background image

 

Grace Green 

 

Przeznaczenie 

 

background image

Rozdział 1 

 
Poszukiwania dobiegły końca. 

Była  tak  blisko,  że  niemal  czuł  duszący  zapach  jej  perfum,  tak 

charakterystyczny dla pewnego rodzaju kobiet. 

Prowadził samochód wzdłuż Lakeshore Boulevard. Zwolnił, kiedy zbliżył się 

do czterotysięcznego osiedla. Opuścił szybę samochodu, żeby lepiej zorientować 

się w ciemnościach. Lodowaty podmuch wiatru znad zamarzniętego jeziora wdarł 

się ze świstem, zagłuszając skrzypienie śniegu pod kołami. 

Boże,  ale  był  zmęczony!  Przetarł  oczy  wierzchem  dłoni  i  –  wypatrując 

właściwego numeru – mijał rzędy domów. 

Czterdzieści-dwa  trzydzieści-cztery,  czterdzieści-dwa  trzydzieści-sześć, 

czterdzieści-dwa trzydzieści-osiem... Serce biło mu głucho, kiedy wreszcie znalazł 

numer, którego szukał. Czterdzieści-dwa czterdzieści. 

Samotna  uliczna  latarnia  oświetlała  drewniany,  piętrowy  budynek,  którego 

dach pokrywała gruba warstwa śniegu. Z dachu zwisały lodowe sople. 

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien zaparkować gdzieś dalej, ale po 

namyśle wzruszył ramionami i podjechał do krawężnika. Jeśli nawet zobaczy jego 

mercedesa, i tak nie domyśli się, do kogo należy samochód. 

Wyłączył światła i sięgnął do kieszeni marynarki. 

Wyjął  z  portfela  małe  zdjęcie.  W  świetle  ulicznej  latarni  jej  falujące  włosy 

wydawa

ły się jaśniejsze, a twarz nienaturalnie ziemista. 

„Dla Patryka na pamiątkę – Courtenay”. 

Przesunął palcem po fotografii, wykrzywiając pogardliwie usta. Courtenay. Ta 

druga.  Robiła  wrażenie  pięknej,  samolubnej  blondynki.  To  typ  kobiety,  którego 

wystrzegał się jak zarazy. Cóż, kiedy ona miała coś, czego pragnął. A kiedy chciał 

coś mieć, nie dawał za wygraną, dopóki tego nie zdobył. 

Był  początek  grudnia.  Jeżeli  wszystko  pójdzie  tak  gładko,  jak  sobie 

zaplanował, jeszcze przed Nowym Rokiem on i Alanna usłyszą dziecięcy śmiech 
w samotnych pokojach Seacliffe House. 

Kiedy  przekręcił  kluczyk  w  stacyjce,  z  jego  oczu  zniknęło  zmęczenie. 

Spojrzenie stało się twarde i zdecydowane. 

Jutro zacznie realizować swój plan. 
 

background image

„W dzień Bożego Narodzenia aniołowie powiedzieli... „ 

Courtenay  West  śpiewała  cichutko  ulubioną  kolędę,  układając  stosy 

czerwonych i zielonych papierowych serwetek na jutrzejsze przyjęcie w biurze. W 

powietrzu czuło się świąteczny nastrój, chociaż do świąt brakowało jeszcze paru 
dni. Radosne podniecenie towa

rzyszyło jej nie tylko w biurze Mom’s Own, ale i w 

domu.  Myślała  o  planach,  które  snuły  z  Vicky  w  związku  ze  świętami  i  o 

uroczystych  chwilach,  jakie  będą  wspólnie  przeżywać.  Czy  dziewięć  lat  temu, 

kiedy była w ciąży i musiała znieść tyle cierpień i upokorzeń, mogła przewidzieć, 

że później zazna tyle szczęścia? Przypomniała sobie moment, kiedy dowiedziała 

się,  że  Patryk  ją  oszukał.  Zdumienie  i  rozpacz.  Rozważała  wtedy  możliwość 

oddania  dziecka  do  adopcji...  Jak  mogło  jej  coś  podobnego  przyjść  do  głowy! 
Tera

z nie wyobrażała sobie życia bez Vicky. 

– Courtenay! 
Drgnęła, kiedy usłyszała swoje imię. To Krystle, młoda, pulchna maszynistka, 

wtoczyła się przez otwarte drzwi. Policzki jej pałały rumieńcem, kiedy oznajmiła 
zadyszana: 

– 

Nigdy nie zgadniesz, kto do nas przyszedł! 

– O kim mówisz? – 

zapytała spokojnie Courtenay, składając ostatnią serwetkę. 

– 

O nowym właścicielu Mom’s Own! 

–  Co ty mówisz, Krystle! – 

Courtenay  zerknęła  w  stronę  otwartych  drzwi,  a 

następnie półgłosem dodała: 

– 

Pan  Ketterton  nigdy  nie  wspominał,  że  chciałby  sprzedać  spółkę.  To  jakaś 

plotka. 

Krystle uniosła brzeg spódnicy i usadowiła swoje pulchne pośladki na biurku 

Courtenay. 

– 

Jeżeli  to  tylko  pogłoska,  to  skąd  pan  Ketterton  wziął  pieniądze  na 

modernizację, zakładu? Wszyscy wiedzą, że na początku grudnia był na krawędzi 
bankructwa, a teraz – 

w  niecałe  trzy  tygodnie  później  –  stare  piece  zastąpił 

nowymi z komputerowym sterowaniem... 

– 

Czy  widziałaś  tego  człowieka,  czy  to  tylko  twoje  domysły?  –  przerwała 

Courtenay. 

– 

Och, widziałam go! – jęknęła z zachwytem Krystle. 

– 

Szedł  do  biura  pana  Kettertona  we  wspaniałej  skórzanej  kurtce.  Wysoki 

brunet,  tak  przystojny  i  seksowny,  że  po  prostu  zbija  z  nóg!  Włosy  czarne  jak 

węgiel, wspaniała opalenizna z Palm Springs, oczy koloru pawich piór... 

– Pawich piór? – 

spytała ironicznie Courtenay. 

background image

Ale Krystle nie dała się zbić z tropu. 
– Tak – 

potwierdziła stanowczo. – Pawich piór. Zaraz przygotuję kawę, bo pan 

Ketterton na pewno o nią poprosi. Tak, Courtenay, ten człowiek jest kimś! 

– 

Zbyt pochopnie wyciągasz wnioski, Krystle. 

– 

Sama zobaczysz. Po prostu emanuje z niego siła I bogactwo... 

Ostry  dźwięk  telefonu  przerwał  entuzjastyczny  potok  słów,  co  Courtenay 

przyjęła jako dar niebios. 

– Courtenay? – 

usłyszała głos szefa. 

– 

Słucham, panie Ketterton. 

– 

Poproszę dwie kawy. 

– 

Dobrze, Krystle zaraz tam będzie. 

– 

Nie,  Courtenay.  Chcę,  żebyś  tyją  nam  przyniosła.  Courtenay  zaskoczona 

odłożyła słuchawkę. Jakie to dziwne! Od kiedy awansowała z posady sekretarki na 

stanowisko zastępcy, Alf nigdy nie prosił, żeby robiła mu kawę. 

– 

No i co? Czy nie miałam racji? – Krystle polizała wargi koniuszkiem języka, 

jak kotek oczekujący swej porcji śmietanki. 

Courtenay odsunęła krzesło od komputera i wstała. 
– 

Obawiam się, że miałaś rację tylko częściowo. Jego lordowska mość życzy 

sobie kawy, ale to ja dostąpiłam tego zaszczytu... 

– 

O cholera! Kiedy spojrzy na ciebie, nie będzie już chciał patrzeć na nikogo 

innego. 

Courtenay uśmiechnęła się. 
– 

A może on nie lubi blondynek? 

– I na pewno nie cierpi ogromnych zielonych oczu i nóg do samej szyi! 
– 

Wiesz, że mężczyźni mnie nie interesują. 

– 

Możesz  nie  zwracać  uwagi  na  mężczyzn,  ale  to  nie  znaczy,  że  oni  cię  nie 

zauważają.  Sądzisz,  że  kobieta  z  dziewięcioletnim  dzieckiem  nie  ma  szans,  a 
tymczasem wcale tak n

ie jest. Jedynie stary Alf nie patrzy na ciebie pożądliwie – a 

to tylko dlatego, że on i Flo traktują cię jak córkę, której nie mogli mieć! 

Kiedy  w  kilka  minut  później  Courtenay  szła  korytarzem  do  gabinetu  Alfa, 

doszła  do  wniosku,  że  Krystle  miała  rację.  Mężczyźni  rzeczywiście  byli 

zafascynowani  jej  popielatoblond  włosami  i  pełnym  biustem.  Starała  się,  jak 

mogła,  nie  przyciągać  uwagi  –  upinała  długie  włosy,  nosiła  skromne  bluzki  i 

spódnice,  wyglądała  na  zapracowaną  i  nieprzystępną.  Mimo  to,  wbrew  jej  woli, 

wydawała się wyzywająca i prowokująca... 

Przed wejściem do pokoju szefa rzuciła okiem na tacę, żeby upewnić się, czy 

background image

niczego nie brakuje. Jeżeli Krystle rzeczywiście miała rację i ten nieznajomy okaże 

się  nowym  właścicielem  Mom’s  Own,  dobrze  byłoby,  żeby  wywarła  na  nim 

korzystne wrażenie. Praca była dla niej najważniejsza. Sama wychowywała córkę i 

nie mogła stracić źródła utrzymania. 

Śmiało zapukała i otworzyła drzwi. 
– 

O, Courtenay, wejdź. – Alf siedział za biurkiem z poważną miną. Blada twarz 

pokryta była rumieńcem, zniknęła gdzieś zwykła dobroduszność. 

Kątem oka Courtenay zerknęła na „nowego człowieka”. Stał oparty niedbale o 

ścianę  przy  oknie,  z  rękami  w  kieszeniach,  typowy  zadufany  w  sobie 

przedstawiciel męskiego rodu. 

Atmosfera  w  biurze  była  na  ogół  przyjemna  i  wszyscy  zachowywali  się  w 

miarę swobodnie. Tym razem wprost wyczuwało się w powietrzu napięcie. 

– Kawy, panie Ketterton? – 

zapytała oficjalnym tonem. 

– 

Tak, dziękuję, Courtenay. 

Postawiła dzbanek, czując na sobie baczne spojrzenie nieznajomego. Nie może 

mi nic zarzucić, pomyślała, nadal odwrócona. Uświadomiła sobie z zadowoleniem, 

że  ma  na  sobie  najlepszą  popielatą  plisowaną  spódnicę  i  bluzkę,  którą  wczoraj 

wieczorem staranie uprasowała. 

Odwróciła  głowę  i  ich  spojrzenia  nagle  się  spotkały.  Courtenay 

znieruchomiała.  Pawie  pióra...  Krystle  miała  rację,  kiedy  mówiła  o  kolorze  jego 

oczu!  Były  niespotykanej  błękitnozielonej  barwy,  ocienione  długimi,  czarnymi 

rzęsami... 

Patrzyły na nią chłodno, niemal z odrazą. 

Wyraźnie nie przypadła do gustu nieznajomemu. Z całą pewnością spotkali się 

po raz pierwszy – 

skąd więc tyle pogardy w jego spojrzeniu? Co u licha mogłoby 

usprawiedliwiać taką wrogość? 

Mimo  wyraźnego  zdenerwowania  udało  się  jej  wziąć  w  garść  i  spokojnym 

głosem zapytać: 

– 

Jaką kawę pan sobie życzy? 

– 

Poproszę czarną – odpowiedział sucho. 

Serce  Courtenay  zaczęło  walić  jak  młotem.  Taki  niepokój  wzbudziła  w  niej 

wysoka  postać  w  ciemnym  garniturze,  śnieżnobiałej  koszuli  z  pedantycznie 

zawiązanym krawatem. Nic dziwnego, że zrobił na Krystle piorunujące wrażenie. 

Nawet  z  odległości  kilku  kroków  Courtenay  wyczuwała  bijącą  od  niego,  niemal 

magnetyczną  zmysłowość.  Kiedy  podawała  mu  kawę,  ich  palce  na  moment 

zetknęły się i wtedy początkowe wrażenie zwielokrotniło się. Nigdy przedtem nie 

background image

doświadczyła czegoś podobnego. 

Zauważyła,  że  mężczyzna  zwracał  się  do  niej  per  „pani  West”.  Alf  zawsze 

mówił do niej po imieniu – dlaczego podał gościowi nazwisko? Z jakiego powodu 

ten człowiek chciał je poznać? Czy rzeczywiście okaże się nowym  właścicielem 
Mom’s Own? 

Nieznajomy 

nie  spuszczał  wzroku  z  Courtenay.  Lodowate  spojrzenie  oczu, 

teraz  raczej  błękitnych  niż  zielonych,  było  aroganckie,  drwiące  i  wyzywające. 

Courtenay  wyczuła  instynktownie,  że  ten  człowiek  mógłby  nawet  czytać  w  jej 

myślach. 

Wyszła na drżących nogach, z bijącym sercem. Zamknęła drzwi i oparła się o 

nie. Czuła nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Nie miała pojęcia, jak długo tak 

stała, nie zwracając uwagi na dobiegającą zza drzwi rozmowę dwóch mężczyzn. W 

końcu  powlokła  się  korytarzem  i  skręciła  najpierw  do  toalety,  żeby  uniknąć 

spotkania z Krystle. Stwierdziwszy z ulgą, że w pobliżu nie ma nikogo, opadła na 

jedno z krzeseł stojących pod lustrem i próbowała zebrać myśli. 

Niewątpliwie  kawa  posłużyła  szefowi  tylko  za  pretekst.  Najwyraźniej  chciał 

dać  nieznajomemu  okazję  poznania  Courtenay.  Ale  do  czego  mu  to  było 
potrzebne? 

Pracowała w Mom’s Own od siedmiu lat. Był to spokojny okres w jej życiu. 

Ostatnio  wprawdzie  mówiło  się,  że  zakład  może  zostać  zamknięty,  ponieważ 

wyposażenie było niezbyt nowoczesne. Brakowało pieniędzy na modernizację, ale 

do tej pory wszystko toczyło się utartym trybem. 

Courtenay  zrozumiała,  że  coś  wisi  w  powietrzu.  Zorientowała  się  od  razu, 

kiedy weszła do pokoju Alfa. 

O tej porze roku Millar’s Lake było małym, prowincjonalnym  miasteczkiem. 

T

ętniło życiem w lecie, kiedy zjeżdżali się turyści, ale teraz, tuż przed świętami 

Bożego Narodzenia, niemal zapadło w sen zimowy. 

Dlatego też ta niezwykła dla miejscowych stosunków wizyta mogła oznaczać 

tylko kłopoty.  A  sposób,  w  jaki  ten dziwny  nieznajomy  prowokował  Courtenay, 

rodził w jej sercu uzasadnione przypuszczenie, kto popadnie w tarapaty. 

 
Courtenay miała właśnie wychodzić. Porządkowała biurko, kiedy Alf przyniósł 

jej  wypłatę.  Gdy  spojrzała  na  czek,  stwierdziła  zaskoczona,  że  opiewał  na  sumę 
dwa r

azy  wyższą  niż  zwykle.  W  kopercie  był  również  jakiś  różowo-biały 

formularz, jak się okazało – jej karta obiegowa. Courtenay nie wierzyła własnym 
oczom. 

background image

– 

Czy to znaczy, że jestem... wyrzucona?  – chyba nic nie mogło jej bardziej 

zaskoczyć. 

– 

Nie  wyrzucona,  Courtenay...  Czasowo  zwolniona.  Zostałem  zmuszony  do 

pewnych  redukcji...  Jak  widzisz,  dałem  ci  dwutygodniową  wypłatę...  – 

Zawstydzony i zakłopotany, unikał jej wzroku. – Jeżeli wszystko... jeżeli interes 

będzie się później rozwijał, może... – Kiedy w końcu spojrzał Courtenay w oczy, 

oblał się rumieńcem. 

Courtenay stała jak sparaliżowana. Zwolniona, wyrzucona – co to za różnica? 

Tak czy owak oznacza to brak pracy i pieniędzy... 

– Nie rozumiem – 

szepnęła wreszcie. – Dlaczego właśnie ja? A może jeszcze 

są inne osoby... 

– 

Nie,  tylko  ty,  Courtenay.  Przykro  mi.  Nie  chciałem  tego,  ale  nie  miałem 

wyboru. Mogłem podjąć taką decyzję albo... – przerwał, przygryzając wargę, jakby 

nie chciał dokończyć. 

Courtenay uświadomiła sobie, że cokolwiek kryło się za postanowieniem Alfa, 

wydarzenie było nieprzyjemne dla nich obojga. 

– 

Nie  martw  się,  Alf  –  powiedziała  znużonym  głosem.  –  Wiem,  że  nie 

zwolniłbyś mnie, gdybyś nie został do tego zmuszony. Takie sytuacje się zdarzają. 

Tylko właśnie... wiem, że miałeś kłopoty finansowe, ale sądziłam... sądziłam, że 

sytuacja musi się jakoś wyklarować... teraz, kiedy już mamy nowe wyposażenie... 

Alf podszedł bliżej i otoczył ją ramieniem. 
– 

Tak  mi  przykro,  kochanie.  Gdyby  tylko  był  jakiś  inny  sposób...  Życzę  ci 

wszystkiego naj

lepszego i mam nadzieję, że nie zerwiesz kontaktu z Flo i ze mną. 

Bardzo cię kochamy... 

Courtenay objęła go. 
– 

Och, Alf, oczywiście, odezwę się. – W przypływie wzruszenia wspięła się na 

palce i pocałowała go szybko. – Ja też cię kocham... 

Nagle do uszu Cou

rtenay  dobiegł  jakiś  dźwięk.  Za  plecami  Alfa  dostrzegła 

wysoką  postać  nieznajomego.  Zdenerwowana  i  zajęta  rozmową,  nie  usłyszała 

kroków. Teraz, gdy znajdowała się w objęciach szefa, zobaczyła drwiący grymas 

na  twarzy  przybysza  i  uświadomiła  sobie  z  przerażeniem  całą  dwuznaczność 
sytuacji. 

Alf oczywiście nic nie zauważył. Poklepał ją delikatnie. 
– 

No to pa, Courtenay. Może spotkamy się w czasie świąt. – I odszedł. 

Courtenay machinalnie wyjęła dużą torbę z szuflady. Jak to możliwe, żeby to, 

co  tak  dobrze  się  zaczęło,  skończyło  się  tak  fatalnie?  Jeszcze  parę  godzin  temu 

background image

myślała z niecierpliwością o przerwie świątecznej. Teraz będzie musiała poświęcić 

ten czas na szukanie nowego zajęcia. A gdzie znajdzie pracę o tej porze roku? 

Zamyśliła się. Czy to możliwe, żeby Alf skłamał, skorzystał z okazji, żeby się 

jej pozbyć? Nigdy przedtem jej nie oszukał. 

Zastanawiała się nad przyczyną jego postępowania. Być  może jej zwolnienie 

miało jakiś związek z wizytą nieznajomego? Czy miał jakiś wpływ na Alfa? Nie 

ukrywał przecież swojej niechęci do niej. 

Zaciskając wargi, wpychała do torby wszystkie swoje rzeczy. W końcu – czy to 

nie wszystko jedno? Jakikolwiek był powód – straciła pracę. A jeżeli wiadomość, 

że Alf ją wyrzucił, rozejdzie się – a w takim małym miasteczku to pewne – nie ma 

żadnej  nadziei,  że  ktoś  ją  zatrudni.  Alf  był  nie  tylko  właścicielem  Mom’s  Own. 

Zajmował również stanowisko burmistrza i to bardzo wpływowego. 

Nie może tu jednak siedzieć bez końca, bo i tak nie znajdzie odpowiedzi na te 

wszystkie pytania. Musi wrac

ać  do  domu  –  obiecała  Vicky,  że  zrobią  ostatnie 

przedświąteczne  sprawunki.  Nałożyła  kurtkę  i  po  raz  ostatni  rozejrzała  się  po 
pokoju. 

Wyszła  razem  z  Marge,  recepcjonistką.  Kiedy  schodziły  po  schodach, 

trzymając  się  poręczy,  żeby  nie  pośliznąć  się  na  oblodzonych  i  zaśnieżonych 

stopniach, czarny mercedes ruszył z piskiem opon i zniknął w ciemności. 

– 

Wspaniały  samochód  –  powiedziała  Marge  z  tęsknym  westchnieniem.  – 

Nieczęsto można zobaczyć taki wóz w Millar’s Lake. Zwłaszcza poza sezonem. 

Ale  ten  widzę  dzisiaj  już  po  raz  drugi,  czy  to  nie  dziwne?  Alf  miał  dzisiaj 

gościa,  który  przyjechał  czarnym  mercedesem.  Pewnie  go  nie  zauważyłaś  – 

parkował po drugiej stronie. 

Wiatr  był  lodowaty  i  Courtenay  otuliła  się  futrzanym  kołnierzem,  żeby 

ochronić  twarz  przed  zimnem.  Kiedy  zobaczyła  ten  samochód,  ogarnął  ją  lęk. 

Wystarczyło  przelotne  spojrzenie,  aby  rozpoznać  w  kierowcy  ciemnowłosego 

nieznajomego. Dlaczego kręci się ciągle w pobliżu zakładu? 

– Kto to jest, Marge? – 

zapytała od niechcenia. 

– Czy to tajemnica? 
– 

Skądże  –  roześmiała  się  koleżanka.  –  Przedstawił  się,  kiedy  prosił  mnie, 

żebym  powiadomiła  Alfa  o  jego  wizycie.  –  Marge  zamilkła,  kiedy  dostrzegła 
swego przyjaciela. – 

To Rob, przepraszam, muszę lecieć. Do zobaczenia! 

– Marge! – 

Courtenay schwyciła ją za ramię. 

– 

Chwileczkę... Nie zobaczymy się jutro. Alf... mnie zwolnił. 

– Co? – 

Marge spojrzała zaskoczona. – Dlaczego, do diabła? 

background image

– 

Myślę,  że  ma  to  jakiś  związek  z  mężczyzną,  który  przyszedł dziś  do  Alfa. 

Kto to jest, Marge? 

– 

On  się  nazywa  Winter.  Graydon  Winter.  Czy  czytałaś  może  w  zeszłym 

tygodniu artykuł o nim w Vancouver Standard! „Bogaty, samotny, bezwzględny”. 

Jest  założycielem  i  prezesem  Ocean-West,  największej  spółki  żeglugowej.  –  Z 

zielonej  ciężarówki  rozległo  się  ochrypłe  trąbienie.  –  Muszę  już  iść,  Courtenay. 

Zadzwoń do mnie, zjemy razem lunch. 

Courtenay  opadła  bez  sił  na  ławkę  na  przystanku.  Gwałtownie  pobladła. 

Graydon Winter, o dobry Boże! 

Co  brat  Patryka  robi  w  Millar’s  Lake?  Czy  on  już  wie,  kim  ona  jest?  Czy 

dowiedział się o jej związku z Patrykiem? Czy domyśla się, że urodziła dziecko 
Patryka? 

Poczuła  nagle  straszliwe,  obezwładniające  przerażenie.  Bała  się  spojrzeć 

prawdzie w oczy. 

Czy Graydon przyjechał do Millar’s Lake, żeby zabrać jej Vicky? 
 

background image

Rozdział 2 

 
Kiedy Courtenay skręciła na drogę prowadzącą do domu, zauważyła z daleka, 

że  nad  sutereną  nie  pali  się  światło.  Widocznie  w  ciągu  dnia  żarówka  się 

przepaliła. 

Kiedy dotarła na miejsce, weszła od razu do pokoju. Zrzucając kurtkę, podeszła 

do staromodnego kominka, udekorowanego sosnowymi szyszkami i kartkami 
świątecznymi. Od razu znalazła to, czego szukała. 

Zapadła  w  sofę  i  rozłożyła  na  kolanach  wycinek  z  gazety  z  pozaginanymi 

rogami. Prawdę mówiąc, nie musiała czytać tego nekrologu – znała go na pamięć. 

 
„Patryk Winter, wiceprezes Ocean-

West  Shipping  w  Vancouver,  i  jego  żona 

Elżbieta,  zginęli  3  lipca  na  Karaibach.  Przeżyli  w  związku  małżeńskim  17  lat. 

Patryk pozostawił matkę Alannę i starszego brata Graydona. Pogrzeb odbędzie się 
8 lipca na cmentarzu Cedars, West Vancouver”. 

 
Chociaż od czasu wypadku upłynęło pół roku, Coutenay nadal pamiętała, jakim 

szokiem  była  dla  niej  ta  wiadomość.  Mówi  się,  że  czas  leczy  rany.  Ale  ciągle 

jeszcze odczuwała gorycz sprzed z górą dziewięciu lat. Poznała wtedy całą prawdę 

Patryku.  Jak  mógł  tak  ją  oszukać?  Dlaczego  była  taka  zaślepiona,  głupia  i 

naiwna? 

Chociaż wracały te pytania, odpowiedź była zawsze taka sama: uległa urokowi 

Patryka, bo była spragniona miłości. 

Była  jeszcze  małym  dreptusiem,  kiedy  umarła  jej  matka.  Ojciec  zabrał  ją  do 

siebie, ale nie poświęcał jej dużo czasu. Mimo upływu lat ciągle jeszcze czuła ból 

w  sercu,  kiedy  wspominała  desperacką  walkę  o  ojcowskie  uczucie  i  rozpacz,  w 

którą wpadła, gdy odrzucił jej miłość. 

Najtrudniejsze okazały się ostatnie lata szkoły średniej. Ojciec ożenił się, kiedy 

skończyła 14 lat. Oboje z macochą zapowiedzieli, że będą ją utrzymywać tylko do 

końca  nauki.  Nie  ukrywali,  że  nie  mogą  się  doczekać,  kiedy  się  od  nich 
wyprowadzi. 

Po  ukończeniu  szkoły  opuściła  rodzinne  miasto  Kelowna  i  przeniosła  się  do 

Whistler,  gdzie  znalazła  pracę  w  ekskluzywnym  hotelu.  W  niespełna  sześć 

miesięcy  później  Patryk  Winter  –  czarujący,  niebieskooki  mężczyzna  o 

background image

kasztanowatych włosach – zawładnął jej życiem. Z grupą przyjaciół przyjechał do 
Whistler na nar

ty. Powiedział, że jest komiwojażerem. W ciągu kilku dni zdołał ją 

przekonać o swojej wielkiej miłości i serce Courtenay otworzyło się dla niego jak 

pączek rozkwitający w słońcu. Nie zanudzał jej opowieściami o swojej rodzinie, a 

i ona nie była skłonna do zwierzeń. 

Pożądał  jej  szaleńczo,  powtarzał  bez  końca,  że  opętało  go  jej  szczupłe  ciało, 

długie, jasne włosy... 

Chociaż  zdarzyło  się  to  tak  dawno,  jeszcze  dziś  pamiętała,  z  jakim 

zażenowaniem  wyznała,  że  i  ona  go  kocha,  ale  nie  jest  zwolenniczką  pożycia 
prz

edmałżeńskiego. 

W ciągu kilku tygodni Patryk często przyjeżdżał do Whistler, przekonywał ją, 

prosił, błagał, zapewniał, że może mu zaufać. Ale Courtenay była nieprzejednana. 

Wtedy poślubił ją... 

A może tylko tak się jej wydawało? 

Trzaśniecie drzwi wyrwało ją z rozmyślań. 
– 

Gdzie jesteś, mamusiu? 

– Tutaj! 
– 

Cześć! – rozległ się wesoły głos Vicky. – Byłam na spacerze ze Snoopym 

pani  Albert.  Zobacz,  co  mi  dała!  –  Szczupła  figurka  w  dżinsach  i 

szmaragdowozielonej kurtce, z rozwichrzonymi lokami zrzuciła buty i  podbiegła 
do matki. 

Courtenay  spostrzegła,  że  Vicky  patrzy  na  nią  wyczekująco. Dziecko nic  nie 

mówiąc  otworzyło  małą  dłoń,  żeby  pokazać  brzęczące  monety.  Courtenay 

spojrzała  na  zarumienione  od  wiatru  policzki  córki,  na  zadarty  nosek  i 

uśmiechniętą,  szeroką  buzię  z  nieco  wystającymi  zębami,  błyszczące  niebieskie 
oczy  – 

i ogarnęła ją fala czułości. Cóż to było za słodkie i drogie dziecko – nie 

najpiękniejsze  na  świecie,  przyznawała  uczciwie,  może  nawet  nie 

najinteligentniejsze. Ale bez wątpienia najukochańsze. 

I żywe odbicie swego ojca... 

Jak postąpiłby Graydon Winter, gdyby ją ujrzał? Courtenay poczuła, że serce 

ściska  jej  się  z  lęku  o  dziecko.  To  człowiek,  którego  nic  nie  powstrzyma  przed 

osiągnięciem tego, co zamierzał... 

– 

Czy chcesz to wpłacić na swoje konto? – zapytała. Głos zabrzmiał ochryple, 

chociaż próbowała opanować uczucie ogarniającej ją paniki. 

– 

Część tego – odpowiedziała Vicky, wsuwając pieniądze do kieszeni. – Resztę 

przeznaczę na sprawunki. 

background image

–  Vicky...  – 

Courtenay  zawahała  się.  Nie  chciała  psuć  radosnego nastroju 

dziecka opowieścią o kłopotach, ale może lepiej byłoby mieć to już za sobą. 

– Co takiego, mamusiu? 
– 

Wydarzyło  się  parę  rzeczy,  o  których  powinnaś  wiedzieć  –  powiedziała 

spokojnie. – Przede wszystkim – 

pogładziła delikatnie piegowaty policzek Vicky – 

straciłam pracę. 

–  Och, mamusiu! – 

Vicky  usiadła  na  kanapie  i  Courtenay  poczuła,  jak  para 

małych rączek, pachnących jeszcze trochę psem, obejmuje ją za szyję. 

– 

Nie martw się. Znajdziesz coś innego. Do tej pory zawsze sobie radziłyśmy. 

Mamy przecież pieniądze, które zaczęłyśmy odkładać na mojego ortodontę. 

Courtenay chciałaby podzielać optymizm córki. 
– 

Jest jeszcze coś – mówiła dalej. – Dziś przyszedł do naszego biura pewien 

człowiek, który złożył wizytę panu Kettertonowi. Dowiedziałam się później, że to 
twój wujek, Graydon Winter. 

–  Mój wujek? – 

spojrzenie  niebieskich  oczu  prześliznęło  się  na  skrawek 

papieru. – 

To dlatego patrzyłaś na nekrolog? 

Kiedy Patryk zginął, Courtenay opowiedziała Vicky o jego śmierci. Pamiętała, 

jak mała bardzo zbladła, ciągle jeszcze słyszała ten błagalny głos: „Muszę iść na 

pogrzeb! Nigdy go nie spotkałam, jakby w ogóle nie istniał. Zupełnie jak postać z 

książki. Jeżeli zobaczę go choć martwego, stanie się prawdziwy. Będę wiedziała, 

że naprawdę miałam ojca”. 

Serce Courtenay ścisnęło się boleśnie. Vicky wychowywała się bez ojca i nigdy 

nie  dała  odczuć,  że  tęskni  do  niego.  Przygarnęła  córkę  i  trzymała  mocno  w 

objęciach. 

–  Tak mi przykro – 

szepnęła, głaszcząc kasztanowe loki. – Nie możemy tam 

po

jechać. Jego matka i brat z pewnością będą na pogrzebie. Jesteś tak podobna do 

ojca, że mogliby się domyślić, kim jesteś, a to sprawiłoby im wielką przykrość. 

Po dłuższej chwili Vicky powiedziała zdławionym głosem: 
– Dobrze, mamusiu, rozumiem. 
Nigdy  już  nie  było  o  tym  mowy,  chociaż  Courtenay  zauważyła,  że 

dziewczynka parę razy czytała nekrolog. 

– 

Tak, właśnie dlatego przyglądam się temu wycinkowi – powiedziała. – Ale 

pora  na  obiad.  Zanim  wyjdziemy,  przygotuję  termos  z  gorącą  czekoladą.  Po 

powrocie usiądziemy sobie przy kominku i będziemy pakować prezenty. 

– 

Świetnie. Mamusiu... – zapytała Vicky – dlaczego wujek Graydon przyjechał 

tutaj, do Millar’s Lake? Czy myślisz, że chce nas odwiedzić? 

background image

Courtenay  odwróciła  głowę,  żeby  dziewczynka  nie  dostrzegła  obawy  w  jej 

oczach, i odpowiedziała: 

– 

Nie wiem, kochanie. Musimy poczekać i przekonamy się same. 

 
Kiedy  wracały  z  zakupów,  Courtenay  ze  zgrozą  dostrzegła  przed  domem 

czarnego mercedesa. W samochodzie nie było nikogo. 

– 

Pośpiesz się, mamusiu! Na co tak patrzysz? – zawołała Vicky. – Zimno mi w 

nogi! 

Courtenay  podeszła  wolno  do  ruchliwej  figurki,  z  trudem  hamując  niepokój. 

Zatrzasnęła furtkę do ogródka. 

– 

Nigdy nie zgadniesz, co ci kupiłam – szczebiotała Vicky. – Czy mogę ci to 

pokazać dzisiaj? Wiesz, że nienawidzę czekania... 

– 

O, wiem doskonale, ale nie, dzisiaj nie możesz tego zrobić. Ty nie znosisz 

czekania, a ja uwielbiam... 

– 

Czy mogę otworzyć, mamusiu? – przerwała Vicky. – Daj mi klucz, proszę. 

– 

Uważaj,  nie  potknij  się.  Powinnam  była  wymienić  żarówkę, zanim 

wyruszyłyśmy do miasta. – Courtenay przetrząsała w ciemnościach swoją torbę w 
poszukiwaniu kluczy. – 

O,  tutaj  są.  Jak  już  mówiłam,  panno  Niecierpliwko, 

najbardziej ze wszystkiego lubię niespodzianki. 

Nagle  zamarła  z  przerażenia.  Ktoś  stał  na  ganku.  Jakiś  mężczyzna.  Widziała 

jego wysoką sylwetkę, słyszała równy, głęboki oddech, czuła zapach dobrej wody 

kolońskiej. Odwróciła się, żeby przytrzymać Vicky, ale zanim zdążyła krzyknąć, 

silna ręka chwyciła jej ramię, a znajomy, drwiący głos zabrzmiał nieprzyjemnie: 

– 

A więc lubisz niespodzianki... Mam dla ciebie niespodziankę jak diabli. 

O mało nie zemdlała. Więc Graydon Winter przyjechał do Millar’s Lake, żeby 

ją odnaleźć! Teraz już wiedziała, że obawy były uzasadnione. Modliła się, żeby to 

było  jakieś  nieporozumienie.  Z  nagłym  przypływem  siły  wyszarpnęła  ramię  z 

uścisku. Szukając po omacku Vicky, powiedziała: 

– Daj mi klucz, kochanie. 
Otworzyła  drzwi,  a  Vicky,  zapalając  światło  w  przejściu,  weszła  do  kuchni. 

Oczywiście Graydon Winter nie czekał na zaproszenie, żeby wejść do środka. 

Courtenay cisnęła paczki na stół kuchenny, odwróciła się ze złością i niemal z 

odrazą. 

Ubrany był w czarną skórzaną kurtkę, która zrobiła takie wrażenie na Krystle, 

ale zamiast garnituru miał teraz czarny sweter i sztruksowe spodnie w tym samym 

kolorze.  Strój  ten  podkreślał  jego  smukłą  sylwetkę  i  muskularne  ciało.  Wiatr 

background image

rozburzył  mu  włosy,  ostry,  zawzięty  profil  rysował  się  wyraźnie.  Courtenay 

wyglądała tak, jakby zobaczyła upiora. 

–  Czego chcesz? – 

warknęła,  ale  szybko  ogarnął  ją  strach.  Jeżeli  oczy 

człowieka  są  zwierciadłem  duszy,  to  dusza  Graydona  Wintera  była  pełna 

sprzeczności. Courtenay dostrzegła w tej błękitnozielonej otchłani nie tylko złość, 

wrogość  i  pogardę,  ale  coś  jeszcze.  Nie  po  raz  pierwszy  widziała  pożądanie  w 
oczac

h  mężczyzny,  ale  to,  co  czaiło  się  w  spojrzeniu  Graydona,  było  czymś 

znacznie groźniejszym i wyzywającym. To była nieokiełznana żądza... 

Trwało to ułamek sekundy i po chwili Courtenay mogłaby przysiąc, że uległa 

złudzeniu. Z ulgą stwierdziła, że Graydon nie patrzy już na nią. Otwarcie lustrował 

teraz zniszczoną kuchnię, a jego twarz przybrała znowu krytyczny i zdecydowany 
wyraz. 

– 

Czy powiesz coś wreszcie? – krzyknęła – czy przyszedłeś tylko po to, żeby 

napawać się moim ubóstwem? 

Vicky patrzyła niepewnie na matkę, po czym przeniosła wzrok na Graydona. 
– 

Czy  mam  nalać  czekoladę,  mamusiu?  –  zapytała  pojednawczym  tonem.  – 

Myślę, że wystarczy dla nas trojga. 

– 

Twoja córka wydaje się lepiej wychowana niż ty – skomentował ironicznie 

Graydon.  –  Czy nie masz zwyczaj

u proponować chociaż gorącej herbaty komuś, 

kto przybył w tak zimny wieczór? 

Ośmielona Vicky dodała: 
– 

Mama  zaraz  napali  w  kominku  i  usiądziemy  wszyscy  przy  ogniu.  Prawda, 

mamusiu? 

– 

Nasz gość nie zostanie dłużej, Vicky. Kiedy pójdzie, my... 

–  Nazywasz mni

e  gościem  –  odezwał  się  Graydon.  –  Dlaczego nie powiesz 

swojej córce, kim jestem? A może nie wiesz? Czy przeceniam sprawność poczty 
pantoflowej w Mom’s Own? 

– 

O nie, ona działa jak w zegarku – powiedziała szyderczo Courtenay. – Jesteś 

tym bogatym, samolubn

ym,  bezwzględnym  Graydonem  Winterem,  prezesem 

Ocean-

West, największej spółki żeglugowej w Vancouver! 

Zanim zdążył odpowiedzieć, Vicky pisnęła: 
– 

Miałam rację! Ty jesteś moim wujkiem, prawda? Bratem tatusia... 

– Vicky... – 

ręka Courtenay drżała, kiedy nalewała gorącą czekoladę do kubka. 

– 

Chciałabym, żebyś poszła do swojego pokoju, kiedy będę rozmawiała z panem 

Winterem... 

– 

Ależ, mamusiu... 

background image

– 

Bez  żadnego  ale!  –  Courtenay  była  stanowcza.  Zobaczyła,  jak  Vicky 

wzdycha  zawiedziona.  W  milczeniu  szła  z  matką  w  kierunku pokoju. Dopiero 

kiedy  tam  dotarły,  zatrzasnęła  drzwi  z  taką  siłą,  że  podmuch  oderwał  kilka 

plakatów przymocowanych do ściany. 

– 

Dlaczego nie mogę zostać z wami? Przecież to mój wujek! 

– Przykro mi, kochanie – 

powiedziała Courtenay, stawiając kubek z czekoladą 

na szafce nocnej. – 

Obiecuję  ci,  że  po  wyjściu  naszego  gościa  wszystko  ci 

opowiem. 

– 

Dlaczego on jest taki zły na ciebie? Co mu zrobiłaś? 

Courtenay zerknęła w przelocie do lustra i przeciągnęła palcami po włosach, na 

próżno usiłując je przygładzić. Policzki jej pałały, oczy błyszczały jak w gorączce, 

a wargi drżały. Odetchnęła z trudem i szepnęła do Vicky: – Kochanie, muszę już 

iść. – Myślała, że mała coś jeszcze powie, ale dziewczynka rzuciła się nadąsana na 

łóżko i odwróciła twarzą do ściany. 

Z

aczerpnąwszy głęboko powietrza, Courtenay wróciła do kuchni. Dopiero teraz 

uświadomiła sobie, jak małe jest to pomieszczenie. Postać Graydona wypełniła je 

niemal całkowicie. 

Zacisnęła pięści. 
– 

Jak śmiałeś wtargnąć w nasze życie? I to jeszcze tak podstępnie! O mało nie 

dostałam ataku serca, kiedy tak nagle wychynąłeś z ciemności! 

Courtenay  obserwowała,  jak  wzrok  Graydona  przesuwa  się  po  jej  sylwetce  i 

żałowała, że nie ma na sobie biurowego uniformu zamiast tej zrobionej na drutach 
sukienki, która niepotrzeb

nie  uwydatniała  jej  kształty  i  była  w  dodatku  w  tym 

samym kolorze, co jej oczy... 

Nie  miała  wątpliwości,  że  jest  przekonany  o  sile  swego  męskiego  wdzięku. 

Czuła nieznośne gorąco, jak gdyby Graydon zaplatał lśniące pasma jej włosów i 

pieścił jej ciało... 

– 

Nie miałem zamiaru cię przestraszyć – rzekł, a jego spojrzenie znów stało się 

chłodne. – Zdążyłem tylko podejść i zadzwonić, kiedy właśnie wyszłaś zza rogu. 

Nie mam zwyczaju robić krzywdy bezbronnym kobietom. 

– 

Powiedz, po co przyszedłeś, i idź sobie. 

– Pr

zyjechałem po Wiktorię. 

Pod Courtenay ugięły się nogi. Ręką poszukała oparcia, żeby nie upaść. 
– 

Chyba  oszalałeś!  Wiktoria  jest  moją  córką.  Skąd  ci  do  diabła,  przyszło  do 

głowy, że mógłbyś mi ją zabrać? 

– 

To jasne. Po prostu zapewnię jej lepsze warunki. 

background image

– Nam jest tu bardzo dobrze – 

Courtenay zebrała siły i z ulgą stwierdziła, że jej 

głos nie jest już taki drżący i niepewny, jak przed chwilą. – Nie jest tu oczywiście 

tak  wspaniale  jak  w  Vancouver,  ale  Millar’s  Lake  to  piękne  miasteczko,  a  i  to 
mieszkanie w 

zupełności nam wystarcza. 

– 

Może  to  miejsce  jest  odpowiednie  dla  ciebie,  ale  nie  dla  mojej  bratanicy. 

Och,  oczywiście,  rozumiem,  że  kiedy  przeprowadziłaś się  tutaj  siedem  lat  temu, 

byłaś zadowolona, że udało ci się wynająć ten kąt... 

Courtenay słuchała oszołomiona. Skąd on tyle o niej wie? 
– 

Dwa lata temu zaciągnęłaś pożyczkę w banku, żeby opłacić stałą opiekunkę 

dla  Wiktorii,  która  przeszła  zapalenie  płuc.  W  jaki  sposób  masz  zamiar  spłacić 

dług? Skąd weźmiesz pieniądze na czynsz? O ile wiem, dzisiaj zostałaś zwolniona 
z biura... 

Drwina  Graydona  potwierdzała  przeczucia  Courtenay.  Podejrzewała,  że  ten 

człowiek ma jakiś związek z jej zwolnieniem. Złość znalazła ujście w wybuchu: 

– 

Ty  draniu!  Jakim  prawem  wtrącasz  się  w  moje  życie?  Co  zrobiłeś,  że  Alf 

mnie zwol

nił? 

– 

Ach,  więc  kojarzysz  te  dwie  sprawy.  Miałem  nadzieję,  że  tak  będzie.  To 

oszczędzi mi wiele wyjaśnień... 

– 

To niczego nie wyjaśnia! Chce wiedzieć, w jaki sposób zmusiłeś Alfa, żeby 

się mnie pozbył. 

Graydon wzruszył ramionami. 
– 

Kupiłem waszą spółkę. 

– 

Kupiłeś  naszą  spółkę?  –  szepnęła.  Dobry  Boże,  myślała,  że  takie  sytuacje 

zdarzają się tylko w filmach. 

–  Ale dlaczego? – 

zapytała  zdławionym  głosem.  –  Przecież  nie  z  mojego 

powodu? 

– 

To  było  jedyne  wyjście.  Kiedy  zorientowałem  się,  że  Alf  ma  słabość  do 

ci

ebie,  wiedziałem,  że  nigdy  nie  zwolni  cię  z  własnej  woli.  Nie  było  innej 

możliwości, musiałem go skusić. 

– 

Więc kiedy przekonałeś się, że Mom’s Own stoi na krawędzi bankructwa, a 

pan Ketterton nie może sobie pozwolić na modernizację zakładu... 

– 

Wykupiłem  go.  To  ogromna  korzyść  dla  pana  Kettertona.  Jest  teraz 

dyrektorem,  ma  przyzwoitą  pensję.  W  jego  wieku  to  prawdziwy  dar  losu.  – 

Pochylił się z udanym przepraszającym gestem i mówił dalej: 

– 

Kiedy stałem się właścicielem, stwierdziłem, że w administracji pracuje zbyt 

wiele osób. Alf musiał przeprowadzić redukcję personelu. 

background image

– 

I  oczywiście  zastrzegłeś,  że  ja  mam  być  tą  pierwszą  ofiarą!  –  wybuchnęła 

Courtenay. – 

Czytałam o ludziach takich jak ty – bezwzględnych, niszczących bez 

skrupułów  każdą  przeszkodę  –  ale nie  przypuszczałam,  że  będę  miała 

kiedykolwiek do czynienia z takim człowiekiem. Wstyd mi za ciebie. 

– O, nie – 

sprostował łagodnie. – Ja po prostu zawsze osiągam to, na co mam 

ochotę. Nie w ten sposób, to inaczej. Od dawna wiem, że za pieniądze można mieć 

wszystko. Pieniądz, pani West, to siła! 

– 

Szantażowałeś Alfa! To niewybaczalne, to taki dobry... 

– 

Nie  od  razu  dał  się  przekonać,  to  prawda,  kiedy  powiedziałem,  że  musisz 

odejść z Mom’s Own... ale – czy miał możliwość wyboru? 

– 

Jesteś nikczemny... 

–  Nie, t

o  ty  jesteś  podła.  –  Wypił  ostatni  łyk  czekolady  i  odstawił  kubek.  Z 

rękami w kieszeniach okrążył stół i stanął przed Courtenay. Przez chwilę mierzyli 

się wzrokiem, a napięcie między nimi niebezpiecznie rosło. – „Ta druga” – jego 

głos  był  podejrzanie  łagodny.  –  To nie jest najlepsza wizytówka, prawda? Co 

właściwie  przyciąga  do  ciebie  żonatych  mężczyzn?  Czy  mój  brat  był  pierwszy, 
czy... 

–  Milcz!  – 

Courtenay  cofnęła  się  trochę.  Czuła  mrowienie  w  całym  ciele, 

chociaż nawet jej nie dotknął. Z trudem zachowywała spokój. 

– 

Pan nie zna faktów, panie Winter. Nigdy nie byłam „tą drugą”. Nie miałam 

pojęcia, że twój brat był żonaty. 

– 

Czy  nie  wiedziałaś  również,  że  Alf  ma  żonę?  O  nie,  pani  West,  nie 

spodziewaj  się,  że  ci  uwierzę.  Wiem,  że  Flo  Ketterton  była  zawsze  dla  ciebie 

życzliwa,  ale  tobie  wcale  to  nie  przeszkadzało  romansować  z  Alfem  poza  jej 
plecami... 

– 

Zupełnie opacznie interpretujesz to, co widziałeś dziś po południu. 

– 

A jak można to interpretować? Zobaczyłem starszego człowieka omotanego 

przez nikczemną  dziwkę.  Usłyszałem  miękki  głos szepczący:  „kocham  cię!”.  Po 

prostu zbierało mi się na mdłości! Chcę zabrać Wiktorię do siebie, do rodziny, do 

której i tak należy, zanim zepsujesz ją swoim niemoralnym prowadzeniem się! 

– 

Jak  mam  cię  przekonać,  że  nie  miałam  pojęcia  o  istnieniu  żony  Patryka! 

Myślałam,  że...  Przerwała  gwałtownie.  Chciała  powiedzieć:  „Myślałam,  że  ja 

byłam jego żoną”, ale po co? Z jakiej racji ten mężczyzna ma wiedzieć, że była 

taka głupia I naiwna? Zresztą i tak nie uwierzyłby... 

– Nie ma sensu pr

zekonywać cię – powiedziała. – I tak ty wiesz swoje, a mnie 

doprawdy jest wszystko jedno, czy mi wierzysz, czy nie. Nie jest mi za to obojętny 

background image

los Vicky. Nigdy mi jej nie zabierzesz – rozumiesz? Nigdy! 

W ciszy, która zaległa, słychać było tylko szczekanie Snoopy’ego na podwórku 

sąsiadów. Wreszcie Graydon odezwał się szorstko: 

– 

Wiktoria nosi nazwisko Winterów i należy do rodziny Winterów. Wiem, że w 

świetle prawa ty sprawujesz nad nią opiekę, ale nie zostawię jej tutaj. A jeżeli nie 
zgodz

isz się, zabiorę również i ciebie... 

– 

Gdzie chcesz nas zabrać? 

– Do mojego domu w Vancouver. 
– 

Jesteś  szalony!  Jeżeli  nie  wyjdziesz  stąd  w  ciągu  dwóch  minut,  zawołam 

policję. 

Graydon spoważniał. 
– 

Od  śmierci  brata  i  bratowej  moja  matka  z  dnia  na  dzień  popada w coraz 

większe przygnębienie. 

– 

Jestem  pewny,  że  obecność  twojej  córki  mogłaby  być  dla  niej  pociechą. 

Zawsze  marzyła  o  wnukach,  mógłbym  teraz  spełnić  to  marzenie.  Z  twoją  zgodą 
albo bez niej. 

Czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy to jakiś koszmarny sen? Od śmierci 

Patryka Courtenay nawet bała się myśleć, że jego rodzina mogłaby ją odnaleźć i 

próbować odebrać jej Vicky. A jednak Graydon dowiedział się o jej istnieniu. 

– 

Nigdy  się  nie  zgodzę,  żeby  moja  córka  była  narzędziem  w  twoich  rękach. 

Może pieniądze są potęgą, ale nawet wszystkie pieniądze świata nie zmienią mojej 

decyzji. Vicky nie jest na sprzedaż! 

Courtenay  odwróciła  się,  słysząc  jakiś  dźwięk  za  plecami.  W  drzwiach  stała 

Vicky w nocnej koszulce. 

– Mamusiu, poczytaj mi... 
– 

Idź do swojego pokoju. Zaraz tam przyjdę. Pan Winter już wychodzi. 

Spostrzegła,  że  wargi  Vicky  drżą.  Oczy  utkwiła  w  mężczyźnie,  który  też  ją 

obserwował. 

– 

Słyszałam,  co  mówiłeś,  wujku  Graydonie  –  odezwała  się.  –  Nie  miałam 

zamiaru podsłuchiwać, ale właśnie szłam do łazienki, bo rozlała mi się czekolada. 

Wtedy usłyszałam, że mówisz coś o moim tatusiu. Przepraszam, mamusiu, jeśli cię 

rozgniewam, ale... ja chcę... chcę... 

Courtenay oniemiała. Vicky nigdy nie mówiła w ten sposób! 
– 

Słucham,  Wiktorio?  –  Graydon  przeszedł  parę  kroków  i  zbliżył  się  do 

bratanicy. – 

Co chciałaś powiedzieć? 

Courtenay  zawsze  była  pewna,  że  dobrze  zna  swoje  dziecko.  W  ułamku 

background image

sekundy zrozumiała, że była w błędzie. Jasne, niebieskie oczy Vicky nie patrzyły 

na nią, kiedy dziewczynka powiedziała spokojnie: 

– C

hcę poznać moją babcię. 

 

background image

Rozdział 3 

 
Nieśmiałe promienie grudniowego słońca przedzierały się przez zasłony, kiedy 

następnego ranka Courtenay pakowała walizkę. Piękna, zimowa pogoda za oknem 

kontrastowała  z  jej  ponurymi  myślami.  Jakie  to  dziwne,  myślała  –  oparła  się 

Graydonowi, a została pokonana przez wrażliwość własnego dziecka. 

Przyjrzała się ubraniom rozłożonym na łóżku. Były tanie i podniszczone. Czy 

ona sama nie wyglądała podobnie? Miała na sobie najlepszy sweter i nowe dżinsy, 

ale nawet miękka różowa angora nie zdołała ożywić zmęczonej twarzy. Oczy były 

bardziej szare niż zielone, twarz ziemista i wychudzona. 

Trzasnęły drzwi wejściowe i Courtenay usłyszała jakiś głos nawołujący Vicky 

z drugiej strony ulicy, a następnie dumną odpowiedź córki: 

– Jedziemy do babci w Vancouver na ferie! 
Vicky błyskawicznie zaakceptowała wielką zmianę w swoim życiu, idąc – nie, 

biegnąc  ku  niej  z  podnieceniem,  podczas  gdy  Courtenay  czuła  się  niemal  jak 

sparaliżowana. 

– 

Jest  już!  –  radosny  okrzyk  przerwał  jej  rozmyślania.  –  Chodź,  mamusiu, 

czekamy! 

Courtenay zgarnęła ze stołu stos książek wypożyczonych z biblioteki i wyszła, 

zamykając drzwi. Na widok Graydona, stojącego przy samochodzie, serce zabiło 

jej żywiej. Miała nadzieję, że w świetle zimowego poranka będzie wyglądał mniej 

korzystnie  niż  wczoraj  wieczorem.  Ale  jakże  się  myliła!  Błękitnozielone  oczy  i 

ciemne  włosy  rozwiane  przez  wiatr  sprawiały,  że  wydał  się  jej  jeszcze  bardziej 

interesujący. Otworzył przednie drzwi, pytając szorstko: 

– Gotowa? 
– 

Dzień  dobry!  –  odparowała,  unosząc  wyniośle  głowę.  –  Co  za  wspaniały 

dzień na podróż! – Przeszła obok niego i zanim zdążył się zorientować, otworzyła 

tylne drzwi i usadowiła się obok Vicky. 

Obserwowała  z  krzywym  uśmiechem,  jak  zdejmuje  marynarkę.  Był  w 

ciemnoszarym, eleganckim swe

trze. Nagle przyszła jej do głowy absurdalna myśl. 

Czy ta wełna okazałaby się tak kusząco miękka pod palcami, jak na to wygląda? 

Co by się stało, gdyby dotknęła ramion Graydona? Przeszył ją dreszcz. Chwyciła 

książki i nachyliła się do niego. 

– 

Czy  moglibyśmy  pojechać  okrężną  drogą?  Muszę  zwrócić  książki  do 

background image

biblioteki. 

Chwilę  później  Graydon  zatrzymał  się  przed  niewielkim  budynkiem 

ozdobionym  sztukaterią.  Zanim  Courtenay  zdążyła  otworzyć  drzwi,  podszedł  i 

wyciągnął rękę po książki. Rzucił okiem na tytuły, potem przeczytał je na głos z 

rosnącym  niedowierzaniem:  „Pochodzenie  człowieka”.  „Życie  człowieka”. 

„Początek ewolucji”. 

– Antropologia? – 

uniósł ironicznie brwi. 

– 

Mama  wybiera  się  na  uniwersytet!  –  wykrzyknęła  Vicky.  –  Każdą  wolną 

chwilę poświęca nauce. 

Co

urtenay była niezadowolona. Tak bardzo chciała trzymać Graydona z dala 

od  swojego  życia,  a  już  zdążył  odkryć  jej  najskrytszą  tajemnicę.  W  dodatku 

wydawał się tym bardzo zainteresowany. Dlaczego? Od pewnego czasu powzięła 

nieuzasadnione  chyba  podejrzenie,  że  z  jakiegoś  powodu  jej  osoba  bardziej  go 

interesuje niż Vicky. 

Głęboko  westchnęła,  wyjrzała  przez  okno  i  postanowiła  więcej  o  tym  nie 

myśleć. 

 
Około  pierwszej  zatrzymali  się  na  lunch  w  przydrożnej  gospodzie,  a  kiedy 

wrócili  do  samochodu,  Courtenay  musiała  zająć  przednie  siedzenie.  Graydon 

przygotował bowiem pled dla Vicky, która rozłożyła się wygodnie z tyłu ze swoją 

„Małą  encyklopedią  psów”.  Nie  zdążyli  nawet  ujechać  dziesięciu  kilometrów, 

kiedy usnęła. 

Courtenay reagowała wszystkimi zmysłami na siedzącego obok mężczyznę. Do 

tej pory nikt nie działał na nią tak silnie. Było to tak, jak gdyby jego ciało wysyłało 

impulsy, a ona odbierała je, niczym czuła antena. W dodatku zapach wykwintnej 

wody po goleniu drażnił jej nozdrza... 

– 

Chciałbym porozmawiać z tobą, zanim dotrzemy do Seacliffe House – głos 

Graydona przywołał ją do rzeczywistości. – Chodzi o moją matkę, Alannę. Patryk i 

Beth  znali  się  od  dzieciństwa  i  matka  szczyciła  się  potem,  że  Patryk  okazał  się 

najlepszym mężem.. 

– 

Dlaczego mi to mówisz? Cóż mnie obchodzi Patryk i jego żona! 

– 

Chciałbym cię tylko uprzedzić, żebyś nie zrobiła ani nie powiedziała niczego, 

co  mogłoby  zaniepokoić  Alannę.  Nie  chcę,  żeby  dowiedziała  się  o  waszym 
romansie. 

– 

Zabierasz Vicky, żeby twoja matka mogła ją poznać, a jednocześnie chcesz 

utrzymać w tajemnicy mój związek z Patrykiem? – zapytała ironicznie Courtenay. 

background image

– 

Bardzo jestem ciekawa, jak jej wyjaśnisz, skąd się wzięła Vicky. 

– 

Chcę jej powiedzieć prawdę. Nie będzie to ta historyjka, którą opowiedziałaś 

mi zeszłego wieczoru. Opowiem jej, jak uwiodłaś mojego brata i schwytałaś go w 

pułapkę. 

– 

W  rzeczywistości  to  Patryk  mnie  uwiódł  –  odrzekła  Courtenay.  –  Nie 

wiedziałam,  że  był  żonaty,  a  kiedy  po  sześciu  tygodniach  znajomości 

zaproponował  mi  małżeństwo,  zgodziłam  się.  Wzięliśmy  cichy  ślub  w  pięknym 
parku w Whistler... 

Courtenay  krzyknęła,  kiedy  Graydon  gwałtownie  zahamował.  Książka  Vicky 

spadła  na  podłogę,  a  ona  sama  wymamrotała  coś  przez  sen.  Courtenay  nigdy 

jeszcze nie widziała oczu tak pełnych nienawiści jak oczy Graydona. 

– Wysiadaj! – 

rozkazał, a kiedy zawahała się, w obawie, że zostawi ją tutaj, na 

pokrytej śniegiem autostradzie, dodał: – Czy chcesz, żeby twoja córka usłyszała, 
co mam ci do powiedzenia? 

Courtenay  wysiadła bez sprzeciwu, otulając  się kurtką,  aby  osłonić  się przed 

lodowatym wiatrem, który wdzierał się pod ubranie i szarpał włosy. 

–  Bigamia?  – 

krzyknął  Graydon  ze  złością.  –  Posądzasz  mojego  brata  o 

popełnienie przestępstwa? Masz akt ślubu? Chciałbym go zobaczyć? 

– Nie, nie mam... 
– Och, jakie to przykre! 
–  Poc

zekaj,  daj  mi  skończyć!  Nie  mam  żadnego  dokumentu,  bo  to  nie  był 

prawdziwy  ślub.  Wtedy  oczywiście  o tym  nie  wiedziałam.  „Ślubu”  udzielił  nam 

przyjaciel  Patryka,  a  świadkami  była  para,  którą  poznaliśmy  w  kawiarni.  Patryk 

powiedział mi... 

– 

Patryk mówił mi, że jesteś cwaną dziwką – warknął Graydon ze złością. – 

Ale  nawet  on  nie  przypuściłby,  że  wymyślisz  taką  nieprawdopodobną  historię, 

żeby usprawiedliwić siebie i swoje postępowanie! 

– 

To nie jest kłamstwo. Och, dlaczego nie chcesz mi uwie... 

Urwała,  bo  Graydon  boleśnie  ścisnął  jej  ramiona.  Nie  mogła  się  ruszyć. 

Przyciągnął ją tak blisko, że miała jego twarz tuż przed sobą. 

– 

Jeżeli odważysz się rozpowiadać te brednie – syknął – pozwę cię do sądu, 

oskarżę  o  oszczerstwo  i  zapewniam  cię,  że  pójdziesz  do  więzienia!  Mój  Boże, 

chyba  jesteś  niespełna  rozumu,  jeśli  sądzisz,  że  ktokolwiek  uwierzy  w  te 

kłamstwa! Ty mała... 

Na szczęście dalsze słowa zagłuszyła przejeżdżająca obok cysterna. Courtenay 

patrzyła ze zgrozą na złośliwie wykrzywione usta, ciskające zniewagi. 

background image

Wreszcie  Graydon  odepchnął  ją  tak  gwałtownie,  że  się  zachwiała.  Zacisnęła 

pięści, żałując, że nie jest mężczyzną. Och, z jaką chęcią uderzyłaby tę bezczelną 

gębę. Powiedziała tylko zduszonym głosem: 

– 

Szkoda czasu na rozmowę z tobą... 

– 

Dobrze, że w końcu to zrozumiałaś. 

– 

Ale  to  wcale  nie  znaczy,  że  zachowam  prawdę  tylko  dla  siebie.  Nie  mam 

zamiaru osłaniać tego drania Patryka... 

– 

Odniosłem wrażenie, że Wiktoria nie podziela twojej opinii... 

– 

Oczywiście,  że nie!  Nie  chcę,  żeby  Vicky  gardziła  własnym  ojcem.  Każde 

dziecko powinno mieć dwoje kochających się rodziców. Moje zostało pozbawione 

ojca  nie  z  własnej  winy.  Musiałam  zapewniać  ją,  że  Patryk  był  wspaniałym 

człowiekiem,  który  ją  kochał.  I  ona  mi  uwierzyła.  Graydon  odgarnął  włosy 

spadające na czoło. 

– To 

bardzo wrażliwe dziecko, prawda? 

Courtenay  nie  wierzyła  własnym  uszom.  Jego  głos  stał  się  niemal  czuły. 

Czyżby ten człowiek był zdolny do ludzkich uczuć? 

–  Tak  – 

odpowiedziała  ostrożnie.  –  Muszę  ją  ochraniać.  Może  jestem 

nadopiekuńcza, ale chciałabym jak najdłużej oszczędzać jej stresów i rozczarowań. 

– 

Rozumiem  to  i  widzę,  że  jesteście  bardzo  ze  sobą  zżyte.  Szkoda  byłoby, 

gdyby coś tę harmonię zepsuło. 

– 

Nie martw się – mruknęła. – Nic takiego się nie zdarzy. 

– 

Nawet jeśli Wiktoria odkryje, że nienawidziłaś jej ojca? 

– 

Mówiłam ci już, że nigdy jej tego nie powiem. 

Ku  swemu  przerażeniu  Courtenay  dostrzegła  w  oczach  Graydona  wyraz 

triumfu. Triumf? Strach chwycił ją za gardło. 

– 

Czy mógłbyś... – wyjąkała z niedowierzaniem. 

Ton jego głosu był jak smagnięcie mroźnego wiatru. 
– 

Chcę  zawieźć  Wiktorię  do  jej  babki,  ale  nie  dopuszczę,  żeby  to  spotkanie 

okazało się bolesne dla Alanny. A ty nie ośmielisz się przeszkodzić mi. 

Courtenay odwróciła się i spojrzała na pokryte śniegiem góry. 

Patryk wykorzystał ją, a teraz jego brat usiłuje się nią posłużyć. Wprawdzie w 

inny sposób, ale równie nikczemny... 

– 

Czy chcesz nastawić Vicky przeciwko mnie? 

– 

To  już  zależy  od  ciebie.  Jeśli  będziesz  się  upierać  przy  swoich 

niedorzecznych kłamstwach, zapewniam cię, że powtórzę je słowo w słowo twojej 
córce. 

background image

Odwrócił się i ze złością otworzył drzwiczki samochodu. Courtenay wiedziała, 

że spełni groźbę. Wsunęła się na swoje miejsce. Znowu, bez udziału woli, znalazła 

się  w  zasięgu  jego  niezwykłego  oddziaływania.  Jak  mogła  ulegać  magnetycznej 

sile tego mężczyzny, który był przecież pozbawionym skrupułów potworem? 

 
Zapadł zmierzch, kiedy dotarli do Vancouver. Chociaż była to wigilia Bożego 

Narodzenia,  Courtenay  nie  udzielił  się  świąteczny  nastrój,  który  panował  na 
ulicach. Vicky przeciwnie – 

witała  radosnymi  okrzykami  światła  i  dekoracje. 

Kiedy Graydon zajechał na parking, pisnęła: 

– 

Dlaczego się tu zatrzymujemy? 

– 

Nie pojedziemy do babci bez prezentu, prawda? Courtenay spojrzała z obawą 

na Graydona. 

– 

Zabrałyśmy  prezenty,  które  kupiłyśmy  dla siebie –  powiedziała.  –  Przykro 

mi, ale mój budżet nie pozwala na nic więcej. Zwłaszcza że po powrocie będę bez 
pracy – 

nie zawahała się dodać oskarżycielskim tonem. 

– 

Chodźmy  po  sprawunki,  zanim  zamkną  sklepy.  Później  porozmawiamy  o 

pieniądzach. 

Kiedy V

icky ruszyła przodem, Graydon przytrzymał Courtenay za ramię. 

– 

Nie  mów  przy  dziecku  o  swoich  kłopotach.  Do  diabła,  wiem  przecież,  że 

masz mało pieniędzy. Zapłacę rachunek. Pomogę ci wybrać upominki. 

– 

Kup  matce,  co  chcesz!  Jestem  tu  tylko  dlatego,  żeby  nie  robić  Vicky 

przykrości! 

Odeszła  na  bok  i  zaczęła  przyglądać  się  puszystym  szalom.  Nagle  usłyszała 

głos za sobą: 

– 

Czy podoba ci się któryś z nich? 

– 

Myślę, że przydałyby  się twojej  matce.  Wyglądają na bardzo  ciepłe.  Starsi 

ludzie źle znoszą zimno... 

Nie 

zwracając uwagi na cenę, Graydon zdecydował się na dwa szale, brązowy i 

turkusowy.  Poprosił  ekspedientkę,  by  zapakowała  je  w  ozdobny,  świąteczny 
papier. 

Rozejrzał  się,  po  czym  zatrzymał  wzrok  na  czarnej  aksamitnej  sukience 

koktajlowej. Zwrócił się do drugiej ekspedientki: 

– 

Proszę podać tę sukienkę pani West do zmierzenia. 

– 

Courtenay zaś rzucił: – Wrócę za dziesięć minut. 

– 

I zanim zdołała się zorientować, wyszedł, trzymając Vicky za rękę. 

– 

Proszę  tędy,  madam  –  ekspedientka  w  różowej, jedwabnej sukience, 

background image

pobrzękując bransoletkami, wskazała jej przebieralnię. 

Courtenay zawahała się. Do tej pory nie była w takim eleganckim magazynie – 

zwykle korzystała ze sprzedaży wysyłkowej. Co ona tu robi? Nigdy przecież nie 

pozwoli, żeby Graydon kupował jej sukienkę. 

– Przepraszam – 

powiedziała. – Nie będę mierzyć tej sukienki. 

Kobieta zdziwiła się. 
– 

Jestem pewna, że to pani rozmiar. 

– 

Tak, oczywiście, ale... 

– Czy nie lubi pani czarnego koloru? 
– 

Ja... lubię. I uważam, że sukienka jest piękna... 

– 

widząc  utkwione  w  nią  oczy  ekspedientek,  miała  ochotę  zapaść  się  pod 

ziemię. – Po prostu nie chcę kupować nowej sukienki. 

– Czy jest pani pewna? 
– 

Najzupełniej. 

– 

Och...  Pan  Winter  tu  wróci.  Proszę  poczekać,  żeby  się  pani  z  nim  nie 

rozminęła. Mamy dzisiaj taki duży ruch... Przepraszam, mam klienta. 

Pogrążona w myślach Courtenay nie zauważyła Vicky, która podbiegła do niej 

z twarzyczką zarumienioną z podniecenia. 

– 

Wujek kupił mi sukienkę! Zobacz, mamusiu! 

Courtenay ukryła niezadowolenie, żeby nie robić przykrości Vicky. 
– Jakiego koloru, kochanie? 
– 

Pomarańczową! Powiedział, że moje włosy przypominają mu błędny ognik. 

A  wiesz,  mamusiu,  babcia  dostanie  ode  mnie  koronkową  chusteczkę!  Wujek 

powiedział, że ona nie uznaje jednorazowych serwetek, obrusów... 

– 

I  małżeństw  –  odezwał  się  w  pobliżu  głos  Graydona.  –  Którą  kreację 

wybrałaś? – zapytał, wyjmując portfel. – Czy ta ci się podoba? 

– 

Jest  piękna  –  odpowiedziała.  –  Ale  wiesz,  że  muszę  pilnować  mojego 

budżetu. 

Graydon  wyglądał  tak,  jakby  miał  ochotę  potrząsnąć  nią,  ale  opanował  się  i 

powiedział do ekspedientki: 

– 

Wezmę tę. Dziękuję. 

W Courtenay wzbierała złość. Nie mogła zrobić tu sceny, ale wiedziała, że nic 

nie  zmusi  jej  do  włożenia  tej  sukienki.  Idąc  przez  obszerny  hol,  chciała  wziąć 

Vicky  za  rękę.  Dziewczynka  nie  zauważyła  jej  gestu.  Podskakiwała  uczepiona 

ramienia Graydona, jakby zupełnie zapomniała o istnieniu matki. 

Courtenay poczuła bolesne ukłucie w sercu. 

background image

 
Marine Drive, główna ulica Vancouver, była teraz – za zalaną deszczem szybą 

samochodu – 

plamą różnokolorowych świateł i rozmazanych konturów. Courtenay 

z trudem dostrzegła drogowskaz, kiedy skręcili w boczną drogę. 

Seacliffe  House.  Kamienne  kolumny  podtrzymywały  jasno  oświetlone 

frontowe  wejście.  Courtenay  wiedziała,  że  Winterowie  byli  bogaci,  ale  nie 

spodziewała  się  takiego  przepychu.  Nawet  w  ciemności,  w  strugach  ulewnego 

deszczu,  dom  wyglądał  jak  zamek  –  nowoczesny zamek z drewna cedrowego, 

szkła i kamienia. Zarysy budowli biegły ku niebu na podobieństwo starych sosen, 

wznoszących się majestatycznie po obu stronach domu. 

Zanim wspięła się na schody, prowadzące do wejścia, zdążyła dostrzec jeszcze 

ogromny krzew rododendronu i poczuła wyraźny powiew znad oceanu. 

Kiedy  znaleźli  się  w  ciepłym  holu,  Graydon  podał  parasol  przyjaźnie 

uśmiechającej się kobiecie w wieku około trzydziestu lat. 

– Pana matka jest w salonie, panie Winter. 
– 

Dziękuję, Liwy. Powiedz Wheelerowi, żeby wprowadził samochód do garażu 

i przyniósł nasze bagaże. 

Courtenay  rozglądała  się  zdezorientowana.  Spodziewała  się  marmurowej 

posadzki

, rzeźbionych mebli, ogromnej srebrzystej choinki. A tymczasem hol był 

pusty,  zwinięty  dywan  odsłaniał  podłogę.  Jedynym  meblem  była  masywna 

konsola,  przykryta  białym  płótnem.  W  rogu  stały  puszki  z  farbą,  pędzle,  rolki 
tapety i drabina. 

Vicky spojrzała na wuja. 
– 

Czy będziesz malował hol? 

Graydon położył rękę na jej ramieniu i poprowadził do drzwi na prawo. 
– 

Twoja babcia postanowiła w czerwcu, że odnowi część holu. Wkrótce potem, 

jak robotnicy zaczęli, Paddy... – przerwał i chrząknął – twój tatuś umarł. Babcia 

nie życzyła sobie obcych ludzi w domu. Obawiam się, że w dalszym ciągu woli 

samotność i spokój. Może od Nowego Roku zmieni zamiar. 

Zwrócił się do Courtenay z surową miną. 
– 

Pamiętaj, że matka wiele przeszła. Cokolwiek zrobisz lub powiesz, pamiętaj 

o tym. 

– 

Już  ci  to  obiecałam  –  odpowiedziała  chłodno.  –  Nie mam zwyczaju nie 

dotrzymywać słowa. 

Ujął za klamkę, a Courtenay poczuła rączkę Vicky w swojej dłoni. 
– 

Boję się, mamusiu. 

background image

Courtenay chciała powiedzieć: – Ja też – ale zamiast tego uścisnęła palce Vicky 

i szepnęła: – Nie martw się, kochanie, wszystko będzie dobrze. – I weszła z nią do 
pokoju. 

 

background image

Rozdział 4 

 
Kiedy  Graydon  zamknął  drzwi,  Courtenay  ujrzała  ciemne,  lśniące  drewno, 

chińskie  parawaniki  z  laki,  kanapę  i  fotele  obite  kremową  skórą.  W  głębi 

znajdował się barek, ukryty częściowo za dekoracyjną rośliną. Ozdobą pokoju był 

wspaniały kominek, z którego bił ciepły blask. 

Drobna  postać  tkwiła  w  ogromnym  fotelu,  z  otwartym  czasopismem  na 

kolanach. Graydon zbliżył się do niej. 

– Mamo... – 

zaczął, całując jej blady policzek. 

Alanna uśmiechnęła się smutno. 
– 

Jak to dobrze, że wróciłeś. Martwiłam się o ciebie. 

– 

Mówiłem ci już, żebyś nigdy nie martwiła się o mnie. Jak się czujesz? 

– 

Dobrze. Jak ci się udała podróż? 

– 

Była  bardzo...  owocna.  –  Graydon  skinął  na  Courtenay  i  Vicky,  żeby  się 

zbliżyły. – Mamo, mam dla ciebie niespodziankę. 

Mimo protestów Graydona, Alanna podniosła się, wspierając się o jego ramię. 

Jej oczy –  niebieskie jak oczy Vicky – 

objęły dwie postacie. Courtenay czuła na 

sobie badawc

zy wzrok Graydona, kiedy patrzyła na kobietę, która mogłaby być jej 

teściową,  gdyby  wszystko  ułożyło  się  inaczej.  Siwiejące,  kasztanowate  włosy, 

skóra jak zwiędły płatek róży, usta szerokie jak u Vicky. 

Spojrzenie starszej pani przenosiło się z Courtenay na Vicky i z powrotem na 

Courtenay,  która  czekała  w  napięciu,  co  powie  Alanna.  W  końcu  to  Graydon 

przerwał ciszę. 

– 

Zaprosiłem  Courtenay  i  jej  córkę  Wiktorię,  żeby  spędziły  z  nami  święta, 

mamusiu  – 

powiedział  tak  czułym  głosem,  iż  .  Courtenay  nie  mogła  wprost 

uwierzyć, że to ten sam mężczyzna, który potrafił być tak brutalny. Objął matkę i 

poprosił: 

– 

Usiądź. 

– 

Pozwól mi popatrzeć na dziecko. 

Courtenay czuła napięcie każdym nerwem. 
– Nic nie powiesz? – 

zwrócił się do niej Graydon i Courtenay mogła dostrzec 

mięśnie drgające w jego twarzy. Poczuła jakiś cień sympatii, kiedy zorientowała 

się, że i jemu udzieliło się napięcie panujące w pokoju. 

Vicky postąpiła krok naprzód. 

background image

– 

Przywiozłyśmy prezenty dla ciebie, babciu. Cieszę się, że cię poznałam. 

Cour

tenay  próbowała  wyobrazić  sobie  zamęt  w  głowie  tej  kobiety,  która 

właśnie dowiaduje się, że ma wnuczkę. 

Po dłuższej chwili Alanna uścisnęła lekko rękę Vicky. 
– 

Ja też się cieszę, że cię poznałam, moje dziecko. 

– Mamo, to jest Courtenay West. 
Courtenay pocz

uła na sobie baczne, ostrożne spojrzenie. – Pani West? 

– To jest panna West – 

powiedział Graydon miękko. 

– 

Panna  West...  Graydon  mówił  mi,  że  przywiezie  kogoś  ze  sobą,  ale  nie 

przypuszczałam, że to będzie kobieta. Wiele lat upłynęło od czasu, kiedy ostatni 

raz gościł tu kobietę. 

Dobry  Boże,  wstrząsnęła  się  nagle  Courtenay.  Alanna  myśli,  że  ona  i 

Graydon... że coś ich ze sobą łączy! Czy dojdzie również do wniosku, że Vicky 

jest ich dzieckiem? Odwróciła się bezradnie w stronę Graydona. 

– 

Usiądźmy – zaproponował. – Sherry, mamo? 

Courtenay zauważyła z ulgą, że pierwszy raz w życiu Vicky zachowywała się 

cicho jak myszka. Alanna usiadła w fotelu i odezwała się: 

– 

A teraz, Graydonie, opowiedz wszystko po kolei. Gdzie poznałeś Courtenay? 

Courtenay ścisnęła z całej siły szklankę. Musi przerwać! Nie może pozwolić, 

żeby Vicky słuchała tych kłamstw! Obejrzała się znowu, ale spojrzenie Graydona 

kazało jej milczeć. 

Zadzwonił i po chwili zjawiła się Liwy. 
– 

Czy pokój przy schodach jest gotowy dla gości? 

– Tak, panie Winter. 
– Liwy, gdzie jest Blackie? 
– W kuchni, panie Winter. 
–  Wiktorio...  – 

spojrzał  na  Vicky.  –  Czy  chciałabyś  pójść  z  Liwy?  Poznasz 

Blackie. 

– Kto to jest? 
– Mój pies, lab... 
–  Pies? Ty masz psa? Och, wujku! – 

oczy  Vicky  rozbłysły  jak  gwiazdy.  – 

Bardzo chciałabym się z nim pobawić! 

Graydon uśmiechnął się. 
– 

Na  pewno  będzie  zadowolony,  jak  cię  zobaczy,  ale  on  już  nie  może  się 

bawić. To nasz stary, zreumatyzowany przyjaciel. 

Courtenay musiała przyznać, że Graydon bardzo subtelnie zaproponował Vicky 

background image

wyjście z pokoju. 

Zauważył,  że  w  czasie  podróży  nie  rozstawała  się  ze  swoją  „Encyklopedią 

psów”. 

– 

Czy mogę wyjść, mamusiu? 

– 

Jeśli pani Winter nie ma nic przeciwko temu... 

Alanna zawahała się, jakby nie chciała, żeby jej dopiero co poznana wnuczka 

zniknęła tak szybko. Po chwili jednak skinęła głową.  – Idź, moje dziecko, tylko 

wracaj prędko. Vicky skoczyła na równe nogi. 

– 

Czy  pokaże  mi  pani  –  zwróciła  się  do  Liwy  –  gdzie jest wasza choinka? 

Chciałabym położyć pod nią mój prezent dla mamy. 

Liwy spojrzała z niepokojem na swoich chlebodawców. – Nie mamy choinki w 

tym roku. 

Courtenay  doskonale  rozumiała  Alannę.  Choinka  była  na  pewno  ostatnią 

rzeczą,  o  której  starsza  pani  pomyślałaby  w  czasie  pierwszych  od  śmierci  syna 

świąt Bożego Narodzenia. 

Graydon  chrząknął.  –  Mamo, nie wiem,  jak  opowiedzieć  ci  o  tym...  o  tym 

wszystkim. 

Liwy  dorzuciła  do  ognia.  Courtenay  wpatrywała  się  w  strzelające  w  górę 

płomienie.  Graydon  opowiadał  uspokajającym  głosem,  a  do  niej  docierało 

wszystko  jak  przez  mgłę,  jakby  znajdowała  się  w  transie.  Och,  wolałaby  nie 

słyszeć tego w ogóle, ale słowa natrętnie wciskały się jej do uszu: 

– 

Patryk... dużo wypił... Courtenay w hotelu... krótkie spotkanie... pomyłka... 

kochał tylko Beth... 

Polano w kominku obsunęło się nagle i snop złotych iskier uniósł się do góry. 

Courtenay otrząsnęła się. Uświadomiła sobie, że Graydon i jego matka patrzą na 

nią. Postawiła szklankę i wstała, odwracając głowę, żeby nie dostrzegli łez. 

– Przepraszam – 

powiedziała. – Pójdę na górę. 

Graydon coś jeszcze mówił, ale nie rozumiała tego. 

Nawet nie chciała słuchać. Gardziła nim tak jak Patrykiem. Jak mogła związać 

się z taką rodziną? Zanim dotarła na miejsce, długo powstrzymywane łzy oślepiły 

ją tak, że ledwie odnalazła drogę do swego pokoju. 

 
Courtenay przechadzała się po ogromnej sypialni z wielkim łożem i pięknym 

kominkiem  z  szarego  kamienia.  Odkąd  się  tu  znalazła,  usiłowała  bezskutecznie 

zapanować nad wszystkimi nieprzyjemnymi odczuciami. Nawet ściany w ciepłym 

brzoskwiniowym  kolorze,  gruby  dywan  i  wdzięczne  kształty  mebli  z  orzecha 

background image

włoskiego nie były w stanie rozproszyć jej przygnębienia. 

Kiedy  usłyszała  energiczne  pukanie  do  drzwi,  wiedziała,  że  to  przyszedł 

Graydon.  Spodziewała  się  go.  Obróciła  się  gwałtownie  i  zacisnęła  wargi,  kiedy 

dostrzegła drwiący wyraz na jego przystojnej, śniadej twarzy. 

– Wygodnie? – 

zapytał. 

Courtenay zarumieniła się. – Wiesz przecież, że nigdy jeszcze nie mieszkałam 

w takich luksusach. 

Graydon zrzucił marynarkę i rozsiadł się na wspaniałej, aksamitnej kapie, która 

pokrywała łóżko jak szarosrebrzysty obłok. 

–  P

oznałaś  Alannę  –  widzisz,  jaka  jest  wątła  i  słaba.  Źle  się  stało,  że 

dowiedziała się o zdradzie Patryka. Gdybyś dodała do tego swoje wyssane z palca 

opowieści, nie wiem, czy w ogóle by to zniosła. 

Courtenay poczuła zamęt w głowie. 
– 

To wszystko jest jakąś absurdalną szaradą! 

Gdybym wcześniej znała twoje plany, nie ruszyłabym się z domu. Nie znoszę 

kłamstwa! A zwłaszcza tego rodzaju. To stawia mnie w sytuacji nie do zniesienia! 

Ale ciebie i tak nie obchodzą przeżycia innych! 

Graydon szarpnął niecierpliwie węzeł krawata. Courtenay podeszła do okna i 

stanęła tyłem do niego. 

– Nie masz racji – 

odezwał się – że nie interesuję się innymi ludźmi. Nie zrobię 

nic, czym mógłbym zranić Wiktorię. 

Courtenay  wpatrywała  się  nie  widzącym  wzrokiem  w  dalekie  światła 

błyskające  w  ciemności.  Zastanawiała  się  nad  słowami  Graydona.  Czy  on 

rzeczywiście  troszczył  się  o  Vicky?  W  jaki  sposób?  Przecież  dopiero  niedawno 

zobaczył ją po raz pierwszy! 

Usłyszała, że poruszył się. 
– 

Czy nie moglibyśmy być dla siebie uprzejmi? – zaczął. – Dzieci z łatwością 

wyczuwają  nieżyczliwą  atmosferę  wokół  siebie.  Przez  wzgląd  na  Wiktorię 

powinniśmy ukrywać, że nie znosimy się nawzajem, nie uważasz? 

Courtenay, choć niechętnie, musiała przyznać mu rację. 
–  Tak  – 

powiedziała  chłodno.  –  Zgadzam  się.  Ale  to  będzie  możliwe  tylko 

wtedy,  jeżeli  będziemy  poruszać  obojętne  tematy.  –  Patrzyła  na  jego  odbicie  w 

ciemnej szybie okna i spostrzegła blask oczu. – Takie tematy, jak... twój dom. Jest 

naprawdę piękny. 

Graydon  zbliżył  się  do  niej.  Stanął  tak  blisko,  że  jego  oddech  poruszał  jej 

włosy. Odczuła znowu ten niezwykły, magnetyczny urok. 

background image

– Tak – 

powiedział. – Mamy szczęście. A Alanna ma dar stwarzania rodzinnej 

atmosfery. 

Nagle chwycił Courtenay za ramiona i obrócił do siebie. Palce trzymały ją jak 

kleszcze, k

iedy mówił: 

– 

W tym domu jest dość miejsca dla wszystkich. Dla Alanny i dla mnie... dla 

ciebie i Wiktorii. 

Courtenay poczuła wzbierającą złość. To miał był neutralny temat! 
– 

Tutaj  żyłoby  ci  się  dużo  lepiej  –  ciągnął  Graydon.  –  Miałabyś  zupełną 

swobodę, mogłabyś prowadzić własne życie towarzyskie. Ludzie twierdzą, że dwie 

kobiety  nie  mogą  się  pomieścić  w  jednej  kuchni,  ale  tu  mogłybyście  mieć  z 

Wiktorią mieszkanie z oddzielnym wejściem. Z czasem ty i Alanna mogłybyście... 

– 

Zaprzyjaźnić się? –  Courtenay  zaśmiała  się niedowierzająco.  –  To chciałeś 

powiedzieć? Wydaje mi się, że zrobiłeś wszystko, żeby zaprzepaścić taką szansę. 

Zresztą  tracimy  niepotrzebnie  czas,  bo  i  tak  nie  mam  zamiaru  zostać  tutaj  na 

dłużej. Szkoła zaczyna się 7 stycznia i do tego czasu ja i Vicky wrócimy już do 
Millar’s Lake. 

– 

Wiktoria jest wyjątkowo żywym dzieckiem – nie dawał za wygraną Graydon. 

– 

Ty wiesz o tym najlepiej. Powinna chodzić do dobrej prywatnej szkoły – jest tu 

taka w pobliżu, tylko dziesięć minut drogi samochodem. To byłoby dla niej bardzo 

korzystne. Czym się najbardziej interesuje? Komputery, teatr, pływanie? 

– 

Próbujesz  dać  mi  do  zrozumienia,  że  ponieważ  nie  mogę  zapewnić  Vicky 

odpowiedniego poziomu życia, powinieneś mi ją odebrać... 

– 

Nieprawda. Chcę tylko jej dobra. Przecież ona należy do Winterów, czy tego 

chcesz, czy nie, i nic tego nie zmieni. Po śmierci Patryka wydawało się nam, że 

nasz ród się kończy, ale... 

– Ale jest Vicky – 

Courtenay spojrzała na niego wyzywająco. – Ale Vicky nie 

nazywa się Winter, tylko West. Jeżeli niepokoisz się, że twój ród może wygasnąć, 

dlaczego sam nie postarasz się o następcę? Jestem pewna, że nie brakuje chętnych 

kobiet! Graydon odwrócił się i zasłonił okno. 

– 

W przeciwieństwie do ciebie. Nie, nie chcę dzieci pozamałżeńskich, a nie ma 

kobi

ety, która mogłaby mnie nakłonić do ślubu. Czy to jest odpowiedź na twoje 

pytanie? 

– 

Nie  można  namówić  cię  do  małżeństwa?  –  zapytała  szyderczo.  –  Co za 

problem, Graydon? Czy nie lubisz kobiet? A może wolisz... 

– 

Och,  lubię  kobiety.  Dlaczego  śmiejesz  się  tak pogardliwie? Czy mi nie 

wierzysz? 

background image

Zanim Courtenay zdążyła odpowiedzieć, chwycił ją gwałtownie za ramiona. – 

Pozwól mi udowodnić, że się mylisz. 

Z całej siły szarpnęła się, pragnąc uwolnić się z jego objęć. Ale on wplótł palce 

w  jej  włosy,  zbliżając  jej  twarz  do  swojej.  Courtenay  zobaczyła  tuż  przed  sobą 

ciemne  włosy,  rozszerzone  źrenice...  i  przymknąwszy  oczy  poddała  się 

gwałtownemu pocałunkowi. 

Niezwykły  dreszcz  przeszył  ją,  gdy  Graydon  dotknął  ustami  jej  warg.  Serce 

niemal przestało bić. 

Graydon znieruc

homiał, jakby trochę zaskoczony. Ale trwało to tylko chwilę. 

Zanim się zorientowała, była uwięziona w jego ramionach. 

Och,  jak  bardzo  nim  pogardzała!  Ale  nawet  gdyby  mogła  znaleźć  słowa  w 

pełni wyrażające jej odczucia, to i tak nie mogłaby nic powiedzieć. Zawładnął nią 

jego  seksualny  magnetyzm,  niepodobny  do  niczego,  co  przeżyła  do  tej  pory. 

Obudził  zmysły,  o  których  istnieniu  dotąd  nie  wiedziała.  Czuła  narastającą 

namiętność... 

Broniła się coraz słabiej. I chociaż nakazywała sobie walkę z nieznaną mocą, 

uświadomiła sobie z przerażeniem, że gładzi jego ramiona, kark, jedwabiste włosy. 

Dobry  Boże,  co  się  z  nią  dzieje?  Broń  się!  –  podpowiadał  rozum.  Ale  serce 

szeptało: – Poddaj się... 

Nagle zaparło jej dech – poczuła, że ręce Graydona wsuwają się pod sweter, 

ciepłe  dłonie  muskają  jedwabistą  skórę  nagich  pleców.  Usłyszała  stłumiony  jęk 

Graydona. W odpowiedzi jej piersi nabrzmiały, a serce zabiło jeszcze żywiej. 

Wydawało się, że zrozumiał utajone pragnienie tego pięknego ciała. Sięgnął do 

zapięcia stanika. Courtenay zadrżała i przywarła do niego biodrami. 

Pragnął  jej!  Courtenay  doznała  prawdziwego  wstrząsu,  kiedy  to  sobie 

uświadomiła. Okazało się, że nie jest mu obojętny urok drugiej płci. Odkryła coś, 

czego z pewnością wolałby nie ujawniać – że czuje do niej pociąg fizyczny, że nie 

jest mu obojętna. 

W  chwilę  potem  Graydon  brutalnie  odepchnął  ją  od  siebie.  Twarz  mu  nagle 

pobladła, w oczach, które ciągle jeszcze spoglądały na nią pożądliwie, pojawiła się 

złość. 

Kiedy znowu się zbliżył, uświadomiła sobie z przerażeniem, że jej sutki rysują 

się  wyraźnie  pod  obcisłym  sweterkiem.  Przygryzając  drżące  wargi,  w  popłochu 

zasłoniła piersi złożonymi ramionami. 

Wydawało  jej  się,  że  te  krótkie  chwile  trwają  wiecznie.  Zmierzył  ją  oczami, 

które były znów czyste i zimne. 

background image

–  Czy to uzasadnia mój punkt widzenia? – 

zapytał głosem, w którym słychać 

było pewność siebie. 

–  To przede wszystkim dowodzi – 

odpowiedziała  krótko  Courtenay  –  że  nie 

jesteś dżentelmenem. 

– 

Och, zapewniam cię, że potrafię być prawdziwym dżentelmenem – dodał z 

drwiącym  uśmiechem  –  ale  tylko  wtedy,  kiedy  mam  do  czynienia  z  prawdziwą 

damą. – Wziął marynarkę z łóżka i naciągnął ją na ramiona. – A dama nie reaguje 

w ten sposób na pocałunek obcego człowieka. Zwłaszcza jeśli go nienawidzi. Bo 

przecież nienawidzisz mnie, prawda? 

– 

Tak,  nie  znoszę  cię.  Ale  jeśli  chodzi  o  pocałunek...  Każda  kobieta 

zareagowałaby w ten sposób, chyba że byłaby z kamienia. Nie zapominaj jednak, 

że  i  ty  odczuwałeś  pożądanie  –  stwierdziła  spokojnie.  –  Nienawidzisz mnie 

również,  ale  jednocześnie  mnie  pożądasz.  Spójrz  na  siebie,  Graydonie  Winter. 

Jestem pewna, że nie jesteś taki, na jakiego wyglądasz. 

Nie  czekając  na  odpowiedź,  przesunęła  się  koło  niego  i  weszła  do  łazienki, 

zamykając za sobą drzwi. 

Oparła się o drewnianą boazerię, trzęsąc się jak w febrze. Pragnął jej... oboje 

wiedzieli o tym. 

Ale ona również go pragnęła. 

Obiecała sobie, że nigdy więcej nie pozwoli mu na zbliżenie, bo wiedziała, że 

w jego rękach mięknie jak wosk. 

A to może doprowadzić tylko do katastrofy. 
 

background image

Rozdział 5 

 
Ci

ężka atmosfera w czasie obiadu była dla Courtenay wprost nie do zniesienia. 

Kiedy zeszła na dół, Alanna powitała ją chłodnym „dobry wieczór” i odwróciła 

się na pięcie. Courtenay zrobiło się jej żal. Czy  matka Patryka mogła osądzić ją 
sprawiedliwie, nie zna

jąc całej prawdy? Czy ta kobieta w ogóle przypuszczała, że 

istniała jakaś inna historia? 

Litowała  się  nad  Alanną,  ale  do  Graydona  czuła  jedynie  złość.  To  on  był 

odpowiedzialny  za  całą  sytuację.  Zaproponował,  żeby  okazywali  sobie 

uprzejmość, jednak swoim zachowaniem udaremnił wszelkie próby porozumienia. 

Na szczęście Vicky była w beztroskim nastroju i kiedy jedli, towarzyszył im 

podekscytowany  głosik.  Liwy  podała  wyśmienitego  łososia  z  pieczonymi 

ziemniakami  i  brokułami  ugotowanymi  na  parze  z  aromatycznym  sosem 

posypanym pietruszką. 

–  Truskawki!  – 

Rozległ się dziecięcy okrzyk, kiedy wniesiono deser. – Moje 

ulubione owoce! My bardzo rzadko je kupujemy – 

są takie drogie. 

– 

Drogie są teraz, zimą. – Graydon spojrzał na matkę, która trzymała srebrny 

dzbanuszek ze 

śmietanką. – Ale nie latem. 

– 

Latem są tanie – przyznała Vicky, wkładając do ust czerwone, aromatyczne 

owoce.  – 

Ale my raczej obchodzimy się bez nich, ponieważ musimy oszczędzać 

pieniądze. Mamy z mamą specjalne konto w banku na ortodontę. Dentysta mówi, 

że za dwa lata będę potrzebowała aparatu, „bo mam wystające zęby... 

– 

Nieprawidłowy  zgryz,  kochanie.  –  Courtenay  usiłowała  protestować,  kiedy 

Vicky  wzięła  dzbanuszek  z  rąk  Alanny  i  polała  śmietanką  swoją  i  matki  porcję 
truskawek. 

– 

Wystające  zęby,  nieprawidłowy  zgryz...  co  za  różnica!  –  Vicky  wzruszyła 

ramionami. – 

W każdym razie, kiedy idziemy do sklepu, mama zawsze pyta: 

– 

Czy  my  tego  potrzebujemy,  czy  tylko  chcemy,  a  kiedy  okazuje  się,  że 

chcemy,  odmawiamy  sobie.  Na  ogół  zamiast  kupować,  odkładamy  pieniądze na 
nasze specjalne konto. 

Alanna  uniosła  brwi  i  zerknęła  na  Courtenay.  Zamiast  chłodnej  obojętności 

Courtenay  zobaczyła  błysk  zdziwienia.  A  może  było  to  zdziwienie  połączone  z 

aprobatą? Zanim zdążyła się zastanowić, Alanna odezwała się do Vicky: 

– 

Jesteś na swój wiek bardzo mądrym dzieckiem. 

background image

– O tak, wiem – 

uśmiechnęła się promiennie Vicky. 

– 

Słyszałam,  jak  pan  Ketterton  mówił  to  samo  mamusi  pewnego  wieczoru. 

Przyszedł do nas na kolację, bo jego żona wyjechała. Prawda, mamusiu? 

Courtenay  napotkała  pogardliwy  wzrok  Graydona.  Starała  się  odpowiedzieć 

możliwie spokojnie: 

– 

Tak, było tak rzeczywiście. 

– Pewnie nie wiesz, mamo – 

powiedział Graydon ze złośliwym uśmieszkiem – 

że pan Ketterton był szefem Courtenay... Och, znacznie więcej niż szefem... był 

również... jej bardzo bliskim przyjacielem... 

Courtenay zacisnęła ręce aż do bólu. Och, jakiż to drań! Zaprosiła wtedy Alfa 

na  kolację  na  wyraźne  życzenie  Flo,  żeby  mógł  podczas  jej  nieobecności  zjeść 

przynajmniej jeden porządny posiłek. 

Ale zanim zdążyła otworzyć usta, Alanna odsunęła krzesło od stołu i wstała. 
– 

Myślę, że kawę wypijemy w salonie. – Odwróciła się tyłem do Courtenay, 

mówiąc do syna: – Zadzwonisz na Liwy, kochanie? 

– 

Babciu, pobiegnę do kuchni i poproszę Liwy, żeby przyniosła kawę. – Vicky 

zerwała się i pobiegła do drzwi. – Chciałabym zobaczyć, co robi Blackie. 

Courtenay  stanęła  na  środku  salonu,  czekając,  aż  Graydon  pomoże  matce 

usiąść  w  fotelu.  Teraz,  kiedy  nie  miał  na  sobie  swetra,  widziała  jego  mięśnie 

rysujące się pod szarą koszulą. Dobrze dopasowane spodnie podkreślały smukłość 

długich nóg. Był bardzo męski i przystojny. 

Dlaczego brat Patryka nie okazał się otyłym, starszym panem? Na widok tego 

zmysłowego mężczyzny o zniewalającym spojrzeniu krew zaczynała jej szybciej 

krążyć w żyłach. 

Kiedy spoglądała na jego czarne, wijące się włosy, przypominała sobie, jakie 

były jedwabiste i gładkie pod jej palcami. Wspomnienie jego pieszczot wywołało 

dreszcz pożądania, który przeszył na wskroś jej ciało. 

Chwyciła powietrze w płuca. Graydon usłyszał to, a może wyczuł – i odwrócił 

się gwałtownie. Spojrzenia ich zetknęły się. Wiedziała, że w jej oczach było tyle 

pożądania, że aż rumieńce wstydu wystąpiły jej na policzki. 

– 

Usiądź – nakazał ostro, wskazując jej fotel. 

Nie chciała się sprzeciwiać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wiedziała, 

że gdyby miała zamiar pójść teraz na górę, nie zrobiłaby nawet kilku kroków. 

Drzwi  otworzyły  się  i  Liwy  wniosła  kawę  w  srebrnym  dzbanku  i  filiżanki  z 

porcelany z eleganckim wzorem w złote liście. 

– 

Czy  napijesz  się  likieru, mamo? –  spytał  Graydon,  kierując  się  w  stronę 

background image

barku. 

– 

Nie, dziękuję, kochanie. 

Spojrzał  na  Courtenay,  ale  ona  również  odmówiła.  Kiedy  Graydon  stawiał 

kawę na stole, Alanna zwróciła się do niego: 

– 

Gray, czy mógłbyś mi przynieść krople miętowe? Są w torebce na stoliku. 

– 

Czy źle się czujesz, mamo? 

– 

To tylko mała niestrawność – uśmiechnęła się. 

Kiedy  drzwi  zamknęły  się  za  nim,  uśmiech  zniknął  z  twarzy  Alanny. 

Odetchnąwszy  głęboko,  przesunęła  się  w  fotelu  tak,  żeby  siedzieć  na  wprost 
Courtenay. Ogro

mny  pierścień  z  diamentem  i  szafirem  błyszczał  obok  ślubnej 

obrączki na ręce opartej o poręcz fotela. 

– 

Chciałabym  skorzystać  z  okazji  i  porozmawiać  z  tobą  na  osobności.  – 

Niebieskie oczy były tak twarde jak klejnoty w pierścieniu. – To nie zajmie wiele 
czasu. 

Courtenay niepewnie podniosła filiżankę do ust. – Słucham, pani Winter? 
– 

Panno West, ma pani zamiar spędzić w moim domu dwa tygodnie. Myślę, że 

będzie najlepiej, kiedy od razu wyjaśnimy sobie wszystko. Będę szczera. Graydon 

nie pragnie pani obecności tu, w Seacliffe House... i ja również. 

Courtenay przełknęła odrobinę kawy i ostrożnie postawiła filiżankę. 
– 

Pani  i  Graydon  daliście  mi  to  jasno  do  zrozumienia.  Myślę,  że  Graydon 

powiedział pani równie wyraźnie, że nie chciałam tu przyjeżdżać. 

W spojrzeni

u  Alanny  pojawiła  się  wrogość.  –  Zawsze  gardziłam  kobietami, 

które zadają się z żonatymi mężczyznami... 

– 

A żonaci mężczyźni, którzy pozwalają sobie na to? Co pani o nich sądzi? 

– 

Żal mi ich. Większość z nich grzęźnie w takich związkach, nie zdając sobie 

nawet dobrze sprawy z tego, co się stało. Kiedy spotykają atrakcyjną kobietę, nie 

mogą oprzeć się pokusie. Kobieta taka jak pani może zniszczyć wiele małżeństw... 

Courtenay  patrzyła  na  ogień  płonący  na  kominku  i  czuła,  jak  ogarnia  ją  fala 

gniewu. C

zemu obiecała Graydonowi, że nie powie prawdy Alannie? Widocznie 

chciał zniszczyć zaufanie Vicky do matki, skoro złamał obietnicę... Na szczęście 

więź  między  nią  a  córką  jest  tak  silna,  że  te  zniewagi  jej  nie  zerwą.  Kłamała 

wprawdzie,  opowiadając  Vicky  o  Patryku,  ale  robiła  to  tylko  dla  jej  dobra.  Czy 
Vicky to zrozumie? 

Postanowiła zaryzykować. Musi się bronić. 

Alanna patrzyła przed siebie, a jej wyblakłe, niebieskie oczy były pełne takiej 

udręki, że Courtenay poczuła litość i wyrzuty sumienia. Tej zasmuconej, zranionej 

background image

kobiecie powinno się mówić kłamstwa, żeby oszczędzić jej okrutnej prawdy. Nie 

mogła  dowiedzieć  się,  że  jej  syn  był  niewierny  i  nieczuły.  Musi  pozostać  w 

przeświadczeniu, że szczególne okoliczności sprowadziły go na manowce. 

Courtenay wyprosto

wała się. 

–  Pani Winter – 

zaczęła uprzejmie. – Przepraszam, nie chciałam sprawić pani 

przykrości. Przez te dwa tygodnie postaram się pani nie narzucać. 

Alanna  powoli  obróciła  głowę  w  stronę  Courtenay.  Spojrzała  wyraźnie 

zdziwiona, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, do pokoju wszedł Graydon. 

Od razu wyczuł napięcie. Podszedł do matki i położył jej torbę na kolanach. 
– 

Dziękuję  ci,  kochanie  –  odezwała  się  Alanna  drżącym  głosem.  – 

Niepotrzebnie cię fatygowałam. Chyba się położę. Miałam dziś zbyt wiele wrażeń. 
Dobranoc. – 

W oczach miała zakłopotanie, kiedy mijała Courtenay w przejściu. 

Gdy  drzwi  zamknęły  się  za  Alanną,  Graydon  zwrócił  się  z  gniewem  ku 

Courtenay. 

– 

Co u diabła powiedziałaś jej, że wyszła taka zmartwiona? 

– 

Nic, co mogłoby ją zaniepokoić. Obiecałam, że będę trzymać się z daleka, 

dopóki tu  będę  przebywać.  I  mam  zamiar  tego  dotrzymać.  –  Zaczęła  przeglądać 

„Architectural Digest”, mając nadzieję, że Graydon nie zauważy drżenia jej rąk. 

Przez kilka minut słychać było tylko szelest przewracanych kartek. Courtenay 

patrzyła  nie  widzącymi  oczami  na  błyszczące  zdjęcia  –  modernistyczne  krzesło 
obite jedwabiem, portret Coco Chanel w jej paryskim apartamencie, Pheromone, 
najdroższe perfumy świata... 

– 

Wigilia  Bożego  Narodzenia.  –  Słowa  Graydona  przerwały  ciszę.  Siedział, 

przypatrując  się  jej  spod  długich,  czarnych  rzęs.  –  Co  robiłybyście  teraz  z 

Wiktorią, gdybyście były w Millar’s Lake? 

Więc  on  rzeczywiście  pragnie  zachować  pozory  –  pomyślała  Courtenay. 

Spojrzała na zegarek. – Myślę, że o tej porze Vicky byłaby już w łóżku, a ja... 

– 

A ty zabawiałabyś się z którymś ze swoich przyjaciół? Może. , z Alfem? – 

wąskie, aroganckie wargi skrzywiły się cynicznie.  – A  może dysponujesz całym 

zastępem żonatych mężczyzn, którzy przylecą na skrzydłach na każde wezwanie? 

Courtena

y cisnęła czasopismo z furią na stół i zerwała się. Jakże się myliła – on 

wcale nie miał zamiaru być uprzejmy! 

Nie  odpowiadając  na  jego  złośliwe  uwagi  wybiegła  z  pokoju,  trzaskając 

drzwiami. Nienawidzi go! 

 
Kiedy Vicky już spała, Courtenay wzięła ciepłą kąpiel, głównie po to, żeby się 

background image

trochę uspokoić. Położyła się do łóżka i zgasiła światło, mając nadzieję, że wkrótce 

zaśnie,  ale  sen  nie  przychodził.  Dopiero  po  drugiej  poczuła  się  zmęczona  i  już 

prawie  zasypiała,  kiedy  nagle  usłyszała,  że  ktoś  w  pobliżu  otworzył  drzwi.  W 

chwilę później zza ściany dobiegło ją skrzypienie łóżka. Przekręciła się na wznak, 

starając się robić jak najmniej hałasu. Zastanawiała się, czy to nienawiść do niej 

nie  pozwalała  zasnąć  Graydonowi?  Nie  było  wątpliwości,  że  to  on  był  jej 

sąsiadem. Czy też nie mógł zapomnieć o ich pocałunkach? Czy rozważał – tak jak 
ona – 

co zdarzyłoby się, gdyby nie było dzielącej ich ściany? 

 
Następnego  ranka  obudził  ją  dźwięk  otwieranych  drzwi  i  aromat  mocnej, 

gorącej  kawy.  Z  westchnieniem  wtuliła  twarz  głębiej  w  poduszkę  i  próbowała 

znowu zapaść w ten dziwny sen. 

W  jakiś  tajemniczy  sposób  ściana  między  dwiema  sypialniami  zniknęła  i 

Graydon leżał już nie w swoim łóżku, ale w jej własnym. Zdjął jej różową piżamę, 

a  spojrzenie  jego  oczu,  jakim  ogarniał  jej  odsłonięte  ciało,  wywoływało  dreszcz 

podniecenia. Kiedy zaczął ją namawiać, by i ona go rozebrała, zniknęły wszelkie 

bariery.  Rozchylone  wargi,  ciało  płonące  z  podniecenia,  wszystko  trwało  w 

oczekiwaniu na niego, w dzikim, szalonym pragnieniu. Przylgnął do niej i głosem 

nabrzmiałym uczuciem wyszeptał... 

– Kawa, madam! 
Te  słowa  przerwały  gwałtownie  senne  marzenia.  Uniosła  powieki.  Tuż  obok 

łóżka stał obiekt jej snów – nie nagi, lecz zwyczajnie ubrany w sweter i dżinsy. 

Trzymał w rękach tacę. W jego oczach dostrzegła ironię, jak gdyby domyślał 

się, że był bohaterem jej tak podniecającego snu. 

– 

Wesołych Świąt! 

Boże Narodzenie – a ona zaspała! Courtenay uniosła się na łokciu, owijając się 

prześcieradłem  –  niemal  zaskoczona,  że  ciągle  ma  na  sobie  różową  piżamę. 

Granica między snem a jawą wydawała się zacierać w jej świadomości. Jak mogła 

we śnie przeżywać taką ekstazę z mężczyzną, z którym na jawie nie sposób było 

dojść do porozumienia? 

Odrzucając włosy do tyłu, zapytała: 
– 

A cóż ty tu robisz? 

G

raydon postawił tacę na stoliku. 

– 

To  chyba  oczywiste.  Przyniosłem  ci  kawę.  –  Podszedł  do  okna  i  rozsunął 

zasłony. Światło szarego, zimowego dnia rozjaśniło nieco sypialnię. 

– 

Nie to miałam na myśli. Dlaczego przyniosłeś mi kawę? 

background image

– 

Liwy jest zajęta w kuchni – odpowiedział z drwiącym uśmiechem. Białe zęby 

błysnęły  w  opalonej  twarzy.  –  Jak  będziesz  gotowa,  zejdź  na  dół.  Będziemy 

ubierać choinkę. 

– 

Przecież Liwy powiedziała... 

– 

Alanna  zmieniła  zdanie  i  z  samego  rana  dostarczono  nam  dwumetrowe 

drzewko. Wiktori

a i Bertie właśnie je ubierają. 

– Bertie? 
– 

To zaprzyjaźniona z nami osoba... Czy chcesz, żebym przysłał tu Wiktorię? 

Przez  moment  Courtenay  zastanawiała  się  nad  słowami  Graydona.  Czemu 

zawahał  się,  zanim  nazwał  Bertie  przyjacielem  rodziny?  Zaraz  jednak  zwróciła 

myśli  ku  córce.  To  było  pierwsze  Boże  Narodzenie,  podczas  którego  Vicky  nie 

wpadła o świcie do pokoju matki, domagając się rozpakowywania prezentów. Nie 

chciała jednak okazać Graydonowi, jak bardzo ją to zabolało, toteż odpowiedziała 
niedbale: 

– Nie 

trzeba. Jestem pewna, że dobrze się bawi. 

– 

Domyślam się, że zdążyła już przywyknąć do tego, iż musi sama zajmować 

się sobą, kiedy ty przebywasz w męskim towarzystwie w zaciszu sypialni. 

Mimo gniewu, jaki ją ogarnął, Courtenay zauważyła, że sweter Graydona był w 

takim samym kolorze jak jego oczy. 

– 

Możesz sobie wyobrażać, co ci się podoba  – odrzekła gniewnie. – Miałam 

nadzieję,  że  nie  będziesz  mi  już  więcej  sprawiać  przykrości  swoimi 

nieuzasadnionymi podejrzeniami. Nie mam zamiaru ich słuchać. 

Graydon  podszedł  bliżej  do  łóżka  i  stanął  tak,  że  widziała  z  dołu  jego 

podbródek  ocieniony  zarostem.  Serce  zabiło  jej  gwałtownie  –  był  bardzo 

przystojny! Wyobraziła go sobie polującego na tygrysy w dżungli – jego szorstka, 

gruboskórna  męskość  lepiej  sprawdzałaby  się  tam,  niż  w  tej  elegancko 

umeblowanej sypialni. Myśląc o tym, zarumieniła się. Był dokładnie taki sam, jak 

w jej śnie! 

Nachyliła się do nocnego stolika i ujęła uszko filiżanki z kawą, nie zauważając, 

że prześcieradło zsunęło jej się z ramion. 

Co 

zdarzyło się później, nie pamiętała – wypadki potoczyły się błyskawicznie. 

Czy zawadziła łokciem o róg poduszki? Czy potrąciła ręką brzeg tacy? Filiżanka 

wysunęła  się  jej  z  palców,  a  gorąca  kawa  popłynęła  po  piersiach.  Krzyknęła  i 

wyprostowała się, starając się oderwać przemoczoną piżamę, która przylgnęła do 
skóry. 

Nie zdążyła nawet mrugnąć okiem, kiedy Graydon był już przy niej. 

background image

– 

Wstań! – krzyknął, a kiedy siedziała jak sparaliżowana, wyciągnął ją z łóżka i 

popchnął w kierunku łazienki. 

Courtenay  stała  drżąc  na  marmurowych  płytkach  posadzki,  niezdolna  do 

żadnego  ruchu,  podczas  gdy  Graydon  ściągnął  z  wieszaka  różowy  ręcznik  i 

wcisnął pod kran, nasączając  grubą tkaninę lodowatą  wodą. Ale kiedy  próbował 

ściągnąć z niej piżamę, oprzytomniała. 

– Stop! – 

zawołała. – Nie wolno ci... 

– 

To nie pora na skromność – warknął, zrywając brutalnie delikatną tkaninę i 

odsłaniając poparzoną skórę na piersiach. 

Wzdrygnęła się i skrzywiła z bólu, kiedy Graydon przyłożył lodowaty ręcznik 

do gorącej, piekącej skóry. Mimo bólu była ciągle świadoma jego obecności. Stał 

tak  blisko,  kiedy  otulał  delikatnie  ręcznikiem  jej  ramiona  i  plecy,  że  mogłaby 

dotknąć  wargami  jego  podbródka.  Chłonęła  zapach  jego  włosów,  słyszała  lekki, 

miarowy  oddech.  Kiedy  ostrożnie  podwijał  ręcznik  między  łopatkami,  widziała 
jego odbicie w lustrze. 

Te  zabiegi  okazały  się  skuteczne.  Przyszło  jej  do  głowy,  że  mógłby  być 

wspaniałym lekarzem. Wszystkie pacjentki szalałyby za nim... 

Wstrząsnęła się nagle. Skąd takie idiotyczne myśli przychodzą jej do głowy? 
– Jak tam? – 

ostry głos Graydona przywołał ją do rzeczywistości. 

– 

Och... dużo lepiej. 

Kiedy ich spojrzenia spotkały się, Courtenay nie miała wątpliwości – Graydon 

patrzył  na  nią  nie  jak  na  kobietę,  lecz  jak  na  istotę  potrzebującą  pomocy.  Ona 

tymczasem snuła fantastyczne marzenia o Graydonie-lekarzu, w którym mogłaby 

się zakochać... 

– 

Jak... jak długo muszę trzymać ten ręcznik? – nie mogła oderwać od niego 

oczu. Była jak zahipnotyzowana. – Zimno mi! 

Graydon  stał  przez  chwilę  nieruchomo,  jak  gdyby  nie  wiedział,  co  ma 

odpowiedzieć. Następnie zdjął swój sweter i owinął go wokół jej ramion. – Proszę. 

Trzeba  potrzymać  ręcznik  przynajmniej  przez  pięć  minut,  dopóki  nie  poczujesz 

ciepła rozchodzącego się po całym ciele. 

– 

Czy nie przesadzasz trochę? Ta kawa nie była aż tak gorąca... 

– 

Nie powinnaś ryzykować – rzucił szorstko. – O taką piękność jak ty trzeba 

specjalnie dbać. 

Courtenay spojrzała z niedowierzaniem. 
– 

Jak  miło  to  słyszeć!  Ale  to  przecież  nieprawda.  Wyobrażam  sobie  jak 

wyglądam – na pół rozebrana, z mokrym ręcznikiem wokół ramion, bez makijażu, 

background image

z potarganymi włosami. Jak strach na wróble! 

Urwała  gwałtownie,  kiedy  Graydon  wyciągnął  rękę  i  nawinął  sobie  na  palec 

pasmo jej wilgotnych włosów, opadających na ramiona. 

– 

Ty powinnaś wyglądać jak straszydło – powiedział ochryple – ale naprawdę 

jesteś  diabelnie  pociągająca.  Jak  ty  to  robisz?  Skąd  ta  twoja  bezbronność  i 

niewinność? 

Skoro zaliczasz się do kobiet, które... 

Nie  powiedział  tego  głośno,  ale  te  słowa  wisiały  niemal  w  powietrzu. 

Courtenay  próbowała  zareagować,  jakoś  się  bronić,  ale  nie  udało  jej  się  nic 

wykrztusić przez ściśnięte gardło. Czemu pogarda Graydona sprawia jej taki ból? 

Do tej pory czuła tylko gniew i nienawiść. Co się zmieniło? Patrzyła bezradnie na 

niego, daremnie próbując znaleźć odpowiedź. 

Nagle 

Graydon zapytał: 

– 

Czemu,  u  diabła,  zawsze  patrzysz  na  mnie  tak,  jakbyś  oczekiwała,  że  cię 

pocałuję? 

Courtenay  zadrżała.  Czy  to  pragnienie  rzeczywiście  malowało  się  na  jej 

twarzy? Serce zabiło jej gwałtownie, kiedy przypomniała sobie kuszącą, aksamitną 

gładkość jego ciała w zetknięciu z jej ciałem... 

– 

Mylisz się – odrzekła, opuszczając powieki z długimi rzęsami. – Wyobrażasz 

sobie rzeczy, które... 

– 

Ja się mylę? – ręce Graydona przesunęły się po jej ramionach. – Spójrz na 

mnie i powiedz, czy nie mam racji. 

Nie,  nie  mylił  się.  Naprawdę  pragnęła,  żeby  ją  pocałował.  Pragnęła  tego 

bardziej niż czegokolwiek do tej pory. W tym zapamiętaniu zapomniała o Vicky! 

Vicky!  Wstrząsnęła  się.  Vicky  to  jedyna  istota,  która  była  dla  niej 

najważniejsza na świecie. 

Nie miała najmniejszej wątpliwości, że Graydon chciał zbliżyć się do Vicky. 

Znała  go  na  tyle,  że  wiedziała,  iż  nie  ustąpi,  dopóki  nie  zdobędzie  tego,  co 

zamierzył. Wykupił przecież Mom’s Own tylko po to, żeby pozbawić ją pracy. To 

było nikczemne! Czyż teraz też nie próbuje schwytać jej w sidła, aby odwrócić jej 

uwagę od walki, którą z taką determinacją toczyła o niezależność swoją i Vicky? 

Jeżeli tak, już mu się to prawie udało. Dzięki Bogu, że opamiętała się w porę... 

– Nie – 

powiedziała z wysiłkiem. – Nie chcę, żebyś mnie pocałował. Nie wiem, 

skąd ci to w ogóle przyszło do głowy. A teraz – wyjdź już! 

– 

Przyślę  do  twojego  pokoju  Livvy  z  maścią  na  oparzenia.  Przy  okazji 

posprząta trochę. 

background image

Przeszedł obok niej, a po chwili drzwi za nim zamknęły się z trzaskiem. Och, 

dobry 

Boże... 

Już  chyba  wystarczająco  cierpiała  skazana  na  towarzystwo  mężczyzny,  który 

tak ją fizycznie pociągał... Póki go nienawidziła całym sercem, mogła walczyć z 

tym  uczuciem.  Teraz  będzie  to  trudne.  Ujrzała  jego  drugie  oblicze,  poznała 
niepokój i zgryzot

ę... 

Spojrzała  na  swoje  odbicie  w  lustrze.  Maleńkie  ziarenko  zakiełkowało  w  jej 

sercu,  ziarenko  troski  o  mężczyznę,  którego  powinna  nienawidzić.  To  było 

ziarenko, które nie może nigdy wzejść. 

 

background image

Rozdział 6 

 
Courtenay poczuła zapach pieczonego indyka, kiedy piętnaście minut później 

schodziła  po  schodach.  Z  salonu  dobiegł  ją  kobiecy  śmiech.  Stawiając  nogę  na 

ostatnim  stopniu,  zawahała  się.  Graydon  wspomniał  wprawdzie  o  Bertie, 

ubierającym choinkę z Vicky, ale ten głos nie należał przecież do mężczyzny. Czy 

Bertie przyprowadził kogoś ze sobą? Przyjaciółkę? Żonę? 

Spojrzała  niepewnie  na  swoją  wełnianą,  czerwoną  sukienkę.  Wiedziała,  że 

wygląda ładnie, ale... sukienka miała już trzy lata. Czy w dalszym ciągu prezentuje 

się dobrze? 

– 

O, jesteś – odezwał się Graydon, który też zmierzał do salonu. – Jak twoje 

oparzenie? 

– 

Skóra jest jeszcze podrażniona, ale wygląda już dużo lepiej. 

– To dobrze. 
Kiedy szli obok siebie, Courtenay miała wrażenie, że jest małą i kruchą figurką 

z miśnieńskiej porcelany w cieniu wysokiej i mocno zbudowanej postaci. Tylko że 

figurki  nic  nie  odczuwają,  podczas  gdy  ona  z  trudem  mogła  zapanować  nad 

podnieceniem, wywołanym jego bliskością. 

–  Mamusiu!  – 

Vicky  rzuciła  się  ku  niej  z  radosnym  okrzykiem.  –  Wesołych 

Świąt! 

Courtenay chwyciła ją w objęcia. – Wesołych Świąt, kochanie. 

Vicky  wycisnęła  jej  na  policzku  gorący  pocałunek  i  podbiegła  do  pięknie 

udekorowanej choinki stojącej w rogu pokoju. 

Kiedy Courtenay wyprostowała się, Graydon ujął ją za łokieć i podprowadził w 

kierunku  wysokiej,  smukłej  kobiety  o  kremowej  cerze  i  falujących 

płomiennorudych włosach. 

Jeżeli  to  jest  dziewczyna  Bertie’ego,  pomyślała  Courtenay,  ten  człowiek  nie 

powinien zostawiać jej sam na sam z Graydonem. Jej niepokojące kocie oczy ze 

źrenicami  jak  szpileczki  spoglądały  na  niego  tak  pożądliwie,  że  Courtenay 

przeszedł dreszcz. 

– Courtenay, to jest lady Atherton – Roberta. 
Nieznajoma  przyjrzała  się  Courtenay,  krzywiąc  usta  w  ledwo dostrzegalnym, 

nieprzyjemnym uśmieszku. 

– 

Och,  mów  mi  Bertie,  proszę!  Nie  używam  już  „lady”  przy  nazwisku,  od 

background image

kiedy umarł mój mąż. W Kanadzie brzmi to tak pretensjonalnie! Jestem po prostu 
Bertie Atherton. 

Courtenay  nigdy  jeszcze  nie  miała  do  czynienia  z  utytułowaną  osobą.  Ale 

chociaż  ta  kobieta  nazwała  siebie  „po  prostu  Bertie Atherton”, Courtenay nie 

spotkała nikogo, kto wydawałby się równie pretensjonalny i nieprzystępny. Ubrana 

była  zwyczajnie,  ale  w  swojej  plisowanej,  wełnianej  spódnicy,  kremowo-białym 

swetrze i pięknych włoskich lakierkach wyglądała jak postać z żurnala lub jak z 

fotografii  w  „Architectural  Digest”,  który  Courtenay  przeglądała  wczoraj 
wieczorem. 

– A to mama Wiktorii? – 

zapytała Bertie. Spojrzała na Vicky i zniżyła głos. – 

Wiem,  dlaczego  rodzina  nie  próbuje  robić  z  tego  tajemnicy.  Nigdy  jeszcze  nie 
widzi

ałam dziecka bardziej podobnego do ojca. Alanna nareszcie ma wnuczkę, o 

której zawsze marzyła. Myślę, że powinniśmy to uczcić. Co powiesz na szampana, 
Graydon? 

– 

Świetny pomysł – odpowiedział Graydon i wyszedł z pokoju. 

Kiedy Bertie usiadła w jednym z foteli przy kominku, krzyżując z wdziękiem i 

elegancją  swoje  zgrabne  nogi,  Vicky  spojrzała  znad  pudła  z  zabawkami  i 

powiedziała: 

– 

Mamusiu,  Bertie  mieszkała  w  Londynie!  Była  na  obiedzie  u  królowej  i 

widziała dzieci księżnej Di! Och, była w tylu zachwycających miejscach! 

Bertie skorzystała z tego, że Vicky była zajęta wieszaniem bombek na niższych 

gałązkach drzewka, pochyliła się do Courtenay i zapytała cicho: 

– 

Ty i Patryk znaliście się... dawno temu? – spojrzała znacząco na Vicky. 

Ale dziewczy

nka  oczywiście  musiała  usłyszeć.  Zanim  matka  zdążyła 

odpowiedzieć, zapiszczała: 

– 

Już ponad dziewięć lat temu! Moje dziesiąte urodziny są 5 stycznia! 

Courtenay stwierdziła, że najlepiej będzie zmienić temat. 
– 

Czy chciałabyś teraz otworzyć swój prezent, kochanie? 

– Och, nie! – 

Vicky stanęła na palcach i zawiesiła srebrną bombkę na jednej z 

wyższych  gałązek. –  Tu,  w  Seacliffe,  zawsze o  drugiej  jedzą  indyka,  a prezenty 

rozpakowują potem. A jeśli będą owoce kandyzowane, i tak zjem je z apetytem. – 
Jasny rumien

iec zabarwił policzki dziewczynki. – Czy to nie dobry pomysł? 

Dobry  pomysł?  Courtenay  przypomniała  sobie,  że  kiedy  w  Millar’s  Lake 

usiłowała  wytłumaczyć  Vicky,  że  nie  powinno  się  rozpoczynać  dnia  od 

rozpakowywania  prezentów,  spotykała  się  zawsze  z  ostrym  sprzeciwem. 

Widocznie  Graydon  przekonał  Vicky  do  tutejszej  tradycji,  tak  różnej  od  ich 

background image

własnej, domowej. 

Mruknęła niewyraźnie: 
– Mmm... to inaczej... – 

Starała się, by nikt nie usłyszał w jej głosie zawodu. 

Vicky klasnęła w dłonie. 
– 

Och,  byłabym  zapomniała!  Liwy  powiedziała,  że  Blackie  dostał  kość  od 

świętego Mikołaja! Dam mu ją teraz! 

Zaśmiała się i wybiegła z pokoju. 

Courtenay spoglądała melancholijnie na ogień w kominku. Jak szybko Vicky 

przystosowała się do nowego otoczenia... Dla niej to było o wiele trudniejsze. 

Bertie zwróciła się do Courtenay: 
– 

Graydon  powiedział  mi  –  wycedziła  –  że  przyjechałyście  tu  z  Wiktorią  na 

ferie. Biedny Graydon! Jakież to musi być dla niego śmiertelnie nudne! O tej porze 

roku jest tyle przyjęć! Mam nadzieję, że wasz pobyt nie przeszkodzi mu udzielać 

się towarzysko. 

Courtenay  patrzyła  przez  chwilę  na  Bertie,  zastanawiając  się,  czy  dobrze 

usłyszała. To niemożliwe, żeby ta kobieta była tak arogancka! Ale wyraz twarzy 

Bertie utwierdził ją w przekonaniu, że się nie pomyliła. 

Ogar

nęła ją furia. Nie dość, że znosi wrogość Graydona i jego matki – czy teraz 

musi  doznawać  jej  od  obcych?  Czy  niechęć  Winterów  do  jej  osoby  podzielają 
wszyscy ich przyjaciele? 

Jakimś cudem udało jej się podnieść z fotela. 

A kiedy napotkała złośliwe spojrzenie Bertie, stanęła na drżących nogach. 
–  Przepraszam  – 

powiedziała.  –  Muszę  iść  na  górę.  Wierz  mi,  że  nigdy  nie 

przyszłoby mi do głowy utrudniać Graydonowi spotkań towarzyskich! 

Otworzyła drzwi, omal nie zderzając się z Graydonem, który właśnie wchodził. 
–  Hej!  – 

zawołał, przytrzymując  mocno tacę.  – Uważaj! Mało nie wytrąciłaś 

mi... 

– Przepraszam – 

mruknęła Courtenay, po czym minęła go i weszła na schody. 

Czuła  jego  spojrzenie  na  sobie,  ale  nie  odwróciła  się.  Mogą  udławić  się  swoim 
szampanem! Dobrana para! 

Prawie nie zauważyła Alanny, tak była wzburzona. 
– 

Wesołych Świąt! – wykrztusiła. 

– 

Dzień dobry – odpowiedziała sztywno starsza pani. – Cóż to, nie wypijesz z 

nami szampana? 

Courtenay potrząsnęła tylko głową w obawie, że jej głos mógłby zdradzić, jak 

jest 

wzburzona. Alanna zawahała się. 

background image

– 

Źle się czujesz? Jesteś taka blada. 

– Nic mi nie jest – 

odrzekła Courtenay, odwracając głowę. 

Zanim  Alanna  zdążyła  coś  powiedzieć,  wślizgnęła  się  do  pokoju  i  zamknęła 

drzwi. Oparła się o nie i zamknęła oczy. Siłą zmusiła się do powstrzymania łez. 

Nie będzie płakać, do diabła! Nie pozwoli, żeby ci ludzie wtrącali się w jej życie! 

Dopiero  po  dłuższej  chwili  usłyszała,  że  Alanna  schodzi  na  dół.  Co  ją 

zatrzymało? O czym myślała? 

Podeszła do okna. Znad oceanu nadchodziła gęsta mgła. Poniżej na dziedzińcu, 

obok mercedesa, stał kremowy sportowy jaguar. Czy to był samochód Bertie? O 

czym  teraz  rozmawiała  z  Graydonem  przy  kieliszku  szampana?  Czy  Graydon 

zapewniał  ją,  że  może  liczyć  na  jego  obecność  na  wszystkich  przyjęciach?  Czy 
powi

edział  jej  także,  że  przywiózł  Courtenay  tylko  dlatego,  że  nie  zgodziła  się 

przysłać tu samej Vicky? Vicky! 

Gdzie ona jest? 
Prawdopodobnie  ciągle  z  Blackie.  Courtenay  poczuła,  że  ogarnia  ją  rozpacz. 

Nikt nie chciał z nią spędzić tego ranka – nawet jej własna córka wolała świętować 
z psem! 

Z  daleka  dobiegł  ją  odgłos  buczenia  rogu  mgłowego  i  ten  dźwięk  jeszcze 

boleśniej przypomniał jej własną samotność. Paraliżowała jej umysł, sprawiała, że 

czuła się apatyczna, niezdolna do czegokolwiek. 

Jakieś  poruszenie  na  dziedzińcu  zwróciło  jej  uwagę.  Dostrzegła  Bertie  w 

długim płaszczu, idącą przez żwirowany podjazd, odprowadzaną przez Graydona. 

Otworzył  drzwi  jaguara,  a  wtedy  ona  odwróciła  głowę,  spojrzała  prowokująco  i 

powiedziała coś do niego. 

Courtenay  nie  widziała  wyrazu  twarzy  Graydona,  kiedy  jej  odpowiadał,  ale 

zauważyła,  że  potrząsnął  głową.  Bertie  skrzywiła  się  z  wyraźnym 

niezadowoleniem,  a  kiedy  wykonał  ręką  gest  mówiący  „zrobisz,  jak  zechcesz”, 

zacisnęła gniewnie wargi. Dłuższą chwilę stała nachmurzona, a potem wspięła się 

na  palce  i  oplatając  szczupłymi  palcami  jego  szyję,  przyciągnęła  jego  głowę  do 

siebie i pocałowała prosto w usta. 

Courtenay  wiedziała,  że  powinna  się  odwrócić,  ale  nie  była  w  stanie.  Nie 

mogła  też  powstrzymać  się,  żeby  nie  pomyśleć  –  czy  gęste  włosy  Graydona 

wydały się Bertie tak samo jedwabiste jak jej? Czy Bertie czuła na jego wargach 

słodycz szampana? 

Zadrżała.  Ból  przeszył  jej  serce.  Dlaczego  ta  scena  zrobiła  na  niej  takie 

wrażenie? Przecież nie obchodzi ją, z kim Graydon jest związany. 

background image

Czy 

rzeczywiście? 

Kilka sekund, które upłynęły od pocałunku, były jak wieczność dla zastygłej 

bez ruchu Courtenay. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że wstrzymywała oddech, 

dopóki  Bertie  nie  odsunęła  się  od  Graydona.  Widziała,  jak  skrzywiła  usta  w 

uśmiechu pełnym satysfakcji i wsunęła się do samochodu. 

Graydon  zatrzasnął  drzwiczki  –  tak  mocno,  że  ten  odgłos  doszedł  do  uszu 

Courtenay nawet przez podwójne szyby w oknie – 

i  kiedy  samochód  odjechał, 

zawrócił do domu. 

Zimny wiatr wiejący znad oceanu wzburzył mu włosy, a kiedy przygładzał je 

ręką,  wyczuł,  że  ktoś  patrzy  na  niego.  Podniósł  głowę  i  spojrzał  prosto  w  okno 

Courtenay, która szybko się cofnęła. Po chwili jednak zreflektowała się. Do licha! 

Cóż  w  tym  złego,  że  wyglądała  przez  okno?  Ukryła  się  za  zasłoną,  jakby  się 

czegoś wstydziła. 

Zagłębiła  się  w  fotelu  i  przymknęła  oczy.  Czuła,  że  policzki  płoną  jej  na 

wspomnienie  sceny,  której  była  świadkiem.  Co  ich  łączy?  Czy  są  kochankami? 

Czy  była  świadkiem  sprzeczki  kochanków?  Czego  Bertie  domagała  się  od 

Graydona? Było oczywiste, że jej odmówił i zaproponował coś, na co – niechętnie 
– 

przystała. 

Zerwała  się  gwałtownie  z  fotela.  Dlaczego  traci  czas,  roztrząsając  sprawy 

dwojga ludzi, których nawet nie lubi? 

Ale kiedy chodziła tam i z powrotem po pokoju, musiała przyznać, że bardzo 

dobrze  zdaje  sobie  sprawę,  dlaczego  myśli  o  nich  zaprzątają  jej  głowę  –  a 

zwłaszcza myśli o Graydonie. Intrygował ją, chociaż był wobec niej arogancki i 

bezwzględny. Był najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego spotkała, i powoli 

przyzwyczajała się do myśli, że nie jest jej obojętny. 

Od pewnego momentu pociągał ją nie tylko fizycznie. Kiedy pomagał jej przy 

poparzeniu, okazało się, że potrafi być miły i delikatny. 

Teraz  wolałaby  nie  znać  tej  strony  jego  osobowości.  Byłoby  jej  znacznie 

łatwiej. 

 
K

iedy  Courtenay  zeszła  na  dół  tuż  przed  pierwszą,  Graydon  siedział  sam  w 

salonie przy kominku, z pustą szklanką po whisky w ręce. Był ogolony, miał na 

sobie  szare  spodnie  i  niebieską  koszulę,  a  kiedy  postawił  kieliszek  i  wstał,  żeby 

powitać  ją  z  ironicznym  uśmiechem,  poczuła  znowu  ogarniające  ją  podniecenie. 

Świadomość  jego  obecności  towarzyszyła  jej  podczas  całego  posiłku.  Vicky  i 

Alanna  zajęte  były  rozmową  o  psach.  Graydon  wtrącał  od  czasu  do  czasu 

background image

pojedyncze  słowa.  Courtenay  ledwie  skubnęła  mięso  delikatnego, wspaniale 

upieczonego indyka, spróbowała pierożek z miętą, a także odrobinę lodów. Cały 

czas  czuła  na  sobie  natrętne  spojrzenie  ciemnoniebieskich  oczu.  Kiedy  podano 

kawę i wymieniono prezenty, zmusiła się z trudnością do uśmiechu i udawania, że 

się z nich cieszy. 

Alanna otworzyła paczkę, w której były moherowe szale. 
– 

Och,  jakie  piękne!  –  zawołała  z  zachwytem.  –  Dziękuję  ci,  Graydon, 

kochany! 

– To jest prezent od Courtenay – 

sprostował Graydon. 

–  Nie, pani Winter – 

dodała  Courtenay.  –  To Graydon je kupił.  Ja  tylko 

wybrałam... 

– Przymierz jeden, babciu – 

o, ten! Vicky wyjęła brązowy szal i owinęła nim 

ostrożnie  szczupłe  ramiona  Alanny.  Starsza  pani  dotknęła  go  i  przez  moment 

Corutenay wydawało się, że zaraz ściągnie i włoży z powrotem do pudełka. Ale 
on

a powiedziała tylko nienaturalnym głosem: 

– 

Jestem pewna, że bardzo mi się przydadzą. Dziękuję. – A zwracając się do 

Vicky, powiedziała: 

– 

Idź na górę i nałóż sukienkę, którą dostałaś od wujka. 

Vicky chwyciła piękną pomarańczową sukienkę. 
– 

Chodź  ze  mną,  babciu!  Ta  sukienka  ma  zapięcie  z  tyłu.  Nie  będę  mogła 

dosięgnąć guzików. 

– Dobrze, dziecko – 

uśmiechnęła się Alanna. 

– 

A zagrasz ze mną później w szachy? 

– 

Bardzo  chętnie.  W  moim  pokoju  też  jest  kominek  i  stolik  do  gry.  Twój 

dziadek zwykle tam grywał w szachy. 

Drzwi zamknęły się za nimi. Courtenay nie zaprotestowała, kiedy spostrzegła, 

że  Alanna  podarowała  Vicky  szachy  z  kości  słoniowej.  Były  własnością  ojca 

Patryka.  Uważała,  że  to  za  drogi prezent,  ale  nie  odezwała  się,  żeby  nie  zmącić 

radości Vicky. 

Grayd

on wstał z fotela i podszedł do barku. Przechyliwszy się przez kontuar 

wyjął płaską paczkę owiniętą w srebrny papier z czerwoną wstążeczką. 

– To dla ciebie – 

powiedział. 

– Co to jest? 
– Otwórz i zobacz. 
Courtenay potrząsnęła głową. 
– 

Nie chcę niczego od ciebie. – Patrzyła nie widzącym wzrokiem na płomienie 

background image

w kominku. 

– 

Jesteśmy zaproszeni na przyjęcie sylwestrowe do Bertie w West Van. Będzie 

wspaniale. Chyba nie masz nic odpowiedniego do włożenia na tę okazję, prawda? 

Courtenay spojrzała z niedowierzaniem. Przyjęcie? U Bertie? Czemuż, u licha, 

Bertie  zaprasza  ją  na  przyjęcie,  skoro  była  dla  niej  tak  niemiła  tego  ranka? 

Przypomniała  sobie  od  razu  scenę  na  dziedzińcu,  którą  widziała  z  okna  pokoju. 

Czyżby  Bertie  zapraszała  Graydona,  a  on...  odmówił  przyjścia,  jeśli  nie  będzie 

mógł zabrać Courtenay? Ale dlaczego jemu miałoby zależeć, żeby ona... 

Graydon  rozwinął  papier.  Jak  się  Courtenay  mogła  spodziewać,  w  paczce 

znajdowała się czarna aksamitna sukienka. 

– 

Mówiłam ci już – rzekła z naciskiem. – Nie chcę jej! 

Zanim  Graydon  zdążył  coś  odpowiedzieć,  ktoś  głośno  zapukał  i  po  chwili 

weszła Liwy z zatroskaną miną. 

– 

Przepraszam, panie Winter. Dzwoni Nicolas Tempie. Przeprasza, że niepokoi 

pana akurat w Boże Narodzenie, ale dowiedział się właśnie, że Ocean-West Two 

uległ wypadkowi w porcie. 

– 

Do  diabła!  –  twarz  Graydona  pociemniała  z  gniewu.  –  Przeklęta  mgła! 

Powiedz panu Tempie, żeby pojechał do biura, a ja spotkam się tam z nim za... – 

spojrzał na zegarek – ... piętnaście minut. 

– 

Tak, proszę pana. 

Courtenay wstała. 
– Co to jest Ocean-West Two? 
– To jeden z moich holowników. 
– 

Czy musisz teraz jechać? Twoja matka... Czy nie będzie jej przykro, kiedy 

zostawisz ją w świąteczne popołudnie? Czy jakiś mały holownik jest taki ważny? 

– 

Chyba  nie  myślisz,  że  ja  chcę  wyjechać.  Ten  „mały  holownik”,  o  którym 

mówisz tak lekceważąco, wart jest cztery miliony dolarów. 

Courtenay  zaniemówiła.  Cztery  miliony  dolarów!  Nie  potrafiła  sobie  nawet 

wyobrazić takiej sumy. Kiedyś miała na koncie tysiąc dolarów... i to zanim Vicky 

zachorowała na zapalenie płuc i wydatki pochłonęły wszystko, a nawet... więcej! 

Wstała z fotela i podeszła do okna. Mgła zgęstniała tak, że widać było tylko 

najbliższe drzewa przed domem. Co za ponury dzień! 

– 

Nie wiem, jak długo tam będę. Dasz sobie sama radę? 

–  Och, tak – 

odpowiedziała  z  wesołym  uśmiechem.  –  Nauczyłam  się 

samodzielności. Twój brat, gdyby żył, mógłby to potwierdzić! 

Graydon wyszedł z pokoju, a po chwili słychać było silnik mercedesa. Serce 

background image

Courtenay biło głucho. Niepotrzebnie odezwała się w ten sposób... zwłaszcza że 

był  zmartwiony  wiadomością  o  kolizji.  Czy  oni  nie  potrafią  rozmawiać  ze  sobą 
normalnie? I dlaczego jest jej tak przykro? 

Zakryła pokrywką pudełko z czarną sukienką i cisnęła paczkę jak najdalej od 

siebie. Nigdy jej nie na

łoży! I nie pójdzie na przyjęcie do Bertie Atherton! 

Graydon wrócił bardzo późno. 

Vicky  i  Alanna  poszły  już  spać,  Liwy  wyszła  na  spotkanie,  a  Courtenay  po 

odświeżającej  kąpieli  postanowiła  zejść  na  dół  i  zrobić  sobie  trochę  gorącej 
czekolady. 

Właśnie mieszała z mlekiem czekoladowy proszek, kiedy usłyszała otwieranie 

drzwi wejściowych. Odruchowo spojrzała na swój znoszony szlafrok i postanowiła 

wrócić  do  sypialni W  pośpiechu  strąciła  pokrywkę  od  puszki  z  czekoladą,  która 

potoczyła  się  z  hałasem  po  podłodze.  Podniosła  ją  szybko  i  zarumieniona 

wyprostowała się, kiedy usłyszała ciężkie kroki Graydona. 

– 

O, jesteś tu jeszcze... 

–  Mmm  – 

spojrzała  kątem  oka,  widząc,  że  nałożył  granatowy  sweter. 

Zauważyła, że otwiera lodówkę i wyjmuje indyka. Z kubkiem czekolady w ręce 

wymamrotała „dobranoc” i już miała odejść, kiedy spostrzegła z niepokojem, że 
jego twarz jest szara z wyczerpania. 

Zawahała, się, a następnie powiedziała: 
– 

Wyglądasz,  jakbyś  miał  ciężką  noc.  Ten  holownik...  czy  bardzo  jest 

uszkodzony? 

– Tak. 
– 

Co się stało? 

– 

Zderzył się we mgle z frachtowcem. 

Czekała, aż powie coś więcej, ale milczał. Ukroił sobie kilka plastrów indyka. 
– I... ? 
– I co? 
– 

Czy ten drugi statek też jest zniszczony? Czyja to była wina? Czy nikt nie jest 

ranny? 

Wyjął koszyk z chlebem. 
– D

laczego, u diabła, tak mnie wypytujesz? 

– 

A  co  w  tym  dziwnego?  Jesteś  przecież  właścicielem  tego  holownika. 

Ciekawa jestem szczegółów – jak doszło do wypadku. 

– 

Chcesz  wiedzieć,  co  się  stało?  –  spytał  tonem  nieprzyjemnym  i 

wyzywającym, ale zarazem trochę sceptycznym. 

background image

– 

Oczywiście! 

– 

Trudno w to uwierzyć. 

– 

Dlaczego? Któż nie chciałby się dowiedzieć? 

Zaśmiał się. 
– 

W każdym razie nie takie kobiety, jakie znam. 

Wyjął  z  koszyka  dojrzały  pomidor,  pokroił  go  w  plastry  i  włożył  w  środek 

bułeczki, razem z indykiem, posypując wszystko pieprzem. 

– 

Kobiet, które znam, nie zajmuje moja praca oraz to, jak robię pieniądze. One 

interesują się samymi pieniędzmi. 

– 

W takim razie masz do czynienia ze szczególnym rodzajem kobiet. Więc jak, 

opowiesz mi, co się stało? 

– Naprawd

ę chcesz wiedzieć? 

– 

Tak, naprawdę chcę wiedzieć. 

– 

Dobrze. W takim razie bądź gotowa o siódmej rano, zabiorę cię do suchego 

doku. Zobaczysz na własne oczy, co się wydarzyło. 

– 

Dobrze, będę gotowa. 

– 

Tylko weź coś ciepłego na siebie. 

– 

W porządku. A zatem, do jutra? 

– Dobranoc. – 

Graydon usadowił się w fotelu z puszką piwa w ręce. 

Courtenay  opuściła  kuchnię,  niosąc  swoją  czekoladę.  Myśli  kłębiły  się  jej  w 

głowie. Dlaczego nalegała, żeby zobaczyć ten statek? Czy nie postanowiła sobie 

trzymać się z daleka od Graydona i jego życia? Ten człowiek był jej wrogiem... 

czyż  nie  tak?  Ogarniała  ją  rozpacz,  kiedy  uświadamiała  sobie,  że  nie  potrafi 

odpowiedzieć na te pytania. 

 

background image

Rozdział 7 

 
Zimny wiatr rozwiewał włosy Courtenay, kiedy szli z Graydonem od parkingu 

Ocean-We

st Shipyards do wejścia na teren portu. Otulała się kurtką, chroniąc się 

przed  zimnem.  Nie  zwracała  uwagi  na  ostry  zapach  wiórów  i  smaru  niesionego 
przez podmuch wiatru znad oceanu. 

– 

Dzień dobry, panie Winter – powitał ich uśmiechem stróż. – Wcześnie pan 

przyjechał! 

Courtenay  szła  szybko,  dorównując  długim  krokom  Graydona.  Jego  bliskość 

niezmiennie przyprawiała ją o bicie serca. 

– Pusto tu – 

zauważyła. 

– 

Dzisiaj jest tylko dyżurny personel, to przecież przerwa świąteczna. 

–  Mmm  – 

mruknęła  Courtenay,  zerkając  na  Graydona,  którego  profil  ciągle 

przyciągał jej wzrok. Wiedziała, że zachowuje się jak zakochana nastolatka, mimo 

że  do  tej  pory  widywała  atrakcyjnych  mężczyzn.  Dlaczego  ten  człowiek  tak  ją 

zafascynował?  Skąd  u  niej  to  pragnienie,  by  wodzić  palcami  wzdłuż  linii  jego 
brwi, nosa, podbródka... doskonale wykrojonych ust? 

Z wysiłkiem odwróciła głowę i spojrzała na potężne, żółte dźwigi i wysokie, 

szare budynki po drugiej stronie. 

– 

Chodźmy  tędy.  –  Graydon  ujął  jej  ramię  i  poprowadził  przejściem  między 

budyn

kami.  Stąd  Courtenay  mogła  zobaczyć  światła  Vancouver,  migocące  w 

różowoszarym  świetle  poranka.  Na  wprost,  w  odległości  niecałych  dziesięciu 

metrów,  zaczynał  się  suchy  dok.  Holownik  był  potężnym  statkiem  z  napisem 
Ocean-West – 

z ogromnymi białymi literami „OW” – na czarnym kominie. 

Graydon  uchwycił  mocniej  ramię  Courtenay,  kiedy  zbliżyli  się  do  krawędzi 

doku. 

– Oto on. Ocean-

West Two. A raczej to, co z niego zostało. 

Courtenay potrząsnęła głową z niedowierzaniem. 
– 

Nie  przypuszczałam,  że  to  takie  poważne uszkodzenie. –  Patrzyła 

rozszerzonymi  ze  zdumienia  oczami  na  wielką  dziurę  w  przedniej  części  statku 

poniżej  linii  wodnej.  Przez  rozdartą  blachę  widać  było  wnętrze.  Po  chwili 

milczenia Courtenay poprosiła: 

– 

Naprawdę chciałabym wiedzieć, co się stało. Czy opowiesz mi... teraz? 

– 

Był  przycumowany  w  Centennial  Dock,  kiedy  frachtowiec  zmierzający  do 

background image

innego basenu portowego zmylił kierunek we mgle i zderzył się z nim. Wstępne 

dochodzenie wykazało, że był to błąd pilota. 

– 

Jesteś ubezpieczony? 

– 

Oczywiście. Ale spodziewam się, że dużo zachodu zajmie mi procesowanie 

się z towarzystwem ubezpieczeniowym. 

– 

A nikt nie został ranny? 

– 

Nie. Przynajmniej tu mieliśmy szczęście. 

Stali  przez  chwilę  w  milczeniu,  aż  nagle  wiatr  dmuchnął  prosto  w  twarz 

Courtenay, która odw

róciła się od doku, krzywiąc twarz z zimna. 

– 

Dziękuję  ci,  że  mnie  tu  przywiozłeś.  Nigdy  jeszcze  nie  widziałam  czegoś 

podobnego. 

Zbliżyła się do nabrzeża portu i spojrzała w dół na czarną jak atrament wodę, 

po której prześlizgiwały się światła latarni. 

Ode

tchnęła głęboko i spojrzała z uśmiechem na Graydona. 

– 

Uwielbiam zapach oceanu. W moich żyłach płynie krew szkockich rybaków, 

a przecież oni byli potomkami wikingów! 

Graydon wcisnął ręce do kieszeni. 
– 

Czy twoja matka żyje? 

Courtenay wyczuła, że niełatwo mu było zadać to pytanie – przekonał się, że 

trudno jest prowadzić z nią rozmowę, która nie zakończyłaby się sprzeczką. 

– 

Umarła, kiedy miałam dwa lata. Wychowywał mnie ojciec. – W słowach tych 

zabrzmiała gorycz, mimo że bardzo starała się zachować swobodny ton. – Ożenił 

się, kiedy miałam czternaście lat. 

– 

A jak ci się układało współżycie z macochą? 

Courtenay wzruszyła ramionami. 
– 

Im układało się dobrze. Czy to nie najważniejsze? Dopiero po dłuższej chwili 

zapytał: 

– A Wiktoria? – czy lubi ich? 
– Ona ich w ogóle nie zna. 
– 

Dlaczego, do diabła? – zawołał oskarżycielskim tonem. 

– 

Ponieważ  oni  –  podobnie jak ty –  nie  uwierzyli,  kiedy  opowiedziałam  im 

okoliczności  mojego,  jak  się  okazało,  nieprawdziwego  ślubu.  –  Zanim Graydon 

zdążył coś powiedzieć, ciągnęła dalej: 

– 

Wróciłam z Whistler do Kelowna, mojego rodzinnego miasta, kiedy byłam w 

ósmym  miesiącu  ciąży.  Wiedziałam,  że  wkrótce  po  urodzeniu  dziecka  moje 

oszczędności się wyczerpią, więc przełamując swoją dumę pojechałam do ojca i 

background image

poprosiłam go o pożyczkę. Kazał mi się wynosić. Orzekł, że sama muszę wypić 

piwo, które sobie nawarzyłam. 

– 

Jak więc, u diabła, poradziłaś sobie? – wybuchnął Graydon. 

– 

Musiałam zwrócić się do opieki społecznej. 

Posmutniała,  przypominając  sobie  te  dni  pełne  rozpaczy.  Zaczęła  nerwowo 

spacerować po nabrzeżu. 

– 

Dostałam zapomogę i rentę – kontynuowała. – Poprosiłam o pożyczkę, dzięki 

czemu mogłam pójść na kurs dla sekretarek. Kiedy skończyłam, Vicky miała już 

dwa  lata.  Chciałam  zacząć  wszystko  od  nowa,  więc  przeniosłam  się  do  Millar’s 
Lake... 

– 

I tam poznałaś Alfa. 

Graydon  stał  tyłem  do  światła  i  Courtenay  nie  mogła  dostrzec  wyrazu  jego 

twarzy, doskonale za to słyszała pogardliwy ton głosu. 

– 

Alf  zatrudnił  mnie  wtedy,  kiedy  było  bardzo  trudno  o  pracę.  Jesteś  w 

największym błędzie sądząc, że coś nas łączyło. Mało kto wie, że on i Flo mieli 

córeczkę, która w wieku czterech lat umarła na białaczkę. Oboje dawali mi wiele 

razy do zrozumienia, że Vicky i ja pomogłyśmy im zapełnić puste miejsce w ich 

sercach. Możesz w dalszym ciągu mieć o mnie fałszywą opinię, jeśli chcesz, ale 

nie wolno ci myśleć źle o Alfie. Ten człowiek na to nie zasługuje. Nie wierzysz 
mi? 

– 

Trudno  nie  dać  ci  wiary,  kiedy  patrzysz  na  mnie  tymi  pięknymi  oczami 

koloru morskiej wody. To, co mówisz, jest bardzo przekonywające. Ale gdybym 

przyjął za dobrą monetę to, co mówisz o Alfie, wtedy... 

– 

Wtedy  musiałbyś  uznać  za  prawdę  to,  co  opowiadałam  ci  o  Patryku  – 

stwierdziła Courtenay twardo. – A wiem, że nie ma nadziei, żebyś zmienił zdanie. 

– 

Dlaczego miałbym wierzyć tobie, a nie mojemu rodzonemu bratu? 

Courtenay zatrzymała się i spostrzegła, że patrzy na nią wyzywająco. 
– 

Dlatego, że mam rację. A poza tym, jeżeli uwierzyłeś mi... 

Przerwała gwałtownie, przestraszona tym, czego o mały włos nie powiedziała: 

jeżeli  uwierzyłeś  w  to,  co  ci  przed  chwilą  powiedziałam,  nie  masz  już  żadnego 

powodu, żeby mnie traktować wrogo. Czy właśnie tego chciała? Żeby przestał ją 

nienawidzić? 

– 

Jeżeli uwierzyłem ci... to co? – Graydon domagał się odpowiedzi. 

Courtenay spojrzała na niego bezradnie. Jak mogła mu zdradzić swoje skryte 

marzenia? Graydon zmarszczył brwi. 

– 

Zmarzłaś. – Ujął jej łokieć. – Muszę pójść do biura po notatki. Zrobię gorącej 

background image

kawy i rozgrzejesz się. 

Uważał dyskusję za skończoną. Dla niej nie było to takie oczywiste, pomyślała 

ze smutkiem. 

Biuro mieściło się w nowoczesnym, dwupiętrowym budynku. Courtenay była 

zadowolona,  że  nie  spotkali  nikogo,  kiedy  szli  długim  korytarzem  do  pokoju 

położonego na samym końcu. Zanim zabłysło światło, Courtenay dostrzegła duże 
o

kno,  przez  które  widać  było  cały  port,  a  dalej  miasto.  Zaczynało  już  świtać  I 

różowy poblask odbijał się od wysokich biurowców. 

Graydon zdjął marynarkę i podszedł do Courtenay. 
– 

Daj mi kurtkę. 

Kiedy  pomagał  jej  się  rozebrać,  musnął  palcami  wrażliwe  miejsce na karku. 

Przez całe ciało Courtenay przebiegł elektryzujący dreszcz. 

Graydon powiesił kurtkę i skierował się ku drzwiom nowocześnie urządzonej 

kuchenki. 

– 

Czuj się jak u siebie w domu – powiedział. – Zaraz zrobię kawę. 

Courtenay rozglądała się ciekawie wokół. Umeblowanie pokoju, urządzonego z 

męską  prostotą,  składało  się  z  solidnego  dębowego  biurka,  skórzanych  foteli  i 

niskiego stolika do kawy. Wspaniały olejny obraz z widokiem morza był ozdobą 

całej ściany i Courtenay dobrą chwilę przyglądała mu się z podziwem. 

Na biurku stał komputer IBM z drukarką i leżał stos dokumentów. Obok stał 

koszyk  z  kwitnącą  poinsecją.  Między  szkarłatnymi  liśćmi  była  wsunięta  mała 

kartka. Courtenay rzuciła okiem na podpis: „Dużo radości! Całuję cię, kochanie. 
Bertie”. 

W pierwsz

ej chwili ścisnęło się jej serce, ale zaraz skrzywiła się lekceważąco. 

W końcu to są ludzie stworzeni dla siebie! Oboje bogaci, twardzi, samolubni... 

Usłyszała  jakiś  szmer  za  sobą.  Graydon  wchodził  do  pokoju  z  dwiema 

filiżankami parującej kawy. 

– Dlaczego wtykasz nos w nie swoje sprawy? 
– 

Złapałeś mnie na gorącym uczynku! – odpowiedziała ze słabym uśmiechem. 

– Jak mnie ukarzesz? 

Ujrzała  w  jego  spojrzeniu  błysk  rozbawienia  i  po  raz  pierwszy  te  niezwykłe 

oczy wydały się jej bardziej zielone niż błękitne. 

– Ni

e martw się, na pewno coś wymyślę. – Podszedł do okna, a potem postawił 

filiżankę z kawą na niskim stoliku i rozsiadł się wygodnie w fotelu. 

– 

Jak ci się podoba moje biuro? 

Courtenay spróbowała mocnego, aromatycznego płynu. 

background image

– 

Mmm, robisz dobrą kawę. Biuro? Uważam, że jest tu naprawdę pięknie. To 

musi być prawdziwa przyjemność pracować tutaj. 

– 

Byłem pewny, że to powiesz. Powiedz mi... czy chciałabyś tu pracować? 

Nie dając jej czasu, mówił dalej: 
– 

Moja  sekretarka  odeszła  na  emeryturę  i  szukam  kogoś  na jej miejsce. 

Miałabyś  znacznie  większą pensję  niż  w  Millar’s  Lake,  a  jeżeli  zgodziłabyś  się, 

mogłabyś przenieść się do Vancouver i zamieszkać w Seacliffe, zachowując swoją 

przeklętą niezależność! 

Courtenay  zacisnęła zęby.  Nie  mogła  sobie pozwolić na  minutę  wytchnienia, 

kiedy on był w pobliżu. Nie przestawał myśleć, jakimi sposobami zatrzymać ją – a 
zatem i Vicky – 

w swoim pobliżu. 

– 

To bardzo miło z twojej strony – odezwała się. 

– 

Ale dziękuję, nie, dziękuję. 

– 

Przemyśl to. Może niesłusznie odrzucasz tę ofertę bez... 

– 

Nie muszę się zastanawiać! – przerwała. – Już się zdecydowałam. 

Graydon Winter nie był człowiekiem, który łatwo daje za wygraną. Wiedziała, 

że nie ustąpi bez walki. Chociaż w pokoju panowała cisza, mogłaby przysiąc, że 

słyszy  uderzenie  stali  o  stal,  szpady  o  tarczę.  Nieprzyjemny  grymas  twarzy 

świadczył  o  tym,  że  rozgniewała  go  jej  stanowcza  odmowa.  Wydawało  się,  że 

chwyci ją i potrząśnie, zmuszając do uległości. Widocznie upokorzało go, że ktoś 

ośmielił  się  pokrzyżować  jego  plany.  Był  przyzwyczajony  do  tego,  że  bez 

przeszkód realizował swoje zamiary. 

Wypił ostatni łyk kawy i wstał. 
– 

Już? – zapytał krótko. 

– Tak – 

odpowiedziała równie lakonicznie. 

Różowa  bluzka  z  angory  podciągnęła  się  trochę  do  góry,  kiedy  Courtenay 

siedziała  w  fotelu,  więc  wstając  obciągnęła  ją  i  wygładziła  palcami  załamania. 

Kiedy  się  wyprostowała,  zobaczyła  ku  swemu  przerażeniu  wzrok  Graydona 

utkwiony  w  jej  piersiach,  których  pełne  kształty  rysowały  się  pod  obcisłym 

sweterkiem.  Serce  zabiło  jej  mocniej.  Obróciła  się  na  pięcie  i  pospieszyła  do 

kuchni. Ale kuchnia okazała się pułapką, z której nie było wyjścia. 

Napięcie, które wyczuwali oboje od rana, nagle się zwielokrotniło. 

Courtenay odstawiła filiżankę drżącymi rękami. Kiedy się odwróciła, Graydon 

był  dużo  bliżej,  niż  się  spodziewała.  Zmysłowe  usta  były  bardziej  kuszące  niż 

kiedykolwiek przedtem. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie patrzeć na niego. To 

był błąd. W oczach Graydona dostrzegła ledwo skrywaną namiętność. 

background image

Próbowała przejść obok niego. 
– Przepraszam – 

powiedziała zduszonym głosem. Graydon objął ją delikatnym, 

ale  zdecydowanym  ruchem.  Courtenay  patrzyła  na  niego  szeroko  otwartymi 
oczami  – 

to  nie  był  już  Graydon  Winter,  potentat  okrętowy,  to  był  Graydon 

Winter, który jej pragnął... 

– Czego chcesz? – 

wyszeptała. 

– J

uż zdecydowałem, w jakiej formie wyznaczę... – mruknął. 

– 

Jaka forma... co chcesz wyznaczyć? 

– 

Karę – za twoje szpiegowanie. 

– 

Nie  wygłupiaj  się!  Courtenay  próbowała  się  zaśmiać,  ale  zabrzmiało  to 

nieszczerze.  – 

Zobaczyłam  tylko  małą  kartkę.  Nie  miałam  zamiaru  grzebać  w 

twoim portfelu ani... 

– 

O,  gdybyś  grzebała  w  moim  portfelu  –  stwierdził  na  pół  poważnie  –  kara 

byłaby  dużo  bardziej  surowa.  Zaglądanie  do  poinsecji  jest  tylko...  drobnym 

wykroczeniem. A karą za to wykroczenie jest... pocałunek. 

Chociaż  Graydon  mówił  żartobliwym  tonem,  Courtenay  miała  absolutną 

pewność,  że  jego  obojętność  była  tylko  pozą.  Rysy  twarzy  miał  napięte,  ciało 

naprężone. W pierwszej chwili czuła się zakłopotana tymi sprzecznymi sygnałami, 

przekazywanymi przez jego ciało, ale wkrótce zrozumiała wszystko. To oczywiste! 

Nie mógł zrozumieć, dlaczego mimo pogardy, jaką żywił do niej, pożądał jej. Ona 

również z trudem akceptowała swoje skryte pragnienia. 

Dostosowując się do jego tonu, zapytała: 
– 

Chyba oskarżonej wolno powiedzieć kilka słów, zanim zostanie skazana? 

Gładził delikatnie jej plecy. – Nie odmówię prośbie – powiedział ochryple. 

Daremnie usiłując uspokoić nerwy Courtenay powiedziała: 
– 

Wydaje mi się, że... bardzo mi się podobasz, a jestem pewna, że nie życzysz 

sobie  tego.  Być  może  dla  mężczyzny  jest  rzeczą  zwykłą  ulegać  pociągowi 

fizycznemu, bez zaangażowania uczuciowego... ale w twoim przypadku wszystko 

jest  znacznie  bardziej  skomplikowane.  Ty  żywisz  do  mnie  szczególne  uczucie  – 

uczucie  nienawiści,  które  bywa  równie  silne  jak  miłość.  Poza  tym...  widzę,  że 

twoje zachowanie... że traktujesz mnie jak zwierzę... 

Nagle  poczuła  łzy  pod  powiekami.  Patrzyła  na  niego  niezdolna  do  żadnego 

ruchu.  Nieoczekiwanie  dostrzegła  w  jego  oczach  udrękę.  Odezwał  się  bardzo 
cicho: 

– 

Zrozumiałem. – Wrócił do pokoju po marynarkę. – Chodźmy. 

Courtenay nie mogła uczynić kroku. Zastanawiała się, kim naprawdę jest ten 

background image

człowiek.  Nienawidziła  go  całym  sercem,  ale  kiedy  ujrzała  taki  smutek  w  tych 

zawsze  pełnych  drwiny  i  pogardy  oczach,  poczuła,  że  nienawiść  słabnie.  W  jej 

miejsce pojawiło się pragnienie, żeby wziąć go w ramiona i pocieszyć. 

Pocieszyć? Czy on rzeczywiście tego potrzebował? 

Graydonowi  niczego  przecież  nie  brakowało.  Czy  to  możliwe,  że  mógł  być 

nieszczęśliwy? Miał przecież wszystko... 

Czy rzeczyw

iście? 

– Idziesz? 
Jego głos wyrwał ją z zamyślenia. 
– O, tak. – 

Unikając jego spojrzenia, wyszła z biura. W czasie powrotnej drogi 

do Seacliffe nie zamienili ze sobą ani słowa, a Courtenay zaczęła boleć głowa. Na 

szczęście nie było nikogo w pobliżu, kiedy weszli do holu. Courtenay zdjęła buty i 

powiedziała uprzejmie: 

– 

Dziękuję, że zabrałeś mnie z sobą – po czym poszła na górę. 

Zamknęła  się  w  pokoju  i  rzuciła  kurtkę  na  łóżko.  W  lustrze  ujrzała  swoją 

zmienioną twarz. Oczy z rozszerzonymi źrenicami, drżące usta, spłonione policzki. 

Nie może pozwolić, aby Graydon znów wziął ją w ramiona. Gdyby do tego doszło, 

nie wiadomo, czy zdołałaby mu się oprzeć. 

Następnego ranka Courtenay zeszła na śniadanie w obszernej niebieskiej bluzie 

i luźnych spodniach. Graydona nie było przy stole. 

– 

Wujek pojechał do biura – oznajmiła Vicky tonem dobrze poinformowanej 

osoby. – 

Powiedział, że musi zabrać jakieś notatki. 

Alanna spojrzała z dezaprobatą na Courtenay. 
– 

Przecież był tam już wcześniej, prawda? Liwy powiedziała, że pojechaliście 

do  portu,  żeby  obejrzeć  uszkodzony  statek.  Czy  nie  mógł  wtedy  wziąć  tych 
notatek? 

– 

Wiem, że miał taki zamiar. Ale widocznie... zapomniał. 

– Znam dobrze twego wujka, dziecko – 

Alanna zwróciła się do Vicky – wiem, 

że kiedy znajdzie się w biurze, nie zobaczymy go przez resztę dnia – chociaż inni 

ludzie dzisiaj świętują! 

Alanna miała rację. Około pierwszej weszła do salonu Liwy, oznajmiając, że 

właśnie telefonował pan Winter – zostanie w biurze do piątej, a następnie zje obiad 
z lady Atherton. 

Cour

tenay  wyobraziła  sobie  Graydona  trzymającego  Bertie  w  ramionach  i 

poczuła ostre ukłucie w sercu. To zazdrość, podszepnął jej wewnętrzny głos. 

Po południu, kiedy Alanna odpoczywała, Courtenay zabrała Vicky na spacer. 

background image

Po kolacji Alanna i Vicky grały w szachy, a około dziewiątej poszły spać. 

Courtenay siedziała w salonie przy kominku, obrębiając nową sukienkę Vicky, 

którą  musiała  nieco  skrócić.  Nagle  dobiegł  ją  odgłos  otwieranych  drzwi,  a  w 

chwilę później kroków Graydona. 

Spojrzała na zegarek. Była prawie jedenasta. Na pewno pójdzie prosto na górę. 

Czekała wstrzymując oddech. Po chwili usłyszała, że drzwi do salonu otwierają 

się. Serce zabiło jej gwałtownie, kiedy stanął przy niej. 

 

background image

Rozdział 8 

 
– 

Napijesz się czegoś? 

– 

Nie, dziękuję – odpowiedziała krótko, patrząc na Graydona. Był ubrany tak 

samo jak rano. A zatem obiad z Bertie nie był chyba zbyt uroczysty? A może zjedli 
obiad u niej w domu? 

Zerknęła kątem oka na jego szczupłą sylwetkę, kiedy przechodził przez pokój. 

Obserwowała  go  spod  rzęs,  jak  trzymał  w  ręce  piękny  kryształowy  kieliszek  i 

patrzył na płonące w kominku polana. 

Wydawał  się  nie  zwracać  na  nią  uwagi,  dopóki  nie  dokończyła  ostatniego 

ściegu  oraz  nie  schowała  igły  i  nici  do  koszyczka.  Gdy  złożyła  sukienkę, 

wygładzając jedwabny, kremowy kołnierzyk, odezwał się: 

– 

Teraz pewnie popędzisz na górę? 

– Nie rozumiem. 
Wzruszył ramionami. 
– 

Zwykle uciekasz do siebie, kiedy tylko wchodzę do pokoju. 

Oczywiście miał rację. Właśnie przed chwilą postanowiła, że opuści salon, jak 

tylko skończy szycie. Ale teraz nie da mu tej satysfakcji. 

– 

Czyżby? Mam inne plany. 

Graydon  podniósł  się  z  fotela  i  zaczął  niespokojnie  spacerować  po  pokoju. 

Podszedł do okna, rozsunął zasłonę i patrzył przez chwilę w ciemną noc. Kiedy na 

koniec odwrócił się do niej, wydawał się jeszcze bardziej zdenerwowany. 

Courtenay zapytała, chcąc choć trochę rozładować atmosferę: • 
– Jak tam obiad? 
– 

Obiad u Bertie Atherton musi być wspaniały – odparł ironicznie. 

A zatem jego utytułowana przyjaciółka była również utalentowana! Courtenay 

niedbałym tonem zapytała: 

– 

A więc Bertie świetnie gotuje? 

Graydon zaśmiał się, a Courtenay uświadomiła sobie, że słyszy jego śmiech po 

raz pierwszy. 

– Nie – 

powiedział. – Bertie Atherton w ogóle nie umie gotować. Wątpię, czy 

ta kobieta potrafi z

agotować  wodę!  Ale  ma  mnóstwo  pieniędzy  i  najbardziej 

ekskluzywnych dostawców w Vancouver! 

Courtenay  ucieszyła  się  w  duchu,  że  ona  umie  robić  coś,  czego  nie  potrafi 

background image

Bertie. 

– 

Więc... co jedliście? 

– 

Był wędzony łosoś z Nowej Szkocji, cielęcina z nadzieniem ze szpinaku, a na 

deser  szarlotka  Malakoff.  Bertie  otworzyła  również  butelkę  Dom  Perignon, 

ponieważ dowiedziała się właśnie, że jej brat wrócił znad Amazonki i chciała to 

uczcić. 

– 

O, to ona ma brata? A czym on się zajmuje? 

– John? Jest antropologiem – 

odpowiedział Graydon z drwiącym uśmieszkiem. 

Jest to dziedzina, której pragniesz się poświęcić. Moglibyście mieć ze sobą wiele 
wspólnego. 

– 

Jeżeli jest podobny do swojej siostry, to chyba nie – te słowa wymknęły się 

Courtenay odruchowo. 

–  Przepraszam, nie 

chciałam  być  niegrzeczna.  Nie  powinnam  krytykować 

twoich przyjaciół, ale Bertie ma tak niewiele wspólnego z kimś takim jak ja, iż nie 

wyobrażam sobie, żeby jej brat.. 

– 

Z kimś takim jak ty? To znaczy z jakim? 

– Na pewno innym od ciebie! 
– 

A co nas tak różni? – nalegał. 

– 

Choćby to, że nie wiem, jak smakuje szarlotka Malajakaśtam. – Przerwała i 

skrzywiła  się.  –  Przepraszam,  pytałeś  serio.  Przede  wszystkim  pochodzimy  z 

innych  rodzin.  Mój  ojciec  wypędził  mnie  z  domu  i  nie  okazywał  żadnego 
zainteresowania wnuc

zką. Ty jesteś dumny z tego, że w twoich żyłach płynie krew 

Winterów. Zmusiłeś mnie do przyjazdu tu z Vicky, dlatego że uważasz, iż mimo 

wszystko ona należy do rodziny. 

– Mów dalej. 
– 

Wykorzystujesz  ludzi  do  realizacji  swoich  celów.  Ja  może  nie  znam  nazw 

w

ymyślnych  deserów,  może  nigdy  nie  spróbuję  Dom  Perignon  –  ale jestem 

uczciwa i mam czyste sumienie. Ty traktujesz ludzi jak pionki na szachownicy. 
Nie wiem, jak możesz spać spokojnie! 

– 

Z trudem panowała nad narastającym wzburzeniem. 

– 

Jesteś  taki  jak  twój  brat.  Zaspokoił  zachciankę  i  wykorzystał  mnie.  Był 

zafascynowany moim ciałem, dopóki mu nie spowszedniało... 

– 

Nieprawda! Nie miał ciebie dość. On ciągle ciebie pragnął, nawet po... 

Przerwał równie gwałtownie, jak zaczął. Odwrócił się i podszedł do kominka. 

Z rękami w kieszeniach wpatrywał się bezmyślnie w płomienie. 

Dopiero  po  chwili  oszołomienia  Courtenay  zaczęła  rozumieć  sens  tych  słów. 

background image

Dobry Boże, co chciał powiedzieć? „On ciągle ciebie pragnął, nawet po... „ 

Nawet po czym? Po tym, jak ją porzucił? 
Kre

w uderzyła jej do głowy. Graydon ujawnił więcej, niż miał zamiar. Czy on i 

Patryk  rozmawiali  o  niej?  Jeżeli  tak,  dlaczego  Graydon  nie  wspomniał  o  tym 

wcześniej, kiedy przyjechał do Millar’s Lake? 

– 

Nie możemy na tym poprzestać – odezwała się drżącym głosem. – Dokończ 

to, co zacząłeś. Nawet po... czym? 

Odwrócił się ku niej ze złością. 
– 

Jesteś taka natrętna! Ale właściwie może powinnaś wiedzieć. 

– 

Co powinnam wiedzieć? – dopytywała się Courtenay, obawiając się zarazem 

tej odpowiedzi. 

– 

Powinnaś wiedzieć, ile złego narobiłaś przez swoje nikczemne postępowanie. 

Ciągle  nie  mogę  uwierzyć,  że  Paddy  był  taki  głupi  i  pozwolił  się  opętać. 

Obiecałem mu, że nigdy nie będę o tym opowiadał, ale on i Beth już nie żyją, więc 

komu to może zaszkodzić? Widzisz – tu zrobił dramatyczną pauzę dla osiągnięcia 

większego efektu – widzisz, moja droga, to przeze mnie Patryk cię porzucił. 

Courtenay  zamrugała  oczami.  Co  on  mówi?  Przecież  nie  miał  pojęcia  o  jej 

istnieniu? 

– 

Wiedziałem o tobie wszystko, od lat. 

– Ale jak... 
–  Pewnego 

dnia  zobaczyłem,  jak  Beth  płacze.  Przyznała,  że  podejrzewa 

Patryka o jakiś romans. 

– 

Nie zwracając uwagi na spojrzenie Courtenay, mówił dalej: – Bardzo się tym 

zmartwiłem  i  chociaż  nie  wierzyłem,  że  mój  brat  byłby  do  tego  zdolny,  po 

pewnym czasie zacząłem go obserwować. 

Wziął  do  ręki  przycisk  do  papieru,  sześcian  ze  szkła  z  uwięzioną  wewnątrz 

mewą, i ważył go w rękach. 

– 

Zauważyłem, że zmienił się w stosunku do Beth i często wyjeżdżał z domu. 

Po  pewnym  czasie  doszedłem  do  wniosku,  że  moja  bratowa  miała  rację. 

Poprosiłem Patryka o szczerą rozmowę i w końcu przyznał, że ma inną* kobietę. 

Byłem  oburzony.  W  końcu  załamał  się  i  zwierzył  mi  się.  W  gruncie  rzeczy 

niewiele wiedział o tej kobiecie. Ale opowiedział mi, w jakich okolicznościach ją 

poznał. Otóż pewnego wieczoru wypił dość dużo i wtedy ta mała, tania blondynka 

skłoniła go podstępem, żeby poszedł do jej pokoju. Spędzili razem noc, a potem, 

kiedy chciał się jej pozbyć, okazało się, że przyssała się jak pijawka i nie mógł... 

– 

Och, co za kłamstwo! – krzyknęła Courtenay. 

background image

– 

Wcale tak nie było! Poznaliśmy się w parku i... 

– 

Postawiłem mu warunek – ciągnął Graydon. 

– 

Stwierdziłem, że musi z tym skończyć. Nieważne, w jaki sposób. Ostrzegłem, 

że  jeśli  tego  nie  zrobi,  powiem  Beth  prawdę  i  odsunę  go  całkowicie  od  spraw 

rodziny. Zgodził się. Wtedy zapewniłem Beth, że się myliła i wszystko wróciło do 
poprzedniego stanu. 

– 

Ale jeżeli wszystko wróciło... – Couternay zawahała się, kiedy przypomniała 

sobie, co Graydon powiedział wcześniej: „On ciągle ciebie pragnął, nawet potem... 

„ Jak to możliwe, skoro sytuacja się unormowała? 

Graydon  spoglądał  na  blond  włosy  spływające  z  ramion  Courtenay  i  miękką 

krągłość piersi pod niebieską bluzką. 

– 

Nie, to nie była prawda, chociaż początkowo w to uwierzyłem – nie było już 

tak jak prz

edtem. Myliłem się co do dwóch spraw. Paddy nie zapomniał o tobie. 

Widziałem  to  czasami  w  jego  oczach,  ten  głód...  pragnienie...  –  Twarz mu 

pociemniała.  –  Betty  również  musiała  to  dostrzec.  Byłem  pewny,  że  uwierzyła, 

kiedy  zapewniłem,  iż  Paddy  nie  jest  uwikłany  w  żaden  romans...  ale  ona  miała 

swoje zdanie. Wyczuwała, że jest inna kobieta... i ta świadomość była dla niej nie 
do zniesienia. 

Graydon podszedł do okna. Courtenay nie widziała jego twarzy, kiedy mówił 

dalej: 

– 

Zaczęła pić. Nikt niczego nie podejrzewał, ale ja znajdowałem puste butelki 

po dżinie w kącie garażu. Biedna Beth, nikogo nie kochała tak bardzo jak Patryka. 

Nie mogła znieść jego zdrady. Ale myślę, że jakoś by to wytrzymała, nie zaczęłaby 

pić... gdyby wiedziała, że jest w ciąży. 

– Jak to? 
– Tak – 

potwierdził Graydon. – Była w ciąży, której gorąco pragnęła przez całe 

życie. Dawno już straciła nadzieję, toteż żadna nieregularność, żadne zmiany nie 

budziły  w  niej  podejrzeń.  Nie  wiedziała,  że  nosi  dziecko  Patryka.  Pewnej  nocy 

dostała krwotoku. Zanim Patryk zawiózł ją do szpitala, straciła dziecko. 

Zapadła cisza. Courtenay spojrzała na Graydona oczami szeroko otwartymi z 

przerażenia. A oczy Graydona... Mogłaby przysiąc, że zalśniły w nich łzy, kiedy 

odwrócił się gwałtownie i wyszedł z pokoju. Po chwili usłyszała trzaśniecie drzwi 

na dole, a wkrótce potem odgłos silnika mercedesa. 

Courtenay siedziała zgarbiona w fotelu przy kominku jeszcze długo potem, gdy 

mercedes  odjechał sprzed  domu.  Nigdy  w  życiu  nie spotkała  Beth,  ale  czuła,  że 

serce  jej  pęka  z  bólu.  Jakże  ta  kobieta  musiała  przeżywać  niewierność  męża,  a 

background image

potem cierpieć, kiedy straciła dziecko... Ona, Courtenay, też była zdradzona przez 

Patryka, ale inaczej... Poza tym miała Vicky... 

Wiedziała,  że  nie  z  własnej  winy  znalazła  się  w  tej  sytuacji,  więc  dlaczego 

odczuwała wyrzuty sumienia? Czy dlatego, że tak ślepo zakochała się w Patryku? 

A może w swojej naiwności nie dopuszczała nawet myśli, że mógłby coś ukrywać? 

Pękała jej głowa. Oparła się o poręcz fotela i musiała się zdrzemnąć, bo kiedy 

się ocknęła, ogień w kominku już zgasł i w pokoju zrobiło się zimno. 

Wydawało  się  jej,  że  w  ciągu  tego  wieczoru  postarzała  się  o  dziesięć  lat. 

Powoli poszła na górę do swojego pokoju. 

Właśnie  wyszła  z  łazienki,  kiedy  usłyszała  kroki  Graydona  na  półpiętrze,  a 

następnie skrzypnięcie deski w podłodze przed drzwiami jej pokoju. 

Serce  skoczyło  jej  do  gardła.  Przebiegła  boso  po  dywanie  do  łóżka,  zgasiła 

światło i wsunęła się pod koc. Kiedy drzwi się otworzyły, leżała z zamkniętymi 

oczami,  udając,  że  śpi.  Zamrugała  gwałtownie  powiekami,  gdy  Graydon  zapalił 

górne światło. 

– 

Usiądź  –  poprosił  cichym,  ale  stanowczym  głosem.  –  Chcę  z  tobą 

porozmawiać.  I  tak  dopiero  przed  chwilą  zgasiłaś  światło.  Widziałem  je,  kiedy 

wprowadzałem samochód do garażu. 

Cou

rtenay oparła poduszki o wezgłowie i okręciła się prześcieradłem. 

Graydon stał przy szafce tak, że mogła widzieć jego twarz w lustrze. Starała się 

oddychać spokojnie, żeby nie zdradzić swego podniecenia. Mimo bruzd wyrytych 

na  twarzy  wydawał  się  taki  młody  i  delikatny.  Pomyślała,  że  chyba  był  gdzieś 

daleko.  Może  spacerował  długo,  żeby  uspokoić  wzburzenie.  Przyniósł  ze  sobą 

tchnienie morza, słony zapach wiatru z dalekiej plaży. 

Courtenay chrząknęła nerwowo. 
– 

Masz rację, nie spałam jeszcze. Cieszę się, że chcesz ze mną porozmawiać, 

bo i ja mam ci coś do powiedzenia. 

Graydon podniósł głowę i ich spojrzenia spotkały się w lustrze. W jego oczach 

nie było już poprzedniej wrogości, ale nie zauważyła też życzliwości. 

Courtenay zacisnęła palce na prześcieradle. 
– Ni

e mogę już dłużej tego znieść – odezwała się spokojnie. – Odnosisz się do 

mnie okropnie. Rano zabieram Vicky i wracamy do domu. 

Graydon zbliżył się do łóżka i popatrzył na nią poważnie. 
– 

Chciałem cię przeprosić. Bardzo mi przykro! 

Nigdy  by  się  tego  nie  spodziewała!  Ale  musi  mieć  jakiś  powód,  jeśli  ją 

przeprasza. 

background image

– 

Za co chcesz mnie przeprosić? 

– 

Nie  powinienem  opowiadać  ci  o  Beth.  Chociaż  może  ponosisz 

odpowiedzialność... 

Courtenay usiadła prosto i spojrzała na niego ze złością. 
– 

Posłuchaj! To straszne, że twoja bratowa straciła dziecko, którego tak bardzo 

pragnęła, ale nie możesz mnie za to winić. 

– 

Może nie bezpośrednio, ale... 

– 

Nawet nie pośrednio! – wybuchnęła. 

– 

Och, po co ta gra słów – powiedział znużony. 

– 

Nigdy co do tego nie będziemy zgodni. Ale nie chciałbym, żebyś odjeżdżała. 

Alanna  jest  w  znacznie  lepszym  nastroju,  od  kiedy  poznała  Vicky.  Muszę  mieć 

jednak  pewność,  że  to  nie  jest  chwilowa  poprawa  –  a na to jest jeszcze za 

wcześnie.  Chciałbym,  żebyś  została  na  całe  dwa  tygodnie,  jak  to przedtem 

ustaliliśmy. Zapomnijmy o przeszłości i spróbujmy żyć dalej. 

– 

Trochę będzie trudno, nie uważasz? 

– 

Nie tak bardzo. Ty i ja możemy się prawie nie widywać. Wjeżdżam do biura 

o siódmej rano i rzadko wracam do domu przed ósmą, dziewiątą wieczorem. Ty i 

Vicky  możecie spędzać poranki z Alanną, a po południu, kiedy ona odpoczywa, 

będziecie mieć do dyspozycji kierowcę. 

Courtenay wiedziała, że Graydon miał rację – jego matka wydawała się teraz 

dużo spokojniejsza i weselsza niż na początku. Jeśli teraz wyjadą, znów powróci 
depresja. 

–  Dobrze  – 

zgodziła  się  –  zostanę...  przynajmniej  na  dzień  lub  dwa,  żeby 

zobaczyć, jak się sprawy dalej potoczą, ale jeśli nic się nie zmieni, wyjedziemy. 

Zsunęła  się  i  poprawiła  poduszki  pod  głową.  Naciągnąwszy  koc  pod  brodę, 

zamknęła oczy. Uważała, że rozmowa jest zakończona. 

Zaległa cisza. Wreszcie Graydon wyszedł z pokoju. 
 
Przez  kilka  następnych  dni  przebywał  poza  domem  od  wczesnego  ranka  do 

późnego  wieczora.  Courtenay  starała  się  kłaść  Vicky  o  ósmej  i  zamykać  się  w 
swoim 

pokoju przed  powrotem  Graydona.  Wiedziała, że tak będzie najlepiej  dla 

nich  obojga.  Powstawało  między  nimi  tak  niebezpieczne  napięcie,  że  powinni 

unikać wszelkich kontaktów. 

Mimo to godzinami oczekiwała na jego powrót, z uwagą nasłuchiwała odgłosu 

jego kroków w holu... 

Upłynęły  dwa  dni.  Trzeciego  ranka  zapukała  natarczywie  do  drzwi  jego 

background image

sypialni o szóstej rano. Wiedziała, że już się obudził – kilka minut temu słyszała, 
jak bierze prysznic – 

i z duszą na ramieniu czekała, aż się odezwie. 

Kiedy otworzył drzwi, spostrzegła, że miał na sobie tylko biały ręcznik, którym 

owinął  się  po  kąpieli.  Wilgotne  włosy  przylegały  do  czoła,  a  krople  wody 

błyszczały na opalonych ramionach. 

– 

To  ty!  Co,  do  diabła...  –  zaczął,  patrząc  na  jej  różowy  szlafrok,  który 

narzuciła w pośpiechu. 

–  Chodzi o Vicky – 

odezwała się Courtenay. – Źle się czuje. Boli ją gardło i 

głowa.  Może  przesadzam,  ale  od  ostatniego  zapalenia  płuc  wpadam  prawie  w 

histerię, kiedy... 

– 

Czy ma gorączkę? 

– 

Jest  rozpalona  i  mówi,  że  bolą  ją  wszystkie  kości.  Nie  chcę  niczego  ci 

narzucać,  ale  czy  mógłbyś  zawieźć  nas  na  ostry  dyżur  do  szpitala?  A  może 

zadzwoniłabym po taksówkę... 

– 

Czy ma trudności z oddychaniem? 

– Nie... To znaczy... 
– 

Poczekaj tutaj chwilę. – Graydon przytrzymał drzwi swojej sypialni, a kiedy 

się  zawahała,  przesunął  ją  niecierpliwie  do  środka.  –  Wiem,  że  się  martwisz  i 

rozumiem  twój  niepokój,  ale  nie  przesadzajmy.  Zadzwonię  do  Franka  Scotta, 

naszego domowego lekarza. Mieszka niedaleko stąd. 

– 

Cześć, Frank, tu mówi Graydon Winter. Przepraszam, że dzwonię do ciebie 

tak wcześnie. Moja dziewięcioletnia bratanica przyjechała tutaj na ferie zimowe – 

przerwał, słuchając chwilę, po czym odpowiedział: – To dziecko Patryka, później 

ci wszystko wyjaśnię. Ma obłożone gardło, gorączkę, boli ją głowa. Czy mógłbyś 

zajrzeć na chwilę? Dzięki, do zobaczenia. 

Kiedy odłożył słuchawkę, Courtenay powiedziała: 
– 

Bardzo ci dziękuję. Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem wdzięczna. 

– 

W porządku. Pozwól, że się ubiorę, zanim Frank tu przyjedzie. 

– 

Nie  wiedziałam,  że  istnieją  jeszcze domowi lekarze, do których wystarczy 

tylko zatelefonować... 

Graydon spojrzał na nią z ironią. 
– 

Za pieniądze można mieć wszystko, prawda? 

Nawet w takiej chwili musiał jej dokuczać! Ale Courtenay nie myślała o tym, 

kiedy  śpieszyła  do  pokoju  Vicky.  Nieistotne,  co  Graydon  powiedział... 

przynajmniej  w  tej  chwili.  Teraz  najważniejsza  była  jej  córka.  Courtenay 

zaniepokoiła  się  jeszcze  bardziej,  kiedy  zobaczyła,  że  dziewczynka  jest  coraz 

background image

bardziej rozpalona. Uśmiechnęła się z wysiłkiem. 

– Zaraz tu przyjdzie doktor wujka Graydona – 

powiedziała. 

– To dobrze – 

wychrypiała Vicky. – Mam nadzieję, że mi pomoże. 

Doktor Scott był młodym, wesołym mężczyzną o błyszczących szarych oczach. 

Graydon wprowadził go do sypialni Vicky, przedstawił Courtenay i zszedł na dół. 
L

ekarz zbadał Vicky dokładnie i orzekł: 

– 

Obawiam się, że będziesz musiała pozostać przez kilka dni w łóżku, młoda 

damo. – 

Wręczył receptę Courtenay i dodał: – Wpadnę tu jutro, żeby ją zobaczyć. 

Na koniec zwrócił się znów do Vicky: 
– 

Nie martw się, będziesz miała lekarstwo o wiśniowym smaku! 

Kiedy  Courtenay  odprowadzała  doktora,  właśnie  nadszedł  Graydon.  Doktor 

Scott zwrócił się do nich obojga: 

– 

To wyjątkowo złośliwy wirus – ostrzegł. – Z uwagi na zapalenie płuc, które 

przeszła  kiedyś,  trzeba  na  nią  bardzo  uważać.  Prawdopodobnie  będzie  musiała 

zostać w domu do końca tygodnia. Nie można dopuścić, żeby wyszła za wcześnie 

na dwór z uwagi na możliwość nawrotu choroby. 

Po  wyjściu  doktora  Courtenay  zwróciła  się  do  Graydona,  czekając  na  niego 

przy schodach: 

– 

Będę musiała poprosić cię o jeszcze jedną przysługę. 

– 

Chcesz, żebym wykupił lekarstwo? 

– 

Tak. Nie chciałabym cię wykorzystywać, ale... 

– 

Do  diabła!  –  wybuchnął,  marszcząc  gniewnie  czoło.  –  Wiktoria  jest  moją 

bratanicą i mogę się tylko cieszyć, że mam okazję zrobić coś dla niej. Czy myślisz, 

że jestem jakimś potworem? 

Do  tej  pory  Courtenay  radziła  sobie  jakoś  z  wrogością  Graydona.  Jego 

niekłamana  troska  o  Vicky  rozbroiła  ją.  Ukryła  łzy  wzruszenia  spuszczając 

powieki i podała mu receptę. 

– 

Dowiem się, która apteka jest otwarta – wyjaśnił. – Wrócę za pół godziny. 

– 

Dzięki – szepnęła. Zamierzała odejść. 

Mocne  ręce  chwyciły  ją  za  ramiona.  Graydon  odwrócił  ją  ku  sobie.  Ujął  jej 

podbródek, zmuszając do podniesienia głowy. Zobaczył łzy w oczach. 

– 

Może i jestem potworem – mruknął – bo krzyczę na ciebie, kiedy martwisz 

się o Vicky! 

Courtenay  wiedziała,  że  powinna  wyrwać  się  z  jego  uścisku,  ale  nie  była  w 

stanie zrobić żadnego ruchu. Mogła tylko spoglądać bezradnie w jego piękne oczy. 

– 

Dobry  Boże,  znowu  to  samo  –  powiedział  głosem,  w  którym  mieszały  się 

background image

rozpacz i pożądanie. 

– Co takiego? – 

zapytała Courtenay, z trudem utrzymując się na nogach. 

– 

Znowu patrzysz na mnie tak, jakbyś chciała, żebym cię pocałował! – Puścił 

jej brodę, ale zanim  uświadomiła sobie, że  mogłaby uciec, ujął jej twarz w obie 

dłonie.  –  Czy  mam  rację?  –  Stanął  tak  blisko,  że  ich  ciała  omal  się  zetknęły.  – 

Chcesz, żebym cię pocałował? 

– Nie – 

szepnęła. 

Kłamiesz, powiedział jej wewnętrzny głos. 
– 

Kłamiesz  –  odezwał  się  jak  echo  Graydon,  a  w  sekundę  później  jego  usta 

dotknęły jej warg. 

Pachniał mydłem i kremem do golenia. Wargi były ciepłe i pełne, a ich smak 

cudownie znajomy. Ręce, którymi Graydon obejmował jej głowę, przesunęły się 

teraz po jej włosach. Courtenay zamknęła oczy i oplotła go ramionami. 

Spojrzała w górę i napotkała jego pełen pożądania wzrok. 
– 

Jesteś taka pociągająca – wymamrotał. – Diabelnie pociągająca. 

Courtenay  poczuła  ogień  w  żyłach.  Graydon  uważa,  że  nie  można  się  jej 

oprzeć... I ona myśli tak samo o nim. 

Przyciągnął  ją  bliżej,  tak  że  mogła  wyraźnie  czuć  jego  ciało,  nawet  przez 

miękką tkaninę szlafroka I piżamy. Zadrżała... 

– 

Mamusiu! Chciałabym coś zimnego do picia. 

Courtenay  odwróciła  się  gwałtownie  od  Graydona  na  dźwięk  głosu  Vicky. 

Zobaczyła,  że  jej  córka  stoi  na  szczycie  schodów,  z  policzkami  pałającymi 

gorączką. 

– Dobrze, kochanie – 

odpowiedziała, starając się uśmiechnąć. – Już idę. 

Natomiast  w  głosie Graydona  brzmiało  rozczarowanie,  kiedy  mówił,  idąc  po 

schodach: 

– 

Zajrzę do ciebie, jak wrócę z apteki. 

Courtenay zastana

wiała  się  oszołomiona,  jak  długo  Vicky  stała  na  schodach, 

zanim ją zawołała. Czy widziała, jak się całowali? Co mogłoby się zdarzyć między 

nimi,  gdyby  Vicky  im  nie  przeszkodziła?  –  myślała.  Dała  dziewczynce  zimny 

napój, a potem okryła ją troskliwie. 

Jeszcz

e tak niedawno mówiła Graydonowi, że wyjedzie za dzień lub dwa, jeśli 

sprawy nie ułożą się pomyślnie. Nic się nie zmieniło, ale... 

Courtenay  zamknęła  oczy.  Tak  bardzo  chciała  wyjechać  i  uciec  przed 

Graydonem – 

ale nie mogła. Vicky była zbyt chora. 

Doktor S

cott kazał jej pozostać w domu co najmniej przez tydzień. Courtenay 

background image

pamiętała jej zapalenie płuc i wiedziała, że nie wolno jej narażać zdrowia córki. 

Nie może nawet marzyć o podróży, dopóki Vicky nie będzie zupełnie zdrowa. To 

znaczy, że będzie tkwić w Seacliffe przynajmniej przez najbliższe siedem dni. 

Wiedziała, że to będzie najdłuższy tydzień w jej życiu. 
 

background image

Rozdział 9 

 
Tego popołudnia Courtenay była w sypialni Vicky. Siedziała na brzegu łóżka, 

śpiewała  cichutko  i patrzyła,  jak powieki  dziewczynki powoli  się  zamykają.  Nie 

usłyszała Graydona, który tego dnia wrócił wcześnie z biura. 

W  pewnej  chwili  poczuła,  że  ktoś  się  jej  przygląda.  Odwróciła  głowę  i 

zobaczyła  Graydona  stojącego  w  drzwiach.  Miał  na  sobie  granatowy  garnitur  i 

białą  koszulę  z  jedwabnym  krawatem.  Serce  Courtenay  zamarło.  Zobaczyła 

zaskoczona,  że  patrzy  na  nią  wzrokiem  pełnym  pożądania  i  poczuła  skurcz 

żołądka.  Nie  dała  jednak  po  sobie  poznać,  jak  bardzo  oddziałuje  na  nią  jego 

obecność.  Wstała,  wsuwając  w  spodnie  dół  zielonej  bluzki.  Kiedy  mijała  go  w 

otwartych  drzwiach,  jego  spojrzenie  było  znowu  chłodne,  bez  śladu  poprzedniej 

gorączki. 

– 

Jak się czuje Vicky? – zapytał. 

– 

Miała  bardzo  niespokojny  dzień  –  odparła.  –  Mam  nadzieję,  że  dobrze  jej 

zrobi, jak się trochę prześpi. 

– 

Ty też powinnaś odpocząć. Wyglądasz, jakbyś była na ostatnich nogach. 

– 

Myślę, że dobrze mi zrobi filiżanka kawy. 

– A gdzie jest Alanna? 
– 

Poszła się zdrzemnąć. A Livvy pojechała z Wheelerem po sprawunki. 

Graydon ujął Courtenay za łokieć. 
– 

Proponuję, żebyś zeszła do salonu. Zrobię ci kawy. 

W pierwszym odruchu Courtenay miała zamiar odmówić, ale propozycja była 

zbyt kusząca – niepokój o Vicky wyczerpał ją zupełnie. W dodatku dziewczynka 

była  nieposłuszna  i  przez  cały  ranek  robiła  dużo  zamieszania,  toteż  Courtenay 

odpowiedziała: 

– 

Dziękuję. Bardzo chętnie. 

– 

Będę za pięć minut – rzucił Graydon. 

Salon był pusty, tylko w kominku trzaskał ogień. Courtenay zrzuciła pantofle i 

usiadła w fotelu, podwijając stopy pod siebie. Zamknęła oczy i wróciła myślą do 
chwili, gdy Gra

ydon patrzył na nią wzrokiem pełnym pożądania. Oparła głowę o 

fotel  i  zastanawiała  się,  dlaczego  to  wspomnienie  wywołuje  w  niej  uczucie 

przygnębienia. Po zdradzie Patryka wylała tyle łez, iż była pewna, że nie będzie 

już w stanie więcej płakać – tymczasem jego brat też doprowadzał ją do rozpaczy. 

background image

Odgłos  otwieranych  drzwi  przerwał  jej  niewesołe  rozmyślania.  Ku  swojemu 

zdziwieniu spostrzegła wchodzącą do pokoju Bertie Atherton. 

Na widok Courtenay gość zatrzymał się w progu. 
– O... – 

rzekła kwaśno Bertie – to ty? Spodziewałam się zastać... 

–  Graydon jest w kuchni. – 

Wzrok  Courtenay  prześliznął  się  po  wchodzącej 

kobiecie,  jej  eleganckim  żakiecie  z  miękkiej  skóry,  ściśle  dopasowanych 

spodniach, które opinały szczupłe nogi. – Robi dla mnie kawę. 

W pierwszej chwili 

na  twarzy  Bertie  widać  było  zaskoczenie.  Zaraz  jednak 

opanowała się i bawiąc się jednym ze swych złotych kolczyków podeszła bliżej z 

uśmiechem – jeżeli takie wymuszone skrzywienie warg można nazwać uśmiechem 
– 

pomyślała drwiąco Courtenay. 

– 

Przyjechałam, żeby pożyczyć parę kaset na przyjęcie sylwestrowe – zaczęła. 

– 

Ale cieszę się, że mam okazję porozmawiać z tobą na osobności. Graydon mówił 

mi, że zaprosił cię na to spotkanie. 

– To prawda, ale... 
– 

Jestem pewna, że domyślasz się, iż zrobił to tylko przez grzeczność. Czułby 

się  niezręcznie,  gdyby  wyszedł  i  zostawił  tu  ciebie  samą.  –  Ale nie ma racji – 

przecież to było planowane na długo przed twoim przybyciem do Seacliffe. Poza 

tym, jestem pewna, że i tak byś nie przyszła – rozumiesz przecież, że żyjemy w 
z

upełnie odmiennych środowiskach. Nie pasowałabyś do nas. Nie mówiąc o tym, 

że nie znasz tam żywej duszy i raczej nudziłabyś się. 

A więc Graydon nie powiedział Bertie, że Courtenay odrzuciła zaproszenie na 

to przyjęcie! Dobrze, pomyślała chytrze, podrażni się trochę z tą kobietą. 

– 

Naprawdę tak myślisz? – uniosła brwi patrząc ze zdumieniem na Bertie. – To 

dziwne. Dlaczego w takim razie, do diabła, zawracasz sobie głowę zapraszaniem 

gości  i  ponosisz  tyle  wydatków,  żeby  zorganizować  przyjęcie,  o  którym  z  góry 

wiesz, że nie będzie udane? 

Twarz Bertie poczerwieniała ze złości. 
– 

Nie to miałam na myśli. Moi przyjaciele na pewno nie będą się tam nudzili. 

Bo widzisz, będzie tam cała nasza paczka – paczka narciarzy. To nasze pierwsze 
spotkanie po moim powrocie z A

nglii,  po  śmierci  Aleksa.  Czekamy  z 

niecierpliwością, żeby powspominać stare dzieje – wzruszyła wyniośle ramionami. 
– 

Od lat jeździliśmy na narty do Whistler. 

Pierwszy weekend zorganizował Patryk i ta wyprawa była tak udana, że... 

Reszta opowieści Bertie nie dotarła już do Courtenay – całą uwagę skupiła na 

słowach „paczka narciarzy”. To było właśnie wtedy, kiedy spotkała Patryka po raz 

background image

pierwszy. A może na przyjęciu będzie jego przyjaciel, ten, który udawał urzędnika 
stanu cywilnego? 

Jakieś  wspomnienie  błysnęło  w  jej  umyśle...  mglisty  wizerunek  mężczyzny, 

który  czytał  słowa  małżeńskiej  przysięgi.  Tak  zamazany,  że  trudno  byłoby  jej 

nawet  przypomnieć  sobie,  jak  wyglądał.  Tego  dnia  była  taka  szczęśliwa,  że  nie 

dostrzegała nikogo poza Patrykiem. Ale kiedy ujrzy tego mężczyznę, na pewno go 
rozpozna... 

W jednej chwili podjęła decyzję. Pójdzie na to przyjęcie. Może będzie mogła 

wskazać  tego  oszusta  Graydonowi  i  powiedzieć  –  To  jest  ten  człowiek,  który 

udzielił „ślubu” Patrykowi i mnie! 

Nagle uświadomiła sobie, że Bertie ciągle coś do niej mówi. 
– 

Więc  –  kończyła  Bertie  –  musisz  po  prostu  powiedzieć  Graydonowi,  że 

wolisz zostać w domu, niż iść na nieciekawe przyjęcie. 

–  Nie, Bertie – 

odrzekła  Courtenay.  –  Nie  będę  się  nudziła.  –  I  dodała 

prowokującym tonem: – Przecież będę z Graydonem. Jak mogłabym się źle bawić 

w towarzystwie tak ekscytującego i atrakcyjnego mężczyzny? 

Zaległa  cisza.  Courtenay  ujrzała  niespodziewanie  Graydona  stojącego  w 

drzwiach. 

Serce zabiło jej gwałtownie. Jak długo tam tkwił? Czy słyszał, co powiedziała? 

Oczywiście,  że  słyszał  –  drwiące  spojrzenie  błękitnozielonych  oczu  nie 

pozostawiało  żadnej  wątpliwości.  Znowu  narodziło  się  między  nimi  szczególne 

napięcie. Courtenay zapomniała o obecności Bertie. 

– 

Cześć, Bertie – odezwał się Graydon i napięcie zniknęło. 

Bertie obróciła się na pięcie. W jej oczach wyraźnie malował się niepokój, czy 

Graydon nie słyszał przypadkiem, co ona mówiła. Ale w jego spojrzeniu nie było 

gniewu i Courtenay usłyszała wyraźne westchnienie ulgi. 

Nie  patrzyła  na  Graydona.  Mruknęła  tylko  „dziękuję”,  kiedy  podawał  jej 

filiżankę z kawą. 

– 

Przyszłam, kochanie, żeby pożyczyć taśmy, które obiecałeś mi na przyjęcie – 

bursztynowe oczy Bertie błyskały w stronę Graydona. – Wiem, że miałeś sam je 

przynieść, ale właśnie byłam w pobliżu i... 

– 

Przepraszam,  Bertie,  nie  przesłuchałem  ich  jeszcze,  ale  nie  martw  się,  nie 

zapomnę ich zabrać. – Graydon zrzucił marynarkę i zagłębił się w fotelu. Właśnie 

zaparzyłem kawę. Napijesz się? 

Bertie potrząsnęła głową. 
– 

Nie, nie mam czasu. John będzie tu lada dzień i chciałabym, żeby zastał mnie 

background image

w domu, jak przyjedzie. 

. – 

Odprowadzę cię do samochodu. Courtenay spoglądała ze smutkiem, kiedy 

szli przez pokój ku wyjściu. Stanowili wyjątkowo dobraną parę – oboje atrakcyjni, 

eleganccy. W duchu przyznała, że Bertie miała rację – ona, Courtenay, nigdy nie 

będzie pasowała do ich świata. Wyobraziła sobie jednak jakby to było być Jedną z 

paczki”, przyjaciółką Graydona. 

Zaraz jednak powściągnęła wodze fantazji. Nie miała zamiaru zostać jedną z 

przyjaciółek  Graydona.  Chciała  jedynie  wyjaśnić  wszystko  przed  wyjazdem  do 

Millar’s Lake. A jeżeli wypadki potoczyłyby się tak, jak sobie zaplanowała, wtedy 
ona i Vicky... 

Vicky!  Ścisnęła  filiżankę,  którą  trzymała  w  ręce,  a  poprzednia  myśl  o 

znalezieniu człowieka, który udzielił fałszywego ślubu rozpłynęła się jak mgła w 

oślepiającym blasku słońca. Jaka była głupia! Jak mogłaby zostawić chore dziecko 

i  pójść  jutro  wieczorem  na  przyjęcie!  Kąciki  jej  ust  opadły  w  bolesnym 

rozczarowaniu. Oto miała jedyną może w życiu szansę udowodnienia, że mówiła 

prawdę – i nie mogła z niej skorzystać. 

Ale w końcu nie powinna się tak przejmować. Dlaczego miałoby jej zależeć, 

żeby  Graydon  jej  uwierzył?  Przecież  pragnęła  jedynie  wrócić  do  domu  i 

zapomnieć... 

Czy rzeczywiście? 

Odpowiedź na to pytanie powracała do niej jak echo, ale Courtenay tego nie 

słyszała. Nie chciała usłyszeć. 

 
Nazajutrz  Vicky  poczuła  się  lepiej.  Większość  popołudnia  przespała  i  około 

piątej  miała  prawie  normalną  temperaturę.  Courtenay  właśnie  kończyła 

przebieranie jej w czystą piżamkę, kiedy rozległo się krótkie pukanie do drzwi i 

Graydon wszedł do pokoju. 

Przyniósł  ze  sobą  jakieś  pudło.  A  kiedy  wyjął  z  niego  przenośny  telewizor  i 

postawił na stoliku obok Vicky, dziewczynka spojrzała nań z niedowierzaniem. 

– 

Och,  dziękuję,  wujku!  –  głos  Vicky,  jeszcze  słaby  i  zachrypnięty,  drżał  z 

podniecenia. – 

Mój własny telewizor! Muszę go pokazać mojej przyjaciółce Amy! 

–  Ale my nie zabierzemy go do Millar’s Lake, kochanie – 

sprostowała 

Courtenay,  czując,  że  rumieńce  występują  jej  na  policzki.  –  Wujek  pozwala ci 

korzystać z niego tutaj. 

–  Nie, to jest dla Wiktorii – 

powiedział  Graydon,  włączając  telewizor.  – 

Spóźniony prezent gwiazdkowy. 

background image

–  Spójrz, mamusiu – 

Vicky  oparła  się  na  łokciach  i  patrzyła  z  rozjaśnioną 

twarzą, jak na ekranie pojawia się obraz. – Jest mój! Hurra! 

– 

Przykro mi, Vicky, ale nie mogę się zgodzić... 

–  Dlaczego nie? – 

zapytała  Vicky  i  łzy  momentalnie  pojawiły  się  w  jej 

błękitnych oczach. – Czy dlatego, że tak krótko znamy wujka Graydona? 

Courtenay zawahała się. 
– 

Tak, przyznaję, że to przede wszystkim... 

– 

Ale  przecież  całowaliście  się!  –  Vicky  spojrzała  na  matkę  z  oburzeniem, 

ocierając  łzy.  –  Widziałam  wczoraj  rano!  Wiem,  zawsze  mówiłaś  mi,  żeby  nie 

przyjmować prezentów od nieznajomych, ale wujek nie jest przecież obcy, skoro 

pozwalałaś mu się całować! 

Courtenay  czuła  na  sobie  wyzywający  wzrok  Graydona.  Nabrała  głęboko 

powietrza i zwróciła się do niego: 

– 

Czy możemy wyjść na chwilę? 

– 

Oczywiście. – Graydon zwrócił się do Vicky: 

–  Liwy przyniesie ci program telewizyjny. Twoja mama i ja idziemy dzisiaj 

wieczorem na przyjęcie – może wybierzesz sobie jakąś ciekawą audycję. 

Courtenay ze złością opuściła pokój. Nie chciała, żeby Vicky była świadkiem 

rozmowy z Graydonem. 

Zeszła  na  dół  do  salonu  i  przyjęła  wojowniczą  postawę.  Graydon  zamknął 

drzwi za sobą. 

– 

Chciałam omówić z tobą dwie sprawy – zaczęła. – Po pierwsze, nie pozwolę 

Vicky przyjmować tak kosztownych prezentów, a po drugie... 

– 

Załatwmy najpierw sprawę telewizora. Jak wiesz, mogę sobie pozwolić... 

– Nie o to chodzi – 

przerwała Courtenay. – Vicky jest dzieckiem, które chętnie 

poprzestaje na tym,  co ma... przynajmniej tak było do tej pory. Nie chciałabym, 

żeby  to  się  zmieniło,  kiedy  wrócimy  do  Millar’s  Lake.  Nie  chcę,  żeby  zaczęła 

pragnąć rzeczy, na które nie możemy sobie pozwolić. Mogę być samotną matką, 

ale nigdy nie przyjmę jałmużny! 

– 

Jałmużny?  Do  licha,  Courtenay,  przecież  mówimy  o  mojej  bratanicy!  Czy 

pomyślałaś kiedykolwiek o majątku Patryka? 

– 

Majątku Patryka? Czy masz na myśli... komu zostawił pieniądze? 

– 

Dokładnie to. 

– Nie

, nie pomyślałam. Ale co to może mieć wspólnego ze mną? 

– 

Nie  z  tobą.  Z  Wiktorią.  Jako  jego  córka,  jego  jedyne  dziecko  dziedziczy 

wszystko, co pozostawił. 

background image

– 

Nie życzę sobie... 

– 

Patryk nie sporządził żadnego testamentu, więc problem, co ty o tym sądzisz, 

ogóle nie istnieje. W czasie ostatniej recesji nie stracił ani centa, więc Wiktoria 

będzie spadkobierczynią znacznej sumy. No I co ty na to? 

Nie, Courtenay nigdy nie myślała o majątku Patryka. Była zbyt dumna z tak 

ciężko zdobytej niezależności. 

Vicky mia

łaby  odziedziczyć  pieniądze  po  człowieku,  którym  ona  sama  tak 

pogardzała? 

– 

Mylisz się, kiedy twierdzisz, że Patryk nic mi nie zostawił. Zostawił mi coś, a 

raczej – 

kogoś. Vicky. Spadek po Winterach. Mój spadek, Graydon. I tylko ja będę 

decydować o przyszłości Vicky. Jeśli chodzi o ten telewizor, ona może go używać, 

dopóki  tu  będziemy  i  jestem  ci  naprawdę  wdzięczna,  że  pomyślałeś  o  tym.  Ale 

kiedy wyjedziemy z Seacliffe, nie weźmiemy go ze sobą. 

I jeszcze jedna kwestia – 

ciągnęła  chłodno,  nie  zwracając  uwagi  na jego 

protesty. – 

Nie pójdę na przyjęcie. 

– 

Dlaczego  zmieniłaś  zamiar?  Czy  nie  mówiłaś  Bertie,  że  spodziewasz  się 

dobrej zabawy w towarzystwie „atrakcyjnego i ekscytującego mężczyzny”? 

– 

Dobrze wiesz, iż powiedziałam to tylko po to, żeby rozzłościć Bertie. Zresztą 

i  tak  nie  mogłabym  pójść,  nawet  gdybym  miała  ochotę.  Byłabym  niespokojna, 

zostawiając Vicky. Ona nie czuję się jeszcze najlepiej. 

– 

Pomyślałem  o  tym.  Siostra  Liwy  jest  pielęgniarką.  Obiecała  przyjść  tu  na 

noc. Obie z Liwy chętnie zaopiekują się dzieckiem. 

– Ale... 
– 

Nawet  matka  nie  jest  niezastąpiona,  Courtenay.  Wiktoria  zniesie  to,  nie 

martw się. 

Courtenay  zawahała  się.  Chciała  dalej  przekonywać  go,  że  nie  będzie  mu 

towarzyszyć,  ale  przypomniała  sobie  przyjaciela  Patryka,  który  udzielił  im 

„ślubu”.  A  jeśli  on  będzie  na  przyjęciu?  To  była  niewielka,  ale  może  jedyna 

szansa, żeby przekonać Graydona. Zanim zdążyła coś powiedzieć, Graydon dodał: 

– 

I nie próbuj wymawiać się, że nie masz się w co ubrać. Jest przecież ta czarna 

sukienka. Och, wiem, co c

zujesz na samą myśl o nałożeniu czegoś, co ja kupiłem, 

więc poproszę cię o to. Zrób mi tę przyjemność, specjalnie dla mnie. 

To zdarzyło się pierwszy raz: Graydon o coś prosi! Trudno zresztą i tak byłoby 

nie  uczynić  zadość  tej  prośbie  bo,  prawdę  mówiąc,  ona  rzeczywiście  nie  ma 

innego, odpowiedniego stroju na tę okazję. 

–  Dobrze  – 

zgodziła  się.  –  Pójdę  na  przyjęcie.  Włożę  czarną  sukienkę.  Ale 

background image

stawiam  warunek:  zwrócę  ci  pieniądze,  choćby  to  miało  trwać  dziesięć  lat  i 

choćbym nigdy więcej jej nie nałożyła! 

Już otwierał usta w odpowiedzi, ale powstrzymał się, widząc nieugięty wyraz 

jej twarzy. Wzruszył ramionami, a ona wiedziała, że sprawa jest załatwiona. Ale 

pozostało jeszcze jedno pytanie... 

– 

Dlaczego tak ci zależy, żebym poszła z tobą? 

– Mam swoje powody. 
– Jakie? 
Milczenie było jedyną odpowiedzią. 
– 

W porządku – odezwała się. – Ale ja też mam swój powód. I mam nadzieję, 

że zanim ta noc dobiegnie końca, będę ci mogła powiedzieć, o co chodzi. 

W  oczach  Graydona  błysnęło  zaciekawienie,  kiedy  patrzył  na  Courtenay, 

wychodzącą z pokoju. 

 
Courtenay  westchnęła  zirytowana.  Pochylając  się  w  kierunku  lustra,  szarpała 

niecierpliwie  stanik,  ale  bezskutecznie  próbowała  ukryć  białe  ramiączka,  które 

ciągle  wysuwały  się  spod  głęboko  wyciętej  sukni.  Gdyby  stanik  był  czarny, 

ramiączka  nie  byłyby  tak  widoczne,  ale  niestety,  nie  miała  takiego.  Nie  było 

innego wyjścia, tylko zdjąć go. 

Rozpięła  zamek  błyskawiczny,  zsunęła  sukienkę  i  przewiesiła  przez  stojące 

obok krzesło. Uwolniła się od stanika i rzuciła go na toaletkę. Zajęta przebieraniem 

nie  usłyszała  zupełnie  odgłosu  otwieranych  drzwi.  Dotarł  do  niej  dopiero 

niecierpliwy głos Graydona: 

– 

Do licha, Courtenay, co tak długo... ? 

Urwał gwałtownie. Courtenay zobaczyła w lustrze dwie postacie. 

Swoją  z  włosami  opadającymi  gładkimi  pasmami na ramiona, wargami 

pomalowanymi różową pomadką i okrągłymi ze zdziwienia i przerażenia oczami. 

Doskonale zdawała sobie sprawę, że trudno o bardziej prowokujący widok niż jej 

obnażone  piersi,  smukłe  nogi  w  czarnych  rajstopach  i  pantoflach  na  wysokich 
obcasach. 

Graydon też był tego samego zdania. Zamknął drzwi za sobą i oparł się o nie. 

Patrzył jak ogłuszony nie wierząc własnym oczom. 

Wygląda  porywająco  –  myślała  oszołomiona  Courtenay,  przyglądając  się  z 

kolei drugiej postaci w lustrze. Ubrany w cza

rny  smoking,  białą  koszulę  ze 

srebrnymi spinkami do mankietów i czerwoną muszką... 

W ciągu ułamka sekundy uświadomiła sobie, co się stało. Krew odpłynęła jej z 

background image

twarzy, gwałtownym ruchem skrzyżowała ręce na obnażonych piersiach. 

–  Przepraszam... przepraszam

,  że  musiałeś  czekać...  –  szepnęła,  nie  poznając 

własnego głosu. 

– 

Nie  musisz  przepraszać  –  każde  jego  słowo  brzmiało  jak  zmysłowa 

pieszczota. Zbliżał się wolno, nie spuszczając z niej wzroku. – Nie mogłem przyjść 

bardziej w porę – ty rzeczywiście potrzebujesz pomocy, żeby się przygotować. 

Podszedł  tak  blisko,  że  Courtenay  czuła  zapach  jego  wody  kolońskiej.  Nogi 

miała jak z waty. 

– 

Podaj mi sukienkę – wyciągnęła jedną drżącą rękę, drugą usiłując zasłonić 

piersi. – 

Nie potrzebuję żadnej pomocy. 

– 

Powiedz czarodziejskie słowo – poprosił miękko. 

– 

Proszę...  –  Odsunęła  się,  kiedy  ręką  pogładził  jej  włosy  i  palcami  musnął 

policzek. – 

Po co przyszedłeś? 

– 

Nie wiedziałem, że jeszcze się ubierasz. Byłaś gotowa dziesięć minut temu, 

kiedy Liwy zeszła na dół. Powiedziała mi... 

– 

Wtedy  byłam  gotowa...  a  raczej  wydawało  mi  się,  że  jestem  gotowa,  ale 

zobaczyłam, że ramiączka od stanika wystają spod sukienki i musiałam go zdjąć. 

Nie miałam czarnego... Muszę iść bez niego... a może w ogóle powinnam zostać w 
domu... 

Dlaczego mówiła szeptem? 
– 

Idź już teraz – poprosiła. – Za minutę będę na dole. 

– 

Nigdzie nie pójdę – odparł Graydon. – Przynajmniej dopóki nie ubierzesz się. 

Obiecałem  Bertie,  że  przyjdę  wcześniej  z  kasetami,  a  i  tak  jesteśmy  spóźnieni. 

Będę tu stać, żeby się upewnić, że nie tracisz czasu... Myślę, że najlepiej będzie – 

rzekł, ignorując jej protesty – jeśli sam cię ubiorę. 

Courtenay zrozumiała, co miał na myśli. Wiedziała również, że nie będzie w 

stanie mu się oprzeć. 

– Dobrze – 

zgodziła się. 

– 

Będziesz musiała ze mną współpracować – uśmiechnął się z lekką ironią. – 

Wyciągnij ręce. 

Courtenay spojrzała na niego. Czuła, że nie może już dłużej trwać w złości i 

niechęci, że ulega urokowi pięknych błękitnozielonych oczu... Zaciskając mocno 

powieki,  starała  się  myśleć  o  czymś  innym...  czymkolwiek...  Ale  nawet  z 

zamkniętymi oczami wiedziała, że Graydon pieści wzrokiem jej nagie ciało. Kiedy 

wciągnęła wreszcie sukienkę, otworzyła oczy i odrzuciła włosy z twarzy. 

– 

Sama  zapnę  suwak!  –  odepchnęła  ręce  Graydona,  kiedy  położył  je 

background image

zdecydowanym ruchem na jej ramionach. 

– 

Nie, ja to zrobię. 

Jak zahipnotyzowana patrzyła na odbicie w lustrze. 
– 

Graydon  pochylił  głowę  i  marszcząc  czoło  usiłował  ostrożnie  podciągnąć 

suwak do góry. Jego palce przesunęły się delikatnie po jej plecach. Wstrzymując 

oddech czekała, kiedy odsunie się od niej. 

Ale  nie  zrobił  tego.  Obrócił  ją  przodem  do  siebie  i  przyciągnął  mocno. 

Przesunął ręką po jej włosach, ale gdy zbliżył wargi do jej ust, odwróciła głowę. 

– 

Wiesz przecież, że jest późno. A ja chciałabym jeszcze zajrzeć do Vicky. 

– 

Vicky czuje się zupełnie dobrze – ledwo słyszała jego słowa, kiedy zanurzył 

twarz w jej pachnących włosach. – Ogląda telewizję. Zajrzysz do niej za chwilę, 
ale najpierw... 

– 

Niczego nie będzie najpierw! – Courtenay próbowała się uwolnić, ale trzymał 

ją mocno w uścisku. Dotknął wargami wrażliwego miejsca za uchem. 

– 

Twoje perfumy... Spodziewałem się, że użyjesz czegoś bardziej... duszącego. 

Nie poznaję tego zapachu... 

– 

To są nowe perfumy – powiedziała Courtenay. 

– 

Nazywają  się  „Odczep  się”.  Pewnie  nigdy  jeszcze  nie  miałeś  z  nimi  do 

czynienia. 

Zachichotał  cicho.  Zirytowana,  zrobiła  następną  próbę  uwolnienia  się  z  jego 

ramion, ale jego ręce przesunęły się już wzdłuż szyi, palce zawładnęły miejscem 

za uszami. Czuła znajomy dreszcz wywołany dotknięciem tych rąk... 

– 

Jesteś bardzo blada – szepnął niepokojąco miękkim głosem. – Nie możemy 

iść na przyjęcie, jeśli będziesz wyglądała jak zjawa. Potrzebny ci pocałunek... 

– 

Nie dręcz mnie! Wolę już wyglądać jak duch! 

– 

Nie chcę zrobić ci krzywdy, mam tylko zamiar... Wargi Graydona zbliżyły 

się do ust Courtenay. 

Ledwie mogła się utrzymać na nogach. Objęła go. Wtedy Graydon przycisnął 

ją  bliżej  tak,  że  jej  ramiona  znalazły  się  w  pułapce.  Trzymał  ją  tak  mocno,  że 

ledwie mogła oddychać. 

– 

Proszę, nie... – patrzyła błagalnie. 

Spojrzenia ich zwarły  się  z  taką  mocą,  że  Courtenay  zakręciło  się  w  głowie. 

Och, te oczy – 

wydawały  się  wciągać  ją  w  głąb  jego  duszy.  Po  raz  pierwszy 

zauważyła żółtą plamkę na tęczówce, błyszczącą jak ziarenko złotego piasku na tle 

błękitnawej zieleni. 

I wtedy nagle jego usta zawładnęły jej wargami. Dobry Boże, nigdy jeszcze nie 

background image

odczuwała  czegoś  podobnego!  Fala  pożądania  przeszyła  jej  ciało,  sprawiając 

niemal ból. Każde miejsce, którego dotknął, niemal ją paliło. Ciepłe dłonie pieściły 

rozgorączkowane policzki, gorące uda przywierały do jej aksamitnej skóry. 

Wargi Graydona zwykle zaciśnięte z dezaprobatą i pogardą, teraz wydawały się 

pełne, wyzwolone przez jakąś zmysłową magię. Courtenay także poddała się woli 
zmys

łów. Przylgnęła do niego jakby chciała stać się częścią jego ciała... 

Na  pół  świadomie  rozumiała,  że nigdy  nie  zapomni  tej  chwili...  nie  zapomni 

smaku  – 

słodyczy i namiętności zarazem – i tej niezwykle agresywnej męskości, 

która wyzwoliła w niej pragnienie uległości. 

Graydon  posadził  ją  delikatnie  na  łóżku.  Nie  miała  siły  protestować,  gdy 

ściągnął zamek, nie opierała się, kiedy rozsunął aksamitne fałdy sukienki i ułożył 

ją na poduszkach. Jakby z oddali usłyszała dzwonek telefonu. 

Graydon pochylił się nad nią i całował, aż wargi jej nabrzmiały. Przesunął usta 

po szyi aż do wypukłości piersi. 

Courtenay czuła pulsowanie krwi i czekała bez tchu, kiedy niecierpliwe wargi 

osiągną cel swych poszukiwań. Najpierw zawładnęły jednym różowym pączkiem, 

potem drugim. Chłonął je, jakby były maleńkimi cudownymi różami i jak gdyby 

tylko  on  jeden  niesłychanie  delikatną  pieszczotą  potrafił  zmusić  je  do 

rozkwitnięcia... 

– 

Dobry  Boże...  –  udało  się  jej  odezwać  zduszonym  głosem  –  nie rób tego! 

Przestań! Powinniśmy już iść... 

– Wiem – 

odpowiedział bez przekonania. 

– 

Moja sukienka... Pogniecie się... 

– 

Nie martw się. 

– 

Pozwól mi wstać. 

– Zaraz... 
– Teraz! 
– Potem... 
Potem? Po czym? Jak już będzie po wszystkim? Czy nie przysięgła sobie, że 

nigdy już nie straci głowy? Czy przykre doświadczenia niczego jej nie nauczyły? 

Jeśli  nie,  zasłużyła  sobie  na  to,  co  się  wydarzyło.  Jeszcze  raz  przeżyłaby  ból  i 

poniżenie, gdyby uległa szalonemu, lekkomyślnemu pragnieniu. 

Z  desperacką  siłą  wyrwała  się  z  jego  objęć  i  stanęła  na  środku  pokoju. 

Podnos

ząc drżącymi palcami sukienkę, spoglądała na Graydona z bijącym sercem. 

Nagle ktoś zapukał do drzwi sypialni. 

W  pierwszej  chwili  oboje  zastygli  bez  ruchu.  Następnie  Graydon  powiedział 

background image

szorstko: 

– Tak? 
– Dzwoni lady Atherton – 

odezwała się Liwy. 

– Czeka na 

taśmy, które jej pan obiecał. 

Graydon zacisnął pięści. 
– 

Powiedz jej, że jestem w drodze. 

Courtenay usłyszała lekkie kroki Liwy zbiegające po schodach. Trzęsącymi się 

palcami podciągnęła zamek błyskawiczny. 

– Idziemy? – 

zapytała, starając się nadać swemu głosowi naturalne brzmienie. 

– Courtenay... – 

Graydon postąpił krok naprzód. 

– Poczekaj! 
–  Po co? – 

Courtenay  przesunęła  się  obok  niego,  podeszła  do  lustra  i 

przeczesała  włosy.  –  Spójrz  na  mnie...  Mówiłeś,  że  jestem  blada...  Teraz  jestem 
rozpalona, prawda? 

Obróciła twarz ku niemu. 
– 

Zrobiłeś dobrą robotę, Graydon. Udało ci się nadzwyczajnie. Nikt mnie już 

tego wieczoru nie weźmie za ducha! A teraz... zajrzę na chwilę do Vicky, zanim 
wyjdziemy. 

 

background image

Rozdział 10 

 
Zabawa była w pełnym toku, kiedy Courtenay i Graydon przybyli do Bertie. 

Gdy  weszli  do  środka,  Courtenay  odniosła  wrażenie,  że  znalazła  się  w 

ekskluzywnym  nocnym  klubie.  Ogromny,  jasno  oświetlony  hol  był  pełen 

wspaniale  ubranych  kobiet  w  mieniących  się  barwami  i  wzorami  strojach, 

mężczyzn w eleganckich garniturach; wszyscy popijali koktajle i nawoływali się 

starając się przekrzyczeć ogłuszającą muzykę. 

Tak pachnie pieniądz, pomyślała Courtenay, francuskimi perfumami, modnymi 

wodami kolońskimi, doskonałymi importowanymi winami. 

Graydon zdjął z ramion Courtenay etolę z norek, którą Alanna pożyczyła jej na 

dzisiejszy wieczór i podał służącemu. Courtenay dostrzegła Bertie wynurzającą się 

z tłumu gości. Szła w ich kierunku. 

Odetchnęła  głęboko.  Jeżeli  tamta  kobieta  miała  zamiar  drwić  z  jej  wyglądu, 

musiała doznać srogiego rozczarowania. Courtenay wiedziała, że nigdy jeszcze nie 

wyglądała piękniej – czarna tkanina jej aksamitnej sukni wspaniale kontrastowała 

z  jasnymi  włosami,  bielą  ramion  i  piersi  odsłoniętych  przez  głęboko  wycięty 

dekolt. W dodatku pocałunki Graydona osiągnęły zamierzony przez niego efekt, a 

nawet...  przeszły  jego  oczekiwania!  Policzki  miały  kolor  płatków  róży,  a  oczy 

lśniły jak gwiazdy. 

W  kocich  oczach  Bertie  błysnęła  złość.  Zazdrość  i  mściwość  wykrzywiły  jej 

usta.  Ale  kiedy  Graydon  zwrócił  się  do  niej,  przybrała  maskę  życzliwości  i 

gościnności. 

– 

Kochanie,  jesteś  niepoprawny!  Wszyscy  już  są,  a  przecież  wiedziałeś,  jak 

bardzo  mi  zależało,  żebyś  przyszedł  wcześniej...  –  wspięła  się  na  palce  i 

pocałowała go. – Całe szczęście, że nie zapomniałeś o kasetach. Brad czeka na nie 
– 

on jest dzisiaj odpowiedzialny za muzykę. Znasz tu wszystkich, prawda? No to 

na razie, zobaczymy się wkrótce. 

– Dziwka – 

szepnęła Courtenay. 

– 

Coś ty powiedziała? – Graydon zmarszczył z gniewem brwi. 

Courtenay  zastanawiała  się  przez  chwilę,  czy  nie  udać,  że  powiedziała  coś 

innego, ale w końcu wzruszyła ramionami. 

– 

Powiedziałam, że to dziwka. Ma obrzydliwy sposób bycia. 

Graydon ujął ją za łokieć i poprowadził w kierunku baru. – Nie lubisz Bertie, 

background image

prawda? 

– Nie – 

odrzekła zdecydowanie. – Nie lubię. 

Kiedy podeszli do baru, Graydon zapytał: 
– 

Czego się napijesz? 

– 

Napiłabym się perriera. 

– 

Perriera i szkocką poproszę – zwrócił się Graydon do barmana. 

Nie  miał  oczywiście  ochoty  dyskutować  o  Bertie.  Ona  zresztą  też  nie. 

Rozejrzała się wokół, czując nerwowe podniecenie. Gdzie on jest, ten przyjaciel 
Patryka? 

Niedaleko  od  niej  przy  fortepianie,  stała  grupka  pięciu  mężczyzn.  Courtenay 

przyglądała  się  im  uważnie.  Jednego  z  nich  od  razu  wyeliminowała  –  był  dużo 

wyższy  od  mężczyzny,  którego  szukała.  Drugi  też  nie  wchodził  w  rachubę.  Był 

uderzająco podobny do Paula Newmana. Ze zmarszczonym czołem przyglądała się 

trzeciemu.  Miał  ciemne  włosy  i  regularne  rysy  twarzy.  Ze  swojego  miejsca 

widziała  tylko  jego  profil.  Może...  Ale  za  chwilę  nieznajomy  odwrócił  się,  żeby 

zawołać  przechodzącego  kelnera  i  Cortenay  westchnęła  rozczarowana.  Miał 

wyraźne znamię na prawym policzku. 

– 

Taksujesz  gości?  –  odezwał  się  Graydon  zimno,  aż  podskoczyła 

przestraszona. 

– 

Słucham? – zwróciła twarz ku niemu. Co on takiego powiedział? Że taksuje 

gości? 

– 

Nie  możesz się  już  doczekać, tak?  – spytał,  krzywiąc  usta w  pogardliwym 

uśmiechu. – Który ci się podoba? Ten jest podobny do Paula Newmana, prawda? 

Czy chciałabyś, żebym ci go przedstawił? A może sama uczynisz pierwszy krok? 

Nazywa się Dirk Mason. Jego żona, Penny, jest w szpitalu, właśnie urodziła trzecie 

dziecko... Ale ciebie to oczywiście nie powstrzyma! 

Courtenay  poczuła  skurcz  w  gardle.  Chociaż  odepchnęła  go  od  siebie  w 

sypialni, nie mogła o nim zapomnieć. Czuła jego bliskość każdym nerwem. Kiedy 

wsiadali do windy, ujrzała w jego oczach tlącą się namiętność i niemal zabrakło jej 
tchu. 

Wzięła szklankę perriera z jego ręki, potrząsając głową. 
– 

Mylisz się – rzuciła zimno. – Wcale nie taksuję nikogo, chociaż tak uważasz. 

– 

Obserwowałem cię w lustrze – powiedział niskim, nieprzyjemnym głosem. – 

Jeżeli to nieprawda, to dlaczego przyglądałaś się tym mężczyznom w taki sposób, 

jakbyś chciała ocenić, czy... wchodzą w rachubę? 

Courtenay ścisnęła mocniej szklankę w ręce. 

background image

– Nie zaprz

eczam, że się im przyglądałam – odrzekła. – Ale jeżeli powiem ci, 

dlaczego to robiłam, i tak nie uwierzysz, więc... 

– Spróbuj – 

przerwał. Courtenay westchnęła. 

– 

Nie będziesz zadowolony z tego, co mam zamiar... 

– 

Do diabła, o co chodzi? 

Nabrawszy powietrza 

głęboko  w  płuca,  Courtenay  wyznała:  –  Kiedy Bertie 

powiedziała mi, że będzie tu dziś grupa znajomych – paczka, z którą Patryk jeździł 
na narty – 

pomyślałam... – zawahała się. 

– 

Co pomyślałaś? 

– 

Pomyślałam, że jeśli pójdę na to przyjęcie, może spotkam przyjaciela Patryka 

– 

tego, który udawał urzędnika stanu cywilnego. – Zobaczyła błysk gniewu w jego 

oczach, ale nie czekając, aż coś powie, ciągnęła dalej: – Na pewno się dziwiłeś, że 

nagle zgodziłam się przyjść tutaj – wiesz, że nie znoszę Bertie... 

Spojrzała  na  niego,  spodziewając  się  wybuchu  gniewu,  ale  nic  takiego  nie 

nastąpiło. Zamiast tego zapytał łagodnie: 

– 

A jeżeli znajdziesz tego... przyjaciela mojego brata? Co wtedy? 

– 

Wtedy zmuszę go, żeby powiedział ci prawdę! 

– I? 
Courtenay potrząsnęła głową. 
– 

To  wszystko.  Chcę  tylko,  żebyś  wiedział,  iż  mylisz  się  co  do  mnie.  Nie 

należę do kobiet, które polują na żonatych mężczyzn. 

Graydon długo patrzył na Courtenay. Następnie spytał szorstko: 
– 

Jak wygląda ten... oszust? 

– 

Bardzo  słabo  go  pamiętam  –  to  było  tyle  lat  temu.  Był  przeciętnej  tuszy, 

gładko ogolony, robił wrażenie zwyczajnego... 

Spojrzenie Graydona było zdecydowane i twarde, kiedy ujął ramię Courtenay. 
– 

To  nie  powinno  być  trudne.  Przedstawię  ci  każdego  mężczyznę  w  tym 

pomieszczeniu, dopóki nie znajd

ziesz tego, którego szukasz. A kiedy już trafisz na 

niego  – 

dodał  drwiąco  –  powiedz,  że  masz  ochotę  na  następnego  perriera.  To 

będzie znak, że osiągnęłaś cel; resztę zostaw mnie. 

 
Nie ma go tutaj. 
Courtenay  stwierdziła  to,  kiedy  wreszcie  poznała  już  wszystkich  mężczyzn 

obecnych na przyjęciu. Myślała o tym nadal w parę godzin później, gdy w pokoju 

Bertie wpatrywała się nie widzącym wzrokiem w swoje odbicie w lustrze. Czuła 

niemal obecność Graydona w pobliżu, pamiętała, jak mocno schwycił ją za ramię 

background image

po zakończeniu ich wędrówki po pokojach. 

– 

Nie masz już ochoty na perriera, moje kochanie? Słowa te były jak pchnięcie 

sztyletem w serce. Nie mógł jej zranić boleśniej, nawet gdyby powiedział wprost: 

„Teraz już przekonaliśmy się, jaką jesteś kłamczucha”. 

Podniosła  głowę,  spodziewając  się  zobaczyć  triumf  w  jego  oczach.  Ze 

zdziwieniem  dostrzegła  rozczarowanie.  Czy  Graydon  miał  nadzieję,  że  spotka 

tego, kogo szukała? 

Ze  złością  wyjęła  szczotkę  z  torebki  i  gwałtownymi  ruchami  przeczesała 

włosy.  Musiała  wtedy  ulec  złudzeniu.  Przymknęła  oczy,  a  kiedy  je  znowu 

otworzyła,  ujrzała  w  spojrzeniu  Graydona  dobrze  jej  znaną  drwinę.  Chętnie 

ukarałaby siebie za swoją łatwowierność i głupotę. Z jakiego powodu miałby być 

rozczarowany? Że nie była w stanie udowodnić, że miała rację? 

W

epchnęła z pasją szczotkę do torebki i wyszła z pokoju. Zbliżała się północ i 

wszędzie czuło się gorączkowe podniecenie. Kilka par tańczyło w fogu w pobliżu 

baru.  Courtenay  rozejrzała  się  wokół,  szukając  znajomej  sylwetki  Graydona,  i 

wtedy zobaczyła go właśnie tam, z Bertie. 

Nie tańczyli, tylko kołysali się w takt muzyki. Courtenay nie widziała twarzy 

Graydona, lecz mogła patrzeć wprost na Bertie. Przytuliła policzek do piersi swego 

partnera,  kocie  oczy  przymknęła  w  zachwycie,  uśmiechała  się  jak  pogrążona  w 
transie. 

Courtenay odwróciła się gwałtownie i wyszła. Dlaczego ten widok sprawił jej 

taką przykrość? Przecież jej również Graydon proponował taniec, ale odmówiła. 

Tu  chodziło  o  coś  innego.  Nigdy  jeszcze,  wobec  żadnego  mężczyzny,  nie 

odczuwała  tak  silnego,  tak  wszechogarniającego  ją  pożądania.  Uczucie  to 

napełniało ją prawdziwym przerażeniem. 

Wkrótce  po  tym,  jak  przybyli  na  przyjęcie,  Graydon  pokazał  jej  cały 

apartament.  Szczególnie przypadł  jej  do gustu  przytulny  salonik  z  telewizorem  i 

przylegająca  do  niego  oranżeria  z  widokiem  na  ocean.  Była  wtedy  pusta  i 

Courtenay  modliła  się,  żeby  teraz  również  nie  było  tam  nikogo  –  mogłaby  się 

zaszyć, żeby lizać swoje rany. 

Pokój z telewizorem pogrążony był w ciemnościach. 

Courtenay  zorientowała  się,  że  nikogo  w  nim  nie  ma.  Nie  zapalając  światła 

przeszła  przez  pokój  i  otworzyła  rozsuwane  drzwi  prowadzące  do  oranżerii.  Tu 

również panowała ciemność. Wielkie palmy i paprocie w donicach, wiszące kosze 

z  pnącymi  roślinami  i  kwiatami  wypełniały  pomieszczenie.  Pachnie tu jak w 

kwiaciarni, pomyślała Courtenay, zapadając w głęboki, pleciony fotel, wyściełany 

background image

miękkimi  poduszkami.  Jednostajny  szum  oceanu  dochodził  z  otwartego  okna. 

Wydał  się  oszołomionej  Courtenay  cudowną  kołysanką  dla  jej  wzburzonych 

zmysłów. 

Uszc

zypliwe  pytanie  Graydona  „Nie  chcesz  już  perriera,  moje  kochanie?” 

sprawiło  jej  taką przykrość,  że  odpowiedziała  wówczas  szorstko:  –  Nie, perriera 

nie. Poproszę o szkocką, chociaż... Niech będzie podwójna. 

Co za głupota! Przecież miała słabą głowę i zawsze czuła senność po alkoholu. 

Miała tylko nadzieję, że Graydon nie będzie tu jej szukać. 

Graydon... 
– 

Między nami wszystko skończone – usłyszała nagle głos Graydona – po tym, 

co się wydarzyło. 

Courtenay  zerwała  się  z  fotela.  Rozglądała  się  wokół  szeroko  otwartymi 

oczami,  ale  nigdzie  nie  widziała  barczystej,  wysokiej  postaci.  Ale  przecież  tak 

wyraźnie usłyszała ten głos! Mój Boże, musiała się zdrzemnąć, może jeszcze śnić. 

Ale głos był tak blisko... 

– 

Ale ja cię przecież kocham! Wiesz o tym. Nigdy nie kochałam nikogo prócz 

ciebie. I wiem, że ty też mnie kochasz. 

Courtenay  gwałtownie  otrzeźwiała.  Nie,  nie  śniła.  To  był  głos  Bertie... 

dochodził  z  saloniku.  Nagle  uświadomiła  sobie,  że  oranżeria  nie  jest  już,  jak 

przedtem, pogrążona w ciemnościach, lecz przenika do niej światło z przyległego 

pokoju. Zrozumiała, że słyszała rozmowę... bardzo osobistą rozmowę. 

W pierwszej chwili chciała wbiec tam i tym samym ujawnić swoją obecność. 

Ale  po  namyśle  zdecydowała,  że  nie  może  tego  zrobić.  W  jakie  zakłopotanie 

wprawiłaby  tę  kobietę,  dając  jej  do  zrozumienia,  że  ktoś  słyszał  jej  miłosne 

wyznanie! Zacisnęła ręce na poręczy fotela, nie wiedząc, co robić, kiedy usłyszała 

ostry głos Graydona: 

– 

Do  diabla,  wiesz  doskonale,  że  cię  kochałem.  Kiedy  przyjęłaś  moje 

oświadczyny,  byłem  najszczęśliwszym  człowiekiem  na  świecie.  Chciałem 

krzyczeć o tym ze szczytu Grouse Mountain! Tylko ty upierałaś się, żeby utrzymać 

w tajemnicy nasze zaręczyny... 

– 

Graydon, znasz moich rodziców. Wiesz, jaki to byłby dla nich cios, gdyby 

dowiedzieli  się  o  tobie,  o  naszym  związku...  Nie  miałeś  pieniędzy,  dopiero 

zaczynałeś... 

– 

Och, nie musiałaś wcale mówić im o tym – domyślili się sami! To dlatego 

zabrali cię na wakacje do Anglii – chcieli nas rozdzielić... i udało im się to. Twoja 

matka musiała być w siódmym niebie, kiedy sir Aleks Atherton wybrał cię. Wcale 

background image

jej nie przeszkadzało, że był trzy razy od ciebie starszy i miał ptasi móżdżek... 

– 

Byłam szalona ulegając mu! Ale tak lubię mieć ładne rzeczy, a on olśnił mnie 

swoimi diamentami... 

– 

Ja też mogłem olśnić cię diamentami – przerwał Graydon – i otulić cię futrem 

z norek, gdybyś poczekała na mnie, skoro mi to obiecałaś! Ale był Aleks ze swoim 
wielkim zamkiem, ze swymi milionami... 

– 

Nie patrz na mnie takim wzrokiem, kochanie. Nie mogę tego znieść! 

Graydon mówi

ł dalej, jakby tego nie słyszał. – Muszę ci podziękować, Bertie, 

udzieliłaś mi ważnej lekcji. 

– Lekcji? Jakiej lekcji? 
– 

Że pieniądz to siła. Kiedy zorientowałem się, że Aleks Atherton po prostu cię 

kupił, przysiągłem sobie, że zgromadzę fortunę, żebym mógł mieć siłę, która idzie 
w parze z... 

– 

Dobry Boże, Graydon, jak ty się zmieniłeś! Dawniej nie byłeś taki twardy... 

– 

Ty  też  się  zmieniłaś  –  powiedział  szorstko.  –  A  może  zawsze  byłaś  taka, 

tylko ja tego nie zauważałem. 

– 

To przez tę kobietę, prawda? – głos Bertie nagle stał się zjadliwy. – To ona 

stanęła między nami, ona wszystko zepsuła. Ta dziwka Patryka! 

Przez  chwilę  Courtenay  była  jak  ogłuszona.  Nie  mogła  uwierzyć  w  to,  co 

usłyszała.  Potem  ogarnęła  ją  taka  furia,  że  zerwała  się  z  fotela.  Nie  będzie 
tol

erować zniewag Roberty Atherton! I nie myśli dalej chować się w tej kryjówce, 

tylko po to, żeby nie sprawić przykrości tej kobiecie! 

Stanęła  w  drzwiach  pokoju  i  spojrzała  przed  siebie.  Krew  pulsowała  jej  w 

skroniach, a serce biło tak głośno, że zastanawiała się, czy ci dwoje tego nie słyszą. 

Graydon  trzymał  Bertie  w  ramionach,  spojrzenie  jego  ciskało  gromy. 

Pomalowane wargi kobiety rozchyliły się... 

Courtenay nabrała powietrza w płuca i zrobiła krok naprzód. 
– Przepraszam... 
Bertie  obejrzała  się  zaskoczona,  ale  zaraz  wściekłość  zabłysła  w  jej  kocich 

oczach. Graydon zastygł bez ruchu, następnie puścił Bertie i skierował całą uwagę 
na Courtenay. 

– 

Zastanawiałem się, gdzie się podziałaś. Nie  miałem pojęcia, że ktoś jest w 

oranżerii. – Zrobił krok ku niej z nachmurzoną miną. – Dlaczego nie pokazałaś się 

wcześniej? 

– 

Zdrzemnęłam  się  –  za  mało  było  perriera,  za  dużo  whisky  –  stwierdziła 

ironicznie.  Następnie,  kierując  na  Bertie  lodowate  spojrzenie,  powiedziała:  – 

background image

Chciałabym od razu sprostować pewną rzecz. Nigdy nie byłam i nie będę niczyją 

dziwką.  Jeśli  ktokolwiek  zasłużył  sobie  na  takie  określenie  –  to ty! Mój jedyny 

błąd polegał na tym, że dałam się złapać na lep czułych słówek i obietnic, ty zaś, 

jak słyszałam przed chwilą, sprzedałaś się za diamenty! 

Kiedy to mówiła, gniew dodawał jej sił. Wkrótce jednak nastąpiła reakcja po 

niezwykłym  napięciu.  Zaczęło  jej  się  kręcić  w  głowie  i  zachwiała  się.  Graydon 

natychmiast znalazł się przy niej i podtrzymał ją. 

– 

Czy dobrze się czujesz? 

Troska  w  jego  głosie  przypomniała  ten  dzień,  kiedy  wylała  na  siebie  gorącą 

kawę... Kiedy ogarnął ją ramieniem i przyciągnął blisko do siebie – bliżej niż to 

było  potrzebne,  tak,  iż  czuła  uderzenia  jego  serca  na  swych  odsłoniętych 

ramionach... co wpłynęło na zmianę jego nastawienia do niej? Zachowywał się tak, 
jakby byli kochankami... 

– Tak – 

westchnęła. – Czuję się dobrze. Ale chciałabym już iść do domu. 

Dom.  Kiedy  zaczęła  myśleć  o  Seacliffe  jak  o  domu?  Czy  zauważył  to? 

Odruchowo podniosła głowę i zobaczyła w jego oczach niezwykłą moc. Courtenay 

czuła,  że  wargi  jej  drżą.  Bardziej  niż  kiedykolwiek  przedtem  miała  świadomość 

jego bliskości, odurzającego zapachu jego włosów i skóry... 

– Znowu to samo – 

szepnął, a Courtenay zarumieniła się. Wiedziała, co miał na 

myśli. Patrzyła na niego tak, jakby czekała, że ją pocałuje... 

Grubiański śmiech Bertie przerwał tę nić porozumienia. Courtenay wzdrygnęła 

się i przeniosła wzrok z Graydona na kobietę. Twarz Bertie skrzywiła się ze złości. 

– 

Och, Graydon, jakiś ty beznadziejnie głupi! 

– 

zawołała  piskliwym,  histerycznym  głosem.  –  Czy  jesteś  ślepy?  Czy  nie 

widzisz  nic  poza  tą  słodką,  niewinną  pozą?  Czy  nie  dostrzegasz,  jaka  to  tania 

dziewczynka?  Patryk  był  zbyt  sprytny,  żeby  złapać  się  w  pułapkę  –  wziął,  co 

chciał i... 

–  Wychodzimy  – 

powiedział  Graydon ostrym tonem –  zanim  uczynię  coś, 

czego będę się potem wstydził. 

– 

Ależ nie możesz wyjść tak wcześnie! Co sobie wszyscy pomyślą? 

Graydon objął Courtenay i pociągnął ją ku wyjściu, tak że musiała niemal biec, 

żeby nadążyć za jego długimi krokami.  Czuła  na sobie spojrzenia ludzi, których 
mijali, kiedy szli przez hol. 

Prawie nie zauważyła, gdy Graydon narzucił jej etolę na ramiona. Przez cały 

czas miała wrażenie, że porusza się jak we mgle i nie wie, dokąd iść. Wyszli na 

parking. Wstrząsnęła się, nie tyle z powodu chłodu na dworze, ile pod wpływem 

background image

niepokojącej bliskości Graydona. 

Świeże powietrze napełniło jej płuca i łudziła się, że może również rozjaśni jej 

myśli, kłębiące się w głowie. Kilka metrów od nich przy krawężniku zatrzymała 

się taksówka. Courtenay nie zwróciła zupełnie uwagi na mężczyznę, który z niej 

wysiadł, dopóki Graydon nie powiedział tonem pełnym rozczarowania: 

– 

Do licha, przecież to brat Bertie! – Mruknął coś niezrozumiale, kiedy brodacz 

rozglądał się wokół. 

–  Graydon Winter! – 

nieznajomy  błysnął  zielonymi  oczami,  rozpoznając 

Graydona. Stanął koło nich i potrząsnął jego ręką. – Kopę lat, stary. – Spojrzał na 
Courtenay.  –  Przedstaw mnie swojej znajomej. To pierwsza przyzwoicie 
wyglądająca kobieta, którą widzę, od kiedy wyszedłem z dżungli! 

– Courtenay – 

odezwał się Graydon głosem, w którym wyczuwało się napięcie 

–  to jest John Andrews, brat Bertie – 

antropolog,  o  którym  ci  mówiłem.  Przez 

ostatnich sześć miesięcy przebywał nad Amazonką, z dala od cywilizacji. 

Słowa Graydona ledwo docierały do Courtenay. Patrzyła na Johna Andrewsa, 

na  jego  zielone  oczy,  proste,  ciemne  włosy,  usta  ukryte  w  gęstej  brodzie.  Serce 

waliło jej jak młotem. 

– 

Kiedy  zapuściłeś  brodę?  –  zapytała  słabym  głosem.  Spojrzał  na  nią 

zaciekawiony. 

– 

Brodę? Mam ją od... teraz będzie już dziewięć lat, Courtenay poczuła, że nogi 

ugięły się pod nią. 

Przeniosła wzrok z brata Bertie na wysoką postać stojącą obok niej. W świetle 

ulicznej lampy widać było, że twarz Graydona pobladła. 

–  Graydon  – 

powiedziała  nieswoim  głosem.  –  Jestem  gotowa  wypić  drugą 

szklankę perriera. 

 
Courtenay  siedziała  w  taksówce,  która  wiozła  ją  wzdłuż  Marine  Drive  w 

kierunku  Seacliffe.  Nie  bardzo  wiedziała,  jak  się  tu  znalazła  –  na pewno nie z 

własnej woli, ale była zbyt roztrzęsiona, żeby o tym myśleć.  Graydon przywołał 

taksówkę  i  wepchnąwszy  ją  do  środka,  wcisnął  jej  do  ręki  banknot 
dwudziestodolarowy. 

– 

Zobaczymy się w domu. Poczekaj na mnie, to nie potrwa długo. 

Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była furia w jego oczach, kiedy zwracał się do 

brata Bertie. 

– 

Czy tutaj pani chciała przyjechać? 

Głos  taksówkarza  wyrwał  ją  z  odrętwienia.  Wyjrzawszy  przez  okno, 

background image

powiedziała niezdecydowanie: 

– 

O,  tak...  Dziękuję  panu.  –  Wręczając  kierowcy  banknot,  powiedziała:  – 

Proszę zatrzymać resztę... i... szczęśliwego Nowego Roku. 

Liwy  i  jej  siostra  Jan  właśnie  schodziły  z  góry,  kiedy  Courtenay  weszła  do 

holu. Zanim zdążyła się odezwać, Jan powiedziała uspokajająco: 

– 

Właśnie byłyśmy u niej. Śpi jak suseł. 

Liwy uśmiechnęła się. 
– 

Wheeler zaprosił nas na drinka. Pani Winter powiedziała, że będziemy mogły 

wyjść, kiedy pani wróci. W salonie znajdzie pani świeżo zaparzoną kawę. 

– 

Dziękuję, Liwy. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawiły u Wheelera. 

– 

Dobranoc pani i szczęśliwego Nowego Roku! – zawołały obie siostry. 

Courtenay zsunęła pantofle i trzymając je w ręku przeszła na palcach na górę. 

Cicho  otworzyła  drzwi  pokoju  Vicky  i  serce  ścisnęło  się  jej  boleśnie,  kiedy 

zobaczyła wątłe ciało córki pogrążonej we śnie. Oparłszy się o framugę, patrzyła 

bezmyślnie w głąb pokoju oświetlonego przyćmioną lampą. 

Dlaczego  jej  życie  tak  się  pogmatwało,  stało  się  takie  trudne?  Niecałe  dwa 

tygodnie  temu  była  przecież  zupełnie  szczęśliwa  i  zadowolona.  Miały  z  Vicky 

swój własny świat, za który sama była odpowiedzialna. 

Od kiedy Graydon 

Winter wtargnął gwałtownie w ich życie, miała wrażenie, że 

zburzył całą stabilizację. Odkrył przed nią siłę pożądania. Chroniło ją do tej pory 

przekonanie, że Graydon nią pogardza. Ale to się ostatnio zmieniło. 

Nie  miała  wątpliwości,  że  dowiedział  się  już  wszystkiego  od  Johna.  Jak  się 

zachowa, kiedy wróci do Seacliffe? Jak będzie ją traktował, kiedy dowie się, że nie 

miał racji, uważając ją za inną kobietę, niż w istocie była? 

Odetchnęła głęboko. Powiedział, że rozmowa nie zajmie wiele czasu. Zejdzie 

więc na dół i poczeka na niego. 

Dobrze wiedziała, że te chwile będą dla niej jak wieczność. 
 
Graydon  przyjechał  o  północy.  Courtenay  nie  usłyszała  samochodu,  ani 

otwierania frontowych drzwi. Dobiegający zza okna huk sztucznych ogni zagłuszał 

wszystkie inne dźwięki. Podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Niebo rozświetlały 

czerwone, zielone i żółte rakiety. 

Gdzieś  w  pobliżu  skrzypnęła  podłoga  i  Courtenay  odwróciła  głowę  od 

barwnego widowiska za oknem. Serce zabiło jej niespokojnie na widok stojącego 
w drzwiach Gra

ydona.  Zobaczyła,  że  ma  bladą  i  zmęczoną  twarz;  czarne  włosy 

były  potargane,  jak  gdyby  ciągle  przeczesywał  je  palcami,  oczy  pociemniałe  od 

background image

rozpaczy, usta boleśnie skrzywione. 

W  końcu  zamknął  powoli  drzwi  i  podszedł  nieco  bliżej,  zatrzymując  się  w 

odległości kilku kroków od niej. 

– 

John  opowiedział  mi  całą  historię.  Najwidoczniej  chciał  wyświadczyć 

przysługę  Patrykowi.  Mój  brat  wyznał  mu,  że  poznał  bardzo  atrakcyjną  młodą 

blondynkę, że nie może jej zdobyć, że wprost odchodzi od zmysłów. Wtedy John 

zgodził się na... 

Przetarł  ręką  oczy  i  potrząsając  głową  odwrócił  się  od  niej  i  podszedł  do 

kominka. Spięta twarz świadczyła dobitnie o cierpieniu, jakie przeżywał. 

– 

Nie musisz mówić nic więcej – powiedziała cicho Courtenay. – Nie chcę tego 

słuchać. To wszystko już minęło – dodała pocierając nerwowo ręką lewe ramię. – 
Przepraszam. 

– Ty mnie przepraszasz? – 

spojrzał na nią z takim bólem, że poczuła ukłucie w 

sercu. – 

A za cóż byś miała przepraszać? 

– 

Wierzyłeś  swojemu  bratu.  To  musi  być...  bardzo  trudne  dla  ciebie... 

dowiedziałeś się, że nie był takim człowiekiem, za jakiego zawsze go uważałeś. 

Graydon długo nic nie mówił. A kiedy znowu się odezwał, Courtenay ledwie 

usłyszała jego cichy głos. 

– 

Tak, to ciężko znieść. Ale o wiele gorsza jest dla mnie świadomość, że tak 

niesprawiedliwie cię potraktowałem. Dobry Boże! Nic dziwnego, że nie chciałaś 

przyjechać  ze  mną  do  Seacliffe  i  że  nie  chciałaś  mieć  nic  wspólnego  z  rodziną 

Winterów!  Zachowaliśmy  się  obrzydliwie,  nie  do  wybaczenia!  Alanna  będzie 
zdruzgotana... 

– O, nie! – 

Courtenay podeszła do niego. – Nie wolno ci jej tego mówić. Ona 

nie powinna nawet dowiedzieć się... 

– 

Czy  naprawdę  masz  mnie  za  takiego  drania?  Sądzisz,  że  zgodzę  się,  żeby 

moja matka nadal uważała cię za jakąś... 

– 

Jakąś dziwkę? – oczy ich spotkały się. – Wolałabym raczej, żeby tak o mnie 

myślała, niż żebyś ją zranił. Ona i tak już wiele wycierpiała... 

– 

Prawda musi wyjść na jaw – Graydon potrząsnął głową, jakby nadal nie mógł 

uwierzyć w to, co usłyszał. – Naprawdę byłabyś gotowa poświęcić się? 

Wymowne spojrzenie Courtenay było jedyną odpowiedzią. 

Graydon, zupełnie wyczerpany, potarł ręką czoło. 
– 

Och, Boże, jak mogłem być taki niesprawiedliwy? 

– 

Słowa te brzmiały jak przyznanie się do winy. 

– 

Tak, to bardzo zmartwi Alannę, ale nie ma innego wyjścia. 

background image

Zaczerpnąwszy głęboko powietrza, wskazał Courtenay jeden z foteli. 
– 

Usiądziesz?  Chciałbym  dowiedzieć  się  prawdy  z  twoich  ust  –  jeżeli 

oczywiście  jeszcze  masz  ochotę  ze  mną  rozmawiać.  Nie  będę  ci  miał  za  złe, 

jeżeli... 

– Nie – 

powiedziała Courtenay. – Opowiem ci, jak to było. 

Usiadła. On stał naprzeciw niej, obok kominka, nie zajmując miejsca w fotelu. 

Patrzył wyczekująco. 

– 

Po skończeniu szkoły – zaczęła spokojnie – znalazłam pracę w biurze hotelu 

Snowpeak w Whistler. Kiedy była ładna pogoda, często w czasie przerwy na lunch 

siadywałam na ławce w pobliskim parku. Pewnego dnia, kiedy tam się opalałam, 

usłyszałam jakiś dźwięk. Zobaczyłam, że nieznajomy mężczyzna robi mi zdjęcie. 

Spostrzegła,  że  policzek  Graydona  zadrgał  nerwowo  i  dziwny  wyraz  pojawił 

się w jego spojrzeniu. Courtenay mówiła dalej: 

– 

To właśnie wtedy poznałam Patryka, a nie w żadnym barze. Miałam wtedy 

tylko siedemnaście lat, więc nie mogłam przebywać w barze. 

– 

Siedemnaście?  –  W  głosie  Graydona  słychać  było  niemal  przerażenie.  – 

Miałaś  zaledwie  siedemnaście  lat?  Mój  Boże,  to  znaczy,  że  Patryk  zrobił  coś 
jeszcze bardziej nikczemnego. 

Zamilkł na chwilę, ale w oczach miał gniew. W końcu powiedział: 
– 

To znaczy, że masz teraz dwadzieścia siedem lat? 

– 

Dwadzieścia osiem. 

– 

Jesteś bardzo dojrzała jak na dwadzieścia osiem lat. 

– 

Wydoroślałam  w  przyspieszonym  tempie.  Patryk  poinformował  mnie,  że 

między  nami  wszystko  skończone  tego  ranka,  kiedy  lekarz  powiedział  mi,  że 

jestem w ciąży. Czekałam, aż Patryk przyjdzie do domu, żeby podzielić się z nim 

tą radosną nowiną... 

– Do domu? 
– 

Wynajmowałam  pokój  w  jednym  z  domów  należących  do  naszej  spółki 

hotelowej. Patryk zawiadomił mnie, że chce mi coś zakomunikować, zachowałam 

więc  swoje  rewelacje  na  potem,  czekając  najpierw  na  to,  co  on  mi  powie.  Ale 
kiedy do

wiedziałam się wreszcie, że nasz ślub i wesele były żartem i że nie chce 

mnie więcej widzieć... 

– 

Wtedy postanowiłaś, że nie powiadomisz go o ciąży. 

W  pełnej  napięcia  ciszy  słychać  było  tylko  trzaskanie  płonących  w  kominku 

polan. W końcu Courtenay wstała z fotela. 

– 

To był bardzo długi wieczór – powiedziała, wygładzając aksamit sukienki. – 

background image

Idę spać. – Zawahała się. – Och, jest jeszcze jedna sprawa... 

– Co takiego? 
– 

Dowiedziałeś  się  już,  dlaczego  postanowiłam  pójść  na  przyjęcie  do  Bertie, 

ale ty też mówiłeś, że z jakiegoś powodu zależy ci, żebym tam poszła. Czy możesz 

mi teraz powiedzieć, co to był za powód? Chciałabym wiedzieć. 

Graydon szarpnął węzeł krawata i rozluźnił go, rozpinając kołnierzyk koszuli, 

jakby zabrakło mu powietrza. 

– 

Miałem  nadzieję,  że  zapomnisz  o  tym.  Ale  skoro  jesteśmy  wobec  siebie 

szczerzy, dobrze, powiem ci, dlaczego chciałem zabrać cię do Bertie. 

Courtenay  skurczyła  się  w  sobie.  Domyśliła  się,  że  nic  nie  zostanie  jej 

oszczędzone. 

– 

Zaprosiłem cię – ciągnął Graydon – ponieważ chciałem, żeby Bertie myślała, 

iż coś nas łączy. Po śmierci męża ciągle daje mi do zrozumienia, że powinniśmy 

znowu być razem. Uważałem, że najlepszym sposobem uświadomienia jej, że nie 

ma szans, będzie... 

– 

...  będzie  wykorzystanie  mnie  –  dokończyła  Courtenay  posępnie.  Poczuła 

pieczenie  pod  powiekami,  a  gardło  ścisnęło  się  jej  tak,  że  z  trudem  mogła 

przełknąć ślinę. – Powinnam była się domyślić – powiedziała głosem stłumionym 

przez łzy. – To pomysł w guście Winterów. 

Odwróciła się i potykając podeszła do drzwi. Ale Graydon dogonił ją. Schwycił 

ją za ramiona i zawrócił. 

– Na Boga – 

rzekł głosem pełnym udręki. – Tak mi przykro, Courtenay. 

Nie była w stanie wykrztusić ani jednego słowa, wysunęła się z jego uścisku i 

podeszła do drzwi. 

Tym razem nie próbował jej zatrzymać. 
 

background image

Rozdział 11 

 
Courtenay  stwierdziła  z  ulgą,  że  Graydon  wyjechał  do  biura,  zanim  jeszcze 

wstała.  Zaniosła  na  tacy  śniadanie  dla  Vicky,  a  potem  wróciła  się  jeszcze  do 

kuchni  po  kubek  kawy.  Jedyną  pociechą  dla  niej  tego  ranka  było  coraz  lepsze 
samopoc

zucie Vicky. Widać było wyraźną poprawę. 

Kilka minut gawędziła z Liwy, a kiedy szła z powrotem przez hol z kubkiem 

gorącej kawy, spostrzegła Alannę krzątającą się między puszkami farby i rolkami 
tapety. 

Courtenay chrząknęła. 
– 

Szczęśliwego Nowego Roku, pani Winter. 

– 

A... dzień dobry. Tobie również życzę szczęśliwego Nowego Roku. – Starsza 

pani  wydawała  się  zakłopotana.  –  Ja...  czekałam  na  ciebie.  Chciałabym  z  tobą 

porozmawiać. Czy masz teraz chwilę czasu? 

Courtenay  poczuła  się  nieswojo,  kiedy  zauważyła,  że Alanna ma 

zaczerwienione oczy; było oczywiste, że płakała. 

– 

Miałam właśnie posiedzieć trochę z Vicky – odpowiedziała spokojnie – ale... 

dobrze, oczywiście. 

Przeszły do salonu i Alanna wskazała Courtenay jeden z foteli. Ogień już palił 

się w kominku i płomienie strzelały w górę. 

Courtenay  czekała,  ale  cisza  przeciągała  się.  Wypiła  parę  łyków  kawy  i  już 

miała rozpocząć rozmowę, kiedy Alanna odezwała się: 

– 

Graydon  opowiedział  mi  wszystko.  Całą  tę  obrzydliwą  historię,  jak  Patryk 

uwiódł cię i oszukał. Z całego serca pragnę cię przeprosić za to, że traktowałam cię 

do tej pory tak okropnie. Nigdy w życiu nie byłam taka zawstydzona. Byłaś moim 

gościem, a moje zachowanie wobec ciebie było co najmniej nietaktowne. 

– 

Do  niedawna  znała  pani  przecież  tylko  wersję  Graydona  –  powiedziała 

Courtenay łagodnie. – Skąd mogła pani przypuszczać, że to nieprawda? 

– 

Powinnam  była!  Powinnam  była  wierzyć  mojej  intuicji.  Zawsze  byłam 

dumna  z  tego,  że  umiem  właściwie  oceniać  ludzkie  charaktery.  Im  lepiej  ciebie 

poznawałam,  tym  bardziej  byłam  zaintrygowana  –  nie  pasowałaś  zupełnie  do 

wizerunku,  jaki  stworzył  Graydon.  A  w  ten  poranek  Bożego  Narodzenia,  kiedy 

pobiegłaś  na  górę,  wyglądałaś  na  tak  zdenerwowaną,  że  chciałam  zapukać  do 

twojej sypialni i zapytać, co się stało. Domyśliłam się, że Bertie Atherton była co 

background image

najmniej niegrzeczna wobec ciebie. – 

Westchnęła.  –  Nie  mogłam  zapomnieć 

twoich oczu. To twoje zrozpaczone spojrzenie ciągle mnie później prześladowało. 

Teraz gorzko żałuję, że wtedy nie zareagowałam. 

Serce Courtenay ścisnęło się boleśnie – ale zabłysła również iskierka nadziei. 

Czy  mogłaby  się  zaprzyjaźnić  z  Alanną?  Przedtem  wydawało  się  to  zupełnie 

niemożliwe. 

– 

Nie mówmy o przeszłości... 

Alanna potrząsnęła głową. 
– 

Jeszcze  coś.  Graydon  powiedział,  że  prosiłaś  go,  żeby  oszczędził  mi  całej 

prawdy. Obawiałaś się, że to mogłoby mnie zranić. – Courtenay wydawało się, że 

w wyblakłych niebieskich oczach pojawiły się łzy. 

– 

Miałaś rację, było to dla mnie wyjątkowo bolesne – dowiedzieć się, do czego 

Patryk był zdolny. Ale ten ból złagodziła świadomość, że zatroszczyłaś się o mnie. 

Jak to miło z twojej strony, że zadbałaś o mnie w ten sposób. Nie myślałam, że 

spotkam  kogoś,  kto  ma  takie  dobre  serce.  Czy  mogę  mieć  nadzieję,  że  po  tym 

wszystkim  pozwolisz  mi  traktować  cię  jak  członka  rodziny?  Czy  zechciałabyś 

zamieszkać z nami w Seacliffe? 

Członek  rodziny.  Courtenay  przypomniała  sobie  pogardliwe  słowa  własnego 

ojca, kiedy dał jej do zrozumienia, żeby  nie pokazywała się mu więcej na oczy. 

Teraz  proponują  jej  coś  zupełnie  przeciwnego  –  żeby  stała  się  częścią  nowej 

rodziny. O tym nie śmiała marzyć. Poczuła do Alanny taką sympatię, jaką mogłaby 

obdarzyć rodzoną matkę. 

– Pani Winter... 
– 

Nazywaj  mnie  Alanną,  kochanie.  Wszyscy  moi  przyjaciele  tak  do  mnie 

mówią. 

Courtenay uśmiechnęła się. 
– 

Alanno,  jesteś  przecież  babcią  Vicky.  Bardzo  chciałabym,  żebyśmy  obie 

należały do waszej rodziny. Ale obawiam się, że za kilka dni będziemy  musiały 

wracać do Millar’s Lake. Tam jest nasz dom – mój i Vicky. Bardzo mi zależy na 

tym, żeby być samodzielną i niezależną. 

Urwała  nagle,  kiedy  zobaczyła,  że  Alanna  posmutniała,  a  następnie  podjęła 

szybko: 

– 

Może uda mi się znaleźć jakieś większe mieszkanie i wtedy Wheeler mógłby 

kiedyś  przywieźć  cię  do  nas  z  wizytą.  A  jeżeli  Vicky  będzie  chciała  odwiedzić 
ciebie w czasie wakacji – 

a ja jestem pewna, że będzie chciała – wtedy Wheeler 

będzie mógł po nią przyjechać. Oczywiście nie będę miała nic przeciw temu. 

background image

– Wheeler... – 

mruknęła Alanna, jakby myślała o czymś innym. Długo patrzyła 

na Courtenay w milczeniu, a jej oczy 

wydawały  się  nabierać  blasku.  Courtenay 

skurczyła  się  pod  tym  ostrym,  badawczym  spojrzeniem,  które  wydawało  się 

przewiercać ją na wskroś i czytać w jej najskrytszych myślach. 

Nagle Alanna odezwała się: 
– 

Och, jakże mogłam być tak ślepa! Chodzi o Graydona, prawda? To z jego 

powodu nie chcesz tu zostać, to dlatego tak chcesz koniecznie wracać do domu. 

Zakochałaś się w nim! 

Courtenay zerwała się gwałtownie. 
– Och, nie – 

powiedziała stłumionym głosem. – Mylisz się. 

– 

Czyżby? – Alanna podniosła się z fotela i zapytała spokojnie: – To dlaczego 

tak wszystko zaplanowałaś, żeby go już więcej nie zobaczyć? Dlaczego to Wheeler 

musi mnie przywieźć do Millar’s Lake, dlaczego to Wheeler ma tam pojechać po 
Vicky? Dlaczego nie... Graydon? 

Courtenay wyprostowała się niechętnie. 
– 

Bo...  bo on  jest  bardzo  zajęty,  ma  tyle  pracy,  nie  chciałabym  sprawiać  mu 

kłopotu... – zaczęła, ale kiedy napotkała wzrok Alanny, sama przestała wierzyć w 

swoje tłumaczenie. Teraz dopiero dotarło do niej w pełni znaczenie słów Alanny i 

ogarnęło  ją  przerażenie.  Czy  to  możliwe?  Czy  rzeczywiście  zakochała  się  w 

Graydonie? Czy była tak zaślepiona, że nie uświadamiała sobie, co się naprawdę 

stało? 

Pokój  nagle  zawirował  jej  przed  oczami  i  musiała  chwycić  się  obramowania 

kominka. Tak, Alanna miała rację. Była zakochana. 

Ale mężczyzna, któremu oddała swoje serce, wcale tego nie chciał. 

Och, Boże... on nigdy nie może dowiedzieć się o tym. 
– 

Proszę mu o tym nie mówić – poprosiła błagalnie przez łzy. – Nie mogłabym 

mu spojrzeć w oczy, gdyby się dowiedział. 

– Ocz

ywiście, że nie powiem. – Głos Alanny przepełniony był współczuciem. 

– 

Wiem,  że  to  byłoby  dla  ciebie  bardzo  krępujące.  Widzisz,  Graydon  przeżył 

zdradę kobiety, kiedy był młodszy. Nigdy nie wyznał mi, kim ona była, ale wiem, 

że  to podważyło  jego  zaufanie do  wszystkich kobiet.  Przysiągł,  że nigdy  się nie 

ożeni. 

Potrząsnęła głową ze smutkiem. 
– 

A kiedy mój syn coś sobie postanowi, nic nie może zmienić jego decyzji. 

Ujęła w swoje dłonie zimne ręce Courtenay i przytrzymała je. – Nie martw się, 

moje dziecko, będę dobrze chronić twojej tajemnicy. 

background image

Tak,  Courtenay  wiedziała  o  tym.  Ta  świadomość  łagodziła  trochę  ból,  który 

rozdzierał jej serce. 

 
Reszta  poranka  ciągnęła  się  w  żółwim  tempie.  Courtenay  z  Vicky  zajęły  się 

grą, którą mała dostała na gwiazdkę, ale myślami była daleko. Zastanawiała się, 

jak  zdoła  przeżyć  pod  jednym  dachem  z  Graydonem  dni,  które  dzielą  ją  od 
wyjazdu z Seacliffe. 

Około  wpół  do  drugiej  Vicky  zasnęła.  Alanna,  w  drodze  na  popołudniową 

drzemkę, zatrzymała się obok Courtenay. 

– 

Powinnaś się przejść – zaproponowała. – Wyglądasz na bardzo zmęczoną, a 

na dworze jest tak ładnie. Powiedziałam Liwy, żeby zajrzała do Vicky, jeśli obudzi 

się przed twoim powrotem. 

Alanna  miała  rację,  pomyślała  Courtenay,  kiedy  w  kilka  minut  później 

przyjrzała  się  swemu  odbiciu  w  lustrze.  Rzeczywiście  wyglądała  okropnie  i  nic 

dziwnego, nie spała prawie całą noc. Podobnie zresztą jak Graydon: słyszała, jak 

przechadzał się po sypialni, jakby miał do rozwiązania jakiś poważny problem. 

Westchnęła  ciężko,  związała  włosy  białą  wstążką  w  koński  ogon.  Zmieniła 

spódnicę  na  dżinsy,  na  białą  bawełnianą  bluzkę  nałożyła  granatowy  sweter. 

Stwierdziła,  że  wygląda niemal  jak  beztroska nastolatka  –  ale tylko na pierwszy 

rzut oka. Wiedziała, że każdy, kto spojrzałby jej głębiej w oczy, zobaczyłby w nich 
ból. 

Kiedy  zamknęła  frontowe  drzwi  za  sobą,  z  dziedzińca  poderwał  się  rudzik  i 

usiadł na gałązce najbliższego klonu. Zatrzymała się i unosząc rękę do czoła, żeby 

osłonić oczy przed słońcem, obserwowała jego żwawe podskoki. 

Było  cudowne  popołudnie.  Ciepła  bryza  przyniosła  ze  sobą  balsamiczny 

zapach lasu i oceanu. Zamknęła oczy, żeby lepiej smakować urodę tego dnia, ale 

jego doskonałość potęgowało jeszcze bardziej uczucie pustki w jej życiu – życiu 

bez  Graydona.  Trudno  było  wprost  uwierzyć,  że  jeszcze  tydzień  temu  czy  dwa 

myślała, że nie potrzebuje nikogo prócz Vicky. Jak bardzo się myliła! 

Otworzyła  oczy  na  odgłos  zbliżającego  się  samochodu  i  ku  swojemu 

przerażeniu dostrzegła mercedesa zbliżającego się do podjazdu. Koła zachrzęściły 

na żwirze, kiedy zatrzymał się parę metrów od niej. 

Courtenay  wydawało  się,  że  czarna  chmura  zasłoniła  nagle  słońce.  Boże, 

spraw, żeby to był Wheeler, błagała. 

Ale jej modlitwa nie została wysłuchana. 

Kiedy Graydon wysiadł z samochodu, Courtenay ogarnęło nagle bezsensowne 

background image

pragnienie, żeby schować się za krzakiem rododendronu. Zamiast tego westchnęła 

głęboko i wsunąwszy ręce do kieszeni czekała, kiedy Graydon podejdzie do niej. 

Graydon  był  w  ciemnym  garniturze  i  szarej  koszuli.  Wiatr  rozwiał  mu  poły 

marynarki i o

dsłoniła  się  jego  muskularna  klatka  piersiowa.  Courtenay 

przypomniała sobie słowa Krystle: „Wysoki, ciemny, absolutnie zniewalający. Ma 

wyjątkowo seksowne, chmurne spojrzenie, włosy czarne jak węgiel, opaleniznę z 
Palm Springs, oczy koloru pawich piór... „ 

Courtenay doskonale pamiętała swoją odpowiedź: – Wiesz, że mężczyźni mnie 

nie interesują. 

– Gdzie idziesz? – 

pytanie Graydona sprowadziło ją na ziemię. 

Chrząknęła i podnosząc ku niemu głowę, wskazała wybrzeże. 
– 

Twoja matka powiedziała, że można kilometrami spacerować wzdłuż plaży. 

Pomyślałam, że zaczerpnę trochę świeżego powietrza, póki Vicky się nie obudzi. 

– 

Zajrzałem do niej rano przed wyjściem. Wygląda dużo lepiej. 

– Tak, wraca do zdrowia. 
Nastała kłopotliwa cisza. Courtenay odezwała się pierwsza: 
– A

lanna powiedziała, że pojechałeś do biura. Czy ty w ogóle nie masz żadnej 

przerwy? W końcu są przecież święta. 

– 

Pojechałem do biura, ale nie pracowałem – Graydon spojrzał poza nią, tam, 

gdzie morze lśniło w zimowym słońcu. – Musiałem przemyśleć pewne sprawy. 

– 

Słyszałam, jak po północy chodziłeś po pokoju... Courtenay nagle zamilkła. 

Po  co  to  powiedziała?  Nie  chciała  przecież  dawać  mu  do  zrozumienia,  że  go 

słyszała, że zwróciła nań uwagę. 

– 

Czy przeszkadzałem ci? 

– 

Nie,  ja  też  nie  spałam.  Mam  nadzieję,  że...  że  znalazłeś  odpowiedzi  na 

pytania, które cię nurtowały. 

– Tak – 

mruknął. – Rzeczywiście znalazłem. 

Kiedy spoglądał w kierunku morza, uświadomiła sobie, ile determinacji było w 

tej twarzy. Silny mężczyzna, który wie, czego chce. 

Jak to powiedziała Alanna? „Kiedy mój syn coś postanowi, nic na świecie nie 

zmieni jego decyzji”. Ogarnęła ją rozpacz. 

– 

... jeżeli nie masz nic przeciw temu. 

Courtenay spojrzała na niego, mrugając oczami. 
– Przepraszam – 

bąknęła. – Nie słyszałam, co mówiłeś. 

Spojrzał  na  nią  pytająco,  a  w  jego  oczach  odbijał  się  błękit  nieba.  – 

Powiedziałem, że spacer też by  mi się przydał. Czy nie  masz nic przeciw temu, 

background image

żebym się przyłączył? 

– 

Och... oczywiście. – Courtenay wzruszyła ramionami udając obojętność. 

Piasek  na  plaży  był  wilgotny  i  można  było  wygodnie  spacerować.  Ogromne 

pnie leżały na brzegu wzdłuż linii wybrzeża. Na całej plaży nie widać było nikogo 

oprócz jakiejś dziewczynki, która bawiła się z psem. 

– 

Telefonowałem po lunchu do Alanny. Wspomniała, że rozmawiałyście. Nie 

wiem, 

jakim cudem to osiągnęłaś, ale powiedziała mi, że ma zamiar w przyszłym 

tygodniu zamówić malarzy, żeby odnowili główny hol. 

– Och, to wspaniale! – 

Courtenay ucieszyła się. 

– To dobry znak. 
– 

Ja też tak uważam. 

– 

Więc mogę wrócić do Millar’s Lake od razu, jak tylko Vicky wyzdrowieje. 

– 

W dalszym ciągu masz zamiar wyjechać? 

– Tak – 

odpowiedziała spokojnie Courtenay. 

– 

W dalszym ciągu mam zamiar wyjechać. 

Graydon kopnął jakiś kamyk. – W takim razie odwiozę cię. 
–  Och, nie musisz! – 

Courtenay nie mogła nawet znieść myśli, że musiałaby 

przez  wiele  godzin  siedzieć  w  samochodzie  blisko  Graydona.  –  Pojedziemy 
autobusem. 

–  W takim razie Wheeler was zawiezie – 

zadecydował tonem nie znoszącym 

sprzeciwu. 

Spacerowali przez kilka minut w milczeniu, po czym Graydon odezwa

ł  się 

znowu: 

– 

Jutro spotkam się z Kettertonem. Przywróci cię na twoje dawne stanowisko. 

Porozmawiam z nim o odszkodowaniu... 

–  Nie  – 

powiedziała  twardo  Courtenay.  –  Nie  wezmę  od  ciebie  żadnych 

pieniędzy.  –  Więc  proszę,  nie  rób  tego.  Chcę  tylko  wrócić  do  domu  i  mieć 

wszystko to, co przedtem. Och, wiem, że to niezupełnie możliwe, ale... 

– 

Ty mnie wciąż nienawidzisz, prawda? 

Courtenay  otworzyła  usta,  żeby  zaprotestować,  ale  szybko  się  powstrzymała. 

Czy nie byłoby lepiej, gdyby tak myślał? Żeby uwierzył, że ona nie może znieść 

jego  widoku?  Wtedy  nigdy  już  nie  będzie  musiała  spotykać  go.  Wheeler  będzie 

mógł zabierać Vicky, ile razy będzie chciała przyjechać na wakacje do Seacliffe. 

Zwolnili kroku. Courtenay odwróciła się, żeby nie zobaczył łez w jej oczach. 

Do tej pory sądziła, że to Patryk złamał jej serce. Teraz wiedziała, że uczucie, jakie 

żywiła wobec niego, było tylko zauroczeniem nastolatki, namiastką prawdziwego 

background image

uczucia. To, co czuła wobec Graydona, to była prawdziwa miłość, to mężczyzna 

jej życia. 

Ale 

on  jej  nie  kochał  i  ona  nie  spodziewała  się  po  nim  niczego  więcej  niż 

dotąd. 

Nagle  chwycił  ją  za  ramiona  i  obrócił  ku  sobie.  Patrzyła  na  niego  mrugając 

rozpaczliwie oczami, żeby nie zauważył jej łez. Z trudem powstrzymywała łkanie. 

Puścił jej ręce i cofnął się trochę, tak że się już nie dotykali. 
– 

Nigdy nie zapytałaś mnie, skąd wiedziałem o dziecku Patryka. 

Spojrzała zaskoczona. 
–  Nie  – 

powiedziała  wolno.  –  Nie  pytałam.  Myślałam...  To  znaczy, 

spodziewałam się, że po śmierci Patryka przyjdzie ci na myśl, że z romansu mogło 

narodzić  się  dziecko...  Że  nie  chciałeś  już  bardziej  ranić  Beth  i  wynająłeś 

prywatnego detektywa, żeby to sprawdzić. 

Graydon popatrzył na morze, na dziewczynkę z psem. W końcu odezwał się: 
– 

Usiądźmy na chwilę. 

Przysiadł na pniu, w pewnej odległości od Courtenay. 
– Nie – 

zaprzeczył. – Istnienie dziecka nigdy nie przyszło mi do głowy. 

Courtenay spojrzała na niego zdumiona. 
– 

Więc czemu mnie poszukiwałeś? – Nagle przyszło jej na myśl przerażające 

przypuszczenie. – 

Czy... chciałeś się zemścić? 

– 

Zemścić?  –  Graydon  zapatrzył  się  w  morze.  Courtenay  zaczęła  się 

zastanawiać,  czy  jeszcze  coś  powie.  Ale  w  końcu  odezwał  się  tonem  pełnym 
goryczy: 

– 

Nie, nie myślałem o zemście. – Zamilkł znowu i westchnął głęboko. Sięgnął 

do kieszeni spodni i wyjął portfel. 

– 

Odpowiedź  jest  tu  –  powiedział  wolno,  jakby  słowa  przychodziły  mu  z 

wielkim trudem. – 

Nie spodziewałem się, że pokażę to komukolwiek... a najmniej 

– 

że tobie. Ale nie chcę, żeby między nami były jakieś tajemnice. 

Courtenay wstrząsnęła się, kiedy podmuch wiatru uderzył jej prosto w twarz. – 

Co to takiego? Podał jej portfel. 

– Otwórz sama i zobacz. 
Courtenay zaczęła rozcierać ręce, żeby trochę je rozgrzać, i patrzyła na niego z 

niedowierzaniem. 

– Otwórz – 

powtórzył Graydon. 

Courtenay  pogładziła  dobrze  wyprawioną  skórę  portfela,  starając  się  odwlec 

chwilę, kiedy będzie musiała zajrzeć do środka. Co tam mogło być? Co zmusiło 

background image

Graydona do poszukiwania jej? Właśnie jej – nie Vicky. 

Powoli otworzyła portfel. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, była fotografia w 

plastikowej ramce. Stare zdjęcie, z pozaginanymi rogami, trochę wyblakłe... 

Poczuła nagły skurcz żołądka. To było jej zdjęcie – to samo, które Patryk zrobił 

tego dnia, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Przypomniała sobie pierwsze słowa, 
jakie 

wtedy powiedział: 

– 

Przepraszam... ale nie mogłem się powstrzymać – uśmiechnął się czarująco. – 

Pani jest najbardziej atrakcyjną kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem! 

Spojrzała na Graydona. 
– 

Skąd to masz? – szepnęła. 

– 

Znalazłem w szufladzie Patryka, kiedy robiłem porządki po jego śmierci. 

–  Ale po co je przechowujesz? – 

zapytała.  Odpowiedź  przemknęła  jej  przez 

myśl. Gorąco pragnęła, żeby to nie była ta odpowiedź. 

Ale on odrzekł: 
– 

Zachowałem je, ponieważ uważałem, że jesteś najbardziej atrakcyjną kobietą, 

jaką kiedykolwiek spotkałem. 

Courtenay spojrzała z niedowierzaniem. Miała wrażenie, że cały świat wiruje 

wokół  niej.  Poczuła  się  dziwnie  lekka.  A  kiedy  uczucie  to  minęło,  wstała  i 

podbiegła  do  brzegu,  nie  zwracając  uwagi  na  to,  że  portfel  upadł  na  piasek. 

Patrzyła  na  horyzont,  nie  widząc  nic  przez  łzy.  Nie  usłyszała,  kiedy  Graydon 

podszedł do niej, ale nagle poczuła ciepły oddech tuż przy karku. Ale i tym razem 

jej nie dotknął. 

Potrząsnęła głową w rozpaczliwym geście. 
–  Pragniesz mnie... pragniesz mojego 

ciała – dokładnie tak jak Patryk. Jesteś 

taki jak on... Och, nie zniosę tego dłużej! 

– Spójrz na mnie, Courtenay. 
Nie  mogła  już  dłużej  ukrywać  przed  nim  łez.  Przyciskając  dłonie  do  skroni, 

daremnie usiłując złagodzić nagłe, bolesne pulsowanie, odwróciła się. Słowa pełne 

gniewu zamarły jej na ustach, gdy dostrzegła w jego oczach prawdziwą udrękę. 

– 

Miałem  obsesję  na  twoim  punkcie  –  mówił  głosem  pełnym  bólu.  –  Nie 

mogłem  myśleć  o  niczym  innym,  dzień  i  noc.  Rzeczywiście  wynająłem 
prywatnego detektywa, ale nie 

dlatego, że przypuszczałem, iż mogłaś mieć dziecko 

z  Patrykiem,  ale  dlatego,  że  tak  bardzo  ciebie  pragnąłem.  Tak,  masz  rację... 

Pożądałem cię tak jak Patryk. 

Courtenay czuła się tak, jakby Graydon złamał jej serce. 
– 

Kiedy  detektyw  w  końcu  znalazł  ciebie  i  dowiedział  się,  że  masz  dziecko, 

background image

prosiłem,  żeby  wysłał  mi  fotografię.  Kiedy  zobaczyłem,  jak  wygląda  córka 
Patryka...  – 

potrząsnął  głową  bezradnie.  –  Sprowadziłem  cię  tutaj,  do  mojego 

domu.  Udawałem,  że  robię  to  dla  dobra  Alanny,  ponieważ  była  w  depresji po 

śmierci syna, a zawsze marzyła o wnukach. Poszedłem na całego, udając, że to był 

mój jedyny cel. Ale oczywiście chodziło mi o coś innego. Chciałem mieć ciebie. I 

w dalszym ciągu tego chcę. 

Courtenay  opuściła  ręce  i  łkając  cichutko  odeszła  na  bok.  Nie  chciała  tego 

słuchać. 

– 

Ale  teraz  pragnę  czegoś  więcej...  –  Graydon  stanął  naprzeciw  niej,  ale  nie 

próbował  jej  dotykać.  –  Nie  wystarczy  mi  piękna,  atrakcyjna  blondynka  z 

fotografii.  Chcę  mieć  prawdziwą  Courtenay  –  ciepłą,  wrażliwą,  bezinteresowną 
ko

bietę,  którą  pokochałem.  Chcę  ją  poślubić,  chcę  spędzić  z  nią  resztę  mojego 

życia... 

Courtenay przystanęła oszołomiona. Ale nie mogła się odwrócić. Bała się, że 

jeśli to zrobi, okaże się, że z tyłu nie ma nikogo, że ulega złudzeniu, że wyobraża 
sobie to, c

o naprawdę chciałaby usłyszeć i zobaczyć. 

– Courtenay... 
Oddychając  głęboko,  zdołała  w  końcu  zwrócić  ku  niemu  twarz  i  spojrzała  z 

wahaniem, czekając, czy coś jeszcze powie. 

– 

Wiem, że Patryk podważył twoje zaufanie do mężczyzn. – Oczy Graydona, 

obramowane 

ciemnymi  rzęsami,  patrzyły  na  nią  z  bólem  i  żalem.  –  Ale mam 

nadzieję,  że  nie  zniszczył  go  całkowicie.  Sądzę,  że  można  je  odbudować.  Nie 

mogę się spodziewać, że to nastąpi z dnia na dzień – i może to nawet lepiej, bo 

chciałbym  zasłużyć  na  to  zaufanie.  Muszę  na  nie  zasłużyć...  i...  mam  zamiar  to 

zrobić, bez względu na to, jak długo to będzie trwało. Nawet jeśli zajmie mi całe 

życie. 

Courtenay próbowała zapytać, jaką drogą chciałby to osiągnąć, ale słowa nie 

mogły jej przejść przez gardło. Graydon jednak sam odpowiedział na to pytanie: 

– 

Mam zamiar zdobywać cię w taki sposób, jak na to zasługujesz, tak, jak nikt 

jeszcze  tego  do  tej  pory  nie  robił.  Zaczniemy  wszystko  jeszcze  raz.  Będziemy 

udawać,  że  jesteśmy  obcymi  ludźmi,  mężczyzną  i  kobietą,  którzy  spotkali  się 

pierwszy raz w życiu. 

Rozprostował  ramiona i  powiedział  z przekonaniem,  które  sprawiło,  że serce 

Courtenay zadrżało: 

– 

Zmuszę cię, żebyś mnie pokochała. 

Nie musisz tego robić, szepnęła do siebie cichutko, ja już ciebie kocham. 

background image

Musiał  wyczytać  odpowiedź  z  jej  oczu,  bo  uśmiechnął  się.  Courtenay 

uświadomiła sobie, że pierwszy raz uśmiechnął się w taki sposób. 

– 

Wydaje  mi  się  –  rzekł  Graydon  –  że  to  najlepszy  czas  i  miejsce,  żeby 

rozpocząć nowe życie – teraz i tutaj. 

Courtenay  uśmiechnęła  się  do  Graydona  i  wtedy  usłyszała  głębokie 

westchnienie. Mogłaby przysiąc, że zobaczyła, jak drży. 

Ale ręka, którą wyciągnął ku niej, była mocna i ciepła. 
– 

Cześć – przedstawił się. – Nazywam się Graydon Winter. Mieszkam w tym 

domu  wśród  sosen.  Jestem  dobrze  sytuowany,  a  moja  matka  uważa,  że  jestem 

porządnym człowiekiem. 

Courtenay pomyślała, że chyba nie będzie w stanie odpowiedzieć – szczęście 

ścisnęło jej gardło. Ale w końcu udało się jej wykrztusić: 

– Courtenay West – 

powiedziała drżącym głosem. 

– 

Samotna matka z dziewięcioletnią córką. Nie jestem niezależna materialnie, a 

miejscem,  które  nazywam  swoim  domem,  jest  dość  nędzna  suterena  w  Millar’s 
Lake. 

– 

Millar’s Lake? Czy to ładna miejscowość? 

– Nie najgorsza. 
– 

A czy są tam jakieś hotele? 

– Jest kilka. O tej porze roku s

ą prawie puste. 

– 

Więc  nie  będzie  problemu  z  wynajęciem  pokoju,  gdybym  wybrał  się  tam, 

żeby odwiedzić... przyjaciółkę? 

Serce Courtenay mało nie wyskoczyło z piersi. 
– 

Nie będzie żadnego kłopotu. 

– 

To  dobrze.  Mam  zamiar  wybrać  się  tam  wkrótce.  I  przyjeżdżać  bardzo 

często.  –  Słowa  były  wypowiedziane  zwyczajnie,  ale  zabrzmiały  jak  uroczysta 
obietnica. – 

Prawda, że piękny dzień? 

– 

Rzeczywiście... wspaniały dzień! 

– 

Chciałbym przejść się trochę wzdłuż plaży. 

– 

Graydon  odgarnął  włosy  z  czoła  i  dodał  uroczystym  tonem:  –  Courtenay 

West, czy chciałaby pani pójść ze mną na spacer? 

– Tak – 

odrzekła Courtenay. Doskonale wiedziała, o co pytał naprawdę. 

Szli obok siebie wzdłuż brzegu. Courtenay zauważyła, że ani jej nie dotknął, 

ani nie objął ramieniem. Wiedziała dlaczego. Serce mówiło jej, że nadejdzie taki 

dzień, kiedy to zrobi. 

Na razie cieszyli się, że są razem, i to im wystarczało. 

background image

 


Document Outline