background image

 

 

background image

 

Peters Ellis 

 

Kroniki Brata Cadfaela 13 

Róża w dani 

 

 

background image

Rozdział pierwszy 

 

 

 

Z powodu przewlekłego chłodu, który przeciągnął się aż w głąb kwietnia i nieco tylko 

zelżał z początkiem maja, wszystko szło marudnie i niechętnie owej wiosny roku 1142. Ptaki 

trzymały się dachów, szukając cieplejszych miejsc. Dłużej uśpione pszczoły wyczerpały swe 

zapasy  i  pragnęły  pożywienia,  ale  nie  rozwinęły  się  jeszcze  żadne  pąki,  żeby  zaspokoić  tę 

potrzebę.  W  ogrodach  niczego  nie  siano,  bo  ziarno  zgniłoby  albo  zostało  pożarte  w  ziemi, 

zbyt chłodnej, aby zrodzić życie. 

Rzeczy  i  sprawy  ludzi,  porażone  tym  samym  unieruchamiającym  chłodem,  zdawały 

się  pogrążone  w  zimowym  śnie.  Stronnictwa  wstrzymywały  oddech.  Król  Stefan,  po 

pierwszym rozradowaniu uwolnieniem z więzienia i po wielkanocnej podróży na północ dla 

naprawienia swoich nadszarpniętych wpływów, rozchorował się na południu tak ciężko, że po 

Anglii  zaczęły  krążyć  pogłoski  o  jego  śmierci.  Jego  kuzynka  i  rywalka,  cesarzowa  Maud, 

roztropnie przeniosła swą kwaterę główną do Oksfordu i osiadła tam, by czekać cierpliwie i 

daremnie na potwierdzenie przez niego tych wieści, on zaś uparcie się przed tym wzbraniał. 

Miał  jeszcze  sprawę  do  załatwienia  z  tą  panią,  a  jego  budowa  fizyczna  pozwalała  mu  się 

mierzyć nawet ze złośliwą febrą. W końcu maja wracał już mężnie do zdrowia. Na początku 

czerwca  załamał  się  ów  długotrwały  chłód.  Ostry  wiatr  przeszedł  w  łagodną  bryzę,  słońce 

wyszło nad ziemię niczym ciepła, głaszcząca dłoń, nasiona poruszyły się w glebie i wypuściły 

zielone  pędy,  a  kwiaty  zapieniły  się  złotem,  purpurą  i  bielą  w  ogrodach  i  na  łąkach  tym 

bujniej, że długo były powstrzymywane. Spóźnione siewy rozpoczęto w radosnym pośpiechu. 

A król Stefan, niczym olbrzym uwalniający się z jakiegoś paraliżującego zaklęcia, przeszedł 

ze swej rekonwalescencji do ożywionych działań i, ruszywszy na port Wareham, najdalszy na 

wschód  z  dostępnych  dla  jego  nieprzyjaciół,  zajął  zarówno  miasto,  jak  i  zamek  prawie  bez 

żadnych strat. 

I  kieruje  się  teraz  znów  na  północ  w  stronę  Cirencester  mówił  Hugo  Beringar, 

podniecony tą wiadomością - żeby usunąć jedną po drugiej wysunięte placówki cesarzowej, o 

ile tylko zdoła utrzymać ten przypływ energii. 

Jedyną  fatalną  wadą  w  wizerunku  króla  jako  wojskowego  była  niezdolność 

prowadzenia  jakiejś  kampanii  dłużej,  jeśli  nie  uzyskiwał  natychmiastowych  rezultatów. 

Potrafił przerywać oblężenie po trzech dniach i odchodził, by zacząć gdzie indziej, marnując 

background image

bez żadnej korzyści energię poświęconą na jedno i drugie. 

Może jednak zobaczymy jeszcze jakiś tego koniec! 

Brat  Cadfael,  pochłonięty  mniej  ważnymi  sprawami,  kontynuował  badanie  grządki 

warzywnej  za  murem  swego  herbarium,  sprawdzając  palcem  u  nogi  ziemię,  ciemniejszą  i 

bardziej podatną po porannym deszczyku. 

Po prawdzie - powiedział z namysłem - marchew powinna tu być ponad miesiąc temu, 

a  pierwsze  rzodkiewki  wyrosną  włókniste  i  pokurczone  jak  stara  skóra,  ale  możemy  coś 

uzyskać,  jeśli  jeszcze  trochę  popada.  Szczęściem  drzewa  owocowe  nie  zakwitły  przed 

obudzeniem  się  pszczół,  ale  i  tak  w  tym  roku  zbiory  zapowiadają  się  liche.  Wszystko  jest 

spóźnione o cztery tygodnie, może jednak pory roku jakoś się ułożą. Wareham, mówiłeś? Co 

z Wareham? 

Ależ że Stefan zajął je, miasto i zamek, i port, i wszystko. Robert Gloucester wyjechał 

przez tamą bramę ledwie przed dziesięcioma dniami, a teraz zatrzaśnięto mu ją przed nosem. 

Czy ci nie mówiłem? Ta wiadomość przyszła trzy dni temu. Zdaje się, że w kwietniu 

w  Devizes  doszło  do  spotkania  cesarzowej  z  jej  bratem,  i  chyba  ustalili  między  sobą,  że 

najwyższy  czas,  by  mąż  tej  pani  okazał  trochę  zainteresowania  jej  sprawie  i  przybył  we 

własnej osobie pomóc jej położyć dłoń na koronie Stefana. Wysłali posłów do Normandii do 

Godfryda, ale on ich odprawił. Kazał powiedzieć, że jest przychylny, bez wątpienia, ale że nie 

zna wysłanych do niego ludzi z imienia ani z reputacji i że byłby w kłopocie, układając się z 

kim  innym  niż  z  samym  hrabią  Gloucesterem.  „Jeśli  Robert  nie  przybędzie”,  powiada 

Godfryd, „nie ma sensu wysyłać mi kogo innego”. 

Cadfael natychmiast zapomniał o swoich marudnych warzywach. 

I Robert dał się przekonać? - spytał zdumiony. 

Bardzo  niechętnie.  Bał  się  powierzyć  siostrę  lojalności  tych,  którzy  już  byli  gotowi 

opuścić ją po westminsterskich jatkach, i chyba nie miał wielkiej nadziei uzyskać cokolwiek 

od  hrabiego  Andegawenii.  Ale  tak,  dał  się  przekonać.  I  odpłynął  z  Wareham  z  niniejszymi 

problemami, niż będzie je miał, gdyby wrócił do tego portu, skoro teraz zajął go król. To było 

dobre, szybkie posunięcie. Gdyby tylko zdołał go utrzymać! 

Odprawiliśmy mszę dziękczynną za jego wyzdrowienie powiedział z roztargnieniem 

Cadfael i wyrwał jakiś mlecz spośród mięty. - Jak to jest, że chwasty rosną trzy razy szybciej 

niż rośliny, o które się troszczymy? Trzy dni temu nawet go tu nie było. Gdyby kapusta tak 

strzelała w górę, mógłbym jutro pikować sadzonki. 

Niewątpliwie  wasze  modlitwy  umocnią  postanowienie  Stefana  -  rzekł  Hugo  bez 

wielkiego  przekonania.  -  Czemu  nie  dali  ci  jeszcze  pomocnika  do  pracy  w  ogrodzie? 

background image

Najwyższy czas, bo roboty jest więcej niż dla jednego. 

Tego  się  dopominałem  dziś  rano  na  kapitule.  Powiedzieli,  że  nie  wiedzieli.  Przeor 

Robert ma jednego czy dwóch młodzików, których chętnie wypuściłby ze swoich rąk w moje. 

Na  szczęście  ci,  których  nie  akceptuje,  zdają  się  bystrzejsi  i  żywsi  niż  reszta.  Może  mi  się 

jeszcze poszczęści z czeladnikiem. 

Wyprostował  grzbiet  i  stał,  patrząc  w  dal  nad  świeżo  skopanymi  rabatami  i 

grochowiskami opadającymi do strumienia Meole, w myśli rzucając pobłażliwe spojrzenie na 

ostatnich  swoich  pomocników  tu  w  herbarium.  Wielki,  wesoły,  przystojny  brat  Jan,  który 

zabłądził  do  klasztoru  przez  pomyłkę  i  wycofał  się  z  niego,  nie  bez  zachęty  przyjaciół  w 

Walii,  by  zamienić  rolę  brata  na  obowiązki  męża  i  ojca.  Brat  Marek,  wkraczający  tu  jako 

drobny,  poniewierany  szesnastolatek,  cichy  i  nieśmiały,  a  dorastający  później  do  czystej, 

surowej dojrzałości ducha, która go nieuchronnie prowadzi ku kapłaństwu. Cadfaelowi nadal 

brak  było  brata  Marka,  przydzielonego  teraz  do  kaplicy  pałacowej  biskupa  Lichfield,  i  już 

diakona. A po Marku był brat Oswin, wesoły, pewny siebie, o pięściach jak bochny, teraz na 

rocznej  służbie  w  szpitalu  dla  trędowatych  świętego  Egidiusza  na  skraju  miasta.  Cadfael 

zastanawiał  się,  co  dalej.  Można  ubrać  tuzin  młodych  ludzi  w  takie  same  zrudziałe  czarne 

habity,  ogolić  im  głowy,  wtłoczyć  w  to  samo  horarium  dzień  po  dniu  i  rok  po  roku,  a  oni 

nadal będą niepoprawnie różni, każdy jedyny w swoim rodzaju. Bogu dzięki! 

Kogokolwiek  ci  przydzielą  -  powiedział  Hugo,  dotrzymując  mu  kroku  na  szerokiej 

zielonej  ścieżce,  która  okrążała  stawy  rybne  -  ty  go  przemienisz,  zanim  cię  opuści.  Czemu 

mieliby wysyłać do ciebie jakiegoś prostego, słodkiego świętego, takiego jak Rhun? On już 

jest  gotowy,  on  przyszedł  na  świat  gotowy.  Ty  dostaniesz  kogoś  szorstkiego,  upartego, 

niezrównoważonego,  żeby  go  ulizać  do  jakiegoś  kształtu.  Tyle  że  nie  zawsze  ukazuje  się 

kształt, którego się spodziewano - dodał, błyskając szerokim uśmiechem i spoglądając przez 

ramię na przyjaciela. 

Rhun  podjął  się  nadzoru  nad  ołtarzem  świętej  Winifredy  -  powiedział  Cadfael.  - 

Interesuje  się  tą  małą  panią,  jak  gdyby  był  jej  właścicielem.  Sam  odlewa  dla  niej  świece  i 

pożycza ode mnie wonności, żeby je dla niej rozpylać. Nie, Rhun znajdzie sobie obowiązki i 

nikt mu nie stanie na drodze. Oboje tego dopilnują, on i ona. 

Przeszli przez mostek dla pieszych nad Młynówką zasilającą stawy i młyn i weszli do 

różanego  ogrodu.  Przycięte  krzewy  nie  urosły  jeszcze  zbytnio,  ale  pierwsze  pąki  wreszcie 

nabrzmiały, a zielone okrywy rozchylały się, ukazując płatek czerwieni albo bieli. 

Teraz pootwieraj ą się szybko mówił z zadowoleniem Cadfael. - Wszystko, czego im 

trzeba, to ciepło. Już się zacząłem zastanawiać, czy wdowa Perle dostanie w tym roku w porę 

background image

swoją daninę, ale skoro te nadganiają stracony czas, jej biały krzak też to zrobi. Smutny by to 

był rok, gdyby dwudziestego drugiego czerwca zabrakło róż! 

Wdowa  Perle?  Ach  tak,  Vestierówna!  Pamiętam!  Więc  to  wypada  w  dniu 

przeniesienia świętej Winifredy, czyż nie? Ile to już lat od darowizny? 

To będzie czwarty raz, jak płacimy jej roczną daninę. Jedna biała róża z krzaka w jej 

dawnym ogrodzie doręczana w dniu przeniesienia świętej Winifredy. 

Rzekomego przeniesienia - zauważył Hugo z szerokim uśmiechem. - A ty powinieneś 

się rumienić, kiedy o tym mówisz. 

I tak czynię, ale któż to zauważy przy mojej cerze? - Istotnie, jego skóra miała barwę 

różowobrązową,  którą  długie  lata  życia  pod  gołym  niebem  zarówno  na wschodzie,  jak  i  na 

zachodzie utrwaliły tak mocno, że zima tylko trochę ją rozjaśniała, a lato przywracało blask. 

Miała  skromne  wymagania  -  zauważył  Hugo,  kiedy  doszli  do  drugiego  mostku 

łączącego  brzegi  kanału,  który  prowadził  wodę  do  domu  gościnnego.  -  Większość  naszych 

porządnych kupców z miasta nie oddałaby majątku za róże. 

Ona straciła już to, co miała najcenniejszego - odrzekł 

Cadfael. - Męża i dziecko w odstępie dwudziestu dni. On umarł, a ona poroniła. Nie 

mogła  znieść  dalszego  życia  w  samotności  w  domu,  gdzie  byli  razem  szczęśliwi.  Dlatego 

jednak,  że  tak  go  ceniła,  chciała  go  poświęcić  Bogu,  nie  zaś  łączyć  z  resztą  majątku.  I  bez 

tego  jest  wystarczająco  bogata,  by  utrzymać  siebie  samą  i  wszystkich  swych  krewnych  i 

pracowników.  Ten  dom  opłaca  oświetlenie  i  przystrojenie  ołtarza  Matki  Boskiej  przez  cały 

rok. Tak chciała. Zachowała tylko to jedno wspomnienie - jedną różę co roku. Edred Perle był 

bardzo  przystojnym  mężczyzną  -  ciągnął  Cadfael,  kręcąc  głową  nad  kruchością  piękna.  - 

Widziałem go, jak nikł w oczach palony gorączką, i nie umiałem mu pomóc. Takie rzeczy się 

pamięta. 

Widziałeś wiele podobnych spraw - przypomniał rzeczowo Hugo. - Tutaj i na polach 

Syrii, dawno temu. 

To prawda! To prawda! Czyś kiedyś słyszał, jak mówię, że coś z tego wymazałem z 

pamięci?  Ale  młody  przystojny  mężczyzna  więdnący  w  oczach  przed  czasem,  nawet  przed 

osiągnięciem  pełni  życia,  a  jego  dziewczyna  opuszczona  nawet  bez  dziecka,  które  by  go 

przypominało... To dość smutne, musisz przyznać. 

Jest młoda - odrzekł Hugo, praktycznie i obojętnie zarazem, myśląc o czym innym. - 

Powinna ponownie wyjść za mąż. 

Tak myśli wielu kupców w mieście przyznał Cadfael z gorzkim uśmiechem. - Pani tak 

bogata  jak  ona  i  jedyna  dziedziczka  sukienników  Vestierów.  Jednak  po  tym,  co  straciła, 

background image

wątpię,  by  chciała  spojrzeć  na  jakiegoś  siwego  skąpca  jak  Godfryd  Fuller,  który  pogrzebał 

dwie  żony,  zarobił  na  obu  i  rozgląda  się  za  trzecią  małżonką  i  trzecią  fortuną.  Albo  na 

jakiegoś młodego przystojniaka szukającego łatwego życia! 

Takiego jak? - zachęcał ubawiony Hugo. 

Mógłbym wymienić dwóch albo trzech. Młodszy syn Williama Hynde’a, na przykład, 

jeśli plotki mówią prawdę. I ten chłopak, który kieruje jej tkaczami; jest bardzo przystojny i 

wyobraża sobie, że ma u niej szanse. Nawet jej sąsiad siodlarz szuka żony, jak mi mówiono, i 

myśli, że ona się nada. 

Hugo wybuchnął szczerym śmiechem i klepnął Cadfaela po ramieniu, kiedy wyszli na 

wielki dziedziniec w spokojną i celową krzątaninę przed mszą świętą. 

Ileż  to  oczu  i  uszu  masz  na  każdej  ulicy  w  Shrewsbury?  Chciałbym,  żeby  moi 

wywiadowcy  wiedzieli  choć  połowę  tego,  co  ty.  Szkoda,  że  twoje  wpływy  nie  sięgają 

Normandii.  Miałbym  może  jakieś  wiadomości  co  do  planów  Roberta  i  Godfryda.  Chyba 

jednak  -  powiedział,  poważniejąc,  kiedy  przyszło  do  jego  własnych  trosk  -  Godfryd  jest  o 

wiele bardziej zainteresowany zajmowaniem Normandii niż marnowaniem czasu w Anglii. Z 

tych  wszystkich  doniesień  o  jego  szybkich  najazdach  i  wypadach  nie  wynika,  żeby  dał  się 

stamtąd odciągnąć. Raczej nakłoni Roberta, by go wspierał, niż udzieli mu pomocy. 

Z pewnością nie interesuje się zbytnio swoją żoną - przyznał Cadfael sucho - ani jej 

ambicjami. No cóż, zobaczymy, czy Robert go przekona. Idziesz dziś rano na mszę? 

Nie. Jutro wyjeżdżam na tydzień do Maesbury. Już dawno powinni byli strzyc owce, 

ale odkładali to z powodu chłodu. Teraz są chyba zapracowani. Zostawię tam na lato Alinę i 

Egidiusza. Sam będę jeździł tam i z powrotem w zależności od potrzeb. 

A  ja  mam  w  perspektywie  lato  bez  Aliny  i  mojego  chrześniaka  -  powiedział  z 

przyganą Cadfael. - Nie wstyd ci? 

Ani  trochę!  Przyszedłem  bowiem,  żeby  zaprosić  cię  na  wieczerzę.  Jutro  rano 

wyjeżdżamy.  Opat  Radulfus  zezwolił  i  pobłogosławił.  Idź  i  pomódl  się  o  dobrą  pogodę  i 

szczęśliwą drogę dla nas. - Hugo uśmiechnął się i popchnął przyjaciela w narożnik krużganka, 

ku południowym drzwiom kościoła. 

Albo był to czysty przypadek, albo symbol tego dziwnego przymusu, który sprowadza 

przedmiot  wspomnienia  tuż  za  samym  wspomnieniem.  Otóż  wśród  nielicznych  wiernych 

obecnych  tego  dnia  na  mszy  w  kościele  znalazła  się  wdowa  Perle.  Byli  tam  zawsze  jacyś 

świeccy klęczący przed parafialnym ołtarzem kilkoro takich, którzy z różnych powodów nie 

chodzili  na  msze  w  swoich  kościołach,  paru  starych  i  samotnych,  którzy  wypełniali  czas 

pobożnością,  kilkoro  mających  szczególne  prośby  i  szukających  okazji  do  uzyskania  łaski. 

background image

Niektórzy załatwiali inne sprawy na Podgrodziu i chętnie witali chwilę ciszy i skupienia, jak 

było w przypadku wdowy Perle. 

Ze  swojej  stalli  w  prezbiterium  brat  Cadfael  mógł  dostrzec  spoza  bryły  ołtarza 

parafialnego jedynie zarys jej głowy i ramion. To dziwne, że tak cicha i skromna kobieta była 

natychmiast  rozpoznawalna,  nawet  w  przelotnym  widoku.  Może  sprawiała  to  jej  prosta 

postawa,  a  może  masa  brązowych  włosów  opadających  z  pochylonej  ze  czcią  głowy  na 

złożone dłonie, ukryte przed jego wzrokiem za ołtarzem. Miała zaledwie dwadzieścia pięć lat 

i  tylko  przez  trzy  lata  cieszyła  się  szczęśliwym  małżeństwem,  ale  prowadziła  swe  wdowie 

życie  bez  słowa  skargi,  troszczyła  się  o  przedsiębiorstwo,  które  nie  dawało  jej  żadnej 

osobistej  satysfakcji,  i  przyjmowała  perspektywę  stałej  samotności  z  chłodną  pewnością 

siebie i zadziwiającą energią. W szczęściu czy w nieszczęściu życie jest obowiązkiem i musi 

być starannie wykonane. 

Cadfael pomyślał, że pocieszeniem może być fakt, iż nie jest ona całkiem sama. Ma 

ciotkę,  która  zajmuje  się  domem  nad  sklepem,  w  którym  mieszkają,  i  kuzyna  będącego 

sumiennym  kierownikiem  przedsiębiorstwa,  co  zdejmuje  jej  ciężar  z  ramion.  I  jedną  różę 

rocznie  daniny  za  dom  i  ogród  na  Podgrodziu,  gdzie  zmarł  jej  mąż.  Jedynym  znakiem 

namiętności  i  żalu  po  stracie  było  dobrowolne  wyrzeczenie  się  najcenniejszej  własności, 

domu, w którym czuła się szczęśliwa, a jednak prosiła tylko o to jedno przypomnienie, o nic 

więcej. 

Judyta  Perle,  z  domu  Vestier,  jedyna  dziedziczka  największego  przedsiębiorstwa 

sukienniczego  w  mieście,  nie  była  piękną  kobietą.  Miała  jednak  w  sobie  godność,  która 

przyciągała  wzrok  nawet  w  tłumie  na  targu,  wzrost  wyższy  niż  średni  dla  kobiety,  była 

wysmukła  i  wyprostowana,  a  w  jej  chodzie  i  postawie  była  godna  uwagi  gracja.  Sploty  jej 

lśniących  włosów  koloru  sezonowanej  dębiny  wieńczyły  bladą  twarz,  która  zwężała  się  od 

szerokiego i wyniosłego czoła do spiczastego podbródka, poprzez mocne kości policzkowe i 

zapadnięte  policzki,  i  wymowne,  ruchliwe  usta,  zbyt  szerokie  dla  piękności,  ale  wytwornie 

ukształtowane.  Oczy  miała  ciemnoszare,  bardzo  bystre  i  szerokie,  ani  łatwowierne,  ani 

niczego nie skrywające. Cadfael spotkał się z nią oko w oko przed czterema laty, przy łożu 

śmierci jej męża, ona zaś wtedy nie opuszczała powiek ani nie odwracała wzroku, ale patrzyła 

nieulękle, jak szczęście jej życia prześlizguje się jej między palcami. Dwa tygodnie później 

poroniła. Edred nie zostawił jej nic. 

„Hugo  ma  rację  -  pomyślał  Cadfael,  zmuszając  się  do  skupienia  na  liturgii.  -  Jest 

młoda, powinna znów wyjść za mąż”. 

Światło  czerwca,  zbliżające  się  teraz  do  południowych  godzin  dnia  i  pełne 

background image

słonecznego blasku, przeszywało prezbiterium długimi złocistymi snopami, padając w szeregi 

braci, złocąc połowę twarzy, pogrążając drugą połowę w pogłębionym cieniu i zmuszając do 

mrugania  oślepione  oczy  w  pobladłych  twarzach.  Sklepienie  ponad  nimi  przemieniało 

rozproszone  promienie  w  łagodną  poświatę,  uwydatniając  rzeźbione  liście  kamiennych 

guzów.  Muzyka  i  światło  zdawały  się  jednoczyć  tylko  tam,  w  zenicie.  Lato  wkroczyło  w 

końcu do kościoła po przedłużonym zimowym śnie. 

Wyglądało na to, że brat Cadfael nie był jedynym, którego myśli wędrowały, podczas 

gdy  powinny  być  skupione.  Brat  Anzelm,  kantor,  pochłonięty  swoim  śpiewaniem,  podniósł 

zachwyconą  twarz  ku  słońcu,  znał  bowiem  każdą  nutę  i  nie  musiał  się  zastanawiać.  Obok 

niego  jednak  brat  Eluryk,  opiekun  ołtarza  w  kaplicy  Matki  Boskiej,  odpowiadał  z 

roztargnieniem,  odwróciwszy  głowę  ku  ołtarzowi  parafialnemu  i  cichemu  pomrukowi 

odpowiedzi dochodzących spoza niego. 

Brat  Eluryk  był  dzieckiem  tego  klasztoru,  od  niedawna  pełnoprawnym  bratem. 

Powierzono mu to szczególne zadanie z powodu jego niewątpliwych zasług, choć z rezerwą 

zawsze towarzyszącą dopuszczeniu chłopców oblatów do pełnej służby, przynajmniej dopóki 

nie  osiągnęli  odpowiedniego  wieku.  Cadfael  uważał  tę  powściągliwość  za  nierozsądną. 

Młodych oblatów uznawano za doskonale niewinnych, za odpowiednik aniołów, podczas gdy 

konwersi,  ci,  którzy  przychodzili  do  zakonu  dobrowolnie  i  jako  dorośli,  byli  wojującymi 

świętymi, którzy przetrwali i opanowali swoje niedoskonałości. Tak ich sklasyfikował święty 

Anzelm, zabraniając im wzajemnych wymówek i przygan, i uczucia zazdrości. Nadal jednak 

konwersi  byli  preferowani  przy  obsadzaniu  odpowiedzialnych  stanowisk,  być  może  jako 

zaznajomieni  z  podstępami,  pokusami  i  złożonością  otaczającego  ich  świata.  Opiekę  nad 

ołtarzem, jego oświetleniem, przybraniem i specjalnymi modlitwami przynależnymi do niego 

można było jednak doskonale powierzyć komuś niewinnemu. 

Brat  Eluryk  skończył  właśnie  dwadzieścia  lat.  Był  najuczeń  -  szy  i  najgorliwszy 

spośród swoich rówieśników. Wysoki, dobrze zbudowany, miał czarne włosy i czarne oczy. 

Trafił  do  klasztoru  w  wieku  trzech  lat  i  nie  znał  niczego  poza  nim.  Nie  stykając  się  z 

grzechem,  tym  bardziej  był  przezeń  prześladowany,  niczym  przez  jakiegoś  nieznanego 

potwora.  Pilny  w  spowiedzi,  roztrząsał  swoje  nieskończenie  małe  słabości  ze  straszliwą 

skruchą  należną  grzechom  śmiertelnym.  Dziwna  rzecz,  że  młodzik  tak  wrażliwy,  tak  mało 

uwagi  zwracał  na  nabożeństwo.  Podbródek  opierał  na  ramieniu,  a  nieruchome  wargi  nie 

pamiętały o słowach psalmu. Prawdę mówiąc, patrzył dokładnie tam, gdzie spoglądał przed 

chwilą Cadfael. Ten zaś uświadomił sobie, że ze stalli Eluryka można było jednak zobaczyć 

coś więcej - odwróconą twarz, złączone dłonie, sfałdowane płótno na piersi. 

background image

Wydawało się, że ta kontemplacja nie dawała tamtemu wiele radości, a tylko kruche, 

drżące  napięcie,  niczym  w  cięciwie  łuku.  Kiedy  się  zreflektował  i  siłą  odwrócił  wzrok,  ten 

wysiłek wstrząsnął nim od stóp do głowy. 

„Proszę, proszę! - powiedział sobie Cadfael, nagle oświecony. - A za osiem dni on ma 

jej  zanieść  różę  w  dani.  Powinni  powierzyć  to  zadanie  jakiemuś  zatwardziałemu 

grzesznikowi,  jak  ja,  który  napatrzyłby  się,  nacieszył  i  wrócił  bez  kłopotu,  a  nie  temu 

wrażliwemu  chłopcu,  który  z  pewnością  nigdy  nie  był  sam  na  sam  z  kobietą,  odkąd  jego 

matka pozwoliła wyjąć go sobie z ramion. Szkoda, że pozwoliła! 

I  ta  biedna  dziewczyna,  ten  żywy  obraz  najboleśniej  ściskający  mu  serce,  poważna, 

smutna, z żałosną przeszłością, a jednak spokojna i cicha jak sama Najświętsza Panna. I ón, 

podchodzący  do  niej  z  białą  różą.  Ich  dłonie  pewnie  zetkną  się,  gdy  ją  przekaże.  A  teraz 

przypominam  sobie,  że  Anzelm  mówił  onim  jak  o  poecie.  Jakież  to  szaleństwa  popełniamy 

bez złych zamiarów!” 

Było o wiele za późno, by skłonić myśli do należytej modlitwy i wysławiania Boga. 

Zadowolił się nadzieją, że zanim bracia wyjdą po mszy z prezbiterium, dama odejdzie. 

I, Bogu dzięki, odeszła. 

Poszła jednak, jak się okazało, nie dalej niż do pracowni Cadfaela w herbarium, gdzie 

zastał  ją  czekającą  cierpliwie  przy  otwartych  drzwiach,  kiedy  wrócił,  by  odcedzić  wywar 

pozostawiony do ostygnięcia przed mszą. Czoło miała pogodne, a głos spokojny i wszystko 

wokół  niej  wydawało  się  praktyczne  i  rozsądne.  Nie  wiedziała  o  płomieniu,  który,  spalał 

Eluryka. Na zaproszenie Cadfaela weszła do środka, pod łagodnie kołyszące się pod belkami 

wiązki ziół. 

Przyrządziłeś  mi  kiedyś  maść,  bracie  Cadfaelu,  czy  pamiętasz?  Na  wysypkę  na 

dłoniach. Jedna z moich gręplarek cierpi na wypryski, kiedy ma do czynienia z nową wełną. 

Nie co roku - to też jest dziwne. W tym roku znów ma kłopoty. 

Pamiętam - odpowiedział Cadfael. - To było trzy lata temu. Tak, znam przepis. Mogę 

przyrządzić ci trochę świeżej mikstury w kilka minut, jeśli masz chwilę czasu. 

Okazało się, że miała. Usiadła w kącie chaty na drewnianej ławie pod ścianą z belek, 

obciągając  swoje  ciemne  spódnice  wokół  stóp,  wyprostowana  i  milcząca,  podczas  gdy 

Cadfael sięgał po tłuczek, moździerz i małą wagę z mosiężnymi odważnikami. 

Jak ci się powodzi? - spytał, odmierzając smalec i olejki ziołowe. - Tam w mieście? 

Dość  dobrze  -  odpowiedziała  spokojnie.  -  Zakład  daje  mi  zajęcie,  a  strzyża  poszła 

lepiej, niż myślałam. Nie mogę narzekać. Czy to nie dziwne - ciągnęła - że wełna przyprawia 

Branwen o wysypkę, ty zaś używasz owczego tłuszczu do leczenia chorób skórnych? 

background image

Takie sprzeczności się zdarzają - powiedział. - Niektórzy nie mogą dotykać pewnych 

roślin  bez  uszczerbku  na  zdrowiu.  Nikt  nie  zna  przyczyny.  Uczymy  się  na  błędach.  Miałaś 

dobre wyniki z tą maścią, jak pamiętam. 

O,  tak,  jej  dłonie  szybko  wyzdrowiały.  Chyba  jednak  powinnam  odsunąć  ją  od 

gręplowania i uczyć tkactwa. Kiedy wełnę się upierze, ufarbuje i zrobi z niej przędzę, poradzi 

sobie z nią. To dobra dziewczyna, szybko się nauczy. 

Obrócony do niej plecami Cadfael miał wrażenie, że mówi ona, by zapełnić ciszę, a 

tymczasem  myśli  o  czymś  bardzo  odległym  od  tego,  o  czym  rozprawia.  Nie  był  więc 

zaskoczony, gdy nagle odezwała się całkiem innym głosem, oschłym i zdecydowanym. 

Bracie Cadfaelu, myślę o wstąpieniu do klasztoru. Myślę poważnie! Ten świat nie jest 

tak wiele wart, żebym się miała zastanawiać nad porzuceniem go, ani też moja sytuacja nie 

daje mi powodu, żeby czekać na lepsze czasy. Zakład może funkcjonować beze mnie. Kuzyn 

Miles  ceni  go  sobie  bardziej  niż  ja  i  kieruje  nim  z  powodzeniem.  Och,  spełniam  swoje 

obowiązki,  jak mnie nauczono, ale on to robi tak samo  dobrze beze mnie. Czemu  mam  się 

wahać? 

Cadfael zwrócił się do niej twarzą, balansując moździerzem na dłoni. 

Czy mówiłaś to swojej ciotce i kuzynowi? 

Wspomniałam im o tym. 

I co oni na to? 

Nic. Zostawili to mnie. Miles ani mnie nie gani, ani nie doradza. Odsuwa to na bok. 

Chyba nie bierze mnie poważnie. Moja ciotka zaś... Znasz ją trochę? Owdowiała tak jak ja i 

wciąż to opłakuje, nawet po latach. Prawi o ciszy klasztoru i o uwolnieniu się od trosk tego 

świata.  Ale  ona  stale  tak  mówi,  chociaż  wiem,  że  jest  zadowolona  ze  swego  wygodnego 

życia. Ja zaś, bracie Cadfaelu, żyję, wykonuję swojąpracę, ale nie jestem szczęśliwa. Wybrać 

klasztor... to by było coś stałego i pewnego. 

I błędnego - oświadczył stanowczo Cadfael. - Przynajmniej jeśli chodzi o ciebie. 

Czemu  miałoby  to  być  błędem?  -  sprzeciwiła  się.  Kaptur  zsunął  się  jej  z  głowy,  a 

gruby  warkocz  jasnobrązowych  włosów,  posrebrzany  niczym  żyłkowany  dąb,  zalśnił  w 

przyćmionym świetle. 

Nikt nie powinien wybierać życia klasztornego jako czegoś gorszego, namiastki. Musi 

ono być przyjęte ze szczerego pragnienia. Nie wystarczy chcieć uciec od świata na zewnątrz, 

trzeba się palić do tego świata wewnątrz. 

Czy tak było z tobą? - spytała i nagle uśmiechnęła się, a jej surowa twarz rozjaśniła się 

na chwilę ciepłym blaskiem. 

background image

Rozważał to przez krótką chwilę. 

Wszedłem w to późno, więc być może mój ogień płonął nieco blado - odpowiedział w 

końcu szczerze - ale dawał dość światła, by mi wskazać pożądaną drogę. Biegłem po niej do 

celu, nie uciekałem. 

Spojrzała mu wprost w twarz onieśmielająco i szczerze i spytała: 

Czy nigdy nie myślałeś, bracie Cadfaelu, że kobieta może mieć więcej powodów do 

ucieczki,  niż  ty  kiedykolwiek  miałeś?  Więcej  zagrożeń,  przed  którymi  musi  się  chronić,  i 

mniej możliwości niż ucieczka? 

To  prawda  -  przyznał  Cadfael,  ożywiając  się.  -  Ale  ty  jesteś,  jak  wiem,  w  lepszym 

położeniu niż wiele innych, by zostać przy swoim, i masz więcej odwagi niż większość nas, 

mężczyzn. Jesteś sama sobie panią a twoi krewni zależą od ciebie, nie ty od nich. Nie masz 

żadnego  zwierzchnika,  który  rościłby  sobie  prawo  układania  twojej  przyszłości,  i  nikt  nie 

może  zmusić  cię  do  nowego  małżeństwa  -  tak,  słyszałem,  że  wielu  nie  posiadałoby  się  z 

radości,  gdyby  mogli,  ale  nie  mają  nad  tobą  władzy.  Nie  masz  ojca  ani  żadnego  starszego 

krewniaka, który wywierałby na ciebie jakiś wpływ. Nie ma znaczenia, jak bardzo mogą cię 

drażnić  mężczyźni,  bo  wiesz,  że  jesteś  im  więcej  niż  równa.  A  co  do  tego,  co  straciłaś  - 

powiedział po chwili wahania, jak postąpić - jest stracone jedynie na tym świecie. Czekanie 

nie jest łatwe, ale nie jest trudniejsze, wierz mi, wśród utrapień i rozterek tego świata, niż w 

samotności  i  ciszy  klasztoru.  Widziałem  mężczyzn  popełniających  tę  pomyłkę  z  równie 

uzasadnionych  powodów  i  cierpiących  tym  bardziej  z  powodu  podwójnej  straty.  Nie 

podejmuj tego ryzyka, dopóki nie jesteś pewna, czego chcesz, i że chcesz tego z całej duszy i 

serca. 

Tyle  ośmielił  się  powiedzieć  i  było  to  zapewne  więcej,  niż  miał  prawo  powiedzieć. 

Wysłuchała go, nie odwracając oczu. Czuł ciężar ich jasnego spojrzenia przez cały czas, gdy 

wygładzał maść w słoiczku i mocował wieczko. 

Siostra  Magdalena  od  benedyktynek  przy  Brodzie  Godryka  -  powiedział  -  przybywa 

za dwa dni do Shrewsbury, żeby zabrać siostrzenicę brata Edmunda, która chce tam wstąpić 

do klasztoru. Nie wiem nic o motywach tej dziewczyny, ale jeśli siostra Magdalena akceptuje 

ją  jako  nowicjuszkę,  musi  to  być  przekonanie,  a  ponadto  to  dziecko  będzie  starannie 

obserwowane  i  nie  posunie  się  poza  nowicjat,  chyba  że  siostra  Magdalena  będzie 

przeświadczona o jej powołaniu. Czy chcesz z nią o tym porozmawiać? Chyba już coś o niej 

słyszałaś. 

Słyszałam.  -  Głos  Judyty  był  łagodny,  a  jednak  brzmiał  w  nim  cień  cichego 

rozbawienia. - A jeśli  chodzi  ojej motywy przybycia do Brodu Godryka, nie należały chyba 

background image

wcale do tych, które pochwalasz. 

Temu  nie  mógł  zaprzeczyć.  Siostra  Magdalena  była  dawniej  przez  wiele  lat  stałą 

kochanką pewnego dobrze urodzonego, a po jego śmierci rozglądała się za inną dziedziną, w 

której mogłaby rozwinąć swe niewątpliwe talenty. Nie było wątpliwości, że klasztor wybrała 

na  chłodno  i  ze  względów  praktycznych.  Liczyła  się  jednak  energia  i  lojalność,  którą 

okazywała od dnia wstąpienia do zakonu i którą z pewnością zachowa do śmierci. 

O ile wiem - przyznał Cadfael - siostra Magdalena jest wyjątkowa. Masz rację, została 

zakonnicą nie z powołania, ale dla kariery i robi tę karierę, i to znaczną. Matka Mariana jest 

stara i przykuta do łoża. Ciężar prowadzenia klasztoru spada na Magdalenę i nie znam ramion 

lepiej nadających się, by go dźwigać. I nie sądzę, żeby ci powiedziała tak jak ja, że jest tylko 

jeden dobry powód wstąpienia do zakonu - prawdziwa tęsknota za życiem duchowym. Tym 

bardziej  powinnaś  do  niej  pójść,  posłuchać  jej  rady  i  rozważyć  ją  starannie,  zanim 

zdecydujesz się na tak poważny krok. I pamiętaj, że jesteś, młoda, a ona pożegnała już wtedy 

wiosnę swojego życia. 

A ja pożegnałam moją - oświadczyła Judyta bardzo stanowczo i bez litowania się nad 

sobą, jak ktoś stwierdzający fakt. 

A jeśli chodzi o namiastki - powiedział Cadfael - można je znaleźć równie dobrze w 

klasztorze,  jak  i  poza  nim.  Prowadzenie  ojcowskiego  przedsiębiorstwa,  dającego  pracę  tylu 

ludziom, jest wystarczającym powodem do życia. 

Nie poddaje mnie to żadnej poważnej próbie - odpowiedziała obojętnie. - Ach, dobrze, 

mówiłam  tylko,  że  myślę  porzuceniu  świata.  Nic  się  jeszcze  nie  stało.  Tak  czy  owak,  rada 

będę pomówić z siostrą Magdaleną, bo cenię jej rozum nie zostawię bez rozpatrzenia niczego, 

co może powiedzieć. Daj mi znać, kiedy przyjedzie, a zaproszę ją do mego domu albo pójdę 

do niej, gdziekolwiek się zatrzyma. 

Wstała, żeby wziąć słoik z maścią. Była od niego wyższa odwa palce, ale szczupła i o 

drobnych  kościach.  Zwoje  jej  włosów  wydawałyby  się  zbyt  ciężkie,  gdyby  nie  trzymała 

głowy tak prosto. 

Twoje róże mają piękne pąki - powiedziała, kiedy wyszedł wraz z nią z pracowni na 

żwirową ścieżkę. - Choćby późno przyszły, zawsze w końcu jednakowo zakwitają. 

Pomyślał,  że  mogłaby  to  być  metafora  jakości  życia,  o  jakim  dyskutowali.  Nie 

powiedział jednak tego. Lepiej zostawić ją przenikliwej mądrości siostry Magdaleny. 

A  twoje?  -  spytał.  -  Kiedy  nadejdzie  dzień  świętej  Winifredy,  będzie  w  czym 

wybierać. Tobie należą się w dani najpiękniejsze i najświeższe. 

Najulotniejszy  z  uśmiechów  przemknął  po  jej  twarzy,  pozostawiając  ją  smutną,  z 

background image

oczami wbitymi w ścieżkę. Powiedziała: 

Tak.  I  nic  więcej,  chociaż  zdawałoby  się,  że  powinno  tam  być  coś  jeszcze.  Czy  to 

możliwe,  że  zauważyła  i  była  nękana  przez  tę  samą  dolegliwość,  która  prześladowała 

Eluryka?  Trzy  razy  przedtem  przynosił  jej  różę  w  dani  i  przebywał  w  jej  obecności...  jak 

długo? Dwie minuty w roku? Może trzy. Ale żaden męski cień nie przesłaniał  oczu Judyty 

Perle, żaden cień żyjącego mężczyzny. Niemniej mogła, pomyślał Cadfael, uświadomić sobie 

jakoś nie tyle obecność młodego człowieka w jej domu, ile bliskość bólu. 

Muszę  już  iść  -  powiedziała,  otrząsając  się  z  zamyślenia.  -  Zgubiłam  sprzączkę  od 

ładnego paska i powinnam zamówić nową, pasującą do rozetek zdobiących skórę i do skuwki. 

Emalia  na  brązie.  Edred  dał  mi  go  kiedyś  w  prezencie.  Niall  Brązownik  potrafi  odtworzyć 

wzór. To zręczny rzemieślnik. Rada jestem, że opactwo ma dobrego najemcę tego domu. 

Przyzwoity, spokojny człowiek - zgodził się Cadfael i dba o ogród. Zobaczysz swój 

różany krzew w bardzo dobrym stanie. 

Na  to  nie  odpowiedziała.  Podziękowała  mu  po  prostu  za  przysługę,  kiedy  weszli 

razem  na  wielki  dziedziniec  i  tam  się  rozłączyli.  Ona  poszła  dalej  wzdłuż  Podgrodzia  do 

dużego  domu  przy  kuźni  opactwa,  gdzie  spędziła  kilka  lat  swego  małżeństwa,  on  zaś  do 

lavatorium, żeby umyć ręce przed wieczerzą. Odwrócił się jednak przy narożniku klasztoru, 

żeby  spojrzeć  za  nią,  i  patrzył,  dopóki  nie  przeszła  pod  łukiem  strażnicy  i  nie  znikła  mu  z 

oczu.  Miała  chód  bardzo  odpowiedni  dla  matki  przełożonej,  ale  w  jego  oczach  wyglądała 

równie  dobrze  jako  zdolna  dziedziczka  największego  sukiennika  w  mieście.  Poszedł  do 

refektarza w przekonaniu, że miał rację, odradzając jej życie zakonne. Jeśli teraz patrzyła na 

nie  jako  na  schronienie,  przyjdzie  czas,  kiedy  wyda  się  jej  ono  więzieniem,  tym  bardziej 

dławiącym, że weszła do niego dobrowolnie. 

 

 

background image

Rozdział drugi

 

 

 

 

 

Dom  na  Podgrodziu  stał  w  pobliżu  trawiastego  trójkąta  końskiego  targu,  gdzie 

gościniec  omijał  narożnik  muru  opactwa.  Po  przeciwnej  stronie  drogi  niższy  mur  otaczał 

podwórze,  na  którym  Niall  Brązownik  miał  swój  sklep  i  warsztat,  a  w  głębi  znajdował  się 

solidny  dom  z  dużym  ogrodem  i  małym  pastwiskiem  z  tyłu.  Niall  robił  dobry  interes  na 

wszystkim,  od  broszek  i  guzików,  odważników  i  szpilek,  do  kociołków,  dzbanków  i  mis. 

Pracował  też  czasami  wraz  z  innymi  przy  odlewaniu  dzwonów,  ale  to  były  rzadkie 

zamówienia i wymagały raczej podróży na miejsce, niż przewozu ciężkich dzwonów po ich 

odlaniu. 

Kiedy  Judyta  weszła  do  sklepu,  brązownik  zajmował  się  w  kącie  wykuwanym  z 

arkusza  półmiskiem,  nanosząc  młotkiem  i  wybijakiem  rysunek  liści.  Okiennice  nie  były 

zamknięte,  a  światło  z  okna  padało  z  ukosa  na  jej  twarz  i  postać.  Niall  odwrócił  się,  by 

zobaczyć,  kto  wchodzi,  i  stał  przez  chwilę  z  narzędziami  w  dłoniach,  zanim  je  odłożył  i 

podszedł ją powitać. 

Twój sługa, pani! Co mogę dla ciebie zrobić? 

Prawie się nie znali, jak to rzemieślnik i klientka, a jednak fakt, że pracował w domu, 

który  ona  darowała  opactwu,  skłaniał  ich  do  przyglądania  się  sobie  ze  szczególną  uwagą. 

Była w jego sklepie może z pięć razy, odkąd go wynajął. Zaopatrywał ją w szpilki, haftki do 

staników, drobiazgi kuchenne. Wykonał też matrycę pieczęci Vestierów. Znał jej historię, bo 

darowizna domu uczyniła ją głośną. Ona wiedziała o nim niewiele ponad to, że trafił do jej 

dawnej posiadłości, najmując ją od opactwa, i że on sam i jego praca byli dobrze widziani w 

mieście i na Podgrodziu. 

Judyta  położyła  na  ladzie  swój  pasek  z  pięknej,  miękkiej,  doskonale  wyprawionej 

skóry. Wokół dziurek ozdobiony był serią rozetek z brązu, a na końcu miał brązowe okucie. 

Emalia na wypukłościach była jasna i  nowa, ale szew na drugim końcu paska przetarł  się i 

klamra przepadła. 

Zgubiłam  ją  gdzieś  w  mieście  -  powiedziała.  -  Był  wieczór  i  nie  zauważyłam  pod 

płaszczem,  że  pasek  się  zsunął.  Wróciłam,  żeby  go  szukać,  ale  znalazłam  tylko  to,  bez 

klamry.  Były  roztopy  i  woda  płynęła  rynsztokiem.  Moja  wina,  bo  wiedziałam,  że  szew  się 

background image

przeciera. Powinnam go poprawić. 

Piękna robota - powiedział brązownik, oglądając okuwkę. - Pewnie nie tu kupowany? 

Tutaj, ale na jarmarku opactwa, od flamandzkiego kupca. Dawniej często go nosiłam - 

odrzekła  -  ale  odłożyłam  go  w  zimie,  kiedy  zgubiłam  tę  klamrę.  Czy  mógłbyś  zrobić  mi 

nową, dobraną do tych kolorów i wzorów? Była podłużna, taka! - nakreśliła kształt na ladzie 

końcem palca. - Ale nie musi być taka sama, możesz zrobić ją owalną albo w kształcie, jaki 

uznasz za najlepszy. 

Ich głowy zbliżyły się nad ladą. Podniosła wzrok na jego twarz, nieco zaskoczona tą 

bliskością, ale on był skupiony na szczegółach odlewu i emalii i nieświadomy jej czujności. 

Przyzwoity, spokojny człowiek, jak go nazwał Cadfael, a w ustach Cadfaela brzmiało to jak 

rekomendacja. Przyzwoici, spokojni ludzie byli kośćcem każdego społeczeństwa, szanowani i 

cenieni bardziej od tych, którzy robili większe zamieszanie i więcej hałasu. Niall Brązownik 

mógłby  być  portretem  ich  wszystkich.  Średniego  wzrostu  i  w  średnim  wieku,  nawet  kolor 

włosów  miał  pośredni,  a  głos  przyjemnie  niski.  Pomyślała,  że  może  mieć  czterdzieści  lat. 

Kiedy się wyprostował, stali dosłownie oko w oko, a ruchy jego dużych, zręcznych dłoni były 

płynne i pewne. 

Wszystko  w  nim  pasowało  do  wizerunku  zwykłego,  poczciwego  człowieka,  prawie 

nie do odróżnienia od sąsiadów, a jednak ta suma części była bardzo wprost i stanowczo nim 

samym i nikim innym. Miał gęste brunatne brwi, twarz o szerokich kościach policzkowych i 

szeroko  rozstawione  orzechowe  oczy.  W  gęstej  brunatnej  czuprynie  zaznaczało  się  kilka 

siwych włosów, a jego mocny, wystający podbródek był ogolony. 

Czy ci się z tym śpieszy, pani? - zapytał. - Chciałbym to zrobić jak należy. Gdybym 

miał na to dwa albo trzy dni. 

Nie ma pośpiechu  - zgodziła się chętnie.  - Czekałam długo z naprawą, więc jeszcze 

tydzień nie robi różnicy. 

Zatem czy przynieść ci go do miasta? Znam adres i mogę oszczędzić ci drogi. - Złożył 

tę propozycję grzecznie, lecz z namysłem, obawiając się, czy nie zostanie wzięta za zbytnią 

pewność siebie, a nie zwykłą uprzejmość. 

Obrzuciła szybkim spojrzeniem jego sklep i  ujrzała dość dowodów, że  ma mnóstwo 

roboty, więcej niż dosyć, by mu zapewnić zajęcie na cały dzień. 

Chyba jednak twój czas jest zapełniony. Jeśli masz może chłopca... ale mogę równie 

dobrze sama przyjść. 

Pracuję sam - odrzekł Niall. - Ale chętnie ci  go przyniosę wieczorem, kiedy światło 

jest za słabe. Nie mam innych zamówień i mogę bez kłopotu poświęcić na niego cały dzień. 

background image

Mieszkasz tu sam? - spytała, umacniając się w swoich przypuszczeniach.  - Nie masz 

żony? Ani rodziny? 

Straciłem żonę pięć lat temu. Przywykłem do samotności. Wystarczy po prostu zadbać 

o swoje potrzeby. Mam jednak córeczkę. Jej matka zmarła przy porodzie. 

Ujrzał  w  jej  twarzy  nagłe  napięcie,  iskierkę  w  oczach,  gdy  podniosła  głowę  i 

rozejrzała się, spodziewając się zobaczyć jakieś dowody obecności dziecka. 

Och, nie tutaj! Byłoby mi trudno zadbać o noworodka. Mam siostrę niedaleko stąd, w 

Pulley,  zamężną  z  rządcą  Morti  -  merów.  Mają  dwóch  chłopców  i  dziewczynkę  niewiele 

starszą od mojej. Moja dzieweczka mieszka tam z nimi. Ma kobiecą opiekę i inne dzieci za 

towarzyszy zabaw. Chodzę tam w każdą niedzielę i czasem też wieczorami. Lepiej jej tam z 

Cecylią i z Janem, i młodzikami niż tu ze mną samotnym, zwłaszcza że jest jeszcze mała. 

Judyta zaczerpnęła tchu długo i głęboko. Jest wdowcem, a jego strata była tak  samo 

gorzka, ale pozostał mu ten jeden bezcenny zastaw, podczas gdy ona straciła wszystko. 

Nie wiesz, jak ci zazdroszczę - powiedziała szorstko. 

Ja straciłam dziecko. 

Nie zamierzała powiedzieć aż tyle, ale wypadło  to prosto  i  naturalnie i  tak samo  po 

prostu i zwyczajnie on to przyjął. 

Słyszałem  o  twojej  trosce,  pani.  Było  mi  wtedy  strasznie  żal,  bo  niewiele  wcześniej 

sam  to  przeżyłem.  Ale  mnie  przynajmniej  zostawiono  tę  maleńką.  Dziękuję  za  to  Bogu. 

Kiedy człowiek zostaje tak zraniony, uczy się też cenić taką łaskę. 

Tak - odwróciła się gwałtownie. - Cóż... Ufam, że twoja córka kwitnie - powiedziała, 

dochodząc do siebie - i zawsze będzie dla ciebie radością. Przyjdę po ten pasek za trzy dni, 

jeśli wystarczy ci tyle czasu. Nie trzeba mi go przynosić. 

Była  już  w  drzwiach,  zanim  zdążył  coś  odpowiedzieć,  a  zresztą  nie  miał  nic 

sensownego  do  powiedzenia.  Patrzył  jednak,  jak  przechodzi  przez  podwórze,  i  wrócił  do 

swojej pracy dopiero, gdy znikła mu z oczu. 

Było  późne  popołudnie,  ale  wciąż  jeszcze  pozostawała  o  tej  porze  roku  godzina  do 

nieszporów,  kiedy  brat  Eluryk,  opiekun  ołtarza  Matki  Boskiej,  wymknął  się  ukradkiem  ze 

swej  pracy  w  skryptorium,  przeszedł  przez  wielki  dziedziniec  do  domu  opata  w  małym 

ogrodzie  otoczonym  murem  i  poprosił  o  audiencję.  Był  tak  spięty  i  roztrzęsiony,  że  brat 

Witalis, kapelan i sekretarz opata Radulfusa, uniósł pytająco brwi i zastanowił się, zanim go 

zapowiedział. Radulfus miał jednak zasadę, że każdy syn tego domu będący w kłopocie albo 

potrzebujący porady musi mieć do niego dostęp. Witalis wzruszył ramionami i poszedł prosić 

o pozwolenie, które z miejsca otrzymał. 

background image

W wyłożonej drewnem rozmównicy jasne światło słońca przemieniało się w łagodną 

mgiełkę.  Eluryk  przystanął  w  wejściu  i  usłyszał,  jak  drzwi  zamykają  się  cicho  za  jego 

plecami. Radulfus siedział za swym roboczym stołem przy otwartym oknie z gęsim piórem w 

ręku  i  ani  na  chwilę  nie  oderwał  wzroku  od  swego  pisania.  Pod  światło  jego  orli  profil 

wydawał  się  ciemny  i  spokojny,  a  złota  linia  obramiała  wysokie  czoło  i  szczupły  policzek. 

Eluryk  wszedł  tu  w  lęku  przed  opatem,  a  jednak  pociągały  go  ten  spokój  i  pewność,  tak 

odległe od stanu, w którym sam się znajdował. 

Radulfus  postawił  kropkę  po  swoim  pięknie  ukształtowanym  zdaniu  i  odłożył  gęsie 

pióro na tackę z brązu. 

Tak, mój synu? Jestem. Słucham. - Podniósł wzrok. 

Jeśli mogę ci pomóc, proś śmiało. 

Ojcze - przemówił Eluryk przez zaciśnięte i wyschnięte gardło, głosem tak cichym, że 

ledwie  słyszalnym  poprzez  komnatę.  -  Jestem  w  wielkim  kłopocie.  Nie  wiem,  jak  to 

powiedzieć ani jak bardzo musi to wyglądać na moją winę i hańbę. Bóg świadkiem, że z tym 

walczyłem  i  modliłem  się  stale,  by  się  ustrzec  od  złego.  Jestem  zarówno  petentem,  jak 

penitentem,  a  jednak  nie  zgrzeszyłem  i  przy  twojej  łaskawości  i  wyrozumiałości  mogę  się 

jeszcze uchronić przed występkiem. 

Radulfus przyjrzał mu się uważniej i dostrzegł napięcie przeszywające ciało młodego 

człowieka  i  wprawiające  go  w  drżenie  niczym  napiętą  cięciwę.  Przeczulonego  młodego 

człowieka,  zawsze  dręczonego  żalem  za  winy  wyimaginowane  albo  tak  powszednie,  że 

zaliczanie ich do grzechów było samo w sobie występkiem jako wypaczenie prawdy. 

Dziecko  -  powiedział  wyrozumiale  opat.  -  Z  wszystkiego,  co  o  tobie  wiem,  jesteś 

nazbyt skory, żeby obwiniać się ciężkie grzechy w sprawach, które człowiek mądry uznaje za 

niegodne  wzmianki.  Strzeż  się  fałszywej  dumy!  Umiarkowanie  we  wszystkim  nie  jest 

najbardziej  efektowną  drogą  do  doskonałości,  ale  najbezpieczniejszą  i  najskromniejszą.  A 

teraz mów otwarcie i pomyślimy, co możemy zrobić, żeby skończyć z twoim kłopotem.  - I 

dodał  z  ożywieniem:  -  Podejdź  bliżej!  Niech  cię  zobaczę  wyraźniej  i  usłyszę,  że  mówisz  z 

sensem. 

Eluryk  przysunął  się  bliżej,  trzymając  przed  sobą  dłonie  zaciśnięte  tak  mocno,  że 

palce pobielały mu w stawach, i zwilżył wyschnięte wargi. 

Ojcze, za osiem dni jest dzień przeniesienia świętej Winifredy i trzeba złożyć różę w 

dani za posiadłość na Podgrodziu... pani Perle, która oddała ten dom pod tym warunkiem... 

Tak - rzekł Radulfus. - Wiem. I cóż? 

Ojcze, przychodzę prosić, żebyś mnie zwolnił z tego obowiązku. Trzy razy zanosiłem 

background image

jej tę różę zgodnie z umową z każdym rokiem było to dla mnie trudniejsze. Nie posyłaj mnie 

tam znowu! Zdejmij ze mnie to brzemię, zanim upadnę! To więcej, niż mogę znieść. - Trząsł 

się  na  całym  ciele  i  miał  trudności  z  ciągłością  wypowiedzi,  tak  więc  słowa  wypadały  w 

bolesnych wybuchach, niczym wytryski krwi z rany.  - Ojcze, już sam jej widok i dźwięk jej 

głosu  są dla mnie udręką. Przebywanie z nią w tym  samym  pokoju  sprawia śmiertelny ból. 

Modliłem się, czuwałem, błagałem Boga i świętych o wyzwolenie od grzechu, ale wszystkie 

moje modlitwy i czuwania nie mogą mnie utrzymać z dala od tej nieproszonej miłości. 

Radulfus siedział przez chwilę cicho po wypowiedzeniu tego ostatniego słowa, a jego 

twarz  nie  zmieniła  wyrazu,  poza  pewnym  wyostrzeniem  uwagi  i  lśnieniem  w  głęboko 

osadzonych oczach. 

Miłość sama w sobie - powiedział w końcu z namysłem - nie jest grzechem, nie może 

nim być, chociaż może prowadzić do grzechu. Czy padło jakieś słowo o tym niezwyczajnym 

uczuciu między tobą a tą kobietą, jakieś spojrzenie, które mogłoby splamić twoje śluby albo 

jej czystość. 

Nie! Nie, ojcze, nigdy! Żadne słowo żadnego rodzaju poza grzecznym pozdrowieniem 

i pożegnaniem, i błogosławieństwem należnym dobrodziejce. Nic złego nie zostało zrobione 

ani powiedziane, to moje serce jest przestępcą. Ona nie wie nic o mojej udręce, ona nigdy nie 

pomyślała  o  mnie  inaczej  niż  jako  o  wysłanniku  tego  zakonu.  Boże  uchowaj,  żeby  się 

dowiedziała, bo ona jest bez winy.  To dla jej dobra, tak samo jak dla mojego, proszę, żeby 

mnie zwolniono z widzenia się z nią znowu, bo taki ból, jaki czuję, mógłby ją zaniepokoić, 

nawet gdyby go nie zrozumiała. Cierpienie to ostatnia rzecz, jakiej bym jej życzył. 

Radulfus  wstał  gwałtownie  ze  swego  siedziska,  a  Eluryk,  wyczerpany  wyznaniem  i 

przekonany  o  swej  winie,  osunął  się  na  kolana  i  skłonił  głowę  ku  dłoniom,  oczekując 

potępienia. Ale opat po prostu odwrócił się do okna i stał przez chwilę, patrząc na ogród w 

słońcu popołudnia, gdzie jego własne róże okryły się bujnymi pąkami. 

„Nigdy  więcej  oblatów  -  pomyślał  opat  ponuro  -  i  dzięki  Bogu  za  to.  Nie  będzie 

zabierania niemowląt z kołysek i odcinania ich od widoku i głosu kobiety, pozbawiania ich 

połowy  stworzonego  świata.  Jak  można  oczekiwać  od  nich  radzenia  sobie  z  czymś  równie 

obcym  i  onieśmielającym,  jak  smoki?  Prędzej  czy  później  jakaś  kobieta  musi  wejść  im  w 

drogę, straszliwa niczym armia pod sztandarami, a te nieszczęsne dzieci pozbawione broni i 

zbroi  mają  wytrzymać  to  natarcie!  Krzywdzimy  kobiety  i  krzywdzimy  tych  chłopców, 

wysyłając  ich  nieprzygotowanych  w  dojrzałość,  mężczyzn  całkowicie  bezbronnych  wobec 

pierwszego  ukłucia  cielesności.  Broniąc  ich  przed  niebezpieczeństwami,  pozbawiamy  ich 

środków  do  obrony.  Cóż,  teraz  już  nigdy  więcej!  Ci,  którzy  odtąd  tu  wejdą,  będą  w  wieku 

background image

męskim, znajdą się tu z własnej woli, będą sami dźwigać swoje brzemię. To jedno brzemię 

spada jednak na mnie”. 

Odwrócił  się  z  powrotem  ku  komnacie.  Eluryk  klęczał  zgięty  w  pół.  Jego  gładkie, 

młode dłonie z boleśnie rozczapierzonymi palcami zakrywały mu twarz, a łzy ciekły wolno 

przez te palce. 

Spójrz na mnie! - powiedział stanowczo Radulfus, a młoda udręczona twarz zwróciła 

się ku niemu z lękiem. - Teraz odpowiedz mi szczerze i bez obawy. Nigdy nie powiedziałeś 

tej pani ani słowa o miłości? 

Nie, ojcze! 

Ani  też  ona  nie  obdarzyła  cię  takim  słowem  ani  takim  spojrzeniem,  które  mogłoby 

zapalić albo zachęcić do miłości? 

Nie, ojcze! Nigdy, nigdy! Ona jest całkiem nieczuła. Jestem dla niej niczym. - I dodał 

ze łzami desperacji: - To ja ją skalałem, wstyd mi za to, kochając ją, chociaż ona nic o tym nie 

wie. 

Doprawdy?  W  jaki  sposób  mogło  twoje  nieszczęśliwe  uczucie  skalać  tę  panią? 

Powiedz mi, czy kiedykolwiek pozwalałeś sobie w wyobraźni dotykać ją? Albo obejmować 

ją? Albo ją posiadać? 

Nie!  -  wykrzyknął  Eluryk  z  bólem  i  oburzeniem.  -  Broń  Boże!  Jak  bym  mógł  tak  ją 

sprofanować! Ja jej oddaję cześć, myślę o niej jak o świętych. Kiedy trymuję świece, których 

nam  dostarcza, widzę jej twarz jako jasność. Jestem  zaledwie jej pielgrzymem. Ale, ach, to 

boli... - powiedział, pochylając się do kolan opata. 

Cicho!  -  nakazał  opat  i  położył  dłoń  na  pochylonej  głowie.  -  Używasz  przesadnych 

określeń  na  to,  co  jest  całkiem  ludzkie  i  naturalne.  Przesada  jest  naganna  i  na  tym  polu 

rzeczywiście  grzeszysz.  Jasne  jednak,  że  w  kwestii  tego  nieszczęsnego  pokuszenia  nie 

postąpiłeś źle, ale prawdę mówiąc, raczej dobrze. Nie musisz się też obawiać żadnej przygany 

tej pani, której cnotę wychwalasz. Nie wyrządziłeś jej szkody. Wiem, że jesteś prawdomówny 

na tyle, jak widzisz i rozumiesz prawdę. Prawda bowiem nie jest sprawą prostą, mój synu, a 

umysł  ludzki  okazuje  się  omylny  i  niedoskonały.  Wyrzucam  sobie,  że  cię  poddałem  tej 

próbie.  Powinienem  przewidzieć  jej  bolesne  skutki  dla  kogoś  tak  młodego  i 

niedoświadczonego  jak  ty.  Wstań  teraz!  Masz  to,  o  co  przyszedłeś  prosić.  Jesteś  odtąd 

zwolniony z tego obowiązku. 

Chwycił Eluryka za przeguby i postawił go stanowczo na nogach, bo wydawał się tak 

wyczerpany  i  drżący,  że  chyba  by  nie  wstał  bez  pomocy.  Chłopiec  zaczął  jąkać 

podziękowania, a język łamał mu się teraz nawet na zwykłych słowach. Wyraz wyczerpania i 

background image

ulgi pojawiał się stopniowo na jego twarzy. Nadal jednak gryzł się czymś, nawet uwolniony 

od winy. 

Ojcze...  ten kontrakt...  będzie nieważny, jeśli  róża nie zostanie dostarczona, a danina 

zapłacona. 

Róża  będzie  dostarczona  powiedział  z  naciskiem  Ra  -  dulfus.  -  Danina  będzie 

zapłacona.  To  zadanie  zdejmuję  tu  i  teraz  z  twoich  ramion.  Dbaj  o  swój  ołtarz  i  nie  myśl 

więcej o tym, jak i przez kogo zostanie wypełnione to zadanie od dziś. 

Ojcze, co jeszcze mogę zrobić, żeby oczyścić moją duszę? - spytał Eluryk w ostatnich 

uspokajających się drżeniach winy. 

Pokuta może ci wyjść na pożytek - przyznał opat z niejakim znużeniem. - Wystrzegaj 

się jednak przesady nawet w pokucie. Jesteś daleki od świętości - jak my wszyscy - ale nie 

jesteś też jakimś godnym uwagi grzesznikiem i nigdy nie będziesz, mój synu. 

Boże broń! - wyszeptał Eluryk. 

Bóg  rzeczywiście  zabrania  -  rzekł  sucho  Radulfus  -  żebyśmy  robili  z  naszych  cnót 

albo naszych słabości więcej niż należy. Żeby ulżyć swej duszy, idź i wyspowiadaj się, jak ci 

poleciłem, z umiarem, ale powiedz swojemu spowiednikowi, że już byłeś u mnie i masz moją 

zgodę i błogosławieństwo, i zostałeś przeze mnie zwolniony z obowiązku, który był dla ciebie 

zbyt ciężki. Potem wykonaj pokutę, jaką ci on wyznaczy, i wystrzegaj się proszenia o więcej. 

Brat Eluryk wyszedł na drżących nogach, wyzbyty wszelkich uczuć i lękający się, że 

ta pustka nie potrwa długo. Nie było to przyjemne, ale przynajmniej nie bolało. Potraktowano 

go  życzliwie.  Przyszedł  na  tę  audiencję,  spodziewając  się  sukcesu  i  uwolnienia  od  udręki 

przebywania  w  pobliżu  tej  kobiety  jako  końca  wszystkich  swych  kłopotów.  Teraz  jednak 

pustka w jego duszy była niczym ten dom z Pisma Świętego, pozamiatany do czysta, gotowy 

do zamieszkania i równie odpowiedni dla diabłów, co dla aniołów. 

Zrobił,  co  mu  polecono.  Aż  do  końca  nowicjatu  jego  spowiednikiem  był  brat 

Jeremiasz, ucho i cień przeora Roberta, a u Jeremiasza mógł liczyć na wszystkie kary, jakich 

pragnęła  jego  niespokojna  dusza.  Teraz  jednak  obowiązki  te  pełnił  sub  -  przeor  Ryszard,  a 

Ryszard był znany z łagodności i pocieszania penitentów, zarówno z powodu swego lenistwa, 

jak  i  dobro  -  duszności.  Eluryk  zrobił,  co  mógł,  żeby  wypełnić  nakaz  opata;  nie  oszczędzał 

siebie,  ale  i  nie  oskarżał  się  o  to,  czego  nie  popełnił,  nawet  w  myśli.  Kiedy  skończył  i 

otrzymał  rozgrzeszenie,  nadal  klęczał  z  zamkniętymi  oczami  i  boleśnie  zmarszczonymi 

brwiami. 

Coś jeszcze? - spytał Ryszard. 

Nie, ojcze... Nic więcej o tym, co się stało. Obawiam się tylko... 

background image

Otępienie  ustępowało,  jakiś  ból  zaczął  mu  skręcać  wnętrzności,  pusty  dom  już 

wkrótce  nie  będzie  niezamieszkany.  -  Zrobię  wszystko,  co  mogę,  żeby  odsunąć  nawet 

wspomnienie o tym zakazanym uczuciu, ale nie jestem pewien... Nie jestem pewien! A jeśli 

zawiodę? Boję się własnego serca... 

Mój synu, kiedy cię zawodzi własne serce, musisz udać się do źródła wszelkiej siły i 

współczucia i prosić o wsparcie, a łaska cię nie zawiedzie. Służysz u ołtarza Matki Boskiej, 

która jest czystością doskonałą. Gdzie znajdziesz lepsze źródło łaski? 

Gdzie, rzeczywiście! Ale łaska nie jest rzeką, w której każdy może zanurzać wiadro 

do  woli,  lecz  fontanną,  która  tryska,  kiedy  jest  włączona,  a  kiedy  indziej  pozostaje  sucha  i 

cicha.  Szeptem  zdławionym  z  bólu  Eluryk  odprawił  swą  pokutę  przed  ołtarzem,  który 

wcześniej świeżo przystroił, klęcząc na chłodnych płytkach posadzki. Klęczał jeszcze, kiedy 

skończył, a każdy nerw i ścięgno w jego ciele błagały o pełnię i pokój. 

Z pewnością powinien być szczęśliwy, bo został oczyszczony, uwolniony od ciężaru 

grzechu  śmiertelnego,  wybawiony  od  oglądania  znowu  twarzy  Judyty  Perle,  słuchania  jej 

głosu albo wdychania słodkiej woni płynącej z jej szat, gdy się poruszała. Wolny od tej udręki 

i pokusy, wierzył, że jego kłopoty się skończą. Teraz był mądrzejszy. 

Zacisnął dłonie aż do bólu i wybuchnął namiętną milczącą modlitwą do Panny, której 

wiernie służył, a która mogłaby i musi stanąć teraz przy nim. Kiedy jednak otworzył oczy i 

spojrzał  w  złociste  stożki  światła  świec,  ukazała  mu  się  promienna  twarz  kobiety  w  nagłej, 

oślepiającej jasności. 

Nie  uciekł  przed  niczym,  wszystko,  czego  dokonał,  zostało  odrzucone  wraz  z 

nieznośnym  bólem  tej  transcedentalnej  rozkoszy.  Pozostał  mu  tylko  jego  własny  jałowy 

honor,  ponura  konieczność  dotrzymania  ślubów  za  wszelką  cenę.  Był  człowiekiem  wartym 

swego słowa, dotrzyma go więc. 

Ale już nigdy jej nie zobaczy. 

Cadfael wrócił z miasta w samą porę na kompletę, dobrze nakarmiony i  napojony, i 

zadowolony z wieczornej  wizyty, ale pełen żalu, że nie zobaczy Aliny i  swego chrześniaka 

Egidiusza  przez  trzy  albo  cztery  miesiące.  Niewątpliwie  Hugo  sprowadzi  ich  przed  zimą  z 

powrotem  do  domu  w  mieście,  a  do  tego  czasu  chłopiec  wyrośnie  i  nadejdą  jego  trzecie 

urodziny.  Cóż,  niech  lepiej  spędzą  gorące  miesiące  na  północy  w  Maesbury,  w  zdrowym 

klimacie skromnego dworu Hugona niż na zatłoczonych ulicach Shrewsbury, gdzie choroby 

mają łatwiejszy dostęp i większą moc. Nie powinien narzekać na ich wyjazd, a jednak będzie 

mu ich brak. 

Był  ciepły wczesny zmierzch, kiedy przekraczał most, godząc nastrój zadowolenia z 

background image

łagodną  melancholią.  Przeszedł  obok  miejsca,  gdzie  drzewa  i  krzewy  wydzielały  ścieżkę 

schodzącą na bujny nadrzeczny poziom Gaye, głównych ogrodów opactwa, a następnie minął 

nieruchomą  srebrną  taflę  młyńskiego  stawu  po  prawej  stronie  i  skręcił  do  wartowni  przy 

bramie.  Odźwierny  siedział  w  wejściu  swej  stróżówki  w  łagodnym,  wonnym  powietrzu, 

napawając  się  chłodem  wieczoru,  ale  nie  zaniedbywał  swych  obowiązków  i  wypełniał 

powierzone mu zadanie. 

A  więc  jesteś!  -  powiedział  pogodnie,  gdy  Cadfael  wchodził  przez  otwartą  furtkę.  - 

Znowu się wałęsasz. Chciałbym mieć jak ty chrześniaka w mieście. 

Dostałem pozwolenie - odrzekł zadowolony z siebie Cadfael. 

Pamiętam czasy, kiedy nie powiedziałbyś tego tak gładko! Ale tak, wiem, że miałeś 

dziś  wieczorem  pozwolenie  i  wróciłeś  w  samą  porę  na  nabożeństwo.  Ale  i  tak  ojciec  opat 

chce cię widzieć w swojej rozmównicy. Kiedy tylko wrócisz, tak powiedział. 

Tak  powiedział,  naprawdę?  -  powtórzył  Cadfael,  unosząc  brwi.  -  O  co  chodzi  o  tej 

godzinie? Czy się zdarzyło coś niezwykłego? 

O niczym nie wiem. Nie było żadnego poruszenia. Wszystko jest tak spokojne, jak ten 

wieczór. To tylko zwykłe wezwanie. Brat Anzelm też został poproszony - dodał uspokajająco. 

- Nie wspomniano o przyczynie. Lepiej idź się przekonać. 

Tak też myślał Cadfael i ruszył żwawo przez wielki dziedziniec do domu opata. Brat 

Anzelm  już  tam  był,  usadowiony  na  rzeźbionej  ławie  pod  wyłożoną  drewnem  ścianą. 

Wydawało  się,  że  nie  dzieje  się  nic  nienaturalnego,  bo  obaj  z  opatem  popijali  wino  z 

pucharków.  Cadfaelowi  zaproponowano  to  również,  gdy  tylko  się  zameldował.  Anzelm 

posunął się na ławie, robiąc miejsce przyjacielowi. Kantor, a także bibliotekarz, miał dziesięć 

lat mniej niż Cadfael. Był niezdecydowany i oderwany od świata, z wyjątkiem spraw, którymi 

się entuzjazmował,  ale czujny i  subtelny  we wszystkim,  co dotyczyło książek, muzyki  albo 

instrumentów  muzycznych,  a  zwłaszcza  najdoskonalszego  z  nich  -  głosu  ludzkiego. 

Niebieskie  oczy,  które  wyzierały  spod  krzaczastych  brwi  i  brunatnej  czupryny,  mogły  być 

krótkowzroczne, ale niewiele uchodziło ich uwagi i przymykały się pobłażliwie na słabostki 

istot ludzkich, szczególnie zaś młodych. 

Posłałem  po  was  dwóch  -  rzekł  Radulfus,  kiedy  drzwi zostały  starannie  zamknięte  i 

nikt nie mógł ich podsłuchać - bo wynikła pewna sprawa, której wolałbym nie stawiać jutro 

na  kapitule.  Będzie  z  pewnością  znana  jeszcze  jednemu,  ale  poprzez  konfesjonał,  więc  nie 

wyjdzie na jaw. Chcę, żeby to zostało między nami trzema. Obaj dobrze poznaliście świat i 

jego pułapki, zanim wstąpiliście do klasztoru, więc zrozumiecie moje powody. Na szczęście 

byliście  także  świadkami  opactwa  podczas  podpisywania  kontraktu,  na  mocy  którego 

background image

uzyskaliśmy dom wdowy Perle tu, na Podgrodziu. Prosiłem brata Anzelma, żeby przyniósł ze 

sobą kopię tego dokumentu. 

Mam ją tu - powiedział brat Anzelm, rozchylając arkusz welinu na kolanie. 

Świetnie!  Za  chwilę!  Teraz  o  sprawie.  Dziś  po  południu  brat  Eluryk,  który  jako 

opiekun  ołtarza  w  kaplicy  Matki  Boskiej  wydawał  się  najodpowiedniejszą  osobą  do 

wypłacania tej pani co roku przewidzianej daniny, przyszedł do mnie i zażądał zwolnienia z 

tego obowiązku. Z powodów, które powinienem był przewidzieć. Bo nie da się zaprzeczyć, że 

pani  Perle  to  atrakcyjna  kobieta,  a  brat  Eluryk  jest  całkiem  niedoświadczony,  młody  i 

wrażliwy. Mówi, i jestem pewien, że to prawda, iż nigdy nie padło między nimi jakiekolwiek 

niestosowne  słowo  ani  spojrzenie,  ani  że  nigdy  on  sam  nie  zabawiał  się  żadną  pożądliwą 

myślą  o  niej.  Pragnął  jednak  być  zwolniony  od  przyszłych  spotkań,  albowiem  cierpi  i  jest 

kuszony. 

Cadfael pomyślał, że usłyszał starannie uładzony opis tego, co nęka brata Eluryka, ale 

wygląda  na  to,  iż  szczęśliwie  udało  się  w  porę  zapobiec  katastrofie.  Chłopiec  dostał,  o  co 

prosił, to oczywiste. 

-  A  ty  spełniłeś  jego  pragnienie  -  rzekł  Anzelm  i  było  to  raczej  stwierdzenie  niż 

pytanie. 

Spełniłem. Jest naszym zadaniem uczyć młodych, jak sobie radzić z pokusami świata i 

ciała,  ale  z  pewnością  nie  należy  do  naszych  obowiązków  poddawanie  ich  takim  próbom. 

Mam  sobie  za  złe,  że  nie  zwróciłem  należytej  uwagi  na  to,  co  zostało  ustalone,  i  nie 

przewidziałem  możliwych  następstw.  Eluryk  zachował  się  emocjonalnie,  ale  wierzę  mu 

absolutnie, kiedy mówi, że nie zgrzeszył nawet w myśli. Zwolniłem go zatem z tego zadania. 

I nie życzę sobie, żeby pozostali bracia dowiedzieli się czegoś o jego udręce. Dla Eluryka nie 

będzie to łatwe, więc niech przynajmniej sprawa pozostanie w sekrecie, wiadoma tylko nam. 

On nie musi się nawet dowiedzieć, że się wam zwierzyłem. 

Nie dowie się - oświadczył stanowczo Cadfael. 

Zatem  -  rzekł  Radulfus  -  ratując  jedno  błądzące  dziecię  od  płomieni,  jestem  tym 

bardziej  zdecydowany  nie  narażać  drugiego,  równie  nieprzygotowanego,  na  to  samo 

niebezpieczeństwo. Nie mogę wyznaczyć innego chłopca w wieku Eluryka do zaniesienia tej 

róży.  A  jeśli  poślę  kogoś  starszego,  takiego  jak  ja  sam,  Cadfael  czy  ten  tu  Anzelm,  będzie 

wiadome aż za dobrze, co spowodowało tę zmianę, i kłopot stanie się przedmiotem plotki i 

skandalu.  Możecie  być  pewni,  że  żaden  nakaz  milczenia  nie  powstrzyma  tej  wieści  od 

szerzenia  się  niczym  powój.  Nie,  to  musi  być  widziane  jako  zmiana  polityki  z  dobrych  i 

kanonicznych  powodów.  Dlatego  właśnie  prosiłem  oten  kontrakt.  Znam  jego  treść,  ale  nie 

background image

pamiętam  dokładnych  sformułowań.  Zobaczmy,  jakie  są  możliwości.  Czy  możesz  go 

przeczytać na głos, Anzelmie? 

Anzelm rozwinął arkusz i czytał miodopłynnym głosem, radującym słuchaczy liturgii: 

„Niech  się  dowiedzą  wszyscy,  teraz  i  w  przyszłości,  że  ja,  Judyta,  córka  Ryszarda 

Vestiera  i  wdowa  po  Edredzie  Perle,  będąc  w  pełni  władz  umysłowych,  daję  i  nadaję,  i 

poprzez  niniejszy  kontrakt  powierzam  Bogu  i  ołtarzowi  Matki  Boskiej  w  kościele 

zakonników  ze  Shrewsbury  mój  dom  na  Zakonnym  Podgrodziu  między  kuźnią  opactwa  a 

nieruchomością mieszkalną Tomasza Kowala wraz z ogrodem i polem należącymi do niego, 

za  roczną  daninę  wypłacaną  do  końca  mego  życia  w  postaci  jednej  białej  róży  z  krzaka 

rosnącego  pod  północnym  mu  -  rem,  która  ma  być  przekazana  mnie,  Judycie,  w  dniu 

przeniesienia  świętej  Winifredy.  Przez  tych  oto  świadków  podpisane:  za  opactwo:  brat 

Anzelm, kantor, brat Cadfael, za miasto: John Ruddock, Mikołaj z Meole, Henryk Wyle”. 

Świetnie!  -  powiedział  opat,  odetchnąwszy  głęboko  i  z  satysfakcją,  gdy  Anzelm 

opuścił arkusz na podołek. - Nie ma żadnej wzmianki, kto powinien przekazywać tę daninę. 

Musi  być  po  prostu  wypłacona  w  określonym  dniu  na  ręce  donatora.  Możemy  zwolnić 

Eluryka, nie naruszając warunków, i wyznaczyć kogoś innego do zaniesienia róży. Tu nie ma 

ograniczeń. Każdy może działać w tej sprawie w imieniu opactwa. 

To  pewne  -  zgodził  się  chętnie  Anzelm.  -  Ale  jeśli  zamierzasz  ojcze  wykluczyć 

wszystkich młodych w obawie wystawienia ich na pokusę i wszystkich starszych w obawie o 

narażenie  brata  Eluryka  na  podejrzenie  co  najmniej  o  słabość,  a  w  najgorszym  razie  o 

przewinienie, czy mamy szukać świeckiego sługi? Może któregoś z rządców? 

To by było dozwolone - stwierdził Radulfus praktycznie - ale być może ujęłoby nieco 

splendoru. Wolałbym nie umniejszać naszej wdzięczności za hojny dar tej pani ani szacunku, 

który  winniśmy  okazywać  jej  wyborowi  daniny.  To  dla  niej  wiele  znaczy  i  musi  być 

traktowane przez nas z równie wielką powagą. Chętnie usłyszę, co o tym myślicie. 

Ta  róża  -  powiedział  Cadfael  powoli  i  z  rozwagą  -  pochodzi  z  ogrodu  i  tego 

szczególnego  krzewu,  którym  wdowa  cieszyła  się  w  ciągu  lat  swego  małżeństwa  i  o  który 

dbała wraz z mężem. Dom ma teraz najemcę, szanownego wdowca i dobrego rzemieślnika, 

który troszczy się o ten krzew, przycina go i nawozi, odkąd przejął tę nieruchomość. Czemu 

jego nie poprosić o przekazanie tej róży? Nie drogą okrężną, za pośrednictwem osób trzecich 

i  z  polecenia,  ale  wprost  z  krzaka  do  pani?  Ten  dom  jest  jego  dzierżawą,  tak  jak  jest  jej 

beneficjum, a błogosławieństwo idzie wraz z tą różą bez zbędnych słów. 

Nie  miał  pewności,  co  go  skłoniło  do  przedstawienia  tej  propozycji.  Mogło  to  być 

wino  wypite  tego  wieczoru,  które  połączone  z  trunkiem  zaoferowanym  przez  opata, 

background image

przywołało  wspomnienie  tej  bliskiej  i  szczęśliwej  rodziny,  jaką  opuścił  w  mieście,  gdzie 

ognisko  małżeńskie,  równie  święte  na  swój  sposób  jak  śluby  zakonne,  dawało  niebu 

świadectwo zbożnego celu ludzkości. Cokolwiek to było, z pewnością mieli tu do czynienia z 

konfrontacją o szczególnym znaczeniu między kobietą a mężczyzną, jak to pokazał aż nazbyt 

wyraźnie  Eluryk.  Ktoś,  kto  zostanie  wysłany  na  te  zawody,  może  być  równie  dobrze 

dojrzałym człowiekiem, który już zna kobiety, miłość, małżeństwo i stratę. 

To  dobra  myśl  -  rzekł  Anzelm,  rozważywszy  to  beznamiętnie.  -  Jeśli  to  ma  być 

człowiek  świecki,  nie  ma  lepszego  niż  ten  najemca.  On  także  korzysta  z  tego  domu.  Ta 

posiadłość dobrze mu służy, bo jego poprzednia kwatera była zbyt odległa od miasta i zbyt 

ciasna. 

I myślicie, że się zgodzi? - spytał opat. Możemy zapytać. Wykonywał już zlecenia dla 

tej  damy.  Znają  się.  Im  lepsze  ma  kontakty  z  ludźmi  z  miasta,  tym  korzystniej  dla  handlu. 

Chyba nie będzie miał nic przeciwko. Zatem jutro - postanowił opat z zadowoleniem. - Po ślę 

Witalisa,  żeby  mu  to  powiedział.  A  nasz  problem,  choć  nie  wielki,  będzie  szczęśliwie 

rozwiązany. 

 

 

background image

Rozdział trzeci 

 

 

 

Brat Witalis żył tak długo wśród dokumentów, rachunków i paragrafów, że nic go nie 

dziwiło i nic, co nie było zapisane na welinie, nie budziło jego ciekawości. Polecenia, które 

mu  przypadały,  wykonywał  skrupulatnie,  ale  bez  osobistego  zainteresowania.  Przekazał 

posłanie  opata  Niallowi  Brązownikowi  słowo  po  słowie,  spodziewając  się  natychmiastowej 

zgody  i  otrzymując  ją.  Zaniósł  tę  satysfakcjonującą  odpowiedź  Opatowi  i  natychmiast 

zapomniał,  jak  wygląda  najemca.  Nie  wyrzucił  natomiast  z  pamięci  ani  jednego  słowa  z 

żadnego pergaminu, który kiedykolwiek przeszedł przez jego ręce. Te słowa były niezmienne 

i nawet z upływem lat co najwyżej nieco bladły, ale twarze ludzi świeckich, których mógł już 

nigdy  więcej  nie  zobaczyć  i  których  nie  potrafił  sobie  przypomnieć,  nawet  zauważając  je 

wcześniej, znikały z jego umysłu tak samo bez śladu jak słowa wyskrobane z arkusza welinu, 

żeby zrobić miejsce na nowy tekst. 

Brązownik  jest  całkiem  chętny  -  oznajmił  po  powrocie  opatowi  Radulfusowi  -  i 

podejmuje się doręczenia. 

Nawet się nie zastanawiał, czemu ten obowiązek miałby być przeniesiony z zakonnika 

na  człowiek  świeckiego.  W  każdym  razie  wyglądało  to  właściwiej,  skoro  donatorką  była 

kobieta. 

To dobrze - powiedział opat i ledwo skończył zdanie, przestał myśleć o tej sprawie. 

Kiedy  Niall  został  sam,  stał  przez  kilka  minut,  patrząc  za  odchodzącym  gościem, 

zapomniawszy  o  prawie  ukończonym  półmisku,  wybijaku  i  młotku  na  roboczym  stole. 

Jeszcze tylko mały fragment krawędzi, a potem będzie mógł się zająć tym paskiem z miękkiej 

skóry  zwiniętym  na  półce  i  czekającym  na  swoją  kolej.  Trzeba  wykonać  odlew  klamry,  a 

potem wykuć precyzyjny wzór i dobrać jaskrawe emalie, żeby wypełnić nimi wgłębienia. Już 

trzykrotnie  rozwijał  go  i  obracał  w  palcach,  podziwiając  subtelność  wykonania  brązowych 

rozetek.  Dla  niej  zrobi  coś  pięknego,  choćby  małego  i  nie  rzucającego  się  w  oczy,  i  nawet 

jeśli  ona  nie  spojrzy  na  to  inaczej  niż  jak  na  ozdobę  stroju,  przedmiot  użytkowy,  będzie  to 

przynajmniej nosiła. Pasek otoczy jej szczupłe, zbyt szczupłe ciało, a klamra spocznie na jej 

łonie, które tylko raz poczęło i poroniło, pozostawiając ją w tak gorzkim żalu. 

Nie  tego  wieczoru,  ale  następnego,  kiedy  światło  zacznie  słabnąć,  uniemożliwiając 

pracę,  zamknie  dom  i  wyruszy  przez  Brace  Meole  do  osady  Pulley,  majątku  Mortimerów, 

background image

gdzie  mąż  jego  siostry,  John  Stury,  gospodarował  jako  rządca,  a  hałaśliwa  dziatwa  Cecylii 

dotrzymywała towarzystwa jego dziewuszce i  biegała z nią wśród prosiąt  i  kurczaków. Nie 

został całkiem pozbawiony rodziny, tak jak Judyta Perle. Córeczka była mu wielką pociechą. 

Żal mu tych, którzy nie mieli potomstwa, a najbardziej tych, którzy doprowadzali dziecko do 

połowy długiej i trudnej drogi przez życie po to tylko, by je w końcu stracić, zbyt późno, aby 

mieć nowe. Dziecko Judyty poszło szybko za swym ojcem. Ona pozostała, by żyć powoli i 

samotnie. 

Nie miał co do niej żadnych złudzeń. Znała go słabo, nie pragnęła go i nie myślała o 

nim  wcale.  Jej  uprzejmość  obejmowała  wszystkich,  a  bliższych  względów  nie  okazywała 

nikomu.  Przyjmował  to  bez  żalu  i  bez  narzekania.  Los  jednak  i  ojciec  opat,  i  niewątpliwie 

jakieś mnisie skrupuły co do spotkań z kobietami zdecydowały, że przynajmniej raz w roku 

ma  ją  widzieć,  iść  do  jej  domu,  stanąć  przed  nią  i  złożyć  daninę,  zamienić  z  nią  kilka 

grzecznych słów, ujrzeć jej twarz i być widzianym przez nią, chociażby tylko przez chwilę. 

Zostawił swoją pracę i wyszedł z domu do ogrodu. Otoczone wysokim murem rosły w 

nim w trawie drzewa owocowe. Był tam zagon warzyw i z tyłu wąski kwietnik, przepełniony 

i połyskujący jaskrawymi barwami. Pod północną ścianą rósł krzew białej róży, wysoki jak 

człowiek  i  uczepiony  muru  tuzinem  długich,  krętych  ramion.  Przycinał  go  zaledwie  przed 

siedmioma  tygodniami,  ale  szybki  i  duży  przyrost  powtarzał  się  co  roku.  Krzak  był  stary  i 

kilkakrotnie odcinano już martwe drewno z łodygi, tworzył się więc u podstawy gruby węzeł, 

a ścięgnisty trzpień zasługiwał już prawie na nazwę pnia. Oprószyły  go  gęsto  śnieżnobiałe, 

półotwarte  pąki.  Kwiaty  nigdy  nie  bywały  duże,  ale  o  barwie  najczystszej  bieli  i  mocnym 

zapachu.  Zawsze  mieli  w  czym  wybierać,  kiedy  nadchodził  dzień  sprowadzenia  świętej 

Winifredy. 

Powinna  dostać  tę  najpiękniejszą  na  całym  krzewie.  A  on  zobaczy  ją  jeszcze  przed 

tym  dniem,  kiedy  przyjdzie  odebrać  swój  pasek.  Niall  wrócił  do  pracy  i  kończąc  zdobienie 

półmiska do kuchni burmistrza, nadawał w myśli kształt sprzączce. 

Posiadłość Vestierów zajmowała znaczące miejsce na początku ulicy zwanej Maerdol, 

prowadzącej  w  dół  stoku  do  zachodniego  mostu.  Był  to  prostokątny  budynek  z  szerokim 

frontem sklepowym od ulicy, długim holem i pokojami biegnącymi z tyłu oraz z rozległym 

podwórzem i stajniami. W tym wydłużonym budynku było dość miejsca, by obok pokojów 

mieszkalnych rodziny pomieściły się także duże składy w dobrej suchej piwnicy i miejsce dla 

dziewcząt,  które  czesały  świeżo  ufarbowaną  wełnę  przy  trzech  warsztatach  tkackich 

ustawionych w należącej do nich dobudówce, i mnóstwo miejsca w długim hallu na pół tuzina 

kołowrotków. Vestierowie byli największymi i najbardziej znanymi sukiennikami w Shrews - 

background image

bury.  Jedynie  farbowanie  runa  i  spilśnianie  sukna  przekazywano  w  doświadczone  ręce 

Godfryda  Folusznika,  który  miał  farbiarnię,  foluszarnię  i  rozciągalnię  w  dole  rzeki,  pod 

murami  zamku.  O  tej  porze  roku  pierwsza  wełna  z  postrzyżyn  została  już  zakupiona, 

posortowana i wysyłana do farbowania, i tego samego dnia Godfiryd osobiście sumiennie ją 

przekazywał. Nie, żeby się śpieszył z robotą, chociaż uchodził za człowieka, dla którego czas 

to  pieniądz,  a  pieniądz  bardzo  cenił.  To  samo  z  władzą.  Cieszyło  go,  że  należy  do 

najbogatszych  członków  gildii  i  był  zawsze  gotów  do  poszerzania  swojego  znaczenia  i 

wpływów. Plotka głosiła, że ma na oku prawie porównywalny majątek wdowy Perle, i nigdy 

nie  pominął  żadnej  okazji  do  przedstawienia  korzyści,  jakie  dałoby  połączenie  kapitałów 

przez małżeństwo. 

Judyta  wzdychała,  kiedy  przychodził,  ale  sumiennie  proponowała  poczęstunek  i 

wysłuchiwała  cierpliwie  jego  wytrwałych  perswazji,  które  przynajmniej  nie  udawały 

miłosnych zalotów. Przedstawiał sprawy rzeczowo, bez żartów, a wszystko, co mówił, było 

prawdą. Ich przedsiębiorstwa, złączone razem i prowadzone tak dobrze, jak obecnie, stałyby 

się potęgą w hrabstwie, o mieście już nie wspominając. Wygrałaby na tym, przynajmniej jeśli 

chodzi o bogactwo, a on także. Nie byłby też zbyt odpychającym mężem, bo choć skończył 

pięćdziesiątkę,  nadal  ma  dobrą  prezencję,  jest  wysoki,  żywotny,  zaradny,  z  gęstą  grzywą 

stalowoszarych  włosów  nad  ostrymi  rysami,  a  jeśli  ceni  sobie  pieniądze,  zwraca  również 

uwagę  na  wygląd  i  wytworność,  i  dopilnuje,  choćby  dla  własnego  prestiżu, żeby  jego  żona 

była wystrojona tak pięknie, jak żadna inna w hrabstwie. 

No cóż  - mawiał, widząc, że go odprawiają, i  przyjmując to  bez urazy.  - Wiem, jak 

czekać  na  sposobną  chwilę,  pani,  i  nie  jestem  z  tych,  co  dają  za  wygraną  tuż  przed 

zwycięstwem, ani z tych, co zmieniają zamiary. Przekonasz się o słuszności tego, co mówię, a 

ja  nie  boję  się  konkurencji  tych  młodych  niebieskich  ptaków,  którzy  nie  mają  ci  nic  do 

zaoferowania  oprócz  swoich  ślicznych  twarzy.  Moja  widziała  długą  służbę,  ale  w  każdej 

chwili  postawię  ją  przeciwko  nim.  Masz  zbyt  wiele  rozumu,  dziewczyno,  żeby  wybierać 

chłopaka,  bo  dobrze  siedzi  na  koniu  albo  ma  różowozłotą  urodę.  I  pomyśl  o  tym,  czego 

moglibyśmy dokonać, gdybyśmy mieli w rękach cały ten fach, od grzbietu owcy do sukna na 

ladzie i szaty na plecach klienta. 

Myślałam o tym - odparła po prostu - ale chodzi oto, panie Foluszniku, że nie mam 

zamiaru znów wychodzić za mąż. 

Zamiary się zmieniają - oświadczył Godfryd i wstał, żeby się pożegnać. Podała mu z 

rezygnacją dłoń, a on podniósł ją do ust. 

Twoje także? - spytała ze słabym uśmiechem. 

background image

Moje zamiary się nie zmienią, a jeśli twoje ulegną zmianie, jestem i czekam. 

I z tymi słowami ją opuścił, równie rześko jak przyszedł. Z pewnością jest cierpliwy i 

uparty,  ale  pięćdziesiątka  nie  służy  zbyt  długiemu  czekaniu.  Wkrótce  będzie  musiała 

zdecydować  się  na  coś  w  sprawie  Godfryda  Folusznika,  a  wobec  takiej  pewności  siebie 

trudno powiedzieć, co mogłaby uczynić poza tym, co robiła przez cały czas - odpieraniem go 

i  odmawianiem  z  równą  stałością,  z  jaką  on  nalegał.  Nauczono  ją  troszczyć  się  o 

przedsiębiorstwo  i  pracowników,  a  nie  byłoby  dobrze,  gdyby  musieli  farbować  i  spilśniać 

sukno u innego mistrza. 

Ciotka  Agata  Collier,  siedząca  z  boku  przy  szyciu,  odgryzła  nitkę  i  odezwała  się 

słodkim, pobłażliwym głosem, jakim zwracała się do siostrzenicy zapewniającej jej wygody: 

Nigdy się go nie pozbędziesz, jeśli będziesz zbyt u - przejma. On to bierze za zachętę. 

Ma  prawo  mówić,  co  myśli  -  odpowiedziała  obojętnie  Judyta  -  on  zaś  nie  ma 

wątpliwości, co ja myślę. Ile razy poprosi, tyle razy mogę odmówić. 

Ach, moja droga, nie wątpię, że możesz. To nie jest mężczyzna dla ciebie. Ani żaden z 

tych młodych, o których mówił. Dobrze wiesz, że nie ma w świecie drugiego dla kogoś, kto 

zaznał  radości  z  pierwszym.  O  wiele  lepiej  iść  przez  życie  samotnie.  Ja  wciąż  nie 

odżałowałam mojego, po tylu latach. Po nim nie mogłabym spojrzeć na innego. 

Tak mówiła, wzdychając i kręcąc głową, i ocierając łzy, tysiąc razy, odkąd zajęła się 

spiżarnią  i  bielizną  w  tym  domu  wychowała  syna,  żeby  pomagał  w  prowadzeniu 

przedsiębiorstwa. 

Gdyby  nie  mój  chłopiec,  który  wtedy  był  za  młody,  żeby  się  o  siebie  zatroszczyć, 

założyłabym habit w tym samym roku, w którym umarł Will. W klasztorze nie ma łowców 

posagów naprzykrzających się kobietom. Tam osiąga się spokój duszy. - To był jej ulubiony 

temat, a czasami zdawała się zapominać, że mówi do kogoś poza sobą samą. 

Była  w  młodości  ładną  kobietą  i  nadal  zachowała  krągłą,  różową,  przyjemną 

świeżość,  nieco  sprzeczną  z  czujnym  ostrym  spojrzeniem  niebieskich  oczu  i  wymuszonym 

uśmiechem często goszczącym na jej ustach wtedy właśnie, kiedy powinny być odprężone w 

chwili  wytchnienia,  jakby  jakieś  bolesne  myśli  gryzły  ją  pod  tą  powłoką  łagodności,  która 

sprawiała wrażenie przebrania. Judyta nie pamiętała swojej matki często zastanawiała się, na 

ile siostry były do siebie podobne. Tych dwoje jednak, matka i syn, byli jedynymi krewnymi, 

jakich miała, i przyjęła ich bez wahania. Miles z pewnością zasłużył na swoje utrzymanie, bo 

okazał  się  znakomitym  zarządcą  podczas  długiej  choroby  Edreda,  kiedy  Judyta  nie  była  w 

stanie myśleć o niczym poza swym mężem i dzieckiem mającym przyjść na świat. Nie miała 

też serca, kiedy wróciła do pracy, przejmować z powrotem steru. Chociaż robiła, co do niej 

background image

należało,  i  miała  gospodarskie  oko  na  wszystko,  pozwoliła  mu  nadal  być  majstrem 

sukienników. Tak znakomity zakład radził sobie lepiej z mężczyzną na pierwszej linii. 

Teraz jednak - westchnęła Agata, kładąc szycie na przestronnym łonie i roniąc łzę na 

rąbek - pozostał mi obowiązek do spełnienia w świecie, więc nie ma dla mnie ciszy spokoju. 

Ale  ty  jesteś  bezdzietna,  moje  biedactwo,  i  nic  cię  nie  wiąże  z  tym  światem,  gdyby  ci  się 

spodobało  go  opuścić.  Kiedyś  już  o  tym  mówiłaś.  Ach,  przemyśl  to,  nie  rób  niczego  w 

pośpiechu. Gdyby jednak do tego przyszło, nic cię nie zatrzymuje. 

Nie,  nic!  A  czasami  świat  rzeczywiście  wydawał  się  Judycie  marnotrawstwem, 

nudziarstwem niegodnym zachodu. A za dzień lub dwa siostra Magdalena przybywa z Brodu 

Godryka,  z  leśnego  klasztorku  opactwa  w  Polesworth  po  siostrzenicę  brata  Edmunda  jako 

postulantkę. Może równie dobrze zabrać ze sobą dwie nowicjuszki. 

Judyta  była  z  kobietami  w  przędzalni,  kiedy  nazajutrz,  wczesnym  popołudniem, 

przybyła  siostra  Magdalena.  Jako  dziedziczka  zakładu  sukienniczego  Judyta  uczyła  się 

wszystkiego,  od  czesania  wełny  po  przędzenie  na  krosnach  i  przygotowywanie  wykrojów 

ubrań, ale teraz przy kądzieli przekonała się, że wyszła z wprawy. Zwój gremplowanej wełny 

przed nią był rdzawoczerwony. Nawet barwniki związane były z porami roku, a zeszłoroczny 

zbiór  urzetu  został  zużyty  do  błękitów  w  kwietniu  i  maju  i  trzeba  go  było  zastępować 

czerwienią, brązem i żółcią, które Godfryd Folusznik wytwarzał z porostów i marzanny. Znał 

swój fach. Sukna, które  w końcu dostawał  z powrotem do spilśnienia,  miały czyste, mocne 

kolory osiągały dobrą cenę. 

To Miles przyszedł po nią, szukając jej wszędzie. 

Masz gościa - powiedział, sięgając nad ramieniem Judyty po wełnę z kądzieli, żeby ją 

ścisnąć w palcach.  - Jakaś zakonnica z Brodu Godryka siedzi  w twojej bawialni i  czeka na 

ciebie.  Podobno  w  opactwie  powiedzieli  jej,  że  chciałaś  z  nią  rozmawiać.  Chyba  nie 

rozważasz nadal możliwości porzucenia świata? Myślałem, że skończyłaś z tym nonsensem. 

Mówiłam  bratu  Cadfaelowi,  że  chciałabym  się  z  nią  widzieć  -  odparła  Judyta, 

zatrzymując  wrzeciono.  -  Nic  więcej.  Ona  tu  przybyła  po  nowicjuszkę,  siostrę  brata 

szpitalnika. 

Więc  nie  bądź  tak  głupia,  żeby  jej  podsuwać  drugą.  Chociaż  ty  masz  swoje 

szaleństwa, przecież wiem - powiedział lekkim tonem i klepnął ją z uczuciem po ramieniu. - 

Jak oddanie za płatek róży najlepszej posiadłości na Podgrodziu. Czy zamierzasz to przebić, 

oddając siebie? 

Był o dwa lata starszy od Judyty i  grał rolę doświadczonego, udzielającego dobrych 

rad kuzyna, chociaż robił to ze swobodą, która łagodziła ten obraz. Ten młody człowiek był 

background image

dobrze zbudowany, silny i zwinny, równie sprawny w jeździe konnej, w zapasach i strzelaniu 

do  pni  nad  brzegiem  rzeki,  co  w  zarządzaniu  przedsiębiorstwem  sukienniczym.  Po  matce 

odziedziczył  niebieskie,  czujne  oczy  i  jasnobrązowe  włosy,  ale  nie  miał  jej  tępego 

zadowolenia  z  siebie.  Wszystko,  co  wydawało  się  w  matce  niepewne  i  powierzchowne,  w 

synu było jasne i zdecydowane. Judyta miała powody do zadowolenia z niego i polegała na 

jego zdrowym rozsądku we wszystkich sprawach dotyczących handlu. 

Mogę robić ze sobą, co mi się podoba - odrzekła, wstając i odkładając wrzeciono ze 

stożkiem rdzawej przędzy. 

Gdybym  tylko  wiedziała,  co  mi  się  podoba  najbardziej!  Prawdę  mówiąc,  błądzę  w 

mroku. Stwierdziłam tylko, że rada bym była z nią porozmawiać. I będę rada. Lubię siostrę 

Magdalenę. 

Ja też - przyznał szczerze Miles. - Ale nie oddałbym jej ciebie. Ten dom zawaliłby się 

bez ciebie. 

Nonsens! - odparła Judyta ostro. - Dobrze wiesz, że beze mnie dom działałby tak samo 

jak ze mną. To ty podtrzymujesz dach, nie ja. 

Gdyby  temu  przeczył,  nie  czekałaby,  aby  tego  słuchać,  ale  obdarzyła  go  nagłym 

krzepiącym uśmiechem i dotknięciem rękawa, gdy go mijała, idąc do swego gościa. Miles był 

uczciwy do bólu i wiedział, że mówiła prawdę. Mógł kierować tu wszystkim i bez niej. To 

ostre  przypomnienie  zabolało  ją.  Nie  była  rzeczywiście  niezastąpiona,  stała  się  kobietą  bez 

celu  na  tym  świecie  i  mogła  rozważać,  czy  nie  przydałaby  się  bardziej  gdzie  indziej. 

Odradzając jej to, otworzył na nowo pustkę w jej sercu i znów skierował jej myśli w stronę 

klasztoru. 

Siostra Magdalena siedziała na wyściełanej ławie pod nie - zasłoniętym okiennicami 

oknem w małej prywatnej bawialni Judyty, szeroka, stateczna i spokojna w swoim czarnym 

habicie. Agata przyniosła jej owoce i wino i pozostawiła ja samą sobie, bo czemuś się jej bała. 

Judyta zajęła miejsce przy gościu. 

Cadfael  opowiedział  mi  -  oznajmiła  po  prostu  zakonnica  -  co  cię  gnębi  i  co  mu 

wyjawiłaś.  Boże  broń,  żebym  cię  nakłaniała  do  jednego  czy  drugiego,  bo  w  końcu  to  ty 

musisz podjąć decyzję i nikt tego nie zrobi za ciebie. Biorę pod uwagę, jak bolesne były twoje 

straty. 

Zazdroszczę ci - odpowiedziała Judyta, patrząc w dół na swe złączone dłonie. - Jesteś 

miła  i  z  pewnością  mądra  silna.  Nie  uważam,  żebym  teraz  taka  była,  i  oparcie  się  na  kimś 

takim  jak  ty  stanowi  dla  mnie  wielką  pokusę.  Och,  żyję,  pracuję,  nie  opuściłam  domu  ani 

krewnych, ani obowiązków. To wszystko jednak może się obejść beze mnie, jak mi to właśnie 

background image

wykazał mój kuzyn, zaprzeczając temu. Najmilej widzianym schronieniem byłoby powołanie. 

Którego  nie  masz  -  oświadczyła  zdecydowanie  siostra  Magdalena  -  bo  byś  tego  nie 

powiedziała. -  Jej  nagły  uśmiech był  jak ciepły  promień, a dołeczek, który  ukazał  się na jej 

policzku, zalśnił i znikł. 

Nie.  Tyle  powiedział  mi  brat  Cadfael.  Mówił,  że  życie  religijne  nie  powinno  być 

traktowane jako namiastka, tylko jako główny cel, niejako schronienie, ale jako pasja. 

Byłoby trudno zastosować to do mnie - oświadczyła bez ogródek siostra Magdalena. - 

Nie zalecam jednak nikomu robienia tego co ja. Prawdę mówiąc, nie jestem przykładem dla 

żadnej kobiety. Przyjęłam, co wybrałam, i mam jeszcze kilka lat życia, podczas których będę 

za  to  płacić.  A  jeśli  dług  nie  zostanie  do  tej  pory  oddany,  zapłacę  potem  wyrównanie,  bez 

narzekania. Ty jednak nie zaciągnęłaś takiej pożyczki i nie sądzę, że powinnaś płacić. Cena 

jest za wysoka. Ty, jak myślę, lepiej zrobisz, czekając i wydając swój majątek na coś innego. 

Nie wiem o niczym - odrzekła Judyta smutno po długiej chwili milczenia - co byłoby 

warte nabycia na tym oto świecie. Ty jednak i brat Cadfael macie rację, gdybym wstąpiła do 

zakonu, byłoby to ukrywanie się za kłamstwem. Wszystko, czego pożądam w klasztorze, to 

spokój i mury oddzielające mnie od świata. 

Pamiętaj zatem - oświadczyła z emfazą zakonnica - że nasze drzwi są zawsze otwarte 

dla  kobiet  w  potrzebie,  a  spokój  nie  jest  zastrzeżony  dla  tych,  które  przyjęły  śluby.  Może 

nadejdzie czas, kiedy będziesz pragnęła odosobnienia, czasu na przemyślenia i odpoczynek, a 

nawet na odzyskanie utraconej odwagi, chociaż chyba masz jej dosyć. Mówiłam, że nie będę 

doradzać,  ale  to  robię.  Zaczekaj,  przyjmuj  rzeczy  takimi,  jakie  są.  Gdybyś  jednak 

potrzebowała schronienia, na krótko czy na długo, przybywaj do Brodu Godryka i przynoś ze 

sobą wszystkie swoje zgryzoty, a ja ci znajdę schronienie na taki czas, jaki będzie konieczny, 

i  bez  składania  żadnych  ślubów,  chyba  że  zapragniesz  tego  całym  sercem.  I  będę  trzymała 

drzwi zamknięte przed światem, dopóki nie będziesz gotowa, by znów wyjść. 

Tego  wieczoru,  późno  po  wieczerzy,  w  małym  dworku  na  otwartych,  pokrytych 

zaroślami  obrzeżach  Długiego  Lasu  Niall  otworzył  zewnętrzne  drzwi  drewnianego  hallu 

swego szwagra wyjrzał w zmrok, który właśnie przemieniał się w noc. 

Miał przed sobą trzy mile do przejścia z powrotem do domu na Podgrodziu, ale była 

to znajoma i miła droga przy dobrej pogodzie, on zaś zwykł robić tę wycieczkę dwa albo trzy 

razy w tygodniu. Wychodził po pracy, a wracał o zmierzchu, by rano znów być w warsztacie. 

Tego  wieczoru  zobaczył  jednak  ze  zdziwieniem,  że  pada  deszcz,  tak  cicho  i  prosto,  iż  nikt 

wewnątrz tego nie zauważył. 

Zostań na noc - powiedziała mu zza ramienia siostra. 

background image

Nie ma potrzeby moknąć, a to nie potrwa przez całą noc. 

Nie dbam o to - odrzekł po prostu Niall. - Nic mi nie będzie. 

Po całej tej drodze do przejścia? Miej trochę rozumu  - radziła Cecylia  - i  zostań tu, 

gdzie  sucho  i  gdzie  jesteś  mile  widziany.  Rano  wstaniesz  i  pójdziesz.  Nie  zaśpisz,  bo 

wcześnie świta. 

Zamknijże  drzwi  -  nalegał  John  od  stołu  -  i  zjedz  jeszcze  trochę  polewki.  Lepiej 

zwilżyć gardło, niż zmoknąć. Nieczęsto możemy porozmawiać we troje, kiedy dzieci już leżą 

śpią. 

Było  ich  czworo,  żwawych  jak  wiewiórki.  Dorośli  służyli  im  na  wszystkie  sposoby, 

naprawiali  zabawki,  brali  udział  w  grach,  opowiadali,  śpiewali.  Dwaj  chłopcy  Cecylii  i 

dziewczynka mieli od dziesięciu do sześciu lat, a córeczka Nialla, najmłodsza, była ulubienicą 

wszystkich.  Teraz  cała  czwórka  kuliła  się  na  swoich  siennikach  na  wyżce,  twardo  śpiąc,  a 

dorośli w hallu mogli rozmawiać, nie budząc dzieci. 

Był to dla Nialla dobry dzień. Zrobił odlew, ozdobił i wypolerował nową klamrę do 

paska Judyty i nie był niezadowolony ze swej pracy. Jutro Judyta może przyjść po odbiór, a 

jeśli  on  zobaczy  przyjemność  w  jej  oczach,  kiedy  weźmie  do  rąk  klamrę,  będzie  hojnie 

nagrodzony.  Tymczasem czemu  nie zostać tu wygodnie na noc i  wstać o świcie, by  ruszyć 

przez  świeżo  umyty  świat  w  miłą  zieloną  drogę  do  domu?  Spał  dobrze,  a  obudził  go  o 

pierwszym brzasku zwykły dziki hałas budzących się ptaków, zarazem słodki i ostry. Cecylia 

wstała już i krzątała się, a na niego czekał chleb i małe ale. Była od niego młodsza, jasna i 

życzliwa,  szczęśliwa  z  mężem  mająca  rękę  do  dzieci.  Nic  dziwnego,  że  pozbawiona  matki 

dziewczynka  rozkwitała  w  tym  domu.  Stury  nie  chciał  niczego  za  jej  utrzymanie.  „Cóż 

znaczy jeden mały ptaszek w pełnym gnieździe?”, mawiał. I rzeczywiście, tej rodzinie dobrze 

się tutaj wiodło. Dworek był w przyzwoitym stanie, pola wydajne, las dobrze zarządzany, a 

mały zagajnik otaczał rów dla ochrony przed jeleniami. Dobre miejsce dla dzieci. Powrót do 

miasta zostawienie córki zawsze jednak wymagało wysiłku. Odwiedzał ją często z obawy, że 

ona zacznie zapominać, iż nie jest najmłodszą ze Sturych, żyjącą tu z rodzicami. 

Niall wyruszył wczesnym rankiem wilgotnym i pachnącym. Deszcz ustał zdawało się 

przed paru godzinami, bo choć trawa skrzyła się, czarna ziemia pochłonęła wodę i zaczynała 

obsychać.  Pierwsze  długie  i  niskie  promienie  wschodzącego  słońca  przebijały  się  przez 

drzewa  i  rysowały  wzory  światła  oraz  cienia  na  gruncie.  Początkowa  pasja  ptasiej  pieśni 

stopniowo złagodniała i straciła swą wojowniczość, pojawiły się słodycz i odprężenie. Tutaj 

także  gniazda  pełne  były  żółtodziobów,  a  nakarmienie  ich  wszystkich  wymagało  pracy  jak 

dzień długi. 

background image

Pierwsza  mila  biegła  skrajem  lasu,  a  teren  otwierał  się  stopniowo  na  wrzosowiska  i 

zarośla upstrzone małymi zagajnikami. Potem dotarł do osady Brace Meole, a stąd wiodła już 

bita droga poszerzająca się w pobliżu miasta w trakt dla wozów, który przekraczał strumień 

Meole  po  wąskim  mostku  i  doprowadził  do  Podgrodzia  między  kamiennym  mostem 

prowadzącym do miasta, a młynem i stawem młyńskim na skraju okręgu opactwa. Wyruszył 

wcześnie i szedł żwawo, więc Podgrodzie dopiero się budziło. Ledwie kilku robotników szło 

już do pracy życzyło mu dobrego dnia, gdy ich mijał. Mnisi nie zebrali się jeszcze na prymę i 

z  kościoła  nie  dochodził  żaden  dźwięk,  ale  z  dormitorium  dolatywał  słaby  głos  dzwonu. 

Gościniec wysechł już po deszczu, ale w ogrodach ziemia lśniła soczystą czernią, obiecując 

przyrost. 

Doszedł do bramy w ogrodzeniu swej posiadłości i dostał się przez nią na podwórze. 

Otworzył drzwi sklepu i zaczął przygotowania do pracy. Pasek Judyty leżał zwinięty na półce. 

Powstrzymał się od zdjęcia go i pogłaskania raz jeszcze, bo nie miał do niej żadnych praw i 

nigdy mieć nie będzie. Tego j ednak dnia przynajmniej zobaczy ją znowu i usłyszy jej głos, a 

za  pięć  dni  spotka  ją  na  pewno  i  to  w  jej  własnym  domu.  Ich  dłonie  mogą  się  zetknąć  na 

łodydze  róży.  Wybierze  ją  starannie,  nie  chcąc  dawać  kolców  tej,  którą  ukłuło  już  w  jej 

krótkim życiu zbyt wiele i zbyt ostrych cierni. 

Ta myśl skierowała go do ogrodu, który leżał za podwórzem, dostępny przez drzwi z 

domu albo przez furtkę w murze od podwórza. Po chłodzie wnętrza pozostałym po nocy jasne 

światło słońca objęło go w wejściu niczym smuga ciepła i zaiskrzyło się wilgocią w gałęziach 

drzew owocowych i nad przepełnionym kwietnikiem. Postąpił krok za próg i zatrzymał się, 

rażony grozą. 

Pod  północnym  murem  krzak  białej  róży  opadał  na  bok,  jego  cierniste  ramiona 

oderwane  były  od  kamieni,  a  gruby  pień  nadrąbany  długim  cięciem  z  góry  w  dół,  które 

odłupało jego trzecią część, zwisającą nad trawą. Ziemia pod nim była poruszona i zdeptana, 

jakby tam walczyły psy, a obok tego pola bitwy leżał nieruchomy kopczyk rdzawej czerni, na 

pół zagrzebany w trawie. Niall zrobił nie więcej niż trzy szybkie kroki ku tym szczątkom, gdy 

ujrzał  połysk  obnażonej  kostki  u  nogi,  odrzucone  ramię  w  szerokim  czarnym  rękawie,  dłoń 

konwulsyjnie  wczepioną  w  ziemię  i  krąg  tonsury  rażąco  białej  wśród  całej  tej  czerni.  Jakiś 

mnich ze Shrewsbury, młody szczupły, bo więcej tam było habitu niż ciała. I cóż on, na Boga, 

tu robił, martwy czy zraniony pod uszkodzonym krzewem? Niall podszedł bliżej i ukląkł przy 

nim,  z  początku  za  bardzo  się  lękając,  by  go  dotknąć.  Potem  zobaczył  nóż  leżący  przy 

wyciągniętej  ręce, a jego ostrze pokrywała zasychająca krew. Jakaś ciemna ciecz, która nie 

była  wodą  deszczową,  nasączyła  ziemię  pod  ciałem.  Widział  przedramię  wysunięte  z 

background image

szerokiego  czarnego  rękawa  -  gładkie  i  jasne.  To  był  zaledwie  chłopiec.  Niall  wysunął  w 

końcu  rękę,  by  go  dotknąć,  a  ciało  okazało  się  chłodne,  ale  jeszcze  nie  zimne.  Mimo  to 

rozpoznał śmierć. Ostrożnie i z lękiem wsunął dłoń pod głowę i obrócił do światła poranka 

pobrudzoną młodą twarz brata Eluryka. 

 

 

 

background image

Rozdział czwarty 

 

Brat  Jeremiasz,  który  liczył  głowy  i  miał  baczenie  na  zachowanie  wszystkich  braci, 

młodszych  i  starszych,  podległych  sobie  czy  nie,  odnotował  ciszę  w  jednej  celi  w 

dormitorium,  gdy  we  wszystkich  innych  wstawano  posłusznie  na  prymę,  pozwolił  sobie 

zajrzeć do środka. Nieco się zdziwił, bo brat Eluryk był zwykle wzorem cnót. Nawet cnotliwy 

może  się  jednak  od  czasu  do  czasu  zapomnieć,  a  okazja  do  strofowania  tak  przykładnego 

brata  zdarzała  się  rzadko,  więc  nie  mogła  być  przegapiona.  Tym  razem  jednak  zapał 

Jeremiasza został zmarnowany, a pobożne słowa przygany zgasły niewypowiedziane, bo cela 

okazała  się  pusta,  prycza  nienagannie  zaścielona,  a  brewiarz  otwarty  na  wąskim  stole.  Brat 

Eluryk z pewnością wstał przed innymi i już był na kolanach gdzieś w kościele pogrążony w 

nadprogramowej  modlitwie.  Jeremiasz  poczuł  się  oszukany  i  parskał  z  większą  niż  zwykle 

złośliwością  na  każdego,  kto  wyglądał  na  zaspanego  albo  wchodził  na  nocne  schody, 

ziewając. Jeremiasz miał jednakowo na pieńku z tymi, którzy prześcigali go w dewocji, jak i z 

tymi, którzy mu nie dorównywali. Tak czy owak, Eluryk zapłaci mu za to. 

Kiedy już byli w swoich stallach w prezbiterium, a brat  Anzelm rozpoczął  liturgię  - 

jak mężczyzna po pięćdziesiątce, który mówi głosem niższym niż większość, może śpiewać, 

kiedy chce, w tym wyższym rejestrze, niczym najlepszy z chłopców kantorów? I jak on śmie! 

Jeremiasz  znowu  zaczął  liczyć  głowy  i  poczuł  się  jeszcze  szczęśliwszy,  uzyskawszy 

potwierdzenie,  bo  jednej  brakowało  i  był  to  brat  Eluryk.  Ten  upadły  wzór  cnót,  który  już 

znalazł  drogę  do  łask  dostojnego  i  wpływowego  przeora  Roberta,  ku  zazdrości  Jeremiasza! 

Gdzie  teraz  jego  wawrzyny?  Przeor  nigdy  nie  poniżał  się  do  liczenia  czy  wyszukiwania 

wykroczeń, ale będzie słuchał, kiedy zostaną mu przedstawione. 

Pryma  dobiegła  końca  i  bracia  zaczęli  na  powrót  zapełniać  nocne  schody,  żeby 

dokończyć  ablucji  i  przygotować  się  do  śniadania.  Jeremiasz  zwlekał,  ale  w  końcu,  biorąc 

poufale za łokieć przeora Roberta, wyszeptał mu do ucha z należną dezaprobatą: 

Ojcze, mamy dziś rano wagarowicza. Brat Eluryk nie był obecny w kościele. Nie ma 

go też w jego celi. Wszystko tam jest w porządku, więc myślałem, że na pewno udał się przed 

nami do kościoła. Teraz nie mogę się domyślić, gdzie się podział ani dlaczego tak zaniedbał 

swoje obowiązki. 

Teraz z kolei przeor Robert przystanął i zmarszczył brwi. 

Dziwne! Akurat on! Czy zaglądałeś do kaplicy Matki Boskiej? Jeśli wstał wcześnie, 

żeby zająć się ołtarzem i potem za długo się modlił, mógł zasnąć. To się zdarza najlepszym 

background image

spośród nas. 

Brata Eluryka nie było jednak w kaplicy Matki Boskiej. Przeor Robert pośpieszył, by 

zatrzymać opata w drodze przez wielki dziedziniec do mieszkania. 

Ojcze opacie, mamy jakiś kłopot z bratem Elurykiem. 

To  imię  wywołało  nagłe  i  ostre  skupienie.  Opat  Radulfus  odwrócił  się  z  napiętym  i 

czujnym obliczem. 

Brat Eluryk? Ależ co z nim? 

Nie brał  udziału w prymie i  nie można go nigdzie znaleźć. Przynajmniej  tam, gdzie 

powinien być o tej porze. To do niego niepodobne, żeby opuszczać nabożeństwo - stwierdził 

uczciwie przeor. 

Niepodobne. To pobożna dusza. - Opat mówił prawie bezwiednie, bo myślą był znów 

w zaciszu swojej rozmównicy,  patrząc na tego zbyt kruchego młodzieńca, jak wyjawia swą 

zakazaną miłość, której dzielnie się opierał. To wspomnienie przyszło aż nazbyt łatwo. A jeśli 

spowiedź i rozgrzeszenie, uwolnienie od pokusy nie wystarczyły? Radulfus rzadko się wahał, 

ale  teraz  zastanawiał  się,  co  robić,  kiedy  przerwał  im  widok  odźwiernego  biegnącego  od 

wartowni w rozwianych szatach i z powiewającymi rękawami. 

Ojcze opacie, jest ktoś przy bramie, ten brązownik, który najmuje dawny dom wdowy 

Perle, i mówi że ma fatalną wiadomość, która nie może czekać. Chce się widzieć z tobą. Nie 

chciał mi zdać sprawy... 

Idę - powiedział bez chwili namysłu Radulfus. A do przeora, który chciał iść za nim: - 

Robercie,  każ  szukać  dalej  w  ogrodach,  na  dziedzińcu  gospodarczym...  Jeśli  go  nie 

znajdziecie, przyjdź do mnie. - I ruszył wielkimi krokami ku bramie, a autorytet w jego głosie 

i pośpiech powstrzymały pogoń. Zbyt wiele tu było splątanych wątków - ta pani od róży, dom 

z różą, najemca, który chętnie podjął się zadania Eluryka, a teraz Eluryk zaginiony i fatalna 

wiadomość z zewnątrz. Wzór zaczął nabierać kolorów, a te barwy były mroczne. 

Niall  czekał  przy  drzwiach  stróżówki,  a  jego  szeroka  twarz  o  wydatnych  kościach 

policzkowych była spokojna, choć pobladła pod letnią opalenizną. 

Pytałeś  o  mnie.  Oto  jestem.  -  Radulfus  mierzył  go  wzrokiem.  -  Jaką  przynosisz 

wiadomość? 

Panie  mój  odpowiedział  Niall.  -  Pomyślałem,  że  lepiej  będzie,  jeśli  dowiesz  się 

pierwszy  i  sam  zadecydujesz  wedle  woli.  Tę  noc  spędziłem  u  mojej  siostry  z  powodu 

deszczu.  Kiedy  dziś  rano  wróciłem,  poszedłem  do  ogrodu.  Pani  mój,  krzak  róży  pani  Perle 

jest nadrąbany i poszarpany, a jeden z waszych braci leży pod nim martwy. 

Opat przemówił po krótkiej chwili ciszy. 

background image

Jeśli go znasz, wymień jego imię. 

Znam go. Od trzech lat przychodził do tamtego ogrodu ścinać róże dla pani Perle. To 

brat Eluryk, opiekun ołtarza Matki Boskiej. 

Tym razem cisza była dłuższa i głębsza. Potem opat spytał wprost: 

Kiedy go znalazłeś? 

Podczas  prymy,  panie  mój.  Przyszedłem  tu  od  razu,  ale  odźwierny  nie  chciał  ci 

przeszkadzać w czasie nabożeństwa. 

I zostawiłeś wszystko, jak zastałeś? Nie dotykałeś niczego? 

Uniosłem mu głowę, żeby zobaczyć twarz. Nic więcej. Leży, jak go znalazłem. 

Dobrze!  -  powiedział  Radulfus  i  skrzywił  się,  używając  tego  słowa,  by  pochwalić 

słuszny postępek, gdy wszystko inne szło na opak. - Zaczekaj chwilę, a ja poślę po paru braci 

i wrócimy z tobą do tego ogrodu. 

Tymi,  których  zabrał  z  sobą,  nie  mówiąc  nic  nikomu,  nawet  przeorowi,  byli  brat 

Anzelm i brat Cadfael, świadkowie zawarcia kontraktu z Judytą Perle. Tylko oni wiedzieli o 

kłopocie brata Eluryka. Spowiednik młodego człowieka musiał milczeć z urzędu, a poza tym 

subprzeor Ryszard nie był w żadnym razie człowiekiem, u którego Radulus szukałby rady w 

tak ciemnych sprawach. 

Ci czterej stali w milczeniu wokół ciała brata Eluryka, zapamiętując żałosny kopczyk 

czarnych  fałd,  odrzuconą  dłoń,  poszarpane  drzewo  i  zakrwawiony  nóż.  Niall  wycofał  się  o 

kilka  kroków,  zostawiając  ich  samych,  ale  stał  czujnie  niedaleko,  gotów  odpowiadać  na 

pytania. 

Biedny,  udręczony  dzieciak  -  powiedział  posępnie  Radulfus.  -  Chyba  go  nie 

zawiodłem, aż tak fatalnie. Jego choroba była cięższa, niż myślałem. Błagał o uwolnienie od 

zadania, ale pewnie pozazdrościł go innemu i starał się zniszczyć ten krzak. I siebie wraz z 

nim. 

Cadfael  milczał,  a  jego  oczy  lustrowały  z  namysłem  stratowaną  ziemię.  Wszyscy 

powstrzymali się przed podejściem zbyt blisko i nic nie zostało naruszone, odkąd Niall ukląkł 

przy ciele, by obrócić bladą twarz do światła. 

Czy tak to odczytujesz? - spytał Anzelm. - Mamy go potępić jako samobójcę? Mimo 

że go żałujemy? 

A któż mógł to zrobić? Z pewnością ta niechciana miłość tak go trawiła, że nie mógł 

znieść,  by  inny  zajął  jego  miejsce  przy  tej  kobiecie.  Po  cóż  innego  wykradałby  się  nocą  i 

przychodził do tego ogrodu? Po co by rąbał korzenie? A od tego już tylko krok w rozpaczy do 

grzesznej  pokusy  zniszczenia  siebie.  Co  innego  mogłoby  mocniej  i  trwalej  zapisać  jego 

background image

wizerunek w jej pamięci niż taka śmierć? Wy dwaj znacie miarę jego desperacji. A oto leży 

nóż obok jego dłoni. 

Nie był to sztylet, ale dobry nóż o długim ostrzu, ostry i cienki, j aki każdy praktyczny 

człowiek może nosić przy sobie dla tuzina dozwolonych celów, od krojenia mięsa przy stole 

do odstraszania zbójców w podróży albo dzika w lesie. 

Obok dłoni - odparł krótko Cadfael - ale nie w niej. 

Obrócili na niego oczy ostrożnie, a nawet z nadzieją. 

Widzicie, jak jego dłoń wczepiła się w ziemię - ciągnął powoli - i nie ma na niej krwi, 

chociaż nóż jest zakrwawiony po rękojeść. Dotknijcie jego ręki, a chyba przekonacie się, że 

zesztywniała  tak,  jak  leży,  ściskając  ziemię.  On  nigdy  nie  trzymał  tego  noża.  A  gdyby  go 

nosił,  czy  nie  miałby  pochwy  przy  pasku?  Nikt  przy  zdrowych  zmysłach  nie  zabierałby 

takiego noża bez pochwy. 

Ktoś  nie  przy  zdrowych  zmysłach  mógłby  jednak  to  zrobić  powiedział  ponuro 

Radulfus.  -  Potrzebował  noża  do  tego,  co  uczynił  z  tym  krzakiem.  To,  co  zrobiono  z  tym 

krzewem - odparł stanowczo Cadfaelnie zostało uczynione tym nożem. Nie mogło! Trzeba by 

piłować  pół  godziny  albo  więcej,  nawet  ostrym  nożem,  przy  tak  grubym  pniu.  To  zostało 

zrobione  jakimś  cięższym  narzędziem,  rydlem  albo  toporem.  Ponadto  widzicie,  że  cięcie 

zaczyna  się  wyżej,  gdzie  pojedynczy  cios,  a  najwyżej  dwa,  przepołowiłyby  pień,  ale  ostrze 

ześlizgnęło  się  w  dół,  w  zgrubienie,  gdzie  przez  lata  odcinano  martwe  pędy,  pozostawiając 

zdrewniałą łodygę. 

Obawiam  się  -  powiedział  z  ironią  brat  Anzelm  -  że  brat  Eluryk  nie  umiałby  się 

posłużyć takim narzędziem. 

I nie było drugiego ciosu - ciągnął Cadfael, niezmieszany. - Gdyby był, krzak zostałby 

całkowicie przerąbany. A pierwszy cios - chyba jedyny - został odbity. Ktoś przeszkodził w 

tym czynie. Ktoś chwycił za ramię, które prowadziło topór, i posłał ostrze w dół, w zgrubienie 

pnia.  Chyba  -  tak  myślę  -  utknęło  tam,  a  człowiek,  który  je  trzymał,  nie  miał  czasu,  żeby 

wyszarpnąć je oburącz. Po cóż by wyciągał nóż? 

Powiadasz  zatem  -  zauważył  Radulfus  -  że  było  tu  w  nocy  dwóch  ludzi,  nie  jeden? 

Jeden, który chciał niszczyć, i drugi, który starał się temu przeszkodzić? 

Tak, tak właśnie to widzę. 

I  ten  drugi,  który  starał  się  obronić  drzewo,  który  chwycił  za  ramię  napastnika  i 

sprawił, że jego broń utknęła, i który został powalony ciosem noża... 

To  brat  Eluryk.  Tak.  Czy  mogło  być  inaczej?  Z  pewnością  przyszedł  tu  skrycie  w 

nocy  z  własnej  woli,  ale  nie  żeby  niszczyć,  raczej  aby  pożegnać  się  na  zawsze  ze  swoim 

background image

szalonym  marzeniem,  żeby  spojrzeć  na  te  róże  po  raz  ostatni,  a  potem  już  nigdy  więcej. 

Przyszedł  jednak  w  samą  porę,  by  ujrzeć  tu  kogoś  innego,  kogoś,  kto  miał  inne  zamiary  i 

pojawił  się  tu  z  innych  powodów,  kogoś,  kto  chciał  zniszczyć  ten  krzak  róży.  Czy  Eluryk 

mógłby  znieść  taki  widok?  Z  pewnością  skoczył,  żeby  chronić  krzew,  chwycił  za  ramię 

machające toporem, ściągnął ostrze w dół, aż utknęło mocno w pniu. Jeśli doszło do walki, 

jak to pokazuje ziemia, chyba nie trwała ona długo. Eluryk nie był uzbrojony. Ten drugi, choć 

nie mógł użyć swego topora, miał nóż. I wykorzystał go. 

Zapadło  długie  milczenie.  Wszyscy  patrzyli  na  Cadfaela  i  powoli  myśleli  o 

następstwach  tego,  co  powiedział.  I  stopniowo  coś  z  przekonania  pojawiło  się  na  ich 

twarzach, nawet coś z ulgi i wdzięczności. Bo jeśli Eluryk nie był samobójcą, ale do końca 

wiernie  dźwigał  swoje  brzemię  i  starał  się  zapobiec  złemu  czynowi,  miał  zapewniony 

spoczynek  na  poświęconej  ziemi,  a  jego  przejście  przez  wrota  śmierci,  jakkolwiek  może 

wymagać  oczyszczenia  z  grzechów  powszednich,  jest  równie  pewne,  jak  powrót  syna 

marnotrawnego do domu ojca. 

Gdyby nie było tak, jak mówię - wskazał Cadfael - ten topór byłby nadal w ogrodzie. 

Nie ma go. I z pewnością to nie nasz brat go wyniósł. I nigdy go tu nie przynosił, daję na to 

słowo. 

A  jednak,  jeżeli  to  prawda  -  rozważał  Anzelm  -  ten  drugi  nie  został  tu,  żeby 

dokończyć roboty. 

Nie, zabrał swój topór i odszedł, najszybciej jak mógł z miejsca, gdzie zrobił z siebie 

mordercę.  Chyba  nigdy  nie  miał  takiego  zamiaru  i  uczynił  to  w  chwili  zaskoczenia  i 

przerażenia, kiedy ten biedny chłopak rzucił się na niego z oburzeniem. Uciekał od martwego 

Eluryka ze znacznie większą zgrozą niż od żywego. 

Mimo wszystko - rzekł z mocą opat Radulfus - to jest morderstwo. 

Tak. 

Muszę  zatem  zawiadomić  zamek.  Ściganie  morderców  należy  do  władzy  świeckiej. 

Szkoda  -  dodał  -  że  Hugo  Beingar  wyjechał  na  północ  i  będziemy  musieli  czekać  na  jego 

powrót,  chociaż Alan Herbard bez wątpienia zaraz po niego pośle i  da  mu  znać, co zaszło. 

Czy musimy zrobić coś jeszcze, zanim zaniesiemy Eluryka do domu? 

Możemy przynajmniej zobaczyć to, co jest do zobaczenia, ojcze. Mogę ci powiedzieć 

jedno,  i  sam  zresztą  widzisz,  że  to,  co  tu  się  wydarzyło,  stało  się  po  deszczu.  Grunt  był 

miękki,  kiedy  tu  przyszli,  i  widać,  jakie  zostawili  ślady.  A  tył  i  ramiona  habitu  chłopca  są 

suche. Czy możemy go teraz przenieść? Jest dość świadków na to, jak został znaleziony. 

Pochylili się z całym szacunkiem, podnieśli zastygające, ale jeszcze nie zesztywniałe 

background image

ciało, i  położyli je na trawie na plecach. Cały przód habitu, od szyi  do  stóp,  pociemniał od 

wilgoci  z  ziemi,  a  wielka  plama  krwi  barwiła  sukno  nad  lewą  piersią.  Twarz,  jeśli  nosiła 

wcześniej piętno nagłego gniewu, przerażenia i bólu, teraz straciła to napięcie i rozpogodziła 

się  gładkością  młodości  i  niewinności.  Tylko  jego  oczy,  półotwarte,  zachowały  wyraz 

niepokoju  i  zgryzoty.  Radulfus  pochylił  się,  zamknął  je  ostrożnie  i  starł  błoto  z  bladych 

policzków. 

Zdjąłeś mi ciężar z serca, Cadfaelu. Z pewnością masz słuszność. On nie odebrał sobie 

życia.  Zostało  mu  wydarte  okrutnie  i  niesprawiedliwie  i  ktoś  musi  za  to  zapłacić.  Ten 

chłopiec jest już bezpieczny,  ale gdybym wiedział, jak sobie z nim radzić, może by jeszcze 

żył. - Przyciągnął dwie gładkie dłonie i skrzyżował je na zakrwawionej piersi. 

Zbyt  dobrze  spałem  -  powiedział  Cadfael  z  goryczą  -  i  nie  słyszałem,  kiedy  deszcz 

ustał. Czy ktoś to zauważył? 

Niall  już  wcześniej  podszedł  bliżej,  czekając  cierpliwie,  aż  ktoś  czegoś  od  niego 

będzie chciał. 

To było około północy - odezwał się - bo zanim poszliśmy w Pulley spać, moja siostra 

otworzyła  drzwi,  wyjrzała  i  powiedziała,  że  niebo  się  przejaśnia  i  będzie  piękna  noc.  Ale 

zrobiło  się  już  za  późno,  żeby  wracać  -  dodał,  wyjaśniając  sobie  po  swojemu  spojrzenia, 

jakimi go obdarzyli, bo zapomnieli ojego obecności. - Moja siostra, jej mąż i dzieci powiedzą 

wam, że spędziłem tam noc i wyszedłem o świcie. Mówi się, że rodzina trzyma ze sobą, ale 

mogę podać imiona dwóch lub trzech innych, którym życzyłem dobrego dnia, wracając rano 

na Podgrodzie. Oni to potwierdzą. 

Opat popatrzył na niego z zaskoczeniem i troską i zrozumiał. 

Takie sprawdzanie i poświadczanie to sprawa ludzi szeryfa - powiedział. - Nie wątpię 

jednak, że mówisz prawdę. Zatem deszcz ustał koło północy, powiadasz? 

Tak, panie mój. To tylko trzy mile stąd. Tu na pewno było tak samo. 

To  się  zgadza  -  stwierdził  Cadfael  klęczący  nad  ciałem.  -  On  z  pewnością  musiał 

umrzeć  sześć  albo  siedem  godzin  temu.  A  skoro  przyszedł  po  deszczu,  kiedy  ziemia  była 

wilgotna  i  podatna  na  zdeptanie,  powinny  tu  zostać  ślady.  Tutaj,  gdzie  stratowali  ziemię, 

walcząc ze sobą, nic nie jest wyraźnie, ale musieli tu jakoś się dostać, a jeden z nich odszedł. 

Wstał z kolan i zatarł wilgotne dłonie. 

-  Stójcie,  gdzie  stoicie,  i  rozglądajcie  się  dookoła.  Mogliśmy  sami  zadeptać  coś 

ważnego,  ale  wszyscy  prócz  jednego  mamy  na  nogach  sandały  i  Eluryk  nosił  je  również. 

Panie brązowniku, jak tu wszedłeś dziś rano, kiedy go znalazłeś? 

Przez drzwi domu. Niall skinął głową w stronę wejścia. 

background image

A kiedy brat Eluryk przychodził co roku po różę, jak się tu dostawał? 

Przez furtkę z frontowego podwórza, jak my wszyscy. I robił to bardzo dyskretnie. 

Zatem zeszłej nocy, przybywając tu bez złych zamiarów, chociaż skrycie, z pewnością 

wszedł  tą  drogą,  co  zawsze  mówił  Cadfael,  podchodząc  ostrożnie  po  trawie  do  furtki  w 

murze. - Zobaczmy, czy nie ma tu śladów sandałów. 

Gruntowa  ścieżka,  która  rozmiękła  w  deszczu  i  znów  wyschła,  tworząc  gładką 

plastyczną powierzchnię, nosiła ślady stóp wszystkich wchodzących i ukazywała je wyraźnie 

-  trzy  pary  płaskich  podeszew,  tu  i  ówdzie  zachodzących  jedne  na  drugie.  A  może  były  to 

cztery  pary?  W  pospolitych  sandałach  rozmiar  nie  miał  wielkiego  znaczenia,  ale  Cadfael 

znalazł wśród tych odcisków, wchodzących i niewychodzących, jeden zagłębiony bardziej od 

innych,  bo  pozostawiony,  kiedy  grunt  był  wilgotniejszy  niż  teraz,  i  szczęśliwym  trafem 

niezadeptany  podczas  ich  porannego  wtargnięcia.  Były  też  ślady  szerokich  mocnych 

obcasów, które Niall uznał za swoje i wykazał to, wstawiając w jeden stopę. 

Kimkolwiek był ten drugi - powiedział Cadfael - wyobrażam sobie, że nie wszedł od 

frontu, jak to robią ludzie niewinni. Nie opuścił też tędy ogrodu, zostawiając za sobą trupa. 

Rozejrzyjmy się gdzie indziej. 

Od  wschodniej  strony  ogród  był  zamknięty  murem  domu  należącego  do  Tomasza 

Kowala, od zachodniej pracownią i mieszkaniem Nialla, tam więc nie było drogi wyjścia. Z 

tyłu jednak, za północnym murem, znajdowało się pastwisko dla koni, łatwo dostępne od pól i 

niewidoczne z żadnego z domów. Kilka kroków od okaleczonego krzaka, przy murze, rosła 

winorośl, zdziczała, stara i rzadko owocująca. Część jej pokręconego pnia była odciągnięta od 

ogrodzenia,  a  kiedy  Niall  podszedł  bliżej,  zobaczył,  że  w  zgięciu  konara  mogącym  dać 

oparcie dla stopy czyjaś noga rzeczywiście zostawiła ślad, wspinając się w popłochu. 

Tutaj!  Tędy  się  wydostał.  Od  strony  wygonu  grunt  jest  wyżej,  ale  wychodząc, 

potrzebował podparcia. 

Podeszli  bliżej,  przyglądając  się  z  zaciekawieniem.  But  wspinającego  się  naruszył 

korę  i  zostawił  ziemię w  otarciach.  A  poniżej,  na  odsłoniętej  ziemi  kwietnika,  druga  stopa, 

lewa,  pozostawiła  doskonały,  głęboki  odcisk  przy  odbiciu  się  w  górę.  Noga  w  bucie  z 

wysokim  obcasem,  nieco  niższym  na  zewnątrz,  bo  zdeptanym  przez  właściciela.  Sądząc  z 

kształtu, był to dobry but, ale zużyty. Cienki grzebień ziemi przecinał podeszwę po przekątnej 

spod wielkiego palca, a zostawiło go pęknięcie skóry. Naprzeciw zdeptanej pięty także wielki 

palec  zostawił  spłycony  odcisk.  Kimkolwiek  był  ten  człowiek,  stąpał  lewą  nogą  od  lewego 

skraju pięty do wielkiego palca. Podskakując, zostawił głęboki ślad, a ziemia nie przykleiła 

się do podeszwy i, wysychając stopniowo, utworzyła doskonałą formę dla odlewu. 

background image

Trochę gorącego wosku - mówił Cadfael na wpół do siebie, wpatrując się w ten ślad. - 

Trochę gorącego wosku i pewna ręka, a złapiemy go za piętę! 

Byli  tak  skupieni  na  tym  pojedynczym  odcisku,  ostatniej  pozostałości  po  mordercy 

brata Eluryka, że nikt z nich nie usłyszał lekkich kroków zbliżających się do otwartych drzwi 

domu ani nie pochwycił kątem oka błysku słońca na szatach, gdy Judyta stanęła w wejściu. 

Zastała  pustą  pracownię  i  czekała  kilka  minut  na  zjawienie  się  Nialla,  ale  że  drzwi  do 

mieszkania  były  szeroko  otwarte,  tak  jak  je  zostawił,  a  poprzez  pokój  widać  było  ruchliwą 

zieleń  i  złoto  poruszających  się  w  słońcu  gałęzi,  znając  dobrze  dom,  przeszła  tamtędy  do 

ogrodu, gdzie, jak sądziła, musiał znajdować się gospodarz. 

Przepraszam - powiedziała, wchodząc - ale drzwi były otwarte. Wołałam... 

Urwała,  zaskoczona  widokiem  całej  grupy  ludzi,  odwracających  się  i  patrzących  na 

nią  w  konsternacji.  Trzy  czarne  benedyktyńskie  habity  zgromadzone  przy  starej,  jałowej 

winorośli, w tym sam opat. Co ich tu mogło sprowadzić? 

Proszę wybaczyć - zaczęła z wahaniem. - Nie wiedziałam... 

Niall  ocknął  się  z  bezruchu  i  podbiegł,  ustawiając  się  między  nią,  a  tym,  co  mogła 

zobaczyć,  gdyby odwróciła wzrok od opata. Wyciągnął  opiekuńczo  ramię, by ją skłonić do 

powrotu do domu. 

Wejdź proszę, pani, i nie przejmuj się niczym. Pasek jest gotowy. Nie spodziewałem 

się ciebie tak wcześnie... 

Nie  miał  wprawy  w  uspokajaniu  potokiem  słów.  Nie  ruszyła  się  z  miejsca,  a  ponad 

jego ramieniem omiotła zamkniętą przestrzeń ogrodu rozszerzonymi oczami, teraz w szarym 

kolorze zimnego szkła, i znalazła nieruchome ciało leżące na boku w trawie. Zobaczyła biały 

owal  twarzy,  blady  krzyż  z  dłoni  na  piersiach  habitu,  porąbany  pień  krzaku  róży  i  jego 

obwisłe gałęzie oderwane od ściany ogrodzenia. Jeszcze nie rozpoznała zabitego młodzieńca 

ani  nie  pojęła  w  pełni,  co  się  tu  mogło  wydarzyć.  Aż  za  dobrze  jednak  zrozumiała,  że 

cokolwiek stało się w tym miejscu, w tych murach, które kiedyś należały do niej, kładło się 

ciężarem  na  nią,  jakby  uruchomiła  jakiś  straszliwy  łańcuch  zdarzeń,  którego  nie  ma  mocy 

zatrzymać,  jakby  jakaś  wzbierająca  wina  zaczęła  ją  otaczać  i  szydzić  z  niej,  z  czystości  jej 

intencji i nieczystości ich następstw. 

Nie wydała żadnego dźwięku, nie cofnęła się ani nie uległa niezręcznym naleganiom 

Nialla. 

Wejdź, usiądź spokojnie i zaczekaj na opata. Wejdź! 

Objął  ją  ramieniem,  raczej  nakłaniając,  niż  wspierając,  bo  stała  całkiem  prosto  i 

background image

nieruchomo, bez drżenia. Położyła dłonie na jego ramionach, opierając się jego naleganiom ze 

zrezygnowaną determinacją. 

Nie, zostaw mnie. To ma coś wspólnego ze mną. Ja to wiem. 

Tamci zgromadzili się tymczasem przy niej. Opat pogodził się z koniecznością. 

Pani, ta sprawa musi cię zmartwić, temu nie możemy zaprzeczyć. Nie będę przed tobą 

niczego ukrywał. Ten dom jest twoim darem i należy ci się prawda. Nie możesz jednak brać 

sobie  tego  do  serca  bardziej,  niż  przystoi  szlachetnej  pani  litującej  się  nad  młodym  życiem 

przedwcześnie odebranym. Nie masz żadnego udziału w tym, co się stało, i nie masz żadnego 

obowiązku do spełnienia. Wejdź do środka, a wszystko, co wiemy - wszystko, co jest istotne - 

zostanie ci powiedziane. Obiecuję. 

Wahała się, a wzrok miała utkwiony w martwym młodzieńcu. 

Ojcze, nie będę dłużej utrudniała tego, co jest z pewnością bardzo dla ciebie ciężkie - 

powiedziała powoli. - Pozwól mi jednak go zobaczyć. Jestem mu to winna. Radulfus spojrzał 

jej w oczy i odstąpił. Niall cofnął ramię prawie ukradkiem, bojąc się, że ona uświadomi sobie 

jego  dotyk.  Poszła  po  trawie  pewnym,  mocnym  krokiem  i  stanęła,  patrząc  w  dół  na  brata 

Eluryka. Po śmierci  wyglądał  jeszcze młodziej i bardziej krucho niż za życia, mimo  całego 

nieruchomego  spokoju.  Judyta  sięgnęła  ponad  nim  do  obwisłego,  poranionego  krzaka, 

zerwała jeden półotwarty pąk i wsunęła go ostrożnie w skrzyżowane dłonie. 

Za te wszystkie, które mi przyniosłeś - powiedziała. A do pozostałych, unosząc głowę: 

- Tak, to on. Wiedziałam, że to musi być on. 

Brat Eluryk - rzekł opat. 

Nie wiedziałam, jak ma na imię. Czy to nie dziwne? - Rozejrzała się po ich twarzach 

ze  ściągniętymi  brwiami.  -  Nie  spytałam,  a  on  mi  tego  nigdy  nie  powiedział.  Tak  niewiele 

słów padło między nami, a teraz za późno na więcej. - Na koniec na długo utkwiła wzrok w 

Cadfaelu,  którego  znała  najlepiej,  a  w  jej  oczach  pojawiła  się  pierwsza  oznaka  bólu,  gdyż 

mijało już odrętwienie. - Jak to się mogło stać? - spytała. Wejdź teraz do środka - powiedział 

Cadfael - a dowiesz się wszystkiego. 

 

 

 

background image

Rozdział piąty

 

 

Opat i brat Anzelm udali się z powrotem do opactwa, żeby wyprawić ludzi z noszami 

po  ciało  brata  Eluryka  i  wysłać  posłańca  do  młodego  zastępcy  Hugona  na  zamku,  by  go 

uprzedzić, że ma do czynienia z morderstwem. Zaraz też po Podgrodziu rozeszła się wieść o 

tajemniczej  śmierci  jednego  z  braci,  a  letnie  wiatry  poniosły  wiele  dziwnych  plotek  przez 

miasto.  Opat  z  pewnością  ogłosi  jakąś  starannie  okrojoną  wersję  tragedii  Eluryka,  żeby 

uciszyć najdziksze plotki, ale rozsądnie przemilczy to, co miało na zawsze pozostać między 

nim,  dwoma  braćmi  świadkami  i  zmarłym.  Cadfael  odgadywał,  co  oświadczy  opat. 

Postanowiono  po  głębokim  namyśle,  że  bardziej  stosowne  będzie  składanie  daniny  z  róży 

wprost  przez  najemcę,  nie  zaś  przez  opiekuna  ołtarza  Matki  Boskiej,  a  zatem  brat  Eluryk 

został zwolniony z obowiązku, który poprzednio spełniał. To, że poszedł skrycie do ogrodu, 

było być może głupie, ale nie naganne. Zapewne chciał po prostu sprawdzić, czy krzak jest 

zadbany i  czy kwitnie, a przyłapawszy złoczyńcę na gorącym  uczynku, starał  się naturalnie 

mu przeszkodzić i został powalony przez napastnika. Chwalebna śmierć, honorowy grób. Po 

cóż wspominać o konflikcie i cierpieniu, które się za tym kryły? 

Tymczasem jednak to on, Cadfael, stał twarzą w twarz z kobietą, która z pewnością 

ma prawo wiedzieć wszystko. Nie byłoby łatwo w żadnym przypadku kłamać tej kobiecie, a 

nawet omijać prawdę. Ona nie zadowoli się niczym innym niż prawdą. 

Ponieważ  słońce  sięgało  już  kwietnika  pod  północnym  mu  -  rem  ogrodu  i  krawędź 

głębokiego odcisku mogła wyschnąć i skruszyć się jeszcze przed południem, a nawet zmienić 

się w pył, Cadfael pożyczył od Nialla kilka ogarków świec, stopił je w jednym z tygielków 

brązownika  i  wypełnił  starannie  woskiem  odcisk  buta.  Cierpliwie  poruszając  nim,  wydobył 

zastygły kształt nietknięty. Należało  go umieścić w chłodzie, by zachować ostrość rysunku, 

ale  na  wszelki  wypadek  Cadfael  wziął  też  niepotrzebny  obrzynek  cienkiej  skóry  i  zrobił 

staranny  odrys  odcisku,  zaznaczając  zużycie  na  obcasie  i  palcu  i  poprzeczne  pęknięcie 

podeszwy. Prędzej czy później buty trafią w ręce szewca, bo są zbyt cenne, by się ich pozbyć, 

zanim  będą  całkiem  znoszone  i  nie  do  naprawienia.  Często  są  w  rodzinie  przez  trzy 

pokolenia, zanim się je w końcu wyrzuci. Cadfael pomyślał więc, że któregoś dnia i ten but 

będzie  potrzebował  opieki  mistrza  Corvisera  albo  kogoś  z  jego  cechu.  Trudno  powiedzieć, 

kiedy to nastąpi, ale sprawiedliwość musi nauczyć się czekać i nie zapominać. 

Judyta  siedziała,  oczekując  go  w  pokoju  dziennym  Nialla,  schludnej  i  surowej  izbie 

samotnego  mężczyzny,  porządnej  i  czystej,  ale  bez  ozdób,  które  dodałaby  kobieca  ręka. 

background image

Drzwi  wciąż  stały  otworem,  a  przez  dwa  okna  zieleń  listowia  i  złoto  słońca  wpadały  z 

drżeniem i napełniały pokój światłem. Nie bała się promieni, siedziała tam, gdzie tańczyły na 

niej, mieniąc się i drżąc, gdy nasilał się wietrzyk. Była sama, gdy Cadfael wrócił z ogrodu. 

Mistrz  ma  klienta  -  powiedziała  z  najbledszym  z  uśmiechów.  -  Kazałam  mu  iść. 

Mężczyzna musi dbać o swoją pracę. 

Kobieta także - zauważył brat Cadfael i położył  swój woskowy odlew na kamiennej 

posadzce, gdzie przeciąg mógł z nim igrać jak światło słońca z nią. 

Tak, i ja także. Nie lękaj się, mam szacunek dla życia. Tym bardziej - powiedziała z 

powagą - że widziałam śmierć z bliska, jeszcze raz. Powiedz mi! Obiecałeś, że powiesz. 

Usiadł  przy  niej  na  niewyściełanej  ławie  i  opowiedział  jej  o  wszystkim,  co  się 

zdarzyło  tego  rana  -  o  dezercji  Eluryka,  o  przybyciu  Nialla  z  wiadomością  o  znalezieniu 

skulonego  ciała  i  połamanego  krzewu,  a  nawet  o  pierwszym  ponurym  podejrzeniu  o 

rozmyślnym uszkodzeniu i samobójstwie, zanim jeden znak po drugim nie wskazały na inne 

rozwiązanie.  Słuchała  go  z  niezmąconą  uwagą,  a  jej  przykuwające  uwagę  szare  oczy  były 

zatrważająco szerokie i inteligentne. 

Czegoś jednak - powiedziała - jeszcze nie rozumiem. Mówisz o jego wyjściu nocą z 

klasztoru, jakby to nie miało znaczenia. Wiesz jednak, że takie zuchwalstwo to coś całkiem 

niesłychanego dla tak młodego brata. I to on, taki uległy i obowiązkowy, żaden wichrzyciel. 

Dlaczego  to  zrobił?  Czemu  było  dla  niego  tak  ważne  odwiedzenie  tego  różanego  krzewu? 

Skrycie, bezprawnie, nocą? Jakie to miało dla niego znaczenie, że odciągnęło go tak daleko z 

jego prostej drogi? 

Nie  było  wątpliwości,  że  pytała  szczerze.  Nigdy  nie  pomyślała  o  sobie  jako  o 

mącicielce spokoju jakiegokolwiek mężczyzny. Chodziło jej o odpowiedź i nie pozostawało 

nic innego, jak powiedzieć jej prawdę. Opat mógłby się w tym miejscu zawahać. Cadfael się 

nie namyślał. 

To było dla niego wspomnienie o tobie - powiedział po prostu. - To nie żadna zmiana 

polityki  odsunęła  go  od  przynoszenia  ci  róży.  On  sam  błagał  wcześniej  o  zwolnienie  z 

zadania,  które  stało  się  dla  niego  męką,  i  jego  życzeniu  stało  się  zadość.  Nie  mógł  dłużej 

znieść udręki przebywania w twojej obecności, a tak daleko od ciebie jak od księżyca, bólu 

oglądania  cię  i  stania  na  wyciągnięcie  ręki  od  ciebie,  i  zakazanego  kochania.  Kiedy  jednak 

został  już  zwolniony,  nie  potrafił,  jak  się  zdaje,  znieść  także  twej  nieobecności.  Na  swój 

sposób  chciał  się  z  tobą  pożegnać.  Wyszedłby  z  tego  -  zakończył  Cadfael  z  żalem  i 

rezygnacją - gdyby żył. Byłaby to jednak długa i smutna choroba. 

Jej  oczy  nie  odwróciły  się  ani  wyraz  jej  twarzy  nie  uległ  zmianie,  tylko  krew 

background image

odpłynęła z jej policzków, pozostawiając ją bladą i przejrzystą jak lód. 

O Boże! - powiedziała szeptem. - A ja nie wiedziałam! Nie padło żadne słowo, żadne 

spojrzenie...  I  jestem  tyle  starsza,  i  żadna  ze mnie  piękność!  To  było  jak  posyłanie  do  mnie 

jednego z tych chłopców śpiewających w scholi.  Nigdy żadnej  złej myśli. Jak to  się mogło 

stać? 

Żył w klasztorze od kołyski - tłumaczył cicho Cadfael. - Nigdy nie miał do czynienia z 

kobietą,  odkąd  opuścił  matkę.  Nie  posiadał  żadnej  obrony  przed  miłą  twarzą,  łagodnym 

głosem  i  ruchem  pełnym  gracji.  Nie  możesz  spojrzeć  na  siebie  jego  oczami,  bo  mogłabyś 

zostać oślepiona. 

Po chwili milczenia powiedziała: 

Czułam  w  jakiś  sposób,  że  nie  był  szczęśliwy.  Nic  więcej.  A  iluż  to  ludzi  na  tym 

świecie może się pochwalić tym, że są szczęśliwi?  - I spytała, patrząc Cadfaelowi prosto w 

twarz: 

Kto o tym wie? Czy trzeba o tym mówić? 

Nikt  poza  ojcem  opatem,  bratem  Ryszardem,  który  był  jego  spowiednikiem,  bratem 

Anzelmem  i  mną.  I  teraz  tobą.  Nie,  o  tym  nikt  inny  się  nie  dowie.  I  nikt  z  nich  nigdy  nie 

pomyśli o tobie nic złego. Jak moglibyśmy? 

Ja jednak mogę - powiedziała Judyta. 

Nie, jeśli jesteś sprawiedliwa. Nie możesz brać na siebie więcej, niż ci się należy. To 

był błąd Eluryka. 

Nagle  w  pracowni  dał  się  słyszeć  jakiś  męski  głos,  młody  podniecony,  a  Niall 

odpowiadał  w  pośpiechu  i  uspokajająco.  Przez  otwarte  drzwi  wtargnął  Miles.  Pod  światło 

jego  sylwetka  zdawała  się  czarna,  a  przeświecające  przez  zwichrzone  włosy  słońce 

przemieniało  ich  jasny  brąz  w  kolor  lnu.  Był  zarumieniony  i  zdyszany,  ale  wydał  głośne 

westchnienie  ulgi  na  widok  Judyty  siedzącej  spokojnie,  nie  zapłakanej  i  w  godnym 

towarzystwie. 

Dobry Boże, co się tu dzieje? Po całym Podgrodziu opowiadają o morderstwie i złych 

zamiarach!  Bracie,  czy  to  prawda?  Moja  kuzynka...  Wiedziałem,  że  poszła  tu  dziś  rano. 

Dzięki Bogu, dziewczyno, że cię znalazłem bezpieczną i wśród czcigodnych osób. Nic ci się 

nie stało? Przybiegłem, kiedy tylko usłyszałem, co mówią, żeby cię zabrać do domu. 

Jego  hałaśliwe  wejście  rozwiało  niczym  marcowy  wiatr  uroczystą  powagę,  która 

przenikała ten pokój, a jego ożywienie przywołało na powrót nieco barw na zmrożoną twarz 

Judyty. Wstała, by go powitać, i pozwoliła mu się uściskać i pocałować w chłodny policzek. 

Nic mi się nie stało i nie trzeba się o mnie martwić. Brat Cadfael był tak miły, że mi 

background image

dotrzymał  towarzystwa.  Był  tu,  zanim  przyszłam,  i  ojciec  opat  także.  I  nigdy  mi  nic  nie 

groziło. 

Ale  przecież  ktoś  tu  umarł?  -  Wciąż  otaczając  ją  opiekuńczo  ramieniem,  przeniósł 

wzrok z jej twarzy na Cadfaela, marszcząc niespokojnie brwi. - Czy też to nieprawda? Mówi 

się, że przenoszono stąd do opactwa jakiegoś brata z zakrytą twarzą... 

To  niestety  prawda  -  powiedział  Cadfael,  wstając  ze  znużeniem.  -  Brat  Eluryk, 

opiekun ołtarza Matki Boskiej, został tu znaleziony dziś rano, zasztyletowany. 

Tutaj? W tym domu? - W pytaniu było zrozumiałe niedowierzanie. Co mógł robić brat 

z opactwa w domu jakiegoś rzemieślnika? 

W  ogrodzie.  Pod  krzakiem  róży  -  odpowiedział  z  miejsca  Cadfael  -  a  krzew  był 

porąbany i poszarpany. Twoja kuzynka powie ci wszystko. Lepiej słuchać prawdy niż plotek, 

przed  którymi  nikt  z  nas  się  nie  uchroni.  Tę  panią  trzeba  jednak  zabrać  zaraz  do  domu  i 

pozwolić jej odpocząć. Potrzebuje tego. 

Podniósł  z  kamiennego  progu  woskowy  odlew,  na  którym  spoczęły  ciekawe  oczy 

młodego człowieka i zawinął go ostrożnie w kawałek płótna. 

Rzeczywiście! - zgodził się Miles, któremu przypomniano o obowiązku, i zarumienił 

się jak chłopiec. - I dzięki ci, bracie, za uprzejmość. 

Cadfael poszedł za nimi do pracowni. Niall wstał z ławy, by ich pożegnać. Poczucie 

przyzwoitości  kazało  mu  przedtem  usunąć  się  z  uczestnictwa  w  rozmowie  pocieszyciela  z 

pocieszaną. Judyta spojrzała na niego z powagą i nagle odnalazła w jakiejś ukrytej rezerwie 

nietkniętej niewinności swój blady, lecz uroczy uśmiech. - Panie Niallu, żałuję, że sprawiłam 

ci tyle kłopotu i przykrości, i dziękuję za twoją uprzejmość. Mam też coś do odebrania i dług 

do spłacenia, czyżbyś zapomniał? 

Nie - odparł Niall. - Ale przyniósłbym ci to, pani, w bardziej odpowiednim czasie. 

Odwrócił  się  do  półki  i  podał  jej  zwinięty  pasek.  Zapłaciła,  ile  prosił,  równie 

zwyczajnie,  jak  zwyczajnie  ją  proszono,  a  potem  rozwinęła  pasek,  trzymając  klamrę  w 

dłoniach  i  długo  wpatrywała  się  w  naprawiony  dar  swego  zmarłego  małżonka.  Po  raz 

pierwszy jej oczy zalśniły wilgocią jak perły, chociaż nie popłynęły łzy. 

To  jest  właśnie  bardzo  odpowiedni  czas  -  powiedziała,  podnosząc  wzrok  na  twarz 

Nialla - aby jakiś mały klejnot sprawił mi radość. 

Była  to  jedyna  przyjemność,  jaka  ją  w  tym  dniu  spotkała,  i  nawet  ta  miała  w  sobie 

przenikliwe wspomnienie bólu.  Podniecenie i  krzątanina Agaty oraz powściągliwa, ale zbyt 

uważna  troska  Milesa  były  dla  niej  trudne  do  zniesienia.  Martwa  twarz  brata  Eluryka 

towarzyszyła  jej  przez  cały  czas.  Jak  mogła  nie  odgadnąć  jego  bólu?  Raz,  drugi  i  trzeci 

background image

przyjmowała  go  i  rozstawała  się  z  nim  bez  złych  przeczuć,  słabo  tylko  wyczuwając  jego 

skrępowanie,  które  mogło  być  zwykłą  nieśmiałością.  Wiedziała  jedynie,  że  ten  młody 

człowiek nie jest zbyt szczęśliwy, co przypisywała brakowi prawdziwego powołania u kogoś 

od  dziecka  zamkniętego  w  klasztorze.  Była  równie  głęboko  pogrążona  we  własnych 

smutkach,  jak  niewrażliwa  na  jego  troski.  Nawet  umierając,  nie  robił  jej  wyrzutów.  Nie 

musiał. Sama je sobie robiła. 

Mogłaby poszukać jakiejś rozrywki, przynajmniej zajmując czymś ręce, ale nie mogła 

stawić  czoła  wylęknionym  szeptom  i  ciężkiemu  milczeniu  dziewcząt  w  przędzalni.  Wolała 

raczej  siedzieć  w  sklepie.  Jeżeli  ciekawi  przychodzili  tam  patrzeć  i  dziwić  się,  najczęściej 

pojawiali się pojedynczo, a niektórzy mogli naprawdę przyjść kupić sukno, nie usłyszawszy 

jeszcze nowiny, która obleciała już uliczki Shrewsbury niczym puch ostu i równie beztrosko 

wciskała się wszędzie. 

Ale  nawet  to  trudno  było  znieść.  Z  radością  przyjęłaby  nadejście  wieczoru  i 

zamykanie  okiennic,  ale  ostatni  kupujący,  który  przyszedł  po  kupon  sukna  dla  swej  matki, 

zdecydował  się  zostać  chwilę  i  wyrazić  swe  współczucie  prywatnie,  a  przynajmniej  na  tyle 

prywatnie,  na  ile  pozwalały  wejścia  Agaty  nie  mogącej  zostawić  siostrzenicy  bez  opieki 

dłużej niż na parę minut. Wiwian Hynde wiedział jednak, jak wykorzystać te krótkie przerwy. 

Był  jedynym  synem  Williama  Hynde,  właściciela  największych  stad  owiec  na 

środkowozachodniej wyżynie hrabstwa, który od lat regularnie przysyłał do Vestierów gorszą 

wełnę  ze  strzyży,  podczas  gdy  lepszą  rezerwował  dla  północnej  Francji  i  włókienniczych 

miast Flandrii i wysyłał ją ze swych składów i pirsu w dole rzeki, za warsztatami Godfryda 

Folusznika. Partnerstwo tych dwóch rodzin w interesach trwało od dwóch pokoleń i czyniło 

bliską znajomość możliwą nawet dla tego młodego pędu, o którym mówiono, że się kłóci z 

ojcem i nie ma szans okazać się trzecim z rzędu udanym szefem firmy, bo wykazuje znacznie 

większy talent do wydawania pieniędzy zarobionych przez ojca. 

Chodziły  plotki,  że  starszy  pan  tupnął  nogą  i  odmówił  spłacania  dalszych  długów 

swojego  syna  i  dziedzica,  i  że  nie  przyznał  mu  żadnych  więcej  funduszów  na  grę  w  kości, 

dziewczyny i hulaszcze życie. William wyciągał go już dość często z kłopotów, a teraz, bez 

jego  poparcia,  inne  źródła  finansowania  Wiwiana  były  o  wiele  mniej  skłonne  pożyczać  mu 

znowu albo rozszerzać zaciągnięte kredyty. Przyjaciele opuścili swego idola i patrona, który 

nie miał już pieniędzy do wydawania. 

Po Wiwianie nie było jednak widać śladu strapienia, kiedy przyszedł z całym swoim 

czarem i gracją pocieszać przerażoną wdowę. Był rzeczywiście bardzo przystojnym młodym 

człowiekiem,  wysokim  i  silnie zbudowanym,  z włosami  koloru  pszenicy  zwijającymi  się  w 

background image

twarzowe kędziory i wesołymi brązowymi oczami, w których w pełnym świetle pojawiały się 

niespodzianie  złociste  błyski.  Nosił  zawsze  eleganckie  stroje  i  dobrze  wiedział,  jak  miły 

widok  przedstawia  dla  oczu  większości  kobiet.  A  jeśli  nie  znalazł  jeszcze  drogi  do  wdowy 

Perle, nie ubiegł go też nikt inny, była więc wciąż nadzieja. 

Miał  dość  rozumu,  żeby  podchodzić  do  niej  ostrożnie  przy  tej  okazji,  z  deklaracją 

sympatii  i  troski,  która  powstrzymywała  śmielsze  próby.  Był  mistrzem  w  chodzeniu  po 

cienkim  lodzie,  a  rozsądek  nakazywał  mu  oceniać  siebie  jako  człowieka  powierzchni,  nie 

głębi.  Zdobywał  się  jednak  również  na  żarty  i  przekomarzanie  w  nadziei  wywołania 

uśmiechu. 

A  teraz,  kiedy  zamykasz  się  tu  i  smucisz  na  osobności  po  kimś,  kogo  prawie  nie 

znałaś, ta twoja ciotka wpędzi cię w jeszcze gorszą melancholię. Już cię prawie namówiła na 

klasztor. A tego - mówił Wiwian błagalnym tonem - nie możesz zrobić! 

Wiele innych to robi - odrzekła - z nie lepszych powodów. Czemu nie ja? 

Ponieważ  -  odpowiedział  rozpromieniony  i  przysunął  się  bliżej,  ściszając  głos  w 

obawie, że Agata wybierze ten moment, by wtargnąć pod takim czy innym pretekstem - jesteś 

młoda  i  piękna  i  nie  masz  naprawdę  ochoty  zagrzebać  się  w  konwencie.  Wiesz  o  tym!  I 

ponieważ  ja  jestem  twoim  oddanym  wielbicielem,  dobrze  wiesz,  że  gdybyś  znikła  z  mego 

życia, nie przeżyłbym tego. 

Przyjęła to jako zręczną, chociaż źle adresowaną figurę retoryczną i była nawet trochę 

poruszona,  gdy  mu  nagle  zaparło  dech,  kiedy  zdał  sobie  sprawę,  co  powiedział  i  jak  to 

musiało zabrzmieć w tym właśnie dniu. Złapał ją za rękę, potoczysty i miodopłynny w swej 

konsternacji. 

Ach, wybacz mi, wybacz! Głupiec ze mnie, nie miałem na myśli... Nikt cię nie może 

winić. Pozwól mi zbliżyć się do ciebie, a potrafię cię przekonać. Wyjdź za mnie, a odsunę od 

ciebie wszystkie przykrości i wątpliwości... 

Później  zaczęła  się  zastanawiać,  czy  to  wszystko  nie  było  wykalkulowane,  bo  był 

subtelnym i przekonywającym młodzieńcem, wtedy jednak czuła się rozbrojona i nie mogła 

zmusić  się  do  przypisywania  komuś  interesowności  albo  oszustwa.  Wiwian  dość  często 

zalecał  się  do  niej,  nie  robiąc  żadnego  wrażenia.  Dzisiaj  widziała  w  nim  chłopca  starszego 

może o rok od brata Eluryka, który mógłby, mimo całej swej przesady i schlebiania, cierpieć 

podobnie  do  młodego  mnicha.  Skoro  przedtem  tak  żałośnie  zawiodła,  nie  ofiarowując 

tamtemu najmniejszej  pomocy, tym  bardziej powinna postępować  rozważnie  z tym  drugim. 

Tolerowała go więc i odpowiadała stanowczo, lecz grzecznie dłużej, niż by to robiła innym 

razem. 

background image

Głupio tak mówić - powiedziała. - Ty i ja znamy się od dzieciństwa. Jestem od ciebie 

starsza,  jestem  wdową,  w  żaden  sposób  nie  stanowię  dla  ciebie  odpowiedniej  partii  i  nie 

zamierzam wychodzić znowu za mąż za nikogo. Musisz to przyjąć jako odpowiedź. Nie trać 

więcej czasu na mnie. 

Gryziesz się teraz - odparł gwałtownie - tym mnichem, martwym, chociaż Bóg wie, że 

nie z twojej winy. Ale nie zawsze tak będzie, spojrzysz na to całkiem inaczej za miesiąc czy 

dwa. A ten kontrakt, który cię martwi, może być zmieniony. Możesz i powinnaś pozbyć się 

tego układu, a z nim wyrzutów. Sama widzisz, że to było szaleństwo. 

Tak - zgodziła się z rezygnacją. - To rzeczywiście było szaleństwo, wyznaczać cenę, 

choćby symboliczną, za dar. Nie powinnam nigdy tego robić. Nic mi to nie dało oprócz żalu. 

Ale tak, można to odwołać. 

Wydało  jej  się,  że  on  czerpie  z  tej  przedłużającej  się  rozmowy  zachętę,  a  tego  z 

pewnością  nie  chciała.  Wstała  więc  i  wymówiła  się  od  jego  zalotów  całkiem  rzeczywistym 

zmęczeniem  tak  grzecznie,  jak  to  było  możliwe.  Wiwian  wyszedł  niechętnie,  ale  wciąż  z 

gracją,  oglądając  się  w  drzwiach  przez  długą  chwilę,  zanim  obrócił  się  i  odszedł,  szczupły, 

długonogi i wytworny, w dół ulicy zwanej Maerdol, ku mostowi. 

Jednak  nawet  po  jego  wyjściu  wieczór  był  pełen  ech  poranka,  przypomnień  o 

katastrofie i wypomnień kaprysu, gdy Agata zamartwiała się przeszłością. 

Widzisz  teraz,  jakim  głupstwem  było  zawieranie  układu  jak  z  romansu,  jakbyś  była 

nastolatką. Róża, doprawdy! Nie powinnaś była nigdy oddawać połowy swojej ojcowizny tak 

pochopnie.  Skąd  możesz  wiedzieć,  czy  ty  i  twoi  nie  znajdziecie  się  kiedyś  w  wielkiej 

potrzebie? A teraz sama widzisz, do czego to doprowadziło! Do śmierci, i to z powodu tego 

szalonego kontraktu. 

Nie  musisz  się  tym  więcej  martwić  -  odparła  ze  znużeniem  Judyta.  -  Odwołam  to. 

Jeszcze  nie  jest  za  późno,  żeby  zmienić  umowę.  Zostaw  mnie  teraz  samą.  Wszystko,  co 

mogłabyś mi powiedzieć, sama już sobie dawno wypomniałam. 

Poszła  wcześnie  spać,  a  dziewczyna,  Branwen,  zwolniona  z  gręplowania,  które 

przyprawiało  ją  o  wysypkę,  i  przydzielona  na  jakiś  czas  do  pracy  w  domu,  przyszła  jej 

usłużyć, złożyć w skrzyni suknię, którą zdjęła jej pani, i zasłonić nie - zamknięte okiennicami 

okno.  Branwen  była  oddana  Judycie,  ale  tym  razem  bez  przykrości  przyjęła  wczesną 

odprawę, bo sługa Wiwiana, pozostawiony, żeby zanieść do domu belę sukna dla pani Hynde, 

rozsiadł  się  w  kuchni,  grając  w  kości  z  Bertredem,  przodownikiem  tkaczy.  Obaj  byli 

przystojnymi  chłopami  i  wpadła  im  w  oko  ładna  dziewczyna.  Branwen  nie  miała  nic 

przeciwko  byciu  pożądaną  kością  między  dwoma  nieźle  prezentującymi  się  psami.  Czasem 

background image

miała wrażenie, że Bertred mierzy wyżej, niż mu przystoi, bo łypał pożądliwym okiem na swą 

panią, pyszniąc się silnym, prostym ciałem i do tego wymownym językiem. Ale nic z tego nie 

będzie!  A  kiedy  ma  naprzeciw  siebie  Gunnara  od  pana  Hynde,  najwyraźniej  urzeczonego, 

może mu odpowiadać bardziej dostępny kąsek. 

Idź  już  -  powiedziała  Judyta,  rozpuszczając  na  ramiona  wielki  węzeł  włosów.  -  Nie 

będziesz  mi  potrzebna  dziś  wieczorem.  Ale  obudź  mnie  bardzo  wcześnie  rano  -  dodała  z 

nagłym zdecydowaniem - bo wybieram się do opactwa. Nie zostawię tej sprawy ani godzinę 

dłużej, niż to konieczne. Jutro pójdę do opata i spiszemy nowy kontrakt. Żadnych więcej róż! 

Dar, za który żądałam tak głupiej zapłaty, zostawię bezwarunkowo. 

Branwen  była  dumna  z  dopuszczenia  do  osobistych  posług  przy  Judycie  i  naiwnie 

wyobrażała  sobie,  że  ma  większe  zaufanie  swojej  pani,  niż  naprawdę  miała.  A  że 

zainteresowani nią dwaj młodzi ludzie w kuchni byli gotowi dalej ją adorować, cóż dziwnego, 

iż  pochwaliła  się  wiedzą  o  planach  Judyty  na  rano?  Szkoda,  że  Gunnar  zaraz  potem 

przypomniał sobie, że musi zanieść do domu sukno pani Hynde i może spotkać się z naganą, 

jeśli będzie za długo zwlekał. Zostawił ją zalecankom Bertreda, którego w ogóle wolała, lecz 

jego wyostrzone poczucie własności dotyczące kobiet w tym domu nagle gwałtownie osłabło, 

gdy jego rywal wyszedł. Nie był to mimo wszystko zadowalający wieczór i Branwen poszła 

spać rozczarowana i wściekła na wszelkiego rodzaju mężczyzn. 

Młody Alan Herbard, zastępca Hugona, choć był sumienny i stanowczy, nie próbował 

zmierzyć się z morderstwem bez pomocy i gdy tylko usłyszał nowinę, wysłał gońca w drogę. 

W południe następnego dnia, osiemnastego czerwca, Hugo będzie z pewnością z powrotem w 

Shrewsbury,  nie  w  domu,  gdzie  przebywał  tylko  jeden  stary  sługa,  ale  na  zamku,  gdzie 

garnizon, sierżant i wszyscy inni byli do jego dyspozycji. 

Tymczasem  Cadfael  poszedł  z  błogosławieństwem  opata  do  miasta,  by  pokazać 

woskowy  odlew  i  rysunek  buta  Godfrydowi  Corviserowi,  burmistrzowi,  i  jego  synowi 

Filipowi, czołowym szewcom i kaletnikom w mieście. 

Bo prędzej czy później każdy but trafia do szewca - powiedział po prostu - choćby i za 

rok. Nie zaszkodzi zachować kopię takiego dowodu i wypatrywać czegoś podobnego wśród 

naprawianych butów. 

Filip ostrożnie ujął wosk i pokiwał nad nim głową. 

Nie znam tego buta, ale łatwo da się go wypatrzyć, jeśli kiedyś tu się zjawi. Pokażę to 

szewcowi za mostem, we Frankwell. Między nami, kto wie, możemy go w końcu dopaść. Ale 

wielu  naprawia  swoje  buty  własnoręcznie  -  powiedział  dobry  rzemieślnik  z  pogardą 

profesjonalisty. 

background image

Słaba szansa. Cadfael przyznał to sam przed sobą na moście, podczas drogi powrotnej, 

ale  nie  można  jej  zaniechać.  Cóż  innego  może  nas  prowadzić?  Niewiele  poza  tym 

nieuniknionym i pozostającym bez odpowiedzi pytaniem: kto chciał zniszczyć ten krzak róży 

i  z  jakiego  powodu?  To  pytanie  zadawali  sobie  wszyscy  bez  skutku  i  będzie  znowu 

postawione, kiedy przybędzie Hugo. 

Zamiast  skręcić  do  strażnicy,  Cadfael  minął  jąi  poszedł  dalej  Podgrodziem,  po 

zapylonym gościńcu, obok piekarni i kuźni, wymieniając pozdrowienia poprzez drzwi i ponad 

ogrodzeniami,  aż  skręcił  w  bramę  podwórza  Niałla,  by  dojść  do  furtki  prowadzącej  do 

ogrodu.  Była  zamknięta  od  wewnątrz,  więc  zawrócił  do  sklepu,  gdzie  Niall  pracował, 

posługując się kamionkowym tygielkiem i maleńką glinianą formą jakiejś broszy. 

Wpadłem  zobaczyć,  czy  nie  miałeś  kolejnych  nocnych  gości  -  powiedział  Cadfael  - 

ale widzę, że zabezpieczyłeś przynajmniej jedną drogę. Szkoda, że wcześniej nie zbudowano 

muru dość wysokiego, by powstrzymać kogoś zdeterminowanego. Ale nawet zatkanie jednej 

dziury to już coś. Co z krzakiem? Przeżyje? 

Wejdź  i  sam  zobacz.  Jedna  strona  może  uschnąć,  ale  to  najwyżej  dwie  albo  trzy 

gałęzie. To może sprawić, że drzewo się przechyli, ale za rok czy dwa przyrost zrównoważy 

wszystko. 

W zieleni, w świetle słońca i w splątanych barwach ogrodu krzew różany rozpościerał 

swe  ramiona  na  północnym  murze.  Zwisające  pędy  zostały  przymocowane  do  kamieni 

paskami tkaniny. Niall owinął uszkodzony pień bandażem z mocnego sukna, związując razem 

rozłupane drewno, i posmarował opatrunek grubą warstwą wosku i tłuszczu. 

Zrobione z miłością - pochwalił Cadfael, ale nie powiedział, czy z miłością do krzaka 

czy do kobiety. 

Liście  na  półodciętej  części  zwiędły  i  kilka  opadło,  ale  całość  krzewu  była  zielona, 

lśniąca i pełna rozwijających się pąków. 

Dobrze się spisałeś. Miałbym dla ciebie robotę w enklawie, gdyby cię kiedy zmęczyło 

brązownictwo czy świat. 

Ten spokojny, przyzwoity człowiek nie otworzył nawet ust, żeby na to odpowiedzieć. 

Cokolwiek  czuł  do  kobiety  czy  do  róży,  było  jego  sprawą,  niczyją  więcej.  Cadfael 

respektował to i, widząc te szeroko otwarte, a jednak małomówne oczy, pożegnał się i poszedł 

spełniać  swoje  właściwe  obowiązki,  dziwnie  podniesiony  na  duchu.  Przynajmniej  jeden 

człowiek  w  całej  tej  przykrej  sprawie  trzyma  właściwy  kurs  i  nie  da  się  z  niego  łatwo 

zepchnąć.  I  z  pewnością  jemu  nie  chodzi  o  korzyści.  A  gdzieś  w  tym  wszystkim  kryje  się 

nadmierna żądza zysku i bardzo mało miłości. 

background image

Było  już  prawie  południe  i  gorące  słońce  stało  wysoko,  a  dzień  był  prawdziwie 

czerwcowy.  Święta  Winifreda  musiała  przymilać  się  niebiosom,  żeby  uhonorowały 

uroczystości  jej  przeniesienia.  Jak  się  to  często  zdarzało  w  opóźnionych  porach  roku,  lato 

dogoniło wiosnę, ociągające się w chłodzie i nieskore kwitnąć kwiaty nagle wystrzeliwały w 

gorączkowym  pośpiechu,  ich  pąki  w  ciągu  jednej  nocy  wybuchały  w  pełnej  krasie.  Zboża, 

niechętne  ryzyku,  mogły  być  jeszcze  o  miesiąc  spóźnione,  ale  rosły  bujne  i  zdrowe,  bo 

połowa ich wrogów zamarzała na śmierć w kwietniu i w maju. 

W  wejściu  do  stróżówki  brat  furtian  stał  pogrążony  w  rozmowie  z  jakimś 

podnieconym  młodym  człowiekiem.  Cadfael  zawsze uczulony na osobliwości,  co było  jego 

grzechem pierworodnym, przystanął, zawahał się i skręcił w bok, rozpoznając Milesa Coliara, 

tego porządnego, praktycznego młodego człowieka, znacznie mniej zadbanego niż zwykle, z 

rozwianymi  i  sterczącymi  w  nieładzie  włosami  i  jasnoniebieskimi  oczami  wytrzeszczonymi 

pod ściągniętymi brwiami barwy miedzi. Miles odwrócił głowę, słysząc zbliżające się kroki i 

rozpoznał, choć przez mgłę zatroskania, brata, którego widział zaledwie wczoraj siedzącego 

po przyjacielsku z jego kuzynką. Odwrócił się skwapliwie. 

Bracie, pamiętam cię - byłeś wczoraj pociechą i podporą dla Judyty. Nie widziałeś jej 

dzisiaj? Nie rozmawiała znowu z tobą? 

Nie  rozmawiała  -  odrzekł  Cadfael  ze  zdziwieniem.  -  Czemu?  Co  się  znowu  dzieje? 

Poszła wczoraj z tobą do domu. Mam nadzieję, że nie spotkała jej jakaś nowa przykrość? 

Nie, o ile wiem. Położyła się spać o odpowiedniej porze i miałem nadzieję, że dobrze 

wypoczywa.  Ale  teraz...  -  Obrzucił  otoczenie  niepewnym,  strapionym  spojrzeniem.  - 

Powiedziano mi w domu, że tu poszła. Ale... 

Tu  jej  nie  było  -  oświadczył  stanowczo  furtian.  Nie  zszedłem  ze  stanowiska  i 

wiedziałbym, gdyby minęła bramę. Znam tę panią od czasu, kiedy przyszła złożyć dar temu 

zakonowi. Nie widziałem jej dziś na oczy. Pan Coliar mówi jednak, że wyszła z domu bardzo 

wcześnie... 

Bardzo  wcześnie  -  potwierdził  gwałtownie  Miles.  -  Zanim  ja  się  obudziłem.  Iz 

zamiarem  przyjścia  tu  z  jakąś  sprawą  do  Opata  -  zakończył  furtian.  Tak  mi  mówiła  jej 

pokojówka - wyjaśnił Miles, pocąc się. Judyta powiedziała to jej wieczorem, kiedy kładła się 

do łóżka. Nie wiedziałem o tym aż do rana. Wygląda na to, że tu jej nie było. Nigdy tu nie 

dotarła. I nie wróciła do domu. Jest południe, a ona nie wróciła do domu! Boję się, że stało się 

coś złego. 

 

 

background image

Rozdział szósty 

 

Było  ich  pięciu,  zebranych  tego  popołudnia  w  rozmównicy  opata  na  nagłym 

konklawe:  sam  Radulfus,  brat  Anzelm  i  Cadfael,  świadkowie  zawarcia  kontraktu,  który  w 

jakiś  sposób  przyśpieszył  te  smutne  wydarzenia,  Miles  Coliar,  niespokojny  i 

rozgorączkowany, i Hugo Beringar, który przyjechał w pośpiechu z Maesbury na południe z 

myślą o mordercy brata Eluryka, a po przybyciu przekonał się, że drugi kryzys następuje na 

pięty  pierwszemu.  Kazał  już  swemu  zastępcy  Alanowi  Her  -  bardowi  rozesłać  ludzi  po 

mieście i Podgrodziu w poszukiwaniu śladów albo nowin o zaginionej damie i polecił, by go 

zawiadomiono,  gdyby  przypadkiem  wróciła  do  domu.  Mogły  być  mimo  wszystko  jakieś 

uzasadnione powody jej nieobecności, coś nieprzewidzianego, co ją mogło spotkać po drodze. 

Z  minuty  na  minutę  jednak  wyglądało  to  mniej  prawdopodobnie.  Zapłakana  Branwen 

opowiedziała  już  wcześniej  swoją  historię  i  nie  było  wątpliwości,  że  Judyta  rzeczywiście 

wyszła z domu, żeby odwiedzić opactwo. Bez wątpienia też nigdy tam nie dotarła. 

Ta dziewczyna nie powiedziała mi, co mówiła moja kuzynka, aż do dziś rana - mówił 

Miles, wykręcając dłonie. - Nie wiedziałem nic o tym, bo bym jej dotrzymał towarzystwa. To 

tak niedaleko. Z miasta w dół! A strażnik przy bramie życzył jej dobrego dnia i widział, jak 

wchodzi na most, ale potem był zbyt zajęty, a nie miał polecenia, żeby ją obserwować. I od tej 

chwili ani śladu po niej. 

I mówiła, że chodzi jej o zniesienie daniny z róży i uwolnienie jej daru dla opactwa od 

wszelkich zobowiązań - przypomniał czujnie Hugo. 

Tak  twierdzi  jej  dziewczyna.  Że  Judyta  jej  to  powiedziała.  Była  bardzo  poruszona 

śmiercią  tego  młodego  brata.  Z  pewnością  wzięła  sobie  do  serca,  że  jej  kaprys  stał  się 

przyczyną morderstwa. 

To wymaga jeszcze wyjaśnienia - rzekł opat Radulfus. 

Wydaje  się,  że  brat  Eluryk  przeszkodził  w  zniszczeniu  krzewu  i  za  to  został  zabity. 

Może  w  panice,  ale  zabity.  Nie  rozumiem  tylko,  czemu  ktoś  chciał  zniszczyć  to  drzewko. 

Gdyby  nie  ten  niewyjaśniony  uczynek,  nie  byłoby  próby  przeszkodzenia  i  nie  byłoby 

zabójstwa. Czy można znaleźć jakieś tego motywy? 

Ależ, ojcze, można! - Miles zwrócił się gorączkowo do opata. - Byli przecież ludzie 

niezadowoleni  z tego, że moja kuzynka podarowała tę cenną posiadłość  stanowiącą połowę 

jej majątku. Gdyby krzak został ścięty i wszystkie róże zwiędły w dniu przeniesienia świętej 

Winifredy, danina nie zostałaby zapłacona i warunki kontraktu zerwane. Cała umowa mogła 

background image

zostać unieważniona. 

Mogła  zauważył  przytomnie  Hugo  -  ale  nie  została.  Ta  sprawa  pozostaje  wciąż  w 

rękach tej damy. Mogłaby znieść tę daninę, gdyby chciała. A chciała. 

Mogłaby - powtórzył Miles ostro - gdyby tu była, ale jej nie ma. Za cztery dni wypada 

płatność.  Zyskać  na  czasie,  zyskać  na  czasie!  Ktoś,  kto  nie  zdołał  zniszczyć  krzewu, 

uprowadził teraz moją kuzynkę i nie ma jej tu, żeby dawać czy odbierać. Czego nie uzyskał w 

jeden sposób, chce zdobyć w inny. 

Zapadło krótkie milczenie, a potem opat powiedział powoli: 

Naprawdę w to wierzysz? Mówisz, jakbyś wierzył. 

Tak, panie mój. Nie widzę innej możliwości. Wczoraj ogłosiła zamiar uwolnienia daru 

od warunków. Dziś jej w tym przeszkodzono. Ktoś nie traci czasu. 

A jednak ty nie miałeś pojęcia, co ona zamierza aż do dziś  - rzekł Hugo. - Czy ktoś 

inny wiedział? 

Jej  własna  pokojówka  powtórzyła  to  w  kuchni.  Kto  wie,  ilu  ją  słyszało  albo 

dowiedziało się od tych, co słyszeli? Takie rzeczy  przeciskają się przez dziurki od kluczy  i 

szpary w okiennicach. Ponadto Judyta mogła spotkać się z jakimiś znajomymi na moście albo 

na Podgrodziu i powiedzieć, dokąd idzie. Chociaż lekkomyślnie, wpisała jednak ten warunek 

do kontraktu i niespełnienie go unieważniałoby transakcję. Ojcze, wiesz, że to prawda. 

Ależ wiem - przyznał Radulfus i w końcu postawił nieuniknione pytanie. - Kto zatem 

mógłby zyskać na zerwaniu umowy w jakikolwiek sposób? 

Ojcze, moja kuzynka jest młodą wdową i stanowi łakomy kąsek dla łowców posagów, 

tym bardziej łakomy, gdyby jej darowizna została unieważniona. W mieście jest całe stadko 

zalotników  uganiających  się  za  nią  od  roku  i  dłużej,  a  każdy  z  nich  wolałby  ożenić  się  z 

całością  jej  majątku  niż  tylko  z  połową.  Ja  sam  prowadzę  dla  niej  firmę  i  jestem  bardzo 

zadowolony  z  tego,  co  mam,  i  z  żony,  którą  poślubię  przed  końcem  roku,  a  to  dobre 

małżeństwo.  Nawet  jednak  gdybyśmy  nie  byli  ciotecznym  rodzeństwem,  nie  byłbym 

zainteresowany Judytą, chyba tylko tak, jak powinien być lojalny krewniak i pracownik. Nie 

mogę nic poradzić na to, że ją nękają zalotnicy. Nie, żeby ich zachęcała, bo nawet nie daje im 

nadziei,  ale  oni  nie  ustają  w  wysiłkach.  Myślą  sobie,  że  po  trzech  latach  wdowieństwa  jej 

postanowienie musiało osłabnąć i może się w końcu zdecydować na wzięcie sobie drugiego 

męża. Być może któremuś z nich zabrakło cierpliwości. 

Wymienianie  imion  -  powiedział  łagodnie  Hugo  -  może  być  czasem  niebezpieczne, 

ale nazwanie kogoś zalotnikiem nie oznacza jeszcze oskarżania go o porwanie i morderstwo. I 

chyba zaszedłeś tak daleko, panie Coliar, że w tym towarzystwie możesz dobrnąć do końca 

background image

drogi. 

Miles oblizał wargi i otarł rękawem krople potu z czoła. 

Firma  szuka  związku  z  firmą,  panie  mój.  W  tym  mieście  jest  co  najmniej  dwóch 

mistrzów cechowych, którzy byliby szczęśliwi, mogąc dzierżyć zakład Judyty. Obaj z nami 

współpracują  i  dobrze  wiedzą,  co  ona  jest  warta.  Godfryd  Folusznik  farbuje  naszą  wełnę  i 

spilśnia sukno po jego wytworzeniu, i bardzo by chciał nadzorować także przędzenie i tkanie, 

i trzymać wszystko w jednym ręku. Jest też stary William Hynde, który ma jeszcze żonę, ale 

mógłby w inny sposób przejąć majątek Vestierów, bo ma syna, który zaleca się do Judyty i 

ma do niej dostęp, jako że znają się od dziecka. Ojciec mógłby go użyć jako przynęty, chociaż 

ściągnął sznurki sakiewki i nie chce już płacić długów syna. A ten  - gdyby udało mu się ją 

zdobyć, byłby ustawiony na całe życie, ale nie tańczyłby, jak mu ojciec zagra, raczej śmiałby 

mu się w twarz. I to jeszcze nie wszystko, bo nasz sąsiad siodlarz jest właśnie w wieku, kiedy 

odczuwa się brak żony, i na swój ociężały sposób zdecydował, że Judyta będzie odpowiednia. 

I tak się składa, że nasz najlepszy tkacz to bardzo dobry rzemieślnik i przystojny mężczyzna. 

Uważa  się  za  jeszcze  ładniejszego,  niż  jest,  i  robi  do  niej  ostatnio  słodkie  oczy,  chociaż 

wątpię, czy to zauważyła. Już niejeden urodziwy robotnik wpadł w oko swojej pani i dobrze 

na tym wyszedł. 

Trudno  sobie  wyobrazić  naszych  solidnych  cechmi  -  strzów  uciekających  się  do 

morderstwa  i  porwania  -  zaprotestował  opat,  niechętny  przyjmowaniu  bez  zastrzeżeń  tak 

oburzającej sugestii. 

Ale  to  morderstwo  -  wskazał  czujnie  Hugo  -  wydaje  się  popełnione  w  panice  i 

trwodze, i zapewne nigdy nie było zamierzone. Posunąwszy się jednak tak daleko, czemu ktoś 

miałby się powstrzymać przed drugą zbrodnią? 

Nadal  jednak  wydaje  mi  się  to  ryzykowną  sprawą,  bo  z  tego  wszystkiego,  co 

słyszałem o tej pani, niełatwo ulega ona perswazji. Pojmana czy wolna, jak dotąd oparła się 

wszystkim  przymilaniom  i  teraz się nie zmieni. Rozumiem  - mówił posępnie Radulfus  - co 

może zdziałać w takim przypadku nacisk opinii. Kobieta może uznać, że lepiej ulec i wyjść za 

mąż, niż znosić skandal, podejrzenia i wrogość między rodzinami, co musi nastąpić. Wydaje 

mi  się  jednak,  że  ta  pani  może  znieść  nawet  taki  ciężar.  Zatem  jej  porywacz  niczego  nie 

osiągnie. 

Miles  zaczerpnął  tchu  i  przeczesał  dłonią  swe  jasne  kędziory,  wichrząc  je  jeszcze 

bardziej. 

Ojcze, to wszystko prawda, Judyta ma silny charakter i nie da się łatwo złamać. Ale, 

ojcze, może być gorzej! Małżeństwo przez gwałt to żadna nowość. Kiedy kobieta jest w mocy 

background image

mężczyzny,  w  ukryciu,  bez  możliwości  ucieczki,  jeśli  przymilanie  się  i  perswazja  nie  dają 

wyników,  pozostaje  siła.  Widywano  to  już  nieraz.  Mój  pan  Beringar  zaświadczy,  że  to  się 

zdarza wśród szlachty, a ja wiem, że i pomiędzy pospólstwem. Nawet kupiec z miasta może 

się  w  końcu  do  tego  uciec.  A  ja  znam  moją  kuzynkę.  Gdyby  straciła  cnotę,  pomyśli,  że 

najlepiej będzie naprawić tę smutną sytuację przez małżeństwo. Chociaż to nędzne remedium. 

Nędzne, zaiste! - zgodził się Radulfus z odrazą. - To się nie może stać. Hugonie, nasze 

opactwo  jest  tu  bardzo  zaangażowane.  Ten  kontrakt  i  ten  dar  wciągnęły  nas  w  tę  sprawę  i 

każda pomoc, jakiej możemy udzielić tej nieszczęsnej pani, jest do twojej dyspozycji, ludzie, 

pieniądze,  wszystko,  czego  ci  trzeba.  Nie  musisz  prosić  -  bierz!  A  co  do  naszych  modlitw, 

tych  ci  nie  zabraknie.  Jest  nadal  słaba  szansa,  że  nic  złego  się  jej  nie  stało  i  może  jeszcze 

wrócić z własnej  woli  i  dziwić się całemu temu  zamętowi i  trwodze. Teraz jednak musimy 

brać pod uwagę najgorsze i szukać zagrożonej duszy. 

Zatem zróbmy to - rzekł Hugo i wstał, żeby się pożegnać. Miles też zerwał się na nogi, 

żwawy i niespokojny, i byłby pierwszy za drzwiami, gdyby Cadfael nie otworzył ust po raz 

pierwszy na tej naradzie. 

Słyszałem, panie Coliar, a właściwie wiem od samej pani Perle, że czasami myślała o 

porzuceniu świata i wstąpieniu do klasztoru. Siostra Magdalena kilka dni temu rozmawiała z 

nią o powołaniu, jak sądzę. Czy o tym wiesz? 

Wiem o wizycie siostry - odpowiedział Miles, a jego niebieskie oczy rozszerzyły się. - 

Nie powiedziano mi, o czym była mowa, a ja nie pytałem. To sprawa Judyty. Czasami o tym 

wspominała, ale ostatnio rzadziej. 

Czy zachęcałeś j ą do takiego kroku? - spytał Cadfael. 

Nigdy  się  nie  wtrącałem,  ani  za,  ani  przeciw.  To  powinna  być  jej  decyzja.  Nie 

ponaglałbym - odparł Miles stanowczo - ale też nie stanąłbym jej na drodze, gdyby tego sobie 

życzyła.  Przynajmniej  -  dodał  z  nagłą  goryczą  -  byłoby  to  dobre  i  spokojne  zakończenie. 

Teraz jeden Bóg wie, w jakiej ona jest rozpaczy. 

Oto najbardziej oddany i kochający kuzyn - powiedział Hugo, gdy Cadfael szedł obok 

niego  przez  wielki  dziedziniec.  Miles  wychodził  właśnie  spod  łuku  wartowni  z  rozwianym 

włosem,  kierując  się  ku  miastu  i  domowi  u  szczytu  ulicy  Maerdol,  gdzie  mogły  być  jakieś 

wieści. Słaba szansa, ale wciąż istniała. 

Ma  dobry  powód  -  zauważył  rzeczowo  Cadfael.  -  Gdyby  nie  firma  pani  Perle  i 

Vestierów,  on  sam  i  jego  matka  nie  żyliby  tak  wygodnie  jak  teraz.  On  ma  wszystko  do 

stracenia, gdyby kuzynka uległa naciskom i zgodziła się na małżeństwo. Wiele jej zawdzięcza 

i  z  tego,  co  mówią,  bardzo  dobrze  się  jej  odwzajemnia,  wdzięcznością  i  dobrym 

background image

zarządzaniem.  Pracuje  ciężko  i  z  dobrym  skutkiem,  bo  interes  kwitnie.  Ma  prawo  się  o  nią 

niepokoić. Czyżbym słyszał w twoim głosie nutkę złośliwości, chłopcze? Masz co do niego 

wątpliwości? 

Nie,  żadnych.  On  tak  samo  nie  ma  pojęcia,  gdzie  jest  ta  dziewczyna,  jak  ty  i  ja,  to 

jasne. Człowiek może bardzo dobrze udawać, ale nigdy nie widziałem, żeby ktoś się pocił na 

życzenie. Nie, Miles mówi prawdę. Będzie teraz przewracał miasto do góry nogami. I ja też to 

muszę robić. 

Miała  tak  krótką  drogę  do  przejścia  -  mówił  Cadfael,  trapiąc  się  tym  szczegółem, 

który  pozostawiał  tak  mało  miejsca  na  wątpliwości,  czy  rzeczywiście  zdarzyło  jej  się  coś 

godnego pożałowania. - Strażnik przy bramie mówił z nią, musiała tylko pokonać most i ten 

niedługi  odcinek  trasy  na  Podgrodziu  do  naszej  strażnicy.  Przejście  rzeki,  krótki  spacer  po 

otwartej drodze i w ciągu tych kilku minut znikła. 

Myślałem o rzece - rzekł Hugo. - Nie pomijałbym jej. 

Wątpię,  czy  to  konieczne.  Chyba  naprawdę  musiałby  to  być  jakiś  nieszczęśliwy 

wypadek.  Nikt  nie  starałby  się  wzbogacić  przez  małżeństwo  ze  zmarłą.  Tylko  jej  dziedzic 

zyskałby  na  tym,  a  on  -  sądzę,  że  ten  chłopiec  jest  najbliższym  krewnym  odchodzi  od 

zmysłów, martwiąc się  o nią, jak to  sam  widziałeś. Nie ma w tym  żadnego udawania. Nie, 

jeżeli jakiś zalotnik zdecydował się na tak drastyczny krok, uprowadził ją w jakieś bezpieczne 

miejsce,  nie  robiąc  jej  krzywdy.  Nie  musimy  opłakiwać  tej  pani,  jeszcze  nie,  bo  będzie 

strzeżona niczym złoto jakiegoś skąpca. 

Ten problem zajmował myśli Cadfaela aż do nieszporów i dłużej. Między mostem a 

strażnicą  opactwa  zaledwie  trzy  ścieżki  opuszczały  Podgrodzie.  Dwie  odgałęziały  się 

naprawo, każda po jednej stronie młyńskiego stawu, służąc razem sześciu domom, a trzecia 

opadała  na  lewo,  na  długi  nadrzeczny  trakt  Gaye,  głównych  ogrodów  opactwa.  Na  prawie 

nieosłoniętym  gościńcu  każdy  akt  przemocy  byłby  ryzykowny,  a  ścieżki  służące  domom 

opactwa miały z punktu widzenia spiskowców tę wadę, że były widoczne z okien wszystkich 

sześciu  domów,  a  podczas  gorącego  lata  nie  zamykano  okiennic.  Starsza  pani  w  jednym  z 

domków  głucha  jak  pień,  nie  usłyszałaby  najgłośniejszych  wrzasków,  ale  ogólnie  starzy 

ludzie mają lekki sen, a nie mogąc być tak aktywnymi jak kiedyś, sąbardziej ciekawscy i w 

ten  sposób  wypełniają  sobie  dnie.  Trzeba  by  jakiegoś  śmiałka  albo  desperata,  żeby 

zastosować przemoc pod ich oknami. 

Po  tej,  południowej  stronie  Podgrodzia  nie  rosły  przy  drodze  żadne  drzewa,  jedynie 

kilka  niskich  krzaków  obrzeżających  staw  i  zarośla  na  stoku  biegnącym  ku  rzece.  Tylko 

północna strona obsadzona została drzewami, od końca mostu, gdzie ścieżka zbiegała w dół 

background image

do  Gaye,  do  zagajnika  nieco  przed  strażnicą  opactwa,  gdzie  zaczynała  się  zabudowa 

Podgrodzia. 

Gdyby zatem kobieta została odciągnięta na bok, choćby tylko  na skraj  cienia, o tej 

wczesnej porze,  gdy  chodzi  tamtędy niewielu  ludzi,  nie byłoby trudno  wykorzystać chwilę, 

kiedy droga jest zupełnie pusta, i uprowadzić ją głębiej w zagajnik albo w dół między krzaki, 

zarzuciwszy jej płaszcz na głowę i ramiona. W tym przypadku napotkana osoba, mężczyzna 

albo  kobieta,  musiała  być  jej  znana,  musiał  to  być  ktoś,  kto  mógł  ją  na  parę  minut  zająć 

rozmową przy drodze. Pasowało to do sugestii Milesa, że jakiś niepożądany zalotnik, sąsiad z 

miasta, został grzecznie potraktowany przy zwyczajnym spotkaniu. Tego wymagało życie w 

otoczonym murami i zatłoczonym grodzie. 

Mogły  istnieć  oczywiście  inne  powody  odsunięcia  dziewczyny  od  domu  i  rodziny, 

chociaż  musiałyby  one  mieć  coś  wspólnego  ze  sprawą  kontraktu  i  krzakiem  róży,  bo  jego 

zniszczenie  nie  było  z  pewnością  czynem  szaleńca  i  nie  pozostawało  bez  związku  ze 

zniknięciem  Judyty.  Mogły  istnieć!  Ale  nawet  wysilając  umysł,  Cadfael  nie  wymyślił 

żadnego. A wdowa po bogatym  kupcu, którą wszyscy znają, zazwyczaj  jest oblegana przez 

zalotników pragnących powiększyć swe fortuny. Jej jedyną pewną obroną było to, nad czym 

się  zastanawiała,  wycofanie  się  do  klasztoru.  O  ile  oczywiście  małżeństwo  z  którymś  z 

konkurentów  nie  byłoby  jej  milsze  albo  mniej  przykre.  Ale  tego  jak  dotąd  nie  rozważała. 

Mogło się okazać, że ten, kto uważał, iż ma największe szanse, zaryzykowałby wszystko, aby 

zmiękczyć serce damy przez kilka dni sekretnych zalotów. 

A  przetrzymanie  jej  w  ukryciu  aż  do  dwudziestego  drugiego  czerwca  mogło  zerwać 

układ  z  opactwem  równie  pewnie,  jak  zniszczenie  krzaka  róży  i  wszystkich  jej  pąków. 

Chociaż  wiele  kwiatów  przeżyło,  gdyby  Judyta  nie  została  w  porę  odnaleziona,  żadnego  z 

nich nie można by jej ofiarować w dniu płatności. Tak zabezpieczony porywacz zwyciężyłby 

w końcu i zmusił ją do ślubu. Jej sprawy stałyby się jego sprawami i mógłby przeciwstawić 

się i przeszkodzić jej w odnowieniu zerwanej umowy. I zdobyłby wszystko, nie tylko połowę. 

Tak, z którejkolwiek strony nie patrzyłby Cadfael na tę sprawę, wyjaśnienie podsunięte przez 

Milesa, który miał wszystko do stracenia, wyglądało coraz bardziej przekonująco. 

Poszedł  do  swej  celi,  myśląc  wciąż  o  Judycie.  Jej  pomyślność  wydawała  mu  się 

sprawą  opactwa,  czymś,  co  nie  mogło  być  pozostawione  świeckiemu  ramieniu 

sprawiedliwości.  „Jutro  -  pomyślał,  leżąc  bezsennie  w  mrocznym  dormitorium  i  słuchając 

regularnego basowego chrapania brata Ryszarda - przejdę ten kawałek drogi i zobaczę, co się 

da znaleźć. Kto wie, czy nie ma tam czegoś cenniejszego niż odcisk znoszonego obcasa”. 

Nie prosił o specjalne pozwolenie, bo czyż opat nie obiecał już Hugonowi wszystkich 

background image

ludzi,  koni  i  sprzętu,  jakich  ten  potrzebował?  Należało  tylko  przekonać  samego  siebie,  że 

nawet  jeśli  Hugo  nie  zażądał  wyraźnie  jego  pomocy,  Cadfael  powinien  zrobić  to,  co 

przyjaciel  z  pewnością  miał  na  myśli.  Takie  małe  ćwiczenia  moralnej  giętkości  wciąż 

przychodziły mu bez trudu, kiedy potrzeba zdawała się je usprawiedliwiać. 

Wyruszył  po  kapitule,  wychodząc  na  Podgrodzie,  które  dzięki  długim  skośnym 

promieniom wznoszącego się słońca w jednych miejscach było jasno oświetlone, a w innych 

spowite  mrocznym  cieniem.  Tam,  gdzie  panował  mrok,  rosa  na  trawie  pozostawała 

nieruchoma,  a  na  liściach  połyskiwała,  gdy  słaby,  stały  i  cichy  wietrzyk  poruszał  nimi 

nieprzerwanie.  Podgrodzie,  do  którego  odwrócił  się  plecami,  kipiało  życiem.  Wystawy 

wszystkich sklepów i drzwi wszystkich domów były szeroko otwarte, a gospodynie, urwisy, 

psy, woźnice i handlarze znajdowali się w nieustannym ruchu albo zbierali się w plotkujące 

grupy.  Podczas  tego  spóźnionego,  ale  uroczego  wybuchu  lata  życie  porzucało  zamknięcia 

ścian i dachów i wychodziło na słońce. Pod zachodnim frontem kościoła i w poprzek bramy 

wjazdowej leżał ostry jak nóż cień wieży, który wzdłuż granicy enklawy stawał się krótki i 

wąski, skulony u podstawy muru. 

Cadfael  szedł  wolno,  wymieniając  pozdrowienia  z  napotkanymi  znajomymi,  ale 

nieskłonny  do  zbaczania  czy  zwlekania.  Tego  pierwszego  odcinka  drogi  ona  nie  mogła 

przejść,  a  kroki,  które  stawiał  w  jej  sprawie,  były  tylko  jej  pobożnym,  lecz  niespełnionym 

zamiarem.  Po  lewej  wyniosły  kamienny  mur  odgradzał  wielki  dziedziniec  z  infirmerią  i 

szkołą  wewnątrz,  a  potem  skręcał  pod  kątem  prostym.  To  wzdłuż  niego  biegła  pierwsza 

ścieżka  prowadząca  obok  trzech  domków  do  młyna  po  bliższej  stronie  stawu.  Dalej  leżał 

szeroko rozlany staw obrzeżony niskim szpalerem krzaków. Nie chciał i nie mógł uwierzyć, 

że Judyta Perle znikła w tej wodzie albo w falach rzeki. Ktokolwiek ją uprowadził jeżeli w 

ogóle  ktoś  ją  upro  -  wadził  -  potrzebował  jej  żywej,  nienaruszonej  i  skłonnej  do  podboju. 

Hugo  nie  miał  innego  wyjścia,  jak  tylko  rozciągnąć  szeroko  sieć  i  rozważyć  wszystkie 

możliwości. Cadfael wolał iść tylko za jednym tropem. Hugo prawie na pewno skorzystał do 

tej  pory  z  pomocy  Madoga  z  Łodzi  Umarłych,  żeby  sprawdzić  najgorszą  z  możliwości  - 

utonięcie,  podczas  gdy  królewscy  sierżanci  przeszukiwali  ulice,  zaułki  i  domy  Shrewsbury, 

szukając  żywej  i  pojmanej  damy.  Madog  znał  każdą  falę  rzeki  Sevem,  każdą  sezonową 

sztuczkę, jaką potrafiła spłatać, każdy zakręt i mieliznę, gdzie porwane z jej prądem rzeczy 

mogły być wyrzucone z powrotem. Jeśli to rzeka ją zabrała, Madog ją znajdzie. Ale Cadfael 

nie wierzył w utonięcie. 

A  jeśli  Hugonowi  nie  uda  się  jej  odnaleźć  w  murach  Shrews  -  bury?  Wtedy  będą 

musieli szukać poza nimi. Przewiezienie opornej pani na większą odległość i za dnia nie było 

background image

prostą sprawą. Czy to  w ogóle wchodziło w rachubę bez użycia  wozu? Jeździec obarczony 

takim  brzemieniem  potrzebowałby  konia  wystarczająco  silnego,  żeby  unieść  dodatkowy 

ciężar, i co gorsza, na pewno rzucałby się w oczy. Ktoś z pewnością by go zapamiętał, a może 

nawet z ciekawości zapytał, co wiezie. Nie, z pewnością nie mogła być daleko. 

Cadfael  minął  staw  i  doszedł  do  ścieżki  po  jego  drugiej  stronie,  która  służyła  trzem 

kolejnym  domkom.  Dalej,  za  ich  wąskimi  ogrodami,  leżało  otwarte  pole,  a  na  jego  końcu 

skręcający ostro w lewo wąski gościniec, biegnący wzdłuż brzegu rzeki na południe. Na tym 

szlaku porywacz mógłby z pewnością skryć się w lesie po przebyciu mili, ale wzdłuż rzeki, 

po  drugiej  stronie,  nie  było  żadnej  osłony,  więc  każdy  atak  przypuszczony  tam  byłby 

widziany nawet z murów miasta. 

Na prawo jednak od Podgrodzia, w miejscu,  gdzie kończyły się domy,  rozciągał  się 

gęsty zagajnik, a potem ścieżka spadała ukosem w dół na brzeg rzeki wśród krzaków i drzew, 

dając dostęp do długiego i żyznego poziomu Gaye. Jeszcze dalej był otwarty most, na którym 

ją widziano, z pewnością w dobrym zdrowiu. To tu, jeśli gdziekolwiek, napastnik uderzył i 

wycofał się z ofiarą. Chciał zapobiec jej dotarciu do opactwa i zrobieniu tego, co zamierzała. 

Nie było drugiej okazji. A dom z różą stanowił zaiste majętność wartą odzyskania. 

Z  każdą  chwilą  zaczynało  to  wyglądać  coraz  bardziej  wiarygodnie.  Zapewne  trudno 

wyobrazić sobie, że zrobił to zwyczajny kupiec, poważany przez wszystkich i przestrzegający 

prawa jak jego sąsiedzi, ale ktoś, kto wcześniej próbował względnie nieszkodliwego fortelu i 

mimowolnie zabił przy tym człowieka, nie pozostaje już dłużej zwyczajny. 

Cadfael  przeszedł  na  drugą  stronę  Podgrodzia  i  zagłębił  się  w  zagajnik,  stąpając 

ostrożnie,  żeby  uniknąć  dodawania  nowych  śladów  do  tych,  których  było  tam  aż  za  wiele. 

Bawili się tu  chłopcy z Podgrodzia w towarzystwie swoich hałaśliwych psów, w płaczliwej 

asyście  maluchów,  za  małych,  by  ich  brać  serio  i  dopuszczać  do  zabaw  starszych,  i  zbyt 

wolnych,  by  mogli  dotrzymać  kroku.  Na  bardziej  zacisznych  polankach  spotykali  się  o 

zmroku  kochankowie,  wijąc  sobie  gniazda  w  ugniecionych  trawach.  Słaba  nadzieja,  że 

znajdzie tu cokolwiek. 

Zawrócił  na  drogę  i  poszedł  dalej  ku  ścieżce,  która  opadała  do  Gaye.  Przed  nim 

rozciągał się kamienny most, za którym wznosił się wysoki mur miejski i wieża nad bramą. 

Światło  słońca  zalewało  drogę  i  mury,  wybielając  kamienie  do  kremowej  bladości.  Sevem, 

płynąca nieco powyżej swego zwykłego letniego poziomu, migotała i przesuwała się myląco 

spokojna  i  ospała  z  wyglądu,  ale  Cadfael  wiedział,  jak  szybkie  są  te  gładkie  nurty  i  jakie 

gwałtowne prądy biegną pod tą błękitną, odbijającą niebo powierzchnią. Większość chłopców 

uczyła się tu pływać niemal równocześnie z nauką chodzenia i znajdowały się miejsca, gdzie 

background image

Sevem okazywała się tak łagodna i bezpieczna, jak jej uśmiechnięta maska, ale tu, gdzie wiła 

się  wokół  miasta,  pozostawiając  tylko  jeden  dostęp  do  niego  od  strony  lądowej,  tę  wąską 

szyję dławioną przez zamek, była to niebezpieczna woda. Czy Judyta Perle potrafiła pływać? 

Dziewczynkom nie było łatwo rozbierać się i skakać z trawiastych brzegów do wody, jak to 

robili chłopcy, i wśród nich ta umiejętność nie należała do powszechnych. 

Miejski  koniec  mostu  Judyta  pokonała  samotnie  bez  przeszkód,  strażnik  widział  ją 

wchodzącą. Trudno uwierzyć, że ktoś ośmielił się molestować ją tu, na otwartej przestrzeni, 

gdzie  wystarczyłby  jeden  jej  krzyk,  aby  wartownik  usłyszał  ją  i  spojrzał  zaalarmowany. 

Dotarła zatem do punktu, w którym stał Cadfael. A potem? Z tego, co dotąd wiadomo, nikt jej 

już później nie widział. 

Cadfael  zaczął  schodzić  ku  Gaye.  Ta  ścieżka  była  regularnie  uczęszczana  i 

nieporośnięta  trawą,  a  krzaki  obrzeżające  ją  od  strony  lądowej  cofały  się  stopniowo, 

odsłaniając płaski  grunt  uprawny. Po stronie rzeki  rosły one  gęsto  w dół stoku ku wodzie i 

pod  pierwszym  łukiem  mostu,  gdzie  kiedyś  cumował  pływający  młyn,  wykorzystujący  siłę 

prądu.  Ścieżka  prowadziła  nad  wodą  w  dół  rzeki,  a  wzdłuż  niej  leżały  ogrody  opactwa, 

rozciągające  się  na  żyznej  równinie.  Trzej  czy  czterej  bracia  przepikowywali  tam  sadzonki 

kapusty.  Dalej  ciągnęły  się  sady  -  jabłonie,  grusze  i  śliwy,  słodkie  wiśnie,  dwa  wielkie 

orzechy  i  niskie  krzaki  drobnego  kwaśnego  agrestu,  który  dopiero  zaczynał  się  barwić. 

Znajdował  się  tam  jeszcze  na  końcu  sadów  jeden  nieczynny  młyn,  a  ostatnim  gruntem 

opactwa było pole pszenicy. Potem skraj lasu schodził w dół, drzewa pochylały się nad wodą, 

a wiry podcinały brzeg pod ich korzeniami. 

Za  tą  szeroką  rzeką  wznosiło  się  rozległą  przestrzenią  zieleni  wzgórze  Shrewsbury 

uwieńczone niczym koroną murami miasta. Dwie czy trzy furtki w murach dawały dostęp do 

ogrodów  i  łąk  rozciągających  się  pod  nimi.  Przejścia  te  można  było  bez  trudu  zamknąć  i 

zablokować  w  razie  napaści,  a  rozległy  widok,  jakim  dysponowała  tak  wyniesiona  w  górę 

twierdza, ułatwiał dostrzeżenie wroga. Zamek wypełniał newralgiczny pas ziemi, którego nie 

chroniła  woda,  zamykając  pierścień  murów.  Było  to  miejsce  zarówno  mocne,  jak  piękne,  a 

jednak król Stefan zdobył je szturmem przed czterema laty i od tego czasu dzierżył je rękami 

swoich szeryfów. 

„Cały ten szmat naszej ziemi - myślał Cadfael zadumany nad jego bujną zieleniąjest 

jednak  obserwowany  z  setek  domów  i  gospodarstw  spoza  murów.  Ileż  może  być  chwil  w 

ciągu dnia, kiedy ktoś nie wygląda z okna przy tej pogodzie albo nie łowi ryb w rzece, albo 

nie pierze, albo dzieci nie bawią się czy kąpią? Niewiele, nawet o tak wczesnej porze. I nikt 

nie wspomniał o walce ani o ucieczce, ani o noszeniu czegoś ciężkiego o ludzkich kształtach. 

background image

Nie,  nie  tędy.  Tu  nasz  krajobraz  jest  otwarty  i  niewinny.  Ukryć  się  można  jedynie  przy 

moście albo pod nim, gdzie drzewa i krzewy dają osłonę”. 

Brnął  przez  krzaki  ku  łukowi  mostu,  a  resztki  rosy  przyciemniły  mu  sandały  i  skraj 

habitu,  ale  przetrwała  ona  tylko  tu,  w  głębokim  zielonym  cieniu.  Pod  kamiennym  łukiem 

woda cofnęła się jedynie o stopę od najwyższego poziomu, pozostawiając bielejący pas trawy 

i  wodorostów.  Można  by  przejść  tędy  suchą  stopą,  gdyby  nie  rosa.  Poziom  wody  nawet  w 

czasie zimowej odwilży albo wiosennych roztopów nigdy nie zbliżał się bardziej niż na sześć 

stóp do zwornika łuku. Tu zieleń była soczysta, bujna i splątana, sycąca się żyzną, wilgotną 

ziemią. 

Ktoś był tu przed nim, bo trawa została rozdzielona i odsunięta na boki po przejściu co 

najmniej  jednej  osoby.  Nic  w  tym  niezwykłego,  bo  chłopcy  włóczyli  się  wszędzie  podczas 

swoich zabaw i psot. Bardziej zastanawiające było wgłębienie wyciśnięte w wilgotnej ziemi 

odsłoniętej  po  ostatnim  obniżeniu  się  poziomu wody  i  przedłużające  się  w  trawie  powyżej. 

Jakaś łódź została tu wyciągnięta na brzeg i to niedawno. Przy miejskim końcu mostu zawsze 

znajdowały  się  łodzie,  wyjęte  na  brzeg  albo  przycumowane  dla  wygody  właścicieli.  Ale 

rzadko tutaj. 

Cadfael przykucnął, żeby przyjrzeć się ziemi. Trawa ukryła wszelkie odciski stóp poza 

najniższym  skrawkiem  brzegu,  a  tam  z  pewnością  co  najmniej  jeden  człowiek  zdeptał 

wilgotny  grunt,  ale  na  śliskim  mule  ślady  były  pozacierane.  Jedna  lub  dwie  osoby,  bo  lepki 

muł  ukazywał  wgłębienia  po  obu  stronach  dziobu  łodzi.  Gdyby  nie  siedział  na  własnych 

piętach,  nigdy  by  nie  dostrzegł  tej  jedynej  obcej  rzeczy,  gdyż  pod  łukiem  mostu  nie  było 

światła słońca, które mogło ją zdradzić. Ale znajdowała się tam, wdeptana w muł, metaliczna 

żyłka, niczym czerwo - nozłota słomka, nie dłuższa niż górna część kciuka. Wydobył ją i oto 

na jego dłoni leżał grot strzały, nieco odkształcony na skutek zdeptania. Pochylił  się, by go 

opłukać,  i  wyniósł  na  słońce.  I  wtedy  zobaczył,  co  to  jest  skuwka  z  brązu,  zakończenie 

skórzanego  paska,  z  precyzyjnym  rysunkiem  naniesionym  po  zaklepaniu  na  skórze,  z 

pewnością  zdarta  nie  bez  użycia  siły.  Cadfael  odwrócił  się  na  pięcie,  wspiął  się  stromą 

ścieżką na drogę i ruszył przez Podgrodzie najszybciej, jak umiał. 

 

 

 

background image

Rozdział siódmy

 

 

To  należy  do  niej  -  powiedział  Niall,  podnosząc  wzrok  znad  kawałka  brązu  ze 

skupioną i  groźną miną.  - Poznaję to,  chociaż tego nie  robiłem.  To część tego paska, który 

zabrała  w  dniu,  gdy  znalazłem  tu  martwego  Eluryka.  Zrobiłem  jej  wtedy  nową  klamrę 

pasującą  do  tego  i  do  rozetek  wokół  dziurek.  Poznałbym  to  wszędzie.  To  należy  do  niej. 

Gdzie to znalazłeś? 

Pod pierwszym łukiem mostu, gdzie wcześniej ktoś ukrył łódź. 

Żeby ją wywieźć! A to było wdeptane w muł, powiadasz? Spójrz, kiedy to osadzano, 

mocowano  to  do  skóry  poprzez  wybicie  wzoru.  To  nie  mogło  się  samo  zsunąć,  nawet  po 

latach, gdyby skóra się wytarła. Ktoś źle się obchodził z tym paskiem, skoro to oderwał. 

Iz  tą  panią  również  -  zgodził  się  posępnie  Cadfael.  -  Nie  miałem  pewności,  bo 

widziałem  ten pasek przelotnie, kiedy  go miała w ręku. Ale ty nie możesz się mylić. Teraz 

wiem, że zrobiliśmy krok we właściwym kierunku. A łódź, łódź była najprostszym sposobem 

wywiezienia  jej.  Żaden  sąsiad  nie  przechodził  w  pobliżu,  żeby  się  dziwić  tak  dużemu 

ładunkowi. Nikogo na brzegu nie zastanawiała przepływająca wiosłówka, bo na tej rzece jest 

ich mnóstwo. Pasek, z którego pochodzi ta skuwka, mógł być użyty do związania jej. 

Ją  zaś  mogli  wykorzystać!  -  Niall  wytarł  swe  duże  sprawne  dłonie  szmatą  wziętą  z 

ławki, po czym zaczął rozwiązywać i składać swój skórzany fartuch. - Co teraz robimy? 

Mów, jak najlepiej mogę pomóc? Gdzie jej szukać, gdzie szukać najpierw? Zamknę 

sklep... 

Nie  -  rzekł  Cadafael.  -  Nie rób nic. Pilnuj  tylko krzaka róży, bo coś  mi się zdaje, że 

życie jednego jest związane z życiem drugiego. Czy istnieje coś, czego nie może zrobić Hugo 

Beringar?  Ma  on  dosyć  ludzi,  którzy  dołożą  wszelkich  starań,  wierz  mi.  Już  on  tego 

dopilnuje.  Zostań  tu  i  bądź  cierpliwy,  a  powiadomię  cię  o  wszystkim,  czego  się  dowiem. 

Twoja specjalność to brązy, nie łodzie. Zrobiłeś już, co należało. 

A  ty  co  teraz  zrobisz?  -  Niall  wahał  się,  marszcząc  brwi,  niechętny  pozostawaniu  w 

bezczynności. 

Idę znaleźć jak najprędzej Hugona Beringara, a potem Madoga, który wie wszystko o 

łodziach, od jego własnych budowanych z trzciny i brezentu do towarowych barek z wełną. 

Madog potrafi być może określić, jaka łódź zostawiła ten ślad w mule. Zostań tu i bądź dobrej 

myśli. Z Bożą pomocą znajdziemy ją. 

Obejrzał się w drzwiach zaskoczony milczeniem, które zapadło za plecami. Ten cichy 

background image

człowiek znieruchomiał wpatrzony w jakieś niewidzialne miejsce, gdzie Judyta Perle stała w 

obliczu  wroga  samotna,  uwięziona  przez  żądzę  i  brutalność.  Nawet  jej  dobre  uczynki 

zwracały się przeciw niej, nawet jej szczodrość kryła w sobie jad zatruwający jej życie. Jego 

opanowana i niewyrażająca uczuć twarz była w tej chwili dość wymowna. Cadfael pomyślał, 

że gdyby te duże dłonie, tak zręcznie obchodzące się z tygielkami i formami, mogły zacisnąć 

się na gardle porywacza Judyty Perle, królewska sprawiedliwość nie potrzebowałaby kata, a 

hrabstwo nie wydałoby pieniędzy na proces. 

Odźwierny z miejskiej bramy posłał biegiem chłopca do zamku, gdy nieco zdyszany 

Cadfael dotarł z wieścią, że szeryf jest potrzebny nad rzeką. Trzeba jednak było czasu, żeby 

go  znaleźć,  a  Cadfael  wykorzystał  te  chwile  na  szukanie  Madoga  z  Łodzi  Zmarłych. 

Wiedział, gdzie go można zastać, o ile nie przebywał na wodzie, załatwiając jakąś ze swoich 

spraw. Miał chatę przy zachodnim moście, otwierającym drogę do jego ojczystej Walii. Tam 

budował  łodzie  z  drewna  lub  innego  materiału,  wedle  życzenia,  łowił  ryby  w  sezonie, 

przewoził na żądanie pasażerów i towary za opłatą i w ogóle robił wszystko, co się wiązało z 

transportem  wodnym.  Minęło  już  południe,  więc  Madog  korzystał  z  chwili  odpoczynku  i 

posilał  się  samotnie,  gdy  Cadfael  dotarł  do  mostu.  Ten  krępy,  muskularny,  włochaty 

Walijczyk,  nie  mający  krewnych  i  znajomych  i  nie  potrzebujący  ich  wcale,  był  od  dziecka 

samowystarczalny,  a  jednak  chętnie  witał  przyjaciół.  On  radził  sobie  sam,  ale  jeżeli  inni 

potrzebowali jego, był do ich dyspozycji. Na wezwanie wstał i poszedł z Cadfaelem. 

Hugo przybył do bramy przed nimi. Przeszli razem przez most i udali się nad wodę, w 

chłodny cień kamiennego łuku. 

Tutaj  w  mule  -  powiedział  Cadfael  -  znalazłem  tę  skuwkę,  z  pewnością  zerwaną  w 

walce. Pochodzi  z paska pani  Perle, bo Niall Brązownik kilka dni  temu robił nową klamrę, 

dopasowując ją do ozdób paska i kopiował ten wzór. To pewne, bo on zna swoją robotę. A 

tutaj ktoś trzymał w pogotowiu łódź. 

Chyba kradzioną - powiedział Madog autorytatywnie, wpatrując się w głęboki odcisk 

w gruncie. - Po co brać własną na taki wypad? Gdyby ktoś ją zauważył i zwąchał, że coś jest 

nie  tak,  ślad  nie  zaprowadzi  do  porywacza.  I  to  było  wczoraj  rano?  Ciekaw  jestem,  czy 

jakiemuś rybakowi albo wioślarzowi z miasta nie zapodziała się gdzieś łódź? Znam z tuzin, 

które zostawią taki ślad. A kiedy skończysz z łodzią, musisz tylko puścić ją z prądem, żeby 

gdzieś przybiła. 

Gdzieś w dole rzeki - Hugo podniósł wzrok znad małej skuwki z brązu. 

Otóż to! Popłynął na pewno z prądem w dół, jeśli ruszył stąd z ładunkiem. To dużo 

łatwiej i bezpieczniej, niż pchać się pod prąd. Nawet jeśli wydarzyło się to wcześnie rano i 

background image

niewiele osób kręciło się w okolicy, zanim wioślarz, albo i paru, przepłynąłby dokoła murów 

miejskich pod prąd, już by było dosyć ludzi na brzegu i na wodzie. Nawet po odpłynięciu od 

miasta mieli przed sobą  Frankwell  -  i  dobrą  godzinę wiosłowania, zanim by się uwolnili  od 

uwagi ciekawskich. Płynąc zaś w dół rzeki, gdy już minęli odcinek muru i zostawili za sobą 

zamek, mogli odetchnąć swobodnie, bo wokół nich rozciągały się tylko pola i lasy. 

To ma sens rzekł Hugo. Nie mówię, że podróż pod prąd jest niemożliwa, ale zajmijmy 

się  najpierw  bardziej  prawdopodobną  wersją.  Bóg  świadkiem,  że  przeczesaliśmy  każdą 

uliczkę wewnątrz murów i  przeszukaliśmy większość domów, nadal  to robimy,  chociaż nie 

zostało już ich wiele do sprawdzenia. Żywa dusza nie widziała ani nie słyszała nic o niej od 

czasu,  jak  rozmawiała  ze  strażnikiem  w  bramie  i  weszła  potem  na  ten  most.  A  jeśli 

kiedykolwiek wróciła do miasta, to nie przez tę bramę. Odźwierny nie wpuścił żadnego wozu 

ani  ładunku,  który  mógł  ją  skrywać,  tak  przysięga.  Są  jeszcze  furtki  tu  i  tam,  chociaż 

większość  prowadzi  do  ogrodów  kamienic  niełatwo  wydostać  się  na  ulicę  bez  wiedzy 

domowników. Zaczynam wierzyć, że nie ma jej wewnątrz murów, ale postawiłem ludzi przy 

każdej furtce dającej dostęp do ulicy i kazałem im wchodzić do wszystkich domów w imieniu 

króla. Na to, co dotyczy wszystkich, nikt się może uskarżać. 

I nikt się nie skarżył? - zdziwił się Cadfael. - Ani razu? 

Zrzędzili,  ale  pod  nosem.  Nie,  nikt  nie  miał  nic  przeciw  ani  nie  starał  się  niczego 

ukryć. A wczoraj aż do zmierzchu jej kuzyn deptał mi po piętach, węsząc tu i tam niczym pies 

na wątpliwym tropie. Przysłał dwóch czy trzech tkaczy do pomocy. Ich kierownik  - zwą go 

Bertred  -  był  z  nami  przez  cały  dzień.  Teraz  poszedł  z  grupą  moich  ludzi  na  Podzamcze, 

przeszukując ogrody i podwórka aż do rzeki. Jej domownicy gryzą paznokcie i nic dziwnego, 

bo to ona zapewnia utrzymanie całej gromadzie - od niej zależy los ponad dwudziestu rodzin. 

I ani śladu po niej, i jak dotąd ani cienia podejrzenia wobec kogokolwiek. 

Jak  ci  poszło  z  Godfrydem  Folusznikiem?  -  spytał  Cadfael,  przypominając  sobie 

plotki o zalotnikach Judyty. 

Hugo zaśmiał się przelotnie. 

Pamiętam!  Co  prawda  to  prawda,  on  się  wydaje  równie  zatroskany  o  nią,  jak  jej 

kuzyn. Od razu wręczył mi klucze i dał mi wolną rękę. I skorzystałem z tego. 

Klucze do farbiami i foluszami także? 

Wszystkie,  chociaż  nie  potrzebowałem  żadnego,  bo  jego  ludzie  byli  przy  pracy,  a 

wszystkie  kąty  dostępne  i  czyste  jak  łza.  Chyba  pożyczyłby  mi  nawet  robotników  do 

poszukiwań, ale za bardzo lubi pieniądze, żeby pozwalać na opóźnienia w pracy. 

A William Hynde? 

background image

Stary  owczarz?  Nie  było  go  tu,  bo  nocował  z  pasterzami  przy  stadach,  jak  mówili 

domownicy, i wrócił dopiero dziś rano. Do tego czasu nie wiedział o zaginięciu dziewczyny. 

Alan był tam wczoraj, a żona Hynde’a nie robiła żadnych trudności i pozwoliła mu wszędzie 

zajrzeć, ale dziś rano poszedłem tam znowu i rozmawiałem z samym Hyndem. Wieczorem z 

powrotem  udaje  się  na  wzgórza.  Majątam  jagnięta  z  chorymi  kopytami,  więc  wraca  z 

lekarstwem dla nich. I bardziej się martwi onie niż o panią Perle, chociaż mówił, że przykro 

mu  słyszeć  złe  wieści  o  niej.  Do  wieczora  będę  miał  pewność,  że  jej  nie  ma  w  mieście. 

Możemy zatem szukać gdzie indziej - zakończył Hugo. - Zgadzamy się, że najlepiej w dole 

rzeki. Madog pójdzie z nami do bramy i weźmie łódź. Zobaczymy, co się kryje w dole rzeki. 

Płynęli z prądem środkiem nurtu, tylko od czasu do czasu kierowani na właściwy kurs 

ruchem  wioseł  Madoga.  Rozciągał  się przed nimi  krajobraz wschodniej strony Shrewsbury, 

pochyły  zielony  brzeg  pod  murem,  tu  i  ówdzie  kępy  niskich  krzaków  przy  linii  wody  i 

pochyłe  wierzby,  ale  głównie  długie  łany  sypiącej  nasionami  letniej  trawy,  a  nad  nimi 

wyniosłe  szare  kamienie  muru.  Tylko  z  rzadka  pokazywał  się  nad  nim  skraj  pojedynczego 

dachu, szczyt wieży i iglica kościoła Marii Panny oraz odleglejszy szczyt kościoła świętego 

Alkmunda. Minęli trzy furty w murze, zanim dotarli do wylotu schodzącej ku wodzie uliczki 

Marii Panny,  dającej dostęp do rzeki  z miasta  zamku  oraz miejsc,  gdzie  właściciele domów 

rozszerzali  ogrody  na  drugą  stronę  muru,  albo  wykorzystywali  dość  równy  teren  na  składy 

drewna i innych materiałów. Pochyłość utrudniała uprawę ziemi, a najlepsze ogrody były na 

południowym zachodzie, w wielkim zakolu rzeki. 

Minęli  wąską,  stromą,  obmurowaną  uliczkę  i  za  nią  kolejny  pochyły  trawiasty  stok, 

gęściej porośnięty krzakami, zanim miejski mur nie zbliżył  się do rzeki,  odgradzając płaski 

szmat  murawy,  gdzie  młodzi  ludzie  ustawiali  tarcze  i  doskonalili  swą  sztukę  łuczniczą  w 

święta i dni targowe. Na końcu tego obszaru znajdowała się ostatnia furtka, tuż pod pierwszą 

wieżą zamku, a za nią grunt się wyrównywał. Spod bram zamku, między wodą a gościńcem, 

wyłaniał się fragment otwartego pola. Tutaj, po walijskiej stronie, miasto wylewało się poza 

obwarowania, a skupione po obu stronach drogi domki kuliły się w cieniu kamiennych wież i 

muru zagradzającego jedyny lądowy dostęp do Shrewsbury. 

Otwarte łąki rozciągały się i rozszerzały w falującą przestrzeń pól i lasów, spokojną i 

pogodną. Jedyną pozostałością przypominającą o mieście były tutaj szopy i kozły foluszami 

Godfryda  Folusznika  oraz  suszarnia,  a  nieco  dalej  pokaźny  skład,  gdzie  najlepsza  wełna 

Williama  Hynde’a  leżała  gotowa  do  wysyłki,  czekając  na  barki  pośredników,  które  podczas 

załadunku cumowały do wąskiego mocnego pomostu. 

Ludzie uwijali się, wchodząc i wychodząc z foluszami, a dwa pasma rdzawego sukna 

background image

suszyły  się  naciągnięte  na  ramach.  To  był  sezon  na  czerwienie,  brązy  i  żółcie.  Cadfael 

spojrzał  za  siebie  wzdłuż  muru  zaniku  na  ostatnią  furtkę  dającą  dostęp  do  miasta  i 

przypomniał sobie, że dom Fullera leży w pobliżu zamku. Podobnie zresztą jak dom Williama 

Hynde’a,  chociaż  tamten  znajdował  się  nieco  dalej,  w  pobliżu  skrzyżowania  na  szczycie 

wzgórza.  Furta  służyła  im  obu.  Fuller  zatrudniał  tu  nocnego  stróża,  mieszkającego  w 

warsztacie. 

Mała szansa na ukrycie tu porwanej damy - stwierdził Hugo z rezygnacją. - W dzień 

byłoby to niemożliwe przy tylu kręcących się ludziach, a w nocy ten chłop, który tu sypia, ma 

oko także na posiadłość Hynde’a, który mu płaci i do tego trzyma mastyfa. Nie przypominam 

sobie, żeby poza tym było coś więcej niż łąka i las, ale popłyńmy jeszcze kawałek dalej. 

Zielone brzegi przesuwały się po obu stronach, a drzewa zwieszały się nad nimi, ale 

nie był to gęsto zalesiony teren, choć pozbawiony budynków, nawet chat, przez pół mili albo 

więcej.  Już  mieli  zaniechać  poszukiwań  i  zawracać,  a  Cadfael  przygotowywał  się  do 

zakasania rękawów i  wzięcia wiosła, żeby  pomóc Madogowi płynąć po  prąd, kiedy  Madog 

wskazał coś ręką. 

A nie mówiłem? Nie musimy szukać dalej. Oto znak końca łowów. 

Przy lewym  brzegu prąd zakręcał  i  podmył  grunt, odsłaniając korzenie niewielkiego 

głogu, który pochylił się nad wodą a jego gałęzie schwytały swoją rybę. Pusta łódź leżała tam 

niepewnie, z dziobem między dwoma gałęziami i wciągniętymi wiosłami, kołysząc się lekko 

na płyciznach. 

Znam  ją  -  powiedział  Madog,  podpływając  i  kładąc  dłoń  na  ławce  wioślarza,  żeby 

utrzymać  łodzie  razem.  -  Należy  do  Amalda,  handlarza  ryb  spod  Wyle.  Cumuje  przy 

miejskim  końcu  mostu.  Złodziej  nie  musiał  zrobić  nic  więcej,  jak  przepłynąć  w  poprzek  i 

ukryć ją. Amald będzie biegał po Shrewsbury i szturchał wszystkich podejrzanych chłopców. 

Zrobię mu przysługę i oddam mu łódź, zanim oberwie komuś ucho. Już ją przedtem raz ktoś 

pożyczał, ale wtedy została oddana. Cóż, panie mój, oto koniec. Czyś zadowolony? 

Nie całkiem - odrzekł posępnie Hugo - ale rozumiem, co masz na myśli. W dole rzeki, 

jak uzgodniliśmy! Gdzieś między mostem a tym miejscem wysadzono panią Perle na brzeg i 

ukryto w bezpiecznym miejscu. Aż nazbyt bezpiecznym! Wciąż nie mam pojęcia gdzie. 

Za  pomocą  liny  cumowniczej,  która  była  postrzępiona,  aby  upozorować  zerwanie, 

wzięli  skradzioną  łódź  na  hol  i  skierowali  się  w  górę  rzeki.  Cadfael  chwycił  za  wiosła  i, 

zasiadłszy  na  ławie  wioślarza,  spróbował  dotrzymać  tempa  doświadczonemu  Madogowi. 

Kiedy jednak zrównali się z warsztatem folusznika, zostali zawołani z brzegu i podeszło do 

nich dwóch ludzi Hugona, zmęczonych i zakurzonych, z trzema czy czterema ochotnikami z 

background image

miastowych,  trzymającymi  się  z  szacunkiem  w  pewnej  odległości.  Cadfael  spostrzegł,  że 

znajdował się wśród nich tkacz Bertred, osiłek i fanfaron, jak mówił o nim Hugo, kroczący po 

murawie  z  pewnością  siebie  człowieka,  który  ma  o  sobie  dobre  zdanie.  Sądząc  z  miny, 

Bertred wcale nie był przybity brakiem sukcesów pod koniec poszukiwań. 

Cadfael  spotykał  go  czasami  w  towarzystwie  Milesa  Coliara,  ale  znał  go  tylko  z 

widzenia.  A  prezentował  się  doskonale.  Świeża  cera,  zdrowie,  piękna  budowa  ciała  i  ten 

rodzaj  otwartej  twarzy,  który  może  być  tym,  czym  się  wydaje,  ale  może  też  ukrywać  jakąś 

wewnętrzną komnatę bardzo starannie zamkniętą. Tkwiła jakaś przebiegłość w tych pozornie 

szczerych oczach i nieco zbyt skorym uśmiechu. Bo czy istniały powody do uśmiechu, kiedy 

kończył się drugi dzień bezowocnych poszukiwań Judyty Perle? 

Panie  mój  -  mówił  starszy  z  sierżantów,  przytrzymując  dłonią  łódź.  -  Zaglądaliśmy 

niemal w każdą kępę trawy po obu stronach rzeki i nie znaleźliśmy nic ani nikogo, kto by coś 

wiedział. 

Mnie nie poszło lepiej - odpowiedział z rezygnacją Hugo - tyle że to musi być łódź, 

którą ją uwieziono. Zaplątała się w kolczaste gałęzie, kawałek drogi w dół rzeki, ale należy do 

mostu.  Nie  ma  potrzeby  szukać  gdzieś  dalej,  chyba  że  biedaczkę  przenoszono  z  miejsca  na 

miejsce, a na to nie wygląda. 

Przeszukaliśmy wszystkie domy i ogrody po drodze. Widzieliśmy, że płyniesz w dół 

rzeki, panie mój, więc rzuciliśmy jeszcze raz okiem tutaj, ale wszystko tu stoi otworem. Pan 

Folusznik dał nam wolną rękę na terenie swej posiadłości. 

Hugo  rozejrzał  się  wokoło  długim  spojrzeniem,  w  którym  nie  było  wiary  w 

powodzenie. 

Nie, tu by się nie dało nic zrobić niespostrzeżenie, przynajmniej w dzień, a ona znikła 

wcześnie rano. Czy ktoś zaglądał do składu pana Hynde’a? 

Wczoraj, panie mój. Jego żona dała nam klucze. Ja sam tam byłem i mój pan Herbard 

także.  Wewnątrz  nie  znaleźliśmy  nic  poza  belami  wełny  aż  po  sam  dach.  Miał  widocznie 

dobrą strzyżę tego roku. 

Lepszą niż ja  - stwierdził Hugo.  - Ale ja posiadam  nie więcej  niż trzysta owiec, nie 

mogę się z nim porównywać. Cóż, strawiliście na tym cały dzień, więc czas odpocząć. Idźcie 

do domu. - Stanął na ławce wioślarza i zrobił krok na brzeg. Łódź zakołysała się lekko przy 

tym  ruchu.  -  Nic  więcej  nie  możemy  zrobić.  Wracam  do  zamku,  żeby  zobaczyć,  czy 

przypadkiem ktoś inny nie miał więcej szczęścia. Wejdę przez wschodnią bramę, Madogu, ale 

jeśli chcesz, użyczymy ci dwóch wioślarzy, którzy pomogą ci odprowadzić obie łodzie. Kilku 

z tych chłopaków poradzi  sobie z podróżą z powrotem do mostu.  - Spojrzał  na grupę ludzi 

background image

trzymających się z szacunkiem z boku. 

To lepsze niż chodzenie, chłopcy, po całym dniu na nogach. Kto chętny? 

Dwaj  z  nich  wystąpili  ochoczo  naprzód,  rozłączyli  łodzie  zasiedli  na  miejscach 

wioślarzy.  Odepchnęli  łódź  od  brzegu  przed  Madogiem  i  przyjęli  równe  tempo.  Cadfael 

spostrzegł, że tkacz Bertred nie był skory do użyczenia swych silnych ramion. Brat pomyślał, 

że droga Bertreda od pobliskiej bramy zamkowej do domu nie byłaby dłuższa niż od bramy 

mostowej, więc nie widział on korzyści w zgłoszeniu się. Być może nie miał nawet wprawy w 

wiosłowaniu. To jednak nie całkiem tłumaczyło ironiczny uśmieszek i wyraz zadowolenia na 

jego przystojnej młodej twarzy, gdy wycofywał się dyskretnie za plecy swoich towarzyszy. I 

z  pewnością  nie  wyjaśniało  tego,  co  spostrzegł  Cadfael,  gdy  obejrzał  się  przez  ramię  ze 

środka  rzeki.  Bo  Bertred  pozostał  w  tyle  za  Hugonem  i  jego  giermkami,  a  gdy  tamci 

wyruszyli żwawo ku drodze i wschodniej bramie zaniku, przystanął na chwilę, patrząc, jak się 

wspinają,  a  potem  odwrócił  się  i  podążył  zdecydowanym,  lecz  niespiesznym  krokiem  w 

przeciwną stronę, ku najbliższemu zagajnikowi, jakby miał tam jakąś ważną sprawę. 

Bertred  pojawił  się  na  wieczerzy  dopiero  o  zmierzchu.  Wrócił  do  domu  i 

domowników,  którzy  zaniedbali  swoje  zajęcia  i  zmarnowali  cały  dzień,  nie  pamiętając  o 

pracy,  porach  posiłków  i  innych  rzeczach,  które  odmierzały  upływ  godzin  w  zwyczajny, 

codzienny  sposób.  Miles  odrywał  się  od  warsztatu  dziesięć  razy  na  godzinę  i  wybiegał  na 

ulicę pytać każdego przechodzącego żołnierza z garnizonu o nowiny, których nie było. Przez 

dwa dni stał się tak spięty i wybuchowy, że nawet jego matka pogrążyła się we względnym 

milczeniu i starała się schodzić mu z drogi. Dziewczęta w przędzalni więcej czasu poświęcały 

szeptom niż pracy i plotkowały z tkaczkami, kiedy tylko Miles się odwrócił. 

Kto  by  pomyślał,  że  się  tak  bardzo  martwi  o  kuzynkę!  dziwił  się  Bertred,  unikając 

niespokojnej  i  napiętej  twarzy  Milesa.  -  Oczywiście,  krewni  to  krewni,  ale  można  by 

pomyśleć, że zginęła mu narzeczona, a nie kuzynka. 

O  Izabelę  kłopotałby  się  znacznie  mniej  -  powiedziała  jakaś  cyniczna  tkaczka.  - 

Wniesie mu  odpowiedni  posag, ale są inne ryby w morzu,  gdyby ta zerwała się z haczyka. 

Pani Judyta jest jego ostoją i przyszłością, i wszystkim. Poza tym tych dwoje dobrze się ze 

sobą dogaduje, z tego,  co widzę. Ma wszelkie powody do zmartwienia.  martwił się, gryząc 

paznokcie i marszcząc brwi z niepokoju przez cały dzień, a nocą, gdy trzeba było przerwać 

poszukiwania,  popadł  w  milczące,  zrezygnowane  przygnębienie,  czekając  świtu,  by  podjąć 

łowy. Wydawało się jednak, że wszystkie kąty w mieście już zostały przeszukane, a każdym 

dom,  ogród  i  pastwisko  na  przedmieściach  co  najmniej  odwiedzone,  więc  gdzie  mieli  dalej 

sprawdzać? 

background image

Ona nie może być daleko - upierała się pani Agata. - Na pewno ją znajdą. 

Daleko  czy  blisko  -  odrzekł  z  żałosną  miną  Miles  -  jest  zbyt  dobrze  ukryta.  I  jakiś 

łajdak ją trzyma, to pewne. A jeśli zostanie zmuszona i wyjdzie za niego? Co będzie z tobą ze 

mną, jeśli ona wprowadzi do tego domu pana? 

Nigdy by tego nie uczyniła, bo jest przeciwna małżeństwu. Nie, ona tego nie chce. A 

gdyby  mężczyzna  ją  wykorzystał,  kiedy  się  od  niego  uwolni,  a  uwolni  się,  zrobi  to,  co  od 

dawna zamierzała, i pójdzie do klasztoru. I tylko dwa dni do zapłaty daniny! - przypomniała 

Agata. - Co będzie potem, jeśli Judyta się nie znajdzie? 

Umowa  zostanie  zerwana  i  będzie  czas,  żeby  ją  przemyśleć,  ale  tylko  ona  może  to 

zrobić.  Dopóki  nie  przekona  się,  że  nic  nie  może  zrobić.  Jutro  pójdę  sam  jej  szukać  - 

przyrzekł Miles, kręcąc głową nad porażką królewskiego szeryfa i jego ludzi. 

Ale  gdzie?  Co  jeszcze  pozostało  nie  przeszukane?  Trudne  pytanie  pozostało  bez 

odpowiedzi.  I  do  tego  domu,  czekającego  i  rozczarowanego,  przybył  Bertred,  wchodząc 

bokiem  o  zmierzchu,  dyskretnie  milczący  i  poważny,  skoro  wciąż  nie  znaleziono  ani  śladu 

jego pani, a jednak z wyglądu tak promienny i ożywiony, że Miles potraktował go szorstko, 

nie  ze  zwykłym  spokojem,  i  odprowadził  go  długim  wściekłym  spojrzeniem,  kiedy  Bertred 

przezornie poszedł  do kuchni.  W upalne letnie wieczory przyjemniej było  na dworze niż w 

tym  ciemnym zadymionym pomieszczeniu,  gorącym nawet  wtedy,  gdy  ogień był przykryty 

torfem na noc albo wygaszony do rana, a domownicy rozchodzili się do swoich zajęć. Tylko 

Alison, matka Bertreda,  która  gotowała dla rodziny i  jej pracowników, czekała tam niezbyt 

cierpliwie na swego nieobecnego syna, wciąż trzymając garnek na ogniu. 

Gdzie byłeś do tej pory? - Ruszyła na niego z chochlą w ręku, gdy wkroczył żwawo w 

drzwi  i  szedł  do  swego  miejsca  przy  długim  stole  na  kozłach.  Obdarzył  ją  przelotnym 

pocałunkiem  w  okrągły  rumiany  policzek.  Była  pulchną,  spokojną  kobietą,  noszącą  jeszcze 

ślady urody, którą przekazała synowi. 

To nie w porządku - stwierdziła, stawiając przed nim z trzaskiem drewnianą miskę  - 

kiedy mi każesz czekać do późna. Może mi teraz powiesz, że ją przyprowadziłeś do domu, 

pyszniąc się z tego jak  paw.  Inni  wrócili  z górą dwie godziny temu. Gdzieś się włóczył  od 

tego czasu? 

W  ciemnej  kuchni  ledwie  było  widać  jego  zadowolony  z  siebie  uśmieszek,  ale  ton 

jego głosu zdradzał to samo starannie skrywane podniecenie. Chwycił ją za ramię i posadził 

na ławie przy sobie. 

Mniejsza o to gdzie i dlaczego, zostaw to mnie! Jest jedna rzecz, na którą czekałem i 

warto było. Matko... - pochylił się i ściszył głos do szeptu - jakbyś się czuła jako ktoś więcej 

background image

niż  służąca  w  tym  domu?  Jako  jakaś  pani,  majętna  wdowa!  Poczekaj  jeszcze  trochę,  a 

zamierzam zmienić swoją fortunę twoją także. Co na to powiesz? 

Zawsze miałeś wielkie plany - odrzekła, niespecjalnie poruszona, ale zbyt mu oddana, 

żeby go wyśmiewać. - I jak zamierzasz tego dokonać? 

Niczego na razie nie powiem,  zanim tego nie dokonam.  Nikt  z tych gończych psów 

polujących przez cały ten dzień nie dowiedział się tego, co ja. Mówię to tylko tobie i tylko 

tyle.  I...  matko,  muszę  wyjść  znowu  dziś  w  nocy,  kiedy  będzie  ciemno.  Nie  martw  się,  bo 

wiem, co robię, zaczekaj tylko, a będziesz z tego zadowolona. Ale dziś wieczorem ani słowa 

o tym, nikomu. 

Odsunęła go, żeby przyjrzeć się jego uśmiechniętej twarzy. 

O co chodzi? Mogę dotrzymać sekretu jak każdy, kiedy trzeba. Ale ty nie pchaj głowy 

w kłopoty. Jeśli coś wiesz, czemu nie powiesz? 

Żeby  stracić  zasługę?  Nie,  zostaw  to  mnie,  matko,  wiem  co  robię.  Jutro  sama 

zobaczysz, ale dziś wieczorem ani słowa. Obiecaj! 

Twój ojciec był  taki sam  - powiedziała, odprężając się  w uśmiechu.  -  Zawsze pełen 

wielkich  planów.  Cóż,  jeśli  mam  spędzić  noc  bezsennie  z  czystej  ciekawości,  niech  tak 

będzie.  Czy  ci  kiedy  stawałam  na  drodze?  Ani  słowa,  obiecuję.  -  I  natychmiast  dodała  w 

przebłysku niepewności i złego przeczucia: - Tylko uważaj! Nocne wyprawy są ryzykowne. 

Zaśmiał  się,  uścisnął  ją  długimi  ramionami  i  wyszedł,  pogwizdując,  na  mroczne 

podwórze. 

Jego  łóżko  stało  w  tkalni  przy  krosnach  i  nie  miał  tam  żadnego  towarzysza,  który 

usłyszałby, jak wstaje i ubiera się jakąś godzinę po północy. Potrafił też bez trudu wymknąć 

się z podwórka na ulicę, niezauważony przez nikogo z domowników. Porę wybrał starannie. 

Nie  mogła  być  zbyt  wczesna,  bo  ludzie  jeszcze  się  kręcili,  ani  zbyt  późna,  bo  wtedy 

wschodził  księżyc,  a  jego  zamiarom  sprzyjała  ciemność.  I  rzeczywiście  było  ciemno  w 

wąskich  zaułkach  pod  nachylającymi  się  domami,  gdy  przemykał  ulicami  między 

Maerdolhead  a  zamkiem.  Bramę  miejską  po  wschodniej  stronie  zamku,  jako  część  jego 

umocnień,  na  noc  zamykano  i  stawiano  straże.  Przez  kilka  ostatnich  lat  Shrewsbury  nie 

groziło  niebezpieczeństwo  od  wschodu  i  tylko  jeden  walijski  najazd  od  zachodu  zmącił 

spokój  hrabstwa,  ale  Hugo  utrzymywał  rutynową  czujność.  Można  było  jednak  swobodnie 

korzystać z wysuniętej najdalej na wschód furtki prowadzącej do rzeki pod samymi wieżami 

zamku.  Tylko  podczas  zagrożenia  ryglowano  furtki  i  stawiano  warty  na  murach.  Wozy  i 

jeźdźcy musieli czekać na otwarcie bram, ale samotny człowiek mógł przejść o każdej porze. 

Bertred znał drogę po ciemku tak samo jak za dnia, poruszał się cicho i lekko jak kot. 

background image

Wyszedł przez furtkę na trawiasty stok i zamknął ją za sobą. Płynąca pod nim Sevem dawała 

ulotne  błyski  migotliwego  światła  odbierane  w  ciemności  jako  drżenie.  Niebo  było  zasnute 

mgłą  i  bezgwiezdne,  tylko  nieco  jaśniejsze  od  ciężkiej  masy  murów  i  drzew.  Kiedy  za 

godzinę  wzejdzie  księżyc,  zapewne  się  przejaśni.  Miał  czas,  by  przystanąć  na  chwilę  i 

zastanowić się, co robić. Wiało dość słabo, ale musiał pamiętać, żeby nie zachodzić mastyfa 

należącego  do  nocnego  stróża  z  wiatrem.  Poślinił  palec  i  sprawdził.  Wietrzyk  dmuchał  z 

południowego  zachodu.  Trzeba  było  zatoczyć  koło  pod  wiatr  i  obejść  zamek  skrajem 

ogrodów przy gościńcu, by znaleźć się na tyłach składu wełny. 

Przyjrzał  mu  się  dokładnie  po  południu.  Jak  wszyscy  -  szeryf,  jego  sierżanci  i 

miastowi, którzy pomagali w poszukiwaniu. Tamci nie bywali jednak dotąd w tym składzie, 

nie  przychodzili  i  wychodzili  kilkakrotnie,  niosąc  wełnę  dla  pani  Perle.  Nie  siedzieli  też  w 

kuchni  pani  Perle  wieczorem  przed  jej  zniknięciem,  gdy  Branwen  ogłaszała  zamiar  swojej 

pani pójścia rano do opactwa i spisania nowej umowy darowizny bez żadnych warunków. Nie 

widzieli więc, jak zaraz potem Gunnar, człowiek Hynde’a, dopił swoje piwo, schował kości 

do kieszeni i wyszedł w pośpiechu, choć wydawało się, że rozgościł się na dłużej. Była zatem 

jeszcze jedna osoba oprócz Bertreda, która wiedziała o zamiarze pani Perle, i wymknęła się 

szybko,  by  wyjawić  to  jeszcze  komuś.  Kto  to  był,  stary  czy  młody,  nie  miało  znaczenia. 

Dziwne, że Bertred potrzebował tyle czasu, by to zrozumieć. Widok włazu starego kantoru, 

zamkniętego  i  zaryglowanego  od  zewnątrz,  a  zapewne  i  od  wewnątrz,  wystarczył,  żeby  go 

oświecić.  Jeśli  czekał  cierpliwie  pod  osłoną  drzew  aż  do  zmroku,  aby  zobaczyć,  kto  się 

wymyka  przez  furtkę  w  murze  miejskim  i  dokąd  się  kieruje,  niosąc  kosz,  to  tylko  z 

ostrożności i chęci ostatecznego upewnienia się. 

Wewnętrzną  kieszeń  płaszcza  obciążało  mu  długie  dłuto  i  młotek,  chociaż  nie 

zamierzał  robić  więcej  hałasu,  niż  to  konieczne.  Zewnętrzna  sztaba  wymagała  tylko 

wyciągnięcia z obejmy, podejrzewał jednak, że skrzydła okiennic są przybite do ościeżnicy. 

Przed  rokiem  doszło  do  kradzieży  wełny  w  belach  przez  ten  właz,  a  że  kantorek  nie  był 

używany, więc stary Hynde kazał go zamknąć i zabezpieczyć przed złodziejami. Tego szeryf 

nie wiedział. 

Bertred przekradł się cicho przez łąkę na tyły składu, czując wietrzyk wiejący mu w 

twarz. Do tego czasu kształty przedmiotów zarysowały się wyraźnie, czarne na tle przyblakłej 

ciemności. Ten budynek leżał przed warsztatem folusznika, a rzeka słabo migotała po lewej. 

Nad  głową,  na  wysokości  dwóch  dorosłych  ludzi,  rysował  się  kwadrat  zamkniętego  włazu, 

rozpoznawalny dla wyczulonych oczu. 

Wspinaczka nie przedstawiała trudności, o czym się upewnił wcześniej. Budynek był 

background image

stary, a tylna ściana została wkopana w stok.  Dół  tej ściany z pionowych desek przegnił,  a 

stary Hynde, oszczędny we wszystkim, wzmocnił ją przeciętymi na pół balami mocowanymi 

poziomo  nad  masywną  podwaliną.  Zapewniały  one  oparcie  dla  stóp,  dzięki  czemu  można 

było dosięgnąć parapetu pod włazem, dość szerokiego, by na nim bezpiecznie usiąść z uchem 

przy okiennicach. 

Podciągnął  się  ostrożnie,  chwycił  dłonią  sztabę  ryglującą  właz  i  oparł  udo  na 

podokienniku.  Nabrał  powietrza  i  ostrożnie  wstrzymał  oddech,  widząc  coś  dziwnego  i 

nieoczekiwanego. Okiennice pasowały, ale nie całkiem dokładnie. Na długości dłoni w dół od 

środka, gdzie stykały się dwa skrzydła, widniała cienka linia światła, zbyt cienka, by dojrzeć 

coś w środku. 

Może  to  zresztą  nie  było  nic  dziwnego.  Może  przynajmniej  okazali  się  na  tyle 

uprzejmi,  by  zostawić  jej  świecę  albo  lampę  w  więzieniu.  Z  pewnością  opłaciło  się 

obłaskawiać  ją  na  wszelkie  możliwe  sposoby,  starając  się  złamać  jej  opór.  Siły  należy 

próbować tylko, gdy wszystko inne zawiedzie. Ale dwa dni bez sukcesu zaczynały wyglądać 

na porażkę. 

Dłuto ukłuło go boleśnie w żebra. Wyciągnął ostrożnie narzędzia z kieszeni i położył 

za  sobą  na  parapecie,  żeby  przysunąć  się  nieco  bliżej  do  światła  i  przyłożyć  ucho  do 

szczeliny. 

Drgnął  nagle  i  omal  nie  spadł  ze  swej  grzędy,  jakiś  głos  przemówił  bowiem, 

stanowczo i wyraźnie, tuż przy wewnętrznej stronie okiennic: 

Nie,  nie  zmienisz  mnie.  Powinieneś  to  wiedzieć.  Masz  ze  mną  problem.  Wciągnąłeś 

mnie tu, więc teraz mnie stąd wydostań najlepiej, jak potrafisz. 

Głos,  który  odpowiedział,  był  odleglejszy,  dochodził  może  z  drugiej  strony 

pomieszczenia,  z  pozycji  odwrotu,  a  słowa  nie  brzmiały  wyraźnie,  wymówione  tonem 

desperackiej skargi  i  prośby. Mówił mężczyzna,  ale tak nierozpoznawalnie, że Bertrand nie 

umiał powiedzieć, czy był młody czy stary, pan czy sługa. Jego plan już wziął w łeb. Musiał 

czekać, a jeśli potrwa to za długo, wzejdzie księżyc i ryzyko się podwoi. Miejsce okazało się 

właściwe, domysły się potwierdziły, tę kobietę tu uwięziono.  Czas jednak był  niewłaściwy, 

bo jej porywacz przebywał tu z nią. 

 

 

Rozdział ósmy 

Wciągnąłeś  mnie  tu  -  powiedziała  -  więc  teraz  mnie  stąd  wydostań  najlepiej,  jak 

background image

potrafisz. 

W  wąskim  pustym  pomieszczeniu,  które  było  kiedyś  kantorem  Hynde’a,  ledwie  się 

widzieli w słabym płomieniu lampki. Odsunął się od niej i stał w drugim końcu, odwrócony 

plecami,  z  głową  opuszczoną  na  przedramię  oparte  o  ścianę,  drugą  pięścią  uderzając  w 

drewno  -  niepotrzebnie  i  boleśnie.  Głos  miał  zdławiony,  a  jego  bezsilna  wściekłość  zmalała 

do słabego lamentu: 

Jak mogłem? Jak mogłem? Teraz nie mam wyjścia! 

Możesz otworzyć drzwi i dać mi odejść - powiedziała z prostotą. - Nic łatwiejszego. 

Dla ciebie! -  sprzeciwił  się z furią i  odwrócił się, by spojrzeć na nią z całym  jadem, 

który  w  nim  wezbrał.  Było  to  raczej  rozczulanie  się  nad  sobą.  Nie  był  człowiekiem 

jadowitym,  tylko  próżnym  i  głupim.  Męczył  ją,  ale  się  go  nie  bała.  -  Dla  ciebie  wszystko 

skończy się dobrze! A dla mnie to  koniec, zgniję w lochu, kiedy  wyjdziesz, wydasz mnie i 

będziesz miała swoją zemstę. 

Trzeba  było  o  tym  pomyśleć  -  odparła  -  zanim  mnie  porwaliście,  ty  i  twój  łajdacki 

sługa. Wciągnąłeś mnie do tej brudnej nory, zamknąłeś za swoimi belami wełny, bez wygód, 

bez  szacunku,  narażoną  na  grubiaństwa  twojego  człowieka  i  twoje  bezczelne  nalegania  i 

oczekujesz wdzięczności? Czy choćby litości? Czemu  miałabym  cię nie  wydać?  Lepiej byś 

się zastanowił. Musisz mnie w końcu uwolnić albo zabić, a im dłużej zwlekasz, tym gorsze 

będzie  twoje  położenie.  Moje  -  powiedziała  gorzko  -  jest  już  dość  złe.  Co  z  moim  dobrym 

imieniem? Jaka będzie moja sytuacja, kiedy wrócę do swego domu i rodziny? 

Wiwian rzucił się na kolana przed szorstką ławą, na której przedtem odpoczywała, o 

ile  mogła,  a  teraz  siedziała  blada  i  wyprostowana,  z  dłońmi  splecionymi  na  łonie, 

podwinąwszy suknie blisko siebie, jakby chciała uniknąć nie tylko  jego  dotyku, ale i  kurzu 

oraz brudu swego więzienia. W pomieszczeniu  nie było  nic więcej,  tylko krzywy stół, przy 

którym  kiedyś  rachmistrz  pracował  nad  liczbami,  kamienny  dzban  z  wyszczerbionym 

obrzeżem  i  stos  śmieci  w  kącie.  Lampa  stała  na  ławie  przy  niej,  a  światło  padało  teraz  na 

zmierzwione włosy Wiwia - na i jego przygnębioną twarz. Przypadł błagalnie do jej rąk, ale 

wyszarpnęła je tak ostro, że przysiadł na piętach, tłumiąc jęk rozpaczy. 

Nie  chciałem  ci  zaszkodzić,  przysięgam!  Myślałem,  że  masz  do  mnie  słabość,  że 

muszę tylko być chwilę z tobą, a wszystko się między nami ułoży... Och, Boże, chciałbym się 

w to nie wdawać! Ale naprawdę, naprawdę wierzyłem, że mogłabyś mnie pokochać... 

Nie!  Nigdy!  -  Mówiła  to  wiele  razy  w  ciągu  tych  dwu  dni  i  zawsze  z  tym  samym 

nieodwołalnym  chłodem.  Powinien  poznać  od  pierwszego  wejrzenia,  że  jego  sprawa  jest 

beznadziejna.  Nigdy  nawet  nie  oszukiwał  sam  siebie,  że  ją  kocha.  Chodziło  mu  o 

background image

bezpieczeństwo  i  wygody,  jakie  mogła  mu  zapewnić,  spłatę  długów  i  perspektywę  łatwego 

życia.  Może  nawet  o  satysfakcję  zagrania  na  nosie  skąpemu  ojcu  -  skąpemu  w  oczach 

Wiwiana, bo w końcu zmęczyło go wyciąganie swego dziedzica z długów i kłopotów. Och, 

młody człowiek niewątpliwie znalazłby w tym małżeństwie przyjemność, to jednak nie było 

powodem, dla którego wybrał akurat tamten poranek. Czemu miałby wypuścić z rąk połowę 

fortuny, kiedy jedno śmiałe posunięcie mogło mu dać całą? 

Jak przyjęli moje zniknięcie? - spytała. - Czy się już mówi o najgorszym? Czy mnie w 

ogóle szukali? Może myślą, że nie żyję. 

Przelotny wyraz przekory i złośliwości przemknął po twarzy Wiwiana. 

Czy  szukali?  Przewrócili  całe  miasto  do  góry  nogami,  szeryf  i  wszyscy  jego  ludzie, 

twój kuzyn i połowa twoich robotników. Nie pominęli żadnego domu, przeszukali wszystkie 

stodoły  i  stajnie.  Byli  tu  wczoraj  pod  wieczór,  Alan  Herbard  i  trzej  z  garnizonu. 

Otworzyliśmy  drzwi  i  pokazali  bele  wełny,  a  oni  odeszli  zadowoleni.  Czemu  wtedy  nie 

krzyczałaś, jeśli chciałaś uwolnić się ode mnie? 

Przyszli  tu?  -  Judyta  zesztywniała,  zmrożona  tym  wybuchem  złości.  Ten  był  jednak 

ostatni,  najgorsze  już  się  stało  i  to  nie  potrwa  długo.  -  Nie  słyszałam  ich!  -  stwierdziła  z 

goryczą i rezygnacją. 

Tak - teraz powiedział to całkiem zwyczajnie, cała jego złość wyparowała - ale łatwo 

dali  się  przekonać!  Ten  pokój  jest  całkiem  zapomniany,  a  wszystkie  te  bale  tłumią  dźwięk. 

Nie mieli żadnych wątpliwości. Dziś po południu przyszli tu znowu, ale nie prosili o klucze. 

Znaleźli łódź... Nie, mogłaś ich nie słyszeć. Czy dałabyś im znać, gdybyś wiedziała? 

To pytanie nie miało znaczenia i nie odpowiedziała na nie, ale poświęciła mu chwilę 

namysłu.  Czy  chciałaby  być  usłyszaną,  wyciągniętą  z  tego  nędznego  więzienia, 

nieprzygotowaną,  zakurzoną  i  poplamioną,  godną  pożałowania  i  z  nadszarpniętą  reputacją? 

Czy nie lepiej siedzieć cicho i w inny sposób wydostać się z tego kłopotliwego położenia? Bo 

prawdą  było,  że  po  pierwszej  konfuzji,  oburzeniu  i  trwodze  nigdy  nie  bała  się  Wiwiana,  a 

teraz równie chętnie jak on powitałaby jakieś rozwiązanie, które wygładziłoby to wszystko, 

co się stało, i  pozostawiło jej godność i  niezależność od nikogo. W końcu będzie musiał  ją 

uwolnić. Była z nich dwojga silniejsza. 

Zdobył się na uchwycenie fałdy jej spódnicy. Twarz, którą podniósł ku niej, widziana 

wyraźnie  z  bliska,  w  żółtym  płomieniu  lampki,  była  dziwnie  bezbronna  i  młoda,  niczym 

oblicze  chłopca  proszącego  o  usprawiedliwienie  jakiegoś  haniebnego  błędu,  ale  jeszcze 

niepogodzonego  z  karą.  Czoło,  które  opierał  ościanę,  miał  umazane  kurzem,  a  ocierając 

grzbietem  dłoni  łzy  czy  pot,  albo  jedno  i  drugie,  usmarował  sobie  policzek.  W  jasnych 

background image

splątanych  włosach  była  pajęczyna.  Szeroko  otwarte  brązowe  oczy,  wytrzeszczone  w 

napięciu,  połyskiwały złotem  od iskry lampy i  wpatrywały się w  rozpaczliwym  apelu  w jej 

twarz. 

Judyto,  Judyto,  bądź  sprawiedliwa!  Mogłem  cię  wykorzystać...  Mógłbym  cię  wziąć 

siłą... 

Zaprzeczyła wzgardliwym ruchem głowy. 

Nie,  nie  mógłbyś.  Nie  masz  dość  hartu.  Jesteś  zbyt  ostrożny...  albo  może  zbyt 

przyzwoity... a może jedno i drugie! Nic by ci to zresztą nie dało, gdybyś mógł - oświadczyła 

z mocą i odwróciła się, by uniknąć widoku desperacji i troski na jego twarzy, tak podobnej do 

oblicza brata Eluryka, cierpiącego w milczeniu, bez nadziei ani ucieczki. - A teraz jesteśmy tu 

razem, ty i ja, i wiesz tak samo jak ja, że to się musi skończyć. Nie masz innego wyjścia, jak 

dać mi odejść. 

A  ty  mnie  wtedy  zniszczysz!  -  wyszeptał  i  pogrążył  swą  złotą  jak  zboże  głowę  w 

dłoniach. 

Nie życzę ci źle - powiedziała ze znużeniem - ale to ty nas w to wpędziłeś, nie ja. 

Wiem o tym, przyznaję. Bóg wie, że chciałbym to cofnąć! Och, Judyto, pomóż mi! 

Do tego więc doszło, do smutnego przyznania, że to on jest zagubiony, że to on stał 

się teraz jej więźniem, a nie ona jego, nawet jeśli od niego zależy uwolnienie jej z pułapki, 

którą  zastawił.  Położył  głowę  na  jej  łonie,  trzęsąc  się  jakby  z  zimna.  Ona  zaś  czuła  się  tak 

zmęczona i zagubiona, że uniosła zrezygnowaną dłoń, by ją złożyć na jego głowie i uspokoić 

go, gdy nagle jakiś odgłos kazał im poderwać się i znieruchomieć. Nie był to głośny dźwięk, 

po prostu jakiś niezbyt wielki ciężar zsunął się po ścianie i zwalił w trawę. Wiwian zerwał się 

na nogi, dygocąc. 

Na litość boską, co to było? 

Wstrzymali oddech, zamierając w milczeniu równie nagłym jak ten dźwięk i równie 

krótkim. Zaraz potem od strony foluszami nad rzeką dobiegło głośne szczekanie uwiązanego 

mastyfa, które po paru minutach zmieniło się w niższy i celowy ton pościgu, gdy zwolniono 

psa z łańcucha. 

Bertred  nadmiernie  zaufał  staremu  drewnu  zbyt  długo  wystawionemu  na  łaskę 

pogody.  Parapet,  na  którym  przysiadł,  umocowany  był  długimi  gwoździami,  ale  na  jego 

odsłoniętych  końcach  gwoździe  zardzewiały  pod  wpływem  deszczy,  a  drewno  wokół  nich 

przegniło.  Kiedy  przesunął  swój  ciężar  bardziej  ku  przodowi,  by  złagodzić  jakiś  przykry 

skurcz i przyłożyć chciwie ucho do szczeliny, drewno rozszczepiło się, a podokiennik runął w 

dół,  szorując  po  deskach  ściany,  i  posłał  go,  ślizgającego  się  i  czepiającego  palcami,  na 

background image

ziemię.  Nie  był  to  groźny  upadek  ani  bardzo  głośny,  ale  narobił  dość  hałasu  w  tej  nocnej 

ciszy, by zaalarmować strażnika w foluszami. 

Bertred wylądował na nogach. Oparł się na chwilę o ścianę, by nabrać tchu i dojść do 

siebie po wstrząsie. W następnym momencie usłyszał mastyfa. 

Bertred  instynktownie  chciał  biec  pod  górę  ku  domom  przy  gościńcu  i  już  ruszył  w 

tym kierunku, ale w chwilę potem zrozumiał z rozpaczą, że pies jest dużo szybszy niż on i 

doścignie  go,  zanim  uda  mu  się  dotrzeć  do  jakiegoś  schronienia.  Rzeka  była  bliżej.  Lepiej 

skierować się do niej i przepłynąć na lesistą ostrogę na końcu Gaye. W wodzie miał przewagę 

nad mastyfem, a stróż z pewnością raczej odwoła zwierzę, niż pozwoli mu na dalszy pościg. 

Zawrócił i zaczął biec wielkimi skokami w dół stoku przez kępy trawy, na oślep, ku 

brzegowi rzeki. Pies i człowiek ścigali go jednak, zapaleni do łowów na złodzieja po północy, 

gdy  wszyscy  uczciwi  ludzie  powinni  być  w  łóżkach,  a  tylko  złoczyńcy  włóczyli  się  po 

dworze. Wiedzieli, że ktoś próbował dostać się do składu wełny, z pewnością nie w dobrych 

zamiarach. Jakaś część umysłu Bertreda znalazła czas na zdziwienie, nawet gdy nogi i płuca 

napinały się w wysiłku, jak młody Hynde zdołał wchodzić i wychodzić nocą bez podnoszenia 

takiego samego alarmu. Ale mastyf znał go oczywiście, on był sprzymierzeńcem w ochronie 

własności, a nie wrogiem i zagrożeniem. 

Ucieczka  i  pościg  zrobiły  dziwnie  mało  hałasu  w  ciszy  nocy,  a  ruch  nie  zakłócał 

ciemności, ale Bertred wyczuł raczej, niż zobaczył człowieka i psa na drodze zbiegającej się z 

jego trasą, zbliżających się z prawego boku. Stróż machnął ku niemu długą laską i musnął nią 

z boku jego głowę, a ten cios nieco go ogłuszył i posłał go pochylonego w przód na sam skraj 

brzegu  rzeki.  Minął  już  jednak  człowieka  i  zostawił  go  z  tyłu.  Teraz  przerażał  go  pies, 

depczący mu po piętach. To mu dodało sił do ostatniego wielkiego skoku, który przeniósł go 

nad kępą traw zwisających na wodą. 

Brzeg był wyżej, niż Bertred sobie wyobrażał, a woda płynęła nieco niżej, odsłaniając 

półki skalne. Zamiast w głęboki nurt, runął z łomotem między kamienie, chociaż odrzucone w 

bok ramię upadło z pluskiem w płytką wodę. Głowa, już hucząca od ciosu stróża, uderzyła o 

ostrą  krawędź  kamienia.  Leżał  tam,  gdzie  upadł,  oszołomiony,  na  wpół  ukryty  pod 

krzaczastym nawisem, całkowicie pogrążony w ciemności. Mastyf, który nie był miłośnikiem 

kąpieli, kręcił się niepewnie na trawiastej półce i skowyczał, ale nie posuwał się dalej. 

Stróż, który został z tyłu i stracił dech, usłyszał plusk i nawet dojrzał przelotne drżenie 

na bladej powierzchni wody. Zatrzymał się przed samym brzegiem, żeby gwizdnąć i odwołać 

psa. Niedoszły złodziej musiał już znajdować się w połowie rzeki, więc nie było sensu się nim 

dłużej  zajmować.  Miał  u  -  zasadnioną  pewność,  że  temu  łajdakowi  nie  udało  się  nigdzie 

background image

wejść,  bo  wtedy  pies  podniósłby  alarm  wcześniej.  Obszedł  jednak  skład  wełny  i  szopy 

farbiarskie,  żeby  się  upewnić,  że  wszystko  w  porządku.  Zerwany  parapet  pod  ciemnymi 

okiennicami  zwisał  pionowo,  podobnie  jak  deski,  na  których  się  opierał,  więc  stróż  go  nie 

zauważył.  Rano  rozejrzy  się  dokładnie,  ale  chyba  nie  stała  się  żadna  szkoda.  Wrócił 

zadowolony do swej chaty z psem idącym przy nodze. 

Wiwian  stał  sztywno,  nasłuchując,  póki  szczekanie  psa  nie  oddaliło  się  i  w  końcu 

ustało. Poruszył się, wyrywając się z o - drętwienia nieomal z bólem. 

Ktoś  tu  czegoś  szukał!  Ktoś  zgaduje  albo  wie!  -  Otarł  pot  z  czoła  brudną  dłonią, 

rozmazując  wcześniejsze  plamy.  -  Boże,  co  mam  robić?  Nie  mogę  cię  puścić  wolno  i  nie 

mogę cię trzymać ani dnia dłużej. Jeśli ktoś podejrzewa... 

Judyta  siedziała  w  milczeniu  i  przyglądała  mu  się  z  powagą.  Jego  usmarowana  i 

rozczarowana twarz poruszała ją wbrew jej woli, jak nigdy przedtem,  gdy  był  wystrojony i 

wesół, najpiękniejszy kogut na śmietniku. Bojąc się postępować według zbyt śmiałego planu, 

niezdolny z niego zrezygnować, marzący o cofnięciu się do początku, był niczym mucha w 

pajęczynie, która zaplątuje się coraz bardziej. 

Judyto...  -  Znów  na  kolanach  znalazł  się  u  jej  nóg,  lgnąc  do  jej  rąk,  błagając, 

przymilając  się,  żarliwie  niczym  dziecko  niepomne  swego  czaru  i  odarte  z  próżności.  - 

Judyto, pomóż mi! Pomóż mi z tego wybrnąć! Jeśli jest jakiś sposób, pomóż mi go odkryć. 

Jeśli przyjdą i znajdą cię, jestem skończony, w niesławie... Jeśli pozwolę ci odejść, zniszczysz 

mnie również... 

Cicho! - powiedziała ze znużeniem. - Nie życzę ci źle, nie chcę zemsty, pragnę tylko 

uwolnić się od ciebie na możliwie najlepszych warunkach. 

A czy mi to  pomoże? Myślisz, że gdy się pojawisz, nie będą stawiali  pytań? Nawet 

jeśli  zachowasz  spokój,  co  mi  z  tego  przyjdzie?  Oni  nie  spoczną,  dopóki  im  nie  powiesz 

wszystkiego, a to mnie zgubi. Ach, gdybym, wiedział, co robić! 

Zależy mi nie mniej niż tobie - odrzekła Judyta - na uniknięciu skandalu, ale trzeba by 

cudu, żeby wytłumaczyć się z tych dwóch dni. I ja muszę chronić siebie, jeśli to możliwe. Ty 

zadbaj o siebie, ale rada bym była, gdybyś wyszedł z tego bez szwanku. Co takiego? Co cię 

trapi? 

Poderwał  się,  znieruchomiał  i  nadsłuchiwał  w  napięciu.  -  Ktoś  na  zewnątrz  - 

powiedział szeptem. - Znowu, czy słyszysz? Ktoś szpieguje... Słuchaj! 

Ucichła, ale nie miała pewności. Był teraz tak spięty i przerażony, że bał się własnego 

cienia.  Przez  długą  chwilę  ciszy  nie  usłyszała  żadnego  dźwięku,  uspokoił  się  nawet  lekki 

wietrzyk za okiennicami. 

background image

Nikogo  nie  ma,  zdawało  ci  się.  Nikogo!  -  Chwyciła  nagle  jego  dłonie,  okazując 

opanowanie, bo dotąd ledwie znosiła jego dotyk. - Słuchaj! Może jest jakieś wyjście! Kiedy 

była u mnie z wizytą siostra Magdalena, proponowała mi schronienie u siebie, przy Brodzie 

Godryka, gdybym kiedyś znalazła się u kresu sił i potrzebowała wytchnienia. I Bóg wie, że 

potrzebowałam  go  i  potrzebuję.  Gdybyś  mnie  tam  zabrał  skrycie  nocą,  mogłabym  później 

wrócić  i  powiedzieć,  gdzie  byłam  i  dlaczego.  I  że  nic  tam  nie  słyszałyśmy  o  tym  całym 

zamieszaniu i poszukiwaniach. Powiem, że uciekłam na chwilę od życia, żeby nabrać odwagi 

do  podjęcia  go  na  nowo  w  lepszym  celu.  I  w  Bogu  nadzieja,  że  okaże  się  to  prawdą.  Nie 

wspomnę o tobie i nie zdradzę, co ze mną zrobiłeś. 

Wpatrywał  się  w  nią  szeroko  otwartymi  oczami,  niezdolny  się  oprzeć  nadziei, 

rozpromieniony i w następnej chwili wątpiący. 

Będą naciskać, spytają, czemu nic nie powiedziałaś, czemu zostawiłaś wszystkich w 

strachu. I ta łódź, wiedzą ołodzi, muszą wiedzieć... 

Kiedy  spytają  -  odparła  -  odpowiem  albo  odmówię  odpowiedzi.  Musisz  to  wszystko 

zostawić mnie. Proponuję ci wyjście. Decydujesz się albo nie. 

Nie  odważę  się  być  z  tobą  przez  całą  drogę  -  wykręcał  się.  -  Jeśli  mnie  zobaczą, 

wszystko się wyda, wbrew tobie. 

Nie  musisz.  Możesz  mnie  zostawić,  żebym  przeszła  ostatni  odcinek  sama.  Nie  boję 

się. Nikt cię nie musi widzieć. 

Z każdym słowem nabierał nadziei. 

Mój ojciec wraca dziś do swoich stad i zostanie tam z pasterzami przez dwie noce, a w 

stajni jest dobry koń, zdolny unieść nas oboje, jeśli usiądziesz z tyłu za mną. Wyprowadzę go 

z miasta, zanim zamkną bramy.  Lepiej  nie jechać razem  przez  gród,  ale  inną drogą. Jest  tu 

przeprawa  w  dole  rzeki.  Ruszymy  drugim  brzegiem  na  południe  i  do  drogi  na  Beistan. 

zmierzchu - jeśli zaczniemy jutro o zmierzchu... Och, Judyto, ja cię tak skrzywdziłem, a ty mi 

wybaczasz? Nie zasłużyłem na to! 

Pomyślała gorzko, że to coś nowego dla Wiwiana Hynde’a, przyznanie, że na coś nie 

zasłużył  albo  że  coś  mu  się  nie  należy.  Może  mu  jeszcze  wyjść  na  zdrowie  ten  zbawienny 

strach, który w sobie wzbudził. Nie był przecież złoczyńcą, tylko słabym pobłażającym sobie 

chłopcem. Nie odpowiedziała jednak na jego pytanie. Co najmniej jedno trudno jej było mu 

wybaczyć:  że  ją  naraził  na  szorstkie  traktowanie  przez  Gunnara,  który  czerpał  oczywistą 

przyjemność z obejmowania jej i użycia siły, która ją obezwładniała. Nie lękała się Wiwiana, 

ale gdyby spotkała kiedyś Gunnara bez Wiwiana, mogłaby się go bardzo bać. 

Robię  to  tak  samo  dla  siebie,  jak  i  dla  ciebie  -  powiedziała.  -  Dałam  słowo  i 

background image

dotrzymam go. Jutro o zmierzchu. Zgadzam się, że jest za późno, żeby wyruszać dziś. 

Pogrążył się znowu w zwątpieniu i strachu, przypominając sobie odgłosy z zewnątrz i 

szczekanie mastyfa. 

A jeśli ktoś to miejsce obserwuje? Jeśli przyjdą jutro znów i zażądąjąkluczy? Judyto, 

chodź  teraz  ze  mną  do  naszego  domu,  to  niedaleko  od  furtki,  nikt  nas  nie  zobaczy.  Moja 

matka  ukryje  cię  i  pomoże  nam,  i  będzie  wdzięczna,  że  mnie  oszczędziłaś.  Mój  ojciec 

wyjechał na wzgórza, więc się nie dowie. A ty będziesz tam miała odpoczynek i łóżko, i wodę 

do kąpieli, i wszystko, czego ci trzeba... 

Twoja matka wie o tym, co zrobiłeś? - spytała zdumiona. 

Nie, nie, nic nie wie! Ale pomoże nam, dla mego dobra. 

Stanął  przy  wąskich  drzwiach  ukrytych  za  belami  wełny,  obrócił  klucz  w  zamku  i 

pociągnął  ją  za  sobą  w  gorączkowym  pośpiechu,  chcąc  się  stąd  wydostać  i  ukryć  w 

bezpiecznym domu. 

Przyślę  Gunnara,  żeby  tu  wszystko  uładził.  Jeśli  przyjdą,  muszą  zastać  to  miejsce 

opuszczone. 

Zdmuchnęła  knot  lampy  i  udała  się  z  nim  po  drabiniastych  schodach  z  poddasza,  a 

potem  wyszła  przez  dolne  drzwi  w  noc.  Księżyc  właśnie  wschodził  i  stok  był  skąpany  w 

bladozielonym  świetle.  Powietrze  wydawało  się  wonne  i  chłodne  po  zamknięciu,  zapachu 

kurzu i dymiącej lampy w ciasnym pomieszczeniu. Nie musieli iść daleko, by znaleźć się w 

cieniu zamkowych wież, przy furtce w murze. 

Jakiś  ciemniejszy  cień  umknął  przed  poszerzającą  się  plamą  księżycowego  światła 

najkrótszą  drogą  zza  składu  wełny  pod  osłonę  drzew,  a  potem  ruszył  ku  brzegowi  rzeki. 

Szybki  i  cichy.  Nawis,  z  którego  Bertred  skoczył,  uciekając  przed  mastyfem,  nadal  był  w 

cieniu.  On  sam  leżał  wciąż,  jak  upadł,  bez  przytomności,  chociaż  zaczynał  się  poruszać  i 

jęczeć, i z wysiłkiem nabrał tchu, uświadamiając sobie ból. Ten głębszy cień, który padł na 

niego  właśnie  wtedy,  gdy  skraj  księżycowego  światła  dotarł  do  rzeki,  nie  przenikał  do 

zamglonego umysłu ani  nie nękał zamkniętych oczu. Czyjaś dłoń sięgnęła i chwyciła go za 

włosy, odwracając twarz, by się jej przyjrzeć. Żył, oddychał, wystarczy go połatać i dać kilka 

godzin na dojście do siebie, a będzie mógł się tłumaczyć i wyznać wszystko, co wie. 

Pochylony  nad  nim  cień  wyprostował  się  i  stał  przez  chwilę,  patrząc  na  niego 

beznamiętnie.  Potem  uderzył  czubkiem  buta  w  bok  Bertreda,  przesuwając  go  na  skraj 

kamiennej  półki,  na  której  leżał,  i  spychając  na  głębię,  gdzie  wirujący  szybko  prąd  zabrał 

ciało przez środek nurtu ku drugiemu brzegowi. 

Dwudziesty  czerwca  zaświtał  w  serii  połyskliwych  deszczów,  zmieniając  się  przed 

background image

południem  w  piękny  ciepły  dzień.  W  sadach  Gaye  czekało  mnóstwo  roboty,  ale  z  powodu 

porannych deszczów trzeba było  wstrzymać się  z jej podjęciem aż do południowego upału. 

Słodkie czereśnie dojrzały już do zerwania, powinny jednak być zbierane suche. Pojawiły się 

też pierwsze truskawki i należało pozwolić słońcu osuszyć je z wilgoci. Na otwartej, zalanej 

światłem przestrzeni warzywników grunt wysechł wcześniej i dyżurni bracia siali pracowicie 

sałatę  na  kolejny  plon,  gracując  i  pieląc  przed  południem,  ale  po  posiłku  ta  grupa  podjęła 

pracę w najdalszym zakątku ogrodów opactwa. 

Nie  istniała  szczególna  potrzeba,  by  brat  Cadfael  szedł  z  nimi,  ale  też  nie  miał  nic 

pilnego  do  roboty  w  herbarium,  a  rosnąca  niepewność  po  trzech  dniach  daremnych 

poszukiwań  Judyty  Perle  nie  pozwalała  mu  odpoczywać  ani  oddawać  się  jakiemuś 

rutynowemu  zajęciu.  Nie  było  nowin  od  Hugona  ani  nic  do  powiedzenia  Niallowi,  kiedy 

przyszedł zaniepokojony z pytaniami. Cała sprawa znieruchomiała, godziny dnia wstrzymały 

oddech, a czas dłużył się nieskończenie. 

Żeby  go  wypełnić  jakimś  fizycznym  ruchem,  Cadfael  poszedł  z  pozostałymi  do 

sadów.  Jak  często  bywa  ze  spóźnionymi  porami  roku,  natura  nadrobiła  tygodnie  stracone 

zimną wiosną i zdołała przynieść prawie o zwykłej porze zarówno truskawki, jak i pierwszy 

twardy agrest na ciernistych krzewach. Cadfael nie myślał jednak o zbieraniu owoców. Sady 

leżały  naprzeciw  terenów,  na  których  młodzi  łucznicy  strzelali  do  celu  w  dni  targowe  pod 

murem miejskim i pod osłoną wież zamku. Nieco dalej, za pierwszym pasmem lasu, mógłby 

patrzeć przez wodę na foluszarnię, a trochę niżej na pomost Williama Hynde’a. 

Cadfael pracował przez chwilę z takim roztargnieniem, że zebrał więcej zadrapań, niż 

mu się należało. Potem jednak wyprostował grzbiet, wyssał z palca ostatni z licznych cierni i 

poszedł wzdłuż brzegu w stronę kępy drzew. Przez ich zwisające gałęzie widział przed sobą, 

za wodą i za stromym zielonym stokiem, szeroki wieniec miejskich murów. Potem pierwszy 

wysunięty bastion zamku z węższym poziomem łąki pod nim. Cadfael minął drzewa i znalazł 

się  na  szerokim  pasie  murawy  upstrzonym  przy  brzegu  krzakami,  a  tu  i  ówdzie  kępami 

trzciny  na  płyciznach,  gdzie  szybki  prąd  odbijał  na  środek  rzeki.  Był  teraz  naprzeciw 

rozciągalni,  w  której  pracowali  ludzie  Godfry  -  da  Folusznika  i  na  ramach  do  suszenia 

napinali sztuki brunatnego sukna. 

Dotarł  do  miejsca  dokładnie  naprzeciw  zwisających  krzaków,  gdzie  znaleźli 

porzuconą kradzioną łódź. Na brzegu za tymi zaroślami jakiś chłopczyk pasł kozy. Słoneczny 

i  spokojny  widok  Sevem  wydawał  się  senny  w  świetle  popołudnia  i  przeczył  istnieniu 

morderstw, złych zamiarów i uprowadzeń w tak uroczym świecie. 

Cadfael  przeszedł  jeszcze ze sto  kroków i  już miał zawracać, gdy dotarł do zakrętu, 

background image

gdzie przeciwległy brzeg był podcięty, a woda pod nim głęboka, podczas gdy po jego stronie 

spłycała  się  w  piaszczystą  mieliznę  i  uspokajała  w  łagodnych  niewinnych  zmarszczkach 

ledwie  się  poruszających.  Jedno z  takich  miejsc dobrze  znał  Madog.  Cokolwiek  wpadło  do 

wody w górze rzeki, mogło tu znów trafić na ląd. I coś rzeczywiście trafiło tu zeszłej nocy. 

Leżało  w  piasku  prawie  zatopione,  ale  nieco  wystając  nad  powierzchnię  wody,  masa 

ciemniejszej  barwy,  obmywana  srebrzystym  lśnieniem  fal  i  złożona  w  matowym  złocie 

mielizny.  Jakaś  ospała  bladość  drżąca  lekko  wraz  z  wodą,  ale  nie  ryba,  przykuła  wzrok 

Cadfaela. Ludzka dłoń na końcu ciemnego rękawa, który podtrzymywał ją na tyle, by mogła 

się  poruszać.  I  ciemna  męska  głowa,  której  potylica  prawie  dosięgała  powierzchni  wody,  a 

kędzierzawe włosy unosiły się na falach niczym jakieś senne żywe stworzenia. 

Cadfael  zsunął  się  pośpiesznie  z  brzegu  i  brodził  w  płytkiej  wodzie,  by  chwycić 

oburącz namoknięte sukno pod bezwładnymi ramionami i wyciągnąć ciało na brzeg. Martwy 

ponad wszelką wątpliwość i chyba od kilku godzin. Leżał twarzą w piasku, tuż obok wody, a 

strumyczki  wypływały  z  fałd  stroju  i  z  kędziorów.  Młody  człowiek,  bardzo  dobrze 

zbudowany  i  zgrabny.  Za  późno,  by  coś  dla  niego  zrobić,  poza  zaniesieniem  do  domu  i 

wyprawieniem pogrzebu. Trzeba więcej niż jednego człowieka, by go przetransportować na 

brzeg i ponieść wzdłuż Gaye, więc Cadfael powinien postarać się jak najszybciej o pomoc. 

Ta  budowa,  pospolity  ciemnobrązowy  kubrak  i  nogawice  mogły  wskazywać  na  stu 

młodych  ludzi  ze  Shrewsbury,  było  to  bowiem  zwykłe  ubranie  robocze,  a  Cadfael  nie 

rozpoznał  natychmiast  ciała.  Pochylił  się,  by  powtórzyć  ostrożny  chwyt  pod  bezwładnymi 

ramionami  i  obrócił  umarłego  na  plecy,  odsłaniając  obojętnemu  światłu  słońca  umorusaną, 

bladą, lecz wciąż przystojną twarz Bertreda, przodownika tkaczy Judyty Perle. 

 

 

background image

Rozdział dziewiąty 

 

Przybyli  w  pośpiechu  na  jego  wołanie,  poruszeni  i  przerażeni,  chociaż  topielec 

wyrzucony przez Sevem na brzeg nie był wielką rzadkością, a ci młodzi bracia nie wiedzieli 

nic więcej o tej sprawie. Szepty o kryzysie w świecie na zewnątrz szerzyły się niewątpliwie 

wśród  starszych,  ale  większość  nowicjuszy  żyła  w  nieświadomości.  Cadfael  wybrał 

najsilniejszych i najmniej narażonych na wstrząs w obliczu śmierci, a pozostałych odesłał do 

pracy. Z motyk, sznurów od habitów i z kapturów sporządzili prowizoryczne nosze i ponieśli 

je nadrzeczną ścieżką tam, gdzie leżał zmarły. 

W  zalęknionym  milczeniu  złożyli  na  nich  swe  mokre  brzemię  i  ruszyli  z  nim  w 

ociekającej wodą procesji przez pasmo drzew i wzdłuż żyznej płaszczyzny Gaye do ścieżki 

wspinającej się na Podgrodzie. 

Najlepiej wziąć go do opactwa - powiedział Cadfael, przystanąwszy dla zastanowienia 

się.  -  To  najszybszy  sposób  usunięcia  go  z  widoku,  a  stamtąd  możemy  posłać  po  jego 

zwierzchnika albo po krewnych. 

Były też inne powody tej decyzji, ale nie uważał za stosowne wspominać o nich w tej 

chwili. Zmarły był domownikiem Judyty Perle i cokolwiek go spotkało, z pewnością musiało 

mieć  związek  z  wszystkimi  innymi  klęskami,  które  zdawały  się  prześladować  ten  dom  i 

dziedziczkę  fortuny  Vestierów.  W  tym  przypadku  zaś  opat  Radulfus  był  bezpośrednio 

zainteresowany  i  należało  go  powiadomić,  tak  jak  Hugona  Beringara.  To  było  konieczne. 

Dwie śmierci i porwanie, a wszystko to związane z tą samą panią i jej układami z opactwem, 

wymagały  bardzo  dokładnego  zbadania.  Nawet  młodzi,  silni  ludzie  o  najlepszym  zdrowiu 

mogą  utonąć.  Ale  Cadfael  już  wcześniej  zauważył  rozcięcie  i  siniec  na  prawej  skroni 

zmarłego, wybielone i obmyte z krwi przez wodę. 

Biegnij  przodem,  chłopcze  -  polecił  bratu  Rhunowi,  najmłodszemu  z  nowicjuszy  -  i 

powiedz ojcu przeorowi, jakiego mu niesiemy gościa. 

Chłopiec  pochylił  płową  głowę  w  geście  szacunku,  z  jakim  przyjmował  wszelkie 

polecenia  starszych,  i  już  był  w  drodze,  skory  i  chętny.  Każąc  mu  biec,  sprawiało  mu  się 

przyjemność,  bo  niczego  nie  lubił  bardziej,  niż  robić  użytek  ze  sprawności  i  gracji,  które 

posiadał  dopiero  od  roku,  odkąd  przybył  tu  na  uroczystości  ku  czci  świętej  Winifredy  jako 

kaleka  nękany  bólami.  Jego  roczny  nowicjat  był  prawie  zakończony  i  wkrótce  zostanie 

pełnoprawnym bratem. Żadna siła ani perswazja nie skłoniłyby go do odejścia ze służby tej 

świętej, która go uzdrowiła. Co dla Cadfaela wciąż było  brzemieniem i  wymagało  wysiłku, 

background image

Rhun przyjmował jako przywilej, tak radośnie jak światło słońca padające na twarz. 

Cadfael  oderwał  się  od  patrzenia,  jak  jasna  głowa  i  migające  pięty  wspinają  się  na 

ścieżkę, i zakrył twarz zmarłego rogiem kaptura. Woda kapała z przemoczonego sukna, kiedy 

wnosili  Bertreda  na  drogę  i  szli  ku  strażnicy  opactwa.  Nie  sposób  było  uniknąć  ludzi 

zatrzymujących  się  na  widok  tej  żałobnej  procesji,  trącających  się  łokciami,  szepczących  i 

wytrzeszczających  oczy,  kiedy  przechodziła.  Jak  zawsze  tajemnicą  pozostawało,  skąd  się 

biorą, skąd wyskakują urwisy z Podgrodzia, kiedy tylko jest na co popatrzeć, i jak ich liczba 

podwaja się z każdym krokiem. Ich psy, nierozłączni towarzysze zabaw, także przystawały i 

snuły się przy nich z tym samym wyrazem czujności i podniecenia. Wkrótce różne domysły 

zaczęły  obiegać  ulice,  ale  nikt  nie  umiał  jeszcze  nazwać  topielca.  Ten  krótki  czas,  zanim 

wszyscy  się  dowiedzą,  kim  on  jest,  może  się  przydać  Hugonowi  Beringarowi,  a  dla  matki 

zmarłego będzie zmiłowaniem. „Jeszcze jedna wdowa”, pomyślał Cadfael, kiedy skręcali do 

strażnicy, zostawiając tłum zgromadzonych widzów na zewnątrz. 

Przeor Robert pośpieszył na spotkanie procesji, z bratem Jeremiaszem następującym 

mu  na  pięty.  Brat  Edmund  z  infirmerii  i  brat  Dionizy  z  domu  gościnnego  zeszli  się 

jednocześnie przy niosących mary. Pół tuzina braci przechodzących przez wielki dziedziniec 

do swoich zajęć zwolniło i podeszło bliżej, by lepiej słyszeć i widzieć. 

Posłałem brata Rhuna, by zawiadomił opata - powiedział Robert, pochylając wyniosłą 

siwą  głowę  nad  nieruchomym  ciałem  na  prowizorycznych  noszach.  -  To  bardzo  smutna 

sprawa. Gdzie go znalazłeś? Czy to na nasz grunt wyciągnięto go z wody? 

Nie, trochę dalej - odpowiedział Cadfael. - Wyrzuconego na brzeg. Martwego od kilku 

godzin, jak sądzę. Nic się nie dało dla niego zrobić. 

Czy  zatem  było  konieczne  sprowadzanie  go  tutaj.  Jeśli  jest  znany  i  ma  rodzinę  w 

mieście albo na Podgrodziu, sami zajmą się jego pogrzebem. 

Choćby nawet niekonieczne - odparł Cadfael uznałem to za stosowne. Sądzę, że opat 

też tak pomyśli, bo są powody. Szeryf może być zainteresowany tym przypadkiem. 

Doprawdy?  Dlaczego  miałby  być,  skoro  to  utonięcie?  To  z  pewnością  wypadek  tu 

nierzadki. 

Sięgnął  szczupłą dłonią, by  ściągnąć kaptur z pobladłej i  posiniałej  twarzy, która za 

życia jaśniała takim świadomym siebie zdrowiem. Te rysy nic mu jednak nie mówiły. Jeżeli 

kiedyś widział tego człowieka, to tylko przelotnie, mijającego bramę. Dom na Maerdolhead 

leżał  w  miejskiej  parafii  świętego  Chada,  więc  ani  pobożność,  ani  sprawy  handlowe  nie 

skłaniały Bertreda do częstych kontaktów z Podgrodziem. 

Czy go znasz? 

background image

Z  widzenia,  chociaż  nie  wiem  o  nim  zbyt  wiele.  To  jeden  z  tkaczy  pani  Perle  i  jej 

domownik. 

Nawet  przeor  Robert,  który  trzymał  się  z  dala  od  tych  niemiłych  światowych  trosk, 

jakie  czasami  przenikały  do  strzeżonej  enklawy  opactwa  i  siały  tam  zniszczenie,  otworzył 

szeroko oczy. Nie mógł  uniknąć wiedzy o wypadkach, które zaszły wcześniej w związku z 

owym  domem,  ani  oprzeć  się  przekonaniu,  że  to  nowe  nieszczęście,  także  z  nim związane, 

stanowi jakąś część tego godnego ubolewania splotu wydarzeń. Przypadkowe zbieżności się 

zdarzają, rzadko jednak kłębią się tuzinami wokół jednego nazwiska i siedziby. 

Cóż  -  powiedział  z  długim,  starannie  zaaranżowanym  westchnieniem.  -  Tak,  opat 

powinien się o tym dowiedzieć. 

I dodał z należną ulgą: - Właśnie nadchodzi. 

Opat Radulfus wyłonił się ze swego ogrodu i zbliżał się szybko z Rhunem u boku. Nie 

powiedział nic, póki nie ściągnął przykrycia z głowy i ramion Bertreda i nie przyjrzał mu się 

przez długą chwilę w posępnym milczeniu. Potem znów zakrył martwą twarz i zwrócił się do 

Cadfaela. 

Brat  Rhun powiedział mi, gdzie  go znaleziono  i  jak, ale nie wie, kto  to  jest.  Czy ty 

wiesz? 

Tak, ojcze. Nazywa się Bertred i jest przodownikiem tkaczy pani Perle. Widziałem go 

wczoraj z ludźmi szeryfa, jak pomagał w poszukiwaniu tej pani. 

Której nie znaleziono - rzekł Radulfus. 

Nie. To już trzeci dzień od jej zaginięcia, ale nadal nic oniej nie wiadomo. 

A  jej  człowiek  został  znaleziony  martwy.  -  Nie  było  potrzeby  wskazywania 

oczywistych związków. - Czy jesteś przekonany, że utonął? 

Ojcze, muszę to rozważyć. Chyba tak, ale dostał też cios w głowę. Chciałbym jeszcze 

raz obejrzeć ciało. 

Sądzę, że pan szeryf także - powiedział zdecydowanie opat. - Poślijcie zaraz po niego 

i trzymajcie tu na razie ciało. Czy wiadomo, że umiał pływać? 

Nie,  ojcze,  ale  tylko  nieliczni  tu  urodzeni  nie  umieją.  Jego  krewni  i  matka  nam  to 

powiedzą. 

Tak, musimy też posłać po nich, ale może później, kiedy Hugo go obejrzy i zrobicie, 

ty i on, co się da w tej sprawie. 

A  do  niosących  nosze,  którzy  położyli  je  i  stali  na  uboczu,  rzekł:  -  Weźcie  go  do 

kaplicy  pogrzebowej.  Rozbierzcie  i  ułóżcie  przyzwoicie.  Zapalcie  świece.  To  nasz  brat, 

jakkolwiek  umarł  i  z  czyjejkolwiek  winy.  Poślę  koniuszego,  żeby  odszukał  Hugona 

background image

Beringara.  Zaczekaj  ze  mną,  Cadfaelu,  dopóki  on  nie  przyjdzie.  Chcę  wiedzieć  wszystko, 

czego się dowiedzieliście o tej biednej zaginionej dziewczynie. 

Ułożyli  w  kaplicy  nagie  ciało  Bertreda  na  kamiennych  marach  i  przykryli  płótnem. 

Jego  mokra  odzież  leżała  zwinięta  na  boku  razem  z  butami,  które  ściągnęli  mu  z  nóg. 

Panował  tu  półmrok,  więc  przynieśli  świece  w  wysokich  świecznikach  i  ustawili  je  tak,  by 

zapewnić dobre oświetlenie. Stali blisko kamiennej płyty, opat Radulfus, brat Cadfael i Hugo 

Beringar. To opat ściągnął płótno i odsłonił zmarłego, leżącego z rękami skrzyżowanymi jak 

należało  na  piersi  w  pozie  wyprostowanej  i  godnej.  Ktoś  z  szacunkiem  zamknął  mu  oczy, 

które  Cadfael  zapamiętał  jako  półotwarte,  jak  u  kogoś,  kto  się  zaczął  budzić,  zbyt  późno 

jednak, by się ocknąć na dobre. Ciało było młode i kształtne, nieco może nazbyt umięśnione 

jak  na  doskonałość.  Zmarły  miał  nieco  ponad  dwudziestkę  i  obdarzony  był  regularnymi, 

ładnymi  rysami,  może  znów  z  odrobiną  nadmiaru  ciała  albo  niedoboru  kości.  Walijczycy 

przywykli do oglądania solidnych, kościstych twarzy i odczuwają jakiś brak, widząc oblicze 

wygładzone  i  nazbyt  miękkie.  Mimo  to  był  to  bardzo  przystojny  młody  człowiek.  Twarz, 

szyja,  ramiona  i  ręce  od  łokci  w  dół  były  opalone  przez  słońce,  choć  ten  brąz  wydawał  się 

teraz matowy i smutny. Żadnych śladów na nim - powiedział Hugo, obejrzawszy go od głowy 

do stóp - poza tym sińcem na czole. A to mogło go przyprawić najwyżej o ból głowy. 

Wysoko  przy  linii  włosów  skóra  była  rozcięta,  ale  wyglądało  to  zaledwie  na 

muśnięcie. Cadfael  ujął w dłonie głowę z gęstą czupryną przylepioną do szerokiego czoła i 

obmacał palcami czaszkę. - Ma jeszcze jeden ślad tutaj, po lewej, we włosach nad uchem. Coś 

długiego z ostrą krawędzią, co przez te wszystkie włosy rozcięło mu skórę. To go mogło na 

jakiś czas oszołomić, ale nie zabiło. Nie, z pewnością utonął. 

Co ten człowiek mógł robić - spytał z zastanowieniem opat w tym miejscu na brzegu, 

w  nocy?  Tam  nic  nie  ma,  żadnej  ścieżki,  która  by  dokądś  wiodła,  żadnego  domu  do 

odwiedzenia. Trudno zgadnąć, jaką sprawę mógł tam ktoś mieć po ciemku. 

Sprawą, którą zajmował się przez cały dzień - odrzekł Hugo - było poszukiwanie jego 

pani.  Pracował  u  pani  Perle,  był  jej  domownikiem,  ofiarował  pomoc  i  udzielał  jej,  jak 

widziałem, nie szczędząc trudu i w dobrej wierze. A jeśli jej nadal szukał? 

Nocą? Nad rzeką? Tam nie ma nic oprócz łąki i paru kęp drzew - odparł Radulfus - i 

żadnej chaty za naszą granicą. Nigdzie nie da się ukryć porwanej kobiety. Gdyby go znaleźli 

na  drugim  brzegu,  byłoby  to  bardziej  wiarygodne,  bo  stamtąd  jest  przynajmniej  dostęp  do 

miasta i domów na Podzamczu. Ale nawet wtedy, późną nocą, po ciemku... 

A  jeśli  nawet,  jak  dostał  te  dwa  ciosy  w  głowę  i  jak  skończył  w  wodzie?  Człowiek 

może  podejść  za  blisko  brzegu  i  źle  stąpnąć  w  ciemności  -  Hugo  pokręcił  głową  -  ale  nie 

background image

chłopak ze Shrewsbury.  Oni znają swoją rzekę. Musimy się dowiedzieć, czy umiał  pływać, 

ale tu wszyscy wcześnie się tego uczą. Cadfaelu, wiemy, gdzie go wyrzuciło. Czy to możliwe, 

że wpadł do wody po drugiej stronie? Jeśli próbował przepłynąć ogłuszony tymi ciosami, czy 

mógł wylądować tam, gdzie go znalazłeś? 

O to musimy spytać Madoga - odrzekł Cadfael. - On będzie wiedział. Prądy są bardzo 

silne i  miejscami przeciwne, więc chyba to  możliwe.  -  Przygładził bezwiednie mokre włosy 

na  czole  umarłego  i  naciągnął  płótno  na  twarz.  -  On  nam  nic  więcej  nie  powie.  Trzeba 

zawiadomić  krewnych.  Przynajmniej  nam  powiedzą,  kiedy  go  ostatnio  widzieli  i  czy  miał 

jakieś plany na tę noc. 

Posłałem  po Milesa Coliara, ale nic mu  jeszcze nie przekazałem.  Lepiej, żeby to  on 

powiadomił matkę. Tak będzie dla niej lepiej, w jej własnym domu bo mi mówiono, że należy 

do domowników i prowadzi kuchnię. Coliar musi tam zabrać ciało, żeby przygotować je do 

pogrzebu, jeśli nie widzisz potrzeby trzymania go tu dłużej. 

Nie ma potrzeby. - Cadfael odwrócił się od mar z westchnieniem. - Skończyłem. - Ale 

przy wyjściu, opuszczając kaplicę ostatni, rzucił długie spojrzenie na nieruchomy biały kształt 

na  kamiennej  płycie.  Jeszcze  jeden  młody  człowiek  zmarły  przed  czasem,  jeszcze  jedno 

zmarnowane życie. - Biedak! - powiedział Cadfael i zamknął cicho drzwi za sobą. 

Miles  Coliar  przybył  z  miasta  w  pośpiechu  i  sam,  niepowiadomiony  o  przyczynie 

wezwania,  ale  na  pewno  świadom,  że  powód  musi  być  ważny,  a  sądząc  z  jego  miny, 

zastanawiał się niespokojnie jaki. Czekali na niego w sieni strażnicy. Miles skłonił się przed 

opatem  i  szeryfem  i  podniósł  zmartwione  oblicze,  by  przyjrzeć  się  szybko  i  badawczo  ich 

twarzom pełnym powagi. 

Jakieś  nowiny,  moi  panowie?  Moja  kuzynka?  Czy  macie  wieści  o  niej,  że  mnie 

wzywacie? - Pobladł jeszcze bardziej, a twarz zastygła mu w wyrazie grozy, źle odczytując, 

jak się zdawało, ich niemy i posępny wygląd. - O Boże, nie! Nie... nie, ona nie może być... 

Nie  znaleźliście  jej...  -  głos  go  zawiódł  na  słowie  „martwej”,  ale  usta  złożyły  się  do  tego 

wyrazu. 

Nie,  nie!  -  powiedział  śpiesznie  Hugo.  -  Nie  to!  Nie,  nic  nowego,  ani  słowa  dotąd  o 

niej,  nie  trzeba  myśleć  o  najgorszym.  To  całkiem  inna  sprawa,  chociaż  dość  ponura. 

Poszukiwanie twojej kuzynki trwa i nie skończy się, aż ją znajdziemy. 

Miles powiedział ledwie słyszalnie: 

Dzięki  Bogu  -  i  zaczerpnął  tchu,  a  napięte  mięśnie  jego  twarzy  odprężyły  się.  - 

Przepraszam, jeśli wolno myślę, mówię i pojmuję, i za bardzo się lękam najgorszego. Przez 

kilka dni prawie nie spałem i nie zaznałem odpoczynku. 

background image

Przykro mi dodawać coś do twych kłopotów  -  rzekł  Hugo  - ale to  konieczne. Nie o 

panią Perle chodzi. Czy nie brakuje ci dziś jakiegoś tkacza? 

Miles zrobił wielkie oczy i podrapał się w głowę, zarazem z ulgą i zdziwieniem. 

Żaden  tkacz  dziś  nie  pracuje,  wszyscy  od  wczoraj  rana  są  na  poszukiwaniach. 

Trzymam  kobiety  przy  kołowrotkach,  bo  to  nie  dla  nich  robota  chodzenie  z  sierżantami  i 

ludźmi z garnizonu. Czemu pytasz, panie mój? 

Czy zatem od zeszłej nocy widziałeś swojego człowieka Bertreda? Mieszka w twoim 

domu, jak mi mówiono. 

Mieszka  -  przyznał  Miles,  marszcząc  brwi.  -  Nie,  dziś  go  nie  widziałem,  bo  kiedy 

krosna  stoją,  nie  było  powodu.  On  jada  w  kuchni.  Chyba  znów  ruszył  na  poszukiwania, 

chociaż  Bóg  wie,  żeśmy  stukali  do  wszystkich  drzwi  i  sprawdzili  wszystkie  podwórza  w 

mieście. I nie ma gospodyni ani gospodarza, którym byśmy nie kazali wypatrywać wszelkich 

śladów, co by do niej prowadziły. Ale co innego można robić, niż rozglądać się dalej i pytać? 

Ludzie  są  już  na  drogach  i  rozpytują  w  osadach  oddalonych  o  milę  od  miasta,  panie  mój. 

Bertred szuka z nimi, bez wątpienia. Jest niezmordowany, to mu trzeba przyznać. 

A jego matka? Czy się nie niepokoi? Nie. - Miles znowu spoglądał z zaskoczeniem po 

ich  twarzach.  -  W  naszym  domu  nie  znajdziecie  nikogo,  kto  by  nie  był  niespokojny,  i  to 

widać, ale u niej nie zauważyłem niczego więcej niż u reszty. O co chodzi, panie mój? Czy 

wiesz coś o Bertredzie, o czym ja nie wiem? On nie jest winny! To niemożliwe. Przebiegał 

całe  miasto,  szukając  mojej  kuzynki...  to  uczciwy  człowiek.  Nie  możesz  go  posądzać  o  nic 

złego... 

To  było  całkiem  rozsądne  przypuszczenie,  kiedy  wielmożny  szeryf  zaczynał  się  o 

kogoś dopytywać. Hugo przerwał tamtemu obronę Bertreda, ale bez nadmiernego pośpiechu. 

Nie podejrzewam twojego człowieka o nic złego. On jest ofiarą, nie sprawcą. Mamy 

dla  ciebie  złą  nowinę,  panie  Coliar.  -  Jej  treść  była  zawarta  już  w  jego  tonie,  ale  ujął  ją  w 

słowach smutnych i prostych. - Godzinę temu bracia pracujący w Gaye wyłowili Bertreda z 

rzeki i przynieśli go tu martwego. Utonął. 

W  głuchym  milczeniu,  które  nastąpiło,  Miles  stał  nieruchomo,  dopóki  w  końcu  nie 

poruszył się, oblizując wargi. 

Gdzie on jest? 

Leży w kaplicy pogrzebowej - powiedział opat. - Pan szeryf zaprowadzi cię do niego. 

W  ciemnej  kaplicy  Miles  patrzył  w  dół  na  znaną  sobie  twarz,  tak  dziwnie  teraz 

nieznajomą, i raz po raz kręcił głową z wigorem, jakby nie mógł z niej wytrząść jeśli nie faktu 

śmierci, to co najmniej swego wstrząsu wobec jej nagłości. Odzyskał już swój przygnębiony 

background image

spokój  i  pogodził  się  z  losem.  Jeden  z  jego  tkaczy  nie  żył,  a  zadanie  zabrania  go  stąd  i 

złożenia w grobie przypadło Milesowi jako jego zwierzchnikowi. Zrobi, co do niego należy. 

Jak to się mogło stać? - spytał. - Wczoraj wieczorem przyszedł późno na posiłek, ale 

nic  dziwnego,  bo  cały  dzień  był  z  twoimi  ludźmi,  panie  mój.  Poszedł  spać  zaraz  potem, 

powiedział  mi  dobranoc  i  było  to  godzinę  po  komplecie.  W  domu  panowała  już  cisza,  ale 

niektórzy jeszcze się nie położyli. Potem już go nie widziałem. 

Więc nie wiesz, czy wyszedł znów w nocy? 

Miles podniósł szybko wzrok, a błękit jego rozszerzonych oczu był porażająco jasny. 

Chyba musiał to zrobić. Ale, na Boga, po co? Był zmęczony po całym długim dniu. 

Nie widzę powodu, żeby się miał zrywać przed świtem. Mówiłeś, że dopiero przed godziną 

wydobyłeś go z Sevem? 

Ja  go  wyciągnąłem  -  powiedział  Cadfael  z  ciemnego  kąta  kaplicy.  -  Ale  leżał  tam 

dłużej niż godzinę. Według mnie od przedświtu. Trudno powiedzieć, jak długo. 

I  zauważcie,  że  ma  rozbitą  głowę!  -  Szerokie  niskie  czoło  było  już  suche  poza 

mokrymi włosami. Skóra podwinęła się, odsłaniając wilgotną ranę. - Jesteś pewien, bracie, że 

utonął? 

Całkiem pewien. Nie wiadomo, jak go trafił ten cios, ale na pewno stało się to, zanim 

wpadł do wody. Ty więc nam nie powiesz nic, co by mogło pomóc? 

Chciałbym  - odrzekł  Miles z powagą.  - Nie dostrzegłem w nim żadnej  zmiany i  nie 

powiedział mi nic, co by mogło rzucić jakieś światło. To dla mnie niejasna sprawa. - Spojrzał 

niepewnie  ponad  ciałem  na  Hugona.  -  Czy  mogę  go  zabrać  do  domu?  Muszę  najpierw 

pomówić z jego matką, ale chciałaby mieć go w domu. 

Naturalnie  -  zgodził  się  Hugo  z  rezygnacją.  -  Tak,  możesz  go  zabrać,  kiedy  chcesz. 

Trzeba ci pomocy? 

Nie, panie mój, zrobimy wszystko sami. Sprowadzę wózek i przyzwoite przykrycie. I 

dziękuję, tobie i temu domowi, że zatroszczyliście się o niego. 

Wrócił  po  godzinie  i  wyglądał  na  zmęczonego  po  ciężkiej  próbie,  jaką  było 

przekazanie  złej  nowiny  wdowie,  teraz  także  bezdzietnej.  Dwóch  jego  ludzi  od  krosien 

przyszło za nim z prostym ręcznym wózkiem do przewozu towarów i czekało milczących i 

posępnych na wielkim dziedzińcu, dopóki brat Cadfael nie przyszedł, by ich zaprowadzić do 

kaplicy  pogrzebowej.  Wynieśli  ciało  Bertreda  w  świetle  wczesnego  wieczoru,  położyli  na 

wozie na rozścielonej paproci i przykryli starannie, zasłaniając od spojrzeń. Jeszcze się tym 

zajmowali, gdy Miles zwrócił się do Cadfaela i zapytał po prostu: 

A  jego  ubranie?  Powinna  dostać  wszystkie  jego  rzeczy.  Słaba  to  pociecha,  ale  ona 

background image

chyba chciałaby je mieć. I będzie jej trzeba wszystkiego, biedaczce, chociaż dopilnuję, żeby o 

nią zadbano, i Judyta także... kiedy się znajdzie. Jeśli... - Jego myśli zdawały się krążyć wokół 

najgorszego. 

Zapomniałem - przyznał Cadfael, któremu wcześniej nie przekazano ubrania zdjętego 

z ciała Bertreda. - Zaczekajcie, przyniosę je. 

Zapomniane  mokre  ubrania  odłożone  na  bok  w  kaplicy  były  zwinięte  na  tyle 

porządnie, na ile pozwalał pośpiech i ich żałosny stan, i ociekały stopniowo tam, gdzie leżały. 

Fałdy płaszcza, koszuli i spodni z samodziału zaczynały już wysychać. Cadfael wziął ubranie 

w jedną rękę, a stojące Obok buty w drugą i wyniósł na dziedziniec, gdzie Miles owijał derką 

stopy  Bertreda.  Młody  człowiek  odwrócił  się,  by  przyjąć  zawiniątko,  a  podczas 

przekazywania go, gdy Miles chował ubranie pod derką, wózek przechylił się i stojące z tyłu 

buty spadły na bruk. 

Cadfael schylił się, by je podnieść i postawić na miejscu. To był pierwszy raz, kiedy 

naprawdę  na  nie  spojrzał,  a  dziedziniec  zalewało  jasne  światło.  Zamarł  w  połowie  ruchu  z 

butem w każdej dłoni i powoli odwrócił lewy, by przyjrzeć się podeszwie. Patrzył tak długo, 

że  gdy  wreszcie  podniósł  wzrok,  ujrzał  Milesa  wpatrującego  się  weń  z  otwartymi  ustami  i 

głową przechyloną jak u psa gończego, który stracił ślad. 

Chyba  lepiej  będzie  -  powiedział  Cadfael  z  zastanowieniem  -  jeśli  opuszczę  opata  i 

pójdę z tobą do miasta. Muszę jeszcze raz pomówić z szeryfem. 

Z  zamku  do  domu  na  Maerdolhead  nie  było  daleko  i  chłopiec  posłany  po  Hugona 

sprowadził go po kwadransie, klnącego po cichu na odciąganie go od zajęć, ale pogodzonego 

z tym i zaciekawionego, bo Cadfael nie wzywałby go tak pilnie bez ważnego powodu. 

W  hallu  pani  Agata  w  asyście  zapłakanej  Branwen  lamentowała  potoczyście  nad 

lawiną  nieszczęść,  która  spadła  na  dom  Vestierów.  W  kuchni  rozpaczała  po  stracie  syna 

pogrążona w smutku Alison, a prządki tworzyły chór do jej żałobnej pieśni. W tkalni jednak, 

gdzie  na  roboczym  stole  złożono  przystrojone  ciało  Bertreda  czekające  na  wizytę  Marcina 

Bellecota, stolarza z Wyle, panowała cisza, mimo że trzech obecnych rozmawiało półgłosem. 

Nie ma cienia wątpliwości - mówił Cadfael, unosząc odwrócony but do lampki, którą 

jedna z dziewcząt postawiła u szczytu stołu. Światło na zewnątrz było niewiele słabsze niż po 

południu,  ale  połowa  okien  warsztatu  została  zasłonięta  okiennicami,  skoro  krosna  nie 

pracowały. - To jest but, który zostawił ślad pod winoroślą Nialla, a nosił go człowiek, który 

chciał zrąbać krzak róży i zabił brata Eluryka. Sam robiłem odlew odcisku i wiem, że się nie 

mylę, ale przyniosłem go ze sobą. Zobaczycie, że pasuje doskonale. 

Wierzę  ci  na  słowo  -  rzekł  Hugo,  ale  jako  ktoś,  kto  musi  sprawdzić  każdy  dowód, 

background image

wziął  but  i  woskowy  odlew  i  poszedł  z  nimi  do  wejścia,  żeby  je  porównać.  -  Nie  ma 

wątpliwości.  -  Pasowały  do  siebie  jak  pieczęć  i  matryca.  Był  tam  ślad  zużycia  obcasa  od 

zewnątrz i wielkiego palca od wewnątrz, i poprzeczne pęknięcie podeszwy. - Wygląda na to 

powiedział  Hugo  że  Sevem  oszczędziła  nam  kosztów  procesu,  a  jemu  gorszego  losu  niż 

utonięcie. 

Miles  stał  nieco  z  boku  i  teraz  spoglądał  po  twarzach  z  tym  samym  tłumionym 

zdziwieniem,  z  którym  pochylał  się  nad  ciałem  Bertreda  w  kaplicy  pogrzebowej.  Nie 

rozumiem  -  powiedział  w  końcu  niepewnie.  -  Powiadacie,  że  to  Bertred  wszedł  do  ogrodu 

brązownika,  żeby  zniszczyć  krzak  róży  Judyty?  I  zabił...  -  I  znów  to  kręcenie  głową, 

energicznie,  a  nawet  gwałtownie  próbujące  odrzucić  niemiłe  myśli.  Tak  byk  stara  się 

strząsnąć psa, który go trzyma za czułe nozdrza. I z niewielkim powodzeniem, bo powoli to 

przekonanie  zaczynało  penetrować  jego  umysł,  sądząc  po  złagodnieniu  rysów  twarzy, 

końcowym  zrezygnowanym  spokoju  i  błysku  budzącej  się  ciekawości.  Miles  miał  bardzo 

wyraziste oblicze;  Cadfael  mógł  śledzić każdą zmianę jego nastroju.  -  Dlaczego właśnie on 

miałby zrobić coś takiego? - Mówił powoli, ale tak, jakby własny rozum już mu podpowiadał 

odpowiedzi. 

Nie  planował  zabójstwa,  najpewniej  -  odpowiedział  rozsądnie  Hugo.  -  Ale  co  do 

rąbania krzaka, to ty sam podałeś nam powód, dla którego ktoś mógłby się na to poważyć. 

Ale co by to dało Bertredowi? Wszystko to zostało zrobione, żeby przeszkodzić mojej 

kuzynce w odbiorze daniny. Co mu z tego? On nie miał żadnych praw. - Ale tu Miles znowu 

się  zastanowił.  -  Nie  wiem,  to  się  zdaje  daleko  sięgać.  Tak,  mówiłem,  że  to  on  sobie 

wyobrażał, iż ma u niej jakieś szanse. Za dużo sobie pozwalał, czasami, miał o sobie dobre 

mniemanie.  Mógł  nawet  wierzyć,  że  może  zdobyć  jej  względy,  takie  rzeczy  się  zdarzały. 

Cóż... nie da się zaprzeczyć, jeśli miał takie ambitne plany, a dom na Podgrodziu był połową 

jej majątku, wartą próby odzyskania. 

Jak mogli pomyśleć wszyscy jej zalotnicy  - zauważył Hugo - nie tylko Bertred. Czy 

tutaj sypiał? 

Tak, tu. 

Zatem mógł wchodzić i wychodzić wedle woli, w nocy czy w dzień, nie niepokojąc 

nikogo. 

No cóż, mógł. Wygląda na to, że tak zrobił zeszłej nocy, bo nikt z nas nic nie słyszał. 

Przyjmując,  że  mamy  teraz  dowód  łączący  go  ze  śmiercią  brata  Eluryka  -  mówił 

Hugo, marszcząc brwi - nadal plączemy się, kiedy przychodzi do zniknięcia pani Perle. Nie 

ma  nic,  co  by  wskazywało  na  jego  związek  z  tą  sprawą,  więc  trzeba  znaleźć  drugiego 

background image

złoczyńcę.  Bertred  należał  do  naszych  najgorliwszych  pomocników  w  jej  poszukiwaniu. 

Chyba by nie trwonił tyle energii, gdyby wiedział, gdzie ona jest, chociaż pokaz gorliwości 

mógł być pożądany. 

Panie mój - powiedział Miles powoli. - Nigdy bym nie uwierzył w taką nieszczerość 

Bertreda, ale daliście mi poznać jego winę na tyle, że muszę pójść dalej. To dziwne, bo jego 

własna matka wyznała nam  wszystkim,  kiedy  go przynieśliśmy do domu, co jej powiedział 

zeszłego  wieczoru.  Możesz  sam  ją  spytać,  panie  mój,  a  na  pewno  ci  to  przekaże  tak,  jak 

powtórzyła nam. Wolałbym nie być pośrednikiem, żeby niczego nie przeinaczyć. Jeśli to ma 

jakieś znaczenie, niech ona to powie, nie ja. 

Wdowa, opuchnięta od łez i  otoczona pocieszycielkami,  istotnie nie szczędziła słów 

między  wybuchami  płaczu  i  nie  miała  nic  przeciw  ciągnięciu  dalej  swej  żałobnej  pieśni  na 

użytek szeryfa, kiedy odesłał na krótką chwilę jej towarzyszki, żeby mieć tę pogrążoną w żalu 

kobietę dla siebie. 

Dobrym synem był zawsze dla mnie, dobrym pracownikiem dla swej pani i dobrze się 

jej zasłużył, a ona źle o nim nie myślała. Ale miał wielkie plany, jak jego ojciec przed nim, i 

dokąd go zaprowadziły? Jak bym się czuła, mówi do mnie wczoraj wieczór, jak bym się czuła 

jako ktoś więcej niż sługa w tym domu, jako pani, której miejsce jest w sali, nie w kuchni? 

Poczekaj  tylko  dzień,  dwa,  mówi,  a  zobaczysz.  Zamierzam  zmienić  swoją  fortunę  i  twoją. 

Nikt  nie  wie,  mówi,  tego,  oczym  ja  się  dowiedziałem.  Jeśli  wiesz,  jak  to  zrobić, 

powiedziałam, czemu nie zdradzisz? Żeby stracić zasługę?, mówi. Nie, zostaw to mnie. 

A czy coś wspominał o tym, co chce robić w nocy? - spytał Hugo, wstawiając płynnie 

swe  pytanie  w  pierwszą  część  jej  wyznań,  kiedy  nabierała  tchu.  Że  musi  wyjść,  jak  znowu 

będzie ciemno, ale nie chciał powiedzieć, gdzie ani czemu, ani w czym rzecz. Czekaj do jutra, 

mówi, a dziś wieczór ani słowa nikomu. Ale to teraz już nic nie znaczy. Mówić czy milczeć, 

nic  mu  już  z  tego  nie  przyjdzie.  A  ty  nie  pchaj  głowy  w  kłopoty,  mówiłam  mu.  Nocne 

wyprawy są ryzykowne. Potok jej słów bynajmniej się nie skończył, ale ich treść zaczęła się 

powtarzać,  bo  powiedziała  wszystko,  co  było  jej  wiadome.  Pozostawili  ją  opiece  kobiet  z 

malejącą goryczą jej żalu, który rozpływał się w wyczerpaniu. Miles zapewniał ich z powagą, 

gdy  opuszczali  posiadłość,  że  dom  Vestierów  nie  zostawia  nikogo  ze  swoich  starych 

służących bez środków do godnego życia. Alison była zabezpieczona. 

 

background image

Rozdział dziesiąty

 

 

Chodź ze mną - powiedział Hugo, ruszając szybkim krokiem ku wysokiemu krzyżowi 

na  wzgórzu  i  odwracając  się  z  pewną  ulgą  od  strapionego  domu  przy  sklepie  sukiennika.  - 

Skoro  masz  pozwolenie  na  wyjście,  możesz  równie  dobrze  towarzyszyć  mi  w  wyprawie, 

którą niedawno opóźniłeś. Już wychodziłem z miejskiej bramy, kiedy przybył twój posłaniec, 

a Will wybiegł za mną z krzykiem, że jestem potrzebny u Vestierów. Posłałem go przodem z 

paroma ludźmi. Jest tam na miejscu, na dole, ale rad bym tego dopilnować. 

Dokąd idziemy? - spytał Cadfael, dołączając chętnie do przyjaciela w drodze w górę 

ulicy. 

Pogadać  ze  stróżem  folusznika.  To  jedyne  miejsce  poza  murami,  gdzie  mógł  być 

nawet w nocy czuwający świadek i pies, by mu dać znać, że ktoś się skrada w pobliżu. Gdyby 

ten  robotnik  jakimś  sposobem  wpadł  do  wody  po  tej  stronie  rzeki,  warsztaty  i  magazyn  są 

tylko  mały  kawałek  w  górę  od  miejsca,  gdzie  go  znalazłeś.  Stróż  mógł  coś  słyszeć.  A  po 

drodze  powiedz  mi,  co  myślisz  o  tym  wszystkim,  o  nocnych  sprawach  Bertreda  i  fortunie, 

którą zamierzał zrobić. 

Bo  wiedział  o  czymś,  o  czym  nikt  inny  nie  miał  pojęcia,  hmmm!  Jeśli  o  to  chodzi, 

zauważyłem,  że  został  z  tyłu,  kiedy  twoi  ludzie  odeszli  z  pomostu  wczoraj  po  południu. 

Pozwolił wam się oddalić, a potem zniknął między drzewami. Przyszedł późno na wieczerzę, 

oświadczył  matce,  że  powinna  być  w  domu  panią,  nie  kucharką,  i  wyszedł  znowu,  żeby 

zrobić,  jak  powiedział.  A  według  Milesa  on  nie  tylko  czuł  sympatię  do  swej  pani,  ale  był 

pewny, że nie ma powodu, żeby nie czuła sympatii do niego. 

A jak ją przekonać? - spytał Hugo z krzywym uśmiechem. - Poprzez porwanie, siłą? 

Czy przez rycerskie przyjście na ratunek? 

Albo przez jedno i drugie - rzekł Cadfael. 

Teraz mnie naprawdę zaciekawiasz! Ten, kto ukrył, może i znaleźć! Gdyby ta pani nie 

wiedziała, kto ją porwał - bo Bertred mógł łatwo znaleźć łajdaków chętnych do zrobienia tej 

roboty  dla  kogoś  bogatego  -  któż  lepiej  by  się  nadawał  do  jej  ratowania?  Nawet  jeśli 

wdzięczność nie okazałaby się tak wielka, by skłonić ją do małżeństwa z nim, z pewnością 

nie byłby stratny. 

To może być wyjaśnienie - przyznał Cadfael. - I przemawia za nim to, że dziewczyna, 

Branwen, wypaplała w kuchni, co jej pani zamierza, jak nam powiedziano. A Bertred jadł w 

kuchni,  więc  pewnie  to  słyszał.  Kuchnia  miała  wiadomości  o  tym,  o  czym  sala  przyjęć 

background image

dowiedziała się dopiero po jej zaginięciu nazajutrz. Ale są inne możliwości. Że ktoś inny ją 

porwał, a Bertred wykrył, gdzie ona jest. I nie pisnął słowa tobie ani twoim, ale postanowił 

wyratować ją sam. To się wydaje prostsze i mniej nikczemne, jeśli ktoś nie jest tak subtelny, 

by wymyślać zawiłe plany. 

Zapominasz - zauważył posępnie Hugo - że według wszelkich oznak, on już popełnił 

morderstwo,  zamierzone  czy  nie,  ale  jednak  morderstwo.  Mógł  potem  zostać  zmuszony  do 

knucia, aby zatrzeć ślady i osiągnąć przynajmniej niektóre ze swoich celów. 

Nie  zapominam  o  niczym  -  oświadczył  stanowczo  Cadfael.  -  Przyznałem  punkt  na 

korzyść  twojej  wersji.  A  oto  punkt  przeciw  niej:  jeżeli  trzymał  ją  gdzieś  ukrytą  dość 

bezpiecznie,  by  udaremnić  wszystkie  twoje  wysiłki,  czemu  jej  uratowanie  nie  miałoby  dla 

niego być łatwe i proste, bez żadnych potknięć? A przecież ten człowiek nie żyje! Znacznie 

bardziej prawdopodobne jest, że wbrew własnej woli pokrzyżował plany kogoś innego. 

To  prawda!  Chociaż  z  tego,  cę  wiemy,  mógł  ponieść  śmierć  w  wyniku  zwykłego 

nieszczęśliwego  wypadku.  Prawda,  że  mogło  być  tak  albo  tak.  Jeśli  on  był  zarówno 

porywaczem, jak i mordercą, nie musimy szukać drugiego złoczyńcy, ale niestety wciąż nam 

brak tej pani, a jedyny człowiek mogący nas do niej doprowadzić nie żyje. Jeśli morderca i 

porywacz to dwaj różni ludzie, musimy jeszcze znaleźć zarówno porywacza, jak i porwaną. A 

skoro najpewniejszym motywem uprowadzenia wydaje się przymuszenie jej do małżeństwa, 

trzeba  mieć  nadzieję  i  wierzyć,  że  ona  żyje  i  że  w  końcu  on  ją  musi  zwolnić.  Chociaż 

wolałbym raczej ubiec go i samemu ją wyrwać z jego rąk. 

Pokonali grzbiet wzgórza przy  wysokim  krzyżu  i  kroczyli teraz w dół, obok nasypu 

prowadzącego do zamkowej bramy, pod wysokimi obwarowaniami, dopóki mury miejski po 

lewej  i  zamkowy  po  prawej  nie  spotkały  się  przy  niskiej  wieży,  pod  którą  przechodził 

gościniec. Kiedy minęli tę bramę, otworzyła się przed nimi droga, obrzeżona tylko na krótkim 

odcinku  przez  domki  i  ogrody.  Hugo  skręcił  w  prawo  zaraz  za  głęboką  suchą  fosą  zamku, 

zanim zaczęły się zabudowania, i ruszył w dół ku rzece, a Cadfael statecznie podążył za nim. 

Rozciągalnia  Godfryda  Folusznika  stała  pusta,  bo  tkaniny  właśnie  zdjęto  z  ram  i 

zwinięto do wykończenia. Większość jego robotników już zakończyła pracę, a kilku ostatnich 

zwlekało z pójściem do domu, by przyjrzeć się ludziom szeryfa i przysłuchać ich rozmowom. 

Grupka osób zebrała się na skraju rozciągalni, między farbiarnią a składem wełny. Był wśród 

nich  sam  Godfryd  Folusznik,  przebrany  w  robocze  ubranie,  bo  bynajmniej  nie  unikał 

brudzenia  sobie  rąk  wraz  ze  swymi  ludźmi,  a  nawet  szczycił  się  tym,  że  potrafi  zrobić 

wszystko, czego żąda od nich, równie dobrze albo i lepiej. Był też stróż, krępy i krzepki chłop 

po pięćdziesiątce, ze swoim mastyfem na smyczy, Will Warden, najstarszy sierżant Hugona, 

background image

brodaty i tęgi, i dwaj ludzie z garnizonu czuwający o kilka kroków dalej. Na widok Hugona 

schodzącego długimi krokami po pochyłej łące Warden przerwał rozmowę, aby go powitać. 

Panie mój, ten oto stróż mówi, że był dziś w nocy alarm, a pies szczekał. 

Stróż sam zabrał głos, świadomy wypełnienia obowiązku jak należy. 

Panie mój, jakiś złodziej, kanalia, pojawił się tu dziś, dobrze po północy, wspinając się 

do  włazu  za  składem  pana  Hynde’a.  Nie,  żebym  wtedy  wiedział,  że  zaszedł  tak  daleko,  bo 

kiedy  ten  tu  pies  dał  głos  i  wyszliśmy,  usłyszałem  go,  jak  ucieka  do  rzeki.  Zabiegłem  mu 

drogę, ale był szybszy i tylko raz go zdzieliłem,  kiedy mnie mijał. Pewnie mu nie zrobiłem 

szkody, bo szybko był na brzegu i w wodzie. Słyszałem plusk, kiedy wskoczył, odwołałem 

psa  i  poszedłem  zobaczyć,  czy  dostał  się  do  składu.  Ale  nie  było  widać  żadnych  śladów  w 

nocy i pomyślałem, że on musi być już daleko i nie warto robić zamieszania. Nie wiedziałem 

do teraz, że to jego wyrzuciło martwego na drugi brzeg. Tego nigdy nie chciałem. 

To  nie  twoje  dzieło  -  rzekł  Hugo.  -  Twój  cios  nie  wyrządził  mu  wielkiej  szkody. 

Utonął, próbując przepłynąć rzekę. 

Ale, panie mój, jest coś więcej. Kiedy rozejrzałem się wkoło składu przy świetle dnia 

dziś rano, znalazłem te rzeczy leżące w trawie pod włazem. Dałem je twojemu sierżantowi. 

Will  Warden  trzymał  je,  pokazując  w  wymownym  milczeniu  długie  dłuto  i 

zakrzywiony młotek. - A podokiennik pod włazem zerwał się na jednym końcu z gwoździ i 

zwisa w dół. Na pewno usiadł na nim, żeby wyłamać okiennice i dostać się do wełny. Rok 

temu, kiedy strzyża była w środku, złodzieje weszli i ukradli parę bali. Stary William Hynde o 

mało się nie wściekł. Chodź i zobacz, panie mój. 

Cadfael szedł za nimi powoli, zamyślony, kiedy obchodzili wielki skład od tyłu, gdzie 

okiennice  włazu  wciąż  były  solidnie  zamocowane,  chociaż  tęga  belka  pod  nimi  zwisała 

pionowo ze ściany, a w miejscach, gdzie została wyrwana z mocujących ją gwoździ, drewno 

było spróchniałe i ustępowało przy dotknięciu. 

Zerwało się pod jego ciężarem - powiedział stróż, zerkając w górę. - To jego upadek 

słyszał  pies. A te narzędzia spadły z nim razem,  ale nie miał  czasu ich podnieść,  bo gdyby 

zwlekał  chwilę,  już  byśmy  go  mieli.  Ale  to  dobry  dowód,  że  chciał  się  włamać  i  kraść.  A 

najlepsze  jest  -  mówił  stróż,  kręcąc  głową  nad  głupotą  złodzieja  -  że  gdyby  się  przedostał 

przez ten właz, nie wyniósłby żadnej wełny. 

Nie? - spytał szybko Hugo, spoglądając na tamtego z zaskoczeniem. - Czemu? Co by 

go powstrzymało? 

Tam  są  drugie  zamknięte  drzwi,  panie  mój,  między  nim  a  tym,  po  co  przyszedł. 

Możesz nie wiedzieć o tym, bo i skąd. Pisarz Williama Hynde’a miał w tym pokoiku na górze 

background image

swój kantor, dopóki tamci złodzieje nie włamali się tamtędy. Wtedy jeszcze handlarz wełną 

kupował  tutaj  towar,  żeby  go  wywieźć  za  morze,  ale  stary  Hynde  uznał,  że  lepiej  będzie 

zaprosić go do domu i zyskać na tym. A kiedy przeniósł wszystkie interesy, stary kantor był 

niepotrzebny.  Kazał  zamknąć  i  zaryglować  drzwi  przed  złodziejami.  Gdyby  ten  łajdak  tam 

wszedł, nic by mu z tego nie przyszło. 

Hugo patrzył i zastanawiał się, i gryzł wargę z powątpiewaniem. 

Ten  łajdak,  mój  przyjacielu,  sam  był  z  wełnianej  branży  i  znał  to  miejsce  bardzo 

dobrze. Zabierał stąd wełnę dla Vestie - rów i nieraz tu wchodził i wychodził. Jak mógłby nie 

wiedzieć  o  zamkniętym  kantorze?  A  mój  zastępca  kazał  otworzyć  górę  dwa  dni  temu  i 

widział piętro pełne bel aż do samych schodów. Jeśli tam są drzwi, to przywalone wełną. 

Tak  jest,  panie  mój.  Czemu  nie?  Chyba  żywa  dusza  nie  przeszła  przez  te  drzwi,  od 

kiedy je zamknięto. Tam nic nie ma. 

„Teraz nie ma”, pomyślał Cadfael. „Może jednak było tam coś  - ktoś! - nie dawniej 

niż  wczoraj?  Zdaje  się,  że  Bertred  tak  myślał,  chociaż  mógł  się  oczywiście  mylić.  Musiał 

wiedzieć  o  tym  opuszczonym  pokoju,  mógł  pomyśleć,  że  warto  sprawdzić  na  wszelki 

wypadek, bez specjalnego powodu. Jeśli tak, drogo go to kosztowało. Wszystkie te marzenia 

o poprawie fortuny, o rycerskim przyjściu na pomoc, o skorzystaniu z kobiecej wdzięczności, 

o postępowaniu krok po kroku z ujmującą troską, wszystko to zdruzgotane, porwane z prądem 

Sevem. Czy naprawdę wiedział coś, o czym nie miał pojęcia nikt inny, czy tylko mówił o tym 

ukrytym pokoju jako o możliwości?” 

Will - rzekł Hugo - poślij kogoś do domu Hynde’a poproś go, albo jego syna, żeby tu 

zszedł  i  przyniósł  klucze.  Wszystkie  klucze!  Czas,  bym  sam  się  rozejrzał.  Powinienem  to 

zrobić wcześniej. 

To  jednak  nie  William  Hynde  ani  jego  syn  Wiwian  schodził  w  dół  z  sierżantem  po 

jakichś  dziesięciu  lub  piętnastu  minutach  oczekiwania.  Był  to  któryś  z  zaufanych  sług, 

odziany w samodział i skórę, wysoki, z zuchwałą twarzą, muskularny chłop po trzydziestce z 

krótko  przystrzyżoną  brodą  okalającą  szerokie  usta  i  wystający  podbródek,  noszący  się  z 

wyszukaną elegancją jakiegoś normańskiego panicza, choć budowę miał saksońską, a włosy 

jasnorude.  Skłonił  się  grzecznie  przed  Hugonem  i  wyprostował,  żeby  się  z  nim  zmierzyć 

wzrokiem. Oczy miał jasne jak lód z połyskującym w nich nordyckim odcieniem błękitu. 

Panie mój, moja pani przysyła ci to i poleca moje usługi. 

Miał w ręku pokaźny pęk kluczy na wielkim pierścieniu. Mówił głośno, z zuchwałą 

nutą  w  głosie,  chociaż  zachowywał  się  grzecznie.  -  Mój  pan  jest  od  wczoraj  przy  swoich 

stadach  w  Forton,  a  młody  pan  wyjechał  tam  dziś  do  pomocy,  ale  wróci  jutro,  gdybyś  go 

background image

potrzebował. Zechciej mną rozporządzać. Jestem do usług. 

Widziałem  cię  w  mieście  -  powiedział  Hugo,  przyglądając  mu  się  z  niedbałym 

zainteresowaniem. - Jesteś więc w służbie Hynde’a. Jak cię zwą? 

Gunnar, panie mój. 

I powierza ci swoje klucze. Cóż, Gunnarze, otwórz nam te drzwi. Chcę zobaczyć, co 

jest  w  środku.  -  A  gdy  tamten  odwrócił  się  ochoczo,  dodał:  -  Kiedy  spodziewacie  się 

przybycia barki, skoro pan Hynde znajduje czas, by jechać osobiście do stada? 

Przed końcem miesiąca, panie mój, ale kupiec daje znać z Worcester. Wiozą strzyżę 

wodą  do  Bristolu,  a  stamtąd  lądem  do  Southampton  na  statek,  bo  to  skraca  długą  drogę 

dookoła.  Mówią,  że  to  trudna  przeprawa,  dookoła  południowozachodniego  krańca  wyspy.  - 

Rozprawiając  tak,  zdejmował  dwie  masywne  kłódki  z  rygla  na  drzwiach  składu  i  otwierał 

szeroko oba ich skrzydła, by wpuścić światło na pozamiataną, nieco podniesioną podłogę z 

desek,  na  której  składowano  wełnę  niższej  jakości.  Ten  poziom  był  teraz  pusty.  Po  lewej 

stronie za drzwiami drabiniaste schody prowadziły przez szeroką, otwartą klapę na piętro. 

Jesteś  dobrze  poinformowany  o  interesach  pana  Hyn  -  de’a,  Gunnarze  -  zauważył 

uprzejmie Hugo, przekraczając próg. 

Ufa mi. Raz odbyłem podróż barką do Bristolu, kiedy mieli rannego i brakowało im 

ludzi. Zechcesz wejść na górę, panie? Czy mogę poprowadzić? 

Cadfael pomyślał, że ten Gunnar to bardzo pewna siebie wymowna osobistość, wzór 

inteligentnego  i  zaufanego  sługi  domu  handlowego,  dającego  sobie  radę  w  podróży  i 

doświadczonego.  Jego  postawa,  zachowanie  i  wygląd  świadczyły  o  nordyckich  przodkach. 

Duńczycy nie dotarli w tym hrabstwie dalej na południe niż do Brigge, ale pozostawili kilku 

swoich,  kiedy  się  wycofywali.  Cadfael  szedł  za  nimi  bez  pośpiechu,  kiedy  wchodzili  po 

drabiniastych schodach na piętro. Tu światło było przyćmione, dochodziło z szerokich drzwi 

na  dole,  ale  wystarczało,  by  ukazać  ułożone  w  stosach  bele  zapełniające  całą  szerokość 

składu. 

Przydałoby się więcej światła - rzekł Hugo. 

Zaczekaj,  panie  mój,  a  otworzę.  -  I  Gunnar  bez  ceremonii  chwycił  jedną  belę  ze 

środka, wyciągnął ją i odłożył, a potem jeszcze kilka, aż odsłonił mocne deski wąskich drzwi. 

Potrząsnął  z  brzękiem  swym  pękiem  kluczy,  wybrał  jeden  i  wsunął  go  w  zamek.  Dwie 

żelazne  sztaby  umacniające  dodatkowo  drzwi  zgrzytnęły  rdzą,  gdy  je  wyciągał  z  obejm. 

Klucz skrzypnął przy obracaniu. - Nie były jakiś czas używane - powiedział wesoło Gunnar. - 

Nie zaszkodzi wpuścić trochę powietrza. 

Drzwi  otwierały  się  do  wewnątrz.  Popchnął  je  i  ruszył  wprost  do  zamkniętego 

background image

okiennicami włazu. Łomocąc zasuwami, zluzował okiennice i pchnął je, otwierając na oścież, 

by wpuścić ukośne światło słońca. - Uwaga na kurz, panie mój - ostrzegł usłużnie i odsunął 

się  na  bok,  by  dać  im  obejrzeć  wąski  pokój.  Podnoszący  się  wietrzyk  poruszał  pasmami 

pajęczyn na ościeżnicy włazu. 

Mała,  pusta  przestrzeń,  jakaś  stara  ława  pod  ścianą,  stosik  szmat,  wełny,  kawałków 

pergaminu,  drewna  i  jakichś  nierozpoznawalnych  śmieci  zepchniętych  w  kąt,  duży  dzban  z 

wyszczerbionym brzegiem, starożytny krzywy stół, a wszystko w smutku i pyle opuszczenia, 

jak to w miejscu nieużywanym od dwóch lat, a od roku zamkniętym i zapomnianym. 

Kiedyś wszedł tędy złodziej - powiedział beztrosko Gunnar. - Drugi raz mu się to nie 

uda. Muszę jednak wszystko zabezpieczyć, zanim odejdę, bo mój pan uszy mi urwie, gdybym 

zapomniał zasunąć wszystkie rygle i zamknąć wszystkie zaniki. 

Był  tu  zeszłej  nocy  złodziej,  co  chciał  tędy  wejść  -  rzucił  niedbale  Hugo.  -  Nie 

mówiono ci? 

Gunnar odwrócił się do niego z twarzą pełną szczerego zdziwienia. 

Złodziej? Zeszłej nocy? Nic o tym nie słyszałem i pani także. Kto tak mówi? 

Spytaj  stróża  na  dole,  on  ci  powie.  Niejaki  Bertred,  tkacz  od  pani  Perle.  Popatrz  na 

parapet, Gunnarze, a zobaczysz, że się pod nim zarwał. Pies pogonił go do rzeki mówił Hugo, 

rozglądając się w zadumie, ale świadomy wyrazu twarzy Gunnara. - Utonął. 

Milczenie,  które  zapadło,  było  krótkie,  ale  głębokie.  Gunnar  stał  niemy,  z 

wytrzeszczonymi  oczami,  a  cała  jego  beztroska  pewność  siebie  zastygła  w  kamiennej 

powadze. 

Nic  nie  słyszałeś?  -  dziwił  się  Hugo,  utkwiwszy  wzrok  w  zakurzonej  podłodze,  na 

której żwawe przejście Gunnara pozostawiło jedyny dostrzegalny ślad stóp między drzwiami 

a włazem. 

Nie, panie mój, nic.  - Donośny, pewny siebie  głos stał się napięty, czujny  i  cichy.  - 

Znałem tego człowieka. Po cóż by miał kraść wełnę? Dobrze mu się powodzi, powodziło... 

Nie żyje? 

Utonął, Gunnarze. Tak. 

Słodki Jezu, przyjmij jego duszę! - mówił Gunnar powoli i cicho, raczej do siebie niż 

do nich. - Znałem go. Grałem z nim w kości. Bóg wie, że ani ja, ani nikt, kogo znam, nie miał 

nic Bertredowi za złe i nie życzył mu źle. 

Znowu  zapadło  milczenie.  Było  tak,  jakby  Gunnar  opuścił  ich  i  przeniósł  się  gdzie 

indziej.  Błękitne  jak  lód  oczy  stały  się  nieprzejrzyste,  jakby  zasłonił  je  okiennicami  albo 

zwrócił ich spojrzenie raczej do wewnątrz niż na zewnątrz. Po kilku chwilach poruszył się i 

background image

spytał spokojnym tonem: 

Czy już skończyłeś, panie mój? Mogę zamykać? 

Możesz - odrzekł Hugo równie krótko. - Skończyłem. 

W drodze powrotnej do miasta przez zamkową bramę obaj byli milczący i zamyśleni, 

dopóki Hugo nie powiedział nagle: 

Jeśli ona była kiedyś w tej zakurzonej dziurze, ktoś zrobił świetną robotę, zacierając 

wszelkie ślady. 

Bertred  myślał,  że  była  -  odrzekł  Cadfael.  -  Chociaż  Bertred  mógł  się  mylić.  Z 

pewnością  przyszedł  tu,  by  ją  uwolnić,  chociaż  mógł  zgadywać  i  nie  mieć  racji.  Znał  ten 

pokój wiedział, że mało kto zdaje sobie sprawę z jego istnienia, można go więc było użyć w 

takim  celu.  I  wiedział,  że  młody  Hynde  to  bardzo  prawdopodobny  porywacz,  próżny, 

natarczywy  i  potrzebujący  pieniędzy  na  swoje  lekkie  życie.  Czy  jednak  nie  było  to  tylko 

przypuszczenie? Czy naprawdę odkrył coś, co dawało pewność? 

Choćby  ten  kurz!  -  mówił  Hugo.  -  Ani  śladu  niczyjej  stopy  prócz  Gunnara.  I  ten 

młodzik, ten syn, ten Wiwian, wyjechał rano z miasta, to już wiem, bo Will mi to przekazał. 

Nie  ma  tam  więc  teraz  nikogo  prócz  matki.  A  czy  ona  by  kłamała?  Jeśli  zabrał  gdzieś 

dziewczynę po nocnym alarmie, to chyba nie do matki. Odwiedzę jeszcze raz ten dom, mimo 

wszystko. Myślę, że Bertred liczył na swój dobry los  - ale nie dopisał biedakowi! Nie miał 

szczęścia z różami ani z przyjściem na pomoc. Ni powiódł mu się żaden z jego planów. 

Znowu  zapadło  długie  milczenie,  gdy  wspinali  się  na  tar  sowy  stok  do  bramy  i 

podchodzili ku zamkowi. 

A on nie wiedział! - odezwał się Hugo. - Naprawdę nie wiedział! 

On? O czym? 

Ten  Gunnar.  Miałem  co  do  niego  wątpliwości.  Taki  pewny  siebie  i  lekki  jak  wiatr, 

dopóki  nie  wspomniałem  o  śmierci.  Jestem  pewien,  że  to  była  dla  niego  nowina.  Nie 

zauważyłem tam żadnego udawania. Co powiesz, Cadfaelu? 

Powiem, że to człowiek, który potrafi kłamać w razie potrzeby. Ale wtedy nie kłamał. 

Nawet głos mu się zmienił, nie tylko twarz. Nie, on nie wiedział. Był wstrząśnięty do głębi 

serca. Jeśli miał udział w jakiejś psocie, nie brał pod uwagę śmierci. A tym bardziej śmierci 

Bertreda! 

Dotarli do podjazdu i przystanęli. 

Muszę  wracać  -  powiedział  Cadfael,  patrząc  w  niebo  już  zamglone  z  powodu 

zbliżającego się zmierzchu. - Co więcej możemy dziś zrobić? A co uczynisz jutro? 

background image

Jutro  -  odrzekł  Hugo  z  namysłem  -  każę  sobie  przyprowadzić  Wiwiana  Hynde’a, 

kiedy tylko pokaże się w bramie, zobaczymy, co się da z niego wyciągnąć w sprawie starego 

kantoru  jego  ojca.  Z  tego,  co  o  nim  słyszałem,  łatwiej  będzie  go  nastraszyć  niż  jego 

człowieka. Jeśli nawet jest niewinny i biały jak śnieg, odrobina trwogi mu nie zaszkodzi. 

A czy ogłosisz publicznie - spytał Cadfael - że przynajmniej morderca brata Eluryka 

jest znany? I że nie żyje? 

Nie,  jeszcze  nie.  Może  wcale,  ale  przynajmniej  niech  ta  biedna  kobieta  ma  trochę 

spokoju,  dopóki  nie  pochowa  syna.  Jaki  sens  ma  rozgłaszanie  winy,  kiedy  nie  może  być 

procesu? 

Hugo, zmarszczywszy brwi, przypomniał sobie z pewnym żalem, że Miles był obecny 

przy demonstracji buta w tkalni. – O ile znam czujne uszy i długie języki ze Shrewsbury, to 

nowiny mogą się rozejść do rana bez żadnego działania z mojej  strony.  Być może nie, być 

może  Coliar  powstrzyma  swój  język  ze  względu  na  matkę  Bertreda.  W  każdym  razie  nie 

wygłoszę  żadnego  oficjalnego  oświadczenia,  dopóki  nie  znajdziemy  Judyty  Perle.  A 

znajdziemy, bo musimy. Niech plotkują i snują domysły. Ktoś może się wystraszyć i popełnić 

błąd, na który liczę. 

Opat dowie się o wszystkim, co wiem rzekł Cadfael. 

Więc się dowie, ale on to co innego. On ma prawo, a ty masz obowiązek. Wracaj więc 

do niego  -  powiedział Hugo z westchnieniem  -  a ja zobaczę, czy któremuś  z moich ludzi w 

okolicy  nie  powiodło  się  lepiej  niż  mnie.  z  tą  świadczącą  o  sumienności,  choć  niezbyt 

optymistyczną uwagą się rozstali. Cadfael wrócił do strażnicy spóźniony na nieszpory. Bracia 

byli  w  prezbiterium,  a  nabożeństwo  prawie  się  kończyło.  Wiele  się  wydarzyło  przez  jedno 

krótkie popołudnie. 

Ktoś  tu  na  ciebie  czeka  -  powiedział  furtian,  wyglądając  ze  swej  stróżówki,  gdy 

Cadfael  przekraczał  bramę.  -  Pan  Niall  Brązownik.  Zajdź  tu  do  niego.  Spędziliśmy  razem 

wieczór, ale śpieszno mu w drogę. 

Niall  usłyszał,  kto  przyszedł,  i  wyłonił  się  ze  strażnicy  z  workiem  pod  pachą. 

Wystarczył mu rzut oka na twarz Cadfaela, by wiedzieć, że nie ma on nic do powiedzenia, ale 

mimo wszystko spytał: 

Nic o niej nie wiadomo? 

Nic nowego. Nie, przykro mi to mówić. Wracam właśnie od samego szeryfa, ale bez 

żadnej pociechy. 

Czekałem - rzekł Niall - na jakieś wiadomości. Każdy trop byłby mile widziany. I nic 

nie mogę zrobić! Cóż, na mnie już czas. 

background image

Dokąd idziesz na wieczór? 

Do siostry i jej męża w Pulley, odwiedzić moją małą. Mam zanieść ozdoby rzędu dla 

konia  Mortimera,  chociaż  to  nic  pilnego.  Ale  mała  będzie  na  mnie  czekać.  To  jest  ten 

wieczór, kiedy zawsze do niej przychodzę, chyba że nie mogę się ruszyć. Ale nie zostanę na 

noc.  Wrócę  po  ciemku.  Przynajmniej  przypilnuję  róż,  skoro  nie  mogę  dla  niej  zrobić  nic 

więcej. 

Już zrobiłeś więcej niż my wszyscy - powiedział ponuro Cadfael - bo utrzymałeś ten 

krzew przy życiu. Ona zaś wróci, żeby pojutrze przyjąć wybrany kwiat z twojej dłoni. 

Czy mam tó uważać za obietnicę? - spytał Niall z gorzkim uśmiechem. 

Nie,  za  modlitwę  -  odparł  Cadfael.  -  To  najlepsze,  co  można  zrobić.  Przy  trzech 

milach  marszu  do  Pulley  i  trzech  milach  z  powrotem  masz  dość  czasu  na  całą  litanię.  I 

pamiętaj, czyje to święto mamy pojutrze! Święta Winifreda będzie słuchać, któż jak nie ona? 

Ona sama odepchnęła niemiłego zalotnika i zachowała cnotę, więc nie zapomni o siostrze w 

niedoli. 

Cóż...  lepiej  już  pójdę.  Bóg  z  tobą,  bracie.  -  Niall  zarzucił  na  ramię  worek  z 

ozdobnymi rozetami i sprzączkami uprzęży konia Mortimera i odszedł przez Podgrodzie ku 

drodze  wiodącej  od  mostu  na  południowy  zachód.  Barczysta,  wyprostowana  sylwetka 

krocząca  w  aksamitnym  powietrzu  wieczoru,  ochładzającym  się,  bo  zbliżał  się  zmierzch. 

Cadfael stał, patrząc za nim, póki tamten nie skręcił w bok za młyńskim stawem i nie znikł z 

oczu.  Niall  nie  był  człowiekiem  wielkich  gestów  ani  wielu  słów,  ale  Cadfael  miał  bolesną 

świadomość rozczarowania, które gryzie serce, kiedy nic nie można zrobić w jedynej sprawie, 

jaka ma znaczenie na tym świecie. 

 

 

 

background image

Rozdział jedenasty

 

 

Niall  wyruszył  z  Pulley  w  drogę  powrotną  do  Shrewsbury  nieco  przed  północą. 

Cecylia  chciała  go  zatrzymać,  wskazując  nie  bez  racji,  że  jego  powrót  niczego  nie  zmieni. 

Dopóki  Judyta  pozostaje  nieosiągalna,  nie  nastąpi  nowy  atak  na  krzew  róży,  bo  nie  jest 

potrzebny.  Nikt  nie  wręczy  kwiatu  kobiecie,  która  zaginęła.  Jeśli  ktoś  planował  zerwanie 

kontraktu  i  odzyskanie  domu  na  Podgrodziu,  to  dokonał  już  porwania  i  nie  musi  dalej 

ryzykować. 

Niall niewiele powiedział siostrze o tej sprawie i o swoich uczuciach, ale ona zdawała 

się to wiedzieć instynktownie. Opowieści o Shrewsbury docierały tu złagodzone oddaleniem 

jako  rodzaj  baśni  mało  związanej  z  prawdziwym  życiem.  Realny  był  majątek,  jego  pola, 

robotnicy,  okopany  zagajnik,  z  którego  dzieci  wyganiały  kozy  na  pastwisko,  pług,  woły  i 

otaczający  ich  las.  Dwie  małe  dziewczynki,  słuchające  z  okrągłymi  oczami  rozmów 

dorosłych, musiały myśleć o Judycie Perle jako o jednej z tych zaczarowanych dam z bajek. 

Dwaj  chłopcy  Cecylii,  biegli  we  wszystkich  leśnych  umiejętnościach,  ledwie  dwa  czy  trzy 

razy  w  życiu  widzieli  z  dala  wieże  zamku  w  Shrewsbury.  Trzy  mile  to  niedużo,  ale  dość 

daleko, zwłaszcza jeśli nie musi się ich pokonywać. John Stury chodził do miasta i roże dwa 

razy  do  roku  na  zakupy,  a  przez  resztę  czasu  dworek  był  samowystarczalny.  Niall  miewał 

czasem wrażenie, że musi szybko zabrać córkę do miasta, bo straci ją na zawsze. 

Poszła spać do swego gniazdka na poddaszu z trojgiem innych dzieci na długo przed 

jego  odejściem.  Sam  ją  tam  ułożył,  już  drzemiącą.  Śliczne  stworzenie,  z  jasnym  połyskiem 

złota  w  chmurze  włosów,  jak  u  jej  matki.  Cerę  miała  kremową,  jaśniejącą  w  słońcu  tym 

samym  złocistym  blaskiem.  Potomstwo  Cecylii  było  ciemnorude  po  ojcu,  o  szczupłych 

ciałach  i  ciemnych  oczach.  A  ona  była  krągła,  gładka  i  miła.  Prawie  od  urodzenia  żyła  ze 

swymi kuzynami i trudno ją będzie zabrać. 

Pójdziesz po ciemku - rzekł John, wyglądając na dwór. Zapach lasu był w letnie noce 

korzenny  i  mocny,  ciężki  w  bezwietrznej  ciemności.  -  Księżyc  nie  wzejdzie  jeszcze  przez 

parę godzin. 

Nie szkodzi. Poznałem już nieźle trasę. 

Odprowadzę cię do traktu i wyprawię w drogę  - powiedziała Cecylia.  - Jest ciepło i 

cicho, a nie chce mi się spać. 

Szła obok niego w milczeniu do bramy w palisadzie, a potem przez trawiastą polanę 

aż do skraju drzew, gdzie przystanęli. 

background image

Któregoś dnia - powiedziała, jakby słuchała przedtem jego myśli - zabierzesz od nas 

swoją małą. Powinieneś to zrobić, chociaż będzie nam jej brak. Nie mieszkamy przecież tak 

daleko, żebyś nam jej nie pożyczył od czasu do czasu. Nie powinna tu być zbyt długo, Niallu. 

Miałam  ją  w  darze  i  jestem  za  to  wdzięczna,  ale  ona  jest  twoja.  Twoja  i  Awoty  i  powinna 

dorastać, wiedząc o tym i będąc z tego rada. 

Jest  jeszcze  mała  -  tłumaczył  się  Niall.  -  Nie  chciałbym  jej  kłopotać  zbyt  wcześnie. 

Jest  mała, ale swoje wie. Zaczyna pytać, czemu  zawsze ją zostawiasz, i  zastanawia się, jak 

sobie radzisz sam, kto ci gotuje i pierze. Sądzę, że mógłbyś zabrać ją w odwiedziny i pokazać 

jej, jak żyjesz i co robisz. Jest spragniona tej wiedzy, sam się przekonasz. I chociaż cieszą ją 

zabawy  z  moimi  dziećmi,  nigdy  nie  dzieli  się  z  nimi  tobą.  Zobaczysz,  że  to  prawdziwa 

kobieta - mówiła Cecylia z przekonaniem.  - A najlepsze z wszystkiego, co mógłbyś dla niej 

zrobić,  Niallu,  to  dać  jej  nową  matkę.  Jej  własną,  bez  rywalizujących  o  nią  dzieci.  Bo  jest 

dość bystra, by wiedzieć, mój drogi, że nie jestem jej matką, chociaż ją kocham. 

Niall życzył jej dobrej nocy, nie komentując tego, i ruszył szybkim krokiem między 

drzewa.  Znała  go  na  tyle  dobrze,  by  nie  oczekiwać  niczego  więcej,  i  zawróciła  do  domu, 

kiedy  jej  zniknął  z  oczu,  ze  świadomością,  że  słuchał  i  że  to  go  gryzie.  Przyjdzie  czas,  że 

pomyśli  o  tym.  Życie  córki  szanowanego  rzemieślnika  w  mieście,  z  majątkiem  do 

odziedziczenia i umiejętnościami towarzyskimi  do nabycia, musi się różnić od losu dziecka 

wiejskiego rządcy. Tutaj jej małżeńskich szans trzeba szukać w odmiennej grupie ludzi, a jej 

wychowanie  należy  nakierować  na  prowadzenie  nieco  innego  domu,  z  innym  zakresem 

obowiązków. Bystra ponad wiek dziewczynka może pomyśleć, że ojciec, który opuszcza ją na 

zbyt  długi  czas,  nie  chce  jej  naprawdę,  a  odwiedza  tylko  z  konieczności.  Ale  jest  jeszcze 

bardzo mała, za mała, by ją zabierać, jeśli nie zatroszczy się o nią jakaś kobieta. Gdyby tylko 

mogła  być  jakaś  nadzieja  w  tej  wdowie,  o  której  nic  nie  mówił!  Albo  w  innej  porządnej 

kobiecie z gorącym sercem i chłodną głową, i cierpliwością za dwoje! 

Niall szedł wąską ścieżką między drzewami, w zielono - czamej nocy pełnej woni, a 

głos  siostry  rozbrzmiewał  mu  w  uszach.  Drzewa  rosły  gęsto  i  były  tak  rozwinięte,  że  choć 

poszycie  było  rzadkie,  grunt  pozostawał  ocieniony,  bo  splecione  gałęzie  nad  głową 

przesłaniały  niebo.  Czasem  ścieżka  wychodziła  na  krótko  na  bardziej  otwartą  wysoczyznę, 

gdzie drzewa rzedły i  ukazywały się wrzosowiska. Cały ten rozległy obszar był  północnym 

skrajem  Długiego  Lasu,  gdzie  ludzie  wdzierali  się,  karczując  go,  legalnie  czy  nielegalnie 

ścinając  drzewa,  karmiąc  świnie  żołędziami  i  buczyną.  Ale  nawet  tu  ludzkich  siedzib  było 

bardzo  niewiele.  Dopatrzył  się  ledwie  paru  małych,  chwiejących  się  chat,  zanim  dotarł  do 

osady Brace Meole w połowie drogi do domu. 

background image

Doszedłszy  tu,  Niall  zaczął  rozważać,  czy  nie  byłoby  szybciej  skierować  się  na 

wschód jeszcze przed wioską, na znaną ścieżkę wiodącą do gościńca, jeśli ten trakt przez las 

można  nazwać  gościńcem,  nie  zaś  iść  tą  leśną  dróżką.  Znał  obie  te  trasy.  Ścieżka,  o  której 

myślał, przecinała ukośnie tę, na której się znajdował, kierując się na południowy zachód, a 

tam, gdzie drogi się spotykały, była polanka, jedyne takie miejsce w paśmie gęstszego lasu. 

Zatrzymał  się  na  chwilę,  nadal  niezdecydowany,  i  stanął,  by  się  delektować  budzącym  lęk 

spokojem nocy właśnie wtedy, gdy ten spokój został tajemniczo zakłócony przez jakieś słabe, 

uporczywe dźwięki. W takiej bezwietrznej ciszy każdy dźwięk, choćby słaby, wpadał w ucho. 

Niall  wycofał  się  instynktownie  z  otwartej  przestrzeni  głębiej  pod  osłonę  drzew  i  stał  z 

podniesioną głową i natężonym słuchem, starając się rozpoznać ten hałas. 

Nocne  stworzenia  zawsze  mają  jakieś  swoje  sprawy  w  ciemnościach,  ale  ich 

krzątanina  jest  przyziemna  i  ukradkowa,  i  zamiera,  kiedy  wyczują  człowieka,  bo  każdy 

człowiek  jest  nieprzyjacielem.  Te  dźwięki  rozlegały  się  miarowo,  choć  cicho,  i  stopniowo 

stawały  się  coraz  bliższe.  Od  strony  drogi  zbliżał  się  dziarsko  głuchy  i  mocny,  chociaż 

stłumiony, tętent kopyt w darni i lekki szelest gałązek ocierających się o ruchomą masę. Letni 

przyrost był u szczytu, a drzewa wyciągały swe młode i czułe pędy dość daleko, by wdzierać 

się na ścieżkę. 

Co  robił  jeździec  podążający  tą  drogą  o  tej  porze  i  ciężko  obładowany,  sądząc  po 

kroku i po dźwiękach? Niall pozostał tam, gdzie przystanął, ukryty wśród drzew, ale wyglądał 

na  polankę,  na  której  przez  kontrast  było  dość  światła,  by  rozróżnić  kształty  oraz  odcienie 

szarości  i  czerni.  Bez  księżyca,  z  wysokim  lekkim  woalem  chmur  między  ziemią  a 

gwiazdami,  była  to  noc  stworzona  do  ciemnych  przedsięwzięć.  A  choć  ludzie  bezpańscy 

rzadko ważyli się pojawiać bliżej niż dziesięć mil od Shrewsbury i co najwyżej można było 

trafić  na  kłusownika,  zawsze  jednak  istniała  możliwość  napotkania  złoczyńcy.  I  odkąd  to 

kłusownicy jeżdżą konno? 

Między  ciemnymi  ścianami  lasu  przy  ścieżce  po  prawej  pojawiła  się  jakaś  słaba 

bladość.  Młode  liście  szeleściły  na  szyi  konia  i  ramieniu  jeźdźca.  Koń  był  biały  albo 

jabłkowity,  albo  deresz,  bo  jego  boki  wniosły  na  polankę  własny  migotliwy  blask.  Kształt 

jeźdźca  na  jego  grzbiecie  wydał  się  zrazu  monstrualnie  krępy,  dopóki  jakaś  nierówność 

gruntu nie wprawiła  go  w ruch, który zdradził, że wierzchowiec niesie nie jedną osobę, ale 

dwie.  Z  przodu  mężczyznę,  a  za  nim  kobietę.  Jeden  ciemny  zarys  pozbawiony  szczegółów 

stał się wyraźnie dwoma, choć nadal nie do rozpoznania, gdy koń i jadący na nim przecinali 

ścieżkę i podążali swą ukrytą drogą na południowy zachód. Ukazał się tren długiej sukni,  a 

nawet jaśniejsze punkty tajemniczej bladości w poruszającym się kształcie, dłoń trzymająca 

background image

się  pasa  jeźdźca,  owal  twarzy  spoglądającej  ku  niebu,  bez  kaptura,  który  opadł  na  ramiona 

kobiety. 

Nie  zobaczył  nic  więcej,  a  jednak  ją  poznał.  Może  sprawiło  to  uniesienie  głowy  z 

wielkim  zwojem  włosów,  poruszającej  się  na  tle  nieba  prawie  tak  samo  czarnego,  albo 

wyprostowana postawa i ruch jej ciała, albo też jakaś napięta struna w nim samym, która nie 

mogła  nie  zadźwięczeć  w  jej  obecności.  Ta  jedna  spośród  wszystkich  kobiet  nie  mogła 

przejść obok, nawet po ciemku i nieświadoma jego bliskości, żeby on tego nie wyczuł. 

A co tu robiła Judyta Perle w nocy, trzy dni po zniknięciu, siedząc z tyłu za jeźdźcem 

dążącym na południowy zachód, bez przymusu, ale z własnej woli? 

Stał  tak  długo  znieruchomiały  i  milczący,  że  nocne  stworzonka  przestały  się  go  bać 

albo  o  nim  zapomniały.  Gdzieś  za  polaną,  na  ścieżce,  którą  miał  iść,  coś  szeleściło 

pośpiesznie między jedną kępą poszycia a drugą i poszło na zachód w ciszę bezpieczeństwo. 

Niall ocknął się z odrętwienia i ruszył za stłumionym odgłosem kopyt stąpających po trawie. 

Nie  wierzył  w  to,  co  zobaczył,  ani  nie  rozumiał.  To  nie  mogło  być  tym,  czym  się 

wydawało.  Dokąd dążyła, kim był  jej towarzysz, co zamierzała? To jej tajemnice, ale Niall 

ufał  jej  tak  mocno  i  ślepo,  że  żadna  nocna  wyprawa  nie  mogła  tym  zaufaniem  wstrząsnąć. 

Jedyne, co było pewne, to że znalazł ją, dzięki Bogu, i teraz nie może jej znowu zgubić, i to 

wystarczało. Gdyby go nie potrzebowała, jeśli nie groziłoby jej niebezpieczeństwo, niech tak 

będzie, a on jej nie sprawi kłopotu. Musi jednak iść za nią i trzymać się blisko, żeby wiedzieć, 

że  nic  złego  jej  nie  spotka,  dopóki  całe  to  nocne  interludium  się  nie  skończy,  a  ona  nie 

zostanie  oczyszczona  i  przywrócona  światłu.  Czuł  przekraczające  granice  wytrzymałości 

przekonanie, że jeśli znów ją straci z oczu, będzie stracona na zawsze. 

Wyszedł z ukrycia i przeciął polanę, idąc do ścieżki, którą pojechali. Nie było ryzyka, 

że  ich  zgubi,  bo  gęsty  las  zmuszał  ich  do  trzymania  się  ścieżki,  zwłaszcza  nocą,  a  w  tej 

ciemności  nie  daliby  rady  poruszać  się  szybciej  niż  on.  Pieszy  mógł  ich  wyprzedzić, 

zakładając, że zna te lasy tak jak Niall. Ale jemu wystarczyło, że słyszy odgłosy, które służyły 

mu za przewodnika, i w miarę możliwości trzyma się dość blisko, żeby znaleźć się przy niej 

w chwili zagrożenia. Droga była mu mniej znana niż w okolicy Pulley, a osada pozostała z 

boku na lewo, ale teren wyglądał podobnie i mógł wybierać drogę między drzewami w bok 

od ścieżki, aby posuwać się szybciej niż jeździec. Wkrótce znowu doszły do niego miarowe 

uderzenia kopyt i lekki pobrzęk uzdy, gdy koń podrzucał głową, słysząc może jakiś ruch w 

poszyciu  po  drugiej  stronie  szlaku.  Dwukrotnie  pochwycił  krótki  nagły  dźwięk  dzwonków, 

niczym wezwanie do modlitwy, upewniający go, że jest blisko i że podejdzie szybko w razie 

potrzeby. 

background image

Podążali stale na południowy zachód, w zakamarki Długiego Lasu, gdzie było mniej 

miejsc niezalesionych z kępami wrzosu i odsłoniętymi skałami. Przebyli już więcej niż milę, 

ale jeździec wciąż parł naprzód tym samym ostrożnym krokiem. Zamglone niebo pociemniało 

wraz z gęstniejącą pokrywą chmur. Patrząc w górę, Niall z trudem odróżniał zarysy gałęzi na 

jego  tle.  Szedł  z  rozłożonymi  rękami,  dotykając  drzew,  ale  wciąż  słyszał  posuwającego  się 

konia, a raz przekonał się, że go wyprzedził, raczej wyczuwając, niż widząc ruch na ścieżce 

po prawej. Przystanął, by dać się znów minąć bladej plamie, a potem podjął marsz z większą 

ostrożnością. 

Zatracił  świadomość,  jak  długo  już  trwa  to  ich  nocne  pielgrzymowanie  po  lesie,  ale 

musiała  minąć  godzina,  a  jeśli  jadący  przybywali  z  miasta,  wyruszyli  jeszcze  godzinę 

wcześniej. Nie miał pojęcia, dokąd zmierzają. Nie znał tej części lasów. Musieli być blisko 

źródła  potoku  Meole  i  posuwali  się  w  górę  nurtu.  Z  wyższego  terenu  po  lewej  spływały  w 

poprzek  ścieżki  dwa  lub  trzy  potoczki,  nie  stanowiąc  żadnej  przeszkody,  bo  każdy  można 

było  przejść  suchą  nogą,  przynajmniej  w  lecie.  Strumyczki  dodawały  jeszcze  jeden  cichy 

odgłos, pluskając sennie po kamieniach. Niall uznał, że przeszedł już trzy mile, odkąd ruszył 

śladem jeźdźca. 

Gdzieś  niedaleko  po  prawej  las  zaszeleścił  i  ucichł.  Rytm  chodu  konia  zmienił  się, 

kopyta  sprawdzały  twardsze  podłoże,  gdzie  kamień  wychodził  na  powierzchnię,  a  potem 

cofnęły  się  na  murawę  i  stanęły.  Niall  przesunął  się  bliżej,  przekradając  się  od  drzewa  do 

drzewa. Wydawało się przy lekkim zelżeniu ciemności, że ścieżka rozszerza się w trawiastą 

aleję, gdzie można dostrzec niebo, choćby zachmurzone. Potem zauważył bladość wśród liści. 

Był to koń stojący nieruchomo. Następnie usłyszał po raz pierwszy czyjś głos, męski, syczący 

szept wyraźnie słyszalny w ciszy: 

Powinienem cię dowieźć do bramy. 

Jeździec  zsiadł  już  z  siodła.  W  tej  leśnej  nawie,  gdzie  ciemność  stawała  się  nieco 

mniej nieprzenikniona, widać było ruch na ziemi, ciemniejszy kształt przesuwający się na tle 

bladości konia niczym pasma chmur po księżycu. 

Nie  -  powiedział  głos  Judyty,  chłodny  i  wyraźny.  -  Tego  nie  było  w  umowie.  Nie 

życzę sobie tego. 

Po poruszeniu się konia Niall poznał, kiedy mężczyzna podtrzymał ją przy zsiadaniu. 

Sprzeciwiał się jeszcze, ale bez przekonania. 

Nie mogę cię puścić samej. 

To niedaleko - rzekła. - Nie boję się. 

Pogodził  się  z  odprawą,  bo  koń  znów  poruszył  się  i  tupnął  w  darń,  a  uprząż 

background image

zadzwoniła.  Jeździec  dosiadł  wierzchowca.  Powiedział  coś  jeszcze,  ale  zagłuszył  to  ruch 

konia,  który  obrócił  się  w  lewo  ku  innemu  szlakowi,  prowadzącemu  poprzez  wyżynę  na 

skróty  do  drogi.  Teraz  ważna  była  szybkość,  nie  sekret.  Ale  po  przejechaniu  kilku  kroków 

zawahał  się  i  zawrócił,  żeby  ponownie  ofiarować  to,  co  już  odrzuciła,  wiedząc  że  ona 

odmówi. 

Trudno mi cię tak zostawić... 

Znam drogę - odrzekła po prostu. - Jedź, wróć do domu przed świtem. 

Wtedy  zawrócił,  potrząsając  uzdą,  i  ruszył  wznoszącym  się  traktem,  który  chyba 

zapewniał większą szybkość, bardziej otwartą i gładszą drogę, bo po małej chwili oddalający 

się odgłos kopyt stał się ostrożnym kłusem pozwalającym z dobrą prędkością powrócić z tej 

tajemniczej wyprawy. Judyta stała jeszcze tam, gdzie ją zostawił, całkiem niewidoczna na tle 

drzew, ale Niall poznałby, że się porusza. Przysunął się bliżej, gotów iść za nią. Znała drogę, 

nie  było  daleko,  a  ona  się  nie  bała.  On  jednak  pójdzie  za  nią  aż  do  wybranej  przez  nią 

przystani, cokolwiek to mogło być. 

Jeździec  odjechał,  ostatni  stłumiony  dźwięk  zgasł  w  ciszy,  zanim  się  poruszyła,  a 

potem usłyszał, że kieruje się w prawo, z półmroku otwartej drogi z powrotem w ciemność 

gęstego lasu, bo jakaś  gałązka trzasnęła pod jej  stopą. Przeciął dróżkę i  ruszył za  nią.  Była 

tam  wąska,  lecz  ubita  ścieżka  schodząca  ku  jakiemuś  większemu  dopływowi  Meole,  bo 

usłyszał z dołu odległy szum wody. 

Przeszedł  nie  więcej  niż  dwadzieścia  kroków  tą  ścieżką,  a  ona  była  ze  dwadzieścia 

kroków  przed  nim,  kiedy  rozległ  się  nagły  gwałtowny  trzask  gałęzi  z  prawej,  z  gęstego 

poszycia, a potem Judyta krzyknęła, raz, z zaskoczeniem i przerażeniem. Niall rzucił się na 

ślepo  naprzód,  biegiem  ku  temu  krzykowi,  i  wyczuł  raczej,  niż  zobaczył,  że  noc  kłębi  się 

przed  nim  w  jakiejś  prawie  bezgłośnej  walce.  Jego  rozłożone  ręce  objęły  po  omacku  i 

niepewnie dwa ciała, które starał się rozdzielić. Długie włosy Judyty wydarte ze swego węzła 

przesunęły  mu  się  po  twarzy,  on  zaś  chwycił  ją  w  pasie,  by  mieć  ją  za  sobą,  bezpieczną. 

Wyczuł wznoszący się ruch długiego ramienia wymierzony obok niego w nią, a jakiś dziwny 

figiel migotliwego światła błysnął przez chwilkę błękitem na ostrzu noża. 

Niall  chwycił  opadające  ramię,  wykręcił  je  w  bok  i  z  instynktem  zapaśnika  podciął 

kolanem  kolano  agresora.  Zwalili  się  obaj  na  ziemię.  Przetoczyli  się,  zmagając,  a  gałązki 

trzaskały pod nimi. W szarpaninie obijali sobie ramiona o pnie. Jeden walczył o uwolnienie 

ręki z nożem, a drugi starał się odepchnąć ostrze od siebie albo nim zawładnąć. Ich oddechy 

mieszały się, gdy z wysiłku dyszeli sobie w twarz, wciąż nie widząc się wzajemnie. Napastnik 

był  silny,  muskularny  i  zdeterminowany,  i  miał  w  zanadrzu  nieczyste  zagrania  -  używał 

background image

głowy, zębów i kolan, ale nie mógł się uwolnić ani znów stanąć na nogach. Niall ściskał go za 

prawy  przegub,  a  drugą  ręką  obejmował  ciało  tamtego,  przytrzymując  ramię,  tak  że 

przeciwnik  mógł  go  tylko  drapać  do  krwi  po  szyi  i  twarzy.  Stękając  z  wysiłku,  tamten 

poderwał się i przetoczył ich obu w bok, by rzucić Nialla na drzewo z zamiarem ogłuszenia 

go i wyrwania noża z jego uchwytu, ale powiodło mu się zbyt dobrze i to jego własne ramię z 

nożem,  już  osłabione  skurczem  po  ucisku  w  przegubie,  uderzyło  z  rozmachem  w  pień,  od 

łokcia do palców. Dłoń rozwarła się, nóż poszybował szerokim łukiem i znikł w trawie. 

Oszołomiony Niall podniósł się na kolana, słysząc, że przeciwnik łapie oddech i jęczy, 

grzebie  w  trawie  i  w  liściach  w  poszukiwaniu  noża  i  klnie,  że  go  nie  może  znaleźć.  Przy 

pierwszym ruchu, jaki zrobił Niall, żeby znowu się z nim zetrzeć, tamten dźwignął się na nogi 

i pobiegł, przedzierając się przez krzaki drogą, którą przyszedł. Smagające go gałęzie i szelest 

liści znaczyły jego trasę przez las, dopóki ostatni odgłos nie ucichł w oddali. 

Niall podniósł się na nogi, kręcąc głową, w której mu dzwoniło, i szukając drzewa, by 

się go przytrzymać. Nie był już pewien, z której strony jest ścieżka i gdzie znajdzie Judytę, 

dopóki jej spokojny głos nie powiedział powoli i ze zdziwieniem: 

Tutaj  jestem  -  i  ledwie  dostrzegalna  bladość  wyciągniętej  ręki  ukazała  mu  się  i 

zaniknęła na jego dłoni wyciągniętej na spotkanie. Jej ręka była chłodna, lecz pewna. 

Nie wiedział, czy go poznała, czy nie, ale nie bała go się. 

Jesteś ranny? - spytała. Przysunęli się ku sobie lekko, raczej z wzajemnego szacunku 

niż z ostrożności, a ciepło ich dłoni spotkało się i zmieszało. 

A ty? Uderzył cię, zanim go dopadłem. Czy cię zranił? 

Rozciął  mi  rękaw  -  powiedziała,  obmacując  lewe  ramię.  -  To  chyba  zadrapanie,  nic 

więcej. Nie jestem ranna, mogę iść. Ale ty... 

Położyła  mu  dłonie  na  piersi,  przesunęła  badawczo  od  ramion  do  przedramion  i 

natrafiła na krew. 

Zranił cię, to lewa ręka... 

To nic takiegor zekł Niall. - Łatwo się go pozbyliśmy. 

Chciał zabić - oświadczyła Judyta z powagą. - Nie wiedziałam, że banici podchodzą 

tak  blisko  miasta.  Podróżując  nocą,  można  stracić  życie  dla  ubrania,  które  się  nosi,  a  tym 

bardziej dla pieniędzy. 

Zaczęła  drżeć  w  opóźnionym  wstrząsie,  on  zaś  otoczył  ją  ramionami,  by  ją  ogrzać. 

Wtedy  go rozpoznała. Jego  głos  zbudził już wcześniej jakieś echa,  ale jego dotknięcie dało 

pewność. 

Pan Brązownik? Skąd się tu wziąłeś? Na moje szczęście, ale skąd? 

background image

Mniejsza teraz o to - odrzekł Niall. - Najpierw pozwól, że cię zaprowadzę tam, dokąd 

zmierzasz. Tutaj w lesie, po którym chodzą takie męty, nie jesteśmy bezpieczni. A ty możesz 

się zaziębić. Czy to daleko? 

Niedaleko.  W  dół  tego  strumienia,  ledwie  pół  mili.  Tym  dziwniejsze,  że  grasują  tu 

zbóje. Idę do benedyktynek u Brodu Godryka. 

Nie  pytał  o  nic  więcej.  Jej  plany  były  jej  sprawą.  Nie  pozostało  mu  nic  poza 

dopilnowaniem, by jej nie przeszkodzono. Obejmował ją ramieniem, kiedy szli w dół ścieżką, 

która wkrótce rozszerzyła się w trawiastą aleję, gdzie jakieś słabe światło pojawiło się niczym 

mgła. Schowany za drzewami księżyc wreszcie wschodził. Gdzieś z przodu widać było ulotny 

połysk  płynącej  wody,  tajemnicze  wibrujące  błyski,  które  pojawiały  się  i  znikały  w 

okamgnieniu.  Z  mgiełki  wyłoniły  się  czarne  ostre  krawędzie  dachów  i  ogrodzenia,  i  mała 

dzwonnica, jedyna linia pionowa. 

Czy to tutaj? - spytał Niall. Słyszał o tym klasztor - ku, ale nigdy nie dowiadywał się, 

gdzie on leży, ani nie bywał w pobliżu. 

Tak. 

Odprowadzę cię do bramy i dopilnuję, byś znalazła się w środku. 

Nie,  musisz  wejść  ze  mną.  Nie  możesz  teraz  wracać  sam.  Jutro,  za  dnia,  będziemy 

bezpieczni. 

To nie miejsce dla mnie - powiedział z powątpiewaniem. 

Siostra Magdalena znajdzie ci jakiś kąt. - I dodała z nagłym namiętnym błaganiem: - 

Nie zostawiaj mnie teraz! 

Podeszli razem do wysokiego drewnianego ogrodzenia otaczającego klasztorek i jego 

ogrody.  Choć  księżyc  był  jeszcze  ukryty  za  lesistą  wysoczyzną,  jego  odbite  światło  rosło z 

każdą chwilą. Budynki, drzewa, krzaki, krzywizna strumienia i pasy zarośli na łąkach wzdłuż 

jego  brzegów,  wszystko  to  wyłaniało  się  powoli  z  czerni  nocy  w  subtelnych  odcieniach 

szarości, które miały się wkrótce posrebrzyć, gdy księżyc wzejdzie wyżej. Niall z dłonią na 

sznurze  dzwonka  przy  zamkniętej  bramie  zawahał  się  przed  pogwałceniem  ciszy.  Kiedy 

zdobył  się  na  pociągnięcie  sznura,  dzwonienie  przeleciało  nad  wodą  i  odbiło  się  echem  od 

drzew na przeciwnym brzegu. Czekali jednak krótko. Furtianka podeszła, zrzędząc i ziewając, 

by otworzyć kratę i zerknąć na nich. 

Kto  tam?  Noc  was  zaskoczyła?  -  Zobaczyła  mężczyznę  i  kobietę  nie  znanych  jej  i 

zagubionych  w  lesie,  w  mroku,  i  wzięła  ich  za  to,  czym  się  wydawali,  za  uczciwych 

podróżnych, którzy pobłądzili i znaleźli się na tym pustkowiu, gdzie każde schronienie było 

bardziej niż pożądane. - Potrzebujecie noclegu? 

background image

Jestem  Judyta  Perle.  Siostra  Magdalena  zna  mnie  i  kiedyś  proponowała  mi 

schronienie, gdybym  go potrzebowała. Siostro, teraz go potrzebuję. I jest  ze mną mój dobry 

przyjaciel,  który  zasłonił  mnie  przed  niebezpieczeństwem  i  doprowadził  tu  całą  i  zdrową. 

Proszę o miejsce także dla niego. 

Zawołam  siostrę  Magdalenę  -  powiedziała  furtianka  z  mądrą  ostrożnością  i  odeszła, 

pozostawiając  kratę  otwartą.  Po  niewielu  minutach  wróciły  we  dwie  i  bystre  brązowe  oczy 

siostry  Magdaleny  wyjrzały  przez  okienko  z  żywym  zainteresowaniem,  czujne  nawet  o  tej 

nocnej godzinie. 

Możesz otwierać - powiedziała wesoło. - To przyjaciółka, a przyjaciel przyjaciółki jest 

tak samo mile widziany. 

W  małej  rozmównicy,  bez  zbędnego  zamieszania  i  bez  pytań,  siostra  Magdalena 

zrobiła przede wszystkim najważniejsze, zagrzała mocne wino, żeby wypędzić z nich ostatnie 

dreszcze wstrząsu i strachu, podwinęła zakrwawiony rękaw Nialla, przemyła długie cięcie na 

jego  przedramieniu  i  założyła  opatrunek,  namaściła  zadrapanie  na  ramieniu  Judyty  oraz 

szybko zaszyła długie rozdarcie jej stanika i rękawa. 

Załatałam  tylko  -  powiedziała.  -  Nigdy  nie  miałam  ręki  do  igły,  ale  wytrzyma  do 

powrotu  do  domu.  -  I  wyniosła  misę  z  wodą,  zostawiając  ich  po  raz  pierwszy  samych  w 

świetle świecy, patrzących na siebie z powagą i dziwiących się sobie nawzajem. 

A ty nie pytałeś mnie o nic powiedziała powoli Judyta. - Ani gdzie byłam przez te dni, 

ani jak się znalazłam w tym miejscu nocą, jadąc konno z mężczyzną. Ani jak zaginęłam, ani 

jak  odzyskałam  wolność.  I  tak  wiele  ci  zawdzięczam,  a  nawet  ci  nie  podziękowałam.  Ale 

dziękuję, z całego serca! Gdyby nie ty, leżałabym martwa w tym lesie. On chciał mnie zabić! 

Wiem  dobrze  -  odpowiedział  spokojnie  Niall  -  że  nigdy  z  własnej  woli  nie 

zostawiłabyś nas na trzy dni w niepokoju i zamęcie. I myślę, że jeśli chcesz teraz oszczędzić 

tego człowieka, który wpędził cię w takie kłopoty, robisz to w dobrych zamiarach i z dobroci 

serca. Czy muszę wiedzieć więcej? 

Chcę to pogrzebać i dla siebie samej  - powiedziała z żalem. - Co mam do zyskania, 

wydając  go?  A  wiele  do  stracenia.  On  nie  jest  zbrodniarzem,  tylko  aroganckim,  próżnym  i 

głupim młodzieńcem. Nie użył przemocy ani nie wyrządził mi żadnej trwałej krzywdy. Lepiej 

będzie  o  tym  zapomnieć.  Nie  rozpoznałeś  go?  -  spytała,  patrząc  na  niego  z  powagą  swymi 

przenikliwymi szarymi oczami, nieco podkrążonymi ze zmęczenia. 

Czy to on jechał z tobą? Nie, nie mógłbym powiedzieć, kto to był. A gdybym mógł, 

postąpiłbym zgodnie z twoim życzeniem. O ile to nie on  - dodał Niall ostro - wrócił potem 

pieszo, żeby sobie zapewnić twoje milczenie. Bo tak, ten chciał cię zabić. 

background image

Nie,  to  nie  był  on.  Słyszałam,  jak  odjeżdża.  Poza  tym,  on  by  nie  mógł.  Zawarliśmy 

układ i wiedział, że dotrzymam słowa. Nie, ten drugi to jakiś nędznik żyjący z napadów na 

drogach. Musimy ostrzec Hugona Beringara, kiedy wrócimy. To miejsce jest bardzo odludne. 

Powinien wiedzieć, że krążą tu jakieś wyrzutki. 

Wielki  węzeł  włosów  pozostawiła  nieupięty,  gotowa  do  snu,  którego  bardzo 

potrzebowała. Jej ogromne wysokie powieki, żyłkowane jak irysy i przejrzyste, nadawały jej 

wygląd postaci wykonanej w macicy perłowej. Popatrzył na nią i serce go zabolało. 

Jak  to  się  stało  -  spytała  zadziwiona  -  że  byłeś  tam,  kiedy  tak  bardzo  cię 

potrzebowałam?  Wystarczyło  tylko  krzyknąć,  a  przyszedłeś.  To  było  jak  łaska  boska, 

natychmiastowe zmiłowanie. 

Wracałem  do  domu  z  Pulley  -  odpowiedział  Niall,  wstrząśnięty  nagłą  słodką 

intensywnością jej głosu i na chwilę oniemiały - i zobaczyłem... zobaczyłem, usłyszałem, nie, 

wyczułem we krwi, kiedy przejeżdżałaś. Nie chciałem ci sprawiać kłopotu, tylko dopilnować, 

żebyś dotarła bezpiecznie tam, gdzie chciałaś. 

Poznałeś mnie? - spytała ze zdumieniem. 

Tak. Tak, poznałem cię. 

Ale nie tego mężczyznę? 

Nie, jego nie. 

Myślę  -  oświadczyła  z  nagłym  zdecydowaniem  -  że  ty  możesz,  że  ty  jeden  spośród 

wszystkich  ludzi  powinieneś  wiedzieć.  Myślę,  że  chcę  wam  opowiedzieć  wszystko,  tobie  i 

siostrze Magdalenie, nawet to, czego świat nie może się dowiedzieć, nawet to, co obiecałam 

zachować  w  tajemnicy.  Widzicie  więc  -  powiedziała  surowo,  dochodząc  do  końca  swej 

historii,  którą  streściła  w  kilka  zaledwie  minut  -  jak  bezwstydnie  wykorzystuję  cię,  siostro, 

przychodząc  tutaj.  Zaginęłam  i  byłam  poszukiwana  przez  trzy  dni,  a  jutro  muszę  wracać  i 

stanąć twarzą w twarz z tymi, którzy trudzili się i dręczyli z mojego powodu, i powiedzieć im, 

że  byłam  tu  z  tobą,  że  uciekłam  od  swoich  kłopotów,  bo  były  dla  mnie  za  ciężkie,  i  że 

znalazłam  schronienie,  nie  zawiadamiając  nikogo,  tutaj,  w  tej  pustelni,  gdzie  już  kiedyś 

proponowałaś mi azyl. Cóż, to nie całkiem będzie kłamstwo, bo przecież jestem tutaj, chociaż 

tylko przez połowę tej nocy. Wstyd mi tak cię wykorzystywać. Muszę jednak jutro wracać. - 

Właściwie było to już dziś, jak sobie uświadomiła przez mgłę zmęczenia i ulgi.  - Nie mogę 

ich zostawiać dłużej niż to konieczne w niepewności i niepokoju, teraz, kiedy mogę wrócić. 

Bóg wie, że pragnęłabym tu zostać, i to chętnie! 

Nie  widzę  potrzeby,  byś  się  gryzła  takimi  skrupułami  odparła  rozsądnie  siostra 

Magdalena.  -  Jeżeli  to  oszczędzi  ciebie  i  tego  młodego  durnia,  któremu  wybaczyłaś,  i 

background image

zamknie usta plotkarzom, widzę to jako przysługę tak samo dobrą, jak każda inna. A potrzebę 

spokoju i porady możesz rozgłaszać bez rumieńca, bo to nie żadne kłamstwo. Do tej sprawy 

możemy wrócić później, kiedy zechcesz, i zostaniesz tu, jak długo zapragniesz, jak ci kiedyś 

obiecałam.  Ale  masz  rację,  słusznie  będzie  dać  odpocząć  ich  umysłom  i  odwołać 

poszukiwania.  Później,  kiedy  odetchniesz  nieco,  wrócisz  i  stawisz  im  czoło,  i  powiesz,  że 

przyszłaś do mnie, kiedy świat i głupota mężczyzn - z wyjątkiem tu obecnego, rozumie się - 

znużyły  cię  do  rozpaczy.  Ale  wlec  się  stąd  pieszo?  Nie,  tego  mi  nie  zrobisz.  Czy 

kiedykolwiek  pozwoliłam  kobiecie  odejść  stąd  tak  mamie  zaopatrzonej?  Dostaniesz  muła 

matki  Mariany  - biedaczka jest  przykuta do łoża  i  już nigdy nie będzie jeździć konno  -  a ja 

udam się z tobą, żeby dodać wagi temu wszystkiemu. Mam sprawę do opata i mogę ją przy 

okazji załatwić. 

A jeśli spytają, jak długo tu byłam? 

Kiedy  będę  przy  tobie?  Nie  spytają.  A  jeśli  spytają,  nie  odpowiemy.  Pytania  są  jak 

wierzbowe  gałązki  -  powiedziała  siostra  Magdalena,  wstając,  by  zaprowadzić  ich  do 

przygotowanych łóżek. - Łatwo je odsunąć na bok. 

 

 

 

background image

Rozdział dwunasty

 

 

Bracia  właśnie  wyłaniali  się  z  kościoła  po  sumie,  a  słońce  wspinało  się  wysoko  na 

bladobłękitne niebo, kiedy mała karawana siostry Magdaleny zajechała do strażnicy opactwa. 

Była to  wigilia przeniesienia świętej Winifredy i nawet  nagłe zgony, zaginięcia i  katastrofy 

nie  mogły  zakłócić  utartego  kościelnego  porządku.  Tym  razem  nie  planowano  uroczystej 

procesji  od  świętego  Idziego  na  skraju  miasta  na  pamiątkę  przeniesienia  relikwii  do  ich 

miejsca spoczynku w ołtarzu świętej Winifredy, ale będą celebrowane msze, a pielgrzymom, 

którzy mieliby jakieś szczególne prośby do przedstawienia, zostanie zapewniony całodzienny 

dostęp do jej sanktuarium. W tym roku nie przybyło zbyt wielu pątników, ale dom gościnny 

był  prawie  zapełniony,  a  brat  Dionizy  krzątał  się,  zaopatrując  przybyszów,  jako  że  brat 

Anzelm  przygotowywał  nowe  utwory  na  cześć  świętej.  Nowicjusze  i  dzieci  prawie  nie 

zdawali  sobie  sprawy,  jakie  straszliwe  troski  wstrząsały  w  ostatnich  dniach  miastem  i 

Podgrodziem. Młodsi bracia, nawet ci, którzy znali się bliżej z bratem Elurykiem i  głęboko 

przeżyli jego śmierć, prawie zapomnieli o nim teraz, w obliczu radosnej perspektywy święta, 

które przynosiło im dodatkowe dania przy posiłkach i rozmaite przywileje. 

Co  innego  brat  Cadfael.  Chociaż  starał  się,  jak  mógł,  aby  skupić  myśli  na  służbie 

Bożej, rozbiegały się one przy każdej okazji, żeby zamartwiać go pytaniami, gdzie jest ukryta 

Judyta Perle albo czy po tylu złowrogich wydarzeniach śmierć Bertre - da może być uznana 

za przypadkową, czy też ma ona znamiona morderstwa. A jeśli tak, kto go zabił i dlaczego? 

Wydawało się pewne, że to Bertred zamordował brata Eluryka, ale wszystko wskazywało na 

to, że choć sam był daleki od porywania swojej pani, przejrzał czyjeś niecne plany i zamierzał 

ją wyzwolić, a później to wykorzystać. Nie było wątpliwości, że stróż mówił prawdę, na ile ją 

znał. Bertred spadł z włazu, zaalarmował mastyfa i uciekał aż do brzegu rzeki, a cios w głowę 

dodał mu skrzydeł. Tak, ale jeden cios, a na ciele wyciągniętym z wody znalazł drugą, gorszą 

ranę, chociaż żadna nie była śmiertelna. A jeśli ktoś pomógł mu wpaść do rzeki, zadając ten 

drugi cios, kiedy stróż odwołał już psa? 

Jeżeli  było  to  możliwe,  któż  inny  mógł  to  zrobić,  jak  nie  porywacz  zaalarmowany 

wkroczeniem Bertreda i zdecydowany ukryć swoją zbrodnię? 

A Wiwian Hynde wyjechał, by pomóc ojcu przy stadach w Forton. Być może! Nie na 

długo!  Jeśli  sam  nie  wpadnie  w  ramiona  straży  przy  bramach  do  południa,  Hugo  pośle  po 

niego uzbrojonych ludzi. 

Cadfael  dotarł  do  tego  właśnie  punktu  rozmyślań,  gdy  orszak  wynurzył  się  w 

background image

porannym słońcu i mnisi zobaczyli siostrę Magdalenę wjeżdżającą w bramę na swym starym 

brunatnym  mule  idącym  zwykłym,  równym  i  zdecydowanym  krokiem.  Jechała  z  tą  samą 

nieśpieszną  znajomością  rzeczy,  z  jaką  robiła  wszystko  inne,  bezpretensjonalnie,  bez 

zbędnego zamieszania, rozglądając się uważnie. Przy jej strzemieniu szedł młynarz z Brodu, 

jej  zaufany  sprzymierzeniec.  Siostrze  Magdalenie  nigdy  nie  brakowało  mężczyzn  gotowych 

zrobić wszystko, czego zażądała. 

Za nim podążał jednak jeszcze inny muł, wyższy i biały. Kiedy wjechał w łuk bramy, 

ujrzeli,  że  i  na  nim  jechała  kobieta,  nie  w  benedyktyńskim  habicie,  ale  w  ciemnozielonych 

szatach i w szalu na włosach. Wysoka, szczupła niewiasta, wyprostowana, zgrabnie siedziała 

w siodle, a jej postawa i sposób  trzymania  głowy  były  porażająco szlachetne i  zaskakująco 

znajome. 

Cadfael przystanął tak nagle, że brat idący za nim zderzył się z nim i potknął. Opat na 

czele pochodu też zatrzymał się gwałtownie, wytrzeszczając oczy w zadziwieniu. 

Wróciła  zatem,  z  własnej  woli,  w  wybranym  przez  siebie  czasie,  wolna,  spokojna  i 

prawie niezmieniona, żeby skonfudować ich wszystkich. Judyta Perle prowadziła swego muła 

obok muła Magdaleny i zatrzymała się przy niej. Była bledsza, niż ją pamiętał Cadfael. Miała 

z natury czystą i prześwitującą jak perła cerę, ale teraz bladość zdawała się nieco matowa, a 

powieki obrzmiałe, ciężkie z braku snu i bladoniebieskie jak śnieg. Były w niej jednak spokój 

i  pogoda,  chociaż  pozbawione  wesołości.  Panowała  nad  sobą,  odpowiadała  spojrzeniem  na 

zdumiony i pytający wzrok ludzi i nie spuszczała oczu. John Młynarz podszedł, by pomóc jej 

zejść z muła, a ona z dłońmi na jego ramionach stanęła na kamieniach wielkiego dziedzińca z 

lekkością, która jednak niezupełnie skrywała zmęczenie. 

Opat Radulfus odzyskał oddech i ruszył ją witać. Gdy podeszła, zgięła nisko kolano i 

pochyliła się, by pocałować rękę, którą do niej wyciągnął. 

Córko - powiedział wzruszony i uradowany - jakże się cieszę, widząc cię przywróconą 

nam całą i zdrową. Bardzo się wszyscy martwiliśmy o ciebie. 

Dowiedziałam się o tym, ojcze - powiedziała półgłosem - i zawstydziłam się. Bóg wie, 

że nigdy nie chciałam, by ktoś się o mnie niepokoił, i przykro mi, że sprawiłam kłopot tobie i 

panu szeryfowi, i tylu zacnym ludziom, i naraziłam na koszta. Naprawię szkody najlepiej, jak 

potrafię. 

Ależ dziecko, trud poniesiony dobrowolnie nie wymaga zapłaty. Skoro wróciłaś cała i 

zdrowa, reszta nie ma znaczenia. Ale jak do tego doszło? Gdzie byłaś cały ten czas? 

Ojcze  -  odpowiedziała,  nabierając  tchu  po  chwilowym  wahaniu.  -  Widzisz,  że  nie 

odniosłam żadnej szkody. 

background image

Można  by  rzec,  że  uciekłam  od  brzemienia  zbyt  ciężkiego,  aby  je  znieść  samotnie. 

Musisz  mi  wybaczyć,  że  nie  powiedziałam  nikomu  ani  słowa,  ale  byłam  w  nagłej  i  pilnej 

potrzebie. Pragnęłam jakiegoś spokojnego i cichego miejsca, i czasu na myślenie. Wszystko 

to  obiecywała  mi  kiedyś  siostra  Magdalena,  gdybym  musiała  odciąć  się  na  jakiś  czas  od 

świata. Uciekłam do niej, a ona mnie nie zawiodła. 

I przyjeżdżasz wprost z Brodu Godryka? - dziwił się Radulfus. - I przez cały ten czas, 

kiedy uważaliśmy cię za zaginioną, byłaś bezpieczna? Cóż, dzięki Bogu za to! I żadne wieści 

o tym zamieszaniu, które się tu rozpętało, nie doszły was u Brodu? 

Ani  słowa,  ojcze  opacie  -  odpowiedziała  natychmiast  siostra  Magdalena.  Zsiadła  i 

podeszła bez pośpiechu, wygładzając zmarszczki habitu pulchną, kształtną, dojrzałą dłonią. 

Żyjemy  z  dala  od  świata  i  rzadko  odczuwamy  jego  brak.  Nowiny  wolno  do  nas 

docierają. Od mojego ostatniego pobytu w Shrewsbury nie dotarła stąd do nas żywa dusza aż 

do wczoraj, kiedy już nocą przybył pewien człowiek z Podgrodzia. Odwożę więc Judytę do 

domu, żeby położyć kres wątpliwościom i dać odetchnąć umysłom. 

Mam  nadzieję  -  powiedział  opat,  badając  wzrokiem  spokojną  twarz  Judyty,  że  i  jej 

umysł odpoczął po tych napięciach, które zawiodły ją w ukrycie. Trzy dni to nie za wiele, by 

ukoić serce. 

Spojrzała na niego szarymi, szeroko rozstawionymi oczami i słabo się uśmiechnęła. 

Dziękuję ci, ojcze opacie, i dziękuję Bogu. Odzyskałam odwagę. 

Jestem  zupełnie  pewny  -  powiedział  serdecznie  opat  że  nie  mogłabyś  oddać  się  w 

lepsze  ręce.  I  ja  też  dziękuję  Bogu,  że  wszystkie  nasze  lęki  o  ciebie  szczęśliwie  się 

rozwiewają.  Bracia  zatrzymani  z  konieczności  w  długim  rzędzie  za  plecami  opata 

nadsłuchiwali, zapuszczali żurawia i zerkali na tę kobietę, poszukiwaną i zaginioną - szeptano 

nawet  o  niej,  napomykając  o  skandalu  -  a  teraz  wracającą  w  nienagannym  towarzystwie 

subprzeoryszy klasztorku benedyktynek, skutecznie uciszając komentarze i spekulacje, stając 

przed światem z godnością i spokojem. Nawet przeor Robert zapomniał się aż tak, że zamiast 

zaganiać braci do ich właściwych obowiązków, zamarł w bezruchu i wytrzeszczał oczy. 

Może chcesz dać wytchnąć zwierzętom i trochę odpocząć? - pytał opat. - Zaraz poślę 

do  zamku,  do  pana  szeryfa  wiadomość,  że  wróciłaś  cała  i  zdrowa.  Powinnaś  bowiem 

zobaczyć się z nim jak najszybciej i wyjaśnić mu swoją nieobecność tak jak mnie. 

Mam ten zamiar, ojcze - odpowiedziała Judyta - ale chcę teraz wracać do domu. Moja 

ciotka,  kuzyn  i  wszyscy  moi  ludzie  wciąż  jeszcze  się  o  mnie  martwią,  więc  muszę  zaraz 

pokazać się im i położyć kres ich niepokojom. Poślę natychmiast do zamku wiadomość dla 

Hugona  Beringara,  on  zaś  może  przybyć  do  mnie  albo  wezwać  mnie,  kiedy  zechce.  Nie 

background image

mogłyśmy jednak przejechać obok, nie powiadamiając ciebie. 

To  ładnie  z  waszej  strony  i  jestem  wdzięczny.  Mam  jednak  nadzieję,  że  ty,  siostro, 

będziesz moim gościem w czasie pobytu w mieście? 

Myślę, że dzisiaj - odparła siostra Magdalena - muszę jechać z Judytą i dopilnować jej 

bezpiecznego powrotu do rodziny, i być jej adwokatem przed szeryfem, gdyby potrzebowała 

obrońcy. Władza może okazać się mniej pobłażliwa niż ty, ojcze, w kwestii zmarnowanego 

czasu  i  trudu.  Powinnam  z  nią  zostać  przynajmniej  przez  tę  noc,  ale  mam  nadzieję  na 

rozmowę z tobą jutro. Przywiozłam obrus na ołtarz, nad którym  matka  Mariana pracowała, 

odkąd została przykuta do łoża. Zachowała całą zręczność dłoni i chyba będziesz z jej dzieła 

zadowolony, jest jednak starannie spakowany i wolałabym  go dziś nie wyjmować. Gdybym 

mogła  pożyczyć  brata  Cadfaela,  żeby  poszedł  z  nami  do  miasta,  przyniesie  ci  ten  obrus, 

wracając. Hugo Beringar byłby zadowolony, mając Cadfaela przy sobie. 

Opat  Radulfus  poznał  już  ją  na  tyle,  żeby  wiedzieć,  iż  żadna  jej  prośba  nie  jest  bez 

przyczyny. Rozejrzał się za Cadfaelem, który już wystąpił z rzędu braci. 

Tak, idź z naszą siostrą. Masz wolne na tak długo, jak będziesz potrzebny. 

Za  twoją  zgodą,  ojcze  -  powiedział  ochoczo  Cadfael  a  jeśli  siostra  Magdalena  się 

zgodzi, mógłbym po odprowadzeniu pani Perle pójść wprost do zaniku i zawiadomić Hugona 

Beringara. On wciąż ma ludzi w okolicy, im prędzej ich odwoła, tym lepiej. 

Tak, zgoda. Idź zatem! - Poprowadził ich z powrotem tam, gdzie John Młynarz czekał 

ze  zwierzętami.  Kolumna  braci  uwolnionych  spod  kruchty  poszła  swoją  drogą,  nie  bez 

oglądania się na kobiety wsiadające na muły. Kiedy się tym zajmowały, Radulfus odciągnął 

na bok Cadfaela i powiedział cicho: 

Jeżeli  wieści  tak  powoli  dochodzą  do  Brodu  Godryka,  ona  może  nie  wiedzieć  o 

pewnych  sprawach,  które  wcale  jej  nie  ucieszą.  Ten  jej  człowiek,  martwy,  a  co  gorsza 

winny... 

Myślałem  o  tym  -  odrzekł  równie  cicho  Cadfael.  -  Powinna  się  o  tym  dowiedzieć, 

zanim dotrze do domu. 

Kiedy byli na otwartej przestrzeni przed mostem, a muły szły nieśpiesznym krokiem, 

Cadfael podszedł do Judyty i spytał: 

Byłaś nieobecna przez trzy dni. Czy mam ci zdać sprawę z tego, co się wydarzyło? 

Nie ma potrzeby - odparła po prostu. - Już mi sporo powiedziano. Może nie wszystko, 

bo  nie  wszystko  jest  powszechnie  znane.  Zdarzył  się  kolejny  zgon.  Wczoraj  koło  południa 

znaleźliśmy  ciało  topielca  wyrzucone  na  nasz  brzeg  rzeki  poniżej  końca  Gaye.  To  jeden  z 

twoich  ludzi,  młody  Bertreda.  Mówię  ci  to  teraz  -  rzekł  z  łagodnością,  słysząc  jak  ona 

background image

gwałtownie łapie oddech - bo w domu zobaczysz go w trumnie, gotowego do pogrzebu. Nie 

mogłem cię nie uprzedzić. 

Bertred utonął - wyszeptała. - Ale jak to się mogło stać? On pływał jak ryba. Jak mógł 

się utopić? 

Zadano  mu  cios  w  głowę,  chociaż  to  go  mogło  co  najwyżej  na  chwilę  oszołomić.  I 

jakimś sposobem otrzymał drugie uderzenie, zanim wpadł do wody. Stało się to w nocy. Stróż 

folusznika miał coś na ten temat do powiedzenia - mówił Cadfael z namysłem i przeszedł do 

powtórzenia słów dozorcy. Ona podczas tej opowieści siedziała na swym mule w lodowatym 

milczeniu.  Prawie  czuł,  jak  zastyga  na  myśl  o  tej  nocnej  godzinie,  o  tym  miejscu  i  o  tym 

wąskim,  zakurzonym,  zapomnianym  pokoju  za  belami  wełny.  Trudno  jej  będzie  zachować 

milczenie. Oto drugi  młody człowiek ucierpiał  na skutek jakiegoś jej błędu, a jest jeszcze i 

trzeci, którego chyba nie da się oszczędzić, teraz, kiedy są tak blisko prawdy. 

Dotarli  do  bramy  i  wjechali  pod  jej  łuk.  Na  stromej  pochyłości  ulicy  Wyle  muły 

zwolniły jeszcze bardziej i nikt nie próbował ich poganiać. 

Jest jeszcze coś - powiedział Cadfael. - Czy pamiętasz ten poranek, gdy znaleźliśmy 

brata  Eluryka?  Zrobiłem  wówczas  odlew  śladu  buta.  Te  właśnie  buty  zdjęliśmy  z  ciała 

Bertreda, kiedy go przyniesiono do opactwa. Lewy pasuje do odcisku. 

Nie! -  powiedziała z rozpaczą i  niedowierzaniem.  - To niemożliwe, to  jakaś  straszna 

pomyłka. 

Nie  ma  tu  żadnej  pomyłki,  żadnej  możliwości  pomyłki.  Pasuje  doskonale.  Ale 

dlaczego? Dlaczego? Po co Bertred miałby ścinać mój krzew róży? Dlaczego miałby godzić 

w  tamtego  braciszka?  -  I  jakimś  zagubionym  oddalonym  głosem,  jakby  do  siebie  samej, 

dodała: - Nic mi o tym nie mówił! Cadfael nie powiedział nic, ale wiedziała, że słyszał. I po 

chwili milczenia powiedziała: 

Usłyszysz  o  tym.  Dowiesz  się.  Lepiej  się  pośpieszmy.  Muszę  mówić  z  Hugonem 

Beringarem. - Uderzyła uzdą i pogoniła muła ulicą Wysoką. Z otwartych kramów i z wejść do 

sklepów zaczęły wychylać się głowy podniecone jej widokiem, sąsiad trącał łokciem sąsiada i 

nagle,  gdy  zbliżała  się  do  domu,  podniosły  się  powitalne  okrzyki,  które  ledwie  zauważała. 

Wkrótce  rozeszła  się  wieść,  że  Judyta  Perle  powróciła,  przybyła  konno  i  w  towarzystwie 

czcigodnej sługi Bożej, po całej tej gadaninie o jej uprowadzeniu przez jakiegoś złoczyńcę z 

zamiarem małżeństwa przez zniewolenie. 

Siostra  Magdalena  trzymała  się  tuż  za  nią,  więc  nie  było  wątpliwości,  że  podróżują 

razem. Nie mówiła nic podczas tej jazdy z opactwa, choć miała dobry słuch i lotny umysł, i z 

pewnością słyszała większość z tego, o czym rozprawiano. Młynarz pozwolił im znacznie się 

background image

wyprzedzić, być może celowo. Troszczył się wyłącznie o to, by nikt i nic nie pokrzyżowało 

dobrych i mądrych planów siostry Magdaleny. Nie grzeszył ciekawością. Ona sama mu powie 

wszystko, co musi wiedzieć, by być jej użytecznym. Służył u niej od tak dawna, że w wielu 

sprawach rozumieli się bez słów. 

Dotarli  do  Maerdol  Head  i  zatrzymali  się  przed  domem  Vestierów.  Cadfael  pomógł 

Judycie zsiąść, bo przejście na podwórze, chociaż szerokie, było za niskie dla jeźdźca. Ledwie 

postawiła nogi na ziemi, gdy siodlarz z sąsiedniego sklepu wyjrzał ze swoich drzwi z oczami 

okrągłymi  ze  zdumienia  i  znikł  równie  nagle,  by  przekazać  nowinę  jakiemuś  kupującemu 

wewnątrz.  Cadfael  ujął  uzdę  białego  muła  i  podążył  za  Judytą  przez  ciemne  przejście  na 

podwórze.  Z  szopy  po  prawej  doleciał  ich  rytmiczny  klekot  krosien,  a  z  hallu  jakieś  słabe 

głosy. Przygnębione prządki mówiły półgłosem i tego rana nie śpiewano w domu żałoby. 

Branwen przechodziła właśnie przez podwórze do hallu i odwróciła się, słysząc tupot 

małych  kopyt  na  ubitej  ziemi  w  przejściu.  Wydała  ostry  wysoki  krzyk  i  już zrywała  się  do 

swojej  pani  z  twarzą  rozjaśnioną  podziwem  i  radością,  ale  zmieniła  zdanie  i  zawróciła 

biegiem  do  domu,  wołając  panią  Agatę  i  Milesa,  i  wszystkich  domowników,  żeby  przyszli 

szybko zobaczyć, kto się zjawił. 

Miles wypadł z hallu z błędnym wzrokiem, rozpromieniony niczym lampa i ruszył z 

otwartymi ramionami ściskać kuzynkę. 

Judyto...  Judyto,  to  ty!  Ach,  moja  droga,  gdzie  byłaś  cały  ten  czas?  Gdzie  byłaś? 

Kiedy my wszyscy pociliśmy się, martwili i przeszukiwali każdy rów i każdą uliczkę. Gdzie 

byłaś? Co się z tobą działo? 

Zanim  skończył  wykrzykiwać,  pojawiła  się  jego  matka,  przepełniona  łzawymi 

czułościami  i  podziękowaniami  Bogu  za  oglądanie  siostrzenicy  całej  i  zdrowej.  Judyta 

poddawała  się  cierpliwie  temu  wszystkiemu  i  unikała  szczęśliwie  odpowiedzi,  póki  nie 

wyczerpały im się pytania, a do tego czasu wszystkie prządki i tkacze od krosien byli już na 

podwórzu i tuzin głosów naraz budował wieżę Babel, w której nie mogła być słyszana, nawet 

gdyby coś mówiła. Powiew radości przeleciał przez dom żałoby i nie dał się stłumić nawet, 

gdy matka Bertreda wyszła patrzeć wraz z innymi. 

Przykro  mi  -  powiedziała  Judyta,  korzystając  z  chwili  ciszy  w  tej  zawierusze  -  że 

martwiliście się o mnie, czego bynajmniej nie chciałam. Teraz jednak widzicie, że jestem cała 

i zdrowa, i nie ma potrzeby kłopotać się nadal. Nie zaginęłam. Zatrzymałam się przy Brodzie 

Godryka  u  siostry  Magdaleny,  która  była  uprzejma  mnie  tu  odwieźć.  Ciociu  Agato,  czy 

zechcesz  przygotować  łoże  dla  mojego  gościa?  Siostra  Magdalena  zostaje  tu  na  noc.  Agata 

przeniosła wzrok z siostrzenicy na zakonnicę i z powrotem, z uśmiechem na ustach i pełnym 

background image

nadziei domysłem w niebieskich oczach. Dziewczyna przyjechała do domu ze swoją patronką 

z klasztoru. Z pewnością powróciła do tamtej dawnej tęsknoty za spokojem zakonu, bo po cóż 

innego uciekałaby do benedyktynek? 

Z  całego  serca!  -  odpowiedziała  gorąco.  -  Siostro,  jesteś  serdecznie  witana.  Wejdź 

proszę  do  domu,  a  ja  podam  ci  wino  i  ciasteczka,  bo  musisz  być  zmęczona  i  głodna  po 

podróży.  Ten  dom  i  my  wszyscy  jesteśmy  na  twoje  usługi,  bo  wszyscy  zostaliśmy  twoimi 

dłużnikami. 

I  poprowadziła  siostrę  Magdalenę  ze  świadomą  siebie  gracją  właścicielki  domu. 

Patrzący  na  to  z  boku  Cadfael  pomyślał,  że  wystarczyły  trzy  dni,  żeby  przyzwyczaiła  się 

myśleć o sobie jak o pani tej posesji, i że tego nawyku nie można się od razu pozbyć. 

Judyta  ruszyła  za  nimi,  ale  Miles  położył  jej  dłoń  na  ramieniu,  by  ją  na  chwilę 

zatrzymać. 

Judyto - powiedział jej do ucha z niespokojną troskliwością - czyjej coś obiecywałaś? 

Tej zakonnicy? Nie dałaś się jej namówić na wstąpienie do klasztoru? 

Jesteś  aż  tak  przeciwny  przywdzianiu  przeze  mnie  mniszego  habitu?  -  spytała, 

przyglądając się pobłażliwie jego twarzy. 

Nie,  jeżeli  tego  właśnie  pragniesz,  ale...  czemu  do  niej  uciekałaś,  jeśli...?  Chyba  jej 

siebie nie obiecałaś? 

Nie - odrzekła. - Nie robiłam żadnych obietnic. 

Ale  pojechałaś  do  niej,  dobrze!  -  powiedział  i  wzruszył  ramionami  nad  własną 

powagą. - Jeżeli to jest to, czego naprawdę chcesz. Chodź, wejdźmy do środka! 

Odwrócił się od niej żwawo, wołając jednego z tkaczy, żeby zajął się młynarzem oraz 

mułami i dopilnował, by im niczego nie brakło. Pogonił też prządki do wrzecion, ale wesoło i 

z  humorem.  -  Bracie,  wejdź  z  nami,  witamy  najserdeczniej.  W  opactwie  wiedzą  zatem,  że 

Judyta znów jest w domu? 

Tak  -  potwierdził  Cadfael.  -  Wiedzą.  Przyszedłem  tu,  żeby  zabrać  pewien  dar,  który 

siostra  Magdalena  przywiozła  dla  naszej  kaplicy  Matki  Boskiej.  Mam  też  być  na  zamku  w 

sprawie pani Perle. 

Miles strzelił palcami, nagle znów poważny. 

Na  Boga,  tak!  Szeryf  może  już  odwołać  pogoń,  poszukiwania  zakończone.  Ale, 

Judyto,  zapomniałem!  O  pewnych  rzeczach  jeszcze  nie  wiesz.  Marcin  Bellecote  jest  tutaj  z 

synem  do  pomocy.  Nie  wchodź  do  małej  komnaty,  bo  składają  tam  w  trumnie  Bertreda. 

Utonął w Sevem dwie noce temu. Wolałbym nie psuć tego dnia tak złą nowiną! 

Już  mi  powiedziano  odrzekła  ze  spokojem  Judyta.  -  Brat  Cadfael  nie  pozwolił  mi 

background image

wrócić tu nieuprzedzonej. Wypadek, jak słyszałam. 

Było coś w jej skąpych słowach i ponurym głosie, co kazało Cadfaelowi spojrzeć na 

nią  z  uwagą.  Dzieliła  z  nim  jego  niepokój.  Nie  mogła  uwierzyć,  że  wszystko,  co  się 

wydarzyło  w  związku  z  jej  osobą  i  jej  sprawami  podczas  tych  czerwcowych  dni,  było 

zwykłym przypadkiem. 

Pójdę teraz poszukać Hugona Beringara - powiedział i cofnął się od progu, wracając 

na ulicę. 

W  komnacie  Judyty  zasiedli  razem  w  ponurym  zgromadzeniu  Hugo,  siostra 

Magdalena,  Judyta  i  Cadfael,  zakończywszy  powitania  nieco  powściągliwie  i  formalnie. 

Miles,  wpatrzony  w  Hugona,  nie  mając  ochoty  na  rozłączenie  z  odzyskaną  kuzynką,  ale 

spodziewając  się  odprawy,  opierał  dłoń  na  ramieniu  Judyty,  jak  gdyby  potrzebowała  ona 

obrony. Ale to Judyta go odesłała. 

Nie,  Miles,  zostaw  nas,  później  będziemy  mieli  na  rozmowy  tyle  czasu,  ile  sobie 

będziesz życzył, i dowiesz się wszystkiego, o co spytasz, ale teraz nie  mogę się rozpraszać. 

Czas  pana  szeryfa  jest  cenny,  ja  zaś  powinnam  całą  swoją  uwagę  poświęcić  jemu  po  tym 

wielkim kłopocie, który mu sprawiłam. 

Nawet wtedy wahał się, marszcząc brwi, ale potem ścisnął ciepło jej dłonie w swoich. 

Tylko nie znikaj znowu! - powiedział i wyszedł lekkim krokiem z pokoju, zamykając 

starannie drzwi za sobą. 

O pierwszym i najpilniejszym,  co muszę ci powiedzieć rzekła wtedy Judyta, patrząc 

Hugonowi w twarz - nie chciałam mówić ani jemu, ani ciotce. Dosyć się o mnie niepokoili i 

nie trzeba im wiedzieć, że moje życie było zagrożone. Panie mój, tam są rozbójnicy, w lesie, 

niecałą  milę  od  Brodu  Godryka,  rabujący  w  nocy  wędrowców.  Zostałam  tam  napadnięta 

przez co najmniej jednego człowieka, nie wiem, czy było ich więcej, chociaż zwykle polują 

parami, jak sądzę. Miał nóż. Mogę pokazać tylko zadraśnięcie na ramieniu, ale on chciał mnie 

zabić.  Następny  wędrowiec  może  nie  mieć  tyle  szczęścia.  To  musiałam  powiedzieć  ci 

najpierw. 

Hugo przyglądał się jej z beznamiętną twarzą, lecz ze skupionym wzrokiem. Słychać 

było, jak Miles przechodzi przez hall, pogwizdując. 

I to wydarzyło się w pobliżu Brodu Godryka? - spytał Hugo. 

Tak. 

Byłaś sama? Nocą w lesie? Był wczesny ranek, kiedy znikłaś ze Shrewsbury w drodze 

do opactwa. - Zwrócił się do siostry Magdaleny. - Czy o tym wiesz? 

Wiem  od  Judyty  -  odpowiedziała  pogodnie  Magdalena.  -  Skądinąd  nie,  nie  było 

background image

żadnych  śladów  złoczyńców  wyjętych  spod  prawa  w  pobliżu  klasztoru.  Gdyby  któryś  z 

leśnych  ludzi  o  nich  słyszał,  powinien  mnie  zawiadomić.  Ale  jeśli  pytasz,  czy  wierzę  w  tę 

opowieść,  tak,  wierzę.  Opatrywałam  jej  rękę  i  ramię  tego  mężczyzny,  który  przyszedł  jej  z 

pomocą i przegnał bandytę. Wiem, że to, co ona ci mówi, jest prawdą. 

Mamy  czwarty  dzień  od  twego  zniknięcia  -  powiedział  Hugo,  zwracając  znowu  na 

Judytę  niewinne  spojrzenie  czarnych  oczu.  -  Czy  było  mądre  tak  długie  zwlekanie  z 

zawiadomieniem  mnie  o  tych  groźnych  ludziach  w  pobliżu?  I  że  siostry  są  narażone  na 

niebezpieczeństwo?  Któryś  z  mieszkających  w  lesie  sąsiadów  siostry  Magdaleny  mógł 

przynieść wiadomość. I wtedy wiedzielibyśmy, że jesteś bezpieczna i nie musimy się o ciebie 

bać. Mógłbym zaraz wysłać ludzi, żeby oczyścili te lasy. 

Judyta  zawahała  się  tylko  na  chwilę,  i  to  raczej  zbierając  myśli,  niż  rozważając 

podstęp.  Udzieliło  jej  się  coś  z  pewnego  siebie  spokoju  siostry  Magdaleny.  Odpowiedziała 

powoli, starannie dobierając słowa: 

Panie mój, moją historią dla świata jest, że uciekłam od brzemienia trosk, by schronić 

się u siostry Magdaleny, że byłam z nią przez cały ten czas i żaden mężczyzna nie miał nic 

wspólnego z moim odejściem czy powrotem. Ale moja historia dla ciebie, jeśli się zgodzisz, 

może być całkiem inna. Są pewne rzeczy prawdziwe, o których ci nie powiem, i pytania, na 

które  nie  udzielę  odpowiedzi,  ale  wszystko,  co  ci  wyjaśnię,  i  każda  odpowiedź,  którą 

usłyszysz ode mnie, będą prawdą. 

Ja bym to nazwała uczciwą propozycją - powiedziała z aprobatą siostra Magdalena - i 

gdybym była tobą, Hugonie, przyjęłabym ją. Sprawiedliwość jest bardzo piękną rzeczą, kiedy 

nie  wyrządza  większej  szkody  ofierze  niż  złoczyńcy.  Dziewczyna  wyszła  z  tego  cała  i 

zdrowa, i niech tak zostanie. 

A której nocy - spytał Hugo jeszcze nieprzekonany - zostałaś napadnięta w lesie? 

Minionej. Musiało być po północy, chyba godzinę później. 

Dobrą  godzinę  -  potwierdziła  siostra  Magdalena.  -  Poszłyśmy  właśnie  do  łóżek  po 

laudach. 

Dobrze, wyślę tam patrol, aby przetrząsnął lasy na milę dookoła. Ale w tych stronach 

nie  słyszy  się  o  innych  kłopotach  niż  wywołanych  przez  chłopców  z  Powys,  a  kiedy  ci  się 

ruszają,  jesteśmy  uprzedzeni.  To  musiał  być  jakiś  samotnik.  A  teraz  -  powiedział  Hugo  i 

uśmiechnął się nagle do Judyty  - opowiedz mi, ile zechcesz, o tym, co się z tobą działo od 

czasu, gdy cię wciągnięto do łodzi pod mostem, do zeszłej nocy, gdy dotarłaś do Brodu. Co 

do tego, co ja z tym zrobię, musisz mi zaufać. 

Ja  ci  ufam.  -  Judyta  przyglądała  mu  się  długo.  -  Wierzę,  że  mnie  oszczędzisz  i  nie 

background image

zmusisz do złamania słowa. Tak, wciągnięto mnie. Tak, trzymano mnie aż do przedwczoraj i 

byłam nakłaniana do zgody na małżeństwo. Nie zdradzę ci, gdzie i przez kogo. 

Czy mam ci to powiedzieć? - zaproponował Hugo. 

Nie!  -  odparła  ostro.  -  Jeżeli  wiesz,  pozwól  mi  mieć  przynajmniej  pewność,  że  nie 

dowiedziałeś się ode mnie. Przez te dwa dni żałował tego, co zrobił, gorzko, rozpaczliwie, nie 

widząc drogi wyjścia, nie widząc ucieczki od kary. To mu nic nie dało i nie da, i wiedział o 

tym.  Pragnął  z  całego  serca  bezpiecznie  się  mnie  pozbyć,  ale  bał  się  mnie  wypuścić,  bo 

znalezienie mnie oznaczałoby katastrofę. W końcu zrobiło mi się go żal - powiedziała wprost. 

- Nie zrobił mi nic złego poza tym pierwszym pochwyceniem. Starał się mnie zdobyć, ale był 

zbyt wystraszony, tak, i zbyt dobrze ułożony, żeby brać mnie siłą. Czuł się bezsilny i błagał 

mnie  o  pomoc.  Poza  tym  -  oświadczyła  z  mocą  -  chciałam  zakończenia  tej  sprawy  bez 

skandalu, chciałam tego o wiele bardziej niż jakiegoś odwetu na nim. W końcu w ogóle nie 

chciałam  zemsty.  Miałam  swój  odwet.  Panowałam  nad  nim.  Mogłam  mu  kazać  zrobić,  co 

chciałam. To ja obmyśliłam ten plan. Miał mnie zawieźć nocą do Brodu Godryka lub w jego 

pobliże, bo bał się, że go zobaczą albo poznają, a ja miałam wrócić stamtąd do domu, jakbym 

tam  była  cały  czas.  Zrobiło  się  za  późno,  by  wyruszać  od  razu,  ale  następnej  nocy,  zeszłej 

nocy, pojechaliśmy razem. Zostawił mnie pół mili od Brodu. I właśnie potem, kiedy odjechał, 

zostałam napadnięta. 

Nie mogłabyś określić, jaki to był rodzaj człowieka? Nie przypomnisz go sobie albo 

nie rozpoznasz z widoku, dotyku, zapachu, czegokolwiek? 

Tam w lasach przed wschodem księżyca było ciemno jak w grobie. I wszystko szybko 

się  skończyło.  Nie  powiedziałam  ci  jeszcze,  kim  jest  ten,  który  mi  przyszedł  na  pomoc. 

Siostra Magdalena to wie, bo wracał z nami dziś rano. Zostawiłyśmy go przy jego domu na 

Podgrodziu.  Niall  Brązownik,  który  mieszka  teraz  w  moim  dawnym  domu.  Wszystko,  co 

posiadam i znam, i co czuję, i każdy, kto się do mnie zbliży - powiedziała z nagłą pasją - ma 

związek z tamtym domem i tamtymi różami. Chciałabym ich nigdy nie opuszczać. Mogłam je 

oddać opactwu i nadal tam mieszkać. Nie należało porzucać miejsca, gdzie żyła miłość. 

„Gdzie żyje miłość”, pomyślał Cadfael, słuchając tego opanowanego głosu, tak nagle 

wibrującego i pełnego ognia, i przypatrując się tej bladej, zmęczonej twarzy płonącej niczym 

latarnia. I to właśnie Niall był przy niej, kiedy szło o życie lub śmierć! 

Płomień opadł nieco i ustalił się, ale nie przygasał. 

Co teraz zrobisz z tym, co ci powiedziałam? Obiecałam, że nie wniosę skargi przeciw 

niemu, temu, który mnie uprowadził. Nie życzę mu źle. Jeśli go zatrzymasz i oskarżysz, nie 

będę świadczyć przeciw niemu. 

background image

Czy mam ci powiedzieć - spytał Hugo - gdzie on teraz jest? Siedzi w zamkowej celi. 

Wjechał  we  wschodnią  bramę  niecałe  pół  godziny  przed  przyjściem  Cadfaela,  a  my 

zwinęliśmy go, zanim zrozumiał, o co nam chodzi. Nie był jeszcze przesłuchiwany ani o nic 

go nie oskarżono i nikt w mieście nie wie, że go mamy. Mogę go wypuścić albo pozwolić mu 

gnić tam aż do przyjazdu sądu. Rozumiem  twoje pragnienie pogrzebania tej afery i  szanuję 

twoją chęć dotrzymania słowa. Pozostaje jednak sprawa Bertreda. Był na zewnątrz tej nocy, 

kiedy układaliście plany... 

Cadfael  mówił  mi  o  tym  powiedziała,  wyprostowana  i  znowu  czujna.  To  noc  jego 

śmierci, która mogła być zwykłym wypadkiem albo i nie. Poszedł tam z zamiarem włamania 

i... wykradzenia ciebie, bo jak to nazwać? I jest możliwe, że ktoś mu pomógł umrzeć w rzece. 

Judyta zaprzeczyła zdecydowanie ruchem głowy. 

Nie ten, kogo trzymasz, jak mówisz. Wiem, bo z nim byłam. - Zagryzła wargi i przez 

chwilę się zastanawiała.  Prawie wszystko  już zostało powiedziane, ale nie mogła wymienić 

nazwiska.  -  Oboje  znajdowaliśmy  się  wewnątrz,  słyszeliśmy  jego  upadek,  chociaż  nie 

wiedzieliśmy,  co  się  stało,  słyszeliśmy  jakieś  słabe  odgłosy  na  zewnątrz  albo  tak  nam  się 

zdawało. Potem znowu coś słyszeliśmy, czy raczej on słyszał. Ale był już wtedy tak spięty, że 

każdy szept go drażnił. Nie opuścił mnie jednak. Cokolwiek stało się z Bertredem, nie miał w 

tym udziału. 

To  wystarczający  dowód  -  zgodził  się  Hugo  z  satysfakcją.  -  Bardzo  dobrze,  niech 

będzie po twojemu. Nikt nie musi wiedzieć więcej, niż zechcesz powiedzieć. Ale, na Boga, on 

powinien się dowiedzieć, jaki z niego gad, zanim go wyrzucę spod klucza i poślę do domu. O 

to nie powinnaś się gniewać, on zaś może uważać się za szczęściarza, bo łatwo się wywinął. 

On nie ma wielkiego znaczenia - odrzekła obojętnie. 

To tylko  niemądry chłopiec. Nie można nazwać go złoczyńcą i  jest młody, więc się 

poprawi.  Ale  pozostaje  jeszcze  Bertred.  Brat  Cadfael  powiedział  mi,  że  to  on  zabił  tego 

młodego  mnicha.  Nie  rozumiem  tego  tak,  jak  nie  rozumiem,  dlaczego  sam  Bertred  miałby 

umrzeć. Niall mówił mi w nocy, jak wyglądają sprawy w mieście po moim zniknięciu, ale nie 

wspominał nic o Bertredzie. 

Chyba  nie  wiedział  -  powiedział  Cadfael.  -  Znaleźliśmy  go  po  południu,  i  chociaż 

wiadomość naturalnie obiegła miasto, kiedy go przynieśliśmy, wątpię, czy dotarła na koniec 

Podgrodzia.  Ja  na  pewno  mu  tego  nie  mówiłem.  A  jak  on  się  znalazł  w  pobliżu  Brodu 

Godryka, kiedy go potrzebowałaś? 

Widział nas - odpowiedziała - zanim wjechaliśmy w las. Wracał wtedy do domu, ale 

poznał mnie i poszedł za mną. Na moje szczęście! Ale Niall Brązownik był zawsze dobry dla 

background image

mnie, kiedy się spotykaliśmy tych kilka razy. 

Hugo wstał, żeby odejść. 

Cóż, każę Alanowi wziąć patrol do lasu i przejechać go wzdłuż i wszerz. Jeśli mamy 

w tych stronach  gniazdo jakichś dzikich ludzi,  wykurzymy ich. Pani,  nic  z tego, o czym  tu 

mówiliśmy, nie wyjdzie na jaw. Ta sprawa jest zakończona, jak sobie życzyłaś. I dzięki Bogu, 

że się nie skończyła gorzej. Teraz mam nadzieję, że będziesz miała spokój. 

Bertred  nie  daje  mi  spokoju  -  odparła  gwałtownie  Judyta.  -  Ani  jego  wina,  ani  jego 

śmierć.  Taki  dobry  pływak,  urodzony  i  wychowany  nad  rzeką.  Czemu  jego  umiejętność 

pływania miała go zawieść tej akurat nocy? 

Hugo odszedł z powrotem do zamku, by odwołać swoich ludzi, kiedy tylko zgłoszą się 

do raportu, i albo obejść się uprzejmie z nieszczęsnym Wiwianem Hynde, albo, co bardziej 

prawdopodobne, pozostawić go pocącego się i strapionego przez noc lub dłużej w zimnej celi. 

Cadfael  wziął  zapakowany  starannie  obrus  na  ołtarz,  który  siostra  Magdalena  wydobyła  z 

juków, i wyruszył do opactwa. Wpierw jednak zajrzał do małego pustego pokoju, gdzie ciało 

Bertreda leżało  w trumnie na kozłach, a stolarz i  jego syn dopasowywali wieko, i  odmówił 

modlitwę  za  duszę  młodego  człowieka.  Siostra  Magdalena  wyszła  z  nim  aż  na  ulicę  i  tam 

przystanęła milcząca i pogrążona w myślach. 

Wszystko dobrze? - spytał Cadfael, widząc ją tak małomówną. Nie, niedobrze. Bardzo 

źle. - Pokręciła głową z powątpiewaniem.  -  Nie  rozumiem  całej tej łamigłówki.  Dość jasne 

jest, co się działo z Judytą, ale reszty nie mogę zgłębić. Słyszałeś, co powiedziała o śmierci 

Bertreda? Te same wątpliwości czuję, kiedy myślę, jak łatwo mogła sama zginąć, gdyby nie 

ten  brązownik.  Czy  jest  w  tym  splocie  coś,  co  się  wydarzyło  przypadkiem?  Wątpię. 

Zastanawiał się nad tym, kiedy ruszył w górę ku ulicy Wysokiej, a gdy się zbliżał do zakrętu, 

zwolnił z jakiegoś powodu i obejrzał się. Ona wciąż tam stała w wejściu, patrząc za nim, z 

silnymi dłońmi złożonymi przy pasku. Nic się nie działo przypadkiem, to pewne, nawet to, co 

się  takie  zdawało,  miało  w  sobie  jakiś  fałsz.  Była  to  raczej  sekwencja  wydarzeń,  w  której 

każde  działanie  wynikało  z  poprzedniego  i  przywoływało  motywy  i  interesy  dotąd 

nieujawnione, a sprowadzające nieszczęsne dusze w nie zamieszane tam, gdzie nigdy się nie 

wybierały.  Cadfael  ruszył  z  powrotem  ku  siostrze  Magdalenie,  nieco  szybciej  i  bardziej 

celowo, niż kiedy ją opuszczał. 

Zastanawiałam  się  -  powiedziała,  nie  okazując  zdziwienia  -  co  się  dzieje  w  twojej 

głowie. Rzadko się zdarzało, żebyś tak mało mówił i tak groźnie spoglądał na takiej naradzie. 

O czym teraz myślisz? 

Jest coś, co chciałbym, żebyś dla mnie zrobiła, skoro nocujesz w tym domu - odrzekł. 

background image

-  W  dniu  pogrzebu  tego  młodzika  i  powrotu  Judyty  nie  powinno  to  być  trudne.  Pożycz  dla 

mnie dwie rzeczy i przyślij do opactwa. Przez Edwiego, syna Marcina, jeśli jeszcze tu są, ale 

ani słowa nikomu innemu. Pożyczasz, nie kradniesz. Bóg wie, że nie na długo, tak czy owak. 

Zaciekawiasz mnie - powiedziała Magdalena. - Co to za dwie rzeczy? 

Dwa lewe buty - rzekł Cadfael. 

 

 

background image

Rozdział trzynasty 

 

Teraz,  gdy  jego  myśli  biegły  tropem  odrażającego  układu  szczegółów,  które  dotąd 

zdawały  się  nie  mieć  żadnego  sensu,  nie  był  w  stanie  myśleć  o  niczym  innym.  Przez  całe 

nieszpory  starał  się  skupić  na  nabożeństwie,  ale  godna  pożałowania  seria  nieszczęść 

związanych  z  daniną  z  róży  maszerowała  nieubłaganie  przez  jego  umysł,  układając  się 

stopniowo  w  logiczny  porządek.  Najpierw  Judyta,  wciąż  nieszczęśliwa  po  trzech  latach 

samotności, myśląca, a niekiedy także mówiąca, o wycofaniu się do klasztoru, nękana przez 

licznych zalotników, zarówno starych, jak i młodych, którzy przez cały ten czas mieli na oku 

jej  osobę  i  jej  majątek  i  zalecali  się  do  niej  bez  powodzenia,  a  teraz  zaczęli  wpadać  w 

desperację, gdy jej plan poświęcenia się służbie Bożej stawał się coraz bardziej realny. Potem 

ten zamach na krzew róży będący próbą odzyskania darowizny w postaci domu i wynikająca 

z tego śmierć brata Eluryka, prawdopodobnie, a właściwie prawie na pewno nieplanowana i 

zadana  w  afekcie.  Po  niej,  choć  gorzko  odżałowanej,  przynajmniej  jeden  człowiek  popełnił 

już  morderstwo  i  można  oczekiwać,  że  później  będzie  miał  mniej  skrupułów.  Ale  potem, 

gmatwając wszystko i komplikując, przyszło uprowadzenie Judyty, druga rozpaczliwa próba 

powstrzymania  jej  tym  razem  przed  bezwarunkowym  oddaniem  domu,  i  usiłowania 

nakłonienia jej lub zmuszenia do małżeństwa. Chociaż niewymieniony z imienia, sprawca tej 

okropności  był  znany.  I  ta  śmierć  Bertreda  w  nocy  mogła  okazać  się  dość  logiczna,  gdyby 

spowodował ją porywacz, ale najwyraźniej to nie on. Judyta ręczyła za to i mogłaby zapewne 

poręczyć matka Wiwiana Hynde’a, bo wydawało się oczywiste, że gdy porwana i porywacz 

zawarli układ, Judyta została przeniesiona w miejsce, gdzie miała większe wygody, do domu, 

który został już wcześniej przeszukany. Tymczasem w tym zapomnianym pokoju w składzie 

pośpiesznie  i  pomysłowo  zatarto  wszelkie  ślady  jej  obecności.  Jak  dotąd,  dobrze!  Byli  tam 

jednak  podsłuchujący  w  nocy  za  oknem,  najpierw  Bertred,  a  później  być  może  ktoś  inny, 

chyba że Wiwian doprowadził się do stanu, w którym każde poruszenie pająka albo myszy na 

dachu wywoływało u niego panikę. Plan mógł zostać podsłuchany, a za koniem z podwójnym 

obciążeniem mógł podążać jeszcze ktoś oprócz Nialla Brązownika. I to mogło zamknąć cały 

ten nieszczęsny krąg, tym  pewniej,  jeśli  ten, kto  go rozpoczął,  był  także tym,  kto  go  chciał 

zakończyć. 

„Bo  zważmy”,  myślał  Cadfael,  podczas  gdy  powinien  zająć  umysł  rzeczami 

spokojniejszymi i  ponadczasowymi” jak świetnym  kozłem ofiarnym  jest  Wiwian Hynde dla 

tego kogoś, kto napadł na Judytę w lesie. Człowiek, który ją uprowadził i starał się na próżno 

background image

zmusić do małżeństwa, wjeżdża z nią oto do lasu i być może nie ufa obietnicy, że ona go nie 

wyda.  Woli zatem,  kiedy  już  ją  zostawił  w  pobliżu  klasztoru,  wrócić,  żeby  z  nią  skończyć. 

Prawda, że Judyta poręczyła za niego. Była całkiem pewna, że nie zawrócił, ale popędził do 

domu albo do Forton, do stad swego ojca. Gdyby jednak zamach się powiódł i Judyta została 

martwa w lesie, i nie byłoby żadnego świadka, by go wydać”. 

„Kozioł ofiarny wybrany przed morderstwem”, ciągnął rozważania Cadfael. „A jeżeli 

był  jeszcze  inny,  upatrzony  przy  pierwszym  zabójstwie,  nie  przed  faktem,  bo  ta  śmierć  nie 

była planowana, ale po nim? Ktoś, kto nagle okazuje się bezradny i słaby, już związany do 

zarżnięcia, przydatny i dający pewność, że nie przeżyje. To znów nie przypadek, ale gorzkie 

następstwo tego co się stało wcześniej”. 

I wszystkie te zawiłe sprawy i winy zależały od dwóch lewych butów, których dotąd 

nie  widział.  „Im  starsze,  tym  lepsze”,  powiedział,  kiedy  Magdalena,  inteligentna  i  nie 

dziwiąca się niczemu, pytała go o szczegóły. „Chcę, żeby były znoszone”. Tylko bogaci mają 

wiele par butów, ale jeden z noszących te, o które mu chodziło, nie potrzebował już swoich, a 

ten drugi musiał mieć z pewnością więcej niż jedną parę. „Nie nowe”, powiedział stanowczo 

Cadfael, „bo on na pewno ma jakieś nowe. Braku najstarszych nie zauważy”. 

Nieszpory  się  skończyły  i  Cadfaelowi  zostało  dość  czasu,  żeby  odwiedzić  przed 

wieczerzą swoją pracownię w herbarium na wypadek,  gdyby chłopiec  czekał  tam na niego. 

Syn stolarza z pewnością do niego trafi, bo znali się z Cadfaelem od lat i właśnie tam będzie 

go  szukał.  W  środku  było  jednak  cicho  i  pusto.  Samotna  butla  z  winem  bulgotała  z 

zadowoleniem  na  ławie  w  powolnym,  sennym  rytmie,  pęki  suszonych  ziół  szeleściły  cicho 

nad głową pod okapem  i belkami stropowymi, piecyk wygasł i  wystygł.  Były to najdłuższe 

dni roku, światło na zewnątrz prawie nie osłabło od popołudnia, ale za godzinę przygaśnie do 

poziomych promieni zachodu i zielonkawej poświaty zmierzchu. 

Jak  dotąd  nic.  Zamknął  drzwi  do  swego  małego  królestwa,  poszedł  z  powrotem  na 

wieczerzę  w  refektarzu  i  zniósł  bez  słowa  skargi  obłudną  naganę  brata  Jeremiasza  za 

spóźnienie. Właściwie nie zwrócił na nią uwagi, chociaż instynktownie udzielił zadowalającej 

odpowiedzi.  Dom  na  Maerdolhead  musiał  być  zbyt  ożywiony,  by  siostra  Magdalena  mogła 

dokonać  swej  kradzieży  tak  łatwo  i  szybko,  jak  miał  nadzieję.  Mniejsza  z  tym.  Jej  zawsze 

sprzyjał los, czegokolwiek się podjęła. 

Po kolacji poszedł sumiennie na kompletę, ale nadal nie było ani znaku. Potem znów 

wycofał  się  do  swej  pracowni,  która  stanowiła  zawsze  wygodną  wymówkę,  nawet  tak 

późnym  wieczorem.  Zrobiło  się  już  całkiem  ciemno  i  bracia  udali  się  już  do  swoich  cel  w 

dormitorium, kiedy przyszedł Edwy Bellecote, w pośpiechu i z przeprosinami. 

background image

Ojciec posłał mnie na robotę do Frankwell, a że nie miałem pozwolenia mówić mu o 

tobie, bracie Cadfaelu, pomyślałem, że najlepiej trzymać język za zębami. Trwało to dłużej, 

niż myślałem i  musiałem  udawać, że zostawiłem  narzędzia, aby  się wytłumaczyć, dlaczego 

wracam  do  domu  tak  późno.  Ale  siostra  miała  mnie  na  oku.  Szybka  jest.  I  zdobyła,  o  co 

prosiłeś. 

Wyciągnął  zawiniątko  spod  kubraka  i  usiadł  na  ławie,  nieproszony,  ale  pewny 

serdecznego przyjęcia. 

Po co ci te dwa buty nie do pary? 

Cadfael znał go, odkąd chłopiec, który teraz miał osiemnaście lat, był czternastoletnim 

urwisem,  wysokim  na  swoje  lata,  szczupłym  i  śmiałym,  z  grzywą  kasztanowych  włosów  i 

piwnymi oczami, które  zauważały wszystko,  co  się działo dookoła. Teraz przypatrywał  się, 

gdy Cadfael rozwijał zawiniątko i stawiał buty na klepisku. 

Do  zbadania  dwóch  stóp  nie  do  pary  -  odpowiedział  i  oglądał  je  przez  chwilę,  nie 

dotykając ich. - Który należy do Bertreda? 

Ten.  Porwałem  go  dla  siostry  z  miejsca,  gdzie  leżały  jego  rzeczy,  ale  ona  musiała 

czekać na okazję, żeby zdobyć ten drugi, bo inaczej już bym tu był, zanim mnie wysłali do 

Frankwell.  Nie  szkodzi  -  powiedział  z  roztargnieniem  Cadfael  i  odwrócił  but  podeszwą  do 

góry. Był mocno znoszony, starty przy wielkim palcu i naprawiany, a podeszwa wzmocniona 

klinem  grubej  skóry  na  pięcie.  Była  to  zwykła  ciżma,  której  się  nie  sznuruje,  a  po  prostu 

wciąga na stopę. Rzemyk mocujący podbicie od zewnątrz był prawie przetarty. Mimo jednak 

paru lat noszenia, podeszwa była zdeptana całkiem prosto, od pięty do wielkiego palca. Nie 

zaznaczył  się  żaden  nacisk  na  którąś  ze  stron  ani  na  piętę,  ani  skośne  starcie  przy  wielkim 

palcu.  Powinienem  wiedzieć  -  powiedział.  -  Nie  widziałem  go  chodzącego  więcej  niż  sześć 

razy, ale powinienem wiedzieć. Prosty jak włócznia! Chyba nigdy w życiu nie stąpnął ani nie 

wbił obcasa na skos. 

Ten drugi but był płytko skrojoną ciżmą z takim samym jednoczęściowym podbiciem 

i z nieco zaostrzonym szpicem, ze skórzaną podkładką pod piętą i z rzemieniem opasującym 

kostkę,  zapinanym  klamrą  z  brązu.  Zewnętrzna  strona  pięty  była  głęboko  zdeptana  i  takie 

samo zużycie było widać po wewnętrznej stronie wielkiego palca. Światło z lampki Cadfaela, 

padając z bliska, ale ukośnie, uwydatniało światła i cienie. Tu pęknięcie pod wielkim palcem 

dopiero  się  zaczynało,  ale  pojawiło  się  w  tym  samym  miejscu  co  w  bucie  zdjętym  z  nogi 

Bertreda, a to wystarczyło. 

Czego to dowodzi? - dziwił się Edwy, pochylając jasną czuprynę nad butem. 

To  dowodzi,  że  jestem  głupcem  -  odrzekł  ponuro  Cadfael  -  chociaż  sam  to  czasami 

background image

podejrzewałem. To dowodzi, że człowiek, który nosi jakiś but w tym tygodniu, nie musi być 

tym  samym  człowiekiem,  który  go  miał  na  nogach  tydzień  temu.  Cicho  teraz,  daj  mi 

pomyśleć! 

Zastanawiał się, czy potrzeba natychmiastowego działania, ale przypomniawszy sobie 

wszystko, co powiedziano tego popołudnia, uznał, że to może poczekać do rana. Cóż mogło 

być  bardziej  uspakajającego  niż  opinia  Judyty,  że  napaść  na  nią  wiązała  się  z  ryzykiem 

podróży przez las i była zamachem na kobietę zaskoczoną przez noc, na jakąkolwiek kobietę, 

po  prostu  dla  jej  szat,  jeśli  nie  miała  nic  wartościowego.  Nie,  nie  trzeba  podnosić  alarmu  i 

znów  wzywać  Hugona  przed  świtem,  morderca  ma  wszelkie  powody,  żeby  się  czuć 

bezpiecznie. 

Synu  -  powiedział  Cadfael,  wzdychając.  -  Starzeję  się,  potrzebuję  łóżka.  A  ty  lepiej 

idź do swojego, bo inaczej twoja matka oskarży mnie o sprowadzanie cię na złą drogę. 

Kiedy chłopiec odszedł z ciekawością wciąż nie zaspokojoną, Cadfael siedział cichy i 

milczący,  w  końcu  uświadomiwszy  sobie,  z  czym  jego  umysł  dotąd  bojaźliwie  walczył. 

Morderca przekonany teraz o własnej zręczności, czując się niezagrożony, nie da za wygraną. 

Zaszedłszy tak daleko, nie zawróci. Cóż, jego czas się kończył. Została mu tylko ta jedna noc, 

chociaż  o  tym  nie  wiedział,  a  nie  mógł  niczego  zdziałać  przeciw  Judycie  w  jej  własnym 

domu, z siostrą Magdaleną dotrzymującą jej towarzystwa. Będzie czekał na stosowną chwilę 

nieświadomy, że jutro wszystko się skończy. 

Cadfael poderwał się, wprawiając lampę w migotanie. Nie, nie przeciw Judycie! Jeżeli 

tamten  był  tak  pewny  siebie,  ma  jeszcze  tę  jedną  noc,  żeby  spróbować  zachować  dom  na 

Podgrodziu,  bo  jutro  zostanie  złożona  danina  z  róży  i  prawa  opactwa  na  kolejny  rok 

pozostaną  nienaruszalne.  Jeśli  Judyta  mogła  spać  bezpiecznie,  krzew  róży  nadal  był 

zagrożony. 

Mówił sobie, że jest przesądnym głupcem, że nikt, nawet zbrodniarz zarazem uśpiony, 

jak  i  podniecony  powodzeniem,  nie  ośmieli  się  zadziałać  znowu  tak  szybko,  ale  zanim 

dokończył tę myśl, już był w połowie drogi przez ogród, na wielki dziedziniec i ku strażnicy. 

Tu, na znajomym terenie ciemność nie stanowiła przeszkody, a niebo było dziś jasne i usiane 

gwiazdami, drobnymi do ukłuć szpilek w tej północnej ciemności. Na Podgrodziu panowała 

cisza, nic się nie poruszało poza jakimś kotem włóczęgą w bocznej uliczce. Ale gdzieś tam z 

przodu, za rogiem muru opactwa, przy targu końskim jakaś drgająca łuna stała na niebie nisko 

za  dachami  domów,  podświetlając  ich  czarne  sylwetki  i  znowu  pogrążając  je  w  ciemności. 

Cadfael zaczął biec. Wtedy usłyszał oddalony i stłumiony gwar wielu głosów wołających coś 

background image

z  niedowierzaniem  i  nagle  łuna  została  pochłonięta  przez  wielki  wybuch  ognia,  który 

wytrysnął ku niebu z trzaskaniem drewna i cierni. Gwar stał się wrzawą krzyków mężczyzn i 

pisków  kobiet,  a  echo  szczekania  wszystkich  psów  Podgrodzia  odbijało  się  od  ściany  do 

ściany wzdłuż gościńca. 

Drzwi otwierały się, ludzie wybiegali na drogę, wciągając w biegu spodnie i kubraki, i 

podążali, potykając się i plącząc, w kierunku ognia. Pytania krzyżowały się i nie znajdowały 

odpowiedzi, bo nikt nie wiedział, co się dzieje. Cadfael przybył wraz z innymi do bramy na 

podwórze Nialla, która już stała otworem. Za furtką do ogrodu jarzyła się jaskrawoczerwona 

łuna. Ponad murem wznosiła się ognista kolumna płonącego powietrza dwa razy wyższa od 

postawnego  mężczyzny,  która  wciągała  w  górę  wirujące  płatki  popiołu  i  roztapiała  się  w 

ciemności. „Dzięki Bogu”, pomyślał Cadfael na jej widok, „że nie ma wiatru i nie dosięgnie 

domu ani gospodarstwa kowala z drugiej strony”. Sądząc z furii i hałasu, wypali się szybko. 

Wiedział już jednak, co zobaczy, kiedy wkraczał przez furtkę. 

Pośrodku  tylnego  muru  ogrodu  krzak  róży  był  wielkim  słupem  ognia,  ryczącym 

niczym  palenisko  i  trzaskającym  jak  łamane  kości,  gdy  ciernie  pękały  i  wiły  się  w  ogniu. 

Płomień doszedł  do starej  pokurczonej  winorośli, ale poza nią nie było  już nic do spalenia, 

tylko kamienny mur. Drzewa owocowe znajdowały się dosyć daleko, by przetrwać, chociaż 

ich  wyciągnięte  w  tę  stronę  gałęzie  mogły  zostać  osmalone.  Z  krzaka  róży  nie  pozostało 

jednak  nic  oprócz  poczerniałych  rozpostartych  ramion  i  białego  popiołu.  Na  tle  oślepiająco 

jasnych płomieni kilka bezsilnych postaci  krążyło i  uskakiwało,  nie będąc w stanie podejść 

bliżej. Woda wylewana z bezpiecznej odległości zamieniała się w parę i znikała z wściekłym 

sykiem,  ale  nic  nie  pomagała.  Zrezygnowali  z  usiłowań  zwalczenia  pożaru  i  odstąpili  z 

kołyszącymi się wiadrami, patrząc, jak stary pokręcony pień, przez tyle lat urodzajny, wił się, 

pękał i jęczał w agonii. 

Niall  oddalił  się  pod  przeciwległą  ścianę  i  stał,  przyglądając  się  z  pobrudzoną, 

rozczarowaną twarzą i zmarszczonymi brwiami. Cadfael podszedł do niego, a tamten zwrócił 

głowę  i  skinął,  potwierdzając,  że  go  poznaje,  zanim  znów  podjął  swoją  nieprzerwaną 

obserwację. 

Jak on urządził takie palenisko? - spytał Cadfael. - Tu nie wystarczą hubka i krzesiwo, 

to pewne, a ty byłeś w domu. Zajęłoby mu z kwadrans rozpalenie ognia. 

Przyszedł  tą  samą  drogą  -  odrzekł  Niall,  nie  odwracając  wzroku  od  wieży  dymu  i 

popiołu  wznoszącej  się  ku  niebu.  -  Przez  pastwisko  z  tyłu,  gdzie  grunt  jest  wyższy.  Tym 

razem nawet nie wchodził do ogrodu. Musiał wylać jakiś olej przez mur na krzak i winorośl, 

skąpał je w nim. A potem wrzucił pochodnię. Dobre oświetlenie... A sam uszedł w ciemność. 

background image

I nic nie możemy zrobić, nic. 

Nikt nie mógłby zrobić nic innego, niż stać z dala od żaru i patrzeć, jak bardzo powoli 

pierwsza  furia  zaczęła  słabnąć,  a  poczerniałe  gałęzie  obwisająze  ścian  i  zapadają  się  w 

płonące ognisko, wysyłając w górę lotny szary popiół unoszący się niczym chmary moli. Nic 

poza odczuwaniem wdzięczności, że mur z tyłu jest z solidnego kamienia i nie przepuści tego 

ognia ku innym ludzkim siedzibom. 

To było jej drogie - powiedział z goryczą Niall. 

Było.  Ale  ona  przynajmniej  wciąż  cieszy  się  życiem  -  odrzekł  Cadfael  -  i  na  nowo 

odkryła jego wartość. I wie, komu zawdzięcza ten dar, zaraz po Bogu. 

Niall  nic  na  to  nie  powiedział,  ale  posępnie  przypatrywał  się,  jak  ogień  opada 

uspokojony w łoże szkarłatu, a popielne mole polatają po ogrodzie, nie wzbijając się już nad 

głowy.  Sąsiedzi  odstępowali,  zadowoleni,  że  najgorsze  już  minęło,  i  stopniowo  zaczęli 

odchodzić z powrotem do swych łóżek. Niall nabrał tchu i otrząsnął się z oszołomienia. 

Myślałem  -  powiedział  -  o  sprowadzeniu  mojej  dzieweczki  dziś  do  domu. 

Rozmawialiśmy dopiero co, tamtej nocy, że dobrze by było, gdyby została u mnie, skoro już 

nie jest małym dzieckiem. Teraz jednak się zastanawiam. Kiedy jakiś szaleniec nawiedza ten 

dom, ona pozostaje bezpieczniejsza tam, gdzie jest. Tak - rzekł Cadfael, ożywiając się. - Tak, 

zrób to, sprowadź ją do domu! Bez obawy! Od jutra, Niallu, ten szaleniec nie będzie cię już 

nękał. To ci obiecuję! 

Dzień  przeniesienia  świętej  Winifredy  zaświtał  słoneczny  i  piękny.  Wietrzyk 

podrywający  się  wraz  ze  światłem  dnia  poniósł  zapach  spalenizny  przez  dachy  Podgrodzia 

równie  nieuchronnie,  jak  robotnicy  przekraczający  most  zanieśli  do  miasta  wiadomość  o 

pożarze. Dotarła ona do Vestierów, kiedy tylko otwarto okiennice i pierwszy klient wszedł do 

sklepu.  Miles  wpadł  do  saloniku  z  konsternacją  na  twarzy,  jak  ktoś  zobowiązany  do 

przekazania złej wiadomości i niepewny, jak to zrobić delikatnie. 

Judyto, zdaje się, że jeszcze nie skończył się pech związany z krzakiem róży. Zdarzyło 

się coś dziwnego, właśnie tym usłyszałem. Nie ma powodu do niepokoju, nikt nie zginął tym 

razem  ani  nie  ucierpiał  i  nic  poważnego  się  nie  stało.  Wiem  jednak,  że  będziesz  przejęta, 

mimo wszystko. 

Tak długi i deprymujący wstęp nie był obliczony na uspokojenie jej, mimo kojącego 

tonu. Wstała z ławki przy oknie, gdzie siedziała z siostrą Magdaleną. 

Co tym razem? Co jeszcze mogło się tam stać? 

Był pożar w nocy, ktoś podpalił krzak róży. Spłonął do ostatniego listka, do korzeni, 

jak mówią. Nie został żaden pączek ani gałązka, a tym bardziej kwiat, żeby ci złożyć daninę. 

background image

A  dom?  -  spytała  przerażona.  -  Zapalił  się?  Były  szkody?  Niall  nie  ucierpiał?  Tylko 

krzak? 

Nie,  nie,  nic  się  nikomu  nie  stało,  nie  martw  się  o  tego  kowala  ani  o  dom,  bo  są 

bezpieczni.  Nie  wspominano,  że  ktokolwiek  ucierpiał.  Gdyby  tak  było,  mówiliby  o  tym. 

Teraz  bądź  spokojna,  to  już  koniec!  -  Ujął  jąza  ramiona,  bardzo  łagodnie  po  bratersku, 

uśmiechając  się  do  niej.  -  To  już  skończone  i  nie  będzie  gorzej.  Przepadł  tylko  ten 

nawiedzony  krzak  i  tym  lepiej,  moim  zdaniem,  zważywszy,  ile  zła  spowodował.  Zawarłaś 

dziwny układ, ale już się go pozbyłaś. 

To nie musiało przynieść nikomu szkody  - powiedziała żałośnie i usiadła na powrót, 

uwalniając  się  łagodnie  z  jego  rąk.  -  Ten  dom  należał  do  mnie.  Byłam  w  nim  szczęśliwa. 

Chciałam dać go Bogu, chciałam go pobłogosławić. 

Znowu jest twój i możesz go dać albo zatrzymać - odrzekł Miles - bo w tym roku nie 

dostaniesz  róży  w  dani,  moja  droga.  Masz  prawo  go  odebrać  z  tego  powodu.  Możesz  go 

przekazać  jako  wiano,  jeśli  zechcesz  jednak  wstąpić  do  benedyktynek.  -  Spojrzał  w  bok  na 

siostrę Magdalenę niebieskimi jasnymi oczami i uśmiechnął się. - Albo znowu sama w nim 

zamieszkać,  jeśli  ci  to  po  myśli,  albo  pozwolić  Izabeli  i  mnie  się  tam  przenieść,  kiedy  się 

pobierzemy.  Cokolwiek  postanowisz,  stary  układ  jest  zerwany.  Gdybym  był  tobą,  nie 

śpieszyłbym  się z zawieraniem drugiego takiego po tym  wszystkim,  co się zdarzyło  w jego 

następstwie. 

Nie  odbieram  darów,  zwłaszcza  danych  Bogu  -  odrzekła.  Miles  zostawił  za  sobą 

otwarte  drzwi  saloniku  -  usłyszała  szmer  kobiecych  rozmów  z  drugiego  końca  długiej 

komnaty za drzwiami, nagle zagłuszonych przez inne głosy z hallu, najpierw męski, grzeczny 

i  niski,  potem  należący  do  jej  ciotki,  w  którym  brzmiała  nuta  słodyczy  dodawana  w 

rozmowach  towarzyskich.  Można  było  spodziewać  się  licznych  odwiedzin  sąsiadów,  skoro 

był  to  dzień  pogrzebu  Bertreda.  Przed  południem  zostanie  przeniesiony  na  cmentarz  u 

świętego Chada. - Niech tak zostanie - powiedziała Judyta, odwracając się do okna. - Po co o 

tym  teraz  mówić?  Jeżeli  krzak  spłonął...  -  To  miało  jakiś  złowieszczy  biblijny  wydźwięk, 

płonący krzak objawienia. Ale tamten oczywiście nie został spalony. 

Judyto, kochanie - powiedziała Agata, pojawiając się w drzwiach. - Jest tu pan szeryf, 

żeby cię znów odwiedzić, i przyszedł z nim brat Cadfael. 

Weszli  spokojnie  i  nie  było  w  nich  nic  złowieszczego  poza  faktem,  że  wraz  z  nimi 

pojawili  się  dwaj  sierżanci,  którzy  stanęli  wyprostowani  po  obu  stronach  wejścia.  Judyta 

odwróciła się, by powitać gości, w oczekiwaniu znanej już nowiny. 

Panie mój, ja i moje sprawy nadal sprawiają ci kłopot. Mój kuzyn już mi powiedział, 

background image

co się stało w nocy. Mam szczerą nadzieję, że to już ostatni krąg tego wiru. Przykro mi, że cię 

weń wciągnęłam. Na tym się musi skończyć. 

Tego  właśnie  pragnę  -  odpowiedział  Hugo,  składając  formalny  ukłon  Magdalenie, 

która siedziała przy oknie we władczej pozie, milcząc z godnością. - Mam dziś sprawę raczej 

do pana Coliara. Bardzo proste pytanie, jeśli nam możesz pomóc.  - Obrócił się do Milesa z 

najuprzejmiejszą miną i spytał gładko i szybko, bez uprzedzenia: - Te buty zdjęte Bertredowi, 

gdy go wydobyto z rzeki, kiedy mu je dałeś? 

Miles  myślał  szybko,  ale  nie  dość  szybko.  Na  chwilę  zaparło  mu  dech,  a  zanim  go 

odzyskał, jego matka przemówiła ze swą zwykłą chętną gadatliwością i dumą ze wszystkiego, 

co dotyczyło jej syna. 

To  było  w  dniu,  kiedy  znaleziono  martwego  tego  młodego  biedaka  z  opactwa. 

Pamiętasz, Milesie, jak poszedłeś po Judytę natychmiast, kiedy się dowiedzieliśmy. Chciała 

wtedy odebrać swój pasek... 

Wziął się już w garść, ale niełatwo było powstrzymać Agatę, gdy już raz zaczęła. 

Mylisz  się,  matko  -  powiedział  i  nawet  zaśmiał  się  jak  pobłażliwy  syn,  który  zwykł 

tolerować  mglisty  sposób  myślenia  rodzicielki.  -  To  było  dwa  tygodnie  temu,  kiedy 

zobaczyłem,  że  ma  buty  zdarte  na  wylot.  Dawałem  mu  moje  znoszone  -  powiedział, 

odwracając  się  do  Hugona,  by  śmiało  spojrzeć  w  czarne  oczy  szeryfa.  -  Buty  to  kosztowna 

rzecz.  Nie,  mój  drogi  -  Agata  kontynuowała  z  nieustępliwą  pewnością.  -  Pamiętam  bardzo 

dobrze,  jak  bym  mogła  zapomnieć  taki  dzień?  Tego  samego  wieczoru  wspomniałeś,  że 

Bertred  chodzi  prawie  boso  i  że  wysyłanie  go  w  naszych  sprawach  w  takich  butach  źle 

świadczy o tym domu...Ciągnęła dalej, jak to robiła zawsze, prawie nie zwracając uwagi na 

innych, ale stopniowo uświadomiła sobie, że jej syn stoi jak zmrożony, a twarz mu pobladła 

prawie do palącej  chłodem  niebieskości jego oczu, które były w niej utkwione bez miłości, 

bez ciepła, z zimnym, okrutnym pragnieniem uśmiercenia. Jej głupio uprzejmy głos osłabł w 

cienkich  urywanych  dźwiękach  i  zamilkł.  Nie  zrobiła  nic,  by  mu  pomóc,  i  wygadała  się  w 

swej ślepej, egocentrycznej naiwności. 

Może, mimo wszystko - wyjąkała drżącymi ustami, szukając słów, by go zadowolić i 

zetrzeć ten wyraz z jego twarzy. - Teraz nie jestem pewna, mogę się mylić... 

Było  o wiele za późno, by przekreślić to,  co zrobiła. Łzy napłynęły jej do oczu, nie 

dając jej widzieć tego akwamaryno - wego spojrzenia pełnego nienawiści, które w niej utkwił 

Miles.  Judyta  wyrwała  się  ze  znieruchomienia  i  zaskoczenia  i  podeszła  szybko  do  ciotki, 

obejmując jej drżące ramiona. 

Panie  mój,  czy  to  aż  tak  ważne? Jakie  to  ma  znaczenie?  Nic  z  tego  wszystkiego  nie 

background image

rozumiem. Proszę o wyjaśnienie! 

I rzeczywiście wszystko zdarzyło się tak nagle, że nie nadążała dotąd za słowami ani 

nie  pojmowała  ich  znaczenia,  ale  gdy  tylko  to  powiedziała,  przyszło  olśnienie,  ostre  jak 

pchnięcie  sztyletem.  Pobladła  i  zesztywniała,  przenosząc  wzrok  z  Milesa,  zastygłego  w 

gorzkim bezużytecznym milczeniu, na stojącego z boku brata Cadfaela, z Cadfaela na siostrę 

Magdalenę, z Magdaleny na Hugona. Jej wargi poruszały się, wymawiając bezgłośnie: „Nie! 

Nie! Nie...”, ale żaden dźwięk się nie dobył. 

Byli w jej domu i miała tutaj swoją władzę. Spojrzała na Hugona, bez uśmiechu, ale z 

opanowaniem. 

Myślę,  panie  mój,  że  nie  ma  potrzeby,  by  moja  ciotka  się  trapiła,  bo  możemy  tę 

sprawę omówić spokojnie i ułożyć między sobą. Ciociu, idź lepiej i pomóż biednej Alison w 

kuchni.  Cała  robota  spada  na  nią,  a  to  dla  niej  najnieszczęśliwszy  dzień  i  nie  powinnaś  jej 

zostawiać samej. Powiem ci później wszystko, co musisz wiedzieć - obiecała i jeśli te słowa 

zapowiadały coś złego, Agata tego nie dosłyszała. Wyszła posłusznie z komnaty w ramionach 

Judyty, na wpół uspokojona, na wpół przestraszona, a Judyta wróciła i zaniknęła za nią drzwi. 

Teraz  możemy  rozmawiać  swobodnie.  Już  zrozumiałam  aż  za  dobrze,  o  co  chodzi. 

Wiem, że dwoje ludzi może przypominać sobie inaczej wydarzenia sprzed zaledwie tygodnia. 

I wiem, bo brat Cadfael mi powiedział, że buty, które nosił Bertred, kiedy utonął, zostawiły 

ów ślad, który odcisnął morderca brata Eluryka  w ziemi  pod winoroślą, gdy się wspinał  na 

mur. To rzeczywiście ma znaczenie, fatalne znaczenie, Milesie, kto nosił te buty tamtej nocy, 

ty czy Bertred? 

Miles  zaczął  się  obficie  pocić,  jego  własne  ciało  go  zdradzało.  Na  woskowobiałym, 

lodowatym czole tworzyły się wielkie krople i drżały w miejscu. 

Mówiłem wam, że dałem je Bertredowi dawno temu... 

Nie dość dawno - rzekł  brat Cadfael - żeby wycisnął na nich swój znak. Noszą ślad 

twego chodu, nie jego. Powinieneś pamiętać odlew, który zrobiłem w wosku. Widziałeś go, 

kiedy  przyszedłeś  zabrać  panią  Perle  do  domu  od  brązownika.  Domyśliłeś  się  wtedy,  co  to 

jest i co oznacza. I tego samego wieczoru, jak poświadcza twoja matka, przekazałeś te buty 

Bertredowi,  który  nie  miał  nic  wspólnego  z  tą  sprawą  i  nie  byłby  nigdy  przesłuchiwany,  a 

jego rzeczy przeglądane. 

Nie!  -  wykrzyknął  Miles,  kręcąc  gwałtownie  głową.  Ciężkie  krople  spadały  mu  z 

czoła. - To nie było wtedy! Nie! Dużo wcześniej! Nie tej nocy! 

Twoja matka twierdzi co innego - powiedział dość łagodnie Hugo. - Jego matka zrobi 

to  samo.  Gdybyś się przyznał  do  wszystkiego, przemawiałoby  to  na twoją korzyść podczas 

background image

procesu. Bo czeka cię proces, Milesie! Za zamordowanie brata Eluryka... 

Miles załamał się wtedy, zapadając się w sobie i ściskając głowę rozłożonymi rękami, 

zarazem kryjąc ją i utrzymując w całości. 

Nie! -  protestował  ochryple poprzez sztywne palce.  -  Nie morderstwo...  nie...  Wpadł 

na mnie jak szaleniec, nie chciałem go skrzywdzić, tylko przegonić... 

I tak się to dokonało, tak prosto i tak małym kosztem w końcu. Po tym przyznaniu się 

nie miał żadnej obrony; cokolwiek jeszcze wiedział, wyzna w końcu dobrowolnie w nadziei 

na  złagodzenie  wyroku.  Wpędził  się  w  sytuację  bez  wyjścia.  A  wszystko  z  ambicji  i 

chciwości! 

...być może także za morderstwo Bertreda - ciągnął Hugo bezlitośnie, lecz tym samym 

beznamiętnym tonem. 

Tym  razem  nie  było  okrzyku.  Wstrzymał  oddech  w  mrożącym  krew  w  żyłach  i 

otrzeźwiającym zaskoczeniu, bo tego nie przewidywał. 

...i  po  trzecie  za  usiłowanie  zamordowania  twojej  kuzynki  w  lesie  blisko  Brodu 

Godryka. Odegrałeś swoją rolę całkiem zmyślnie, Milesie Coliarze, zważywszy na to, co się 

wydarzyło. Wykorzystałeś fakt, że wielu zalotników nękało panią Perle, i mieli oni motyw, 

pragnąc małżeństwa, i to małżeństwa z całym jej majątkiem, a nie jedynie z połową. Kiedy 

jednak przyszło do zabójstwa, była tylko jedna osoba, która na tym coś zyskiwała, i to byłeś 

ty,  jej  najbliższy  krewniak.  Judyta  odwróciła  się  od  swego  kuzyna  i  znowu  usiadła  przy 

siostrze  Magdalenie,  obejmując  się  rękami,  jakby  czuła  chłód,  ale  nie  wydając  żadnego 

dźwięku,  nie  zdradzając  odrazy,  strachu  czy  gniewu.  Twarz  miała  ściągniętą  i  spokojną, 

mięśnie  napięte  i  zapadnięte  pod  białymi  kośćmi  policzkowymi,  a  spojrzenie  jej  wielkich 

szarych oczu skierowane było raczej do wewnątrz niż na zewnątrz. I tak siedziała milcząca i 

oddalona,  podczas  gdy  Miles  stał  z  opuszczonymi  rękami,  które  odjął  od  twarzy,  obwisłej 

teraz  i  tępej,  powtarzając  wciąż  na  nowo  z  wysiłkiem:  Nie  morderstwo!  Nie  morderstwo! 

Wpadł  na  mnie  jak  szaleniec,  nie  chciałem  zabijać.  A  Bertred  utonął,  utonął!  To  nie  moje 

dzieło. Nie morderstwo... 

Nie  powiedział  jednak  ani  słowa  o  Judycie  i  do  końca  odwracał  od  niej  twarz  w 

przerażeniu,  aż Hugo poruszył  się i  otrząsnął ze  zdziwieniem  i  wstrętem, i  skinął dłonią na 

sierżantów przy drzwiach. Zabrać go! 

 

 

 

background image

Rozdział czternasty 

 

Kiedy  odszedł  i  ostatnie  oddalające  się  kroki  wsiąkły  w  ciszę,  poruszyła  się  i 

powiedziała, raczej do siebie niż do innych: 

Nigdy bym nie pomyślała, że to zobaczę. - A do wszystkich: - Czy to prawda? 

Co  do  Bertreda  -  odpowiedział  Cadfael  -  nie  mam  pewności  i  nigdy  nie  będziemy 

całkiem pewni, póki on sam nam nie powie, a wierzę, że będzie mógł. Co do Eluryka, tak, to 

prawda.  Słyszałaś  swoją  ciotkę  -  kiedy  tylko  zdał  sobie  sprawę,  jakie  świadectwo  zostawił 

przeciw sobie, pozbył się tych butów. Wtedy jeszcze chyba nie myślał o zrzuceniu winy na 

Bertreda.  Pewnie  doszedł  do  przekonania,  że  naprawdę  wstąpisz  do  klasztoru  i  zostawisz 

sklep  i  firmę  w  jego  rękach,  warto  zatem  spróbować  zerwać  układ  z  opactwem  dotyczący 

domu na Podgrodziu i mieć wszystko. 

Nigdy mnie nie namawiał do przyjęcia ślubów - powiedziała ze zdziwieniem - raczej 

był przeciwny. Ale od czasu do czasu wspominał o tym, podsuwał myśl. 

Ale  tamta  noc  zrobiła  z  niego  mordercę,  co  nigdy  nie  było  jego  zamiarem.  Jestem 

pewien, że to prawda. Ale co się stało, to się nie odstanie i potem nie było już odwrotu. Co by 

zrobił,  gdyby  usłyszał  w  porę  o  twojej  decyzji  pójścia  do  opata  i  uczynienia  daru 

bezwarunkowym, tego nie wiemy, ale nie dowiedział się, póki nie było za późno i ktoś inny 

zaczął  działać,  by  temu  zapobiec.  Nie  ma  wątpliwości,  że  jego  desperacja  była  wtedy 

prawdziwa, że chciał cię odnaleźć, bojąc się, że możesz ulec i oddać swoją osobę i posiadłość 

porywaczowi,  a  on  zostanie  na  lodzie,  z  nowym  panem  i  bez  żadnej  nadziei  na  bogactwo  i 

władzę, dla których zdobycia już zabił. 

A Bertred? - spytała. Jak się w to wplątał Bertred? 

Dołączył  do  moich  ludzi  podczas  poszukiwania  ciebie  -  odpowiedział  Hugo  -  i 

wygląda  na  to,  że  cię  znalazł  albo  domyślił  się,  gdzie  byłaś  ukryta,  ale  nie  powiedział  ani 

słowa  mnie  ani  nikomu.  Wyruszył  nocą,  żeby  cię  uwolnić  i  zagarnąć  całą  zasługę.  Spadł 

jednak i  zaalarmował  psa, jak słyszałaś. Potem  wiemy tylko,  że  go wyłowiono z Sevem  na 

przeciwległym  brzegu,  na  drugi  dzień.  Co  się  stało  w  międzyczasie  i  jak  doszło  do  jego 

śmierci, pozostaje domysłem. Ale wspominałaś, że słyszałaś albo myślałaś, że słyszysz jakieś 

odgłosy, jakby ktoś jeszcze był tam w nocy na dworze, już po odejściu Bertreda. Układaliście 

wtedy plan udania się do Brodu Godryka wieczorem. 

A ty myślisz, że to musiał być Miles. - Wymówiła to imię z dziwnym żalem. Nigdy 

nie myślała, że człowiek będący jej prawą ręką mógłby na nią napaść z zamiarem zabójstwa. 

background image

To  wszystko  wyjaśnia  -  powiedział  ze  smutkiem  Cadfael.  -  Kto  inny  miałby  możliwość 

dostrzec podejrzane zadowolenie z siebie u Bertreda? Kto inny mógłby tak łatwo śledzić go i 

pójść  za  nim,  kiedy  się  wymknął  w  nocy?  A  jeśli  twój  kuzyn  podkradł  się  wtedy,  kiedy 

przegoniono Bertreda, i podsłuchał, co zamierzacie, wszystko samo szło mu w ręce. W lesie, 

z  dala  od  miasta,  kiedy  ten  drugi  cię  opuścił,  łatwo  można  było  zostawić  cię  martwą  i 

ograbioną.  Winą  obciążono  by  najpierw  banitów,  a  potem  tego,  kto  cię  więził,  a  później 

wywiózł w głuchy las - miałby pewność, że go nie wydasz. Nie sądzę dodał z zastanowieniem 

- żeby przedtem rozważał morderstwo, ale kiedy przypadek podsunął taką okazję, musiało mu 

się to wydać rozwiązaniem doskonałym. Lepszym niż namówienie cię do klasztoru, bo to on 

byłby  twoim  spadkobiercą.  Wszystko  wpadło  by  mu  w  ręce.  A  jeśli  wtedy,  już  z  tym 

zamiarem  w  myślach,  natknął  się  na  Bertreda,  oszołomionego  ciosem,  i  jeśli  nawiedził  go 

jeszcze  jeden  straszliwy  pomysł  -  bo  żywy  Bertred  mógłby  mu  pokrzyżować  plany,  ale 

martwy  nic  nie  mógł  powiedzieć,  a  w  dodatku  zostałby  znaleziony  w  butach  mordercy 

Elureda. Tak więc znalazł kozła ofiarnego. 

To jest jednak przypuszczenie - rzekła Judyta z niedowierzaniem. - Nic, nic zupełnie 

za tym nie świadczy. 

Obawiam się, że jednak tak - odparł ponuro Cadfael. - Bo tak się zdarzyło, że kiedy 

twój kuzyn przybył do opactwa z wozem, żeby zabrać ciało Bertreda do domu, przekonał się, 

że ci, którzy zdejmowali z chłopca mokre ubranie, nie zwrócili uwagi na jego buty. Ja także o 

nich nie pomyślałem, kiedy przyniosłem zwinięte ubranie do wozu. Miles musiał potrząsnąć 

wozem  i  zrzucić  mi  te  buty  pod  nogi,  żebym  je  podniósł,  przyjrzał  im  się  i  rozpoznał.  Nie 

chciał zmarnować takiego dowodu. 

To nie było zbyt sprytne - powiedziała z powątpiewaniem - bo Alison mogłaby wam 

powiedzieć, że jej syn ma te buty od Milesa. 

To  prawda,  ale  tylko  gdyby  ją  spytano.  Weź  jednak  pod  uwagę,  że  mordercę 

znaleziono  martwego  -  nie  ma  więc  procesu,  nie  ma  żadnej  tajemnicy,  żadnego  stawiania 

pytań,  nękania  umarłego,  a  tym  bardziej  wzbudzającej  litość,  osieroconej  kobiety.  Nawet 

gdybym  miał  wątpliwości  -  mówił  Hugo  -  a  zawsze  jest  ich  jakiś  cień,  nie  powinienem 

zakłócać pogrzebu ani przysparzać jej smutku. Niemniej, ryzyko istniało. Mógł być zmuszony 

do nadrabiania bezczelnością. Ale nawet najsprytniejszy nie może przewidzieć wszystkiego, a 

dla niego takie łajdactwo było nowością. 

Musiał  cierpieć  katusze  -  powiedziała  Judyta  -  przez  całą  noc,  odkąd  mu  uciekłam, 

wiedząc, że wrócę, a nie mając pojęcia, co mogę powiedzieć. A potem, gdy wyjaśniłam, że 

nie potrafię rozpoznać złoczyńcy, poczuł się bezpieczny... To dziwne! - mówiła, martwiąc się 

background image

rzeczami, na które nic już nie można poradzić. - Kiedy wychodził, nie wydawał mi się zły ani 

świadomy winy. Był tylko oszołomiony! Jakby znalazł się gdzieś, gdzie nigdy nie zamierzał 

być, w jakimś miejscu, którego nie mógł rozpoznać, i nie wiedział, skąd się tam wziął. 

W pewnym sensie - odrzekł trzeźwo Cadfael - to chyba prawda. On był jak ktoś, kto 

zrobił fałszywy krok na bagnie i nie może się wydostać, bo z każdym ruchem wpada głębiej. 

Od próby zniszczenia krzaku róży po zamach na twoje życie szedł tam, dokąd był popychany. 

Nic dziwnego, że miejsce, gdzie dotarł, było mu całkiem obce, a twarz czekająca na niego w 

zwierciadle okazała się nieznaną mu twarzą jakiegoś straszliwca. 

Wszyscy  odeszli.  Hugo  Beringar  z  powrotem  do  zamku,  by  przesłuchiwać  swego 

więźnia,  dopóki  trwał  wstrząs  samopoznania,  a  chłodna  przebiegłość  korzyści  własnej  nie 

zamknęła  jeszcze  umysłu  i  sumienia  na  chwilę  otwartych  dla  prawdy.  Siostra  Magdalena  i 

brat  Cadfael  udali  się  do  opactwa,  ona  na  obiad  z  Radulfusem,  upewniwszy  się,  że  sprawy 

tego  domu  nie  wymagają  jej  obecności  przez  kilka  godzin,  on  zaś  do  swoich  obowiązków, 

skoro  wszystko,  co  musiało  być  zrobione  i  powiedziane,  zostało  zrobione  i  powiedziane,  a 

resztę  trzeba  było  pozostawić  swemu  biegowi.  Wszyscy  odeszli,  nawet  ciało  biednego 

Bertreda złożono już w grobie na cmentarzu świętego Chada. Dom był bardziej opustoszały 

niż zwykle, do połowy wyludniony przez śmierć i winę, a brzemię, które spadło na powrót na 

ramiona Judyty, było cięższe o dwie pozbawione dzieci wdowy, którym musi zapewnić byt. 

Musi i  zapewni. Obiecała, że powie ciotce wszystko,  co tamta musi wiedzieć, i  dotrzymała 

obietnicy.  Pierwszy  lament  się  skończył,  a  po  nim  nadszedł  spokój  wyczerpania.  Nawet 

prządki opuściły dom na dziś. Krosna stały nieruchome. Nie słychać było żadnych głosów. 

Judyta  zamknęła  się  w  saloniku  i  usiadła,  by  przypatrywać  się  gruzowisku,  ale 

wydawało  się  raczej,  że  to,  na  co  patrzy,  jest  jakąś  pustką,  terenem  oczyszczonym  dla 

zrobienia  miejsca  czemuś  nowemu.  Nie  miała  nikogo,  na  kim  mogłaby  polegać  w 

sukiennictwie, znowu było ono w jej rękach i musiała nim zarządzać. Potrzebowała nowego 

przodownika  tkaczy,  któremu  mogłaby  ufać,  i  urzędnika  od  rachunków  zdolnego  zająć 

miejsce Milesa. Nigdy nie uchylała się od obowiązków, ale też nigdy nie robiła z nich udręki. 

Nie zrobi tego i teraz. 

Zapomniała prawie, jaki to dzień. Pewne jest, że nie będzie ani nie może być daniny z 

róży. Krzak spłonął  aż do gruntu  i  nigdy więcej  nie wyda tych małych, słodko  pachnących 

białych róż, które przypominały jej lata małżeństwa. To już nie miało znaczenia. Była wolna i 

bezpieczna, i była panią tego, co dawała i co zachowywała. Mogła pójść do opata Radulfusa i 

zawrzeć  nowy  kontrakt,  spisany  i  poświadczony,  oddający  ten  dom  i  ziemię  bez  żadnych 

warunków.  Wszystkie  żądze  i  kalkulacje,  które  ją  otaczały,  minęły,  ona  jednak  chciała 

background image

położyć  im  kres  raz  na  zawsze.  Strata  róż  pozostawiła  jej  gorzką  słodycz  żalu  po  kilku 

krótkich latach szczęścia, których przypomnieniem był co roku jeden kwiat. Teraz nie będzie 

żadnego, nigdy więcej. 

W środku popołudnia Branwen wsunęła lękliwie głowę w drzwi, żeby powiedzieć, że 

jakiś gość czeka w hallu. Judyta obojętnie pozwoliła go wprowadzić. 

Niall wszedł z wahaniem, z różą w jednej ręce, w drugiej trzymał dłoń dziewczynki, i 

stał przez chwilę w wejściu, żeby zorientować się w komnacie, w której nigdy dotąd nie był. 

Padająca  z  otwartego  okna  szeroka  wstęga  jasnego  światła  przecinała  pokój  między  nimi, 

zostawiając  Judytę  w  cieniu  po  jednej  stronie,  a  gości  po  drugiej.  Judyta  wstała,  zdumiona 

jego przybyciem, i stała z rozchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami, i z sercem nagle 

lżejszym,  jakby  świeży  wietrzyk  z  ogrodu  powiał  w  tym  ciemnym  i  ponurym  miejscu, 

napełniając je latem  i  błogosławieństwem  dnia świętej. Oto bez wezwania, bez uprzedzenia 

stał  tu  jedyny  człowiek  z  jej  otoczenia,  który  nigdy  o  nic  nie  prosił,  niczego  nie  żądał,  nie 

szukał  korzyści,  był  całkowicie  pozbawiony  chciwości  i  próżności  i  któremu  zawdzięczała 

coś więcej niż po prostu życie. Przyniósł jej różę, ostatnią ze starego pnia, mały cud. 

Niall... - wymówiła powolnym wahającym się głosem, i był to pierwszy raz, kiedy go 

nazwała po imieniu. 

Przyniosłem  ci  twoją  daninę  -  powiedział  po  prostu,  zrobił  kilka  kroków  ku  niej  i 

wyciągnął różę, na wpół otwartą, świeżą i nieskazitelnie białą. 

Mówiono mi, że nic nie zostało, że wszystko spłonęło. Jak to możliwe? - Iz kolei ona 

podeszła ku niemu, ostrożnie, jakby pod wpływem dotyku róża mogła się skruszyć na popiół. 

Niall wyjął łagodnie dłoń z uścisku dziewczynki, ona zaś odsunęła się nieśmiało. 

Zerwałem ją wczoraj, dla siebie, kiedy wróciliśmy do domu. 

Wyciągnięte  dłonie  sięgnęły  i  spotkały  się  na  wstędze  jasności,  a  otwarte  płatki 

przemieniły  się  w  różane  lśnienie  macicy  perłowej.  Ich  palce  zetknęły  się  i  zacisnęły  na 

łodydze, gładkiej, oczyszczonej z cierni. 

Nic ci się nie stało? - spytała. - Jak się goi rana? 

To tylko draśnięcie. Boję się - odrzekł Niall - że przeszłaś coś gorszego. 

To już skończone. Jakoś sobie poradzę. - Czuła jednak, że wydaje mu się niezmiernie 

samotna i opuszczona. Patrzyli sobie w oczy z napięciem, które trudno było znieść, a jeszcze 

trudniej przełamać. Dziewczynka zrobiła nieśmiały krok czy dwa i znów zawahała się przed 

podejściem bliżej. 

Twoja córeczka? - spytała Judyta. 

Tak. - Obrócił się, by wyciągnąć rękę do dziecka. - Nie miałem jej z kim zostawić. 

background image

Rada  jestem.  Czemu  miałbyś  ją  zostawiać,  kiedy  przychodzisz  do  mnie?  Nikt  nie 

byłby milej widziany. Dziewczynka podeszła do ojca w nagłym przypływie pewności siebie, 

widząc, że ta obca, lecz o łagodnym głosie kobieta uśmiecha się do niej. Pięcioletnia i wysoka 

jak  na  swój  wiek,  o  poważnej,  owalnej  twarzyczce  i  kremowej  cerze  muśniętej  słońcem, 

wstąpiła  w  słup  jasności  i  zapaliła  się  niczym  płomień  świecy,  bo  jej  włosy  zebrane  przy 

skroniach  i  zwisające  na  ramiona  były  szczerozłote,  a  długie  złote  rzęsy  obrzeżały 

ciemnoniebieskie  oczy.  Zgięła  kolano  w  szybkim  ukłonie,  nie  spuszczając  tych  oczu 

płonących  ciekawością  z  twarzy  Judyty.  I  w  jednej  chwili,  po  namyśle,  uśmiechnęła  się  i 

wyraźnie  uniosła  twarzyczkę  do  mile  widzianego  pocałunku  przez  mile  widzianego 

dorosłego. 

Mogłaby  równie  dobrze  wsunąć  swą  małą  dłoń  w  pierś  Judyty  i  ścisnąć  to  serce 

spragnione  przez  tyle  lat  takiego  właśnie  owocu.  Judyta  pochyliła  się  do  uścisku  ze  łzami 

napływającymi do oczu. Usta dziecka były miękkie, chłodne i słodkie. W drodze przez miasto 

to ona niosła różę i zapach jeszcze się jej trzymał. Nie miała nic do powiedzenia, jeszcze nie 

teraz, bo była zbyt zajęta oswajaniem się z tym pokojem i z tą kobietą. Będzie dość wymowna 

później, kiedy obie staną się mniej obce. 

To  ksiądz  Adam  nadał  jej  imię  -  rzekł  Niall,  patrząc  na  niąw  dół  z  poważnym 

uśmiechem. - Niezwykłe imię, nazywa się Rozalba. 

Zazdroszczę ci! - powiedziała Judyta, jak już kiedyś przedtem. 

Znów  poczuli  się  nieco  skrępowani  i  trudno  im  było  coś  powiedzieć.  Tak  niewiele 

słów  i  tak  skąpych  padło  tu  dotąd.  Ujął  znów  rękę  córki  i  cofnął  się  ze  słupa  światła  ku 

drzwiom,  pozostawiając  Judytę  z  białą  różą  przy  piersi,  wciąż  w  świetle  słońca.  Ta  druga 

biała  róża  zrobiła  skoczny  krok  wstecz,  gotowa  odejść,  ale  obejrzała  się  przez  ramię  z 

uśmiechem.  Cóż,  pisklątko,  idziemy  do  domu.  Wykonaliśmy  zadanie.  odejdą,  oboje,  i  nie 

będzie  więcej  róż  do  złożenia  w  dani  w  dniu  przeniesienia  świętej  Winifredy.  A  jeżeli  tak 

odejdą, nie będzie już może nigdy takiej chwili, nie znajdą się nigdy razem we troje w jednym 

pokoju. 

Dotarł do drzwi, kiedy powiedziała nagle: 

Niallu... 

Odwrócił się, nagle rozpromieniony, by ją ujrzeć stojącą w pełnym słońcu, z twarzą 

białą i otwartą jak ta róża. Niallu, nie odchodź! - Znalazła wreszcie słowa, właściwe słowa i 

porę. Rzekła mu  to, co powiedziała przedtem głuchą nocą przy bramie u Brodu Godryka:  - 

Nie zostawiaj mnie teraz! 

 


Document Outline