu  opon.  Przerażające.  I druga  –  nie  mogła  sobie  na  nie 
pozwolić.  Jeszcze gorzej.  Ach,  te  kobiety  w  potrzebie!  Dał  upust  irytacji,  wkładając  w 
luzowanie nakrętek więcej wysiłku, niż wymagała tego owa czynność.   

– Ma pani podno

śnik? Skinęła twierdząco głową.   

– Tak. Le

ży pod... eee... tym, co jakoś tak się nazywa... Jakoś tak się nazywa! Szczęście, 

że  wyklął  wszystkie  słabe  kobietki,  ponieważ  ta  naprawdę  stwarzała  wrażenie  bezradnej. 
Prawdopo

dobnie  przygniótłby  ją  samochód,  gdyby  zdjęła  koło.  To znaczy,  gdyby w ogóle 

udało się jej odkręcić śruby. Mike wyjął podnośnik, ustawił go i podpompował.   

– Dlaczego z

łapałam gumę? Jest jakiś konkretny powód? Poza tym, że ta opona turla się 

od stu lat? – 

pomyślał bezlitośnie. Mimo to przyjrzał się dokładnie płytkim rowkom.   

– Oto on. – Wskaza

ł kawałeczek metalu. – Klasyczny przypadek. Gwóźdź.   

Schyli

ła  się,  żeby  go  obejrzeć,  a  Mike  dokładnie  przyjrzał  się  jej nogom  –  wspaniałe 

łydki, kształtne kostki, tanie czarne pantofle na niewysokim obcasie.   

– Prosz

ę go tam zostawić – powiedziała. – Poprzednim razem faceci ze stacji narzekali, 

że go wyjęłam. Długo nie mogli znaleźć uszkodzenia.   

Czu

ł  jej  zapach.  Używała  wody  kolońskiej  lub  perfum  o  delikatnym,  kwiatowym 

aromacie. 

Gdyby  nie  znajdował  się  tak  blisko  i  gdyby  nie  wysoka  temperatura  powietrza, 

prawdopodobnie nawet by tego nie zauważył.   

–  Chyba pani nie zamierza 

łatać  tego  starocia?  –  zapytał  z  niedowierzaniem.  Usiłował 

zignorować subtelną woń. Przyjrzał się ciemnej smudze na czole pani Winters, jej wilgotnym 
od potu lokom i zaczerwienionym policzkom.   

– Oczywi

ście, że tak – odparła. – Nowa opona ciągle nie mieści się w moim budżecie.   

– Ile czasu min

ęło od ostatniego klejenia? Sapnęła, wyraźnie rozdrażniona tym pytaniem.   

–  Oko

ło roku... może półtora. Akurat tuż po –  urwała  gwałtownie.  – Tak, osiemnaście 

miesięcy. A bo co? 

– Bo ta opona ju

ż się nie nadaje do naprawy. Jest prawie całkiem łysa.   

– Musz

ę kupić nową? 

– Musi pani kupi

ć cztery nowe.   

Nie ulega

ło wątpliwości, że ta informacja bardzo przygnębiła panią Winters. Zgarbiła się 

lekko, 

jej oczy podejrzanie zalśniły, co stanowiło zapowiedź łez, a usta leciutko się skrzywiły.   

– Cztery nowe? – powt

órzyła, jak gdyby miała nadzieję, że się przesłyszała.   

– Te mog

ą strzelić w każdej chwili.   

– Fantastycznie – zawo

łała, biorąc się w garść. – W zeszłym miesiącu pompa paliwowa, 

niedawno  mechanik  zapowiedział,  że  niedługo  popękają  jakieś  rozporki,  a teraz jeszcze 
opony.   

background image

– Prosz

ę mi darować życie. Ja tylko stwierdziłem fakt.   

–  Przepraszam.  –  Westchn

ęła ciężko. – Chodzi o to, że... Nie płacz! – jęknął w myśli. 

Błagam, nie płacz! Zagrożenie było realne, ponieważ desperacja emanowała z twarzy i całej 
sylwetki tej kobiety – 

osóbki zgrabnej i miłej dla oka.   

Czu

ł,  że  grozi  mu  dobrze  znane  niebezpieczeństwo.  Pragnął  ją  pocieszyć,  otoczyć 

troskliwą  opieką,  zetrzeć  z  czoła  czarne  ślady  i  poprawić  humor  mnóstwem  delikatnych, 
dodających otuchy pocałunków.   

Nawet nie znasz jej imienia! – skarci

ł się w myśli.   

–  Na razie wystarczy,  je

śli pani zmieni tylko dwie przednie. – Zmusił się do skupienia 

uwagi  na  umocowywaniu  nakrętek.  –  Ale  na  pani  miejscu  nie  czekałbym  zbyt  długo  z 
kupnem tylnych.   

– Rzeczywi

ście są aż takie zniszczone? 

–  Niestety.  –  Zauwa

żył, że zerknęła na swoje brudne dłonie, więc dodał: – W budynku 

jest toaleta z umywalką. Może pani tam umyć ręce. Jak tutaj skończę, wrzucę pani koło do 
bagażnika.   

– Dzi

ękuję za pomoc. Ja...   

–  Udowodni

łem  tylko  wyższość  mięśni  nad  intelektem,  prawda?  –  Uśmiechnął  się 

szeroko. 

Ona chyba nie podejrzewała go o flirtowanie? 

Mia

ł nadzieję, że tego nie robi.   

– Ale...   

–  To naprawd

ę  drobiazg.  Przykro mi z powodu tych opon.  –  Z powodu twoich opon, 

sypiącego  się  samochodu,  finansowych problemów,  tego,  że  mała  dziewczynka  nie  ma 
tatusia...   

A przede wszystkim dlatego, 

że tak strasznie chciał troszczyć się o panią Winters, chociaż 

doskonale wiedział, jakie katastrofalne skutki mogłoby to wywołać.   

Patrzy

ł  za  nią,  podziwiając  wdzięk,  z  jakim  się  poruszała.  Jednocześnie  poczuł  ulgę, 

poniewa

ż  nie  musiał  już  dłużej  przebywać  w  towarzystwie  tej  kobiety.  Aby  uniknąć 

ponownego spotkania zarówno z nią, jak i jej pozbawionym ojca dzieckiem, wszedł do kliniki 
tylnym wejściem.   

Szorowa

ł usmolone ręce, a „Lista podstawowych wymagań” urągliwie przypominała mu 

o powziętych postanowieniach. Był z tego cholernie zadowolony, gdyż tam na dworze musiał 
walczyć z pokusą.   

Na szcz

ęście zdał ten trudny egzamin na piątkę z plusem. Udzielił pomocy pani Winters, 

ale nawet jej nie zapytał, jak ma na imię.   

background image

ROZDZIA

Ł 3 

 

– Telefon do ciebie – oznajmi

ła Suzie. – Możesz się pofatygować? 

Mike 

łypnął  na  nią  z  niechęcią.  Po  konfrontacji  z  pociągającą,  ale  zupełnie  dla  niego 

nieodpowiednią panią Winters, nie był w nastroju do dalszych zmagań ze światem. Zwłaszcza 
o tej porze.   

–  Pod warunkiem, 

że  od  tego  zależy  życie  –  burknął.  Suzie  przyjęła  jego  gburowatą 

odpowiedź wzruszeniem ramion.   

– To panna Curry – sykn

ęła. – Już zapomniałeś? Piękna i bogata Samantha Curry, która 

organizuje akcję szczepień przeciw wściekliźnie. Pewnie w tej sprawie dzwoni.   

– Odbior

ę w moim gabinecie – odparł z entuzjazmem drzemiącego leniwca.   

– Na twoim miejscu nie kaza

łabym jej zbyt długo czekać. Chyba zamierzałeś wywrzeć na 

niej dobre wrażenie, prawda? 

Światełko telefonu mrugało jak neon przydrożnego zajazdu, gdy Mike rozsiadł się przy 

biurku. 

Wziął  głęboki  oddech,  następnie  wypuścił  powietrze  z  płuc,  wreszcie po tym 

relaksującym ćwiczeniu podniósł słuchawkę.   

– Doktor Calder? Mówi Samantha Curry. 

Dziękuję, że mimo późnej pory zgodził się pan 

na rozmowę ze mną – zagruchał pięknie modulowany głos kobiecy.   

Mike 

od razu poczuł się lepiej. Może właśnie potrzebował tej rozmowy, żeby zapomnieć 

o pani Winters, 

jej łysych oponach i córeczce z wielkimi oczami.   

– Nie ma za co – zapewni

ł. – Dopiero przed chwilą skończyłem pracę.   

–  Chcia

łabym  podać  szczegóły  dotyczące  dnia  szczepień,  ale  najpierw  pragnę 

powiedzieć, jak bardzo doceniam fakt, że zgłosił pan swój udział.   

Nawet w g

łosie właścicieli zwierzaków, którym uratował życie, Mike nigdy nie usłyszał 

tyle wdzięczności.   

–  Ca

ła  przyjemność  po  mojej  stronie  –  odparł  wielkodusznie.  –  Poza tym szczepienia 

przeciw wściekliźnie są bardzo ważne.   

– Przydzieli

łam pana do stanowiska przy centrum handlowym Palm Isle, tuż obok wejścia 

do kina. To niedaleko p

ańskiej kliniki, prawda? Nasi ochotnicy będą prowadzić dokumentację 

i przyczepiać plakietki na obrożach. Pan powinien tylko się zjawić i rozpocząć akcję.   

Umilk

ła. Mike usłyszał, jak wciąga powietrze, i natychmiast wyobraził sobie unoszącą się 

w oddechu damską pierś. Kuszącą pierś pani Winters, mówiąc dokładnie.   

Psiakrew! 

– Doktorze Calder? – odezwa

ła się słodko panna Curry, a Mike, słysząc ten ton, powrócił 

do rzeczywistości.   

– Mam si

ę zjawić i rozpocząć akcję – powtórzył uprzejmie. – Nic trudnego.   

– Przeka

żę panu wszystkie dane listownie, ale w razie jakichkolwiek wątpliwości proszę 

do mnie dzwonić bez wahania.   

–  Oczywi

ście. – Mike nie wątpił, że na pewno znajdzie się przynajmniej jedna kwestia 

wymagająca konsultacji z tym rozkosznym głosem.   

background image

–  I jeszcze raz wielkie dzi

ęki za to, że postanowił pan poświęcić swoją sobotę. Musimy 

dbać o naszych czworonożnych ulubieńców. Jestem pewna, że frekwencja przejdzie wszelkie 
oczekiwania.   

– Z ca

łą pewnością.   

–  Gdyby

śmy  do  tego  czasu  już  nie  kontaktowali  się  ze  sobą,  to  zobaczymy  się  w 

przyszłym miesiącu.   

– Ach, tak? 

–  Owszem.  Zamierzam odwiedzi

ć  każdą  naszą  placówkę,  aby  osobiście  podziękować 

wszystkim ochotnikom.   

– B

ędę zaszczycony, mogąc panią poznać – powiedział z autentycznym przekonaniem.   

Spotkanie z pani

ą  Winters  uświadomiło  Mike’owi,  że  zdecydowanie  za  długo  żyje  jak 

mnich. 

Mężczyzna nie został stworzony do samotności ani do celibatu.   

Dumny z tego wniosku,  poszed

ł  sprawdzić  stan  zwierząt,  które  po  operacji  zostały  w 

klinice na noc. St

wierdził, że są ospałe, ale w dobrej formie. Nie zauważył żadnych objawów 

infekcji.  Zadowolony, 

wrócił  do  recepcji.  Suzie  właśnie  skończyła  z  kimś  rozmawiać  i 

odłożyła słuchawkę.   

– Jakie

ś problemy? – spytał zaniepokojony. Wolałby już iść do domu.   

– Nie. Po prostu dowiadywa

łam się, czy Inez zamierza iść do klubu.   

– Przecie

ż dzisiaj czwartek, prawda? – W czwartki Suzie zabierała swoją teściową na grę 

w bingo. – 

No i co? Ma ochotę zaszaleć? 

–  Wprost nie mo

że  się  doczekać.  Obmyśliła  jakąś  nową  metodę  i  jest  przekonana,  że 

wygra.  – 

Suzie  przykryła  klawiaturę  komputera  plastykową  pokrywą  i  wyjęła  z  dolnej 

szuflady torebkę. – Aha, pani Winters prosiła, żeby ci podziękować za zmianę koła.   

– Ma

łe urozmaicenie dnia pracy.   

– To bardzo sympatyczna osoba.   

– Uhm – przyzna

ł lakonicznie. Domyślał się, do czego Suzie zmierza.   

– Poza tym 

ładna.   

– Nie zauwa

żyłem. – Prześliczna, poprawił w myśli.   

– Akurat! 

– Przecie

ż bawiłem się w mechanika.   

– Jest rozwiedziona.   

– Wiem. Rozwiedziona, z pozbawionym tatusia dzieckiem i stadem wierzycieli u drzwi.   

– Jej córeczka to urocze stworzenie.   

– Hm.   

– By

ła strasznie dumna ze swojego pieska.   

Mike 

wiedział,  że  Suzie  zastawia  na  niego  pułapkę.  Nie  wątpił  też,  że  pożałuje,  jeśli 

połknie przynętę. Dobrze jednak znał Suzie. Jeśli spróbuje ją teraz zbyć, ona wepchnie mu do 
gardła informację, którą niewątpliwie chciała się podzielić.   

– Zapomnia

ła stąd zabrać swój tornister.   

– Przyjdzie po niego jutro.   

– Mo

żliwe. – Suzie westchnęła ostentacyjnie.   

background image

– Nie kr

ęć, Suzie. O co chodzi? 

– Jutro pi

ątek, a jedna z tych książek to słowniczek.   

– I co z tego? 

–  Nie pami

ętasz zajęć z podstawówki? W piątek zawsze są dyktanda. To biedactwo nie 

będzie dzisiaj miało z czego się uczyć.   

– Je

śli jest dobrą uczennicą, to pewnie już wszystko umie. A nauka z dnia na dzień i tak 

niewiele daje.   

– C

óż za podejście do obowiązków! 

– Nic na to nie poradz

ę, że zostawiła tu książki.   

– Chyba masz racj

ę, ale...   

– Ale co? – warkn

ął.   

– Podrzuci

łabym je, ale jadę po Inez. Musiałabym nadłożyć sporo drogi...   

A wi

ęc w to Suzie chciała go wrobić! 

– Sugerujesz, 

żebym ja zawiózł jej książki?! 

– One mieszkaj

ą kilka przecznic od ciebie. Już sprawdziłam. Zajmie ci to najwyżej pięć 

minut.   

Najwy

żej pięć minut. Rzeczywiście głupstwo, jeżeli nie brało się pod uwagę figury pani 

Winters. 

I jej łysych opon. I zielonookiej córeczki. A także jego postanowienia, że przestanie 

wzruszać  się  losem  kobiet  z  kuszącym  dekoltem,  starym  samochodem  i  dziećmi,  którym 
brakuje taty.   

– Wiesz, 

że nie jeżdżę po domach. Przyjmuję w klinice.   

–  Och,  przecie

ż  nie  mówimy  o  skomplikowanej  operacji.  Po prostu zrobisz dobry 

uczynek.   

–  Ju

ż  sobie  zasłużyłem,  żeby  trafić  do  nieba.  Mam na koncie mnóstwo dobrych 

uczynków. – I sporo emocjonalnych urazów z ich powodu, 

dodał w myśli.   

– Wobec tego ja zawioz

ę tornister! – wycedziła Suzie.   

– Sp

óźnicie się na bingo.   

– Owszem. Inez si

ę wścieknie, bo wielka wygrana przejdzie jej koło nosa, ale...   

– Ju

ż dobrze – jęknął. – Wezmę te cholerne książki! 

– Narysowa

łam ci plan, żebyś nie błądził.   

– Czyja ci

ę ostatnio nie wylałem z pracy? 

–  W tym tygodniu jeszcze nie  –  odpar

ła bez mrugnięcia okiem. – Ale możesz zwolnić 

mnie jutro. Trafisz? – 

spytała, podając mu kartkę z adresem.   

Wzruszy

ł ramionami.   

– Bez problemu. To niedaleko. Suzie nagle spowa

żniała.   

– Po prostu zadzwo

ń do drzwi i oddaj tornister.   

– Opony by

ły zupełnie łyse – powiedział z roztargnieniem. – Naprawdę czuję się winny, 

biorąc od tej kobiety honorarium tylko za to, że rzuciłem okiem na jej psiaka i zrobiłem mu 
zastrzyk.   

–  Ta sprawa nie powinna sp

ędzać  ci  snu  z  powiek.  Dałam  pani  Winters  zniżkę. 

Wyjaśniłam, że mamy taki zwyczaj. „Pierwszy szczeniak – specjalna taksa”.   

background image

– Czyli... ? 

– Badanie i szczepionka – pi

ęć dolarów.   

–  Pi

ęć  dolarów?!  –  zawołał  oszołomiony  i  parsknął  śmiechem.  Ach,  ta Suzie i jej 

pomysły! Specjalna taksa! 

– Kto przyszed

ł? – spytała Angelina.   

– Lekarz Princess – oznajmi

ła Lily.   

Do Angeliny,  zaj

ętej  mieszaniem  sosu,  nie  od  razu  dotarł  sens  tych  słów.  Po chwili 

gwałtownie się odwróciła.   

– Lekarz Prin... – urwa

ła i ze zdumienia wciągnęła głęboko powietrze na widok doktora 

Caldera. 

Uśmiechnął się przepraszająco i uniósł tornister Lily.   

–  Pani c

órka zostawiła u nas książki. Moja pracownica uznała, że mogą być potrzebne, 

więc je przywiozłem.   

Weterynarz w jej kuchni! Ten  niesamowicie przystojny weterynarz,  kt

óry  zmienił  jej 

koło!  Angelina  nie  wierzyła  własnym  oczom.  Stała  przed  nim  bosa  i  miała  na  sobie 
beznadziejnie spłowiałe szorty oraz bawełniany podkoszulek z napisem: „Jeśli jesteś bogaty, 
to ja jestem do wzięcia”. A na dodatek w zlewie nadal walały się brudne talerze.   

– Ja – gor

ączkowo zastanawiała się, co powiedzieć – akurat przyrządzałam sos i...   

W

łaśnie, sos! Chwyciła z palnika garnek i zaczęła szaleńczo mieszać, żeby nie zrobiły się 

grudy. 

W porę zdołała zapobiec tragedii, postawiła naczynie z powrotem na gazie, wsypała 

trochę utartego sera i mieszała dalej – teraz już powoli.   

– Przepraszam. – Odsun

ęła się na bok, aby móc patrzeć na doktora Caldera.   

– To wygl

ąda na skomplikowaną czynność – zauważył. – Zajęcie godne smakosza.   

– Sk

ądże. – Roześmiała się trochę nerwowo. – To tylko zwykły beszamel. Nic trudnego, 

ale trzeba go bez przerwy mieszać. Dlatego nie podeszłam do drzwi.   

– Pachnie bardzo apetycznie.   

–  Ser si

ę  topi  i  dlatego  tak  pachnie  –  wyjaśniła.  Błyskotliwa konwersacja,  Angelino, 

pomyślała.  Czemu nie  dasz mu całego  przepisu,  żeby  zrobić  większe  wrażenie!  Podniosła 
wzrok znad garnka i dopiero teraz spostrzegła, że jej gość nadal trzyma tornister.   

– Lily, postaw Princess na pod

łodze i weź książki od doktora... – Do licha! Zapomniała, 

jak on się nazywa! Doktor... doktor... – Caldera! – Miała nadzieję, że nie zwrócił uwagi na tę 
chwilę wahania. – A w ogóle dlaczego wciąż nosisz Princess na rękach? 

– Usi

łowała wybiec na ulicę. Musiałam ją złapać – odparła Lily rzeczowym tonem.   

–  Nie mo

żna  dopuścić  do  tego,  żeby  taki  miły  piesek  się  zgubił  –  stwierdził  doktor 

Calder.   

– W domu na pewno nie zginie. Lily, postaw j

ą i weź książki – powtórzyła Angelina.   

Lily westchn

ęła i niechętnie wykonała polecenie.   

– To mi

ło ze strony doktora Caldera, że zechciał przywieźć twój tornister, prawda? 

Angelina zastanawia

ła się, czy Lily przyjdzie do głowy podziękować za uprzejmość. Na 

szczęście mała powiedziała grzecznie: 

– Dzi

ękuję, że przyniósł pan moje rzeczy.   

–  Zosta

ła jeszcze odrobina sera – poinformowała Angelina. – Zaraz się rozpuści i będę 

background image

mogła odprowadzić pana do drzwi.   

– Nie ma po

śpiechu. – Skrzyżował ramiona i swobodnie oparł się o blat.   

I  w

łaśnie  w  tej  chwili  stało  się  coś  niezwykłego.  Coś  żywiołowego.  Coś... 

elektryzującego.   

Angelina u

świadomiła  to  sobie  w  jednej  sekundzie,  jakby  nagle  przejrzała  na  oczy. 

Patrzyła na doktora Caldera i widziała kogoś zupełnie innego niż przed chwilą. Już nie był po 
prostu miłym weterynarzem, który wyświadczył im przysługę, lecz mężczyzną – wielkim i 
dominującym.   

Odwr

óciła  się,  żeby  pomieszać  sos.  Marzyła,  żeby  wreszcie  osiągnął  punkt  wrzenia. 

Mogłaby  wtedy  pożegnać  doktora  Caldera.  Wyprawić  go  ze  swojej  kuchni  i  ze  swojego 
domu. 

Usunąć  ze  swoich  myśli.  Nie  nazwałaby  tego,  co  ją  ogarnęło,  oczarowaniem. 

Nieoczekiwane  wrażenie  okazało  się  jednak  na  tyle  silne,  że  Angelina  poczuła  się 
skrępowana. Nic nie wiedziała o doktorze Calderze poza tym, że pracuje w klinice, potrafi 
zmienić  koło  i  jest  uprzejmy.  Pofatygował  się  i  odniósł  małej  dziewczynce  podręczniki. 
Przypuszczalnie sam ma małą córeczkę. Albo synka. Może nawet kilkoro dzieci. Oraz żonę, 
oczywiście,  co  oznaczało,  że  trzeba  go  spławić.  Im szybciej,  tym lepiej.  Niech wraca do 
swojego domu.   

– Uczy

ł się pan kiedyś o szopach? – spytała Lily.   

– Masz na my

śli te puszyste zwierzątka? 

–  Nie musisz zawraca

ć  głowy  doktorowi...  –  Dlaczego  nie  potrafiła  nawet  zapamiętać 

jego nazwiska? – Calderowi, Lily. 

Obiecałam ci przecież, że jutro pójdziemy do biblioteki.   

– Ale on jest weterynarzem. Na pewno du

żo wie o szopach.   

– W bibliotece znajdziemy mn

óstwo książek na ten temat.   

– Panna Thomton powiedzia

ła, że warto porozmawiać z kimś, kto zna się na zwierzętach. 

Z  jakimś  au...  auto...  rytetem.  Podobno  od  niego  można  dowiedzieć  się  tego  samego  co  z 
książki.   

– Dlaczego interesuj

ą cię szopy? Jakaś praca domowa? – zapytał doktor Calder.   

– Uhm. Musz

ę napisać wypracowanie.   

– Czasem lecz

ę szopy.   

– Opowie mi pan o nich? 

– Lily! – zawo

łała Angelina.   

– Panna Thornton m

ówiła, żeby zebrać jak najwięcej informacji – upierała się Lily.   

–  Doktor Calder ju

ż stracił dużo czasu, przyjeżdżając tutaj. Prawdopodobnie się śpieszy 

do żony i dzieci.   

Wbrew w

łasnej woli spojrzała na niego. Zdawała sobie sprawę, że ciągnie go za język.   

– Wcale mi si

ę nie śpieszy. – Doktor Calder patrzył jej prosto w oczy. – W domu czeka 

na mnie tylko pies – 

dodał.   

Z u

śmieszku weterynarza wywnioskowała, że ją przejrzał. Dobrze ci tak, ty kretynko! – 

skarciła się w myśli i odwróciła wzrok. Zachowała się jak zdesperowana bywalczyni barów 
dla samotnych.   

– Lily, czego chcia

łabyś się dowiedzieć o szopach? 

background image

– Naprawd

ę nie musi pan... – wtrąciła Angelina.   

–  Och,  nie ma sprawy.  –  Mrugn

ął  porozumiewawczo.  –  Przecież  nie  codziennie  się 

zdarza, 

że znawcom szopów ktoś okazuje należny szacunek.   

– Musz

ę wyjąć zeszyt! – Lily otworzyła tornister. – będę robić notatki! 

Ca

łe szczęście, że Lily na ogół z entuzjazmem odrabia . lekcje, pomyślała Angelina, gdy 

córka i weterynarz usiedli przy kuchennym stole. 

Nauczycielka miała rację: Lily interesowało 

wszystko, 

co dotyczyło fauny.   

Sos w

łaśnie  się  zagotował.  Angelina  zalała  nim  makaron  wymieszany  z  kawałkami 

indyka, 

wsunęła naczynie do piekarnika i zerknęła w kierunku stołu.   

Lily by

ła  pochłonięta  pisaniem,  a  weterynarz  od  niechcenia  głaskał  Princess,  która tak 

długo się napraszała, aż została wzięta na kolana. Angelina uznała, że nikt nie zauważy jej 
chwilowej nieobecności i wymknęła się do sypialni.   

Przejecha

ła szczotką włosy, umalowała usta, a następnie pod wpływem impulsu sięgnęła 

po drogie perfumy,  przeznaczone na szczególne okazje. 

Nałożyła  odrobinę  na  wewnętrzną 

stronę przegubów oraz w zagłębienie szyi i zastygła bez ruchu, zdumiona tym, co zrobiła.   

– Powinna

ś częściej bywać między ludźmi – powiedziała na głos do swojego odbicia w 

lustrze. 

Kusiło  ją,  żeby  się  przebrać.  Podkoszulek  z  napisem  dostała  od  przyjaciółki,  która 

znała jej poczucie humoru. Angelina nosiła go wyłącznie w domu. Teraz, po chwili namysłu, 
doszła do wniosku, że lepiej nie wkładać na siebie nic innego. Zmiana stroju mówiłaby sama 
za siebie i temu weterynarzowi Bóg wie co przy

szłoby do  głowy. Angelina nie zamierzała 

natomiast paradować w jego obecności na bosaka, toteż wsunęła stopy w pantofle na płaskim 
obcasie. Zadowolona, 

wróciła do kuchni. Doktor Calder właśnie coś wyjaśniał.   

–  Szopy maj

ą  jeden  niezwykle  oryginalny  zwyczaj.  Przed  jedzeniem  zawsze  myją 

pożywienie.   

– Tak jak mamusia myje owoce i warzywa? 

– Niezupe

łnie, przecież nie mają zlewu. Zanurzają żywność na przykład w strumyku lub 

w jeziorze.   

– Przepraszam, 

że przeszkadzam, ale chyba już wam zaschło w gardle. Macie ochotę na 

mleko czy sok? 

– Sok! – zawo

łała Lily.   

– A gdzie magiczne s

łówko „proszę”? 

Lily zastosowa

ła się do sugestii matki, która spojrzała pytająco na doktora Caldera.   

– Dla mnie te

ż sok – powiedział i zaraz dodał z szerokim uśmiechem: – Proszę.   

Angelina skin

ęła głową i otworzyła lodówkę. Gdy sięgała po karton z sokiem, do jej uszu 

doleciał  konspiracyjny  szept  weterynarza:  „O  mało  nie  zapomniałem”.  Lily  zachichotała 
cichutko.   

Angelina uda

ła,  że  nie  słyszy.  Cieszyła  się,  widząc  Lily  wesołą  i  roześmianą.  Na jej 

dziecięcej buzi ostatnio zbyt często malowała się nienaturalna powaga. I właśnie za ten blask 
w oczach dziecka, 

a nie za zmianę koła, dostarczenie książek lub pomoc w odrabianiu lekcji 

Angelina miała dług  wdzięczności w stosunku do doktora Caldera. Trocheja to niepokoiło, 
gdyż nie wiedziała, jak się zrewanżować.   

background image

Przygl

ądała  mu  się  ukradkiem,  napełniając  szklanki.  Ledwie  znała  tego  człowieka,  a 

jednak  nie  wydawał  się  jej  obcy.  Chyba dlatego,  że  sprawiał  wrażenie  kogoś  zupełnie 
zwyczajnego. 

Miał  na  sobie  podniszczone  adidasy,  tanie  dżinsy  i  bawełnianą  koszulkę  z 

reklamującym  jego  klinikę  nadrukiem.  Prawdopodobnie  dzięki  temu  ubiorowi  wyglądał 
pr

zystępnie i sympatycznie, jak chłopak z sąsiedztwa.   

By

ł zdecydowanie wysoki i dobrze zbudowany, co sugerowało siłę. Mogła się podobać 

również jego twarz o nieregularnych, lecz wyrazistych rysach, duże zielone oczy z długimi 
rzęsami i gęste jasne włosy. A ten uśmiech, z którym przyjął od niej sok...   

– 

Ładnie  pachniesz,  mamusiu  –  odezwała  się  Lily,  wyrywając  matkę  z  głębokiego 

zamyślenia.   

– Tak? – Zaskoczona zastanawia

ła się gorączkowo, co odpowiedzieć. – Pewnie przeszłam 

zapachem parmezanu.   

– Nie – odpar

ła stanowczo Lily. – To nie ser, tylko kwiaty.   

– Albo pi

żmo – mruknął doktor Calder.   

Po tej kr

ótkiej  uwadze  w  kuchni  zapadła  cisza.  Angelina  obrzuciła  go  szybkim 

spojrzeniem. 

Udawał niewiniątko, ale wiedział. Doskonale wiedział, że się uperfumowała. I 

lepiej od niej samej rozumiał, dlaczego to zrobiła.   

Bezczelny typ, pomy

ślała zirytowana i trochę zawstydzona. Siedział w jej kuchni, trzymał 

na kolanach cudzego psiaka i jeszcze się mądrzył.   

– Co to jest pi

żmo? – spytała Lily.   

–  To jest...  –  Zaczyna

ła  być  wściekła  na  tego  intruza,  który  wprosił  się  do  jej  domu  i 

poniekąd sprowokował do użycia perfum. Uśmiechnęła się ze złudną słodyczą. – Może pan 
jej wyjaśni? 

Przyj

ął jej wyzwanie, unosząc jedną brew, po czym zasalutował.   

– Oczywi

ście. Wiem coś niecoś o piżmie. Przecież jestem weterynarzem.   

–  S

ądzę, że z pana prawdziwy autorytet w tej dziedzinie, doktorze... – Do licha! Znów. 

zapomniała, jak on się nazywa. A już szło jej tak dobrze, mówiła tak inteligentnie...   

– Calder – podpowiedzia

ł z wyraźną uciechą w głosie i odwrócił się do Lily. – Piżmo to 

substancja  wytwarzana  przez  gruczoły  piżmowca,  coś  w  rodzaju  potu.  O bardzo ostrym 
zapachu.   

– Pachnie jak kwiaty? 

– Nie, raczej brzydko. Podoba si

ę tylko piżmowcom płci żeńskiej.   

Lily skrzywi

ła się, zakłopotana.   

– My

śli pan, że moja mama cuchnie? 

– Sk

ądże, kochanie – zaprzeczył rozbawiony.   

– Ale powiedzia

ł pan, że pachnie jak piżmo.   

–  Producenci perfum stosuj

ą  piżmo  tylko  jako  utrwalacz.  Dodają  do  niego  mnóstwo 

innych aromatów, 

które stają się mocniejsze i długo nie wietrzeją.   

– Moja mama nie kupuje perfum. S

ą za drogie.   

Dzi

ęki, skarbie, pomyślała Angelina. Czemu nie pokażesz mu wyciągu z mojego konta? 

Niech ten facet zobaczy, 

że nic na nim nie ma.   

background image

– Dosta

łam w sklepie darmową próbkę – zmyśliła na poczekaniu. – Chciałam sprawdzić, 

jak  zadziała  w  połączeniu  z...  –  urwała  gwałtownie,  mając  nadzieję,  że  doktor  Calder  nie 
będzie drążył tematu. Lecz jej gość okazał się bezlitosny.   

– Z czym? – zapyta

ł.   

– Z chemi

ą mojego ciała – wychrypiała, jak gdyby nagle coś stanęło jej w gardle.   

– Z chemi

ą ciała? – powtórzył sugestywnym tonem. Angelina poczuła, że się czerwieni.   

– Trzeba sprawdzi

ć, jak dany zapach... jakie daje efekty, gdy przez pewien czas znajduje 

się na naszej skórze.   

– Te perfumy daj

ą doskonały efekt w połączeniu z chemią pani ciała.   

– Musz

ę sprawdzić, czy się za bardzo nie przypieka.   

By

ł to tylko pretekst, żeby się czymś zająć i odzyskać równowagę. Angelina zajrzała do 

piekarnika, 

następnie zaczęła wyjmować z lodówki jarzyny na sałatkę i wkładać je do zlewu. 

Nie  mogła  się  doczekać,  kiedy  Lily  skończy  rozmawiać  z  doktorem  Calderem  o  szopach. 
Docierały do niej urywki tej dyskusji, „... niesłychana ciekawość... wyjątkowo psotne... „.   

Angelina umy

ła  zieloną  sałatę  i  strząsnęła  z  niej  wodę.  „Dzikie  zwierzęta,  których nie 

powinno  się  trzymać  w  niewoli...  „  Chyba  wkrótce  wyczerpie  mu  się  zapas  informacji, 
pomyślała. Umyła ogórek, zakręciła kran i znów nadstawiła ucha, licząc na to, że wywiad ma 
się ku końcowi.   

Ale oni 

świetnie  się  bawili.  Lily  chichotała,  a  weterynarz  śmiał  się  głębokim,  męskim 

śmiechem,  którego  dźwięki  atakowały  układ  nerwowy  Angeliny.  Oparła  łokcie  na 
kuchennym blacie, 

a podbródek na dłoniach i powiedziała z udaną nonszalancją: 

– Co was tak rozweseli

ło? Jakieś anegdoty o szopach? 

– Nie chodzi o szopy, mamusiu. Doktorowi Calderowi strasznie zaburcza

ło w brzuchu. – 

To dlatego, 

że  potrawa,  którą  przygotowuje  twoja  mama,  tak apetycznie pachnie,  a ja nie 

mia

łem dzisiaj czasu na lunch.   

– Prosz

ę zjeść z nami – zaproponowała Lily.   

–  Och,  nie m

ógłbym  się  tak  narzucać  –  powiedział  bez  przekonania,  jak gdyby tylko 

dobre maniery nakazywały mu odmówić.   

Angelina zrozumia

ła, że on czeka, aby powtórzyła zaproszenie.   

– B

ędzie tetrazzini. Zawsze jest go bardzo dużo – przekonywała Lily.   

Angelina zastanawia

ła się, czy chce, żeby został na kolacji, siedział z nimi przy jednym 

stole, 

nakładał  jedzenie  ze  wspólnego  półmiska.  Stworzyłoby  to  nastrój  niebezpiecznej 

intymności. A na dodatek ten mężczyzna pięć minut temu mówił o chemii ciała. No tak, ale 
zmienił koło, przywiózł tornister Lily i pomógł jej odrobić lekcje.   

–  Ale

ż  tak,  Lily  ma  rację  –  powiedziała.  –  Serdecznie zapraszamy.  Na pewno nie 

zabraknie tetrazzini. 

Nie sposób ugotować małej porcji.   

Na twarzy doktora Caldera odmalowa

ło  się  wahanie.  Angelina  odniosła  wrażenie,  że 

pragnie zostać, ale ma wątpliwości, czy powinien. Niezmiernie ją to zdziwiło. Nie wyglądał 
na człowieka, który ma trudności z podejmowaniem decyzji. Poza tym sam prawie się wprosił 
tą uwagą o apetycznym zapachu.   

–  Za wszystkie przys

ługi,  które  nam  pan  wyświadczył,  spróbujemy przynajmniej 

background image

porządnie pana nakarmić.   

Za szybko si

ę uśmiechnął.   

– Skoro jest pani pewna...   

Wcale nie by

ła  pewna,  zwłaszcza  biorąc  pod  uwagę  zastanawiający  sposób,  w jaki 

reagował jej organizm na uśmiech I doktora Caldera. Niestety, musiała znosić go aż do końca 
deseru.   

W

łaśnie, deser! Nie miała go dzisiaj w planie. Za późno, żeby coś upiec. Może znajdzie 

się  coś  w  zamrażarce.  Tak,  lody waniliowe.  Nic nadzwyczajnego,  ale lepsze lody  niż  nic. 
Posypie je wiórkami z czekolady, 

doda trochę wafli i będzie udawać, że podaje lodowy mus.   

Przygotowa

ła  sałatkę,  nastawiła  fasolkę  szparagową  i  poszła  do  jadalni  nakryć  stół. 

Psiakość! Na blacie leżały fragmenty układanki, nad którą obie z Lily biedziły się od kilku 
tygodni. 

Jeżeli  ją  ruszy,  wszystko  się  rozsypie.  Wobec  tego  będą  jeść  w  kąciku 

śniadaniowym.   

– Mamusiu? – W drzwiach sta

ła Lily. – Princess się obudziła i doktor Mike mówi...   

Doktor Mike? 

– ... 

że trzeba ją wyprowadzić na dwór. Kazał mi zapytać, czy się zgadzasz.   

– Je

śli pies musi wyjść, to jego właściciel nie ma wyboru. – Za plecami Lily pojawił się 

weterynarz. 

Nadal trzymał szczeniaka na rękach.   

– W takim razie po

śpieszcie się. Za chwilę będzie kolacja. Doktor Calder ruszył za Lily 

do drzwi. 

Po drodze mruknął: 

– Nie martw si

ę, mamusiu. Zaraz przyjdziemy. Lily zachichotała.   

Wrócili po kilku minutach, 

gdy Angelina nakrywała do stołu.   

– Princess zachowa

ła się jak dobry szczeniak – oświadczyła Lily.   

– To 

świetnie – stwierdziła Angelina.   

–  Po

łożyłaś  podkładki?  –  spytała  Lily  takim  tonem,  jakby  widziała  je  pierwszy  raz  w 

życiu.   

– Tak. – Angelina usi

łowała nie okazać irytacji. – A ty włóż Princess do kojca, umyj ręce 

i porozkładaj sztućce, dobrze? 

Lily z rezygnacj

ą wzruszyła ramionami, zawołała psa i wyszła, zostawiając Angelinę sam 

na sam z weterynarzem.   

– Nie powinna pani robi

ć sobie tyle kłopotu z mojego powodu.   

– Drobiazg.   

– Ale te podk

ładki...   

–  Podk

ładki to żaden problem. – Angelina uśmiechnęła się krzywo. – Gorzej byłoby z 

obrusem.   

Mike 

i  tak  wiedział  swoje.  Wokół  roiło  się  od  kłopotów.  Podkładki.  Perfumy.  Śliczne 

dziecko. 

I te czarujące uśmiechy. Palnął straszne głupstwo, przychodząc tutaj. A teraz tkwił w 

kłopotach po szyję i szybko tonął. Zamierzał tylko oddać tornister i zmykać, a skończyło się 
na tym, 

że zaraz usiądzie do domowej kolacji. A na dodatek ugotowanej przez kobietę, której 

powinien unikać jak ognia.   

Przygl

ądał się, jak składa papierową serwetkę, umieszcza ją z boku podkładki, wygładza 

background image

palcami 

i powtarza całą czynność przy następnym nakryciu. Z kuchni dolatywał przesycony 

przyprawami aromat zapiekanki.   

Wkr

ótce  zjawiła  się  Lily.  Zapewniła  matkę,  że  dobrze  umyła  ręce,  po  czym  zajęła  się 

rozkładaniem noży i widelców. Pani Winters poszła wyjąć potrawę z piekarnika.   

Mike 

zastanawiał się, dlaczego tu został. Jeszcze tego brakowało, żeby jakaś pani Winters 

skomplikowała mu życie. Bez wątpienia urocza gospodyni nie była zachwycona faktem, że 
nieoczekiwany  gość  w  porę  stąd  nie  poszedł.  Prawdę  mówiąc,  bezczelnie  wprosił  się  na 
kolację, a następnie nie zechciał się wycofać, choć pani Winters celowo zostawiła mu furtkę.   

Kilka minut p

óźniej  usiedli  do  stołu.  Stał  na  nim  żaroodporny  garnek  z  parującym 

tetrazzini, 

koszyczek  z  chlebem  i  miska  pełna  zielonej  sałaty  udekorowanej  pomidorami. 

Wyglądały  jak  bombki  na  choince.  Lily  zmówiła  krótką,  rymowaną  modlitwę  słodkim, 
dziecięcym głosikiem.   

–  Naczynie jest gor

ące  –  powiedziała  pani  Winters,  zanurzając  łyżkę  w  zapiekance.  – 

Nałożę panu.   

U

śmiechnęła się do niego ciepło, a Mike poczuł, że coraz głębiej zapada się w grząski 

grunt potencjalnych problemów. Te oczy. Te usta. 

Lśniące, ciemne loki, opadające na szyję.   

Powinien by

ł iść do domu.   

Do domu? Po co? 

Żeby  siedzieć  sam  jak  palec?  Jeść  konserwowy gulasz z talerza 

postawionego  na  katalogu  towarów  dla  klinik  weterynaryjnych  i  oglądać  telewizyjny  serial 
dla idiotów? 

– Doktorze Mike! 

Zamruga

ł,  wyrwany  z  zamyślenia  i  spojrzał  na  Lily.  Przyglądała  mu  się  z  wyrazem 

zniecierpliwienia na buzi. W 

obu rękach trzymała koszyk z pieczywem.   

– Prosz

ę. To chleb przeciwko wampirom.   

– Przeciwko wampirom? 

– One nie lubi

ą czosnku – wyjaśniła.   

– Czy w tej okolicy grasowa

ły wampiry? – spytał panią Winters, unosząc brwi.   

– Tylko te z horroru, który Lily ogl

ądała razem z koleżanką, gdy została u niej na noc.   

– Rozumiem. – Wzi

ął kromkę. – Lily, podejrzewasz, że jestem wampirem i chcesz mnie 

przetestować? 

– Nie – odpar

ła ze śmiechem. – Zawsze jemy taki chleb z tetrazzini.   

– Chyba nigdy nie pr

óbowałem tego dania.   

–  To najlepszy spos

ób  wykorzystania  po  świętach  resztek  indyka  –  powiedziała  pani 

Winters.   

–  Tatu

ś  nie  lubi  kanapek  z  indykiem.  Dlatego  mamusia  musiała  nauczyć  się  gotować 

tetrazzini.   

S

łysząc  wzmiankę  o  byłym  mężu,  pani Winters zesztywniała.  Mike  udawał,  że  nie 

zauważa  napięcia,  które  pojawiło  się  na  jej  twarzy.  Nabrał  na  widelec  porcję  zapiekanki  i 
włożył do ust.   

– Mmm – mrukn

ął. – O niebo lepsze niż indyk. Pyszności.   

–  Dzi

ękuję  –  odpowiedziała  pani  Winters.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  jest 

background image

zdenerwowana.   

Oto kolejny powód, 

żebyś trzymał się z daleka od tych ślicznotek, pomyślał Mike.   

background image

ROZDZIA

Ł 4 

 

Mike wielokrotnie studiowa

ł swoją listę i za każdym razem dochodził do tego samego 

wniosku. 

W  skali  od  jednego  do  sześciu  pani  Winters  zdobyła  nędzne  półtora  punktu.  Co 

prawda nie rozmawiali ojej zarobkach, 

ale  problemy  finansowe  wydawały  się  oczywiste. 

Dobitnie świadczyła o tym jej reakcja na sugestię dotyczącą kupna nowych opon. Dziecko 
oznaczało utratę kolejnego punktu. Mike postawił jej pół punktu za to, że nie opowiadała o 
swoim  byłym  mężu.  Zero za stary samochód oraz dom z trawnikiem,  który rozpaczliwie 
domagał się ogrodnika. Jedyny cały punkt pochodził z szóstej i jednocześnie ostatniej pozycji 
na liście. Pani Winters rzeczywiście była seksowna. A to oznaczało problemy przez duże P.   

Wczoraj po kolacji pom

ógł jej pozmywać naczynia. Później we trójkę poszli z psem na 

spacer. 

A  przy  pożegnaniu  Mike  omal  nie  pocałował  pani  Winters.  Stali na progu,  nie 

wiedząc,  co  powiedzieć.  Wcześniej  ona  podziękowała  gościowi  za  przywiezienie  książek  i 
zmianę koła, a on  za miły wieczór.  I wtedy zabrakło im słów. Zerkali na siebie, świadomi 
fizycznej  bliskości.  Mike  zastanawiał  się,  czy  powinien  pocałować  panią  Winters.  Ona 
prawdopodobnie zastanawiała się.   

czy powinna pozwoli

ć  doktorowi  Calderowi  na  ewentualną  poufałość.  Chwila  była 

naładowana  niezdecydowaniem.  Sytuacja  mogła  rozwinąć  się  dwojako,  lecz Mike na 
szczęście  w  porę  się  pohamował.  Od  wczoraj  usiłował  nie  myśleć  bez  przerwy  o  pani 
Winters, 

a pocałunek tylko utrudniłby te starania.   

–  Chyba zaraz wywiercisz wzrokiem dziur

ę  w  tej  ścianie.  Mike  drgnął,  wyrwany z 

głębokiego zamyślenia.   

– M

ówiłaś coś do mnie, Suzie? 

– Tylko tyle, 

że masz minę, jakbyś chciał kogoś zamordować.   

– Po prostu... g

łowiłem się nad czymś.   

– Wygl

ądałeś posępnie.   

Skwitowa

ł jej uwagę wzruszeniem ramion.   

– Poprawi

łaby mi humor długonoga blondynka. Suzie prychnęła pogardliwie.   

– Nic z tego. W

łaśnie skończył mi się zapas długonogich blondynek.   

– Tak, to nieosi

ągalny towar.   

– Poderwij rud

ą.   

– Ju

ż próbowałem. Jest teraz w Kalifornii ze swoim byłym mężem idiotą. Jak wam poszło 

na bingo? 

– Inez wygra

ła elektryczny otwieracz do konserw.   

– Znowu? 

– Ju

ż czwarty w tym roku.   

– Wolno spyta

ć, co ona z nimi robi? 

– Daje w prezencie swoim dzieciom, wnukom i znajomym. Zawsze znajdzie si

ę ktoś, kto 

akurat bierze ślub.   

Kto

ś inny, pomyślał Mike ponuro.   

background image

– A skoro mowa o 

ślubach – powiedziała Suzie. – Co słychać u Trący? 

–  Pr

óbuje  pogodzić  studia  z  planowaniem  wesela.  Chce,  żeby  odbyło  się  bez  wielkiej 

pompy.   

– Co

ś takiego jest prawie niemożliwe.   

–  Moja matka te

ż  tak  sądzi  –  przyznał  Mike.  –  Dlatego  wzięła  sprawy  w  swoje  ręce. 

Właśnie mnie poinformowała, że mam przyjść w smokingu.   

– Nie wystarczy twó

j nowy garnitur? Kupiłeś go specjalnie na tę okazję.   

–  Owszem.  Lecz nagle okaza

ło  się,  że  wszyscy  panowie  muszą  być  ubrani  tak  samo, 

nawet starszy brat, 

który  poprowadzi  pannę  młodą.  Nienawidzę  smokingów  –  tych 

maciu

peńkich spinek, szarf i muszek...   

Gdy ostatnio wk

ładał smoking, poprzysiągł sobie, że zapomni o nim aż do dnia własnego 

ślubu.   

–  Jako

ś wytrzymasz te kilka godzin. Przecież twoja jedyna siostra nie wychodzi za mąż 

codziennie.   

–  Ca

łe szczęście! – stwierdził. Jego młodsza siostrzyczka wyprzedziła go w wyścigu do 

ołtarza.   

– Sekret smokingu polega na tym, 

żeby znaleźć kobietę, która cię w niego wpakuje.   

– Poradz

ę sobie ze spodniami i koszulą, a resztą niech się zajmą druhny.   

– Mo

że któraś okaże się długonogą blondynką.   

– 

Żadna  się  nie  nadaje.  Pierwsza  jest  zaręczona  z  zawodowym  piłkarzem,  a druga 

bezustannie chichocze. 

To oczywiście blondynka.   

– Nie poddawaj si

ę. – Suzie poklepała go po ramieniu. – Miej oczy otwarte. Może coś ci 

się trafi.   

Odpowiedzia

ł  mruknięciem.  Doskonale  wiedział,  czyje towarzystwo najbardziej by mu 

odpowiadało.  Myśli  Mik’a  od  wczoraj  krążyły  wokół  ciemnowłosej  kobiety  z  piwnymi 
oczami i pi

ęknym  uśmiechem.  Ale  dziś  był  piątek.  Dwa  następne  dni  mogły  zaowocować 

nową, atrakcyjną znajomością, dzięki której będzie łatwo zapomnieć o pani Winters.   

– Gotowy do przyj

ęcia pierwszego pacjenta? To Fairchild.   

– Chyba nie zachorowa

ł? 

Fairchild by

ł  marzeniem  każdego  weterynarza:  idealnie  zadbanym  afganem  ze 

wspaniałymi manierami. Suzie potrząsnęła przecząco głową.   

– Chodzi tylko o rutynowe badanie i szczepienie przeciw w

ściekliźnie.   

Mike 

uśmiechnął się szeroko.   

– Wprowad

ź starego Fairchilda. Bywały gorsze poranki.   

Dwana

ście  godzin  później  Mike  uważnie  studiował  kartę  dań  w  modnej,  włoskiej 

restauracji.  Razem ze swoim przy

jacielem Jerrym najpierw spędził ponad godzinę w barze. 

Czekając, aż zwolni się stolik, opróżnili butelkę chianti. Jerry obiecywał, że miejsce będzie 
zatłoczone i hałaśliwe. Wszystko się zgadzało. Słynęło z tego, że jest luksusową mekką dla 
samotnych po trzydziestce.  Takich jak Mike.  I takich jak Jerry, 

który  po  sześciu  latach 

małżeństwa  został  porzucony.  Obecnie  miał  już  za  sobą  związany  z  tym  szok  i  usiłował 
udowodnić,  że  jego  organizm  nadal  wytwarza  testosteron  w  ilości,  która magnetycznie 

background image

przyciąga każdą kobietę. Przekonywał Mike’a, że powinien iść w jego ślady. Po wyjeździe 
Beth Ann energicznie zajął się organizowaniem życia towarzyskiego swojego przyjaciela.   

Przy barze siedzia

ło  kilka  kobiet.  Mike  i  Jerry  zamienili  parę  słów z dwiema 

pracownicami koncernu AT & T, 

lecz przybycie ich znajomych przerwało rozmowę, zanim 

zdążyła przerodzić się we flirt. Wkrótce okazało się, że jest wolny stolik. Mike z ulgą przyjął 
tę  informację.  Szczerze mówiąc,  nie  miał  ochoty  na  żadne  flirty.  Intelektualnie  mógłby  się 
zaangażować w taką grę, lecz jego serce najwyraźniej nie chciało w niej uczestniczyć. Mike 
podejrzewał jednak, że chodzi o coś więcej niż rozczarowanie zerwanymi zaręczynami. Zbyt 
długo kręcił się na tej samej karuzeli. Zmęczyło go powtarzanie starego rytuału zalotów. Jego 
repertuar  składał  się  za  każdym  razem  z  tych  samych  elementów  –  taksujących  spojrzeń, 
zestawu  podstawowych  pytań,  gestów,  którymi  chciało  się  zaimponować,  i spekulacji,  czy 
wywarło się należyte wrażenie.   

– Polecamy dzisiaj tetrazzini, czyli zapiekank

ę z makaronu, kurczaka i serowego sosu.   

– Brzmi nie

źle – stwierdził Jerry. – Poproszę o to danie.   

– A co dla pana? 

–  Spaghetti  –  odpar

ł krótko Mike, z trzaskiem zamykając kartę. – Z klasycznym sosem 

pomidorowym i klopsikami.   

– Doskonale. Zaraz podam sa

łatkę i czosnkowy chleb.   

– 

Żeby wampiry trzymały się z daleka – mruknął Mike.   

– S

łucham? – Jerry patrzył na niego zdziwiony.   

– Powiedzia

łem, że zapach czosnku przepędzi stąd wampiry.   

– I wszystkie 

ładne cizie – jęknął Jerry.   

Mike 

nie przejął się tą uwagą. Utkwił wzrok w kobiecie o włosach w kolorze loków pani 

Winters.   

–  Zn

ów  zmierzy  pan  Princess  temperaturę?  –  spytała  Lily.  Przyprowadziła  swojego 

szczeniaka na rutynowe badanie.   

– Tak – potwierdzi

ł, podnosząc psi ogonek.   

– I da jej pan zastrzyk? 

– Uhm. Musi dosta

ć całą serię, żeby uzyskać niezbędną odporność.   

Na twarzy Lily odmalowa

ło  się  skupienie.  Uważnie  przyglądała  się  kolejnym 

czynnościom. W końcu stwierdziła z westchnieniem: 

– Ciesz

ę się, że nie jestem pieskiem.   

– S

ądzisz, że nie lubiłabyś wizyt u weterynarza? Dziecko – z charakterystyczną dla siebie 

powagą – powoli potrząsnęło przecząco głową.   

– Nawet u takiego mi

łego faceta jak ja? 

–  Nie,  je

śli  za  każdym  razem  robiłby  mi  pan  zastrzyk.  Mike  zaśmiał  się  i  sięgnął  do 

stojącego na blacie słoika po herbatnik dla psów.   

– A gdybym ci dawa

ł witaminizowane ciasteczka? 

– S

ą smaczne? 

Mike 

przysunął  herbatnik  do  nosa  Princess,  która  natychmiast  chwyciła  zębami 

przysmak.   

background image

– Ona uwa

ża, że tak.   

– Mimo to nie polubi

łabym zastrzyków.   

–  Wobec tego lepiej, 

że  jesteś  dziewczynką,  a  nie  małym  pieskiem,  prawda?  –  Mike 

rzucił okiem na kartę danych. – Chyba dobrze karmisz Princess. Przybyło jej ponad półtora 
kilograma.   

– Mamusia mówi, 

że je jak prosiak, a nie jak szczeniak.   

–  A gdzie twoja mamusia? Nie przysz

ła  z  tobą?  –  Nienawidził  się  za  to,  że  spytał,  a 

jeszcze bardziej za owo wewnętrzne napięcie, z jakim oczekiwał odpowiedzi.   

–  Musia

ła  pójść  po  zakupy,  a do sklepów nie  wolno  wprowadzać  psów.  Ta pani w 

recepcji powiedziała, że mogę sama zaprowadzić Princess do pana gabinetu.   

– Rozumiem. – Zastanawia

ł się, dlaczego zirytowała go nieobecność pani Winters. Raczej 

powinien się cieszyć, że jej tu nie ma. Przecież spędził ostatnie trzy tygodnie, usiłując o niej 
nie myśleć.   

Sko

ńczył  badanie,  zrobił  ten  wstrętny  zastrzyk  i  dał  Lily  herbatnik,  żeby  nagrodziła 

Princess za dobre zachowanie. 

Walczył z chęcią pójścia za dzieckiem. Walczył – i przegrał. 

Wyszedł do poczekalni, ale nie zastał tam pani Winters. Suzie włączyła magnetowid, a Lily 
usiadła, wzięła psa na kolana i zaczęła oglądać popularnonaukowy film o zwierzętach. Mike 
powoli  wrócił  do  gabinetu,  gdzie  na  fachową  poradę  czekał  podstarzały  syjamski  kot  z 
infekcją nerek.   

Mike 

zbadał go, przepisał leki i przed przyjęciem następnego pacjenta poszedł umyć ręce. 

Natychmiast  rzuciła  mu  się  w  oczy  „Lista  podstawowych  wymagań”.  Doskonale. 
Potrzebował  czegoś,  co  by  przypominało,  że  miał  szczęście,  bo  nie  natknął  się  dzisiaj  na 
panią Winters. Należała do kobiet, których powinien unikać. Właśnie z powodu takich pań 
jak ona sporządził swoją listę. Sięgnął po długopis i napisał na jej marginesie: „Winters 1, 5”. 
Zerknął na zegarek. Jeszcze kwadrans i koniec pracy. A później... Później spotka się z Jerrym. 
On  zawsze  chętnie  włóczył  się  po  nocnych  klubach,  próbując  podrywać  dziewczyny.  Te, 
które tam spotykali, Mike’

a raczej nie interesowały. Jerry był mniej wybredny.   

Mike 

nagrał  przyjacielowi  wiadomość  na  automatyczną  sekretarkę  i  zajął  się  ostatnimi 

tego dnia pacjentami – 

kotką z młodocianym przychówkiem. Należało sprawdzić ogólny stan 

zdrowia zwierzaków oraz je odrobaczyć. Mike, rozbawiony wyczynami czterech malutkich, 
ruchliwych kociaków, 

chwilowo zapomniał o pani Winters.   

Nie na d

ługo. Ujrzał ją, gdy pomagał właścicielowi miauczącej menażerii wynieść klatkę. 

Matka Lily gawędziła z Suzie, czekając, aż zostanie wydrukowany paragon. Mike bezwiednie 
się uśmiechnął, a pani Winters odpowiedziała tym samym.   

– Podobno robi

ła pani zakupy. Skinęła z zakłopotaniem głową.   

– Prosz

ę wybaczyć, że przysłałam Lily. Sklep jest tuż obok, więc skorzystałam z okazji, 

żeby coś kupić. Inaczej musiałabym najpierw odwieźć psa i przyjechać drugi raz.   

– Lily jest tu zawsze mile widziana – zapewni

ł.   

Milczenie, kt

óre zapadło po tych słowach, stopniowo stawało się niezręczne. Przerwała je 

drukarka, 

która właśnie  się zatrzymała. Suzie wręczyła kwit pani Winters, a ta zerknęła na 

niego przelotnie. 

Chyba trochę się zaczerwieniła, wkładając go do torebki.   

background image

– Pani szczeniak to okaz zdrowia – odezwa

ł się Mike.   

– Owszem, ma mnóstwo energii.   

– To typowe dla ma

łych psiaków.   

–  Tak...  ja...  –  nerwowo obliza

ła  wargi  –  włożyłam  do  bagażnika  żywność.  Mleko...  – 

Cofała się powoli, najwyraźniej spięta.   

Mike zastanaw

iał się, czy ona też odczuwa, że jakaś siła przyciąga ich do siebie.   

– Lily... – Pani Winters spojrza

ła na córkę. – Chodź, już późno.   

Mike 

nie chciał, żeby poszła. Pragnął tylko jednego – zostać z nią sam na sam. Szkoda, że 

wtedy jej nie pocałował. Do licha z konsekwencjami. Dlaczego tego nie zrobił, gdy stali obok 
siebie na progu jej domu i unikając nawzajem swojego  wzroku, zastanawiali się, jak by to 
było? Przynajmniej on mógłby przestać się głowić, gdyby znał smak tego pocałunku.   

–  Prosz

ę spojrzeć, doktorze Mike. – Głos Lily sprowadził Mike’a na ziemię. – Princess 

już nie ciągnie smyczy.   

– Wspaniale! – zawo

łał. – Chyba dużo z nią ćwiczysz tak, jak ci pokazywałem.   

–  Uhm.  Spacerujemy co wieczór. 

Skróciłam  smycz,  żeby  Princess  chodziła  tuż  przy 

nodze.   

–  Bardzo skutecznie j

ą  tresujesz.  Dzięki  temu  nie  będzie  ciągnęła  cię  za  sobą,  gdy 

urośnie.   

Pani Winters w

łaśnie  dotarła  do  drzwi.  Uchyliła  je  i  przy  –  trzymała  biodrem, 

najwyraźniej nie mogąc się doczekać, aż córka i pies wyjdą. Lily zatrzymała się na moment.   

– Do widzenia, doktorze Mike.   

– Do widzenia, Lily. Dbaj o swojego psiaka.   

 

Angelina z nieweso

łą  miną  wsiadła  do  samochodu.  Zjechała  z  parkingu  na  autostradę, 

czując  bezbrzeżną  ulgę.  „Dbaj o swojego psiaka”!  Nie  dość,  że  facet  był  seksowny jak 
niemoralna propozycja, 

to na dodatek sympatyczny! Wcale tego nie potrzebowała. Od kiedy 

rozleciało się jej małżeństwo, uważała się za jakieś dziwadło, ponieważ mężczyźni przestali 
ją interesować. To znaczy w ten konkretny sposób. A gdy w końcu spotkała takiego, który 
podziałał  na  jej  zmysły,  on  okazał  się  miły.  Miły.  Seksowny.  Ale nie zainteresowany.  Po 
tamtej kolacji przez kilka dni miała cichą nadzieję, że doktor Calder zadzwoni i zaprosi ją na 
randkę.  Później  zaczęła  się  zastanawiać,  dlaczego  nie  zatelefonował.  Pod koniec drugiego 
tygodnia ułożyła długą listę powodów, które zniechęciłyby każdego normalnego mężczyznę 
do umawiania się z taką kobietą jak ona. Z trzydziestotrzyletnią samotną matką, która nosi 
podkoszulek z napisem „

Jeśli jesteś bogaty, to ja jestem do wzięcia”. A zwłaszcza gdyby ów 

osobnik  zdążył  wcześniej  się  przekonać,  jakie  łyse  są  opony  jej  samochodu.  Po  namyśle 
uznała, że ma tylko jedno wyjście. Powinna unikać doktora Caldera. Przez pewien czas jej się 
to udawało. Aż do dzisiaj.   

Czu

ła się jak nędzarka,  wypisując czek na pięć dolarów za badanie według „specjalnej 

taksy”. 

Właśnie wtedy zjawił się Szanowny Pan Weterynarz, a pod Angeliną ugięły się nogi. 

Natomiast po głowie kołatała się tylko jedna myśl: że jego oczy są rzeczywiście intensywnie 
zielone. 

A więc dobrze je zapamiętała. Chciała rzucić na ladę pięćdziesięciodolarowy banknot 

background image

i  powiedzieć,  że  nie  skorzysta  ze  „specjalnej taksy”.  Ale  nie  mogła  sobie  na  to  pozwolić. 
Kobiety, 

która  kupiła  cztery  opony,  nie  stać  na  ostentacyjne gesty.  Przy jej pensji duma 

okazała się za drogim towarem.   

– Doktor Mike 

dał Princess ciasteczko – oznajmiła Lily.   

– To mi

ło. – Angelina nie zamierzała ulec łzom, które zapiekły ją pod powiekami. Niech 

go  diabli  wezmą  za  to,  że...  że  jest  taki  sympatyczny i taki...  męski.  I za to,  że  rozbudził 
drzemiącą w niej kobiecość.   

Zahamowa

ła, bo na skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło.   

– Czy doktor Mike 

jeszcze kiedyś do nas wpadnie? Angelina wciągnęła głęboko w płuca 

powietrze i powolutku je wypuściła.   

– Nie s

ądzę.   

– Dlaczego? 

–  No c

óż. – Spojrzała na poważną, szczerą buzię córeczki. – Wtedy przyjechał, żeby ci 

oddać książki. Obecnie nie ma powodów do odwiedzin.   

–  M

ógłby  przyjść  dlatego,  że  nas  lubi  –  stwierdziła  Lily  z  przekonaniem.  –  Lubi  też 

Princess.   

– Jestem pewna, 

że lubi większość swoich pacjentów i ich właścicieli, ale...   

Kierowca stoj

ącego  za  nimi  samochodu  nacisnął  klakson.  Paliło  się  zielone  światło  i 

Angelina stwierdziła, że tamuje ruch. Nacisnęła pedał gazu.   

– Ale co? – spyta

ła Lily.   

– Nie rozumiem? – Usi

łowała skupić uwagę na prowadzeniu. O tej porze panował duży 

ruch.   

– Powiedzia

łaś, że lubi swoich pacjentów, ale...   

– Weterynarze na og

ół nie chodzą do ich domów.   

– Doktor Mike 

mógłby zaprzyjaźnić się z nami – zasugerowała Lily z nadzieją w głosie.   

–  Tak.  –  Angelina czu

ła,  że  traci  resztki  cierpliwości.  –  Ale nie wszyscy przyjaciele 

składają wizyty. Masz przyjaciół, których spotykasz w parku, i tych ze szkoły. Możesz być 
przyjaciółką doktora... Caldera i widywać go przy okazji okresowych badań Princess.   

Lily milcz

ąco  przyjęła  wyjaśnienie  i  Angelina  odetchnęła,  sądząc,  że  temat  został 

wyczerpany. 

Rozkoszowała się tą nadzieją przez całą minutę.   

– Zapro

ś go do nas, dobrze? – poprosiła Lily.   

– To wykluczone. – Naleganie c

órki zirytowało Angelinę.   

– Dlaczego? 

Angelina westchn

ęła. Rzeczywiście, dlaczego? Jak miała wytłumaczyć siedmioletniemu 

dziecku, 

że weterynarz przyprawiają o przyśpieszone bicie serca? Uciekła się do wykrętu.   

– Lily, musz

ę uważać na drogę. Zaśpiewaj mi tę dziecięcą kołysankę, dobrze? 

Odetchn

ęła  z  ulgą,  gdy  Lily  zaczęła  śpiewać.  Są  rzeczy  warte  nawet  słuchania  tej 

piosenki, 

pomyślała  z  ironią.  Na  przykład  zakończenie  nad  wyraz  kłopotliwej  dyskusji  o 

doktorze Mike’u... 

jakoś tam.   

background image

ROZDZIA

Ł 5 

 

W centrum handlowym, obok kt

órego miały się odbywać szczepienia, trwała trzydniowa 

wyprzedaż,  toteż  po  chodnikach  przelewały  się  tłumy.  Obok  głównego  wejścia  z  prawej 
strony  stał  kiosk  z  prażoną  kukurydzą,  a  z  lewej  dwóch  klownów  rozdawało  dzieciom 
kolorow

e baloniki w kształcie zwierzątek, panowała niemal karnawałowa atmosfera.   

Punkt szczepie

ń był wciśnięty między stoisko z upominkami i nieduży sklep wikliniarski. 

Składał się z trzech prostokątnych stołów, ustawionych w podkowę. Stała już przy nich dość 
długa  kolejka  właścicieli  zwierzaków  wszelkich  ras  i  maści.  Sponsorująca  organizacja 
przydzieliła  Mike’owi  do  współpracy  troje  ochotników.  Przywitali go z entuzjazmem, 
serdecznie dziękując za to, że zechciał poświęcić swój prywatny czas. We czwórkę ochoczo 
z

abrali się do pracy. Frekwencja rzeczywiście dopisała, ale wszystko przebiegało gładko, nie 

licząc okazjonalnych utarczek między psami i kotami. Jedna z pań zajmowała się rejestracją i 
wydawaniem informacyjnych broszur. Drugi ochotnik, starszy pan, 

który świetnie radził sobie 

ze zwierzętami, wydawał metalowe plakietki i w razie potrzeby przyczepiał je na obrożach. 
Jego  żona,  dyplomowana pielęgniarka,  asystowała  Mike’owi,  szykując  szczepionki  i 
strzykawki. 

W południe miała przyjechać Samantha Curry. Woziła grupę ochotników, która 

kolejno zastępowała zespoły zatrudnione w poszczególnych punktach. Dzięki temu personel 
każdego z nich mógł pójść na lunch.   

–  Ju

ż  są!  –  zauważyła  pielęgniarka  Emma,  ruchem  głowy  wskazując  furgonetkę,  która 

właśnie wjechała na parking.   

Mike 

poczuł, że ogarnia go lekkie podniecenie. Zastanawiał się, czy panna Curry okaże 

się  równie  seksowna  jak  jej  gardłowy  głos.  Jeśli  tak,  to zgodnie z „Listą  podstawowych 
wymagań”  otrzymałaby  sześć  punktów,  czyli wynik idealny.  Mike  od  razu  wiedział,  że  to 
ona, 

gdyż wyróżniała się wśród towarzyszących jej osób. Jej strój – beżowe, szyte na miarę 

spodnie i kremowa,  jedwabna bluzka  – 

doskonale  harmonizował  z  włosami  w  trzech, 

perfekcyjnie dobranych, 

odcieniach brązu. Fryzura sprawiała wrażenie lekko rozczochranej. 

Mike 

podejrzewał, że taki efekt daje wizyta u ekskluzywnego fryzjera. 

– Samantha wygl

ąda dzisiaj oszałamiająco – szepnęła I Emma. 

– Zabójczo – 

dodała kpiącym tonem jej koleżanka.   

Patrz

ąc na zbliżającą się grupę, nikt nie mógł mieć wątpliwości, kto tu rządzi. Samantha 

Curry  emanowała  pewnością  siebie.  I  nawet  w  atmosferze  zdominowanej  przez  środki 
dezynfekcyjne, 

szczepionki i podenerwowane zwierzaki pachniała jak kwiat.   

Mike 

uścisnął dłoń o delikatnej, gładkiej skórze. Panna Curry wylewnie podziękowała mu 

za przybycie. 

Następnie zadała ochotnikom kilka pytań na temat przebiegu szczepień. Jej głos 

brzmiał jeszcze bardziej zmysłowo niż przez telefon.   

–  Zn

ów tworzy się kolejka – głośno stwierdziła kobieta zajmująca się dokumentacją. – 

Ktoś powinien zabrać się do roboty.   

– Ma pani absolutn

ą rację – przyznała z lodowatym uśmiechem Samantha. – Wszystkim 

zajmie się teraz mój zespól, żeby państwo mogli zrobić sobie przerwę. – Odwróciła się do 

background image

Mike’a.  – 

Do  mnie  należy  miły  obowiązek zabawiania podczas lunchu naszych lekarzy  – 

obwieściła. – Chyba że ma pan inne plany... – pytająco zawiesiła głos.   

– 

Żadnych – odparł bez wahania. – Należę do pani.   

–  Przez trzydzie

ści  minut  –  podkreśliła  znaczącym  tonem.  –  Trzydzieści  minut  – 

powtór

zyła na użytek pozostałych osób. – Proszę o punktualny powrót. Nasza grupa ma w 

planie jeszcze jeden postój, 

a już jesteśmy spóźnieni.   

Poszli do baru,  znajduj

ącego  się  parę  kroków  od  punktu  szczepień.  Mike  zamówił 

kanapkę,  a panna Curry cappuccino,  ale musiała  zadowolić  się  rozpuszczalną  kawą  bez 
kofeiny. 

Przy  każdym  łyku  Samantha  z  niezadowoleniem  marszczyła  nosek.  Idealny,  jak 

zdążył zauważyć Mike, ignorując natrętną myśl, że ów nosek wydaje się zbyt idealny – jak i 
cała reszta Samanthy Curry.   

Mike 

jadł,  kontemplując  jednocześnie  jej  urodę.  Śmieszny  jesteś,  stwierdził  po  chwili. 

Kobieta nie może być zbyt idealna. To on po prostu przywykł do biedulek, które nie miały 
czasu ani pieniędzy, żeby zadbać o siebie tak skutecznie jak ta milionerka. Opowiadała teraz 
o innych punktach szczepień, które zdążyła odwiedzić. W jednym z nich ochotnicy pracowali 
pełną parą. W drugim zdarzały się przestoje, ponieważ chętni napływali falami. Panna Curry 
jeszcze raz podkreśliła znaczenie dzisiejszej akcji, po czym umilkła, wpatrzona w Mike’a.   

– Jaki

ś problem? – zapytał.   

K

ąciki  jej  ust  powolutku  uniosły  się  w  uśmiechu,  a  w  pięknych  oczach  na  moment 

pojawił się drapieżny błysk.   

–  Uwielbiam obserwowa

ć,  jak  mężczyzna  je  –  zagruchała.  –  Jest w tym...  coś 

pierwotnego.   

Mike nasy

cił swoje spojrzenie całą zmysłowością, na jaką było go stać. Niepotrzebnie się 

martwił  ewentualną  koniecznością  prowadzenia  wyrafinowanej  gry.  Poderwał  Samanthę 
Curry, 

pałaszując  kanapkę.  Przełknął  ostatni  kęs  i  gestem  podkreślającym  nieuchronność 

tego,  c

o  musiało  nastąpić,  odłożył  papierową  serwetkę.  Panna  Curry  odpowiedziała 

znaczącym zerknięciem na zegarek. Leciutko wydęła wargi, co oznaczało „Szkoda, ale... „. 
Gdy wychodzili, 

pozwolił  sobie  umieścić  dłoń  na  talii  Samanthy.  Jeśli  nawet  przekroczył 

jakie

ś granice, to nie dała tego po sobie poznać. Idąc, muskała go nogą i kilkakrotnie dotknęła 

jego piersi ramieniem. 

Niewątpliwie  zainteresowana,  pomyślał  Mike.  Postanowił  odczekać 

dwa  dni  i  zadzwonić  do  niej,  proponując  randkę  za  dwa  tygodnie.  Zamierzał  wcześniej 
przejrzeć informator o wydarzeniach w świecie kultury.   

Wykreowany w wyobra

źni obraz ich dwojga, elegancko ubranych i idących na koncert, 

został nagle zdruzgotany. Mike kątem oka dostrzegł bowiem kobietę, wchodzącą do sklepu z 
przecenionym towarem.  K

obietę z ciemnymi włosami. Kobietę wzrostu pani Winters i z jej 

figurą. Tak, to ona. Był tego pewien na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Dziewięćdziesiąt 
dziewięć i dziewięć dziesiątych. Wiedział, że się nie myli, ponieważ jego serce na moment 
zamarło, gdy ją ujrzał. Ponieważ natychmiast zapomniał o tej, której powinien poświęcić całą 
swoją uwagę. O pannie Curry. Ale zaraz sobie o niej przypomniał! Aby to udowodnić, trochę 
mocniej przycisnął dłoń do pleców Samanthy. Z zadowoleniem stwierdził, że dotyk jedwabiu 
ogrzanego ciepłem ciała sprawia dużą przyjemność.   

background image

Wracali do punktu r

ównocześnie  z  współpracownikami  Mike’a.  Panna Curry znów 

spojrzała na zegarek.   

–  Wspaniale  –  stwierdzi

ła. – Oszczędziliśmy dwie minuty. Jeśli nie utkwimy w jakimś 

korku, przyjedziemy do ostatniej placówki punktualnie.   

Po

żegnała  się  kolejno  ze  wszystkimi  ochotnikami.  Na  koniec  podała  rękę  Mike’owi. 

Wzrokiem  przekazywała  mu  jednoznaczną  wiadomość:  „Chciałabym  poznać  cię  o  wiele 
lepiej”. 

Uśmiechem  wyraził  odpowiedź,  która brzmiała:  „Dopilnuję,  żeby  tak  się  stało”. 

Patrzył  za  nią,  gdy  wraz  ze  swoją  grupą  szła  na  parking,  i  podziwiał  jej  wdzięczne  ruchy. 
Zatelefonuję w środę, pomyślał. Nie później.   

– Doktorze Calder? – odezwa

ła się pielęgniarka. – Mamy długą kolejkę.   

– No to bierzmy si

ę do roboty! – zawołał entuzjastycznie.   

Nast

ępnym pacjentem był psiak o niemożliwej do odgadnięcia rasie. Wabił się Charlie. 

Przyprowadził go mniej więcej dziesięcioletni chłopiec o piegowatej twarzy. Mike napełnił 
strzykawkę i ujął w dwa palce kawałeczek skóry zwierzęcia. Dzieciak zrobił przerażoną minę. 
Tak samo jak Lily. 

Szczepił  kundelka,  zaciskając  zęby.  Nie  przywiąże  się  do  Lily.  Nie 

pozwoli, 

żeby  stopiła  jego  serce  poważnym  spojrzeniem  tych  swoich  wielkich  zielonych 

oczu. 

Nie da się też złapać na jej matki... tetrazzini z indyka.   

P

óźnym  popołudniem  kolejka  praktycznie  zniknęła.  Tylko  od  czasu  do  czasu  ktoś 

przyprowadzał swojego  czworonoga. Mike właśnie gawędził z ochotnikami, gdy spostrzegł 
znajomą  postać.  Oglądała  wiklinowe  drobiazgi.  Postanowił  nie  zwracać  uwagi  na  panią 
Winters, 

dopóki  ona  go  nie  zauważy  i nie podejdzie.  A jednak nadal się  przyglądał,  gdy 

porównywała  ceny  na  metkach.  Oderwał  od  niej  wzrok  wyłącznie  dlatego,  że  jakiś  starszy 
pan  przyprowadził  małą  jamniczkę.  Miała  już  swoje lata,  ale  była  zdrowa  i  żwawa,  a jej 
krótka sierść lśniła. Widocznie często ją szczotkowano.   

– Kogo my tu widzimy? – zapyta

ł wesoło Mike, głaszcząc suczkę.   

– Co? – rykn

ął starszy pan, przykładając dłoń do ucha. – Proszę głośniej! 

– Powiedzia

łem – Mike prawie krzyczał, żeby niemal całkiem głuchy mężczyzna zdołał 

go usłyszeć – że to ładna suczka. Jak się wabi? 

– Fid

żi! Jak wyspy! To suczka mojej żony. Ona od dwóch lat nie żyje.   

– Przykro mi.   

– G

łośniej! 

Mike 

spojrzał mężczyźnie prosto w oczy i zawołał: 

– Przykro mi z powodu pa

ńskiej żony.   

– Mojej 

żony? Jej tu nie ma. Zmarła dwa lata temu. .   

–  Przykro mi!  –  wrzasn

ął Mike, świadom, że ludzie wokół zaczynają przysłuchiwać się 

rozmowie.   

K

ątem oka zerknął w stronę sklepu z wikliną i stwierdził, że pewna interesująca go osoba 

też słucha. Osoba, którą zamierzał ignorować, lecz los postanowił inaczej. Pani Winters, bo o 
niej mowa, 

zauważyła,  że  Mike  na  nią  patrzy.  Uśmiechnęła  się  szeroko  i  lekko  wzruszyła 

ramionami.   

Mike 

szczepił  Fidżi. Jej  właściciel  chwycił  ją  w  ramiona,  przyjął  metalową  plakietkę  i 

background image

ogłuszająco podziękował.   

– Biedaczek – skomentowa

ła kobieta rozdająca broszury.   

– Powinien wymieni

ć baterie – zawyrokowała Emma. – Prawdopodobnie mieszka sam i 

nie zdaje sobie sprawy z tego, 

że są już za słabe. – Wyszła zza stołu i dogoniła starszego pana. 

– Potrzebuje pan nowych baterii. – 

Wskazała dłonią ucho.   

– Co pani powiedzia

ła? 

– Nowe baterie! 

Staruszek w ko

ńcu pojął, o co chodzi.   

– M

ówiłem za głośno? – spytał zmieszany. Emma skinęła twierdząco głową.   

– Prosz

ę iść je kupić. Zajmiemy się pańskim psem.   

– Przypilnujecie Fid

żi? 

– Urodzona piel

ęgniarka – z czułością w głosie mruknął mąż Emmy, gdy ta wzięła suczkę 

na  ręce.  Wróciła  z  nią  do  stanowiska  szczepień.  Wszyscy  zaczęli  się  rozpływać  nad  urodą 
Fidżi, która najwyraźniej nie miała nikomu za złe, że niedawno została ukłuta. Pani Winters 
odeszła  kilka  kroków.  Stalą  teraz  po  drugiej  stronie  wejścia  do  sklepu  i  bez  przekonania 
grzebała  w  koszu  z  przecenionymi  drobiazgami.  Wyglądało  na  to,  że  zaraz  pójdzie  dalej. 
Mike 

natychmiast zapomniał o swoim postanowieniu. Gorączkowo zastanawiał się, co zrobić, 

żeby ją zatrzymać.   

– Doktorze Calder, chce pan potrzyma

ć Fidżi? – spytała Emma.   

– Tak... oczywi

ście. A nawet chętnie ją komuś pokażę. – Już jako nastolatek wiedział, na 

co  najlepiej  podrywać  dziewczyny.  Prawie  żadna  nie  potrafiła  się  oprzeć  urokowi  małego, 
ślicznego stworzonka. – Będę w pobliżu, o, tam. W razie potrzeby proszę mnie zawołać.   

Umie

ścił  psiaka  w  zgięciu  ramienia  i  podszedł  do  pani Winters.  Odłożyła  wiklinowe 

kółeczko do serwetek i uśmiechnęła się.   

– To pa

ński przyjaciel? 

– Wabi si

ę Fidżi. Chwilowo ją niańczymy, ponieważ tatuś poszedł po baterie do swojego 

aparatu słuchowego.   

Pani Winters wyci

ągnęła rękę, żeby pogłaskać suczkę, ale zawahała się.   

– Jest przyjacielska? 

– Przypuszczam, 

że zniesie trochę dowodów sympatii. Fidżi dostała sporą porcję czułości. 

Pani Winters przez  d

łuższą chwilę  głaskała jedwabistą sierść i czubkami palców delikatnie 

ugniatała  głowę  psiaka.  Mike  patrzył  zazdrośnie.  Z  rozkoszą  sam  poddałby  się  takim 
pieszczotom. 

I to w dużej ilości.   

– Szczepi pan dzisiaj przeciw w

ściekliźnie? 

–  To m

ój  społeczny  obowiązek.  A  co  panią  tutaj  sprowadza?  Wspiera  pani  lokalnych 

kupców, 

żeby uzdrowić naszą gospodarkę? 

Westchn

ęła ciężko i spuściła oczy.   

– Ostatnio wspieram ich bardziej wydatnie, ni

żbym chciała.   

– Jaki

ś duży zakup? 

–  W ubieg

łym miesiącu opony. – Podniosła wzrok. – Sam pan wie dlaczego. A w tym 

tygodniu wysiadła pralka.   

background image

– Zamierza pani kupi

ć nową? 

– Ju

ż to zrobiłam. Akurat była wyprzedaż. – Pani Winters skrzywiła się, ale rezultat był 

pociągający. – Szczerze mówiąc, nie bawi mnie konieczność wydawania tylu pieniędzy.   

Mike 

nie pamiętał, kiedy tak bardzo jak teraz pragnął pocałować kobietę. Opanowała go 

taka przem

ożna chęć, że niemal czuł jej smak. Jeżeli pani Winters zmagała się z podobnie 

rozpaczliwą tęsknotą, to nie dała tego po sobie poznać.   

– A na dodatek – kontynuowa

ła – zainstalują mi pralkę dopiero w czwartek.   

– Nie mog

ą wcześniej? 

–  Nie.  Tylko w czwartki rozwo

żą  towar  po  mojej  dzielnicy  –  wyjaśniła  niewesołym 

tonem.   

– Zam

ówiła pani dostawę do domu? Chyba zdzierają za to skórę.   

–  Owszem  –  przyzna

ła.  –  Poza  tym  będę  musiała  zwolnić  się  z  pracy  na  pół  dnia. 

Gdybym nawet miała większy samochód, nie zdołałabym sama wnieść pralki do garażu.   

Sied

ź cicho! – rozkazał sobie w myśli. Niczego nie proponuj, bo wpadniesz w tę samą co 

zawsze, 

starą  pułapkę.  Problemy  pani  Winters  nie  powinny  cię  interesować.  Nabyła  nowy 

sprzęt, który za kilka dni zostanie dostarczony. Koniec, kropka.   

–  Mam tutaj furgonetk

ę  –  powiedział.  –  Jeśli  może  pani  poczekać,  aż  skończę 

szczepienia, 

to służę własnym transportem.   

–  Ale

ż... – wciągnęła głośno powietrze, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. – Ja 

nie... pan zawsze jest taki... – urwa

ła. – Zaczekam do czwartku – dodała pewniejszym tonem.   

–  Pomog

ę  pani.  To  żaden  problem.  –  Przewiezienie  pralki  rzeczywiście  nie  stanowiło 

problemu. 

Natomiast mogło nim być angażowanie się w znajomość z kimś, kogo nie stać na 

opłatę za przewóz. – Naprawdę. Przejazd i podłączenie zajmie mi najwyżej pół godziny.   

Zn

ów skrzywiła się w ten uroczy sposób.   

– Dzi

ęki temu nie zmarnuje pani dnia pracy – kusił.   

W milczeniu zastanawia

ła się nad propozycją, rozpatrując wszystkie za i przeciw.   

– Nawet nie wiem, czy maj

ą w sklepie towar – odparła.   

– Prawdopodobnie przywo

żą rzeczy prosto z magazynu.   

–  Niekoniecznie.  Warto si

ę  dowiedzieć  –  a  nuż  jest  możliwy natychmiastowy odbiór. 

Proszę  tam  iść  i  zapytać.  Później  powie  mi  pani,  na  czym  stanęło.  Punkt  szczepień  będzie 
czynny jeszcze dwie godziny.   

Tak uwa

żnie  wpatrywał  się  w  jej  twarz,  że  drgnął  zaskoczony,  gdy  ktoś  dotknął  jego 

ramienia.   

– Doktorze Calder, przepraszam, 

że przeszkadzam, ale pacjenci czekają.   

– Ju

ż idę – zapewnił i zanim odszedł, jeszcze raz spojrzał na panią Winters. – Proszę dać 

mi znać, czy coś pani załatwiła.   

Skin

ęła  głową.  Mimo to Mike  był  głęboko  przeświadczony,  że  pani  Winters  wolałaby 

trzymać  się  od  niego  jak  najdalej.  Ten  wniosek  niezmiernie  go  ucieszył.  Nie  mniej  niż 
konieczność szczepienia siedmiu kocurów. Nie wątpił, że dzięki nim przestanie myśleć o pani 
Winters i jej pralce. 

Stado  miauczących  zwierzaków,  przygotowywanych  do  ukłucia  igłą 

przez obcego faceta, 

jest w stanie każdego przyprawić o amnezję.   

background image

Angelina Winters znalaz

ła  się  w  gorszej  sytuacji.  Nie  dysponowała  ani  jednym  kotem, 

który  swoim  zachowaniem  rozproszyłby  jej  myśli.  Na  pociechę  zafundowała  sobie  wodę 
sodową  i  chrupiące  rogaliki.  Lily  też  je  lubiła.  Dlatego  zawsze  wpadały  do  małego  barku, 
robiąc w okolicy zakupy. Angelina zatęskniła za córką. Lily spędzała ten weekend ze swoim 
ojcem. 

A ściślej mówiąc, z ojcem, jego drugą żoną, jej dwojgiem dzieci oraz ich braciszkiem, 

który niedawno się urodził. Lily nie cierpiała tych wizyt. Rozstrajały ją, ponieważ w nowej 
rodzinie taty czuła się jak piąte koło u wozu. Angelina nie wiedziała, jak temu zaradzić.   

– Dobra robota, Thomas – z kwa

śną miną mruknęła sama do siebie.   

Nie

źle  zamącił  w  głowie  swojej  córce.  Nie  wystarczyło  mu,  że  uczynił  farsę  z 

małżeństwa i zniweczył wspólne plany. Jesteś niemądra, skarciła się w duchu po chwili. Co 
się  stało,  to  się  nie  odstanie.  Nie  ma  sensu  wracać  do  spraw,  których  nie  da  się  zmienić. 
Zwłaszcza że istniały inne powody do zmartwienia. Na przykład sposób, w jaki reagowała na 
uczynnego doktora Caldera. 

Przy nim jej ciało stawało się plątaniną wrażliwych zakończeń 

nerwowych. 

Jego  zielone  oczy  działały  niemal  hipnotyzująco.  A  jego  ręce...  Na  ogół  nie 

zwracała  uwagi  na  męskie  ręce.  Ale  jego  dłonie  były  takie...  miłe.  Silne.  Delikatne. 
Kompetentne.   

Chyba zupe

łnie  zwariowałam,  doszła  do  wniosku.  Zaczynam  mieć  na  jego  punkcie 

obsesj

ę  jak egzaltowana nastolatka.  Pogryzała  rogalik,  usiłując  spokojnie  przeanalizować 

ewentualne przyczyny swoich reakcji. 

Może  rzeczywiście  przechodziła  drugi  okres 

dojrzewania. 

A może po prostu najwyższy czas, żeby znów zainteresowała się mężczyznami. 

Od  niemal  dwóch  lat  z  własnej,  nieprzymuszonej  woli  żyła  w  celibacie.  I nagle,  całkiem 
nieoczekiwanie  odkryła,  że  brak  jej  mężczyzny.  Najpierw  dała  o  sobie  znać  potrzeba 
bliskości,  chęć  przytulenia  się  do  kogoś,  kto obejmie,  ogrzeje i zapewni poczucie 
bezpieczeństwa.  Później  pojawiło  się  napięcie  oraz  bezsenność  spowodowana 
wspomnieniami. 

Zdarzało się, że Angelina przez całą noc przewracała się z boku na bok, nie 

mogąc  usnąć,  ponieważ  zanadto  dręczyło  ją  poczucie  pustki  obok  niej  –  i w niej.  Chociaż 
jednak myślała o mężczyźnie, żaden jej nie pociągał. Przyjaciółki sugerowały, żeby się z kimś 
umówiła. Zaaranżowały jedną czy dwie randki. Angelina poszła na te spotkania. Sprawiło jej 
przyjemność towarzystwo, konwersacja z elementami flirtu i dźwięk męskiego głosu, ale nie 
zdarzyło się nic magicznego. Aż do tego dnia, w którym w jej domu zjawił się weterynarz. 
Mówił jak mężczyzna, pachniał jak mężczyzna i patrzył na nią wzrokiem mężczyzny, który 
widzi w niej kobietę godną pożądania. Sprawił, że i ona spojrzała na niego w ten sposób. A 
także uświadomiła sobie, od jak dawna nie kochała się z mężczyzną. Prawie ją pocałował. Nie 
ulegało wątpliwości, że miał na to ochotę. A potem cisza. Żadnego telefonu. Żadnych prób 
kontynuowania znajomości. Tylko przysłana pocztą kartka, na której podał datę następnego 
szczepienia Princess.   

Angelina rozs

ądnie uznała, że najlepiej unikać pana Caldera. Przez pewien czas jej się to 

udawało.  Aż  do  dziś.  I  znów  poczuła  te  same  emocje  co  poprzednio.  Po  raz  kolejny  się 
przekonała, jak oszałamiająco działa na jej zmysły doktor Mike.   

Nadzieja,  oczekiwanie,  rozczarowanie,  pomy

ślała  ponuro.  Nie  potrzebowała  więcej 

kłopotów  w  swoim  życiu.  A  mężczyzna,  który  wywoływał  w  niej  takie  reakcje,  oznaczał 

background image

dodatkowe problemy. 

Zwłaszcza  że  traktował  ją  obojętnie.  Pomógł  jej,  bo...  bo  lubił 

działalność charytatywną. Zmiana koła. Książki Lily. Badania szczeniaka wyceniane według 
specjalnej taksy  dla ubogich samotnych matek.  Transport pralki... 

Właśnie,  jeszcze i to. 

Zaproponował  przewiezienie  i  zainstalowanie  sprzętu,  aby  oszczędziła  parę  dolarów! 
Najgorsze, 

że był taki... miły. Właśnie w tym tkwiło największe niebezpieczeństwo. Gdyby 

jedynie sil

ił  się  na  uprzejmość,  Angelina  na  pewno  by  go  nie  polubiła.  Prawdopodobnie 

poczułaby do niego wręcz antypatię. Wówczas nie byłoby mowy o żadnym przyciąganiu. No 
tak, 

ale pozostawały jeszcze te zielone oczy. I te dłonie... Szkoda, że nie można przyjąć jego 

oferty. 

Angelina westchnęła. Gdyby nie jej szalejące hormony, trzydzieści dolarów zostałoby 

w kieszeni, 

a  on  cieszyłby  się  ze  spełnienia  dobrego  uczynku.  Szalejące  hormony?  Cóż za 

bzdury  chodzą  ci  po  głowie,  pomyślała.  Jesteś  Angeliną  Winters,  dojrzałą  kobietą,  a nie 
głupią smarkulą. Panujesz nad swoimi hormonami. Potrafisz okiełznać biologiczne potrzeby i 
posiadasz  wystarczającą  ilość  wewnętrznej  dyscypliny.  Mimo  trudności  utrzymujesz  się  na 
powierzchni i sama wychowujesz dziecko. 

A  skoro  tak  dobrze  sobie  radzisz  z  poważnymi 

sprawami, 

to  przecież zdołasz wytrzymać pięć  minut sam na sam z mężczyzną, który chce 

wyświadczyć  ci  przysługę.  Czy interesuje go twoja osoba? Nic na to nie wskazuje.  Nic, 
oprócz jego spojrzenia. 

Patrzył  na  nią  w szczególny sposób.  I co z tego? Prawie wszyscy 

mężczyźni gapią się na kobiety. Jak brzmi to stare powiedzenie? „Żonaci, ale wciąż żywi – 
niech przynajmniej popatrzą”. Tyle tylko, że on nie był żonaty... No cóż, będzie musiała po 
prostu wziąć się w garść. Ignorować jego wzrok. Dzięki temu oszczędzi trzydzieści dolarów, 
nie straci połowy dniówki i zrobi pranie w domu.   

Ju

ż  podjęła  decyzję.  Jeśli  okaże  się,  że  można  odebrać  pralkę  jeszcze  dziś,  przyjmie 

propozycję doktora Caldera. Stłamsi swoje pożądanie, a później – po odjeździe dobroczyńcy 
– wejdzie pod zimny prysznic.   

Sklep dysponowa

ł  zapasem  pralek.  Angelina  odwołała  dostawę,  odebrała  pieniądze  i 

wróciła  do  stanowiska  szczepień.  Zatrzymała  się  z  boku,  obserwując  pracę  zespołu,  który 
zwijał  się  jak  w  ukropie,  bo  mimo  późnej  pory  w  kolejce  stało  jeszcze  dużo  chętnych. 
Angelina  nigdy  nie  przypuszczała,  że  w  weterynarii  istnieje  coś  takiego  jak  indywidualne 
podejście  do  pacjentów.  Jego  zwolennikiem  niewątpliwie  był  doktor  Calder.  Każdemu 
czworonogowi okazywał dużo sympatii – głaskał, oglądał, gawędził z właścicielami zwierząt, 
po czym szybko i sprawnie wykonywał szczepienie. Doszła do wniosku, że Mike Calder jest 
bardzo dobrym weterynarzem. 

I wspaniałym człowiekiem.   

Zauwa

żył ją i uśmiechnął się szeroko.   

–  Prosimy do nas.  –  Ruchem g

łowy  wskazał  zaplecze.  Zawahała  się,  więc  dodał:  – 

Przydałaby się nam dodatkowa para rąk.   

Angelina wesz

ła do środka, ciekawa, w czym mogłaby pomóc.   

–  Dzi

ęki  Bogu!  –  zawołała  ochotniczka,  dyżurująca  przy  stole  z  materiałami 

informacyjnymi.  – 

Muszę  pędzić  do  toalety  –  szepnęła  Angelinie  do  ucha.  –  Każdemu 

szczepionemu zwierzęciu zakładamy specjalną kartę – dodała głośniej. – Trzeba dopilnować, 
żeby wszystkie rubryki zostały wypełnione. W razie niejasności proszę zapytać Emmę. To ta, 
która rozpakowuje strzykawki.   

background image

Angelina usiad

ła i zajęła się formularzami. Kobieta wróciła po paru minutach.   

– Jak idzie? – zapyta

ła.   

– Dobrze.   

– Zgodzi si

ę pani posiedzieć tu jeszcze przez chwilę? Ja pomogłabym Emmie.   

– Oczywi

ście.   

O pi

ątej ochotniczka, którą zastępowała Angelina, wręczyła plakietki pierwszym pięciu 

osobom z kolejki.   

– Pa

ństwo są naszymi ostatnimi klientami – wyjaśniła. Wkrótce ochotnicy przystąpili do 

pakowania 

sprzętu i szczepionek. Trochę oszołomiona tą krzątaniną, Angelina odsunęła się, 

żeby nikomu nie przeszkadzać. Nagle poczuła się zbędna.   

– Dzi

ęki za wypisywanie kart. Odwróciła się, słysząc głos weterynarza.   

– Prosz

ę bardzo.   

– Czego dowiedzia

ła się pani w sklepie? 

– Mieli kilka pralek. Obiecali wystawi

ć moją na rampę.   

– A wi

ęc jedźmy.   

Obj

ął ją lekko w talii. Angelina była pewna, że ten gest nic nie oznacza. To po prostu taki 

odruch, 

pomyślała.  Doktor  Calder  otaczał  ramieniem  prawdopodobnie  każdą  panią,  z  którą 

szedł. Na przykład swoją babcię lub siostrę.  Lecz w niej, Angelinie Winters, jego bliskość 
wcale nie budziła siostrzanych uczuć. Przy Mike’u Calderze Angelina uświadamiała sobie, że 
jest  kobietą,  która  zbyt  długo  obchodziła  się  bez  pieszczotliwego  dotknięcia  mężczyzny, 
kobietą  spragnioną  fizycznej  bliskości. Jakże  łatwo  byłoby  przysunąć  się  do  tego  ciepłego, 
męskiego ciała, dać się stopić przez jego żar i... Nie mogła zmienić swoich odczuć, ale nie 
zamierzała bezustannie ich analizować. To jedynie pogorszyłoby sytuację.   

–  Zaparkowa

łam po drugiej stronie centrum handlowego  –  powiedziała,  przyśpieszając 

kroku. 

Dzięki temu uwolniła się od obejmującej ją ręki. – Spotkajmy się przy rampie.   

–  Moja furgonetka stoi na ko

ńcu  tego  rzędu.  Jedzmy  teraz  po  pralkę,  a  później 

zatrzymamy się przy pani aucie. Tak będzie prościej.   

Niczego si

ę nie dało zarzucić logice tej propozycji. Wsiadając do furgonetki, Angelina 

usiłowała  nie  zwracać  uwagi  na  szeroką  pierś  doktora  Caldera,  o  którą  musiała  oprzeć  się 
udem, 

gdy pomagał jej wejść na wysoki stopień.   

– S

ądzi pan, że wystarczy miejsca na pralkę? – spytała z powątpiewaniem.   

–  Tylne siedzenia nie s

ą  przymocowane  na  stałe  –  wyjaśnił.  –  Odkręcę  je  i  przesunę 

maksymalnie do przodu.   

– To strasznie du

żo kłopotu...   

– Wcale nie – zapewni

ł. Zapalił silnik i wrzucił wsteczny bieg.   

Wygl

ądała  przez  boczne  okno,  gdy  doktor  Calder  sprawnie  manewrował  pojazdem, 

wyjeżdżając z zatłoczonego parkingu.   

– A gdzie podziewa si

ę Lily? 

–  Sk

łada wizytę swojemu ojcu. – Widocznie nie zdołała powiedzieć tego wystarczająco 

obojętnie, bo weterynarz zapytał: 

– Jest a

ż tak źle? 

background image

–  No c

óż – odparła po chwili milczenia – on nie krzywdzi jej celowo, ale... sprawia jej 

ból.   

– Chyba si

ę nad nią nie znęca?! 

– Ale

ż skąd! Nigdy nie pozwoliłabym na żadne odwiedziny, gdyby...   

– Oczywi

ście, że nie – przerwał jej skruszony. – Mówię głupstwa.   

– Oto rampa – obwie

ściła Angelina. Nareszcie, dodała w myśli.   

Dziesi

ęć  minut  później  pralka  znajdowała  się  w  furgonetce,  a po chwili Angelina 

otwierała drzwiczki swojego samochodu. Z ulgą usiadła za kierownicą, zadowolona, że jest 
sama. 

Szczęśliwa, że już nie musi przebywać obok doktora Caldera. Był zbyt męski, a ona – 

zbyt świadoma tej męskości, żeby czuć się przy nim swobodnie. Odetchnęła głęboko. Teraz 
wszystko pójdzie jak z płatka. Musiała tylko dojechać do domu, wepchnąć pralkę do garażu, 
pożegnać weterynarza i odzyskać spokój. Zamierzała zrobić pranie, obejrzeć telewizję, a na 
obiad przygotować sobie prażoną kukurydzę. Kolejny radosny, sobotni wieczór! 

Stali akurat przed skrzy

żowaniem,  gdy  usłyszała  dźwięk  klaksonu.  Zaniepokojona 

odwróciła  się  do  tyłu.  Doktor  Calder  na  migi  pokazywał,  żeby  podjechała  przed  wejście 
małego centrum handlowego. Angelina uznała, że prawdopodobnie chodzi o pralkę, skinęła 
więc głową i posłusznie skręciła w prawo. Zaparkował obok niej i wyskoczył z furgonetki. 
Angelina opuściła szybę.   

– W czym problem? 

– Lubi pani fajitas? 

– Fajitas? 

–  Umieram z g

łodu. Właśnie minęliśmy Casa  Lupę i nabrałem ochoty na ich  jedzenie. 

Chodźmy.   

– Aleja...   

– Ma pani inne plany? 

– Nie, ale...   

– Czy

żby niechęć do meksykańskich potraw? 

– Sk

ądże, lubię je, tylko...   

–  No to prosz

ę mnie nie dręczyć. Jeśli pani ze mną nie pójdzie, stracę mnóstwo czasu, 

wracając tutaj.   

Zmarszczy

ła brwi, ale nic nie powiedziała.   

– Nie ma pani ani troszk

ę apetytu? – spytał przymilnym tonem dziecka, które błaga, żeby 

nie kazano mu jeszcze iść spać. – Specjalność Casa Lupę to fajitas. Podają do tego mnóstwo 
dodatków. 

Zrobi mi pani przysługę.   

background image

ROZDZIA

Ł 6 

 

–  M

ówiłem,  że  będzie  mnóstwo  dodatków.  –  Patrzył  na  nią  ponad  porcjami  lodów  – 

wielkich, 

oblanych  czekoladą  i  udekorowanych  wisienką  kul,  umieszczonych  pośrodku 

cynamonowych placków tortillas  w karmelowym sosie. 

Lody otaczał krąg różyczek z bitej 

śmietany.   

– Mam nadziej

ę, że nigdy nie przyjdzie panu ochota namówić mnie na coś sprzecznego z 

prawem – 

powiedziała, sięgając po łyżeczkę. – Chyba skończyłabym w więzieniu.   

Mike’owi przychodzi

ła do głowy tylko jedna rzecz, na którą chciałby namówić Angelinę. 

A  ponieważ  skończyła  już  osiemnaście  lat,  więc  nie  byłoby  to  sprzeczne  z  prawem,  tylko 
nierozsądne.  Świadczyła  o  tym  pralka  w  furgonetce.  A  także  kiepski wynik zapisany na 

Liście wymagań”. Mike prawie o nim zapomniał, przyglądając się, jak Angelina Winters je 

lody.  Jak oblizuje z górnej wargi karmel.  Jak oddycha...  Angelina.  Angelina 

Martinez-Winters. 

To  imię  i  panieńskie  nazwisko  doskonale  do  niej  pasowało.  Sprawiała 

wrażenie  anioła,  pełnego  słodyczy  i  dobroci,  ale  z  dodatkiem  południowoamerykańskiego 
ognia. 

Patrząc na Angelinę, Mike czuł, że jest bliski zakwestionowania sensu swojej „Listy”. 

Na szczęście w porę przypomniał sobie pralkę i siedmioletnią dziewczynkę, która pojechała 
odwiedzić  tatusia.  Kto wie,  dlaczego  rozleciało  się  małżeństwo  jej  rodziców.  Przy 
najmniejszej wzmiance na ten temat Ange

lina jeżyła się bardziej niż kot na widok psa.   

–  Gdzie pani pracuje?  –  zapyta

ł  po  raz  drugi.  –  Nie  dosłyszałem  odpowiedzi.  –  Z 

rozmysłem zmienił temat.   

– W zak

ładach graficznych Morgana.   

– To brzmi interesuj

ąco.   

– Czasem jest ciekawie. A czasem nie.   

– Co pani tam robi... obs

ługuje maszyny drukarskie? 

–  Tylko gdy nie mog

ę tego uniknąć. – Uśmiechem dała do zrozumienia, że zdaje sobie 

sprawę  z  grzecznościowego  charakteru  zainteresowania  Mike’a.  –  Formalnie  zajmuję  się 
grafiką komputerową.   

– Imponuj

ące zajęcie. Zaśmiała się.   

– Nie bardzo. Najcz

ęściej to po prostu stukanie w klawiaturę. Ale czasem wykonuję jakiś 

specjalny projekt.   

– Na przyk

ład co? 

– Wizytówki, zaproszenia. Ulotki. 

Karty dań. Zawiadomienia.   

– Jakiego rodzaju zawiadomienia? 

–  Najr

óżniejsze.  O  wyprzedażach,  o galowych imprezach.  Większość  klientów  to 

właściciele małych firm lub osoby prywatne. Dlatego nasze niektóre zadania bywają zabawne 
i oryginalne. – 

Zanurzyła łyżeczkę w deserze. – Pewna para zamówiła kiedyś zawiadomienia 

o adoptowaniu szczeniaka ze schroniska dla bezdomnych zwierząt.   

W

łożyła do ust trochę lodów i przez chwilę rozkoszowała się ich smakiem.   

– W jaki spos

ób można zostać grafikiem komputerowym? 

background image

–  Studiowa

łam  na  akademii  sztuk  pięknych,  ale...  –  urwała,  a  jej  spojrzenie  ujawniło 

dawny uraz.  – 

Po  ślubie  przerwałam  naukę.  Postanowiliśmy  z  mężem,  że  najpierw  on 

skończy studia. Ale – westchnęła cicho – zdarzyła się historia stara jak świat. Mój mąż zrobił 
dyplom, 

a  ja  urodziłam  dziecko.  Zamierzałam  wrócić  na  studia,  gdy Lily wejdzie w wiek 

szkolny. Niestety, 

prawie dwa lata temu musiałam iść do pracy.   

– Ale nadal my

śli pani o dawnych planach? – Chyba nieopatrznie poruszył czułą strunę. 

Świadczyła o tym mina Angeliny Winters.   

–  Studia nie s

ą obecnie na pierwszym miejscu mojej listy priorytetów – odparła złudnie 

lekkim tonem.   

–  Nie sugerowa

łem, że  powinny. Tylko odniosłem wrażenie,  że ta sprawa ma dla pani 

duże znaczenie.   

–  Mo

że  w  przyszłości...  Kompletuję  swoje  najlepsze  prace,  a za rok lub dwa spróbuję 

kupić sprzęt i działać na własną rękę.   

– Zosta

ć niezależną kobietą interesu? 

–  Chcia

łabym móc spędzać popołudnia w domu, gdy Lily uzna, że szkolna świetlica to 

miejsce odpowiednie tylko dla maluchów.   

Do stolika podesz

ła  kelnerka.  Spytała,  czy  życzą  sobie  jeszcze  czegoś  i  zostawiła 

rachunek. Mike 

sięgnął po pieniądze.   

– Ja powinnam si

ę tym zająć. – W głosie Angeliny zabrzmiało poczucie winy.   

– Nie ma mowy. To rewan

ż za tamten obiad.   

– Ale... transport tej pralki...   

– Usi

łuje pani urazić moją męską dumę? 

– Sk

ądże znowu! – zawołała z komicznym przerażeniem.   

– Powiedzmy, 

że jestem staroświecki. Jeśli zapraszam kobietę na obiad, to za niego płacę.   

Gdyby z ka

żdej  odrobiny  kurzu  wylęgały  się  puszyste  pisklęta,  to  z  brudu  pod  starą 

pralką mógłby powstać kurczak monstrum. W warstwie lepkiej mazi leżała jednocentówka, 
plastikowa laleczka,  guzik,  agrafka i patyk od lizaka, 

a  w  charakterze  głównej  ozdoby  – 

przezroczysta piżama, która zniknęła wkrótce po czwartej rocznicy ślubu Angeliny.   

–  Chyba spal

ę się ze wstydu – mruknęła Angelina. – Co za bałagan. – Chwyciła skąpy 

ciuszek, 

żeby wrzucić go do kosza z brudną bielizną. Koronkowa falbanka zawadziła o jego 

brzeg i rozdarła się z głośnym trzaskiem.   

– To samo znalaz

łem u siebie pod kanapą.   

–  Naprawd

ę?  –  Angelina  uśmiechnęła  się  kpiąco.  –  Muszę  tu  posprzątać  –  stwierdziła 

krótko, czerwona jak burak.   

– Rozpakowanie nowej pralki zajmie mi troch

ę czasu.   

Angelina przynios

ła  szczotkę  i  napełniła  wiadro  wodą.  Następnie  zaatakowała 

energicznie  podłogę,  nie przestając  myśleć  o  atrakcyjnym  mężczyźnie  znajdującym  się  tuż 
obok.   

Staro

świeckim atrakcyjnym mężczyźnie, poprawiła się natychmiast. Nie chodziło wcale o 

to, 

że postawił jej obiad. Przy swojej pensji Angelina wcale nie zamierzała walczyć o równe 

prawa do regulowania rachunków w restauracji. 

Problem  polegał  na  czymś  innym. 

background image

Staroświeccy mężczyźni lubili przejmować kontrolę nad kobietami, troszczyć się o nie i je 
rozpieszczać. Angelina już kiedyś wpadła w taką pułapkę. Pozwoliła mężczyźnie, żeby nią 
rządził.  Żeby  o  nią  dbał.  Żeby  ją  psuł.  Żeby  ją  stopniowo  dyskwalifikował.  Pomniejszał. 
Dławił.  Nie  chciała  drugi  raz  przeżyć  tego  samego.  Z  dnia  na  dzień  została  z  dzieckiem 
prawie bez środków do  życia. Od tego czasu przeszła długą drogę. Stała się samodzielna i 
samowystarczalna. 

Potrafiła  utrzymać  siebie  i  Lily.  Najgorsze  miały  już  za  sobą.  W 

przyszłości  też  dadzą  sobie  radę.  Angelina  była  tego  pewna.  Jeśli  w  kimś  się  zakocha,  to 
nigdy więcej nie stanie się zależna od mężczyzny. Zwłaszcza od takiego, który chlubi się, że 
jest  staroświecki.  Gdyby  jeszcze  wiedziała,  jak  okiełznać  swoje  hormony!  Szalały,  ilekroć 
Mike 

Calder był w pobliżu. Tak jak teraz, gdy przeszła obok niego, żeby wylać wodę. Akurat 

wyciągał z pralki styropianowe blokady.   

– Mo

że pudło przyda się Lily i jej koleżankom do zabawy – powiedział.   

– Jasne – przyzna

ła. – Będą mieć frajdę. Dzięki, że go pan nie wyrzucił.   

Dlaczego musia

ł  być  taki  troskliwy?  –  przemknęło  jej  przez  głowę.  Gdyby nie 

zachowywał  się  tak  sympatycznie,  jej serce prawdopodobnie nie zaczynałoby  uderzać 
szybciej. 

Pokoje  nie  stawałyby  się  mniejsze,  gdy  do  nich  wchodził.  Nie  robiłoby  się  jej 

gorąco, gdy zbliżał się do niej.   

– Prawie gotowe – stwierdzi

ł.   

Angelina w milczeniu obserwowa

ła pracę Mike’a, pełna podziwu dla jego skupienia, siły 

i  zręczności.  Męskie  ręce  sprawnie  wykonywały  kolejne  niezbędne  czynności.  Wyobraziła 
sobie, 

że  te  dłonie  dotykają  jej  ciała,  przesuwają  się  po  nim  pieszczotliwie,  rozniecają 

magiczny płomień. Rozkoszowała się smakiem pożądania, zastanawiając się, jak by to było, 
gdyby  doktor  Calder  ją  pocałował.  Szkoda,  że  nie  mogła  od  razu  wypchnąć  go  z  domu. 
Czekało ją chyba najdłuższe pół godziny w życiu.   

– Zawsze wozi pan ze sob

ą ten wózek? – spytała, gdy wsunął nośną platformę pod pralkę.   

– Tyle ludzi bez przerwy co

ś przestawia – odparł z uprzejmym uśmiechem. – Taki sprzęt 

staje się niezbędny.   

Zgrabnie popchn

ął wózek i zawiózł pralkę na miejsce.   

– Wspaniale. Chyba ma pan praktyk

ę.   

–  Przepracowa

łem kiedyś całe lato  w firmie organizującej przeprowadzki. Ta pralka to 

pestka. 

Znacznie trudniej wepchnąć po schodach pianino.   

– Wyobra

żam sobie.   

Doktor Calder ustawi

ł  pralkę  ćwierć  metra  od  ściany  i  podniósł  jeden  z  dwóch 

plastikowych węży.   

–  Przykr

ęcimy  te  maleństwa,  włożymy  wtyczkę  do  kontaktu  i  sprawa  załatwiona.  Nic, 

tylko prać.   

Mike 

schylił się, żeby dosięgnąć zaworu, a pod dżinsami wyraźnie zarysowały się twarde 

pośladki. Złociste włosy musnęły potężne ramię. Wspaniale rozwinięte mięśnie poruszały się 
miarowo, 

a na czole pojawiły się głębokie zmarszczki. Po chwili Mike połączył koniec węża 

z zaworem i mocno dokręcił nakrętkę.   

– Przyda

łaby się latarka – powiedział.   

background image

By

ła  w  sypialni,  w szufladzie nocnej szafki.  Angelina  wykorzystała  okazję,  żeby  się 

odświeżyć i wziąć się w garść. Zadowolona z rezultatu, wróciła do pralni.   

– Prosz

ę bardzo. – Wyciągnęła dłoń uzbrojoną w latarkę.   

– Musi mi pani po

świecić. A ja stanę na głowie, żeby włączyć tę pralkę do sieci.   

– To takie trudne? 

–  Sznur jest krótki, 

a  jakiś  idiota  wpadł  na  genialny  pomysł,  żeby  umieścić  gniazdko 

prawie w podłodze.   

– Nie mo

żna odsunąć suszarki, żeby mieć dostęp z boku? 

–  Mo

żna. Ale przedtem trzeba odłączyć rurę, prowadzącą do wywietrznika. Lepiej tego 

nie robić. Te stare węże bywają kruche. Chyba że chce pani skoczyć do sklepu po nowy...   

Nie potrafi

ła się powstrzymać. Zachichotała.   

– O co chodzi? – Patrzy

ł na nią zmieszany.   

Nie mog

ła  mu  wyjaśnić,  że  ujęło  ją  jego  zdecydowane  podejście,  że  zniecierpliwienie 

było  takie  męskie  i  wzbudziło  w  niej  czułość,  ponieważ  stanowiło pierwszy przejaw 
niedoskonałości, który ujawnił doktor Calder.   

– Po prostu roz

śmieszyło mnie, że najtrudniejsze okazało się wetknięcie wtyczki.   

Zacisn

ął  usta  i  lekko  potrząsnął  głową,  jakby  chciał  powiedzieć:  „Ach,  te kobiety!” 

Wstrzymała  z  wrażenia  oddech,  ponieważ  tak  dojmująco  znajoma  wydała  się  jej  mina 
Mike’a. 

Angelina  nie  miała  pojęcia  dlaczego.  Przecież  spędziła  z  doktorem  Calderem  tak 

niewiele czasu.   

Mike 

usiadł  na  pralce,  górną  połową  ciała  odwrócił  się  w  stronę  ściany  i  postękując  z 

wysiłku, próbował trafić wtyczką do gniazdka.   

– 

Światło! – rozkazał.   

Angelina unios

ła latarkę i skierowała strumień światła w dół, za pralkę.   

– Wprawo. Zastosowa

ła się do polecenia.   

– Bardziej w prawo.   

Musia

ła przysunąć się do niego. Jeszcze trochę i będzie go dotykała, gdy jej talia zetknie 

się z jego udem, a wtedy...   

– Bli

żej.   

Zaciskaj

ąc  zęby,  przylgnęła  bokiem  do  niego.  Zareagowała  na  tę  bliskość  zgodnie  ze 

swoimi przewidywaniami: poczuła, jak przechodzi ją fala gorąca.   

–  Doskonale  –  mrukn

ął  Mike  nieco  zduszonym  głosem,  ponieważ  nadal  zajmował 

niewygodną pozycję. – Teraz...   

Pralka nieoczekiwanie o

żyła. Odwirowywanie, przemknęło Angelinie przez głowę,  gdy 

błyskawicznie  sięgnęła  w  kierunku  pokrętła  programatora.  Mike  usiłował  zrobić  to  samo, 
toteż udało się jej tylko trzepnąć go latarką w ucho i zaplątać się w jego ramię. Jej prawa pierś 
dosłownie wklinowała się pod pachę Mike’a. Angelina wylądowała z twarzą w zagłębieniu 
jego szyi, 

gdzie z każdym oddechem wchłaniała porcję zapachu płynu po goleniu. Jedno z 

nich  – 

Angelina  nigdy  nie  ustaliła,  które  –  w  końcu  zdołało  wyłączyć  pralkę.  Spróbowała 

odsunąć  się  od  Mike’a.  On  trzymał  ją  jednak  za  przegub,  uniemożliwiając  ucieczkę.  Stali 
naprzeciw siebie, 

wystarczająco blisko, żeby Angelina poczuła emanujący z jego ciała żar. Na 

background image

wargach Mike’

a  zaigrał  domyślny  uśmieszek,  a  w  oczach  błysnęło  pożądanie,  gdy powoli 

przesuwał dłonie po jej ramionach. Mogła się wtedy wyrwać. Powinna była. Chciała to zrobić 
– 

albo tylko jej się wydawało, że chce. Ale nawet nie drgnęła. Czekała, zdając sobie sprawę, 

że pocałunek jest nieuchronny. Była na niego przygotowana, zanim usta Mike’a musnęły jej 
wargi. 

Pragnęła  jak  najszybciej  przekonać  się,  jakie  będzie  owo  doznanie  wywołane 

pierwszym zetknięciem ich ust. Marzyła o tym wrażeniu. Potrzebowała go. Obawiała się go. 
Tęskniła za nim. Lękała się go... Mike ujął jej twarz w dłonie. Oboje patrzyli sobie w oczy. 
Zielone nie zadawały żadnych pytań, a brązowe nie udzielały żadnych odpowiedzi. Istniała 
tylko akceptacja 

siły,  która  ich  popychała  ku  sobie,  oraz zgoda na to,  co  miało  nastąpić. 

Musieli się pocałować. Tego życzył sobie los.   

Mike nie 

śpieszył się. Powoli przesuwał ustami po wargach Angeliny, sprawdzając ich 

miękkość,  kształt  i  smak.  Pocałunek  –  choć  pozbawiony  gwałtowności  –  podziałał  na 
Angelinę  niesłychanie.  Z  pełną  świadomością  rozkoszowała  się  delikatnym  uciskiem  ust 
Mike’a. 

Słodka  pieszczota  sprawiała  nieziemską  przyjemność.  Kusiła  obietnicą.  Oferowała 

namiętność i żar. Od dawna nikt nie całował Angeliny w ten sposób. Nie obejmował jej tak 
czule. 

Nie przekonywał, że jej pożąda. Mike uniósł głowę, przerywając pocałunek. Angelina 

zareagowała na to cichym jękiem żalu.   

– A ja si

ę martwiłem, że to jednostronne zauroczenie – powiedział Mike chrapliwie.   

Nawet gdyby zamierza

ła go przekonać, że tak było, nie zdążyłaby się odezwać. Jego usta 

–  tym razem bardziej natarczywie  – 

znów  znalazły  się  na  jej  wargach.  Ten  pocałunek  był 

głębszy, zawierał więcej namiętności. Angelina przeżywała go całym swoim ciałem, od stóp 
do  głów  rozpalona  zarówno  fizycznym  pożądaniem,  jak  i  emocjonalną  potrzebą  bliskości. 
Pocałunek  okazał  się  zachwycający.  Dłonie  Mike’a  pieściły  po  mistrzowsku.  Angelina 
poddała się ich dotykowi, z zachwytem przyjmując słodkie, cudowne doznania. Coraz głębiej 
pogrążała się w ich magii, gdy nagle dłonie Mike’a spoczęły na jej pośladkach. Przycisnął ją 
mocno do siebie. 

Mogła  się  przekonać,  jak  bardzo  jej  pożąda.  Intymność  okazała  się  zbyt 

nagła, zbyt intensywna. Szokująca. Angelina wyrwała się z objęć Mike’a. Patrzyli na siebie 
oszołomieni, próbując się uspokoić. Jego  oczy lśniły, policzki pokrywał  ciemny  rumieniec. 
Angelina wiedziała, że ona – zmieszana jak nigdy – musi wyglądać podobnie.   

– Ja... – urwa

ła. Pocałunek sprawił, że jej umysł pracował na zwolnionych obrotach.   

– Ja te

ż. – Mike przysunął się, żeby znów wziąć ją w ramiona.   

Zaraz zaczniemy wszystko od pocz

ątku, pomyślała w popłochu.   

– Nie! – zawo

łała. Cofnęła się o krok i wpadła na pralkę.   

– A co – Mike 

z niedowierzaniem potrząsnął głową – boisz się mnie? 

– Nie! – parskn

ęła. Nie mogła mu powiedzieć, czego naprawdę się bała. Gdyby znów ją 

całował, wkrótce wylądowaliby nago na podłodze pralni.   

– Wi

ęc...   

Angelina odetchn

ęła głęboko. Usiłowała zebrać myśli i zapanować nad drżeniem kolan.   

– Doktorze...   

– Mike – 

warknął przez zaciśnięte zęby.   

–  W

łaśnie.  Słuchaj,  Mike,  doceniam,  że  przywiozłeś  i  zainstalowałeś  mi  pralkę. 

background image

Zamierzałam zrewanżować ci się domowymi ciasteczkami lub czymś w tym stylu, a nie...   

Spiorunowa

ł ją wzrokiem.   

– Chyba nie przypuszczasz, 

że... – Mike urwał i ciężko westchnął.   

Owszem,  nie przypuszcza

ła. Ale swoją sugestią odwróciła uwagę od tego, co naprawdę 

stanowiło problem. Całe szczęście. Jeszcze tego brakowało, żeby Mike zrozumiał, jak bardzo 
ją pociąga. Otworzyła usta, aby mu odpowiedzieć. Miała nadzieję, że jakimś cudem wydusi z 
siebie w miarę inteligentną ripostę.   

Mike 

odezwał się jednak pierwszy. Jego słowa wyrażały oburzenie i pewnie dlatego ich 

nie dobierał.   

–  Nie musz

ę  przestawiać  gratów,  żeby  zwabić  babę  do  łóżka.  A  gra  przedwstępna  nie 

polega na podłączaniu węży.   

–  Wolisz odwirowywanie!  –  Ale si

ę  wysiliłaś,  pomyślała,  zirytowana swoim brakiem 

inwencji.   

– Dopiero od pi

ęciu minut, pani Winters.   

Przyzna

ła  w  duchu,  że  zasługuje  na  jego  pogardę.  I na spojrzenie,  którym po niej 

przesuwał  –  pożądliwe,  otwarcie  zmysłowe.  Dokładnie  tak  większość  mężczyzn  patrzy  na 
dziewczynę w zbyt wydekoltowanej, zbyt obcisłej i za krótkiej sukience. Tak traktuje kobietę, 
której  pocałunki  są  żarłoczne.  A ona,  Angelina Winters,  przed  chwilą  pocałowała  Mike’a 
Caldera w taki sposób,  jakby... 

jakby nikt nie  całował jej od prawie dwóch lat. Pat. Cisza. 

Beznadziejna cisza.   

– My

ślę, że powinniśmy... – Pociągnęła nosem. – W ogóle cię nie znam! 

–  S

ądziłem,  że  właśnie  zaczynamy  się  poznawać.  Przecież  niedawno  trzymałem  cię  w 

ramionach, prawda? A ty...   

–  Tak!  –  uci

ęła. Czuła, że policzki jej płoną. – Ale... Gdyby wzrok zabijał, już leżałaby 

martwa.   

–  Spokojnie,  anio

łku.  Trzeba  tylko  powiedzieć  „nie”.  Nie  gwałcę  podczas  randek  i  nie 

uprawiam seksu na pralkach.   

– To nawet nie jest randka – mrukn

ęła.   

Najwy

ższy czas, żeby sobie o tym przypomniała! I o paru innych rzeczach. O tym, jak 

pełna nadziei gapiła się na telefon. Swoje rozczarowanie, gdy się nie odezwał. Przygnębiające 
wnioski, któ

re z tego wyciągnęła.   

–  Na pewno nie?  –  zapyta

ł  wesoło,  odzyskując  dobry  humor.  –  Chyba  trochę 

przypominało randkę. Wcinaliśmy coś z jednego półmiska.   

– Tylko z powodu oferty „Dla dwojga”.   

–  Jasne.  –  Zachichota

ł.  Znów  zapadło  niezręczne  milczenie.  W  końcu  przerwała  je 

Angelina.   

– B

ędzie lepiej, jeśli już pójdziesz.   

– Nie mog

ę.   

– Jak to nie mo

żesz? 

–  Musz

ę  wypoziomować  pralkę.  To  bardzo  ważne.  Jeśli  nie  będzie  stała  poziomo, 

podczas prania zacznie wibrować.   

background image

– Wi

ęc ją wypoziomuj i...   

– I zje

żdżaj? – dokończył za nią. Angelina westchnęła ponuro.   

– Naprawd

ę jestem ci wdzięczna. – Tak mnie pociągasz, że w twojej obecności zupełnie 

głupieję, a ty nawet nie zadzwoniłeś, dodała w myśli.   

– A ta poprzednia pralka... nikt jej nie ustawia

ł? 

– Nie wiem. Chyba mnie to nie interesowa

ło.   

Nie interesowa

ło  jej  też,  jak  założyć  nową  linkę  do  kosiarki,  jak  zmienić  baterie  w 

wykrywaczu dymu lub uszczelkę w kranie.   

–  Zaufaj mi,  anio

łku. – Mike musnął palcem czubek jej nosa. – Nie chcesz, żeby twoja 

nowa pralka r

uszyła w taniec, prawda? 

– No dobrze. Ale poka

ż mi, na czym polega to ustawianie. Ukląkł i wskazał na metalowe 

kółeczko, które ona nazwałaby po prostu nóżką.   

–  Widzisz to pokr

ętło?  Może  być  dłuższe  lub  krótsze,  w  zależności  od  tego,  w  którą 

stronę  je  się  obraca.  Powinno  mieć  odpowiednią  długość,  żeby...  –  Zauważył,  że  Angelina 
wpatruje się w niego, a nie w pokrętło. – Coś nie tak? 

Potrz

ąsnęła przecząco głową.   

– Potrafisz wyja

śniać – powiedziała z uśmiechem.   

Czy Thomas wyja

śniałby  jej  różne  sprawy,  gdyby  wyraziła  zainteresowanie?  Szczerze 

mówiąc,  nie  miała  pojęcia.  Nigdy  nie  przyszło  jej  do  głowy,  żeby  pytać.  Nigdy nie 
przypuszczała, że jej małżeństwo się rozpadnie, a ona będzie musiała sama zatroszczyć się o 
wszystko. 

Pędziła bezmyślny żywot, zadowolona ze status quo. Dopiero teraz zdała sobie z 

tego sprawę. Czyżby właśnie odkryła, dlaczego Thomas ją porzucił? Dlaczego wolał związać 
się z recepcjonistką, pracującą w jego biurze? Angelina była pewna jednego: nigdy więcej nie 
stanie się tak bardzo zależna od mężczyzny.   

Mike 

oparł ręce na bocznych krawędziach pralki i szarpnął nią do przodu i do tyłu.   

– Przechyla si

ę w prawo – stwierdził, klękając, żeby dokonać poprawki. – Sprawdź, czy 

się chwieje – polecił.   

Kolejne p

ół obrotu nadało pralce stabilność, lecz Mike nadal klęczał.   

– Co teraz? – spyta

ła Angelina.   

– Masz wspania

łe nogi.   

Wznios

ła  oczy  ku  niebu,  ale  jej  poirytowanie  było  niegroźne.  Trudno  złościć  się  na 

mężczyznę, który podziwiał ją z taką oczywistą przyjemnością.   

– Sko

ńczone? – spytała.   

–  Miejmy nadziej

ę,  że  nie  –  odparł  wstając.  Na  widok  jej  miny  dodał:  –  Chodzi ci o 

pralkę?  Chyba  tak.  Trzeba  tylko  napuścić  do  niej  wody  i  sprawdzić,  czy nie cieknie spod 
nakrętek. Przy okazji możesz uprać trochę ciuchów.   

– Oto propozycja nie do odrzucenia.   

Kilka minut p

óźniej  Mike  dokładnie  obejrzał  połączenia.  Były  szczelne.  Przez  chwilę 

oboje zastanawiali się, co powiedzieć.   

–  Dzi

ęki  za...  wszystko  –  odezwała  się  Angelina.  –  Przez  moją  pralkę  zmarnowałeś 

sobotni wieczór.   

background image

– Nie narzekam. Trafi

ło mi się to i owo. Poza tym jeszcze jest wcześnie.   

– Nie bardzo.   

– Zd

ążylibyśmy do kina na ostatni seans.   

– Nie s

ądzę.   

Lekko obj

ął dłońmi jej ramiona.   

– Naprawd

ę chciałbym lepiej cię poznać.   

R

ównie dobrze mógłby porwać ją w ramiona, ponieważ dotyk jego palców i tak wprawiał 

ją w stan podniecenia.   

–  Raczej jed

ź do domu, weź dwa razy zimny prysznic i zadzwoń do mnie za parę dni, 

jeśli nadal będziesz zainteresowany.   

Zacz

ął pieszczotliwie gładzić japo policzku.   

– Sprawy troch

ę wyniknęły się nam spod kontroli. – Uśmiechnął się uwodzicielsko.   

– Troch

ę – mruknęła z przekąsem.   

–  Ju

ż  dobrze,  przyznaję,  że  potrafisz  obudzić  we  mnie  bestię,  ale  przecież  jesteśmy 

dorośli i cywilizowani. Na pewno potrafilibyśmy spędzić ze sobą nieco czasu, nie ulegając 
pierwotnym impulsom.   

Mów za siebie, 

pomyślała.  Nigdy  by  nie  przypuszczała,  że  cała  jej  twarz  jest  strefą 

erogenną. To, jak odrobinę szorstkie, lecz nieskończenie delikatne palce Mike’a działały na 
zmysły,  w  niektórych  konserwatywnych  społecznościach  prawdopodobnie  uchodziło  za 
sprzeczne z prawem.   

– Zg

ódź się – poprosił. – Pozwolę ci wybrać film.   

–  Mo

że innym razem. – Wtedy, gdy najpierw zatelefonujesz i mnie zaprosisz, dodała w 

myśli. Dzięki temu poczuję się jak ktoś oczekiwany, a nie przypadkowy.   

Zrozumia

ł,  że ona nie zmieni zdania.  Z  filozoficznym  spokojem  wzruszył  ramionami  i 

opuścił ręce.   

–  Co powiesz na spacer?  –  Nie da

ł jej czasu na odmowę, tylko szybko dodał: – Trzeba 

wyprowadzić psiaka.   

 

Wiecz

ór  idealnie  nadawał  się  na  przechadzkę.  Księżyc  świecił  jasno,  niebo  było 

bezchmurne, 

a powietrze rześkie. Mike prowadził Princess na długiej smyczy, dając jej dużo 

swobody. 

Princess korzystała z niej w urozmaicony sposób – wesoło podskakiwała albo nagle 

zatrzymywała się, żeby obwąchać latarnię lub słupek skrzynki na listy, a od czasu do czasu – 
sp

łoszyć  żabę.  Spacer  podziałał  na  Angelinę  relaksujące  Powiedziała  Mike’owi  o  celującej 

ocenie, 

którą  Lily  dostała  za  pracę  o  szopach,  gawędziła  z  nim  o  wychowywaniu 

szczeniaków. 

Dała  wyraz  zadowoleniu,  że  mieszka  na  Florydzie  i  w  lutym  nie  musi  nosić 

palta. 

Poruszała same miłe, bezpieczne tematy. Jej nastrój znacznie się poprawił.   

Szli cichymi uliczkami,  a

ż  zatoczyli  pełny  krąg  i  znów  znaleźli  się  przed  jej  domem. 

Angelina w milczeniu patrzyła na Mike’a, który głaskał psa po karku i chwalił go za dobre 
zachowanie. 

Nie miała ochoty rozstawać się z doktorem Calderem. Napięcie, które niedawno 

ją opuściło, powoli zaczęło znów dawać o sobie znać. Mimo to zdołała się uśmiechnąć, gdy 
Mike  puścił  szczeniaka  i  spojrzał  na  nią.  Odniosła  wrażenie,  że  on  także  jest  trochę 

background image

zakłopotany  i  niespokojny.  Nie  wiadomo  dlaczego  dodało  jej  to  otuchy.  Odezwała  się 
pierwsza, 

żeby przerwać milczenie.   

– Dzi

ęki za pralkę, za obiad i...   

–  To raczej ja powinienem podzi

ękować  ci  za  obiad.  Tylko z tobą  mogłem  zamówić 

fajitas 

dla dwojga i dostać darmowy deser.   

– Przez ca

łe lata nie zapomnę tych lodów.   

Tym razem cisza trwa

ła nieco dłużej i w końcu zwyciężyła.   

– 

No cóż...   

Angelina wyci

ągnęła  rękę.  Ujął  ją,  lecz  jego  wzrok  i  zmysłowość  uśmiechu  ostrzegła 

Angelinę, że pożegnanie przypieczętuje coś więcej niż uścisk dłoni. Mike powoli i łagodnie, 
ale z rozmysłem przyciągnął ją do siebie. Wystarczająco blisko, żeby poczuła żar jego ciała. 
Wystarczająco blisko, żeby słyszała oddech Mike’a. Żeby doleciał ją zapach jego płynu po 
goleniu. I na tyle blisko, 

żeby zatraciła się w pocałunku.   

background image

ROZDZIA

Ł 7 

 

Mike 

mył  ręce,  starając  się  nie  patrzeć  na  swoją  „Listę  wymagań”.  I  tak  gardził  sobą, 

ponieważ zlekceważył własne zasady. Zlekceważył? Do diabła, to za mało powiedziane. Po 
prostu zagrał im na nosie. Wystarczyło jedno spojrzenie na Angelinę Winters i wskoczył w 
rolę szlachetnego rycerza tak szybko, że chyba tylko cudem nie złamał przy tym nogi. No i 
proszę,  co  się  stało...  co  się  prawie  stało...  co  jeszcze  mogło  się  stać...  Mimo  niezłomnego 
postanowienia Mike 

przez chwilę rozpatrywał przyjemne możliwości.   

– Wprowadzi

ć następnego pacjenta? – spytała Suzie, zaglądając do pomieszczenia.   

Skin

ął twierdząco głową.   

– Zaraz id

ę. Co nas jeszcze czeka? 

Na og

ół  nie  operował  we  wtorki,  ale  dziś  miał  trudny  zabieg,  którego  nie  można  było 

przełożyć na następny dzień. Dlatego teraz mieli trochę opóźnienia.   

–  Nie jest tak 

źle.  Przełożyłam  dwie  wizyty  na  inny  termin.  Jeśli  zjesz  szybki  lunch, 

zdołasz nadrobić zaległości. Aha, jeszcze jedno. Dostarczono ci przesyłkę.   

–  Najwy

ższy  czas.  Zamówiłem  tę  lampę  kilka  tygodni  temu.  Ta wytwórnia  sprzętu 

medycznego transportuje towar chyba na grzbietach mułów.   

– To nie lampa. – Suzie nie kry

ła podekscytowania. – Chodź zobaczyć.   

Ciasteczka!  –  przemkn

ęło Mike’owi przez głowę. Angelina wspomniała, że zamierza je 

upiec dla niego. 

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak wielką miał nadzieję, że pani Winters to 

zrobi.   

– Ciekawe, jakie s

ą – mruknął, idąc za Suzie. Weszli do poczekalni i Suzie obwieściła: 

– Bazie.   

– Bazie? – spyta

ł zdumiony.   

– I to bardzo drogie.   

Mike 

gapił się niedowierzająco na gałązki z puszystymi kotkami, artystycznie ułożone w 

glinianym wazonie, 

który także nie wyglądał tanio.   

– To dla mnie? Kto m

ógłby przysłać mi bukiet bazi? 

– Czy

żbyś nie wiedział? – Suzie patrzyła na niego pytająco.   

Zaprzeczy

ł ruchem głowy.   

– No to przeczytaj wreszcie ten bilecik! Ju

ż mi się kończy cierpliwość.   

Mike 

sięgnął po wsuniętą między gałązki kopertę z wydrukowanym srebrnymi literami 

napisem Espey Gallery.   

– Co

ś takiego. Są z galerii.   

–  To jedno z najbardziej ekskluzywnych miejsc w Winter Park  –  poinformowa

ła Suzie. 

Znała się na takich rzeczach.   

– Nic nie rozumiem.   

– Ty naprawd

ę nie wiesz, kto ci je przysłał, prawda? 

– Nie mam zielonego poj

ęcia. Pewnie jakiś wdzięczny właściciel zwierzaka.   

– Jaki

ś niezmiernie wdzięczny właściciel – stwierdziła Suzie. – Nieźle się wykosztował. 

background image

Sam ten wazon ma prawdopodobnie trzycyfrową cenę.   

–  Samantha Curry  –  powiedzia

ł,  uśmiechając  się  mimo  woli.  Niedawne wydarzenia 

sprawiły,  że  całkiem  o  niej  zapomniał.  Ta  przesyłka  to  był  omen.  Bez  wątpienia.  Miał 
popchnąć go w odpowiednim kierunku, przypominając o postanowieniu. Mike rzucił okiem 
na karteczkę.   

– Dzi

ękuje mi za udział w sobotnich szczepieniach.   

– M

ądrala z niej.   

– Dlaczego? 

– Przys

łała tyle małych, mięciutkich kotków weterynarzowi.   

– Hmm – mrukn

ął, zajęty tą częścią liściku, której nie przeczytał Suzie. W Espey Gallery 

szykowano wystawę rzeźb jednej z przyjaciółek Samanthy. Uroczyste otwarcie zaplanowano 
na  przyszłą  sobotę.  Samantha  pytała,  czy  Mike  zechciałby  jej  towarzyszyć.  A czy 
wygłodzony człowiek miałby ochotę na befsztyk? 

Wieczorem Mike zadzwoni

ł do Samanthy. Podziękował za bazie i przyjął zaproszenie na 

wernisa

ż  i  koktajl  w  Espey  Gallery.  Następnie  zaproponował,  aby po tym spotkaniu oboje 

poszli  gdzieś  na  kolację.  Samantha  rzuciła  nazwę  francuskiej  restauracji  w  pobliżu  galerii. 
Mike  odłożył  słuchawkę  bardzo  z  siebie  zadowolony.  Gala w galerii.  Ekskluzywny lokal. 
Nieźle. Naprawdę nieźle. Nareszcie zostawiał za sobą kobiety w rodzaju Beth Ann. Otarł się o 
niebezpieczeństwo,  ale  w  porę  wrócił  na  właściwą  drogę.  Niestety,  pozostawała  jeszcze 
Angelina Winters.  Mimo jej finansowych problemów, 

byłego  męża,  o którym wolała  nie 

mówić,  i córeczki bez tatusia,  trudno  będzie  zapomnieć  te  wielkie,  piwne oczy lub 
buntownicze  wysuwanie podbródka.  Z piersi Mike’

a wydarło się westchnienie. Te nogi. Jej 

uśmiech.   

Pod koniec tygodnia Mike 

doszedł do wniosku, że najłatwiej wpaść w obsesję na punkcie 

kobiety, 

jeżeli bezustannie się o niej myśli. Wszystko ją przypominało – białobrązowe psy, 

dziewczynki w wieku Lily, 

szyldy meksykańskich restauracji, reklamy opon... Walczył z tą 

obsesją – ilekroć przypominała mu się Angelina, siłą woli zmuszał się do myślenia o pannie 
Curry. 

To  wcale  nie  było  trudne.  Kasztanowe  włosy  zamiast  czarnych.  Jedwabna bluzka 

zamiast  spłowiałego  podkoszulka.  Każde  zerknięcie  na  „Listę  wymagań”  uświadamiało 
Mike’

owi  nagą  prawdę.  Samantha  Curry  zasługiwała  na  sześć  punktów,  Angelina  zaś  na 

niecałe dwa. Żeby to sobie lepiej uświadomić, napisał na liście: „Samantha 6”. Dopisał też . 
Angelina” 

nad nazwiskiem Winters i pociągnął strzałkę do półtora punktowego wyniku.   

W furgonetce nadal tkwi

ła  stara  pralka.  Mike  upierał  się,  że  ją  wywiezie,  co tylko 

dowodziło,  że  znów  zaczyna  zachowywać  się  jak  tuman.  Postanowił  więc  jak  najszybciej 
pozbyć  się  grata,  żeby  nie  przypominał  o  popełnionych  błędach.  Zawiózł  go  do  sąsiada 
teściowej Suzie – pana Peledrino, mechanika na emeryturze, który w warsztacie za domem 
reperował używany sprzęt.   

Dwa teriery pana Peledrino  –  Spike i Spots  –  natychmiast wybieg

ły  na  podwórko.  Ich 

właściciel, łysy i tęgawy, lecz nadal pełen energii, pośpieszył za nimi.   

– Cze

ść, doktorku. Co pana do mnie sprowadza? 

– Przywioz

łem panu pralkę. – Mike otworzył boczne, odsuwane drzwiczki samochodu.   

background image

–  Niech no rzuc

ę  okiem.  –  Pan  Peledrino  wgramolił  się  do  furgonetki.  Psy  zrobiły  to 

samo. 

W podnieceniu obwąchiwały jej wnętrze, pełne zapachu różnych zwierząt.   

– To staruszka – stwierdzi

ł mechanik.   

– My

ślałem, że przydadzą się panu jakieś części.   

–  Mo

że.  –  Pan  Peledrino  wysiadł  i  z  namysłem  drapał  się  po  brodzie.  –  A  może  nie. 

Trudno  powiedzieć.  Trzeba  ją  najpierw  włączyć  i  zobaczyć,  jak chodzi.  Ale to popularny 
model i obudowa jest w dobrym stanie. 

Dam za nią dychę.   

– Dziesi

ęć dolców? – Mike’owi nawet nie przyszło do głowy, że mechanik zapłaci za ten 

rupieć.   

– Jak pan chce. Nie mam zwyczaju si

ę targować.   

W pierwszej chwili Mike 

chciał odmówić przyjęcia pieniędzy, ale zaraz zmienił zdanie. 

Angelinie przyda się nawet taka drobna sumka.   

– Zgoda.   

–  P

łacę czekiem, a nie gotówką. To zniechęca złodziei do przynoszenia mi kradzionych 

rzeczy – 

wyjaśnił pan Peledrino. – Na jakie nazwisko wystawić? 

– Angelina Winters.   

Postanowi

ł  wysłać  jej  czek  wraz  z  krótkim  wyjaśnieniem.  Wizytę  uznał  za  zbyt 

ryzykowną.  Gdyby  poszedł  do  Angeliny,  prawdopodobnie  znów  popatrzyłby  na  jej nogi. 
Albo  spojrzał  jej  w  oczy,  co  było  jeszcze  bardziej  niebezpieczne.  Mężczyzna  jest w stanie 
przyglądać  się  w  miarę  obojętnie  nogom  kobiety,  ale  oczy  stwarzają  większy  problem.  Są 
przecież zwierciadłem duszy. Zwłaszcza takie jak Angeliny Winters. Ich nie potrafił usunąć z 
pamięci. Chyba dlatego, że w ogóle nie potrafił sobie przypomnieć, jakiego koloru są oczy 
Samanthy Curry.   

 

– Naprawd

ę możemy zjeść trochę tych ciasteczek dla doktora Mike’a? 

– Ju

ż przygotowałyśmy pudełko z ciasteczkami dla niego – wyjaśniła córce Angelina. – 

Te są nadprogramowe.   

–  Aha.  –  Lily nie zamierza

ła dyskutować. Chwyciła herbatnik i podniosła go do ust. – 

Czekoladowe to moje ulubione.   

– Ka

żdy je lubi.   

–  Doktor Mike na pewno te

ż.  –  Popiła  ciastko  haustem  mleka  i  z  westchnieniem 

postawiła szklankę na stole. – Wolałabym, żeby po nie przyszedł.   

– Postanowi

łyśmy wysłać je pocztą, nie pamiętasz? Żeby mu zrobić niespodziankę.   

–  Mog

łabyś  go  do  nas  zaprosić,  ale  nic  nie  mówić  o  ciastkach  –  zasugerowała  Lily.  – 

Wszedłby tutaj, a my zawołałybyśmy „Niespodzianka!” i pokazały mu te pyszności.   

–  Co

ś  takiego  by  ci  się  spodobało,  prawda?  –  Patrząc  na  słodką  buzię  Lily,  Angelina 

doszła do wniosku, że macierzyństwo byłoby łatwiejsze, gdyby dzieci nie wykazywały tyle 
sprytu.   

Angelina tak

że  sięgnęła  po  ciasteczko.  Liczyła  na  to,  że  chwila  ciszy  pozwoli  zmienić 

temat. 

Lily nie dawała jednak za wygraną.   

–  Dlaczego nie zadzwonisz do doktora Mike’a? Angelina jad

ła powoli, żeby zyskać na 

background image

czasie. 

Musiała  wymyślić  jakieś  sensowne  wyjaśnienie,  które  zniechęci  Lily  do  dalszej 

dyskusji. 

Nie  mogła  powiedzieć  prawdy:  że  doktor  Mike  pojechał  do  domu  i  wziął  zimny 

prysznic. 

Pomogło  mu”  to  trzeźwo  ocenić  znajomość  z  Angeliną  Winters.  Doszedł  do 

wniosku, 

że wcale nie chce lepiej jej poznać.   

– Doktor Mike ma bardzo du

żo pracy. Dwukrotnie wyświadczył nam przysługę i teraz my 

powinnyśmy jakoś się zrewanżować.   

– Lepiej, 

żeby do nas wpadł.   

–  To absolutnie wykluczone.  –  W g

łosie  Angeliny  zabrzmiała  stanowczość.  –  A ty 

najwyżej napisz mu karteczkę z podziękowaniami. Włożymy ją do paczki.   

– Przy okazji obejrza

łby Princess – upierała się Lily. – Lubi ją.   

– Lily – odezwa

ła się ostrzegawczym tonem Angelina. Zignorowała minę córki i włożyła 

do  zlewu  blachę,  na  której  upiekła  ciastka.  Skrzywiła  się  na  widok  cieknącego  kranu.  Do 
niedawna  woda  tylko  trochę  kapała.  Teraz  płynęła  cienkim,  lecz nieprzerwanym 
strumyczkiem. 

Nie  ulegało  wątpliwości,  że  problem  domaga  się  rychłego  rozwiązania. 

Angelina  nie  miała  pojęcia,  jak  się  naprawia  kran.  Po  namyśle  uznała,  że  znajdzie  jakiś 
fachowy poradnik.  Szkoda, 

że  nie  istniały  instrukcje,  jak  zapomnieć  o  seksownych 

weterynarzach. Albo w ogóle o seksie. 

Od rozwodu całkiem dobrze radziła sobie z seksem – 

lub raczej jego brakiem. 

Aż do dnia, w którym poznała Mike’a Caldera. I teraz... Wszystkie 

jej skumulowane, 

kobiece  tęsknoty,  do tej pory bezpiecznie  drzemiące,  zostały  nagle 

rozbudzone. 

Od  czasów  Śpiącej  Królewny  nie  zdarzyło  się,  żeby  jeden  pocałunek 

spowodował takie przebudzenie! 

Angelina gwa

łtownie  zaatakowała  plastikowym  zmywakiem  spieczone  resztki  ciasta. 

Cóż, Mike Calder najwyraźniej nie okazał się księciem. Raczej rycerzem, który ratuje damy z 
opresji. 

Ale  na  pewno  nie  księciem.  Książęta  nie  rozpływają  się  w  powietrzu  po  tym,  jak 

zapewnili, 

że  chcą  lepiej  kogoś  poznać.  Jak to dobrze,  że  skończyło  się  na  pocałunkach. 

Zwłaszcza  jej  rozum  był  z  tego  zadowolony.  Zmysły  trochę  mniej  doceniały  jej  silny 
charakter. 

I  właśnie  one  zdawały  się  wywierać  przemożny  wpływ  na  jej  marzenia.  Może 

gdyby.. . 

Wolała  nawet  o  tym  nie  myśleć.  Z dwóch powodów.  Po pierwsze,  nie  mogła 

zmienić  tego,  co  już  się  stało.  Po drugie,  Mike  Calder lubił  się  pojawiać  i  znikać.  W tej 
sytuacji  lepiej  żałować  straconej  okazji  niż  tego,  że  poszło  się  z  nim  do  łóżka.  Lepiej  być 
osobą  cnotliwą  i  sfrustrowaną  niż  lekkomyślną  i  zaspokojoną.  Tak  przynajmniej  głosiła 
teoria. Angelina 

przekonała się jednak, że praktyka skłania do innych wniosków.   

 

Wzgl

ędnie  szerokie  bary.  Względnie  płaski  brzuch.  Względnie  długie  nogi.  Stylowo 

ostrzyżone  włosy  –  nadal  względnie  gęste.  Buty  wyglansowane  według  standardów 
obowiązujących  w  wojsku.  Mike stwierdził,  że  prezentuje  się  całkiem  nieźle  jak  na 
trzydziestokilkuletniego mężczyznę. Rzadko mizdrzył się przed lustrem, ale jeszcze rzadziej 
towarzyszył pięknym dziedziczkom fortun na otwarcie wystawy w galerii. Dlatego uznał, że 
dziś nie zaszkodzi trochę się sobie przyjrzeć. Nowe ubranie leżało bez zarzutu. Mike kupił je 
na ślub Trący i kazał dopasować do swojej sylwetki. Później okazało się, że garnitur trzeba 
będzie zastąpić smokingiem. Trochę narzekał na niepotrzebny wydatek, ale przestał się nim 

background image

prze

jmować na widok Samanthy. Wyglądała niezmiernie elegancko. Gładka lniana sukienka 

w rudawym kolorze była jakby artystycznym przedłużeniem kasztanowych włosów, a szeroki 
naszyjnik o egipskich motywach dramatycznie podkreślał prostotę jej kroju.   

Panna Curry nie tyle wesz

ła do galerii, ile do niej wkroczyła. Wszystkie głowy odwracały 

się w jej stronę, a rozmowy cichły, gdy szła przez salę, witając się z innymi gośćmi, cmokając 
policzki  i  przedstawiając  Mike’a.  Tylko  dla  jego  uszu  przeznaczała  drugą  część  każdego 
swojego komentarza. 

Mówiła  na  przykład  głośno:  „Freddy  założył  tę  galerię  bez  niczyjej 

pomocy”. 

Po cichu zaś dodawała: „Rzeczywiście jest wizjonerem. Szkoda tylko, że w ogóle 

nie zna się na sztuce”. A przy innej okazji: „Willa w zeszłym roku zrobiła plakat dla naszej 
organizacji charytatywnej”. 

To  była  uwaga  wypowiedziana  na  głos,  zaś  informacja 

przeznaczona tylko dla uszu Mike’a:  „

Fotografia  psa  sprawiała  ckliwe  wrażenie,  ale ten 

szczeniak był wystarczająco plebejski, żeby spodobać się masom”.   

Zatrzymali si

ę  na  moment  przed  wystawionymi  rzeźbami.  Samantha  czyniła  uwagi  w 

rodzaju: „

Boże, nawet Freddy powinien zdyskwalifikować coś takiego”. „Lizzy chyba z nim 

sypia”. „

Lepsze prace widziałam na pokazach w średniej szkole”. „Aż trudno uwierzyć, że ma 

odwa

gę chwalić się tym śmieciem”. W końcu podeszli do rzeźbiarki. Samantha rzuciła się jej 

na szyję.   

– Wspania

ły debiut – zaszczebiotała. – Prawdopodobnie szalejesz z dumy.   

– Powiedzia

łabym raczej, że jestem trochę przerażona – odparła artystka. Mike stwierdził, 

że jest oszałamiająca. Miała lśniące, kruczoczarne włosy i alabastrową cerę, a na sobie czarną, 
obcisłą  sukienkę  ze  stanikiem  oblamowanym  białą  taśmą.  Tworzyła  ona  z  jednej  strony 
szerokie ramiączko, zwieńczone na ramieniu dużą kokardą. Drugie ramię – gładkie i piękne – 
było nagie.   

–  Mike,  pozwól, 

że  cię  przedstawię  mojej  najlepszej  przyjaciółce  z  college’u,  Lizzy. 

Lizzy, to jest doktor Mike Calder.   

Po stosownych powitaniach Lizzy zwr

óciła się do Samanthy: 

– Powiedz, co s

ądzisz – tak szczerze.   

–  Ta wystawa b

ędzie  na  ustach  całego  artystycznego  światka  –  bez  mrugnięcia  okiem 

stwierdziła Samantha.   

Pami

ętając  jej  wcześniejsze  komentarze,  Mike  natychmiast  rozpoznał  zawartą  w  jej 

słowach okrutną ironię. Odpowiedź Samanthy nie spodobała się Mike’owi. Doszedł jednak do 
wniosku, 

że panna Curry była w niezręcznej sytuacji – lubiła artystkę, ale jej dzieła uważała 

za nieudane.   

– Ma pan jak

ąś specjalizację, doktorze Calder? – spytała Lizzy.   

– Zwierz

ątka.   

– Zwierz

ątka? 

– Mike jest weterynarzem – wyja

śniła Samantha.   

– Ach, tak. – Lizzy pos

łała mu olśniewający uśmiech. – Rozumiem, że opiekuje się pan 

havanami Samanthy.   

–  Nie.  –  Spojrza

ł  na  Samanthę  nieco  zaskoczony.  –  Masz koty tej rasy?  –  Stanowiły 

rzadkość i kosztowały majątek.   

background image

– Dwie kotki medalistki – wyja

śniła Lizzy.   

–  Jeszcze nimi nie s

ą,  ale  w  przyszłości,  kto wie...  Mają  duże  szanse.  –  Samantha 

zaborczym gestem wzięła Mike’a pod ramię. – Mike i ja znamy się od niedawna. Jeszcze nie 
zdążyliśmy opowiedzieć sobie historyjek o czworonogach.   

Pogaw

ędkę  przerwało  pojawienie  się  Freddy’ego,  właściciela  galerii,  któremu 

towarzyszył dystyngowany starszy pan.   

–  Wybaczcie.  Nie chcia

łbym przeszkadzać, ale doktor Leblanc marzy, żeby cię poznać, 

Lizzy. Interesuje go „

Anioł na barkach kowboja”.   

Lizzy przeprosi

ła  ich  i  odwróciła  się,  aby  porozmawiać  z  potencjalnym  nabywcą  jej 

rzeźby. Samantha – nadal uwieszona na ramieniu Mike’a – odholowała go nieco dalej. Z miną 
znawczyni zaczęła przyglądać się kolejnemu eksponatowi.   

– Lizzy jest bardzo mi

ła.   

– Biedaczka! – Samantha zerkn

ęła na przyjaciółkę. – Cóż za ohydna sukienka! 

Mike 

nie umiał dopatrzyć się w niej nic ohydnego. Przeciwnie, znakomicie podkreślała 

kształtną figurę Lizzy. Zauważyli to chyba wszyscy mężczyźni. Prawdopodobnie to irytowało 
Samanthę,  Mike  powstrzymał  się  więc  od  komentarza.  Miał  nadzieję,  że  w  intymnej 
atmosferze  restauracji  ich  rozmowa  nabierze  rumieńców.  Samantha  opuściła  galerię  w 
identycznym stylu, 

w  jakim  do  niej  wkroczyła.  Szła  tak  dumnie,  jak gdyby miejsce i 

zgromadzeni goście stanowili jej własność. Mike odniósł wrażenie, że jest tylko dodatkiem, 
równie ozdobnym jak chłopcy w smokingach, wynajęci na bal debiutantek.   

Lokal  „Chez Jacques” 

spełnił  oczekiwania  Mike’a.  Sala  była  gustownie  urządzona, 

oświetlenie – przyćmione, a na stolikach stały zapalone świece. Z głośników płynęły piosenki 
Edith Piaf. 

W  przerwach  między  zupą,  sałatką  i  płonącymi  naleśnikami  rozmawiali  o 

zaangażowaniu Samanthy w akcje charytatywne.   

– Po

święcasz tym sprawom mnóstwo czasu, prawda? 

– Mam go pod dostatkiem – odpar

ła. – Dobroczynność to moje jedyne zajęcie.   

– W ogóle nie pracujesz?! – 

wypalił nietaktownie. Wzruszyła ramionami.   

–  Po sko

ńczeniu college’u zastanawiałam się, czy nie znaleźć sobie jakiegoś etatu. Ale 

panuje bezrobocie. 

Po co odbierać komuś pracę, skoro ja nie muszę zarabiać. Poza tym stałe 

zajęcie  to  okropność  –  trzeba  nastawiać  budzik,  podpisywać  rano  listę  obecności  i 
wykonywać polecenia.   

S

łuchał  jej  oszołomiony.  Sam  od  niepamiętnych  czasów  chciał  być  weterynarzem.  W 

średniej szkole przygotowywał się do egzaminów w college’u, podczas nauki w college’u – 
do wyższych studiów. Dzięki powołaniu zaakceptował związane z nimi wymagania i rygory. 
Nie  umiał  nawet  sobie  wyobrazić  egzystencji  wypełnionej  jedynie  przyjemnościami  i 
działalnością dobroczynną, bez jakiegoś życiowego celu.   

– Co wybra

łaś jako główny przedmiot studiów? – spytał, autentycznie zaciekawiony.   

– Sztuk

ę. Zrobiłam magisterium z historii sztuki. – Uśmiechnęła się. – Wspaniale, że nie 

potrzebuję  pensji,  prawda?  Mogłabym  najwyżej  zostać  nauczycielką,  a to beznadziejny 
zawód, 

lub  otworzyć  galerię.  Przypuszczam,  że  potrafiłabym  odkrywać  nowe  talenty  i 

nadawać im szlif.   

background image

– Jak twój przyjaciel Freddy? 

–  Och,  daj spok

ój!  Freddy  nie  rozpoznałby  prawdziwego  dzieła  sztuki,  nawet gdyby 

ugryzło  go  w  siedzenie.  Jego  galeria  uchodzi  za  modną  na  przedmieściach  Orlando,  ale 
nowojorscy krytycy nie zostawiliby na niej suchej nitki.   

Mike’a korci

ło, żeby zapytać Samanthę, czemu poszła na dzisiejszy wernisaż, skoro ma 

taką opinię o jego organizatorze, ale się powstrzymał. Dobrze wiedział, dlaczego zjawiła się 
na otwarciu wystawy.  Wcale nie dlatego, 

żeby  swoją  obecnością  wesprzeć  przyjaciółkę. 

Chodziło  o  efektowne  wejście  oraz  pokazanie  się  w  odpowiednim  miejscu  i  wśród 
odpowiednich ludzi. 

A także o zachowanie pozycji w ciasnym, towarzyskim kręgu.   

– Mo

że opowiesz mi o swoich kotach.   

Samantha by

ła  właścicielką  dwóch  kotek,  zgłoszonych  do  udziału  w  ogólnokrajowym 

konkursie. 

Zamierzała dać je do zapłodnienia, gdy zdobędą medale.   

–  To wspania

łe  zwierzęta,  prawdziwe havany o czekoladowo-brązowej  sierści. 

Przywiozłam  je  z  Anglii.  Odmiana  amerykańska  jest  znacznie  ciemniejsza.  Wiesz,  że 
nazwano je havanami, 

bo są podobnego koloru co te słynne cygara? 

– Prawd

ę mówiąc, nie miałem o tym pojęcia. Chyba nawet nigdy nie widziałem kotów tej 

rasy.   

– Je

śli chcesz, pokażę ci je, gdy wrócimy do domu.   

A wi

ęc panna Curry zaprosiła go do siebie. Chyba powinien się z tego cieszyć. Mike nie 

potrafił jednak wykrzesać z siebie ani odrobiny entuzjazmu. Po kilku godzinach spędzonych z 
kobietą zazwyczaj wiedział, czy chce się zaangażować na tyle, żeby przekroczyć jej próg. Ale 
w  doborze  kobiet  na  ogół  kierował  się  instynktem.  Chemią.  Wzajemnym  przyciąganiem. 
Reakcjami swego ciała. Wierzył, że Samantha uważa go za osobnika fizycznie pociągającego, 
lecz jej osoba nie przyprawiała go o przyśpieszone bicie serca. Po prostu trzeźwo oceniał jej 
atuty,  to wszystko. 

Otrzymała sześć punktów.  Maksymalny wynik. To  kobieta ideał. Mózg 

wciąż od nowa klepał tę litanię, ale serce nie chciało tego słuchać. Mimo to Mike postanowił 
jeszcze nie rezygnować.   

Przekroczy

ł próg jej domu i wszedł za nią do pokoju – tak nieskazitelnego, że wyglądał 

jak wytworna ekspozycja mebli. 

Znużony  człowiek  nie  miał  tutaj  co  szukać  –  brakowało 

domowego ciepła. Salon emanował raczej chłodem.   

Mike 

spojrzał  na  Samanthę.  Uśmiechała  się  podobnie  jak  podczas  kolacji.  Całkiem 

nieoczekiwanie uświadomił sobie, że panna Curry nie jest kobietą, z którą można się związać, 
licząc na serdeczność i czułość. W tej pięknej, zadbanej i w każdym calu idealnej kobiecie 
ujrzał drapieżcę, wabiącego potencjalną ofiarę.   

–  Salon des chats jest tam.  Po

święciłam jedną z sypialni, żeby go urządzić – wyjaśniła 

Samantha.   

Za szklanymi,  obramowanymi mosi

ądzem  drzwiami,  rozciągał  się  koci  raj,  wyłożony 

dywanem, 

z  zawieszonymi  pod  sufitem  kołami,  mnóstwem  zabawek  i  piłeczek.  W rogu 

pokoju, 

pod pasiastą markizą, znajdowała się miniatura kawiarenki na wolnym powietrzu. Na 

malutkich  stolikach  stały  miseczki  z  pożywieniem  i  wodą.  Wyłożone  przymarszczonym 
atłasem przepierzenie z ozdobnym napisem Toilette bez wątpienia zasłaniało miejsce służące 

background image

do  załatwiania  potrzeb  naturalnych.  Dwie kotki,  wylegujące  się  na  specjalnych, 
podwyższonych posłaniach, nawet nie drgnęły na widok ludzi.   

– Koty s

ą takie powściągliwe. Uwielbiam tę ich cechę – powiedział Mike.   

– Mog

łabym je zawołać, ale szkoda mi sukienki. Ich sierść zostaje na ubraniu.   

–  Ja te

ż  za  tym  nie  przepadam  –  przyznał,  ale  ogarnęły  go  mieszane  uczucia.  To 

idiotyczne, 

pomyślał, cały ten ekskluzywny salonik dla kotów oraz ich właścicielka, która do 

nich  się  nie  zbliża,  bo  ważniejsza  jest  sukienka.  Zachowanie  pupilek  Samanthy  też  było 
symptomatyczne. 

Okazały  jej  stuprocentową  obojętność.  Mike  pierwszy  raz  widział  coś 

takiego.   

–  Niez

ły  układ  –  stwierdził,  w  pełni  zdając  sobie  sprawę,  że  jego  uwaga  jest  równie 

dwuznaczna jak odpowiedź, której Samantha niedawno udzieliła przyjaciółce.   

–  Dla moich kociaczków wszystko co najlepsze. 

Chociaż nie uwierzyłbyś, jak trudno o 

sprzątaczkę, która zgadza się czyścić kuwety. Moja służąca żąda dodatkowej opłaty.   

– To rzeczywi

ście okropne. – Zastanawiał się, czy wyczuła w jego głosie ironię.   

Przez d

łuższą chwilę oboje milczeli. W końcu Samantha położyła dłoń na przedramieniu 

Mike’

a i powiedziała: 

–  Mo

że  teraz  pokazałabym  ci  mój  pokój.  –  Sugestywny  ton  nie  pozostawiał  cienia 

wątpliwości, o co jej chodzi.   

Mike 

zawahał się, ale tylko dlatego, że nie oczekiwał tego rodzaju propozycji. I tak nie 

zamierzał spędzić nocy z Samantha. Zrozumiał to, przyglądając się jej twarzy. W spojrzeniu 
pięknych oczu czaił się chłód i okrutna przebiegłość zwierzęcia, które poluje. Mike głęboko 
wciągnął w płuca powietrze i powolutku je wypuścił.   

– Samantho...   

Najwyra

źniej nie tego się spodziewała. Zacisnęła usta i wyprostowała plecy, wytrącona z 

równowagi i niepewna, 

jak zareagować.   

– Nawet nie masz ochoty spr

óbować? – wycedziła.   

– S

ądzę, że nie powinniśmy aż tak się śpieszyć. Zaśmiała się niesympatycznie.   

– Nie prosi

łam o związek do grobowej deski.   

Mike 

wzruszył ramionami. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że jest zbyt znużony, aby 

inwestować energię w przygodę bez przyszłości. Miał dosyć przelotnych romansów. Właśnie 
na tym polegał jego problem.   

Samantha wysun

ęła dumnie podbródek.   

–  Szkoda  –  powiedzia

ła.  –  Nie wiesz,  co tracisz.  Wsiadł  do  samochodu  z  poczuciem 

przemożnej ulgi. Do licha z tą idealną kobietą, jej idealną sukienką, idealnym mieszkaniem 
oraz idealnymi kotami. 

W połowie drogi do domu stwierdził, że wcale nie chce wracać do 

siebie. Jeszcze nie. 

Był zbyt pusty w środku. Zbyt zniechęcony, żeby spędzić resztę wieczoru 

tylko ze starym, 

drzemiącym  psem.  Potrzebował  innego  towarzystwa,  rozmowy, 

powinowactwa emocji. 

Niedaleko  był  ulubiony  bar  Jerry’ego.  Można  by  tam  wpaść, 

zobaczyć,  czy  Jerry  dobrze  się  bawi.  Mike  też  często  tam  bywał.  Nawet  gdyby  nie  zastał 
przyjaciela, 

prawdopodobnie  spotkałby  kogoś  ze  znajomych.  Ale  po  krótkim  namyśle 

porzucił  ten  pomysł.  Hałaśliwy  nocny  lokal  nie  wydawał  się  dzisiaj  kuszącą  perspektywą. 

background image

Mike 

chciał...   

Zatrzyma

ł samochód na czerwonym świetle i patrząc tępo w przestrzeń, zrezygnował z 

dalszej walki. Tej, 

którą toczył z samym sobą od chwili, gdy ujrzał Angelinę Winters. Wcale 

nie  pragnął  zimnej,  idealnej  kobiety  i  nie  kusiła  go  wizja  rozrywki  w  zadymionym  barze 
pełnym obcych sobie ludzi, udających, że się znają.   

Rozlu

źnił węzeł krawata i rozpiął górny guzik koszuli. Odetchnął, zadowolony z siebie, 

bo wreszcie zaakceptował to, przed czym tak się bronił. Chciał kobiety o łagodnym głosie i 
ciepłym  uśmiechu,  który  jednocześnie  pojawiał  się  także  w  jej  oczach.  Chciał  móc 
relaksować się w przytulnym pokoju, zaprojektowanym po to, żeby w nim mieszkać, a nie po 
to, 

żeby imponować jego elegancją, pokoju, w którym kochający właściciel może pogłaskać 

po  głowie  swojego  psiaka.  Chciał  wziąć  w  ramiona  kobietę,  która  miała  ciało  kobiety  i 
reagowała jak kobieta, gdy ją do siebie przytulał i całował; kobietę, która mimo nawaru pracy 
nie żałowała czasu na pieczenie ciasteczek, aby zrewanżować się mężczyźnie za przysługę.   

Światło zmieniło się na zielone. Mike dodał gazu, utwierdzony w przekonaniu, że robi 

dobrze, 

jadąc do Angeliny. Czek za starą pralkę nadal leżał na półeczce deski rozdzielczej. 

Stanowił doskonały pretekst do złożenia nie zapowiedzianej wizyty. Któż by się nie ucieszył 
z na

dprogramowych pieniędzy? 
Angelina chyba by

ła w domu, ponieważ w salonie paliła się lampa. Mike zaparkował na 

podjeździe, zdjął płaszcz i przerzucił go  przez oparcie fotela. Następnie  z czekiem w dłoni 
pomaszerował do drzwi.  Zadzwonił i czekał, powtarzając  w myśli historyjkę uzasadniającą 
jego przyjazd. 

Siłą woli starał się narzucić sobie spokój, chociaż myśl, że zobaczy Angelinę, 

przyprawiała go o przyśpieszone bicie serca. Prawie natychmiast usłyszał dochodzący z głębi 
mieszkania głos, który należał niewątpliwie do Angeliny.   

– Kto tam? 

Mike 

zdrętwiał. Czyżby w tych dwóch krótkich słowach brzmiała rozpacz? 

– Mike. Mike Calder. Mam...   

– Wejd

ź. I pośpiesz się. Proszę. Potrzebuję pomooocy! Nie miał już wątpliwości, że stało 

się  coś  złego.  Angelinie  zagrażało  niebezpieczeństwo.  Mike  poczuł  przypływ  adrenaliny. 
Szarpnął za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły.   

– Zamkni

ęte! 

–  Klucz...  pod doniczk

ą...  –  zaszlochała.  –  Szybko...  Sekundy  pędziły  jak  szalone,  gdy 

zaglądał pod kolejne doniczki z kwiatami. Zdołał wystraszyć kilka jaszczurek, ale nie znalazł 
klucza. 

W końcu odkrył go między jedną z doniczek a glinianą podstawką. Włożenie klucza 

w  zamek  trwało  niemal  wieczność,  lecz  po  chwili  drzwi  stanęły  otworem.  Mike  wpadł  do 
środka, wołając Angelinę. Znalazł ją w kuchni... i oniemiał z wrażenia.   

background image

ROZDZIA

Ł 8 

 

– Co si

ę tu...   

– Zr

ób coś! – zawołała Angelina. Stała przy zlewie, usiłując odwróconym do góry dnem 

garnkiem  powstrzymać  bijący  w  górę  gejzer  wody,  która  już  zdążyła  zalać  wszystko  – 
podłogę, szafki, sufit. Kapała również z włosów Angeliny, spływała jej po twarzy i wsiąkała 
w ubranie, 

lecz  Angelina  na  szczęście  była  cała  i  zdrowa.  Ulga,  jaką  Mike  poczuł  na  jej 

widok, 

niemal zbiła go z nóg.   

– Trzeba odci

ąć dopływ – zawyrokował.   

– Powa

żnie? – spytała z nietypowym dla niej sarkazmem. Widocznie hydrauliczny kryzys 

wywarł negatywny wpływ na jej usposobienie.   

– Jak do tego dosz

ło? 

–  Zmienia

łam  taką  gumkę...  nie  pamiętam  nazwy  tego  drobiazgu...  –  Ruchem  głowy 

wskazała pudełko z uszczelkami. Obok leżała na blacie ilustrowana instrukcja. – Odkręciłam 
tak, jak tam jest napisane i nagle...   

– Przed rozmontowaniem powinna

ś zakręcić wodę.   

– Wiem. Zrobi

łam to.   

– Jak zakr

ęciłaś? 

– Normalnie – parskn

ęła zniecierpliwiona. – Po prostu przekręciłam kurek. Oczywiście z 

kran

u wciąż ciekło. Właśnie dlatego chciałam wymienić to... to coś, ale nie przypuszczałam, 

że...   

– Nie ta r

ączka, aniołku.   

– Co? 

– Nale

żało zakręcić u źródła.   

– U 

źródła? 

– G

łówny zawór. Prawdopodobnie pod zlewem.   

– Uhm – mrukn

ęła speszona. – Mógłbyś mnie zastąpić? Ręce trzęsą mi się ze zmęczenia.   

–  Od dawna trzymasz ten garnek?  –  Uj

ął  go  w  dłonie,  stojąc  tuż  za  Angeliną,  dzięki 

czemu  unieruchomił  ją  między  swoim  ciałem  a  blatem.  W  bardziej  sprzyjających 
okolicznościach taka pozycja oferowała wspaniałe możliwości.   

– Od zawsze.   

–  Mo

żesz  go  puścić.  Znajdź  teraz  ten  zawór  –  polecił.  Prześlizgnęła  się  pod  jego 

ramieniem, 

co także mogło być obiecującym manewrem.   

– Pod zlewem? – spyta

ła.   

– Aha. Przypuszczalnie gdzie

ś przy ścianie.   

– Jak on wygl

ąda? 

–  To taka ma

ła  wajcha.  Na  pewno  się  zorientujesz.  Niechcący  uderzyła  go  kantem 

drzwiczek w kolano.   

– Och, przepraszam! – Wyj

ęła przynajmniej pół tuzina butelek ze środkami czyszczącymi 

oraz kilka różnych gąbek i wsunęła głowę oraz ramiona do szafki.   

background image

– Widzisz go? – zapyta

ł. Sam patrzył na coś bardzo atrakcyjnego – na kształtną damską 

pupę opiętą mokrymi dżinsami.   

– Chyba tak. – Wycofa

ła się i spojrzała na niego. – Ale jest całkiem z boku. Nie jestem 

pewna, 

czy dosięgnę.   

Postawi

ła  na  podłodze  aerozolowe  opakowanie  płynu  do  odplamiania  dywanów  i  trzy 

szczotki, 

po czym znów zanurkowała do szafki. Dobiegła z niej seria stuknięć i grzmotnięć 

oraz przytłumiony głos Angeliny: 

– Nie dam rady... za daleko...   

Mike 

zauważył wiszącą na haczyku frotową ściereczkę do wycierania talerzy. Chwycił ją 

i  wepchnął  do  garnka.  Miał  nadzieję,  że  w  ten  sposób  przynajmniej  na  chwilę  zatamuje 
tryskający strumień. Powoli puścił naczynie. Zamierzał szybko odciąć dopływ wody, zanim 
garnek spadnie. 

Jakby  dodatkowe  litry  miały  tu  jakieś  znaczenie,  pomyślał  obrzucając 

kuchnię szybkim spojrzeniem. Spisał na straty swoje nowe spodnie, ukląkł i zajrzał do szarki. 
Od razu zlokalizował wzrokiem zawór, ale dostęp blokował młynek do mielenia odpadków. 
Mike 

sięgnął więc z drugiej strony. Przedtem jednak musiał przycisnąć się do Angeliny. Jej 

wilgotna bluzka zamoczyła mu koszulę. Podejrzewał, że Angelina natychmiast poczuła ciepło 
jego ciała.   

–  Jak powstrzyma...  –  urwa

ła w pół słowa i pisnęła,  gdy nad ich  głowami rozległo się 

głośne stuknięcie. Prawie równocześnie ich nogi oblał obfity strumień. Mike skupił uwagę na 
najważniejszej sprawie. Ujął metalową rączkę zaworu i przekręcił o dziewięćdziesiąt stopni. 
Strumień stopniowo tracił na sile, aż w końcu woda przestała lecieć.   

– Dzi

ęki Bogu! – jęknęła Angelina.   

Ostro

żnie wycofała się z wnętrza szafki. Mike uczynił to samo.   

– Twoje 

życie to pasmo podniecających sobót, prawda? 

–  Dopiero od dnia,  w kt

órym  poznałam  ciebie.  –  Rozejrzała  się  i  westchnęła  ciężko. 

Usiadła na zalanej podłodze i spojrzała na Mike’a.   

– Twoje eleganckie ubranie... jeste

ś cały mokry.   

–  Ty te

ż.  –  Otwarcie  przyglądał  się  jej  piersiom,  które  wyraźnie  rysowały  się  pod 

trykotową bluzką.   

Angelina odruchowo skrzy

żowała ramiona. Na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Mike 

spojrzał w wielkie, pełne wyrazu oczy. Ujrzał w nich wzruszającą bezbronność, a także coraz 
więcej zmysłowości.   

– A w ogóle co ty tutaj robisz? Poza tym, 

że mnie ratujesz.   

–  G

łupie  pytanie  –  odparł,  sięgając  ustami  do  jej  warg.  Pocałunek  od  razu  stał  się 

zachłanny, namiętny i głęboki.   

Mike nie spodziewa

ł  się  oporu,  ale  jej  gotowość  zdumiała  go  i  zachwyciła.  Angelina 

objęła go, przytuliła się, głaskała jego plecy, przyciskała się do niego, jak gdyby wciąż nie 
była wystarczająco blisko. Wilgotna tkanina nie stanowiła żadnej bariery, więc czuł na swoim 
torsie  cudowną  miękkość  piersi.  Niewiele  myśląc,  włożył  ręce  pod  bluzkę.  Angelina 
westchnęła  cicho,  gdy  przesunął  je  po  jej  nagiej  skórze,  a  kciukami  zaczął  pieścić  sutki. 
Wtedy  gwałtownie  się  odsunęła.  Przemknęło  mu  przez  głowę,  że  wziął  za  szybkie  tempo. 

background image

Lecz Angelina po prostu zapragnęła więcej. Zarzuciła mu ręce na szyję i osunęła się na niego, 
gdy przewrócił się do tyłu. Przez cały czas pokrywała twarz Mike’a żarliwymi pocałunkami. 
Zgiął nogę, która trochę mu zdrętwiała i oboje z Angeliną głośno wciągnęli powietrze, gdy 
dolna połowa jej ciała znalazła się między jego udami.   

–  Nie s

ądzisz,  że...  –  wydyszał  w  przerwie  między  jednym  i  drugim  pocałunkiem  – 

moglibyśmy... – zamruczał z rozkoszy – przenieść się do... – Ostatnie słowo zabrzmiało jak 
cichy jęk. – Jakiegoś bardziej suchego... miejsca? 

Na moment przesta

ła całować go w szyję.   

– Do 

łóżka? 

–  Wspania

ły  pomysł.  –  Modlił  się,  żeby  w  drodze  z  kuchni  do  sypialni  nie  zmieniła 

zdania.   

Angelina te

ż oddychała z trudem.   

–  Czy jeste

ś  przygotowany?  –  spytała,  najwyraźniej  zmieszana.  –  No wiesz... 

odpowiedzialny. – 

Przyglądała mu się z poważną miną. – Bezpieczny seks – wyszeptała przez 

zaciśnięte zęby.   

– Masz na my

śli prezerwatywę? – spytał z niedowierzaniem.   

Zachichota

ł, ale tylko dlatego, że go zdumiała.   

– Mam – zapewni

ł.   

– Poka

ż.   

– Chcesz, 

żebym... ? 

– Nie 

żartuję! 

– Dobrze, prosz

ę pani – odparł, uśmiechając się od ucha do ucha. Niechętnie wyciągnął 

rękę  spod  bluzki  Angeliny,  sięgnął  do  kieszeni  po  portfel  i  wyjął  z  niego  mały,  foliowy 
pakiecik. – Usatysfakcjonowana? 

– Jeszcze nie – odpar

ła. – Ale będę.   

Zsun

ęła się z niego, wstała i poprowadziła za sobą.   

–  B

łagam  cię,  nie zgub tego drobiazgu  –  mruknęła.  Pewien,  że  Angelina  już  podjęła 

decyzję,  szedł  jak  uległy  jeniec.  Gdy piękna  kobieta  chciała  uczynić  z  niego  niewolnika 
miłości,  Mike  się  zbytnio  nie  opierał.  W  sypialni  Angelina  jednocześnie  całowała  go  i 
rozbierała – a raczej usiłowała rozbierać. Zdołała ściągnąć z niego koszulę, która zatrzymała 
się  w  przegubach  rąk,  i  rozpiąć  spodnie.  Mike  szybko  poradził  sobie  z  guzikami  przy 
mankietach, 

zrzucił z siebie koszulę, a następnie wyswobodził się z reszty ubrania.   

– Kolej na ciebie. – Popatrzy

ł na oblepione mokrą koszulką krągłości.   

– Wejd

ź do łóżka i zamknij oczy – poleciła.   

– A co zamierzasz? – spyta

ł, odrobinę zaniepokojony.   

–  Nie mog

ę  się  przy  tobie  rozbierać  –  powiedziała  takim  tonem,  jakby  wyjaśniała  coś 

oczywistego komuś strasznie głupiemu.   

– M

ówisz poważnie? 

– Owszem – przyzna

ła z cichym westchnieniem. – To wcale nie jest dla mnie takie łatwe.   

Mike 

odwinął kołdrę i położył się.   

– Mam si

ę przykryć z głową? Angelina groźnie zmarszczyła brwi.   

background image

– Nic z tego nie wyjdzie, je

śli będziesz stroił sobie ze mnie żarty.   

– Ju

ż zamykam oczy.   

– Nie podgl

ądaj – dodał równocześnie z nią.   

D

źwięki  też  miały  walory  erotyczne.  Mike  słyszał  odgłos  kroków,  specyficzny szelest 

zdejmowanych dżinsów, oddech. W końcu Angelina wślizgnęła się do łóżka. Nie odzywała 
się i leżała całkiem bez ruchu.   

– Mo

żesz otworzyć oczy – szepnęła.   

– A ty mo

żesz znów oddychać. Odetchnęła głęboko, ale się nie poruszyła.   

– Gdyby

ś przysunęła się odrobinę w tę stronę... – zasugerował.   

Przysun

ęła się, i to wcale nie odrobinę. Nagle znalazła się na nim, zaczęła go całować, 

głaskać,  ocierać  się  o  niego  zmysłowo  i  dotykać  go  na  milion  najróżniejszych  sposobów. 
Gwałtowna,  nienasycona  i  nieskrępowana,  pieściła  go  radośnie  i  otwarcie,  rozkoszując  się 
jego bliskością. Mike nadal był z lekka oszołomiony, bo wydarzenia wieczoru przybrały taki 
nieoczekiwany obrót. 

Chłodny  cynizm  Samanthy  Curry  i  żywiołowość  Angeliny  Winters 

znajdowały  się  na  przeciwległych  biegunach.  Mike  bynajmniej  nie  żałował,  że  odrzucił 
propozycję Samanthy. Przymknął oczy i z zachwytem poddał się pieszczotom Angeliny. Jej 
pożądanie – jawne, spontaniczne i nieopisanie słodkie – pobudziło jego zmysły, które zawsze 
dawały  o  sobie  znać,  gdy  przebywał  obok  Angeliny.  Wkrótce  ogarnęła  go  taka  sama 
namiętność jak ją, namiętność wywołana czułością, która okazała się silniejsza niż pragnienie 
fizycznego zaspokojenia. 

Jej  pieszczoty  sprawiły,  że  jeszcze  bardziej  zapragnął  Angeliny. 

Ona zaś wyszeptała: 

– Prosz

ę! Teraz! 

Wyda

ła  z  siebie  gardłowe  westchnienie,  gdy  ich  ciała  się  połączyły.  Falowała  nad 

Mike’em, 

kierowana pierwotną potrzebą, a on pieścił kształtne, pełne piersi, wnętrzem dłoni 

pocierał  stwardniałe  sutki.  Ruchy  Angeliny  stopniowo  stawały  się  coraz  szybsze,  coraz 
bardziej nieświadome. Wyczuwając, że jej spełnienie jest bliskie, Mike zsunął ręce niżej, ujął 
jej pośladki i ruchami bioder wzmocnił jej doznania. W końcu Angelina wyprężyła się, po 
czym  z  długim,  zmysłowym  jękiem  opadła  na  tors  Mike’a  i  przytuliła  do  niego  policzek. 
Mike  otoczył  ją  ramionami,  przekręcił  się  i  sam  przeżył  chwile  ekstazy  o  niesłychanej 
intensywności.  Z  twarzą  ukrytą  między  piersiami  Angeliny  słuchał  uderzeń  jej  serca.  Ona 
łagodnie  gładziła  jego  plecy  i  okrywała  jego  skroń  delikatnymi  pocałunkami.  Angelina... 
słodka... dobra... serdeczna... Samantha Curry nigdy nie...   

Mike nie m

ógł się nadziwić, że wieczór skończył się właśnie tak. Wszystko wydawało się 

po prostu niewiarygodne. 

Doktorowi Calderowi nie zdarzały się takie historie. Był w miarę 

przystojnym i inteligentnym, 

pracującym  zawodowo  kawalerem,  ale  nie  zmieniał  kobiet z 

częstotliwością Don Juana. Nie odrzucał względów jednej dziewczyny, żeby natychmiast iść 
do łóżka z inną. Kobiety nie wlokły go do swoich sypialni, aby namiętnie się z nim kochać.   

– S

łuchaj! – Mike nagle otrzeźwiał. – Czy Lily śpi? 

–  Jest u swojego ojca.  –  Angelina zawaha

ła  się.  –  Mike...  –  Najwyraźniej  chciała 

porozmawiać, ale nie wiedziała, od czego zacząć.   

Mike 

uniósł się ostrożnie i położył obok niej.   

background image

– Hm. Pami

ętasz, jak się nazywam.   

Mrukn

ęła coś niewyraźnie. Jej zakłopotanie zdawało się prawie namacalne.   

– Ja... chodzi mi o to, co si

ę... – wybąkała w końcu.   

– Wykrztu

ś wreszcie – poprosił. Popatrzyła na niego z uwagą, marszcząc czoło.   

– Czy jutro rano jeszcze b

ędziesz mnie szanować? 

Si

łą woli starał się powstrzymać od śmiechu. Zareagowała prychnięciem i odwróciła się 

do niego plecami.   

–  Zaraz wr

ócę  –  obiecał,  wstając  z  łóżka,  Zjawił  się  po  kilku  minutach  i  wsunął  pod 

kołdrę.   

Angelina pragn

ęła  go  zapewnić,  że  seks  z  nim  okazał  się  czymś  wyjątkowym  i  że  nie 

zwykła  pozwalać  sobie  na  takie  przygody,  ale  nie  miała  pojęcia,  jak  to  wyrazić.  Mike  był 
dopiero drugim mężczyzną w jej życiu, toteż nie miała zbyt dużego doświadczenia. Poza tym 
słyszała,  że  mężczyźni  nie  lubią  rozmawiać  o  tych  sprawach.  Tak przynajmniej twierdzili 
uczestnicy telewizyjnych dyskusji.  Ale ten konkretny osobnik, 

który  leżał  tuż  obok  niej, 

chyba nie lubił być ignorowany. Wskazującym palcem zaczął kreślić kółeczka na jej nagim 
ramieniu. 

Te dotknięcia podziałały elektryzująco na ciało Angeliny, uwrażliwione do granic 

możliwości niedawnymi pieszczotami. Mike pociągnął linię od jej ramienia do zagłębienia w 
talii, 

przy okazji zsuwając z Angeliny prześcieradło.   

–  Masz wspania

łe  plecy.  Musisz  kiedyś  pozwolić  mi  na  nie  popatrzeć  przy  zapalonym 

świetle.   

Angelina przewr

óciła się na wznak, żeby móc widzieć jego twarz. Mike, oparty na łokciu, 

uśmiechnął się do niej łagodnie. Zawahała się i odpowiedziała niepewnym uśmiechem.   

– Czy to oznacza, 

że znów ze mną rozmawiasz? – zapytał.   

– Ja na og

ół... – Głos Angeliny przeszedł w westchnienie, bo zabrakło jej słów.   

–  Nie ci

ągnę  do  łóżka  i  seksualnie  nie  wykorzystuję  mężczyzn,  którzy  zakręcili  mi 

zawór? – 

dokończył za nią żartobliwym tonem.   

Spojrza

ła na niego groźnie.   

– Wielu hydraulik

ów byłoby rozczarowanych, słysząc coś takiego – stwierdził.   

– A w og

óle po co tu dzisiaj przyjechałeś? 

– Poza tym, 

że przygnała mnie wizja fantastycznego seksu? – Obrzucił ją zachwyconym 

spojrzeniem.   

O Bo

że, pomyślała przygnębiona, on zapewne sądzi, że ja zawsze tak reaguję. Pragnęła 

mu wszystko wyjaśnić. Powiedzieć o swojej samotności. O tym, jak bardzo chciała znów być 
pożądana.  I o tym,  że  uścisk  męskich  ramion  podziałał  na  nią  jak  deszcz  po  długotrwałej 
suszy. 

Że wcale nie...   

– To zdarzy

ło się... tak nagle... – Głos znów ją zawiódł. Czuła, że policzki jej płoną.   

– M

ówisz o tym fantastycznym seksie? Pominęła milczeniem jego pytanie.   

– A gdyby... gdyby jeszcze kiedykolwiek si

ę... powtórzyło... – kontynuowała.   

– Och, na pewno si

ę powtórzy. – Zaczął całować jej ramię, lekko skubiąc wargami gładką 

skórę. – Już niedługo.   

Angelina odetchn

ęła głęboko, żeby dodać sobie odwagi, i szybko powiedziała: 

background image

– Je

śli tak się stanie, to chcę, abyś wiedział, że następnym razem może nie być aż tak... 

fantastycznie.   

–  Chyba niepotrzebnie si

ę  martwisz.  –  Drobne  pocałunki,  którymi  pokrywał  jej  szyję, 

dodały wiarygodności jego zapewnieniu.   

Angelina musia

ła wziąć się w garść, żeby ubrać w słowa to, co zamierzała powiedzieć.   

– Widzisz, chodzi mi o to, 

że... to było... pierwszy raz od rozwodu, więc zachowałam się 

dosyć...   

–  Entuzjastycznie?  –  W

łaśnie  odkrył  pod  jej  uchem  erogenną  strefę,  której jeszcze nie 

znał.   

– Tak – przyzna

ła bez tchu. – No więc...   

–  Wi

ęc  będzie  trzeba  wykazać  się  większą  inwencją  i  poświęcić  troszkę  więcej  czasu, 

żeby  teraz  osiągnąć  taki  sam  efekt  –  dokończył.  –  Całkiem  miła  perspektywa  –  dodał 
znacząco.   

– Uhm – zamrucza

ła, gdy całując ją, kierował się w stronę jej ust.   

Cierpliwy i niespieszny,  ten poca

łunek  był  pozbawiony  gwałtowności  poprzednich. 

Mogłoby się wydawać, że świadczył o niemal aroganckim lenistwie, jakby dwoje całujących 
się ludzi dysponowało nieograniczonym czasem, aby badać, odkrywać i smakować. Ich ciała 
zaczęły  stopniowo  stawać  się  aktywne.  Ramiona  się  obejmowały,  dłonie  pieściły,  nogi  się 
oplatały, włosy drażniły gładką skórę, miękkie ciało napotykało twarde mięśnie – wszystko z 
tą  samą  swobodą  i  słodyczą.  Angelina  miała  wrażenie,  że  rozkosz  działa  na  nią  jak  ciepły 
olejek – 

relaksująco i ekscytująco zarazem. Czyżby już zdążyła zapomnieć, jak cudowna jest 

taka in

tymność?  A  może  po  prostu  nigdy  nie  doświadczyła  takiego  bogactwa  przeżyć?  Po 

namyśle  doszła  do  wniosku,  że  prawdopodobnie  postrzega  te  sprawy  inaczej  niż  kiedyś. 
Małżeństwo  z  Thomasem  było  związkiem  dwojga  dzieciaków.  Teraz  kochała  się  z 
mężczyzną,  zaspokajając  emocjonalne  i  fizyczne  potrzeby  dojrzałej  kobiety.  Mimo to 
romantyczna strona jej natury pragnęła, aby ten pocałunek trwał wiecznie, aby tkał swój czar, 
nie prowadząc do niczego więcej niż ta kojąca duszę przyjemność. Dlatego Angelina nie od 
razu  zrozumiała,  o co chodzi,  gdy  Mike  oderwał  usta  od  jej  warg  i  chrapliwym  głosem 
powiedział: 

– Jeste

ś przygotowana? 

– Niestety nie – mrukn

ęła, gdy dotarło do niej, o co pytał.   

– Powa

żnie?! – Mike jęknął. – Co za pech! 

– Mia

łeś tylko jedną? 

– Nosz

ę przy sobie portfel, a nie marynarski worek.   

– Ja ich nie potrzebowa

łam – wyjaśniła przepraszającym tonem.   

U

ścisnął ją lekko.   

– Jakim cudem mnie si

ę udało? 

– Zakr

ęciłeś mi wodę. – Westchnęła ostentacyjnie i przytuliła się do niego. – A skoro o 

tym mowa... 

Powinnam sprzątnąć kuchnię, zanim cały dom spłynie z fundamentów.   

– Wytrzyj pod

łogę, a ja wymienię uszczelkę.   

– Sama mog

ę to zrobić, skoro zlikwidowałeś fontannę. Już późno. Nie musisz zostawać...   

background image

– Chc

ę zostać. – Zaczął skubać wargami płatek jej ucha.   

– Ale jest prawie p

ółnoc i...   

–  W

łaśnie  –  odparł  z  udanym  oburzeniem.  –  Najpierw  mnie  wykorzystałaś,  a teraz 

wyrzucasz! 

– Przecie

ż... nie mamy... tych niezbędnych drobiazgów.   

– Po to s

ą czynne sklepy nocne. Angelina zachichotała.   

–  W sklepach nocnych kupuje si

ę  mleko  na  śniadanie,  jeśli  wcześniej  się  o  tym 

zapomniało.   

– Naiwne z pani stworzonko, pani Winters.   

– Bo nie wiem, gdzie w nocy sprzedaj

ą prezerwatywy? Pocałował ją w czubek nosa.   

– Bo nawet nie przysz

ło ci do głowy, że ja wiem.   

background image

ROZDZIA

Ł 9 

 

– Co robisz? – spyta

ła surowym tonem indagującej matki.   

Przytrzymuj

ąc  prześcieradło,  którym  zasłoniła  piersi,  przysunęła  się  do  brzegu  łóżka  i 

zerknęła  w  dół.  Mike  przed  chwilą  zapalił  nocną  lampkę.  Nadal  całkiem  nagi,  klęczał  na 
jednym  kolanie  i  oglądał  miejsce  złączenia  bocznej  ramy  łóżka  z  pionową  deską  w  jego 
głowach.   

–  Obluzowa

ło  się  –  stwierdził.  –  Czułem,  jak  się  zachybotało,  gdy  wstawałem.  Nie 

zauważyłaś, że się rozpada? 

– Jest wiekowe. Kupi

łam je na pchlim targu.   

– Papier 

ścierny i klej do drewna rozwiąże problem. Przywiozę trochę następnym razem.   

– Nie musisz. Ono zawsze troch

ę się chwiało. To żaden problem.   

– Gorzej, je

śli się rozleci w... kulminacyjnym momencie.   

Angelina spos

ępniała.  Przeniosła  mebel  z  gościnnego  pokoju  do  głównej  sypialni,  gdy 

Thomas się wyprowadził, zabierając ich wielkie, małżeńskie łóżko. Polubiła to stare między 
innymi dlatego, 

że nie wiązało się z żadnymi wspomnieniami. Nie mówiąc o tym, że aż do 

dziś nie przeżywała w nim „kulminacyjnych momentów”.   

–  Nie zawracaj sobie g

łowy  –  mruknęła.  Mogła  pozwolić  obcemu  mężczyźnie 

zainstalować pralkę i zakręcić zawór, ale klejenie łóżka to co innego.   

– Przecie

ż to głupstwo.   

– Pozwól, 

że ja się tym zajmę – parsknęła. Zbyt gniewnie.   

– Oho! – Mike 

usiadł na pościeli. Angelina westchnęła i spytała: 

– Co mia

ło oznaczać to twoje „oho”? 

Obecno

ść Mike’a, przystojnego, męskiego i rozebranego, zbijała ją z tropu.   

– Powiedz szczerze, dlaczego nie chcesz, 

żebym je naprawił? 

Jego przenikliwo

ść prawie w tym samym stopniu odbierała  Angelinie odwagę,  co jego 

fizyczna  bliskość.  Nagle  zdała  sobie  sprawę  z  rozmaitych  konsekwencji  tego,  że  wpuściła 
mężczyznę do swojego łóżka – i do swojego życia.   

– No c

óż, to po prostu... moje łóżko – powiedziała, kładąc nacisk na słowo „moje”.   

– Jasne. I sama si

ę nim zajmiesz. Miałaś w szkole lekcje z obróbki drewna? 

– Nie, ale... – Zniecierpliwiona, machn

ęła rękami, ryzykując, że prześcieradło opadnie. – 

Chyba każdy potrafi pacnąć trochę kleju. To nic trudnego.   

– Zgadza si

ę – przyznał. – Ale czemu odrzucasz fachową pomoc? 

Angelina westchn

ęła ponuro.   

– Lepiej mi nie pomagaj. Wol

ę samodzielnie rozwiązywać swoje problemy.   

– Nawet sobie nie wyobra

żasz, jak bardzo cenię twoje podejście. – Ujął ją za ręce.   

Zapad

ła cisza. Angelina wpatrywała się w jego kształtne palce. Zawsze podziwiała dłonie 

Mike’

a;  już  wiedziała,  jakie  potrafią  być  kochające.  Nie  można  było  na  nie  patrzeć  i  nie 

pamiętać.   

– Nie chodzi tylko o to, 

że zamierzałem wyświadczyć ci przysługę, prawda? 

background image

– 

Łóżko jest takie... osobiste. Gdybyś je reperował, to prawie tak, jakbyś mnie dotykał.   

–  Niezupe

łnie. – Usłyszała ciepło w jego głosie i podniosła wzrok. Mike uśmiechał się. 

Wnętrzem  prawej  dłoni  pogładził  ją  po  policzku.  –  A  gdybym  najpierw  ci  wyznał,  że 
chciałbym spędzać mnóstwo czasu w tym łóżku? 

–  By

łabym...  przerażona.  –  Lecz  wizja  wspólnych  chwil  napełniła  Angelinę 

podniecającym, cudownym ożywieniem.   

Mike 

wziął  ją  w  ramiona.  Jego  siła  działała  tak  kojąco.  Dopiero  teraz  zrozumiała,  jak 

bardzo  ciążyła  jej  samotność.  Kochała  Lily  całym  sercem,  lecz  zdarzały  się  chwile,  gdy 
kobieta pragnęła czuć się kobietą, a nie tylko matką.   

– Jestem co najmniej tak samo przera

żony jak ty, aniołku.   

– Ty? – spyta

ła z bezbrzeżnym zdumieniem.   

–  Po raz pierwszy od rozwodu kocha

łaś  się  z  mężczyzną.  Nie  sądzisz,  że  to  dla  mnie 

trudna próba? 

– Chyba o tym nie pomy

ślałam.   

– Wierz mi, mia

łem tremę. Zaśmiała się cicho.   

–  Daj spokój.  – 

Zamyśliła  się.  –  Nie  prosiłam  cię  o  żadne  obietnice  –  powiedziała  w 

końcu.   

–  Wiem.  –  Wyczu

ł  ogarniające  Angelinę  napięcie.  Instynktownie  przytulił  ją  mocniej, 

jakby  chciał  dodać  jej  tym  otuchy.  –  Ale przez to,  że  pozwoliłaś  mi  zbliżyć  się  do  siebie, 
sama do czegoś się zobowiązałaś. Tego nie mogę ignorować.   

Ignorowa

ć?!  Gdy  Angelina  wyznała,  że  był  jej  pierwszym  mężczyzną  od  dwóch  lat, 

ogarnęła  go  prawdziwa  obsesja  na  tym  punkcie.  Angelinę  należało  traktować  poważnie. 
Szansa, 

aby związek z nią uznać za przelotny, znacznie zmalała. A właściwie spadła do zera, 

ponieważ Mike zakochał się po uszy, choć nie miał pojęcia, kiedy to się stało. Może wtedy, 
gdy zobaczył, jak usiłuje zmienić koło. A może później – gdy ujrzał, jak stoi boso przy kuchni 
i miesza sos do tetrazzini.   

– Ja sama ponosz

ę odpowiedzialność za to, co się dzisiaj zdarzyło. Nie musisz czuć się do 

niczego zobowiązany.   

Jej mi

ękki policzek opierał się o jego pierś. Mike głaskał ciemne, jedwabiste włosy.   

– Stan moich uczu

ć nie ma nic wspólnego z wymuszonym zobowiązaniem – mruknął. – 

Wolałbym ci tego nie mówić, ale jako dżentelmen muszę. Prześcieradło prawie się zsunęło.   

Z cichym okrzykiem szarpn

ęła się do tyłu i podciągnęła je, zasłaniając biust. Mike nie 

mógł zrobić nic więcej, żeby powstrzymać się przed tym, co go kusiło. Pragnął ją chwycić w 
objęcia i całować tak długo, aż ona zapomni o tym idiotycznym prześcieradle. Niestety nie 
byli przygotowani do tego, 

co  niewątpliwie  nastąpiłoby  później.  Posłał  więc  Angelinie 

czarujący uśmiech i zawołał: 

– Nast

ępnym razem będę podglądał! 

 

–  W sam

ą  porę!  –  stwierdził,  gdy  Angelina  wyszła  z  łazienki.  Po  uprzątnięciu  kuchni 

musiała zrobić sobie prysznic.   

– Na co? 

background image

–  Daj mi kilka czasopism, 

żebym...  –  Skupienie,  z  jakim  dokonywał  naprawy, 

wyparowało  w  jednej  chwili,  gdy  zerknął  w  górę.  Angelina  stała  obok  niego  świeża  jak 
wiosna, z puszystymi w

łosami, a długi szmaragdowozielony szlafrok ściśle przylegał do ciała 

i migotał przy każdym jej ruchu. Chociaż otwarcie zmysłowe spojrzenie Mike’a wprawiło ją 
w  lekkie  zakłopotanie,  uśmiechnęła  się  z  wahaniem.  Mężczyzna,  który  przyglądał  się  jej 
takim wzrokiem, 

jakby patrzył na najwspanialszy deser, działał wyjątkowo korzystnie na jej 

ego.   

– 

Żeby? – powtórzyła pytająco.   

– S

łucham? 

– Prosi

łeś o czasopisma, prawda? 

–  Chcia

łem  je  tutaj  wsunąć,  żeby  od  dołu  podtrzymywały  ramę  łóżka.  Ścisnąłem  ją 

zaciskiem, 

ale nie zawadzi trochę podeprzeć.   

– Chwileczk

ę. Gazety są... – Jego pożądliwy wzrok zbijał ją z tropu. – W salonie.   

U

śmiech Mike’a był jak sam grzech.   

– Po

śpiesz się, aniołku.   

Przynios

ła plik czasopism i pomogła Mike’owi wklinować je pod zreperowane miejsce.   

– To powinno wystarczy

ć. Za dwanaście godzin będzie jak nowe. – Mike wstał i otrzepał 

dżinsy. – A teraz zabierzemy się do czegoś ważniejszego – oznajmił.   

– To znaczy? – Angelina kokieteryjnie przechyli

ła głowę.   

Pytanie mia

ło  retoryczny charakter.  Błysk  w  oczach  Mike’a  nie  pozostawiał  cienia 

wątpliwości.  Po  zmontowaniu  kranu  Mike  pojechał  do  siebie,  żeby  się  przebrać  oraz 
przywieźć narzędzia i zapas foliowych pakiecików. Teraz miał na sobie suche ubranie, łóżko 
zostało zreperowane, więc...   

–  Jestem otwarty na wszelkie sugestie.  –  Wskazuj

ącym  palcem  przesunął  wzdłuż 

zaokrąglonej linii jej policzka.   

– W fotelu na biegunach obluzowa

ła się poprzeczka – powiedziała słodko. Wsunął palce 

w jej włosy i ujął jej głowę.   

– Nie mam drugiego zacisku.   

– W 

łazience odpada jeden kafelek – mruknęła.   

– Kleju te

ż nie mam – odparł, obejmując ją w talii.   

–  Poza tym...  –  Obliza

ła wargi. Nie flirtowała od czasów studiów i teraz szalenie ją to 

bawiło. – Okno nad zlewem się zacina.   

Niespodziewanie zacisn

ął  ramię  i  przyciągnął  ją  do  siebie.  Jednocześnie  odchylił  jej 

głowę do tyłu.   

– Udusi

łbym cię, gdybym myślał, że mówisz poważnie.   

– S

ądziłam, że lubisz naprawiać różne rzeczy.   

–  Lubi

ę. – Przycisnął czoło do jej czoła. – Ale tym razem twoja kolej. Musisz coś dla 

mnie zrobić.   

Zapar

ło jej dech. Wiedziała, o co Mike’owi chodzi. Zastanawiała się, jak on to wyrazi. 

Czekała. Rozkoszowała się tym oczekiwaniem.   

– Co? 

background image

–  To.  –  Jego wargi dotkn

ęły jej ust z lekkością  trzepoczących  skrzydełek kolibra. Gdy 

całując, przesuwał ustami w stronę jej szyi, Angelina wydała z siebie urywane westchnienie.   

–  Tak 

ładnie pachniesz – szepnął, docierając wargami do miejsca, gdzie krzyżowały się 

poły jej szlafroka. Rozchylił je, częściowo odsłaniając piersi. – Pachniesz najwspanialej, jak 
tylko to możliwe. – Zsunął szlafrok z ramion Angeliny i przyglądał się jej nagim piersiom. 
Jego podziw wywołał właśnie ten magiczny skutek, jaki powinno wywołać pełne uwielbienia 
spojrzenie. 

Nagle poczuła, że kolana się pod nią uginają, serce wali jak szalone, a przez ciało 

przepływa fala gorąca.   

– Uprzedza

łem, że będę podglądał.   

– Prosz

ę – szepnęła żałośnie, niepewna, o co prosi.   

– To jeszcze nie wszystko – odpar

ł.   

Delikatnie uj

ął  jej  lewą  pierś  i  zaczął  pocierać  ją  wnętrzem  dłoni.  Angelina  patrzyła 

zafascynowana. 

Westchnęła omdlewająco, gdy żar, który w sobie czuła, rozszalał się w piekło 

pragnienia. 

Oparła ręce na ramionach Mike’a, żeby się wesprzeć, ponieważ nogi odmawiały 

jej posłuszeństwa. Mike całował ją zachłannie, a jego ręce odbywały podniecającą wędrówkę 
po ciele Angeliny. 

Objęła Mike’a za szyję i przytuliła się do niego całym ciałem.   

–  Powinienem poczeka

ć  z  naprawą  łóżka  do  jutra  rana  –  powiedział  chrapliwie. 

Jednocześnie chwycił kołdrę i ściąg – nął ją na podłogę.   

–  Co robisz?  –  spyta

ła  Angelina,  zaskoczona  zarówno  gwałtownym  zakończeniem 

pocałunku, jak i niedorzecznym zachowaniem Mike’a.   

 

– Improwizuj

ę – wyjaśnił, rzucając na pogniecioną kołdrę dwie poduszki.   

– Oooch! – j

ęknęła Angelina. Mike otworzył jedno oko.   

– Czy ten d

źwięk oznacza przypływ namiętności? 

– Nie – mrukn

ęła, przeciągając się. – Nie mogę się ruszyć.   

– Zawsze rano tak marudzisz? 

– Tylko po nocy przespanej na pod

łodze.   

– C

óż za niewdzięczność. Wczoraj zreperowałem ci łóżko.   

– Wcale ci

ę o to nie prosiłam ani nie chciałam, żebyś to robił, ale się uparłeś.   

– Przecie

ż się rozpadało. Ziewnęła.   

– A na dodatek d

ługo nie dałeś mi zasnąć.   

– Czy to formalna skarga? Angelina wtuli

ła się w niego.   

– By

łabym niewdzięcznicą, gdybym narzekała właśnie na to.   

U

śmiechnęła się bezwiednie, przypominając sobie, jak się kochali. Ból mięśni, który teraz 

dawał się we znaki, był nie tylko konsekwencją spania na twardej podłodze. Angelina miała 
za  sobą  miłosną  noc,  która  przeszła  jej  najśmielsze  oczekiwania.  Ta  świadomość  trochę 
napawała ją strachem. Gorący prysznic mógł złagodzić obolałość ciała i zmyć zapach Mike’a, 
lecz o wiele trudniej usunąć z pamięci wspomnienia wspólnej rozkoszy. Pierwsza przygoda. 
Jak  dotąd  obfitowała  w  same  radości  i  niespodzianki,  fizyczne  spełnienie  i  wystarczającą 
dawkę czaru, lecz była dla Angeliny całkowicie nowym, nie znanym terytorium, po którym 
poruszała się z trudem. Dlatego Angelina nieco obawiała się ewentualnych reperkusji, jakie 

background image

ten romans może wywołać, dodatkowo komplikując jej i tak już niełatwe życie. Gdy odszedł 
dobrze  zarabiający  mąż,  zdołała  znaleźć  pracę,  ale  zarobki  z  trudem  wystarczały  na 
podstawowe wydatki, 

do których nie zaliczały się nowe opony i pralki. Mimo to po pewnym 

czasie Angelinie udało się zaprowadzić ład w życie jej i Lily. Obecnie dawała sobie radę i 
sprawiało jej to satysfakcję. Za nic w świecie nie chciałaby zrujnować tej małej stabilizacji, a 
już na pewno nie za sprawą mężczyzny.   

– Widzisz zegar? – spyta

ła. – Która godzina? 

– Prawie dziesi

ąta – odparł, zerkając na swój zegarek. Nic więcej na sobie nie miał.   

– Niemo

żliwe! Nigdy nie śpię dłużej niż do ósmej.   

– Widocznie wspania

ły seks poprawia ci sen. – Mike przyciągnął ją bliżej i przytulił do 

piersi.   

Angelina westchn

ęła,  zadowolona.  Żałowała,  że  oboje  nie  są  w  stanie  zatrzymać  tej 

cudownej chwili, 

odizolować jej od przeszłości i przyszłości. Uwielbiała leżeć w ramionach 

Mike’a 

i cieszyć się choćby chwilowym poczuciem bezpieczeństwa. Gdyby tylko ten łagodny 

nastrój niósł ze sobą gwarancje zamiast niepewności... Nie powinna bardziej się angażować. 
Co zrobiłaby, gdyby Mike okazał się po prostu kobieciarzem? A gdyby dowiedziała się, że 
ma  żonę  i  troje  dzieci?  Nie  była  wystarczająco  odporna  psychicznie,  żeby  bez  szwanku 
wybrnąć  z  tego  rodzaju sytuacji.  Należało  również  wziąć  pod  uwagę  Lily.  Angelina nie 
zamierzała dopuścić do tego, aby popełnione przez nią błędy zraniły córkę.   

–  No to co dzisiaj robimy?  – zapyta

ł, przyciskając usta do jej skroni. – Masz ochotę na 

późne śniadanko? 

– Nie... Za kilka godzin wraca Lily. Chcia

łabym wtedy być do jej dyspozycji.   

– Mogliby

śmy spędzić trochę czasu we trójkę. Zająć się czymś, co Lily lubi.   

Pod

łoga  pod  biodrem  Angeliny  nagle  stała  się  zbyt  twarda.  Angelina  położyła  się  na 

plecach i spojrzała na Mike’a. Przywołała na twarz pogodny uśmiech.   

– Doktorze Calder, prosz

ę wybierać – albo francuskie grzanki, albo naleśniki. Później pan 

stąd zniknie.   

– Czy

żbym za głośno chrapał? Zignorowała jego żart.   

– Powiesz mi, o co ci chodzi? 

– To wszystko jest dla mnie zupe

łnie nowe. Potrzebuję trochę czasu, żeby to przemyśleć, 

zanim przyjedzie Lily. 

Na razie nie chcę wprowadzać jej w tę... sprawę.   

– W t

ę sprawę? 

– Nie wiem, jak Lily na ciebie zareaguje.   

– Ona mnie uwielbia. Przecie

ż jestem jej specem od szopów, nie pamiętasz? 

–  Uwielbia ci

ę  właśnie  jako  speca  od  szopów.  Ale  nie  mam  pojęcia,  jak zareaguje na 

mój... na ciebie i mnie... 

i nie sądzę, że tuż po weekendzie z ojcem należy zwalić jej na głowę 

nowy problem.   

Tylko o nic nie pytaj!  –  ostrzega

ł  Mike’a instynkt.  Angelina  zaoferowała  ci  wygodną 

furtkę. Wcale nie chcesz nic wiedzieć na temat stosunków między córką a tatusiem. Promień 
światła padł na ciemne włosy Angeliny, które zalśniły. Mike wiedział, jakie są miękkie, jaki 
jedwabisty jest ich dotyk na nagiej skórze.   

background image

– Czy ona... czy masz co

ś do zarzucenia jej kontaktom z ojcem? – Zauważył, że Angelina 

zesztywniała.   

–  Lily go kocha –  odpowiedzia

ła po długiej chwili milczenia. – Ale z trudem akceptuje 

jego pasierbów.   

– Tw

ój były mąż powtórnie się ożenił? Angelina westchnęła ponuro.   

– Chcia

ł związać się z kobietą, dla której mnie porzucił.   

– G

łupiec.   

– Lily nie mog

ła zrozumieć, dlaczego ojciec odszedł, nie zabierając jej ze sobą. A kiedy 

zdała sobie sprawę, że mieszka z nim dwoje obcych dzieci – dwóch chłopców – poczuła się 
jak śmieć, ponieważ jest dziewczynką.   

– Biedny dzieciak.   

– W domu ojca bywa jako go

ść, a chłopcy mieszkają tam na stałe. Obecnie już ma szok 

za sobą, ale zawsze wraca tutaj trochę przygaszona.   

– Dziecku nie

łatwo zrozumieć taki układ.   

– Doros

łemu również.   

– Czy ty... – Mike 

głośno wypuścił z płuc powietrze. – Sam nie mogę uwierzyć, że o to 

pytam, ale czy ty nadal go... 

czy właśnie dlatego nie...   

– Nie usycham z t

ęsknoty za nim, jeśli o to ci chodziło. I wcale nie dlatego... – umilkła, 

żeby zebrać myśli. – Był moją pierwszą prawdziwą miłością. Teraz widzę, że od pewnego 
czasu oddalaliśmy się od siebie, a ja... chyba udawałam, że tego nie dostrzegam. Uważałam 
nasze problemy za typowe dla wszystkich małżeństw, za takie, z którymi trzeba się godzić, 
ponieważ  ślubny  związek  ma  trwać  do  końca  życia.  Taka  zasada  obowiązywała  w  mojej 
rodzinie.   

– Gdyby tak si

ę działo, wszystko wyglądałoby prościej. Na czole Angeliny pojawiły się 

zmarszczki.   

– Zw

łaszcza dla dzieci. Nie mam mu za złe, że odszedł do innej, ale nigdy nie wybaczę 

mu krzywdy, 

jaką wyrządził Lily.   

– Mo

że gdy lepiej pozna tamtych chłopców...   

– Sytuacja troch

ę się poprawiła po przyjściu na świat przyrodniego braciszka Lily.   

– Twojemu by

łemu mężowi i jego żonie urodziło się dziecko? 

Angelina znieruchomia

ła.   

–  To by

ła  najokrutniejsza  zdrada  –  odezwała  się,  starannie  dobierając  słowa.  –  Ja 

chciałam, żebyśmy mieli więcej dzieci. Nalegałam, ale... – Odetchnęła głęboko. – Wiadomo, 
czemu  zwlekał.  –  Przewróciła  się  na  bok  i  walnęła  pięścią  w  poduszkę.  –  Wolał  z  tamtą 
spłodzić dziecko, chociaż miała już dwoje, a tymczasem mój zegar biologiczny tykał coraz 
szybciej...   

Mike 

przesunął wskazującym palcem po jej ramieniu.   

– Ten tw

ój zegar wcale nie tyka aż tak szybko. Masz jeszcze mnóstwo czasu. Całe lata.   

Odwr

óciła głowę, żeby na niego spojrzeć.   

– To nie takie proste.   

Zamierza

ł spytać dlaczego, lecz Angelina jakby czytała w jego myślach.   

background image

– Odpowiedni wiek do urodzenia dziecka to tylko cz

ęść problemu – dodała.   

Jej marzenie o tradycyjnej rodzinie i prawdziwym domu tak bardzo przypomina

ło 

tęsknoty  Mike’a!  Miał  ochotę  błagać,  aby  kochała  się  z  nim  bez  zabezpieczenia,  aby 
pozwoliła  mu  dać  sobie  owo  dziecko...  Jego dziecko.  Ich dziecko.  Wyobraził  sobie,  że  są 
rodziną. To wyglądało sensownie. On, Angelina, Lily i niemowlę. Tyle dzieci, ile by chciała. 
Było go stać na dużą rodzinę. Dzięki niej te wszystkie lata studiów znaczyłyby o wiele więcej 
niż  tabliczka  z  nazwiskiem  właściciela  kliniki  weterynaryjnej  na  ścianie  budynku.  Gdyby 
tylko miał dzieci, o które mógłby się troszczyć, i żonę, z którą mógłby się starzeć... Ale nie 
jakąś tam żonę, poprawił się automatycznie. Angelinę.   

– Dobrze, 

że Lily przynajmniej ma brata – powiedziała Angelina.   

Ca

łe szczęście, że ona nie wie, o czym właśnie myślałem, przemknęło Mike’owi przez 

głowę. Uznałaby mnie za skończonego wariata.   

–  Lily go lubi  –  kontynuowa

ła  Angelina.  –  Chętnie  się  nim  opiekuje.  Pomagając  przy 

dziecku, 

przestaje zamartwiać się tym, że jest dziewczynką.   

Po tych s

łowach  zapadła  długa  chwila  ciszy.  W  końcu  Angelina  oparła  się  na  łokciu  i 

spytała: 

– No wi

ęc co wolisz: francuskie grzanki czy naleśniki? 

– Nale

śniki. Ale... – Zawiesił głos.   

– Ale co? 

– Nie zaproponujesz 

żadnej przystawki? 

– Przed 

śniadaniem? 

U

śmiech Mike’a nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do jego zamiarów.   

– Przystawka, o kt

órą mi chodzi, stanowi idealne preludium śniadania w łóżku.   

–  A czy kto

ś  mówił  o  śniadaniu  w  łóżku?  Obiecałam,  że  przygotuję  jedzenie.  Nie 

zamierzałam podawać go do łóżka.   

– W porz

ądku. – Mike objął ją i przyciągnął do siebie. – A żeby ci udowodnić, jaki jestem 

miły, i tak zafunduję ci przystawkę.   

Angelina spojrza

ła mu w oczy.   

– A je

śli nie jestem głodna? – spytała tonem, który mówił zupełnie co innego.   

– B

ędziesz – odparł Mike, sięgając ustami do jej warg.   

background image

ROZDZIA

Ł 10 

 

Mike 

wszedł do drukarni i rozejrzał się, ale nigdzie nie zauważył Angeliny. Jakiś młody 

mężczyzna,  który  badał  wnętrze  wielkiej  kserokopiarki,  zerknął  na  niego  przelotnie  i 
mruknął: 

– Chwileczk

ę.   

Z pojemnika na papier wyci

ągnął  zgniecioną  kartkę  i  zatrzasnął  klapę  powielacza. 

Następnie zwrócił się do kobiety, która zamierzała robić odbitki: 

–  Teraz powinno dzia

łać.  Proszę  tylko  poczekać,  aż  zapali  się  zielone  światełko.  – 

Podszedł do lady. – Czym mogę panu służyć? 

– Szukam pani Winters. Musz

ę omówić z nią pewne zamówienie.   

–  Pani Winters? Aha,  chodzi panu o Angelin

ę. Prawdopodobnie jest u siebie. Pójdę po 

nią.  –  Zniknął  za  drzwiami  prowadzącymi  do  dalszych  pomieszczeń  i  po  kilku  sekundach 
wrócił. – Przyjdzie za moment.   

Mike 

stwierdził,  że  warto  było  przyjechać,  ponieważ  na  jego  widok  twarz  Angeliny 

rozjaśniła się uśmiechem.   

– Mike! Co tutaj robisz? 

– Mam nadziej

ę, że ci nie przeszkadzam. Potrzebuję twojej fachowej pomocy.   

Wzruszy

ła lekko ramionami.   

– W takim razie chod

ź do mojego pokoju.   

Min

ęli groźnie wyglądającą, hałaśliwą maszynę drukarską, do której maszynista ładował 

sterty  lśniącego  papieru,  i  weszli  do  niedużego  pokoiku.  Znajdowało  się  w  nim  biurko, 
komputer,  laserowa drukarka i sfatygowany roboczy blat, 

na  którym  stały  plastikowe 

segregatory z szablonami oraz plastikowy pojemnik, 

z którego wystawały  nożyczki, klej w 

sztyfcie, 

buteleczka płynnego korektora i kilka nożyków o ostrzach w różnych kształtach.   

– A wi

ęc tu pracujesz.   

– To miejsce nie zas

ługuje na miano gabinetu, ale przynajmniej ma okno.   

U

śmiechając się szeroko, sięgnął po jej rękę.   

– Na ile mo

żna sobie tu pozwolić? 

–  Na poca

łunek,  jeśli  odsuniemy  się  od  drzwi.  Harvey,  nasz maszynista,  nie  zdoła 

zob

aczyć tego, co dzieje się za ścianą.   

– Doskonale. – Mike 

cofnął się o krok i pociągnął Angelinę za sobą.   

Poca

łunek był krótki i słodki. Chichocząc cicho, Angelina kciukiem wytarła z ust Mike’a 

ślady szminki i spojrzała na niego pytająco.   

– Naprawd

ę potrzebujesz mojej pomocy? 

– Chodzi o przys

ługę dla mojej siostry.   

– Siadaj – zaproponowa

ła, wskazując plastikowy fotelik. Sama usadowiła się za biurkiem. 

– W czym problem? 

–  Chcia

łbym zamówić zawiadomienia o ślubie. Za kilka tygodni moja siostra wychodzi 

za mąż. Nasz ojciec nie żyje, więc ja poprowadzę pannę młodą.   

background image

– I ty masz zaj

ąć się sprawą zawiadomień? 

–  Na to wychodzi.  Zadzwoni

ła  dzisiaj  do  mnie,  strasznie zdenerwowana.  Ona i jej 

narzeczony  studiują  w  Gainesville.  Postanowili  właśnie  tam  się  pobrać,  bo  większość  ich 
przyjaciół  to  koledzy  i  koleżanki  ze  studiów.  Natomiast niektórzy znajomi i starsi krewni 
mojej matki nie będą mogli przyjechać na ślub, więc zamierza wysłać im zawiadomienia.   

– Zawiadomienia 

ślubne są takie... osobiste. Czy twoja siostra nie wolałaby sama...   

–  Ona jest na weterynarii i ma obecnie mnóstwo nauki. 

Razem  z  Joshem  zaplanowała 

skromną, prostą ceremonię, w której mają uczestniczyć tylko najbliżsi przyjaciele i rodzina. 
Nie chcieli wysyłać oficjalnych zaproszeń ani tym bardziej zawiadomień, ale nasza matka się 
upiera.   

– W takim razie mo

że ona...   

–  Nie,  ona nalega, 

żeby  wybrali  je  państwo  młodzi.  Musimy  więc  sami  coś  sklecić. 

Później ja wyślę je do Trący, a ona przekaże je matce. Dysponuję wszystkimi niezbędnymi 
informacjami  –  znam nazwiska, 

datę  i  miejsce.  –  Mike  uśmiechnął  się  triumfująco.  – 

Powiedziałem Trący, że mam kogoś, kto na pewno wykona zadanie bez zarzutu.   

Angelina przez chwil

ę się zastanawiała.   

–  Trzeba wybra

ć  rodzaj  karty,  zanim  zaprogramuję  czcionkę.  Czy twoja siostra 

sugerowała coś konkretnego? 

– Powiedzia

ła, żebym znalazł coś z serduszkami.   

–  Z serduszkami  –  powt

órzyła  Angelina.  –  Chyba  mam  coś  takiego.  Nazywa  się  to 

Rozkołysane serca”. Zaraz pokażę ci ten wzór. Katalog jest u Harveya. Chodźmy.   

–  Rzeczywi

ście  ładne  –  pochwalił  Mike,  oglądając  potrójnie  składaną  kartę  z 

wytłoczonymi  wokół  brzegów  serduszkami,  które  po  złożeniu  karty  częściowo  wystawały 
poza jej obrys. – Przypuszczam, 

że Trący się to spodoba.   

– Serca mog

ą być różowe, jasnożółte lub błękitne. Który z tych kolorów twoja siostra lubi 

najbardziej? 

– Druhny b

ędą w różowych sukienkach.   

–  W takim razie zdecydujmy si

ę  na  różowy.  –  Angelina  sięgnęła  po  bloczek  z 

formularzami.  – 

Minimalna  liczba  to  pięćdziesiąt  sztuk,  a  na  następne  dwadzieścia  pięć 

dajemy zniżkę. – Zmarszczyła brwi. – Co cię tak bawi? 

–  Nic.  Po prostu pierwszy raz spotykamy si

ę  na  zawodowym  gruncie.  Jesteś  bardzo 

profesjonalna.   

Przyj

ęła jego komplement wzruszeniem ramion.   

–  Zajmuj

ę  się  tymi  sprawami  codziennie.  Ale  muszę  przyznać,  że  wybieranie  z  tobą 

zawiadomień o ślubie to ostatnia rzecz, jakiej bym się dziś spodziewała.   

Chyba spostrzeg

ła,  jak  bardzo  go  zaskoczyła  swoją  uwagą,  bo  natychmiast  dodała 

suchym tonem: 

– To by

ł tylko żart. Możesz znów zacząć oddychać.   

–  Och,  nie w tym rzecz...  –  mrukn

ął.  –  Widzisz,  ten  cały  ślubny  kołowrót  trochę 

wyprowadza mnie z równowagi. 

Śluby w ogóle działają mi na nerwy.   

– To wyja

śnia, dlaczego tak długo się uchowałeś jako kawaler.   

background image

Gdyby

ś tylko wiedziała, pomyślał i jednocześnie zdał sobie sprawę, że wkrótce opowie 

Angelinie o swoim niedoszłym ożenku.   

– Chcesz obejrze

ć kroje czcionki czy wolisz, żebym sama wybrała? 

– Zdaj

ę się na ciebie. Skinęła głową.   

– U

żyję czegoś delikatnego, o łagodnych zarysach.   

– Wspomnia

łaś Lily o wycieczce do zoo? – spytał, gdy wypełniała zamówienie.   

Po wielkich dyskusjach Angelina w ko

ńcu  zgodziła  się  na  wypad  we  trójkę.  Mike 

zasugerował ogród zoologiczny, wiedząc, że Lily uwielbia wszystkie zwierzęta.   

– Nie mo

że się jej doczekać.   

– Skomentowa

ła jakoś fakt, że pojadę z wami? 

–  Powiedzia

ła,  że  będziesz  musiał  opowiedzieć  jej  coś  o  każdym  zwierzaku.  Ile 

zawiadomień potrzebujesz? 

– Sto pi

ęćdziesiąt. Moglibyśmy dopełnić formalności w twoim gabinecie? 

– To zale

ży.   

– Od czego? 

–  Od tego,  czy  kieruj

ą  tobą  jakieś  ukryte  pobudki,  nie  związane  ze  ślubnymi 

zawiadomieniami twojej siostry.   

– Oczywi

ście. Chcę cię zacałować na śmierć.   

– Mia

łam nadzieję, że to powiesz – odparła, uśmiechając się radośnie. – Proszę za mną.   

Mike tak bardzo j

ą w tej chwili kochał, że miał ochotę to wykrzyczeć.   

 

Ogr

ód zoologiczny okazał się niezbyt duży, ale i tak podziałał stymulująco na wyobraźnię 

siedmioletniego dziecka. 

Zwłaszcza  takiego,  które ma osobistego przewodnika, 

opowiadającego  fascynujące  historie  o  zwierzętach.  A szczególnie siedmioletniej 
dziewczynki, 

która  uważa,  że  została  usunięta  z  życia  swojego  ojca  i  jest  spragniona 

towarzystwa  mężczyzny  postępującego  jak  tatuś.  Angelina  była  świadoma  faktu,  że  Lily  i 
Mike zaczyna łączyć coraz silniejsza więź. Mike rzeczywiście traktował Lily po ojcowsku. 
Sadzał  ją  sobie  na  barkach,  jeśli  dzięki  temu  mogła  lepiej  coś  zobaczyć.  Burczał  groźnie  i 
szturchał ją palcem w żebro, gdy oniemiała z wrażenia wpatrywała się w niedźwiedzia. Stroił 
śmieszne  miny,  naśladując  małpy,  które akurat obserwowali.  Uczył  Lily,  jak  wymawiać 
angielskie  i  łacińskie  nazwy  zwierząt,  wydrukowane na tabliczkach z informacjami.  Kupił 
torbę  żywności  do  karmienia  zwierząt  znajdujących  się  w  specjalnej  zagrodzie,  a  później 
pognał  do  sklepiku  z  pamiątkami po tani aparat fotograficzny,  aby  zrobić  Lily  zdjęcie  z 
kozłami i lamami oraz z oswojonym krukiem, który żebrał o jedzenie. Gdy wychodzili z zoo, 
Mike 

wrzucił  dwudziestopięciocentówki  do  kilku  kolejnych  automatów,  żeby  Lily  mogła 

„samodzielnie” 

wykonać plastikowe modele różnych zwierząt.   

Lily opu

ściła  ogród  zoologiczny  rozradowana  i  z  naręczem  upominków,  natomiast 

Angelina – 

z sercem pełnym sprzecznych uczuć. Cieszyło ją, że Lily i Mike tak się polubili, 

lecz jednocześnie trochę ją to przerażało. Co będzie, jeśli Lily przy wiąże się do Mike’a, a on 
nagle zniknie z jej życia, ponieważ związek z nią, Angeliną, nie przerodzi się w coś trwałego? 
Dla Lily byłoby to ciężkim przeżyciem. To nie w porządku wystawiać psychikę dziecka na 

background image

takie niebezpieczeństwo.   

A co b

ędzie,  jeśli  ty  przywiążesz  się  do  Mike’a,  a  on  nagle  zniknie?  Zraniłoby  ją  to 

przynajmniej tak samo jak Lily, 

jeśli nie bardziej. Ale ty jesteś dorosła. Zrozumiesz sytuację. 

W  przeciwieństwie  do  Lily  masz  wybór  –  możesz  zaryzykować  lub  nie.  Im  więcej czasu 
spędzała  z  Mike’em,  tym  lepiej  zdawała  sobie  sprawę,  że  naprawdę  ryzykuje.  Bez trudu 
mogła się w nim zakochać. Traktował Lily po ojcowsku, ale jej, Angelinie, okazywał czułość 
najbardziej oddanego kochanka. 

Posyłał  przeznaczone  tylko  dla  niej  spojrzenia  i  domyślne 

uśmiechy. Muskał przelotnie dłonią, a te dotknięcia – z pozoru całkiem niewinne – zawierały 
obietnicę  znacznie  bardziej  wyrafinowanych pieszczot.  Jego wzrok mówił:  „Zaczekaj,  aż 
znajdziemy się gdzieś tylko we dwoje”.   

C

óż,  nikt  nie  obiecywał,  że  wszystko  pójdzie  łatwo,  pomyślała.  Los  nie  okazał  się 

łaskawy.  Angelina  nigdy  nie  przypuszczała,  że  się  rozwiedzie  i  że  przytłoczy  ją  góra 
problemów związanych z samotnym wychowywaniem dziecka.   

–  Po wizytach w zoo zawsze umieram z g

łodu  –  obwieścił  Mike,  gdy wsiedli do 

samochodu. – 

Ale jeszcze za wcześnie na obiad, więc zadowolę się lodami. A ty, Lily? Masz 

ochotę na lody? 

–  Tak!  –  zawo

łała z takim entuzjazmem, jakby ostatni raz jadła je przynajmniej pięć lat 

temu.   

Przed wej

ściem  do  lodziarni ustalono,  że  Lily  dostanie  podwójną  porcję  o  dwóch 

smakach.  Mike 

podszedł  do  lady  złożyć  zamówienie,  a  Angelina  zaprowadziła  Lily  do 

toalety, 

żeby mała umyła ręce. Gdy wróciły do sali, Mike nadal stał w kolejce.   

– Poszukajcie wolnego stolika – zaproponowa

ł.   

Lily wybra

ła  miejsce  i  usiadła  na  ławeczce  naprzeciw  matki.  Oparła  łokieć  o  blat  i 

westchnęła tak ciężko, że całe jej ciało zadrżało.   

– Mamusiu? 

– S

łucham, kochanie. – Powaga w głosie Lily rozbudziła czujność Angeliny.   

– Pami

ętasz, jak mi kiedyś mówiłaś, że ludzie, którzy się rozwiedli, czasem się zakochują 

w kimś innym i drugi raz biorą ślub? Tak jak tatuś z Denise? 

–  Tak,  skarbie  –  odpar

ła,  usiłując  nie  okazać  zdenerwowania.  Była  niemal  pewna,  w 

jakim kierunku zmierza ta rozmowa.   

– Denise ju

ż miała dzieci, gdy zakochała się w tatusiu, prawda? 

– Tak, oczywi

ście. Timmy i Morgan to jej synowie.   

Lily zacisn

ęła wargi, w zamyśleniu analizując słowa matki.   

– Wi

ęc mamusie też czasem się zakochują? 

– Owszem, tak bywa.   

Lily milcza

ła przez chwilę, po czym spytała: 

– A ty zamierzasz si

ę zakochać? 

A wi

ęc o to chodzi, pomyślała Angelina.   

–  Niewykluczone,  je

żeli  spotkam  odpowiedniego  mężczyznę  –  powiedziała  lekkim 

tonem, 

jak gdyby pytanie Lily nie było ani trochę bardziej znaczące niż tuziny innych, które 

codziennie zadawała.   

background image

– I wtedy mia

łabym nowego tatusia? 

–  Tak,  gdybym wysz

ła  za  mąż.  –  Dała  Lily  chwilę  na  przemyślenie  tej  odpowiedzi  i 

zapytała: – Czy to by ci się podobało? 

Odnios

ła wrażenie, że minęły całe wieki, zanim Lily powiedziała: 

– Chyba tak. Gdyby on by

ł sympatyczny.   

– Gdyby kto by

ł sympatyczny? – Mike wręczył im waflowe rożki z lodami.   

– M

ój nowy tatuś.   

Mike 

nie zdołał natychmiast ukryć zaskoczenia.   

– Masz dosta

ć nowego tatę? – Zerknął zaciekawiony na Angelinę, zaś Lily powoli liznęła 

loda i odparła rzeczowo: 

– Tak, je

żeli mama znów wyjdzie za mąż.   

– Szybko, Lily! Z drugiej strony wafla! – zawo

łała Angelina zadowolona, że lody zaczęły 

ściekać. Jednocześnie posłała Mike’owi spojrzenie, które mówiło, że później porozmawiają 
na ten temat.   

Najbli

ższa  okazja  nadarzyła  się  dopiero  po  powrocie  do  domu.  Angelina  położyła  Lily 

spać i wróciła do salonu.   

– Wzi

ęła wszystkie plastikowe zwierzątka ze sobą do łóżka – powiedziała Mike’owi.   

– To mi

ło, że ucieszył ją ten wypad do zoo.   

– Nie mog

ło być inaczej, skoro miała własnego przewodnika.   

– Lily bardzo interesuje si

ę zwierzętami. Chłonie informacje jak gąbka.   

–  Takie ju

ż  są  siedmiolatki  –  stwierdziła  Angelina.  –  A przy okazji  –  miała  w  tobie 

wspaniałego towarzysza.   

– Ja bawi

łem się równie dobrze.   

– Wiem. – Angelina umilk

ła i przez chwilę siedziała zupełnie bez ruchu. – Mike...   

– Czy

żby wychodziła pani za mąż, pani Winters? – spytał oschle.   

Angelina zmarszczy

ła brwi.   

–  Lily nadal usi

łuje  zrozumieć  to,  co  się  jej  przytrafiło,  i  głowi  się  nad  tym,  dlaczego 

ludzie  się  rozwodzą.  Jej wzmianka o moim...  moim  ślubie  nie  była  konsekwencją  niczego 
konkretnego. Lily po prostu...   

– A ja my

ślałem, że chciałaś, aby oceniła, czy nadaję się na tatusia.   

– Nie 

żartuj.   

–  Zdarza

ło mi się umawiać z kobietami, które miały dzieci. Dobrze wiem, co dzieciaki 

potrafią wymyślić.   

–  Moim zdaniem Lily w og

óle  się  nie  orientuje,  że  ciebie  i  mnie  coś  łączy.  To 

prawdopodobnie był czysty... oportunizm.   

– Co masz na my

śli? 

–  Gdy Thomas si

ę wyprowadził, Lily utraciła wszystkie korzyści, jakie daje posiadanie 

ojca. 

A  szczerze  mówiąc,  niewiele  zyskała  na  jego  powtórnym  ożenku.  Bynajmniej nie 

dostała drugiej, kochającej mamusi, tylko niesympatyczną macochę, która ledwie ją toleruje. 
– 

Angelina  odetchnęła  głęboko.  –  Natomiast  jej  synowie  cieszą  się  tym,  czego Lily tak 

brakuje,  czyli ojcem,  który z nimi mieszka, 

podczas  gdy  ona  może  go  jedynie  odwiedzać. 

background image

Przypuszczam, 

że podczas dzisiejszej wycieczki Lily poczuła się tak, jakby znów miała tatę. 

Dlatego  uświadomiła  sobie,  że  gdybym...  gdyby  w  naszym  życiu  pojawił  się  mężczyzna, 
poświęcałby jej dużo czasu. Chyba po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że mogłabym... z 
kimś się związać.   

– Nigdy nie rozmawia

łaś z nią o takiej możliwości? Potrząsnęła przecząco głową.   

–  Nie uwa

żałam  tego  za  konieczne.  Lily  i  tak  martwi  się  wieloma  rzeczami.  Po co 

dokładać jej kolejny problem. Poza tym nie sądziłam... – Nagle spostrzegła, że Mike wpatruje 
się w jej twarz. Jego myśli najwyraźniej krążyły wokół czegoś innego.   

– Jeszcze ci

ę dzisiaj nie pocałowałem.   

– Och, Mike...   

Tak bardzo pragn

ęła  znaleźć  się  w  jego  objęciach,  ale  była  też  pewna,  że  przede 

wszystkim powinni porozmawiać o tym, w jaki sposób ich związek może wpłynąć na Lily. 
Nie odsunęła się jednak, gdy wziął ją w ramiona, nie zaprotestowała, gdy dotknął jej warg 
swoimi.  Przeciwnie  – 

przywarła  do  niego,  wsunęła  palce  w  jego  włosy,  rozchyliła  usta. 

Zapomniała  o  swoich  obiekcjach  i  wątpliwościach.  Liczył  się  jedynie  Mike,  przyjemność, 
magia chwili.   

– Mamusiu? 

Angelina odskoczy

ła  od  Mike’a  i  oszołomiona  wlepiła  wzrok w córkę.  Lily  –  we 

wzorzystej nocnej koszulce wyglądająca jak aniołek – patrzyła na nich wielkimi, zaspanymi 
oczami. 

Jej spojrzenie stopniowo stawało się coraz bardziej podejrzliwe.   

– Ca

łujesz moją mamę. – W głosie Lily zabrzmiało bezbrzeżne zdumienie.   

– Tak – przyzna

ł Mike.   

– Dlaczego?! 

– Boj

ą lubię.   

–  Aha.  –  Na buzi Lily odmalowa

ł  się  wyraz  skupienia.  Angelina  w  końcu  zdołała  się 

opanować i spytała: 

– Co si

ę stało, kochanie? Myślałam, że już usnęłaś.   

– Chc

ę, żeby doktor Mike położył mnie spać. Angelina zerknęła na Mike’a i uniosła brwi.   

–  Doskonale  –  stwierdzi

ł Mike. – Jestem ekspertem, jeśli chodzi o przykrywanie dzieci 

kołderką, ale przestrzegam pewnych zasad. Wiesz, jak mała dziewczynka musi pojechać do 
łóżka? Na barana.   

– Dobrze! – zawo

łała Lily.   

Mike 

roześmiał się, wstał z kanapy i uklęknął przed Lily.   

– Wskakuj mi na plecy! 

Angelina s

łuchała wesołego chichotu córki, gdy Mike niósł ją do jej pokoju. Zastanawiała 

się, jakie znaczenie może mieć fakt, że Lily zapragnęła, aby Mike powiedział jej dobranoc. 
Nadal była pogrążona w myślach, gdy po kilku minutach wrócił do salonu. Chyba wyczuł jej 
nastrój, 

ponieważ usiadł obok i wziął ją za rękę.   

– Czy Lily m

ówiła coś... o nas? – zapytała Angelina po chwili milczenia.   

– Ani s

łowa. Nie sądzę, żeby przejęła się tym, co zobaczyła.   

– Pope

łniliśmy błąd, wciągając w to Lily.   

background image

– Przecie

ż tylko się całowaliśmy. Ludzie robią to bez przerwy.   

–  Nie ja.  Ale chodzi mi o co

ś  innego...  o  tę  wycieczkę  do  zoo,  lody,  wspólny obiad i 

spacer z psem.   

– Nie rozumiem – odpar

ł Mike.   

Kobiety zazwyczaj bywa

ły  wdzięczne,  że  traktuje  ich  dzieci  życzliwie.  Z tego,  co 

zaobserwował, większość mężczyzn wolała trzymać się od dzieci jak najdalej, zupełnie jak 
gdyby przenosiły dżumę.   

– Wydawa

ło mi się, że między mną a Lily wszystko układa się kapitalnie.   

– Owszem, kapitalnie.   

– Chyba nie jeste

ś zazdrosna! – parsknął z niedowierzaniem.   

– Nie b

ądź śmieszny! Bardzo się cieszę, widząc Lily taką zadowoloną, lecz trochę mnie 

to równie

ż przeraża.   

– Wybacz mi moj

ą tępotę, ale...   

– Nie chc

ę, żeby Lily została zraniona! Nie chcę czegoś jej dać, a potem to odebrać.   

– Zabrali

śmy ją do zoo.   

–  Dzisiejszy dzie

ń  zanadto  przypominał  niedzielę  w  rodzinnym  gronie  –  stwierdziła 

Angelina. – Mike, serce Lily jest szeroko otwarte, a my... 

a nas jeszcze za mało łączy, aby jej 

sugerować, że możemy stać się szczęśliwą rodziną. Lily nie rozumie, że związek mężczyzny i 
kobiety ma dziesięć razy większe szanse się rozpaść, niż trwać.   

– Oceniasz to na jeden do dziesi

ęciu? – Mike skrzywił się. – Uważasz, że nasz związek 

jest mało wart? 

– Sk

ąd mam to wiedzieć? Poznałam mojego przyszłego męża, gdy zdałam maturę, i aż do 

tej pory z nikim nie romansowałam.   

Mike 

ujął ją łagodnie za ramiona.   

–  Moim zdaniem szanse s

ą większe niż dziesięć procent. Ujrzał w jej oczach panikę.  I 

bezbronność.   

–  Kiedy na mnie patrzysz albo mnie dotykasz...  –  powiedzia

ła  Angelina  –  z  radości 

zapominam  o  realiach  i  marzę  o  bajkowym  zakończeniu.  Pragnę  wierzyć,  że  zostało  nam 
przeznaczone... 

że szczęście będzie trwało wiecznie. Ale gdy nie jesteśmy razem, ogarniają 

mnie  wątpliwości.  Dochodzę  do  wniosku,  że  powinnam  traktować  naszą  znajomość 
wyłącznie jako przyjemne interludium.   

– Jest czym

ś znacznie ważniejszym.   

–  Tak,  ale nie wiemy,  czego oczekiwa

ć.  Przecież  to  wszystko  może  być...  –  urwała, 

strapiona, 

że  nie  potrafi  wysławiać  się  zwięźle.  –  Może  być  tylko  iluzją.  Grą  świateł, 

kuglarską  sztuczką,  która najpierw wzbudza powszechny zachwyt,  a  później...  –  mówiła  z 
takim  przejęciem,  że  aż  zmrużyła  oczy.  –  Jeżeli  to,  co  nas  teraz  łączy,  ma tymczasowy 
charakter, 

jeżeli okaże się tylko złudzeniem, to nie chcę, żeby z tego powodu Lily poczuła się 

zraniona i przestała ufać dorosłym. Dlatego od dziś nie będziemy łączyć naszych spotkań z 
czasem, 

który zazwyczaj poświęcam Lily.   

– A je

śli zdarzy się, że jedno i drugie trochę na siebie zajdzie? 

–  No to zajdzie.  Moim zdaniem nie powinni

śmy jednak planować dla Lily specjalnych 

background image

rozrywek, jak gdyby...   

Na jej twarzy by

ła wypisana głęboka troska o córkę. Mike kochał Angelinę za tę troskę, 

za miłość macierzyńską, która kazała stawiać dobro dziecka na pierwszym miejscu.   

– Czy dzisiejszy wiecz

ór możemy od tej chwili uznać za nasze spotkanie? 

–  Raczej tak.  Ale Lily przy

łapała  nas  na  całowaniu  i  nie  czułabym  się  pewnie...  Nie 

chciałabym, żeby znów zobaczyła coś, co jeszcze bardziej zamiesza jej w głowie.   

– Wi

ęc chyba nie udamy się teraz do twojej sypialni? 

– Nie, skoro Lily 

śpi w sąsiednim pokoju.   

–  Szkoda,  bo mia

łem  ochotę  kochać  się  z  tobą  tak  namiętnie,  żeby  wszyscy  sąsiedzi 

słyszeli, jak jęczysz z rozkoszy.   

– Mike! – 

szepnęła karcącym tonem.   

– Przecie

ż nikogo tu nie ma.   

– Ja jestem! Mike 

zachichotał.   

– Skoro nie idziemy do 

łóżka, to może siądziesz tutaj i przytulisz się do mnie. Zamierzam 

ci coś powiedzieć.   

– Co takiego? – spyta

ła, opierając policzek o jego pierś, gdy otoczył ją ramionami.   

– Podobnie jak ty nie chc

ę, aby twoja córka cierpiała.   

– Mmm – mrukn

ęła z zadowoleniem.   

– Rozumiem twoje obiekcje. Nie musimy z niczym si

ę śpieszyć. Powiemy Lily o naszym 

związku dopiero wtedy, gdy sama uznasz to za stosowne.   

Po s

łowach Mike’a zapanowała przyjemna, relaksująca cisza. Mike oparł podbródek na 

głowie Angeliny, rozkoszując się jej bliskością.   

– Tylko w twoim 

łóżku byłoby mi teraz lepiej niż tutaj, gdy cię obejmuję – stwierdził.   

– Jest tak cudownie, 

że aż mnie to przeraża – szepnęła.   

–  Nie prowadz

ę  rozwiązłego  życia,  Angelino,  ale  mam  za  sobą  pewne  doświadczenia. 

Sprawy  między  mężczyznami  a  kobietami  zawsze  są  skomplikowane.  I w tej dziedzinie 
człowiek uczy się metodą prób i błędów. Bóg jeden wie, ile podejmowałem prób i popełniłem 
błędów. – Mike objął ją mocniej. – Zwłaszcza te ostatnie bywają kształcące, Angelino.   

Z tob

ą wszystko wydaje się takie, jak trzeba. Inne niż przedtem. Sądzę, że mogłoby nam 

być ze sobą dobrze.   

Spojrza

ła na niego, a jej wzrok wyrażał nieme błaganie.   

–  Tak strasznie pragn

ę,  aby  to  okazało  się  prawdą,  że  przestałam  ufać  swojemu 

zdrowemu rozsądkowi. Już sama nie wiem, czy powinnam ci wierzyć.   

– Wierz mi – powiedzia

ł i przypieczętował prośbę pocałunkiem.   

background image

ROZDZIA

Ł 11 

 

Biegn

ąc  do  telefonu,  Angelina  zerknęła  na  zegar.  Dziewiąta  trzydzieści.  Film,  który 

oglądała Lily wraz z trzema koleżankami, dobiegał końca. Angelina wiedziała, że taśma zaraz 
zacznie  się  przewijać.  Chciała  wtedy  mieć  dzieci  na  oku,  aby  ograniczyć  do  minimum  ich 
dzikie harce. 

Liczyła więc na to, że dzwoniąca osoba nie okaże się zbyt rozmowna.   

– Wybacz, 

że zawracam ci głowę o tej porze, ale...   

– Mike? – 

spytała uradowana.   

– Zdaj

ę sobie sprawę, że zabieram ci czas przeznaczony dla Lily, ale mam pewien kłopot 

i... – 

Usłyszała, jak odetchnął głęboko. – Umiesz szyć? 

–  Chyba nie chcesz, 

żebym  zeszyła  coś  żywego?!  Śmiech  Mike’a  nawet  w  słuchawce 

zabrzmiał zmysłowo.   

– Zapewniam ci

ę, że chodzi o martwy przedmiot. Smoking.   

– Na 

ślub twojej siostry.   

–  Tak.  Wypo

życzyłem  go,  wracając  z  kliniki,  i  przymierzyłem  dopiero  w  domu.  No i 

okazało  się,  że  spodnie...  no  cóż,  jeśli  się  schylę,  to  zostanę  aresztowany  za  obrazę 
moralności.   

– Rozumiem.   

– Wypo

życzalnia jest już zamknięta, a ja powinienem wyjechać do Gainesville z samego 

rana. – 

Umilkł, najwyraźniej spodziewając się, że Angelina coś powie, ale ona milczała, toteż 

w końcu zapytał: – Potrafiłabyś je zreperować? 

–  Musia

łabym najpierw je obejrzeć. Jeżeli tylko rozpruł się szew, to nie ma problemu. 

Gorzej, 

jeśli są rozdarte.   

–  M

ógłbym  je  teraz  przywieźć,  jeżeli  nie  jesteś  zbyt  zajęta.  Kakofonia  dziecięcych 

chichotów, przerywana szczekaniem psa, 

zasygnalizowała koniec filmu.   

– Nie jestem. Przywie

ź te spodnie.   

Drugim filmem i misk

ą  prażonej  kukurydzy  Angelinie  udało  się  uspokoić  rozbawione 

dzieci, 

gdy zabrzęczał dzwonek.   

– Kto to? – spyta

ła Lily.   

– Doktor Mike. Chce, 

żebym mu coś zeszyła.   

– Co? – Lily b

łyskawicznie znalazła się w holu.   

– Spodnie.   

Angelina otworzy

ła drzwi, a Lily skoczyła Mike’owi na szyję.   

– Lepiej je wezm

ę – stwierdziła Angelina, ratując ciemne spodnie, starannie powieszone 

na drewnianym wieszaku.  –  Lily,  zanim przewrócisz doktora Mike’a,  pozwól mu 
przynajmniej wejść do domu.   

– Czy to s

ą te spodnie, które moja mamusia ma zeszyć? Wyglądają dziwnie.   

–  S

ą  częścią  smokingu  –  wyjaśniła  córce  Angelina.  –  To taki elegancki strój,  w który 

mężczyźni ubierają się na ślub.   

– Pan si

ę żeni? – W głosie Lily zabrzmiało zdumienie.   

background image

Mike 

roześmiał się dobrodusznie.   

– Nie, dziecinko. Moja siostra wychodzi za m

ąż, a ja tylko będę prowadził ją do ołtarza.   

Angelina sprawdzi

ła stan szwów.   

–  Co o tym s

ądzisz?  –  Mike  patrzył  na  nią  zaniepokojony.  Wsunęła  dłoń  do  wnętrza 

spodni, 

prezentując spore pęknięcie.   

– Z

łapiesz grypę, jeśli je włożysz.   

Lily zachichota

ła, rozbawiona słowami matki.   

–  Wielokrotne pranie i prasowanie zniszczy

ło  nici  –  kontynuowała  Angelina.  –  Trzeba 

tylko przejechać na maszynie. To głupstwo.   

– Dzi

ęki Bogu.   

–  Princess ju

ż potrafi podawać łapę – oznajmiła Lily, kołysząc psiaka w ramionach. Jej 

koleżanki również podeszły do Mike’a.   

– Naprawd

ę? 

– Aha. Ashley j

ą nauczyła.   

– Kim jest Ashley? 

– To ja! – powiedzia

ła rudowłosa dziewczynka o piegowatej buzi.   

– Ty nauczy

łaś Princess tej sztuczki?   

Ashley skinęła głową.   
– Ja troch

ę pomagałam – dodała urocza blondyneczka.   

– Ja te

ż – pochwaliła się trzecia koleżanka Lily.   

–  Widz

ę,  że  miałyście  pełne  ręce  roboty  –  stwierdził  Mike.  Ponad  głowami  dzieci 

popatrzył  na  Angelinę.  Wymienili  znaczące  spojrzenia  dwojga  dorosłych  ludzi.  Spojrzenia 
kochanków. 

– Przywita si

ę pan z Princess? – spytała Lily.   

–  Pobaw si

ę  z  pieskiem,  a  ja  zajmę  się  tą  naprawą.  Angelina  zostawiła  go  na  łasce 

czterech dziewczynek.  Szycie zaj

ęło  nieco  więcej  czasu,  trzeba  bowiem  było  nawinąć  na 

bębenek  czarne  nici.  Gdy  wróciła  do  salonu,  z  wrażenia  zaparło  jej  dech.  Mike  siedział  w 
dużym  fotelu,  trzymając  na  kolanach  psa  i  Lily.  Jej  przyjaciółki  przycupnęły  na  szerokich 
oparciach fotela. Mike prawdopodobnie naw

et nie zdawał sobie sprawy, że znów zachowuje 

się  jak  tatuś.  Widocznie  leżało  to  w  jego  naturze  –  tak  samo  jak  sympatyczny  uśmiech  i 
łagodność w stosunku do zwierząt.   

Pogromca serc,  pomy

ślała Angelina. To przecież nie w porządku, nawet nie musiał się 

wysi

lać. Wystarczyło, żeby po prostu był sobą, a ona... Okazała się idiotką. Uważała, że może 

zaangażować  się  w  intymny  związek  i  jednocześnie  pozostać  emocjonalnie  obojętna! 
Wmawiała  sobie,  że  to  będzie  tylko  rozrywka,  przelotna przygoda.  Miłe  towarzystwo  i 
f

izyczne  spełnienie  bez  żadnych  zobowiązań  i  konsekwencji.  Nic  nie  znaczący  romans  – 

wygodny, 

nietrwały, nieskomplikowany.   

Dopiero teraz zdumia

ła ją własna naiwność. Przed poznaniem Thomasa Angelina rzadko 

chodziła na randki. Zostali kochankami dopiero po zaręczynach. Po rozwodzie z nikim się nie 
umawiała.  Jak  w  ogóle  mogła  przypuszczać,  że  zdoła  dokonać  takiego  zwrotu  i  będzie  w 
stanie traktować mężczyznę wyłącznie jako źródło przyjemności? 

background image

Obecnie nie by

ło sensu dłużej się oszukiwać. Zakochała się. Tylko słowo miłość w pełni 

definiowało uczucia, jakie wzbudzał w niej Mike. Czuła przyjemny skurcz w piersi, ilekroć 
się do niej uśmiechał. Przez jej ciało przepływała fala ciepła, gdy wyobrażała sobie, że jest z 
Mike’em. 

A kiedy ją obejmował, przepełniało ją szczęście.   

Seks by

ł podniecający i słodki, ale Mike pociągał ją nie tylko pod względem fizycznym. 

W tym samym stopniu co  m

ęskość  i  siła  Mike’a  zauroczyła  Angelinę  jego  życzliwość  i 

delikatność.   

Spostrzeg

ł, że Angelina go obserwuje, i uśmiechnął się nieśmiało. Pomachała wieszakiem 

i  uniosła  kciuk,  dając  do  zrozumienia,  że  szycie  skończone.  Następnie  ruchem  głowy 
wskazała kuchnię. Mike szepnął coś do Lily, która zachichotała, po czym wstał, opuszczając 
ją – wraz ze szczeniakiem w ramionach – na fotel.   

Angelina przewiesi

ła spodnie przez oparcie kuchennego krzesła.   

– S

ą prawie jak nowe – oznajmiła.   

Wpatrywa

ł się w jej twarz, a jego uśmiech – ciepły i zmysłowy – po raz nie wiadomo 

który uświadomił Angelinie, jak bardzo Mike jest męski.   

– Dzi

ęki za ratunek. Angelina wzruszyła ramionami.   

– Naprawd

ę nie ma za co.   

– Przypuszczam, 

że jutro ktoś by mi pomógł, ale wiesz, jakie są wesela. Wszyscy miotają 

się jak szaleni. W taki dzień szukanie igły z nitką to dodatkowa komplikacja.   

– Masz czas na fili

żankę herbaty? 

– A dosta

łbym mleko? – spytał z nadzieją w głosie.   

–  Oczywi

ście.  –  Angelina  wyjęła  z  szafki  szklanki  i  sięgnęła  do  lodówki  po  karton  z 

mlekiem. – Lubisz tego faceta, za którego wychodzi twoja siostra? 

– Owszem. Ca

ła nasza rodzina za nim przepada. On i Trący tworzą wspaniałą parę. Ona 

czasem  bywa  trochę...  narwana.  Dzięki  niemu  traktuje  różne  sprawy  z  niezbędnym 
dystansem.   

– Pytam, bo... Chyba si

ę nie obawiasz, że popełnia błąd? 

– Sk

ąd ten pomysł? 

– Odnios

łam wrażenie, że... nie podchodzisz do tego ślubu z entuzjazmem.   

Mike 

skrzywił się lekko.   

– Wesela nie s

ą jakąś moją ulubioną formą weekendowej rozrywki.   

–  Nie s

ądzę,  żebym  musiała  pytać,  co  nią  jest  –  odparła  ze  znaczącym  uśmieszkiem. 

Prawie cały poprzedni weekend spędzili razem w łóżku. Co prawda, znaleźli czas na posiłki, 
krótkie drzemki i film, który obejrzeli, 

siedząc przytuleni do siebie, ale nie to wydawało się 

Angelinie  najważniejsze.  Myśląc  o  tych  prawie  dwóch  dniach,  przypomniała  sobie,  jak  się 
kochali, 

pieścili, szeptali czułe słówka.   

– T

ęskniłem za tobą przez cały tydzień.   

Wystarczy

ł sam ton jego głosu, aby poczuła, jak ogarniają fala ciepła.   

– Ja te

ż o tobie myślałam – przyznała cicho.   

Zdj

ęła pokrywkę ze słoja w kształcie krowy i przesunęła go w stronę Mike’a.   

– Pocz

ęstuj się.   

background image

Wzi

ął waniliowego wafla i zaczął go chrupać, oparty o blat.   

– Dlaczego nie lubisz 

ślubów? 

– Bo musz

ę wbijać się w smoking – zażartował, sięgając po drugi wafelek.   

– To dziwne, 

że nie zrobili dzisiaj próby.   

–  Pastor podobno by

ł  zbyt  zajęty.  Mają  wszystko  przećwiczyć  jutro  rano  –  bez pana 

młodego, oczywiście. Drużba sporządzi notatki i pokieruje nim podczas uroczystości.   

Utkwi

ł  wzrok  w  twarzy  Angeliny,  a  jej  wydawało  się,  że  cisza  trwała  całą  wieczność, 

zanim znów się odezwał.   

– Jed

ź ze mną – powiedział.   

– Na 

ślub? 

– Razem z Lily.   

– Nie wypada, Mike. 

Przecież nie znamy twojej siostry. Chwycił ją w ramiona.   

– B

ędziecie moimi gośćmi. Zobaczysz, moja rodzina się ucieszy.   

Z westchnieniem pochyli

ła głowę i oparła czoło o pierś Mike’a.   

–  Daj spokój,  Mike. 

Nawet  gdybym  miała  w  szafie  odpowiednią  sukienkę  i  buty  w 

pasującym do niej kolorze, to i tak bym nie pojechała. Lily spędza ten weekend ze mną. Jej 
koleżanki zostają u nas na noc. Nie zamierzam ich stąd wyrzucić o świcie.   

Mike 

objął ją i lekko przytulił.   

– Powinienem wcze

śniej o tym pomyśleć. Tak, przemknęło jej przez głowę. Powinieneś.   

– Po prostu nagle zda

łem sobie sprawę, jak wiele by dla mnie znaczyła twoja obecność. 

Ta ceremonia... Widzisz, 

w zeszłym roku byłem zaręczony i... – Odetchnął głęboko. Angelina 

wyczuła jego napięcie. – Ten związek rozleciał się dosłownie kilka dni przed ślubem. Dlatego 
jutro wszyscy będą mnie obserwować, zastanawiając się, czy już zdołałem się pozbierać.   

– Zdo

łałeś? – zapytała niemal szeptem. Wiedziała, że ryzykuje, zadając to pytanie. Mogła 

przecież usłyszeć, że Mike nadal cierpi, ponieważ ktoś złamał mu serce.   

–  Tak!  –  powiedzia

ł, jak gdyby sam właśnie to zrozumiał. – Tak – powtórzył. – Tamta 

sprawa  należy  do  przeszłości.  Cieszę  się,  że  Trący  jest  szczęśliwa.  Młodsza  siostrzyczka 
wyprzedziła mnie w wyścigu do ołtarza, lecz wcale mi to nie wadzi.   

Spojrza

ł Angelinie prosto w oczy i uśmiechnął się.   

– Wybacz, 

że wcześniej cię nie zaprosiłem. Chciałbym zabrać cię ze sobą.   

–  To nie by

łby  dobry  pomysł.  Śluby  to  rodzinne  uroczystości.  Co  pomyśleliby  twoi 

bliscy, 

gdybyś zjawił się z obcą kobietą i jej dzieckiem? 

– Pomy

śleliby... nie, wiedzieliby, że jesteś dla mnie kimś ważnym.   

– O wiele za wcze

śnie na tego rodzaju...   

Odsun

ął ją nieco od siebie, ujął jej podbródek i skierował jej twarz w swoją stronę, aż ich 

oczy się spotkały.   

–  Naprawd

ę  jesteś  dla  mnie  ważna,  Angelino.  I  Lily  także,  ponieważ  stanowi  część 

ciebie. 

Proszę  cię,  nie  staraj  się  udawać,  że  to,  co  się  dzieje  między  nami,  to tylko moje 

przywidzenia.   

Nie umia

ła  przy  nim  udawać,  zwłaszcza  gdy  jej  uczucia  stawały  się  coraz  bardziej 

oczywiste. 

Nie potrafiła też odmówić mu – chociaż w sąsiednim pokoju bawiły się dzieci – 

background image

gorącego  pocałunku,  który  nagle  wydał  się  jej  równie  naturalny  jak  przypływ  i  odpływ 
oceanu.   

background image

ROZDZIA

Ł 12 

 

Mike sta

ł z siostrą i matką w kościelnej zakrystii. Pani Calder wyprostowała nie istniejące 

zagniecenie  na  przejrzystym  welonie  Trący.  Westchnęła,  obrzucając  córkę  pełnym  miłości 
spojrzeniem, 

i powiedziała: 

– Szkoda, 

że twój ojciec nie żyje i nie widzi, jaka jesteś śliczna.   

–  O ile znam tat

ę, to znajdzie sposób, żeby mnie obejrzeć. Prawdopodobnie już mi się 

przygląda.   

–  Pewnie masz racj

ę  –  przyznała  z  uśmiechem  matka.  Popatrzyła  na  Mike’a.  –  A ja 

miałam rację co do smokingów, prawda? Mike wygląda wprost oszałamiająco.   

– Mog

łabym przyjmować od moich koleżanek oferty na randkę z nim.   

Pani Calder zrobi

ła smutną minę i poklepała Mike’a po ramieniu.   

– Gdyby twoje plany zosta

ły zrealizowane, wcześniej ujrzelibyśmy cię w smokingu. Czy 

obecność tutaj, podczas tej uroczystości, nie jest dla ciebie zbyt bolesna? 

–  Nie  –  odpar

ł.  Trący  posłała  mu  zza  welonu  współczujące  spojrzenie.  –  Dawno 

przestałem się gryźć tamtą sprawą, mamo. Prawdę mówiąc, nie żałuję, że rozstałem się z Beth 
Ann. 

Nie była kobietą dla mnie.   

Mimo woli u

śmiechnął  się  szeroko,  a  na  twarzy  siostry  odmalowało  się  niebotyczne 

zdumienie. 

Trący otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz ktoś akurat zapukał do drzwi. Był 

to drużba, który miał towarzyszyć matce panny młodej.   

– Ju

ż czas – oznajmił. – Możemy iść? 

Pani Calder skin

ęła  głową,  uścisnęła  dzieci,  następnie  oparła  dłoń  w  rękawiczce  na 

zgiętym  ramieniu  młodego  człowieka  i  dała  mu  się  poprowadzić.  Trący  odwróciła  się  do 
brata.   

– Wszystko jasne, mój drogi.   

– Nie rozumiem.   

– Wiem, co oznacza

ła ta twoja rozradowana mina, gdy stwierdziłeś, że Beth Ann nie była 

dla ciebie. 

Znalazłeś sobie inną dziewczynę? 

Nie zaprzeczy

ł, ale też i nie potwierdził.   

– Czy nie powinni

śmy pomaszerować przed ołtarz? 

– Tak, ale nie my

śl, że się wymigasz. Później chcę poznać szczegóły.   

– Mo

że uściskasz starszego braciszka, zanim oddam cię temu jakmu-tam? 

– Doskonale wiesz, jak on si

ę nazywa – odparła, ściskając Mike’a. – I pamiętaj, masz mi 

o niej opowiedzieć! 

– Ach, te kobiety! 

– Och, po prostu si

ę cieszę, że masz kogoś! Nie będę czuła się winna z powodu swojego 

szczęścia.   

– Ale z ciebie gadu

ła – jęknął. – Chodź, twój oblubieniec czeka.   

Podczas przyj

ęcia Mike z przyjemnością rozgadał się na temat Angeliny oraz Lily.   

– Powiniene

ś przywieźć je ze sobą – stwierdziła pani Calder, słuchając jego opowieści.   

background image

– Owszem – przyzna

ł. – Może zabiorę je na następne wesele, w którym wezmę udział – 

dodał z przekornym uśmieszkiem.   

Podczas jazdy Lily dos

łownie skręcała się z ciekawości.   

– Co to za niespodzianka, mamusiu? 

– Nie mam poj

ęcia, kochanie. Doktor Mike powiedział tylko, żebym po drodze do domu 

wstąpiła z tobą do kliniki. Podobno jest tam coś, co ci się spodoba.   

– Mo

że to kotek? 

Je

śli panu Calderowi życie mile, to nie będzie kotek, przemknęło Angelinie przez głowę.   

– Doktor Mike wie, 

że masz psiaka, Lily. Nie potrzebujesz kota.   

– Ashley ma kota i dwa psy.   

Szcz

ęściara z tej Ashley, pomyślała Angelina. Serce jej się ścisnęło. Przelotnie ogarnęło 

ją poczucie niezadowolenia z siebie, co czasem zdarza się rodzicom, gdy dzieci żądają zbyt 
wiele. 

Pozostawiła uwagę Lily bez komentarza.   

Zajecha

ły  przed  klinikę.  Angelina  zaparkowała  i  zgasiła  silnik,  a Lily natychmiast 

wyskoczyła  z  auta  i  pognała  do  budynku.  Gdy  Angelina  weszła  do  środka,  zastała  córkę 
konferującą z Suzie.   

– W

łaśnie mówiłam Lily, że doktor Calder jeszcze jest zajęty, ale prosił, żebym wam coś 

pokazała.   

– Czy to co

ś żywego? – spytała Lily.   

Suzie zaprowadzi

ła  je  do  pokoju na zapleczu.  Wzdłuż  jednej  ze  ścian  stały  druciane 

klatki, 

po  drugiej  stronie  znajdował  się  zlew  i  kilka  szafek  oraz  dwie  przegrody,  osłonięte 

drucianą siatką.   

–  Patrzcie.  –  Suzie ukl

ękła  obok  kartonowego  pudełka.  Lily  zajrzała  do  środka  i 

westchnęła z wrażenia.   

– Szopy! Spójrz, 

mamusiu! Maciupeńkie szopy! Zwinięte w kłębuszki na starym ręczniku 

spały szopie niemowlęta.   

– Mo

żna je wziąć na ręce? 

– Musisz zapyta

ć o to doktora Caldera. One niedawno się urodziły i powinny przebywać 

z matką, ale ją potrącił samochód. Jakiś mężczyzna przyniósł je do nas dzisiaj rano. Podobno 
mieszkały  u  niego  za  domem.  Zostały  same,  więc  uznał,  że  pod  naszą  opieką  mają  szansę 
przeżyć.   

Suzie zerkn

ęła na Angelinę.   

–  Musz

ę  wracać  do  rejestracji.  Mike  skończy  badać  ostatniego pacjenta i zaraz tu 

przyjdzie.   

– S

ą słodkie, prawda, mamusiu? – Lily posłała matce uśmiech pełen zachwytu.   

–  Tak.  –  Patrz

ąc  na  śliczną  buzię  córeczki,  Angelina  poczuła,  że  dławi  ją  w  gardle. 

Dorosła  powaga,  która  do  niedawna  zaostrzała  delikatne  rysy  Lily,  ustąpiła  naturalnemu 
zaciekawieniu i dziecięcej niewinności. Częściowo dzięki Mike’owi. Angelinę przepełniała z 
tego powodu autentyczna wdzięczność. A także obawa.   

– Co s

ądzicie o moich maluchach? – Do pokoju wszedł Mike. Miał na sobie swój roboczy 

uniform – 

dżinsy, podkoszulek z firmowym nadrukiem i biały fartuch.   

background image

–  S

ą taaakie maleńkie! – Lily była tak podniecona, że głos jej drżał. – I takie cudowne. 

Mogę je potrzymać? 

–  Tak si

ę składa – odparł Mike – że trzeba je karmić z butelki, więc przydałaby mi się 

czyjaś  pomoc.  –  Ponad  głową  Lily  puścił  do  Angeliny  oko,  a  jej  aż  zaparło  dech.  Zwykłe 
mrugnięcie, a podziałało jak intymna pieszczota.   

Mike posadzi

ł Lily na krześle i położył jej na kolanach ręcznik ze śpiącymi zwierzątkami. 

Następnie pokazał jej, pod jakim kątem trzymać buteleczkę z podgrzanym pożywieniem.   

– Czy one tu zostan

ą? – spytała Lily.   

–  Tylko do jutra.  Istnieje specjalna organizacja,  kt

óra  opiekuje  się  osieroconymi 

zwierzętami i przygotowuje je do życia na wolności. Później wypuszcza sieje do lasu.   

– Rozumiem – szepn

ęła Lily, wpatrzona w szopy.   

– To, co teraz robisz, jest niezmiernie wa

żne – kontynuował Mike. – Karmisz je specjalną 

mieszanką, dzięki której będą się dobrze rozwijać.   

– Opowiem o tym pannie Thornton.   

– Przynios

ę z furgonetki aparat fotograficzny i zrobię ci kilka zdjęć, żebyś mogła pokazać 

je w szkole.   

Wypstryka

ł  całą  rolkę  filmu,  a  szo py  zd ążyły  w  tym  czasie  zjeść  swó j  p o siłek  i  zn ó w 

usnęły.   

–  Mogliby

śmy  nadać  im  imiona?  –  spytała  Lily,  gdy Mike kolejno  przeniósł  trzy 

niemowlaki do pudełka.   

– Oczywi

ście. Jak chciałabyś je nazwać? 

– 

Śpioszek, Suseł i Drzemka, bo one ciągle śpią.   

– Za

łatwione. – Mike otulił zwierzaki i podniósł się z kolan. – Skoro te dzieciaki są już 

syte i zadowolone, 

chętnie zabrałbym moje dwie ulubione dziewczyny na pizzę. Co wy na to? 

– Wspaniale! – zawo

łała Lily.   

– Dwa g

łosy za. – Mike spojrzał na Angelinę. – Zgadzasz się? 

– Jasne. Nigdy nie odmawiam, gdy kto

ś zaprasza mnie na pizzę – odparła lekkim tonem.   

– 

Świetnie. Zrzucę tylko z siebie ten fartuch.   

– A Lily niech umyje r

ęce – zasugerowała Angelina.   

–  Chod

ź.  –  Mike  otoczył  Lily  ramieniem.  –  Umyjesz  się  w  moim  wielkim  zlewie,  jak 

prawdziwa asystentka.   

Zaprowadzi

ł ją do pokoiku z umywalką, uregulował strumień wody i pokazał, jak należy 

pompować  płynne  mydło.  Podniósł  głowę  i  zobaczył,  że  Angelina  stoi  w  drzwiach  i  ich 
obserwuje. 

W  jej  oczach  malowało  się  wzruszenie.  Odpowiedział  uśmiechem  na  jej 

wyrażający  aprobatę  uśmiech.  Jednocześnie  pomyślał,  że  obecność  Angeliny  w  miejscu, 
gdzie on spędza prawie cały dzień, wydaje się taka naturalna. Podobnie jak to, że jest tutaj jej 
córeczka i że wszyscy troje czują się ze sobą tak dobrze.   

–  Czy to s

ą szkielety? – Uwagę Lily przykuło kilka plakatów, przedstawiających układ 

kostny ró

żnych zwierząt.   

– Tak. – Oderwa

ł z rolki papierowy ręcznik i podał go Lily. – Wytrzyj łapki, a ja zaraz ci 

opowiem, 

czym różnią się od siebie kości psa i kota.   

background image

Wyt

łumaczył  Lily,  na  czym  polegają  zasadnicze  różnice.  Odpowiedział  także 

wyczerpująco na liczne pytania, które Lily mu zadała. Był zachwycony jej zainteresowaniem 
zwierzętami. Przemknęło mu przez głowę, że z łatwością pokochałby to dziecko jak własną 
córkę. A może już je kochał? 

Gdy Mike 

pokazywał Lily kolejne szkielety, Angelina wsunęła się do pomieszczenia. Na 

ścianach wisiały informacyjne tablice i reklamowe plakaty firm farmaceutycznych. Angelina 
przebiegła  wzrokiem  kilka  nagłówków  i  zauważyła  niedużą  kartkę  z  firmowej  papeterii 
producenta środków odrobaczających. Pod nazwą wytwórni ktoś zrobił jakieś notatki. Lista 
podstawowych wymagań Mike’a Caldera? Dobra praca... wysokie zarobki... żadnych dzieci? 
Nowy samochód! Seksowna! Angelina Winters, 

półtora punktu? Samantha, sześć! Angelina 

miała  ochotę  się  rozpłakać,  była  jednak  zbyt  rozgniewana.  Miała  ochotę  wrzeszczeć,  ale 
dławiło ją rozczarowanie.   

Mike przypomnia

ł  sobie  napisany  po  pijanemu  manifest  akurat  w  samą  porę,  aby 

spostrzec, 

że  Angelina  jakby  zesztywniała.  Jej  ramionami  wstrząsnął  dreszcz,  a oddech 

zmienił się, powodując nagłą bladość.   

– Mog

ę ci to wytłumaczyć – powiedział, zastanawiając się, czy jakiekolwiek wyjaśnienie 

na coś się zda.   

–  Chyba nie mam dzisiaj ochoty na pizz

ę  –  odparła  Angelina  po  chwili  dręczącego 

milczenia.   

– Mamusiu! 

– Angelino...   

Lily i Mike odezwali si

ę jednocześnie.   

– Nie czuj

ę się dobrze. – Angelina buntowniczo wysunęła podbródek.   

– Usi

ądź. – Mike wyciągnął w jej stronę rękę. – Strasznie zbladłaś.   

Odsun

ęła się gwałtownie.   

– Po prostu musz

ę... – Wyciągnęła z torebki kluczyki do samochodu. – Muszę pojechać 

do domu.   

–  Lily,  uwa

żam,  że  twoja  mama  powinna  odpocząć  –  stwierdził  Mike  z  sugestywną 

powagą w głosie. – Zaprowadzę ją teraz do mojego gabinetu i posadzę w tym dużym fotelu 
przy biurku.   

– Nie pojedziemy na pizz

ę? 

– W tym pokoju, gdzie 

śpią szopy, w jednej z klatek znajduje się kotka. Widziałaś ją? 

Lily z ponur

ą miną potrząsnęła przecząco głową.   

– To mi

ła kotka, ale jest już stara i trzeba codziennie dawać jej lekarstwa. Ma przebywać 

u nas przez dwa tygodnie. 

Na  pewno  czuje  się  samotna.  Wabi  się  Socks.  Może  do  niej 

zajrzysz, 

a ja zajmę się twoją mamą.   

– Dobrze.   

Lily wysz

ła, a Angelina i Mike patrzyli na siebie bez słowa.   

– Chod

źmy do mojego gabinetu.   

– Nigdzie z tob

ą nie pójdę.   

– Powinna

ś usiąść.   

background image

– Powinnam i

ść do domu.   

– Musimy porozmawia

ć o tej głupiej liście.   

– Ona tak wiele wyja

śnia – mruknęła Angelina, jak gdyby mówiła do siebie.   

–  Owszem,  ale co

ś  zupełnie  innego  niż  sądzisz.  –  Chwycił  ją  za  rękę  i  zaczął  mówić 

pełnym  napięcia  szeptem:  –  Może  nie  chcesz  usiąść,  ale  ja  muszę  porozmawiać  z  to b ą w 
cztery oczy. 

To sprawa między tobą a mną, więc nie angażujmy w nią twojej córki.   

Angelina skapitulowa

ła i poszła z Mike’em do jego gabinetu.   

– Gdy pisa

łem tę listę... – urwał, nie wiedząc, od czego zacząć.   

–  My

ślałam,  że  do  mnie  zadzwonisz,  ale  się  nie  doczekałam.  –  Angelina  zaśmiała  się 

histerycznie.  –  To oczywiste, 

czemu  tego  nie  zrobiłeś.  Po  co  zawracać  sobie  głowę  osobą, 

która ma dziecko... – 

wciągnęła w płuca haust powietrza i powoli je wypuściła – łyse opony i 

starą pralkę.   

– Kobieta, z kt

órą byłem zaręczony...   

–  Dlaczego?  –  spyta

ła rozżalona, patrząc na niego oskarżycielko. – Dlaczego  wciąż mi 

pomagałeś? Nigdy cię nie prosiłam.   

–  Napisa

łem  tę  idiotyczną  listę  po  pijanemu.  Tego  dnia  miał  się  odbyć  mój  ślub,  ale 

wszystko wzięło w łeb i po prostu cierpiałem. Nie chciałem...   

– Nie chcia

łeś mnie! Ani nikogo takiego jak ja.   

–  Nie chcia

łem  nikogo  w  stylu  Beth  Ann,  czyli  mojej  byłej  narzeczonej.  Ty jesteś 

zupełnie inna. Gdy tylko to zrozumiałem. ..   

– Zacz

ąłeś do nas wpadać. Przychodziłeś, robiłeś dla mnie różne rzeczy.   

– Nie potrafi

łem trzymać się od ciebie z daleka. Próbowałem, ale...   

–  Tamtego wieczoru...  tej pierwszej nocy oboje...  O Bo

że,  nie  mogę  uwierzyć,  że 

pozwoliłam... że się... – Oddychała z trudem, jak po biegu.   

–  Kochali

śmy – dokończył, obejmując ją. – Możesz powiedzieć to na głos. Kochaliśmy 

się jak dwoje ludzi, których łączy uczucie. Dlatego nie umiałem o tobie zapomnieć i dlatego 
ty wybrałaś mnie.   

– Czu

łam się samotna. I taka... sfrustrowana. Mike bezwiednie się uśmiechnął.   

– Owszem – przyzna

ł. – Pamiętam przejawy tej frustracji.   

– Mia

łeś wtedy na sobie garnitur. Gdzie byłeś? 

– Niewa

żne, gdzie byłem, ważne, gdzie w końcu się znalazłem.   

– Um

ówiłeś się z kimś, prawda? Z Samanthą? 

–  Sk

ąd...  –  Przypomniał  sobie  notatki  na  swojej  liście.  I  punktację,  którą  sporządził, 

zanim pojął, co naprawdę się liczy.   

– Prosto z jej 

łóżka wskoczyłeś do mojego? 

– Nie. Przyznaj

ę, spotkałem się wówczas z Samanthą. Myślałem... przypuszczałem... lecz 

nagle stało się dla mnie całkiem jasne, z kim powinienem być. Pojechałem więc do twojego 
domu.   

Umilk

ł na chwilę, po czym dodał z mocą: 

– Angelino, przysi

ęgam, pragnąłem cię znów zobaczyć, lepiej cię poznać.   

Pojedyncza 

łza  spłynęła  po  policzku  Angeliny,  która  siłą  woli  starała  się  opanować. 

background image

Broda jej drżała.   

– Sklei

łeś moje łóżko! Przywiozłeś zacisk, papier ścierny i zreperowałeś je.   

Wyrwa

ła się z jego ramion i ruszyła do drzwi.   

– Nie niszcz naszego zwi

ązku – poprosił.   

– Gdy m

ąż mnie rzucił, obiecałam sobie, że nigdy więcej nie stanę się zależna od żadnego 

mężczyzny. I jakoś dawałam sobie radę, ale kiedy cię spotkałam, byłam naprawdę zmęczona. 
Dlatego bez protestu przyjęłam twoją troskliwość.   

–  A ja obieca

łem  sobie,  że  nigdy  więcej  nie  pozwolę,  aby  jakaś  kobieta  mnie 

wykorzystywała.  I  rzeczywiście  nie  dopuściłem  do  tego.  Właśnie  na  tym  polega  różnica, 
Angelino. 

Ty mnie nie wykorzystywałaś. Pomagałem ci, bo sam tego chciałem. A przyjmując 

czyjąś pomoc, wcale nie stajemy się zależni. Nie uczyniłem dla ciebie nic, czego sama nie 
potrafiłabyś zrobić. – Umilkł na moment. – No, może z wyjątkiem odcięcia dopływu wody – 
dokończył, siląc się na dowcip.   

Ale nie uda

ło mu się jej rozbawić. Angelina wyglądała na całkiem załamaną. Serce mu 

się krajało, gdy patrzył na jej skurczoną z bólu twarz. Wiedział, że to jego wina.   

– Nawet i z tym w ko

ńcu byś sobie poradziła.   

– Tak – mrukn

ęła. – Telefonistki z centrali 911 miałyby niezły ubaw.   

–  Tworzymy udany tandem  –  przekonywa

ł.  –  Ty  też  mi  pomagałaś  z  tymi 

zawiadomieniami i ze spodniami.   

– Musz

ę już iść. – Wyszła na korytarz i zawołała córkę. Lily zjawiła się natychmiast.   

– Idziemy na pizz

ę? 

– Zam

ówimy dostawę do domu.   

– Doktor Mike pojedzie z nami? 

Mike 

poczuł przypływ nadziei, gdy Angelina spojrzała na niego.   

– Odwioz

ę was – zaproponował. – Jesteś zdenerwowana.   

– Uspokoj

ę się, gdy tylko usiądę za kierownicą. Jak tylko uciekniesz ode mnie, pomyślał.   

–  Mog

ę  powiedzieć  do  widzenia  Śpioszkowi,  Susłowi  i  Drzemce?  –  zapytała  żałośnie 

Lily.   

Mike 

przywarł  wzrokiem  do  twarzy  Angeliny.  Wstrzymał  oddech,  czekając  na 

odpowiedź. Skoro on cierpiał z powodu Lily, to jak udręczona musiała się czuć Angelina, jej 
matka.   

– Tak – odpar

ła krótko. – Ale pośpiesz się.   

Lily pobieg

ła pożegnać się z szopami. Właśnie tego Angelina najbardziej się obawiała: jej 

córka zost

ała  wciągnięta  w  sprawy  dorosłych  i  głęboko  zraniona,  choć  niczym  na  to  nie 

zasłużyła.  Angelina  wcale  nie  musiała  wyrażać  tego  słowami.  Wystarczyło,  że  patrzyła  na 
niego przygnębiona i bezradna.   

–  Nie pozwoli

łbym ci stąd wyjść, gdybym nie wierzył, że i tak jakoś to uładzimy. Nie 

teraz, 

gdy wszystko w tobie się gotuje, lecz później, kiedy spokojnie pomyślisz o nas obojgu.   

Odwr

óciła głowę, żeby go nie widzieć.   

– Ta lista nie ma najmniejszego znaczenia, Angelino. Podobnie jak to, gdzie by

łem kilka 

tygodni temu, 

zanim przyjechałem do ciebie. Najważniejsze, że owego  wieczoru znalazłem 

background image

się tam, gdzie powinienem być.   

W odpowiedzi Angelina wysun

ęła buntowniczo podbródek.   

–  I jeszcze jedno  –  kontynuowa

ł.  –  Kocham  cię.  Zastanawiając  się  nad  tym,  co ci 

powiedziałem, weź także pod uwagę, że kocham również Lily.   

– To nie w porz

ądku! 

– W mi

łości wszystkie chwyty są dozwolone, aniołku.   

A skoro ju

ż o tym mowa, to przeanalizuj tę informację: gdy ty mówiłaś mi, jak bardzo 

chciałabyś  mieć  drugie  dziecko,  ja  myślałem  wyłącznie  o  tym,  jak  bardzo  chciałbym  mieć 
dziecko właśnie z tobą.   

W oczach Angeliny zab

łysły  łzy,  lecz  zdołała  je  powstrzymać.  Ze  względu  na  Lily, 

przemknęło Mike’owi przez głowę.   

– To by

ło okrutne – powiedziała, tłumiąc szloch.   

– To by

ła szczera prawda. Zastanów się nad tą ofertą – obrączka na twoim palcu, dzidziuś 

w  twoim  brzuszku  i  drugi  tatuś  dla  twojej  córki.  Dorzucę  jeszcze  sprzęt  drukarski,  żebyś 
urządziła sobie własną pracownię. Musisz jedynie powiedzieć „tak”.   

– Lily! – zawo

łała, bliska paniki.   

–  Zapomnia

łem napomknąć o wspaniałym seksie tak długo, jak długo będę oddychał – 

dodał szeptem, bo Lily już szła w ich stronę.   

Angelina opu

ściła  klinikę,  unikając  jego  wzroku.  Miał  nadzieję, że  nie  zniknęła  z  jego 

życia na zawsze. Odczekał dziesięć minut i pojechał sprawdzić, czy bezpiecznie dotarły do 
domu. 

Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył światło w salonie i samochód Angeliny na podjeździe. 

Teraz nie pozostawało nic innego, tylko czekać.   

background image

ROZDZIA

Ł 13 

 

Lily! Co

ś stało się Lily! Angelina zobaczyła na swoim podjeździe samochód Thomasa i 

wpadła  w  panikę.  Jej  były  mąż  usiłował  przyczepić  do  frontowych  drzwi  jakąś  kartkę.  Po 
rozwodzie nigdy tu nie przyjeżdżał, a tę sobotę i niedzielę Lily spędzała u niego. Angelina 
zaparkowała i pobiegła przez trawnik.   

– Thomas! Czy Lily...   

– Usi

łowaliśmy dodzwonić się do ciebie. – Zniecierpliwienie w głosie Thomasa sprawiło, 

że stwierdzenie zabrzmiało oskarżycielsko.   

– Robi

łam zakupy – odparła obronnym tonem. O Boże, czyżby wówczas, gdy kupowała 

papier toaletowy i śniadaniowe płatki, Lily coś się stało? – Lily? Co się...   

– Z Lily wszystko w porz

ądku. Chodzi o psa. Angelina poczuła taką ulgę, że aż osłabła. 

Lily żyje. Jest cała i zdrowa.   

–  Pr

óbowaliśmy  cię  zawiadomić.  Denise  telefonowała ze sto razy.  Trudno  upilnować 

czworo dzieci, a tu jeszcze ten szczeniak...   

Lily b

łagała, żeby pozwolono jej zabrać ze sobą Princess.   

Thomas i Denise nie 

życzyli sobie wizyt z psem i Angelina już dawno wyperswadowała 

córce  ten  pomysł.  Tym razem jednak skłoniła  Denise,  żeby  ustąpiła,  gdyż  po  niedawnym 
incydencie w klinice Mike’

a Lily wciąż nie mogła się pozbierać.   

– Powiedz mi wreszcie...   

–  Dzieciaki bawi

ły  się  przed  domem  i  pies  pognał  za  piłką.  –  Thomas  skrzywił  się  z 

dezaprobatą. Wyglądał tak niesympatycznie, że Angelina nie mogła pojąć, dlaczego kiedyś go 
kochała. – Można nauczyć dzieci, żeby nie wybiegały na jezdnię, ale nie głupiego psa.   

– I co dalej? – przynagli

ła niecierpliwie.   

– Nasz s

ąsiad wyjeżdżał z garażu i... – Twarz Thomasa wykrzywił gniew. – Gdyby któreś 

z dzieci pobiegło za tym szczeniakiem, byłoby nieszczęście.   

–  Czy Princess...  –  Angelina nie potrafi

ła wydusić z siebie słów „nie żyje”. Dławiła ją 

obawa o Lily. 

Jak bardzo cierpiałaby, gdyby Princess została zabita! 

– Nie. Jest tylko ranna i skowyczy jak oszala

ła.   

– A Lily? Jak ona to...   

–  Lily wpad

ła w histerię. Denise szukała w książce telefonicznej numeru jakiejś kliniki 

weterynaryjnej czynnej przez całą dobę, ale twoja córka dała taki koncert...   

–  Nasza córka  –  z naci

skiem  poprawiła  Angelina,  zastanawiając  się,  czy  Thomas  już 

zapomniał, że Lily jest tak samo jego dzieckiem jak jej.   

– Upar

ła się, że tylko doktor Mike może zająć się jej psem.   

– Mike? 

– Ach, rozumiem. W

łaśnie tak pomyślałem.   

– Nie rozumiem.   

–  Ta twoja  rozanielona mina potwierdza moje podejrzenia.  Kr

ęcisz  z  tym  facetem, 

prawda? 

background image

– To nie powinno ci

ę interesować.   

– Chyba 

że dotyczy naszej córki.   

A wi

ęc znów jest twoja, pomyślała Angelina, ale nie zamierzała się z nim kłócić.   

– Gdzie jest Lily? I Princess? – zapyta

ła.   

– Jego klinika by

ła już nieczynna, ale Lily nalegała, żeby zadzwonić do niego do domu. 

Chyba łączy  cię z tym  osobnikiem wyjątkowa  zażyłość,  skoro zgodził się przyjąć nas po . 
godzinach.   

– To weterynarz Princess. Post

ąpiłby podobnie z każdym innym pacjentem – odparła. Nie 

miała  żadnych  wątpliwości,  że  to,  co  powiedziała,  jest  prawdą.  Mike  był  właśnie  takim 
lekarzem. 

Właśnie takim człowiekiem.   

–  Denise z dzieciakami zosta

ła w klinice.  Dzwoniliśmy do ciebie kilka  razy.  W końcu 

postanowiłem przyjechać i zostawić ci kartkę, żebyśmy nie musieli wisieć na telefonie przez 
cały dzień.   

C

óż za poświęcenie.   

– Jak czuje si

ę Lily? 

– A jak ci si

ę zdaje? Wiesz, że ma obsesję na punkcie tego szczeniaka.   

– Lepiej tam pojad

ę.   

– Ja my

ślę – warknął.   

Jazda do kliniki wyda

ła się Angelinie zarówno najdłuższą, jak i najkrótszą podróżą, jaką 

kiedykolwiek  odbyła.  Najdłuższą,  ponieważ  Angelinie  śpieszyło  się  do  Lily.  Najkrótszą, 
ponieważ obawiała się tego, co ją tam czeka. Nie była przygotowana na spotkanie z Mike’em 
w żadnych okolicznościach, a zwłaszcza nie wtedy, gdy miał wystąpić w roli zbawcy psa Lily 
lub zwiastuna jego śmierci.   

Prawie nie mog

ła  uwierzyć,  że  minęły  dopiero  cztery  dni  od tamtego popołudnia,  gdy 

Mike 

jej się oświadczył. Oczywiście bez świec, łagodnej muzyki i szampana. Nie zaliczał się 

do  mężczyzn,  którzy z wyprzedzeniem planowali takie rzeczy.  Uczynił  to  w  typowym  dla 
siebie stylu  – 

obrączka  na  jej  palcu,  drugi  tatuś  dla  jej  córki  i  dzidziuś  w  jej brzuszku.  I 

j

eszcze  dorzucił  sprzęt  drukarski  oraz  wspaniały  seks  do  końca  życia.  Nie o takich 

oświadczynach mówi się w telewizji w dzień świętego Walentego, ale były charakterystyczne 
dla Mike’a i stuprocentowo szczere, podobnie jak on sam.   

Podczas tych czterech dni t

ęskniła za nim bardziej niż za kimkolwiek do tej pory. Toteż 

nic dziwnego, 

że  drżącą  ręką  otwierała  drzwi  kliniki.  W  środku  panował  zamęt.  Denise,  z 

najmłodszym dzieckiem w ramionach, natychmiast zaatakowała.   

– To nie moja wina! 

–  Przecie

ż  nikt  cię  nie  oskarża  –  odparła  ugodowo  Angelina,  lecz  Denise  nie  dała  się 

ułagodzić.   

–  Uprzedza

łam, że nie odpowiadam za tego cholernego psa, ale mnie nie słuchałaś, bo 

twoja Lily była taka zdenerwowana. Biedulka, koniecznie musiała wziąć ze sobą pieska.   

–  My obie te

ż  jesteśmy  zdenerwowane.  Nie mówmy nic,  czego  mogłybyśmy  później 

żałować.   

– Nie zamierzam p

łacić za leczenie. Tym razem Angelina straciła cierpliwość.   

background image

– Nikt ci

ę o to nie prosi, Denise. Powiedz mi tylko, gdzie jest Lily.   

–  Posz

ła na zaplecze z twoim chłopakiem. Nie chciała nawet na moment oddalić się od 

tego psa.   

– Id

ę jej poszukać.   

– My wychodzimy. Ch

łopcy mieli iść na urodzinowe przyjęcie. I tak już są spóźnieni.   

– W porz

ądku. Teraz ja zajmę się wszystkim – powiedziała z przekonaniem. Wiedziała, 

że na pewno sobie poradzi – ze swoim dzieckiem, z tą kryzysową sytuacją, ze swoim życiem. 
Było  to  wyzwalające  uczucie  –  ta  pewność  siebie,  ten  wewnętrzny  spokój  oraz 
przeświadczenie, że jest wystarczająco silna. Poczuła przypływ wspaniałomyślności.   

– Dzi

ękuję, że skontaktowałaś się z weterynarzem i przywiozłaś tu Pnncess. Zdaję sobie 

sprawę, jak bardzo bywasz zajęta w weekendy.   

Denise zrobi

ła głupią minę.   

– Ja naprawd

ę nie zawiniłam.   

– To by

ł wypadek.   

– Oni s

ą tam. – Denise ruchem głowy wskazała pokój zabiegowy.   

– Znam drog

ę.   

Mike i Lily stali przy stole, 

na którym nieruchomo leżała Pnncess. Na widok matki Lily 

podbiegła do niej, a Angelina mocno ją uściskała.   

– Pnncess wpad

ła pod samochód i ma złamaną nogę.   

– Wiem, skarbie. Tak mi przykro, 

że twój piesek cierpi.   

– Ale ona wyzdrowieje. – Lily wysun

ęła się z objęć Angeliny. – Doktor Mike wstawi jej 

w nóżkę drucik i kość się zrośnie. Pozwolił mi pomagać, dopóki nie zemdleję.   

–  Je

śli twoja mama się zgodzi – dodał Mike. Odezwał się do Lily, ale wpatrywał się w 

Angelinę.   

Przez ca

łą  drogę  do  kliniki  próbowała  wyobrazić  sobie  przebieg  spotkania  z  Mike’em. 

Zastanawiała się, co ją czeka. Niepotrzebnie się obawiała. Znów było tak jak zawsze, gdy z 
nim była – cudownie. Przy nim ogarniał ją spokój i radość. I chociaż Angelina nie wydała z 
siebie żadnego dźwięku, to w tej chwili powiedziała Mike’owi „tak”. Zgodziła się na udział 
Lily w operacji. 

Na ślubną obrączkę. Na to, żeby został ojczymem Lily. Na kolejne dzieci. 

Na... wszystko. 

Ujrzała cień uśmiechu na wargach Mike’a i ciepło w jego spojrzeniu. A więc 

zrozumiał.   

– Mog

ę pomóc, mamusiu? Nie zemdleję.   

– Dobrze. – Nadal patrzy

ła na Mike’a. – Ja też pomogę, jeśli nie będę musiała patrzeć.   

– To mo

że być nawet ciekawe – stwierdził z rozbawieniem Mike. – Zabieg chirurgiczny 

wykonany metodą Braille’a.   

– Ona wcale si

ę nie rusza.   

– Dosta

ła środki uspokajające. Zastosuję również miejscowe znieczulenie.   

– Doktor Mike 

zgolił jej sierść! – obwieściła Lily. – Podobno teraz może nosić bikini.   

– Doktor Mike 

czasem plecie głupstwa.   

–  Tak  –  przyzna

ła  Lily  takim  tonem,  jak  gdyby  mówienie  głupstw  stanowiło 

najwspanialszą cechę jej bohatera.   

background image

–  Powinienem przygotowa

ć  się  do  operacji  –  oświadczył  Mike.  –  Pielęgniarka  numer 

jeden  –  czyli ty,  Lily  – 

ma  dopilnować,  żeby  Princess  nie  spadła  ze  stołu.  A  pielęgniarka 

numer dwa... – 

zerknął na Angelinę – pomoże mi wyszorować ręce.   

–  To wcale nie jest mycie r

ąk  –  mruknęła  Angelina,  gdy  znaleźli  się  w  sąsiednim 

pomieszczeniu.   

– Tylko co

ś o niebo przyjemniejszego. – Mike przyciągnął ją do siebie.   

Oboje z trudem 

łapali  oddech,  gdy  Mike  oderwał  usta  od  warg  Angeliny  i  zajrzał  jej 

głęboko w oczy.   

– Powiedz mi, anio

łku – uśmiechnął się szatańsko – kiedy ślub? 

–  Przedyskutujemy t

ę  sprawę,  gdy  usłyszę  od  ciebie  całą  historię  słynnej  listy  Mike’a 

Caldera.   

– Chodzi ci o ten szparga

ł, który kiedyś wisiał nad umywalką? 

– W

łaśnie.   

– Ju

ż dawno go wyrzuciłem. Dane są zdezaktualizowane. Nie zauważyłaś, że powiesiłem 

nową wersję? 

Niech

ętnie skierowała wzrok na ścianę, na którą do tej pory starała się nie patrzeć. Oto, 

co zobaczyła: 

Lista podstawowych wymaga

ń Mike’a Caldera, wydanie poprawione: 

1. Ma na imi

ę Angelina.   

2. Ma c

óreczkę imieniem Lily.   

3.  Potrafi przygotowa

ć  wspaniałe  tetrazzini  z indyka i podaje je z antywampirowym 

chlebem.   

4. Projektuje pi

ękne zawiadomienia o ślubie i potrafi od ręki zeszyć spodnie.   

5. Ma anielski u

śmiech.   

6. Jest seksowna.   

–  To tylko minimum.  –  Przytuli

ł  ją  mocniej.  –  Byłoby  miło,  gdyby na dodatek mnie 

koch

ała.   

– Kocha – zapewni

ła, odwracając jego głowę, aby go pocałować.   

background image

EPILOG 

 

– Dzi

ęki – szepnęła Mike’owi do ucha Trący. Uścisnęła brata, składając mu życzenia.   

– Za co? 

–  Za to, 

że  przejąłeś  część  odpowiedzialności!  –  Ruchem  głowy  wskazała  ich  matkę, 

kt

óra  obejmowała  Lily  jak  kwoka  pilnująca  kurczęcia.  –  Mama  wciąż  mnie  zanudza 

pytaniami, 

kiedy  zafunduję  jej  wnuki,  a  ja  chcę  z  tym  poczekać  kilka  lat.  Teraz na pewno 

weźmie w obroty  ciebie.  –  Zrobiła potulną minę,  bo właśnie podeszła do nich pani Calder 
wraz z Lily.   

–  Doktorze Mike’u,  czy to prawda, 

że  pokroiłeś  nieżywego  oposa,  gdy  byłeś  w  moim 

wieku? 

Mike 

przeniósł  wzrok  z  twarzy  swojej  pasierbicy  na  twarz  matki.  W oczach pierwszej 

malowała się powaga, w oczach drugiej – chyba zakłopotanie.   

– Po prostu zrobi

łem sekcję.   

–  Na zwierzaku,  kt

órego  potrącił  samochód  –  wyjaśniła  pani  Calder.  –  Gdy  Mike 

przyniósł  tego  oposa  do  domu,  od  razu  wiedziałam,  że  zostanie  albo  weterynarzem,  albo 
seryjnym mordercą.   

– Mamo! 

W odpowiedzi starsza pani wyprostowa

ła plecy.   

–  Dzieci cz

ęsto  stawiają  nas  w  trudnych  sytuacjach,  ale  później  możemy  o  tym 

opowiedzieć naszym wnukom. To najlepsza rekompensata.   

– Ciesz

ę się, że doktor Mike jest weterynarzem, a nie mordercą – powiedziała Lily.   

–  Ja te

ż,  moje dziecko.  Chyba  przydały  się  na  coś  te  wszystkie  fachowe  książki  i 

wycieczki do zoo.  – 

Pani  Calder  strzepnęła  niewidoczny  paproch  z  ciemnej  marynarki 

Mike’a, 

po czym cofnęła się o krok, aby lepiej przyjrzeć się synowi. – Miałam rację co do 

smokingu.  Nawet podczas sk

romnej  uroczystości  ślubnej  pan  młody  powinien  wyglądać 

elegancko. 

A przy tak oszałamiającej pannie młodej jak Angelina...   

–  Jest pi

ękna,  prawda?  –  Mike  spojrzał  na  kobietę  u  swojego  boku.  Miała  na  sobie 

sukienkę z kremowej koronki, a twarz otaczały ciemne, puszyste loki.   

Pani Calder wzi

ęła Angelinę za rękę.   

– Oczywi

ście. Witaj w naszej rodzinie, Angelino. – Westchnęła głęboko, przyglądając się 

młodej parze. – Wydajecie się dla siebie stworzeni.   

– Jeste

śmy dla siebie stworzeni – poprawił ją Mike.   

– I nie zapominajcie o tym anio

łeczku. – Pani Calder znów przytuliła Lily.   

Mike 

popatrzył  na  dziewczynkę.  Cała  w  różowych  falbankach,  rzeczywiście 

przypominała aniołka. Uśmiechnął się do niej szeroko.   

– O Lily nie spos

ób zapomnieć. Robi za dużo hałasu.   

– Dzi

ękuję ci także za twoją córeczkę, Angelino – ciągnęła pani Calder. Zerknęła na syna 

z udaną surowością. – Najwyższy czas, żebym zajęła się rozpieszczaniem wnuczki.   

–  Mo

że  mając  więcej  wnuków,  aż  tak  bardzo  ich  nie  rozpuścisz  –  powiedział  Mike  z 

background image

figlarn

ym błyskiem w oczach.   

– Mamusia mówi, 

że teraz, gdy ona i doktor Mike są małżeństwem, mogę niedługo dostać 

małą siostrzyczkę lub braciszka.   

Mike 

zachichotał na widok zdumienia matki.   

–  Tak,  mamo,  zdecydowali

śmy  się  na  dziecko.  I to szybko.  Ale jak znów zaczniesz 

głośno chlipać, zamknę cię w sypialni razem z psami! 

– Matka ma prawo troch

ę popłakać na ślubie swego dziecka.   

–  Owszem,  ale ty,  Suzie i Inez pobi

łyście  rekord.  To cud,  że  pastor  zdołał  was 

przekrzyczeć! – zażartował Mike.   

Wcze

śniej  Inez  wręczyła  mu  pięknie  opakowany  prezent  wielkości  elektrycznego 

otwieracza do konserw.   

–  Ju

ż niemal straciłam nadzieję, że kiedykolwiek się ożenisz – przyznała pani Calder. – 

Ale dzisiaj wszystko było cudowne.   

– Tak – zgodzi

ł się z matką Mike. Zaborczym gestem objął Angelinę w talii. – Wszystko 

było cudowne.   

To naprawd

ę  się  zdarzyło,  pomyślał.  Tym  razem  ślub  się  odbył.  Mike  nie  miał  cienia 

wątpliwości, że związał się z Angeliną do końca życia. Czuł to każdą komórką swojego ciała, 
gdy ujął ją za rękę i oboje pobiegli do samochodu, obrzucani ryżem przez ludzi, którzy ich 
kochali.   

Angelina macha

ła do Lily na pożegnanie, dopóki dom nie zniknął im z oczu, następnie 

usiadła wygodniej i westchnęła.   

– Szcz

ęśliwa? – spytał Mike, kładąc rękę na dłoni swojej żony.   

– Tak, ale...   

Ale? Ogarn

ęła go panika. Nie oczekiwał żadnych „ale”.   

– Nie chcia

łabym, żebyś żył złudzeniami.   

– Co do czego? 

– Obieca

łeś mnie kochać, być dobrym tatą dla Lily, dać mi tyle dzieci, ile zapragnę, oraz 

kupić sprzęt drukarski, abym mogła pracować na własny rachunek.   

– Zgadza si

ę.   

–  Nie my

śl,  że  wyszłam  za  ciebie  z  tych  powodów.  Odetchnął  z  ulgą.  Angelina tylko 

stroiła sobie żarty.   

Świadczył o tym ton jej głosu.   
– R

ównież nie dlatego, że cię kocham – dodała.   

– Wi

ęc dlaczego? – zapytał po chwili milczenia, podejmując grę.   

– Wy

łącznie dla seksu – odparła z przewrotnym uśmieszkiem.   

Mike 

z filozoficznym spokojem wzruszył ramionami.   

– To te

ż ci obiecałem, prawda? 

– Owszem, doktorze Calder. Obieca

ł pan.   

– W takim razie nie mam wyj

ścia. Mężczyzna powinien dotrzymywać słowa. Będę robił 

to, 

do czego się zobowiązałem.   

– Byle cz

ęsto! 

background image

Mike 

roześmiał się przepełniony radością.   

– Tak cz

ęsto, jak zechcesz, aniołku. 


Document Outline