background image

MARGIT SANDEMO 

SAMOTNY WILK 

Z norweskiego przełoŜyła 

LUCYNA CHOMICZ - DĄBROWSKA 

POL - NORDICA 

Otwock 1998 

background image

ROZDZIAŁ I 

Młody  męŜczyzna  stal  jak  skamieniały,  bezradnie  prześlizgując  się  wzrokiem  po 

niewielkiej  mrocznej  izbie.  W  jego  oczach  czaiła  się  rozpacz.  Znikąd  pomocy.  We 

wszechogarniającej ciszy świtu nawet morze jakby zamarło, a mewy umilkły. 

JuŜ trzeci dzień stary rybak leŜał nieruchomo w łóŜku. Nie podnosił powiek, wydawał 

się zimny i obcy. 

Młodzieniec  nie  raz juŜ  zetknął  się  ze  śmiercią.  Widział  martwe  ryby  i  ptaki.  Ale  to 

nie  to  samo!  Staruszek  przecieŜ  stanowił  dla  niego  jedyną  podporę,  nie  powinien  był  więc 

umierać! 

Teraz pozostawało jedynie zapewnić mu godny pochówek. 

Zwykle  kiedy  starzec  wypływał  łodzią  do  miasta,  Ŝeby  wymienić  suszone  ryby  na 

Ŝ

ywność  i  rzeczy  potrzebne  na  odludziu,  zakładał  odświętne  ubrania.  Nigdy  jednak  nie 

zabierał  ze  sobą  swego  młodego  podopiecznego.  Dawał  mu  jedynie  do  zrozumienia,  Ŝe  w 

mieście Ŝyją ludzie i nie moŜna im się pokazać w byle jakich łachach. 

Młodzieniec przeszukał komodę. W słabym świetle budzącego się dnia, wdzierającego 

się przez  uchylone  drzwi, z trudem rozróŜniał przedmioty. Znalazł spraną koszulę i chustkę, 

którą rybak od święta zawiązywał na szyi. 

Idąc  w  stronę  łóŜka,  zatrzymał  się  z  wahaniem  przy  stole.  TuŜ  przed  śmiercią 

staruszek  wskazał  palcem  na  zawiniątko  i  skinięciem  głowy  dał  znak  wychowankowi,  Ŝe  to 

dla niego. 

Chłopak  wziął  do  ręki  pakunek  i  popatrzył  nań  ze  zdziwieniem,  a  gdy  obrócił  go  w 

dłoniach, szmata rozwinęła się i odsłoniła pięknie rzeźbioną szkatułkę, na której wyryto sześć 

tajemniczych znaków. Nie miał pojęcia, co one oznaczają, nie potrafił czytać. Jednak dziwny 

przedmiot  obudził  na  moment  drzemiące  gdzieś  głęboko  w  pamięci  nikłe  wspomnienie. 

Niezdarnie owinął z powrotem szkatułkę i ukrył za połami koszuli 

Jeszcze  raz  omiótł  spojrzeniem  izbę  i  nagle  jego  twarz  rozjaśniła  się  w  uśmiechu. 

Podszedł do ściany, na której wisiał osobliwy obrazek, i szorstkimi od cięŜkiej pracy dłońmi 

pogładził  delikatnie  papier.  Rysunek,  wykonany  dziecięcą  ręką,  ale  z  duŜym  talentem, 

przedstawiał samotnego wilka wyjącego do księŜyca. Oczy zwierzęcia, utkwione nieruchomo 

w mistycznej bladej tarczy na niebie, wyraŜały niemal ludzką rozpacz. 

Młodzieniec  zdjął  ze  ściany  rysunek  i  zwinąwszy  go  w  rulon,  wetknął  za  pazuchę. 

Potem przebrał starca i ostroŜnie przeniósł jego kruche ciało do łodzi. W kilka chwil później 

background image

odbił od brzegu i mocno uderzając wiosłami, pośpiesznie oddalił się od wyspy. 

Słońce  stało  wysoko  na  niebie,  kiedy  łódź  przybiła  do  przystani  w  miasteczku. 

Przenikliwy  odór  smoły  i  ryb  uderzał  w  nozdrza.  Chłopak  z  trudem  łapał  oddech.  Zewsząd 

otaczały go ludzkie głosy. 

A więc tak ludzie rozmawiają ze sobą! 

Gromada  męŜczyzn  ze  zdumieniem  przyglądała  się  wysokiemu,  prostemu  jak  struna 

młodzieńcowi,  który  podszedł  do  nich  niepewnym  krokiem.  Ktoś  rzucił  kpiącą  uwagę,  ale 

gdy obcy przybysz podniósł na niego niewinny  wzrok, zawstydzony  Ŝartowniś spuścił oczy. 

Kiedy zgromadzeni na kei rybacy przyjrzeli się dokładniej, kogo nieznajomy niesie na rękach, 

rozległy się okrzyki: 

- AleŜ to stary Angus! 

- Nie Ŝyje! 

- Co to za Angus? - zapytał obcy w tych stronach męŜczyzna. 

- Eee... To dziwak. Głuchoniemy. Mieszkał sam na niewielkiej wyspie z dala od ludzi. 

Stary rybak, odmieniec... 

Młodzieniec  patrzył  to  na  jednego,  to  na  drugiego.  Rozumiał  ich,  rozmawiali  w  taki 

sam sposób, w jaki on myślał. 

Wiedział,  Ŝe  ma  głos.  Ale  nie  potrzebował  go  uŜywać,  przebywając  ze  staruszkiem. 

Tylko czasem, gdy nieoczekiwanie nachodziła go niepojęta tęsknota, stawał na brzegu morza 

i wykrzykiwał w stronę horyzontu swą bezsilność. 

Własny krzyk - to był jedyny głos, który słyszał. 

Rybacy  z  największą  ostroŜnością  wzięli  od  młodzieńca  ciało  staruszka.  Chłopak 

pokiwał głową uspokojony. 

- Biedny stary - powiedział któryś z miejscowych. - Musimy się chyba zatroszczyć o 

jego pochówek. Był przecieŜ zupełnie sam. 

- Ciekawe, czy miał pieniądze? - mruknął inny. 

- E, skąd! Całe Ŝycie klepał biedę. 

-  Nieprawda!  Pamiętacie?  Wiele  lat  temu  Angus  szastał  na  prawo  i  lewo  srebrnymi 

monetami. 

- Te pieniądze dawno się rozpłynęły - zaŜartował stary rybak. 

- Kim jest ten młodzik, który przywiózł ciało? Trzeba go zapytać! 

Odwrócili  się,  ale  nieznajomy  zniknął.  Rybacy  wzruszyli  obojętnie  ramionami,  po 

czym udali się do miasteczka, by przygotować wszystko do ostatniej drogi Angusa. 

„Sandra  wszystko  potrafi!  Sandra  poradzi  sobie  w  kaŜdej  sytuacji!  Nigdy  nie  traci 

background image

zimnej krwi!” - mawiali zwykle przyjaciele dziewczyny. 

Teraz jednak sprawy przybrały fatalny obrót. 

Ojciec  Sandry  na  wieść  o  bankructwie  popełnił  samobójstwo  i  dziewczyna  musiała 

stanąć  twarzą  w  twarz  z  rozwścieczonymi  wierzycielami,  którzy  zaŜądali  spłaty  długów.  Jej 

rodzinny  dom,  piękna  ogromna  posiadłość,  poszedł  pod  młotek  wraz  z  meblami  i  innymi 

przedmiotami,  do  których  dziewczyna  była  tak  bardzo  przywiązana.  Cały  majątek  skurczył 

się i zniknął. Zniknęli teŜ przyjaciele. 

Sandra nie wiedziała, co sądzą o jej nowej sytuacji, po strasznej tragedii bowiem nie 

spotkała Ŝadnego z nich. Najbardziej obawiała się reakcji Stephena. 

Przybył do dworu  juŜ po licytacji. Spacerował po pustych pokojach ograbionych bez 

najmniejszych skrupułów przez ostatniego wierzyciela, po którego wyjeździe Sandrze ostało 

się niewiele ponad suknię, w którą była ubrana. 

Dziewczyna starała się zapanować nad sobą, by nie pokazać, jak bardzo jest jej cięŜko. 

Dobrze wiedziała, po co przyjechał Stephen. Czuła się upokorzona i przygnębiona, ale 

mimo to dumnie trzymała głowę. ZauwaŜyła, Ŝe Stephen jest spocony ze zdenerwowania, ale 

nie zamierzała mu niczego ułatwiać. 

-  Jak  przypuszczam,  pragniesz  odwołać  nasze  zaręczyny?  -  zapytała  jednak  bez 

ogródek. 

Wzdrygnął  się,  a  na  jego  urodziwej  twarzy  pojawiła  się  irytacja.  Sandra  zepsuła  mu 

starannie przygotowane przemówienie. 

-  SkądŜe  -  zaprzeczył  pośpiesznie.  -  Sądzisz,  Ŝe  opuściłbym  cię  w  takiej  sytuacji? 

Zastanawiałem  się  jedynie,  czy  nie  moglibyśmy  przesunąć  nieco  terminu  ślubu.  Nie  ma  to 

Ŝ

adnego związku z twoimi kłopotami, po prostu jestem obecnie bardzo zajęty. 

Właściwie prawie mu współczuła. Choć bardzo marzyła o miłości, dobrze wiedziała, 

Ŝ

e  Stephen  nigdy  tak  naprawdę  jej  nie  kochał  i  zaręczył  się  z  nią  jedynie  dla  majątku. 

Niejeden  raz  podczas  przyjęć  i  balów  słyszała  za  plecami  szepty:  „Ta  Sandra  Winter  jest 

zimna  niczym  nazwisko,  które  nosi...  a  przy  tym  nie  grzeszy  urodą.  Co  ten  Stephen  w  niej 

widzi? Na pewno chodzi mu tylko o posag!” 

To  prawda,  Ŝe  nie  była  zdolna  do  uczuciowych  burz.  Jej  ojciec,  niegdyś  oficer, 

wcześnie  obarczony  odpowiedzialnością  za  córkę,  wychowywał  ją  bardzo  surowo. 

Nieustannie upominał ją, by pamiętała, jakie zachowanie przystoi pannie z dobrego domu. 

Postępowała  więc  zgodnie  z  jego  oczekiwaniami.  Podstawiała  Stephenowi  do 

pocałunku  policzek  i  tłumaczyła  się  bólem  głowy,  ilekroć  narzeczony  pragnął  zostać  z  nią 

sam na sam. Nic dziwnego, Ŝe nie zdobyła jego serca. 

background image

Rozmowa  z  narzeczonym  zaczynała  jej  ciąŜyć.  Czuła  się  zaŜenowana.  Niezbyt 

wylewny  w  okazywaniu  swych  uczuć  Stephen  teraz  bardziej  niŜ  kiedykolwiek  wydawał  się 

nieszczery. W końcu poŜegnali się bez scen. Na twarzy  Stephena odmalowała się taka ulga, 

Ŝ

e dziewczyna z trudem skryła pełen goryczy uśmiech. 

PogrąŜona w zadumie podeszła do lustra. 

Pomyślała z Ŝalem, Ŝe nie jest zbyt urodziwa. 

Wysoka i szczupła, zawsze wyprostowana jak struna, wszelkie uczucia skrywała pod 

maską chłodu i opanowania. 

Miała  miedzianorude,  gładko  uczesane  włosy,  zielone  oczy,  lekko  ukośne  brwi  i 

niewielki  kształtny  nos.  Lekko  wystające  kości  policzkowe  i  zaciśnięte  usta  nadawały  jej 

twarzy surowy wyraz. 

Kołatanie u drzwi wejściowych odbiło się głuchym echem o puste ściany domu. 

- O, nie - wyszeptała, przymykając oczy. - Dość juŜ na dzisiaj gości! 

W chwilę później w salonie pojawił się wysoki ciemnowłosy męŜczyzna o powaŜnym, 

nieco zgorzkniałym wyrazie twarzy. Witając się, podał swe nazwisko: Colin Hall. Przyjrzała 

mu  się  z  uwagą.  Zaintrygowały  ją  jego  ciemne  oczy  i  badawcze  spojrzenie,  w 

przeciwieństwie do sprawy, z którą przyszedł. 

Okazało  się,  Ŝe  ojciec  Sandry  był  mu  winien  tyle  pieniędzy,  iŜ  dziewczyna, 

usłyszawszy  sumę,  poczuła,  jak  nogi  się  pod  nią  uginają.  Dopiero  co  przejrzała  księgi 

rachunkowe  i  wyliczyła,  Ŝe  dochód  ze  sprzedaŜy  dworu  wraz  z  całym  majątkiem  z  trudem 

pokryje długi ojca. Teraz jednak sytuacja była beznadziejna. 

-  Oczywiście  postaram  się  zwrócić  pieniądze,  które  się  panu  naleŜą  -  powiedziała 

zrezygnowana - chwilowo jednak nie widzę moŜliwości... 

Gość rozejrzał się po pustym salonie. 

- Jak widzę, wszystko zostało juŜ zabrane - stwierdził. 

- Tak. Wszystko poszło na spłatę długów mojego ojca. Pragnę wypełnić wszelkie jego 

zobowiązania. Nie miałam pojęcia, Ŝe ojciec i panu zalegał z płatnościami. 

- Byłem za granicą. Czy stajnie takŜe opróŜniono? 

- Tak, konie zostały sprzedane wraz z całym dworem. Najpóźniej jutro muszę się stąd 

wyprowadzić. 

- W takim razie w jaki sposób zamierza pani mnie spłacie? 

- Nie wiem jeszcze, ale na pewno jakoś zdołam to uczynić. 

W ciemnych oczach nieznajomego pojawił się błysk sympatii. 

- Samobójstwo to najprostsze rozwiązanie, pozwala uciec od odpowiedzialności. Tyle 

background image

tylko, Ŝe cierpią na tym najbliŜsi. 

-  Mój  ojciec  zawsze  troszczył  się  o  mnie  najlepiej,  jak  potrafił  -  wybuchnęła 

dziewczyna z gniewem w głosie. - Nie wierzę, by w pełni był świadom tego, co robi, w chwili 

gdy targnął się na Ŝycie. 

Gość  pokiwał  bez  przekonania  głową,  nie  spuszczając  z  niej  wzroku. W  tym  samym 

momencie  Sandra  uzmysłowiła  sobie,  Ŝe  rozmawia  z  lordem  Colinem Hallem,  właścicielem 

Elms of Goram, największej posiadłości w okolicy. 

Dreszcze  przeszły  dziewczynie  po  plecach,  gdy  przypomniała  sobie  okropne  plotki, 

które krąŜyły o Elms of Goram. Ten dwór dotknęła straszna tragedia: z licznej rodziny ostało 

się tylko  troje jej  członków:  lord  Colin  Hall, jego  niezamęŜna siostra  i  ich  macocha.  Sandra 

słyszała, Ŝe lord Colin był Ŝonaty, ale jego Ŝona uciekła z kochankiem. Przed dwudziestu laty 

wybuchł  w  okolicy  wielki  poŜar.  Chyba  właśnie  wtedy  zginęli  w  płomieniach  członkowie 

rodziny  lorda.  Jego  młodszy  brat,  wówczas  jeszcze  dziecko,  był  z  guwernantką  w  mieście. 

Pobiegł im na ratunek ojciec Colina, ale Ŝadne z tej trójki nie ocalało. Ogień dosięgnął takŜe 

Elms  of  Goram.  Co  prawda  pałac  uratowano,  ale  sąsiedni  budynek  spłonął  doszczętnie. 

Zginęli w nim wdowa po stryju Colina i jej dziecko. 

Odtąd w wielkim pałacu mieszkało troje samotnych ludzi... 

- Co zamierza pani teraz uczynić? - przerwał jej rozmyślania głos gościa. 

- Nie wiem. 

- Dokąd się pani przeniesie? Ma pani rodzinę, przyjaciół? 

- Nie mam krewnych, a moi przyjaciele nagle zniknęli. 

- Przyszedł mi do głowy pewien pomysł, ale proszę obiecać, Ŝe się pani nie obrazi, w 

razie gdyby... - zaczął z wahaniem. 

Kiwnęła głową na znak, Ŝe się zgadza, i popatrzyła na niego wyczekująco. 

- Moja macocha, która notabene jest siostrą zmarłej matki, ma juŜ swoje lata i nie ze 

wszystkim  sobie  radzi.  Pomaga  jej  moja  siostra  Moira,  ale  to  raczej  nie  najszczęśliwsze 

rozwiązanie.  Moira  robi  to  niechętnie  i  nawet  nie  próbuje  ukryć  niezadowolenia.  Zresztą 

siostra w ogóle odznacza się dość trudnym charakterem i dlatego teŜ nie udaje nam się przez 

dłuŜszy czas utrzymać słuŜby. 

Sandra słuchała lorda z rosnącą niechęcią. 

- Czy zgodziłaby się pani zamieszkać u nas i zaopiekować moją macochą? Przydzielę 

pani  osobne  pomieszczenia,  a  pensję,  którą  powinienem  pani  wypłacać,  potraktujemy  jako 

spłatę długu. 

Wszystko w dziewczynie protestowało. 

background image

Nie mogę! myślała. Nie wyobraŜam sobie, bym mogła pracować dla kogoś. Przez całe 

Ŝ

ycie na kaŜdym kroku mi usługiwano. Jak więc bym zniosła polecenia wydawane mi przez 

innych?  Nawet  gdybym  bardzo  się  starała,  to  przecieŜ  nie  jestem  w  stanie  w  tak  krótkim 

czasie zmienić swej mentalności i nawyków. 

Poza tym Sandra wiele słyszała na temat Colina Halla. Odkąd uciekła od niego Ŝona, 

krąŜyły  plotki  o  jego  licznych  podbojach  wśród  panien  z  wyŜszych  sfer.  Rzeczywiście  był 

niezwykle  przystojny, musiała sama to przyznać, ale właśnie takŜe z  tego powodu nie miała 

ochoty zamieszkać z nim pod jednym dachem. 

Nie potrafiła rozszyfrować nieprzeniknionego spojrzenia, jakim ją obrzucił. 

PoniewaŜ milczała, mówił dalej przyjaznym tonem: 

- Doskonale rozumiem, Ŝe musi się pani trochę zastanowić nad moją propozycją. Nie 

oczekuję  natychmiastowej  odpowiedzi.  Pragnę jedynie  zapewnić,  Ŝe  drzwi  do  mojego  domu 

zawsze stoją otworem. MoŜe pani podjąć u mnie pracę. Proszę to przemyśleć, panno Winter. 

Nie wiem, co innego moŜe uczynić młoda kobieta pozbawiona krewnych, przyjaciół i domu. 

Co prawda w mieście znajduje się przytułek dla samotnych niewiast, ale nie sądzę... 

Sandra w zamyśleniu zagryzła wargi. 

-  Mój  ojciec  uwaŜał,  Ŝe  zapewnił  mi  znakomite  wychowanie  -  odrzekła  po  chwili.  - 

Wiem wszystko o etykiecie obowiązującej w wyŜszych sferach. Mówię po francusku, potrafię 

tańczyć, haftować, grać na szpinecie i tym podobne. Z woli ojca dorastałam pod kloszem, nie 

mam  więc  pojęcia  o  prawdziwym  świecie.  Bardzo  jestem  wdzięczna  za  pańską  propozycję, 

lordzie  Hall,  muszę  ją  jednak  dokładnie  rozwaŜyć.  Poza  tym  spróbuję  wykorzystać  inne 

moŜliwości. Mam nadzieję, Ŝe mnie pan zrozumie. 

-  Oczywiście.  Proszę  jednak  zachować  ostroŜność.  Młoda  niedoświadczona  kobieta 

moŜe łatwo napytać sobie biedy. 

Sandra,  odprowadzając  wzrokiem  lorda  Halla,  postanowiła  w  duchu,  Ŝe  musi  sobie 

poradzić. Ten człowiek chciał ją tylko nastraszyć! Po prostu potrzebuje kogoś do usługiwania 

staruszce, poniewaŜ słuŜba nie zagrzewa długo miejsca u niego w pałacu. Inne powody, jakie 

przedstawił, to czysty wymysł. Za Ŝadne skarby nie skończy jako słuŜąca w Elms of Goram! 

Sandra  z  cięŜkim  sercem  opuszczała  rodzinny  dwór,  który  teraz  stał  się  własnością 

zupełnie obcych ludzi. Ani razu nie obejrzała się za siebie. 

Jesień  rozpłomieniła  się  czerwienią  i  złotem,  tuŜ  przy  drodze  pasło  się  stado  saren. 

Dziewczyna  uśmiechnęła  się.  Jak  zwykle  na  widok  zwierząt  jej  twarz  złagodniała.  Takiej 

Sandry  nie  znali  jej  tak  zwani  przyjaciele,  którzy  uwaŜali  dziewczynę  za  osobę  chłodną, 

zachowującą  dystans  wobec  otoczenia.  Ona  sama  zaś  nigdy  nie  starała  się  nawet  przekonać 

background image

ich, Ŝe nie mają racji. 

Cały  dobytek  Sandry  pomieścił  się  w  jednej  walizce,  która  jednak  w  miarę 

pokonywania  kilometrów  stawała  się  coraz  cięŜsza.  Dziewczyna  postanowiła  zatrzymać  się 

na jakiś czas w miasteczku, by otrząsnąć się po tragicznych zdarzeniach i zorientować lepiej 

w sytuacji. Nie kusiła jej zbytnio propozycja pracy we dworze Elms of Goram. Na samą myśl 

o tym, jak bardzo zmieniłoby się jej Ŝycie, czuła się nieprzyjemnie poruszona. Ona słuŜącą! 

Niedoczekanie! 

W  swej  naiwności  nie  przypuszczała  nawet,  jakie  napotka  przeszkody.  Jak  moŜna 

wynająć  pokój  czy  jakiekolwiek  inne  pomieszczenie,  jeśli  się  nie  ma  pieniędzy?  Sandrze 

zawsze  wydawało  się  czymś  najbardziej  naturalnym  na  świecie,  Ŝe  jej  Ŝyczenia  są 

natychmiast spełniane i nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, Ŝe naleŜy za to płacić. 

Nie  spodziewała  się  teŜ,  Ŝe  w  mieście  spotka  ją  takie  przykre  powitanie.  Wszak 

Sandrę Winter zawsze wszyscy traktowali z wielką uprzejmością, wręcz uniŜenie. Szybko się 

jednak  przekonała,  Ŝe  powinna  wymknąć  się  z  domu  nocą,  by  pod  osłoną  ciemności  odejść 

jak najdalej od rodzinnych stron. 

Zatrzaskiwano  jej  drzwi  przed  nosem.  Ludzie  przyglądali  się  jej  bezczelnie  lub  teŜ 

odwracali  się  z  niemą  pogardą.  Z  początku  ją  to  złościło,  ale  wnet  gniew  przemienił  się  w 

głęboki niepokój. 

Jednak największy szok przeŜyła, mijając dom na rogatkach miasteczka, przed którym 

stało kilka kobiet. Jedna z nich zawołała: 

-  Patrzcie  no!  Kogo  widzą  moje  oczy?  Jej  Wysokość!  Jak  się  czujesz,  będąc  jedną  z 

nas? 

Sandra zatrzymała się i głęboko wstrząśnięta odwróciła za siebie. 

Zachęcona  szyderczym  śmiechem  swych  towarzyszek  chuda,  wynędzniała  kobieta 

podeszła do Sandry i wysyczała przez zęby: 

-  Przeklęta  paniusia  w  rękawiczkach!  Pewnie  teraz  skończą  się  wreszcie  twoje 

przejaŜdŜki konne przez miasto? Zadzierałaś nosa, nigdy nawet na nas nie spojrzałaś! Masz, 

na co zasłuŜyłaś! 

- Kłaniałyście się mi zawsze nisko - wykrztusiła wreszcie Sandra, ochłonąwszy nieco. 

- Ale to pewnie tylko z powodu moich pieniędzy? 

Pod  wpływem  zdecydowanego  wzroku  Sandry  zbita  z  tropu  kobieta  uciekła 

spojrzeniem. Tymczasem nadeszło dwóch męŜczyzn. 

- Zawsze miałem chęć sprawdzić, jak się przytula taką elegancką lalunię - odezwał się 

szyderczo jeden z nich. - Chodź tu bliŜej, panienko, dostaniesz całusa, którego nie zapomnisz 

background image

do końca Ŝycia! 

Ręka, która dawno nie miała kontaktu z mydłem i wodą, objęła Sandrę. 

Dziewczyna  aŜ  zadrŜała  z  obrzydzenia.  Wyrwała  się  i  ruszyła  pędem  przed  siebie, 

słysząc  za  plecami  prostacki  śmiech.  Kątem  oka spostrzegła,  Ŝe  męŜczyźni  ruszają  za  nią  w 

pogoń. 

PrzeraŜona, biegła drogą, zostawiając za plecami miasteczko. CięŜka walizka uderzała 

ją o łydki. Zdawała sobie sprawę, Ŝe powinna ją zostawić, ale nie miała odwagi. Uświadomiła 

sobie bowiem nagle z całą jaskrawością, Ŝe jest to cały majątek, jaki posiada. 

Skręciła  z  drogi  na  wąską  leśną  ścieŜkę.  Ścigający  ją  męŜczyźni  zaśmiali  się  z 

nadzieją w głosie. Bawili się z nią w kotka i myszkę. Kiedy na moment dziewczyna straciła 

ich  z  oczu,  cisnęła  walizkę  w  krzaki.  Teraz  mogła  poruszać  się  znacznie  szybciej.  Głosy  za 

nią trochę przycichły. 

Ś

cieŜka przez cały czas pięła się pod górę. Sandra zatrzymała się na chwilę zasapana i 

rozejrzała  się  wokół  badawczo.  Gdzie  jestem?  pomyślała.  Często  jeździła  konno  przez  las, 

znała więc okolicę, jednak, uciekając w popłochu, straciła całkiem orientację w terenie. 

Ucichło. MoŜe męŜczyźni zrezygnowali z pościgu? 

Otaczał  ją  gęsty  las.  Co  robić?  Wąska  ścieŜka  prowadzi  chyba  w  stronę  pokrytej 

wrzosem łąki rozciągającej się pomiędzy wzniesieniami i dalej do... 

Przypomniały  jej  się  na  pół  zapomniane  urywki  rozmów,  zasłyszane  pogłoski, 

ś

ciszone szepty o tym okropnym, tajemniczym miejscu. Zdaje się, Ŝe ten osobliwy azyl miał 

za  patrona  świętego  Krzysztofa.  Mury  średniowiecznego  klasztoru  ofiarowały  schronienie 

róŜnym  społecznym  wyrzutkom:  umysłowo  chorym,  kalekom,  a  takŜe  niebezpiecznym 

przestępcom. Przyprowadzano tu wszystkich, których z róŜnych powodów trzeba było ukryć 

przed  światem.  A  w  pobliŜu  klasztoru,  w  skleconych  z  niczego  chatach,  osiadali  ludzie, 

którzy  sami  skazywali  się  na  Ŝycie  poza  społeczeństwem:  nieudacznicy,  słabeusze,  wreszcie 

tacy, którzy kryli się przed stróŜami prawa. Ta mieszanina losów czyniła z klasztoru świętego 

Krzysztofa przeraŜające miejsce, nad którym ciąŜyła zła sława. 

Sandra  słyszała  takŜe  o  dziwnym  duchownym,  który  poświęcił  swe  Ŝycie,  by  słuŜyć 

wszystkim  tym  ludziom.  Nazywał  się  ojciec  Andrzej.  CzyŜ  mógł  wiele  zdziałać?  Starał  się 

wybierać najlepszych i obdzielać ich swoistym Ŝyciowym posłannictwem. O „niewidzialnych 

pomocnikach”  z  klasztoru  wiedzieli  wszyscy.  Nocami  wspierali  oni  biedaków  z  parafii: 

wieśniaków, którzy sami nie dawali rady ze zwózką siana do stodoły, wdowy, które nie były 

w stanie zapewnić bytu swym dzieciom, i wszystkich tych, którzy potrzebowali pomocy. 

Ci  cisi,  niewidzialni  pomocnicy  nie  chcieli  zapłaty,  choć  sami  nie  mieli  grosza  przy 

background image

duszy.  Ich  wsparcie  przyjmowano  z  wdzięcznością  pomieszaną  ze  strachem,  ale  nikt  nigdy 

nie został odprawiony z kwitkiem, kiedy szukał ratunku u ojca Andrzeja. 

-  Nie  wolno  ci  jeździć  konno  w  pobliŜu  klasztoru  świętego  Krzysztofa  -  ostrzegał  ją 

zawsze  ojciec.  -  Tam  na  wzgórzu  ulokowała się największa  hołota.  Trzymaj się  z  daleka  od 

tego miejsca! 

Nagle  znów  usłyszała  za  plecami  męskie  głosy.  Co  robić?  pomyślała  w  panice.  Nie 

mogę przecieŜ iść ścieŜką, która prowadzi do klasztoru! 

Weszła  w  gęstwinę  i  zaczęła  się  przedzierać  przez  zarośla.  W  podartej  sukience,  z 

twarzą i dłońmi podrapanymi do krwi, parła desperacko do przodu. W pewnej chwili, kiedy 

obejrzała  się  za  siebie,  nieoczekiwanie  straciła  grunt  pod  nogami  i  runęła  w  przepaść. 

Usiłowała  się czegoś  przytrzymać, ale  ręce  natrafiły  na  próŜnię i  potoczyła  się w  dół.  Zaraz 

potem otoczył ją zbawienny mrok. 

background image

ROZDZIAŁ II 

Sandra odzyskała przytomność, zachłysnąwszy się wodą, którą ktoś wlewał jej do ust. 

Kiedy  otworzyła  oczy,  w  bladej  poświacie  księŜyca  ujrzała  nad  sobą  twarz  okoloną  jasną 

aureolą  włosów.  Nieznajomy  podtrzymywał  ją,  a  jego  uśmiech  wydawał  się  taki  łagodny  i 

pełen czułości, Ŝe Sandra zapomniała o lęku. 

Na  nagim  ramieniu  poczuła  dotyk  szorstkiej  tkaniny.  Spod  przymruŜonych  powiek 

przyjrzała się dokładniej swemu wybawcy. Był to młody męŜczyzna o czystych klasycznych 

rysach i niewinnym spojrzeniu dziecka. 

Gdy  spróbowała  się  podnieść,  potrząsnął  ostrzegawczo  głową,  a  w  jego  oczach 

pojawiło się zatroskanie. 

Sandra nie była w stanie powstrzymać cichego jęku, jaki wydobył się jej z ust. Bolało 

ją  całe  ciało,  poobijane  na  skutek  upadku  ze  skarpy.  Najbardziej  dokuczał  jej  stłuczony 

łokieć. ZauwaŜyła, Ŝe jest owinięty mchem i liśćmi. 

Nieznany  opiekun  pogładził  dziewczynę  po  włosach,  niezdarnie,  jakby  do  tego  nie 

przywykł, a potem podrapał ją za uchem. 

- Kim jesteś? - zapytała. 

Uśmiechnął się promiennie, ale nic nie odpowiedział. 

Nie potrafi mówić, uświadomiła sobie i nagle ją olśniło. 

- Jesteś z klasztoru świętego Krzysztofa? 

Pokiwał energicznie głową, ale z jego ust nie wydobyło się Ŝadne słowo. 

Słyszy,  ale  nie  mówi,  pomyślała  z  rosnącym  niepokojem.  To  dziwne.  MoŜe  to  jakiś 

złoczyńca, któremu za karę obcięto język? 

Zaraz  jednak  porzuciła  tę  obawę.  Prosty  habit,  jaki  miał  na  sobie  nieznajomy, 

wskazywał raczej na coś innego. 

- Jesteś jednym spośród „niewidzialnych pomocników” od ojca Andrzeja, prawda? 

Uśmiechnął  się  znowu  i  dał  jej  znak,  by  spróbowała  wstać.  Dźwignęła  się,  ale  tylko 

przez  moment  zdołała  utrzymać  równowagę.  Młodzieniec,  widząc,  jak  się  zachwiała, 

pośpiesznie przyszedł jej z pomocą. Nagle cofnął się jak oparzony. Nim zdąŜyła pojąć, o co 

mu chodzi, ponownie zaskoczył ją swym zachowaniem. 

Dotknął  dłonią  jej  piersi  i  odsunął  się  gwałtownie  o  parę  kroków.  Jego  twarz, 

oświetlona bladym światłem księŜyca, wyraŜała głęboką trwogę. Patrzył  na nią zdumionym, 

nie  pojmującym  niczego  spojrzeniem,  ale  jednocześnie  chłonął  zafascynowany  kaŜdy 

background image

szczegół jej ciała. 

Poczuła się tak zaŜenowana, Ŝe na moment zapomniała o bólu. 

- Przestań się na mnie gapić! - wybuchnęła zirytowana.. 

Młodzieniec, boleśnie dotknięty, odwrócił wzrok. 

Nagle  Sandra  przypomniała  sobie  pewne  zdarzenie  z  dzieciństwa.  Ona,  radosna, 

ruchliwa  dziewczynka,  biega  za  rękę  ze  słuŜącym,  a  w  uszach  dźwięczą  jej  karcące  słowa 

ojca: 

- Sandra! Natychmiast do mnie! 

Dostała lanie, a za karę zamknięto ją w pokoju. 

Wraz  z  upływem  lat  coraz  mniej  było  w  niej  prawdziwej  radości.  Pod  sztucznym 

uśmiechem przylepionym do twarzy skrywała strach. 

A  teraz  oto  stoję  w  ponurym  lesie  razem  z  obcym  męŜczyzną  o  smutnych  oczach, 

młodzieńcem wywodzącym się ze świata, którego nie znam, pomyślała z goryczą. 

-  Chyba  muszę  juŜ  iść...  -  zaczęła,  a  głos  na  moment  jej  się  załamał.  -  Wybacz  mi, 

proszę, Ŝe zapomniałam ci podziękować za pomoc. To miło z twojej strony. 

Zerkał  na  nią  z  ukosa,  zawstydzony.  Sandra  domyśliła  się,  Ŝe  miotają  nim 

przeciwstawne uczucia: chęć pomocy i strach, Ŝe uczyni coś nie tak i narazi się na jej gniew. 

-  Trudno  mi  utrzymać  równowagę  -  odezwała  się  z  wymuszonym  uśmiechem.  -  Czy 

mógłbyś mi pomóc? 

Jego  oczy  na  nowo  rozbłysły.  Z  niezwykłą  ostroŜnością  ujął  ją  za  rękę  i  wskazał 

kierunek. 

- Do klasztoru świętego Krzysztofa? Nigdy! - zaprotestowała. 

Popatrzył ze zdumieniem na dziewczynę. 

-  A  zresztą  -  westchnęła.  -  Szczerze  mówiąc,  nie  mam  dokąd  pójść.  Nie  wiem,  kto 

mógłby mi pomóc. 

Uśmiechnął  się  znów,  jakby  chciał  dodać  jej  otuchy  i  zapewnić,  Ŝe  przy  nim  nie  ma 

się  czego  bać.  Ustąpiła  więc  i  z  drŜącym  sercem  pozwoliła  się  poprowadzić  w  stronę 

klasztoru. 

Myślała,  Ŝe  śni.  Czuła  się  tak,  jakby  leŜała  w  swoim  łóŜku  w  rodzinnym  domu 

dręczona koszmarem: oto nieznany człowiek w habicie prowadzi ją nocą do budzącego grozę 

miejsca.  PrzeŜycia  ostatniej  doby  wydawały  się  Sandrze  tak  bardzo  oderwane  od 

rzeczywistości, Ŝe nie chciała wierzyć, by mogły być realne. 

Dziwiła  się  tylko,  Ŝe  nie  boi  się  bardziej.  Zerkała  ukradkiem  na  swego  dziwnego 

towarzysza. Był bosy, najwyraźniej zresztą do tego przywykł. Mocne, zwinne stopy zapewne 

background image

nigdy  nie  były  krępowane  butami  Spod  przykrótkiego  habitu,  przewiązanego  w  pasie 

sznurem,  wystawały  sięgające  do  pół  łydki  nogawki  płóciennych  portek.  JuŜ  bardziej  licho 

nie  moŜna  było  być  odzianym.  Jednak  Sandra  nie  odczuwała  zwykłej  pogardy  dla  ubóstwa, 

przeciwnie - naszła ją przemoŜna ochota, by uścisnąć mocniej dłoń młodzieńca i przytulić się 

do niego. Stłumiła jednak w sobie tę chęć. 

Nie  przypuszczała,  Ŝe  znajdują  się  tak  blisko klasztoru.  Zaledwie  po  kilku  minutach, 

gdy wyszli z lasu, zza wyłaniających się z mroku wzniesień dobiegły ich stłumione krzyki i 

Ŝ

ałosne wołania. Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie, ale nieznajomy objął ją ramieniem i 

przygarnął  do  siebie.  Na  policzku  poczuła  szorstkie  płótno.  Nie  opierała się,  wyczuwała,  Ŝe 

młodzieniec,  choć  sam  jest  przeraŜony,  stara  się  ją  chronić.  Poklepał  ją  leciutko  po  głowie, 

tak samo jak uczynił juŜ wcześniej. 

Zdecydowanym  ruchem  uwolniła  się  z  jego  objęć  i  kiwnęła  głową  na  znak,  Ŝe  jest 

gotowa do dalszej drogi. 

W kilka minut później oczom idących ukazała się niewielka dolina, w której wznosiła 

się  stara,  na  wpół  zrujnowana  budowla,  otoczona  wysokim  murem.  To  właśnie  stamtąd 

dochodził Ŝałosny chór ludzkich głosów. 

Sandra  nigdy  nie  zastanawiała  się  nad  losem  ubogich,  a  tym  bardziej  nie  zaprzątała 

sobie  głowy  Ŝebrakami  i  kalekami.  W  przypływie  wielkoduszności  co  najwyŜej  kazała 

czasem  słudze  rzucić  trochę  grosza  biedakowi,  sama  jednak  nawet  nie  spoglądała  w  jego 

stronę. 

Widok, który ukazał się jej oczom, sprawił, Ŝe poczuła ucisk w gardle. Stała jak wryta 

i z przeraŜeniem patrzyła na nędzne szałasy sklecone pod klasztornymi murami. 

Młodzieniec  pociągnął  ją  w  bok  od  ścieŜki  prowadzącej  do  klasztoru.  Popatrzył  na 

dziewczynę i pokręcił głową. Zrozumiała, Ŝe przestrzega, by tamtędy nigdy nie chodziła. 

Palcem  wskazał  zaś  na  cel  ich  wędrówki:  kawałek  dalej  na  wzgórzu,  wokół 

niewielkiej kaplicy, stały niskie domki. 

Sandra  dopiero  teraz  uświadomiła  sobie  w  pełni  powagę  swego  połoŜenia.  Zaledwie 

kilkanaście godzin temu opuściła bezpieczny dom i wyruszyła w świat, przed którym zawsze 

przestrzegał  ją  ojciec.  I  od  razu  poniosła  całkowitą  klęskę.  A  sądziła,  Ŝe  sobie  poradzi.  W 

przypływie  samokrytycyzmu  przyznała  sama  przed  sobą,  Ŝe  zupełnie  brakuje  jej 

doświadczenia.  JakŜe  naiwna  była,  sądząc,  Ŝe  w  miasteczku  zostanie  przyjęta  z  otwartymi 

rękami!  Dopiero  teraz  pojęła,  jaki  jest  stosunek  prostych  ludzi  do  uprzywilejowanej  klasy. 

Rozumiała ich złośliwą satysfakcję i radość z jej nieszczęścia. Ona - która zawsze wyobraŜała 

sobie,  Ŝe  jest  obiektem  podziwu  i  zazdrości  pospólstwa  -  doznała  doprawdy  brutalnego 

background image

przebudzenia. 

Na domiar wszystkiego znalazła się w tym strasznym klasztorze! 

Kolejny  raz  zdumiała  ją  własna  reakcja:  właściwie  nie  odczuwała  lęku.  Ciepła  dłoń, 

trzymająca  jej  własną,  działała  na  nią  uspokajająco.  Nie  bała  się  tego  dziwnego 

nieznajomego. Chyba przez ten jego uśmiech i jasne szczere spojrzenie... 

Co  prawda  przemknęło  jej  przez  myśl,  Ŝe  moŜe  chłopak  jest  upośledzony  albo 

opóźniony w rozwoju, ale intuicyjnie wyczuwała w nim prostotę i dobroć. KsięŜyc oświetlał 

jego twarz, a dziewczynie wydawało się, Ŝe w oczach młodzieńca czai się głęboka troska. Nie 

krył swego zachwytu dla niej. Wyraźnie teŜ uwaŜał się za jej obrońcę i opiekuna. Raz po raz z 

klasztoru, który teraz mieli za plecami, dolatywały ich przeraźliwe krzyki, a wówczas chłopak 

przyciskał ją mocniej. Uratował ją i czuł się za nią odpowiedzialny. 

Minęli pole, na którym rosło zboŜe, potem ogródek z ziołami i sad. Mieszkańcy doliny 

byli samowystarczalni. Między chatami stojącymi wokół kapliczki znajdowała się teŜ stodoła 

i stajnia. Stanęli przed drzwiami niskiego budynku mieszkalnego. Opiekun Sandry zapukał, a 

po chwili otworzył im niewysoki siwy męŜczyzna w habicie. 

- AleŜ, mój drogi - szeptem odezwał się do towarzysza Sandry. - Co ty wyprawiasz? 

PrzecieŜ wiesz, Ŝe nie wolno tu nikogo przyprowadzać, a szczególnie... 

-  Przepraszam  -  przerwała  dziewczyna  zakonnikowi,  widząc  nieszczęśliwą  minę 

swego wybawcy. - Proszę pozwolić mi wszystko wyjaśnić! 

I w kilku słowach przedstawiła swoją historię. 

-  Sandra  Winter!  -  zawołał  poruszony  mnich.  -  Z  tego  duŜego  majątku?  Muszę 

przyznać, Ŝe nie słyszałem o tragedii dziedzica! Wejdź do środka, moje dziecko. Spróbuję cię 

jakoś przemycić do mojej celi. Tylko po cichu! Jestem ojciec Andrzej. 

Kiedy  w  swym  skromnym  pomieszczeniu  zakonnik  przygotowywał  posiłek,  Sandra 

poczuła  nagle  dojmujący  głód.  DrŜała  na  całym  ciele,  nie  mogąc  się  uspokoić.  Zapewne 

dopiero  teraz  nastąpiła  reakcja  na  przykre  przeŜycia  minionego  dnia.  Nie  wolno  mi  się 

załamać,  pomyślała  i  wyciągnęła  bezradnie  rękę  do  swego  wybawcy.  Chłopak  ścisnął  jej 

dłoń, aŜ zabolało. Ból jednak pomógł jej wziąć się w garść. Wyprostowała się dumnie, tak jak 

zawsze uczył ją ojciec, i cofnęła rękę, zawstydzona, Ŝe szuka wsparcia u nędzarza. 

-  To  nie  było  potrzebne,  panno  Sandro  -  powiedział  łagodnie  ojciec  Andrzej,  który 

obserwował tę scenkę. - Nasz młody przyjaciel nie wyznaje się na konwenansach i róŜnicach 

społecznych. Chyba nie chce go pani urazić? 

Odwróciła się do chłopaka, który stał ze wzrokiem wbitym w podłogę. 

-  Wybacz  mi  -  poprosiła  Sandra,  a  kiedy  podniósł  głowę,  popatrzyła  mu  prosto  w 

background image

oczy. - Bardzo mi przykro. Ale rozumiesz... Niełatwo z dnia na dzień się zmienić. Przez całe 

Ŝ

ycie  wychowywano mnie w pogardzie dla ludzi niŜszych stanem. Teraz się całkiem w tym 

wszystkim pogubiłam. 

Choć  tak  naprawdę  kierowała  swoje  słowa  do  zakonnika,  przez  cały  czas  spoglądała 

na  młodzieńca.  Mimo  Ŝe  wszystko  w  niej  protestowało,  zmusiła  się,  by  podać  mu  rękę. 

Siedzieli  obok  siebie  na  ławie  zbitej  z  nie  heblowanych  desek.  Chłopak  niepewnie  połoŜył 

swoją  dłoń  na  jej  dłoni,  a  wtedy  Sandra  po  raz  pierwszy  od  bardzo  długiego  czasu  poczuła 

odpręŜenie i ulgę. Nareszcie zrozumiała,  Ŝe znalazła się wśród ludzi, kierujących się innymi 

zasadami niŜ przedstawiciele wyŜszych sfer, w których towarzystwie dotąd się obracała. 

Dostali  po  kubku  herbaty  ziołowej  i  po  kromce  razowego  chleba.  Młodzieniec  nie 

spuszczał oka z dziewczyny, pilnując, by niczego jej nie brakło. Chciał jej nawet przytrzymać 

kubek. 

Kiedy skończyli posiłek, zakonnik zwrócił się do chłopaka: 

- Idź, doglądnij zwierząt! Tymczasem ja się zajmę panienką Sandrą! 

Gdy tylko za dziwnym młodzieńcem zamknęły się drzwi, dziewczyna zapytała: 

- Kim on jest? 

-  Hmm...  Gdybym  to  ja  wiedział!  -  westchnął  zakonnik.  -  Przybył  tu  przed  kilkoma 

miesiącami  w  opłakanym  stanie.  Nawet  ja,  który  widziałem  w  Ŝyciu  niejedno,  doznałem 

wstrząsu.  Ale  to  dobry  chłopak,  bardzo  gorliwie  wykonuje  swoją  pracę.  Powiedz  mi, 

panienko... czy zachował się wobec ciebie nieprzystojnie tam w lesie? 

-  Nieprzystojnie?  -  Sandra  nie  pojmowała,  o  co  chodzi  zakonnikowi.  -  Nie, 

przeciwnie. 

Ale gdy nagle uświadomiła sobie, co ojciec Andrzej miał na myśli, targnęła nią złość i 

uczucie wstydu. 

Jak moŜna pytać o takie sprawy, Ŝachnęła się w duchu, w dodatku duchowny? 

Stary zakonnik zdawał się nie zauwaŜać jej zakłopotania. 

-  Chłopak  jest  bardzo  wraŜliwy  na  los  bezdomnych  psów  i  w  ogóle  na  krzywdę 

zwierząt. Bez przerwy opiekuje się jakimś stworzeniem. 

Sandra popatrzyła ze zdumieniem, a potem roześmiała się rozbawiona. 

-  Rzeczywiście,  poklepywał  mnie  po  głowie.  Trochę  mnie  to  zdziwiło.  Wie  ojciec, 

przypomniało mi się, Ŝe drapał mnie za uchem. 

-  Tak  przypuszczałem  -  zakonnik  takŜe  się  uśmiechnął.  -  Zdaje  się,  Ŝe  potraktował 

panienkę  jak  bezdomnego  psa  albo  kota.  Istotę,  którą  mógłby  obdarzyć  troskliwością  i 

miłością. 

background image

- To znaczy, Ŝe jest podobny do mnie - zamyśliła się Sandra. - Moi znajomi zawsze mi 

wyrzucali  tę  słabość  charakteru,  ale  nic  na  to  nie  poradzę,  Ŝe  jestem  wraŜliwa  na  krzywdę 

zwierząt. 

- Nie nazwałbym tego słabością - mruknął ojciec Andrzej. 

- Czy on sam przyszedł do klasztoru? 

- Nie, przyprowadził go tu Colin Hall z majątku Elms of Goram. 

Colin Hall! Znowu on! 

- Jak to przyprowadził? 

-  Tego  młodzieńca,  pobitego,  na  wpół  utopionego  w  studni,  znaleziono  na  terenie 

posiadłości  Halla.  Niewątpliwie  szukał  we  dworze  schronienia  przed  uliczną  hołotą,  a 

uciekając,  w  popłochu  wpadł  do  studni.  Colin  Hall  z  matką  obmyli  i  opatrzyli  mu  rany,  po 

czym  go  odprawili.  Tymczasem  jeszcze  tej  samej  nocy  chłopak  wrócił  i  śmiertelnie 

przestraszył starszą panią, która ujrzała go siedzącego na gzymsie niczym jakiegoś ducha. 

- O mój BoŜe! - wymamrotała Sandra. 

-  Colin  Hall  uznał,  Ŝe  chłopak  jest  upośledzony,  więc  przyprowadził  go  tutaj.  Być 

moŜe uczynił to dlatego, Ŝe wybierał się za granicę i nie chciał więcej naraŜać swej matki na 

takie przykre przeŜycia. 

-  Macochy  -  poprawiła  zakonnika  Sandra.  -  Co  właściwie  dolega  temu  chłopakowi? 

Rozumiem, Ŝe jest niemy, zachowuje się jak dziecko, ale... 

- Nie jest niemy. Potrafi mówić, w kaŜdym razie trochę, tylko Ŝe nie chce. 

- Nie chce? 

- A moŜe nie ma odwagi? Często modlimy się w kaplicy. Kilka dni temu znalazłem go 

tam klęczącego i wypowiadającego pod nosem słowa modlitwy, którą słyszał od nas. Mówił z 

wysiłkiem, tak jakby nie przywykł do artykułowania słów. Przyprowadziłem go potem tu, do 

swej celi, i poprosiłem, by powiedział kilka prostych wyrazów. Wyglądało tak, jakby bardzo 

chciał spróbować, ale ukrył twarz w dłoniach, niby zawstydzone dziecko. 

- Sądzi więc ojciec, Ŝe on nie przywykł do mówienia? 

- Właśnie! 

- Biedak! I jest całkiem nieszkodliwy? 

- Zupełnie. Nigdy jeszcze nie spotkałem tak poczciwej duszy. 

- Ale skąd on pochodzi? 

- Nie mam pojęcia. Śmiertelnie bał się ludzi, tutaj odnalazł spokój. 

- Nie ma Ŝadnego imienia? 

- Moi podopieczni nazywają go Świętym Krzysztofem, wierzą bowiem, Ŝe sam święty 

background image

powrócił w jego osobie na ziemię. Są dość naiwni. Ja natomiast nazywam go Duncan. 

- Dlaczego właśnie Duncan? 

- Chłopak miał przy sobie dwie rzeczy, które jak przypuszczam, mają związek z jego 

przeszłością Jedna to niewielka, dość oryginalna szkatułka, rzeźbiona w kości słoniowej, z grą 

literową.  MoŜliwe,  Ŝe  znalazł  ją  albo  ukradł.  Na  szkatułce  jest  wygrawerowane  imię 

„Duncan”. 

- A ta druga pamiątka? 

-  To  rysunek,  poŜyczyłem  go  nawet  od  niego,  poniewaŜ  bardzo  mnie  zaintrygował. 

LeŜy w szufladzie. Niech panienka popatrzy! CzyŜ nie jest fantastyczny? 

Rysunek przedstawiał samotnego wilka wyjącego do okrągłej tarczy księŜyca. 

Sandrze dreszcze przeszły po plecach. 

- Zupełnie jak Ŝywy! - wyrwało się jej. - I jaki straszny! 

- Narysował go właśnie Duncan. 

- Skąd ojciec moŜe to wiedzieć? 

Uśmiechnął się. 

-  To  nie  jedyne  jego  dzieło.  Gdyby  panienka  zobaczyła  przydzieloną  mu  celę! 

Niestety, nie mogę tam panienki zaprowadzić, bo tuŜ obok znajduje się sypialnia męska, o ile 

moŜna  uŜyć  takiego  określenia  na  wielką  salę  przeznaczoną  do  nocnego  wypoczynku. 

Duncan wyrzeźbił wiele róŜnych pięknych przedmiotów, zarówno w drewnie, jak i z innego 

surowca. Nie ulega wątpliwości, Ŝe ten młodzieniec jest artystycznie uzdolniony. 

- Powiedz, ojcze... - zaczęła niepewnie. - Czy on jest opóźniony w rozwoju? 

- Trudno powiedzieć - odrzekł z ociąganiem zakonnik - Wydaje mi się, Ŝe nic mu nie 

dolega, tyle tylko Ŝe nie dane mu było dorastać w normalnych warunkach. 

Pokiwała głową zamyślona i po chwili milczenia powiedziała: 

- Tam w lesie stało się coś dziwnego. 

- To znaczy? 

- Wydaje mi się, Ŝe ten chłopak nigdy dotąd nie widział kobiety, choć brzmi to dość 

niedorzecznie. 

-  Dziwne,  ale  teŜ  o  tym  pomyślałem  -  odpowiedział  zakonnik.  -  Tutaj  w  klasztorze 

przebywają  wyłącznie  męŜczyźni.  Ale  moi  pomocnicy  rozmawiają  często  o  kobietach, 

fantazjują,  niektórzy,  niestety,  wyraŜają  się  o  nich  w  dość  grubiański  sposób.  Duncan 

przysłuchuje  się  im  z  otwartymi  ustami  i  wygląda  tak,  jakby  nie  pojmował,  o  czym  oni 

mówią. Nie wiem, czy... 

Zakonnik umilkł, bo drzwi do celi otworzyły się i pojawił się w nich młodzieniec. W 

background image

pomieszczeniu tymczasem zrobiło się jaśniej. Przez jedyne okno wpadały pierwsze promienie 

budzącego się dnia. Sandra zobaczyła wyraźniej twarz swojego wybawcy. Znów uderzyło ją 

szczere  spojrzenie  jego  niebieskich  oczu,  czyste  szlachetne  rysy  i  dziecięca  wprost 

niewinność. Odszukał dziewczynę wzrokiem. Stary zakonnik podszedł do niego i połoŜywszy 

mu dłoń na ramieniu, zapytał łagodnie: 

- Domyśliłeś się, Ŝe panienka Sandra jest kobietą? 

Duncan  pokiwał  głową,  rozchylając  usta  w  uśmiechu,  a  jego  wzrok  prześliznął  się  z 

czułością po ciele Sandry. A kiedy ujrzał w jej dłoni rysunek, skwapliwie pokazał, by sobie 

go zatrzymała. 

- AleŜ nie mogę... - zaczęła, ale ojciec Andrzej jej przerwał. 

- Proszę przyjąć. To najcenniejsza rzecz, jaką posiada ów młodzieniec, nie wolno więc 

panience odmówić, bo bardzo by go to zraniło. 

- Dziękuję, Duncanie - uśmiechnęła się. - Powieszę ten rysunek na... na ścianie. 

Zająknęła się, uświadomiwszy sobie, Ŝe przecieŜ nie ma gdzie mieszkać. 

-  Wyprowadzę  stąd  panienkę  Sandrę  -  zwrócił  się  do  młodzieńca  zakonnik.  -  O,  nie, 

mój  przyjacielu,  ona  nie  moŜe  tutaj  zostać.  Musisz  to  zrozumieć.  PrzecieŜ  nie  obronisz  jej 

przed wszystkimi tutejszymi męŜczyznami! Tak, wiem, Ŝe ci przykro z tego powodu, musicie 

się jednak teraz rozstać. 

Dolna  warga  młodzieńca  zaczęła  niebezpiecznie  drgać.  Patrzył  bezradnie  i  błagalnie 

na zakonnika, obejmując Sandrę ramieniem. 

-  Nie,  teraz  ją  puść!  -  przemówił  ojciec  Andrzej  łagodnie.  -  Ja  ją  odprowadzę. 

Wprawdzie jesteś, mój chłopcze, niewinny jak baranek, ale droga do miasteczka  jest długa i 

nigdy nie wiadomo... Mam nadzieję, Ŝe panienka mnie rozumie? 

Skinęła  głową,  a  jej  policzki  spłonęły  ognistym  rumieńcem,  choć  nie  do  końca 

pojmowała, co miał na myśli stary, mądry zakonnik. 

- W takim razie idziemy! 

- W lesie w zaroślach ukryłam moją walizkę. 

- Mam nadzieję, Ŝe uda nam się ją odnaleźć. 

Sandra odwróciła się, by poŜegnać Duncana, który z oczami pełnymi łez w błagalnym 

geście  wyciągnął  ku  niej  ręce,  a  potem  szybkim  krokiem  ruszyła  za  ojcem  Andrzejem. 

ZdąŜyli odejść kawałek ścieŜką prowadzącą w dół w stronę lasu, gdy zakonnik zatrzymał się 

nagle i zapytał: 

- A tak właściwie... Czy panienka w ogóle wie, dokąd się wybiera? 

Sandra obejrzała się za siebie w stronę budzącego grozę klasztoru. Przypomniała sobie 

background image

radujących  się  z  jej  nieszczęścia  ludzi,  którzy  wygnali  ją  z  miasteczka.  Na  górze  obok 

kapliczki mignęła jej sylwetka Duncana. Wytrzymała pytające spojrzenie duchownego. 

- Tak, wiem - odpowiedziała zdecydowanie. - Do dworu Elms of Goram. 

background image

ROZDZIAŁ III 

Niedaleko miasteczka ojciec Andrzej poŜegnał się z Sandrą. Widać juŜ było wieŜyczki 

Elms  of  Goram,  więc  wiedziała,  Ŝe  sobie  poradzi.  Gorąco  podziękowała  za  pomoc  i  z 

wahaniem dodała: 

- Bardzo bym chciała coś podarować Duncanowi. Niestety, niewiele mi pozostało. Jak 

ojciec sądzi, czy to go ucieszy? 

Poszperała w torbie i wyjęła komplet akwareli, pędzle i papier. 

-  Kiedyś  zdawało  mi  się,  Ŝe  mam  talent  -  uśmiechnęła  się.  -  Niestety,  szybko  mi  się 

znudziło malowanie. Mam nadzieję, Ŝe Duncanowi farby sprawią więcej radości. 

- Nic by go bardziej nie mogło uradować - zapewnił zakonnik. - Z przyjemnością mu 

to przekaŜę. 

- Chciałabym napisać parę słów, czy mogę? To znaczy, czy mi wypada? 

- MoŜe panienka. Duncan jest cudownie nieskomplikowaną istotą, z pewnością doceni 

ten szczery gest. 

Sandra  wyjęła  kartkę  papieru  i  napisała:  „Dla  Duncana  najgorętsze  podziękowania 

wraz z Ŝyczeniami pogodnej przyszłości. Przyjaciółka Sandra”. 

WłoŜyła kartkę do pudełka i podała zakonnikowi. Pokiwała na poŜegnanie i samotnie 

ruszyła do miasta. 

Minęła ciasne, brudne uliczki, noszące ciągle jeszcze ślady poŜaru sprzed dwudziestu 

lat.  Sandra  była  zbyt  młoda,  by  pamiętać  to  straszne  wydarzenie,  ale  wiele  o  nim  słyszała. 

Podobno największa tragedia dosięgnęła mieszkańców domów stojących blisko rynku. Zostali 

uwięzieni w płomieniach i nie było dla nich ratunku. 

Elms of Goram leŜało w najbardziej ekskluzywnej części miasta nad samym morzem. 

Z daleka widać było cztery okrągłe wieŜyczki górujące nad zabudowaniami. 

Obdarte dzieciaki rozdziawiały usta na widok nieznajomej, kobiety lekkich obyczajów 

stały w bramach, Ŝebracy, cuchnący potem i chorobą, leŜeli na ulicach. 

Sandra  ze  zgrozą,  uświadomiła  sobie,  Ŝe  nędza  i  głód  mogłyby  dotknąć  takŜe  ją, 

gdyby Colin Hall wspaniałomyślnie nie zaoferował jej pracy. 

Przestronny pałac stał przy wytwornej ulicy. Wraz z upływem lat miasteczko rozrosło 

się  i  podpełzło  bliŜej  dworu.  W  sąsiedztwie  straszyły  zwęglone  resztki  budowli.  Sandra 

przypominała  sobie,  Ŝe  mieszkał  tam  kiedyś  brat  starego  lorda  Halla.  Jego  dom  spłonął 

podczas  wielkiego  poŜaru.  Sandra  zauwaŜyła,  Ŝe  i  pałac  trochę  ucierpiał  od  płomieni. 

background image

NaroŜnik sąsiadujący z ruinami pozostał osmalony. 

TuŜ  przy  bramie  od  strony  morza  rosły  stare  wiązy,  od  których  wziął  swą  nazwę 

dwór

1

.  Nie  były  jednak  na  tyle  stare,  by  -  jak  sugerował  drugi  człon  nazwy  -  mogły  zostać 

posadzone w piątym wieku, w czasach panowania legendarnego władcy szkockiego Gorama. 

Sandra  niepewnie  minęła  otwartą  bramę  wejściową  i  weszła  na  przepiękny 

dziedziniec,  ozdobiony  rzeźbami.  Na  środku  znajdowała  się  studnia.  To  pewnie  w  niej 

Duncan omal nie utonął, pomyślała dziewczyna, omiatając spojrzeniem plac. 

Przy  głównym  wejściu  zobaczyła  czarny  powóz  zaprzęŜony  w  karego  konia.  Chudy 

woźnica, ubrany od stóp do głów na czarno, odwrócił głowę w jej stronę. 

Blada,  nieruchoma  twarz  z  długimi  bokobrodami  sprawiała  wraŜenie  martwej  maski, 

ale Sandrze wydawało się, Ŝe na jej widok w ciemnych oczach błysnął chłodny triumf. W tej 

samej  chwili  z  budynku  wyszedł  Colin  Hall  i  skierował  się  wprost  do  powozu.  Wsiadając, 

dostrzegł Sandrę. 

Na jego widok dziewczyna poczuła, Ŝe serce zabiło jej radośniej. Ile on właściwie ma 

lat?  zastanowiła  się.  Na  oko  koło  czterdziestki.  Patrzyła  na  ciepły  uśmiech  na  jego  twarzy  i 

myślała,  Ŝe  mało  która  kobieta  zdoła  się  oprzeć  urokowi  osobistemu  właściciela  Elms  of 

Goram. Na niej w kaŜdym razie zrobił duŜe wraŜenie. 

- Witam, panno Winter. OdwaŜyła się pani tu przyjść, mimo wszystko? 

Sandra uśmiechnęła się z przymusem. 

- Tak, przekonałam się, Ŝe świat za bramą jest bardziej okrutny, niŜ się spodziewałam. 

Jeśli więc pańska propozycja nadal jest aktualna... 

-  Oczywiście  -  przerwał  jej.  -  Niestety,  tak  się  składa,  Ŝe  właśnie  wyjeŜdŜam. 

Wybieram się wraz z lady Cynthią z waŜną wizytą. Wrócimy późno. Ale rozmawiałem o pani 

zarówno  z  macochą,  jak  i  z  siostrą.  Obie  wierzyły  gorąco,  Ŝe  pani  się  u  nas  pojawi.  Moira 

zajmie  się  panią  do  czasu,  póki  nie  wrócę.  Mam  nadzieję,  Ŝe  mi  pani  wybaczy.  Tak  mi 

przykro, Ŝe nie mogę przyjąć pani osobiście, ale moja macocha potrzebuje opieki. 

Sandra  skinęła  głową  ze  zrozumieniem.  Colin  Hall  wsiadł  tymczasem  do  powozu, 

który natychmiast ruszył. Kiedy zakręcał przy bramie, Sandra dostrzegła w okienku ubraną na 

czarno damę. 

Znów  została  sama  na  dziedzińcu.  Jej  wzrok  przyciągnęły  stare  kamienne  ściany 

porośnięte  dzikim  winem,  którego  liście  przybrały  barwę  purpury.  To  był  naprawdę 

przepiękny zakątek, unosił się nad nim duch przeszłości. Sandra miała wraŜenie, Ŝe znalazła 

się  w  innym  świecie.  Rozejrzała  się  wokół,  ale  nie  dostrzegła  najmniejszego  znaku  Ŝycia. 

1

 Elm (ang.) - wiąz. 

background image

Tylko  suche  liście  tańczyły  wokół  studni  poderwane  podmuchem  chłodnego  jesiennego 

wiatru. Z lekkim wahaniem dziewczyna podeszła do cięŜkich odrzwi i zastukała kołatką. 

Upłynęła  zaledwie  chwila,  gdy  usłyszała  odgłos  kroków,  po  czym  drzwi  otworzyła 

drobna  spłoszona  słuŜąca.  Sandra  przedstawiła  się  i  została  wprowadzona  do  przestronnego 

holu,  który  wydał  jej  się  dość  ponury.  SłuŜąca  zniknęła,  pozostawiając  na  moment 

dziewczynę  samą,  zaraz  jednak  szerokimi  schodami  zeszła  na  dół  szczupła,  wręcz  koścista 

kobieta.  Gdyby  nie  malujące  się  na  jej  twarzy  rozgoryczenie,  byłaby  piękna.  Elegancko 

ubrana,  z  misternie  ułoŜoną  fryzurą,  prezentowała  się  efektownie,  jednak  jej  oczy  o  ciepłej 

brązowej barwie patrzyły zaskakująco chłodno. 

- Pani sobie Ŝyczy? 

Sandra przedstawiła się po raz kolejny, choć intuicyjnie wyczuwała, Ŝe dla tej kobiety 

nie było tajemnicą, kim jest i w jakiej przybywa sprawie. 

-  Ach,  Sandra  Winter!  Tak,  słyszałam...  Jakie  to  uczucie  spaść  z  piedestału  na  samo 

dno? 

- Nie miałam jeszcze czasu, by oswoić się z tą nową dla mnie sytuacją - odpowiedziała 

Sandra z wymuszonym uśmiechem. 

- O, im prędzej do tego przywykniesz, tym lepiej, zapewniam cię - stwierdziła dama. - 

Po pierwsze, tutaj są schody kuchenne, z których będziesz korzystać. Nie sądź, Ŝe w związku 

z twoim pochodzeniem przysługiwać ci będą jakieś specjalne prawa. 

- Wcale tego nie oczekuję - odrzekła Sandra, starając się zapanować nad wzbierającym 

w niej gniewem. 

-  Jest  jeszcze  parę  spraw,  które  moŜemy  ustalić  od  razu  -  ciągnęła  niesympatyczna 

kobieta.  -  Przede  wszystkim  chcę  cię  uprzedzić,  Ŝe  jeśli  Ŝywisz  jakieś  nadzieje  względem 

mojego  brata,  to  najlepiej  od  razu  je  porzuć.  Colin  nie  zamierza  się  Ŝenić,  nie  po  tym 

wszystkim,  co  zgotowała  mu  ta  dziwka  Elaine.  Poza  tym  chyba  rozumiesz,  Ŝe  postawiłaś 

Colina  w  bardzo  niezręcznej  sytuacji.  śeby  odpracować  cały  dług,  musiałabyś  pozostać  na 

słuŜbie kilkaset lat. Colin ulitował się nad tobą, tylko jemu zawdzięczasz swoją obecność w 

tym domu. 

Sandra  milczała.  Bała  się  otworzyć  usta,  by  nie  wypłynęły  z  nich  ostre  słowa.  Nie 

miała  dokąd  pójść.  Posada  w  Elms  of  Goram  stanowiła  dla  niej  ostatnią  deskę  ratunku. 

Dziewczyna wiedziała dobrze, Ŝe jeśli chce tu pozostać, musi znieść wszelkie zniewagi. 

-  Chyba  domyśliłaś  się,  Ŝe  jestem  Moira  Hall?  -  nie  przestawała  mówić  władczym 

tonem siostra Colina, a wskazując palcem na walizkę Sandry, pogardliwie zapytała: - To cały 

twój bagaŜ? 

background image

- Tak, to cały mój majątek. 

-  Ach,  tak.  Chodź  za  mną,  zobaczysz  przydzielone  ci  pomieszczenia.  Colin 

zadecydował,  Ŝe  jeśli  przyjmiesz  jego  propozycję,  zamieszkasz  w  pokojach  nad  głównym 

wejściem. Lady Cynthia, nasza macocha, była temu przeciwna, ja takŜe uwaŜam, Ŝe powinnaś 

mieszkać razem ze słuŜbą, jednak Colin bardzo się upierał. Tędy. 

Sandra podąŜała krętymi korytarzami za szczupłą, wyprostowaną kobietą. Zatrzymały 

się przed cięŜkimi bukowymi drzwiami. 

- Tu znajdowała się kiedyś pracownia mojego dziadka  - oznajmiła Moira. - Dziadek, 

ku  utrapieniu  najbliŜszych,  trwonił  swój  czas  na  artystyczne  fanaberie.  Po  jego  śmierci  nikt 

nie korzystał z tych pomieszczeń. 

W pokoju panował zaduch i unosił się zapach stęchlizny. Kiedy Moira odsłoniła okna, 

z ciemnych aksamitnych zasłon wzbił się obłok kurzu. 

- Sama tu sobie uprzątniesz - oznajmiła kategorycznie. - SłuŜba nie będzie tracić na to 

czasu.  Drewno  do  kominka  znajdziesz  w  piwnicy,  a  po  pościel  zgłoś  się  do  pokojówek. 

Doprawdy  nie  pojmuję,  dlaczego  Colin  postanowił  oddać  ci  te  pomieszczenia,  ale  pewnie 

miał swe powody. 

- Są... są bardzo ładne - zająknęła się Sandra i z niechęcią rozejrzała się wokół. Ściany, 

pokryte złoconą tapetą, zapewne niegdyś bardzo wytworną, podniszczyły się wraz z upływem 

czasu,  za  to  nieliczne  stojące  w  pokoju  meble  wydały  się  Sandrze  niezwykle  piękne,  choć 

leŜała  na  nich  gruba  warstwa  kurzu.  W  rogu  pokoju  stały  sztalugi  i  stolik  z  zaschniętymi 

farbami w tubach. 

- Czy pani dziadek był dobrym malarzem? 

-  Beznadziejnym!  Dla  świętego  spokoju  jednak  rodzina  tolerowała  jego  bohomazy 

porozwieszane w salonach. Kiedy umarł, mniej więcej przed trzydziestoma laty, pozbyliśmy 

się tego całego bałaganu. 

Sandra zastanawiała się, w jakim wieku moŜe być Moira. Z pewnością była starsza od 

Colina, prawdopodobnie liczyła sobie około czterdziestu pięciu lat. 

Mniejsze pomieszczenie, w którym urządzono sypialnię, znajdowało się dokładnie nad 

głównym  wejściem  do  pałacu.  Odsunąwszy  zasłony,  Sandra  zobaczyła  dziedziniec,  a  takŜe 

wschodnie  skrzydło  budowli,  które  załamywało  się  ostro  tuŜ  przed  oknem.  W  eleganckim 

salonie widać było meble przykryte białymi pokrowcami. 

-  Wschodnie  skrzydło  stoi  nie  uŜywane  -  poinformowała  Moira.  -  Wymaga 

gruntownego  remontu,  poŜar  poczynił  w  nim  znaczne  spustoszenia.  Zamierzamy  w 

przyszłości  odrestaurować  tę  część  pałacu,  ale  to  kosztowne  przedsięwzięcie.  Jak  tylko  się 

background image

rozpakujesz, zejdź do kuchni. Trzeba wyczyścić srebra! Pokojówka sama nie poradzi sobie ze 

wszystkim.  Jest  młoda  i  strasznie  głupia!  CóŜ,  w  dzisiejszych  czasach  tak  trudno  o  słuŜbę. 

Trzeba się zadowolić tym, co się ma. 

Ostatnie zdanie było najwyraźniej kamyczkiem do ogródka Sandry. 

Mam  czyścić  srebra?  Duma  Sandry  znów  dała  o  sobie  znać.  Ale  cóŜ,  musi  się 

nauczyć, jak tłumić w sobie takie uczucie. 

Pokojówka,  młodziutka  dziewczyna,  która  rumieniła  się,  gdy  tylko  ktoś  na  nią 

spojrzał, wobec Sandry zachowywała się z wyŜszością i próbowała ją nawet pouczać. 

ZuboŜała  arystokratka  tymczasem  usiadła  przy  stole  w  przygotowalni,  niechętnym 

wzrokiem obrzuciła stertę srebra i zabrała się do pracy. 

W  godzinę  później  z  całych  sił  nienawidziła  unoszącego  się  zapachu  pasty  do 

czyszczenia,  od  której  czerniały  dłonie.  Sterta  okropnego  srebra  zdawała  się  nie  maleć. 

Kilkakrotnie zaglądała do nich kucharka, co prawda nie odezwała się słowem, ale zerkała na 

Sandrę  z  wyraźną  niechęcią.  Sandra  od  razu  wiedziała,  Ŝe  nigdy  nie  zdoła  się  z  nią 

porozumieć, zresztą w gruncie rzeczy wcale nie miała na to ochoty. 

Moira zjawiła się po kilku godzinach. 

- Jeszcze tu siedzisz? - wybuchnęła. - AleŜ jesteś powolna! - A potem zwróciła się do 

pokojówki: - Dokończ to sama, Mary, bo inaczej nie uporamy się z tym dzisiaj. A ty, Winter, 

idź na górę i napal w kominku w salonie zielonym. Chcemy wypić tam herbatę. 

Sandra, choć z trudem stłumiła złość, posłusznie wzięła do ręki kosz, który jej podano. 

Drewno  było  wilgotne  i  nie  chciało  się  palić.  Sandra  przyklękła  przed  kominkiem  w 

salonie,  w  którym  zielone  jedwabne  tapety  kontrastowały  z  białymi  meblami,  i  dmuchała  w 

liche płomyki. Płatki sadzy padały jej na suknię. Poczerniałą dłonią dziewczyna otarła pot z 

czoła, brudząc sobie przy tym twarz. 

- A cóŜ to, na miłość boską? - rozległ się nagle głos od strony drzwi. - Moira! Coś ty 

wymyśliła? 

Sandra  podniosła  wzrok  w  momencie,  gdy  Colin  i  jego  macocha  przekraczali  próg 

salonu. Niemal jednocześnie nadeszła Moira. Colin powiedział ostro: 

- Panna Winter nie jest naszą słuŜącą. Zostało postanowione, Ŝe będzie dotrzymywać 

towarzystwa lady Cynthii. 

-  Dama  do  towarzystwa!  -  prychnęła  Moira.  -  Ty  i  te  twoje  pomysły!  Albo  będzie 

pracowała jak inni w tym domu, albo... wcale. Takie nie wiadomo co, stanie się nieznośne dla 

wszystkich.  Jak  ty  to  sobie  wyobraŜasz?  MoŜe  mam  mówić:  „Panno  Winter,  wprawdzie 

wiem, Ŝe dorównuje mi pani urodzeniem, proszę jednak uniŜenie, by odprowadziła pani moją 

background image

macochę do jej pokoju?” 

- Przesadzasz, droga Moiro! - wtrąciła cichym głosem lady Cynthia. - Podobnie jak ty 

Ŝ

ywię  pewne  obawy  co  do  tego,  jak  ułoŜą  się  stosunki  między  nami,  ale  to  nie  powód,  by 

upokarzać pannę Winter, która i bez tego ma dość kłopotów. 

Sandra  posłała  pełen  wdzięczności  uśmiech  starszej  pani,  która  od  razu  podbiła  jej 

serce, i powoli wstała. 

Właściwie  trudno  było  określić,  w  jakim  wieku  jest  macocha  Colina  i  Moiry.  Z 

pewnością jednak była młodsza, niŜ dziewczynie się zdawało na pierwszy rzut oka. Zapewne 

miała koło sześćdziesiątki. Sądząc po bladej cerze, nieczęsto wychodziła na świeŜe powietrze. 

- Lady Hall, proszę wybaczyć mi mój wygląd. Zaraz pójdę do siebie i doprowadzę się 

do porządku... 

- Niestety, los sprawił, Ŝe nie dane mi było zostać lady Hall - przerwała jej starsza pani 

i uśmiechnęła się ze smutkiem. - Nazywaj mnie, moje dziecko, lady Cynthia. 

Sandra oblała się rumieńcem, zrozumiawszy,  Ŝe popełniła duŜe faux pas. W myślach 

usiłowała poskładać pojedyncze plotki o posiadłości Elms of Goram, które w ciągu wielu lat 

dochodziły do jej uszu. 

Kiedy lady Hall umarła w połogu, wydając na świat młodszego brata Colina i Moiry, 

pogrąŜonemu  w  Ŝałobie  wdowcowi  pospieszyła  z  pomocą  siostra  zmarłej,  lady  Cynthia,  i 

zajęła  się  nim  oraz  trójką  dzieci.  Kilka  lat  później  wdowiec  zamierzał  oŜenić  się  ze  swą 

szwagierką,  ale  nie  zdąŜył.  Zginął  wraz  z  najmłodszym  synkiem  w  wielkim  poŜarze.  Ta 

tragedia tak bardzo dotknęła Cynthię, Ŝe właściwie nigdy nie zdjęła Ŝałoby. 

- Czy pani coś jadła? - spytał Colin, przerywając Sandrze rozmyślania. 

- Dopilnuję, by wystawiono coś w kuchni - powiedziała Moira. 

-  W  kuchni?  -  uniósł  się  ponownie  Colin.  -  Nie,  tego  juŜ  za  wiele!  Panna  Winter 

oczywiście  wypije  herbatę  razem  z  nami.  To  jej  pierwszy  dzień  w  tym  domu  i  doprawdy, 

Moiro, mogłabyś się zdobyć na bardziej przyjazne powitanie. 

Kiedy  nieco  później  tego  samego  dnia  Sandra  robiła  porządki  w  przydzielonych  jej 

pomieszczeniach,  usłyszała  pukanie  do  drzwi.  Weszła  Moira  z  czystymi  ręcznikami  i 

mydłem. 

- Colin prosił mnie, bym to przyniosła - rzekła z wyraźną niechęcią w głosie. 

- Serdecznie dziękuję, to bardzo miło z twojej strony, nie musiałaś jednak... 

- Wypraszam sobie taką poufałość, proszę nie zwracać się do mnie po imieniu. 

- Przepraszam. 

Moira zatrzymała się przy  wyjściu i nerwowo gniotąc fałdę swej sukni, najwyraźniej 

background image

szukała właściwych słów. Minęła krótka chwila, nim zaczęła mówić: 

- Colin ma tylko mnie. To ja się nim zajmowałam od śmierci matki. 

Sandra  patrzyła  na  nią  zdumiona.  Skąd  to  nagłe  wyznanie?  O  co  w  tym  wszystkim 

chodzi? 

- Sądziłam, Ŝe lady Cynthia... 

- Macocha zajmowała się głównie naszym najmłodszym bratem, w pewnym sensie był 

jej  dzieckiem.  PrzecieŜ opiekowała  się  nim  od  urodzenia.  Śmierć chłopca  oraz  naszego  ojca 

zupełnie  ją  załamała.  Nie,  Colin  i  ja  zawsze  byliśmy  pozostawieni  samym  sobie.  Bardzo 

byliśmy do siebie przywiązani, zawsze mógł na mnie liczyć. 

- Rozumiem. 

-  Uprzedzałam  go,  Ŝe  popełnia  straszny  błąd,  dając  się  omotać  tej  Elaine,  a  potem 

Ŝ

eniąc się z nią. Miałam rację. Kiedy go rzuciła, tylko we mnie miał wsparcie. 

Sandra  poczuła  dreszcz  przebiegający  jej  po  plecach.  Jeśli  Elaine  zgotowano  takie 

samo przyjęcie jak mnie, pomyślała, to nic dziwnego, Ŝe stąd uciekła. 

-  Zresztą  Colin  nie  interesuje  się  kobietami  -  ciągnęła  Moira  niemal  triumfalnie.  - 

Bawi się nimi przez jakiś czas, ale one nic dla niego nie znaczą. KaŜda pragnie tylko jednego: 

zostać panią na Elms of Goram. Mogłyby sobie oszczędzić tych wysiłków, bo Colin nigdy się 

nie oŜeni. 

Sandra miała dość. Odwróciwszy się z wściekłością w stronę Moiry, krzyknęła: 

- Ja równieŜ nie zamierzam wychodzić za mąŜ! I proszę, by to dotarło do wszystkich! 

Wcale  nie  chcę  zawrócić  Colinowi  Hallowi  w  głowie.  Dopiero  co  przeŜyłam  upokarzającą 

historię  miłosną.  Poza  tym  straciłam  ojca,  straciłam  dom  i  wszystko,  co  kochałam. 

Rozpaczliwie  usiłuję  utrzymać  się  na  powierzchni.  Musi  pani  posypywać  solą  moje  świeŜe 

rany? 

Moira popatrzyła na nią zdumiona, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła. 

Sandra  osunęła  się  na  łóŜko  i  drŜącymi  palcami  zaczęła  rozpinać  suknię,  by  się 

przebrać. 

W miarę upływu kolejnych dni Sandra przekonywała się ze zdziwieniem, Ŝe to krótkie 

spięcie zmieniło  nieco zachowanie siostry Colina. Moira unikała jej, na ile to było moŜliwe, 

ale kiedy juŜ musiała się odezwać, mówiła wprawdzie krótko, lecz uprzejmie. 

Sandra  zaczynała  powoli  odzyskiwać  spokój  i  przyzwyczajała  się  do  rytmu  Ŝycia  w 

Elms  of  Goram.  Dotrzymywanie  towarzystwa  lady  Cynthii  nie  było  szczególnie  męczące, 

choć  nie  ulegało  wątpliwości,  Ŝe  niedoszła  macocha  rodzeństwa  Hall  potrzebowała  jej 

pomocy. Była słaba, poruszała się o lasce, ale od Sandry wymagała jedynie, by zjawiała się o 

background image

poranku i pomagała jej ubrać się i uczesać. Poza tym dziewczyna czytała trochę starszej pani, 

wychodziła z nią na krótkie spacery, grała w karty i róŜne gry towarzyskie. 

W  głębi  ducha  Sandra  musiała  przyznać,  Ŝe  tak  do  końca  nie  była  szczera  wobec 

Moiry,  Colin  bowiem  zrobił  na  niej  wielkie  wraŜenie.  Był  wobec  niej  bardzo  przyjazny, 

najczęściej  jednak  chodził  pogrąŜony  w  posępnych  rozmyślaniach,  zamknięty  w  sobie, 

nieszczęśliwy. Sandra chętnie by z nim porozmawiała, pragnęła go trochę rozweselić, ale nie 

chciała się narzucać. Ograniczała się zatem do wykonywania swoich obowiązków i starała się 

być dla wszystkich miła. 

Dość  szybko  poznała  otoczenie.  Pałac  zwiedziła  niemal  w  całości,  z  wyjątkiem 

wschodniego skrzydła, do którego drzwi były zamknięte na klucz. Pokojówka powiedziała, Ŝe 

tego  klucza  nie  ma  w  całym  domu.  Po  wielkim  poŜarze  przejście  do  wschodniego  skrzydła 

zostało zamknięte i od tamtej pory nikt nie postawił tam stopy. 

Największy  kłopot  sprawiało  Sandrze  ułoŜenie  stosunków  ze  słuŜbą  zatrudnioną  w 

pałacu. Nie czuła się pokojówką, ale nie naleŜała równieŜ do państwa. Traktowała wszystkich 

grzecznie,  zachowując  jednakŜe  pewien  dystans.  Kucharce  bardzo  się  to  nie  podobało,  ale 

pokojówka  Mary  traktowała  Sandrę  jak  koleŜankę  i  chętnie  zwierzała  się  jej  ze  swoich 

sercowych kłopotów. 

Natomiast  stosunki  Sandry  z  Emersonem,  woźnicą,  były  znacznie  łatwiejsze  do 

określenia.  Wysoki  milczek,  ubrany  zawsze  na  czarno,  napawał  ją  lękiem.  Bała  się  jego 

szyderczego uśmiechu i choć Emerson z całej słuŜby najdłuŜej pracował w pałacu, Sandra nie 

odwaŜyłaby  się  nigdy  zapytać  go  ani  o  historię  rodu  Hallów,  ani  o  dzieje  ich  siedziby. 

Właściwie była wdzięczna, Ŝe panuje między nimi lodowate milczenie. 

Czwartej nocy w Elms of Goram Sandra nabrała podejrzeń, Ŝe wielki pałac kryje jakąś 

straszną tajemnicę. 

Miała kłopoty z zaśnięciem, wciąŜ wracały wspomnienia szczęśliwego Ŝycia w domu 

ojca.  Wstała  i  bezradnie  zaczęła  krąŜyć  po  niewielkim  pomieszczeniu,  wreszcie  zatrzymała 

się przy oknie. 

Była północ, cały dom spał pogrąŜony w ciemnościach. 

Sandra  popatrzyła  na  dziedziniec,  na  oświetloną  księŜycowym  blaskiem  studnię,  i 

myśli  jej  powędrowały  ku  Duncanowi.  Szybko  jednak  porzuciła  marzenia,  bo  oto  nagle  w 

opuszczonej części pałacu mignęło coś nieokreślonego. 

Serce jej zamarło. PrzecieŜ tam od dwudziestu lat nikt nie chodził! 

Przetarła oczy i jeszcze raz popatrzyła. Nie, to nie było światło, to jakaś postać. Twarz 

okolona jasnymi włosami. Wprost bała się oddychać, ale przysunęła się bliŜej do szyby, Ŝeby 

background image

dokładniej widzieć. 

Tajemnicza postać podeszła do okna tak samo jak ona i popatrzyła... prosto na nią. 

Dziewczyna  instynktownie  cofnęła  się  o  kilka  kroków.  Nie  wiedziała,  kto  to  był. 

Najpewniej  szyba  zniekształcała  obraz,  ale  Sandrze  zdawało  się,  Ŝe  w  twarzy,  którą  ujrzała, 

lśniły zalęknione, bezradne oczy; 

W  tej  samej  chwili  księŜyc  skrył  się  za  chmurami  i  dziewczyna  skłonna  była 

przypuszczać, Ŝe dała się zwieść złudzeniu, gdyŜ okno naprzeciwko było ciemne i puste. 

Wróciła do łóŜka i usiadła na jego krawędzi, zastanawiając się, co powinna zrobić. 

Dziwne, ale nie czuła specjalnego lęku. Nigdy nie wierzyła w duchy. 

Zresztą... oczy, błagające o pomoc, zwrócone były jakby ku niej. 

Szybko  zarzuciła  coś  na  siebie,  Ŝeby  nie  kręcić  się  po  korytarzu  w  nocnej  koszuli, 

wzięła do ręki świecznik i wyślizgnęła się ze swego pokoju. 

Najciszej jak potrafiła, przemknęła obok pomieszczeń dla słuŜby i doszła do centralnej 

części  pałacu.  Przez  cały  czas  znajdowała  się  na  piętrze.  Zerkała  z  obawą  na  drzwi 

prowadzące  do  sypialni  Moiry  i  Colina,  ale  na  szczęście  nikt  jej  nie  usłyszał.  Lady  Cynthia 

zajmowała pokoje na parterze, więc dziewczyna nie musiała się lękać, Ŝe ją obudzi. Wreszcie 

minęła  drzwi  prowadzące  do  bocznego  holu  i  znalazła  się  przed  wejściem  do  wschodniego 

skrzydła pałacu. 

Serce  waliło  jej  jak  młotem  i  trochę  poŜałowała,  Ŝe  coś  ją  podkusiło,  by  tu  przyjść. 

PołoŜyła jednak ostroŜnie dłoń na mosięŜnej klamce. 

Nieprzyjemny  zgrzyt  uświadomił  dziewczynie,  Ŝe  od  ostatniego  razu,  gdy  ktoś 

naciskał klamkę, upłynęło wiele czasu. 

Drzwi były zamknięte. 

background image

ROZDZIAŁ IV 

Sandra  obudziła  się  z  uczuciem,  Ŝe  jest  juŜ  poranek,  mimo  Ŝe  w  sypialni  panował 

gęsty mrok. Przypomniała sobie jednak, Ŝe przecieŜ w nocy pozaciągała aksamitne kotary. 

Wstała, odsłoniła okna i zmruŜyła oczy poraŜona światłem, które wpadło przez szyby. 

Czuła się zmęczona. Po emocjach, jakie przeŜyła koło północy, jeszcze przez kilka godzin nie 

mogła  zasnąć.  Dopiero  nad  ranem  zdołała  się  nieco  uspokoić,  tłumacząc  sobie,  Ŝe  uległa 

złudzeniu.  Prawdopodobnie  przyklejona  do  szyby  twarz,  na  której  malowała  się  rozpacz  i 

błaganie,  była  tworem  jej  wyobraźni,  a  tak  naprawdę  to  tylko  światło  księŜyca  odbite  w 

szybie podpowiedziało jej taki obraz. 

Sandra odwróciła się od okna i zaskoczona zauwaŜyła na podłodze białą kartkę, którą 

ktoś musiał wsunąć przez szparę pod drzwiami. 

Podniosła  papier  i  na  widok  pejzaŜu  wykonanego  akwarelą  ściągnęła  brwi  ze 

zdumienia.  Poznała  ten  motyw:  szare  klasztorne  mury  wznoszące  się  wśród  łagodnych 

zielonych wzgórz, poznała teŜ papier i farby, które podarowała Duncanowi. 

Sandra poczuła wzruszenie, od razu teŜ pomyślała o troskliwości, wręcz czułości, jaką 

okazał jej ten dziwny chłopak. 

Obrazek był znakomity, wspaniale ukazywał niepowtarzalne piękno krajobrazu. 

Tylko jak się znalazł w jej pokoju? PrzecieŜ pałac na pewno zamykano na noc. 

Jasne  włosy,  bezradne  spłoszone  oczy...  To  nagłe  przypomnienie  przyprawiło  ją  o 

dreszcz.  Czy  to  moŜliwe,  Ŝe  w  nocy  we  wschodnim  skrzydle  widziała  Duncana?  CzyŜby 

pojawił się w pałacu po raz trzeci? 

Nie  zdziwiłoby  Sandry  moŜe  tak  bardzo,  gdyby  wszedł  do  pomieszczeń,  które  jej 

przydzielono.  Jak  jednak  dostał  się  do  zamkniętego  na  cztery  spusty  wschodniego  skrzydła, 

on,  zupełnie  nie  obeznany  z  topografią  pałacu?  Zresztą...  nie,  to  niedorzeczne.  PrzecieŜ  nie 

mógł takŜe wiedzieć, gdzie ją ulokowano. 

Zagadka  wydała  się  Sandrze  nie  do  rozwiązania,  uznała  więc,  Ŝe  nie  ma  co  łamać 

sobie nią głowy, i zabrała się do swoich codziennych obowiązków. 

W  porze  południowej  lady  Cynthia  zwykle  udawała  się  na  odpoczynek  i  wówczas 

Sandra miała wolne. 

Przeglądała  właśnie  ksiąŜki  na  półkach  w  bibliotece  w  nadziei,  Ŝe  znajdzie  jakąś 

ciekawą lekturę, kiedy wszedł Colin Hall. 

- Znalazła pani coś dla siebie, panno Winter? - zapytał. 

background image

Sandra  oblała  się  rumieńcem,  obecność  Colina  bowiem  jak  zwykle  wprawiła  ją  w 

zakłopotanie.  Rozzłościła  się  w  duchu  na  samą  siebie  i  mruknęła  w  odpowiedzi  coś 

niezrozumiałego. 

- Jest pani bardzo blada - ciągnął Colin przyjaźnie, nie zraŜony jej zachowaniem. - Za 

wiele  czasu  spędza  pani  w  murach.  Właśnie  wybieram  się  na  przejaŜdŜkę  konną,  nie 

zechciałaby pani mi towarzyszyć? 

- Och, dziękuję, z przyjemnością, lordzie Hall - odparła uradowana. 

- MoŜe porzucimy te tytuły? - zaproponował z uśmiechem. 

- Ale co na to powie panna Moira? - spytała Sandra spontanicznie. 

- Moira? - powtórzył, unosząc ze zdumieniem brwi. - A jakieŜ to ma znaczenie? 

- MoŜe rzeczywiście niewielkie - odpowiedziała z wahaniem. 

W kwadrans później cwałowali w stronę lasu. Był ciepły jesienny dzień. Sandra czuła 

się wspaniale, tak dobrze było znów dosiąść wierzchowca! 

Zatrzymali się na wzgórzu i popatrzyli na pałac Elms of Goram, górujący nad innymi 

budynkami w okolicy. 

Sandra, siedząc w siodle, przestała, o dziwo, odczuwać zakłopotanie. 

Przywykła  do  towarzystwa  ludzi  z  wyŜszych  sfer,  umiała  prowadzić  konwersację, 

znała  konwenanse.  Nie  obchodziło  jej,  Ŝe  lord  jest  najlepszą  partią  w  promieniu  wielu  mil. 

Wyczuwała  w  nim  pokrewną  duszę,  w  porównaniu  z  nim  Stephen  wydawał  jej  się  teraz 

Ŝ

ałosnym sztubakiem. 

-  Imponująca  posiadłość  -  odezwała  się,  pragnąc  za  wszelką  cenę  przegonić 

zdradzieckie myśli. 

- Gmach pałacu w obecnej postaci liczy sobie około kilkuset lat. Jednak samo miejsce 

jest bardzo stare. Pod pałacem znajdują się fragmenty murów sprzed wielu wieków. 

- W takim razie zadomowiły się tu teŜ pewnie duchy - rzuciła Sandra pozornie lekkim 

tonem. 

-  Tak  -  zaśmiał  się.  -  Jeden  czy  dwa  moŜe  krąŜą  po  nocy,  choć  Ŝaden  z  obecnych 

mieszkańców pałacu do tej pory nie zauwaŜył niczego podejrzanego. 

- A to nie zamieszkane skrzydło wschodnie... - zaczęła Sandra, czując, Ŝe głos jej drŜy. 

- Takie miejsce jest chyba dla nich wymarzone. 

- Nic o tym nie słyszałem. 

Rozmowa  urwała  się.  Konie  stały  obok  siebie  i Sandrze  nie  udało się  cofnąć  kolana, 

którym  dotykała  nogi  Colina,  a  kiedy  ten  na  dodatek  połoŜył  rękę  na  jej  dłoni,  wprost 

zesztywniała.  Stało  się  to  tak  nieoczekiwanie,  Ŝe  zupełnie  zapomniała,  jak  powinna 

background image

zareagować dama w takiej sytuacji. 

- Czy mógłbym odwiedzić cię dziś wieczór, Sandro? 

- Od... odwiedzić mnie? - wyjąkała. 

- Nie kryguj się - przerwał jej zniecierpliwiony. - Chyba nie jesteś na tyle głupia, by 

nie pojąć moich intencji. Zapewniłem ci pokoje na uboczu, zaoferowałem dom i pracę, którą 

w gruncie rzeczy trudno nazwać pracą. Coś ty sobie właściwie wyobraŜała? 

-  Spodziewałam  się,  Ŝe  pracą  spłacę  długi  mego  ojca  -  odrzekła,  uwalniając 

gwałtownym szarpnięciem dłoń. 

-  Taką  pracą  nigdy  nie  zdołasz  spłacić  długów.  Zdawało  mi  się,  Ŝe  zrozumiałaś,  iŜ 

moŜesz uczynić to w inny sposób. Czy ty kompletnie nie masz pojęcia o Ŝyciu? 

Bez słowa próbowała zawrócić swego konia, ale Colin trzymał go mocno za uzdę. 

- Minęło wiele lat, odkąd opuściła mnie Ŝona - ciągnął z goryczą. - Nie oŜeniłem się 

ponownie, bo nie mam zamiaru powtórzyć tego samego błędu. Ale przecieŜ nie muszę wieść 

Ŝ

ycia pustelnika przez resztę moich dni. Nie udawaj! Wyraźnie zauwaŜyłem, Ŝe wzbudziłem 

twoje  zainteresowanie.  Co  za  nierealne  marzenia  snujesz  o  Ŝyciu?  Czas  zstąpić  na  ziemię! 

PrzecieŜ nic nie posiadasz, jesteś nikim, a uwaŜasz się za zbyt dumną, by poślubić męŜczyznę 

z niŜszych sfer. Dobrze więc przemyśl moją propozycję! 

-  JuŜ  zdecydowałam  -  odpowiedziała  chłodno.  -  Jeszcze  dziś  wieczorem  opuszczę 

pałac. 

Popędziła  swego  konia,  tak  Ŝe  Colin  musiał  wypuścić  jego  uzdę,  po  czym 

pocwałowała w stronę pałacu. 

Pakowała  właśnie  swe  rzeczy,  gdy  ktoś  zapukał  do  drzwi.  Ujrzawszy  Colina, 

odwróciła  głowę,  dając  mu  do  zrozumienia,  Ŝe  nie  ma  ochoty  na  rozmowę.  On  jednak 

podszedł ku niej bliŜej i zaczął z wahaniem: 

-  Nie  masz  pojęcia,  jak  bardzo  Ŝałuję  swego  zachowania  Proszę,  zapomnij  o  całym 

zdarzeniu! Moja macocha bardzo cię potrzebuje. 

Milczała, nie przestając układać w walizce swojego dobytku. 

-  Przyznaję,  Ŝe  źle  cię  oceniłem  -  mówił  dalej.  -  Sprawiasz  wraŜenie  osoby  pewnej 

siebie,  wyzwolonej,  poza  tym  byłaś  przecieŜ  zaręczona  ze  Stephenem  Milsem,  który  znany 

jest z tego, Ŝe nie Ŝyje w celibacie, sądziłem więc... 

Skuliła się, jakby ją uderzył. 

- Przepraszam - ciągnął juŜ mniej pewnie. - Zdaje się ze jeszcze pogorszyłem sprawę. 

Po prostu wydawało mi się, Ŝe zawiązała się między nami nić porozumienia. 

Sandra nadal nie odpowiadała, ale przestała się pakować. 

background image

-  Wydajesz  się  taka  doświadczona,  Sandro.  Teraz  jednak,  kiedy  dokładnie  ci  się 

przyjrzałem, zastanawiam się, czy nie pomyliłem się co do twego wieku. Ile właściwie masz 

lat? 

- Dziewiętnaście. 

- AleŜ, moja droga, byłem pewien, Ŝe masz przynajmniej dwadzieścia pięć! 

-  Doprawdy  osobliwy  komplement  -  odpowiedziała,  nie  mogąc  powstrzymać 

uśmiechu. 

-  BoŜe  drogi!  Dziewiętnaście  lat!  Teraz  rozumiem!  Nic  dziwnego,  Ŝe  tak  cię 

przeraziłem.  Błagam,  Sandro,  zostań!  Nie  tylko  ze  względu  na  macochę,  ale  równieŜ  ze 

względu  na  mnie. Tak  przyjemnie  spotykać  cię w  salonie,  gawędzić,  dyskutować,  Ŝartować. 

Twoja  obecność  podziałała  na  nas  wszystkich  jak  oŜywcza  bryza.  Odkąd  pozostaliśmy  w 

pałacu tylko we troje, Moira, macocha i ja, bardzo tu posmutniało. Obiecuję, Ŝe nigdy więcej 

nie złoŜę ci takiej propozycji jak dziś. Proszę cię Sandro, zostańmy przyjaciółmi! 

Oczy dziewczyny złagodniały. Po chwili wahania skinęła głową. 

-  Cieszę  się  -  odetchnął  Colin  z  wyraźną  ulgą.  -  Usiądźmy  teraz  i  porozmawiajmy! 

Opowiedz trochę o sobie! 

Sandra,  usadowiwszy  się  wygodnie  w  fotelu,  zaczęła  wspominać  beztroskie  lata  w 

rodzinnym majątku, mówiła o balach, przyjaciołach, spotkaniach. 

- Naprawdę nie miałaś Ŝadnych kłopotów? - zapytał cicho. - Byłaś szczęśliwa? 

Poruszyła się trochę niespokojnie. 

-  Chyba  tak  Nie  znałam  innego  Ŝycia.  Dopiero  teraz  zrozumiałam,  Ŝe  Ŝyłam  pod 

kloszem. Ojciec wpoił mi surowe zasady, którymi kieruję się w Ŝyciu. Chyba nie potrafię się 

zmienić. 

Popatrzył na nią sceptycznie. 

Sandra jednak mówiła dalej - o wstrząsie, który przeŜyła tamtego ranka, gdy znalazła 

martwego ojca, o koszmarze, jaki się później rozegrał. Wspomniała teŜ o Stephenie, który, jak 

się przekonała, nigdy jej nie kochał, a chodziło mu tylko o jej pieniądze. 

-  Zresztą  ja  takŜe  właściwie  nic  do  niego  nie  czułam.  Z  niechęcią  myślę  o  tym,  jaka 

byłam kiedyś powierzchowna, pusta. Bujałam w obłokach. 

Nie  wspomniała  jednak,  kiedy  nastąpił  przełom  w  jej  świadomości.  Opuściła  ją 

odwaga, gdy doszła do nieoczekiwanego spotkania z Duncanem niedaleko klasztoru, ominęła 

więc ów epizod. 

Kiedy zamilkła, Colin stwierdził: 

- Posiadasz w sobie potęŜną siłę. 

background image

-  Musiałam  nauczyć  się  samodyscypliny,  czasem  zastanawiam  się,  czy  w  ogóle 

zachowałam jeszcze jakieś ludzkie odczucia. 

- Na pewno! Tylko Ŝe rzadko pozwalasz sobie na to, by je okazać. 

- Czy teraz w rewanŜu opowiesz mi o Elaine? - zapytała. 

Jego twarz wykrzywiła się z bólu. 

- Nie, nie mogę. 

- Kochałeś ją, prawda? 

-  Tak,  niestety.  To  była wspaniała  istota. Bardzo  do siebie pasowaliśmy. Dlatego  tak 

strasznie przeŜyłem jej odejście. Uciekła bez słowa wyjaśnienia z jednym z mych przyjaciół, 

który wybierał się do Indii. Chyba pojechali tam razem. Pewnego dnia po prostu zniknęła. - 

Milczał  przez  chwilę,  a  potem  dodał  zamyślony:  -  Często  usiłowałem  dociec  przyczyny. 

Najbardziej prawdopodobne,  Ŝe Elaine po prostu zakochała się w nim, chociaŜ nic na to nie 

wskazywało. Być moŜe skrzętnie to przede mną ukrywali. Ale gdzieś w głębi serca wydaje mi 

się, Ŝe prawdziwym powodem było to, Ŝe nie mogę mieć dzieci. 

- Och - szepnęła Sandra poruszona. 

-  W  dzieciństwie  powaŜnie  chorowałem  i  przeszedłem  wiele  operacji.  O  tym,  Ŝe 

jestem bezpłodny, dowiedziałem się jednak dopiero po ślubie. Wiedzieliśmy o tym tylko my 

dwoje, teraz wiesz jeszcze i ty. To takŜe jedna z przyczyn, dla których nie chcę się ponownie 

Ŝ

enić.  Od  kiedy  Elaine  wyjechała,  miałem  kilka  przelotnych  romansów,  nie  tyle  jednak,  ile 

przypisują mi plotki. Szczerze mówiąc, Sandro... ogromnie mi wstyd za moje zachowanie w 

lesie. 

- Nie myśl juŜ o tym. Właściwie dzięki temu zostaliśmy przyjaciółmi. 

-  Chyba  masz  rację  -  uśmiechnął  się.  -  Dawno  juŜ  nie  spotkałem  nikogo,  komu 

mógłbym się zwierzyć. Ale czy nie czas juŜ na ciebie? Macocha pewnie czeka. 

- Oczywiście - poderwała się Sandra. 

-  Zrobimy  zestawienie  i  wyliczymy  dokładnie,  ile  twój  ojciec  jest  mi  winien  -  rzekł 

Colin, takŜe wstając z miejsca. - Za kaŜdy miesiąc twego pobytu w pałacu dług zmniejszać się 

będzie o ustaloną przez nas sumę. 

- Bardzo ci dziękuję, Colin - wyszeptała. 

Kiedy  następnego  dnia  Sandra  zeszła  do  kuchni,  zastała  tam  sympatyczną  starszą 

panią,  która  przedstawiła  się  jako  pani  Fields.  Była  to  osoba  otwarta  i  szczera,  tak  Ŝe  po 

chwili rozmowy dziewczynie zdawało się, Ŝe zna ją od zawsze. 

Okazało się, Ŝe pani Fields przed wielu laty pracowała w pałacu. Teraz przypadkiem 

bawiła  w  miasteczku  i  nie  mogła  sobie  odmówić  przyjemności  odwiedzenia  starych  kątów. 

background image

Kucharka  jednak,  jak  zwykle  naburmuszona,  potraktowała  ją  nieprzyjaźnie.  Sandra 

zaproponowała więc gościowi, by porozmawiały w przygotowalni. 

Pani Fields była osobą bardzo pogodną, chętnie opowiadała o dawnych czasach. 

- śeby tylko panna Howard mnie nie zobaczyła - szepnęła dziewczynie na ucho. 

- Panna Howard? 

- Zdaje się, Ŝe teraz kaŜe się nazywać lady Cynthia. Nie chce wspominać szczęśliwych 

lat w Elms of  Goram i wielkiej tragedii, która wydarzyła  się, kiedy wybuchł poŜar. Właśnie 

wtedy zostałam zwolniona razem z całą słuŜbą. Nie chciała, by cokolwiek przypominało jej o 

ukochanym  lordzie  Hallu  i  małym  George’u.  Nigdy  jeszcze  nie  widziałam,  Ŝeby  ktoś  tak 

rozpaczał.  Zresztą  to  poniekąd  zrozumiałe,  stracić  narzeczonego  na  kilka  tygodni  przed 

ustaloną datą ślubu. 

- George... czy to najmłodsze dziecko? - zapytała Sandra. 

- Tak, lady Cynthia traktowała go jak własnego syna. Bardzo go rozpieszczała. Tego 

łobuziaka wszędzie było pełno. Syn Wiliama Halla, brata starego lorda Halla, uwielbiał go i 

bezgranicznie podziwiał. 

-  Wiem  -  pokiwała  Sandra.  -  Podobno  zginął  wraz  z  matką,  wówczas  juŜ  wdową,  w 

płomieniach. 

- Och, panno Winter, co to była za tragedia! Pamiętam wszystko, jak gdyby wydarzyło 

się  wczoraj.  Tamtego  dnia  wiał  ciepły  wiatr  z  południowego  zachodu.  W  jednej  chwili  całe 

miasto  stanęło  w  morzu  ognia.  Miałam  wolne,  ale  gdy  zorientowałam  się,  co  się  dzieje, 

przybiegłam  natychmiast  do  pałacu,  Dom,  w  którym  mieszkałam,  znajdował  się  po  drugiej 

stronie miasta, więc poŜar mu nie zagraŜał... 

Nagle umilkła i odchyliła się od okna. 

-  Uff!  Idzie  ten  obrzydliwy  Emerson,  nigdy  nie  mogłam  go  znieść.  Truposz!  Tak  go 

zawsze nazywam w myślach. BoŜe drogi, jak on się zestarzał. 

- To on takŜe tu pracował w tamtym czasie? 

- Tak, tylko on jeden ostał się z całej słuŜby. SłuŜył jeszcze w rodzinnym domu sióstr 

Howard, znały go od zawsze. 

Sandra  popatrzyła  na  panią  Fields,  zastanawiając  się  w  duchu,  o  co  jeszcze  moŜe  ją 

zapytać. 

- Znała pani prawdziwą panią Hall, siostrę lady Cynthii? 

-  Oczywiście.  MoŜesz  mi  wierzyć,  moje  dziecko,  Ŝe  była  to  prawdziwa  piękność, 

szkoda,  Ŝe  tak  słabego  zdrowia.  Miała  włosy  czarne  jak  noc.  Lord  Hall  zaś  przypominał 

trochę  wikinga:  ot,  rubaszny  męŜczyzna  o  jasnych  włosach  i  niebieskich  oczach.  Tak...  - 

background image

urwała nagle, a na jej okrągłej twarzy odmalowało się przeraŜenie. - Słyszę głos panny Moiry, 

zaraz będzie awantura. 

Zamilkły,  nasłuchując  rozmowy  siostry  Colina  z  kucharką.  Pani  Fields  odpręŜyła  się 

dopiero wtedy, gdy głosy ucichły. 

-  Niebezpieczeństwo  zostało  zaŜegnane  -  uśmiechnęła  się.  -  Ale  chyba  lepiej  będzie, 

jeśli sobie juŜ pójdę. 

Sandra poczuła zawód, bo nie zdąŜyła zapytać pani Fields o to, co najbardziej leŜało 

jej na sercu: o małŜeństwo Colina i Elaine. Choć niechętnie przyznawała to przed samą sobą, 

Colin nadal bardzo ją interesował. Jego nieprzystojna propozycja zaszokowała ją wprawdzie, 

równocześnie jednak obudziła w niej osobliwe uczucia. Oczywiście nigdy nie zgodziłaby się 

na tak upokarzający układ, nie dało się jednak zaprzeczyć, Ŝe patrzyła teraz na Colina innym 

okiem.  Wyobraziła  sobie,  Ŝe  mógłby  ich  łączyć  miłosny  związek  -  oczywiście  przyzwoity  i 

uczciwy, jednak... 

Och, głupia jesteś, Sandro! zganiła się w duchu. Uczciwy związek jest równoznaczny 

z  małŜeństwem,  tymczasem  Colin  wyraził  się  jasno,  Ŝe  nie  zamierza  się  ponownie  oŜenić. 

Odsunęła  od  siebie  natrętne  myśli  i  uśmiechnąwszy  się  przyjaźnie  do  pani  Fields, 

powiedziała: 

- Było mi bardzo miło panią poznać. Z przyjemnością pogawędziłabym sobie jeszcze 

kiedyś z panią. Mieszka pani gdzieś w pobliŜu? 

-  Mieszkam  w  małej  osadzie  oddalonej  stąd  o  kilka  kilometrów,  ale  wzdłuŜ  plaŜy 

prowadzi droga na skróty. Proszę mnie odwiedzić, zapraszam! - I wytłumaczyła, jak trafić do 

jej domu. 

Sandra  odprowadziła  sympatycznego  gościa  do  wyjścia.  Pani  Fields  zatrzymała  się 

przy  drzwiach  i  zadarłszy  głowę,  popatrzyła  na  pokryty  miedzianą  blachą  dach  nad 

pomieszczeniami  zajmowanymi  przez  Sandrę,  a  na  jej  ustach  błąkał  się  sentymentalny 

uśmiech. 

-  Panno  Winter,  widzi  pani  ten  gzyms  na  samej  górze?  Niesforny  George  miał  w 

zwyczaju sadowić się tam ku przeraŜeniu wszystkich i machać nogami. Znał kaŜdy kąt, kaŜdą 

najmniejszą szparę w pałacu. Jeśli uparł się, Ŝe wyjdzie na dwór, w Ŝaden sposób nie dało się 

temu zapobiec. Miał w sobie wiele wdzięku, ale trudno doprawdy było z nim wytrzymać. 

Kiedy  pani  Fields  wyszła,  Sandra  pogrąŜyła  się  w  zadumie.  Nic  dziwnego,  Ŝe  lady 

Cynthia przeŜyła szok, kiedy przed kilkoma miesiącami zobaczyła na dachu „ducha”. 

- Nie, ojcze Andrzeju - szepnęła sama do siebie. - Obawiam się, Ŝe się mylisz. Twój 

gość niemowa nie nazywa się Duncan, nazywa się George. George Hall! 

background image

ROZDZIAŁ V 

Po  odejściu  gadatliwej  pani  Fields  Sandra  zamyśliła  się  głęboko.  Czy  to  moŜliwe, 

Ŝ

eby  młody  męŜczyzna,  którego  ojciec  Andrzej  nazywał  Duncanem,  w  rzeczywistości  był 

Georgem, który, jak przypuszczano, przed wielu laty zginął w płomieniach? 

Co  powinna  w  takim  razie  uczynić?  Oznajmić  mieszkańcom  pałacu,  Ŝe  pupilek  lady 

Cynthii  Ŝyje.  Ale  jeśli  mimo  wszystko  okaŜe  się,  Ŝe  to  nieprawda?  Po  co  niepotrzebnie 

rozbudzać w nich nadzieję? 

MoŜe najpierw powinna porozmawiać z Duncanem, to znaczy z Georgem. Tyle Ŝe ten 

chłopak  nie  przywykł  do  mówienia.  Poza  tym  naprawdę  nie  miała  ochoty  odwiedzać 

ponownie klasztoru świętego Krzysztofa. 

MoŜe  więc  Colin  mógłby  pomóc?  Gdyby  tak  umiejętnie  skłoniła  go  do  wspomnień, 

moŜe  dowiedziałaby  się  czegoś  bliŜszego  o  wydarzeniach  owego  feralnego  dnia  i  poznała 

nowe  okoliczności  śmierci  George’a.  Póki  co  wiadomo  jej  jedynie,  Ŝe  chłopiec  był  wtedy  z 

guwernantką w mieście. Na wieść o poŜarze jego ojciec, lord Hall, wyruszył do ogarniętego 

płomieniami miasteczka na poszukiwanie syna. 

Do kogo właściwie poszła guwernantka z chłopcem? 

Zrobiło się juŜ późno i Sandra, nie wymyśliwszy niczego, połoŜyła się spać. 

Była  jednak  coraz  bardziej  przekonana  o  tym,  Ŝe  Duncan  to  cudem  uratowany  z 

płomieni  George  Hall.  Zjawiał  się  przecieŜ  w  Elms  of  Goram  kilkakrotnie,  wyraźnie 

orientował się w topografii pałacu. Potrafił nawet w niewyjaśniony dla Sandry sposób dotrzeć 

do wyłączonego z uŜytku wschodniego skrzydła. Im dłuŜej nad tym rozmyślała, tym bardziej 

upewniała się w  przekonaniu,  Ŝe twarz, którą dostrzegła nocą w oknie, nie była złudzeniem. 

Poza tym któŜ inny wsunąłby do jej pokoju przez szparę w drzwiach tę piękną akwarelę? 

Młodzieniec najwyraźniej odziedziczył talent po swym dziadku. 

Obudził  ją  jakiś  hałas.  Zdezorientowana  usiadła  na  łóŜku.  Wydawało  jej  się,  Ŝe 

słyszała stłumiony krzyk i szybkie kroki, ale nie była pewna, czy te odgłosy pochodziły z jej 

snu, czy teŜ coś naprawdę zakłóciło nocną ciszę. Nasłuchiwała przez chwilę, ale w pałacu nie 

rozległ  się  nawet  najlŜejszy  szmer.  Noc  była  bezksięŜycowa,  za  oknem  panowały  egipskie 

ciemności. 

Pewnie mi się coś śniło, pomyślała, kładąc z powrotem głowę na poduszkę. 

Nie minęło jednak kilka minut, gdy Sandra znów się poderwała. Tym razem nie miała 

Ŝ

adnych  wątpliwości:  z  korytarza  dochodził  pośpieszny  tupot.  Ktoś  zatrzymał  się  pod  jej 

background image

drzwiami i zaskrobał cicho w drzwi. 

Szybko  wyskoczyła  z  łóŜka  i  zapaliła  lampę.  Ciepłe  światło  wypełniło  pokój  złotą 

poświatą,  dodając  dziewczynie  odwagi.  Otuliła  się  szlafrokiem  i  przeszła  z  sypialni  do 

saloniku, po drodze uzbroiwszy się w pogrzebacz z kominka. 

- Kto tam? - zapytała z duszą na ramieniu, starając się, by jej głos zabrzmiał groźnie. 

Nikt nie odpowiedział, ale ponownie dało się słyszeć drapanie w drzwi i cichy Ŝałosny 

jęk. 

-  O  mój  BoŜe  -  wyszeptała  Sandra  przeraŜona.  OdłoŜyła  na  bok  pogrzebacz  i 

przekręciwszy klucz w zamku, otworzyła drzwi. 

Ku swemu zaskoczeniu zobaczyła Duncana opierającego się cięŜko o futrynę. Z jednej 

jego ręki na posadzkę kapała krew. 

- AleŜ mój drogi! - krzyknęła. - Co ci się stało? 

ZdąŜyła tylko dostrzec wykrzywioną z bólu twarz i chłopak osunął się nieprzytomny u 

jej stóp. 

Przez  moment  wpatrywała  się  w  Duncana  osłupiałym  wzrokiem,  ale  szybko  ocknęła 

się i wciągnąwszy go do pokoju, pośpiesznie zamknęła drzwi. 

Uklęknęła  obok  rannego,  usiłując  go  odwrócić,  ale  nie  miała  na  to  dość  siły. 

Przyniosła  z  sypialni  lampę  i  postawiła  w  saloniku  na  stole,  Ŝeby  dokładnie  obejrzeć, co  się 

właściwie stało. ZauwaŜyła podarty na plecach habit i lekkie draśnięcie na skórze. 

NiemoŜliwe,  Ŝeby  taka  rana  tak  mocno  krwawiła,  pomyślała  Sandra.  Widząc,  Ŝe 

Duncan lekko się poruszył, pochyliła się nad nim. 

-  Duncan,  słyszysz  mnie?  -  wyszeptała.  -  Muszę  zdjąć  ci  habit,  zęby  opatrzyć  ranę, 

postaraj się mi trochę pomóc. 

Ranny  westchnął  głęboko  i  obrócił  się  na  wznak.  Przez  chwilę  patrzył  na  nią,  jakby 

nic nie rozumiejąc, ale zaraz jego twarz rozjaśniła się w ciepłym uśmiechu. Podniósł zdrową 

rękę i delikatnie pogłaskał dziewczynę po policzku. 

Sandra! Wyczytała swe imię z ruchu warg rannego, bo nie wydobył z siebie głosu. 

Ś

cisnęło ją w gardle. Prawie zapomniała, jak bardzo działała na nią jego bliskość. Miał 

taką piękną twarz, dobrą i niewinną. 

-  Strasznie  krwawisz,  Duncanie,  spróbuję  zdjąć  ci  habit  -  powiedziała  cicho  i 

rozsupłała węzeł przewiązanego w pasie sznura. 

Poszło łatwiej niŜ przypuszczała. 

Dla  Sandry,  która  nigdy  nie  widziała obnaŜonego  męŜczyzny,  było  to  zupełnie  nowe 

doświadczenie. Dotykając koniuszkami palców śniadego torsu, dostrzegała drŜenie mięśni. W 

background image

duchu  wdzięczna  była  losowi,  Ŝe  chłopak  jest  taki  dziecinny.  Pomogło  jej  to  powstrzymać 

napływającą  falę  osobliwych  uczuć  i  skoncentrować  się  na  ranie.  Wyglądała  okropnie. 

Powierzchowne draśnięcie na plecach kończyło się głęboką raną kłutą na barku. 

-  O  mój  BoŜe!  -  zawołała  zatroskana.  -  Jesteś  w  stanie  przez  chwilę  siedzieć  o 

własnych siłach? Muszę obmyć ranę. 

Posłuchał  od  razu.  Sandra  przyniosła  wodę  i  mokrym  ręcznikiem  zaczęła  ostroŜnie 

zmywać  krew.  Duncana  musiało  bardzo  boleć,  bo  patrzył  na  nią  z  wyrzutem,  a  usta 

wykrzywiło mu cierpienie. 

Miękka skóra chłopca i bijące od niego ciepło wywołały rumieniec na twarzy Sandry. 

Musiała mocno wziąć się w garść, by jej głos zabrzmiał naturalnie: 

- Na szczęście nie jest tak źle, jak się wydawało. Rana jest płytsza, niŜ sądziłam. 

Opatrzywszy go starannie, oznajmiła: 

- No, gotowe! Wstań teraz, pomogę ci załoŜyć habit. 

Podniósł  się  z  trudem,  blady  jak  kreda,  i  zachwiał  się  niebezpiecznie.  Na  szczęście 

Sandra  podtrzymała  go  w  porę  i  choć  nie  bez  wysiłku,  zdołała  jakoś  podprowadzić  do 

sypialni. Duncan westchnął z ulgą, gdy znów znalazł się w pozycji leŜącej. Sandra patrzyła z 

niepokojem  na  jego  bladą  twarz,  przymknięte  oczy  i  sine  usta.  Musiał  odpocząć,  nic  więcej 

nie mogła dla niego zrobić. Zostawiła go więc i wyszła na korytarz ze szmatą, Ŝeby zetrzeć z 

podłogi ślady krwi. Potem zabrała się do usuwania czerwonych plam z posadzki w saloniku. 

ZuŜyła prawie całą wodę z dzbanka, by doprowadzić wszystko do ładu. 

Kiedy  wróciła  do  sypialni,  zobaczyła,  Ŝe  Duncan  patrzy  na  nią  przytomnym 

wzrokiem.  Wydawał  się  zmęczony,  a  jednocześnie  trochę  zaŜenowany.  Sandra  usiadła  na 

brzegu  łóŜka  i  uścisnęła  zdrową  rękę  młodzieńca.  Niepewny,  lekko  zawstydzony  uśmiech 

rozjaśnił jego oblicze. Odpowiedziała mu równie ciepłym uśmiechem. 

- Posłuchaj, Duncanie - odezwała się doń jak do dziecka. - Wiem, Ŝe potrafisz mówić. 

Opowiedz mi co się wydarzyło dziś w nocy. Kto cię zranił? 

Przez jego twarz przemknął cień. Potrząsnął głową. 

- Nie wiesz? 

Znów potrząsnął głową. 

- Ale gdzie to się stało? - dociekała dalej. - W pałacu czy na dziedzińcu? A moŜe na 

ulicy? 

Otworzył  usta,  jakby  chciał  odpowiedzieć,  ale  zaraz  ukrył  twarz  w  dłoni.  Delikatnie 

odsunęła  jego  rękę,  spostrzegłszy  jednak,  jak  bardzo  jest  nieszczęśliwy,  postanowiła  nie 

wywierać na niego presji. 

background image

Zamiast zadać kolejne pytanie, powiedziała: 

- Nie nazywasz się Duncan, jesteś George. 

Popatrzył na nią zdumiony, a jego wargi poruszyły się, jakby wymawiały wymienione 

przez dziewczynę imię. Pokręcił głową. 

- AleŜ tak. Masz na imię George, tylko Ŝe o tym zapomniałeś. Zresztą nic dziwnego. 

Gdy  zaginąłeś,  nie  miałeś  więcej  niŜ  pięć  lat.  Pojęcia  nie  mam,  gdzie  się podziewałeś  przez 

taki długi czas. 

Ale  on  jej  nie  słuchał.  LeŜał,  powtarzając  bezgłośnie:  „George”.  Z  początku  ze 

zdziwieniem w oczach, a potem ze smutkiem, tak jakby to imię kojarzyło mu się z kimś, ale 

dokładnie nie wiedział z kim. 

- I jak, George? - uśmiechnęła się. 

Pokręcił głową. 

-  Jak  chcesz  -  westchnęła.  -  Jeśli  to  się  nie  mieści  w  twojej  łepetynie...  och, 

przepraszam, nie chciałam cię urazić. 

Popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc. 

- Wybacz, klepię coś bez sensu. Nie zwracaj na to uwagi. 

Przez dłuŜszy czas wpatrywała się w niego zamyślona. 

- Omal nie utonąłeś w studni... - mruknęła. - A teraz ktoś zranił cię noŜem lub innym 

ostrym narzędziem. O co w tym wszystkim chodzi, Duncan? 

Nagle  w  oczach  chłopaka  pojawił  się  lęk,  teraz  jego  spojrzenie  przywodziło  na  myśl 

ś

cigane  zwierzę.  Sandra,  próbując  go  uspokoić,  pogłaskała  lekko  jego  włosy.  Wtedy  ścisnął 

mocno  jej  dłoń,  a  potem  usiadł  i  drŜąc  na  całym  ciele,  wtulił  się  w  ramiona  dziewczyny. 

Sandra opanowała zaskoczenie i zaczęła głaskać go po plecach. 

- Kochany dzieciaku... - szeptała. - Duncanie, najdroŜszy... 

W  chwilę  później  po  raz  pierwszy  usłyszała  jego  głos.  Był  to  zaledwie  szept, 

nieśmiały i niewyraźny. 

-  Sandro,  odeszłaś  ode  mnie,  a  ja  chcę  być  z  tobą.  Bardzo  się  boję,  ty  mnie  teŜ 

potrzebujesz. 

Rozumiała,  co  miał  na myśli.  Bał  się  tego  wszystkiego,  co  się  wokół  niego  działo,  a 

jednak chciał ją chronić. Instynkt podpowiadał mu, Ŝe ona jest istotą słabszą od niego. 

-  Kochany...  -  zaczęła,  zrzucając  sztuczną maskę  obojętności.  -  Kochany przyjacielu, 

nawet nie wiesz, jak jesteś mi bliski. 

Nigdy nie pozwoliłaby  sobie na równie szczere wyznanie wobec Stephena, nigdy teŜ 

nie  odwaŜyłaby  się  mówić  tak  otwarcie  do  Colina,  ale  Duncanowi  mogła  wyjawić  uczucia 

background image

ukryte  na  samym  dnie  skutego  lodem  serca.  Nieoczekiwanie  poczuła  się  cudownie  wolna. 

Tuliła  młodzieńca  mocno,  głaskała  jego  kark  i  całowała  jego  szyję.  Po  raz  pierwszy  od 

ś

mierci ojca wstrząsnął nią gwałtowny szloch. 

Duncan  znieruchomiał,  wyczuwając,  Ŝe  role  nagle  się  odwróciły.  Intuicja  mu 

podpowiedziała, Ŝe w duszy Sandry nastąpił przełom, Ŝe ta chwila coś w niej zmieniła. Uniósł 

delikatnie twarz dziewczyny i napotkał jej spojrzenie. 

- Sandro - wyszeptał. - Gołąbeczko moja, nie płacz! Jestem przy tobie. 

Przylgnęła  mocniej  do  niego,  wtulając  policzek  w  jego  pierś.  Rozkoszowała  się 

uściskiem mocnych ramion. 

Nagle  na  korytarzu  rozległy  się  czyjeś  kroki.  Sandra  i  Duncan  zadrŜeli  z  trwogi. 

Dziewczyna  pośpiesznie  zgasiła  lampę,  ale  nie  puściła  dłoni  młodzieńca.  Rozpoznała  ten 

chód, niepewne utykanie, rytmiczne stukanie laski. 

- To lady Cynthia - wyszeptała. - Cicho. 

Kroki na korytarzu umilkły i ktoś delikatnie zapukał do drzwi. 

- Kto tam? - odezwała się Sandra zaspanym głosem. 

- To ja, lady Cynthia. Czy wszystko u ciebie w porządku, moja droga? 

- Tak, a o co chodzi? 

-  Nic  takiego,  troszkę  się  tylko  wystraszyłam.  Obudził  mnie  Emerson,  twierdząc,  Ŝe 

ktoś chyłkiem wśliznął się do pałacu. Podobno rabuś zniknął mu z oczu gdzieś na piętrze. 

Sandra słyszała, jak Duncan przełyka ślinę zdenerwowany. 

-  Nic  nie  słyszałam  ani  nie  widziałam!  -  zawołała.  -  Spałam  jak  kamień,  zresztą 

zawsze dokładnie zamykam drzwi. 

- To dobrze. Wybacz, Ŝe cię obudziłam 

- Nic nie szkodzi! Lady Cynthio, czy mam odprowadzić panią do sypialni? 

- Nie, dziękuję. Emerson jest ze mną. Dobranoc. 

- Dobranoc. 

Sandra  i  Duncan  odetchnęli  z  ulgą,  gdy  kroki  się  oddaliły.  Sandra  zapaliła  lampkę  i 

zauwaŜyła, Ŝe jej nocny gość połoŜył się na łóŜku i dotykał opuszkami palców stylizowanych 

ptaków na atlasowej tapecie. 

- Schody... - wyszeptał. 

- O co ci chodzi? - spytała, nic nie rozumiejąc. 

Duncan  odwrócił  się  do  dziewczyny  i  popatrzył  pustym  wzrokiem,  jakby  jej  nie 

rozpoznawał. 

- Duncan, musisz juŜ iść! Tutaj nie jesteś bezpieczny. MoŜe spotkamy się gdzieś poza 

background image

pałacem, Ŝeby porozmawiać? Na przykład któregoś wieczoru w lesie? Jutro nie, bo w pałacu 

odbędzie się przyjęcie. Powiedzmy pojutrze, zgoda? 

-  Zgoda - przytaknął Ŝarliwie, po czym podniósł się z łóŜka i wymknął bezszelestnie 

na korytarz. Sandra stała w oknie i tak długo odprowadzała wzrokiem ciemną sylwetkę, póki 

nie skryły jej rosnące rzędem wiązy. 

Następnego ranka Sandra wróciła do swych codziennych zajęć. Nie wyglądała jednak 

tak jak  zwykle.  Włosy,  zazwyczaj  ciasno  związane,  opadały  teraz  kaskadą  rudych  loków  na 

kark.  Brązową  suknię  oŜywił  jasny  kołnierzyk.  W  kącikach  ust  dziewczyny  błąkał  się 

zagadkowy uśmiech, a oczy promieniały. 

Lady  Cynthia  zauwaŜyła  tę  odmianę  juŜ  przy  porannej  toalecie  i  nie  omieszkała  jej 

skomentować. 

-  Mam  nadzieję,  Ŝe  nie  ma  pani  zastrzeŜeń  do  mojej  pracy  -  odpowiedziała  na  to 

Sandra, ale uśmiech zastygł na moment na jej ustach. 

-  AleŜ  oczywiście,  Ŝe  nie  -  starsza  pani  uśmiechnęła  się,  uchwyciwszy  w  lustrze 

spojrzenie  dziewczyny.  -  UwaŜam,  Ŝe  do  twarzy  ci  w  tym  nowym  uczesaniu.  MoŜna  by 

przypuszczać, Ŝe jesteś zakochana! 

Sandra zarumieniła się na samą myśl, Ŝe lady Cynthia mogłaby odkryć jej słabość do 

Colina. 

W  głębi  serca  radowała  się,  Ŝe  znów  go  zobaczy.  Była  ciekawa,  czy  zauwaŜy,  Ŝe 

wystroiła  się  dla  niego.  Była  głęboko  wdzięczna  Duncanowi,  który  w  pewnym  sensie  ją 

uzdrowił. To on sprawił, Ŝe juŜ nie bała się własnych, tak starannie dotąd tłumionych uczuć. 

Duncan!  To  osobliwe,  dorosłe  dziecko.  Miała  nadzieję,  Ŝe  poradzi  sobie  w  Ŝyciu. 

Kiedy juŜ zostanie panią Elms of Goram, zatroszczy się o to... 

Upuściła  grzebień,  przeraŜona  swoimi  myślami.  Zarumieniona  schyliła  się,  by  go 

podnieść.  Co  teŜ jej  się  tłucze  po  głowie?  PrzecieŜ  nigdy  nie  zostanie  panią  w  tym  wielkim 

pałacu!  Colin  nie  zamierza  się  Ŝenić,  zresztą  i  ona  zadeklarowała  głęboką  niechęć  do 

zamąŜpójścia. 

Grzebień drŜał jej w rękach, gdy czesała cienkie siwe włosy lady Cynthii, a w duchu 

znów roztrząsała dręczące ją wątpliwości. Jak powinna postąpić w sprawie Duncana, który na 

pewno  jest  Georgem?  Wydarzenia  ostatniej  nocy  sprawiły,  Ŝe  zaczęła  się  lękać  o 

bezpieczeństwo  swego  przyjaciela  i  wybawcy.  Postanowiła,  Ŝe  póki  nie  zbierze  więcej 

informacji, nie zaprezentuje w Elms of Goram cudem odnalezionego George’a. 

- Czy ujęto nocnego złodzieja? - spytała, udając obojętność. 

-  Nie,  zapewne  uciekł  w  sposób  równie  tajemniczy,  jak  wszedł.  Zupełnie  tego  nie 

background image

pojmuję. Pałac był zamknięty na wszystkie spusty, a mimo to udało mu się dostać do środka. 

Sandra  mruknęła  coś  niezrozumiale.  Kiedy  podniosła  wzrok,  napotkała  w  lustrze 

spojrzenie starych, mądrych oczu lady Cynthii. 

- Mam nadzieję, dziecko, Ŝe jest ci u nas dobrze. 

- Tak, dziękuję. Bardzo jestem wdzięczna, Ŝe mogłam się tu zatrzymać. 

-  Świetnie  sobie  radzisz!  -  Lady  Cynthia  poklepała  dziewczynę  po  ramieniu  swą 

delikatną  dłonią.  -  Nigdy  bym  nie  przypuszczała,  Ŝe  ten  układ  tak  dobrze  będzie 

funkcjonował. 

- Szczerze mówiąc, ja teŜ nie - roześmiała się Sandra. 

- Colin i Moira takŜe są zadowoleni. Ufam, Ŝe wybaczysz Moirze jej zachowanie. Jej 

ś

wiat  jest,  niestety,  trochę  ograniczony.  Poświęciła  całe  swoje  Ŝycie  dla  Colina.  Czasami 

przypomina mi matkę, która chorobliwie czepia się jedynego syna. 

Starsza pani uśmiechnęła się, jakby przepraszając za swą otwartość, ale Sandra tylko 

pokiwała głową ze zrozumieniem. 

- Teraz nagle Moira odkryła, Ŝe Ŝycie jej umknęło - westchnęła lady Cynthia. - Colin 

teŜ  powinien  przestać  rozpaczać  po  Elaine  i  oŜenić  się  z  kimś  równym  sobie  wiekiem  i 

pochodzeniem.  Najlepiej  z  jakąś  zamoŜną  panną.  Wprawdzie  rodzinny  majątek  jest  dosyć 

pokaźny, utrzymanie pałacu jednak pochłania spore sumy, a interesy Colina w ostatnim czasie 

nie szły najlepiej. 

Sandra  poczuła  się  dotknięta  aluzją  zawartą  w  tych  słowach,  ale  lady  Cynthia  nie 

zwróciła wcale uwagi na jej zakłopotanie i ciągnęła niewzruszona: 

- W gruncie rzeczy zarówno Moira, jak i Colin to dobrzy ludzie. Z pozoru co prawda 

moŜna  odnieść  wraŜenie,  Ŝe  są  trochę  twardzi,  ale  nie  naleŜy  zapominać,  Ŝe  mieli  cięŜkie 

Ŝ

ycie. 

- Pani teŜ nie było łatwo, lady. 

- Colin i Moira zachowali się wobec mnie naprawdę wspaniałomyślnie. Nigdy nie dali 

mi odczuć, Ŝe jestem w pałacu gościem. 

W  nagłym  olśnieniu  Sandra  uświadomiła  sobie,  Ŝe  status  lady  Cynthii  w  tym  domu 

jest dość nieokreślony. Na dobrą sprawę była tu obca. 

- Na pewno zawsze uwaŜali panią za prawowitą dziedziczkę - rzekła. 

Lady Cynthia pokiwała głową. 

-  Ja  sama  zawsze  teŜ  się  tak  czułam.  Straciłam  wprawdzie  narzeczonego,  ale  nie 

zmieniło to powszechnie znanego faktu, Ŝe mieliśmy być sobie poślubieni. 

- Wiem, Ŝe zastąpiła pani matkę swoim siostrzeńcom. 

background image

-  MoŜe,  poświęcając  się  George’owi,  trochę  zaniedbałam  starsze  rodzeństwo,  teraz 

jednak dziękuję Opatrzności, Ŝe przelewałam na niego tyle miłości. Musiałam podświadomie 

wyczuwać, Ŝe nie dane mu będzie długo Ŝyć. 

Sandra  skinęła  głową  zakłopotana,  ale  nic  nie  rzekła.  CóŜ  bowiem  moŜna  było 

powiedzieć? Doskonale pojmowała, Ŝe ta rodzina przeszła cięŜkie chwile, ale uwaŜała mimo 

wszystko, Ŝe jej członkowie stanowczo zbyt wiele czasu poświęcają przeszłości. 

W pałacu czas stanął w dniu tragedii przed dwudziestoma laty. Trudno się było oprzeć 

wraŜeniu, Ŝe Ŝałoba mieszkańców Elms of Goram nigdy się nie skończy. 

background image

ROZDZIAŁ VI 

Był  to  wyjątkowo  pracowity  dzień.  Na  obiad  zaproszono  wielu  gości,  więc  Sandra 

musiała  pomóc  w  przygotowaniach.  Moira  krąŜyła  naburmuszona,  nie  szczędząc  jej 

uszczypliwych uwag. Radość malująca się na twarzy dziewczyny wytrącała ją z równowagi. 

Wiedziała,  Ŝe  Colin  wybrał  się  z  Sandrą  na  przejaŜdŜkę  konną,  a  potem  odwiedził  ją  w  jej 

salonie. Przy byle okazji więc przygadywała dziewczynie złośliwie. 

Kucharka rządziła niepodzielnie w kuchni, a Mary, pokojówka,  biegała to tu, to tam, 

wysyłana równocześnie w kilka miejsc. 

Kiedy  Sandra  składała  serwetki,  do  przygotowalni  wszedł  niedbałym  krokiem 

Emerson.  Obrzucił  dziewczynę  badawczym  spojrzeniem,  ale  nie  odezwał  się  ani  słowem. 

Sandra  usiłowała  sobie  wyobrazić  go  z  noŜem  w  ręku,  zadającego  cios  Duncanowi,  i 

bynajmniej nie wydało jej się to całkiem niemoŜliwe. 

Colina tego przedpołudnia nie widziała, gdyŜ wyjechał do miasteczka do swego biura. 

Późnym popołudniem Moira złoŜyła Sandrze zaskakującą propozycję. 

-  Winter!  -  zawołała,  kiedy  dziewczyna  wychodziła  właśnie  z  przyozdobionej  na 

przyjęcie jadalni. 

Sandra zadrŜała. Nienawidziła, gdy Moira się w ten sposób do niej zwracała, a jeszcze 

bardziej denerwował ją jej ton. Odwróciła głowę i zdumiała się, dostrzegłszy przepraszający 

uśmiech na wąskich ustach Moiry. 

-  Mam  nadzieję,  Ŝe  nie  masz  mi  za  złe  mojego  podenerwowania.  Zbyt  wiele 

obowiązków  spoczywa  na  mych  barkach  z  powodu  ciągłych  kłopotów  ze  słuŜbą.  Czasami 

bardzo mi to ciąŜy. 

Sama jesteś sobie winna, pomyślała Sandra. W innych majątkach nie brakuje słuŜby, 

ale tego pałacu ludzie unikają jak zarazy. Zresztą doskonale ich rozumiem. 

-  Byłaś  mi  dziś  wielką  pomocą  -  nie  przestawała  mówić  Moira,  nie  zraŜona 

milczeniem Sandry. - Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć. Przyjmij, proszę, zaproszenie na 

przyjęcie! PrzecieŜ wiem, Ŝe przywykłaś do towarzystwa ludzi z wyŜszych sfer. 

Sandra słuchała Moiry z mieszanymi uczuciami. 

-  Dziękuję  za  uprzejmość  -  odrzekła  w  końcu.  -  Nie  jestem  jednak  pewna,  czy 

powinnam. Co powie lady Cynthia? Jak przyjmie to lord Hall? 

- Na pewno nie poŜałują ci tej odrobiny przyjemności - zapewniła pośpiesznie Moira. 

PoniewaŜ Moira tak rzadko bywała miła, Sandra, uśmiechając się z rezerwą, przyjęła 

background image

zaproszenie, po czym niespokojna poszła do siebie. 

Okazało się, Ŝe przeczucie jej nie myliło, choć nie od razu przejrzała zamiary Moiry. 

Podczas  obiadu  przeŜyła  prawdziwy  koszmar.  Nie  przypuszczała,  Ŝe  spotka  swych 

dawnych  przyjaciół,  którzy  teraz  albo  całkowicie  ją  ignorowali,  albo  udawali  fałszywe 

zdumienie  na  wiadomość,  Ŝe  jest  w  pałacu  damą  do  towarzystwa.  Colin  takŜe  posłał  jej 

kilkakrotnie  chłodne  spojrzenie,  po  czym  oddał  się  eleganckiej  konwersacji  z  młodziutkimi 

arystokratkami. Sandra domyśliła się, Ŝe Moira nie uprzedziła go o zaproszeniu. 

Siedzący obok niej kawaler poklepał ją poufale po plecach i ze złośliwym uśmiechem 

zagadnął: 

- A więc, pani, jesteś tu teraz damą do towarzystwa? Doskonale wiem, co się za tym 

kryje,  bo  przed  kilkoma  laty  przyjęła  tę  posadę  w  Elms  of  Goram  moja  kuzynka.  Teraz 

wyszła uczciwie za mąŜ i udaje świętą. Proszę popatrzeć, jak wszystkich poucza! Nikt by się 

nie domyślił, Ŝe kiedyś baraszkowała pod pierzyną z lordem Hallem. 

Sandra  poczuła  mdłości.  PodąŜywszy  za  spojrzeniem  swego  sąsiada,  z  niesmakiem 

zatrzymała wzrok na przysadzistej blondynie obwieszonej klejnotami. 

Kiedy  obiad  wreszcie  dobiegł  końca  i  wszyscy  podnieśli  się  z  krzeseł,  by  przejść  do 

salonu, Sandra wycofała się dyskretnie na bok, nerwowo szukając w myślach wymówki, jaką 

mogłaby się posłuŜyć, opuszczając gości. 

Kiedy tak stała, z trudem hamując złość, zauwaŜyła nagle, Ŝe przy oknie na półpiętrze 

ktoś do niej kiwa. Mignął jej szeroki rękaw mnisiego habitu. 

Rozejrzała się wokół przeraŜona, ale na szczęście nikogo nie było w pobliŜu. 

Co za głupiec, przecieŜ zabroniłam mu przychodzić dziś wieczorem! pomyślała. 

Odnalazła  lady  Cynthię  i  skarŜąc  się  na  ból  głowy,  zapytała,  czy  moŜe  wyjść,  na  co 

starsza pani łaskawie przyzwoliła. 

Sandra  pośpiesznie  wbiegła  po  schodach  i  pociągnęła  Duncana  w  bezpieczny  kąt  za 

balustradą. 

- Oszalałeś? - wyszeptała wzburzona. - Emerson węszy tu wszędzie. MoŜe... 

Ale  Duncan,  nie  zwaŜając  na  jej  wyrzuty,  uśmiechał  się,  wprost  promieniejąc 

szczęściem. 

- Musiałem cię zobaczyć, Sandro. 

Daremnie  usiłowała  stłumić  radość  ze  spotkania.  Nie  pojmowała,  dlaczego  ten 

wysoki, nieporadny młodzieniec czyni ją taką szczęśliwą. 

-  Nie  moŜemy  tutaj  zostać  -  wyszeptała  nerwowo.  -  Boję  się  teŜ  wprowadzić  cię  na 

moje pokoje, bo Emerson mnie podejrzewa. Wczoraj wieczorem widział, jak zniknąłeś mu w 

background image

korytarzu na piętrze. 

-  Chodź!  -  Duncan  wziął  ją  za  rękę  i  poprowadził  na  górę  tą  samą  drogą,  którą  juŜ 

kiedyś sama szła. Zachowywał się tak swobodnie, jakby nie był mu obcy Ŝaden zakamarek w 

tym  pałacu.  Szybko  stanęli  przed  podwójnymi  drzwiami  prowadzącymi  do  wschodniego 

skrzydła. 

Sandra bez słowa podąŜała za Duncanem. Nie zdziwiła się nawet, kiedy ze szpary za 

deskami  wyjął  klucz,  po  czym  najzwyczajniej  na  świecie  włoŜył  go  do  dziurki  i  przekręcił. 

Naciśnięta  klamka  zazgrzytała.  Weszli  do  środka  i  zamknęli  za  sobą  starannie  drzwi.  Klucz 

Duncan ukrył pod habitem. 

Powoli  spacerowali  wzdłuŜ  korytarza,  zaglądając  do  kolejnych  pomieszczeń.  Sandra 

wytęŜała wzrok, pragnąc dostrzec w mroku wszystkie szczegóły, zaś Duncan nie odrywał od 

niej oczu. 

W  osmalonych  pokojach  stały  przykryte  białymi  pokrowcami  meble.  W  powietrzu 

unosił się zaduch charakterystyczny dla starych zamkniętych pomieszczeń. Weszli do salonu, 

który przylegał do głównej części pałacu. Sandra pogładziła ścianę i wyczuła, Ŝe ułoŜono na 

niej  nowe  deski.  Z  remontu  całego  zniszczonego  przez  poŜar  skrzydła  jednak  najwyraźniej 

zrezygnowano. 

Duncan  i  Sandra  usiedli  na  podłodze  i  oparli  się  plecami  o  ścianę,  na  której  były 

umieszczone okna. Młodzieniec popatrzył na dziewczynę, po czym ujął ją za rękę. 

-  Potrafię  mówić  -  rzekł  z  dumą.  -  Dziś  długo  rozmawiałem  z  ojcem  Andrzejem. 

Dziękuję ci za to, Sandro. 

- Naprawdę ci pomogłam? - zapytała z radością w głosie. - Cieszę się, ale wiedz, Ŝe i 

ty mi bardzo pomogłeś. 

- Jak to? 

- Poczułam się przy tobie wolna, a teraz nawet w obecności innych tak się czuję. To 

dla mnie coś całkiem nowego. Przez całe Ŝycie bowiem tłumiłam w sobie emocje, ukrywałam 

własne myśli i sądy. 

Duncan milczał, Sandra zaś nie przestawała mówić drŜącym głosem: 

- Och, Duncanie, nawet sobie nie wyobraŜasz, co ja przeŜyłam na tym przyjęciu! Jak 

strasznie zostałam upokorzona. Och, przytul mnie, przyjacielu! Tak bardzo pragnę poczuć, Ŝe 

jest ktoś, kto mną nie gardzi. 

W jego objęciach było ciepło i bezpiecznie. 

- Teraz mi dobrze - mruknęła uspokojona Sandra. 

-  Czy  to  tak  wiele  dla  ciebie  znaczy...  być  jedną  z  nich?  -  zapytał  nieoczekiwanie 

background image

Duncan. 

Zdumiona  uniosła  głowę.  Rzeczywiście,  cóŜ  znaczy  przynaleŜność  do  tak  zwanych 

wyŜszych sfer? Czy naprawdę jest o co zabiegać? 

- Nie - zaczęła niepewnie. - Właściwie teraz juŜ nie. Ale nikt nie lubi być poniŜany. 

Przyciągnął ją do siebie, a ona przytuliła się mocno. 

-  Wczoraj  polizałaś  mnie  w  szyję  -  powiedział.  -  To  było  takie  przyjemne,  czy  nie 

mogłabyś uczynić tego raz jeszcze? 

-  Nie  polizałam,  lecz  pocałowałam  -  roześmiała się  dziewczyna.  -  Wydaje  mi  się,  Ŝe 

nie powinniśmy tego powtarzać. Lepiej mi wytłumacz, skąd wiedziałeś, gdzie leŜy klucz od 

tej części pałacu? 

- Nie pojmuję - wymamrotał bezradnie. - Po prostu wiedziałem. 

- A dlaczego usiadłeś na gzymsie? 

- Bo to strasznie zabawne. Zawsze miałem ochotę tego spróbować. 

- Ale w jaki sposób wchodzisz nie zauwaŜony przez nikogo do pałacu? 

- Znam wiele przejść, zarówno takich, które prowadzą do środka, jak i takich, którymi 

moŜna wydostać się na zewnątrz. 

- To znaczy, Ŝe znasz Elms of Goram! Musiałeś kiedyś juŜ być w pałacu! 

- Nie wiem. Po prostu tu przyszedłem. Dlaczego nie chcesz tego zrobić jeszcze raz? 

- Czego? 

- Pocałować mnie. 

- PoniewaŜ moŜe to prowadzić do czegoś innego. 

- Do czego? 

- Duncan! - wybuchnęła z desperacją w głosie. - Nie potrafię o tym mówić. 

-  Nie  rozumiem.  PrzecieŜ  umiesz  mówić!  Dlaczego  nie  chcesz  mnie  nauczyć  tego 

wszystkiego, czego nie potrafię? 

- AleŜ, Duncanie... - zaczęła wzburzona, ale zaraz uświadomiła sobie sens jego słów. - 

Chcesz, Ŝebym cię nauczyła czytać, pisać i tym podobne? 

- Tak - pokiwał głową z zapałem. - Nie potrafię dobrze mówić, nic nie umiem, nic nie 

wiem. MoŜesz mnie tego nauczyć. Bardzo bym chciał stać się prawdziwym człowiekiem. 

Sandra  popatrzyła  zamyślona  na  jego  czysty  profil  odcinający  się  na  tle  ściany,  a 

potem z czułością odgarnęła mu włosy z czoła. 

-  Chyba  nie  jestem  właściwą  osobą,  Duncanie.  Wiesz...  Boję  się,  Ŝe  mogłabym 

naduŜyć  twego  zaufania.  Jesteś  niczym  bryła  gliny,  którą  moŜna  formować  w  dowolny 

sposób. To bardzo kuszące, ale i niebezpieczne. 

background image

Popatrzył na nią błagalnie. 

- Proszę cię! Tak bardzo pragnę być podobny do innych. Mam tylko ciebie. 

-  Dobrze  -  zgodziła  się  w  końcu  z  cięŜkim  westchnieniem.  -  W  miarę  moŜliwości 

pomogę ci poznać i zrozumieć skomplikowane prawa rządzące światem ludzi. 

W jej oczach czaił się smutek, kiedy gładziła Duncana delikatnie po karku. 

-  Pomyśleć  tylko  -  mruknęła  pod  nosem.  -  Będę  uczyć  pozbawionego  fałszu, 

wspaniałego i pełnego dobroci człowieka, jak stać się obłudnikiem. I to po to, by uczynić go 

normalnym! 

Wziął  do  ręki  jej  dłoń  i  przyłoŜył  do  swego  policzka,  a  ona  pogłaskała  go  lekko. 

Nigdy  dotąd  nie  doświadczyła  takich  pieszczot,  nigdy  zresztą  nie  była  tak  blisko  z  drugim 

człowiekiem.  Dotykając  jego  cieplej  skóry  doznawała  niezwykłej  błogości.  Przy  nim  nie 

musiała niczego udawać, mogła być sobą bez obawy, Ŝe ją wyszydzi. 

- Znalazłaś mój rysunek? - zapytał. 

- Tak, dziękuję, jest piękny. 

-  Tak  bardzo  się  ucieszyłem  z  farb  i  papieru  -  rzekł.  -  Dlatego,  Ŝe  ty  mi  je 

podarowałaś, moja Sandro. 

Zawstydzona spuściła głowę, ale zaraz popatrzyła mu w oczy i zapytała: 

- Gdzie się podziewałeś przez te wszystkie lata? Skąd pochodzisz? 

Wyobraziła sobie raczej, niŜ ujrzała, Ŝe zacisnął powieki, jakby intensywnie myślał. 

- Byłem u starca. 

- Starca? 

-  Tak,  na  wyspie  na  morzu  daleko  od  brzegu.  Starzec  był  głuchy,  nie  potrafił  teŜ 

mówić,  ale  okazał  mi  wiele  dobroci.  Bardzo  za  nim  tęsknię  -  wyszeptał  drŜącym  głosem.  - 

Zostałem sam, zupełnie sam... Przyszedłem wówczas tu, a oni mnie pobili. Potem trafiłem do 

ojca  Andrzeja.  To  dobry  i  miły  człowiek.  Pomaga  innym.  Później  znalazłem  ciebie.  Nie 

pojmuję dlaczego, ale czynisz mnie takim szczęśliwym, Ŝe ból niemal rozsadza mi piersi. 

- To wspaniale, Duncanie, Ŝe potrafisz doznawać tak głębokich uczuć. Ja jestem zimna 

jak głaz, nic nie czuję. 

- Jak to? Ty, najsłodsza istota pod słońcem? 

- Nie zrozumiałeś mnie - westchnęła. - śycie nie jest takie proste, ludzie nie dzielą się 

jedynie  na  miłych  i  niemiłych.  Wszystko  jest  znacznie  bardziej  skomplikowane.  Mnie  teraz 

teŜ nie jest lekko. 

- Pomogę ci. 

- JuŜ mi pomogłeś - uśmiechnęła się z goryczą. - Ale to tylko pogorszyło sprawę. 

background image

Wpatrywał się w nią z uwagą. 

- Miałam poślubić pewnego męŜczyznę - odezwała się po długiej chwili milczenia. 

- Poślubić? 

-  Tak,  być  z  nim  razem  przez  całe  Ŝycie,  mieć  z  nim  dzieci...  to  właśnie  znaczy 

poślubić. 

- Ale nie zrobiłaś tego? 

- Nie. Kiedy straciłam wszystkie pieniądze, cały majątek, nie chciał mnie. 

- Bardzo dobrze! - zawołał Duncan. 

Jego spontaniczna reakcja rozbawiła Sandrę. 

-  Kiedy  zamieszkałam  tu,  w  pałacu,  zrozumiałam,  Ŝe  bardzo,  ale  to  bardzo  kocham 

Colina Halla. 

- Colina Halla? Tego ciemnowłosego powaŜnego męŜczyznę, który mnie odprowadził 

do klasztoru? Nie jest juŜ taki młody! 

-  Nie  uwaŜam,  by  był  szczególnie  stary,  zresztą  potrzebuję  kogoś  dojrzałego,  kogoś, 

kto otoczyłby mnie opieką i byłby dla mnie jak ojciec. Wydawało mi się, Ŝe Colin teŜ mnie 

lubi,  ale  przeŜyłam  niemiłe  zaskoczenie,  kiedy  zaproponował  mi,  Ŝebym  została  jego 

kochanką. 

- Kochanką? - powtórzył niepewnie Duncan. - A co to takiego? 

-  Och,  Duncanie!  Musisz  się  czepiać  kaŜdego  słowa?  To  znaczy...  nie,  nie  mogę  ci 

tego wyjaśnić. 

- Musisz! 

-  To  znaczy...  to  tak,  jak  wtedy,  gdy  cię  całowałam,  tyle  Ŝe  o  wiele  więcej.  Dwoje 

ludzi jest o wiele bliŜej siebie. 

CóŜ za nieudolne wyjaśnienie! Nic jednak nie mogła poradzić na to, Ŝe nie przywykła 

rozmawiać swobodnie na takie tematy. 

-  Chyba  wiem,  co  masz  na  myśli  -  odezwał  się  po  chwili  Duncan.  -  Słyszałem,  jak 

rozmawiali o tym męŜczyźni w klasztorze. Tylko nie rozumiem dokładnie... W jaki sposób? 

-  Nie!  -  niemal  krzyknęła.  -  Nic  ci  więcej  nie  powiem!  Nie  potrafię.  Nigdy  nie 

sądziłam, Ŝe będę z kimś mówić o takich sprawach. Jesteś wyjątkiem, ale są granice! 

- To znaczy, Ŝe nie chciałaś zostać jego kochanką? - pytał dalej. 

- Nie! Nie takiej miłości pragnę. Nie chcę być aŜ tak blisko z Colinem. Chętnie jednak 

wspierałabym go, chciałabym Ŝyć razem z nim w szczęśliwym, pełnym ciepła związku, tu w 

Elms  of  Goram.  Chciałabym  z  nim  rozmawiać,  dyskutować,  być  mu  przyjacielem, 

towarzyszką Ŝycia. Ale przecieŜ nie mieliśmy rozmawiać o mnie, lecz o tobie. Powiedz, czy 

background image

pamiętasz swoją matkę? 

Znów zacisnął powieki, a na jego twarzy odmalowało się zamyślenie. 

- Samotny wilk... - wymamrotał. - Wilk... śpi... 

Czekała  chwilę,  ale  Duncan  nie  powiedział  juŜ  nic  więcej.  Odsunęła  się  więc  od 

młodzieńca i rzekła: 

- Nie moŜemy tutaj tak siedzieć. Muszę wstać wcześnie rano, ty zaś zapewne będziesz 

w nocy pomagał ojcu Andrzejowi. PrzecieŜ jego pomocnicy zawsze działają nocą. 

Wstali i popatrzyli przez okno na gości tańczących w sali balowej. 

-  Przyglądamy  im  się  ukryci  w  mroku,  a  oni  sobie  nawet  nie  zdają  z  tego  sprawy. 

Dziwne uczucie... Ale to nieładnie. Lepiej wymknijmy się stąd, póki droga wolna. Chodź! 

Odwróciła  się  i  zamierzała  iść  dalej,  ale  Duncan  chwycił  ją  i  przyciągnął  do  siebie. 

Dłonie  przesunęły  się  badawczo  po  jej  ciele,  jedna  dotknęła  piersi.  Sandra  znieruchomiała. 

Wydawało  jej  się,  Ŝe  to  wszystko  nie  dzieje  się  na  jawie.  Dokonywały  się  rzeczy  zakazane, 

któŜ  by  jednak  się  tym  przejmował,  skoro  pochodziły  wprost  z  krainy  snu?  Nie  lękała  się 

Duncana, przy nim nie czuła wstydu. Był taki prostoduszny, taki szczery. Mogła mu zaufać. 

- Jak wygląda kobieta? - wyszeptał, a w jego głosie Sandra wyczuła drŜenie. 

Coś się z nią działo... Jestem wolna! zapragnęła krzyknąć na cały głos. 

- Chcesz dotknąć? 

Odpięła  stanik  sukni.  Z  bijącym  sercem  chwyciła  dłoń  Duncana  i  połoŜyła  na  swej 

piersi.  Gładził  palcami jej  skórę, jakby  chciał  poznać  kaŜdy  najmniejszy  jej  skrawek, a jego 

oddech stawał się coraz cięŜszy. W ciele dziewczyny pulsowała krew, a skóra pod opuszkami 

jego palców zdawała się płonąć. 

Kiedy ciałem Sandry wstrząsnął gwałtowny dreszcz, wyrwała się z objęć Duncana. 

- Chodźmy - wyszeptała. - Błagam cię, idźmy juŜ! 

- Tak - jęknął przeraŜony. - Chodźmy! 

Kiedy  tak  szli,  trzymając  się  za  ręce,  przez  długi  korytarz  wschodniego  skrzydła, 

Sandra  pomyślała:  Nie  jestem  martwa  ani  oziębła,  Ŝyję  i  potrafię  odczuwać  jak  prawdziwa 

kobieta.  Dziękuję  ci,  Duncan.  Teraz  juŜ  wiem,  Ŝe  potrafiłabym  pokochać  męŜczyznę  całą 

sobą. MoŜe Colina... 

Gdy doszli do drzwi, Duncan zatrzymał się. 

- Nie mogę się spotkać z tobą jutro - rzekł. - Dlatego przyszedłem dziś wieczór. 

- Nie moŜesz przyjść? - zapytała zawiedziona. 

- Nie. WyjeŜdŜam daleko stąd. Na długo. Ojciec Andrzej Ŝyczy sobie, Ŝebym pomógł 

komuś przy budowie domu. UwaŜa, Ŝe najlepiej będzie, jeśli wyjadę. 

background image

- Być moŜe - odrzekła zakłopotana. - To znaczy, moŜe dobrze, byśmy się przez jakiś 

czas nie spotykali. 

- Nie! Muszę cię jeszcze zobaczyć, nim odjadę. 

- Dobrze, tylko Ŝe nie nocą ani wieczorem, lecz za dnia. Czy moŜemy się spotkać w 

lesie, w tym samym miejscu, w którym umówiliśmy się na jutro? Ale w samo południe. 

Spontanicznie przytuliła się do niego, a on mocno objął ją ramionami. 

-  Przyjdę,  przyjdę  na  pewno  -  powtarzał.  -  Kiedy  samotnie  mieszkałem  na  wyspie, 

wciąŜ tęskniłem za czymś, czego nie pojmowałem. Teraz juŜ wiem, tęskniłem za tobą. 

Zrozumiała,  Ŝe  za  moment  znów  da  się  pochłonąć  uczuciom,  odsunęła  go  więc 

łagodnie, lecz zdecydowanie. 

Westchnął  cięŜko,  otworzył  drzwi  i  ukradkiem  wymknęli  się  z  bocznego  skrzydła 

pałacu. 

Potem  przez  okno  na  półpiętrze  patrzyła,  jak  znika  w  mroku  nocy  wśród  rosnących 

przed pałacem wysokich wiązów. 

background image

ROZDZIAŁ VII 

Odprowadziwszy  Duncana  spojrzeniem  i  upewniwszy  się,  Ŝe  wymknął  się 

niezauwaŜony, Sandra wróciła do swego pokoju i zamknęła za sobą drzwi na klucz. 

Och, to  straszne!  uświadomiła  sobie.  Nie  zapytałam  w  końcu, co  go  łączy z  Elms  of 

Goram. PrzecieŜ tego przede wszystkim powinnam się dowiedzieć, zamiast dawać ponosić się 

nieznanym pragnieniom, nad którymi zupełnie nie potrafimy zapanować. 

Na  wspomnienie  pieszczot  Duncana  dłonie  dziewczyny  same  przesunęły  się  wzdłuŜ 

ciała, a policzki się zapłoniły. 

Poczuła się trochę niezręcznie, gdy uświadomiła sobie, jak intymne doznania łączą ją 

z  młodszym  bratem  Colina.  Duncan  -  wolała  go  tak  nazywać,  choć  dobrze  wiedziała,  Ŝe 

naprawdę  ma  na  imię  George  -  był  dzieckiem  natury,  młodzieńcem  prostolinijnym  i 

nieskomplikowanym  wewnętrznie.  AŜ  dziw,  Ŝe  jest  bliskim  krewnym  powaŜnego  i  trochę 

skrytego Colina. 

Przypomniała sobie dwa obrazki, które dostała od Duncana. ChociaŜ było juŜ późno, 

Sandra przyczepiła na ścianie niewielki rysunek przedstawiający wilka wyjącego do księŜyca. 

Przez  chwilę  przyglądała  mu  się  z  uwagą,  nabierając  coraz  bardziej  pewności,  Ŝe  stanowi 

odzwierciedlenie ukrytych pragnień Duncana. śyjący w izolacji chłopiec porównywał się do 

samotnego wilka, który tak samo jak on tęskni do nieznanej rzeczywistości. 

Następnego  ranka  Sandra  była  w  doskonałym  nastroju,  co  lady  Cynthia  skwitowała 

stwierdzeniem, Ŝe dziewczyna kwitnie i z dnia na dzień staje się piękniejsza. 

Kiedy  wychodziła  z  pokoju  starszej  pani,  natknęła  się  w  holu  na  Colina,  który 

wyglądał na bardzo zmęczonego. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, jak teŜ skończyło się 

wczorajsze przyjęcie z udziałem tylu pięknych młodych dam. 

Popatrzyła na stojący w kącie zegar, dochodziła dziesiąta. Za dwie godziny miała się 

spotkać w lesie z Duncanem. Nagle te dwie godziny wydały jej się wiecznością. 

- Jesteś dziś taka radosna, jakby odmieniona - zauwaŜył Colin. - I to zdecydowanie na 

korzyść. 

Podszedł bliŜej i podniósł do ust dłoń Sandry. Zaskoczona, odruchowo poruszyła się, 

jakby chciała cofnąć rękę. 

- Nadal jesteś taka nieśmiała? - droczył się z nią Colin. 

Przypomniało  jej  się,  co  czuła,  gdy  Duncan  połoŜył  gorącą  dłoń  na  jej  piersi,  i  po 

pensjonarsku spiekła raka. 

background image

-  Droga  Sandro  -  rzekł  łagodnie  Colin.  -  Czy  wiesz,  Ŝe  obudziłaś  we  mnie  całkiem 

nowe,  nie  znane  mi  uczucia?  Niektóre  kobiety  mnie  odtrącały,  przekonane,  Ŝe  dzięki  temu 

będę  ich  mocniej  poŜądał,  ale  na  mnie  nie  działają  takie  sztuczki.  Z  tobą  jest  inaczej.  Przy 

tobie jest mi po prostu dobrze i nie chodzi mi bynajmniej o przeŜywanie wielkiej namiętności. 

Mam nadzieję, Ŝe uznasz to za komplement. 

-  Oczywiście  -  uśmiechnęła  się  dziewczyna.  -  Ale  muszę  ci  wyznać,  Ŝe  i  ja  się 

zmieniłam. Spadłam z obłoków na ziemię. 

- Spadłaś, ale nie upadłaś - zaŜartował. - Ciągle pragniesz trwać w cnocie? 

- Owszem - odpowiedziała równie lekkim tonem i dygnęła. 

Obrzucił ją badawczym spojrzeniem, ale Sandra pośpiesznie zmieniła temat. 

- Czy to portret Moiry i twój? - zapytała, wskazując na płótno przedstawiające dwoje 

dzieci w uroczystych pozach. 

-  Tak  -  roześmiał  się.  -  Do  dziś  pamiętam,  jak  okropnie  nienawidziłem  tej  koszuli  z 

koronkami. Zdawało mi się, Ŝe wyglądam w niej jak dziewczyna. 

Mały  Colin  na  obrazie  miał  około  siedmiu  lat,  Moira  była  cztery,  a  moŜe  pięć  lat 

starsza od niego. 

- Czy nie było was troje rodzeństwa? 

-  Owszem,  ale  kiedy  został  namalowany  ten  portret,  George’a  jeszcze  nie  było  na 

ś

wiecie. Berbeć pozował osobno, gdy skończył osiem lat. 

- Czy ten portret został zniszczony w czasie poŜaru? 

-  Nie,  wisi  w  pokoju  Moiry.  Miałabyś  ochotę  obejrzeć  największego  łobuziaka  w 

naszej rodzinie? 

- Bardzo chętnie. 

Z trudem hamowała swój zapał i niecierpliwość. Za chwilę zyska ostateczną pewność, 

Ŝ

e Duncan tak naprawdę jest zaginionym Georgem. Ucieszyłaby się, gdyby mogła przekazać 

tę radosną wiadomość Colinowi. 

- W takim razie chodźmy! 

Weszli  na  piętro  i  udali  się  do  tej  części  pałacu,  w  którym  rezydowała  Moira.  Colin 

poprowadził Sandrę do niewielkiego salonu, którego ściany wyłoŜone były błękitną tapetą. 

- Zobacz, oto on! Łobuz i pełen uroku osobistego skrzat, George - Colin wskazał ręką 

na wiszący nad sofą portret. 

- Ale... on ma przecieŜ ciemne włosy - wyjąkała Sandra, wstrzymując oddech. - No i 

piwne oczy! 

-  Tak,  George  był  z  nas  najciemniejszy,  miał  włosy  czarne  jak  węgiel  i  iskrzące 

background image

brązowe ślepia. Śliczny chłopiec, prawda? 

Pokiwała głową. 

- Dlaczego tak cię zaskoczyło, Ŝe Mały był ciemnowłosy? - zapytał. 

- Och, nie wiem. WyobraŜałam sobie, Ŝe był podobny do ojca. 

- Nie. Całe nasze rodzeństwo odziedziczyło ciemną karnację i czarne włosy po mamie. 

Zresztą podobno zawsze ciemny barwnik dominuje. 

- Tak, słyszałam - mruknęła Sandra, kiedy wychodzili z salonu. - Powiedz, ile lat miał 

George, kiedy zginął? 

- Dziesięć. 

Dziesięć  lat  przed  dwudziestu  laty.  Dzisiaj  miałby  więc  trzydzieści.  Coś  się  nie 

zgadza, Duncan jest młodszy. Z Ŝalem musiała przyznać, Ŝe tym razem się pomyliła. 

Nad  wzgórzami  otaczającymi  miasteczko  świeciło  słońce.  Sandra  juŜ  z  daleka 

dostrzegła  Duncana  i  pokiwała mu  z  zapałem.  Rozradowany  biegł  jej  na spotkanie,  aŜ  habit 

trzepotał  mu  na  wietrze.  Z  bliska  jednak  wcale  nie  wyglądał  chłopięco.  Po  raz  pierwszy 

ujrzała go w świetle dnia i odkryła nowe rysy w jego twarzy. Oczy miały barwę niezabudek, 

ale linie wokół ust zdradzały, Ŝe doświadczył niejednej biedy i poniŜenia. śycie z pewnością 

go nie rozpieszczało. Ze zdumieniem odkryła, Ŝe Duncan jest przynajmniej o pięć lat od niej 

starszy, a kto wie, czy nie więcej. 

Ujął ją za ręce i popatrzył na nią z miłością. 

-  Sprawdziłam,  jednak  nie  jesteś  Georgem  -  powiedziała  Sandra.  -  Właściwie  cieszę 

się z tego powodu. 

- Oczywiście, Ŝe nie mam na imię George - uśmiechnął się, nie pytając, dlaczego tak 

ją to uradowało. - Chodź! PokaŜę ci ładne miejsce. 

Pociągnął ją za rękę. Weszła za nim do lasu. 

-  Przypuszczam,  Ŝe  to  Emerson  dźgnął  cię  noŜem  -  zagadnęła  Sandra.  -  Wiesz...  ten 

woźnica o wyglądzie trupa, który wszędzie węszy. 

- Nie, to nie on. Widziałem go tamtego wieczoru, jak pilnował bramy. 

- Jesteś pewien? 

- Tak, to nie mógł być on. 

-  Wszystkie  moje  teorie  rozpadają  się  jak  domki  z  kart  -  westchnęła.  -  Chwilami 

wydaje mi się, Ŝe duszę się w tym domu. Przez cały czas muszę się pilnować, by nie popełnić 

jakiejś gafy, nie powiedzieć czegoś niestosownego. Teraz, kiedy poznałam ciebie i wiem,  Ŝe 

akceptujesz mnie taką, jaka jestem, jeszcze gorzej znoszę tę atmosferę. 

Weszli  na  niewielką  polanę  otoczoną  gęstym  lasem.  Duncan  odwrócił  się  do 

background image

dziewczyny i dotknął jej pośladków. 

- Jesteś wspaniała, moja Sandro - wyszeptał rozpromieniony. - Taka piękna... 

Znów  porwała  ją ta  niezwykła  beztroska  i  radość  Ŝycia,  którą  mógł  jej  dać  tylko  on. 

Zarzuciła  Duncanowi  ręce  na  szyję  i  przytuliła  się  do  niego.  Jego  dłonie  przesunęły  się  w 

stronę  piersi.  Widząc,  jak  niezdarnie  rozwiązuje  wstąŜki,  Sandra  pomogła  mu  poluzować 

wiązania  w  staniku  sukni.  Kiedy  dotknął  jej  nagiej  skóry,  przymknęła  oczy  i  westchnęła 

cicho. 

Zwróciła  twarz  ku  słońcu  i  z  uśmiechem  chłonęła  muśnięcie  jego  drŜących  dłoni, 

delikatnie sunących pod tkaniną i zaciskających się na jej plecach. 

Utkwiwszy  w  dziewczynie  zalękniony  wzrok,  Duncan  z  niezwykłą  ostroŜnością 

pociągnął ją za sobą na ziemię. 

Sandra,  odurzona,  niczym  na  lekkim  rauszu,  pocałowała  go  w  szyję.  Nagle  wyzbyła 

się wszelkich obaw, całkowicie ulegając nastrojowi tej niezwykłej chwili i pozwalając swym 

ustom  szukać  jego  warg.  Duncan,  dygocząc  na  całym  ciele,  wstrzymał  oddech,  pojmował 

jednak intencje dziewczyny. 

Ten  ich  pierwszy  pocałunek  zdawał  się  trwać  niemal  całą  wieczność,  zaraz  jednak 

opanowała  ich  niecierpliwość.  Pośpiesznie  zdejmowali  ubrania,  Duncan  pomagał  Sandrze 

poluzować wiązania sukni. Słońce świeciło za jego plecami, a dziewczynie zdawało się, Ŝe on 

sam  jest  słońcem.  Oszołomiona,  zanurzyła  się  w  jego  złotym  gorącym  blasku.  Chłopak  nie 

wiedział nic poza tym, co podpowiadał mu instynkt, Sandrze takŜe brakowało doświadczenia. 

A  jednak  to  właśnie  ona  musiała  mu  pomóc,  mimo  ze  sama  potrzebowała  pociechy  i 

zrozumienia. Duncan od razu to odgadł i szeptem poprosił o wybaczenie. 

Gdy  potem  ze  łzami  w  oczach  patrzył  na  dziewczynę,  na  jego  twarzy  malowały  się 

czułość i miłość. Ona zaś śmiała się i płakała na przemian, szepcząc: 

- Duncan, najdroŜszy. Kocham cię, kocham... 

-  Ojciec  Andrzej  zabronił  mi  pokazywać  się  w  Elms  of  Goram,  nigdy  więcej  nie 

wolno  mi  tam  przyjść  -  rzekł  Duncan,  głaszcząc  dziewczynę  po  włosach.  -  Ale  nie  moŜna 

zatrzymać morza wdzierającego się w głąb lądu. 

Uśmiechnęła się, słysząc to porównanie, ale zaraz spowaŜniała. 

- Wrócisz niebawem, prawda? 

- Jak szybko zdołam. 

- Będzie mi się dłuŜyło bez ciebie. 

- Mnie teŜ, Sandro, nie zapominaj nigdy, Ŝe naleŜymy do siebie, ty i ja. 

Pocałował ją znowu. Niechętnie oderwała usta od jego gorących warg, było jednak juŜ 

background image

późno i musiała wracać. Odwróciła się jeszcze  raz i popatrzyła na Duncana. Chwycił ją taki 

Ŝ

al,  Ŝe  zapragnęła  go  zatrzymać.  Nie  mogła  wszak  tego  uczynić.  CóŜ  więc  innego  jej 

pozostało, jak pomachać na poŜegnanie i pośpieszyć do Elms of Goram. 

W  kilka  dni  później  Sandra  zamyślona  wyglądała  przez  okno  swego  pokoju  na 

dziedziniec.  Tyle  spraw  zaprzątało  jej  głowę.  Nie  mogła  pozbyć  się  uczucia,  Ŝe  w  pałacu 

dzieje  się  coś  niedobrego,  Ŝe  jakieś  zło  zawisło  nad  tym  domostwem,  nie  potrafiła  jednak 

wskazać  nic  konkretnego.  Uporczywie  powracała jedna  myśl:  Dlaczego  Duncan czuje  się  w 

pałacu jak u siebie? Przypomniała sobie, Ŝe pani Fields, która kiedyś była w Elms of Goram 

kucharką, wspomniała coś na ten temat podczas rozmowy, tyle Ŝe nie zapamiętała dokładnie 

jej słów. 

Colin  spędzał  z  Sandrą  coraz  więcej  czasu.  Dziewczyna  bardzo  lubiła  z  nim 

rozmawiać,  był  wszak  bardzo  inteligentny  i  wraŜliwy.  Miał  jednak  jedną  wadę:  nie  był 

Duncanem.  UwaŜała  co  prawda,  Ŝe  jest  bardzo  pociągający,  ale  miłość  do  tajemniczego 

młodzieńca,  który  dał  jej  tyle  szczęścia,  całkiem  przyćmiła  wcześniejsze  zauroczenie. 

Tęsknota  za  Duncanem  przyprawiała  ją  niemal  o  fizyczny  ból.  Nigdy  dotąd  nie 

przypuszczała, Ŝe moŜna tak bardzo tęsknić za innym człowiekiem. 

Jej spojrzenie powędrowało mimowolnie w stronę wschodniego skrzydła pałacu. Przy 

oknie na piętrze w pomieszczeniu sąsiadującym z głównym budynkiem siedzieli z Duncanem 

tamtego wieczoru podczas przyjęcia. Sandra przypomniała sobie ścianę salonu obitą nowymi 

deskami  i  nagle  doznała  olśnienia.  PrzecieŜ  między  jej  sypialnią  a  oknami  tamtego  salonu 

znajdują  się  dwa  okna!  To  znaczy,  Ŝe  istnieje  jeszcze  jedno  pomieszczenie,  pokój  naroŜny! 

Wszak  od  strony  wschodniego  skrzydła  nie  było  Ŝadnych  drzwi,  które  mogłyby  doń 

prowadzić. Czyli? 

Gobelin! 

Na  ścianie  w  sypialni  wisiał  duŜy  barwny  gobelin  przedstawiający  scenę  polowania. 

Sandra  szarpnęła  za  brzeg  tkaniny,  jednak  ta  była  przytwierdzona  do  ściany  gęsto  wbitymi 

gwoździami. Kiedy dokładnie pomacała tkaninę, nagle pod palcami wyczula kontury drzwi. 

Pełna  zapału  chwyciła  noŜyce  i  z  uporem  zaczęła  wyjmować  ze  ściany  gwóźdź  po 

gwoździu.  Szło  jej  to  dość  opornie,  denerwowała  się,  bo  miała  juŜ  mało  czasu.  Wreszcie 

jednak szczelina była na tyle duŜa, Ŝe Sandra mogła się przez nią przecisnąć. Za zakurzonym 

gobelinem znajdowały się zabite deskami drzwi. 

Rozległ się trzask, gdy dziewczyna, uŜywając całej siły, wyrwała pierwszą deskę. Za 

grubą  tkaniną  było  ciemno,  ale  Sandra,  nie  zwaŜając  na  to,  pracowicie  odrywała  kolejne 

deski. 

background image

Wreszcie zdołała uchylić drzwi i przez wąską szparę przecisnęła się do dosyć sporego 

pomieszczenia.  AleŜ  to  ruina!  Języki  płomieni,  które  sięgnęły  aŜ  po  sufit,  zostawiły  w 

atłasowej  tapecie  czarne  wypalone  dziury.  Dostrzegła  takŜe  ślad  po  schodkach,  które 

najprawdopodobniej  prowadziły  do  wschodniej  wieŜyczki.  Chyba  próbowano  naprawić 

szkody,  ale  wyraźnie  zaniechano  remontu.  Dwa  okna  pozbawione  zasłon  pokryte  były 

pajęczynami.  Całe  umeblowanie  tego  pomieszczenia  stanowiły  zniszczony  stół  i  szafa. 

Wszystko  inne  zostało  usunięte.  Podłoga  wydawała  się  w  dobrym  stanie,  ale  Sandra  mimo 

wszystko obawiała się po niej stąpać. 

Zamknięte  pomieszczenie.  Po  prostu  odizolowano  je  ze  względu  na  zniszczenia 

dokonane przez poŜar i zagroŜenia, które tu czyhały. 

Czego  właściwie  oczekiwała?  Ukrytego  skarbu,  którego  spadkobiercą  okazałby  się 

Duncan?  Ale  przecieŜ  Duncan  nie  jest  Georgem  Hallem.  Duncan  jest  zagadką.  Dlaczego 

rodzina Hallów starała się go pozbyć za wszelką cenę? 

Usłyszała  bicie  zegara.  Musiała  się  spieszyć.  Nie  miała  czasu,  by  doprowadzić 

wszystko do wcześniejszego stanu, wsunęła więc tylko gwoździe i deski za gobelin, a potem 

szybko  umyła  ręce  i  poprawiła  włosy.  Pięć  minut  później  poszła  podać  lady  Cynthii 

popołudniową kawę. 

Kilka dni później Sandrę odwiedził ojciec Andrzej. Pełna złych przeczuć wprowadziła 

go do swego saloniku i posadziła w najlepszym fotelu. Poprosiła Mary, by przyniosła herbatę, 

po czym spojrzała wyczekująco na gościa. 

Zakonnik od razu przeszedł do rzeczy. 

- Wiesz, panienko, Ŝe wysłałem Duncana, by pomógł przy budowie domu, prawda? 

- Tak. 

- Z pałacu dochodziły mnie skargi, Ŝe ciągle się tu kręci. 

Sandra zagryzła wargi, ale nic nie powiedziała. 

-  Ale  nie  był  to  jedyny  powód  -  ciągnął  ojciec  Andrzej.  -  Wiem,  Ŝe  spotkaliście  się 

dwukrotnie, i chciałem połoŜyć temu kres. 

- Dlaczego? - zapytała wzburzona. 

-  Duncan  całkiem  oszalał  na  punkcie  panienki  Dla  niego  to  jeszcze  za  wcześnie. 

Proszę go zostawić w spokoju! Powinien poznać innych ludzi. Panienka jest pierwszą kobietą, 

którą  widział.  Celowo  wysłałem  go  do  miejsca,  gdzie  spotka  inne  młode  kobiety.  Nie 

uczyniłem tego, by sprawić wam ból, dobrze panience Ŝyczę, ale Duncan nie moŜe zostać w 

klasztorze. Musi mieć szansę odnalezienia swego miejsca w Ŝyciu. Czy nie uwaŜa panienka, 

Ŝ

e mam rację? 

background image

Do  pokoju  weszła  Mary  z  herbatą,  więc  Sandra  szczęśliwie  uniknęła  odpowiedzi. 

Kiedy znów zostali sami, zakonnik rzeki: 

- Wiem, Ŝe on panienki teraz bardzo potrzebuje... 

- A ja jego! - wykrzyknęła spontanicznie. 

- Ale wy nie pasujecie do siebie! On taki pełen prostoty i ty skaŜona konwenansami... 

- JuŜ nie. Zmieniłam się. 

-  Ale  niewystarczająco,  panno  Sandro.  Dla  ciebie  Duncan  jest  tylko  ekscytującą 

przygodą. Proszę, zostaw go w spokoju, zanim sprawy zajdą za daleko. 

-  JuŜ  zaszły  za  daleko  -  odezwała  się  cicho.  -  Dałam  mu  to,  o  co  prosił,  bez 

zastanowienia, lecz z całą moją miłością. I nie Ŝałuję. 

- Tym gorzej. W takim razie naleŜy działać szybko. PrzekaŜę Duncanowi wiadomość, 

Ŝ

e nie chcesz go więcej widzieć. 

-  AleŜ  ojcze!  Nie  powinieneś!  -  zawołała  z  rozpaczą.  -  MoŜe  i  ma  ojciec  rację,  Ŝe 

Duncan  powinien  mieć  moŜliwość  wyboru.  Ale  pozwól  mi  powiedzieć  o  tym  podczas 

rozmowy w cztery oczy. 

-  MoŜe  to  wcale  nie  będzie  konieczne?  Doszły  mnie  słuchy,  Ŝe  Duncan  świetnie  się 

czuje w nowych warunkach. Nie powinna panienka być zdziwiona, gdy się juŜ tu więcej nie 

pokaŜe.  Tak  zresztą  byłoby  najprościej.  Dostał  od  panienki  to,  czego  chciał,  moŜe  więc 

przestała go panienka interesować. 

Westchnął. 

-  Ta  rozmowa  sprawiła  mi  przykrość  -  rzekł  w  chwilę  później.  -  Nigdy  bym  nie 

przypuszczał, Ŝe panienka tak się zachowa. Drogie dziecko, jakŜe teraz z czystym sumieniem 

będziesz mogła stanąć na ślubnym kobiercu? 

Po wyjściu ojca Andrzeja Sandra siedziała na krześle nieporuszona. Na samą myśl, Ŝe 

juŜ nigdy więcej nie zobaczy Duncana, poczuła przejmujący ból. 

Dni  mijały.  Sandra  pracowała  cięŜko,  pragnąc  zagłuszyć  swój  smutek.  Podejmowała 

się  stale  nowych  zajęć,  byleby  tylko  nie  rozmyślać  za  wiele.  Któregoś  dnia  wpadła  na  dość 

szalony  pomysł.  Postanowiła  zaprosić  na  herbatę  do  swego  saloniku  lady  Cynthię  oraz 

rodzeństwo Hall. Ku jej zdumieniu zgodzili się, choć propozycja trochę ich zaskoczyła i nieco 

rozbawiła. 

Tego wieczoru miały miejsce trzy zdarzenia, które na długo zapadły jej w pamięć. 

Zaraz  po  przyjściu  gości,  gdy  Sandra  weszła  na  moment  do  sypialni,  usłyszała  jakiś 

szelest z salonu, a kiedy wróciła, zdawało się jej, Ŝe w pomieszczeniu czegoś brakuje. Ale nie 

zorientowała się, czego. Rozmowa toczyła się gładko jakby nigdy nic. 

background image

Drugie  zdarzenie  miało  miejsce  za  sprawą  Moiry.  Colin  draŜnił  się  Ŝartobliwie  z 

Sandrą, a w końcu ujął ją pojednawczo za rękę. Czy to się stało przypadkowo, czy teŜ Moira 

uczyniła  to  z  premedytacją,  Sandra  nie  była  pewna.  W  kaŜdym  razie  potrącona  przez 

zazdrosną  siostrę  filiŜanka  przewróciła  się  i  gorąca  herbata  wylała  się  prosto  na  ich  dłonie. 

Moira bardzo przepraszała, ale Sandra wiedziała swoje. 

Najbardziej  jednak  poruszyły  dziewczynę  wspomnienia  lady  Cynthii,  która, 

opowiadając róŜne epizody z dzieciństwa Moiry i Colina, napomknęła coś o sankach. 

-  Tak,  pamiętam  -  przerwała  jej  Moira.  -  Co  się  z  nimi  stało?  Zdaje  się,  Ŝe  dostał  je 

Duncan, ale... 

Sandra,  która  podchodziła  właśnie  do  stolika,  na  którym  stał  imbryk  z  herbatą, 

odwróciła się gwałtownie. 

- Duncan? 

Wszyscy troje popatrzyli na nią zdumieni i w tym momencie dziewczyna uświadomiła 

sobie, Ŝe popełniła powaŜny błąd. 

- Miałam młodszego brata, który miał na imię Duncan - rzuciła gorączkowo. - Umarł 

w wieku zaledwie kilku lat, dlatego tak zareagowałam na to imię. 

-  Rozumiem  -  pokiwał  głową  Colin.  -  Nie,  zdaje  mi  się,  Ŝe  sanki  nie  przetrwały. 

Rozpadły się na kawałki, kiedy nasz Maluch poŜyczył je od tego biednego chłopca. 

- Szkoda - rzekła Moira. - Aha, Colin, musisz porozmawiać z Mary, ona... 

Okazja  przepadła,  teraz  juŜ  Sandra  nie  mogła  zapytać,  kim  był  Duncan,  nie 

wzbudzając przy tym podejrzeń. 

Po  wyjściu  gości  osunęła  się  na  fotel,  uświadamiając  sobie  w  pełni,  jak  bardzo  była 

zdenerwowana  podczas  ich  wizyty.  Na  szczęście  wszystko  poszło  właściwie  gładko, 

atmosfera była nie najgorsza... 

Nagle  Sandra  utkwiła  wzrok  w  ścianie,  w  miejscu  gdzie  umieściła  rysunki  od 

Duncana. Teraz wisiała tam tylko akwarelka przedstawiająca klasztor na wzgórzu. 

Wilk wyjący do księŜyca zniknął. 

Nagle przypomniała sobie szelest dartego papieru, który dobiegł ją z salonu, gdy przez 

moment przebywała w sypialni. Które z trojga gości zerwało rysunek ze ściany? I dlaczego? 

Nie  ulegało  najmniejszej  wątpliwości,  Ŝe  nie  spadł  sam,  na  ścianie  pozostały  białe  rogi 

arkusza. 

Sandra zdenerwowała się nie na Ŝarty. Jakim prawem to uczyniono? PrzecieŜ to był jej 

rysunek,  dostała  go  od  Duncana.  Bez  wielkiej  nadziei  zaczęła  go  szukać.  Na  czworakach 

zaglądała pod meble, nawet pod obrus. 

background image

I znalazła! ZauwaŜyła go za szafą, ale poniewaŜ nie mogła tam wsunąć dłoni, pomogła 

sobie grzebieniem. Nie powiesiła obrazka z powrotem na  ścianie, lecz starannie ukryła. Nikt 

jej go juŜ nie zabierze. 

W  myślach  odtworzyła  sobie  raz  jeszcze  rozmowę  przy  stole.  A  więc  istniał  jakiś 

Duncan! 

„George poŜyczył sanki od tego biednego chłopca i zepsuł je...” 

Myśli przebiegały jej w głowie jak błyskawice 

Och,  aleŜ  jestem  niemądra.  Przypomniało  jej  się,  jak  Duncan  powiedział,  Ŝe  zawsze 

miał  ochotę  usiąść  na  gzymsie  i  pomachać  nogami.  Łobuziak  George  był  na  pewno 

bezgranicznie podziwiany przez osieroconego synka Wiliama Halla. 

PoŜar  pochłonął  pięć  ofiar  lorda  Halla,  George’a,  guwernantkę  oraz  tych  dwoje, 

wdowę po Wiliamie Hallu i jej dziecko, którzy spłonęli w sąsiadującym z pałacem budynku. 

Czy ten chłopiec, zapewne młodszy od swego kuzyna George’a, to mógł być Duncan? 

Sandra musiała się co do tego upewnić. Ale nie mogła zapytać nikogo z domowników, 

nikomu juŜ nie ufała. 

Nagle doznała olśnienia. Pani Fields! Tak, tylko ona mogła jej pomóc! 

Sandra postanowiła poprosić następnego dnia o wolne popołudnie i odwiedzić w tym 

czasie gadatliwą panią Fields. 

background image

ROZDZIAŁ VIII 

Sandra  kierowała  się  wzdłuŜ  plaŜy  w  stronę  niewielkiej  osady,  w  której  mieszkała 

pani  Fields.  Obłoki  mgły  znad  morza  przesuwały  się  ku  lądowi,  fale  miękko  uderzały  o 

piasek. Tu i ówdzie ścieŜka wiodła przez wydmy. 

Mniej  więcej  w  połowie  drogi  dziewczyna  zorientowała  się,  Ŝe  ktoś  ją  śledzi.  Z  tyłu 

kilkakrotnie mignęła jej wynurzająca się z oparów mgły szczupła ciemna postać. Osobnik ów 

przez cały czas utrzymywał ten sam odstęp, by nie zostać rozpoznany. Sandra, zaniepokojona, 

przyspieszyła  kroku,  w  końcu  zaczęła  biec  i  dopiero  na  widok  pierwszych  chat  rybackich 

odetchnęła z ulgą. 

Dotarłszy  do  przytulnego  domku  pani  Fields,  była  przekonana,  Ŝe  zgubiła  swego 

prześladowcę.  Sympatyczna  kobieta  przyjęła  ją  z  radością.  Uwielbiała  pogawędki,  a  juŜ  ze 

szczególnym sentymentem wspominała lata, kiedy była kucharką w Elms of Goram. 

Przy  herbatce  i  domowych  ciasteczkach  Sandra  musiała  jednak  najpierw  wysłuchać 

szczegółowej  relacji  gospodyni  o  nękającym  ją  reumatyzmie,  a  takŜe  wymienić  uwagi  na 

temat rodziny królewskiej. Dyplomatycznie kierowała rozmowę na inne tory, by wydobyć od 

pani domu to, co interesowało ją najbardziej. 

-  Ma  pani  taką  świetną  pamięć,  pani  Fields,  na  pewno  mogłaby  mi  pani  pomóc.  W 

Elms of Goram, dzieje się coś niedobrego, nie wiem dokładnie co, ale wyczuwam,  Ŝe ma to 

związek z przeszłością. Człowiek, którego bardzo cenię, znajduje się w niebezpieczeństwie. 

Oczy pani Fields zaokrągliły się ze zdumienia. 

-  Czy  moŜliwe,  Ŝe  któraś  z  pięciu  osób  uznanych  za  ofiary  wielkiego  poŜaru  mimo 

wszystko zdołała ujść z Ŝyciem? - mówiła dalej Sandra. - Mam mianowicie wszelkie powody, 

by przypuszczać, Ŝe tak się stało. 

- Hmm, nie wiem - wymamrotała kucharka - Na pewno nie George ani guwernantka, 

bo ich ciała zidentyfikowano. 

- A co z innymi? 

-  Lord  Hall,  który  pobiegł  szukać  syna,  dostał  się  w  rejon  największego zagroŜenia  i 

zginął w płomieniach bez szans na ratunek. Ginny zaś, wdowa po Wiliamie, wraz z dzieckiem 

spłonęła w swym domu. Z budynku ostały się tylko zgliszcza. 

- Dziecko Ginny? Czy to był chłopiec? 

- Tak, bardzo urodziwy chłopczyk ale odrobinę nieporadny. Trochę było mi go Ŝal, bo 

George, wyjątkowo inteligentny i bystry malec, często stroił sobie z niego Ŝarty. Nazywałam 

background image

ich Aniołkiem i Diabełkiem. 

- Jak miał na imię syn Ginny? 

-  Duncan.  Moim  zdaniem  był  ładniejszy  od  George’a.  Miał  złociste  włosy  i  błękitne 

oczy, a przy tym takie dobre serce... Nie spotkałam nigdy kogoś tak poczciwego. 

Sandra poczuła, jak ściska ją w gardle. 

- Nie zmienił się wcale, pani Fields. Udało mu się przeŜyć, to bez wątpienia on. 

- Ale to niemoŜliwe! Gdzie się podziewał przez te wszystkie lata? 

-  Nie  mam  co  do  tego  całkowitej  pewności.  Z  tego  co  mówi,  domyślam  się,  Ŝe 

mieszkał na jakiejś wyspie razem ze starym głuchoniemym rybakiem. 

- O mój BoŜe! - wyrwało się pani Fields. 

- Czy Wiliam Hall był najstarszy z braci? - zapytała Sandra. 

- Nie, najstarszy był lord Hall, ojciec Colina, to on odziedziczył tytuł i majątek. 

Kolejna  teoria  Sandry  nie  sprawdziła  się.  Duncan  nie  był  spadkobiercą,  którego  ktoś 

chciał usunąć, by utorować sobie drogę do majątku. 

-  Mój  BoŜe  -  powtórzyła  ekskucharka  głosem  zdradzającym  wzruszenie.  -  Mały 

Duncan Ŝyje. 

-  Pani  Fields,  czy  kiedy  następnego  dnia  po  poŜarze  zjawiła  się  pani  w  pałacu, 

zauwaŜyła pani duŜe straty? 

- Podobno poŜar w Elms of Goram wybuchł, kiedy w miasteczku gaszono juŜ ostatnie 

płomienie. Dom Wiliama Halla jednak spłonął doszczętnie. 

- Dobrze, Ŝe udało się chociaŜ uratować ten piękny pałac! 

- Tak - pokiwała głową pani Fields. - Pałac jest zbudowany  z kamienia, więc mocno 

nie ucierpiał, natomiast dom Wiliama był drewniany. Zresztą wiatr wiał od morza. 

- Nurtuje mnie jeszcze jedno, pani Fields - z lekkim ociąganiem rzekła Sandra. - Kiedy 

uciekła  Ŝona  Colina  Halla?  Zdaję  sobie  sprawę,  Ŝe  od  tamtych  wydarzeń  minęło  wiele  lat, 

gdyby  jednak  mogła  pani  sobie  przynajmniej  przypomnieć,  czy  to  było  przed,  czy  po 

poŜarze? 

Pani  Fields  z  wraŜenia  upuściła  łyŜeczkę  od  herbaty  i  szybko  pochyliła  się,  by  ją 

podnieść. Jej odpowiedź zabrzmiała trochę niepewnie: 

- Wydaje mi się, Ŝe w tym samym czasie. Chyba tak... Panno Winter, jeszcze panience 

nie pokazywałam serwetki, którą właśnie haftuję. Koniecznie musi panienka zobaczyć... 

Ale Sandra nie zamierzała dać za wygraną. 

- Dlaczego właściwie Elaine Hall uciekła? 

- Panno Winter, nie mogę - odpowiedziała pani Fields. 

background image

- Czego pani nie moŜe? 

W pokoju zapanowała całkowita cisza. 

- Co wiem, to wiem - odparła po chwili ekskucharka i zacisnęła usta. 

- Bardzo bym chciała to usłyszeć. 

-  Przyznaję,  Ŝe  lubię  poplotkować  o  dawnych  czasach,  uwaŜam  teŜ,  Ŝe  panienka  jest 

bardzo  mila,  ale...  o  lady  Elaine  nie  chcę  rozmawiać.  Przyrzekłam  jej  to  kiedyś  i  słowa 

dotrzymam. 

-  Szanuję to,  oczywiście.  Proszę  wybaczyć  mi  ciekawość,  miałam jednak  szczególny 

powód,  by  o  to  zapytać.  Nie  będę  juŜ  pani  dłuŜej  męczyć.  Jeszcze  tylko  na  koniec 

chciałabym, by rzuciła pani okiem na wykonany  przez Duncana rysunek. Wydaje mi się, Ŝe 

on coś znaczy. Proszę popatrzeć! 

Pani Fields pobladła jak ściana, krew odpłynęła jej z okrągłych policzków. Wypuściła 

z rąk kartkę z narysowanym wilkiem na tle tarczy księŜyca, jakby się sparzyła. 

- Naprawdę narysował to Duncan? Nie, nigdy w to nie uwierzę. 

- Dlaczego? 

- Bo to niemoŜliwe! Duncana nie było jeszcze na świecie, kiedy to się stało. 

- Co się stało? 

- Wszystko zostało zniszczone. 

- W poŜarze? 

-  Nie,  duŜo  wcześniej.  To  chyba  jakieś  moce  nieczyste,  nie  chcę  mieć  z  tym  nic 

wspólnego. 

Nerwowo ściskała krzyŜyk ze srebra, który miała zawieszony na szyi. 

Rozmowa zakończyła się frazesami na temat robótek ręcznych i pogody. 

Sandra  poŜegnała  się  i  ruszyła  w  drogę  powrotną.  Kiedy  opuściła  osadę  i  wyszła  na 

ś

cieŜkę  wśród  skał,  w  gęstniejącej  mgle  ujrzała  jakąś  postać,  przyczajoną  nieopodal. 

Odwróciła się po chwili za siebie, a wówczas mignął jej szczupły człowiek ubrany na czarno. 

Domyśliła się, Ŝe to Emerson. 

Jest stary, próbowała się uspokoić Sandra. W razie czego zdąŜę mu uciec. Nie wierzę, 

by chciał mi zrobić coś złego, po prostu mnie szpieguje. 

OstroŜnie odwróciła głowę, ciemna postać podeszła bliŜej. Sandra przyspieszyła kroku 

i  po  chwili  gdzieś  z  przodu  usłyszała  głosy.  Drogą  do  miasta  podąŜały  dwie  kobiety  z 

kilkorgiem  dzieci.  Z  wielką  ulgą  Sandra  przyłączyła  się  do  nich  i  szła  w  grupie,  póki  nie 

zauwaŜyła majaczących we mgle wieŜyczek pałacu Elms of Goram. 

Wieczorem tego samego dnia Sandra grała z  lady Cynthią w karty i trochę się u niej 

background image

zasiedziała.  Wracała  do  siebie  jak  zwykle  przejściem  dla  słuŜby.  Nie  chciało  jej  się  szukać 

ś

wiecznika,  znała  wszak  doskonale  wąskie  kamienne  schodki  obok  kuchni,  bo  korzystała  z 

nich  kilkakrotnie  w  ciągu  kaŜdego  dnia  Co  prawda  schody  nie  miały  poręczy,  ale  Sandra 

przewaŜnie przytrzymywała się ściany. 

Doszła  do  ostatniego  stopnia,  gdy  nagle  pośliznęła  się  i  upadła.  Rozpaczliwie 

wymachując rękoma, próbowała się czegoś złapać, ale natrafiwszy na pustkę, poturlała się w 

dół.  Poobijana,  jęknęła  z  bólu  i  z  trudem  się  podniosła.  Wczołgując  się  powoli  na  górę, 

poczuła  intensywny  zapach,  a  gdy  dotknęła  ostatniego  stopnia,  wyczuła  na  nim  grubą 

warstwę ługu. 

Bezmyślna  Mary!  pomyślała  zagniewana.  Pewnie  szorowała  schody  i  zapomniała 

dokończyć. 

Chwyciła  szmatę  i  starła  maź,  a  potem,  pojękując  cicho,  pokuśtykała  do  swego 

pokoju. 

Długo nie mogła zasnąć. Bolało ją kolano. Ale nie to ją martwiło najbardziej. Od kilku 

juŜ dni jej myśli krąŜyły bez przerwy wokół jednego: odbierała niepokojące sygnały wysyłane 

przez swoje ciało. Piersi nabrzmiały i były bardzo wraŜliwe. Poza tym całkiem straciła apetyt. 

Duncan, ukochany, dlaczego nie wracasz? pomyślała z rozpaczą. 

Policzyła dni od ich ostatniego spotkania i wyszło jej, Ŝe minął juŜ trzeci tydzień. Co 

zrobię, jeśli on nie wróci? zamartwiała się. 

Odwróciła się do ściany i zasnęła na mokrej od łez poduszce. 

Następnego wieczoru rodzina Hallów pojechała na przyjęcie i Sandra została w pałacu 

sama. W jadalni wystawiono dla niej kolację, ale dziewczyna nie była głodna. Mdliło ją, gdy 

tylko spojrzała na jedzenie. 

Och, Duncanie, co myśmy najlepszego zrobili? Jak wybrniemy z tego kłopotu? 

Równocześnie jednak  wbrew  wszystkiemu  odczuwała cichą  radość, mimo  Ŝe  pewnie 

inna dziewczyna w podobnej sytuacji by się załamała. 

Wmusiła w siebie odrobinę ryby i jarzyn, kierując się raczej zdrowym rozsądkiem niŜ 

apetytem,  jednak  na  widok  salaterki  z  puddingiem  migdałowym  zemdliło  ją.  Niechętnie 

nabrała budyniu na łyŜeczkę, trochę zjadła, ale zaczął rosnąć jej w ustach. Pośpiesznie więc 

wyniosła tacę do kuchni, a resztkę puddingu wyrzuciła do śmieci. 

Wróciła do swego pokoju spocona jak mysz, do tego kręciło jej się w głowie i ledwie 

poradziła sobie ze zdjęciem ubrania. Kiedy wreszcie połoŜyła się do łóŜka, poczuła potworny 

ból  Ŝołądka.  Skuliwszy  się  pod  kołdrą,  mocno  zacisnęła  zęby,  by  nie  krzyczeć.  W 

otumanionym  mózgu  dziewczyny  roiły  się  wizje,  wydawało  jej  się,  Ŝe  jakaś  ręka  dosypuje 

background image

czegoś do miski z puddingiem, jednak wyobraźnia nie podpowiedziała jej, czyja to mogła być 

ręka. 

Czuła, Ŝe ściany wokół niej wirują. Wiedziała, Ŝe powinna zawiadomić Mary o swojej 

chorobie, ale ściany nagle stawały się podłogą, po której czołgała się, zaciskając zęby. 

Panicznie obawiała się, Ŝe nie wytrzyma i zacznie krzyczeć z bólu i ze strachu. 

Ś

wiat  Sandry  zasnuł  się  nierzeczywistą  mgłą,  dni  i  noce  zlały  się  w  jedno. 

Dziewczyna słyszała jednak jakieś szepty i dostrzegała nad sobą coraz to nowe twarze. Jedna 

z nich, z brodą, była całkiem obca, ale wydała jej się przyjazna. 

- ... na pewno jakieś zatrucie. Proszę podawać chorej te krople kilka razy dziennie. 

Dziewczyna z wysiłkiem przemówiła: 

-  Doktorze,  proszę  mnie  stąd  zabrać...  grozi  mi  niebezpieczeństwo...  proszę  mnie 

obronić. 

- Majaczy - rozległ się ostry glos Moiry. - Dopilnuję, Ŝeby przyjmowała krople. 

- Czy je straciłam? Proszę mi powiedzieć, Ŝe wszystko w porządku! - Sandra wlepiła 

w doktora oczy, które w bladej wychudzonej twarzy zdawały się większe niŜ zwykle. 

Poklepał ją uspokajająco po ramieniu, nie pojmując wcale, o czym dziewczyna mówi. 

W  następne  dni  Sandrze  przyświecała  tylko  jedna  jasna  myśl:  Nie  wolno  mi  wziąć 

niczego do ust, cokolwiek by mi podawano. Ani jedzenia, ani płynów! 

Jedynie od lekarstw nie udało jej się wykręcić, ale krople zdawały się łagodzić boleści. 

Mimo  Ŝe  dręczyło  ją  okropne  pragnienie  i  język  przyklejał  się  do  podniebienia,  nie 

tknęła Ŝadnego napoju, jaki jej podawano. 

Wreszcie  poczuła  się  lepiej.  Przez  pierwsze  dni,  całkiem  wycieńczona,  z  trudem 

utrzymywała się na nogach, ale juŜ mogła sama przygotować sobie w kuchni coś do jedzenia. 

Regularne  odŜywianie  szybko  pomogło  jej  odzyskać  formę  i  oczy  nie  wydawały  się  juŜ  tak 

nienaturalnie  duŜe.  Wróciła  do  swych  obowiązków,  choć  nadal  była  bardzo  blada  i  przy 

większym wysiłku mdlała. 

Colin  spędził  wiele  godzin przy  łóŜku  chorej  Sandry,  trzymając ją  za  rękę.  Któregoś 

dnia, kiedy byli sami na parterze, zawołał dziewczynę do salonu. 

-  Gdybyś  wiedziała,  jak  bardzo  się  cieszę,  widząc  cię  zdrową,  Sandro  -  zaczął,  gdy 

usiadła  naprzeciw  niego.  -  Nie  przypuszczałem,  Ŝe  czyjeś  Ŝycie  moŜe  tak  wiele  dla  mnie 

znaczyć.  Poddaję  się,  nie  mam  siły  dłuŜej  bronić  się  przed  własnymi  uczuciami.  Czy 

wyjdziesz za mnie? 

Popatrzyła na Colina w największym zdumieniu. 

- Mam wyjść za ciebie? AleŜ Colin, sądziłam... 

background image

-  Ja  teŜ  -  uśmiechnął  się.  -  Ale  zmieniłem  zdanie.  Dlatego  właśnie  pytam,  czy 

zostaniesz moją Ŝoną. 

- Jeszcze niedawno przyjęłabym z radością twoje oświadczyny - odrzekła dziewczyna. 

- Ale dziś juŜ nie. Za późno. 

- O co ci chodzi? Czy... Nie, niemoŜliwe, byś poznała jakiegoś męŜczyznę. 

-  Jednak  to  prawda,  Colin  -  odpowiedziała,  spuściwszy  głowę.  -  Niedługo  będę 

musiała wyjechać z Elms of Goram. 

- Dlaczego? - zapytał, marszcząc brwi. 

Milczała przez chwilę, ale wreszcie zebrała wszystką odwagę i popatrzyła mu w oczy. 

- Sądzę, Ŝe będę miała dziecko. 

-  Czy  ty  w  ogóle  wiesz,  co  mówisz?  -  patrzył  na  nią  z  niedowierzaniem.  -  Chyba  to 

jakiś kiepski Ŝart. Nie wierzę, Sandro, Ŝe ty, uosobienie cnoty... 

- Nie Ŝartuję - przerwała mu. - Mówię zupełnie powaŜnie. 

- Co za łotr się tego dopuścił? 

- To nie jego wina - przerwała. - Moja teŜ nie. To, co się stało, było nieuniknione. 

Na długą chwilę zapadła cisza. 

- Czy on się z tobą oŜeni? 

- Wydaje mi się, Ŝe juŜ nigdy go nie zobaczę - wyszeptała. 

Colin wstał i podszedł do okna. Cisza zawisła cięŜko w pokoju. 

- To niesłychane - mruknął w końcu Colin, nie mogąc się powstrzymać od ironicznego 

uśmiechu. - To ja tu przez cały czas obchodzę się z tobą jak z jajkiem, mając na uwadze twą 

płochość i surowe wychowanie, a ty tymczasem zachodzisz w ciąŜę z innym męŜczyzną! Kto 

to  jest?  -  Odwrócił  się  gwałtownie.  -  Tu  w  pałacu  oprócz  mnie  i  Emersona  nie  ma  innych 

męŜczyzn, a starego woźnicy nie podejrzewam. Jak to się stało, u diabła? I z kim? 

Nie odpowiedziała, więc znów zapatrzył się w widok za oknem. 

- Od kiedy? 

- Od miesiąca. 

- Jesteś pewna? 

- Niestety tak. 

- Dziwne, ale nie wydajesz się specjalnie zrozpaczona. 

- Nie jest mi lekko - rzekła z wysiłkiem. - Boję się nawet myśleć, co będzie, jeśli on 

mnie zawiedzie. 

- Czy to prawy człowiek? To znaczy... Czy ma dobry charakter? Jest inteligentny? Czy 

nie odstrasza wyglądem? 

background image

- O jego inteligencji nie mogę jeszcze zbyt wiele powiedzieć - odpowiedziała Sandra z 

ociąganiem. - Ale mogę zapewnić, Ŝe to człowiek wyjątkowo szczery, prostolinijny i ma złote 

serce. Jest teŜ bardzo przystojny. Wysoki, szczupły... 

- Podtrzymuję moją propozycję - przerwał jej. - Czy chcesz mnie poślubić? 

-  O  czym  ty  mówisz?  Oszalałeś?  Prosisz  mnie  o  rękę  po  tym  wszystkim,  co  ci 

wyznałam? 

-  Właśnie.  Posłuchaj,  przecieŜ  to  dopiero  miesiąc!  Uznam  dziecko  za  swoje.  Moim 

największym zmartwieniem jest brak dziedzica. Najmilsza Sandro... Tylko ty i ja wiemy, Ŝe 

nie mogę mieć dzieci. Tak cię proszę, zgódź się! 

Wstała,  nie  mogąc  oderwać  oczu  od  Colina,  w  głowie  zaś  tłukły  jej  się  niespokojne 

myśli. 

Ojciec  jej  dziecka...  Uniknie  wstydu...  Elms  of  Goram...  Pani  tego  pięknego  pałacu, 

Colin... 

Wspomnienie  Duncana  wywołało  w  niej  jednak  prawdziwą  burzę  uczuć.  Pod 

powiekami zapiekły ją łzy. 

- Ojciec dziecka ma jasne włosy i niebieskie oczy - wyszeptała. 

- Mój ojciec takŜe był blondynem i miał niebieskie oczy. 

- To dobrze, ale... 

Nagle Colin popatrzył na nią badawczo i rzekł powoli: 

- Niebieskooki blondyn, powiadasz? Nie, to niemoŜliwe, Ŝebyś go spotkała. 

Przeciągnął  dłonią  po  czole,  jakby  się  nad  czymś  mocno  zastanawiał,  a  potem  wziął 

dziewczynę za rękę. 

- A więc, Sandro, co powiesz na moją propozycję? 

-  Czy  pozostawisz  mi  trochę  czasu  do  namysłu?  To  dla  mnie  trudna  decyzja. 

Rozumiesz chyba, Ŝe całym sercem kocham ojca swego dziecka. 

- Ale przecieŜ cię zostawił. 

- Tak wygląda, moŜe jednak wróci. MoŜe... 

- Nie naleŜy czekać zbyt długo. Powiedzmy, Ŝe masz tydzień do namysłu. Wystarczy? 

- Niech tak będzie. Dziękuję ci, Colin. 

Przytulił ją mocno. Podniosła głowę i napotkała jego wzrok. Nie opierała się, kiedy ją 

pocałował. Ale jej ciało nie zareagowało. 

background image

ROZDZIAŁ IX 

Tego  wieczoru  Sandra  długo  nie  mogła  zasnąć.  Oświadczyny  Colina  bardzo  ją 

zaskoczyły,  ale  musiała  przyznać  sama  przed  sobą,  Ŝe  poślubienie  go  byłoby  najprostszym 

sposobem na rozwiązanie wszystkich jej problemów. Nie kochała lorda Halla, na małŜeństwo 

gotowa była zgodzić się jedynie przez wzgląd na dziecko. 

Od Duncana nie miała Ŝadnych wieści. Colin dał jej tydzień do namysłu, nie odpowie 

mu jednak nic konkretnego, póki nie rozmówi się z Duncanem. Tylko w jaki sposób ma się z 

nim skontaktować? PrzecieŜ nawet nie wie, dokąd wyjechał. Ojciec Andrzej pewnie mógłby 

jej pomóc, ale Ŝeby się o tym przekonać, musiałaby pójść do klasztoru. Nie czuła się jednak 

na siłach, by pokonać długą drogę przez las. 

Zasnęła,  nic  nie  wymyśliwszy.  Obudziły  ją  odgłosy  kroków  na  korytarzu.  Gdy 

usłyszała pukanie do drzwi, zerwała się gwałtownie. 

- Otwórz, Sandro! 

ZadrŜała, bo od razu poznała ten głos. Wyskoczyła z łóŜka i w jednej chwili znalazła 

się  przy  drzwiach.  Była  tak  zdenerwowana,  Ŝe  nie  mogła  przekręcić  klucza  w  zamku. 

Wreszcie jednak znalazła się w bezpiecznych objęciach Duncana. 

-  Och,  Duncanie  -  wyszeptała.  -  Wróciłeś!  A  juŜ  myślałam,  Ŝe  całkiem  o  mnie 

zapomniałeś! 

-  Próbowali  mnie  utrzymać  z  dala  od  ciebie  -  odpowiedział  z  gniewem.  -  Gdy 

zbudowaliśmy  dom,  nadeszła  wiadomość  od  ojca  Andrzeja,  Ŝebyśmy  zbudowali  jeszcze 

jeden, a potem jeszcze jeden. W końcu stamtąd uciekłem. Sandro, kocham cię! 

- Naprawdę? Naprawdę mnie kochasz? Ojciec Andrzej, odwiedziwszy mnie w czasie 

twojej  nieobecności,  nie  krył,  Ŝe  wysłał  cię  daleko  od  klasztoru,  Ŝebyś  miał  moŜliwość 

poznania innych młodych dziewcząt. Tak bardzo mnie przestraszył. 

- Zyskałem wielu przyjaciół, spotkałem teŜ niejedną pannę, ale cóŜ mi po nich? Przez 

cały czas myślałem tylko o tobie. 

Wypuścił Sandrę z objęć i popatrzył na nią badawczo. 

- Jesteś taka blada... Zeszczuplałaś. Byłaś chora? 

- Tak, byłam cięŜko chora. Ja... 

-  Chodź!  -  Na  rękach  zaniósł  ukochaną  do  sypialni  i  delikatnie  połoŜył  na  łóŜku. 

Potem  zdjął  habit  i  wsunął  się  pod  kołdrę  obok  niej.  Oparłszy  głowę  na  ramieniu  Duncana, 

Sandra głaskała leciutko jego twarz, jakby chciała zanotować w pamięci kaŜdy jej fragment. 

background image

- Opowiedz mi teraz, co się stało - poprosił. 

Zaczęła od tego, Ŝe ustaliła wreszcie jego toŜsamość. Wspomniała potem, Ŝe spadła ze 

ś

liskich schodów i Ŝe ktoś chciał ją otruć puddingiem migdałowym. 

Duncan  przycisnął  Sandrę  mocniej  do  siebie,  złorzecząc  pod  nosem,  co  dziewczynie 

uświadomiło, Ŝe nauczył się niejednego przez ten czas, gdy się nie widzieli. 

-  Muszę  ci  coś  jeszcze  opowiedzieć  -  dodała  po  chwili  milczenia.  -  Spodziewam  się 

dziecka. 

Uniósł się na łokciach i w mroku odszukał jej spojrzenie. 

- Dziecka? - powtórzył. - Masz na myśli nasze dziecko? 

- Tak. 

PołoŜył się z powrotem i długo milczał. 

-  Dowiedziałem  się  wszystkiego  od  kolegów,  z  którymi  stawiałem  domy  -  rzekł 

wreszcie. 

Sandra  poczuła  gorące  łzy  kapiące  z  jego  oczu  na  jej  policzek.  Objęła  go  za  szyję  i 

przytuliła mocno. 

- Czy to moŜe być prawda? - szeptał. - Chyba nie istnieje większe szczęście. 

-  Tak,  to  szczęście.  Dziecko  jest  zapewne  bardzo  silne,  skoro  przetrzymało  mój 

niebezpieczny upadek ze schodów i zatrucie. Ale co my zrobimy? 

-  Nie  obawiaj  się,  moja  gołąbeczko.  Duncan  jest  przy  tobie  i  nigdy  więcej  cię  nie 

zostawi samej. Zatroszczę się o was oboje. 

Z  lękiem  pomyślała,  co  na  to  wszystko  powie  ojciec  Andrzej.  Łudziła  się  jednak,  Ŝe 

zakonnik ugnie się pod wpływem okoliczności. Nie wspomniała Duncanowi o oświadczynach 

Colina, których w tej sytuacji i tak nie zamierzała przyjąć. Uznała, Ŝe najlepiej dla wszystkich 

będzie wyrzucić z pamięci ten epizod. 

LeŜeli  przytuleni,  szepcząc  sobie  do  ucha  miłosne  wyznania,  ale  nie  zdołali 

powstrzymać  ogarniającej  ich  gorączki.  Duncan  przyciągnął  Sandrę  mocniej  do  siebie,  jego 

usta  niecierpliwie  szukały  jej  warg.  Odpowiedziała  mu  pocałunkiem,  w  który  włoŜyła  całą 

swoją  miłość.  Kiedy  poczuła  błądzące  po jej ciele  dłonie,  nagle  wszystkie  kłopoty  przestały 

istnieć. 

Zaczynało dopiero świtać, krople deszczu monotonnie uderzały o szyby. Sandra leŜała 

w łóŜku wsłuchana w spokojny oddech Duncana. 

Wspólnie  zadecydowali,  Ŝe  w  trosce  o  dobro  dziecka  opuszczą  Elms  of  Goram, 

porzucając na zawsze dwór i jego mroczne tajemnice. 

Ich  wspólna  przyszłość  napełniała  Sandrę  pewnymi  obawami.  Duncan  nie  chciał 

background image

nawet  słuchać  o  tym,  Ŝe  ma  prawo  ubiegać  się  o  spuściznę  po  swym  ojcu,  Wiliamie  Hallu. 

Uznał,  Ŝe  lepiej  nie  wracać  do  przeszłości,  nie  miał  zamiaru  powstać  z  martwych.  Pragnął 

jedynie zabrać Sandrę i odjechać jak najdalej od tego miejsca. Był młody i silny. Wierzył, Ŝe 

w ten czy inny sposób zdoła zapewnić byt swym najbliŜszym. 

Sandra w zamyśleniu wodziła palcem po wzorzystej tapecie. Przypomniało jej się, Ŝe 

Duncan czynił podobnie, kiedy odwiedził ją po raz pierwszy. Co on wówczas powiedział? To 

były jedne z pierwszych słów, jakie usłyszała z jego ust. 

„Schody”. Powiedział „schody” i popatrzył ze zdumieniem w górę. 

Sandra zmarszczyła czoło, a w jej głowie zalągł się zupełnie szaleńczy pomysł. 

Schody... i atłasowa tapeta w stylizowane wzory ptaków. 

- Duncanie, obudź się! - lekko potrząsnęła śpiącym, który wymamrotał coś pod nosem 

niewyraźnie i przytulił się mocniej do niej. Sandra jednak nie rezygnowała. 

- Duncanie! Obudź się, wstawaj, natychmiast! Mam coś waŜnego! 

- JuŜ na nas czas? - spytał zaspanym głosem. 

- Nie, jeszcze nie. Powiedz mi jednak... Co pamiętasz z dzieciństwa? 

- Niewiele. Dlaczego pytasz? 

- Czy byłeś juŜ kiedyś w tym pomieszczeniu... to znaczy czy byłeś tu jako dziecko? 

- Chyba tak. Poznałem wzór na tapecie, tyle Ŝe... 

- W tym pomieszczeniu były schody, prawda? 

- Właśnie. 

Sandra wygramoliła się na podłogę. 

- Ubieraj się, Duncan. Wpadłam na pewien pomysł. 

Wstał i załoŜył habit. Zegar wybił godzinę czwartą. Sandra odsłoniła okna, by wpuścić 

do sypialni blade światło budzącego się dnia. 

- Chodź, zobaczysz coś! - Podeszła do wielkiego gobelinu i odchyliwszy róg, pokazała 

Duncanowi ukryte drzwi. 

- Co to? 

-  To  drzwi  do  pokoju  naroŜnego.  Chodź!  Pochyleni  weszli  pod  gobelin  i 

przecisnąwszy się przez wąską szparę w drzwiach, stanęli na progu pomieszczenia. 

- A niech mnie! - wyjąkał Duncan. - Tu się paliło! 

-  Wiesz,  coś  mi  się  nie  zgadza.  Pani  Fields  wspomniała,  Ŝe  tamtego  feralnego  dnia 

wiał wiatr od morza. Powiedziała takŜe, Ŝe Elms of Goram i sąsiedni dom zostały dopiero na 

końcu zaatakowane przez płomienie, ale to chyba niemoŜliwe. 

- Miasteczko leŜy na wschód od dworu - zaczął z namysłem Duncan. 

background image

- I dom twojego ojca takŜe. A tymczasem pałac zaczął się palić pierwszy. To dziwne. 

- Tak, nie rozumiem tego, ale moŜe pani Fields nie pamięta juŜ dokładnie. 

Sandra ostroŜnie przeszła kilka kroków. 

- Zwróciłeś uwagę na tapetę? 

- Tak, takie same ptaki. 

- Właśnie, i spójrz tam, ślady schodów. 

Oboje  przesunęli  wzrokiem  po  odcinającym  się  na  ścianie  jaśniejszym  zygzaku, 

biegnącym aŜ pod sufit. W miejscu, gdzie się kończył, przybite były solidne deski. 

- Tam jest na pewno wejście do pokoiku na wieŜy. 

Duncan  nagle  chwycił  mocniej  ramię  Sandry  i  wczepił  się  w  nie  paznokciami,  z 

przestrachem wpatrując się w sufit. W szarej poświacie brzasku wydawał się trupio blady. 

- Wolałbyś tam nie wchodzić? - domyśliła się. 

Nic nie odpowiedział. 

- JeŜeli pomoŜesz mi przynieść tu stół i ustawić coś na nim, to dalej juŜ sobie poradzę 

- przekonywała. 

Duncan pokiwał głową nieobecny duchem. 

- Bierzmy się do pracy! 

Przeciągnęli  stół  i  ustawili  w  miejscu,  nad  którym  w  suficie  przybite  były  deski. 

Duncan  przyniósł  krzesło  i  postawił  je  na  stole,  a  Sandra  w  tym  czasie  rozejrzała  się  za 

narzędziami. 

Kiedy juŜ wdrapała się na stół, Duncan ocknął się. 

-  Zejdź!  Ja  to  zrobię!  -  powiedział,  po  czym  wspiął  się  na  ustawioną  konstrukcję  i 

zabrał się do usuwania solidnych desek. 

Deszcz nadal uderzał o szyby, ale za oknem wstawał świt i w pomieszczeniu robiło się 

coraz jaśniej. 

Kiedy  mniej  więcej  po  godzinie  Duncan  uporał  się  z  robotą,  ich  oczom  ukazał  się 

właz, niestety takŜe zabity deskami. Duncan pracował z coraz większym zapałem, gwóźdź po 

gwoździu spadał na podłogę. 

-  Teraz  moja  kolej  -  powiedziała  Sandra,  kiedy  skończył.  Widziała  bowiem,  Ŝe  coś 

powstrzymuje tego silnego męŜczyznę przed otwarciem wejścia do pokoju na wieŜy. 

Zamienili  się  więc  miejscami.  Dziewczyna  pchnęła  pokrywę  włazu,  która  po  chwili 

ustąpiła. Kurz i śmieci posypały się z góry na jej głowę. 

- Przynieś z mojej sypialni świecę - poprosiła Sandra. - Tu jest zupełnie ciemno. 

Czekając na Duncana, wsłuchiwała się w odgłosy deszczu uderzającego o dach. 

background image

Duncan  wrócił  ze  świecznikiem  i  podał  go  Sandrze.  Dziewczyna  nie  bez  strachu, 

mimo  Ŝe  była  asekurowana,  wdrapała  się  na  oparcie  krzesła.  Teraz  juŜ  mogła  swobodnie 

rozejrzeć się po pomieszczeniu na górze. 

- Och, jak tu wspaniale! - zawołała, zadzierając głowę. 

- Tak, tam jest pięknie. - Głos Duncana dochodził do niej jakby z innego świata. 

-  Wiesz  co,  Duncan?  Tutaj  ukryty  jest  prawdziwy  skarb,  obrazy  namalowane  przez 

twojego dziadka! Ha, więc to tutaj wszystko pochowali. 

Obróciła się ostroŜnie, Ŝeby obejrzeć drugą część pomieszczenia. Poczuła mocniejszy 

uścisk Duncana na swych kostkach. 

- O, jeszcze więcej obrazów, całe mnóstwo... I... wiesz, przede mną... 

Zamilkła gwałtownie. 

- Co się stało? - zapytał zaniepokojony. 

Wpatrywała  się  szeroko  otwartymi  oczami,  a  potem  zaczęła  krzyczeć  jak  opętana. 

Krzesło  zachwiało  się.  Duncan  ledwie  zdąŜył  złapać  Sandrę,  cudem  nie  spadła  na  ziemię. 

Ś

wiecznik potoczył się w kąt, ale na szczęście płomień zgasł. 

Sandra wyrwała się Duncanowi i pobiegła do swej sypialni. Kiedy pośpieszył za nią, 

znalazł  dziewczynę  na  łóŜku,  zwiniętą  w  kłębek,  drŜącą  niczym  w  gorączce.  Próbował  ją 

uspokoić, ale ona tylko potrząsnęła głową. 

- Zamknij! - jęknęła. - Zamknij ten straszny pokój. Zamknij, słyszysz! 

Szybko zamknął drzwi i spuścił gobelin. Potem wziął dziewczynę w ramiona. 

- Jesteś taka blada. Coś ci dolega? 

Pokręciła głową i mocniej przywarła do niego. 

- Och, Duncanie! Mój kochany - zaszlochała. - Co oni tobie zrobili? 

Wiedziała, Ŝe do końca Ŝycia nie zapomni tego, co ujrzała w pokoiku na wieŜy. 

Na podłodze obok wielkiego obrazu przedstawiającego samotnego wilka wyjącego do 

księŜyca leŜały szczątki dwojga ludzi. 

Sandra  i  Duncan,  trzymając  się  za  ręce,  szli  wąskimi  uliczkami  miasteczka.  Siąpił 

deszcz. Sandra wystawiła twarz, pozwalając kroplom obmywać ją z łez. Sprawiało jej to ulgę. 

Kierowali  się  w  stronę  posterunku  policji.  Sandra  bywała  tam  juŜ  wcześniej  w 

związku z samobójczą śmiercią ojca i kłopotami finansowymi, które po sobie pozostawił. 

Nieliczni  przechodnie,  których  mijali,  patrzyli  ze  zdumieniem  na  osobliwą  parę: 

przystojnego  młodzieńca  w  przykrótkim  habicie  i  młodą  kobietę  z  wyŜszych  sfer,  której  z 

twarzy ściekały krople deszczu. 

- Zmarłych nie powinno się pochować - odezwał się Duncan znienacka. - Powinno się 

background image

ich ułoŜyć do snu w pięknej komnacie. 

- Pamiętasz? - zapytała. 

- I tak, i nie... 

-  Teraz  dopiero  rozumiem,  dlaczego  mieszkańcy  Elms  of  Goram  chcieli  się  ciebie 

pozbyć.  Na  pewno  cię  rozpoznali.  A  kiedy  zobaczyli  w  moim  pokoju  rysunek  wilka, 

domyślili się, Ŝe się spotkaliśmy. 

Zagryzła wargi w zamyśleniu, a po chwili dodała: 

-  Nie  wydaje  mi  się,  by  wszyscy  troje  byli  wprowadzeni  w  całą  sprawę.  Rysunek  ze 

ś

ciany  w  moim  pokoju  zerwała  Moira  albo  Colin,  albo  lady  Cynthia.  Ten,  kto  to  uczynił, 

działał  powodowany  strachem,  Ŝe  obrazek  zobaczy  dwoje  pozostałych  członków  rodziny. 

Pani Fields takŜe rozpoznała motyw. Kiedy pokazałam jej twój obrazek, zachowywała się tak, 

jakby ujrzała ducha. Sądziła, Ŝe płótna namalowane przez twojego dziadka zostały zniszczone 

na wiele lat przed twoim urodzeniem. 

Duncan nic nie odpowiedział, szli więc w milczeniu. 

Komisarz Wright przywitał Sandrę uprzejmie: 

-  Dzień  dobry,  panno  Winter.  Zapraszam  do  środka.  Jest  pani  całkiem  przemoczona. 

No cóŜ, ostatni raz widzieliśmy się w niezbyt miłych okolicznościach. MoŜe dziś sprowadzają 

panią do nas mniej ponure sprawy? 

- Niestety nie - pozbawiła go złudzeń Sandra. 

W kilka godzin później Elms of Goram wypełniło się obcymi ludźmi, którzy starannie 

zbadali zamknięte od lat pomieszczenie na górze. 

Komisarz Wright zwołał do zielonego salonu całą rodzinę: lady Cynthię, najwyraźniej 

przytłoczoną  nadmiarem  trosk,  Colina  i  Moirę,  a  takŜe  Emersona,  jedynego  spośród 

słuŜących, który pracował w pałacu przed dwudziestu laty. Sandra weszła razem z Duncanem. 

Zebrani zerkali na zmianę to na niego, to na komisarza. 

Colin, ujrzawszy jasne włosy i błękitne oczy Duncana, popatrzył pytająco na Sandrę. 

Nic nie mówiąc, skinęła lekko głową. Colin zacisnął usta, ale nie wyglądał na zagniewanego. 

Na jego twarzy malowało się raczej zmęczenie. 

- Co tu robi ten zakonnik? - zapytała Moira ostro. 

-  To  jeden  z  pomocników  ojca  Andrzeja  -  wyjaśnił  komisarz.  -  Zresztą  państwo  na 

pewno go znają, sami się przecieŜ zatroszczyliście, by trafił na wzgórze do klasztoru świętego 

Krzysztofa. 

-  Tak,  przypominam  sobie  -  odezwał  się  Colin.  -  Nie  rozumiem  jednak,  jaki  jest 

powód jego obecności w moim pałacu, nie pojmuję, dlaczego wciąŜ się tutaj zjawia. 

background image

- Nie rozpoznaje więc pan swego kuzyna? 

-  Kuzyna?  -  wybuchnęła  Moira.  -  Mieliśmy  tylko  jednego  kuzyna,  nazywał  się...  O 

BoŜe, chyba nie chce pan powiedzieć, Ŝe to jest Duncan? 

Colin poderwał się, tylko lady Cynthia siedziała cicho, potrząsając głową. 

- NiemoŜliwe, Duncan spłonął w swym domu - odezwała się wreszcie. 

-  On  nie  zginął  w  płomieniach  -  przerwał  jej  ostro  komisarz.  -  Ktoś  spośród  tu 

zebranych kłamie, a na dodatek starał się zabić Duncana: ugodził go noŜem w ramię, innym 

razem zaś omal nie utopił w studni. A wszystko po to, by zamknąć mu usta. Ktoś za wszelką 

cenę  próbował  nie  dopuścić  do  wyjawienia  okropnej  tajemnicy,  którą  skrywa  pokoik  na 

wieŜy. 

Sandra  popatrzyła  zamyślona  na  Emersona,  który,  jak  zwykle  odziany  na  czarno,  w 

milczeniu stał oparty o kominek. Nie miała cienia wątpliwości, Ŝe to właśnie on prześladował 

ostatnio  Duncana,  ale  teŜ  wiedziała,  Ŝe  nie  robił  tego  z  własnej  inicjatywy.  Kogo  chronił? 

Lady  Cynthię,  której  słuŜył  jeszcze  w  jej  rodzinnym  domu?  Czy  Moirę,  której 

wstawiennictwo u Colina pomogło mu zachować posadę, mimo Ŝe zwolniono całą słuŜbę? A 

moŜe Colina, którego podziwiał i obdarzał prawdziwym respektem jako słuŜący? A moŜe całą 

trójkę? 

-  Tak  mi  przykro  -  odezwała  się  Sandra  cicho  do  lady  Cynthii.  -  Tak  bardzo 

pragnęłabym,  by  zostało  to  pani  oszczędzone.  By  nie  musiała  pani  przez  to  wszystko 

przechodzić. 

- Moje dziecko, zrozumiałe, Ŝe musiałaś to zgłosić na policji - odpowiedziała starsza 

pani, machając niecierpliwie ręką. - Nie pojmuję jedynie, jak coś takiego mogło się zdarzyć w 

moim domu. 

Colin  siedział  blady  i  zgnębiony,  z  oczu  Moiry  wyzierał  strach,  zaś  lady  Cynthia 

odezwała się surowo do policjanta: 

-  AleŜ  to  szaleństwo,  panie  komisarzu!  Skąd  moŜe  pan  wiedzieć,  Ŝe  to  jest  Duncan? 

Skąd by się tu nagle wziął? Gdzie był przez wszystkie te lata, jeŜeli rzeczywiście udało mu się 

ujść  cało  z  poŜaru?  To  musi  być  jakiś  oszust,  który  chce  podstępem  uzyskać  prawo  do 

spadku. 

Duncan  nerwowo  szukał  czegoś  za  pazuchą,  wreszcie  wyjął  szkatułkę,  którą  połoŜył 

na stole. Colin i Moira podeszli bliŜej. 

- To gra literowa Duncana - stwierdził Colin, podnosząc szkatułkę z kości słoniowej. - 

Pamiętasz,  Cynthio?  Obaj  chłopcy  dostali  takie  gry  w  prezencie  od  podróŜnika,  który 

przyjechał  z  Afryki.  Gra  George’a  zachowała  się,  leŜy  gdzieś  pośród  jego  rzeczy,  ale 

background image

Duncana zniknęła. 

Lady Cynthia wytarła oczy chusteczką z szydełkową koronką, a potem zwróciła się do 

Wrighta z pytaniem: 

- Czy udało się panu zidentyfikować odnalezione zwłoki? 

- Jeszcze nie. Wiemy tylko, Ŝe to męŜczyzna i kobieta i Ŝe oboje zostali zastrzeleni. Na 

razie  nie  potrafimy  powiedzieć  nic  więcej. -  Komisarz  odwrócił  się  do Colina  z  pytaniem:  - 

Kiedy pańska Ŝona wyjechała do Indii, lordzie Hall? 

Colin pobladł jeszcze bardziej, a Moira głośno jęknęła. 

- Nie... Tego nie pamiętam - wyjąkał. 

- Przed czy po poŜarze? 

- Po! - wtrąciła pośpiesznie Moira. 

-  Nie,  mylisz  się  -  zaprotestowała  lady  Cynthia.  -  To  było  jeszcze  przed  poŜarem, 

moŜe kilka miesięcy wcześniej. 

Moira najwyraźniej usiłowała ratować brata z opresji. Jednak nie udało jej się. 

- Właśnie otrzymałem interesującą  wiadomość - rzekł komisarz. - Cedric Armstrong, 

męŜczyzna, z którym uciekła pańska Ŝona, takŜe zaginął bez śladu. Po wyjeździe od państwa, 

z  tego  miasteczka,  nie  dał  rodzinie  znaku  Ŝycia.  Jak  się  domyślam,  pan  takŜe  nie  otrzymał 

Ŝ

adnej wiadomości od Ŝony? 

- Nie - mruknął Colin. 

- Jeszcze nie ustaliliśmy, dokąd się udali, o ile w ogóle stąd wyjechali... 

-  Nic  nie  zrobiłem!  -  Colin  podniósł  glos.  -  Mój  BoŜe...  Jak  pan  moŜe  w  ogóle  tak 

myśleć? Ja... kochałem Elaine. 

- MoŜe właśnie dlatego. 

Sandra podeszła do Colina i wzięła go za rękę. 

- Wiem, Ŝe kochałeś Elaine - powiedziała cicho. - I nadal ją kochasz, prawda? 

Próbował  się  uśmiechnąć,  ale  na  jego  twarzy  pojawił  się  jedynie  grymas.  Potem 

obrócił się zdecydowanie w stronę Duncana i ściskając go za ramiona, rzekł: 

- Nie powitaliśmy cię zbyt serdecznie, ale uwierz mi,  Ŝe naprawdę bardzo się cieszę, 

widząc cię wśród Ŝywych. I obiecaj mi, Ŝe będziesz dobry dla Sandry. ZasłuŜyła na to. 

- śona mojego brata obeszła się z nim bardzo źle - odezwała się nagle Moira ostro. - 

Miał  wszelkie  powody,  by  ją  znienawidzić.  Ale  Ŝeby  z  tego  powodu  miał  ją  zamordować... 

nie, nie była tego warta. 

- Moira! - zawołał Colin. 

- MoŜe lepiej będzie trzymać się faktów - przerwał jej komisarz. - Wiemy,  Ŝe młody 

background image

Duncan  czegoś  się  wówczas  dowiedział.  Na  pewno  nie  był  świadkiem  morderstwa,  bo  ono 

mogło  mieć  miejsce  wcześniej.  Ale  kiedy  wybuchł  poŜar  w  mieście,  najprawdopodobniej 

wszedł po istniejących jeszcze wówczas schodach do pokoju w wieŜy i zaskoczył winowajcę 

w  chwili,  gdy  ten  zacierał  ślady  zbrodni.  ZauwaŜył  teŜ  dwa  ciała  leŜące  obok  wielkiego 

malowidła  przedstawiającego  wilka  w  blasku  księŜyca  i  oczywiście  strasznie  się  przeraził. 

Uciekł, a wtedy przestępca zamknął właz do pokoju w wieŜy i podpalił pokój naroŜny. Nasi 

specjaliści  są  pewni,  Ŝe  właśnie  tam  podłoŜono  ogień.  W  tym  samym  czasie  w  mieście 

najgorsze juŜ minęło. Podpalacz nie zdąŜył jednak sprawdzić, czy poŜar rozprzestrzenił się w 

poŜądanym  kierunku,  musiał  przecieŜ  podąŜyć  za  chłopcem.  Nie  wziął  pod  uwagę  silnego 

wiatru. PoŜar przeniósł się na sąsiedni dom, który spłonął do cna, gdy tymczasem w pokoju 

naroŜnym  i  pracowni  pod  kopułą  nie  wyrządził  większych  szkód.  Matka  Duncana  stała  się 

kolejną ofiarą tego mordercy. 

Sandra ścisnęła Duncana za rękę. 

- Ale co się stało z chłopcem? - zapytała lady Cynthia. 

-  Pobiegł  znaną  mu  drogą  do  portu,  nad morze. Dziś  trudno  dokładnie  ustalić, co  się 

tam wydarzyło. Jeden ze starych rybaków pamięta jednak, Ŝe po poŜarze głuchoniemy rybak 

Angus nieoczekiwanie bardzo się wzbogacił. Angus niedawno umarł i, jak powiadają rybacy, 

jego  zwłoki  przyniósł  do  miasta  młody  jasnowłosy  męŜczyzna,  który  nie  potrafił  mówić. 

Według mojej teorii winowajca, nie będąc w stanie zdobyć się na zabicie dziecka, przekupił 

rybaka  Angusa,  by  je  zabrał  na  swoją  wyspę.  Został  za  to  sowicie  nagrodzony,  ale  musiał 

obiecać, Ŝe nigdy nie pokaŜe chłopca innym ludziom. Oczywiście są to tylko przypuszczenia, 

bo  Duncan  nie  potrafi  ani  potwierdzić  tego,  ani  temu  zaprzeczyć.  Niewiele  pamięta,  jednak 

epizod w pokoju na wieŜy musiał wywrzeć na nim niezwykle silne wraŜenie, bo jeszcze jako 

dziecko  narysował  z  pamięci  wilka  w  blasku  księŜyca,  motyw  malowidła,  które  wraz  z 

wieloma innymi zostało schowane po śmierci dziadka w jego pracowni. 

Godzinę  później  z  pałacu  Elms  of  Goram  wyprowadzono  Colina,  podejrzanego  o 

dokonanie morderstwa na swej Ŝonie Elaine i jej kochanku Cedricu Armstrongu. 

background image

ROZDZIAŁ X 

Colin, zanim jeszcze opuścił z komisarzem Elms of Goram, zatroszczył się o Duncana 

i  Sandrę,  którzy  zdecydowanie  odmówili  pozostania  w  pałacu.  Skierował  ich  do  dobrego 

zajazdu, a przede wszystkim przekazał im niezwykłą wiadomość: spadek po Wiliamie i Ginny 

Hall w całości został umieszczony na koncie w banku. 

Colin  przyznał,  Ŝe  parę  razy  kusiło  go,  by  skorzystać  z tych  pieniędzy, ale  poniewaŜ 

sytuacja finansowa go do tego nie zmuszała, dotąd nie uruchomił konta rezerwowego, jak je 

nazwał, i bardzo się teraz z tego cieszył. 

Sandra tylko jęknęła, kiedy Colin poinformował ją o wartości spadku. 

-  W  takim  razie  będziemy  mogli  spłacić  dług, jaki  masz  wobec  Colina  -  odezwał  się 

Duncan bez wahania. 

- AleŜ... przecieŜ nie moŜesz... - przerwała mu Sandra, ale Colin jej wszedł w słowo. 

- Pozwól mu na ten gest! Mnie bardzo przydadzą się te pieniądze, a Duncanowi aŜ tak 

wiele nie ubędzie. 

-  Kamień  spadł  mi  z  serca  -  westchnęła  Sandra.  -  Colinie,  byłeś  dla  mnie  doprawdy 

wspaniałomyślny. Spróbuję ci się jakoś za to wszystko odwdzięczyć. 

- W jaki sposób? - zapytał zrezygnowany. 

- Porozmawiam z kimś, kto ma wieści o Elaine. 

- Kto to taki? 

- Pani Fields. Swego czasu dała słowo, Ŝe nikomu o tym nie powie, ale sądzę, Ŝe w tej 

sytuacji będzie zmuszona złamać przysięgę. 

- Pani Fields? - popatrzył Colin zdziwiony. - Znasz ją? A cóŜ takiego moŜe wiedzieć 

pani  Fields,  co  mogłoby  mi  pomóc?  I  kto  wymógł  na  niej,  by  milczała?  MoŜe  Emerson? 

Szczerze  mówiąc,  odnoszę  wraŜenie,  Ŝe  pani  Fields,  zamiast  mi  pomóc,  pragnie  raczej 

zacisnąć mi pętlę na szyi. 

Sandra  uświadomiła  sobie  w  tej  samej  chwili,  Ŝe  jeśli  sąd  udowodni,  iŜ  Colin  jest 

mordercą, zgodnie z prawem zostanie powieszony. To straszne! 

Popatrzyła z uwagą na dwóch spokrewnionych z sobą męŜczyzn. Jasnowłosy Duncan, 

mimo  Ŝe  młodszy  od  Colina,  wydawał  się  znacznie  silniejszy,  zarówno  fizycznie,  jak  i 

psychicznie.  Colin  tak  naprawdę  zawsze  był  trochę  nieśmiały.  Pod  maską  zarozumiałego 

lorda ukrywał własną niepewność. Czy inaczej dałby się tak bardzo zdominować Moirze? 

Poza  tym  dlaczego  nie  odprawił  Emersona  wraz  z  resztą  słuŜby  zwolnionej  po 

background image

poŜarze? 

Do  serca  Sandry  zakradły  się  wątpliwości  Czy  rzeczywiście  Colin  był  całkowicie 

niewinny, jak pragnęła wierzyć? 

Rozprawa przeciwko Colinowi miała się odbyć za dwa dni, Sandrze więc nie zostało 

duŜo czasu. 

Razem  z  Duncanem  zamieszkali  w  zajeździe,  w  osobnych  pokojach,  jak  nakazywała 

przyzwoitość.  Duncan  udał  się  na  wzgórze  do  klasztoru  świętego  Krzysztofa,  Ŝeby 

porozmawiać  z  ojcem  Andrzejem,  a  Sandra  w  tym  czasie  podąŜyła  wzdłuŜ  plaŜy  w  kolejne 

odwiedziny do pani Fields. 

Po  deszczu  powietrze  było  krystalicznie  czyste.  Fale  uderzały  o  brzeg,  usiłując 

pochwycić stopy dziewczyny. 

Była  zupełnie  sama,  szła  ścieŜką  wzdłuŜ  brzegu,  tuŜ  przy  krawędzi  wznoszących  się 

niemal pionowo urwistych wydm. 

Nagle  stoczyło  się  z  góry  kilka  kamieni  i  upadło  na  piasek  tuŜ  przed  nią.  Sandra 

instynktownie  cofnęła  się  o  kilka  kroków  i  przywarła  całym  ciałem  do  wydmy.  W  kilka 

sekund później na miejsce, w którym przed chwilą stała, runął wielki głaz. 

Bez  chwili  namysłu  ruszyła  biegiem  w  stronę  osady.  Kolana  pod  nią  drŜały,  ale  nie 

przestawała biec, rozglądając się z lękiem dokoła. Nie zauwaŜyła jednak Ŝywej duszy. 

CzyŜby  ktoś  próbował  pozbawić  ją  Ŝycia?  Dlaczego?  Teraz,  kiedy  wyjaśniła  się 

sprawa rysunku przedstawiającego wilka, nie stanowiła przecieŜ dla nikogo zagroŜenia! 

Zrozumiała  wszystko  lepiej,  dopiero  gdy  poznała  fakty  utrzymywane  przez  panią 

Fields  w  tajemnicy.  Korpulentna  starsza  pani  w  milczeniu  wysłuchała  długiej  opowieści 

Sandry o tym, co zostało znalezione w zamkniętej od wielu lat pracowni. Kiedy dziewczyna 

umilkła, pokiwała z powagą głową. 

- A więc tak się sprawy mają? W takim razie jestem zmuszona złamać przyrzeczenie i 

wszystko wyjawić. 

Niewielka  sala  rozpraw  pękała  w  szwach.  Duncan  i  Sandra  siedzieli  w  pierwszej 

ławce.  Sandra  zerknęła  na  lady  Cynthię,  która  wydawała  się  blada  i  osłabiona,  ale  siedziała 

wyprostowana  jak  struna.  Moira  wyglądała  tak,  jakby  od  aresztowania  Colina  nie  zmruŜyła 

oka, ale jak zwykle spokojna i opanowana, zachowywała się nienagannie. 

Nie tak dawno byłam do niej podobna, pomyślała Sandra. Zanim spotkałam Duncana i 

zanim on mi pomógł odnaleźć samą siebie. 

Przypomniano wszystkie okoliczności sprawy. Nazwisko Sandry i Duncana pojawiało 

się w protokołach wielokrotnie. Na stole sędziowskim leŜały róŜne dowody rzeczowe, między 

background image

innymi wykonany przez Duncana rysunek wilka. 

Colin,  blady  jak  kreda,  siedział  na  ławie  oskarŜonych,  ale  zapytany  przez  sąd  nie 

przyznał się do winy. Kazano mu więc złoŜyć dokładne wyjaśnienia, co robił w dniu poŜaru. 

-  Po  dwudziestu  latach  trudno  pamiętać  wszystkie  szczegóły  -  przemówił  Colin.  - 

Pamiętam  jedynie,  Ŝe  krąŜyłem  między  płonącym  miasteczkiem  a  zachodnią  przystanią, 

dokąd ewakuowaliśmy ludzi. Nie miałem pojęcia, Ŝe mój własny ojciec i brat znajdują się w 

mieście. Kiedy wydawało się, Ŝe najgorsze minęło, dostrzegłem, jak staje w płomieniach dom 

mojego  stryja.  Pognałem  ile  sił  w  nogach  w  tamtą  stronę,  ale  nie  było  juŜ  co  ratować. 

Mogliśmy jedynie ugasić wschodnie skrzydło Elms of Goram. Wtedy właśnie dowiedziałem 

się, Ŝe George i ojciec, a takŜe wielu innych zginęło w poŜarze. 

- Czy podczas gaszenia poŜaru był pan w naroŜnym salonie na piętrze? 

- Oczywiście, Ŝe tak. PrzecieŜ tam paliło się najmocniej. 

- Pamięta pan, czy wejście na strych było otwarte? 

- Bardzo dokładnie pamiętam, Ŝe było zamknięte, płomienie tylko lekko liznęły właz, 

natomiast  schody  paliły  się  całe  i  musieliśmy  je  porąbać.  Ktoś  nawet  rzucił  uwagę,  Ŝe  to 

wyjątkowe szczęście, iŜ ogień nie dostał się do pracowni. 

-  Powiada  pan,  Ŝe  schody  paliły  się  najbardziej  intensywnie?  Czy  to  moŜliwe,  Ŝe 

właśnie tam podłoŜono ogień? 

- Nigdy nie przyszło mi to do głowy. 

Colinowi pozwolono wrócić na miejsce i na świadka wezwano Moirę. 

-  Tego  dnia  byłam  w  domu  -  wyjaśniała  siostra  Colina.  -  LeŜałam  chora  na  grypę  w 

swoim  pokoju.  Nagle  usłyszałam  okropny  hałas,  a  gdy  wyjrzałam  przez  okno,  zobaczyłam 

purpurowe niebo. Pamiętam, Ŝe wołałam i dzwoniłam, ale nikt się nie zjawiał. SłuŜba miała 

tego dnia wychodne. Wstałam więc i z trudem zeszłam na dół, ale i tam nikogo nie spotkałam. 

Ź

le się czułam, dlatego teŜ wróciłam do łóŜka. Nie mam nic więcej do dodania. 

- Czy leŜała pani w łóŜku takŜe wówczas, gdy Elms of Goram zaczęło się palić? 

- Kiedy w pałacu wybuchł poŜar, część słuŜby zdąŜyła wrócić i zniesiono mnie na dół. 

- Czy widziała pani tego dnia Duncana Halla? 

- Nikogo nie widziałam. 

Jako  następna  zeznania  miała  złoŜyć  lady  Cynthia.  Wsparta  na  ramieniu  urzędnika, 

podeszła bliŜej stołu. 

-  Siedzieliśmy  z  lordem  Hallem  w  salonie  i  planowaliśmy  nasz  ślub,  kiedy 

dowiedzieliśmy  się,  Ŝe  w  miasteczku  wybuchł  poŜar  -  opowiadała.  -  Natychmiast 

pomyśleliśmy o George’u, który tego dnia wybrał się z guwernantką do miasteczka odwiedzić 

background image

swego  kolegę.  Lord  Hall  wybiegi  natychmiast,  usiłowałam  go  przestrzec,  ale  go  nie 

powstrzymywałam,  bo  sama  drŜałam  z  niepokoju  i  nie  mogłam  sobie  znaleźć  miejsca. 

KrąŜyłam wokół pałacu, podeszłam nawet kawałek drogą w stronę miasteczka i zobaczyłam z 

daleka to piekło. A mój ukochany nigdy stamtąd nie wrócił. 

Starsza  pani  zamilkła  i  dopiero  po  dłuŜszej  chwili  pozbierała  się  na  tyle,  by  mówić 

dalej. 

- Zwłoki George’a i guwernantki znaleziono w domu przyjaciela chłopca. Wszyscy w 

nim  zginęli.  Jednak  ciała  lorda  Halla  nie  odnaleziono.  Nigdy  więcej  juŜ  nie  ujrzałam 

najdroŜszego mi człowieka. 

- Czy przebywając poza pałacem widziała pani Colina Halla? 

-  Nie.  Dopiero  znacznie  później,  wtedy  gdy  ogień  buchnął  w  salonie  naroŜnym. 

Pomagał w gaszeniu. 

-  Tak  więc  wszyscy  troje  przebywaliście  w  róŜnych  miejscach  i  nie  widzieliście  się 

wzajemnie? 

- Zgadza się. 

Wezwano na świadka Emersona. Jego zeznania jednak nie wniosły do sprawy niczego 

nowego.  Feralnego  dnia  miał  wolne,  a  kiedy  wrócił  do  pałacu,  z  sąsiedniego  budynku 

pozostały zgliszcza. 

Sędzia  zamierzał  ustalić  wszystkie  szczegóły  dotyczące  poŜaru  i  dopiero  wówczas 

przejść do następnej sprawy. Pozostał ostatni świadek - Duncan. 

Wyglądał  niezwykle  młodo  i  sprawiał  wraŜenie  zupełnie  bezbronnego,  kiedy  stanął 

przed  stołem  sędziowskim.  Sandrze  krwawiło  serce,  gdy  patrzyła  na  niego.  Posłała  mu 

uśmiech,  pragnąc  podnieść  go  na  duchu,  i  wtedy  jakby  się  trochę  odpręŜył.  Sędzia  poprosił 

go, by opowiedział wszystko, co pamięta. 

Zachrypniętym głosem Duncan zaczął mówić o tym, co zachowało się w jego pamięci. 

Niejasne wspomnienie malowidła, śpiący ludzie. 

-  Dlaczego  poszedłeś  do  naroŜnego  salonu  na  górze?  PrzecieŜ  nie  mieszkałeś  w  tym 

domu. 

Dziwne, pomyślała Sandra, wszyscy zwracają się do Duncana per ty. Ale nie wynika 

to z chęci upokorzenia go, raczej przeciwnie. 

- MoŜe... Chyba coś usłyszałem - wyjąkał. - Nie wiem... A moŜe kogoś szukałem. 

- Kuzyna George’a? 

- MoŜliwe. 

-  Tak  więc  wszedłeś  do  salonu  naroŜnego,  a  potem  do  pokoiku  w  wieŜy.  Co  tam 

background image

zobaczyłeś? 

Wszyscy obecni na sali wstrzymali oddech. Duncan bezradnie pokręcił głową. 

- O mój BoŜe - wymamrotała Sandra. - To dla niego zbyt trudne. Czy oni nie pojmują, 

Ŝ

e ten silny męŜczyzna boi się jak dziecko? 

Duncan  wyprostował  się,  próbując  się  opanować.  Sandra  zauwaŜyła,  Ŝe  ma  czoło 

mokre od potu. 

- Obraz - rzekł z ociąganiem. - I dwoje śpiących ludzi. Bolało. 

- Co bolało? 

Duncan nie był w stanie odpowiedzieć, zaszlochał tylko. Sędzia nie powtórzył pytania. 

- Czy znałeś Elaine? - spytał oskarŜyciel, a Colin poderwał się z miejsca. 

- Elaine? - powtórzył Duncan, nie rozumiejąc. 

Sędzia zwrócił się do pozostałych członków rodziny. 

-  Czy  ktoś  z  państwa  mógłby  opowiedzieć,  jakie  stosunki  panowały  między  Elaine  i 

Duncanem? 

-  Duncan  ją  uwielbiał  -  powiedziała  lady  Cynthia  ze  smutkiem.  -  Elaine  zawsze 

znajdowała czas, by się z nim pobawić. Jej śmierć na pewno bardzo by go zabolała. Tak, on 

ubóstwiał Elaine. 

Moira prychnęła z irytacją. 

Sieć zaciska się wokół Colina, pomyślała Sandra i dreszcz przebiegł jej po plecach. 

- Czy widziałeś jeszcze kogoś w pracowni? - zapytał ostroŜnie prokurator. - Widziałeś 

kogoś, kto nie spał? 

Duncan ukrył twarz w dłoniach i długo milczał. W końcu podniósł głowę i rzekł: 

- Tak, widziałem kobietę. 

W  sali  rozległy  się  szepty,  ale  Sandra  nie  była  zaskoczona.  Nie  wierzyła,  Ŝe  Colin 

mógłby  być  mordercą.  Oczywiście,  Ŝe  rozpaczał  i  stał  się  zgorzkniały,  kiedy  Ŝona 

postanowiła  go  opuścić  dla  innego  męŜczyzny,  ale  przecieŜ  nie  przestał  jej  kochać.  Nie 

moŜna zemścić się w tak okrutny sposób na kimś, kogo się kocha. 

Ale to znaczy, Ŝe ktoś inny spośród mieszkańców pałacu pałał Ŝądzą zemsty. 

MoŜe  ta,  która  rozpieszczała  swego  brata  i  zastępowała  mu  matkę,  Moira?  Postępek 

Elaine  dotknął  ją  osobiście.  Od  początku  nie  znosiła  swej  bratowej,  zresztą  nie  darzyła 

sympatią nikogo, kto zbytnio zbliŜył się do Colina. 

Sandra ocknęła się i rozejrzała wokół. Wśród obecnych na sali zapanowało napięcie. 

- Zobaczyłeś kobietę? - przerwał mu oskarŜyciel. - Jesteś tego pewien? 

Duncan znowu zaczął się wahać. 

background image

- Nie. Nie jestem pewien, ale mignęła mi długa spódnica. Mimo to nie ma pewności, 

Ŝ

e... 

- Nie, nie ma - przerwał mu sędzia. - To mógł być męŜczyzna trzymający w dłoniach 

odzieŜ zamordowanej. Albo męŜczyzna w przebraniu. Nie sądzę, Ŝe powinniśmy dalej iść tym 

tropem. 

Ten  człowiek  dobrze  zna  swoje  obowiązki.  Ma  za  zadanie  wydać  wyrok  na  Colina  i 

nie  ulega  wątpliwości,  Ŝe  uczyni  to  w  majestacie  prawa,  pomyślała  Sandra  i  zerknęła  na 

Moirę. Jej twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu, ale wymuszone ruchy  zdradzały,  Ŝe jest 

bardzo zdenerwowana. 

Nie ulegało wątpliwości, Ŝe Moira się boi. Tylko o kogo? O Colina czy o siebie? 

Kolejne pytania skierował do Duncana obrońca Colina. 

- Powiedz, Duncan, czy usłyszałeś z salonu naroŜnego jakieś odgłosy, które sprawiły, 

Ŝ

e tam poszedłeś? Czy był to moŜe trzask płomieni? 

- Nie. Wtedy się tam jeszcze nie paliło. 

- MoŜe krzyk? 

-  Beznadziejne  pytanie  -  wtrąciła  się  lady  Cynthia.  -  PrzecieŜ  morderstwo  zostało 

popełnione kilka miesięcy wcześniej. 

Ona jest przekonana, Ŝe to Colin zamordował Ŝonę, pomyślała Sandra. Nic dziwnego, 

Ŝ

e jest taka przygnębiona. Jej cały świat legł w gruzach. Dzieci, którymi zaopiekowała się po 

ś

mierci siostry, spotkał okrutny los. Jedno zginęło w poŜarze, drugie jest mordercą. 

- AleŜ lady Cynthio - wyszeptała Moira zesztywniałymi wargami. - PrzecieŜ Colin jest 

niewinny. Jak ktoś w ogóle moŜe myśleć, Ŝe...? 

Starsza pani posłała jej smutne spojrzenie. 

- Proszę o spokój na sali! - zawołała sędzia. - Duncanie, mów dalej! 

- Nie, to nie był krzyk, ale jakiś dziwny dźwięk. Pamiętam, jak wybiegłem z mojego 

domu.  Nie  miałem  pewności,  skąd  dobiegł  ten  odgłos...  Chyba  kogoś  szukałem.  MoŜe 

George’a? Nie, nie sądzę. Nie pamiętam... 

Znów  ukrył  twarz  w  dłoniach  i  długo  się  nie  odzywał.  Nagle  uniósł  głowę  i 

powiedział: 

- Usłyszałem strzał. 

W zatłoczonej sali zapadła całkowita cisza. Oczy wszystkich zebranych skierowały się 

na jasnowłosego świadka. Obrońca, kręcąc się nerwowo, zapytał: 

- Czy jesteś pewien, Ŝe opowiadasz o dniu poŜaru? 

Sandra widziała, Ŝe Duncan patrzy dokoła rozbieganym wzrokiem. 

background image

-  Jak  mogę  pamiętać  coś  takiego?  -  zawołał.  -  Niech  pan  sam  spróbuje  przypomnieć 

sobie coś, co wydarzyło się choćby cztery czy pięć lat temu. 

-  Rozumiem  -  rzekł  spokojnie  obrońca.  -  To  jest  dla  ciebie  bardzo  trudne  zadanie. 

MoŜesz usiąść na swoim miejscu. Dziękuję. 

Nastrój  na  sali  osiągnął  punkt  krytyczny.  Colin  siedział  blady  i  zgnębiony,  nie  mógł 

udawać, Ŝe nie słyszy oskarŜycielskich szeptów rozlegających się za jego plecami. Sprawiało 

mu to ból. Moira nie wytrzymała napięcia. Zemdlała i trzeba ją było wynieść z sali. Wróciła 

po chwili blada jak ściana i spięta do granic wytrzymałości. 

Na  świadka  powołano  męŜczyznę,  który  brał  udział  w akcji  gaszenia  poŜaru  w  Elms 

of  Goram.  Zeznał,  Ŝe  zdziwiło  go,  dlaczego  drewniane  schody  do  pracowni  tak  się  mocno 

paliły. Wyjaśnił równieŜ, Ŝe Colin z wielkim zapałem pomagał je rąbać. 

Potem  zeznawała  kobieta,  która  opowiedziała  o  Cedricu  Armstrongu  i  jego 

domniemanym  związku  z  Elaine  Hall.  Przydługą  historię  przerwała  pani  Fields,  która, 

poderwawszy się z miejsca, zawołała: 

- Nie mogę juŜ dłuŜej milczeć. Nie chcę marnować cennego czasu wysokiego sądu! 

Sędzia zastukał młotkiem w stół, ale pani Fields wcale nie zamierzała umilknąć. 

-  A  cóŜ  takiego  chce  nam  pani  wyjawić,  pani  Fields?  -  zdumiał  się  obrońca.  - 

Domyślam się, Ŝe coś waŜnego? 

- Jak najbardziej! W samą porę doszłam do głosu. Zdenerwowałam się, przysłuchując 

się tej gadaninie. Jestem jedyną osobą, która wie coś naprawdę. Przyrzekłam milczeć i zwykle 

dotrzymuję słowa. Ale kiedy panna Winter przyszła do mnie i opowiedziała, jak się wszystko 

zagmatwało, zdecydowałam się wyjawić, co wiem. 

- Do rzeczy, pani Fields! 

- Tak, nie mogłam jednak niczego uczynić, nim nie porozumiałam się z pewną osobą. 

Poprosiłam, by zwolniła mnie z danego słowa i pozwoliła zeznawać. Przyprowadziłam tu tę 

osobę, ale na salę rozpraw weszłam sama. Moja przyjaciółka czeka w holu. Nie mogę... 

- Pani Fields, proszę w końcu przejść do rzeczy - powtórzył zniecierpliwiony adwokat. 

-  PrzecieŜ  mówię!  -  zdenerwowała  się  pani  Fields.  -  Powinien  mnie  pan  pierwszą 

powołać na świadka, powiedziałam to juŜ woźnemu, ale nie chciał mnie słuchać... 

- Pani Fields! - odezwał się surowo sędzia. - Proszę mówić na temat! 

-  Tak,  więc...  och,  nie...  Byłoby  mi  łatwiej  mówić,  gdyby  na  salę  weszła  moja 

przyjaciółka. 

Sędzia  przymknął  oczy  i  westchnął  zrezygnowany.  Woźnemu  nakazał  wezwać  do 

ś

rodka przyjaciółkę świadka. 

background image

Oczy wszystkich zwróciły się ku drzwiom, w których pojawiła się szczupła dama po 

czterdziestce. Z całą pewnością była kiedyś prawdziwą pięknością, teraz jednak w jej oczach 

gościł smutek. Widać było, Ŝe wiele wycierpiała. 

Colin zerwał się na równe nogi, a lady Cynthia ledwie zdołała stłumić okrzyk. Moira 

kolejny raz zemdlała. 

Colin zachwiał się, nie spuszczał jednak oka z przybyłej. 

- Elaine - wyszeptał. - To nie moŜe być prawda. PrzecieŜ to jest Elaine! 

background image

ROZDZIAŁ XI 

Po sali rozpraw przeszedł szmer zdziwienia. Oczy wszystkich  zebranych zwróciły się 

w stronę niepozornej kobiety, która oznajmiła, Ŝe nazywa się Elaine Hall. Podniecone szepty 

wypełniły  pomieszczenie.  Sędzia  kilkakrotnie  uderzył  młotkiem  w  stół,  by  uciszyć 

zgromadzenie,  po  czym  zaŜądał  od  osób  postronnych  opuszczenia  sali  rozpraw.  Pozostali  z 

wdzięcznością przyjęli jego decyzję. 

Colin  zerwał  się,  chcąc  natychmiast  podbiec  do  swej  Ŝony,  ale  go  powstrzymano. 

Elaine  została  powołana  na  świadka.  Moira,  ocknąwszy  się  z  oszołomienia,  zapytała,  czy 

moŜe  wrócić  do  domu,  ale  sąd  nie  wyraził  na  to  zgody.  Lady  Cynthia,  ocierając  oczy 

chusteczką,  siedziała  skulona, jakby  przytłoczona  biegiem  wypadków.  W  Ŝałobnych  szatach 

wydawała się duŜo starsza. 

Elaine opowiedziała swoją historię. 

-  Prawdą jest,  Ŝe  udałam  się  do  Indii z Cedrikiem Armstrongiem, ale nie łączyło nas 

nic poza zwykłą przyjaźnią. Nie byłam jego kochanką, jak plotkowano, nawet nie byliśmy w 

sobie zakochani, po prostu obawiałam się sama jechać w taką podróŜ. Po przybyciu do celu 

rozstaliśmy się i odtąd nawet o nim nie słyszałam. Wiem natomiast, Ŝe w rejonie, do którego 

Cedric  zamierzał  dotrzeć,  w  tym  czasie  szalała  epidemia  czarnej  ospy.  Przebywałam  w 

Indiach przez kilka lat, ale nie mogłam się przyzwyczaić do tamtejszych warunków. W końcu 

wróciłam, mimo Ŝe przyrzekłam, iŜ będę się trzymać z daleka od Elms of Goram. 

- Przyrzekłaś? - przerwał jej Colin. - Komu...? 

Sędzia stuknął młotkiem w stół. 

- Proszę nie przeszkadzać świadkowi. Lady Hall, proszę kontynuować. 

Elaine zerknęła na Colina, a potem ciągnęła dalej: 

-  Po  powrocie  w  rodzinne  strony  przypadkowo  spotkałam  panią  Fields.  Zawsze 

Ŝ

yłyśmy  ze  sobą  w  przyjaźni,  więc  i  teraz  nawiązała  się  między  nami  szczera  rozmowa. 

Dowiedziałam się, Ŝe mój mąŜ nigdy się ponownie nie oŜenił. Zdziwiło mnie to, poniewaŜ... 

Zamilkła i opuściła głowę. 

- Co pani chce przez to powiedzieć? 

- To nie ma znaczenia w sprawie. 

- W tej sprawie wszystko jest waŜne. Proszę mówić. 

Elaine westchnęła. 

- Wówczas, przed dwudziestoma laty, usłyszałam, Ŝe jestem Colinowi przeszkodą, Ŝe 

background image

stoję na drodze jego szczęściu. 

- Co ty opowiadasz? - poderwał się Colin. 

- Lordzie Hall, proszę usiąść! - nakazał sędzia. 

Elaine długo milczała, najwyraźniej niechętnie o tym mówiła. 

- Dowiedziałam się, Ŝe mój mąŜ zakochał się w innej kobiecie, ale nie chce rozwodu 

w obawie przed skandalem. Zasugerowano mi,  Ŝe jeśli go naprawdę kocham, powinnam mu 

zwrócić wolność, najlepiej wyjeŜdŜając z kraju. 

Podczas  gdy  Elaine  składała  zeznania,  na  twarzy  Colina  odmalowała  się  cała  gama 

uczuć:  zdumienie,  nadzieja,  wreszcie  wściekłość.  Siłą  woli  powstrzymywał  się,  by  nie 

poderwać się z miejsca. Ale Sandra wykazała mniejsze opanowanie. 

-  To  nieprawda,  Elaine! -  wykrzyknęła.  -  Colin  nigdy  nie  kochał  innej  kobiety  prócz 

ciebie. Wiem to na pewno! 

Elaine popatrzyła na nią ze smutkiem. 

- Domyślam się, kto ci opowiadał takie rzeczy - ciągnęła Sandra ze złością. - Moira, 

prawda, Ŝe się nie mylę? 

Elaine pokiwała głową. 

- Moira? - powtórzył Colin. - Czy to moŜliwe? 

Wstał obrońca Colina. 

-  Wysoki  sądzie,  wnoszę  o  ogłoszenie  kilkuminutowej  przerwy.  Dobrze  byłoby 

najpierw  dokładnie  wyjaśnić  nieporozumienia  rodzinne.  Potem  będziemy  kontynuować 

rozprawę. 

- Sąd ogłasza przerwę. 

- Moira! - odezwał się Colin tonem nie znoszącym sprzeciwu. 

Jego siostra zagryzła wargi, a po chwili zaczęła mówić: 

-  Spróbuj  mnie  zrozumieć,  Colin!  Przez  tyle  lat  ci  matkowałam,  wiem,  co  dla  ciebie 

najlepsze.  Elaine  nie  pasowała  do  ciebie,  chciała  tobą  rządzić,  dominować.  Nie  pozwalała, 

Ŝ

ebym wyręczała cię w załatwianiu niektórych spraw. We własnym domu nie miałam nic do 

powiedzenia. Czy nie byłam zawsze dla ciebie dobrą siostrą, Colinie? 

-  Dwadzieścia  lat  -  wyszeptał  z  rozpaczą  oskarŜony.  -  Ukradłaś  Elaine  i  mnie 

dwadzieścia lat. 

Odwrócił się do niej plecami. 

- Colin! - zawołała Moira błagalnie, wstając z miejsca. 

Zbył ją milczeniem, a zwracając się do sędziego, rzekł: 

- Zabierzcie ją stąd! Nie mogę znieść jej widoku. 

background image

- Nie moŜemy - odparł sędzia. - Najpierw musimy wyjaśnić motyw morderstwa. 

- Rozumiem - odpowiedział Colin. - W takim razie proszę mi pozwolić przynajmniej 

przez parę minut porozmawiać z Ŝoną na osobności. 

Sędzia  pokiwał  głową  na  znak,  Ŝe  się  zgadza,  i  Colin,  nie  spojrzawszy  nawet  na 

Moirę, wyszedł do pokoju sąsiadującego z salą rozpraw. 

- Nie rozumiem... - odezwał się niepewnie obrońca. - JeŜeli to nie były ciała Elaine i 

jej kochanka, Cedrica.... to w takim razie czyje? 

- Rozprawa zostanie wznowiona za kilka minut - rzekł sędzia zmęczonym głosem. 

Sandra podeszła do lady Cynthii i pochyliła się nad nią. 

- Jak się pani czuje? Tyle przykrych zdarzeń to chyba za wiele naraz. 

Lady Cynthia podniosła głowę i połoŜyła swą dłoń na dłoni Sandry. 

- Jest mi niewymownie smutno - wyszeptała. - Wszystko to jest okropne. Dręczy mnie 

niepewność i strach. Biedny Colin, pytają go o tak osobiste sprawy, i Moira... Jak ona mogła 

postąpić w taki sposób wobec Colina i Elaine? Nie pojmuję. 

- Szczerze mówiąc, ja takŜe nie - odparła Sandra. - MoŜe zapytam, czy nie pozwolono 

by pani wrócić do pałacu? 

-  Och,  tak...  Gdyby  to  tylko  było  moŜliwe.  Tak  bardzo  bym  pragnęła  o  wszystkim 

zapomnieć.  Biedni  ci  moi  siostrzeńcy.  Moira  jest  taka  niezrównowaŜona  emocjonalnie. 

Sądzisz, Ŝe to ona..? 

Nie dokończyła, patrząc na Sandrę rozszerzonymi oczyma. 

-  Na  pewno  nie!  -  Dziewczyna  usiłowała  się  uśmiechnąć.  -  Morderstwa  musiał 

dokonać  ktoś  inny.  Zresztą  nie  wiadomo,  czyje  zwłoki  zostały  odnalezione,  moŜe  to  ciała 

jakichś obcych ludzi? 

- Tak - westchnęła starsza pani. - Pewnie masz rację. 

Trzymając się za ręce, Colin i Elaine weszli do sali. Ich oczy promieniały. 

- MoŜemy kontynuować - rzekł Colin. 

- Właściwie sprawę moŜna uznać za zakończoną - oznajmił sędzia. - Colin Hall został 

oczyszczony  z  wszelkich  podejrzeń  o  zabójstwo  Ŝony,  Elaine  Hall,  i  jej  przyjaciela  Cedrica 

Armstronga.  Tajemnica  jednak  nie  została  wyjaśniona.  Proponuję,  byśmy  wspólnie  podjęli 

próbę rozwikłania tej zagadki. 

Wszyscy z wyjątkiem Emersona przytaknęli z aprobatą. Stary sługa siedział milczący, 

nieruchomy  niczym  czarny  cień.  Sandra  była  pewna,  Ŝe  właśnie  on  miałby  coś  do 

powiedzenia na ten temat. Tylko jak zmusić go do wyjawienia prawdy? 

Nagle poczuła przemoŜny apetyt na coś słonego. Powiedziała o tym Duncanowi, na co 

background image

ten szepnął: 

- Ja równieŜ jestem głodny jak wilk. 

Słowo „wilk” wywołało w dziewczynie nagłe skojarzenie. „Uśpiony wilk...” 

Zbladła  i  przez  moment  siedziała  niczym  skamieniała.  Później  wolnym  krokiem 

podeszła  do  adwokata  Colina,  przez  chwilę  rozmawiali  szeptem,  a  potem  adwokat  wstał  i 

zbliŜył się do sędziego. 

- Wysoki sądzie, zaistniały nowe okoliczności w sprawie. Chciałbym złoŜyć wniosek, 

by Duncan Hall na chwilę opuścił salę. 

- Dlaczego? - zdenerwował się Duncan. 

- Mógłbyś w tym czasie przynieść coś do jedzenia - poprosiła go Sandra. - Dla mnie 

najlepiej coś ostrego. 

Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Sandra wstała i zaczęła mówić: 

- Wydaje mi się, Ŝe wiem, kim była jedna z zabitych osób. Dlatego właśnie sądziłam, 

Ŝ

e lepiej będzie, jeśli Duncan tego nie usłyszy. 

- Proszę wyraŜać się jaśniej - upomniał ją sędzia. 

-  Tak jest.  Na  ślad  naprowadziły  mnie  dwa  zdarzenia.  Duncan  powiedział,  Ŝe  owego 

feralnego  dnia  kogoś  szukał.  Kogo  moŜe  szukać  pięcioletnie  dziecko?  To  jedno  pytanie. 

Drugie  będzie  mi  chyba  nieco  trudniej  sformułować.  Jakiś  miesiąc  temu,  zanim  jeszcze 

dowiedziałam  się,  kim  Duncan  jest,  zapytałam  go,  czy  nie  pamięta  matki.  Jego  odpowiedź 

wydała mi się dziwna. Myślał długo i intensywnie, by w końcu rzec: „Wilk... wilk... śpi!” Na 

początku sądziłam, Ŝe mówił o śpiącym wilku. Ale moŜe on miał na myśli obraz z wilkiem i 

dwoje leŜących przed nim ludzi? Proszę pamiętać, Ŝe pytałam o matkę. 

- Rzeczywiście, to nie jest wykluczone - rzekł z namysłem sędzia. 

-  Poza  tym  Duncan  wyraźnie  się  wzbraniał  przed  wejściem  do  pokoiku  w  wieŜy  - 

ciągnęła  z  zapałem  Sandra.  -  ChociaŜ  nie  potrafił  wyjaśnić  powodu.  -  Zwróciwszy  się  w 

stronę rodziny Hallów, spytała: - Czy ktoś mógłby opisać matkę Duncana? 

-  Mogę  to  zrobić  -  odezwał  się  Colin.  -  Ginny  była  czarującą  kobietą.  Pełna  ciepła, 

radosna, przyjazna. MoŜe nie wyróŜniała się urodą, ale miała w sobie duŜo wdzięku. A przy 

tym była bardzo mądra i wyrozumiała. 

- Ile miała lat? 

- Około trzydziestu, tak mi się zdaje. 

Sandra usiadła, westchnąwszy cięŜko: 

- Proszę, Ŝeby ktoś mnie wyręczył. 

- Wyręczył? W czym? - zdziwiła się Moira. 

background image

-  Przypomnę  to,  o czym  wszyscy  zdają  się  nie  pamiętać  -  powiedziała  pani  Fields.  - 

Panna  Winter  nie  jest  głupia,  teraz  zaczynam  rozumieć,  co  się  naprawdę  wydarzyło  przed 

dwudziestu laty. 

Dawna kucharka podeszła kilka kroków bliŜej, a sędzia skinął głową, jakby chciał jej 

dodać otuchy. 

- Pamiętam, Ŝe w Elms of Goram trwały przygotowania do ślubu i wesela - wyjaśniała 

pani Fields. - Ślubu ówczesnego lorda Halla i  panny Howard, którą teraz wszyscy nazywają 

lady Cynthią, mimo Ŝe przecieŜ nie wyszła nigdy za mąŜ. Pamiętam doskonale, Ŝe wchodząc 

do  salonu,  nie  raz  wyczuwałam  napiętą  atmosferę.  Dlaczego?  Ano  dlatego,  Ŝe  lord  Hall 

faktycznie  częściej  przebywał  w  sąsiednim  budynku  niŜ  we  własnym  domu.  Pamiętam 

jeszcze coś! Dzień przed poŜarem doszło do okropnej kłótni między lordem Hallem a panną 

Howard. Dotąd nie przywiązywałam do tego większej wagi, dopiero teraz zrozumiałam. 

- A cóŜ to za niewiarygodne plotki próbuje pani sprzedać? - przerwała jej lady Cynthia 

ostrym  tonem.  -  Emerson  moŜe  zaświadczyć,  jak  naprawdę  było.  Emersonie,  czy  słyszałeś 

kiedykolwiek jakieś sprzeczki między mym ukochanym lordem Hallem a mną? 

- Nie, lady Cynthio, nigdy. 

-  Kiedy  tak  rozmawiamy  o  tamtych  czasach,  mnie  takŜe coś  się  przypomina.  -  Colin 

wstał  i  podszedł  do  swej  niedoszłej  macochy.  -  Pamiętam  pewną  rozmowę  z  ojcem. 

Powiedział: „Mój chłopcze, męŜczyzna popełnia czasem straszny błąd. Ale jeszcze nie jest za 

późno, by go naprawić. Wkrótce usłyszysz zaskakującą wiadomość, ale uwierz, Ŝe ta zamiana 

wyjdzie  mi  na  dobre.  Zresztą  tobie  i  twojemu  rodzeństwu  takŜe”.  Tak  mniej  więcej  się 

wyraził.  Wtedy  nie  rozumiałem,  o  czym  mówi,  dopiero  teraz  mnie  olśniło.  Podczas  tego 

procesu przez cały czas usiłowałaś doprowadzić do tego, bym został skazany za morderstwo. 

Bałaś się, Ŝe wyjdzie na jaw prawda. Zabiłaś matkę Duncana, Ginny, i mojego ojca za to, Ŝe 

się pokochali i chcieli się pobrać, bo nie chciałaś zostać odrzucona. 

Ciemne  oczy  lady  Cynthii  zapłonęły  nienawiścią.  Kobieta  bezwiednie  przysunęła  się 

do Emersona. 

- Emerson zaświadczy, Ŝe to nieprawda - powiedziała zdumiewająco spokojnie. 

-  Emerson?  -  powtórzył  Colin  szyderczo.  -  On  przecieŜ  sam  siedzi  w  tym  po  uszy! 

Zawsze  był  twym  najwierniejszym  sługą,  gotowym  na  kaŜde  skinienie.  Pamiętam,  Ŝe  kiedy 

byliśmy  dziećmi,  Moira  i  ja  nazywaliśmy  go  ukochanym  cioci  Cynthii.  Zdaje  się,  Ŝe  to 

właśnie on pomagał ci pozbyć się Duncana i Sandry. 

Lady Cynthia spojrzała błagalnie na sędziego. 

-  Jak  pan  moŜe,  panie  sędzio,  na  to  pozwolić?  -  wyszeptała.  -  Jestem  starą  kobietą, 

background image

chyba naleŜy się jakiś szacunek dla moich siwych włosów. 

-  Kiedy  się  to  zdarzyło,  miałaś  niewiele  ponad  czterdzieści  lat!  -  zawołał  bezlitośnie 

Colin. - Zniszczyłaś Duncanowi całe dzieciństwo i młodość. 

- Wydaje mi się, Ŝe kiedy Duncan mieszkał na wyspie ze starym rybakiem, nie działa 

mu się krzywda - wtrąciła się Sandra. - Ale tego oczywiście lady Cynthia nie mogła wiedzieć. 

Starsza  pani  w  milczeniu  posyłała  wszystkim  wrogie  spojrzenia.  W  tej  samej  chwili 

wszedł  do  sali  Duncan,  niosąc  z  dumą  słoik  kiszonych  ogórków.  Staruszka  popatrzyła  na 

niego i wycedziła z nienawiścią: 

-  Ty  głupcze!  Po  co  wróciłeś?  Czemu  nie  pozwoliłam ci zginąć,  kiedy  uciekając  mi, 

wpadłeś  do  wody?  Byłam  sentymentalna,  oddałam  cię  w  ręce  rybaka,  darowałam  ci  Ŝycie! 

Przez wszystkie te lata lękałam się, Ŝe kiedyś wrócisz. 

Teraz Sandra pojęła wszystko. Nagle zrozumiała, dlaczego rana na ramieniu Duncana 

nie była głęboka - po prostu zadała ją kobieca ręka. Dziewczynie nietrudno było się teŜ teraz 

domyślić,  czyja  dłoń  dosypała  trucizny  do  puddingu  migdałowego.  Inne  próby 

unieszkodliwienia  niewygodnych  osób  podjął  z  pewnością  Emerson,  wierny  i  oddany  swej 

pani jak pies. 

Niepozorna  dama  w  czerni  stała  wyprostowana,  wspierając  się  drŜącą  ręką  na  lasce. 

Ale kobieca dłoń, która przed dwudziestu laty nacisnęła spust, na pewno nawet nie zadrŜała. 

Widząc zło wyzierające z ciemnych oczu lady Cynthii, Sandra nie miała co do tego Ŝadnych 

wątpliwości. 

Duncan patrzył zdziwiony, kiedy z sali wyprowadzono lady Cynthię i Emersona. 

- Co się stało? - zapytał. 

- Wszystko ci później wytłumaczę - powiedziała Sandra, czując, jak ją ściska w dołku. 

- I proszę cię, odstaw na bok te ogórki! 

Moira  wymknęła  się  z  sali  rozpraw,  świadoma,  Ŝe  oto  zakończył  się  w  jej  Ŝyciu 

pewien etap, Ŝe musi wszystko rozpocząć od nowa, i to na zupełnie nowych warunkach. 

-  Czy  kiedykolwiek  zdołam  ci  się  odwdzięczyć?  -  spytał  Colin,  podchodząc  wraz  z 

Elaine do Sandry. 

Ta, uśmiechnąwszy się, zaŜartowała: 

- Uczyń mi  tę przysługę i uświadom swemu niecywilizowanemu kuzynowi, Ŝe skoro 

wpędził dziewczynę w kłopoty, powinien poprosić ją o rękę. 

- CzyŜby ten łobuziak jeszcze tego nie uczynił? - zaśmiał się Colin. 

-  Duncan  nie  wyznaje  się  na  konwenansach  -  wyjaśniła  Sandra  z  błyszczącymi 

oczami. - A sytuacja zaczyna być krytyczna! Sama, szczerze mówiąc, nie mam odwagi go o 

background image

to zapytać. 

- Ogórki kiszone - pokiwała głową Elaine. - Wszystko rozumiem... 

-  Sandro,  uwaŜaj  na  to,  czym  się  odŜywiasz  -  Ŝartował  Colin.  -  Nie  zapominaj,  Ŝe 

karmisz dziedzica sporej fortuny! 

- W tym całym zamieszaniu całkiem o tym zapomniałam - roześmiała się Sandra. 

CóŜ  za  ironia  losu!  Colin  zaproponował  jej  małŜeństwo,  Ŝeby  w  ten  sposób  uczynić 

dziecko spadkobiercą majątku, nie przypuszczając nawet, Ŝe jako potomek Duncana ma ono 

juŜ do niego prawo. 

- Nie wiem, czy... - urwała Sandra, ale Colin w mig zrozumiał, o czym myślała. 

-  Odnowimy  pałac  i  urządzimy  go  na  nowo,  nim  nadejdzie  czas.  Pozbędziemy  się 

wszystkiego, co mogłoby nam przypominać upiory sprzed lat. 

Potem  Colin  wziął  Elaine  pod  rękę  i  razem  podeszli  do  Duncana.  Colin  szeptał  z 

kuzynem  o  czymś  przez  chwilę.  Duncan,  najpierw  wyraźnie  zdumiony,  wreszcie  się 

rozpromienił i zawołał na cały głos: 

-  Sandro,  wyjdziesz  za  mnie?  Sądzę,  Ŝe  powinnaś  się  zgodzić,  skoro  oczekujesz 

naszego dziecka! 

Ruszył  ku  niej,  a  ona  jak  na  skrzydłach  wybiegła  mu  na  spotkanie.  Nie  zwaŜając  na 

nikogo, zarzuciła ukochanemu ręce na szyję i radośnie zawołała: 

- Tak, Duncanie, z wielką radością cię poślubię! 

W  dwa  tygodnie  po  zakończeniu  procesu  Sandra  i  Duncan,  trzymając  się  za  ręce, 

podąŜali  ścieŜką  prowadzącą  ku  dolinie  pomiędzy  wzgórzami.  W  wieczornym  blasku 

księŜyca  Sandra  ujrzała  znów  stary  klasztor  świętego  Krzysztofa  i  jak  kiedyś  doszły  ją 

stamtąd Ŝałosne jęki i pełne lęku wołania. 

Odbyli  z  ojcem  Andrzejem  długą  rozmowę.  Zaczynało  juŜ  świtać,  a  oni  wciąŜ 

siedzieli  i  zastanawiali  się,  jak  pomóc  odrzuconym  przez  społeczeństwo  nieszczęśnikom, 

Ŝ

yjącym  u  stóp  klasztoru.  Duncan  i  Sandra  postanowili  przeznaczyć  połowę  majątku  na 

budowę  domu,  w  którym  chorzy,  kalecy  i  opuszczeni  mogliby  Ŝyć  w  nie  uwłaczających 

ludzkiej godności warunkach. 

Łagodne oczy ojca Andrzeja promieniały radością, kiedy patrzył na Sandrę. 

- Czy mogłabyś zapomnieć o wszystkim, co ci powiedziałem? - zapytał cicho. - Nigdy 

nie przypuszczałem, Ŝe mogę tak mylnie ocenić bliźniego. 

- Wcale mnie to nie dziwi, ojcze - uśmiechnęła się Sandra. - Kiedy się spotkaliśmy po 

raz  pierwszy,  byłam  zupełnie  innym  człowiekiem.  Dopiero  dzięki  Duncanowi  zmieniłam 

całkowicie stosunek do Ŝycia. 

background image

Odwróciwszy się, popatrzyła na męŜa z miłością. 

Duncan  takŜe  się  zmienił.  Przestał  wreszcie  przypominać  samotnego  wilka,  który  w 

prymitywnym strachu wyje do księŜyca. Stał się na nowo człowiekiem wśród ludzi.