background image

 

Peters Ellis 

 

Kroniki brata Cadfaela /Mnich 17 

 

Pole Garncarza 

background image

Rozdział pierwszy 

 

Minął tydzień od Jarmarku Świętego Piotra roku 1143 i powrócono znowu do rutyny 

suchego  i  pogodnego  sierpnia.  Zżęte  zboże  zwieziono  już  do  stodół,  kiedy  brat  Mateusz, 

piwniczy, przedstawił na kapitule sprawę, o której rozmawiał przed kilkoma dniami podczas 

jarmarku z przeorem augustiańskiego klasztoru Świętego Jana Ewangelisty w Haughmondzie, 

cztery  mile  na  północny  wschód  od  Shrewsbury.  Haughmond  był  fundacją  FitzAlana, 

pozostającego  w  niełasce  i  wydziedziczonego  od  czasu  obrony  zamku  w  Shrewsbury  przed 

królem Stefanem, chociaż plotka głosiła, że wrócił znów do Anglii po ucieczce do Francji i 

przebywa z wojskiem cesarzowej w Bristolu. Wielu jednak z jego miejscowych dzierżawców 

pozostało lojalnych wobec króla, zachowali więc swoje ziemie, a Haughmond kwitł pod ich 

patronatem.  Z  tym  szanowanym  sąsiadem  prowadzono  czasami,  z  wzajemną  korzyścią, 

interesy. Według brata Mateusza, była to jedna z takich okazji. 

- Propozycja tej zamiany ziemi przyszła z Haughmondu - mówił - ale jest korzystna dla 

obu klasztorów. Przedstawiłem już niezbędne dane ojcu opatowi i przeorowi Robertowi, mam 

tu  szkice  obu  pól,  o  których  mowa,  dużych  i  o  podobnej  jakości.  To,  które  posiada  nasz 

klasztor,  leży  półtora  mili  za  Haughton  i  jest  otoczone  z  obu  stron  gruntami  darowanymi 

klasztorowi w Haughmondzie. Oczywiście korzystne dla nich będzie dodanie tego kawałka do 

ich ziemi, dla wygody w użytkowaniu, oszczędności czasu i trudu chodzenia tam i z powrotem. 

Pole zaś, które Haughmond chce wymienić na tamto, leży po tej stronie dworu w Longnerze, 

zaledwie dwie mile od nas, ale o wiele za daleko od Haughmondu. Oczywiście rozsądek każe 

rozważyć tę zamianę. Obejrzałem ten grunt i jest to uczciwa propozycja. Zalecam, byśmy ją 

przyjęli. 

- Jeśli to pole jest po tej stronie Longneru - odezwał się brat Ryszard, subprzeor, który 

pochodził z drugiej strony tego dworu i znał okolicę - jak jest położone względem rzeki? Czy 

nie jest zalewane? 

- Nie. Severn płynie po jednej stronie, to prawda, ale brzeg jest wysoki, a łąka wspina 

się stopniowo od rzeki do skraju równiny,  gdzie jest osłaniający przed wiatrem pas drzew i 

krzaków. To jest to samo pole, które brat Ruald dzierżawił jeszcze półtora roku temu. Są tam 

dwie albo trzy glinianki nad brzegiem rzeki, ale chyba już wyczerpane. Obszar jest znany jako 

Pole Garncarza. 

Lekkie poruszenie obiegło kapitułę, wszystkie głowy zwróciły się w jednym kierunku, 

a wszystkie oczy utkwiły na jedną przelotną chwilę w bracie Rualdzie. Szczupły, spokojny, 

background image

poważny  człowiek  o  pociągłej,  surowej  twarzy  o  bardzo  regularnych  rysach,  które  nie 

zdradzały  jego  wieku,  wciąż  jeszcze  podchodził  do  godzin  modlitwy  niczym  ktoś  na  wpół 

pogrążony  w  jakimś  osobistym  zachwycie.  Swoje  końcowe  śluby  złożył  zaledwie  przed 

dwoma miesiącami, a powołanie do życia w klasztorze odkrył po piętnastu latach małżeństwa i 

dwudziestu  pięciu  wykonywania  zawodu  garncarza,  na  wpół  wypalony  w  udręce,  zanim 

uzyskał zgodę i osiągnął spokój. Spokój, który zdawał się go teraz nie opuszczać ani na chwilę. 

Wszystkie  oczy  mogły  być  zwrócone  na  niego,  on  zaś  pozostawał  całkowicie  spokojny. 

Wszyscy tu znali jego historię, która była dość zawikłana i dziwna, ale to mu nie przeszkadzało. 

Był tam, gdzie chciał być. 

- To dobre pastwisko - powiedział po prostu. - I może być uprawiane, jeśli trzeba. Leży 

wysoko ponad poziomem wylewów. Tego drugiego pola oczywiście nie znam. 

- Tamto może być nieco większe - zauważył brat Mateusz rzeczowo, wpatrując się w 

swoje  pergaminy  z  głową  przechyloną  na  bok  i  zmrużonymi  oczami  -  ale  dzięki  mniejszej 

odległości oszczędzimy czas i wysiłek. Mówiłem już, że uważam to za uczciwą zamianę. 

-  Pole  Garncarza  -  powiedział  przeor  Robert  w  zadumie.  -  Takie  pole  kupiono  za 

judaszowe srebrniki dla grzebania cudzoziemców. Ufam, że nazwa nie będzie złą wróżbą. 

- Nazwano je tak z powodu mojego zawodu - wyjaśnił Ruald. - Ziemia jest niewinna. 

Tylko  użytek,  jaki  z  niej  czynimy,  może  ją  splamić.  Pracowałem  tam  uczciwie,  zanim 

zrozumiałem, gdzie jest moje prawdziwe miejsce. To dobra ziemia. Może być lepiej użyta niż 

na taki warsztat i piec jak mój. Do tego wystarczy wąskie podwórze. 

- A jaki jest do niej dostęp? - spytał brat Ryszard. - Pole leży po przeciwnej stronie rzeki 

niż gościniec. 

- Jest bród nieco w górę rzeki i prom jeszcze bliżej pola. 

- Ta ziemia została podarowana Haughmondowi ledwie rok temu przez Eudona Blounta 

z  Longneru  -  przypomniał  brat  Anzelm.  -  Czy  Blount  jest  stroną  w  tej  zamianie?  Nie  ma 

zastrzeżeń? A może go nie zawiadomiono? 

- Pamiętajmy - wyjaśnił brat Mateusz, cierpliwy i znający całą sprawę - że Eudo Blount 

starszy zginął na początku roku pod Wilton, osłaniając w tylnej straży odwrót króla. Panem 

Longneru jest teraz jego syn, także Eudo. Tak, rozmawiano z nim. Nie ma żadnych zastrzeżeń. 

Ten dar jest własnością Haughmondu do użytku dla ich korzyści, czemu oczywiście służy ta 

zamiana. Z tamtej strony nie ma żadnych przeszkód. 

- I żadnych ograniczeń sposobu użytkowania? - spytał rzeczowo przeor. - Umowa na 

zwykłych warunkach? Obie strony mogą robić z polami, co zechcą? Budować, uprawiać czy 

paść tam stada, wedle woli? 

background image

- To uzgodnione. Jeżeli chcemy orać, nie ma przeszkód. 

-  Wydaje  mi  się  -  powiedział  opat  Radulfus,  patrząc  przeciągle  na  skupione  twarze 

swojej trzódki - że usłyszeliśmy dosyć. Jeżeli ktoś ma coś jeszcze do dodania, niech mówi, 

bardzo proszę! 

W  ciszy,  która  nastąpiła,  wiele  oczu  zwróciło  się  znów  w  oczekiwaniu  ku  surowej 

twarzy brata Rualda, który jako jedyny pozostawał  milczący i  niezaangażowany. Któż mógł 

lepiej od niego znać zalety tego pola, gdzie przepracował tyle lat, albo kto mógł lepiej ocenić, 

czy  dobrze  robią,  przyjmując  tę  propozycję?  Ale  on  już  powiedział  wszystko,  co  miał  do 

powiedzenia, i  nie czuł  potrzeby dodawania  czegoś jeszcze. Kiedy  odwrócił się od świata i 

oddał się swemu upragnionemu powołaniu, pole, chata, warsztat i krewni przestali dla niego 

istnieć. Nigdy nie mówił o swoim poprzednim życiu. Prawdopodobnie nigdy o nim nie myślał. 

Przez wszystkie tamte lata błąkał się i był daleko od domu. 

- Bardzo dobrze! - powiedział opat. - Najwyraźniej i my, i Haughmond zyskujemy na tej 

zamianie. Mateuszu, naradź się z przeorem i napisz odpowiedni kontrakt, a gdy data zostanie 

ustalona, poświadczymy go i opieczętujemy. Kiedy zostanie to załatwione, brat Ryszard i brat 

Cadfael mogą obejrzeć tę ziemię i zdecydować o jej najlepszym wykorzystaniu. 

Brat  Mateusz  zwinął  swoje  plany  pewną  ręką  i  z  zadowolonym  obliczem.  Jego 

zadaniem  było  czuwanie  nad  majątkiem  i  funduszami  klasztoru,  liczenie  ziemi,  plonów, 

darowizn  i  zapisów  oraz  dochodów,  które  mogły  przynieść  klasztorowi  Świętego  Piotra  i 

Pawła.  Oszacował  Pole  Garncarza  z  zawodową  przenikliwością  i  spodobało  mu  się  to,  co 

zobaczył. 

- Nie ma innych spraw? - spytał opat Radulfus. 

- Żadnych, ojcze! 

-  Zatem  kapituła  jest  zamknięta  -  powiedział  opat  i  wyszedł  na  wysuszoną  w 

sierpniowym słońcu trawę cmentarza. 

Brat  Cadfael  udał  się  po  nieszporach  do  miasta,  w  łagodniejsze  słońce  jasnego 

wieczoru,  by  zjeść  wieczerzę  ze  swoim  przyjacielem  Hugonem  Beringarem  i  swoim 

chrześniakiem  Idzim.  Miał  on  trzy  i  pół  roku,  był  wysoki  i  silny,  i  był  kimś  w  rodzaju 

dobrotliwego  tyrana  dla  wszystkich  domowników.  Ze  względu  na  swój  święty  obowiązek 

wobec chrześniaka, Cadfael  miał  pozwolenie na dość regularne odwiedziny w tym  domu,  a 

jeśli  czas  spędzony  z  chłopcem  wypełniony  był  bardziej  zabawą  niż  poważnymi 

napomnieniami odpowiedzialnego ojca chrzestnego, ani Idzi, ani jego rodzice nie uskarżali się 

na to. 

- On zwraca na ciebie więcej uwagi niż na mnie - powiedziała Alina, patrząc na nich z 

background image

uśmiechem.  - Ale zmęczy  cię, zanim ty zdołasz zmęczyć jego. Dobrze, że czas  go wkrótce 

kłaść do łóżka. 

Była tak jasna, jak Hugo był ciemny, jasna jak pierwiosnek, drobna i odrobinę wyższa 

niż jej mąż. Chłopiec był w podobny sposób szczupły, wysoki i lnianowłosy jak ona. Pewnego 

dnia  przerośnie  ojca  o  głowę.  Przepowiedział  to  sam  Hugo,  kiedy  zobaczył  swego  nowo 

narodzonego  dziedzica.  To  zimowe  dziecko  przyszło  na  świat  na  Boże  Narodzenie,  niczym 

najpiękniejszy  podarunek  świąteczny.  Teraz  trzylatek  był  pełen  burzliwej  energii  zdrowego 

szczeniaka i miał taką samą łatwość zasypiania, kiedy ta energia się wyczerpała. Alina zaniosła 

go do łóżka, a Hugo i Cadfael zostali, siedząc przy winie i omawiając wydarzenia dnia. 

- Pole Rualda? - spytał Hugo, kiedy usłyszał o przedmiocie porannych obrad kapituły. - 

To duże pole po tej stronie Longneru, gdzie miał swoją zagrodę i warsztat? Pamiętam ten dar 

dla  Haughmondu.  Byłem  świadkiem.  Było  to  w  październiku  zeszłego  roku.  Blountowie 

zawsze byli dobrymi patronami Haughmondu. Kanonicy nie korzystali z tej ziemi. Będzie jej 

lepiej w waszych rękach. 

-  Minęło  wiele  czasu,  odkąd  ostatni  raz  tam  przechodziłem  -  powiedział  Cadfael.  - 

Czemu  to  miejsce  jest  opuszczone?  Kiedy  Ruald  wstąpił  do  klasztoru,  nikt  nie  przejął  jego 

warsztatu, ale kanonicy z Haughmondu wynajęli komuś chatę. 

- Tak, pewnej starszej wdowie. Co miała począć z ziemią? A teraz nawet ona odeszła do 

domu córki w mieście. Warsztat splądrowano, a chata zamienia się w ruinę. Czas, żeby ktoś 

zajął się tym miejscem. Kanonicy nawet nie zebrali siana w tym roku. Chętnie pozbędą się pola. 

- Co wyjdzie na korzyść obu stronom - stwierdził Cadfael z namysłem. - I młody Eudo 

Blount nie ma żadnych zastrzeżeń, jak donosi Mateusz, mimo że przeor z Haughmondu musiał 

najpierw prosić o jego zgodę, skoro dar pochodzi od jego ojca. Szkoda - dodał z żalem - że 

donator odszedł przedwcześnie do swego Stwórcy i nie ma go z nami, by rzekł choć słowo w tej 

sprawie. 

Eudo Blount senior zostawił Longner pod opieką syna i dziedzica zaledwie parę tygodni 

po darowaniu pola klasztorowi i wyruszył zbrojnie, by się przyłączyć do armii króla Stefana, 

oblegającego wówczas cesarzową i jej wojsko w Oksfordzie. Przeżył tę kampanię tylko po to, 

żeby  zginąć  parę  miesięcy  później  w  niespodziewanej  klęsce  pod  Wilton.  Król  nie  po  raz 

pierwszy  nie  docenił  swego  najgroźniejszego  przeciwnika,  earla  Roberta  z  Gloucesteru, 

przeliczył  się  w  ocenie  szybkości  ruchów  przeciwnika  i  wpakował  się  z  tylną  strażą  w 

niebezpieczną sytuację. Wydostał się z niej cało jedynie dzięki heroicznej walce tylnej straży, 

którą królewski  rządca  William  Martel przypłacił wolnością, a Eudo  Blount  życiem. Stefan 

zmuszony  był  zapłacić  wysoką  cenę  za  wykupienie  Williama  Martela.  Nikt  jednak  na  tym 

background image

świecie nie zdołałby zapłacić okupu za Eudona Blounta. Jego starszy syn został panem dworu. 

Młodszy, jak sobie przypominał Cadfael, nowicjusz opactwa w Ramsey, przywiózł w marcu 

ciało ojca do domu na pogrzeb. 

-  Dorodny,  wysoki  mąż  -  wspominał  Hugo.  -  Nie  miał  więcej  niż  parę  lat  po 

czterdziestce. I był przystojny! Żaden z jego synów mu nie dorównuje. Dziwnie się układa los. 

Jego pani jest o kilka lat starsza i cierpi na jakąś chorobę, która zmieniła ją w cień i nie daje jej 

wytchnienia od bólu, a jednak ona trwa, on zaś odszedł. Czy kiedyś nie prosiła cię o lekarstwa. 

Pani z Longneru? Zapomniałem jej imienia. 

- Donata - rzekł Cadfael. - Ma na imię Donata. Skoro o niej mówisz, w swoim czasie jej 

dworka przychodziła do nas po leki na złagodzenie bólu, ale od ponad roku nie przychodzi. 

Myślałem, że się jej polepszyło i nie potrzebuje już tych ziół. Niewiele mogłem dla niej zrobić. 

Są choroby, wobec których moja skromna wiedza jest bezsilna. 

- Widziałem ją, kiedy chowali Eudona - powiedział Hugo, spoglądając posępnie przez 

otwarte drzwi hallu w letni zmierzch zbierający się nad jego ogrodem.  - Nie, nie ma żadnej 

poprawy. Między skórą a kośćmi ma tak mało ciała, że światło prześwieca przez jej dłoń, kiedy 

ją  podnosi,  a  twarz  ma  koloru  lawendy.  Eudo  posłał  po  mnie,  kiedy  postanowił  jechać  do 

Oksfordu na to oblężenie. Zastanawiałem się, jak on może zostawiać ją w takim stanie. Stefan 

go nie wzywał, a nawet gdyby tak było, nie musiał jechać osobiście. Był tylko zobowiązany 

wysłać  zbrojnego  jeźdźca  na  czterdzieści  dni.  On  jednak  uporządkował  swoje  sprawy, 

przekazał dwór swemu synowi i pojechał. 

-  Mogło  tak  być  -  zauważył  Cadfael  -  że  nie  mógł  już  znieść  patrzenia  co  dzień  na 

cierpienie, któremu nie mógł zapobiec ani ulżyć. 

Mówił bardzo cicho i Alina, wracająca właśnie do hallu, nie słyszała jego słów. Sam jej 

widok,  promiennie  zadowolonej  z  życia,  szczęśliwej  żony  i  matki,  przegonił  wszystkie  złe 

myśli i kazał im obu otrząsnąć się z powagi, która mogła rzucić cień na jej pogodę. Przyszła, by 

usiąść przy nich, choć raz z pustymi rękami, bo światło było za słabe do szycia czy przędzenia, 

a ciepły, cichy wieczór zbyt piękny, by go płoszyć zapalaniem świec. 

-  Śpi  twardo.  Głowa  mu  opadała  już  przy  modlitwie.  Był  jednak  wystarczająco 

ożywiony, żeby żądać swojej opowieści od Konstancji. Nie słyszy więcej niż parę słów, ale 

zwyczaj jest zwyczajem. I ja także chcę mojej opowieści  - powiedziała, uśmiechając się do 

Cadfaela - zanim ci pozwolę odejść. Co nowego w opactwie? Od czasu jarmarku nie zaszłam 

dalej niż do Matki Boskiej na mszę. Czy myślisz, że jarmark w tym roku się udał? Było chyba 

mniej Flamandów, ale pięknych tkanin nie zabrakło. Udało mi się kupić grubą walijską wełnę 

na zimowe stroje. Szeryf nie dba o to, co na siebie wkłada - mówiła z psotnym wyrazem twarzy 

background image

- ale ja nie chcę, żeby mój mąż chodził w powycieranym i za cienkim ubraniu. Czy uwierzysz, 

że jego najlepsza domowa szata ma dziesięć lat i była dwa razy przerabiana, a jednak on nie 

może się z nią rozstać? 

-  Starzy  słudzy  są  najlepsi  -  rzekł  Hugo  z  roztargnieniem.  -  Ale,  prawdę  mówiąc,  to 

tylko przyzwyczajenie. Możesz mi sprawiać nowe ubrania, moje serce, kiedy tylko chcesz. Co 

do  innych  nowin,  Cadfael  mówi  mi,  że  uzgodniono  wymianę  ziemi  między  Shrewsbury  a 

Haughmondem. Pole przy  Longnerze, zwane Polem Garncarza, przechodzi do i opactwa. W 

dobrym czasie na orkę, jeśli tak zdecydujecie, Cadfaelu. 

- To możliwe - zgodził się Cadfael. - Przynajmniej w górnej części, ponad rzeką. Dolna 

część to dobre pastwisko. 

- Lubiłam kupować u Rualda - powiedziała z żalem Alina. - Był dobrym garncarzem. 

Wciąż się zastanawiam, co mu kazało tak nagle porzucić świat dla klasztoru? 

-  Któż  to  wie?  -  Cadfael  sięgnął  pamięcią  wstecz,  co  robił  teraz  rzadko,  do  tego 

zwrotnego punktu  swego życia, wiele lat temu. Po wszelkiego rodzaju  podróżach, walkach, 

znoszeniu  upału,  chłodu  i  trudu,  po  doświadczeniu  przyjemności  i  bólów,  tamta  nagła 

nieodparta tęsknota do zwrotu i wycofania się w spokój pozostała tajemnicą. To z pewnością 

nie  był  odwrót,  raczej  jakieś  wynurzenie  się  w  świetle  i  pewności.  Nigdy  nie  umiał  tego 

wyjaśnić  ani  opisać.  Wszystko,  co  mógł  powiedzieć,  to  że  miał  objawienie,  zwrócił  się  w 

stronę, którą mu wskazano, i przyszedł tam, gdzie był wzywany. - To się zdarza. Myślę, że 

Radulfus miał z początku wątpliwości. Trzymał go w nowicjacie przez ponad rok. Jego żądanie 

było  niespodziewane,  a  nasz  opat  ma  wszelkie  skrajności  w  podejrzeniu.  A  poza  tym  ten 

człowiek był przez piętnaście lat żonaty, a żona wcale się na to nie zgadzała. Ruald zostawił jej 

wszystko, co mógł zostawić, i wszystkim tym wzgardziła. Walczyła o jego odzyskanie przez 

wiele tygodni, ale on był niewzruszony. Po tym, jak został do nas przyjęty, nie została długo w 

tej  zagrodzie  ani  nie  zabrała  sobie  niczego,  co  jej  zostawił.  Odeszła  ledwie  kilka  tygodni 

później, zostawiając otwarte drzwi i wszystko na miejscu, i znikła. 

- Z innym mężczyzną, jak mówią wszyscy sąsiedzi - rzekł Hugo. 

- Cóż - odparł rzeczowo Cadfael. - Jej własny ją opuścił. I bardzo boleśnie to odczuła, 

wedle wszelkich oznak. Mogła wziąć sobie kochanka, żeby się zemścić. Czy widziałeś kiedyś 

tę kobietę? 

- Nie - orzekł Hugo. - Nie przypominam sobie. 

- Ja widziałam - powiedziała Alina. - Pomagała mu na jego straganie w dni targowe i na 

jarmarku.  Nie  w  zeszłym  roku,  oczywiście.  Wtedy  on  był  w  klasztorze,  a  ona  już  odeszła. 

Mówiło się naturalnie, że Ruald ją porzucił, a plotka nigdy nie jest bardzo litościwa. Nie była 

background image

lubiana wśród kobiet na rynku, bo nigdy nie szukała przyjaciółek i nie pozwalała im się zbliżyć. 

A poza tym, widzicie, była bardzo piękna i była cudzoziemką. On ją przywiózł przed laty z 

Walii  i  nawet  po  tylu  latach  słabo  mówiła  po  angielsku,  i  nigdy  się  nie  starała  zostać  kimś 

innym  niż  cudzoziemką.  Zdawała  się  nie  pragnąć  nikogo  prócz  Rualda.  Nic  dziwnego,  że 

zgorzkniała,  kiedy  ją  opuścił.  Sąsiedzi  mówili,  że  go  znienawidziła,  i  zarzekali  się,  że  ma 

innego kochanka i radzi sobie bez męża. Ona jednak walczyła o niego do końca. Kobiety łatwo 

przechodzą od miłości do nienawiści, kiedy czasami miłość nie zostawia im nic oprócz bólu. - 

Alina  zadumała  się  nad  bólem  innej  kobiety  z  niezamierzoną  powagą  i  otrząsnęła  się  na  to 

wspomnienie zmieszana. - Teraz ja plotkuję! Co sobie o mnie pomyślicie! A wszystko to działo 

się przed rokiem i ona na pewno dawno się pocieszyła. Nic dziwnego, że wyrwała swe korzenie 

- były tu dość płytkie, gdy Ruald odszedł - i wróciła do Walii, nie mówiąc nic nikomu. Z innym 

mężczyzną czy sama, jakie to ma znaczenie? 

-  Kochanie  -  oświadczył  Hugo,  zarazem  poruszony  i  rozbawiony.  -  Nigdy  nie 

przestaniesz  mnie  zadziwiać.  Jak  to  się  stało,  że  tyle  wiesz  o  tej  sprawie  i  tak  się  nią 

przejmujesz? 

- Widziałam ich razem i to wystarczyło. Przez stół na straganie łatwo było zauważyć, 

jak jest oddana i szalona. Wy, mężczyźni - mówiła Alina ze zrezygnowaną tolerancją - widzicie 

naturalnie przede wszystkim prawa mężczyzny, który robi, co zechce, wstępuje do klasztoru 

albo wyrusza na wojnę. Ja jednak jestem kobietą i widzę, jak bardzo skrzywdzona została żona. 

Czy nie miała żadnych praw w tej sprawie? Czy kiedy pomyśleliście, że on mógł swobodnie 

odejść i zostać mnichem, ale jego odejście jej swobody nie dało? Ona nie mogła wziąć sobie 

innego męża, bo ten, którego miała, mnich czy nie, nadal żył. Czy to uczciwe? Mam nadzieję, 

że odeszła z kochankiem, zamiast żyć i trwać samotnie. 

Hugo wyciągnął długie ramię i przygarnął żonę do siebie z czymś pośrednim między 

śmiechem a westchnieniem. 

- Jest wiele racji w tym, co mówisz, a ten świat jest pełen niesprawiedliwości. 

- Przypuszczam, że to nie była wina Rualda - powiedziała Alina. - Chyba by ją uwolnił, 

gdyby mógł. Stało się jednak. Mam nadzieję, że znalazła jakąś pociechę w życiu, gdziekolwiek 

jest. I przypuszczam, że jeśli człowiek naprawdę jest owładnięty jakimś boskim natchnieniem, 

nie  może  zrobić  nic  innego,  niż  posłuchać.  Jakim  on  jest  bratem,  Cadfaelu?  Czy  to  było 

naprawdę coś, czemu nie mógł się oprzeć? 

-  Wydaje  mi  się  -  odpowiedział  Cadfael  -  że  tak  było.  Ten  człowiek  jest  całkowicie 

oddany Bogu. Naprawdę wierzę, że nie miał wyboru. 

Urwał, bo trudno mu było znaleźć właściwe słowa dla stopnia samooddania, który był 

background image

dla niego nieosiągalny. 

-  On  ma  teraz  bezpieczeństwo,  którego  nie  naruszy  dola  czy  niedola,  bo  dla  niego 

wszystko jest dobrem. Gdyby żądano od niego męczeństwa, zgodziłby się na nie z taką samą 

pogodą  jak  na  szczęście.  To  rzeczywiście  byłoby  szczęście,  bo  on  nie  zna  niczego  innego. 

Wątpię, czy poświęca jakąś myśl tamtemu życiu, które prowadził przez czterdzieści lat, albo 

żonie, którą poznał i opuścił. Nie, Ruald nie miał wyboru. 

Alina  wpatrywała  się  w  niego  wielkimi  oczami,  które  były  tak  bystre  w  swojej 

niewinności. 

- Czy tak było z tobą - spytała - gdy przyszedł twój czas? 

- Nie, ja miałem wybór. Podjąłem decyzję. Był to trudny wybór, ale trzymam się go. Nie 

jestem świętym wybrańcem jak Ruald. 

- Święty? - spytała Alina. - To mi się wydaje zbyt łatwe. 

Umowa  o  zamianie  ziemi  między  Haughmondem  a  Shrewsbury  została  spisana, 

opieczętowana i poświadczona w pierwszym tygodniu września. Kilka dni później brat Cadfael 

i brat Ryszard, subprzeor, poszli obejrzeć nowy nabytek i rozważyć jego wykorzystanie z jak 

największym zyskiem dla opactwa. Poranek był mglisty, kiedy wyruszyli, ale zanim dotarli do 

promu  na  rzece  tuż  powyżej  pola,  słońce  już  przeświecało  przez  mgiełkę.  Ich  sandały 

zostawiały  ciemny  ślad  na  wilgotnej  trawie  przy  brzegu.  Za  rzeką  wznosił  się  drugi  brzeg, 

piaszczysty i stromy, podcięty tu i ówdzie przez prądy, z wąską płaszczyzną trawy i barierą 

drzew i krzewów ponad nią. Kiedy zeszli z łodzi, szli kilka minut przez to pastwisko, a potem 

stanęli na rogu Pola Garncarza, mając przed sobą na pochyłości całą jego przestrzeń. 

Było  to  bardzo  piękne  miejsce.  Od  piaszczystej  skarpy  brzegu  trawiaste  zbocze 

wznosiło się stopniowo ku naturalnej miedzy z ciernistych krzewów i brzóz na tle nieba. Oparta 

o ten grzbiet, w dalszym końcu przycupnęła skorupa pustej chaty z rozgrodzonym ogrodem 

dziczejącym w ogarniającej go głuszy niekoszonej trawy. Zboże, które Haughmond uznał za 

niewarte zbierania, wyblakłe o tej wczesnojesiennej porze, dojrzało przed tygodniami, a wśród 

pobielałych kłosów wciąż kwitły wszelkiego rodzaju łąkowe kwiaty, dzwonki, maki, stokrotki i 

centurie,  wraz  ze  świeżą  zielenią  pędów  nowej  trawy  przebijających  się  przez  korzenie 

marniejącego plonu. Pod miedzą powyżej gąszcz jeżyn oferował owoce przechodzące właśnie 

z czerwieni do czerni. 

- Możemy to jeszcze ściąć i wysuszyć na ściółkę - powiedział brat Ryszard, rzuciwszy 

wprawnym okiem na zaniedbaną przestrzeń - ale czy to warte zachodu? Możemy też zostawić 

to na zmarnowanie i zaorać. Ta ziemia od pokoleń nie widziała pługu. 

background image

- To będzie ciężka praca - rzekł Cadfael, napawając się blaskiem słońca na odległych 

białych pniach brzóz na grzbiecie wzgórza. 

- Nie tak ciężka, jak możesz myśleć. Ziemia pod spodem to dobra, krucha gleba. My zaś 

mamy zaprzęg silnych wołów, a pole jest dość długie, żeby zaprząc szóstkę do jarzma. Trzeba 

nam głębokiej i szerokiej bruzdy w pierwszej orce. To będę polecał - powiedział brat Ryszard, 

pewny  swego  rolniczego  doświadczenia,  i  ruszył  w  górę  grzbietu,  tym  samym  instynktem 

trzymając  się  miedzy,  zamiast  brodzić  w  trawie.  -  Powinniśmy  zostawić  dolny  pas  jako 

pastwisko i zaorać ten górny poziom. 

Cadfael był tego samego zdania. Pole, z którym się rozstali, leżące daleko za Haughton, 

nadawało się lepiej pod hodowlę. Tutaj mogli zbierać plony pszenicy albo jęczmienia, a potem 

przeganiać  bydło  z  dolnego  pastwiska  na  rżysko,  żeby  użyźnić  ziemię  na  przyszły  rok.  To 

miejsce podobało mu się, a jednak miało w sobie jakiś nieokreślony smutek. Resztki płotu przy 

ogrodzie, kiedy tam doszli, splątane zarośla, w których zioła i chwasty walczyły o korzenie, 

światło  i  przestrzeń,  wejście  bez  drzwi  i  okna  bez  okiennic,  wszystko  to  przypominało  o 

ludziach,  którzy  odeszli,  i  o  opuszczonym  miejscu,  w  którym  żyli.  Bez  tych  pozostałości 

byłaby to scena pełna spokoju i zadowolenia. Nie sposób było jednak patrzeć na opuszczoną 

zagrodę, nie myśląc o dwojgu ludzi, którzy przeżyli tu piętnaście lat, połączeni w bezdzietnym 

małżeństwie, i o tym, że po wszystkich myślach i uczuciach, które dzielili, nie pozostał tu teraz 

nawet  ślad. Ani  też zapamiętać to  gołe, zrównane z ziemią miejsce, z którego wykradziono 

każdy kamień, nie wspominając owego garncarza, który pracował tu kiedyś, ładując swój piec 

garncarski  i  paląc  w  palenisku,  teraz  pustym  i  wystygłym.  Z  pewnością  musiało  tu  istnieć 

ludzkie szczęście, satysfakcja umysłu z wykonanej pracy rąk. Z pewnością były tu kiedyś żal, 

gorycz  i  gniew,  teraz  jednak  tylko  chłodna,  obojętna  melancholia  znaczyła  pozostałości 

dawnego życia w tym miejscu. 

Cadfael odwrócił się plecami do tego rogu, który był kiedyś zamieszkany. Miał przed 

sobą przestrzeń łąki, łagodnie parującą, w miarę jak słońce podnosiło poranną mgłę i rosę, z 

jaskrawymi  kolorami  kwiatów  kwitnących  wśród  traw.  Ptaki  muskały  krzewy  na  miedzy  i 

trzepotały pośród drzew na grzbiecie, a wątłe wspomnienia ludzkiej obecności znikły z Pola 

Garncarza. 

- I cóż, jakie jest twoje zdanie? - spytał brat Ryszard. 

- Myślę, że dobrze by było posiać oziminę. Głęboka orka teraz, potem druga, i zasiew 

ozimej pszenicy z dodatkiem fasoli. Byłoby dobrze, gdybyśmy rozrzucili trochę marglu przed 

drugą orką. 

- Tak będzie najlepiej  - zgodził się Ryszard z zadowoleniem i  ruszył  w dół  stoku ku 

background image

zakrętowi  rzeki  połyskującej  poniżej  swych  miniaturowych  piaszczystych  urwisk.  Cadfael 

poszedł  za  nim.  Sucha  trawa  szeleściła  wokół  jego  kostek  w  długich  rytmicznych 

westchnieniach, jakby po jakiejś zapamiętanej tragedii. Pomyślał, że dobrze będzie wzruszyć 

ziemię tam na górze tak szybko jak to możliwe. Niech ozimina zazieleni się tam, gdzie stał 

warsztat, a chatę trzeba będzie rozebrać albo umieścić w niej kogoś, kto zadba o ogród. Albo to, 

albo zaorać wszystko. Lepiej zapomnieć, że była tu kiedyś zagroda i pole garncarza. 

W  pierwszych  dniach  października  zaprzęg  sześciu  wołów  opactwa  wraz  z  ciężkim 

pługiem koleśnym przeprawił się przez bród, wyciął i obrócił pierwszą bruzdę na Rualdowym 

polu. Zaczęli od górnego rogu, blisko zrujnowanej chaty, a pierwsza bruzda pobiegła wzdłuż 

grzbietu, pod gęstymi zaroślami jeżyn na miedzy. Poganiacz popędzał ociężałe woły. Krój ciął 

głęboko murawę i glebę, lemiesz przecinał splątane korzenie, a odkładnica odrzucała darninę 

niczym załamującą się falę, podnosząc czarną ziemię i wzbijając jej mocną woń. Brat Ryszard i 

brat Cadfael przyszli oglądać początek pracy, opat Radulfus pobłogosławił pług, a wszystkie 

wróżby były pomyślne. Pierwsza prosta bruzda znaczyła się wzdłuż pola głęboką czernią na tie 

jesiennej  bladości  traw,  oracz  zaś,  dumny  ze  swej  sztuki,  zakręcił  długim  zaprzęgiem  po 

zamaszystej krzywej, by go wprowadzić tak gładko jak to możliwe na kurs powrotny. Ryszard 

miał rację, gleba nie była zbyt ciężka, a praca posuwała się szybko. 

Cadfael  odwrócił  się  plecami  i  stanął  w  pozbawionym  drzwi  wejściu  do  chaty, 

wpatrując się w puste wnętrze. Przed rokiem, po tym, jak ta kobieta otrząsnęła pył tego miejsca 

ze swych stóp i odeszła od tych szczątków swego życia szukać gdzie indziej nowego początku, 

wszystkie ruchomości małżeństwa Rualda zostały usunięte za zgodą jego zwierzchniego pana z 

Longneru i oddane bratu Ambrożemu, jałmużnikowi, do podziału między jego podopiecznych, 

stosownie do ich potrzeb. Nic nie pozostało wewnątrz. W palenisku leżały jeszcze wystygłe 

popioły, a w kątach liście nawiane przez wiatr i uleżałe tam jako gniazda zimujących jeży i 

koszatek. Długie pędy jeżyn znalazły drogę z krzaków do pustego okna, a gałąź głogu kiwała 

się  nad  jego  ramieniem,  w  połowie  bezlistna,  ale  usiana  małymi  czerwonymi  owocami. 

Pokrzywa i krzyżownik zakorzeniły się i rosły w szczelinach podłogi. Ziemi nie trzeba było 

wiele czasu, żeby zatrzeć ślady ludzkiej obecności. 

Usłyszał daleki krzyk z pola, ale myślał, że to tylko poganiacz krzyczy na swój zaprzęg, 

dopóki Ryszard nie chwycił go za rękaw i nie powiedział mu ostro do ucha: 

- Coś tam się stało! Patrz, stanęli. Coś wykopali - albo coś złamali - ach, byle nie krój! - 

Wpadł  w  złość.  Pług  to  kosztowne  narzędzie,  a  okuty  żelazem  krój  na  nowym  i 

niesprawdzonym gruncie mógł się okazać podatny na uszkodzenia. 

Cadfael odwrócił się, spoglądając tam, gdzie zaprzęg się zatrzymał, na drugim końcu 

background image

pola, gdzie wznosił się gąszcz krzewów. Prowadzili pług blisko niego, by w pełni wykorzystać 

grunt. Woły stały teraz nieruchomo i cierpliwie w zaprzęgu, tylko o kilka kroków posunąwszy 

się z nową bruzdą, podczas gdy poganiacz i oracz pochylali się, stykając głowami, nad czymś 

leżącym w ziemi. Po chwili oracz zerwał się i pobiegł na oślep ku chacie, wymachując rękami i 

potykając się w kępach trawy. 

- Bracie Cadfaelu... bracie Cadfaelu... zechcesz przyjść? Chodź i zobacz! Tam coś jest! 

Ryszard otwierał już usta, zirytowany tym nieskładnym wezwaniem, ale Cadfael rzucił 

bystre  spojrzenie  na  twarz  oracza,  wstrząśniętą  i  pełną  niepokoju,  i  już  biegł  przez  pole. 

Czymkolwiek było to coś, najwyraźniej było nieprzewidziane i niezbyt mile witane, i ze swej 

natury  wymagało  obecności  wyższego  autorytetu.  Oracz  biegł  obok  niego,  wypowiadając 

niespójne słowa nierzucające wiele światła na sprawę. 

- Krój to wywlókł - jest więcej pod ziemią, trudno powiedzieć czego... 

Poganiacz stał, czekając na nich z opuszczonymi bezradnie rękami. 

-  Bracie,  my  tu  nie  możemy  decydować.  Nie  wiadomo,  na  cośmy  natrafili.  - 

Poprowadził  zaprzęg  nieco  w  przód,  żeby  odsłonić  to  miejsce  i  pokazać,  co  tak  dziwnego 

przerwało  im  pracę.  Tuż  pod  łagodną  skarpą  oznaczającą  skraj  pola,  z  krzakami  żarnowca 

pochylającymi  się  nad  krzywizną  bruzdy,  gdzie  pług  zawrócił,  krój  wciął  się  głębiej  i 

wyciągnął wzdłuż bruzdy coś, co nie było korzeniem ani łodygą. Cadfael ukląkł i pochylił się, 

by lepiej widzieć. Brat Ryszard, wstrząśnięty w końcu tą konsternacją, która odebrała mowę 

jego ludziom i zmroziła ich w milczeniu, stał z tyłu i patrzył czujnie, jak Cadfael przesuwa dłoń 

wzdłuż bruzdy, dotykając długich pasm wplątanych w krój i wydobytych na światło dzienne. 

Włókna,  ale  wytworzone  przez  człowieka.  Nie  blade  pasma  korzeni  wydłubane  ze 

skarpy, ale na wpół zgniłe pasma tkaniny, kiedyś czarnej albo ciemnobrązowej, teraz barwy 

ziemi, lecz wciąż dość mocnej, by rozdzierać się w długie, postrzępione szmaty, gdzie żelazo 

rozpruło fałdy, z których pochodziły. I coś więcej, wyciągnięte z nimi, a może z nich i leżące 

wzdłuż bruzdy na długość męskiego przedramienia, długie i grube pasmo ciemnych włosów. 

background image

Rozdział drugi 

 

Brat  Cadfael  wrócił  sam  do  opactwa  i  poprosił  o  natychmiastową  audiencję  u  opata 

Radulfusa. 

- Ojcze, coś nieprzewidzianego przysyła mnie do ciebie w pośpiechu. Nie kłopotałbym 

cię  niczym  mniejszym,  ale  na  Polu  Garncarza  nasz  pług  wyorał  coś,  czym  musi  się  zająć 

zarówno ten klasztor, jak i świeckie prawo. Jeszcze nie posunąłem się dalej. Potrzebuję twojej 

zgody,  żeby  zawiadomić  Hugona  Beringara,  i  jeśli  on  się  zgodzi,  pójść  dalej  za  tym,  co 

zostawiłem tak, jak to znaleźliśmy. Ojcze, pług wyorał na światło dzienne strzępy tkaniny i 

pukiel ludzkich włosów. Kobiecych włosów, albo tak mi się wydaje. Są długie i mocne. Chyba 

nigdy nieobcinane. I, ojcze, coś je mocno trzyma pod ziemią. 

-  Mówisz  mi  oto  -  powiedział  Radulfus  po  długiej  i  ciężkiej  chwili  -  że  one  wciąż 

wyrastają z ludzkiej głowy. 

Głos miał równy i zdecydowany. Niewiele było sytuacji, z którymi by się nie spotkał 

przez ponad pięćdziesiąt lat. Nawet jeśli ta była pierwszą tego rodzaju, to nie najpoważniejszą, 

z  jaką  się  zmierzył.  Zakonna  enklawa  była  stale  przenikana  i  uwarunkowana  przez  świat 

zewnętrzny,  gdzie  wszystko  jest  możliwe.  -  W  tej  niepoświęconej  ziemi  pogrzebano  jakąś 

ludzką istotę. Bezprawnie. 

- Tego się właśnie obawiam - odrzekł Cadfael. - Nie potwierdziliśmy tego jednak bez 

twojej zgody i obecności szeryfa. 

- Co zatem zrobiłeś? Jak zostawiłeś sprawy tam, na polu? 

- Brat Ryszard ma to miejsce pod nadzorem. Orka trwa, ale orzą ostrożnie i z daleka od 

tego miejsca. Przerwanie pracy nie było konieczne  - stwierdził rzeczowo. - Nie chcemy też 

zwracać uwagi na to, co tam znaleźliśmy. Nikt się nie zdziwi, widząc nas tam zajętych, bo orka 

tłumaczy naszą obecność. A jeśli to nawet okaże się prawdą, może to być bardzo stara historia 

sprzed naszych czasów. 

- To prawda - powiedział opat, patrząc bystro w twarz Cadfaela. - Myślę jednak, że ty 

nie wierzysz w taką łaskawość losu. Z tego, co wiem z zapisów, nigdy nie było tam w pobliżu 

kościoła ani cmentarza. Proszę Boga, żeby nie było więcej takich odkryć, bo jedno wystarczy 

aż nadto. Cóż, masz za sobą mój autorytet, zrób co trzeba. 

Cadfael  zrobił,  co  było  trzeba.  Najpilniejsze  było  zaalarmowanie  Hugona  i 

zapewnienie, że świecki autorytet będzie świadkiem tego, co miało nastąpić. Hugo znał swego 

przyjaciela wystarczająco, by nie mieć wątpliwości, nie zadawać pytań i nie tracić czasu na 

background image

wahanie.  Od  razu  kazał  siodłać  konie,  wziął  ze  sobą  konnego  sierżanta  z  garnizonu,  na 

wypadek gdyby był potrzebny posłaniec, i wyruszył z Cadfaelem do brodu na Severn i Pola 

Garncarza. 

Zespół wciąż pracował niżej na stoku, kiedy dojechali wzdłuż miedzy do miejsca, gdzie 

brat  Ryszard  czekał  przy  krzakach  żarnowca.  Długie  i  kręte  bruzdy  w  kształcie  litery  S 

odznaczały się czernią na tle gęstej, splątanej bladości łąki. Tylko ten róg pod miedzą pozostał 

dziewiczy, a pług po tym pierwszym złowróżbnym nawrocie orał na uboczu. Blizna po kroju 

pozostała  nagle  zakończona,  a  długie,  ciemne  włókna  rozciągały  się  wzdłuż  bruzdy.  Hugo 

pochylił się, by spojrzeć i dotknąć. Włókna tkaniny rozpadały mu się w palcach, a długie pasma 

włosów wiły się i trzymały razem. Kiedy je podniósł na próbę, wyślizgnęły mu się z rąk, wciąż 

tkwiąc mocno w ziemi. Odstąpił, patrząc posępnie w głęboką bruzdę. 

- Cokolwiek tu znaleźliście, najlepiej będzie to wydobyć. Wasz oracz jest zbyt chciwy 

ziemi. Oszczędziłby nam kłopotu, gdyby skierował zaprzęg kilka kroków niżej. 

Było już jednak za późno. Stało się i nie można było tego zakopać na nowo i zapomnieć. 

Mieli ze sobą łopaty, motykę do ostrożnego wydobywania korzeni splątanych w istną matę po 

długim  niezakłóconym  rozroście  i  sierp  do  ścinania  zwisającego  nad  nimi  żarnowca,  który 

krępował ich ruchy i zakrywał sekretne miejsce pochówku. Po kwadransie było już jasne, że ów 

kształt pod ziemią ma rzeczywiście wymiary grobu, bo strzępy zgniłej tkaniny pojawiały się tu 

i  tam,  równając  do  podnóża  skarpy.  Cadfael  porzucił  łopatę  i  ukląkł,  by  odrzucać  ziemię 

rękami. To nawet nie był głęboki grób, spowita tkaniną postać została raczej złożona w ukryciu 

pod  skarpą,  gdzie  porosła  ją  gruba  darń,  a  krzaki  pozostawiono,  by  osłaniały  to  miejsce. 

Głębokość była dostateczna, by ciało mogło spoczywać w spokoju. Jakiś mniej sprawny pług 

nie zawróciłby tak ciasno, a krój nie wciąłby się dość głęboko. 

Cadfael przesunął dłoń po odsłoniętych zwojach czarnej tkaniny i wyczuł pod nią kości. 

Długie rozdarcie, jakie zostawił krój, prześlizgnęło się po boku aż do głowy, gdzie wydostało 

się z tkaniny pasmo włosów. Zmiótł na bok ziemię z miejsca, gdzie powinna być twarz. Od stóp 

do głowy ciało było owinięte tą zgniłą wełnianą tkaniną, płaszczem albo pledem, ale nie miał 

już żadnych wątpliwości, że to istota ludzka złożona tu skrycie pod ziemią. Bezprawnie, jak 

powiedział Radulfus. Bezprawnie pogrzebana, bezprawnie umarła. 

Cierpliwie  odgrzebywali  ziemię  pokrywającą  niewątpliwe  zarysy  ludzkiej  postaci, 

ostrożnie  podkopali  ciało  z  obu  stron,  aby  je  podnieść  z  grobu  i  ułożyć  na  trawie.  Lekkie, 

szczupłe i kruche, uniosło się w światło, przenoszone z zapartym tchem i dotykane ostrożnie, 

bo przy każdym otarciu wełniane włókna kruszyły się i rozsypywały. Cadfael rozluźnił fałdy i 

odwinął tkaninę, by odsłonić wysuszone szczątki. 

background image

Z pewnością była to kobieta, bo nosiła długą, ciemną suknię, bez paska i ozdób. Dziwne 

wrażenie  sprawiało  to,  że  suknia  została  ułożona  troskliwie  w  porządne  fałdy,  wciąż 

zachowane pod pledem. którym ją owinięto na pochówek. Z twarzy została goła czaszka, ręce 

wyłaniające  się  z  długich  rękawów  były  po  prostu  kośćmi  utrzymanymi  w  miejscu  przez 

spowicie.  Ślady  wyschniętego  i  skurczonego  ciała  widać  było  na  przegubach  i  obnażonych 

kostkach  u  nóg.  Jedynym,  ostatnim,  jakie  jej  zostało,  wspomnieniem  bujnego  życia  był  ten 

wielki  wieniec  czarnych  włosów  zaplecionych  w  warkocze,  z  których  jedno  pasmo  zostało 

wyciągnięte przez pług przy jej prawej skroni. Dziwne, ale najwyraźniej została godnie ułożona 

do pogrzebu z dłońmi skrzyżowanymi na piersiach. Jeszcze dziwniejsze, że te dłonie zaciśnięte 

były na prymitywnym krzyżu zrobionym z dwóch przyciętych patyków związanych kawałkiem 

płótna. 

Cadfael naciągnął ostrożnie skraje nadgniłego sukna z powrotem na czaszkę, z której te 

czarne włosy wylewały się w tak niezwykłej obfitości. Zasłonięta trupia głowa budziła jeszcze 

większy lęk. Odsunęli się od niej wszyscy czterej, patrząc w dół w milczącym zdziwieniu, bo w 

obliczu tak spokojnej i skromnej śmierci litość i zgroza wydawały się równie niestosowne. Nie 

mieli nawet ochoty pytać czy przyznawać, co było niezwykłego w jej pochówku, jeszcze nie 

teraz. Ten czas przyjdzie, ale nie teraz, nie tutaj. Najpierw, bez komentarzy czy dziwienia się, 

trzeba było robić co konieczne. 

- I cóż? - spytał sucho Hugo. - Co teraz? Czy to podlega mojej jurysdykcji, bracia, czy 

waszej? 

Brat Ryszard, z twarzą nieco bledszą niż zwykle, odpowiedział z powątpiewaniem: 

- Jesteśmy na ziemi opactwa. To jednak czyn niezgodny z prawem, a prawo to twoja 

dziedzina. Nie wiem, czego będzie sobie życzył ojciec opat w tak niezwykłej sprawie. 

-  Będzie  chciał,  by  sprowadzono  ją  do  opactwa  -  powiedział  z  pewnością  w  głosie 

Cadfael.  -  Kimkolwiek  ona  była,  choćby  dawno  temu  pogrzebana,  jej  dusza  powinna  być 

zbawiona  i  należy  się  jej  chrześcijański  pogrzeb.  Podnieśliśmy  ją  z  ziemi  opactwa  i  ziemi 

opactwa należy ją zwrócić. Kiedy otrzyma ona to, co jej się należy - dodał z namysłem w głosie 

- jeśli można to będzie ustalić. 

-  Można  przynajmniej  spróbować  -  rzekł  Hugo  i  powiódł  uważnym  spojrzeniem  po 

ławie krzaków żarnowca i wokół ziejącej jamy, którą wycięli w murawie. - Zastanawiam się, 

czy można tu jeszcze znaleźć coś złożonego w ziemi wraz z nią. Poszukajmy choć trochę dalej 

i głębiej, a zobaczymy. 

Pochylił  się,  by  owinąć  ciało  rozsypującym  się  pledem,  ale  pierwsze  dotknięcie 

rozsypało włókna i posłało w powietrze chmurę pyłu. 

background image

-  Trzeba  nam  lepszego  całunu,  jeśli  mamy  ją  stąd  zabrać,  i  noszy,  jeśli  ma  być 

przeniesiona  w  całości  i  nienaruszona,  tak  jak  ją  widzimy.  Ryszardzie,  bierz  mego  konia  i 

wracaj  do  ojca  opata.  Powiedz  mu  po  prostu,  że  znaleźliście  tu  pogrzebane  ciało,  i  przyślij 

nosze, a także jakieś porządne nakrycie, żeby ją zabrać do klasztoru. To na razie wystarczy. Co 

więcej wiemy? Nie zdawaj żadnego raportu, dopóki nie przyjedziemy. 

- Zrobione! - zgodził się brat Ryszard z wyraźną ulgą. Jego wygodna natura nie była 

stworzona do takich odkryć. Wolał życie uporządkowane, w którym wszystko zachowywało 

się, jak powinno, i oszczędzało mu wysiłku cielesnego i umysłowego. Ruszył spiesznie pod 

miedzę,  gdzie  kościsty  siwek  Hugona  stał,  skubiąc  trawę,  włożył  ciężką  stopę  w  strzemię i 

dosiadł  konia.  Brakowało  mu  ostatnio  praktyki  wjeździe.  Był  młodszym  synem  rycerskiej 

rodziny i w wieku lat szesnastu dokonał wyboru między służbą wojskową a klasztorną. Koń 

Hugona,  nietolerujący  zwykle  nikogo  poza  swoim  panem,  zgodził  się  bez  oporów  ponieść 

swego jeźdźca po miedzy i w dół na łąkę. 

- Może go jednak zrzucić przy brodzie - zauważył Hugo, śledząc oddalających się - jeśli 

mu przyjdzie ochota. Cóż, zobaczmy co tu zostało do znalezienia. 

Sierżant  wkopywał  się  głęboko  w  skarpę  pod  szeleszczącymi  krzakami  żarnowca. 

Cadfael odwrócił się od zmarłej, by zejść, podkasawszy habit, do jej grobu i ostrożnie zaczął 

wyrzucać łopatą luźną gliniastą glebę i pogłębiać jamę, w której przedtem leżała. 

-  Nic  -  powiedział  w  końcu,  klęcząc  na  ziemi,  teraz  już  twardo  ubitej  i  zmieniającej 

kolor na bledszy. Gleba odsłaniała warstwę gliny. - Widzisz to? Niżej przy rzece Ruald miał 

dwa albo trzy miejsca, gdzie kopał glinę. Podobno się wyczerpały, przynajmniej te z łatwym 

dostępem. Tu nie kopano od dawna. Nie trzeba kopać głębiej, bo nic tam nie ma do znalezienia. 

Poszukamy jeszcze po bokach, ale chyba mamy już wszystko. 

-  Więcej  niż  dosyć  -  powiedział  Hugo,  ocierając  pobrudzone  ręce  o  gęstą,  sprężystą 

murawę - ale za mało, by jej nadać imię albo określić wiek. 

- Albo krewnych, albo dom - zgodził się posępnie Cadfael - albo powód śmierci. Nie 

możemy tu nic więcej zrobić. Zobaczyłem, co było do zobaczenia, i wiem, jak była ułożona. 

To,  co  pozostało  do  zrobienia,  lepiej  uczynić  na  osobności,  po  zastanowieniu  się  i  z 

wiarygodnymi świadkami. 

Po  godzinie  przybyli  brat  Winfryd  i  brat  Urien,  idąc  wzdłuż  miedzy  z  noszami  i 

naręczem  pledów.  Ostrożnie  podnieśli  niewielką  kupkę  kości  i  ułożyli  wokół  nich  strzępy 

tkaniny,  a  potem  wszystko  nakryli,  zasłaniając  przed  spojrzeniami.  Sierżant  Hugona  został 

odesłany do garnizonu na zamku. W milczeniu i pieszo skromny orszak pogrzebowy wyruszył 

do opactwa. 

background image

-  To  kobieta  -  mówił  Cadfael  w  zaciszu  opackiej  rozmównicy,  zdając  sprawę,  jak 

należało, opatowi Radulfusowi. - Złożyliśmy ją w kaplicy pogrzebowej. Wątpię, czy jest coś, 

co  umożliwi  jej  rozpoznanie,  nawet  jeśli  zmarła  niedawno,  co  mi  się  wydaje 

nieprawdopodobne.  Taką  suknię  bez  ozdób  i  bez  paska,  kiedyś  czarną,  a  teraz  spłowiałą, 

mogłaby nosić każda żona chałupnika. Nie miała butów ani klejnotów, nic, co by jej nadało 

imię. 

- Jej twarz...? - spytał opat, ale z powątpiewaniem, nie spodziewając się niczego. 

-  Ojcze,  jej  twarz  jest  teraz  obrazem  śmierci.  Nie  zostało  nic,  co  pozwoli  komuś 

powiedzieć: „To żona, siostra albo kobieta, którą znałem”. Nic poza tym, być może, że miała 

bujne czarne włosy, ale ma je wiele kobiet. Była średniego wzrostu. Jej wiek możemy tylko 

odgadywać, i to z grubsza. Sądząc po włosach, nie była stara, ale też chyba nie była młodą 

dziewczyną. Kobieta w kwiecie wieku, między dwudziestym piątym a czterdziestym rokiem 

życia. Któż to odgadnie? 

- Czy nie ma w niej niczego szczególnego? Niczego, co ją wyróżnia? - spytał Radulfus. 

-  Sposób  jej  pochowania  -  odrzekł  Hugo.  -  Bez  żałoby,  bez  pogrzebu,  złożona 

bezprawnie  w  niepoświęconej  ziemi.  A  jednak...  Cadfael  ci  to  powie.  Albo,  jeśli  zechcesz, 

ojcze, możesz to sam zobaczyć, bo zostawiliśmy ją leżącą tak, jak ją znaleźliśmy. 

- Dochodzę do przekonania - powiedział z namysłem Radulfus - że muszę rzeczywiście 

zobaczyć  tę  zmarłą.  Ale  skoro  tyle  zostało  powiedziane,  możecie  mi  powiedzieć,  co  tak 

niezwykłego było w jej tajnym pochówku. A jednak...? 

- A jednak, ojcze, została ułożona prosto i godnie, z zaplecionymi włosami, z rękami 

złożonymi  na  piersiach,  z  krzyżem  z  dwóch  związanych  patyków  z  żywopłotu  czy  krzaka. 

Ktokolwiek złożył ją w ziemi, zrobił to, okazując szacunek. 

- Najgorsi z ludzi mogą odczuwać lęk przy takim uczynku - powiedział opat, marszcząc 

brwi nad tym dowodem rozdwojenia czyichś myśli. - Był to jednak czyn dokonany w mroku i 

skrycie. 

Implikuje  to  jeszcze  gorszy  czyn,  także  dokonany  w  mroku.  Jeśli  jej  śmierć  była 

naturalna  i  nie  było  w  niej  niczyjej  winy,  czemu  nie  było  księdza  ani  pogrzebu?  Nie 

powiedziałeś dotąd, Cadfaelu, że ta biedna istota została zabita równie bezprawnie, jak była 

pochowana, aleja tak powiadam. Jaki mógł być inny powód złożenia jej w ziemi skrycie i bez 

błogosławieństwa?  I  nawet  ten  krzyż  dany  jej  przez  grabarza  został  wycięty  z  gałązek 

żywopłotu, nie do rozpoznania jako czyjaś własność, żeby nie wskazać mordercy. Z tego, co 

mówicie,  wszystko,  co  mogło  nadać  jej  tożsamość,  zostało  usunięte  z  jej  ciała,  by  sekret 

pozostał sekretem nawet teraz, gdy pług wydobył ją na światło i dał możliwość łaski. 

background image

- To rzeczywiście tak wygląda - powiedział poważnie Hugo - ale ponieważ Cadfael nie 

znalazł  żadnych  obrażeń,  żadnych  złamanych  kości,  nic  nie  wskazuje,  jak  umarła.  Po  tak 

długim czasie w ziemi cios noża może ujść niezauważony, ale nie widzieliśmy żadnego takiego 

śladu.  Kark  nie  był  złamany  ani  czaszka  pęknięta.  Cadfael  nie  sądzi,  że  została  uduszona. 

Wygląda,  jakby  zmarła  w  łóżku  -  nawet  we  śnie.  Nikt  jednak  wtedy  nie  grzebałby  jej 

potajemnie, ukrywając wszystko, co ją odróżnia od innych kobiet. 

-  Nikt,  to  prawda!  Nikt  nie  narażałby  swej  duszy,  chyba  że  z  jakichś  rozpaczliwych 

powodów. 

Opat pogrążył się na kilka chwil w myślach, rozważając problem, który tak dziwnie 

wpadł  mu  w  ręce.  Łatwo  będzie  oddać  tej  pokrzywdzonej  umarłej  to,  co  się  należy  jej 

nieśmiertelnej duszy. Nawet za bezimienną można odmówić modlitwy, odśpiewać mszę i dać 

jej chrześcijański pogrzeb, kiedyś jej odmówiony, i chrześcijański grób. Sprawiedliwość tego 

świata także jednak domagała się rozpoznania. Spojrzał na Hugona. Jeden urząd oceniał drugi. 

- Co mówisz ty, Hugonie? Czy ta kobieta została zamordowana? 

- W obliczu tego, co wiemy, i tego, czego nie wiemy - powiedział ostrożnie Hugo - nie 

śmiem  przyjąć, że  jest inaczej.  Nie żyje, złożono ją w ziemi  bez rozgrzeszenia. Dopóki nie 

znajdę powodu, by myśleć lepiej o tym uczynku, widzę to jako morderstwo. 

- Widzę zatem jasno - rzekł Radulfus po krótkim zastanowieniu - że nie wierzycie, by 

leżała długo w grobie. Od dawna nie było tu żadnej niesławy i nie musimy się martwić o nic, 

poza naprawą szkody wyrządzonej jej duszy. Sprawiedliwość boska sięga przez stulecia i czeka 

na swój czas przez stulecia, ale nasza jest bezsilna poza naszym pokoleniem. Ile czasu minęło 

od jej śmierci? Jak sądzicie? 

- Mogę tylko zaryzykować, i to nieśmiało - odrzekł Cadfael. - To może być nie więcej 

niż rok, a może trzy, cztery albo i pięć lat, ale nie więcej. Ona nie jest jakąś ofiarą z dawnych 

czasów. Żyła i oddychała niedawno. 

- Więc nie mogę umyć rąk - powiedział Hugo z goryczą. 

- Nie. Nie bardziej niż ja. - Opat położył nagle na stole swe długie, silne dłonie i wstał. - 

Jeden  więcej  powód,  żebym  ją  zobaczył  i  uznał  swój  obowiązek  wobec  niej.  Chodźmy 

popatrzeć na naszego wymagającego gościa. Jestem jej to winny, zanim ją złożymy w ziemi z 

lepszymi  tym  razem  wróżbami.  Kto  wie,  może  coś,  jakiś  drobiazg,  przypomni  tę  kobietę 

komuś, kto ją kiedyś znał. 

Woń ziemi wisiała wokół niej w zamkniętej przestrzeni, ale tłumił ją chłód kamieni, a 

spokój i stosowność jej spoczynku przemogły niepokojącą obecność śmierci, tak pośpiesznie 

wydobytej znów na światło dzienne i przed ludzkie oczy. 

background image

Opat Radulfus zbliżył się do niej bez wahania i ściągnął okrywające ją prześcieradło, 

przewieszając je dla wygody przez ramię. Stał przez kilka minut, badając szczątki zmrużonymi 

oczami, od czarnych włosów do szczupłych, nagich kości stóp, którym z pewnością pomogli w 

tym obnażeniu się jacyś drobni i skryci mieszkańcy miedzy. Najdłużej patrzył na białe kości 

twarzy, ale nie znalazł nic, co by ją wyróżniało z długich pokoleń jej zmarłych sióstr. 

-  Tak.  Dziwne  -  powiedział  na  poły  do  siebie.  -  Ktoś  z  pewnością  potraktował  ją  z 

czułością i szanował jej prawa, nawet jeśli nie miał odwagi ich zapewnić. Jeden człowiek ją 

zabił, a inny pogrzebał? Myślicie, że jakiś ksiądz? Ale po co ukrywać jej śmierć, jeśli nie było 

w niej niczyjej winy? Czy to możliwe, że ten sam człowiek zabił ją i pogrzebał? 

- Takie rzeczy się zdarzają - rzekł Cafael. 

-  Może  kochanek?  Jakiś  niezawiniony  fatalny  przypadek?  Chwila  przemocy 

natychmiast odżałowana? Ale nie, nie byłoby potrzeby ukrywania tego, jeśli to było wszystko. 

- I nie ma śladu przemocy - przypomniał Cadfael. 

-  Jak  zatem  umarła?  Nie  z  powodu  choroby,  bo  wtedy  leżałaby  na  cmentarzu, 

rozgrzeszona i poświęcona. Jak inaczej? Od trucizny? 

- To możliwe. Albo pchnięta sztyletem, który dosięgnął serca, nie pozostawiając śladu 

na kościach, które są całe i proste. 

Radulfus ułożył na powrót prześcieradło, wygładzając je starannie. 

-  Widzę,  że  niewiele  tu  można  zrobić,  by  dopasować  do  niej  twarz  czy  imię  kogoś 

żyjącego. Trzeba jednak próbować i tego. Jeżeli tu była żywa w ciągu ostatnich pięciu lat, ktoś 

ją dobrze znał i będzie wiedział, gdzie ją ostatnio widziano, a potem zauważył jej nieobecność. 

Wróćmy zatem i rozważmy starannie wszystkie możliwości, jakie nam przyjdą na myśl. 

Dla Cadfaela było jasne, że pierwsza i najbardziej złowieszcza możliwość już przyszła 

opatowi  na  myśl  i  wywołała  głęboki  niepokój.  Kiedy  znaleźli  się  znów  za  zamkniętymi 

drzwiami rozmównicy opata, odcięci od świata, to imię musiało paść. 

- Dwa pytania czekają na odpowiedź - zaczął Hugo, przejmując inicjatywę. - Kim ona 

była? A jeśli nie można na to odpowiedzieć, kim mogła być? I drugie: czy jakaś kobieta znikła 

z okolicy w ciągu ostatnich paru lat bez śladu i bez słowa? 

- O jednej takiej - powiedział ciężko opat - wiemy na pewno. A samo miejsce aż nazbyt 

pasuje. 

Nikt  jednak  nigdy  nie  podawał  w  wątpliwość  tego,  że  ona  odeszła  z  własnej  woli. 

Trudno mi było wyrazić zgodę w przypadku Rualda, a żona nigdy się na to nie zgodziła. Nie 

można jednak było powstrzymać brata Rualda przed pójściem za pragnieniem jego duszy, tak 

jak nie można powstrzymać wschodu słońca. Kiedy już byłem go pewny, nie miałem wyboru. 

background image

Żałuję, że jego żona nigdy się nie pocieszyła. 

Wymówiono więc jego imię. Być może nikt nie przypominał sobie imienia tej kobiety. 

Wielu żyjących w tych murach nigdy jej nie widziało ani nie słyszało o niej, dopóki jej mąż nie 

doznał objawienia, nie stanął w bramie i zażądał przyjęcia. 

- Muszę prosić o twoją zgodę - rzekł Hugo - by mu kazać obejrzeć to ciało. Nawet jeśli 

to naprawdę jego żona, może nie być w stanie tego potwierdzić, ale trzeba, żeby spróbował. 

Pole  było  ich,  zagroda  była  jej  domem  po  tym,  jak  ją  zostawił.  -  Milczał  długą  chwilę, 

wpatrując się w zamyśloną twarz opata. - Po tym, jak Ruald tu wstąpił, a zanim zaczęto mówić, 

że odeszła z innym, czy był tam wysyłany? Znajdowały się tam rzeczy, które jej oddał, mogły 

być  dokonywane  jakieś  uzgodnienia.  Czy  wiadomo,  że  się  z  nią  spotkał  po  pierwszym 

rozstaniu? 

- Tak - odpowiedział z miejsca Radulfus. - Odwiedzał ją dwa razy w pierwszych dniach 

swego nowicjatu, ale w towarzystwie brata Pawła. Jako przełożony nowicjuszy, Paweł martwił 

się o spokój jego umysłu, nie mniej niż o spokój tej kobiety, i robił, co mógł, żeby ją przekonać 

do uznania powołania Rualda. Na próżno! Ale chodził tam z Pawłem i wracał z Pawłem. Nie 

wiem nic o innej okazji, kiedy mógł ją widzieć albo z nią mówić. 

- Nie chodził do pracy w polu albo w innej sprawie blisko tamtego pola? 

- To już ponad rok temu - zauważył rozsądnie opat. - Nawet Pawłowi byłoby trudno 

powiedzieć,  gdzie  Ruald  służył  przez  cały  ten  czas.  Zwykle  podczas  nowicjatu  był  w 

towarzystwie  przynajmniej  jednego  brata,  czasem  kilku,  kiedy  był  wysyłany  do  pracy  poza 

enklawę.  Niewątpliwie  jednak  -  powiedział,  obdarzając  Hugona  skupionym  spojrzeniem  - 

zamierzasz sam go wypytać. 

- Za twoim pozwoleniem, ojcze, tak. 

- Teraz, zaraz? 

- Jeśli pozwolisz, tak. Nie wszyscy jeszcze wiedzą, co znaleźliśmy. Najlepiej zabrać go 

bez uprzedzenia. Nie będzie wiedział, że musi kłamać. We własnej obronie - powiedział Hugo 

z emfazą - gdyby później potrzebował obrony. 

- Poślę po niego - rzekł Radulfus. - Cadfaelu, zechciej go znaleźć i może, jeśli szeryf 

uzna  to  za  właściwe,  zaprowadzisz  go  wprost  do  kaplicy?  Jak  mówicie,  niech  przyjdzie  w 

nieświadomości, dla własnego dobra. A teraz przypominam sobie coś, co rzekł, kiedy po raz 

pierwszy mówiono o tej zamianie ziemi. „Ziemia jest niewinna”, powiedział. „Tylko użytek, 

jaki z niej czynimy, może ją splamić”. 

Brat  Ruald  był  doskonałym  przykładem  posłuszeństwa,  tej  strony  reguły,  która 

sprawiała  Cadfaelowi  najwięcej  kłopotu.  Wziął  sobie  kiedyś  do  serca  obowiązek 

background image

natychmiastowego posłuszeństwa wszystkim rozkazom zwierzchników, jakby to były nakazy 

boskie - „bez niezdecydowania i bez narzekania”, a z pewnością bez pytania dlaczego, co było 

u  Cadfaela  początkowo  wręcz  instynktowne,  z  czasem  opanowane,  ale  nie  zapomniane. 

Wezwany przez Cadfaela, starszego wiekiem i w powołaniu, Ruald poszedł za nim bez pytania 

do kaplicy pogrzebowej, nie wiedząc nic więcej niż to, że opat i szeryf żądają jego obecności. 

Nawet  na  progu  kaplicy,  nagle  skonfrontowany  z  postacią  spoczywającą  na  marach, 

świecami,  Hugonem  i  Radulfusem  naradzającymi  się  cicho  po  przeciwległej  stronie 

kamiennego bloku, Ruald nie zawahał się. Zbliżył się i stał, czekając na to, czego od niego 

zażądają, całkowicie posłuszny i doskonale pogodny. 

- Wzywałeś mnie, ojcze. 

- Jesteś z tych stron - powiedział opat - i do niedawna dobrze znałeś wszystkich swoich 

sąsiadów. Możesz nam być pomocny. Mamy tu, jak widzisz, ciało znalezione przypadkiem i 

nikt z nas nie potrafi nadać tej zmarłej imienia. Przekonaj się, czy możesz to zrobić. Podejdź 

bliżej. 

Ruald  posłuchał  i  stanął,  ufnie  patrząc  na  zasłoniętą  postać,  Radulfus  zaś  jednym 

szybkim ruchem ściągnął płótno i odkrył ułożone kości i bezcielesną twarz w splotach czarnych 

włosów. 

Z  pewnością  Ruald  doznał  wstrząsu  na  ten  nieoczekiwany  widok,  ale  fale  litości, 

niepokoju i troski, które przebiegły po jego twarzy, nie były niczym więcej niż zmarszczkami 

na spokojnym stawie. Nie odwrócił oczu, ale nadal oglądał ją sumiennie od głowy do stóp i 

znów wracał  do twarzy, jakby  przez długie  wpatrywanie się mógł  odtworzyć oczami duszy 

ciało, które kiedyś pokrywało nagą kość. 

Kiedy  w końcu spojrzał  na opata, zrobił to  z lekkim zdziwieniem  i  zrezygnowanym 

smutkiem. 

- Ojcze, nie ma tu nic, co można by rozpoznać i nazwać. 

- Spójrz jeszcze raz - rzekł Radulfus. - Mamy tu kształt, wzrost, kolor włosów. To była 

kobieta, ktoś musiał jej kiedyś być bliski, być może mąż. Są sposoby rozpoznania niezależne od 

rysów twarzy. Czy nie ma w niej nic poruszającego jakieś wspomnienie? 

Nastało  długie  milczenie,  podczas  którego  Ruald  posłusznie  powtórzył  dokładne 

oględziny  każdego  skrawka,  który  ją  ubierał,  i  splecionych  dłoni  wciąż  ściskających 

prowizoryczny krzyż. Potem powiedział raczej ze smutkiem niż z rozczarowaniem: 

- Nie, ojcze. Przykro mi. Nic tu nie ma. Czy to poważna sprawa? Bóg zna wszystkie 

imiona. 

-  To  prawda  -  przyznał  Radulfus  -  że  Bóg  wie,  gdzie  leżą  wszyscy  zmarli,  nawet  ci 

background image

pochowani skrycie. Muszę ci powiedzieć, bracie Rualdzie, gdzie znaleziona została ta kobieta. 

Wiesz, że dziś rano zaczęła się orka na Polu Garncarza. Po nawrocie z pierwszej bruzdy, pod 

miedzą i częściowo pod osłoną krzaków, zaprzęg opactwa wyciągnął strzęp wełnianej tkaniny i 

pukiel czarnych włosów. To pole było kiedyś twoje, pan szeryf zaś kazał zabrać stamtąd zmarłą 

i sprowadzić ją tutaj. Teraz, zanim ją zakryję, spójrz jeszcze raz i powiedz, że nic w niej nie 

woła do ciebie imieniem, jakie nosiła. 

Cadfaelowi  śledzącemu  ostry  profil  Rualda  wydało  się,  że  jedynie  w  tej  chwili  jego 

spokojem wstrząsnęła prawdziwa zgroza, nawet wina, chociaż wina bez strachu, z pewnością 

nie  przed  tą  śmiercią  fizyczną,  ale  przed  śmiercią  uczucia,  od  którego  odwrócił  się  kiedyś 

plecami, nie oglądając się za siebie. Pochylił się nad zmarłą i wpatrywał w nią w skupieniu, a 

pot  zrosił  mu  czoło  i  wargi.  Światło  świec  pochwyciło  lśnienie  jego  twarzy.  To  końcowe 

milczenie trwało długie chwile, zanim spojrzał, blady i drżący, w twarz opata. 

- Ojcze, niech mi Bóg wybaczy grzech, że cię nie zrozumiałem aż do tej chwili. Żałuję 

teraz tego, co widzę jako swój brak. Nic tu do mnie nie przemawia. Nie czuję nic, patrząc na 

nią. Ojcze, jeśli nawet to naprawdę była Generys, moja żona Generys, nie rozpoznaję jej. 

background image

Rozdział trzeci 

 

W rozmównicy opata, jakieś dwadzieścia minut później, odzyskał swój spokój, spokój 

rezygnacji nawet wobec własnych wad i błędów, ale nie przestał oskarżać sam siebie. 

- Na własny użytek uzbroiłem się przeciw niej. Cóż to za człowiek, który odcina się od 

uczucia trwającego pół życia i przez rok nie czuje nic? Wstydzę się, że mogłem stać przy tych 

marach, patrzeć na te szczątki kobiety i być zmuszonym mówić: to nie to. Nic się nie poruszyło 

w moim sercu. A co do oczu i umysłu, cóż może być takiego w tych kościach, by przemówić do 

kogokolwiek? 

-  Chyba  tyle  -  powiedział  surowo  opat  -  ile  przemawia  do  wszystkich.  Została 

pogrzebana w niepoświęconej ziemi, bez obrządku pogrzebowego, potajemnie. Stąd tylko mały 

krok  do  wniosku,  że  spotkała  ją  śmierć  z  ludzkiej  ręki,  równie  potajemna  co 

niepobłogosławiona. Zmarła wymaga ode mnie należnej, choć spóźnionej troski ojej duszę, a 

od świata wymierzenia sprawiedliwości za jej śmierć. Ty złożyłeś swoje zeznanie i wierzę w to, 

że  nie  umiesz  powiedzieć,  kim  ona  była.  Skoro  jednak  została  znaleziona  w  ziemi  będącej 

kiedyś w twoim posiadaniu, przy zagrodzie, z której odeszła twoja żona i do której nigdy nie 

wróciła, jest rzeczą naturalną, że szeryf ma do ciebie pytania. Podobnie jak może je mieć i do 

wielu innych, zanim ta sprawa nie zostanie rozwiązana. 

-  Rozumiem  to  -  powiedział  z  pokorą  Ruald  -  i  odpowiem  na  wszystkie.  Chętnie  i 

zgodnie z prawdą. 

I tak zrobił, nawet z żałosną skwapliwością jakby chciał się ubiczować za to dopiero 

uświadomione sobie zaniedbanie żony i radowanie się własnym spełnieniem pragnień, gdy ona 

zakosztowała jedynie goryczy i desperacji. 

-  Słuszne  było,  że  poszedłem,  gdzie  byłem  wzywany,  i  wypełniałem,  co  na  mnie 

nałożono, ale że oddałem się swojej radości i całkiem zapomniałem o jej pokrzywdzeniu, to 

było złe. Teraz przyszedł dzień, kiedy nie mogę sobie przypomnieć nawet jej twarzy ani jej 

ruchów, tylko ten niepokój, który we mnie zostawiła, zbyt długo niezauważany, teraz palący do 

żywego. Gdziekolwiek może ona być, ma swój odwet. Przez ostatnie sześć miesięcy - wyznał z 

żalem - nie modliłem się nawet ojej spokój. Nie myślałem o niej wcale, bo byłem szczęśliwy. 

- Odwiedziłeś ją dwa razy, jak wiem - rzekł Hugo - po tym jak zostałeś tu przyjęty jako 

postulant. 

- Z bratem Pawłem, co on poświadczy. Miałem środki, które ojciec opat pozwolił mi 

oddać jej na życie. Zostały legalnie przekazane. To była pierwsza okazja. 

background image

- Kiedy to było? 

- Dwudziestego ósmego maja zeszłego roku. A w pierwszych dniach czerwca znowu 

poszliśmy tam do zagrody, po tym jak zebrałem sumę ze sprzedaży mojego koła i narzędzi. 

Miałem nadzieję, że może się pocieszyła i że mi wybaczy, ale tak się nie stało. Walczyła ze mną 

przez te tygodnie, żeby mnie znowu mieć u swego boku jak dawniej. Ale tamtego dnia zwróciła 

się przeciw mnie z gniewem i nienawiścią, wzgardziła wszystkim, co było moje, i krzyczała, że 

mogę odejść, bo ma kochanka godnego miłości, a wszelka czułość, jaką dla mnie kiedyś miała, 

zmieniła się w gorycz. 

- Powiedziała ci to? - spytał ostro Hugo. - Że ma innego kochanka? Wiem, że krążyła 

taka plotka, kiedy opuściła chatę i odeszła potajemnie. Ty jednak usłyszałeś to z jej własnych 

ust? 

- Tak, powiedziała to. Była rozgoryczona tym, że kiedy nie udało jej się zatrzymać mnie 

przy sobie, nie mogła też się mnie pozbyć i być wolną w oczach świata, bo nadal byłem jej 

mężem, kamieniem młyńskim u jej szyi. Nie mogąc temu przeszkodzić, bierze sobie wolność 

siłą, powiedziała, bo ma kochanka wartego sto razy więcej niż ja, i na skinienie pójdzie za nim 

na koniec świata.  Brat  Paweł  był  tego świadkiem  - oświadczył  wprost  Ruald.  - On wam  to 

powie. 

- I to był ostatni raz, kiedy ją widziałeś? 

- To był ostatni raz. Przed końcem tamtego czerwca odeszła. 

- A od tamtego czasu byłeś kiedy na tym polu? 

-  Nigdy.  Pracowałem  na  ziemi  opactwa,  przeważnie  w  Gaye,  ale  tamto  pole  dopiero 

niedawno  stało  się  własnością  opactwa.  Na  początku  października  zeszłego  roku  zostało 

oddane Haughmondowi. Eudo Blount z Longneru, który był moim zwierzchnikiem, uczynił z 

niego dar dla nich. Nie sądziłem, że znowu zobaczę to miejsce albo usłyszę o nim. 

- Albo o Generys - wtrącił łagodnie Cadfael i przyglądał się, jak szczupła twarz Rualda 

ściągnęła  się  w  przelotnym  skurczu  bólu  i  wstydu.  I  nawet  to  znosił  z  oddaniem,  pewien 

radości,  która  teraz  nigdy  go  nie  opuszczała.  -  Mam  pytanie  -  powiedział  Cadfael  -  za 

pozwoleniem  ojca  opata.  Czy  przez  te  wszystkie  lata,  które  z  nią  spędziłeś,  miałeś  kiedyś 

powód do narzekania na lojalność i wierność twojej żony albo na miłość, którą ci okazywała? 

Ruald odpowiedział bez namysłu: 

- Nie! Zawsze była wierna i oddana. Aż za bardzo oddana! Wątpiłem, czy kiedykolwiek 

zdołam jej w tym dorównać. Zabrałem ją z jej rodzinnej ziemi - mówił Ruald, mając prawdę 

przed  oczami  i  ledwie  zauważając  tych,  którzy  go  słuchali  -  do  obcego  kraju  z  nieznanym 

językiem i zwyczajami. Dopiero teraz widzę, o ile więcej mi dała, niż mogłem jej kiedykolwiek 

background image

odpłacić. 

Był wczesny wieczór, prawie czas na nieszpory, kiedy Hugo zażądał konia, którego brat 

Ryszard rozważnie ulokował w stajni, wyjechał ze strażnicy przy bramie na Podgrodzie i przez 

chwilę zastanawiał się, czy skręcić w lewo i pojechać do swego domu w mieście, czy w prawo 

i kontynuować poszukiwanie prawdy aż do zmierzchu. Błękitna mgiełka podnosiła się już nad 

rzeką,  a  niebo  było  zaciągnięte,  pozostała  jednak  jeszcze  godzina  albo  więcej  światła,  dość 

czasu,  żeby  pojechać  do  Longneru  i  zamienić  parę  słów  z  młodym  Eudonem  Blountem. 

Wątpliwe, czy zwracał uwagę na Pole Garncarza, odkąd zostało przekazane Haughmondowi, 

ale jego dwór leżał blisko niego, za grzbietem wzgórza, i jacyś jego ludzie mogli prawie co 

dzień chodzić tamtą drogą. Warto było zapytać. 

Skierował  się  do  brodu,  opuszczając  gościniec  przy  hospicjum  Świętego  Idziego,  i 

pojechał polną ścieżką wzdłuż brzegu rzeki, pozostawiając częściowo zaorany stok wysoko po 

lewej  stronie.  Za  miedzą  graniczną  tej  nowej  ziemi  ornej  wznosił  się  nad  łąką  łagodny 

zalesiony stok, a na polanie w środku tego pasa drzew stał dwór w Longnerze, niezagrożony 

wylewami  rzeki.  Niskie  przyziemie  było  z  tyłu  zagłębione  w  stoku,  a  kamienne  schody 

prowadziły  stromo  w  górę  do  drzwi  hallu  na  górnym  poziomie  mieszkalnym.  Kiedy  Hugo 

wjechał w otwartą bramę, jakiś stajenny idący przez podwórze ze stajni podszedł dziarsko, by 

przejąć wodze i spytać, jaką ma sprawę do pana. 

Eudo Blount usłyszał głosy na dole i wyszedł do drzwi hallu zobaczyć, kto przyjechał. 

Był dobrym znajomym szeryfa hrabstwa i powitał go serdecznie. Ten młody człowiek, wesoły 

i  otwarty z natury, był  od roku panem  tego majątku  i  dobrze się czuł  ze swoimi  ludźmi  i  w 

uporządkowanym  świecie  dookoła.  Heroiczna  śmierć  ojca  i  jego  pogrzeb  przed  siedmioma 

miesiącami, choć smutne, także ugruntowały i umocniły wzajemne zaufanie i szacunek, jakim 

nowy młody pan cieszył się wśród dzierżawców i służących. Najprostszy poddany dzierżący 

skrawek ziemi Blountów był dumny z tych kilku wybranych rycerzy Martela, którzy osłaniali 

odwrót króla pod Wilton i zginęli w tej bitwie. Młody Eudo miał zaledwie dwadzieścia trzy lata 

i był niedoświadczony, nieobyty w świecie, tak mocno związany z tą ziemią jak każdy poddany 

w jego majątku. Był przystojnym, dobrze zbudowanym młodzieńcem o jasnej cerze i gęstych 

kasztanowych włosach. Zarządzanie potencjalnie bogatym majątkiem, nieco uszczuplonym w 

czasach jego dziada, było dla niego prawdziwą radością. Robił dobrą robotę i można było się 

spodziewać,  że  zostawi  majątek  swemu  ewentualnemu  następcy  w  lepszym  stanie,  niż  go 

odziedziczył  po  ojcu.  Hugo  przypomniał  sobie,  że  młody  człowiek  jest  dopiero  od  trzech 

miesięcy żonaty, i nadal promieniał szczęściem. 

-  Przybywam  w  sprawie,  którą  trudno  nazwać  dobrą  nowiną  -  oznajmił  Hugo  bez 

background image

wstępów - ale chyba nie powinna też sprawić wam kłopotu. Opactwo wysłało dziś rano swój 

zaprzęg z pługiem na Pole Garncarza. 

-  Słyszałem  o  tym  -  odrzekł  pogodnie  Eudo.  -  Mój  człowiek,  Robin,  widział  ich 

przybycie. Będę rad ujrzeć plony z tego pola, chociaż nie jest już moje. 

- Z pierwszego plonu, jaki wydało, nikt się nie ucieszył - powiedział wprost Hugo. - 

Pług  wyorał  ciało  pod  miedzą.  Mamy  w  kaplicy  pogrzebowej  w  opactwie  ciało  kobiety  -  a 

przynajmniej jej kości. 

Młody człowiek przerwał nalewanie wina swemu gościowi tak gwałtownie, że dzban 

drgnął, polewając mu rękę czerwienią. Zwrócił na Hugona okrągłe, niebieskie oczy i patrzył ze 

zdumieniem. 

- Ciało kobiety? Jak to, pochowanej tam? Kości, powiadasz - jak długo zatem leżała? I 

kto to może być? 

-  Któż  to  wie?  Kości  są  wszystkim,  co  mamy,  ale  to  jest  kobieta.  Albo  kiedyś  była. 

Martwa być może od pięciu lat, jak mi powiedziano, ale nie dłużej, a zapewne znacznie krócej. 

Czy kiedyś widzieliście tam obcych albo czy działo się tam coś, co zwróciło waszą uwagę? 

Wiem,  że  nie  macie  potrzeby  pilnować  tego  miejsca  -  przez  cały  zeszły  rok  należało  do 

Haughmondu - ale że jest tak blisko, twoi ludzie mogli zauważyć jakichś intruzów. Nie masz 

żadnych podejrzeń? 

Eudo pokręcił przecząco głową. 

- Nie byłem tam od czasu, jak mój świętej pamięci ojciec darował to pole klasztorowi. 

Mówiono mi, że sypiali tam w chacie jacyś włóczędzy podczas jarmarku i ktoś mieszkał zeszłej 

zimy, ale nie wiem kto. Nie donoszono mi o żadnych szkodach, tyle wiem. Bardzo dziwnie mi 

to wygląda. 

- I nam wszystkim - zgodził się z żalem Hugo i przyjął puchar z rąk gospodarza. W hallu 

zaczęło robić się ciemno i zapalono już ogień. Za otwartymi drzwiami światło zbłękitniało od 

mgły, przez którą przebijał bladozłoty zachód słońca.  - Czy nie słyszałeś o jakiejś  kobiecie 

zaginionej w tych stronach w ciągu ostatnich paru lat? 

- Nie, o żadnej. Moi ludzie żyją wszędzie dookoła, więc wiedzieliby, a i do moich uszu 

doszłoby to dość szybko. Albo do mego ojca, gdy jeszcze żył. Wiedział o wszystkim, co tu się 

działo. Przychodzili do niego ze wszystkim, bo wiedzieli, że nie zostawi nikogo bez pomocy. 

- Wiem o tym - potwierdził serdecznie Hugo. 

- Nie zapominaj jednak, że była jedna kobieta, która wyszła ze swego domu i odeszła 

bez słowa. I to właśnie z tamtej zagrody. 

Eudo  wpatrywał  się  w  niego  wielkimi  oczami  z  jawnym  niedowierzaniem  i  nawet 

background image

zaczynał się uśmiechać na tę myśl. 

- Kobieta Rualda? Nie myślisz chyba o tym! Wszyscy wiedzieli ojej odejściu, to nie był 

żaden sekret. Czy naprawdę myślisz, że to było tak niedawno? Ale nawet gdyby było i ta biedna 

kobieta już by się zmieniła w kości, to szaleństwo! Generys odeszła z innym i trudno mieć jej to 

za złe, kiedy zrozumiała, że choć on był wolny, by pójść za swą skłonnością, ona jest nadal 

związana. Wdowy mogą wychodzić za mąż, ale ona nie była wdową. Chyba nie przypuszczasz, 

że to Generys macie w tej kostnicy? 

- Jestem całkiem zagubiony - wyznał Hugo. 

- To miejsce jednak i ten czas, i sposób, w jaki się rozstali, muszą dawać do myślenia. 

Dotąd niewielu o tym  wie, ale wkrótce wieść się rozejdzie i  usłyszysz ją wszędzie. Byłoby 

lepiej, gdybyś mógł zasięgnąć języka między twoimi ludźmi, bo może któryś z nich zauważył, 

że  coś  się  dzieje  potajemnie  na  tamtym  polu  albo  że  jakieś  podejrzane  typy  kryją  się  w  tej 

chacie.  Zwłaszcza  zaś,  czy  były  z  nimi  kobiety.  Gdyby  udało  się  nam  zidentyfikować  tę 

kobietę, byłby to wielki krok naprzód. 

Wyglądało  na  to,  że  Eudo  pogodził  się  do  tego  czasu  z  realnością  tej  śmierci  i  że 

traktował  ją  poważnie,  choć  niejako  coś,  co  mogłoby  zakłócić  jego  własną  uporządkowaną 

egzystencję. Siedział zamyślony, patrząc na Hugona ponad pucharami z winem i rozważając 

możliwe implikacje. 

- Czy myślisz, że tej kobiecie zadano śmierć po kryjomu? Czy Rualdowi może grozić 

takie podejrzenie? Nie wierzę, żeby mógł  zrobić coś złego. Wypytam  moich ludzi  i  dam  ci 

znać, gdybym znalazł coś godnego uwagi, ale gdyby coś tam było, już bym o tym wiedział 

wcześniej. 

- Mimo  wszystko,  zrób mi tę grzeczność. Jakiś drobiazg, który ujdzie czyjejś  uwagi, 

może nabrać znaczenia, kiedy w grę wchodzi śmierć. Wezmę pod uwagę wszystko, co wiem o 

udziale  w tym  Rualda. On widział, co znaleźliśmy  -  powiedział posępnie Hugo  -  i  nie mógł 

powiedzieć  tak  ani  nie,  i  nie  można  go  winić,  bo  trudno  by  było  rozpoznać  ją  teraz  nawet 

komuś, kto żył z nią wiele lat. 

-  Nie  mógł  skrzywdzić  swojej  żony  -  oświadczył  stanowczo  Eudo.  -  Był  już  w 

klasztorze  od  trzech  albo  czterech  tygodni,  a  może  dłużej,  kiedy  ona  żyła  jeszcze  w  tej 

zagrodzie,  zanim  odeszła.  To  jakaś  inna  biedaczka  trafiła  na  rozbójników  i  została 

zamordowana dla szat, które nosiła. 

- Chyba nie - odparł kwaśno Hugo. - Była porządnie ubrana, prosto ułożona, a dłonie 

miała  złożone  na  piersi  na  krzyżyku  zrobionym  z  gałązek  żywopłotu.  A  co  do  przyczyny 

śmierci, nie ma na niej żadnego śladu, żadnej złamanej kości. To mógł być nóż. Kto to może 

background image

wiedzieć? Została jednak pochowana z pewnym szacunkiem i troską. To właśnie dziwne. 

Eudo kręcił głową, marszcząc brwi nad tą coraz bardziej zdumiewającą zagadką. 

- A może pochował ją jakiś ksiądz? - zaryzykował z powątpiewaniem. - Mógł znaleźć ją 

martwą. Ale przecież z pewnością podniósłby alarm i zabrałby ją do kościoła. 

- Niektórzy - rzekł Hugo - wkrótce powiedzą: „A może zrobił to mąż?”. Może ostro się 

pokłócili i ona popchnęła go najpierw do gwałtu, a potem do wyrzutów sumienia. Nie, nie ma 

jeszcze potrzeby martwić się o Rualda. Przebywał zawsze w towarzystwie gromady braci w 

czasie,  gdy  jego  żona  była  widziana  po  raz  ostatni  cała  i  zdrowa.  Zestawimy  z  ich  zeznań 

wszystkie jego wyjścia, odkąd rozpoczął nowicjat. I cofniemy się o kilka lat, szukając innych 

zaginionych kobiet. - Wstał, patrząc na zapadający za drzwiami zmierzch.  - Powinienem już 

wracać. Zabrałem ci zbyt wiele czasu. 

Eudo wstał wraz z nim, usłużny i poważny. 

- Dobrze zrobiłeś, przychodząc najpierw tu. Wypytam moich ludzi, możesz być pewny. 

Nadal  czasem  wydaje  mi  się,  jakby  to  pole  było  jeszcze  moją ziemią.  Nie  oddaje  się  ziemi, 

nawet Kościołowi, nie mając uczucia, że zostawiamy tam korzenie. Chyba trzymałem się z dala 

od niego, żeby się nie złościć, bo leżało odłogiem. Byłem rad, słysząc o zamianie. Wiem, że 

opactwo zrobi z niego lepszy użytek. Prawdę mówiąc, zdziwiło mnie, że ojciec zdecydował się 

dać je Haughmondowi, wiedząc, że będą mieli trudności w korzystaniu z niego. - Podążał za 

Hugonem ku drzwiom wyjściowym, kiedy nagle zatrzymał się i obejrzał na zasłonięte drzwi w 

kącie wielkiej sali. - Hugonie, czy zechciałbyś zajść na chwilę do mojej matki i zamienić z nią 

parę słów, skoro już tu jesteś? Ona już nie wychodzi z domu i ma bardzo niewielu gości. Nie 

była na zewnątrz od pogrzebu mojego ojca. Gdybyś zajrzał do niej na chwilę, sprawiłbyś jej 

przyjemność. 

- Ależ oczywiście. - Hugo zawrócił od razu. 

- Nie mów jej tylko nic o tej zmarłej. To ją jedynie zmartwi, bo tamta ziemia jeszcze tak 

niedawno  należała  do  nas,  a  Ruald  był  naszym  dzierżawcą...  Bóg  wie,  że  ona  ma  dosyć 

cierpień. Staramy się nie dopuszczać do niej złych wieści ze świata, tym bardziej kiedy wieść 

nadchodzi z tak bliska. 

- Ani słowa - zgodził się Hugo. - Jak ona się czuje, odkąd ostatnio ją widziałem? 

Młody człowiek pokręcił głową. 

- Nic się nie zmienia. Tyle że dzień po dniu robi się coraz chudsza i bledsza, ale nie 

skarży się. Sam zobaczysz. Wejdź do niej! - Ujął skraj zasłony i ściszył głos, by słyszał go tylko 

Hugo.  Najwyraźniej  nie  chciał  wchodzić  razem  z  gościem;  jego  pełna  życia  młodość  była 

bezradna w obliczu choroby. Można mu było wybaczyć odwracanie wzroku. Kiedy otworzył 

background image

drzwi  bawialni  i  przemówił  do  kobiety  wewnątrz,  jego  głos  stał  się  nienaturalnie  łagodny  i 

powściągliwy, jakby zwracał się do kogoś obcego, nieprzystępnego, ale komu należy okazać 

uczucie. 

- Matko, oto jest Hugo Beringar, który nam składa wizytę. 

Hugo minął go i wszedł do małego pokoju ogrzewanego piecykiem na węgiel drzewny 

ustawionym  na  kamiennej  płycie  i  oświetlonego  pochodnią  umocowaną  na  ścianie.  Pod  jej 

światłem owdowiała pani na Longnerze siedziała na ławie pod ścianą, wyprostowana, podparta 

poduszkami  i  pledami, mimo  swej  nieruchomości  dominująca  w  tym  pomieszczeniu.  Miała 

zaledwie czterdzieści pięć lat, ale długa, wyniszczająca choroba postarzała ją, przyprawiając o 

siwiznę  i  wycieńczenie  niepasujące  do  jej  wieku.  Miała  przed  sobą  kądziel  i  zwijała  wełnę 

dłonią,  która  wyglądała  na  kruchą  jak  zwiędły  liść,  ale  była  cierpliwa  i  sprawna.  Podniosła 

wzrok przy wejściu Hugona z uśmiechem zaskoczenia i położyła wrzeciono u stóp ławy. 

- Ależ, panie mój, jak to miło z twojej strony! Minęło sporo czasu, odkąd cię ostatnio 

widziałam. 

- To było na pogrzebie jej męża, siedem miesięcy temu. Podała mu dłoń, lekką niczym 

zawilec i równie chłodną, kiedy ją całował. Jej oczy, wielkie, ciemnoniebieskie i zapadnięte 

głęboko,  przyglądały  mu  się  z  przenikliwą  inteligencją.  -  Do  twarzy  ci  z  twoim  urzędem  - 

powiedziała. - Odpowiedzialność ci służy. Nie jestem tak próżna, żeby myśleć, iż odbyłeś tę 

drogę,  aby  mnie  zobaczyć,  kiedy  masz  tyle  na  głowie.  Miałeś  jakąś  sprawę  do  Eudona? 

Cokolwiek cię sprowadza, jesteś bardzo mile widziany. 

-  Nie  tracę  czasu  -  odpowiedział  z  przemyślaną  rezerwą.  -  Tak,  miałem  sprawę  do 

Eudona. Nic, co musiałoby cię niepokoić. Nie powinienem cię męczyć zbyt długo i nie chcę z 

tobą rozmawiać o interesach. Jak się czujesz? Czy jest coś, czego ci trzeba, albo czy mogę ci 

być w czymś pomocny? 

- Moje potrzeby są zaspokajane, zanim zdążę poprosić - powiedziała Donata. - Eudo to 

dobra dusza, ja zaś mam szczęście z tą córką, którą mi sprowadził. Czy wiesz, że ta dziewczyna 

jest już w ciąży? I tak silna i zdrowa jak dobry chleb, z pewnością da mu synów. Eudo dobrze 

sobie radzi. Być może brak mi zewnętrznego świata od czasu do czasu. Mój syn jest wciąż 

zajęty pomnażaniem swego majątku, zwłaszcza teraz, gdy oczekuje syna. Kiedy mój pan żył, 

spoglądał poza własne ziemie. Przywykłam słyszeć o każdym sukcesie lub porażce króla. Wiatr 

wiał stamtąd, gdzie był Stefan. A co się teraz dzieje na świecie? 

Nie zabrzmiało to dla Hugona jak szukanie ochrony przed najazdami z zewnętrznego 

świata, z bliska czy z daleka, ale zaczął ostrożnie, pamiętając o niepokojach jej syna. 

- W naszej jego części bardzo niewiele. Earl Gloucesteru jest zajęty przekształcaniem 

background image

południowego zachodu w twierdzę cesarzowej. Oba stronnictwa troszczą się o to, co mają, i w 

tej chwili żadna ze stron nie chce walczyć. My tu siedzimy z dala od walki. Mamy szczęście! 

- To brzmi, jakbyś miał bardzo różne nowiny z innych stron. Ach, daj spokój, Hugonie, 

skoro  już  tu  jesteś,  nie  odmówisz  mi  chyba  odrobiny  świeżego  powiewu  spoza  Eudonowej 

palisady? On mnie otula poduszkami, ale ty nie musisz. - I rzeczywiście, Hugonowi wydawało 

się, że nawet jego nieoczekiwane towarzystwo przydało nieco słabych kolorów jej zapadniętej 

twarzy i iskier jej głęboko osadzonym oczom. 

- Jest mnóstwo nowin z innych stron  -  przyznał  kwaśno.  -  Aż za wiele, by król  miał 

dobry humor. W Saint Albans wszystko poszło źle. Zdaje się, że połowa wielmożów oskarżyła 

earla  Esseksu  o  zdradzieckie  układy  z  cesarzową  i  spisek  dla  obalenia  króla,  on  zaś  został 

zmuszony  do  zrzeczenia  się  swego  zwierzchnictwa  nad  Tower,  swego  zamku  i  ziem  w 

Esseksie. To albo szubienica, on zaś nie był jeszcze gotowy umierać. 

- I naprawdę się ich zrzekł? To bardzo gorzkie poniżenie dla takiego męża jak Godfryd 

de Mandeville - powiedziała zdumiona. - Mój mąż nigdy mu nie ufał. Mówił, że to wyniosły 

arogant. Zmieniał przedtem strony aż nazbyt często, możliwe więc, że znowu planował taką 

zmianę. Dobrze, że go w porę przyparto do muru. 

- Mogło tak być, ale kiedy mu odebrano ziemie, puszczono go wolno, on zaś ruszył do 

swego  kraju  i  zebrał  wokół  siebie  wszystkich  wyrzutków  z  tamtych  stron.  Splądrował 

Cambridge.  Złupił  wszystko,  co  było  tego  warte,  kościoły  i  wszystko  inne,  zanim  podpalił 

miasto. 

-  Cambridge?  -  spytała  z  niedowierzaniem  wstrząśnięta  pani  domu.  -  Ośmielił  się 

napaść na takie miasto jak Cambridge? Król musi z pewnością wyruszyć przeciw niemu. Nie 

można mu pozwolić plądrować i palić do woli. 

-  To  nie  będzie  łatwe  -  powiedział  ponuro  Hugo.  -  Ten  człowiek  zna  Moczary  jak 

własną kieszeń. Nie będzie prostą sprawą wydać mu walną bitwę w takim kraju. 

Pochyliła się, by podnieść wrzeciono, które potrąciła stopą. Dłoń nawijająca przędzę 

była słaba i przejrzysta, a powieki na wpół opuszczone nad zapadniętymi oczami marmurowo 

białe i żyłkowane niczym płatki przebiśniegu. Jeśli czuła ból, nie zdradzała tego, ale poruszała 

sig z wysiłkiem i ostrożnie. Jej usta były zacięte w wyrazie powściągliwości i wytrwałości. 

-  Mój  syn  jest  tam  na  Moczarach  -  powiedziała  spokojnie.  -  Mój  młodszy  syn. 

Pamiętasz, że przywdział habit. We wrześniu zeszłego roku wstąpił do klasztoru w Ramsey. 

-  Tak,  pamiętam.  Kiedy  przywiózł  ciało  twego  pana,  by  je  pochować,  w  marcu, 

zastanawiałem się, czy się wtedy nie rozmyśli. Nie powiedziałbym, że twój Sulien nadaje się na 

mnicha. Z tego, co przedtem widziałem, miał wielki apetyt na życie w świecie. Myślałem, że po 

background image

sześciu miesiącach może zmienić zdanie. Ale nie, wrócił, kiedy wypełnił swoje zadanie. 

Patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu, unosząc powieki znad wciąż błyszczących 

oczu. Nikły uśmiech musnął jej usta i zaraz zgasł. 

- Miałam nadzieję, że zostanie, skoro znowu był w domu. Wrócił jednak. Wydaje się, że 

nie ma rady na powołanie. 

Zabrzmiało to jak stłumione echo nieugiętego odwrócenia się Rualda od świata, żony i 

małżeństwa i wciąż dźwięczało w uszach Hugona, kiedy pożegnał się z Eudonem na mrocznym 

dziedzińcu, dosiadł konia i jechał zamyślony do domu. Przypominał sobie, że z Cambridge do 

Ramsey jest zaledwie dwadzieścia mil. Dwadzieścia mil na północny zachód, nieco dalej od 

Londynu  i  forpoczty  wojsk  Stefana.  Nieco  głębiej  w  prawie  niedostępnych  Moczarach  i  ze 

zbliżającą się zimą. Gdy wściekły wilk w rodzaju de Mandeyille’a założy swoją bazę gdzieś na 

tych  podmokłych  pustkowiach,  trzeba  będzie  wszystkich  sił  Stefana,  żeby  go  stamtąd 

wykurzyć. 

Brat Cadfael przychodził na Pole Garncarza jeszcze kilka razy podczas trwania orki, ale 

nie  było  więcej  nieoczekiwanych  znalezisk.  Oracz  i  jego  zaprzęg  wołów  zachowywali 

ostrożność  przy  każdym  nawrocie  pod  skarpą,  bojąc  się  dalszych  wstrząsów,  ale  bruzdy 

odkładały się jedna za drugą, gładkie, czarne i niewinne. Te słowa wciąż przychodziły na myśl. 

„Ziemia jest niewinna - mówił Ruald. - Tylko użytek, jaki z niej czynimy, może ją splamić”. 

Tak, ziemia i wiele innych rzeczy, wiedza, zręczność, siła, wszystkie one są niewinne, dopóki 

nie splami ich zły użytek. Cadfael myślał w roztargnieniu, w chłodnym, jesiennym pięknie tego 

wielkiego pola, opadającego łagodnie w dół spod pasma krzaków jeżyn i drzew, ograniczonego 

po obu stronach przez nietknięte miedze, o człowieku, który kiedyś pracował tu przez wiele lat 

i wypowiedział tamto usprawiedliwienie ziemi, na której trudził się i z której kopał swoją glinę. 

Otwarty, porządny, łagodny, dobry robotnik i uczciwy obywatel, tak by powiedzieli wszyscy, 

którzy go znali. Jak dobrze może jednak poznać człowiek swego bliźniego? O Rualdzie, kiedyś 

garncarzu,  teraz  benedyktyńskim  mnichu  ze  Shrewsbury,  wyrażono  już  mnóstwo  bardzo 

różnych opinii. Zmiana tonu następowała szybko. 

Opowieść  o  kobiecie  pogrzebanej  i  znalezionej  na  Polu  Garncarza  stała  się  bowiem 

powszechnie znana i omawiana w całej okolicy, a kogo plotka miałaby dotyczyć najpierw, jeśli 

nie kobiety, która przeżyła tam piętnaście lat w końcu znikła, nie mówiąc nikomu ani słowa? A 

gdzie szukać winnego, jeśli nie w mężu, który ją porzucił dla habitu? 

Sama zmarła, kimkolwiek mogła być, została już ponownie pochowana, z łaski opata, w 

skromnym kącie cmentarza, z całym należnym ceremoniałem oprócz nadania jej imienia. Co 

do parafii, sytuacja domeny w Longnerze była szczególna, bo należała ona kiedyś do biskupów 

background image

Chesteru, którzy nadali swoje miejscowe włości, jako zewnętrzne i izolowane, parafii Świętego 

Chada w Shrewsbury. Że jednak nikt nie wiedział, czy ta kobieta była parafianką, czy obcym 

przechodniem, Radulfus uznał za prostsze i bardziej ludzkie dać jej miejsce na ziemi opactwa i 

załatwić przynajmniej jeden problem z wielu, które ze sobą przyniosła. 

Jeśli jednak ona w końcu spoczęła, nie spoczął nikt inny. 

- Nie zrobiłeś żadnego ruchu, żeby się nim zająć - mówił Cadfael do Hugona w zaciszu 

swej pracowni w herbarium pod koniec długiego dnia. - Nawet go zbytnio nie wypytywałeś. 

- Nie było jeszcze potrzeby - odparł Hugo. - Jest całkiem bezpieczny tam, gdzie jest, 

gdybym go potrzebował. On się stąd nie ruszy. Sam widziałeś: przyjmuje wszystko jako, w 

najgorszym razie, sprawiedliwą karę Bożą - och, niekoniecznie za morderstwo, po prostu za 

wszystkie  grzechy,  które  w  sobie  na  nowo  odnajduje  -  albo  w  najlepszym  razie  jako  próbę 

swojej cierpliwości i wiary. Gdybyśmy wszyscy uznali go za winnego, zniesie to potulnie i z 

wdzięcznością.  Nie,  raczej  będę  nadal  odnotowywał  wszystkie  jego  wyjścia  i  wejścia  od 

wstąpienia do klasztoru. Gdybym znalazł powód, by go podejrzewać, wiem, gdzie go znaleźć. 

- A dotąd nie znalazłeś takiego powodu? 

-  Ani  jednego  więcej  od  pierwszego  dnia.  I  żadna  inna  kobieta  nie  znikła  z  miejsca, 

gdzie  powinna  być.  To  miejsce,  możliwe  okoliczności,  ten  ich  spór,  gniew,  wszystko  to 

przemawia przeciw Rualdowi i przekonuje, że to Generys. Ale Generys była żywa po tym, jak 

on zamknął się w enklawie, a ja nie znalazłem żadnej okazji, kiedy mógł ją spotkać, poza tymi 

dwiema z bratem Pawłem. Czy to jednak niemożliwe, żeby jeden raz wyszedł sam i poszedł do 

niej wbrew rozkazom? Jestem bowiem pewien, że Radulfus chciał końca tej goryczy. Te ramy - 

mówił Hugo zirytowany i znużony - są aż nazbyt pełne Rualda i Generys, a ja nie mogę znaleźć 

nic innego, co by do nich pasowało. 

- Ale ty w to nie wierzysz - stwierdził Cadfael z uśmiechem. 

- Ani wierzę, ani nie wierzę. Nadal się rozglądam. Ruald wytrzyma. Jeśli go wezmą na 

języki,  jest  tu  bezpieczny.  A  jeśli  osądzą  go  niesprawiedliwie,  może  to  przyjąć  jako  karę  i 

czekać cierpliwie na uwolnienie od niej. 

background image

Rozdział czwarty 

 

Ósmego października szary ranek zaczął się mżawką ledwie wyczuwalną na twarzy, ale 

po  chwili  przenikającą  na  wskroś  wilgocią.  Mieszkańcy  Podgrodzia  szli  do  swych  zajęć, 

zakrywając głowy workami. Młody człowiek, idący wolno gościńcem obok końskiego targu, 

naciągnął kaptur na czoło i wyglądał bardzo podobnie do tych, którzy musieli udać się rano do 

pracy bez względu na pogodę. To, że nosił benedyktyński habit, nie budziło zainteresowania. 

Brano  go  za  jednego  z  miejscowych  mnichów,  który  poszedł  w  jakiejś  sprawie  opactwa  do 

hospicjum Świętego Idziego i wracał teraz na sumę i na kapitułę. Miał długie nogi, ale dreptał, 

jakby jego stopy w sandałach były równie poobcierane co ubłocone, a jego habit podkasany 

prawie do kolan ukazywał muskularne, kształtne nogi, gładkie i młode, umazane błotem aż do 

kostek. Wyglądało na to, że musiał zajść dalej niż do hospicjum, idąc po mniej uczęszczanych i 

mniej wygodnych drogach niż te na Podgrodziu. 

Był niezbyt wysoki, ale szczupły i kanciasty niczym młodzik, który jeszcze sobie nie 

radzi  z  ciałem  mężczyzny,  tak  jak  roczne  źrebaki,  niezgrabne  i  skoczne.  Widok  takiego 

młodzika, stąpającego zdecydowanie, lecz ostrożnie, i poruszającego się z wysiłkiem, wydał 

się Cadfaelowi dziwny. Obejrzał się z zakrętu ścieżki do ogrodu w drodze do swojej pracowni 

właśnie w chwili, gdy młody człowiek skręcał do furtki przy strażnicy, i chód tamtego przykuł 

jego wzrok, zanim zauważył w przybyszu cokolwiek innego. Spóźniona ciekawość skłoniła go 

do  drugiego  spojrzenia,  w  samą  porę,  by  spostrzec,  że  wchodzący,  choć  najwyraźniej  brat, 

zatrzymał się, by pomówić z furtianem, jak mógłby to zrobić obcy pytający o kogoś, kto ma tu 

władzę.  Widocznie  brat  nie  z  tego  klasztoru  i  nikt  znajomy,  jak  stwierdził  Cadfael  po 

przyjrzeniu  mu  się.  Jeden  zrudziały  czarny  habit  jest  podobny  do  drugiego,  zwłaszcza  z 

podniesionym kapturem, ale Cadfael umiał rozpoznać każdego członka tej wspólnoty, mnicha z 

chóru, nowicjusza, rządcę czy postulanta z większej odległości niż przez szerokość dziedzińca, 

a ten chłopak nie był żadnym z nich. Nie, żeby było w tym coś dziwnego, bo brat z innego 

klasztoru Zakonu mógł być wysłany w jakiejś sprawie tu, do Shrewsbury. Było jednak coś w 

tym przybyszu, co go wyróżniało. Przyszedł pieszo, a oficjalni wysłannicy domów zakonnych 

zwykle jechali wierzchem. On zaś, sądząc po jego wyglądzie, przeszedł na obolałych nogach i 

zmęczony jakąś znaczną odległością. 

Uprzykrzony  grzech  ciekawości  nie  był  jedynym  powodem,  dla  którego  Cadfael 

zmienił plany i poszedł przez dziedziniec do strażnicy. Była już pora przygotowywać się do 

mszy,  a  z  powodu  deszczu  wszyscy,  którzy  musieli  wychodzić  na  zewnątrz,  robili  to 

background image

najszybciej i najkrócej, jak to było możliwe, i zmykali z powrotem pod dach. Na dziedzińcu nie 

było  nikogo,  kto  mógłby  zgłosić  chęć  przekazania  wiadomości  albo  odprowadzenia  gościa. 

Musiał jednak przyznać, że ciekawość też odegrała swoją rolę. Podszedł do tych dwóch przy 

bramie z bystrym okiem i gotów do rozmowy. 

- Potrzebujesz przewodnika, bracie? Mogę w czymś pomóc? 

-  Nasz  brat  mówi,  że  ma  polecenie  -  wyjaśnił  furtian  -  zgłosić  się  najpierw  do  ojca 

opata,  zgodnie  z  rozkazem  jego  opata.  Ma  sprawę  do  przekazania,  zanim  będzie  mógł 

odpocząć. 

- Opat Radulfus jest jeszcze w swej kwaterze - powiedział Cadfael - bo go tam przed 

chwilą  zostawiłem.  Mogę  cię  wprowadzić.  Był  sam.  Jeśli  to  poważna  sprawa,  przyjmie  cię 

natychmiast. 

Młody człowiek zsunął z głowy mokry kaptur i otrząsnął krople wody z tonsury, nieco 

zbyt  długiej,  i  z  głowy  pokrytej  dziwacznym  nowym  zarostem,  kędzierzawym  i 

złotobrunatnym.  Tak,  musiał  być  długo  w  drodze,  idąc  wytrwale  ze  swego  klasztoru, 

gdziekolwiek mógł on się znajdować. Twarz miał owalną, zwężającą się nieco od szerokiego 

czoła  do  świadczącego  o  uporze,  wysuniętego  podbródka  pokrytego  złotawym  meszkiem 

niczym  jego  niegolona  czaszka.  Musiał  być  zmęczony,  ale  długa  droga  zdawała  mu  się  nie 

zaszkodzić, bo miał zarumienione policzki i czysty, jasny błękit oczu, którymi patrzył wprost 

na Cadfaela. 

- Rad będę, jeśli mnie przyjmie - odpowiedział - bo muszę pozbyć się śladów podróży, 

ale  zobowiązano  mnie,  by  najpierw  przekazać  moje  brzemię  jemu,  i  muszę  zrobić,  co  mi 

kazano.  Tak,  to  sprawa  poważna  dla  Zakonu  -  i  dla  mnie,  chociaż  to  się  nie  liczy  -  dodał, 

otrząsając wraz z wilgocią z kaptura i szkaplerza rozważanie własnych problemów. 

- On może myśleć inaczej - powiedział Cadfael. - Chodźmy jednak i przekonajmy się. - 

Poprowadził gościa żwawo przez wielki dziedziniec ku kwaterze opata, zostawiając furtiana w 

spokoju w jego stróżówce, gdzie nie dokuczał mu deszcz. 

- Jak długo jesteś  w drodze?  - spytał Cadfael młodego człowieka utykającego u jego 

boku. 

-  Siedem  dni.  -  Głos  tamtego  był  niski,  czysty  i  pasujący  do  innych  dowodów  jego 

młodości. Cadfael uznał, że nie skończył jeszcze dwudziestu lat. 

- Wysłano cię samego w tak długą drogę? - zdziwił się. 

- Bracie, wszystkich nas rozesłano. Wybacz mi, że zachowam, co mam do powiedzenia, 

by przekazać to najpierw ojcu opatowi. Wolałbym powiedzieć to raz i zostawić wszystko w 

jego rękach. 

background image

- Możesz to zrobić z całym zaufaniem - zapewnił go Cadfael i nie pytał o nic więcej. 

Słowa tamtego nasuwały myśl o kryzysie, a w młodym głosie pojawiła się nuta powściąganej 

desperacji. 

Cadfael wprowadził gościa bez ceremonii do poczekalni w kwaterze opata i zastukał w 

półotwarte drzwi rozmównicy. Głos opata, zaabsorbowany czymś i nieobecny, wezwał go do 

wejścia.  Radulfus  miał  przed  sobą  plik  dokumentów,  zaznaczając  jakieś  miejsce  długim 

palcem, i tylko na krótko podniósł wzrok, by zobaczyć, kto przyszedł. 

- Ojcze, jakiś młody brat z dalekiego klasztoru naszego Zakonu przybywa z rozkazem 

swego opata, by przekazać ci ważną wiadomość. Jest tu za drzwiami. Czy mogę go wpuścić? 

Radulfus  podniósł  wzrok  ze  zmarszczonym  jeszcze  czołem,  porzucając  to,  czym  się 

zajmował, i poświęcił całą uwagę tej niespodziewanej sprawie. 

- Z jakiego dalekiego klasztoru? 

-  Nie  pytałem  -  odrzekł  Cadfael  -  on  zaś  nie  powiedział.  Polecono  mu  przekazać 

wszystko tobie. Był jednak w drodze siedem dni, żeby do nas dotrzeć. 

- Wprowadź go - rzekł opat i odsunął swoje pergaminy na bok stołu. 

Młody człowiek wszedł, złożył  głęboki ukłon  opatowi  i  jakby jakaś pieczęć na jego 

myślach i języku została przełamana, nabrał tchu i nagle zaczął wylewać z siebie słowa, cisnące 

się i kotłujące jak tryskająca krew. 

-  Ojcze,  przynoszę  bardzo  złą  nowinę  z  opactwa  w  Ramsey.  Ojcze,  w  Esseksie  i  na 

Moczarach ludzie zmienili się w diabły. Godfryd de Mandeville zajął nasze opactwo, by było 

jego  twierdzą,  i  wyrzucił  nas  jak  żebraków  na  drogi,  tych,  którzy  jeszcze  żyją.  Opactwo 

Ramsey stało się jaskinią złodziei i morderców. 

Nie zaczekał nawet na pozwolenie, by mówić ani by przekazać swą nowinę w porządku 

pytań i odpowiedzi, a Cadfael ledwie zaczął zamykać drzwi za sobą, trzeba przyznać, że powoli 

i z nadstawionymi uszami, kiedy głos opata uciął ostro wypowiedź chłopca. 

- Czekaj! Zostań z nami, Cadfaelu. Mogę pilnie potrzebować posłańca.  - Do chłopca 

powiedział zaś szorstko: - Nabierz tchu, mój synu. Usiądź, zastanów się, zanim przemówisz, i 

daj mi usłyszeć zrozumiałą opowieść. Po siedmiu dniach tych kilka minut nie ma znaczenia. 

Najpierw, nie mieliśmy tu dotąd żadnych wieści o tym. Jeśli tak długo do nas szedłeś, dziwię 

się, że to nie doszło szybciej do uszu szeryfa. Czy ty pierwszy uszedłeś z życiem z tej napaści? 

Chłopiec poddał się, drżąc, naciskowi dłoni Cadfaela i opadł posłusznie na ławę pod 

ścianą. 

-  Ojcze,  miałem  wielkie  trudności  z  przedostaniem  się  przez  linie  de  Mandeville’a  i 

miałby  je  każdy  inny  wysłannik.  Zwłaszcza  ktoś  na  koniu,  kogo  można  by  posłać  do 

background image

królewskich szeryfów, nie wydostałby się żywy. Oni zabierają każdego konia, każde zwierzę, 

każdy łuk czy miecz z trzech hrabstw. Ktoś na koniu ściągnąłby ich na siebie jak wilki. Mogę 

być pierwszy, bo nie miałem nic, co by było warte trudu zabicia mnie. Hugo Beringar może 

jeszcze nic nie wiedzieć. 

To proste użycie imienia Hugona poderwało zarówno Cadfaela, jak i Radulfusa. Opat 

obrócił się ostro, by przyjrzeć się młodej twarzy wzniesionej ku niemu z ufnością. 

- Znasz tu pana szeryfa? Jakże to? 

-  To  jest  powód  -  jeden  z  powodów  -  dla  którego  mnie  tu  przysłano,  ojcze.  Stąd 

pochodzę.  Nazywam  się  Sulien  Blount.  Mój  brat  jest  panem  Longneru.  Ty  mnie  nigdy  nie 

widziałeś, ale Hugo Beringar dobrze zna moją rodzinę. 

„Więc to jest - pomyślał Cadfael, nagle oświecony, badając na nowo chłopca od stóp do 

głów - ów młodszy brat, który przed rokiem postanowił wstąpić do zakonu benedyktynów, a 

pod koniec września wyruszył do Ramsey, by zostać nowicjuszem, w tym samym czasie, kiedy 

jego  ojciec  oddał  Pole  Garncarza  opactwu  w  Haughmondzie.  Dziwię  się,  że  wybrał 

benedyktynów, a nie augustianów. Mógł pójść wraz z polem i żyć spokojnie pośród kanoników 

w  Haughmondzie.  Czy  jednak  -  zreflektował  się  Cadfael,  spoglądając  w  dół  na  tonsurę 

młodego  człowieka  z  jej  nowym,  ciemnozłotym  puchem  w  pierścieniu  wilgotnych 

ciemnobrunatnych  włosów  -  powinienem  spierać  się  z  wyborem,  który  pochlebia  memu 

własnemu? Spodobały mu się, jak i mnie, umiarkowanie, zdrowy rozsądek i ludzka życzliwość 

świętego  Benedykta”.  Nieco  kłopotliwe  było,  że  ta  refleksja  prowadziła  do  innego,  równie 

natrętnego pytania: czemu aż w Ramsey? Czemu nie tu, w Shrewsbury? 

- Hugo Beringar dowie się ode mnie niezwłocznie - powiedział opat uspokajająco - o 

wszystkim, co możesz mi powiedzieć. Mówisz, że de Mandeville zajął Ramsey? Kiedy to się 

stało i jak? 

Sulien  oblizał  wargi  i  przedstawił  rozsądnie  i  dość  spokojnie  obraz,  który  nosił  w 

myślach przez siedem dni. 

-  To  było  dziewiątego  dnia  wstecz  od  dzisiaj.  Wiedzieliśmy,  zarówno  my,  jak  i  cała 

okolica,  że  earl  wrócił  na  swoje  dawne  ziemie  i  zbierał  tych,  którzy  mu  dawniej  służyli,  i 

wyjętych spod prawa chętnych, by mu służyć na wygnaniu. Nie wiedzieliśmy jednak, gdzie są 

jego siły, i nie byliśmy uprzedzeni o jego zamiarach wobec nas. Wiecie, że Ramsey jest prawie 

wyspą, z jedną tylko groblą do przejścia suchą nogą. To dlatego zostało wybrane na miejsce 

odosobnienia. 

- I niewątpliwie dlatego earl go pożądał - powiedział ponuro Radulfus. - Tak, wiemy o 

tym. 

background image

-  Czy  jednak  musieliśmy  kiedykolwiek  strzec  tej  grobli?  I  jak  mielibyśmy  jej  strzec 

zbrojnie,  będąc  braćmi,  nawet  gdybyśmy  wiedzieli  o  napaści?  Ich  były  tysiące.  -  Sulien 

najwyraźniej  przemyślał  to,  co  mówił  o  liczbach.  -  Przyszli  i  objęli  opactwo  w  posiadanie. 

Wypędzili nas na dziedziniec, a potem za bramę, zabierając wszystko prócz habitów. Spalili 

część  enklawy.  Tych,  którzy  stawiali  opór,  pobili  albo  zabili.  Do  tych,  którzy  zwlekali  z 

odejściem już po opuszczeniu wyspy, strzelali z łuków. Zamienili nasz dom zakonny w jaskinię 

zbójców i oprawców, zapełnili go bronią i uzbrojonymi ludźmi i z tej twierdzy wychodzą, by 

rabować,  plądrować  i  zabijać.  Nikt  na  całe  mile  wokół  nie  może  uprawiać  swego  pola  ani 

trzymać w domu niczego, co ma jakąś wartość. Tak się to stało, ojcze, a ja to widziałem. 

- A wasz opat? - spytał Radulfus. 

-  Ojciec  Walter  jest  naprawdę  dzielnym  człowiekiem,  ojcze.  Na  drugi  dzień  poszedł 

sam do ich obozu i podpalił kilka namiotów głownią z ich ogniska. Ogłosił ekskomunikę ich 

wszystkich  i  dziw,  że  go  nie  zabili,  tylko  wyśmiali  i  puścili  wolno,  nie  czyniąc  mu  żadnej 

szkody. De Mandeville zabrał wszystkich z pobliskich dworów opactwa i wcielił do garnizonu, 

ale te, które leżały dalej, zostawił w spokoju, więc opat poprowadził tam większość braci. Był 

bezpieczny, kiedy wyruszyłem do Peterborough. To miasto nie jest jeszcze zagrożone. 

-  Jak  to  się  stało,  że  nie  zabrał  i  ciebie?  Rozumiem,  że  zawiadamiał  ludzi  króla,  ale 

czemu akurat w tym hrabstwie? 

-  Mówiłem  o  tym  wszędzie,  gdzie  przychodziłem,  ojcze.  Mój  opat  wysłał  mnie  tu 

jednak dla mego dobra, bo mam własny kłopot. Poszedłem z tym do niego z obowiązku - mówił 

Sulien z zastanowieniem i ze spuszczonym wzrokiem - a że to zniszczenie spadło na nas, zanim 

mój problem mógł  być  rozstrzygnięty, wysłał mnie tu,  żebym  poddał  się twojemu sądowi i 

przyjął od ciebie radę albo pokutę, albo rozgrzeszenie, gdy osądzisz, co mi się należy. 

- To więc jest sprawa między nami dwoma - powiedział szybko opat - i może poczekać. 

Mów, co możesz więcej powiedzieć o tym terrorze na Moczarach. Wiemy o Cambridge, ale 

jeśli ten człowiek ma teraz bezpieczną bazę w Ramsey, jakie jeszcze miejscowości mogą być 

zagrożone? 

-  Wprowadził  się  tam  niedawno  -  odpowiedział  Sulien  -  i  pobliskie  wioski  ucierpią 

pierwsze. Nie ma chaty zbyt skromnej, żeby nie wymuszono na jej dzierżawcy jakiejś daniny 

albo nie zabrano mu życia czy zdrowia, gdyby nie miał nic poza tym. Wiem jednak, że opat 

lęka  się  o  Ely,  które  jest  łakomym  kąskiem  w  kraju  tak  dobrze  znanym  earlowi.  Będzie 

pozostawał na podmokłych terenach, gdzie żadna armia nie zdoła go zmusić do bitwy. 

Ten sąd został wyrażony z podniesioną głową i błyskiem w oku wskazującym, że mówi 

raczej adept sztuki wojennej niż zakonny nowicjusz. Radulfus zauważył to i wymienił długie 

background image

nieme spojrzenie z Cadfaelem ponad ramieniem młodego człowieka. 

- Dobrze więc! Jeśli to wszystko, co nam możesz powiedzieć, niech to zostanie zaraz 

przekazane Hugonowi Beringarowi. Cadfaelu, zechciej się tym zająć. Zostaw brata Suliena ze 

mną i przyślij tu brata Pawła. Weź konia, a kiedy wrócisz, przyjdź do nas. 

Brat Paweł, przełożony nowicjuszy, przyprowadził ponownie Suliena do rozmównicy 

opata pół godziny później jako całkiem innego młodzika, umytego do czysta, ogolonego i w 

suchym habicie. Włosy miał wyszczotkowane, choć buntowniczo długie kędziory nie zostały 

jeszcze  doprowadzone  do  porządku.  Stanął  przed  opatem  z  wszelkimi  oznakami  pokory  i 

szacunku, ale wciąż z tym samym prostym i pewnym siebie spojrzeniem jasnych, niebieskich 

oczu. 

- Zostaw nas, bracie Pawle - powiedział Radulfus. A chłopca, kiedy drzwi zamknęły się 

cicho za Pawłem, zapytał: - Czy coś jadłeś? Jeszcze nie pora na posiłek w refektarzu, a ty chyba 

nie jadłeś śniadania? 

- Nie, ojcze, bo wyszedłem przed świtem. Brat Paweł dał mi chleb i piwo, dziękuję. 

- Przejdźmy zatem do tego, co cię trapi, cokolwiek to może być. Nie musisz stać. Wolę, 

żebyś się czuł i mówił swobodnie, jakbyś rozmawiał z opatem Walterem. 

Sulien usiadł posłusznie, ale sztywno, mając jeszcze na sercu to, o czym mówił w tak 

żarliwych  słowach.  Siedział  wyprostowany  ze  spuszczonymi  oczami,  a  splecione  palce 

pobielały mu na knykciach. 

-  Ojcze,  w  końcu  września  zeszłego  roku  wstąpiłem  do  Ramsey  jako  postulant. 

Starałem  się  wykonywać  sumiennie,  co  przyrzekłem,  ale  pojawiły  się  nieprzewidziane 

trudności  i  musiałem  stawić  czoła  rzeczom,  o  których  nigdy  nie  myślałem.  Po  tym,  jak 

opuściłem dom, mój ojciec przyłączył się do armii króla i był przy nim pod Wilton. Zapewne 

wiesz, że zginął tam w tylnej straży, osłaniając odwrót króla. Mnie przypadło jechać tam w 

marcu, zabrać jego ciało i przywieźć je do domu na pogrzeb. Miałem pozwolenie mego opata i 

wróciłem  w  wyznaczonym  dniu.  Ale...  Trudno  jest  mieć  dwa  domy,  kiedy  nie  porzuciło  się 

jeszcze całkiem tego pierwszego i nie zaakceptowało do końca tego drugiego, a potem było się 

zmuszonym odbyć raz jeszcze podróż tam i z powrotem. Potem zaś doszło w Ramsey do sporu, 

który nas podzielił. Opat Walter oddał na jakiś czas swój urząd bratu Danielowi, który w żaden 

sposób nie sprawdził się na jego miejscu. To już zostało rozstrzygnięte, ale był to czas rozdarcia 

i zmartwienia. Teraz mój rok nowicjatu dobiega końca, ja zaś nie wiem, co robić ani czego 

chcę.  Prosiłem  mojego  opata  o  dodatkowy  czas,  zanim  złożę  moje  końcowe  śluby.  Kiedy 

spadła na nas ta katastrofa, opat uznał, że najlepiej będzie posłać mnie tu, do moich braci w 

zakonie  w  Shrewsbury,  i  oto  poddaję  się  twoim  rządom  i  przewodnictwu,  dopóki  nie  ujrzę 

background image

jasno mojej drogi. 

- Nie jesteś już pewny swego powołania? - spytał opat. 

- Nie, ojcze, nie jestem już pewny. Szarpią mną dwa przeciwne wiatry. 

- Opat Walter nie ułatwił ci wyboru - zauważył opat, marszcząc brwi. - Przysłał cię tu, 

gdzie jesteś bardziej wystawiony na oba. 

-  Ojcze,  wierzę,  że  uznał  to  za  jedynie  słuszne.  Tu  jest  mój  dom,  ale  on  mi  nie 

powiedział:  idź  do  domu.  Przysłał  mnie  tu,  gdzie  mogę  wciąż  podlegać  dyscyplinie,  którą 

wybrałem, a jednak odczuwać silny pociąg do miejsca i rodziny. Czemu miałoby to być dla 

mnie proste - spytał Sulien, podnosząc nagle swe otwarte, błękitne oczy, niezachwianie dzielne 

i głęboko zatroskane - jeśli ostateczna odpowiedź będzie jedynie słuszna? Nie mogę się jednak 

zdecydować, bo już samo oglądanie się za siebie każe mi się wstydzić. 

- Nie ma powodu - odparł Radulfus. - Nie jesteś pierwszym ani nie będziesz ostatnim, 

kto się ogląda za siebie, i nie będziesz pierwszym ani ostatnim, kto zawraca, jeśli taki będzie 

twój wybór. Człowiek ma tylko jedno życie i jedną naturę, by je oddać w służbę Bogu, a gdyby 

prowadziła  do  tego  tylko  jedna  droga,  celibat  w  klasztorze,  ustałoby  rozmnażanie  się  i 

narodziny, świat zostałby wyludniony i ani w Kościele, ani poza nim nie oddawano by czci 

Bogu. To każe człowiekowi zajrzeć w głąb siebie i zwrócić się ku najlepszemu z możliwych 

zastosowań  tych  talentów,  jakie  otrzymał  od  swego  Stwórcy.  Nie  ma  nic  złego  w 

kwestionowaniu  tego,  co  kiedyś  uznałeś  za  odpowiednie  dla  ciebie,  jeżeli  teraz  okazuje  się 

błędem. Odłóż na bok wszelkie myśli o tym, że coś cię wiąże. Nie chcemy cię wiązać. Nikt, kto 

nie jest wolny, nie może dać niczego dobrowolnie. 

Młody człowiek zwrócił się ku opatowi w milczeniu, z jasnym wzrokiem i zaciśniętymi 

ustami, badając raczej swego mentora niż siebie. Potem powiedział z zastanowieniem: 

- Ojcze, nie jestem pewien nawet własnych uczynków, ale chyba nie miałem słusznych 

powodów,  żeby  prosić  o  przyjęcie  do  Zakonu.  Chyba  dlatego  wstyd  mi  teraz  myśleć  o 

opuszczeniu go. 

-  To  samo  w  sobie,  mój  synu  -  odrzekł  Radulfus  -  może  być  powodem,  dla  którego 

Zakon  powinien  opuścić  ciebie.  Wielu  wstępuje  z  niewłaściwych  powodów,  a  później 

pozostaje  dla  właściwych,  ale  pozostanie  wbrew  przekonaniu  z  uporu  i  z  dumy  byłoby 

grzechem. - Uśmiechnął się, widząc, jak brwi chłopca ściągają się w zakłopotaniu. - Czy cię 

wprawiłem  w jeszcze większe zakłopotanie? Nie pytam,  dlaczego wstąpiłeś, choć myślę, że 

mogła to być ucieczka od świata, nie zaś pragnienie wejścia w świat wewnątrz. Jesteś młody, z 

tego zewnętrznego świata widziałeś dotąd niewiele i możesz błędnie osądzać to, co widziałeś. 

Teraz  nie  ma  pośpiechu.  Na  razie  masz  swoje  miejsce  pośród  nas,  ale  z  dala  od  innych 

background image

nowicjuszy. Nie chciałbym ich trapić twoimi zmartwieniami. Odpocznij kilka dni, módl się o 

wskazanie drogi, miej wiarę, że będzie ci wskazana, a potem wybieraj. Bo wybór musi być twój 

i nikt ci tego nie odbierze. 

-  Najpierw  Cambridge  -  mówił  Hugo,  krocząc  po  wewnętrznym  dziedzińcu  zamku 

długimi, niecierpliwymi krokami i rozważając nowiny z Moczarów. - Teraz Ramsey. A Ely jest 

zagrożone! Twój młody człowiek ma rację - to będzie łakomy kąsek dla takiego wilka jak de 

Mandeville. Powiem ci, Cadfaelu, że każę obejrzeć wszystkie kopie, miecze i łuki w zbrojowni 

i wybiorę kilku dobrych chłopców, gotowych do akcji. Stefan czasem zaczyna za wolno, bo ma 

w sobie wrodzone lenistwo, póki się nie ożywi, ale teraz będzie musiał działać. Powinien był 

skręcić kark de Mandeville’owi, kiedy miał go w ręku. Ostrzegano go wystarczająco często. 

- Chyba ciebie nie wezwie - powiedział rozsądnie Cadfael - nawet gdyby zdecydował 

się wystawić nową armię, by wykurzyć te wilki. Może wezwać ludzi  z sąsiednich hrabstw. 

Będzie ich potrzebował szybko. 

- I będzie ich miał szybko - odparł Hugo. - Będą gotowi wyruszyć, kiedy tylko przyśle 

wiadomość. To prawda, że król nie musi ściągać ludzi z granicy, bo Chesterowi nie wierzy tak 

samo jak Esseksowi i na Chester z pewnością przyjdzie kolej. Tak czy owak, ja będę gotowy na 

wezwanie.  Jeśli  musisz  wracać,  Cadfaelu,  podziękuj  ode  mnie  opatowi  za  wiadomości. 

Postawimy zbrojmistrzów i grotników do pracy i przygotujemy konie. Nie szkodzi, jeśli to się 

okaże niepotrzebne. Garnizonowi przyda się trochę ruchu od czasu do czasu. - Skierował się ku 

bramie, odprowadzając przyjaciela i wciąż marszcząc brwi nad tym nowym powikłaniem i tak 

trudnej sytuacji Anglii. 

-  To  dziwne,  Cadfaelu,  jak  się  splata  życie  wielkich  i  małych.  De  Mandeville  bierze 

odwet na wschodzie i wysyła tego chłopaka z Longneru do domu nad walijską granicą. Czy nie 

powiedziałbyś,  że  los  wyświadczył  mu  przysługę?  Może  tak  być.  Nie  znałeś  go  przedtem, 

prawda? Nigdy mi nie wyglądał na postulanta. 

- O ile wiem - powiedział ostrożnie Cadfael - on jeszcze nie złożył ślubów. Mówił, że 

jego opat kazał mu przyjść do Radulfusa z jakimś nierozstrzygniętym strapieniem. Może się 

wystraszył,  bo  kończy  się  czas  jego  nowicjatu.  To  się  zdarza.  Wrócę  tam  i  zobaczę,  jakie 

Radulfus ma plany co do niego. 

Kiedy Cadfael wrócił do rozmównicy opata, jak mu kazano, wyjaśniło się, jakie plany 

miał Radulfus wobec tej strapionej duszy. Opat siedział już wtedy sam za stołem, a ich gość 

został odesłany z bratem Pawłem, żeby odpoczął po długim marszu i otoczony opieką, chociaż 

nietutejszy, zajął miejsce między równymi sobie. 

-  Potrzeba  mu  kilku  dni  spokoju  -  powiedział  opat.  -  I  czasu  na  modlitwę  i 

background image

zastanowienie, bo wątpi w swoje powołanie, a prawdę mówiąc, ja także. Nie wiem jednak nic o 

jego stanie umysłu i jego zachowaniu, kiedy poczuł chęć wstąpienia do klasztoru, i nie mogę 

osądzić  szczerości  jego  motywów  wtedy  ani  jego  zastrzeżeń  teraz.  To  jest  coś,  co  musi 

rozstrzygnąć on sam. Ja mogę jedynie dopilnować, żeby nie spotkał go żaden nowy smutek 

albo wstrząs rozpraszający jego myśli, kiedy powinien mieć jasną głowę. Nie chcę, żeby mu 

stale przypominano o losie Ramsey ani żeby go gnębiono rozmowami o tej sprawie na Polu 

Garncarza.  Przede  wszystkim  pozwólmy  mu  w  spokoju  i  samotności  zastanowić  się  nad 

własnym przeznaczeniem. Powiem bratu Witalisowi, żeby wpuścił go zaraz, jak tylko będzie 

znowu  gotów  do  widzenia  się  ze  mną.  Tymczasem  jednak  może  byłoby  dobrze,  gdybyś  go 

wziął do pomocy w swoim herbarium, z dala od braci, z wyjątkiem nabożeństw. W refektarzu i 

w dormitorium brat Paweł będzie go miał na oku, ale podczas godzin pracy najlepiej mu będzie 

z tobą, który już znasz jego sytuację. 

- Myślałem - odpowiedział Cadfael, pocierając z zastanowieniem czoło - że on wie o 

obecności Rualda tutaj. Ten młodzik zdecydował się na klasztor w Ramsey parę miesięcy po 

wstąpieniu  do  nas  Rualda,  który  był  przez  całe  życie  dzierżawcą  Blountów  i  ich  bliskim 

sąsiadem. Hugo mówił mi, że ten Sulien od dziecka bywał w jego warsztacie i był ulubieńcem 

ich obojga, bo nie mieli własnych dzieci. Czy nie mówił o Rualdzie i nie prosił o widzenie się z 

nim? A jeśli go odszuka? 

-  Dobrze  zrobi.  Ma  do  tego  prawo  i  nie  zamierzam  go  długo  izolować.  Jego  głowę 

zaprzątają chyba jednak losy Ramsey i jego własne kłopoty i nie myśli o innych sprawach. Nie 

złożył  jeszcze końcowych ślubów  - mówił Radulfus, rozważając z rezygnacją i  niepokojem 

wszystkie udręki młodzika. - Możemy tylko zapewnić mu schronienie i spokój. Jego wola i 

jego czyny nadal należą do niego. A co do tego cienia, który wisi nad Rualdem - jaki byłby 

pożytek z ignorowania tej groźby? Jeżeli ich stosunki były takie, jak powiada Hugo, będzie to 

jeden  więcej  smutek  dla  tego  młodego  człowieka.  Można  to  odwlec  o  dzień  czy  dwa,  ale 

wkrótce wyjdzie to na jaw. On jest dorosły. Nie możemy ujmować należnych mu ciężarów. 

Rano drugiego dnia po swoim przybyciu Sulien spotkał się z Rualdem, a był przy tym 

tylko Cadfael. Na każdym nabożeństwie widział go w kościele wśród innych braci, a raz czy 

dwa pochwycił jego wzrok i uśmiechnął się do niego przez mroczną przestrzeń prezbiterium, 

ale otrzymał tylko przelotne roztargnione spojrzenie pełne słodyczy, jakby tamten widział go 

przez  woal  zdumienia  i  zachwytu,  w  których  nie  ma  miejsca  na  dawne  znajomości.  Teraz 

wyszli w tej samej chwili na wielki dziedziniec, kierując się do południowych drzwi klasztoru, 

Sulien  z  ogrodu,  z  Cadfaelem  o  krok  za  nim,  Ruald  od  strony  infirmerii.  Sulien  szedł 

sprężystym krokiem młodego człowieka i okrążył róg żywopłotu tak pośpiesznie, że prawie się 

background image

zderzyli,  ocierając  się  rękawami.  Obaj  zatrzymali  się  gwałtownie  i  cofnęli  o  krok, 

przepraszając.  Tu,  na  otwartej  przestrzeni,  pod  niebem  noszącym  jeszcze  bladozłote  ślady 

jasnego wschodu słońca, spotkali się jak pokorni śmiertelnicy. 

- Sulien! - Ruald rozpostarł ramiona z serdecznym uśmiechem, zachwycony, i objął na 

chwilę  młodego  człowieka,  przyciskając  swój  policzek  do  jego  policzka.  -  Widziałem  cię 

pierwszego dnia w kościele. Jakże się cieszę, że tu jesteś, cały i zdrowy! 

Sulien stał przez chwilę niemy, przyglądając się starszemu mężczyźnie od stóp do głów, 

urzeczony pogodą szczupłej twarzy i dziwnym wrażeniem osiągnięcia celu i zaspokojenia. Nie 

był  taki  nigdy  przedtem,  w  warsztacie,  w  chacie,  w  małżeństwie  ani  wśród  ludzi.  Cadfael, 

stojący z boku przy zakręcie żywopłotu i mający oko na tych dwóch, ujrzał Rualda takim, jakim 

go widział Sulien. Człowieka pewnego słuszności swego wyboru i promieniującego nieskalaną 

radością  na  wszystko  wokół.  Komuś  nieświadomemu  cienia  i  groźby  wiszących  nad  tym 

mężczyzną  musiał  wydawać  się  kimś  doskonale  szczęśliwym.  I  rzeczywiście  taki  był. 

Zdumiewające! 

-  A  ty?  -  spytał  Sulien,  wciąż  przyglądając  się  i  wspominając.  -  Co  u  ciebie?  Jesteś 

zdrów? I zadowolony? Ale przecież widzę, że jesteś! 

-  U  mnie  wszystko  dobrze  -  odrzekł  Ruald.  -  Nawet  bardzo  dobrze,  lepiej,  niż  na  to 

zasługuję. - Ujął młodego człowieka za rękę i zawrócili razem ku kościołowi. Cadfael szedł za 

nimi wolniej, poza zasięgiem głosu. Z ich wyglądu sadząc, Ruald mówił o zwykłych rzeczach, 

jak  brat  z  bratem.  Znał  powód  ucieczki  Suliena  z  Ramsey,  jak  znała  go  cała  enklawa,  ale 

wyraźnie nie wiedział nic o zachwianej wierze chłopca w powołanie i tak samo wyraźnie nie 

zamierzał nic mówić o podejrzeniu i możliwym zagrożeniu wiszącymi nad jego głową. Z tyłu 

wyglądali, sprężysty młodzik i cierpliwy mężczyzna w średnim wieku, jak ojciec i syn idący 

ramię przy ramieniu do tej samej pracy. Ten starszy po ojcowsku nie chciał, by jego okryty 

cieniem los był chmurą na jasnym horyzoncie wiary, którą przywoływał jego syn. 

-  Ramsey  się  odbuduje  -  oświadczył  Ruald  z  pewnością  w  głosie.  -  Zło  zostanie 

wypędzone, chociaż możemy potrzebować cierpliwości. Modliłem się za twojego opata i braci. 

-  Ja  też  -  powiedział  Sulien  smutno  -  przez  całą  drogę.  Mam  szczęście,  że  się 

wydostałem z tej grozy. Najgorzej jest tym biedakom z wiosek, którzy nie mają gdzie uciekać, 

by się schronić. 

- Modlimy się i za nich. Nadejdzie czas rozrachunku. 

Cień południowej kruchty zamknął się nad nimi i zatrzymali się niezdecydowanie przed 

rozejściem  się,  bo  Ruald  szedł  do  swojej  stalli  w  prezbiterium,  a  Sulien  na  swoje  ciemne 

miejsce wśród nowicjuszy, nim Ruald przemówił. Głos miał wciąż równy i cichy, ale z jakiejś 

background image

głębszej studni uczuć przyjął daleki, jękliwy ton podobny do odległego dzwonu. 

- Czy miałeś może jakieś wieści o Generys po jej odejściu? Albo czy wiesz o kimś, kto 

miał? 

- Nie, ani słowa - odrzekł Sulien zaskoczony. 

- Ja też nie. Nie zasługuję na to, ale powiedzieliby mi, gdyby coś było o niej wiadomo. 

Była ci oddana od małego. Myślałem, że może... Bardzo bym chciał wiedzieć, że wszystko u 

niej dobrze. 

Sulien  stał  ze  spuszczonymi  oczami,  milcząc  przez  długą  chwilę.  Potem  powiedział 

bardzo cicho: 

- I ja bym chciał. Bóg wie jak bardzo! 

background image

Rozdział piąty 

 

Brat Jeremiasz nie był zadowolony, że w enklawie działo się coś, o czym nie był w pełni 

poinformowany.  Czuł,  że  w  sprawie  tego  nowicjusza,  uciekiniera  z  Ramsey,  nie  wszystko 

zostało otwarcie powiedziane. Prawda, że opat Radulfus złożył w kapitule jasne oświadczenie 

dotyczące losu Ramsey i terroru na Moczarach, wyrażając nadzieję, że młody brat Sulien, który 

przyniósł  tę wiadomość  i  szuka tu  schronienia, znajdzie chwilę ciszy i  spokoju, by dojść do 

siebie  po  ciężkich  doświadczeniach.  Był  w  tym  rozsądek  i  uprzejmość,  to  pewne.  Wszyscy 

jednak dowiedzieli się już, kim jest Sulien, i nie mogli nie powiązać jego powrotu ze sprawą tej 

zmarłej  znalezionej  na  Polu  Garncarza  i  gęstniejącym  cieniem  wiszącym  nad  głową  brata 

Rualda. Zastanawiali się też, czy został on wprowadzony we wszystkie szczegóły tej tragedii i 

co by te wieści dla niego oznaczały. Co myśli o byłym dzierżawcy ziemi jego rodziny? Czy to 

dlatego opat zadbał o zapewnienie mu spokoju i ciszy i dopilnował, by jego codzienne zajęcia 

nie wymagały zbyt licznego towarzystwa? 

I co powiedzieli sobie Sulien i Ruald, kiedy się spotkali, co mówiło ich zachowanie? 

Teraz  już  wszyscy  wiedzieli,  że  się  spotkali.  Wszyscy  widzieli  ich  wchodzących  na 

mszę do kościoła obok siebie, pogrążonych w cichej rozmowie, i patrzyli, jak się rozchodzą na 

swoje miejsca bez zmiany wyrazu twarzy, a potem odchodzą do swoich zajęć wolnym krokiem 

i ze spokojnym obliczem. Brat Jeremiasz patrzył chciwie, ale nie był przez to mądrzejszy. To 

go boleśnie dotknęło. Był dumny z tego, że wie o wszystkim, co się dzieje wewnątrz opactwa 

Świętego Piotra i Pawła i w jego okolicy, a jego reputacja by ucierpiała, gdyby nie zbadał tej 

niejasnej  sprawy.  Nadto  jego  status  mógł  nie  mniej  ucierpieć  w  oczach  przeora  Roberta. 

Godność Roberta nie pozwalała mu na wtykanie jego arystokratycznego nosa w ciemne kąty, 

ale właśnie dlatego oczekiwał, że ktoś będzie go informował. Jego cienkie srebrne brwi mogły 

się  zmarszczyć,  co  wiązało  się  z  nieprzyjemnymi  następstwami,  gdyby  jego  zaufane  źródło 

okazało się zawodne. 

Kiedy  więc  brat  Cadfael  wyruszył  po  południu  z  pełną  torbą,  by  odwiedzić  nowego 

pacjenta  w  hospicjum  Świętego  Idziego  i  uzupełnić  tam  apteczkę,  zostawiając  herbarium 

swoim  dwom  pomocnikom,  z  których  brat  Winfryd  kopał  na  widoku  opustoszałe  grządki 

warzywne,  szykując  je  do  zimy,  brat  Jeremiasz  wykorzystał  okazję  i  udał  się  z  wizytą  na 

własny rachunek. 

Nie  poszedł  oczywiście  bez  powodu.  Brat  Piotr  potrzebował  cebuli  na  stół  opata,  a 

świeżo wykopane warzywa suszyły się właśnie na tacach w spiżarni Cadfaela. W zwykłych 

background image

okolicznościach Jeremiasz wysłałby kogoś, ale tego dnia poszedł sam. 

W  pracowni  herbarium  młody  Sulien  przebierał  skrzętnie  ziarna  fasoli  na 

przyszłoroczny  zasiew,  odrzucając  podejrzane  i  zbierając  te  najlepsze  w  glinianym  garnku, 

prawie  na  pewno  wykonanym  przez  brata  Rualda  w  jego  poprzednim  życiu.  Jeremiasz 

przyjrzał  mu  się  ostrożnie,  stając  w  drzwiach,  zanim  wszedł,  by  mu  przerwać  pracę.  Te 

oględziny tylko pogłębiły podejrzenia, że dzieje się coś, o czym on sam nie jest wystarczająco 

poinformowany. Po pierwsze, głowę Suliena wciąż porastały nowe jasnobrunatne kędziory, co 

dzień  bujniejsze  i  przedstawiające  niestosowny  obraz,  rażący  Jeremiaszowe  poczucie 

przyzwoitości. Czemu nie ogolono mu znowu przyzwoicie głowy, jak wszystkim braciom? Do 

tego  wykonywał  swoje  proste  zajęcie  z  pogodą  i  pewną  ręką,  najwyraźniej  całkiem 

nieporuszony tym, czego musiał się już  dotąd dowiedzieć z ust Rualda. Jeremiasz nie mógł 

sobie wyobrazić, by tych dwóch przeszło razem wielki dziedziniec przed mszą bez jednego 

słowa  o  zamordowanej  kobiecie  znalezionej  na  polu,  które  było  własnością  ojca  chłopca,  a 

które dzierżawił Ruald we własnej osobie. To był główny temat plotek i spekulacji. Czy mogli 

go  nie  poruszyć?  A  ten  chłopiec  i  jego  rodzina  mogli  udzielić  poważnego  poparcia 

człowiekowi  zagrożonemu  oskarżeniem  o  morderstwo,  gdyby  zdecydowali  się  za  nim  ująć. 

Jeremiasz,  na  miejscu  Rualda,  szukałby  usilnie  takiego  poparcia  i  przy  pierwszej  okazji 

wyłożył  tę  historię.  Przyjął  za  pewnik,  że  Ruald  zrobił  to  samo.  A  jednak  ten  niezgłębiony 

młodzik stał oto tutaj i przebierał nasiona, najwyraźniej nie myśląc o niczym i panując nawet 

nad napięciem wywołanym wydarzeniami w Ramsey. 

Sulien  odwrócił  się,  gdy  cień  gościa  padł  do  wnętrza,  podniósł  wzrok  na  twarz 

Jeremiasza  i  czekał  w  obowiązkowym  milczeniu,  aż  usłyszy,  czego  się  od  niego  żąda.  Nie 

rozróżniał jeszcze tutejszych braci, a z tym szczupłym, niskim mężczyzną nie zamienił dotąd 

ani słowa. Pociągła, blada twarz i pochyłe ramiona nadawały Jeremiaszowi wygląd starszego, 

niż był, a młodsi bracia mieli obowiązek być usłużni i posłuszni starszym. 

Jeremiasz  poprosił  o  cebulę,  a  Sulien  poszedł  do  składu  i  przyniósł  kilka 

najdorodniejszych, skoro miały pójść do kuchni opata. Jeremiasz zagadnął życzliwie: 

- Jak sobie radzisz teraz, pośród nas, po tych wszystkich przejściach? Czy ci się dobrze 

układa z bratem Cadfaelem? 

- Bardzo dobrze, dziękuję - odpowiedział ostrożnie Sulien, niepewny, co myśleć o tym 

troskliwym  gościu,  którego  powierzchowność  raczej  nie  budziła  zaufania,  a  głos,  choć 

świadczący  o  sympatii,  szczególnie  sympatyczny  nie  był.  -  Mam  szczęście,  że  tu  jestem. 

Dziękuję Bogu za oswobodzenie. 

-  To  bardzo  właściwe.  Obawiam  się  jednak,  że  nawet  tu  są  sprawy,  które  muszą  cię 

background image

trapić. Chciałbym, żebyś trafił do nas w szczęśliwszych okolicznościach. 

-  To  prawda,  ja  także!  -  zapewnił  Sulien  gorąco,  wciąż  mając  w  pamięci  najazd  na 

Ramsey. 

To  brzmiało  zachęcająco.  Zdawało  się,  że  młody  człowiek  był  mimo  wszystko  w 

nastroju do zwierzeń, gdyby go do tego skłonić. 

- Współczuję ci - powiedział słodkim głosem Jeremiasz. - To musi być wstrząs, po tak 

strasznych ciosach wrócić do domu i zastać tu złe wieści. Ta śmierć, nowo ujawniona, a co 

gorsza rzucająca czarny cień podejrzenia na naszego brata tak dobrze znanego twej rodzinie... 

Mówił o tym z taką pewnością siebie, że nie zauważył, iż Sulien nagle zesztywniał. 

- Śmierć? - przerwał chłopak. - Jaka śmierć? 

Jeremiasz zamrugał i otworzył usta, tak niespodziewanie powstrzymany w pół zdania, i 

zajrzał  w twarz rozmówcy, podejrzewając nieszczerość. Niebieskie oczy  patrzyły jednak na 

niego z tak kryształową czystością, że nawet Jeremiasz, mistrz w rozpoznawaniu wykrętów u 

innych, nie mógł wątpić w ich szczere zdumienie. 

- Czy to znaczy - zapytał z niedowierzaniem Jeremiasz - że Ruald ci nie powiedział? 

- Nie powiedział o czym? Nic o śmierci, to pewne! Nie wiem, o czym mówisz, bracie! 

- Przecież szedłeś z nim na mszę dziś rano - nie ustępował Jeremiasz. - Widziałem was. 

Rozmawialiście ze sobą. 

- Tak, rozmawialiśmy, ale nie o złych wieściach, nie o śmierci. Znam Rulada, odkąd 

nauczyłem się chodzić - odpowiedział Sulien. - Byłem rad go spotkać i zobaczyć, że jest pewny 

swojej wiary i szczęśliwy. O jakiej śmierci mówisz? Wyjaśnij mi to, proszę. 

Jeremiasz myślał przedtem, że uzyska informacje, a tymczasem musiał się nimi dzielić. 

-  Myślałem,  że  już  na  pewno  o  tym  wiesz.  Nasz  zaprzęg  wyorał  ciało  kobiety 

pierwszego dnia orki na Polu Garncarza. Pochowanej tam bezprawnie, bez pogrzebu  - szeryf 

uważa, że ją zabito. Pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła, to ta, że musi to być kobieta, która 

była  żoną  brata  Rualda,  kiedy  żył  w  świecie.  Myślałem,  że  wiesz  to  od  niego.  Nic  ci  nie 

powiedział? 

-  Nie,  ani  słowa  -  powiedział  Sulien.  Głos  miał  równy  i  niemal  oddalony,  jakby 

wszystkie  jego  myśli  zostały  pochwycone  przez  tę  ponurą  prawdę  i  wycofane  w  głąb  jego 

umysłu,  by  zataić  natychmiastowe  rozważanie  jej  pełnego  znaczenia.  Jego  niebieskie, 

nieprzeniknione  oczy  wciąż  wpatrywały  się  w  Jeremiasza.  -  Że  to  musi  być  żona  Rualda, 

powiadasz? Zatem nie wiadomo? Ani on, ani nikt inny nie może rozpoznać tej kobiety? 

-  Nie  można  było  jej  rozpoznać.  Nie  zostało  nic,  co  mógłby  ktoś  zidentyfikować. 

Znaleźli tylko nagie kości. - Blade policzki Jeremiasza ściągnęły się na samą myśl o oglądaniu 

background image

takiego memento moń. - Martwa od zeszłego roku, jak sądzą. Może dłużej, nawet aż od pięciu 

lat. Ziemia różnie traktuje ciała. 

Sulien stał sztywny i niemy, przyswajając tę wiedzę z twarzą nieruchomą jak maska. W 

końcu zapytał: 

- Czy dobrze rozumiem, że ta śmierć rzuca podejrzenia na brata z tego domu? Masz na 

myśli Rualda? 

- A czy można tego uniknąć?  - spytał rzeczowo Jeremiasz.  - Jeżeli to naprawdę ona, 

gdzie należałoby najpierw szukać? Nie wiemy o żadnej  innej kobiecie, która odwiedzała to 

miejsce. Wiemy, że ta jedna zniknęła stamtąd bez słowa. Czy jednak żywa czy martwa, kto to 

może wiedzieć? 

- To niemożliwe - powiedział bardzo stanowczo Sulien. - Gdy ona zniknęła, Ruald był 

już od ponad miesiąca w opactwie. Hugo Beringar o tym wie. 

- I potwierdza to, co jednak nie znaczy, że to niemożliwe. Odwiedzał ją potem dwa razy 

w towarzystwie brata Pawła, w sprawie rzeczy, które tam zostawił. Kto może być pewny, że jej 

nie odwiedzał samotnie? Nie był więźniem w enklawie. Wychodził z innymi do pracy w Gaye i 

gdzie indziej. Kto może zaręczyć, że współbracia nigdy nie stracili go z oczu? W każdym razie 

- mówił Jeremiasz z nieco złośliwą satysfakcją - szeryf jest zajęty ustalaniem wszystkich zadań 

brata  Rualda  poza  bramami  podczas  pierwszych  dni  jego  nowicjatu.  Jeśli  będzie 

usatysfakcjonowany,  nigdy  się  nie  spotkają.  Jeśli  nie,  Ruald  jest  tu  i  tu  będzie  czekać.  Nie 

wymknie się. 

- To szaleństwo - oświadczył chłopiec bardzo spokojnym nagle głosem. - Choćby nawet 

były zeznania wielu świadków, nie uwierzyłbym, że on mógł ją skrzywdzić. Uznałbym ich za 

łgarzy, bo go znam. Tego by nie mógł zrobić. Nie zrobił tego! - powtórzył Sulien dobitnie. 

-  Bracie,  to  tylko  domniemanie!  -  Jeremiasz  wyprostował  się  na  całą  swą  wysokość, 

choć i tak był prawie o głowę niższy od niego. - To grzech dawać się zwodzić przez ludzkie 

uczucia  w  obronie  brata.  Prawda  i  sprawiedliwość  mają  pierwszeństwo  przed  zwyczajnymi 

ułomnymi skłonnościami. Mówi o tym rozdział sześćdziesiąty dziewiąty Reguły. Jeśli znasz 

Regułę tak, jak powinieneś, wiesz, że taka stronniczość ją obraża. 

Nie  można  było  powiedzieć,  że  Sulien  opuścił  wzrok  albo  schylił  głowę  przed  tą 

przyganą, i z pewnością usłyszałby znacznie dłuższy wykład, gdyby czujne ucho Jeremiasza 

nie wychwyciło w tej chwili dźwięku głosu Cadfaela. Przystanął on o kilkanaście kroków dalej 

na ścieżce, by zamienić parę słów z bratem Winfrydem, który właśnie czyścił łopatę i odkładał 

narzędzia po robocie”. Jeremiasz nie miał  ochoty  ciągnąć tej rozmowy  w obecności  innych 

osób,  a  już  najmniej  Cadfaela,  któremu  być  może  powierzono  tego  niezdyscyplinowanego 

background image

pomocnika właśnie po to, by go uchronić przed dowiedzeniem się zbyt wielu rzeczy za szybko. 

I by sprawy zostały, jak były. 

- Można ci jednak wybaczyć - powiedział wielkodusznie - skoro to dotarło do ciebie tak 

nagle i w czasie ciężkiej próby. Nie powiem nic więcej. 

Pożegnał się nieco pośpiesznie, ale wciąż z godnością, i zdążył przejść z tuzin kroków 

za drzwiami, kiedy spotkał go Cadfael. Zamienili parę słów, co trochę zdziwiło Cadfaela. Taka 

braterska uprzejmość Jeremiasza sugerowała zakłopotanie, jeśli nie nieczyste sumienie. 

Kiedy Cadfael wszedł do pracowni, Sulien zbierał do miski odrzucone wcześniej ziarna, 

by dodać je do kompostu. Nie obejrzał się, gdy jego mentor wszedł. Znał ten głos, tak jak znał 

ten krok. 

- Czego chciał Jeremiasz? - spytał Cadfael z umiarkowanym zainteresowaniem. 

- Cebuli. Brat Piotr go przysłał. 

Nikt  poniżej  statusu  przeora  Roberta  nie  wysyłał  nigdzie  Jeremiasza.  Swoje  usługi 

zachowywał  na okazje,  kiedy mogły mu  przynieść względy  albo  korzyści,  a kucharz opata, 

rudowłosy i wojowniczy przybysz z północy, nie miał mu nic do zaoferowania, nawet gdyby 

mu sprzyjał, a tak nie było. 

- Mogę uwierzyć, że brat Piotr potrzebował cebuli. Ale czego chciał Jeremiasz? 

- Dowiedzieć się, jak mi się układa z tobą - odpowiedział Sulien z zastanowieniem. - A 

przynajmniej o to mnie pytał. A ty, Cadfaelu, wiesz, jak ze mną jest. Nie jestem jeszcze pewien, 

co powinienem robić, ale zanim się zdecyduję na odejście czy pozostanie, czas chyba, bym 

pomówił znów z ojcem opatem. Powiedział, że mogę przyjść, kiedy będę tego potrzebował. 

- Idź teraz, jeśli chcesz - powiedział Cadfael, przyglądając się z uwagą silnym dłoniom, 

które  zmiatały  z  ławy  jakieś  odpadki,  i  młodej  surowej  twarzy,  która  równie  skwapliwie 

skrywała się w cieniu. - Jest dość czasu przed nieszporami. 

Opat Radulfus uważnie przypatrywał się swemu petentowi. W ciągu trzech dni chłopiec 

zmienił  się,  co  było  całkowicie  zrozumiałe.  Jego  wyczerpanie  minęło,  krok  miał  pewny  i 

sprężysty, z rysów twarzy zniknęło zmęczenie i napięcie, a z oczu odbicie niebezpieczeństwa i 

zgrozy. Nie było jeszcze wiadomo, czy odpoczynek rozstrzygnął jego problem, ale z pewnością 

nie  było  nic  niezdecydowanego  w  jego  postawie  czy  sposobie,  w  jaki  wysuwał  swój  dość 

pokaźny podbródek. 

- Ojcze  - powiedział otwarcie. - Przychodzę cię prosić o pozwolenie na odwiedzenie 

mojej rodziny i domu. To chyba uczciwe, bym był równie otwarty na wpływy z zewnątrz. 

-  Myślałem  -  odparł  Radulfus  łagodnie  -  że  przychodzisz,  by  mi  powiedzieć  o 

background image

rozstrzygnięciu  twego  strapienia  i  że  się  zdecydowałeś.  Jest  coś  takiego  w  twojej  twarzy. 

Wygląda na to, że się pośpieszyłem. 

- Nie, ojcze, nie jestem jeszcze pewny. I nie zgłoszę się na nowo, dopóki nie będę. 

-  Chcesz  więc  odetchnąć  powietrzem  Longneru,  zanim  postanowisz  o  swym  życiu,  i 

pozwolić domownikom i krewnym przemówić do ciebie, jak tutaj przemawia nasze życie. Nie 

chciałbym, żeby było inaczej - rzekł opat. - Możesz złożyć wizytę. Idź swobodnie. Lepiej nawet 

tam przenocuj, przemyśl, co możesz zyskać, a co stracić. Możesz potrzebować więcej czasu. 

Kiedy będziesz gotów, kiedy będziesz pewny, przyjdź i powiedz mi, jaką drogę obrałeś. 

- Przyjdę, ojcze - odpowiedział Sulien w sposób, jakiego się nauczył przez rok swego 

nowicjatu w Ramsey, uległym i pełen szacunku, ale niespokojne oczy były skupione na jakimś 

odległym celu widocznym tylko dla niego, albo tak się wydawało opatowi, który był równie 

biegły w czytaniu mnisiej twarzy, jak Sulien w ukrywaniu się za nią. 

- Idź zatem zaraz, jeśli chcesz. - Wspomniał długą drogę, jaką musiał odbyć ostatnio ten 

młody człowiek, i dodał: - Weź muła ze stajni, jeśli masz zamiar ruszać zaraz. Dojedziesz przy 

świetle dziennym. I powiedz bratu Cadfaelowi, że masz pozwolenie zostać do jutra. 

-  Tak  zrobię,  ojcze.  -  Sulien  skłonił  się  i  odszedł  z  pośpiechem,  któremu  Radulfus 

przyglądał się z rozbawieniem i z pewnym żalem. Chłopiec wart był zatrzymania, gdyby się do 

tego naprawdę skłaniał, ale Radulfus zaczynał sądzić, że już go utracił. Był już raz przedtem w 

domu,  po  wyborze  klasztoru,  żeby  przywieźć  na  pogrzeb  ciało  ojca  po  klęsce  pod  Wilton, 

został przy tej okazji kilka dni,  a jednak wybrał  powrót  do swego powołania. Miał  od tego 

czasu  siedem  miesięcy,  żeby  się  rozmyślić,  a  teraz  ten  nagły  pośpiech  z  odwiedzeniem 

Longneru,  niewynikający  tym  razem  z  synowskiego  obowiązku,  wydawał  się  opatowi 

znaczącym dowodem podjętej już decyzji. 

Cadfael przemierzał właśnie dziedziniec, idąc do kościoła na nieszpory, kiedy Sulien 

podszedł do niego z nowiną. 

- To naturalne - powiedział serdecznie Cadfael - że chcesz zobaczyć matkę i brata. Idź z 

naszymi  najlepszymi  życzeniami  i  niech  Bóg  pobłogosławi  twój  wybór,  cokolwiek 

postanowisz. 

Jego przypuszczenia, gdy obserwował wyjazd chłopca z bramy, były jednak takie same 

jak Radulfusa. Sulien Blount nie był stworzony do życia zakonnego, choćby nawet bardzo się 

starał uwierzyć w swój błędny wybór. Noc spędzona w domu rodzinnym, we własnym łóżku i 

w otoczeniu krewnych przesądzi tę sprawę. 

Ten wniosek pozostawiał bez odpowiedzi uparte pytanie nękające myśli Cadfaela przez 

całe nieszpory. Co mogło popchnąć tego chłopca do wstąpienia do klasztoru? 

background image

Sulien  wrócił  następnego  dnia  w  porze  mszy  z  bardzo  poważnym  obliczem  i 

zdecydowaniem, wyglądając z jakiegoś powodu na dojrzalszego o całe lata niż wtedy, gdy tu 

przybył po trudach i zgrozie, które znosił z męską siłą i determinacją. Młodzik, odporny, choć 

wrażliwy,  spędził  przedtem  dwa  dni  w  towarzystwie  Cadfaela,  człowieka  poważnego  i 

rzeczowego, więc wróciwszy z Longneru, udał się do niego po mszy. Nadal nosił habit, ale jego 

absurdalna  tonsura  z  ciemnymi  kędziorami  na  czubku  głowy  w  pierścieniu  zbyt  długich 

ciemnobrunatnych włosów sprawiała niestosowne wrażenie szyderstwa nawet wtedy, gdy miał 

poważną minę. „Najwyższy czas - pomyślał Cadfael, który zaczynał go lubić - żeby wrócił tam, 

gdzie jego miejsce”. 

- Chcę się widzieć z ojcem opatem - oświadczył Sulien. 

- Tak przypuszczałem - odpowiedział Cadfael. 

- Czy zechcesz pójść ze mną? 

- A czy to  potrzebne? Czuję, że to,  co masz do powiedzenia, dotyczy  ciebie i  twego 

przełożonego, ale nie sądzę, żeby był zaskoczony. 

- Jest jeszcze coś, co muszę mu powiedzieć - odparł Sulien bez uśmiechu. - Byłeś tu, 

kiedy przybyłem, i byłeś posłem do szeryfa z nowinami, które przywiozłem. Wiem od mojego 

brata,  że  masz  zawsze  posłuch  u  Hugona  Beringara,  i  wiem  teraz  to,  czego  wcześniej  nie 

wiedziałem.  Wiem, co się stało, kiedy zaczęła się orka, i  co znaleziono  na Polu  Garncarza. 

Wiem, co wszyscy myślą i mówią, ale wiem też, że to nie może być prawda. Chodź ze mną do 

opata  Radulfusa.  Chcę,  żebyś  nadal  był  świadkiem,  a  on  może  potrzebować  posłańca  jak 

poprzednio. 

Jego  zachowanie  było  tak  naglące,  a  żądanie  tak  ostre,  że  Cadfael  zrezygnował  z 

zadawania pytań. 

- Skoro nalegasz, chodźmy! 

Zostali  wpuszczeni  bez  pytania  do  rozmównicy  opata.  Niewątpliwie  Radulfus 

spodziewał się, że Sulien poprosi o posłuchanie zaraz po mszy. Jeśli był zdziwiony, że chłopiec 

przyprowadził ze sobą protektora, czy to jako adwokata w obronie jego decyzji, czy po prostu 

jako mentora, któremu został przydzielony na próbę, nie pozwolił sobie na okazanie tego w 

żaden sposób. 

- I cóż, mój synu? Mam nadzieję, że w domu wszystko dobrze? Czy ci to pomogło w 

znalezieniu drogi? 

- Tak, ojcze. - Sulien stał przed nim nieco sztywno, z wyrazem powagi na bladej twarzy. 

- Przychodzę prosić o twoje pozwolenie na opuszczenie zakonu i powrót do mego brata. 

- To twój ostateczny wybór? - spytał opat tym samym łagodnym głosem. - Tym razem 

background image

nie masz wątpliwości? 

-  Żadnych,  ojcze.  Byłem  w  błędzie,  kiedy  prosiłem  o  przyjęcie,  teraz  to  wiem. 

Porzuciłem obowiązki, żeby odejść, szukając spokoju. Mówiłeś, ojcze, że to musi być moja 

własna decyzja. 

- 1 nadal to mówię - potwierdził opat. - Nie usłyszysz ode mnie ani słowa przygany. 

Jesteś jeszcze młody, ale o rok starszy, niż byłeś, kiedy szukałeś schronienia w klasztorze, i 

chyba mądrzejszy. 

O  wiele  lepiej  służyć  całym  sercem  na  innym  polu  niż  bez  przekonania  i  z 

wątpliwościami w zakonie. Widzę, że jeszcze nie zdjąłeś habitu - powiedział i uśmiechnął się. 

- Nie, ojcze! - Godność młodzieńca była nieco urażona tą sugestią. - Jak mógłbym, nie 

mając twojej zgody? Nie jestem wolny, póki mnie nie zwolnisz. 

- Zwalniam cię. Byłbym rad, gdybyś zdecydował się zostać, ale wierzę, że tak będzie 

dla ciebie lepiej, a świat może jeszcze mieć z ciebie pociechę. Idź z moją zgodą i służ, gdzie ci 

serce każe. 

Zwrócił  się  ku  stołowi,  gdzie  więcej  spraw  tego  świata  czekało,  aż  się  nimi  zajmie, 

dając do zrozumienia, że posłuchanie jest skończone, ale bez żadnych oznak pośpiechu czy 

odprawienia ich. Sulien jednak pozostał na miejscu, a jego skupione spojrzenie powstrzymało 

ruch opata i zmusiło do spojrzenia uważniej na tego, którego właśnie zwolnił. 

- Czy jest jeszcze coś, o co chcesz nas prosić? Nasze modlitwy masz zapewnione. 

- Ojcze - zaczął Sulien, a ten zwrot wybiegł mu w naturalny sposób na usta - teraz, gdy 

mój kłopot minął, widzę, że wplątałem się w sieć kłopotów innych ludzi. Mój brat powiedział 

mi w domu to, czego mi tu oszczędzono, przypadkiem albo świadomie. Dowiedziałem się, że 

gdy  się  zaczęła  orka  na  polu,  które  mój  ojciec  darował  w  zeszłym  roku  Haughmondowi,  a 

Haughmond zamienił je na bardziej dostępną ziemię przed dwoma miesiącami, pług wyorał 

kobiece  ciało  pogrzebane  tam  od  jakiegoś  czasu.  Nie  tak  dawnego  jednak,  żeby  nie  pytać  o 

sposób, czas i przyczynę śmierci. Mówi się wszędzie, że to żona brata Rualda, którą zostawił, 

by wstąpić do Zakonu. 

-  Może  tak  się  wszędzie  mówi  -  odpowiedział  opat,  stając  naprzeciw  młodego 

człowieka z poważną twarzą i zmarszczonymi brwiami - ale nigdzie się tego nie wie. Nikt nie 

może  powiedzieć,  kim  ona  była.  Nie  ma  sposobu,  by  się  tego  dowiedzieć  ani  też,  jaka  ją 

spotkała śmierć. 

- Ale za tymi murami mówi się i wierzy w co innego - utrzymywał twardo Sulien. - A 

kiedy dowiedziano się o tym strasznym znalezisku, czy można było uniknąć tej myśli? Kobieta 

znaleziona tam, gdzie zniknęła bez słowa inna kobieta. Co można było pomyśleć jak nie to, że 

background image

to  jedna i  ta sama osoba? To prawda, że wszyscy  mogą się mylić. Właściwie, na pewno się 

mylą. Słyszałem jednak, że tak myśli i Hugo Beringar, a kto może mieć mu to za złe? Ojcze, to 

oznacza,  że  oskarżenie  pada  na  Rualda.  Już  mi  mówiono,  że  pogłoska  obwinia  go  o 

morderstwo, a nawet mówi o zagrożeniu jego życia. 

-  Plotka  niekoniecznie  stanowi  autorytet  -  odparł  cierpliwie  opat.  -  Z  pewnością  nie 

może mówić za pana szeryfa. Jeżeli bada on czyny Rualda, spełnia swój obowiązek, jak wiele 

innych, kiedy powstaje potrzeba. Jak rozumiem, sam brat Ruald o niczym ci nie powiedział, bo 

nie musiałbyś się dowiadywać o tym po raz pierwszy w domu od brata. Jeżeli on się nie martwi, 

czy ty musisz martwić się o niego? 

- Ale, ojcze, to właśnie chcę powiedzieć! - Sulien zarumienił się z wrażenia. - Nikt nie 

musi się o niego martwić. Zaprawdę, jak rzekłeś, nikt nie może powiedzieć, kim jest ta kobieta, 

ale oto jest ktoś, kto może powiedzieć z absolutną pewnością, kim ona nie jest! Mam bowiem 

dowód,  że  Rualdowa  żona  Generys  jest  cała  i  zdrowa  -  a  przynajmniej  była  przed  trzema 

tygodniami. 

- Widziałeś ją? - spytał z pewnym niedowierzaniem Radulfus. 

- Nie, co to, to nie! Ale mam coś lepszego. - Sulien wsunął dłoń głęboko pod swój habit 

pod szyją i wyciągnął coś małego, co nosił skrycie na rzemyku wokół szyi. Ściągnął wisiorek 

przez głowę i podał do obejrzenia na otwartej dłoni, jeszcze ciepły od jego ciała, prosty srebrny 

pierścień z małym żółtym kamieniem, jakie się czasem znajduje w górach Walii i na granicy. 

Niewiele  wart  sam  w  sobie,  wspaniały  dzięki  znaczeniu,  jakie  mu  przypisywano.  -  Ojcze, 

wiem, że przechowuję go bezprawnie, ale nie robiłem tego w Ramsey, przysięgam. Weź go i 

przyjrzyj się! 

Radulfus  posłał  mu  długie,  badawcze  spojrzenie,  zanim  wyciągnął  dłoń  i  podniósł 

pierścień, obracając go tak, by światło padło na jego wewnętrzną powierzchnię. Jego proste 

czarne brwi ściągnęły się. Znalazł to, co Sulien chciał mu pokazać. 

- G i R splecione ze sobą. Surowe, ale wyraźne. To stara robota - krawędzie są stępione 

i zmatowiałe, ale ktokolwiek to ryto wał, ciął głęboko. - Spojrzał w rozpaloną twarz Suliena. - 

Skąd to masz? 

- Od jubilera z Peterborough, po tym jak uciekliśmy z Ramsey, a opat Walter kazał mi 

przyjść tu do was. To był zupełny przypadek. Byli w mieście kupcy, którzy bali się zostać, 

kiedy usłyszeli, jak blisko jest de Mandeville i jakimi siłami dysponuje. Ci wyprzedawali się i 

wynosili. Inni jednak mieli twardsze serca i zamierzali zostać. Był wieczór, kiedy dotarłem do 

miasta, a miałem polecenie do złotnika z Priestgate, który mógł mnie przenocować. To twardy 

człowiek, który nie ustąpiłby przed wyjętymi spod prawa rabusiami, a był dobrym patronem 

background image

Ramsey. Kosztowności miał dobrze ukryte, ale wśród drobiazgów w jego sklepie ujrzałem ten 

pierścień. 

- I rozpoznałeś go? - spytał opat. 

-  Pamiętałem  go  z  dawnych  czasów,  kiedy  byłem  dzieckiem.  Nie  pomyliłbym  go  z 

innym,  nawet  nie  patrząc  na  ten  podpis.  Pytałem  go,  gdzie  i  kiedy  wpadł  mu  w  ręce,  a  on 

powiedział, że jakaś kobieta przyniosła mu go przed dziesięcioma dniami, by go sprzedać, bo 

chcieli się wynieść z mężem jak najdalej od maruderów de Mandeville’a i zamieniali, co mogli, 

na pieniądze. Tak robiło wielu ludzi, którzy chcieli opuścić miasto. Pytałem go, jak wyglądała, 

a on mi ją opisał nieomylnie. Ojcze, przed trzema tygodniami Generys była cała i zdrowa w 

Peterborough. 

- A jak uzyskałeś ten pierścień? - spytał Radulfus łagodnie, ale przyglądając się ostro 

twarzy chłopca. - I po co? Nie miałeś wtedy powodu, żeby wiedzieć, że może mieć tu wielkie 

znaczenie. 

-  Nie,  żadnego.  -  Cadfael  spostrzegł,  że  ledwie  widoczny  rumieniec  wpełznął  na 

policzki Suliena, ale nieruchome spojrzenie niebieskich oczu pozostało takie jak zawsze, nawet 

w obliczu pytania czy przygany. - Zwróciłeś mnie światu, więc mogę i chcę już mówić jako 

ktoś spoza tych murów. Ruald i jego żona byli bliskimi przyjaciółmi mojego dzieciństwa, a 

kiedy  przestałem  już  być  dzieckiem,  to  oddanie  rosło  i  osiągnęło  dojrzałość  razem  z  moim 

ciałem. Musiano ci już powiedzieć, że Generys była piękna. To, co do niej czułem, nie dotykało 

jej wcale, bo nigdy się o tym nie dowiedziała. Ale dopiero po jej odejściu pomyślałem i miałem 

nadzieję,  przyznaję,  że  złudną,  iż  klasztor  i  habit  przywrócą  mi  spokój.  Miałem  zamiar 

uczciwie spłacić ten dług, ale ty go umorzyłeś. Kiedy jednak zobaczyłem i wziąłem do ręki 

pierścień, o którym wiedziałem, że jest jej, zapragnąłem go. To takie proste. 

- Ale nie miałeś pieniędzy, żeby go kupić - zauważył Radulfus tym samym spokojnym 

tonem, powstrzymując się od oceny. 

- On mi go dał. Powiedziałem mu to, co teraz powiedziałem tobie. Być może więcej - 

powiedział  Sulien  z  nagłym  uśmiechem,  który  trwał  tylko  chwilę  w  poważnych  poza  tym 

oczach. - Tylko jeden wieczór spędziłem w jego towarzystwie. Nigdy go chyba nie zobaczę ani 

on  mnie.  Takie  spotkanie  dwóch  ludzi  pozwala  czasem  na  wyznania,  jakich  nie  usłyszałaby 

nawet matka. I dał mi ten pierścień. 

- A czemu nie oddałeś go, albo przynajmniej nie pokazałeś Rualdowi, kiedy spotkałeś 

się z nim tutaj? 

-  To  nie  dla  Rualda  wybłagałem  go  u  złotnika  -  odparł  Sulien  -  ale  dla  pocieszenia 

samego siebie. A co do pokazania go i opowiedzenia, skąd go mam, nie wiedziałem aż do teraz, 

background image

że wisi nad nim jakiś cień ani że jest jakaś umarła, niedawno pochowana, którą uważa się za 

Generys. Odkąd tu przybyłem, rozmawiałem z nim tylko raz i było to nie więcej niż kilka minut 

po drodze na mszę. Wydawał mi się szczęśliwy i zadowolony. Czemu miałbym budzić dawne 

wspomnienia? Jego przybycie tu odbyło się z radością, ale i z bólem. Pomyślałem, że lepiej 

zostawić jego obecne szczęście w spokoju. Teraz jednak musi się dowiedzieć. Może było mi 

przeznaczone zwrócić mu ten pierścień, ojcze. Chętnie ci go przekażę. 

Nastała krótka przerwa, podczas której opat zagłębił się w rozważaniach nad wpływem 

wiadomości  na  obecnych  i  tych  jeszcze  niewłączonych  do  sprawy.  Potem  zwrócił  się  do 

Cadfaela: 

- Bracie, zechciej  przekazać Hugonowi  Beringarowi moje pozdrowienia  i  poproś  go, 

żeby zajechał tu z tobą. Zostaw wiadomość, gdybyś go nie zastał. Dopóki on o tym nie usłyszy, 

nie  należy  tego  mówić  nikomu,  nawet  bratu  Rualdowi.  Sulienie,  nie  jesteś  już  bratem  tego 

klasztoru, ale mam nadzieję, że zostaniesz jako mój gość, dopóki nie opowiesz swojej historii 

jeszcze raz w mojej obecności. 

background image

Rozdział szósty 

 

Hugo był na zamku, gdzie Cadfael znalazł go w zbrojowni sprawdzającego zapasy stali 

i  zdecydowanego  na  wypad  przeciwko  anarchii  w  Esseksie.  Podszedł  do  sprawy  bardzo 

poważnie i starał się być gotów do wyruszenia w ciągu jednego dnia, kiedy król da taki rozkaz. 

Rzadko  żądano  od  niego  gotowości  do  działania  i  rad  był  z  przygotowań.  Mógł  mieć  spory 

zastęp wybranych ludzi gotowych do drogi w ciągu kilku godzin od nadejścia wezwania. Nie 

było pewności, że otrzyma je szeryf hrabstwa tak odległego od spustoszonego kraju Moczarów, 

ale taka możliwość istniała. Hugonowe poczucie porządku i zdrowego rozsądku było urażone 

samym istnieniem Godfryda de Mandeville’a i jemu podobnych. 

Pozdrowił  Cadfaela  zdawkowo  i  nadal  przyglądał  się  krytycznie  zbrojmistrzowi 

kształtującemu młotem jakiś miecz. Naglące zaproszenie opata puściłby pewnie mimo uszu, 

gdyby Cadfael nie pobudził jego uwagi, dodając: 

- Chodzi o te zwłoki, które znaleźliśmy na Polu Garncarza. Zobaczysz, że sytuacja się 

zmieniła. 

To sprawiło, że Hugo odwrócił szybko głowę. 

- Jak zmieniła? 

- Przyjedź i posłuchaj tego chłopaka, który ją zmienił. Zdaje się, że młody Sulien Blount 

przyniósł coś więcej niż złe wieści z Moczarów. Opat chce go wysłuchać ponownie w twojej 

obecności. Jeśli jest tam jakiś istotny ślad, który on przeoczył, ty go z pewnością zauważysz, a 

potem możecie się naradzić, bo wygląda na to, że jedna droga jest zamknięta. Chodźmy do koni 

i w drogę. 

Po  drodze  przez  miasto  i  przez  most  na  Podgrodzie  Cadfael  podzielił  się  wstępnie 

pewną nowiną jako zapowiedzią tego, co miało nastąpić. 

- Brat Sulien zdecydował się na powrót do świata. Miałeś rację, że on się nie nadaje na 

mnicha. Doszedł do tego samego wniosku, nie tracąc zbyt wiele ze swej młodości. 

- I Radulfus się z tym pogodził? - zdziwił się Hugo. 

- Myślę, że go w tym wyprzedził. To dobry chłopiec i bardzo się starał, ale sam mówi, 

że wstąpił do zakonu z błędnych powodów. Teraz wróci do życia, do którego był przeznaczony. 

Możesz  go  mieć  w  swoim  garnizonie,  zanim  wszystko  się  dokona,  bo  jeśli  porzuca  jedno 

powołanie,  będzie  potrzebował  innego.  To  nie  jest  chłopak,  który  będzie  się  wylegiwał 

bezczynnie na ziemi swego brata. 

- Tym bardziej - dodał Hugo - że Eudo jest świeżo po ślubie, a za rok albo dwa będzie 

background image

miał  synów.  Nie  ma  tam  miejsca  dla  młodszego  brata.  On  mi  wygląda  na  obiecującego 

młodzika. Dobrze zbudowany, ma niezły zasięg rąk i dobrze wygląda na koniu. 

- Jego matka będzie rada mieć go w domu, to pewne - zauważył Cadfael. - Mało ma w 

życiu radości, jak wynika z tego, co mi mówiłeś. Powrót syna wiele dla niej znaczy. 

Obiecujący młodzik wciąż był zamknięty z opatem, kiedy Hugo wszedł do rozmównicy 

z  Cadfaelem  następującym  mu  na  pięty.  Tamci  dwaj  wyglądali  na  czujących  się  ze  sobą 

swobodnie,  gdyby  nie  wrażenie  lekkiego  napięcia  w  postawie  Suliena,  który  siedział 

wyprostowany, opierając się plecami o drewnianą wykładzinę ściany. Odegrał swoją rolę w 

połowie i czekał na jej dopełnienie, czujny i z szeroko otwartymi oczami. 

- Tu obecny Sulien - powiedział opat - ma coś ważnego do powiedzenia. Pomyślałem, 

że lepiej będzie, jeśli usłyszysz to wprost od niego, bo możesz mieć pytania, które mnie nie 

przyszły na myśl. 

- W co wątpię - zaprzeczył uprzejmie Hugo, siadając w miejscu, z którego mógł widzieć 

wyraźnie  twarz  młodego  człowieka  w  świetle  z  okna.  Minęło  właśnie  południe  i  trwała 

najjaśniejsza godzina pochmurnego dnia. - Dobrze, że posłałeś po mnie tak szybko. Wiem, że 

chodzi o sprawę tej zmarłej kobiety. Cadfael nie powiedział mi nic więcej. Słucham, Sulienie. 

Co masz do powiedzenia? 

Sulien opowiedział raz jeszcze swoją historię, krócej niż poprzednio, ale tymi samymi 

słowami.  Nie  było  niezgodności  ani  trzymania  się  schematu.  Słowa  przychodziły  mu  z 

łatwością.  Kiedy  skończył,  usiadł,  jak  siedział  przedtem,  z  krótkim  westchnieniem,  i 

zakończył: 

- Nie może zatem być żadnych podejrzeń wobec brata Rualda. Czy słyszano kiedy o 

jakiejś innej kobiecie przy nim niż Generys? A że Generys jest cała i zdrowa, kimkolwiek jest 

ta znaleziona, to nie może być ona. 

Hugo położył pierścień na dłoni. Inicjały były wyraźnie widoczne w świetle. Siedział, 

patrząc z namysłem na pierścień. 

- I to twój opat polecił ci szukać schronienia u tego złotnika? 

- Tak było. Jest on znany jako dobry przyjaciel benedyktynów z Ramsey. 

- A jego nazwisko? I gdzie jest w mieście jego sklep? 

- Nazywa się Jan Hinde, a sklep ma na Priestgate, w pobliżu mennicy. - Odpowiedzi 

padały bez namysłu, nawet ochoczo. 

- No cóż, Sulienie, zdaje się, że uwolniłeś Rualda od wszelkich trosk o tę tajemnicę i tę 

śmierć, a mnie pozbawiłeś jednego podejrzanego, o ile można było o coś podejrzewać tego 

człowieka. Nigdy nie był prawdopodobnym złoczyńcą, prawdę mówiąc, ale ludzie są ludźmi - 

background image

nawet mnisi są ludźmi - a tylko bardzo nieliczni nie są w stanie zabić. To zależy od okazji, 

potrzeby, gniewu, samotności. To było możliwe, ale nie żałuję, że ta możliwość upadła. Zdaje 

się, że musimy szukać wszędzie jakiejś zaginionej kobiety. A czy Ruald już o tym wie? - spytał, 

podnosząc wzrok na opata. 

- Jeszcze nie. 

- Poślijcie teraz po niego. 

- Bracie - zwrócił się opat do Cadfaela. - Zechciej znaleźć Rualda i poprosić go, żeby tu 

przyszedł. 

Cadfael poszedł z tą misją pogrążony w myślach. Dla Hugona oznaczało to powrót do 

początku i oderwanie od spraw króla w czasie, gdy wolałby się na nich skupić. Niewątpliwie 

starał  się  przedtem  ustalić  inne  tożsamości  zmarłej,  ale  niezaprzeczalnie  Generys  była 

najbardziej  oczywistą  możliwością.  Teraz  jednak,  po  tym  niespodziewanym  zdarzeniu, 

przynajmniej  opactwo  Świętego  Piotra  i  Pawła  mogło  odetchnąć  spokojniej.  Co  do  samego 

Rualda, będzie wdzięczny raczej z powodu tej kobiety niż ze względu na siebie. Pełnia jego 

zaklętego spokoju, tak odległego od tego, co mogli osiągnąć jego bardziej ułomni bliźni, była 

cudem,  który  trwał.  Cokolwiek  Bóg  mu  nakazał,  było  dobre.  Nawet  męczeństwo  nie 

zmieniłoby biegu jego myśli. 

Cadfael znalazł go w sklepionym podziemiu refektarza, gdzie piwniczy, brat Mateusz, 

miał  swoje  podręczne  składy.  Przydzielono  mu  Rualda  jako  człowieka  praktycznego  i  o 

zręcznych rękach, nie zaś scholara czy artystę. Wezwany do rozmównicy opata, obmył ręce z 

kurzu,  zostawił  swoją  robotę  i  zgłosił  bratu  Mateuszowi  w  jego  kantorku  na  końcu 

południowego krużganku, że jest wzywany i dokąd, a potem poszedł za Cadfaelem posłusznie i 

bez zadawania pytań. Ruald nigdy o nic nie pytał ani się nie dziwił, Cadfael pomyślał jednak, że 

w obecnych okolicznościach może on upaść na duchu na widok autorytetu świeckiego ramię w 

ramię  z  zakonnym,  obu  siedzących  z  surowymi  minami  i  utkwionymi  w  nim  oczami.  Jeśli 

widok tego podwójnego trybunału,  czekającego  na jego wejście, wstrząsnął jego  pogodą na 

progu rozmównicy, nie okazał tego w zachowaniu ani obliczu. Skłonił się spokojnie i czekał, aż 

się do niego zwrócą. Za jego plecami Cadfael zamknął drzwi. 

-  Posłałem  po  ciebie,  bracie  -  powiedział  opat  -  bo  wyszło  na  jaw  coś,  co  możesz 

rozpoznać. 

Hugo podał mu pierścień na wyciągniętej dłoni. 

-  Czy  go  poznajesz,  Rualdzie?  Weź  go  i  obejrzyj.  To  wcale  nie  było  konieczne.  Już 

otwierał usta, by odpowiedzieć na sam widok pierścienia w dłoni Hugona. Wziął go jednak 

posłusznie i od razu obrócił, by światło padło z boku na splecione inicjały, wycięte niezgrabnie 

background image

wewnątrz. Nie potrzebował tego do rozpoznania. Pragnął tego i przyjął z wdzięcznością jako 

znak zarówno zapamiętanej zgody, jak i nadziei na przyszłe pocieszenie i wybaczenie. Cadfael 

widział, jak lekkie drżenie ciepła i obietnicy łagodzi spokojne linie szczupłej twarzy. 

-  Znam  go dobrze, panie mój. Należy  do mojej  żony.  Dałem  go jej przed ślubem,  w 

Walii, gdzie znaleziony był ten kamień. Skąd się tu wziął? 

- Najpierw niech mam jasność - jesteś pewien, że to jej pierścień? Nie może być takiego 

drugiego? 

-  To  niemożliwe.  Może  być  druga  para  ludzi  o  takich  inicjałach,  zgoda,  ale  te 

wycinałem sam, a słaby ze mnie rytownik. Znam każdą linię i każdą niedokładność tej roboty. 

Widziałem, jak te jasne cięcia matowieją z biegiem lat. Ten pierścień widziałem ostatnio na 

dłoni Generys. Nie ma nic pewniejszego pod słońcem. Gdzie ona jest? Wróciła? Czy mogę z 

nią mówić? 

-  Tu  jej  nie  ma  -  odpowiedział  Hugo.  -  Ten  pierścień  został  znaleziony  w  sklepie 

złotnika w Peterborough, a złotnik oświadczył, że kupił go od jakiejś kobiety ledwie dziesięć 

dni  wcześniej.  Sprzedająca  potrzebowała  pieniędzy,  żeby  się  przenieść  z  tamtego  miasta  w 

jakieś miejsce bezpieczniejsze do życia z powodu tej anarchii, jaka się rozpętała na Moczarach. 

Opisał ją. Zdaje się, że to naprawdę ta sama kobieta, która była poprzednio twoją żoną. 

Nadzieja  wschodziła  powoli  i  ostrożnie  na  pozbawionej  urody  twarzy  człowieka  w 

średnim wieku, ale w końcu chmury się rozproszyły i Ruald obrócił się do opata Radulfusa z 

tak promiennym zapałem, że blade słoneczne światło z okna zdawało się tylko odbiciem jego 

radości. 

- Więc nie umarła! Jest cała i zdrowa! Ojcze, czy mogę pytać dalej? Bo to jest cudowne! 

- Pewnie, że możesz - odpowiedział opat. - I to naprawdę jest cudowne. 

- Panie mój szeryfie, skąd się tu wziął ten pierścień, skoro był kupiony i sprzedany w 

Peterborough? 

- Przyniósł go ktoś, kto przybył ostatnio z tamtych stron do tego domu. Widzisz go tu, to 

Sulien Blount. Znasz go. 

Ruald odwrócił się, by utkwić wzrok w młodym człowieku, niemym i nieruchomym, 

stojącym nieco z boku, jakby chciał wycofać się z widoku i nie mógł zniknąć w tak małym 

pomieszczeniu,  ale  przynajmniej  miał  nadzieję  uniknąć  zbyt  bliskiej  obserwacji,  pozostając 

nieruchomym i ukrywając swą zbyt przejrzystą twarz i szczere oczy. Wymienili jakieś dziwne, 

badawcze  spojrzenie  i  żaden  nie  poruszył  się  ani  nie  przemówił,  by  przełamać  napięcie. 

Cadfael słyszał w swoich myślach pytania, które nie zostały zadane: „Czemu nie pokazałeś mi 

tego  pierścienia?  Jeżeli  z  powodów,  które  odgaduję,  nie  miałeś  na  to  ochoty,  mogłeś  mi 

background image

przynajmniej  powiedzieć,  że  miałeś  o  niej  wiadomość,  że  jest  cała  i  zdrowa”.  Ale  Ruald 

powiedział tylko, nie odwracając oczu od twarzy Suliena: 

- Nie mogę go zatrzymać. Wyrzekłem się posiadania. Dziękuję Bogu, że go zobaczyłem 

i że spodobało mu się zachować Generys bezpiecznie. Modlę się, żeby miał ją nadal w swej 

opiece. 

-  Amen  -  odpowiedział  Sulien  prawie  niedosłyszalnie.  Ten  dźwięk  był  zaledwie 

westchnieniem, ale Cadfael widział, jak jego zacięte usta drżą. 

- Jest twój, bracie, masz prawo go oddać, jeśli nie zatrzymać - powiedział opat, mierząc 

tych  dwóch  przenikliwym  wzrokiem,  który  ważył  i  rozważał,  ale  powstrzymywał  się  od 

osądzania.  Ten  chłopiec  już  mu  wyznał,  dlaczego  nabył  ten  pierścień  i  dlaczego  chciał  go 

zatrzymać. Ten przedmiot, mały sam w sobie, wielki przez to, co mógł oznaczać, odegrał już 

swoją rolę i nie miał dalszego znaczenia. Chyba że, być może, w odstąpieniu go. - Możesz z 

nim zrobić, co uznasz za stosowne. 

- Jeśli pan szeryf dłużej go nie potrzebuje - powiedział Ruald - oddaję go Sulienowi, 

który  chciał  go  mieć.  Przyniósł  mi  najlepszą  nowinę,  jaką  mogłem  otrzymać,  i  tę  cząstkę 

spokoju  umysłu,  jakiej  nawet  ten  dom  nie  mógł  mi  przywrócić.  -  Uśmiechnął  się  nagle, 

rozjaśniając  nieurodziwą,  pociągłą  twarz,  i  podał  pierścień  Sulienowi.  Chłopiec  wyciągnął 

rękę, by go wziąć, powoli, niemal niechętnie. Kiedy się dotknęli, na jego policzki wypłynął 

gorący rumieniec, on zaś odwrócił wyniośle twarz od światła, by tę zdradę złagodzić. 

„Tak się więc rzeczy mają - pomyślał Cadfael, nagle oświecony. Nie zadano żadnych 

pytań, bo nie było trzeba. Ruald musiał patrzeć, jak młodszy syn jego pana wbiega i wybiega z 

jego warsztatu i domu prawie od urodzenia, i widzieć go w wieku dojrzewania i zapowiedzi 

wieku męskiego, zawsze blisko tej tajemniczej i niepokojącej kobiety. Obcej, która dla niego 

nie była obcą, która utrzymywała dystans, ale nie wobec niego, istoty, o której wszyscy mówili, 

że jest bardzo piękna, ale nie dla wszystkich była także bliska i miła. Dzieci miały swoje prawa 

tam,  gdzie  innych  nie  dopuszczano.  To  jej  nie  dotykało,  jak  utrzymywał  Sulien,  bo  nie 

wiedziała o tym.  Ruald  jednak wiedział. Nie ma potrzeby, żeby  chłopiec rozwodził się nad 

swymi motywami albo prosił o wybaczenie za obronę tego, co było dla niego bezcenne. 

- Dobrze więc  - rzekł  Hugo.  -  Niech tak będzie. Nie mam więcej  pytań.  Rad jestem, 

Rualdzie, widzieć, że osiągnąłeś spokój myśli. Ty przynajmniej nie musisz się już martwić. 

Żaden cień nie pada już na ciebie ani na ten dom zakonny, a ja muszę szukać gdzie indziej. Jak 

słyszę, Sulienie, postanowiłeś opuścić Zakon? Zostaniesz teraz w domu, gdybym chciał jeszcze 

z tobą porozmawiać? 

- Tak - odrzekł Sulien, wciąż nieco sztywny i broniący swej godności. - Będę tam, kiedy 

background image

zechcesz mnie wezwać. 

Cadfael  zastanawiał  się  jednak,  gdy  opat  odprawił  tak  Rualda,  jak  Suliena  krótkim 

znakiem błogosławieństwa i wyszli wszyscy razem, jaka myśl skłoniła chłopca do użycia słowa 

„kiedy”.  On  spodziewałby  się  raczej,Jeśli  zechcesz  mnie  wezwać”.  Czy  tamten  miał 

przeczucie, że pewnego dnia z jakiegoś powodu zażąda się od niego czegoś więcej? 

- To oczywiste, że się kochał w tej kobiecie - powiedział Hugo, kiedy zostali sami we 

trzech. - To się zdarza! Trzeba pamiętać, że jego matka choruje już z osiem lat, zmieniając się 

stopniowo w tę kruchą istotę, jaką jest dziś. Ile lat mógł mieć ten chłopak, kiedy to się zaczęło? 

Zaledwie dziesięć. Był jednak przywiązany i serdecznie witany w zagrodzie Rualda na długo 

przedtem. Chłopiec nie widzi świata poza jakąś miłą i ładną kobietą przez wiele niewinnych lat, 

a potem w jego ciele budzi się mężczyzna i w jego umyśle także. W końcu bierze górę jedno 

albo drugie. Ten chłopiec, jak sobie wyobrażam, oddał władzę umysłowi, ustawił swą miłość 

na  cokole  -  na  ołtarzu  raczej,  jeśli  pozwolisz  mi  użyć  tego  słowa,  ojcze  -  i  ubóstwiają  w 

milczeniu. 

- Mówi, że tak było - zgodził się sucho Radulfus. - Ona się nigdy o tym nie dowiedziała. 

To jego słowa. 

- Jestem skłonny w to uwierzyć. Widzieliście, że był czerwony jak piwonia, kiedy zdał 

sobie sprawę, że Ruald go przejrzał. Czy on nigdy nie był zazdrosny o swoją żonę, ten Ruald? 

Wszyscy zdają się zgadzać, że ona była bardzo piękna. Czy po prostu przywykł do chłopca i 

uważał go za nieszkodliwego? 

- Raczej, sądząc z wszystkich wypowiedzi - podsunął poważnie Cadfael - uważał swoją 

żonę za niewzruszenie lojalną. 

- Krąży jednak pogłoska, że powiedziała mu o kochanku, na końcu, kiedy uparł się, że 

ją zostawi. 

-  Nie  tylko  plotka  tak  mówi  -  przypomniał  im  opat  stanowczo.  -  On  sam  to  mówi. 

Podczas jego ostatniej wizyty u niej z bratem Pawłem, który to potwierdza, powiedziała mu, że 

ma kochanka bardziej godnego miłości i tej czułości, jaką miała zawsze dla niego, swego męża, 

który to wszystko zniszczył. 

-  Tak  powiedziała  -  zgodził  się  Cadfael  -  ale  czy  to  prawda?  Mówiła  jednak  coś 

złotnikowi o sobie i swoim mężu, o ile pamiętam. 

-  Kto  to  wie?  -  Hugo  podrzucił  ręce  w  górę.  -  Ale  nie  miała  powodu,  by  kłamać 

złotnikowi.  Pewne  jest  tylko,  że  nasza  zmarła  to  nie  Generys.  I  że  możemy  zapomnieć  o 

Rualdzie i wszystkich innych, którzy mogli mieć coś wspólnego z Generys. Będę szukał innej 

kobiety i innego powodu morderstwa. 

background image

- A jednak nie mogę przełknąć tego - mówił Hugo, idąc do bramy z Cadfaelem u boku - 

że on zaraz przy ich spotkaniu nie wygadał, że ta kobieta jest cała i zdrowa. Kto ma większe 

prawo, żeby o tym wiedzieć, niż jej mąż, nawet jeśli został mnichem. A jaka nowina mogła być 

pilniejsza niż ta? 

- Nie wiedział jeszcze wtedy o zmarłej kobiecie ani że Ruald jest o coś podejrzany - 

podsunął Cadfael i sam był zdziwiony, słysząc jak mało przekonująco to brzmi. 

- To przyznaję. Wiedział jednak jak nikt inny, że Ruald musi myśleć o niej nieustannie, 

zastanawiając się, jak sobie radzi i czy żyje, czy też umarła. Byłoby rzeczą naturalną zawołać: 

„Nie martw się o Generys, ma się dobrze”. Nie musiał wiedzieć więcej, a jego zadowolenie 

byłoby zupełne. 

-  Ten  chłopak  sam  się  w  niej  kochał  -  zaryzykował  na  próbę  Cadfael.  -  Może 

pozazdrościł Rualdowi takiej satysfakcji. 

- Czy on ci wygląda na takiego zazdrośnika? - zaprotestował Hugo. 

-  Powiedzmy  więc,  że  jego  myśli  wciąż  były  zajęte  losem  Ramsey  i  jego  ucieczką 

stamtąd. To wystarczyło, by usunąć na bok mniej istotne sprawy. 

- Odzyskanie pierścienia nastąpiło po Ramsey - przypomniał Hugo - i było dość ważne, 

by opanować jego myśli. 

-  To  prawda.  I  szczerze  mówiąc,  sam  się  nad  tym  zastanawiam.  Trudno  ocenić 

rozumowanie kogoś znajdującego się pod presją. To sam pierścień ma znaczenie. Należał do 

niej, a Ruald, który go jej dał, rozpoznał go natychmiast. Sprzedała go w potrzebie. Cokolwiek 

dziwnego mogło być w zachowaniu Suliena, przyniósł ten dowód. Generys żyje, a Ruald jest 

uwolniony od możliwych zarzutów. Co więcej musimy wiedzieć? 

- Dokąd się teraz zwrócić? - powiedział posępnie Hugo. 

- Nie masz niczego więcej? Co z tą wdową, którą ulokowali tam kanonicy, po tym, jak 

Eudo dał im pole? 

- Widziałem ją. Żyje teraz u córki w mieście, w pobliżu zachodniego mostu. Mieszkała 

tam  krótko,  bo  zasłabła,  a  mąż  jej  córki  zabrał  ją  stamtąd  i  zostawił  pusty  dom.  Wszystko 

jednak  było  wtedy  w  porządku  i  nie  słyszałem  o  żadnych  kłopotach,  póki  tam  była,  ani  o 

żadnych obcych w tamtej stronie, z dala od gościńca. Mówiło się jednak, że jacyś wędrowcy 

czasami tam nocują, zwłaszcza podczas jarmarku. Eudo z Longneru obiecał wypytać swoich 

ludzi,  czy  widzieli,  że  coś  się  tam  dzieje  bez  pozwolenia,  ale  jeszcze  nie  miałem  od  niego 

wiadomości. 

- Gdyby były jakieś plotki  - zauważył Cadfael -  Sulien przyniósłby je wraz ze swoją 

opowieścią. 

background image

-  Musimy  więc  szukać  gdzieś  dalej.  -  Hugo  miał  agentów,  którzy  właśnie  to  robili, 

odkąd  zaczęła  się  sprawa,  nawet  jeśli  uwaga  jego  samego  była  zwrócona  ku  nagłemu 

skomplikowaniu interesów króla. 

- Możemy przynajmniej ustalić przedział czasu  - rozważał Cadfael. - Dopóki wdowa 

tam mieszkała, wydaje się niemożliwe, żeby inni mogli tam wyrządzać szkody. Nie mieliby 

darmowego noclegu. To daleko od gościńca, więc nie ma przechodniów, a jakaś para szukająca 

sielanki  nie  wybrałaby  zamieszkanego  miejsca  spośród  tylu  innych  pól.  Kiedy  wdowa  się 

wyniosła, miejsce nadawało  się dla jakichś  skrytych  celów, a także wcześniej, zanim ją tam 

umieścili  kanonicy...  Którego  dokładnie  dnia  Generys  odeszła  i  zostawiła  drzwi  otwarte  i 

popiół w palenisku? 

-  Wiemy  to  z  dokładnością  do  trzech  dni  -  powiedział  Hugo,  zatrzymując  się  przy 

otwartej  furcie  w  bramie.  -  Pastuch  z  Longneru  przechodził  brzegiem  rzeki  dwudziestego 

siódmego  czerwca i  widział ją w ogrodzie. Ostatniego  czerwca sąsiadka  z północnej  strony 

grzbietu - to najbliżsi sąsiedzi, jakich mieli, oddaleni o ponad pół mili - zaszła tam po drodze do 

promu.  Niezupełnie  po  drodze,  ale  to  plotkara  i  szukała  nowin  o  skandalu.  Zastała  drzwi 

otwarte, dom pusty, a palenisko wygasłe. Odtąd nikt nie widział żony Rualda w tych stronach. 

-  A  umowa,  która  dała  to  pole  Haughmondowi,  została  spisana  i  poświadczona  w 

październiku. Ty byłeś świadkiem. Którego to było? 

- Siódmego. Stara wdowa po kowalu wprowadziła się trzy dni później. Trochę rzeczy 

do tej pory rozkradziono, kociołek i narzutę z łóżka, i złodzieje wyłamali zamek w drzwiach, 

żeby wejść. O tak, bywali tam goście, ale wtedy nie było większych szkód. Dopiero później 

splądrowali to miejsce do czysta z wszystkiego, co było warte zachodu. 

- Zatem od trzydziestego czerwca do dziesiątego października - podsumował Cadfael - 

można było tam popełnić morderstwo i pogrzebać ciało i nikt by się niczego nie dowiedział. A 

kiedy ta stara kobieta wyniosła się do córki w mieście? 

-  To  zima  ją  wygnała  -  odrzekł  Hugo.  -  Zasłabła  koło  Bożego  Narodzenia,  w  czasie 

mrozu. Szczęściem dla niej, ma dobrego zięcia. Gdy przyszła ostra zima, zaglądał do niej, a 

kiedy leżała bezradna, wywiózł ja do miasta, żeby zamieszkała z nimi. Od tego czasu zagroda 

stoi pusta. 

-  Więc  i  od  początku  tego  roku  mogły  się  tam  dziać  straszne  rzeczy  bez  żadnych 

świadków. A jednak - mówił Cadfael - myślę, naprawdę myślę, że ona przeleżała w ziemi rok i 

więcej,  i  została  tam  złożona,  kiedy  ziemia  nadawała  się  do  kopania,  nie  podczas  mrozów. 

Wiosną tego roku? Nie, to za krótki czas. Popatrz wstecz, Hugonie. Chyba zostało to zrobione 

w jakimś czasie między końcem czerwca a dziesiątym października zeszłego roku. Dość dawno 

background image

temu, żeby ziemia się uleżała, a korzonki urosły, pogrubiały i splotły się w ciągu kilku pór roku. 

A jeśli jacyś włóczędzy korzystali z chaty, kto by zaglądał pod krzaki żarnowca na miedzy? 

Myślę, że ten, kto ją pogrzebał, przewidział, że pewnego dnia ten grunt może być zaorany, i 

złożył ją tam, gdzie jej sen nie powinien zostać zmącony. Gdyby nawrót był mniej oszczędny, o 

krok czy dwa, nigdy byśmy jej nie znaleźli. 

- Życzyłbym sobie - wyznał Hugo z kwaśną miną - żebyście jej nie znaleźli. Ale tak, 

znaleźliście ją. Żyła i umarła, i nie uciekniemy od niej, kimkolwiek by była. I choć nie wiem, 

dlaczego jest tak ważne, żeby przywrócić jej imię i zażądać rachunku od tego, kto ją złożył tam 

na  waszym  polu,  nie  będzie  odpoczynku  dla  ciebie  ani  dla  mnie,  dopóki  to  nie  zostanie 

zrobione. 

Było rzeczą dobrze znaną, że wszystkie plotki z okolicy, w przeciwieństwie do tych 

kipiących  wesoło  w  samym  mieście,  docierały  najpierw  do  hospicjum  Świętego  Idziego,  o 

dobre pół mili przez Podgrodzie, na wschodnim skraju tego przedmieścia. Ci, którzy zwykle 

odwiedzali  to  dobroczynne  schronienie,  byli  pozbawionymi  korzeni  bywalcami  dróg, 

żebrakami, wędrownymi robotnikami z nadzieją na pracę albo przeciwnie, kieszonkowcami, 

złodziejaszkami i oszustami z nadzieją na uniknięcie pracy, kalekami i chorymi zdanymi na 

miłosierdzie,  trędowatymi  potrzebującymi  opieki.  Jedynym  plonem,  jaki  zbierali  w  swych 

wędrówkach, były nowiny, a używali ich jako środka płatności, by wzbudzić zainteresowanie. 

Brat  Oswin  prowadził  to  hospicjum  pod  nominalnym  kierownictwem  pewnego  świeckiego, 

który  rzadko  tu  zachodził  ze  swego  domu  na  Podgrodziu.  Przywykł  do  codziennego  ruchu 

przychodzących i odchodzących i potrafił odróżnić prawdziwych biednych i nieszczęśliwych 

od drobnych, godnych pożałowania oszustów. Fałszywi kalecy zdarzali się rzadko, ale miał 

dobre oko i w takich przypadkach. Zanim powołano go do obecnej służby, był przez jakiś czas 

pomocnikiem  Cadfaela  w  herbarium,  i  nauczył  się  od  niego  czegoś  więcej  niż  tylko 

przyrządzania leczniczych napojów i maści. 

Trzeciego dnia po rewelacjach Suliena Cadfael spakował medykamenty, o które prosił 

brat Oswin, i ruszył z pełną torbą przez Podgrodzie uzupełnić apteczkę u Świętego Idziego. To 

zadanie wykonywał regularnie co dwa albo trzy tygodnie, w miarę potrzeb. Jesień zbliżała się 

wielkimi krokami i ludzie z dróg zaczynali myśleć o zimowej pogodzie i zastanawiać się, gdzie 

znajdą wsparcie i schronienie w najgorszym czasie. Liczba bezdomnych jeszcze nie wzrosła, 

ale  wszyscy  wędrowcy  układali  już  swoje  plany  przetrwania.  Cadfael  szedł  bez  pośpiechu 

ulicą,  wymieniając  pozdrowienia  przez  otwarte  drzwi  domów,  z  roztargnieniem  i 

przyjemnością  przyglądając  się  dzieciom  bawiącym  się  w  słońcu  w  towarzystwie 

nieodstępnych psów z Podgrodzia. Był w nastroju kontemplacyjnym, pasującym do jesiennego 

background image

powietrza i opadających liści. Odłożył na chwilę wszelkie myśli o problemie Hugona i wrócił z 

lekkim  poczuciem  winy  do  swoich  zakonnych  obowiązków.  Małe,  gryzące  wątpliwości 

zamieszkujące tył jego głowy, zostały chwilowo uśpione, nawet jeśli ich sen był lekki. 

Dotarł do miejsca, gdzie drogi się rozwidlały, a długi niski dach hospicjum wznosił się 

za  łagodnym  trawiastym  zboczem  i  ogrodzeniem  z  wikliny,  z  przysadzistą  wieżą  kościółka 

czuwającą  nad  wszystkim.  Brat  Oswin  wyszedł  do  kruchty,  żeby  go  powitać,  jak  zawsze 

wielki, wesoły i wylewny. Kędziory jego tonsury jeżyły się od spotkań z niskimi gałęziami 

drzew  owocowych,  a  na  ramieniu  miał  kosz  późnych,  twardych  gruszek,  które  można  było 

przechowywać  aż  do  Bożego  Narodzenia.  Od  czasu,  kiedy  zaczął  pomagać  Cadfaelowi  w 

herbarium,  nauczył  się  kontrolować  swe  pełne  wigoru  ciało  i  żywy  umysł.  Nie  tłukł  już 

wszystkiego, czego dotknął i nie potykał się w pośpiechu. Prawdę mówiąc, odkąd przeszedł do 

hospicjum, prześcignął wszystkie nadzieje Cadfaela. Jego wielkie dłonie i silne ramiona lepiej 

się nadawały do podnoszenia chorych i niesprawnych niż do sporządzania tabletek i pigułek, 

był  jednak  wystarczająco  kompetentny  w  podawaniu  leków,  które  przynosił  mu  Cadfael. 

Okazał  się  też  czułym  i  wesołym  pielęgniarzem,  nigdy  nietracącym  spokoju,  nawet  przy 

najtrudniejszych i najniewdzięczniejszych pacjentach. 

Razem z Cadfaelem zapełnili półki szafki z medykamentami, zamknęli jej sekrety na 

klucz i wyszli do hallu. Palił się tu ogień, bo listopad był na progu, a niektórzy goście byli zbyt 

niedołężni,  by się swobodnie poruszać. Niektórzy  nie mieli już nigdy opuścić tego miejsca, 

dopóki nie zostaną wyniesieni na cmentarz. Zdolni do pracy przebywali w sadzie, zbierając 

ostatnie owoce. 

- Mamy nowego pacjenta - powiedział Oswin. - Dobrze by było, gdybyś go zobaczył i 

potwierdził  prawidłowość  mojej  kuracji.  Trzeba  powiedzieć,  że  to  obrzydliwy  starzec  z 

plugawą gębą. Przybył tu tak zawszony, że położyłem go w stodole, z dala od pozostałych. 

Nawet teraz, kiedy jest oczyszczony z robactwa i przebrany, lepiej, żeby był trzymany osobno. 

Jego wrzody mogą zakazić innych. Jego złośliwy język z pewnością może wyrządzać szkody. 

Ma na pieńku z całym światem. 

- Ten cały świat zrobił zapewne wszystko, by na to zasłużyć - zgodził się ze smutkiem 

Cadfael. - Zawsze jednak będą wśród nas nienawistnicy. Gdzie go znalazłeś? 

-  Przywlókł  się  tu  przed  czterema  dniami.  Z  tego,  co  mówi,  sypiał  po  okolicznych 

wioskach  w  lesie,  żebrząc  o  jedzenie,  gdzie  mógł,  i  zapewne  kradnąc,  gdy  zabrakło 

dobroczyńców. Mówi, że tu i tam miał coś do roboty podczas jarmarku, ale chyba były to jakieś 

kradzieże  na  własny  rachunek,  bo  z  jego  wyglądem  nie  zatrudniłby  go  żaden  szanujący  się 

kupiec. Chodź i sam zobacz! 

background image

Stodoła hospicjum była przestronnym i nawet wygodnym miejscem, ciepłym i pełnym 

woni  letniego  siana  i  dojrzałych  jabłek.  Ów  plugawy  starzec  niewątpliwie  był  w  lepszym 

stanie, niż kiedy tu przybył. Jego łóżko ustawiono w kącie najmniej narażonym na przeciągi. 

Siedział  zgarbiony  na  swoim  sienniku  niczym  jakiś  nastroszony  ptak,  z  rozczochraną  siwą 

głową wtuloną w szerokie kiedyś ramiona. Sądząc po złośliwym skrzywieniu, którym powitał 

odwiedzających, jego paskudny charakter nie uległ wielkiej zmianie. Twarz miał zapadniętą i 

pomarszczoną  niczym  maska  podejrzenia  i  pogardy,  a  spośród  blizn  i  na wpół  zaleczonych 

wrzodów spoglądały na nich małe, błyszczące, złośliwe oczka. 

Szata,  w  którą  go  ubrano,  była  za  duża  na  to  ciało  umniejszone z  wiekiem.  Cadfael 

pomyślał,  że  celowo  taką  wybrano,  żeby  nie  drażniła  wrzodów,  które  widniały  na 

pomarszczonej  szyi  i  ramionach.  Pod  spód  podłożono  kawałek  płótna,  by  złagodzić  dotyk 

wełny. 

- Zakażenie ustępuje - powiedział cicho Oswin do ucha Cadfaela. A do starca, kiedy się 

zbliżyli, rzekł: - I cóż, wujaszku, jak się czujesz w ten piękny poranek? 

Bystre stare oczy spojrzały na nich z ukosa, zatrzymując się na Cadfaelu. 

-  Wcale  nie  lepiej  na  widok  was  dwóch  zamiast  jednego  -  odpowiedział  głosem 

niespodziewanie silnym i głębokim jak na kogoś tak sponiewieranego. Przesunął się na skraj 

łóżka, zerkając ciekawie. - Ja cię znam - powiedział i wyszczerzył zęby, jakby to rozpoznanie 

dawało mu nie tyle przyjemność, ile przewagę nad możliwym przeciwnikiem. 

- Skoro tak mówisz - zgodził się Cadfael, przyglądając się z uwagą uniesionej twarzy - 

chyba  i  ja  sobie  ciebie  skądś  przypominam.  Jeśli  tak,  było  to  w  lepszych  okolicznościach. 

Obróć twarz do światła. - Badał stan wrzodów, ale chcąc nie chcąc, przyglądał się też rysom 

twarzy i oczom tamtego, żółtawym i jasnym, osadzonym w gniazdach zmarszczek, śledzącym 

go przez cały czas badania. Wokół miejsca zakażenia widać było  nieforemne zaskorupienie 

zaleczonych wrzodów. - Czemu na nas narzekasz, skoro jest ci tu ciepło, masz co jeść, a brat 

Oswin troszczy się o twoje zdrowie jak należy? Twój stan się poprawia i dobrze o tym wiesz. 

Bądź cierpliwy przez dwa lub trzy tygodnie, a pozbędziesz się kłopotu. 

- A potem mnie stąd wyrzucicie - narzekał gorzko pełnym życia głosem. - Znam to! To 

mój los na tym świecie. Wyleczyć mnie i wyrzucić, żebym znowu okrył się wrzodami i gnił. 

Zawsze to samo. Gdy tylko znajdę dach nad głową, przychodzi jakiś łajdak i wygania mnie 

kopniakami, żeby go mieć dla siebie. 

-  To  się  tu  nie  może  zdarzyć  -  zauważył  spokojnie  Cadfael,  zakładając  płótno  z 

powrotem na miejsce na chudej szyi. - Ten tu brat Oswin dopilnuje tego. Daj mu się leczyć i nie 

myśl o tym, gdzie będziesz spał i co będziesz jadł, póki nie wyzdrowiejesz. Potem przyjdzie 

background image

czas myśleć o takich sprawach. 

-  Ładna  mowa,  ale  to  się  skończy  jak  zawsze.  Nie  mam  szczęścia.  Dobrze  wam  - 

mruczał, wpatrując się w Cadfaela - rozdawać ułomki chlebów jako jałmużnę u bramy, kiedy 

macie  ich  mnóstwo  i  tęgi  dach  nad  głową,  i  suche  łóżka.  A  potem  mówicie  Bogu,  żeście 

pobożni. Dużo was obchodzi, gdzie biedak złoży głowę! 

- Więc to tam cię widziałem - przypomniał sobie Cadfael - w przeddzień jarmarku. 

- A ja ciebie. I co z tego miałem? Chleb, polewkę i miedziaka do wydania. 

- Do wydania na piwo - odgadł z uśmiechem Cadfael. - A gdzie złożyłeś głowę tamtej 

nocy? 

I w inne noce jarmarku? Takich jak ty lokowaliśmy w stodole. 

- Wtedy jeszcze nie sypiałem w waszych murach. Poza tym znałem miejsce w pobliżu, 

chatę,  gdzie  nikt  nie  mieszkał.  Byłem  tam  w  zeszłym  roku,  kiedy  ten  rudy  diabeł  handlarz 

przyszedł z dziewuchą i wykopał mnie. I gdzie skończyłem? Pod żywopłotem na polu. Nie dał 

mi  nawet  kąta  przy  piecu  do  wypalania.  Chciał  mieć  wszystko  dla  siebie,  do  figli  z  tą 

dziewuchą. Tłukli się po całych nocach jak dzikie koty. Słyszałem ich. 

Zaczął posępnie mamrotać, nieświadomy nagłego zamilknięcia Cadfaela. 

- Ta chata - powiedział Cadfael powoli - z piecem garncarskim, gdzie to było? 

- Za rzeką, patrząc stąd, blisko Longneru. Nikt tam już nie pracuje. To ruina! 

- I tam spędzałeś noce jarmarku tego roku? 

-  Teraz  dach  przecieka  -  powiedział  starzec  z  żalem.  -  W  zeszłym  roku  był  cały. 

Myślałem,  że  mi  tam  będzie  dobrze.  Ale  taki  mój  los,  przeganiają  mnie  jak  psa  przybłędę, 

żebym się trząsł pod żywopłotem. 

- Opowiedz mi o zeszłym roku. Ten, kto cię wyrzucił, był handlarzem, który przybył na 

jarmark? Był w tej chacie do końca jarmarku? 

-  On  i  ta  kobieta.  -  Starzec  pojął,  że  wiadomość  budzi  nagłe  zaciekawienie,  i  zaczął 

cieszyć się tym uczuciem, niezależnie od nadziei na jakąś korzyść. - Dzika, czarnowłosa istota, 

wcale nie lepsza niż jej mężczyzna. Ani trochę! Oblała mnie zimną wodą, kiedy próbowałem 

się tam wślizgnąć z powrotem. 

- Czy widziałeś ich odchodzących? Czy byli razem? 

- Nie, byli tam jeszcze, kiedy zostałem domokrążcą razem z kimś, kto kupił więcej, niż 

mógł sam unieść. 

- A w tym roku? Czy widziałeś tego człowieka na jarmarku w tym roku? 

- O, tak, był tam - powiedział starzec obojętnie. - Nie miałem z nim do czynienia, ale go 

tam widziałem. 

background image

- A ta kobieta? Czy jeszcze z nim była? 

-  Nie,  nie  widziałem  jej  ani  razu  w  tym  roku.  Zawsze  był  sam  albo  z  chłopakami  z 

gospody, a kto go wie, gdzie spał! Chata garncarza nie była już dla niego dość dobra. O niej 

słyszałem, że była akrobatką i śpiewaczką, wędrowną jak i on. Jej imienia nigdy nie słyszałem. 

Lekki  nacisk  na,jej”  nie  uszedł  ucha  Cadfaela.  Z  uczuciem,  że  podnosi  pokrywkę 

dzbana, który może zawierać niebezpieczne odkrycia, zapytał: 

- Ale jego imię znasz? 

- Och, zna je każdy na straganach i w piwiarniach. On zwie się Brytryk, a pochodzi z 

Ruiton. Kupuje na rynku w mieście i obnosi towar po tej części hrabstwa i po Walii. Stale jest w 

ruchu, ale nie odchodzi daleko. Dobrze mu idzie, jak słyszałem! 

- Cóż - powiedział Cadfael z długim, powolnym westchnieniem - życz mu powodzenia, 

a  pomożesz  własnej  duszy.  Ty  masz  swoje  kłopoty,  a  Brytryk  swoje,  nie  lżejsze.  Jedz, 

odpoczywaj i rób, co ci każe brat Oswin, a twoje brzemię wkrótce będzie lżejsze. Tego trzeba 

życzyć wszystkim. 

Skulony na swym łóżku starzec przyglądał im się zmierzającym do wyjścia. Cadfael 

ujął zasuwę, kiedy głos z tyłu, tak dziwnie głęboki i dźwięczny, zawołał za nimi: 

- Muszę mu to oddać, jego suka była piękna, nawet jeśli była przeklęta. 

background image

Rozdział siódmy 

 

Mieli  więc  teraz  wiarygodne  imię,  zaklęcie  poruszające  pamięć.  Imiona  są  potężną 

magią. W ciągu dwóch dni od wizyty Cadfaela u Świętego Idziego, sumiennie zrelacjonowanej 

Hugonowi  przed  końcem  dnia,  dowiedzieli  się  dosyć  o  handlarzu  z  Ruiton,  żeby  zapełnić 

kronikę. Wystarczyło szepnąć imię Brytryka w dowolne ucho na jarmarku i końskim targu, 

żeby otwierały się usta i zaczynały mleć języki. Wydawało się, że nie wiedziano jedynie, iż 

podczas zeszłorocznego jarmarku nocował w chacie na Polu Garncarza, opuszczonej wówczas 

od ledwie miesiąca i będącej w bardzo dobrym stanie. Nie wiedziano o tym nawet w sąsiednim 

dworze w Longnerze. Ten potajemny lokator był nieobecny za dnia ze swoim towarem, tak 

samo jak jego kobieta, zarabiająca zabawianiem tłumów, a byli na tyle dyskretni, by zamykać 

drzwi  i  dbać  o  porządek.  Jeżeli, jak  powiadał  starzec,  spędzali  większość  czasu,  walcząc  ze 

sobą, toczyli te walki za zamkniętymi drzwiami. I nikt z Longneru nie chodził do opuszczonej 

chaty na polu od zniknięcia Generys. Chłód i pustka opanowały to miejsce, bo ci, którzy znali je 

jako  zamieszkane,  unikali  go,  odwracali  od  niego  twarze.  Tylko  ten  nieszczęsny  starzec 

próbował  tam  szczęścia  w  poszukiwaniu  zacisznego  schronienia  i  został  wyrzucony  przez 

silniejszego pretendenta. 

Wdowa  po  kowalu,  drobna,  starsza  osoba  o  błyszczących  okrągłych  oczach, 

przypominających oczy drozda, nadstawiła uszu, słysząc imię Brytryka. 

- Och tak, zachodził do nas, kiedy mieszkałam z moich chłopem przy kuźni w Sutton. 

Zaczynał  skromnie,  ale  chodził  po  wioskach  regularnie,  a  wiesz,  że  człowiek  nie  może  co 

tydzień bywać w mieście. Brałam od niego sól. Wykonywał dobrą robotę i nie bał się ciężkiej 

pracy, kiedy był trzeźwy, ale szalał, kiedy był pijany. Pamiętam, że go widziałam na jarmarku 

w zeszłym roku, ale nie rozmawiałam z nim. Nie wiedziałam, że sypiał w zagrodzie garncarza. 

Nie znałam wtedy tamtej chaty. Po dwóch miesiącach przeor posłał mnie tam, żebym zadbała o 

to miejsce. Mój chłop nie żył już od wiosny, więc prosiłam w Haughmondzie, żeby mi znaleźli 

jaką pracę. Kowal zrobił dla nich wiele dobrej roboty i wiedziałam, że mnie przeor nie odtrąci. 

-  A  kobieta?  -  spytał  Hugo.  -  Wędrowna  akrobatka,  jak  mi  mówiono,  ciemnowłosa, 

bardzo przystojna. Czy go z nią widziałaś? 

- Miał ze sobą dziewczynę - przyznała wdowa po chwili zastanowienia - bo tego dnia 

byłam w sklepie  rybnym  przy  gospodzie Wata, na rogu targu końskiego, a ona przyszła  go 

zabrać,  zanim  przepije  cały  swój  dzienny  zysk  i  połowę  jej,  jak  mówiła.  To  pamiętam. 

Hałasowali, on się robił potem coraz bardziej kłótliwy, ale ona mu dorównywała. Obrzucali się 

background image

wyzwiskami, ale potem wyszli przytuleni do siebie, a ona podtrzymywała go, kiedy się potykał. 

Przystojna?  -  Wdowa  rozważyła  to  i  prychnęła  z  powątpiewaniem.  -  Niektórzy  mogą  tak 

myśleć. Zuchwała, idąca dużymi krokami, czarnooka, chuda i tak giętka jak łozina. 

- Brytryk był też w tym roku na jarmarku, jak słyszałem - powiedział Hugo. - Czy go 

widziałaś? 

-  Tak,  był  tu.  Dobrze  mu  się  wiodło,  sądząc  po  wyglądzie.  Powiadają,  że  być 

wędrownym kramarzem, to dobre zajęcie, jeśli jesteś chętny do pracy. Dajcie mu rok czy dwa, 

a wynajmie stragan, jak to robią kupcy, i będzie płacił opactwu. 

- A kobieta? Była z nim jeszcze? 

-  Nie  widziałam  jej.  -  Nie  była  głupia,  a  na  milę  od  Shrewsbury  nie  było  już  chyba 

nikogo, kto nie słyszał o odnalezieniu zmarłej. Oczywista odpowiedź z jakiegoś powodu nie 

była zadowalająca, skoro dochodzenie trwało, a nawet nabrało intensywności. - Aleja przez te 

trzy dni tylko raz zeszłam na Podgrodzie. Inni byli tam codziennie i przez całe dnie, oni będą 

wiedzieli.  Ja  jej  nie  widziałam.  Bóg  jeden  wie,  co  on  z  nią  zrobił  -  powiedziała  wdowa  i 

przeżegnała się statecznie i z rozwagą, oddalając złe znaki od swej niewrażliwej na ciosy cnoty. 

- Wątpię jednak, czy znajdziecie kogoś, kto ją widział od zeszłorocznego jarmarku. 

-  Och,  tak,  ten  chłop!  -  powiedział  mistrz  William  Rede,  starszy  świecki  rządca 

opactwa, który zbierał należne opłaty od kupców i rzemieślników wystawiających towary na 

jarmarku.  -  Tak,  wiem,  kogo  macie  na  myśli.  Łajdak  z  niego,  ale  znam  o  wiele  gorszych. 

Powinien wnosić jakąś małą opłatę, bo ładunek przynosił taki, że Herkules by go ledwie uniósł. 

Wiecie, jak to jest. Kiedy ktoś ustawia stragan na trzy dni, sprawa jest prosta. Wiadomo, gdzie 

go znaleźć. Płaci, co się należy, i nie traci czasu. Ale gość, który nosi swój towar na plecach, 

widzi cię z daleka i idzie gdzie indziej, a ty możesz stracić więcej czasu na pogoń za nim, niż 

jest  warta  jego  marna  opłata.  Bawić  się  w  ciuciubabkę  między  setką  straganów  pełnych 

kupujących i sprzedających to nie dla mnie, więc mu to uchodziło płazem. Niewielka strata, a z 

czasem go dostanę, bo interes się rozwija. Nic więcej o nim nie wiem. 

-  Czy  była  z  nim  w  tym  roku  kobieta?  -  spytał  Hugo.  -  Ciemnowłosa,  przystojna, 

żonglerka i akrobatka? 

- O ile mi wiadomo, nie. W zeszłym roku była kobieta, która z nim jadła i piła, i chyba to 

ta, którą macie na myśli. Jestem pewien, że dawała mu znaki, kiedy nadchodziłem. Ale nie w 

tym roku. Przyniósł więcej towarów, więc myślę, że go znajdziecie w gospodzie Wata, bo musi 

gdzieś je składać. Tam się dowiecie więcej. 

Walter Renold oparł gołe, tęgie ramiona na wielkiej beczce, którą właśnie wtoczył bez 

wysiłku w kąt izby, i spojrzał sponad niej na Hugona spokojnym wzrokiem. 

background image

- Brytryk? Tak, nocuje u mnie podczas jarmarku. Przyniósł w tym roku ciężki ładunek i 

pozwoliłem  mu  go  złożyć  na  poddaszu.  Czemu  nie?  Wiem,  że  się  wymiguje  z  opłat  dla 

opactwa, ale strata pensa ich nie zrujnuje. Opat nie patrzy zbyt surowo na małych ludzi. Nie, 

żeby  Brytryk  był  taki  znowu  mały.  To  wielki,  silny  chłop,  rudy,  czasem  awanturuje  się  po 

pijanemu, ale w ogóle to dobry chłopak. 

- W zeszłym roku była z nim kobieta - mówił Hugo. - Wiem, że nie mieszkał wtedy u 

ciebie, ale jeśli tu pił, musiałeś ich widzieć. Pamiętasz ją? 

Wat już ją sobie przypomniał, wprawiło go to w rozbawienie. 

-  Och,  tak!  Trudno  zapomnieć,  kiedy  się  ją  raz  widziało.  Wiła  się  jak  wierzbowa 

gałązka, tańczyła jak marcowe jagniątko i grała na piszczałce. Łatwej w noszeniu i lepszej niż 

rebek,  chyba  że  jesteś  mistrzem.  A  ona  była  praktyczna,  pilnowała  pieniędzy,  które  mieli. 

Mówiła  o  małżeństwie,  ale  wątpię,  by  go  doprowadziła  kiedy  do  drzwi  kościoła.  Może  za 

często o tym mówiła, bo w tym roku przyszedł sam. Nie wiadomo, gdzie ją zostawił, ale ona 

poradzi sobie, gdziekolwiek się znajdzie. 

To  miało  bardzo  gorzki  wydźwięk  dla  Hugona,  biorąc  pod  uwagę  możliwość,  którą 

miał  na  myśli.  Zdawało  się,  że  Wat  nie  uczynił  jeszcze  tego  skojarzenia,  które  przyszło  do 

głowy wdowie. Zanim jednak zdołał spytać o coś więcej, Wat zaskoczył go, dodając: 

- Gunnilda, tak ją zwał. Nie wiem, skąd pochodziła - wątpię, czy on to wie - ale ona jest 

pięknością. 

To także zabrzmiało dziwnie, kiedy Hugo przypomniał sobie nagie kości. Coraz żywiej 

rysowała się w ich wyobraźni postać tej kobiety, dzikiej, giętkiej, ciężko pracującej i błąkającej 

się po drogach, której mroczny blask zapalił błysk podziwu w oczach niemłodego właściciela 

gospody po roku albo więcej niewidzenia jej. 

- Nie widziałeś jej od tej pory, tu ani gdzie indziej? 

-  A  czy  ja  bywam  gdzie  indziej?  -  odpowiedział  dobrodusznie  Wat.  -  Wcześnie 

skończyłem  wędrowanie.  Rad  jestem  z  tego,  co  mam.  Nie,  nigdy  więcej  nie  widziałem  tej 

dziewczyny. Nie słyszałem, żeby wspominał o niej w tym roku, skoro o tym mowa. Sądząc po 

tym, ile myśli o swojej zeszłorocznej przyjaciółce - powiedział Wat - mogłaby równie dobrze 

nie żyć. 

-  Tyle  więc  mamy  -  powiedział  Hugo,  podsumowując  to  pokrótce  Cadfaelowi  w 

zacisznym odosobnieniu pracowni herbarium. - Brytryk jest jedynym, o którym wiemy, że się 

zadomowił w zagrodzie Rualda. Mogli być inni, ale o nikim takim nie wiemy. Ponadto była tam 

z  nim  kobieta,  a  ich  związek  był  według  wszystkich  relacji  burzliwy,  ona  nalegała  na 

małżeństwo,  a  on  nie  był  skłonny  dać  się  przekonać.  A  w  tym  roku  nie  tylko  przyszedł  na 

background image

jarmark  sam,  ale  jej  nikt  nigdzie  nie  widział,  jej,  która  żyła  z  jarmarków,  targów,  wesel  i 

podobnych zabaw. To nie jest dowód, ale wymaga odpowiedzi. 

-  I  ona  ma  imię  -  powiedział  z  namysłem  Cadfael.  -  Gunnilda.  Ale  nie  ma  domu. 

Przychodzi znikąd i odchodzi donikąd. Możesz jedynie pracowicie szukać ich obojga, ale on 

powinien być łatwiejszy do znalezienia. Sądzę, że już uczuliłeś wszystkich swoich ludzi, żeby 

się za nim rozglądali. 

- Zarówno po całym hrabstwie, jak i za granicą - odpowiedział Hugo. - Powiadają, że 

jego obchody nie sięgają daleko, z wyjątkiem podróży do miast dla zakupu takich towarów jak 

sól i przyprawy. 

-  A  teraz  mamy  listopad,  sezon  na  targi  i  jarmarki  się  skończył,  ale  pogoda  wciąż 

dopisuje, jest ciepło i sucho. On jeszcze podróżuje między wioskami, sądzę jednak - rozważał 

Cadfael - że niezbyt daleko. Jeżeli wciąż ma bazę w Ruiton, uda się w tę stronę, kiedy przyjdzie 

mróz i śnieg i będzie się rozsądnie trzymał o kilka mil od wsi. 

- O tej porze roku - powiedział Hugo - on przypomina sobie, że ma w Ruiton matkę i 

wraca tam na zimę. 

- A ty każesz komuś czekać tam na jego przyjście? 

-  Jeśli  nam  dopisze  szczęście,  możemy  go  zgarnąć  wcześniej.  Znam  Ruiton,  bo  leży 

zaledwie  osiem  mil  od  Shrewsbury.  Jego  podróże  przez  walijskie  wioski  sprowadzą  go  na 

wschód  przez  Knockin  wprost  do  domu.  W  tamtych  stronach  jest  wiele  osad,  może  więc 

sprzedawać  dalej,  póki  pogoda  się  nie  zmieni  i  wciąż  być  blisko  domu.  Gdzieś  tam  go 

znajdziemy. 

Gdzieś  tam  go  rzeczywiście  znaleźli,  zaledwie  trzy  dni  później.  Jeden  z  sierżantów 

Hugona  wypatrzy!  wędrownego  kramarza  przy  pracy  we  wioskach  po  walijskiej  stronie 

granicy i zaczekał dyskretnie po angielskiej stronie, aż przekroczy tę granice i skieruje się do 

Meresbrook i  Knockin  w drodze do domu. Hugo miał  oczy otwarte na swych kłopotliwych 

sąsiadów  z  Powys  i  tak  samo  jak  nie  tolerował  żadnego  naruszenia  angielskiego  prawa  po 

swojej  stronie  granicy,  skrupulatnie  nie  dawał  im  okazji  do  skarg,  że  wykroczył  przeciw 

walijskiemu  prawu  po  ich  stronie.  Jego  stosunki  z  Owainem  Gwyneddem  na  północnym 

zachodzie były przyjacielskie, co respektowano po obu stronach, ale Walijczycy z Powys byli 

niekarni  i  niepewni.  Nie  prowokował  ich,  ale  też  nie  pobłażał,  gdy  mu  sprawiali  kłopoty. 

Sierżant czekał więc, aż niczego niepodejrzewająca zwierzyna przekroczy starą groblę, która 

oznaczała  granicę,  nieco  zapadniętą  i  zaniedbaną,  ale  wciąż  widoczną.  Pogoda  była  nadal 

dobra, chodzenie po drogach wcale miłe, ale wyglądało na to, że nosidła Brytryka są puste, 

skieruje  się  więc  ku  domowi  zadowolony  z  przychodu.  Jeżeli  miał  jakieś  zapasy  w  Ruiton, 

background image

może je sprzedawać sąsiadom i w pobliskich osadach. 

Wkroczył  do  hrabstwa,  pogwizdując  pogodnie  i  okładając  długą  laską  przydrożne 

trawy.  Przed  wioską  natknął  się  na  patrol,  dwóch  lekkozbrojnych  z  garnizonu  Shrewsbury, 

którzy  wzięli  go  z  obu  stron  pod  ramiona,  pytając  beznamiętnym  tonem,  czy  ma  na  imię 

Brytryk.  Był  z  niego  potężny  chłop,  o  pół  głowy  wyższy  niż  tamci  dwaj,  i  mógłby  im  się 

wyrwać, gdyby zechciał, ale wiedział, kim są i kogo reprezentują,  więc powstrzymał się od 

zbędnego kuszenia losu. Zachowywał się ostrożnie i dyskretnie, przyznał się wesoło do swego 

imienia i z rozbrajającą niewinnością spytał, czego sobie życzą. 

Nie  byli  gotowi  powiedzieć  mu  nic  więcej  niż  to,  że  szeryf  chce  go  widzieć  w 

Shrewsbury,  a  ich  powściągliwość  i  skuteczność,  z  jaką  go  trzymali,  mogły  go  skłonić  do 

przemyślenia raz jeszcze próby wyrwania się, ale wtedy było już za późno. Dwaj ich kompani 

zjawili się znikąd, by się do nich przyłączyć, podchodząc spokojnym krokiem z pobocza drogi, 

ale z łukami w pogotowiu, a wyglądali na ludzi, którzy wiedzą, jak ich używać. Myśl o strzale 

w plecy nie pociągała Brytryka. Postanowił pogodzić się z sytuacją. Wielka szkoda, bo Walia 

była tylko o ćwierć mili za plecami. Jeśli jednak miało dojść do najgorszego, później mogła 

nadarzyć się lepsza okazja do ucieczki, gdyby teraz pozostał uległy. 

Zabrali go do Knockin i dla zaoszczędzenia czasu znaleźli mu zapasowego konia. Do 

Shrewsbury przybyli przed nadejściem nocy i ulokowali go bezpiecznie w celi na zamku. Przez 

cały ten  czas okazywał  żywy niepokój, ale nie strach, a jego niewyjawiająca niczego twarz 

skrywała rozważanie wszelkich wykroczeń, za jakie można by go winić. Jeśli tak było, wyniki 

zdawały  się  go  raczej  dziwić,  niż  wyjaśniać  albo  niepokoić.  Zawiodły  wysiłki  wydostania 

informacji od tych, którzy go pojmali. Teraz mógł tylko czekać, bo szeryfa nie było chyba w 

pobliżu. 

Tak  się  składało,  że  szeryf  był  na  wieczerzy  u  opata,  razem  z  przeorem  Robertem  i 

panem dworu w Upton, który właśnie obdarował opactwo prawem połowu ryb w rzece Tern, 

granicy jego posiadłości. Kontrakt został spisany i opieczętowany przed nieszporami, a Hugo 

był jednym ze świadków. Upton było królewszczyzną, a przy takiej transakcji potrzebna była 

zgoda i  aprobata królewskiego urzędnika. Wysłannik  z zamku  miał dość rozumu,  by czekać 

cierpliwie, aż towarzystwo wstanie od stołu. Dobra wiadomość mogła czekać tak samo jak zła, 

a podejrzany był bezpieczny w kamiennych murach. 

-  To  ten  człowiek,  o  którym  mówiłeś?  -  spytał  Radulfus,  kiedy  usłyszał,  z  czym 

przychodzi posłaniec. - Ten, o którym wiadomo, że korzystał w zeszłym roku z zagrody brata 

Rualda? 

-  Ten  sam  -  potwierdził  Hugo.  -  Jedyny,  o  którym  wiemy,  że  korzystał  z  tej  chaty. 

background image

Wybacz,  ojcze,  ale  muszę  jechać  i  zobaczyć,  co  się  da  z  niego  wydobyć,  zanim  zdąży 

odetchnąć i pozbierać myśli. 

- Chodzi mi o sprawiedliwość tak samo jak tobie - oświadczył opat. - Nie żądam życia 

tego  czy innego człowieka, ale  chcę rozliczenia  za życie tej kobiety.  Idź, oczywiście. Mam 

nadzieję, że tym razem zbliżymy się do prawdy. Bez tego nie może być rozgrzeszenia. 

- Czy mogę zabrać ze sobą brata Cadfaela, ojcze? To on pierwszy szepnął mi słowo o 

tym  człowieku  i  wie  najlepiej,  co  mu  powiedział  ten  starzec  od  Świętego  Idziego.  Może 

dostrzec szczegóły, które umkną mnie. 

Przeor  Robert  pokręcił  swym  patrycjuszowskim  nosem  na  tę  sugestię  i  zacisnął  z 

dezaprobatą wąskie wargi. Uważał, że Cadfaelowi o wiele za często pozwala się na taki stopień 

swobody poza  enklawą,  który obrażał  jego ścisłą interpretację reguły. Opat  Radulfus skinął 

jednak głową na znak zgody. 

-  Z  pewnością  bystry  świadek  nie  zaszkodzi.  Tak,  weź  go  ze  sobą.  Wiem,  że  ma 

doskonałą pamięć i nos wyczulony na wszelkie niezgodności. Był przy tej sprawie od początku 

i chyba ma prawo być do końca. 

Tak  więc  wracający  z  wieczerzy  w  refektarzu  Cadfael,  zamiast  sumiennie  pójść  na 

collatio  w  kapitule  albo  mniej  sumiennie  przypomnieć  sobie  o  jakimś  pilnym  zajęciu  w 

pracowni, by uniknąć nudnego czytania w wykonaniu brata Franciszka, na którego przypadała 

kolej,  został  oderwany  od  tej  rutyny,  żeby  pójść  z  Hugonem  przez  miasto  do  zamku  i  tam 

zobaczyć więźnia. 

Był  taki,  jak  go  opisał  starzec,  wielki,  rudy,  zdolny  wyrzucić  nawet  znacznie 

potężniejszych intruzów niż ten parszywy stary wagabunda i, dla nieuprzedzonego oka, dość 

przystojny, żeby zjednać sobie pełną wigoru i niezależną kobietę, znającą ulicę jak on sam. W 

każdym razie na jakiś czas. Gdyby byli razem dość długo, żeby zacząć ze sobą walczyć, mógł 

użyć  tych  wielkich  żylastych  rąk  o  jeden  raz  za  wiele  i  przekonać  się,  że  zabił,  chociaż 

nieumyślnie.  A  gdyby  kiedyś  wpadł  w  prawdziwą  wściekłość,  co  sugerował  gąszcz  jego 

ognistych włosów, mógł zabić i z premedytacją. Tutaj, w celi, gdzie Hugo zdecydował się z 

nim spotkać, siedział oparty szerokimi ramionami o ścianę, sztywno wyprostowany, z twarzą 

równie kamienną jak ta ściana, gdyby nie czujne oczy, które odpierały pytania i pytających 

nieugiętym spojrzeniem. Cadfael uznał, że to człowiek, który bywał już nieraz w kłopotach i 

umie sobie z nimi radzić. Nic śmiertelnie groźnego zapewne, jakaś sarna upolowana nielegalnie 

tu i tam, jakaś ukradziona kura, nic, o czym nie można by rozmawiać poza sądem w tych nieco 

niezorganizowanych czasach, kiedy królewscy leśnicy nie mieli czasu ani chęci na wdrażanie 

rygorów prawa leśnego. 

background image

Co  zaś  do  obecnej  sytuacji,  nie  można  było  powiedzieć,  jakie  lęki,  jakie  spekulacje 

krążyły  mu  po  głowie,  ile  zgadywał  i  jakie  gorączkowe  zestawy  kłamstw  układał, 

przeczuwając, co mogą mu zarzucić. Czekał, nie protestując, tak napięty, że nawet jego włosy 

zdawały się stać dęba. Hugo zamknął drzwi celi i przyjrzał mu się bez pośpiechu. 

- Cóż, Brytryku - tak masz na imię? Odwiedzałeś jarmark opactwa przez te dwa ostatnie 

lata? 

- Dłużej - odpowiedział Brytryk. Głos miał niski, opanowany i nie używał więcej słów, 

niż  to  było  konieczne.  -  Ogółem  sześć  lat.  -  Rzucony  w  bok  błysk  niespokojnych  oczu 

pochwycił w kącie celi nieruchomą postać Cadfaela w habicie. Może przypomniał sobie opłaty, 

których  unikał,  i  zastanawiał  się,  czy  opat  nie  miał  dość  przymykania  oka  na  drobnych 

szalbierzy. 

- Chodzi nam o zeszły rok. Nie tak dawno temu, żeby cię zawiodła pamięć. W wigilię 

Świętego Piotra w Okowach i przez trzy następne dni wystawiałeś towary na sprzedaż. Gdzie 

spędzałeś noce? 

Teraz się zgubił, i to go czyniło jeszcze ostrożniejszym, ale odpowiedział bez zbędnego 

zastanawiania: 

- Dowiedziałem się o chacie, która stała pusta. Na jarmarku opowiadano, jak to garncarz 

umyślił sobie zostać mnichem, a jego żona odeszła i zostawiła opuszczony dom. Za rzeką, przy 

Longnerze. Pomyślałem, że to nic złego tam się schronić. Czy dlatego tu jestem? Ale czemu 

teraz, po roku? Niczego nie ukradłem. Zostawiłem wszystko, jak było. Chciałem mieć tylko 

dach nad głową i mieć się gdzie wygodnie położyć. 

- Samotnie? - spytał Hugo. 

Tym razem obyło się bez zastanawiania. Już skalkulował, że na te same pytania musieli 

odpowiadać inni, zanim położono na nim rękę, by odpowiadał za siebie. 

-  Miałem  ze  sobą  kobietę.  Zwała  się  Gunnilda.  Wędrowała  po  jarmarkach  i  targach, 

zarabiała  na  życie,  zabawiając  ludzi.  Spotkałem  ją  w  Coventry  i  przez  jakiś  czas  byliśmy 

razem. 

- A kiedy jarmark się skończył? Zeszłoroczny jarmark? Czy wtedy odeszliście razem i 

nadal dotrzymywaliście sobie towarzystwa? 

Zwężone  oczy  Brytryka  przemknęły  z  jednej  twarzy  na  drugą  i  nie  znalazły  żadnej 

pomocnej wskazówki. Powoli powiedział: 

-  Nie.  Rozeszliśmy  się.  Wybierałem  się  na  zachód.  Najlepiej  mi  się  handluje  w 

nadgranicznych wioskach. 

- A gdzie i kiedy się z nią rozstałeś? 

background image

-  Zostawiłem  ją  tam  w  chacie,  gdzieśmy  spali.  Czwartego  sierpnia,  wcześnie  rano. 

Ledwie  się  rozjaśniło,  kiedy  wyruszyłem.  Ona  zamierzała  iść  stamtąd  na  wschód,  nie 

potrzebowała przekraczać rzeki. 

- Nie znalazłem nikogo w mieście ani na Podgrodziu - powiedział Hugo w zamyśleniu - 

kto by ją potem widział. 

- Nie musieli - odparł Brytryk. - Jak powiedziałem, wybierała się na wschód. 

- A ty jej nigdy więcej nie widziałeś? Nigdy nie starałeś się jej odszukać przez pamięć 

dawnej życzliwości? 

-  Nigdy  nie  miałem  okazji.  -  Zaczynał  się  pocić,  cokolwiek  mogło  to  oznaczać.  - 

Przypadkowe spotkanie, to nie było nic więcej. Ona poszła swoją drogą, a ja swoją. 

- A nie poróżniliście się czasem? Żadnych kłótni, rękoczynów? Zawsze byliście łagodni 

i  mili  dla  siebie,  Brytryku?  Są  o  tobie  całkiem  inne  relacje  -  oświadczył  Hugo.  -  Był  ktoś 

jeszcze, kto szukał noclegu w tej chacie. Starzec, którego wyrzuciłeś, ale nie uszedł daleko. 

Słyszał, kiedy się biliście po nocach. Burzliwe partnerstwo, powiadał. Ona nalegała, żebyś się z 

nią  ożenił,  czy  nie  tak?  A  małżeństwo  nie  było  ci  na  rękę.  Co  się  stało?  Czy  była  zbyt 

uciążliwa? Albo zbyt gwałtowna? Taka dłoń jak twoja na jej ustach albo na jej szyi mogła ją 

bardzo łatwo uciszyć. 

Brytryk wparł się głową w kamienną ścianę niczym zwierzę zagonione w kąt. Drżące 

krople potu wystąpiły mu na czoło pod grzywą rudych włosów. Wycedził przez zęby głosem 

pozbawionym tchu, więznącym mu w gardle. 

- To szaleństwo... szaleństwo... Mówię wam, że ją tam zostawiłem chrapiącą, żywą i 

pełną energii jak zawsze. O co chodzi? Co sobie o mnie myślisz, panie mój? Co myślisz, że 

zrobiłem? 

-  Powiem,  Brytryku,  co  myślę,  że  zrobiłeś.  Na  tegorocznym  jarmarku  nie  było 

Gunnildy,  nieprawdaż? Nikt  też  nie  widział  jej w  Shrewsbury,  odkąd  ją  zostawiłeś  na  polu 

Rualda. Myślę, żeście się pokłócili i pobili o jeden raz za wiele którejś nocy, chyba tej ostatniej, 

i Gunnilda tego nie przeżyła. Myślę też, że ją pogrzebałeś tamtej nocy pod miedzą, żeby ją pług 

opactwa wyorał tej jesieni. Bo tak było! Kobiece kości, Brytryku, i kobiece czarne włosy, burza 

włosów na czaszce. 

Brytryk wydał cichy zdławiony dźwięk. Dech mu zaparło, jakby uderzyła go w piersi 

jakaś żelazna pięść. W końcu zdołał wykrztusić szeptem zrozumiałym raczej z ruchu warg: 

- Nie... nie... nie! Nie Gunnilda, nie! 

Hugo zostawił go w spokoju, dopóki nie odzyskał tchu i rozsądku, i dał mu czas, żeby 

się zastanowił, uwierzył i rozważył swoje położenie. Bo umiał się szybko opanować i uznać, 

background image

choć z wysiłkiem, że szeryf nie kłamał, iż to był powód jego zatrzymania i uwięzienia tu, i 

trzeba pomyśleć o obronie. 

- Nigdy jej nie skrzywdziłem - powiedział w końcu, powoli i stanowczo. - Zostawiłem 

ją śpiącą. Nigdy potem nie widziałem jej na oczy. Była żywa i zdrowa. 

- Kobiece ciało, Brytryku, co najmniej od roku w ziemi. Czarne włosy. Gunnilda była 

podobno czarnowłosa. 

- Bo była. Bo jest, gdziekolwiek się znajduje. Jak wiele kobiet na tych ziemiach. Kości, 

któreście znaleźli, nie mogą należeć do Gunnildy. 

Hugonowi  zbyt  łatwo  wymknęło  się,  że  wszystko,  co  mają,  to  szkielet,  nie  do 

rozpoznania z twarzy czy kształtów. Teraz Brytryk wiedział, że jest bezpieczny. 

- Mówię prawdę, panie mój - powiedział - że była cała i zdrowa, kiedy się wymknąłem 

i  zostawiłem  ją  w  tej  chacie.  Nie  zaprzeczam,  że  stała  się  zbyt  pewna  siebie.  Kobiety  chcą 

posiadać mężczyznę i to się staje irytujące. Dlatego właśnie wstałem wcześnie, kiedy jeszcze 

twardo spała, i ruszyłem sam na zachód, żeby się jej pozbyć bez wrzasków i bez walki. Nie, 

nigdy jej nie skrzywdziłem. Ta biedaczka, którą znaleźliście, musi być jakąś inną kobietą. To 

nie Gunnilda. 

- Jaką inną kobietą, Brytryku? W samotnym miejscu, opuszczonym przez lokatorów? 

Czemu ktoś miałby w ogóle tam chodzić, a tym bardziej tam umierać? 

-  Skąd  mam  wiedzieć,  panie  mój?  Usłyszałem  o  tym  miejscu  dopiero  w  przeddzień 

jarmarku. Nie wiem nic o sąsiadach z tamtej strony rzeki. Szukałem tylko miejsca do spania. - 

Teraz już wziął się w garść, wiedząc, że nie da się nazwać po imieniu tej wiązki kobiecych 

kości, choćby i z czarnymi włosami na czaszce. Może go to nie uratuje, ale da mu jakąś kruchą 

osłonę  przed  winą  i  przed  śmiercią,  mógł  bowiem  powtarzać  zaprzeczenia  tak  długo  i  tak 

uparcie, jak będzie trzeba. - Nigdy nie skrzywdziłem Gunnildy. Zostawiłem ja całą i zdrową... 

- Co o niej wiesz? - zapytał nagle Cadfael, zmieniając temat tak raptownie, że Brytryk 

na chwilę został wytrącony z równowagi i przestał trzymać się zaprzeczeń. - Jeśli była twoją 

towarzyszką,  pewnie  dowiedziałeś  się,  skąd  pochodzi,  gdzie  ma  krewnych,  jaki  ma  plan 

podróży. Mówisz, że żyje, a przynajmniej, że ją zostawiłeś żywą. Gdzie jej szukać, żeby tego 

dowieść? 

-  Cóż,  nigdy  wiele  nie  mówiła.  -  Wahał  się,  niepewny,  i  najwyraźniej  mało  o  niej 

wiedział, bo chętnie by się wygadał na dowód swej dobrej woli wobec prawa. Nie miał też 

czasu na ułożenie zgrabnego zestawu kłamstw, by skierować ich uwagę do jakiegoś odległego 

rejonu, gdzie mogła prowadzić swe wędrowne życie. - Spotkałem ją w Coventry. Przyszliśmy 

stamtąd razem, ale nie była rozmowna. Chyba nie była dalej na południu, ale nie mówiła, skąd 

background image

jest, i nigdy nie wspominała o krewnych. 

- Mówiłeś, że się wybierała na wschód po tym, jak ją zostawiłeś. Skąd to jednak możesz 

wiedzieć? Ona tego nie mówiła i nie zgadzała się na rozstanie, bo nie musiałbyś się wykradać 

tak wcześnie, żeby jej umknąć. 

- Mówiłem nieściśle - wykręcał się Brytryk - przyznaję. Wierzyłem - wciąż wierzę w jej 

odejście na wschód, kiedy zobaczyła, że mnie nie ma. Nie było sensu zabierać jej do Walii z jej 

śpiewaniem  i  akrobacjami.  Ale  zaprawdę,  przyrzekam  wam,  że  jej  nie  skrzywdziłem. 

Zostawiłem ją żywą. 

I  taka  była  jego  prosta,  uparta  odpowiedź  na  wszystkie  dalsze  pytania,  i  ta  jedyna 

prośba, którą wstawiał między swoje wytrwałe zaprzeczenia. 

-  Panie  mój,  traktuj  mnie  uczciwie.  Rozgłoś,  że  jest  poszukiwana,  każ  to  ogłosić  na 

mieście, proś podróżnych, żeby zanieśli wiadomość tam, dokąd idą, żeby mogła się do ciebie 

odezwać i wykazać, że nadal żyje. Ja nie skłamałem. Jeśli ona usłyszy, że jestem oskarżony o 

jej śmierć, pojawi się. Nigdy jej nie skrzywdziłem. Powie wam to. 

- Rozgłosimy jej imię i zobaczymy, czy się zjawi - zgodził się Hugo, kiedy zamknęli 

Brytryka w jego kamiennej celi i wracali do wartowni przy zamkowej bramie. - Bardzo wątpię, 

czy ktoś pokroju Gunnildy zechce zbliżyć się do prawa, nawet dla ratowania gardła Brytryka. 

Co o nim sądzisz? Przeczenia same w sobie są niewiele warte, a on ma coś na sumieniu, i to coś 

wspólnego  z  tamtym  miejscem  i  tamtą  kobietą.  Pierwsze,  co  wykrzyknął,  kiedyśmy  go 

przypisali  do  miejsca,  brzmiało:  „Niczego  nie  ukradłem!  Zostawiłem  wszystko,  jak  było!”. 

Zakładam  więc,  że  coś  ukradł.  Kiedy  wspomniałem  o  śmierci  Gunnildy,  przestraszył  się, 

dopóki jak głupiec nie wygadałem, że to tylko kości. Potem już wiedział, jak należy działać, i 

zaczął nalegać, żebyśmy jej szukali. To dobrze wygląda i brzmi, ale on chyba wie, że nigdy nie 

zostanie  odnaleziona.  Albo  raczej,  on  wie  aż  za  dobrze,  że  już  została  odnaleziona,  a  miał 

nadzieję, że to się nigdy nie stanie. 

- I zatrzymasz go w zamknięciu? - spytał Cadfael. 

- Na pewno! I pójdę jego tropem wszędzie tam, gdzie był od tamtego czasu, wypytując 

każdego właściciela gospody, barmana czy sklepikarza, który z nim miał do czynienia. Musi 

gdzieś być ktoś, kto potrafi wypełnić godzinę czy dwie jego życia - I jej. Każę go trzymać, póki 

nie poznam prawdy, takiej czy innej. Czemu pytasz? Masz coś do dodania, co mi umknęło? Nie 

odrzucę niczego, co ci przyjdzie na myśl. 

- To tylko myśl - powiedział z roztargnieniem Cadfael. - Niech dojrzewa dzień czy dwa. 

Kto wie, może nie musisz czekać zbyt długo na prawdę. 

Następnego rana, w niedzielę, Sulien Blount przyjechał z Longneru na mszę do opactwa 

background image

i przywiózł ze sobą wytrzepany, wyszczotkowany i porządnie złożony habit, w którym odszedł 

do domu po zwolnieniu przez opata. 

We  własnej  tunice  i  spodniach,  płóciennej  koszuli  i  dobrych  skórzanych  butach, 

sprawiał  wrażenie,  jakby  czuł  się  mniej  swobodnie  niż  w  habicie,  tak  świeże  było  jego 

uwolnienie  po  ponad  roku  nowicjatu.  Nie  odzyskał  jeszcze  swobodnego  kroku  młodego 

człowieka nieskrępowanego strojem zakonnym. Nie wyglądał też, o dziwo, na beztroskiego ani 

na szczęśliwszego po podjęciu decyzji. Podbródek miał zacięty, a zmarszczka między prostymi 

brwiami świadczyła o powadze myśli. Pierścień zbyt długich włosów został przystrzyżony, a 

ciemnozłote loki w jego wnętrzu były już dość długie, by się stopić z brunatnymi. Wysłuchał 

mszy  z  tym  samym  poważnym  skupieniem,  jakie  okazywał  w  zakonie,  przekazał  habit,  z 

którego zrezygnował, pokłonił się opatowi Radulfusowi i przeorowi Robertowi i poszedł do 

ogrodu ziołowego poszukać brata Cadfaela. 

- Proszę, proszę! - powiedział Cadfael. - Myślałem, że wkrótce do nas zajrzysz. I jak 

znajdujesz sprawy w świecie? Nie widzisz powodów, żeby zmienić zamiar? 

- Nie! - odparł z mocą chłopak i chwilę nie miał nic więcej do powiedzenia. Rozglądał 

się  po  otoczonym  wysokim  murem  ogrodzie,  po  jego  porządnych,  wzorzystych  grządkach, 

teraz trochę przerzedzonych po utracie liści, z łodygami tymianku ciemnymi niczym druty. - 

Podoba mi się tu, u ciebie. Ale nie, nie wróciłbym. Zrobiłem błąd, uciekając, i nie popełnię go 

ponownie. 

- Jak się czuje twoja matka? - spytał Cadfael, zgadując, że to ona może być źródłem tego 

nieuleczalnego  żalu,  przed  którym  Sulien  usiłował  przedtem  uciec.  Dla  młodego  człowieka 

nieuniknione przyglądanie się ciągłej udręce i okrutnie powolnemu zbliżaniu się śmierci mogło 

być nie do zniesienia. Hugo opisał bowiem jej obecny stan bardzo wyraźnie. Jeśli tak się miały 

sprawy, chłopiec starał się teraz to wynagrodzić i nieść w tym domu swoją część brzemienia, z 

pewnością trochę ją odciążając. 

- Marnie - odpowiedział Sulien bez ogródek. - Ale ona nigdy się nie skarży. To jest tak, 

jakby jakaś głodna bestia wgryzała się w jej ciało od wewnątrz. Niektóre dni są nieco lepsze od 

innych. 

- Mam zioła, które mogą zrobić coś z tym bólem - powiedział Cadfael. - Korzystała z 

nich jakiś czas temu. 

- Wiem. Mówiliśmy jej o tym, ale ona teraz ich nie chce. Mówi, że ich nie potrzebuje. 

Mimo to - dodał cieplejszym tonem - daj mi ich trochę, może ją przekonam. 

Wszedł za Cadfaelem do pracowni, pod szeleszczące wiązki suszonych ziół zwisające z 

krokwi, i usiadł na drewnianej ławie, podczas gdy Cadfael napełniał flaszkę syropem ze swoich 

background image

wschodnich maków, uśmierzającym ból i sprowadzającym sen. 

-  Może  jeszcze  nie  słyszałeś  -  powiedział  Cadfael  odwrócony  plecami  -  że  szeryf 

trzyma w więzieniu człowieka za morderstwo kobiety, którą mieliśmy za Generys, póki nam 

nie  dowiodłeś,  że  to  niemożliwe.  Zwie  się  Brytryk,  jest  wędrownym  handlarzem.  Działa  w 

nadgranicznych  wioskach,  a  w  zeszłym  roku  sypiał  w  zagrodzie  Rualda  podczas  Jarmarku 

Świętego Piotra. 

Usłyszał za plecami ciche poruszenie, jakby plecy Suliena przesunęły się po drewnianej 

ścianie, nie padło jednak żadne słowo. 

- Wygląda na to, że miał tam z sobą kobietę, niejaką Gunnildę, akrobatkę i śpiewaczkę 

występującą na jarmarkach. I nikt jej nie widział od zakończenia tamtego jarmarku. Mówią o 

niej czarnowłosa. Mogłaby być tą biedaczką, którą znaleźliśmy. Hugo Beringar tak uważa. 

- Co na to mówi ten Brytryk? Nie przyznał się do tego? - spytał Sulien cichym, nieco 

spiętym głosem. 

- Powiedział, że zostawił tam tę kobietę rano po skończonym jarmarku całą i zdrową i 

potem już jej nie widział. 

- I mogło tak być - stwierdził rzeczowo Sulien. 

-  To  możliwe.  Ale  tej  kobiety  nikt  odtąd  nie  widział.  Nie  przyszła  na  tegoroczny 

jarmark  i  nikt  nic  o  niej  nie  wie.  I  jak  słyszałem,  byli  znani  z  kłótni,  nawet  dochodziło  do 

wymiany ciosów. A z niego potężny chłop, i zapalczywy, co go mogło zaprowadzić za daleko. 

Nie chciałbym - powiedział z rozmysłem Cadfael - być na jego miejscu, bo myślę, że jego wina 

zostanie udowodniona. Chyba długo nie pożyje. 

Odwrócił  się  dopiero  teraz.  Chłopiec  siedział  nieruchomo,  z  oczami  utkwionymi  w 

obliczu Cadfaela. Tonem bezstronnej litości, bez szczególnego wzruszenia powiedział: 

- Biedaczysko! Chyba nie miał zamiaru jej zabić. Jak powiedziałeś, że miała na imię ta 

dziewczyna akrobatka? 

- Gunnilda. Wołano ją Gunnilda. 

-  Musi  to  być  ciężkie  życie,  chodzenie  po  drogach  -  powiedział  Sulien  z  zadumą  - 

zwłaszcza dla kobiety. Nie tak złe w lecie, ale co oni muszą robić w zimie? 

- To, co wszyscy żonglerzy - odrzekł Cadfael rzeczowo. - O tej porze roku zaczynają 

myśleć o tym, który dwór mógłby ich przyjąć w najgorszą pogodę w zamian za ich śpiew i 

granie. A na wiosnę znowu są na gościńcu. 

- Tak, sądzę, że kąt przy ogniu i obiad przy najskromniejszym nawet stole muszą być 

najmilej  widziane,  kiedy  spadnie  śnieg  -  zgodził  się  obojętnie  Sulien  i  wstał,  by  przyjąć 

flaszeczkę, którą zakorkował Cadfael. - Teraz będę już wracał. Eudonowi przyda się pomoc w 

background image

stajni. I dziękuję ci, Cadfaelu. Za to i za wszystko. 

background image

Rozdział ósmy 

 

Trzy dni później jakiś koniuszy wjechał w zamkową bramę z kobietą na poduszce za 

siodłem i zsadził ją z konia na zewnętrznym dziedzińcu, by pomówiła ze strażą. Skromnie, ale z 

pewnością siebie, spytała o szeryfa i dała do zrozumienia, że ma ważną sprawę i że ten, kogo 

szuka, sam to potwierdzi. 

Hugo  wyszedł  ze  zbrojowni  w  samej  koszuli  i  skórzanym  kaftanie,  a  żar  i  dym 

paleniska kowala unosiły się wokół niego. Kobieta patrzyła na niego z taką samą ciekawością 

jak  on  na  nią,  bo  zaskoczył  ją  jego  młody  wygląd.  Nie  widziała  nigdy  przedtem  szeryfa 

hrabstwa i spodziewała się kogoś starszego i bardziej dbającego o swą godność niż ten zgrabny, 

szczupły  chłopak  jeszcze  przed  trzydziestką,  czarnowłosy  i  z  czarnymi  brwiami,  który 

wyglądał bardziej na czeladnika zbrojmistrza niż na królewskiego urzędnika. 

- Chciałaś ze mną mówić, pani? Wejdź, proszę, i powiedz mi, czego ci trzeba? 

Poszła  za  nim  spokojnie  do  małej  poczekalni  w  wartowni,  ale  zawahała  się  przez 

chwilę, gdy ją poprosił, by usiadła, jakby jej sprawa musiała najpierw zostać przedstawiona, 

zanim mogła poczuć się swobodnie. 

-  Panie  mój,  to  chyba  ty  chcesz  czegoś  ode  mnie,  jeśli  to  prawda,  co  słyszałam.  - 

Mówiła jak kobieta ze wsi, a w głosie wyczuwało się pewną szorstkość i surowość, jak gdyby w 

swoim czasie nadużywała go albo forsowała. Nie była tak młoda, jak o niej z początku myślał, 

miała ze trzydzieści pięć lat, ale była przystojna, trzymała się prosto i poruszała z gracją. Nosiła 

porządną  ciemną  suknię,  stateczną  i  skromną,  a  włosy  miała  upięte  i  skryte  pod  białym 

czepkiem. Doskonały obraz cnotliwej żony mieszczanina albo towarzyszki dobrze urodzonej 

pani. Hugo nie umiał natychmiast odgadnąć, co miała wspólnego z jego obecnymi sprawami, 

ale chętnie czekał na objaśnienie. 

- A co takiego słyszałaś? - spytał. 

-  Na  rynku  mówią,  że  zamknąłeś  handlarza  imieniem  Brytryk  za  zabójstwo  kobiety, 

która mu towarzyszyła jakiś czas w zeszłym roku. Czy to prawda? 

- Zupełna prawda - odrzekł Hugo. - Czy masz coś do powiedzenia w tej sprawie? 

-  Mam,  panie  mój!  -  Oczy  miała  na  wpół  przesłonięte  gęstymi,  długimi  rzęsami, 

spoglądając  na  niego  rzadko  i  na  krótko.  -  Mam  powody,  żeby  nie  życzyć  Brytrykowi  jak 

najlepiej,  ale  nie  życzę  mu  też  źle.  Był  dobrym  towarzyszem  przez  jakiś  czas,  a  choć  się 

rozeszliśmy,  nie  chcę,  żeby  wisiał  za  morderstwo,  którego  nie  popełnił.  Jestem  tu  więc  we 

własnej osobie, by dowieść, że żyję. A na imię mam Gunnilda. 

background image

-  I na  Boga, to  dowiedzione!  -  rzekł  Hugo, przedstawiając  całą tę niebywałą historię 

kilka  godzin  później,  w  wolnej  godzinie  popołudnia  w  pracowni  Cadfaela.  -  Nie  ma 

wątpliwości,  że  to  Gunnilda.  Powinieneś  zobaczyć  twarz  tego  handlarza,  kiedy  ją 

wprowadziłem do jego celi, a on przyglądał się jej godnej postaci, a potem z bliska jej twarzy. 

Zrobił  głupią  minę  i  trudno  mu  było  uwierzyć,  ale  wychrypiał:  „Gunnilda”,  kiedy  tylko 

odzyskał dech. Och, to ta sama kobieta, nie ma wątpliwości, ale tak zmieniona, że nie mógł 

uwierzyć  własnym  oczom.  I  nie  powiedział  nam  wszystkiego  o  tamtej  swojej  porannej 

ucieczce. Nic dziwnego, że się wykradł i zostawił ją śpiącą. Zabrał jej pieniądze do ostatniego 

pensa razem ze swoimi. Wiedziałem, że ma coś na sumieniu, i to coś związanego z tą kobietą. I 

miał, bo obrabował ją ze wszystkiego, co miała wartościowego. Musiała przeżyć ciężkie chwile 

zeszłej jesieni i w zimie. 

- Wygląda na to - powiedział Cadfael - że ich dzisiejsze spotkanie mogło być znowu 

burzliwe. 

- Cóż, był tak ucieszony z jej przybycia, że tylko dziękował, obiecywał wynagrodzenie 

krzywd, przymilał się i prawił pochlebstwa. A ona odmawia oskarżenia go o kradzież. Chyba 

chciał ją namówić znowu do wędrownego życia, ale ona nie myśli o tym wcale. To nie dla niej! 

Wezwała koniuszego, ten wsadził ją na konia i odjechali. 

- A Brytryk? - Cadfael mieszał w zamyśleniu w garnku, który cicho bulgotał na ruszcie 

z boku piecyka. Ostry zapach ziela szanty uderzył ich w nozdrza. Było już kilku kaszlących 

wśród starych, słabowitych braci w infirmerii Edmunda. 

- Został zwolniony i odszedł, bardzo spokorniały, chociaż trudno zgadnąć, jak długo to 

potrwa.  Nie  ma  powodu  trzymać  go  dłużej.  Będziemy  mieli  na  niego  oko,  ale  jeśli  zaczyna 

działać uczciwie - no, prawie uczciwie! - może mieć tym razem dość rozumu, by przestrzegać 

prawa. Nawet opactwo może dostać swoją opłatę, jeśli zjawi się na jarmarku w przyszłym roku. 

Oto jednak zostaliśmy, Cadfaelu, z historią zataczającą koło bardzo zgrabnie i wiarygodnie, by 

uwolnić nie tylko jednego możliwego mordercę, ale i drugiego. Czy można w to uwierzyć? 

- Takie rzeczy się zdarzały - powiedział Cadfael - ale nieczęsto. 

- A czy ty w to wierzysz? 

- Wierzę, że to się zdarzyło. Ale że się zdarzyło przypadkiem, co do tego się waham. 

Nie - poprawił się zdecydowanie - w to nie wierzę. 

-  Że  jedna  uważana  za  martwą  kobieta  wróciła  do  życia,  dobrze.  Ale  czy  i  druga 

również? I czy teraz mamy spodziewać się, że trzecia, jeśli znajdziemy jakąś trzecią, umrze 

albo  ożyje  ponownie?  A  przecież  wciąż  mamy  tę  jedną  skrzywdzoną  duszę  oczekującą 

background image

sprawiedliwości, i jeśli nie czyjejś śmierci, to przynajmniej modlitwy za nią i przypomnienia jej 

imienia. Bo ona jest martwa i żąda rozliczenia. 

Cadfael  wysłuchał  z  respektem  i  afektem  tej  mowy,  która  mogła  wyjść  z  ust  opata 

Radulfusa,  ale  została  wygłoszona  z  młodzieńczą  i  świecką  pasją.  Hugo  nieczęsto  pozwalał 

sobie na oburzenie, a przynajmniej nie głośne. 

- Hugonie, czy powiedziała ci, jak i gdzie usłyszała o Brytryku w twoim więzieniu? 

-  Raczej  wymijająco.  Powiedziała,  że  mówiono  o  tym  na  rynku.  Nie  pomyślałem  - 

zirytował się Hugo - żeby pytać bardziej szczegółowo. 

- A minęły zaledwie trzy dni, odkąd ogłosiłeś, o co jest podejrzany, i podałeś jej imię. 

Nowina podróżuje szybko, ale jak daleko mogła zajść w tym czasie? To może mieć znaczenie. 

Zakładam,  że  Gunnilda  opowiedziała  ci  o  sobie?  O  tej  odmianie  losu?  Nie  wyjawiłeś  mi 

jeszcze, gdzie teraz mieszka i służy. 

- Otóż wydaje się, że w jakiś sposób Brytryk wyświadczył jej przysługę, zostawiając ją 

bez  grosza  w  zagrodzie  Rualda.  Był  wtedy  sierpień,  koniec  jarmarku.  Nie  było  łatwo  coś 

zarobić i ledwie zdołała przetrwać jesienne miesiące bez żadnych oszczędności, a pamiętasz - 

powinieneś,  Bóg to  wie!  - że zima przyszła wczesna i  ostra.  Zrobiła to,  co robią wędrowni 

muzycy,  zaczęła  wcześnie  szukać  jakiegoś  dworu,  gdzie  mogło  być  miejsce  dla  dobrego 

minstrela  na  zimę.  Powszechna  praktyka,  ale  i  ryzyko,  możesz  wygrać  albo  marnie  na  tym 

wyjść. 

- Tak - przytaknął Cadfael, raczej sobie niż przyjacielowi. - Tak mu też powiedziałem. 

-  Poszczęściło  jej  się.  Trafiła  do  dworu  Withington  w  tych  grudniowych  śniegach. 

Dzierży go Idzi Otmere jako królewszczyznę, odkąd ziemie FitzAlana zostały skonfiskowane, 

a ma on młodą  rodzinę, która chętnie powitała  minstrela na święta Bożego Narodzenia. Co 

więcej, młodsza córka właśnie skończyła osiemnaście lat, a że spodobała jej się Gunnilda, która 

umie układać włosy i biegle włada igłą, wzięła ją sobie jako pokojówkę. Powinieneś zobaczyć 

jej  wykwintny  chód  i  maniery.  Jest  użyteczna  swojej  pani,  która  jest  dla  niej  wszystkim. 

Gunnilda nigdy nie wróci na drogi i jarmarki, bo ma za wiele rozsądku. Naprawdę, Cadfaelu, 

powinieneś ją zobaczyć na własne oczy. 

-  Rzeczywiście,  chyba  powinienem  -  powiedział  w  zamyśleniu  Cadfael.  -  Cóż, 

Withington nie jest daleko, niewiele dalej niż Upton, ale jeżeli pani Gunnilda nie przyjechała do 

miasta na wczorajszy rynek albo ktoś nie wpadł do Withington z nowiną dnia, plotka zdaje się 

biec przez pola i przez rzekę z własnej woli. Przyznaję, że czasem lata ona szybciej niż ptaki, 

przynajmniej w mieście i na Podgrodziu, ale trzeba jej dnia albo więcej, żeby dotrzeć do dalej 

leżących wsi. Chyba że ktoś wyrusza w pośpiechu, by ją zanieść. 

background image

- Przyniesiona z rynku czy niesiona z wiatrem dotarła aż do Withington - rzekł Hugo. - 

Z korzyścią dla Brytryka. Nie mam teraz pomysłu, w którą stronę się zwrócić, ale lepsze to niż 

szczucie niewinnego. Nie ustąpię jednak i nie pozwolę zostawić tej sprawy bez rozstrzygnięcia. 

- Nie ma potrzeby - odrzekł Cadfael - myśleć w takich kategoriach. Zaczekaj jeszcze 

parę dni i zajmij się tymczasem sprawami króla. Być może mamy jeszcze jakiś pozostawiony 

trop. 

Cadfael  poszedł  do  kwatery  opata  przed  nieszporami  i  poprosił  o  posłuchanie.  Z 

pewnym  oporem  przedstawił  swoją  prośbę,  świadomy,  że  udzielana  mu  swoboda  często 

wykraczała poza to, na co pozwalała Reguła, i nie do końca pewny swych zamiarów. Zaufanie, 

które opat w nim pokładał, było samo w sobie brzemieniem. 

-  Ojcze,  sądzę,  że  Hugo  Beringar  odwiedzi  cię  dziś  po  południu  i  opowie,  co  się 

wydarzyło  w  związku  z  tym  człowiekiem,  Brytrykiem.  Ta  kobieta,  którą  widziano  w  jego 

towarzystwie  przed  rokiem,  rzeczywiście  zniknęła  ze  swych  zwykłych  miejsc,  ale  nie  za 

sprawą śmierci. Pojawiła się, by pokazać, że nie zrobił jej krzywdy, on zaś został uwolniony. 

- Tak, wiem o tym - odrzekł Radulfus. - Hugo był u mnie przed godzina. Mogę tylko 

być  rad,  że  ten  człowiek  nie  jest  winny  morderstwa  i  może  iść  wolny  własną  drogą.  Nadal 

spoczywa na nas jednak odpowiedzialność za tę zmarłą i nasze poszukiwania muszą trwać. 

- Ojcze, przyszedłem prosić o pozwolenie na wyjazd jutro. Kilka godzin wystarczy. Są 

pewne pytania w związku z tym uwolnieniem, na które trzeba odpowiedzieć. Nie wspominałem 

Hugonowi Beringarowi, że powinien podjąć takie dochodzenie, po części dlatego, że ma on 

głowę  zajętą  sprawami  króla,  a  po  części  dlatego,  że  mogę  się  mylić  w  swoich 

przypuszczeniach,  i  jeśli  tak  się  okaże,  nie  trzeba  go  nimi  kłopotać.  A  jeśli  się  okaże,  że  są 

podstawy dla moich wątpliwości - powiedział bardzo poważnie Cadfael - będę musiał złożyć tę 

sprawę w jego ręce. 

- A czy wolno - rzekł opat po chwili namysłu i z gorzkim uśmiechem, który przemknął 

mu przez usta - zapytać, jakie to wątpliwości? 

-  Rad  bym  nic  nie  mówić  -  powiedział  otwarcie  Cadfael  -  dopóki  sam  nie  znajdę 

odpowiedzi. Bo jeśli mam zostać zwykłym podejrzliwym starcem, nazbyt skorym do widzenia 

jakichś pokrętnych praktyk tam, gdzie ich nie ma, wolałbym nie wciągać nikogo innego w to 

bagno ani rzucać fałszywych oskarżeń, które łatwiej wygłosić, niż wycofać. Bądź cierpliwy do 

jutra. 

- Powiedz mi tylko jedno - rzekł Radulfus. - Mam nadzieję, że w tym, co masz na myśli, 

nic nie wskazuje znów brata Rualda? 

- Nie, ojcze, wprost przeciwnie. 

background image

- To dobrze! Nie mogę uwierzyć, że zrobił coś złego. 

- Jestem pewien, że nie zrobił - oświadczył stanowczo Cadfael. 

- Więc przynajmniej on może mieć spokój. 

-  Tego  nie  powiedziałem.  -  A  gdy  opat  utkwił  w  nim  ostre  i  przenikliwe  spojrzenie, 

mówił dalej: - Wszyscy w tym klasztorze dzielimy troskę i żal z powodu tej istoty pochowanej 

w ziemi opactwa bez imienia, bez należnych obrządków i bez rozgrzeszenia. W tej sprawie, 

póki się ona nie rozstrzygnie, nikt z nas nie może mieć spokoju. 

Radulfus milczał  przez długą  chwilę, przyglądając się uważnie Cadfaelowi, a potem 

poruszył się raptownie i powiedział rzeczowo: - Zatem im szybciej, tym lepiej. Weź muła ze 

stajni, jeśli ta podróż jest za długa na dojście i powrót za dnia. Dokąd się wybierasz, jeśli wolno 

o to spytać? 

- Niedaleko - odpowiedział Cadfael - ale oszczędzę czas, jeśli pojadę. Tylko do dworu 

w Withington. 

Cadfael  wyruszył nazajutrz rano, zaraz po prymie, na sześciomilową przejażdżkę do 

dworu, w którym  Gunnilda znalazła schronienie  przed przeciwnościami  losu.  Przeprawił  się 

promem przez rzekę powyżej Longneru i po drugiej stronie pojechał wzdłuż strumyka, który 

wpadał tam do Severn, ze wznoszącymi się po obu stronach polami. Przez ćwierć mili mógł 

widzieć po prawej  stronie długi  szereg drzew i  krzaków, za którymi leżało  Pole Garncarza, 

przekształcone  teraz  w  nowo  zaorany  płaskowyż  z  łagodnym  zboczem  łąki  poniżej. 

Pozostałości  chaty  zostały  już  rozebrane,  ogród  uprzątnięty,  teren  wyrównany.  Cadfael  nie 

chciał tego oglądać. 

Droga prowadziła przez otwarte pola do wioski Upton, łagodnie się wznosząc. Dalej był 

dobrze przetarty szlak przez dalsze dwie mile do Withington  po żyznej  i  zielonej  równinie. 

Dwa strumyki wiły się między domami wioski, by połączyć się na jej południowym skraju i 

spłynąć do rzeki Tern. Kościółek pośród zieleni należał do opactwa, podobnie jak jego sąsiad w 

Upton, dar biskupa de Clintona dla benedyktynów sprzed kilku lat. Po drugiej stronie wioski, 

nieco  odsunięty  od  strumyka,  leżał  dwór  za  niską  palisadą,  otoczony  stodołami,  oborami  i 

stajniami.  Przyziemie  było  z  bali,  jeden  koniec  mieszkalnego  piętra  z  kamienia,  a  krótki, 

stromy bieg schodów prowadził do drzwi hallu, stojących otworem  o tej wczesnej roboczej 

godzinie dnia, kiedy piekarz i mleczarka mają pełne ręce roboty. 

Cadfael zsiadł przy bramie i wprowadził muła bez pośpiechu na podwórze, rozglądając 

się przy okazji. Jakaś służąca szła z wielkim skopkiem mleka z obory do mleczarni i zatrzymała 

się na jego widok, ale poszła dalej, kiedy ze stajni wyłonił się koniuszy i podszedł szybko, by 

przejąć uzdę muła. 

background image

-  Wczesna  pora  na  podróż,  bracie.  Czym  możemy  służyć?  Mój  pan  wyjechał  już  do 

Rodington. Czy mamy go zawrócić, jeśli masz do niego sprawę? Jeśli jednak bez pośpiechu 

zaczekasz, aż wróci, z pewnością cię przyjmie. Jego drzwi są zawsze otwarte przed habitem. 

- Nie zakłócę planu dnia zajętemu człowiekowi  - zapewnił Cadfael. - Chodzi tylko o 

podziękowanie waszej młodej pani za jej uprzejmość i pomoc w pewnej trudnej sprawie, i jeśli 

będę mógł złożyć jej me podziękowanie, wracam zaraz do Shrewsbury. Nie znam jej imienia, a 

wiem, że twój pan ma gromadkę dzieci. Pani, którą chcę widzieć, może być najstarsza. To ta, 

która ma dworkę zwaną Gunnilda. 

Tym  sposobem  to  imię  dotarło  do  koniuszego.  Gunnilda  miała  już  w  tym  domu 

wyrobioną i uznaną pozycję. Jeśli nawet były dawniej szepty i żale wśród innych pokojówek 

nad  przemianą  wędrownej  akrobatki  w  ulubioną  dworkę,  zostały  już  zapomniane,  co  jasno 

dowodziło zdrowego rozsądku Gunnildy. 

-  Och,  tak,  to  pani  Pernel  -  powiedział  koniuszy  i  obrócił  się,  przywołując 

przechodzącego  chłopca,  żeby  zabrał  muła  do  stajni.  -  Jest  w  domu,  chociaż  moja  pani 

wyjechała  z  panem,  bo  ma  sprawę  z  młynarzową  w  Rodington.  Wejdź,  a  ja  ci  przywołam 

Gunnildę. 

Głosy przelatujące przez podwórze ustąpiły miejsca, kiedy weszli po schodach do drzwi 

hallu, cieńszym głosikom i dziecięcym śmiechom. Dwaj chłopcy w wieku lat dwunastu i ośmiu 

wypadli  z  otwartych  drzwi  na  schody,  skacząc  po  dwa  i  trzy  stopnie,  prawie  przewracając 

Cadfaela  i  odzyskując  równowagę,  by  pognać  z  wrzaskiem  na  pola.  Za  nimi  śpieszyła 

dziewczynka,  pięcio  -  czy  sześcioletnia,  unosząca  swe  spódniczki  pulchnymi  rączkami  i 

wołająca  do  braci,  by  na  nią  zaczekali.  Koniuszy  pochwycił  ją  zręcznie  i  postawił  u  stóp 

schodów, ona zaś popędziła za chłopcami najszybciej, jak mogła, na swych małych nóżkach. 

Cadfael  obrócił  się  na  chwilę  na  schodach,  patrząc  za  nią.  Kiedy  znów  się  odwrócił, 

podejmując  wspinaczkę,  jakaś  starsza  dziewczyna  stała  w  wejściu,  patrząc  na  niego  z 

uśmiechem i zdziwieniem. 

Nie  była  to  oczywiście  Gunnilda,  lecz  jej  pani.  Hugo  mówił,  że  właśnie  skończyła 

osiemnaście  lat.  Osiemnaście  lat  i  jeszcze  niezamężna  ani,  jak  się  zdawało,  zaręczona,  być 

może  z  powodu  skromnego  posagu  i  braku  stosunków  jej  ojca,  ale  może  i  dlatego,  że  była 

najstarsza z tej gromadki dzieci i bardzo cenna dla domu. Dziedziczenie było zapewnione przy 

dwóch  zdrowych  synach  i  dwóch  córkach,  których  wyposażenie  mogło  obciążyć  zasoby 

Idziego  Otmere’a,  nie  było  więc  pośpiechu.  Z  jej  miłym  wyglądem  i  wyraźnym  ciepłem 

charakteru nie będzie potrzebowała dużego posagu, jeśli się trafi odpowiedni chłopak. 

Nie  była  wysoka,  ale  zgrabnie  zaokrąglona,  i  zdawała  się  promieniować  jakimś 

background image

cielesnym  blaskiem,  jakby  całe  jej  ciało,  od  jasnobrązowych  włosów  do  drobnych  stóp 

uśmiechało się tak jak jej oczy i usta. Twarz miała okrągłą, oczy szeroko rozstawione i szeroko 

otwarte  w  promiennej  szczerości,  jej  usta  były  pełne  i  namiętne,  a  zarazem  rezolutnie 

stanowcze, choć właśnie rozchylały się w uśmiechu. W ręku trzymała podniesioną z podłogi 

drewnianą lalkę siostrzyczki. 

- Oto jest pani Pernel - powiedział wesoło koniuszy i odstąpił o krok. - Pani, ten zacny 

brat chciałby zamienić z tobą słowo. 

- Ze mną? - spytała, otwierając oczy jeszcze szerzej. - Witaj, bracie, wejdź, proszę. Czy 

naprawdę chodzi o mnie? Nie o moją matkę? 

Jej głos pasował do roztaczanej przez nią jasności, wysoki i wesoły jak u dziecka, ale 

melodyjny. 

- Cóż, przynajmniej możemy - powiedziała, śmiejąc się - słyszeć, co do siebie mówimy, 

kiedy nie ma dzieci. Podejdź, proszę, do ławy okiennej i spocznij. 

W  alkowie,  gdzie  usiedli,  część  okiennic  była  zamknięta,  ale  zawietrzna  pozostała 

otwarta. Tego rana prawie nie było wiatru i choć niebo zasnuwały chmury, światło było jasne. 

Siedzieć naprzeciw tej dziewczyny było jak patrzeć na zapaloną lampę. Na tę chwilę mieli cały 

hall dla siebie, chociaż Cadfael słyszał głosy z korytarza i z kuchni, a także z podwórza. 

- Przybywasz ze Shrewsbury? - spytała. 

- Z pozwoleniem mego opata - odpowiedział Cadfael - by ci przekazać podziękowanie 

za  tak  szybkie  przysłanie  twojej  dworki  Gunnildy  do  pana  szeryfa.  Uwolniłaś  z  więzienia 

człowieka podejrzanego o spowodowanie jej śmierci. Zarówno mój opat, jak i szeryf są twoimi 

dłużnikami. Ich celem jest sprawiedliwość. Pomogłaś im uniknąć niesprawiedliwości. 

-  Ależ  nie  mogłyśmy  postąpić  inaczej  -  powiedziała  po  prostu  -  kiedy  się 

dowiedziałyśmy,  że  zaszła  taka  potrzeba.  Nikt  by  przecież  nie  zostawił  jakiegoś  biedaka  w 

więzieniu o dzień dłużej niż to konieczne, skoro nie zrobił nic złego. 

- A skąd się dowiedziałaś, że zaszła taka potrzeba? - spytał Cadfael. To właśnie pytanie 

przyjechał  zadać,  ona  zaś  odpowiedziała  na  nie  wesoło  i  otwarcie,  nie  podejrzewając  jego 

prawdziwego znaczenia. 

- Powiedziano mi to. Właściwie, jeśli  jest  w tym czyjaś  zasługa, to  nie nasza, a tego 

młodego  człowieka,  który  powiedział  mi  o  tej  sprawie,  bo  pytał  wcześniej  wszędzie  o 

Gunnildę, czy spędziła ostatnią zimę w jakimś domu w tej części hrabstwa. Nie spodziewał się, 

że  ją  tu  znajdzie,  i  to  zadomowioną,  ale  było  to  dla  niego  wielką  ulgą.  Wysłałam  ją  do 

Shrewsbury z koniuszym, i to było wszystko, co zrobiłam. On jeździł tu i tam, wypytując o nią, 

żeby się dowiedzieć, czy żyje, i prosić jąo ujawnienie się, bo była uważana za zmarłą. 

background image

- Taka troska o sprawiedliwość to jego wielka zasługa - powiedział Cadfael. 

- To prawda! - przyznała gorąco. - Nie byliśmy pierwsi, których odwiedził. Zajechał aż 

do Cressage, zanim przybył do nas. 

- Czy wiesz, jak się nazywa? 

- Przedtem nie wiedziałam. Powiedział mi, że zwie się Sulien Btount, z Longneru. 

- Czy pytał wprost o ciebie? 

- Och, nie! - Była zaskoczona i ubawiona, on zaś nie był pewien, czy nie jest w pełni 

świadoma dziwnej natarczywości jego pytań, ale nie widziała powodu, by się powstrzymywać 

od odpowiedzi. - Pytał o mojego ojca, ale ojciec był w polu, a ja byłam na podwórzu, kiedy 

wjechał. Tylko przypadkiem rozmawiał ze mną. 

Cadfael  pomyślał,  że  był  to  szczęśliwy  przypadek,  skoro  przyniósł  nieoczekiwaną 

pociechę człowiekowi w udręce. 

- A kiedy się dowiedział, że znalazł kobietę, której szuka, czy prosił o rozmowę z nią? 

Czy też zostawił to tobie? 

- Tak, rozmawiał z nią. W mojej obecności powiedział jej o handlarzu w więzieniu, i że 

musi ona ujawnić się i dowieść, iż on nie zrobił jej krzywdy. 1 chętnie to zrobiła. 

Była  teraz  raczej  poważna  niż  uśmiechnięta,  ale  nadal  otwarta,  bezpośrednia  i 

ożywiona.  Widać  było  po  jej  oczach,  że  spostrzegła  jakiś  głębszy  cel  tego  wypytywania  i 

zastanawiała się nad jego implikacjami, ale też widać było, że nawet po tym spostrzeżeniu nie 

znalazła powodu, by się wycofywać czy mówić wymijająco, skoro prawda nie mogła przynieść 

szkody. Zadał więc bez wahania ostatnie pytanie: 

- Czy miał sposobność mówić z nią sam na sam? 

-  Tak  -  odpowiedziała  Pernel.  Jej  oczy,  rozszerzone  i  utkwione  w  twarzy  Cadfaela, 

miały kolor złocistego, rozświetlonego słońcem brązu, jaśniejszego niż jej włosy. - Dziękowała 

mu  i  wyszła  z  nim  na  podwórze,  kiedy  wsiadał  na  konia  i  odjeżdżał.  Ja  byłam  w  środku  z 

dziećmi, bo właśnie przyszły i zbliżała się pora wieczerzy. Nie chciał jednak zostać. 

Prosiła  go  zatem.  Polubiła  go.  Nadal  bardzo  go  lubiła  i  zastanawiała  się,  choć  bez 

żadnych złych przeczuć, czego ten mnich ze Shrewsbury mógł się doszukiwać w posunięciach, 

wspaniałomyślności i zaangażowaniu Suliena Blounta z Longneru. 

- Nie wiem, o czym mówili, ale jestem pewna, że nie było w tym nic złego. 

- Chyba się domyślam - powiedział Cadfael. - Młody człowiek prosił ją pewnie, żeby 

nie wspominała szeryfowi, że to on jej szukał, ale żeby mówiła, iż słyszała plotki o ciężkiej 

sytuacji  Brytryka  i  o  swej  rzekomej  śmierci.  Nowiny  się  rozchodzą.  Mogła  to  w  końcu 

usłyszeć, ale myślę, że nie tak szybko. 

background image

- Tak. - Pernel zarumieniła się i rozjaśniła. - Mogłam się domyślić, że on nie chce żadnej 

nagrody za swoje dobre serce. Czy zrobiła to, o co prosił? 

- Zrobiła. Nie można jej mieć tego za złe. Miał prawo ją o to prosić. 

A może nie tylko prawo, ale i powód! Cadfael chciał już wstać, żeby jej podziękować za 

poświęcony mu czas i pożegnać się, ale podniosła dłoń, by go powstrzymać. 

- Nie możesz odejść bez pokrzepienia się w naszym domu. Jeśli nie chcesz zostać i zjeść 

z nami w południe, pozwól przynajmniej, że każę Gunnildzie podać nam wina. Ojciec kupił 

francuskie wino na jarmarku. 

I już była na nogach, idąc przez hall do drzwi i wołając, zanim zdążył się zgodzić albo 

podziękować. Pomyślał, że to uczciwe. Sam dostał od niej to, czego chciał, a teraz ona chciała 

czegoś od niego. 

-  Nie  musimy  nic  mówić  Gunnildzie  -  powiedziała  cicho,  wracając.  -  Miała  ciężkie 

życie, więc lepiej go nie wspominać. Jest mi dobrą przyjaciółką i służącą i kocha dzieci. 

Kobieta, która weszła z kuchni i spiżarni z butelką i szklankami, była wysoka i można 

była nazwać ją raczej  chudą niż szczupłą, ale jej ruchy w ciemnej  prostej sukni wciąż były 

płynne i falujące. Owalna twarz ujęta w biały kornet była łagodna i miała oliwkową  cerę, a 

ciemne oczy, które spojrzały na Cadfaeła ze spokojną, lecz ostrożną ciekawością, a na Pernel z 

czułością i prawie jak na swoją własność, były wciąż piękne i pięknie oprawione. Usłużyła im 

zgrabnie  i  dyskretnie  się  wycofała.  Gunnilda  dotarła  do  przystani,  z  której  nie  zamierzała 

odpływać, a już na pewno nie na zaproszenie wagabundy takiego jak Brytryk. Nawet kiedy jej 

pani wyjdzie za mąż, jej młodsza siostra będzie potrzebowała opieki, a być może pewnego dnia 

sama  Gunnilda  kogoś  poślubi.  Będzie  to  spokojne,  praktyczne  małżeństwo  dwojga 

starzejących się domowników, którzy służyli razem dość długo, by wiedzieć, że przeżyją ze 

sobą przyjemnie resztę życia. 

-  Sam  widzisz  -  powiedziała  Pernel  -  że  warto  było  ją  przyjąć  i  że  jest  bardzo 

zadowolona. A teraz - ciągnęła, nie ukrywając, co ją najbardziej interesuje - opowiedz mi o tym 

Sulienie Blouncie. Myślę bowiem, że musisz go znać. 

Cadfael zaczerpnął tchu i opowiedział jej wszystko, co jego zdaniem powinna wiedzieć 

o tym byłym benedyktynie, o jego domu i rodzinie, i o jego ostatecznym wyborze świeckiego 

świata. Z historii Pola Garncarza wspomniał tylko o jego przejściu etapami z rąk Blountów we 

władanie opactwa i o tym, że przy orce wyłoniło ciało jakiejś zmarłej, której tożsamość stara się 

teraz  wyjaśnić  prawo.  To  się  zdawało  wystarczającym  powodem,  żeby  syn  tego  rodu 

zainteresował  się sprawą osobiście i  nie szczędził trudów, by wydobyć niewinnego z kręgu 

podejrzeń.  Sam  opat  okazał  troskę,  a  także  jego  wysłannik,  ten  podstarzały  mnich,  który 

background image

siedział teraz z Pernel w niszy okiennej, streszczając całą tę niepokojącą historię. 

-  I  jego  matka  jest  tak  bardzo  chora?  -  Pernel  słuchała  uważnie  z  oczami  pełnymi 

współczucia. - Ależ się musi cieszyć, że jej syn zdecydował się, mimo wszystko, wrócić do 

domu. 

- Starszy syn ożenił się w lecie - powiedział Cadfael - więc jest w domu młoda kobieta, 

żeby  się  nią  opiekować  i  pocieszać.  Ale  tak,  z  pewnością  będzie  szczęśliwa,  mając  znów 

Suliena w domu. 

- To niedaleko - zastanawiała się półgłosem Pernel. - Jesteśmy prawie sąsiadami. Czy 

myślisz, że pani Donata czuje się na siłach przyjmować gości? Jeśli nie może wychodzić, musi 

się czasem czuć samotna. 

Cadfael pożegnał się, mając w uszach tę delikatną sugestię wypowiedzianą ciepłym, 

pogodnym,  dziewczęcym  głosem,  a  w  oczach  jasną,  ufną  twarz  tej  dziewczyny, 

przeciwieństwo choroby, samotności i bólu. Cóż, dlaczego nie? Nawet gdyby pojechała tam 

raczej w poszukiwaniu tego młodego człowieka niż dobroczynnego wpływu, jaki jej wigor i 

czar mogły wywrzeć na wyniszczonej chorobą szlachetnej pani, jej obecność mogła zdziałać 

cuda. 

Wracał, jadąc bez pośpiechu przez jesienne pola. Zamiast skręcić w bramę opactwa, 

pojechał dalej przez most do miasta poszukać na zamku Hugona. 

Było jasne, odkąd zaczął się wspinać po pochylni do zamkowej bramy, że wydarzyło 

się  coś,  co  wywołało  wewnątrz  wielkie  poruszenie.  Dwa  puste  wozy  wjeżdżały  ze 

skrzypieniem  pod  górę  w  głęboki  łuk  bramy,  a  wewnątrz  wrzała  taka  krzątanina  między 

hallem, stajniami, zbrojownią i składami, że Cadfael siedział przez wiele minut na swym mule, 

niezauważony  przez  kręcących  się  ludzi,  rozważając  sytuację  i  zastanawiając  się  nad 

nieuniknionym jej znaczeniem. Nie było żadnego zamieszania, wszystko zdawało się celowe i 

dokładne. Zarządzone i zaplanowane przygotowania były u szczytu. 

Zsiadł,  a Will  Strażnik, najstarszy i  najbardziej  doświadczony z sierżantów Hugona, 

przerwał  na  chwilę  kierowanie  ruchem  na  dziedzińcu  wewnętrznym  i  podszedł,  by  mu 

wyjaśnić sytuację. 

- Mamy wymarsz jutro rano. Wieść przyszła zaledwie przed godziną. Zajdź do niego, 

bracie, jest w wieży bramnej. 

Powiedziawszy  to,  odszedł,  przyzywając  woźnicę  drugiego  wozu  na  wewnętrzny 

dziedziniec, i zniknął za wozem, by dopilnować załadunku. Kolumna zaopatrzeniowa musiała 

być gotowa do wymarszu jeszcze dziś, zbrojni zaś mieli wyjechać w ślad za nią o brzasku. 

Cadfael zostawił muła stajennemu i wszedł do wartowni w wieży bramnej. Hugo wstał 

background image

zza stołu na jego widok, zgarnął papiery i zepchnął je na bok. 

- Stało się, jak przewidywałem. Król musiał wystąpić przeciw temu człowiekowi, żeby 

zachować twarz, bo nie mógł  dłużej  siedzieć i  nic nie robić. Chociaż wie tak samo  jak ja  - 

przyznał  Hugo,  przejęty  i  wzburzony  -  że  szanse  zmuszenia  Godfryda  de  Mandeville’a  do 

rozstrzygającej bitwy są nikłe, dopóki ma bezpieczne szlaki zaopatrzenia w Esseksie, nawet 

jeśli  przyjdzie  czas,  że  nie  wydusi  więcej  zboża  ani  bydła  z  Moczarów.  A  on  te  wszystkie 

ponure połacie otoczone wodą zna jak linie własnej dłoni. Cóż, wyrządzimy mu tyle szkody, ile 

się da, i może zamkniemy go w środku, jeżeli nie zdołamy wypłoszyć. Tak czy owak, Stefan 

zwołał wojska do Cambridge i zażądał mojego towarzystwa na jakiś określony czas, i będzie je 

miał, tak dobre jak to, którego mu dostarczają jego Flamandowie. A jeśli go nie dopadnie atak 

niecierpliwości, którym nas czasem zaskakuje, będziemy w Cambridge przed nim. 

Uwolniwszy się od najpilniejszych zajęć, skoro o wszystko zadbano z wyprzedzeniem, 

Hugo  spojrzał  uważniej  w  twarz  przyjaciela  i  spostrzegł,  że  kurier  króla  Stefana  nie  był 

jedynym gościem, który chce się dzielić doniosłymi nowinami. 

- Proszę, proszę! - powiedział łagodnie. - Widzę, że masz zmartwienia nie mniejsze niż 

jego miłość król. A ja już prawie pozwoliłem ci dźwigać samemu to brzemię. Siadaj i opowiedz 

mi, co nowego. Mamy czas, zanim będę musiał ruszać. 

background image

Rozdział dziewiąty 

 

- Przypadek nie wchodzi tu w grę - powiedział Cadfael, opierając się łokciami o stół. - 

Miałeś rację. Historia powtarza się nie bez powodu, bo ta sama ręka wepchnęła ją dwukrotnie 

tam,  gdzie  ten  sam  umysł  tego  chciał.  Dwukrotnie!  Miałem  to  w  pamięci,  więc  poddałem 

próbie. Postarałem się, żeby chłopiec dowiedział się, że jest inny podejrzany o tę śmierć. Chyba 

też odmalowałem niebezpieczeństwo grożące Brytrykpwi w zbyt ciemnych barwach. Chłopiec 

wziął sobie do serca tę prawdę, którą mu podsunąłem, że ludzie z gościńców rozglądają się za 

ciepłą przystanią na zimę, i  wyruszył na przeszukanie okolicy, żeby sprawdzić, czy niejaka 

Gunnilda nie znalazła kąta w jakimś dworze. Zauważ, że tym razem nie mógł wiedzieć, czy ona 

żyje.  Nie  wiedział  nic  poza  tym,  co  mu  powiedziałem.  Miał  szczęście  i  odnalazł  ją.  Ale 

dlaczego, nigdy o niej nie słysząc i nigdy jej dotąd nie widząc, miałby być poruszony losem 

Brytryka? 

- Właśnie - zgodził się Hugo, mierząc go wzrokiem przez stół. - Chyba że wiedział, iż 

nasza umarła nie była i nie mogła być Gunnildą. A skąd mógłby to wiedzieć? Bo wie aż za 

dobrze, kim ona naprawdę była. I co się jej przydarzyło. 

- Albo wydaje mu się, że wie - zauważył Cadfael. 

- Cadfaelu, zaczyna mnie interesować ten wasz niedoszły brat. Zobaczmy, co tu mamy. 

Mamy młodzika, który nagle, wkrótce po tym, jak żona Rualda znika ze swego domu, decyduje 

się całkiem  niespodziewanie opuścić swój dom  i  przywdziać habit,  nie w pobliżu, gdzie go 

znają,  u  was  albo  w  Haughmondzie,  w  klasztorze  i  w  zakonie,  które  jego  rodzina  zawsze 

wspierała, ale daleko stąd, w Ramsey. Usuwając się ze sceny wydarzeń dla niego bolesnych? 

Może  nawet  niebezpiecznych?  Wraca  do  domu  pod  przymusem,  kiedy  Ramsey  staje  się 

jaskinią zbójców, i może być prawdą, że wraca pełen wątpliwości, czy mądrze zrobił, idąc do 

klasztoru. A czego się tu dowiaduje? Że znaleziono ciało kobiety pogrzebane na ziemi, która 

należała kiedyś do jego rodziny i że powszechnie uważa się ją za zaginioną żonę Rualda, a 

Rualda za jej mordercę. Co wtedy robi? Opowiada jakąś historię na dowód, że Generys jest cała 

i zdrowa. Dostatecznie daleko, by się nie dało jej łatwo odnaleźć, zważywszy na obecny stan 

kraju,  ale  on  ma  dowód.  Ma  pierścień,  który  należał  do  niej,  pierścień,  który  sprzedała  w 

Peterborough - długo po tym, jak stąd znikła. Zatem to ciało nie może być jej. 

- Ten pierścień - powiedział Cadfael - był niewątpliwie jej. Ruald poznał go od razu, 

cieszył się i był niezmiernie wdzięczny za wiadomość, że jest cała i zdrowa i że najwidoczniej 

dobrze sobie radzi bez niego. Widziałeś go tak samo jak ja. Jestem pewien, że nie ma w nim 

background image

podstępu ani fałszu. 

-  I ja tak uważam.  Nie sądzę, żebyśmy wracali do Rualda, chociaż Bóg  wie, czy  nie 

wracamy  do  Generys.  Popatrz  jednak,  co  się  dzieje  potem!  Poszukiwanie  ujawnia  jeszcze 

jednego  człowieka,  który  wedle  wszelkich  oznak  może  być  winny  zabójstwa  innej  kobiety 

zaginionej w tym samym miejscu. I znowu Sulien Blount, kiedy szczęśliwym trafem słyszy o 

tym z twoich ust, jest zainteresowany tą sprawą i wyrusza na ochotnika, by wytropić także tę 

kobietę i wykazać, że ona żyje. I, na Boga, miał dość szczęścia, by ją znaleźć, wyzwalając w ten 

sposób Brytryka, jak przedtem wyzwolił Rualda. A teraz powiedz mi, Cadfaelu, ale szczerze, 

co ci to wszystko mówi? 

- Mówi - przyznał uczciwie Cadfael - że kimkolwiek jest ta kobieta, Sulien Blount jest 

winny  i  zamierza  walczyć  o  swe  życie,  ale  nie  kosztem  Rualda  czy  Brytryka,  czy  innego 

niewinnego. To chyba leży w jego charakterze. Mógł zabić. Nie pozwoli jednak, żeby kogoś 

innego za to powieszono. 

- Tak odczytujesz te znaki? - Hugo przyglądał mu się uważnie, unosząc czarne brwi, z 

gorzkim uśmiechem w kąciku wyrazistych ust. 

- Tak odczytuję te znaki. 

- Ale w to nie wierzysz. 

Było  to  raczej  stwierdzenie  niż  pytanie,  i  wyrażone  bez  zdziwienia.  Hugo  znał 

wystarczająco  dobrze  Cadfaela,  by  zgadywać  odczucia,  których  on  sam  jeszcze  sobie  nie 

uświadamiał.  Cadfael  rozważał  to  bardzo  poważnie  przez  kilka  chwil.  Potem  oświadczył 

bezstronnie: 

-  W  obliczu  faktów  to  logiczne,  możliwe,  a  nawet  prawdopodobne.  Jeżeli  to,  mimo 

wszystko, Generys, co się wydaje znowu prawie pewne, była ona w powszechnej opinii bardzo 

piękną kobietą. To prawda, że mogłaby być matką tego chłopaka i że znał ją od dzieciństwa, ale 

on sam prawie powiedział, że uciekł do Ramsey, ponieważ czuł się winny i pełen bólu, boją 

kochał.  To  się  zdarza  wielu  młodym  chłopcom,  pierwsze  bolesne  doświadczenie  miłosne  z 

kobietą od dawna znajomą i kochaną w inny sposób, z kobietą spoza jego pokolenia i poza jego 

zasięgiem.  Jeśli  jednak  było  w  tym  coś  więcej  niż  tylko  ucieczka  od  nierozwiązywalnych 

problemów i nieuleczalnego bólu? Wspomnij tę sytuację, kiedy mąż, którego kochała i któremu 

ufała, odszedł od niej, zostawiając ją związaną z nim, ale samotną! W furii i rozgoryczeniu na 

taką dezercję porywcza kobieta mogła zapragnąć zemsty na wszystkich mężczyznach, nawet na 

tym podatnym na zranienie młodziku. Uwieść go, pocieszyć się w jego pełnych uwielbienia 

psich oczach, a potem go rzucić. Taką zniewagę młodzi w swych pierwszych bólach miłosnych 

biorą śmiertelnie poważnie. To mogła jednak być jej śmierć. Wystarczający powód do ucieczki 

background image

ze sceny i od świata do odległego klasztoru, z dala nawet od widoku drzew, które osłaniały jej 

dom. 

- To logiczne - powiedział Hugo, powtarzając słowa Cadfaela - możliwe i wiarygodne. 

- Moim jedynym zastrzeżeniem - zgodził się Cadfael - jest, że w to nie wierzę. Nie z 

jakichś uzasadnionych powodów - po prostu nie wierzę. 

-  Twoje  zastrzeżenia  -  powiedział  filozoficznie  Hugo  -  zawsze  mnie  powściągały  i 

kazały stąpać bardzo ostrożnie. Tak samo teraz. Mam jednak inny pomysł: a jeśli Sulien miał 

ten pierścień w posiadaniu przez cały czas, od rozstania z Generys - żywą lub umarłą? A jeśli 

sama mu go dała? Odrzuciła dar miłosny swego męża rozgoryczona jego odejściem? Rzuciła 

go najniewinniejszemu i najżałośniejszemu kochankowi, jakiego kiedykolwiek miała. A sama 

mówiła, że ma kochanka. 

- Gdyby ją zabił - rzekł Cadfael - czy zatrzymałby jej dar? 

- Mógłby! O, tak, mógłby doskonale. Takie rzeczy są znane, kiedy miłość najbardziej 

demoniczna rodzi nienawiść jako innego diabła, by walczyły między sobą. Tak, myślę, że mógł 

zatrzymać  pierścień,  nawet  przez  rok  ukrywając  go  przed  opatem  i  spowiednikiem,  i 

wszystkimi innymi w Ramsey. 

- Przysiągł Radulfusowi - przypomniał sobie nagle Cadfael - że tego nie zrobił. Mógł 

skłamać, ale nie skłamałby niepotrzebnie, bez żadnego powodu. 

- Czy już mu nie przyznaliśmy dobrego powodu do kłamstwa? Jeśli przez cały czas miał 

ten pierścień, nadeszła chwila, kiedy trzeba było dla dobra Rualda przedstawić go jako dowód 

wraz  z  fałszywą  historią  o  jego  kupnie.  Jeżeli  to  naprawdę  fałszywa  historia.  Nie  ma  na  to 

dowodu  -  mówił  Hugo,  gryząc  się  z  braku  nadziei  na  przypadek.  -  Mógłbym  już  prawie  - 

prawie - przestać myśleć o Sulienie. 

- Pozostaje pytanie - powiedział powoli Cadfael - dlaczego nie powiedział Rualdowi od 

razu przy pierwszym spotkaniu, że ma wiadomość o Generys i że jest cała i zdrowa. Nawet 

gdyby  chciał  zatrzymać  pierścień  dla  siebie,  mógł  to  powiedzieć  człowiekowi,  dla  którego 

byłoby to wielką ulgą. Nie zrobił tego jednak. 

- Chłopak nie wiedział wtedy - przypomniał Hugo - że znaleźliśmy tę zmarłą i że cień 

podejrzenia pada na Rualda. Wieść o żonie nie była pilna, dopóki nie usłyszał w Longnerze 

całej  historii.  Mógł  właściwie  myśleć,  że  lepiej  dać  spokój  tej  sprawie,  skoro  Ruald  jest 

szczęśliwy tam, gdzie jest. 

-  Nie  jestem  całkiem  pewny  -  mówił  wolno  Cadfael,  sięgając  pamięcią  do  krótkiej 

chwili spotkania z Sulienem  jako pomocnikiem w herbarium  - że nie wiedział o tej sprawie 

przed powrotem do domu. Tego samego dnia, kiedy prosił o zgodę na odwiedzenie Longneru i 

background image

rodziny, Jeremiasz był z nim w ogrodzie, bo go spotkałem, gdy wychodził. Spieszył się i był 

milszy niż zwykle. Zastanawiam się, czy nie mówili wtedy o kościach kobiety i o zagrożonej 

reputacji mężczyzny. Tego samego wieczoru Sulien poszedł do opata i dostał pozwolenie na 

wyjazd  do  Longneru.  Kiedy  wrócił  na  drugi  dzień,  zgłosił  zamiar  wystąpienia  z  zakonu, 

przyniósł pierścień i opowieść o tym, skąd go ma. 

Hugo bębnił cicho palcami po stole, zmrużywszy oczy w zamyśleniu. 

- Co najpierw? - zapytał. 

- Najpierw poprosił o zwolnienie i je otrzymał. 

-  Myślisz,  że  łatwiej  było  człowiekowi  zwykle  prawdomównemu  skłamać  opatowi 

potem niż przedtem? 

- Twoje myśli nie różnią się od moich - powiedział posępnie Cadfael. 

-  Cóż  -  rzekł  Hugo,  otrząsając  się  z  trosk.  -  Dwie  rzeczy  są  pewne.  Pierwsza,  że 

jakakolwiek  jest  prawda  o  Sulienie,  to  drugie  odkrycie  jest  udowodnione.  Widzieliśmy 

Gunnildę i mówiliśmy z nią. Żyje, kwitnie i nie ma najmniejszego zamiaru wracać znowu do 

swoich wędrówek. A skoro nie mamy powodu wiązać Brytryka z jakąś inną kobietą, niech idzie 

wolno i bezpiecznie, i niech się szczęści im obojgu. A ta druga pewna rzecz, Cadfaelu: sam fakt 

drugiego  odkrycia  stawia  to  pierwsze  pod  wielkim  znakiem  zapytania.  Nie  widzieliśmy 

Generys!  Pierścień  czy  nie  pierścień,  wątpię,  czyją  kiedy  znowu  zobaczymy.  A  jednak,  a 

jednak - Cadfael w to nie wierzy! Nie w to, co widzimy, jakim się teraz wydaje. 

-  Jeszcze  jedno  jest  pewne  -  przypomniał  mu  z powagą  Cadfael  -  że  masz  wyjechać 

jutro rano i że sprawa króla nie może czekać, więc nasza sprawa musi. Co chcesz, żeby było 

zrobione, zanim znów będziesz mógł się tym zająć? Da Bóg, może niezadługo. 

Obaj wstali, słysząc turkot ładownych wozów wyjeżdżających spod łuku bramy. Łoskot 

kół odbity echem od kamieni dolatywał niczym z jaskini. 

Oddział pieszych łuczników wyruszył z tym taborem pierwszy. Kopijnicy dogonią ich 

w Coventry, gdzie zmieniano konie. 

- Nie mów nic Sulienowi ani w ogóle nikomu - rzekł Hugo - ale zważaj na to, co nastąpi. 

Powiedz  Radulfusowi,  ile  chcesz,  on  umie  trzymać  język  za  zębami.  Niech  młody  Sulien 

odetchnie, jeśli potrafi. Wątpię, żeby sypiał spokojnie, nawet jeśli oczyścił morderców przede 

mną, albo wierzy, modli się, ma nadzieję, że tak jest. Gdybym go potrzebował, będzie tu, kiedy 

przyjdzie czas. 

Wyszli razem na zewnętrzny dziedziniec i tam przystanęli, żeby się pożegnać. 

- Gdyby mnie długo nie było - powiedział Hugo - odwiedzisz Alinę? 

Nie było mowy, i być nie mogło, o tak drobnych sprawach jak ta, że ludzie giną nawet w 

background image

przypadkowych lokalnych potyczkach, jakich może nie zabraknąć na Moczarach. W ten sposób 

zginął  Eudo  Blount  starszy  w  straży  tylnej  w  zasadzce  pod  Wilton  przed  niecałym  rokiem. 

Niewątpliwie Godfryd de Mandeville, ekspert od zmiany barw, nadal  uważał,  że go cenią i 

zabiegają o niego, i wolał zachować pole manewru, unikając bitwy z siłami króla i nie zabijając 

nikogo  o  statusie  barona.  Nie  zawsze  jednak  mógł  dyktować  warunki  starcia,  nawet  na 

własnym podmokłym gruncie. A Hugo nie był kimś, kto dowodzi zza pleców innych. 

- Odwiedzę - zapewnił serdecznie Cadfael. 

- A Bóg zachowa was oboje, tak samo jak tych chłopców, którzy z tobą jadą. 

Hugo  poszedł  z  nim  do  bramy,  z  ręką  na  ramieniu  przyjaciela.  Byli  tego  samego 

wzrostu i mogli iść równym krokiem. W cieniu łuku bramy zatrzymali się. 

- Jeszcze coś mi przyszło na myśl - rzekł Hugo - a z pewnością i tobie, chociaż tego nie 

mówisz. Z Cambridge do Peterborough nie jest daleko. 

-  A  więc  stało  się  -  powiedział  posępnie  opat  Radulfus,  kiedy  Cadfael  zdał  mu  po 

nieszporach sprawę ze swych działań. - Po raz pierwszy od czasu Lincoln król wzywa Hugona 

na  zgrupowanie  wojsk.  Mam  nadzieję,  że  okaże  się  to  większym  sukcesem.  Bóg  da,  że  ta 

sprawa nie będzie wymagać ich długiej nieobecności. 

Cadfael nie mógł sobie wyobrazić, aby ta konfrontacja była łatwa albo szybka. Nigdy 

nie widział Ramsey, ale Sulien opisał mu to miejsce, wyspę otoczoną naturalną potężną fosą, 

przeciętą tylko jedną wąską groblą, której łatwo mogła bronić garstka ludzi. Słaba była nadzieja 

na  łatwy  podbój.  A  choć  maruderzy  de  Mandeville’a  musieli  opuszczać  swą  twierdzę,  by 

plądrować,  mieli  przewagę,  bo  byli  miejscowi,  znali  wszystkie  podmokłe  kryjówki  w  tym 

niegościnnym, otwartym krajobrazie i zagrożeni mogli wycofać się na bagna. 

- Mamy już listopad - odrzekł - i nadciąga zima. Wątpię, by można zrobić coś więcej, 

niż zagnać tych banitów na ich Moczary i przynajmniej trochę ograniczyć szkody, które mogą 

wyrządzić. Mówi się, że biedacy z tamtych stron nie mogą już więcej znieść. My tu jednak 

mamy  earla  Chesteru  za  sąsiada,  a  król  Stefan  nie  wierzy  w  jego  lojalność,  myślę  więc,  że 

odeśle Hugona i jego ludzi do domu, żeby zabezpieczyć hrabstwo i granicę, kiedy tylko będzie 

mógł. Może mieć nadzieję na szybki cios i szybką śmierć. Nie widzę teraz innego końca dla de 

Mandeville’a mimo jego zręczności w zmianie stron. Tym razem posunął się za daleko. 

- Smutna to konieczność - stwierdził ponuro Radulfus - życzyć sobie śmierci człowieka, 

ten  jednak  zadał  śmierć  wielu  innym,  pokornym  i  bezbronnym,  w  tak  okropny  sposób,  że 

zdobędę  się  na  modlitwę  o  jego  rychły  koniec  i  zmiłowanie  dla  jego  sąsiadów.  Inaczej  nie 

będzie pokoju ani gospodarki na tych spustoszonych ziemiach. Tymczasem jednak, Cadfaelu, 

utknęła sprawa tej śmierci bliżej nas. Czy Hugo mianował Alana Herbarda kasztelanem na czas 

background image

swej nieobecności? 

Zastępca Hugona był młody, gorliwy i obiecujący. Miał dotąd małe doświadczenie w 

prowadzeniu  garnizonu, ale wspierali go sierżanci ze starszego pokolenia, by umacniać jego 

władzę, gdyby było trzeba. 

- Tak. A Will Strażnik nadstawia ucha na każde słowo, które może się przydać nowemu 

dowództwu, chociaż dostał polecenie, jak i ja, trzymać język za zębami i nie wywoływać wilka 

z lasu. Widzisz jednak, ojcze, że sam fakt pojawienia się tej kobiety za sprawą Suliena podaje w 

wątpliwość historię, którą nam najpierw opowiedział. Za pierwszym razem przyznaliśmy, że 

jest w pełni wiarygodna i nie ma powodu, by w nią wątpić. Ale po raz drugi, z tej samej ręki, 

takie  samo  odkrycie?  Nie,  to  nie  był  przypadek  i  niełatwo  w  to  uwierzyć.  Sulien  nie  może 

znieść, by Ruald czy Brytryk zostali napiętnowani jako mordercy, i zadaje sobie wiele trudu, by 

wykazać, że to niemożliwe. Jak może być tak pewny ich niewinności? Chyba tylko jeśli wie, 

kto jest naprawdę winny? Albo przynajmniej wierzy, że wie? 

Radulfus spojrzał na niego z nieprzeniknionym obliczem i powiedział wprost to, czego 

ani Cadfael, ani Hugo nie ujęli dotąd w słowa: 

- Albo on sam nim jest! 

-  To  pierwsza  i  logiczna  myśl,  która  mi  się  nasunęła  -  przyznał  Cadfael.  -  Czułem 

jednak, że nie mogę jej przyjąć. Dotąd mogę co najwyżej przyjąć, że jego zachowanie każe 

mocno  wątpić  w  jego  niewiedzę  o  tej  śmierci,  jeśli  nie  w  jego  niewinność.  W  przypadku 

Brytryka  nie  ma  wątpliwości.  Tym  razem  nie  jest  to  sprawa  czyjegoś  gołosłownego 

oświadczenia. Ta kobieta wystąpiła we własnej osobie i mówiła za siebie. Żyje, jest szczęśliwa 

i wdzięczna. Nikt nie musi szukać jej w tym grobie. To do pierwszego wyjaśnienia musimy 

wrócić i przyjrzeć mu się ponownie. Na to, że Generys jest jeszcze na tym świecie, mamy tylko 

słowo  Suliena.  Ona  nie  wystąpiła.  Ona  nie  przemówiła.  Jak  dotąd  wszystko,  co  mamy,  to 

pogłoska. Słowa jednego człowieka o tej kobiecie, pierścieniu i tak dalej. 

- Chociaż mało go znam - rzekł Radulfus - nie sądzę, że Sulien jest z natury kłamcą. 

- Ja też tak uważam.  Wszyscy ludzie jednak, nawet  ci,  co nie są kłamcami z natury, 

mogą być zmuszeni do kłamstwa, kiedy widzą przemożną potrzebę. I obawiam się, że to zrobił, 

żeby uwolnić Rualda od ciężaru podejrzenia. Ponadto - mówił Cadfael, sięgając do dawnych 

doświadczeń  z  omylnymi  ludźmi  spoza  enklawy  -  jeżeli  kłamią  oni  z  tak  rozpaczliwego 

powodu, będą to robić dobrze, lepiej niż ci, którzy nie przywiązują do tego wagi. 

- Argumentujesz jak ktoś, kto mówi z doświadczenia - powiedział Radulfus sucho, ale z 

cieniem uśmiechu. - Cóż, jeśli słowa jednego człowieka nie mogą być dłużej akceptowane bez 

dowodu,  nie  widzę,  jak  moglibyśmy  posunąć  nasze  dochodzenie  poza  twoje,  jak  dotąd”. 

background image

Równie dobrze możemy dać temu spokój, dopóki Hugo jest nieobecny. Nie mów nic nikomu z 

Longneru ani bratu Rualdowi. W ciszy i spokoju szepty słychać wyraźnie, a szelest liścia ma 

znaczenie. 

- Mnie zaś przypomniał Hugo przy pożegnaniu - Cadfael podniósł się z westchnieniem, 

by udać się do refektarza - że nie jest daleko z Cambridge do Peterborough. 

Następny  dzień  był  poświęcony  świętej  Winifredzie,  było  to  więc  ważne  święto  w 

opactwie Świętego Piotra i Pawła, chociaż dzień jej przeniesienia i umieszczenia na ołtarzu w 

kościele,  dwudziesty  drugi  czerwca,  obchodzono  bardziej  uroczyście.  Święto  w  środku  lata 

zapewniało lepszą pogodę procesjom i dłuższe światło dzienne niż trzeci listopada, kiedy dzień 

jest krótki i zbliża się zima. 

Cadfael  wstał  wcześnie  rano,  na  długo  przed  prymą,  włożył  sandały  i  szkaplerz  i 

wykradł się z ciemnego dormitorium nocnymi schodami, gdzie lampka paliła się przez całą 

noc,  by  oświetlać  potykającym  się  i  niepewnie  stąpającym  w  półśnie  stopom  zejście  do 

kościoła na godzinki i laudy. Ta długa sala z niskimi przegrodami oddzielającymi celę od celi 

pełna  była  cichych  dźwięków  niczym  jakaś  krypta  zaludniona  przez  dobre  duchy.  Ciche 

westchnienia,  mimowolne  dławienia  przypominające  łkania  w  jakimś  nostalgicznym  śnie, 

niepewne poruszenia kogoś na wpół obudzonego, mocne chrapanie czyjegoś wielkiego ciała 

śpiącego bez żadnych snów, a przy końcu tej długiej sali głęboki milczący sen przeora Roberta, 

usatysfakcjonowanego  swymi  czynami  i  słowami,  nienękanego  wątpliwościami  i 

niestraszonego przez sny. Przeor zwykle spał tak twardo, że łatwo było wstać i wymknąć się 

bez obawy zakłócenia mu snu. W swoim czasie Cadfael robił to z mniej godnych pochwały 

powodów niż tego szczególnego poranku. To samo uczyniło być może kilku z tych niewinnie 

śpiących wokół niego. 

Zszedł  cicho  po  schodach  do  wnętrza  kościoła,  ciemnego,  pustego  i  obszernego, 

oświetlonego  tylko  wiecznymi  lampkami  na  ołtarzach,  gwiazdeczkami  pod  ciemnymi 

sklepieniami. Jego pierwszym celem, kiedy tylko wstawał tak jak teraz, mając wolny czas, był 

zawsze ołtarz Świętej Winifredy z jej srebrnym relikwiarzem, gdzie zatrzymywał się na małą, 

czułą i pełną szacunku pogawędkę ze swoją rodaczką. Rozmawiał z nią zawsze po walijsku, co 

wprowadzało  mile  widzianą  poufałość,  tak  że  mógł  prosić  o  wszystko  i  nigdy  nie  czuł  się 

odepchnięty.  Czuł,  że  nawet  bez  jego  wstawiennictwa  jej  łaska  i  protekcja  towarzyszy 

Hugonowi do Cambridge, ale nie zaszkodzi wspomnieć o tej potrzebie. Nie miało znaczenia, że 

smukłe kości Winifredy nadal leżały w ziemi w Gwytherin w północnej Walii, wiele mil stąd, 

gdzie  dokonała  się  jej  posługa.  Święci  są  bezcieleśni,  jednak  ich  obecność  może  sięgać 

wszędzie i dotykać wszystkiego, czego pragnie dotknąć ich szczodrobliwość i łaskawość. 

background image

Tego właśnie rana przyszło Cadfaelowi na myśl, by szepnąć słowo także za Generys, tą 

obcą,  ciemnowłosą  kobietą,  także  Walijką,  której  piękny,  niepokojący  cień  nawiedzał 

wyobraźnię wielu innych poza jej mężem, który ją opuścił. Czy przeżywała resztę życia z dala 

od  swego  kraju,  w  miejscach,  których  nie  zamierzała  odwiedzać,  wśród  ludzi,  których  nie 

pragnęła poznać, czy też leżała tu, w cichym kącie cmentarza, usunięta z ziemi opactwa, by 

spocząć w ziemi opactwa; myśl o niej była mu bliska i musiała z pewnością poruszyć czułe 

serce  tej  świętej,  która  uciekła  na  podobne  wygnanie.  Cadfael  przedstawił  z  ufnością  jej 

sprawę, klęcząc na najniższym stopniu ołtarza Winifredy, gdzie brat Rhun, kiedy wzięła go za 

rękę i uleczyła jego kalectwo, złożył swe odrzucone kule. 

Gdy wstał, pierwszy słaby brzask łagodzący ciemność przeszedł w blady, perłowy ślad 

światła,  rysując  wyraźnie  wysokie  kształty  okien  nawy  i  wyczarowując  z  mroku  filary, 

sklepienia i ołtarz. Cadfael przeszedł przez nawę do zachodnich drzwi, nigdy niezamykanych, 

chyba  tylko  w  czasie  wojny  albo  zagrożenia,  i  wyszedł  na  schody,  by  spojrzeć  wzdłuż 

Podgrodzia ku mostowi i miastu. 

Nadchodzili.  Była  jeszcze  ponad  godzina  do  prymy  i  tylko  pierwsze  słabe  światło 

pozwalało na wyjazd, ale już słyszał głuchy tętent kopyt na moście. Usłyszał zmianę kroku, gdy 

wyjechali na grunt Podgrodzia, i zobaczył coś jakby ożywienie w ciemności, ruch pozbawiony 

formy,  zanim  jeszcze  słabe  błyski  migotliwego  światła  na  stali  nadały  kształt  końskim 

uprzężom i wydobyły z mroku ludzi. Żadnych pełnych zbroi, tylko proporce na kopiach, dwie 

trąbki  do  praktycznego  zastosowania  i  fachowo  wykonana  lekka  broń,  z  którą  jechali. 

Trzydzieści  kopii  i  pięciu  konnych  łuczników.  Pozostali  łucznicy  poszli  naprzód  z 

zaopatrzeniem. Hugo dobrze służył królowi Stefanowi, bo tworzyli bardzo godną kompanię, 

zapewne liczniejszą, niż żądano. 

Cadfael śledził ich przejazd, z Hugonem na czele, na ulubionym kościstym siwku. Były 

wśród  nich  znajome  twarze  zaprawionych  w  służbie  żołnierzy  garnizonu,  synowie  rodzin 

kupieckich z miasta mający wprawę w strzelaniu z łuku do tarcz pod murami zamku i młodzi 

dziedzice  dworów  z  hrabstwa.  W  normalnych  czasach  dwór  w  królewskich  dobrach  był 

zobowiązany wystawić jednego jeźdźca z koniem na czterdziestodniową służbę pod Oswestry 

przeciw  Walijczykom.  Krytyczne  sytuacje,  takie  jak  obecna  anarchia  we  wschodniej  Anglii 

podważały normalność, ale jakaś długość służby musiała być zastrzeżona nawet teraz. Cadfael 

nie pytał, przez ile dni ci ludzie będą narażali życie. 

Wśród  kopijników  jechał  Nigel  Apsley,  przystojny  i  na  dobrym  koniu.  Cadfael 

pamiętał, że zaledwie przed trzema laty ten chłopak próbował zdrady i niewątpliwie pragnął 

teraz zatrzeć to wspomnienie dzięki pilnej służbie. Cóż, Hugo widział celowość wykorzystania 

background image

go. Pewnie dobrze zapamiętał lekcję i nie był skory znowu się odłączać. A był z niego zręczny 

i silny chłop, wart swego miejsca. 

Przejechali, z głuchym  tętentem  kopyt  na ubitej, suchej  ziemi  gościńca, i  odgłos  ten 

cichł w dali wzdłuż muru enklawy. Cadfael patrzył za nimi, póki prawie nie zanikli w mroku, a 

potem na zakręcie gościńca nie znikli całkiem za wysokim murem świętego okręgu. Światło 

nadchodziło niechętnie, bo na niebie wisiały nisko ciężkie chmury. Zanosiło się na mroczny i 

posępny dzień, być może później deszczowy. Deszcz był  ostatnią rzeczą, której  król  Stefan 

mógł  sobie  życzyć  na  Moczarach,  bo  ograniczał  dostęp  od  lądu  i  wikłał  wszystkie  ścieżki 

prowadzące przez mokradła. Utrzymanie armii w polu kosztuje mnóstwo pieniędzy i choć król 

wezwał tym razem wielu ludzi do ich obowiązkowej służby, nadal opłacał wielką kompanię 

najemników flamandzkich, znienawidzonych przez ludność i niecierpianych nawet przez tych 

Anglików, którzy walczyli obok nich. Obaj rywale w tej niekończącej się rozprawie o koronę 

korzystali z Flamandów, dla nich zaś właściwą stroną była ta, która im płaciła, i mogli równie 

łatwo przejść na stronę przeciwną, jeżeli zapłaciła więcej. Cadfael znał jednak w swoim czasie 

wielu najemników, którzy wiernie dotrzymywali raz zawartych umów, podczas gdy baronowie 

i carlowie tacy jak de Mandeville zmieniali strony łatwo niczym blaszane koguciki na wietrze, 

szukając własnej korzyści. 

Odjechali, Hugo i jego mała dzielna kompania, nawet ostatnie słabnące drżenie ziemi 

pod nimi ucichło. Cadfael odwrócił się i wszedł przez wielkie zachodnie drzwi z powrotem do 

kościoła. 

Była  tam  jeszcze  jedna  postać  poruszająca  się  cicho  wokół  ołtarza  parafialnego, 

milczący cień w ciemności rozjaśnianej nadal tylko przez wieczne lampki. Cadfael poszedł za 

nim  do  prezbiterium  i  przyglądał  się,  jak  tamten  zapala  skręcony  ze  słomy  stoczek  od 

czerwonego  ognia  i  zapala  ołtarzowe  świece  przygotowane  do  prymy.  Ten  obowiązek 

wypełniano po kolei, a Cadfael nie miał pojęcia, czyja kolej wypada dzisiaj, póki nie posunął 

się  prawie  do  dotknięcia  tamtego  człowieka,  stojącego  spokojnie  z  podniesioną  głową  i 

patrzącego na ołtarz. Wyprostowana postać, szczupła, lecz muskularna, z dużymi zgrabnymi 

dłońmi założonymi u pasa i z głęboko osadzonymi, szeroko otwartymi oczyma skupionymi w 

jakimś  marzeniu.  Brat  Ruald  słyszał  za  sobą  zbliżające  się  kroki,  ale  nie  czuł  potrzeby 

odwracania głowy. Czasami wydawał się prawie nieświadomy istnienia innych, dzielących z 

nim to wybrane życie i miejsce ucieczki od świata. Dopiero gdy Cadfael stanął tuż przy nim, 

rękaw  w  rękaw,  a  jego  ruch  wprawił  świece  w  migotanie,  Ruald  obejrzał  się  z  krótkim 

westchnieniem, wyrwany z marzeń. 

- Wcześnie wstałeś, bracie - powiedział uprzejmie. - Nie możesz spać? 

background image

- Wstałem, żeby zobaczyć wyjazd szeryfa z kompanią - odpowiedział Cadfael. 

-  Już  wyjechali?  -  Ruald  zaczerpnął  tchu,  z  podziwem  kontemplując  sposób  życia  i 

dyscyplinę  całkiem  obce  jego  poprzedniemu  czy  obecnemu  powołaniu.  Pół  życia,  na  które 

mógł liczyć, spędził jako biegły w rzemiośle, z jakiegoś niejasnego powodu najmniej cenionym 

z rzemiosł, choć dla Cadfaela było tajemnicą, dlaczego uczciwi garncarze mieli tak niski status. 

Teraz resztę życia miał spędzić tu, służąc Bogu. Nigdy nawet nie strzelał do celu dla zabawy, 

jak to robili regularnie młodzieńcy z kupieckich rodzin Shrewsbury, ani nie walczył na kije czy 

na tępe miecze na placu ćwiczeń. - Ojciec opat będzie się modlił codziennie o ich szczęśliwy i 

rychły powrót - powiedział. - I tak samo ksiądz Bonifacy w parafii. 

Powiedział  to  jak  ktoś  oferujący  pociechę  duszy  w  ciężkim  zmartwieniu,  które  nie 

dotyczyło go wcale. Cadfael uświadomił sobie, jak ograniczone życie ma za sobą tamten, i z 

wdzięcznością spojrzał wstecz na własne, na jego głębię i szerokość. I nagle wydało mu się, że 

cała  pasja,  jaka  była  w  małżeństwie  tego  człowieka,  cała  krew,  jaka  płonęła  w  żyłach  tego 

małżeństwa, musiała pochodzić od tamtej kobiety. 

- Trzeba wierzyć - powiedział krótko - że wrócą w tej samej liczbie, w jakiej wyruszyli. 

-  O,  tak  -  zgodził  się  potulnie  Ruald  -  ale  kto  mieczem  wojuje,  od  miecza  ginie,  jak 

mówi Pismo. 

-  Nie  znajdziesz  biegłego  szermierza,  który  by  na  to  nie  przystał.  Może  być  o  wiele 

gorzej. 

-  To  chyba  prawda  -  przyznał  z  powagą  Ruald.  -  Wiem,  że  mam  do  odpokutowania 

rzeczy równie straszne jak przelewanie krwi. Nawet szukając tego, czego Bóg ode mnie chciał, 

czy nie zabiłem? Nawet jeżeli ona jeszcze żyje tam na wschodzie, czy nie odebrałem jej chęci 

do  życia?  Nie  wiedziałem  wtedy  o  tym.  Nie  widziałem  nawet  wyraźnie  jej  twarzy,  bo 

zrozumiałbym, jak bardzo ją zraniłem. I teraz oto nie mam pewności czy dobrze zrobiłem, idąc 

za tym, co miałem za jakieś święte wezwanie, i czy nie powinienem był zrzec się tego dla jej 

dobra.  Być  może  Bóg  mnie  poddał  próbie.  Powiedz  mi,  Cadfaelu,  który  żyłeś  w  świecie, 

podróżowałeś, znasz te skrajności, do których ludzie mogą być popchnięci na dobre czy na złe. 

Czy myślisz, że był kiedyś człowiek gotów zrzec się nawet nieba, by pozostać z kochającą go 

duszą w czyśćcu? 

Stojącemu  obok  Cadfaelowi  ten  niepozorny,  ograniczony  człowiek  wydał  się  nagle 

wyższy i bardziej materialny, a może sprawiła to siła i jasność światła wpadającego przez okna 

i przyćmiewającego świece na ołtarzu. Z pewnością ten miły, skromny głos nigdy nie był tak 

wymowny. 

- Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych - odpowiedział z namysłem. - Wątpię jednak, 

background image

by żądano od ciebie aż tego. 

-  Za  trzy  dni  -  powiedział  Ruald  łagodniej,  przyglądając  się  płomieniom  świec, 

wysokim,  równym  i  złocistym  -  mamy  dzień  świętego  Illtuda.  Jesteś  Walijczykiem,  więc 

wiesz, co się o nim opowiada. Miał żonę, szlachetną panią, która chciała żyć z nim prostym 

życiem w trzcinowej  chacie nad rzeką  Nadafan. Anioł  polecił mu  opuścić żonę, wstał  więc 

wczesnym rankiem i wypchnął ją samotną w świat, bardzo szorstko, jak się powiada, i udał się, 

by  przyjąć  mnisią  tonsurę  od  świętego  Dyfriga.  Nie  byłem  szorstki,  ale  to  właśnie  mój 

przypadek, bo odszedłem od Generys. Cadfaelu, jeśli mogę spytać, czy to anioł mi to polecił, 

czy diabeł? 

- Stawiasz pytanie - odpowiedział Cadfael - na które tylko Bóg zna odpowiedź, i na tym 

musisz poprzestać. Z całą pewnością inni przed tobą otrzymali to wezwanie i byli mu posłuszni. 

Sam wielki earl, który ufundował ten klasztor i spoczywa tu między ołtarzami, porzucił swoją 

panią i przywdział habit przed śmiercią.  - Zaledwie trzy dni przed śmiercią i za zgodą jego 

żony, ale nie było potrzeby, by o tym wspominać w tej chwili. 

Nigdy  dotąd  Ruald  nie  otwierał  tych  zamkniętych  miejsc  swej  duszy,  w  których 

ukrywał swą żonę nawet przed własnym wzrokiem, najpierw z powodu głębi swego pragnienia 

świętości,  następnie  zaś  przez  ludzką  zawodność  pamięci  i  uczucia,  która  utrudniała  nawet 

przypomnienie sobie rysów jej twarzy. Konwersja spadła na niego niczym ogłuszający cios, 

który  przytępił  wszystkie  doznania,  teraz  zaś,  we  właściwym  czasie,  wracał  do  życia  i 

wspomnienie  wypełniło  jego  duszę  ostrym  i  dojmującym  bólem.  Być  może  nigdy  nie 

otworzyłby  serca  i  nie  mówił  o  niej,  gdyby  nie  ta  pozaczasowa  i  bezosobowa  samotność  z 

jednym tylko świadkiem. 

Mówił bowiem jakby do siebie, wyraźnie i po prostu, raczej przywołując z pamięci, niż 

opowiadając. 

- Nie miałem zamiaru zranić jej - Generys... Nie miałem innego wyboru, jak odejść, ale 

są różne sposoby odejścia. Nie byłem mądry. Nie byłem zręczny, nie zrobiłem tego dobrze. 

Zabrałem  ją  od  jej  rodaków  i  przez  te  wszystkie  lata  zadowalała  się  tak  małą  nagrodą  jak 

mężczyzna, którym byłem, nie pragnąc niczego więcej. Nie umiałem jej dać nawet dziesiątej 

części, nawet dziesięciny, tego wszystkiego, co ona dawała mnie. 

Cadfael stał nieruchomy, słuchał, kiedy ten cichy głos ciągnął swoje treny. 

- Była brunetką, bardzo ciemną, bardzo piękną. Wszyscy tak o niej mówili, ale teraz 

widzę,  że  nikt  naprawdę  nie  wiedział  jak  piękną,  bo  dla  świata  na  zewnątrz  była  jak 

zawoalowana  i  tylko  ja  widziałem  jej  twarz  nieosłoniętą.  I  być  może  dzieci  -  im  mogła  się 

ukazywać bez zasłony. Nie mieliśmy dzieci, nie zostaliśmy pobłogosławieni. To ją uczyniło 

background image

czułą i kochającą dla dzieci naszych sąsiadów. Nie jest jeszcze w wieku, w którym nie mogłaby 

mieć własnych. Kto wie, czy z innym mężczyzną nie będzie miała jeszcze potomka. 

- A ty byłbyś szczęśliwy? - spytał Cadfael jak najciszej, żeby nie zerwać tego wątku. 

-  Byłbym  szczęśliwy.  Byłbym  całkiem  szczęśliwy.  Czemu  miałaby  pozostać  jałowa, 

kiedy ja dostąpiłem spełnienia? Albo związana, kiedy ja jestem wolny? Nie pomyślałem o tym, 

kiedy naszła mnie ta tęsknota. 

- I wierzysz, że powiedziała ci prawdę, ostatnim razem, mówiąc, że ma kochanka? 

-  Tak  -  odrzekł  Ruald  po  prostu  i  bez  wahania.  -  Nie,  żeby  nie  mogła  mnie  wtedy 

okłamać,  bo  byłem  głupi  i  ciężko  ją  obraziłem.  Teraz  rozumiem,  że  nawet  odwiedzając  ją 

potem, obraziłem ją. Wierzę z powodu tego pierścienia. Pamiętasz go? Ten pierścień, który 

Sulien przyniósł ze sobą, kiedy wrócił z Ramsey. 

- Pamiętam go - rzekł Cadfael. 

Dzwon dormitorium właśnie dzwonił, budząc braci na prymę. W jakimś odległym kącie 

ich świadomości dzwonił bardzo słabo i bardzo daleko i żaden z nich nie zwracał na to uwagi. 

- Nigdy nie zdjęła go z palca, odkąd go jej włożyłem. Nie sądziłem, że da się go zsunąć 

po tak długim czasie. Wiem, że za pierwszym razem, kiedy odwiedziłem ją z bratem Pawłem, 

nosiła go jak zawsze. Ale za drugim razem... Zapomniałem, ale teraz rozumiem. Nie miała go 

na  palcu,  kiedy  ją  widziałem  po  raz  ostatni.  Zdjęła  wraz  z  tym  pierścieniem  z  palca  nasze 

małżeństwo i dała komuś innemu, jak zdjęła mnie ze swego życia i ofiarowała je tamtemu. Tak, 

wierzę, że Generys miała kochanka. Godnego miłości, jak powiedziała. Z całego serca mam 

nadzieję, że się taki dla niej okazał. 

background image

Rozdział dziesiąty 

 

Pośród  ceremonii,  nabożeństw  i  czytań  dnia  świętej  Winifredy  jakaś  uparta  i 

niepokorna cząstka umysłu Cadfaela zajmowała się wbrew jego woli sprawami, które nie miały 

nic wspólnego ze szczerym uwielbieniem, jakie miał dla swej ukochanej świętej. Myślał o niej 

zawsze  jak  o  dziewczynie,  którą  była  w  swym  pierwszym  krótkim  życiu  tak  okrutnie 

zakończonym:  siedemnastoletniej,  świeżej,  pięknej  i  promiennej,  przepełnionej  dobrocią  i 

słodyczą.  Taka  była  woda  z  jej  studni,  zawsze  pieniąca  się  i  czysta,  nigdy  niezamarzająca, 

promieniująca zdrowiem ciała i ducha. Wolałby, żeby jego umysł był w tym dniu całkowicie 

nią wypełniony, ale jego myśli wracały uparcie do pierścienia Rualda i do jasnego śladu na 

palcu, z którego Generys go ściągnęła, opuszczając męża tak, jak on ją opuścił. 

Stało się oto jeszcze jaśniejsze, że naprawdę był tam inny mężczyzna. Wyglądało na to, 

że  wyjechała  z  nim,  żeby  osiąść  w  Peterborough  albo  gdzieś  w  tamtych  stronach,  może  w 

jakimś miejscu jeszcze bardziej narażonym na okrucieństwa barbarzyńców de Mandeville’a. A 

gdy  zaczęło  się  panowanie  morderstw  i  terroru,  ona  i  ten  mężczyzna  wykopali  swe  płytkie 

korzenie, zamienili na pieniądze, co mieli cennego, i oddalili się od zagrożenia, pozostawiając 

pierścień, na który natrafił młody Sulien i przywiózł do domu, uwalniając dzięki temu Rualda. 

W  to  przynajmniej  wierzył  Ruald.  Każde  słowo,  które  wypowiedział  tamtego  dnia  przed 

ołtarzem,  nosiło  znamię  szczerości.  Teraz  wiele  zależało  od  tych  czterdziestu  mil  między 

Cambridge  a  Peterborough.  Nie  tak  znów  mała  odległość,  mimo  wszystko,  ale  jeśli  sprawy 

króla potoczą się pomyślnie i uzna on wkrótce za możliwe zwolnienie ludzi, którzy mogli być 

lepiej wykorzystani, mając na oku earla Chesteru, przejazd po drodze przez Peterborough nie 

będzie wielkim nadkładaniem drogi do domu. 

Jeśli  odpowiedź  będzie  potwierdzać  każde  słowo  opowieści  Suliena,  to  Generys 

rzeczywiście  jeszcze  żyje.  Nie  została  opuszczona  w  samotności,  a  tamta  zmarła  na  Polu 

Garncarza nadal pozostanie bezimienna. Czemu jednak w tym przypadku miałby Sulien działać 

tak zdecydowanie, by dowieść, że Brytryk, który był dla niego nikim, jest równie niewinny jak 

Ruald?  Skąd  mógł  wiedzieć  i  dlaczego  w  ogóle  dopuścił  tę  możliwość,  że  handlarz  jest 

niewinny? Albo że kobieta imieniem Gunnilda żyje czy może być żywa? 

Jeśli jednak odpowiedź będzie przecząca i Sulien nigdy nie spędził nocy u złotnika w 

Peterborough, nigdy nie wyprosił u niego pierścienia, ale zmyślił całą tę opowieść w obronie 

Rualda i poparł ją pierścieniem, który miał przez cały czas w posiadaniu, wtedy z pewnością 

uplótł sobie sznur na własną szyję, tak pracowicie rozwiązując więzy kogoś innego. 

background image

Dotąd  jednak  nie  było  żadnej  odpowiedzi  ani  sposobu  przyśpieszenia  jej,  i  Cadfael 

robił,  co  mógł,  żeby  zwracać  należytą  uwagę  na  nabożeństwo,  ale  dzień  świętej  Winifredy 

minął  wśród  roztargnionych  myśli.  W  następnych  dniach  zajmował  się  swoją  pracą  w 

herbarium  świadomie,  choć  bez  zwykłego  szczerego  skupienia.  Był  milczący  i  nieco 

roztargniony wobec brata Winfryda, któremu spokojne usposobienie i chłopięcy zapał do pracy 

pozwalały  szczęśliwie  godzić  się  ze  zmiennymi  nastrojami  innych  i  nie  tracić  równowagi 

ducha. 

Cadfael  zastanawiał  się  nad  pierwszą  częścią  listopadowego  kalendarza,  która 

wydawała się zaludniona przez walijskich świętych. Ruald przypomniał mu, że szósty dzień 

był poświęcony świętemu Illtudowi, który posłuchał rozkazu swego anioła z takim pośpiechem 

i tak mało zastanawiając się nad uczuciami swej żony w tej sprawie. W angielskich domach nie 

doznawał zapewne szczególnej czci, ale już święty Tysilio, którego dzień przypadał ósmego, 

miał  całkiem  spore  znaczenie  tu,  na  granicy  Powys,  a  jego  kult  rozciągał  się  na  sąsiednie 

hrabstwa.  Ośrodkiem  jego  posługi  był  bowiem  główny  kościół  Powys  w  Meifod,  a  święty 

słynął ze swych cnót wojskowych tak samo jak z pobożności. Walczył po stronie chrześcijan w 

bitwie  pod  Maserfield  przy  Oswestry,  kiedy  to  poganie  pojmali  i  zamęczyli  świętego  króla 

Oswalda.  Jego  dzień  był  obchodzony  z  należytą  czcią,  a  Walijczycy  z  miasta  i  Podgrodzia 

przychodzili  na poranną mszę w pokaźnej liczbie.  Mimo to  brat  Cadfael  nie spodziewał  się 

uczestnictwa jeszcze jednej pobożnej z okolicy. 

Wjechała w bramę przy strażnicy sporo przed mszą, siedząc za starszym koniuszym, i 

została postawiona z szacunkiem na bruku przez młodszego koniuszego, który jechał za nią na 

drugim  tęgim  koniu,  mając  dworkę  Gunnildę  za  plecami.  Obie  kobiety  wygładzały  przez 

chwilę swe spódnice, nim przeszły skromnie do kościoła, pani przodem, a dworka posłusznie 

krok  za  nią.  Tymczasem  dwaj  koniuszowie  zamienili  parę  słów  z  furtianem  i  odprowadzili 

konie na dziedziniec stajni. Doskonały obraz młodej kobiety przestrzegającej wszystkich zasad 

rządzących  jej  zachowaniem  i  poruszeniami,  z  jej  dwórką  jako  towarzyszką  i  stróżką  oraz 

koniuszymi jako eskortą. Pernel postarała się, żeby ta wyprawa poza jej zwykłe otoczenie była 

aż  nazbyt  poprawna  we  wszystkich  szczegółach,  by  przyciągać  komentarze.  Mogła  być 

najstarsza z potomstwa w Withington, ale była jeszcze bardzo młoda i trzeba było powściągać 

jej  wrodzoną  otwartość  i  śmiałość.  Należało  przyznać,  że  robiła  to  w  dobrym  stylu  i  z 

wdziękiem, mając godną wspólniczkę w doświadczonej Gunnildzie. 

Przeszły  przez  wielki  dziedziniec  ze  złożonymi  rękami  i  spuszczonymi  skromnie 

oczami i znikły w południowych drzwiach kościoła, ani razu nie ryzykując wymiany spojrzeń z 

którymś z żyjących w celibacie, poruszających się po dziedzińcu wokół nich. 

background image

„Jeżeli chodzi jej o to, co mam na myśli - pomyślał Cadfael, przyglądając się idącym - 

będzie  potrzebowała  całej  światowej  mądrości  Gunnitdy,  żeby  wspierała  jej  rozsądek  i 

zdecydowanie. I wierzę, że ta kobieta jest jej oddana i będzie groźnym smokiem strzegącym jej 

w razie potrzeby”. 

Zobaczył ją na chwilę znowu, kiedy wchodził z braćmi do kościoła i szedł na swoje 

miejsce w prezbiterium. Nawa była pełna ludzi. Niektórzy stali przy ołtarzu parafialnym, skąd 

mogli  widzieć  wysoki  ołtarz.  Inni  skupiali  się  wokół  grubych  okrągłych  filarów 

podtrzymujących sklepienie. Pernel klęczała tam, gdzie światło z oświetlonego prezbiterium 

padało przypadkiem na jej twarz. Oczy miała  zamknięte, ale usta nieruchome. Jej modlitwa 

obywała się bez słów. Wyglądała bardzo poważnie, tak surowo ubrana do kościoła, z włosami 

ukrytymi pod białym czepkiem i z naciągniętym kapturem płaszcza, bo w kościele nie było 

zbyt  ciepło. Przypominała bardzo  młodą nowicjuszkę z okrągłą buzią bardziej dziecięcą niż 

zwykle, ale w zacięciu jej ust była dojrzała i groźna stanowczość. Tuż za jej plecami klęczała 

Gunnilda, a jej oczy, choć przesłonięte długimi rzęsami, były otwarte i błyszczące, obejmujące 

jej panią niczym własność. Biada każdemu, kto spróbuje uwłaczać Pernel Otmere, kiedy jej 

dworka jest obok! 

Po mszy Cadfael wypatrywał ich znowu, ale były ukryte w tłumie ludzi gromadzących 

się  z  wolna,  żeby  wyjść  przez zachodnie  drzwi.  On  sam  wyszedł  przez  południowe  i  przez 

klasztor na dziedziniec, żeby znaleźć ją tam czekającą spokojnie, aż procesja braci rozejdzie się 

do różnych obowiązków. Nie zaskoczyło go, że na jego widok jej rysy wyostrzyły się, oczy 

zabłysły i zrobiła krok w jego stronę, wystarczający, by go zatrzymać. 

- Bracie, czy mogę z tobą pomówić? Prosiłam opata o zgodę. - Zabrzmiało to rzeczowo 

i rezolutnie, ale wyglądało na to, że nie ryzykowała najmniejszej niedyskrecji. - Ośmieliłam się 

podejść do niego właśnie teraz, kiedy wychodził. Zdaje się, że on już zna moje imię i ród. To 

możliwe chyba tylko dzięki tobie. 

- Ojciec opat wie wszystko - odrzekł Cadfael - o sprawie, która mnie sprowadziła do 

was z wizytą. Troszczy się o sprawiedliwość jak my wszyscy. Dla żywych i dla zmarłych. Nie 

zabroni żadnej rozmowy, która może służyć temu celowi. 

- Był łaskaw się zgodzić - powiedziała, a jej twarz nagle rozjaśniła się uśmiechem. - A 

teraz dopełniliśmy formalności i mogę znowu odetchnąć. Gdzie możemy porozmawiać? 

Zaprowadził  obie  kobiety  do  pracowni  w  herbarium.  Zrobiło  się  zbyt  chłodno,  żeby 

rozmawiać  na  dworze.  W  jego  piecyku  paliło  się,  choć  płomień  był  przytłumiony,  a  przy 

szeroko otwartych drzwiach, przy bracie Winfrydzie przekopującym grządki przed zimą tuż 

pod  murem  enklawy  i  z  Gunnildą  stojącą  wewnątrz  w  dyskretnym  oddaleniu  nawet  przeor 

background image

Robert  nie  uniósłby  brwi  nad  poprawnością  tej  ich  konferencji.  Pernel  mądrze  zrobiła, 

zwracając się wprost do zwierzchnika, który znał już jej rolę w tej sprawie i z pewnością nie 

miał powodu okazywać dezaprobaty. Czy nie posunęła się dość daleko, by ratować zarówno 

ciało, jak i duszę? I sprowadziła to pierwsze, by mu je pokazać, skoro drugie nie było widoczne. 

- A teraz - powiedział Cadfael, rozdmuchując piecyk, by ukazał błysk czerwieni spoza 

osłon - siadajcie obie i odpocznijcie. I powiedz mi, co cię tu sprowadza na mszę, skoro masz 

własnego księdza i własny kościół? Wiem, bo należy on, jak Upton, do tego klasztoru Świętego 

Piotra  i  Pawła.  A  twój  ksiądz  jest  człowiekiem  uczonym  i  niezwykłym,  jak  wiem  od  brata 

Anzelma, który jest jego przyjacielem. 

- Taki jest - zapewniła gorąco Pernel. -  I  nie  myśl,  że  nie  rozmawiałam  z  nim  bardzo 

poważnie o tej sprawie. - Usiadła skromnie na jednym końcu ławy pod ścianą, wyprostowana, 

z  jasną  twarzą  na  tle  ciemnego  drewna,  z  kapturem  opuszczonym  na  ramiona.  Gunnilda, 

zaproszona  uśmiechem  i  gestem,  wyślizgnęła  się  z  cienia  i  usiadła  na  drugim  końcu  ławy, 

zostawiając  dyskretną  przerwę,  by  zaznaczyć  różnicę  statusu,  niezbyt  jednak  dużą,  by 

podkreślić głębię przymierza ze swą panią. - To właśnie ksiądz Ambroży powiedział coś, co 

sprowadziło  mnie  tutaj  w  tym  właśnie  dniu.  Ksiądz  Ambroży  studiował  przez  kilka  lat  w 

Bretanii. Czy wiesz, bracie, czyj dzień dziś obchodzimy? 

-  Powinienem  wiedzieć  -  powiedział  Cadfael,  porzucając  miech,  który  podniósł 

czerwoną łunę w piecyku. - Jest Walijczykiem jak ja i bliskim sąsiadem tego hrabstwa. I cóż ze 

świętym Tysilionem? 

- Czy wiesz, że udał się do Bretanii, żeby uniknąć prześladowań kobiety? W Bretanii 

opowiadają o jego życiu to samo co w tych czytaniach, które usłyszysz dziś na collatio. Ale tam 

znają go pod innym imieniem. Zwą go Sulien. 

- Och, nie - powiedziała, widząc, z jakim namysłem przygląda jej się Cadfael. - Kiedy 

ksiądz Ambroży mi o tym powiedział, nie uznałam tego za znak niebios. To tylko imię, które 

mnie  popchnęło  do  działania,  bo  przedtem  gryzłam  się  i  zastanawiałam.  Czemu  nie  w jego 

dniu? Ty chyba myślisz, bracie, że Sulien Blount nie jest tak szczery, jak się wydaje. Myślałam 

o tym i pytałam. Chyba sprawy tak się ułożyły, że można go podejrzewać, że coś wie na temat 

tej biedaczki, którą wasz pług wyorał pod miedzą na Polu Garncarza. Że coś wie, a może nawet 

jest winny. Czy to prawda? 

-  Że  coś  wie,  to  pewne  -  odpowiedział  Cadfael.  -  Co  do  winy,  to  tylko  zwykłe 

podejrzenie,  ale  są  podstawy  do  podejrzeń.  -  Była  to  uczciwa  odpowiedź  i  takiej  się 

spodziewała. 

- Czy opowiesz mi całą historię? - spytała. - Wiem tylko to, o czym się plotkuje. Niech 

background image

zrozumiem,  jakie  może  w  tym  być  niebezpieczeństwo.  Winny  czy  niewinny,  nie  pozwolił 

przecież na niesłuszne obwinianie kogo innego. 

Cadfael opowiedział jej wszystko, od pierwszej bruzdy wyoranej przez pług. Słuchała 

uważnie,  marszcząc  gładkie  czoło.  Nie  mogła  uwierzyć  i  nie  wierzyła  w  żadne  zło  w  tym 

młodym  człowieku,  który  odwiedził  ją  w  tak  szlachetnym  celu,  ale  też  nie  ignorowała 

powodów, dla których inni mogli mieć co do niego wątpliwości. W końcu zaczerpnęła tchu i 

zagryzła na chwilę dolną wargę, zastanawiając się. 

- Czy ty uważasz go za winnego? - spytała bez ogródek. 

-  Uważam,  że  wie  coś,  czego  nie  uznał  za  stosowne  wyjawić.  Więcej  nie  powiem. 

Wszystko zależy od tego, czy nam powiedział prawdę o pierścieniu. 

- Ale brat Ruald mu wierzy? 

- Bez zastrzeżeń. 

- I zna go od dzieciństwa? 

- I może być stronniczy - uśmiechnął się Cadfael. - Ale istotnie, on wie więcej o tym 

chłopcu niż ty czyja i najwyraźniej spodziewa się od niego tylko prawdy. 

- I ja także. Ale zastanawiam się nad jednym - powiedziała bardzo poważnie Pernel. - 

Mówisz, że chyba wiedział o tej sprawie, zanim odwiedził swój dom, chociaż on sam mówi, że 

dopiero tam o niej usłyszał. Jeżeli masz rację i jeżeli on usłyszał to od brata Jeremiasza, zanim 

poszedł prosić o pozwolenie na wizytę w Longnerze, czemu nie przyniósł pierścienia od razu i 

nie powiedział, co miał do powiedzenia? Czemu czekał z tym do następnego dnia? Jeżeli miał 

pierścień od dawna, mógł oszczędzić bratu Rualdowi jeszcze jednej nocy zgryzoty. Czemu ktoś 

tak wrażliwy jak on miałby kazać komuś dźwigać takie brzemię godzinę dłużej, a cóż dopiero 

cały dzień? 

To  była  okoliczność,  którą  Cadfael  miał  w  pamięci  od  samego  początku,  ale  nie 

wspomniał  o  tym  Hugonowi,  ponieważ  nie  wiedział  jeszcze,  co  z  tym  począć.  Jeśli  umysł 

Pernel  przechował  tę  samą  wątpliwość,  niech  ona  mówi  zamiast  niego  i  sięga  dalej,  niż  on 

dotąd się starał iść. Powiedział po prostu: 

- Nie badałem tego. To by wymagało wypytania brata Jeremiasza, a tego wolałbym nie 

robić, póki nie będę bardziej pewny swego. Nasuwa mi się tylko jedna myśl. Z jakiegoś sobie 

wiadomego powodu chciał, żeby wyglądało,  że usłyszał  o tej sprawie dopiero, kiedy złożył 

wizytę w Longnerze. 

- Czemu miałby tego chcieć? - oponowała. 

- Przypuszczam, że mógł chcieć porozmawiać z bratem, zanim się na coś zdecyduje. 

Nie było go w domu przez ponad rok. Mógł chcieć się upewnić, że sprawa, o której się właśnie 

background image

dowiedział, nie zagraża jego rodzinie. To naturalne, że dbał o ich dobro, tym bardziej że tak 

długo ich nie widział. 

Na to przystała, z zamyślonym i wymownym skinieniem głowy. 

- Tak. Mam jednak na myśli jeszcze inny powód opóźnienia i jestem pewna, że i ty o 

tym myślisz. 

- A ten powód? 

- Nie miał pierścienia - odpowiedziała zdecydowanie - i nie mógł go pokazać, dopóki 

nie odwiedził domu, żeby go zabrać. 

Mówiła  naprawdę  otwarcie  i  śmiało,  a  Cadfael  mógł  tylko  podziwiać  jej 

prostolinijność. Wierzyła, że Sulien jest wolny nawet od cienia winy, i jej jedynym celem było 

udowodnienie tego światu, ale przekonanie o skuteczności prawdy pchało ją na oślep na jej 

poszukiwanie, pewną, że kiedy ją znajdzie, musi ona być po jej stronie. 

- Wiem - powiedziała - że badam sprawę, która może wydawać się dla niego bolesna, 

ale  ostatecznie  nie  może  tak  być,  bo  jestem  pewna,  że  nie  zrobił  nic  złego.  Nie  ma  innego 

sposobu, niż przyjrzeć się każdej możliwości. Wiem, mówiłeś, że Sulien pokochał tę kobietę i 

sam to powiedział, a jeśli dała ten pierścień innemu mężczyźnie z urazy do męża, mógł to być 

Sulien. Ale równie dobrze mógł to być ktoś inny. Nie próbowałabym zdjąć odium z jednego 

człowieka,  rzucając  je  na  innego,  ale  Sulien  nie  był  jedynym  młodym  mężczyzną  w 

sąsiedztwie. W domu jest drugi brat, starszy od niego. Możliwe, że zainteresowała go kobieta, o 

której wszyscy mówią, że była piękna. Jeżeli Sulien wie coś, czego nie chce wyjawić, może 

równie  dobrze  osłaniać  brata,  jak  chronić  siebie.  Nie  wierzę,  że  nie  pomyślałeś  o  tej 

możliwości. 

- Myślałem o wielu możliwościach - zgodził się spokojnie Cadfael - i braku faktów na 

poparcie którejś z nich. Tak, dla siebie albo dla swego brata mógłby skłamać. Albo dla Rualda. 

Ale tylko jeżeli wie, z taką pewnością jak to, że słońce jutro wstanie, że ta nasza biedaczka to 

naprawdę Generys. I nie zapominaj, że istnieje możliwość, chociaż mniej prawdopodobna od 

czasu jego starań dla Brytryka, że on jednak nie kłamie, że Generys jest cała i zdrowa gdzieś 

tam na wschodzie z mężczyzną, za którym zdecydowała się pójść. I być może nigdy się nie 

dowiemy, kim jest ta ciemnowłosa, którą ktoś pochował z szacunkiem na Polu Garncarza. 

- Ale ty w to nie wierzysz - stwierdziła. 

-  Myślę,  że  prawda,  niczym  cebulka  nabrzmiewająca  pod  ziemią,  choćby  głęboko 

zasadzona, utoruje sobie drogę do światła. 

- I nie możemy nic zrobić, żeby to przyśpieszyć - westchnęła z rezygnacją Pernel. 

- Obecnie nic, tylko czekać. 

background image

- I modlić się, zapewne? - powiedziała. 

Cadfael nie mógł się jednak nie zastanawiać, co ona może zrobić dalej, bo bezczynność 

byłaby dla niej nieznośna teraz, gdy całą swą energię poświęcała temu młodemu człowiekowi, 

którego widziała tylko raz. Czy Sulien odpłacał  jej równie czułą atencją? Nie wiadomo, ale 

Cadfael uważał, że prędzej czy później będzie musiał, bo ona nie miała zamiaru się wycofać. 

Uważał też, że chłopak mógł skończyć o wiele gorzej. Jeżeli, oczywiście, wyjdzie z tej sieci 

tajemnic i podstępów cało i ze spokojnym umysłem, czego z pewnością obecnie mu brak. 

Z Cambridge i  z Moczarów nie było  żadnych wieści.  Nikt  ich jednak nie oczekiwał. 

Podróżni ze wschodu donosili o złej pogodzie z ulewnymi deszczami i pierwszymi zimowymi 

przymrozkami.  Niezbyt  to  kusząca  perspektywa  dla  armii  grzęznącej  w  bagnistej  krainie, 

nieznanej jej, za to dobrze znanej nieuchwytnemu nieprzyjacielowi. Cadfael przypomniał sobie 

o obietnicy danej Hugonowi, nieobecnemu od tygodnia, i poprosił o pozwolenie na pójście do 

miasta i odwiedzenie Aliny i swego chrześniaka. Niebo było zachmurzone, pogoda ze wschodu 

stopniowo  przemieszczała  się  nad  Shrewsbury  z  drobnym  deszczykiem,  prawie  mgłą,  który 

czepiał się włosów i włókien tkaniny i ledwie przyciemniał łupkowo szarą ziemię Podgrodzia. 

Na Polu Garncarza zasiano już oziminę i bydło pasło się na dolnym pasie pastwiska. Cadfael 

nie wracał tam dotąd, by się temu przyjrzeć na własne oczy, ale oczami duszy widział bardzo 

wyraźnie ciemną, żyzną ziemię, gotową wydać nowe życie, zieloną, wilgotną murawę i miedzę 

porośniętą dziką różą pod pasmem krzaków i drzew. To, że kiedyś ukrywała niepoświęcony 

grób, wkrótce zostanie zapomniane. 

Szary, spokojny dzień stworzony był do melancholii. Wielką radością i przyjemnością 

było  wejść  w  bramę  Hugonowego  podwórza  i  zostać  wyściskanym  przez  niesfornego 

chłopczyka  wykrzykującego  wesoło  słowa  powitania.  Jeszcze  miesiąc,  a  Idzi  będzie  miał 

cztery lata. Chwycił całą garścią skraj habitu Cadfaela i pociągnął go radośnie w głąb domu. 

Pod  nieobecność  Hugona  Idzi  był  panem  domu  i  dobrze  wiedział,  jakie  ma  obowiązki  i 

przywileje. Uwolnił Cadfaela od formalności swego dworu, usadził go na honorowym miejscu 

i sam przyniósł mu dzban piwa. Niósł go ostrożnie dziecięcymi rączkami, w obawie rozlania 

zagryzając koniec języka. Jego matka weszła za nim do hallu, zachowując dyskretną odległość, 

tak aby nie naruszać jego godności ani nie zakłócić równowagi. Uśmiechała się do Cadfaela 

ponad  jasną  główką  syna  i  nagle  to  ich  promienne  podobieństwo  zajaśniało  niczym  słońce 

wyłaniające się zza chmur. Ta okrągła poważna buzia z pełnymi dziecięcymi policzkami i ten 

czysty owal z szerokim  czołem i trójkątnym podbródkiem, tak różne, a jednak tak podobne, 

dzieliły  tę  samą  jasność  kolorytu  i  tę  samą  gładką  cerę.  Cadfael  pomyślał,  że  Hugo  jest 

prawdziwym  szczęściarzem,  a  potem  wstrzymał  oddech  w  przesądnej  modlitwie,  by  mu  to 

background image

szczęście sprzyjało nadal, gdziekolwiek jest w tej chwili. 

Jeśli Alina miała jakieś złe przeczucia, nie dawała ich po sobie poznać. Usiadła z nim 

wesoła jak zawsze i rozmawiała o sprawach domowych i o tym, co się działo na zamku pod 

komendą Alana Herbarda ze zwykłym zdrowym rozsądkiem, a Idzi, zamiast wdrapywać się na 

kolana ojca chrzestnego, jak by to zrobił jeszcze przed paru tygodniami, wspiął się na ławę przy 

nim niczym równy mu mężczyzna. 

-  Tak  -  powiedziała  Alina.  -  Dziś  przyjechał  łucznik  z  kompanii  i  mamy  pierwsze 

nowiny. Został ranny w potyczce i Hugo odesłał go, bo był w stanie jechać konno, a zostawili 

po drodze rozstawione konie. Alan mówi,  że wróci  do zdrowia, chociaż teraz nie naciągnie 

łuku. 

- Jak im idzie? - spytał Cadfael. - Wywabili Godfryda z jego jamy? 

Pokręciła przecząco głową. 

- Nie ma na to szans. Wszędzie pełno wody i wciąż pada. Teraz mogą tylko czekać na 

wypady  tamtych  na  plądrowanie  wiosek.  I  nawet  wtedy  król  jest  w  kłopocie,  bo  ludzie 

Godfryda  znają  każdą  ścieżkę  i  mogą  wciągnąć  naszych  w  bagna.  Mimo  to  wyłapali  kilka 

grupek. To nie to, czego pragnie Stefan, ale wszystko, co może uzyskać. Ramsey jest całkiem 

odcięte. Nikt ich stamtąd nie wyciągnie. 

-  A  ta  nudna  zabawa  w  zasadzki  i  czekanie  -  powiedział  Cadfael  -  pochłania  wiele 

czasu. Stefan nie może sobie pozwolić na to zbyt długo. To kosztowne i nieskuteczne, więc 

będzie musiał odstąpić, żeby spróbować czegoś innego. Jeżeli Godfryd wzrasta w siłę, musi się 

zaopatrywać  poza  Moczarami.  Jego  linie  zaopatrzeniowe  mogą  być  narażone  na  ataki.  A 

Hugo? Czy jest zdrów? 

- Chyba jest przemoczony, ubłocony i wyziębiony  - mówiąc to, Alina uśmiechała się 

żałośnie - i pewnie klnie na czym świat stoi, ale był zdrów i cały, kiedy łucznik ruszał w drogę. 

I mówił, że w tej nudnej zabawie, jak to nazwałeś, to Mandeville ponosi straty, ale za małe, by 

mu zaszkodzić. 

- I niewystarczające - powiedział Cadfael z namysłem - żeby zadowolić króla. Myślę, 

Alino, że nie będziemy długo czekać na powrót Hugona do domu. 

Idzi przysunął się bliżej do ojca chrzestnego, ale nie powiedział nic. 

- A ty, mój panie, będziesz musiał przekazać z powrotem dwór i zdać sprawę ze swego 

zarządu. Mam nadzieję, że sprawy nie wymknęły ci się z rąk pod nieobecność szeryfa. 

Zastępca Hugona prychnął pogardliwie na samą myśl, że jego rządy mogły być podane 

w wątpliwość. 

- Jestem w tym dobry - oświadczył. - Mój ojciec tak mówi. Mówi, że trzymam wodze 

background image

krócej niż on. I częściej używam ostróg. 

-  Twój  ojciec  -  odrzekł  Cadfael  z  powagą  -  zawsze  chętnie  oddaje  sprawiedliwość 

nawet  tym,  którzy  go  przewyższają.  -  Mówiąc  to,  wyczuł  za  sprawą  jakiejś  alchemii  uczuć 

uśmiech, któremu Alina nie pozwoliła ukazać się na twarzy. 

- Zwłaszcza kiedy to kobiety - powiedział zadowolony z siebie Idzi. 

- Chętnie w to wierzę - odpowiedział Cadfael. 

Wytrwałość  króla  Stefana  w  jego  przedsięwzięciach  zawsze  była  wątpliwa.  Z 

pewnością to  nie brak odwagi  ani  nawet  brak determinacji kazał  mu  porzucać oblężenie po 

kilku  zaledwie  dniach  i  wyruszać  na  jakiś  nowy,  bardziej  obiecujący  wypad.  To  raczej 

niecierpliwość, zawiedziony optymizm i niechęć do bezczynności skłaniały go do porzucania 

jednego  przedsięwzięcia  dla  innego.  Czasami,  jak  podOksfordem,  potrafił  okazać  hart,  jeśli 

sytuacja  dawała  rozsądną  nadzieję  na  ostateczny  triumf,  ale  tam,  gdzie  pat  był  oczywisty, 

szybko stawał się znużony i wyruszał na nowe pola. W zimowych deszczach Moczarów gniew 

i osobista nienawiść trzymały go dłużej niż zwykle, ale jego sukcesy były mizerne i w ostatnim 

tygodniu listopada stało się oczywiste, że nie może mieć nadziei na dokończenie dzieła. Jego 

wojska, grzęznące w bagnach tych ponurych równin, były z pewnością dość silne, by zamknąć 

terytorium  de  Mandeville’a,  i  wyłapały  już  pewną  liczbę  bandytów,  którzy  zaryzykowali 

wyjście na suchszy teren, było jednak oczywiste, że wróg ma zapasy i może przez jakiś czas 

powstrzymywać się od wypadów. Nie było nadziei na wywabienie ich z jamy. Stefan zaczął 

zmieniać plany z wigorem,  którego mu  nie brakowało  w potrzebie. Swoje lennicze zaciągi, 

zwłaszcza  z  rejonów  potencjalnie  narażonych,  sąsiadujących  z  Walią  albo  z  wątpliwymi 

przyjaciółmi jak earl Chesteru, odesłał z powrotem tam, gdzie były najbardziej użyteczne. Na 

Moczarach zaproponował umieszczenie armii raczej budowniczych niż żołnierzy, rozrzucenie 

pierścienia  warowni  pośpiesznie  wzniesionych  w  odpowiednich  miejscach,  opasujących 

terytorium wyjętych spod prawa i zagrażających liniom zaopatrzeniowym Godfryda, gdy jego 

spichrze się opróżnią. Taki pierścień fortów, obsadzonych przez doświadczonych najemników 

flamandzkich, obeznanych z walką na nizinach wśród kanałów, mógł utrzymać to, co uzyskano 

zimą, dopóki warunki nie zaczną bardziej sprzyjać manewrom w otwartym polu. 

Koniec listopada był blisko, kiedy Hugo i jego zaciąg otrzymali krótkie podziękowanie 

i zwolnienie. Nie stracili ani jednego człowieka, mieli tylko kilku lekko rannych, i dowódca był 

serdecznie  rad,  mogąc  zabrać  swoich  ludzi  taplających  się  w  błocie  wokół  Cambridge  i 

wyruszyć  z  nimi  na  północny  zachód  do  Huntingdon,  gdzie  królewski  zamek  zapewniał 

względne bezpieczeństwo miastu i drogom. Stamtąd posłał ich wprost na zachód do Kettering, 

a sam pojechał na północ, w stronę Peterborough. 

background image

Dopóki  nie  przejechał  mostu  na  Nene  i  wjechał  do  miasta,  nie  zastanawiał  się,  co 

spodziewa się tam znaleźć. Lepiej było, być może, zbliżać się do celu bez żadnych oczekiwań. 

Droga  z  mostu  zaprowadziła  go  na  rynek,  ruchliwy  i  pełen  życia.  Mieszczanie,  którzy 

zdecydowali się zostać, mieli słuszność: miasto okazało się jak dotąd zbyt groźne, by skusić de 

Mandeville’a,  dopóki  dało  się  znaleźć  bardziej  izolowane  i  bezbronne  ofiary.  Hugo  znalazł 

stajnię dla konia i poszedł szukać Priestgate. 

Ten  sklep  tam  był,  a  przynajmniej  był  tam  dobrze  prosperujący  sklep  złotnika.  To 

znalazło potwierdzenie. Hugo wszedł i zapytał młodego człowieka siedzącego przy pracy pod 

oknem  z  tyłu  sklepu  o  mistrza  Jana  Hinde.  Nazwisko  zostało  przyjęte  skinieniem,  a  młody 

człowiek odłożył narzędzia i wyszedł tylnymi drzwiami, by wezwać swego mistrza. Sklep i 

człowiek byli tu, jak Sulien ich zostawił, kierując się z Ramsey na zachód. 

Mistrz Jan Hinde, który wszedł za swoim pomocnikiem z prywatnej kwatery, wyglądał 

na  człowieka  mającego  w  mieście  znaczenie,  który  może  być  patronem  swego  ulubionego 

klasztoru i utrzymywać dobre stosunki z opatem. Miał pięćdziesiątkę, był szczupły i rześki, 

trzymał się prosto i był bogato odziany. Ciemne oczy w szczupłej, stanowczej twarzy oceniły 

Hugona jednym spojrzeniem. 

-  Jestem  Jan  Hinde.  W  czym  mogę  pomóc?  -  Ślady  męczącego  czatowania  w 

wilgotnych i wietrznych zasadzkach i długich jazd pod gołym niebem były widoczne na stroju i 

rynsztunku Hugona. - Przybywasz z królewskiego zaciągu? Słyszeliśmy, że rozpuszcza swoje 

wojsko. Nie zostawia wolnego pola de Mandeville

owi, mam nadzieję? 

- Nic podobnego - zapewnił go Hugo - chociaż mnie odesłał, żebym zajął się własnym 

polem. Nie, nic gorszego was nie spotka po naszym odejściu. Flamandowie oddzielą was od 

niebezpieczeństwa co najmniej jedną warownią, a tamci są zamknięci na swojej wyspie. Król 

nie może zrobić więcej, gdy nadchodzi zima. 

-  Cóż,  żyjemy  niczym  świece  w  oddechu  Boga  -  powiedział  filozoficznie  złotnik  - 

gdziekolwiek jesteśmy. Wiem to od zbyt dawna, by się lękać. Czego ci trzeba, panie, zanim 

udasz się do domu? 

-  Czy  pamiętasz  -  spytał  Hugo  -  młodego  zakonnika,  który  szukał  tu  noclegu 

pierwszego  albo  drugiego  października?  To  było  zaraz  po  złupieniu  Ramsey.  Chłopiec 

przyszedł  stamtąd,  skierowany  do  ciebie  przez  opata.  Opat  Walter  odesłał  go  do  bratniego 

klasztoru w Shrewsbury z nowinami z Ramsey. Czy go pamiętasz? 

- Doskonale - odrzekł Jan Hinde bez wahania. 

- Właśnie kończył swój nowicjat. Braci rozpuszczono dla bezpieczeństwa. Nikt z nas 

łatwo tego nie zapomni. Chciałem pożyczyć chłopcu konia na pierwsze mile, ale mówił, że 

background image

woli iść pieszo, bo tamci roją się jak pszczoły w tej otwartej okolicy. Co z nim? Mam nadzieję, 

że dotarł bezpiecznie? 

- Dotarł i przyniósł wiadomości. Jest zdrów, ale opuścił zakon i wrócił na dwór swego 

brata. 

- Mówił mi wtedy, że ma wątpliwości, czy obrał właściwą drogę - przyznał złotnik. - 

Walter nie jest człowiekiem, który by trzymał młodzika wbrew jego skłonnościom. Co mogę 

jeszcze dodać w jego sprawie? 

-  Czy  on  -  spytał  Hugo  z  namysłem  -  wypatrzył  w  twoim  sklepie  jakiś  szczególny 

pierścień? 

A  kiedy  go  spostrzegł,  czy  pytał  o  kobietę,  od  której  go  kupiłeś  przed  dziesięcioma 

dniami? Prosty srebrny pierścień z małym żółtym kamieniem i inicjałami wyrytymi wewnątrz. 

Czy go wyprosił od ciebie, bo zna tę kobietę od dzieciństwa i jest jej życzliwy? Czy jest w tym 

coś z prawdy? 

Nastąpiła długa chwila ciszy, podczas której złotnik wpatrywał się w niego z namysłem 

wyostrzającym rysy jego szczupłej twarzy. Może rozważał wycofanie się z dalszych zwierzeń, 

bo  nie  wiedział,  co  może  wyniknąć  z  jego  odpowiedzi  dla  młodego  człowieka  być  może 

niewinnie  wplątanego  w  jakieś  nieszczęście.  Ludzie  interesu  są  ostrożni  w  obdarzaniu 

zaufaniem. Jeśli jednak tak było, porzucił swój zamiar po przyjrzeniu się Hugonowi uważnie i 

doszedł, jak się zdawało, do jakiegoś sądu. 

- Wejdź, proszę! - powiedział z równym zastanowieniem co zdecydowaniem. I zwrócił 

się  ku  drzwiom,  z  których  wyszedł,  zapraszając  gestem  Hugona.  -  Wejdź!  Niech  usłyszę 

więcej. Zaszliśmy już tak daleko, że możemy iść dalej razem. 

background image

Rozdział jedenasty 

 

Sulien zrzucił habit, ale nie tak łatwo było odrzucić porządek godzin, który się z nim 

wiązał. Przekonał się, że się budzi o północy na godzinki i laudy i nasłuchuje bicia dzwonu. Był 

wstrząśnięty  i  wystraszony  milczeniem  i  odosobnieniem,  kiedy  powinien  wokół  wyczuwać 

wielu  braci,  poruszających  się  i  oddychających,  cichy  pomruk  głosów  ponaglających 

śpiochów,  a  w  mroku  u  szczytu  nocnych  schodów  powinna  się  jarzyć  lampka  oświetlająca 

zejście do kościoła. Nawet we własnym ubraniu nie czuł się swobodnie po roku spędzonym w 

habicie. Odłożył na bok jedno swoje życie, niezdolny podjąć na nowo starego, tam gdzie je 

kiedyś porzucił, a stworzenie jakiegoś nowego początku okazało się nieoczekiwanie trudne i 

bolesne. Co więcej, sprawy w Longnerze zmieniły się od czasu jego odejścia do Ramsey. Jego 

brat miał młodą żonę, nawykł do rządzenia i cieszył się na potomstwo, bo Jehane była ciężarna. 

Longner był pięknym majątkiem, ale nie dość dużym, by utrzymać dwie rodziny, nawet gdyby 

taki podział był możliwy. Sulien musiał zapewnić sobie samodzielne życie, jak wszyscy młodsi 

synowie.  Spróbował  klasztoru  i  zrezygnował  z  niego.  Rodzina  traktowała  go  z 

wyrozumiałością,  póki  nie  znajdzie  sobie  drogi  w  życiu.  Eudo  był  oddany  swemu  bratu,  a 

Sulien  był  mile  widziany  przez  cały  ten  czas,  jaki  mu  będzie  potrzebny,  póki  nie  podejmie 

decyzji. Longner był jego domem i rad był mieć go na powrót. 

Nikt  jednak  nie  miał  pewności,  czy  Sulien  jest  temu  rad.  Wypełniał  swoje  dni  taką 

pracą,  jaką  mu  proponowano,  w  stajniach  i  w  oborach,  ćwicząc  sokoła  i  psa  gończego, 

pomagając przy owcach i przy bydle na polach, zwożąc drewno na naprawę ogrodzenia i na 

opał. Był chętny i skory do wszystkiego, jakby nagromadziło się w nim takie napięcie energii, 

że musiał ją za wszelką cenę rozładować. 

We dworze był milkliwym towarzyszem, ale zawsze był milczący. Czule opiekował się 

matką i znosił po stoicku pełne udręki godziny z nią, podczas gdy Eudo unikał ich, kiedy tylko 

mógł. Jej żelazne panowanie nad sobą, dzięki któremu ukrywała wszelkie oznaki bólu, było 

godne podziwu, ale jeszcze trudniejsze do zniesienia niż jawna rozpacz. Sulien podziwiał ją, 

skoro nic więcej nie mógł zrobić, a ona okazywała mu wdzięczność, ale trudno powiedzieć, czy 

była rada z jego towarzystwa i czy nie stanowiło ono dodatkowego ciężaru do jej brzemienia. 

Zawsze sądził, że to Eudo jest jej faworytem i że ma lwią część jej miłości. To był zwykły 

porządek rzeczy i Sulien nie widział w tym niczego złego. 

Jego  roztargnienie  i  milkliwość  były  ledwie  zauważane  przez  Eudona  i  Jehane. 

Spodziewali się potomka, byli szczęśliwi, wiedli przyjemne życie, i uznawali za oczywiste, że 

background image

młodzik,  który  zmarnował  rok  życia  przez  nieprzemyślane  powołanie,  powinien  spędzić 

pierwsze tygodnie wolności, zastanawiając się nad swą przyszłością. Zostawiali go więc jego 

myślom, dogadzali mu ciężką pracą, której zdawał się potrzebować, i czekali, aż ujawni swe 

zamiary w stosownym czasie. 

W połowie listopada wyjechał ze zleceniami dla pasterzy Eudona na pola na wschodzie, 

nad rzekę Tern, prawie pod Upton, i przekazawszy je, zawrócił, ale zaraz potem zatoczył łuk i 

pojechał dalej bardzo wolno, zostawiając po lewej wioskę Upton. Nie bardzo wiedział, co nim 

kieruje.  Nie  musiał  się  śpieszyć,  wiedział,  że  nie  jest  potrzebny  w  domu,  a  dzień  chociaż 

pochmurny, był suchy i ciepły. Jechał, oddalając się stopniowo od brzegu rzeki, i dopiero gdy 

wspiął się na grzbiet, który był najwyższym punktem na tych płaskich, otwartych polach, zdał 

sobie sprawę, dokąd jedzie. Przed nim, w niewielkiej odległości, zza kruchych, nagich gałęzi 

ukazywały się dachy Withington, a przysadzista, kwadratowa wieża kościoła wznosiła się nad 

grupą niskich drzew. 

Dotąd nie zdawał sobie sprawy, że stale była w jego myślach od czasu jego wizyty tutaj, 

osadzona  głęboko  w  pamięci,  nienarzucająca  się,  ale  zawsze  obecna.  Teraz  wystarczyło 

zamknąć oczy, aby ujrzał jej twarz równie wyraźnie jak wtedy, kiedy po raz pierwszy usłyszała 

tętent kopyt jego konia na ubitej ziemi dziedzińca i odwróciła się, by zobaczyć, kto nadjeżdża. 

Sposób,  w  jaki  zatrzymała  się  i  obróciła  ku  niemu,  był  niczym  kołysanie  się  kwiatu  w 

najlżejszym z wiatrów, a twarz, którą uniosła ku niemu, była otwarta jak kwiat, bez rezerwy i 

bez strachu, więc już na pierwszy rzut oka zdawał się zaglądać w nią głęboko. Jakby jej ciało, 

choć pełne i zaokrąglone, było przejrzyste z zewnątrz i świetliste od wewnątrz. Słońce świeciło 

nieco blado tego dnia i wydobywało promienność jej rudozłotych oczu i jasność jej szerokiego 

czoła  pod  miękkimi  brązowymi  włosami.  Uśmiechnęła  się  wtedy  do  niego  z  taką  samą 

szczodrą promiennością, dzieląc się ciepłem, by stopić chłód niepokoju w jego myślach i sercu, 

ona, która nigdy przedtem nie widziała go na oczy i mogła już nigdy go nie zobaczyć ani o nim 

pomyśleć. 

On jednak myślał odtąd o niej, czy tego chciał czy nie. 

Ledwie sobie zdawał sprawę, że wciąż jedzie ku dalszemu skrajowi wioski, gdzie leżał 

dwór. Linia palisady wyrosła z pól, ze stromym szczytem dachu wewnątrz, pasiastym wzorem 

pól poza ogrodzeniem i kwadratowym sadem z prawie bezlistnymi drzewami. Przejechał przez 

pierwszy  strumień,  prawie  go  nie  zauważając,  ale  drugi,  bliski  szeroko  otwartej  bramy  w 

ogrodzeniu dworu, kazał mu się nagle zatrzymać i zastanowić, co robi i czy ma do tego prawo. 

Widział  dziedziniec  za  palisadą  i  starszego  chłopca  uważnie  prowadzącego  po 

wymyślnych okręgach kuca z dziewczynką na grzbiecie. Ukazywali się regularnie, przejeżdżali 

background image

i  znikali  znowu.  Chłopiec  wydawał  rozkazy,  a  dziewczynka  trzymała  się  piąstkami  grzywy 

kuca. Raz pojawiła się na chwilę Gunnilda, uśmiechając się i przyglądając, jak jej najmłodsza 

podopieczna, siedząc po męsku jak chłopiec, uderza gołymi piętami po tłustych bokach kuca. 

Potem  odstąpiła,  robiąc  im  miejsce,  i  zniknęła  mu  z  oczu.  Sulien  z  wysiłkiem  wrócił  do 

przytomności i zawrócił ku wiosce. 

I oto zjawiła się tam ona, idąca ku niemu od strony kościoła z koszykiem na ramieniu 

pod fałdami płaszcza i z włosami zaplecionymi w gruby warkocz i przewiązanymi szkarłatnym 

rzemykiem. Patrzyła na niego. Poznała go, zanim uświadomił sobie jej obecność, i zbliżyła się 

bez pośpiechu, ale i bez ociągania, z pewnością siebie i przyjemnością. Wyglądała dokładnie 

tak, jak ją widział przed chwilą oczami swojej duszy, tyle że wtedy nie nosiła płaszcza, a włosy 

miała  rozpuszczone.  Ale  jej  twarz  miała  tę  samą  otwartą  promienność,  a  oczy  tę  samą 

właściwość odsłaniania przed nim serca. 

Przystanęła  kilka  kroków  od  miejsca,  gdzie  zatrzymał  konia,  i  patrzyli  na  siebie  w 

milczeniu przez długą chwilę. Potem powiedziała: 

-  Czy  naprawdę  zamierzałeś  odjechać  teraz,  skoro  już  przyjechałeś?  Bez  słowa?  Nie 

wchodząc? 

Wiedział, że powinien wydrzeć z jakiegoś przytomnego zakątka umysłu dość rozumu i 

właściwe słowa, żeby okazać, że jego obecność tutaj nie ma nic wspólnego z nią albo z jego 

poprzednią wizytą, że ma jakąś sprawę, która mu kazała tu przyjechać, i że musi niezwłocznie 

wracać. Nie znalazł jednak ani jednego słowa, choćby fałszywego, choćby szorstkiego, żeby ją 

od siebie odepchnąć. 

-  Chodź,  poznaj  mojego  ojca  -  powiedziała  po  prostu.  -  Będzie  rad,  bo  wie,  czemu 

przyjechałeś poprzednio. Oczywiście Gunnilda powiedziała mu wszystko, bo skąd by wzięła 

konia i koniuszego, by się dostać do Shrewsbury, do szeryfa? Nikt z nas nigdy nie robił niczego 

za plecami ojca. Wie, że ją prosiłeś, żeby cię nie wydała przed Hugonem Beringarem, i tak 

zrobiła, ale w tym domu nie mamy sekretów. 

W to mógł łatwo uwierzyć. Jej charakter mówił za jej rodzica, niezmienne i beztroskie 

dziedzictwo.  I  choć  wiedział,  że  było  jego  obowiązkiem  odsunąć  się  od  niej,  unikać  jej  i 

zostawić ją w spokoju ducha, i uwolnić jej rodziców od wszelkich przyszłych zmartwień o nią, 

nie mógł tego zrobić. Zsiadł z konia i wszedł z nią, trzymając wodze w ręku, wciąż niemy i 

zmieszany, w bramę Withington. 

Brat Cadfael zobaczył ich razem w kościele na śpiewanej mszy w dniu świętej Cecylii, 

dwudziestego  drugiego  listopada.  Można  było  tylko  snuć  domysły,  czemu  zdecydowali  się 

przybyć tu do opactwa, kiedy mieli swoje własne kościoły parafialne. Być może Sulien nadal 

background image

żywił jakieś niepewne oddanie dla zakonu, z którego odszedł, dla jego stabilności i pewności, 

nie do znalezienia w zewnętrznym świecie, i nadal czuł potrzebę kontaktu z nim od czasu do 

czasu,  kiedy  na  nowo  ukierunkowywał  swoje  życie.  Być  może  ona  pragnęła  usłyszeć 

zachwycającą muzykę brata Anzelma, zwłaszcza w tym dniu spośród dni wszystkich innych 

świętych.  Albo  może,  jak  pomyślał  Cadfael.  uznali  to  miejsce  spotkań  za  dogodne  i 

niewątpliwie godne szacunku, bo jeszcze nie posunęli się tak daleko, by pokazywać się razem 

publicznie bliżej domu. Jakikolwiek był powód, stali razem w nawie, przy ołtarzu parafialnym, 

przez który mogli patrzeć w głąb prezbiterium i słyszeć  śpiew niestłumiony przez masywne 

filary. Stali blisko siebie, ale nie dotykali się, nawet nie ocierali rękawami, bardzo spokojni, 

bardzo uważni, z poważnymi twarzami i szeroko otwartymi oczami. Cadfael choć raz widział 

tę  dziewczynę  poważną,  chociaż  wciąż  promienną,  a  chłopca  zarazem  odprężonego  i 

spokojnego,  chociaż  cień  niepokoju  wciąż  był  widoczny  w  małej  zmarszczce  między  jego 

brwiami. 

Kiedy  bracia  odchodzili  po  mszy,  Sulien  i  Pernel  wyszli  już  zachodnimi  drzwiami. 

Cadfael poszedł do swej pracy w ogrodzie, zastanawiając się, jak często tak się widywali i jak 

doszło  do  ich  pierwszego  spotkania,  bo  choć  tych  dwoje  nie  spojrzało  na  siebie  podczas 

nabożeństwa  ani  nie  zetknęło  się  dłońmi,  ani  nic  okazało,  że  wiedzą  o  swej  wzajemnej 

obecności,  było  coś  w  ich  zachowaniu  i  skupieniu  uwagi,  co  ich  wiązało  ponad  wszelką 

wątpliwość. 

Łatwo  było  wytłumaczyć  tę  ambiwalentną  aurę  wokół  nich,  tak  wyraźnie  będących 

razem  i  tak  milczących  osobno.  Nie  było  żadnego  rozwiązania,  żadnego  rozstrzygnięcia  tej 

dychotomii, dopóki nie znajdą odpowiedzi na to jedno trawiące ich pytanie. Ruald, który znał 

najlepiej tego chłopca, nigdy nie miał najmniejszego powodu wątpić w prawdziwość jego słów, 

a  ta  prosta  pewność  była  dla  niego  zbawienna.  Cadfael  nie  miał  jednak  jeszcze  pewności. 

Natomiast  Hugo,  jego  kopie  i  łucznicy  wciąż  byli  wiele  mil  stąd,  a  ich  los  nadal  nieznany, 

można było zatem tylko czekać. 

Ostatniego  dnia  listopada  jakiś  łucznik  z  garnizonu,  brudny  i  ubłocony  po  przebytej 

drodze,  nadjechał  ze  wschodu,  przystając  najpierw  przy  Świętym  Idzim.  Wykrzyczał  tam 

nowinę,  że  oddział  szeryfa  jest  niedaleko,  tak  samo  nietknięty,  jak  gdy  opuszczał  miasto, 

oprócz  paru  sińców  i  zadrapań,  i  że  zaciągi  króla  z  hrabstw,  te  najbardziej  potrzebne  gdzie 

indziej, zostały odprawione do swoich garnizonów co najmniej na zimę. Taktyka króla uległa 

zmianie z prób usunięcia i zniszczenia wroga na otoczenie go i zmniejszenie szkód, jakie może 

wyrządzić sąsiadom. Kampania jest raczej odłożona niż zakończona, ale to oznacza bezpieczny 

powrót ludzi z Shropshire na własne pastwiska. Zanim kurier wjechał na Podgrodzie, nowina 

background image

zdążyła się już rozejść, on zaś zwalniał, by ją wykrzykiwać na nowo i odpowiadać na rzucane 

pytania mieszkańców. Wybiegali ze swych domów, sklepów i gospodarstw z narzędziami w 

ręku, kobiety od kuchni, kowal od kowadła, ksiądz Bonifacy ze swej izby nad północną kruchtą 

kościoła  opactwa,  z  oznakami  ulgi  i  radości,  przekazując  jeden  drugiemu  szczegóły,  które 

chwytali przypadkiem z ust kuriera. 

Zanim samotny jeździec minął strażnicę przy bramie opactwa i skierował się na most, 

do Świętego Idziego doleciał tętent wielu kopyt i słaby brzęk uprzęży, a ludność Podgrodzia 

została, by powitać powracającą kompanię. Praca mogła poczekać godzinę czy dwie. Nowina 

krążyła już nawet w murach opactwa i bracia gromadzili się na zewnątrz, by obserwować ten 

powrót. Cadfael, który wstał przedtem przed świtem, żeby ich pożegnać, wyszedł zadowolony, 

by zobaczyć ich bezpiecznych w domu. 

Przybyli, co zrozumiałe, nieco mniej nieskazitelni, niż kiedy odjeżdżali. Proporce były 

pobrudzone i postrzępione, a czasem podziurawione, lekkie zbroje powgniatane i zmatowiałe, 

kilka głów w opatrunkach, jedno czy drugie ramię na temblaku i kilka bród tam, gdzie dawniej 

nie było zarostu. Jechali jednak w dobrym szyku i pokazali się bardzo chwalebnie, choć nie do 

końca udało im się usunąć z szat plamy z podróży i błoto. Hugo dogonił swoich ludzi, zanim 

dotarli do Coventry, i zarządził tam postój, żeby zarówno ludzie, jak i konie mogli odpocząć i 

oporządzić się. Wozy ze sprzętem i piesi łucznicy mogli ciągnąć z Coventry bez pośpiechu, bo 

drogi tam były otwarte i dobre, a wiadomość, że są bezpieczni, pobiegła przed nimi. 

Prowadzący kolumnę Hugo pozbył się kolczugi i jechał wygodnie w swym kaftanie i 

płaszczu. Wyglądał na czujnego i ożywionego i  rumienił się, bo sprawiały mu przyjemność 

gwar i oznaki ulgi i radości, towarzyszące przejazdom przez Podgrodzie, a z pewnością i w 

dalszej drodze przez miasto. Hugo kpił sobie z pochwał i oklasków, dobrze wiedząc, jak mało 

je dzieli od szemrania i zarzutów, które mogły go powitać, gdyby stracił jakichś ludzi, obojętne 

w jak desperackim starciu. Było jednak rzeczą ludzką czerpać przyjemność ze świadomości, że 

nie stracił nikogo. Powrót z Lincoln przed trzema laty nie był podobny do tego, więc mógł 

sobie teraz pozwolić na to, by się cieszyć tym serdecznym powitaniem. 

Przy bramie opactwa poszukał wzrokiem Cadfaela w gronie głów z tonsurami i znalazł 

go na stopniach zachodnich drzwi. Hugo szepnął  słowo do ucha swego kapitana i  wyjechał 

swym siwkiem z kolumny, nie zsiadając jednak z konia. Cadfael sięgnął do jego uzdy, bardzo 

zadowolony. 

- No, chłopcze, oto powitanie, jakie się rzadko zdarza. Ledwie jakieś zadrapania, a nie 

straciłeś nikogo! Kto mógłby chcieć więcej? 

- Ja tam chciałem skóry de Mandville’a - powiedział Hugo z uczuciem - ale on ją nadal 

background image

nosi, a Stefan niewiele może zrobić, dopóki nie wykurzymy szczura z jego nory. Czyś widywał 

Alinę? Wszystko w porządku? 

- Wszystko u niej dobrze, a będzie dużo lepiej, kiedy zobaczy twoją twarz w drzwiach. 

Czy zajdziesz do Radulfusa? 

- Jeszcze nie! Nie teraz! Muszę zapłacić ludziom i odesłać ich do domów, a potem sam 

się wymknę do domu. Cadfaelu, zrób coś dla mnie! 

- Z przyjemnością - odrzekł serdecznie Cadfael. 

- Chcę widzieć młodego Blounta, i to gdziekolwiek, byle nie w Longnerze, bo chyba 

jego matka nie wie nic o sprawie, w którą się wplątał. Ona nigdzie nie wychodzi, żeby słuchać 

rozmów, a rodzina chroni  ją przed dodatkowymi  kłopotami. Jeśli jej nie powiedzieli  o tych 

zwłokach, któreście znaleźli, niech Bóg broni, żebym to ja miał zadać jej ten cios. Ma dość 

zmartwień. Poproś opata o zgodę i znajdź sposób, żeby sprowadzić chłopaka do zamku. 

- Masz zatem wiadomości! - Nie spytał jednak jakie. - Łatwiej będzie sprowadzić go 

tutaj,  a  Radulfus  musi  o  tym  usłyszeć  prędzej  czy  później,  cokolwiek  to  może  być.  On  był 

jednym  z  nas,  przybędzie  na  wezwanie.  Radulfus  może  znaleźć  jakiś  pretekst.  Troska  o 

niedawnego syna. I to nie będzie kłamstwo! 

-  Świetnie!  -  rzekł  Hugo.  -  To  podziała!  Sprowadźcie  go  i  zatrzymajcie,  dopóki  nie 

przybędę. 

Uderzył piętami w szare cętkowane boki konia, a Cadfael puścił uzdę. Hugo odjechał 

cwałem za swymi żołnierzami ku mostowi i miastu. Ich posuwaniu się towarzyszył cichnący 

odgłos  powitań,  niczym  fala  tocząca  się  w  oddali,  podczas  gdy  na  Podgrodziu  gwar 

zadowolonych  i  wdzięcznych  głosów  przybrał  formę  pomruku,  jakby  pszczół  na  kwitnącej 

łące. Cadfael wrócił na wielki dziedziniec i poszedł prosić o posłuchanie u opata. 

Nietrudno było wymyślić wiarygodny powód złożenia wizyty w Longnerze. Była tam 

chora  kobieta,  która  w  swoim  czasie  korzystała  z  jego  umiejętności,  przynajmniej  dla 

złagodzenia bólu. Był też młodszy syn, który niedawno wrócił, zgodził się zabrać dla matki 

zapas tego samego syropu i spróbować przekonać ją, by go znowu zażywała po długim okresie 

odmawiania  leków.  Zapytanie  o  zdrowie  matki  z  jednoczesnym  ponowieniem  ojcowskiego 

zaproszenia przez opata syna, tak niedawno jeszcze będącego pod jego opieką, nie powinno 

budzić podejrzeń. 

Cadfael tylko raz widział przedtem Donatę Blount, w dniach gdy miała jeszcze dość sił, 

żeby wychodzić z domu i bywać w okolicy. Była wtedy skłonna prosić i przyjąć poradę brata 

Edmunda,  szpitalnika,  a  ten  zaprowadził  ją  do  pracowni  brata  Cadfaela.  Przez  kilka  lat  nie 

myślał  o  tej  wizycie,  ona  zaś  przez  ten  czas  robiła  się  coraz  słabsza,  a  choroba  czyniła 

background image

nieskończenie wolne spustoszenie i  nie widywało się jej już poza dziedzińcem  Longneru, a 

ostatnio i tam niezbyt często. Hugo miał słuszność: jej mężczyźni z pewnością chronili ją przed 

wszystkim, co mogło dorzucić trosk do brzemienia, które już dźwigała. Jeśli musi się w końcu 

dowiedzieć o złu, niech przynajmniej będzie ono dowiedzione i pewne. 

Pamiętał,  jak  wyglądała  dawniej,  kiedy  jedyny  raz  widział  ją  na  własne  oczy:  nieco 

przewyższająca  jego  własny  skromny  wzrost,  smukła  jak  wierzba  nawet  wtedy,  o  czarnych 

włosach dotkniętych tu i ówdzie pasmami siwizny i oczach połyskujących ciemnym błękitem. 

Hugo mówił, że była teraz jak sucha gałązka, każdy jej ruch stanowił wysiłek, każdą chwilę 

wypełniał  ból.  Maki  z  Lethe  mogły  przynajmniej  zapewnić  jej  sen,  gdyby  chciała  z  nich 

skorzystać.  Cadfael  zastanawiał  się  jednak  w  głębi  duszy,  czy  ona  nie  powstrzymywała  się 

przed ich przyjmowaniem po to, by przyśpieszyć nadejście śmierci i uwolnić się od cierpienia. 

Było wczesne popołudnie i pochmurny dzień. Chmury zbierały się od rana, opadając 

nisko, ale nie było wiatru ani nie zanosiło się na deszcz. Kiedy już wyjechał z miasta i skierował 

się ku promowi, uświadomił sobie ciążącą nad wszystkim nieruchomą ciszę, w której żaden liść 

ani źdźbło trawy nie poruszały się w ciężkim jak ołów powietrzu. Spojrzał w górę ku rzędowi 

drzew  rosnących  nad  Polem  Garncarza,  kiedy  przejeżdżał  wzdłuż  łąk.  Żyzna  ciemna  rola 

zaczynała się okrywać cieniem zieleni, ulotnym i złudnym jak welon. Nawet bydło na równinie 

nad rzeką stało nieruchome jakby spało. 

Przejechał  przez  porządnie  utrzymany  pas  lasu  poza  łąkami  i  w  górę  po  pochyłości 

polany w otwartą bramę dworu Longner. Chłopiec stajenny podbiegł do uzdy kuca, a służąca 

idąca  przez  podwórze  z  mleczarni  zawróciła,  by  zapytać,  jaką  ma  sprawę,  z  pewnym 

zdziwieniem i ciekawością, jakby niespodziewani goście byli tu wielką rzadkością. I zapewne 

tak  było,  bo  dwór  leżał  za  daleko  od  gościńców,  by  podróżni  szukali  tu  noclegu  albo 

schronienia  przed  niepogodą.  Ci,  którzy  składali  im  wizyty,  przybywali  w  jakimś  celu,  nie 

przez przypadek. 

Cadfael spytał o Suliena w imieniu opata, ona zaś skinęła głową ze zrozumieniem, a jej 

uprzejmość złagodniała w uśmiechu zrozumienia. Zakon nie lubi oczywiście wypuszczać z rąk 

młodego człowieka, który już w nim przebywał, i to może być warte wizyty tak szybko po jego 

ucieczce,  póki  rozstrzygnięcie  jest  wątpliwe,  dla  sprawdzenia,  czy  nie  da  się  go  perswazją 

nakłonić do powrotu. Pomyślała coś takiego, ale pobłażliwie. To dobrze. Niech to rozpowie 

reszcie domowników, a wyjazd Suliena na wezwanie opata potwierdzi jedynie tę opowieść, a 

może nawet poda w wątpliwość dotychczasowe rozstrzygnięcie. 

- Proszę wejść, znajdzie ich brat w bawialni. Jest brat serdecznie witany. 

Patrzyła,  jak  wchodzi  na  pierwsze  stopnie  schodów  do  hallu,  zanim  sama  weszła  do 

background image

przyziemia,  gdzie przez szeroko otwarte  wrota  wtaczano i  ustawiano jakieś beczki.  Cadfael 

wszedł  do  hallu,  mrocznego  po  otwartym  dziedzińcu  i  jeszcze  ciemniejszego  z  winy 

pochmurnego dnia, i przystanął, by oczy przywykły do zmiany oświetlenia. O tej porze dnia 

ogień był podsycony, ale przytłumiony, i miał się palić wolno do wieczora, gdy domownicy 

zbiorą się przy nim, by cieszyć się światłem i ciepłem. Teraz wszyscy byli w pracy, na zewnątrz 

albo w kuchni czy w spiżarniach. 

Hall był pusty, ale ciężka zasłona z półotwartych drzwi w drugim końcu sali została 

odsunięta. Cadfael słyszał dobiegające stamtąd głosy. Jeden był męski, młody i niski. Eudona 

czy Suliena? Nie był pewny. A kobiecy? Nie, kobiece, bo były dwa, jeden niski, powolny i 

wyraźny, jakby potrzebny był jakiś wysiłek przy układaniu i wymawianiu słów, drugi młody, 

świeży, słodki i pełen szczerości. Ten głos Cadfael rozpoznał. A więc posunęli się daleko i to 

ona, albo zbieg okoliczności, albo sam los sprawił, że Sulien sprowadził ją do domu. Zatem to 

Sulien musi być z nią w bawialni. 

Cadfael zastukał w drzwi, przystając w progu. Głosy urwały się nagle, Suliena i Pernel 

w  natychmiastowym  rozpoznaniu,  pani  Donaty  z  lekkim  zaskoczeniem,  ale  i  uprzejmą 

tolerancją. Obcych było tu niewielu i mogli dziwić, ale nie naruszało to w niczym jej godności. 

- Pokój  wam  wszystkim!  - powiedział Cadfael.  Te słowa nasunęły mu  się same jako 

zwyczajowe błogosławieństwo, ale poczuł natychmiastowe ukłucie winy, gdy ich użył, bo aż 

za  dobrze  wiedział,  że  to,  co  im  przynosi,  może  być  wszystkim,  tylko  nie  pokojem.  - 

Przepraszam, że wszedłem tak niespodziewanie. Skierowano mnie wprost do was. Czy mogę 

wejść? 

- Wejdź, bracie, serdecznie witamy! - odpowiedziała Donata. 

Jej  głos  był  niemal  bardziej  cielesny  niż  jej  ciało,  chociaż  mówiła  z  wysiłkiem. 

Usadzono  ją  na  szerokiej  ławie  pod  przeciwległą  ścianą,  a  pojedyncza  pochodnia  rzucała 

migoczące światło z uchwytu ponad nią. Podparto ją poduszkami starannie spiętrzonymi, by ją 

podtrzymywać  wyprostowaną.  Pod  stopami  miała  wyściełany  podnóżek.  Wąski  owal  jej 

twarzy miał półprzejrzystą, błękitnawą barwę cieni na nietkniętym stopą śniegu. Oświetlały go 

wielkie, zapadnięte oczy lśniące ciemnym błękitem. Ręce spoczywające na poduszkach były 

wątłe jak pajęczyna, a ciało w ciemnej sukni i brokatowym bliaucie było niemal samą skórą i 

kośćmi. Wciąż jednak była tu panią i mogła pełnić tę funkcję. 

- Przyjechałeś ze Shrewsbury? Eudo i Jehane będą niepocieszeni. Pojechali do księdza 

Eadmera w Atcham. Siądź tu, bracie, bliżej mnie. Lubię widzieć twarze gości, a mój wzrok nie 

jest już taki jak dawniej. - Sulienie, nalej piwa naszemu gościowi. Jestem pewna - powiedziała, 

obdarzając Cadfaela delikatnym, spokojnym uśmiechem, który zmiękczył stoicki wyraz jej ust 

background image

- że twoja wizyta ma związek z moim synem. To jeszcze jedna przyjemność, jaką mam z jego 

powrotu. 

Pernel  nie  mówiła  nic.  Siedziała  po  prawej  ręce  Donaty,  bardzo  cicha  i  spokojna,  z 

oczami  utkwionymi  w  Cadfaelu.  Pomyślał,  że  szybciej  niż  Sulien  wyczuła  głębszy  i 

poważniejszy cel tej nieoczekiwanej wizyty. Jeśli tak było, zataiła to. Pozostała opanowaną i 

pełną szacunku wobec starszych, dobrze sytuowaną młodą damą. Cadfael pomyślał, że to jej 

pierwsza wizyta, bo oboje młodzi byli nieco spięci. 

- Nazywam się Cadfael. Twój syn był moim pomocnikiem w herbarium przez te kilka 

dni, które spędził z nami. Z żalem się z nim rozstałem, ale nie żałuję, że wrócił do życia, jakie 

wybrał. 

-  Brat  Cadfael  był  łagodnym  zwierzchnikiem.  -  Sulien  podał  mu  kufel  z  nieco 

wymuszonym uśmiechem. 

- Wierzę - powiedziała - po tym wszystkim, co mi o nim opowiadałeś. A ja pamiętam 

cię, bracie, i lek, jaki mi przyrządzałeś parę lat temu. Byłeś tak miły, by mi przysłać nowy zapas 

przez  Suliena.  Namawiał  mnie  do  zażywania  tego  syropu.  Niczego  mi  jednak  nie  trzeba. 

Widzisz, że mam dobra opiekę i jestem ukontentowana. Zabierz swoją buteleczkę, bo mogą jej 

potrzebować inni. 

- To był pierwszy powód mojej wizyty - odrzekł Cadfael. - Spytać, czy ci się przydał ten 

wywar, czy może trzeba ci czegoś innego. 

Uśmiechnęła się do niego, ale powiedziała tytko: 

- A ten drugi powód? 

- Ojciec opat przysłał mnie, bym zapytał, czy Sulien zechce wrócić ze mną i złożyć mu 

wizytę. 

Sulien  stał  naprzeciw  niego  z  nieodgadnioną  twarzą,  ale  odsłonił  się  na  sekundę, 

poczuwszy suchość ust. 

- Teraz? 

-  Teraz.  -  To  słowo  padło  zbyt  ciężko.  Trzeba  je  było  złagodzić.  -  Uważał  Suliena  - 

powiedział Cadfael, zwracając się do Donaty - przez krótki czas za swego syna. Nie wycofuje 

ojcowskiej życzliwości. Będzie rad cię zobaczyć i dowiedzieć się - mówił z emfazą, patrząc 

znowu w twarz młodzieńca - że u ciebie wszystko dobrze. Niczego bardziej nie pragniemy. - 

Cokolwiek  nastąpi,  to  przynajmniej  było  prawdą.  Czy  mogą  mieć  nadzieję,  że  dostaną  i 

zachowają to, czego pragną, to rzecz inna. 

- Czy mogę prosić o godzinę zwłoki? - spytał Sulien. - Muszę odprowadzić Pernel do 

domu. Powinienem to chyba zrobić najpierw. - Te słowa były przeznaczone dla Cadfaela, który 

background image

wiedział, jak je rozumieć: „Może minąć wiele czasu, zanim wrócę z opactwa, lepiej zamknąć 

niedokończone sprawy”. 

- Nie ma takiej potrzeby - oświadczyła Donata. - Pernel zostanie ze mną na noc, jeśli 

będzie tak miła. Poślę chłopaka do Withington, żeby zawiadomić jej ojca, że jest tu ze mną 

bezpieczna.  Nie  miewam  zbyt  wielu  młodych  gości,  więc  nie  mogę  sobie  pozwolić  na  zbyt 

szybkie rozstanie się z nią. Ty jedź z bratem Cadfaelem, a my mile spędzimy razem czas do 

twego powrotu. 

To  wywołało  błysk  czujności  w  twarzach  Suliena  i  Pernel.  Wymienili  krótkie 

spojrzenia i Pernel powiedziała bez namysłu: 

- Bardzo bym chciała, jeśli naprawdę pozwalasz mi zostać. Jest tam Gunnilda do opieki 

nad dziećmi, a moja matka z pewnością da sobie radę beze mnie przez jeden dzień. 

Cadfael zastanawiał się, czy to możliwe, że Donata nawet w tak ciężkim stanie myślała 

o  swoim  młodszym  synu  i  serdecznie  witała  pierwsze  oznaki  jego  zainteresowania 

odpowiednią  młodą  kobietą.  Matka  o  silnym  charakterze,  oswojona  już  z  własną  powolną 

śmiercią, może również chcieć zamknąć niedokończone sprawy. 

Zdał sobie sprawę, że to go w niej najbardziej przerażało. Ten niszczący wróg, który 

pobielił jej włosy i  skurczył  ją do skóry i  kości, wciąż jeszcze jej nie postarzył.  Wyglądała 

raczej  jak  zabłąkana  młoda  dziewczyna,  zwiędła,  wychudzona  i  wygłodzona  w  swoich 

kwietniowych  dniach,  kiedy  pąk  powinien  się  rozwijać.  Przy  promiennej  Pernel  była  jak 

zdmuchnięta smuga dymu, jak duch dziecka. W tej komnacie jednak nadal dominowała. 

-  Idę  więc  do  stajni  -  powiedział  Sulien  prawie  tak  lekko,  jakby  miał  na  myśli 

przejażdżkę  po  lesie  dla  zaczerpnięcia  powietrza.  Pochylił  się,  by  pocałować  zapadnięty 

policzek  matki,  ona  zaś  podniosła  dłoń  i  dotknęła  jego  twarzy.  Odczuł  to  jak  muśnięcie 

uschniętego  liścia.  Nie  pożegnał  się  z  nią  ani  z  Pernel.  To  mogłoby  się  przemienić  w  coś 

zdradziecko  złowieszczego.  Ruszył  żwawo  przez  hall.  Cadfael  pożegnał  się  najmilej,  jak 

potrafił, i pośpieszył dołączyć do niego przy stajniach. 

Dosiedli koni na podwórzu i wyjechali ramię w ramię, nie mówiąc ani słowa, dopóki nie 

zagłębili się w paśmie lasu. 

-  Na  pewno  już  to  słyszeliście  -  powiedział  Cadfael.  -  Hugo  wrócił  dziś  ze  swoim 

zaciągiem. Bez strat! 

-  Tak,  słyszeliśmy.  Wyczułem  -  odrzekł  Sulien  z  gorzkim  uśmiechem  -  czyj  to  głos 

mnie  woła.  Dobrze  jednak  zrobiliście,  pozwalając  opatowi  go  zastąpić.  Dokąd  naprawdę 

jedziemy? Do opactwa czy do zamku? 

- Do opactwa. To przynajmniej była prawda. Powiedz mi, ile ona wie? 

background image

- Moja matka? Nic. Nic o morderstwie, nic o Gunnildzie ani o Brytryku, ani o czyśćcu 

Rualda. Ona nie wie nawet, że wasz pług wyorał ciało kobiety na naszej dawnej ziemi. Eudo 

nigdy  nie  wspomniał  o  tym  ani  słowem,  ani  nikt  inny.  Widziałeś  ją  -  powiedział  po  prostu 

Sulien. - Nikt z nas nie pozwoli dorzucić jeszcze jednej troski, choćby małej, do jej brzemienia. 

Dziękuję, że jesteś tej samej myśli. 

- Jeśli to może być przedłużone - odrzekł Cadfael - to będzie. Prawdę mówiąc jednak, 

nie jestem pewny, czy oddajecie jej przysługę. Czy nie myśleliście, że może być silniejsza od 

was wszystkich? I że w końcu, co gorsza, ona będzie musiała się dowiedzieć? 

Sulien jechał przez chwilę obok z podniesioną głową i wzrokiem utkwionym gdzieś w 

dali, a jego profil, wyraźnie widoczny na tle nieba z ciężkimi chmurami, był blady i zacięty jak 

nieruchoma maska. Jeszcze jeden stoik, mający w sobie wiele z matki. 

- Czego najbardziej żałuję - powiedział w końcu z namysłem - to zbliżenia do Pernel. 

Nie  miałem  prawa.  Hugo  Beringar  znalazłby  w  końcu  Gunnildę,  a  ona  ujawniłaby  się, 

usłyszawszy, że to potrzebne, bez mojego wtrącania się. A teraz, sam widzisz, ile narobiłem 

szkody. 

- Myślę - odpowiedział Cadfael - że ta pani gra tu równie ważną rolę jak ty. I wątpię, by 

tego żałowała. 

Sulien wjechał z pluskiem w bród przed swoim towarzyszem. Jego zdecydowany głos 

doleciał uszu Cadfaela: 

-  Można  coś  zrobić,  żeby  naprawić  to,  co  uczyniliśmy.  A  co  do  mojej  matki,  tak, 

rozważałem taki koniec. Nawet się na to przygotowałem. 

background image

Rozdział dwunasty 

 

Po  nieszporach  zebrali  się  we  czterech  w  rozmównicy  opata,  odcięci  od  świata  za 

zamkniętymi  okiennicami  i  drzwiami.  Musieli  czekać  na  Hugona.  Miał  przegląd  garnizonu, 

zaciężnych  zwolnionych  z  feudalnej  posługi,  którym  musiał  zapłacić  i  odesłać  do  rodzin,  i 

kilku rannych, którymi trzeba było się zająć. Dopiero potem mógł sztywno zsiąść z konia na 

dziedzińcu własnego domu, uścisnąć żonę i syna, zdjąć brudny strój podróżny i odetchnąć przy 

stole. Dalsze badanie niepewnego świadka mogło poczekać godzinę czy dwie bez szkody. 

Po nieszporach jednak przyszedł,  odprężony i  odświeżony, ale czujny.  Zdjął  płaszcz 

przy  drzwiach  i  pokłonił  się  opatowi.  Radulfus  zamknął  drzwi  i  zapadła  cisza,  krótka,  ale 

głęboka. Sulien siedział cichy i niemy na ławie opartej o wykładaną drewnem ścianę. Cadfael 

wycofał się do kąta przy zamkniętym oknie. 

- Muszę ci podziękować, ojcze - zaczął Hugo - za udostępnienie tego miejsca. Byłoby 

mi przykro nachodzić rodzinę w Longnerze, a wiem, że ta sprawa interesuje i ciebie. 

-  Ufam,  że  wszystkich  nas  interesuje  prawda  i  sprawiedliwość  -  odrzekł  opat.  -  Nie 

mogę  też  zrzucać  całej  odpowiedzialności  na  syna,  który  odszedł  w  świat.  Jak  Sulien  wie. 

Prowadź sprawę, Hugonie, wedle uznania. 

Wskazał miejsce Hugonowi obok siebie, za stołem uprzątniętym teraz z pergaminów i 

spraw codziennych. Hugo przyjął zaproszenie i usiadł z westchnieniem. Wciąż był obolały od 

siodła, a jego skaleczenia były świeżo zaleczone, ale przyprowadził swą kompanię z Moczarów 

w  nienaruszonym  stanie,  co  stanowiło  wystarczające  osiągnięcie.  Miał  teraz  wyjawić,  co 

jeszcze ze sobą przywiózł, a ci trzej mieli się tego dowiedzieć. 

- Sulienie, nie muszę ci przypominać, ani tym, którzy byli świadkami, o zeznaniu, jakie 

złożyłeś w sprawie pierścienia żony Rualda i jak do niego dotarłeś w sklepie Jana Hindego na 

Priestgate w Peterborough. Pytałem o nazwisko i adres, a ty mi je podałeś. Z Cambridge, kiedy 

mnie  zwolniono  ze  służby,  udałem  się  do  Peterborough.  Znalazłem  Priestgate.  Znalazłem 

sklep. Znalazłem Jana Hindego. Rozmawiałem z nim, Sulienie, i przekażę jego oświadczenie 

tak,  jak  je  usłyszałem.  Tak  -  powiedział  Hugo  z  zastanowieniem,  utkwiwszy  wzrok  w 

pobladłej, lecz opanowanej twarzy Suliena. - Hinde dobrze cię pamięta. Przyszedłeś do niego z 

polecenia opata Waltera, a on cię przyjął na jedną noc i wyprawił na drugi dzień w drogę do 

domu. To jest prawda i on to potwierdza. 

Przypominając  sobie,  jak  ochoczo  Sulien  podawał  nazwisko  złotnika  i  adres  sklepu, 

Cadfael nie miał wątpliwości co do prawdziwości tej części historii. Nie wydawało się wtedy 

background image

możliwe, by jej pozostałą część kiedykolwiek sprawdzono. Twarz Suliena wciąż była  jak z 

marmuru, a jego oczy nie opuszczały twarzy Hugona. 

- Kiedy go jednak zagadnąłem o pierścień, spytał, o jaki pierścień chodzi. A gdy mu go 

opisałem,  był  całkiem  pewny, że nigdy nie  widział takiego pierścienia i  nie kupował  go od 

kobiety, o której  wspominałeś. Tak niedawnej  transakcji nie zapomniałby  nawet,  gdyby nie 

prowadził zapisów, a prowadził. Nigdy ci nie dał pierścienia, bo go nigdy nie miał. To, co nam 

opowiedziałeś, było kłamstwem. 

Nowa  cisza  spadła  niczym  kamień  i  zaległa  na  dobre  za  sprawą  braku  poruszenia  u 

Suliena.  Nie  odezwał  się  ani  nie  spuścił  wzroku.  Jedynie  drobny  spazmatyczny  ruch 

muskularnej  ręki  Radulfusa  opartej  na  stole  przełamał  napięcie  w  pomieszczeniu.  To,  co 

Cadfael przewidywał od chwili, gdy przekazał wezwanie opata i ujrzał wyraz twarzy Suliena, 

kiedy je otrzymał, okazało  się dla Radulfusa  wstrząsem.  Niewiele było  ludzkich zachowań, 

których nie napotkał dotąd w życiu. Znał kłamców i radził sobie z nimi bez zdziwienia, ale tego 

się nie spodziewał. 

- Ty jednak pokazałeś pierścień - ciągnął wytrwale Hugo - a Ruald go rozpoznał. Skoro 

go nie dostałeś od złotnika, skąd go masz? Opowiedziałeś historię, która okazała się fałszywa. 

Teraz  masz  szansę  opowiedzieć  inną,  prawdziwszą.  Nie  wszyscy  kłamcy  mają  taką  szansę. 

Mów, co masz do powiedzenia. 

Sulien otworzył usta z wyraźnym wysiłkiem, niczym ktoś obracający klucz w zamku 

stawiającym opór. 

- Miałem już przedtem ten pierścień - powiedział. - Generys mi go dała. Powiedziałem 

ojcu opatowi i mówię wam teraz, że przez całe swoje życie żywiłem dla niej uczucie głębsze, 

niż  myślałem.  Nawet  kiedy  wyrosłem  na  mężczyznę,  nie  rozumiałem,  jak  to  uczucie  się 

zmieniło,  dopóki  Ruald  jej  nie  opuścił.  Jej  furia  i  żal  zmusiły  mnie  do  zrozumienia.  Nie 

wiedziałem,  co nią kierowało.  Może szukała odwetu  na wszystkich mężczyznach, nawet  na 

mnie.  Wykorzystała  mnie.  I  dała  mi  ten  pierścień.  To  nie  trwało  długo  -  powiedział  bez 

goryczy. - Nie mogłem jej zadowolić, tak niedojrzały, jak byłem. Nie byłem Rualdem ani nie 

znaczyłem tyle, by zająć miejsce Rualda w jej sercu. 

Cadfael pomyślał, że jest coś dziwnego w jego doborze słów, jakby czasem płynęła w 

nich krew namiętności, a kiedy indziej wydobywały się odmierzane i przemyślane. Być może 

Radulfus  odczuwał  tę  samą  niepewność,  bo  tym  razem  przemówił,  żądając  jasności 

wypowiedzi. 

- Czy chcesz nam powiedzieć, mój synu, że byłeś kochankiem tej kobiety? 

-  Nie  -  odparł  Sulien.  -  Chcę  powiedzieć,  że  ją  kochałem,  a  ona  dopuściła  mnie  do 

background image

swoich trosk, kiedy była w okrutnej potrzebie. Jeżeli moja udręka złagodziła jakoś jej udręki, 

nie był to czas stracony. 

Jeżeli pytasz, czy dopuściła mnie do swego łoża, nie, tego nigdy nie zrobiła ani też ja 

nigdy jej o to nie prosiłem czy nie miałem na to nadziei. Moje znaczenie, moja użyteczność 

nigdy nie sięgały tak daleko. 

-  A  kiedy  zniknęła?  -  kontynuował  Hugo  z  niewyczerpaną  cierpliwością  -  co  o  tym 

wiedziałeś? 

- Nic, nic więcej niż ktokolwiek inny. 

- A co myślałeś o tym, co się z nią stało? 

- Mój czas już wtedy minął - odrzekł Sulien. - Skończyła ze mną. Uwierzyłem w to, w 

co  wierzyła  reszta  świata,  że  wyrwała  swe  korzenie  i  uciekła  z  miejsca,  które  stało  się  jej 

nienawistne. 

- Z innym kochankiem? - spytał beznamiętnie Hugo. - Świat w to wierzył. 

- Z kochankiem albo sama. Skąd miałem wiedzieć? 

- To prawda! Nie wiedziałeś nic więcej niż ktokolwiek inny. A jednak, kiedy tu wróciłeś 

i usłyszałeś, że znaleźliśmy ciało kobiety pogrzebane na Polu Garncarza, wiedziałeś, że to musi 

być ona. 

-  Wiedziałem  -  odpowiedział  Sulien,  bardzo  starannie  dobierając  słowa  -  że  tak  się 

powszechnie uważa. Nie wiedziałem, że tak jest. 

-  I  znowu  to  prawda.  Nie  miałeś  żadnej  tajemnej  wiedzy,  więc  nie  mogłeś  również 

wiedzieć, że to nie była Generys. Uznałeś jednak za konieczne od razu wystąpić z kłamliwą 

opowieścią i pokazać pierścień, który ci dała, jak teraz mówisz, żeby udowodnić, że jest żywa i 

zdrowa, ale dość daleko stąd, by utrudnić sprawdzenie tego faktu, i żeby zdjąć cień podejrzenia 

z Rualda. Niezależnie od jego winy czy niewinności, zgodnie z oświadczeniem, które nam teraz 

złożyłeś, nie wiedziałeś, czy była żywa czy martwa ani czy on ją zabił czy nie zabił. 

-  Nie!  -  odrzekł  Sulien  w  nagłym  porywie  energii  i  oburzenia,  który  oderwał  go  od 

wykładanej drewnem ściany. - To wiedziałem, bo go znam. To nie do pomyślenia, żeby on 

mógł ją skrzywdzić. Ten człowiek nie może popełnić morderstwa. 

- Szczęśliwy człowiek, który ma takich przyjaciół! - powiedział sucho Hugo. - Dobrze 

więc, przejdźmy do tego, co było dalej. Nie mieliśmy powodu, by wątpić wtedy w twoje słowo. 

Udowodniłeś,  że  Generys  żyje,  nieprawdaż?  Szukaliśmy  zatem  innych  możliwości  i 

znaleźliśmy  inną  kobietę,  która  tam  bywała,  a  której  ostatnio  nie  widywano.  I  ty  znów 

przyłożyłeś  ręki  do  sprawy.  Od  chwili  gdy  usłyszałeś  o  uwięzieniu  handlarza,  zacząłeś 

poszukiwania jakiegoś dworu, gdzie ta kobieta mogła znaleźć schronienie na zimę, gdzie ktoś 

background image

mógłby  poświadczyć,  że  żyła  po  rozstaniu  z  Brytrykiem.  Chyba  nie  spodziewałeś  się,  że 

jeszcze ją tam zastaniesz, ale jestem pewien, że byłeś z tego rad. To oznaczało, że nie musisz się 

pokazywać. Ona mogła wystąpić z własnej woli, usłyszawszy o człowieku oskarżonym o jej 

zamordowanie.  Dwa  razy,  Sulienie?  Dwa  razy  mamy  uznać  twoją  rękę  za  rękę  Boga,  a  za 

jedyny motyw czyste umiłowanie sprawiedliwości? Skoro nie mogłeś nieomylnie dowieść, że 

tą zmarłą nie może być Generys, czemu miałbyś być tak pewny, że to nie była Gunnilda? Dwa 

takie wybawienia to o jedno za wiele, by w nie uwierzyć. Zostało dowiedzione, że Gunnilda 

żyje. Wystąpiła, przemówiła, jest istotą z krwi i kości. Co do tego, że Generys żyje, mieliśmy 

jednak tylko twoje słowo. A twoje słowo okazało się fałszywe. Chyba nie musimy już dłużej 

szukać  imienia  dla  kobiety,  którą  znaleźliśmy.  Nadałeś  jej  imię  poprzez  zaprzeczenie  tego 

imienia. 

Sulien zacisnął usta, jakby już nigdy nie miał powiedzieć ani słowa. Było za późno, by 

wymyślać jeszcze jakieś kłamstwa. 

- Sądzę - powiedział Hugo - że kiedy usłyszałeś, co wyorał pług opactwa z tamtej ziemi, 

ani przez chwilę nie miałeś wątpliwości co do imienia. Myślę, że dobrze wiedziałeś, iż to ona 

tam leży. I byłeś całkiem pewny, że Ruald nie jest jej mordercą. Och, w to wierzę! Do takiej 

pewności, Sulienie, może mieć prawo tylko Bóg, który z pewnością wie o wszystkim. Tylko 

Bóg i ty, który wiedziałeś aż za dobrze, kto jest mordercą. 

- Chłopcze - odezwał się Radulfus w przedłużającym się milczeniu - jeśli masz na to 

jakąś odpowiedź, mów teraz. Jeśli masz grzech na duszy, nie powiększaj, ale wyznaj go. Jeśli 

nie, odpowiedz, bo ściągnąłeś to podejrzenie na siebie. Na twoją korzyść przemawia to, że nie 

pozwalasz,  by  ktokolwiek,  przyjaciel  czy  obcy,  dźwigał  ciężar  nie  swojej  zbrodni.  Tego  po 

tobie oczekuję. Kłamstwa nie są jednak nic warte, nawet w takiej sprawie. Dużo lepiej odciążyć 

innych i powiedzieć wprost: „To ja, nie szukajcie dalej”. 

Znowu  zapadła  cisza  i  tym  razem  trwała  nawet  dłużej,  tak  że  Cadfael  odczuwał  to 

wyjątkowe znieruchomienie jako ciężar uciskający  jego  ciało i  dławiący  oddech.  Za oknem 

zmierzch  gromadził  cienkie,  niskie  i  bezkształtne  chmury,  ołowianoszare  i  wysysające 

wszelkie kolory ze świata. Sulien siedział nieruchomo, wyczuwając ramionami wspierającą go 

solidną ścianę, z powiekami na wpół opuszczonymi na zgaszony błękit oczu. Po dłuższej chwili 

poruszył  się  i  podniósł  obie  dłonie  do  policzków,  ściskając  je  sztywnymi  palcami,  jakby 

desperacka  sytuacja,  w  której  się  znalazł,  odrętwiła  nawet  jego  ciało  i  musiał  przełamać 

paraliżujący  chłód,  zanim  będzie  mógł  mówić.  Kiedy  jednak  przemówił,  głos  miał  cichy, 

rzeczowy  i  przekonujący.  Podniósł  głowę  i  patrzył  na  Hugona  z  opanowaniem  kogoś,  kto 

podjął decyzję i zajął pozycję, z której niełatwo go będzie usunąć. 

background image

- Dobrze więc! Skłamałem i skłamałem ponownie, a kocham kłamstwo nie bardziej niż 

ty, panie mój. Jeżeli jednak zawrę z tobą układ, dotrzymam go niezawodnie, przysięgam. Nie 

przyznałem się jeszcze do niczego. Złożę ci jednak moje przyznanie się do morderstwa, ale pod 

pewnymi warunkami! 

- Pod warunkami? - spytał Hugo, unosząc czarne brwi w gorzkim rozbawieniu. 

- One nie dotyczą tego, co stanie się ze mną - powiedział Sulien, tak lekko jakby bronił 

jakiejś rozsądnej sprawy, z którą wszyscy zdrowi na umyśle muszą się zgodzić, kiedy usłyszą, 

o co chodzi. - Chcę tylko, żeby mojej matki i mojej rodziny nie spotkały przeze mnie żaden 

dyshonor  ani  niełaska.  Czemu  nie  moglibyśmy  zawrzeć  układu  nawet  w  sprawach  życia  i 

śmierci, jeżeli pomoże to oszczędzić niewinnych, a zniszczyć jedynie winnego? 

-  Proponujesz  mi  przyznanie  się  -  powiedział  Hugo  -  w  zamian  za  ukrycie  całej  tej 

sprawy pod dywanem? 

Opat wstał oburzony i podniósł dłoń w proteście. 

-  Nie  można  się  układać  o  morderstwo.  Musisz  się  wycofać,  mój  synu.  Do  swego 

przestępstwa dodajesz zniewagę. 

- Nie - rzekł Hugo. - Niech mówi. Każdy zasługuje na wysłuchanie. Dalej, Sulienie, co 

proponujesz i o co prosisz? 

-  O  coś,  co  może  być  zrobione  bardzo  prosto.  Zostałem  wezwany  tu,  gdzie 

postanowiłem  porzucić  powołanie  -  zaczął  Sulien  tym  samym  starannie  dobranym  i 

przekonującym głosem. - Czy byłoby dziwne, gdybym znów zmienił zdanie i powrócił tu do 

mego  powołania  jako  penitent?  Ojciec  opat,  jestem  tego  pewien,  przekonałby  mnie,  gdyby 

spróbował. 

Radulfus zmarszczył w tej chwili brwi z pewną dezaprobatą, nie wobec nadużycia jego 

wpływu i urzędu, ale z powodu lekkiego tonu, jaki wkradł się w głos młodego człowieka. 

-  Moja  matka  jest  śmiertelnie  chora  -  mówił  Sulien  -  a  mój  brat  ma  szanowane 

nazwisko, jak nasz ojciec, żonę i dziecko, które przyjdzie na świat w przyszłym roku. Nie zrobił 

nikomu  nic  złego  i  o  niczym  nie  wie.  Na  litość  boską,  zostawcie  ich  w  spokoju,  niech 

zachowają nazwisko i reputację tak czyste, jak zawsze były. Powiedzcie im, że pożałowałem 

swego  wyrzeczenia  się  i  że  wróciłem  do  zakonu,  że  zostałem  odesłany  do  opata  Waltera, 

gdziekolwiek może on przebywać, żeby się poddać jego dyscyplinie i zasłużyć na powrót. W to 

będą w stanie uwierzyć. Reguła pozwala zbłąkanym wracać nawet trzy razy. Zróbcie to dla 

mnie, a przyznam się do morderstwa. 

- W zamian zatem za twoje przyznanie się - powiedział Hugo, prosząc opata o milczenie 

ostrzegawczym gestem dłoni - mam ci pozwolić odejść wolno, ale z powrotem do klasztoru? 

background image

- Tego nie powiedziałem. Prosiłem, żeby pozwolić im w to wierzyć. Zróbcie to dla mnie 

- mówił Sulien bardzo poważnie i bledszy niż jego koszula  - a przyjmę swoją śmierć w taki 

sposób, jakiego zażądacie, wy zaś możecie mnie zakopać i zapomnieć o mnie. 

- Bez należnego ci sądu? 

- Co by mi dał sąd? Chcę, by ich zostawiono w spokoju, nieświadomych niczego. Życie 

to uczciwa zapłata za życie. Jaką różnicę mogą zrobić słowa? 

To było oburzające i tylko bardzo zdesperowany grzesznik ośmieliłby się powiedzieć 

coś  takiego  człowiekowi  w  rodzaju  Hugona,  który  sprawował  swój  urząd  równie  pewnie  i 

skrupulatnie  jak  czasem  nieortodoksyjnie.  Hugo  nadal  jednak  siedział  spokojnie, 

powstrzymując opata błyskiem czarnych oczu i bębniąc palcami po stole, jakby się zastanawiał. 

Cadfael podejrzewał, o co mu chodzi, ale nie domyślał się, jak to przeprowadzi. Pewne było 

tylko, że tak ohydny układ jest nie do przyjęcia. Zgładzić człowieka, mordercę czy nie, z zimną 

krwią  i  w  tajemnicy,  to  było  nie  do  pomyślenia.  Tylko  jakiś  niedoświadczony  chłopiec, 

doprowadzony do ostateczności, mógł coś takiego zaproponować albo cieszyć się nadzieją, że 

zostanie to wzięte poważnie. To miał na myśli, mówiąc, że się zabezpieczył. Cadfael pomyślał 

z nagłym oburzeniem, że tak niewłaściwie skierowane oddanie syna obraża rodziców. Jak on 

śmie? A sobie samemu wyrządza tak ciężką krzywdę! 

- Zaciekawiasz mnie, Sulienie - powiedział w końcu Hugo, mierząc go wzrokiem przez 

stół. - Muszę jednak usłyszeć coś więcej o tej śmierci, zanim ci odpowiem. Są tam być może 

okoliczności łagodzące. Możesz z nich skorzystać dla własnego i mojego spokoju, cokolwiek 

zdarzy się potem. 

- Nie widzę takiej potrzeby - odparł Sulien znużony, ale z rezygnacją.   

-  Wiele  zależy  od  tego,  jak  to  się  stało  -  nalegał  Hugo.  -  Czy  to  była  kłótnia?  Może 

zwyczajne  nieszczęście,  szarpanina  i  upadek?  Bo  wiemy  ze  sposobu  jej  pochowania  pod 

krzakami przy ogrodzie Rualda... - Przerwał, bo Sulien zesztywniał nagle i odwrócił głowę. - O 

co chodzi? 

-  Mylisz  się  albo  chcesz  zmylić  mnie.  -  Sulien  znów  wycofywał  się  w  apatię 

wyczerpania.  -  To  nie  było  tam  i  musisz  to  wiedzieć.  To  było  pod  krzakami  żarnowca  na 

miedzy. 

-  Tak,  prawda,  zapomniałem.  Wiele  się  wydarzyło  od  tamtego  czasu.  Nie  było  mnie 

tam,  kiedy  zaczynała  się  orka.  Chciałem  powiedzieć,  że  wiemy,  iż  ją  złożyłeś  w  ziemi  z 

dowodami  szacunku,  żalu,  nawet  skruchy.  Pochowałeś  ją  z  krzyżem.  Zwykłym  srebrnym  - 

mówił Hugo. - Nie doprowadzi nas do ciebie ani nikogo innego, ale był tam. 

Sulien przyglądał mu się spokojnie i nie oponował. 

background image

-  To  nasuwa  pytanie  -  ciągnął  łagodnym  tonem  Hugo  -  czy  to  nie  było  zwykłe 

nieszczęście,  jakiś  niezawiniony  wypadek.  Wystarczy  bowiem  byle  szamotanina,  być  może 

ucieczka, jakieś uderzenie w gniewie, upadek, by pękła kobiecie czaszka, jak to było z nią. Nie 

miała żadnych innych obrażeń, tylko to. Powiedz nam więc, Sulienie, jak się to wszystko stało, 

bo może będzie to dla ciebie jakimś usprawiedliwieniem. 

Twarz Suliena osiągnęła bladość marmuru. Odpowiedział przez zaciśnięte zęby: 

- Powiedziałem wam wszystko, co powinniście wiedzieć. Nie powiem ani słowa więcej. 

- Cóż - rzekł Hugo, wstając raptownie, jakby stracił cierpliwość. - To chyba wystarczy. 

Ojcze,  mam  tu  dwóch  konnych  łuczników  na  zewnątrz.  Proponuję  zatrzymać  na  razie  tego 

więźnia na zamku pod strażą, dopóki nie znajdę czasu na ciąg dalszy. Czy moi ludzie mogą 

wejść i go przejąć? Zostawią swoją broń przy bramie. 

Opat przez cały ten czas siedział milczący, ale bardzo uważnie słuchał wszystkiego, co 

zostało powiedziane, a przenikliwość zmrużonych oczu w surowej twarzy wskazywała, że nie 

przeoczył żadnych implikacji. Teraz powiedział: 

- Tak, wezwij ich. - A do Suliena, gdy Hugo wyszedł: - Mój synu, chociaż można nam 

narzucić kłamstwa, albo możemy tak myśleć, nie ma w końcu innego remedium niż prawda. To 

jedyna droga, która nie może być zła. 

Sulien  obrócił  głowę,  a  świeca  oświetliła  matowy  błękit  jego  oczu  i  bladość 

wyczerpanej twarzy. Otworzył z wysiłkiem usta. 

- Ojcze, czy będziesz pamiętał w swych modlitwach o mojej matce i o bracie? 

- Stale - odrzekł Radulfus. 

- I o duszy mego ojca? 

- Jak o twojej własnej. 

Hugo znów stanął w drzwiach rozmównicy. Dwaj łucznicy z garnizonu następowali mu 

na pięty, a Sulien wstał szybko i z ulgą z ławy i przeszedł między nimi bez słowa, nie oglądając 

się za siebie. Hugo zaś zamknął drzwi. 

-  Słyszeliście  go  -  powiedział  Hugo.  -  Opowiadał  chętnie  to,  co  wiedział.  Kiedy  go 

wziąłem na spytki, zrozumiał, że nie wytrzyma, i przestał mówić. On tam był i widział, jak ją 

chowano. Nie zabił jej jednak ani nie pogrzebał. Tak, był świadkiem. 

-  Ale  nie  uczestnikiem,  ani  nawet  bliskim  świadkiem  -  zauważył  Cadfael.  -  Nie  był 

dostatecznie blisko, by dostrzec krzyż położony na jej piersi, bo nie był to krzyż ze srebra, ale z 

dwóch  patyków.  Nie,  on  jej  nie  chował  ani  jej  nie  zabił,  bo  gdyby  to  zrobił,  przy  jego 

skłonności  do  przyznawania  się  do  winy,  wiedziałby,  jakie  odniosła  obrażenią.  Wiecie  tak 

samo jak ja, że jej czaszka niebyła uszkodzona. Nie miała żadnych widocznych obrażeń. Gdyby 

background image

wiedział, jak umarła, powiedziałby to nam. Nie wiedział tego jednak, a był zbyt rozsądny, by 

ryzykować zgadywanie. Może nawet zdawał sobie sprawę, że Hugo zastawia na niego pułapki. 

Wybrał milczenie. To, czego nie powiesz, nie może cię zdradzić. Ale z takimi oczami jak jego 

nawet milczenie go nie osłoni. Ten chłopak jest czysty jak kryształ. 

- On był chory z miłości do tej kobiety  - rzekł Hugo. - Jestem pewien, że to prawda. 

Kochał ją ślepo, bez zastanowienia, jak siostrę albo piastunkę, od dzieciństwa. Sama litość i 

gniew, jakie odczuwał, kiedy została opuszczona, musiały w nim obudzić męską namiętność. 

To chyba musi być prawda, że oparła się wtedy na nim i dała mu powód, by się uważał za 

wybranego,  podczas  gdy  sama  uważała  go  po  prostu  za  chłopca,  któremu  była  oddana,  bo 

przynosił jej pocieszenie. 

- Prawdą jest jednak - powiedział opat - że dała mu ten pierścień? 

Cadfael odpowiedział od razu: 

- Nie. 

- Miałem pewne wątpliwości - przyznał Radulfus - ale ty mówisz bez wahania: „Nie”? 

-  Jedno  mnie  zawsze  dręczyło  -  sposób,  w  jaki  okazał  on  ten  pierścień  -  powiedział 

Cadfael. - Pamiętasz, ojcze, że przyszedł prosić cię o zgodę na odwiedzenie domu. Został tam 

na noc, za twoją zgodą, a po powrocie dał nam do zrozumienia, że dopiero od brata, podczas 

tych odwiedzin, dowiedział się o znalezieniu ciała kobiety i zrozumiałym podejrzeniu, jakie to 

rzucało na Rualda. A potem wyjął pierścień i opowiedział swoją historię, w którą wtedy nie 

mieliśmy powodu wątpić. Sądzę jednak, że już wtedy, zanim przyszedł prosić cię o zgodę na 

wyjście, wiedział o tej sprawie. To był prawdziwy powód jego wizyty w Longnerze. Musiał iść 

do domu, bo tam był ten pierścień, a on go musiał mieć, zanim przemówił w obronie Rualda. 

Skłamał, tak, bo nie mógł wyjawić prawdy. Możemy dziś być pewni, że wiedział, biedak, kto 

pogrzebał  Generys  i  gdzie.  Jaki  mógł  być  inny  powód  ucieczki  do  odległego  klasztoru  z 

miejsca, którego nie mógł dłużej znieść? 

- On chroni kogoś innego - myślał głośno Radulfus. - Kogoś bliskiego mu i drogiego. 

Troszczy się tylko o swych krewnych i honor swego domu. Czy to może być jego brat?” 

- Nie - odrzekł Hugo. - Eudo wydaje się jedyną osobą, która jest wolna od podejrzeń. 

Cokolwiek stało się na Polu Garncarza, nawet cień tego nie pada na Eudona. Jest szczęśliwy, 

poza chorobą matki nie ma zmartwień, ma dobrą żonę i spodziewa się syna. Ponadto on jest 

całkowicie  zajęty  swoim  dworem,  pracą  własnych  rąk  i  plonami  własnej  ziemi,  i  rzadko 

podnosi wzrok na mroczne sprawy, które gryzą innych. Nie, możemy zapomnieć o Eudonie. 

-  Było  dwóch  takich  -  powiedział  wolno  Cadfael  -  którzy  opuścili  Longner  po 

zniknięciu Generys. Jeden udał się do klasztoru, drugi na pole bitwy. 

background image

- Jego ojciec! - Radulfus zastanawiał się nad tym przez chwilę w milczeniu. - Człowiek 

o doskonałej reputacji, bohater, który walczył i zginął w tylnej straży króla pod Wilton. Tak, 

mogę uwierzyć, że Sulien raczej poświęciłby własne życie, niż pozwolił zbrukać jego pamięć. 

Zrobiłby to dla matki i dla brata, i dla przyszłości bratanków, nie mniej niż dla pamięci swego 

ojca. Nie możemy jednak oczywiście na to pozwolić. Ale co mamy w takim razie zrobić? 

Cadfael  zastanawiał  się  nad  tym  samym,  odkąd  pułapki  Hugona  sprawiły,  że  nawet 

uparte  milczenie  przemówiło  i  potwierdziło  to,  co  zawsze  tkwiło  w  jakimś  zakątku  jego 

umysłu. Sulien wiedział coś, co ciążyło mu jak wina, choć sam niczym nie zawinił. Wiedział 

tylko to, co widział. Ile jednak widział? Nie samą śmierć, bo zapamiętałby szczegóły i użyłby 

ich jako dowodu przeciw samemu sobie. Widział tylko pogrzeb. Chłopiec dręczony pierwszą i 

niemożliwą  do  spełnienia  miłością,  dopuszczony  do  udziału  w  żalu  i  gniewie,  a  potem 

odsunięty, bo inny zajął jego miejsce, przyciągany nieodparcie do tego samego ognia. Donata 

była od kilku lat aż nazbyt świadoma swej nieuniknionej śmierci, a Eudo Blount, w kwiecie 

wieku, od tylu  właśnie lat  został zmuszony do  celibatu,  jakby był  księdzem  albo  mnichem. 

Dwie wygłodniałe istoty zostały nakarmione. A jeden udręczony chłopiec podpatrzył ich, może 

tylko raz, może kilka razy, tak czy owak o jeden raz za wiele, sycąc własny ból zazdrością o 

rywala, którego nie mógł nawet nienawidzić, bo go ubóstwiał. 

To było możliwe. To było prawdopodobne. Zatem, jak dalece skutecznie udało się ojcu 

i synowi ukrywać to wzajemne i niszczące opętanie? I czy ktoś inny w tym domu przeczuwał 

niebezpieczeństwo? 

-  Myślę  -  przemówił  Cadfael  -  że  za  twoim  pozwoleniem,  ojcze,  muszę  wrócić  do 

Longneru. 

- Nie ma potrzeby  -  powiedział z roztargnieniem  Hugo. -  Nie zostawimy  oczywiście 

pani Donaty bez wieści przez całą noc, ale wyślę żołnierza z garnizonu. 

- Żeby jej powiedział tylko tyle, że on tu zostaje na noc? Hugonie, wielkim błędem było 

mówienie jej dotąd jakiejś niewinnej półprawdy, żeby ją zadowolić i nie zaciekawić. Cóż za 

szaleństwa  popełnia  się  w  imię  współczucia!  Ona  nie  może  o  tym  usłyszeć!  Musimy  jej 

oszczędzić  kłopotów!  Zamienić  jej  odwagę,  siłę  i  wolę  w  jakiś  słaby  cień,  jak  choroba 

wyniszczyła jej ciało. Gdyby ją znali i szanowali tak, jak powinni, mogłaby zdjąć z nich połowę 

ciężaru.  Jeśli  ona  nie  boi  się  tej  potworności,  z  którą  dzieli  swoje  życie,  nic  innego  jej  nie 

przestraszy.  To  naturalne  -  mówił  z  żalem  -  gdy  syn  czuje,  że  musi  być  dla  matki  tarczą  i 

obroną, ale nie oddaje jej tym przysługi. Już mu to powiedziałem. To raczej ona powinna mieć 

możliwość, by być dla niego tarczą i obroną, czy on to rozumie czy nie. Lepiej jednak, żeby nie 

rozumiał. 

background image

-  Myślisz  więc,  że  trzeba  jej  powiedzieć?  -  spytał  Radulfus,  przyglądając  się  mu 

posępnie. 

-  Myślę,  że  już  dawno  temu  trzeba  było  powiedzieć  jej  wszystko,  co  było  do 

powiedzenia  o  tej  sprawie.  Należy  jej  to  powiedzieć  nawet  teraz.  Ja  jednak  nie  mogę  tego 

zrobić ani pozwolić na to, gdybym mógł temu zapobiec. Obiecałem mu, że postaram się nie 

dopuścić, żeby poznała prawdę, dopóki to będzie możliwe. Oczywiście, że teraz już za późno, 

by ich nachodzić. Jeśli jednak pozwolisz, ojcze, pojadę tam znowu jutro wcześnie rano. 

-  Jeżeli  uważasz  to  za  konieczne,  jedź  -  powiedział  opat.  -  Jeśli  jest  teraz  możliwe 

przywrócenie jej syna i ocalenie dla niej pamięci jej męża bez ogłaszania dyshonoru, tym lepiej. 

- Jedna noc istotnie niczego nie zmieni - zgodził się uprzejmie Hugo, podnosząc się, gdy 

wstał Cadfael. - Jeżeli ona pozostawała w szczęśliwej niewiedzy przez cały ten czas i pójdzie 

dziś spać, przypuszczając, że pan opat zatrzymał Suliena bez złej myśli, możecie pozwolić jej 

na  spoczynek.  Będzie  czas  na  zastanawianie  się,  ile  ona  musi  się  dowiedzieć,  kiedy 

wydobędziemy prawdę z Suliena. To nie musi być zmarły. Jaki sens miałoby oczernianie jego 

dobrego imienia? 

To brzmiało  dość rozsądnie, a jednak Cadfael  kręcił  głową nawet  nad tymi kilkoma 

godzinami zwłoki. 

-  Muszę  jednak  jechać.  Obietnic  trzeba  dotrzymywać.  I  zdałem  sobie  sprawę,  trochę 

późno, że zostawiłem tam kogoś, kto niczego nie obiecywał. 

background image

Rozdział trzynasty 

 

Cadfael  wstał  o  świcie  i  pojechał  bez  pośpiechu,  bo  nie  było  sensu  przyjeżdżać  do 

Longneru, zanim domownicy nie wstaną. Ponadto rad był, że może jechać wolno i mieć czas na 

myślenie, nawet jeśli to myślenie nie miało go daleko zaprowadzić. Nie wiedział, czy liczyć na 

to, że zastanie wszystko, jak było, gdy odjeżdżał z Sulienem, czy też tego rana odkryje, że jest 

zwolniony  z  obietnicy,  a  wszystkie  sekrety  ujrzały  światło  dzienne.  W  najgorszym  razie 

Sulienowi nic nie groziło. Zgodzili się, że był winny jedynie ukrywania prawdy, a prawdziwy 

winowajca już nie żył i nie było potrzeby ogłaszania światu jego występku. Znajdował się poza 

jurysdykcją Hugona czy króla Stefana i nie będą potrzebni adwokaci, kiedy jego sprawa stanie 

przed sądem. Sąd wiedział już o wszystkim, o czym musiał wiedzieć. 

Cadfael pomyślał, że wystarczy nieco zręczności w postępowaniu z sumieniem Suliena 

i nieco manipulacji, żeby pani Donata nie dowiedziała się niczego więcej ani niczego gorszego, 

niż wiedziała wczoraj. Z czasem ludzie znużą się tą sprawą i zajmą się jakimś innym kryzysem 

czy skandalem, zapomną, że ich ciekawość nie została zaspokojona, a w księdze nie będzie 

zapisany żaden morderca. 

I tu właśnie dochodziło do zderzenia z jego własnym niezaspokojonym pragnieniem, by 

prawda,  choćby  i  nieogłoszona,  została  przynajmniej  odkryta,  rozpoznana  i  przyjęta.  Czy 

inaczej może mieć miejsce prawdziwe pogodzenie się z życiem, śmiercią i boskimi wyrokami? 

Tymczasem  jednak  Cadfael  jechał,  a  poranek  wokół  niego  był  jak  inne  listopadowe 

poranki, bezwietrzny i cichy, z zielenią pól nieco już przybladłą i uschniętą. Drzewa straciły 

połowę swoich liści, a powierzchnia rzeki była raczej ołowiana niż srebrna i poruszały ją tylko 

z rzadka drżenia biegnących szybciej prądów. Ptaki latały jednak i śpiewały głośno, panowie 

swych maleńkich dworów wykrzykiwali swe prawa i przywileje, wyzywając intruzów. 

Opuścił gościniec przy Świętym Idzim i jechał po łące, a potem po wrzosowisku wśród 

drzew,  szlakiem  przecinającym  wznoszący  się  łagodnie  teren  i  wiodącym  ku  promowi. 

Zostawił za sobą zamieszanie budzącego się Podgrodzia, skrzypienie wozów, szczekanie psów 

i  plątaninę  wielu  głosów,  a  wietrzyk,  niewyczuwalny  wśród  domów,  stał  się  rześkim 

powiewem. Przejechał przez grzbiet między porastającymi go drzewami i spojrzał w dół ku 

wijącej  się  rzece  i  stromo  wznoszącemu  się  przeciwległemu  brzegowi  i  łąkom  poza  nim. 

Zatrzymał się raptownie, patrząc w dół ze zdumieniem i konsternacją na tratwę przewoźnika w 

drodze  przez  rzekę.  Odległość  nie  była  aż  tak  wielka,  żeby  nie  mógł  rozpoznać  ładunku 

wiezionego ku bliższemu brzegowi. 

background image

Wąską lektykę stojącą na czterech krótkich tęgich nogach ustawiono pośrodku tratwy. 

Płócienna osłona chroniła wezgłowie od wiatru. Z jednej strony pilnował jej koniuszy, z drugiej 

młoda kobieta w brunatnym płaszczu i z odkrytą głową. Wietrzyk rozwiewał jej rude włosy. Za 

nimi przewoźnik popychał prom, a drugi koniuszy trzymał uzdę pstrokatego kuca, który płynął 

spokojnie z tyłu. Właściwie musiał płynąć tylko na środku nurtu, bo woda nie była wysoka. 

Służący mogli pochodzić z każdego okolicznego dworu, ale co do dziewczyny, nie można się 

było  pomylić.  A  kogóż  to  trzeba  było  nosić  w  lektyce  przez  tych  parę  mil  i  przy  dobrej 

pogodzie jak nie chorego, złożonego niemocą lub umarłego? 

Choć było wcześnie, wyruszył za późno w swoją drogę. Pani Donata opuściła już swoją 

bawialnię, swój hall, swego troskliwego syna, Bóg wie na jakich warunkach, i wyruszyła, by 

sprawdzić osobiście, czego chcieli opat i szeryf w Shrewsbury od jej drugiego syna, Suliena. 

Cadfael ponaglił muła, wyjechał spośród drzew i ruszył opadającym w dół szlakiem na 

spotkanie.  Przewoźnik  wprowadził  tymczasem  gładko  prom  na  piaszczystą  płaszczyznę 

poniżej. 

Pernel zostawiła nosicielom lektyki wyniesienie jej na brzeg i wyprowadzenie konia, 

sama zaś pobiegła na spotkanie zsiadającego z muła Cadfaela. Była zarumieniona od świeżego 

powietrza, pośpiechu i zapewne od podniecenia tą nieprawdopodobną wyprawą. Chwyciła go 

za rękaw, patrząc mu z powagą w twarz. 

- Ona tego chce! Wie, co robi! Czemu oni tego nie rozumieją? Czy uwierzyłbyś, że nic 

jej nie mówili o całej tej sprawie? Nikt z domowników... Eudo trzymał ją w nieświadomości, 

osłoniętą. Wszyscy inni robili, czego on chciał. Z troskliwości. Cadfaelu, tam nikt nie mógł jej 

powiedzieć prawdy, poza tobą i mną. 

- Ja nie mogłem - odparł Cadfael. - Obiecałem chłopcu, że uszanuję jego milczenie. 

- Szacunek! - parsknęła Pernel. - A gdzie był szacunek dla niej? Poznałam ją dopiero 

wczoraj, a wydaje mi się, że znam ją lepiej niż ci wszyscy, którzy krążą przez cały dzień pod 

tym samym dachem. Widziałeś ją! To tylko garstka kości, ból zamiast ciała, odwaga zamiast 

skóry! Jak śmie ktokolwiek patrzeć na nią i mówić: „Nie trzeba, żeby się o tym dowiedziała, bo 

tego nie zniesie”! 

-  Rozumiem  cię  -  powiedział  Cadfael,  kierując  się  ku  pasmu  piasku,  gdzie  nosiciele 

postawili lektykę. - Ty jednak byłaś wolna, tylko ty jedna. 

- Jedna wystarczy! Tak, powiedziałam jej wszystko, co wiedziałam, ale więcej jest tego, 

czego nie wiedziałam, a ona chce wiedzieć wszystko. Ma teraz cel, powód, żeby żyć, powód do 

takich wypraw jak ta, szalonych, jak możesz myśleć - ale lepsze to niż siedzieć i czekać na 

śmierć. 

background image

Szczupła dłoń  odsunęła płócienną zasłonę,  gdy  Cadfael  pochylił  się nad lektyką. Jej 

korpus  był  wypleciony  z  wikliny  dla  zmniejszenia  ciężaru  i  dla  elastyczności.  Donata 

spoczywała w nim, półleżąc na zwiniętych kobiercach i poduszkach. Tak musiała podróżować 

rok temu i dawniej, kiedy podejmowała ostatnie wyprawy w świat poza Longner. Trudno było 

zgadnąć,  ile  wysiłku  kosztowało  ją  to  teraz.  Pod  płócienną  osłoną  ukazywała  się  jej  twarz, 

pobladła i ściągnięta, a usta były sine i zacięte,  tak że musiała rozchylić je z wysiłkiem, by 

przemówić. Jej  głos  był  jednak wyraźny i  wciąż  brzmiał  w nim ów uprzejmy, lecz stalowy 

autorytet. 

-  Jechałeś  do  mnie,  bracie  Cadfaelu?  Pernel  przypuszczała,  że  możesz  mieć  coś  do 

załatwienia  w  Longnerze.  Możesz  być  zadowolony,  bo  wybieram  się  do  opactwa.  Jak 

rozumiem,  mój  syn  jest  wplątany  w  jakąś  sprawę  ważną  zarówno  dla  opata,  jak  i  szeryfa. 

Sądzę, że mogę pomóc w jej wyjaśnieniu i dopilnować rozliczenia. 

- Rad będę wrócić z tobą - odpowiedział Cadfael - i służyć ci na wszelkie sposoby. 

Nie miało sensu zalecanie jej ostrożności i rozsądku ani przekonywanie do zawrócenia 

z drogi, ani wypytywanie, jak jej się udało wymknąć spod opieki Eudona i jego żony, żeby 

podjąć tę podróż. Zacięte opanowanie jej twarzy mówiło za nią. Wiedziała, co robi. Żaden ból, 

żadne ryzyko nie mogło jej odstraszyć. Krucha energia płonęła w niej niczym w poruszonym 

ogniu - i była właśnie poruszonym ogniem, zbyt długo dławionym w rezygnacji. 

- Pojedź więc przodem, bracie - powiedziała - jeśli łaska, i poproś Hugona Beringara, 

żeby przyłączył się do nas w siedzibie opata. Podróżujemy powoli, więc ty i on możecie tam 

być przed nami. Ale nie mój syn! - dodała, podnosząc głowę z krótkim, głębokim błyskiem w 

oczach.  -  Niech  go  tam  nie  będzie.  Lepiej  chyba,  żeby  zmarli  dźwigali  swoje  grzechy  i  nie 

zostawiali ich do dźwigania żyjącym? 

:

-  Lepiej  -  przyznał  Cadfael.  -  Dziedzictwo  jest  milej  widziane,  jeśli  jest  wolne  od 

długów. 

- Dobrze! - powiedziała. - To, co jest między mną a moim synem, może poczekać na 

stosowną chwilę. Załatwię to sama. Nikt inny nie musi się tym zajmować. 

Jeden z nosicieli był zajęty wycieraniem siodła i ociekających wodą boków kuca, by 

Pernel  mogła  go  dosiąść.  Na  piechotę  mieli  jeszcze  godzinę  drogi.  Donata  opadła  na  swe 

poduszki,  napięta  i  nieruchoma,  a  bezcielesne  linie  jej  twarzy  zastygły  w  wyrazie  stoickiej 

cierpliwości. Tak mogłaby wyglądać na łożu śmierci, a nadal nie pozwalała sobie na wydanie 

choćby jednego jęku. Śmierć zetrze całe to napięcie tak samo pewnie jak przesunięcie dłoni 

zamyka po raz ostatni oczy. 

Cadfael dosiadł muła i ruszył w górę stoku, kierując się ku Podgrodziu i miastu. 

background image

- Więc ona wie? - zdumiał się Hugo. - To jedyne, na co nalegał Eudo od pierwszego 

dnia,  i  jedyna  osoba,  której  nie  chciał  wciągać  w  tak  ponurą  sprawę.  Wczoraj  wieczorem 

mówiłeś, że obiecałeś nie wciągać jej w tę zawiłą historię. A teraz jej powiedziałeś? 

- Nie ja - odparł Cadfael. - Ale rzeczywiście, ona wie. Kobieta usłyszała to od kobiety. 

A teraz podąża ona do kwatery opata, żeby ujawnić, co ma do powiedzenia władzy, zarówno 

duchownej, jak i świeckiej, i powiedzieć tylko raz. 

-  Na  litość  boską!  -  zakrzyknął  Hugo.  -  Jak  zdołała  wyruszyć  w  podróż?  Niedawno 

widziałem, jak ją męczył każdy ruch ręką. Nie wychodzi z domu od miesięcy. 

- Nie miała powodu - odrzekł Cadfael. - Teraz ma. Nie miała powodu walczyć z opieką 

i troską, jakie nad nią roztoczono. Teraz ma. Jej wola wcale nie osłabła. Niosą ją w lektyce 

przez  tych  parę  mil.  Wiem,  ile  ją  to  kosztuje,  ale  tego  chciała,  a  ja  pierwszy  bym  jej  nie 

odmówił. 

- A jeśli taki wysiłek przyprawi ją o śmierć? - spytał Hugo. 

-  Gdyby  tak  się  stało,  czy  byłby  to  zły  koniec?  Hugo  posłał  mu  długie,  zamyślone 

spojrzenie i nie zaprzeczył. 

- Co ci zatem nowego powiedziała? 

- Jak dotąd nic, poza tym, że zmarli winni dźwigać własne grzechy i nie zostawiać ich w 

dziedzictwie żyjącym. 

-  To  więcej,  niż  wydobyliśmy  z  chłopca  -  zauważył  Hugo.  -  Cóż,  pozwólmy  mu 

posiedzieć i pomyśleć chwilę dłużej. On ma ojca do ratowania, a ona ma syna. A wszystko to, 

gdy  synowie  i  domownicy  są  tak  zajęci  jej  chronieniem.  Jeśli  ona  teraz  przybiera  ten  ton, 

możemy usłyszeć całkiem inną piosenkę. Zaczekaj tu, Cadfaelu, i wytłumacz mnie przed Aliną, 

a ja pójdę siodłać konia. 

Dotarli do mostu i jechali tak wolno, że zdawali się przeciągać czas, by coś wymyślić 

przed przybyciem na naradę, kiedy Hugo spytał: 

- I ona nie chce, żeby Sulien tego słuchał? 

- Nie. Bardzo stanowczo powiedziała: „To, co jest między mną a moim synem, może 

poczekać na stosowną chwilę”. Ona wie, że może manipulować Eudonem do końca życia, jeśli 

mu nic nie powiesz. A jaki sens ma rozgłaszanie występków zmarłego? Nie może już za nie 

zapłacić, a żywi nie powinni tego robić. 

- Suliena jednak nie oszuka. Był świadkiem pochówku. On wie. Co ona może zrobić 

innego, jak powiedzieć mu prawdę? Całą prawdę, by ją dodał do tej połowy, którą już zna. 

Aż  do  tej  chwili  nie  przyszło  Cadfaelowi  do  głowy,  by  się  zastanawiać,  czy 

background image

rzeczywiście znali, albo czy Sulien znał, choćby połowę prawdy. Byli tego pewni, bo uznali, że 

kiedy  pominęli  wszystkie  inne  możliwości,  to,  co  im  pozostało,  było  prawdą.  Teraz  ta 

wątpliwość,  która  czekała  przedtem  na  uboczu,  przedstawiła  mu  się  nagle  jako  świat 

nierozważonych możliwości i żadne zastanawianie się nie mogło wykluczyć ich wszystkich. Ile 

z tego nawet, co wiedział Sulien, nie było wcale wiedzą, ale tylko przypuszczeniem? Ile z tego. 

co zdawało mu się, że widział, nie było rzeczywistością, tylko iluzją? 

Zsiedli z koni na podwórzu stajni i zapowiedzieli się u drzwi opata. 

Poranek był w połowie, kiedy zebrali się w końcu w rozmównicy opata. Hugo czekał na 

panią Donatę przy strażnicy, by dopilnować, żeby ją zaraz zaniesiono przez wielki dziedziniec 

do samych drzwi kwatery Radulfusa. Jego troskliwość przypomniała jej być może Eudona, bo 

kiedy podawał jej rękę przy wysiadaniu wśród przerzedzonych jesiennych kwietników ogrodu 

opata,  pozwoliła  na  to  z  uśmiechem  tolerancji,  znosząc  zbyt  gorliwe  starania  młodości  i 

zdrowia z cierpliwością swych lat i choroby. Przyjęła jego ramię w drodze przez poczekalnię, 

gdzie zwykle o tej porze pracowałby brat Witalis, kapelan i sekretarz opata, a opat Radulfus 

ujął jej rękę z drugiej strony i wprowadził ją do środka, na przygotowane dla niej wyściełane 

miejsce z oparciem o wykładaną drewnem ścianę za plecami. 

Cadfael, przyglądając się temu ceremonialnemu wprowadzeniu, pomyślał, że miało ono 

w sobie coś z intronizacji władczyni. To mogło ją nawet skrycie bawić. Narzucano jej nieomal 

przywileje związane ze śmiertelną chorobą. Go o tym myślała, nigdy nie zostało powiedziane. 

Z pewnością miała swoją niewzruszoną godność i wielkie zrozumienie troski i niepokoju, jakie 

budziła u innych, i musiała łaskawie znosić. Miała też w sobie, tak starannie ubrana na tę ważną 

wizytę, jakąś kruchą i godną podziwu elegancję. Jej suknia była ciemnoniebieska jak jej oczy i 

jak jej oczy nieco zgaszona, a bliaut, jaki na niej nosiła, bez rękawów, sięgający do bioder, był 

tego samego koloru, obrębiony różem i srebrem. Biel jej płóciennego czepka przemieniała jej 

policzki w jakąś przejrzystą szarość w świetle już prawie południa. 

Pernel  szła za nią w milczeniu  do poczekalni,  ale nie  weszła do  rozmównicy. Stała, 

czekając w wejściu, z powagą w złocistordzawych oczach. 

- Pernel Otmere była tak miła, że zechciała znosić moje towarzystwo przez całą drogę - 

powiedziała Donata - a jestem jej wdzięczna jeszcze za coś więcej, ale ona nie musi męczyć się 

słuchaniem  tej  długiej  rozprawy,  jaką  narzuciłam  wam,  moi  panowie.  Jeśli  mogę  spytać 

najpierw... gdzie jest teraz mój syn? 

- Na zamku - odpowiedział krótko Hugo. 

- Pod kluczem? - spytała bez przygany i bez podniecenia. - Czy na słowo? 

- Ma swobodę pod strażą - odrzekł Hugo, nie wdając się w wyjaśnienia. 

background image

- Gdybyś więc, Hugonie, był uprzejmy dać Pernel coś, co umożliwi jej widzenie się z 

nim, mogliby spędzić milej czas razem niż osobno, podczas gdy my będziemy tu rozprawiać? 

Bez rozstrzygania, jakie później podejmiesz kroki. 

Cadfael zobaczył, jak czarne brwi Hugona drgnęły, unosząc się w niemym uznaniu, i 

podziękował Bogu za zrozumienie, rzadkie między dwojgiem tak bardzo różnych ludzi. 

-  Dam  jej  moją  rękawicę  -  powiedział  Hugo  i  rzucił  szybkie  spojrzenie  w  bok  na 

milczącą dziewczynę u wejścia. - Nikt nie będzie miał wątpliwości, nie trzeba niczego więcej. 

Odwrócił się, wziął Pernel za rękę i wyszli razem. Ich plany zostały oczywiście ułożone 

wczoraj wieczorem albo dzisiaj rano w bawialni w Longnerze, gdzie prawda wyszła na jaw na 

tyle, na ile była znana, albo podczas podróży o świcie, zanim dotarły do promu na Severn, gdzie 

spotkał je Cadfael. Spisek kobiet, który zawiązał się w hallu Eudona, brał pod uwagę prawa i 

potrzeby  Eudona,  i  błogosławiony  stan  jego  żony,  nawet  jeśli  to  wywołało  i  przyśpieszyło 

zdecydowaną  pogoń  Pernel  Otmere  za  prawdą,  która  uwolniłaby  Suliena  Blounta  od 

przygniatającego  go  brzemienia  rycerskości.  Młoda  i  stara  -  nie  wiekiem,  tylko  szybkością 

zbliżania  się  do  śmierci  -  przyszły  razem,  niczym  magnetyt  i  metal,  by  wymierzyć  swoją 

sprawiedliwość. 

Hugo  wrócił  do  komnaty  uśmiechnięty,  choć  tego  uśmiechu  nie  widział  nikt  oprócz 

Cadfaela.  Uśmiech  był  ostrożny,  bo  i  on  poszukiwał  prawdy,  która  mogła  nie  być  prawdą 

Pernel. Zamknął starannie drzwi przed światem. 

- A teraz, pani, czym ci możemy służyć? 

Przybrała  wygodną  pozycję,  którą  mogła  zachowywać  podczas  długiej  narady.  Bez 

płaszcza wyglądała na tak szczupłą, że męskie dłonie mogłyby ją objąć w talii. 

- Muszę wam podziękować, moi panowie - zaczęła - za udzielenie mi tego posłuchania. 

Powinnam  była  prosić  o  to  wcześniej,  ale  dopiero  wczoraj  usłyszałam  o  tej  sprawie,  która 

nurtuje was obu. Moja rodzina za bardzo się o mnie troszczyła. Chcieli oszczędzić mi wiedzy o 

wszystkim, co mogło mnie zdenerwować. To był błąd! Nie ma nic bardziej denerwującego, niż 

dowiedzieć się, że ci, którzy chcą ci oszczędzić bólu, sami cierpią w udręce dniami i nocami. I 

niepotrzebnie,  bezcelowo.  Czy  nie  sądzicie,  że  to  oburzające  być  chronioną  przez  ludzi,  o 

których  wiecie,  że  bardziej  potrzebują  ochrony,  niż  wy  kiedykolwiek  potrzebowaliście  albo 

będziecie potrzebowali? Nie uskarżam się na to. Nie muszę jednak dłużej tego znosić. Pernel 

okazała zdrowy rozsądek, mówiąc mi o tym, o czym nikt inny by mi nie powiedział. Są jednak 

rzeczy, o których nie wiem, bo i ona o nich nie wiedziała. Czy mogę o to spytać? 

- Pytaj, o co tylko chcesz  - powiedział opat.  - Nasz czas należy do ciebie i daj znać, 

kiedy zechcesz odpocząć. 

background image

-  To  prawda  -  odpowiedziała  Donata  -  że  teraz  już  nie  ma  pośpiechu.  Zmarli  są 

bezpieczni, podobnie jak, ufam, wplątani w to zamieszanie żyjący. Dowiedziałam się, że mój 

syn Sulien dał wam powód do uważania go za winnego tej śmierci, która jest przedmiotem tego 

sądu. Czy jest nadal podejrzany? 

- Nie - odrzekł bez namysłu Hugo. - Z pewnością nie o morderstwo. Chociaż jak mówi i 

utrzymuje,  i  nie  daje  się  przekonać  do  odstąpienia  od  tego,  jest  skłonny  przyznać  się  do 

morderstwa. A jeśli trzeba, umrzeć za to. 

Skinęła głową powoli i bez zdziwienia. Sztywne fałdy płótna zaszeleściły, ocierając się 

ojej policzki. 

-  Myślałam,  że  tak  może  się  stać.  Kiedy  tu  obecny  brat  Cadfael  przyjechał  po  niego 

wczoraj,  nie  wiedziałam  jeszcze  o  niczym,  co  mogłoby  mnie  dziwić  albo  kazać  zadawać 

pytania. Myślałam, że wszystko, jest takie, jak wygląda, i że ty, ojcze, masz wątpliwości, czy 

nie  podjął  błędnej  decyzji  i  czy  nie  należy  mu  doradzić,  żeby  się  głębiej  zastanowił  nad 

odstąpieniem od powołania. Kiedy jednak Pernel opowiedziała mi, jak znaleziono Generys i 

jak mój syn starał się oczyścić Rualda, dowodząc, że to nie może być Generys... A potem ile 

znowu sobie zadał trudu, żeby znaleźć żywą tę kobietę, Gunnildę... Wtedy zrozumiałam, że 

nieuchronnie  sprowadził  podejrzenie  na  siebie  jako  na  kogoś,  kto  wie  zbyt  wiele.  Tyle 

zmarnowanego wysiłku, gdybym tylko wiedziała! I był skłonny przyjąć to brzemię na siebie? 

Cóż, wydaje mi się, że już przejrzeliście to udawanie bez mojej pomocy. Czy dobrze zgaduję, 

Hugonie, że byłeś w Peterborough? Słyszeliśmy, że wróciłeś niedawno z Moczarów, a skoro 

Sulien został wezwany zaraz potem, nietrudno było skojarzyć związek tych dwóch zdarzeń. 

- Tak - odrzekł Hugo. - Pojechałem do Peterborough. 

- I przekonałeś się, że skłamał? 

- Tak, skłamał. Złotnik przenocował go, to prawda. Nie dał mu jednak pierścienia ani 

nigdy  nie  widział  tego  pierścienia,  ani  nigdy  niczego  nie  kupował  od  Generys.  Tak,  Sulien 

skłamał. 

- A wczoraj? Przyłapany na kłamstwie, co ci powiedział wczoraj? 

- Że miał ten pierścień przez cały czas, że Generys mu go dała. 

-  Jedno  kłamstwo  prowadzi  do  drugiego  -  powiedziała  z  głębokim  westchnieniem.  - 

Uważał,  że  ma  dobry  powód,  ale  ten  powód  nigdy  nie  jest  dość  dobry.  Kłamstwo  zawsze 

prowadzi  do  żalu.  Mogę  wam  powiedzieć,  skąd  wziął  ten  pierścień.  Ze  szkatułki,  którą 

trzymałam w mojej narożnej szafie. Jest w niej kilka innych rzeczy, spinka do płaszcza, prosta 

srebrna obręcz na szyję, wstążka... same drobiazgi, ale mogły zostać rozpoznane i nadać jej 

imię, nawet po latach. 

background image

- Czy chcesz powiedzieć - spytał Radulfus, słuchając z niedowierzaniem spokojnego i 

bezstronnego tonu, jakim to mówiła - że te rzeczy zostały zabrane zmarłej? Że to naprawdę jest 

Generys, żona Rualda? 

- Tak, to naprawdę jest Generys. Mogłabym ją nazwać od razu, gdyby ktokolwiek mnie 

zapytał. Rozpoznałabym ją. Ja nie wikłam się w kłamstwa. I tak, te drobiazgi były jej. 

- To straszny grzech - powiedział posępnie opat - okradać zmarłych. 

- Nie było takiego zamiaru  -  orzekła z niewzruszonym  spokojem.  - Bez nich jednak, 

nawet po niezbyt długim czasie, nikt nie byłby w stanie jej rozpoznać. I nikt nie rozpoznał, jak 

wiecie. To jednak nie był mój wybór. Ja nie posuwałabym się tak daleko. Chyba Sulien musiał 

znaleźć  szkatułkę,  kiedy  przywiózł  ciało  mego  pana  z  Salisbury,  po  śmierci  pod  Wilton. 

Urządziliśmy  mu  pogrzeb  i  uporządkowaliśmy  wszystkie  jego  sprawy  i  długi.  Poznał  ten 

pierścień. Kiedy potrzebował dowodu, żeby wykazać, że ona nadal żyje, przyjechał do domu i 

zabrał go. Gdyby nie to, nikt nigdy nie tknąłby jej własności. Jest po prostu w przechowaniu. 

Chętnie przekażę ją wam albo komuś, kto się o nią upomni. Od dnia złożenia jej tam aż do 

wczorajszego wieczoru nie otwierałam tej szkatułki. Nie wiedziałam, co on zrobił. Eudo też 

nie. On nie wie o niczym i nie powinien się dowiedzieć. 

Z  uprzednio  wybranego  kąta,  skąd  mógł  obserwować  bez  angażowania  się,  Cadfael 

przemówił po raz pierwszy: 

- Myślę, pani, że możesz jeszcze nie wiedzieć wszystkiego, co chciałabyś wiedzieć o 

swoim  synu  Sulienie.  Sięgnij  pamięcią  do  czasu,  kiedy  Ruald  wstąpił  do  tego  klasztoru, 

opuszczając żonę. Czy wiedziałaś, co się wtedy działo w myślach Suliena? Czy wiedziałaś, jak 

głębokie  było  jego  uczucie  dla  Generys?  Pierwsza  miłość  jest  zawsze  najbardziej 

zdesperowana. Czy wiesz, że ona, czując się opuszczona, dawała mu przez jakiś czas powód, 

by myślał, że może być dla niej lekarstwem, choć naprawdę tak nie było? 

Odwróciła głowę i utkwiwszy posępne ciemne oczy w twarzy Cadfaela, powiedziała 

stanowczo: 

- Nie, nie wiedziałam. Wiedziałam, że odwiedza ich zagrodę. Robił to od małego, a oni 

byli mu oddani. Jeśli to się zmieniło, nie powiedział mi o tym ani słowa. Sulien był zawsze 

skrytym chłopcem. Zawsze wiedziałam, co gryzie Eudona, bo był otwarty. Sulien nie! 

- Powiedział nam, że tak było. A czy wiedziałaś, że nadal tam chodził, nawet wtedy, gdy 

uznała  za  stosowne  położyć  koniec  jego  złudzeniu?  i  że  był  tam  w  ciemnościach  -  mówił 

Cadfael ze smutkiem - kiedy grzebano Generys? 

- Nie - odrzekła. - Tego nie wiedziałam. Teraz zaczynam się tego bać. Tego albo innej 

historii, nie mniej strasznej dla niego. 

background image

- Dość strasznej, by wiele znaczyć. Dlaczego bowiem postanowił włożyć habit, i to nie 

tu, w Shrewsbury, ale daleko stąd w Ramsey? Co mu kazało tak postąpić? - spytał Hugo. 

-  To  nie  było  takie  dziwne  -  powiedziała,  patrząc  w  dal  ze  słabym,  smutnym 

uśmiechem. - To było coś, co mogło się przytrafić Sulienowi. W domu panowały gorycz i ból, a 

ja wiedziałam, że on to czuje i że się dręczy. Chyba nie było mi przykro, że ucieka od tego, 

choćby do klasztoru. Nie znałam innej przyczyny. Że był tam i widział - tego nie wiedziałam. 

-  A  tym,  co  widział  -  rzekł  Hugo  po  krótkim  i  ciężkim  milczeniu  -  był  jego  ojciec 

grzebiący ciało Generys. 

- Tak - przyznała. - To musiało być to. 

-  Nie  znaleźliśmy  innej  przyczyny  i  przykro  mi,  że  muszę  ci  to  powiedzieć.  Wciąż 

jednak nie rozumiem, dlaczego ją zabił. 

- Ach, nie - powiedziała Donata. - To nie tak. Pochował ją, owszem. Ale jej nie zabił. 

Czemu miałby ją zabijać? Widzę, że Sulien w to uwierzył, i za nic by tego nie zdradził przed 

światem. Tak jednak nie było. 

- Więc kto to zrobił? - Hugo był zmieszany. - Kto był mordercą? 

- Nikt - odrzekła Donata. - Nie było żadnego morderstwa. 

background image

Rozdział czternasty 

 

W pełnym niedowierzania milczeniu rozległ się głos Hugona: 

- Jeśli to nie było morderstwo, po co ten sekretny pochówek? Po co ukrywać śmierć, za 

którą nikogo nie można obwiniać? 

- Nie powiedziałam - odrzekła cierpliwie Donata - że nikogo nie można obwiniać. Nie 

powiedziałam, że nie było w tym grzechu. Nie mnie o tym sądzić. Morderstwa jednak nie było. 

Jestem tu, żeby powiedzieć wam prawdę. Osąd należy do was. 

Mówiła jak ktoś,  kto  jedyny  może rzucić światło na to,  co się wydarzyło, i  jak ktoś 

jedyny, komu nie powiedziano, że to jest potrzebne. Jej głos pozostał rozważny, autorytatywny 

i uprzejmy. Bardzo prosto i jasno przedstawiła swoją sprawę, nie usprawiedliwiając niczego i 

niczego nie żałując. 

- Kiedy Ruald odwrócił się od żony, była opuszczona i zrozpaczona. Nie zapominaj o 

tym, ojcze, bo musiałeś mieć poważne wątpliwości dotyczące jego decyzji. Kiedy przekonała 

się, że go nie zdoła powstrzymać, przyszła z prośbą do mojego męża jako seniora i przyjaciela 

ich  obojga,  żeby  spróbował  wytłumaczyć  Rualdowi,  że  popełnia  straszny  błąd.  Myślę,  że 

naprawdę zrobił on dla niej, co mógł, i chodził raz za razem bronić jej sprawy, i starał się też na 

pewno pocieszać ją i zapewniać, że nie straci domu ani utrzymania z powodu dezercji Rualda. 

Mój pan był dobry dla swoich ludzi. Ruald nie zawrócił jednak z obranej drogi. Porzucił ją. Ona 

kochała  go  przedtem  ponad  wszelką  miarę  -  mówiła  beznamiętnie  Donata,  przedstawiając 

szczerą prawdę - iw tej samej mierze go znienawidziła. I przez te wszystkie dni i tygodnie mój 

pan walczył ojej prawa, ale nie mógł wygrać. Nigdy przedtem nie przebywał tak często i tak 

długo w jej towarzystwie. 

Przerwała na chwilę, przenosząc wzrok od twarzy do twarzy, przedstawiając im swoją 

klęskę z szeroko otwartymi, pozbawionymi złudzeń oczami. 

- Widzicie mnie, panowie. Od tamtego czasu zbliżyłam się, być może, o kilka kroków 

do grobu, ale zmiana nie jest zbyt wielka. Byłam już taka, jaka jestem teraz, przez kilka lat. 

Przez trzy co najmniej, odkąd Eudo przestał dzielić ze mną łoże, z litości nade mną, ale w tej 

abstynencji doprowadzając siebie do głodu. Moja uroda zwiędła. Stałam się tą zbolałą łupiną. 

On nie mógł mnie dotknąć, nie sprawiając mi przy tym bólu, sam zaś odczuwał gorszy ból, czy 

mnie dotykał, czy się powstrzymywał. A musicie pamiętać, że ona była najpiękniejsza. Mówię 

to,  co  mówili  wszyscy.  Najpiękniejsza,  wściekła  i  zdesperowana.  I  wygłodzona  jak  on. 

Obawiam się, że wprawiam was w zakłopotanie, panowie - powiedziała, widząc, że wszyscy 

background image

trzej zastygli w lęku wobec jej opanowania i bezlitosnej szczerości. - Mam nadzieję, że nie. 

Chcę po prostu wszystko wyjaśnić. To jest konieczne. 

-  Nie  trzeba  się  nad  tym  rozwodzić  -  rzekł  Radulfus.  -  Nietrudno  to  zrozumieć,  ale 

bardzo trudno tego słuchać, tak samo jak o tym mówić. 

-  Nie  -  odpowiedziała  uspokajająco.  -  Nie  czuję  oporów.  Nie  martwcie  się  o  mnie. 

Jestem  jej  winna  prawdę  tak  samo  jak  wam.  On  kochał  ją.  Ona  kochała  jego.  Ujmijmy  to 

krótko.  Kochali  się,  a  ja  o  tym  wiedziałam.  Nikt  poza  tym.  Nie  obwiniałam  ich.  Nie 

wybaczyłam  im  również.  On  był  moim  panem,  kochałam  go  dwadzieścia  pięć  lat  i  to  nie 

osłabło, choć stałam się pustą łupiną. On był mój. Nie zniosłabym dzielenia się nim. 

-  A  teraz  -  mówiła  dalej  -  muszę  powiedzieć  o  czymś,  co  się  zdarzyło  ponad  rok 

wcześniej. Zażywałam wtedy leki, które mi przysyłałeś, bracie Cadfaelu, dla złagodzenia bólu. 

Przyznaję, że ten syrop z maków pomagał przez jakiś czas, ale z czasem czar osłabł, bo ciało 

przywykło albo ten demon we mnie stał się silniejszy. 

- To prawda - przyznał Cadfael. - Wiedziałem, że lek przestaje działać. I że skuteczność 

kuracji jest ograniczona. 

- To rozumiałam. Poza tą granicą jest tylko jedno lekarstwo, nam zaś nie wolno się do 

niego  uciekać.  Mimo  to  -  mówiła  nieugięcie  Donata  -  zastanawiałam  się,  jak  umrzeć. 

Wiedziałam, że to  śmiertelny  grzech, ojcze, a jednak to  rozważałam. Ach, nie spoglądaj  na 

brata Cadfaela. Nigdy bym do niego nie poszła po takie środki. I wiedziałam, że nigdy by mi 

ich nie dał,  gdybym  to  zrobiła. Nie miałam też zamiaru rozstawać się z życiem  zbyt  łatwo. 

Przewidywałam  jednak,  że  przyjdzie  czas,  kiedy  to  brzemię  może  stać  się  za  ciężkie  do 

zniesienia i  chciałam mieć pod ręką pewien drobiazg, fiolkę wyzwolenia, obietnicę pokoju, 

która  może  nigdy  nie  miała  być  użyta,  tylko  trzymana  jako  talizman.  Samo  jej  dotknięcie 

byłoby dla mnie pocieszeniem, że w najgorszym razie... w ostatecznej potrzebie pozostała mi 

droga ucieczki. Wiedzieć to znaczyło nadal trwać. Czy można mieć mi to za złe, ojcze? 

Opat Radulfus wyrwał się nagle z milczenia tak długo utrzymywanego, że zrobił to z 

zaczerpnięciem tchu, jakby go poraziło wejrzenie w mroczną głębię jej cierpienia. 

-  Nie  jestem  pewien,  czy  mam  prawo  to  oświadczać.  Jesteś  tutaj,  oparłaś  się  tamtej 

pokusie. Pokonanie uroków zła to  wszystko, czego można  wymagać od  śmiertelników. Nie 

wspominasz jednak o innych pocieszeniach dostępnych chrześcijańskiej duszy. Wiem, że twój 

ksiądz jest wyrozumiały. Czy nie dałaś mu okazji do zmniejszenia twego brzemienia? 

- Ksiądz Eadmer jest dobrym i miłym człowiekiem - odpowiedziała Donata z gorzkim 

uśmieszkiem - i niewątpliwie moja dusza skorzystała na jego modlitwach. Ból jednak jest tu, w 

ciele i przemawia bardzo głośno. Czasem nie słyszę samej siebie, jak mówię  „Amen” przez 

background image

wycie tego demona. Tym niemniej, słusznie czy nie, nie szukałam innej pomocy. 

- Czy to ma związek ze sprawą? - spytał łagodnie Hugo. - Bo to nie może być dla ciebie 

miłe, a Bóg wie, że musi cię to męczyć. 

-  To  się  ściśle  wiąże  ze  sprawą.  Zobaczycie.  Wytrwajcie  ze  mną,  aż  skończę,  co 

zaczęłam.  Dostałam  swój  talizman.  Nie  powiem  wam  od  kogo.  Mogłam  jeszcze  wtedy 

wychodzić z domu i chodzić między kramami na jarmarku opactwa czy na rynku. Dostałam, 

czego chciałam, od pewnej kobiety. Teraz może już nie żyć, bo była stara. Nie widziałam jej 

potem  ani  się  tego  nie  spodziewałam.  Przygotowała  mi  jednak,  czego  chciałam,  wywar  we 

fiolce,  uwolnienie  od  bólu  i  od  świata.  Mówiła,  że  szczelnie  zamknięty  nie  straci  mocy. 

Powiedziała mi, jak działa, że w małych dawkach zwalcza ból, kiedy inne środki zawodzą, ale 

większa ilość może uwolnić od bólu na zawsze. To ziele to cykuta. 

- Znana z tego - powiedział posępnie Cadfael - że uwalnia od bólu na’ zawsze, nawet 

kiedy cierpiący nie miał zamiaru rozstać się z życiem. Nie używam jej. Jest zbyt niebezpieczna. 

Rozcieńczona leczy wrzody i zapalenia, ale są bezpieczniejsze lekarstwa. 

-  Nie  wątpię!  Ja  jednak  szukałam  bezpieczeństwa  innego  rodzaju.  Miałam  swoje 

zaklęcie, nie rozstawałam się z nim i często po nie sięgałam, kiedy ból był nie do zniesienia, ale 

zawsze cofałam się przed wyciągnięciem korka.  Było  tak, jakby samo  posiadanie tego było 

podporą dla moich sił. Dochodzę do sedna sprawy. W zeszłym roku, kiedy mój pan oddał się 

całkowicie  miłości  do  Generys,  poszłam  do  jej  chaty,  po  południu,  kiedy  Eudo  objeżdżał 

majątek. Wzięłam ze sobą butelkę dobrego wina, dwa bliźniacze pucharki i moją fiolkę cykuty. 

I zaproponowałam jej sąd boży. 

Przerwała  tylko  po  to,  żeby  nabrać  tchu  i  nieco  zmienić  pozycję,  w  której  długo 

pozostawała. Żaden z jej trzech słuchaczy nie myślał przerywać jej opowieści. Wszystkie ich 

przypuszczenia zostały zdmuchnięte bez śladu w wichrze jej chłodnej bezstronności, mówiła 

bowiem o bólu i o namiętności głosem równym i spokojnym, prawie obojętnym, skupiając się 

tylko na wyjaśnieniu wszystkiego, bez cienia wątpliwości. 

- Nigdy nie byłam jej nieprzyjazna - podjęła. - Znałyśmy się od wielu lat. Rozumiałam 

jej furię i rozpacz, kiedy opuścił ją Ruald. To nie była nienawiść ani zazdrość, ani pogarda. 

Byłyśmy dwiema kobietami złączonymi w niemożliwy do przyjęcia sposób więzami naszych 

praw do jednego mężczyzny i żadna z nas nie  mogła znieść upokorzenia dzielenia się nim. 

Podsunęłam jej sposób wyjścia z tej pułapki. Napełnimy winem dwa pucharki i dodamy do 

jednego cykutę. Gdybym to ja umarła, ona mogłaby wejść w posiadanie mojego pana, z moim 

błogosławieństwem, gdyby mu dała szczęście, bo Bóg widzi, że ja utraciłam już tę moc. Gdyby 

to  ona  umarła,  przyrzekłam  jej,  że  przeżyję  całe  życie  do  końca,  nie  oszczędzając  się  i  nie 

background image

szukając ukojenia. 

- I Generys przystała na taki układ? - spytał Hugo z niedowierzaniem. 

-  Była  równie  rozgoryczona,  śmiała  i  zdecydowana  jak  ja,  i  równie  rozdwojona, 

posiadając i nie posiadając. Tak, zgodziła się. Myślę, że uczyniła to chętnie. 

- Nie było jednak łatwo rozegrać to uczciwie. 

- Kiedy nie było zamiaru oszukiwania, to było bardzo łatwe - odparła. - Ona wyszła z 

izby i nie patrzyła ani nie słuchała, kiedy ja napełniałam pucharki winem, równo, ale jeden był 

z cykutą. Potem ja wyszłam, a ona zamieniła pucharki i jeden postawiła na półce, a drugi na 

stole, wyszła i zawołała mnie, a ja wybrałam. Był czerwiec, dwudziesty ósmy dzień miesiąca, 

piękny środek lata. Pamiętam, jak kwitły trawy. Wróciłam do chaty w spódnicy osrebrzonej ich 

nasionami.  Usiadłyśmy  razem  tam  w  środku  i  wypiłyśmy  spokojnie  nasze  wino.  A  potem, 

ponieważ  wiedziałam,  że  ten  wywar  powoduje  odrętwienie  całego  ciała,  od  kończyn 

zaczynając, aż do serca, zgodziłyśmy się, że się rozstaniemy. Ona miała pozostać, gdzie była, ja 

zaś  wrócić  do  Longneru,  żeby  ta  z  nas,  którą  Bóg  -  czy  wolno  mi  powiedzieć  „Bóg”,  czy 

powinnam mówić „los”? - która zostanie wybrana, mogła umrzeć w swoim domu. Zapewniam 

cię, ojcze, że nie zapomniałam o Bogu. Nie czułam, że usuwa mnie ze swej księgi. To było tak 

proste,  jakbyś  napisał:  jedną  z  tych  dwóch  zabiorę,  a  drugą  zostawię.  Poszłam  do  domu  i 

przędłam,  czekając.  I,  godzina  za  godziną  -  bo  to  nie  działa  szybko  -  czekałam,  aż 

zesztywnienie rąk każe mi splątać wełnę na kołowrotku, ale moje palce i przeguby wciąż były 

giętkie i nic się nie zmieniało. Czekalam, aż chłód obejmie moje stopy, a potem kostki nóg, ale 

nie było chłodu ani odrętwienia i mogłam oddychać bez przeszkód. 

Wydała głębokie westchnienie i pozwoliła sobie oprzeć głowę o boazerię, uwolniona od 

ciężaru, który im przyniosła. 

- Wygrałaś swój sąd boży - powiedział opat głosem cichym i zasmuconym. 

- Nie - odparła Donata. - Przegrałam swój sąd boży. - I po chwili dodała: - Zapomniałam 

wspomnieć o czymś. Pocałowałyśmy się niczym siostry, kiedyśmy się rozstawały. 

Nie  skończyła.  Zbierała  tylko  siły,  by  dociągnąć  opowieść  do  końca,  ale  milczenie 

trwało kilka minut. Hugo wstał ze swego miejsca, napełnił puchar winem z butelki na stole 

opata i postawił go na ławie przy niej, w zasięgu ręki. 

- Jesteś bardzo zmęczona. Czy nie chciałabyś przez chwilę odpocząć? Dokonałaś już 

tego, po co przyszłaś. Cokolwiek to było, nie było to morderstwo. 

Spojrzała na niego z dobrotliwym pobłażaniem, jakie odczuwała teraz wobec młodych, 

jakby  przeżyła  nie  czterdzieści  pięć  lat,  ale  sto,  i  oglądała  wszelkiego  rodzaju  tragedie 

przemijające i odchodzące w zapomnienie. 

background image

- Dziękuję, ale wolę zakończyć tę sprawę. Nie martw się o mnie. Pozwól mi skończyć, a 

wtedy odpocznę. - By mu jednak zrobić przyjemność, sięgnęła po puchar wina, a gdy nawet ten 

drobny ciężar wprawił jej przegub w drżenie, Hugo podtrzymał go. gdy piła. Czerwień wina 

dodała na chwilę jej sinym ustom wilgotności i krwawego rumieńca. 

- Dajcie mi skończyć! Kiedy Eudo wrócił do domu, powiedziałam mu, cośmy zrobiły i 

że los nie wypadł na mnie. Nie chciałam pocieszenia. Chciałam dać świadectwo prawdzie, ale 

on tego nie mógł znieść. Stracił ją, ale nie mógł sobie pozwolić na utratę mnie, swego honoru 

ani  honoru  swoich  synów.  Poszedł  tam  sam  tego  wieczoru  i  pogrzebał  ją.  Teraz  wiem,  że 

Sulien, pogrążony we własnym bólu, poszedł za nim na umówione spotkanie i zobaczył go przy 

pochówku. Mój pan nigdy się o tym nie dowiedział. Nie padło żadne słowo ani żaden gest. 

Powiedział  mi,  jak  ją  znalazł,  leżącą  na  łóżku,  jakby  spała.  Kiedy  zaczęło  ją  ogarniać 

odrętwienie, musiała się położyć i pozwoliła śmierci przyjść do siebie. Tamte drobiazgi, które 

nadawały jej imię i tożsamość, zabrał ze sobą i zatrzymał, nie kryjąc tego przede mną. Nie było 

już więcej między nami sekretów ani nienawiści, tylko wspólny żal. Czyje usunął ze względu 

na mnie, uważając to, co zrobiłam, za straszną zbrodnię - przyznaję, że mężczyzna mógłby - i 

obawiając  się  następstw,  czy  pragnął  ich  dla  siebie,  bo  były  wszystkim,  co  mógł  po  niej 

zachować, tego nie wiem. To minęło, jak wszystko mija. Kiedy znikła, nikomu nie przyszło na 

myśl spojrzeć w naszą stronę. Nie wiem,  gdzie zaczęto mówić, że odeszła z własnej woli z 

kochankiem, ale taka plotka krążyła, a ludzie w nią wierzyli. Co do Suliena, on był pierwszy do 

ucieczki z domu. Mój starszy syn nigdy nie był blisko z Rualdem i Generys, nie licząc rozmów 

na promie albo po drodze. Był zajęty majątkiem i myślał o małżeństwie, więc nie wyczuł bólu 

panującego  w  domu.  Sulien  był  jednak  inny.  Czułam  jego  skrępowanie,  zanim  jeszcze 

powiedział  o  zamiarze  wstąpienia  do  Ramsey.  Teraz  widzę,  że  miał  większy  powód  do 

zmartwień, niż myślałam. Jego odejście przygniotło jednak mojego pana. Po pewnym czasie 

nie mógł znieść nawet zbliżenia się do Pola Garncarza i spojrzenia na to miejsce, gdzie ona żyła 

i umarła. Darował je Haughmondowi, żeby się go pozbyć, a gdy to zostało załatwione, pojechał 

pod Oksford przyłączyć się do króla Stefana. Wiecie, co się z nim stało potem. 

- Nie prosiłam o tajemnicę spowiedzi, ojcze - zakończyła pedantycznie - bo nie mam nic 

do  ukrycia  przed  tymi,  którzy  mnie  osądzą,  czy  to  będzie  prawo  czy  Kościół.  Oto  jestem, 

zróbcie, co uznacie za stosowne. Nie oszukałam jej, gdy żyła, to był uczciwy sąd, i nie oszukuję 

jej  teraz,  gdy  nie  żyje.  Dotrzymałam  obietnicy,  bo  nie  zażywam  żadnych  środków 

uśmierzających ból, bez względu na mój stan. Spłacam swój dług każdego dnia życia, jakie mi 

pozostało, aż do końca. Mimo tego, co widzicie, jestem silna. Koniec może być odległy. 

Dokonało się. Spoczywała w spokoju i z jakimś osobliwym zadowoleniem malującym 

background image

się na jej twarzy. Z dziedzińca dobiegł stłumiony dźwięk dzwonu z refektarza wybijającego 

południe. 

Królewski  urzędnik  i  przedstawiciel  Kościoła  wymienili  długie  spojrzenie.  Cadfael 

przyglądał się im i zastanawiał się, który z nich przemówi pierwszy i do którego z tych dwóch 

autorytetów  należy  prawo  pierwszeństwa  w  tak  niezwykłej  sprawie.  Zbrodnia  była  rzeczą 

Hugona, grzech zaś opata, ale gdzie tu była sprawiedliwość, jeżeli jedno i drugie było ze sobą 

tak żałośnie splecione, że nie dawało się rozpleść? Generys nie żyła, Eudo nie żył, kto by więc 

zyskał na dalszych poszukiwaniach? Kiedy Donata mówiła, że zmarli powinni dźwigać własne 

grzechy,  zaliczała  do  nich  i  siebie.  Choć  bowiem  dla  niej  zbliżanie  się  do  śmierci  było 

nieskończenie wolne, teraz musiała ona być blisko. 

Hugo przemówił pierwszy. 

-  Nic  tu  nie  należy  do  moich  uprawnień  -  powiedział.  -  To,  co  się  stało,  mimo 

wszystkich za i przeciw, nie było morderstwem. Złożenie zmarłej w ziemi bez błogosławieństw 

jest występkiem, ale ten, kto to zrobił, sam jest już martwy, a co by zyskały królewskie prawo i 

porządek mego hrabstwa z ogłoszenia tego na jego niesławę? Nikt też nie chce powiększać 

twego  żalu  ani  sprawiać  kłopotów  dziedzicowi  Eudona,  który  jest  całkiem  niewinny. 

Oświadczam, że ta sprawa jest zamknięta i niewyjaśniona, i niech taka pozostanie. Nie jestem 

nieomylny, jak każdy, i sam to przyznaję. Są jednak sprawy, które trzeba załatwić. Nie widzę 

innego wyjścia jak ogłoszenie, że Generys to Generys, chociaż przyczyna śmierci nigdy nie 

będzie znana. Ona ma prawo do imienia i do wypisania go na grobie. Ruald ma prawo wiedzieć, 

że ona nie żyje, i odprawić należną żałobę. Z czasem ludzie pozwolą, żeby ta sprawa odeszła w 

przeszłość i została zapomniana. Tobie jednak pozostaje Sulien. 

- I Pernel - zauważyła Donata. 

- I Pernel. Słusznie, ona zna już połowę prawdy. Co z nimi zrobisz? 

-  Powiem  im  prawdę  -  powiedziała  zdecydowanie.  -  Czy  inaczej  odzyskają  spokój? 

Zasługują  na  prawdę  i  zdołają  ją  znieść.  Ale  nie  mój  starszy  syn.  Zostawcie  mu  jego 

niewinność. 

- Jak mu wytłumaczysz tę wizytę? - spytał rzeczowo Hugo. - Czy on w ogóle wie, że tu 

jesteś? 

- Nie - przyznała ze słabym uśmiechem. - Wyjechał ze dworu wcześniej. Niewątpliwie 

myśli, że oszalałam, ale jeżeli wrócę w stanie nie gorszym, niż wyjechałam, nietrudno będzie 

go ułagodzić. Jehane wie. Starała się mnie powstrzymać, ale wzięłam się na sposób i nie będzie 

mógł jej winić. Powiedziałam jej, że umyśliłam modły o pomoc w kaplicy Świętej Winifredy. I 

uczynię to, ojcze, za twoją zgodą, zanim wrócę. Jeśli mam wrócić - dodała. 

background image

- Jeśli o mnie chodzi, tak - odrzekł Hugo. - A na koniec - dodał, powstając - jeśli pan 

opat się zgadza, przywiozę ci tu syna. 

Czekał na słowa opata, które długo nie nadchodziły. Cadfael odgadywał trochę z tego, 

co się działo w tym surowym i prawym umyśle. Układ o życie i śmierć nie jest zbyt odległy od 

samobójstwa,  a  rozpacz,  która  prowadzi  do zgody  na  taki  sąd,  jest  sama  w  sobie  grzechem 

śmiertelnym. Ale ta zmarła wypełniła ów umysł litością i żalem, ta żyjąca zaś była tu przed jego 

oczami, nieugięta w swym bezterminowym umieraniu, nieubłagana w stosowaniu kary, którą 

sama  na  siebie  nałożyła,  kiedy  przegrała  swój  sąd  boży.  Jeden  sąd,  ostateczny,  musi 

wystarczyć, a ten wyrok jeszcze nie został wymierzony. 

- Niech tak będzie! - zgodził się w końcu Radulfus. - Nie mogę ani potępić, ani darować 

winy. Sprawiedliwość może już utraciła swoją równowagę, ale tam, gdzie nie ma pewności, 

umysł musi zwracać się w stronę światła, nie zaś w stronę cienia. Masz swoją własną pokutę, 

córko, jeżeli Bóg wymaga pokuty. Nie mam tu nic do zrobienia, chyba tylko modlić się, by 

wszystkie pozostałe sprawy mogły pracować razem dla zbawienia. Dość już było ran. Trzeba 

zrobić wszystko, by ich nie przybyło. Niech zatem nie padnie ani jedno słowo poza kręgiem 

tych nielicznych, którzy mają prawo wiedzieć. Tak, Hugonie, jeśli chcesz, przywieź nam tego 

chłopca i  tę młodą kobietę, która wnosi, jak się zdaje, tak mile  widziane światło między  te 

posępne  cienie.  Tobie  zaś,  pani,  gdy  już  odpoczniesz  i  zjesz  obiad  tu,  w  moim  domu, 

pomożemy pójść do kościoła, do ołtarza świętej Winifredy. 

- Ja zaś dopilnuję - rzekł Hugo - żebyś dotarła bezpiecznie do domu. Zrób, co powinnaś, 

dla Suliena i Pernel. Jestem pewien, że ojciec opat zrobi co trzeba dla brata Rualda. 

- Ja się tym zajmę - zgłosił się Cadfael - jeśli wolno. 

- Z moim  błogosławieństwem  -  powiedział Radulfus.  -  Idź, znajdź go po obiedzie w 

refektarzu  i  przekaż  mu,  że  jej  życie  zakończyło  się  w  pokoju.  Wszystko  to  zrobili,  zanim 

zakończył się ten dzień. 

Stali  pod  wysokim  murem  cmentarza,  w  najdalszym  rogu,  gdzie  znaleźli  miejsce 

spoczynku  skromni  świeccy  patronowie,  rządcy  i  zasłużeni  opactwu,  i  gdzie  pod  niskim 

kopczykiem  leżała  bezimienna  kobieta,  osierocona  po  śmierci  i  przyjęta  tu  przez 

współczujących benedyktynów. 

Cadfael wyszedł po nieszporach razem z Rualdem w chłodny, cichy, lekki deszczyk, 

będący  zaledwie  unoszącą  się  wilgocią.  Światła  dziennego  zostało  niewiele.  Nieszpory 

odbywały się już o godzinie zimowej, byli więc sami w cieniu muru, w wilgotnej trawie, wśród 

zapachu opadłych liści budzącego jesienną melancholię. Melancholię bez bólu, pobłażliwość 

ducha  po  ustąpieniu  goryczy  i  strapienia.  I  nie  wydawało  się  dziwne,  że  Ruald  nie  okazał 

background image

wielkiego zdziwienia, dowiadując się, iż ta zmarła to, mimo wszystko, jego żona. Przyjął bez 

zdziwienia, że Sulien wymyślił ze źle pojętej troski o dawnego przyjaciela tę fałszywą i głupią 

historię przeczącą jej śmierci. Nie buntował się też przeciw możliwości, że nigdy nie dowie się, 

jak umarła ani dlaczego została pochowana w tajemnicy i bez pogrzebu, zanim ją przeniesiono 

na to lepsze miejsce spoczynku. Rualdowy ślub posłuszeństwa, jak wszystkie jego śluby, został 

doprowadzony  do  skrajności,  do  całkowitej  akceptacji.  Cokolwiek  się  działo,  działo  się 

najlepiej dla niego. Nie zadawał pytań. 

- To dziwne, Cadfaelu - mówił zamyślony nad zieloną murawą pokrywającą jej grób - 

że  teraz  zaczynam  znowu  widzieć  wyraźnie  jej  twarz.  Na  początku,  kiedy  tu  przyszedłem, 

byłem niczym człowiek w gorączce, świadomy tylko tego, za czym tęsknił i co osiągnął. Nie 

mogłem sobie przypomnieć, jak wyglądała. Było tak, jakby ona i całe moje poprzednie życie 

zniknęły ze świata. 

-  Tak  bywa  przy  wpatrywaniu  się  zbyt  intensywnie  w  światło  -  opowiedział  Cadfael 

beznamiętnie, bo sam nigdy nie został oślepiony. To, co zrobił, zrobił przy zdrowych zmysłach, 

dokonał  niełatwego  wyboru,  po  namyśle,  wszedł  do  nowicjatu  na  pewnych  nogach,  nie  zaś 

unoszony na obłoku szczęśliwości. - To piękne doświadczenie, ale szkodliwe dla wzroku. Jeśli 

wpatrujesz się zbyt długo, możesz oślepnąć. 

- Teraz jednak widzę ją wyraźnie. Nie jak widziałem ją ostatnim razem, zagniewaną i 

rozgoryczoną. Taką, jak zawsze wyglądała przez te lata, kiedy byliśmy razem. I młodą - mówił 

ze zdziwieniem Ruald. -  I  wszystko,  co  wiedziałem  i  robiłem  przedtem,  wróciło  wraz  z  nią. 

Pamiętam  zagrodę  i  piec  garncarski,  gdzie  każdy  drobiazg  miał  swoje  miejsce.  To  było 

bardzo przyjemne miejsce, z widokiem ze wzgórza na rzekę i dalej. 

- I nadal jest - odrzekł Cadfael. - Zaoraliśmy pole, więc mogłoby ci brakować polnych 

kwiatów i ciem w środku lata, kiedy dojrzewają trawy. Jest jednak świeża zieleń kiełkująca 

teraz w bruzdach, a ptaki na miedzy są takie same. Tak, to bardzo piękne miejsce. 

Zawrócili,  idąc  przez  mokrą  trawę  ku  kapitule,  a  wokół  nich  zapadał  sinozielony 

zmierzch, zatrzymując rosę w na pół ogołoconych gałęziach drzew. 

- Nigdy by nie miała miejsca na tej poświęconej ziemi - powiedział Ruald spod kaptura 

- ale została znaleziona na ziemi opactwa. Jak święty Illtud wygnał żonę w nocy bez żadnego 

powodu, tak ja, bez żadnej winy z jej strony, opuściłem Generys, ale Bóg w końcu sprowadził 

ją pod opiekę Zakonu i zapewnił godny zazdrości grób. Ojciec opat przyjął i pobłogosławił to, 

co ja potraktowałem źle i źle oceniłem. 

-  Może  być  tak  -  odpowiedział  Cadfael  -  że  nasza  sprawiedliwość  widzi  nas  jak  w 

zwierciadle,  z  lewym  zamiast  prawego,  złem  odbitym  jako  dobro,  dobrem  jako  zło,  twoim 

background image

aniołem jako jej diabłem. Ale sprawiedliwość boska, choć nierychliwa, nie popełnia błędów. 


Document Outline