background image

All I Want for Christmas is a Vampire

 

 

 

13.

 

Gorący  prysznic  pomógł  odjąć  chłód  z  kości  Toni  i  złagodzić  ból  w  jej 
posiniaczonym  biodrze.  Pochyliła  się,  aby  owinąć  ręcznikiem  mokre  włosy,  a 
kiedy się wyprostowała przypadkowo przeciągnęła biodrem po blacie.

 

-  Aua!  -  Przyglądnęła  się  siniakowi.  Spuchł  i  przybrał  piękny  odcień  fioletu, 
który idealnie koordynował się z czerwonymi bliznami na jej otrsie i piersiach.

 

- Toni!

 

Podskoczyła  na  dźwięk  głosu  Iana  dochodzącego  z  jej  sypialni.  Jej  biodro 
ponownie otarło się o ladę. - Au! Cholera! - Złapała się za wieszak na ręczniki 
aby nie upaść. 

 

-  Toni,  jesteś  cała?  -  Ian  dobijał się do drzwi.  -  Ktoś  cię  skrzywdził?  Mam  się 
tam teleportować?

 

background image

- Nie! - Co on tam robił? - Mam tutaj…całą linię ofensywy z New York Giants. 
Och tak, czuję się świetnie! Drugi w dół, ósmy do dzieła. (Jakieś odwołanie do 
baseballu i jej drużyny z Nowego Jorku)

 

Nastąpiła pauza. - Żartujesz, prawda?

 

Parsknęła. - Brawo, Sherlocku.

 

- Wychodź natychmiast. Musimy porozmawiać.

 

I znowu to samo. - Nie mam żadnych ubrań. Odejdź.

 

- Zamknę oczy.

 

Teraz nadeszła chwila, kiedy i ona się zatrzymała. - Nie wierzę ci.

 

- Brawo, Sherlocku.

 

Cholera go weźmie. Owinęła ręcznik wokół siebie. - Odejdź.

 

- Nie. Przyszedłem aby cię uratować.

 

- Od czego?! Pleśni?

 

- Wyjdę na korytarz, tak abyś mogła się ubrać. Proszę, pośpiesz się.

 

Usłyszała kroki i kliknięcie zamykanych drzwi. Wyjrzała. Sypialnia była pusta.

 

Podbiegła  w  kierunku  kredensu.  -  Dlaczego  mnie  nachodzisz?  Jestem  już  po 
służbie. - Upuściła ręcznik i szybko wciągnęła na siebie jakieś figi.

 

-  To  nie  może  czekać.  -  Ian  mówił  z  przedpokoju.  -  Jesteśmy  w 
niebezpieczeństwie  ze  strony  malkontenckiego  zabójcy  Jędrka  Janowa.  Jest 
nowym  władcą  rosyjsko-amerykańskiego  klanu  w  Brooklynie,  sukinsynów, 
którzy  cię  wcześniej  zaatakowali.  Jędrek  pragnie  informacji  na  temat  leków, 
które brałem i mnie postarzyły, więc będzie mnie również szukał.

 

Wszelka  irytacja,  którą  Toni  czuła  wcześniej  rozwiała  się  i  została  zastąpiona 
ukłuciem strachu. Sięgnęła za siebie, aby zapiąc biustonosz. - Jak poważna jest 
to sprawa?

 

-  Verra  poważna.  Jeśli  przyjdzie  do  kamienicy,  to  nie  sam.  Przyniesie  ze  sobą 
innych Malkontentów i wszyscy tutaj, w tym ty, zostaną zaatakowani.

 

Dreszcze  owiały  ją  gęsią  skórką.  -  Oni  wiedzą  o  tej  kamienicy?  Myślałam,  że 
jest sekretna. - Cholera, myślała, że tu będzie bezpieczna.

 

-  Położenie  domu  Romana  jest  tajemnicą,  ale  to  miejsce  zawsze  było  znane  w 
ś

wiecie  wampirów.  Każdej  wiosny  Roman  jest  gospodarzem  konferencji  w 

background image

Romatechu,  a  mistrzowie  klanów  z  całego  świata  są  jej  uczestnikami.  Zawsze 
się tu zatrzymują, a agencja Angusa zapewnia im ochronę. Jesteś już gotowa?

 

Mogła  być  ponownie  zaatakowana?  Boże,  nie.  Wspomnienia  tej  nocy  groziły 
ponownym zalaniem jej umysłu. Nie, nie znowu.

 

Postać pojawiła się przed nią, a ona złapała oddech.

 

Oczy Iana rozszerzyły się. - Toni.

 

Jej  ręce  zatrzepotały  wokół  jej  majtek  i  biustonosza.  Cholera!  Jej  bielizna  nie 
zakrywała  zbyt  wiele.  A  blizny!  Spojrzała  na  jego  twarz  i  zobaczyła  wyraz 
twarzy idący od szoku do przerażenia.

 

-  Odejdź!  -  Odwróciła  się  od  niego.  Cholera,  co  było  gorsze?  Bycie  złapaną 
prawie nagą czy widok faceta przerażonego z tego powodu?

 

- Toni, jesteś poktyta śladami ugryzień.

 

- Wiem. Tak się składa, że byłam tam, kiedy to się stało. - Podeszła do szafy i 
wyjęła parę jeansów z wieszaka.

 

- I twoje biodro. Jest strasznie pobite.’

 

-  Przestań  na  mnie  patrzeć!  -  Wciągnęła  na  siebie  jeansy.  -  Upadłam  na 
parkingu.

 

- Na parkingu Szpitala Psychiatrycznego Cieniste Dęby.

 

Wciągnęła powietrze, a jeansy zsunęły się jej do kolan. - Jak …- Zauważyła, jak 
jego  spojrzenie  powędrowało  na  południe  i  szarpnęła  jeansy  z  powrotem  w  
górę. - Skąd wiesz?

 

- Jestem verra dokładnym detektywem.

 

Cholera go weźmie. Zapięła spodnie. - Szpiegowałeś mnie?

 

Podszedł do niej. - Czy to twoja walizka?

 

Odskoczyła w bok aby zachować pomiędzy nimi jakiś dystans. - Co robisz?

 

Otworzył walizkę na kredensie i zaczął wypełniać ją ubraniami. - Teraz dokończ 
się ubierać.

 

Nie dbała o jego despotyczny ton. Albo, że ją szpiegował. Wyszarpnęła T-shirt z 
wieszaka i wciągnęła go na siebie. - Dobra. będę się ubierać. Wtedy nie będziesz 
musiał wyglądać na takiego przerażonego na widok mojego ciała.

 

Zatrzymał  się  z  ręką  jej  fig  w  garści.  -  Byłem  zły,  kiedy  zobaczyłem,  jakie  te 
skurwysyne zostawiły rany. Nie byłem przerażony. Twoje ciało jest piękne.

 

background image

Jak mogła być nadal zła, kiedy powiedział coś takiego? 

 

Wrzucił jej majtki do walizki. - Proszę, pośpiesz się. Musimy iść.

 

-  Gdzie?  -  Wbiegła  do  łazienki,  chwyciła  szczotkę  do  włosów,  do  zębów, 
kosmetyczkę i książkę telefoniczną, a nastyępnie wrzuciła je do walizki.

 

-  Zabiorę  cię  do  Romatechu.  Jest  tam  zwiększona  ochrona.  Następnie  ja  i 
chłopaki będziemy mogli tutaj wrócić, aby walczyć z tymi skurwysynami, jeśli 
tylko tutaj się zjawią.

 

Podobał  jej  się  pomysł  bycia  bezpieczną  i  naprawdę  nienawidziła  myśli  o 
zobaczeniu Malkontentów ponownie, ale coś w planie Iana denerwowało ją. Nie 
lubiła czuć się jak słaba panienka w tarapatach. Usiadła na łóżku aby wciągnąć 
skarpetki.  -  Nie  zamierzam  się  ukrywać  i  pozostawić  całą  walkę  dla  was, 
chłopaków. Zostałam zatrudniona, aby to robić.

 

Ian uśmiechnął się, kiedy złapał ubrania z szafy i  wrzucił je do walizki. - Jesteś 
odważną kobietą i cenię cię za to, ale to nie twoja bitwa.

 

Normalnie by się zgodziła. Po co ryzykować życie dla wampirzego sporu? Ale 
noc,  kiedy  Malkontenci  zaatakowali  ją,  stała  się  osobista.  Tak  bardzo  jak 
nienawidziła myśli o zobaczebiu ich ponownie, to tak bardzo musiała to właśnie 
zrobić.  Wskoczyła  w  swoje  buty.  -  To  moja  bitwa.  Nie  będę  kuliła  się  ze 
strachu. Zrobię to do czego została zatrudniona.

 

Ian  zapiął  walizkę  na  kłódkę.  -  Kochanie,  zostałaś  zatrudniona  jako  dzienny 
strażnik.  To  znaczy,  że  jesteś  zobowiązana  walczyć  z  wrogami  za  dnia, 
mianowicie  śmiertelnikami.  W  nocy  jesteś  po  służbie  z  jednego  powodu.  Nie 
możesz przetrwać przy wampirzym wrogu.

 

- Pokonałam Phineasa którejś nocy.

 

- Chwilowe szczęście.

 

- Słuchaj kochanie. - pomaszerowała do niego. - Jestem dobra. Cholernie dobra. 
Potrzebujesz demonstracji?

 

-  Możliwe.  -  Zniknął  i  sekundę  później  pojawił  się  za  nią,  przyciągając  ją  do 
swojej klatki piersiowej. 

 

Zareagowała  szybko,  wgniatając  łokcie  w  jego  pierś.  To  było  jak  uderzenie  w 
mur.

 

Następnie jego ręce przeniosły się do jej szyi i głowy, a miękki głos zadźwięczał 
koło jej ucha. - Kolejnym dźwiękiem, który byś usłyszała to łamanie karku.

 

background image

Wściekłość  przetoczyła  się  przez  nią.  Cholera  jasna,  nie  można  było  z  nimi 
wygrać?  Wspomnienie  o  ataku  jej  zalało  ją  ponownie,  wciągając    i  topiąc  w 
przerażeniu.  Pokręciła  głową,  starając  się  usunąc  myśli,  ale  one  wypełniły  jej 
umysł odtwarzając każdy dręczący detal. Dreszcze niemal się podwoiły.

 

- Toni, wszystko będzie w porządku. - wyszeptał Ian.

 

-  Nie!  -  Walczyła  z  łzami,  ale  im  bardziej  się  stawiała,  tym  bardziej  emocje 
rosły. Uwolniła się od Iana i zachwiała się do tyłu. - Ja…Ja nienawidzę twojego 
gatunku!’’

 

Jego twarz zbladła. Przycisnęła rękę do swoich ust, zaskoczona intensywnością 
swojego wybuchu. 

 

Jego  usta  zacisnęły  się  i  ból  błysnął  mu  w  oczach.  -  Teraz  przynajmniej  jesteś 
szczera.

 

Pochyliła  ręce  wzdłóż  swoich  żeber  pokrytych  bliznami.  -  Żuli  mnie  jakbym 
była jedzeniem. Jakbym nie była człowiekiem. Jedynie kawałkiem mięsa. - Łzy 
spłynęły  po  jej  twarzy,  a  ona  otarła  policzki.  -  Nie  mogłam  z  nimi  walczyć. 
Zawładnęli moim umysłem i to było tak jakby moja dusza była miażdżona.

 

Wziął ją w ramiona. Zesztywniała, ale trzymał ją mocno. - Kobieto, nigdy bym 
cię nie skrzywdził. Możesz mi zaufać.

 

Wzięła  powolny,  drżący  oddech  i  wypuściła  powietrze.  -  Wiem.  -  Zakopała 
swoją  twarz  w  jego  grubym  swetrze  i  pozwoliła  jego  zapachowi  wypełnić  jej 
nozdrza. Pachniał ziemią. Słodkie, ale męskie. 

 

Potarł ręką w górę i w dół jej pleców. - Mam nadzieję, że zobaczę dzisiaj tych 
sukinsynów. Chciałbym przebić ich kołkiem za to co ci zrobili.

 

Oparła policzek o jego ramię. On wciąż nie za bardzo rozumiał. Doceniała jego 
pragnienie aby ją chronić, ale tak naprawdę nie chciała ochroniarza przed złymi 
wampirami.  To  co  chciała  to  aby  obronić  się  sama.  A  biorąc  pod  uwagę  ich 
nadnaturalne umiejętności to raczej nie istniał taki sposób. I to co przeszkadzało 
jej najbardziej – nierówność i niesprawiedliwość wobec tego wszystkiego.

 

- Chciałabym skopać ci tyłek. - szepnęła.

 

Ian zaśmiał się. - Moja dziewczynka.

 

Przycisnęła  policzek  głębiej  w  jego  gruby  sweter.  Był  zadziwiająco  ciepły  i 
cudownie masywny. Kiedy puścił ją i cofnął się sama chciała z powrotem rzucić 
się w jego ramiona.

 

- Musimy iść. - Chwycił jej walizkę z kredensu.

 

background image

Wciągnęła na siebie palto i chwyciła torebkę. - Prowadzisz?

 

-  Teleportacja.  Będzie  szybciej.  -  Chwycił  uchwyt  walizki  jedną  ręką,  a  drugą 
wyciągnął w jej kierunku. - Musisz się mnie trzymać.

 

- Och. - Żaden problem. Owinęła swoje ręce wokół jego szyi.

 

- Bliżej -  Jego ramię okrążyło jej talię. 

 

Wcisnęła się w jego klatkę piersiową. - Jak teraz?

 

Zamknął na chwilę oczy. - Aye.

 

Złapała oddech, kiedy otworzył oczy. - O co chodzi z twoimi oczami? Robią się 
czerwone.

 

- To normalna reakcja u wampira.

 

-  Myślę,  że  nie.  -  Badała  czerwone,  świecące  tęczówki.  -  Żaden  z  innych 
wampirów tak nie robi.

 

- To dobrze. nie chciałbym walczyć z żadnym z moich przyjaciół.

 

- O czym ty mówisz?

 

Posłał  jej  wymuszony  uśmiech.  -  Toni,  kiedy  moje  oczy  zmieniają  kolor  na 
czerwony, to dlatego, że cię verra pożądam.

 

Przełknęła ślinę. - Ale to się dzieje już od kilku dni.

 

-  Aye,  od  czasu,  kiedy  po  raz  pierwszy  cię  spotkałem.  Ale  nie  martw  się  tym. 
Wiem, że nienawidzisz naszego gatunku.

 

- Nie nienawidzę cię Ian. Nie nienawidzę żadnego z dobrych wampirów. Może 
tak było na początku, ale teraz…

 

Przyglądał się jej uważnie. - Jak to teraz odczuwasz?

 

Fala emocji przeniosła do jej oczy łzy. - Ja…mam dużo na głowie. Nie tylko ty, 
ale moja przyjaciółka Sabrina. Jestem tak bardzo zmartwiona i…zagubiona.

 

Nie powinna czuć aż takiego cholernego zainteresowania wampirem.

 

- Powiedz mi co się dzieje. Może będę mógł pomóc.

 

Badała  jego  przystojną  twarz  i  zobaczyła  prawdziwą  troskę  i  współczucie. 
Chciała  mu  zaufać. Dobry  boże,  chciała zostać  w  jego ramionach  na  zawsze. - 
Pomyślę o tym.

 

-  Dobrze.  Trzymaj  się  kochanie.  -  przyciągnął  ją  mocno,  aż  wszystko  stało  się 
czarne.

 

background image

 

Jak tylko Ian upewnił się, że Toni została bezpiecznie ukryta w srebrnym pokoju 
w  Romatechu,  to  razem  z  Phineasem  i  Dougalem  teleportował  się  z  powrotem 
do kamienicy. 

 

Kiedy  zmaterializowali  się  na  tylnym  ganku,  usłyszeli  wysoki  dźwięk  alarmu 
dochodzącego  z  wewnątrz  budynku.  Natychmiast  wyciągnęli  swoje  miecze. 
Były  możliwe  jedynie  dwa  wyjaśnienia  –  albo  śmiertelnik  włamał  się  do 
kamienicy  i  nie  usłyszał  alarmu,  albo  wampir  teleporotwał  się  do  środka  i  nie 
znał poprawnej kombinacji aby wyłączyć sygnał. 

 

Dougal cicho otworzył tylne drzwi i zostawił je jeszcze lekko bujające. Czekali 
z przygotowanymi mieczami na kogoś, kto wysunąłby głowę zza drzwi aby się 
rozglądnąć.  Jeżeli  to  był  Malkontent,  to  jego  głowa  nie  zostałaby  na 
dotychczasowym miejscu zbyt długo.

 

Nikt nie złapał przynęty. Ian podszedł do wejścia, ale Phineas go odciągnął. 

 

- To ciebie chcą, koleś. Pozostań między nami. - Phineas wszedł jako pierwszy.

 

Kuchnia była pobojowiskiem. Szafki i szuflady wisiały otwarte a zawartość była 
rozrzucona na blatach. 

 

-  Muszą  szukać  leków.  -  Dougal  zaczął  wybijać  kombinację  aby  wyłączyć 
alarm. 

 

-  Nay.  -  Powstrzymał  go  Ian.  -  Jeśli  go  wyłączymy,  to  tak  jakbyśmy  ogłosili 
nasze przybycie.

 

Dougal skrzywił się. - Masz rację, ale ten hałaś jest cholernie irytujący.

 

-  Yeah,  brzmi  jak  kot  przy  kocimiętce.  -  mruknął  Phineas.  Ustawił  się  przy 
wahadłowych drzwiach. - Gotowi?

 

Ian  skinął  głową  i  trzy  wampiry  wpadły  do  przedpokoju.  Szybki  rzut  oka 
upewnił ich, że intruzi nie byli na pierwszym piętrze. Książki były rozwalone na 
podłodze w bibliotece, a gabinet został splądrowany.

 

Przenieśli się na dół do piwnicy. Łóżko Phineasa był pocięte, a trumny zostały 
porozrywane.

 

-  Cholera.  -  Phineas  badał  złamaną  ramkę  ze  zdjęciem  jego  rodziny.  - 
Spóźniliśmy się.

 

-  Powinniśmy  sprawdzić  biuro  Romana.  -  powiedział  Ian.  -  Jestem  pewien,  że 
wiedzą, iż to on wynalazł lek.

 

- Idziemy razem. - powiedział Dougal. - Cel do lądowania - piąte piętro.

 

background image

We  trzech  teleportowali  się  tak,  że  wylądowali  przed  biurem  i  sypialnią 
Romana. Oba drzwi była otwarte, a wewnątrz rozmawiano po rosyjsku. 

 

Ian  podszedł  do  drzwi  biura  i  wyśledził  Jędrka  Janowa  przy  biurku  Romana, 
bawiącego  się  komputerem.  Malkontent  przeklinał  i  bił  pięścią  w  klawiaturę. 
Potem zaczął przeszukiwać szuflady biurka.

 

Dougal zajrzał do sypialni Romana, a następnie podniósł dwa palce aby wskazać 
liczbę  mężczyzn.  Ian  podniósł  jeden  palec.  Było  trzech  na  trzech.  Posłał 
Dougalowi i Phineasowi pytające spojrzenie i oboje skinęli głową.

 

Ian  wpadł  do  biura,  kierując  się  prosto  na  Jędrka.  Zabójca  spojrzał  do  góry  i 
sięgnął  po  miecz,  który  leżał  na  biurku.  Ian  już  machnął  mieczem  w  dół,  aby 
zadać morderczy cios, kiedy Jędrek teleportował się.

 

Miecz Iana rozerwał puste, biurowe krzesło. - Cholera jasna. - Odwrócił się, aby 
sprawdzić, czy Jędrek nie zmaterializował się za nim. 

 

Nie  zrobił  tego.  Władca  rosyjskiego  klanu  pojawił  się  w  sypialni  obok  swoich 
dwóch poddanych.

 

Ian podchodził do nich, podczas gdy Dougal i Phineas stanęli po jego bokach.

 

-  Szukałem  jedynie  faceta.  -  Jędrek  uśmiechnął  się  ironicznie.  -  Stasio,  Juri, 
bierzcie tego w środku.’’

 

Dwójka  Malkontentów  rzuciła  się  w  kierunku  Iana,  ale  Dougal  i  Phineas 
skoczyli  do  przodu,  angażując  każdego  w  walkę.  Ian  przeklinał  w  duchu  za 
bycie  traktowanym  jak bezradne szczenię.  Udał  się  w stronę Jędrka,  ale tchórz 
zniknął ponownie. 

 

Ian  obrócił  się,  kiedy  tylko  ręka  Jędrka  zacisnęła  się  z  tyłu  na  jego  ramieniu. 
Zawładnęło  nim  odurzające  wrażenie  i  zdał  sobie  sprawę,  że  Jędrek  próbował 
się  z  nim  teleportować.  Pociągnął  mieczem  w  dół  przez  ramię  Jędrka  i  facet 
krzyknął z bólu tuż przed całkowitym zniknięciem.

 

- Ty tchórzu! - Ian krzyczał na pustą teraz przestrzeń.

 

Okrzyk  bólu  zwrócił  uwagę Iana  z powrotem  do  walki.  Phineas  przeciął tułów 
swojego przeciwnika. Rosjanin zatyczył się do tyłu i Phineas dźgnął go w klatkę 
piersiową. Rosjanin poszarzał, a następnie obrócił się w stos kurzu na podłodze.

 

Drugi  Rosjanin  krzyknął  w  gniewie,  a  następnie  przeteleportował  się 
pozostawiając Dougala przeklinającego w duchu. 

 

-  Zrobiłem  to!  -  Phineas  wzbił  miecz  w  powietrze.  -  Widziałeś  to?  Byłem 
machiną do zabijania.

 

background image

Dougal uderzył go w plecy. - Twój pierwszy. Gratulacje.

 

Phineas  podniósł  rękę  aby  dać  im  obojgu  piątkę.  -  Oołłł  jeee!  Dr  Kieł  uderzył 
ponownie!

 

Ian uśmiechnął się znużony. Po kilku wiekach zabijania Malkontentów, nie czuł 
już  dreszczyku  emocji.  Podszedł  do  biurka  i  wyłączył  alarm.  -  Jędrek  został 
ranny.  Nie  sądzę,  aby  spróbował  jeszcze  raz  dziś  wieczorem.  Wracajmy  do 
Romatechu.

 

Jak na razie Roman i jego rodzina będą bezpieczni. I Toni również.

 

 

Jak  tylko  Jędrek  Janow  zmaterializował  się  w  swoim  biurze  na  Brooklyn’ie, 
poczuł  ból  w  rozciętej  ręce.  Odrzucił  miecz  na  podłogę  i  splótł  dłoń  na  ranie. 
Krew sączyła mu się przez palce na drogi, turecki dywan. - Cholera.

 

- Panie, ty krwawisz. - powiedział strażnik przy drzwiach.

 

-  Błyskotliwe  spostrzeżenie,  kretynie.  -  warknął  Jędrek  -  Przyprowadź  tu 
natychmiast Nadię.

 

- Tak Mistrzu. - Strażnik wyparował.

 

Jędrek  ściągnął  swój  pocięty  i  zakrwawiony  sweter  i  wrzucił  go  do  kosza  na 
ś

mieci. 

 

Strażnik  wrócił  z  Nadią  uwiązaną  na  linie.  Kręciła  się  przy  drzwiach 
odmawiając spojrzenia na niego. 

 

Wiedział, że była zła. Nie poobało jej się zabijanie blondynki.

 

- Przynieś bandaże. Opatrzysz moją ranę.

 

Uniosła wyzywająco podbródek. - Twoje rany zagoją się podczas śmiertelnego 
snu.

 

- To za pięć godzin od teraz, suko. Przynieś mi natychmiast bandaże.

 

Odeszła. Nadal zbyt dużo ducha walki, ale wkrótce ją złamie.

 

-  Ty.  -  Spojrzał  na  strażnika.  Facet  nazywał  się  Stanislav,  ale  Jędrek  nie  lubił 
nazywać  innych  po  imieniu.  To  sprawiało,  że  myśleli,  iż  w  jakimś  stopniu  ich 
lubi.  - Daj mi swoją koszukę.

 

- Tak Panie - Stanislav rozpiął swoją białą koszulę.

 

Tymczasem  zamigotała  jakaś  forma  i  zmaterializowała  się  przy  biurku.  To  był 
Juri. Schował swój miecz do pochwy i unikał patrzenia na Jędrka.

 

background image

- Gdzie jest Stasio? - domagał się odpowiedzi Jędrek.

 

- On…nie żyje. - wyszeptał Juri.

 

-  Więc  powinien  walczyć  lepiej.  -  Jędrek  chwycił  zaoferowaną  koszulę 
Stanislava  i  owinął  nią  nacięcie  na  przedramieniu.  Biała  bawełna  zrobiła  się 
czerwona od krwi. - Kto go zabił? Jeden z tych przeklętych Szkotów?

 

- Nie. - odpowiedział Jurij. - To był czarny wampir.

 

- Czarny? - zapytał Stanislav. - Zastanawiam się…

 

- Wyduś to z siebie. - warknął Jędrek.

 

- Był czarny facet w naszym klanie przez chwilę. - wyjaśnił Stanislav. - Phineas 
McKinney.  Alek  przekształcił  go,  bo  był  dilerem  narkotyków  i  Katya 
potrzebowała go do pomocy przy wyrobie Nightshade.

 

Niestety  nieżyjąca  już  dziś  Katya  zużyła  całe  Nightshade  na  nieudane 
dostarczenie Angusa MacKaya doCasimira. Jędrek miał nadzieję znaleźć trochę 
narkotyków  w  biurze,  ale  nie  poszczęściło  mu  się.  -  Gdzie  jest  ten  Phineas? 
Gdybym  miał  dziś  jakieś  Nightshade  mógłbym  sparaliżować  Iana  MacPhie  i 
przynieść go z powrotem.

 

-  nie  widziałem  Phineasa  od  ponad  roku.  -  Stanislav  przechylił  głowę 
rozmyślając.  -  Ostatni  raz  go  widziałem  tutaj  w  biurze.  Powiedział,  że  szuka 
Katyi, ale ona razem z Galiną były już wtedy na Ukrainie.

 

Jędrek  zmrużył  oczy.  Odpluskwiał  to  biuro,  kiedy  Katya  była  mistrzem  i 
ponownie, kiedy on stał się Panem klanu. Ktoś tuaj grał na dwie strony.

 

-  Przejrzyj  zdjęcia  na  moim  biurku.  Jest  tam  fotka  czarnego  wampira,  który 
pracuje dla MacKaya.

 

Stanisłav przekartkował zdjęcia i zatrzymał się. - To on. phineas McKinney.

 

Jędrek  zacisnął  zęby.  -  A  kiedy  Phineas  był  w  biurze  powiedziałeś  mu,  gdzie 
jest Katya?

 

Stanislav  otworzył  usta  aby  odpowiedzieć,  a  następnie  zamknął  je,  kiedy  zdał 
sobie z wszystkiego sprawę. 

 

- Co mówiłem o niekompetencji? - warknął Jędrek. 

 

Juri dobył miecza i oczekiwał na rozkaz.

 

Stanislav  cofnął  się,  jego  twarz  zbladła.  -  Myślałem,  ze  jest  po  naszej  stronie. 
Pomógł nam zrobić Nightshade.

 

background image

Jędrek zaciągnął się głęboko. Strach promieniujący od Stanislava był jak zapach 
najsłodszych  perfum.  -  Będziesz  miał  jedną  szansę  na  zrehabilitowanie  się. 
Zabijesz Phineasa McKinney.

 

-  Oczywiście.  -  Stanislav  pokiwał  głową  z  entuzjazmem.  -  To  będzie  dla  mnie 
przyjemność.

 

Juri schował swój miecz z rozczarowaniem.

 

-  Najpierw  znajdziesz  mi  jednak  przekąskę.  -  Jędrek  rozkazał  Stanislavowi.  - 
Przez tą ranę zgłodniałem.

 

-  Tak  Mistrzu.  Już  zaraz.  -  Stanislav  odszedł,  kiedy  Nadia  właśnie  przyszła  z 
rękoma  wypełnionymi  bandażami  i  taśmą.  Podeszła  do  niego  z  ostrożnym 
spojrzeniem.

 

- Zajęło ci to zbyt długo. - Jędrek usiadł na krawędzi biurka i uniósł swoją ranną 
rękę. - Owiń ją mocno.

 

-  Tak  Mistrzu.  -  Zaczęła  owijać  bandaż  wokół  jego  przedramienia.  Zauważył 
siniaki  na  jej  ramionach,  kiedy  wcześniej  wbił  w  nią  swoje  palce.  -  Cieszę  się 
ranieniem cię.

 

Jej  ręce  trzęsły  się,  kiedy  bandażowała  jego  ramię.  Dobrze,  wykazała  się 
odpowiednią  ilością  strachu.  Kochał  budzić  go  w  innych.  To  dawało  mu  nad 
nimi władzę. Ludzie kłaniali się ze strachu przed bogami.

 

- Co z lekami? - zapytał Juri - I Ianem MacPhie?

 

-  W  pierwszej  kolejności  muszę  się  uleczyć.  -  Jędrek  zgiął  swoją  dłoń.  -  Jutro 
uderzymy ponownie. Dostaniemy nasze odpowiedzi. I wampiry umrą.

 

 

Tłumaczenie by Kattyg 

 

 

background image

Nazwa pliku: 

All I Want for Christmas is a Vampire rozdział 13 PL 

Katalog: 

C:\Documents and Settings\Komputer\Moje dokumenty 

Szablon: 

C:\Documents and Settings\Komputer\Dane 

aplikacji\Microsoft\Szablony\Normal.dotm 

Tytuł: 

 

Temat: 

 

Autor: 

Komputer 

Słowa kluczowe: 

 

Komentarze: 

 

Data utworzenia: 

2010-10-09 16:57:00 

Numer edycji: 

Ostatnio zapisany: 

2010-10-09 16:57:00 

Ostatnio zapisany przez: 

Komputer 

Całkowity czas edycji:  0 minut 
Ostatnio drukowany: 

2010-10-09 16:58:00 

Po ostatnim całkowitym wydruku 
 

Liczba stron: 

11 

 

Liczba wyrazów: 

2 744 (około) 

 

Liczba znaków: 

16 469 (około)