background image

All I Want for Christmas is a Vampire

 

 

 

14.

 

Dźwięk wytrącił Toni ze snu. Gdzie była? Och tak, srebrny pokój w Romatech 
Industries. 

 

Blask światła zwrócił jej uwagę i zesztywniała, kiedy zdała sobie sprawę, że nie 
jest sama w ciemnym pokoju. Potem rozpoznała kilt w zielono-czerwoną kratę. 
Szerokie ramiona i czarny kucyk zakręcony na końcu.

 

Czerwona  lampka  nad  drzwiami  jakiegoś  przedmiotu  słała  lekkie  czerowne 
ś

wiatło wzdłóż pokoju.   Ian wyjął butelkę z krwią z mikrofalówki. To musiało 

być  żródłem  tego  dźwięku.  Spojrzała  na  zegar  przy  łóżku.  Czas  wstawać  do 
pracy. Usiadła i szelest pościeli spowodował, że Ian odwrócił się do niej.

 

- Och, nie chciałem cię zbudzić.

 

background image

- W porządku. Czas żeby wstać.

 

- Możesz pospać do późna jeśli chcesz.

 

Natychmiast opadła na łóżko. - O Boże, tak.

 

Zaśmiał się. - Wszyscy zostają tu na swój śmiertelny sen. W piwnicy jest kilka 
sypialni,  wszystkie  z  kamerami.  Howard  jest  w  biurze  MacKay  i  czuwa  nad 
nami.

 

Toni  spojrzała  na  kamerę  w  rogu.  Czerwone  światełko  wskazywało,  ze  była 
włączona. 

 

- Jest też drugie biuro dla dziennych strażników. - kontynuował Ian. - Obserwują 
ś

miertelnych  pracowników  i  ochroniarzy  budynku.  Słyszałem  że  na  górze  jest 

verra  ruchliwie  za  dnia.  Mnóstwo  śmiertelników  produkuje  syntetyczną  krew, 
butelkuje ją, wysyła do szpitali i banków krwi. 

 

- Nie martwi cię to, że jeden ze śmiertelników mógłby natknąć się na wampira 
w jego śmiertelnym śnie? 

 

- Oni nie są wpuszczani do piwnicy. Potrzebna ci jest specjalna karta-klucz, aby 
zjechać windą na dół lub zejść klatką schodową. Zostawiłem ci taką na stole.

 

- Czy ominęło mnie coś kiedy spałam?

 

Wzruszył jednym ramieniem. - Kamienica została zaatakowana.

 

- Co? - Usiadła. - Malkontenci tam się pojawili?

 

-  Aye.  Phineas  zabił  jednego.  Był  z  siebie  verra  dumny.  Jędrek  próbował 
teleportować się ze mną, ale rozciąłem mu ramię, aby się uwolnić.

 

-  Dobry  Boże.  -  wyszeptała  Toni.  To  było  straszne.  -  Wszystko  z  tobą  w 
porządku?

 

-  Aye.  -  Ian  dokończył  swoją  butelkę  i  przepłukał  ją  w  kuchennym  zlewie.  - 
Spodziewamy się, że zrobią coś dziś wieczór, więc powinnaś trochę odpocząć, 
jeśli możesz.

 

-  Okej.  Pójdę  tylko  najpierw  do  łazienki.  -  Skierowała  się  w  stronę  toalety. 
Kiedy  się  oporządziła  zatrzasnęła  za  sobą  drzwi  i  pozwoliła  swoim  oczom 
dostosować się do mroku zabarwionego na czerwono. Iana nie było już dłużej w 
kuchni. 

 

Szła  w  stronę  łóżka  i  zatrzymała  się.  Był  tam,  po  drugiej  stronie,  leżący  na 
wierzchu narzuty ubrany w swój kilt, biały T-shirt i podkolanówki.

 

background image

-  Co  robisz?  -  Rozejrzała  się  po  pokoju.  Było  tylko  jedno  łóżko.  Może  jeśli 
złączy razem fotele, to mogłaby wykombinować …

 

- Nie będę cię molestował. Wkrótce nie dam rady już się podnieść. - Splótł ręce 
razem  na  brzuchu  i  przypatrywał  się  sufitowi.  -  Choć  mam  nadzieję,  że 
skorzystasz ze sposobności, kiedy nie będę mógł się obronić.

 

Parsknęła. - Jasne. Ponieważ w trupie jest jakiś nieodparty urok.

 

Jego  usta  zwinęły  się  w  pół  uśmiechu  patrząc  na  nią.  -  Jeśli  przeszkadza  ci 
spanie  obok  mnie,  to  mogę  położyć  się  na  podłodze.  Kiedy  już  umrę  to  ledwo 
odczuwam różnicę.

 

-  Spotykałam  się  z  kilkoma  facetami  o  tym  samym  poziomie  wrażliwości,    - 
mruknęła zastanawiając się, czy wspiąć się na łóżko. 

 

Ziewnął i zamknął oczy. - Wkrótce odejdę.

 

Usiadła na brzegu łóżka. - Czy to boli?

 

- Swiadomość, że piękna kobieta będzie leżeć obok mnie i ja nie będę w stanie 
jej  dotknąć?  -  Jego  oczy  otworzyły  się  i  błyszczały  humorem.  -  To  jak 
przeżywanie tortur. Ale już niedługo.

 

Wyśmiała go. - Miałam na myśli, czy boli każdego ranka kiedy umierasz?

 

Leżał tam, jego wzrok wędrował po niej powoli, ociągając się tu i ówdzie, jakby 
zapamiętywał  każdy  detal.  Jej  skóra  mrowiła  w  odpowiedzi  na  jego  wzrok. 
Kiedy już myślała, ze nie odpowie, szepnął. - To jak spadanie w czarną dziurę, 
tak czarną i głęboką, że nie ma światła, uczuć, myśli. - Mrugnął powoli, błysk w 
jego oczach blaknął. - Chciałbym jedynie móc śnić.

 

-  A  o  czym  by  śnił  wampir?  Ogromnej  kadzi  krwi?  Błyszczącej,  skórzanej 
trumnie ze skórzaną tapicerką?

 

-  Nay.  Miałbym  cudowne  sny.  -  Lekki  uśmiech  zagrał  na  jego  ustach,  a  jego 
oczy podryfowały zamknięte. - O tobie. - Jego twarz się rozluźniła.

 

O mnie? Serce Toni przyśpieszyło. Śniłby o niej? Pochyliła się nad nim, aby go 
zbadać. - Jesteś już martwy?

 

Nie  odpowiedział.  Po  prostu  tam  leżał,  najwspanialszy  mężczyzna,  jakiego 
kiedykolwiek  poznała.  Jej  spojrzenie  osiadło  na  jego  dołeczku  w  brodzie. 
Chciała go dotknąć już wcześniej. Sięgała do niego, ale zżarły ją wtedy nerwy.

 

Teraz też się bała. Ale nie owej szansy. Spojrzała na kamerę nadzorującą. Jeśli 
to zrobi, Howard zobaczy jak dotyka twarzy Iana. 

 

background image

Osunęła się pod kołdrę i położyła się na plecach obok niego. Boże dopomóż jej, 
chciała się przytulić do martwego ciała. To było złe z kilku powodów.

 

Przekręciła się, w jego stronę. Źle. A jednak zaczynała czuć się dobrze.

 

 

Dzięki  Bogu  w  niedzielę  wieczorem  pod  Cienistymi  Dębami  pracowała  inna 
recepcjonistka.  Toni  martwiła  się,  że  będzie  tam  Doris  i  rozpozna  w  niej 
nimfomankę  uzależnioną  od  seksu.  Próbowała  wyglądać  nieco  inaczej, 
zakładając  okulary  zamiast  soczewek  i  zaciągając  nisko  czapkę  aby  zakryć 
blond czuprynę. 

 

Carlos  odebrał  ją  z  Romatechu.  Słońce  było  wciąż  widoczne,  więc  wszystkie 
wampiry  były  nadal  martwe.  Howard  zapewnił  ją,  ze  wszystko  było  pod 
kontrolą, więc jest wolna. Mimo to, nadal czuła owe niemiłe uczucie rozrywania 
w  dwie  różne  strony.  Ian  myślał,  że  Malkontenci  zaatakują  ponownie. 
Nienawidziła tego, że nie będzie jej tam aby mogła pomóc.

 

-  Jesteśmy  tutaj,  aby  zobaczyć  się  z  Sabriną  Vanderwerth.  -  powiedziała 
recepcjonistce.

 

- Musicie podpisać się i wypełnić formularz.

 

Kiedy Carlos podpisywał, Toni szybko wypełniła formularz wliczając w to  imię 
Sabriny i jej numer ID.

 

Recepcjonista  natychmiast  sprawdziła  formularz  ze  swoimi  zapiskami,  tymi 
samymi,  na  które  Toni  rzuciła  okiem  poprzedniej  nocy.  -  Będę  potrzebowała 
waszych  dokumentów  tożsamości.  -  Zbadała  ich  prawa  jazdy,  a  następnie 
wypełniła dla nich plakietki.

 

- Zatrzymam tutaj wasze dokumenty dopóki nie wrócicie i się nie odmeldujecie. 
-  Podała  im  przypinane  plakietki.  -  Noście  je  przez  cały  czas.  Nie  możecie 
wnosić  żadnych  osobistych  przedmiotów,  żywności  lub  napojów  na  oddziały, 
rozumiecie?

 

-  Tak.  -  Toni  została  skierowana  do  strażnika,  który  przeszukał  jej  torebkę,  a 
następnie obmacał Carlosa w górę i w dół. - Idźcie chodnikiem przez podwórze, 
a następnie skręćcie w prawo na Oddział Trzeci.

 

Kiedy  przechodzili  przez  dziedziniec,  Toni  rozejrzała  się  w  około.  W  każdym 
budynku  był  postawiony  inny  strażnik.  Wzdrygnęła  się.  To  miejsce  było  jak 
więzienie.

 

Carlos  otworzył  drzwi  do  oddziału  trzeciego  i  poprowadził  ją  do  małego 
przedpokoju.  Strażnik  sprawdził  ich  plakietki  i  wziął  od  nich  formularz,  który 

background image

umieścił  w  metalowym,  przesuwanym  pudełku.  Pojechało  ono  do  części  dla 
pielegniarek, wszystkich w okularach.

 

-  Płaszcze  i  rzeczy  osobiste  włóżcie  do  tych  pojemników.  -  Strażnik  skinął  na 
kilka plastikowych pojmników na stole. 

 

Kiedy  je  wypełnili,  krzepki  pielęgniarz  wszedł  do  części  dla  pielęgniarek  i 
sprawdził ich formularz. - Przejdźcie do drzwi. - powiedział przez intercom.

 

Nastąpiło brzęczenie, a potem metalowe drzwi otworzyły się. 

 

Pielęgniarz  skinął  do  nich  aby  weszli.  Toni  zauważyła,  że  na  jego  plakietce 
napisane  było  Bradley.  A  sala  pachniała  środkami  dezynfekującymi  i 
zwątpieniem.

 

- Czy ci goście przyszli do mnie? - zapytał młody  mężczyzna, kiedy człapał w 
ich  stronę  w  sztruksowych  kapciach.  Jego  piżama  ze  Spider-Man’em  była 
pognieciona, a czerwony kolor wyblakł na różowy.

 

-  Oni  nie  są  do  ciebie,  Teddy.  -  warknął  Bradley.  -  Wracaj  z  powortem  do 
męskiej toalety.

 

-  Dobrze.  -  Teddy  przeciągnął  ręką  przez  swoje  ciemne  włosy,  które  miały  po 
ś

rodku biały pasek, co czyniło go podobnym do skunksa. Poczłapał z powrotem 

do sali.

 

-  Tędy.  -  Bradley  poprowadził  ich  na  prawo.  -  Sabrina  będzie  w  damskim 
pokoju  rekreacyjnym.  Trzymamy  mężczyzn  i  kobiety  oddzielnie  z  wyjątkiem 
godzin  na  posiłki.  Tak  jest  lepiej  od  czasu  gdy  okazjonalnie  mamy 
nimfomanów.

 

Toni skrzywiła się.

 

- Tutaj - Bradley skinął na otwartą przestrzeń, a następnie wrócił z powortem na 
korytarz.

 

Pielęgniarka  siedziała  za  ladą  wszystko  obserwując.  Po  środku  białego  pokoju 
znajdowały  się  dwa  stoły,  otoczone  przez  plastikowe,  pomarańczowe  krzesła. 
Więcej  takich  krzeseł  stało  wzdłóż  trzech  ścian.  Telewizor  zamontowany  był 
wysoko  w  kącie  z  włączonym  filmem  animowanym  i  ściszonym  dźwiękiem. 
Powietrze było duszne i ciepłe. Parno.

 

Dwie  kobiety  w  średnim  wieku  siedziały  pod  ścianą  naprzeciwko  telewizora, 
wpatrując się w niego cicho. Ręka jednej drgała, a druga siedziała z otwartymi 
ustami. Ich oczy wyglądały jakby były martwe. Serce Toni ścisnęło w piersi.

 

background image

W rogu młoda pacjentka siedziała obok odwiedzającego ją mężczyzny, może jej 
męża?  Oboje  siedzieli  cicho  jakby  już  nie  wiedzieli  co  mają  do  siebie 
powiedzieć. 

 

Serce  Toni  pękło,  kiedy  zauważyła  Sabrinę.  Miała  na  sobie  flanelowe  spodnie 
od  piżamy  i  niebieski  T-shirt.  Jej  włosy,  zazwyczaj  sprężysty  i  lśniący  blond 
były  matowe  i  kędzierzawe.  Siedziała  przy  stole  kołysząc  nogami  w  te  i  z 
powrotem,  studiując  magazyn.  Jej  trampki  wisiały  luźno  na  stopach. 
Sznurowadła zostały usunięte.

 

Kiedy  Toni  podeszła  bliżej,  zdała  sobie  sprawę,  że  to  nie  magazyn  Sabrina 
oglądała, ale kolorowankę. Przewracała strony, a następnie zatrzymała się na tej, 
która  nie  była  jeszcze  pokolorowana.  Wyjęło  różowy,  połamany  pastel  z 
plastikowego pojemnika i zaczęła kolorować. 

 

To  był  student  Uniwersytetu  nowojorskiego,  który  pisał  listy  do  dziekanatu 
przez  ostatnie  sześć  miesięcy?  Toni  zacisnęła  powieki.  Nie  będę  przed  nią 
płakała. Będę silna.

 

- Mógłbym zabić jej wuja. - wyszeptał Carlos.

 

Toni wzięła głęboki oddech i przykleiła uśmiech na twarz. - Hej, Sabrina!

 

Bri  odwróciła  się  w  ich  stronę  z  pustą  twarzą,  a  następnie  zamrugała.  -  Toni! 
Carlos! - Wstała - Przyszliście mnie zobaczyć!

 

- Oczywiście, że tak. - Toni mocno ją przytuliła. - Martwiliśmy się o ciebie.

 

-  Dobrze  wyglądasz  menina.  -  Carlos  objął  ją,  a  potem  usiadł  naprzeciwko  jej 
przy stole. 

 

Toni usiadła obok niej. - Jak się masz?

 

- Jest w porządku. - Bri podniosła ramię, aby pokazać im niebieską opaskę z ID 
wokół jej nadgarstka. - Awansowałam dzisiaj do bycia niebieską. Tak się cieszę, 
ż

e nie jestem już żółta.

 

- A co było złego z żółtym? - zapytała Toni.

 

- Był dla pacjentów ze skłonnościami samobójczymi. - Bri wyjęła zielony pastel 
z pojemnika. - Nie tak, że chciałam się zabić.

 

Toni prełknęła ślinę. - To dobrze. - szepnęła.

 

- Oni po prostu u wszystkich na początku zakładają żółtą bransoletkę, kiedy ktoś 
tu się dostanie. - wyjaśniła Bri.

 

-  Zastanawiam  się  dlaczego.  -  mruknął  Carlos,  kiedy  rozejrzał  się  po  ponurym 
pokoju.

 

background image

-  Byłam  taka  samotna.  -  kontynuowała  Bri  -  Wszystkie  posiłki  musiałam  jeść 
sama i musiałam taka siedzieć, kiedy wszyscy inni szli na siłownię.

 

- Cześć Sabrina.

 

Odwrócili się aby zobaczyć, jak Teddy człapie się do pokoju.

 

Odwrócił głowę na bok. - Masz odwiedzających?

 

- Teddy! - Bradley ruszył ku niemu. - Ile razy mam ci powtarzać abyś pozostał 
w męskim dziale?

 

- Dobrze. - Teddy powędrował z powrotem skąd przyszedł.

 

- Szalony kretyn. - mruknął Bradley, kiedy za nim szedł.

 

- Nie jestem szalony. - zaprotestował Teddy.

 

Sabrina  powróciła  do  kolorowania  jakby  nic  się  nie  wydarzyło.  -  Spotkałam 
dzisiaj  Teddy’ego  na  obiedzie.  Myślę,  że  jest  samotny.  nikt  nie  przychodzi  go 
odwiedzać. - Uśmiechnęła się do Toni. - Cieszę się, że przyszliście.

 

Nie będę płakać. Toni odpowiedziała uśmiechem. - Ja również się cieszę.

 

-  Teddy  nie  jest  szalony.  -  wyszeptała  Bri  -  On  jest  po  prostu  bardzo  smutny. 
Uczestniczył  w  wyadku  samochodowym  ze  swoją  dziewczyną  i  ona  zmarła. 
Prowadził, więc czuje się winny.

 

Toni  skinęła  głową.  -  To  straszne  czuć,  że  zawiodłeś  kogoś,  kogo  kochasz.  -  I 
Boże  dopomóż  jej,  ale  zawiedzie  Sabrinę,  jeżeli  nie  wyciągnie  jej  z  tego 
miejsca. - Chcemy abyś wróciła do domu.

 

- Staram się poprawić. Mam urojenia.

 

- Nie jesteś psychiczna. - podkreśliła Toni.

 

-  Muszę  się  do  tego  przyznać,  jeśli  mam  się  poprawić.  Tak  powiedział  mój 
terapeuta. W każdym razie, wiele osób tutaj ma urojenia. - uśmiechnęła się Bri. - 
Nawet    niektórzy  strażnicy.  Poprzedniej  nocy,  powiedzieli  że  po  podwórku 
biegał ogromny, czarny kot.

 

Toni spojrzała na Carlosa, ale jego twarz pozostała pusta.

 

Bri  wyjęła  fioletowy  pastel  z  pojemnika.  -  Muszę  pokolorować  włosy  Jasmine 
na fioletowy. Zabrali wszystkie czarne kredki, bo były zbyt przygnębiające. 

 

Toni stłumiła ochotę na krzyk. Jak ktokolwiek mógłby pozostać w tym miejscu i 
nie  wpaść  w  depresję?  -  Bri,  zrobiłam  to  o  co  poprosiłaś.  Poszłam  do  Central 
Parku aby sprawdzić czy przyjdą jakieś wampiry i mnie zaatakują.

 

background image

Bri potrząsnęła głową kiedy kolorowała. - Wampiry nie istnieją.

 

-  Masz  rację.  -  powiedział  szybko  Carlos,  a  następnie  spojrzał  ostro  na  Toni, 
kiedy  zaczęła  mu  przerywać.  -  Powinnaś  powiedzieć  swojemu  wujkowi,  że 
popełniłaś błąd. Byłaś po prostu zdezorientowana po traumatycznym ataku. Ale 
teraz jest już wszystko lepiej i powinien cię stąd wypuścić. 

 

Tonie wiedziała, ze ta strategia nie zadziała. Bri musiała by dostać dobrą opinię 
swojego wujka aby ją wypuścili, a to się nigdy nie stanie.

 

Bri włożyła fioletowy pastel z powrotem do pojemnika. - Wujek Joe chce abym 
tu  została  dopóki  nie  opracują  dla  mnie  odpowiedniej  kombinacji  lekarstw.  To 
może zając kilka tygodni.

 

Wieczność,  pomyślała  cierpko  Toni.  Tak  długo  jak  wujaszek  Joe  był 
odpowiedzialny za przyszłość Bri, to ona nic nie dostanie.

 

Toni  chciała  pomóc  Bri  potwierdzić  istnienie  wampirów,  ale  do  tej  pory  nie 
zdobyła żadnego wiarygodnego dowodu. I teraz na dodatek miała wątpliwości, 
ze  wujaszek  Joe  zaakceptowałby  jakikolwiek  dowód.  To  po  prostu  nie  było  w 
jego interesie, aby pozwolić Bri wyjść ze szpitala.

 

Panika rosła w Toni z każdą minutą. Carlos zadawał przyziemne pytania, jak to 
co jadła na kolację. Toni natomiast trudno było nawet oddychać.

 

- Chcesz zachować ten obrazek? - zapytała Bri, kiedy skończyła kolorwanie.

 

- Tak. - Toni wymusiła na sobie uśmiech.

 

Pielęgniarz  Bradley  podszedł  do  nich.  -  Godziny  odwiedzin  skończyły  się.  - 
oznajmił.

 

-  Jutro  robimy  pończochy  bożonarodzeniowe  i  ustawiamy  drzewko.  -  Bri 
wręczyła Toni obrazek. - Możesz wrócić?

 

- Oczywiście. To znaczy, spróbuję. - Toni bała się, że wujaszek Joe zakaże jej 
wstępu kiedy zobaczy jej nazwisko na liście odwiedzających.

 

- Chodźmy. - Bradley skinął niecierpliwie.

 

Para w rogu rozdzieliła się. Mąż szedł przez hol. Kobieta zatonęła w fotelu i po 
cichu zaczęła płakać. 

 

- Tędy, proszę. - Bradley spojrzał na nich.

 

Toni  przytuliła  swoją  przyjaciółkę  po  czym  szybko  odeszła,  aby  Bri  nie 
zobaczyła  łez  w  jej  oczach.  Poszła  za  Carlosem  z  powrotem  do  korytarza  i 
skrzywiła się, kiedy ciężkie metalowe drzwi zamknęły się ostatecznie. 

 

background image

Powoli  założyli  swoje  płaszcze  i  zabrali  pozostawione  rzeczy,  tak  aby 
odwiedzający  mąż  wyszedł  przed  nimi.  Kilka  minut  po  tym  jak  opuścił 
budynek, zaczęli iść przez dziedziniec.

 

Ziemne powietrze uderzało w twarz Toni, ponagaljąc ją tym samym. - Musimy 
ją stąd wydostać. - szepnęła.

 

- Wiem - odpowiedział Carlos. - Starałem się wymyślić plan cały wieczór.

 

-  Jej  wujek  nigdy  jej  nie  wypuści.  -  Głos  Toni  wzrósł  w  panice.  -  Będziemy 
musieli…

 

-  Shhh.  -  ostrzegł  ją  Carlos.  Wskazał  na  cienisty  dąb  i  jego  masywne  konary 
rozciągające się na murem. - Mógłbym postarać się włożyć ją na te drzewo, ale 
pozostaje  jeszcze  problem  wydobycia  ją  z  oddziału.  To  cholerne  miejsce  jest 
bardziej szczelne niż zakonnica w pasie cnoty.

 

- Musimy coś zrobić.

 

- Nie widzę stąd żadnego wyjścia.

 

Złapała ramię Carlosa. - Nie mów tak! Musi być jakiś sposób. - Muszą po prsotu 
ominąć strażników i zamknięte drzwi. - O mój Boże, wiem jak to zrobić.’’

 

- Jak? - zapytał Carlos.

 

- Możemy ją przeteleportować.

 

- Nie możemy.

 

- Ale znam kogoś kto może.

 

-  Masz  zamiar  poprosić  wampira  Iana?  - zapytał  Carlos  - Jesteś pewna, że  jest 
godzien zaufania?

 

-  Tak  myślę.  Mam  nadzieję.  -  Zaoferował  jej  pomoc.  A  im  więcej  Toni  o  tym 
myślała, tym bardziej uświadamiała się w tym, że to jedyna droga.

 

 

Toni  nalegała,  aby  Carlos  zawiózł  ją  prosto  do  Romatechu.  Kiedy  już 
przyjechali  było  ciemno.  Strażnik  przy  bramie  wjazdowej  rozpoznał  ją  i 
pomachał do nich. Carlos zatrzymał auto przy drzwiach wejściowych. - Wiem, 
ż

e  chcesz  porozmawiać  z  Ianem  sama,  ale  nie  mów  o  mnie.  To  będzie 

wymagało trochę planowania.

 

- Dobra. - Ściągnęła z głowy swoją dzianą czapkę i roztrzepała włosy. Chciała 
wyglądać przyzwoicie przy rozmowie z Ianem. 

 

background image

-  Kiedy  Bri  wyjdzie,  musimy  zatrzymać  ją  w  bezpiecznym  miejscu.  Nie 
możemy jej po prostu zawieść do mieszkania.

 

-  Dlaczego nie?  -  Toni  wrzuciła swoje okulary  do  etui,  a następnie odłożyła  je 
do  torebki.  Z  dystansu  jej  pole  widzenia  było  trochę  rozmytę,  ale  to  nie  ma 
znaczenia dla rozmowy z bliska. 

 

-  Toni,  jej  wuj  może  podejrzewać  nas,  że  to  my  stoimy  za  jej  zniknięciem  i 
oskarżyć nas o porwanie. 

 

To  spowodowało,  że  się  zatrzymała.  Jej  wzrok  powrócił  do  normy.  -  Ale  Bri 
pójdzie z nami chętnie.

 

-  Jesteś  tego  pewna?  Po  tym  wszystkim  przez  co przeszła,  spodziewasz się,  że 
zaufa kolejnemu wampirowi, który się pojawi?

 

-  Cóż,  spodziewałam  się.  -  Toni  skrzywiła  się.  -  ale  miałam  silną  motywację. 
Starałam się pomóc Bri. - Łzy ponownie zaszły jej do oczu. - Musimy ją stamtąd 
wydostać.

 

- Zgadzam się. Nie podoba mi się, co robią z nią te leki. Straciłą całą swoją wolę 
walki. Nie jest już sobą.

 

- Wiem. - Toni wzięła drżący oddech. Ledwo zachowywała kontrolę nad swoimi 
emocjami. 

 

Carlos  poklepał  ją  po  ramieniu.  -  Wszystko  będzie  w  porządku,  menina.  - 
Spojrzał w lusterko wsteczne. - Co to jest do cholery?

 

Toni  spojrzała  przez  ramię.  Parking  był  dobrze  oświetlony,  więc  dostrzegła 
niskiego mężczyznę zwiniętego w kłębek z zimna i wlokącego się do przednich 
drzwi Romatechu. Miał duży czarny worek na śmieci przerzucony przez ramię. - 
Niesie coś bardzo ciężkiego.

 

-  On?  -  Carlos  spojrzał  do  tyłu,  a  potem  przeniósł  wzrok  z  powrotem  nna 
lusterko. - Nie widać jego odbicia. Widzę worek pływający w powietrzu.

 

- Naprawdę? - Toni rzuciła się aby spojrzeć w lusterko. Rzeczywiście, worek na 
ś

mieci poruszał się samodzielnie. - To wygląda dziwnie. Musi być wampierm.

 

Siedzieli w aucie i patrzyli jak niewysoki mężczyzna podchodzi do drzwi.

 

- Zastanawiam się, co ma w torbie. - mruknęła Toni.

 

Carlos parsknął. - Martwe ciało?

 

Toni uderzyła go po przyjacielsku. - Te wampiry nie są takie.

 

- Znasz je od tygodnia, Toni. Skąd możesz wiedzieć, że są takie a nie inne?

 

background image

-  Uratowali  mnie,  kiedy  byłam  w  tarapatach.  Miejmy  tylko  nadzieję,  ze  mogą 
uratować także Sabrinę. - Otworzyła drzwi aby wysiąść. - Zadzwonię jutro.

 

Carlos pomachał, a następnie wyjechał przez bramę wjazdową.   

 

Toni  weszła  do  ogromnego  holu,  który  lśnił  marmurowymi  podłogami  i 
ogromnymi  roślinami  doniczkowymi,  które  miały  ukryte  w  sobie  kamery  i 
wykrywacze  metalu.  Udała  się  korytarzem  na  lewo,  kierując  się  do  biura 
bezpieczeństwa MacKay.

 

Niski wampir z wypchanym workiem na śmieci był w połowie drogi przez hol. 
Zatrzymał się przed drzwiami i uderzył w numery na klawiaturze. 

 

Drzwi w poprzek Sali otworzyły się i wybiegła Shanna. - Laszlo! Jak dobrze cię 
widzieć.

 

-  Pani  Draganesti.  -  Niewysoki  mężczyna  ukłonił  się  nieznacznie.  -  Jak  się 
masz?

 

- W prządku. - Przysunęła się do niego. - Co przynosisz?

 

Otworzył worek, a ona zajrzała do środka. - Laszlo, to cudowne! Dziękuję ci!

 

Zaczerwienił  się.  -  Lepiej  wniosę  je  do  środka.  -  Wszedł  przez  drzwi  z 
tajemniczą torbą.

 

Co  się  do  cholery  działo?  -  Co  jest?  -  Toni  wskazała  gestem  w  stronę 
zamkniętych drzwi. 

 

- Toni!’’ Shanna mocno ją uściskała. - Widziałaś już moje biuro? - Wskazała na 
gabinet dentystyczny w poprzek sali.

 

- Nie. - Toni podejrzewała, że Shanna próbowała zmienić temat.

 

- Musisz się umówić. -  kontynuowała Shanna. - Wszyscy pracownicy MacKay 
mają  dwa  bezpłatne  badania  dwa  razy  w  roku.  Cóż,  tak  właściwie,  to  nie 
bezpłatne. Angus za nie płaci. Spotkałaś już Angusa?

 

Zdecydowanie próbowała zmienić temat. - Nie.

 

- Cześć mamo! Cześć Toni! - zawołał Constantine.

 

Toni  zauważyła  jak  unosi  się  około  czterech  stóp  nad  ziemią  w  pokoju  obok 
gabinetu  Shanny.  To  musiał  być  jego pokoik.  Drzwi były  częściow  zamknięte, 
przez dolną połowę. Górna połowa była otwarta i Constantine lewitował tak, że 
mógł ich zobaczyć w korytarzu.

 

background image

-  Cześć  Constantine.  -  Toni  zajrzała  do  jego  pokoiku.  Był  pełen  zabawek, 
książek,  wypchanych  zwierzątek.  Miał  podwójne  łóżko    i  kilka  wygodnych 
krzeseł. - Wow, masz wiele zabawek.

 

-  Możesz  powiedzieć  to  jeszcze  raz.  -  mruknęła  Radinka,  kiedy  z  powrotem 
wkładała  kilka  książek  do  biblioteczki.  -  Wy  dwaj  lepiej  się  pośpieszcie,  bo 
spóźnicie się na Mszę.

 

- Dobrze. - Shanna pochyliła się nad drzwiami aby przytulić syna. - Zobaczymy 
się później kochanie.

 

Zaczęła  iść  korytarzem,  a  następnie  zatrzymała  się,  kiedy  Toni  do  niej  nie 
dołączyła. - Nie idziesz?

 

-  Przykro  mi,  ale  muszę  porozmawiać  z  Ianem.  -  Toni  wskazała  na  biuro 
bezpeiczeństwa.

 

-  Obecnie  jest  tam  tylko  Howard.  -  Shanna  przysunęła  się  bliżej.  -  Wszystkie 
wampiry  są  w  kaplicy,  upewniając  się,  czy  jest  bezpieczna.  Obawiają  się,  że 
Malkontenci spróbują czegoś dziś w nocy.

 

- Czego?

 

Shanna  westchnęła.  -  Wysadzili  naszą  kaplicę  latem  ubiegłego  roku.  Na 
szczęście nikogo w niej nie było.

 

Toni skrzywiła się. - To straszne.

 

-  Tak.  -  Toni  spojrzała  w  kierunku  pokoiku  i  zniżyła  głos.  -  To  dlatego 
zostawiam  tam  Tino  z  Radinką.  Tak  na  wszelki  wypadek.  Chodź.  Musisz 
poznać Ojca Andrew. Jest wspaniały.

 

Toni  poszła  za  nią  korytarzem  do  głównego  holu.  -  Nie  wiem,  czy  powinnam 
iść. Nie zostałam wychowana jako katoliczka.

 

Shanna uśmiechnęła się. - Ja też. Ale te stare wampiry są tak średniowieczne, że 
to wszytsko co wiedzą. Wiedziałaś, że mój mąż był mnichem?

 

- Nie. - Toni podążyła za Shanną na prawe skrzydło. Zastanawiała się jak stary 
był tak naprawdę Ian, ale nie chciała sprawiać wrażenia, że się nim interesuje. - 
Czy wszyscy oni są ze średniowiecza?

 

-  Nie.  Gregori  jest  młody.  Roman  przemienił  go  w  1993  roku,  kiedy  kilku 
Malkontentów  zaatakowało  go  na  zewnątrz  na  parkingu.  Biedak  odbierał  tylko 
swoją mamę z pracy.

 

-  Jakie  to  smutne.’’  Toni  skrzywiła  się.  Ale  to  nie  wyjaśnia,  jak  udało  mu  się 
mieć śmiertelną matkę, która wciąż żyje. - A co z Connorem i…Ianem?

 

background image

- Zostali przemienieni po jakiejś bitwie w Szkocji w 1500 roku w tę samą noc, 
więc od zawsze byli blisko. Roman przemienił Connora, a Angus Iana.

 

- Chcieli zostać wampirami? - zapytała Toni.

 

-  Och  tak.  Obaj  byli  śmiertelnie  ranni.  Mogli  albo  zostać  przemienieni,  albo 
umrzeć.  -  Shanna  weszła  do  pokoju  po  prawej  stronie.  -  To  jest  nasza  sala 
wspólnoty,  gdzie  każdy  spotyka  się  po  kościele.  Chcę  się  tylko  upewnić,  ze 
wszystko jest w porządku.

 

Pokój zawierał dwa długie stoły, oba nakryte białymi obrusami. Było oczywiste, 
ż

e  jeden  przeznaczony  był  dla  wampirów,  a  drugi  dla  śmiertelników.  Stół  dla 

ludzi  zawierał  tacę  z  serami,  warzywami,  sosami,  miskę  ponczu  i  talerz  z 
czekoladowymi ciasteczkami.

 

Stół  drugi  chwalił  się  dwoma  dużymi  pojemnikami  z  lodem  i  butelkami  krwi. 
Mikrofala po środku stołu otoczona była przez rzędy kieliszków. 

 

- Panie, nabożeństwo się zaczyna. - męski głos zabrzmiał przez korytarz.

 

Nie  było  wątpliwości  do  kogo  należał  ten  głęboki,  podniosły  głos.  Kiedy 
odwróciła się do niego, jej serce zrobiło podwójne salto.

 

-  Porozmawiamy  później.  -  Shanna  poklepała  toni  po  ramieniu,  a  następnie 
wyszła pośpiesznie z pokoju.

 

Toni  zbliżyła  się  do  Iana,  a  jej  serce  przyśpieszyło  pod  jego  taksującym 
spojrzeniem. - Muszę z tobą porozmawiać.

 

Podniósł brwi. - Jesteś w końcu gotowa wyznać mi twoje sekrety?

 

Jej  twarz  stała  się  gorętsza.  Wszystkie  inne  wampiry  zaufały  jej  na  początku. 
Tylko Ian posądzał ją o ukryte zamiary. - Skąd wiesz, że mam tajemnice?

 

Pochylił  się  bliżej  i  szepnął.  -  Twoje  serce  wali  jak  oszalałe.  Policzki  płoną.  - 
Uśmiechnął  się  powoli.  -  I  teraz  twoje  oczy  nie  świecą  złością,  ale  cudownym 
odcieniem zieleni.

 

-  Jesteś  jak  żywy  wykrywacz  kłamstw.  -  Spojrzała  na  niego.  -  To  bardzo 
irytujące stracić możliwość mijania się z prawdą.

 

Zaśmiał  się,  kiedy  owinął  swoją  dłonią  jej  łokieć.  -  Mówią,  że  spowiedź  jest 
dobra dla duszy.’

 

Odgłosy śpiewania przywędrowały z kaplicy. Głębokie, męskie głosy. Wampiry 
ś

piewały pieśni religijne.

 

-  Dlaczego  wampiry  martwią  się  o  stan  swych  dusz.  -  szepnęła  -  Możecie  żyć 
wiecznie.

 

background image

- Nikt z nas nie żyje wiecznie.

 

-  Więc  modlicie  się  o  zbawienie?  -  Domyślała  się,  że  to  ma  sens.  Kto 
potrzebował odkupienia bardziej niż wampir?

 

-  Modlę  się  za  wiele  rzeczy,  Toni.  -  Jego  dłoń  zsunęła  się  w  dół  po  jej  ręce,  a 
potem  chwyciła  za  jej  palce.  -  Modlę  się,  abyś  zaufała  mi  i  powierzyła  swoje 
tajemnice.

 

A ona będzie modlić się za to aby zrozumiał.

 

 

Tłumaczenie by Kattyg 

 

 

background image

Nazwa pliku: 

All I Want for Christmas is a Vampire rozdział 14 PL 

Katalog: 

C:\Documents and Settings\Komputer\Moje dokumenty 

Szablon: 

C:\Documents and Settings\Komputer\Dane 

aplikacji\Microsoft\Szablony\Normal.dotm 

Tytuł: 

 

Temat: 

 

Autor: 

Komputer 

Słowa kluczowe: 

 

Komentarze: 

 

Data utworzenia: 

2010-10-13 14:18:00 

Numer edycji: 

Ostatnio zapisany: 

2010-10-13 14:18:00 

Ostatnio zapisany przez: 

Komputer 

Całkowity czas edycji:  2 minut 
Ostatnio drukowany: 

2010-10-13 14:20:00 

Po ostatnim całkowitym wydruku 
 

Liczba stron: 

14 

 

Liczba wyrazów: 

3 490 (około) 

 

Liczba znaków: 

20 940 (około)