background image

LEIGH MICHAELS

Idealne rozwiązanie

(The Only Solution)

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Na pierwszy delikatny jęk dziecka, Wendy zerwała się z łóżka i sięgnęła po szlafrok. Nie 

spała. Po tak wyczerpującym dniu było to niemożliwe. Czuła ogromny ciężar w nogach, a 
słabe światło lampki nocnej w pokoju dziecięcym zdawało sieją oślepiać. 

Ciche pojękiwania Rory szybko przerodziły się w głośny płacz, lecz na widok Wendy 

dziecko zaczęło machać rączkami i gaworzyć. 

– Myślałam, że będziesz już przesypiała całe noce – powiedziała, biorąc małą na ręce. 

Delikatnie pogładziła ją po policzku. – Czy nie mówiłam ci o tym wczoraj wyraźnie?

Rory uśmiechnęła się i włożyła piąstkę do buzi. Wendy roześmiała się i przytuliwszy 

dziecko, zaniosła je do kuchni, by przygotować butelkę. 

Umieszczona w leżaczku Rory rozglądała się z zainteresowaniem. Jednak ssanie piąstki 

nie zadowoliło jej na długo i po chwili zaczęła znów płakać. 

– Dzięki Bogu, że istnieją kuchenki mikrofalowe – mruknęła pod nosem Wendy. Wsunęła 

dziecku smoczek do ust i usiadła na bujanym fotelu. Rory ssała z zadowoleniem, a ona oparła 
się wygodnie i wpatrywała w stojącą w rogu niewielką choinkę. Mimo że nie zapaliła lampek, 
bombki poruszały się lekko i migotały w słabym świetle dochodzącym z kuchni. 

Ile to już nocy spędziła, darząc to dziecko ciepłem, troską i nadzieją? Rory miała już 

prawie   pięć   miesięcy.   Kiedy   Marissa   powierzyła   jej   opiekę   nad   córką,   niemowlę   miało 
niespełna sześć tygodni. 

– Wydaje się, że jesteśmy razem od zawsze – powiedziała do siebie Wendy. 
Usłyszawszy nutę skargi we własnym głosie, nagle zapragnęła wytłumaczyć małej, że 

mówiąc „zawsze” nie miała nic złego na myśli. Po prostu Rory stała się częścią jej życia i 
myśl o rozstaniu rozdzierała jej serce. 

Wendy już prawie nie pamiętała, jak wyglądało jej życie przed pojawieniem się Rory. 

Oczywiście nie było źle – kochała swoją pracę, miała wielu przyjaciół i dużo zainteresowań – 
ale nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się to wszystko zmienia, gdy pojawia się dziecko. 
Od kiedy ich losy splotły się wzajemnie, każda decyzja wydawała się bardziej znacząca. 

Oddać to dziecko, to utracić sens życia. 
Ale czy miała jakiś inny wybór? Przeanalizowała wszystkie możliwości; przez ostatnie 

dwa dni o niczym innym nie myślała. Problem polegał na tym, że mogła zrobić tylko jedno – 
coś, co złamie jej serce, ale dla Rory z pewnością będzie najlepsze. 

Na stoliczku obok leżał list, który otrzymała dwa dni temu w pracy. Zawierał lakoniczną 

informację, że za dwa tygodnie jej usługi nie będą już firmie potrzebne. 

Przez chwilę poczuła, że znów ogarnia ją fala złości. Pracowała tam już od pięciu lat, a 

szef nie miał cywilnej odwagi, by poinformować ją osobiście... 

Rory przerwała jedzenie i zaczęła się wiercić, najwyraźniej niezadowolona z opasującego 

ją silnego uścisku. Wendy westchnęła głęboko i starała się odprężyć. Nie powinna mieć żalu. 
W tym, co zrobił, nie było nic osobistego, niemal wszyscy pracownicy zostali potraktowani w 
ten sam sposób. Nie było żadnych znaków ostrzegawczych, jedynie ciche głosy, że ostatnie 

background image

parę   miesięcy   nie   były   dla   firmy   najkorzystniejsze.   Aż   do   dzisiaj,   gdy   poinformowano 
personel o oficjalnym ogłoszeniu upadłości i zwolnieniu wszystkich pracowników. 

Na dwa tygodnie przed gwiazdką. Cudowny prezent, pomyślała gorzko Wendy. 
Na szczęście Rory była zbyt mała, by wiedzieć, co to znaczy udana gwiazdka. Jednak dla 

wielu innych mieszkańców Phoenix, którzy także zostali zwolnieni, będą to bardzo smutne 
święta. 

Świadomość, że inni są w jeszcze gorszej sytuacji jakoś nie przynosiła jej ulgi. 
Miała trochę oszczędności na koncie, ale znacznie je nadwerężyła, gdy Rory wyrosła z 

kołyski   i   potrzebne   było   nowe   łóżeczko   oraz   mnóstwo   innych   akcesoriów.   Nigdy   nie 
podejrzewała,  że utrzymanie  dziecka  jest tak  drogie. Samo  mleko  i  pieluszki  kosztowały 
krocie,   nie   mówiąc   już   o   opiekunce,   którą   musiała   wynająć,   by   móc   poświęcić   czas   na 
szukanie nowej pracy. 

Tak więc na koncie pozostało jej niewiele, a proponowana przez firmę odprawa była po 

prostu żałosna. 

Rory   ssała   spokojnie,   zacisnąwszy   ufnie   rączkę   na   palcu   Wendy.   Miała   niebieskie 

przejrzyste   oczy   Marissy,   z   tęczówkami   otoczonymi   czarną   obwódką.   Marissa   zawsze 
uważała, że to oznaka ogromnej intuicji. 

A   jednak   zabrakło   jej   tej   intuicji   w   chwili,   gdy   zrezygnowała   z   ucieczki   przed 

nadjeżdżającym samochodem. W przeciwnym wypadku sporządziłaby przecież testament. 

Rory opróżniła butelkę. Wendy podniosła ją, aby małej odbiło się, zmieniła pieluszkę i 

ułożyła   w   łóżeczku.   Pochyliła   się   nad   dzieckiem   i   przyglądając   się   śpiącej   twarzyczce, 
przypomniała sobie dzień, w którym stała przy innym łóżku... 

Piękna   twarz   Marissy   wyszła   z   wypadku   bez   szwanku,   łatwiej   więc   było   łudzić   się 

nadzieją,   że   wszystko   będzie   dobrze.   Jednak   ogromne   poruszenie   personelu   i   liczba 
otaczających   ranną   urządzeń   podtrzymujących   życie,   przywoływały   do   tragicznej 
rzeczywistości. 

Właściwie   nie   oczekiwali,   że   Marissa   w   ogóle   odzyska   przytomność.   Tymczasem   w 

pewnym momencie ocknęła się i chwyciła czuwającą obok Wendy za rękę. Zwróciła się do 
niej słabym szeptem, w którym jednak wyczuwało się niezwykłą determinację. 

– Zaopiekuj się moją córką, Wendy. Nie pozwól, aby zagarnęli ją moi rodzice. Zniszczą 

ją tak jak mnie. Obiecaj mi!

Wendy zmusiła się, by nie próbować uwolnić ręki z kurczowego uścisku umierającej. 
– Obiecuję – powiedziała. 
Usłyszawszy odpowiedź, Marissa puściła jej dłoń. Po chwili już nie żyła. 
Drżącymi rękoma Wendy poprawiła kołderkę w łóżeczku i próbowała wziąć się w garść 

przed tym,  co czekało  ją jutro. Nie mogła  dłużej  opiekować się Rory w sposób, jakiego 
życzyłaby sobie Marissa. Złamie więc daną jej obietnicę, złamie też własne serce. 

Jednak nie ma innego wyboru. 
Wendy nie przyznała się jeszcze opiekunce dziecka, że straciła pracę. Rana była zbyt 

świeża i głęboka, by o niej mówić. Jednak, gdy przyszła do niej następnego ranka, stało się 
jasne, że Carrie słyszała już o wszystkim. 

background image

– Mąż kazał mi powiedzieć, że nie mogę pracować na kredyt – powiedziała miękko, 

unikając wzroku Wendy. – Czy nadal będzie ją pani przynosiła?

– Jeszcze nie wiem. Wkrótce dam pani odpowiedź. 
Pocałowała małą i szybko wyszła, by uniknąć dalszych pytań. 
Siedząc w samochodzie, oparła głowę o kierownicę. Czemu nie powiedziała prawdy? Nie 

będzie już przynosiła Rory, bo wkrótce mała będzie setki kilometrów stąd. 

Łudziła   się,   że   to,   co   nie   wypowiedziane,   nie   jest   faktem.   Odruchowo   odwlekała 

czekającą ją rozmowę telefoniczną i rozstanie z Rory. 

Pocieszała się, że Marissa na pewno by ją zrozumiała. Co więcej, na pewno sama by ją do 

tego namawiała. Wendy nie mogła zajmować się Rory, gdyż nie było jej na to stać. Żadna 
matka nie chciałaby, aby jej dziecko żyło w ubóstwie, zwłaszcza wtedy, gdy dostępne są inne 
możliwości. 

Jeśli zaś chodzi o tę drugą stronę, o to, że rodzice Marissy mieliby zniszczyć Rory... 

Wendy z trudem przełknęła ślinę. Nigdy nie miała okazji poznać Burgessów. Nie pojawili się 
nawet   po   rzeczy   Marissy,   zlecili   to   adwokatowi.   Wszystko,   co   wiedziała   o   rodzinie 
przyjaciółki, wiedziała  od samej Marissy,  która zawsze mówiła  o tym  w złości i, już na 
samym końcu, w cierpieniu. Marissa była młoda i trochę egocentryczna. Być może nieco 
przesadzała. Tak czy inaczej, Wendy musi zaryzykować. 

Spóźniła się do pracy o parę minut. Nie sądziła, by miało to jakiekolwiek znaczenie. 

Prace,   które   do   niedawna   wydawały   się   takie   ważne,   w   obliczu   najnowszych   wydarzeń 
zupełnie straciły sens. Ostatnio pracowała nad katalogiem na następny sezon, ale czy jest sens 
reklamować zawory i liczniki, których się nigdy nie wyprodukuje?

Sądziła,   że   zastanie   kolegów   skupionych   wokół   stolika   z   kawą,   deliberujących   nad 

zaistniałą sytuacją. Tymczasem wszyscy siedzieli na swoich miejscach i zdawali się pracować 
intensywniej niż zwykle. Prawdopodobnie cyzelowali swe nowe podania o pracę. 

Zjawił się szef i zwrócił jej uwagę na spóźnienie. Złość, stres i przemęczenie sprawiły, że 

bez namysłu odparła:

– Więc zwolnij mnie. 
– Po co ten sarkazm?
Ugryzła   się   w   język.   W   zaistniałej   sytuacji   potrzebowała   od   Jeda   Landersa   jak 

najlepszych referencji. 

– Przepraszam cię, Jed. Po prostu jestem w szoku. Co się dzieje?
– Musimy zaplanować kampanię sprzedaży wszystkiego, co nam pozostało. 
Wieszając płaszcz, doszła do wniosku, że lepsze takie zadanie niż bezczynność. Spytała 

Jeda:

–   Czy   możemy   liczyć   na   jakąś   pomoc   firmy   w  szukaniu   pracy,   nawiązaniu   nowych 

kontaktów?

– Nic o tym nie słyszałem. W razie czego dam ci znać. Zabrała się do pracy. Okazało się 

tego więcej, niż myślała, i lunch zjadła dopiero wczesnym popołudniem. Nie miała apetytu. 
Całe szczęście, że nikt nie dostrzega, jak okropnie wyglądam, pomyślała. Mają na to gotowe 

background image

wyjaśnienie albo są zbyt pochłonięci swoimi sprawami, by cokolwiek zauważyć. 

Gdy   skończyła   pracę   i   oddała   ją   Jedowi,   wiedziała,   że   teraz   już   nic   nie   stoi   na 

przeszkodzie, by odbyć czekającą ją rozmowę. Wcześniej znalazła w książce telefonicznej 
numer   biura   Burgessów.   Pomyślała,   że   może   być   za   późno.   W   Chicago   jest   przecież   o 
godzinę później niż w Phoenk. Jeśli Samuel Burgess przestrzega bankierskich godzin pracy, 
może już być poza biurem. 

Zdaje się, że nie był tak po prostu bankierem. Wendy nie była pewna, kim jest naprawdę. 

Zdała sobie sprawę, że choć mieszkała z Marissą przez parę miesięcy, to o jej rodzinie nie wie 
prawie nic. Do tej pory nie miało to żadnego znaczenia. W kręgach, w których się obracały, 
nikt nie pytał o pochodzenie ani koneksje. 

Raz w miesiącu Marissa otrzymywała korespondencję, której nadawcą była, jak wynikało 

z błyszczącej inskrypcji, firma Burgess Group. Zawartość tych listów często doprowadzała 
Marissę do szału. Kiedyś Wendy nie wytrzymała i spytała, czy to jakaś rodzina. 

– To mój cholerny ojciec – odparta Marissa. – Lubi się zabawiać życiem ludzi, tak jak 

zabawia się ich pieniędzmi. 

Nie dodała nic więcej. 
W   okresie   ich   znajomości,   Marissa   nie   opowiadała   o   swojej   rodzinie.   Jednak   po 

wypadku, kiedy szpital zaczął wypytywać  o dane, mogła przynajmniej wskazać właściwy 
kierunek poszukiwań. Dzięki temu czuła się nieco mniej bezradna. Teraz zaś przynajmniej 
wie, gdzie szukać dziadka Rory. 

Stwierdziła, że lepiej będzie skontaktować się z ojcem niż z matką Marissy. Wiadomość, 

że ich zmarła kilka miesięcy temu córka miała dziecko, będzie dla nich strasznym szokiem. 
Samuel Burgess był biznesmenem i Wendy zakładała, że przyjmie tę wiadomość spokojniej 
niż matka. 

Nawet   sygnał   telefonu   w   Burgess   Group   wydawał   się   bardzo   ekskluzywny,   a   głos 

recepcjonistki nasuwał podejrzenie specjalnego treningu wokalnego. 

– Z kim mogłabym panią połączyć?
– Chciałabym rozmawiać z Samuelem Burgessem – powiedziała Wendy, zaczerpnąwszy 

głębokiego oddechu. 

Po   chwili   w   słuchawce   odezwał   się   męski   głos.   Wendy   ledwo   usłyszała,   co   mówił, 

zaskoczona jego brzmieniem. Było głębokie, a przy tym ciepłe. 

– Burgess – powtórzył z nutą zniecierpliwienia w głosie. Musiała przełożyć słuchawkę do 

drugiej ręki, tak bardzo spociły się jej dłonie. 

– Dzień dobry, panie Burgess, nazywam się Wendy Miller. Dzwonię w sprawie... 
– Czy może pani mówić głośniej?
– Dzwonię w sprawie... – Zwilżyła  usta. – Muszę porozmawiać  z panem o pańskiej 

wnuczce. 

Spodziewała   się   długiej   przejmującej   ciszy,   a   tymczasem   zaskoczył   ją   głęboki   i 

dobroduszny śmiech. 

– Moja wnuczka? Tak się składa, że nie mam wnuczki. Wendy przełknęła ślinę. 
– Przykro mi, że muszę to panu powiedzieć. Chodzi o córeczkę Marissy. 

background image

– Sądzę, że źle panią poinformowano. – Całe ciepło i wdzięk jego głosu ulotniły się w 

ułamku sekundy. Stał się lodowaty. 

– Wiem, że Marissa nie żyje – powiedziała – ale.... 
– A pani stara się na tym zarobić, tak?
–   Oczywiście,   że   nie.   Ja...   –   Przerwała.   Zrozumiała,   że   nie   ma   żadnych   szans   na 

porozumienie. 

Przypomniała   sobie   błagalny   szept   Marissy.   „Nie   pozwól,   aby   moi   rodzice   zagarnęli 

małą. Zniszczą ją, tak jak mnie”. 

Wendy uważała zawsze, że Marissa przesadza. Teraz zaczynała rozumieć jej niepokój. 

Mała  Rory była  taka  rozkoszna  i szczęśliwa.  Jak długo pozostanie  taka  pod opieką  tego 
szorstkiego mężczyzny?

Przecież   w   ogóle   go   nie   znam,   próbowała   się   uspokoić.   Przeżył   właśnie   duży   szok. 

Jeszcze minutę temu był czarujący. Pewnie dlatego, że oczekiwał telefonu klienta, nie zaś 
nieznanej osoby, mieszającej się do jego rodzinnych spraw. 

Ogarnęła ją panika. Co ja robię? Uświadomiła sobie, że chce oddać coś najcenniejszego. 

Dziecko   Marissy  znaczyło   dla   niej   więcej   niż   życie.   Uświadomiła   sobie   także,   że   łamie 
własne zasady moralne. Przysięga pozostaje przysięgą. Nie należało działać aż tak pochopnie. 
Zakładała, iż Marissa nie miała racji i że dziadkowie byliby dla słodkiej Rory kochającymi 
opiekunami. Teraz rozumiała ostatni szept Maiissy. 

– Proszę pani? – Głos w słuchawce stał się znowu szorstki. – Proszę powtórzyć swoje 

nazwisko. 

Istniały na świecie gorsze rzeczy niż brak pieniędzy. Ponadto ma jeszcze trochę czasu, 

nim sytuacja stanie się naprawdę krytyczna. Znajdzie się inny sposób, znajdzie się inna praca. 
Jakoś sobie poradzą. 

– Skąd pani dzwoni?
Wendy udała, że nie słyszy tego pytania. 
–   Już   nic   –   powiedziała   zdecydowanie.   –   Musiałam   się   pomylić.   Przepraszam,   że 

zawracałam panu głowę. 

Kiedy odkładała słuchawkę, wciąż słyszała jego głos. Nie obchodziło ją już, co miał do 

powiedzenia. 

W następnym tygodniu wysłała całe mnóstwo podań o pracę i wzięła dzień wolny, by 

osobiście objechać wszystkie znajdujące się w Phoenk firmy,  które mogłyby potrzebować 
kierownika działu marketingu. 

Na   razie   jednak   nic   z   tego   nie   wynikało.   Jej   konkurentami   byli   przecież   nie   tylko 

przypadkowi ludzie, ale także koledzy z jej działu. Nikt nie chciał zatrudnić pracownika, 
zanim nie pozna wszystkich kandydatów. Usiłowała przekonać samą siebie, że wszystko się 
uda. Była starannie wykształconą, sumienną pracownicą. Gdyby tylko miała nieco większe 
oszczędności... Łatwiej byłoby jej znieść ten trudny przejściowy okres. 

Jej nastrój poprawiał się codziennie wieczorem, gdy odbierała Rory od opiekunki. Na jej 

widok dziecko stawało się energiczne i radosne. Śmiało się w głos i wyciągało rączki, nie 

background image

mogąc się doczekać czułego uścisku Wendy. Rory zapowiadała się na cudowną dziewczynkę. 

Jednak podczas długich nocy, kiedy mała spała, a Wendy nie potrafiła się odprężyć nawet 

na chwilę, sprawy nie wydawały się takie proste i łatwe. Czekało ją zaledwie parę dni pracy, a 
jej ostatnia wypłata miała być skromniejsza niż zwykle, gdyż zleciła odprowadzenie z niej 
kwoty ubezpieczenia zdrowotnego. Oszczędności powinny starczyć im na miesiąc, najwyżej 
dwa. Gdyby do tego czasu nie znalazła satysfakcjonującej pracy, będzie musiała podjąć się 
jakiejkolwiek. 

I   jeśli   nieraz,   podczas   tych   bezsennych   nocy,   zdarzało   jej   się   wracać   pamięcią   do 

urzekającego głosu Samuela Burgessa, nie pozwalała sobie na to zbyt długo. O mały włos nie 
popełniła jednego błędu, i na pewno nie zamierzała popełnić kolejnego. 

W czwartek  po południu miała  wyznaczoną  rozmowę  w jednej  z firm i Jed Landers 

pozwolił jej wcześniej wyjść z biura. Teraz, kiedy praca została już wykonana i czekała ich 
ostateczna   likwidacja,   obecność   w   firmie   nie   miała   większego   znaczenia.   Z   myślą   o 
czekającej ją rozmowie, włożyła swój najlepszy kostium. Jego miedziany kolor doskonale 
harmonizował z mahoniowymi pasemkami jej włosów. Wyglądała ładnie i profesjonalnie, ale 
nie   nazbyt   wystrzałowo.   Robienie   z   siebie   modelki   nie   było   dobrze   widziane   przez 
pracodawców. 

Kiedy sprawdzała teczkę z korespondencją, dostrzegła, że obok biurka sekretarki  stoi 

nieznany mężczyzna. Wyglądał na jakieś trzydzieści pięć lat, był całkiem przystojny, choć 
raczej z gatunku tych aroganckich. Takie wrażenie robiły przynajmniej jego ciemne i gęste, 
lekko zmarszczone brwi. Przy tak ciemnej oprawie oczu jego włosy były nadspodziewanie 
jasne.   Połyskiwały   w   nich   słoneczne   pasma,   prawdopodobnie   efekt   długich   godzin 
spędzanych   na  plaży.  Dobrze  zbudowany,  szczupły  i  wysoki,  ubrany był   w ciemnoszary 
garnitur, który z pewnością nie pochodził ze zwykłego sklepu z odzieżą. Miał nieskazitelnie 
białą koszulę i Wendy była gotowa się założyć, że jego krawat jest z prawdziwego jedwabiu, 
a trzymana przezeń walizka – z najdelikatniejszej skóry. 

Nie rozpoznała w nim przedstawiciela żadnej ze współpracujących fum. Uznała, że jak na 

przedstawiciela agencji rządowej jest zbyt dobrze ubrany. Pomyślała więc, że to pewnie jeden 
z adwokatów zaangażowanych w proces likwidacji firmy.  W każdym  razie na pewno nie 
przyszedł do niej. Zdziwiła się więc, gdy sekretarka ruchem dłoni wskazała mu jej biurko. 

Poczuła   gorąco.   Pospiesznie   wytłumaczyła   to   sobie   lękiem   przed   spóźnieniem   na 

umówione spotkanie. Mężczyzna niespiesznym krokiem przemierzył salę i podszedł do jej 
biurka. Wendy spakowała swoje papiery i nie patrząc na niego, powiedziała:

– Przepraszam, ale właśnie wychodziłam. Z pewnością ktoś inny będzie mógł się panem 

zająć... 

– Obawiam się, że nie, panno Miller. 
Zamarła. Nie. To niemożliwe. Powoli uniosła głowę, upewniając się, że to przecież nie 

może być Samuel Burgess. Musiało jej się tylko zdawać. Była zdumiona, jak inaczej brzmiał 
jego głos teraz, bez dzielących ich kilometrów kabla telefonicznego. 

Położył dłoń na oparciu jej krzesła i powiedział:

background image

– Nasza rozmowa została przerwana. Przebyłem długą drogę, aby ją dokończyć. 
– Pan nie jest ojcem Marissy – powiedziała zdecydowanie, zauważając jednocześnie, że 

kolor jego oczu jest tylko trochę ciemniejszy od koloru oczu przyjaciółki. 

– Nie, jestem jej bratem. 
– Ale ja rozmawiałam... 
– Poprosiła pani Samuela Burgessa – wyjaśnił. – Od czasu przejścia ojca na emeryturę, 

tylko  ja w firmie tak samo się  nazywam,  więc automatycznie  przełączyli  do mnie. O co 
chodzi, panno Miller? Wolałaby pani mieć do czynienia ze staruszkiem? Najlepiej takim, 
który już ciężko myśli i na którego łatwiej można wpływać?

– Nie zamierzałam... 
– A tak przy okazji, to czego pani od niego chciała, co? Wtedy nie dałem pani możliwości 

przedstawienia swoich żądań, ale teraz cały zamieniam się w słuch. 

Wendy znów pochyliła się nad biurkiem. Jej ręce drżały. Pomyślała, ze woli umrzeć z 

głodu, niż oddać słodką niewinną Rory w ręce tego brutalnego, sarkastycznego mężczyzny. 

– Niczego. Nie mam żadnych żądań. Żadnych próśb ani pytań. Powiedziałam już panu, 

zaszła pomyłka. 

Przez chwilę milczał. Siląc się na obojętność, spytał:
– A więc nie ma żadnego dziecka?
– Nie ma. 
Wzięła teczkę do ręki i wyszła zza biurka. Nie mogła go jednak ominąć. 
– To dziwne, bo pani sąsiedzi powiedzieli mi, że dziecko istnieje. 
Nie przeszło jej przez myśl, że, zanim tu przyszedł, zebrał na jej temat tyle informacji. Po 

chwili namysłu odparła:

– To nie jest dziecko Marissy. Jest moje. Zapadło milczenie. Po chwili odezwał się:
– A więc Burgessów cała ta sprawa nie dotyczy. Wendy spojrzała mu prosto w oczy. 
– Nic a nic. 
Miała wrażenie, że stwierdzenie to nieco go uspokoiło. 
Nie dziwiła się. Musiał poczuć ulgę, że siostra nie zostawiła po sobie nie załatwionych 

spraw. Nic dziwnego, że Marissa nie chciała, by wychowywali jej dziecko! Wendy ucieszyła 
się, że nareszcie da jej spokój. Jednocześnie jednak łatwość, z jaką przyjął jej słowa, trochę 
bolała. Nieco zduszonym głosem powiedziała:

– A teraz, jeśli mi pan wybaczy... Nie ruszył się z miejsca. 
– A tak z ciekawości, panno Miller. Zamierzała pani sprzedać dziecko mojemu ojcu, czy 

też po prostu chciała go pani szantażować?

– Ani jedno, ani drugie – odrzekła ze złością. – Już panu powiedziałam. Dziecko jest 

moje. I doskonale daję sobie radę. Nie potrzebuję od nikogo pieniędzy. 

Uśmiechnął się lekko. W wyrazie jego ust nie było jednak łagodności, lecz raczej rodzaj 

groźby. 

– Dlaczego więc pani zadzwoniła?
Miała uczucie, że na jej szyi zaciska się pętla. Odwróciła się od niego i przymknęła oczy. 

Musi znaleźć jakieś wyjaśnienie, by wreszcie się od niej odczepił. 

background image

– Skoro to naprawdę pani dziecko... 
– To co? – spytała zduszonym głosem. 
– To nie miałaby pani nic przeciwko temu, abym je zobaczył. Uwielbiam dzieci. Uważam 

się za ich znawcę. 

Wendy nie mogła do tego dopuścić. Miała świadomość, że z uwagi na zupełny brak 

podobieństwa   trudno   byłoby   ją   uznać   za   matkę   Rory.   Sama   różnica   w   kolorze   oczu   – 
błękitnych dziecka i jej ciemno-piwnych – nasuwała wątpliwości. 

Ciągnął dalej:
– O ósmej w pani domu, dobrze? Przełknęła ślinę. 
– Mała będzie już w łóżku. 
– Ale chyba może ją pani obudzić, prawda? I proszę nie próbować uciec. 
Podniosła głowę. 
– Nawet mi się nie śni. Nie mam nic do ukrycia. 
W kąciku jego ust pojawił się ironiczny uśmieszek. 
– Po pierwsze, dowodziłoby to pani winy. A po drugie, skoro już raz panią odnalazłem, 

bez problemu zrobię to po raz drugi. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Dopóki nie znikł jej z oczu, stała przy swoim biurku jak sparaliżowana. Następnie opadła 

na krzesło. 

Jak ją odnalazł? Przez telefon podała mu swoje nazwisko, ale zdawał się go nie słyszeć. 

Poza tym nie mógł wiedzieć, skąd dzwoni, choć rozpoczęcie poszukiwań w Phoenut było z 
pewnością krokiem logicznym. Zresztą jakie miało to teraz znaczenie. Pozostaje faktem, że ją 
odnalazł, a ona musi sobie z tym jakoś poradzić. 

Przez chwilę pomyślała o tym, by odwołać planowane spotkanie; czuła, iż nie jest w 

odpowiednim nastroju. Jej sytuacja finansowa była jednak tak dramatyczna, że nie należało 
lekceważyć najmniejszej nawet szansy na uzyskanie pracy. 

Poza tym nie miała nic lepszego do roboty przed godziną ósmą. Na pewno nie uda się jej 

upodobnić Rory do siebie. Siedzenie i zastanawianie się, co pomyśli lub zrobi brat Marissy, 
nie miało najmniejszego sensu i doprowadziłoby ją tylko do szaleństwa. Lepiej więc zrobić 
przez ten czas coś pożytecznego i iść na rozmowę w sprawie pracy. 

Brat Marissy. Ciekawe, czemu przyjaciółka nigdy o nim nawet nie wspomniała? Mogłaby 

przynajmniej uprzedzić o jego niezwykłej pewności siebie i upartym dążeniu do celu. Gdyby 
Wendy wiedziała wcześniej, z kim będzie miała do czynienia... 

No cóż, Marissa nie mogła niczego przewidzieć. Nie spodziewała się przecież śmierci. 

Zresztą nic chyba nie było w stanie przygotować Wendy na przemożną siłę oddziaływania 
tego mężczyzny. Kiedy znajdował się w pokoju, zdawał się wypełniać swoją osobą całą jego 
przestrzeń i podnosić temperaturę o dobrych kilka stopni. Wendy nigdy nie przeżyła czegoś 
podobnego. 

Wciąż o tym myślała, czekając, aż zostanie wywołana na rozmowę. Kiedy nagle usłyszała 

swoje nazwisko, zerwała się na równe nogi i wchodząc do gabinetu, potknęła się. Z miejsca 
przekreśliło  to jej szanse, i gdy rozmowa  dobiegła  końca, czuła  jedynie  wdzięczność,  że 
nareszcie może pójść po Rory i dać jej codzienną dawkę ciepła i miłości. 

Mała była jednak wyraźnie rozdrażniona i nie miała najmniejszej ochoty się uśmiechnąć. 
– O co chodzi, kochanie? – spytała Wendy, przytulając ją. 
– Cały dzień była dziś nieswoja – odparła Carrie. – Wydaje mi się, że zaczyna ząbkować. 
– Tak wcześnie?
– Owszem, jest jeszcze mała, ale jej dziąsła wydają się obrzęknięte. 
Wendy wsunęła palec do ust dziecka. Natychmiast zapłakało. 
– Powinna pani kupić gryzaczek – poradziła opiekunka. W drodze powrotnej Wendy 

wstąpiła do apteki i gdy tylko znalazły się w domu, włożyła gryzaczek do lodówki. Gdy się 
przebierała, mała zaczęła płakać, wyraźnie zaniepokojona spóźniającą się kolacją. Jeszcze na 
bosaka Wendy zaniosła ją do pokoju dziecięcego z postanowieniem, że przed karmieniem 
przebierze małą w czyste ubranko, a brudne wrzuci do pralki, by jeszcze przed północą je 
rozwiesić. 

Jedno spojrzenie na twarzyczkę dziecka wystarczyło jej jednak, by zrezygnować z prania 

background image

przed karmieniem.  Szybko  przygotowała  butelkę  i usiadła  z Rory na bujanym  fotelu.  Po 
zaspokojeniu pierwszego głodu mała poczuła się wyraźnie zadowolona i gotowa do zabawy. 

Wendy też odzyskała dobry humor. Nie będzie martwiła się na zapas. Może ten Burgess 

wcale się nie pojawi? Usadowiła Rory w leżaczku i próbowała nakarmić ją łyżką. Dziecko 
zrobiło sobie jednak z jedzenia zabawę – pluło papką – i już po chwili było tak umazane, że 
koniecznością stała się natychmiastowa kąpiel. Właśnie suszyła małej włosy, gdy rozległ się 
dzwonek do drzwi. Wzięła ją na ręce i poszła otworzyć. 

Stojący w progu gość obrzucił spojrzeniem jej sylwetkę, od rozsypującego się końskiego 

ogona po bose nogi. Uniósł brew. 

Wendy miała ochotę go uderzyć. To co, że wyglądała tak okropnie? Dziecko było czyste, 

suche i szczęśliwe, opiekowała się nim bez zarzutu!

Kiedy  w  końcu  spuścił  z  niej  wzrok,  zaczął   przyglądać  się  Rory.  Odwzajemniła  mu 

spojrzenie   szeroko   otwartych,   zaciekawionych   oczu,   po   czym   ukryła   twarz   w   ramionach 
Wendy. 

– Trochę nieśmiała, co? – spytał. 
– Och, lubi ludzi, których ja lubię. – Natychmiast pożałowała tych słów. Przygryzła wargi 

i dodała: – Chyba wyrzyna jej się ząb, więc nie jest dziś w najlepszej formie. 

Bezpieczna w swym schronieniu, Rory przypatrywała mu się nadal. Sięgnął do kieszeni 

płaszcza i wyjął pęk plastikowych, jaskrawych kluczy. Pomachał nimi przed oczyma małej i 
powiedział:

– Cześć, berbeciu. Coś mi się zdaje, że jestem twoim wujkiem Maćkiem. 
Choć Wendy i tak podejrzewała, że dziś w biurze nie uwierzył w jej słowa, to jednak 

teraz była całkiem pewna. 

– Mack? – zdziwiła się. – Zdawało mi się, że przedstawił się pan inaczej?
–   Samuel   Mackenzie   Burgess   –   powiedział   spokojnie.   –   Tradycja   rodzinna   nakazuje 

nazwać najstarszego syna imieniem ojca. 

– No pewnie – mruknęła pod nosem Wendy. Uśmiechnął się lekko. 
Rory próbowała uchwycić klucze, lecz nie trafiła. Mack Burgess przysunął je bliżej, ale 

cały czas przyglądał się Wendy. 

– Jednak dwóch Samuelów w jednym domu musiałoby wywoływać spore zamieszanie. 

Dlatego matka postanowiła dać mi na drugie imię swe panieńskie nazwisko i nazywać mnie 
jego skrótem. 

Rory odepchnęła się od ramion Wendy i sięgnęła po klucze. Gdy wreszcie zacisnęła na 

nich piąstkę, Mack wypuścił zabawkę i wsunął ręce pod ramiona małej. 

Wendy pozwoliła  mu  ją wziąć.  Nie będzie  się przecież  z nim szarpać. Nagie jednak 

poczuła niezwykłą pustkę, samotność i chłód. 

Pomyślała z goryczą, że miał rację, nazywając siebie znawcą dzieci. Manewr, który przed 

chwilą wykonał, był jednym ze zręczniejszych, jakie widziała. Zaabsorbowana swą zdobyczą 
Rory nawet nie zauważyła,  że przeniesiono ją z rąk do rąk. Równie skutecznie odwrócił 
uwagę Wendy, zagadując ją na temat imion. Po chwili dodał:

– Teraz, kiedy już wiesz o mnie tyle, czy ja mógłbym spytać o dziecko? Jak ma na imię?

background image

– Rory. Skrzywił się. 
– No cóż, lepsze to niż na przykład Płatek Śniegu lub coś w tym rodzaju. 
– Tak naprawdę jej pełne imię brzmi Aurora Dawn. 
– To w stylu Marissy. Przegadane, ale właściwie śliczne. Usiądziemy i porozmawiamy o 

całej sprawie?

Dopiero w tej chwili dotarło do niej, że nadal stoją w progu. 
– Może pan wejdzie? – zaproponowała niewinnie. Usłyszawszy to, przygryzł wargi, by 

się nie roześmiać. 

Poszedł  za  nią do małego  pokoju dziennego.  Wendy widziała  pełen aprobaty wzrok, 

którym wodził po mieszkaniu, na dłużej zatrzymując go na małej choince. 

Usiadł na brzegu sofy. Jednak Rory nie chciała siedzieć. Opierała stopki o jego biodra i 

usiłowała wstawać. 

– Zdaje się, że jej rozwój fizyczny nie budzi najmniejszych zastrzeżeń, prawda?
– A sądził pan, że jest inaczej?
– Sarkazm donikąd nas nie zaprowadzi, Wendy. Mów mi Mack. 
Miał rację, była małostkowa. Spuściła głowę i przyglądała się swoim palcom. Ciągnął 

dalej:

– Jest oczywiste, że to dziecko Marissy. Nie miałbym najmniejszych wątpliwości, nawet 

gdybym nie spędził dziś godziny w urzędzie i nie wydostał stamtąd jej aktu urodzenia. Teraz 
musimy zdecydować, co należałoby zrobić. 

– Nie ma nic do zrobienia. Marissa powierzyła dziecko mojej opiece. 
Była to szczera prawda, ale Wendy miała świadomość, że bez pisemnego oświadczenia 

woli Marissy nie będzie w stanie niczego udowodnić. Nie sądziła, by Mack Burgess zechciał 
uwierzyć w jej słowa. 

– A co z ojcem? Nazwisko widniejące w akcie urodzenia nic mi nie mówi. 
Wendy potrząsnęła głową. 
– Wiem, kto to jest, ale nic poza tym. Spotykali się z Marissa przez jakiś czas. Rozstali 

się jeszcze przed narodzinami Rory. Nigdy nie zainteresował się dzieckiem. Kiedy Marissa 
była... – Musiała przełknąć ślinę. Do tej pory nie oswoiła się z myślą o tragicznie przerwanym 
młodym   życiu.   –   Kiedy  umarła,   zadzwoniłam   do   mego,   a   on   podziękował   mi   tylko   za 
wiadomość i odłożył słuchawkę. 

– Więc zatrzymałaś dziecko. 
– Mówiłam już, Marissa powierzyła ją mojej opiece. 
– Ale nie masz oczywiście żadnych prawnych dokumentów potwierdzających jej wolę. 

Nie zostawiła przecież testamentu. 

– Nie, ale powiedziała mi, czego chce. Jego głos stał się nagle szorstki. 
– Masz na to jakichś świadków? Powoli potrząsnęła głową. 
– Byłyśmy same na oddziale intensywnej terapii... Nie wierzysz mi, prawda?
–   Nie   widzę   powodu,   dla   którego   miałbym   ci   wierzyć.   W   ciągu   dzisiejszego 

przedpołudnia przyłapałem cię na czterech kłamstwach. 

Wendy poczuła, że się czerwieni. 

background image

– Kobieta uczyni wszystko, aby ochronić swe potomstwo. 
– Tak, kiedy istnieje prawdziwe zagrożenie. Ale w tym przypadku, kiedy nie masz nawet 

prawa do tego dziecka... 

Rory zaczynała się niepokoić. Upuściła klucze i wyraźnie przestała się nimi interesować. 

Zaczynała popłakiwać. Wendy powiedziała:

– Już czas na ostatnią butelkę i sen. 
Zdziwiła się nieco, gdy Mack bez słowa komentarza podał jej dziecko. Być może należał 

do tych, którzy lubią dzieci tylko wtedy, gdy są czyste, uśmiechnięte i grzeczne. 

Przygasiła lampy, owinęła Rory w kocyk i usiadła z nią na bujanym fotelu. Mała, ssąc, 

obserwowała kolorowe ozdoby na choince. 

– Dlaczego zadzwoniłaś, Wendy?
Westchnęła i postarała się, by jej głos brzmiał obojętnie, ale przekonywająco:
– Pomyślałam sobie, że to nie w porządku, iż rodzina Marissy nawet nie wie o Rory. Ale 

nie zamierzałam o nic prosić. 

–   A   więc   już   pięć   –   odparł,   krzyżując   nogi.   –   Kłamstw   –   dodał,   jakby   Wendy   nie 

wiedziała, o co mu chodzi. 

Nie prowadziła własnych obliczeń, ale liczba ta wydała się jej mocno zaniżona. Dla Rory 

była w stanie zrobić znacznie więcej, niż tylko kłamać, zwłaszcza że to jej własna głupota i 
panika doprowadziły do tej sytuacji. Mała nie powinna przez to cierpieć. 

– Niezależnie od tego, co sobie myślisz – powiedziała stanowczo – Marissa naprawdę 

żądała, by Rory znalazła się pod moją opieką. 

Zapadło długie milczenie. Wreszcie powiedział:
– Tak w ogóle, znając Marissę, jestem w stanie to przyjąć. Nie była pewna, czy się nie 

przesłyszała. 

– A więc wierzysz mi?
– Powiedzmy, że mogę sobie to wyobrazić. Po pierwsze, bardzo pasuje do Marissy, że 

żądała, a nie prosiła. Zaś zważywszy na sytuację... Wzięłaś dziecko w nagłych i tragicznych 
okolicznościach, czując, że Marissa nie pozostawiła ci wyboru, a potem... 

– Nie rozkazywała mi – sprzeciwiła się Wendy. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. 
– Potem, kiedy zaczęłaś się nad tym zastanawiać, doszłaś do całkiem słusznego wniosku, 

że   spadła   na   ciebie   zbyt   wielka   odpowiedzialność.   Zadzwoniłaś   więc   po   pomoc,   ale 
rozmawiając ze mną, stchórzyłaś i postanowiłaś ją zatrzymać. 

Wendy zdobyła się na odwagę:
– Doszłam do wniosku, że nie jesteś typem osoby, której chciałabym powierzyć dziecko!
– A może uznałaś, iż haczyk został połknięty i lepiej będzie teraz udawać, że nie chcesz 

się z nią rozstać?

– Że co proszę... ?
– Tak więc dochodzimy do decydującego momentu. Czego chcesz, Wendy?
– Chcę opiekować się Rory. Zapomnijmy, że do ciebie dzwoniłam, dobrze?
– Właśnie tego nie możesz chcieć. 
– Tego chciała Marissa Błagała mnie, bym zatrzymała małą. 

background image

– Ale na to mamy tylko twoje słowo, tak?
Mierzyli się wzrokiem. Powiedział, że jej wierzy, a teraz odbierał jej nawet tę odrobinę 

nadziei. 

– Do cholery, mówię prawdę!
– Być może, ale nie ma to teraz żadnego znaczenia. Jak sądzisz, jaki byłby wyrok sądu w 

tej sprawie?

Wendy nie musiała się nawet specjalnie zastanawiać. Gdyby Marissa zostawiła testament, 

sprawa   wyglądałaby   zupełnie   inaczej.   Nawet   gdyby   wynajęła   adwokata,   nie   miała   szans 
wobec tego, czym dysponowali Burgessowie. Żaden prawnik nie zmieni faktu, że była tylko 
przyjaciółką Marissy; oni zaś są jej rodziną. 

Najwyraźniej   czytał   w   jej   myślach.   Odezwał   się,   nadając   swemu   głosowi   łagodne 

brzmienie:

– Chyba nie sądzisz, że zostawię tę sprawę, prawda? Czuję się odpowiedzialny za tę 

małą. W końcu to córeczka mojej siostry. 

– Nie możesz ode mnie oczekiwać, że tak od razu i po prostu ci ją oddam!
– A czemu by nie? Powinnaś to była uczynić już przed paroma miesiącami, kiedy umarła 

matka Rory. 

– Twoja rodzina tak mało dbała o Marissę, że nikt nawet nie przyjechał po jej śmierci do 

Phoenk!

W jego spojrzeniu coś się zmieniło. 
–   Oczywiście   powinniśmy   byli   przyjechać.   Ale   wówczas   decyzja   wydawała   się 

oczywista. Jej nie było, a drobiazgi nie miały żadnego znaczenia. 

Wendy   przygryzła   wargę.   Nie   zgadzała   się   z   tym,   co   mówił,   ale   była   w   stanie   to 

zrozumieć. 

– Jednak nie możesz jej tak po prostu zabrać. Co zrobisz? Wprowadzisz się do hotelu i 

zażądasz kołyski, niańki i całego wyposażenia?

– Sadzisz, że hotel „Kendrick” nie sprosta tym wymaganiom?
Nie odpowiedziała. Spojrzała na uśmiechnięte przez sen dziecko i wyciągnęła rękę, by 

dotknąć jej policzka. 

– Jestem dla niej dobra – powiedziała drżącym głosem. 
– Widzę to i wcale nie umniejszam twych zasług. Ale ona ma rodzinę. Sama przyznałaś, 

że nie powinna być od niej odcięta. 

Wendy nie śmiała na niego spojrzeć. 
– Czy mogę dostać szklankę wody? – poprosił. 
– Jest w kuchni. Jeśli wolisz mineralną, jest w lodówce. 
– Wystarczy zwykła. 
Usłyszała, jak otwiera drzwiczki szafki i odkręca kran. Po chwili zdała sobie sprawę, że 

przedłuża swój pobyt w kuchni, by mogła się pozbierać. Jeśli naprawdę tak było, musiała 
przyznać, że dobrze to o nim świadczyło. Właściwie nie miało to już żadnego znaczenia. Te 
parę minut nie robiło żadnej różnicy. 

Wszystko skończone. Nie miała siły walczyć dalej. Jedyne, co mogła uczynić, to jeszcze 

background image

przez chwilę potrzymać dziecko. 

Wrócił do pokoju i powiedział:
– Na blacie leży kawałek wyschniętej grzanki z masłem orzechowym. 
– Nie martw się. Nie karmiłam Rory masłem orzechowym. 
– Nawet przez chwilę tak nie sądziłem. Czy to była twoja kolacja?
– Na nic innego nie miałam czasu – przyznała Wendy. 
Bez słowa sięgnął po książkę telefoniczną i znalazł wykaz restauracji z dostawą do domu. 
– Wolisz chińszczyznę czy pizzę?
Wendy wolałaby grzankę  z masłem  orzechowym,  gdyby  tylko  zechciał  ją zostawić  i 

pozwolił zjeść w spokoju. Ale przecież oznaczałoby to, że Rory zniknie także. 

– Chińszczyznę – odparła. 
Gdy złożył zamówienie, odłożyła butelkę i oświadczyła:
– Położę ją do łóżka. 
Powiedziane to było tonem tak kategorycznym, jakby właśnie zapowiadała mu, że nie 

zabierze dzisiaj dziecka, przynajmniej nie bez walki. 

– Czemu nie miałoby jej być wygodnie, gdy będziemy jedli – przyznał Mack. Nie dodał, 

co nastąpi po kolacji, ale dla Wendy stało się oczywiste, co miał na myśli. 

Pomrukując przez sen, Rory zwinęła się w swój ulubiony kłębek. Wendy postała przy niej 

chwilę,   bojąc   się,   że   zaraz   wybuchnie   płaczem.   Następnie   wzięła   do   ręki   koszyk   pełen 
śpioszków, koszulek i skarpeteczek. Zajmie czymś ręce, a przy okazji spakuje już wszystko i 
skróci ból rozstania. Niech sam zajmie się praniem, pomyślała, zdając sobie jednocześnie 
sprawę, że z pewnością przekazałby ten obowiązek hotelowej służbie. 

A może nie. Może miał doświadczenie z dziećmi. Mówił, że jest ich znawcą, a sposób, w 

jaki zaprzyjaźnił się z Rory, nie sprawiał wrażenia amatorszczyzny. Kto wie, może ma tuzin 
własnych dzieci. Rory byłaby cudownym uzupełnieniem – chyba że zginęłaby w ich tłumie... 

Przecież nie nosił obrączki... 
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że zwróciła na to uwagę. 
Siedział na krześle z łokciami opartymi na kolanach i palcami dłoni podtrzymywał sobie 

skronie, jak przy bólu głowy. 

Wendy podeszła do niego z koszem brudnych śpioszków opartym na biodrach i przyjrzała 

się mu. Wyglądał na zmęczonego. Do cholery! Wcale nie miała zamiaru czuć sympatii do 
mężczyzny, który właśnie zamierzał zniszczyć jej życie!

– Schodzę do pralni – powiedziała. – Jeśli się obudzi... Skiną! tylko. 
Zanim wywabiła wszystkie plamy i włączyła pralkę, dostawca z restauracji był już na 

górze. W czasie gdy Mack regulował należność, wypakowała jedzenie i nakryła do stołu. 

Mack ugryzł pierwszy kęs kaczki po pekińsku. 
– Zupełnie inaczej sobie ciebie wyobrażałem. Spojrzała na niego. 
– To znaczy... 
– Sądziłem, że przyjaciółki Marissy są takie same jak ona... lekkomyślne, krótkowzroczne 

i pozbawione środków do życia. 

Cyniczny ton tej wypowiedzi zmartwił ją. Jeśli naprawdę miał takie zdanie o Marissie... 

background image

Już poprzednio mówił o niej niezbyt dobrze. 

Z drugiej zaś strony, Wendy wcale nie była pewna, czy tak naprawdę odbiega od tego 

opisu.   Już   sam   telefon   do   Burgessów   był   przecież   dowodem   jej   lekkomyślności   i 
krótkowzroczności. 

– Marissa nie sprawiała wrażenia osoby, która nie może związać końca z końcem. W 

każdym razie ode mnie nigdy nie pożyczała pieniędzy. 

– A czy pracowała?
– No, nie. 
– Otóż to. Z całą pewnością skarżyła się na mamę i ojca, że są pasożytami społecznymi, a 

jednocześnie beztrosko przepuszczała pieniądze z założonego przez nich konta bankowego. 
Kiedy adwokat je zamykał, było niemal puste. 

Wendy poruszyła się niespokojnie na krześle. 
– Musiała przecież wydawać na dziecko – zaczęła, ale po chwili stwierdziła, że sposób 

dysponowania pieniędzmi przez Marissę nie miał już teraz najmniejszego znaczenia. 

Mack także nie miał ochoty kontynuować tego tematu, zapadło więc milczenie. Jedzenie 

było dobre; już od tak dawna Wendy nie jadła gorącej kolacji. Jednocześnie każdy kęs zdawał 
się jednak przyprawiony goryczą, gdyż nieuchronnie zbliżał ją do chwili, w której siedzący 
naprzeciwko niej mężczyzna zabierze Rory. 

Nałożył sobie ostatnią porcję kaczki i odłożył pojemnik. 
– Jutro wracam do Chicago. 
Choćby   nie   wiadomo   jak   długo   Wendy   przygotowywała   się   na   tę   wiadomość,   nie 

osłabiłoby to uczucia rozpaczy, jakiego doznała. 

Patrzył   prosto   w   jej   oczy.   W   jego   spojrzeniu   było   współczucie,   za   które   niemal   go 

nienawidziła. Jeśli było mu przykro, dlaczego jej to robił?

– Innym razem nie chcę zabierać ze sobą dziecka. Musiałam się przesłyszeć, pomyślała 

Wendy. 

– Masz rację, że dla moich rodziców będzie to duży szok – ciągnął Mack. – Nie są już 

młodzi   i   nawet   dobre   wiadomości   mogą   być   dla   nich   zbyt   silnym   przeżyciem.   Zamiast 
pojawić się od razu z dzieckiem, lepiej będzie, kiedy najpierw im to powiem. 

Wendy przełknęła ślinę. 
– To znaczy, że ufasz mi na tyle, by jeszcze na jakiś czas ją tu zostawić?
Skinął głową. 
Wiedziała, że nie powinna o to pytać, ale nie mogła się powstrzymać. 
– Dlaczego? Po tym, jak ci skłamałam i... 
– Chyba dlatego, że odnalazłem cię bez najmniejszego problemu. 
– Nie rozumiem. 
– Przyjechałem tu przygotowany na to, że będę musiał cię długo szukać. A tymczasem 

wystarczyło odnaleźć stary adres Melissy w książce telefonicznej, i okazało się, że tu jesteś. 

Z uśmiechem dodał:
– Gdybyś chciała ukryć Rory, na pewno zmieniłabyś miejsce zamieszkania. 
Potrząsnęła głową, nadal nie do końca go rozumiejąc. 

background image

– Ale przecież nie znałeś nawet mojego nazwiska. Skąd wiedziałeś, kogo szukać?
–   Rzeczywiście,   gdy   zadzwoniłaś,   nie   dosłyszałem   go.   Ale   adwokat,   który   zajął   się 

sprawami Marissy, powiedział nam, że mieszkała z dziewczyną o nazwisku Miller. 

–   Dziwię   się,   że   to   zapamiętał.   Wydawało   mi   się,   że   interesuje   się   wyłącznie 

wykreśleniem zmarłej z umowy najmu. Nie zatroszczył się nawet o jej rzeczy... oddałam je na 
cele dobroczynne. 

– Nawet tu nie przyszedł?
– Oczywiście, że nie. Nigdy go nie widziałam. 
– Nic dziwnego, że nie wiedział o dziecku. No, to już ja z nim porozmawiam. – Wstał. – 

Jeszcze jedno, Wendy. Nie rób więcej błędów. Radzę ci, żeby mała wciąż tu była, gdy wrócę. 

Wendy zdawała sobie sprawę, że nie ma sensu łudzić się nadzieją, ale nie mogła się przed 

tym powstrzymać. Przez weekend, kiedy wychodziła z Rory na spacery i bawiła się z nią, 
narastał w niej nieuzasadniony optymizm. Z każdą kolejną godziną, podczas której nikt nie 
dzwonił ani nie pukał do drzwi, była  coraz lepszej myśli. Może w ogóle się nie pojawi, 
ponieważ   rodzina   nie   okazała   zainteresowania   dzieckiem   Marissy?   A   może   chcieli 
zatuszować całą sprawę?

Mack powiedział,  że rodzice  są starzy i wszystko  to będzie  dla nich szokiem.  Może 

odbyli właśnie rodzinną naradę i zdecydowali zostawić jej dziecko, gdyż Mack powiedział 
im, jak bardzo mała jest tu szczęśliwa?

Wiedziała, że to głupie, ale kiedy również w poniedziałek nikt się do niej nie odezwał, jej 

nadzieje wzrosły. Po co zamartwiać się na zapas? Być może wszystko się jeszcze ułoży. 

Wyszła z biura nieco wcześniej, odebrała Rory i wzięła ją do centrum handlowego, aby 

pokazać   jej   Świętego   Mikołaja.   Być   może   nie   był   to   najmądrzejszy   pomysł,   mała   była 
bardziej   zaciekawiona   niż  zachwycona  i  przecież   nie   będzie   pamiętała   tej   wyprawy.  Ale 
przynajmniej   obrazek   zdziwionej   Rory,   dotykającej   brody   Mikołaja,   pozostanie 
wspomnieniem dla Wendy. 

Wieczorem w domu, kiedy już nakarmiła i uśpiła małą, u drzwi odezwał się dzwonek. 
Serce w niej zamarło. Niecierpliwy dźwięk gongu nie pozostawiał wątpliwości, kto stoi 

za drzwiami. 

Powiedziała sama do siebie:
– Przecież wiedziałaś, że wróci. To, co sobie wmawiałaś, było tylko głupim marzeniem. 
Chwilę odczekała, próbując wziąć się w garść i ćwicząc powitalny uśmiech. Postara się 

być miła i może uda jej się nie płakać, gdy nadejdzie moment ostatecznego rozstania. Jedyne, 
co jej zostało, to godność i powinna próbować ją ocalić. 

Otworzyła drzwi. Zdążyła już zapomnieć smukłą sylwetkę Macka i przedziwne prądy, 

które zdawały się przeszywać powietrze w jego obecności. Dopiero po chwili dostrzegła jego 
rozgniewany wzrok. Wymuszony uśmiech znikł z jej twarzy. 

– Gdzie ty się do diabła podziewałaś? Wendy cofnęła się, a on przekroczył próg. 
– O co ci chodzi? Byłam tutaj. 
– Sąsiedzi mówili, że nie widzieli cię od wczoraj. 

background image

– Widocznie mnie nie szukali!
– Do cholery, mówiłem ci, żebyś się nigdzie nie ruszała! Przez chwilę stała zaskoczona, 

lecz tuż potem wybuchła histerycznym niemal śmiechem. 

– Na miłość boską, chyba nie rozumiałeś tego dosłownie! Naprawdę sądziłeś, że ja i Rory 

będziemy czekały tu na ciebie zamknięte w czterech ścianach? Musiałam chodzić do pracy, 
mogłeś mnie tam znaleźć przez cały dzień. 

Zmarszczył brwi i milczał. Wendy ciągnęła dalej. 
– Miałam siedzieć tu i czekać cały czas na ciebie, tak? Ale ty masz o sobie mniemanie! A 

może dręczyło cię co innego? Myślałeś, że ucieknę, tak? – Oparła ręce na biodrach i brnęła 
dalej: – Podobno miałeś do mnie zaufanie. Co się z nim stało?

– Tak było, zanim się przekonałem, że wciąż kłamiesz!
– Co takiego?
Szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni płaszcza gazetę. 
– Przeczytaj to – rozkazał. – Zobacz, w jakim świetle stawia to twoją prawdomówność!

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Wendy   nie   widziała   jeszcze   tego   dnia   gazet.   Zwykle   udawało   jej   się   przynajmniej 

prześlizgnąć po nagłówkach, ale nie pamiętała, kiedy ostatnio przeczytała całe wydanie. Na 
pewno nie w ciągu ostatnich paru miesięcy. 

Wzięła od niego gazetę i zamarła, ujrzawszy dół pierwszej strony – w całości poświęcony 

dogłębnej analizie przyczyn i konsekwencji bankructwa fumy, w której pracowała. 

– Och jęknęła. 
– Mówiłaś, iż świetnie sobie radzisz i że nie potrzebujesz od nikogo pieniędzy. 
– I to prawda. Nigdy nie zamierzałam brać od nikogo pieniędzy. Jak straciłam pracę, 

zadzwoniłam do ciebie, bo chciałam wam oddać Rory, bez żadnych zobowiązań. Sądziłam, że 
tak będzie dla niej najlepiej. A kiedy ty od razu zacząłeś mnie podejrzewać o jakieś podłe 
zamiary,   zmieniłam   zdanie.   Pomyślałam   sobie,   że   choćbyśmy   miały   być   bardzo   biedne, 
najbardziej potrzeba jej miłości. 

Mack mruknął pod nosem coś, czego Wendy nie usłyszała. Ciągnęła dalej:
–   Kiedy   się   pojawiłeś   i   postanowiłeś   ją   zabrać   bez   względu   na   okoliczności,   moja 

sytuacja materialna przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Dlatego nic ci nie powiedziałam. 

Spojrzała na ubranka Rory i głos jej zadrżał:
– To, czy mam pracę, czy też nie, nie jest twoim zmartwieniem. 
Zapadło długie milczenie. Mack zdjął płaszcz i rzucił go na krzesło. 
– Przepraszam – powiedział. – Spanikowałem. Myślałem, że coś się wam przytrafiło. 
– To znaczy sądziłeś, że ją porwałam. Potrząsnął głową. 
– Nie. 
Patrzyła na niego, nie dowierzając. 
– Mogę do niej zajrzeć?
– Nie martw się, nie podrzuciłam zamiast niej szmacianej lalki. 
– Powiedziałem już, że przepraszam, Wendy. Wyszedł do przedpokoju i skierował się do 

pokoju dziecięcego. 

Kiedy wrócił, Wendy była już nieco spokojniejsza, ale nadal unikała jego wzroku. 
– Poszłam z nią do sklepu, chciałam, żeby zobaczyła Świętego Mikołaja. Gdybym mogła 

przypuszczać,   że   to   spowoduje   tyle   zamieszania...   –   Zawahała   się,   po   czym   dodała 
stanowczo: – I tak bym to zrobiła, bo nie było w tym nic złego. 

Usiadła na brzegu krzesła. 
– W porządku, powinienem do ciebie zadzwonić, jak tylko znalazłem się w mieście, ale 

byłem na spotkaniu w interesach. Czy możemy już to zostawić?

Była zła, choć nie dziwiło ją specjalnie, że sprawy Burgess Group okazały się ważniejsze 

niż Rory. Czego innego mogła oczekiwać?

Zimnym tonem powiedziała:
– Dobrze wiedzieć, że jesteś tak świetnie zorganizowany i potrafisz połączyć interesy z... 

chciałam powiedzieć: przyjemnościami, ale przecież Rory to bardziej ciężar niż przyjemność, 

background image

prawda? Do cholery, czemu nie posłuchałam Marissy i wplątałam cię w całą tę historię?

W bezsilnym geście zacisnęła pięść i uderzyła nią w poskładane ubranka małej. 
Poczekał, aż się uspokoi i powiedział:
– W czasie weekendu rozmawiałem z rodzicami. Chcą wychowywać Rory. 
Wendy   przygryzła   wargi.   To   dziwne,   ale   teraz,   kiedy   jej   najgorsze   obawy   zyskały 

potwierdzenie,  nie  czuła  aż takiego  bólu,  jakiego  się spodziewała.  Albo była  już na tyle 
dobrze przygotowana, albo był to szok, po którym dopiero nadejdzie cierpienie. 

– Sami? – spytała. 
– Masz jakąś lepszą propozycję?
– Myślałam, że może ty... Że może ty masz rodzinę? 
Potrząsnął głową. 
– Ciekawe, dlaczego tak sądziłaś?
– Jakie to ma znaczenie? Kiedy chcesz ją zabrać? Wydawał się teraz mniej spięty, jej 

spokojna reakcja wyraźnie sprawiła mu ulgę. 

– Interesy zatrzymają mnie tu do środy. Chciałbym lecieć popołudniowym samolotem. 
– To na dzień przed Wigilią... – Powinno być dla niej oczywiste, że Burgessowie będą 

chcieli spędzić święta z małą. Jednak nie pomyślała o tym wcześniej i teraz poczuła silne 
ukłucie w sercu. – Ale to już tak niedługo – szepnęła. – I to jej pierwsza gwiazdka!

Skinął głową. 
– To samo powiedzieli rodzice. 
Nie mogła  winić Burgessów. Pierwsze święta po śmierci  córki będą dla nich bardzo 

trudne.   Nagła   wiadomość,   że   Marissa   miała   dziecko,   musi   być   dla   nich   najpiękniejszym 
prezentem. To oczywiste, że chcą je zabrać natychmiast. Ale przecież będą mieli Rory przez 
wszystkie inne święta Bożego Narodzenia. Czy prosząc o te jedne, żądałaby zbyt wiele?

Wiedziała, że to nierealne. Zresztą kalendarz nie miał tu żadnego znaczenia. Rory nie 

odróżniała   jednego   dnia   od   drugiego,   wystarczy   więc,   że   Wendy   urządzi   jej   gwiazdkę 
nazajutrz.   Oczywiście,   jeśli   Mack   pozwoli  zatrzymać  ją  przez   kolejne   czterdzieści   osiem 
godzin. Przełknęła ślinę:

– Czy dopóki nie wyjedziesz, mała mogłaby zostać u mnie?
Przez chwilę  przyglądał  się, jakby starając się odgadnąć jej intencje, po czym  skinął 

głową. 

– Dziękuję ci. Pozbieranie wszystkich jej rzeczy zajmie trochę czasu. 
– Nie zajmuj się rzeczami, których  nie można przenieść. Łatwiej jest kupić nowe na 

miejscu. 

Widocznie   takie   było   podejście   Burgessów   do   wielu   spraw,   pomyślała   Wendy, 

pamiętając,   jak   niefrasobliwie   adwokat   pozbywał   się   rzeczy   Marissy.   Nie   mogła   jednak 
odmówić Maćkowi racji, zwłaszcza jeśli chodziło o meble. Koszt wysyłki  łóżeczka Rory 
przewyższałby z pewnością jego wartość. 

– Nie zdziwiłbym się zresztą, gdyby się okazało, że w domu nadal jest kołyska Marissy. 

Ciekawe, czy matka o tym pomyślała. 

– Jest na pewno ładniejsza niż ta. 

background image

Wendy starała się ukryć nutę goryczy w głosie, ale wiedziała, że chyba jej się to nie 

udało. 

Mack wyciągnął do niej rękę w geście sympatii, ale po chwili ją cofnął. 
– To będzie bardzo trudne dla Rory. Tak nagle zostawić wszystko co znajome. 
Łzy napłynęły do oczy Wendy. 
– Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Mała jest bardzo do mnie przywiązana. Od 

kiedy skończyła sześć tygodni, stanowiłam centrum jej świata... Nie mogła mówić dalej. 

– Moi rodzice zapraszają cię na święta, żebyś pomogła jej się dostosować. 
– Jak to szlachetnie z ich strony. To jakby wziąć ze sobą jej ulubiony kocyk. 
Zacisnął usta. 
– Szczerze mówiąc uważam, że to jest szlachetne. Przez kilka miesięcy ukrywałaś przed 

nimi ich własną wnuczkę. Nie mają szczególnego powodu, by za tobą przepadać. 

Wendy poczuła się jak spoliczkowana. 
– Nie, dziękuję – odrzekła krótko. Szybko wstała. Natychmiast zrobił to samo. 
– Wendy, przepraszam. Nie chciałem być nieprzyjemny. Wiem, jak bardzo przeżywasz 

rozstanie z małą. 

– Nie masz pojęcia o moich przeżyciach! Wątpię, czy w ogóle potrafisz zrozumieć, że 

można kochać kogoś tak bardzo, by być gotowym za niego umrzeć!

Zacisnęła pięści. 
– No więc tym bardziej powinnaś pojechać, dla dobra dziecka. 
Czy była  aż taką egoistką, że więcej  myślała  o skróceniu własnego cierpienia,  niż o 

ułatwieniu   Kory   nowego   życia?   Nie   miała   złudzeń   co   do   czekającego   ją   przyjęcia. 
Burgessowie będą pewnie udawali, że traktują ją jak oczekiwanego gościa, a tak naprawdę 
atmosfera będzie sztywna i nieprzyjemna. Ale jakie to miało znaczenie? Nawet jeśli będzie 
musiała przecierpieć parę dni pełnych goryczy, kilka zawoalowanych upokorzeń, wytrzyma 
to ze względu na małą. 

Czy   było   jakieś   inne   wyjście?   A   może   kilkudniowy   pobyt   Wendy   w   Chicago   tylko 

zwiększy napięcie dziecka i uczyni  je później jeszcze bardziej nieszczęśliwym?  Usiadła i 
bezradnie potrząsnęła głową. 

Mack odebrał to jako odmowę. 
– Czy masz jakieś inne zobowiązania w święta? Czy chciałaś je spędzić z rodziną?
– Nie. 
Nie miała już nikogo z rodziny, ale to Macka nie powinno obchodzić. 
– Może chodzi o chłopaka?
Jego   głos   stał   się   nagle   twardy,   jakby   oskarżał   ją   o   niemoralne   prowadzenie   się   w 

obecności dziecka. 

Wendy zdobyła się na mały uśmieszek. Sama myśl o jakimś romansie była śmieszna. Od 

kiedy Rory pojawiła się w jej życiu, zapomniała, co to znaczy randka. Nawet nie zauważała 
mężczyzn,   co   dopiero   mówić   o   zainteresowaniu   którymś   z   nich.   Mack   był   jedynym 
mężczyzną, z którym w ciągu ostatnich miesięcy spędzała czas poza pracą. Może to dlatego 
miała takie dziwne, obezwładniające uczucie, gdy tak niedawno otworzyła mu drzwi. 

background image

– Oczywiście nie rozumiesz, że gdy dziecko jest na pierwszym miejscu, kobieta zapomina 

o mężczyznach. Nie, miałyśmy być tylko we dwie, Rory i ja. 

– Więc dlaczego miałabyś nie pojechać? Dla jej dobra. – Ukląkł przy krześle Wendy. – 

Spędzisz z nią jeszcze parę dni. Może przy okazji przekonasz się, że moi rodzice nie są tak 
straszni, jak opisywała to Marissa. 

Uniosła brwi w wyrazie powątpiewania. 
– A może właśnie tego się obawiasz? Wolałabyś pielęgnować swe uprzedzenia, zamiast 

je przełamać? – Ton jego głosu stał się chłodny. – Może bardziej przypominasz Marissę, niż 
sądziłem. 

Popatrzyła mu prosto w oczy. 
– Jeśli to ma być wyzwanie, to podejmuję je. 
– Dobrze – powiedział, wstając. – Jutro wstąpię zobaczyć małą i powiem ci, o której 

lecimy. 

Jak wszystkie dzieci, Rory wyczuwała napięcie, które Wendy rozpaczliwie próbowała 

przed nią ukryć. W środowe popołudnie, kiedy krzątała się wokół pakowania, mała zaczęła 
płakać. Ani butelka, ani smoczek, ani kołysanki nie były w stanie jej uspokoić – krzyczała tak 
głośno, że zrobiła się czerwona i zaczęła drżeć. Kiedy pojawił się Mack, Wendy szczerze się 
ucieszyła. Zaskoczyło ją to – nie powinna być szczęśliwa na widok mężczyzny, który właśnie 
rujnuje jej życie. Nie zastanawiając się nad tym głębiej, wręczyła mu dziecko. 

– Proszę bardzo. Zajmij się nią, bo ja mam teraz co innego do roboty. 
Zmiana   opiekuna   nie   uszczęśliwiła   Rory.   Mack   poszedł   za   Wendy   do   przedpokoju, 

pytając:

– Co się z nią dzieje?
– Jest chyba wyposażona w specjalny czujnik stresu. 
– Aha. Za chwilę odetchniemy wszyscy. Taksówka czeka na dole. 
– Mów za siebie – burknęła Wendy. 
Przeniosła wzrok z Macka na stertę ubrań leżących koło walizki. Nie miała nawet czasu 

pomyśleć, co będzie jej potrzebne w Chicago. Przygotowała swetry, spodnie oraz swój nowy 
miedziany kostium, ale na tym jej inwencja się wyczerpała. Zerknęła na Macka. Był teraz 
ubrany mniej formalnie niż przedtem, w luźne spodnie i sweter na rozchylonej koszuli. Ramię 
swetra było już mokre od łez Rory, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. 

Wendy   zatrzasnęła   walizkę.   To,   co   spakowała,   będzie   musiało   jej   wystarczyć.   Nie 

oczekiwała   składania   wizyt   w   wielkim   towarzystwie.   Burgessowie   na   pewno   nie   zechcą 
przedstawiać jej swoim przyjaciołom. 

Wyjęła z szafy trencz. 
– Powinnaś wziąć coś cieplejszego – ostrzegł ją Mack. – Na Środkowym Zachodzie jest 

teraz zima. 

– Całe życie spędziłam w Arizonie, Mack. Nie mam nic cieplejszego. 
– Rory pewnie też nie?
– Szukałam wczoraj – powiedziała pospiesznie. – Nic nie znalazłam. Sklepy w Phoenix 

nie oferują zimowych kombinezonów. 

background image

– To po prostu owiniemy ją w kocyk. Masz jakiś w bagażu podręcznym?
Wendy potwierdziła skinieniem głowy. W ramionach Macka Rory nieco się uspokoiła, 

ale od czasu do czasu pociągała noskiem, przypominając światu o swoim nieszczęściu. Kiedy 
Wendy zaczęła ubierać ją do wyjścia, znów rozpłakała się na dobre. 

Mack pochylił się i pogładził jej policzek. 
–   Jeśli   tak   bardzo   nie   lubisz   swetrów,   brzdącu,   poczekaj   tylko,   aż   znajdziesz   się   w 

Chicago. Zobaczysz, co to znaczy dobrze się opatulić. 

Wendy westchnęła. 
– Zwykle  się tak nie zachowuje. To naprawdę bardzo dobre dziecko. Lubi spacery i 

przygody... 

– Zaskakujesz mnie, Wendy. 
– Czemu?
– Sądziłem, ze będziesz mi ją przedstawiała jako nieznośnego bachora, z nadzieją, że 

zacznę się poważnie zastanawiać nad całą tą podróżą. 

– Czy to by cokolwiek zmieniło?
– Oczywiście, że nie. 
–  Więc   po  co   miałam   sobie   zdzierać   gardło.   Umieściwszy  dziecko   w  nosidełku,   raz 

jeszcze spojrzała na pokój. Mimo nadal stojącego tu łóżeczka, nie przypominał  już pokoju 
dziecięcego. Bez rzeczy Rory wydawał się pusty i bez charakteru. Nie posłuchała rad Macka, 
by zostawić część rzeczy małej. Znajome zabawki pomogą jej zaakceptować nowy dom. Nie 
zachowała sobie na pamiątkę nawet jednego pluszowego zwierzaka. Wszystko, co było pełne 
wspomnień  dla Wendy,  było  równie ważne dla Rory.  Czułaby się winna, że zabiera  coś 
dziecku. 

Westchnęła głęboko i skierowała się w stronę drzwi. Były już spakowane. Mała walizka z 

jej rzeczami, dwie duże oraz bagaż podręczny Rory. Całe życie dziecka spakowane w trzech 
kufrach. 

Wendy   spodziewała   się   niezadowolenia   ze   strony   Macka,   ale   on   tylko   spokojnie 

przyglądał się kierowcy, cierpliwie pakującemu wszystko do bagażnika. 

– Jak to dobrze, że ja mam tylko torbę z garniturem i walizkę. Czy to jakaś ogólnie 

przyjęta zasada, że im mniejszy człowiek, tym więcej ma bagażu?

Wendy nie patrzyła mu prosto w oczy:
– Pomyślałam sobie, że jeśli będzie miała własne zabawki... 
Przez chwilę zdawało się jej, że w kącikach jego ust pojawił się delikatny uśmieszek, ale 

nie upewniając się, wzięła walizkę do ręki. 

Na lotnisku panował ogromny tłok. Trudno było się spodziewać pustego samolotu tuż 

przed świętami. Jeśli Rory postanowi przez całą drogę płakać, pasażerowie będą naprawdę 
biedni.   Nie   panikuj,   skarciła   się   w   myślach.   Na   razie   zachowywała   się   grzecznie,   choć 
oczywiście wyczuwała ogólne zamieszanie. 

Mack zarezerwował miejsca w pierwszej klasie, i kiedy pasażerowie zostali rozlokowani, 

Rory wydawała się już całkiem spokojna. Jednak, mimo iż po starcie zaczęła ssać butelkę, 
zmiany w ciśnieniu powietrza zdawały się jej przeszkadzać. Zasłaniała uszy i popłakiwała. 

background image

Mack   zdołał   ją   uspokoić   dopiero   w   połowie   drogi   do   Chicago.   Maksymalnie   odchylił 
siedzenie i położył sobie dziecko na piersi. Widocznie ciepło jego ciała i spokojny rytm serca 
działały na nią kojąco, bo zasnęła. 

Po   chwili   Mack   także   zasnął   i   Wendy   została   sam   na   sam   ze   swoimi   myślami. 

Obserwując zachmurzone niebo, zastanawiała się, jakie przyjęcie spotka ją w Chicago. Dla 
Rory będą pewnie pocałunki, łzy wzruszenia i uściski. A dla niej... 

Nie   oczekiwała   ciepłego   powitania.   Burgessowie   nie   mieli   żadnego   powodu,   by 

okazywać  jej coś więcej niż zwykłą  uprzejmość. Mack w gruncie rzeczy też się do tego 
ograniczył.   Wendy   rozumiała   to.   Gdyby   była   siostrą   Marissy   i   ktoś   przez   tyle   miesięcy 
ukrywałby przed nią istnienie siostrzenicy, z pewnością potraktowałaby tę osobę z chłodną 
grzecznością. 

A jednak, choćby czekały ją trudne chwile, nie żałowała, że podjęła wyzwanie Macka. W 

ten sposób zobaczy na własne oczy, jak będzie wyglądało teraz życie Rory. A jeśli w nowym 
domu małej zobaczy coś niepokojącego? No cóż, spróbuje coś z tym zrobić. Nie wiedziała 
jeszcze co, ale na pewno przynajmniej spróbuje. 

Przechodząca stewardesa zatrzymała się przy nich. 
– Jakie piękne macie państwo dziecko! I jakie podobne do tatusia! – powiedziała, zniżając 

głos, by nie obudzić Macka i Rory. 

Wendy   uśmiechnęła   się   lekko.   Stewardesa,   widząc   mężczyznę,   kobietę   i   dziecko, 

wyciągnęła oczywiste wnioski, nie było sensu niczego prostować. 

Znaleźli się teraz w tak gęstej chmurze, że nic nie było widać. Wendy pomyślała, że 

zaczynają podchodzić do lądowania. Nie poczuła jednak zmiany wysokości, a Rory nadal 
grzecznie spała. 

Kapitan zakomunikował, że w Chicago pada śnieg i wieje silny wiatr, więc przez jakiś 

czas będą musieli pokołować. Mack otworzył oczy. 

– No, to pięknie. A już miałem nadzieję, że nie wpadniemy w śnieżycę. 
– Nawet nie wiedziałam, że ma być śnieżyca. Czy myślisz, że będą jakieś problemy?
– Trudno powiedzieć. Śnieżyce w Chicago są legendarne. Kiedyś wracałem z Detroit i po 

trzech  godzinach  kołowania  znaleźliśmy  się   w punkcie  wyjścia.   Równie   dobrze  możemy 
spóźnić się o pół godziny lub wylądować gdzie indziej. Na pewno jednak nie wrócimy do 
Phoenbo, bo nie mamy tyle paliwa. 

– To fatalnie dla kogoś, kto ma nas odebrać. Spojrzał na nią ze zdziwieniem. 
– A co, nikt po nas nie wyjdzie?
– Jestem już duży, Wendy. Sam umiem dojechać z lotniska do domu. 
No   pewnie,   pomyślała   z   ironią,   czemu   dziadkowie   Rory   mieliby   śpieszyć   się,   by   ją 

zobaczyć? A może postanowili przywitać małą w spokojniejszej atmosferze? Skarciła samą 
siebie za zbyt pochopną wrogość. 

Po   godzinie   kołowania   kapitan   oznajmił,   iż   widoczność   spadła   poniżej   wymaganego 

minimum i że wylądują na lotnisku oddalonym od Chicago o dwieście kilometrów. 

W tym momencie Rory zbudziła się z płaczem, jakby oświadczenie kapitana było dla niej 

osobistym afrontem. 

background image

– Daj mi ją – poprosiła Wendy, a Mack posłusznie wręczył jej dziecko. 
– Co się z nią dzieje? – spytał poirytowany. 
Jego irytacja, nie wiedzieć czemu, przyniosła Wendy pewną ulgę. Już myślała, że ma 

przed sobą kandydata na świętego. 

– Pewnie bolą ją uszy – wyjaśniła. – Nie poczułeś zmiany ciśnienia?
– Jestem już tak przyzwyczajony, że nie zwracam na to najmniejszej uwagi. 
–   A   dla   Rory   to   przecież   pierwszy   lot.   Poproś   stewardesę,   żeby   podgrzała   butelkę, 

dobrze?

Dopiero czując w ustach smoczek, Rory uspokoiła się. 
– Słodka cisza – powiedział Mack, biorąc małą za rączkę. Zacisnęła piąstkę na jego palcu 

i wpatrywała się w niego. 

Mack położył ramię na oparciu i choć nie dotykał Wendy, czuła ciepło jego ciała. 
Zerknęła  na niego  kątem oka. Sprawiał wrażenie  bardzo zmęczonego.  Być  może  był 

rozczarowany, że Rory nie jest idealnym bobasem, jakie widuje się na reklamówkach. Mimo 
że  deklarował   się  jako  znawca  dzieci,   Wendy  miała   wrażenie,  że  należy  raczej   do mało 
odpornych na ich kaprysy. Jednak przecież to on tak skutecznie wcześniej ją uspokoił, a teraz 
wcale nie musiał trzymać jej za rączkę. 

A może wcale nie rozmyślał teraz o dziecku, lecz o swych sprawach zawodowych? Już 

kiedy   po   nie   przyjechał,   był   wyraźnie   zmęczony.   W   kącikach   jego   oczu   dostrzegła 
zmarszczki,   których   dotąd   nie   zauważała.   Miała   nieprzepartą   ochotę   dodać   mu   otuchy, 
wygładzić jego zmęczone rysy, sprawić, by znów się uśmiechał. 

Ależ byłoby to głupie!  To normalne,  iż przebiegają  jej po głowie takie  myśli.  Przez 

ostatnie   miesiące   była   bardzo   samotna,   nic   więc   dziwnego,   że   bliskość   tego   mężczyzny 
rodziła w niej mieszane uczucia. 

Czując na sobie wzrok dziewczyny, Mack odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy. 
Był bardzo atrakcyjny. Kto wie, w innych okolicznościach, być może... Nie bądź idiotką, 

skarciła   samą   siebie.   Nigdy   nie   należała   do   kobiet   zakochujących   się   w   mężczyznach   z 
powodu przystojnej twarzy, bez wnikania w ich charakter. 

– Jakie interesy prowadzisz w Phoenk? – spytała, natychmiast  zdając sobie sprawę z 

niestosowności pytania. – Przepraszam. To nie moja sprawa. Uniósł brwi. 

– Dlaczego miałabyś nie pytać? Inna sprawa, czy naprawdę cię to interesuje. Burgess 

Group zainwestowała w rozwój jednej z tamtejszych firm. Wiąże się to z wprowadzeniem 
nowego   produktu   i   dlatego   jest   bardziej   ryzykowne   niż   inne   nasze   przedsięwzięcia.   Co 
pewien czas sprawdzam, jak się sprawy mają. Tym razem nie było najlepiej. 

Ustawiła   Rory w pionie.   W  tym   czasie  Mack,  wycofując  swój  palec   z  rączki  małej, 

niechcący musnął policzek Wendy. Sam chyba tego nie zauważył, ale dla Wendy było to jak 
oparzenie. Przechylił się ponad nią, by wyjrzeć przez okno. Odgłos silników zmienił się teraz, 
podchodzili   do   lądowania.   Na   szyby   samolotu   zaczął   padać   śnieg.   Wendy   z   trudem 
dostrzegała widniejące w dole światła. Jeśli to miały być dopuszczalne warunki lądowania, z 
przerażeniem myślała, co musiało się dziać na lotnisku O’Hare w Chicago. Rory zapłakała, 
pogłaskała ją więc po plecach, mrucząc:

background image

– Jeszcze tylko kilka minut, kochanie, i będziemy na ziemi. 
– Przez chwilę – mruknął Mack. 
Zafascynowana patrzyła, jak samolot zbliża się do terminalu. Oczywiście widywała już 

śnieg, ale nigdy aż tak wielki. Zdawało się, że miliony malutkich białych płatków usiłują 
wedrzeć się do samolotu. 

Stewardesa obwieściła, że w budynku lotniska otwarto właśnie punkt informacyjny dla 

wszystkich zainteresowanych noclegiem lub ewentualną dalszą podróżą. 

– Cholera – powiedział Mack. – Tego się obawiałem. Wendy zdziwiła się. 
– A co w tym złego? Chyba lepsze to, niż gdyby mieli nas zostawić na pastwę losu. 
Samolot   kołował   w   stronę   terminalu.   Mack   zdjął   z   półki  bagaż   podręczny   i   zaczęli 

ubierać Rory. Kiedy silniki przestały pracować, umieścili małą w nosidełku. 

– Włóż płaszcz – rozkazał Mack. 
– Przecież mamy tylko przejść rękawem do budynku. 
– Tam będzie zimno. 
Wendy wręczyła mu dziecko i posłusznie włożyła płaszcz. Mack, mimo protestów Rory, 

opatulił ją dodatkowym kocem. 

Nie przesadzał. Lodowate powietrze, które przedostawało się do rękawa, zapierało dech 

w piersiach Wendy. 

– Miałeś rację – przyznała, wbiegając do budynku. Nigdy przedtem nie była na tak starym 

i malutkim lotnisku. Mack rozejrzał się dokoła i zdecydował:

– Tam. Na prawo. 
Znacznie od niego niższa Wendy nie dostrzegała, o czym mówił. 
– Masz na myśli punkt informacyjny?
– Nie, bar. – Wziął ją pod rękę i poprowadził przez salę. Musiała wydłużyć krok, by za 

nim nadążyć. 

– Rozumiem, że masz ochotę się napić, ale... 
– Nie mam ochoty na drinka, tylko szukam telewizora z prognozą pogody. 
– Po co? – zdziwiła się. 
– Zwykle, kiedy O’Hare jest zamknięte, tankują samolot i w stanie gotowości czekają na 

zmianę  pogody i otwarcie lotniska. To, że zaczynają już myśleć  o organizacji noclegów, 
znaczy najprawdopodobniej, że dziś już lotniska nie otworzą. 

– A kiedy, jak myślisz?
Mack podsunął jej krzesło przy małym stoliczku ustawionym w ciepłym, oddalonym od 

szerokich okien miejscu, i dopiero odpowiedział:

– Jeśli śnieżyca jest aż tak wielka, jak na to wygląda, możemy utknąć tu na dłużej. 
– Na całe święta?
– Widziałem śnieżyce, które kończyły się po paru godzinach, ale widziałem też takie, 

które trwały tydzień. Problem polega na tym, że zanim poznamy dalszą prognozę, drogi staną 
się nieprzejezdne. Jeśli jednak wyruszymy natychmiast, nim zdążą zamknąć autostrady... 

– A jak mielibyśmy to zrobić?
– Nigdy nie słyszałaś o samochodach do wynajęcia?

background image

– Mack, jeśli niebezpieczny jest lot, jak możesz w ogóle myśleć o podróży samochodem? 

– Pomachała ręką w kierunku okna. Śnieg stawał się coraz gęstszy i coraz szybciej szalał na 
wietrze. 

– Skarbie, to jeszcze nic. Zaufaj mi, jeździłem już w znacznie gorszych warunkach. Ale 

gdybyśmy mieli poczekać do jutra... 

Podeszła kelnerka i Mack zamówił kawę. Wendy poprosiła o sok marchewkowy z myślą 

o Rory, ale mała nie była nim zainteresowana. O tej porze dziecko oczekiwało solidniejszego 
posiłku. 

– Poza tym – ciągnął Mack – czy naprawdę masz ochotę na kolejny start i lądowanie z 

tym małym ludzkim ciśnieniomierzem wrzeszczącym nad uchem?

Wendy westchnęła. 
– Nie, ale... 
– Tak właśnie myślałem. Ja też nie mam na to ochoty. Uznawszy sprawę za uzgodnioną, 

wziął kubek z kawą i oddalił się, by zobaczyć najnowszą prognozę pogody. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Z punktu widzenia Macka decyzja została podjęta, pomyślała z goryczą Wendy. 
Wyjęła z torby opakowanie odzywki i poprosiła kelnerkę o mały talerz. Zanim Mack 

wrócił do stolika, karmiła już Rory. 

– Widzę, że nie jesteście jeszcze gotowe. 
– Jak tam pogoda?
– Na razie niezła, ale śnieżyca nadciąga od północy, a więc im szybciej wyruszymy, tym 

lepiej. W czasie, kiedy karmisz Rory, pójdę po samochód. 

Dziecko zasnęło, już najedzone, a Macka wciąż nie było. Gdy minęła godzina, Wendy 

zaczęła wpadać w panikę. Kiedy pojawił się wreszcie, nie wiedziała, czy robić mu awanturę, 
czy rzucić mu się na szyję z radości. 

Rzucić mu się na szyję? Co za pomysł. Musi być bardziej zmęczona, niż jej się wydaje. 
– Gotowe? – spytał. – Samochód jest już ogrzany, ale dla pewności owiń ją jeszcze. 
Zaspana   Rory   próbowała   zaprotestować   przeciwko   ponownemu   umieszczeniu   w 

nosidełku. Mack wziął bagaż podręczny i skierował się do głównego wyjścia. 

Lodowate powietrze bez trudu przenikało przez płaszcz Wendy. 
– Czy tu jest zawsze tak zimno? – spytała. 
– Tak naprawdę ziębi cię ten wiatr. Temperatura nie jest aż tak niska, bo wtedy by nie 

padało. Chodzi o tak zwaną wilgotność względną. Nie pamiętam szczegółów, ale nieraz bywa 
za zimno na opady śniegu. 

– Och, marzę, by się o tym przekonać. 
Mack uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiły się wesołe błyszczące ogniki. 
– Poczułeś się wyraźnie lepiej – mruknęła. 
– Oczywiście, że tak. Odzyskałem kontrolę nad własnym życiem. 
Średniej wielkości ciemny samochód  czekał  na nich tuż przy wejściu, dokładnie pod 

znakiem zakazu parkowania. Miał włączony silnik i zapalone światła. Mack otworzył tylne 
drzwi  i  zabezpieczył   nosidełko   małej.  Wendy  osłoniła  je jeszcze  jednym   kocem,   a  sama 
usiadła z przodu. 

Kiedy Mack próbował włączyć się do ruchu, samochodem wyraźnie zarzuciło. Wendy 

zauważyła z ironią:

– Mówiłeś coś o kontroli nad własnym życiem?
– Tutaj jest bardziej ślisko z powodu tłoku, na autostradzie będzie lepiej. 
Przełknęła ślinę. Jesteśmy w rękach szaleńca, pomyślała. 
– Skąd możesz wiedzieć?
– Bo byłem już tam. 
Z zadowoleniem przyjęła wiadomość, że sprawdził warunki. Może nie był aż tak bardzo 

nieodpowiedzialny, jak sądziła. Z drugiej jednak strony, mógł przecież mieć wypadek, a ona, 
siedząc  z dzieckiem  na lotnisku, nawet by się o tym  nie dowiedziała.  Nic się jednak na 
szczęście nie stało i nie było sensu do tego wracać. Postanowiła powiedzieć coś miłego. 

background image

– Całkiem fajny samochód, jak na pożyczony. 
Wóz miał sportowy wygląd, skórzane siedzenia i akcesoria, jakich dotąd nie widziała. 
– Nie jest pożyczony. Kupiłem go. 
– Co takiego? – spytała słabym głosem. 
–   Są   święta   i   wypożyczalnie   były   zamknięte.   Przejechałem   się   do   miasta   i   kupiłem 

samochód. 

– Tak po prostu... No tak... 
Gdyby potrzebowała  dowodu dzielącej  ich różnicy,  przykładu  perspektyw,  jakie teraz 

będzie   miała   przed   sobą   Rory,   nie   mógłby   wymyślić   nic   lepszego.   Na   pewno   chciał   jej 
pokazać coś więcej niż tylko silne pragnienie powrotu do domu. 

– Oczywiście nie jest nowy – dodał, jakby to mogło zmienić jej odczucia. 
– Jak daleko do Chicago?
– W normalnych warunkach dwie godziny, przy tej pogodzie pewnie około czterech. 
Ruch był niewielki i spokojny. Kiedy Wendy po raz pierwszy ujrzała porzucony w rowie 

samochód, spojrzała pytająco na Macka. 

– Ktoś wpadł po prostu w panikę. Zaczął się ślizgać, nacisnął hamulec i wylądował na 

poboczu. Łatwo o taką przygodę. Ale wierzysz chyba, że ja, wioząc taki cenny bagaż, nie 
będę ryzykował?

Odwróciła głowę i popatrzyła na śpiące dziecko. 
– No, nie, ale... 
– Dokumenty w mojej walizeczce warte są jakieś pół miliona dolarów. 
Zanim zdążyła poczuć irytację, dostrzegła ironiczny uśmieszek błąkający się w kącikach 

jego ust. 

Posuwali się z mozołem. Nie chciała pytać Macka o odległość, zamiast tego starała się 

śledzić tablice informujące o dystansie dzielącym ich od Chicago. 

– Jesteś straszliwie milcząca – powiedział w końcu. 
– Nie chciałam cię dekoncentrować. 
– Wolałbym jakieś urozmaicenie. 
Wendy zaczęła mówić, co tylko przychodziło jej do głowy. Opowiadała o filmach, które 

chciała zobaczyć i o przeczytanych książkach, pytała o jego ulubione lektury. Tak minęły 
dwie, potem trzy godziny. Zmrok już dawno zmienił się w wieczór, ale nie było tak ciemno, 
jak się spodziewała. Śnieg odbijał światła i chwilami wydawało się, że to wcale nie noc. 

Kiedy wyczerpali już tematy rozmów, jedynym  odgłosem stał się ciągły, hipnotyczny 

szum wycieraczek, pracowicie odśnieżających szybę. 

Ze względu na Kory włączyli pełne ogrzewanie i po chwili Wendy poczuła się senna. 

Wiedziała, że to niebezpieczne. Sama mogłaby się zdrzemnąć, ale gdyby przytrafiło się to 
Maćkowi... 

Zaczęła więc znowu mówić i, uspokojona jego wyraźną życzliwością, spytała, czy jest 

coś, co powinna wiedzieć przed przyjazdem do domu jego rodziców. 

Wzruszył ramionami. 
– Chcesz wiedzieć, czego oczekiwać? Zwykle w święta mamy tłumy gości, ale tym razem 

background image

ograniczymy się do samej rodziny. 

– Tylko ty i rodzice, tak?
– I moi bracia, Mitch i John, oraz żona Johna, Tessa. Myślę, że będzie mniej formalnie 

niż zwykle. 

Nie było to wielkie pocieszenie, bo nie wiedziała, co to znaczy mniej formalnie? Nie 

spytała  jednak. Cokolwiek by odpowiedział,  nie zmieni  to zawartości  jej  walizki.  Będzie 
musiała zrobić jak najlepszy użytek z tego co ma. Może wystarczy jej nowy kostium. Spytała:

– Odebrałeś nasze bagaże, prawda?
– Nie. Nie rozładowywali samolotu. 
Przymknęła   oczy   w   niedowierzaniu.   Do   bagażu   podręcznego   zmieściły   się   jedynie 

niezbędne rzeczy Kory, więc nie miała przy sobie nawet bielizny na zmianę. Jej spodnie były 
wygniecione, a sweter poplamiony jedzeniem małej. 

– O, to cudownie – powiedziała z ironią. – Całe szczęście, że nie wieziesz mnie jako 

swojej dziewczyny na pierwsze spotkanie z rodzicami. To byłoby jeszcze gorsze. 

Mack spojrzał na nią spod oka. 
– A skąd taki pomysł?
Zakłopotana, poczuła, jak płoną jej policzki. Czemu powiedziała coś tak idiotycznego? 

Gdyby tylko zastanowiła się choć przez chwilę!

– Nie mam pojęcia... – wypaliła. – Pewnie wrodzony optymizm. W trudnych sytuacjach 

zawsze pocieszam się, że mogłoby być jeszcze gorzej. 

Mack zastanowił się. 
– Rozumiem. 
Wendy z ulgą zmieniła temat – Opowiedz mi o Marissie. 
– Po co? Znałaś ją przecież. Nie widziałem jej od paru lat Mój kontakt z nią ograniczał się 

do wysyłania czeków raz w miesiącu. 

Gorzki ton Macka sprawił, że miała ochotę się wycofać. Ciągnęła jednak dalej:
–   Powiedziałeś   kiedyś   o   niej   bardzo   nieprzyjemne   rzeczy.   Sadzę,   że   powinieneś   to 

wyjaśnić. 

– Bo ona sama nie może się już obronić? Jeśli podejrzewasz, że nienawidziłem siostry, to 

się mylisz. Po prostu znałem ją lepiej niż inni. 

– Powiedz coś więcej. – Widząc, że się waha, dodała miękko: – Proszę. 
– Marissa była piękna, zepsuta i myślała głównie o sobie. Nie była z gruntu zła, ale 

bywała zimna, wyrachowana i manipulatorska. 

Wendy skrzywiła się, usiłując dopasować to, co usłyszała, do własnego obrazu Marissy. 

Mack miał rację – była piękna. Zepsuta i myśląca tylko o sobie – być może, ale czy nie 
dotyczy to większości młodych ludzi?

Jeśli zaś chodzi o chłód i wyrachowanie, nie miała zdania. Albo Marissa tak bardzo się 

zmieniła, albo udało jej się ukryć te cechy przed Wendy. 

Z drugiej zaś strony – dlaczego zakładała, że Mack ma rację?
–   Może   to   nie   była   tak   do   końca   jej   wina   –   ciągnął   zamyślony.   –   Kiedy   po   trzech 

chłopcach   pojawia   się   długo   oczekiwana   dziewczynka...   Od   dnia   swych   narodzin   była 

background image

traktowana jak księżniczka. 

– Czy tego właśnie chciała?
– Nie wiem, co mówiła tobie, więc nie mam pojęcia, czego pragnęła. 
Nie zamierzała mu tego mówić, ale uznała, że nadszedł właściwy moment. 
– Nie chciała, by Rory trafiła do twoich rodziców. Twierdziła, że zniszczą jej córkę, tak 

jak zniszczyli ją samą. – Naśladując Marissę, wyraźniej zaakcentowała ostatnie słowa. 

Przez   chwilę   wydało   się   jej,   że   spostrzega   na   twarzy   Macka   wyraz   bólu.   Nic   nie 

odpowiedział. Byli już w Chicago i przemierzali kolejną willową dzielnicę. Boczne ulice były 
ruchliwsze i bardziej śliskie niż autostrada. Padał coraz gęstszy śnieg i Mack nie spuszczał 
oczu z przedniej szyby. To nie był moment na dalsze dyskusje o Marissie. 

Pewna,   że   teraz,   w   mieście,   Maćkowi   nie   grozi   już   zaśnięcie,   Wendy   zamilkła. 

Przyglądała się śladom opon na jezdni i płatkom śniegu iskrzącym się w świetle latarń. 

Rory mruknęła coś przez sen, chwilę się powierciła, po czym znów ucichła. 
Milczenie przerwał ciepły głos Macka, tak cichy, że w pierwszej chwili go nie usłyszała. 
– Dziękuję, że ze mną pojechałaś. Sam nie poradziłbym sobie w tej podróży. 
Powoli   odwróciła   głowę,   by   na   niego   spojrzeć.   Patrzył   prosto   przed   siebie.   Z 

niedowierzaniem zauważyła, że w jego twarzy nie ma nawet cienia delikatności, którą przed 
chwilą usłyszała w jego głosie. 

Zanim   zdołała   pomyśleć   nad   odpowiedzią   lub   choćby   zastanowić   się,   dlaczego   jego 

słowa mają dla niej takie znaczenie, Mack oznajmił, że są na miejscu. 

Samochód   skręcił   na   podjazd   i   zatrzymał   się   przed   bramą.   Było   to   właściwie   kilka 

mosiężnych  bram,  największych,  jakie Wendy kiedykolwiek  widziała.  Za nimi,  na końcu 
długiej   alei,   widniał   dom   –   elegancka   rezydencja   w   stylu   jakobińskim,   z   kamiennymi 
stiukami okalającymi drzwi i okna. 

– Mój Boże! – szepnęła mimo woli. 
Dopiero kiedy odpowiedział, zorientowała się, że ją usłyszał. 
– Owszem, robi to na ludziach wrażenie. 
Wyjął z portfela kartę magnetyczną, wsunął ją do małej czarnej skrzyneczki na końcu 

podjazdu. Brama otworzyła się bezszelestnie. 

– To o wiele rozsądniejsze, niż trzymanie stróża na tym mrozie – powiedziała Wendy. 

Paplała bzdury, bo była rozdrażniona. Mógł ją przygotować!

Nie, pomyślała po chwili. Nic nie mogło przygotować jej na to, co zastała. Owszem, 

spodziewała się ekskluzywnej dzielnicy, cichej uliczki, dużego domu, ale nawet gdyby Mack 
opisał   jej   swoją   siedzibę,   nie   potrafiłaby   wyobrazić   sobie   wiejskiej   rezydencji 
wkomponowanej w środek miasta, położonej w ogromnym parku, z olbrzymią fontanną przed 
drzwiami   wejściowymi.   Pomiędzy   dwiema   kolumnami   portalu   stała   jaskrawo   oświetlona 
choinka. 

Odwróciła się i sięgnęła, by okryć Rory. Dziewczynka miała szeroko otwarte oczy, które 

w słabym świetle lampy nad portalem wydawały się jeszcze większe. 

– Witaj – powiedziała pieszczotliwie. – Od jak dawna nie śpisz?
Rory uśmiechnęła się i wyciągnęła rączki. Zaprotestowała przed ponownym opatulaniem 

background image

i nim dotarli do rzeźbionych drzwi, głośno płakała. 

Drzwi   otwarły   się,   a   Wendy   starała   się   zmobilizować   przed   spotkaniem   z   rodzicami 

Macka. Kto wie, czy nie wyjmą jej po prostu dziecka z rąk i... 

Mężczyzna przytrzymujący drzwi był bardzo wysoki i ubrany w strój wieczorowy. W 

zestawieniu z jego nienagannym wyglądem Wendy poczuła się jeszcze bardziej niechlujna i 
odruchowo   mocniej   przytrzymała   Rory.   Dziecko   wymagało   przewinięcia   i   nie   chciała 
dopuścić do zetknięcia jej mokrej pieluszki z wytwornym ubiorem mężczyzny. 

– Dobry wieczór panu – skłonił się Maćkowi. – Dobry wieczór pani. Pan Burgess jest w 

bibliotece, panie Maćku. Niestety, pani Burgess nie doczekała się państwa i udała się już do 
swoich pokoi. 

Poszła spać? – pomyślała Wendy z niedowierzaniem, ale zaraz skarciła samą siebie za 

dokonywanie pochopnych ocen. Nie wiedziała, czy Mack zawiadomił rodziców o spóźnieniu. 
Jeśli nie, matka miała pełne podstawy przypuszczać, że zjawią się dopiero nazajutrz. 

Mack skinął głową bez zdziwienia. 
– Czy mógłbyś powiedzieć jej pielęgniarce, że już jesteśmy? Może jeszcze nie zasnęła. 
Pielęgniarce? Wendy poczuła się zawstydzona. Jeśli pani Burgess była chora, wyjaśniało 

to wiele. 

– Oczywiście, proszę pana. Czy zaanonsować państwa w bibliotece?
– Nie, dziękuje ci, Parker. Weź tylko nasze płaszcze, a z resztą sami sobie poradzimy. 
Zrzucił płaszcz, wziął od Wendy nosidełko i postawił je na stoliku, by rozwinąć małą. 

Dziewczyna   wzdrygnęła   się   na   myśl   o   zadrapaniu   błyszczącej   drewnianej   powierzchni 
stolika. Raz jeszcze spojrzała na stojącą w holu choinkę. Była olbrzymia i musiało na niej 
wisieć chyba z tysiąc światełek i bombek. Na dole leżały paczki z prezentami. To nazywał 
Mack skromnymi świętami?

Kamerdyner pomógł jej zdjąć płaszcz, ale nie spuszczał oczu z Rory. Kiedy Mack uniósł 

małą   z   nosidełka,   zamrugała   oczami,   po   czym   dostrzegłszy   Wendy,   uśmiechnęła   się 
promiennie. 

–   A   więc   to   jest   maleństwo   panny   Marissy,   tak?   –   spytał   cicho   Parker.   –   Tak   się 

cieszymy, że sprowadził ją pan do domu. 

Wendy wyjęła z torby pieluszkę i czyste śpioszki, a Parker zaprowadził ją do wyłożonej 

różowymi kafelkami garderoby, która była znacznie większa niż łazienka w jej mieszkaniu. 
Przebranie i toaleta małej, nie zajęło dużo czasu. Śpioszki nie były nowe ani szczególnie 
ładne, ale przynajmniej dziecko było teraz czyste. 

Sama   także   zdążyła   się   odświeżyć.   W   pracy   nauczyła   się   podstawowej   zasady 

marketingu, że najważniejsze jest opakowanie produktu. W równym stopniu dotyczyło  to 
Rory,   jak   i   jej   samej.   Nie   chciała,   by   Burgessowie   odnieśli   wrażenie,   że   ich   wnuczka 
znajdowała się pod opieką abnegatki. Niewiele mogła zrobić, upięła tylko kok i umalowała 
usta. Uznała, że i tak nie będą jej się specjalnie przyglądać. 

Kiedy wróciła, Mack stał oparty o ścianę. Nad jego głową wisiało przepięknie zdobione 

lustro. Wyprostował się, a jego wzrok spoczął przez chwilę na jej wargach. Wendy poczuła 
przypływ gorąca, najwyraźniej dostrzegł jej wysiłki. 

background image

– Gotowa? – spytał delikatnie. Miała ochotę zaprzeczyć, ale skinęła tylko głową. 
W bibliotece było ciepło. W kominku płonął ogień, i w połączeniu ze słabym światłem 

bocznych lamp, nadawał wnętrzu szczególny nastrój. Ze skórzanego fotela stojącego przy 
kominku  wstał  im na przywitanie  mężczyzna.  Był  nieco niższy od Macka, ale  rysy jego 
twarzy i osadzenie brwi wyraźnie wskazywały na pokrewieństwo. 

– O, nareszcie jesteś, Mack. I panna... 
– Miller – podpowiedział Mack. – Wendy, to mój ojciec. 
Wendy przełożyła dziecko na lewe ramię, by uwolnić prawą rękę do powitania. Samuel 

Burgess   nie   uczynił   żadnego   gestu.   Jego   wzrok   utkwiony   był   w  Rory.   Nie   poruszył   się 
jednak, by ją dotknąć, z rękoma splecionymi z tyłu kołysał się nieznacznie, jakby niepewny, 
co ma uczynić i wyraźnie tym faktem zirytowany. 

Rory przyglądała mu się z uwagą, po czym uśmiechnęła się szeroko i przyjaźnie. 
Samuel Burgess uśmiechnął się w odpowiedzi. Wendy poczuła nagle ogromną radość, że 

jest świadkiem tej chwili. 

– Może zechciałby ją pan potrzymać? – zaproponowała uprzejmie. 
Mack spojrzał na nią zaskoczony, co rozzłościło Wendy. Czyżby przypuszczał, że nie 

wypuści dziecka z rąk? Przecież im szybciej mała przyzwyczai się do nowego otoczenia, tym 
lepiej. 

– No cóż – powiedział Samuel Burgess schrypniętym głosem – tak, chyba tak. 
Niezgrabnym ruchem wziął wnuczkę z rąk Wendy, wyraźnie nie wiedząc, jak się trzyma 

niemowlęta. Wendy wstrzymała oddech, ale Rory najwyraźniej wyczuła jego dobre intencje i 
wykazała cierpliwość. 

Po chwili starszy pan głaskał małą po policzku, aż zaczęła rechotać. 
Rory to urodzona dyplomatka, pomyślała Wendy. Po nieznośnym zachowaniu w podróży, 

jakby zrozumiała, że nadszedł teraz moment prawdziwej próby. 

Wendy uśmiechnęła się do Macka. On także, pamiętając niedawne wrzaski, powinien 

dostrzec komizm tej sytuacji. 

Ale   Mack   przyglądał   jej   się   dziwnym   wzrokiem.   Jego   spojrzenie   było   poważne   i 

przenikliwe. Uśmiech zamarł na ustach Wendy i poczuła dziwny niepokój w żołądku. Czemu 
tak na nią patrzy?

Zmieszana,   zwróciła   się   w   stronę   Samuela   i   Rory.   Rozległo   się   pukanie   do   drzwi. 

Usłyszawszy pozwolenie Samuela, do pokoju weszła młoda kobieta. 

Pielęgniarka,   domyśliła   się   Wendy,   choć   kobieta   nie   była   ubrana   w   fartuch,   lecz   w 

spodnie   i   kolorową   bluzkę.   Jedynie   buty,   typowe   dla   osób   wykonujących   stojącą   pracę, 
zdradzały jej funkcję. 

Przybyła zwróciła się cicho do Macka:
– Pani Burgess zaprasza państwa na górę. Odpowiedział Samuel:
– Chłopcze, weź Aurorę na górę i pokaż ją babci. 
U podnóża masywnych schodów Wendy zatrzymała się i odchyliła głowę do tyłu. Mack 

spojrzał na nią wyczekująco. 

– No, co?

background image

– Nie będę ci chyba potrzebna – powiedziała, podając mu Rory. 
Mack zwrócił się do przechodzącego właśnie Parkera. 
–   Mam   prośbę,   Parker.   Widzisz,   nie   zatrzymywaliśmy   się   na   kolację,   więc   może 

zechciałbyś uprzedzić panią Cardozę, że chcielibyśmy wkrótce pobuszować w kuchni. 

– Zobaczę, co się da zrobić, proszę pana. 
– Dobry z ciebie człowiek, Parker – powiedział z uśmiechem Mack i zwrócił się do 

Wendy: – Chodź. Tracisz odwagę, bo jesteś głodna. 

Była   to   prawda,   być   może   niedawny   niepokój   żołądka   był   wynikiem   głodu   i 

narastającego poczucia samotności. Nie była jednak tego całkiem pewna. 

Nadal nie ruszała się z miejsca. 
– Matka na pewno wolałaby widzieć tylko ciebie i Kory. Skoro nie czuje się najlepiej... 
– Być może. Ale niezależnie od tego, co by wolała, zobaczy nas wszystkich. Podał jej 

rękę. – Czy nie lepiej poznać ją dzisiaj, kiedy będzie skupiona na Kory? Do jutra będziecie 
już dobrymi znajomymi. 

Wendy musiała przyznać mu rację. Nieważne, kiedy pozna matkę Macka. Wendy Miller 

nie jest w życiu Burgessów osobą na tyle ważną, by miało to jakiekolwiek znaczenie. Lepiej 
mieć to już za sobą. Teraz przynajmniej jest przy niej Mack. 

Co się z nią dzieje? Nigdy przedtem nie potrzebowała wsparcia ze strony mężczyzny!
Mack   poprowadził   ją   przez   szerokie   schody   i   hol   przedzielający   główne   skrzydło 

budynku. Następnie skręcili w wąski korytarz i zatrzymali się przed potężnymi, łukowatymi 
drzwiami. 

Zapukał i uchylił je nieco. 
– Mamo?
– Wejdź, Mack. 
Usłyszawszy   te   słowa,   Wendy   zrozumiała,   po   kim   Mack   odziedziczył   swój   głęboki 

wibrujący głos. Zapewne także od matki nauczył się tak wspaniale nim posługiwać. 

Była  pewna, że pani Burgess okaże się wysoką, szczupłą i elegancką  kobietą. Mimo 

choroby   będzie   zapewne   odziana   w   powłóczystą   jedwabną   szatę   i   poruszała   się   z 
niewymuszoną gracją. 

Mack otworzył drzwi na oścież. 
– Przyprowadziłem kogoś. 
Wendy otworzyła oczy ze zdumienia. Ujrzała drobną, starannie uczesaną kobietę. Ubrana 

w niebieską  piżamę,  siedziała  na wózku inwalidzkim.  Jej ciało  było  wykrzywione,  jedno 
ramię znajdowało się znacznie wyżej niż drugie. Długie, strasznie zdeformowane palce jej 
dłoni spoczywały na kolanach. 

– Mamo, to jest Wendy. 
Oczy starszej pani były identyczne jak Marissy – i jak Rory. Nic dziwnego, że ujrzawszy 

małą  po raz pierwszy,  Mack nie miał  najmniejszych  wątpliwości. Jednak spojrzenie  pani 
Burgess było pełne dystansu, jak gdyby unikała wszystkiego, co mogłoby ją zranić. Przez 
dłuższą chwilę przyglądała się Wendy. 

– Jestem Elinor – powiedziała łagodnie. – Podałabym ci rękę, ale obawiam się, że nie 

background image

dam rady. 

– Rozumiem – odparła szybko Wendy. Leciutko dotknęła dłoni kobiety. Jej skóra była 

sucha i pomarszczona. 

Wzrok Elinor spoczął teraz na dziecku. 
– A więc przywiozłaś nam Aurorę. 
– Możesz ją potrzymać, mamo?
Bardzo ostrożnie  Wendy ułożyła  dziecko na kolanach  Elinor, przytrzymując  je lekko 

przed ześlizgnięciem. Niestety, okazało się to konieczne i w oczach pani Burgess pojawił się 
na chwilę wyraz nie skrywanego bólu. 

Kobieta   nie   rezygnowała   jednak   łatwo.   Przez   kilka   chwil   po   prostu   przyglądała   się 

dziecku, które odpowiadało jej uważnym spojrzeniem. 

Nie spuszczając wzroku z Rory, spytała:
– Jedliście kolację?
– Nie – odparł Mack. – Nie chcieliśmy się zatrzymywać i ryzykować jazdy w narastającej 

śnieżycy. 

– Zadzwoń po Parkera, by się tym zajął. 
– Nie martw się, mamo, już to zrobiłem. – Pochylił się i ucałował matkę w policzek. – Do 

zobaczenia rano. 

Wendy wyciągnęła ręce po dziecko. 
– Nie – sprzeciwiła się Elinor. 
Dziewczyna odskoczyła jak oparzona. Najwyraźniej w ciągu tych paru minut cała władza 

przeszła w inne ręce. Nadszedł moment, w którym nie ma już nic do powiedzenia w sprawach 
Rory. 

– Przepraszam – powiedziała szybko starsza pani. – Nie chciałam zrobić ci przykrości. 

Pomyślałam  sobie  tylko,  że  moja  pielęgniarka  zajmie  się położeniem  jej  do łóżka, a  wy 
będziecie mogli spokojnie zjeść i odpocząć. Musicie być wyczerpani podróżą. 

Wendy przełknęła ślinę i zdobyła się na uprzejmą odpowiedź. 
– Oczywiście. To bardzo miło z pani strony. 
I w gruncie   rzeczy tak  było.  Zmęczona  i  głodna,  rzeczywiście  nie  bardzo  miała  silę 

zajmować   się   teraz   Rory.   Powinna   być   wdzięczna,   że   Elinor   Burgess   to   dostrzegła.   Nie 
powinna czuć się dotknięta ani zlekceważona. A jednak, kiedy podeszła, by pogłaskać małą 
na dobranoc, miała nieodparte wrażenie, że rozstaje się z nią ostatecznie. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Wbrew zapowiedzi Macka, nie udali się do kuchni. Poprowadził  ją do przestronnego 

pokoju śniadaniowego na tyłach domu. Parker nakrywał właśnie do stołu. Mack podsunął 
Wendy krzesło, po czym usiadł koło niej. 

Parker zapalił stojące na środku stołu świece, napełnił winem dwie szklaneczki, po czym 

nalał zupę ze stojącej na pomocniku wazy. 

– Pani Cardoza przeprasza za tak skromny posiłek – powiedział, stawiając przed Wendy 

ozdobny talerz z chińskiej porcelany. 

Delikatny zapach przyjemnie podrażnił jej nozdrza – była to zaprawiana śmietanką zupa z 

krabów.  Przypomniała   się  jej   kanapka   z  masłem  orzechowym,   którą  Mack   znalazł  w  jej 
kuchni. Zdaje się, że pani Cardoza nie miała pojęcia, co to znaczy skromny posiłek. 

Kamerdyner podał zupę Maćkowi. 
– Przy okazji, proszę pana, poleciłem jednemu z chłopców odstawić samochód do garażu. 
– Dzięki. Zupełnie o tym zapomniałem. Może mogliby go jutro umyć. – Mack rozłożył 

serwetkę i wziął do ręki łyżkę. – Dopiero, jak zobaczę go w świetle dziennym, zdecyduję, czy 
go zatrzymać. 

Cicha krzątanina obsługującego ich Parkera nie zakłócała spokojnej atmosfery pokoju. 

Wendy   była   zbyt   głodna,   by  rozmawiać,   więc   obecność   kamerdynera   zupełnie   jej   nie 
przeszkadzała. 

Po zupie podano zieloną sałatę z sosem winegret i ciepłą bułeczkę grahamową. Parker 

zabrał jej pusty talerz. Już miała podziękować, gdy pojawił się z przykrytą tacą i spytał:

– Może plasterek fileta?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, ze znawstwem ukroił kilka plasterków polędwicy i ułożył 

je na talerzu Wendy. Dodał łyżkę gotowanych warzyw i postawił przed nią. 

– Kiedy mówiłeś, że pobuszujemy w kuchni, sądziłam, że masz na myśli małą kanapkę – 

powiedziała Wendy. 

Mack uśmiechnął się. 
– Pani Cardoza rozpieszcza mnie. Sama widzisz, że jestem wdzięcznym łakomczuchem. 
Parker upewnił się spojrzeniem, że wszystko zostało podane, po czym wyszedł z pokoju. 

Mack dolał Wendy wina. 

Spróbowała fileta. Był dokładnie taki, jak lubiła – zrumieniony na brzegach, a w środku 

różowy i soczysty. Najlepszy, jaki kiedykolwiek jadła. 

Panujące między nimi milczenie nie było wrogie ani kłopotliwe, ale nie czuli się w nim 

komfortowo. Od kiedy wyszedł kamerdyner, zdawało się, że przez pokój przechodzą jakieś 
dziwne prądy. Powietrze wypełnione jest ładunkami elektrycznymi. 

Po dłuższym milczeniu Wendy spytała:
– Co dolega twojej matce?
– Reumatyczne zwyrodnienie stawów. 
– Oj, to paskudna sprawa. 

background image

– Owszem. Ma lepsze lub gorsze okresy. Teraz nadeszło kolejne zaognienie. Stres bardzo 

niekorzystnie wpływa na artretyzm i od czasu śmierci Marissy czuje się fatalnie. 

– To dlatego wolałeś uprzedzić ją przed przywiezieniem Rory?
Mack przytaknął. 
– Sądzisz, że nastąpi poprawa?
– Mam nadzieję. Dotąd tak zwykle bywało. 
– Czy będzie w stanie zająć się niemowlęciem?
–   Rozpoznano   to   u   niej   tuż   po   narodzinach   Marissy   i   jakoś   sobie   poradziła.   Miała 

oczywiście pielęgniarki, które bardzo jej pomagały. 

– A może to miała Marissa na myśli, mówiąc o zniszczonym życiu? Pielęgniarki zamiast 

matki? – mruknęła Wendy pod nosem. 

Głos Macka przybrał szorstkie brzmienie. 
– Mogło to być gadanie egzaltowanej idiotki. 
– Ale była wychowywana przez pielęgniarki, tak?
– Owszem. 
Wendy odłożyła widelec i dodała uprzejmym tonem:
– A teraz twoja matka ma się jeszcze gorzej, tak? Wiesz, że tak naprawdę nie jest w stanie 

zająć się dzieckiem, prawda, Mack? Skoro samo położenie dziecka na jej kolanach wywołuje 
ból... 

– Coś wymyśli. 
– Pielęgniarki? Opiekunki? Tego chcesz dla Rory? Matka nie może nawet jej przewinąć, 

ojciec wykazuje umiarkowane zainteresowanie, zresztą żaden ojciec nie... 

W   tym   momencie   drzwi   pokoju   otworzyły   się   gwałtownie   a   rozmowę   przerwał   im 

radosny okrzyk:

– A więc udało ci się!
Młody człowiek szybkim krokiem zbliżył się do Macka i poklepał go po ramieniu. 
Wendy domyśliła się, że to jeden z braci. Nie tak wysoki jak Mack był chyba jakieś 

dziesięć lat młodszy. A może tylko się taki wydawał przez swą spontaniczność i otwartość. 

W niczym nie przypominał dojrzałego, poważnego Macka. Nie znaczyło to bynajmniej, 

że Mack jest nudny, ciężki i pozbawiony polotu. Po prostu można było na nim polegać. To co 
wcześniej, na schodach, przemknęło jej przez myśl, wcale nie było  takie głupie. Kobieta 
naprawdę mogła znaleźć w Maćku oparcie. 

Na szczęście ona zupełnie tego nie potrzebowała. 
– Wyobrażam sobie, jaką miałeś drogę, nie ma co! – Wyciągnął rękę w stronę Wendy. – 

Cześć, jestem Mitchell. 

Podszedł do pomocnika i obejrzał pozostałości kolacji. Wyjął z serwantki talerz i ukroił 

sobie   porządny   kawał   polędwicy.   Usiadł   naprzeciwko   Wendy   i   przyglądając   się   jej   z 
zainteresowaniem, zaczął jeść. 

Mack spojrzał na jego talerz i spytał:
– Nie jadłeś kolacji?
– Jadłem, ale nie była tak dobra jak to. Dlaczego pani Cardoza zawsze tak bardzo cię 

background image

wyróżnia?

– Bo jestem wyrafinowanym smakoszem i doceniam jej wysiłki. Ciebie zadowoli byle co. 
Mitch puścił uwagę mimo uszu. Zwrócił się do Wendy:
– Jak tam pierwsze wrażenia z Chicago? Wybrała odpowiedź dyplomatyczną:
– Właściwie nie widziałam jeszcze nic oprócz śniegu. 
– Paskudnie, co? To najgorsza pora roku na składanie wizyt w tym mieście. Jak skończę 

college, przenoszę się na Hawaje. Byłbym tam już dawno, gdyby nie obawy Macka, że będę 
żeglował, zamiast się uczyć. A propos, Mack, muszę z tobą porozmawiać o statystyce. 

– Nie teraz, Mitch. Co byś powiedziała na deser, Wendy? Jak spod ziemi wyłonił się 

Parker, ale Wendy odmówiła. 

– Nie mogłabym przełknąć nic więcej. Jeśli nie macie nic przeciwko temu, zostawię was i 

położę się spać. 

Mitch podskoczył, by odsunąć jej krzesło. 
– Właściwie  to nie  chciałem  cię  wyganiać,  ale szczerze  mówiąc  mam  bardzo  ważną 

sprawę. Dzięki za zrozumienie. 

Wiesz, Mack, naprawdę trudno o kobiety, które chwytają w lot wszelkie aluzje. Może 

powinieneś się zastanowić... 

– Co właściwie chciałeś mi powiedzieć, Mitch? 
Parker zwrócił się do Wendy:
– Proszę za mną. Pani Parker zaprowadzi panią do jej pokoju. 
Wendy zerknęła jeszcze za siebie. Bracia rozmawiali już z ożywieniem. Mitch ilustrował 

swój wywód, przestawiając nakrycia na stole. 

Pani Parker była niska, pulchna i ubrana na czarno. 
Gdy weszły na górę, Wendy zatrzymała się i spytała:
– A gdzie jest pokój dziecięcy? Kobieta wskazała drogę. 
– W tamtym skrzydle, gdzie pokoje pielęgniarek. Wendy przygryzła wargę. 
– Nie powinna się pani martwić o maleństwo – uspokoiła ją pani Parker. – Z tego, co 

wiem, śpi już. I będzie miała doskonałą opiekę. 

– Ma pani rację – odparła, a w myślach dodała: powinnam przyzwyczajać się do myśli o 

rozstaniu, inaczej tylko obu nam je utrudnię. 

– Mam nadzieję, że będzie tu pani wygodnie – powiedziała pani Parker, otwierając przed 

Wendy łukowate drzwi i zapalając światła w przestronnym pokoju. Na starym orientalnym 
dywanie  przed kominkiem  stały wygodne  fotele  i kanapka.  Przez  szerokość trzech  okien 
ciągnęła się wygodna ława zapraszająca, by na niej usiąść i delektować się widokiem stojącej 
przed   domem   fontanny.   –   Sypialnia   i   łazienka   są   tam   –   służąca   wskazała   na   drzwi 
przecinające   jedną   ze   ścian   pokoju.   –   Pan   Mack   powiedział   mi,   że   zostaliście   państwo 
pozbawieni bagażu?

Pytanie   to   przypomniało   Wendy   bolesną   prawdę.   Znajduje   się   w   tak   eleganckim 

otoczeniu i nie ma co na siebie włożyć. 

– Niestety, to prawda. 
– Pozwoliłam  sobie przygotować  dla pani rzeczy na noc. Mam nadzieję, że się pani 

background image

spodobają.  Kiedy  skończy  się  pani  rozbierać,  proszę   zadzwonić.   Przyślę   służącą   po  pani 
ubranie, tak by na jutro rano wszystko było wyprane i świeże. 

Wendy odparła odruchowo:
– To za wielki kłopot... – Przerwała. Nie znosiła robić wokół siebie szumu, ale nie mogła 

przecież odmówić. 

Pani Parker uśmiechała się przyjaźnie. 
– Proszę zadzwonić, gdy będzie pani gotowa. 
– To cudownie z pani strony. Ratuje mi pani życie. Pani Parker zatrzymała się w progu. 
– Zapewniam panią, że cała służba postara się zrobić wszystko co w naszej mocy, by 

przyjaciółka pana Macka czuła się u nas dobrze – dodała cicho. 

Czy Wendy tylko tak się zdawało, czy też przed słowem przyjaciółka pani Parker na 

chwileczkę zawiesiła głos? To oczywiste, odpowiedziała sama sobie. Służba nie wiedziała 
przecież, jaka była jej pozycja ani dlaczego tu się znalazła. 

Ziewnęła,   po   czym   przeszła   się   po   swoim   apartamencie.   Pani   Parker   miała   rację; 

wszystko, czego tylko Wendy mogła potrzebować, czekało na nią. Na posłanym łóżku leżała 
jasna bawełniana koszula nocna, pod łóżkiem – miękkie kapcie, a na wieszaku w łazience – 
szlafrok. 

Kiedy   była   pod   prysznicem,   rozkoszując   się   silnym,   gorącym   strumieniem   wody, 

przeznaczone do prania rzeczy znikły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 

Położyła się w ogromnym łożu i przytuliła do poduszki, marząc, by Rory, zamiast piętro 

niżej, spała obok w kołysce. 

Śniło jej się, że słyszy płacz małej i nie może jej znaleźć w plątaninie pokoi, korytarzy i 

schodów. Dopiero po jakimś czasie udało się jej zapaść w spokojny, głęboki sen. 

Obudziła   się,   gdy   jaskrawe   światło   dnia   wpadło   przez   szerokie   okna   do   pokoju. 

Pomyślała, że Rory już pewnie nie śpi i przeraziła się. Dlaczego dziecko nie płakało rano? 
Musiało się stać coś strasznego. Usiadła wyprostowana i dopiero teraz zdała sobie sprawę, 
gdzie się znajduje. 

Z pokoju obok dobiegł ją jakiś szmer i po chwili ujrzała służącą w ciemnozielonym 

kostiumie i białym fartuszku, trzymającą w rękach tacę. Ujrzawszy siedzącą na łóżku Wendy, 
zatrzymała się w progu. 

– Przepraszam, nie chciałam pani przeszkadzać. Pani Parker pomyślała, że może miałaby 

pani ochotę na poranną kawę lub herbatę. 

Postawiła tacę na stoliczku przy łóżku. Oprócz dzbanków leżała na niej mała kwadratowa 

koperta. 

Wendy poprosiła o kawę i sięgnęła po list. Znajdujący się w środku papier miał elegancki 

monogram, ale wiadomość napisana była na maszynie. „Proszę wybaczyć, że to maszynopis, 
ale pisanie odręczne bywa dla mnie zbyt trudne. Czy nie zechciałabyś, w dogodnej dla siebie 
chwili, zajrzeć przed południem do mego pokoju?” Poniżej widniał niezbyt wyraźny podpis 
Elinor Burgess. 

Wendy łyknęła kawy i przeczytała liścik ponownie. Był prosty, rzeczowy i trudny do 

rozszyfrowania. Równie dobrze mogłoby to być zaproszenie na przyjacielską pogawędkę, jak 

background image

i na rozmowę pożegnalną, w której zasugeruje się Wendy natychmiastowy wyjazd. Był tylko 
jeden sposób, aby to sprawdzić: należało stawić się na zaproszenie. I, zamiast zadręczać się 
domysłami, lepiej będzie zrobić to od razu. 

Służąca cały czas stała przy łóżku, najwyraźniej oczekując dalszych instrukcji. 
– Czy mam przygotować pani kąpiel?
– Na Boga, nie. Jeszcze potrafię sama odkręcić kurki – powiedziała Wendy, odsuwając 

kołdrę. Zrobiła to tak energicznie, że zrzuciła satynową kapę leżącą w nogach łóżka. – Ojej, 
przepraszam. 

– Nic  nie  szkodzi,  to  zdarza  się  bez  przerwy.   Trzeba  było  widzieć,   jak  pogniotła   to 

ostatnim razem jedna z przyjaciółek pana Macka... 

Służąca ugryzła się w język i zacisnęła usta. 
– Przepraszam, nie powinnam poruszać tego tematu w pani obecności. 
Wendy   zrozumiała,   że   pewne   rzeczy   należy   szybko   wyjaśnić.   Najwyraźniej   służąca 

uważała, że łączy ją z Maćkiem romantyczny związek. 

–   Rzeczywiście   –   zgodziła   się   uprzejmie.   –   Ponieważ   jednak   nie   jestem   jedną   z 

przyjaciółek pana Macka, mało mnie obchodzi, co któraś z nich uczyniła. 

Wstała z łóżka. 
– Tak, proszę pani. – Głos służącej był pełen niedowierzania. – Czy mogę coś jeszcze dla 

pani zrobić?

– Nie, dziękuję. 
Po kąpieli Wendy znalazła swe ubrania w nienagannym porządku. Upięła włosy w kok i 

mając  do  dyspozycji  tylko  kosmetyki   z bagażu   podręcznego,  spróbowała   zrobić  makijaż. 
Efekt   był   całkiem   zadowalający.   Zaledwie   w   piętnaście   minut   od   momentu   otrzymania 
liściku, pukała do drzwi Elinor Burgess. 

Wózek znajdował się teraz przy biurku w rogu pokoju. Elinor była sama. Zaskoczona 

widokiem Wendy zwróciła się w stronę drzwi. 

–   Moja   droga,   wcale   nie   zamierzałam   cię   popędzać.   Powinnaś   była   spokojnie   sobie 

wypocząć. Mam nadzieję, że służąca nie zrozumiała mnie źle i nie obudziła cię?

No, przynajmniej nie wygląda to na rozmowę pożegnalną, pomyślała Wendy. 
– Nie, obudziłam się już wcześniej. Wyspałam się wspaniale. 
Elinor położyła ręce na kolanach. 
–   Mack   twierdzi,   że   uraziłam   cię   wczoraj   wieczorem.   Wendy   spojrzała   z 

niedowierzaniem. Czy Mack nie mógłby się zająć własnymi sprawami? Do czego zmierzał?

– Uświadomił mi, że zachowywałam się tak, jakbym nie życzyła sobie twoich kontaktów 

z Rory ani twojej pomocy w jej wychowywaniu. 

– Doskonale to rozumiem, to trudne... 
– Tymczasem miałam jedynie na myśli, byś nie czuła się zobligowana do zajmowania się 

nią. Chciałam, żebyś w czasie swego pobytu odpoczęła, a moje pielęgniarki mają aż za dużo 
wolnego   czasu.   Doktor   mówi,   że   muszę   je   mieć   w   pobliżu,   a   tymczasem   ja   sądzę,   że 
samodzielność   pomoże   mi   opóźnić   rozwój   choroby.   Z   przyjemnością   więc   zajmę   się 
dzieckiem przez te kilka dni. Po świętach zatrudnimy opiekunkę na stałe. 

background image

– Zajmowanie się Rory nie jest obowiązkiem, pani Burgess – odparła Wendy cicho. – To 

największa radość. 

– Aurora miała ogromne szczęście, że trafiła na ciebie. Jednak... 
Zapukano do drzwi i weszła pielęgniarka z Rory na ręku. Mała miała na sobie nowe 

niebieskie   wdzianko.   Na   widok   Wendy   zaczęła   gaworzyć   i   wyrywać   się,   jakby   chciała 
przefrunąć dzielącą je odległość. 

Wendy marzyła, by móc rozumieć, co mała chce jej przekazać. Nie panowała dłużej nad 

ogarniającą   ją   falą   najczulszej   miłości.   Przestało   ją   obchodzić,   co   sobie   pomyśli   Elinor 
Burgess. Nie mogła odwrócić się od dziecka, które pragnęło znaleźć się w jej ramionach. 

Małe ciałko Rory pasowało do jej własnego tak idealnie, jakby nigdy się nie rozstawały. 

Wendy wtuliła głowę pod policzek małej, z rozkoszą wdychając zapach szamponu i pudru. 
Przymknęła oczy. 

– Jest słodziutka – powiedziała pielęgniarka. – Trochę marudziła przed zaśnięciem, ale w 

końcu przespała całą noc. 

Rory odsunęła na chwilę główkę i cicho zakasłała. Po czym z wyczekującym uśmiechem 

patrzyła na Wendy. 

– Co to było? – zdenerwowała się Elinor. 
Wendy zaczęła naśladować ten kaszel, a Rory roześmiała się i kaszlnęła ponownie. 
– Kiedy wydaję z siebie śmieszne dźwięki, mała śmieje się. Ostatnio odkryła, że kiedy 

ona robi to samo, ja też się śmieję. Od czasu do czasu bawimy się w udawanie kaszlu. 

Pani Burgess zmarszczyła się. 
– Czy wezwałaś pediatrę, by wykluczył coś poważniejszego?
– Oczywiście, że nie. To tak zwany kaszel towarzyski. Elinor powinna o tym doskonale 

wiedzieć.   Z   początku  Wendy   też   była   przerażona,   ale   na   szczęście   szybko   znalazła 
wyjaśnienie w poradniku dla matek. Zważywszy na jej brak doświadczenia nie było w tym 
nic dziwnego, ale Elinor jako matka czwórki dzieci, z pewnością znała to zjawisko. Dlaczego 
więc była taka zdziwiona? Czyżby Mack i Mitch też byli wychowywani przez pielęgniarki?

Położywszy Rory na kocu, uklękła przy niej i zaczęła  zabawę w koci łapki. Było  to 

pierwsze ćwiczenie z serii, którą starała się codziennie wykonywać, by pobudzić mięśnie 
małej do rozwoju. 

Elinor   nie   wyglądała   na   przekonaną,   ale   nie   kontynuowała   tematu.   Przez   chwilę 

przypatrywała im się w milczeniu. 

– Mam do ciebie prośbę, Wendy. 
Wendy   znów   poczuła   niepokój.   Nie   przestając   patrzeć   na   dziecko,   odparła   tak,   jak 

wymagała tego kurtuazja:

– Z przyjemnością spełnię każdą. 
– Ponieważ nie mogę chodzić po sklepach, chciałabym, byś zajęła się skompletowaniem 

zimowej garderoby Rory. Tobie samej też by się coś przydało. 

– Och, nie zostanę tu na tyle długo, by potrzebować nowych ubrań – zapewniła ją Wendy. 

Nie chciała się przyznawać do braku pieniędzy, a nie zamierzała popadać w długi z powodu 
zakupów potrzebnych na parę dni. 

background image

Uświadomiła sobie nagle, że nie spytała Macka o datę powrotu. Zaproszenie dotyczyło 

wspólnego   spędzenia   świąt   i   nie   zawierało   bliższych   szczegółów.   Czy   oczekiwano,   że 
wyjedzie   tuż   po   Bożym   Narodzeniu,   czy   że   zostanie   jeszcze   dzień   lub   dwa?   Nawet   nie 
widziała swojego biletu, Mack trzymał oba razem. Jakie to głupie, skarciła samą siebie. Miała 
nadzieję,   że   Mack   przedstawi   matce   swoją   koncepcję.   Tymczasem   nie   umiałaby   nawet 
odpowiedzieć na ewentualne pytanie Elinor o planowaną długość wizyty. 

Miała   jednak   nadzieję,   a   właściwie   pewność,   że   Elinor   nie   zada   tak   niegrzecznego 

pytania. Przeszła do następnego ćwiczenia – zabawy w rowerek. 

–   Ależ   oczywiście,   że   potrzebujesz   czegoś   ciepłego.   Zimą   w   Chicago   należy   być 

odpowiednio   ubranym.   Mack   prosił   mnie   o   przekazanie,   żebyś   zarezerwowała   dzisiejsze 
popołudnie dla niego. 

Czy   Elinor   zdawała   sobie   sprawę,   że   sposób   przekazania   tej   prośby   przypomina 

zaproszenie na randkę? Oczywiście, że nie, zapewniała samą siebie. Nawet nie przemknęłoby 
jej to przez głowę! Dlaczego więc sama Wendy odniosła takie wrażenie? Przestała o tym 
myśleć i przeszła do kolejnego ćwiczenia. 

– Czy on jest teraz gdzieś tutaj? Jeśli chciałby ze mną porozmawiać... 
– Nie, musiał wyjść na parę godzin do pracy. Dlatego tak bardzo chciał się upewnić, że 

nie zaplanujesz sobie nic innego i że będziecie mogli wybrać się po zakupy. 

Ach tak. Teraz nareszcie rozumiała. Elinor zaplanowała całą tę eskapadę. Starsza pani 

ciągnęła dalej:

– Zrobiłam listę sklepów, które powinny okazać się przydatne, oraz rzeczy, których mała 

potrzebować będzie na zimę. 

Rzuciła okiem na treść karteczki. Przypominało to raczej inwentarz wielkiego magazynu 

z   odzieżą   dziecięcą   niż   plan   zakupów   dla   jednej   małej   dziewczynki.   Nie   mogła   jednak 
skomentować czegoś, co przestało już być jej sprawą. Wsunęła listę do kieszeni spodni. 

Nagle spostrzegła wyraz zadumy, jaki pojawił się na twarzy starszej pani, jej rysy wydały 

się nagle wyostrzone, a bruzdy głębsze. 

– Podobno mówiłaś Maćkowi, że Marissa nie chciała, by dziecko znalazło się w naszym 

domu. 

Wendy postanowiła być szczera. 
– Przykro mi, ale to prawda. 
Elinor westchnęła i jej twarz wydała się nagle jeszcze bardziej zmęczona. 
– Chciałabym to zrozumieć. – W jej głosie było tyle bólu, że Wendy poczuła przypływ 

współczucia.   –   Była   taką   piękną   dziewczynką.   Upartą   i   na   pewno   bardziej   zepsutą   niż 
chłopcy. Wszyscy litowali się nad nią i starali się wynagrodzić to, że ja... nie czułam się 
dobrze. 

Wendy pomyślała, że to zbyt łagodne określenie. Wystarczyło spojrzeć na powykręcane 

ręce Elinor, by wyobrazić sobie, jak bardzo musiała cierpieć. 

Ciągnęła dalej:
–   Potem,   właściwie   z   dnia   na   dzień,   odwróciła   się   od   nas.   Odrzucała   wszystko,   co 

mówiliśmy i w co wierzyliśmy. W pierwszym dogodnym momencie opuściła dom. – Elinor 

background image

przymknęła oczy. – Mogłoby się zdawać, iż nie dbaliśmy o nią, że nie staraliśmy się nawet 
utrzymywać z nią kontaktu. Ale widzisz, Wendy, myśleliśmy, że jeśli spełnimy jej żądanie i 
damy czas na opamiętanie się i nabranie dystansu, sama do nas wróci. Tylko że tego czasu 
okazało się zbyt mało. – Przygryzła wargi i powtórzyła raz jeszcze: – Tak bardzo chciałabym 
to zrozumieć. 

A ja chciałabym móc wyjaśnić lub w jakiś sposób pocieszyć, dodała w myślach Wendy. 

Ale nie było słów, które mogłyby przynieść ukojenie. 

Gdy jej uwaga skupiona była na pani Burgess, dziecku udało się przeczołgać z koca na 

podłogę. Dotknąwszy rączkami  zimnego  drewna, mała  wydała  zirytowany okrzyk.  Elinor 
spojrzała na nią, próbując jednocześnie dyskretnie wytrzeć łzę spływającą po jej policzku. 

– Myślę, że niedługo zacznie raczkować – skomentowała, kończąc tym samym chwilę 

zwierzeń. 

Resztę przedpołudnia spędziły na niemal koleżeńskich pogawędkach i wspólnej zabawie 

z Kory. Kiedy nadeszła pora lunchu, Wendy nie mogła uwierzyć, że czas minął tak szybko. 
Nie mając żadnego pretekstu, by dłużej zatrzymać dziecko, oddała je jednej z pielęgniarek i 
udała się za Elinor do windy. 

Serwowany   w   dużej   jadalni   lunch   miał   charakter   dosyć   formalny,   obecni   byli   oboje 

państwo   Burgess.   Nie   było   Macka   ani   Mitchella,   a   rozmowa   toczyła   się   wokół   spraw 
obojętnych.   Wendy   zdawało   się,   że   pani   Burgess   specjalnie   unika   powrotu   do   tematu 
Marissy. 

Po lunchu Elinor udała się do swego pokoju, a Samuel do biblioteki. Wendy zaś usiadła 

przy   kominku   w   salonie,   przeglądając   magazyny   ilustrowane.   Przy   okazji   miała   świetny 
widok na drzwi wejściowe i rozkoszowała się ostrym, cudownym zapachem choinki. Nie była 
jednak   przyzwyczajona   do   bezczynnego   siedzenia.   Na   widok   Macka,   przemarzniętego   i 
objuczonego jakąś dużą paczką, zerwała się z krzesła i wykrzyknęła:

– Jak to dobrze, że już jesteś!
Zmarszczył brwi:
– Taki entuzjazm może przyprawić o przyspieszone bicie serca, Wendy. 
W jego głosie wyczuła nutę szczerego rozbawienia i też zachciało jej się śmiać. Musiała 

się wysilić, by zwrócić w jego stronę pełne powagi spojrzenie. 

– Nie podniecaj się zanadto. To nic osobistego. 
Mack uśmiechnął się i delikatnie powiódł palcem po jej policzku. 
W   pierwszej   chwili   chciała   się   odsunąć,   ale   nie   wiedzieć   czemu   nie   poruszyła   się. 

Miejsca, których dotykał, zdawały się płonąć. 

– Dzięki za sprostowanie. Naprawdę ulżyło mi. Przyszedłem tak późno, bo odbierałem 

nasze bagaże z lotniska. 

– A więc samolot jednak wystartował? Mogliśmy zaczekać i przylecieć dziś rano. 
– Pomyśl jednak, co byśmy stracili. 
Przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego dnia i nie przyszło jej do głowy nic, czego 

należałoby żałować. Musiała przyznać, że nie było tak najgorzej. 

–  W   każdym   razie   ty   straciłeś   lunch   –   powiedziała   rzeczowo.   –   A  może   dziś   znów 

background image

spodziewasz się specjalnych względów pani Cardozy?

–   Przed   wyjściem   z   biura   zamówiłem   sobie   hamburgera.   Nawet   trudno   byłoby   to 

porównać z wytwornym lunchem, który serwowano, jak zwykle na chińskiej porcelanie. A 
jednak uświadomiła sobie, że bez wahania zamieniłaby go na hamburgera z Maćkiem. 

Nie była zaskoczona tym odkryciem. W towarzystwie Macka czuła się swobodnie. Nie 

starała się wywierać na nim jak najlepszego wrażenia, mogła być sobą. Nie wiedziała tylko, 
dlaczego każde jego spojrzenie wywoływało w niej uczucie gorąca?

– Gotowa na wyprawę do sklepów?
Zerknęła na przyniesioną przez niego paczkę i odparta:
– Wygląda na to, że już tam byłeś. 
– Kupiłem tylko coś na prośbę matki. Postawił pudełko na stole i uchylił wieko. Wendy 

zaprotestowała:

– Nie chciałam być wścibska, Mack. 
Uśmiechnął się. 
– To przedgwiazdkowy prezent dla ciebie. 
Wyjął piękny ciemnozielony wełniany płaszcz z dopasowanym kolorystycznie szalem. 

Był to ulubiony kolor Wendy – mimochodem zaczęła sobie wyobrażać doskonałe zestawienie 
ciemnej zieleni z miedzianymi pasemkami w swych włosach. 

– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała. 
– Bez tego zamarzniesz. Na prośbę matki będziesz teraz chodziła po mrozie. Chciała ci to 

uprzyjemnić.   Pośpieszmy   się   lepiej,   bo   nie   zdążymy   przed   zamknięciem   sklepów.   Nie 
uwierzysz, jaki wciąż panuje w nich tłok. 

Przytrzymał jej płaszcz i, po króciutkiej zaledwie chwili wahania, wsunęła go na ramiona. 

Nie było sensu robić z siebie bohaterki, wciąż jeszcze pamiętała przenikliwe uczucie zimna, 
jakiego doświadczyła w starym płaszczyku. 

Tym razem czekał na nich inny samochód. Był to bardzo niski samochód sportowy, jeden 

z tych, jakich Wendy zawsze się bała. 

Usiadłszy za kierownicą, Mack spytał:
– Gdzie najpierw?
Wendy   zajrzała   do   listy   Elinor   i   wymieniła   nazwę   sklepu.   Z   podziwem   patrzyła   jak 

sprawnie   Mack   się   porusza   po   zatłoczonych   ulicach.   Cieszyła   się,   że   nie   musi   sama 
prowadzić. A kiedy po każdej kolejnej wizycie w sklepie przybywało na tylnym siedzeniu 
pudełek i paczuszek, jej radość z męskiej asysty była coraz większa. 

Pod koniec eskapady Wendy powiedziała:
– Rachunki za tę wyprawę przyprawią twoją matkę o ból głowy. 
– Przecież kupujemy tylko to, co znajduje się na jej liście. Była to prawda, ale nagle 

Wendy   zamyśliła   się.   Odłożyła   przetykaną   wstążkami   sukieneczkę   i   odwróciła   się 
gwałtownie. 

– O co chodzi? Chyba nie sądzisz, że matka będzie robiła wyrzuty o taki drobiazg?
Przygryzła wargi i potrząsnęła głową. 
– Oczywiście, że nie. O to właśnie chodzi. Ta hojność jest cudowna... płaszcz dla mnie i 

background image

tyle rzeczy dla Rory. Ale to nie wystarczy, Mack. 

– Wendy, proszę cię. 
– Znów robi to samo. Rzeczami materialnymi zastępuje to, czego nie potrafi dać. Marissa 

to właśnie musiała mieć na myśli. 

– Marissa była... 
– Niedojrzała, egoistyczna i zepsuta. Przyjmuję to na wiarę. I bardzo lubię twoją matkę, 

ale   pewnych   rzeczy   nie   da   się   ukryć.   Elinor   jest   zbyt   mało   sprawna,   by   móc   zająć   się 
dzieckiem. Nie może poświęcić Rory wystarczająco dużo uwagi. Po pierwsze, nie bardzo 
nawet wie, czego jej trzeba. 

– Co ty opowiadasz, po czwórce własnych?
– Może zapomniała, ale... na przykład, kiedy mała rano zakasłała, twoja matka chciała od 

razu wzywać lekarza. 

– A co to znowu? Chyba się wczoraj nie przeziębiła?
–   Oczywiście,   że   nie.   Bawiła   się   ze   mną.   To   taka   nasza   gra,   ale   twoja   matka   nie 

dostrzegła różnicy. Nie zna się na dzieciach. 

– Tak jak ty, to masz na myśli? Wendy przytaknęła z żalem. 
– Pielęgniarki   zapewnią  jej   właściwą  opiekę,   ale  czystość  i  dobre  odżywianie  nie  są 

najważniejsze.   To   nie   to   samo   co  wychowywanie   przez   osobę,   która   kocha   i   rozumie 
psychiczne,   a   nie   tylko   fizyczne   potrzeby   dziecka.   Jeśli   jesteś   uczciwy,   Mack,   sam   to 
przyznasz. Wiesz, ze twoi rodzice nie dadzą jej tego. 

– A co ty proponujesz? Odpowiedziała cicho:
– Chcę ją zabrać z powrotem do Arizony. 
– Wiesz, ze to niemożliwe. 
– Żałuję, że do ciebie wtedy zadzwoniłam. 
Kiedy się w końcu odezwał, jego głos pozbawiony był swej zwykłej głębi:
– Rozumiem, Wendy. Uwierz mi, naprawdę to rozumiem. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Wendy raz jeszcze sięgnęła po sukienkę, nie dlatego, że zamierzała ją kupić, po prostu 

chciała uniknąć wzroku Macka. Mocno zacisnęła powieki, by powstrzymać łzy. Jakie to było 
głupie, skarciła samą siebie. Jedyne, co osiągnęła, to zniszczenie cudownej, kumplowskiej 
atmosfery, w jakiej spędzili całe popołudnie. 

Mack wydawał się zniechęcony, rozczarowany i niemal sfrustrowany. Żałował pewnie, że 

nie zostawił jej w Arizonie. No bo chyba niemożliwe, by przyznawał jej rację!

Wendy wiedziała,  że nie  ma  sensu robić sobie  niepotrzebnych  nadziei.  Nawet gdyby 

ogarnęły go teraz jakieś wątpliwości, nie zmieniało to faktu, że jej pragnienia były nierealne. 
Od kiedy Burgessowie dowiedzieli się o dziecku, nie można było cofnąć czasu. Nigdy nie 
pozwolą jej zabrać małej tak daleko. Chyba że... 

– Twoja matka ma reumatyczne zwyrodnienie stawów – przypomniała nagle. 
Mack wyjął z jej rąk sukienkę i dołożył do reszty zakupów. 
– No to co?
–   A   więc   cieplejszy   klimat   z   pewnością   byłby   dla   niej   wskazany,   prawda?   Czy 

kiedykolwiek o tym pomyślała?

– Co masz na myśli? Phoenix? – Zaczął się śmiać. – Rozumiem. Wszyscy moglibyście 

żyć długo i szczęśliwie w małym bungalowie na pustyni. Och, Wendy. 

– Słyszałam głupsze pomysły. Ponownie odwiesiła sukienkę na wieszak. 
– A ja nie. Tak bardzo chciałaś wyjść dziś z naszego domu, że w pełni gotowa stałaś w 

holu i przestępowałaś z nogi na nogę. 

– Nieprawda! Siedziałam w salonie, bo twoja matka odpoczywała, a Rory odbywała swą 

popołudniową drzemkę i... 

Mack potrząsnął głową. 
– A wiec jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to takie, że nie mogłaś się 

mnie doczekać. 

Znów ogarnęło ją to dziwne uczucie duszności. Starała się nie zwracać na nie uwagi. 
– Tak, w pewnym sensie tak. Chciałam cię zapytać... 
– Wiedziałem. To entuzjastyczne powitanie było jednak adresowane do mnie. 
Serce   gwałtownie   zabiło   jej   w   piersiach.   Nagle   zauważyła,   że   w   jego   oczach   znów 

pojawiły się łobuzerskie ogniki. A więc droczył się z nią tylko. Nie zauważył jej dziwnej 
reakcji. 

– Nawet nie próbuj tak myśleć, Mack. Jeśli zaś chciałbyś, abym wyznała, że nie mogę żyć 

bez twoich rodziców, nie kłopocz się. Nie to miałam na myśli. Ale gdyby zamieszkali w tym 
samym mieście, chyba pozwoliliby mi zatrzymać Rory, prawda?

– A co takiego jest w tym Phoenut? Do czego musisz wracać?
Dobre pytanie. W całym tym zamieszaniu Wendy zapomniała, że przecież nie ma już 

pracy. Nie ma środków na utrzymanie samej siebie, a co dopiero Rory. Gdyby naprawdę 
złożyła Burgessom taką propozycję, musiałaby prosić ich o wsparcie finansowe, przynajmniej 

background image

na najbliższą przyszłość. 

W   sumie   więc   nie   był   to   najmądrzejszy   pomysł.   Nie   mogła   sobie   wyobrazić   siebie, 

nakłaniającej Burgessów, by porzucili swój dom oraz środowisko i przenieśli się na drugi 
koniec Stanów. I wszystko to z powodu maleńkiego dziecka, któremu jest dokładnie wszystko 
jedno, gdzie mieszka... 

– Masz rację. Proponując im przeprowadzkę, zrobiłabym z siebie idiotkę. 
– Dobrze, że sama zdajesz sobie z tego sprawę. – Mack wręczył jej torbę, sam sięgnął po 

kolejne dwie i spojrzawszy na zegarek, powiedział:

– To już cała lista, prawda?
– Powiedziałabym, że nawet z nawiązką – odparła Wendy cierpko. Przypomniała sobie, 

jak trudno było powstrzymać go w sklepach z zabawkami. Musiała zresztą przyznać, że sama 
nie mogła się oprzeć pokusom – podniecenie towarzyszące przedświątecznym zakupom było 
zaraźliwe. 

– Czy nie masz nic przeciwko temu, że zatrzymamy się na chwilę w moim mieszkaniu i 

wezmę prezenty dla reszty rodziny?

Wendy zdziwiła się. 
– Oczywiście, że nie. Ale sądziłam, że mieszkasz z rodzicami. 
– Od kiedy poszedłem do college’u, już nie. Widzisz, dokładnie rozumiem, co to znaczy 

chcieć za wszelką cenę opuścić ten dom. 

– To bzdura! Twoi rodzice są... 
Mack zatrzymał się na środku sklepu i nie zwracając najmniejszej uwagi na mijających 

ich ludzi, spojrzał jej prosto w oczy. 

– Tak, słucham, Wendy?
Zmarszczyła nos i postanowiła odpowiedzieć szczerze:
– Trudno byłoby z nimi zamieszkać. 
– Brawo. 
Zaoferował jej ramię i Wendy odruchowo wsunęła rękę pod jego łokieć. 
– Ale teraz, kiedy w każdej chwili mogę wycofać się do swojego mieszkania, spędzam z 

nimi wakacje i święta w całkiem przyjemnej atmosferze. Właściwie widujemy się częściej niż 
w czasach, gdy mieszkałem z nimi i rozpaczliwie kombinowałem, jak się stamtąd wyrwać. 

Mieszkanie znajdowało się w jednym z wieżowców położonych nad jeziorem Michigan. 

W szybko zapadającym zmroku, metalowo szklana konstrukcja budynku malowniczo odbijała 
światła uliczne. Gdy zatrzymali się przed wejściem, Wendy zaproponowała, że zaczeka w 
wozie. 

– Chcesz zmarznąć? Nie wygłupiaj się. Wstąp na drinka. 
Winda   zawiozła   ich   na   górę   w   zawrotnym   tempie   i   zatrzymała   się   w   obszernym   i 

wytwornym   holu.   Mack   otworzył   drzwi   i   zebrał   nagromadzoną   przez   kilka   dni   pocztę. 
Zaprosił Wendy do małego, lecz schludnego saloniku z widokiem na jezioro. 

– Trochę sherry? A może lampkę wina? – Wzdrygnęła się lekko. Mack uśmiechnął się. – 

Rozumiem. Cappuccino. 

– Jeśli to nie zajmie zbyt wiele czasu. 

background image

– To sekunda. 
Weszła za nim do małej kuchenki i patrzyła, jak sypie kawę do dwóch filiżanek i zalewa 

ją gorącą wodą ze specjalnego kraniku na końcu zlewu. 

– Matka wspomniała coś o wyprawie na Pasterkę. Wręczył  jej filiżankę  i zerknął na 

zegarek. 

– Powinniśmy się pospieszyć, bo pójdą bez nas. To tradycja rodzinna. Pasterka, a potem 

późna kolacja. 

Dostrzegłszy pulsujące światełko automatycznej sekretarki, spytał:
– Czy mógłbym jeszcze posłuchać zostawionych dla mnie informacji?
– Oczywiście. Zaczekam w salonie. 
– Nie trzeba. Nie spodziewam się niczego, co mogłoby wprawić cię w zakłopotanie. 
Wendy rzuciła mu ironiczne spojrzenie i zamknęła za sobą  drzwi. Stanęła przy oknie 

wychodzącym  na jezioro. W falującej tafli wody odbijały się kolorowe światełka choinek 
otaczających jego brzegi. 

Mimowolnie dosłyszała nagrany na sekretarkę uwodzicielski kobiecy głos. 
–   Cześć,   kochanie.   Wesołych   Świąt!   Zobaczymy   się,   prawda?   Mam   dla   ciebie 

najwspanialszy prezent Mack roześmiał się. 

Trudno wyobrazić sobie bardziej przesłodzony ton, pomyślała  Wendy.  No cóż, to, w 

jakich kobietach gustował Mack, absolutnie nie powinno jej obchodzić. 

Zanim wysłuchał wszystkich wiadomości, Wendy prawie skończyła swoje cappuccino. 

Chcąc nie chcąc, zastanawiała się, na które telefony zamierza odpowiedzieć. Mogłaby się 
założyć, że na pierwszym miejscu znajdzie się przesłodzona panienka. 

– Przepraszam – powiedział. – Trwało to dłużej, niż przypuszczałem. 
Gdy wkładał pięknie opakowane prezenty do torby, Wendy umyła i wytarła filiżanki. 

Nim skończył, zapinała płaszcz. Postanowiła go o coś spytać. 

– Mack, czy nie sądzisz, że twój brat John i jego żona mogliby wziąć Rory?
Zastanowił się przez chwilę. 
– Dlaczego o to pytasz?
– Dziś rano twoja matka wspomniała, że Tessa nie może się doczekać, by poznać małą. 

Sama nie wiem, ale brzmiało to jakby... 

Mack podniósł szal i owinął go dokładnie wokół szyi Wendy. 
– Wszystko jest możliwe. Nie umiem przewidzieć, jakie są plany Johna i Tessy. Być 

może,   jeśli   Tessa   zapragnie   nagle   dziecka,   takie   trochę   odchowane   może   wydać   się   jej 
atrakcyjne. 

Nie wyglądał na zaskoczonego. Widocznie myślał już o takim wariancie i uważał go za 

całkiem prawdopodobny. 

Przygryzła   wargę.   Z   opisu   Macka   nie   wynikało,   by   John   i   Tessa   mogli   okazać   się 

ciepłymi i kochającymi rodzicami, na jakich zasłużyła sobie Rory. Nie w porządku byłoby 
jednak wyciągać wnioski na temat ludzi, których się jeszcze nie poznało. Może zresztą nie 
mieli wcale zamiaru jej wychowywać. 

Tak czy inaczej, decyzja co do przyszłości Rory nie będzie przecież należała do niej. Ani 

background image

do Macka. Jednak ufała, że on nie pozwoli przekazać dziecka w nieodpowiednie ręce. 

Dopiero kiedy dojeżdżali do domu, przypomniała sobie niepewność co do długości swej 

wizyty w Chicago. 

– Mack, jeśli chodzi o mój bilet powrotny... Zmarszczył się. 
– No, o co znowu chodzi?
Zezłościło ją to. Czyżby nie rozumiał, skąd to pytanie?
– Chciałabym wiedzieć, na jak długo zostałam zaproszona, zanim ktoś zada to pytanie 

mnie. Nie chciałabym dowiedzieć się jako ostatnia, że na mnie już czas!

Samochód   zatrzymał   się   na   podjeździe.   Mack   obszedł   go   dookoła   i   otworzył   jej 

drzwiczki. 

– Mack? – pytała dalej. – Potrzebuję jedynie daty biletu. Szczegóły możemy omówić 

później. 

Pomagając jej wysiąść, rzucił od niechcenia:
– Nie kupiłem biletu powrotnego. 
– Słucham? – wyrwało się jej odruchowo, choć przecież doskonale zrozumiała słowa 

Macka. – Mack... 

Jeden ze służących zbiegł po schodach i zaczął pomagać we wnoszeniu paczek. 
Wendy bezradnie opuściła ręce i weszła do domu. Nie było sensu dyskutować na mrozie. 

Ale jak tylko dopadnie go sam na sam!

Dlaczego nie kupił jej tego biletu? Czy uważał, że sama powinna zapłacić za powrót? To 

nie miało sensu; doskonale wiedział, że nie stać jej na to. I na pewno nie chciał zatrzymywać 
jej w Chicago do czasu aż sama zarobi sobie na podróż. 

W holu paliły się chyba wszystkie światła, słychać było kolędy, a w powietrzu unosił się 

zapach świerku i wanilii. Z drzwi salonu wyłoniła się młoda, ubrana na niebiesko kobieta. 
Jasne włosy upięte miała w nieco staromodny kok, pasujący stylem do romantycznej sukni. W 
ręku trzymała kieliszek z szampanem. 

– To ty jesteś Wendy, prawda? – spytała. – Wejdź, kochanie, musisz być kompletnie 

przemarznięta. Ja mam na imię Tessa. 

Kobieta nie przypominała wyrafinowanej, kapryśnej osoby, jak określał ją Mack. Miała 

ciepły i przyjemny głos zaradnej domatorki. 

Taka kobieta z pewnością natychmiast zakocha się w Rory. Problem polegał na tym, że 

Wendy jakoś nie chciała jej polubić. I nie chciała, by okazała się idealną matką dla małej. 

Czyżby była aż tak egoistyczna?
Służący wziął od niej płaszcz, a Tessa zaprosiła ją do salonu, gdzie byli już wszyscy. 
– Powinnam się przebrać – zaoponowała Wendy. 
– Bzdura, kochanie. – To Elinor włączyła się do rozmowy, siedząc na swym wózku koło 

kominka. – Wyglądasz dokładnie tak jak trzeba. 

Pochyliła się i skinęła palcem w stronę Wendy. 
– Oczywiście znasz już Mitcha. A oto nasz syn, John. Wendy zbliżyła się do mężczyzny, 

którego przynależność do rodziny Burgessów nie mogła budzić najmniejszych wątpliwości. 
Był jednak niższy od Macka i miał lekką nadwagę. Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego 

background image

rękę.   Miał   mocny   uścisk   i   przyjemny   uśmiech.   Na   pierwszy   rzut   oka   nie   było   w   nim, 
podobnie jak w Tessie, nic, czego nie można by polubić. A jednak Wendy poczuła, że coś 
staje jej w gardle. 

Do salonu wszedł Mack. Ucałował matkę i dopiero wtedy przywitał się z bratem. Wendy 

nie usłyszała krótkiej wymiany zdań pomiędzy nimi. W tym bowiem momencie otworzyły się 
drzwi i weszła pielęgniarka z Rory na ręku. 

– Oto i osoba, na którą czekaliśmy – powiedziała Elinor z zadowoleniem. – Grzeczna 

dziewczynka, która nie zamierzała skracać swej drzemki, tak?

Tym   razem   ubrali   ją   w   różowy   komplecik,   w   którym   wyglądała   niezwykle   dorośle. 

Trudno   było   uwierzyć,   że   w   tak   krótkim   czasie   dziecko   może   się   tak   bardzo   zmienić. 
Pomogło to tylko Wendy zdać sobie sprawę, iż w przyszłości czekają ją jeszcze większe 
niespodzianki. Kiedy znowu ujrzy Rory, jeśli w ogóle będzie jej to dane... 

Musi spytać o to Macka. Pewnie nikt nie będzie się sprzeciwiał, by od czasu do czasu 

spotkała się z małą, ale lepiej się upewnić. A może będzie potrzebowała zgody Johna i Tessy?

Pielęgniarka   zatrzymała   się   przed   choinką,   od   której   Rory   najwyraźniej   nie   mogła 

oderwać oczu. 

Wendy   zerknęła   na   Tessę.   Wpatrywała   się   w   dziecko   z   uwagą,   ale   nie   wykonała 

najmniejszego ruchu, by się do niego zbliżyć. 

Ciszę przerwała Elinor. 
– Wendy, czy mogłabyś wziąć dziecko?
W mgnieniu oka Wendy znalazła się przy małej, rzucając Elinor pełne niedowierzania 

spojrzenie. Rory wybuchnęła radosnym śmiechem, po czym właściwie wyrwała się z ramion 
pielęgniarki i przytuliła do Wendy. Elinor szeptała coś do Macka, ale gaworzenie dziecka 
zagłuszyło jej głos. Usłyszała jedynie jego odpowiedź:

– Wiem, mamo. Pracuję nad tym. 
Wendy poczuła, jak robi jej się zimno. Roześmiawszy się, Tessa powiedziała:
– Jaka ona cudowna!
Wendy zaczerpnęła powietrza i możliwie najspokojniejszym głosem spytała:
– Czy chciałabyś ją potrzymać? Tessa zaprzeczyła ruchem głowy. 
–   Nie   teraz,   kiedy   jest   taka   szczęśliwa   w   twoich   objęciach.   Nie   śmiałabym   w   tym 

przeszkodzić. 

Usiadła na krześle i przyglądała się Rory w zamyśleniu. 
–   Wiesz,   kilku   moich   klientów   pytało,   czy   projektuję   także   dla   dzieci.   Zawsze 

odmawiałam,   bo   nie   czułam   inspiracji.   Ale   muszę   przyznać,   że   teraz   ten   pomysł   mi   się 
spodobał. 

– Ubrania?
– Elinor nie mówiła ci, czym się zajmuję? Bluzka, którą ma dziś na sobie to moje dzieło. 

Ta sukienka także pochodzi z mojej kolekcji. Prawie zawsze noszę własne projekty. To dobra 
reklama. 

Głos   Tessy   był   bardzo   rzeczowy.   Przyglądała   się   Rory,   jakby   dokonywała   w   myśli 

wstępnych pomiarów. 

background image

– Wendy, jak długo tu będziesz? – spytała zaciekawiona. Nie wiedzieć jednak czemu, 

zadając to pytanie, zwróciła się w stronę Macka. 

Wendy  nie   śmiała  na  niego   spojrzeć.   Odczekała   chwilę,   mając  nadzieję,   że  odpowie 

Tessie. Jednak nie odezwał się słowem. Mogła liczyć jedynie na siebie. 

– Tylko parę dni. W Phoenix czekają na mnie sprawy do załatwienia. 
Musiała jednak przyznać, że nie określając daty powrotu, Mack okazał hojność, jakiej nie 

oczekiwała.  Być  może  większą, niż skłonni byli  okazać Samuel  i Elinor  Burgessowie.  Z 
drugiej strony, hojność bywa nieraz narzędziem szantażu. Może tu zostać pod warunkiem, że 
nie będzie sprawiała kłopotu i mąciła. Wystarczy jednak najmniejsze nieporozumienie, a w 
ciągu kilku godzin znajdzie się w samolocie. 

To głupota, skarciła samą siebie. Przecież mógłby to zrobić od razu. Dlaczego więc nie 

kupił jej biletu?

Rory wychyliła się z jej ramion i sięgnęła po długopis wystający z kieszeni Macka. 
–   Oho,   zachciewa   ci   się   drogich   zabawek,   brzdącu   –   zażartował,   a   kiedy   mała 

uśmiechnęła się do niego, wziął ją od Wendy i oparł wygodnie na swej piersi. 

– Czyż to nie jest wspaniały widok?! – mruknęła Tessa. Podskoczyła i chwyciła Wendy 

za rękę. – Chodź na górę. Chcę ci pokazać jedną sukienkę. To próbka, nie mogę na razie 
zdecydować się, czy uruchomić produkcję, ale myślę... 

Przypomniały   się   jej   słowa   Macka   o   tym,   że   Tessa   jest   osobą   nieprzewidywalną. 

Najwyraźniej w centrum jej uwagi znajdowały się stroje – i oczywiście miała do tego prawo, 
ale żeby nie chcieć potrzymać dziecka nawet przez chwilę?

Zaczęła mieć do siebie pretensje za brak zdecydowania. Jeszcze parę minut temu miała 

nadzieję,  że Tessa  nie zechce  Rory,  a  teraz,  kiedy kobieta  nie wykazała  zainteresowania 
dzieckiem, czuła się osobiście dotknięta. 

Kiedy parę minut  później  zeszła ponownie na dół, miała  na sobie kreację z kolekcji 

Tessy.   Była   to   piękna,   lejąca   się   suknia   w   kolorze   szmaragdu,   którą   Tessa   postanowiła 
ofiarować Wendy w prezencie. Rodzina zebrała się już w holu, a samochody czekały na 
podjeździe.   Mack   wkładał   Rory   różowy   kombinezon,   który   kupili   tego   popołudnia. 
Ujrzawszy to, Tessa roześmiała się. 

– Chyba nie zamierzasz brać jej do kościoła, Mack. 
– Czemu nie? To tradycja rodzinna, a ona jest członkiem naszej rodziny. Poza tym dzieci 

są także zaproszone na mszę. 

– Ale chyba nie niemowlęta. Dlaczego nie zwrócisz się do pielęgniarek, by się nią zajęły? 

Po to są. 

Mack spojrzał na Wendy spod lekko zmarszczonych brwi. 
– Sądzę, że odpowiedź na postawione dziś przez ciebie pytanie brzmi: nie – mruknął pod 

nosem. 

Wendy wzruszyła tylko ramionami. Sama nie wiedziała już, co ma myśleć. 
Kościół   był   ogromny,   ale   msza   miała   bardzo   ciepły   i   intymny   charakter.   Rory 

zniecierpliwiła się dopiero w czasie ostatniej godziny i jak zwykle postanowiła nie ukrywać 
swej irytacji. Mack i Wendy przekazywali ją sobie nawzajem, ale bez większego rezultatu. Po 

background image

paru takich próbach Mack szepnął do Wendy:

– Opatulmy ją ciepło i wróćmy do domu na piechotę. Długi spacer był teraz ostatnią 

rzeczą, na którą Wendy miała ochotę, ale mogła to być jedyna okazja, by być z Maćkiem sam 
na sam. 

Kiedy byli w kościele, znów zaczęło padać i wielkie płatki śniegu snuły się leniwie w 

bezwietrznym powietrzu. 

– Prawdziwy gwiazdkowy śnieg – powiedział Mack, układając Rory na jednym ramieniu, 

a drugie proponując Wendy. Mała oparła główkę na jego piersi i leżała spokojnie. 

Wendy   kilka   razy   przymierzała   się   do   rozpoczęcia   rozmowy,   ale   za   każdym   razem 

kończyło się na przełykaniu śliny. Pierwszy odezwał się Mack:

– Chcesz wiedzieć, czemu nie kupiłem ci biletu powrotnego. 
–   Nie.   To   znaczy   tak,   ale   chcę   przede   wszystkim   wiedzieć,   co   stanie   się   z   Rory? 

Słyszałam, jak mówiłeś matce, że pracujesz nad tym, to znaczy nad jej przyszłością. Tak 
przypuszczam. Ale jeśli Tessa nie będzie zainteresowana... 

– Nie zrozum mnie źle, bardzo lubię Tessę, ale nie jest to urodzona mamusia. 
Spojrzała na niego z wyrazem bólu w oczach. Spory płatek śniegu zatrzymał się na jego 

rzęsach i zapragnęła nagle go strząsnąć. Zacisnęła dłonie i przygryzła wargi. Nie miała prawa 
kwestionować   jego   pomysłów.   W   przeciwnym   razie   może   znaleźć   się   w   najbliższym 
samolocie do Phoenix. 

Jednak postanowiła zaryzykować. Chodziło o przyszłość Rory. 
– Nie widzisz tego, Mack? Jeśli Tessa i John nie wezmą jej, wrócimy do punktu wyjścia. 

Co będzie z Rory?

Zapadło długie milczenie i Wendy straciła już nadzieję, że Mack odpowie na jej pytanie. 

W końcu jednak odezwał się zduszonym głosem:

– Ja ją wezmę. Adoptuję ją i wychowam jak własną. 
W pierwszej chwili poczuła ogromne zaskoczenie i szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. 

Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że słowa Macka nie są pozbawione sensu. Był zbyt 
przywiązany do małej, by nie rozważyć takiej możliwości. Nie mógł tak po prostu się od niej 
odwrócić,   obojętność   wobec   znajdującego   się   w   potrzebie   dziecka   byłaby   wbrew   jego 
naturze. Jednak to też nie było najlepsze rozwiązanie. 

– To wzruszające – powiedziała Wendy. – Czy przemyślałeś sobie, co to znaczy być 

samotnym ojcem? Wierz mi, wiem, co mówię. Co zrobisz, gdy będziesz musiał wyjechać? 
Zapakujesz małą do walizki i weźmiesz ze sobą? A może po prostu wynajmiesz opiekunkę?

– Nie muszę tak wiele podróżować. A poza tym wcale nie zamierzam być samotnym 

ojcem. 

No oczywiście. Teraz wszystko się zgadzało. Gdyby się ożenił, Rory znalazłaby się w 

najlepszej sytuacji, miałaby zapewniony dobrobyt, harmonię uczuciową i dwoje kochających, 
troskliwych rodziców. Mack znalazł idealne, wręcz jedyne rozwiązanie i Wendy czuła, że 
powinna przyjąć je z uczuciem prawdziwej ulgi. 

Tymczasem  po usłyszeniu  jego słów poczuła  silny niepokój. Kto będzie  tym  drugim 

rodzicem?   Może   ta   przesłodzona  kobieta,   która   zostawiła   wiadomość   na   automatycznej 

background image

sekretarce   Macka?   Czy   będzie   w   stanie   zaakceptować   Rory   jak   swoje   własne   dziecko? 
Choćby nie wiadomo jak zależało jej na Maćku, będzie dla niej szokiem, że poślubia nie tylko 
jego, ale od razu całą rodzinę. A jeśli nie uda się jej pokochać małej?

Wendy postanowiła nie martwić się na zapas. Równie dobrze może to być bardzo miła 

kobieta. To, że nie spodobał się jej głos, nie ma tu nic do rzeczy. Nadal zszokowana, zdobyła 
się na odpowiedź:

– Rory zasługuje na to, by stać się częścią prawdziwej rodziny. 
Rozstanie z dzieckiem, które tak szczerze pokochała, złamie jej serce, czuła to już teraz. 

A przecież to właśnie robiła. W tej sytuacji nawet nie poprosi o możliwość widywania małej. 
Gdyby zostawała u Burgessów, w życiu Rory byłoby miejsce dla kogoś w rodzaju matki 
zastępczej. Skoro jednak będzie miała pełną rodzinę, nie należało wprowadzać w jej życie 
niepotrzebnego zamieszania. 

Mack przełożył Rory na drugie ramię, by otworzyć bramę. Mruknęła przez sen, po czym 

spokojnie przytuliła się do niego. 

Było jej z nim bardzo dobrze. I to właściwie od początku. Jakby instynktownie czuła, że 

jest to mężczyzna, który nie pozwoli jej skrzywdzić. Niedługo pewnie zapomni Wendy, tę 
zabawną panią, która od czasu do czasu śmiesznie kasłała. 

– Sama powinnam była  o tym  pomyśleć  – powiedziała Wendy słabym głosem. – To 

znaczy o twoim... małżeństwie. 

Dlaczego z takim trudem przychodzi jej wypowiedzenie tego słowa? Czemu jest to tak 

bardzo bolesne? Pewnie dlatego, że oznacza początek rozstania z małą. 

– Okoliczności są rzeczywiście niezwykłe – powiedział z goryczą. – Nie sądzę, abyś w 

normalnej sytuacji choćby przez chwilę rozważała możliwość poślubienia mnie. Ale skoro 
jest tak, jak jest, cieszę się, że wszystko zostało ustalone. 

Chodnik, po którym szli, wydał się nagle Wendy ruchomym piaskiem, usuwającym się 

spod jej nóg. 

Nie   dostrzegła   zbliżającej   się   do   nich   długiej   czarnej   limuzyny.   Nawet   nie   usłyszała 

szmeru jadącego obok wozu. Z odrętwienia wyrwał ją dopiero głos Elinor, która zawołała 
przez otwartą szybę – Niechcący was podsłuchałam. A więc ustalone, tak? Wendy otworzyła 
usta, ale nie mogła wydobyć z siebie słowa. Mack milczał. 

Elinor  popatrzyła  na  nich  oboje i  wydawała   się  wyraźnie   zadowolona  wyrazem,  jaki 

dostrzegła w ich twarzach. Nie bacząc na ból w swych chorych rękach, wyciągnęła ramiona w 
stronę Wendy i wykrzyknęła:

– Och, moja droga! Jak cudownie będzie mieć taką córkę jak ty!

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Wendy nie pamiętała, w jaki sposób udało się jej pokonać schody wiodące do wejścia. 

Miała tak silny zawrót głowy, że właściwie nie wiedziała, dokąd ma iść. Całe szczęście, że 
nie niosła Rory, bo pewnie by ją upuściła. Zapomniała również kompletnie o jednej z zasad 
nowo poznanej etykiety, że o istotnych sprawach nie mówi się w obecności służby. Mimo że 
kamerdyner przytrzymywał im drzwi, zwróciła się do Macka i spytała zdziwiona:

– Ja? Powiedziałeś, że chcesz się ze mną ożenić?
– Nie wiem, czemu jesteś taka zaskoczona. Sama powiedziałaś, że małżeństwo to idealne 

wyjście. 

– Bo nie wiedziałam jeszcze, że masz na myśli mnie!
– To jedyne rozsądne rozwiązanie. Moja matka najchętniej nie rozstawałaby się z Rory, 

ale   nawet   ona   przyznaje,   że   zajmujesz   specjalne   miejsce   w   sercu   małej.   Cały   poprzedni 
tydzień szukałaś sposobów, by dalej istnieć w jej życiu. Więc... 

– To dlatego nie kupiłeś mi biletu?
–   Niezupełnie.   Uważałem,   że   nie   należy   podejmować   żadnych   decyzji,   dopóki   nie 

przekonamy się, jak Rory zareaguje na wszystkie te zmiany. Musisz jednak przyznać, że moja 
propozycja   jest   lepsza   niż   twoja,   łatwiej   jest   przeprowadzić   ciebie   do   Chicago   niż   całe 
gospodarstwo Burgessów do Phoenix. 

Wendy nie mogła zaprzeczyć, ale poczuła nagle niesmaki że cała ta propozycja jest tak 

wyłącznie pragmatyczna i rzeczowa. 

– Nie jestem służącą – powiedziała w końcu. – Nie możesz mnie wynająć, by zapełnić 

lukę w swoim personelu!

Mack odparł spokojnym tonem:
– Nikt nie proponuje ci posady służącej, Wendy!
Poczuła   wstyd.   W   końcu   Elinor   powitała   tę   nowinę   w   sposób,   którego   mogłaby 

pozazdrościć niejedna prawdziwa narzeczona. 

Westchnęła. Poczuła się straszliwie zagubiona i nie wiedziała, co odpowiedzieć. Był to 

najbardziej zwariowany pomysł, jaki kiedykolwiek słyszała. Całe szczęście, że reszta rodziny 
jeszcze o niczym nie wie, w pierwszym samochodzie jechali jedynie Elinor i Samuel. Drugi 
już się jednak zbliżał i Wendy uznała, że im szybciej przerwie cały ten absurd, tym lepiej. 

– Będziesz musiał powiedzieć rodzicom, że jeszcze się zastanawiam. I poproś Elinor, by 

na razie nic nikomu nie mówiła. 

– Wiesz przecież, że nie chciałem, by nas podsłuchała. Wendy przytaknęła. 
– Wiem. Jeszcze by tego brakowało. Zauważyła, że Rory zaczęła się niepokoić. 
– Jest jej za gorąco i zrobiło się późno. Zaniosę ją do pokoju. 
– Ucieczka? – Głos Macka był delikatny. 
– Być może. Ale nie zapominaj, że ty miałeś czas, by to wszystko przemyśleć. Ja nie. 
– A o czym tu myśleć? To tylko partnerstwo dla dobra Rory. Nic poza tym. 
Przeszła już połowę schodów, gdy Mack zawołał za nią:

background image

– Fajny z ciebie kumpel. 
Spojrzała w dół i przez dłuższą chwilę mierzyła go wzrokiem. Gdy wchodziła na piętro, 

czuła, jak drżą jej kolana. Wiedziała, że Mack stoi na dole i obserwuje ją. 

Miała świadomość, że udawanie romantycznej fascynacji byłoby niezręczne, a poetyckie 

słowa brzmiałyby fałszywie. Czy jednak zupełną głupotą byłoby nieśmiałe życzenie, by Mack 
widział w niej coś więcej niż tylko fajnego kumpla?

Nie bądź idiotką, pomyślała. Przynajmniej ten komplement był szczery. 
Przytulny i ciepły pokój dziecięcy wydał się jej oazą bezpieczeństwa. Wendy zmieniła 

małej pieluszkę i kołysząc ją do snu, rozmyślała. 

Gdyby przystała na propozycję Macka, mogłaby spędzić z Rory resztę swego życia. Nie 

pozbawiając małej niczego, co jej się należy, mogłaby być jej matką, a tak bardzo przecież 
tego   pragnęła.   Rory   miałaby   dziadków,   nazwisko,   dziedzictwo   i   dwoje   kochających   ją 
rodziców. Mack miał rację, to było najlepsze rozwiązanie. 

A z drugiej strony...  zobowiązać się na całe życie  wobec mężczyzny,  którego ledwo 

znała... 

Nazwał to partnerstwem. A więc nie prawdziwe małżeństwo tylko zwykła formalność. 

Nie była pewna, czy będzie w stanie zaakceptować to z taką łatwością jak Mack. 

Nie chodziło o to, że była w kimś zakochana. W czasach, kiedy nie miała Rory i była 

wolna, nigdy nie spotkała mężczyzny,  bez którego nie mogłaby żyć. I gdyby taki istniał, 
pewnie do tej pory by się już pojawił. W końcu miała dwadzieścia osiem lat. 

Poślubienie Macka nie oznaczałoby zatem poświęcenia jakiejś istotnej wartości. Wręcz 

przeciwnie.   Będzie   miała   wszystkie   swobody   i   przyjemności,   do   jakich   przywykła,   a   w 
dodatku będzie zupełnie wolna od trosk finansowych i kłopotów samotnej matki. 

A jednak... 
Usłyszawszy dzwonek gongu wzywającego na kolację, z ociąganiem położyła Rory do 

kołyski. 

W holu minęła się z pielęgniarką. Przez całą drogę zastanawiała się, czy Mack zdążył 

porozmawiać z matką i ostrzec ją przed pochopnym zawiadamianiem rodziny. 

Wchodząc   do   salonu,   czuła   się   jak   pod   ostrzałem.   Czekali   już   tylko   na   nią.   Jednak 

zamiast wścibskich spojrzeń, dostrzegała na ich twarzach wyraz sympatii. 

Przez większą część wieczoru Mack trzymał się jakby z daleka. Nie sądziła, by specjalnie 

jej unikał. Po prostu posadzono ich z dala od siebie. A jednak, nawet na niego nie patrząc, 
przez cały czas czuła jego obecność. 

Miała świadomość, że w rozmowach uczestniczy mało przytomnie, a jej odpowiedzi na 

pytania siedzącej obok Tessy nie zawsze mają sens. Przy pierwszej sposobności przeprosiła 
zebranych i udała się do swego pokoju. 

Około północy, po dokładnym przemyśleniu sprawy, doszła do wniosku, że dla dobra 

Rory powinna przyjąć propozycję Macka. Podjąwszy taką decyzję, zapadła w tak twardy i 
głęboki sen, jakiego nie pamiętała od miesięcy. 

Nie spała jednak długo. Kiedy się obudziła, było jeszcze ciemno. Ogarnęły ją poważne 

wątpliwości.   Z   punktu   widzenia   logiki   wszystko   się   zgadzało,   ale   przecież   mieli   tu   do 

background image

czynienia z ludzkim życiem, a w takich wypadkach logika nie zawsze wystarcza. Jeśli chodzi 
o nią, potrafiła zrezygnować ze swego dawnego marzenia o prawdziwej romantycznej miłości 
zakończonej   ślubem   i   szczęśliwym   życiem   aż   po   grób.   Nie   istniał   zresztą   obiekt   takiej 
miłości, więc nie było czego żałować. Ale Mack? W jego życiu z pewnością nie brakowało 
kobiet i, jak się wydawało, żadna z nich nie zajmowała jakiegoś szczególnego miejsca. Ale 
jeśli było inaczej? Jeśli jedna z tych kobiet znaczyła dla niego więcej, może nawet więcej, niż 
sam dotąd przypuszczał?

W gruncie rzeczy wiedziała o nim bardzo mało, a tam, gdzie w grę wchodzą decyzje na 

całe życie, nie można kierować się domysłami i intuicją. 

Rankiem, w Boże Narodzenie, Wendy wślizgnęła się do pokoju dziecięcego i pochyliła 

nad śpiącą Roty. 

Nie mogła przyjąć propozycji Macka. Ale jeśli ją odrzuci, co ma uczynić? Nie ma innego 

wyjścia. Wróci do Phoenbc, znajdzie pracę i od czasu do czasu będzie odwiedzała Rory, jeśli 
pozwoli na to Mack i jej własne ograniczone fundusze. Ale co to da? Parodniowe wizyty 
wprowadzą w życie dziecka jedynie zamęt Nie zdziwiłaby się wcale, gdyby Mack się temu 
sprzeciwił,  zwłaszcza  jeśli się ożeni. Tak więc powrót do Phoenbc oznacza  rezygnację z 
jakiejkolwiek więzi z Rory. 

Mogłaby, odrzuciwszy ofertę Macka, pozostać w Chicago. W Arizonie istotnie nic na nią 

nie czekało, a tu być może miałaby większe szanse na zdobycie pracy. Nawet gdyby Mack się 
ożenił, mogłaby widywać małą regularnie, być może raz w tygodniu. 

Czy to by jednak wystarczyło? Rory potrzebowała silnego punktu oparcia, kogoś, kto 

byłby przy niej zawsze. 

Zawsze. 
Mała przeciągnęła się i otworzyła oczy. Ujrzawszy Wendy, wydała cichy okrzyk radości. 
– Wesołych Świąt, kochanie – szepnęła Wendy. – Mama jest przy tobie. 

Świąteczny   poranek   w   domu   Burgessów   przebiegał   w   zadziwiająco   swobodnej 

atmosferze. Mitch, ubrany w niemożliwie jaskrawą zieloną piżamę, leżał na dywaniku przed 
choinką. Tessa pojawiła się w jedwabnej podomce i nawet Elinor wystąpiła w stroju bardzo 
nieformalnym. 

Wendy rozłożyła kocyk Rory w pobliżu choinki i podała dziecku butelkę. 
W   parę   minut   później   pojawił   się   Mack,   ubrany  w   dżinsy   i   sweter   narciarski,   który 

podkreślał   szerokość   jego   ramion.   Świadomość,   że   już   wkrótce   będzie   musiała   dać   mu 
odpowiedź, sprawiła, że poczuła przyspieszone bicie serca. 

Wyglądał na wypoczętego i rozluźnionego. Nie miał powodu, by czuć się inaczej. Podjął 

już decyzję i prawdopodobnie nic nie zakłócało jego snu. Wendy spojrzała na trzymany przez 
niego kubek kawy z nie skrywaną zazdrością. 

– Jest czarna. 
Gdy się skrzywiła, zaproponował, że zastąpi ją przy karmieniu Rory, a ona w tym czasie 

przyniesie sobie kawę z mlekiem. Kiedy brał od niej butelkę, niespodziewanie intymnym 
gestem   zamknął   jej   dłoń   w   swojej.   Całe   ciało   Wendy   przeszył   prąd   i   jedynie   siłą   woli 

background image

powstrzymała się, by nie wyszarpnąć ręki. Wysuwając ją powoli, zerknęła na niego. Z ulgą 
zauważyła, że wpatrzony w Rory, nie zwraca na nią uwagi. To dobrze, że nie zauważył jej 
reakcji. 

Wstała, nieświadoma spojrzenia, jakim ją odprowadził. Zerknęła na Elinor, która siedząc 

sztywno na swym wózku, bacznie obserwowała całą ich trójkę. 

– Jest coś szczególnego w obecności dzieci podczas świąt – powiedziała starsza pani. 
Nagle na jej twarzy pojawił się cień smutku. Pomyślała pewnie o osobie, której zabrakło. 

Zwróciwszy się do Samuela, wyciągnęła do niego rękę. Ujął ją delikatnie i powiedział:

–   Jesteśmy   winni   Wendy   ogromną   wdzięczność   za   obdarowanie   nas   najcenniejszym 

prezentem gwiazdkowym. 

Elinor   przytaknęła,   odzyskując   swą   żelazną   samokontrolę.   Wendy   zdążyła   jednak 

dostrzec migoczące w jej oczach łzy. Umiała także odczytać dręczące starszą panią pytanie. 
Miała  ochotę  natychmiast  na nie  odpowiedzieć,  ale  postanowiła  najpierw  porozmawiać  z 
Maćkiem. 

W najbliższym czasie wydawało się to jednak niemożliwe. Przystąpiono bowiem właśnie 

do   otwierania   prezentów.   Większość   była   dla   Rory,   której   kocyk   w   okamgnieniu   usłany 
został ubrankami i zabawkami. 

Zaskakująco dużo prezentów otrzymała Wendy. Mitch dał jej ogromny przewodnik po 

Chicago i jego okolicach. Od Elinor i Samuela  dostała naszyjnik z opalem oprawnym  w 
delikatne złoto. Była to z pewnością najdroższa ozdoba, jaką kiedykolwiek posiadała, choć 
ofiarodawcy uważali ją pewnie za skromny niekrępujący prezent. 

Ostatnia paczka była od Macka. Specjalnie zostawiła ją na koniec i z ulgą ujrzała brązową 

skórzaną torebkę. Uznała to za wspaniały prezent. Gustowny, przemyślany i, podobnie jak 
naszyjnik, niezbyt osobisty ani wyrafinowany. 

Kiedy   podniosła   wzrok,   by   podziękować   Maćkowi,   wydało   się   jej,   że   przez   ułamek 

sekundy ujrzała wyraz rozczarowania w oczach Tessy. 

–  Lepiej  sprawdź  wszystkie  kieszonki  –  roześmiała   się  Tessa.  –  Kto  wie,  czy  Mack 

czegoś do nich nie schował. 

W   tym   czasie   Rory   zajęła   się   pluszowym   misiem   od   Johna   i   Tessy.   Nieopatrznie 

nacisnęła go i miś zaczaj mówić. Przestraszona, rozpłakała się. 

Przynajmniej odwróci to uwagę Tessy od torebki. 
Śniadanie   było   podane   w   formie   zimnego   bufetu.   Każdy   brał   sobie   w   dowolnym 

momencie   to,   na   co   właśnie   miał   ochotę.   Towarzystwo   przemieszczało   się   swobodnie   z 
talerzami i prezentami w dłoniach. Wendy rozgniotła dla Rory banana, którego mała zjadła z 
apetytem, ale tak się przy tym wybrudziła, że trzeba ją było umyć i przebrać. 

Kiedy   po   jakimś   czasie   zeszły   znów   na   dół,   w   salonie   był   już   tylko   Mitch,   który 

zajmował się układaniem puzzli. 

– Gdzie wszyscy? – spytała Wendy. Mitch uśmiechnął się. 
– Masz na myśli Macka?
Walcząc z uczuciem gorąca na policzkach, Wendy odparła swobodnie:
– Możesz zacząć od niego, jeśli chcesz. 

background image

– Zszedł na dół do siłowni. 
Wendy odnalazła go tam, gdy ćwiczył na przyrządach. Ubrany był tylko w czerwone 

spodenki   treningowe   i   Wendy   mogła   podziwiać   rytmiczną   pracę   jego   doskonale 
wyrzeźbionych mięśni. 

Kiedy ją zobaczył, odłożył przyrządy i wstał, sięgając po ręcznik. 
– Macie obie takie zdziwione oczy, że muszę chyba bardzo śmiesznie wyglądać. 
Słowo śmieszny nie wydało się Wendy najwłaściwsze. Nie było bowiem nic śmiesznego 

w jego wąskiej talii, szczupłych udach i potężnej klatce piersiowej. Czując nagły przypływ 
gorąca, zaczęła się zastanawiać, czy siłownia jest lepiej ogrzewana niż reszta domu, czy też 
tylko tak jej się zdaje. 

– Zniknąłeś mi z oczu. 
– Przepraszam, że musiałaś mnie szukać. Myślałem, że skończę, nim przebierzesz Rory. 

Może pójdziemy w jakieś bardziej dogodne miejsce. 

– Myślę, że musimy na serio porozmawiać. Uniósł brwi. 
– W takim razie proponuję zostać tutaj, gdzie nikt nie powinien nam przeszkodzić. 
Rory zaczęła gaworzyć i wyciągnęła rączki w kierunku Macka. 
– De ona waży?
– Jakieś osiem kilo. 
– Świetnie. To dużo zabawniejsze, niż podnoszenie ciężarków. 
Położył się na ławce i delikatnie zaczął unosić Rory do góry, aż rozpostarła rączki, po 

czym opuścił ją z powrotem na piersi. Zadowolona z nowej zabawy zapiszczała radośnie, a 
Wendy usiadła na ławeczce obok. 

Nie patrząc na Wendy, Mack zaczął mówić:
– Wiem, że to wszystko bardzo cię zaskoczyło. Nie zamierzałem występować z tym tak 

wcześnie i nie popędzam cię. Wiem jednak, jak bardzo martwi cię nieokreślona przyszłość 
Rory. Ja też się tym zadręczam i uważam, że musimy podjąć decyzję. 

Wendy przełknęła ślinę. 
– I to bardzo poważną. 
– To prawda. Nie proszę o deklarację na parę miesięcy czy nawet lat. 
– Tylko na zawsze – powiedziała Wendy drżącym głosem. 
– No, może nie aż tak – próbował rozładować napięcie. 
Wcześniej nie przyszło jej to do głowy, ale teraz uświadomiła sobie, że przecież kiedyś 

Rory dorośnie. Nadejdzie taki moment, kiedy nie będzie już dla niej ważne, czy ludzie, którzy 
ją wychowali, są nadal razem. 

– No tak, oczywiście – zgodziła się. 
– Masz jednak rację, że to bardzo poważna decyzja. Gdyby za kilka lat któreś z nas 

uznało, że nie wychodzi nam, byłby to dla Rory cios. Jeśli więc masz jakieś wątpliwości, 
Wendy, teraz jest najlepszy moment, żeby je ujawnić. 

– Wątpliwości? – Chwyciła głęboki oddech. – Dobrze. Co z moją pracą?
– Nie potrzebujesz pracować. 
– Ale jeśli będę chciała? Oczywiście nie w tej chwili, ale później. To cudowne, że na 

background image

razie nie musiałabym łączyć obu  obowiązków, ale jak Rory pójdzie do szkoły, będę miała 
dużo wolnego czasu. 

Spojrzenie,   którym   ją   obdarzył,   nie   było   całkiem   czytelne,   ale   zdawało   się   jej,   że 

dostrzega tam coś pomiędzy żalem a irytacją. 

– Lubię moją pracę, Mack. Zawsze chciałam łączyć ją z innymi obowiązkami życiowymi. 
– Nie mam nic przeciwko temu, żebyś wróciła do pracy. Ufam ci, że niezależnie od tego, 

jak postanowisz spędzać czas, Rory na tym nie ucierpi. Jeśli obawiasz się o pieniądze... 

– Właściwie nie. 
– W tym zakresie także proponuję pełne partnerstwo. To co moje, jest również twoje i tak 

dalej. 

– To... bardzo szczodre. 
– Czy coś jeszcze?
Wendy zastanowiła się, po czym zaprzeczyła ruchem głowy. 
– Rozumiesz oczywiście, że częścią naszej umowy będzie całkowita lojalność?
Popatrzyła na niego przez dłuższą chwilę. 
– Masz na myśli innych mężczyzn? Wierność?
– Jeśli tak chcesz to nazwać. 
Zaczerwieniła się. Pojęcie wierności zakładało intymną relację miedzy nimi. Rozumiała, 

że prosił o to ze względu na Rory.  Gdyby pozwoliła  sobie na burzliwy romans, dziecko 
mogłoby na tym ucierpieć. 

Postanowiła zatem nie ujawniać złości, jaką wywołało w niej to pytanie. W końcu sama 

zastanawiała się nad kobietami w jego życiu. Jednak kiedy się odezwała, w jej głosie było 
sporo jadu. 

– Czemu nie powiesz wprost, Mack? Zastanawiasz się, czy pewnego dnia nie ucieknę do 

Rio z jakimś panem spotkanym w supermarkecie przy stoisku z mrożonkami, tak?

Uśmiechnął się. 
– No, szczerze mówiąc, nie myślałem akurat o stoisku z mrożonkami. 
Wendy nie była rozbawiona. 
– Jeśli zgodzę się na to małżeństwo, możesz być pewien, że nie będę szukała innych 

rozrywek. Rory jest dla mnie zbyt ważna. Nie zamierzam jej narażać dla przelotnych flirtów. 

– Jesteś taka niewinna, Wendy. A co będzie, jeśli się zakochasz?
– Będę zbyt zajęta – odparła, nie patrząc mu w oczy. Po chwili dodała: – Mogłabym 

ciebie zapytać o to samo, Mack. 

Milczał tak długo, że nie spodziewała się już odpowiedzi. 
– Byłem już zakochany – odparł powoli. – I wcale za tym nie tęsknię. Myślę, że o to 

możesz być spokojna. 

– A... lojalność?
Jego głos stał się nagle głębszy niż zwykle, nie było w nim już ani odrobiny żartu. 
– To obiecuję ci na pierwszym miejscu, i to na zawsze. • Brzmiało to jak przysięga – 

znacznie  donioślejsza niż zwyczajowa  formuła,  której  wygłoszenie  miało  ich ewentualnie 
czekać. Wiedziała jednak, że, podobnie jak ona sama, Mack składa tę przysięgę Rory. 

background image

– No więc – spytał – wyjdziesz za mnie? Skinęła głową. 
– Kiedy? – chciała wiedzieć. 
– Jak najszybciej. Jutro wszystko ustalę, ale sądzę, że będzie to możliwe już w połowie 

przyszłego tygodnia. 

– Tak, im szybciej stworzymy jej normalną rodzinę... Dokończył jej myśl. 
– Tym mniej będzie zepsuta. Jeśli pozwolisz, poinformuję o tym rodzinę przy kolacji. 
Przytaknęła. Mimo panującego w siłowni ciepła, teraz gdy zrozumiała, że nie ma już 

odwrotu, zaczęła drżeć. 

Mack pochylił się i położył dłoń na jej policzku. Miała ochotę oprzeć głowę na jego silnej 

ręce. Czuła zapach jego rozgrzanej skóry, zmieszany z wodą kolońską i dziecięcą oliwką. 

Przez chwilę sądziła, że Mack zamierza ją pocałować. Ale on musnął tylko kciukiem jej 

usta i szepnął:

– Wszystko będzie dobrze, Wendy. Zobaczysz. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Elinor przyjęła wiadomość z zachwytem i natychmiast zaczęła snuć wizje uroczystego 

ślubu kościelnego, przyjęcia w klubie pod miastem, z wynajętą orkiestrą i od razu zaczęła 
układać wstępną listę gości. 

Mack, widząc, że Wendy coraz bardziej blednie, wziął ją za rękę i zaproponował skromny 

ślub w gronie rodzinnym w domu Burgessów. Wendy z wdzięcznością uścisnęła jego dłoń i 
poparła go. 

Tessa wyraziła ubolewanie, że w jej bieżącej kolekcji nie ma nic, co byłoby odpowiednie 

na cichy elegancki ślub i udała się wraz z Wendy na objazd najelegantszych  butików w 
Chicago. 

Kiedy, spragnione odpoczynku, usiadły w barze, by napić się gorącej czekolady, Tessa 

powiedziała:

– Tak się cieszę, że wszystko się dobrze skończyło. Uważam, że Rory to prawdziwe cudo 

i sądząc z tego, jaka była  Marissa, to chyba  przede wszystkim twoja zasługa. Ja jeszcze 
zupełnie nie dojrzałam do dzieci. I nie wiem, czy kiedykolwiek dojrzeję. Mówiąc szczerze, o 
mało nie osiwiałam ze strachu, że Elinor może oczekiwać ode mnie zaopiekowania się Rory. 
Doszedł do tego lęk, że na każdym kroku porównywano by mnie z tobą... 

– Na pewno nikt by cię nie krytykował. 
– Otwarcie na pewno nie. Ale Mack to mężczyzna, który nie musi nic mówić. Wystarczy 

na   niego   spojrzeć,   by   wiedzieć,   kiedy   coś   mu   się   nie   podoba.   Ty   oczywiście   tego   nie 
zauważyłaś, bo wszystko, co ty robisz, zachwyca go w najwyższym stopniu. 

Wendy musiała przyznać, że ostatnio Mack był rzeczywiście bardzo miły. Oczywiście 

wszyscy w rodzinie wiedzieli, jakie są naprawdę motywy ślubu, ale osoba obca mogłaby mieć 
poważne   problemy   z  odróżnieniem   ich  od  prawdziwej   pary.  To,   że  nie   zachowywali   się 
szczególnie   romantycznie,   mogłoby   być   uznane   za   dowód   ich   powściągliwości.   Mack 
zachowywał się nienagannie. 

Zdała sobie nagle sprawę, że to określenie nie jest właściwe, gdyż Mack wcale nie był 

chłodny. Był delikatny i doskonale rozumiał jej uczucia i życzenia. Nie wpatrywał się w nią 
jak nieopierzony nastolatek, ale wydawało się, że uważa ją za osobę interesującą, a nawet 
atrakcyjną. I chociaż miał pełne prawo robić z siebie bohatera, nigdy nie dał Wendy odczuć, 
że powinna być mu wdzięczna za to, że umożliwił jej życie razem z Rory. 

Nie było najmniejszych wątpliwości, że Mack to człowiek wyjątkowy. 
Tessa mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź:
– Kiedy ty wchodzisz do pokoju, dziecko całe się rozpromienia. Nic dziwnego, że Mack 

jest taki zachwycony. Ja nigdy nie dorastałabym ci do pięt. – Zerknęła na zegarek. – No, już 
ostatni butik i musimy się decydować, żeby zdążyć jeszcze dobrać buty. Aha, i żebyśmy nie 
zapomniały   odebrać   twojego   pierścionka.   Myślę,   że   jubiler   zdążył   już   go   zmniejszyć   i 
oczyścić. 

Pierścionek należał tak naprawdę do Elinor. Po kolacji w pierwszy dzień świąt wezwała 

background image

Macka i Wendy do salonu i wyjęła swoją zaręczynową i ślubną biżuterię. Sama z powodu 
artretyzmu nie mogła już jej nosić, chciała więc, by Mack ofiarował ją narzeczonej. 

Kiedy Wendy ujrzała połyskujące w dłoniach pani Burgess złoto i brylanty, próbowała 

nieśmiało odmówić. Elinor naciskała jednak:

– Wiem, że nie są w twoim guście, Wendy, ale możesz przecież zmienić ich fason. Myślę 

jednak, że kamienie są ładne i sprawiłoby mi ogromną przyjemność widzieć, że je nosisz. 

Co mogła na to powiedzieć? Tylko prawdę. Pierścionki bardzo się jej podobały i nie 

miała najmniejszego zamiaru niczego w nich zmieniać. 

Najpierw wstąpiły do jubilera. Kiedy czekały na odbiór biżuterii, Wendy nie mogła się 

powstrzymać, by nie spytać Tessy:

– Nie masz żalu? Mam na myśli te pierścionki. W końcu to ty byłaś pierwszą panną 

młodą i powinny należeć do ciebie. 

–   Żal?   Ależ   skąd.   Nie   chciałabym   ich.   Takie   wielkie   kamienie   na   moich   dłoniach 

wyglądałyby fatalnie i zupełnie nie podoba mi się ich oprawa. Poza tym rodowa biżuteria 
powinna należeć do żony najstarszego syna. 

Wendy nie pomyślała o tym. Oczywiście w przyszłości będą należały do Rory, uspokoiła 

się.

Oczyszczony i wypolerowany pierścień wyglądał przepięknie. Dopiero zachęcona przez 

Tessę   ośmieliła   się   go   przymierzyć.   Pasował   idealnie.   Obrączka   miała   być   gotowa   na 
następny dzień, ale nie stanowiło to problemu, gdyż ślub miał się odbyć pojutrze. 

Gdy wychodziły od jubilera na dalsze poszukiwania kostiumu, Tessa spytała:
– Czemu tak się wzdragasz przed kupnem białego lub kremowego?
– Już ci mówiłam, w bladych kolorach wyglądam koszmarnie. 
Tessa przyjrzała jej się uważnie. 
–   Wiesz,   że   wszystko   zależy   od   odcienia.   Ale   skoro   tak   się   upierasz,   kupimy   coś 

krwistego i jadowitego. 

Wendy nie spierała się. Była zadowolona, że Tessa tak łatwo przyjęła jej wyjaśnienie. 

Prawdziwą przyczyną nie była bowiem niechęć do pasteli, ale nie miała ochoty nikomu się z 
tego zwierzać. 

Panna   młoda   w   bieli   kojarzyła   się   jej   z   romantycznymi   nadziejami   i   marzeniami   o 

przepełnionej   miłością   przyszłości.   Białe   suknie,   welony   i   woalki   były   dla   prawdziwych 
kochanków nie zaś dla partnerów zawierających układ. 

Gdyby jednak próbowała wyjaśniać to Tessie, zabrzmiałoby jak skarga. Odpowiedziała 

więc:

– Świetny pomysł. Poza tym pomyśl, na co by mi był po ślubie beżowy kostium? Nie 

włożyłabym go nigdy, idąc gdzieś z Rory, bo zaraz by mi go ubrudziła. 

Tessa zamrugała powiekami. 
– No wiesz, jeśli będziesz się dobrze sprawowała, być może raz do roku Mack weźmie 

cię na kolację bez Rory. Daj spokój, Wendy, czy naprawdę ani przez chwilę nie przyszło ci do 
głowy, że gdyby Mack chciał tylko opiekunki do dziecka, po prostu by ją sobie wynajął?

Nagle przerwała i stanęła jak wryta, wskazując na pobliską wystawę. 

background image

– Popatrz, moja droga, oto twój ślubny kostium. 

Tessa miał rację. Kostium był idealny. Bladoniebieski materiał doskonale harmonizował z 

pasemkami we włosach Wendy i z jej kremową karnacją. Marynarka była nieco bardziej 
obcisła,   a   spódnica   nieco   krótsza   niż   to,   co   zwykle   nosiła.   Jednak   kiedy   w   dniu   ślubu 
przyglądała się sobie w lustrze, musiała przyznać, że wygląda po prostu świetnie. W tym 
stroju zupełnie nie odstawała od klanu Burgessów. 

Gdy zapadł zmierzch, Tessa zapukała do jej pokoju. 
– Jest już Mack. Przyniósł ci orchidee. – Mówiąc to, postawiła na parapecie okiennym 

dwa spore pudełka. 

Patrząc na nie ze zdziwieniem, Wendy spytała:
– Ile orchidei?
– Trzy. Ach, myślisz o tych pudełkach. Nie panikuj. To ode mnie. Wiem, co sądzisz o 

welonach, ale ten jest taki malutki, że być może się zgodzisz. – Wyjęła z pudelka przepiękny 
welonik w odcieniu idealnie dopasowanym do kostiumu. 

– Jest cudowny – powiedziała Wendy. Do pokoju weszła teraz służąca. 
– Wszystko już spakowane, proszę pani. 
– Spakowane? – zdziwiła się Tessa. – To jedziecie w końcu w podróż poślubną?
–   Nie   –   odparła   Wendy   krótko,   świadoma,   że   służąca   nie   oddaliła   się   jeszcze 

wystarczająco. 

– Czy to znaczy, że Mack zabiera cię do tego swojego małego mieszkanka? Chociaż 

właściwie może być  tam całkiem przytulnie.  Czy nie cudowne te orchidee? No, musimy 
schodzić na dół. Mack chodzi już pewnie w kółko ze zniecierpliwienia. 

Wendy   nie   sądziła,   by   była   to   prawda   i   nie   pomyliła   się.   Mack   stał   przy   poręczy, 

trzymając na rękach Rory i rozmawiał z pastorem. Gdy Wendy zeszła, popatrzył na nią z 
uśmiechem i otoczył ramieniem, by dołączyła do rozmowy. Tak bardzo przywykła ostatnio 
widywać go w codziennych ubraniach, że elegancki czarny garnitur zaskoczył ją. 

Wskazując na bukiet orchidei, szepnęła:
– Dziękuję, Mack. Uśmiechnął się tylko. 
Mała   wyciągnęła   ręce   w   kierunku   Wendy,   ale   ku   swemu   wielkiemu   niezadowoleniu 

została przechwycona przez Tessę. 

Przez cały czas trwania ceremonii Mack otaczał Wendy ramieniem. W jego dotyku nie 

było nic władczego, raczej podtrzymującego i była mu za to wdzięczna. Drżały jej kolana, a 
kiedy przyszedł czas na przysięgi, poczuła takie dławienie w gardle, że nie była pewna, czy 
zdoła wypowiedzieć choćby słowo. 

Głos Macka powtarzającego prastarą formułę był  jak zwykle głęboki i piękny.  Kiedy 

przyszła kolej Wendy, Rory zaczęła głośno płakać. Tessa starała się jak mogła, ale stało się 
oczywiste, że nie da sobie rady. 

– Widzicie? – mruknęła Tessa. – Mówiłam wam, że jestem w tym beznadziejna. 
Wendy spojrzała przez ramię. 
– Może czuje, że dzieje się coś ważnego. 

background image

– Wybieraj, albo weźmiesz ją na ręce, albo będziecie się przekrzykiwać – powiedział 

Mack. 

– Może odesłać ją na górę?
– Przecież nie chcesz tego, prawda?
– Nie. 
Wzięła   Rory,   która   przywarła   do   niej   na   chwilę,   po   czym,   zupełnie   już   spokojna, 

rozejrzała się dokoła triumfującym spojrzeniem. 

Kiedy   powtarzała   przysięgę,   w   jej   głosie   nie   było   już   właściwie   drżenia,   a   w   sercu 

wątpliwości.   Gdy   Mack   wkładał   jej   na   palec   pierścionek   i   obrączkę,   Rory   ochoczo 
wyciągnęła dłonie w stronę błyszczących kamieni. W czasie końcowego błogosławieństwa 
odkryła, jak śmiesznie można podrzucać do góry welon Wendy. Pastor z trudem zachowywał 
powagę. ‘

– Oby ta nowa rodzina zawsze była sobie tak bliska jak dzisiaj. Ogłaszam was mężem i 

żoną. 

Rory wyraziła swoje niezadowolenie krzykiem. 
– I córką, oczywiście – dodał z uśmiechem. – Będzie to mój pierwszy raz, ale z chęcią 

potrzymam dziecko, abyś mógł pocałować żonę. 

– Świetny pomysł – odparł Mack, wyplątując raczki małej z welonu i wręczając dziecko 

pastorowi. 

Wendy podniosła głowę, śmiejąc się na widok wyrazu niemego oburzenia w oczach Rory. 

Jednak ujrzawszy nad sobą pociemniały nagle wzrok Macka, spoważniała. Jedną ręką otoczył 
jej ramiona, a drugą uniósł jej brodę. Spodziewała się symbolicznego muśnięcia wargami, a 
tymczasem jego pocałunek, choć delikatny,  okazał się jednak prawdziwy i zdecydowany. 
Trwał krótko, ale ta ulotna chwilka zdawała się rozciągać w nieskończoność, wypełniając całe 
ciało Wendy rozkosznym ciepłem. Mack podniósł głowę i jeszcze przez chwilę trzymał ją w 
objęciach, drżącą i zaskoczoną. 

Ktoś   zaczął   bić   brawo,   co   chętnie   podchwyciła   Rory,   przerywając   napięcie.   Kiedy 

pojawił się Parker ze szklaneczkami szampana, wszyscy się śmiali. 

Tessa przytuliła się do Wendy. 
– No, pani Burgess, witamy w bardzo ekskluzywnym klubie!
Kolacja minęła szybko i przyszedł czas ich odjazdu. Jedna z pielęgniarek zniosła Rory na 

dół. Kiedy tylko znalazła się w samochodzie, mała zrobiła się senna. Wendy uświadomiła 
sobie, że jeśli nie znajdą jakiegoś tematu do rozmowy, będzie to jej najdłuższa jazda ulicami 
Chicago. 

– Ceremonia była bardzo piękna – powiedziała w końcu. – Mimo interwencji Rory. 
– Sadzę, że wiele osób mogłoby uznać, iż mamy bardzo zepsutą córeczkę. 
– Nie można zepsuć dziecka w tym wieku. Jest świadome jedynie własnych potrzeb. 
– Wierzę ci na słowo. 
Starała się obserwować ulice. Jeśli ma się tu zadomowić, musi nauczyć się poruszać po 

Chicago sama, bez eskorty Macka. 

Zamiast wjechać na autostradę zbliżającą ich do samego centrum i mieszkania Macka, 

background image

mijali   kolejną   willową   ulicę,   po   czym   zatrzymali   się   przed   sporym   domem   w   stylu 
angielskim. 

– Witaj w domu – powiedział Mack. 
W domu? Zaskoczona, poczuła, że drży. A więc tak ma wyglądać to partnerstwo? Nawet 

nie spytał, czy jej się podoba. 

– Co o tym myślisz?
Wydawał się bardzo z siebie zadowolony, co dodatkowo pogłębiło irytację Wendy. 
– Jest... bardzo ładny – odparła sztywno i otworzyła drzwiczki wozu. 
– O co chodzi?
– O nic. Mówię, że jest bardzo ładny. Zaczęła wyjmować Rory z tylnego siedzenia. 
– To nie jest dobry początek, Wendy. 
Zimny podmuch wiatru wycisnął z jej oczu łzy. 
– W porządku – powiedziała zapalczywie. – Zapowiadałeś partnerstwo. A może ja nie 

chcę takiego wielkiego snobistycznego domu. 

– Wcale go nie masz. 
– Aha, więc jest na twoje nazwisko. Nie zdziwiłeś mnie. 
– Należy do mojego przyjaciela, który musiał wyjechać do Bostonu. Wynająłem go na 

sześć   miesięcy,   żebyśmy   mogli   spokojnie   się   rozejrzeć.   Chciałem   uchronić   cię   przed 
dodatkowym stresem poszukiwania na gwałt odpowiedniej siedziby. 

Wendy przygryzła wargę i poczuła spływającą po policzku łzę. 
Ton jego głosu złagodniał. 
– Nie spytałem ciebie o zdanie, gdyż wydało mi się to idealnym rozwiązaniem na nasze 

pierwsze trudne miesiące. Zostawił nam nawet meble. 

– Przepraszam, Mack – wydusiła z siebie. 
Z pęku kluczy wysupłał właściwy, ale zanim pchnął otwarte drzwi, zwrócił się do niej:
– To co, Wendy, zaczynamy jeszcze raz? Skinęła głową. 
– A więc... witaj w domu. Spróbowała się uśmiechnąć. 
– Jest bardzo piękny. 
Mack   przyglądał   się   jej   dłuższą   chwilę.   Po   czym,   zanim   zdołała   się   domyślić,   co 

zamierza, porwał ją i Rory w ramiona i przeniósł przez próg. Krzyknęła cicho i przywarła do 
niego. Roześmiał się i postawił ją na wypolerowanej marmurowej posadzce przedpokoju. 

Wendy   obróciła   się   na   pięcie   i   rozejrzała   dookoła.   W   przedpokoju   było   dwoje 

podwójnych drzwi – jedne wiodły do dużego salonu, a drugie do długiego holu. Masywne 
schody prowadziły na piętro, a ogromny kandelabr dawał pomieszczeniu ciepłe przytulne 
światło. 

– Wspaniałe – powiedziała właściwie sama do siebie. – Jak duży jest ten dom?
– Sześć sypialni, osiem łazienek i... 
– O Boże. 
– W jednej z sypialni Tom zostawił swoje rzeczy, więc jej możesz nie liczyć. 
– Co za ulga – mruknęła Wendy. Mack uśmiechnął się. 
–   Zajmijmy   się   tym   co   najważniejsze.   Ulokujmy   Rory.   Przerzucił   płaszcz   przez 

background image

balustradę i poprowadził Wendy na górę. 

– Tom nie ma dzieci, więc podczas kolacji Parker przewiózł mebelki małej na miejsce. 

Musimy tylko teraz je znaleźć. O, są tutaj. 

Pomógł jej zdjąć płaszcz i zgasiwszy światło, zaczął  zdejmować ze śpiącego dziecka 

kombinezon. 

Rory otworzyła oczy i, zaintrygowana nowym miejscem, próbowała się rozejrzeć. Walka 

ze snem zmęczyła ją jednak i jak tylko Wendy ułożyła ją w łóżeczku, zasnęła ponownie. 

Mack okrył ją kocykiem i wyszli z pokoju. Przed kolejnymi drzwiami zatrzymał się. 
– Pomyślałem sobie, że tu będzie ci najlepiej. Zajrzała do środka. Pokój wydawał się 

bardzo duży, stało w nim ogromne łóżko i eleganckie biureczko. 

Gdy znaleźli się na dole, Mack powiesił jej płaszcz w szafie i powiedział:
– Parker zaopatrzył nam lodówkę. Masz ochotę na małą przekąskę?
– Czyżby pani Cardoza przysłała ci ulubione dania?
– Mam taką nadzieję. 
Kiedy szli długim korytarzem, stwierdził:
– Dziwnie znaleźć się w domu Toma, kiedy jego samego tu nie ma. 
– Wyobrażam sobie. Ja czuję się tu jak w eleganckim hotelu, ale ty musiałeś być starym 

gościem. 

– Myślę, że się przyzwyczaimy. Parker polecił mi małżeństwo, które mogłoby ci pomóc 

w prowadzeniu domu. 

Wendy nie potrafiła ukryć  zdziwienia. Owszem, do służby Burgessów zdołała się już 

przyzwyczaić, ale na myśl, że miałaby posiadać własnych pracowników... 

Mack musiał chyba czytać w jej myślach. 
– Dwoje ludzi, Wendy, a nie tabuny służby, jak nalega matka. Nad garażem znajduje się 

osobne mieszkanko, do którego udawaliby się wieczorem, jeśli nie byliby nam potrzebni. 
Nazywają się Morgan i przyjdą tu jutro. Jeśli ci się spodobają, mogliby zacząć od zaraz. 

Przytaknęła z ociąganiem. Było oczywiste, że sama nie da sobie rady z tym ogromnym 

domem i z dzieckiem. 

Kiedy weszli do kuchni, Wendy poczuła nagle, że wcale nie jest głodna. Zachciało jej się 

płakać. 

– Mack, nie mam ochoty na jedzenie, chcę tylko spać. – Nie mogła opanować ziewnięcia. 

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu... 

– Oczywiście, że nie. Muszę jeszcze wstawić samochód, więc nie przestrasz się, jeśli 

usłyszysz,  że odjeżdżam.  Przy okazji, ten nasz drugi samochód  jest już w garażu. Może 
chciałabyś zamienić go na inny?

Wendy potrząsnęła głową. 
– Nie, to ładny wóz. 
Resztkami sił wspięła się na schody i z uczuciem ogromnej ulgi zamknęła za sobą drzwi 

sypialni.   Rozejrzała   się   dokoła.   Jej   ubrania   były   już   poukładane   w   szafach   i   szufladach. 
Widocznie Parker wysłał tu całkiem sporą ekipę. 

Zdjęła swój nowy niebieski kostium i sięgnęła po szlafrok, który pani Parker dała jej 

background image

pierwszej nocy w domu Burgessów. Nie wiedzieć czemu, poczuła się w nim mniej obco. Oto 
jej noc poślubna. Łzy stanęły jej w gardle. Na miłość boską, skarciła siebie, nie ma powodu 
ulegać emocjom. Była po prostu zmęczona, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. I trochę 
przestraszona swoją nową rolą. 

Szczotkowała   włosy,   gdy   usłyszała   warkot   silnika.   Odsłoniła   okno   i   ujrzała   Macka 

wychodzącego z garażu. Spojrzał w górę i Wendy natychmiast opuściła zasłonę. Ułożyła się 
na   satynowych   poduszkach,   żałując,   że   nie   ma   nic   do   czytania   przed   snem,   gdy   nagle 
usłyszała ciche pukanie. 

Drzwi uchyliły się i wszedł Mack. 
– Już się rozlokowałaś?
Czuła,  jak zasycha  jej  w ustach.  Po raz pierwszy zaczęła  zastanawiać  się, czego  tak 

naprawdę   Mack   oczekuje   po   tym   małżeństwie.   Fakt,   że   nie   pomyślała   o   tym   wcześniej, 
sprawił, iż poczuła się jak idiotka. Mówiąc o partnerstwie i lojalności, nigdy nie zasugerował 
nawet możliwości prawdziwej intymnej więzi. A może nie zrozumiała go?

Tessa   wspomniała   kiedyś,   że   gdyby   potrzebował   niani   do   dziecka,   wynająłby   jakąś. 

Tymczasem ożenił się z Wendy. Ale czego od niej oczekiwał?

Usiadł na brzegu łóżka. Był bez marynarki i krawata, a długie rękawy jego koszuli były 

podwinięte niemal do łokci. 

Dopiero dziś pocałował ją po raz pierwszy. Chyba nie zamierza się z nią teraz kochać?
Ale co to był za pocałunek! Jeszcze teraz zadrżała na jego wspomnienie. 
Odsunęła się lekko, a on pochylił się do przodu, kładąc rękę na jej poduszce i zbliżając do 

niej swoją twarz. 

– Mack! – zaprotestowała, a on natychmiast się odsunął. Dopiero teraz zauważyła, że w 

jego dłoni leży końcówka interkomu Rory. Położyła ją sobie na poduszce, by słyszeć choćby 
najcichszy szmer. 

– Przypomniałem sobie o tym,  kiedy już poszłaś na górę – wyjaśnił. – Dziś ja będę 

czuwał, a ty sobie wypocznij. 

Wendy o mało nie zapadła się pod ziemię ze wstydu. 
– O, dzięki – zdołała wymamrotać, modląc się w duchu, by wyszedł, nim zrobi się jeszcze 

bardziej czerwona. 

Wsunął palce w jej włosy i odgarnął je do tyłu. Musnął ustami jej szyję i szepnął:
– Dobranoc, Wendy. 
Kiedy wyszedł, zacisnęła powieki. Oczywiście nie zamierzał zostać. To nie było częścią 

ich umowy, więc nawet gdyby chciał, a zresztą na pewno nie chciał... Ależ się wygłupiła!

Nieco później, już w półśnie, próbowała pytać samą siebie, co by mu powiedziała, gdyby 

jednak zapragnął spędzić z nią tę noc? I co by zrobiła?

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Po tygodniu fatalnej pogody nastąpiła, wedle słów meteorologów, poprawa. Wendy była 

innego zdania, według niej koszmarny mróz ustąpił po prostu nieprzyjemnemu zimnu. Dobre 
i to, pomyślała i zaraz po lunchu wybrała się z Rory na spacer. 

Początkowo miała obawy przed wychodzeniem z małą w taką pogodę, ale pewnego dnia 

Mack stwierdził:

– Nie hodujemy tutaj rośliny cieplarnianej. Im szybciej przyzwyczai się do chłodnego 

powietrza, tym bardziej odporna będzie w przyszłości. 

Chłód wyraźnie Rory służył. W czasie weekendu Mack wyciągnął je na długi spacer, po 

którym, rumiana i szczęśliwa, spała jak nigdy dotąd. 

Wendy zazdrościła małej tego świetnego przystosowania. Ona sama nie mogła znieść 

chicagowskiego wiatru, który zdawał się przenikać całe jej ciało, niezależnie od tego, ile 
warstw ubrania miała na sobie. 

Jednak tego dnia było bezwietrznie i wyjrzało słońce. Wracały już do domu, gdy Wendy 

przystanęła, by poprawić małej kocyk. Wysiadająca właśnie z samochodu kobieta zaczepiła 
ją, pytając:

– Czy to pani wprowadziła się właśnie do domu Toma Exetera?
Wendy przytaknęła. 
– Jestem Wendy Burgess – przedstawiła się, choć wciąż niełatwo jej było łączyć swoje 

imię z nazwiskiem Macka. 

– Ja nazywam się DeCarlo – powiedziała kobieta. – Czy mogłabym zobaczyć maleństwo?
Wendy   odsłoniła   kocyk.   Rory   zmrużyła   oczy   w   jaskrawym   słońcu,   po   czym   znowu 

przysnęła. 

– Niepodobna do pani – zauważyła kobieta. – Pewnie wygląda jak tatuś. 
„W  pierwszej  chwili   Wendy  zamierzała   powiedzieć,  że   mała   jest   podobna  do  matki. 

Jednak perypetie rodzinne dziecka nie powinny obchodzić sąsiadów. Poza tym nie dalej jak 
wczoraj   Mack   powiedział   jej,   że   biologiczny   ojciec   Rory   zgodził   się   zrzec   praw 
rodzicielskich. Oznaczało to, że procedura adopcyjna powinna przebiegać bez zakłóceń i już 
za parę tygodni Rory stanie się ich legalną córką. 

Skinęła   więc   tylko   głową   i   uśmiechnęła   się.   Poza   tym   właściwie   nie   kłamała.   Rory 

naprawdę   wyglądała   jak   Mack.   Najwyraźniej   wszyscy   Burgessowie   dziedziczyli   karnację 
Samuela i niesamowite oczy Elinor. 

Kiedy dotarła do domu, ze zdziwieniem ujrzała w drzwiach Macka. 
– Nareszcie jesteście, zaczynałem się już niepokoić. 
– Co robisz w domu w środowe popołudnie? – spytała, a jej głos zabrzmiał tak, jakby 

miała lekką zadyszkę. Wytłumaczyła sobie, że widocznie szła szybciej, niż sądziła. 

Z uśmiechem zaczaj rozpinać jej płaszcz, jakby była dzieckiem w wieku Rory. 
–   Zmęczyłem   się   papierami.   Oczywiście   wziąłem   sobie   pracę   do   domu,   ale   tu 

przynajmniej sceneria jest inna. Pani Morgan też chyba gdzieś wyszła. 

background image

– Tak, do supermarketu.  Pan Morgan podrzucił  ją, a potem wziął  mój  samochód  do 

warsztatu na zmianę oleju. Czy chciałbyś wiedzieć coś jeszcze?

– Nie, i nie prosiłem o raport. Po prostu dom wydał  mi  się opustoszały i smutny – 

powiedział rzeczowo. 

W   jego   słowach,   a   już   zwłaszcza   w   sposobie   ich   wypowiedzenia,   nie   było   nic,   co 

powinno przyprawiać o drżenie, uspokajała samą siebie Wendy. Po prostu wrócił popracować 
do domu, gdzie nikt nie będzie mu przerywał. 

Do   diabła,   powinna   się   już   do   tego   przyzwyczaić.   Nie   mówił   ani   nie   robił   nic,   co 

wykraczałoby poza ich umowę. Nawet nie co dzień całował ją, wychodząc do pracy, a jeśli 
już, to były to zaledwie delikatne muśnięcia w policzek. I mimo że niemal każdego dnia 
przychodził   wieczorem   do   jej   pokoju,   to   zawsze   miał   ku   temu   jakiś   powód   i   nigdy   nie 
zostawał długo. Ostatnio postanowiła nawet nie kłaść się do łóżka przed tymi wizytami. 

Na całe szczęście chyba nie zdawał sobie sprawy, że nawet najlżejszy jego dotyk działa 

na nią, jak porażenie  prądem.  Nie chciała,  żeby o tym  wiedział.  Po prostu potrzebowała 
trochę więcej czasu, by przyzwyczaić się do tej nowej sytuacji. Tymczasem powinna udawać 
swobodną i wesołą. 

– Powiem pani Morgan, że tęskniłeś za nią. 
– Oczywiście, że tak. Nie jadłem lunchu. 
– Ja też nie, ale sądzę, że uda mi się coś wykombinować. Mack wyjął Rory z wózka. 

Dziewczynka przytuliła się do jego ramienia i ziewnęła szeroko. Spojrzał na nią i powiedział:

–  To   miało   chyba   znaczyć,   że   czas   na  drzemkę,   tak,   brzdącu?   Wendy  przytaknęła   i 

dotknęła policzka małej. 

–   Odpocznij   sobie,   kochanie.   I   nie   zapomnij   powiedzieć   tatusiowi   o   swoim   nowym 

ząbku. 

Mack wsunął palec do buzi małej. 
– Mamy nowy ząbek? Ałć! Wendy stłumiła śmiech. 
Zanim wrócił na dół, nakryła do kuchennego stołu i zagrzała przygotowaną przez panią 

Morgan zupę jarzynową. Postawiła także tacę z chrupiącym ciemnym chlebem i serami. 

– Dosyć skromnie – powiedziała przepraszająco. Mack podał jej krzesło. 
– Ale dużo lepiej niż przeciętnie. 
Wendy przekroiła chleb i podała mu pierwszą kromkę. Smarując ją masłem, powiedział:
– W przyszłym tygodniu muszę wyjechać z miasta. Ręka Wendy zatrzymała się w pół 

ruchu. 

– Och – wyrwało się jej spontanicznie. 
Zanim   przypomniała   sobie   o   samokontroli,   patrzył   już   na   nią   z   wyraźnym 

zainteresowaniem. 

– Będziemy za tobą tęsknić – powiedziała lekko i dokończyła krojenie chleba. 
Była to prawda – obu będzie im go brakowało. Rory nie reagowała na Macka tak silnie 

jak na Wendy,  ale miała  pewien specjalny uśmiech  zarezerwowany wyłącznie  dla niego. 
Angażował się w codzienną opiekę nad dzieckiem w dużo większym stopniu, niż mogłaby 
tego oczekiwać. Co najmniej w połowie przypadków to Mack wstawał do niej, gdy wesoła i 

background image

rześka witała o świcie nowy dzień. 

Wendy zdawała sobie sprawę, że to nie jego pomocy będzie jej brakowało, ale właśnie 

takich chwil jak ta. Czegoś tu nie rozumiała, ale postanowiła na razie o tym nie myśleć i 
zamiast tego spytała szybko:

– Jak długo cię nie będzie?
– Tylko parę dni. A może pojedziesz ze mną? To znowu Phoenix. 
Myśl o wizycie w domu napełniła ją uczuciem prawdziwego szczęścia. Niemal poczuła 

już na sobie ciepłe promienie południowego słońca, z radością pomyślała o widoku palm i 
kaktusów. 

Mack odkroił kromkę chleba i dodał:
– Na pewno chciałabyś osobiście zlikwidować swoje mieszkanie. 
Dotąd nie zdążyła się nawet nad tym zastanowić. Mieszkanie stało puste od kilku tygodni, 

gdy   zostawiła   je   w   przekonaniu,   że   za   parę   dni   wróci.   Trzeba   spakować   resztę   ubrań, 
posegregować rzeczy,  pozbyć  się mebli  i zorganizować  transport Propozycja  Macka była 
rozsądna.   Nie   było   sensu   utrzymywać   mieszkania,   więc   równie   dobrze   mogłaby   z   nim 
pojechać   i   zamknąć   miniony   rozdział   swego   życia.   Rozmiar   czekających   ją   prac   był 
przygnębiający, ale musiała je wykonać. 

Nie,   to   nieprawda.   To   nie   z   powodu   czekającej   ją   pracy   stała   się   nagle   smutna   i 

poirytowana. Chodziło jej o to, że Mack zaproponował wspólny wyjazd tylko dlatego, że 
należało zlikwidować mieszkanie. Przez chwilę myślała, że chciał ją zabrać jedynie z powodu 
niej samej... 

To   nie   pomysł   powrotu   do   domu   tak   ją   ucieszył,   ale   perspektywa   wspólnej   z   nim 

podróży. 

Albowiem odnalazła już swój dom. I tak długo, jak długo Mack będzie przy niej, nie musi 

szukać innego. 

Świadomość tego odkrycia spadła na nią jak potężny cios. Przekonywała samą siebie, że 

chodzi wyłącznie o dobro dziecka, a tymczasem Rory była tylko wygodnym pretekstem dla 
realizacji własnego, skrywanego przed sobą, pragnienia. Marzyła o małżeństwie z Maćkiem. 
Poślubiła go dla dobra Rory, ale kochała dla niego samego. 

Doznania,   które   towarzyszyły   każdemu   jego   dotykowi,   nie   miały   nic   wspólnego   z 

poczuciem obcości czy zmieszaniem, oznaczały one fascynację i pożądanie. I nie zanosiło się 
na poprawę, bo za każdym razem pragnęła go coraz bardziej. 

Kiedy to się stało? Oczywiście pierwotna niechęć nie trwała długo. Dosyć szybko zastąpił 

ją podziw dla sposobu, w jaki udało mu się zdobyć uczucie Rory. Kiedy jednak szacunek 
przekształcił  się w zachwyt,  a potem miłość?  I w jaki sposób udawało jej się tak długo 
oszukiwać samą siebie? Mack przerwał te rozmyślania. 

– Obawiam się, że niektóre wieczory mogę mieć zajęte służbowymi kolacjami. 
Z trudem przeniosła na niego swą uwagę. 
– Oczywiście. 
–   Jeśli   nie   będziesz   chciała   w   nich   uczestniczyć,   doskonale   to   zrozumiem.   Mówiąc 

prawdę, gdybym tylko mógł, sam chętnie bym ich unikał. 

background image

Wendy chciała uczestniczyć we wszystkim, w czym uczestniczy Mack. Nie mogła jednak 

tego powiedzieć. A on podsuwał jej gotowy pretekst, jakby chciał, by z niego skorzystała. 
Bezbarwnym głosem odpowiedziała:

– Będę miała dostatecznie dużo zajęć. 
–   Na   pewno.   Rozmawiałem   już   z   pielęgniarkami   matki   i   z   zachwytem   przyjęły 

propozycję   zajęcia   się   przez   ten   czas   Rory.   Chyba   że   wolisz   zostawić   ją   tutaj,   a   wtedy 
wystarczy tylko wynająć kogoś do pomocy pani Morgan. 

– To znaczy, że nie bierzemy jej ze sobą?
– Mówiąc szczerze, myśl o lataniu z nią, nim ukończy lat osiemnaście, nie napawa mnie 

zachwytem. Poza tym nie dasz rady pozałatwiać swoich spraw, jednocześnie się nią zajmując. 

Miał rację. 
– Porozmawiam z panią Morgan. 
– Spytaj ją, czy mogłaby również zostać na sobotni wieczór. Jest otwarcie galerii, na 

którym   powinniśmy   się   pokazać.   Opuściliśmy   parę   imprez   noworocznych   i   zewsząd 
dokuczają mi, że ukrywam moją żonę przed światem. – W jego oczach pojawiły się wesołe 
ogniki, zapraszające do wspólnego śmiechu. – Tłumaczę im, że jestem zbyt zazdrosny. 

Udało   jej   się   roześmiać,   ale   był   to   gorzki   śmiech.   Skończyła   zupę   i   szybko   wstała, 

odwracając się od niego. 

– Kawy? – spytała. 
– Świetny pomysł. 
Kiedy napełniała dzbanek wodą, Mack bezszelestnie  podszedł do niej i stanął z tyłu. 

Odwróciwszy się, wpadła na niego i trochę wody wylało się na podłogę. 

– Przepraszam – powiedział swobodnie – nie chciałem robić zamieszania. 
Jego   głos   zdawał   się   wibrować   w   całym   ciele   Wendy.   Niezdolna   do   wykonania 

najmniejszego ruchu, patrzyła tylko na niego, jakby zaczarowana ciepłem jego rąk i oddechu, 
muskającego włosy na jej skroniach. 

– Wykorzystamy tę okazję najlepiej  jak się da – ciągnął  miękko. – Może znajdziesz 

trochę czasu, by oprowadzić mnie po mieście. 

Może naprawdę zależało mu na jej obecności. Jeśli tak... 
Zauważyła, że przygląda się jej ustom i gwałtownie uciekła wzrokiem, próbując wyjść z 

dziwnego odrętwienia. Ale po chwili zrozumiała, że nie potrafi uciec, i ich spojrzenia znów 
się spotkały. 

– Bardzo bym chciała. 
– Naprawdę, Wendy?
Dotyk   jego  ust  był   tak  delikatny   jak  pieszczota   wiosennego  wietrzyku.   Przez  chwilę 

zawahała się. Powinna się odsunąć, ale nie chciała. Czy pozwolić mu na pocałunek, jakiego 
sama pragnęła? A jeśli Mack zorientuje się w jej uczuciach? Jeśli odkryje sekret, który do 
niedawna skrywała nawet przed sobą? Nie, to zbyt niebezpieczne. 

Zanim   jednak   zdołała   rozważyć   wszystkie   możliwe   implikacje,   jej   ciało, 

zniecierpliwione,  samo  odpowiedziało  na te pytania.  Rozchyliła  usta. Mack przysunął  się 
nieco bliżej i otoczył ramieniem jej talię. 

background image

Świat zdawał się wirować i Wendy poczuła, że traci nad sobą kontrolę. Zamknęła oczy. 

Cudownie było być tak blisko niego i marzyć, że on czuje to samo. 

Podniosła rękę, by objąć go za szyję i przyciągnąć jeszcze bliżej. Zapomniała jednak o 

dzbanku. Zimna woda chlusnęła na piersi Macka, zmoczyła jego jedwabny krawat, koszulę i 
sweter. 

Wendy otworzyła szeroko oczy z przerażenia. Mack jęknął cicho i odsunął się od niej. 

Sięgnęła po ręcznik i zarzuciła mu go na ramię. 

W tej samej chwili od strony drzwi kuchennych dobiegł głos gospodyni:
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mam zaczekać z zakupami na zewnątrz?
Mack potrząsnął głową i zaśmiał się gorzko. 
– Nie, kuchnia należy do pani, pani Morgan. Po czym wyszedł. 
W   pierwszym   odruchu   Wendy   chciała   go   dogonić,   ale   usłyszawszy,   jak   wbiega   po 

schodach, zrozumiała, że poszedł się przebrać. Przeprosi go innym razem. 

Odwróciła się do pani Morgan i poprosiła ją o opiekę nad dzieckiem w sobotni wieczór. 

Miała wrażenie, że pani Morgan dziwnie się jej przygląda. Niezrażona, ciągnęła dalej:

– A w przyszłym tygodniu ja i pan Burgess wyjedziemy na kilka dni. Nie weźmiemy 

małej, ale jeśli nie czuje się pani na siłach, by się nią zająć, możemy zostawić ją z... Czy coś 
jest nie tak, pani Morgan?

– Ależ skąd. Zajmę się nią. 
– Dziękuję. 
Dziwny wyraz nie opuszczał twarzy gospodyni. Wendy uznała, że to następstwo szoku. 

Pani   Morgan   z   pewnością   nie   była   przyzwyczajona   do   widoku   całujących   się   w   kuchni 
pracodawców. Wendy zadrżała, czując, jak mokry sweter nieprzyjemnie przylega do jej ciała. 
Wychodząc, powiedziała:

– Będę u siebie w pokoju. 
– Pani Burgess – odezwała się gospodyni niepewnie. Wendy odwróciła się. 
– Tak?
–   Czy   pani   zamierza   zrobić   kawę,   czy   też   jest   pani   po   prostu   przywiązana   do   tego 

dzbanka?

Dopiero   teraz   spostrzegła,   że   cały   czas   ściska   w   ręku   pusty   dzbanek.   Z   dumnie 

podniesioną głową przeszła przez kuchnię i postawiła go na miejscu. Jej godność zostałaby z 
pewnością ocalona, gdyby mijając się z panią Morgan, nie spojrzała prosto w jej roześmiane 
oczy. Wybuchnęła histerycznym śmiechem. Jak to dobrze, że gospodyni przerwała całą tę 
scenę, zanim nie wygłupiła się jeszcze bardziej. Nie dość, że rzuciła się Maćkowi na szyję, to 
jeszcze tak zupełnie straciła kontrolę, iż zapomniała o wodzie! Nic dziwnego, że uciekł przy 
pierwszej nadarzającej się okazji. 

Jej śmiech coraz wyraźniej przeradzał się w rozpacz i kiedy tylko znalazła się w swoim 

pokoju, rzuciła się na łóżko i rozpłakała. 

Czyżby była aż tak głupia, że dotąd nie rozumiała, co się w niej dzieje? Zaczęła wątpić, 

czy naprawdę była tą niewinną dziewczyną, tak bardzo skupioną na dziecku, że inne sprawy 
nie miały dla niej znaczenia. A może przez cały czas podświadomie dążyła do małżeństwa z 

background image

Maćkiem?

Kiedy   tamtego   wieczora   oświadczył,   że   nie   zamierza   wychowywać   Rory   sam, 

postanowiła nie proponować swoich wizyt Wtedy sądziła, że robi tak dla dobra dziecka, ale 
czy prawdziwa przyczyna nie leżała gdzie indziej? Może czuła, że przyjeżdżając do Chicago 
w odwiedziny, nie zniesie widoku Macka na łonie nowej rodziny?

Teraz rozumiała już także swoje rozżalenie w noc poślubną, gdy Mack przyszedł do jej 

sypialni. To prawda, była zaskoczona jego wizytą, ale była także zadowolona. I chciała, by 
został, by pragnął jej tak, jak ona podświadomie pragnęła jego. Kiedy wyszedł, poczuła się 
dotknięta. 

Poprosił   ją   o   lojalność.   Sam   przysiągł,   że   jego   zobowiązanie   wobec   Rory   ma 

pierwszeństwo przed wszystkimi innymi, a Wendy zapewniła go, że myśli tak samo. 

Ale to nie była prawda. Uwielbiana Rory nie była już najważniejszym celem życia. Jej 

miejsce zajął Mack. Niepostrzeżenie wślizgnął się do jej serca, a teraz nie było już odwrotu. 

Podświadomie użyła zatem dziecka, by dostać to, czego pragnęła – Macka. Mimo że jej 

działania w żaden sposób nie szkodziły małej, poczuła się winna. 

Teraz miała wszystko, na czym jej zależało. Miała Rory. Choćby tylko na papierze, to 

jednak była żoną Macka i miała jego gwarancję, że w dającej się przewidzieć przyszłości 
będzie nią nadal. Na razie będzie musiała się tym zadowolić. 

A w przyszłości jeszcze wszystko może się zdarzyć. Mack, nim został oblany, wyraźnie 

delektował się tym pocałunkiem. Nie był oziębły i chyba nie uważał jej za mało atrakcyjną. Z 
czasem, gdy lepiej się poznają, przyjdzie czas na przyjaźń i przywiązanie. 

Wiedziała, że na więcej nie może chyba liczyć, ale nie zapominała też, jak zdradliwie 

miłość zakradła się do jej własnego serca. Może to samo stanie się z Maćkiem? Jeśli będzie 
się bardzo starała... 

Było   to   najtrudniejsze   zadanie   w   dotychczasowym   życiu   Wendy.   Najprościej   byłoby 

zdobyć Macka czułymi gestami – była to jej naturalna reakcja na ludzi, o których dbała. Cały 
czas musiała jednak przypominać sobie, że przecież on wcale nie musi być tym zachwycony. 
Dlatego tak starannie obmyślała każdy krok. 

W piątek nieoczekiwaną wizytę złożyła jej Tessa. 
– Nigdy, ale to nigdy nie zdarza mi się do nikogo przychodzić bez zapowiedzi – zaczęła. 
– Oczywiście – zgodziła się Wendy. Tessa wybuchnęła śmiechem. 
– No dobrze, tym razem tak zrobiłam. Mam jednak pewne pomysły na ciuszki dla dzieci i 

mam   nadzieję,   że   zechcesz   na   nie   popatrzeć.   A   gdyby   pani   Morgan   poczęstowała   mnie 
filiżanką herbaty, byłabym jej dozgonnie wdzięczna. 

– Sprząta teraz na górze i nie ośmielę się jej przerywać. Poprowadziła gościa do kuchni i 

położyła Rory na kocyku. 

Tessa położyła na blacie swoje projekty. 
– To tylko takie wstępne przymiarki, sama rozumiesz. Wendy wstawiła wodę i popatrzyła 

Tessie przez ramię. 

Rysunki były na pewno robione w pośpiechu, ale oddawały styl Tessy. 

background image

Potrząsnęła głową. 
– Jak na sukienkę wyjściową jest to zbyt banalne, a na codzienną musiałoby być zbyt 

drogie. – Widząc wyraz twarzy Tessy, pożałowała, że nie była bardziej dyplomatyczna. – To 
znaczy... 

– Nie, zależy mi na twojej pierwszej reakcji. 
Wendy przygotowywała herbatę w milczeniu. Zastanawiała się, jak załagodzić sytuację. 

Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, był rodzinny konflikt, zwłaszcza z Tessą, która była dla 
niej taka miła. 

– Przepraszam, ale to zboczenie zawodowe. Jak pokazujesz nam, ludziom z marketingu, 

nowy   produkt,   natychmiast   zaczynamy   odgrywać   rolę   adwokatów   diabła   i   wytykać 
niedociągnięcia. 

Tessa popatrzyła na nią znad filiżanki i odparła:
– Masz szczęście, że cię lubię, Wendy. 
– Przepraszam, że byłam taka nietaktowna. 
– Ach, to nie o to chodzi. Jestem profesjonalistką. Gdybym nie umiała przyjąć uczciwej 

krytyki swoich projektów, odeszłabym z branży. Tak naprawdę chodzi o Elinor. 

– Jak to? – spytała zaskoczona Wendy. 
– Dostała bzika na twoim punkcie, chyba  zdajesz sobie z tego sprawę. Nie dalej jak 

wczoraj   mówiła   mi,   jaka   jesteś   cudowna   i   jak   szczęśliwy   jest   Mack,   i   że   od   początku 
wiedziała,   iż   wszystko   się   dobrze   ułoży.   Mogłoby   to   załamać   niejedną   synową,   ale   na 
szczęście moja samoocena jest wystarczająco wysoka. – Przerwała, wskazując na Rory. – 
Mała zaczyna raczkować do tyłu. 

Wendy przesunęła Rory z podłogi z powrotem na kocyk. 
– To jeszcze nie jest tak naprawdę raczkowanie, tylko takie wstępne przymiarki. – Raz 

jeszcze rzuciła okiem na projekty Tessy. – Wiesz, jak ja bym je sprzedawała?

– Sądziłam, że ci się nie podobają. 
– Tego nie powiedziałam. No więc ja reklamowałabym to jako wykroje. Klientka wysyła 

pieniądze i dostaje paczkę z gotowymi  wykrojami, które następnie tylko zszywa. Gdybyś 
produkowała   je,   musiałabyś   narzucić   zbyt   wysoką   cenę.   Na   wieszaku   nie   wyglądałyby 
wystarczająco odświętnie. Ale jeśli matka uszyje je sama... 

–   Będzie   zadowolona,   że   poradziła   sobie   z   takim   skomplikowanym   projektem   – 

dokończyła za nią Tessa. – Coś w tym jest. Kto wie, czy nie zaproszę cię do współpracy. 

Rozbawiona, opowiadała o tym Maćkowi przy kolacji, ale on najwyraźniej nie widział w 

tym  nic śmiesznego. Kiedy Wendy przedstawiała  mu swoje pomysły dotyczące  kampanii 
reklamowej kolekcji Tessy, zmarszczył brwi, jakby się czymś martwił. 

– Tęsknisz za tym, prawda?
– Za marketingiem? – Spojrzała na resztki jedzenia na talerzu. Problem Tessy tak bardzo 

ją   wciągnął,   że   nawet   nie   zauważyła,   kiedy   zjadła   kolację.   –   No   cóż,   to   fascynujące. 
Oczywiście ubrania nie są moją specjalnością. 

– A co nią jest?
–   Nieważne.   W   każdym   razie,   żeby   pomóc   Tessie,   musiałabym   jeszcze   sporo   się 

background image

poduczyć. 

Tak naprawdę, w innych okolicznościach, chętnie włączyłaby się w kampanię reklamową 

Tessy.  Ale teraz  miała  ważniejsze sprawy na głowie. Kiedy Rory podrośnie, nadarzą się 
pewnie inne okazje. Tessa wyskoczy z niejednym jeszcze pomysłem, a być może również 
realizacja   jej   obecnych   planów   potrwa   tak   długo,   że   Wendy   zdąży   się   w   nie   włączyć. 
Spróbowała więc nadać swemu głosowi beztroski ton:

– Gdybym nie była teraz tak zajęta przy dziecku, przyznaję, że chętnie bym się zajęła 

kolekcjami Tessy. Aha, wygląda na to, że mała zacznie wkrótce raczkować, więc uważaj, 
gdzie ją kładziesz. 

Mack skinął głową, t – Wezmę to pod uwagę. 
– A poza tym, kiedy gaworzyła sobie po południu, zdawało mi się, że usłyszałam tam coś 

w rodzaju słowa tata. Czyż nie jest to najlepszy dowód wdzięczności? – Wendy pozbierała 
talerze ze stołu. – Gdzie chcesz deser i kawę? Tutaj czy w bibliotece?

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Otwarcie galerii w sobotni wieczór było imprezą pełną przepychu, biżuteria połyskiwała 

na tle drogich futer, a szampan lał się strumieniami. 

Dzięki  Bogu,  że  Tessa zawczasu  spytała   ją,  co  zamierza   na  siebie  włożyć,  po  czym 

zmusiła   do   kolejnej   wyprawy   po   sklepach.   Przynajmniej   była   odpowiednio   ubrana   i 
wyglądała,   jakby   należała   do   tego   towarzystwa.   Nie   była   obwieszona   biżuterią,   ale 
brylantowy pierścionek Elinor mógłby śmiało konkurować z każdą z błyszczących dokoła 
ozdób.   A   jednak   nie   czuła   się   najlepiej.   Otaczające   ją   artystyczne   towarzystwo   było   jej 
zupełnie obce. Niechcący podsłuchała uwagi stojącej obok pary i nie mogła uwierzyć, że 
mówią o tych samych bohomazach, które ona także ogląda. 

– Ujarzmiona namiętność... niewiarygodna kontrola... mistrzowska wizja... – Słowa te 

wypowiadane były z najwyższym szacunkiem. Dla Wendy była to farba powyciskana z tubek 
wprost na płótno, bez najmniejszej myśli ani planu. 

Westchnąwszy, stwierdziła, że będzie chyba musiała zapisać się na kurs dla koneserów 

sztuki. 

W dodatku nikogo tu nie znała oprócz męża. Nie wszystko naraz, uspokoiła samą siebie. 

Lada chwila dołączy do niej Macic, unieruchomiony teraz w ogromnej kolejce do szatni. 
Wtedy poczuje się dużo lepiej. 

Nagle   dostrzegła   jedną   znajomą   twarz.   O   parę   kroków   dalej   stała   kobieta,   która 

zatrzymała  ją w zeszłym tygodniu na ulicy i podziwiała małą. Przedstawiła się jako pani 
DeCarlo. Stała z inną, młodszą kobietą i popijając szampana, przyglądały się Wendy. 

Uśmiechnęła się nieśmiało, nie wiedząc, czy zostanie rozpoznana. W nowej sukni mało 

przypominała ubraną w dżinsy dziewczynę z dzieckiem. 

Kobieta powiedziała coś do swej towarzyszki i przecisnęła się w stronę Wendy. 
– Dobry wieczór, pani Burgess. Pozwoli pani, że przedstawię panią mojej przyjaciółce, 

Yvette Abbott. 

– A więc pamięta mnie pani – powiedziała Wendy. 
– Oczywiście. Trudno panią zapomnieć. 
Uśmiech Wendy stał się jakby sztywniejszy. W przyjaznych skądinąd słowach czaiła się 

jakaś zimna nuta. Było to dla niej zupełnie niezrozumiałe, ale wzmogła czujność. 

Druga kobieta zaśmiała się lekko. 
– Słyszałam, że ma pani cudowne dziecko, pani Burgess. 
W jednej chwili Wendy zrozumiała, dlaczego jest atakowana. Już raz słyszała ten głos – 

nagrany na automatyczną  sekretarkę Macka. Pretensjonalny i przesłodzony ton nie budził 
najmniejszych wątpliwości. 

– Dziwię się, że zostawiła je pani dla kiepskiego przyjęcia. Z pewnością czułaby się pani 

lepiej w domu niż tutaj. 

Nie było sensu stać tak dalej i wysłuchiwać złośliwości. 
– Jeśli mi panie wybaczą... 

background image

– Och, doprawdy... Nie może pani odseparować Macka od przyjaciół, tylko dlatego, że 

nie do końca wierzą w pani zgrabną historyjkę. Niedługo nie mielibyście do kogo otworzyć 
ust. – Pani DeCarlo wpatrywała się w tańczące w kieliszku bąbelki. – Wie pani, ludzie nie 
mogą się nadziwić, jak to się wygodnie złożyło, że Marissa nie może już stanąć w obronie 
swej reputacji. 

– Nie wiem, o czym pani mówi – powiedziała Wendy, czując, że robi się jej niedobrze. 
Pani DeCarlo parsknęła śmiechem. 
– Oświadczenie, że to dziecko Marissy było bardzo wielkoduszne ze strony Elinor... to 

znakomite wytłumaczenie podobieństwa małej do Macka. Powiedzmy sobie szczerze: nikomu 
już nie zależy na reputacji Marissy. 

Młodsza kobieta dodała:
– Gdybym wiedziała, że aby złapać Macka wystarczy urodzić mu bobasa i poinformować 

o tym jego matkę... – Przerwała. – Chociaż uważam, że wrabianie mężczyzny w nie chciane 
dziecko to tani chwyt W tym momencie u boku Wendy pojawił się Mack. 

– Znalezienie cię zabrało mi trochę czasu. Oto twój szampan, kochanie. 
Wcisnął jej do ręki wąską szklaneczkę i musnął wargami jej policzek. 
Wendy   z   zainteresowaniem   obserwowała,   jak   Yvette   Abbott   robi   się   kompletnie 

czerwona. 

– Cześć, Yvette – powiedział swobodnie Mack. – Witam panią, pani DeCarlo. Jak to 

miło, że zajmujecie się Wendy. 

Yvette rozluźniła się nieco. 
–   Jak   to   miło   poznać   twoją   żonę,   Mack.   Powiedz,   Wendy,   kiedy   zamierzasz   zacząć 

przyjmować  przyjaciół  i klientów Macka?  Wiesz, że na jego stanowisku nie wypada  już 
dłużej ich zaniedbywać. 

Wendy z podziwem pomyślała o zimnej krwi Yvette. 
– Będzie ich przyjmowała, kiedy będzie gotowa – odpowiedział Mack. – Na razie jest 

bardzo zajęta przy dziecku. I skoro już jesteśmy przy tym temacie, Yvette, chciałbym coś 
zaznaczyć.   Otóż   wrabianie   mnie   w   nie   chciane   dziecko   trudno   nazwać   tanim   chwytem. 
Zważywszy   na   to,   ile   zainwestujemy   w   Rory   do   czasu   ukończenia   przez   nią   studiów, 
nazwałbym  to raczej bardzo drogim zabiegiem. Ale ponieważ to nie był żaden chwyt i w 
dodatku nie jest to dziecko nie chciane, przyznasz, że nie ma to żadnego znaczenia, prawda? – 
Z   rozbrajającym   uśmiechem   wsunął   rękę   pod   ramię   Wendy.   –   Chciałbym   poznać   twoje 
zdanie o jednym z obrazów. Jeśli nam panie wybaczą... 

– Dzięki za ratunek – powiedziała Wendy cicho i Mack, z trudem słysząc ją w hałaśliwej 

sali, pochylił się tak blisko, że czuła na sobie jego oddech. – Wiesz, co one mówiły?

– Oczywiście. Żałuję, że musiałaś tego wysłuchać. 
– Nie przejmujesz się tym? Mack westchnął. 
– Staram się nadać temu odpowiednie proporcje. Ludzie, którzy naprawdę coś dla mnie 

znaczą,   znają   prawdę.   Kiedyś   poznają   również   Rory.   A   reszta,   cokolwiek   by   im   nie 
powiedzieć,   i   tak   będzie   snuła   najdziwniejsze   domysły.   Tak   czy   inaczej,   zamierzamy 
wychować Rory jak naszą córkę. Co nam w końcu przeszkadza, że parę małodusznych osób 

background image

uważa ją za nasze prawdziwe dziecko?

Wiedziała, że miał rację, ale nadal czuła się niedobrze. Nigdy dotąd nie przejmowała się 

plotkami, ale te wyraźnie ją zabolały. Długo zastanawiała się, dlaczego. W końcu przyznała 
sama przed sobą, że wszystko byłoby w porządku, gdyby byli kochającym się małżeństwem. 
Gdyby Maćkowi naprawdę na niej zależało, wszelkie pomówienia traktowałaby jako nic nie 
znaczącą błahostkę. Miłość Macka wynagrodziłaby jej spekulacje sąsiadów i znajomych. 

Ale być żoną tylko na papierze, a do tego jeszcze mieć opinię niemoralnej oszustki, było 

zbyt wielkim ciężarem. 

– Co o tym sądzisz? – spytał Mack, wskazując na obraz. Tym razem było to rozłożone 

wprost na podłodze płótno, w całości pokryte czarną farbą. Nie było nawet oprawione w 
ramę. 

– No, jest raczej niezwykłe. 
– Chcę znać twoją szczerą opinię. 
– W porządku. Możesz uznać mnie za kretynkę, ale dla mnie wygląda to jak wstępny etap 

prac nad przyklejaniem wykładziny podłogowej. 

Mack zakrztusił się. Wendy poczuła się jak głupiec, ale już po chwili zrozumiała, że 

śmiech Macka jest szczery i zaraźliwy. Nie śmiał się z niej, ale z jej dowcipu. 

Przypomniała sobie wcześniej zasłyszane uwagi znawców. 
– To znaczy, że ty też nie widzisz w tym niewiarygodnej samokontroli? Mistrzowskiej 

wizji? Ani ujarzmionej namiętności?

– Jedyne uczucie, jakie budzi we mnie ten obraz, to litość wobec ewentualnego nabywcy. 

Nie świadczy to o mnie najlepiej, prawda? – Rozejrzał się dookoła. – Myślę, że zostaliśmy 
już zauważeni przez wystarczającą liczbę ludzi. Chodźmy do domu. 

Tej   nocy  Wendy  wyjątkowo   długo  rozczesywała  włosy,   z  nadzieją   oczekując  wizyty 

Macka. Nie przyszedł jednak. Nie pojawiał się w jej sypialni od czasu, gdy pani Morgan 
zastała   ich   w   kuchni   i   kiedy   powiedział,   że   postarają   się   jak   najpełniej   wykorzystać 
nadarzającą się okazję. Mówił to w kontekście podróży do Phoenix, ale Wendy wiedziała, że 
chciał powiedzieć o wiele więcej. Myślał o całym ich małżeństwie, ale to zrozumiała dopiero 
dzisiaj.   Po   spotkaniu   z   panią   DeCarlo   i   Yvette,   słowa   te   nabrały   nagle   całkiem   innego 
znaczenia. 

Wedle słów pani DeCarlo, architektem całego tego pomysłu była Elinor Burgess, która 

wpadła   na   przebiegły   pomysł   ogłoszenia   Rory   dzieckiem   Marissy.   Kobieta   myliła   się 
oczywiście, ale czy nie było możliwe, że u podstaw tego oskarżenia kryje się ziarnko prawdy? 
Może Elinor nie tylko zaakceptowała małżeńskie plany Macka, ale wręcz była ich autorką? 
Przecież wtedy w Wigilię, usłyszawszy tak niewiele, od razu domyśliła się, o co chodzi i 
pospieszyła z błogosławieństwem. 

To niemożliwe, uspokajała Wendy samą siebie. Nikt nie jest w stanie zmusić Macka do 

niczego. 

Może jednak nie było to zmuszanie wprost. Sama najlepiej wiedziała, jak trudno jest 

odmówić prośbom Elinor. Pamiętała, jak próbowała nie przyjąć pierścionka, ale spokojne 

background image

argumenty Elinor czyniły dyskusję bezprzedmiotową. 

Być   może   tak   samo   argumentowała   wobec   Macka.   Ich   małżeństwo   było   naprawdę 

najrozsądniejszym rozwiązaniem. Mitchell był zbyt młody i narwany, John i Tessa zbyt zajęci 
swoimi sprawami. Poza tym Wendy była najważniejszą osobą w życiu Rory i nierozsądne 
byłoby   niszczenie   tego   związku.   A   tak   mogli   mieć   jednocześnie   zapewnione   szczęście 
dziecka i kontynuację rodu. 

Jeśli   takimi   argumentami   posługiwała   się   Elinor   w   rozmowie   z   Maćkiem,   co   mógł 

odpowiedzieć? W końcu była to taka racjonalna prośba. 

Wszystko to nieważne, pomyślała Wendy. Niezależnie od tego, czyj to był pomysł, Mack 

podjął decyzję z własnej nieprzymuszonej woli. Tak samo jak ona. I oboje postarają się, aby 
wszystko ułożyło się jak najlepiej – dla dobra Rory. 

Wendy zaś pozostaje tylko jedno – nie dać po sobie poznać, że pragnęłaby czegoś więcej. 

Gdyby   kiedykolwiek   odkrył,   że   się   w   nim   zakochała,   byłoby   to   trudne   do   zniesienia 
upokorzenie. 

Gdy Wendy wyłoniła się ze swojej części apartamentu w hotelu „Kendrick” w Phoenix, 

Mack pił już kawę i przeglądał poranne gazety. 

Ujrzawszy jej dżinsy i luźną bluzę, powiedział:
–   Wygląda   na   to,   że   jesteś   gotowa   do   pracy.   Ja   też   muszę   już   iść.   Zobaczymy   się 

wieczorem w hotelu. 

– Masz kolację z klientem? Przytaknął. 
– Czy masz coś przeciwko temu?
– Oczywiście, że nie – odparła pogodnie. – Ja chyba po prostu przygotuję sobie kanapki i 

popracuję, jak długo się da. Jest tyle do zrobienia. 

– Może zwróć się do firmy organizującej przeprowadzki. 
–   Wiesz,   że   nie   zrobią   wszystkiego.   Przed   naszym   wyjazdem   nie   rozebrałam   nawet 

choinki. Poza tym większość moich rzeczy nie zasługuje na to, by przewozić je na drugi 
koniec kraju. Muszę więc najpierw dokonać selekcji. 

Nie patrzyła na niego. Nie zauważyła więc, że do niej podchodzi i kładzie ręce na jej 

ramionach. 

– Jeśli coś przedstawia jakąś wartość dla ciebie, zasługuje na przewiezienie. 
Spojrzała na niego, zdziwiona powagą i głębią jego spojrzenia. Nie bardzo umiała je 

odczytać. Czy były to wątpliwości? Troska? A może nagły wgląd we własne uczucia?

Powoli pochylił się, wyjął z jej rąk filiżankę i postawił ją na stoliku. Zwróciła się ku 

niemu, a ich usta zetknęły się. 

Zamykając  oczy,  prosiła samą  siebie o rozwagę. Od tamtego  momentu  w kuchni nie 

pocałował jej. Tym razem musi być bardziej powściągliwa. 

Nie może dać Maćkowi do zrozumienia, jak głębokie są jej uczucia. Jeśli nawet miała 

rację, żywiąc nadzieję, że mąż powoli zaczyna coś do niej czuć, nie należało go płoszyć. 
Ujawnienie   własnych   pragnień   i   oczekiwań   mogłoby   jedynie,   zamiast   podsycić   jego 
zainteresowanie, osłabić je. 

A jednak, choćby nie wiadomo jak chciała, nie potrafiła stłumić dręczącej ją tęsknoty. 

background image

Zwykły pocałunek...

Nie,   tego   nie   można   było   nazwać   zwykłym   pocałunkiem!   W   pieszczocie,   która 

elektryzowała całe jej ciało, a krew doprowadzała do wrzenia, nie było nic prostego. Każde 
jego   dotknięcie   zdawało   się   pozbawiać   ją   wszelkich   sił,   ale   jednocześnie,   w   jakiś 
niewytłumaczalny sposób, koiło ją i dawało nadzieję, że kiedyś wszystko się zmieni. 

– Muszę iść – powiedział Mack zduszonym głosem. Przez chwilę ścisnął jej ramiona, po 

czym wziął teczkę i wyszedł. 

Przez następny kwadrans siedziała, dotykając palcem ust, jakby chciała zatrzymać na nich 

niedawny pocałunek. 

Wendy postawiła duży krok ponad stertą poczty, która nagromadziła się przed drzwiami 

mieszkania.   Pozbierała   ją   i   włożyła   do   dużej   torby,   planując   przejrzeć,   gdy   zrobi   sobie 
przerwę na lunch. 

Postanowiła   zacząć   od   sypialni,   najwięcej   czasu   zajmie   jej   posegregowanie   rzeczy. 

Kuchnia   będzie   mniej   pracochłonna.   Weźmie   zaledwie   parę   rzeczy,   a   po   resztę   wezwie 
organizację charytatywną. 

Przy okazji uświadomiła sobie, że będzie musiała poprosić o odłączenie telefonu oraz 

wody. No i jeszcze samochód. Co ma zrobić z samochodem?

– Wszystko po kolei – rozkazała sobie. – Nie pozwól, by cię to wszystko przerosło. 
Około południa, kiedy posegregowała już garderobę, wyszła kupić jakieś drobiazgi i coś 

do jedzenia. Gdy tylko weszła do domu, usłyszała telefon. 

– Już zaczynałem się martwić – usłyszała w słuchawce głos Macka. Nie potrafiła ukryć 

radości. 

–  O,  cześć!  Wyszłam  na  chwilę  po  papier  toaletowy,  by pozawijać   w niego   ozdoby 

choinkowe. 

– Mówisz jak prawdziwa domatorka. 
– No cóż, ze wszystkiego, co posiadam, są to chyba rzeczy najcenniejsze. Niektóre z nich 

należały jeszcze do mojej babci. 

– W takim razie zabierzemy je do domu. Wendy roześmiała się. 
– Czy to nie ty radziłeś mi oddać wszystko w ręce firmy przewozowej?
– Niemożliwe. 
– Nie przejmuj się, nie wzięłam tego na serio. Zdziwiłbyś się, ujrzawszy, jak wiele rzeczy 

wyrzucam. – Zerknęła na zegarek. – Czyżbyś skończył już swoje spotkania, że dzwonisz?

Byłoby cudownie, gdyby okazało się, że jest wolny. W ciągu piętnastu minut oczyściłaby 

się   z   kurzu   i   mieliby   dla   siebie   całe   popołudnie.   Na   pewno   spodobałby   mu   się   ogród 
botaniczny... 

– Nie, nie skończyłem. I co gorsza, ciebie muszę w to wciągnąć. Prezes firmy przychodzi 

dziś na kolację z żoną. 

– I ja też jestem zaproszona, tak?
Miała   mieszane   uczucia.   Chciałaby   spędzić   z   Maćkiem   wieczór,   poznać   jego 

współpracowników,   ale   tylko   pod   warunkiem,   że   on   sam   tego   chce.   W   tym   wypadku 

background image

najwyraźniej nie był to jego wybór. 

W każdym razie, jeśli nawet miała jakiekolwiek opory, do wieczora nie został po nich 

nawet ślad. Kiedy przyszedł po nią do hotelu, była już gotowa. Wydawał się zadowolony z jej 
stroju – łososiowej sukni z małym żakiecikiem, który można było zdjąć i odsłonić niemal 
nagie  ramiona,  gdyby  kolacja okazała  się bardziej  uroczysta.  Powiódł spojrzeniem po jej 
sylwetce, po czym skinął głową z aprobatą i uśmiechnął się. 

Dla Wendy było to niemal jak otrzymanie nagrody. Kiedy Mack poszedł wykąpać się i 

przebrać, usiadła przy stoliczku i zaczęła przeglądać przyniesioną z domu pocztę. Większość 
wyrzucała.   Przeważnie   były   to   negatywne   odpowiedzi   na   składane   przez   Wendy   przed 
wyjazdem podania o pracę. 

O mało nie wyrzuciła kolejnej koperty, nie przeczytawszy nawet znajdującego się w niej 

listu. Wymieniona w nagłówku nazwa firmy nic jej nie mówiła. Kiedy jednak zobaczyła, że 
list nadany był ekspresem, zajrzała do środka. Tym razem, o dziwo, było to zaproszenie do 
biura spraw personalnych w celu wypełnienia pisemnego zgłoszenia do pracy. Zdziwiona, 
dostrzegła dopisaną ręcznie notkę: „Proponuję ci objęcie funkcji szefa marketingu w moim 
nowym zespole. Razem możemy tu czegoś dokonać. Jed Landers”. 

Spojrzała na datę i westchnęła. Dzwoniąc do Jeda po dwóch tygodniach od otrzymania 

listu, zachowałaby się jak niepoważny i nieodpowiedzialny pracownik. Ale przecież teraz, 
kiedy opuściła już tutejszy rynek pracy, nie miało to żadnego znaczenia. Odłożyła Ust na bok. 
Zadzwoni   do   niego   z   samego   rana   i   poinformuje   o   zmianie   planów.   Przyjemnie   było 
wiedzieć, że jej dawny szef nie zapomniał o mej. Swoją drogą powinna była mieć więcej 
wiary w siebie; gdyby nie wpadła wówczas w panikę i nie wykonała tego telefonu... 

Nie poznałaby Macka. A to byłoby znacznie gorsze, niż najbardziej dotkliwa utrata pracy. 
Siedziała   zatopiona   w   lekturze   długiego   listu   od   szkolnej   koleżanki,   gdy  pojawił   się 

Mack. Z ociąganiem odłożyła list na stolik, ale gdy tylko przyjrzała się Maćkowi, zwariowane 
przygody przyjaciółki zupełnie przestały ją interesować. W czarnym smokingu wyglądał tak 
rewelacyjnie, że wstrzymała oddech. 

Okazał   się   także   cudownym   towarzyszem   wieczoru.   Pomógł   jej   wysiąść   z  hotelowej 

limuzyny,  a kiedy wchodzili do ekskluzywnego klubu, ujął ją delikatnie pod rękę. Kiedy 
gospodarze wieczoru wstali, by się z nimi przywitać, mrugnął do niej porozumiewawczo, 
dodając otuchy. 

Kolacja była tylko dla nich czworga i Wendy została natychmiast wciągnięta do rozmowy 

przez żonę prezesa firmy.  Po wysłuchaniu  półgodzinnego monologu na temat wszystkich 
szczegółów życia jej dzieci, poczuła się nieco zdezorientowana i znużona. Uwagę jej przykuła 
druga tocząca  się przy stole rozmowa.  Znacznie  ciekawsze  były  plany ekspansji kapitału 
fumy prowadzonej przez gospodarza wieczoru i jego problemy z utrzymaniem ceny nowego 
produktu na rozsądnym poziomie. 

Przy deserze Wendy nie wytrzymała i włączyła się do rozmowy:
– Jeśli produkt jest naprawdę dobry, nie powinien pan tak bardzo przejmować się jego 

ceną. 

Przy   stole   zapadło   milczenie.   Prezes   zmarszczył   brwi,   a   Mack   odłożył   widelec   i 

background image

przyglądał się jej w zamyśleniu. Milczenie przerwała żona gospodarza. 

– Nasza córka jest taka sama. Zawsze ma jakiś pomysł. To dlatego tak dobrze radzi sobie 

w swoim nowym... 

Gospodarz gestem dłoni uciszył żonę. 
– Proszę, Wendy, mów dalej. 
– No, jeśli produkt jest lepszy niż u konkurencji... 
– Oczywiście, że jest lepszy – powiedział niemal oburzony. – Zupełnie nowy, naturalny 

substytut oleju i innych tłuszczów, który nie rozpada się w wysokich temperaturach i nie 
zwiększa liczby kalorii w pożywieniu, bije na głowę wszystko co było dotąd. 

Wendy wzruszyła ramionami. 
– Więc reklamujcie to jako towar luksusowy, wart choćby najwyższej ceny. 
Prezes uśmiechnął się. 
– Łatwo to powiedzieć, ale jeśli chodzi o ludzi z marketingu. .. 
– Wystarczy ich przekonać, że klienci zapłacą tę cenę. 
– A jak mielibyśmy to zrobić?
– Oczywiście myślę teraz na głos, ale najlepsze byłyby chyba metody pośrednie. Nie 

radziłabym   dyskutować   z   odbiorcami.   Należałoby   ich   ominąć   i   zwrócić   się   od   razu   do 
klientów.   Firma   mogłaby   otworzyć   własne   ośrodki   degustacji   i   prowadzić   zakrojone   na 
szeroką skalę testy jakości i smaku. Jeśli to jest naprawdę takie dobre, nie będzie trudno 
przekonać ludzi, że mogą, jedząc ciastko, frytki lub smażoną kurę, pozbyć się niepotrzebnych 
kalorii. Kiedy już uda się wam zachęcić klientów, zaczną oni żądać używania tego produktu 
w cukierniach, restauracjach i fabrykach żywności. 

– To oczywiste – powiedział Mack. 
Jego oschły ton zirytował ją i odparła cierpko:
– Jeśli tak, to nie rozumiem, dlaczego sam na to nie wpadłeś. 
– Marketing to nie moja dziedzina – odparł rozsądnie. 
– To prawda. To moja dziedzina. – Zobaczyła, że mięśnie jego twarzy tężeją, ale nie 

mogła się powstrzymać. – Więc może nie powinieneś mi mówić, co jest oczywiste. 

– Jest pani specjalistką od marketingu? – spytał prezes. 
– Specjalistka to za duże słowo, ale pracowałam w tym. 
– Czy miałaby pani ochotę... – Zerknął na Macka i westchnął. – Aha, raczej nie. Ale jeśli 

kiedyś byłaby pani zainteresowana konsultacjami... 

–   Będę   o   tym   pamiętała   –   mruknęła,   zwracając   się   do   żony   gospodarza:   – 

Rozmawiałyśmy o pani córce. 

Prezes nalegał na odwiezienie ich do hotelu i dopiero tam mieli okazję do prywatnej 

rozmowy. Mack nie odzywał się jednak, a Wendy tylko przyglądała mu się z uwagą. 

Czy naprawdę był na nią zły? To prawda, wtrąciła się do rozmowy, do której nikt jej nie 

zapraszał. Ale taka reakcja nie była w Macka stylu. 

Tylko że teraz nie miała do czynienia z Maćkiem, jakiego znała od paru tygodni. Była na 

kolacji   z   Samuelem   Mackenzie   Burgessem,   człowiekiem   biznesu,   jakiego   zapamiętała   z 
pierwszej rozmowy telefonicznej. Człowiekiem, który wtargnął do jej biura i w jednej chwili 

background image

zmienił całe jej życie. 

– Przepraszam, że się wyrwałam przy kolacji – powiedziała niepewnie. 
Mack zamknął drzwi. 
– Dlaczego? Nasz gospodarz był tym zachwycony. Masz ochotę na brandy?
Potrząsnęła głową. Mack nalał sobie kieliszek i spytał:
– Czyżbyś była specjalistką od żywności?
– Słucham?
–   Powiedziałaś   kiedyś,   że   nie   interesowałaś   się   marketingiem   odzieży,   ale   nie 

odpowiedziałaś mi na pytanie, w czym się specjalizowałaś. 

Wendy powoli skinęła głową. 
– Większość moich badań w college’u dotyczyło marketingu żywności. 
– Aha. – Zamyślony, wypił swoją brandy. Wendy odparła z wahaniem:
– Chyba pójdę spać. To był męczący dzień. 
Przez chwilę sądziła, że jej nie dosłyszał. Dopiero po jakimś czasie odpowiedział:
– Oczywiście. Dziękuję, że ze mną poszłaś, Wendy. 
W jego słowach nie było  nic ponad zwykłą  uprzejmość.  Jego głos był  grzeczny,  ale 

chłodny. 

Tak, jakby pocałunek, który połączył ich rano w tym samym pokoju, w ogóle się nie 

zdarzył. Tak, jakby powiększająca się z każdym dniem wzajemna bliskość istniała tylko w jej 
wyobraźni. Tak, jakby byli sobie obcy. 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Jak tylko znalazła się w swoim pokoju, zaczęła płakać. Dlaczego nie okazała się na tyle 

mądra, by zachować swoje doskonałe pomysły dla siebie?

To proste; tak długo musiała walczyć o swoją pozycję zawodową, że demonstrowanie 

pewności siebie weszło jej w krew. Jeśli Mack oczekiwał milczącej, niemo adorującej męża 
żony, musi być teraz bardzo rozczarowany. 

Czy jednak naprawdę tego chciał? Przecież przez cały czas zachęcał ją do mówienia. 

Dlaczego   nagle   zamilkł   obrażony?   Czyżby   jej   uwagi   nie   były   dostatecznie   błyskotliwe? 
Faktem   jest,   że   niewiele   wiedząc   o   sprawie,   zaczęła   się   na   jej   temat   wypowiadać.   Ale 
przecież prezes firmy wydawał się szczerze zachwycony jej pomysłem. Dlaczego więc Mack 
tak się od niej odsunął?

Łzy przynosiły jej wyraźnie ukojenie, postanowiła więc się wypłakać. Zgasiła światło, 

wskoczyła do łóżka i ukryła twarz w poduszce. 

Nie zauważyła, że do pokoju wszedł Mack. Usiadł na brzegu łóżka i położył dłoń w 

zagłębieniu jej szyi. 

– Nie płacz, skarbie – szepnął – proszę cię, nie płacz. Mówił do niej jak do dziecka, co 

tylko wzmagało jej smutek. Pozbierała się jednak i wymamrotała:

– Jaka ze mnie idiotka. 
– Nieprawda. – Scałował  łzę spływającą  po jej policzku. – Wszystko  będzie  dobrze. 

Zobaczysz. 

Jego   delikatne   pieszczoty   budziły   w   jej   ciele   długo   skrywane   tęsknoty.   Nadal   nie 

rozumiała, co się z nim działo, ale założyła, że skoro do niej przyszedł, nie był już widocznie 
zły. 

– Obejmij mnie – szepnęła. 
Otoczył ją ramionami, a kiedy musnął wargami jej skroń, zwróciła się w jego stronę i 

podała mu usta. Był to długi i namiętny pocałunek. Wendy poczuła falę ciepła ogarniającą 
całe jej ciało. Po chwili odsunął się i oparł policzek na jej czole. 

– To niezbyt rozsądne. Chcę czegoś więcej, niż tylko cię obejmować. 
– Wiem – szepnęła i zarzuciła mu ręce na szyję. 
Mack   zdawał   się   wahać,   jakby   nie   do   końca   przekonany,   czy   Wendy   wie,   co   robi. 

Pocałowała   go   z   całą,   ukrywaną   dotąd   namiętnością   i   powtórzyła   to,   co   sama   od   niego 
usłyszała parę minut temu:

– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, Mack. Mruknął cicho i przyciągnął ją do siebie. 
Każdy   pocałunek,   każdy   szept   i   pieszczota   wydawały   się   tak   naturalne,   jakby   – 

przynajmniej w marzeniach – byli razem już od dawna. Rozkoszne oczekiwanie podsycało 
kolejne doznania. Wendy poddała się fali radości i pożądania, które narastało w niej z siłą 
morskiej fali nieuchronnie zbliżającej się do brzegu. 

Jej ciało ogarnęło teraz cudowne wyczerpanie. Z trudem znalazła w sobie siłę, by unieść 

rękę i przesunąć palcami po ukochanej twarzy. 

background image

Mack złożył na jej ustach długi leniwy pocałunek i okrył ją kocem. Wendy przytuliła się 

do niego, z radością wsłuchując się w bicie jego serca. W rytmicznym oddechu było coś 
niezwykle kojącego. Rozczuliła się i znów zachciało jej się płakać, tym razem ze szczęścia. 

Usłyszała,   że   Mack   krząta   się   już   po   pokoju,   ale   czuła   się   wciąż   tak   cudownie 

rozleniwiona, że nie mogła zmusić się do żadnego mchu. Która to może być godzina?

Odgłos zamykanych drzwi gwałtownie i ostatecznie ją obudził. 
– Mack? – zawołała, ale nie było odpowiedzi. 
Zerwała się z łóżka, sięgając po szlafrok i zanim dotarła do salonu, jedynym  śladem 

obecności Macka był tylko delikatny zapach wody kolońskiej. Nie zostawił nawet liściku. 

Widocznie   był   spóźniony,   uspokajała   samą   siebie.   Śpieszył   się   i   nie   zamówił   nawet 

śniadania. Tym bardziej nie miał czasu zostawić jej wiadomości. 

Albo nie chciał. Skreślenie paru słów zajmuje chwilkę. A spóźnienia bali się zwykle 

rozmówcy Macka, nie zaś on. 

Ogarnęły   ją   bolesne   wątpliwości   i   upokarzająca   świadomość,   że   właściwie   nie   ma 

podstaw,   by   czegokolwiek   od   niego   oczekiwać.   Jeśli   na   razie   może   liczyć   jedynie   na 
przelotne chwile namiętności, niech i tak będzie. 

Pomyślała sobie, że dalsza praca w mieszkaniu przyniesie jej ukojenie. 
Do południa pozbyła się już darów na rzecz organizacji dobroczynnej i czekała na ludzi, 

którzy mieli zabrać mebelki i rzeczy Rory. Miała do nich taki sentyment, że specjalnie prosiła 
pastora, by przekazał te rzeczy w dobre ręce. Rzeczywiście, pojawiła się urocza młoda para, 
która nie posiadała się ze szczęścia, gdy Wendy oświadczyła, że jako zapłaty oczekuje od 
nich jedynie zdjęcia dzidziusia. 

Teraz poczuła się już naprawdę wolna od przeszłości i gotowa do rozpoczęcia nowego 

życia z Maćkiem. Pielęgnując w sobie wspomnienia minionej nocy, pocieszała się, że jak 
tylko wrócą do domu, wszystko się ułoży. 

Gdy pakowała ostatnie ozdoby choinkowe, pojawił się Mack. Było zaledwie wczesne 

popołudnie i ujrzawszy go, poczuła jednocześnie szczęście i niedowierzanie. Mack wyglądał 
na równie zaskoczonego. 

– Co się stało z meblami?
– Nie było sensu wlec ze sobą kanapki i dwóch rozpadających się krzeseł, więc oddałam 

je. I zrobiłam dzisiaj znacznie więcej, jestem z siebie naprawdę zadowolona. – Nawet się nie 
uśmiechnął. – Czy coś poszło nie tak na twoich spotkaniach? – spytała cicho. 

– Nie. Zrobiliśmy wszystko, co jest na razie do zrobienia. 
– W takim razie dobrze się składa, że ja dziś też jestem taka produktywna. Myślę, że do 

wieczora wszystko skończę, więc jeśli chcesz zarezerwować na jutro bilety... 

– Właśnie przyszedłem, żeby o tym porozmawiać. 
Jego ton przestraszył ją. Starając się ukryć drżenie w głosie, odparła:
– Dobrze. Zaproponowałabym ci, żebyś usiadł, ale... Mack machnął ręką, wskazując na 

niemal pusty pokój. 

– Powinienem powiedzieć ci coś, zanim to wszystko zrobiłaś. Przepraszam, Wendy. 
– Za co?

background image

– Jeśli nie chcesz wracać ze mną do Chicago, w porządku. Zrozumiem to. 
Resztki lęku przerodziły się w niej w nieopanowaną złość. 
– Co oczywiście znaczy, że to ty nie chcesz, żebym z tobą jechała. Do diabła, Mack, 

właśnie pozbyłam się wszystkiego, co posiadałam, a ty... ty mi robisz coś takiego?

Z   trudem   łapała   oddech   i   jej   głos   był   wysoki   i   napięty.   Nie   chodziło   jej   o   rzeczy 

materialne, ale o to, że ją odrzucił... 

– Oczywiście, że chcę, abyś jechała – powiedział bezbarwnym głosem. 
A wczorajsza noc? – miała ochotę krzyczeć. 
Nagle zrozumiała odpowiedź. Wczorajszej nocy wahał się, rozdarty pomiędzy fizycznym 

pożądaniem a niechęcią do komplikowania sobie życia. To Wendy popchnęła go do działania 
wbrew rozsądkowi. W dodatku musiał zrozumieć, że ona go kocha – i przestraszył się. 

Potrząsnęła   głową.   Miała   tylko   nadzieję,   że   Mack   zaoszczędzi   jej   niepotrzebnych 

wyjaśnień. 

– Do czasu wczorajszej kolacji nie rozumiałem, że prowadziłaś tu w Phoenix normalne, 

atrakcyjne   życie,   którego   wcale   nie   zamierzałaś   porzucać.   To   ja   tobą   manipulowałem, 
zmusiłem do poświęceń... 

Zaskoczył ją. Czyżby był aż takim dżentelmenem, by teraz brać na siebie winę? A może 

naprawdę tak sądził?

– Straciłam pracę, Mack. A życie, które tu wiodłam, wcale nie było takie wspaniałe. 
– Ale to był przecież tylko stan przejściowy, prawda?
– spytał cicho. – Wczoraj dostałaś propozycję pracy. 
Zdziwiona, zmarszczyła brwi i dopiero po chwili przypomniała sobie list Jeda. Leżał na 

stoliczku i Mack najwyraźniej zobaczył go. Ale robić z tego problem... 

– I to bardzo dobrą propozycję – kontynuował. – Ale w międzyczasie zobowiązałaś się 

wobec mnie i kiedy tu wróciłaś, było już za późno. – Jego glos był ciepły i delikatny.  – 
Marketing to dla ciebie nie tylko praca. To twój prawdziwy talent, którego nie powinnaś, ot 
tak sobie, odrzucać. 

Coś tu się nie zgadzało, ale nie mogła myśleć na tyle spokojnie, by zrozumieć, co. 
– Ten mój talent, czy jak chcesz to nazwać, jeszcze parę tygodni temu nie stanowił dla 

ciebie problemu. 

–   Wtedy   nie   rozumiałem,   jak   bardzo   jest   to   dla   ciebie   ważne.   Powinienem   był,   ale 

sądziłem, że wystarczy ci Rory. 

– Nie uważasz, że powinnam sama za siebie decydować?
– Chwyciła głęboki oddech. – Bądź uczciwy, Mack. O co tak naprawdę chodzi?
Milczał tak długo, że przestała oczekiwać odpowiedzi. Wreszcie powiedział:
– Przekonałem się o jednym, Wendy. Poświęcamy całej tej sprawie wszystko, co mamy, 

ale okazuje się, że to za mało. Nie jesteśmy oboje zadowoleni. 

Cóż za dyplomatyczny sposób informowania, że nie czuje się szczęśliwy, pomyślała. I jak 

bardzo to do niego podobne – do końca zachowywać się po dżentelmeńsku. 

– Dziękuję za uczciwość. Skinął tylko głową. 
– A co z Rory?

background image

– Jeszcze o tym nie myślałem. Ale chyba lepiej zerwać teraz niż za parę lat, nie uważasz?
– Chyba tak. Ale czy to nie skomplikuje sprawy adopcji? Jak bardzo musiał się czuć 

zdeterminowany, by do złożonej sytuacji dziecka dodawać jeszcze rozwód. 

– Nie wiem – odparł zduszonym głosem. – Sądzę, że będziemy mogli sprawować nad nią 

wspólną opiekę. 

Wendy pomyślała, że odwiedzanie Rory i Macka ze świadomością, iż została przez niego 

odrzucona, będzie dla niej katorgą. Nie mogła jednak odwrócić się od dziecka. 

– A może pozwoliłbyś mi ją tu sprowadzić i zapomnielibyśmy o tym wszystkim?
– Wendy... 
– Przecież jesteśmy w punkcie wyjścia, czyż  nie, Mack? Tyle że teraz, w przypadku 

sprawy   sądowej,   będę   dla   ciebie   znacznie   trudniejszym   przeciwnikiem.   To   nie   najlepszy 
pomysł z twojej strony. 

– Sądzę, że to pomysł zupełnie fatalny. 
W   jego   głosie   nie   było   zaczepki,   tylko   głęboki   smutek.   Czując,   że   ból   i   cierpienie 

zaczynają ją przerastać, odwróciła się od niego. 

– Muszę się zastanowić, jak będzie najlepiej dla Rory. 
– Przykro mi, Wendy. 
Usłyszała, że zmierza w stronę drzwi. 
– Poczekaj, Mack!
Zdjęła z ręki pierścionki Elinor i wręczyła mu je. 
– Przeproś matkę za to, że nam nie wyszło. 
Mack wziął pierścionki i delikatnie podrzucał je na dłoni. 
– Dlaczego akurat ją?
Wendy odwróciła się raz jeszcze, by nie widział napływających do jej oczu łez. 
– No cóż, przecież to wszystko był jej pomysł, prawda? Mała idealna rodzinka dla Rory?
– Dlaczego tak sądzisz?
– Zdziwiło mnie, że tak doskonale wiedziała, co planujesz. 
– To jasne. Powiedziałem jej to tego wieczora, kiedy przyjechaliśmy do Chicago. 
– A ona wciąż na to naciskała, prawda? Raz słyszałam cię mówiącego ze złością, że nad 

tym pracujesz. Co ty jej właściwie powiedziałeś?

– Że chcę się z tobą ożenić. 
Nadal nie  zmieniało  to faktu,  że pomysł  małżeństwa  był  jedynie  wyrazem  zdrowego 

rozsądku. 

– Wydawało się to takie sensowne, prawda? – powiedziała z goryczą. 
– Tak sądziłem. Ale ty potrafisz wszystko wywrócić do góry dnem. Od chwili, kiedy cię 

poznałem, zrozumiałem,  że jesteś osobą, która raz na coś zdecydowana woli umrzeć, niż 
pokazać słabość i zwrócić się o pomoc. Nawet jeśli musiałabyś okłamywać innych i siebie. 
Podziwiałem ten twój upór. Nie wiedziałem, że nadejdzie dzień, kiedy będę go przeklinał. 
Tylko ten upór pozwalał ci przetrwać nasze małżeństwo, prawda? – dodał cicho. 

– Sam mówiłeś, że powinniśmy starać się czerpać z niego tyle, ile się da. 
– Okazało się, że to nie wystarcza. 

background image

– Szkoda, że nie pomyślałeś o tym trochę wcześniej. 
– Wendy,  przysięgam  ci, że nie  planowałem tego,  co stało się ostatniej  nocy.  Kiedy 

usłyszałem twój płacz, chciałem ci po prostu powiedzieć, że cię rozumiem i że masz prawo 
odzyskać swoją wolność. Wiem, iż prosiłem o zbyt wiele, i zrozumiałem, że już nigdy mnie 
nie pokochasz. 

Wendy   próbowała   spokojnie   oddychać,   ale   każdy   mięsień   jej   ciała   zdawał   się 

sparaliżowany. 

– Łzy tańczyły  w twych  oczach  jak małe  klejnociki  – ciągnął  zduszonym  głosem.  – 

Potem objęłaś mnie i choć widziałem, że próbujesz tylko przekonać samą siebie, nie mogłem 
się zatrzymać. Zacząłem wierzyć, że może wystarczy nam to co jest... w Chicago też są oferty 
pracy, a poza tym tak bardzo kochasz małą. Ale kiedy znowu zaczęłaś płakać, po tym, jak się 
kochaliśmy, zrozumiałem, że nigdy cię nie uszczęśliwię. 

– Nie płakałam – odparła. 
– Owszem. Szlochałaś przez sen. Ujrzawszy dziś rano list, zrozumiałem dlaczego. 
– Ty głupcze – mruknęła, ale chyba jej nie usłyszał. 
– I wtedy musiałem przyznać sam przed sobą, że opieranie naszego małżeństwa na dobrej 

woli przestało mi wystarczać. Nie mogę już dłużej znosić tego, że okłamujesz mnie i siebie. 

– Przestań, Mack. 
Sprawiał teraz wrażenie zmęczonego i jakby starszego. 
– Właściwie powinnaś usłyszeć całą prawdę. Pozycja drugiego po Rory w twoim życiu 

satysfakcjonowała mnie. Wczorajszego wieczora uznałem, że mogę być nawet na trzecim 
miejscu, po twojej pracy. Ale nie mogę znieść, że jestem kompletnie nikim. Zniszczyłoby to 
mnie i ciebie. – Musnął ręką jej policzek. – Skarbie, przepraszam cię za wszystko. Pójdę już. 

Musiała go zatrzymać. 
– Może powinieneś od samego początku powiedzieć mi, co czułeś. 
Odwrócił się i zmarszczył brwi. 
– Nie sądzę, aby wyznanie miłości zrobiło na tobie jakiekolwiek wrażenie. 
Nieśmiało postąpiła parę kroków w jego stronę. 
– Oszczędziłoby to nam sporo kłopotów. 
– Bo uciekłabyś natychmiast. 
– Być może. – Wyciągnęła rękę i zacisnęła ją na przegubie jego dłoni. – Bo jeszcze wtedy 

nie. zdawałam sobie sprawy, że cię kocham. 

Stał jak sparaliżowany.  Jedynie wpatrujące się w nią oczy zdawały się mieć w sobie 

odrobinę życia. 

– Ale przecież płakałaś – powiedział niepewnie. 
– Bo mnie nie potrzebowałeś. Nie chciałeś nawet, żebym poszła z tobą na kolację i... 
– Oczywiście, że chciałem. Postanowiłem tylko nie wywierać na ciebie żadnej presji, 

dopóki nie będziesz gotowa. Te spotkania są tak nudne. 

– A kiedy odezwałam się, zamilkłeś. 
– Byłem zaskoczony. Bez chwili namysłu rzuciłaś najlepszy pomysł. 
–   A   kiedy   właściwie   błagałam   cię,   byś   zechciał   się   ze   mną   kochać,   musiałeś   się 

background image

zatrzymać i pomyśleć, czy warto!

– No cóż, jeszcze w zeszłym tygodniu zostałem oblany zimną wodą z powodu jednego 

pocałunku. 

– Sądziłeś, że zrobiłam to naumyślnie?
– Anie?
– Oczywiście, że nie! To ty próbowałeś mnie zmrozić! Wpadałeś do mojej sypialni i 

nigdy nic z tego nie wynikało. 

– Sądziłem, że powinienem stopniowo przyzwyczajać cię do swojej obecności, dotyku, 

pocałunków. Gra szła o wysoką stawkę, Wendy. I gotów byłem czekać tak długo, jak będzie 
trzeba.   Nie   wiedziałem   tylko,   że   okaże   się   to   takie   trudne.   Nie   zauważałaś   mnie   jako 
mężczyzny i nie mogłem tego dłużej znieść. Więc postanowiłem przestać torturować samego 
siebie... aż do wczorajszej nocy. 

Objął ją ostrożnie. Jego pocałunek był delikatny, ale tak namiętny, że zanim podniósł 

głowę, cała drżała. 

– Ale jednak płakałaś przez sen. 
–   Skoro   tak   twierdzisz.   Pewnie   nie   mogłam   się   pogodzić   z   faktem,   że   nigdy   nie 

pokochasz mnie tak, jak ja kocham ciebie. 

Uśmiechnął się. 
– Jeśli tak, to nie masz już powodów do płaczu. Kocham cię. I to bardzo. Wiedziałem to 

już chyba wtedy, gdy przyjechałem po was do Phoenbc i nie zastałem cię. 

– Nie zastałeś Rory. 
– To też. Ale nie przez Rory spanikowałem. 
– Chwileczkę. Kiedy się oświadczyłeś... 
–   Oczywiście,   że   miałem   na   myśli   dobro   dziecka.  Ale  rozpoczynałem   również   iście 

pokerową zagrywkę. 

Wendy potrząsnęła głową z niedowierzaniem. 
– Chyba  zbyt  dobrze blefujesz. Następnym  razem,  gdy będziesz  chciał  mnie  uwieść, 

może mógłbyś robić to w sposób nieco bardziej jawny?

Uśmiechnął się. 
– Dobrze. Jeśli tego chcesz.... 
Gwałtownym ruchem zdjął marynarkę i rzucił na ziemię. Porwał Wendy w ramiona i 

usiadł z nią na bujanym fotelu – jedynym meblu znajdującym się w opustoszałym salonie. 

– Co powiesz na to?
Nie   czekał   na   odpowiedź.   Zaczął   ją   całować   tak   mocno,   że   zabrakło   jej   powietrza. 

Wtulając się w niego, nareszcie bezpieczna, składała delikatne pocałunki na jego policzkach i 
czole. Mack zaś mówił jej rzeczy, o których usłyszeniu marzyła. On też, jak się okazało, już 
od paru tygodni pragnął się nimi podzielić, chciał napisać je wszystkie rano, przed wyjściem. 

– Nie znalazłam żadnego listu. 
– Bo zanim skończyłem go pisać, zobaczyłem ofertę nowej pracy dla ciebie. Wiedziałem, 

że nie mogę wprawiać cię tym listem w dodatkowe zakłopotanie. Nie było to zresztą nic 
szczególnie   pięknego.   Czy   wiesz,   jak   trudno   znaleźć   właściwe   słowa,   kiedy   się   chce 

background image

powiedzieć po prostu: kocham cię?

– Wyobraź sobie, że tak. 
– To dobrze. Od kiedy wiem, że cierpieliśmy razem, jest mi trochę lżej. A przy okazji, 

czy   naprawdę   sądzisz,   że   nie   umiałbym   przekonać   rodziców,   by   wyznaczyli   ciebie   jako 
opiekunkę Rory? Jak sądzisz, co mówiła moja matka wtedy, kiedy ty myślałaś, że wydaje mi 
rozkazy?

– Nigdy nie wątpiłam, że sam o sobie decydujesz, tylko... 
– Nieważne. Mówiła mi: Rory ma już matkę, Mack. 
– I wtedy ty powiedziałeś, że nad tym pracujesz?
– Tak. I nie byłem wcale zły. Bytem po prostu sfrustrowany, bo nic mi nie wychodziło. 

Przez chwilę myślałem nawet, że chcesz jak najszybciej pozbyć się Rory. 

– Co takiego?
– No, pierwszego wieczora, nie znoszącym sprzeciwu gestem wręczyłaś ją mojemu ojcu. 
– Starałam się ułatwić wszystkim tę sytuację. 
– To zrozumiałem dość szybko, ale zostało mi przekonanie, że nie znosisz mnie. Przecież, 

gdybyś uważała mnie za choć trochę atrakcyjnego, ty też wpadłabyś na pomysł jedynego 
idealnego rozwiązania. Wszystkim się to udało... matce, Tessie, Mitchowi... 

–   Zaraz,   zaraz.   Jedyne   rozwiązanie?   Sam   powiedziałeś,   że   mogliście   uczynić   mnie 

opiekunką Rory. 

Mack uśmiechnął się. 
– Mówię o jedynym idealnym rozwiązaniu. Chyba lepiej, kiedy mała ma dwoje rodziców, 

nie uważasz? Swoją drogą, zobacz, jak wiele zawdzięczamy dziecku, które nie umie jeszcze 
nawet mówić... 

Wendy przytaknęła. 
– Wracajmy do naszej małej córeczki, Mack. 
– Natychmiast? Czy może nieco później? – spytał leniwie, całując ją coraz mocniej. 
– O wiele później – odparła Wendy,  kiedy udało jej się znów chwycić  oddech. – A 

tymczasem,   jeśli   chciałbyś   popracować   nad   technikami   uwodzenia,   miałabym   dla   ciebie 
pewne wskazówki... 


Document Outline