background image

Grace Green

Przeznaczenie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Rozdział 1

Poszukiwania dobiegły końca.
Była tak blisko, że niemal czuł duszący zapach jej perfum, tak 

charakterystyczny dla pewnego rodzaju kobiet.

Prowadził samochód wzdłuż Lakeshore Boulevard. Zwolnił, kiedy zbliżył się 

do czterotysięcznego osiedla. Opuścił szybę samochodu, żeby lepiej zorientować 
się w ciemnościach. Lodowaty podmuch wiatru znad zamarzniętego jeziora 
wdarł się ze świstem, zagłuszając skrzypienie śniegu pod kołami.

Boże, ale był zmęczony! Przetarł oczy wierzchem dłoni i – wypatrując 

właściwego numeru – mijał rzędy domów.

Czterdzieści-dwa trzydzieści-cztery, czterdzieści-dwa trzydzieści-sześć, 

czterdzieści-dwa trzydzieści-osiem... Serce biło mu głucho, kiedy wreszcie 
znalazł numer, którego szukał. Czterdzieści-dwa czterdzieści.

Samotna uliczna latarnia oświetlała drewniany, piętrowy budynek, którego 

dach pokrywała gruba warstwa śniegu. Z dachu zwisały lodowe sople.

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien zaparkować gdzieś dalej, ale 

po namyśle wzruszył ramionami i podjechał do krawężnika. Jeśli nawet zobaczy 
jego mercedesa, i tak nie domyśli się, do kogo należy samochód.

Wyłączył światła i sięgnął do kieszeni marynarki.
Wyjął z portfela małe zdjęcie. W świetle ulicznej latarni jej falujące włosy 

wydawały się jaśniejsze, a twarz nienaturalnie ziemista.

„Dla Patryka na pamiątkę – Courtenay”.
Przesunął palcem po fotografii, wykrzywiając pogardliwie usta. Courtenay. 

Ta druga. Robiła wrażenie pięknej, samolubnej blondynki. To typ kobiety, 
którego wystrzegał się jak zarazy. Cóż, kiedy ona miała coś, czego pragnął. A 
kiedy chciał coś mieć, nie dawał za wygraną, dopóki tego nie zdobył.

Był początek grudnia. Jeżeli wszystko pójdzie tak gładko, jak sobie 

zaplanował, jeszcze przed Nowym Rokiem on i Alanna usłyszą dziecięcy śmiech 
w samotnych pokojach Seacliffe House.

Kiedy przekręcił kluczyk w stacyjce, z jego oczu zniknęło zmęczenie. 

Spojrzenie stało się twarde i zdecydowane.

Jutro zacznie realizować swój plan.

„W dzień Bożego Narodzenia aniołowie powiedzieli... „

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Courtenay West śpiewała cichutko ulubioną kolędę, układając stosy 

czerwonych i zielonych papierowych serwetek na jutrzejsze przyjęcie w biurze. 
W powietrzu czuło się świąteczny nastrój, chociaż do świąt brakowało jeszcze 
paru dni. Radosne podniecenie towarzyszyło jej nie tylko w biurze Mom’s Own, 
ale i w domu. Myślała o planach, które snuły z Vicky w związku ze świętami i o 
uroczystych chwilach, jakie będą wspólnie przeżywać. Czy dziewięć lat temu, 
kiedy była w ciąży i musiała znieść tyle cierpień i upokorzeń, mogła przewidzieć,
że później zazna tyle szczęścia? Przypomniała sobie moment, kiedy dowiedziała 
się, że Patryk ją oszukał. Zdumienie i rozpacz. Rozważała wtedy możliwość 
oddania dziecka do adopcji... Jak mogło jej coś podobnego przyjść do głowy! 
Teraz nie wyobrażała sobie życia bez Vicky.

– Courtenay!
Drgnęła, kiedy usłyszała swoje imię. To Krystle, młoda, pulchna 

maszynistka, wtoczyła się przez otwarte drzwi. Policzki jej pałały rumieńcem, 
kiedy oznajmiła zadyszana:

– Nigdy nie zgadniesz, kto do nas przyszedł!
– O kim mówisz? – zapytała spokojnie Courtenay, składając ostatnią 

serwetkę.

– O nowym właścicielu Mom’s Own!
– Co ty mówisz, Krystle! – Courtenay zerknęła w stronę otwartych drzwi, a 

następnie półgłosem dodała:

– Pan Ketterton nigdy nie wspominał, że chciałby sprzedać spółkę. To jakaś 

plotka.

Krystle uniosła brzeg spódnicy i usadowiła swoje pulchne pośladki na biurku 

Courtenay.

– Jeżeli to tylko pogłoska, to skąd pan Ketterton wziął pieniądze na 

modernizację, zakładu? Wszyscy wiedzą, że na początku grudnia był na 
krawędzi bankructwa, a teraz – w niecałe trzy tygodnie później – stare piece 
zastąpił nowymi z komputerowym sterowaniem...

– Czy widziałaś tego człowieka, czy to tylko twoje domysły? – przerwała 

Courtenay.

– Och, widziałam go! – jęknęła z zachwytem Krystle.
– Szedł do biura pana Kettertona we wspaniałej skórzanej kurtce. Wysoki 

brunet, tak przystojny i seksowny, że po prostu zbija z nóg! Włosy czarne jak 
węgiel, wspaniała opalenizna z Palm Springs, oczy koloru pawich piór...

– Pawich piór? – spytała ironicznie Courtenay.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Ale Krystle nie dała się zbić z tropu.
– Tak – potwierdziła stanowczo. – Pawich piór. Zaraz przygotuję kawę, bo 

pan Ketterton na pewno o nią poprosi. Tak, Courtenay, ten człowiek jest kimś!

– Zbyt pochopnie wyciągasz wnioski, Krystle.
– Sama zobaczysz. Po prostu emanuje z niego siła I bogactwo...
Ostry dźwięk telefonu przerwał entuzjastyczny potok słów, co Courtenay 

przyjęła jako dar niebios.

– Courtenay? – usłyszała głos szefa.
– Słucham, panie Ketterton.
– Poproszę dwie kawy.
– Dobrze, Krystle zaraz tam będzie.
– Nie, Courtenay. Chcę, żebyś tyją nam przyniosła. Courtenay zaskoczona 

odłożyła słuchawkę. Jakie to dziwne! Od kiedy awansowała z posady sekretarki 
na stanowisko zastępcy, Alf nigdy nie prosił, żeby robiła mu kawę.

– No i co? Czy nie miałam racji? – Krystle polizała wargi koniuszkiem 

języka, jak kotek oczekujący swej porcji śmietanki.

Courtenay odsunęła krzesło od komputera i wstała.
– Obawiam się, że miałaś rację tylko częściowo. Jego lordowska mość życzy 

sobie kawy, ale to ja dostąpiłam tego zaszczytu...

– O cholera! Kiedy spojrzy na ciebie, nie będzie już chciał patrzeć na nikogo 

innego.

Courtenay uśmiechnęła się.
– A może on nie lubi blondynek?
– I na pewno nie cierpi ogromnych zielonych oczu i nóg do samej szyi!
– Wiesz, że mężczyźni mnie nie interesują.
– Możesz nie zwracać uwagi na mężczyzn, ale to nie znaczy, że oni cię nie 

zauważają. Sądzisz, że kobieta z dziewięcioletnim dzieckiem nie ma szans, a 
tymczasem wcale tak nie jest. Jedynie stary Alf nie patrzy na ciebie pożądliwie – 
a to tylko dlatego, że on i Flo traktują cię jak córkę, której nie mogli mieć!

Kiedy w kilka minut później Courtenay szła korytarzem do gabinetu Alfa, 

doszła do wniosku, że Krystle miała rację. Mężczyźni rzeczywiście byli 
zafascynowani jej popielatoblond włosami i pełnym biustem. Starała się, jak 
mogła, nie przyciągać uwagi – upinała długie włosy, nosiła skromne bluzki i 
spódnice, wyglądała na zapracowaną i nieprzystępną. Mimo to, wbrew jej woli, 
wydawała się wyzywająca i prowokująca...

Przed wejściem do pokoju szefa rzuciła okiem na tacę, żeby upewnić się, czy 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

niczego nie brakuje. Jeżeli Krystle rzeczywiście miała rację i ten nieznajomy 
okaże się nowym właścicielem Mom’s Own, dobrze byłoby, żeby wywarła na 
nim korzystne wrażenie. Praca była dla niej najważniejsza. Sama wychowywała 
córkę i nie mogła stracić źródła utrzymania.

Śmiało zapukała i otworzyła drzwi.
– O, Courtenay, wejdź. – Alf siedział za biurkiem z poważną miną. Blada 

twarz pokryta była rumieńcem, zniknęła gdzieś zwykła dobroduszność.

Kątem oka Courtenay zerknęła na „nowego człowieka”. Stał oparty niedbale 

o ścianę przy oknie, z rękami w kieszeniach, typowy zadufany w sobie 
przedstawiciel męskiego rodu.

Atmosfera w biurze była na ogół przyjemna i wszyscy zachowywali się w 

miarę swobodnie. Tym razem wprost wyczuwało się w powietrzu napięcie.

– Kawy, panie Ketterton? – zapytała oficjalnym tonem.
– Tak, dziękuję, Courtenay.
Postawiła dzbanek, czując na sobie baczne spojrzenie nieznajomego. Nie 

może mi nic zarzucić, pomyślała, nadal odwrócona. Uświadomiła sobie z 
zadowoleniem, że ma na sobie najlepszą popielatą plisowaną spódnicę i bluzkę, 
którą wczoraj wieczorem staranie uprasowała.

Odwróciła głowę i ich spojrzenia nagle się spotkały. Courtenay 

znieruchomiała. Pawie pióra... Krystle miała rację, kiedy mówiła o kolorze jego 
oczu! Były niespotykanej błękitnozielonej barwy, ocienione długimi, czarnymi 
rzęsami...

Patrzyły na nią chłodno, niemal z odrazą.
Wyraźnie nie przypadła do gustu nieznajomemu. Z całą pewnością spotkali 

się po raz pierwszy – skąd więc tyle pogardy w jego spojrzeniu? Co u licha 
mogłoby usprawiedliwiać taką wrogość?

Mimo wyraźnego zdenerwowania udało się jej wziąć w garść i spokojnym 

głosem zapytać:

– Jaką kawę pan sobie życzy?
– Poproszę czarną – odpowiedział sucho.
Serce Courtenay zaczęło walić jak młotem. Taki niepokój wzbudziła w niej 

wysoka postać w ciemnym garniturze, śnieżnobiałej koszuli z pedantycznie 
zawiązanym krawatem. Nic dziwnego, że zrobił na Krystle piorunujące 
wrażenie. Nawet z odległości kilku kroków Courtenay wyczuwała bijącą od 
niego, niemal magnetyczną zmysłowość. Kiedy podawała mu kawę, ich palce na 
moment zetknęły się i wtedy początkowe wrażenie zwielokrotniło się. Nigdy 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

przedtem nie doświadczyła czegoś podobnego.

Zauważyła, że mężczyzna zwracał się do niej per „pani West”. Alf zawsze 

mówił do niej po imieniu – dlaczego podał gościowi nazwisko? Z jakiego 
powodu ten człowiek chciał je poznać? Czy rzeczywiście okaże się nowym 
właścicielem Mom’s Own?

Nieznajomy nie spuszczał wzroku z Courtenay. Lodowate spojrzenie oczu, 

teraz raczej błękitnych niż zielonych, było aroganckie, drwiące i wyzywające. 
Courtenay wyczuła instynktownie, że ten człowiek mógłby nawet czytać w jej 
myślach.

Wyszła na drżących nogach, z bijącym sercem. Zamknęła drzwi i oparła się o 

nie. Czuła nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Nie miała pojęcia, jak długo 
tak stała, nie zwracając uwagi na dobiegającą zza drzwi rozmowę dwóch 
mężczyzn. W końcu powlokła się korytarzem i skręciła najpierw do toalety, żeby 
uniknąć spotkania z Krystle. Stwierdziwszy z ulgą, że w pobliżu nie ma nikogo, 
opadła na jedno z krzeseł stojących pod lustrem i próbowała zebrać myśli.

Niewątpliwie kawa posłużyła szefowi tylko za pretekst. Najwyraźniej chciał 

dać nieznajomemu okazję poznania Courtenay. Ale do czego mu to było 
potrzebne?

Pracowała w Mom’s Own od siedmiu lat. Był to spokojny okres w jej życiu. 

Ostatnio wprawdzie mówiło się, że zakład może zostać zamknięty, ponieważ 
wyposażenie było niezbyt nowoczesne. Brakowało pieniędzy na modernizację, 
ale do tej pory wszystko toczyło się utartym trybem.

Courtenay zrozumiała, że coś wisi w powietrzu. Zorientowała się od razu, 

kiedy weszła do pokoju Alfa.

O tej porze roku Millar’s Lake było małym, prowincjonalnym miasteczkiem. 

Tętniło życiem w lecie, kiedy zjeżdżali się turyści, ale teraz, tuż przed świętami 
Bożego Narodzenia, niemal zapadło w sen zimowy.

Dlatego też ta niezwykła dla miejscowych stosunków wizyta mogła oznaczać 

tylko kłopoty. A sposób, w jaki ten dziwny nieznajomy prowokował Courtenay, 
rodził w jej sercu uzasadnione przypuszczenie, kto popadnie w tarapaty.

Courtenay miała właśnie wychodzić. Porządkowała biurko, kiedy Alf 

przyniósł jej wypłatę. Gdy spojrzała na czek, stwierdziła zaskoczona, że opiewał 
na sumę dwa razy wyższą niż zwykle. W kopercie był również jakiś różowo-
biały formularz, jak się okazało – jej karta obiegowa. Courtenay nie wierzyła 
własnym oczom.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Czy to znaczy, że jestem... wyrzucona? – chyba nic nie mogło jej bardziej 

zaskoczyć.

– Nie wyrzucona, Courtenay... Czasowo zwolniona. Zostałem zmuszony do 

pewnych redukcji... Jak widzisz, dałem ci dwutygodniową wypłatę... – 
Zawstydzony i zakłopotany, unikał jej wzroku. – Jeżeli wszystko... jeżeli interes 
będzie się później rozwijał, może... – Kiedy w końcu spojrzał Courtenay w oczy, 
oblał się rumieńcem.

Courtenay stała jak sparaliżowana. Zwolniona, wyrzucona – co to za 

różnica? Tak czy owak oznacza to brak pracy i pieniędzy...

– Nie rozumiem – szepnęła wreszcie. – Dlaczego właśnie ja? A może jeszcze 

są inne osoby...

– Nie, tylko ty, Courtenay. Przykro mi. Nie chciałem tego, ale nie miałem 

wyboru. Mogłem podjąć taką decyzję albo... – przerwał, przygryzając wargę, 
jakby nie chciał dokończyć.

Courtenay uświadomiła sobie, że cokolwiek kryło się za postanowieniem 

Alfa, wydarzenie było nieprzyjemne dla nich obojga.

– Nie martw się, Alf – powiedziała znużonym głosem. – Wiem, że nie 

zwolniłbyś mnie, gdybyś nie został do tego zmuszony. Takie sytuacje się 
zdarzają. Tylko właśnie... wiem, że miałeś kłopoty finansowe, ale sądziłam... 
sądziłam, że sytuacja musi się jakoś wyklarować... teraz, kiedy już mamy nowe 
wyposażenie...

Alf podszedł bliżej i otoczył ją ramieniem.
– Tak mi przykro, kochanie. Gdyby tylko był jakiś inny sposób... Życzę ci 

wszystkiego najlepszego i mam nadzieję, że nie zerwiesz kontaktu z Flo i ze 
mną. Bardzo cię kochamy...

Courtenay objęła go.
– Och, Alf, oczywiście, odezwę się. – W przypływie wzruszenia wspięła się 

na palce i pocałowała go szybko. – Ja też cię kocham...

Nagle do uszu Courtenay dobiegł jakiś dźwięk. Za plecami Alfa dostrzegła 

wysoką postać nieznajomego. Zdenerwowana i zajęta rozmową, nie usłyszała 
kroków. Teraz, gdy znajdowała się w objęciach szefa, zobaczyła drwiący 
grymas na twarzy przybysza i uświadomiła sobie z przerażeniem całą 
dwuznaczność sytuacji.

Alf oczywiście nic nie zauważył. Poklepał ją delikatnie.
– No to pa, Courtenay. Może spotkamy się w czasie świąt. – I odszedł.
Courtenay machinalnie wyjęła dużą torbę z szuflady. Jak to możliwe, żeby 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

to, co tak dobrze się zaczęło, skończyło się tak fatalnie? Jeszcze parę godzin 
temu myślała z niecierpliwością o przerwie świątecznej. Teraz będzie musiała 
poświęcić ten czas na szukanie nowego zajęcia. A gdzie znajdzie pracę o tej 
porze roku?

Zamyśliła się. Czy to możliwe, żeby Alf skłamał, skorzystał z okazji, żeby 

się jej pozbyć? Nigdy przedtem jej nie oszukał.

Zastanawiała się nad przyczyną jego postępowania. Być może jej zwolnienie 

miało jakiś związek z wizytą nieznajomego? Czy miał jakiś wpływ na Alfa? Nie 
ukrywał przecież swojej niechęci do niej.

Zaciskając wargi, wpychała do torby wszystkie swoje rzeczy. W końcu – czy 

to nie wszystko jedno? Jakikolwiek był powód – straciła pracę. A jeżeli 
wiadomość, że Alf ją wyrzucił, rozejdzie się – a w takim małym miasteczku to 
pewne – nie ma żadnej nadziei, że ktoś ją zatrudni. Alf był nie tylko 
właścicielem Mom’s Own. Zajmował również stanowisko burmistrza i to bardzo 
wpływowego.

Nie może tu jednak siedzieć bez końca, bo i tak nie znajdzie odpowiedzi na 

te wszystkie pytania. Musi wracać do domu – obiecała Vicky, że zrobią ostatnie 
przedświąteczne sprawunki. Nałożyła kurtkę i po raz ostatni rozejrzała się po 
pokoju.

Wyszła razem z Marge, recepcjonistką. Kiedy schodziły po schodach, 

trzymając się poręczy, żeby nie pośliznąć się na oblodzonych i zaśnieżonych 
stopniach, czarny mercedes ruszył z piskiem opon i zniknął w ciemności.

– Wspaniały samochód – powiedziała Marge z tęsknym westchnieniem. – 

Nieczęsto można zobaczyć taki wóz w Millar’s Lake. Zwłaszcza poza sezonem.

Ale ten widzę dzisiaj już po raz drugi, czy to nie dziwne? Alf miał dzisiaj 

gościa, który przyjechał czarnym mercedesem. Pewnie go nie zauważyłaś – 
parkował po drugiej stronie.

Wiatr był lodowaty i Courtenay otuliła się futrzanym kołnierzem, żeby 

ochronić twarz przed zimnem. Kiedy zobaczyła ten samochód, ogarnął ją lęk. 
Wystarczyło przelotne spojrzenie, aby rozpoznać w kierowcy ciemnowłosego 
nieznajomego. Dlaczego kręci się ciągle w pobliżu zakładu?

– Kto to jest, Marge? – zapytała od niechcenia.
– Czy to tajemnica?
– Skądże – roześmiała się koleżanka. – Przedstawił się, kiedy prosił mnie, 

żebym powiadomiła Alfa o jego wizycie. – Marge zamilkła, kiedy dostrzegła 
swego przyjaciela. – To Rob, przepraszam, muszę lecieć. Do zobaczenia!

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Marge! – Courtenay schwyciła ją za ramię.
– Chwileczkę... Nie zobaczymy się jutro. Alf... mnie zwolnił.
– Co? – Marge spojrzała zaskoczona. – Dlaczego, do diabła?
– Myślę, że ma to jakiś związek z mężczyzną, który przyszedł dziś do Alfa. 

Kto to jest, Marge?

– On się nazywa Winter. Graydon Winter. Czy czytałaś może w zeszłym 

tygodniu artykuł o nim w Vancouver Standard! „Bogaty, samotny, 
bezwzględny”. Jest założycielem i prezesem Ocean-West, największej spółki 
żeglugowej. – Z zielonej ciężarówki rozległo się ochrypłe trąbienie. – Muszę już 
iść, Courtenay. Zadzwoń do mnie, zjemy razem lunch.

Courtenay opadła bez sił na ławkę na przystanku. Gwałtownie pobladła. 

Graydon Winter, o dobry Boże!

Co brat Patryka robi w Millar’s Lake? Czy on już wie, kim ona jest? Czy 

dowiedział się o jej związku z Patrykiem? Czy domyśla się, że urodziła dziecko 
Patryka?

Poczuła nagle straszliwe, obezwładniające przerażenie. Bała się spojrzeć 

prawdzie w oczy.

Czy Graydon przyjechał do Millar’s Lake, żeby zabrać jej Vicky?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Rozdział 2

Kiedy Courtenay skręciła na drogę prowadzącą do domu, zauważyła z 

daleka, że nad sutereną nie pali się światło. Widocznie w ciągu dnia żarówka się 
przepaliła.

Kiedy dotarła na miejsce, weszła od razu do pokoju. Zrzucając kurtkę, 

podeszła do staromodnego kominka, udekorowanego sosnowymi szyszkami i 
kartkami świątecznymi. Od razu znalazła to, czego szukała.

Zapadła w sofę i rozłożyła na kolanach wycinek z gazety z pozaginanymi 

rogami. Prawdę mówiąc, nie musiała czytać tego nekrologu – znała go na 
pamięć.

„Patryk Winter, wiceprezes Ocean-West Shipping w Vancouver, i jego żona 

Elżbieta, zginęli 3 lipca na Karaibach. Przeżyli w związku małżeńskim 17 lat. 
Patryk pozostawił matkę Alannę i starszego brata Graydona. Pogrzeb odbędzie 
się 8 lipca na cmentarzu Cedars, West Vancouver”.

Chociaż od czasu wypadku upłynęło pół roku, Coutenay nadal pamiętała, 

jakim szokiem była dla niej ta wiadomość. Mówi się, że czas leczy rany. Ale 
ciągle jeszcze odczuwała gorycz sprzed z górą dziewięciu lat. Poznała wtedy 
całą prawdę o Patryku. Jak mógł tak ją oszukać? Dlaczego była taka zaślepiona, 
głupia i naiwna?

Chociaż wracały te pytania, odpowiedź była zawsze taka sama: uległa 

urokowi Patryka, bo była spragniona miłości.

Była jeszcze małym dreptusiem, kiedy umarła jej matka. Ojciec zabrał ją do 

siebie, ale nie poświęcał jej dużo czasu. Mimo upływu lat ciągle jeszcze czuła 
ból w sercu, kiedy wspominała desperacką walkę o ojcowskie uczucie i rozpacz, 
w którą wpadła, gdy odrzucił jej miłość.

Najtrudniejsze okazały się ostatnie lata szkoły średniej. Ojciec ożenił się, 

kiedy skończyła 14 lat. Oboje z macochą zapowiedzieli, że będą ją utrzymywać 
tylko do końca nauki. Nie ukrywali, że nie mogą się doczekać, kiedy się od nich 
wyprowadzi.

Po ukończeniu szkoły opuściła rodzinne miasto Kelowna i przeniosła się do 

Whistler, gdzie znalazła pracę w ekskluzywnym hotelu. W niespełna sześć 
miesięcy później Patryk Winter – czarujący, niebieskooki mężczyzna o 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kasztanowatych włosach – zawładnął jej życiem. Z grupą przyjaciół przyjechał 
do Whistler na narty. Powiedział, że jest komiwojażerem. W ciągu kilku dni 
zdołał ją przekonać o swojej wielkiej miłości i serce Courtenay otworzyło się dla 
niego jak pączek rozkwitający w słońcu. Nie zanudzał jej opowieściami o swojej 
rodzinie, a i ona nie była skłonna do zwierzeń.

Pożądał jej szaleńczo, powtarzał bez końca, że opętało go jej szczupłe ciało, 

długie, jasne włosy...

Chociaż zdarzyło się to tak dawno, jeszcze dziś pamiętała, z jakim 

zażenowaniem wyznała, że i ona go kocha, ale nie jest zwolenniczką pożycia 
przedmałżeńskiego.

W ciągu kilku tygodni Patryk często przyjeżdżał do Whistler, przekonywał 

ją, prosił, błagał, zapewniał, że może mu zaufać. Ale Courtenay była 
nieprzejednana.

Wtedy poślubił ją...
A może tylko tak się jej wydawało?
Trzaśniecie drzwi wyrwało ją z rozmyślań.
– Gdzie jesteś, mamusiu?
– Tutaj!
– Cześć! – rozległ się wesoły głos Vicky. – Byłam na spacerze ze Snoopym 

pani Albert. Zobacz, co mi dała! – Szczupła figurka w dżinsach i 
szmaragdowozielonej kurtce, z rozwichrzonymi lokami zrzuciła buty i podbiegła 
do matki.

Courtenay spostrzegła, że Vicky patrzy na nią wyczekująco. Dziecko nic nie 

mówiąc otworzyło małą dłoń, żeby pokazać brzęczące monety. Courtenay 
spojrzała na zarumienione od wiatru policzki córki, na zadarty nosek i 
uśmiechniętą, szeroką buzię z nieco wystającymi zębami, błyszczące niebieskie 
oczy – i ogarnęła ją fala czułości. Cóż to było za słodkie i drogie dziecko – nie 
najpiękniejsze na świecie, przyznawała uczciwie, może nawet nie 
najinteligentniejsze. Ale bez wątpienia najukochańsze.

I żywe odbicie swego ojca...
Jak postąpiłby Graydon Winter, gdyby ją ujrzał? Courtenay poczuła, że serce 

ściska jej się z lęku o dziecko. To człowiek, którego nic nie powstrzyma przed 
osiągnięciem tego, co zamierzał...

– Czy chcesz to wpłacić na swoje konto? – zapytała. Głos zabrzmiał 

ochryple, chociaż próbowała opanować uczucie ogarniającej ją paniki.

– Część tego – odpowiedziała Vicky, wsuwając pieniądze do kieszeni. – 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Resztę przeznaczę na sprawunki.

– Vicky... – Courtenay zawahała się. Nie chciała psuć radosnego nastroju 

dziecka opowieścią o kłopotach, ale może lepiej byłoby mieć to już za sobą.

– Co takiego, mamusiu?
– Wydarzyło się parę rzeczy, o których powinnaś wiedzieć – powiedziała 

spokojnie. – Przede wszystkim – pogładziła delikatnie piegowaty policzek Vicky 
– straciłam pracę.

– Och, mamusiu! – Vicky usiadła na kanapie i Courtenay poczuła, jak para 

małych rączek, pachnących jeszcze trochę psem, obejmuje ją za szyję.

– Nie martw się. Znajdziesz coś innego. Do tej pory zawsze sobie 

radziłyśmy. Mamy przecież pieniądze, które zaczęłyśmy odkładać na mojego 
ortodontę.

Courtenay chciałaby podzielać optymizm córki.
– Jest jeszcze coś – mówiła dalej. – Dziś przyszedł do naszego biura pewien 

człowiek, który złożył wizytę panu Kettertonowi. Dowiedziałam się później, że 
to twój wujek, Graydon Winter.

– Mój wujek? – spojrzenie niebieskich oczu prześliznęło się na skrawek 

papieru. – To dlatego patrzyłaś na nekrolog?

Kiedy Patryk zginął, Courtenay opowiedziała Vicky o jego śmierci. 

Pamiętała, jak mała bardzo zbladła, ciągle jeszcze słyszała ten błagalny głos: 
„Muszę iść na pogrzeb! Nigdy go nie spotkałam, jakby w ogóle nie istniał. 
Zupełnie jak postać z książki. Jeżeli zobaczę go choć martwego, stanie się 
prawdziwy. Będę wiedziała, że naprawdę miałam ojca”.

Serce Courtenay ścisnęło się boleśnie. Vicky wychowywała się bez ojca i 

nigdy nie dała odczuć, że tęskni do niego. Przygarnęła córkę i trzymała mocno w 
objęciach.

– Tak mi przykro – szepnęła, głaszcząc kasztanowe loki. – Nie możemy tam 

pojechać. Jego matka i brat z pewnością będą na pogrzebie. Jesteś tak podobna 
do ojca, że mogliby się domyślić, kim jesteś, a to sprawiłoby im wielką 
przykrość.

Po dłuższej chwili Vicky powiedziała zdławionym głosem:
– Dobrze, mamusiu, rozumiem.
Nigdy już nie było o tym mowy, chociaż Courtenay zauważyła, że 

dziewczynka parę razy czytała nekrolog.

– Tak, właśnie dlatego przyglądam się temu wycinkowi – powiedziała. – Ale 

pora na obiad. Zanim wyjdziemy, przygotuję termos z gorącą czekoladą. Po 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

powrocie usiądziemy sobie przy kominku i będziemy pakować prezenty.

– Świetnie. Mamusiu... – zapytała Vicky – dlaczego wujek Graydon 

przyjechał tutaj, do Millar’s Lake? Czy myślisz, że chce nas odwiedzić?

Courtenay odwróciła głowę, żeby dziewczynka nie dostrzegła obawy w jej 

oczach, i odpowiedziała:

– Nie wiem, kochanie. Musimy poczekać i przekonamy się same.

Kiedy wracały z zakupów, Courtenay ze zgrozą dostrzegła przed domem 

czarnego mercedesa. W samochodzie nie było nikogo.

– Pośpiesz się, mamusiu! Na co tak patrzysz? – zawołała Vicky. – Zimno mi 

w nogi!

Courtenay podeszła wolno do ruchliwej figurki, z trudem hamując niepokój. 

Zatrzasnęła furtkę do ogródka.

– Nigdy nie zgadniesz, co ci kupiłam – szczebiotała Vicky. – Czy mogę ci to 

pokazać dzisiaj? Wiesz, że nienawidzę czekania...

– O, wiem doskonale, ale nie, dzisiaj nie możesz tego zrobić. Ty nie znosisz 

czekania, a ja uwielbiam...

– Czy mogę otworzyć, mamusiu? – przerwała Vicky. – Daj mi klucz, proszę.
– Uważaj, nie potknij się. Powinnam była wymienić żarówkę, zanim 

wyruszyłyśmy do miasta. – Courtenay przetrząsała w ciemnościach swoją torbę 
w poszukiwaniu kluczy. – O, tutaj są. Jak już mówiłam, panno Niecierpliwko, 
najbardziej ze wszystkiego lubię niespodzianki.

Nagle zamarła z przerażenia. Ktoś stał na ganku. Jakiś mężczyzna. Widziała 

jego wysoką sylwetkę, słyszała równy, głęboki oddech, czuła zapach dobrej 
wody kolońskiej. Odwróciła się, żeby przytrzymać Vicky, ale zanim zdążyła 
krzyknąć, silna ręka chwyciła jej ramię, a znajomy, drwiący głos zabrzmiał 
nieprzyjemnie:

– A więc lubisz niespodzianki... Mam dla ciebie niespodziankę jak diabli.
O mało nie zemdlała. Więc Graydon Winter przyjechał do Millar’s Lake, 

żeby ją odnaleźć! Teraz już wiedziała, że obawy były uzasadnione. Modliła się, 
żeby to było jakieś nieporozumienie. Z nagłym przypływem siły wyszarpnęła 
ramię z uścisku. Szukając po omacku Vicky, powiedziała:

– Daj mi klucz, kochanie.
Otworzyła drzwi, a Vicky, zapalając światło w przejściu, weszła do kuchni. 

Oczywiście Graydon Winter nie czekał na zaproszenie, żeby wejść do środka.

Courtenay cisnęła paczki na stół kuchenny, odwróciła się ze złością i niemal 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

z odrazą.

Ubrany był w czarną skórzaną kurtkę, która zrobiła takie wrażenie na 

Krystle, ale zamiast garnituru miał teraz czarny sweter i sztruksowe spodnie w 
tym samym kolorze. Strój ten podkreślał jego smukłą sylwetkę i muskularne 
ciało. Wiatr rozburzył mu włosy, ostry, zawzięty profil rysował się wyraźnie. 
Courtenay wyglądała tak, jakby zobaczyła upiora.

– Czego chcesz? – warknęła, ale szybko ogarnął ją strach. Jeżeli oczy 

człowieka są zwierciadłem duszy, to dusza Graydona Wintera była pełna 
sprzeczności. Courtenay dostrzegła w tej błękitnozielonej otchłani nie tylko 
złość, wrogość i pogardę, ale coś jeszcze. Nie po raz pierwszy widziała 
pożądanie w oczach mężczyzny, ale to, co czaiło się w spojrzeniu Graydona, 
było czymś znacznie groźniejszym i wyzywającym. To była nieokiełznana 
żądza...

Trwało to ułamek sekundy i po chwili Courtenay mogłaby przysiąc, że uległa 

złudzeniu. Z ulgą stwierdziła, że Graydon nie patrzy już na nią. Otwarcie 
lustrował teraz zniszczoną kuchnię, a jego twarz przybrała znowu krytyczny i 
zdecydowany wyraz.

– Czy powiesz coś wreszcie? – krzyknęła – czy przyszedłeś tylko po to, żeby 

napawać się moim ubóstwem?

Vicky patrzyła niepewnie na matkę, po czym przeniosła wzrok na Graydona.
– Czy mam nalać czekoladę, mamusiu? – zapytała pojednawczym tonem. – 

Myślę, że wystarczy dla nas trojga.

– Twoja córka wydaje się lepiej wychowana niż ty – skomentował ironicznie 

Graydon. – Czy nie masz zwyczaju proponować chociaż gorącej herbaty komuś, 
kto przybył w tak zimny wieczór?

Ośmielona Vicky dodała:
– Mama zaraz napali w kominku i usiądziemy wszyscy przy ogniu. Prawda, 

mamusiu?

– Nasz gość nie zostanie dłużej, Vicky. Kiedy pójdzie, my...
– Nazywasz mnie gościem – odezwał się Graydon. – Dlaczego nie powiesz 

swojej córce, kim jestem? A może nie wiesz? Czy przeceniam sprawność poczty 
pantoflowej w Mom’s Own?

– O nie, ona działa jak w zegarku – powiedziała szyderczo Courtenay. – 

Jesteś tym bogatym, samolubnym, bezwzględnym Graydonem Winterem, 
prezesem Ocean-West, największej spółki żeglugowej w Vancouver!

Zanim zdążył odpowiedzieć, Vicky pisnęła:

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Miałam rację! Ty jesteś moim wujkiem, prawda? Bratem tatusia...
– Vicky... – ręka Courtenay drżała, kiedy nalewała gorącą czekoladę do 

kubka. – Chciałabym, żebyś poszła do swojego pokoju, kiedy będę rozmawiała z 
panem Winterem...

– Ależ, mamusiu...
– Bez żadnego ale! – Courtenay była stanowcza. Zobaczyła, jak Vicky 

wzdycha zawiedziona. W milczeniu szła z matką w kierunku pokoju. Dopiero 
kiedy tam dotarły, zatrzasnęła drzwi z taką siłą, że podmuch oderwał kilka 
plakatów przymocowanych do ściany.

– Dlaczego nie mogę zostać z wami? Przecież to mój wujek!
– Przykro mi, kochanie – powiedziała Courtenay, stawiając kubek z 

czekoladą na szafce nocnej. – Obiecuję ci, że po wyjściu naszego gościa 
wszystko ci opowiem.

– Dlaczego on jest taki zły na ciebie? Co mu zrobiłaś?
Courtenay zerknęła w przelocie do lustra i przeciągnęła palcami po włosach, 

na próżno usiłując je przygładzić. Policzki jej pałały, oczy błyszczały jak w 
gorączce, a wargi drżały. Odetchnęła z trudem i szepnęła do Vicky: – Kochanie, 
muszę już iść. – Myślała, że mała coś jeszcze powie, ale dziewczynka rzuciła się 
nadąsana na łóżko i odwróciła twarzą do ściany.

Zaczerpnąwszy głęboko powietrza, Courtenay wróciła do kuchni. Dopiero 

teraz uświadomiła sobie, jak małe jest to pomieszczenie. Postać Graydona 
wypełniła je niemal całkowicie.

Zacisnęła pięści.
– Jak śmiałeś wtargnąć w nasze życie? I to jeszcze tak podstępnie! O mało 

nie dostałam ataku serca, kiedy tak nagle wychynąłeś z ciemności!

Courtenay obserwowała, jak wzrok Graydona przesuwa się po jej sylwetce i 

żałowała, że nie ma na sobie biurowego uniformu zamiast tej zrobionej na 
drutach sukienki, która niepotrzebnie uwydatniała jej kształty i była w dodatku w 
tym samym kolorze, co jej oczy...

Nie miała wątpliwości, że jest przekonany o sile swego męskiego wdzięku. 

Czuła nieznośne gorąco, jak gdyby Graydon zaplatał lśniące pasma jej włosów i 
pieścił jej ciało...

– Nie miałem zamiaru cię przestraszyć – rzekł, a jego spojrzenie znów stało 

się chłodne. – Zdążyłem tylko podejść i zadzwonić, kiedy właśnie wyszłaś zza 
rogu. Nie mam zwyczaju robić krzywdy bezbronnym kobietom.

– Powiedz, po co przyszedłeś, i idź sobie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Przyjechałem po Wiktorię.
Pod Courtenay ugięły się nogi. Ręką poszukała oparcia, żeby nie upaść.
– Chyba oszalałeś! Wiktoria jest moją córką. Skąd ci do diabła, przyszło do 

głowy, że mógłbyś mi ją zabrać?

– To jasne. Po prostu zapewnię jej lepsze warunki.
– Nam jest tu bardzo dobrze – Courtenay zebrała siły i z ulgą stwierdziła, że 

jej głos nie jest już taki drżący i niepewny, jak przed chwilą. – Nie jest tu 
oczywiście tak wspaniale jak w Vancouver, ale Millar’s Lake to piękne 
miasteczko, a i to mieszkanie w zupełności nam wystarcza.

– Może to miejsce jest odpowiednie dla ciebie, ale nie dla mojej bratanicy. 

Och, oczywiście, rozumiem, że kiedy przeprowadziłaś się tutaj siedem lat temu, 
byłaś zadowolona, że udało ci się wynająć ten kąt...

Courtenay słuchała oszołomiona. Skąd on tyle o niej wie?
– Dwa lata temu zaciągnęłaś pożyczkę w banku, żeby opłacić stałą 

opiekunkę dla Wiktorii, która przeszła zapalenie płuc. W jaki sposób masz 
zamiar spłacić dług? Skąd weźmiesz pieniądze na czynsz? O ile wiem, dzisiaj 
zostałaś zwolniona z biura...

Drwina Graydona potwierdzała przeczucia Courtenay. Podejrzewała, że ten 

człowiek ma jakiś związek z jej zwolnieniem. Złość znalazła ujście w wybuchu:

– Ty draniu! Jakim prawem wtrącasz się w moje życie? Co zrobiłeś, że Alf 

mnie zwolnił?

– Ach, więc kojarzysz te dwie sprawy. Miałem nadzieję, że tak będzie. To 

oszczędzi mi wiele wyjaśnień...

– To niczego nie wyjaśnia! Chce wiedzieć, w jaki sposób zmusiłeś Alfa, żeby 

się mnie pozbył.

Graydon wzruszył ramionami.
– Kupiłem waszą spółkę.
– Kupiłeś naszą spółkę? – szepnęła. Dobry Boże, myślała, że takie sytuacje 

zdarzają się tylko w filmach.

– Ale dlaczego? – zapytała zdławionym głosem. – Przecież nie z mojego 

powodu?

– To było jedyne wyjście. Kiedy zorientowałem się, że Alf ma słabość do 

ciebie, wiedziałem, że nigdy nie zwolni cię z własnej woli. Nie było innej 
możliwości, musiałem go skusić.

– Więc kiedy przekonałeś się, że Mom’s Own stoi na krawędzi bankructwa, 

a pan Ketterton nie może sobie pozwolić na modernizację zakładu...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Wykupiłem go. To ogromna korzyść dla pana Kettertona. Jest teraz 

dyrektorem, ma przyzwoitą pensję. W jego wieku to prawdziwy dar losu. – 
Pochylił się z udanym przepraszającym gestem i mówił dalej:

– Kiedy stałem się właścicielem, stwierdziłem, że w administracji pracuje 

zbyt wiele osób. Alf musiał przeprowadzić redukcję personelu.

– I oczywiście zastrzegłeś, że ja mam być tą pierwszą ofiarą! – wybuchnęła 

Courtenay. – Czytałam o ludziach takich jak ty – bezwzględnych, niszczących 
bez skrupułów każdą przeszkodę – ale nie przypuszczałam, że będę miała 
kiedykolwiek do czynienia z takim człowiekiem. Wstyd mi za ciebie.

– O, nie – sprostował łagodnie. – Ja po prostu zawsze osiągam to, na co mam 

ochotę. Nie w ten sposób, to inaczej. Od dawna wiem, że za pieniądze można 
mieć wszystko. Pieniądz, pani West, to siła!

– Szantażowałeś Alfa! To niewybaczalne, to taki dobry...
– Nie od razu dał się przekonać, to prawda, kiedy powiedziałem, że musisz 

odejść z Mom’s Own... ale – czy miał możliwość wyboru?

– Jesteś nikczemny...
– Nie, to ty jesteś podła. – Wypił ostatni łyk czekolady i odstawił kubek. Z 

rękami w kieszeniach okrążył stół i stanął przed Courtenay. Przez chwilę 
mierzyli się wzrokiem, a napięcie między nimi niebezpiecznie rosło. – „Ta 
druga” – jego głos był podejrzanie łagodny. – To nie jest najlepsza wizytówka, 
prawda? Co właściwie przyciąga do ciebie żonatych mężczyzn? Czy mój brat 
był pierwszy, czy...

– Milcz! – Courtenay cofnęła się trochę. Czuła mrowienie w całym ciele, 

chociaż nawet jej nie dotknął. Z trudem zachowywała spokój.

– Pan nie zna faktów, panie Winter. Nigdy nie byłam „tą drugą”. Nie miałam 

pojęcia, że twój brat był żonaty.

– Czy nie wiedziałaś również, że Alf ma żonę? O nie, pani West, nie 

spodziewaj się, że ci uwierzę. Wiem, że Flo Ketterton była zawsze dla ciebie 
życzliwa, ale tobie wcale to nie przeszkadzało romansować z Alfem poza jej 
plecami...

– Zupełnie opacznie interpretujesz to, co widziałeś dziś po południu.
– A jak można to interpretować? Zobaczyłem starszego człowieka 

omotanego przez nikczemną dziwkę. Usłyszałem miękki głos szepczący: 
„kocham cię!”. Po prostu zbierało mi się na mdłości! Chcę zabrać Wiktorię do 
siebie, do rodziny, do której i tak należy, zanim zepsujesz ją swoim niemoralnym 
prowadzeniem się!

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Jak mam cię przekonać, że nie miałam pojęcia o istnieniu żony Patryka! 

Myślałam, że... Przerwała gwałtownie. Chciała powiedzieć: „Myślałam, że ja 
byłam jego żoną”, ale po co? Z jakiej racji ten mężczyzna ma wiedzieć, że była 
taka głupia I naiwna? Zresztą i tak nie uwierzyłby...

– Nie ma sensu przekonywać cię – powiedziała. – I tak ty wiesz swoje, a 

mnie doprawdy jest wszystko jedno, czy mi wierzysz, czy nie. Nie jest mi za to 
obojętny los Vicky. Nigdy mi jej nie zabierzesz – rozumiesz? Nigdy!

W ciszy, która zaległa, słychać było tylko szczekanie Snoopy’ego na 

podwórku sąsiadów. Wreszcie Graydon odezwał się szorstko:

– Wiktoria nosi nazwisko Winterów i należy do rodziny Winterów. Wiem, że 

w świetle prawa ty sprawujesz nad nią opiekę, ale nie zostawię jej tutaj. A jeżeli 
nie zgodzisz się, zabiorę również i ciebie...

– Gdzie chcesz nas zabrać?
– Do mojego domu w Vancouver.
– Jesteś szalony! Jeżeli nie wyjdziesz stąd w ciągu dwóch minut, zawołam 

policję.

Graydon spoważniał.
– Od śmierci brata i bratowej moja matka z dnia na dzień popada w coraz 

większe przygnębienie.

– Jestem pewny, że obecność twojej córki mogłaby być dla niej pociechą. 

Zawsze marzyła o wnukach, mógłbym teraz spełnić to marzenie. Z twoją zgodą 
albo bez niej.

Czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy to jakiś koszmarny sen? Od 

śmierci Patryka Courtenay nawet bała się myśleć, że jego rodzina mogłaby ją 
odnaleźć i próbować odebrać jej Vicky. A jednak Graydon dowiedział się o jej 
istnieniu.

– Nigdy się nie zgodzę, żeby moja córka była narzędziem w twoich rękach. 

Może pieniądze są potęgą, ale nawet wszystkie pieniądze świata nie zmienią 
mojej decyzji. Vicky nie jest na sprzedaż!

Courtenay odwróciła się, słysząc jakiś dźwięk za plecami. W drzwiach stała 

Vicky w nocnej koszulce.

– Mamusiu, poczytaj mi...
– Idź do swojego pokoju. Zaraz tam przyjdę. Pan Winter już wychodzi.
Spostrzegła, że wargi Vicky drżą. Oczy utkwiła w mężczyźnie, który też ją 

obserwował.

– Słyszałam, co mówiłeś, wujku Graydonie – odezwała się. – Nie miałam 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

zamiaru podsłuchiwać, ale właśnie szłam do łazienki, bo rozlała mi się 
czekolada. Wtedy usłyszałam, że mówisz coś o moim tatusiu. Przepraszam, 
mamusiu, jeśli cię rozgniewam, ale... ja chcę... chcę...

Courtenay oniemiała. Vicky nigdy nie mówiła w ten sposób!
– Słucham, Wiktorio? – Graydon przeszedł parę kroków i zbliżył się do 

bratanicy. – Co chciałaś powiedzieć?

Courtenay zawsze była pewna, że dobrze zna swoje dziecko. W ułamku 

sekundy zrozumiała, że była w błędzie. Jasne, niebieskie oczy Vicky nie patrzyły 
na nią, kiedy dziewczynka powiedziała spokojnie:

– Chcę poznać moją babcię.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Rozdział 3

Nieśmiałe promienie grudniowego słońca przedzierały się przez zasłony, 

kiedy następnego ranka Courtenay pakowała walizkę. Piękna, zimowa pogoda za 
oknem kontrastowała z jej ponurymi myślami. Jakie to dziwne, myślała – oparła 
się Graydonowi, a została pokonana przez wrażliwość własnego dziecka.

Przyjrzała się ubraniom rozłożonym na łóżku. Były tanie i podniszczone. Czy 

ona sama nie wyglądała podobnie? Miała na sobie najlepszy sweter i nowe 
dżinsy, ale nawet miękka różowa angora nie zdołała ożywić zmęczonej twarzy. 
Oczy były bardziej szare niż zielone, twarz ziemista i wychudzona.

Trzasnęły drzwi wejściowe i Courtenay usłyszała jakiś głos nawołujący 

Vicky z drugiej strony ulicy, a następnie dumną odpowiedź córki:

– Jedziemy do babci w Vancouver na ferie!
Vicky błyskawicznie zaakceptowała wielką zmianę w swoim życiu, idąc – 

nie, biegnąc ku niej z podnieceniem, podczas gdy Courtenay czuła się niemal jak 
sparaliżowana.

– Jest już! – radosny okrzyk przerwał jej rozmyślania. – Chodź, mamusiu, 

czekamy!

Courtenay zgarnęła ze stołu stos książek wypożyczonych z biblioteki i 

wyszła, zamykając drzwi. Na widok Graydona, stojącego przy samochodzie, 
serce zabiło jej żywiej. Miała nadzieję, że w świetle zimowego poranka będzie 
wyglądał mniej korzystnie niż wczoraj wieczorem. Ale jakże się myliła! 
Błękitnozielone oczy i ciemne włosy rozwiane przez wiatr sprawiały, że wydał 
się jej jeszcze bardziej interesujący. Otworzył przednie drzwi, pytając szorstko:

– Gotowa?
– Dzień dobry! – odparowała, unosząc wyniośle głowę. – Co za wspaniały 

dzień na podróż! – Przeszła obok niego i zanim zdążył się zorientować, 
otworzyła tylne drzwi i usadowiła się obok Vicky.

Obserwowała z krzywym uśmiechem, jak zdejmuje marynarkę. Był w 

ciemnoszarym, eleganckim swetrze. Nagle przyszła jej do głowy absurdalna 
myśl. Czy ta wełna okazałaby się tak kusząco miękka pod palcami, jak na to 
wygląda? Co by się stało, gdyby dotknęła ramion Graydona? Przeszył ją dreszcz. 
Chwyciła książki i nachyliła się do niego.

– Czy moglibyśmy pojechać okrężną drogą? Muszę zwrócić książki do 

biblioteki.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Chwilę później Graydon zatrzymał się przed niewielkim budynkiem 

ozdobionym sztukaterią. Zanim Courtenay zdążyła otworzyć drzwi, podszedł i 
wyciągnął rękę po książki. Rzucił okiem na tytuły, potem przeczytał je na głos z 
rosnącym niedowierzaniem: „Pochodzenie człowieka”. „Życie człowieka”. 
„Początek ewolucji”.

– Antropologia? – uniósł ironicznie brwi.
– Mama wybiera się na uniwersytet! – wykrzyknęła Vicky. – Każdą wolną 

chwilę poświęca nauce.

Courtenay była niezadowolona. Tak bardzo chciała trzymać Graydona z dala 

od swojego życia, a już zdążył odkryć jej najskrytszą tajemnicę. W dodatku 
wydawał się tym bardzo zainteresowany. Dlaczego? Od pewnego czasu 
powzięła nieuzasadnione chyba podejrzenie, że z jakiegoś powodu jej osoba 
bardziej go interesuje niż Vicky.

Głęboko westchnęła, wyjrzała przez okno i postanowiła więcej o tym nie 

myśleć.

Około pierwszej zatrzymali się na lunch w przydrożnej gospodzie, a kiedy 

wrócili do samochodu, Courtenay musiała zająć przednie siedzenie. Graydon 
przygotował bowiem pled dla Vicky, która rozłożyła się wygodnie z tyłu ze 
swoją „Małą encyklopedią psów”. Nie zdążyli nawet ujechać dziesięciu 
kilometrów, kiedy usnęła.

Courtenay reagowała wszystkimi zmysłami na siedzącego obok mężczyznę. 

Do tej pory nikt nie działał na nią tak silnie. Było to tak, jak gdyby jego ciało 
wysyłało impulsy, a ona odbierała je, niczym czuła antena. W dodatku zapach 
wykwintnej wody po goleniu drażnił jej nozdrza...

– Chciałbym porozmawiać z tobą, zanim dotrzemy do Seacliffe House – głos 

Graydona przywołał ją do rzeczywistości. – Chodzi o moją matkę, Alannę. 
Patryk i Beth znali się od dzieciństwa i matka szczyciła się potem, że Patryk 
okazał się najlepszym mężem..

– Dlaczego mi to mówisz? Cóż mnie obchodzi Patryk i jego żona!
– Chciałbym cię tylko uprzedzić, żebyś nie zrobiła ani nie powiedziała 

niczego, co mogłoby zaniepokoić Alannę. Nie chcę, żeby dowiedziała się o 
waszym romansie.

– Zabierasz Vicky, żeby twoja matka mogła ją poznać, a jednocześnie chcesz 

utrzymać w tajemnicy mój związek z Patrykiem? – zapytała ironicznie 
Courtenay. – Bardzo jestem ciekawa, jak jej wyjaśnisz, skąd się wzięła Vicky.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Chcę jej powiedzieć prawdę. Nie będzie to ta historyjka, którą 

opowiedziałaś mi zeszłego wieczoru. Opowiem jej, jak uwiodłaś mojego brata i 
schwytałaś go w pułapkę.

– W rzeczywistości to Patryk mnie uwiódł – odrzekła Courtenay. – Nie 

wiedziałam, że był żonaty, a kiedy po sześciu tygodniach znajomości 
zaproponował mi małżeństwo, zgodziłam się. Wzięliśmy cichy ślub w pięknym 
parku w Whistler...

Courtenay krzyknęła, kiedy Graydon gwałtownie zahamował. Książka Vicky 

spadła na podłogę, a ona sama wymamrotała coś przez sen. Courtenay nigdy 
jeszcze nie widziała oczu tak pełnych nienawiści jak oczy Graydona.

– Wysiadaj! – rozkazał, a kiedy zawahała się, w obawie, że zostawi ją tutaj, 

na pokrytej śniegiem autostradzie, dodał: – Czy chcesz, żeby twoja córka 
usłyszała, co mam ci do powiedzenia?

Courtenay wysiadła bez sprzeciwu, otulając się kurtką, aby osłonić się przed 

lodowatym wiatrem, który wdzierał się pod ubranie i szarpał włosy.

– Bigamia? – krzyknął Graydon ze złością. – Posądzasz mojego brata o 

popełnienie przestępstwa? Masz akt ślubu? Chciałbym go zobaczyć?

– Nie, nie mam...
– Och, jakie to przykre!
– Poczekaj, daj mi skończyć! Nie mam żadnego dokumentu, bo to nie był 

prawdziwy ślub. Wtedy oczywiście o tym nie wiedziałam. „Ślubu” udzielił nam 
przyjaciel Patryka, a świadkami była para, którą poznaliśmy w kawiarni. Patryk 
powiedział mi...

– Patryk mówił mi, że jesteś cwaną dziwką – warknął Graydon ze złością. – 

Ale nawet on nie przypuściłby, że wymyślisz taką nieprawdopodobną historię, 
żeby usprawiedliwić siebie i swoje postępowanie!

– To nie jest kłamstwo. Och, dlaczego nie chcesz mi uwie...
Urwała, bo Graydon boleśnie ścisnął jej ramiona. Nie mogła się ruszyć. 

Przyciągnął ją tak blisko, że miała jego twarz tuż przed sobą.

– Jeżeli odważysz się rozpowiadać te brednie – syknął – pozwę cię do sądu, 

oskarżę o oszczerstwo i zapewniam cię, że pójdziesz do więzienia! Mój Boże, 
chyba jesteś niespełna rozumu, jeśli sądzisz, że ktokolwiek uwierzy w te 
kłamstwa! Ty mała...

Na szczęście dalsze słowa zagłuszyła przejeżdżająca obok cysterna. 

Courtenay patrzyła ze zgrozą na złośliwie wykrzywione usta, ciskające zniewagi.

Wreszcie Graydon odepchnął ją tak gwałtownie, że się zachwiała. Zacisnęła 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

pięści, żałując, że nie jest mężczyzną. Och, z jaką chęcią uderzyłaby tę 
bezczelną gębę. Powiedziała tylko zduszonym głosem:

– Szkoda czasu na rozmowę z tobą...
– Dobrze, że w końcu to zrozumiałaś.
– Ale to wcale nie znaczy, że zachowam prawdę tylko dla siebie. Nie mam 

zamiaru osłaniać tego drania Patryka...

– Odniosłem wrażenie, że Wiktoria nie podziela twojej opinii...
– Oczywiście, że nie! Nie chcę, żeby Vicky gardziła własnym ojcem. Każde 

dziecko powinno mieć dwoje kochających się rodziców. Moje zostało 
pozbawione ojca nie z własnej winy. Musiałam zapewniać ją, że Patryk był 
wspaniałym człowiekiem, który ją kochał. I ona mi uwierzyła. Graydon odgarnął 
włosy spadające na czoło.

– To bardzo wrażliwe dziecko, prawda?
Courtenay nie wierzyła własnym uszom. Jego głos stał się niemal czuły. 

Czyżby ten człowiek był zdolny do ludzkich uczuć?

– Tak – odpowiedziała ostrożnie. – Muszę ją ochraniać. Może jestem 

nadopiekuńcza, ale chciałabym jak najdłużej oszczędzać jej stresów i 
rozczarowań.

– Rozumiem to i widzę, że jesteście bardzo ze sobą zżyte. Szkoda byłoby, 

gdyby coś tę harmonię zepsuło.

– Nie martw się – mruknęła. – Nic takiego się nie zdarzy.
– Nawet jeśli Wiktoria odkryje, że nienawidziłaś jej ojca?
– Mówiłam ci już, że nigdy jej tego nie powiem.
Ku swemu przerażeniu Courtenay dostrzegła w oczach Graydona wyraz 

triumfu. Triumf? Strach chwycił ją za gardło.

– Czy mógłbyś... – wyjąkała z niedowierzaniem.
Ton jego głosu był jak smagnięcie mroźnego wiatru.
– Chcę zawieźć Wiktorię do jej babki, ale nie dopuszczę, żeby to spotkanie 

okazało się bolesne dla Alanny. A ty nie ośmielisz się przeszkodzić mi.

Courtenay odwróciła się i spojrzała na pokryte śniegiem góry.
Patryk wykorzystał ją, a teraz jego brat usiłuje się nią posłużyć. Wprawdzie 

w inny sposób, ale równie nikczemny...

– Czy chcesz nastawić Vicky przeciwko mnie?
– To już zależy od ciebie. Jeśli będziesz się upierać przy swoich 

niedorzecznych kłamstwach, zapewniam cię, że powtórzę je słowo w słowo 
twojej córce.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Odwrócił się i ze złością otworzył drzwiczki samochodu. Courtenay 

wiedziała, że spełni groźbę. Wsunęła się na swoje miejsce. Znowu, bez udziału 
woli, znalazła się w zasięgu jego niezwykłego oddziaływania. Jak mogła ulegać 
magnetycznej sile tego mężczyzny, który był przecież pozbawionym skrupułów 
potworem?

Zapadł zmierzch, kiedy dotarli do Vancouver. Chociaż była to wigilia 

Bożego Narodzenia, Courtenay nie udzielił się świąteczny nastrój, który panował 
na ulicach. Vicky przeciwnie – witała radosnymi okrzykami światła i dekoracje. 
Kiedy Graydon zajechał na parking, pisnęła:

– Dlaczego się tu zatrzymujemy?
– Nie pojedziemy do babci bez prezentu, prawda? Courtenay spojrzała z 

obawą na Graydona.

– Zabrałyśmy prezenty, które kupiłyśmy dla siebie – powiedziała. – Przykro 

mi, ale mój budżet nie pozwala na nic więcej. Zwłaszcza że po powrocie będę 
bez pracy – nie zawahała się dodać oskarżycielskim tonem.

– Chodźmy po sprawunki, zanim zamkną sklepy. Później porozmawiamy o 

pieniądzach.

Kiedy Vicky ruszyła przodem, Graydon przytrzymał Courtenay za ramię.
– Nie mów przy dziecku o swoich kłopotach. Do diabła, wiem przecież, że 

masz mało pieniędzy. Zapłacę rachunek. Pomogę ci wybrać upominki.

– Kup matce, co chcesz! Jestem tu tylko dlatego, żeby nie robić Vicky 

przykrości!

Odeszła na bok i zaczęła przyglądać się puszystym szalom. Nagle usłyszała 

głos za sobą:

– Czy podoba ci się któryś z nich?
– Myślę, że przydałyby się twojej matce. Wyglądają na bardzo ciepłe. Starsi 

ludzie źle znoszą zimno...

Nie zwracając uwagi na cenę, Graydon zdecydował się na dwa szale, 

brązowy i turkusowy. Poprosił ekspedientkę, by zapakowała je w ozdobny, 
świąteczny papier.

Rozejrzał się, po czym zatrzymał wzrok na czarnej aksamitnej sukience 

koktajlowej. Zwrócił się do drugiej ekspedientki:

– Proszę podać tę sukienkę pani West do zmierzenia.
– Courtenay zaś rzucił: – Wrócę za dziesięć minut.
– I zanim zdołała się zorientować, wyszedł, trzymając Vicky za rękę.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Proszę tędy, madam – ekspedientka w różowej, jedwabnej sukience, 

pobrzękując bransoletkami, wskazała jej przebieralnię.

Courtenay zawahała się. Do tej pory nie była w takim eleganckim magazynie 

– zwykle korzystała ze sprzedaży wysyłkowej. Co ona tu robi? Nigdy przecież 
nie pozwoli, żeby Graydon kupował jej sukienkę.

– Przepraszam – powiedziała. – Nie będę mierzyć tej sukienki.
Kobieta zdziwiła się.
– Jestem pewna, że to pani rozmiar.
– Tak, oczywiście, ale...
– Czy nie lubi pani czarnego koloru?
– Ja... lubię. I uważam, że sukienka jest piękna...
– widząc utkwione w nią oczy ekspedientek, miała ochotę zapaść się pod 

ziemię. – Po prostu nie chcę kupować nowej sukienki.

– Czy jest pani pewna?
– Najzupełniej.
– Och... Pan Winter tu wróci. Proszę poczekać, żeby się pani z nim nie 

rozminęła. Mamy dzisiaj taki duży ruch... Przepraszam, mam klienta.

Pogrążona w myślach Courtenay nie zauważyła Vicky, która podbiegła do 

niej z twarzyczką zarumienioną z podniecenia.

– Wujek kupił mi sukienkę! Zobacz, mamusiu!
Courtenay ukryła niezadowolenie, żeby nie robić przykrości Vicky.
– Jakiego koloru, kochanie?
– Pomarańczową! Powiedział, że moje włosy przypominają mu błędny ognik. 

A wiesz, mamusiu, babcia dostanie ode mnie koronkową chusteczkę! Wujek 
powiedział, że ona nie uznaje jednorazowych serwetek, obrusów...

– I małżeństw – odezwał się w pobliżu głos Graydona. – Którą kreację 

wybrałaś? – zapytał, wyjmując portfel. – Czy ta ci się podoba?

– Jest piękna – odpowiedziała. – Ale wiesz, że muszę pilnować mojego 

budżetu.

Graydon wyglądał tak, jakby miał ochotę potrząsnąć nią, ale opanował się i 

powiedział do ekspedientki:

– Wezmę tę. Dziękuję.
W Courtenay wzbierała złość. Nie mogła zrobić tu sceny, ale wiedziała, że 

nic nie zmusi jej do włożenia tej sukienki. Idąc przez obszerny hol, chciała wziąć 
Vicky za rękę. Dziewczynka nie zauważyła jej gestu. Podskakiwała uczepiona 
ramienia Graydona, jakby zupełnie zapomniała o istnieniu matki.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Courtenay poczuła bolesne ukłucie w sercu.

Marine Drive, główna ulica Vancouver, była teraz – za zalaną deszczem 

szybą samochodu – plamą różnokolorowych świateł i rozmazanych konturów. 
Courtenay z trudem dostrzegła drogowskaz, kiedy skręcili w boczną drogę.

Seacliffe House. Kamienne kolumny podtrzymywały jasno oświetlone 

frontowe wejście. Courtenay wiedziała, że Winterowie byli bogaci, ale nie 
spodziewała się takiego przepychu. Nawet w ciemności, w strugach ulewnego 
deszczu, dom wyglądał jak zamek – nowoczesny zamek z drewna cedrowego, 
szkła i kamienia. Zarysy budowli biegły ku niebu na podobieństwo starych sosen,
wznoszących się majestatycznie po obu stronach domu.

Zanim wspięła się na schody, prowadzące do wejścia, zdążyła dostrzec 

jeszcze ogromny krzew rododendronu i poczuła wyraźny powiew znad oceanu.

Kiedy znaleźli się w ciepłym holu, Graydon podał parasol przyjaźnie 

uśmiechającej się kobiecie w wieku około trzydziestu lat.

– Pana matka jest w salonie, panie Winter.
– Dziękuję, Liwy. Powiedz Wheelerowi, żeby wprowadził samochód do 

garażu i przyniósł nasze bagaże.

Courtenay rozglądała się zdezorientowana. Spodziewała się marmurowej 

posadzki, rzeźbionych mebli, ogromnej srebrzystej choinki. A tymczasem hol był 
pusty, zwinięty dywan odsłaniał podłogę. Jedynym meblem była masywna 
konsola, przykryta białym płótnem. W rogu stały puszki z farbą, pędzle, rolki 
tapety i drabina.

Vicky spojrzała na wuja.
– Czy będziesz malował hol?
Graydon położył rękę na jej ramieniu i poprowadził do drzwi na prawo.
– Twoja babcia postanowiła w czerwcu, że odnowi część holu. Wkrótce 

potem, jak robotnicy zaczęli, Paddy... – przerwał i chrząknął – twój tatuś umarł. 
Babcia nie życzyła sobie obcych ludzi w domu. Obawiam się, że w dalszym 
ciągu woli samotność i spokój. Może od Nowego Roku zmieni zamiar.

Zwrócił się do Courtenay z surową miną.
– Pamiętaj, że matka wiele przeszła. Cokolwiek zrobisz lub powiesz, 

pamiętaj o tym.

– Już ci to obiecałam – odpowiedziała chłodno. – Nie mam zwyczaju nie 

dotrzymywać słowa.

Ujął za klamkę, a Courtenay poczuła rączkę Vicky w swojej dłoni.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Boję się, mamusiu.
Courtenay chciała powiedzieć: – Ja też – ale zamiast tego uścisnęła palce 

Vicky i szepnęła: – Nie martw się, kochanie, wszystko będzie dobrze. – I weszła 
z nią do pokoju.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Rozdział 4

Kiedy Graydon zamknął drzwi, Courtenay ujrzała ciemne, lśniące drewno, 

chińskie parawaniki z laki, kanapę i fotele obite kremową skórą. W głębi 
znajdował się barek, ukryty częściowo za dekoracyjną rośliną. Ozdobą pokoju 
był wspaniały kominek, z którego bił ciepły blask.

Drobna postać tkwiła w ogromnym fotelu, z otwartym czasopismem na 

kolanach. Graydon zbliżył się do niej.

– Mamo... – zaczął, całując jej blady policzek.
Alanna uśmiechnęła się smutno.
– Jak to dobrze, że wróciłeś. Martwiłam się o ciebie.
– Mówiłem ci już, żebyś nigdy nie martwiła się o mnie. Jak się czujesz?
– Dobrze. Jak ci się udała podróż?
– Była bardzo... owocna. – Graydon skinął na Courtenay i Vicky, żeby się 

zbliżyły. – Mamo, mam dla ciebie niespodziankę.

Mimo protestów Graydona, Alanna podniosła się, wspierając się o jego 

ramię. Jej oczy – niebieskie jak oczy Vicky – objęły dwie postacie. Courtenay 
czuła na sobie badawczy wzrok Graydona, kiedy patrzyła na kobietę, która 
mogłaby być jej teściową, gdyby wszystko ułożyło się inaczej. Siwiejące, 
kasztanowate włosy, skóra jak zwiędły płatek róży, usta szerokie jak u Vicky.

Spojrzenie starszej pani przenosiło się z Courtenay na Vicky i z powrotem na 

Courtenay, która czekała w napięciu, co powie Alanna. W końcu to Graydon 
przerwał ciszę.

– Zaprosiłem Courtenay i jej córkę Wiktorię, żeby spędziły z nami święta, 

mamusiu – powiedział tak czułym głosem, iż . Courtenay nie mogła wprost 
uwierzyć, że to ten sam mężczyzna, który potrafił być tak brutalny. Objął matkę i 
poprosił:

– Usiądź.
– Pozwól mi popatrzeć na dziecko.
Courtenay czuła napięcie każdym nerwem.
– Nic nie powiesz? – zwrócił się do niej Graydon i Courtenay mogła dostrzec 

mięśnie drgające w jego twarzy. Poczuła jakiś cień sympatii, kiedy zorientowała 
się, że i jemu udzieliło się napięcie panujące w pokoju.

Vicky postąpiła krok naprzód.
– Przywiozłyśmy prezenty dla ciebie, babciu. Cieszę się, że cię poznałam.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Courtenay próbowała wyobrazić sobie zamęt w głowie tej kobiety, która 

właśnie dowiaduje się, że ma wnuczkę.

Po dłuższej chwili Alanna uścisnęła lekko rękę Vicky.
– Ja też się cieszę, że cię poznałam, moje dziecko.
– Mamo, to jest Courtenay West.
Courtenay poczuła na sobie baczne, ostrożne spojrzenie. – Pani West?
– To jest panna West – powiedział Graydon miękko.
– Panna West... Graydon mówił mi, że przywiezie kogoś ze sobą, ale nie 

przypuszczałam, że to będzie kobieta. Wiele lat upłynęło od czasu, kiedy ostatni 
raz gościł tu kobietę.

Dobry Boże, wstrząsnęła się nagle Courtenay. Alanna myśli, że ona i 

Graydon... że coś ich ze sobą łączy! Czy dojdzie również do wniosku, że Vicky 
jest ich dzieckiem? Odwróciła się bezradnie w stronę Graydona.

– Usiądźmy – zaproponował. – Sherry, mamo?
Courtenay zauważyła z ulgą, że pierwszy raz w życiu Vicky zachowywała 

się cicho jak myszka. Alanna usiadła w fotelu i odezwała się:

– A teraz, Graydonie, opowiedz wszystko po kolei. Gdzie poznałeś 

Courtenay?

Courtenay ścisnęła z całej siły szklankę. Musi przerwać! Nie może pozwolić, 

żeby Vicky słuchała tych kłamstw! Obejrzała się znowu, ale spojrzenie 
Graydona kazało jej milczeć.

Zadzwonił i po chwili zjawiła się Liwy.
– Czy pokój przy schodach jest gotowy dla gości?
– Tak, panie Winter.
– Liwy, gdzie jest Blackie?
– W kuchni, panie Winter.
– Wiktorio... – spojrzał na Vicky. – Czy chciałabyś pójść z Liwy? Poznasz 

Blackie.

– Kto to jest?
– Mój pies, lab...
– Pies? Ty masz psa? Och, wujku! – oczy Vicky rozbłysły jak gwiazdy. – 

Bardzo chciałabym się z nim pobawić!

Graydon uśmiechnął się.
– Na pewno będzie zadowolony, jak cię zobaczy, ale on już nie może się 

bawić. To nasz stary, zreumatyzowany przyjaciel.

Courtenay musiała przyznać, że Graydon bardzo subtelnie zaproponował 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Vicky wyjście z pokoju.

Zauważył, że w czasie podróży nie rozstawała się ze swoją „Encyklopedią 

psów”.

– Czy mogę wyjść, mamusiu?
– Jeśli pani Winter nie ma nic przeciwko temu...
Alanna zawahała się, jakby nie chciała, żeby jej dopiero co poznana wnuczka 

zniknęła tak szybko. Po chwili jednak skinęła głową. – Idź, moje dziecko, tylko 
wracaj prędko. Vicky skoczyła na równe nogi.

– Czy pokaże mi pani – zwróciła się do Liwy – gdzie jest wasza choinka? 

Chciałabym położyć pod nią mój prezent dla mamy.

Liwy spojrzała z niepokojem na swoich chlebodawców. – Nie mamy choinki 

w tym roku.

Courtenay doskonale rozumiała Alannę. Choinka była na pewno ostatnią 

rzeczą, o której starsza pani pomyślałaby w czasie pierwszych od śmierci syna 
świąt Bożego Narodzenia.

Graydon chrząknął. – Mamo, nie wiem, jak opowiedzieć ci o tym... o tym 

wszystkim.

Liwy dorzuciła do ognia. Courtenay wpatrywała się w strzelające w górę 

płomienie. Graydon opowiadał uspokajającym głosem, a do niej docierało 
wszystko jak przez mgłę, jakby znajdowała się w transie. Och, wolałaby nie 
słyszeć tego w ogóle, ale słowa natrętnie wciskały się jej do uszu:

– Patryk... dużo wypił... Courtenay w hotelu... krótkie spotkanie... pomyłka... 

kochał tylko Beth...

Polano w kominku obsunęło się nagle i snop złotych iskier uniósł się do góry. 

Courtenay otrząsnęła się. Uświadomiła sobie, że Graydon i jego matka patrzą na 
nią. Postawiła szklankę i wstała, odwracając głowę, żeby nie dostrzegli łez.

– Przepraszam – powiedziała. – Pójdę na górę.
Graydon coś jeszcze mówił, ale nie rozumiała tego.
Nawet nie chciała słuchać. Gardziła nim tak jak Patrykiem. Jak mogła 

związać się z taką rodziną? Zanim dotarła na miejsce, długo powstrzymywane 
łzy oślepiły ją tak, że ledwie odnalazła drogę do swego pokoju.

Courtenay przechadzała się po ogromnej sypialni z wielkim łożem i pięknym 

kominkiem z szarego kamienia. Odkąd się tu znalazła, usiłowała bezskutecznie 
zapanować nad wszystkimi nieprzyjemnymi odczuciami. Nawet ściany w 
ciepłym brzoskwiniowym kolorze, gruby dywan i wdzięczne kształty mebli z 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

orzecha włoskiego nie były w stanie rozproszyć jej przygnębienia.

Kiedy usłyszała energiczne pukanie do drzwi, wiedziała, że to przyszedł 

Graydon. Spodziewała się go. Obróciła się gwałtownie i zacisnęła wargi, kiedy 
dostrzegła drwiący wyraz na jego przystojnej, śniadej twarzy.

– Wygodnie? – zapytał.
Courtenay zarumieniła się. – Wiesz przecież, że nigdy jeszcze nie 

mieszkałam w takich luksusach.

Graydon zrzucił marynarkę i rozsiadł się na wspaniałej, aksamitnej kapie, 

która pokrywała łóżko jak szarosrebrzysty obłok.

– Poznałaś Alannę – widzisz, jaka jest wątła i słaba. Źle się stało, że 

dowiedziała się o zdradzie Patryka. Gdybyś dodała do tego swoje wyssane z 
palca opowieści, nie wiem, czy w ogóle by to zniosła.

Courtenay poczuła zamęt w głowie.
– To wszystko jest jakąś absurdalną szaradą!
Gdybym wcześniej znała twoje plany, nie ruszyłabym się z domu. Nie znoszę 

kłamstwa! A zwłaszcza tego rodzaju. To stawia mnie w sytuacji nie do 
zniesienia! Ale ciebie i tak nie obchodzą przeżycia innych!

Graydon szarpnął niecierpliwie węzeł krawata. Courtenay podeszła do okna i 

stanęła tyłem do niego.

– Nie masz racji – odezwał się – że nie interesuję się innymi ludźmi. Nie 

zrobię nic, czym mógłbym zranić Wiktorię.

Courtenay wpatrywała się nie widzącym wzrokiem w dalekie światła 

błyskające w ciemności. Zastanawiała się nad słowami Graydona. Czy on 
rzeczywiście troszczył się o Vicky? W jaki sposób? Przecież dopiero niedawno 
zobaczył ją po raz pierwszy!

Usłyszała, że poruszył się.
– Czy nie moglibyśmy być dla siebie uprzejmi? – zaczął. – Dzieci z łatwością 

wyczuwają nieżyczliwą atmosferę wokół siebie. Przez wzgląd na Wiktorię 
powinniśmy ukrywać, że nie znosimy się nawzajem, nie uważasz?

Courtenay, choć niechętnie, musiała przyznać mu rację.
– Tak – powiedziała chłodno. – Zgadzam się. Ale to będzie możliwe tylko 

wtedy, jeżeli będziemy poruszać obojętne tematy. – Patrzyła na jego odbicie w 
ciemnej szybie okna i spostrzegła blask oczu. – Takie tematy, jak... twój dom. 
Jest naprawdę piękny.

Graydon zbliżył się do niej. Stanął tak blisko, że jego oddech poruszał jej 

włosy. Odczuła znowu ten niezwykły, magnetyczny urok.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Tak – powiedział. – Mamy szczęście. A Alanna ma dar stwarzania 

rodzinnej atmosfery.

Nagle chwycił Courtenay za ramiona i obrócił do siebie. Palce trzymały ją jak

kleszcze, kiedy mówił:

– W tym domu jest dość miejsca dla wszystkich. Dla Alanny i dla mnie... dla 

ciebie i Wiktorii.

Courtenay poczuła wzbierającą złość. To miał był neutralny temat!
– Tutaj żyłoby ci się dużo lepiej – ciągnął Graydon. – Miałabyś zupełną 

swobodę, mogłabyś prowadzić własne życie towarzyskie. Ludzie twierdzą, że 
dwie kobiety nie mogą się pomieścić w jednej kuchni, ale tu mogłybyście mieć z 
Wiktorią mieszkanie z oddzielnym wejściem. Z czasem ty i Alanna 
mogłybyście...

– Zaprzyjaźnić się? – Courtenay zaśmiała się niedowierzająco. – To chciałeś 

powiedzieć? Wydaje mi się, że zrobiłeś wszystko, żeby zaprzepaścić taką 
szansę. Zresztą tracimy niepotrzebnie czas, bo i tak nie mam zamiaru zostać tutaj 
na dłużej. Szkoła zaczyna się 7 stycznia i do tego czasu ja i Vicky wrócimy już 
do Millar’s Lake.

– Wiktoria jest wyjątkowo żywym dzieckiem – nie dawał za wygraną 

Graydon. – Ty wiesz o tym najlepiej. Powinna chodzić do dobrej prywatnej 
szkoły – jest tu taka w pobliżu, tylko dziesięć minut drogi samochodem. To 
byłoby dla niej bardzo korzystne. Czym się najbardziej interesuje? Komputery, 
teatr, pływanie?

– Próbujesz dać mi do zrozumienia, że ponieważ nie mogę zapewnić Vicky 

odpowiedniego poziomu życia, powinieneś mi ją odebrać...

– Nieprawda. Chcę tylko jej dobra. Przecież ona należy do Winterów, czy 

tego chcesz, czy nie, i nic tego nie zmieni. Po śmierci Patryka wydawało się nam,
że nasz ród się kończy, ale...

– Ale jest Vicky – Courtenay spojrzała na niego wyzywająco. – Ale Vicky 

nie nazywa się Winter, tylko West. Jeżeli niepokoisz się, że twój ród może 
wygasnąć, dlaczego sam nie postarasz się o następcę? Jestem pewna, że nie 
brakuje chętnych kobiet! Graydon odwrócił się i zasłonił okno.

– W przeciwieństwie do ciebie. Nie, nie chcę dzieci pozamałżeńskich, a nie 

ma kobiety, która mogłaby mnie nakłonić do ślubu. Czy to jest odpowiedź na 
twoje pytanie?

– Nie można namówić cię do małżeństwa? – zapytała szyderczo. – Co za 

problem, Graydon? Czy nie lubisz kobiet? A może wolisz...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Och, lubię kobiety. Dlaczego śmiejesz się tak pogardliwie? Czy mi nie 

wierzysz?

Zanim Courtenay zdążyła odpowiedzieć, chwycił ją gwałtownie za ramiona. 

– Pozwól mi udowodnić, że się mylisz.

Z całej siły szarpnęła się, pragnąc uwolnić się z jego objęć. Ale on wplótł 

palce w jej włosy, zbliżając jej twarz do swojej. Courtenay zobaczyła tuż przed 
sobą ciemne włosy, rozszerzone źrenice... i przymknąwszy oczy poddała się 
gwałtownemu pocałunkowi.

Niezwykły dreszcz przeszył ją, gdy Graydon dotknął ustami jej warg. Serce 

niemal przestało bić.

Graydon znieruchomiał, jakby trochę zaskoczony. Ale trwało to tylko chwilę. 

Zanim się zorientowała, była uwięziona w jego ramionach.

Och, jak bardzo nim pogardzała! Ale nawet gdyby mogła znaleźć słowa w 

pełni wyrażające jej odczucia, to i tak nie mogłaby nic powiedzieć. Zawładnął 
nią jego seksualny magnetyzm, niepodobny do niczego, co przeżyła do tej pory. 
Obudził zmysły, o których istnieniu dotąd nie wiedziała. Czuła narastającą 
namiętność...

Broniła się coraz słabiej. I chociaż nakazywała sobie walkę z nieznaną mocą, 

uświadomiła sobie z przerażeniem, że gładzi jego ramiona, kark, jedwabiste 
włosy. Dobry Boże, co się z nią dzieje? Broń się! – podpowiadał rozum. Ale 
serce szeptało: – Poddaj się...

Nagle zaparło jej dech – poczuła, że ręce Graydona wsuwają się pod sweter, 

ciepłe dłonie muskają jedwabistą skórę nagich pleców. Usłyszała stłumiony jęk 
Graydona. W odpowiedzi jej piersi nabrzmiały, a serce zabiło jeszcze żywiej.

Wydawało się, że zrozumiał utajone pragnienie tego pięknego ciała. Sięgnął 

do zapięcia stanika. Courtenay zadrżała i przywarła do niego biodrami.

Pragnął jej! Courtenay doznała prawdziwego wstrząsu, kiedy to sobie 

uświadomiła. Okazało się, że nie jest mu obojętny urok drugiej płci. Odkryła coś, 
czego z pewnością wolałby nie ujawniać – że czuje do niej pociąg fizyczny, że 
nie jest mu obojętna.

W chwilę potem Graydon brutalnie odepchnął ją od siebie. Twarz mu nagle 

pobladła, w oczach, które ciągle jeszcze spoglądały na nią pożądliwie, pojawiła 
się złość.

Kiedy znowu się zbliżył, uświadomiła sobie z przerażeniem, że jej sutki 

rysują się wyraźnie pod obcisłym sweterkiem. Przygryzając drżące wargi, w 
popłochu zasłoniła piersi złożonymi ramionami.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Wydawało jej się, że te krótkie chwile trwają wiecznie. Zmierzył ją oczami, 

które były znów czyste i zimne.

– Czy to uzasadnia mój punkt widzenia? – zapytał głosem, w którym słychać 

było pewność siebie.

– To przede wszystkim dowodzi – odpowiedziała krótko Courtenay – że nie 

jesteś dżentelmenem.

– Och, zapewniam cię, że potrafię być prawdziwym dżentelmenem – dodał z 

drwiącym uśmiechem – ale tylko wtedy, kiedy mam do czynienia z prawdziwą 
damą. – Wziął marynarkę z łóżka i naciągnął ją na ramiona. – A dama nie 
reaguje w ten sposób na pocałunek obcego człowieka. Zwłaszcza jeśli go 
nienawidzi. Bo przecież nienawidzisz mnie, prawda?

– Tak, nie znoszę cię. Ale jeśli chodzi o pocałunek... Każda kobieta 

zareagowałaby w ten sposób, chyba że byłaby z kamienia. Nie zapominaj 
jednak, że i ty odczuwałeś pożądanie – stwierdziła spokojnie. – Nienawidzisz 
mnie również, ale jednocześnie mnie pożądasz. Spójrz na siebie, Graydonie 
Winter. Jestem pewna, że nie jesteś taki, na jakiego wyglądasz.

Nie czekając na odpowiedź, przesunęła się koło niego i weszła do łazienki, 

zamykając za sobą drzwi.

Oparła się o drewnianą boazerię, trzęsąc się jak w febrze. Pragnął jej... oboje 

wiedzieli o tym.

Ale ona również go pragnęła.
Obiecała sobie, że nigdy więcej nie pozwoli mu na zbliżenie, bo wiedziała, 

że w jego rękach mięknie jak wosk.

A to może doprowadzić tylko do katastrofy.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Rozdział 5

Ciężka atmosfera w czasie obiadu była dla Courtenay wprost nie do 

zniesienia.

Kiedy zeszła na dół, Alanna powitała ją chłodnym „dobry wieczór” i 

odwróciła się na pięcie. Courtenay zrobiło się jej żal. Czy matka Patryka mogła 
osądzić ją sprawiedliwie, nie znając całej prawdy? Czy ta kobieta w ogóle 
przypuszczała, że istniała jakaś inna historia?

Litowała się nad Alanną, ale do Graydona czuła jedynie złość. To on był 

odpowiedzialny za całą sytuację. Zaproponował, żeby okazywali sobie 
uprzejmość, jednak swoim zachowaniem udaremnił wszelkie próby 
porozumienia.

Na szczęście Vicky była w beztroskim nastroju i kiedy jedli, towarzyszył im 

podekscytowany głosik. Liwy podała wyśmienitego łososia z pieczonymi 
ziemniakami i brokułami ugotowanymi na parze z aromatycznym sosem 
posypanym pietruszką.

– Truskawki! – Rozległ się dziecięcy okrzyk, kiedy wniesiono deser. – Moje 

ulubione owoce! My bardzo rzadko je kupujemy – są takie drogie.

– Drogie są teraz, zimą. – Graydon spojrzał na matkę, która trzymała srebrny 

dzbanuszek ze śmietanką. – Ale nie latem.

– Latem są tanie – przyznała Vicky, wkładając do ust czerwone, aromatyczne 

owoce. – Ale my raczej obchodzimy się bez nich, ponieważ musimy oszczędzać 
pieniądze. Mamy z mamą specjalne konto w banku na ortodontę. Dentysta mówi,
że za dwa lata będę potrzebowała aparatu, „bo mam wystające zęby...

– Nieprawidłowy zgryz, kochanie. – Courtenay usiłowała protestować, kiedy 

Vicky wzięła dzbanuszek z rąk Alanny i polała śmietanką swoją i matki porcję 
truskawek.

– Wystające zęby, nieprawidłowy zgryz... co za różnica! – Vicky wzruszyła 

ramionami. – W każdym razie, kiedy idziemy do sklepu, mama zawsze pyta:

– Czy my tego potrzebujemy, czy tylko chcemy, a kiedy okazuje się, że 

chcemy, odmawiamy sobie. Na ogół zamiast kupować, odkładamy pieniądze na 
nasze specjalne konto.

Alanna uniosła brwi i zerknęła na Courtenay. Zamiast chłodnej obojętności 

Courtenay zobaczyła błysk zdziwienia. A może było to zdziwienie połączone z 
aprobatą? Zanim zdążyła się zastanowić, Alanna odezwała się do Vicky:

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Jesteś na swój wiek bardzo mądrym dzieckiem.
– O tak, wiem – uśmiechnęła się promiennie Vicky.
– Słyszałam, jak pan Ketterton mówił to samo mamusi pewnego wieczoru. 

Przyszedł do nas na kolację, bo jego żona wyjechała. Prawda, mamusiu?

Courtenay napotkała pogardliwy wzrok Graydona. Starała się odpowiedzieć 

możliwie spokojnie:

– Tak, było tak rzeczywiście.
– Pewnie nie wiesz, mamo – powiedział Graydon ze złośliwym uśmieszkiem 

– że pan Ketterton był szefem Courtenay... Och, znacznie więcej niż szefem... 
był również... jej bardzo bliskim przyjacielem...

Courtenay zacisnęła ręce aż do bólu. Och, jakiż to drań! Zaprosiła wtedy 

Alfa na kolację na wyraźne życzenie Flo, żeby mógł podczas jej nieobecności 
zjeść przynajmniej jeden porządny posiłek.

Ale zanim zdążyła otworzyć usta, Alanna odsunęła krzesło od stołu i wstała.
– Myślę, że kawę wypijemy w salonie. – Odwróciła się tyłem do Courtenay, 

mówiąc do syna: – Zadzwonisz na Liwy, kochanie?

– Babciu, pobiegnę do kuchni i poproszę Liwy, żeby przyniosła kawę. – 

Vicky zerwała się i pobiegła do drzwi. – Chciałabym zobaczyć, co robi Blackie.

Courtenay stanęła na środku salonu, czekając, aż Graydon pomoże matce 

usiąść w fotelu. Teraz, kiedy nie miał na sobie swetra, widziała jego mięśnie 
rysujące się pod szarą koszulą. Dobrze dopasowane spodnie podkreślały 
smukłość długich nóg. Był bardzo męski i przystojny.

Dlaczego brat Patryka nie okazał się otyłym, starszym panem? Na widok 

tego zmysłowego mężczyzny o zniewalającym spojrzeniu krew zaczynała jej 
szybciej krążyć w żyłach.

Kiedy spoglądała na jego czarne, wijące się włosy, przypominała sobie, jakie 

były jedwabiste i gładkie pod jej palcami. Wspomnienie jego pieszczot wywołało 
dreszcz pożądania, który przeszył na wskroś jej ciało.

Chwyciła powietrze w płuca. Graydon usłyszał to, a może wyczuł – i 

odwrócił się gwałtownie. Spojrzenia ich zetknęły się. Wiedziała, że w jej oczach 
było tyle pożądania, że aż rumieńce wstydu wystąpiły jej na policzki.

– Usiądź – nakazał ostro, wskazując jej fotel.
Nie chciała się sprzeciwiać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wiedziała, 

że gdyby miała zamiar pójść teraz na górę, nie zrobiłaby nawet kilku kroków.

Drzwi otworzyły się i Liwy wniosła kawę w srebrnym dzbanku i filiżanki z 

porcelany z eleganckim wzorem w złote liście.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Czy napijesz się likieru, mamo? – spytał Graydon, kierując się w stronę 

barku.

– Nie, dziękuję, kochanie.
Spojrzał na Courtenay, ale ona również odmówiła. Kiedy Graydon stawiał 

kawę na stole, Alanna zwróciła się do niego:

– Gray, czy mógłbyś mi przynieść krople miętowe? Są w torebce na stoliku.
– Czy źle się czujesz, mamo?
– To tylko mała niestrawność – uśmiechnęła się.
Kiedy drzwi zamknęły się za nim, uśmiech zniknął z twarzy Alanny. 

Odetchnąwszy głęboko, przesunęła się w fotelu tak, żeby siedzieć na wprost 
Courtenay. Ogromny pierścień z diamentem i szafirem błyszczał obok ślubnej 
obrączki na ręce opartej o poręcz fotela.

– Chciałabym skorzystać z okazji i porozmawiać z tobą na osobności. – 

Niebieskie oczy były tak twarde jak klejnoty w pierścieniu. – To nie zajmie 
wiele czasu.

Courtenay niepewnie podniosła filiżankę do ust. – Słucham, pani Winter?
– Panno West, ma pani zamiar spędzić w moim domu dwa tygodnie. Myślę, 

że będzie najlepiej, kiedy od razu wyjaśnimy sobie wszystko. Będę szczera. 
Graydon nie pragnie pani obecności tu, w Seacliffe House... i ja również.

Courtenay przełknęła odrobinę kawy i ostrożnie postawiła filiżankę.
– Pani i Graydon daliście mi to jasno do zrozumienia. Myślę, że Graydon 

powiedział pani równie wyraźnie, że nie chciałam tu przyjeżdżać.

W spojrzeniu Alanny pojawiła się wrogość. – Zawsze gardziłam kobietami, 

które zadają się z żonatymi mężczyznami...

– A żonaci mężczyźni, którzy pozwalają sobie na to? Co pani o nich sądzi?
– Żal mi ich. Większość z nich grzęźnie w takich związkach, nie zdając sobie 

nawet dobrze sprawy z tego, co się stało. Kiedy spotykają atrakcyjną kobietę, 
nie mogą oprzeć się pokusie. Kobieta taka jak pani może zniszczyć wiele 
małżeństw...

Courtenay patrzyła na ogień płonący na kominku i czuła, jak ogarnia ją fala 

gniewu. Czemu obiecała Graydonowi, że nie powie prawdy Alannie? Widocznie 
chciał zniszczyć zaufanie Vicky do matki, skoro złamał obietnicę... Na szczęście 
więź między nią a córką jest tak silna, że te zniewagi jej nie zerwą. Kłamała 
wprawdzie, opowiadając Vicky o Patryku, ale robiła to tylko dla jej dobra. Czy 
Vicky to zrozumie?

Postanowiła zaryzykować. Musi się bronić.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Alanna patrzyła przed siebie, a jej wyblakłe, niebieskie oczy były pełne takiej 

udręki, że Courtenay poczuła litość i wyrzuty sumienia. Tej zasmuconej, 
zranionej kobiecie powinno się mówić kłamstwa, żeby oszczędzić jej okrutnej 
prawdy. Nie mogła dowiedzieć się, że jej syn był niewierny i nieczuły. Musi 
pozostać w przeświadczeniu, że szczególne okoliczności sprowadziły go na 
manowce.

Courtenay wyprostowała się.
– Pani Winter – zaczęła uprzejmie. – Przepraszam, nie chciałam sprawić pani 

przykrości. Przez te dwa tygodnie postaram się pani nie narzucać.

Alanna powoli obróciła głowę w stronę Courtenay. Spojrzała wyraźnie 

zdziwiona, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, do pokoju wszedł Graydon.

Od razu wyczuł napięcie. Podszedł do matki i położył jej torbę na kolanach.
– Dziękuję ci, kochanie – odezwała się Alanna drżącym głosem. – 

Niepotrzebnie cię fatygowałam. Chyba się położę. Miałam dziś zbyt wiele 
wrażeń. Dobranoc. – W oczach miała zakłopotanie, kiedy mijała Courtenay w 
przejściu.

Gdy drzwi zamknęły się za Alanną, Graydon zwrócił się z gniewem ku 

Courtenay.

– Co u diabła powiedziałaś jej, że wyszła taka zmartwiona?
– Nic, co mogłoby ją zaniepokoić. Obiecałam, że będę trzymać się z daleka, 

dopóki tu będę przebywać. I mam zamiar tego dotrzymać. – Zaczęła przeglądać 
„Architectural Digest”, mając nadzieję, że Graydon nie zauważy drżenia jej rąk.

Przez kilka minut słychać było tylko szelest przewracanych kartek. 

Courtenay patrzyła nie widzącymi oczami na błyszczące zdjęcia – 
modernistyczne krzesło obite jedwabiem, portret Coco Chanel w jej paryskim 
apartamencie, Pheromone, najdroższe perfumy świata...

– Wigilia Bożego Narodzenia. – Słowa Graydona przerwały ciszę. Siedział, 

przypatrując się jej spod długich, czarnych rzęs. – Co robiłybyście teraz z 
Wiktorią, gdybyście były w Millar’s Lake?

Więc on rzeczywiście pragnie zachować pozory – pomyślała Courtenay. 

Spojrzała na zegarek. – Myślę, że o tej porze Vicky byłaby już w łóżku, a ja...

– A ty zabawiałabyś się z którymś ze swoich przyjaciół? Może. , z Alfem? – 

wąskie, aroganckie wargi skrzywiły się cynicznie. – A może dysponujesz całym 
zastępem żonatych mężczyzn, którzy przylecą na skrzydłach na każde 
wezwanie?

Courtenay cisnęła czasopismo z furią na stół i zerwała się. Jakże się myliła – 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

on wcale nie miał zamiaru być uprzejmy!

Nie odpowiadając na jego złośliwe uwagi wybiegła z pokoju, trzaskając 

drzwiami. Nienawidzi go!

Kiedy Vicky już spała, Courtenay wzięła ciepłą kąpiel, głównie po to, żeby 

się trochę uspokoić. Położyła się do łóżka i zgasiła światło, mając nadzieję, że 
wkrótce zaśnie, ale sen nie przychodził. Dopiero po drugiej poczuła się 
zmęczona i już prawie zasypiała, kiedy nagle usłyszała, że ktoś w pobliżu 
otworzył drzwi. W chwilę później zza ściany dobiegło ją skrzypienie łóżka. 
Przekręciła się na wznak, starając się robić jak najmniej hałasu. Zastanawiała 
się, czy to nienawiść do niej nie pozwalała zasnąć Graydonowi? Nie było 
wątpliwości, że to on był jej sąsiadem. Czy też nie mógł zapomnieć o ich 
pocałunkach? Czy rozważał – tak jak ona – co zdarzyłoby się, gdyby nie było 
dzielącej ich ściany?

Następnego ranka obudził ją dźwięk otwieranych drzwi i aromat mocnej, 

gorącej kawy. Z westchnieniem wtuliła twarz głębiej w poduszkę i próbowała 
znowu zapaść w ten dziwny sen.

W jakiś tajemniczy sposób ściana między dwiema sypialniami zniknęła i 

Graydon leżał już nie w swoim łóżku, ale w jej własnym. Zdjął jej różową 
piżamę, a spojrzenie jego oczu, jakim ogarniał jej odsłonięte ciało, wywoływało 
dreszcz podniecenia. Kiedy zaczął ją namawiać, by i ona go rozebrała, zniknęły 
wszelkie bariery. Rozchylone wargi, ciało płonące z podniecenia, wszystko 
trwało w oczekiwaniu na niego, w dzikim, szalonym pragnieniu. Przylgnął do 
niej i głosem nabrzmiałym uczuciem wyszeptał...

– Kawa, madam!
Te słowa przerwały gwałtownie senne marzenia. Uniosła powieki. Tuż obok 

łóżka stał obiekt jej snów – nie nagi, lecz zwyczajnie ubrany w sweter i dżinsy.

Trzymał w rękach tacę. W jego oczach dostrzegła ironię, jak gdyby domyślał 

się, że był bohaterem jej tak podniecającego snu.

– Wesołych Świąt!
Boże Narodzenie – a ona zaspała! Courtenay uniosła się na łokciu, owijając 

się prześcieradłem – niemal zaskoczona, że ciągle ma na sobie różową piżamę. 
Granica między snem a jawą wydawała się zacierać w jej świadomości. Jak 
mogła we śnie przeżywać taką ekstazę z mężczyzną, z którym na jawie nie 
sposób było dojść do porozumienia?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Odrzucając włosy do tyłu, zapytała:
– A cóż ty tu robisz?
Graydon postawił tacę na stoliku.
– To chyba oczywiste. Przyniosłem ci kawę. – Podszedł do okna i rozsunął 

zasłony. Światło szarego, zimowego dnia rozjaśniło nieco sypialnię.

– Nie to miałam na myśli. Dlaczego przyniosłeś mi kawę?
– Liwy jest zajęta w kuchni – odpowiedział z drwiącym uśmiechem. Białe 

zęby błysnęły w opalonej twarzy. – Jak będziesz gotowa, zejdź na dół. 
Będziemy ubierać choinkę.

– Przecież Liwy powiedziała...
– Alanna zmieniła zdanie i z samego rana dostarczono nam dwumetrowe 

drzewko. Wiktoria i Bertie właśnie je ubierają.

– Bertie?
– To zaprzyjaźniona z nami osoba... Czy chcesz, żebym przysłał tu Wiktorię?
Przez moment Courtenay zastanawiała się nad słowami Graydona. Czemu 

zawahał się, zanim nazwał Bertie przyjacielem rodziny? Zaraz jednak zwróciła 
myśli ku córce. To było pierwsze Boże Narodzenie, podczas którego Vicky nie 
wpadła o świcie do pokoju matki, domagając się rozpakowywania prezentów. 
Nie chciała jednak okazać Graydonowi, jak bardzo ją to zabolało, toteż 
odpowiedziała niedbale:

– Nie trzeba. Jestem pewna, że dobrze się bawi.
– Domyślam się, że zdążyła już przywyknąć do tego, iż musi sama zajmować 

się sobą, kiedy ty przebywasz w męskim towarzystwie w zaciszu sypialni.

Mimo gniewu, jaki ją ogarnął, Courtenay zauważyła, że sweter Graydona był 

w takim samym kolorze jak jego oczy.

– Możesz sobie wyobrażać, co ci się podoba – odrzekła gniewnie. – Miałam 

nadzieję, że nie będziesz mi już więcej sprawiać przykrości swoimi 
nieuzasadnionymi podejrzeniami. Nie mam zamiaru ich słuchać.

Graydon podszedł bliżej do łóżka i stanął tak, że widziała z dołu jego 

podbródek ocieniony zarostem. Serce zabiło jej gwałtownie – był bardzo 
przystojny! Wyobraziła go sobie polującego na tygrysy w dżungli – jego 
szorstka, gruboskórna męskość lepiej sprawdzałaby się tam, niż w tej elegancko 
umeblowanej sypialni. Myśląc o tym, zarumieniła się. Był dokładnie taki sam, 
jak w jej śnie!

Nachyliła się do nocnego stolika i ujęła uszko filiżanki z kawą, nie 

zauważając, że prześcieradło zsunęło jej się z ramion.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Co zdarzyło się później, nie pamiętała – wypadki potoczyły się 

błyskawicznie. Czy zawadziła łokciem o róg poduszki? Czy potrąciła ręką brzeg 
tacy? Filiżanka wysunęła się jej z palców, a gorąca kawa popłynęła po piersiach. 
Krzyknęła i wyprostowała się, starając się oderwać przemoczoną piżamę, która 
przylgnęła do skóry.

Nie zdążyła nawet mrugnąć okiem, kiedy Graydon był już przy niej.
– Wstań! – krzyknął, a kiedy siedziała jak sparaliżowana, wyciągnął ją z 

łóżka i popchnął w kierunku łazienki.

Courtenay stała drżąc na marmurowych płytkach posadzki, niezdolna do 

żadnego ruchu, podczas gdy Graydon ściągnął z wieszaka różowy ręcznik i 
wcisnął pod kran, nasączając grubą tkaninę lodowatą wodą. Ale kiedy próbował 
ściągnąć z niej piżamę, oprzytomniała.

– Stop! – zawołała. – Nie wolno ci...
– To nie pora na skromność – warknął, zrywając brutalnie delikatną tkaninę i 

odsłaniając poparzoną skórę na piersiach.

Wzdrygnęła się i skrzywiła z bólu, kiedy Graydon przyłożył lodowaty 

ręcznik do gorącej, piekącej skóry. Mimo bólu była ciągle świadoma jego 
obecności. Stał tak blisko, kiedy otulał delikatnie ręcznikiem jej ramiona i plecy, 
że mogłaby dotknąć wargami jego podbródka. Chłonęła zapach jego włosów, 
słyszała lekki, miarowy oddech. Kiedy ostrożnie podwijał ręcznik między 
łopatkami, widziała jego odbicie w lustrze.

Te zabiegi okazały się skuteczne. Przyszło jej do głowy, że mógłby być 

wspaniałym lekarzem. Wszystkie pacjentki szalałyby za nim...

Wstrząsnęła się nagle. Skąd takie idiotyczne myśli przychodzą jej do głowy?
– Jak tam? – ostry głos Graydona przywołał ją do rzeczywistości.
– Och... dużo lepiej.
Kiedy ich spojrzenia spotkały się, Courtenay nie miała wątpliwości – 

Graydon patrzył na nią nie jak na kobietę, lecz jak na istotę potrzebującą 
pomocy. Ona tymczasem snuła fantastyczne marzenia o Graydonie-lekarzu, w 
którym mogłaby się zakochać...

– Jak... jak długo muszę trzymać ten ręcznik? – nie mogła oderwać od niego 

oczu. Była jak zahipnotyzowana. – Zimno mi!

Graydon stał przez chwilę nieruchomo, jak gdyby nie wiedział, co ma 

odpowiedzieć. Następnie zdjął swój sweter i owinął go wokół jej ramion. – 
Proszę. Trzeba potrzymać ręcznik przynajmniej przez pięć minut, dopóki nie 
poczujesz ciepła rozchodzącego się po całym ciele.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Czy nie przesadzasz trochę? Ta kawa nie była aż tak gorąca...
– Nie powinnaś ryzykować – rzucił szorstko. – O taką piękność jak ty trzeba 

specjalnie dbać.

Courtenay spojrzała z niedowierzaniem.
– Jak miło to słyszeć! Ale to przecież nieprawda. Wyobrażam sobie jak 

wyglądam – na pół rozebrana, z mokrym ręcznikiem wokół ramion, bez 
makijażu, z potarganymi włosami. Jak strach na wróble!

Urwała gwałtownie, kiedy Graydon wyciągnął rękę i nawinął sobie na palec 

pasmo jej wilgotnych włosów, opadających na ramiona.

– Ty powinnaś wyglądać jak straszydło – powiedział ochryple – ale 

naprawdę jesteś diabelnie pociągająca. Jak ty to robisz? Skąd ta twoja 
bezbronność i niewinność?

Skoro zaliczasz się do kobiet, które...
Nie powiedział tego głośno, ale te słowa wisiały niemal w powietrzu. 

Courtenay próbowała zareagować, jakoś się bronić, ale nie udało jej się nic 
wykrztusić przez ściśnięte gardło. Czemu pogarda Graydona sprawia jej taki 
ból? Do tej pory czuła tylko gniew i nienawiść. Co się zmieniło? Patrzyła 
bezradnie na niego, daremnie próbując znaleźć odpowiedź.

Nagle Graydon zapytał:
– Czemu, u diabła, zawsze patrzysz na mnie tak, jakbyś oczekiwała, że cię 

pocałuję?

Courtenay zadrżała. Czy to pragnienie rzeczywiście malowało się na jej 

twarzy? Serce zabiło jej gwałtownie, kiedy przypomniała sobie kuszącą, 
aksamitną gładkość jego ciała w zetknięciu z jej ciałem...

– Mylisz się – odrzekła, opuszczając powieki z długimi rzęsami. – 

Wyobrażasz sobie rzeczy, które...

– Ja się mylę? – ręce Graydona przesunęły się po jej ramionach. – Spójrz na 

mnie i powiedz, czy nie mam racji.

Nie, nie mylił się. Naprawdę pragnęła, żeby ją pocałował. Pragnęła tego 

bardziej niż czegokolwiek do tej pory. W tym zapamiętaniu zapomniała o Vicky!

Vicky! Wstrząsnęła się. Vicky to jedyna istota, która była dla niej 

najważniejsza na świecie.

Nie miała najmniejszej wątpliwości, że Graydon chciał zbliżyć się do Vicky. 

Znała go na tyle, że wiedziała, iż nie ustąpi, dopóki nie zdobędzie tego, co 
zamierzył. Wykupił przecież Mom’s Own tylko po to, żeby pozbawić ją pracy. 
To było nikczemne! Czyż teraz też nie próbuje schwytać jej w sidła, aby 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

odwrócić jej uwagę od walki, którą z taką determinacją toczyła o niezależność 
swoją i Vicky? Jeżeli tak, już mu się to prawie udało. Dzięki Bogu, że 
opamiętała się w porę...

– Nie – powiedziała z wysiłkiem. – Nie chcę, żebyś mnie pocałował. Nie 

wiem, skąd ci to w ogóle przyszło do głowy. A teraz – wyjdź już!

– Przyślę do twojego pokoju Livvy z maścią na oparzenia. Przy okazji 

posprząta trochę.

Przeszedł obok niej, a po chwili drzwi za nim zamknęły się z trzaskiem. Och, 

dobry Boże...

Już chyba wystarczająco cierpiała skazana na towarzystwo mężczyzny, który 

tak ją fizycznie pociągał... Póki go nienawidziła całym sercem, mogła walczyć z 
tym uczuciem. Teraz będzie to trudne. Ujrzała jego drugie oblicze, poznała 
niepokój i zgryzotę...

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Maleńkie ziarenko zakiełkowało w jej 

sercu, ziarenko troski o mężczyznę, którego powinna nienawidzić. To było 
ziarenko, które nie może nigdy wzejść.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Rozdział 6

Courtenay poczuła zapach pieczonego indyka, kiedy piętnaście minut później 

schodziła po schodach. Z salonu dobiegł ją kobiecy śmiech. Stawiając nogę na 
ostatnim stopniu, zawahała się. Graydon wspomniał wprawdzie o Bertie, 
ubierającym choinkę z Vicky, ale ten głos nie należał przecież do mężczyzny. 
Czy Bertie przyprowadził kogoś ze sobą? Przyjaciółkę? Żonę?

Spojrzała niepewnie na swoją wełnianą, czerwoną sukienkę. Wiedziała, że 

wygląda ładnie, ale... sukienka miała już trzy lata. Czy w dalszym ciągu 
prezentuje się dobrze?

– O, jesteś – odezwał się Graydon, który też zmierzał do salonu. – Jak twoje 

oparzenie?

– Skóra jest jeszcze podrażniona, ale wygląda już dużo lepiej.
– To dobrze.
Kiedy szli obok siebie, Courtenay miała wrażenie, że jest małą i kruchą 

figurką z miśnieńskiej porcelany w cieniu wysokiej i mocno zbudowanej postaci. 
Tylko że figurki nic nie odczuwają, podczas gdy ona z trudem mogła zapanować 
nad podnieceniem, wywołanym jego bliskością.

– Mamusiu! – Vicky rzuciła się ku niej z radosnym okrzykiem. – Wesołych 

Świąt!

Courtenay chwyciła ją w objęcia. – Wesołych Świąt, kochanie.
Vicky wycisnęła jej na policzku gorący pocałunek i podbiegła do pięknie 

udekorowanej choinki stojącej w rogu pokoju.

Kiedy Courtenay wyprostowała się, Graydon ujął ją za łokieć i podprowadził 

w kierunku wysokiej, smukłej kobiety o kremowej cerze i falujących 
płomiennorudych włosach.

Jeżeli to jest dziewczyna Bertie’ego, pomyślała Courtenay, ten człowiek nie 

powinien zostawiać jej sam na sam z Graydonem. Jej niepokojące kocie oczy ze 
źrenicami jak szpileczki spoglądały na niego tak pożądliwie, że Courtenay 
przeszedł dreszcz.

– Courtenay, to jest lady Atherton – Roberta.
Nieznajoma przyjrzała się Courtenay, krzywiąc usta w ledwo dostrzegalnym, 

nieprzyjemnym uśmieszku.

– Och, mów mi Bertie, proszę! Nie używam już „lady” przy nazwisku, od 

kiedy umarł mój mąż. W Kanadzie brzmi to tak pretensjonalnie! Jestem po 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

prostu Bertie Atherton.

Courtenay nigdy jeszcze nie miała do czynienia z utytułowaną osobą. Ale 

chociaż ta kobieta nazwała siebie „po prostu Bertie Atherton”, Courtenay nie 
spotkała nikogo, kto wydawałby się równie pretensjonalny i nieprzystępny. 
Ubrana była zwyczajnie, ale w swojej plisowanej, wełnianej spódnicy, 
kremowo-białym swetrze i pięknych włoskich lakierkach wyglądała jak postać z 
żurnala lub jak z fotografii w „Architectural Digest”, który Courtenay 
przeglądała wczoraj wieczorem.

– A to mama Wiktorii? – zapytała Bertie. Spojrzała na Vicky i zniżyła głos. – 

Wiem, dlaczego rodzina nie próbuje robić z tego tajemnicy. Nigdy jeszcze nie 
widziałam dziecka bardziej podobnego do ojca. Alanna nareszcie ma wnuczkę, o 
której zawsze marzyła. Myślę, że powinniśmy to uczcić. Co powiesz na 
szampana, Graydon?

– Świetny pomysł – odpowiedział Graydon i wyszedł z pokoju.
Kiedy Bertie usiadła w jednym z foteli przy kominku, krzyżując z wdziękiem 

i elegancją swoje zgrabne nogi, Vicky spojrzała znad pudła z zabawkami i 
powiedziała:

– Mamusiu, Bertie mieszkała w Londynie! Była na obiedzie u królowej i 

widziała dzieci księżnej Di! Och, była w tylu zachwycających miejscach!

Bertie skorzystała z tego, że Vicky była zajęta wieszaniem bombek na 

niższych gałązkach drzewka, pochyliła się do Courtenay i zapytała cicho:

– Ty i Patryk znaliście się... dawno temu? – spojrzała znacząco na Vicky.
Ale dziewczynka oczywiście musiała usłyszeć. Zanim matka zdążyła 

odpowiedzieć, zapiszczała:

– Już ponad dziewięć lat temu! Moje dziesiąte urodziny są 5 stycznia!
Courtenay stwierdziła, że najlepiej będzie zmienić temat.
– Czy chciałabyś teraz otworzyć swój prezent, kochanie?
– Och, nie! – Vicky stanęła na palcach i zawiesiła srebrną bombkę na jednej 

z wyższych gałązek. – Tu, w Seacliffe, zawsze o drugiej jedzą indyka, a 
prezenty rozpakowują potem. A jeśli będą owoce kandyzowane, i tak zjem je z 
apetytem. – Jasny rumieniec zabarwił policzki dziewczynki. – Czy to nie dobry 
pomysł?

Dobry pomysł? Courtenay przypomniała sobie, że kiedy w Millar’s Lake 

usiłowała wytłumaczyć Vicky, że nie powinno się rozpoczynać dnia od 
rozpakowywania prezentów, spotykała się zawsze z ostrym sprzeciwem. 
Widocznie Graydon przekonał Vicky do tutejszej tradycji, tak różnej od ich 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

własnej, domowej.

Mruknęła niewyraźnie:
– Mmm... to inaczej... – Starała się, by nikt nie usłyszał w jej głosie zawodu.
Vicky klasnęła w dłonie.
– Och, byłabym zapomniała! Liwy powiedziała, że Blackie dostał kość od 

świętego Mikołaja! Dam mu ją teraz!

Zaśmiała się i wybiegła z pokoju.
Courtenay spoglądała melancholijnie na ogień w kominku. Jak szybko Vicky 

przystosowała się do nowego otoczenia... Dla niej to było o wiele trudniejsze.

Bertie zwróciła się do Courtenay:
– Graydon powiedział mi – wycedziła – że przyjechałyście tu z Wiktorią na 

ferie. Biedny Graydon! Jakież to musi być dla niego śmiertelnie nudne! O tej 
porze roku jest tyle przyjęć! Mam nadzieję, że wasz pobyt nie przeszkodzi mu 
udzielać się towarzysko.

Courtenay patrzyła przez chwilę na Bertie, zastanawiając się, czy dobrze 

usłyszała. To niemożliwe, żeby ta kobieta była tak arogancka! Ale wyraz twarzy 
Bertie utwierdził ją w przekonaniu, że się nie pomyliła.

Ogarnęła ją furia. Nie dość, że znosi wrogość Graydona i jego matki – czy 

teraz musi doznawać jej od obcych? Czy niechęć Winterów do jej osoby 
podzielają wszyscy ich przyjaciele?

Jakimś cudem udało jej się podnieść z fotela.
A kiedy napotkała złośliwe spojrzenie Bertie, stanęła na drżących nogach.
– Przepraszam – powiedziała. – Muszę iść na górę. Wierz mi, że nigdy nie 

przyszłoby mi do głowy utrudniać Graydonowi spotkań towarzyskich!

Otworzyła drzwi, omal nie zderzając się z Graydonem, który właśnie 

wchodził.

– Hej! – zawołał, przytrzymując mocno tacę. – Uważaj! Mało nie wytrąciłaś 

mi...

– Przepraszam – mruknęła Courtenay, po czym minęła go i weszła na schody.

Czuła jego spojrzenie na sobie, ale nie odwróciła się. Mogą udławić się swoim 
szampanem! Dobrana para!

Prawie nie zauważyła Alanny, tak była wzburzona.
– Wesołych Świąt! – wykrztusiła.
– Dzień dobry – odpowiedziała sztywno starsza pani. – Cóż to, nie wypijesz 

z nami szampana?

Courtenay potrząsnęła tylko głową w obawie, że jej głos mógłby zdradzić, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

jak jest wzburzona. Alanna zawahała się.

– Źle się czujesz? Jesteś taka blada.
– Nic mi nie jest – odrzekła Courtenay, odwracając głowę.
Zanim Alanna zdążyła coś powiedzieć, wślizgnęła się do pokoju i zamknęła 

drzwi. Oparła się o nie i zamknęła oczy. Siłą zmusiła się do powstrzymania łez. 
Nie będzie płakać, do diabła! Nie pozwoli, żeby ci ludzie wtrącali się w jej 
życie!

Dopiero po dłuższej chwili usłyszała, że Alanna schodzi na dół. Co ją 

zatrzymało? O czym myślała?

Podeszła do okna. Znad oceanu nadchodziła gęsta mgła. Poniżej na 

dziedzińcu, obok mercedesa, stał kremowy sportowy jaguar. Czy to był 
samochód Bertie? O czym teraz rozmawiała z Graydonem przy kieliszku 
szampana? Czy Graydon zapewniał ją, że może liczyć na jego obecność na 
wszystkich przyjęciach? Czy powiedział jej także, że przywiózł Courtenay tylko 
dlatego, że nie zgodziła się przysłać tu samej Vicky? Vicky!

Gdzie ona jest?
Prawdopodobnie ciągle z Blackie. Courtenay poczuła, że ogarnia ją rozpacz. 

Nikt nie chciał z nią spędzić tego ranka – nawet jej własna córka wolała 
świętować z psem!

Z daleka dobiegł ją odgłos buczenia rogu mgłowego i ten dźwięk jeszcze 

boleśniej przypomniał jej własną samotność. Paraliżowała jej umysł, sprawiała, 
że czuła się apatyczna, niezdolna do czegokolwiek.

Jakieś poruszenie na dziedzińcu zwróciło jej uwagę. Dostrzegła Bertie w 

długim płaszczu, idącą przez żwirowany podjazd, odprowadzaną przez 
Graydona. Otworzył drzwi jaguara, a wtedy ona odwróciła głowę, spojrzała 
prowokująco i powiedziała coś do niego.

Courtenay nie widziała wyrazu twarzy Graydona, kiedy jej odpowiadał, ale 

zauważyła, że potrząsnął głową. Bertie skrzywiła się z wyraźnym 
niezadowoleniem, a kiedy wykonał ręką gest mówiący „zrobisz, jak zechcesz”, 
zacisnęła gniewnie wargi. Dłuższą chwilę stała nachmurzona, a potem wspięła 
się na palce i oplatając szczupłymi palcami jego szyję, przyciągnęła jego głowę 
do siebie i pocałowała prosto w usta.

Courtenay wiedziała, że powinna się odwrócić, ale nie była w stanie. Nie 

mogła też powstrzymać się, żeby nie pomyśleć – czy gęste włosy Graydona 
wydały się Bertie tak samo jedwabiste jak jej? Czy Bertie czuła na jego wargach 
słodycz szampana?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Zadrżała. Ból przeszył jej serce. Dlaczego ta scena zrobiła na niej takie 

wrażenie? Przecież nie obchodzi ją, z kim Graydon jest związany.

Czy rzeczywiście?
Kilka sekund, które upłynęły od pocałunku, były jak wieczność dla zastygłej 

bez ruchu Courtenay. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że wstrzymywała 
oddech, dopóki Bertie nie odsunęła się od Graydona. Widziała, jak skrzywiła 
usta w uśmiechu pełnym satysfakcji i wsunęła się do samochodu.

Graydon zatrzasnął drzwiczki – tak mocno, że ten odgłos doszedł do uszu 

Courtenay nawet przez podwójne szyby w oknie – i kiedy samochód odjechał, 
zawrócił do domu.

Zimny wiatr wiejący znad oceanu wzburzył mu włosy, a kiedy przygładzał je 

ręką, wyczuł, że ktoś patrzy na niego. Podniósł głowę i spojrzał prosto w okno 
Courtenay, która szybko się cofnęła. Po chwili jednak zreflektowała się. Do 
licha! Cóż w tym złego, że wyglądała przez okno? Ukryła się za zasłoną, jakby 
się czegoś wstydziła.

Zagłębiła się w fotelu i przymknęła oczy. Czuła, że policzki płoną jej na 

wspomnienie sceny, której była świadkiem. Co ich łączy? Czy są kochankami? 
Czy była świadkiem sprzeczki kochanków? Czego Bertie domagała się od 
Graydona? Było oczywiste, że jej odmówił i zaproponował coś, na co – 
niechętnie – przystała.

Zerwała się gwałtownie z fotela. Dlaczego traci czas, roztrząsając sprawy 

dwojga ludzi, których nawet nie lubi?

Ale kiedy chodziła tam i z powrotem po pokoju, musiała przyznać, że bardzo 

dobrze zdaje sobie sprawę, dlaczego myśli o nich zaprzątają jej głowę – a 
zwłaszcza myśli o Graydonie. Intrygował ją, chociaż był wobec niej arogancki i 
bezwzględny. Był najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego spotkała, i 
powoli przyzwyczajała się do myśli, że nie jest jej obojętny.

Od pewnego momentu pociągał ją nie tylko fizycznie. Kiedy pomagał jej przy

poparzeniu, okazało się, że potrafi być miły i delikatny.

Teraz wolałaby nie znać tej strony jego osobowości. Byłoby jej znacznie 

łatwiej.

Kiedy Courtenay zeszła na dół tuż przed pierwszą, Graydon siedział sam w 

salonie przy kominku, z pustą szklanką po whisky w ręce. Był ogolony, miał na 
sobie szare spodnie i niebieską koszulę, a kiedy postawił kieliszek i wstał, żeby 
powitać ją z ironicznym uśmiechem, poczuła znowu ogarniające ją podniecenie. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Świadomość jego obecności towarzyszyła jej podczas całego posiłku. Vicky i 
Alanna zajęte były rozmową o psach. Graydon wtrącał od czasu do czasu 
pojedyncze słowa. Courtenay ledwie skubnęła mięso delikatnego, wspaniale 
upieczonego indyka, spróbowała pierożek z miętą, a także odrobinę lodów. Cały 
czas czuła na sobie natrętne spojrzenie ciemnoniebieskich oczu. Kiedy podano 
kawę i wymieniono prezenty, zmusiła się z trudnością do uśmiechu i udawania, 
że się z nich cieszy.

Alanna otworzyła paczkę, w której były moherowe szale.
– Och, jakie piękne! – zawołała z zachwytem. – Dziękuję ci, Graydon, 

kochany!

– To jest prezent od Courtenay – sprostował Graydon.
– Nie, pani Winter – dodała Courtenay. – To Graydon je kupił. Ja tylko 

wybrałam...

– Przymierz jeden, babciu – o, ten! Vicky wyjęła brązowy szal i owinęła nim 

ostrożnie szczupłe ramiona Alanny. Starsza pani dotknęła go i przez moment 
Corutenay wydawało się, że zaraz ściągnie i włoży z powrotem do pudełka. Ale 
ona powiedziała tylko nienaturalnym głosem:

– Jestem pewna, że bardzo mi się przydadzą. Dziękuję. – A zwracając się do 

Vicky, powiedziała:

– Idź na górę i nałóż sukienkę, którą dostałaś od wujka.
Vicky chwyciła piękną pomarańczową sukienkę.
– Chodź ze mną, babciu! Ta sukienka ma zapięcie z tyłu. Nie będę mogła 

dosięgnąć guzików.

– Dobrze, dziecko – uśmiechnęła się Alanna.
– A zagrasz ze mną później w szachy?
– Bardzo chętnie. W moim pokoju też jest kominek i stolik do gry. Twój 

dziadek zwykle tam grywał w szachy.

Drzwi zamknęły się za nimi. Courtenay nie zaprotestowała, kiedy 

spostrzegła, że Alanna podarowała Vicky szachy z kości słoniowej. Były 
własnością ojca Patryka. Uważała, że to za drogi prezent, ale nie odezwała się, 
żeby nie zmącić radości Vicky.

Graydon wstał z fotela i podszedł do barku. Przechyliwszy się przez kontuar 

wyjął płaską paczkę owiniętą w srebrny papier z czerwoną wstążeczką.

– To dla ciebie – powiedział.
– Co to jest?
– Otwórz i zobacz.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Courtenay potrząsnęła głową.
– Nie chcę niczego od ciebie. – Patrzyła nie widzącym wzrokiem na 

płomienie w kominku.

– Jesteśmy zaproszeni na przyjęcie sylwestrowe do Bertie w West Van. 

Będzie wspaniale. Chyba nie masz nic odpowiedniego do włożenia na tę okazję, 
prawda?

Courtenay spojrzała z niedowierzaniem. Przyjęcie? U Bertie? Czemuż, u 

licha, Bertie zaprasza ją na przyjęcie, skoro była dla niej tak niemiła tego ranka? 
Przypomniała sobie od razu scenę na dziedzińcu, którą widziała z okna pokoju. 
Czyżby Bertie zapraszała Graydona, a on... odmówił przyjścia, jeśli nie będzie 
mógł zabrać Courtenay? Ale dlaczego jemu miałoby zależeć, żeby ona...

Graydon rozwinął papier. Jak się Courtenay mogła spodziewać, w paczce 

znajdowała się czarna aksamitna sukienka.

– Mówiłam ci już – rzekła z naciskiem. – Nie chcę jej!
Zanim Graydon zdążył coś odpowiedzieć, ktoś głośno zapukał i po chwili 

weszła Liwy z zatroskaną miną.

– Przepraszam, panie Winter. Dzwoni Nicolas Tempie. Przeprasza, że 

niepokoi pana akurat w Boże Narodzenie, ale dowiedział się właśnie, że Ocean-
West Two uległ wypadkowi w porcie.

– Do diabła! – twarz Graydona pociemniała z gniewu. – Przeklęta mgła! 

Powiedz panu Tempie, żeby pojechał do biura, a ja spotkam się tam z nim za... – 
spojrzał na zegarek – ... piętnaście minut.

– Tak, proszę pana.
Courtenay wstała.
– Co to jest Ocean-West Two?
– To jeden z moich holowników.
– Czy musisz teraz jechać? Twoja matka... Czy nie będzie jej przykro, kiedy 

zostawisz ją w świąteczne popołudnie? Czy jakiś mały holownik jest taki 
ważny?

– Chyba nie myślisz, że ja chcę wyjechać. Ten „mały holownik”, o którym 

mówisz tak lekceważąco, wart jest cztery miliony dolarów.

Courtenay zaniemówiła. Cztery miliony dolarów! Nie potrafiła sobie nawet 

wyobrazić takiej sumy. Kiedyś miała na koncie tysiąc dolarów... i to zanim 
Vicky zachorowała na zapalenie płuc i wydatki pochłonęły wszystko, a nawet... 
więcej!

Wstała z fotela i podeszła do okna. Mgła zgęstniała tak, że widać było tylko 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

najbliższe drzewa przed domem. Co za ponury dzień!

– Nie wiem, jak długo tam będę. Dasz sobie sama radę?
– Och, tak – odpowiedziała z wesołym uśmiechem. – Nauczyłam się 

samodzielności. Twój brat, gdyby żył, mógłby to potwierdzić!

Graydon wyszedł z pokoju, a po chwili słychać było silnik mercedesa. Serce 

Courtenay biło głucho. Niepotrzebnie odezwała się w ten sposób... zwłaszcza że 
był zmartwiony wiadomością o kolizji. Czy oni nie potrafią rozmawiać ze sobą 
normalnie? I dlaczego jest jej tak przykro?

Zakryła pokrywką pudełko z czarną sukienką i cisnęła paczkę jak najdalej od 

siebie. Nigdy jej nie nałoży! I nie pójdzie na przyjęcie do Bertie Atherton!

Graydon wrócił bardzo późno.
Vicky i Alanna poszły już spać, Liwy wyszła na spotkanie, a Courtenay po 

odświeżającej kąpieli postanowiła zejść na dół i zrobić sobie trochę gorącej 
czekolady.

Właśnie mieszała z mlekiem czekoladowy proszek, kiedy usłyszała 

otwieranie drzwi wejściowych. Odruchowo spojrzała na swój znoszony szlafrok 
i postanowiła wrócić do sypialni W pośpiechu strąciła pokrywkę od puszki z 
czekoladą, która potoczyła się z hałasem po podłodze. Podniosła ją szybko i 
zarumieniona wyprostowała się, kiedy usłyszała ciężkie kroki Graydona.

– O, jesteś tu jeszcze...
– Mmm – spojrzała kątem oka, widząc, że nałożył granatowy sweter. 

Zauważyła, że otwiera lodówkę i wyjmuje indyka. Z kubkiem czekolady w ręce 
wymamrotała „dobranoc” i już miała odejść, kiedy spostrzegła z niepokojem, że 
jego twarz jest szara z wyczerpania.

Zawahała, się, a następnie powiedziała:
– Wyglądasz, jakbyś miał ciężką noc. Ten holownik... czy bardzo jest 

uszkodzony?

– Tak.
– Co się stało?
– Zderzył się we mgle z frachtowcem.
Czekała, aż powie coś więcej, ale milczał. Ukroił sobie kilka plastrów 

indyka.

– I... ?
– I co?
– Czy ten drugi statek też jest zniszczony? Czyja to była wina? Czy nikt nie 

jest ranny?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Wyjął koszyk z chlebem.
– Dlaczego, u diabła, tak mnie wypytujesz?
– A co w tym dziwnego? Jesteś przecież właścicielem tego holownika. 

Ciekawa jestem szczegółów – jak doszło do wypadku.

– Chcesz wiedzieć, co się stało? – spytał tonem nieprzyjemnym i 

wyzywającym, ale zarazem trochę sceptycznym.

– Oczywiście!
– Trudno w to uwierzyć.
– Dlaczego? Któż nie chciałby się dowiedzieć?
Zaśmiał się.
– W każdym razie nie takie kobiety, jakie znam.
Wyjął z koszyka dojrzały pomidor, pokroił go w plastry i włożył w środek 

bułeczki, razem z indykiem, posypując wszystko pieprzem.

– Kobiet, które znam, nie zajmuje moja praca oraz to, jak robię pieniądze. 

One interesują się samymi pieniędzmi.

– W takim razie masz do czynienia ze szczególnym rodzajem kobiet. Więc 

jak, opowiesz mi, co się stało?

– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Tak, naprawdę chcę wiedzieć.
– Dobrze. W takim razie bądź gotowa o siódmej rano, zabiorę cię do suchego 

doku. Zobaczysz na własne oczy, co się wydarzyło.

– Dobrze, będę gotowa.
– Tylko weź coś ciepłego na siebie.
– W porządku. A zatem, do jutra?
– Dobranoc. – Graydon usadowił się w fotelu z puszką piwa w ręce.
Courtenay opuściła kuchnię, niosąc swoją czekoladę. Myśli kłębiły się jej w 

głowie. Dlaczego nalegała, żeby zobaczyć ten statek? Czy nie postanowiła sobie 
trzymać się z daleka od Graydona i jego życia? Ten człowiek był jej wrogiem... 
czyż nie tak? Ogarniała ją rozpacz, kiedy uświadamiała sobie, że nie potrafi 
odpowiedzieć na te pytania.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Rozdział 7

Zimny wiatr rozwiewał włosy Courtenay, kiedy szli z Graydonem od 

parkingu Ocean-West Shipyards do wejścia na teren portu. Otulała się kurtką, 
chroniąc się przed zimnem. Nie zwracała uwagi na ostry zapach wiórów i smaru 
niesionego przez podmuch wiatru znad oceanu.

– Dzień dobry, panie Winter – powitał ich uśmiechem stróż. – Wcześnie pan 

przyjechał!

Courtenay szła szybko, dorównując długim krokom Graydona. Jego bliskość 

niezmiennie przyprawiała ją o bicie serca.

– Pusto tu – zauważyła.
– Dzisiaj jest tylko dyżurny personel, to przecież przerwa świąteczna.
– Mmm – mruknęła Courtenay, zerkając na Graydona, którego profil ciągle 

przyciągał jej wzrok. Wiedziała, że zachowuje się jak zakochana nastolatka, 
mimo że do tej pory widywała atrakcyjnych mężczyzn. Dlaczego ten człowiek 
tak ją zafascynował? Skąd u niej to pragnienie, by wodzić palcami wzdłuż linii 
jego brwi, nosa, podbródka... doskonale wykrojonych ust?

Z wysiłkiem odwróciła głowę i spojrzała na potężne, żółte dźwigi i wysokie, 

szare budynki po drugiej stronie.

– Chodźmy tędy. – Graydon ujął jej ramię i poprowadził przejściem między 

budynkami. Stąd Courtenay mogła zobaczyć światła Vancouver, migocące w 
różowoszarym świetle poranka. Na wprost, w odległości niecałych dziesięciu 
metrów, zaczynał się suchy dok. Holownik był potężnym statkiem z napisem 
Ocean-West – z ogromnymi białymi literami „OW” – na czarnym kominie.

Graydon uchwycił mocniej ramię Courtenay, kiedy zbliżyli się do krawędzi 

doku.

– Oto on. Ocean-West Two. A raczej to, co z niego zostało.
Courtenay potrząsnęła głową z niedowierzaniem.
– Nie przypuszczałam, że to takie poważne uszkodzenie. – Patrzyła 

rozszerzonymi ze zdumienia oczami na wielką dziurę w przedniej części statku 
poniżej linii wodnej. Przez rozdartą blachę widać było wnętrze. Po chwili 
milczenia Courtenay poprosiła:

– Naprawdę chciałabym wiedzieć, co się stało. Czy opowiesz mi... teraz?
– Był przycumowany w Centennial Dock, kiedy frachtowiec zmierzający do 

innego basenu portowego zmylił kierunek we mgle i zderzył się z nim. Wstępne 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

dochodzenie wykazało, że był to błąd pilota.

– Jesteś ubezpieczony?
– Oczywiście. Ale spodziewam się, że dużo zachodu zajmie mi procesowanie 

się z towarzystwem ubezpieczeniowym.

– A nikt nie został ranny?
– Nie. Przynajmniej tu mieliśmy szczęście.
Stali przez chwilę w milczeniu, aż nagle wiatr dmuchnął prosto w twarz 

Courtenay, która odwróciła się od doku, krzywiąc twarz z zimna.

– Dziękuję ci, że mnie tu przywiozłeś. Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś 

podobnego.

Zbliżyła się do nabrzeża portu i spojrzała w dół na czarną jak atrament wodę, 

po której prześlizgiwały się światła latarni.

Odetchnęła głęboko i spojrzała z uśmiechem na Graydona.
– Uwielbiam zapach oceanu. W moich żyłach płynie krew szkockich 

rybaków, a przecież oni byli potomkami wikingów!

Graydon wcisnął ręce do kieszeni.
– Czy twoja matka żyje?
Courtenay wyczuła, że niełatwo mu było zadać to pytanie – przekonał się, że 

trudno jest prowadzić z nią rozmowę, która nie zakończyłaby się sprzeczką.

– Umarła, kiedy miałam dwa lata. Wychowywał mnie ojciec. – W słowach 

tych zabrzmiała gorycz, mimo że bardzo starała się zachować swobodny ton. – 
Ożenił się, kiedy miałam czternaście lat.

– A jak ci się układało współżycie z macochą?
Courtenay wzruszyła ramionami.
– Im układało się dobrze. Czy to nie najważniejsze? Dopiero po dłuższej 

chwili zapytał:

– A Wiktoria? – czy lubi ich?
– Ona ich w ogóle nie zna.
– Dlaczego, do diabła? – zawołał oskarżycielskim tonem.
– Ponieważ oni – podobnie jak ty – nie uwierzyli, kiedy opowiedziałam im 

okoliczności mojego, jak się okazało, nieprawdziwego ślubu. – Zanim Graydon 
zdążył coś powiedzieć, ciągnęła dalej:

– Wróciłam z Whistler do Kelowna, mojego rodzinnego miasta, kiedy byłam 

w ósmym miesiącu ciąży. Wiedziałam, że wkrótce po urodzeniu dziecka moje 
oszczędności się wyczerpią, więc przełamując swoją dumę pojechałam do ojca i 
poprosiłam go o pożyczkę. Kazał mi się wynosić. Orzekł, że sama muszę wypić 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

piwo, które sobie nawarzyłam.

– Jak więc, u diabła, poradziłaś sobie? – wybuchnął Graydon.
– Musiałam zwrócić się do opieki społecznej.
Posmutniała, przypominając sobie te dni pełne rozpaczy. Zaczęła nerwowo 

spacerować po nabrzeżu.

– Dostałam zapomogę i rentę – kontynuowała. – Poprosiłam o pożyczkę, 

dzięki czemu mogłam pójść na kurs dla sekretarek. Kiedy skończyłam, Vicky 
miała już dwa lata. Chciałam zacząć wszystko od nowa, więc przeniosłam się do 
Millar’s Lake...

– I tam poznałaś Alfa.
Graydon stał tyłem do światła i Courtenay nie mogła dostrzec wyrazu jego 

twarzy, doskonale za to słyszała pogardliwy ton głosu.

– Alf zatrudnił mnie wtedy, kiedy było bardzo trudno o pracę. Jesteś w 

największym błędzie sądząc, że coś nas łączyło. Mało kto wie, że on i Flo mieli 
córeczkę, która w wieku czterech lat umarła na białaczkę. Oboje dawali mi wiele 
razy do zrozumienia, że Vicky i ja pomogłyśmy im zapełnić puste miejsce w ich 
sercach. Możesz w dalszym ciągu mieć o mnie fałszywą opinię, jeśli chcesz, ale 
nie wolno ci myśleć źle o Alfie. Ten człowiek na to nie zasługuje. Nie wierzysz 
mi?

– Trudno nie dać ci wiary, kiedy patrzysz na mnie tymi pięknymi oczami 

koloru morskiej wody. To, co mówisz, jest bardzo przekonywające. Ale gdybym 
przyjął za dobrą monetę to, co mówisz o Alfie, wtedy...

– Wtedy musiałbyś uznać za prawdę to, co opowiadałam ci o Patryku – 

stwierdziła Courtenay twardo. – A wiem, że nie ma nadziei, żebyś zmienił 
zdanie.

– Dlaczego miałbym wierzyć tobie, a nie mojemu rodzonemu bratu?
Courtenay zatrzymała się i spostrzegła, że patrzy na nią wyzywająco.
– Dlatego, że mam rację. A poza tym, jeżeli uwierzyłeś mi...
Przerwała gwałtownie, przestraszona tym, czego o mały włos nie 

powiedziała: jeżeli uwierzyłeś w to, co ci przed chwilą powiedziałam, nie masz 
już żadnego powodu, żeby mnie traktować wrogo. Czy właśnie tego chciała? 
Żeby przestał ją nienawidzić?

– Jeżeli uwierzyłem ci... to co? – Graydon domagał się odpowiedzi.
Courtenay spojrzała na niego bezradnie. Jak mogła mu zdradzić swoje skryte 

marzenia? Graydon zmarszczył brwi.

– Zmarzłaś. – Ujął jej łokieć. – Muszę pójść do biura po notatki. Zrobię 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

gorącej kawy i rozgrzejesz się.

Uważał dyskusję za skończoną. Dla niej nie było to takie oczywiste, 

pomyślała ze smutkiem.

Biuro mieściło się w nowoczesnym, dwupiętrowym budynku. Courtenay była 

zadowolona, że nie spotkali nikogo, kiedy szli długim korytarzem do pokoju 
położonego na samym końcu. Zanim zabłysło światło, Courtenay dostrzegła duże 
okno, przez które widać było cały port, a dalej miasto. Zaczynało już świtać I 
różowy poblask odbijał się od wysokich biurowców.

Graydon zdjął marynarkę i podszedł do Courtenay.
– Daj mi kurtkę.
Kiedy pomagał jej się rozebrać, musnął palcami wrażliwe miejsce na karku. 

Przez całe ciało Courtenay przebiegł elektryzujący dreszcz.

Graydon powiesił kurtkę i skierował się ku drzwiom nowocześnie urządzonej 

kuchenki.

– Czuj się jak u siebie w domu – powiedział. – Zaraz zrobię kawę.
Courtenay rozglądała się ciekawie wokół. Umeblowanie pokoju, 

urządzonego z męską prostotą, składało się z solidnego dębowego biurka, 
skórzanych foteli i niskiego stolika do kawy. Wspaniały olejny obraz z widokiem 
morza był ozdobą całej ściany i Courtenay dobrą chwilę przyglądała mu się z 
podziwem.

Na biurku stał komputer IBM z drukarką i leżał stos dokumentów. Obok stał 

koszyk z kwitnącą poinsecją. Między szkarłatnymi liśćmi była wsunięta mała 
kartka. Courtenay rzuciła okiem na podpis: „Dużo radości! Całuję cię, kochanie. 
Bertie”.

W pierwszej chwili ścisnęło się jej serce, ale zaraz skrzywiła się 

lekceważąco. W końcu to są ludzie stworzeni dla siebie! Oboje bogaci, twardzi, 
samolubni...

Usłyszała jakiś szmer za sobą. Graydon wchodził do pokoju z dwiema 

filiżankami parującej kawy.

– Dlaczego wtykasz nos w nie swoje sprawy?
– Złapałeś mnie na gorącym uczynku! – odpowiedziała ze słabym 

uśmiechem. – Jak mnie ukarzesz?

Ujrzała w jego spojrzeniu błysk rozbawienia i po raz pierwszy te niezwykłe 

oczy wydały się jej bardziej zielone niż błękitne.

– Nie martw się, na pewno coś wymyślę. – Podszedł do okna, a potem 

postawił filiżankę z kawą na niskim stoliku i rozsiadł się wygodnie w fotelu.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Jak ci się podoba moje biuro?
Courtenay spróbowała mocnego, aromatycznego płynu.
– Mmm, robisz dobrą kawę. Biuro? Uważam, że jest tu naprawdę pięknie. To 

musi być prawdziwa przyjemność pracować tutaj.

– Byłem pewny, że to powiesz. Powiedz mi... czy chciałabyś tu pracować?
Nie dając jej czasu, mówił dalej:
– Moja sekretarka odeszła na emeryturę i szukam kogoś na jej miejsce. 

Miałabyś znacznie większą pensję niż w Millar’s Lake, a jeżeli zgodziłabyś się, 
mogłabyś przenieść się do Vancouver i zamieszkać w Seacliffe, zachowując 
swoją przeklętą niezależność!

Courtenay zacisnęła zęby. Nie mogła sobie pozwolić na minutę wytchnienia, 

kiedy on był w pobliżu. Nie przestawał myśleć, jakimi sposobami zatrzymać ją – 
a zatem i Vicky – w swoim pobliżu.

– To bardzo miło z twojej strony – odezwała się.
– Ale dziękuję, nie, dziękuję.
– Przemyśl to. Może niesłusznie odrzucasz tę ofertę bez...
– Nie muszę się zastanawiać! – przerwała. – Już się zdecydowałam.
Graydon Winter nie był człowiekiem, który łatwo daje za wygraną. 

Wiedziała, że nie ustąpi bez walki. Chociaż w pokoju panowała cisza, mogłaby 
przysiąc, że słyszy uderzenie stali o stal, szpady o tarczę. Nieprzyjemny grymas 
twarzy świadczył o tym, że rozgniewała go jej stanowcza odmowa. Wydawało 
się, że chwyci ją i potrząśnie, zmuszając do uległości. Widocznie upokorzało go, 
że ktoś ośmielił się pokrzyżować jego plany. Był przyzwyczajony do tego, że 
bez przeszkód realizował swoje zamiary.

Wypił ostatni łyk kawy i wstał.
– Już? – zapytał krótko.
– Tak – odpowiedziała równie lakonicznie.
Różowa bluzka z angory podciągnęła się trochę do góry, kiedy Courtenay 

siedziała w fotelu, więc wstając obciągnęła ją i wygładziła palcami załamania. 
Kiedy się wyprostowała, zobaczyła ku swemu przerażeniu wzrok Graydona 
utkwiony w jej piersiach, których pełne kształty rysowały się pod obcisłym 
sweterkiem. Serce zabiło jej mocniej. Obróciła się na pięcie i pospieszyła do 
kuchni. Ale kuchnia okazała się pułapką, z której nie było wyjścia.

Napięcie, które wyczuwali oboje od rana, nagle się zwielokrotniło.
Courtenay odstawiła filiżankę drżącymi rękami. Kiedy się odwróciła, 

Graydon był dużo bliżej, niż się spodziewała. Zmysłowe usta były bardziej 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kuszące niż kiedykolwiek przedtem. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie 
patrzeć na niego. To był błąd. W oczach Graydona dostrzegła ledwo skrywaną 
namiętność.

Próbowała przejść obok niego.
– Przepraszam – powiedziała zduszonym głosem. Graydon objął ją 

delikatnym, ale zdecydowanym ruchem. Courtenay patrzyła na niego szeroko 
otwartymi oczami – to nie był już Graydon Winter, potentat okrętowy, to był 
Graydon Winter, który jej pragnął...

– Czego chcesz? – wyszeptała.
– Już zdecydowałem, w jakiej formie wyznaczę... – mruknął.
– Jaka forma... co chcesz wyznaczyć?
– Karę – za twoje szpiegowanie.
– Nie wygłupiaj się! Courtenay próbowała się zaśmiać, ale zabrzmiało to 

nieszczerze. – Zobaczyłam tylko małą kartkę. Nie miałam zamiaru grzebać w 
twoim portfelu ani...

– O, gdybyś grzebała w moim portfelu – stwierdził na pół poważnie – kara 

byłaby dużo bardziej surowa. Zaglądanie do poinsecji jest tylko... drobnym 
wykroczeniem. A karą za to wykroczenie jest... pocałunek.

Chociaż Graydon mówił żartobliwym tonem, Courtenay miała absolutną 

pewność, że jego obojętność była tylko pozą. Rysy twarzy miał napięte, ciało 
naprężone. W pierwszej chwili czuła się zakłopotana tymi sprzecznymi 
sygnałami, przekazywanymi przez jego ciało, ale wkrótce zrozumiała wszystko. 
To oczywiste! Nie mógł zrozumieć, dlaczego mimo pogardy, jaką żywił do niej, 
pożądał jej. Ona również z trudem akceptowała swoje skryte pragnienia.

Dostosowując się do jego tonu, zapytała:
– Chyba oskarżonej wolno powiedzieć kilka słów, zanim zostanie skazana?
Gładził delikatnie jej plecy. – Nie odmówię prośbie – powiedział ochryple.
Daremnie usiłując uspokoić nerwy Courtenay powiedziała:
– Wydaje mi się, że... bardzo mi się podobasz, a jestem pewna, że nie 

życzysz sobie tego. Być może dla mężczyzny jest rzeczą zwykłą ulegać 
pociągowi fizycznemu, bez zaangażowania uczuciowego... ale w twoim 
przypadku wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. Ty żywisz do mnie 
szczególne uczucie – uczucie nienawiści, które bywa równie silne jak miłość. 
Poza tym... widzę, że twoje zachowanie... że traktujesz mnie jak zwierzę...

Nagle poczuła łzy pod powiekami. Patrzyła na niego niezdolna do żadnego 

ruchu. Nieoczekiwanie dostrzegła w jego oczach udrękę. Odezwał się bardzo 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

cicho:

– Zrozumiałem. – Wrócił do pokoju po marynarkę. – Chodźmy.
Courtenay nie mogła uczynić kroku. Zastanawiała się, kim naprawdę jest ten 

człowiek. Nienawidziła go całym sercem, ale kiedy ujrzała taki smutek w tych 
zawsze pełnych drwiny i pogardy oczach, poczuła, że nienawiść słabnie. W jej 
miejsce pojawiło się pragnienie, żeby wziąć go w ramiona i pocieszyć.

Pocieszyć? Czy on rzeczywiście tego potrzebował?
Graydonowi niczego przecież nie brakowało. Czy to możliwe, że mógł być 

nieszczęśliwy? Miał przecież wszystko...

Czy rzeczywiście?
– Idziesz?
Jego głos wyrwał ją z zamyślenia.
– O, tak. – Unikając jego spojrzenia, wyszła z biura. W czasie powrotnej 

drogi do Seacliffe nie zamienili ze sobą ani słowa, a Courtenay zaczęła boleć 
głowa. Na szczęście nie było nikogo w pobliżu, kiedy weszli do holu. Courtenay 
zdjęła buty i powiedziała uprzejmie:

– Dziękuję, że zabrałeś mnie z sobą – po czym poszła na górę.
Zamknęła się w pokoju i rzuciła kurtkę na łóżko. W lustrze ujrzała swoją 

zmienioną twarz. Oczy z rozszerzonymi źrenicami, drżące usta, spłonione 
policzki. Nie może pozwolić, aby Graydon znów wziął ją w ramiona. Gdyby do 
tego doszło, nie wiadomo, czy zdołałaby mu się oprzeć.

Następnego ranka Courtenay zeszła na śniadanie w obszernej niebieskiej 

bluzie i luźnych spodniach. Graydona nie było przy stole.

– Wujek pojechał do biura – oznajmiła Vicky tonem dobrze poinformowanej 

osoby. – Powiedział, że musi zabrać jakieś notatki.

Alanna spojrzała z dezaprobatą na Courtenay.
– Przecież był tam już wcześniej, prawda? Liwy powiedziała, że 

pojechaliście do portu, żeby obejrzeć uszkodzony statek. Czy nie mógł wtedy 
wziąć tych notatek?

– Wiem, że miał taki zamiar. Ale widocznie... zapomniał.
– Znam dobrze twego wujka, dziecko – Alanna zwróciła się do Vicky – 

wiem, że kiedy znajdzie się w biurze, nie zobaczymy go przez resztę dnia – 
chociaż inni ludzie dzisiaj świętują!

Alanna miała rację. Około pierwszej weszła do salonu Liwy, oznajmiając, że 

właśnie telefonował pan Winter – zostanie w biurze do piątej, a następnie zje 
obiad z lady Atherton.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Courtenay wyobraziła sobie Graydona trzymającego Bertie w ramionach i 

poczuła ostre ukłucie w sercu. To zazdrość, podszepnął jej wewnętrzny głos.

Po południu, kiedy Alanna odpoczywała, Courtenay zabrała Vicky na spacer. 

Po kolacji Alanna i Vicky grały w szachy, a około dziewiątej poszły spać.

Courtenay siedziała w salonie przy kominku, obrębiając nową sukienkę 

Vicky, którą musiała nieco skrócić. Nagle dobiegł ją odgłos otwieranych drzwi, a 
w chwilę później kroków Graydona.

Spojrzała na zegarek. Była prawie jedenasta. Na pewno pójdzie prosto na 

górę.

Czekała wstrzymując oddech. Po chwili usłyszała, że drzwi do salonu 

otwierają się. Serce zabiło jej gwałtownie, kiedy stanął przy niej.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Rozdział 8

– Napijesz się czegoś?
– Nie, dziękuję – odpowiedziała krótko, patrząc na Graydona. Był ubrany tak 

samo jak rano. A zatem obiad z Bertie nie był chyba zbyt uroczysty? A może 
zjedli obiad u niej w domu?

Zerknęła kątem oka na jego szczupłą sylwetkę, kiedy przechodził przez 

pokój. Obserwowała go spod rzęs, jak trzymał w ręce piękny kryształowy 
kieliszek i patrzył na płonące w kominku polana.

Wydawał się nie zwracać na nią uwagi, dopóki nie dokończyła ostatniego 

ściegu oraz nie schowała igły i nici do koszyczka. Gdy złożyła sukienkę, 
wygładzając jedwabny, kremowy kołnierzyk, odezwał się:

– Teraz pewnie popędzisz na górę?
– Nie rozumiem.
Wzruszył ramionami.
– Zwykle uciekasz do siebie, kiedy tylko wchodzę do pokoju.
Oczywiście miał rację. Właśnie przed chwilą postanowiła, że opuści salon, 

jak tylko skończy szycie. Ale teraz nie da mu tej satysfakcji.

– Czyżby? Mam inne plany.
Graydon podniósł się z fotela i zaczął niespokojnie spacerować po pokoju. 

Podszedł do okna, rozsunął zasłonę i patrzył przez chwilę w ciemną noc. Kiedy 
na koniec odwrócił się do niej, wydawał się jeszcze bardziej zdenerwowany.

Courtenay zapytała, chcąc choć trochę rozładować atmosferę: •
– Jak tam obiad?
– Obiad u Bertie Atherton musi być wspaniały – odparł ironicznie.
A zatem jego utytułowana przyjaciółka była również utalentowana! 

Courtenay niedbałym tonem zapytała:

– A więc Bertie świetnie gotuje?
Graydon zaśmiał się, a Courtenay uświadomiła sobie, że słyszy jego śmiech 

po raz pierwszy.

– Nie – powiedział. – Bertie Atherton w ogóle nie umie gotować. Wątpię, 

czy ta kobieta potrafi zagotować wodę! Ale ma mnóstwo pieniędzy i najbardziej 
ekskluzywnych dostawców w Vancouver!

Courtenay ucieszyła się w duchu, że ona umie robić coś, czego nie potrafi 

Bertie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Więc... co jedliście?
– Był wędzony łosoś z Nowej Szkocji, cielęcina z nadzieniem ze szpinaku, a 

na deser szarlotka Malakoff. Bertie otworzyła również butelkę Dom Perignon, 
ponieważ dowiedziała się właśnie, że jej brat wrócił znad Amazonki i chciała to 
uczcić.

– O, to ona ma brata? A czym on się zajmuje?
– John? Jest antropologiem – odpowiedział Graydon z drwiącym 

uśmieszkiem. Jest to dziedzina, której pragniesz się poświęcić. Moglibyście mieć 
ze sobą wiele wspólnego.

– Jeżeli jest podobny do swojej siostry, to chyba nie – te słowa wymknęły się 

Courtenay odruchowo.

– Przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna. Nie powinnam krytykować 

twoich przyjaciół, ale Bertie ma tak niewiele wspólnego z kimś takim jak ja, iż 
nie wyobrażam sobie, żeby jej brat..

– Z kimś takim jak ty? To znaczy z jakim?
– Na pewno innym od ciebie!
– A co nas tak różni? – nalegał.
– Choćby to, że nie wiem, jak smakuje szarlotka Malajakaśtam. – Przerwała i 

skrzywiła się. – Przepraszam, pytałeś serio. Przede wszystkim pochodzimy z 
innych rodzin. Mój ojciec wypędził mnie z domu i nie okazywał żadnego 
zainteresowania wnuczką. Ty jesteś dumny z tego, że w twoich żyłach płynie 
krew Winterów. Zmusiłeś mnie do przyjazdu tu z Vicky, dlatego że uważasz, iż 
mimo wszystko ona należy do rodziny.

– Mów dalej.
– Wykorzystujesz ludzi do realizacji swoich celów. Ja może nie znam nazw 

wymyślnych deserów, może nigdy nie spróbuję Dom Perignon – ale jestem 
uczciwa i mam czyste sumienie. Ty traktujesz ludzi jak pionki na szachownicy. 
Nie wiem, jak możesz spać spokojnie!

– Z trudem panowała nad narastającym wzburzeniem.
– Jesteś taki jak twój brat. Zaspokoił zachciankę i wykorzystał mnie. Był 

zafascynowany moim ciałem, dopóki mu nie spowszedniało...

– Nieprawda! Nie miał ciebie dość. On ciągle ciebie pragnął, nawet po...
Przerwał równie gwałtownie, jak zaczął. Odwrócił się i podszedł do 

kominka. Z rękami w kieszeniach wpatrywał się bezmyślnie w płomienie.

Dopiero po chwili oszołomienia Courtenay zaczęła rozumieć sens tych słów. 

Dobry Boże, co chciał powiedzieć? „On ciągle ciebie pragnął, nawet po... „

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Nawet po czym? Po tym, jak ją porzucił?
Krew uderzyła jej do głowy. Graydon ujawnił więcej, niż miał zamiar. Czy 

on i Patryk rozmawiali o niej? Jeżeli tak, dlaczego Graydon nie wspomniał o tym 
wcześniej, kiedy przyjechał do Millar’s Lake?

– Nie możemy na tym poprzestać – odezwała się drżącym głosem. – 

Dokończ to, co zacząłeś. Nawet po... czym?

Odwrócił się ku niej ze złością.
– Jesteś taka natrętna! Ale właściwie może powinnaś wiedzieć.
– Co powinnam wiedzieć? – dopytywała się Courtenay, obawiając się 

zarazem tej odpowiedzi.

– Powinnaś wiedzieć, ile złego narobiłaś przez swoje nikczemne 

postępowanie. Ciągle nie mogę uwierzyć, że Paddy był taki głupi i pozwolił się 
opętać. Obiecałem mu, że nigdy nie będę o tym opowiadał, ale on i Beth już nie 
żyją, więc komu to może zaszkodzić? Widzisz – tu zrobił dramatyczną pauzę dla 
osiągnięcia większego efektu – widzisz, moja droga, to przeze mnie Patryk cię 
porzucił.

Courtenay zamrugała oczami. Co on mówi? Przecież nie miał pojęcia o jej 

istnieniu?

– Wiedziałem o tobie wszystko, od lat.
– Ale jak...
– Pewnego dnia zobaczyłem, jak Beth płacze. Przyznała, że podejrzewa 

Patryka o jakiś romans.

– Nie zwracając uwagi na spojrzenie Courtenay, mówił dalej: – Bardzo się 

tym zmartwiłem i chociaż nie wierzyłem, że mój brat byłby do tego zdolny, po 
pewnym czasie zacząłem go obserwować.

Wziął do ręki przycisk do papieru, sześcian ze szkła z uwięzioną wewnątrz 

mewą, i ważył go w rękach.

– Zauważyłem, że zmienił się w stosunku do Beth i często wyjeżdżał z domu. 

Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że moja bratowa miała rację. 
Poprosiłem Patryka o szczerą rozmowę i w końcu przyznał, że ma inną* kobietę. 
Byłem oburzony. W końcu załamał się i zwierzył mi się. W gruncie rzeczy 
niewiele wiedział o tej kobiecie. Ale opowiedział mi, w jakich okolicznościach ją 
poznał. Otóż pewnego wieczoru wypił dość dużo i wtedy ta mała, tania 
blondynka skłoniła go podstępem, żeby poszedł do jej pokoju. Spędzili razem 
noc, a potem, kiedy chciał się jej pozbyć, okazało się, że przyssała się jak 
pijawka i nie mógł...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Och, co za kłamstwo! – krzyknęła Courtenay.
– Wcale tak nie było! Poznaliśmy się w parku i...
– Postawiłem mu warunek – ciągnął Graydon.
– Stwierdziłem, że musi z tym skończyć. Nieważne, w jaki sposób. 

Ostrzegłem, że jeśli tego nie zrobi, powiem Beth prawdę i odsunę go całkowicie 
od spraw rodziny. Zgodził się. Wtedy zapewniłem Beth, że się myliła i wszystko 
wróciło do poprzedniego stanu.

– Ale jeżeli wszystko wróciło... – Couternay zawahała się, kiedy 

przypomniała sobie, co Graydon powiedział wcześniej: „On ciągle ciebie 
pragnął, nawet potem... „ Jak to możliwe, skoro sytuacja się unormowała?

Graydon spoglądał na blond włosy spływające z ramion Courtenay i miękką 

krągłość piersi pod niebieską bluzką.

– Nie, to nie była prawda, chociaż początkowo w to uwierzyłem – nie było 

już tak jak przedtem. Myliłem się co do dwóch spraw. Paddy nie zapomniał o 
tobie. Widziałem to czasami w jego oczach, ten głód... pragnienie... – Twarz mu 
pociemniała. – Betty również musiała to dostrzec. Byłem pewny, że uwierzyła, 
kiedy zapewniłem, iż Paddy nie jest uwikłany w żaden romans... ale ona miała 
swoje zdanie. Wyczuwała, że jest inna kobieta... i ta świadomość była dla niej 
nie do zniesienia.

Graydon podszedł do okna. Courtenay nie widziała jego twarzy, kiedy mówił 

dalej:

– Zaczęła pić. Nikt niczego nie podejrzewał, ale ja znajdowałem puste 

butelki po dżinie w kącie garażu. Biedna Beth, nikogo nie kochała tak bardzo jak 
Patryka. Nie mogła znieść jego zdrady. Ale myślę, że jakoś by to wytrzymała, 
nie zaczęłaby pić... gdyby wiedziała, że jest w ciąży.

– Jak to?
– Tak – potwierdził Graydon. – Była w ciąży, której gorąco pragnęła przez 

całe życie. Dawno już straciła nadzieję, toteż żadna nieregularność, żadne 
zmiany nie budziły w niej podejrzeń. Nie wiedziała, że nosi dziecko Patryka. 
Pewnej nocy dostała krwotoku. Zanim Patryk zawiózł ją do szpitala, straciła 
dziecko.

Zapadła cisza. Courtenay spojrzała na Graydona oczami szeroko otwartymi z 

przerażenia. A oczy Graydona... Mogłaby przysiąc, że zalśniły w nich łzy, kiedy 
odwrócił się gwałtownie i wyszedł z pokoju. Po chwili usłyszała trzaśniecie 
drzwi na dole, a wkrótce potem odgłos silnika mercedesa.

Courtenay siedziała zgarbiona w fotelu przy kominku jeszcze długo potem, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

gdy mercedes odjechał sprzed domu. Nigdy w życiu nie spotkała Beth, ale czuła, 
że serce jej pęka z bólu. Jakże ta kobieta musiała przeżywać niewierność męża, 
a potem cierpieć, kiedy straciła dziecko... Ona, Courtenay, też była zdradzona 
przez Patryka, ale inaczej... Poza tym miała Vicky...

Wiedziała, że nie z własnej winy znalazła się w tej sytuacji, więc dlaczego 

odczuwała wyrzuty sumienia? Czy dlatego, że tak ślepo zakochała się w 
Patryku? A może w swojej naiwności nie dopuszczała nawet myśli, że mógłby 
coś ukrywać?

Pękała jej głowa. Oparła się o poręcz fotela i musiała się zdrzemnąć, bo 

kiedy się ocknęła, ogień w kominku już zgasł i w pokoju zrobiło się zimno.

Wydawało się jej, że w ciągu tego wieczoru postarzała się o dziesięć lat. 

Powoli poszła na górę do swojego pokoju.

Właśnie wyszła z łazienki, kiedy usłyszała kroki Graydona na półpiętrze, a 

następnie skrzypnięcie deski w podłodze przed drzwiami jej pokoju.

Serce skoczyło jej do gardła. Przebiegła boso po dywanie do łóżka, zgasiła 

światło i wsunęła się pod koc. Kiedy drzwi się otworzyły, leżała z zamkniętymi 
oczami, udając, że śpi. Zamrugała gwałtownie powiekami, gdy Graydon zapalił 
górne światło.

– Usiądź – poprosił cichym, ale stanowczym głosem. – Chcę z tobą 

porozmawiać. I tak dopiero przed chwilą zgasiłaś światło. Widziałem je, kiedy 
wprowadzałem samochód do garażu.

Courtenay oparła poduszki o wezgłowie i okręciła się prześcieradłem.
Graydon stał przy szafce tak, że mogła widzieć jego twarz w lustrze. Starała 

się oddychać spokojnie, żeby nie zdradzić swego podniecenia. Mimo bruzd 
wyrytych na twarzy wydawał się taki młody i delikatny. Pomyślała, że chyba był 
gdzieś daleko. Może spacerował długo, żeby uspokoić wzburzenie. Przyniósł ze 
sobą tchnienie morza, słony zapach wiatru z dalekiej plaży.

Courtenay chrząknęła nerwowo.
– Masz rację, nie spałam jeszcze. Cieszę się, że chcesz ze mną porozmawiać, 

bo i ja mam ci coś do powiedzenia.

Graydon podniósł głowę i ich spojrzenia spotkały się w lustrze. W jego 

oczach nie było już poprzedniej wrogości, ale nie zauważyła też życzliwości.

Courtenay zacisnęła palce na prześcieradle.
– Nie mogę już dłużej tego znieść – odezwała się spokojnie. – Odnosisz się 

do mnie okropnie. Rano zabieram Vicky i wracamy do domu.

Graydon zbliżył się do łóżka i popatrzył na nią poważnie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Chciałem cię przeprosić. Bardzo mi przykro!
Nigdy by się tego nie spodziewała! Ale musi mieć jakiś powód, jeśli ją 

przeprasza.

– Za co chcesz mnie przeprosić?
– Nie powinienem opowiadać ci o Beth. Chociaż może ponosisz 

odpowiedzialność...

Courtenay usiadła prosto i spojrzała na niego ze złością.
– Posłuchaj! To straszne, że twoja bratowa straciła dziecko, którego tak 

bardzo pragnęła, ale nie możesz mnie za to winić.

– Może nie bezpośrednio, ale...
– Nawet nie pośrednio! – wybuchnęła.
– Och, po co ta gra słów – powiedział znużony.
– Nigdy co do tego nie będziemy zgodni. Ale nie chciałbym, żebyś 

odjeżdżała. Alanna jest w znacznie lepszym nastroju, od kiedy poznała Vicky. 
Muszę mieć jednak pewność, że to nie jest chwilowa poprawa – a na to jest 
jeszcze za wcześnie. Chciałbym, żebyś została na całe dwa tygodnie, jak to 
przedtem ustaliliśmy. Zapomnijmy o przeszłości i spróbujmy żyć dalej.

– Trochę będzie trudno, nie uważasz?
– Nie tak bardzo. Ty i ja możemy się prawie nie widywać. Wjeżdżam do 

biura o siódmej rano i rzadko wracam do domu przed ósmą, dziewiątą 
wieczorem. Ty i Vicky możecie spędzać poranki z Alanną, a po południu, kiedy 
ona odpoczywa, będziecie mieć do dyspozycji kierowcę.

Courtenay wiedziała, że Graydon miał rację – jego matka wydawała się teraz 

dużo spokojniejsza i weselsza niż na początku. Jeśli teraz wyjadą, znów powróci 
depresja.

– Dobrze – zgodziła się – zostanę... przynajmniej na dzień lub dwa, żeby 

zobaczyć, jak się sprawy dalej potoczą, ale jeśli nic się nie zmieni, wyjedziemy.

Zsunęła się i poprawiła poduszki pod głową. Naciągnąwszy koc pod brodę, 

zamknęła oczy. Uważała, że rozmowa jest zakończona.

Zaległa cisza. Wreszcie Graydon wyszedł z pokoju.

Przez kilka następnych dni przebywał poza domem od wczesnego ranka do 

późnego wieczora. Courtenay starała się kłaść Vicky o ósmej i zamykać się w 
swoim pokoju przed powrotem Graydona. Wiedziała, że tak będzie najlepiej dla 
nich obojga. Powstawało między nimi tak niebezpieczne napięcie, że powinni 
unikać wszelkich kontaktów.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Mimo to godzinami oczekiwała na jego powrót, z uwagą nasłuchiwała 

odgłosu jego kroków w holu...

Upłynęły dwa dni. Trzeciego ranka zapukała natarczywie do drzwi jego 

sypialni o szóstej rano. Wiedziała, że już się obudził – kilka minut temu słyszała, 
jak bierze prysznic – i z duszą na ramieniu czekała, aż się odezwie.

Kiedy otworzył drzwi, spostrzegła, że miał na sobie tylko biały ręcznik, 

którym owinął się po kąpieli. Wilgotne włosy przylegały do czoła, a krople wody 
błyszczały na opalonych ramionach.

– To ty! Co, do diabła... – zaczął, patrząc na jej różowy szlafrok, który 

narzuciła w pośpiechu.

– Chodzi o Vicky – odezwała się Courtenay. – Źle się czuje. Boli ją gardło i 

głowa. Może przesadzam, ale od ostatniego zapalenia płuc wpadam prawie w 
histerię, kiedy...

– Czy ma gorączkę?
– Jest rozpalona i mówi, że bolą ją wszystkie kości. Nie chcę niczego ci 

narzucać, ale czy mógłbyś zawieźć nas na ostry dyżur do szpitala? A może 
zadzwoniłabym po taksówkę...

– Czy ma trudności z oddychaniem?
– Nie... To znaczy...
– Poczekaj tutaj chwilę. – Graydon przytrzymał drzwi swojej sypialni, a 

kiedy się zawahała, przesunął ją niecierpliwie do środka. – Wiem, że się 
martwisz i rozumiem twój niepokój, ale nie przesadzajmy. Zadzwonię do Franka 
Scotta, naszego domowego lekarza. Mieszka niedaleko stąd.

– Cześć, Frank, tu mówi Graydon Winter. Przepraszam, że dzwonię do ciebie

tak wcześnie. Moja dziewięcioletnia bratanica przyjechała tutaj na ferie zimowe 
– przerwał, słuchając chwilę, po czym odpowiedział: – To dziecko Patryka, 
później ci wszystko wyjaśnię. Ma obłożone gardło, gorączkę, boli ją głowa. Czy 
mógłbyś zajrzeć na chwilę? Dzięki, do zobaczenia.

Kiedy odłożył słuchawkę, Courtenay powiedziała:
– Bardzo ci dziękuję. Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem wdzięczna.
– W porządku. Pozwól, że się ubiorę, zanim Frank tu przyjedzie.
– Nie wiedziałam, że istnieją jeszcze domowi lekarze, do których wystarczy 

tylko zatelefonować...

Graydon spojrzał na nią z ironią.
– Za pieniądze można mieć wszystko, prawda?
Nawet w takiej chwili musiał jej dokuczać! Ale Courtenay nie myślała o tym, 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kiedy śpieszyła do pokoju Vicky. Nieistotne, co Graydon powiedział... 
przynajmniej w tej chwili. Teraz najważniejsza była jej córka. Courtenay 
zaniepokoiła się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyła, że dziewczynka jest coraz 
bardziej rozpalona. Uśmiechnęła się z wysiłkiem.

– Zaraz tu przyjdzie doktor wujka Graydona – powiedziała.
– To dobrze – wychrypiała Vicky. – Mam nadzieję, że mi pomoże.
Doktor Scott był młodym, wesołym mężczyzną o błyszczących szarych 

oczach. Graydon wprowadził go do sypialni Vicky, przedstawił Courtenay i 
zszedł na dół. Lekarz zbadał Vicky dokładnie i orzekł:

– Obawiam się, że będziesz musiała pozostać przez kilka dni w łóżku, młoda 

damo. – Wręczył receptę Courtenay i dodał: – Wpadnę tu jutro, żeby ją 
zobaczyć.

Na koniec zwrócił się znów do Vicky:
– Nie martw się, będziesz miała lekarstwo o wiśniowym smaku!
Kiedy Courtenay odprowadzała doktora, właśnie nadszedł Graydon. Doktor 

Scott zwrócił się do nich obojga:

– To wyjątkowo złośliwy wirus – ostrzegł. – Z uwagi na zapalenie płuc, które

przeszła kiedyś, trzeba na nią bardzo uważać. Prawdopodobnie będzie musiała 
zostać w domu do końca tygodnia. Nie można dopuścić, żeby wyszła za 
wcześnie na dwór z uwagi na możliwość nawrotu choroby.

Po wyjściu doktora Courtenay zwróciła się do Graydona, czekając na niego 

przy schodach:

– Będę musiała poprosić cię o jeszcze jedną przysługę.
– Chcesz, żebym wykupił lekarstwo?
– Tak. Nie chciałabym cię wykorzystywać, ale...
– Do diabła! – wybuchnął, marszcząc gniewnie czoło. – Wiktoria jest moją 

bratanicą i mogę się tylko cieszyć, że mam okazję zrobić coś dla niej. Czy 
myślisz, że jestem jakimś potworem?

Do tej pory Courtenay radziła sobie jakoś z wrogością Graydona. Jego 

niekłamana troska o Vicky rozbroiła ją. Ukryła łzy wzruszenia spuszczając 
powieki i podała mu receptę.

– Dowiem się, która apteka jest otwarta – wyjaśnił. – Wrócę za pół godziny.
– Dzięki – szepnęła. Zamierzała odejść.
Mocne ręce chwyciły ją za ramiona. Graydon odwrócił ją ku sobie. Ujął jej 

podbródek, zmuszając do podniesienia głowy. Zobaczył łzy w oczach.

– Może i jestem potworem – mruknął – bo krzyczę na ciebie, kiedy martwisz 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

się o Vicky!

Courtenay wiedziała, że powinna wyrwać się z jego uścisku, ale nie była w 

stanie zrobić żadnego ruchu. Mogła tylko spoglądać bezradnie w jego piękne 
oczy.

– Dobry Boże, znowu to samo – powiedział głosem, w którym mieszały się 

rozpacz i pożądanie.

– Co takiego? – zapytała Courtenay, z trudem utrzymując się na nogach.
– Znowu patrzysz na mnie tak, jakbyś chciała, żebym cię pocałował! – Puścił 

jej brodę, ale zanim uświadomiła sobie, że mogłaby uciec, ujął jej twarz w obie 
dłonie. – Czy mam rację? – Stanął tak blisko, że ich ciała omal się zetknęły. – 
Chcesz, żebym cię pocałował?

– Nie – szepnęła.
Kłamiesz, powiedział jej wewnętrzny głos.
– Kłamiesz – odezwał się jak echo Graydon, a w sekundę później jego usta 

dotknęły jej warg.

Pachniał mydłem i kremem do golenia. Wargi były ciepłe i pełne, a ich smak 

cudownie znajomy. Ręce, którymi Graydon obejmował jej głowę, przesunęły się 
teraz po jej włosach. Courtenay zamknęła oczy i oplotła go ramionami.

Spojrzała w górę i napotkała jego pełen pożądania wzrok.
– Jesteś taka pociągająca – wymamrotał. – Diabelnie pociągająca.
Courtenay poczuła ogień w żyłach. Graydon uważa, że nie można się jej 

oprzeć... I ona myśli tak samo o nim.

Przyciągnął ją bliżej, tak że mogła wyraźnie czuć jego ciało, nawet przez 

miękką tkaninę szlafroka I piżamy. Zadrżała...

– Mamusiu! Chciałabym coś zimnego do picia.
Courtenay odwróciła się gwałtownie od Graydona na dźwięk głosu Vicky. 

Zobaczyła, że jej córka stoi na szczycie schodów, z policzkami pałającymi 
gorączką.

– Dobrze, kochanie – odpowiedziała, starając się uśmiechnąć. – Już idę.
Natomiast w głosie Graydona brzmiało rozczarowanie, kiedy mówił, idąc po 

schodach:

– Zajrzę do ciebie, jak wrócę z apteki.
Courtenay zastanawiała się oszołomiona, jak długo Vicky stała na schodach, 

zanim ją zawołała. Czy widziała, jak się całowali? Co mogłoby się zdarzyć 
między nimi, gdyby Vicky im nie przeszkodziła? – myślała. Dała dziewczynce 
zimny napój, a potem okryła ją troskliwie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Jeszcze tak niedawno mówiła Graydonowi, że wyjedzie za dzień lub dwa, 

jeśli sprawy nie ułożą się pomyślnie. Nic się nie zmieniło, ale...

Courtenay zamknęła oczy. Tak bardzo chciała wyjechać i uciec przed 

Graydonem – ale nie mogła. Vicky była zbyt chora.

Doktor Scott kazał jej pozostać w domu co najmniej przez tydzień. 

Courtenay pamiętała jej zapalenie płuc i wiedziała, że nie wolno jej narażać 
zdrowia córki. Nie może nawet marzyć o podróży, dopóki Vicky nie będzie 
zupełnie zdrowa. To znaczy, że będzie tkwić w Seacliffe przynajmniej przez 
najbliższe siedem dni.

Wiedziała, że to będzie najdłuższy tydzień w jej życiu.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Rozdział 9

Tego popołudnia Courtenay była w sypialni Vicky. Siedziała na brzegu 

łóżka, śpiewała cichutko i patrzyła, jak powieki dziewczynki powoli się 
zamykają. Nie usłyszała Graydona, który tego dnia wrócił wcześnie z biura.

W pewnej chwili poczuła, że ktoś się jej przygląda. Odwróciła głowę i 

zobaczyła Graydona stojącego w drzwiach. Miał na sobie granatowy garnitur i 
białą koszulę z jedwabnym krawatem. Serce Courtenay zamarło. Zobaczyła 
zaskoczona, że patrzy na nią wzrokiem pełnym pożądania i poczuła skurcz 
żołądka. Nie dała jednak po sobie poznać, jak bardzo oddziałuje na nią jego 
obecność. Wstała, wsuwając w spodnie dół zielonej bluzki. Kiedy mijała go w 
otwartych drzwiach, jego spojrzenie było znowu chłodne, bez śladu poprzedniej 
gorączki.

– Jak się czuje Vicky? – zapytał.
– Miała bardzo niespokojny dzień – odparła. – Mam nadzieję, że dobrze jej 

zrobi, jak się trochę prześpi.

– Ty też powinnaś odpocząć. Wyglądasz, jakbyś była na ostatnich nogach.
– Myślę, że dobrze mi zrobi filiżanka kawy.
– A gdzie jest Alanna?
– Poszła się zdrzemnąć. A Livvy pojechała z Wheelerem po sprawunki.
Graydon ujął Courtenay za łokieć.
– Proponuję, żebyś zeszła do salonu. Zrobię ci kawy.
W pierwszym odruchu Courtenay miała zamiar odmówić, ale propozycja była

zbyt kusząca – niepokój o Vicky wyczerpał ją zupełnie. W dodatku dziewczynka 
była nieposłuszna i przez cały ranek robiła dużo zamieszania, toteż Courtenay 
odpowiedziała:

– Dziękuję. Bardzo chętnie.
– Będę za pięć minut – rzucił Graydon.
Salon był pusty, tylko w kominku trzaskał ogień. Courtenay zrzuciła pantofle 

i usiadła w fotelu, podwijając stopy pod siebie. Zamknęła oczy i wróciła myślą 
do chwili, gdy Graydon patrzył na nią wzrokiem pełnym pożądania. Oparła 
głowę o fotel i zastanawiała się, dlaczego to wspomnienie wywołuje w niej 
uczucie przygnębienia. Po zdradzie Patryka wylała tyle łez, iż była pewna, że nie 
będzie już w stanie więcej płakać – tymczasem jego brat też doprowadzał ją do 
rozpaczy.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Odgłos otwieranych drzwi przerwał jej niewesołe rozmyślania. Ku swojemu 

zdziwieniu spostrzegła wchodzącą do pokoju Bertie Atherton.

Na widok Courtenay gość zatrzymał się w progu.
– O... – rzekła kwaśno Bertie – to ty? Spodziewałam się zastać...
– Graydon jest w kuchni. – Wzrok Courtenay prześliznął się po wchodzącej 

kobiecie, jej eleganckim żakiecie z miękkiej skóry, ściśle dopasowanych 
spodniach, które opinały szczupłe nogi. – Robi dla mnie kawę.

W pierwszej chwili na twarzy Bertie widać było zaskoczenie. Zaraz jednak 

opanowała się i bawiąc się jednym ze swych złotych kolczyków podeszła bliżej 
z uśmiechem – jeżeli takie wymuszone skrzywienie warg można nazwać 
uśmiechem – pomyślała drwiąco Courtenay.

– Przyjechałam, żeby pożyczyć parę kaset na przyjęcie sylwestrowe – 

zaczęła. – Ale cieszę się, że mam okazję porozmawiać z tobą na osobności. 
Graydon mówił mi, że zaprosił cię na to spotkanie.

– To prawda, ale...
– Jestem pewna, że domyślasz się, iż zrobił to tylko przez grzeczność. 

Czułby się niezręcznie, gdyby wyszedł i zostawił tu ciebie samą. – Ale nie ma 
racji – przecież to było planowane na długo przed twoim przybyciem do 
Seacliffe. Poza tym, jestem pewna, że i tak byś nie przyszła – rozumiesz 
przecież, że żyjemy w zupełnie odmiennych środowiskach. Nie pasowałabyś do 
nas. Nie mówiąc o tym, że nie znasz tam żywej duszy i raczej nudziłabyś się.

A więc Graydon nie powiedział Bertie, że Courtenay odrzuciła zaproszenie 

na to przyjęcie! Dobrze, pomyślała chytrze, podrażni się trochę z tą kobietą.

– Naprawdę tak myślisz? – uniosła brwi patrząc ze zdumieniem na Bertie. – 

To dziwne. Dlaczego w takim razie, do diabła, zawracasz sobie głowę 
zapraszaniem gości i ponosisz tyle wydatków, żeby zorganizować przyjęcie, o 
którym z góry wiesz, że nie będzie udane?

Twarz Bertie poczerwieniała ze złości.
– Nie to miałam na myśli. Moi przyjaciele na pewno nie będą się tam nudzili. 

Bo widzisz, będzie tam cała nasza paczka – paczka narciarzy. To nasze pierwsze 
spotkanie po moim powrocie z Anglii, po śmierci Aleksa. Czekamy z 
niecierpliwością, żeby powspominać stare dzieje – wzruszyła wyniośle 
ramionami. – Od lat jeździliśmy na narty do Whistler.

Pierwszy weekend zorganizował Patryk i ta wyprawa była tak udana, że...
Reszta opowieści Bertie nie dotarła już do Courtenay – całą uwagę skupiła na

słowach „paczka narciarzy”. To było właśnie wtedy, kiedy spotkała Patryka po 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

raz pierwszy. A może na przyjęciu będzie jego przyjaciel, ten, który udawał 
urzędnika stanu cywilnego?

Jakieś wspomnienie błysnęło w jej umyśle... mglisty wizerunek mężczyzny, 

który czytał słowa małżeńskiej przysięgi. Tak zamazany, że trudno byłoby jej 
nawet przypomnieć sobie, jak wyglądał. Tego dnia była taka szczęśliwa, że nie 
dostrzegała nikogo poza Patrykiem. Ale kiedy ujrzy tego mężczyznę, na pewno 
go rozpozna...

W jednej chwili podjęła decyzję. Pójdzie na to przyjęcie. Może będzie mogła 

wskazać tego oszusta Graydonowi i powiedzieć – To jest ten człowiek, który 
udzielił „ślubu” Patrykowi i mnie!

Nagle uświadomiła sobie, że Bertie ciągle coś do niej mówi.
– Więc – kończyła Bertie – musisz po prostu powiedzieć Graydonowi, że 

wolisz zostać w domu, niż iść na nieciekawe przyjęcie.

– Nie, Bertie – odrzekła Courtenay. – Nie będę się nudziła. – I dodała 

prowokującym tonem: – Przecież będę z Graydonem. Jak mogłabym się źle 
bawić w towarzystwie tak ekscytującego i atrakcyjnego mężczyzny?

Zaległa cisza. Courtenay ujrzała niespodziewanie Graydona stojącego w 

drzwiach.

Serce zabiło jej gwałtownie. Jak długo tam tkwił? Czy słyszał, co 

powiedziała? Oczywiście, że słyszał – drwiące spojrzenie błękitnozielonych 
oczu nie pozostawiało żadnej wątpliwości. Znowu narodziło się między nimi 
szczególne napięcie. Courtenay zapomniała o obecności Bertie.

– Cześć, Bertie – odezwał się Graydon i napięcie zniknęło.
Bertie obróciła się na pięcie. W jej oczach wyraźnie malował się niepokój, 

czy Graydon nie słyszał przypadkiem, co ona mówiła. Ale w jego spojrzeniu nie 
było gniewu i Courtenay usłyszała wyraźne westchnienie ulgi.

Nie patrzyła na Graydona. Mruknęła tylko „dziękuję”, kiedy podawał jej 

filiżankę z kawą.

– Przyszłam, kochanie, żeby pożyczyć taśmy, które obiecałeś mi na przyjęcie 

– bursztynowe oczy Bertie błyskały w stronę Graydona. – Wiem, że miałeś sam 
je przynieść, ale właśnie byłam w pobliżu i...

– Przepraszam, Bertie, nie przesłuchałem ich jeszcze, ale nie martw się, nie 

zapomnę ich zabrać. – Graydon zrzucił marynarkę i zagłębił się w fotelu. 
Właśnie zaparzyłem kawę. Napijesz się?

Bertie potrząsnęła głową.
– Nie, nie mam czasu. John będzie tu lada dzień i chciałabym, żeby zastał 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

mnie w domu, jak przyjedzie.

. – Odprowadzę cię do samochodu. Courtenay spoglądała ze smutkiem, kiedy 

szli przez pokój ku wyjściu. Stanowili wyjątkowo dobraną parę – oboje 
atrakcyjni, eleganccy. W duchu przyznała, że Bertie miała rację – ona, 
Courtenay, nigdy nie będzie pasowała do ich świata. Wyobraziła sobie jednak 
jakby to było być Jedną z paczki”, przyjaciółką Graydona.

Zaraz jednak powściągnęła wodze fantazji. Nie miała zamiaru zostać jedną z 

przyjaciółek Graydona. Chciała jedynie wyjaśnić wszystko przed wyjazdem do 
Millar’s Lake. A jeżeli wypadki potoczyłyby się tak, jak sobie zaplanowała, 
wtedy ona i Vicky...

Vicky! Ścisnęła filiżankę, którą trzymała w ręce, a poprzednia myśl o 

znalezieniu człowieka, który udzielił fałszywego ślubu rozpłynęła się jak mgła w 
oślepiającym blasku słońca. Jaka była głupia! Jak mogłaby zostawić chore 
dziecko i pójść jutro wieczorem na przyjęcie! Kąciki jej ust opadły w bolesnym 
rozczarowaniu. Oto miała jedyną może w życiu szansę udowodnienia, że mówiła 
prawdę – i nie mogła z niej skorzystać.

Ale w końcu nie powinna się tak przejmować. Dlaczego miałoby jej zależeć, 

żeby Graydon jej uwierzył? Przecież pragnęła jedynie wrócić do domu i 
zapomnieć...

Czy rzeczywiście?
Odpowiedź na to pytanie powracała do niej jak echo, ale Courtenay tego nie 

słyszała. Nie chciała usłyszeć.

Nazajutrz Vicky poczuła się lepiej. Większość popołudnia przespała i około 

piątej miała prawie normalną temperaturę. Courtenay właśnie kończyła 
przebieranie jej w czystą piżamkę, kiedy rozległo się krótkie pukanie do drzwi i 
Graydon wszedł do pokoju.

Przyniósł ze sobą jakieś pudło. A kiedy wyjął z niego przenośny telewizor i 

postawił na stoliku obok Vicky, dziewczynka spojrzała nań z niedowierzaniem.

– Och, dziękuję, wujku! – głos Vicky, jeszcze słaby i zachrypnięty, drżał z 

podniecenia. – Mój własny telewizor! Muszę go pokazać mojej przyjaciółce 
Amy!

– Ale my nie zabierzemy go do Millar’s Lake, kochanie – sprostowała 

Courtenay, czując, że rumieńce występują jej na policzki. – Wujek pozwala ci 
korzystać z niego tutaj.

– Nie, to jest dla Wiktorii – powiedział Graydon, włączając telewizor. – 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Spóźniony prezent gwiazdkowy.

– Spójrz, mamusiu – Vicky oparła się na łokciach i patrzyła z rozjaśnioną 

twarzą, jak na ekranie pojawia się obraz. – Jest mój! Hurra!

– Przykro mi, Vicky, ale nie mogę się zgodzić...
– Dlaczego nie? – zapytała Vicky i łzy momentalnie pojawiły się w jej 

błękitnych oczach. – Czy dlatego, że tak krótko znamy wujka Graydona?

Courtenay zawahała się.
– Tak, przyznaję, że to przede wszystkim...
– Ale przecież całowaliście się! – Vicky spojrzała na matkę z oburzeniem, 

ocierając łzy. – Widziałam wczoraj rano! Wiem, zawsze mówiłaś mi, żeby nie 
przyjmować prezentów od nieznajomych, ale wujek nie jest przecież obcy, skoro 
pozwalałaś mu się całować!

Courtenay czuła na sobie wyzywający wzrok Graydona. Nabrała głęboko 

powietrza i zwróciła się do niego:

– Czy możemy wyjść na chwilę?
– Oczywiście. – Graydon zwrócił się do Vicky:
– Liwy przyniesie ci program telewizyjny. Twoja mama i ja idziemy dzisiaj 

wieczorem na przyjęcie – może wybierzesz sobie jakąś ciekawą audycję.

Courtenay ze złością opuściła pokój. Nie chciała, żeby Vicky była świadkiem 

rozmowy z Graydonem.

Zeszła na dół do salonu i przyjęła wojowniczą postawę. Graydon zamknął 

drzwi za sobą.

– Chciałam omówić z tobą dwie sprawy – zaczęła. – Po pierwsze, nie 

pozwolę Vicky przyjmować tak kosztownych prezentów, a po drugie...

– Załatwmy najpierw sprawę telewizora. Jak wiesz, mogę sobie pozwolić...
– Nie o to chodzi – przerwała Courtenay. – Vicky jest dzieckiem, które 

chętnie poprzestaje na tym, co ma... przynajmniej tak było do tej pory. Nie 
chciałabym, żeby to się zmieniło, kiedy wrócimy do Millar’s Lake. Nie chcę, 
żeby zaczęła pragnąć rzeczy, na które nie możemy sobie pozwolić. Mogę być 
samotną matką, ale nigdy nie przyjmę jałmużny!

– Jałmużny? Do licha, Courtenay, przecież mówimy o mojej bratanicy! Czy 

pomyślałaś kiedykolwiek o majątku Patryka?

– Majątku Patryka? Czy masz na myśli... komu zostawił pieniądze?
– Dokładnie to.
– Nie, nie pomyślałam. Ale co to może mieć wspólnego ze mną?
– Nie z tobą. Z Wiktorią. Jako jego córka, jego jedyne dziecko dziedziczy 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

wszystko, co pozostawił.

– Nie życzę sobie...
– Patryk nie sporządził żadnego testamentu, więc problem, co ty o tym 

sądzisz, w ogóle nie istnieje. W czasie ostatniej recesji nie stracił ani centa, więc 
Wiktoria będzie spadkobierczynią znacznej sumy. No I co ty na to?

Nie, Courtenay nigdy nie myślała o majątku Patryka. Była zbyt dumna z tak 

ciężko zdobytej niezależności.

Vicky miałaby odziedziczyć pieniądze po człowieku, którym ona sama tak 

pogardzała?

– Mylisz się, kiedy twierdzisz, że Patryk nic mi nie zostawił. Zostawił mi 

coś, a raczej – kogoś. Vicky. Spadek po Winterach. Mój spadek, Graydon. I 
tylko ja będę decydować o przyszłości Vicky. Jeśli chodzi o ten telewizor, ona 
może go używać, dopóki tu będziemy i jestem ci naprawdę wdzięczna, że 
pomyślałeś o tym. Ale kiedy wyjedziemy z Seacliffe, nie weźmiemy go ze sobą.

I jeszcze jedna kwestia – ciągnęła chłodno, nie zwracając uwagi na jego 

protesty. – Nie pójdę na przyjęcie.

– Dlaczego zmieniłaś zamiar? Czy nie mówiłaś Bertie, że spodziewasz się 

dobrej zabawy w towarzystwie „atrakcyjnego i ekscytującego mężczyzny”?

– Dobrze wiesz, iż powiedziałam to tylko po to, żeby rozzłościć Bertie. 

Zresztą i tak nie mogłabym pójść, nawet gdybym miała ochotę. Byłabym 
niespokojna, zostawiając Vicky. Ona nie czuję się jeszcze najlepiej.

– Pomyślałem o tym. Siostra Liwy jest pielęgniarką. Obiecała przyjść tu na 

noc. Obie z Liwy chętnie zaopiekują się dzieckiem.

– Ale...
– Nawet matka nie jest niezastąpiona, Courtenay. Wiktoria zniesie to, nie 

martw się.

Courtenay zawahała się. Chciała dalej przekonywać go, że nie będzie mu 

towarzyszyć, ale przypomniała sobie przyjaciela Patryka, który udzielił im 
„ślubu”. A jeśli on będzie na przyjęciu? To była niewielka, ale może jedyna 
szansa, żeby przekonać Graydona. Zanim zdążyła coś powiedzieć, Graydon 
dodał:

– I nie próbuj wymawiać się, że nie masz się w co ubrać. Jest przecież ta 

czarna sukienka. Och, wiem, co czujesz na samą myśl o nałożeniu czegoś, co ja 
kupiłem, więc poproszę cię o to. Zrób mi tę przyjemność, specjalnie dla mnie.

To zdarzyło się pierwszy raz: Graydon o coś prosi! Trudno zresztą i tak 

byłoby nie uczynić zadość tej prośbie bo, prawdę mówiąc, ona rzeczywiście nie 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

ma innego, odpowiedniego stroju na tę okazję.

– Dobrze – zgodziła się. – Pójdę na przyjęcie. Włożę czarną sukienkę. Ale 

stawiam warunek: zwrócę ci pieniądze, choćby to miało trwać dziesięć lat i 
choćbym nigdy więcej jej nie nałożyła!

Już otwierał usta w odpowiedzi, ale powstrzymał się, widząc nieugięty wyraz 

jej twarzy. Wzruszył ramionami, a ona wiedziała, że sprawa jest załatwiona. Ale 
pozostało jeszcze jedno pytanie...

– Dlaczego tak ci zależy, żebym poszła z tobą?
– Mam swoje powody.
– Jakie?
Milczenie było jedyną odpowiedzią.
– W porządku – odezwała się. – Ale ja też mam swój powód. I mam 

nadzieję, że zanim ta noc dobiegnie końca, będę ci mogła powiedzieć, o co 
chodzi.

W oczach Graydona błysnęło zaciekawienie, kiedy patrzył na Courtenay, 

wychodzącą z pokoju.

Courtenay westchnęła zirytowana. Pochylając się w kierunku lustra, szarpała 

niecierpliwie stanik, ale bezskutecznie próbowała ukryć białe ramiączka, które 
ciągle wysuwały się spod głęboko wyciętej sukni. Gdyby stanik był czarny, 
ramiączka nie byłyby tak widoczne, ale niestety, nie miała takiego. Nie było 
innego wyjścia, tylko zdjąć go.

Rozpięła zamek błyskawiczny, zsunęła sukienkę i przewiesiła przez stojące 

obok krzesło. Uwolniła się od stanika i rzuciła go na toaletkę. Zajęta 
przebieraniem nie usłyszała zupełnie odgłosu otwieranych drzwi. Dotarł do niej 
dopiero niecierpliwy głos Graydona:

– Do licha, Courtenay, co tak długo... ?
Urwał gwałtownie. Courtenay zobaczyła w lustrze dwie postacie.
Swoją z włosami opadającymi gładkimi pasmami na ramiona, wargami 

pomalowanymi różową pomadką i okrągłymi ze zdziwienia i przerażenia oczami. 
Doskonale zdawała sobie sprawę, że trudno o bardziej prowokujący widok niż 
jej obnażone piersi, smukłe nogi w czarnych rajstopach i pantoflach na wysokich 
obcasach.

Graydon też był tego samego zdania. Zamknął drzwi za sobą i oparł się o nie. 

Patrzył jak ogłuszony nie wierząc własnym oczom.

Wygląda porywająco – myślała oszołomiona Courtenay, przyglądając się z 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kolei drugiej postaci w lustrze. Ubrany w czarny smoking, białą koszulę ze 
srebrnymi spinkami do mankietów i czerwoną muszką...

W ciągu ułamka sekundy uświadomiła sobie, co się stało. Krew odpłynęła jej 

z twarzy, gwałtownym ruchem skrzyżowała ręce na obnażonych piersiach.

– Przepraszam... przepraszam, że musiałeś czekać... – szepnęła, nie poznając 

własnego głosu.

– Nie musisz przepraszać – każde jego słowo brzmiało jak zmysłowa 

pieszczota. Zbliżał się wolno, nie spuszczając z niej wzroku. – Nie mogłem 
przyjść bardziej w porę – ty rzeczywiście potrzebujesz pomocy, żeby się 
przygotować.

Podszedł tak blisko, że Courtenay czuła zapach jego wody kolońskiej. Nogi 

miała jak z waty.

– Podaj mi sukienkę – wyciągnęła jedną drżącą rękę, drugą usiłując zasłonić 

piersi. – Nie potrzebuję żadnej pomocy.

– Powiedz czarodziejskie słowo – poprosił miękko.
– Proszę... – Odsunęła się, kiedy ręką pogładził jej włosy i palcami musnął 

policzek. – Po co przyszedłeś?

– Nie wiedziałem, że jeszcze się ubierasz. Byłaś gotowa dziesięć minut temu, 

kiedy Liwy zeszła na dół. Powiedziała mi...

– Wtedy byłam gotowa... a raczej wydawało mi się, że jestem gotowa, ale 

zobaczyłam, że ramiączka od stanika wystają spod sukienki i musiałam go zdjąć. 
Nie miałam czarnego... Muszę iść bez niego... a może w ogóle powinnam zostać 
w domu...

Dlaczego mówiła szeptem?
– Idź już teraz – poprosiła. – Za minutę będę na dole.
– Nigdzie nie pójdę – odparł Graydon. – Przynajmniej dopóki nie ubierzesz 

się. Obiecałem Bertie, że przyjdę wcześniej z kasetami, a i tak jesteśmy 
spóźnieni. Będę tu stać, żeby się upewnić, że nie tracisz czasu... Myślę, że 
najlepiej będzie – rzekł, ignorując jej protesty – jeśli sam cię ubiorę.

Courtenay zrozumiała, co miał na myśli. Wiedziała również, że nie będzie w 

stanie mu się oprzeć.

– Dobrze – zgodziła się.
– Będziesz musiała ze mną współpracować – uśmiechnął się z lekką ironią. – 

Wyciągnij ręce.

Courtenay spojrzała na niego. Czuła, że nie może już dłużej trwać w złości i 

niechęci, że ulega urokowi pięknych błękitnozielonych oczu... Zaciskając mocno 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

powieki, starała się myśleć o czymś innym... czymkolwiek... Ale nawet z 
zamkniętymi oczami wiedziała, że Graydon pieści wzrokiem jej nagie ciało. 
Kiedy wciągnęła wreszcie sukienkę, otworzyła oczy i odrzuciła włosy z twarzy.

– Sama zapnę suwak! – odepchnęła ręce Graydona, kiedy położył je 

zdecydowanym ruchem na jej ramionach.

– Nie, ja to zrobię.
Jak zahipnotyzowana patrzyła na odbicie w lustrze.
– Graydon pochylił głowę i marszcząc czoło usiłował ostrożnie podciągnąć 

suwak do góry. Jego palce przesunęły się delikatnie po jej plecach. Wstrzymując 
oddech czekała, kiedy odsunie się od niej.

Ale nie zrobił tego. Obrócił ją przodem do siebie i przyciągnął mocno. 

Przesunął ręką po jej włosach, ale gdy zbliżył wargi do jej ust, odwróciła głowę.

– Wiesz przecież, że jest późno. A ja chciałabym jeszcze zajrzeć do Vicky.
– Vicky czuje się zupełnie dobrze – ledwo słyszała jego słowa, kiedy 

zanurzył twarz w jej pachnących włosach. – Ogląda telewizję. Zajrzysz do niej 
za chwilę, ale najpierw...

– Niczego nie będzie najpierw! – Courtenay próbowała się uwolnić, ale 

trzymał ją mocno w uścisku. Dotknął wargami wrażliwego miejsca za uchem.

– Twoje perfumy... Spodziewałem się, że użyjesz czegoś bardziej... 

duszącego. Nie poznaję tego zapachu...

– To są nowe perfumy – powiedziała Courtenay.
– Nazywają się „Odczep się”. Pewnie nigdy jeszcze nie miałeś z nimi do 

czynienia.

Zachichotał cicho. Zirytowana, zrobiła następną próbę uwolnienia się z jego 

ramion, ale jego ręce przesunęły się już wzdłuż szyi, palce zawładnęły miejscem 
za uszami. Czuła znajomy dreszcz wywołany dotknięciem tych rąk...

– Jesteś bardzo blada – szepnął niepokojąco miękkim głosem. – Nie możemy 

iść na przyjęcie, jeśli będziesz wyglądała jak zjawa. Potrzebny ci pocałunek...

– Nie dręcz mnie! Wolę już wyglądać jak duch!
– Nie chcę zrobić ci krzywdy, mam tylko zamiar... Wargi Graydona zbliżyły 

się do ust Courtenay.

Ledwie mogła się utrzymać na nogach. Objęła go. Wtedy Graydon przycisnął 

ją bliżej tak, że jej ramiona znalazły się w pułapce. Trzymał ją tak mocno, że 
ledwie mogła oddychać.

– Proszę, nie... – patrzyła błagalnie.
Spojrzenia ich zwarły się z taką mocą, że Courtenay zakręciło się w głowie. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Och, te oczy – wydawały się wciągać ją w głąb jego duszy. Po raz pierwszy 
zauważyła żółtą plamkę na tęczówce, błyszczącą jak ziarenko złotego piasku na 
tle błękitnawej zieleni.

I wtedy nagle jego usta zawładnęły jej wargami. Dobry Boże, nigdy jeszcze 

nie odczuwała czegoś podobnego! Fala pożądania przeszyła jej ciało, sprawiając 
niemal ból. Każde miejsce, którego dotknął, niemal ją paliło. Ciepłe dłonie 
pieściły rozgorączkowane policzki, gorące uda przywierały do jej aksamitnej 
skóry.

Wargi Graydona zwykle zaciśnięte z dezaprobatą i pogardą, teraz wydawały 

się pełne, wyzwolone przez jakąś zmysłową magię. Courtenay także poddała się 
woli zmysłów. Przylgnęła do niego jakby chciała stać się częścią jego ciała...

Na pół świadomie rozumiała, że nigdy nie zapomni tej chwili... nie zapomni 

smaku – słodyczy i namiętności zarazem – i tej niezwykle agresywnej męskości, 
która wyzwoliła w niej pragnienie uległości.

Graydon posadził ją delikatnie na łóżku. Nie miała siły protestować, gdy 

ściągnął zamek, nie opierała się, kiedy rozsunął aksamitne fałdy sukienki i ułożył 
ją na poduszkach. Jakby z oddali usłyszała dzwonek telefonu.

Graydon pochylił się nad nią i całował, aż wargi jej nabrzmiały. Przesunął 

usta po szyi aż do wypukłości piersi.

Courtenay czuła pulsowanie krwi i czekała bez tchu, kiedy niecierpliwe 

wargi osiągną cel swych poszukiwań. Najpierw zawładnęły jednym różowym 
pączkiem, potem drugim. Chłonął je, jakby były maleńkimi cudownymi różami i 
jak gdyby tylko on jeden niesłychanie delikatną pieszczotą potrafił zmusić je do 
rozkwitnięcia...

– Dobry Boże... – udało się jej odezwać zduszonym głosem – nie rób tego! 

Przestań! Powinniśmy już iść...

– Wiem – odpowiedział bez przekonania.
– Moja sukienka... Pogniecie się...
– Nie martw się.
– Pozwól mi wstać.
– Zaraz...
– Teraz!
– Potem...
Potem? Po czym? Jak już będzie po wszystkim? Czy nie przysięgła sobie, że 

nigdy już nie straci głowy? Czy przykre doświadczenia niczego jej nie nauczyły? 
Jeśli nie, zasłużyła sobie na to, co się wydarzyło. Jeszcze raz przeżyłaby ból i 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

poniżenie, gdyby uległa szalonemu, lekkomyślnemu pragnieniu.

Z desperacką siłą wyrwała się z jego objęć i stanęła na środku pokoju. 

Podnosząc drżącymi palcami sukienkę, spoglądała na Graydona z bijącym 
sercem.

Nagle ktoś zapukał do drzwi sypialni.
W pierwszej chwili oboje zastygli bez ruchu. Następnie Graydon powiedział 

szorstko:

– Tak?
– Dzwoni lady Atherton – odezwała się Liwy.
– Czeka na taśmy, które jej pan obiecał.
Graydon zacisnął pięści.
– Powiedz jej, że jestem w drodze.
Courtenay usłyszała lekkie kroki Liwy zbiegające po schodach. Trzęsącymi 

się palcami podciągnęła zamek błyskawiczny.

– Idziemy? – zapytała, starając się nadać swemu głosowi naturalne 

brzmienie.

– Courtenay... – Graydon postąpił krok naprzód.
– Poczekaj!
– Po co? – Courtenay przesunęła się obok niego, podeszła do lustra i 

przeczesała włosy. – Spójrz na mnie... Mówiłeś, że jestem blada... Teraz jestem 
rozpalona, prawda?

Obróciła twarz ku niemu.
– Zrobiłeś dobrą robotę, Graydon. Udało ci się nadzwyczajnie. Nikt mnie już 

tego wieczoru nie weźmie za ducha! A teraz... zajrzę na chwilę do Vicky, zanim 
wyjdziemy.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Rozdział 10

Zabawa była w pełnym toku, kiedy Courtenay i Graydon przybyli do Bertie. 

Gdy weszli do środka, Courtenay odniosła wrażenie, że znalazła się w 
ekskluzywnym nocnym klubie. Ogromny, jasno oświetlony hol był pełen 
wspaniale ubranych kobiet w mieniących się barwami i wzorami strojach, 
mężczyzn w eleganckich garniturach; wszyscy popijali koktajle i nawoływali się 
starając się przekrzyczeć ogłuszającą muzykę.

Tak pachnie pieniądz, pomyślała Courtenay, francuskimi perfumami, 

modnymi wodami kolońskimi, doskonałymi importowanymi winami.

Graydon zdjął z ramion Courtenay etolę z norek, którą Alanna pożyczyła jej 

na dzisiejszy wieczór i podał służącemu. Courtenay dostrzegła Bertie 
wynurzającą się z tłumu gości. Szła w ich kierunku.

Odetchnęła głęboko. Jeżeli tamta kobieta miała zamiar drwić z jej wyglądu, 

musiała doznać srogiego rozczarowania. Courtenay wiedziała, że nigdy jeszcze 
nie wyglądała piękniej – czarna tkanina jej aksamitnej sukni wspaniale 
kontrastowała z jasnymi włosami, bielą ramion i piersi odsłoniętych przez 
głęboko wycięty dekolt. W dodatku pocałunki Graydona osiągnęły zamierzony 
przez niego efekt, a nawet... przeszły jego oczekiwania! Policzki miały kolor 
płatków róży, a oczy lśniły jak gwiazdy.

W kocich oczach Bertie błysnęła złość. Zazdrość i mściwość wykrzywiły jej 

usta. Ale kiedy Graydon zwrócił się do niej, przybrała maskę życzliwości i 
gościnności.

– Kochanie, jesteś niepoprawny! Wszyscy już są, a przecież wiedziałeś, jak 

bardzo mi zależało, żebyś przyszedł wcześniej... – wspięła się na palce i 
pocałowała go. – Całe szczęście, że nie zapomniałeś o kasetach. Brad czeka na 
nie – on jest dzisiaj odpowiedzialny za muzykę. Znasz tu wszystkich, prawda? 
No to na razie, zobaczymy się wkrótce.

– Dziwka – szepnęła Courtenay.
– Coś ty powiedziała? – Graydon zmarszczył z gniewem brwi.
Courtenay zastanawiała się przez chwilę, czy nie udać, że powiedziała coś 

innego, ale w końcu wzruszyła ramionami.

– Powiedziałam, że to dziwka. Ma obrzydliwy sposób bycia.
Graydon ujął ją za łokieć i poprowadził w kierunku baru. – Nie lubisz Bertie, 

prawda?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Nie – odrzekła zdecydowanie. – Nie lubię.
Kiedy podeszli do baru, Graydon zapytał:
– Czego się napijesz?
– Napiłabym się perriera.
– Perriera i szkocką poproszę – zwrócił się Graydon do barmana.
Nie miał oczywiście ochoty dyskutować o Bertie. Ona zresztą też nie. 

Rozejrzała się wokół, czując nerwowe podniecenie. Gdzie on jest, ten przyjaciel 
Patryka?

Niedaleko od niej przy fortepianie, stała grupka pięciu mężczyzn. Courtenay 

przyglądała się im uważnie. Jednego z nich od razu wyeliminowała – był dużo 
wyższy od mężczyzny, którego szukała. Drugi też nie wchodził w rachubę. Był 
uderzająco podobny do Paula Newmana. Ze zmarszczonym czołem przyglądała 
się trzeciemu. Miał ciemne włosy i regularne rysy twarzy. Ze swojego miejsca 
widziała tylko jego profil. Może... Ale za chwilę nieznajomy odwrócił się, żeby 
zawołać przechodzącego kelnera i Cortenay westchnęła rozczarowana. Miał 
wyraźne znamię na prawym policzku.

– Taksujesz gości? – odezwał się Graydon zimno, aż podskoczyła 

przestraszona.

– Słucham? – zwróciła twarz ku niemu. Co on takiego powiedział? Że taksuje 

gości?

– Nie możesz się już doczekać, tak? – spytał, krzywiąc usta w pogardliwym 

uśmiechu. – Który ci się podoba? Ten jest podobny do Paula Newmana, prawda? 
Czy chciałabyś, żebym ci go przedstawił? A może sama uczynisz pierwszy krok? 
Nazywa się Dirk Mason. Jego żona, Penny, jest w szpitalu, właśnie urodziła 
trzecie dziecko... Ale ciebie to oczywiście nie powstrzyma!

Courtenay poczuła skurcz w gardle. Chociaż odepchnęła go od siebie w 

sypialni, nie mogła o nim zapomnieć. Czuła jego bliskość każdym nerwem. 
Kiedy wsiadali do windy, ujrzała w jego oczach tlącą się namiętność i niemal 
zabrakło jej tchu.

Wzięła szklankę perriera z jego ręki, potrząsając głową.
– Mylisz się – rzuciła zimno. – Wcale nie taksuję nikogo, chociaż tak 

uważasz.

– Obserwowałem cię w lustrze – powiedział niskim, nieprzyjemnym głosem. 

– Jeżeli to nieprawda, to dlaczego przyglądałaś się tym mężczyznom w taki 
sposób, jakbyś chciała ocenić, czy... wchodzą w rachubę?

Courtenay ścisnęła mocniej szklankę w ręce.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Nie zaprzeczam, że się im przyglądałam – odrzekła. – Ale jeżeli powiem ci,

dlaczego to robiłam, i tak nie uwierzysz, więc...

– Spróbuj – przerwał. Courtenay westchnęła.
– Nie będziesz zadowolony z tego, co mam zamiar...
– Do diabła, o co chodzi?
Nabrawszy powietrza głęboko w płuca, Courtenay wyznała: – Kiedy Bertie 

powiedziała mi, że będzie tu dziś grupa znajomych – paczka, z którą Patryk 
jeździł na narty – pomyślałam... – zawahała się.

– Co pomyślałaś?
– Pomyślałam, że jeśli pójdę na to przyjęcie, może spotkam przyjaciela 

Patryka – tego, który udawał urzędnika stanu cywilnego. – Zobaczyła błysk 
gniewu w jego oczach, ale nie czekając, aż coś powie, ciągnęła dalej: – Na 
pewno się dziwiłeś, że nagle zgodziłam się przyjść tutaj – wiesz, że nie znoszę 
Bertie...

Spojrzała na niego, spodziewając się wybuchu gniewu, ale nic takiego nie 

nastąpiło. Zamiast tego zapytał łagodnie:

– A jeżeli znajdziesz tego... przyjaciela mojego brata? Co wtedy?
– Wtedy zmuszę go, żeby powiedział ci prawdę!
– I?
Courtenay potrząsnęła głową.
– To wszystko. Chcę tylko, żebyś wiedział, iż mylisz się co do mnie. Nie 

należę do kobiet, które polują na żonatych mężczyzn.

Graydon długo patrzył na Courtenay. Następnie spytał szorstko:
– Jak wygląda ten... oszust?
– Bardzo słabo go pamiętam – to było tyle lat temu. Był przeciętnej tuszy, 

gładko ogolony, robił wrażenie zwyczajnego...

Spojrzenie Graydona było zdecydowane i twarde, kiedy ujął ramię 

Courtenay.

– To nie powinno być trudne. Przedstawię ci każdego mężczyznę w tym 

pomieszczeniu, dopóki nie znajdziesz tego, którego szukasz. A kiedy już trafisz 
na niego – dodał drwiąco – powiedz, że masz ochotę na następnego perriera. To 
będzie znak, że osiągnęłaś cel; resztę zostaw mnie.

Nie ma go tutaj.
Courtenay stwierdziła to, kiedy wreszcie poznała już wszystkich mężczyzn 

obecnych na przyjęciu. Myślała o tym nadal w parę godzin później, gdy w 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

pokoju Bertie wpatrywała się nie widzącym wzrokiem w swoje odbicie w 
lustrze. Czuła niemal obecność Graydona w pobliżu, pamiętała, jak mocno 
schwycił ją za ramię po zakończeniu ich wędrówki po pokojach.

– Nie masz już ochoty na perriera, moje kochanie? Słowa te były jak 

pchnięcie sztyletem w serce. Nie mógł jej zranić boleśniej, nawet gdyby 
powiedział wprost: „Teraz już przekonaliśmy się, jaką jesteś kłamczucha”.

Podniosła głowę, spodziewając się zobaczyć triumf w jego oczach. Ze 

zdziwieniem dostrzegła rozczarowanie. Czy Graydon miał nadzieję, że spotka 
tego, kogo szukała?

Ze złością wyjęła szczotkę z torebki i gwałtownymi ruchami przeczesała 

włosy. Musiała wtedy ulec złudzeniu. Przymknęła oczy, a kiedy je znowu 
otworzyła, ujrzała w spojrzeniu Graydona dobrze jej znaną drwinę. Chętnie 
ukarałaby siebie za swoją łatwowierność i głupotę. Z jakiego powodu miałby być 
rozczarowany? Że nie była w stanie udowodnić, że miała rację?

Wepchnęła z pasją szczotkę do torebki i wyszła z pokoju. Zbliżała się północ 

i wszędzie czuło się gorączkowe podniecenie. Kilka par tańczyło w fogu w 
pobliżu baru. Courtenay rozejrzała się wokół, szukając znajomej sylwetki 
Graydona, i wtedy zobaczyła go właśnie tam, z Bertie.

Nie tańczyli, tylko kołysali się w takt muzyki. Courtenay nie widziała twarzy 

Graydona, lecz mogła patrzeć wprost na Bertie. Przytuliła policzek do piersi 
swego partnera, kocie oczy przymknęła w zachwycie, uśmiechała się jak 
pogrążona w transie.

Courtenay odwróciła się gwałtownie i wyszła. Dlaczego ten widok sprawił 

jej taką przykrość? Przecież jej również Graydon proponował taniec, ale 
odmówiła. Tu chodziło o coś innego. Nigdy jeszcze, wobec żadnego mężczyzny, 
nie odczuwała tak silnego, tak wszechogarniającego ją pożądania. Uczucie to 
napełniało ją prawdziwym przerażeniem.

Wkrótce po tym, jak przybyli na przyjęcie, Graydon pokazał jej cały 

apartament. Szczególnie przypadł jej do gustu przytulny salonik z telewizorem i 
przylegająca do niego oranżeria z widokiem na ocean. Była wtedy pusta i 
Courtenay modliła się, żeby teraz również nie było tam nikogo – mogłaby się 
zaszyć, żeby lizać swoje rany.

Pokój z telewizorem pogrążony był w ciemnościach.
Courtenay zorientowała się, że nikogo w nim nie ma. Nie zapalając światła 

przeszła przez pokój i otworzyła rozsuwane drzwi prowadzące do oranżerii. Tu 
również panowała ciemność. Wielkie palmy i paprocie w donicach, wiszące 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

kosze z pnącymi roślinami i kwiatami wypełniały pomieszczenie. Pachnie tu jak 
w kwiaciarni, pomyślała Courtenay, zapadając w głęboki, pleciony fotel, 
wyściełany miękkimi poduszkami. Jednostajny szum oceanu dochodził z 
otwartego okna. Wydał się oszołomionej Courtenay cudowną kołysanką dla jej 
wzburzonych zmysłów.

Uszczypliwe pytanie Graydona „Nie chcesz już perriera, moje kochanie?” 

sprawiło jej taką przykrość, że odpowiedziała wówczas szorstko: – Nie, perriera 
nie. Poproszę o szkocką, chociaż... Niech będzie podwójna.

Co za głupota! Przecież miała słabą głowę i zawsze czuła senność po 

alkoholu. Miała tylko nadzieję, że Graydon nie będzie tu jej szukać.

Graydon...
– Między nami wszystko skończone – usłyszała nagle głos Graydona – po 

tym, co się wydarzyło.

Courtenay zerwała się z fotela. Rozglądała się wokół szeroko otwartymi 

oczami, ale nigdzie nie widziała barczystej, wysokiej postaci. Ale przecież tak 
wyraźnie usłyszała ten głos! Mój Boże, musiała się zdrzemnąć, może jeszcze 
śnić. Ale głos był tak blisko...

– Ale ja cię przecież kocham! Wiesz o tym. Nigdy nie kochałam nikogo 

prócz ciebie. I wiem, że ty też mnie kochasz.

Courtenay gwałtownie otrzeźwiała. Nie, nie śniła. To był głos Bertie... 

dochodził z saloniku. Nagle uświadomiła sobie, że oranżeria nie jest już, jak 
przedtem, pogrążona w ciemnościach, lecz przenika do niej światło z 
przyległego pokoju. Zrozumiała, że słyszała rozmowę... bardzo osobistą 
rozmowę.

W pierwszej chwili chciała wbiec tam i tym samym ujawnić swoją obecność. 

Ale po namyśle zdecydowała, że nie może tego zrobić. W jakie zakłopotanie 
wprawiłaby tę kobietę, dając jej do zrozumienia, że ktoś słyszał jej miłosne 
wyznanie! Zacisnęła ręce na poręczy fotela, nie wiedząc, co robić, kiedy 
usłyszała ostry głos Graydona:

– Do diabla, wiesz doskonale, że cię kochałem. Kiedy przyjęłaś moje 

oświadczyny, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Chciałem 
krzyczeć o tym ze szczytu Grouse Mountain! Tylko ty upierałaś się, żeby 
utrzymać w tajemnicy nasze zaręczyny...

– Graydon, znasz moich rodziców. Wiesz, jaki to byłby dla nich cios, gdyby 

dowiedzieli się o tobie, o naszym związku... Nie miałeś pieniędzy, dopiero 
zaczynałeś...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Och, nie musiałaś wcale mówić im o tym – domyślili się sami! To dlatego 

zabrali cię na wakacje do Anglii – chcieli nas rozdzielić... i udało im się to. 
Twoja matka musiała być w siódmym niebie, kiedy sir Aleks Atherton wybrał 
cię. Wcale jej nie przeszkadzało, że był trzy razy od ciebie starszy i miał ptasi 
móżdżek...

– Byłam szalona ulegając mu! Ale tak lubię mieć ładne rzeczy, a on olśnił 

mnie swoimi diamentami...

– Ja też mogłem olśnić cię diamentami – przerwał Graydon – i otulić cię 

futrem z norek, gdybyś poczekała na mnie, skoro mi to obiecałaś! Ale był Aleks 
ze swoim wielkim zamkiem, ze swymi milionami...

– Nie patrz na mnie takim wzrokiem, kochanie. Nie mogę tego znieść!
Graydon mówił dalej, jakby tego nie słyszał. – Muszę ci podziękować, 

Bertie, udzieliłaś mi ważnej lekcji.

– Lekcji? Jakiej lekcji?
– Że pieniądz to siła. Kiedy zorientowałem się, że Aleks Atherton po prostu 

cię kupił, przysiągłem sobie, że zgromadzę fortunę, żebym mógł mieć siłę, która 
idzie w parze z...

– Dobry Boże, Graydon, jak ty się zmieniłeś! Dawniej nie byłeś taki twardy...
– Ty też się zmieniłaś – powiedział szorstko. – A może zawsze byłaś taka, 

tylko ja tego nie zauważałem.

– To przez tę kobietę, prawda? – głos Bertie nagle stał się zjadliwy. – To ona 

stanęła między nami, ona wszystko zepsuła. Ta dziwka Patryka!

Przez chwilę Courtenay była jak ogłuszona. Nie mogła uwierzyć w to, co 

usłyszała. Potem ogarnęła ją taka furia, że zerwała się z fotela. Nie będzie 
tolerować zniewag Roberty Atherton! I nie myśli dalej chować się w tej 
kryjówce, tylko po to, żeby nie sprawić przykrości tej kobiecie!

Stanęła w drzwiach pokoju i spojrzała przed siebie. Krew pulsowała jej w 

skroniach, a serce biło tak głośno, że zastanawiała się, czy ci dwoje tego nie 
słyszą.

Graydon trzymał Bertie w ramionach, spojrzenie jego ciskało gromy. 

Pomalowane wargi kobiety rozchyliły się...

Courtenay nabrała powietrza w płuca i zrobiła krok naprzód.
– Przepraszam...
Bertie obejrzała się zaskoczona, ale zaraz wściekłość zabłysła w jej kocich 

oczach. Graydon zastygł bez ruchu, następnie puścił Bertie i skierował całą 
uwagę na Courtenay.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Zastanawiałem się, gdzie się podziałaś. Nie miałem pojęcia, że ktoś jest w 

oranżerii. – Zrobił krok ku niej z nachmurzoną miną. – Dlaczego nie pokazałaś 
się wcześniej?

– Zdrzemnęłam się – za mało było perriera, za dużo whisky – stwierdziła 

ironicznie. Następnie, kierując na Bertie lodowate spojrzenie, powiedziała: – 
Chciałabym od razu sprostować pewną rzecz. Nigdy nie byłam i nie będę niczyją 
dziwką. Jeśli ktokolwiek zasłużył sobie na takie określenie – to ty! Mój jedyny 
błąd polegał na tym, że dałam się złapać na lep czułych słówek i obietnic, ty zaś, 
jak słyszałam przed chwilą, sprzedałaś się za diamenty!

Kiedy to mówiła, gniew dodawał jej sił. Wkrótce jednak nastąpiła reakcja po 

niezwykłym napięciu. Zaczęło jej się kręcić w głowie i zachwiała się. Graydon 
natychmiast znalazł się przy niej i podtrzymał ją.

– Czy dobrze się czujesz?
Troska w jego głosie przypomniała ten dzień, kiedy wylała na siebie gorącą 

kawę... Kiedy ogarnął ją ramieniem i przyciągnął blisko do siebie – bliżej niż to 
było potrzebne, tak, iż czuła uderzenia jego serca na swych odsłoniętych 
ramionach... co wpłynęło na zmianę jego nastawienia do niej? Zachowywał się 
tak, jakby byli kochankami...

– Tak – westchnęła. – Czuję się dobrze. Ale chciałabym już iść do domu.
Dom. Kiedy zaczęła myśleć o Seacliffe jak o domu? Czy zauważył to? 

Odruchowo podniosła głowę i zobaczyła w jego oczach niezwykłą moc. 
Courtenay czuła, że wargi jej drżą. Bardziej niż kiedykolwiek przedtem miała 
świadomość jego bliskości, odurzającego zapachu jego włosów i skóry...

– Znowu to samo – szepnął, a Courtenay zarumieniła się. Wiedziała, co miał 

na myśli. Patrzyła na niego tak, jakby czekała, że ją pocałuje...

Grubiański śmiech Bertie przerwał tę nić porozumienia. Courtenay 

wzdrygnęła się i przeniosła wzrok z Graydona na kobietę. Twarz Bertie 
skrzywiła się ze złości.

– Och, Graydon, jakiś ty beznadziejnie głupi!
– zawołała piskliwym, histerycznym głosem. – Czy jesteś ślepy? Czy nie 

widzisz nic poza tą słodką, niewinną pozą? Czy nie dostrzegasz, jaka to tania 
dziewczynka? Patryk był zbyt sprytny, żeby złapać się w pułapkę – wziął, co 
chciał i...

– Wychodzimy – powiedział Graydon ostrym tonem – zanim uczynię coś, 

czego będę się potem wstydził.

– Ależ nie możesz wyjść tak wcześnie! Co sobie wszyscy pomyślą?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Graydon objął Courtenay i pociągnął ją ku wyjściu, tak że musiała niemal 

biec, żeby nadążyć za jego długimi krokami. Czuła na sobie spojrzenia ludzi, 
których mijali, kiedy szli przez hol.

Prawie nie zauważyła, gdy Graydon narzucił jej etolę na ramiona. Przez cały 

czas miała wrażenie, że porusza się jak we mgle i nie wie, dokąd iść. Wyszli na 
parking. Wstrząsnęła się, nie tyle z powodu chłodu na dworze, ile pod wpływem 
niepokojącej bliskości Graydona.

Świeże powietrze napełniło jej płuca i łudziła się, że może również rozjaśni 

jej myśli, kłębiące się w głowie. Kilka metrów od nich przy krawężniku 
zatrzymała się taksówka. Courtenay nie zwróciła zupełnie uwagi na mężczyznę, 
który z niej wysiadł, dopóki Graydon nie powiedział tonem pełnym 
rozczarowania:

– Do licha, przecież to brat Bertie! – Mruknął coś niezrozumiale, kiedy 

brodacz rozglądał się wokół.

– Graydon Winter! – nieznajomy błysnął zielonymi oczami, rozpoznając 

Graydona. Stanął koło nich i potrząsnął jego ręką. – Kopę lat, stary. – Spojrzał 
na Courtenay. – Przedstaw mnie swojej znajomej. To pierwsza przyzwoicie 
wyglądająca kobieta, którą widzę, od kiedy wyszedłem z dżungli!

– Courtenay – odezwał się Graydon głosem, w którym wyczuwało się 

napięcie – to jest John Andrews, brat Bertie – antropolog, o którym ci mówiłem. 
Przez ostatnich sześć miesięcy przebywał nad Amazonką, z dala od cywilizacji.

Słowa Graydona ledwo docierały do Courtenay. Patrzyła na Johna Andrewsa,

na jego zielone oczy, proste, ciemne włosy, usta ukryte w gęstej brodzie. Serce 
waliło jej jak młotem.

– Kiedy zapuściłeś brodę? – zapytała słabym głosem. Spojrzał na nią 

zaciekawiony.

– Brodę? Mam ją od... teraz będzie już dziewięć lat, Courtenay poczuła, że 

nogi ugięły się pod nią.

Przeniosła wzrok z brata Bertie na wysoką postać stojącą obok niej. W 

świetle ulicznej lampy widać było, że twarz Graydona pobladła.

– Graydon – powiedziała nieswoim głosem. – Jestem gotowa wypić drugą 

szklankę perriera.

Courtenay siedziała w taksówce, która wiozła ją wzdłuż Marine Drive w 

kierunku Seacliffe. Nie bardzo wiedziała, jak się tu znalazła – na pewno nie z 
własnej woli, ale była zbyt roztrzęsiona, żeby o tym myśleć. Graydon przywołał 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

taksówkę i wepchnąwszy ją do środka, wcisnął jej do ręki banknot 
dwudziestodolarowy.

– Zobaczymy się w domu. Poczekaj na mnie, to nie potrwa długo.
Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była furia w jego oczach, kiedy zwracał się 

do brata Bertie.

– Czy tutaj pani chciała przyjechać?
Głos taksówkarza wyrwał ją z odrętwienia. Wyjrzawszy przez okno, 

powiedziała niezdecydowanie:

– O, tak... Dziękuję panu. – Wręczając kierowcy banknot, powiedziała: – 

Proszę zatrzymać resztę... i... szczęśliwego Nowego Roku.

Liwy i jej siostra Jan właśnie schodziły z góry, kiedy Courtenay weszła do 

holu. Zanim zdążyła się odezwać, Jan powiedziała uspokajająco:

– Właśnie byłyśmy u niej. Śpi jak suseł.
Liwy uśmiechnęła się.
– Wheeler zaprosił nas na drinka. Pani Winter powiedziała, że będziemy 

mogły wyjść, kiedy pani wróci. W salonie znajdzie pani świeżo zaparzoną kawę.

– Dziękuję, Liwy. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawiły u Wheelera.
– Dobranoc pani i szczęśliwego Nowego Roku! – zawołały obie siostry.
Courtenay zsunęła pantofle i trzymając je w ręku przeszła na palcach na górę. 

Cicho otworzyła drzwi pokoju Vicky i serce ścisnęło się jej boleśnie, kiedy 
zobaczyła wątłe ciało córki pogrążonej we śnie. Oparłszy się o framugę, patrzyła 
bezmyślnie w głąb pokoju oświetlonego przyćmioną lampą.

Dlaczego jej życie tak się pogmatwało, stało się takie trudne? Niecałe dwa 

tygodnie temu była przecież zupełnie szczęśliwa i zadowolona. Miały z Vicky 
swój własny świat, za który sama była odpowiedzialna.

Od kiedy Graydon Winter wtargnął gwałtownie w ich życie, miała wrażenie, 

że zburzył całą stabilizację. Odkrył przed nią siłę pożądania. Chroniło ją do tej 
pory przekonanie, że Graydon nią pogardza. Ale to się ostatnio zmieniło.

Nie miała wątpliwości, że dowiedział się już wszystkiego od Johna. Jak się 

zachowa, kiedy wróci do Seacliffe? Jak będzie ją traktował, kiedy dowie się, że 
nie miał racji, uważając ją za inną kobietę, niż w istocie była?

Odetchnęła głęboko. Powiedział, że rozmowa nie zajmie wiele czasu. Zejdzie 

więc na dół i poczeka na niego.

Dobrze wiedziała, że te chwile będą dla niej jak wieczność.

Graydon przyjechał o północy. Courtenay nie usłyszała samochodu, ani 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

otwierania frontowych drzwi. Dobiegający zza okna huk sztucznych ogni 
zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Niebo 
rozświetlały czerwone, zielone i żółte rakiety.

Gdzieś w pobliżu skrzypnęła podłoga i Courtenay odwróciła głowę od 

barwnego widowiska za oknem. Serce zabiło jej niespokojnie na widok 
stojącego w drzwiach Graydona. Zobaczyła, że ma bladą i zmęczoną twarz; 
czarne włosy były potargane, jak gdyby ciągle przeczesywał je palcami, oczy 
pociemniałe od rozpaczy, usta boleśnie skrzywione.

W końcu zamknął powoli drzwi i podszedł nieco bliżej, zatrzymując się w 

odległości kilku kroków od niej.

– John opowiedział mi całą historię. Najwidoczniej chciał wyświadczyć 

przysługę Patrykowi. Mój brat wyznał mu, że poznał bardzo atrakcyjną młodą 
blondynkę, że nie może jej zdobyć, że wprost odchodzi od zmysłów. Wtedy 
John zgodził się na...

Przetarł ręką oczy i potrząsając głową odwrócił się od niej i podszedł do 

kominka. Spięta twarz świadczyła dobitnie o cierpieniu, jakie przeżywał.

– Nie musisz mówić nic więcej – powiedziała cicho Courtenay. – Nie chcę 

tego słuchać. To wszystko już minęło – dodała pocierając nerwowo ręką lewe 
ramię. – Przepraszam.

– Ty mnie przepraszasz? – spojrzał na nią z takim bólem, że poczuła ukłucie 

w sercu. – A za cóż byś miała przepraszać?

– Wierzyłeś swojemu bratu. To musi być... bardzo trudne dla ciebie... 

dowiedziałeś się, że nie był takim człowiekiem, za jakiego zawsze go uważałeś.

Graydon długo nic nie mówił. A kiedy znowu się odezwał, Courtenay ledwie 

usłyszała jego cichy głos.

– Tak, to ciężko znieść. Ale o wiele gorsza jest dla mnie świadomość, że tak 

niesprawiedliwie cię potraktowałem. Dobry Boże! Nic dziwnego, że nie chciałaś 
przyjechać ze mną do Seacliffe i że nie chciałaś mieć nic wspólnego z rodziną 
Winterów! Zachowaliśmy się obrzydliwie, nie do wybaczenia! Alanna będzie 
zdruzgotana...

– O, nie! – Courtenay podeszła do niego. – Nie wolno ci jej tego mówić. Ona 

nie powinna nawet dowiedzieć się...

– Czy naprawdę masz mnie za takiego drania? Sądzisz, że zgodzę się, żeby 

moja matka nadal uważała cię za jakąś...

– Jakąś dziwkę? – oczy ich spotkały się. – Wolałabym raczej, żeby tak o 

mnie myślała, niż żebyś ją zranił. Ona i tak już wiele wycierpiała...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Prawda musi wyjść na jaw – Graydon potrząsnął głową, jakby nadal nie 

mógł uwierzyć w to, co usłyszał. – Naprawdę byłabyś gotowa poświęcić się?

Wymowne spojrzenie Courtenay było jedyną odpowiedzią.
Graydon, zupełnie wyczerpany, potarł ręką czoło.
– Och, Boże, jak mogłem być taki niesprawiedliwy?
– Słowa te brzmiały jak przyznanie się do winy.
– Tak, to bardzo zmartwi Alannę, ale nie ma innego wyjścia.
Zaczerpnąwszy głęboko powietrza, wskazał Courtenay jeden z foteli.
– Usiądziesz? Chciałbym dowiedzieć się prawdy z twoich ust – jeżeli 

oczywiście jeszcze masz ochotę ze mną rozmawiać. Nie będę ci miał za złe, 
jeżeli...

– Nie – powiedziała Courtenay. – Opowiem ci, jak to było.
Usiadła. On stał naprzeciw niej, obok kominka, nie zajmując miejsca w 

fotelu. Patrzył wyczekująco.

– Po skończeniu szkoły – zaczęła spokojnie – znalazłam pracę w biurze 

hotelu Snowpeak w Whistler. Kiedy była ładna pogoda, często w czasie przerwy 
na lunch siadywałam na ławce w pobliskim parku. Pewnego dnia, kiedy tam się 
opalałam, usłyszałam jakiś dźwięk. Zobaczyłam, że nieznajomy mężczyzna robi 
mi zdjęcie.

Spostrzegła, że policzek Graydona zadrgał nerwowo i dziwny wyraz pojawił 

się w jego spojrzeniu. Courtenay mówiła dalej:

– To właśnie wtedy poznałam Patryka, a nie w żadnym barze. Miałam wtedy 

tylko siedemnaście lat, więc nie mogłam przebywać w barze.

– Siedemnaście? – W głosie Graydona słychać było niemal przerażenie. – 

Miałaś zaledwie siedemnaście lat? Mój Boże, to znaczy, że Patryk zrobił coś 
jeszcze bardziej nikczemnego.

Zamilkł na chwilę, ale w oczach miał gniew. W końcu powiedział:
– To znaczy, że masz teraz dwadzieścia siedem lat?
– Dwadzieścia osiem.
– Jesteś bardzo dojrzała jak na dwadzieścia osiem lat.
– Wydoroślałam w przyspieszonym tempie. Patryk poinformował mnie, że 

między nami wszystko skończone tego ranka, kiedy lekarz powiedział mi, że 
jestem w ciąży. Czekałam, aż Patryk przyjdzie do domu, żeby podzielić się z 
nim tą radosną nowiną...

– Do domu?
– Wynajmowałam pokój w jednym z domów należących do naszej spółki 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

hotelowej. Patryk zawiadomił mnie, że chce mi coś zakomunikować, 
zachowałam więc swoje rewelacje na potem, czekając najpierw na to, co on mi 
powie. Ale kiedy dowiedziałam się wreszcie, że nasz ślub i wesele były żartem i 
że nie chce mnie więcej widzieć...

– Wtedy postanowiłaś, że nie powiadomisz go o ciąży.
W pełnej napięcia ciszy słychać było tylko trzaskanie płonących w kominku 

polan. W końcu Courtenay wstała z fotela.

– To był bardzo długi wieczór – powiedziała, wygładzając aksamit sukienki. 

– Idę spać. – Zawahała się. – Och, jest jeszcze jedna sprawa...

– Co takiego?
– Dowiedziałeś się już, dlaczego postanowiłam pójść na przyjęcie do Bertie, 

ale ty też mówiłeś, że z jakiegoś powodu zależy ci, żebym tam poszła. Czy 
możesz mi teraz powiedzieć, co to był za powód? Chciałabym wiedzieć.

Graydon szarpnął węzeł krawata i rozluźnił go, rozpinając kołnierzyk 

koszuli, jakby zabrakło mu powietrza.

– Miałem nadzieję, że zapomnisz o tym. Ale skoro jesteśmy wobec siebie 

szczerzy, dobrze, powiem ci, dlaczego chciałem zabrać cię do Bertie.

Courtenay skurczyła się w sobie. Domyśliła się, że nic nie zostanie jej 

oszczędzone.

– Zaprosiłem cię – ciągnął Graydon – ponieważ chciałem, żeby Bertie 

myślała, iż coś nas łączy. Po śmierci męża ciągle daje mi do zrozumienia, że 
powinniśmy znowu być razem. Uważałem, że najlepszym sposobem 
uświadomienia jej, że nie ma szans, będzie...

– ... będzie wykorzystanie mnie – dokończyła Courtenay posępnie. Poczuła 

pieczenie pod powiekami, a gardło ścisnęło się jej tak, że z trudem mogła 
przełknąć ślinę. – Powinnam była się domyślić – powiedziała głosem stłumionym 
przez łzy. – To pomysł w guście Winterów.

Odwróciła się i potykając podeszła do drzwi. Ale Graydon dogonił ją. 

Schwycił ją za ramiona i zawrócił.

– Na Boga – rzekł głosem pełnym udręki. – Tak mi przykro, Courtenay.
Nie była w stanie wykrztusić ani jednego słowa, wysunęła się z jego uścisku i

podeszła do drzwi.

Tym razem nie próbował jej zatrzymać.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Rozdział 11

Courtenay stwierdziła z ulgą, że Graydon wyjechał do biura, zanim jeszcze 

wstała. Zaniosła na tacy śniadanie dla Vicky, a potem wróciła się jeszcze do 
kuchni po kubek kawy. Jedyną pociechą dla niej tego ranka było coraz lepsze 
samopoczucie Vicky. Widać było wyraźną poprawę.

Kilka minut gawędziła z Liwy, a kiedy szła z powrotem przez hol z kubkiem 

gorącej kawy, spostrzegła Alannę krzątającą się między puszkami farby i 
rolkami tapety.

Courtenay chrząknęła.
– Szczęśliwego Nowego Roku, pani Winter.
– A... dzień dobry. Tobie również życzę szczęśliwego Nowego Roku. – 

Starsza pani wydawała się zakłopotana. – Ja... czekałam na ciebie. Chciałabym z 
tobą porozmawiać. Czy masz teraz chwilę czasu?

Courtenay poczuła się nieswojo, kiedy zauważyła, że Alanna ma 

zaczerwienione oczy; było oczywiste, że płakała.

– Miałam właśnie posiedzieć trochę z Vicky – odpowiedziała spokojnie – 

ale... dobrze, oczywiście.

Przeszły do salonu i Alanna wskazała Courtenay jeden z foteli. Ogień już 

palił się w kominku i płomienie strzelały w górę.

Courtenay czekała, ale cisza przeciągała się. Wypiła parę łyków kawy i już 

miała rozpocząć rozmowę, kiedy Alanna odezwała się:

– Graydon opowiedział mi wszystko. Całą tę obrzydliwą historię, jak Patryk 

uwiódł cię i oszukał. Z całego serca pragnę cię przeprosić za to, że traktowałam 
cię do tej pory tak okropnie. Nigdy w życiu nie byłam taka zawstydzona. Byłaś 
moim gościem, a moje zachowanie wobec ciebie było co najmniej nietaktowne.

– Do niedawna znała pani przecież tylko wersję Graydona – powiedziała 

Courtenay łagodnie. – Skąd mogła pani przypuszczać, że to nieprawda?

– Powinnam była! Powinnam była wierzyć mojej intuicji. Zawsze byłam 

dumna z tego, że umiem właściwie oceniać ludzkie charaktery. Im lepiej ciebie 
poznawałam, tym bardziej byłam zaintrygowana – nie pasowałaś zupełnie do 
wizerunku, jaki stworzył Graydon. A w ten poranek Bożego Narodzenia, kiedy 
pobiegłaś na górę, wyglądałaś na tak zdenerwowaną, że chciałam zapukać do 
twojej sypialni i zapytać, co się stało. Domyśliłam się, że Bertie Atherton była co 
najmniej niegrzeczna wobec ciebie. – Westchnęła. – Nie mogłam zapomnieć 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

twoich oczu. To twoje zrozpaczone spojrzenie ciągle mnie później 
prześladowało. Teraz gorzko żałuję, że wtedy nie zareagowałam.

Serce Courtenay ścisnęło się boleśnie – ale zabłysła również iskierka nadziei. 

Czy mogłaby się zaprzyjaźnić z Alanną? Przedtem wydawało się to zupełnie 
niemożliwe.

– Nie mówmy o przeszłości...
Alanna potrząsnęła głową.
– Jeszcze coś. Graydon powiedział, że prosiłaś go, żeby oszczędził mi całej 

prawdy. Obawiałaś się, że to mogłoby mnie zranić. – Courtenay wydawało się, 
że w wyblakłych niebieskich oczach pojawiły się łzy.

– Miałaś rację, było to dla mnie wyjątkowo bolesne – dowiedzieć się, do 

czego Patryk był zdolny. Ale ten ból złagodziła świadomość, że zatroszczyłaś się 
o mnie. Jak to miło z twojej strony, że zadbałaś o mnie w ten sposób. Nie 
myślałam, że spotkam kogoś, kto ma takie dobre serce. Czy mogę mieć nadzieję, 
że po tym wszystkim pozwolisz mi traktować cię jak członka rodziny? Czy 
zechciałabyś zamieszkać z nami w Seacliffe?

Członek rodziny. Courtenay przypomniała sobie pogardliwe słowa własnego 

ojca, kiedy dał jej do zrozumienia, żeby nie pokazywała się mu więcej na oczy. 
Teraz proponują jej coś zupełnie przeciwnego – żeby stała się częścią nowej 
rodziny. O tym nie śmiała marzyć. Poczuła do Alanny taką sympatię, jaką 
mogłaby obdarzyć rodzoną matkę.

– Pani Winter...
– Nazywaj mnie Alanną, kochanie. Wszyscy moi przyjaciele tak do mnie 

mówią.

Courtenay uśmiechnęła się.
– Alanno, jesteś przecież babcią Vicky. Bardzo chciałabym, żebyśmy obie 

należały do waszej rodziny. Ale obawiam się, że za kilka dni będziemy musiały 
wracać do Millar’s Lake. Tam jest nasz dom – mój i Vicky. Bardzo mi zależy na 
tym, żeby być samodzielną i niezależną.

Urwała nagle, kiedy zobaczyła, że Alanna posmutniała, a następnie podjęła 

szybko:

– Może uda mi się znaleźć jakieś większe mieszkanie i wtedy Wheeler 

mógłby kiedyś przywieźć cię do nas z wizytą. A jeżeli Vicky będzie chciała 
odwiedzić ciebie w czasie wakacji – a ja jestem pewna, że będzie chciała – 
wtedy Wheeler będzie mógł po nią przyjechać. Oczywiście nie będę miała nic 
przeciw temu.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Wheeler... – mruknęła Alanna, jakby myślała o czymś innym. Długo 

patrzyła na Courtenay w milczeniu, a jej oczy wydawały się nabierać blasku. 
Courtenay skurczyła się pod tym ostrym, badawczym spojrzeniem, które 
wydawało się przewiercać ją na wskroś i czytać w jej najskrytszych myślach.

Nagle Alanna odezwała się:
– Och, jakże mogłam być tak ślepa! Chodzi o Graydona, prawda? To z jego 

powodu nie chcesz tu zostać, to dlatego tak chcesz koniecznie wracać do domu. 
Zakochałaś się w nim!

Courtenay zerwała się gwałtownie.
– Och, nie – powiedziała stłumionym głosem. – Mylisz się.
– Czyżby? – Alanna podniosła się z fotela i zapytała spokojnie: – To 

dlaczego tak wszystko zaplanowałaś, żeby go już więcej nie zobaczyć? 
Dlaczego to Wheeler musi mnie przywieźć do Millar’s Lake, dlaczego to 
Wheeler ma tam pojechać po Vicky? Dlaczego nie... Graydon?

Courtenay wyprostowała się niechętnie.
– Bo... bo on jest bardzo zajęty, ma tyle pracy, nie chciałabym sprawiać mu 

kłopotu... – zaczęła, ale kiedy napotkała wzrok Alanny, sama przestała wierzyć 
w swoje tłumaczenie. Teraz dopiero dotarło do niej w pełni znaczenie słów 
Alanny i ogarnęło ją przerażenie. Czy to możliwe? Czy rzeczywiście zakochała 
się w Graydonie? Czy była tak zaślepiona, że nie uświadamiała sobie, co się 
naprawdę stało?

Pokój nagle zawirował jej przed oczami i musiała chwycić się obramowania 

kominka. Tak, Alanna miała rację. Była zakochana.

Ale mężczyzna, któremu oddała swoje serce, wcale tego nie chciał.
Och, Boże... on nigdy nie może dowiedzieć się o tym.
– Proszę mu o tym nie mówić – poprosiła błagalnie przez łzy. – Nie 

mogłabym mu spojrzeć w oczy, gdyby się dowiedział.

– Oczywiście, że nie powiem. – Głos Alanny przepełniony był 

współczuciem. – Wiem, że to byłoby dla ciebie bardzo krępujące. Widzisz, 
Graydon przeżył zdradę kobiety, kiedy był młodszy. Nigdy nie wyznał mi, kim 
ona była, ale wiem, że to podważyło jego zaufanie do wszystkich kobiet. 
Przysiągł, że nigdy się nie ożeni.

Potrząsnęła głową ze smutkiem.
– A kiedy mój syn coś sobie postanowi, nic nie może zmienić jego decyzji.
Ujęła w swoje dłonie zimne ręce Courtenay i przytrzymała je. – Nie martw 

się, moje dziecko, będę dobrze chronić twojej tajemnicy.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Tak, Courtenay wiedziała o tym. Ta świadomość łagodziła trochę ból, który 

rozdzierał jej serce.

Reszta poranka ciągnęła się w żółwim tempie. Courtenay z Vicky zajęły się 

grą, którą mała dostała na gwiazdkę, ale myślami była daleko. Zastanawiała się, 
jak zdoła przeżyć pod jednym dachem z Graydonem dni, które dzielą ją od 
wyjazdu z Seacliffe.

Około wpół do drugiej Vicky zasnęła. Alanna, w drodze na popołudniową 

drzemkę, zatrzymała się obok Courtenay.

– Powinnaś się przejść – zaproponowała. – Wyglądasz na bardzo zmęczoną, 

a na dworze jest tak ładnie. Powiedziałam Liwy, żeby zajrzała do Vicky, jeśli 
obudzi się przed twoim powrotem.

Alanna miała rację, pomyślała Courtenay, kiedy w kilka minut później 

przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. Rzeczywiście wyglądała okropnie i nic 
dziwnego, nie spała prawie całą noc. Podobnie zresztą jak Graydon: słyszała, jak 
przechadzał się po sypialni, jakby miał do rozwiązania jakiś poważny problem.

Westchnęła ciężko, związała włosy białą wstążką w koński ogon. Zmieniła 

spódnicę na dżinsy, na białą bawełnianą bluzkę nałożyła granatowy sweter. 
Stwierdziła, że wygląda niemal jak beztroska nastolatka – ale tylko na pierwszy 
rzut oka. Wiedziała, że każdy, kto spojrzałby jej głębiej w oczy, zobaczyłby w 
nich ból.

Kiedy zamknęła frontowe drzwi za sobą, z dziedzińca poderwał się rudzik i 

usiadł na gałązce najbliższego klonu. Zatrzymała się i unosząc rękę do czoła, 
żeby osłonić oczy przed słońcem, obserwowała jego żwawe podskoki.

Było cudowne popołudnie. Ciepła bryza przyniosła ze sobą balsamiczny 

zapach lasu i oceanu. Zamknęła oczy, żeby lepiej smakować urodę tego dnia, ale 
jego doskonałość potęgowało jeszcze bardziej uczucie pustki w jej życiu – życiu 
bez Graydona. Trudno było wprost uwierzyć, że jeszcze tydzień temu czy dwa 
myślała, że nie potrzebuje nikogo prócz Vicky. Jak bardzo się myliła!

Otworzyła oczy na odgłos zbliżającego się samochodu i ku swojemu 

przerażeniu dostrzegła mercedesa zbliżającego się do podjazdu. Koła 
zachrzęściły na żwirze, kiedy zatrzymał się parę metrów od niej.

Courtenay wydawało się, że czarna chmura zasłoniła nagle słońce. Boże, 

spraw, żeby to był Wheeler, błagała.

Ale jej modlitwa nie została wysłuchana.
Kiedy Graydon wysiadł z samochodu, Courtenay ogarnęło nagle 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

bezsensowne pragnienie, żeby schować się za krzakiem rododendronu. Zamiast 
tego westchnęła głęboko i wsunąwszy ręce do kieszeni czekała, kiedy Graydon 
podejdzie do niej.

Graydon był w ciemnym garniturze i szarej koszuli. Wiatr rozwiał mu poły 

marynarki i odsłoniła się jego muskularna klatka piersiowa. Courtenay 
przypomniała sobie słowa Krystle: „Wysoki, ciemny, absolutnie zniewalający. 
Ma wyjątkowo seksowne, chmurne spojrzenie, włosy czarne jak węgiel, 
opaleniznę z Palm Springs, oczy koloru pawich piór... „

Courtenay doskonale pamiętała swoją odpowiedź: – Wiesz, że mężczyźni 

mnie nie interesują.

– Gdzie idziesz? – pytanie Graydona sprowadziło ją na ziemię.
Chrząknęła i podnosząc ku niemu głowę, wskazała wybrzeże.
– Twoja matka powiedziała, że można kilometrami spacerować wzdłuż 

plaży. Pomyślałam, że zaczerpnę trochę świeżego powietrza, póki Vicky się nie 
obudzi.

– Zajrzałem do niej rano przed wyjściem. Wygląda dużo lepiej.
– Tak, wraca do zdrowia.
Nastała kłopotliwa cisza. Courtenay odezwała się pierwsza:
– Alanna powiedziała, że pojechałeś do biura. Czy ty w ogóle nie masz 

żadnej przerwy? W końcu są przecież święta.

– Pojechałem do biura, ale nie pracowałem – Graydon spojrzał poza nią, tam, 

gdzie morze lśniło w zimowym słońcu. – Musiałem przemyśleć pewne sprawy.

– Słyszałam, jak po północy chodziłeś po pokoju... Courtenay nagle zamilkła. 

Po co to powiedziała? Nie chciała przecież dawać mu do zrozumienia, że go 
słyszała, że zwróciła nań uwagę.

– Czy przeszkadzałem ci?
– Nie, ja też nie spałam. Mam nadzieję, że... że znalazłeś odpowiedzi na 

pytania, które cię nurtowały.

– Tak – mruknął. – Rzeczywiście znalazłem.
Kiedy spoglądał w kierunku morza, uświadomiła sobie, ile determinacji było 

w tej twarzy. Silny mężczyzna, który wie, czego chce.

Jak to powiedziała Alanna? „Kiedy mój syn coś postanowi, nic na świecie 

nie zmieni jego decyzji”. Ogarnęła ją rozpacz.

– ... jeżeli nie masz nic przeciw temu.
Courtenay spojrzała na niego, mrugając oczami.
– Przepraszam – bąknęła. – Nie słyszałam, co mówiłeś.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Spojrzał na nią pytająco, a w jego oczach odbijał się błękit nieba. – 

Powiedziałem, że spacer też by mi się przydał. Czy nie masz nic przeciw temu, 
żebym się przyłączył?

– Och... oczywiście. – Courtenay wzruszyła ramionami udając obojętność.
Piasek na plaży był wilgotny i można było wygodnie spacerować. Ogromne 

pnie leżały na brzegu wzdłuż linii wybrzeża. Na całej plaży nie widać było 
nikogo oprócz jakiejś dziewczynki, która bawiła się z psem.

– Telefonowałem po lunchu do Alanny. Wspomniała, że rozmawiałyście. Nie 

wiem, jakim cudem to osiągnęłaś, ale powiedziała mi, że ma zamiar w przyszłym 
tygodniu zamówić malarzy, żeby odnowili główny hol.

– Och, to wspaniale! – Courtenay ucieszyła się.
– To dobry znak.
– Ja też tak uważam.
– Więc mogę wrócić do Millar’s Lake od razu, jak tylko Vicky wyzdrowieje.
– W dalszym ciągu masz zamiar wyjechać?
– Tak – odpowiedziała spokojnie Courtenay.
– W dalszym ciągu mam zamiar wyjechać.
Graydon kopnął jakiś kamyk. – W takim razie odwiozę cię.
– Och, nie musisz! – Courtenay nie mogła nawet znieść myśli, że musiałaby 

przez wiele godzin siedzieć w samochodzie blisko Graydona. – Pojedziemy 
autobusem.

– W takim razie Wheeler was zawiezie – zadecydował tonem nie znoszącym 

sprzeciwu.

Spacerowali przez kilka minut w milczeniu, po czym Graydon odezwał się 

znowu:

– Jutro spotkam się z Kettertonem. Przywróci cię na twoje dawne 

stanowisko. Porozmawiam z nim o odszkodowaniu...

– Nie – powiedziała twardo Courtenay. – Nie wezmę od ciebie żadnych 

pieniędzy. – Więc proszę, nie rób tego. Chcę tylko wrócić do domu i mieć 
wszystko to, co przedtem. Och, wiem, że to niezupełnie możliwe, ale...

– Ty mnie wciąż nienawidzisz, prawda?
Courtenay otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale szybko się powstrzymała. 

Czy nie byłoby lepiej, gdyby tak myślał? Żeby uwierzył, że ona nie może znieść 
jego widoku? Wtedy nigdy już nie będzie musiała spotykać go. Wheeler będzie 
mógł zabierać Vicky, ile razy będzie chciała przyjechać na wakacje do Seacliffe.

Zwolnili kroku. Courtenay odwróciła się, żeby nie zobaczył łez w jej oczach. 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

Do tej pory sądziła, że to Patryk złamał jej serce. Teraz wiedziała, że uczucie, 
jakie żywiła wobec niego, było tylko zauroczeniem nastolatki, namiastką 
prawdziwego uczucia. To, co czuła wobec Graydona, to była prawdziwa miłość, 
to mężczyzna jej życia.

Ale on jej nie kochał i ona nie spodziewała się po nim niczego więcej niż 

dotąd.

Nagle chwycił ją za ramiona i obrócił ku sobie. Patrzyła na niego mrugając 

rozpaczliwie oczami, żeby nie zauważył jej łez. Z trudem powstrzymywała 
łkanie.

Puścił jej ręce i cofnął się trochę, tak że się już nie dotykali.
– Nigdy nie zapytałaś mnie, skąd wiedziałem o dziecku Patryka.
Spojrzała zaskoczona.
– Nie – powiedziała wolno. – Nie pytałam. Myślałam... To znaczy, 

spodziewałam się, że po śmierci Patryka przyjdzie ci na myśl, że z romansu 
mogło narodzić się dziecko... Że nie chciałeś już bardziej ranić Beth i wynająłeś 
prywatnego detektywa, żeby to sprawdzić.

Graydon popatrzył na morze, na dziewczynkę z psem. W końcu odezwał się:
– Usiądźmy na chwilę.
Przysiadł na pniu, w pewnej odległości od Courtenay.
– Nie – zaprzeczył. – Istnienie dziecka nigdy nie przyszło mi do głowy.
Courtenay spojrzała na niego zdumiona.
– Więc czemu mnie poszukiwałeś? – Nagle przyszło jej na myśl przerażające 

przypuszczenie. – Czy... chciałeś się zemścić?

– Zemścić? – Graydon zapatrzył się w morze. Courtenay zaczęła się 

zastanawiać, czy jeszcze coś powie. Ale w końcu odezwał się tonem pełnym 
goryczy:

– Nie, nie myślałem o zemście. – Zamilkł znowu i westchnął głęboko. 

Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął portfel.

– Odpowiedź jest tu – powiedział wolno, jakby słowa przychodziły mu z 

wielkim trudem. – Nie spodziewałem się, że pokażę to komukolwiek... a 
najmniej – że tobie. Ale nie chcę, żeby między nami były jakieś tajemnice.

Courtenay wstrząsnęła się, kiedy podmuch wiatru uderzył jej prosto w twarz. 

– Co to takiego? Podał jej portfel.

– Otwórz sama i zobacz.
Courtenay zaczęła rozcierać ręce, żeby trochę je rozgrzać, i patrzyła na 

niego z niedowierzaniem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Otwórz – powtórzył Graydon.
Courtenay pogładziła dobrze wyprawioną skórę portfela, starając się odwlec 

chwilę, kiedy będzie musiała zajrzeć do środka. Co tam mogło być? Co zmusiło 
Graydona do poszukiwania jej? Właśnie jej – nie Vicky.

Powoli otworzyła portfel. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, była fotografia w 

plastikowej ramce. Stare zdjęcie, z pozaginanymi rogami, trochę wyblakłe...

Poczuła nagły skurcz żołądka. To było jej zdjęcie – to samo, które Patryk 

zrobił tego dnia, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Przypomniała sobie pierwsze 
słowa, jakie wtedy powiedział:

– Przepraszam... ale nie mogłem się powstrzymać – uśmiechnął się 

czarująco. – Pani jest najbardziej atrakcyjną kobietą, jaką kiedykolwiek 
spotkałem!

Spojrzała na Graydona.
– Skąd to masz? – szepnęła.
– Znalazłem w szufladzie Patryka, kiedy robiłem porządki po jego śmierci.
– Ale po co je przechowujesz? – zapytała. Odpowiedź przemknęła jej przez 

myśl. Gorąco pragnęła, żeby to nie była ta odpowiedź.

Ale on odrzekł:
– Zachowałem je, ponieważ uważałem, że jesteś najbardziej atrakcyjną 

kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem.

Courtenay spojrzała z niedowierzaniem. Miała wrażenie, że cały świat wiruje 

wokół niej. Poczuła się dziwnie lekka. A kiedy uczucie to minęło, wstała i 
podbiegła do brzegu, nie zwracając uwagi na to, że portfel upadł na piasek. 
Patrzyła na horyzont, nie widząc nic przez łzy. Nie usłyszała, kiedy Graydon 
podszedł do niej, ale nagle poczuła ciepły oddech tuż przy karku. Ale i tym 
razem jej nie dotknął.

Potrząsnęła głową w rozpaczliwym geście.
– Pragniesz mnie... pragniesz mojego ciała – dokładnie tak jak Patryk. Jesteś 

taki jak on... Och, nie zniosę tego dłużej!

– Spójrz na mnie, Courtenay.
Nie mogła już dłużej ukrywać przed nim łez. Przyciskając dłonie do skroni, 

daremnie usiłując złagodzić nagłe, bolesne pulsowanie, odwróciła się. Słowa 
pełne gniewu zamarły jej na ustach, gdy dostrzegła w jego oczach prawdziwą 
udrękę.

– Miałem obsesję na twoim punkcie – mówił głosem pełnym bólu. – Nie 

mogłem myśleć o niczym innym, dzień i noc. Rzeczywiście wynająłem 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

prywatnego detektywa, ale nie dlatego, że przypuszczałem, iż mogłaś mieć 
dziecko z Patrykiem, ale dlatego, że tak bardzo ciebie pragnąłem. Tak, masz 
rację... Pożądałem cię tak jak Patryk.

Courtenay czuła się tak, jakby Graydon złamał jej serce.
– Kiedy detektyw w końcu znalazł ciebie i dowiedział się, że masz dziecko, 

prosiłem, żeby wysłał mi fotografię. Kiedy zobaczyłem, jak wygląda córka 
Patryka... – potrząsnął głową bezradnie. – Sprowadziłem cię tutaj, do mojego 
domu. Udawałem, że robię to dla dobra Alanny, ponieważ była w depresji po 
śmierci syna, a zawsze marzyła o wnukach. Poszedłem na całego, udając, że to 
był mój jedyny cel. Ale oczywiście chodziło mi o coś innego. Chciałem mieć 
ciebie. I w dalszym ciągu tego chcę.

Courtenay opuściła ręce i łkając cichutko odeszła na bok. Nie chciała tego 

słuchać.

– Ale teraz pragnę czegoś więcej... – Graydon stanął naprzeciw niej, ale nie 

próbował jej dotykać. – Nie wystarczy mi piękna, atrakcyjna blondynka z 
fotografii. Chcę mieć prawdziwą Courtenay – ciepłą, wrażliwą, bezinteresowną 
kobietę, którą pokochałem. Chcę ją poślubić, chcę spędzić z nią resztę mojego 
życia...

Courtenay przystanęła oszołomiona. Ale nie mogła się odwrócić. Bała się, że 

jeśli to zrobi, okaże się, że z tyłu nie ma nikogo, że ulega złudzeniu, że wyobraża 
sobie to, co naprawdę chciałaby usłyszeć i zobaczyć.

– Courtenay...
Oddychając głęboko, zdołała w końcu zwrócić ku niemu twarz i spojrzała z 

wahaniem, czekając, czy coś jeszcze powie.

– Wiem, że Patryk podważył twoje zaufanie do mężczyzn. – Oczy Graydona, 

obramowane ciemnymi rzęsami, patrzyły na nią z bólem i żalem. – Ale mam 
nadzieję, że nie zniszczył go całkowicie. Sądzę, że można je odbudować. Nie 
mogę się spodziewać, że to nastąpi z dnia na dzień – i może to nawet lepiej, bo 
chciałbym zasłużyć na to zaufanie. Muszę na nie zasłużyć... i... mam zamiar to 
zrobić, bez względu na to, jak długo to będzie trwało. Nawet jeśli zajmie mi całe 
życie.

Courtenay próbowała zapytać, jaką drogą chciałby to osiągnąć, ale słowa nie 

mogły jej przejść przez gardło. Graydon jednak sam odpowiedział na to pytanie:

– Mam zamiar zdobywać cię w taki sposób, jak na to zasługujesz, tak, jak 

nikt jeszcze tego do tej pory nie robił. Zaczniemy wszystko jeszcze raz. 
Będziemy udawać, że jesteśmy obcymi ludźmi, mężczyzną i kobietą, którzy 

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

spotkali się pierwszy raz w życiu.

Rozprostował ramiona i powiedział z przekonaniem, które sprawiło, że serce 

Courtenay zadrżało:

– Zmuszę cię, żebyś mnie pokochała.
Nie musisz tego robić, szepnęła do siebie cichutko, ja już ciebie kocham.
Musiał wyczytać odpowiedź z jej oczu, bo uśmiechnął się. Courtenay 

uświadomiła sobie, że pierwszy raz uśmiechnął się w taki sposób.

– Wydaje mi się – rzekł Graydon – że to najlepszy czas i miejsce, żeby 

rozpocząć nowe życie – teraz i tutaj.

Courtenay uśmiechnęła się do Graydona i wtedy usłyszała głębokie 

westchnienie. Mogłaby przysiąc, że zobaczyła, jak drży.

Ale ręka, którą wyciągnął ku niej, była mocna i ciepła.
– Cześć – przedstawił się. – Nazywam się Graydon Winter. Mieszkam w tym 

domu wśród sosen. Jestem dobrze sytuowany, a moja matka uważa, że jestem 
porządnym człowiekiem.

Courtenay pomyślała, że chyba nie będzie w stanie odpowiedzieć – szczęście 

ścisnęło jej gardło. Ale w końcu udało się jej wykrztusić:

– Courtenay West – powiedziała drżącym głosem.
– Samotna matka z dziewięcioletnią córką. Nie jestem niezależna materialnie, 

a miejscem, które nazywam swoim domem, jest dość nędzna suterena w Millar’s 
Lake.

– Millar’s Lake? Czy to ładna miejscowość?
– Nie najgorsza.
– A czy są tam jakieś hotele?
– Jest kilka. O tej porze roku są prawie puste.
– Więc nie będzie problemu z wynajęciem pokoju, gdybym wybrał się tam, 

żeby odwiedzić... przyjaciółkę?

Serce Courtenay mało nie wyskoczyło z piersi.
– Nie będzie żadnego kłopotu.
– To dobrze. Mam zamiar wybrać się tam wkrótce. I przyjeżdżać bardzo 

często. – Słowa były wypowiedziane zwyczajnie, ale zabrzmiały jak uroczysta 
obietnica. – Prawda, że piękny dzień?

– Rzeczywiście... wspaniały dzień!
– Chciałbym przejść się trochę wzdłuż plaży.
– Graydon odgarnął włosy z czoła i dodał uroczystym tonem: – Courtenay 

West, czy chciałaby pani pójść ze mną na spacer?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.

background image

– Tak – odrzekła Courtenay. Doskonale wiedziała, o co pytał naprawdę.
Szli obok siebie wzdłuż brzegu. Courtenay zauważyła, że ani jej nie dotknął, 

ani nie objął ramieniem. Wiedziała dlaczego. Serce mówiło jej, że nadejdzie taki 
dzień, kiedy to zrobi.

Na razie cieszyli się, że są razem, i to im wystarczało.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com   For evaluation only.